Professional Documents
Culture Documents
Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Epilog
Wydarzenia i postacie w książce
Dziękuję!
Okładka
Prolog
***
HIN HÅLE
BABCIA
Simon.
Sofia myślała o nim codziennie od czasu, kiedy zniknął. Ze
wszystkich cech charakteru Simona Sofia najbardziej lubiła jego
spokój. Wystarczyło jej jedynie usłyszeć jego głos, żeby się uspokoić.
W sytuacjach kryzysowych zawsze ją wspierał. Ale pięć lat temu
zadzwonił do niej późnym wieczorem. Nie bawił się w konwenanse
i od razu przeszedł do rzeczy.
– Znikam, Sofio.
– Co masz na myśli? Gdzie?
– Tego do końca nie wiem.
– Czy możesz przestać mówić zagadkami i opowiedzieć, co się
dzieje?
– Znalazłem zastępcę na swoje miejsce w pensjonacie i na jakiś
czas udaję się w podróż.
– Na jak długo?
– Tego też nie wiem. Chcę żyć dniem dzisiejszym. To znaczy, wiesz,
lubię z tobą gadać, ale z początku będę niedostępny. Nie ma to nic
wspólnego z tobą. Muszę po prostu coś zakończyć.
Najpierw myślała, że żartuje, ale w jego głosie była nuta powagi.
Przyjaźń Simona wydawała się oczywistością, zawsze mogła na
nim polegać. Gdy tylko sens jego słów dotarł do niej, poczuła się tak
dziwnie, że nie była z początku w stanie wydobyć żadnego dźwięku.
Poczuła się tak, jakby ktoś amputował jej jakąś część ciała. To było
na serio. Simon miał zniknąć.
– Ale Simonie, dlaczego nie możemy pozostać w kontakcie?
– Jest ku temu powód. Nie mogę jednak powiedzieć, czemu, nie
teraz.
– Ale chyba przyjedziesz tu, żeby się z nami spotkać przed
wyjazdem?
– Naprawdę bym chciał, ale nie ma na to czasu.
– Dlaczego nie możesz powiedzieć, dokąd jedziesz?
– To skomplikowane. Mam zamiar przez pewien okres pozostać
całkiem anonimowy. Musisz mi zaufać. Odezwę się, jak tylko się da.
– Będzie mi ciebie tak strasznie brakować. Czy jest coś, co mogę
zrobić, żeby cię zatrzymać?
– Niestety, nie. Ale obiecuję, że z tobą pierwszą się skontaktuję,
kiedy wrócę do domu.
Zrozumiała z tonu jego głosu, że nie da się przekonać. Chciała
powiedzieć, że go kocha. Nie w taki sposób, ale zrozumiałby to.
Była pewna, że życie bez niego będzie bezbarwne i jałowe. I takie
też początkowo było. Musiał minąć rok, zanim przestała odruchowo
chwytać za telefon, żeby zadzwonić do Simona. Wciąż wysyłała do
niego maile i SMS-y, na wypadek gdyby zmienił zdanie i chciał z nią
rozmawiać. Ale nie otrzymała ani jednej odpowiedzi. Przez pierwsze
lata szukała w internecie jego nazwiska, przekonana, że gdzieś się
pojawi. Tymczasem ani jednego trafienia. Napotykała tylko dawne
artykuły o uprawach w pensjonacie, które przestały się pojawiać
dokładnie wtedy, kiedy Simon ich opuścił. Tysiące razy zadawała
sobie pytanie „dlaczego?”. Nie potrafiła zrozumieć, po prostu nagle
wyjechał.
W końcu pogodziła się z tym, że Simona nie ma, ale nigdy nie
przestała o nim myśleć. A teraz, gdy Franz Oswald pojawił się na
nowo, przypominała sobie przyjaciela wiele razy dziennie.
Minęło dziesięć dni od nawałnicy. Benjamin pojechał pomagać
przy czyszczeniu dróg, a Julia była w szkole. Sofia została sama
w domu i nosiło ją. W nocy chwycił pierwszy przymrozek. Rosa
zamieniła się w lśniącą powłokę, która nadała blasku ziemi. Dzień
był umiarkowanie pochmurny, zima wisiała w powietrzu. Chłód
skradł z niego całą wilgoć, zapalczywie mrożąc grunt. Słońce
przebiło się przez cienką powłokę chmur i pobłyskiwało w szronie.
Wybrała się na zakupy. W drodze powrotnej postanowiła
pojechać do schroniska, co okazało się naprawdę złą decyzją.
Posesja wyglądała jak wysypisko śmieci. Z domu pozostały jedynie
fundamenty i ze dwie poturbowane ściany. Meble, łóżka, kuchenne
utensylia i inne rzeczy leżały rozrzucone po trawniku, jakby jakiś
olbrzym przeszedł przez dom, wściekle rozrzucając wszystko wokół
siebie. Wpatrywała się w to spustoszenie. Zimny lądowy wiatr
przenikał na wylot jej gruby wełniany sweter i przyprawił ją
o drżenie.
Chwilę trwało, zanim rozpoznała uczucie, które ją ogarnęło, gdy
tak stała. Nie pamiętała, kiedy towarzyszyło jej ono ostatnim razem.
To był lęk. Poczucie, że coś pójdzie źle. Niepokój utrzymywał się
przez całą drogę do domu. Kiedy weszła do środka i wstawiła
jedzenie do lodówki i do spiżarki, zdała sobie sprawę z tego, że nie
jadła śniadania. Włożyła dwie kromki chleba do tostera, ale kiedy
były gotowe, stała tylko nad nimi i gapiła się, jak leżą na talerzu. Tak
jakby nagle miały odfrunąć. Nie miała apetytu. Wrzuciła chleb do
zlewu, poszła do salonu i opadła na fotel.
Zaświecił się ekran komórki. Ukazał się na nim nieznany numer.
Tętno jej przyspieszyło. Może któraś z jej rozpaczliwych prób
pozyskania nowych fundatorów w ostatnich dniach przyniosła
rezultat.
Kobieta o młodym, sympatycznym głosie powiedziała, że dzwoni
ze spółki inwestycyjnej Stone Equity z siedzibą w Stenungsund,
spółki, o której Sofia nigdy nie słyszała.
– Mamy fundatora, który chce się z panią spotkać w związku
z odbudową przytułku, prowadzonego przez panią w Orust – rzekła.
– Ale ja się przecież z państwem nie kontaktowałam, skąd się
o tym dowiedzieliście?
– W świecie przedsiębiorców plotki rozchodzą się szybko.
W każdym razie nasz sponsor chce umówić się z panią na spotkanie
dzisiaj w celu przedyskutowania pani sytuacji.
– Kto to jest?
– Wolałby przedstawić się osobiście, o ile pani się na to zgadza.
– Oczywiście, o której mam się pojawić?
– O szesnastej, jeśli pani zdąży?
Rzuciła szybko wzrokiem na zegarek na ręce. Czternasta
piętnaście, da radę.
– Będę.
Nadzieja wzrosła. Jeżeli ten darczyńca pofatygował się, żeby się
z nią skontaktować, to musi być zainteresowany. Chociaż być może
miał nadzieję dorobić się na schronisku. Zapewne nie wiedział, że
działalność przynosiła straty i Benjamin musiał od czasu do czasu
dokładać pieniędzy. Znalazła wszystkie wykonane przez siebie
obliczenia kosztów odbudowy willi i załadowała je na pulpit
laptopa. Wzięła szybki prysznic, związała włosy w kok i przejrzała
garderobę w poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Zdecydowała, że
w granatowej garsonce będzie wyglądać jak bizneswoman. Włożyła
buty na wysokich obcasach i nałożyła makijaż. Rzuciła ostatnie
spojrzenie na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju. Wyszła jeszcze
z Denzelem do ogrodu na szybką rundkę na siku, a potem rzuciła
mu kość, by sobie ją podgryzał, gdy jej nie będzie.
Zanim wskoczyła do samochodu, zadzwoniła do Benjamina
zapytać, czy słyszał o Stone Equity. Owszem, słyszał, mają swoje
biura w centrum.
Przez całą drogę do Stenungsund planowała, co ma powiedzieć.
Recytowała sobie statystykę; ilu jest w Szwecji uciekinierów, ilu już
pomogła. Powtarzała krótkie podsumowanie metod
przygotowawczych schroniska. Wyliczanka odciągała ją od
zniszczonego krajobrazu rozciągającego się za oknem samochodu.
Tyle wyrwanych drzew. Przewrócone do góry nogami szopy.
Huragan pozostawił ślady w całej okolicy. Miała serdecznie dość
przypominania sobie o Herkulesie.
Przyjechała do Stone Equity za piętnaście czwarta. Firma mieściła
się w nowym budynku z białą fasadą i dużymi przeszklonymi
drzwiami. Przez jakiś czas chodziła tam i z powrotem przed
wejściem. W końcu zmarzła tak, że się trzęsła, i weszła do środka za
pięć czwarta. Recepcja była gustownie zaprojektowana w szkle
i granicie. Recepcjonistka, bardzo elegancka kobieta, uśmiechnęła
się w sposób, jaki dodał Sofii poczucia ważności.
– Dzień dobry, pani Sofio! Jeszcze nie przyjechał, ale pokażę pani
jego biuro, może pani tam na niego zaczekać.
Poprowadziła Sofię długim korytarzem i otworzyła drzwi do
ostatniego pokoju. Gabinet był ogromny, z fotelami z białej skóry,
dużym mahoniowym biurkiem i wykonaną z brązowego szkła mapą
świata na ścianie.
Recepcjonistka wysunęła stojące przy biurku krzesło dla
interesantów i Sofia powoli usiadła.
– Czy chce pani filiżankę kawy albo herbaty?
– Nie, dziękuję, nie trzeba.
Obcasy recepcjonistki zastukały o posadzkę, kiedy wyszła
i zamknęła za sobą drzwi. Nastała głęboka cisza. W gabinecie było
zimno, albo może Sofia nie zdążyła odtajać. Stojące przed nią biurko
wyglądało na nieużywane. Nie było na nim niczego oprócz białej
skórzanej podkładki i takiego samego pojemnika na długopisy. Na
bocznym stoliku stał duży monitor komputera, a na biurku ładował
się tablet. Poruszyła się, przekręciła głowę, starając się przeczytać,
ale siedziała za daleko. Chociaż przez okno wpadało światło słońca,
nie było widać żadnego kurzu na powierzchniach mebli.
W pomieszczeniu nie czuło się żadnego zapachu. Niczym sterylna
pułapka. W tej atmosferze było coś, co przywoływało niepożądane
myśli. Ten, który tu pracował, musiał być takim pedantem, że
z pewnością nie będzie zainteresowany jej małym chaotycznym
schroniskiem. To chyba jakaś pomyłka, której ona
najprawdopodobniej nie będzie potrafiła odkręcić.
Nie usłyszała otwierających się drzwi, tylko kroki, a potem jego
głos.
– Dzień dobry, Sofio!
Odwróciła się gwałtownie.
To był on. Franz Oswald.
Podszedł już do niej, tak blisko, że mogłaby wyciągnąć rękę i go
dotknąć. Miała wrażenie, że krzesło pod nią się kręci i leci
w przepaść. Pokój zrobił się szary i zamglony. Zaczęły ją ogarniać
mdłości, jakby od czegoś, co zalegało w żołądku, gnijąc przez długi,
długi czas, coś, o czym zdążyła zapomnieć. Nie zemdlej tylko, do
cholery! Wbiła sobie paznokcie w dłonie i ból odsunął mgłę
i zawroty głowy. Zmusiła się, by na niego spojrzeć.
– Zdaje mi się, że masz coś, co należy do mnie – powiedział i się
uśmiechnął.
10
Za naszym domkiem była duża łąka, na której kiedyś pasły się owce.
Gdy dawno temu hodowca zwierząt uciekł z ViaTerra, liczbę
zwierząt ograniczono. W stołówce podawano teraz głównie posiłki
wegetariańskie. Zostało jedynie parę krów i kury nioski w stodole.
Łąka przez całe lata leżała odłogiem. Bawiliśmy się na niej czasami
z Vikiem, dopóki raz mnie nie popchnął w zarośla pokrzyw. Po tym
zdarzeniu nie chciałem tam chodzić.
Zaledwie kilka tygodni po spotkaniu z Carmen Gardell ojciec
rozpoczął realizację projektu budowlanego na łące. Vic i ja byliśmy
zafascynowani koparkami oraz ciężarówkami i ciągle plątaliśmy się
w pobliżu. Nie wiedzieliśmy, co się tu buduje, a mama udzielała
wymijających odpowiedzi na nasze pytania. Ale pewnego dnia
przyszedł ojciec i opowiedział. Na jego twarzy malowało się z jednej
strony jakby uniesienie, z drugiej – przebiegłość.
– Niedługo będziecie mieli własną szkołę. I kolegów.
Vic zapiszczał z radości. Dla mnie zabrzmiało to nieco groźnie.
Starałem się wyglądać na zadowolonego, ale niezbyt mi to
wychodziło.
– Czy to nie fajne, Thorze? – zapytał ojciec.
– Tak, bardzo fajne – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się
najszerzej, jak potrafiłem. Wtedy spuścił wzrok.
Często myślałem o dniu, w którym pojawili się rodzice z dziećmi.
Starałem się zrozumieć decyzję podjętą przez nich. Najwyraźniej
pamiętam ich wzrok, kiedy patrzyli na ojca. Pełen szacunku
i uwielbienia. Inny rodzaj miłości niż ten, gdy spoglądali na swoje
dzieci. Może właśnie dlatego nigdy nie zrozumieli, co się działo
w szkole.
Ale przecież istniało tyle spraw, o których nie wolno nam było
rozmawiać.
SZKOŁA
11
12
KAMIENIOŁOM
13
Julia dodała gazu, tak że motorynka jechała najszybciej, jak się da.
Powietrze było tak zimne, że twarz zdawała się sztywna jak maska.
Ale jej serce śpiewało. Tak łatwo było kłamać bez uciekania się do
rzeczywistego kłamstwa.
Spotkam się z kolegą.
Pojawił się w szkole tuż przed wakacjami. Po tym, jak wygrała
konkurs piosenkarski i zrobiła się niesamowicie niespokojna,
zmęczona szkołą i niemożliwa dla innych.
Pewnego dnia po prostu tam był. Swego rodzaju dodatkowy
personel, asystent nauczycieli. Osiemnaście albo dziewiętnaście lat.
Tak przystojny, że nie dało się od niego oderwać wzroku. Gęste,
kręcone włosy, sięgające do ramion. Głęboko osadzone brązowe
oczy, które wydawały się należeć do kogoś dużo starszego. Ale to
usta były najpiękniejsze. Nie potrafiła na nie patrzeć bez myśli
o całowaniu. Nie było w nim tej nakręconej intensywności, co u
nastoletnich chłopaków w szkole. Miał pewność siebie bez
zarozumiałości.
Matt Larsen. Nudne imię i nazwisko u tak gorącego chłopaka.
Z początku traktował ją jak powietrze, co doprowadzało ją do
szaleństwa. Nawet nauczyciele, stare pryki, rzucali za nią spojrzenia
i ich wzrok zatrzymywał się na jej piersiach. Ale dla Matta Larsena
wciąż była niewidzialna. Im bardziej go podrywała, tym bardziej on
zdawał się niezainteresowany. Myśl o nim opętała ją całkowicie. Gdy
inne dziewczyny otaczały go na przerwach niczym rój, ona czuła
zimne ukłucie w sercu. Nienawidziła, kiedy śmiał się z ich żartów.
Jej frustracja codziennie rosła. W końcu zastanawiała się nad tym,
czy nie zrobić czegoś brawurowego, wskoczyć mu niepostrzeżenie
do samochodu i objąć go od tyłu rękami. Nie wiedziała, jak by
zareagował, mogło się skończyć rozmową u dyrektora, ale jej tata
był na szczęście pomocny w radzeniu sobie z takimi sytuacjami.
Ma przecież piątki ze wszystkich przedmiotów. Wyrośnie z takiego
zachowania.
Raz, żeby dokuczyć tacie, mama opowiedziała, że w czasach sekty
dostał przydomek. „Wykrętak”, tak nazywał go ten cały Franz
Oswald. Kiedy mama to powiedziała, tata tak się zawstydził, że Julii
zrobiło się go żal. Mimo to nie mogła przestać chichotać. To było tak
trafne, on właśnie taki był. W pozytywnym znaczeniu.
Przez całe wakacje Julia myślała o Matcie. Miała nadzieję, że
pojawi się na jakimś kąpielisku albo w kawiarni. Poszła nawet do
szkoły sprawdzić, czy tam go nie ma. Ale szkoła była zamknięta,
a dziedziniec szkolny pusty.
Cały czas, gdy się opalała, kiedy wieczorumi była na imprezie
i zanim zasnęła nocą, przywoływała w pamięci jego twarz. Zawsze
przed snem. Bała się, że on nie wróci w następnym semestrze. Ale
wrócił. I pewnego dnia przyłapała go na tym, że się w nią wpatruje.
Wystrzeliła ku niemu swój najpiękniejszy uśmiech, a on go
odwzajemnił.
Mam cię! Teraz cię mam, Matcie Larsenie!
Tego samego dnia pojawił się w swoim samochodzie, kiedy szła do
domu. Opuścił szybę i zapytał, czy nie chciałaby pomocy przy
lekcjach. Tak jakby to było potrzebne.
Teraz spotykali się kilka razy w tygodniu w odosobnionych,
bezludnych miejscach, co tylko dodawało tym randkom pikanterii.
Próbowała dodać gazu, ale motorynka zakaszlała i uparcie
poruszała się w tym samym tempie. Żeby tylko jej koledzy nie
sterczeli dzisiaj przy stacji benzynowej. Ale było na to chyba za
zimno. Gdy dojechała do stacji, było tam pusto i przestraszyła się, że
Matt już pojechał, bo się spóźniła. Po chwili zobaczyła jednak
reflektory na drodze i rozpoznała jego samochód, skręcający na
stację. Zaparkował nieco z boku, poza zasięgiem krzykliwego
oświetlenia nad dystrybutorami. Gdy wsiadła do jego samochodu,
w środku było ciemno. Jej oczy przyzwyczajały się do mroku,
ukazała się jego twarz i Julia dostrzegła, że Matt uśmiecha się lekko.
Samochód pachniał słodko jego dezodorantem i gumą do żucia.
– Cześć, piękna! Dziękuję, że przyjechałaś – powiedział.
– Nie ma za co.
Głos jej brzmiał dużo spokojniej, niż się czuła.
Pochylił się nad nią i ją pocałował, ogrzewając jej zimne wargi.
– Te usta… – powiedział. – To wszystko, co mogłabyś dla mnie nimi
zrobić.
Zapiekły ją policzki, lubiła, kiedy mówił w ten sposób.
W podbrzuszu narastało ciśnienie.
– Chodź tutaj – szepnął. Wziął ją za ramię i przyciągnął na fotel
kierowcy, tak że siedziała mu na kolanach okrakiem, mając
kierownicę za plecami. Jego usta musnęły jej policzek, aż zadrżała.
Dłonie wślizgnęły się pod jej skórzaną kurtkę i znalazły piersi.
Jęknął, kiedy poczuł, że nie ma na sobie stanika. Powoli podciągnął
jej cienką koszulkę ponad piersi. Jej ręce wystrzeliły do góry, żeby je
zakryć, ale on złapał ją za nadgarstki i zmusił, by opuściła ręce
wzdłuż tułowia.
– Nie masz czego się wstydzić – wyszeptał.
Miał rozszerzone źrenice. Oddychał ciężko. Wciąż trzymając ją za
nadgarstki, przejechał językiem po jej piersiach, okolił ustami jeden
z sutków i zaczął ssać tak, że poczuła prąd w podbrzuszu. Nie mogła
usiedzieć w miejscu, poruszyła się i wydała ochrypły dźwięk. Wziął
jej dłoń i położył ją na swoim kroczu.
– Poczuj, jaki jestem twardy.
Ścisnęła twarde wybrzuszenie w dżinsach, przy czym on stęknął
tak głośno, że aż się cofnęła.
– Nie bój się. Nie mam zamiaru uprawiać z tobą seksu.
Przynajmniej nie tutaj.
Westchnęła zawiedziona.
– Dlaczego nie? Nie jestem już dziewicą.
– Okej… To jacy oni byli? Ci inni chłopcy?
– Cholernie nudni. Wystarczyło ich tylko dotknąć palcem, a już
dochodzili.
– Ze mną tak nie będzie.
– Udowodnij.
– Jest tyle rzeczy, które chcę z tobą zrobić najpierw. I powinniśmy
zrobić to w jakimś wygodniejszym miejscu, nie sądzisz?
– A jak rozłożymy siedzenia? – zaproponowała.
Roześmiał się.
– Stracę przy tobie rozum, jak będziemy się dalej tak spotykać.
– Dlaczego?
– Nie rozumiesz, jaka jesteś piękna, Julio. Te długie nogi. Jakim
cudem jesteś o głowę wyższa od mamy?
– Skąd wiesz?
– Widziałem ją w szkole parę razy.
– Ale mój tata jest przecież bardzo wysoki.
– Czy oni wiedzą, że ze mną kręcisz?
– Nie muszą wiedzieć, z jakimi chłopakami się spotykam.
– Dobrze. Nie spodobałoby im się to. Jestem prawie twoim
nauczycielem.
– Asystentem nauczyciela. To duża różnica.
– Pewno i tak by mnie wylali, a wtedy nie moglibyśmy się
widywać. Ale słuchaj, z tym rozkładanym siedzeniem…
Wzrokiem nakazał jej, żeby znów siadła na miejscu pasażera.
Ześlizgnęła się z niego. Gdy tylko siadła, odchylił jej siedzenie do tyłu
i lekko popchnął ją na plecy.
Położył dłoń na jej łydce, przesunął ją powoli w górę po udzie, pod
krótką spódniczkę i zatrzymał przy majtkach. Delikatnie pokrył jej
usta pocałunkami. Jego palce zakradły się pod bieliznę i zaczęły jej
dotykać. Było to tak przyjemne, że musiała przerwać pocałunek
i zaczerpnąć powietrza. Pocierał ją powoli, aż przyspieszył jej
oddech. Przygłuszone westchnienie, które wyrwało jej się z ust,
zabrzmiało nierealnie, jakby wydał je ktoś inny.
– Lubisz to?
– A jak myślisz? – jęknęła.
Pozwoliła mu kontynuować. Jego palce poruszały się tam i z
powrotem. Przenikające do środka samochodu zimne jesienne
powietrze postawiło sztywno jej sutki. Jego usta pojawiały się
w różnych miejscach jej ciała. Najcudowniejsze było jednak uczucie
ssania w podbrzuszu, które pojawia się, gdy robi się coś
niedozwolonego. Po jakimś czasie nogi zaczęły jej lekko drżeć
i zapadła się w coś rozkosznego. Ciało napięło się jak łuk, po czym
stało się całkiem bezwładne. Drobne wstrząsy, błogie drgania
wibrowały w niej.
Ale zdecydowanie za szybko wróciła do rzeczywistości zimnego
samochodu.
– Było ci dobrze? – zapytał.
– Tak, ale skończyło się za szybko.
– Nauczę cię, jak się powstrzymywać. Wtedy będzie jeszcze
rozkoszniej.
– Kiedy?
– Kiedy tylko znajdę dobre miejsce na spotkania.
– Dlaczego nie u ciebie w mieszkaniu?
– Mam pokój u jednego z nauczycieli. Nie da rady. Słuchaj, może
wyjedziemy na kilka dni w czasie przerwy świątecznej? Tylko ty i ja.
Czy jakaś koleżanka może cię kryć?
– Może. A gdzie byśmy wyjechali?
– Moi rodzice mają domek na archipelagu, ocieplany na zimę –
odpowiedział, uśmiechając się zagadkowo.
Zastanawiała się, czy może mu ufać. Odważyć się wyjechać z nim
sam na sam. Było w nim jednak coś bezpiecznego, co sugerowało, że
może.
Ale przecież nie było pośpiechu. Kiedy się spotykali, robił z nią coś
nowego, za każdym razem było to błogie. Rozkoszowała się każdą
chwilą spędzoną z nim.
Mimo to czasem tęskniła za czymś więcej, jeszcze bardziej
niedozwolonym.
14
W KLASIE
Jest sobota. Inne dzieci miały tak naprawdę pojechać do domu, ale
wczoraj wieczorem przyszedł Karsten z wiadomością od ojca.
W Dzieciach Ziemi mówimy o nim „szef”. Nawet Vic i ja nie możemy
nazywać go ojcem. Karsten powiedział, że dzieci mają zostać tu
przez miesiąc, aby się zaadaptować. Dopiero gdy przyzwyczają się
do wszystkiego, będą mogły pojechać do domu. Bez tej adaptacji
wyjazd do domu byłby dla nich zbyt ciężki. Za miesiąc wyprawimy
przyjęcie i pokażemy rodzicom wszystko, co zrobiliśmy i czego się
nauczyliśmy.
Dostaliśmy mundurki. Szare szorty, bo jest lato, białe koszulki
z krótkimi rękawami i szare kurtki, gdyby zrobiło się zimno. Kurtki
mają wyszyte na piersi logo ViaTerra, a na koszulkach widnieje
zielono-biała flaga organizacji. I sandały, które ocierają stopy
podczas wędrówek po lesie. Jest tak gorąco. Pot przykleja spodenki
do ciała. Przez cały poranek przynosiliśmy kamienie znad rzeki.
Ogrodzenie rośnie. Lepiej nam idzie maszerowanie i nauczyliśmy
się komend stój! i baczność!. Upał tak doskwiera, że często musimy
pić wodę. Hugo jest wycieńczony i w pewnej chwili pada na twarz
w zarośla, ale po krótkim odpoczynku już nic mu nie dolega. Dość
późno wracamy do domu, spoceni i wykończeni, a w łazience robi
się nieprzyjemny tłok.
Jak zwykle po pracy mamy lekcje z Ali-Kahn. Matematykę
i szwedzki przelatuje szybko. Ojcec napisał dla nas ćwiczenia, cały
stos kartek, które zalegają u niej na biurku. Podnosi kartkę leżącą na
górze tej sterty i uśmiecha się nieco zagadkowo.
– Pierwsze ćwiczenie jest proste. Macie się nauczyć przemawiać
przed grupą. Chodźcie tu na środek, jedno po drugim, i powiedzcie,
dlaczego to, co robicie w Dzieciach Ziemi, jest tak ważne. Stójcie
z wyprostowanymi plecami. Mówcie głośno i wyraźnie. Jeżeli teraz
to przećwiczycie, to będziecie mogli zaimponować rodzicom, jak
przyjadą na przyjęcie.
Vic jest podekscytowany, zeskakuje z krzesła i staje na samym
środku sali. Z wrodzoną sobie pewnością przywódcy pełnym głosem
mówi, że kiedy wybuchnie wojna, Dzieci Ziemi uratują świat od
zagłady. Didrik wydaje się niezadowolony, że Vic mówi pierwszy,
i niecierpliwie wyciąga rękę do góry. Ali-Kahn kiwa głową na znak,
żeby wyszedł na środek.
– Zostaniemy prezydentami i królami i będziemy decydować
o wszystkim. Wszyscy będą się nas słuchać.
– Ale dlaczego, Didriku? Dlaczego ludzie będą was słuchać?
Didrik jakby się zagubił.
– Bo my mamy odpowiedzi na wszystko, rozumiesz – mówi Ali-
Kahn. – To, czego się uczycie tutaj, to jedyna prawda. Nigdy tego nie
zapominajcie. Będziecie pomagać ludziom, decydując o nich.
Didrik wygląda na zdziwionego, ale kiwa głową i wraca na swoje
miejsce.
– Kto następny? – Ali-Kahn rozgląda się i wbija wzrok w Livię.
– Livio, twoja kolej!
Livia zsuwa się z krzesła, które jest dla niej trochę za wysokie.
Rzuca nerwowo spojrzenie na starszą siostrę Sarę, która kiwa
zachęcająco.
– Stań na środku klasy, Livio! – mówi Ali-Kahn. – Twarzą do grupy.
Ale Livia nie może się poruszyć. Ciągle stoi przed krzesłem
i wygląda na przerażoną. Oczy ma szeroko otwarte, krew odpłynęła
jej z twarzy. Ali-Kahn podchodzi do niej, chwyta ją za ramię i ciągnie
za sobą na środek sali.
– Teraz nam opowiedz.
Livia wkłada kciuk do buzi i zaczyna ssać. Policzki ma
zaczerwienione.
– Wyjmij palec z buzi, Livio! – ryczy Ali-Kahn. – Przestań się
wygłupiać!
Ale Livia ssie kciuk jeszcze zapalczywiej. Na jej szortach tworzy
się ciemna plama. Po nodze spływa jej strużka i kilka kropli ląduje
na podłodze.
Zapada grobowa cisza, aż w końcu Molly krzyczy piskliwie:
– Patrzcie! Posikała się!
Rozlega się chichot, a po nim salwy złośliwego śmiechu.
W Livii coś pęka. Łzy płyną po policzkach, po chwili trzęsie się od
szlochu. Rzuca się na podłogę, wydając cienki, ostry krzyk.
Brakuje nam słów. W oczach Ali-Kahn pojawia się zawód, który,
obawiam się, zaraz zmieni się w gniew. Wstaje i podchodzi do Livii,
omija powstałą wokół niej niewielką kałużę i chwyta dziewczynkę
za ramiona. Livia się wykręca, próbując wyrwać się z uścisku
nauczycielki, wciąż z kciukiem w ustach. Ale Ali-Kahn zacieśnia
uchwyt. Wygląda na okropnie złą i zaczyna potrząsać Livią.
– Przestań się wygłupiać! Przestań natychmiast, ty bachorze!
Dziewczynka krzyczy i kopie. Jedno kopnięcie trafia Ali-Kahn. To
ją rozwściecza i potrząsa Livią tak, że głowa jej lata do przodu i do
tyłu jak u szmacianej lalki.
– Puść ją!
Jasny, dźwięczny głos pochodzi od Matteo. Ali-Kahn puszcza Livię,
która opada bezwładnie na podłogę, i odwraca się do chłopca.
Piorunuje go wzrokiem. Ktoś głośno wstrzymuje dech. Nauczycielka
robi kilka kroków w stronę Matteo, który stoi, uparcie patrząc na nią
swoimi dużymi, smutnymi oczami.
– Robisz jej krzywdę – mówi.
– Co ty powiesz, pedałku? Myślisz, że to ci z najmniejszymi
siusiakami będą rządzić światem?
Okropna cisza zostaje przerwana. Wybuchamy piskliwym
śmiechem. Nawet ja się dołączam, chociaż wcale nie uważam, że to
śmieszne. Ale śmiech jest oczyszczający, bo wytworzyło się
nieprzyjemne napięcie i tylko śmiech może je rozładować.
Mam wrażenie, że Ali-Kahn trzepnie Matteo, tak bardzo jest zła.
Ale ona odwraca się i wychodzi z klasy. Zostawia nas bezradnych
z pochlipującą Livią i kałużą moczu na podłodze.
Sara podchodzi do Livii, podnosi ją i sadza na krześle. Molly
wybiega, przynosi wiadro z wodą i wyciera siki.
Ali-Kahn wraca. Wciąż wygląda dziwnie, ciężko oddycha, wzrok
ma ostry. Ciągnie za sobą Sarę do rogu i mówi do niej cicho, tak
żebyśmy nie słyszeli. Sara wielokrotnie kiwa głową.
Potem Ali-Kahn podchodzi do pulpitu. Przygląda nam się przez
chwilę. Ręce jej drżą.
– W klasie ja decyduję – mówi, wpatrując się w Matteo. – Tutaj ja
jestem przywódcą, rozumiecie? Nigdy nie wolno wam tego
kwestionować.
W mojej głowie kłębią się myśli. Boję się w pewien dziwny sposób.
Tak jakbym zaczynał zamarzać od środka.
– Rzeczy, które tutaj się dzieją, nie zawsze są przyjemne. Czasami
muszę zastosować dyscyplinę – ciągnie. – To, co się wydarza w tej
klasie szkolnej, tutaj zostaje. Jeżeli macie pytania albo uwagi,
przedstawiacie je mnie, nikomu innemu. Zrozumiano?
Rozlega się głuchy pomruk, swego rodzaju potakująca odpowiedź.
To, co się wydarza w tej klasie szkolnej, tutaj zostaje.
Ale komu miałbym opowiedzieć? Ojciec powie, że jestem mięczak,
jak mu się zwierzę. Mama ostatnio nie ma nawet siły się ubierać, cóż
mogłaby zrobić?
Matteo usiadł koło mnie. Pod ławką głaszczę go ostrożnie po ręce.
15
16
CHLEWIK
17
18
LODOWATE ZANURZENIE
19
20
ODWIEDZINY W SZKOLE
21
22
IZOLACJA
23
24
25
MY I CI INNI
26
27
28
WIEDZA O SEKSIE
29
***
30
MAMA NA STRYCHU
31
32
33
34
35
Sofię wyrwało ze snu mgliste wrażenie, że coś jest nie tak. Sypialnię
spowijał szary mrok. Wyciągnęła rękę w stronę Benjamina, ale ta
spoczęła na zimnym prześcieradle. Po jego stronie kołdra była
niedbale odrzucona, jej połowa zwisała ku podłodze. Na poduszce
dostrzegła zagłębienie, w którym spoczywała jego głowa.
Elektroniczny budzik wskazywał piętnaście po piątej.
Od razu poczuła, że ktoś jest w pokoju.
Ktoś stał w mroku i się jej przyglądał. Nie potrafiła zrozumieć,
skąd to wie, po prostu wiedziała.
W ostatniej chwili powstrzymała się od zawołania Benjamina po
imieniu. To nie jego obecność wyczuwała w sypialni, nie zapach jego
skóry czy dźwięk jego oddechu, tak dobrze znajomy. To była obca
obecność, nieprzyjemna i natarczywa.
Zbierała się w sobie, żeby coś zrobić, wyskoczyć z łóżka,
przestraszyć intruza, ale sparaliżował ją strach, nie była w stanie
poruszyć żadnego mięśnia. Oczy zaczęły przyzwyczajać się do
ciemności i dostrzegła, że drzwi do sypialni były uchylone.
Intensywnie nasłuchiwała odgłosów. Cicho skrzypnęła deska
w podłodze. Ktoś szybko wziął oddech. Lekkie kroki na palcach
przemknęły po podłodze i zaskrzypiało na schodach prowadzących
na parter. Potem dźwięk czegoś, co zostało przewrócone.
Usiadła na łóżku prosta jak świeca. Zmusiła się do wstania. Serce
jej łomotało. Zawołała Benjamina cienkim, dziwnym głosem.
Podeszła do drzwi i otworzyła je powoli. Korytarz sprawiał wrażenie
pustego. Drzwi do pokoju Julii były zamknięte.
Z parteru dobiegły ją odgłosy kroków na parkiecie. Szybko zeszła
na palcach po schodach do salonu. Na chwilę zatrzymała się
w miejscu na ostatnim stopniu. Starała się zrozumieć, dlaczego nie
wezwała pomocy, dom był przecież pełen ludzi, ale oprócz strachu
pojawiła się w niej determinacja, żeby złapać intruza na gorącym
uczynku. Rozejrzała się po pokoju. Zarysy Simona i Ellisa śpiących
na kanapach były wyraźne. Kontury mebli znajome. Ale dostrzegła
też coś innego, jakiś cień, który ledwo dostrzegalnie zachwiał się
w rogu salonu. Przez parę sekund wydawał się lewitować nad
podłogą, aż zniknął.
Gdzieś rozległo się kliknięcie klamki.
– Stać! – krzyknęła, ale cienia nie było. Rzuciła się do sieni, gdzie
uderzył ją zimny podmuch wiatru. Drzwi wejściowe były uchylone.
Nagle zrozumiała, że czegoś tu brak. Dlaczego nie słyszała
ostrzegawczego nie do zniesienia szczekania Denzela, skoro w domu
był nieproszony gość? Wyjrzała na ogród, pusty, oświetlony jedynie
przez księżyc. Szybko zamknęła drzwi i powoli wróciła do salonu.
Wrażenie obecności kogoś obcego zniknęło, zastąpiła je spokojna
pustka.
Dom znowu oddychał normalnie. Ellis i Simon nadal leżeli na
kanapach, drzwi do pokoju gościnnego, w którym spała Anna, były
zamknięte. Nie było tu nikogo innego. Pomyślała teraz, że Benjamin
musiał wyprowadzić Denzela na siku. Ale dlaczego skradał się po
domu? Jakiś czas siedziała całkiem bez ruchu, starając się pozbierać
myśli.
W sieni coś zahałasowało tak, że aż podskoczyła. Po chwili rozległ
się dźwięk drapania o parkiet, nadbiegł Denzel i wskoczył na nią.
Kucnęła i wzięła go w objęcia. Kiedy spojrzała do góry, stał nad nią
Benjamin z szeroko otwartymi oczami.
– Co ty robisz na nogach? – szepnął.
– Co ty robisz? Omal nie wystraszyłeś mnie na śmierć.
– Obudziłem się i uświadomiłem sobie, że zapomnieliśmy
wyprowadzić Denzela na siku. Tak ładnie jest przy księżycu, że
zrobiliśmy sobie spacer nad jeziorem.
– O czym ty mówisz? Jak długo cię nie było?
– Około pół godziny.
Sofia zajęczała.
– O Boże! Myślałam, że to ciebie słyszę. Ktoś był w domu, kiedy
ciebie nie było, w naszej sypialni. Czy widziałeś kogoś na zewnątrz?
– Nie, nikogo. Jesteś pewna? Może to była Julia?
– Czy ty nie słyszysz, co ja mówię? Ktoś tu był! Ktoś stał i patrzył
na mnie, gdy spałam – przestała już szeptać, głos miała pełen
histerii. Benjamin wziął ją za ramiona i przyciągnął do siebie.
– Oczywiście, że ci wierzę. To okropne.
Ale dostrzegła cień powątpiewania w jego oczach.
– Czy ty nie rozumiesz, że to poważna sprawa? Nic mi się nie
wydaje. Ktoś był w domu. Prawdopodobnie Peder Santos. Czy
włączyłeś alarm i kamerę, zanim poszedłeś spać?
– Nie, cholera. Ludzie tu byli. Zapomniałem.
– Zamknąłeś drzwi na klucz, kiedy wyszedłeś?
Benjamin spuścił nos na kwintę i pokręcił głową.
Simon usiadł na kanapie i przecierał oczy ze snu. Ellis nadal spał
głęboko. Sofia zapaliła stojącą na podłodze lampę i opowiedziała
Simonowi, co się stało.
– Peder Santos podejmuje zajebiste ryzyko, wchodząc do domu
pełnego ludzi – skonstatował.
– Może nie wiedział, że tu jesteście – odpowiedziała Sofia. –
Gdybyś tylko włączył kamerę, Benjaminie. Mielibyśmy nagranie.
Benjamin zaproponował, aby zadzwonić na policję, ale wydawało
im się niepotrzebne ściąganie ich tu w noc wigilijną. Sami
przeszukali dom, żeby zobaczyć, czy czegoś brakuje, ale nawet
torebka Sofii stała w sypialni nienaruszona. Nie było żadnego śladu
po intruzie.
Po włączeniu przez Benjamina alarmu i monitoringu oraz
zaryglowaniu wszystkich drzwi, postanowili pójść spać
i kontynuować rozmowę rano.
Ale Sofia nie mogła zasnąć.
Ktoś stał i na nią patrzył, kiedy spała.
Ktoś ich pilnował.
***
To było parę dni po Nowym Roku. Simon z Sofią stali, tupiąc nogami,
przed urzędem gminnym w Henån, długo przed jego otwarciem,
z podaniem o zezwolenie na budowę schroniska. Byli zdecydowani
naciskać tak mocno, żeby sprawę załatwiono szybko. Sofia nieźle
opowiadała płaczliwe historyjki.
Po przedstawieniu sprawy recepcjonistce czekali pół godziny, po
czym wyszła do nich kobieta z lekko zdziwioną miną.
– Ale przecież jest już zezwolenie na budowę na aktualnej działce
– stwierdziła.
– To niemożliwe – rzekła Sofia – tamten dom należał do mnie.
Musieliście to pomylić z jakimś innym miejscem.
– Nie, nie wydaje mi się – odpowiedziała kobieta i rozwinęła plan
zabudowy na biurku przed nimi. – Osoba, od której pani dzierżawi
ziemię, zatwierdziła te plany i jestem niemal całkowicie pewna, że
widziałam też pani podpis.
Właśnie w tym momencie Sofię olśniło, co się stało. Nawet nie
musiała oglądać rysunków, wiedziała, że już je widziała wcześniej.
– Czy może mi pani wytłumaczyć, w jaki sposób Franzowi
Oswaldowi udało się zdobyć zatwierdzenie planów dotyczących
mojej posiadłości? Bez mojej zgody? To przecież kompletnie
niedorzeczne! – krzyknęła.
Podniosła głos tak, że Simon położył uspokajająco dłoń na jej
ramieniu.
– Ależ jestem pewna, że pani podpis gdzieś tu jest na tych
papierach – powiedziała kobieta, sprawiając wrażenie jeszcze
bardziej zadziwionej.
Na próżno szukała w stosie dokumentów. Biurko stanowiło jedno
wielkie kłębowisko kartek, długopisów i teczek, rozrzuconych byle
jak. Im dłużej dyskutowali, tym bardziej zawikłana okazywała się
sprawa. Nie mogli do niczego dojść i Simon zaproponował, żeby
pojechali do domu. Przede wszystkim dlatego, że rozzłoszczony głos
Sofii powodował, że pracownicy urzędu zaczęli rzucać w jej
kierunku nieprzychylne spojrzenia. Simon nie przepadał za
konfliktami.
W domu Sofia wysłała do Franza wściekłego maila, w którym
groziła, że go pozwie do sądu. Napisała też sporo innych
nieprzyjemnych rzeczy.
Po upływie pół godziny zadzwonił na jej komórkę.
– Co powiesz na późny obiad? Jestem wyjątkowo u siebie w biurze
w Stenungsund. Mogę wszystko wytłumaczyć. – Jego głos zabrzmiał
energicznie i pewnie.
– Odpowiedz mi lepiej na maila. Nie chcę z tobą rozmawiać.
– Zechcesz, kiedy zrozumiesz, co chcę zaproponować. Mam takie
rozwiązanie dla zezwolenia, że możesz rozpocząć budowę
natychmiast. Bez przyjmowania ode mnie jakichkolwiek pieniędzy.
Poza tym mam dokument ze swoją zgodą na wydanie książki,
możesz to wysyłać do wydawnictw. Jest tylko jeden mały warunek.
– Ty i twoje pieprzone warunki!
– Nie chodzi tym razem o Julię, a o sprawę związaną z książką.
Absolutnie nie chciała go widzieć, ale coś w jego głosie
sugerowało, że na tym spotkaniu może coś ugrać. Nie wydawało się,
żeby istniało inne rozwiązanie. Była sfrustrowana, zdesperowana
i miała serdecznie dość wszystkich przeszkód w ruszeniu z budową.
– Nie jedź tam! – wybuchnął Simon, gdy tylko przekazała mu, co
powiedział Franz. – Czy ty nie rozumiesz, że on się z tobą drażni?
Zadzwoń i powiedz, że nie przyjedziesz. Każ mu spierdalać. Nie
możemy go za to pozwać?
– Jasne. Ale wtedy działka będzie stała pusta przez co najmniej
pięć lat. Słuchaj, ani trochę się go nie boję. Zadzwonię do ciebie od
razu, gdy pojawią się jakieś problemy.
Simon niechętnie się zgodził. Opuszczając dom, mamrotał pod
nosem z irytacją.
Z tętniącą w żyłach złością szybko jechała do Stenungsund.
Umówili się w ekskluzywnej restauracji. Gdy tam dotarła,
obiadowych gości było już niewielu. Albo niewiele osób stać było na
stołowanie się tam. Miała na sobie podarte dżinsy, sportowe buty
i największą koszulę, jaką mogła znaleźć w szafie Benjamina. Zmyła
cały makijaż.
Franz podniósł brwi na jej widok.
– Oj! – powiedział tylko.
Zajął już miejsce przy odosobnionym stoliku, ubrany w szary
garnitur i białą koszulę. Kiedy beztrosko bębnił palcami po stole,
dostrzegła spinki do mankietów. Czy w ogóle używano jeszcze takich
rzeczy? Charakterystyczny dla niego jednodniowy zarost zniknął.
Pomyślała, że jego nowy styl jako faceta w garniaku jest nudny, ale
zauważyła z pewną dozą irytacji, że czyni go jeszcze bardziej
atrakcyjnym. Już zamówił dla nich jedzenie, a kelner nadbiegł
z winem, gdy tylko usiadła.
– To będzie krótkie spotkanie – powiedziała – chcę tylko wiedzieć,
jak ci się udało zdobyć zezwolenie na budowę domu, który jest
w moim posiadaniu.
– Ale nie posiadasz działki, prawda? To jest dzierżawa.
– Skąd o tym wiesz?
– Bo to ja jestem jej właścicielem. Czy kiedykolwiek słyszałaś
o figurantach?
Sofia całkiem osłabła.
– Co, do kurwy nędzy?!
– Nie ma się czym denerwować. Posiadam ziemię we wszystkich
częściach Orust i Tjörn, pod innymi nazwiskami niż moje własne.
I nie będę cię powstrzymywał przed odbudowaniem tego
schroniska. Dlaczego nie możesz zaakceptować mojej hojności? Chcę
ci tylko pomóc.
– Jasne. Ale teraz wszystko zepsułeś. Mianowicie nie przyjmę
twoich pieniędzy. Simon zapłaci za schronisko.
– Tak, przeczytałem o tym w twoim miłym mailu. Ale to jest bez
znaczenia. Po prostu przepiszę plany zabudowy na ciebie i załatwię
wszystko z komisją budowlaną. Możesz wykorzystać moje rysunki
techniczne i ruszyć z domem. Jeżeli okaże się to za drogie, to możesz
poczekać z basenem, stajnią i podobnymi rzeczami. Chyba może tak
być?
Przez chwilę siedziała bez słowa, bo zdała sobie sprawę, że on
faktycznie ma rację. To by wszystko rozwiązało. Nim zdążyła
odpowiedzieć, wyciągnął rękę przez stół i położył ją na jej dłoni.
Szybko cofnęła swoją.
– W takim razie chcę wykupić działkę na własność – powiedziała,
nie mając pojęcia, czy Simon dysponuje wystarczającą sumą
pieniędzy. – Nie ma mowy, żebym wybudowała dom na ziemi, która
należy do ciebie.
– Możesz kupić tę działkę za dziesięć koron. Co ty na to?
– Brzmi nieźle. Ale to Simon ją kupi. Nie przyjmę od ciebie żadnej
pomocy.
– Porozmawiamy teraz o książce? – zapytał. – Absolutnie możesz
ją wydać, tylko chcę najpierw zrewidować parę rzeczy
w manuskrypcie. O tym, że mój ojciec skurwiel zakładał mi na
kutasa klamerkę do bielizny. Wiesz, ludzie mogliby pomyśleć, że cały
czas jestem tam w jakiś sposób niesprawny, choć jest zupełnie
odwrotnie. To by mogło wpłynąć na mój image.
Kąciki jej ust drgnęły.
– Tak, to byłaby przecież katastrofa.
– A więc, jeżeli mi przyślesz manuskrypt, to obiecuję szybko go
przejrzeć. Pozwoliłem sobie skontaktować się z kilkoma
wydawnictwami i jest duże zainteresowanie, ale o tym chyba już
wiesz?
Znowu poczuła, że wciąga ją w swoją pajęczynę.
– Teraz pewno zażądasz, żebym zrobiła te badania DNA, prawda?
Bo inaczej nie będzie żadnej książki ani planów zabudowy.
– Wcale nie! Sprawą Julii zajmiemy się oddzielnie. Jak sądzę, nie
chcesz, żeby tkwiła w niepewności przez całe życie.
– Nie będzie w niej tkwiła.
– Własnie że będzie. O ile nie opowiem jej prawdy.
Zanim zakrztusiła się winem, znowu spróbował położyć swą rękę
na jej dłoni.
– Tylko żartuję. Co się stało z twoim poczuciem humoru? Przecież
potrafiliśmy się razem dobrze bawić, zanim wszystko zepsułem. Tą
sprawą z Julią możesz się zająć we własnym tempie. Czy chcesz
jeszcze coś wiedzieć?
– Dlaczego nagle udajesz tak obrzydliwie miłego?
– Tak naprawdę zawsze taki byłem. Zapytaj Benjamina, on mnie
znał od początku.
– Gardzi tobą.
– Benjamin mnie nie lubi, bo mu zabrałem dziewczynę. Więcej niż
jeden raz.
– Daj spokój!
– To prawda. Najpierw na wyspie, kiedy byliśmy nastolatkami.
Podobała mu się jedna dziewczyna, ale pokłócili się, gdy się dla mnie
rozebrała. Był też zazdrosny, kiedy ty pracowałaś ze mną. No
i jeszcze to wszystko z Elvirą.
– Co masz na myśli?
– Nie wiesz? Benjamin był z Elvirą, zanim przyjechałaś do
ViaTerra. Ale ona była taka młodziutka, od razu to przerwałem.
Szczerze mówiąc, chciałem ją chyba mieć dla siebie. Dziwi mnie, że
Benjamin ci nic o tym nie powiedział.
– Kłamiesz! Benjamin nigdy nie był z Elvirą.
– Zapytaj go – rzekł Franz z zadowolonym uśmiechem. – Jestem
pewien, że istnieją rzeczy, których nie wiesz o Benjaminie.
Sofia jadła szybko, żeby mieć ten obiad z głowy. Nie chciała sama
przed sobą przyznać, jakie to było pyszne. Od czasu do czasu Franz
zerkał na nią z rozbawieniem.
– Nawet gdy tak wrzucasz w siebie jedzenie, w tych ubraniach,
jesteś niezwykle piękna, Sofio – powiedział w końcu.
Wstała, wyjęła z torebki portfel i położyła na stole banknot
pięciusetkoronowy.
– Za obiad zapłacę sama. Przepisz na mnie zezwolenie na budowę
i plany zagospodarowania. Simon zajmie się kupnem działki. Wyślę
manuskrypt. Nie dzwoń do mnie więcej. Wszelki kontakt między
nami będzie się odbywał drogą mailową.
Franz nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko.
Całą drogę do domu myślała o tym, co powiedział o Benjaminie.
36
37
38
39
INSTRUKTAŻ
40
41
***
NOWE ZASADY
Budzę się wcześnie i dostrzegam, że łóżko Didrika stoi puste.
Najpierw chcę wrócić do spania, ale ciekawość zwycięża. Wiem, na
spotkanie z kim się wymknął. Rozglądam się po sali i wydaje mi się,
że Vic wpatruje się we mnie ze swojego łóżka, ale kiedy zerkam
w tamtym kierunku ponownie, ma zamknięte oczy. Ubieram się
i wymykam niepostrzeżenie.
Znowu jest wiosna. Słońce dopiero co wzeszło nad horyzontem
i jego matowe światło nadaje trawnikowi takiego blasku, jakby
każde źdźbło jest fluorescencyjne. Od morza powiewa lekki wiatr.
Woda w stawie przybrała bladoróżowy odcień. Jest tak pięknie, że
prawie zapominam, czemu wyszedłem. Kucam na trawie przed
samotnym narcyzem, który wystrzelił ku górze. Na płatkach kielicha
spoczywa sto kropelek rosy. Są takie malutkie i leciutkie, a jednak
sprawiają, że kwiat się przede mną kłania.
Przez ulotną chwilę moją świadomość porywa powracające
marzenie o znalezieniu się w innym miejscu i przeżywaniu innego
życia. Ale zaraz wzdrygam się na dźwięk rozlegających się za mną
kroków. Odwracam się i widzę Vica idącego w kierunku dworu.
Wydaje się mnie nie dostrzegać. Nie ruszam się, dopóki on nie znika
z pola widzenia.
Właśnie wtedy dobiegają mnie dziwne odgłosy z Dziury, która
obecnie jest niezamieszkana. Westchnienia i stęknięcia. Szybko
przemierzam trawnik z nadzieją, że strażnik mnie nie zauważy.
Z tyłu szopy jest niewielkie okienko. Można tam stanąć w zagajniku
i zajrzeć do środka poza zasięgiem widoku ze stróżówki.
Najpierw nie wierzę własnym oczom. Elisa i Didrik leżą nadzy na
ziemi na stosie ubrań, dokładnie w miejscu, w którym leżał mój
śpiwór. Elisa na plecach z włosami rozrzuconymi niczym olbrzymi
wachlarz. Ma zamknięte oczy. Kilka promieni słońca wkradło się
przez okno i oświetla jej białe piersi. Didrik przyciska ku górze jej
zgięte nogi, uderzając w nią rytmicznie. Poruszają się zgodnie, jak
zjednoczona istota.
Dochodzące od nich ochrypłe, prymitywne dźwięki budzą we
mnie coś intensywnego. Nie mogę oderwać od nich wzroku. Ich
zgrane ruchy są tak piękne. Odkąd Elisa pojawiła się na wyspie,
kochałem się z nią wiele razy w wyobraźni. Widzieć ją z Didrikiem
to prawie jak uprawiać z nią seks naprawdę. Ciśnienie w moich
spodniach staje się nie do zniesienia, właśnie mam skierować tam
rękę, ale przerywa mi odgłos motocykla. Początkowo myślę, że to
strażnik, ale kiedy spoglądam przez ramię, dostrzegam, że to ojciec.
To całkiem nieprawdopodobne. Ojciec zawsze wstaje późnym
przedpołudniem. Poza tym kieruje się od razu do Dziury. Ale zaraz
rozumiem, kto się za tym kryje.
Szybko i bezdźwięcznie wycofuję się w krzaki i chowam za
drzewem.
Słyszę odgłos hamującego motocykla, wysuwanej podpórki,
kroków tak bliskich, że prawie moczę się ze strachu.
Widzę teraz ojca przy Dziurze. Dostrzega ich. Myślę, że zacznie
krzyczeć, wybuchnie wściekłością, ale on tylko przygląda im się
przez chwilę z rozbawioną miną.
– Wychodź, gówniarzu – nakazuje po chwili lodowatym tonem.
Didrik wychodzi, trzymając przed sobą slipki. Cios pada tak
szybko, że ledwo rejestruję, co się stało. Nagle Didrik leży na ziemi
na plecach. Zawodzi i chlipie jak małe dziecko.
– Byłoby co innego, gdybyś ją porządnie pieprzył, ale to wyglądało
żałośnie – stwierdza ojciec. – Ty tu zostajesz.
W drzwiach szopy pojawia się twarz Elisy. Zdezorientowana
mruga pod światło.
– A ty, moja piękna, naprawdę zaliczyłaś swoje pierwsze tygodnie
tutaj, jak się patrzy – mówi ojciec głosem ociekającym sarkazmem. –
Ubierz się i staw w moim gabinecie. Widzę, że nie zrozumiałaś, kto
tutaj jest szefem.
Robię parę kroków w tył, kurczę się, próbuję stać się niewidzialny.
Ojciec mnie nie widzi. Już wsiadł na motocykl, odpala i odjeżdża
szybko.
Z mojej kryjówki obserwuję powstałe zamieszanie. Didrik wstaje,
wymięty, z twarzą mokrą od łez. Elisa wychodzi, ubrana byle jak
i śmiertelnie wystraszona.
– Słuchaj go! – zwraca się do niej Didrik. – Teraz musisz go
absolutnie słuchać.
Elisa kiwa głową i rusza w stronę dworu. Didrik wchodzi do
szopy.
Wiem, że pozostanie tam przez pewien czas, i mam nadzieję, że to
nie ja będę go pilnował.
Szybko przemykam z powrotem do sypialni. Salę spowija łagodna
słoneczna mgiełka. Wszyscy śpią oprócz Vica, który rzuca mi
triumfujące spojrzenie. Cichutko jak myszka rozbieram się
i wślizguję do łóżka.
Następnego dnia krzesła Didrika i Elisy są puste. Przychodzi
Karsten i informuje nas, że Didrik został zesłany do Dziury. Nie
może jednak jeszcze powiedzieć, dlaczego. Hugo zostaje wysłany do
pilnowania Didrika, a ja oddycham z ulgą.
Przez dwa tygodnie krzesło Elisy stoi puste. Nikt nie ma odwagi
zapytać, gdzie ona jest. Nie mamy odwagi nawet o tym rozmawiać.
Kiedy się pojawia, cała jej istota jest kompletnie zmieniona. Wygląda
tak, jakby obudziła się w środku orkanu. Jest całkowicie
zdruzgotana. Zbiera swoje rzeczy w klasie, nie rozmawia z nami,
tylko znika z ViaTerra tego samego dnia. Już nigdy więcej jej nie
zobaczymy.
Po całym zamieszaniu sekretarka ojca prezentuje nam nowe
zasady. Pojawia się zasada, która głosi, że nie wolno uprawiać seksu,
jeżeli się razem nie mieszka w ViaTerra. Zawiera jednak wiele
szczegółowych punktów. W ciągu kolejnych dni musimy się nauczyć
recytowania tekstu na pamięć. Chyba nigdy go nie zapomnę.
ViaTerra to elitarna grupa i dlatego musi zawsze dążyć do
zachowania wysokich standardów etycznych i moralnych. Oto
regulacje związków seksualnych w ViaTerra, dotyczące zarówno
personelu, jak i kadetów Dzieci Ziemi.
1. Personel ViaTerra nie może uprawiać seksu pozamałżeńskiego.
2. Kobiety mają własne sale sypialne, do których mężczyźni nie
mają wstępu i vice versa.
3. Personel nie może nawiązywać relacji seksualnych z gośćmi.
4. Pracownikom niepozostającym w związku małżeńskim nie wolno
obmacywać się nawzajem i ostro dobierać do siebie.
Onanizm jest żałosnym zajęciem i odciąganiem uwagi od
nadrzędnego celu ViaTerra. Organizacje, które zezwalają na
rozpustne zachowania, zawsze padają w gruzach. Jeżeli chcesz
powstrzymać ViaTerra przed osiągnięciem swych celów, łam
powyższe reguły.
Wtedy będziemy wiedzieć, do czego zmierzasz.
Franz Oswald von Bärensten
Założyciel
Czuję się przygnębiony, gdy czytam te zasady. W ostatnim czasie
znajdowałem się w oparach seksualnej żądzy. Każdego dnia
odczuwam napięcie w pachwinach i twardość w kroczu. Nie da się
tego kontrolować. Może się to zdarzyć, gdy Sara podchodzi do
tablicy, żeby rozwiązać jakieś zadanie z matematyki, i podwija jej się
spódnica, ukazując udo. Albo gdy Livia się pochyla i dostrzegam
przelotnie jej majteczki. Zaczynam się robić nerwowy w obecności
dziewcząt. Pachną tak ładnie, mają okrągłe pośladki i małe piersi.
Najgorsze nie jest to, co dzieje się z moim ciałem, a to, co dzieje się
w moim mózgu. Pojawiają się natrętne myśli o tym, że wchodzę do
sypialni dziewczyn „niechcący”, i widzę którąś z nich nago. Stale
wyobrażam sobie, że naprawdę uprawiam seks. Teraz nic z tego nie
będzie, dopóki się nie ożenię. Ożenię? To brzmi całkiem
niedorzecznie. Czasami śni mi się jakaś dziewczyna i budzi mnie
eksplozja w kroczu, wywołująca zarówno rozkosz, jak i wstyd.
Ale wciąż najgorsze są moje krytyczne myśli o ojcu. Wiem, co
robił z mamą. Mogę sobie tylko wyobrazić, co zrobił z Elisą. Wydaje
się absurdalne, że napisał zasady, które powstrzymują nas przed
seksem w ViaTerra. Te zajęcia z edukacji seksualnej. Sposób, w jaki
patrzy na dziewczęta. Nie mogę tego pogodzić. Czy te reguły są tylko
dla nas, poddanych? Jako przywódca może robić wszystko. Może tak
też funkcjonuje świat na zewnątrz.
Kiedy nauczyliśmy się zasad, Ali-Kahn sprawdza nasze
zrozumienie. To z dobieraniem się to jedyne, czego nie pojmujemy.
Co to znaczy „ostre”? Czy to kiedy chłopak wsadza dziewczynie rękę
w majtki, łapie ją za piersi, kiedy dziewczyna dotyka penisa
chłopaka, czy pocałunek też się liczy? Próbujemy skłonić Ali-Kahn
do wytłumaczenia, ale ta robi się głucha.
– Dajcie spokój w ogóle wszelkiemu dobieraniu się, jeżeli nie
potraficie do tego dojść – odgryza się w końcu.
42
43
44
PIERWSZA MISJA
45
46
TAJNA MISJA
47
***
48
Właśnie gdy Julia myślała, że ten dzień już nie może być gorszy,
zobaczyła wiadomości w internecie.
Przez całe popołudnie padało, nieustająca ulewa, którą Julia
obserwowała z klasy ze złością. Momentami krople deszczu były
wielkie jak grad. Ani śladu przejaśnienia w ciężkich ciemnoszarych
chmurach wiszących nad szkołą. Szanse na to, że deszcz ustanie,
były równe zeru. Tak naprawdę miała jechać na wycieczkę
z Mattem, ale nic z tego nie wyszło. Lekcje ciągnęły się jak guma.
Kiedy wróciła do domu, mama się na nią rzuciła jak polująca
hiena. Julia od razu zrozumiała, że oczekiwało ją długotrwałe
wypytywanie. W desperacji rozglądała się po domu za kimś jeszcze,
ale nikogo więcej nie było.
W ostatnich dniach mama wyglądała zagadkowo. Ze
zestresowanej i pesymistycznie nastawionej zrobiła się nagle
pogodna. Nie dało się jej już więcej prowokować. Rzeczy, które Julia
rozrzucała wokół siebie, czasami jej wyzywające ubrania, stałe
wracanie do domu za późno – nic z tego teraz mamy nie drażniło.
Wydawała się podejrzanie energiczna i efektywna.
Gdy Julia wróciła tego dnia, mama przeszyła ją tym swoim
wzrokiem.
– Chcę tylko trochę porozmawiać, chodź i usiądź tutaj –
powiedziała, poklepując zachęcająco siedzenie kanapy obok siebie.
Ale pozytywny ton w jej głosie nie brzmiał szczerze. Zapowiadało
się na krzyżowy ogień pytań.
– O czym chcesz porozmawiać?
– O wszystkim i o niczym, tak tylko.
Wcale nie kłamie tak dobrze, jak ja, pomyślała Julia. Jak tylko
usiądę na kanapie, zasypie mnie ciekawskimi pytaniami.
Julia powoli usiadła w bezpiecznej odległości, ale mama
przysunęła się do niej.
– Czego ty mi nie mówisz? – zapytała, wbijając wzrok w Julię.
– Co?
– Dostałam maila.
Julia poczuła, że się spina. Chwyciła dłońmi obicie kanapy.
– Jakiego maila?
– Napisano w nim, że mnie okłamujesz.
Julia poczuła ulgę i się roześmiała. Mama wciąż wierzyła we
wszystkie głupoty, jakie pisano w necie.
– To chyba nic nowego? Zawsze tak było.
– Było napisane, że masz niebezpieczne związki.
– Co to znaczy „związki”? Mamo, przecież to chore!
– Popatrz mi w oczy i powiedz, że nie wplątałaś się w nic
niebezpiecznego. W żaden gang kryminalny, uzależnienia, bo ja
wiem co?
Spojrzała na mamę. Patrzeć jej w oczy było dziecinnie proste.
Nawet nie musiała się wysilić, żeby przywołać niewinny wzrok.
– Nie jestem ani trochę zainteresowana dragami czy gangami
kryminalistów.
Zacisnęła usta i patrzyła na mamę bez mrugnięcia okiem.
– No, ale Julio, kto mógłby coś takiego do mnie napisać?
– Jakiś zazdrosny idiota, skąd ja mam to wiedzieć?
– Czuję, że jest coś, o czym mi nie mówisz.
– Dobra. Uprawiałam seks z Mattem, wielokrotnie.
Oczy mamy rozwarły się szeroko.
– Bez zabezpieczenia?
– Nie, przecież załatwiłaś mi tabletki, zapomniałaś?
Mierzyły się teraz wzrokiem. Julia nie miała zamiaru odwracać
oczu. Widziała, że mama lekko się rozluźniła, wycofując się nieco
z bliskiego starcia. Od razu to wykorzystała.
– Wiem, że niepokoisz się o mnie od czasu napadu, przecież ja to
rozumiem. Ale jednak chcę mieć trochę życia prywatnego, w którym
nie węszysz. Nie byłaś wcześniej taka. Ufałaś mi.
Mama odchyliła się do tyłu, oparła głowę o kanapę i spojrzała na
sufit.
– Wciąż ci ufam, kochanie. Ale robisz się dorosła zdecydowanie za
szybko. Nie wytrzymuję tego. Odpowiedz mi teraz szczerze. Czy to ty
i Matt zainstalowaliście kamerę w twojej łazience?
– Nie.
– Dobrze. Wierzę ci. Czy jest coś jeszcze, o czym mi nie
opowiedziałaś?
– Jest mnóstwo rzeczy, o których ci nie mówię, ale musisz to
zaakceptować.
W tym momencie tata wrócił do domu i wyratował Julię z opresji,
na razie. Podczas obiadu siedziała cicho, rozmyślając o rozmowie
z mamą, i doszła do wniosku, że faktycznie wcale nie skłamała. To
mama zadawała niewłaściwe pytania.
Po obiedzie, gdy odpoczywali na kanapie, wszystko zdawało się
znów jak zwykle. Julia postanowiła, że pójdzie do siebie i posurfuje
po internecie. Gdy była w połowie schodów na górę, usłyszała
dzwonek telefonu mamy. Przykucnęła na schodku, z miejsca
zaciekawiona. Widziała mamę z góry, jak uśmiechnęła się
triumfująco do taty i położyła komórkę na stoliku, zanim odebrała
rozmowę. Głośnik telefonu był włączony.
Z początku Julia nie rozpoznała głosu Franza, tak był
zniekształcony przez złość. Od razu zaczął krzyczeć tak, że
w telefonie aż trzeszczało. Nie dawało się odróżnić słów. Jego wrzask
rozlegał się po pokoju echem jak odgłosy burzy. Mama tylko
siedziała i patrzyła na komórkę z uśmieszkiem na ustach. Wściekłe
wibracje sprawiały, że telefon podskakiwał na stoliku, ale może to
było przywidzenie. Krzyczał tak, aż głos mu ochrypł, i zakończył to
wszystko jakąś groźbą, która zabrzmiała jak: „Zmiażdżę cię”.
Dopiero gdy zamilkł, mama podniosła telefon i przysunęła go
sobie do ust.
– Wspaniale usłyszeć znów twoje prawdziwe ja po tych
wszystkich latach – powiedziała. – Sądzę, że możesz otrzymać
pomoc psychologiczną w kwestii twego małego problemu.
Ktoś się rozłączył, czy to była mama, czy Franz, tego Julia nie
wiedziała.
W domu zrobiło się całkiem cicho, tak cicho, że dawało się słyszeć,
jak schodek skrzypi pod ciężarem jej ciała. Skurczyła się w sobie,
starała się stać niewidzialna i przemknęła do swojego pokoju. Coś jej
podpowiadało, że rozmowa, która teraz nastąpi między mamą
a tatą, nie jest czymś, co powinna podsłuchiwać. Była całkowicie
przekonana, że jakaś wskazówka dotycząca wybuchu Franza będzie
w internecie.
Ale nawet nie musiała się wysilać z szukaniem, bo Laura już jej
wysłała SMS-a z linkiem do jakiegoś artykułu. Zobacz!
Zrobiło jej się niedobrze, kiedy tylko zobaczyła tytuł.
***
49
WYZNANIE SZPIEGA
50
51
Całą drogę promem przez cieśninę myślałem o tobie. Nie tak, jak się
myśli o dziewczynie, w której się jest zakochanym, a raczej jak
o symbolu czegoś, co jest piękne i nieosiągalne.
Zaczynałem niepokoić się tym, co ojciec zrobi ze zdjęciami.
Wiedziałem, jak potrafi reagować; nigdy nie bywał impulsywny,
poza chwilami, gdy robił się potwornie zły. Zawsze miał plan
wybiegający daleko w przyszłość i teraz zastanawiałem się, jaką rolę
odgrywasz w tym wszystkim.
W telefonie miałem dwa twoje zdjęcia, których mu nie wysłałem.
Na jednym z nich leżałaś na trawie w ogrodzie. Twoja bluzka
podjechała do góry i odsłoniła ci jedną pierś. Drugie zdjęcie zrobione
było od tyłu. Pochylałaś się, żeby coś podnieść, a spódniczkę miałaś
tak krótką, że widać było majtki.
Wmawiałem sobie, że nie wiem, dlaczego nie wysłałem akurat
tych zdjęć. Ale wiedziałem. Gdzieś głęboko wewnątrz
przeczuwałem, jak ojciec by na nie zareagował.
Skasowałem je więc szybko, tak żeby Didrik nie zauważył.
Odległość między statkiem a wyspą zmniejszała się, a ja
uzmysłowiłem sobie nowe napięcie w klatce piersiowej. Tępy,
ćmiący ból, z powodu którego miałem ochotę wyskoczyć za burtę
i zniknąć w odmętach. Wstydziłem się. Wyjątkowo nie ze względu
na mnie samego – moją brzydotę, niezdarność i niesamodzielność.
Wstydziłem się przed tobą – jak to, co zrobiliśmy, byłoby
postrzegane twoimi oczami.
Po powrocie do ViaTerra zostaliśmy przez niecierpliwego
Karstena zaprowadzeni do naszego biura we dworze. Tam
spisaliśmy szczegółową relację z misji i oddaliśmy karty pamięci ze
zdjęciami. Odbyło się to szybko, bo właśnie wydarzyła się nowa
katastrofa, która wymagała naszej uwagi.
Elisa, seksbomba, rozpowszechniła kłamstwa o ojcu.
ZDEMASKOWANIE I KŁAMSTWA
52
53
54
55
56
57
***
58
***
59
60
61
62
63
64
65
Franz obracał Julię w kółko, przyglądając się jej. Podobało jej się, że
to robił. Nikt wcześniej nigdy nie patrzył na nią w ten sposób.
Chciała, żeby nie przestawał. Przelotnie pomyślała o Matcie
i zawstydziła się, ale niewystarczająco mocno. Jeżeli to, co tu
przeżywała, było grzeszne, to beznadziejnie zaraziła się wirusem
grzechu. Przeciągnął lekko czubkami palców po jej nagich
ramionach. Jego dotyk wywoływał fale prądu, który przepływał
wzdłuż jej rąk. Miał w sobie coś niesfornego, coś, co było niemal
dziecięce.
Przygotowała się na to, że od razu przejdą do seksu. Właśnie to
łaskotało jej nerwy. Że nie wiedziała. Wszystko mogło się wydarzyć.
Ale zamiast tego puścił ją i odsunął się od niej.
– Zaraz będzie jedzenie. Musisz być głodna. Chodź, siądźmy.
Zaprowadził ją do stołu w kuchni, poklepał dłonią krzesło
i sprawił, że siadła.
– Lubisz chyba troć atlantycką? Jest teraz sezon połowu. Łowi się
ją tu na wybrzeżu.
Nie miała pojęcia, czym jest „troć atlantycka”, ale kiwnęła głową
radośnie.
Ktoś zastukał do drzwi. Franz szybko wstał i otworzył kobiecie
w uniformie gosposi, która wtoczyła wózek barowy do środka.
Kobieta nakryła do stołu i zaserwowała posiłek ze spuszczonym
wzrokiem i chwilami drżącymi palcami. Julii jej zachowanie wydało
się żenujące, ale Franz kręcił głową z rozbawieniem i odesłał ją, gdy
tylko jedzenie stało na stole.
– Dlaczego ona tak się zachowywała? – spytała Julia, gdy tylko
kobieta opuściła domek.
– Denerwuje się w mojej obecności. Wiele osób tutaj tak ma. Ale
nie ty.
Pochylił się do przodu i lekko dotknął jej nadgarstka, aż
załaskotała ją skóra. Drugą ręką przeciągnął po jej policzku, po szyi
w dół i zatrzymał palce w zagłębieniu między jej piersiami. Przeszył
ją prąd wzdłuż rąk do czubków piersi, do krocza, tak że musiała się
poprawić na krześle. W ciele zaczynała teraz wrzeć cudowna furia,
którą wyciszyć mógłby jedynie seks. Wyobrażała sobie, jak to z nim
będzie. Powolny, niemal bolesny wzrost napięcia do orgazmu. Kiedy
w końcu nie wiadomo, gdzie się jest albo czy jest dzień czy noc. Ale
on zdawał się ani trochę nie spieszyć.
Dokładnie jak podczas ich spotkania w Stenungsund łatwo się jej
z nim rozmawiało. Interesował się wszystkim, co miała do
powiedzenia. Nigdy nie spotkała kogoś, kto byłyby tak
zainteresowany nią, kto by słuchał tak intensywnie. Przytakiwał
w odpowiednich momentach, ani razu nie przerwał. Ani przez
chwilę nie zniecierpliwiony czy znudzony. Opowiadała rzeczy,
o których nie mówiła nikomu innemu. Jak wsunęła palce pod kołdrę,
myśląc o nim pewnego wieczoru. Uśmiechnął się do niej śmiertelnie
niebezpiecznym uśmiechem.
On opowiadał o wybranych fragmentach swojego życia. Głównie
anegdoty z czasów więzienia, bo widział, że uznawała to za
interesujące. W końcu zamilkł i długo jej się przyglądał. Pochylił się
do przodu nad stołem i wziął ją za rękę.
– Jest sens w tym, że siedzimy tu, ja i ty, właśnie teraz, w tym, a nie
innym miejscu i czasie, w tym momencie wieczności – rzekł
poważnie.
Ki diabeł? Co mogła powiedzieć?
Odsunął pusty talerz, podszedł do niej i postawił ją na nogi. Gdy
wziął ją w objęcia – duże, szerokie, męskie – uderzyło ją, że ma tyle
samo lat co jej tata. Ale ochota na robienie rzeczy zakazanych była
dużo silniejsza od ostrzegawczego głosu w głowie. Gdyby mama
o tym wiedziała…
Przez jakąś chwilę pozwoliła się kołysać, poddając się ruchom
jego ciała, jego twardej piersi. Powoli rozpiął guziki jej sukienki, aż
do talii. Tak naprawdę właśnie dlatego włożyła tę sukienkę – te
wszystkie guziczki. Ostrożnie rozsunął miseczki stanika i otoczył
dłońmi jej piersi. Pozwolił im tak spocząć, z kciukami na sutkach,
podczas gdy pochylił się nad nią i pocałował ją w szyję. Wyciągnęła
ramiona nad głową, wyprostowała się, by stać się bardziej dostępna.
Przycisnął się do niej tak mocno, że prawie straciła równowagę
i cofnęła się o krok. Był twardy, czuła to przez cienki materiał
sukienki. Ale całkiem nieoczekiwanie przerwał, poprawił jej stanik,
podciągnął sukienkę na ramionach i zaczął zapinać guziki.
Początkowo tak się zdziwiła, że nie była w stanie wydusić ani słowa.
– Czy ty rozumiesz, co się między nami dzieje? Są ludzie, którym
nigdy nie jest dane tego przeżyć – powiedział.
– Ale dlaczego w takim razie przestałeś? – zapytała.
– Widzisz, chcę, żebyś trochę pocierpiała. Dokładnie tak, jak ja
cierpię. Poczuj.
Wziął jej dłoń i położył ją na przodzie swoich spodni. Nie miała
odwagi go ścisnąć. Spoczęła na chwilę dłonią na tym, co było duże,
twarde, zastanawiając się, czy odbycie z nim stosunku byłoby
w ogóle możliwe.
– Poza tym lubię przesuwać granice swojego panowania nad sobą
– dodał. – Rozumiesz, to mnie podnieca.
Wyczuwała, że jest coś więcej. Jakieś wahanie. Coś, czego nie
chciał powiedzieć.
– Dlaczego mnie tu naprawdę zaprosiłeś?
– To trochę skomplikowane, ale głównie dlatego, że szaleję za
tobą. Jutro wybierzemy się na wycieczkę po wyspie. Później,
wieczorem, sprawię ci rozkosz w taki sposób, jakiego nie zaznałaś
z żadnym ze swoich chłopaków, obiecuję ci.
– Po co czekać do tej pory? – zapytała łagodnie i uwodząco.
– Już ci powiedziałem. Rzeczy muszą się wydarzać
w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze. Jutro wieczorem
będzie odpowiedni czas. Teraz idę trochę popracować. Częstuj się
wszystkim, co tu jest. Jeżelibyś czegoś potrzebowała, to tu jest
telefon, który połączy cię z działem gospodarczym. Niedługo przyjdą
to zabrać. – Wykonał gest w stronę stołu.
Kiedy zobaczył zawód w jej oczach, podłożył jej palec pod brodę
i podniósł twarz ku swojej twarzy.
– Nie zapominaj, że to ja tu jestem uwodzicielem. Możesz mi
zaufać.
– Zobaczymy.
Przechylił głowę na bok i zmrużył oczy.
– Nie boisz się mnie?
Nie bała się. W jego małym wszechświecie, od którego jej świat
wydawał się daleki i nic nie było konkretne, czuła się bezpiecznie.
– Ani trochę. Czemu miałabym się bać?
– Mógłbym ci zrobić krzywdę.
– Nie zrobisz.
Momentalnie się skonfundował.
– Jak możesz być tego tak pewna?
– Takie rzeczy się po prostu czuje. Nic, co ze mną zrobisz, nie
może być gorsze niż śmierć z nudów w dziurze, w której mieszkam.
– Jesteś entuzjastką, Julio. Teraz idź spać. Przyjdę po ciebie jutro
wcześnie rano.
Kiedy opuścił dom, odkryła, że jest godzina jedenasta. Chociaż
łaskotało ją irytująco między nogami, czuła zmęczenie. Poszła do
łazienki wziąć prysznic. Gdy wychodziła spod prysznica, słyszała,
jak ktoś sprząta ze stołu, a potem brzęczący odgłos wyciąganego za
drzwi wózka.
Zostawiła w sypialni uchylone okno, żeby móc słyszeć dźwięk fal
uderzających o skały. Położyła się nago do łóżka. Tyle z bielizny.
Szybko, spokojnie wpłynęła w sen, kołysana spokojnym oddechem
morza.
Śniadanie stało już na stole, kiedy rano weszła do kuchni. Było
tyle do wyboru, że straciła apetyt i tylko wrzuciła w siebie szybko
trochę jogurtu z płatkami. Włożyła dżinsy, wełniany sweter i kozaki,
dała sobie spokój z makijażem. Jeżeli chciał chodzić po lesie, to
będzie miała naturalny wygląd. W chwili gdy naciągała kozaki,
z zewnątrz doszedł wysoki dźwięk gwizdka. Na trawie stał Franz
ubrany w obrzydliwie drogie ubrania turystyczne, w których
wyglądał jak reklama mody od Fjällräven. Całą posiadłość spowijała
gęsta mgła, a jednak światło oślepiało.
– Pospiesz się – powiedział i zamachał z rozochoceniem – pokażę
ci teraz, gdzie wszystko się zaczęło.
Poszła za nim w kierunku niewielkiej furtki w murze. Wyjął
z kieszeni klucz i mruknął z irytacją, gdy zauważył, że jest otwarta.
Ale nie zamknął jej za nimi na klucz, tylko zaczął się śmiać.
– To w zasadzie śmieszne! Te wszystkie pracowite mróweczki,
które tu w kółko biegają, sądząc, że nie mogą się wydostać na
zewnątrz.
Kiedy szli przez las i wrzosowisko, nie trzymał jej za rękę, nie
objął ramieniem. To było tak, jakby zamienił się w przewodnika,
który entuzjastycznie pokazywał wszystko i opowiadał anegdotki.
– To jest chyba najpiękniejsze wrzosowisko Szwecji. Żebyś ty
widziała kolory jesienią. Tutaj raz biegałem w samych majtach, gdy
zwiałem z rudery, w której mieszkałem. A popatrz tam! Czy widzisz
skałę, która wychyla się nad morzem? To Diabelski Blok. To stamtąd
skoczyłem.
Zachwyciło ją, że nareszcie widzi tę owianą złą sławą skałę.
Widok był tak piękny, że stanęła z otwartymi ustami. Musiał
szarpnąć ją za rękaw, żeby się ruszyła. Diabelski Blok zwisał nad
morzem jak trampolina. Jej tata był zmuszony skoczyć stamtąd
w czasie sztormu, tak słyszała. Omal nie umarł. O w mordę!
Kiedy doszli do krawędzi, trzymał ją przed sobą tak, że stała
twarzą ku morzu, z jego dłońmi na swoich ramionach.
– To tutaj podjąłem tamtą przełomową decyzję. By skoczyć,
zaryzykować życie i zostawić wszystko, albo stchórzyć i utknąć
w dziurze zwanej miasteczkiem, która tak na marginesie jest jeszcze
gorsza od twojej dziury. Miałem trzynaście lat i musiałem dawać
sobie radę sam. Kiedy ruszyłem w świat, zrozumiałem, że nikt nie
wie, co jest sensem życia, więc musiałem go znaleźć w sobie samym.
I ty taka musisz być, Julio.
– Zmusiłeś mojego tatę do tego, żeby stąd skoczył, prawda?
– Tak, ale zasłużył sobie na to. I skończyło się przecież dobrze. Dał
radę i ma teraz ciebie! Raz wziąłem też tutaj twoją mamę, kiedy
przeokropnie wiało.
– Co? Nie opowiadała o tym. Dlaczego to zrobiłeś?
– Potrafiła zmienić się w mój najgorszy koszmar. Powiedzmy, że
też na to zasłużyła. Opowie ci kiedyś o wszystkim, jestem tego
pewien.
– Czy kiedykolwiek myślisz o swoim ojcu?
Odwrócił się i spojrzał nia nią.
– Co ty o nim wiesz?
– Że cię torturował, kiedy byłeś dzieckiem. Czytałam gdzieś o tym.
– Zgadza się. Najgorsza szumowina ludzkości. Pochodził
z mrocznego miejsca. Odesłałem go tam.
– A twoja mama?
– Zawiodła mnie, kiedy jej najbardziej potrzebowałem. Teraz
mieszka w syfiastej chałupce, którą ci później pokażę. Ale najpierw
coś innego.
Odszedł z nią od Diabelskiego Bloku, wziął ją za rękę i pomógł jej
zejść po stromych blokach skalnych. Nieoczekiwanie pojawił się
przed nimi otwór jaskini, która była tak duża, że mogła w niej stanąć
prosto. Usiadł przy wyjściu, a ona poszła w jego ślady.
– Tutaj snułem plany, które dzisiaj obejmują cały świat. To tutaj
sformułowałem tezy. Ta grota była moim miejscem na ziemi,
jedynym, w którym mogłem myśleć całkiem klarownie.
Wzrok mu posmutniał.
– Moglibyśmy się tu wślizgnąć, rozpalić ogień i patrzeć, jak mgła
podnosi się znad morza, ale wolę pokazać ci chatkę.
– Jaką chatkę?
– To ohydne miejsce, w którym dorastałem, jak w najgorszych
slumsach. Pozwoli ci to spojrzeć na ViaTerra z innej perspektywy.
Szedł przed nią przez wrzosowisko, w kierunku lasu, w którym
pospiesznie skierował się na wąską ścieżkę, tak szybko, że ledwo za
nim nadążała. Przechodzili przez przewrócone przez huragan
drzewa. W końcu jego plecy zniknęły jej z pola widzenia i musiała
zawołać, żeby zwolnił. Las otworzył się i znaleźli się na polanie.
Chwycił jej dłoń i poprowadził ją do prześwitu między drzewami.
Tam ukazał się ich oczom mały czerwony domek. W środku lasu. Był
tam nawet ogródek w kwitnącymi rabatkami. Zrobiła ruch, jakby
chciała wejść na posesję, ale ją powstrzymał.
– Nie idź tam. Wiedźma jeszcze tam mieszka.
– Jaka wiedźma?
– Moja matka. Gdyby nie chłopcy, to nie miałbym z nią nic do
czynienia. Ale mają przecież prawo spotykać się z babcią. No
i nauczyła ich trochę pożytecznych rzeczy. – Pokręcił głową. – Tak
czy inaczej, tu dorastałem. Nie mieliśmy nawet pralki. Mój pokój był
wielkości szafy. Kurwa, jak zimno było zimą. Porównaj to z ViaTerra,
Julio. Wyobraź sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym tutaj
został.
– Uważam, że domek jest ładny.
– No proszę. Ale na pewno byś tak nie uważała, gdybyś musiała
w nim mieszkać. Nie zgadzałem się na duchowo jałowe życie.
A teraz stworzyłem ruch, który ogarnia całą kulę ziemską. Przemyśl
to sobie.
– Dlaczego mi to wszystko opowiadasz?
– A komu niby miałbym to opowiadać?
– Masz przecież miliony ludzi, którzy cię słuchają.
– Tak, to nie do pojęcia, prawda? Ale ludzkość wie, że coś jest z nią
nie tak. I wszyscy szukają jedynej prawdy, która wszystko wyjaśni.
– Więc dlaczego nie mówisz im tego w swoich wideoczatach?
– Nigdy by nie zrozumieli tej głębi. I jeszcze coś. Posłuchaj teraz
uważnie. W tym kraju ludzie sądzą, że mają prawo mieć zdanie na
każdy temat. Od bab, niemających własnych dzieci, które i tak
zostają ekspertkami od spraw wychowania, po psychologów, którzy
siedzą w swoich klaustrofobicznych gabinetach i ograbiają
pacjentów. Ludzie mają pretensje do świata, że nie podciera im
tyłków. Mają kretyńskie opinie o wszystkim. Czasami należy mieć
twardą rękę, Julio, niezależnie od tego, co uważają inni. Od czasu do
czasu trzeba kogoś krzywdzić w imię sprawiedliwości. Albo się żyje
i umiera w takiej posranej chatce, albo ma się gdzieś, co myślą
ludzie, i chwyta się życie garściami. Z całą pewnością usłyszysz
o mnie okropne rzeczy. Ale nigdy nie zapominaj, że nie zgodziłem
się na bezsensowne życie.
On w to wierzy, pomyślała. Naprawdę wierzy w to, co mówi.
Według niej wyglądał trochę dziwnie, prawie jak wariat. Kiedy
mówił, nie patrzył na nią, jego wzrok błądził. Przestraszyła się nieco,
złapała go za rękę. Ścisnął jej dłoń, nie odtrącił, a wtedy znowu
poczuła się pewnie. Przez całą drogę do domu trzymał ją mocno za
rękę. Pomógł jej sforsować przewrócone przez nawałnicę drzewa.
– Masz teraz o czym myśleć po południu – powiedział, gdy doszli
na miejsce. – Muszę niestety trochę popracować, poodgrywać
gospodarza przed jedną znaną laską, która tu przyjechała. Ale
wieczorem ty i ja zjemy kolację i napijemy się takiego wina, jakiego
nigdy wcześniej nie próbowałaś.
Odprowadził ją do domku. Stał w przedpokoju z wahaniem, jakby
starał się sobie coś przypomnieć.
– Wzięłaś ze sobą stringi?
– Mam je na sobie w tej chwili.
– Coś jeszcze?
– Czy mam ci pokazać?
Skinął głową i wykonał dłonią gest wskazujący, żeby to zrobiła.
Pospieszyła do sypialni i wyjęła spod poduszki przezroczystą
halkę. Tę piękną, która podnosiła piersi i nie pozostawiała nic
wyobraźni. Gwizdnął z uznaniem, kiedy podniosła ją do góry przed
nim.
– Miej to na sobie dziś przy kolacji. Tylko to i majteczki –
powiedział, uśmiechając się impertynencko.
Chodziła niecierpliwie po domku przez całe popołudnie.
Sprawdziła, czy nie dostała jakichś maili czy SMS-ów, odpowiedziała
na jednego od mamy. Wszystko ok. Göteborg zajebisty. Zasięg
w domku był kiepski, więc siadła na werandzie i zaczęła przeglądać
internet, ale nie mogła się skupić, wróciła zatem do środka. W domu
panowała upiorna cisza. Otworzyła drzwi na werandę, żeby wpuścić
dźwięki z zewnątrz, ale zaczął już wiać wiatr i zrobiło się zimno.
Miała zamiar rozpalić w kominku, lecz nie znalazła drewna.
Już o piątej po południu zaczęła się przygotowywać. Wzięła długą
kąpiel w pianie. Na brzegu wanny leżała plastikowa kaczuszka,
wyblakła i poturbowana. Czyli mieszkały tu kiedyś dzieci? Może
Thor i jego brat bliźniak.
Ogoliła się porządnie. Związała włosy w wysoki kucyk, który
splotła w warkocz, żeby obnażyć szyję. Włożyła halkę i majtki, a na
wierzch gruby szlafrok, który wisiał w łazience. Umalowała się.
Kilka warstw tuszu do rzęs, konturówki i matowej różowej szminki.
Około osiemnastej przyszła dziewczyna z kuchni z jedzeniem
i wiadomością od Franza, że się spóźni. Julia nie miała apetytu,
zaczynała się niepokoić. A co, jeżeli on nie przyjdzie?
Następnego dnia miała jechać do domu. Jaki niewypał, czyżby
musiała wracać bez przespania się z nim!
Dochodziła dziewiąta, kiedy stanął w drzwiach. Siedziała,
oglądając jednym okiem telewizję, ubrana jedynie w halkę i stringi.
Początkowo udawała, że go nie słyszy, nie chciała dać po sobie
poznać, że tak strasznie za nim tęskniła.
– Przepraszam! – wypalił z miejsca. – Prawie niemożliwe było
pozbyć się tej celebrytki. Czy możesz mi wybaczyć, Julio?
Usłyszała, jak odkorkowuje wino przy blacie i wyciąga kieliszki
z szafki.
Miał na sobie dżinsy i koszulkę z krótkimi rękawkami pod
dżinsową kurtką, którą przewiesił przez oparcie krzesła. W takim
ubraniu wyglądał młodziej.
– Jesteś czarująca, kiedy nadymasz tak usta obrażona –
powiedział. – No chodź, takiego wina jeszcze nie próbowałaś.
Wstała z niechęcią. Jego spojrzenie od razu padło na jej ciało,
omiotło ją od piersi do ud. Przez chwilę milczał. Strategiczna pauza.
– Perfekcja – wyszeptał.
Podeszła do niego i wyjęła mu kieliszek z dłoni. W dalszym ciągu
lekko obrażona, ale komplement trochę ją zmiękczył.
Od pierwszego łyka cierpkie wino rozlało się po jej ciele jak
gorąca lawa. Nie była przyzwyczajona do picia, wypijała tylko
kieliszek przy szczególnych okazjach. Poczuła jednocześnie ciepło
i łaskotanie. To było jak kop adrenaliny, niezwiązany ze stresem czy
strachem, ale z radością.
– Co to za wino?
– To coś, co ci pomoże zrelaksować się i zwiększy twoje doznania.
Teraz się przestraszyła.
– Nie masz chyba zamiaru mnie odurzyć? Absolutnie nie wolno ci
tego robić.
– Nie, to jest preparat naturalny. Ale co najmniej równie
efektywny jak narkotyk.
– Do czego to potrzebne?
– Masz być całkiem rozluźniona. Zrobię ci dobrze. Od tej pory
będziesz robić dokładnie to, co powiem, rozumiesz? – W jego
ochrypłym głosie była jakaś surowość. Seksowna surowość,
niegroźna.
– Teraz wypij. Opróżnij cały kieliszek jednym haustem.
Najpierw nie czuła nic poza kwasem w żołądku, ale zaraz
powróciło to uczucie, jak gorące promienie rozprzestrzeniające się
po jej nerwach. Podszedł do niej i stanął za nią, przycisnął się do jej
pleców. Zsunął jedno z ramiączek jej halki i figlarnie ugryzł ją
w ramię. Kiedy całował jej kark, przeszyło ją w piersiach, brzuchu
i kroczu, jakby dotykał jednocześnie tych wszystkich miejsc jej ciała.
Tak, jakby zdjął z niej jakąś warstwę, a to, co pozostało, było
rozżarzone. Jego zimne palce dotknęły wewnętrznej strony jej uda,
przesuwały się ku górze, powoli, aż dostała gęsiej skórki.
Próbowała się odwrócić, ale ją powstrzymał.
– Stój. Nie ruszaj się na milimetr. Jesteś całkowicie w mojej mocy.
Jak ci jest?
– Ekscytująco – odpowiedziała, zauważając, że lekko bełkocze.
Teraz jego ręce były wszędzie: na piersiach, brzuchu, plecach
i pośladkach. Kolana jej dziwnie osłabły i ugięły się pod nią
nieoczekiwanie, ale złapał ją i położył na kanapie. Jak przez mgłę
widziała, jak ściągnął jej halkę przez głowę i skierował dłonie do
stringów, które zsunął jej z nóg. Położył się na niej i przycisnął ją do
miękkich poduszek. Serce biło mu tak mocno tuż przy jej piersi,
jakby chciało się w nią wbić.
Wino uczyniło ją senną. Myśli powolnie przebiegały jej przez
głowę, myśli lekkie niczym pierzaste obłoki. Powieki miała ciężkie,
próbowała patrzeć spod przymrużonych, ale ledwo je unosiła.
– Dlaczego tak się czuję? – wyszeptała.
– To tylko wino. Skoncentruj się na tym, co czujesz, kiedy cię
dotykam.
Ciało było ciężkie i bezwładne, a jednocześnie była przytomna
i rześka, jakby zapomniała wyłączyć świadomość. Zdawało jej się, że
unosi się nad własnym ciałem i spogląda w dół. Rozchyliły jej się
nogi. Czucie między nogami stało się intensywniejsze niż zwykle,
sutki zesztywniały. Odczuwała intensywne pragnienie, by znowu jej
dotknął, gdziekolwiek. Wilgotne, chłodne usta przycisnęły się do jej
brzucha. Jego ręce były wszędzie jednocześnie. Uszczypnął jej sutki,
aż poczuła ostry prąd w podbrzuszu. Jego ciepły oddech na
wewnętrznej stronie ud. Jej myśli stały się tak wolne, że już nie
potrafiła ich rozpoznać. Ale ciało było w stanie napięcia i rzucało się
na boki. Nerwy były jak naładowane druty elektryczne. Usłyszała
ochrypły jęk i zrozumiała, że sama go wydała. Skóra zrobiła się
przeczulona, jakby w każdej chwili miała eksplodować. Chciała go
od siebie odepchnąć, zaczerpnąć tchu, ale ręce były ciężkie i nie
chciały się słuchać. Między nogami odczuwała łaskotanie i napięcie,
pulsowało jej w pachwinach.
Nie mogła stwierdzić, jak długo to trwało, czas przestał istnieć,
były tylko jego palce, język, usta i ciężki oddech, omiatający zrywami
jej ciało. Mięśnie jej się napięły. Z daleka dał się słyszeć krzyk, jak ze
środka tunelu. Zrozumiała, że pochodził od niej. Wszystko ucichło.
Pochylił się nad nią i pocałował ją czule i delikatnie w usta.
Gdy wstał, przez cały ten puch przebiła się jedna myśl, ostra jak
nóż.
Miał wciąż na sobie ubranie.
Potem wpłynęła w głęboką ciemność, przyjemną jak gorąca
kąpiel.
66
67
68
***
69
***
Nie wrócił do środka, trzasnął tylko drzwiami. A ona leżała tam z tą
przeklętą uwięzioną nogą. Na próżno próbowała wyplątać stopę, aż
załomotała z wściekłością pięściami o kołdrę, poddała się i leżała już
bez ruchu na plecach.
On wróci, na pewno wróci. Miejmy nadzieję, że zanim wbije swoje
szpony w mamę.
Julia usiadła na łóżku, dostrzegła widok za oknem i zrozumiała, że
jest wczesny wieczór. Słońce prześwitywało delikatnie zza drzew
i nie grzało już dachu domku. Pomyślała o mamie, o jej pięknych
oczach i cudnym śmiechu. Pomyślała też o tacie i poczuła się znowu
jak mała dziewczynka. Jego duże ręce, które mimo to były takie
miękkie. Szerokie ramiona, w które można było się wślizgnąć
w każdej chwili. Jego zapach, taki czysty, nawet kiedy się pocił. I jak
on do niej mrugał, tak porozumiewawczo, kiedy mama wpadała
w histerię. Uderzyło ją, że nie myślała o nim od chwili, gdy
przyjechała na wyspę. Może dlatego, że był w jej życiu tak oczywisty,
zawsze obecny, jak przepływający przez nią spokojny nurt.
Sukienka, którą miała na sobie poprzedniego dnia, leżała niedbale
rzucona przy łóżku. Sięgnęła po nią, podniosła i przykryła się nią.
W domu zrobiło się chłodniej. Żadnych majtek czy stanika w zasięgu
ręki. Szybko straciła poczucie czasu. Leżała tam może godzinę, może
dwie.
Serce zabiło jej mocniej, kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają.
Wszedł Franz i stanął przed nią. Ręce miał mocno zaciśnięte. Od
razu zobaczyła w jego oczach, że coś się stało, straciły swoją ostrą
jak nóż koncentrację. Żyła pulsowała mu na czole. Gdy otworzył
dłonie, zauważyła, że drży mu mały palec. Sprawiał wrażenie
załamanego. Jakby jego autorytet doznał uszczerbku.
Podszedł do łóżka i rozpiął łańcuch.
– Możesz iść. Sofia jest przy promie.
Była tak zdumiona, że z początku nie mogła się ruszyć.
– Nie słyszysz? Julio, musisz się stąd szybko wynieść.
Siadła na łóżku. Nie rozumiała, czemu jej warga zaczęła drżeć tak,
jakby miała się rozpłakać. Rozumiała, że powinna być zła, że
trzymał ją przywiązaną, ale była tak zmęczona i zdezorientowana.
Po raz pierwszy od dawna poczuła się słaba i niepewna.
Podszedł do niej, usiadł na brzegu łóżka i objął jej twarz dłońmi.
– Maleńka, idź już. To jest niewskazane, żebyś teraz tu była.
Chwyciła go za dłonie, odciągnęła je od swojej twarzy
i przyglądała im się.
– Dlaczego drży ci palec?
– Wcale nie drży. Idź już stąd, zanim się rozmyślę.
Wstał i skierował się do wyjścia, ale odwrócił się i podchwycił jej
spojrzenie.
– Chcę, żebyś zapamiętała jedną rzecz, Julio, możesz to zrobić? Dla
mnie.
– Co takiego?
– Wiesz, nie umiem żałować rzeczy, prosić o wybaczenie, prawie
nigdy tego nie robię. A całe to narzekanie, którym zajmują się ludzie,
działa mi na nerwy. Zasady, moralne wartości, to wszystko. Ale chcę,
żebyś jedno zapamiętała. Czy możesz to zrobić?
– Przecież już ci powiedziałam.
Wyglądał bardzo dziwnie. Skaczący wzrok. Krzywy, upiorny
uśmiech. Pot wystąpił mu na czoło.
– To, co zaistniało między nami, było potężniejsze i bardziej
zmysłowe niż jakieś seksualne doznanie. Chcę tylko, żebyś o tym
pamiętała.
– Sporo trudnych słów, ale postaram się – odpowiedziała.
Teraz się roześmiał, przyjaznym śmiechem, wcale nie strasznym.
Po czym odwrócił się i wyszedł z domku, nie oglądając się za
siebie.
Jednym ruchem zdjęła nogi z łóżka i stanęła na podłodze. Była
silniejsza niż dwie godziny temu. Pokój nie wirował, mdłości minęły.
Czuła się wciąż oniemiała, jakby było coś, czego nie wolno jej było
mu powiedzieć. Chciała natychmiast zadzwonić do mamy, ale nie
mogła znaleźć torebki, w której leżał telefon. Po chwili bezowocnych
poszukiwań dała sobie spokój. Musiał ją zabrać. A teraz postanowiła
jak najprędzej znaleźć mamę. Franz był szalony. Mimo że nie chciał
jej skrzywdzić, tak jej się przynajmniej wydawało, to miała niemiłe
przeczucie, że nie będzie równie dobry dla mamy. Włożyła wiszącą
w sieni kurtkę i wskoczyła w stojące tam buty. Kiedy wsunęła rękę
do kieszeni kurtki, dotknęła pagera, który dał jej Thor. Przemknęło
jej przez myśl, by zostawić go w domku, ale nie chciała przerywać
tej miłej więzi, jaka między nimi powstała.
Gdy otworzyła drzwi, uderzyło ją zimne powietrze. Powiew
wiatru odrzucił jej włosy do tyłu. Grafitowe chmury gromadziły się
nad dworem. Pracownicy biegali tam i z powrotem po dziedzińcu,
ale zdawali się jej nie zauważać. W ich ruchach była pewna histeria.
Wciąż czuła się zbyt niestabilna, by biec, ale ruszyła szybko i nieco
chwiejnie w kierunku bramy. Mięśnie nóg ledwo pracowały. Gdy
znalazła się z drugiej strony muru, uderzył ją zapach lasu. Drzewa
drżały, ich liście trzepotały nerwowo na wietrze. Zrozumiała, że
musi odnaleźć główną drogę, ale ścieżka rozchodziła się w różne
strony. Najlepiej będzie ruszyć tą, która ciągnie się wzdłuż muru.
W głowie miała tylko jedną myśl: znaleźć mamę.
W lesie coś trzasnęło. Przystanęła, oddychając szybko. Od razu
naszły ją złe przeczucia. Zwierzę? Czy na wyspie są łosie? Kroki
zbliżyły się. To były duże susy, łamiące wrzos i gałęzie. Próbowała
zebrać myśli, nasłuchiwać i odgadnąć, skąd pochodzi ten dźwięk.
W tym momencie stanął przed nią.
Przez krótką chwilę sądziła, że to Franz, ale zobaczyła, że jest
młodszy, szczuplejszy i wyższy.
W paru szybkich krokach znalazł się przy niej i złapał ją za włosy.
Włożyła rękę do kieszeni kurtki i przycisnęła pager.
Teraz była przerażona. Śmiertelnie przerażona.
70
71
72
Kilka tygodni później zebrali się znowu wszyscy w ich domu: Elvira,
Simon, Magnus Strid, Ellis i Matteo. Z Anną Sofia nie miała kontaktu
od czasu konfrontacji w pensjonacie. Na policji potwierdzono, że
Anna zgłosiła się do nich sama. Miała być przesłuchiwana w trakcie
sprawy Franza Oswalda.
Elvira i Simon mieli na razie pomagać Sofii przy schronisku. Thor
nie przyszedł, co zdziwiło Sofię. Z chęcią spotkałaby go znowu.
Elvira powiedziała, że został na wyspie i zajmował się czymś
ważnym przy komputerze. Czym, nie wiedziała. Był całkiem tym
pochłonięty i ledwo zauważył jej obecność.
Nastało lato. Dzień nie zaliczał się do szczególnie pięknych, niebo
prawie całkowicie pokrywały chmury. Ale wieczór był ciepły,
powiewał łagodny wiatr. Siedzieli w ogrodzie i rozmawiali, aż
ściemniło się, tak że ledwo widzieli swoje twarze. Płomienie świec
migotały. Ćmy tłukły się o lampę nad wejściowymi drzwiami.
Ellis zauważył, że Julia ciągle rzuca spojrzenia na Matteo.
– Możesz się na niego tak gapić, ile chcesz, Julio – powiedział – ale
to dzięki niemu i Thorowi udało nam się obalić tyranię Franza. Na
pewno nie jest dumny z tego, co ci zrobił. Ale zrobił to, do czego był
wychowany. I w końcu wyłamał się z tego, prawda?
Skwaszoną twarz Julii rozjaśnił uśmiech.
– Myślałam, że jestem mistrzynią świata w kłamaniu, ale Matteo
urodził się chyba mitomanem – powiedziała. Podeszła do niego
i potargała mu włosy. Sofia dostrzegła tęskne spojrzenia, które
rzucał za Julią, ale ona ich jeszcze nie odwzajemniała.
Myślała o czymś innym, o czymś, czego Sofii jeszcze nie udało się
z niej wydobyć.
– Simonie, co ty teraz zrobisz? – zapytał Benjamin. – Wrócisz do
Kalifornii?
– Nie, mam inne plany – odparł Simon i uśmiechnął się
tajemniczo.
– Ojej, powiedz! – poprosiła zaciekawiona Sofia.
– Pomyślicie pewno, że całkiem zwariowałem, ale zastanawiam
się nad kupnem pensjonatu na Wyspie Mgieł.
– Co? – zawołała Sofia. – Czemu miałbyś to zrobić? Jesteś przecież
znany w USA i możesz tam dostać każdą pracę. Chyba nie chcesz
wracać do tamtego miejsca?
– Nie wydaje mi się, żeby całe to bycie sławnym mi odpowiadało –
odparł. – Zawsze chciałem stworzyć pewnego rodzaju model
działalności przyjaznej dla środowiska. Wiesz, to, o czym Franz
zawsze bredził, ale czego w rzeczywistości używał tylko dla
marketingu. Ja chcę to zrobić naprawdę. Inga Hermansson,
właścicielka pensjonatu, ma prawie osiemdziesiąt lat. Chętnie mi go
sprzeda.
– Ale dlaczego chcesz tam mieszkać? Czy to nie będzie
przypominać ci o ViaTerra?
– Franz Oswald nie jest właścicielem Wyspy Mgieł i nigdy nie
będzie. Uważam, że to jest najpiękniejsze miejsce na ziemi,
i chciałbym tam żyć i pracować.
Sofia powiodła wzrokiem od Simona do Elviry, która przytaknęła.
Jasne było, że uwielbia Simona. Sofia miała nadzieję, że Thor też go
będzie uwielbiał, że będą mogli stać się nową, małą rodziną.
Gdy Elvira przyszła tego wieczoru, widać było, że płakała. Sofia
zrozumiała, że chodziło o Vica. To musiało być piekło, odnaleźć
i stracić syna w ten sposób. Być tak blisko, ale nigdy nie mieć
możliwości zobaczyć go jeszcze raz. Po jakimś czasie oczy Elviry
wypełniły się łzami. Poszła do toalety i długo nie wracała.
– Co ty teraz będziesz robić, Sofio? – spytał Simon.
– Schronisko otwiera się na jesieni. Będzie co robić. Już mam
kolejkę ludzi, którzy opuścili sekty.
– W takim razie napiszę o tobie artykuł – zaproponował Strid. –
Ciąg dalszy o młodzieży, która związała się z sektami i znalazła
potem drogę do prawdziwego życia. A właśnie. Czy ktoś wie, co się
teraz dzieje na wyspie?
– Tak, mam trochę informacji – powiedział Matteo. –
Rozmawiałem wczoraj z Thorem i ze swoimi rodzicami. Byli
przecież członkami sekty, ale oczywiście zrezygnowali. ViaTerra
została zamknięta przez urzędy i zdaje się, że tym razem na dobre.
To znaczy, potrzebowaliby mnóstwa pozwoleń, żeby odnowić
działalność, ale o tym mogą zapomnieć. To babcia Thora, Karin,
zarządza teraz posiadłością.
– A jak z dziećmi?
– Z większością mam kontakt. Chyba wszyscy jesteśmy trochę
wstrząśnięci. Ale mamy pomoc psychologiczną. Tylko Didrik ciągle
myśli, że Franz był bogiem. To w sumie nie do pojęcia po tym, co
Franz mu robił. Ale pewno w końcu przejrzy na oczy.
– Też tak myślę – rzekł Strid. – To w rzeczywistości ładny stary
dwór. Może pewnego dnia będzie używany do dobrych celów.
– Thor przeniesie się do mieszkania Karin, które zachowała
w Göteborgu – powiedziała Elvira. – Skończy szkołę średnią i chce
sam sobie radzić przez jakiś czas. Dużo o tobie mówił, Julio.
Sofia zauważyła lekki rumieniec na policzkach Julii i przeszyła ją
wdzięczność dla Thora, że uratował życie jej córki.
Zrobiło się chłodno. Weszli do domu i kontynuowali rozmowy do
późnej nocy, aż pierwszy blask świtu zabarwił niebo bladą szarością.
Kilka tygodni później Julia zbiegła po schodach, zasapana,
z rozpalonymi oczami. Sprawiała wrażenie, jakby była w euforii –
a jednak policzki miała mokre od łez. Sofia wyjątkowo zajmowała
się gotowaniem, ale Julia odciągnęła ją od kuchenki.
– Mamo, słuchaj! Dostałam maila od Thora. Nie, tak naprawdę
całą książkę. Nie masz pojęcia! On tak pięknie pisze.
– Jak fajnie! O czym pisze?
– Nie da się tak opowiedzieć, kiedy gotujesz. I jeszcze nie
przeczytałam do końca. Jest to najsmutniejsza rzecz, jaką
kiedykolwiek czytałam, ale też i najpiękniejsza. Mamy się spotkać.
Na Wyspie Mgieł.
Sofia trzasnęła garnkiem o blat, ale udało jej się tylko wydusić
z siebie „Nigdy w…”, zanim Julia zakryła jej usta dłonią.
– Posłuchaj mnie teraz, mamo, zanim zareagujesz. Wiem, że było
ci ciężko. I wiem, że starasz się mnie chronić przed złem całego
świata. Ale na Wyspie Mgieł nie jest już niebezpiecznie. Tam jest
przepięknie. Pójdziemy znowu na miejsce, gdzie to się wydarzyło.
Spróbujemy zostawić to wszystko za sobą. To będzie część mojej
terapii. Czas zacząć żyć w teraźniejszości, mamo. Koszmar się
skończył, chyba to rozumiesz? Idę odpowiedzieć Thorowi na mail,
napiszę, że przyjadę.
Zdjęła dłoń z ust Sofii i pogalopowała po schodach na górę jak
rozochocony źrebak.
W domu zapadła cisza. Spokój i całkowity bezruch.
Sofia została w kuchni i przez chwilę patrzyła w przestrzeń.
Pomyślała o Thorze, który opisał swoje przeżycia Julii, a potem
o swoim własnym manuskrypcie, który ciągle leżał nieskończony
w folderze komputera. Pewnego dnia nadejdzie czas, by znów tym
się zająć. Może to da jej poczucie zakończenia tej historii.
Pomyślała, że wszystko zaczęło się wraz z huraganem.
Co było ukryte, po jego przejściu wyszło na powierzchnię.
Nawałnica odkryła ich tajemnice, okazało się, że jej rodzinę
i przyjaciół spowijała niewidoczna sieć kłamstw.
Przyszło jej też na myśl co innego. Może huragan nie przyniósł ze
sobą tylko chaosu i zniszczenia. Może tak naprawdę dobrze, że
nadszedł, przeciągnął przez ich egzystencję i wyrwał z korzeniami
zło – dzięki czemu mogli ruszyć dalej w prawdziwym życiu.
73
Epilog
***
Dziękuję!