You are on page 1of 460

Spis treści

Karta tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
Rozdział 49
Rozdział 50
Rozdział 51
Rozdział 52
Rozdział 53
Rozdział 54
Rozdział 55
Rozdział 56
Rozdział 57
Rozdział 58
Rozdział 59
Rozdział 60
Rozdział 61
Rozdział 62
Rozdział 63
Rozdział 64
Rozdział 65
Rozdział 66
Rozdział 67
Rozdział 68
Rozdział 69
Rozdział 70
Rozdział 71
Rozdział 72
Rozdział 73
Epilog
Wydarzenia i postacie w książce
Dziękuję!
Okładka
 

Prolog

Krzyk dziewczyny przedziera się przez wiatr. Vic trzyma ją


w żelaznym uścisku za nadgarstki i niesie na plecach przez surowy
teren. Chcę go zatrzymać, ale kiedy Vic taki się staje, prawie nic nie
można zrobić. Pulsuje w  nim ta energia, tak dobrze przeze mnie
rozpoznawana. Kompletnie się zatracił w napadzie złości i przejawia
niemal nadludzką siłę, spotęgowaną przez nienawiść.
Od pierwszego momentu, gdy zobaczyłem dziewczynę,
wiedziałem, że jest niezwykła. Wyróżniała się z  otoczenia,
błyszczała jak Wenus w  mroźną zimową noc. Jej skrzące się oczy.
Włosy, udrapowane na ramionach i spływające aż do talii. Rumiane
policzki, rozochocenie i  cudowne szelmostwo, którego nie
dostrzegałem u nikogo innego. Była najpiękniejszą istotą, jaką
kiedykolwiek widziałem.
Teraz jednak wściekle wrzeszczy. Kopie i  próbuje wyrwać ręce.
Ale Vic jest zbyt silny. Jesteśmy na zboczu przy Diabelskim Bloku.
Ciągnie ją pod górę po kamieniach i wiem, dokąd zmierza. Hin Håle,
najwyższa ze skał, szczerzy się nad nami swoim szczerbatym
uśmiechem, niezgrabnie wystaje nad morzem i  muska nosem
popielate chmury.
Krzyczę: „Nie tam!”, ale on nie słucha.
Niecierpliwie szarpie jej ręce, dziewczyna jednak się opiera, a on
niemal traci równowagę. Szybko obejmuje ją ramieniem za gardło
i  przyciska, żeby zamilkła. Jej ręce i  nogi drżą spazmatycznie, nim
bezwładnie opadną ku skalnym blokom.
Wciąga ją na górę, wspina się pewnie, jak kozica górska, która
wyczuwa każdy kamyk i wyłom, coraz wyżej ku Hin Håle.
Krzyczę: „Przestań! Puść ją!”, ale mój głos porywa wiatr.
Wokół mnie rozbrzmiewają tylko dźwięki wiatru i  morza,
zimnego i  pustego. Dzikie fale wzbijają pianę wysoko w  powietrze.
Mewy latają w  różne strony. Wieje wszędzie i  nie wiadomo, skąd.
Zmierzcha. Na niebie blady półksiężyc płynie za pasiastymi
obłokami. Ustawione na konkretną godzinę oświetlenie we dworze
uruchamia się i migoce niespokojnie nad wrzosowiskiem za nami.
Mój wzrok cały czas jak strzała leci ku dziewczynie. Jeśli spróbuję
mocować się z Vikiem, zrzuci ją z urwiska. Muszę do niego dotrzeć,
przedrzeć się przez jego szaleństwo.
Są już na Hin Håle, dokładnie w  miejscu, gdzie występ skalny
zwisa nad morzem. Widzę ruchy Vica, gorączkowe, niecierpliwe, gdy
ciągnie ją ku urwisku.
– Pomożesz, czy jak? – woła do mnie. – Wrzucimy ją do morza
i będziemy mieli ją z głowy. Nie bądź taki przerażony. Nikt się nigdy
o tym nie dowie.
Nogi już mnie nie niosą. Padam na kolana na zboczu i wrzeszczę
do niego, by przestał, ale on tylko zuchwale i wyzywająco patrzy na
mnie.
Gdy napotykam jego spojrzenie, nie widzę Vica. To twarz ojca,
pełna zamętu i  szyderstwa. Jego oczy są jak czarne robaki,
wpełzające w moją duszę.
Dudni mi w  głowie. Coś chce z  niej wyjść. Dudnienie przechodzi
w coś innego, gorszego, bardziej uporczywego. Jakby piła spalinowa
wbijała się w mój zamarzły mózg.
Wykrzykuję jedyne, co przychodzi mi do głowy.
– Ojciec będzie potwornie wściekły!
I z tymi słowami przychodzi świadomość, że to prawda.
Vic wpatruje się we mnie z  otwartymi ustami i  wygląda na
spanikowanego. Chwila ulgi z powodu tego, że udało mi się do niego
dotrzeć, przechodzi w  strach, gdy zdaję sobie sprawę, że dostrzegł
coś za mną. Nie muszę się odwracać; wiem, kto to jest. Cień pada na
mnie niczym nieoczekiwane zaćmienie słońca. Od razu trafiam
w  środek czegoś mrocznego i  złowróżbnego. Szum morza i  wiatru
milknie. Powietrze wydaje się inne, surowsze i zimniejsze.
Napotykam oczy Vica. Przez krótką chwilę nasze spojrzenia się
krzyżują. Coś zachodzi między nami. Wiemy, że istnieje ktoś, kto
w tym momencie stoi ponad nami.
Że życie obrało całkiem inny kierunek i już nigdy nie będzie takie
samo.
 

Dźwięk telewizora był ogłuszający. Wiatry mogą osiągnąć ponad


pięćdziesiąt metrów na sekundę, największą prędkość wiatru, jaką
zmierzono w zachodniej Szwecji…
Sofia postawiła w  kuchni siatki z  zakupami, weszła do salonu,
wyszarpnęła Benjaminowi z ręki pilota i wyłączyła telewizor.
– Hej, o co chodzi? – zapytał Benjamin.
– Nie siedź tak, tylko zrób coś.
– Ale to było ciekawe. Wyjaśniali, jak się przygotować.
– Chyba nie tak trudno dojść do tego samemu. Idź do ogrodu
i pochowaj do środka ogrodowe meble, zabezpiecz wszystko, co nie
jest przymocowane. Kupiłam tyle jedzenia, że wystarczy nam na
kilka dni. Musimy też wyciągnąć świeczki, latarki i  tym podobne
rzeczy. Czy wiesz, gdzie Julia się podziewa?
– Nie mam pojęcia. Chyba wróci na kolację.
Wstał, podszedł do niej i położył ręce na jej ramionach.
– Kochanie, nie denerwuj się tą wichurą. Wszystko będzie dobrze.
Ci synoptycy tylko się boją, że na nich spadnie wina, jeżeli nie
ostrzegą ludzi. Zapewne nie będzie tak strasznie, jak mówią. Za
bardzo się martwisz.
– Zobaczymy – odpowiedziała i odsunęła się od niego.
To prawda, że denerwowała się wichurą. Nie tylko dlatego, że
meteorolodzy zdawali się niepokoić. Coś się skradało. Nieprzyjemne
przeczucie, z którego nie potrafiła się otrząsnąć.
Wyszła do ogrodu i  stanęła na trawniku, by obserwować morze.
Cisza była tak nienaturalna, że aż wpełzała pod jej cieniutką bluzkę.
Nie śpiewał żaden ptak. Za drzewami połyskiwało czarne lustro
wody. Jedyny ruch pochodził od opadającego z  gałęzi liścia osiki,
który szaleńczo drżał. Niebo było niemal całkiem przejrzyste.
Wędrowne ptaki sunęły po nim bezdźwięcznie niczym szybowce.
Wokół panowała taka cisza, że słyszała lekki szum w  uszach. Ten,
który zawsze jej towarzyszył.
Jesienne powietrze było ostre i  zimne. Gdzieś palono liście.
Zazwyczaj uwielbiała ten zapach, ale teraz wprawił ją
w  przygnębienie. Ponad nią rozległ się dźwięk, niczym przeciągłe
westchnięcie. Ale to były tylko lekkie podmuchy wiatru, pieszczące
listowie drzew. Znowu zaległa cisza. Kiedy tak stała, ściskało ją za
gardło.
Teraz mam wszystko, myślała. Mojego cudownego męża
i  cudowną córkę, mój piękny dom. A  jednak stoję tu z  bardzo
ciężkim sercem.
Było jej wstyd, że ofukała Benjamina. W ostatnim czasie czuła się
niespokojna i  podenerwowana. Wiedziała, dlaczego, ale nie chciała
się do tego przyznać przed sobą, a tym bardziej przed Benjaminem.
Znowu zaczął jej się śnić Franz Oswald, przywódca sekty. Po
piętnastu latach nieoczekiwanie powrócił do niej w  snach. Gwałt,
który przepracowała, roztrząsając go tak, że czuła się całkiem
wypruta z  emocji i  wyżęta aż do głębi duszy, rozgrywał się znowu
przed jej oczami wyobraźni. Obrazy nabrały nowej ostrości.
Przypomniała sobie nagle kolejne elementy zdarzenia, widziała je
znów przed sobą, wyraźniej i mocniej.
Rozsądek podpowiadał jej, że Franz Oswald zszedł do podziemia.
Nie pokazywał się publicznie przez prawie dziesięć lat i mówiono, że
trzyma się dworu sekty ViaTerra, znajdującego się na Wyspie Mgieł.
Tam ponoć opracowywał nowe tezy. Krążyły też pogłoski, że
postradał rozum. Sofia żywiła inną, mroczniejszą nadzieję. Że zmarł
na jakąś niezmiernie dolegliwą chorobę, a  tamci idioci z  ViaTerra
siedzą teraz w nędzy i trzęsą się bez elektryczności w tym odludnym
dworze.
Wciąż mówiło się o  Franzu Oswaldzie. Tak jakby legenda
o  charyzmatycznym przywódcy sekty była nieśmiertelna. Mimo iż
siedział w  więzieniu za wykorzystanie nieletniej dziewczynki
piętnaście lat temu, wielbiło go wielu ludzi. Sofia usiłowała wmówić
sobie, że wycofał się na dobre, może nawet zmarł. Jednak intuicja
podpowiadała jej coś całkiem innego. Że naprawdę żył.
Dostrzegła, że palce jej lekko drżą. Na pewno z  powodu zimna.
Wróciła do domu, poszła do łazienki i spłukała dłonie gorącą wodą.
W lustrze nad umywalką wciąż widziała dziewczynę, która
uciekła z  ViaTerra. Dwa razy. Przybyły jedynie kurze łapki wokół
oczu i  zmarszczki śmiechu okalające usta. Parę siwych włosów na
grzywce. Czy miała choć minimalnie zniszczoną twarz? Czy tak
naprawdę istniała jakakolwiek przyczyna, że nadciągająca wichura
i sny o Franzu Oswaldzie w takim stopniu wytrąciły ją z równowagi?
Komórka zatrzepotała jej w  kieszeni. Kiedy ją wyjęła, zobaczyła,
jak SMS od Julii rozświetla ekran. Wrócę do domu późnym
wieczorem. Jak gdyby nigdy nic. Jakby była całkowicie nieświadoma
wichury. Sofię przeszyła paniczna myśl, że może Julia nie wie
o  załamaniu pogody. Spróbowała zadzwonić, ale dodzwoniła się
tylko do poczty głosowej z  przekorną wiadomością: Cześć mamo,
ponieważ jesteś jedyną osobą, która zostawia tu wiadomości, chcę ci
tylko powiedzieć, że wszystko w porządku. Odezwę się. Nara!
 
Kiedy Julia przyszła na świat, Sofia szybko zrozumiała, że dała
życie wichrowi. Zawierusze, która szybko przybierała na sile, by
osiągnąć moc orkanu. Julia miała energię, której Sofia, a  tym
bardziej Benjamin nie potrafili okiełznać.
Nie było w niej ani śladu Benjamina. Odziedziczyła po Sofii kolor
włosów, ciemne oczy, rysy twarzy, ale było w  niej coś innego,
intensywniejszego, co migotało pod powierzchnią. Julia brała
garściami życie z  niezmiernym zachwytem, zadziorna i  całkowicie
pozbawiona hamulców. Jak wtedy, kiedy wiosną wygrała konkurs
piosenki w  telewizji i  stała się maskotką całej Szwecji, by potem
tylko wzruszyć ramionami i powiedzieć: „E tam, to całe śpiewanie to
chyba nie dla mnie”. Stwierdziła, że chce spokojnie poczekać, aż trafi
w  życiu na swoje „powołanie”. Z  jakiegoś powodu Sofia drżała na
myśl o tym, czym mogłoby się ono okazać.
Julię wyróżniał z  tłumu nie tylko wygląd. Była bardziej tu.
Bardziej obecna. Spośród setki osób znajdujących się w  jakimś
pomieszczeniu Julia zostałaby zauważona jako pierwsza. Była
zdecydowanie nieprzeciętna.
A w  życiu Sofii istniał oprócz córki tylko jeden człowiek o  takich
cechach.
Sofia wysłała SMS-a: Odbieraj, kiedy dzwonię. Odczekała chwilę.
Wybrała numer Julii raz, drugi, trzeci, aż ta odebrała z opryskliwym:
„Co znowu?”.
– Musisz wracać do domu, natychmiast.
– Dlaczego?
– Przygotujemy się do wichury. Nadciąga w tę stronę.
– Czy nie możecie załatwić tego z tatą?
– Nie, wracaj do domu. Nie możesz prowadzić skutera
w nawałnicy.
– E tam, przesadzają.
– Nie bądź taka pewna. Meteorolodzy w  telewizji sprawiają
wrażenie przestraszonych. Nawet nadali wichurze groźną nazwę.
Herkules.
– Dobra, zaraz wracam.
Benjamin stał w  przedpokoju. Sofię przepełnił żal i  wtuliła się
w jego ramiona.
– Przepraszam, że tak przedtem wybuchnęłam. Dostaję kręćka,
kiedy gadają o nawałnicy.
– Nic nie szkodzi. Wyglądasz na zmęczoną, kochanie. Trochę
smutną.
Nie wiedziała, że widać po niej smutek.
– Nie lubię, kiedy coś się zmienia – odpowiedziała i  spojrzała na
niego. – Ale ty nigdy. Ty jesteś zawsze taki sam.
 

To jest moja opowieść. Moje rozważania wokół wydarzeń, które


doprowadziły do tamtego okropnego wieczoru na skałach. Tak dużo
jest do opowiedzenia o  moim osiemnastoletnim życiu. Za dużo.
Dlatego postanowiłem napisać o  tym, co, mam nadzieję, pozwoli ci
lepiej zrozumieć, jak do wszystkiego doszło właśnie w taki sposób.
Nie proszę cię ani o  zrozumienie, ani o  wybaczenie. Tak
naprawdę chyba piszę, bo jest we mnie tak wiele tego, co trzeba
uwolnić.
Kto wie, co pomyślisz. I czy w ogóle to przeczytasz.
Ale ja mam nadzieję, że przeczytasz.

***

Urodziłem się jako bliźniak dwujajowy. Wiele lat zajęło, nim


zrozumiałem, że Vic i  ja jesteśmy połączeni. Byliśmy tacy różni od
samego początku. Tak jak te dwie bliźniaczki urodzone w Australii –
jedna miała białą cerę, a druga była ciemnoskóra. Prawie tak to było
z Vikiem i ze mną.
Dużo czytałem o bliźniętach. Starałem się znaleźć wytłumaczenie,
dlaczego brak braterskiej miłości między nami. W morzu informacji
moją uwagę przykuło powtarzające się stwierdzenie: Bliźniacy, ale
przede wszystkim odrębne jednostki.
Większość bliźniąt dwujajowych wygląda jak rodzeństwo, choć
nie są identycznie jak w wypadku bliźniąt jednojajowych. Ale Vic i ja
wyglądaliśmy tak, jakbyśmy mieli całkowicie różnych rodziców. Vic
był dorodnym dzieckiem, cztery kilogramy wagi po urodzeniu. Ja
byłem małym wypierdkiem, niecałe trzy kilogramy, chudy i blady.
Z tych ciał wyrastały dwie całkiem odmienne osobowości.
 
Któregoś dnia, kiedy to Fanny, nasza niania, była w  złośliwym
nastroju, opowiedziała, co się stało, kiedy ojciec zobaczył nas po raz
pierwszy. Fanny została osobiście przez niego wyselekcjonowana
spośród personelu, bo była „dojrzała” i  „doświadczona”, nie
„dzieciak” jak mama. Była ponurą czterdziestoletnią kobietą
o  krótko ostrzyżonych włosach, wąskich ustach i  głęboko
osadzonych, świdrujących oczach. Wciąż pamiętam, jak wbijała we
mnie wzrok z  wyższością i  lekką pogardą. Według założeń ojca
miała nauczyć mamę, jak się nami zajmować. W  rzeczywistości
grała mamie na nerwach, zrzędząc i czyniąc uszczypliwe uwagi, jak
to mama do niczego się nie nadaje.
W każdym razie to Fanny opowiedziała nam o naszym pierwszym
spotkaniu z  ojcem. Był jeszcze w  więzieniu, kiedy się urodziliśmy.
Potem miałem zrozumieć, że siedział za to, że zamknął mamę na
strychu i  uprawiał z  nią seks, gdy miała czternaście lat. Tak nas
poczęto, mnie i Vica. Ale o tym dowiedziałem się dużo później. Kiedy
wrócił do ViaTerra, mama mieszkała już w  domku przy dworze.
Mieliśmy wtedy zaledwie parę miesięcy. Mama z  niepokojem
wyczekiwała ojca przez cały dzień. Nawet Fanny była
poddenerwowana. Opowiadała, że w domu panowała podminowana
atmosfera, tak jakby sam Bóg Ojciec miał zstąpić z  nieba
i pobłogosławić dzieci. W końcu ktoś zadzwonił z dworu, mówiąc, że
ojciec przyjdzie za kwadrans. Fanny pospiesznie nas wykąpała.
Wszystko po to, żebyśmy ładnie pachnieli.
Kiedy ojciec przyszedł, sprawiał wrażenie zaganianego.
– Będą wychowywani według zasad ViaTerra – brzmiały jego
pierwsze słowa po przekroczeniu progu.
Leżeliśmy nadzy na dużym przewijaku, gotowi na inspekcję ojca.
Gaworzyliśmy po ciepłej kąpieli. Ani razu nie kwęknęliśmy.
Przynajmniej tak twierdziła Fanny.
Ojciec podszedł do nas i rzucił szybko wzrokiem na Vica.
– Wygląda jak ja – rzucił.
Potem zobaczył mnie i  zaczął się śmiać. Tak przeszywająco, że
serce Fanny podskoczyło do gardła. Chwycił mnie za stopę i  lekko
nią potrząsnął.
– To najnędzniejszy siusiak, jaki kiedykolwiek widziałem!
Wypowiedziawszy te słowa, odwrócił się na pięcie i  wyszedł
z domku.
 
Witajcie na świecie, Invictusie i Thorze.
Witajcie w ViaTerra.
 
Z tych ciał wyrastaliśmy.
Vic na dokładne podobieństwo ojca. Ciemne włosy i oczy, szerokie
ramiona, pewny chód, równy rząd zębów, dołeczki w  policzkach,
nawet jego śmiech rozbrzmiewał tym samym tonem co u ojca.
Ja na bladą kopię mamy. Chudy i  piegowaty. Rudy z  długimi
rzęsami. Kiedy miałem dziesięć lat, niektórzy wciąż brali mnie za
dziewczynkę.
 
To Vic postawił pierwsze kroki. Powiedział pierwsze słowa.
Kopnął pierwszą piłkę. Pierwszy siadł na nocnik. Pierwszy ząb
pojawił się najpierw u niego. Najwyżej się wspinał. Najlepiej pływał.
Ja natomiast jako pierwszy dostałem jedynie wstrząśnienia mózgu
w wyniku ataku Vica, który rzucił się na mnie z kijem do hokeja. No
i też tylko ja miałem aparat na zęby.
Przyćmiewał mnie we wszystkim, choć nie było takiej potrzeby.
Od samego początku było jasne, że jestem gorszy.
 
Słońce nigdy nie przestawało padać na Vica, a  ja nieprzerwanie
żyłem w  jego cieniu. Niekiedy stawało się to nie do wytrzymania.
Czasem jednak dobrze było nie ściągać na siebie uwagi.
 
Ale jedną z  cech ojca mimo wszystko odziedziczyłem. Jego
fenomenalną pamięć.
 

Otworzyła drzwi sypialni, ale odepchnął ją wiatr, który wtargnął do


salonu przez rozbite okno. Włosy smagały ją po twarzy tak mocno,
że z  początku nic nie widziała. Instynkt podpowiadał jej, że jest
w niebezpieczeństwie. Mimo to zrobiła dwa kroki naprzód. Meblami
i  doniczkami ciskało o  podłogę, niektórymi rzucało o  ściany
z głośnym trzaskiem.
Wszystkie jej zmysły były przeciążone, ale nie mogła oderwać
wzroku od chaosu przed sobą. Szyby grzechotały w  ramach. Belki
stropowe jęczały i  stękały. Rzuciła okiem na ogród. Drzewa już się
nie kołysały, leżały zgięte ku ziemi, kwiląc, gdy odrywały się od nich
gałęzie. Krzewy daremnie walczyły z  bezlitosną siłą wiatru, gdy je
wyrywał z  korzeniami. Straszny dźwięk rozlegał się, gdy jesiony,
zeschnięte od choroby, pękały na pół i padały do jaru za ogrodem.
Na tle nieba kłębił się złowrogi wir odpadów i  rupieci. Z  tego
zbiorowiska wyleciała jakaś szklarnia i omal nie trafiła domu. Sofii
przyszła do głowy dziwna myśl, że to jest kara za coś, co kiedyś
zrobiła. Poczuła się jak wychłostana, a zarazem całkiem pozbawiona
możliwości pokierowania własnym losem.
Nagle ręce Benjamina objęły ją wokół pasa i odciągnęły stamtąd.
– Do piwnicy! Szybko!
Julia już schodziła tam z Denzelem pod jedną pachą i kołdrą pod
drugą.
Benjamin trzymał ramiona Sofii w  mocnym uścisku. Pchał ją
przed sobą i  łapał, kiedy się potykała. Wciąż była myślami przy
chwili, gdy wkroczyła do salonu. Obraz spustoszenia odcisnął się na
jej siatkówce. Jak stop-klatka z horroru.
Kiedy weszła do piwnicy, Julia stała na środku, trupio blada
z  wytrzeszczonymi oczami. Nigdy nie widziała swojej córki tak
przerażonej. Z Julii wprost emanował strach. A jednak w jej wzroku
czaiła się iskierka podniecenia. Denzel poczołgał się w  róg
pomieszczenia i leżał tam, cały drżąc.
Benjamin zamknął i zaryglował drzwi do piwnicy. Położyli się na
materacach, które wcześniej tam zaciągnęli tego wieczoru. Zwinęli
się w  pozycję embrionalną, jedno przy drugim, jakby byli jednym
stworzeniem. Wyparcie wszystkich potwornych dźwięków było
niemożliwe. Rzeczy ciskało z  hukiem o  ściany. Wiatr rzucał się
wściekły na dom, jak gdyby rozjuszony jego trwaniem. Meble i inne
przedmioty tłukły i  szurały o  podłogę nad ich głowami. Leżeli
przerażeni i  bezsilni wobec mocy, która rozszarpywała ich dom.
Barbarzyńska siła huraganu znajdowała najmniejsze szpary
w  ramach piwnicznych okien. Do środka wpychało się zimne,
surowe powietrze, naelektryzowane i o woni spalenizny.
Nie rozmawiali dużo. Przede wszystkim unikali okrzyków
przerażenia i  komentarzy mogących nasilić kipiącą w  nich panikę.
Ale mówili sobie, że się kochają, kiedy podłoga nad nimi wyglądała
tak, jakby miała się zapaść, a huk był taki, jakby dach odrywał się od
domu. Benjamin miał ze sobą latarkę, która po krótkim czasie
zamigotała i  zgasła. W  kompletnej ciemności wszystko stało się
jeszcze straszniejsze.
 
Czas nie istniał. Tylko przerażające dźwięki, strach i nowe, jeszcze
straszniejsze odgłosy. Nie wiadomo, jak długo tak leżeli przywarci do
siebie, niczym jedno gorące, pulsujące ciało. Może trwało to dwie
godziny, a może pięć. Za każdym razem, kiedy wiatr jakby ustawał,
dawało się słyszeć coś nowego: brzdęk, trzask, nieprzyjemny
zawodzący odgłos.
A jednak powoli ryk wichury zmieniał się w  regularny szum.
Blady, zimny blask świtu wkradł się przez okno piwnicy do środka.
Wszystko ucichło. Całkowicie ucichło.
Sofia oswobodziła się od leżącej przed nią Julii i zauważyła, że ta
naprawdę śpi. Benjamin, który kurczowo obejmował Sofię od tyłu,
jęknął.
– Chyba już po wszystkim.
Wstali, prostując obolałe, zastygłe stawy. Powoli weszli na górę po
schodach. Sofia przodem, z obawą, co zastanie za drzwiami.
– Otwórz – powiedział Benjamin. – Mam nadzieję, że dach i ściany
się ostały.
Pierwszą jej myślą po otworzeniu drzwi było, że stał się cud.
Mimo że salon był jedną wielką stertą mebli, potłuczonego szkła,
ziemi i  gratów, dom wytrzymał. Tylko dwie szyby były wybite.
Z  zabudowanego tarasu oderwał się dach i  wisiał na drzewach za
domem. Poza tym nie było widać większych zniszczeń.
W salonie wciąż dmuchało, kurz wzbijał się w powietrze i zawisał
niczym kotara. Jednak ten lekki wiatr był delikatną bryzą
w porównaniu z tym, który szalał w nocy.
Wyszli przed dom. Na horyzoncie świt rozwierał niebo, jak gdyby
nigdy nic. Przepływające chmury rzucały na ziemię cień, ale były to
już tylko echa huraganu. Wiele pięknych lip i  klonów leżało
przewróconych z  wyrwanymi korzeniami. Czubek dużej lipy
w ogrodzie został złamany i teraz zwisał, kołysząc się. Drzewa, które
nadal stały, pokornie kłaniały się wiatrowi. Jedynie trawa pod jej
stopami zdawała się pozostawać w stanie nienaruszonym.
Domek ogrodowy zmienił się w  stos suchego drewna. Nie było
samochodów, nie było ludzi. Parę gazet przeleciało szosą. Woda
w jeziorze podniosła się i chlupotała o brzeg przy drodze. Powietrze
było słodsze, delikatniejsze i pachniało jeziorem.
Tylko raz wcześniej odczuwała taką radość istnienia – piętnaście
lat temu, na łodzi, gdy drugi raz uciekła z ViaTerra. Otwarta zatoka
wtedy, otwarty krajobraz teraz wywołały w  Sofii tę samą euforię.
Żyję. Moje serce bije. W moich żyłach płynie krew.
 
Dopiero po trzech dniach nawiązali kontakt ze światem.
Wszystkie połączenia z  internetem zostały zerwane przez huragan,
pomimo dekady harówki przy zakopywaniu światłowodów na całej
wyspie. Później się dowiedzieli, że huragan uszkodził stacje
przekaźnikowe, które przestały działać z  powodu trwającego przez
wiele dni braku prądu.
Próbowali pójść pieszo drogą, znaleźć kogoś, ale jezioro wylało
tak, że szosę tu i tam pokryła woda. Poza tym drzewa poprzewracały
się jak kręgle i całkiem zablokowały przejazd.
W końcu z  niechęcią zaakceptowali, że na razie są uwięzieni
w  domu. Oczyścili ogród, wybite okna zabili płytami pilśniowymi,
naprawili dach tarasu i wysprzątali jak nigdy. Za domem utworzyła
się wielka kupa rupieci. Denzel biegał po ogrodzie, wąchając
wszystko, przeszczęśliwy z  powodu nowych zapachów wyrwanych
z ziemi przez wichurę.
Niecierpliwi i  niespokojni, nie wiedząc, jak huragan wpłynął na
okolicę, pracowali głównie w  milczeniu, momentami odczuwając
zdziwienie i ulgę na widok swoich niezmienionych, żywych twarzy.
Sofię zżerał niepokój o  schronisko, ale była bezsilna. Nawiązanie
kontaktu z  kimś stamtąd było niemożliwe. Jednocześnie rosło
zaniepokojenie o rodziców i przyjaciół. To było jakby tkwić w bańce
po Armagedonie.
Telefony dawno im się rozładowały. Pierwszego dnia Julia
siedziała, majstrując przy swoim tablecie, żeby złapać zasięg, ale
w  końcu bateria się wyczerpała. Wtedy cisnęła tabletem o  podłogę,
poszła do toalety, trzasnęła drzwiami i zamknęła się. Sofia usłyszała
jej płacz. Kiedy Julia wyszła, oczy miała spuchnięte
i  zaczerwienione. Matka próbowała objąć córkę ramieniem,
pocieszyć, ale ta odtrąciła ją.
Zostawiła ją w  spokoju. Wiedziała bowiem, że Julia dojdzie do
siebie, jak zazwyczaj, po około półgodzinie.
Pierwszej nocy po huraganie Sofia długo leżała, nasłuchując
dźwięków, przeczuwając dalekie grzmoty, oczekując, że piekło
znowu się rozpęta. Za każdym razem, gdy słyszała jakiś pomruk,
miała wrażenie, że coś wysysa jej powietrze z  płuc. Drugiej nocy
była tak wymęczona, że padła o ósmej wieczorem i spała dwanaście
godzin. Przez kilka kolejnych dni miewała wrażenie, że podłoga
ucieka jej spod stóp, a  w głowie kręci się tak, że musi się czegoś
przytrzymać.
Trzeciego dnia mieli tak serdecznie dość jedzenia różnego rodzaju
suchych kanapek i tak im było trudno usiedzieć w miejscu, że zaczęli
kłócić się o  drobiazgi. Ale w  końcu Benjamin wpadł na pomysł, by
naładować laptop za pomocą akumulatora w  samochodzie; udało
mu się złapać zasięg i połączyć z internetem. Umościli się razem na
kanapie, skupili wokół ekranu i czytali okropne wiadomości.
Huragan Herkules prawie zrównał z  ziemią infrastrukturę
zachodniej Szwecji. Szkody były kolosalne.
Ponad sto osób zginęło.
Tysiące domów zostało zupełnie zniszczonych, dachy i  ściany
porwał wiatr, tak że pozostały jedynie piwnice.
Szkoły, przedszkola, ośrodki gminne – zniszczone i nie do użytku.
Komunikacja kolejowa, samolotowa i  promowa nie działała
zupełnie; nikt nie wiedział, jak długo to potrwa.
Stare zabytki i  budowle, które wiekami rekonstruowano, zostały
zrujnowane.
Panował chaos.
Chłonęli wszystkie dostępne wiadomości, przerażeni nimi
i zdruzgotani.
– Czy moja szkoła jeszcze stoi? – zapytała Julia.
– Nie wiem, słońce – odpowiedział Benjamin. – Nic tu o  niej nie
napisali. Ale na pewno wytrzymała. Przecież wybudowano ją
stosunkowo niedawno. Naładuję nam komórki, żebyśmy mogli
podzwonić do wszystkich.
– A co, jeśli ktoś z moich kolegów nie żyje?
– Nie sądzę. Niedługo będziesz mogła do nich zadzwonić
i porozmawiać z nimi.
Z laptopa Benjamina Sofia wysłała maila do Anny i  swoich
rodziców. Z  palącymi pod powiekami łzami i  wielką gulą w  gardle
dzielnie czekała na odpowiedzi. Odpowiedź od Anny nadeszła dwie
godziny później.
Nikomu nic się nie stało, ale dom został zrównany z ziemią. Nic się
nie dało uratować.
Płakała w  objęciach Benjamina. Ten piękny dom z  werandą. Ta
wspólnota. To poczucie bezpieczeństwa dla tych, którzy nie mieli
innego domu. Wszystko zmiecione przez wichurę.
– Będzie dobrze – powiedział Benjamin. – Odbudujemy dom.
Popatrz na to z dobrej strony. Wszyscy żyją.
Cały Benjamin.
Dom rodziców Sofii w  Fjelie pod Lund ocalał. Wiatr przewrócił
tylko parę drzew czereśni, które upadły na dach.
Tego dnia powrócił prąd. Telewizor sam się włączył i  płynął
z niego strumień okropnych obrazów, przed którymi Benjamin tkwił
jak przykuty. Pokazano też kilka ujęć z  ich okolicy. Pensjonat przy
śluzie był zalany, weranda i restauracja zniszczone całkowicie. Most
Uddevallabron był nieczynny, fragmenty przęsła wyrwane,
a  naprawa miała długo trwać. Most do Stenungsund też był
zamknięty, ale tam uszkodzenia były mniejsze.
Sofia i  Julia nie zniosły tego dłużej niż dwie godziny, ponieważ
w  kółko powtarzały się te same wiadomości. Kiedy telefony się
naładowały, obdzwoniły rodzinę i przyjaciół.
Wszyscy przeżyli. Siostra Benjamina była w szpitalu z rozcięciem
od szyby, która się rozbiła u niej w  mieszkaniu, ale miała zostać
wypisana tego samego dnia.
Szkoła Julii w Henån doznała jedynie mniejszych szkód i za kilka
dni planowano ją ponownie otworzyć. Kiedy tylko Julia dodzwoniła
się do swoich przyjaciół, niecierpliwość zaczęła dawać się jej we
znaki. Jeśli nie siedziała z  nosem w  telefonie, to snuła się
rozdrażniona po domu, obgryzając paznokcie.
Szóstego dnia tkwiła przed telewizorem i jednym okiem oglądała
Extra, program o celebrytach.
Głównie plotki, zdaniem Sofii, ale Julia lubiła tę audycję.
– Chodź, mamo! Szybko! Pospiesz się! – zawołała nagle Julia tak
głośno, że Sofia wybiegła z kuchni.
Na ekranie telewizora widniał mężczyzna, stojący na zboczu na
tle skał i  morza. Kamera powoli zrobiła zbliżenie na mówiącego,
ubranego całkiem na czarno.
W okamgnieniu go rozpoznała. Rozpoznałaby go na kilometr.
Przez chwilę, zdającą się trwać nieskończoność, stanęło jej serce.
To był Franz Oswald.
Pierwszą jej myślą było: to niesprawiedliwe, że on wciąż tak
dobrze wygląda.
Drugą zaś, że teraz rozpęta się piekło.
 

Myślę o  swoim wciąż krótkim życiu jako o  podzielonym na dwie


osobne części: czas przed Dziećmi Ziemi i  po Dzieciach Ziemi. I  nie
jest żadną przesadą, że w  porównaniu z  tym, co nadeszło potem,
czas przed był jak raj.
Mieliśmy z  Vikiem sześć lat, gdy wszystko uległo zmianie.
Przedtem unosiliśmy się na falach depresji mamy oraz humorów
i  kaprysów ojca. Ale między nimi bywały momenty, kiedy byliśmy
szczęśliwie nieświadomi ich napiętej relacji, tak jak to potrafią tylko
małe dzieci.
I istniała wtedy jakaś wolność.

HIN HÅLE

Jest wieczór, wczesna wiosna. Fanny poszła już do domu. Mama


siedzi skulona na kanapie, obejmując rękami nogi. Wciąż ma na
sobie koszulę nocną. Vic i  ja jesteśmy dla niej niewidoczni. Ona
znajduje się w innym świecie, którego my nie rozumiemy.
Mamy trzy, prawie cztery lata. Teraz, kiedy Fanny nie ma,
czujemy, że możemy robić, co chcemy, i  korzystamy z  okazji.
Wyciągam mnóstwo książek z  regału. Kartkuję je, staram się na
próżno odczytać litery i  wyrywam strony, które wydają mi się
interesujące. Vic jest w  kuchni. Słyszę stukot, kiedy uderza chochlą
o garnki. Potem rozlega się dźwięk tłuczonego szkła i krzyk złości.
Mama nie reaguje. Gapi się przez okno. Niedostępna. Trzęsie się,
chociaż w domku nie jest ani trochę zimno.
– Mama! Głupi dzbanek spadł na podłogę! – woła Vic.
Ale ona go nie słyszy.
Kiedy drzwi wejściowe gwałtownie się otwierają, cofam się
instynktownie. Odwracam się i  widzę buty ojca, które tak dobrze
znam. Rozpoznaję jego zapach. Czasami budzę się w środku nocy, bo
czuję ten zapach, wiszący nade mną w  ciemności. Wiem, że to
złudzenie, a jednak ta iluzja powoduje, że serce bije mi szybciej.
Stoi przez chwilę w drzwiach i przygląda się chaosowi w pokoju.
Zauważa mnie i  powyrywane z  książek kartki. Szczęki ma
zaciśnięte, spojrzenie surowe. Próbuję rozbrajającego uśmiechu
dziecka, ale bez powodzenia.
Vic słyszy jego wejście i  staje w  drzwiach do dużego pokoju,
trzymając potłuczony dzbanek w ręce. Rozbił się tuż pod uchwytem.
Ostre szpikulce wyglądają groźnie, jak zęby rekina.
Ojciec szybko podchodzi do Vica, wyjmuje mu z  ręki dzbanek
i  stawia na stole. Potem podnosi go i  sadza na kanapie. Nieco
gwałtownie, tak że mój brat, przerażony, podskakuje kilka razy.
Mama obudziła się z  odrętwienia. Wygląda na jeszcze bardziej
przestraszoną od Vica.
Ojciec zrywa ją z  kanapy i  potrząsa nią mocno. Wykrzykuje
okropne rzeczy. „Ty beznadziejna wariatko!” „Do niczego się nie
nadajesz!” Boję się, że ją uderzy, ale nie. Tylko ją straszy.
– Możesz zatrzymać dzieci – mówi mama piskliwym głosem –
tylko pozwól mi stąd wyjechać.
Były czasy, kiedy mogliśmy jeździć z  mamą na stały ląd. Czasy,
z  których w  pamięci zachowałem jedynie kilka wyblakłych, prawie
przezroczystych obrazów. Ale Fanny powiedziała, że mama chciała
tam z nami zostać i ojciec się bardzo zdenerwował. Teraz mama nie
może opuszczać ViaTerra. Z  tego powodu jest bardzo smutna. Nic
więcej nie wiem.
Ojciec popycha mamę na kanapę. Mówi, że ma się wziąć w garść,
bo jak nie, to…
Nie rozumiem ostatnich słów.
Możesz zatrzymać dzieci. Te słowa ciągle kołaczą mi w głowie.
Potem ojciec odwraca się do nas. Uśmiecha się, a  kiedy się
uśmiecha, to ma się takie wrażenie, jakby wygrało się główną
nagrodę w  jakichś zawodach. Nagle wydaje się milutki. Jak gdyby
bałagan w domku nie istniał.
– Chodźcie, chłopcy! Coś wam pokażę. Ubierzcie się i idziemy.
Potrafimy się ubierać i idzie nam to szybko, kiedy ojciec nas o to
prosi.
Bierze każdego z nas za rękę. Rozlewa się po mnie ciepło od jego
dotyku. Trochę jego energii spływa we mnie. Trzymam jego dużą
suchą dłoń.
Wychodzimy przez bramę, ruszamy wrzosowiskiem ku morzu.
Ojciec idzie szybko. Czasem się potykam, ale on się nie złości.
Zamiast tego podnosi mnie jedną ręką, tak że przez moment szybuję
w  powietrzu, a  po chwili znów stawia. Łaskocze mnie przyjemnie
w brzuchu.
Na zewnątrz wszystko jest takie piękne. Jest dzień i  noc
jednocześnie. Z jednej strony nieba słońce zmieniło się w zanurzoną
w  morzu kroplę żarzącego się brązu. Po drugiej stronie można się
domyślać właśnie obudzonego księżyca. Wiatr jest słaby, ale
wystarczająco silny, by marszczyć powierzchnię morza.
Przy Diabelskim Bloku ojciec się zatrzymuje i wskazuje na skałę.
– Czy wiecie, jak nazywa się ta skała? – pyta.
– Jasne – odpowiada buńczucznie Vic. – Diabelski Blok.
– Zgadza się – mówi ojciec. – Ale jeżeli to jest blok diabła, to gdzie
jest sam diabeł?
Vic i  ja gapimy się na siebie zbaraniali. Ojciec wybucha głośnym
śmiechem. Wskazuje na prawo od zbocza, gdzie kolczaste kontury
skał strzelają ku niebu.
– Widzicie tamtą skałę na górze? Prawda, że wygląda jak twarz
z wystającym z ust zębem?
Teraz to widzę. Wielki kamień, który przypomina profil
mężczyzny z  czymś, co mu wystaje z  górnej szczęki. Tak jakby
wcześniej był niewidzialny. Teraz widzę go tak wyraźnie, że trochę
zaczynam się bać.
– Starzy mieszkańcy wyspy nazwali tę skałę Hin Håle – mówi
ojciec. – Opowiadali, że to sam diabeł pilnował wyspy tam na górze.
Diabelski Blok to jego pułapka. Zwabiał w  nią ludzi i  sprawiał, że
skakali prosto w ramiona śmierci.
Vicowi i  mnie odbiera mowę. To takie emocjonujące, że aż
przechodzą mnie ciarki. Między ojcem a nami pojawiło się poczucie
wspólnoty. Intymne uczucie, do którego nie jestem przyzwyczajony.
– Chcecie pójść ze mną na górę? – pyta ojciec.
– Tak, tak! – krzyczy Vic, ale mnie ogarnia strach.
Zaczynamy wspinać się po skałach. Ojciec widzi, że zostaję z tyłu,
i podnosi mnie, sadzając sobie na plecach. Ta chwila bliskości, moje
ręce wokół jego szerokich ramion, ciepło jego pleców przy moim
ciele, zapiera mi dech. Ale Vic nie potrzebuje pomocy. Przez całą
drogę na szczyt lekko i zgrabnie skacze po skałach.
Wrzosowisko skąpane jest w  blasku księżyca, oświetlone niczym
scena. Woda leniwie pluska o skały daleko w dole pod nami.
Ojciec stawia mnie na ziemi.
– No, dalej! Idźcie na samą górę. Chcę teraz zobaczyć, na co was
stać.
Vic biegnie trochę za szybko, więc musi wyhamować tuż przed
krawędzią. Ja posuwam się ostrożnie na niepewnych nogach, ale tak
bardzo chcę pokazać, że też jestem odważny. Kiedy już prawie
jestem na miejscu przy samym końcu skały, ręce ojca chwytają mnie
nagle pod pachy. Podnosi mnie wysoko nad głową, tak że mam
nieograniczony widok na morze. Przede mną aż po horyzont
rozciąga się ciemna woda. Światła lądu migoczą po drugiej stronie
cieśniny. Szybuję w  powietrzu. Krople wody opadają mi z  wiatrem
na twarz. W  pewnej chwili ojciec się chwieje. Wywołuje to u mnie
zawroty głowy. Żołądek podchodzi mi do gardła. Ale ojciec przyciąga
mnie do siebie i trzyma w stabilnym uścisku.
– Kiedyś zrzucano stąd niegrzeczne dzieci – mówi. – Pamiętajcie
o tym następnym razem, kiedy będziecie chcieli narobić bałaganu.
Fale huczą na morzu, prawie nie słychać jego głosu. Ale my
rozumiemy.
Vic wygląda na śmiertelnie przerażonego i  zbiega ze skały
w  kierunku zbocza. Ojciec mnie przenosi i  stawia obok Vica.
Przygląda się nam wnikliwie. Ciepło w jego spojrzeniu zgasło.
Potem jednak zaczyna się śmiać i kuca przed nami.
– Nie bądźcie tacy przestraszeni. Dostaliście nauczkę. Chodźcie,
przytulcie się do mnie!
Nie jest to prawdziwe przytulenie, tylko szybki uścisk, potem już
czas wracać do domu.
Przez całą drogę powrotną ściska mnie w piersi.
Powietrze wydaje się ciężkie przy każdym wdechu, chociaż opada
na nas lekka woalka wieczornej mgły.
Błogie uczucie, które towarzyszyło mi wcześniej tego wieczoru,
zniknęło.
 

Sofia chwyciła kurczowo dłoń Benjamina. Kamera zrobiła zbliżenie


na twarz Franza Oswalda. Wyglądał dokładnie tak, jak go pamiętała:
opalony, intensywne spojrzenie, ani jednego siwego włosa w czarnej
czuprynie. Jedynym śladem, jaki zostawiło piętnaście lat, były
drobne zagłębienia w kącikach ust. Dołeczki śmiechu? Niemożliwe.
Teraz jednak zauważyła, że coś się zmieniło w  sposobie jego
wypowiedzi. To był spokojniejszy, bardziej opanowany Franz.
Wydawało się, że porzucił rolę żarliwego zbawiciela i  zamiast tego
przyjął dojrzalszą postawę. Poważną, pewną postać ojca.
– Jest to czas żałoby dla naszego kraju, czas refleksji – rzekł
z głęboką powagą we wzroku. – Co ja robię ze swoim życiem? Co my
robimy z Ziemią? To są pytania, które wszyscy powinni sobie w dniu
dzisiejszym postawić. Zmiany klimatyczne są największym
zagrożeniem dla naszej egzystencji. Nie ma co dłużej czekać. Nie stać
nas na chciwość. Stawką są tu losy całej ludzkości, naszych dzieci
i wnuków.
Uśmiechnął się melancholijnie do kamery.
– Wy, którzy straciliście kogoś, kogo kochacie, albo swój dom. Wy,
których egzystencja runęła w gruzach. I wy wszyscy, którzy właśnie
przechodzicie traumę. Współodczuwam z  wami. To dla was
powróciłem.
Powiew wiatru odrzucił jego włosy do tyłu, ale wyraz twarzy
wcale się nie zmienił. Biła od niego uroczysta powaga, spoczywało
na nim ciężkie brzemię, które wziął na swe barki. Postanowił pomóc
szwedzkiemu społeczeństwu wyjść z  kryzysu. Przypomniał teraz
widzom, że już dwadzieścia lat temu przewidział katastrofy
naturalne takie jak ta. Jeśli więcej ludzi stosowałoby się do nauki
czystego życia ViaTerra, to może by nas to ominęło. Powtarzał zwrot
„Słuchajcie Matki Ziemi” i używał poetyckich określeń, jak „jej głód”,
„jej pragnienie”, „jej oddech”. Dziwne, ale brzmiało to pięknie w jego
ustach.
Benjamin ścisnął mocniej dłoń Sofii i szepnął:
– Co za hipokryta!
– Prawda? – odpowiedziała. Doświadczenie nauczyło ją, że Franza
tak naprawdę nie obchodziło środowisko naturalne. Raz powiedział
jej, że nauka czystego życia jest jedynie sposobem na zdobywanie
nowych członków. Ludzie przecież lubią takie rzeczy.
W  rzeczywistości chodziło tylko o  jego tezy, zawierające tak
naprawdę jedynie proste ćwiczenia samopomocy, które, jak
twierdził, wymyślił. Chodziło w  nich o  to, żeby przypominać sobie
wydarzenia z  przeszłości i  czerpać z  nich siłę i  energię. Część tez
była dla Sofii kompletnie niezrozumiała nawet wtedy, gdy
pracowała w sekcie.
Julia gwałtownie wstała z  kanapy i  teraz oparła się o  jej tył.
Zdawała się oczarowana Franzem Oswaldem.
On przez chwilę milczał.
– Rozumiem, że życie może się teraz wydawać beznadziejne
i  niesprawiedliwe. Że może być ciężko po takiej katastrofie. Ale
istnieje droga – ViaTerra, Droga Ziemi. Możecie z  powodzeniem
pokonywać tę drogę wraz ze mną. Dziękuję, że mnie wysłuchaliście!
Ciepły oddech Julii omiótł policzek Sofii.
– Kurde, mamo! Przecież z niego ciągle jest niezłe ciacho!
Sofia siedziała bez ruchu i  wpatrywała się w  ekran telewizora.
Gdybyś tylko wiedziała.
Kamera wycofała się ze skał na Wyspie Mgieł i  przeniosła
telewidzów do studia, gdzie na sofach siedziała grupka
dyskutujących ludzi. Było to coś, co kanał telewizyjny nazwał
„pokojem kryzysowym”. Celebryci, psycholog i  ekspert do spraw
budownictwa rozprawiali o różnych aspektach huraganu Herkules.
Ale teraz rozmawiano o powrocie Franza Oswalda.
– Przysłał nam dzisiaj to nagranie – zaczął prowadzący. – Jako
pierwsi przekazujemy wiadomość o jego powrocie u nas w Extra. Co
o tym sądzicie?
Psycholog był sceptyczny i  podkreślił, że Franz Oswald nie jest
jedynym, który ostrzegał przed efektem cieplarnianym, przypomniał
też jego podejrzaną przeszłość. Ale jedna z  celebrytek, platynowa
aktorka, przerwała mu.
– Come on! Trzeba mu przecież dać szansę. Ten cały rzekomy
gwałt zdarzył się ponad piętnaście lat temu. To było słowo tej
kobiety przeciwko jego słowu. Skazano go za molestowanie
nieletniej i  odbył swoją karę w  więzieniu. Słyszałam, że sprawuje
opiekę nad dziećmi z tamtą kobietą i że dobrze się nimi zajmuje.
Starsza pani, która była pisarką, pokiwała potakująco głową.
– Według mnie z tej mowy jasno wynika, że on jest tym przejęty.
Widać to w jego oczach, czegoś takiego nie można udawać.
– Przecież to godne podziwu, że ktoś stara się wskazać ludziom
drogę wyjścia z kryzysu – powiedziała platynowa aktorka. – Politycy
gadają tylko głupoty.
Następnie zaczęto rozmawiać o  plotkach na temat zniknięcia
Franza Oswalda z  życia publicznego, po czym rozmowa powróciła
do tematu nawałnicy. Pokazywano potworne zdjęcia kataklizmu,
część z  nich Sofia widziała już co najmniej sto razy. Pod zdjęciami
przesuwały się paski z  wypowiedziami znanych osób: Serce mi się
kraje. Mocne uściski dla wszystkich poszkodowanych przez
Herkulesa.
Sofia westchnęła przeciągle i wyłączyła telewizor. Wyplątała dłoń
z uścisku Benjamina, głównie dlatego że zrobiła się mokra od potu.
– To jest niesamowite! Ludzie go słuchają, wierzą mu.
– E tam – odezwał się Benjamin – ludzie nie wiedzą nic o tym, co
on nam zrobił. Nie mają pojęcia, jak traktował personel w ViaTerra.
Ostatnie, o  czym słyszeli, to rozprawa, na której utrzymywał, że
Elvira na wszystko się zgodziła. Gdyby nie miała czternastu lat, to na
pewno uniknąłby kary. Są politycy i  inni przywódcy, którym
wybaczono o  wiele gorsze rzeczy. A  poza tym, co on może zrobić?
Wygłosić jakąś mówkę na Wyspie Mgieł? Jego metody są
przestarzałe.
Julia siadła okrakiem na podłokietniku kanapy, z  nosem
w telefonie.
– On jest wszędzie w  sieci! – wykrzyknęła. – Powiadomienia,
transmisje, strony wszystkich portali społecznościowych. Setki
wpisów na Twitterze. Czyli nie taki przestarzały. Patrzcie! Jest też
nowa strona na necie.
– Julia! – ostrym tonem zwrócił się do córki Benjamin. – Twój
entuzjazm jest nie na miejscu, biorąc pod uwagę, co Oswald zrobił
mamie, mnie i wielu innym ludziom.
– Na samą myśl o  tym, że wrócił, chce mi się wymiotować –
powiedziała Sofia.
– Kochanie, to nie ma z nami nic wspólnego – zapewnił Benjamin,
przyciągając ją do siebie.
– Media zrobią z  niego dbającego o  przyrodę świętego
narodowego.
– Wątpię. Nie jest jedynym, który mówił o niszczeniu środowiska.
Poza tym przez ostatnie dziesięć lat nie dokonał niczego
wartościowego.
Julia sprawiała wrażenie całkiem nieporuszonej tym, co mówili,
i  kliknęła w  kolejne zdjęcie Franza Oswalda. Przyglądała mu się
z  pełnym fascynacji uśmiechem. Uśmiechem, który wcale się Sofii
nie spodobał. Miała wrażenie, jakby w  domu zaczynało brakować
tlenu. Gwałtownie wstała i wyszła do ogrodu.
Był październik. Huragan nazbyt wcześnie pozbawił drzewa liści,
tak jakby płomienne barwy jesieni były ogniem, ugaszonym przez
jeden oddech. Stojące jeszcze drzewa wyciągały swoje nagie,
rozcapierzone gałęzie ku niebu. Ale mimo swej surowości było to
piękne. Rosa już opadła, tworząc na trawie srebrzysty dywan.
Zapach jesieni mieszał się ze słodszym i  ostrzejszym zapachem
morza.
Myślała o schronisku i wcześniejszej rozmowie z Anną tego dnia.
Wszystko zostało zniszczone, zrównane z ziemią. Jeżeli nie zdobędą
pokaźnej sumy pieniędzy, to nie będą mogli wznowić działalności.
Kiedy uderzyła nawałnica, w  schronisku było siedmiu zbiegów.
Uciekli z Anną w głąb lądu i przez wiele dni przesiedzieli w piwnicy
u jakiejś przyjaznej rodziny. Teraz Anna znalazła starego busa
volkswagena i  jechała z  nimi do domku letniego swoich rodziców
w  sztokholmskim archipelagu. Stamtąd miała nadzieję wprowadzić
ich do prawdziwego życia najłagodniej, jak się da. Sofia chciała
z  nimi jechać, ale Anna uważała, że lepiej będzie, jeśli zostanie
i zbada wszystkie możliwości odbudowy domu. Może datki. Nie było
najmniejszej szansy na to, żeby dostały kolejne dofinansowanie od
państwa. Huragan spowodował tak duże straty, że inne zadania
społeczne miały pierwszeństwo.
Po rozmowie z  Anną Sofia czuła się tak, jakby w  brzuchu nosiła
kamień. Przesuwały się przed jej oczami obrazy tamtej pięknej willi,
letnich wieczorów na werandzie, twarzy tych, którym pomogły.
Mimo że schronisko było zaledwie kilka kilometrów od ich domu,
nie chciała tam jechać i  oglądać zniszczeń. Jeszcze nie teraz.
Budynek był oczywiście ubezpieczony, ale nie od klęsk żywiołowych.
Nie od Herkulesa.
Wszystko, na co pracowała ostatnimi laty, zostało zniweczone,
podczas gdy Franz obławiał się na katastrofie. I  znowu ta tląca się
pod powierzchnią nienawiść. A  myślała, że już ma to za sobą.
Poczuła tak silną żądzę odwetu, że aż zakręciło jej się w głowie. Żeby
go przycisnąć. Zniszczyć mu wszystko.
Położyła się w  trawie na plecach, momentalnie opleciona
mrokiem, milionami gwiazd i  całkowitą ciszą. Gdy oddychała, para
unosiła się nad jej ustami i  rozpływała w  powietrzu. Wilgoć rosy
chłodziła ciało, czuła się tak, jakby spoczywała na lodzie.
Moje życie to tylko krótkie westchnienie w  nieskończoności,
myślała, przepełniona szacunkiem do rozgwieżdżonego
nieboskłonu. Zamknęła oczy i  nagle miała znów dwadzieścia jeden
lat, uparta jak Julia, w  drodze na Wyspę Mgieł – ku największej
przygodzie swojego życia. Napłynęły do niej wspomnienia z  wyspy.
Zachody słońca, sztormy, chłód wietrznych zimowych nocy i  ta
wiecznie powracająca mgła. Początkowe upojenie szczęściem,
miłość do Benjamina. Potem uwięzienie i  jej rozpacz, wreszcie
ostateczne uwolnienie. Wszystko to przebiegało przed jej
zamkniętymi oczami. Myślała o  życiu, które tak łatwo mogło
przeciec przez palce niczym piasek, nie pozostawiając
najmniejszego śladu na powierzchni ziemi. Muszę uratować
schronisko, pomyślała. W  jakiś sposób to zrobię, nieważne, jakim
kosztem.
Powiew wiatru przyniósł ze sobą z domu dźwięczny śmiech Julii.
Wilgoć przedarła się przez nogawki, więc Sofia wstała i  ruszyła
z  powrotem. Doszła do wniosku, że sukces Franza Oswalda szybko
minie. Media dadzą mu kilka dni rozgłosu, ale ViaTerra nigdy nie
zapuści korzeni w  rozbitym w  tym momencie społeczeństwie.
Ludzie zajmą się swoimi sprawami. Nie ma czasu na mistyczne
zgromadzenia i wielbienie idolów.
Tak, jakby mnie to miało obchodzić, pomyślała.
A jednak obchodziło.
 

Ojciec zszedł do podziemia. To było trochę tak, jakby media tego


chciały. Uczyniło go to bardziej mistycznym. Ale on istniał cały czas,
a w naszym życiu był nader obecny.
Tuż przed jego wycofaniem się spłonął dwór. Z  początku policja
sądziła, że to oszustwo ubezpieczeniowe i  podejrzewała ojca. Ale
tego nigdy nie udało się udowodnić. Kiedy to piszę, wciąż nie wiem,
jak zaczął się pożar. Jednak dwór odbudowano niemal natychmiast,
jeszcze bardziej okazały i szykowny. Byłem za mały, żebym pamiętał
tamte czasy, ale słyszałem, że poszło to błyskawicznie. Nagle
wszystko znowu było jak zawsze.
Więc dlaczego ojciec przestał pokazywać się publicznie?
Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, ale jedno wiem na
pewno: był pochłonięty różnymi projektami. Wizjami przyszłości,
które postanowił wcielić w życie.
Jednym z tych projektów stały się Dzieci Ziemi.
Ale przedtem pojawiła się babcia. Bez niej nigdy bym nie siedział
tu dzisiaj, pisząc do Ciebie.

BABCIA

Mama ma jeden ze swoich lepszych dni. Bawiła się z  nami na


placu zabaw przed domem i  zabrała nas na spacer do lasu. Teraz
siedzimy zwinięci na kanapie, podczas gdy ona czyta nam na głos
książkę. Nie idzie jej to szczególnie dobrze, czyta powoli, zacinając
się, ale to nic nie szkodzi.
Jesteśmy tak zafascynowani książką, że nie zauważamy ojca do
momentu, gdy jego cień pada na nas.
– Ciągle im jeszcze czytasz? Kiedy oni się nauczą czytać sami? –
pyta.
Mama kręci się na siedzeniu. Już nie jest tak szczęśliwa.
Jej głos staje się dziecinny i proszący.
– Przecież mają tylko cztery lata. Ale Thor umie już trochę czytać.
Wiem, że kłamie, nie mam jednak odwagi zaprotestować.
– Miło słyszeć. To może mi coś przeczyta na głos.
Wyciąga książkę z  rąk mamy i  kładzie mi na kolanach. Zerkam
niepewnie na mamę w  nadziei, że pomoże mi wyjść z  tych
tarapatów, ale ona nic nie mówi.
– Przeczytaj mi, Thorze! – prosi ojciec. – Naprawdę chcę to
usłyszeć.
Gapię się na stronę książki. Niepojęte znaki w  długich czarnych
rzędach, zlewające się, kiedy wytężam wzrok, żeby je rozróżnić. Łzy
napływają mi do oczu i karta szybko staje się całkiem rozmazana.
– Gwiazdy świecą na dużym, ciabnym niebie – wyduszam z siebie,
bo to mama przecież przeczytała przed chwilą. Ojciec potrząsa
głową ze złością.
– Ciemnym, Thorze, tak jest napisane – mówi. – Aha, to tak ona
wam czyta, ta analfabetka.
Wiem, że ma na myśli mamę. Ona zaś zbladła i  nerwowo
przygryza dolną wargę.
Ojciec wyrywa mi z  ręki książkę i  ciska nią w  powietrze, tak że
uderza ona o ścianę i ląduje głośno na podłodze. Wściekłość maluje
się w  jego oczach, zaczyna krzyczeć, że mama jest leniem do
niczego. Rzuca wokół siebie rzeczami, książkami, kubkiem do kawy,
maminym lakierem do paznokci, który zostawia czerwone plamy na
białych ścianach. Nigdy wcześniej nie widziałem go w  takiej złości.
Patrzy na mnie wściekle, a ja się boję nie tego, że mnie uderzy, tylko
tego, że przestanie mnie kochać.
Fanny przybiega z  kuchni, a  on do niej krzyczy, że ma iść do
Pokuty – pada słowo, którego jeszcze nie rozumiem. Fanny wydaje
się przerażona, zbiera swoje rzeczy i wybiega z domku. Mama staje
na baczność. Ojciec chwyta ją za jej piękne długie włosy i przyciąga
jej twarz do swojej twarzy.
– Spróbuj tylko mi się stawiać, to zobaczysz, co się wtedy wydarzy
– syczy.
Szybkim ruchem rozrywa jej koszulę, tak że materiał trzeszczy,
guziki skaczą po podłodze, a  jej piersi stają się widoczne. Łapie za
nie i ściska tak mocno, że mama wydaje głośny krzyk.
– Gdybyś się nie zrobiła taka gruba, to dałbym ci nauczkę. Teraz
nie nadajesz się nawet do ruchania – mówi ojciec.
Z całej siły odpycha ją od siebie i wypada z domku.
Vic i  ja płaczemy. Myślę sobie, że teraz już nigdy nie będę mógł
trzymać ojca za rękę, siedzieć mu na barana albo czuć ciepła jego
ciała, bo go okłamałem i pokazałem, jaki jestem beznadziejnie głupi.
Mama też zaczyna płakać. Potem bez entuzjazmu stara się sprzątnąć
bałagan w  domu. Słyszę, jak mruczy sama do siebie. Jebany,
pieprzony skurwiel, idiota… Mama używa czasami brzydkich słów.
Fanny mówiła, że jest taka młoda, że jeszcze nie nauczyła się
wyrażać porządnie, jak dorosła. Ale potem milczy przez cały
wieczór. Do jedzenia dostajemy makaron z serem, znowu, i nie czyta
nam bajki na dobranoc.
Następnego dnia siedzi tylko na kanapie i  cały dzień wygląda
przez okno.
Fanny nie przychodzi. Vic i  ja musimy sami się sobą zająć,
i  robimy to, ale nie czyniąc większego bałaganu. Żaden z  nas nie
chce zostać zrzucony z Hin Håle.
 
To następnego dnia pojawia się cud. Przed domkiem słychać
podniesione głosy. Wspinam się na kanapę i  wyglądam przez
otwarte okno.
Na trawniku stoi z  ojcem jakaś pani. Ma długie siwe włosy, jest
opalona i prawie tego samego wzrostu co ojciec. Krzyczą na siebie.
– Jak się tu dostałaś? – woła ojciec.
– Strażnik mnie wpuścił, czy to nie jest jasne?
– Nie jesteś tu mile widziana. Jesteś dla mnie martwa, wiedźmo,
martwa na amen.
– Po tym wszystkim, co zrobiłeś, ty jesteś dla mnie równie martwy
– odpowiada ona. – Ale chcę zobaczyć swoje wnuki.
– Nigdy nic dla mnie nie zrobiłaś. Nie chcę cię mieć nawet w  ich
pobliżu.
Ojciec jest okropnie zły, ale pani się go nie boi. Stoi z  rękami
założonymi na piersiach i  patrzy na niego intensywnie. Stoją
i  wpatrują się w  siebie długo. Boję się, że mnie zauważą, ale ich
spojrzenia się krzyżują. Rozgrywa się między nimi milcząca walka.
Coś dzieje się z  ojcem. Jego wzrok robi się zamglony, prawie
widać, jak zwoje kręcą mu się w  mózgu. Tak wygląda tuż przed
przebłyskiem własnego geniuszu, wiem o tym. Absolutnie nie wolno
mu wtedy przeszkadzać.
– Jedną jedyną rzecz dla mnie zrobiłaś – mówi. – Nauczyłaś mnie
czytać. Naucz dzieciaki czytać i  pisać. Możesz tu przychodzić dwa
razy w tygodniu, nie więcej. A ja nie chcę mieć z tobą do czynienia.
Nie czeka na odpowiedź, tylko zostawia panią i  idzie w  stronę
dworu. Ona się teraz uśmiecha i chociaż jest stara, to jednak piękna
z tym uśmiechem.
Po czym wchodzi do naszego domku, ten cud, który pachnie
ładnie, i  przytula nas długo i  mocno, aż tracimy dech. Czujemy się
zażenowani, bo przecież jej nie znamy, ale uważam, że to
przyjemne. Jej objęcia są miękkie i ciepłe.
Dwa razy w tygodniu przychodzi do nas, ale nigdy, gdy jest ojciec.
Uczy nas rozpoznawać litery, czym się różnią od siebie, jak brzmią
i jak się z nich składa słowa.
Za każdym razem, kiedy przychodzi, uczy mamę czegoś nowego.
Jak ugotować coś innego niż makaron, jak piec bułeczki, takie
rzeczy. Mama to lubi. Znowu zaczęła się śmiać.
Pani ładnie pachnie, mieszanką dwóch woni – naszej drewutni
i  słodkich zimowych jabłek. Mówi, że możemy do niej mówić
„babciu”, ale nie może słyszeć tego ojciec. Potem opowiada, że
mieszka w niewielkim domku, w którym ojciec też przebywał, kiedy
był mały. Ale o tym również nie powinniśmy mówić.
– Teraz ocieplę domek tak, żebym mogła w  nim mieszkać przez
cały rok i do was przychodzić – mówi pewnego dnia.
– Jak to się robi? – pytam.
– Instaluje się podwójne szyby, prawdziwe kaloryfery i  tym
podobne rzeczy.
– Ojej, czy to jest bardzo drogie? – pyta Vic.
Wtedy ona się śmieje.
– Tak, ale jesteście tego warci.
Brzmi to tak miło, że całe ciało mi mięknie, tak jak po kąpieli, i po
raz pierwszy mam odwagę wdrapać się na jej kolana.
 

Była pierwsza w  nocy, Sofia czuła się zmęczona. Mimo to siedziała


jak przyklejona przed komputerem w ciemnym salonie.
Benjamin już spał. Cały dzień pracował przy czyszczeniu dróg,
wrócił do domu z  euforią w  oczach i  oznajmił, że jutro droga 160
będzie całkiem przejezdna aż do Stenungsund.
Julia, która coraz bardziej zachowywała się jak tygrys w  zbyt
małej klatce, zaczęła skakać po domu i piszczeć z radości.
Ale dzień Sofii był pełen frustracji. Kontaktowała się
z  potencjalnymi sponsorami i  fundatorami z  prośbą o  pomoc
w  odbudowaniu schroniska. Używała swego najłagodniejszego
głosu, apelowała i  podlizywała się, ale otrzymywała nieustannie tę
samą chłodną odpowiedź. Są ważniejsze rzeczy, które stanowią
priorytet. Przykro nam. Zastanowimy się i  oddzwonimy, kiedy
wszystko się uspokoi po nawałnicy. Potem zaczęła obdzwaniać różne
miejsca w  poszukiwaniu tymczasowych lokali do wynajęcia, ale
znowu spotkała się z  odmową. Społeczne instytucje po huraganie
zostały bez lokalu, rodziny z dziećmi bez dachu nad głową. Zawsze
ten sam dotkliwy podtekst. To, co robisz, już nie jest ważne.
Po kolacji była wykończona i  zasnęła na kanapie. Kiedy się
obudziła, w domu panowała całkowita cisza i wtedy to postanowiła
poszukać Franza Oswalda w internecie. Tylko szybko spojrzeć, co też
on robi. Kilka kliknięć na laptopie i  miała dostęp do jego nowego
imperium.
Strona, która pokazała się jako pierwsza, była niezwykle
zaawansowana i  wystawnie zaprojektowana, z  nowym logo
ViaTerra. Motyw główny stanowił budynek dworu, który zaparł jej
dech. Ostatni raz go widziała piętnaście lat temu, kiedy stał
w  płomieniach. To była jej zemsta na Franzu za gwałt. Benjamin
i  najlepszy przyjaciel Sofii, Simon, pomogli jej uciec przez cieśninę.
Stali w  łodzi i  patrzyli, jak dym pożaru rozprzestrzenia się nad
wyspą. Ale teraz dwór wyglądał jak zwykle. Dostojny i lśniący bielą.
Tekst pod zdjęciem głosił: Dwór ViaTerra jest w  100% ekologiczny,
zabezpieczony przed huraganami, zbudowany, by stać przez wieki.
Można było również obejrzeć film z  odrestaurowanych
szeregowców służących za mieszkania dla gości.
Na stronie były zdjęcia Franza w  różnych ujęciach i  pozach,
poważnego, uśmiechniętego, a  jedno zrobiono przy Diabelskim
Bloku, skąd spoglądał w  dal na morze koloru indygo. Pod zdjęciem
widniał cytat: Możemy zmienić Ziemię, tylko zmieniając kolejno
jednego człowieka, jedno życie, jedną uratowaną duszę, która
z czasem powędruje Drogą Ziemi.
Były też nagrania z jego dawnych odczytów i link do wideoczatów,
które, jak się okazało, odbywały się codziennie o ósmej wieczorem.
Ludzie z  całego świata mogli tam na żywo słuchać krótkiej
przemowy Franza z  napisami w  czterdziestu ośmiu różnych
językach. Same wystąpienia na żywo prowadzone były po angielsku.
Na końcu odpowiadał na pytania. Można było obejrzeć cztery takie
wystąpienia. Kliknęła na ostatnie pod tytułem Podstawy życia.
Pojawił się Franz przy wielkim oknie z  morzem w  tle. Nagrywał
więc filmy w swoim gabinecie.
– Dziś będę mówić o  tym, co niezmienne – zaczął. – Utopiści
przepowiadają wszak całkowicie sensacyjną przyszłość. Pojazdy,
które będą nas zabierać do innych układów planetarnych we
wszechświecie, i  sieci neuronowe, które przekraczają zdolności
ludzkiego mózgu do podejmowania decyzji. Niektórzy
przepowiadają dystopiczną anarchię. Ale w  rzeczywistości życie aż
tak się nie spieszy. Nasze ograniczenia wynikają w  dużej mierze
z  naszych organizmów. Istnieją zasady kierujące ciałem, które
pozostają niezmienne.
Po czym zaczął mówić o  tym, co zwykle. Sen w  całkowitej
ciemności, ekologiczna żywność z  lokalnych upraw, jego
charakterystyczna taktyka marketingowa. Zrobił krótką teatralną
przerwę.
– I oczywiście seks, przyszłość bez seksu w różnych postaciach jest
raczej nie do pomyślenia – powiedział i uśmiechnął się szelmowsko.
Przyszedł czas na pytania. Jakaś Francuzka zapytała, czy Franz
uważa, że dobry seks może przedłużyć życie. Franz odpowiedział
płynnie po francusku, przez co sprawił wrażenie językowego
geniusza. Ale Sofia wiedziała, że przecież w  młodości mieszkał we
Francji. Odpowiedział, że seks jest największą rozkoszą, a spektrum
życia rozciąga się od śmierci do całkowitej ekstazy. Seks może więc
oczywiście przedłużać życie. Kobieta zapytała, czy wierzy w otwarte
związki seksualne.
– Seks jest powiązany z  naturą tak blisko, jak tylko się da, i  nie
widzę powodu, żeby ograniczać swoje seksualne fantazje –
odpowiedział.
Był teraz w  swoim żywiole. W  jego oku pojawił się błysk. Franz
emanował czarującą aurą.
Sofia zastanawiała się, ile kobiet to oglądało i marzyło w tej chwili
o tym, żeby je przeleciał. Gdyby tylko wiedziały…
Kliknęła w  kilka ikonek. Nowa książka: Moc Ziemi i  twoja
przyszłość, miała ukazać się w  przyszłym roku, przetłumaczona na
pięćdziesiąt języków. Pochwały światowych przywódców, no proszę.
Świadectwa celebrytów na rzecz ViaTerra. Napisany przez Franza
artykuł o  wirze w  wodach przy wybrzeżu Bohuskusten, który po
huraganie zgromadził ogromne ilości śmieci i  odpadów. Wzywał
w  nim ludzi do wzięcia udziału w  „dniu oczyszczania”, w  którym
sam miał uczestniczyć. Nowy program sponsorski, nazwany Najlepsi
Przyjaciele Ziemi, składający się z  różnych poziomów członkostwa,
zależących od tego, ile pieniędzy wpłaciło się na ViaTerra.
Była też lista organizacji przyjaznych środowisku naturalnemu,
na której ViaTerra zajmowała pierwsze miejsce.
Kolejny link przedstawiał „program zimowy”. Osoby
zainteresowane spotkaniem z  Franzem zapraszano do wzięcia
udziału w  pięciodniowej konferencji w  szwedzkich górach, gdzie
odbędą się obchody Nowego Roku i  dyskusje o  jego planach na
przyszłość. Strona ta kończyła się pytaniem: Chcesz założyć oddział
ViaTerra w swojej okolicy? Jeśli tak, należało skontaktować się
z niejaką Bellą Svahnberg.
Sofia wpatrzyła się znowu w  zdjęcie dworu, poniekąd z  ulgą.
Dobrze, że zadbali o  tę piękną budowlę. Ale wszystko pozostałe,
czym on się zajmował, przyprawiło ją o ból głowy. Dolała sobie wina
do kieliszka. Zazwyczaj nie piła dużo, ale teraz potrzebowała czegoś,
co by uśmierzyło jej niepokój.
Szukając dalej, znajdowała strony o  ViaTerra i  Franzu we
wszystkich portalach społecznościowych, filmiki z przemówień były
wszędzie. Media też podchwyciły temat, część z nich z pozytywnymi
artykułami sugerującymi, że faktycznie już dwadzieścia lat temu
znalazł odpowiedzi na wiele pytań natury egzystencjalnej. Wtedy,
gdy pojawił się znikąd i  zaczął głosić swoją naukę o  życiu
w czystości.
Zastanawiała się, czy ludzie w  to uwierzą, wydawało się to tak
łatwe do przejrzenia. Ale zaraz przypomniała sobie, jak w  swoim
czasie sama była temu ślepo oddana. Franz wielu przyciągnie dzięki
swojej charyzmie, to pewne. Biorąc pod uwagę tysiące polubień na
jego nowych stronach, już był na topie.
Wróciła do strony i  powiększyła zdjęcie Franza. To jego
intensywne spojrzenie… Przygotowywał to tak długo. Tylko czekał
na odpowiedni moment, żeby uruchomić swoją maszynerię
zbawienia. Dolała sobie wina i  spostrzegła, że wypiła prawie całą
butelkę.
Sofia usłyszała za sobą kroki i  kiedy się odwróciła, omal nie
zakrztusiła się winem. Zobaczyła Julię w komplecie czarnej bielizny,
składającym się z  gorsetu, pasa do podwiązek i  nylonowych
pończoch typu retro. Do tego miała długie czarne rękawiczki i buty
na dziesięciocentymetrowych obcasach. Stała z  szerokim
uśmiechem, jak porządnie odlana lalka, za młoda, żeby rozumieć,
jak fantastyczne jest jej ciało.
– Mój strój na halloween. Podoba ci się?
– Czyś ty zwariowała? Nie wyjdziesz tak z domu! Po moim trupie!
Julia zrobiła niezadowoloną minę.
– Mamo, jestem przebrana za Ditę von Teese. Ona chyba była
popularna w twoich czasach?
– Nie sądzę. Pogadaj z babcią.
– W  każdym razie znowu jest na fali. To znaczy jej styl.
Wypożyczamy na halloween domek harcerski. Będzie też cała
załoga z Uddevalli.
– Nie możesz pokazywać się tak ubrana. Pod żadnym pozorem.
Każda nastolatka w  takim przebraniu wyglądałaby idiotycznie,
ale nie Julia. Miała tylko piętnaście lat, ale już figurę jak klepsydra.
– Prawda, że jestem ładna? Zamierzam wziąć ze sobą butelkę
szampana i  polać się nim. Na jednym zdjęciu widać, że Dita tak
zrobiła… Ale uspokój się, mamo, ja tylko żartuję! Włożę na to
sukienkę.
Teraz Sofia się roześmiała, to takie typowe dla Julii, żeby w  ten
sposób prowokować.
– Wydaje mi się, że od siedzenia w  domu zaczyna cię nosić.
Szczęście, że szkoła pojutrze będzie już czynna.
Julia dostrzegła ekran laptopa Sofii, zanim ta zdążyła go z hukiem
zatrzasnąć.
– Mamo! Czy ty jesteś całkiem zafiksowana na tym przystojniaku?
– Ani trochę. Smutne tylko, że ludzie go słuchają.
– Ale przecież minęło dużo czasu, od kiedy ty byłaś w  tamtej
sekcie. Może on się zmienił.
– Nie wydaje mi się – odparła, trochę za szybko.
– Czy jest coś, o czym mi nie powiedziałaś?
– Nie, to znaczy, istnieją sprawy, o których może opowiem później.
To skomplikowane.
Julia tym się zadowoliła. Zrobiła piruet na podłodze.
– Dobra, włożę na to wszystko obcisłą sukienkę, ale ma być krótka
i z dekoltem.
Sofia ziewnęła szeroko i wstała.
– Chodź, pójdziemy spać, jest późno – powiedziała i  złapała Julię
w  ramiona. Przytuliła ją mocno i  wciągnęła słodki zapach jej
włosów.
Nie mogła zasnąć. Nie czuła się dobrze, oszukując Julię, ale czy tak
naprawdę miała jakiś wybór? Nikt nie mógł wiedzieć, że Franz
zgwałcił Sofię. Wydarzyło się to ponad piętnaście lat temu, gdy ją
porwał i trzymał zamkniętą w piwnicy. Tego dnia, kiedy udało jej się
uciec i podpalić dwór, postanowiła, że nie zgłosi gwałtu. Ironią losu
było to, że Franz stworzył dla niej perfekcyjne alibi, które
wykorzystała, żeby udowodnić, że nie było jej na wyspie. Dwa razy
więziono ją w ViaTerra i zdecydowanie nie miała ochoty znaleźć się
za kratkami za podpalenie z narażeniem życia. Ale nie żałowała, że
zaprószyła ogień. To była słodka zemsta. Ci, którzy pomogli jej uciec,
jako jedyni znali prawdę i tak miało pozostać.
Był jeszcze ten maszynopis, leżący między jej folderami
i zbierający kurz przez prawie dziesięć lat.
Sofia napisała książkę na podstawie kroniki rodzinnej babki
Franza Oswalda – Sigrid von Bärensten. Kronika stanowiła długą
smutną opowieść o  dziejach kobiet we dworze i  o tym, jak Franz
jako trzylatek był torturowany przez swojego ojca. Sofia zabrała ją
ze sobą, czy raczej ukradła, podczas ucieczki z  sekty. A  potem
wykorzystała informacje w  niej zawarte do napisania własnej
książki. Tymczasem wydawnictwa nawet nie chciały z  nią
rozmawiać bez uzgodnienia praw autorskich z Franzem. O tym zaś
mogła sobie jedynie pomarzyć. Nie sądziła, aby wiedział, że ona ją
ma. Ale teraz, kiedy znowu był na fali, okropna opowieść Sigrid von
Bärensten mogła sprawić, że mediom będzie cieknąć ślinka. Można
mieć nadzieję, że jakiemuś odważnemu wydawnictwu też.
Przewracała się w  łóżku, gapiąc w  sufit. Słuchała ciszy w  domu.
Gęstej ciszy, której zazwyczaj nie było. Przeszywała ją chęć
porozmawiania z  kimś o  wszystkim. O  Franzu, który
zmartwychwstał. Polowaniu mediów. Dokąd to wszystko może
zaprowadzić. Wiedziała, że Benjamin protestuje przeciwko
wałkowaniu przeszłości. Zawsze mówił, że powinna żyć tu i  teraz
i pozostawić wszystko za sobą. Ale tak wiele było stawką w tej grze.
Jej myśli znów popłynęły wolno i zatrzymały się na Simonie, który
przez wiele lat był jej najlepszym przyjacielem. Pracowali razem
w ViaTerra. Simon jako ogrodnik, a Sofia – sekretarka Franza. Potem
Simon dostał pracę w  pensjonacie na Wyspie Mgieł. Dzięki niemu
podawano tam warzywa z  miejscowej uprawy. Był pierwszą osobą,
z  którą miała odwagę porozmawiać o terrorze ViaTerra. Pomógł jej
przy obu ucieczkach. Kiedy wszystko zdawało się ciemne
i beznadziejne, zawsze mogła porozmawiać z Simonem.
On by zrozumiał.
Był tylko jeden problem.
Simon rozpłynął się w powietrzu pięć lat temu. Wydawało się, że
zniknął z powierzchni ziemi.
 

Do rzadkości należało, żeby personel mógł opuszczać ViaTerra,


kiedy był tam ojciec. Oczekiwano, że pracownicy będą pod ręką,
gdyby czegoś potrzebował.
Kiedy Vic i ja mieliśmy pięć lat, mogliśmy jeździć na ląd z mamą
raz w miesiącu na spotkanie z jej ciocią. Ale tylko jeśli jechał z nami
ktoś z  personelu. Najczęściej wlokła się za nami Madde. Była
sekretarką ojca i  wielbiła go bardziej niż ktokolwiek inny
w  ViaTerra. Nerwowo krążyła wokół mamy, chcąc zapobiec temu,
żeby ta nie powiedziała albo nie zrobiła czegoś złego. Na pytania, jak
nam jest, należało zawsze odpowiadać radośnie i  pozytywnie,
Madde wbijała nam to do naszych małych główek.
Wyczuwałem niezgodę pomiędzy mamą a Madde i przez to nasze
podróże nie były takie zabawne. Przejażdżka promem, chodzenie na
zakupy, wszystkie te rzeczy. Madde miała swoją opinię na temat
wszystkiego, co robiliśmy.
Dziadka Andersa nie spotykaliśmy prawie nigdy, chociaż
pracował w ViaTerra. Przez długi czas przebywał na Pokucie, a tam
nie wolno było w ogóle z nikim rozmawiać. Potem ojciec uważał, że
dziadek ma na nas zły wpływ. Mówił na niego „cienias” i  „tępak”,
„pozorant”. Mama mówiła o  nim „tchórz” i  „zdrajca”. Sprawiała
wrażenie zadowolonej z tego, że nie przychodził do nas często.
Najczęściej więc byliśmy całkiem odizolowani z mamą w domku.
Nasze wyjścia ograniczały się do placu zabaw na dziedzińcu.
Z czasem stawaliśmy się niespokojni i znudzeni.
Dlatego dodatkową atrakcją było dla nas, kiedy ojciec zaprosił
gościa, z którym wolno nam było się spotkać.
GOŚĆ

Mamy na sobie ładne ubrania. Mama też, ojciec jej kazał. Ma tu


przyjść jedna pani, nazywa się Carmen Gardell. Vic pyta mamę,
dlaczego ta pani jest taka ważna, i otrzymuje odpowiedź, że jest ona
doradczynią ojca. Jego twarzą dla świata. Mama stara się naprawdę
wytłumaczyć, co to znaczy, ale my nie rozumiemy. Twarz ojca jako
taka jest w porządku, dopóki nie wpadnie w złość.
Siedzimy z  Vikiem w  okiennym wykuszu, przyciskamy nosy do
szyby i  wyglądamy gościa. Dokładnie w  chwili, kiedy nam się już
znudziło i  mamy zejść, Carmen Gardell pojawia się z  ojcem na
dziedzińcu. Trzyma go pod rękę. Odrzuca głowę do tyłu, śmiejąc się
z  czegoś, co powiedział. Idą w  stronę naszego domku. Jest
najdziwniejszą panią, jaką kiedykolwiek widziałem. Króciuteńka
spódniczka, wysokie obcasy, włosy przypominające gniazdo,
bluzeczka opięta tak, że widoczne są piersi, które wydają się za duże
dla tego małego ciała.
– Siadajcie natychmiast na kanapie! – krzyczy mama.
Jej nerwowa energia wprawia powietrze w  drżenie. Ja też się
denerwuję, zaczyna mnie wszystko porządnie swędzieć. Ale Vic robi
się podekscytowany i popycha mnie tak, że prawie się przewracam.
– Schowaj się w  szafie, małpo! – woła. – Pomyśli sobie, że jesteś
dziewczyną i będzie się nad tobą tak obrzydliwie rozpływać.
Nie protestuję. To by tylko pogorszyło sprawę. Ale do szafy się nie
chowam.
Drzwi się otwierają. Jako pierwszy wpływa do środka zapach
perfum Carmen, tak mocny, że aż się cofam. Ojciec ma na sobie
garnitur. Wygląda tak pięknie, że coś chwyta mnie za gardło.
– Tutaj są! – mówi i  wykonuje dłonią obszerny gest w  naszym
kierunku. – Invictus i Thor, przywitajcie się z Carmen.
Karnie mówimy dzień dobry.
– Oj! – Carmen sprawia wrażenie zaskoczonej. Głos ma niski, jak u
jakiegoś pana.
– Tak, dobrze to ujęłaś – odpowiada ojciec. – Nie za bardzo mam
ochotę pokazywać się z nimi publicznie.
Carmen przygląda się nam od góry do dołu, uśmiechając się do
nas. Jest to jednak uśmiech zimny i wyrachowany.
– Ależ jak najbardziej powinieneś – rzuca. – Stworzy to uroczy
obraz ciebie jako oddanego ojca rodziny.
Ojciec robi się nieco poirytowany.
– Nie będę się pokazywać publicznie przez wiele lat. I tu jest twoja
rola. Bo gdy wreszcie się pokażę, to mój image musi być bez zarzutu.
– Byłoby też dobrze dla twojego image’u, gdybyś sobie znalazł
żonę – odparowuje Carmen z szelmowskim uśmiechem.
Mimo że mam tylko pięć lat, rozumiem aluzję i ogarnia mnie lęk,
że ta straszna osoba zacznie prowadzać się z  moim ojcem. Ale on
tylko się śmieje.
– I  tu się mylisz, Carmen. Dla tego image’u, który mam zamiar
stworzyć, ważne jest, żebym pozostał singlem.
Carmen wygląda na zawiedzioną. Z  bliska wydaje się jeszcze
dziwniejsza. Rzęsy ma strasznie długie i posklejane tuszem. Wygląda
jak człowiek, ale nie do końca, raczej jak postać z komiksu.
Podchodzi do Vica i targa mu włosy.
– Ale ten to faktycznie twoje odbicie.
Coraz bardziej uważam, że jest pokręconą, nieprzyjemną osobą.
Wtedy ojciec robi coś nieoczekiwanego. Podchodzi do kanapy, na
której siedzimy skuleni, i bierze mnie w ramiona.
– Kocham moich synów jednakowo – mówi i  przytula mnie
mocno. Jego przyjemny zapach zagłusza woń perfum Carmen, kiedy
jestem blisko niego, tak blisko, że aż czuję bicie jego serca o  moją
klatkę piersiową. Jestem zawiniętą w  kokon larwą. Nie chcę stąd
wyjść nigdy.
Ojciec puszcza mnie nagle na kanapę i rozgląda się po domu.
– Czy to ta stara wiedźma tu sprzątała? – pyta mamę.
– Jeżeli chodzi ci o  Karin, to nauczyła ich też czytać i  liczyć –
odpowiada mama. Rzuca nam niespokojne spojrzenie. Nie zepsujcie
mi teraz tego.
– To dobrze. To mogą poczytać mnie i Carmen. Mam nadzieję, że
nie będzie tak, jak poprzednio.
Vic i ja robimy się podekscytowani. Przecież umiemy. Chcemy mu
to pokazać. Walczymy o  leżącą na stoliku książkę i  Vic oczywiście
wygrywa. No i  czyta, z  początku trochę się zacina, bo jest
zdenerwowany, ale dobrze mu idzie. Ojciec prosi mnie, żebym
policzył do dwudziestu, co też robię. Bardzo szybko. Prawie
zapomnieliśmy, że jest tam Carmen. Ojciec nas chwali. Kiwa
z zadowoleniem głową i rzuca mamie skwaszone spojrzenie.
– Brzmi to inaczej niż wtedy, kiedy ty się nimi zajmowałaś.
– Jak często mają lekcje? – pyta Carmen.
– Dwa razy w  tygodniu, ale niedługo powinni zacząć szkołę.
Oczywiście będą mieli nauczanie domowe.
Carmen się zastanawia. Spogląda na nas dziwnie.
– Wiesz co, myślę, że będzie cię można posądzać o  chęć ich
wyobcowania, jeżeli nie będą mogli spotykać się z innymi dziećmi.
Ojciec, który zaczął niecierpliwie chodzić po domu, zatrzymuje
się. Głośno ucisza Carmen. Coś, co powiedziała, uruchomiło w  nim
proces myślowy. Wtedy trzeba siedzieć cichutko jak myszka.
Najmniejszy dźwięk może przerwać tok jego myśli.
– Wydaje mi się, że jest coś w  tym, co mówisz. Ale nie będą
chodzić do żadnej gminnej czy prywatnej szkoły. Szwedzki system
szkolnictwa to czyste gówno. Zostaną wychowani według zasad
ViaTerra.
– Oczywiście – odpowiada Carmen – rozumiem.
Ojciec podchodzi do okna. Stoi bez ruchu, wyglądając na
dziedziniec. Powoli kiwa głową z namysłem.
– Chodź, zobacz! – woła do Carmen. – Spójrz na posiadłość. Czy
możesz sobie wyobrazić lepsze miejsce dla dzieci na okres
dorastania?
Ona podchodzi do okna i  staje obok niego. Tak blisko, że bokiem
przyciska się do jego ciała.
– Tu jest naprawdę niesamowicie luksusowo, Franz – wydusza
z siebie ochrypłym głosem. – Po prostu raj.
– Stworzymy tu coś wielkiego dla dzieci – mówi ojciec w końcu. –
Coś całkiem wyjątkowego.
 

Simon.
Sofia myślała o  nim codziennie od czasu, kiedy zniknął. Ze
wszystkich cech charakteru Simona Sofia najbardziej lubiła jego
spokój. Wystarczyło jej jedynie usłyszeć jego głos, żeby się uspokoić.
W  sytuacjach kryzysowych zawsze ją wspierał. Ale pięć lat temu
zadzwonił do niej późnym wieczorem. Nie bawił się w konwenanse
i od razu przeszedł do rzeczy.
– Znikam, Sofio.
– Co masz na myśli? Gdzie?
– Tego do końca nie wiem.
– Czy możesz przestać mówić zagadkami i  opowiedzieć, co się
dzieje?
– Znalazłem zastępcę na swoje miejsce w  pensjonacie i  na jakiś
czas udaję się w podróż.
– Na jak długo?
– Tego też nie wiem. Chcę żyć dniem dzisiejszym. To znaczy, wiesz,
lubię z  tobą gadać, ale z  początku będę niedostępny. Nie ma to nic
wspólnego z tobą. Muszę po prostu coś zakończyć.
Najpierw myślała, że żartuje, ale w jego głosie była nuta powagi.
Przyjaźń Simona wydawała się oczywistością, zawsze mogła na
nim polegać. Gdy tylko sens jego słów dotarł do niej, poczuła się tak
dziwnie, że nie była z początku w stanie wydobyć żadnego dźwięku.
Poczuła się tak, jakby ktoś amputował jej jakąś część ciała. To było
na serio. Simon miał zniknąć.
– Ale Simonie, dlaczego nie możemy pozostać w kontakcie?
– Jest ku temu powód. Nie mogę jednak powiedzieć, czemu, nie
teraz.
– Ale chyba przyjedziesz tu, żeby się z  nami spotkać przed
wyjazdem?
– Naprawdę bym chciał, ale nie ma na to czasu.
– Dlaczego nie możesz powiedzieć, dokąd jedziesz?
– To skomplikowane. Mam zamiar przez pewien okres pozostać
całkiem anonimowy. Musisz mi zaufać. Odezwę się, jak tylko się da.
– Będzie mi ciebie tak strasznie brakować. Czy jest coś, co mogę
zrobić, żeby cię zatrzymać?
– Niestety, nie. Ale obiecuję, że z  tobą pierwszą się skontaktuję,
kiedy wrócę do domu.
Zrozumiała z  tonu jego głosu, że nie da się przekonać. Chciała
powiedzieć, że go kocha. Nie w taki sposób, ale zrozumiałby to.
Była pewna, że życie bez niego będzie bezbarwne i jałowe. I takie
też początkowo było. Musiał minąć rok, zanim przestała odruchowo
chwytać za telefon, żeby zadzwonić do Simona. Wciąż wysyłała do
niego maile i SMS-y, na wypadek gdyby zmienił zdanie i chciał z nią
rozmawiać. Ale nie otrzymała ani jednej odpowiedzi. Przez pierwsze
lata szukała w  internecie jego nazwiska, przekonana, że gdzieś się
pojawi. Tymczasem ani jednego trafienia. Napotykała tylko dawne
artykuły o  uprawach w  pensjonacie, które przestały się pojawiać
dokładnie wtedy, kiedy Simon ich opuścił. Tysiące razy zadawała
sobie pytanie „dlaczego?”. Nie potrafiła zrozumieć, po prostu nagle
wyjechał.
W końcu pogodziła się z  tym, że Simona nie ma, ale nigdy nie
przestała o  nim myśleć. A  teraz, gdy Franz Oswald pojawił się na
nowo, przypominała sobie przyjaciela wiele razy dziennie.
 
Minęło dziesięć dni od nawałnicy. Benjamin pojechał pomagać
przy czyszczeniu dróg, a  Julia była w  szkole. Sofia została sama
w  domu i  nosiło ją. W  nocy chwycił pierwszy przymrozek. Rosa
zamieniła się w  lśniącą powłokę, która nadała blasku ziemi. Dzień
był umiarkowanie pochmurny, zima wisiała w  powietrzu. Chłód
skradł z  niego całą wilgoć, zapalczywie mrożąc grunt. Słońce
przebiło się przez cienką powłokę chmur i pobłyskiwało w szronie.
Wybrała się na zakupy. W  drodze powrotnej postanowiła
pojechać do schroniska, co okazało się naprawdę złą decyzją.
Posesja wyglądała jak wysypisko śmieci. Z  domu pozostały jedynie
fundamenty i  ze dwie poturbowane ściany. Meble, łóżka, kuchenne
utensylia i  inne rzeczy leżały rozrzucone po trawniku, jakby jakiś
olbrzym przeszedł przez dom, wściekle rozrzucając wszystko wokół
siebie. Wpatrywała się w  to spustoszenie. Zimny lądowy wiatr
przenikał na wylot jej gruby wełniany sweter i  przyprawił ją
o drżenie.
Chwilę trwało, zanim rozpoznała uczucie, które ją ogarnęło, gdy
tak stała. Nie pamiętała, kiedy towarzyszyło jej ono ostatnim razem.
To był lęk. Poczucie, że coś pójdzie źle. Niepokój utrzymywał się
przez całą drogę do domu. Kiedy weszła do środka i  wstawiła
jedzenie do lodówki i do spiżarki, zdała sobie sprawę z tego, że nie
jadła śniadania. Włożyła dwie kromki chleba do tostera, ale kiedy
były gotowe, stała tylko nad nimi i gapiła się, jak leżą na talerzu. Tak
jakby nagle miały odfrunąć. Nie miała apetytu. Wrzuciła chleb do
zlewu, poszła do salonu i opadła na fotel.
Zaświecił się ekran komórki. Ukazał się na nim nieznany numer.
Tętno jej przyspieszyło. Może któraś z  jej rozpaczliwych prób
pozyskania nowych fundatorów w  ostatnich dniach przyniosła
rezultat.
Kobieta o  młodym, sympatycznym głosie powiedziała, że dzwoni
ze spółki inwestycyjnej Stone Equity z  siedzibą w  Stenungsund,
spółki, o której Sofia nigdy nie słyszała.
– Mamy fundatora, który chce się z  panią spotkać w  związku
z odbudową przytułku, prowadzonego przez panią w Orust – rzekła.
– Ale ja się przecież z  państwem nie kontaktowałam, skąd się
o tym dowiedzieliście?
– W  świecie przedsiębiorców plotki rozchodzą się szybko.
W każdym razie nasz sponsor chce umówić się z panią na spotkanie
dzisiaj w celu przedyskutowania pani sytuacji.
– Kto to jest?
– Wolałby przedstawić się osobiście, o ile pani się na to zgadza.
– Oczywiście, o której mam się pojawić?
– O szesnastej, jeśli pani zdąży?
Rzuciła szybko wzrokiem na zegarek na ręce. Czternasta
piętnaście, da radę.
– Będę.
Nadzieja wzrosła. Jeżeli ten darczyńca pofatygował się, żeby się
z  nią skontaktować, to musi być zainteresowany. Chociaż być może
miał nadzieję dorobić się na schronisku. Zapewne nie wiedział, że
działalność przynosiła straty i  Benjamin musiał od czasu do czasu
dokładać pieniędzy. Znalazła wszystkie wykonane przez siebie
obliczenia kosztów odbudowy willi i  załadowała je na pulpit
laptopa. Wzięła szybki prysznic, związała włosy w  kok i  przejrzała
garderobę w  poszukiwaniu odpowiedniego stroju. Zdecydowała, że
w granatowej garsonce będzie wyglądać jak bizneswoman. Włożyła
buty na wysokich obcasach i  nałożyła makijaż. Rzuciła ostatnie
spojrzenie na swoje odbicie w lustrze w przedpokoju. Wyszła jeszcze
z  Denzelem do ogrodu na szybką rundkę na siku, a  potem rzuciła
mu kość, by sobie ją podgryzał, gdy jej nie będzie.
Zanim wskoczyła do samochodu, zadzwoniła do Benjamina
zapytać, czy słyszał o  Stone Equity. Owszem, słyszał, mają swoje
biura w centrum.
Przez całą drogę do Stenungsund planowała, co ma powiedzieć.
Recytowała sobie statystykę; ilu jest w  Szwecji uciekinierów, ilu już
pomogła. Powtarzała krótkie podsumowanie metod
przygotowawczych schroniska. Wyliczanka odciągała ją od
zniszczonego krajobrazu rozciągającego się za oknem samochodu.
Tyle wyrwanych drzew. Przewrócone do góry nogami szopy.
Huragan pozostawił ślady w  całej okolicy. Miała serdecznie dość
przypominania sobie o Herkulesie.
Przyjechała do Stone Equity za piętnaście czwarta. Firma mieściła
się w  nowym budynku z  białą fasadą i  dużymi przeszklonymi
drzwiami. Przez jakiś czas chodziła tam i  z powrotem przed
wejściem. W końcu zmarzła tak, że się trzęsła, i weszła do środka za
pięć czwarta. Recepcja była gustownie zaprojektowana w  szkle
i  granicie. Recepcjonistka, bardzo elegancka kobieta, uśmiechnęła
się w sposób, jaki dodał Sofii poczucia ważności.
– Dzień dobry, pani Sofio! Jeszcze nie przyjechał, ale pokażę pani
jego biuro, może pani tam na niego zaczekać.
Poprowadziła Sofię długim korytarzem i  otworzyła drzwi do
ostatniego pokoju. Gabinet był ogromny, z  fotelami z  białej skóry,
dużym mahoniowym biurkiem i wykonaną z brązowego szkła mapą
świata na ścianie.
Recepcjonistka wysunęła stojące przy biurku krzesło dla
interesantów i Sofia powoli usiadła.
– Czy chce pani filiżankę kawy albo herbaty?
– Nie, dziękuję, nie trzeba.
Obcasy recepcjonistki zastukały o  posadzkę, kiedy wyszła
i  zamknęła za sobą drzwi. Nastała głęboka cisza. W  gabinecie było
zimno, albo może Sofia nie zdążyła odtajać. Stojące przed nią biurko
wyglądało na nieużywane. Nie było na nim niczego oprócz białej
skórzanej podkładki i  takiego samego pojemnika na długopisy. Na
bocznym stoliku stał duży monitor komputera, a na biurku ładował
się tablet. Poruszyła się, przekręciła głowę, starając się przeczytać,
ale siedziała za daleko. Chociaż przez okno wpadało światło słońca,
nie było widać żadnego kurzu na powierzchniach mebli.
W  pomieszczeniu nie czuło się żadnego zapachu. Niczym sterylna
pułapka. W  tej atmosferze było coś, co przywoływało niepożądane
myśli. Ten, który tu pracował, musiał być takim pedantem, że
z  pewnością nie będzie zainteresowany jej małym chaotycznym
schroniskiem. To chyba jakaś pomyłka, której ona
najprawdopodobniej nie będzie potrafiła odkręcić.
Nie usłyszała otwierających się drzwi, tylko kroki, a  potem jego
głos.
– Dzień dobry, Sofio!
Odwróciła się gwałtownie.
To był on. Franz Oswald.
Podszedł już do niej, tak blisko, że mogłaby wyciągnąć rękę i  go
dotknąć. Miała wrażenie, że krzesło pod nią się kręci i  leci
w  przepaść. Pokój zrobił się szary i  zamglony. Zaczęły ją ogarniać
mdłości, jakby od czegoś, co zalegało w żołądku, gnijąc przez długi,
długi czas, coś, o  czym zdążyła zapomnieć. Nie zemdlej tylko, do
cholery! Wbiła sobie paznokcie w  dłonie i  ból odsunął mgłę
i zawroty głowy. Zmusiła się, by na niego spojrzeć.
– Zdaje mi się, że masz coś, co należy do mnie – powiedział i  się
uśmiechnął.
 

10

Za naszym domkiem była duża łąka, na której kiedyś pasły się owce.
Gdy dawno temu hodowca zwierząt uciekł z  ViaTerra, liczbę
zwierząt ograniczono. W  stołówce podawano teraz głównie posiłki
wegetariańskie. Zostało jedynie parę krów i  kury nioski w  stodole.
Łąka przez całe lata leżała odłogiem. Bawiliśmy się na niej czasami
z Vikiem, dopóki raz mnie nie popchnął w zarośla pokrzyw. Po tym
zdarzeniu nie chciałem tam chodzić.
Zaledwie kilka tygodni po spotkaniu z  Carmen Gardell ojciec
rozpoczął realizację projektu budowlanego na łące. Vic i ja byliśmy
zafascynowani koparkami oraz ciężarówkami i ciągle plątaliśmy się
w  pobliżu. Nie wiedzieliśmy, co się tu buduje, a  mama udzielała
wymijających odpowiedzi na nasze pytania. Ale pewnego dnia
przyszedł ojciec i opowiedział. Na jego twarzy malowało się z jednej
strony jakby uniesienie, z drugiej – przebiegłość.
– Niedługo będziecie mieli własną szkołę. I kolegów.
Vic zapiszczał z  radości. Dla mnie zabrzmiało to nieco groźnie.
Starałem się wyglądać na zadowolonego, ale niezbyt mi to
wychodziło.
– Czy to nie fajne, Thorze? – zapytał ojciec.
– Tak, bardzo fajne – odpowiedziałem i  uśmiechnąłem się
najszerzej, jak potrafiłem. Wtedy spuścił wzrok.
 
Często myślałem o dniu, w którym pojawili się rodzice z dziećmi.
Starałem się zrozumieć decyzję podjętą przez nich. Najwyraźniej
pamiętam ich wzrok, kiedy patrzyli na ojca. Pełen szacunku
i  uwielbienia. Inny rodzaj miłości niż ten, gdy spoglądali na swoje
dzieci. Może właśnie dlatego nigdy nie zrozumieli, co się działo
w szkole.
Ale przecież istniało tyle spraw, o  których nie wolno nam było
rozmawiać.

SZKOŁA

Budynki stoją gotowe. Jeden z  nich składa się z  wielu pokoi


z piętrowymi łóżkami. Nie ma tam nic do roboty oprócz skakania na
łóżkach. Ale drugi dom jest duży i ciekawy. Mieści się w nim szkolna
klasa z ławkami i krzesłami, sala gimnastyczna, a nawet biblioteka.
Pachnie nowym drewnem i  plastikiem, a  między ścianami
rozbrzmiewa echo, gdy tam biegamy w  kółko. Tak naprawdę nie
wolno nam się bawić w  budynku szkolnym, nikt jednak nie może
nas od tego powstrzymać. Pewnego dnia mama powiedziała, że mają
przyjść z urzędu na szkolną inspekcję, i wtedy nie mogliśmy tam iść.
Ale dzisiaj wykradliśmy się wcześnie, kiedy mama spała.
Po chwili jednak przychodzi i  woła nas piskliwym głosem,
wygląda na zdenerwowaną.
– Musicie iść do domu i włożyć ładne ubrania. Jadą goście!
Nie chce odpowiadać na nasze namolne pytania. Sprawia
wrażenie rozgorączkowanej. Ubiera nas elegancko i  czesze. Ciągnie
i szarpie za moje nieposłuszne loki. Boli to tak, że zaczynam płakać.
Na zewnątrz słychać podekscytowane, rozochocone głosy i  głos
ojca, dudniący ponad wszystkim. Wślizgujemy się na wykusz i  od
razu ich widzimy: grupa ludzi, w  tym kilkoro dzieci, stojących
i słuchających ojca. Długo nie spotykaliśmy innych dzieci. Vic jest tak
zaaferowany, że zaczyna biegać w  kółko po salonie. Ja przyciskam
nos do szyby i  z zapartym tchem obserwuję grupkę. Trzy
dziewczynki i  trzech chłopców. Niektórzy trzymają kurczowo
rodziców za rękę. Inni biegają po dziedzińcu. Robię się lekko
nerwowy, nie wiem, co mam im powiedzieć. Jednocześnie chcę być
na zewnątrz i bawić się z nimi. Są tak cudownie wolni.
– Mamo, co oni tu robią? – pytam.
– Przyjadą tutaj i będą z wami chodzić do szkoły. Fajnie, co?
Grupka znika z  mojego pola widzenia. Mama mówi, że ojciec
pokaże im szkołę, a potem zjedzą z nami kolację.
Kolacja trwa w nieskończoność i mam wrażenie, że dzieci dziwnie
się na mnie patrzą. Ojciec mówi niemal bez przerwy. Wykłada swoją
pedagogikę – autorskie podejście do nauczania i  wychowania.
Rodziców całkowicie porywają jego wyjaśnienia. Jednym robią się
maślane oczy, inni bez ustanku kiwają głowami. Nawet dzieci gapią
się na niego z otwartymi ustami.
– Możecie to potraktować jako najważniejszy projekt wszech
czasów dla ViaTerra. Te dzieci nie są przytłoczone ani uprzedzone.
Dzięki metodom ViaTerra, a  także dzięki uchronieniu ich przed
destruktywnym wpływem szkoły państwowej otworzą się przed
nimi całkiem inne możliwości, niedostępne dla pozostałych dzieci.
Mogę faktycznie zagwarantować im świetlaną przyszłość.
Prawdopodobnie staną się awangardą walki o lepszy świat.
Siedząca obok niego kobieta dyskretnie chrząka.
– Przepraszam, ale nie przyzwyczaiłam się do myśli, żeby
zostawiać córkę na cały tydzień. Przykro mi, że mam wątpliwości,
ale to moje serduszko mamusi…
– Rozumiem – odpowiada ojciec i  kładzie dłoń na jej dłoni. – Ale
czasem dobrze jest dla dzieci, jak zostaną bez rodziców i nauczą się
dawać sobie radę na własną rękę. Tutaj będą pod pełnym nadzorem.
Nasz plan nauczania jest zatwierdzony przez inspekcję szkolną.
A  poza tym będą przecież w  domu w  każdą sobotę i  niedzielę. Ale
i  wy możecie tutaj spędzać z  nimi weekendy. Korzystać z  naszego
spa, kosztować ekologicznej żywności i  rozkoszować się piękną
przyrodą wyspy.
Widzę, jak kobieta mięknie. Długo będzie mnie prześladować
wspomnienie jej twarzy. Zaniepokojone rysy, które się wygładzają.
Jej wzrok, gdy patrzy na ojca. Jest w  tym obrazie coś upiornego,
czego nie potrafię nazwać.
– No nie, teraz skończę mówić, żebyście mogli cieszyć się
posiłkiem. Ale wiedzcie, że wybrałem was osobiście przed tym
spotkaniem. Jesteście najbardziej oddanymi członkami ViaTerra,
ludźmi, na których zawsze mogłem polegać. Dziękuję, że mnie
wspieraliście przez te trudne lata.
Po kolacji ojciec omawia z rodzicami plan nauczania, a nas odsyła
z  powrotem do domku. Staram się zapamiętać twarze dzieci.
Chłopiec, wyglądający na zawadiakę, ze szparą między zębami.
Dziewczynka, była taka nieśmiała. Ale przede wszystkim chłopiec
z  miłymi oczami i  kręconymi włosami. Dokładnie takimi jak moje,
tylko ciemnymi. Chyba się nazywa Matteo.
 
Następnego poranka budzi nas mocne walenie w  drzwi domu.
Mama idzie otworzyć. Wyrwani ze snu stoimy w  piżamach,
wgapiając się w  ojca i  dwoje ludzi, których nigdy wcześniej nie
widziałem. Gruba baba w  okularach, wygląda na niezadowoloną,
i wysoki facet, jeszcze wyższy od ojca, wydaje się supersilny.
– Wszystko już jest zapięte na ostatni guzik – oznajmia ojciec
mamie z zadowoleniem. – Dzieciaki przyjadą w przyszłym tygodniu.
Mama lękliwie mamrocze coś w odpowiedzi. Ojciec każe jej iść się
ubrać i  odziać też nas. Kiedy wracamy, siedzą na kanapie. Ich
spojrzenia omiatają nas z zaciekawieniem.
– Chodźcie, Vic i  Thor – zwraca się do nas ojciec. – Chcę teraz,
żebyście się przywitali ze swoim nowym prowadzącym
i nauczycielką.
Facet podchodzi do nas pierwszy. Jest mniej więcej w tym samym
wieku co mama.
Ma jasne, cienkie włosy, obcięte tak krótko, że widać różową skórę
głowy pod spodem. Jego oczy są lodowatego, jasnoniebieskiego
koloru. Skacze po nas wzrokiem. Usta marszczą mu się w uśmiechu,
kiedy na mnie patrzy. Nie jest to miły uśmiech.
– To jest Karsten Hoss. Będzie waszym nowym prowadzącym.
Pomoże wam przy pracy, ćwiczeniach, grze w  piłkę nożną i  takich
tam.
Serce mi się ściska, bo nie umiem dobrze grać w  piłkę. Karsten
uśmiecha się krzywo.
– Będzie dobrze. Ale wiedzcie, że jestem dość ostry. Znaczy, nie
toleruję lenistwa. – Ojciec potakuje głową i zwraca się do baby, która
nas wnikliwie lustruje wzrokiem.
– To jest wasza nowa nauczycielka – mówi.
Kobieta przedstawia się jako Alice Karlsson, ale mówi to tak
szybko, że Vic myśli, że powiedziała „Alikan”.
Później będziemy ją przezywać „Ali-Kahn”. Babcia opowiadała
nam bowiem o  Dżyngis-chanie, okrutnym wojowniku, który
napawał strachem swoich poddanych. I  taka właśnie była Alice
Karlsson.
 

11

Wstała z  takim impetem, że krzesło poleciało do tyłu i  huknęło


o  podłogę. Przecisnęła się szybko obok niego w  stronę drzwi.
Z  początku nie wykonał żadnego ruchu, żeby ją zatrzymać, ale
w chwili gdy miała położyć rękę na klamce, wrzasnął:
– Stój!
I tak też zrobiła. Jak pies, którego wyćwiczono, żeby słuchał jego
poleceń. Wciąż reagowała na jego głos jak wytresowana.
– Posłuchaj tylko, co mam do powiedzenia. Nie dotknę cię.
Podniósł obie ręce do góry w geście kapitulacji.
– Ty sadystyczny bydlaku, nie chcę mieć z tobą nic do czynienia!
– Sofio, proszę, posłuchaj mnie tylko minutę. Nie było ani jednego
dnia, żebym nie żałował tego, co zrobiłem. Wybacz. Byłem taki
zgorzkniały po dwóch latach więzienia, obwiniałem cię o wszystko.
Byłem kompletnie opętany pragnieniem ukarania ciebie. Teraz
proszę, żebyś wysłuchała, co mam do powiedzenia.
 
Niezliczoną ilość razy miała potem cofać się myślami w czasie do
tego momentu i  zadawać sobie pytanie, dlaczego po prostu nie
wyszła. Ale w  głębi serca wiedziała dlaczego. Była między nimi
niewidoczna więź. Rozpaczliwie marzyła, by o  tym powiązaniu nie
wiedział. Julia. Powodem tego, że myślała o  Franzu Oswaldzie
każdego dnia przez piętnaście lat, nie były tak naprawdę wszystkie
te okropieństwa, które wyrządzał im w  sekcie. Chodziło wyłącznie
o  Julię. Bo jeżeli się domyślał, jeżeli miał choćby najmniejsze
podejrzenia, to rozpadłaby się na kawałki. Ten niepokój, który stale
jej towarzyszył niczym podskórny prąd, eksplodował teraz, gdy
znowu stanęła przed nim.
Było jeszcze coś więcej. Nie wyglądał ani trochę niebezpiecznie.
Gdyby go nie znała, rzeczywiście myślałaby, że to skrucha odbija się
w jego wzroku.
– Czy jest nadzieja, że mogłabyś mi wybaczyć, Sofio? – zapytał.
– Nie. Nigdy, przenigdy. Takich rzeczy się nie wybacza.
– Ale przecież spaliłaś całą moją posiadłość. Omal nie
wylądowałem w  więzieniu za oszustwo ubezpieczeniowe.
Trzydzieści milionów poszło z dymem.
– Dobrze, miałam nadzieję, że jeszcze więcej. Jak ci się udało
skłonić tę firmę do nabrania mnie?
– Nikt cię nie nabrał – odpowiedział i  uśmiechnął się krzywo. –
Jestem właścicielem Stone Equity, to jedna z  moich inwestycji. Oto
moje biuro – z  którego, jak widzisz, rzadko korzystam. Mam na
głowie ważniejsze sprawy, na międzynarodowej arenie.
– Kłamiesz, powiedzieli, że jesteś fundatorem zainteresowanym
moim przytułkiem.
– I to prawda. Posłuchaj mnie teraz. Tylko minutę, potem możesz
iść.
– Czego chcesz ode mnie? Mów, żebym mogła powiedzieć nie
i pójść sobie stąd.
– To jest trochę bardziej skomplikowane. Wydaje mi się bowiem,
że masz coś mojego.
– Wyślę pocztą kronikę rodu. Czy mogę teraz iść?
– Czy możesz usiąść na chwilę, żebym mógł to wyjaśnić?
Uparcie nadal stała, oparta o  ścianę z  rękami założonymi na
piersi. Postanowiła posłuchać, co ma do powiedzenia, i potem wyjść.
Naprawdę wyglądał inaczej. Jakby minione lata złagodziły ową
pyszałkowatość, która cechowała całe jego jestestwo. Tląca się w nim
wieczna złość zgasła. Czyniło go to jeszcze mocniej osadzonym
w teraźniejszości. I prawdopodobnie groźniejszym.
– Sofio – powiedział tak delikatnie, że prawie tego nie dosłyszała.
Zrobił dwa kroki naprzód. – Niewiele kobiet pięknieje z wiekiem, ale
ty wypiękniałaś.
– Przestań pieprzyć i przejdź do rzeczy.
– Chcę wpłacić pieniądze, żebyś mogła odbudować swoje
schronisko. Skontaktowało się też ze mną jedno wydawnictwo,
mówiąc, że chcesz wydać książkę o  mojej babci. Mam zamiar
zgodzić się na to. Jeżeli książka jest dobrze napisana, wyjdzie tak
naprawdę na moją korzyść. Jest tylko jeden warunek.
To jest ta chwila, kiedy muszę wyjść, pomyślała. Jego wzrok
wciągał ją jednak niczym wir rzeczny. Było to uczucie tak znajome,
że miała ochotę wyjść ze skóry. A  jednak wciąż stała w  miejscu.
Obudziła się w niej odrobina ciekawości, ale się pilnowała. Od razu
wyczuł jej niepewność i  znowu zrobił dwa kroki do przodu. Już
znalazł się tak blisko niej. Zauważyła, że zapędził ją w  kąt. Zmienił
wodę po goleniu na coś, co pachniało drogo i ekskluzywnie. Ubrany
był w  granatowy garnitur, z  pewnością szyty na miarę. Zrobił się
bardziej muskularny, szerszy w ramionach. Zauważyła, że się go nie
boi, chociaż tętno jej wzrosło, kiedy stał tak blisko.
– W  życiu człowieka przychodzi czas, kiedy jest się zmuszonym
zanalizować swoje działania i decyzje – powiedział. – Ja to zrobiłem
po incydencie z  tobą we dworze. Naprawdę wywróciłem siebie na
lewą stronę. Odczułem żal i postanowiłem, że ci to wynagrodzę.
– Nie chcę twoich pieniędzy.
– A dlaczego nie? – odparł. – Niech to będzie przynajmniej plaster
na rany. Wiem, jak walczyłaś o  to miejsce, które prowadzisz, które
prowadziłaś, powinienem raczej powiedzieć. Czy to nie logiczne,
żebym wspierał działalność związaną z  pomocą uciekinierom
z  sekt? Przemyśl to. Zatrzymywanie na siłę ludzi, którzy nie chcą
zostać, całkiem zaprzestałem takich praktyk.
– Serio? Słuchaj, już skończyliśmy.
Przeciągnął ręką po włosach. Przez ten czas, kiedy z  nim
pracowała, nauczyła się, że oznacza to, że jest zestresowany. To
i  drżenie małego palca. Ale teraz mu nie drżał. Nie mogła odczytać
wyrazu jego twarzy.
– Mogę to też oczywiście obrócić na własną korzyść – rzekł. –
Jeżeli tamto nieszczęśliwe wydarzenie sprzed piętnastu lat mimo
wszystko wypłynęłoby znowu na powierzchnię, to będzie
korzystniej dla mnie, jeżeli ty i ja zawrzemy pokój.
– Nigdy do tego nie dojdzie. Czy to ma być jakaś łapówka? Żebym
nie mówiła o gwałcie?
– Nie, ani trochę. Możesz mówić, o  czym chcesz, istnieje tylko
jeden warunek.
– Czyli?
– Chcę, żebyś na krótko przyjechała do ViaTerra w  odwiedziny.
Coś ci tam pokażę. A następnie chciałbym porozmawiać o pewnych
swoich przemyśleniach. Jak tylko to zrobimy, zapłacę za schronisko.
Po tym wszystkim nie będziesz musiała mieć ze mną nic wspólnego.
– Myślisz, że ja znowu pojadę na Wyspę Mgieł? Zapomnij. Nie chcę
twoich pieniędzy.
– Możesz wziąć ze sobą całą szwedzką policję, jeżeli to twoim
zdaniem będzie potrzebne. Ale nie bierz Benjamina, trudno mi
z  nim wytrzymać. Może tego Simona, chociaż on zdaje się teraz
całkiem zajęty. W  każdym razie nie musisz przyjeżdżać sama. Jest
tam coś, co chcę ci pokazać. To wszystko.
– Pokaż mi to od razu, tutaj. Miejmy to z głowy.
– Nie da się, niestety. Chciałbym, żebyś zobaczyła coś, co jest
w ViaTerra.
– Dlaczego to takie ważne, po piętnastu latach?
– Piętnaście lat czy piętnaście minut, co to za różnica? Jedyne, co
się liczy, to odpowiedni moment.
Ktoś zapukał do drzwi.
– Nie teraz! – wrzasnął.
Kobieta po drugiej stronie drzwi odezwała się cicho i usłużnie.
– Przepraszam, chciałam tylko spytać, czy nie potrzebujesz czegoś.
– Powiedziałem: nie teraz!
To zakłócenie dało Sofii trochę oddechu. Skąd ta desperacja?
Czego on od niej chce? Coś obudziło się w  jej żołądku. Obecność
Franza sprawiła, że jej kobieca intuicja zaczęła podpowiadać: On
zdecydowanie nie jest głupi. Ma oczy wszędzie. Wycofaj się z tego jak
najszybciej.
– Zastanowię się nad tym – powiedziała. – To wszystko, co mogę ci
obiecać. A  jeżeli ktoś się pojawi u mnie i  będzie węszył, jeżeli ktoś
włamie mi się do komputera albo jeżeli moją rodzinę lub mnie
spotka coś nieprzyjemnego, to stanę się twoim najgorszym
koszmarem.
– Byłoby szkoda. Kiedy taka się robisz, nie chcę mieć z  tobą
absolutnie do czynienia – odpowiedział. – Dziękuję, że mnie
wysłuchałaś. Zostaw wiadomość tutaj albo zadzwoń do recepcji
ViaTerra, jak się zdecydujesz, a ja się z tobą skontaktuję.
Cofnął się o  krok. Wykonał gest w  stronę drzwi. Sofia głęboko
zaczerpnęła powietrza.
– Trzymaj się z dala od moich przyjaciół i rodziny.
– Nie przyszłoby mi do głowy, żeby cię skrzywdzić.
 
Pospiesznie opuściła gabinet. Czuła jego wzrok na plecach.
Kobieta w recepcji uśmiechnęła się przyjaźnie, jak gdyby nigdy nic.
Kiedy wyszła na zewnątrz i wsiadła do samochodu, tętno zaczęło
jej galopować. Męki, które cierpiała, z  początku objawiły się
fizycznie. Zawroty głowy. Brak powietrza. Odruch wymiotny mimo
pustego żołądka. Spociła się wszędzie – na czole, piersiach, pod
pachami i  między nogami. Potem poczuła wstyd, że od razu nie
kazała mu spierdalać i nie wyszła stamtąd.
Następnie chciałbym porozmawiać o  pewnych swoich
przemyśleniach.
To zdanie sprawiło, że ścierpła na niej skóra. Teraz chciała się
upewnić, że nie miał najmniejszego pojęcia. Zmusić go do wycofania
się do swojej pajęczyny.
Oddychała głęboko, powoli. Grzebała po kieszeni, aż wyłowiła
telefon. Pierwszy raz od dawna poczuła impuls, żeby zadzwonić do
Simona. Franz wydawał się coś o  nim wiedzieć, czy to możliwe?
Zadzwoniła do Benjamina i  wyrzuciła z  siebie opis spotkania
jednym długim zdaniem. Benjamin milczał tak długo, że najpierw
myślała, że połączenie zostało przerwane.
– Przyjedź do domu, to porozmawiamy o  tym na spokojnie –
powiedział w końcu.
Najmniejszego zająknięcia, że tam poszła albo że wysłuchała
Franza. Przeszyła ją miłość do Benjamina, tak silna, że kurczowo
musiała chwycić się telefonu.
– Dobrze. Nigdy nie przyjmę od niego żadnych pieniędzy, ale teraz
się obawiam, że może on przeczuwa, że może podejrzewa…
– Nie, nie wydaje mi się.
– Ale o  czym on chce rozmawiać? Dlaczego powiedział, że nie
możesz przyjechać?
– Zawsze miał fioła na twoim punkcie. I  był zazdrosny o  mnie.
Nienawidzi mnie. Pamiętasz, jak zmusił mnie do skoczenia ze skały?
– Nie przypominaj mi, mam w  głowie w  tej chwili wystarczający
mętlik.
– Pogadamy o  tym wieczorem. Intuicja podpowiada mi, żeby nie
mieć z nim absolutnie nic wspólnego.
– Moja też, kocham cię, wiesz?
– Jasne, że wiem. Jedź do domu ostrożnie.
 
Kiedy skończyli rozmowę, wciąż czuła się zbyt oszołomiona, żeby
prowadzić. Zadzwoniła do Anny i  opowiedziała o  spotkaniu
z Franzem. Anna miała całkiem inne zdanie niż Benjamin.
– To byłoby sprawiedliwe, żeby zadośćuczynił za to wszystko, co ci
zrobił. Franz Oswald przeznacza pieniądze na schronisko dla
uciekinierów sekt, to przecież jest nie do pobicia. – Roześmiała się. –
Moglibyśmy spełnić wszystkie nasze marzenia. Ale absolutnie nie
powinnaś jechać na Wyspę Mgieł. Nie spotykaj sięz nim osobiście. To
brzmi niebezpiecznie.
– Anno, on prawie zniszczył życie mnie, i  wielu innym osobom
też.
– Właśnie! Może uda ci się go nakłonić do publicznych przeprosin
za wszystko, co nam zrobił. Przecież to jasne jak słońce, że masz
przewagę. Wykorzystaj to. Ale nie spotykaj się z  nim sama, obiecaj
mi to.
– Nie spotkam. Nie wierzę mu. Jeżeli opuszczę gardę, to on
przypuści atak.
 
Droga do domu ciągnęła się boleśnie powoli w  długim sznurze
samochodów przejeżdżających przez most. Sofia czuła się dziwnie,
tak jakby częściowo znajdowała się poza ciałem. Myśli jej krążyły
wokół starych wspomnień z Wyspy Mgieł. Czas spędzony tam wydał
jej się bardziej rzeczywisty niż droga i samochody przed nią.
Kiedy dotarła do domu, Julia siedziała na stołku barowym
i  rozmawiała z  Benjaminem, smażącym francuskie tosty. Sofia
położyła palec na ustach, kiedy tylko Benjamin ją dostrzegł, ale Julia
odwróciła się w tym samym momencie.
– Co jest? Co ty masz za tajemnice, mamo?
– E tam, chodzi jedynie o  prezenty świąteczne i  tym podobne
rzeczy.
– Już? Czy to nie za wcześnie? Gdzie byłaś?
– Na spotkaniu z fundatorem.
– Jak poszło?
– Całkiem źle, szczerze mówiąc.
Julia zjadła szybko i łapczywie, po czym powiedziała, że idzie się
spotkać z kolegą w Henån.
– Myślałam, że masz się uczyć – odpowiedziała Sofia.
– W szkole jest ciągle taki chaos. Nie zadają nam lekcji.
Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Na zewnątrz było ciemno.
Sofia poczuła niewielkie trzepotanie w  brzuchu, jak zawsze, kiedy
Julia znikała z domu późnym wieczorem.
Benjamin wstał z krzesła i postawił Sofię na nogi.
– Słuchaj, kochanie…
Spodziewała się, że będzie jej głosił kazanie, ale zamiast tego
uniósł palcem jej brodę, zbliżył jej twarz ku swojej i  pocałował.
Pocałunek był czuły i powolny. Jego język tak dobrze znany i ciepły.
– Tak dobrze dzisiaj wyglądasz – wyznał.
– Ale co sądzisz o tej sprawie z Franzem?
– Już ci mówiłem. Powinnaś trzymać się jak najdalej od niego.
Może ja dostanę pożyczkę. Mam teraz tak dużo pracy, to szalone.
– To nie chodzi o pieniądze, chodzi o Julię i ty o tym wiesz. Zrobię
wszystko, żeby się upewnić, że on niczego nie podejrzewa.
– Istnieje inne rozwiązanie. Zrobimy test DNA. Powinniśmy to byli
zrobić już dawno temu.
Zaczęła płakać, nagle, gwałtownie. Benjamin wziął ją w ramiona.
– Nie mogę. Nie mam odwagi – chlipała. – Jeżeli się okaże, że on
jest ojcem Julii, załamię się. Nie sądzę, żebym to udźwignęła. Mimo
że on jest potworem, byłabym zmuszona opowiedzieć o  tym Julii.
Czułabym się do tego zobowiązana, nawet wobec niego. Będzie nas
prześladował do końca życia. Dobrze było żyć w niepewności przez
piętnaście lat. Jesteśmy szczęśliwi, prawda? Dlaczego on musiał się
teraz pojawić?
– Nie było jednak tak bardzo dobrze – odrzekł Benjamin. – Często
o tym myślisz. Ja też. Ale ja bardzo ją kocham i zawsze będę jej tatą,
niezależnie od wszystkiego.
– Wiesz, było w nim coś dziwnego.
– Co?
– Zmienił się. Wyglądał prawie tak, jakby czuł skruchę. Czy to
byłoby takie straszne, gdybym tam pojechała? Chcę być pewna, że
nie podejrzewa nic na temat Julii. Potem dam nogę.
– Kochanie, absolutnie nie możesz tam jechać. Tak bardzo bym się
niepokoił. Zawsze przesadzasz w reakcjach. Daj już temu spokój.
– Nie mógłby nic zrobić, jeżeli miałabym ze sobą kogoś do
ochrony.
– Kogo byś ze sobą tam wzięła?
– Nie wiem. On wspomniał o Simonie…
Myśl, która w  niej tkwiła, uciskając, nagle zarysowała się
wyraźnie. To, co Franz powiedział o  Simonie. Prędko wyciągnęła
komórkę z kieszeni.
– Poczekaj, sprawdzę jedną rzecz.
Wrzuciła w wyszukiwarkę „Simon Ahlgren”, coś, czego nie robiła
kilka miesięcy.
I otrzymała pięćset tysięcy wyników.
 

12

Za przebłyskami geniuszu ojca zawsze napływały sterty papierów.


Zawierały różnorodne notatki, kluczowe słowa i  filozoficzne
wywody. Był to jeden wielki bałagan, z  którym musiała uporać się
sekretarka, przepisując wszystko na czysto. Kilka kobiet padło przy
tym procesie. Po ViaTerra krążyły plotki, że praca sekretarki ojca
była śmiertelną pułapką.
W końcu wszystko zmieniało się w  jeden dokument, stanowiący
swego rodzaju prezentację dla wszystkich, których jego najnowszy
plan dotyczył. Tak było też i z Dziećmi Ziemi.
Karsten Hoss i  Ali-Kahn siedzieli zamknięci w  pokoju nowo
wybudowanego domu przez wiele dni. Mieli za zadanie
przestudiować plan ojca i  nauczyć się, jak nas wychowywać. Gdy
byli gotowi, ojciec zadawał im podchwytliwe pytania, aby się
upewnić, że wszystko dobrze zrozumieli.
Byliśmy tam z  Vikiem tego wieczoru. Nie wiem, dlaczego, może
dlatego, że ojciec lubił nam pokazywać, ile ma władzy nad swoimi
pracownikami.
– Czyli co jest najważniejszym podstawowym konceptem tego
planu? – zapytał i wbił wzrok w Karstena Hossa, który tego wieczoru
sprawiał wrażenie wyjątkowo małego i onieśmielonego.
Zawahał się i nie mógł znaleźć słów, a ojciec zwrócił spojrzenie na
Ali-Kahn. Karsten odchrząknął i odzyskał uwagę ojca.
– Że dzieci są jak dorośli, tyle że w małym ciele – wyrzucił z siebie.
Twarz ojca rozpromieniła się w najszerszym uśmiechu, jakiego od
długiego czasu u niego nie widziałem.
– Dokładnie – przytaknął i  zwrócił się do nas. – Tu macie
prawdziwego przywódcę! Karsten był w wojsku i wie, jak się buduje
drużynę.
Karsten wyprostował się dumnie.
– Pamiętaj, że moich synów nie można traktować ulgowo – rzekł
ojciec – a raczej odwrotnie.
 
Tego wieczoru brama do naszego nowego życia została otwarta na
oścież. Apele, mundurki i  praca fizyczna. Budzono nas o  świcie,
padaliśmy wieczorumi do łóżek wycieńczeni i  samotni. Zabrano
nam przytulanki. Byliśmy dziećmi, ale harowaliśmy jak niewolnicy.

KAMIENIOŁOM

Podczas naszej pierwszej lekcji Ali-Kahn uczy nas liczyć, czytać na


głos i  odpowiadać na pytania. Mówi, że chce się dowiedzieć, ile
umiemy.
Vic i  ja mamy sześć lat, a  inne dzieci, oprócz Livii, siedem albo
osiem i  już chodziły do zwykłej szkoły, zanim je tu przeniesiono.
Dlatego Vic i  ja nie dorównujemy im. Poza tym już przychodząc do
klasy, byłem smutny i  zmęczony. Karsten znalazł pluszowego
królika, z  którym potajemnie śpię, i  powiedział, że ma wrócić do
domu mamy. Tylko bowiem dzidziusie mają takie rzeczy. To był
pierwszy raz, kiedy nie spałem we własnym łóżku w  domku. Sala
sypialna była ciemna i  zimna. Czułem się strasznie, kiedy oddechy
innych chłopców zwolniły, gdy zasnęli. Przez okno widziałem
księżyc, który też wyglądał samotnie, wisząc tak na niebie.
W klasie robię się nerwowy, kiedy Ali-Kahn gapi się na mnie.
Mówię tak cicho, że cały czas krzyczy, żebym mówił głośniej.
Któregoś razu podchodzi do mnie i  zbliża swoją twarz do mojej,
rycząc:
– Podgłośnij, Thor!
Jej oddech pachnie dymem papierosowym i  czymś jeszcze,
kwaśno. Zmuszam się, żeby nie odwrócić głowy. Didrik, wielki
ośmioletni chłopak, patrzy na mnie i  uśmiecha się z  przekąsem.
Z  miejsca tęsknię za babcią. Ale teraz, kiedy Ali-Kahn jest naszą
nauczycielką, babcia może przychodzić tylko w niedziele.
Po lekcji mamy mieć apel z  Karstenem. Stoimy wtedy w  dwóch
rzędach, jak na ćwiczeniach wojskowych. W  moim rzędzie stoi
Didrik, pyskata dziewczynka o  imieniu Molly i  Matteo z  miłymi
oczami. Vic stoi w  rzędzie z  Hugo, który jest lekko zezowatym
chuderlakiem, oraz z  siostrami, Sarą i  Livią. Sara ma siedem lat
i  wydaje się taka porządna i  dokładna. Livia ma tylko pięć i  jest
strasznie nieśmiała.
Karsten mówi głośno, niemal wrzeszczy. Używa słów, których nie
rozumiem, takich jak „dyscyplina” i  „oddanie”. Potem mówi, że
mamy przejąć odpowiedzialność za zwierzęta i  sami pilnować
szkoły. Podczas apelu wykrzykuje nasze imiona, a  my musimy
głośno odpowiedzieć „Tutaj!”.
Nasze pierwsze zadanie to zbudować płot z żerdzi, ogrodzenie dla
zwierząt. Karsten zdobył dwie niewielkie taczki i  mówi, że teraz
mamy iść do kamieniołomu po kamienie. Idąc tam, musimy
maszerować gęsiego. Vica ogarnia podniecenie, przejmuje
dowodzenie, wołając: „Naprzód marsz!”. Taczki podskakują na
przecinających ścieżki skałach i korzeniach.
To, co nazywane jest kamieniołomem, to tak naprawdę wąwóz.
Może kiedyś wydobywano tu kamienie, bo leżą luzem po obu
stronach strumyka. Część z nich jest wygładzona przez wodę, tak że
są delikatne jak aksamit. Inne leżą ukośnie, poukładane jeden na
drugim. Zazwyczaj nie możemy z  Vikiem tu przychodzić, to zbyt
niebezpieczne, ale dzisiaj w  obecności Karstena jest w  porządku.
Zostajemy podzieleni na grupy robocze. Didrik i  Vic mają wozić
taczki. Livia będzie liczyć kamienie, bo jest za mała do pracy.
Pozostali mają ładować kamienie na taczki. Nigdy czegoś podobnego
nie robiłem. Powietrze jest gorące i  wilgotne, kamienie ciężkie.
Czasami trzeba dwóch osób, żeby je załadować.
Karsten ma ze sobą rękawiczki, ale są dla dorosłych
i zdecydowanie za duże. Musimy podnosić kamienie gołymi rękami.
Cały czas Karsten krąży między nami i  wydaje różne polecenia.
Szybciej, Thor, ruszasz się jak leniwiec! Wrzucaj no kamień na taczkę,
Hugo. Szybko!
Kiedy Vic i Didrik wiozą kamienie do posiadłości, możemy zrobić
krótką przerwę i  napić się wody, ale słońce grzeje i  jest tak gorąco,
że kręci mi się w  głowie. Bolą mnie ręce, pęcherze wykwitły na
dłoniach. Hugo omal nie upuszcza sobie kamienia na nogę i zaczyna
płakać. Karsten bierze go na stronę i  upomina surowym tonem.
Mówi, że Hugo się przyzwyczai. Że z  czasem będzie lepiej. Ale nie
jest. Pracujemy godzinami, ale dokładnie w  chwili, gdy jestem na
granicy wybuchnięcia płaczem, Karsten dmucha w gwizdek.
– Dobra robota! Skończyliśmy na dzisiaj. Biegnijcie do domu pod
prysznic, potem zbiórka w stołówce.
Jeden prysznic służy pięciu chłopcom. Didrik i  Vic rozbierają się
pierwsi i  kłócą o  kąpiel. Didrik mówi, że idzie pierwszy, bo jest
najstarszy. Kiedy wychodzi spod prysznica, patrzy na mnie, kiedy
tak stoję nagi z ręcznikiem w ręce, czekając.
– No nie, najmniejszy siusiak świata! – woła głośno, żeby wszyscy
usłyszeli. Chłopcy się śmieją, oprócz Matteo. Jego siusiak też nie jest
szczególnie duży. Piecze mnie w  piersiach, pole widzenia robi się
całkiem zamglone, ale odwracam się i  udaje mi się zatamować łzy.
Wiem, że będzie gorzej, jeżeli się rozpłaczę.
Ojciec przychodzi na apel. Przemawia do nas miłym głosem.
Tłumaczy cierpliwie, że praca uczyni nas silniejszymi. Opowiada, że
jesteśmy ważni dla przyszłości planety. Brzmi to ładnie, choć trochę
dziwnie. Jesteśmy tacy mali. Ziemia jest przecież ogromna.
– Jak będziecie rozmawiać z waszymi rodzicami o pracy, którą tu
wykonujecie, to zawsze macie opowiadać, że to prawie jak zabawa –
mówi. – Że możecie być na świeżym powietrzu i  uczyć się nowych
rzeczy.
Potem spogląda na Didrika.
– Słyszałem, że już pokazałeś zdolności przywódcze. Opowiem
o tym twoim rodzicom.
Didrik prostuje się dumnie. Vic robi kwaśną minę.
– Nie wygłupiaj się, Vic – ostrzega ojciec. – Jesteś urodzonym
przywódcą, więc po prostu bądź sobą. Nie musisz się wysilać.
Potem patrzy na mnie. W jego oczach widzę pogardę.
Właśnie w  tej chwili po raz pierwszy pojawia się to uczucie:
mieszanka głębokiej tęsknoty, niedostatku i  rozpaczy. Ciepło po
wcześniejszym prysznicu ulatuje z  mojego ciała. Pozostaje tylko
chłód otaczających mnie betonowych ścian. Nie chcę tu być.
Kiedyś Vic zmusił mnie, żebym otworzył oczy w trakcie oglądania
horroru. Złapał mnie od tyłu, przytrzymał mocno nogami i  użył
palców, żeby rozchylić mi powieki.
To właśnie takie uczucie. Jedyna różnica jest taka, że teraz jestem
zmuszony patrzeć na rzeczywistość.
Stoję skonsternowany, jestem zbyt mały, żeby analizować własne
uczucia. One po prostu są, szarpią moim wnętrzem tak, że wydaje
mi się, że rozpadnę się na kawałki.
Ojciec to zauważa. Przez jego wzrok przeciąga szybki cień, po
czym uśmiecha się do mnie przyjaźnie.
Ale nawet to nie pomaga.
 

13

Julia dodała gazu, tak że motorynka jechała najszybciej, jak się da.
Powietrze było tak zimne, że twarz zdawała się sztywna jak maska.
Ale jej serce śpiewało. Tak łatwo było kłamać bez uciekania się do
rzeczywistego kłamstwa.
Spotkam się z kolegą.
Pojawił się w  szkole tuż przed wakacjami. Po tym, jak wygrała
konkurs piosenkarski i  zrobiła się niesamowicie niespokojna,
zmęczona szkołą i niemożliwa dla innych.
Pewnego dnia po prostu tam był. Swego rodzaju dodatkowy
personel, asystent nauczycieli. Osiemnaście albo dziewiętnaście lat.
Tak przystojny, że nie dało się od niego oderwać wzroku. Gęste,
kręcone włosy, sięgające do ramion. Głęboko osadzone brązowe
oczy, które wydawały się należeć do kogoś dużo starszego. Ale to
usta były najpiękniejsze. Nie potrafiła na nie patrzeć bez myśli
o  całowaniu. Nie było w  nim tej nakręconej intensywności, co u
nastoletnich chłopaków w  szkole. Miał pewność siebie bez
zarozumiałości.
Matt Larsen. Nudne imię i nazwisko u tak gorącego chłopaka.
 
Z początku traktował ją jak powietrze, co doprowadzało ją do
szaleństwa. Nawet nauczyciele, stare pryki, rzucali za nią spojrzenia
i ich wzrok zatrzymywał się na jej piersiach. Ale dla Matta Larsena
wciąż była niewidzialna. Im bardziej go podrywała, tym bardziej on
zdawał się niezainteresowany. Myśl o nim opętała ją całkowicie. Gdy
inne dziewczyny otaczały go na przerwach niczym rój, ona czuła
zimne ukłucie w  sercu. Nienawidziła, kiedy śmiał się z  ich żartów.
Jej frustracja codziennie rosła. W  końcu zastanawiała się nad tym,
czy nie zrobić czegoś brawurowego, wskoczyć mu niepostrzeżenie
do samochodu i  objąć go od tyłu rękami. Nie wiedziała, jak by
zareagował, mogło się skończyć rozmową u dyrektora, ale jej tata
był na szczęście pomocny w radzeniu sobie z takimi sytuacjami.
Ma przecież piątki ze wszystkich przedmiotów. Wyrośnie z takiego
zachowania.
Raz, żeby dokuczyć tacie, mama opowiedziała, że w czasach sekty
dostał przydomek. „Wykrętak”, tak nazywał go ten cały Franz
Oswald. Kiedy mama to powiedziała, tata tak się zawstydził, że Julii
zrobiło się go żal. Mimo to nie mogła przestać chichotać. To było tak
trafne, on właśnie taki był. W pozytywnym znaczeniu.
 
Przez całe wakacje Julia myślała o  Matcie. Miała nadzieję, że
pojawi się na jakimś kąpielisku albo w  kawiarni. Poszła nawet do
szkoły sprawdzić, czy tam go nie ma. Ale szkoła była zamknięta,
a dziedziniec szkolny pusty.
Cały czas, gdy się opalała, kiedy wieczorumi była na imprezie
i  zanim zasnęła nocą, przywoływała w  pamięci jego twarz. Zawsze
przed snem. Bała się, że on nie wróci w  następnym semestrze. Ale
wrócił. I pewnego dnia przyłapała go na tym, że się w nią wpatruje.
Wystrzeliła ku niemu swój najpiękniejszy uśmiech, a  on go
odwzajemnił.
Mam cię! Teraz cię mam, Matcie Larsenie!
Tego samego dnia pojawił się w swoim samochodzie, kiedy szła do
domu. Opuścił szybę i  zapytał, czy nie chciałaby pomocy przy
lekcjach. Tak jakby to było potrzebne.
Teraz spotykali się kilka razy w  tygodniu w  odosobnionych,
bezludnych miejscach, co tylko dodawało tym randkom pikanterii.
Próbowała dodać gazu, ale motorynka zakaszlała i  uparcie
poruszała się w  tym samym tempie. Żeby tylko jej koledzy nie
sterczeli dzisiaj przy stacji benzynowej. Ale było na to chyba za
zimno. Gdy dojechała do stacji, było tam pusto i przestraszyła się, że
Matt już pojechał, bo się spóźniła. Po chwili zobaczyła jednak
reflektory na drodze i  rozpoznała jego samochód, skręcający na
stację. Zaparkował nieco z  boku, poza zasięgiem krzykliwego
oświetlenia nad dystrybutorami. Gdy wsiadła do jego samochodu,
w  środku było ciemno. Jej oczy przyzwyczajały się do mroku,
ukazała się jego twarz i Julia dostrzegła, że Matt uśmiecha się lekko.
Samochód pachniał słodko jego dezodorantem i gumą do żucia.
– Cześć, piękna! Dziękuję, że przyjechałaś – powiedział.
– Nie ma za co.
Głos jej brzmiał dużo spokojniej, niż się czuła.
Pochylił się nad nią i ją pocałował, ogrzewając jej zimne wargi.
– Te usta… – powiedział. – To wszystko, co mogłabyś dla mnie nimi
zrobić.
Zapiekły ją policzki, lubiła, kiedy mówił w  ten sposób.
W podbrzuszu narastało ciśnienie.
– Chodź tutaj – szepnął. Wziął ją za ramię i  przyciągnął na fotel
kierowcy, tak że siedziała mu na kolanach okrakiem, mając
kierownicę za plecami. Jego usta musnęły jej policzek, aż zadrżała.
Dłonie wślizgnęły się pod jej skórzaną kurtkę i  znalazły piersi.
Jęknął, kiedy poczuł, że nie ma na sobie stanika. Powoli podciągnął
jej cienką koszulkę ponad piersi. Jej ręce wystrzeliły do góry, żeby je
zakryć, ale on złapał ją za nadgarstki i  zmusił, by opuściła ręce
wzdłuż tułowia.
– Nie masz czego się wstydzić – wyszeptał.
Miał rozszerzone źrenice. Oddychał ciężko. Wciąż trzymając ją za
nadgarstki, przejechał językiem po jej piersiach, okolił ustami jeden
z sutków i zaczął ssać tak, że poczuła prąd w podbrzuszu. Nie mogła
usiedzieć w miejscu, poruszyła się i wydała ochrypły dźwięk. Wziął
jej dłoń i położył ją na swoim kroczu.
– Poczuj, jaki jestem twardy.
Ścisnęła twarde wybrzuszenie w  dżinsach, przy czym on stęknął
tak głośno, że aż się cofnęła.
– Nie bój się. Nie mam zamiaru uprawiać z  tobą seksu.
Przynajmniej nie tutaj.
Westchnęła zawiedziona.
– Dlaczego nie? Nie jestem już dziewicą.
– Okej… To jacy oni byli? Ci inni chłopcy?
– Cholernie nudni. Wystarczyło ich tylko dotknąć palcem, a  już
dochodzili.
– Ze mną tak nie będzie.
– Udowodnij.
– Jest tyle rzeczy, które chcę z tobą zrobić najpierw. I powinniśmy
zrobić to w jakimś wygodniejszym miejscu, nie sądzisz?
– A jak rozłożymy siedzenia? – zaproponowała.
Roześmiał się.
– Stracę przy tobie rozum, jak będziemy się dalej tak spotykać.
– Dlaczego?
– Nie rozumiesz, jaka jesteś piękna, Julio. Te długie nogi. Jakim
cudem jesteś o głowę wyższa od mamy?
– Skąd wiesz?
– Widziałem ją w szkole parę razy.
– Ale mój tata jest przecież bardzo wysoki.
– Czy oni wiedzą, że ze mną kręcisz?
– Nie muszą wiedzieć, z jakimi chłopakami się spotykam.
– Dobrze. Nie spodobałoby im się to. Jestem prawie twoim
nauczycielem.
– Asystentem nauczyciela. To duża różnica.
– Pewno i  tak by mnie wylali, a  wtedy nie moglibyśmy się
widywać. Ale słuchaj, z tym rozkładanym siedzeniem…
Wzrokiem nakazał jej, żeby znów siadła na miejscu pasażera.
Ześlizgnęła się z niego. Gdy tylko siadła, odchylił jej siedzenie do tyłu
i lekko popchnął ją na plecy.
Położył dłoń na jej łydce, przesunął ją powoli w górę po udzie, pod
krótką spódniczkę i  zatrzymał przy majtkach. Delikatnie pokrył jej
usta pocałunkami. Jego palce zakradły się pod bieliznę i  zaczęły jej
dotykać. Było to tak przyjemne, że musiała przerwać pocałunek
i  zaczerpnąć powietrza. Pocierał ją powoli, aż przyspieszył jej
oddech. Przygłuszone westchnienie, które wyrwało jej się z  ust,
zabrzmiało nierealnie, jakby wydał je ktoś inny.
– Lubisz to?
– A jak myślisz? – jęknęła.
Pozwoliła mu kontynuować. Jego palce poruszały się tam i  z
powrotem. Przenikające do środka samochodu zimne jesienne
powietrze postawiło sztywno jej sutki. Jego usta pojawiały się
w różnych miejscach jej ciała. Najcudowniejsze było jednak uczucie
ssania w  podbrzuszu, które pojawia się, gdy robi się coś
niedozwolonego. Po jakimś czasie nogi zaczęły jej lekko drżeć
i  zapadła się w  coś rozkosznego. Ciało napięło się jak łuk, po czym
stało się całkiem bezwładne. Drobne wstrząsy, błogie drgania
wibrowały w niej.
Ale zdecydowanie za szybko wróciła do rzeczywistości zimnego
samochodu.
– Było ci dobrze? – zapytał.
– Tak, ale skończyło się za szybko.
– Nauczę cię, jak się powstrzymywać. Wtedy będzie jeszcze
rozkoszniej.
– Kiedy?
– Kiedy tylko znajdę dobre miejsce na spotkania.
– Dlaczego nie u ciebie w mieszkaniu?
– Mam pokój u jednego z  nauczycieli. Nie da rady. Słuchaj, może
wyjedziemy na kilka dni w czasie przerwy świątecznej? Tylko ty i ja.
Czy jakaś koleżanka może cię kryć?
– Może. A gdzie byśmy wyjechali?
– Moi rodzice mają domek na archipelagu, ocieplany na zimę –
odpowiedział, uśmiechając się zagadkowo.
Zastanawiała się, czy może mu ufać. Odważyć się wyjechać z nim
sam na sam. Było w nim jednak coś bezpiecznego, co sugerowało, że
może.
Ale przecież nie było pośpiechu. Kiedy się spotykali, robił z nią coś
nowego, za każdym razem było to błogie. Rozkoszowała się każdą
chwilą spędzoną z nim.
Mimo to czasem tęskniła za czymś więcej, jeszcze bardziej
niedozwolonym.
 

14

Często mi się śni, że zmuszono mnie do powrotu do Dzieci Ziemi.


Wszyscy tam są: Ali-Kahn, Karsten i  dzieci. Ale nigdy nie śnię
o  karach, groźbach czy o  tym wszystkim, do czego nas zmuszano.
Zamiast tego znajduję się w  bagnie wstydu i  kłamstw. Wszędzie są
oczy, które mnie pilnują. Nie mogę się przemieszczać. Z  każdym
ruchem opadam coraz głębiej w ruchomy piasek. Czasami budzę się
gwałtownie i  leżę w  łóżku bez ruchu, sparaliżowany mocą snu.
Trochę trwa, zanim dotrę do rzeczywistości, tak jakbym się
przeciskał przez tunel wypełniony gęstą mgłą.

W KLASIE

Jest sobota. Inne dzieci miały tak naprawdę pojechać do domu, ale
wczoraj wieczorem przyszedł Karsten z  wiadomością od ojca.
W Dzieciach Ziemi mówimy o nim „szef”. Nawet Vic i ja nie możemy
nazywać go ojcem. Karsten powiedział, że dzieci mają zostać tu
przez miesiąc, aby się zaadaptować. Dopiero gdy przyzwyczają się
do wszystkiego, będą mogły pojechać do domu. Bez tej adaptacji
wyjazd do domu byłby dla nich zbyt ciężki. Za miesiąc wyprawimy
przyjęcie i  pokażemy rodzicom wszystko, co zrobiliśmy i  czego się
nauczyliśmy.
Dostaliśmy mundurki. Szare szorty, bo jest lato, białe koszulki
z krótkimi rękawami i szare kurtki, gdyby zrobiło się zimno. Kurtki
mają wyszyte na piersi logo ViaTerra, a  na koszulkach widnieje
zielono-biała flaga organizacji. I  sandały, które ocierają stopy
podczas wędrówek po lesie. Jest tak gorąco. Pot przykleja spodenki
do ciała. Przez cały poranek przynosiliśmy kamienie znad rzeki.
Ogrodzenie rośnie. Lepiej nam idzie maszerowanie i  nauczyliśmy
się komend stój! i baczność!. Upał tak doskwiera, że często musimy
pić wodę. Hugo jest wycieńczony i  w pewnej chwili pada na twarz
w  zarośla, ale po krótkim odpoczynku już nic mu nie dolega. Dość
późno wracamy do domu, spoceni i  wykończeni, a  w łazience robi
się nieprzyjemny tłok.
Jak zwykle po pracy mamy lekcje z  Ali-Kahn. Matematykę
i  szwedzki przelatuje szybko. Ojcec napisał dla nas ćwiczenia, cały
stos kartek, które zalegają u niej na biurku. Podnosi kartkę leżącą na
górze tej sterty i uśmiecha się nieco zagadkowo.
– Pierwsze ćwiczenie jest proste. Macie się nauczyć przemawiać
przed grupą. Chodźcie tu na środek, jedno po drugim, i powiedzcie,
dlaczego to, co robicie w  Dzieciach Ziemi, jest tak ważne. Stójcie
z  wyprostowanymi plecami. Mówcie głośno i  wyraźnie. Jeżeli teraz
to przećwiczycie, to będziecie mogli zaimponować rodzicom, jak
przyjadą na przyjęcie.
Vic jest podekscytowany, zeskakuje z  krzesła i  staje na samym
środku sali. Z wrodzoną sobie pewnością przywódcy pełnym głosem
mówi, że kiedy wybuchnie wojna, Dzieci Ziemi uratują świat od
zagłady. Didrik wydaje się niezadowolony, że Vic mówi pierwszy,
i niecierpliwie wyciąga rękę do góry. Ali-Kahn kiwa głową na znak,
żeby wyszedł na środek.
– Zostaniemy prezydentami i  królami i  będziemy decydować
o wszystkim. Wszyscy będą się nas słuchać.
– Ale dlaczego, Didriku? Dlaczego ludzie będą was słuchać?
Didrik jakby się zagubił.
– Bo my mamy odpowiedzi na wszystko, rozumiesz – mówi Ali-
Kahn. – To, czego się uczycie tutaj, to jedyna prawda. Nigdy tego nie
zapominajcie. Będziecie pomagać ludziom, decydując o nich.
Didrik wygląda na zdziwionego, ale kiwa głową i wraca na swoje
miejsce.
– Kto następny? – Ali-Kahn rozgląda się i wbija wzrok w Livię.
– Livio, twoja kolej!
Livia zsuwa się z  krzesła, które jest dla niej trochę za wysokie.
Rzuca nerwowo spojrzenie na starszą siostrę Sarę, która kiwa
zachęcająco.
– Stań na środku klasy, Livio! – mówi Ali-Kahn. – Twarzą do grupy.
Ale Livia nie może się poruszyć. Ciągle stoi przed krzesłem
i wygląda na przerażoną. Oczy ma szeroko otwarte, krew odpłynęła
jej z twarzy. Ali-Kahn podchodzi do niej, chwyta ją za ramię i ciągnie
za sobą na środek sali.
– Teraz nam opowiedz.
Livia wkłada kciuk do buzi i  zaczyna ssać. Policzki ma
zaczerwienione.
– Wyjmij palec z  buzi, Livio! – ryczy Ali-Kahn. – Przestań się
wygłupiać!
Ale Livia ssie kciuk jeszcze zapalczywiej. Na jej szortach tworzy
się ciemna plama. Po nodze spływa jej strużka i  kilka kropli ląduje
na podłodze.
Zapada grobowa cisza, aż w końcu Molly krzyczy piskliwie:
– Patrzcie! Posikała się!
Rozlega się chichot, a po nim salwy złośliwego śmiechu.
W Livii coś pęka. Łzy płyną po policzkach, po chwili trzęsie się od
szlochu. Rzuca się na podłogę, wydając cienki, ostry krzyk.
Brakuje nam słów. W  oczach Ali-Kahn pojawia się zawód, który,
obawiam się, zaraz zmieni się w gniew. Wstaje i podchodzi do Livii,
omija powstałą wokół niej niewielką kałużę i  chwyta dziewczynkę
za ramiona. Livia się wykręca, próbując wyrwać się z  uścisku
nauczycielki, wciąż z  kciukiem w  ustach. Ale Ali-Kahn zacieśnia
uchwyt. Wygląda na okropnie złą i zaczyna potrząsać Livią.
– Przestań się wygłupiać! Przestań natychmiast, ty bachorze!
Dziewczynka krzyczy i  kopie. Jedno kopnięcie trafia Ali-Kahn. To
ją rozwściecza i potrząsa Livią tak, że głowa jej lata do przodu i do
tyłu jak u szmacianej lalki.
– Puść ją!
Jasny, dźwięczny głos pochodzi od Matteo. Ali-Kahn puszcza Livię,
która opada bezwładnie na podłogę, i  odwraca się do chłopca.
Piorunuje go wzrokiem. Ktoś głośno wstrzymuje dech. Nauczycielka
robi kilka kroków w stronę Matteo, który stoi, uparcie patrząc na nią
swoimi dużymi, smutnymi oczami.
– Robisz jej krzywdę – mówi.
– Co ty powiesz, pedałku? Myślisz, że to ci z  najmniejszymi
siusiakami będą rządzić światem?
Okropna cisza zostaje przerwana. Wybuchamy piskliwym
śmiechem. Nawet ja się dołączam, chociaż wcale nie uważam, że to
śmieszne. Ale śmiech jest oczyszczający, bo wytworzyło się
nieprzyjemne napięcie i tylko śmiech może je rozładować.
Mam wrażenie, że Ali-Kahn trzepnie Matteo, tak bardzo jest zła.
Ale ona odwraca się i  wychodzi z  klasy. Zostawia nas bezradnych
z pochlipującą Livią i kałużą moczu na podłodze.
Sara podchodzi do Livii, podnosi ją i  sadza na krześle. Molly
wybiega, przynosi wiadro z wodą i wyciera siki.
Ali-Kahn wraca. Wciąż wygląda dziwnie, ciężko oddycha, wzrok
ma ostry. Ciągnie za sobą Sarę do rogu i  mówi do niej cicho, tak
żebyśmy nie słyszeli. Sara wielokrotnie kiwa głową.
Potem Ali-Kahn podchodzi do pulpitu. Przygląda nam się przez
chwilę. Ręce jej drżą.
– W klasie ja decyduję – mówi, wpatrując się w Matteo. – Tutaj ja
jestem przywódcą, rozumiecie? Nigdy nie wolno wam tego
kwestionować.
W mojej głowie kłębią się myśli. Boję się w pewien dziwny sposób.
Tak jakbym zaczynał zamarzać od środka.
– Rzeczy, które tutaj się dzieją, nie zawsze są przyjemne. Czasami
muszę zastosować dyscyplinę – ciągnie. – To, co się wydarza w  tej
klasie szkolnej, tutaj zostaje. Jeżeli macie pytania albo uwagi,
przedstawiacie je mnie, nikomu innemu. Zrozumiano?
Rozlega się głuchy pomruk, swego rodzaju potakująca odpowiedź.
To, co się wydarza w tej klasie szkolnej, tutaj zostaje.
Ale komu miałbym opowiedzieć? Ojciec powie, że jestem mięczak,
jak mu się zwierzę. Mama ostatnio nie ma nawet siły się ubierać, cóż
mogłaby zrobić?
Matteo usiadł koło mnie. Pod ławką głaszczę go ostrożnie po ręce.
 

15

Sofia wydała z siebie pisk radości i złapała Benjamina za rękę.


– To Simon! Patrz, on jest wszędzie w sieci!
Benjamin przysunął się i ze zdumieniem wpatrywał się w telefon,
podczas gdy Sofia przesuwała kursor między różnymi wpisami
o  Simonie. Artykuły i  fragmenty filmów z  jego wykładów
w  Kalifornii o  ekologicznych uprawach. I  to nie byle jakich
wykładów. Prowadził je dla szefów dużych koncernów Doliny
Krzemowej, na renomowanych uczelniach i  podczas dużych
konferencji. To wszystko zapewne zaczęło się zaraz po tym, jak Sofia
przestała go szukać. Przemykała po ekranie wzdłuż długich rzędów
tytułów, które zdawały się nigdy nie kończyć.
 
Simon Ahlgren prowadzi wykład o  uprawach ekologicznych dla
przedsiębiorców w Dolinie Krzemowej.
 
Prezes Veggie Solutions, charytatywnej organizacji San Jose,
spotyka się z Simonem Ahlgrenem.
 
Zmień zieleń w pożywkę: Simon Ahlgren wykłada na Uniwersytecie
Kalifornijskim w Davis.
„BITE”, na styku technologii i  żywności: Simon Ahlgren wygłasza
prelekcję na corocznej konferencji.
 
Simon, jak się okazuje, wynalazł efektywną, ekonomiczną metodę
uprawy warzyw ekologicznych, którą teraz eksportowano do
biednych krajów z  pomocą organizacji filantropijnych. Sofia nie
mogła wyobrazić sobie Simona w  roli wykładowcy. Ale oto był na
filmikach, elegancko ubrany, w  marynarce, i  prowadził wykład po
angielsku.
Benjamin rzucił się do tyłu na kanapie i wybuchnął śmiechem.
– A to ci heca! Przecież on zrobił się znany w Stanach!
– Ale dlaczego nie skontaktował się z nami?
– Z  pewnością ma powód. Może przypominamy mu o  ViaTerra.
Pewno tamto wszystko zostawił za sobą. Albo zrobił się zbyt
zarozumiały, żeby z nami rozmawiać.
– Nigdy w życiu. Nigdy by nie udawał ważniejszego od nas ani nie
zachowywał się zarozumiale. Musi być jakiś inny powód.
– Czy jest jakaś strona z jego danymi kontaktowymi?
Sofia szukała gorączkowo, ale żadnej strony nie znalazła. Wobec
tego zaczęła wyszukiwać organizacje, dla których Simon wygłaszał
odczyty. Wysyłała do nich maile ze swoim numerem telefonu
i  prośbą, żeby przekazali go Simonowi. Zajmowała się tym przez
wiele godzin, aż Julia z wypiekami na policzkach wróciła do domu,
spragniona rozmowy.
 
Simon zadzwonił w  halloween. Był późny wieczór. Dynie
z  powycinanymi ustami i  oczami z  migoczącymi w  środku
świeczkami okalały rabatki w  ogrodzie. Zimny zapach deszczu
wpływał przez uchylone okno w salonie.
Julia już dawno pojechała na halloweenową imprezę do
harcerskiego domku, ubrana w  obcisłą, wydekoltowaną sukienkę
włożoną na strój Dity von Teese. Sofia i Benjamin też byli zaproszeni
w  gości, ale podziękowali. Sofia czuła się wymęczona i  wzburzona
po spotkaniu z  Franzem. Poza tym była poirytowana faktem, że
Simon się z nią nie kontaktował. Benjamin siedział przed laptopem,
pogrążony mocno w  czymś powiązanym z  ich finansami.
Powiedział, że spróbuje uzbierać wkład własny potrzebny do
pożyczki na odbudowę schroniska.
I nagle rozświetliła się komórka Sofii. Ktoś dzwonił z nieznanego
numeru.
Jego głos brzmiał jak zwykle, spokojny i nieco powolny.
– Przepraszam, że się nie odzywałem.
– Rany boskie! To ty!
– Tak dobrze usłyszeć twój głos, Sofio.
– Wzajemnie. Ale gdzie ty się podziewałeś? Chyba nie jesteś na
mnie zły?
– Absolutnie nie. Są pytania, które na pewno będziesz chciała mi
zadać, ale na które jeszcze nie mogę odpowiedzieć.
– Och, Simonie, tak bardzo mi ciebie brakowało!
– Mnie brakowało ciebie jeszcze bardziej.
Benjamin, który siedział z  nosem w  laptopie, podniósł kciuk do
góry, kiedy zrozumiał, że to Simon.
– Opowiadaj teraz, co jest takie tajemnicze – powiedziała Sofia. –
Czy to twoja nowa praca?
– Nie, wcale. A  właściwie jest to nieco skomplikowane. Ważne
było, żeby nikt nie wiedział, gdzie jestem, to wszystko. A  potem
poznałem kogoś tutaj w Kalifornii.
Poczuła niespodziewane ukłucie zazdrości. Zrozumiała teraz, że
tego poczucia wspólnoty, które odczuwała z  Simonem, nie chciała
oddawać komuś innemu. Ale odpowiedziała radośnie, pytając, czy
może się ożenił.
– Nie, absolutnie nie. Ale to trudne. Proszę, nie zmuszaj mnie już
teraz do rozmowy o tym.
– Dobrze. Jeżeli nie chcesz, to nie.
Zamiast tego zaczęli rozmawiać na temat powrotu Franza
Oswalda na arenę publiczną. Kiedy była mowa o  ViaTerra, czas
jakby się zatrzymał. To był ten sam Simon, z  którym uwielbiała
rozprawiać. Który nigdy jej nie przerywał. Który zawsze ją rozumiał.
Nawet jego cichy oddech w telefonie brzmiał tak samo.
Kiedy skończyła opowiadać o spotkaniu z Franzem, przez dłuższą
chwilę milczał.
– Jak myślisz, co powinnam zrobić? – zapytała w końcu.
– Uważam, że absolutnie nie powinnaś się z  nim zadawać. I, na
litość boską, nie przyjmuj jego pieniędzy.
– Na pewno masz rację. Krążą plotki, że angażuje się w  prace
pomocowe po nawałnicy.
– Jasne. A w rzeczywistości tarza się w tej katastrofie i żałobie po
stracie innych ludzi.
– Naprawdę ciągle go nienawidzisz.
– A ty nie?
– Tak, nie znoszę go. Najgorsze jest to, że on tak dobrze wygląda.
Miałam nadzieję, że umrze na jakąś bolesną chorobę.
Rozmawiali prawie godzinę. Simon opowiedział, że spodobała mu
się Kalifornia, gdy ją odwiedził piętnaście lat temu. Dlatego powrócił
tam po opuszczeniu Szwecji. Najpierw zrobił kilka kursów na
Uniwersytecie Kalifornijskim w  Davis i  pracował na różnych
farmach ekologicznych, by z  czasem wypracować nową metodę
hodowli ekologicznych, tanich warzyw. W Kalifornii wszyscy giganci
finansowi i  wielkie przedsiębiorstwa wydawały się angażować
w projekty charytatywne, więc łatwo było o dotacje.
– Tak naprawdę nie ciągnęło mnie do prowadzenia wykładów –
powiedział. – Znasz mnie przecież. Najlepiej czuję się z  rękami
w  ziemi. Ale odkryłem, że faktycznie jestem w  tym dobry. Potem
wszystko poszło jak po maśle.
– I zrobił się z ciebie taki garniturowiec!
– Nigdy byś nie przypuszczała, co? E tam, to tylko przebranie.
Wziąłem ze sobą swój stary kombinezon z Wyspy Mgieł.
Podał jej swój numer telefonu, mówiąc, że może wysyłać SMS- y
albo dzwonić o  każdej porze dnia i  nocy. Za kilka miesięcy miał
przyjechać do Szwecji i ich odwiedzić.
– Czy ona też przyjedzie, twoja przyjaciółka?
– Zobaczymy. Być może.
Benjamin też przez chwilę rozmawiał z  Simonem. Kiedy
skończyli, było wpół do pierwszej w nocy. Sofia była tak podniecona,
że chodziła tam i  z powrotem po pokoju, trajkocząc; nie mogła
usiedzieć w miejscu. Ale w końcu zauważyła, że Benjamin jest nieco
zafrasowany.
– Co się stało?
– Znalazłem coś dziwnego na naszych kontach, coś, czego nie
rozumiem.
– Co takiego?
– Nie nakręcaj się tylko, chodzi o konto oszczędnościowe Julii. Jest
na nim duża wpłata, pojawiła się teraz, jesienią. Dwieście tysięcy.
Czy to może być od twoich rodziców?
– Nigdy w życiu. Mama by mi o tym powiedziała.
– Może to są pieniądze z tego konkursu piosenkarskiego?
– Tamto wydała w ciągu paru tygodni, kupiła motorynkę, ubrania
i… Ale co to, jasny gwint, może być?
Pojawiły się potworne myśli. Może Julia była zamieszana w  coś
kryminalnego, zajmowała się dilerką narkotyków. Niechciane
obrazy Julii w  bardzo krótkiej spódnicy, prostytuującej się. Radość
po rozmowie z Simonem uleciała.
– Ona musi być w coś zamieszana, o Boże!
– Uspokój się. To jest konto oszczędnościowe, chyba nie ma do
niego dostępu?
– Nie, to prawda, ale Julia może wszystko zhakować.
– Najpierw ją zapytamy, zanim zaczniemy wyciągać jakiekolwiek
wnioski.
– Ale jej tu przecież nie ma, a godzina jest za piętnaście pierwsza!
Obiecała, że będzie w domu o północy.
– Sofio, to halloween. Nasza córka jest na imprezie.
Porozmawiamy z  nią o  tym jutro. Zadzwoń do niej, jeśli się
niepokoisz, ale nie poruszaj tematu pieniędzy przez telefon.
Sofia wybrała numer kilka razy, ale za każdym razem
dodzwaniała się do poczty głosowej. Poszukała w swoich kontaktach
numerów do przyjaciół Julii. Po paru próbach odebrała Laura, jej
najlepsza przyjaciółka. W  tle grzmiał ciężki bas, a  Laura brzmiała
nieco niewyraźnie, jednak udało jej się wydobyć z  siebie, że Julia
zniknęła z imprezy. Teraz Laura jej szukała, zbierała się do domu.
– Nie ma jej w domku? – spytała Sofia przerażona.
– Nie, musiała sobie pójść.
– I nie odzywała się do ciebie?
– Nie, ale to na pewno nic takiego. Julia zawsze robi swoje. Na
pewno się znajdzie.
– Lauro, jak długo nie było Julii?
– Wydaje mi się, że z pół godziny.
– Zaraz będę! Czy możesz tam zostać, w razie gdyby się pojawiła?
– Oczywiście, zostanę.
Sofia pociągnęła Benjamina za sobą do samochodu. Niepokój
przerodził się w  histerię tak silną, że nie chciała prowadzić.
Benjamin też wyglądał na pełnego lęku. Julia rzeczywiście była
nieobliczalna, ale zazwyczaj odzywała się, jeżeli miała się spóźnić.
Sofia wybierała numer Julii niezliczoną ilość razy, a  Benjamin
prowadził zdecydowanie za szybko.
Kiedy dojechali do harcerskiego domku, Sofia była już tak
nakręcona, że wyglądała niebieskich świateł radiowozów i  karetki,
była pewna, że tam je zastaną. I  nosze z  martwym ciałem Julii. Ale
domek wyglądał pustawo. Na drodze przed nim stało kilka
samochodów z  rodzicami, którzy przyjechali po swoje dzieci. Para
młodych ludzi obściskiwała się na ławce. Z  domku płynęła
przygłuszona muzyka.
Laura stała w drzwiach i czekała na nich ze swoim tatą.
Po wymianie uprzejmości i zapewnieniach Laury, że Julii nie ma,
Sofia i Benjamin mimo wszystko wparowali do środka.
Lokal był pusty, tylko dwóch chłopaków zbierało puszki po piwie
i butelki po oranżadzie do dużych worków plastikowych. Dekoracje
na ścianach – wszędzie pajęczyny, potwory, duchy i  wiedźmy
z  plastiku – wisiały krzywo i  wyglądały smętnie. Ani trochę
strasznie. W  powietrzu unosił się kwaśny zapach piwa i  lekka woń
wymiocin. Przeszli przez opustoszałe, słabo oświetlone
pomieszczenia. Ani śladu Julii. Wtem Benjamin złapał Sofię za rękę.
– Ćśśś! Coś słyszę.
Teraz i Sofia usłyszała dźwięk. Cichy, perlisty śmiech, dochodzący
skądś w głębi mroku. Pospieszyli korytarzem, który kończył się przy
drzwiach jakiegoś schowka. Już nie było słychać śmiechu, tylko
przygłuszone dźwięki mruczących głosów.
Sofia szarpnięciem otworzyła ciężkie drzwi. Zajęło chwilę, nim jej
oczy przyzwyczaiły się do ciemności.
Julia stała oparta plecami o regał, z nagimi piersiami i ramionami
wyciągniętymi nad głową. Nad nią pochylał się chłopak, wcale
niewyglądający na piętnastolatka, z ręką wsuniętą pod jej spódnicę.
Sofia wyrzuciła z  siebie głośno powietrze. Chłopak wyglądał na
zdruzgotanego i  puścił Julię. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy
i  zakryła piersi. Rumieniec oblał jej twarz. Po chwili jednak
otrząsnęła się i wlepiła w nich obrażony wzrok.
– Macie ze sobą kajdanki czy będziecie mnie ciągnąć do domu za
włosy?
 

16

Ty i  ja wyrośliśmy w  całkiem odmiennych światach. Gdy to piszę,


zastanawiam się, czy te światy są tak różne, że ocenisz moją
opowieść jako całkiem nieprawdopodobną. Chcę ci pozwolić
zrozumieć, że wszystko, co nam uczyniono, nie było na wskroś
podłe. Panowało przekonanie, że nasze wychowanie zrobi z  nas
lepszych ludzi.
A niektórzy utknęli w  bagnie kłamstw, z  którego nie mogli się
wyrwać.
Nie mam zamiaru ich bronić, tylko pomóc ci łatwiej zrozumieć.

CHLEWIK

Ali-Kahn skończyła dzisiejsze zajęcia i  poszła do domu. Karsten


wygląda na zmęczonego, siedząc tak na krześle z rozpostartą gazetą.
Ma ciężkie powieki. Broda co chwila opada mu na pierś. Zazwyczaj
taki nie jest, ale mimo jego groźnego spojrzenia i  donośnego głosu
potrafimy czasem go pokonać. Jak teraz, kiedy zrobiliśmy potworny
bałagan w  sali zbiórek, poprzewracaliśmy krzesła i  rozsypaliśmy
zabawki po całej podłodze. Gonimy się nawzajem, momentami tak
podekscytowani, że głośno piszczymy. Ale Karsten ma dość i jakimś
niepojętym sposobem zasypia pomimo hałasu.
Z początku nie słyszymy, kiedy ojciec wchodzi do sali, dźwięk
naszych harców jest ogłuszający. Hugo dostrzega go pierwszy.
– Szef! – piszczy.
Ojciec stoi w  drzwiach i  patrzy na nas z  niesmakiem. Wzrok ma
ciemny jak chmury burzowe. W  dwu szybkich krokach jest przy
Karstenie, chwyta go za kołnierz koszuli i stawia na nogi.
– Sprzątnąć mi tu! Już! – ryczy do nas.
A gdy szef ryczy, wszyscy są posłuszni.
Ojciec najpierw udziela reprymendy Karstenowi.
– Nie ma tu żadnego pieprzonego porządku… Muszą być kary, nie,
raczej konsekwencje… Zachowują się jak smarkacze… zajmiesz się
tym, bo jak nie…
Potem zostajemy odesłani do sal sypialnych. Nie ucinamy
pogaduszek jak zwykle, tylko szorujemy zęby, wkładamy piżamy
i  wkradamy się do łóżek. Ja mam posłanie na górze i  muszę na nie
wchodzić po drabinie. Tam, blisko sufitu, zacząłem czuć się
bezpiecznie. Gdy leżę pod kołdrą, nikt mnie nie widzi. Mogę udawać,
że jestem gdzieś indziej, w jakimkolwiek innym miejscu.
Zanim ktokolwiek z nas zdąży zasnąć, drzwi otwierają się szeroko.
Zapala się światło i na środku staje Karsten.
– Ten pokój wygląda jak chlewik. Posprzątać! Macie dziesięć
minut, potem gaszę światło!
Matteo prosi, żebym pomógł mu ze stosem książek stojącym na
podłodze. Ustawianie książek na półkach zajmuje tyle czasu, że
niczego innego nie udaje nam się zrobić. Nagle Karsten znowu się
zjawia i rozkazuje nam wskoczyć do łóżek. Nie zdążyłem wspiąć się
po drabince, nim zgasło światło.
Leżę jakiś czas, nie śpiąc, z  gulą w  gardle. Mój mundurek wciąż
leży zwinięty na podłodze. Zastanawiam się nad tym, żeby wykraść
się na dół i go podnieść, ale czuję obecność Karstena w mroku, stoi
i nas pilnuje.
Nie wiem, jak długo śpię, ale budzi nas nagle donośny głos
Karstena.
– Wstawać! Wszystkie dzieci baczność!
Zapalone lampy oślepiają mnie. Potykam się, schodząc, i uderzam
kolanem o  drabinę. Podłoga ziębi mi stopy. Stajemy na baczność
przy naszych łóżkach, bo tego się nauczyliśmy. Hugo, który nie
założył okularów, mruga jak sowa pod rażącym światłem.
Karsten znika z  pokoju i  słyszymy, jak krzyczy na dziewczynki
w  sali obok. Kiedy wraca, widzę, że trzyma w  ręku laseczkę. Taką,
jak wojskowi na paradach.
– Przeprowadzę teraz inspekcję efektów waszego sprzątania –
mówi. – Tych, którzy nie zaliczą, czeka chlewik.
Nie rozumiem, co ma na myśli, ale niedługo się tego dowiem.
Karsten podchodzi najpierw do łóżka Didrika i Vica. Przygląda się
mundurkom, wiszącym na głowach łóżek. Robię się wstydliwie
świadomy swojego, leżącego jak pomięta szmata u moich stóp.
Karsten odrzuca kołdry, zagląda pod poduszki, a  w tym czasie Vic
i  Didrik nerwowo zerkają przez ramię. Pod poduszką Didrika
Karsten znajduje samochodzik do zabawy. Poznaję go. Didrik
chwalił się, jaki jest drogi. Dostał go od taty w  prezencie
urodzinowym.
– Co to robi pod twoją poduszką? – pyta Karsten.
– Oddaj to! To moje – jęczy Didrik i robi się czerwony na twarzy. –
Tata mi go kupił, nie możesz go ruszać.
Karsten przygląda się samochodowi przez chwilę, po czym
wrzuca go z rozmachem do kosza na śmieci.
Didrik zaczyna krzyczeć, rzuca się na Karstena i  okłada go
pięściami. To prawie tak jak Livia, całkiem stracił panowanie.
– Głupi, głupi, głupi! – wrzeszczy.
Karsten robi się strasznie zły. Chwyta Didrika za ręce i ciągnie go
za sobą. Trzyma go jednym ramieniem za gardło, a  drugą ręką
otwiera drzwi do komórki na przyrządy do sprzątania. Gwałtownie
wpycha Didrika do środka, zatrzaskuje drzwi i zamyka je na klucz.
– Zostaniesz tam, aż się uspokoisz! – mówi.
Didrik wyje histerycznie i  długo wali w  drzwi. Ale Karsten tylko
stoi z rękami skrzyżowanymi na piersiach. W końcu Didrik przestaje
krzyczeć. Słychać tylko jego cienki głos: „Wypuść mnie”. Ale szybko
przechodzi w przygłuszone chlipanie.
Karsten podchodzi do łóżka Matteo i  mojego. Już zauważył
mundurek na podłodze, nawet na niego nie patrzy, tylko
przygważdża Matteo wzrokiem.
– Czyj to mundurek?
– To mój – przyznaję, zanim Matteo zdąży odpowiedzieć.
Karsten odwraca się do mnie. Nigdy się go naprawdę nie bałem,
ale teraz tak. Ma coś w oczach. Wygląda na szaleńca.
Nie mam czasu na wyjaśnienia, żadne usprawiedliwienia nie
pomogą.
Górna warga Karstena drży jak u wściekłego psa.
– Będziesz dzisiaj spał w chlewiku – mówi i chwyta mnie za rękę.
Potem odwraca się do reszty dzieci.
– A  wy macie pięć minut, żeby posprzątać ten syf. Jeżeli będzie
bałagan, jak wrócę, to wy też tam będziecie spali.
Karsten ciągnie mnie za sobą. Kiedy wychodzimy na dziedziniec,
czuję się oszołomiony, jak po jeździe karuzelą. Chłód wkrada się pod
piżamę, a żwir pod bosymi stopami sprawia mi ból. Karsten szarpie
mnie za rękę i zmusza do dotrzymania mu tempa. Nie mam odwagi
zaprotestować. Mam nadzieję, że to żart, ostrzeżenie dla innych
dzieci.
Ani jedno słowo nie wymyka się z  jego zaciśniętych ust, kiedy
ciągnie mnie za sobą przez dziedziniec i  przez pole. Docieramy do
stodoły, wciąż mam nadzieję, że zmieni zdanie, ale dostrzegam
śpiwór leżący w starym chlewie. Nie ma tu już świń. Ktoś rozrzucił
siano na ziemi, ale po bokach widać ślady po tych zwierzętach.
Karsten popycha mnie w stronę śpiwora. Nie ma żadnej poduszki.
– W nocy śpisz tutaj. Może następnym razem posłuchasz, jak wam
każę posprzątać.
Szybko znika ze stodoły, tak szybko, że nawet tego nie zauważam.
Stoję jak skamieniały, przyglądając się swojemu nowemu miejscu do
spania. Ostre zapachy krów i  kur wpychają mi się do nosa. Jest
zimno, ale się nie trzęsę, bo szok sparaliżował mnie.
Wchodzę do śpiwora, który cuchnie tak, jakby bardzo długo leżał
gdzieś na strychu. Cienie gromadzą się wokół mojego legowiska.
Wyglądają jak sylwetki duchów i  wilków, które groźnie wyciągają
się w moją stronę. Rozlega się drapanie, jakby pazurem, to drzewo,
którego gałęzie ocierają się o okno. W innej części stodoły śpią dwie
krowy, jedyne bydło znajdujące się we dworze. Czasami słychać ich
sapanie i drapanie racic o kamienną podłogę.
Ale niczego nie boję się tak, jak myśli o tym, co powie ojciec, gdy
się o tym dowie. Moje wychłodzone ciało płonie ze wstydu.
Zaśnięcie jest niemożliwe. Czuję coś twardego pod śpiworem,
dokładnie pod głową. Kiedy wkładam tam rękę, natrafiam na
śrubokręt. Wyłażę ze śpiwora i siadam. Śrubokręt musi gdzieś mieć
swoje miejsce. Wstaję i idę poszukać skrzynki na narzędzia, ale nie
znajduję. Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Księżyc świeci
przez okno i  oświetla koryto obok chlewika. Wchodzę do boksu
i  staję na sianie, oczarowany piękną niebieską poświatą. Kiedy się
odwracam do wyjścia, dostrzegam litery wyryte na jednej ze ścian.
Oświetlone blaskiem księżyca, nieco rozstrzelone, ale głęboko
wyryte w drewnie.
Sofia, napis nad mnóstwem kresek; jest ich zbyt dużo, żebym mógł
je policzyć. Ten widok zapiera mi dech w piersiach – świadomość, że
ktoś tu był, tak samo jak ja.
Z wielkim wysiłkiem wyrzynam własne imię pod jej imieniem.
Kimkolwiek ona jest.
 

17

Sofia pokłóciła się z  Benjaminem. Zdenerwować go było prawie


niemożliwe, ale teraz chodziło o Julię, która zamknęła się w  swoim
pokoju, dąsając się przez cały poranek.
Zaczęło się, gdy zapytali Julię o  pieniądze na jej koncie
oszczędnościowym. Utrzymywała, że nie ma bladego pojęcia, skąd
się tam wzięły. Sofia jej uwierzyła, była tak samo zdziwiona jak oni.
Ale rozmowa przybrała nieprzyjemny obrót, kiedy Sofia zabroniła
jej spotykać się z Mattem Larsenem.
Nie zdążyła się wywiązać żadna dyskusja. Julia rzuciła się po
schodach na górę, a  za chwilę z  piętra popłynęły bardzo głośne
dźwięki hałaśliwej muzyki.
– Wychowywaliśmy ją tak, żeby była samodzielna, nie mamy
prawa się dziwić, że taka jest – powiedział Benjamin.
– Słuchaj, ten chłopak jest jej zastępczym nauczycielem, jak
możesz bronić takiej relacji?
– Asystentem nauczyciela, Sofio, to duża różnica. Nie jest
zatrudniony przez szkołę, ma pracować tylko przez krótki okres. Jest
to część jego kształcenia. Możesz chyba przynajmniej wysłuchać, co
ona ma do powiedzenia.
– Przecież ona nie chce ze mną rozmawiać!
– To dlatego, że traktujesz ją jak dziecko.
– Ale przecież jest dzieckiem! Mimo to ciągnie ją do starszych,
niebezpiecznych facetów.
– Ach tak, a  ty masz prawo ją oceniać. Najpierw był Ellis, który
omal nie zrobił z ciebie w internecie gwiazdy porno, a potem Franz,
który tak cię kręcił. Ojej! Prawie zapomniałem o  Mattiasie. Był
przecież uosobieniem wszelkich cnót, oprócz tego, że cię odurzył
i  porwał. Porywacz, haker i  sadystyczny psychopata. Jesteś
niesamowitym wzorem do naśladowania.
Właściwie po takich słowach powinna go spoliczkować. Ale
nieczęsto wyrzucał z  siebie złośliwości, a  kiedy to robił, nigdy nie
miał zamiaru zranić. Był prostolinijny i  trzeźwo myślący. Czasami
coś mu się po prostu wyrywało. Poza tym przecież to prawda, że nie
była najlepszym wzorem, chociaż on to przerysował. Ellis to jej były,
który po tym, jak z  nim zerwała, zrobił się tak zgorzkniały, że
wrzucił do sieci jej nagie zdjęcia. Ale też włamał się do komputera
Franza i pomógł jej uciec z Wyspy Mgieł za pierwszym razem. Teraz
był dobrym znajomym. Z Mattiasem miała przelotny związek w San
Francisco. Okazał się szpiegiem Franza.
Tak, Sofia miała tendencję do wiązania się z  niebezpiecznymi
mężczyznami. Ale myślała, że mogłaby wykorzystać swoje
doświadczenia, by ostrzec Julię.
– Dobrze, porozmawiam z nią. Czy możesz po nią pójść?
Po chwili Julia i  Benjamin zeszli razem na parter. Dziewczyna
była naburmuszona, na sobie miała tylko rozciągnięty t-shirt.
Sofia obiecała sobie, że nie wybuchnie.
Julia siadła na kanapie, najdalej jak mogła od matki.
– Musimy o tym porozmawiać, Julio. Chodź, siądź tu koło mnie.
Ale córka odsunęła się jeszcze dalej, tak że siedziała na
podłokietniku kanapy.
– Nie rozumiem, dlaczego zawsze musisz się mnie czepiać –
powiedziała.
– Przepraszam, to było niezamierzone. Wiem, że ciężko jest być
tak zakochaną, skarbie. To nie twoja wina.
– Co masz na myśli?
– Wydaje mi się, że to wyjątkowo trudne, jak się jest tak młodym.
Może gdzieś w głębi duszy wie się, że to nie będzie trwało wiecznie,
i to bardzo boli.
Julia zaśmiała się głośno.
– Mamo, daj spokój! Czy ty myślisz, że jestem całkiem zadurzona
w Matcie i mam zamiar się ochajtnąć i mieć dzieci? Lubię go bardzo,
to wszystko. Jest fajną rozrywką dla zabicia czasu w tej zajebiaszczo
nudnej dziurze.
– Nie chcę, żebyś z nim uprawiała seks.
– To ty suszyłaś mi głowę tabletkami antykoncepcyjnymi, a  teraz
nawet nie mogę popróbować trochę rzeczy. Mamo! Nie rób takiej
przerażonej miny. Nie spałam z nim. Jeszcze.
Sofia westchnęła.
– Ach, to faktycznie pocieszające.
Julia zsunęła się na kanapę i przysunęła bliżej matki. Sofia objęła
ją ramieniem i zauważyła, że dziewczyna lekko drży.
– Lubię tylko starszych chłopaków, tak samo jak ty, prawda? Tata
jest przecież sześć lat starszy od ciebie, a Franz Oswald…
– Nie mów o  nim, proszę cię! Możesz lubić starszych od siebie,
dopóki cię nie wykorzystują.
– Na to bym się nigdy nie zgodziła.
– Nie, nie to mam na myśli, żebyś się zgodziła. Ale jeżeli masz być
z Mattem, to lepiej będzie, jak go tu przyprowadzisz. Żadnego więcej
zakradania się do schowków czy innych podejrzanych miejsc. No
i nie wiem, co będzie o tym sądził personel twojej szkoły.
– Nimi ja się zajmę – odpowiedziała Julia.
– Musisz to zrobić, bo tata nie będzie tym razem rozmawiał
z dyrektorem.
Julię już nosiło, westchnęła i  zapytała, czy może iść. Potem
wbiegła na piętro po schodach. Po kilku minutach wróciła,
umalowana i  ubrana w  skórzaną kurtkę, koszulkę na ramiączkach
z  głębokim dekoltem, dżinsy oraz kowbojki na wysokich obcasach.
Nawet nie próbowała kłamać, gdzie idzie. Rzuciła im buziaka
w  przelocie i  wypadła za drzwi. Dźwięk odpalanej motorynki
przypomniał Sofii jej własną młodość. Skradzione pocałunki,
potajemne schadzki i wielkie dramaty.
Pocieszyła się, że Matt Larsen faktycznie sprawiał wrażenie
miłego. Gdy tylko się pozbierał po ich nagłym pojawieniu się
w  harcerskim domku, podał im rękę i  się przedstawił. Dobrze
wyglądał. W jego oczach było coś szczerego.
Jakiś czas siedzieli w ciszy pustki, którą pozostawiła po sobie Julia.
Benjamin zaczął się śmiać.
– Ona przypomina mi o  tym, dlaczego zadurzyłem się w  tobie –
powiedział.
– Słuchaj, co zrobimy z tymi pieniędzmi na jej koncie? – zapytała
Sofia.
– Skontaktuję się z  bankiem w  poniedziałek. Nawet nie widać,
skąd te pieniądze pochodzą. Nigdy nie widziałem czegoś takiego.
– Ale chyba uda się to wyśledzić?
– Z  pewnością. Nie przejmuj się. Bardziej niepokoję się o  ciebie,
wydajesz się przygnębiona od czasu spotkania z Franzem.
– Obawiałam się tego każdego dnia, od kiedy się urodziła Julia.
A gdy go znowu zobaczyłam…
Nagle wybuchnęła płaczem. Niewiedza, w  której żyła przez
piętnaście lat, spadła na nią gwałtownym ciężarem. Oparła twarz
o  pierś Benjamina, obsmarkując mu bluzę. Otoczył ją ramionami,
kołysząc łagodnie.
– Ćśśś – szepnął – on nie ma prawa do niczego.
– Ja i tak chcę być pewna, że nie o to mu chodzi.
– Poważnie? Naprawdę sądzisz, że będzie cię o to pytał? W takim
razie zapytałby w Stenungsund.
– A co innego mogłoby to być? Co on mi chce pokazać?
– Kto wie. Może to nowa chora teza. Albo jakaś nowa budowla
w  posiadłości, gdzie prowadzą swoje stuknięte seanse. Pamiętasz,
jak powiedział, że ty jesteś jedyną, która rozumie głębię jego tez? Nie
zdziwiłbym się, gdyby chodziło o  rzeczy związane z  sektą. To jest
szaleniec. Nie zapominaj o tym.
Benjamin przyciągnął ją do siebie i pocałował w czoło.
– Zróbmy badanie DNA. Powinniśmy to zrobić już dawno temu –
zaproponował.
– Nie mam odwagi. Umrę, jeżeli ona nie jest twoja. Znajdziemy się
w  wężowisku problemów. Dopóki nie wiem, dopóty mogę tę myśl
odrzucać.
– Ja też. Ale nie mogę patrzeć, jak się smucisz. Czy myślisz, że
podróż na wyspę to jedyny sposób na dowiedzenie się, czy on coś
podejrzewa?
– Przecież nie możemy go zapytać, prawda? Z  całą pewnością to
poruszy, jak tam pojedziemy. Jeżeli nie, to zostawmy to tak. Nie ma
żadnej potrzeby, żeby w  tym grzebać. Poza tym musimy pomyśleć
o  tym, co jest najlepsze dla Julii. Jeżeli on ma choćby najmniejsze
podejrzenia, to nigdy się nie podda. Znam go. Może mamy w  takiej
sytuacji obowiązek jej o tym powiedzieć. Pozwolić jej zadecydować,
czy chce zrobić te badania. Jak ją znam, będzie chciała. Och,
Benjaminie…
Znowu zaczęła płakać.
– Kochanie. W  tym przypadku naszym podstawowym
obowiązkiem jest ją chronić.
– Wszystko było takie proste, gdy była mała. Ale wyrosła
zdecydowanie za szybko. Myślę, że mogę nakłonić Franza do tego,
żeby mi obiecał, że nigdy więcej się z  nami nie skontaktuje, jeżeli
tam raz pojedziemy.
– No dobrze. Jeśli czujesz, że masz tak wielką potrzebę, aby to
z siebie wyrzucić, to pojadę z tobą na Wyspę Mgieł – odpowiedział. –
To muszę być ja. Jakiekolwiek inne opcje są wykluczone. W  sumie
nie byłoby tak źle znowu zobaczyć to miejsce. Zakończyć ten
rozdział. Zostawić wszystko za sobą.
 
Tak wspólnie postanowili. Sofia skontaktowała się z ViaTerra tego
samego wieczoru i Franz od razu oddzwonił.
– Może i  żałujesz, ale wciąż jesteś sadystycznym gwałcicielem –
powiedziała. – Dlatego nigdy nie przyjmę twoich pieniędzy. Ale
rozważam, żeby przyjechać na wyspę ostatni raz i  cię wysłuchać.
Jeżeli to zrobię, to czy obiecasz mi, że nigdy już nie będziesz
nachodził mnie ani mojej rodziny?
– To trochę zależy od tego, jak to spotkanie się potoczy, ale ogólnie
mówiąc, tak. Jeżeli ty nie będziesz chciała, to obiecuję, że nie. Z kim
przyjedziesz?
– To moja sprawa.
Mogłaby przysiąc, że tuż przed zakończeniem rozmowy wydał
z siebie tłumiony śmiech.
 

18

Mieliśmy z Vikiem osiem lat, kiedy po raz pierwszy zetknęliśmy się


z Konsekwencjami. Były to kary dla nieposłusznych, nieporządnych
albo leniwych, a  zaprezentowane zostały jako polityka ViaTerra.
Karsten powiedział, że ojciec je zatwierdził, że są one następstwem
naszego złego zachowania i  że absolutnie nie wolno nam nazywać
ich karami.
Ale tym właśnie były.
Nie tylko Karsten i  Ali-Kahn mogli je wymierzać. Ponieważ Vic
i  Didrik byli przywódcami naszych dwóch grup, mogli też o  nas
decydować. Często się zdarzało, że karali nas za błahostki, tylko po
to, żeby się z nami droczyć.
Na przykład ten, kto pyskował, musiał biegać wokół stodoły pod
czyimś nadzorem. Nazywaliśmy te rundki „okrążeniami”. Im
bardziej zły był wydający polecenie, tym więcej było okrążeń. „Trzy
okrążenia!” potrafił powiedzieć, a wtedy trzeba było ruszać z kopyta.
Jeżeli było się marudnym czy płaczliwym, to dostawało się jakieś
brudne, nieprzyjemne zadanie, które miało wzmocnić. Mogło to być
wszystko – od szorowania toalet szczoteczką do zębów do
przerzucania krowiego łajna w stajni.
Jeżeli się leniło, to należały się pompki, a  nie było to łatwe
z moimi chudymi ramionami.
I, oczywiście, spanie w  chlewiku kara dla tych, którzy nie
utrzymywali wokół siebie porządku.
Wszyscy bali się spania w  chlewiku, nawet Vic i  Didrik. Vic
nastraszył nas historią o  hodowcy zwierząt, który sto lat temu
powiesił się na stropowej belce. Teraz podobno jego duch straszył
w stodole. Mówiono, że zjada małe dzieci.
Pewnego dnia, kiedy czekaliśmy na Ali-Kahn, spóźniającą się na
lekcję, opowiedziałem o  imieniu, które znalazłem wyryte w  boksie.
Sofia. Wyjątkowo ani Vic, ani Didrik nie naskoczyli na mnie, bo
wszystkich to zainteresowało. Sara powiedziała, że Sofia pewno była
królewną, która schowała się w  stajni, uciekając przed potworem.
Molly sądziła, że była czarownicą, która uciekła przed spaleniem na
stosie. Po wielu domysłach Matteo zaproponował, żebyśmy ryli
nasze imiona pod imieniem Sofii za każdym razem, kiedy będziemy
zmuszeni spać w chlewiku.
– Wtedy jej duch będzie nas chronił przed hodowcą zwierząt –
powiedział tak poważnie, że mu uwierzyliśmy.
Pozostało to naszą tajemnicą. Nigdy nie wyjawiliśmy jej żadnemu
dorosłemu. Była ona rodzajem pociechy, kiedy zimno, mrok, cienie
i ostre zapachy stajni stawały się zbyt straszne.
Ale wróćmy do Konsekwencji. Zdarzało się czasami, że ktoś zrobił
coś tak okropnego, że prowadzący nie wiedzieli, jaka kara będzie
stosowna. Mogli wtedy wymyślić coś nowego, jeszcze gorszą karę.
Tak się zaczęło lodowate zanurzenie.

LODOWATE ZANURZENIE

Jest wcześnie rano, słońce świeci, a  z jeszcze zroszonej trawy


unosi się przyjemny zapach. Pracujemy nad ogrodzeniem. Gdy
układamy kamienie jeden na drugim, Sara coś śpiewa. Vic opowiada
historie o  duchach, ale kiedy świeci słońce, nikt się nie boi.
Ogrodzenie rośnie. Konstrukcja, nad którą pracujemy bez względu
na pogodę. Jesteśmy z  niej dumni. Karsten siedzi na trawie
nieopodal i słucha muzyki przez podłączone do telefonu słuchawki.
Pracuję z Matteo. On podnosi kamienie, a ja je dopasowuję tak, żeby
leżały stabilnie. Jestem spokojny i  silny. Tak jakby nic nie było
w stanie mnie poruszyć.
Aż wtem w  niewielkiej odległości od nas rozlega się wrzask.
Najpierw widzę przerażonego Hugona, a  potem Molly, leżącą na
ziemi i krzyczącą wniebogłosy. Na twarzy jest czerwona jak pomidor
i trzyma się kurczowo za stopę. Jej krzyk jest specyficzny. Przeszywa
aż do szpiku kości. Rozumiem, że stało się coś strasznego.
Karsten wyrywa słuchawki z  uszu, podbiega do niej i  opada na
kolana.
Szybko zbieramy się wokół nich. Hugo upuścił kamień na stopę
Molly – jest teraz całkiem czerwona i zdaje się puchnąć na naszych
oczach.
Karsten podnosi Molly i niesie ją do głównego budynku w asyście
naszego orszaku. Molly wciąż histerycznie wyje. Kiedy
przychodzimy do sali zebrań, Karsten woła do Vica, żeby przyniósł
apteczkę, a  pozostałym krzykiem nakazuje przeniesienie się do sal
sypialnych. Długo czekamy w  milczeniu. Hugo siedzi w  kącie,
upiornie blady, drży mu dolna warga.
Kiedy Karsten wzywa nas z  powrotem do sali zebrań, Molly leży
na sofie z  zabandażowaną stopą. Nadal płacze, ale są to głównie
ciche chlipnięcia. Karsten mówi, że zawiezie Molly do doktora. Jeżeli
ktoś dorosły by się pytał, co się stało, mamy mówić, że potknęła się
i uszkodziła sobie stopę.
Nie rozumiem, dlaczego mamy kłamać, ale najbardziej boję się
tego, że jej stopa odpadnie. Karsten każe Vicowi przejąć dowodzenie
nad nami podczas jego nieobecności. Kiedy tylko Karsten odjeżdża,
Vic mówi, że Hugo musi zostać ukarany, i zamyka go w schowku na
szczotki. Hugo nie protestuje. Jest bezwładny jak szmaciana lalka,
gdy zostaje wepchnięty w mrok.
Później tego wieczoru, po powrocie Karstena z  Molly, zostajemy
wezwani na apel.
Karsten mówi, że Molly wydobrzeje, właśnie wypoczywa. A  on
teraz opowie nam, jak wymagające jest morze. Gdy był
w  marynarce, pływał na dużym statku. Tam nie wolno być
niezdarnym, na morzu jest to zbyt niebezpieczne. Jeżeli ktoś zrobi
coś niezręcznie, może to mieć straszliwe konsekwencje. Cały statek
może pójść na dno. Marynarze, którzy nawalają, zostają wyrzuceni
za burtę, natychmiast. A  woda w  morzu jest zimna. Z  tymi słowy
wysyła nas do łóżek.
Hugo, który cały dzień siedział w  schowku, wygląda, jakby się
skurczył. Jest taki mały i smutny, że aż budzi we mnie współczucie.
Wszyscy się kładą. Gaśnie światło. Ale po chwili po Vica i Didrika
przychodzi Karsten. Właśnie, gdy odpływam w  sen, słyszę dźwięk
otwieranych drzwi, szepty, chichoty i plusk.
Wszystko dzieje się tak szybko. Zapala się światło. Vic z Didrikiem
stoją z wiadrem w ręku. Kaskada wody ląduje na dolnym łóżku, na
którym śpi Hugo. Rozlega się chrzęst lodu i  przeraźliwy krzyk
Hugona, przypominający skowyt krzywdzonego zwierzęcia.
Wylatuje z  łóżka i  ląduje na brzuchu z  okropnym plaskiem. Nogi
i ręce drżą mu spazmatycznie, jakby stracił kontrolę nad mięśniami.
Z początku myślę, że woda i  kostki lodu na podłodze muszą być
snem. Ale Hugo jest prawdziwy. Jego paniczne łapanie powietrza.
Ochrypłe kwilenie.
Karsten stoi w drzwiach i mu się przygląda.
– Hugo, właśnie takie uczucie towarzyszy temu, kto zostaje
wyrzucony za burtę. Teraz już wiesz.
Podchodzi dwa kroki bliżej i rzuca ręcznik kąpielowy siedzącemu
w  kałuży Hugonowi. Zauważam, że jego łóżko jest przemoczone,
kołdra pokryta kostkami lodu, i  zastanawiam się, gdzie on będzie
spać. Ale nie mam odwagi zapytać.
– Molly złamała kostkę w  stopie – mówi Karsten – przez twoją
niezgrabność. Ale wyzdrowieje. Tobie zaś zostaje wybaczone.
Z wyrzuconych za burtę morze zmywa grzechy.
 

19

Mgła kładła się nad morzem cienką powłoką, połykając wszystko, co


znajdowało się w pewnej odległości. Gdzieś przed nimi ukrywała się
Wyspa Mgieł. Biała wata tłumiła odgłos wody chlupoczącej o kadłub
statku. Sofia wyciągnęła rękę przed siebie i  popatrzyła na
niewyraźną dłoń. Drugą mocno trzymała dłoń Benjamina.
Siedzieli na ławce przy mostku, rozmawiając z  promowym
Edwinem Björkiem. Był zaskoczony i  uradowany, gdy wsiedli na
statek. Ostatnim razem, kiedy się widzieli, piętnaście lat temu,
pomógł im uciec w  swojej motorówce na drugą stronę cieśniny. Od
tamtej pory utrzymywali kontakt mailowy.
– O jasny gwint, a co wy tutaj robicie? – wykrzyknął na ich widok.
– To skomplikowane. Można powiedzieć, że mamy parę
nierozwiązanych spraw do załatwienia – odpowiedział Benjamin. –
Ale jeżeli nie będzie nas na pierwszym promie jutro rano, to możesz
wezwać policję.
Björk zaśmiał się, ale na jego czole pojawiły się zmarszczki
zafrasowania.
– Macie mój numer telefonu – powiedział. – W  razie gdybyście
potrzebowali pomocy. Jeśli będziecie mieli czas, to musicie nas
odwiedzić. Elsa bardzo by się ucieszyła.
Edwin się postarzał. Czaszkę miał łysą, ale bokobrody się
zachowały, i  pachniał tak, jak zawsze, ropą i  wodorostami. Bruzdy
na jego smaganej wiatrem twarzy pogłębiły się, ale oczy wciąż
pobłyskiwały swawolnie. Opowiedział o nawałnicy. Przystań została
wyrwana przez morze, a część kadłubu promu rozbita. Na szczęście
przyjaciele z wyspy pomogli mu naprawić wszystkie szkody.
– Jak jest teraz na wyspie? – zapytał Benjamin. – Mieliśmy
wrażenie na podstawie wiadomości z  mediów, że Franz zszedł do
podziemia i działalność sekty zamarła.
– Blaga! – wykrzyknął Björk. – Nie było tu końca temu diabelstwu.
Ciągle sznur gości. Choć Franz nie pływał szczególnie dużo promem.
Kiedy go widziałem ostatnio, siedział w  trakcie przeprawy
w  samochodzie, w  okularach przeciwsłonecznych i  czapce
z daszkiem w pochmurny dzień.
Zarys wyspy pojawił się przed nimi, niczym zamazana plama na
horyzoncie. Coś w  Sofii się spiętrzyło. Mieszanka obawy i  głębokiej
tęsknoty, której nie była świadoma.
– Teraz muszę dobijać – powiedział Björk.
Ich oczom ukazały się sosny na wzgórzach wyspy, a  następnie
domy w  miasteczku. Skrzeczący krzyk mew przedzierał się przez
mgłę. Silnik statku zamilkł i płynęli bezdźwięcznie ku przystani.
Pożegnali się z Björkiem i zeszli po trapie.
Rozciągające się przed nimi miasteczko wyglądało dokładnie tak,
jak je pamiętała, z  fontanną na niewielkim placu, wokół którego
skupiły się domy. Sklepy były zamknięte, oprócz spożywczego
i  piekarni, w  ich oknach paliło się światło, roztaczające ciepło. Nie
było widać śladów huraganu. Tak jakby cudownym trafem ominął
miasteczko.
Na promie powietrze zdawało się letnie, ale teraz poczuła chłód
przenikający do płuc. Zatrzęsła się, puściła rękę Benjamina i  objęła
się ramionami. Poszukała wzrokiem szofera, Franz mówił, że będzie
na nich tu czekać.
Pojawił się nagle z boku, stał tylko dwa metry od nich.
Zabrakło jej tchu. Był to Franz, ale nie Franz. Mniej więcej on
piętnaście lat temu, ale jeszcze młodszy. Podobieństwo było tak
duże, że początkowo myślała, że ma przywidzenia, cofnęła się o parę
kroków i nadepnęła Benjaminowi na nogę.
Teraz spostrzegła, że chłopak przed nią to nastolatek. Ubrany był
w  szare zaprasowane w  kant spodnie i  kurtkę z  logo ViaTerra na
piersi. Odzież wyglądała na drogą i szytą na zamówienie. Przyglądał
się jej wnikliwie. Twarz miał bez wyrazu, rzucił przelotne spojrzenie
na Benjamina, a potem wzrok zwrócił do niej.
– Jestem Vic – powiedział. – Ojciec mnie przysłał.
Już się domyśliła, kim jest. Trudno jej było się zdecydować, co
o  nim sądzi. Zastanawiała się, czy to jedynie podobieństwo do
Franza spowodowało, że ogarnęło ją niemiłe przeczucie. Poszedł
przed nimi do samochodu, czarnego kombi, zaparkowanego dość
niedbale na środku placu. Pewny siebie chód, arogancki ruch karku,
cała jego postać była niczym kopia Franza.
Jej myśli podświadomie pobiegły w kierunku Julii i tego, co by się
stało, gdyby spotkała tego śliczniutkiego chłopaka. Siła tej myśli aż ją
zatrzymała. Próbowała przestać o tym rozmyślać, ale mózg domagał
się kontynuacji. W  końcu uznała, że Julia i  tak nigdy nie spotka się
z Vikiem.
Po drodze do samochodu przeszli obok piekarni, z  której
rozchodziły się cudowne zapachy. Nie było za późno, żeby się
rozmyślić, pójść na kawę, a potem wrócić do domu promem o piątej.
Ale Benjamin zdążył dogonić Vica i wsiadał właśnie do samochodu.
Sofia westchnęła i usiadła obok niego z tyłu.
Szybko dokonała w  myślach obliczeń. Dzieci Elviry jeszcze nie
mogły być pełnoletnie.
– Prowadzisz? – zapytała. – Nie masz chyba jeszcze osiemnastu
lat?
– Nie, dopiero na wiosnę. Ćwiczę jazdę – odpowiedział,
odwracając się i  rzucając im promienny uśmiech. – Tu na wyspie
nikt się nie przejmuje.
Nie oczekiwała od niego żadnych pustych rozmówek, ale on
zabawiał ich anegdotkami przez całą drogę do ViaTerra. O tym, jak
wściekły byk uciekł z  gospodarstwa i  nastraszył mieszkańców wsi,
o  tym, jak nawałnica zerwała dach biblioteki, który cudem
wylądował na ziemi całkiem bez szwanku. Był pochłonięty
opowieściami i  zaangażowany, a  jednak czuła, że myślał zupełnie
o  czymś innym. W  pewnej chwili napotkał jej spojrzenie we
wstecznym lusterku i mrugnął do niej. Kiedy opowiadał, emanował
ciepłem. Ale kiedy spojrzała mu w  oczy, wzrok miał zimny
i podejrzliwy.
– Co ty w  zasadzie robisz? – spytała Sofia. – Nie ma tu chyba
żadnej szkoły?
– Mamy własną szkołę – odpowiedział – a  poza tym pracuję
z ojcem.
Jak to praktycznie mieć dokładną kopię na zastępstwo, pomyślała.
– Znałam twoją mamę – powiedziała. – Jak ona się czuje?
Nie odpowiedział na to pytanie, tylko zaczął mówić o  czymś
innym.
Po ich prawej stronie skały opadały w  morze tuż przy brzegu
drogi. Był to widok, który wciąż zapierał jej dech w piersiach.
Gdy samochód skręcił na żwirówkę prowadzącą do dworu,
obudził się w  niej lekki sentyment, a  kiedy dwór ukazał się ich
oczom, aż zabolało ją w  piersi. Przy wielkiej bramie obawa tak
narosła, że zaczęła myśleć o  tym, aby odwołać wizytę. Wrócić na
prom. Ale Benjamin otoczył ją ramieniem i szepnął jej do ucha:
– Dasz radę.
Napięcie ją opuściło. Skoncentrowała się na tym, co miała przed
sobą. Brama wyglądała jak zwykle. Krzew rododendronu za murem
się rozrósł. W  chwili gdy wjeżdżali przez bramę, przez ułamek
sekundy poczuła panikę spowodowaną tym, że nie ma już odwrotu.
Wysiedli z  samochodu. Włości rozpościerały się wokół nich.
Kurczę, jakie to wszystko było znajome. Przez chwilę stała całkiem
bez ruchu, oszołomiona zderzeniem między przeszłością
a  teraźniejszością. Z  pewną dozą irytacji stwierdziła, że wszystko
było zadbane. Nagie drzewa pieczołowicie przycięte. Parę pni po
przewróconych drzewach stanowiło jedyny ślad huraganu. W wielu
oknach dworu rozbłyskiwały przytulne światła. Eleganckie,
minimalistyczne gwiazdy świąteczne ozdabiały okna szeregowców.
Na środku dziedzińca stała gigantyczna choinka. Wszystko po to,
żeby goście dobrze się czuli. Sam Franz nienawidził świąt.
Zauważyła nową budowlę obok szeregowców. Olbrzymia aula ze
szklanym dachem. Było też parę nowych budynków za dworem.
Pamiętała, że kiedyś była tam łąka. Urosła w niej nadzieja. To musi
być to, co Franz chciał jej pokazać. Nowe budowle, swoją
inżynierską sztukę.
Nie widać było ani jednego człowieka i Sofia zastanawiała się, czy
personel dostał przykazanie, żeby jej unikać. Tak pewno było lepiej.
Nie wyobrażała sobie spotkania z  tymi, którzy pracowali tam
dwadzieścia lat. Jakimi stali się ludźmi?
– Ojciec kazał zabrać cię do szeregowców – powiedział Vic, tak
jakby Benjamina tam nie było. – Będzie tam obiad. Ojciec myślał,
że… może zechcesz zjeść trochę na uboczu.
– Zgadza się – odparła. – Mam też nadzieję, że i dla mojego męża
znajdzie się posiłek.
– Oczywiście.
– Sama trafię – wyjaśniła.
Vic podał jej klucz do pokoju numer trzy. Pamiętała, że to
apartament, tylko celebryci mogli tam mieszkać. Kiedy się
odwróciła, zobaczyła, jak Vic wskakuje do samochodu, przejeżdża
przez dziedziniec i  parkuje przed bramą. Pomyślała, że widocznie
mu się spieszy, żeby zdać ojcu raport z  powierzonego mu zadania.
Od razu poczuła się tak, jakby wszędzie były oczy. Pilnujące ich oczy.
Gdy tylko przekroczyli próg, Benjamin chwycił ją za ręce.
– Jeżeli Franz powie, że nie jestem tu mile widziany, to wracamy.
Obiecaj mi, że nie zostaniesz tu sama.
– Oczywiście. On już nie ma nade mną żadnej władzy.
Pokój sprawiał sterylne wrażenie, które wzmacniało monotonne,
ciche buczenie ogrzewania. Poczuła się dziwnie oszołomiona
i opadła na krzesło.
– Benjaminie, co my tu tak naprawdę robimy, do cholery?
– Właśnie, co my tu robimy? Kochanie, jeśli chcesz, możemy
pojechać do domu.
Przerwał mu brzęk interkomu. Odruchowo podniosła słuchawkę.
– Której to dokładnie części zdania „nie przyjeżdżaj
z Benjaminem” nie zrozumiałaś? – zabrzmiał głos Franza.
Wydawał się jeszcze bardziej obcesowy przez wibracje
w  słuchawce. Kiedy pracowała z  nim w  biurze, nauczyła się
rozpoznawać stopień jego złości, oceniając brzmienie głosu
w słuchawce.
– Nie decydujesz o mnie – syknęła. – Jeżeli Benjamin nie jest mile
widziany, to idziemy do miasteczka i  tam wsiadamy na prom
o piątej.
Przez moment milczał.
– Nie, jest w porządku. Przyjdę z wami porozmawiać po obiedzie.
Posiłek stał już na stole olbrzymiego apartamentu. Kanapeczki,
różne sałatki i  domowej roboty pieczywo. Butelki specjalnie
produkowanej wody mineralnej ViaTerra. Benjamin powiedział, że
zgłodniał na morskim powietrzu, i  jadł łapczywie. Sofia nie miała
apetytu i wcisnęła w siebie tylko trochę sałatki.
– Czy to, że znów tu jesteś, wpływa jakoś na ciebie? – zapytała
Benjamina.
– To trochę upiorne uczucie, ale przecież minęło tyle czasu.
Ktoś zapukał mocno do drzwi, które otworzyły się, zanim zdążyli
odpowiedzieć. Ukazał się w  nich Franz. U siebie w  domu sprawiał
wrażenie jeszcze silniejszego i bardziej natarczywego niż na lądzie.
Ubrany był wygodnie, w  dżinsy i  puchową kurtkę. Jeszcze bardziej
opalony niż wtedy, gdy go spotkała w Stenungsund.
– Siemasz, Benjaminie, kopę lat!
Podszedł do niego, uścisnął mu dłoń i  poklepał go po plecach.
Benjamin był zaskoczony, zrobił parę kroków do tyłu i  cofnął rękę.
Franz próbował pocałować Sofię w  policzek, ale ta szybko się
odsunęła.
– Czy moglibyśmy mieć to wszystko już za sobą, tak szybko, jak to
tylko możliwe – rzucił Benjamin z irytacją.
Ale chłodna postawa Benjamina nie wydawała się ani trochę
poruszać Franza. Emanowała z  niego pewna pogodna otwartość,
której nie dawało się zachwiać.
– Chcę wam pokazać kilka rzeczy – powiedział. – Potem chciałbym
przez krótką chwilę porozmawiać z Sofią sam na sam, jeżeli można?
Tylko parę minut.
– Zobaczymy – wymamrotał Benjamin – sama zadecyduje.
Franz poprowadził ich przez dziedziniec do głównego budynku
dla gości. Przeszli przez stołówkę, która była pusta, do pokoju na
samym końcu korytarza. Sofia pamiętała, że kiedy tu była, ten pokój
stał pusty w oczekiwaniu na jakiś sprzęt do siłowni. Otworzył drzwi,
włączył słabe oświetlenie i położył rękę na jej lędźwiach, zachęcając
do zrobienia paru kroków naprzód.
W pomieszczeniu stał tylko duży stół. Na ścianach wisiały różne
szkice i  rysunki techniczne. Franz nacisnął jakiś przycisk i  stół
rozświecił się jasnymi kolorami.
– To jest fotorealistyczny trójwymiarowy model – powiedział. –
Stworzony został z  ogromnej ilości materiałów zdjęciowych. Użyj
palców, tak jak na tablecie. Można nawigować i  powiększać aż do
najmniejszego szczegółu budowli. Do zbliżenia każdej cholernej
śrubki.
Sofia podeszła krok bliżej. Próbowała zrozumieć zaawansowany
model przed sobą. Ostrość nastawiona była na dużą działkę
z  domem na pierwszym planie. Niektóre miejsca były oświetlone,
inne tonęły w  mroku. Skąpany w  słońcu dom był biały. Za granicą
działki widać było żywe, falujące morze. A  teraz zobaczyła skały,
krętą drogę prowadzącą do budynku, formację drzew, tak dobrze jej
znaną.
To było jej schronisko sprzed nawałnicy. Tyle że jeszcze
piękniejsze.
– Architekt nazywa się Gerhard Diller – ciągnął Franz. –
Specjalizuje się w  modelach trójwymiarowych. Prawda, że jest
fantastyczny? Wszystko jest zabezpieczone przed orkanami.
Sofia nerwowo wciągnęła powietrze. Pochyliła się do przodu
i  jeszcze raz przyjrzała modelowi. Główny budynek był kopią
starego, ale z  dodatkowym piętrem. Przytulna weranda została.
Zagroda dla zwierząt. Stajnia. Staw z wodospadem na tyłach.
Oglądanie modelu przywołało wszystkie cudne wspomnienia ze
schroniska. Doznała nieprzyjemnego poczucia, że Franz ukradł jej
marzenia. Odwróciła się do niego gwałtownie.
– Przecież wiem, że lubiłaś werandę – powiedział.
Kurwa, skąd on to wie?
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytała głośno. – Co ty wyprawiasz?
– Pomyślałem, że zajmę się planowaniem, żebyś ty mogła
przeznaczyć pieniądze na budowę i  działalność. Jednym ruchem
dłoni możesz powiększyć model i  skomentować wszystkie jego
części. Oczywiście to ty decydujesz, jak wszystko ma wyglądać.
– Ale dlaczego, do ciężkiej cholery, zrobiłeś to za moimi plecami?
– Już to powiedziałem, Sofio – odparł z  lekką pretensją. – Po
prostu chcę zakopać topór wojenny. Pomyśl, co mogłabyś zrobić
z tym planem. Jesteś taka przedsiębiorcza.
Benjamin był niezwykle milczący, całkowicie pochłonięty
modelem. Sofia widziała, jak pracował na komputerze z podobnymi
projektami. Z pewnością słyszał o Gerhardzie Dillerze.
– Mówiłam już, że nie przyjmę od ciebie żadnych pieniędzy. I nie
chcę o tym teraz dyskutować – powiedziała krótko. – Czy coś jeszcze
chciałeś nam pokazać?
Franz całkiem przejął kontrolę, jak zazwyczaj. Zabrał ich ze sobą
na zwiedzanie posiadłości. Pokazał im aulę, budynek szkolny i swoją
nową siłownię. Paplał o  cudach, których rzekomo dokonano
z dziećmi, stosując metody ViaTerra. Ale Sofia słuchała tylko jednym
uchem. Część jej uwagi zawiesiła się na modelu. Na oświetlanym
przez słońce domu.
To jest dla niego ważne, myślała. Dlaczego ja nagle stałam się taka
ważna?
– Gdzie jest personel? I dzieci? – zapytał Benjamin.
– W  miasteczku, pomagają w  przygotowaniach do corocznej
imprezy świątecznej dla mieszkańców. Bardzo dobrze nam się
obecnie współpracuje z  tutejszym kościołem. Z  radą gminy też.
Zaczęło się od huraganu. Pomagaliśmy wszędzie przy usuwaniu
szkód. Nigdy nie mieliśmy lepszej renomy na wyspie.
– Dziwi mnie, że wypuszczasz stąd pracowników – rzuciła
zjadliwie Sofia.
– Powiedziałem przecież, że się zmieniłem.
Gdy Franz zakończył oprowadzanie, znaleźli się na środku
dziedzińca. Nad posiadłością zaległ mrok. Wszędzie migotały światła
łojówek i latarenek. Zabłysły lampki na choince.
Kiedy rozmawiali, z ich ust unosiły się kłęby pary.
– Teraz zróbmy sobie przerwę, żebyście mogli zjeść kolację –
zaproponował Franz. – Potem możesz przyjść do mojego biura,
Sofio. Tylko na chwilkę. W porządku?
Miała zamiar odpyskować, mówiąc, że wymaga obecności
Benjamina. Ale chciała także, żeby Franz jej powiedział, co mu
chodzi po głowie. Podczas oprowadzania coraz bardziej też
przekonywała się, że się go nie boi.
Benjamin nerwowo wciągnął powietrze.
– Absolutnie nie musisz tego robić, Sofio – powiedział.
– Spokojnie – odparła i zwróciła się do Franza. – Pięć minut, maks.
Skinął głową i skłonił się żartobliwie.
W pustej stołówce podano wystawny posiłek. Swojego rodzaju
potrawkę z soczewicy z curry, sałatkę z burakami i serem feta. Duże
krewetki. Sofia zjadła kilka łyżek zupy i  parę kęsów pozostałych
rzeczy, ale jedzenie było bez smaku.
Benjamin przechylił się nad stołem i wziął ją za rękę.
– Nie odpowiadaj na żadne niewygodne dla ciebie pytania.
– Nie musisz się ze mną cackać. Wiem, jak z nim postępować.
– Zastanawiam się, czy może skontaktować mnie z  Gerhardem
Dillerem. Kurde, ten facet to geniusz.
– Zapomnij. On właśnie tego chce. Żebyś się ślinił na myśl o  jego
kontaktach.
Długo siedzieli nad posiłkiem. Benjamin poszedł do apartamentu
w  szeregowcach, ale zażądał, żeby od razu zadzwoniła do niego na
komórkę, jeżeli Franz zaproponuje coś podejrzanego.
Do drzwi dworu szła, ciągnąc nogę za nogą. Powoli weszła po
schodach do jego gabinetu. Budynek bez personelu wydawał się
niemy i  opustoszały. Puste, ciemne pomieszczenia biurowe
i  korytarze. Wszystko było dokładnie, pieczołowicie wysprzątane,
cytrynowy zapach środka do czyszczenia unosił się w powietrzu.
Otworzyła drzwi do jego gabinetu bez pukania. Siedział za swoim
wielkim biurkiem i kiedy ją ujrzał, posłał jej wilczy uśmiech.
– Usiądź, Sofio. Pomyśleć, że znowu tu jesteś, w  moim gabinecie.
Czy chcesz się czegoś napić?
– Nie, dziękuję. Czy mógłbyś szybko przejść do rzeczy? Jestem
całkiem wykończona po wszystkich informacjach, którymi nas
dzisiaj zarzuciłeś.
Zachęcił ją, żeby usiadła na krześle przed biurkiem, ale wciąż
stała w rogu. Uderzyło ją to, że gabinet wyglądał dokładnie tak samo
jak wtedy, gdy w nim pracowała. Pojawiły się tylko dwa nowe fotele
ze stolikiem. Ale wszystko ciągle było białe, szare i  ogołocone.
Żadnych dekoracji świątecznych, choć na jednym ze stolików
zauważyła kosz z hiacyntami i ciemiernikami.
– Prezent od kościoła w  miasteczku – powiedział. – Pachną
wstrętnie.
Zauważyła, że niewielkie biurko, przy którym siedziała, zniknęło.
Podchwycił jej wędrujące spojrzenie.
– Nie mam w  tej chwili żadnej sekretarki. Przepłynął tędy
strumień nie do pojęcia niekompetentnych jednostek, więc się
poddałem. Szczerze mówiąc, byłaś najlepszą sekretarką, jaką
kiedykolwiek miałem. Pomyśleć, że wszystko zepsułem – westchnął
ciężko. – Zobaczymy, czy Madde się weźmie w  garść. Pamiętasz ją?
Tak samo beznadziejna, jak zawsze. Teraz po drugiej stronie ściany
jest pokój, w  którym mam personel pomocniczy, przepisują na
czysto moje tezy, prelekcje i  tym podobne teksty. Przychodzą, jak
nacisnę na guzik. Czy chcesz coś jeszcze wiedzieć o tym, jak obecnie
sobie radzę?
– Nie, nie jestem tym w  najmniejszym stopniu zainteresowana.
Przejdź do rzeczy.
Głęboko nabrał powietrza do płuc i  przez chwilę wyglądał przez
okno. Potem wstał i zrobił kilka kroków w jej stronę.
– Nie jest mi łatwo zadać to pytanie, ale muszę to zrobić.
– Dawaj. Nie przepadam za zgadywankami i szaradami.
Jakiś czas nie spuszczał z  niej wzroku, po czym przeciągle
westchnął.
– Chcę wiedzieć, czy Julia jest moja – powiedział poważnie.
Przez pełną oszołomienia chwilę Sofia znalazła się na skraju
przepaści, tuż nad łapczywą, groźną, czarną dziurą, chcącą ją
pochłonąć. W środku tego chaosu pojawiła się jasność.
Można się czegoś obawiać każdego dnia przez piętnaście lat, a  i
tak nie być na to przygotowanym, gdy do tego dochodzi.
 

20

Rodzice, którzy mogli wysłać swoje dzieci do naszej szkoły, zostali


specjalnie wybrani przez ojca. Byli członkami niewzruszenie
stojącymi u jego boku podczas kryzysów i  skandali w  mediach.
W  swoim życiu codziennym nieustannie starali się ucieleśniać
filozofię ViaTerra, zwracali uwagę na to, żeby odcinać się od
moralnie upadłego społeczeństwa. Byli tak oddani, że czasami
widziałem, jak salutują, kiedy wpadali na ojca.
Uważali, że są szczęśliwcami, wybranymi pionierami o  jasnych
umysłach. Wierzyli, że ich dzieci pewnego dnia utworzą pierwszą
brygadę w  krucjacie o  lepszy świat. Dlatego zostali częściowo
wtajemniczeni w  szkolne rytuały. Takie zajęcia, jak pokonywanie
biegiem kilku okrążeń wokół domu, robienie pompek czy
poświęcanie określonego czasu pracy fizycznej, były ich zdaniem
pozytywne i rozwijające. Prawdziwie odróżniały naszą szkołę od tej
państwowej, gdzie w  ogóle nie było dyscypliny, a  władzę przejął
plebs. Chcieli, żeby ich dzieci były silne i przede wszystkim odnosiły
sukcesy.
A teraz niemal słyszę twój niecierpliwy głos, kiedy mi przerywasz.
Dlaczego ich bronisz? Ale ja ich nie bronię. Próbuję tylko sam sobie
to wszystko wytłumaczyć.
Nawet ci rodzice mieli jednak swoje granice. A  kiedy granice
zostały przekroczone, zawsze pojawiał się ojciec.

ODWIEDZINY W SZKOLE

Weekend się skończył i  pozostałe dzieci wróciły ze swoich


rodzinnych domów. Vic i  ja byliśmy z  babcią u niej w  domku.
Spaliśmy tam w małym pokoju z dmuchanymi piłkami i muszelkami
na tapecie. Należał on do ojca, gdy był mały. Bawiliśmy się na
skałach, a  wieczorumi kołysał nas do snu szum morza. Ale nie
rozmawialiśmy z babcią o tym, co dzieje się w szkole. Obiecaliśmy to
ojcu. Zresztą babcia nigdy nie pyta. Przebywanie z nią jest krzepiące.
Wciąż ściska mnie w gardle z tęsknoty.
Mamy lekcję z  Ali-Kahn. Dzisiaj będziemy studiować tezy, które
napisał ojciec, i w klasie panuje uroczysty nastrój.
Właśnie kiedy mamy zacząć, do sali wpada ojciec, pytając, gdzie
jest Karsten. Ma to złe spojrzenie, przy którym każdy ma nadzieję, że
na niego nie padnie. W  tym momencie pojawia się Karsten i  ojciec
wychodzi z  nim na korytarz. Przez ścianę słychać zdenerwowany
głos ojca, dającego Karstenowi reprymendę. Hugo opowiedział
rodzicom o  lodowatym zanurzeniu. Docierają do mnie pojedyncze
zwroty, jak „pierdolony skandal” i „ograniczeni debile”.
Hugo kurczy się w ławce i robi trupio blady.
Ale po chwili ojciec wraca z uśmiechem na ustach.
– Chodź, Hugo – mówi – chcę z tobą porozmawiać.
Hugo znika na wiele godzin. Lekcja płynie powoli. Ali-Kahn coraz
bardziej się irytuje tym, że jesteśmy tacy rozkojarzeni. Odłożyła tezy
do powrotu Hugona, przynajmniej raz mamy lekcję matematyki.
Hugo wraca później, po południu. Jest szalenie zadowolony
i opowiada, że mógł się przejechać z ojcem motocyklem. I to nie byle
jakim motocyklem. Harleyem. Poza tym ojciec pozwolił mu pograć
na komputerze, co w  Dzieciach Ziemi jest wszystkim surowo
zabronione. Robię się lekko zazdrosny. Gdy spoglądam na Vica,
widzę, że jego oczy są czarne od nienawiści. Mimo to nikt nie ma
odwagi naskoczyć na Hugona. On się przecież chyba zakumplował
z szefem.
Tego wieczoru panuje ożywiona atmosfera. Karsten i  Ali-Kahn
wzywają nas na apel i  opowiadają, że następnego dnia będziemy
mieli odwiedziny. Sprzątamy wszędzie, prasujemy swoje mundurki,
robimy porządki w  szafach i  szufladach. Potem wzywają nas do
klasy. Tam Ali-Kahn przepytuje nas z matematyki i ze szwedzkiego.
Powtarza pytania tak długo, aż wszyscy potrafią recytować
odpowiedzi z pamięci.
Wchodzi ojciec, słucha i  z zadowoleniem kiwa głową. Przed
wyjściem z klasy zwraca się do Ali-Kahn.
– Cuchnie od ciebie jak ze śmietnika – syczy. – Zrób coś ze swoim
oddechem przed przyjazdem gości.
Następnego dnia nie musimy pracować. Zamiast tego siedzimy
w  klasie, w  której jedzie miętą z  ust Ali-Kahn. Niecierpliwie
czekamy, aż pojawią się goście. W  końcu ojciec wchodzi z  jakąś
panią i  jakimś panem. Od razu rozpoznaję rodziców Hugona. Ali-
Kahn zadaje każdemu dziecku po jednym pytaniu, a  my dzielnie
sobie radzimy. Przecież ćwiczyliśmy. Hugo odpowiada poprawnie na
najtrudniejsze pytanie. Aż puchnie z  dumy i  rzuca spojrzenia na
swoich dumnych rodziców.
– Hugo poczynił duże postępy – mówi ojciec. – Widzę w  nim
przyszłego myśliciela, wizjonera.
Na zakończenie stajemy w  szyku przed rodzicami Hugona
i odśpiewujemy jedną z naszych bojowych pieśni – ViaTerra wygra.
Livia stoi z  samego przodu. Jest śliczna, ma upięte włosy i  dłonie
splecione na brzuchu. Tę piosenkę często powtarzamy. Należy ją
śpiewać z żarem w oczach, a ten mamy.
Mama Hugona klaszcze w dłonie z zachwytu. Ma wilgotne oczy.
– Wrócimy do szeregowców na obiad? – pyta ojciec. – Później
może zechcecie wypróbować siłownię i basen z morską wodą?
Rodzice Hugona entuzjastycznie kiwają głowami i  machają do
syna, wychodząc z  sali. Oblewa mnie fala ulgi. Teraz lodowate
zanurzenie na pewno całkiem zniknie.
Ale nie znika.
 

21

Reakcja Sofii, wybuch, który nastąpił, była w  zasadzie do niej


niepodobna. Ale kiedy tak stała przed masywnym biurkiem Franza,
doszło do niej, dlaczego ją tu wezwał. Z jej strefy komfortu prosto do
własnej. Do miejsca, w  którym według niego poczuje się mała.
Wszystko po to, żeby móc ją przejrzeć. Przez ułamek sekundy czuła
się zbesztana i  krucha. Potem nadeszła wściekłość. Rozejrzała się
wokół w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu, jakiegokolwiek, i wzrok
jej padł na wiązankę świąteczną na stoliku. Złapała doniczkę
i rzuciła w niego. Stos ziemi i skorup wylądował przed jego stopami.
Cebulki hiacyntów wypadły, podskakując na podłodze. Samotny
amarylis wystrzelił w  górę i  wylądował na jego pieczołowicie
wypolerowanym bucie.
– Czyli nie wiesz. – Jego głos zabrzmiał w  oddali, jak z  innego
wymiaru. – Możesz też rzucić moim tabletem i laptopem. Są odporne
na uderzenia. I ubezpieczone.
Zrobił duży krok nad kupką ziemi i  podszedł do niej. Cofnęła się
instynktownie, lecz niewystarczająco szybko. Przelotnie pogładził ją
dłonią po ramieniu.
– Wiem, że sądzisz, że robię to po to, żeby ci dokuczyć –
powiedział spokojnie – ale tak nie jest. Jeśli Julia jest moja, to chcę,
żeby miała możliwość wyboru i poznania mnie.
– Nigdy nie będzie tego chciała.
– Dlaczego?
– Bo jest taka, jaki ty nie jesteś – pokorna, ciepła, ludzka.
Tu kłamię, pomyślała. Ona jest prawie wszystkim tym, czym on.
Minus zło.
– Nigdy bym nie pomyślał o tej możliwości, gdybym nie zobaczył
jej w  tym konkursie piosenkarskim w  telewizji – powiedział. –
Dopiero wtedy zacząłem podejrzewać. Ale jeszcze nie wiedziałem,
kim ona jest, że to twoja córka. Poczułem się tylko z  nią silnie
związany. A teraz proszę cię o zrobienie testu DNA. Tak czy inaczej,
chętnie pomogę ze schroniskiem. I  oczywiście możesz też wydać
książkę.
– Mogłeś mnie zapytać w Stenungsund.
– Tak, ale tutaj wydało mi się to bardziej naturalne. Na własnym
terenie. Tu, gdzie mamy trochę wspólnych dobrych wspomnień.
I chciałem ci też pokazać model.
– Nie masz absolutnie żadnych praw.
– Zgadza się. Ale ty jesteś dobrym człowiekiem, Sofio. Zrobisz to,
co najlepsze dla Julii.
Nagle zdała sobie sprawę z  bałaganu wokoło i  poczuła
niewyobrażalną ulgę. Nie było już o  czym kłamać, wszystko, co jej
pozostało, to powiedzieć „nie”.
– Nie podejmuj teraz żadnej pochopnej decyzji – rzekł
ostrzegawczo. – Porozmawiaj z  Benjaminem. Prześpij się z  tym.
Zanim się zdecydujesz, spróbuj spojrzeć na to z perspektywy Julii.
– Nie wymawiaj jej imienia tak, jakbyś ją znał. Nie wiesz, kim ona
jest.
– Wiem więcej, niż ci się wydaje. Zrobiłem rozeznanie.
– Tak, w tym jesteś bardzo dobry. Teraz możesz wcisnąć ten swój
przycisk, żeby twoi poddani przyszli tu posprzątać, bo ja idę spać.
Już więcej się do ciebie nie odezwę.
– Ależ sądzę, że się odezwiesz. Miło było cię tu gościć. I zabawnie!
– dodał z uśmiechem.
Szybkim krokiem wyszła z  gabinetu. Zmusiła się do tego, żeby
powoli zejść po schodach, wyjść z dworu i przemierzyć dziedziniec.
Czuła wzrok Franza na karku. Po prostu wiedziała, że stoi w  oknie
i  na nią patrzy. Kiedy się odwróciła, jego sylwetka rzeczywiście
zarysowywała się w  szybie. Pokazała mu środkowy palec i  poszła
w kierunku szeregowców.
Kiedy otworzyła drzwi, Benjamin zerwał się z fotela.
Wyraz jego twarzy mówił wszystko. Wiedział. Zrozumiał, że
chodziło o Julię.
– Może i  dobrze, że sprawa jest postawiona na ostrzu noża –
stwierdził – i teraz możemy przestać kłamać przed sobą.
Wybuchnęła płaczem, zanim zdążyła usiąść. Benjamin chwycił ją
w ramiona i objął.
– Nie chcę, żeby kiedykolwiek spotkał Julię, rozmawiał z  nią,
dotykał. Nigdy, rozumiesz? – powiedziała. – Jak życie może być tak
niesprawiedliwe? Jak ktoś tak wspaniały może pochodzić od czegoś
tak wstrętnego i niemoralnego?
– Nie wiemy tego jeszcze. Kochanie, chodźmy spać. Jesteś przecież
całkiem wykończona. Nic z  tego, co się dzisiaj wydarzyło, nie
zmienia naszego pięknego życia razem. To tylko dogoniły nas stare
demony. Jak zawsze je przepędzimy. Nikt nie może cię zmusić do
robienia czegoś, czego nie chcesz. To ty masz przewagę, nie Franz,
chyba to rozumiesz?
– Dlaczego po prostu nie skłamałam i  nie powiedziałam, że już
zrobiliśmy testy i jest twoja?
– Bo jesteś uczciwa, dobra i silna. To wszystko w tobie kocham.
– Ale on kłamie! Powiedział, że widział ją w  konkursie
piosenkarskim. Gówno prawda. On nie ogląda telewizji, a  już na
pewno takich komercjalnych programów. Grzebał w tym. Nie wiem,
jak długo.
– Nie nakręcaj się, kochanie – zwrócił jej uwagę Benjamin,
siadając na łóżku. – Chodź, połóżmy się i odpocznijmy przez chwilę.
Skapitulowała, opadła na łóżko i  ułożyła się w  jego objęciach. Po
jakimś czasie postanowiła wziąć prysznic, by zmyć to lepkie uczucie
po Franzu. Kiedy wyszła z  łazienki, Benjamin już leżał pod kołdrą.
Wślizgnęła się do łóżka i  pozwoliła mu się objąć. Zawsze spał
w  bokserkach i  koszulce, poczuła teraz jego twardość na swoich
plecach. Dłońmi gładził ją po piersiach.
– Znam sposób na wyparcie myśli o Franzu – zamruczał.
Ściągnął ramiączka jej koszuli nocnej, a  ona pozwoliła mu się
pieścić, aż wyparowała z  niej złość. Po kochaniu się zasnął
natychmiast, chrapiąc jak prosiak. Po ponad godzinie niespokojnego
przewracania się z boku na bok ogarnął i ją lekki sen.
Obudziła się ze sztywnym karkiem. Nie potrafili ustawić
skomplikowanego agregatu grzewczego, więc w pokoju było zimno,
a ona marzła. Na zewnątrz wciąż było ciemno, ale światło księżyca
wpadało przez okno i  rozlewało się srebrzystą kałużą po podłodze.
Wstała z łóżka i zerknęła na telefon, żeby sprawdzić, która godzina.
Piętnaście po szóstej. Mniej niż dwie godziny do odejścia promu na
ląd.
Ubrała się, włożyła zimową kurtkę, rękawiczki i  kozaki.
Otworzyła drzwi i  wyszła w  mroźny zimowy poranek. Dwór tonął
w mroku. Pobłyskujące lampki choinki były jedynym oświetleniem,
oprócz księżyca, dumnie wiszącego nad dachem dworu.
Włożyła ręce do kieszeni kurtki i  skierowała się do niewielkiej
furtki w  murze za szeregowcami. Ta ustąpiła, gdy tylko położyła
dłoń na klamce. Księżyc jak latarka oświetlał ścieżkę do
wrzosowiska. Powietrze było tak mroźne, że początkowo
oddychanie sprawiało ból. Nad wrzosowiskiem niebo otworzyło się
milionami gwiazd wiszących na niewidzialnych niciach.
Zeszła kawałek po skałach i  podeszła na kraniec Diabelskiego
Bloku. Księżyc skrapiał morze swoim srebrzystym blaskiem. Po
bokach sylwetki skał wznosiły się ku aksamitnie granatowemu
niebu. Zimne powietrze kradło ciepło z jej ciała. Zamknęła na chwilę
oczy i słuchała cichego plusku morskich fal.
Znowu jestem młoda, pomyślała. Stoję na Diabelskim Bloku
i  marzę o  ciekawej przyszłości, z  dala od życia przeciętnego
Svenssona, długo przed doświadczeniem czystego zła. Próbowała
postawić się na miejscu Julii. Czy chciałabym wiedzieć, czy obłąkany
przywódca sekty i gwałciciel jest moim biologicznym ojcem? – pytała
siebie. Jak wpłynęłoby to na moje życie?
Zawróciła i ruszyła powoli w stronę dworu. Wyciągnęła skostniałe
dłonie z  rękawiczek i  chuchała na nie gorączkowo. Serce
podskoczyło jej do gardła na widok lisa, który przestraszony przez
nią przebiegł przez ścieżkę. Odwrócił się i  spojrzał na nią
świecącymi oczami.
Benjamin wyszedł spod prysznica dokładnie w  momencie, gdy
weszła do środka.
– Ale dobrze będzie wrócić do domu – powiedział. – Gdzie byłaś?
– Przy Bloku. Rozmyślałam.
– Nie pozwól Franzowi weżreć się w twój mózg.
– Ale co, jeśli on ma rację, że Julia powinna wiedzieć, kto jest jej
biologicznym ojcem.
– A  co to by była za różnica, oprócz tego, że miałby tysiąc
kolejnych powodów, by się z nami kontaktować i nas pilnować?
– Może to jednak chodzi nie o nas. Nie czuję się dobrze, okłamując
Julię. Ona ma chyba prawo wiedzieć? Pod wieloma względami jest
rzeczywiście podobna do niego.
– I  tu się mylisz, kochanie – zaprotestował Benjamin. – Straciłaś
chyba zdolność postrzegania siebie oczami innych. W  Julii nie ma
ani śladu Franza. I szczerze mówiąc, mnie też niezbyt wiele. Ona jest
sto procent Sofii Bauman. To dlatego on jest tak na niej zafiksowany.
 
Podczas przeprawy promem Sofia zauważyła, że w  nocy Julia
dzwoniła kilka razy. Ale kiedy oddzwoniła, połączyła się z  pocztą
głosową, zostawiła więc wiadomość, że niedługo będą w domu.
Właśnie wtedy zadzwoniła Anna.
– Próbuję się z tobą skontaktować od dwóch dni. Co się dzieje?
– Byłam na Wyspie Mgieł, tam jest kiepski zasięg.
– Co? Jednak tam pojechałaś? I jak poszło?
– Opowiem później, ale summa summarum Franz jest dokładnie
tak samo podły jak wcześniej.
– Dobra, tak czy inaczej, dzwonię z  innego powodu. Pamiętasz
Pedera Santosa, faceta, który pomagał nam w  ogrodzie i  przy
wszystkim możliwym w schronisku?
– Jasne, pamiętam.
Peder pojawił się w  chwili, kiedy otwierały schronisko. Zajął się
nie tylko ogrodem, ale potrafił też naprawić wszystko – od
cieknącego kranu do drzwi, które się zatrzasnęły. Zawsze pomocny,
żartobliwy i lubiany przez wszystkich.
– Otóż ktoś zadzwonił do mnie z  Henån, jakiś pracownik
zatrudniony przy usuwaniu śladów nawałnicy z  dróg. Wszedł na
naszą działkę i zobaczył jakieś narzędzia i maszyny, które należą do
Pedera. Więc zadzwoniłam do niego, ale usłyszałam wiadomość, że
numer nie ma już żadnego abonenta. Poszukałam go wtedy w  sieci
i  skontaktowałam się z  kilkoma urzędami, a  teraz jestem całkiem
skołowana.
– Dlaczego?
– Adres, który podał, jest fałszywy, tam od dziesięciu lat mieszka
ktoś inny. Im dłużej szukałam, tym wyraźniej rozumiałam, że Peder
rozpłynął się w powietrzu i nie sposób go wytropić.
 

22

Gdy skończyłem dziewięć lat, ojciec przestał się mną interesować.


Prawie go już nie spotykałem. Kiedy byliśmy nowi w  Dzieciach
Ziemi, czasami spędzał weekendy z  Vikiem i  ze mną, wymyślał
rzeczy, które mogliśmy robić razem, i  zawsze pytał, jak nam idzie
w szkole.
Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło.
To, co się wydarzyło tamtego dnia, wciąż jest we mnie żywe. To
wspomnienie zaskakuje mnie w najmniej oczekiwanej chwili swoim
mrokiem, swoimi strasznymi dźwiękami.
 
W metodzie kształcenia, która obowiązuje w naszej szkole, zawsze
przywiązuje się wagę do tego, że jesteśmy zespołem. Apele, marsze,
grupy robocze i  sporty drużynowe. Żeby to wzmocnić,
wprowadzone zostało coś, co nazywano pieśniami zwycięstwa.
Niektóre z nich to prawdziwe pieśni o ViaTerra. Ale czasami były to
jedynie skandowane przez nas do taktu cytaty z  tez ViaTerra.
Staliśmy w  równym rzędzie przed dużą fotografią ojca w  ramkach,
wykrzykując jednocześnie i  bardzo głośno słowa mądrości:
„Składam swoje życie w  rękach Ziemi” albo „Cała moc, jaką
kiedykolwiek znajdę, pochodzi od Matki Ziemi”.
Czasami Karsten albo Ali-Kahn stali przed nami, niemal
wywrzaskując pytania, na które odkrzykiwaliśmy odpowiedzi.
– Kto jest waszym przywódcą?
– Franz Oswald!
– Jaką drogą wędrujecie?
– Drogą Ziemi!
– Co jest jedyną drogą prawdy?
– Via Terra!
– Kim są wybrani?
– My jesteśmy wybrani, Dzieci Ziemi!
 
Te ćwiczenia trwały tak długo, aż ochrypliśmy od krzyku, i zawsze
kończyły się tym, że biliśmy brawa przed fotografią ojca w ramkach.
Ze wszystkiego, do czego byliśmy zmuszani, to właśnie, bicie braw
przed portretem ojca, było dla mnie najtrudniejsze. Coś we mnie się
na to nie zgadzało. Dziwnie było patrzeć sfotografowanemu ojcu
w oczy i klaskać. Czułem się wtedy tak daleko od niego, to było takie
nierzeczywiste. Kto bije brawo własnemu ojcu?
W końcu udawałem, że klaszczę, bezdźwięcznie dotykając dłonią
o dłoń w nadziei, że nikt tego nie zauważy.
To właśnie doprowadziło do okropnego wydarzenia, jakie
nastąpiło tamtego dnia.

IZOLACJA

Jest późny wieczór. Ali-Kahn zakończyła długą, męczącą lekcję


z nami. Wykrzykiwaliśmy tyle słów mądrości i powiedzeń, że mam
małą chrypkę. Teraz ostatnie brawa, a potem możemy iść do łóżek.
Jak zwykle odczuwam opór. Nie potrafię dać się porwać
entuzjazmowi pozostałych. Tym razem tylko kładę dłoń na dłoni,
gdy reszta klaszcze. Mam nadzieję, że nikt nie spojrzy w  moją
stronę. Właśnie gdy myślę, że mi się udało, rozlega się głośny krzyk
Vica.
– Thor nie klaszcze!
Wszyscy milkną. Dzieci odwracają się i  patrzą na mnie
podejrzliwie.
Ali-Kahn wbija we mnie swój sokoli wzrok.
– Czy to prawda, Thorze?
Opuszczam oczy i  kiwam głową, niezdolny do kłamstwa. Niemal
czekałem na to, żeby mnie nakryto.
– Dlaczego nie klaszczesz, Thorze?
– Bo to dziwne – wyduszam z siebie.
– Nie szepcz. Odpowiedz wyraźnie. – Głos Ali-Khan robi się
lodowaty. Już przekroczyłem granicę. Kwestionowanie zwyczajów,
które wprowadził ojciec, jest całkiem nie do pomyślenia i  surowo
zabronione.
– Klaskanie przed zdjęciem jest dziwne – szepczę.
Vic podchodzi do mnie. Wygląda, jakby oszalał – oblana
rumieńcem twarz, wściekłe spojrzenie. Chwyta mnie za dłonie
i uderza nimi o siebie wielokrotnie.
– Klaszcz, ty poczwaro. Ty głupi idioto, dawaj, klaszcz szefowi! –
Popycha mnie mocno w  pierś, aż lecę do tyłu i  nieomal się
przewracam.
Ali-Kahn stoi z założonymi na piersiach rękami i patrzy na nas.
– Vic ma rację. Klaszcz, Thorze, głośno, żebyśmy wszyscy słyszeli.
Coś we mnie zamarło. Nie mogę ożywić rąk, zwisają bezwładnie
wzdłuż boków. Zdaje się, że w  sali zabrakło powietrza, kucam na
podłodze.
Wtedy właśnie wyczuwam za sobą obecność ojca. Nie widzę go,
wiem tylko, że tam jest. Inne dzieci wciągają głośno powietrze na
jego widok. Nie mam odwagi się odwrócić, nie mam już siły udawać.
– Nie przeszkadzajcie sobie – rozlega się głos ojca – przyszedłem
tylko poobserwować.
Vic całkiem oszalał. Zaczyna na mnie krzyczeć i kopać mnie, gdy
tak siedzę w kucki.
– Klaszcz szefowi! Klaszcz, bo cię zabiję!
Ali-Kahn podchodzi do mnie, łapie mnie za ręce swoimi
szponiastymi palcami i  podciąga do góry. Woń jej przesiąkniętego
papierosami oddechu jest odrażająca. Wyczuwam w  niej
niepewność, jest tam przecież ojciec, ja jestem jego synem, a jednak
musi zareagować, to nie może tak dalej trwać.
Vic wyczuwa niepewność Ali-Kahn i  całkowicie przejmuje
kontrolę. Chwyta mnie za ręce, bardzo mocno, i  ciągnie przez salę,
krzycząc: „Ty głupi idioto! Idziesz do izolacji”.
Boję się sprzeciwić. Nie pomoże to Vicowi, a  oczy ojca są tam
i  obserwują wszystko, co się dzieje. Vic ciągnie mnie do komórki,
otwiera drzwi i  wpycha mnie do środka, tak że ląduję na plecach.
Pomieszczenie jest malutkie i muszę zgiąć nogi w kolanach, żeby się
zmieścić. Drzwi zamykają się z głośnym trzaskiem. Klucz przekręca
się w  zamku. Ogarnia mnie całkowity mrok. Nic nie widzę, ale mój
słuch jest boleśnie wyczulony.
– Dobra reakcja, Vicu! – rozlega się na zewnątrz głos ojca. –
Wykazałeś się dzisiaj swoją umiejętnością przywódczą. Najmniejsze
odchylenie ze strony zespołu może spowodować rozpad całej grupy.
Słyszę pomruk zgody dzieci, a potem głos Ali-Kahn.
– Czas do łóżek! Za dziesięć minut zgaśnie światło!
Kroki się oddalają. Cisza i mrok dławią mnie.
Leżę na plecach w  komórce i  czekam. Nasłuchuję dźwięków,
kroków, które niedługo się pojawią, kogoś, kto przyjdzie mnie
wypuścić. Ale nie dzieje się nic.
Granica między dniem a nocą zamazuje się, czas nie istnieje. Mrok
wżera się we mnie, aż strach przechodzi w rozpacz.
Moje małe serce jest chore.
Połykam łzy, nie mam ich czym wytrzeć.
Tej nocy nikt nie przyszedł otworzyć komórki.
 

23

Julia przeciągnęła się i  napięła ciało w  łuk, próbując zwabić Matta


z  powrotem na kanapę. Wkładał dżinsy, potknął się o  nogawkę
i poleciał do przodu na nią, ale uniknął upadku, chwytając za brzeg
sofy. Wyglądało to tak komicznie, że wybuchnęła śmiechem, a wtedy
i on zaczął się śmiać.
Wziął jej twarz w  dłonie, te same dłonie, które zbadały każdy
zakamarek jej ciała i podarowały jej trzy orgazmy tego wieczoru.
– Zawsze tak samo trudno cię zostawić – powiedział.
– Czy nie możesz tu zostać na noc?
– Muszę jutro być w  szkole bardzo wcześnie. Jeżelibym został, to
musiałbym spać, więc jak nie kijem, to pałką, nieważne, gdzie
jestem.
– Dlaczego używasz takich staromodnych powiedzeń? Jak nie
kijem, to pałką. Nikt przecież dzisiaj już tak nie mówi.
– Nie lubię być taki sam jak inni.
Wstał. Tym razem udało mu się włożyć dżinsy bez przewracania
się. Julia leżała wciąż na kanapie i przyglądała mu się, gdy naciągnął
koszulkę na umięśniony tors, siadł na krześle i  włożył skarpetki
i buty.
– Kiedy wrócą twoi rodzice? – zapytał.
– Jutro po południu.
– Będziesz wtedy przecież w szkole.
– Może. Zobaczymy.
Pochylił się i pocałował ją w usta.
– Do zobaczenia jutro, ślicznotko.
– Kiedy będziemy mieć prawdziwy seks?
– Przecież już mówiłem. Jak skończysz szesnaście lat. Wyjedziemy
sobie gdzieś, tylko ty i ja.
– Hm… No może. Ale już przecież mogę. To takie głupie, żeby
czekać.
– Im dłużej poczekamy, tym rozkoszniej będzie. Czy ty masz
zamiar tak nago spać na kanapie?
– Tak. Wyssałeś ze mnie wszystkie soki, jak to mówią te stare
barany. Nie mam siły wejść po schodach.
 
Leżała na plecach na kanapie. Księżyc zaglądał przez okno
i oświetlał jej ciało, aż pobłyskiwało delikatnie niebiesko. Usłyszała,
że samochód Matta odjechał. Popieściła się, myśląc o  nim, sutki jej
znowu stwardniały, a  między nogami poczuła przyjemny ciężar.
Postanowiła jednak pójść na piętro. Tęskniła za własnym łóżkiem.
Wstała, przeciągnęła się. Czuła się rozluźniona, szczęśliwa
i spokojna.
Nagle coś mignęło za oknem. Burza? Chyba nie może być burzy
zimą?, pomyślała i wyjrzała przez okno w poszukiwaniu chmur, ale
zobaczyła tylko księżyc w pełni na tle pustego nieba.
I znowu błysnęło, kilka razy, jak szybkie fajerwerki. Opuściła
wzrok i poczuła, jakby lodowata dłoń zamknęła się wokół jej serca.
Ktoś stał przed oknem salonu. Julia patrzyła prosto w czarne oczy
pośrodku wykrzywionej grymasem maski.
Zimno z serca rozeszło się po nerwach, wzdłuż kręgosłupa.
Stała sparaliżowana, nie mogła oderwać wzroku od tej potwornej
maski. Usłyszała swój własny, głośny krzyk, który brzmiał tak, jakby
ten dźwięk pochodził od kogoś innego.
Telefon! Gdzie położyła telefon?
Twarz za oknem zniknęła, ale ona stała jak przyrośnięta do
podłogi. Jej myśli przeskoczyły z  komórki do drzwi wejściowych,
które nie były zaryglowane. Najpierw drzwi, potem telefon. Policja,
muszę zadzwonić na policję!
Mięśnie wypełniło napierające ciśnienie, tak silne, że przerwało
paraliż. Adrenalina spowodowała, że nogi jej wystrzeliły
gwałtownym ruchem. Potknęła się o dywan i  omal nie poleciała do
przodu, ale dobiegła do drzwi. Dla pewności przekręciła zamek dwa
razy. Oparła się o  ścianę, starając uspokoić swoje bijące szaleńczo
serce i szukając oczami telefonu przypomniała sobie, że położyła go
w salonie.
Dobiegł ją jęczący dźwięk stojącego za nią wieszaka na okrycia
wierzchnie. Przelotny przeciąg musnął jej kark. Zanim zdążyła się
odwrócić, napastnik zaskoczył ją od tyłu. Szybkim ruchem
zablokował ją, otaczając jednym ramieniem szyję, a  drugim talię.
Próbowała krzyknąć, ale w ustach miała całkiem sucho, wyrwał się
jedynie ochrypły skrzek. Był potwornie silny, miał żelazny uścisk.
Mózg jej się wyłączył, przerażony umysł opuścił jej ciało.
– Rób, co mówię, a  wszystko będzie dobrze – szepnął. Nie
rozpoznała tego niskiego głosu, który brzmiał dziwnie rzeczowo
i  spokojnie. Oddychała gwałtownie, ale powietrze zdawało się nie
docierać do płuc.
– Idź naprzód, do salonu.
Popchnął ją kolanem o  tył uda. Panika wzrosła, odruchowo
próbowała się uwolnić, wyrywając ręce i kopiąc w tył jednocześnie.
Odpowiedział mocniejszym uściskiem ręki na jej szyi, aż czarne
kropeczki zaczęły tańczyć w  jej polu widzenia. Rzęziła i  prychała,
próbując uwolnić ręce, odgiąć jego ramię, które ją przyduszało. Ale
była dla niego dziecinną igraszką.
Poluzował uchwyt na jej gardle i pozwolił zaczerpnąć powietrza.
– Żadnych więcej głupot. No idź!
Popchnął ją po zimnej podłodze, przy kuchennej wysepce
przystanął, puścił rękę wokół jej pasa i  wziął coś twardego, co
przycisnął do jej pleców. Nóż? Myśli w  głowie przyspieszyły. Dobry
Boże, ratuj, on mnie zabije! Teraz zaczęła szybciej oddychać.
Przy kanapie puścił ją, ale od tyłu ścisnął jej nogi między swoimi
nogami. Wyciągnął z  kieszeni sznur, związał jej ręce na plecach
i  zacisnął tak, że aż zapiekło. Chciała podjąć walkę o  życie, ale głos
z tyłu głowy ją ostrzegł. Ma nóż. Nie masz szansy.
Przez chwilę pozwolił jej tak stać przed kanapą. Nagle zawstydziła
się swojej nagości, pośladków muskających jego spodnie.
– Połóż się na plecach!
Kiedy się posłusznie odwróciła, znalazła się z nim oko w oko. Jego
wzrok był zimny i  wyrachowany. Widziała takie spojrzenie
wcześniej, nie u człowieka, a u kota sąsiadów, kiedy zobaczył pisklę,
które wypadło z gniazda. Właśnie tuż przed wykonaniem przez kota
śmiertelnego skoku. A teraz to ona była pisklęciem.
Wiedziała, że to chwila, w  której powinna płakać i  błagać go
o  litość, ale wszystkie emocje opuściły jej ciało. Jedyne, co czuła, to
tłukące się serce, potworną suchość w  ustach i  niekontrolowane
drżenie. Gdy tylko siadła na kanapie, popchnął ją tak, że znalazła się
na plecach. Sznur wokół nadgarstków wbijał jej się w  kręgosłup.
Jęknęła z bólu.
Kucnął przed nią. Zobaczyła, że jest w  czarnej dżinsową kurtce,
podbitej owczym futrem i  w czarnym golfie. Jego brodę pokrywał
czarny jednodniowy zarost. Tylko ten szczegół dostrzegła, resztę
skrywała maska. Wyciągnął z kieszeni kawałek czarnego materiału,
którym przewiązał jej oczy. W  mroku wzrosła jej percepcja,
odczuwała uderzenia serca o  żebra, drżenie ciała, na siłę zaciskała
zęby, żeby utrzymać szczęki na miejscu. Jego kroki rozbrzmiewały
na podłodze. Rozbłysło słabe światło, prawdopodobnie stojącej
lampy.
Usłyszała dźwięk rozsuwanego zamka błyskawicznego. Rozporek?
Nie, dłuższy suwak, może plecaka czy torby.
Coś z  nim było nie tak. Żadnego sapania, żadnego gryzącego
odoru potu jak od oszalałego seryjnego mordercy. Był
bezzapachowy, zimny, wykonywał swoje czynności metodycznie
i świadomie.
Rób, co mówi. Dasz sobie z tym radę, jeżeli zrobisz, co każe.
Usłyszała teraz skrobnięcie o podłogę, cichy brzęk i pstryk czegoś
rozkładanego.
Jego dłonie w rękawiczkach złapały ją za łydki i pociągnęły tak, że
zgięcie kolan znalazło się na brzegu kanapy. Rozsunął jej uda
i rozłożył szeroko, tak mocno, że aż zakwiliła z bólu.
– Leż nieruchomo, właśnie tak.
Przez chwilę panowała cisza, po czym nastąpiła seria błysków,
które ją oślepiły mimo przepaski na oczach. Pstrykanie aparatu, raz
po raz.
On mnie fotografuje!
Zastanawiała się, czy to jakaś ohydna gra wstępna do czegoś
obrzydliwego, zanim ją zabije. Ale instynktownie czuła, że chodzi
o coś innego, czego nie rozumiała. Przycisnął coś twardego, zimnego
do jej szyi. Nóż! Ułożył ten przedmiot na jej gardle. Mózg miała jak
karuzelę, na której panika jeździła w kółko, powodując, że kręciło jej
się w  głowie. Nagle zaczęła pleść, szybko i  bez sensu, słowa
wypadały za szybko, zdania były fragmentaryczne. Chwycił ją za
włosy i pociągnął tak mocno, że krzyknęła.
– Zamknij buzię i leż bez ruchu.
Seria błysków znowu wystrzeliła, tym razem bliżej jej twarzy.
– Otwórz usta – powiedział, a ona usłuchała. Dolna warga drżała
jej niekontrolowanie. Zabrał przedmiot z jej szyi, położył ręce na jej
ramionach i  zmusił do odwrócenia się na brzuch. Wydała z  siebie
orchypłe stęknięcie. Ale przecież krzyk nie pomoże, uwięziona była
w koszmarze, z którego nie da się uwolnić krzykiem.
Znowu złapał ją za ramiona, podciągnął ją tak, że piersi znalazły
się poza brzegiem kanapy. Seria fleszy wystrzeliła ponownie blisko
niej.
– Otwórz usta i obliż wargi!
Nastąpiła kolejna seria błysków i  pstryknięć, wreszcie na chwilę
zaległa cisza.
Jego dłonie zacisnęły się mocno wokół jej łydek, pociągnęły ją do
tyłu, aż jej nogi znalazły się na podłodze i klęczała z wypiętą pupą.
Wszystko wokół niej wirowało, tak jakby się obudziła w środku nocy
z jelitówką.
– Nie ruszaj się teraz!
Ta upokarzająca pozycja ponownie wywołała drżenie, nogi
zaczęły jej się trząść bez opamiętania. Położył dłoń na jej lędźwiach,
przycisnął mocno i jakimś niepojętym sposobem ten dotyk uspokoił
drżenie.
Wystrzeliły kolejne flesze, z dalszej odległości, a potem tuż za nią.
W końcu usłyszała, jak mamrocze z zadowoleniem, a potem nagle
milknie. Zrozumiała, że stał i przyglądał się jej. Słychać było jedynie
jej nerwowy oddech. Rozluźnił sznur wokół jej nadgarstków, ale
przycisnął ją szorstko do kanapy, kiedy próbowała je rozprostować.
Poczuła, jak sznur owija się i  zaciska wokół jej łydek. Przycisnął
metalowy przedmiot do jej karku i powoli przejechał nim wzdłuż jej
kręgosłupa.
– Jeżeli teraz się ruszysz, to ci zrobię krzywdę.
Znowu dał się słyszeć dźwięk suwaka, coś złożył, brzmiało to tak,
jakby pakował rzeczy do plecaka, czy co to tam było.
Potem mocny klaps w pośladek.
– Twoja mama będzie z ciebie dumna!
Jego kroki odbijały się echem, coraz słabsze, aż całkiem ucichły.
Nie ma go. Zniknął. Oddychaj, oddychaj!
Natężyła słuch do granic wytrzymałości. Ale nie doszły ją żadne
dźwięki zamykanych drzwi czy ruszającego samochodu.
Mimo to wiedziała, że zniknął i już nie wróci.
 

24

Sofia pomyślała, że nigdy wcześniej nie odczuła takiej ulgi z powodu


kończącego się i niemającego nigdy powrócić dnia.
Zaczęło się na promie, kiedy to Julia zadzwoniła i  szlochając,
opowiedziała o napaści.
Następnie zaczęła krzyczeć, że tak trudno było Sofię złapać,
i  gdzie ona, do ciężkiej cholery, była, kiedy potrzebowała mamy?
Julia musiała ze wszystkim sobie radzić sama, z  tymi głupimi
policjantami i  tą dziunią psycholożką, która chciała, żeby
opowiadała o  napaści jakieś sto razy, a  teraz była całkiem
wykończona i  chciała, żeby po nią przyjechali. Mimo obcesowego
tonu Julii Sofia zrozumiała, że córka musiała być poruszona
i przybita.
Podczas gdy ląd wolniej niż kiedykolwiek zaczynał zarysowywać
się na horyzoncie, histeria Sofii osiągnęła nowy poziom, aż w końcu
krzyknęła na Björka, żeby płynął szybciej. Wiedziała, że jej
współczuł, bo nie zdenerwował się ani trochę, tylko tłumaczył, że
prom płynie przez cieśninę z maksymalną prędkością.
Benjaminowi udało się zachować jako taki spokój, ale widziała
krople potu u nasady jego włosów, chociaż panowała minusowa
temperatura. Cały dzień okazał się chaotycznym wirem spotkań
z  policją, psychologami i  pracownikami socjalnymi, których twarze
wyrażały mniejsze lub większe oskarżenie.
Ale to nie te rozmowy były najbardziej poruszające, a  osobliwa
reakcja psychologiczna Julii na to, co się wydarzyło. Sofia widziała
po jej oczach, że była wstrząśnięta. Od czasu do czasu drżała.
Jednocześnie była wściekła jak osa i ze złością fukała na wszystkich.
Mówiła, że już wystarczająco wymęczył ją ten sukinsyn, i teraz chce
pojechać do domu i mieć spokój.
Kiedy dotarli do domu, na zewnątrz stało dwóch policjantów,
którzy rzucali im spojrzenia pełne współczucia. Wewnątrz technicy
kryminalni zbierali swoje rzeczy. Julia powiedziała, że jest wściekle
głodna, i chciała zjeść przed rozmową o tym, co zaszło. Po jedzeniu
rozsiedli się na sofie. Sofia objęła Julię ramieniem. Benjamin też
z nimi siedział, ale co chwilę wstawał i niespokojnie krążył po domu,
szukając drzwi i okien do zabezpieczenia. W końcu Sofia kazała mu
przestać, bo tu chodziło o  tak prostą rzecz, jak zaryglowanie drzwi
wejściowych.
Julia położyła głowę na kolanach matki. Kiedy Sofia poprosiła ją,
by opowiedziała, co się stało, zamknęła się w sobie.
– Nie chcę więcej o tym mówić.
– Kochanie, nie rozumiem, dlaczego nie chcesz mówić o  tym, co
czujesz? Myślę, że najlepiej będzie, jeśli pójdziesz jutro do
psychologa, żebyś mogła od razu przepracowywać traumę, dopóki
masz to świeżo w pamięci. To bardzo ważne.
– Nie trzeba.
– Ale dlaczego nie? To ci pomoże na przyszłość.
– Próbowałam to wytłumaczyć policjantom, ale oni są tacy tępi.
W tym facecie było coś dziwnego, coś, dzięki czemu nie boję się, że
on wróci.
– Co takiego?
– To znaczy na początku zajebiście się bałam, byłam pewna, że
mnie zabije, trzęsłam się bez opanowania. Ale kiedy mi założył
przepaskę i słyszałam, jak się rusza, to się skapowałam, że mi nic nie
zrobi. W  ogóle nie był zainteresowany tym, żeby mnie zgwałcić. To
było tak, jakby… przyszedł tylko po to, żeby odwalić robotę. Był
pioruńsko efektywny, a  potem się zmył. No i  przełożył mi sznur
z  nadgarstków na kostki, żebym mogła go rozwiązać. Mógł mnie
z łatwością skrzywdzić, a jednak tego nie zrobił.
– A co, jeżeli to był dopiero początek czegoś… – Sofia urwała. Nie
chciała wzburzać córki, ale było już za późno.
– Och, mamo – jęknęła Julia, rozpłakała się głośno i  ścisnęła ją
mocno. Sofia głaskała ją po głowie, dając jej się wypłakać.
– Kochanie, policja go złapie – powiedziała uspokajająco.
– Bardziej byli zainteresowani męczeniem mnie. Słuchaj, mamo.
A  co, jeżeli on sprzeda komuś te zdjęcia. W  każdej chwili w  sieci
może być pełno moich zdjęć porno. O  ja nie mogę! – zajęczała
i rozpłakała się znowu. Sofia głaskała ją uspokajająco po plecach. Po
chwili Julia gwałtownie wstała.
– Teraz mi trochę lepiej. Jestem megazmęczona.
– Chcesz spać z nami?
– Nie, chcę spać w  swoim własnym łóżku. Nie chcę, żebyście się
nade mną roztkliwiali. I  żadnych zakazów wychodzenia czy reguł.
To chyba nie jest moja wina? Chcę tylko, żeby wszystko było jak
zawsze.
Kiedy Julia poszła spać, Sofia próbowała porozmawiać
o wszystkim z Benjaminem.
– Co się dzieje? Franz znowu się pojawia i  rozpętuje się piekło.
Peder Santos znika bez śladu, a teraz to.
Benjamin zmarszczył czoło w  strapieniu, zastanawiając się przez
chwilę.
– Wydaje się nieprawdopodobne, żeby za tym stał Franz –
odpowiedział. – Sporo się wysilił tylko po to, żeby poprosić cię
o  badanie DNA. Owszem, jest zboczony, ale kazirodztwo nie jest
raczej w  jego stylu. Ale to, jak Julia opisała tego mężczyznę – niski,
krępy, ciemny zarost na brodzie – to brzmi trochę jak Santos,
prawda? Nie sądzisz, że padła ofiarą stalkera? Przecież przychodziła
czasami do schroniska. Może tam ją wypatrzył. Nie byłby
pierwszym, który dostał bzika na jej punkcie.
– Ale dlaczego Santos miałby coś takiego zrobić? Myślałam, że
podał fałszywy adres, bo miał przejścia z Urzędem Migracyjnym. Nie
możemy chyba ignorować faktu, że to wszystko dzieje się krótko po
tym, jak Franz się ze mną skontaktował? Nie wierzę w przypadki.
– Ja też nie. Ale to wszystko przypada też na okres po nawałnicy.
Wstrząsnęła życiem wszystkich. Uważam, że takie katastrofy
przyrodnicze wyciągają z ludzi to, co w nich najlepsze i najgorsze.
Im więcej rozmawiali, tym bardziej wydawało im się, że źle
zrobili, nie mówiąc policjantom o  zniknięciu Pedera Santosa.
Benjamin zadzwonił więc na policję, a potem powiedział, że idzie się
położyć i ona też powinna. Ale Sofia wiedziała, że nie będzie mogła
zasnąć. Złe przeczucia krążyły jej po głowie, a  ciało wciąż było na
adrenalinie.
Jakkolwiek Sofia bardzo chciałaby obwinić za wszystko Franza, to
jednak nie potrafiła połączyć tych wszystkich wydarzeń. Gryzło ją to
rozmyślanie, zjadało od środka. Wrzuciła w  wyszukiwarkę „Julia
Frisk”, szukając okropnych zdjęć, które może już się ukazały, ale nic
nie znalazła. Potem zaczęła poszukiwać zdjęć Julii na stronach
porno, aż się zreflektowała. Przecież to szalone. Zamiast tego weszła
na stronę ViaTerra, a tam znalazła nowości. Za dwa tygodnie, przed
nadchodzącym nowym rokiem, Franz miał zorganizować spotkanie
dla duchowych przywódców świata. Konferencja miała się odbyć na
Wyspie Mgieł, a  dyskutować zamierzano na temat efektu
cieplarnianego i  ludzkiej potrzeby duchowego przywództwa
w  niestabilnym świecie. Zaproszono też media. Na stronie były
zdjęcia znanych osób, które miały występować tego wieczoru.
Od razu poczuła potworne zmęczenie. Że też on ma energię,
pomyślała. Jak pierdzielony orkan jedzie po wszystkich.
Udało jej się pospać parę godzin, ale obudziła ją Julia, która
oznajmiła, że chce iść do szkoły. Wyglądała na zmęczoną i  kruchą,
kiedy tak przed nią stała.
– Zostań dziś w domu i odpocznij, kochanie. Jest zdecydowanie za
wcześnie na szkołę.
– Nie potrzebuję odpoczynku. Chcę, żeby wszystko było znowu jak
zawsze. Ten obrzydliwy kutas mnie nie złamie. Proszę, pozwól mi
jechać.
Sofii nie pozostało nic innego, jak poprosić Benjamina o to, żeby ją
odwiózł. Ale wymogła na Julii obietnicę, że od razu zadzwoni, jeżeli
będzie chciała wrócić do domu.
W ciągu dnia Sofia zajęła się sprzątaniem. Chciała usunąć każdą
pozostałą cząsteczkę tego drania, który wtargnął do ich domu
i  śmiertelnie wystraszył ich córkę. W  przerwach czytała w  sieci
wszystko, co się dało, na temat stwierdzenia ojcostwa i  badań
genetyki sądowej. Znowu. Szukała luk prawnych, które Franz
mógłby wykorzystać, ale nie znalazła żadnych. Franz nie miał
absolutnie żadnych praw, a  mimo to nie potrafiła otrząsnąć się
z  nieprzyjemnego wrażenia, które pozostało po spotkaniu z  nim.
Jednocześnie rósł w niej wstyd, że nie jest wobec Julii szczera.
Usłyszała komórkę, ktoś dzwonił z nieznanego numeru. Zawahała
się przez chwilę, ale odebrała, bo nie umarła w  niej nadzieja, że
znajdzie fundatora schroniska. Od razu rozpoznała głos Franza
i opanowała odruch, żeby cisnąć telefonem o ścianę.
– Cześć, Sofio – powiedział raźnie, jakby byli przyjaciółmi.
– Nie mamy o  czym rozmawiać. Nie dzwoń więcej do mnie na
komórkę.
– A gdzie mam dzwonić?
– W  ogóle się ze mną nie kontaktuj. Obiecałeś, że zostawisz nas
w spokoju, jeżeli przyjadę na wyspę.
– Ale teraz sytuacja się całkiem zmieniła. Słyszałem, co się stało
Julii.
– Gdzie o tym słyszałeś?
– Pisali o  tym w  gazecie i  jak trochę popytałem, to zrozumiałem,
że chodzi o nią.
– Czy to ty za tym stoisz? Bo to całkiem w twoim stylu.
– Czyś ty rozum straciła? Po co kontaktowałbym się z  tobą,
gdybym chciał skrzywdzić własną córkę? Czy ty nie rozumiesz, jak
bardzo się niepokoję?
– Ona nie jest twoją córką!
– Chcę wam tylko pomóc. Mogę jej zapewnić dużo lepszą ochronę
niż policja.
Ze zwykłej nonszalancji wyłowiła przelotne, niespokojne drżenie
w jego głosie.
– Dajemy sobie radę sami. Powodzenia w  organizacji twojej
idiotycznej konferencji.
– Zastanawiam się, dlaczego czuję się tak, jakbym rozmawiał
z  dzieciakiem. Słuchaj, jak miałem trzynaście lat, to doszedłem do
tego, kto jest moim biologicznym ojcem. Takie rzeczy są ważne, jak
jest się młodym.
Sofia wiedziała, o  co mu chodzi. Podróż Franza ku sławie
rozpoczęła się, gdy miał trzynaście lat. Był nieślubnym dzieckiem
hrabiego, w  którego posiadaniu był dwór na Wyspie Mgieł. Przez
pierwsze trzy lata mieszkał we dworze, ale potem mama Franza
przeniosła się z  nim do domku letniego w  lesie. Z  tego, co Sofii
wiadomo, mieszkała tam do tej pory. Ale kiedy Franz miał trzynaście
lat, uciekł z  wyspy, odszukał ojca mieszkającego we Francji
i spowodował, że ten uznał go za swojego syna. Później cała rodzina
oprócz Franza zginęła w  pożarze. Odziedziczył po niej olbrzymi
majątek, którego użył do sfinansowania swojej sekty. Powrót na
Wyspę Mgieł był swojego rodzaju triumfalną zemstą. Podczas jednej
z  rozmów z  Sofią Franz dał do zrozumienia, że wzniecił pożar,
w  którym zginęła jego rodzina, ale nigdy nie udało się tego
udowodnić.
– Właśnie – powiedziała – a kiedy zrozumiałeś, jakim draniem był
twój tata, usunąłeś go. Powinieneś uważać. Julia potrafi mieć
straszny temperament.
Westchnął ciężko.
– Ja naprawdę nie chcę się z  tobą kłócić, Sofio. Chcę tylko wam
pomóc.
– Najlepiej zrobisz, zostawiając nas w  spokoju – odpowiedziała
i się rozłączyła.
Nie oddzwonił. Postanowiła zmienić numer telefonu, ale nie
miała siły zająć się tym w  tej chwili. Teraz była niemal całkowicie
pewna, że to nie Franz stał za napadem na Julię. Rzeczywiście miał
zaniepokojony głos. Ale ta świadomość tylko ją zdenerwowała. Miała
pewne doświadczenie w  zabawie z  nim w  kotka i  myszę. A  to była
sytuacja nowa i nieznana.
Po południu zadzwonił do niej Benjamin.
– Musimy jechać do szkoły Julii i porozmawiać z dyrektorem, coś
się tam wydarzyło.
Serce podskoczyło jej do gardła, ale uspokoił ją szybko.
– Julii nic się nie stało, wygląda jednak na to, że to ona coś
przeskrobała. Ale wiesz, to pewno nic poważnego. Spotkajmy się
przed szkołą.
Okazało się, że jeden chłopak z  klasy Julii drażnił się z  nią,
rozpowiadając coś w  stylu, że „była kumpelką do bzykania dla
asystenta nauczyciela”, co wywołało w  niej wybuch wściekłości.
Jakimś niepojętym sposobem Julia przewróciła go na podłogę
i rzuciła się do niego z pięściami. Zniszczyła mu też okulary. Rodzice
chłopca byli oczywiście wzburzeni i  domagali się, żeby coś w  tej
sprawie zrobiono.
Benjamin przepraszał dyrektora raz po raz.
– Mam nadzieję, że Matta Larsena nie spotkają żadne represje –
dodał. – Sprawia wrażenie porządnego chłopaka i wiem, że oni nie…
– Nie – przerwał dyrektor. – Rozmawiałem już na ten temat
z Mattem. Oczywiście wolelibyśmy, żeby nie mieli żadnej relacji, ale
Matt jest porządnym asystentem i jak dotąd nie zauważyliśmy, żeby
to miało jakiś wpływ na naukę Julii. Możemy na razie spojrzeć na to
z pobłażaniem, biorąc pod uwagę wszystko, co się wydarzyło. W tej
chwili bardziej niepokoi mnie zachowanie Julii, jak zapewne się
domyślacie. Jeżeli mam być szczery, to dziwię się, że jest dziś
w szkole po tym, co się przedwczoraj stało.
 
Sofia poszła po Julię, która siedziała na ławce na szkolnym
dziedzińcu, gapiąc się ponuro przed siebie. Razem porozmawiali
z  rodzicami chłopca, którzy z  początku rzucali im krytyczne
spojrzenia. Benjamin wytłumaczył, że musiała to być opóźniona
reakcja na traumę. Że Julia na pewno przelała hamowaną złość,
którą wywołał w  niej sprawca, na ich biednego syna. Zaoferował
chłopcu rekompensatę za ból i cierpienie, i oczywiście też opłacenie
nowych okularów. Jak zwykle udało mu się załagodzić sytuację.
Julia zacięła się w  milczeniu na tylnym siedzeniu samochodu
przez całą drogę do domu, świadoma faktu, że przez jakiś czas nie
będzie chodzić do szkoły. Po przyjeździe zabrała ze sobą do pokoju
Denzela. Sofia pohamowała odruch, żeby pójść za nią i ją pocieszać.
Czuła, że dziewczyna chce być sama. Po godzinie córka zeszła na dół
z bladym uśmiechem na ustach.
– Mamo, wiesz, dzisiaj w szkole wydarzyła się jedna fajna rzecz.
– Aha, no to super – odpowiedziała Sofia lekko ironicznym tonem.
Julia nerwowo zaszurała stopą po kamiennej posadzce.
– No, bo wiesz, mamy nauczycielkę od religioznawstwa, ona jest
spoko, wiesz, Mette Carlsson. Załatwiła nam wizytę szkoleniową za
dwa tygodnie. Tylko nasza klasa może na nią pojechać, z  tysięcy
klas, mających religioznawstwo w  całej Szwecji. Zgadnij, gdzie
jedziemy?
Sofia poczuła, że to nie będzie wesoła wiadomość.
– Nie mam pojęcia. Wątpię, czy będziesz się czuła na siłach, żeby
pojechać.
– Właśnie, że będę. To jest spotkanie z  mnóstwem religijnych
przywódców z całego świata. Będziemy słuchać ich wykładów.
Sofia zadrżała z obawy.
– Będą tam też celebryci. Konferencja jest na Wyspie Mgieł.
Mamo, nareszcie zobaczę Wyspę Mgieł!
 

25

Ojciec traktował mnie jak powietrze przez prawie rok. Żałowałem


tej chwili, kiedy uparcie odmówiłem klaskania. Marzyłem o  tym,
żeby cofnąć czas, kilka razy zaklaskać i  żeby potem wszystko było
jak przedtem. Ale ojciec nie zwracał na mnie uwagi, za to coraz
bardziej był zainteresowany Vikiem.
Zobaczył w  Vicu coś tamtego wieczoru, coś więcej niż własne
odbicie. Może zrozumiał, że mimo wszystko nie jest nieśmiertelny
i pewnego dnia będzie potrzebował zastępcy.
Sytuację pogarszało to, że często chorowałem. Mój organizm źle
reagował na pracę fizyczną. W  połączeniu z  faktem, że prawie non
stop byłem przygnębiony, powodowało to, że łapałem wszelkie
możliwe przeziębienia i  grypy. Chorego w  Dzieciach Ziemi się
izolowało, ale była to inna izolacja niż w  schowku na przybory do
sprzątania. Urządzono w  szopie pokój, z  łóżkiem i  szafką. Było tam
zimno i  panował przeciąg, ogrzewanie stanowił tylko mały
kaloryferek, pachniało pleśnią i  ziołami. Nie mogliśmy przecież
przyjmować prawdziwych leków.
Teraz z  perspektywy czasu myślę, że to moja ciągła nieobecność
przez te lata sprawiła, że nie uległem w  takim stopniu jak inne
dzieci wpływom zarówno indoktrynacji, jak i opowieści o nas i tych
innych.

MY I CI INNI

Siedzimy w  klasie. Jestem tego dnia trochę rozkojarzony


i wyobrażam sobie, że ojciec znów zaczyna ze mną rozmawiać. Ale
w tym momencie nie mam najmniejszego pojęcia, że moje marzenia
się spełnią. Staram się wyrwać z tego rozmarzenia i skoncentrować
na ilustracjach, które pokazuje nam Ali-Kahn.
Przedmiot, który właśnie nam wykłada, nazywa się wiedza
o  świecie. Nie historia – gdzie się uczy o  tym, co wydarzyło się
dawno temu – a wiedza o tym, co dzieje się teraz na świecie.
Ali-Kahn opowiada potworne historie, które wzbudzają we mnie
strach, chociaż mam dziesięć lat i już nie wierzę w duchy.
Na ekranie pokazuje przykłady zła na świecie, ilustracje czy raczej
karykatury: psychologów w okularach o grubych szkłach i z zębami
jak kły, porażających prądem skutych łańcuchami ludzi;
dziennikarzy z pełnymi zła, zezowatymi oczami i kapiącą z kącików
ust śliną; lekarzy, wsypujących ogromne ilości tabletek ze słoiczków
prosto w usta związanych pacjentów.
Co jakiś czas wykonujemy ćwiczenia mające na celu obronę
ViaTerra. Choć tak naprawdę nigdy nie należy próbować się bronić,
tylko zamiast tego atakować tych, którzy nas krytykują. Oni i tak są
jedynie kukłami w rękach psychologów i dziennikarzy. Ich sumienia
obciążają grzechy. Należy ich raz za razem pytać: „Jakie popełniłeś
przestępstwo, którego wykrycia przez nas się boisz?”, aż się
poddadzą albo załamią i wyznają, jacy są źli.
Wszystko to wiruje mi w  głowie. Ten okropny świat za murami
ViaTerra i ten równie okropny świat wewnątrz murów.
Przychodzi ojciec, staje w  drzwiach i  słucha. Słyszę jego kroki,
odwracam się i widzę jego buty i spodnie, ale unikam jego wzroku.
Czuję, że muszę coś zrobić, aby mnie zauważył, cokolwiek. Podnoszę
więc rękę, a  Ali-Kahn kiwa głową, chociaż sprawia wrażenie
poddenerwowanej.
– Jaka jest różnica między nami a tymi innymi? – pytam.
Ali-Kahn nie nadąża z  odpowiedzią. Ojciec podchodzi do mnie
i kładzie mi dłoń na ramieniu. Stał się cud. Znowu mnie dotyka.
– Na to pytanie ja mogę odpowiedzieć, Thorze – mówi – tylko coś
przyniosę, a potem cała klasa pójdzie ze mną do Diabelskiego Bloku.
Obawiam się, że zepchnie mnie ze skały, ale jego głos nie brzmi
tak, jakby był zły.
Kiedy wraca, ma na sobie sportowe buty, dżinsy i sportową bluzę.
W ręce trzyma duży kubeł z pokrywą. Informuje nas, że nie musimy
maszerować, tylko iść za nim gęsiego.
Gdy dochodzimy do zbocza przed Diabelskim Blokiem, zwraca się
do pozostałych dzieci, żeby poczekały, a  mnie każe iść ze sobą na
skałę.
Teraz się boję. Krążą plotki, że kiedy skończymy dwanaście lat,
zamiast kary w  postaci lodowatego zanurzenia, będziemy musieli
skakać za wykroczenia ze skały. Jest chłodny wiosenny dzień. Woda
wydaje się zimna, niewielkie fale prychają i pienią się pod nami.
Idę za ojcem do miejsca, w którym Diabelski Blok rozpościera się
nad morzem.
– Stój teraz bez ruchu – mówi ojciec i  stawia kubeł na ziemi.
Pachnie z niego dziwnie, kwasem i zgnilizną.
Każe mi zdjąć buty i  skarpetki. Pod moimi stopami jest zimna
skała, nierówna i  twarda. Ojciec szybkim gestem ręki wyczarowuje
z kieszeni bluzy przepaskę na oczy, taką samą, jakiej używa mama,
kiedy nie może spać.
Bierze mnie za rękę, prowadzi kawałek naprzód po skale
i przewiązuje mi oczy. Wszystko staje się czarne, ogarnia mnie teraz
przerażenie, chwieję się i omal nie tracę równowagi. Mam poczucie,
jakbym już spadał w dół.
– Podejdź do końca, Thorze – dochodzi mnie głos ojca. – Pamiętaj,
że jesteś duchem, a  nie ciałem. Nie potrzebujesz oczu, by odnaleźć
drogę.
Robię dwa niepewne kroki naprzód i przygryzam wargę, żeby się
nie rozbeczeć. Jeśli teraz zapłaczę, to wszystko przepadnie. Muszę
usłuchać, postarać się czuć zamiast myśleć.
– Idź dalej – instruuje mnie ojciec – aż na sam koniuszek.
Powoli i  niepewnie robię krok za krokiem, ale tak trudno jest
zachować równowagę, kiedy się nic nie widzi. Wyciągam ręce jak
tancerz na linie. Nie ma żadnej alternatywy, muszę to wykonać.
Spaść, rozbić głowę o skały albo wpaść do morza – nie byłoby to tak
okropne, jak gniew ojca, jeżeli go nie posłucham.
Lekki powiew wiatru prawie pozbawia mnie równowagi. Moja
stopa trafia na brzeg skały i  omal nie ześlizguje się w  przepaść.
Słyszę, jak któreś z  dzieci za mną gwałtownie wciąga powietrze.
Szybko cofam stopę. Wykorzystuję ten krok w  bok do tego, żeby
znaleźć się znowu na środku skały. Ostrożnymi krokami posuwam
się naprzód. Koralowiec wbija mi się w piętę, ale nie poraża mnie to
tak bardzo, jak pytanie, które nagle spada na mnie jak grom
z jasnego nieba.
Skąd będę wiedział, że to koniec skały?
Rozkazuję swemu duchowi, żeby wyszedł z mojej głowy, tak abym
widział, ale jestem uwięziony w  mroku i  niepewności. Jeszcze dwa
kroki. Słyszę, jak ktoś kaszle. To Matteo. Rozpoznaję jego kaszel,
czasem go słychać z łóżka pode mną.
Od razu rozumiem.
– Jestem na końcu, szefie – mówię.
Przepaska znika z  oczu. Moja lewa stopa znajduje się mniej niż
dziesięć centymetrów od brzegu skały. Paluch prawej wystaje
centymetr poza jej krawędź.
Dostaję zawrotu głowy, świat wiruje, morze pode mną mnie
przyciąga, przewraca mi się w żołądku, ale dałem radę.
Ojciec kładzie mi ręce na ramionach.
– To ty tego dokonałeś, Thorze – mówi. – Poczuj wiatr, słone
powietrze, tutejszą swobodę, to prawie tak, jakbyś potrafił latać,
prawda?
Kiwam głową i zduszam odruch, by się cofnąć.
– To, co czułeś, to twój duch. Twoje prawdziwe ja. Nie
potrzebujesz oczu, by widzieć.
Odwraca się do stojących na zboczu dzieci.
– Teraz pokażę wam, jacy są ci inni. Jak się zachowują, podczas
gdy wy żyjecie według zasad ViaTerra.
Pozwala mi cofnąć się o  kilka kroków i  sam staje na koniuszku
skały. Gdy podnosi pokrywę, uderza mnie kwaśny odór ryb.
– Śledzie – mówi z  zadowoleniem, podnosi kubeł i  wrzuca jego
zawartość do wody.
Po upływie mniej niż jednej minuty znad cieśniny nadlatuje stado
mew. Krzycząc, nurkują i biją się o ryby. Za chwilę nadlatuje kolejne
stado i rozpoczyna się chaotyczna walka o pokarm, bitwa mew.
Przyglądamy się temu. Nikt z  nas nie ma odwagi, by coś
powiedzieć. Ale nikt nie rozumie tak naprawdę, dlaczego ojciec
karmi mewy.
– Te mewy są dokładnie jak ci inni – mówi, zataczając ręką krąg
nad morzem. – Rozumiecie teraz? Tak się zachowują. Jak bezduszne,
głupie roboty, które biją się o kilka śledzi. W ich oczach nie ma życia.
– Wy! – mówi donośnie, wskazując na nas. – Wy jesteście inni.
Nigdy o tym nie zapominajcie!
 

26

Kłótnia była nie do uniknięcia. Sofia za wszelką cenę musiała


powstrzymać Julię od wyjazdu na Wyspę Mgieł. Benjamin wszedł do
salonu, ale stał tylko i obserwował je w milczeniu.
– Usiądźcie – powiedział w końcu. – Musimy o tym porozmawiać
spokojnie.
Sofia usiadła, Julia zaś oparła się o ścianę.
– Nie chcę siedzieć na tej obrzydliwej kanapie.
– Oczywiście – rzekł Benjamin i przyciągnął bliżej jedno z krzeseł.
Następnie zaczął opowiadać o  wszystkim, co Franz wyczyniał
z  nimi we ViaTerra. Wybuchy gniewu, skoki z  Diabelskiego Bloku,
ogrodzenie pod prądem, wszędzie kamery, obóz karny i  Elvira,
dziewczyna, którą zamknął na strychu i  uprawiał z  nią seks, choć
miała tylko czternaście lat.
Julia słuchała cierpliwie, chociaż większość tych historii już
wcześniej słyszała.
– Więc teraz może rozumiesz, dlaczego nie chcemy, żebyś tam
pojechała – zakończył Benjamin. – Uważam, że to niewybaczalne, że
ci religijni przywódcy popierają Franza.
– Właśnie – wtrąciła Sofia. – To tak, jakby wszyscy zapomnieli, co
się stało piętnaście lat temu. Albo uważają, że wszystko sobie
wymyśliliśmy.
Benjamin kiwał potakująco głową.
– I nie jest to absolutnie żaden zbieg okoliczności, że akurat klasa
Julii ma tam jechać – dodała Sofia i  rzuciła Benjaminowi
porozumiewawcze spojrzenie.
– Ale przecież dostał karę więzienia, którą już odbył –
odpowiedziała Julia. – Tamto było dawno temu. Nic strasznego się od
tamtej pory nie działo. Czy nie sądzicie, że ludzie potrafią się
zmienić?
To ten moment, w  którym muszę powiedzieć prawdę, pomyślała
Sofia. Ale czuła opór i  zastanowiła się, czy nie byłoby lepiej zrobić
badanie DNA bez wiedzy Julii. Opowiedzieć o  tym teraz, bez
pewności, po wszystkim, przez co Julia przeszła, wydawało się
postąpieniem całkiem bez serca. A na marginesie, to on może jest
twoim biologicznym tatą.
– Mamo, jadę tam tylko na jeden dzień z  moją klasą. Nie sądzisz
chyba, że dołączę do sekty? Byłoby fajnie zobaczyć wyspę,
opowiadaliście przecież, jak tam jest ładnie. A  wieczorem będzie
grał UnderGong.
– Co to jest?
– Jeden z  moich ulubionych zespołów. Są mega. Nie rozumiem,
dlaczego musicie być tacy nadopiekuńczy. Przecież sami tam
pojechaliście i  wsiąkliście na lata. Ja będę tam tylko przez jeden
dzień.
– Kochamy cię i  zrobimy wszystko, żeby cię chronić. Absolutnie
nie możesz tam jechać.
– Ludzie naprawdę mogą się zmienić. Słuchałam kilka
wideoczatów Franza Oswalda z  moimi kolegami. Bardzo
interesujące. On robi całe mnóstwo rzeczy, żeby pomóc ludziom po
nawałnicy. Na jego stronie jest nawet kurs, który się nazywa „Nasze
środowisko”, tam można się nauczyć o  ekosystemie i  o tym, że
Ziemia jest jednym ogromnym organizmem.
– Owszem, brzmi to interesująco, ale takich rzeczy możesz
nauczyć się wszędzie. Nawet w szkole – powiedziała Sofia.
– Ale on opisuje wszystko tak prosto, że daje się zrozumieć.
W  jednym z  wykładów przyznał, że nie jest w  żadnym związku
dlatego, że chce całkowicie skoncentrować się na pracy społecznej.
– Tak powiedział? Co za bujda! Mówi tak, żeby laski, które go
uwielbiają, myślały, że mają u niego jakąś szansę.
– Sofio! – rzekł Benjamin ostrzegawczo.
– Ale to przecież prawda! Wszystko, co on robi, ma jakiś
egoistyczny zamysł.
– Mamo! Czy ty w  ogóle wiesz, ile on przekazał pieniędzy dla
rodzin, które straciły wszystko, co miały? Czy to się nie liczy?
– To tylko po to, żeby sam mógł stanąć w  świetle reflektorów.
W istocie jest wielkim narcyzem.
– Ale dlaczego ty to robisz, Julio? – wtrącił Benjamin. –
Sprawdzasz go w internecie?
– To najciekawsze, co mogę robić w  tej nudnej dziurze –
westchnęła Julia. – Uważam, że to wszystko jest interesujące. Ten
szaleńczo przystojny lider sekty, który zwariował, plus jak tobie
i mamie udało się uciec. Kiedy zanurkowałeś ze skały, tato, i wszyscy
myśleli, że umarłeś. To jest jak thriller.
– Kochanie, życie to nie film akcji – westchnęła Sofia.
– Czy ty musisz być taka protekcjonalna? Mogę już jechać spotkać
się z Mattem?
– Nie, lepiej będzie, jak on przyjedzie tutaj. Nie możesz sama
wychodzić po ciemku.
Julia się skrzywiła.
– Dobra, zadzwonię do niego. Czy coś jeszcze chcecie?
– Nie, ale jeszcze nie skończyliśmy o  tym rozmawiać –
odpowiedziała Sofia.
Julia w podskokach pobiegła na górę.
– Właśnie tego nie chcę w  swoim życiu – rzekła Sofia, gdy tylko
Julia zniknęła z pola słyszenia. – Franz jest całkiem chory na głowę.
Zadzwonię do niego.
– Nie! To jest właśnie to, do czego chce cię doprowadzić –
odpowiedział Benjamin. – Żeby mógł się z  tobą przekomarzać.
Pomyśl, jak musiało mu tego brakować, a  teraz mu się spodobało.
Zacznijmy od telefonu do jej nauczycielki religioznawstwa, Mette.
Pociągnijmy trochę za sznurki.
Benjamin zadzwonił do dyrektora Julii i  powiedział, że chce się
upewnić, że ta podróż jest naprawdę dla niej odpowiednia. Dyrektor
dał mu bez wahania numer telefonu do Mette Carlsson.
– Ja mam zadzwonić czy ty? – zapytał.
– Ty zadzwoń. Ja się tylko na nią zdenerwuję.
Po rozmowie z Mette Carlsson Benjamin był skołowany.
– Mówi, że przeczytała o konferencji w internecie i skontaktowała
się z jego człowiekiem od PR, Carmen Gardell. Przysięga, że to był jej
własny pomysł. Poza tym powiedziała, że dzieciaki nie będą
spotykać się z  Franzem. Zostaną tam tylko parę godzin posłuchać
wykładów.
– Oczywiście, że tak mówi. A  tę całą Gardell pamiętasz? PR- owa
twarz Franza. Fałszywa jak nie wiem.
– Mam pomysł – powiedział Benjamin. – Poślemy Matta z  Julią,
powiemy, że jest jeszcze nieco słaba po tym, co jej się przydarzyło.
A  zanim wyjadą, poprosimy Matta, żeby nie spuszczał z  niej oka
przez całą wizytę.
– Nigdy w życiu! Ona tam nie może jechać. Kto wie, jakie bzdury
ci religijni przywódcy będą wbijać do głowy dzieciakom. Nie do
wiary, że jest to dopuszczalne w szwedzkich szkołach.
– Nie będą prowadzić wykładów o  religii, tylko o  sytuacji na
świecie. Chodzi o  pomoc na obszarach dotkniętych efektem
cieplarnianym.
– Czyli ty też czytałeś w sieci o Franzu. Może chciałbyś się z nimi
przejechać?
– Bardzo śmieszne. Julia nigdy by się na to nie zgodziła.
– Nie wolno jej tam jechać.
– W takim razie musimy powiedzieć jej prawdę.
Nie mogli dojść do porozumienia i postanowili się z tym przespać.
 
Następnego dnia Benjamin zdecydował, że pojadą do schroniska
jego pikapem, pozbierają wszystko, co ma jakąś wartość, i  wstawią
to do szopy za ich domem. Julia, nie mogąc usiedzieć na miejscu,
pochwaliła pomysł wyrwania się z  domu. Sofia miała wątpliwości,
ale pomyślała, że mogłoby to jej pomóc poradzić sobie ze stratą tego
pięknego domu.
Na pierwszy rzut oka działka wyglądała tak samo, jak wtedy kiedy
tu była ostatnio, poza pokrywającym wszystko szronem, który
nadawał temu miejscu ponury i zimny charakter. Niebo było szare,
pokryte grubą warstwą ciężkich od śniegu chmur, ale tylko
pojedyncze śnieżynki odrywały się od nich i  opadały im na głowy.
Północny wiatr był lekki, lecz przeraźliwie zimny. W  powietrzu
unosił się zapach metalu i spalenizny.
W pierwszej kolejności Sofia zauważyła, że niewielka komórka na
narzędzia, której używał Santos, była przetrzepana. Żadnych
narzędzi, maszyn czy najmniejszej śrubki.
– Myślisz, że ktoś tu był i ukradł te rzeczy? – zapytał Benjamin.
– Albo był to sam Santos – odpowiedziała Sofia i się wzdrygnęła.
Pozbierała nadające się do użytku przedmioty, które leżały
rozrzucone na działce, podczas gdy Benjamin szedł w  jej ślady,
wypełniając worki rzeczami do wyrzucenia. Zajmowali się tym
przez jakiś czas, aż zmarzli tak, że się trzęśli. Zrobili więc sobie
przerwę na kawę w pikapie z włączonym ogrzewaniem.
Sprzątanie tego bałaganu zaczynało być przyjemne, prawie tak,
jak nowy początek. Sofia nie mogła przestać myśleć o modelu, który
pokazał im Franz. Jej marzenie mogłoby ziścić się na tym
pobojowisku – jeszcze większe, piękniejsze schronisko. Ale właśnie
w  tej chwili przez ogród przeciągnął powiew lodowatego wiatru,
wślizgnął się do rękawów jej płaszcza i  zakłócił myślenie
o  marzeniach. Nigdy nie mogłaby przyjąć jego pieniędzy. Tok jej
myśli przerwał pełen zachwytu okrzyk Julii, która w  towarzystwie
psa zniknęła na obrzeżach posiadłości.
– Mamo, spójrz, co Denzel znalazł! – zawołała, trzymając coś
oburącz. Kiedy Sofia podeszła bliżej, zobaczyła, że to zamykana
blaszana skrzynka, taka do przechowywania pieniędzy.
– Pomyśl, co będzie, jeśli w  środku jest mnóstwo pieniędzy –
rzekła zachwycona Julia.
– Nie mieliśmy w domu żadnej gotówki – odparła Sofia. – To musi
być coś innego.
Julia potrząsnęła skrzynką. Coś twardego stuknęło w  środku
o ścianki.
– O znalezieniu kluczyka możemy pomarzyć – westchnęła Julia.
Benjamin też do nich podszedł.
– Weźmy ją do domu. Mogę ją tam otworzyć swoimi narzędziami
– powiedział – ale to na pewno nie jest nic ważnego.
Sofia nie mogła się jednak pozbyć wrażenia, że coś się nie zgadza.
Tę skrzynkę powinna była widzieć wcześniej, znała każdy
zakamarek schroniska. Albo pochodziła z  komórki Pedera Santosa,
albo leżała gdzieś ukryta. Może należała do jakiegoś uciekiniera,
który zapomniał o  niej, gdy musieli ewakuować się przed
huraganem.
Do tematu blaszanej skrzynki powrócili dopiero wieczorem, kiedy
siedzieli i  ogrzewali się przed kominkiem. Benjamin przyrządził
pstrąga w sosie cytrynowym, Julia wyjątkowo mogła napić się wina,
Denzel rozłożył się do góry brzuchem na kanapie między nimi
i wszystko było prawie jak zawsze.
– Skrzynka! – wykrzyknęła nagle Julia i  posłała Benjamina do
garażu, żeby ją otworzył. Zniknął na jakiś czas i  wrócił
z rozbawionym wyrazem twarzy.
– To tylko mnóstwo wtyczek – powiedział.
Julia wyrwała skrzynkę z  jego rąk, postawiła ją na stoliku
i otworzyła wieko.
Skrzynka była pełna pendrive’ów.
Dziewczyna wzięła pierwszego z  brzegu i  włożyła do swojego
laptopa.
Na ekranie pojawiło się mnóstwo zdjęć.
Sofia gwałtownie wciągnęła powietrze.
Były to zdjęcia jej samej, niczym kolaż z  miłych wspomnień
z  czasów schroniska. Na werandzie, pogrążona w  rozmowie
z  jednym z  uciekinierów, w  ogrodzie z  Denzelem, krojąca
marchewki w  kuchni, na kanapie w  salonie. Ale w  tych zdjęciach
było coś dziwnego. Nie zostały zrobione telefonem czy aparatem
w środku, tylko z zewnątrz.
– Mamo, co to jest? – zapytała Julia. – Poznajesz te zdjęcia?
Sofia zdumiona pokręciła głową. Rzuciła przelotne spojrzenie na
Benjamina, który gapił się w ekran z otwartymi ustami.
Julia wyciągnęła wtyczkę i włożyła kolejną.
Zdjęcia na ekranie również pokazywały Sofię, ale były zrobione
wcześniej, zaraz po otwarciu schroniska. Pamiętała, że miała wtedy
włosy krótsze niż kiedykolwiek, tak krótkie, że zaledwie muskały
ramiona. Zrobiono je z  zewnątrz, przez okno jednej z  sypialni.
Przebierała się, prawdopodobnie przed pójściem na plażę. Zdjęcia
jej nagiego ciała od tyłu, gdy naciągała na siebie kostium kąpielowy.
Na jednym z nich pochylała się do przodu tak, że pupa była w pełni
wyeksponowana. Na innym naciągała ramiączka i  w centrum
widoczne były piersi. I jeszcze zbliżenie jej twarzy.
Jęknęła i złapała Benjamina za rękę.
Zdjęcia były przejrzyste i  ostre. Ale gorszy od nagości,
sfotografowanych ukradkiem jej piersi, pośladków czy ust, był jej
beztroski wyraz twarzy.
Fakt, że nie miała o tym najmniejszego pojęcia.
 

27

Julia przysunęła się do Matta i  wsunęła dłoń w  jego dłoń. Kilku


kolegów z klasy gapiło się na nich, ale nie obchodziło jej to.
Prawie dobili do wyspy. Morska bryza szumiała jej do ucha,
obdarzając ją słonymi pocałunkami i  targając jej włosy. Niebo było
czyste. Tylko kilka pierzastych obłoków płynęło na horyzoncie.
Morze miało kolor lazuru, a  słońce pobłyskiwało na każdym
zagięciu jego powierzchni. Ta chłodna bryza pozwalała jej
przysunąć się bliżej Matta.
 
Dla Julii prawie niemożliwe było uzyskać pozwolenie mamy na
wyjazd z klasą na wycieczkę, ale po wielu błaganiach i zapewnieniu,
że będzie cały czas trzymać się blisko nauczycielki, Sofia w końcu się
zgodziła. Dopiero jednak po tym, gdy Matt obiecał, że będzie za Julią
chodził jak cień przez całą podróż.
Julię rozsadzało podniecenie, choć wydawało się to trochę
niewłaściwe. Życie w Henån, które przed huraganem było nudne jak
flaki z olejem, nagle stało się ekscytujące a zarazem straszne. Napad
wstrząsnął nią dogłębnie. Pamiętała o  tym, by sprawdzać, czy
wszystkie drzwi w  domu są wieczorem zamknięte, i  oglądała się
teraz przez ramię, wracając sama do domu. Wciąż ssało ją w żołądku
na myśl o  tym, przez co przeszła, ale nie miała dotąd żadnych
napadów paniki ani nocnych koszmarów. Mama wyjaśniła, że po
traumie reakcje mogą być opóźnione.
Mimo wszystko Julia nie potrafiła nie ekscytować się faktem, że
w Henån nareszcie coś się dzieje. Tak jakby życie zostało postawione
na ostrzu noża i  było to przede wszystkim pasjonujące – gdyby nie
przerażone oczy mamy, kiedy znaleźli tamte zdjęcia. Mama, która
zazwyczaj była uosobieniem energii, obecnie wydawała się stale
osłonięta woalką przygnębienia. Po obejrzeniu zawartości dwóch
pendrive’ów zatrzasnęła skrzynkę, mówiąc, że nie chce więcej
widzieć.
Tamtego wieczoru wszystko zaczęło do siebie pasować. Napad,
zdjęcia mamy i Peder Santos, który wyparował jak kamfora. Latami
prześladował ich stalker, a oni nie mieli o tym pojęcia.
Policja nieszczególnie pomogła. Julia już zrozumiała, że to nie
działa tak, jak w telewizyjnych serialach kryminalnych, gdzie wysyła
się od razu do mediów zdjęcie poszukiwanego. Rzeczywistość była
inna. Nie było niczego, co by wiązało Pedera Santosa, czy kim on tam
był, ze zdjęciami albo z napadem. Choć byle idiota wpadłby na to, że
to on. Brakowało „konkretnych dowodów”. Policja powiedziała, że
sprawdzą to z Urzędem Migracyjnym i przejrzą zdjęcia. Żadnej stałej
ochrony nie mogli zapewnić, ale co jakiś czas mieli wysyłać pod ich
dom radiowóz.
– Stalker oszukiwał nas przez sześć lat, a oni nie mają zamiaru nic
zrobić! – wybuchnęła mama po powrocie do domu. – Ciekawa
jestem, co on teraz robi, podczas gdy policjanci sobie siedzą
i popijają tę swoją kawkę jak kocie szczyny.
Tata próbował ją uspokoić, ale nawet to nie pomogło. Mama była
wściekła, zawiedziona i  wystraszona. Zazwyczaj była twarda,
a strach do niej nie pasował.
 
Na promie było pełno ludzi, ale promowy, Björk, od razu
rozpoznał Julię.
– Co my tu mamy? Toż to kopia Sofii Bauman! – wykrzyknął,
ściskając jej dłoń. Od razu go polubiła.
– Co będziesz robić na wyspie, pomożesz mamie irytować tego
całego Franza Oswalda?
– Nie, jestem tu tylko z moją klasą. Ale dużo ludzi na statku!
– Tak, pływam nim tam i  z powrotem non stop od szóstej rano.
Muszę przyznać, że fajnie, jak tak dużo ludzi przyjeżdża na wyspę
z wizytą. Chociaż nie znoszę tej sekty.
Julia rozejrzała się wokół z ciekawością, kiedy zeszli z promu. Na
placu przed nimi gromadził się duży tłum. Wszędzie byli reporterzy
z  aparatami, mikrofonami i  kamerami. Wesołe kolory, śmiech
i  ludzkie ciepło sprawiły, że poczuła się szczęśliwa. Myśl o  tym, że
coś strasznego mogłoby się tu wydarzyć, przyprawiała ją o  śmiech.
Próbowała szybko wysłać SMS-a do mamy, ale zobaczyła, że jej
komórka nie ma zasięgu. Chciała zostać na placu, wtopić się w tłum,
ustawić w  strategicznym miejscu przed kamerą, ale Mette posłała
szybko całą klasę do autobusu, który miał ich zawieźć do ViaTerra.
Przed przekroczeniem gigantycznej bramy poczuła lekkie
łaskotanie w  brzuchu. Ale dziedziniec był pełen autobusów,
samochodów i grupek rozmawiających ludzi. Biały dwór wznosił się
w  tle, majestatyczny i  dostojny. Był jeszcze piękniejszy, niż to sobie
wyobrażała.
Po długim obiedzie, w  trakcie którego Julia bez przerwy
wypatrywała sławnych osób, zebrali się w  dużej auli ze szklaną
kopułą zamiast sufitu. Było tam z  pewnością tysiąc miejsc
siedzących. Mette szepnęła do klasy, że aula została zbudowana
z myślą o konferencji. Franz Oswald długo planował ten zjazd. Julia
patrzyła przez szklany sufit na rozciągające się nad nimi błękitne
niebo i  parę mew szybujących na wietrze. Dokładnie w  tym
momencie zrozumiała w  całkiem nowy sposób, dlaczego jej
rodziców przyciągało to miejsce. To nie była jakaś dziwaczna sekta.
To było coś innego!
Mette porządnie przygotowała ich do konferencji. Wytłumaczyła
im, że to nie jest konferencja o  religii, tylko spotkanie na temat
człowieczeństwa i  współczucia, pojęć, które stały ponad wszelkimi
religijnymi celami. Przywódcy mieli złożyć obietnice i  wyznaczyć
cele prac wolontariackich w  obszarach dotkniętych efektem
cieplarnianym. Cała praca miała zostać wykonana przez organizacje
charytatywne, swojego rodzaju „wolontariuszy bez granic”. W  ten
sposób setki tysięcy ludzi miało pracować dla wspólnego celu:
pomóc bliźnim, którym było ciężko w życiu.
Zdaniem Julii brzmiało to dobrze, ale czy miało do czegoś
doprowadzić, czy też było jedynie wielkim zabiegiem PR, tego nie
wiedziała. Mette w  nieskończoność też im powtarzała, jak mają się
zachowywać.
Wreszcie nadeszła chwila, gdy Franz Oswald wszedł na scenę, by
otworzyć konferencję. Ponad nim znajdował się ekran, a  na
ścianach kolejne, na których można go było oglądać w  zbliżeniu.
Widziała go w tak wielu filmikach, była przygotowana na to, jaki jest
przystojny, ale to nie jego wygląd, lecz charyzma zaparła jej dech.
Gdy tylko stanął na miejscu przy podium, w sali zrobiło się cicho jak
makiem zasiał. Dłuższą chwilę stał w  milczeniu i  patrzył na
publiczność. Wiedziała, że ma ponad czterdzieści lat, ale sprawiał
wrażenie wiecznie młodego. Symetryczna, opalona twarz, wyraźnie
zarysowana broda i  wysokie kości policzkowe: wszystko epatowało
witalnością. W jego oczach było ciepło, a w uśmiechu coś łagodnego
i szczerego.
– Witajcie w świetlanej przyszłości! – rzekł w końcu donośnie.
Na sali rozległy się wiwaty i gromkie brawa.
Laura, która siedziała obok Julii, pociągnęła ją za rękaw.
– On jest przecież jeszcze przystojniejszy niż na zdjęciach –
szepnęła.
Ale Julia nie odpowiedziała. Myślami wracała do chwili, gdy Franz
wszedł na scenę. Kiedy oczarował wszystkich na sali już samą swoją
obecnością, ukradł z  powietrza tlen, powodując, że publiczność
wstrzymała oddech.
Znaleźli się z przodu sali, tuż za rzędem, gdzie siedzieli celebryci.
Parę razy, gdy Franz robił przerwę między zdaniami, zdawało jej się,
że szuka z nią kontaktu wzrokowego.
Słuchała jednym uchem przemówień pozostałych przywódców
religijnych, grzecznie notując, gdy Mette rzucała jej spojrzenia. Po
każdym wystąpieniu Franz podchodził uścisnąć dłoń mówcy,
niektórych klepał po plecach i  obdarzał swoim olśniewającym
uśmiechem.
Tuż przed końcem pokazano krótki film z wysłannikiem papieża,
który życzył powodzenia wszystkim uczestnikom konferencji. Franz
Oswald stał się znaną międzynarodową postacią, pomyślała Julia.
Ciekawe, co by na to powiedzieli mama i tata. To takie czaderskie, że
aż trudno to kwestionować.
Nawet podczas koncertu UnderGong nie dała się całkiem porwać
muzyce. Część jej uwagi była wciąż skupiona na Franzu, który
potrafił zatrzymać w  miejscu powietrze w  wielkiej sali. Miał
przyjazne, ciepłe oczy – nie wredne, jak to kiedyś podejrzewała.
I  zorganizował ten fantastyczny zjazd, który pobłogosławił sam
papież.
Muszę się z  nim spotkać, pomyślała. Jak mogę sobie wyrobić
o nim zdanie, nie rozmawiając z nim?
Ale po chwili poczuła palce Matta, które znalazły drogę pod jej
krótką spódnicę. Położyła na kolanach torebkę i  rozsunęła nogi.
Rozkoszowała się ostatnimi tonami UnderGong w  całkiem
wyjątkowy sposób.
Kolacja tak jak obiad podana została w  formie bufetu. W  jadalni
brakowało miejsc siedzących. Długie stoły uginały się pod
ekologicznym, ekskluzywnym jedzeniem, ciągle uzupełnianym przez
kelnerów w  szarych uniformach. Podawano szampana, wino
organiczne i mocno pachnącego grzańca, których to, jak powiedziała
Mette, absolutnie nie wolno było im pić.
 
Gdy Julia zrobiła krok w  tył, zderzyła się z  kelnerem, który omal
nie upuścił tacy z  serami. Był w  jej wieku, miał półdługie włosy
o  barwie miedzi i  wydawał się lekko rozkojarzony. Zwrócił jej
uwagę. Nigdy nie widziała nikogo z  tak pięknym kolorem włosów.
Raz po raz przepraszał, a ich spojrzenia się spotkały.
Jego miłe, smutne oczy nie pasowały do sali wypełnionej euforią.
Było w  nim coś pięknego, coś, czego nie potrafiła nazwać.
Rozpoznała go, ale nie mogła sobie przypomnieć, gdzie go wcześniej
widziała.
– Przepraszam, że jestem taki niezdarny – powiedział
i  uśmiechnął się, ale przygnębienie w  jego spojrzeniu pozostało.
Wyjął z kieszeni plastikową rękawiczkę i poprawił sery. Gdy znowu
na nią spojrzał, zawiesili na sobie nawzajem wzrok, aż poczuła, że
Matt złapał ją za ramię. Chwilę później zauważyła, że ów chłopak
stoi i przygląda jej się z rogu jadalni. Myślała, żeby podejść do niego
i  się przedstawić. Czuła, że jest między nimi siła przyciągania. Ale
wtedy Matt znowu pociągnął ją za ramię i  przepraszająco
powiedział, że musi iść do toalety.
– Nie ruszaj się ani o krok – ostrzegł. – Jeżeli cię zgubię, to twoja
mama mnie zabije.
Obiecała, że zostanie w  miejscu, ale wymknęła się z  jadalni, gdy
tylko zniknął z pola widzenia. Wabił ją dwór. Chciała go obejrzeć bez
mnóstwa ludzi na dziedzińcu. W  jadalni było gorąco, na zewnątrz
przeraźliwie zimno. Narzuciła na siebie zimowe palto i wsunęła ręce
do kieszeni.
W nocnym oświetleniu dwór był jeszcze piękniejszy niż w świetle
dnia. Reflektory były skierowane na napis u góry fasady. Wędrujemy
Drogą Ziemi. Tu i  ówdzie świeciło się w  oknach. Na dziedzińcu
wszędzie żarzyły się latarenki i  pochodnie. Światełka na wielkiej
choince zamrugały i  zapaliły się na jej oczach. Z  kuchni
rozprzestrzeniały się wspaniałe zapachy pieczeni i winnego grzańca.
Żwir za nią zachrupał. Nim zdążyła się odwrócić, poczuła dłonie
na swoich barkach.
– Rozpoznałbym cię w tłumie dziesięciu tysięcy osób – szepnął jej
do ucha jakiś głos.
Od razu wiedziała, kto to, obróciła się i znalazła tak blisko niego,
że odruchowo cofnęła się o parę kroków.
Na jego ustach błąkał się uśmiech, wyciągnął rękę i objął jej dłoń
w  doskonałym uścisku. Roztaczał wokół siebie przyjemny zapach.
Jego strój – garnitur, biała koszula i  krawat – cała jego postać
emanowała dostatkiem. Ale w  jego postawie nie było żadnego
wywyższania się. Zamiast tego przyglądał się jej ciekawie i puścił jej
dłoń, gdy wyczuł jej wahanie.
– Przepraszam, absolutnie nie chciałem cię wystraszyć.
Zobaczyłem cię wśród publiczności i chciałem się przywitać.
Dokładnie w  tej chwili Julia zrozumiała, że to magiczny wieczór.
Wieczór, kiedy spełniają się wszystkie jej marzenia. Chciała go
spotkać, a teraz tu stał! Teraz trzeba tylko prosto z mostu.
– Moja mama ostrzegała mnie przed tobą – powiedziała. – To, co
zrobiłeś jej i tacie, było wstrętne.
– Wiem – westchnął – ale się zmieniłem. Naprawdę jestem nowym
człowiekiem. Wiedz, że próbowałem jej wszystko wynagrodzić, ale
twoja mama potrafi być uparta. Teraz jednak wolę porozmawiać
o tobie, zanim twój… bodyguard po ciebie przyjdzie.
– O kim mówisz?
– O  chłopaku, który cały wieczór wisi na tobie jak pijawka.
Opowiedz trochę o sobie. Co lubisz robić, oprócz śpiewania?
Julia spojrzała na niego podejrzliwie, ale odpowiedziała na jego
pytanie.
– Wszystko, co podnosi puls w  tej nudnej dziurze, w  której
mieszkamy. Kiedy skończę szesnaście lat, kupię sobie motocykl. Ale
nie sądzę, żeby mamie się spodobało, że mnie tak wypytujesz. Choć
tak naprawdę chciałam cię spotkać. Dowiedzieć się, czy jesteś taki
zły, jak mówi mama.
– Ona ciągle mnie tak bardzo nie lubi? Biedna Sofia. A  ty, co
o mnie sądzisz?
– Nie wydaje mi się, że jesteś zły, ale z pewnością niebezpieczny.
– Myślę, że twoja mama ma swoje demony, które powinna
przepracować. Nie jestem ani trochę niebezpieczny, chyba to
widzisz? – Podniósł ręce do góry w  rozbrajającym geście. – Ale
muszę przyznać, że nie mogę od ciebie oderwać wzroku, Julio –
ciągnął. – Jak myślisz, dlaczego mnie tak do ciebie ciągnie? Czy to są
zaprawione kroplą goryczy słodkie wspomnienia twojej mamy, czy
też jest między tobą a mną coś szczególnego?
– Nie czuję nic szczególnego – skłamała. – Nie wydaje mi się,
żebyśmy byli choć trochę podobni.
– I tu się całkowicie mylisz. Oboje nie mamy ograniczeń. To jedyny
sposób na życie. W tobie jest tyle życia, Julio.
Zarumieniła się. Podszedł krok bliżej. Nim zdążyła pomyśleć,
przeciągnął palcem po jej policzku. Chciała zwrócić mu uwagę, że
jest wystarczająco stary, żeby być jej ojcem, nieco go zbesztać.
Pomyślała też, że w sumie nie może być taki mądry, jeżeli sądził, że
tak łatwo ją poderwać, ale że to fajne dawać się temu ponieść, a on
jest gorący, kiedy tak na nią intensywnie patrzy.
W tym właśnie momencie ktoś za nimi zakaszlał.
Czar prysnął.
Matt stał zaledwie metr od nich. Wyglądał jak jedno wielkie
poczucie winy.
– Julio, obiecałaś, że na mnie zaczekasz – powiedział głośno.
– Nic sięnie stało – rzekł Franz – tylko się przywitaliśmy. Mamy
przecież wspólnych znajomych. Muszę teraz iść do środka zająć się
tymi zapaleńcami. Chociaż to nie tak przyjemne jak rozmowa z tobą,
Julio. Naprawdę mam nadzieję, że niedługo się znowu spotkamy.
Po czym zniknął w  jadalni. Stała w  miejscu, aż Matt do niej
podszedł, wziął ją za ramię i  pociągnął za sobą. Właśnie miał ją
ochrzanić, ale położyła mu dłoń na ustach.
– Nic się nie stało. Tylko się przywitał. Zna moich rodziców, to
wszystko. Ale nie wydaje mi się dobrym pomysłem, abyś im o  tym
mówił. Możemy chyba opowiadać o  tych wszystkich fajnych
rzeczach, które tu się dzieją, prawda?
Matt nic nie odparł, ale jego oczy świadczyły o  tym, że zawarli
pakt.
 

28

Istniały pewne zalety izolacji Dzieci Ziemi od świata. Nigdy nie


zetknęliśmy się z  narkotykami albo alkoholem i  nie uzależnialiśmy
się od gier komputerowych. Pożądanie pięknych ciuchów czy
drogich gadżetów było nam obce, co w  pewien sposób czyniło nas
pełnymi pokory. Trzeba starać się dojrzeć pozytywy we wszystkim,
chociaż to nie jest moją najmocniejszą stroną.
No i  jeszcze kwestia mobbingu. Nie było w  szkole szczególnego
kozła ofiarnego, każdy stawał się szykanowanym wyrzutkiem, gdy
tylko znalazł się w niełasce Karstena i Ali-Kahn, a przede wszystkim
ojca. Jeżeli szef się na kogoś rozgniewał, życie jego ofiary potrafiło
zamienić się w piekło w ułamku sekundy. Dlatego nie było mi gorzej
niż komukolwiek innemu.
Gdy mieliśmy z Vikiem jedenaście lat, a starsze dzieci trzynaście,
ojciec zrozumiał, że musimy się dowiedzieć czegoś o  seksie,
i  zarządził obowiązkową lekcję edukacji seksualnej. Uważał, że
najlepiej zacząć odpowiednio wcześnie. Przywódcy nowego świata
nie mogli być opóźnieni w rozwoju pod tak ważnym względem.

WIEDZA O SEKSIE

Ali-Kahn czerwieni się, kilkakrotnie już w  ciągu ostatnich


dziesięciu minut. Zacina się, mówiąc. To dla nas jej całkowicie nowe
oblicze; jesteśmy zachwyceni, że choć raz mamy nad nią przewagę.
Na białej tablicy rysuje penisa. Siusiak zwisający nad dużym
workiem. Wygląda jak tłusta dżdżownica. Wszyscy chichoczą,
a  Didrik wydaje krótkie okrzyki zachęty, co wprowadza naszą
nauczycielkę w  jeszcze większe zakłopotanie. Ucisza nas. Teraz
zaczyna rysować pochwę.
W momencie kiedy postawiła dwie pierwsze kreski, do klasy
wchodzą ojciec i  Karsten. Ali-Kahn robi się teraz okropnie
zdenerwowana i zaczyna się jąkać. Wiercę się na krześle. Atmosfera
staje się napięta nie do wytrzymania. Ojciec wybucha rechotliwym
śmiechem, przez co twarz Ali-Kahn robi się purpurowa. Ale szef jest
też lekko poirytowany.
– Czy ty to nazywasz wiedzą o seksie? – pyta, wskazując na penisa
i kreski, które miały stać się pochwą. – Przecież to bzdura. Nie masz
kwalifikacji, żeby ich uczyć tego przedmiotu – mówi, wbijając wzrok
w Ali-Kahn. Następnie odwraca się do Karstena, ale kręci głową. – Ty
też nie. Najlepiej byłoby, gdybym sam ich uczył, to by z  pewnością
było szkolenie na wysokim poziomie. Niestety, mój grafik pęka
w szwach. – Wzdycha.
Chodzi po sali tam i  z powrotem, głęboko zamyślony. Rzucamy
niespokojne spojrzenia na siebie i na tablicę, na której wiotki penis
przypomina nam o tym, że większość tego, co robimy, w oczach ojca
jest żałosna i nieporadna. Zaczyna kiwać głową, co oznacza, że zaraz
dozna przebłysku geniuszu. Wreszcie zwraca się do Karstena.
– Wstaw komputer do tego małego gabinetu obok sali szkolnej.
Czy wiesz, jak się nakłada w  komputerze filtry, żeby zablokować
niektóre strony?
Karsten kręci przecząco głową.
– To znajdź sobie pomoc. Zablokuj całe to gówno, które
kiedykolwiek o  mnie napisano. Ale oczywiście mogą wchodzić na
naszą stronę. A  potem dasz im dostęp do lekkiej pornografii, tej
najbardziej niewinnej. Cycki i  tyłki, i  na początek pozycja
misjonarska. Nauczą się sami, jak to działa. Nie potrzebujemy do
tego takich jak ona – stwierdza, patrząc na Ali-Kahn.
– Jedynym celem jest uświadomienie ich, rozumiesz? – ciągnie. –
Muszą wiedzieć, jak to się odbywa, to wszystko. I  miej z  każdym
chwilę zwierzeń sam na sam, raz w tygodniu. Tak, żeby nie przyszło
im do głowy robić coś brzydkiego.
Nie rozumiemy, o czym mówi, ale wkrótce się dowiemy.
Po paru dniach tłoczymy się przed ekranem komputera. Samo to,
że możemy z  niego korzystać, jest dziwaczne. Kolorowe zdjęcia,
filmy – wystarczy kliknąć myszką. Nowy świat otwiera się przed
nami. I  te nagie ciała, które robią dziwne rzeczy, ściskają się
nawzajem, dyszą i stękają. To mile drażni nerwy i jednocześnie jest
trochę straszne. Gdy to oglądam, coś przyjemnie napina mi się
w pachwinach.
Molly, zazwyczaj taka harda, robi się zażenowana. Sara, dość
nieśmiała, nie chce oderwać wzroku, jest zafascynowana. Vic
i  Didrik raz za razem mówią, że to bomba. Po dwóch dniach
przyłapuję ich z  Sarą w  sali sypialnej. Ona leży na dolnym łóżku
z obnażonym kroczem, a oni macają ją tam, na dole.
Każą mi przyrzec, że nikomu nie powiem.
Podczas chwil poświęconych zwierzeniom wielu się przyznaje do
zabronionych myśli i  emocji. Nagie ciała na ekranie komputera
uruchamiają ich całe mnóstwo w naszych ciałach.
Robi się tego tak dużo, że Ali-Kahn podejmuje decyzję, abyśmy co
piątek przyznawali się przed całą klasą. Wtedy zastanowimy się,
zanim zrobimy coś brudnego. Zaczynam się bać tych piątkowych
chwil. Zawsze panuje atmosfera napięcia i wstydu.
Wyznania najczęściej wyciąga z  nas Ali-Kahn, która słyszy takie
teksty, jak:
„Próbowałem lizać swojego siusiaka pod kołdrą”.
„Dotykałem się kilka razy”. (Wtedy trzeba powiedzieć dokładnie,
co się robiło i ile razy).
„Ściskałem piersi Sary. Ale ona się zgodziła”.
Każdy musi wstać.
Każdy musi coś wyznać.
Każdy jest zażenowany, oprócz Ali-Kahn, która przestała się
czerwienić, mówiąc o  seksie. Uważam, że wygląda niemalże na
podnieconą. Pewnego dnia zdaje sobie sprawę z  tego, że w  filmach
porno nie ma nic o  tym, skąd biorą się dzieci. Wtedy straszy nas
opowieścią o chłopcu, który zrobił dziewczynce dziecko i wylądował
w  więzieniu. Pokazuje też opakowanie prezerwatyw, ale zaznacza,
że są dla starszych chłopaków. U nas, w Dzieciach Ziemi, absolutnie
nie będą dozwolone żadne sprośności.
Sara wyznaje, że Vic i  Didrik macali ją tam, na dole. Vic nawet
włożył w nią palec. Wtedy Ali-Kahn każe im okrążyć biegiem szkołę
dziesięć razy i wyszorować wszystkie toalety szczoteczką do zębów.
Mimo to nikt nie wydaje się na nich naprawdę zły.
Sprawa ma się inaczej, gdy Hugo wyznaje coś sam na sam z  Ali-
Kahn, coś, o czym dowiaduję się dopiero później. Nagle Hugo znika
ze szkoły. Kiedy po paru tygodniach wraca, jest zmuszony
opowiedzieć przed całą klasą, że miał okropne, nieczyste fantazje,
o  których już nie myśli, ale były tak wstrętne, że nie wolno mu
o nich nam opowiedzieć.
– Ale nie jestem pedałem – kończy, podbiega do swojego miejsca
i z westchnieniem ulgi opada na siedzenie.
Tego wieczoru Vic mi opowiada, po tym, jak ze sto razy mu
przysięgałem, że nikomu nie powiem, że Hugo fantazjował o  tym,
jak ojciec ssie mu penisa.
Wzdrygam się z obrzydzenia.
Ta wiedza o  seksie wypuściła jakiegoś potwora, który krąży po
naszej małej szkole.
 

29

Sofia i  Benjamin ubierali się do wyjścia na świąteczne przyjęcie,


kiedy zadzwoniła Anna.
Ostatnim razem Sofia rozmawiała z  Anną wieczorem tego dnia,
gdy znaleźli wtyczki USB. Ponieważ schronisko zostało zrównane
z ziemią, Anna nie widziała żadnego powodu, aby wracać do Orust.
Mieszkała na razie u swoich rodziców w  Sztokholmie. Ale kiedy
Sofia opowiedziała o zdjęciach, Anna wyznała, że czuje się tak, jakby
ją zawiodła. Sofia zapewniła, że wszystko jest w  porządku, choć
wcale nie było. Brakowało jej Anny. Zbliżyły się do siebie, tak jak to
się dzieje, gdy wspólnie doświadczy się czegoś strasznego. Była to
inna bliskość niż z  Benjaminem, nie taka na luzie, ale czasami
silniejsza. Najpiękniejsze wspomnienia Sofii z  pracy w  schronisku
łączą się z Anną.
Właśnie gdy Benjamin podciągał suwak na plecach sukienki Sofii,
na komórce wyświetliło się imię Anny.
– Jestem tu! – wykrzyknęła radośnie.
– Gdzie?
– W Orust! Jutro idę na rozmowę o pracę.
– Naprawdę? Żartujesz?
– Nie, nie żartuję. Mieszkam w  pensjonacie. Kiedy możemy się
spotkać?
Sofia opowiedziała o  przyjęciu świątecznym i  Anna obiecała, że
tam zajrzy. Znała rodzinę organizującą to spotkanie.
– Jestem trochę zmęczona po podróży – powiedziała – ale jutro
musimy się zobaczyć i pogadać o przyszłości.
– Kto to był? – zapytał Benjamin, gdy Sofia zakończyła rozmowę.
– Anna. Wróciła!
Benjamin zrobił nieco zdziwioną minę.
– Co? Myślałem, że zostanie w  Sztokholmie. Nie jest tu chyba
potrzebna?
– Nie, będzie się starać o pracę w pensjonacie. Fajnie, co?
Sofia poszła na piętro po Julię, która też wybierała się na imprezę.
Głównie dlatego, że miał tam być Matt. Dziewczyna siedziała na
łóżku, a podłogę jej pokoju pokrywały sukienki, spódnice i buty.
– Dla kogo ja się tak naprawdę ubieram? – zapytała z pretensją. –
To beznadziejna dziura.
– Tak, już to mówiłaś. Wiele razy. Jesienią pójdziesz do liceum
w Uddevalli.
– Kolejna beznadziejna dziura.
Sofia westchnęła.
– Kochanie, dlaczego wszystko musi się dziać jednocześnie? Czy
nie możesz po prostu snuć swoich fantazji, nie wcielając ich w czyn?
Prawdziwe życie należy przeżywać. Chodzenie do szkoły jest jego
częścią.
– Och, dobrze mi idzie w szkole, ale to nie znaczy, że muszę lubić
budę.
– Wystarczy tego gadania. Włóż tę czarną sukienkę. Przynajmniej
zakrywa tyłek.
Julia skrzywiła się, ale naciągnęła na siebie sukienkę.
– Bez takich spojrzeń, Julio! Wyglądasz świetnie. Chodźmy już.

***

Do Wigilii zostało zaledwie kilka dni. Nad Orust nadciągnęło


łagodne, wilgotne powietrze, kładąc kres bezchmurnym zimowym
dniom. Jednak utrzymujący się od dwóch dni deszcz ustał. Gdy szli
do samochodu, tylko pojedyncze uparte krople kapały z  ciężkich
chmur.
W sieni domu, w którym odbywało się przyjęcie, czekała na nich
Anna. Oczy miała obrysowane czarną kredką, a na ustach jaskrawo
czerwoną szminkę. Burzę kasztanowych włosów podtrzymywała
spinka, tylko kilka loków wymknęło się i  miękko okalało twarz.
Ubrana była w  granatową, obcisłą sukienkę etui i  wysokie kozaki.
Sądząc po ilości odzieży, którą miała Anna, jej zasoby finansowe
były bez dna.
Obejmowały się długo.
– Myślałam, że zapomniałaś o  naszym istnieniu – powiedziała
Sofia.
– Nie, naprawdę nie zapomniałam. Ogromnie mi was brakowało.
Ale wiesz co, jestem strasznie zmęczona. Przywitałam się z każdym,
kogo znam. Jeśli nie masz nic przeciwko, to pojadę do pensjonatu
i się położę.
– Nie chcesz zatrzymać się u nas?
– Nie, spoko, ja tam mieszkam za darmo. Jutro musisz mi
opowiedzieć o wszystkim, co się działo.
– Okropne rzeczy. Nawet nie masz pojęcia, jak całe życie
przewróciło się do góry nogami.
– Mam, ale i tak chcę o wszystkim usłyszeć.
– Jakiej pracy szukasz?
– Potrzebują kogoś w  pensjonacie. Kogoś do wszystkiego. A  więc
podobnie jak w  schronisku. Ktoś tam idzie na urlop macierzyński.
W  okresie świątecznym będę pomagać przy bufecie. Potem, przez
cały sezon ogórkowy, będą mieli otwarte, oferując organizowanie
konferencji i tym podobnych imprez.
– Brzmi to świetnie. Jasne, że dostaniesz tę pracę.
Anna znowu objęła Sofię.
– Przyjdę do was jutro po rozmowie. Może być?
– Oczywiście. Możemy pojechać obejrzeć ruiny schroniska. Potem
chciałabym porozmawiać z  tobą o  różnych możliwościach
odbudowania domu.
– No i  musisz opowiedzieć wszystko o  spotkaniu z  Franzem.
Jestem ogromnie ciekawa.
– Nie ma tu dużo do opowiadania. Ciągle jest taki sam, fałszywy
manipulant. Nie przyjmę od niego żadnych pieniędzy.
– Możemy przynajmniej o  tym porozmawiać – powiedziała
z nadzieją Anna.
Sofię wzruszyło, że ktoś inny równie intensywnie szukał
rozwiązania problemu schroniska.
Gdy Anna wyszła, Benjamin natychmiast dołączył do gości
w  salonie z  drinkiem w  ręku i  ze swoim najbardziej czarującym
uśmiechem. Julia siedziała z  Laurą na kanapie i  oglądały coś
w swoich telefonach.
Sofia postanowiła dać się porwać nastrojowi zabawy, ale
wydawało się to całkiem niemożliwe. Głowę wypełniał jej dudniący
hałas pieśni świątecznych. Przed jej oczami ciągle przesuwały się
zdjęcia zrobione przez podglądacza. Żałowała, że nie zobaczyła, co
jest na wszystkich pendrive’ach, zanim przekazała je policji.
W  tamtej chwili była jedynie pełna obrzydzenia, ale teraz
zastanawiała się, czy może w  tych zdjęciach nie znalazłby się jakiś
trop. Coś, co mogłaby przegapić policja. Wzrok jej co chwilę padał na
okna salonu. Wyobrażała sobie stojącego tam Pedera Santosa, który
ich śledzi. Była nerwowa, niespokojna, zupełnie nie potrafiła się
rozluźnić i dobrze bawić.
Po solidnym posiłku nie miała siły się ruszać i  siedziała
zapadnięta w  fotel, obserwując przyjęcie. Benjamin na stojąco
rozmawiał z  dyrektorem szkoły i  jego żoną. Żartował, wywołując u
nich gromki śmiech. Że też miał siłę. Julia w  rogu salonu stała
uwieszona na Matcie.
Podszedł chłopak podający wino. Nie chciała pić, ale zaoferował
jej bezalkoholową alternatywę. Pozwoliła podać sobie kieliszek.
Zalała ją nagła fala mdłości. Głowa zaczęła boleć intensywnie.
Przycisnęła dłonie do skroni, ale to nie pomogło. Pomyślała, że może
to początek choroby, i postanowiła pojechać do domu, żeby przespać
ten ból głowy. Nacieszyć się ciszą w  domu, kiedy Benjamin z  Julią
będą jeszcze na przyjęciu.
Benjamin nie miał nic przeciwko temu. Powiedział, że mogą
z Julią wrócić taksówką, i dał jej kluczyki do samochodu.
 
Kiedy dojechała do domu i wysiadła z auta, poczuła, że coś jest nie
tak. Wszystko wyglądało jak zawsze, a  jednak coś się nie zgadzało.
Deszcz ustał. Dom tonął w  upiornej ciemności. Przeraźliwie zimny
prąd wiatru owiewał jej głowę. W  ogrodzie czaiło się coś
nieprzyjaznego i  obcego, jakby z  mroku pod drzewami i  krzewami
nadchodziły ostrzegawcze szepty. W  powietrzu wyczuwała czyjąś
obecność. Była pewna, że pozostawiła dwie lampy zapalone, teraz
jednak w domu było ciemno, że choć oko wykol.
Nie mogła znaleźć w  torebce klucza. Palce drżały jej prawie
spazmatycznie, a  żołądek był w  stanie rewolucji. Położyła rękę na
klamce i  drzwi się otworzyły. Uderzyło ją zimne powietrze.
Niepewnie przekroczyła próg. Stopą stanęła na czymś twardym, co
rozkruszyło się pod jej podeszwą.
– Halo! – zawołała w  ciemność i  od razu poczuła się głupio.
Zapaliła światło w  przedpokoju. Okno w  wykuszu było wybite,
a  podłogę pokrywały odłamki szkła. Zimny powiew wiatru
dochodził z otwartego gdzieś okna.
Kiedy jej oczy przyzwyczaiły się do mroku i  szczegóły salonu
nabrały kształtów, żachnęła się.
Wszędzie panował bałagan. Nie taki, jak po nawałnicy,
z  poprzewracanymi meblami, ale nieporządek po kimś, kto czegoś
zaciekle szukał. Drzwi oszklonej gablotki były otwarte, najniższe
szuflady zostały wyciągnięte, a  ich zawartość poniewierała się po
podłodze.
Nie chciała tak naprawdę wchodzić, ale nogi poruszały się
automatycznie. Szafki w  kuchni były otwarte, kuchenne szuflady
opróżnione – sterty naczyń, sztućców i  rozmaitych przyrządów
kuchennych tworzyły jeden wielki nieład. Powoli przeszła przez
pokoje. Tak samo było wszędzie, jakby jakiś szalony pomyleniec
niczym tornado przemknął przez dom i  go przeszukał. Tylko czego
szukał? Pieniędzy?
Czego oni, do cholery, szukali?
Przykucnęła w  pokoju gościnnym na parterze. Pościel zerwano,
materace leżały krzywo. Szukali wszędzie – pod prześcieradłami,
materacami i  poduszkami. Szuflady z  zapasową pościelą były
wyciągnięte.
Gorączkowo poszukała w torebce komórki. Chlipnęła histerycznie,
zaczerpnęła głęboko powietrza i wypuściła je przez usta.
Gdzieś w domu coś stuknęło. Potem rozległ się odgłos biegnących
stóp, kruszonego szkła i  drzwi wejściowych, otworzonych z  takim
rozmachem, że aż trzasnęły o  ścianę domu. Wszystko to w  chwili,
gdy siedziała na podłodze jak przyrośnięta. Nie mogła się ruszyć.
Musiała się zmuszać do oddychania. Paznokcie wbijały się jej
w dłonie, gdy zaciskała je w pięści, żeby opanować panikę.
Z oddali dobiegł dźwięk odpalanego samochodu. Była
sparaliżowana. Serce waliło jej jak oszalałe. Dłonie jej ożyły i  znów
poszukała telefonu w  torebce. Znalazła go na samym dnie
i wystukała 112. Łzy kapały jej na sukienkę.
– Mieliśmy włamanie – powiedziała, gdy zgłosił się operator
centrali. Ale przez pomyłkę podała niewłaściwy adres. Nie mogła się
skupić.
– Czy teraz macie zamiar nam pomóc? – krzyknęła. – Czy też nadal
nie kiwniecie palcem, jak ten szatan będzie nas dręczył?
Tak naprawdę nie chciała krzyczeć, ale jej głos osiągnął wysokość
falsetu. Kobieta w centrali powiedziała coś o wysłaniu samochodu.
Pokój zaczął się kręcić, szybko jak wirówka, a głos kobiety stawał
się coraz słabszy, gdy zadawała kolejne pytania, na które Sofia nie
potrafiła odpowiedzieć.
– On był ciągle w  domu, kiedy wróciłam – brzmiały ostatnie
słowa, które była w stanie powiedzieć przed upuszczeniem telefonu.
 

30

Wiem wszystko o wstydzie.


Jak to jest wstydzić się własnej niewystarczalności, braku oddania
i tego, że mam tajemnice.
Za każdym razem, gdy spotykałem babcię, wstydziłem się tego, że
nie mówię prawdy o  tym, co dzieje się w  Dzieciach Ziemi.
Wyczuwałem też jej wyrzuty sumienia z powodu tego, że ona sama
nigdy nie pyta. Możliwość spotykania się z  nami tak dużo dla niej
znaczyła. Nie miała odwagi ryzykować tego, że ojciec odeśle ją
z  kwitkiem. Dopóki przymykała oko na nasze zmęczone oczy,
zgrubienia na dłoniach czy siano pod bluzkami po nocy w chlewiku,
nie potrzebowała zadawać żadnych pytań.
Mimo to w powietrzu między nami wisiał wstyd.
Wstyd mi było za tak wiele rzeczy, za całą moją egzystencję.
Ale nigdy za ojca. Aż do tego wieczoru, kiedy przyszedł po mamę.

MAMA NA STRYCHU

Jest piątek wieczorem. Stoimy z  mamą na skałach i  patrzymy na


morze. Mrok kładzie się nad zatoką. Blask księżyca jest silny
i powoduje, że mój cień robi się taki długi, jak u olbrzyma. Plusk fal
pod nami przynosi ulgę. Słony smak na moich ustach – wyzwolenie.
Nagle wypełnia mnie przenikliwa tęsknota za tym, by znaleźć się
gdzie indziej. Światła miasta migocą z  drugiej strony cieśniny.
Prawie czuję ciepło żyjących tam ludzi.
Vic i  ja zaczynamy ganiać się po zboczu. Wiatr smaga mi twarz.
Vic podnosi kawałek drewna i  używa go jak miecza. Goni mnie
w górę skał, aż mnie piecze w płucach, a w uszach szumi. Zbliżamy
się do przepaści, ale przezwyciężam strach, z  premedytacją
odwracając się plecami do morza. Serce mi wali. Żyję. Przez krótką
chwilę czuję się całkowicie wolny.
– Chodźcie, wracamy do domu! – woła mama.
Zmieniła się. Babcia może jeździć z  nią na ląd raz w  tygodniu.
Kupiły ubrania oraz kosmetyki i  mama wyładniała. Włosy tak jej
urosły, że opadają miodowozłotą falą na plecy. Czasami śmieje się
tak cudownie. Nie może mieć komórki ani telewizora, ale ojciec
podarował jej PlayStation, więc może oglądać filmy. W  ostatnim
czasie bywał sporo razy w domku i był dla niej miły.
Tego wieczoru bije od niej blask. Światło księżyca migoce w  jej
oczach.
Przez całą drogę do domu wydaje mi się, że moje kroki są lżejsze.
Jestem całkiem wypełniony energią.
Kiedy przychodzimy na miejsce, przed domem czeka ojciec.
Widać, że jest poirytowany. Mój nastrój od razu się zmienia.
– Pogadam z  waszą mamą, chłopcy. Chyba nie macie nic
przeciwko temu? – mówi do nas, ale jego wzrok spoczywa na
mamie. Omiata nim jej twarz, piersi i  nogi. Pierwszy raz potrafię
sobie wyobrazić, jak ktoś, kto nie jest jej synem, może ją postrzegać.
Jest co najmniej tak samo piękna, jak aktorki w  filmach. A  te rude,
długie włosy czynią ją wyjątkową. Więc mimo że jest mamą, moją
mamą, mogę zrozumieć, że zdaniem taty jest ładna.
Ojciec uśmiecha się do nas, ale jego wzrok jest tak zimny, że nie
mam odwagi odwzajemnić uśmiechu.
Chwyta mamę za rękę i  wciąga ją do sypialni. Wiele razy
wcześniej przychodził w  nocy do sypialni mamy. Słyszałem głosy
i  mamrotanie zza ściany. A  potem inne dźwięki – szybki oddech,
stękanie, ruszające się ciała, dźwięk zagłówka tłukącego o  ściankę
działową. Czasem ochrypły krzyk. Ale wtedy to nie wydawało się
groźne. To było niemal ładne. Tak, jakby się lubili.
Dzisiaj wszystko wydaje się inne.
Może myśli, że go nie słyszymy, ale dociera do nas każde słowo
zza półuchylonych drzwi.
– Nie mam czasu na związki, a  dziewczyny z  personelu są
beznadziejne, więc ty musisz wystarczyć. Zadbałaś przecież o siebie.
Dwa razy w tygodniu, na strychu.
Słowo strych wywołuje u mnie nieprzyjemne dreszcze. Słyszałem
plotki, w  które nie chciałem wierzyć. Ojciec miał tam
przetrzymywać mamę i więzić.
Silny lęk mamy promieniuje z sypialni. Niewiele wiem o strychu.
Orientuję się tylko, że mama traci zdolność mowy i jest przerażona.
Każda komórka mojego ciała odczuwa jej panikę. Przyjemny nastrój,
który wcześniej panował tego wieczoru, wycieka z domu i zastępuje
go strach.
Vic patrzy na PlayStation mamy i  nie słucha, ale moje uszy są
czujne.
– Nie chcę tam iść. Czy nie możesz zostawić mnie w  spokoju? –
rozlega się głos mamy, słaby i piskliwy.
Nerwowo wciągam powietrze. Sprzeciwiła mu się, złamała reguły
i  musi zostać ukarana. Wiem, co zrobi ojciec, długo przed
usłyszeniem plaśnięcia dłoni o policzek mamy.
– Skończ z  tym jojczeniem. Ten błagalny ton jest taki
nieatrakcyjny. Dwa razy w  tygodniu. Zaczynamy dzisiaj. Dawaj!
Włóż coś obcisłego i krótkiego.
Ojciec opuszcza dom, nie obdarzając nas nawet spojrzeniem.
Słyszę, jak mama szlocha, przebierając się w sypialni.
Zostawia nas samych z  filmem i  cukierkami, a  więc robi coś, co
w  zasadzie jest surowo zabronione. W  pewien sposób przygnębia
mnie to jeszcze bardziej. Nie mam odwagi zapytać, kiedy wróci. Po
jej wyjściu pytam o to Vica.
– Nie wiem – mówi – będą się chyba pieprzyć.
Nie mogę zasnąć. Przewracam się w  łóżku, aż wreszcie zapadam
w lekki, wypełniony marzeniami sen. Budzi mnie odgłos oddalającej
się burzy. Wydaje się, że przeszła nad domem w  ciągu zaledwie
kilku minut. Za oknem widać blade światło świtu. Wstaję i zaglądam
do sypialni mamy, ale łóżko jest puste. Gdzie ona jest? Idę do dużego
pokoju i zachwycam się niebem za oknem. Wspaniałe barwy mienią
się pod czarnymi burzowymi chmurami. Otwierają się drzwi
wejściowe. Do środka wpada powiew chłodnego powietrza i  zapala
się światło.
Mama stoi przede mną w  swojej pięknej sukience. Oczy ma
czerwone od płaczu i  drży jej dolna warga. Cofa się na mój widok.
Na jej szyi widać różowe szramy, a na udzie wykwita fioletowy ślad.
Chcę ją pocieszyć, ale nie potrafię się ruszyć. Oblizuję zaschnięte
usta.
– Boli cię, mamo? – pytam nieśmiało.
– To nie o  to chodzi – odpowiada, wskazując na znaki na szyi. –
Znaczę dla niego mniej niż jego motocykle, samochody i pierdolone
garnitury. Jestem dla niego przedmiotem, to boli najbardziej.
Mama nigdy w  ten sposób ze mną nie rozmawiała. Pragnę
wytrzeć jej łzy, ale czuję się tak idiotycznie nieporadny. Szybko
opuszczam wzrok, nie jestem w  stanie znieść jej spojrzenia.
Chciałbym, żeby mama natychmiast stąd zniknęła, ale dociera do
mnie, że brakowałoby mi jej, i chcę, żeby zabrała mnie ze sobą.
 
Zawsze chodzi na strych wieczorami w środku tygodnia, kiedy nas
nie ma w domu. W weekendy próbuje udawać, że nic się nie dzieje.
Robi z  nami różne rzeczy. Gotuje. Żartuje. Wkłada długie spodnie
i  koszule z  wysokim kołnierzykiem, żebyśmy nie widzieli tych
różowych śladów. Ale beztroski uśmiech zniknął, a  w jej oczach
dostrzegam desperację.
 
Jednak nic z  tego nie jest tak straszne jak to, kiedy wpadam na
ojca. Coraz częściej przychodzi do klasy albo do posiadłości, gdy
w niej pracujemy.
Robię wtedy wszystko, żeby uniknąć jego wzroku.
Wieczorumi krzywdzi mamę, za dnia jest dokładnie taki, jak
zwykle.
Jak gdyby nic się nie stało.
Po raz pierwszy jest mi za niego wstyd.
 

31

Sofia siedziała na skałach, patrząc na morze. Nie miała pojęcia, jak


długo tam była. Czas jakby się zatrzymał w  miejscu. Wypełniające
płuca powietrze było jak szron. Morze stało nieruchomo jak staw
młyński, jedynie gdzieniegdzie marszczone spokojną falą. Chmury
rozeszły się, wyjrzało słońce i  woda powoli zmieniała kolor
z szarego na chłodny niebieski odcień. Wzrok Sofii zatrzymał się na
plamce daleko na morzu. Łabędzie lub gęsi kołysały się na tafli
wody. Skały były zimne, dlatego siedziała na rękawiczkach.
Był to dzień przed Wigilią. Myśl o  tym, żeby urządzić jakieś
świąteczne przyjęcie, przytłaczała ją. Choinkę oczywiście mieli –
jedyna rzecz w  domu, którą oszczędził włamywacz – ale żadnych
prezentów, żadnego jedzenia. W  zasadzie powinna pojechać na
zakupy, ale brakowało jej sił. Miała w  głębi ducha nadzieję, że
Benjamin albo Julia zaproponują, żeby zjeść kolację wigilijną
w pensjonacie. Mogłaby dać Julii w prezencie pieniądze, żeby córka
mogła po świętach zrobić coś fajnego z kolegami.
Powiedziała Benjaminowi, że zatankuje samochód. Nie chciała
przyznać, że nie wytrzymuje dłużej w domu, i wciąż szuka powodu,
by się z niego wyrwać.
Kiedy tego poranka przeglądała internet, wiadomości o włamaniu
były wszędzie. Smakowite nagłówki o  rodzinie w  Assmunderöd,
której życie rozbito na kawałki.
Policja nie miała żadnych tropów. Cóż za niespodzianka! Co
prawda kontaktowali się z  Sofią, potrzebowali jej pomocy, żeby
znaleźć zdjęcie Santosa, które mogłyby pokazać media. Był
poszukiwany. Sofia poprosiła Annę o  załatwienie tego, na co ta od
razu przystała.
Benjamin z  Sofią tak długo rozmawiali, próbując zrozumieć, co
zaszło, że aż ochrypli.
– Dlaczego Santos miałby włamywać się do nas do domu? Czego
szukał? – zastanawiała się Sofia, masując skronie. Z  powodu
napięcia, w jakim żyła, wciąż miała pulsujący ból głowy.
– Sądzę, że musiał całkiem stracić głowę na punkcie twoim i Julii –
odpowiedział Benjamin. – Ale potem nawałnica zrównała
schronisko z ziemią, a wy zniknęłyście. Nie miał już ujścia dla swojej
fiksacji, więc napadł na Julię, żeby zrobić więcej zdjęć.
– Być może, ale czego on tutaj szukał, do diabła?
Benjamin zamyślił się, ale po chwili twarz mu się rozjaśniła.
– Jasne, że skrzynki ze zdjęciami! Musiał stracić panowanie nad
sobą, kiedy zniknęła. Potem rzucił się na nasz dom w  jej
poszukiwaniu.
– Rzeczywiście jest taka możliwość – przytaknęła.
Była wcześniej prześladowana i  szykanowana. Latami przez
Franza. Uczyniło ją to wprawdzie twardszą, ale też bardziej kruchą.
Wiedziała z doświadczenia, że psychopaci nie znają żadnych granic.
Że to, co nie do wytrzymania, może być początkiem czegoś jeszcze
gorszego.
Ich rozmowę przerwała wizyta firmy ochroniarskiej, która
przyszła zainstalować alarm i monitoring. Benjamin z entuzjazmem
współpracował z  nimi całe przedpołudnie, ale Sofia była pełna
wątpliwości. Santos wciąż czaił się gdzieś tam na zewnątrz, planując
zapewne kolejny ruch. Jeden z  bardziej uprzejmych i  łagodnych
ludzi, jakich znała, przemienił się teraz w oszalałego wariata.
Po przejrzeniu artykułów w sieci postanowiła wybrać się na skały
i  posiedzieć tam trochę. Anna pojechała na komisariat. Przełożyły
swoje spotkanie na później tego wieczoru ze względu na włamanie.
Zadzwoniła jej komórka, pokazując zastrzeżony numer. Od razu
wiedziała, kto to, i zaklęła w duchu, że jeszcze nie zmieniła numeru
telefonu.
– Sofio, nie rozłączaj się. Proszę, wysłuchaj mnie przez chwilę.
Nie odpowiedziała. Słyszała tylko świst własnego oddechu
w mikrofonie.
– Jesteś tam?
– Powiedzałam ci, żebyś się ze mną nie kontaktował.
– Martwię się o  was, głównie o  Julię. Teraz już żądam, żebyście
pozwolili mi zapłacić za firmę ochroniarską, która będzie pilnować
waszego domu przez całą dobę. Mam też zamiar zatrudnić kogoś,
żeby trochę pogrzebał i spróbował wytropić Santosa, czy będę miał
twoją zgodę, czy nie.
– Skąd wiesz o Santosie?
– Mam swoje źródła.
Kiedy zadzwonił do niej za pierwszym razem, jego głos lekko
drżał z  niepokoju, ale przecież równie dobrze mógł udawać. Tym
razem wydawał się jednak prawdziwie zmartwiony.
– Nie przyjmę od ciebie żadnej pomocy – powiedziała.
– Dlaczego nie?
– Nie chcę być ci kiedykolwiek coś winna.
– Nie będziesz. Chcę chronić Julię, chyba potrafisz to zrozumieć?
Czy ja nie mam żadnych praw?
– Nie, ani jednego.
Zmienił mu się głos, teraz brzmiał gładko i ujmująco.
– Jestem bardzo zawiedziony, gdy robisz się taka zimna
i  niedostępna. Kiedyś dobrze nam się razem pracowało. Trzeba się
nauczyć kochać świat, w  którym żyjemy, i  ludzi. Czy nie mogłabyś
spróbować unieść się ponad własną złość i  pomyśleć o  dobru Julii?
Czy nie sądzisz, że poczułabyś się lepiej, gdybyś mi wybaczyła?
Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu – ten jego zadowolony
z  siebie ton; z  pewnością myślał, że powiedział coś bardzo
głębokiego.
– Nie potrzebuję ci wybaczać, żeby się dobrze czuć. Mogę cię
nienawidzić przez resztę swego życia i  czuć się doskonale dopóty,
dopóki zostawisz moją rodzinę w spokoju.
– Maleńka, nie mogę ci tego obiecać. To zależy od badania.
– O  badaniu dowiesz się po nowym roku – odpowiedziała. – Nie
kontaktuj się ze mną wcześniej. A  jeżeli jeszcze raz nazwiesz mnie
„maleńka”, to nigdy już mnie nie usłyszysz.
Rozłączyła się, nie czekając na odpowiedź.
Chłód zaczął się wkradać pod rękawiczki i  dżinsy. Wstała, omal
nie poślizgnąwszy się na skale, ale złapała równowagę. Znowu
zadzwoniła komórka. Tym razem Benjamin.
– Wszystko załatwione! Teraz ten drań może zapomnieć o  tym,
żeby się tu dostać.
– To wracam do domu.
– Czy chcesz pojechać na zakupy? – zapytał. – Wiesz co, olejmy
jutrzejszą kolację świąteczną. Zamiast tego ugotujmy coś, co Julia
lubi. Możemy pogadać na Skypie z  twoimi rodzicami, z  choinką
w  tle, udając, że mamy tradycyjne święta. A  potem będziemy się
lenić cały dzień, oglądając w internecie wszystkie nowe filmy.
Niewymagający, nieskomplikowany Benjamin.
Sofia się roześmiała. Poczuła, jak ciężar w  jej piersi powoli się
zmniejsza.
– Brzmi fantastycznie, tego właśnie potrzebuję. Co ja bym bez
ciebie zrobiła?
– Tak, to dobre pytanie.
Kiedy przyszła do domu, od razu zauważyła logo firmy
ochroniarskiej na bramie i kamerę z przodu domu. Dobrze się z tym
poczuła.
– Gdzie jest Julia? – zapytała Benjamina.
– Dałem jej trochę pieniędzy, żeby mogła pojechać do
Stenungsund ze znajomymi i kupić prezenty. Strasznie się ucieszyła.
Jedyne, czego nie załatwiłem, kiedy ciebie nie było, to strzelba.
Wszędzie pozapalał świeczki w  latarenkach i  ubrał choinkę.
Z  kuchenki unosił się przyjemny zapach grzańca. Przemknęło jej
przez myśl, że Benjamin był ostatnio niemal przesadnie miły, ale od
razu zawstydziła się tego, że nie umie po prostu zaakceptować jego
miłości.
Dokładnie w  chwili, gdy usiadła w  salonie, rozległ się radosny
okrzyk Benjamina.
– No, do jasnej…
– Co jest? – zawołała.
– Zobacz, mamy gościa!
Szybko podeszła do okna. Przez szybę zobaczyła zaparkowany
przy drodze czerwony samochód, a  jakaś postać otwierała furtkę.
Zmrużyła oczy i  od razu go rozpoznała, choć sprawiał wrażenie
większego w obszernej zimowej kurtce.
Simon powrócił.
 

32

Dopiero tamtego wieczoru, kiedy ojciec przyszedł po mamę, zdałem


sobie sprawę z  tego, jak nieskomplikowane było życie przedtem.
Wszystko, co się przydarzało złego, wynikało z moich własnych wad.
Jeżeli coś schrzaniłem, wystarczyło przyjąć karę w  milczeniu. Ani
przez chwilę nie wątpiłem w  to, że słowa ojca są jedyną prawdą.
Życie było ciągłą walką o  przetrwanie, walką, której nie
towarzyszyła podejrzliwość.
Lecz gdy tylko zobaczyłem znaki na szyi mamy, zacząłem wątpić.
Wątpliwości potrafą czasem sprawiać większy ból niż kary
fizyczne. Wyniszczają człowieka.
Doszło do tego, że zacząłem się wstydzić mojego ojca.
Znajdowałem się w  stanie nieustającego wewnętrznego tumultu.
Niewidoczne dotąd rzeczy nabrały nagle upiornej ostrości: kolce
drutu na szczycie muru, lekkie zarysy miasta na drugim brzegu
cieśniny. I  światło w  stróżówce, gdzie były zawsze pilnujące nas
oczy.
Znalazłem się na rozstajach. Było to niczym balansowanie na
linie.
Dlatego w pewnym stopniu dobrze było spaść głową w dół, kiedy
wszystko zostało postawione na ostrzu noża.
CZYNY I  KONSEKWENCJE Jest sobota. Vic i  ja dostaliśmy
pozwolenie, żeby pojechać z mamą do miasteczka na zakupy. Mocne
zapachy wczesnego lata wypełniają powietrze: bez, świeżo skoszona
trawa i słodka woń lodów włoskich w kiosku. Mama znowu obudziła
się z czerwonymi oczami. Wiem, że nocami płacz kołysze ją do snu.
Jej beztroski śmiech już dawno zniknął. Ma na sobie golf, chociaż
jest ciepło.
Ani Vic, ani ja nie możemy wejść z  nią do sklepu. Na placu jest
mnóstwo ludzi, do portu dobiło wiele łódek. Mama pozwala nam
zostać na placu, ale musimy jej obiecać, że nie ruszymy się z miejsca.
Vic dostrzega jakąś ładną dziewczynę, która siedzi na pomoście,
jedząc włoskie lody, i  biegnie do niej, żeby z  nią porozmawiać. Ta
śmieje się z  czegoś, co powiedział. Ja zostaję i  przyglądam się
ludziom, wyobrażając sobie, że jestem jednym z nich. Na wakacjach
z kolegami, całkiem wolny. Żadnych marszów ani pieśni zwycięstwa,
żadnych mów o  „konsekwencjach”. Z  długim wspaniałym latem
przede mną, ze zwykłymi rodzicami, którzy pływają łódką
i urządzają grilla na skałach.
Gdy się odwracam, widzę, że mama stoi przed sklepem
i rozmawia z jakimś mężczyzną. Stoi odwrócony tyłem do mnie, ma
na sobie dżinsy i  koszulę. Mama gwałtownie gestykuluje. Wygląda
na rozgorączkowaną. Bryza od morza przynosi fragment zdania,
który wychwytuję. Nie wytrzymam. Mężczyzna chwyta ją za
nadgarstki, tak jakby chciał ją uspokoić. Wchodzą razem do sklepu.
Chwilę trwa, zanim mama znowu wyjdzie. Vica to nie obchodzi.
Siedzi teraz obok tamtej dziewczyny, liżąc jej lody.
Nikt w świecie nie jest w stanie oprzeć się Vicowi.
Kiedy mama wychodzi ze sklepu z  siatkami, coś się nie zgadza.
Wygląda na zdenerwowaną i podnieconą jednocześnie. Po przyjściu
do domku idzie do swojego pokoju i przez jakiś czas tam przebywa.
Potem jest niesamowicie wesoła. Gotuje nam, żartuje, przytula nas
i całuje tak, że robi się nam głupio.
Później, już wieczorem, mówi, że pójdzie na spacer, a my możemy
obejrzeć film. Nigdy nie chadza na spacery, ale teraz jest w niej coś
rozedrganego, coś, czego nie rozumiem.
Vicowi podoba się film, a  według mnie za dużo ludzi w  nim
umiera. Wstaję, szukam książki, ale coś w  pokoju mamy przykuwa
moją uwagę. Wymykam się, tak że Vic mnie nie widzi. Żaluzje są
opuszczone, ale białe światło letniego wieczoru sączy się przez
szpary i  oświetla część pokoju. Podchodzę do nieposłanego łóżka
mamy, które pachnie jej kwiatowymi perfumami. Przeciągam dłonią
po pościeli. Wszystko jest tam jak zwykle. Ubrania na podłodze.
Wszędzie szczotki do włosów i kosmetyki do makijażu.
Wtedy go zauważam na stoliku nocnym. Mały szary wichajster,
wetknięty pomiędzy książki, krem nawilżający i  papierowe
chusteczki.
Mama ma telefon komórkowy.
Szybko wychodzę z pokoju. Gdzieś w głębi ducha wiem, że coś się
zmienia. Coś, o czym tak naprawdę nie chcę wiedzieć, ale co się musi
zdarzyć.
W ten weekend wszystko jest dziwne. Mama znajduje się w stanie
napięcia, jej głos jest nadzwyczajnie wysoki, ruchy ma
nieskoordynowane, to jasne, że się denerwuje. Jest piątkowy
wieczór. Pozwala nam robić, co tylko chcemy. Kiedy Vic mówi, że
chce iść sam na skały łowić kraby, mama mówi: „Oczywiście!”,
chociaż wszyscy wiemy, że to surowo zabronione. To tak, jakby
odpuściła wszystkie ograniczenia i  znajdowała się całkiem gdzie
indziej.
Kładziemy się spać późno. W  środku nocy budzi mnie odgłos
drapania w  dużym pokoju. Vic głęboko śpi, pochrapując cicho pod
kołdrą. Wstaję i na palcach idę do salonu. Na środku stoi mama. Robi
gwałtowny wdech i  otwiera szeroko oczy na mój widok. Jest
całkowicie ubrana, a w ręce ma dużą parcianą torbę.
Patrzymy na siebie, wstrzymując oddech. Księżyc oświetla jedną
stronę jej twarzy. Wygląda jak pomnik z  marmuru. Powoli podnosi
rękę i  kładzie uciszająco palec na ustach. W  jej oczach jest pewna
gorycz. Po kilku szybkich krokach jest przy drzwiach. Otwiera je,
odwraca się i rzuca mi pocałunek w powietrzu.
Drzwi zamykają się bezszelestnie.
Mama zniknęła, a ja wiem, że nie wróci.
 
Następnego dnia budzę się z nieprzyjemnym uczuciem w żołądku,
ale nic nie mówię Vicowi. Uczucie znika w trakcie prysznica. Rośnie
kiełkująca nadzieja. Nagle intensywnie pragnę, żeby mamie udało
się zniknąć. Żadnych więcej siniaków. Żadnego szlochania w  jej
pokoju.
W końcu Vic zaczyna marudzić o śniadaniu i idzie po mamę.
– Nie ma jej! – krzyczy głośno.
– Może poszła na spacer – odpowiadam.
Wiarygodne kłamstwo, bo ostatnio często to robiła.
Czekamy dwie godziny, aż Vic mówi, że coś jest nie tak, i wychodzi
z domu. Wiem, dokąd idzie. Kiedy wraca z ojcem, ja się zamieniam
na kanapie w  kupkę bez życia. Wyrzuty sumienia objawiają się
kroplami potu na moim czole.
Jeden rzut oka i  ojciec mnie przejrzał. Nie trzeba żadnego
wyciągania, żadnych gróźb. Wyznanie wycieka ze mnie pomiędzy
jednym a drugim gwałtownym oddechem. Łzy cisną się do oczu, ale
tłumię je. Gniew we wzroku ojca rośnie, zaciera granicę między
tęczówkami a  źrenicami jego oczu, które zmieniają się we wrzący
ocean wściekłości.
Pyta mnie o  mężczyznę, ale nie potrafię go opisać. Był tylko
człowiekiem o  długich nogach, w  koszuli i  bejsbolówce. Czekam na
policzek. Ale policzka nie ma, a to jest jeszcze gorsze.
Ojciec znika za drzwiami.
Za chwilę słychać odgłosy polowania na mamę. Motocykle jeżdżą
tam i z powrotem, ludzie krzyczą, psy szczekają.
Ale w  domku panuje cisza. Wiem, że Vic chce mnie zabić. Ale
mnie nie rusza.
Kara należy do ojca; wiem, że zostanę ukarany.
Vic woła, że pomoże szukać mamy, i  znika z  domu. Leżąc tak
samotnie, nie odczuwam żadnej winy. Nie znaleźli mamy. Poradzi
sobie. Zwijam się w  kłębek na kanapie. Czekam. Słucham. Mam
nadzieję.
 
Kiedy zapadł już zmrok, ojciec i Vic wracają po mnie.
– Wstań! – wrzeszczy ojciec tak głośno, że zlatuję z kanapy.
Zapach iglastego lasu na jego ubraniu uderza mnie w  nozdrza.
Rozumiem, że też był na wyspie i  szukał mamy. Nawet nie próbuje
ukryć swojej pogardy dla mnie, tej, którą odczuwał od dnia, gdy się
urodziłem. Mocno chwyta mnie za ramię i ciągnie za sobą. Idzie tak
szybko, że chwilami nie dotykam ziemi. Za nami słychać kroki Vica.
Wiem, dokąd zmierzamy.
Na wrzosowisku uderza nas porywisty wiatr. Ojciec nie
wypowiedział jeszcze ani słowa. Ciągnie mnie w  dół skał, pozwala
mi się kilka razy potknąć, ale natychmiast podciąga mnie za rękę do
góry.
Dopiero gdy stoimy na koniuszku Diabelskiego Bloku, otwiera
usta. Przechodzi mu przez nie jedno, jedyne syczące słowo.
– Szkarada.
Potem mnie popycha.
Przez niekończącą się chwilę spadam i  chwyta mnie kaskada
lodowatej wody. Wciąga mnie żarłoczna głębia, opadam, bezsilny,
luźny.
Uderza mnie, że ojciec na pewno wie, że nie nauczyliśmy się
pływać. A jeżeli wie, to chce teraz, żebym umarł?
Kopię wodę i  unoszę się ku światłu nad sobą. Zanim przetnę
powierzchnię, ogarnia mnie panika. Zbyt wcześnie chwytam
powietrze tak zachłannie, aż woda wdziera mi się do ust i  nosa.
Zachłystuję się tak silnie, że robi mi się czarno przed oczami. Kiedy
przebijam się nad wodę, wbijam się w wir białej piany.
Kaszlę, prycham i  wypluwam wodę, łapię oddech pomiędzy
napadami kaszlu a opłukującymi mnie falami. Nie widzę skał. Tłukę
rękami w  strachu nie do opanowania. Mokre ubranie ciąży mi
w  wodzie. Kopię gorączkowo, ale pode mną jest tylko więcej wody.
Nie mam odwagi zrzucić z  nóg butów. Parę razy zagarniam wodę
ramionami, ale przed sobą widzę tylko morze bez końca. Mimo
wszystko udaje mi się skręcić i  dostrzegam skały, zaledwie dziesięć
metrów przede mną a  jednak tak daleko. Usiłuję posuwać się
naprzód, w  czym pomaga mi nadchodząca fala. Jedną stopą
uderzam o  coś twardego. Jeszcze dwa ruchy ramion i  mam grunt
pod stopami. Podciągam się na skalną płytę, opadam i  wymiotuję
przez usta i  nos jednocześnie. Długo siedzę skulony, fale liżą mi
stopy. Gdy spoglądam w górę ku Diabelskiemu Blokowi, dostrzegam
postać ojca na tle bladego nieba.
To jest ta chwila, w której powinienem się załamać. Poczołgać się
w górę skał, paść na kolana przed ojcem, błagać o setki godzin prac
karnych, prasować mu koszule, pastować buty, całować stopy – byle
tylko mi wybaczył.
Ale zamiast tego przeszywa mnie intensywne pragnienie, by
mamie się udało.
 

33

Zaczynało padać, kiedy Julia wsiadła na motorynkę, by wrócić do


domu. Najpierw tylko nieśmiałe kropelki, ale chmury nad nią
obiecywały ulewę. Wilgotne powietrze przenikało pod jej ubrania.
Było okropnie zimno i tęskniła za ciepłem domu. Ziewnęła szeroko,
aż usta wypełniła jej zimna wilgoć. Przez ostatnie noce spała
niespokojnie. Przed snem w  jej wyobraźni przewijały się sceny
z  napadu. Nie mogła nic na to poradzić. Zawsze zaczynało się od
chwytających ją rąk mężczyzny, tego szoku, a potem był strach, gdy
poczuła nóż na gardle. Ale jeżeli tylko pozostawała spokojna
i  pozwalała tym strasznym wspomnieniom minąć, to po chwili
znikały. Wiedziała, że przeszła traumę, którą musi przepracować.
Codziennie szukała w sieci swoich zdjęć, ale nic się nie pojawiało.
Tuż przy domu niebo się rozwarło i  kaskada wody zmoczyła ją
w  ciągu zaledwie kilku sekund. Zauważyła stojący przy poboczu
czerwony samochód, chciała szybko wejść do domu, bo zapaliła się
w  niej nieśmiała nadzieja. Wyglądał jak samochód Simona.
Z  wszystkich znajomych mamy i  taty jego lubiła najbardziej.
Nauczył ją wszystkiego – od nurkowania ze skał do uprawy
własnego ogródka warzywnego. Raz pomógł jej uratować
poturbowane pisklę mewy. Kiedy wyzdrowiało i było gotowe do lotu,
wypuścili je nad morzem i  patrzyli, jak szybuje nad zatoką.
Wszystko, czego dotknął Simon, stawało się magiczne. Bardzo było
jej przykro, kiedy zniknął z ich życia.
Gdy parkowała motorynkę, krople deszczu spływały jej z włosów
do oczu i  ust. Małe świeczki migotały w  oknach domu, widziała
w  środku choinkę. Wbiegła do sieni, odwiesiła przemoczoną do
suchej nitki kurtkę, wykręciła rękawiczki i  położyła je na
kaloryferze. Dżinsy też miała przemoczone, ale nie zawracała sobie
głowy przebieraniem, chciała tylko jak najszybciej dołączyć do
domowników.
A na kanapie siedział Simon i  wyglądał jak zawsze, z  tą swoją
potarganą blond czupryną. Na jej widok uśmiechnął się od ucha do
ucha, aż jego miłe oczy zmieniły się w kreseczki i ukazała się krzywa
jedynka. Rzuciła się na niego, zatopiła twarz w jego swetrze i tkwiła
tak długą chwilę. Nawet pachniał jak zwykle – ziemią i roślinami.
– Teraz nadszedł czas, żebym wam coś wyznał – powiedział, kiedy
Julia oswobodziła się z jego objęcia. – Kiedy wyjeżdżałem ze Szwecji,
nie mogłem znieść myśli o  tym, że nie będę miał z  wami kontaktu.
Założyłem więc fikcyjne konto na Facebooku, pod imieniem
i nazwiskiem Maria Simonsson ze zdjęciem mojej mamy.
Uśmiechnął się szelmowsko i zwrócił do Julii.
– Twoja mama odrzuciła mnie z miejsca, ale twój tata nie zwraca
tak bardzo uwagi na to, kogo ma wśród znajomych na Facebooku.
Więc miałem na was oko przez wszystkie te lata. Widziałem twoje
zdjęcia, Julio, więc już wiedziałem, że wyrosłaś na tak wysoką
i piękną dziewczynę.
Julia usiadła na kanapie obok Simona. Mama zaczęła się śmiać.
– Ciągle nie rozumiem, dlaczego musiałeś się ukrywać, ale o tym
opowiesz później – powiedziała.
– Ale jak długo tu zostaniesz? – zapytała Julia.
– Kilka miesięcy – odpowiedział. – Będę mieszkać w  pensjonacie.
Ale teraz mam taki jet lag, że chcę tylko spać. Mam do załatwienia
sprawę, o  której opowiem później. Może jutro, w  Wigilię. Pod
warunkiem że chcecie mnie tutaj?
– Oczywiście! Ale nie chcesz mieszkać u nas? – zapytała mama.
– Nie, dziękuję – powiedział. – Obiecałem pomóc w  kilku
sprawach w pensjonacie.
– Słuchajcie, mam pomysł – rzuciła mama. – Możemy w  Wigilię
zorganizować małe spotkanie w  starym gronie. Anna jest tutaj i  na
pewno zechce przyjść. Może Matt też będzie chciał, co, Julio? Jeżeli
nie będzie ze swoimi rodzicami?
– Nie, oni wyjeżdżają w  góry, a  on nie chce z  nimi jechać. Na
pewno się ucieszy. Czy możemy zaprosić też Ellisa? Och, mamo,
byłoby tak fajnie, gdyby przyszedł!
Ellis był jednym z  tych przyjaciół rodziców, których Julia lubiła.
Wiedziała, że kiedyś był chłopakiem mamy i  narobił jej wstydu
w  sieci, kiedy z  nim zerwała. Ale potem zostali przyjaciółmi. Ellis
przez jakiś czas mieszkał tak jak Simon w Kalifornii, stał się bogaty,
wydał pieniądze, wrócił do Szwecji i  mieszkał teraz w  jakimś
kolektywie pod Göteborgiem. Zadawał się z ludźmi, o których mama
mówiła, że to radykalni lewacy, i  włamywał się na, ich zdaniem,
kapitalistyczne strony w  internecie. Ale o  tym Julia absolutnie nie
mogła nikomu mówić. Ellis nauczał Julię prawie wszystkiego
o  komputerach, na przykład jak się włamać do czyjegoś konta
mailowego.
 
Były to najdziwniejsze, a  zarazem najwspanialsze święta Bożego
Narodzenia, jakie kiedykolwiek zorganizowali. Matt i Simon przyszli
rano. Ellis zjawił się w  południe, w  długim wojskowym płaszczu
z  podbiciem. Zapuścił brodę, która sięgała aż do klatki piersiowej.
Jakiś czas po poznaniu Ellisa Julia zrozumiała, że jego mózg działa
co najmniej dwa razy szybciej niż u innych ludzi. Mówił z zawrotną
prędkością, często fragmentami zdań, bo ciągle przychodziło mu na
myśl coś innego, co było jego zdaniem jeszcze ważniejsze. Ale jeżeli
się nadążało za jego tokiem myślenia, to stawał się zabawny jak nikt.
A w dziedzinie komputerów był geniuszem.
Zamiast tradycyjnych potraw świątecznych Simon i  tata
przyrządzili ulubione dania Julii, a  potem wszyscy siedzieli,
oglądając jednym okiem stare filmy. Ellisowi Matt od razu przypadł
do gustu i  pokazywał mu różne rzeczy na swoim tablecie. Matt nie
należał do tych, którzy, jak inni chłopcy w  szkole, tylko siedzieli
ciągle z  telefonem w  ręku. Całą wieczność zajmowało mu
odpowiedzieć na SMS. Ale cokolwiek Ellis mu pokazywał, Matt
przyjmował całkowicie zafascynowany. Julia oglądała zdjęcia
Simona z  Kalifornii, większość z  rozmaitych upraw, ale wszystkie
były ciekawe. O  piątej mama, tata i  Julia włożyli eleganckie stroje
i  pogadali na Skypie z  babcią i  dziadkiem, mając choinkę w  tle.
Potem szybko przebrali się znów w dresy.
 
Julia czuła się bezpieczna i  zrelaksowana. Otoczona była ludźmi,
których lubiła, i  mogła całkiem przestać myśleć o  wszystkich złych
wydarzeniach z  ostatnich tygodni. Simon opowiadał o  czasie
spędzonym w  Kalifornii. Jak najpierw pracował w  różnych
gospodarstwach, a  potem zaczął prowadzić wykłady dla lokalnych
farmerów. Długo nie musiał czekać – wieści o  jego wykładach
dotarły aż do gigantycznych przedsiębiorstw w Dolinie Krzemowej.
– A co teraz? – zapytał tata.
– Zobaczymy. Chętnie zająłbym się kwestiami klimatu
i zrównoważonego rozwoju – rzekł Simon. – Ale na razie dam sobie
spokój.
 
Tego wieczoru, trochę później, kiedy siedzieli na kanapie,
rozmowa zeszła na Franza Oswalda. Mama opowiedziała o  jego
ofercie zapłaty za odbudowanie schroniska. Julia nastawiła uszu
i pomyślała o ich spotkaniu.
– Przez zaledwie kilka miesięcy znowu stał się supersławny, to
niesamowite – żachnęła się mama. – Zadaje się z  samą elitą, może
kupić, co chce, spać, z  kim chce, a  mimo to wciąż nie zostawia nas
w spokoju.
– Możemy założyć tu mały fanklub – stwierdził tata, próbując być
zabawny.
Julia zauważyła, że mama spojrzała na niego z irytacją.
– Już powiedziałem, co o tym myślę – rzekł Simon. – Nie zadawaj
się z nim.
– Postanowiłam nie przyjmować jego pieniędzy – wyznała mama.
– Ale może to prawda, że on chce ci wszystko wynagrodzić –
wtrąciła Anna. – Uważam, że to jest twoja życiowa szansa na
rekompensatę. Pomyśl, co byś mogła zrobić z  tą forsą. Jednak
uważam, że w  pierwszej kolejności powinnaś wymusić na nim
publiczne przeprosiny. Może mogłabyś przyjąć te pieniądze bez
spotykania się z nim osobiście?
– Zwykle był dominującym nad wszystkimi i manipulującym nimi
skurwielem – odezwał się Ellis. – Wątpię, żeby się zmienił. Może
mógłbym trochę powęszyć i  zobaczyć, czy znajdę coś podejrzanego
w jego działalności. Mogę zacząć od przejrzenia jego kont i zasobów.
– Zrób to – poprosiła mama. – Ale to są te działalności, w  liczbie
mnogiej, należy do niego połowa zachodniego wybrzeża. Im więcej
ci się uda o nim wygrzebać, tym lepiej. Jest jeszcze coś innego…
Mama przerwała. Jej wzrok padł na Julię, lecz nagle zerwała
kontakt wzrokowy i spojrzała na swoje dłonie.
– …coś, o czym opowiem trochę później – dokończyła.
I znowu to samo, to trudne do odczytania spojrzenie. Julia była
całkowicie pewna, że to dotyczyło jej.
– Co takiego, mamo? Czego nam nie mówisz? – zapytała.
– Ach, to skomplikowane. Nic ważnego. To dotyczy naszych
finansów.
Głos mamy drżał lekko, co wzbudziło w Julii podejrzliwość. Mama
o  czymś nie mówiła. Wszyscy w  pokoju musieli to wyczuć, bo
zapadła całkowita cisza.
Julia właśnie miała ruszyć z  kolejnymi pytaniami, ale Simon ją
uprzedził.
– Ja zapłacę za schronisko – powiedział.
– Co? Co masz na myśli? – spytał Benjamin.
– Tak naprawdę dlatego tu przyjechałem. Mogę zostać przez kilka
miesięcy na czas budowy. Jednocześnie pomogę wam założyć kilka
własnych upraw. Może szklarnię i parę grządek na wiosnę. Nie mogę
zaoferować tyle kasy co Franz, ale do odbudowy domu wystarczy.
I  nie ważcie się odmawiać przyjęcia moich pieniędzy. Nie wiem, co
mam z nimi robić. Są tylko cyframi na moim koncie. Naprawdę chcę
to uczynić.
Przez chwilę wszyscy siedzieli w  milczeniu, niezdolni do
jakichkolwiek słów. Julia zauważyła rumieniec rozlewający się po
policzkach mamy.
– Pozwoliłem sobie na wykonanie planów domu – ciągnął Simon.
– Jedynym problemem jest to, że będziemy musieli złożyć wniosek
o  pozwolenie na budowę, bo to duża przebudowa. A  to może zająć
trochę czasu. Ale ty i  ja moglibyśmy ponagabywać zarząd gminy
i  przyspieszyć rozpatrzenie sprawy. Czy to nie jest sytuacja
awaryjna? Młodzież, która uciekła z  sekt, potrzebuje dachu nad
głową.
– Simonie, to absolutnie fantastyczne! – wykrzyknęła mama. –
Wiem, że powinnam powiedzieć, że w  żadnym wypadku nie
możemy przyjąć pieniędzy i  tak dalej. Ale nie mam zamiaru tego
robić. To brzmi świetnie! Oczywiście spłacimy wszystko, gdy
będziemy mogli.
W tym momencie Julia zobaczyła, jak mama się zmienia. Wydała
wielkie westchnienie ulgi, a jej twarz znów nabrała blasku.
Mimo to Julia miała lekkie poczucie zawodu, choć cieszyła się ze
względu na mamę. Teraz zaczęła się zastanawiać, czy to oznacza, że
więcej nie spotka Franza Oswalda. Miała faktycznie nadzieję, że
mama przyjmie od niego pieniądze. Wyobrażała sobie, że Franz
będzie czasami zaglądać i  pilnować budowy. A  wtedy Julia też by
tam była i  wpadała na niego, niby przypadkiem. Ta przelotna
znajomość z nim była zbyt ekscytująca, żeby się skończyć, zanim się
tak naprawdę zaczęła. Matt był na swój sposób gorący, uwielbiała
go. Ale w  Julii obudziła się tęsknota za czymś więcej. Zaczęła się
zastanawiać, jak mężczyzna tak doświadczony jak Franz całuje, jak
by to było czuć jego ręce na swoim ciele i  czy może nawet byłby
zdolny się w  niej zakochać. Patrzył na nią tak intensywnie i  za
każdym razem, gdy wspominała tę chwilę, łaskotało ją w  brzuchu.
Poza tym była zmęczona ględzeniem Matta, że muszą poczekać
z  seksem. Była niemal przekonana, że Franz nie jest tym typem,
który chciałby czekać po ściągnięciu z niej ubrania.
Pociągali ją wcześniej starsi mężczyźni, dwóch nauczycieli
i  przyjaciel taty. Ale za każdym razem, zanim zrobiło się gorąco,
zadawała sobie pytanie: „Czy ja naprawdę chcę to robić z kimś, kto
będzie miał siwe włosy i  brzuch od piwa, kiedy znowu go spotkam
za dziesięć lat?”. Ale przy Franzu odpowiedź po raz pierwszy nie
była tak jednoznaczna. W  ogóle nie potrafiła wyobrazić go sobie
z  brzuchem piwnym, a  siwy byłby pewno tylko jeszcze
przystojniejszy.
Powstrzymywało ją tylko jedno: co powiedzieliby mama i  tata.
Nigdy by się na to nie zgodzili. Myśląc o  tym, odczuwała w  piersi
ciężar związany z kłamstwem.
Julia z miejsca poczuła się okropnie samotna. Tak naprawdę czuła
się samotna od dość dawna. Nie rozumiała swoich kolegów. Palili
trawkę, myśląc, że to rewelka, ale nigdy nie mieli nic interesującego
do powiedzenia. Najbardziej nie znosiła obsesyjnej potrzeby
dziewczyn, żeby opowiadać sobie absolutnie wszystko. Julia była
taka wysoka, że non stop musiała patrzeć na chłopaków z góry. Oni
zaś czasami patrzyli na nią tak, jakby była dziwolągiem. Gapili się na
jej piersi – piersi kobiety, nie dziewczynki. Raz podsłuchała, jak
jeden nauczyciel opisał ją jako „przedwcześnie dojrzałą, zbyt
inteligentną dla własnego dobra, ale łatwą do zmanipulowania”.
Miała dość bycia młodą. Krzyczenia, żeby się przebić przez
dudniącą muzykę na imprezach, uników przed cuchnącymi piwem
chłopcami, którzy ledwo co weszli w  pokwitanie. Używania
żałosnych amerykańskich słówek, gdy istniały równie dobrze
brzmiące po szwedzku.
A teraz przeszywa ją tęsknota za tym, żeby porozmawiać z mamą
o  tym wszystkim. Mama wysłuchałaby. Ale to też wszystko, co
mogłaby zrobić. Każdy żyje własnym życiem. Czyli trzeba brać
odpowiedzialność za własne decyzje.
 
Na noc zostali wszyscy oprócz Matta, który w  dalszym ciągu nie
chciał być z  nią łóżku, kiedy jej rodzice byli w  domu. Simon i  Ellis
spali na kanapach w  salonie, a  Anna w  pokoju gościnnym. Julia
położyła się ostatnia, kiedy dom już był spowity w  ciemności
i kołysany głębokimi oddechami tych, którzy spali.
Uchyliła okno, wpuszczając chłodne powietrze nocy. Wyjrzała
przez okno, opierając czoło o  zimną i  lekko wilgotną szybę. Deszcz
ustał za dnia i  niebo było teraz ciemne i  przejrzyste. Między
drzewami migotało morze. Uwielbiała widok ze swojego pokoju. Gdy
tylko coś ją choć trochę niepokoiło, to wystarczyło, że wyjrzała
chwilę przez okno, i się uspokajała.
Zdjęła ubranie i  przyglądała się swojemu ciału w  lustrze,
naciągając koszulę nocną. Wzrok jej zatrzymał się na oczach.
Zdawało jej się, że dostrzegła w  nich coś nowego, podniecającego.
Położyła się na plecach na łóżku i przez chwilę rozmyślała.
Komórka zabrzęczała dokładnie w  chwili, gdy zaczął unosić ją
sen. Oparła się na łokciu i podniosła telefon z nocnego stolika. SMS
z  nieznanego numeru. Często o  tobie myślę. Wydało jej się to
podejrzane i  właśnie miała zablokować ten numer, kiedy nadszedł
ciąg dalszy.
Lunch w Stenungsund po Nowym Roku? F
Uśmiechnęła się sama do siebie. Właśnie tu leżała, myśląc, że jej
magiczna moc może osłabła.
 

34

To z mojego powodu założono obóz karny w Dzieciach Ziemi.


Personel ViaTerra miał odpowiednik nazywany Pokutą. Często
widzieliśmy, jak w  czerwonych bejsbolówkach i  roboczych
buciorach ciężko biegają po posiadłości. Znajdowali się w stodole za
stajnią. Dziadek Anders musiał tam przebywać przez wiele lat.
Obóz karny dla dzieci nazywał się po prostu Dziura.
W rowie za stajnią mieściła się niewielka szopa, niecałe dziesięć
metrów kwadratowych, pełna rupieci, pajęczyn i  pleśni. Podłoga
miała rozmiary akurat na wciśnięcie dwóch śpiworów po
ustawieniu stolika pod ścianą. Może ktoś wpadł na tę nazwę, bo
szopa była położona niżej od pozostałych budynków w  posiadłości.
To naprawdę była dziura, w każdym znaczeniu tego słowa.
Właśnie tam zostałem zesłany po zniknięciu mamy.
Na szczęście, gdy mnie umieszczono w Dziurze, była wiosna, zimą
bowiem w szopie było przeraźliwie zimno i wietrznie. Tutaj miałem
się skonfrontować z  własnym złem i  spisać wszystko, co zrobiłem
przeciwko ojcu. Cel był taki, żebym pozbył się grzechu i uwolnił się
od wyrzutów sumienia.
Jednocześnie kopałem rów wzdłuż muru, który z  biegiem lat
znów się zapełnił. Ojciec powiedział, że ciężka praca fizyczna dobrze
mi zrobi.
Był tylko jeden problem. Nie wolno mnie było zostawiać samego.
Ponieważ mama była na wolności, istniało ryzyko, że też spróbuję
uciec.
Dlatego do Dziury przysłano Matteo, żeby mnie pilnował
i  codziennie składał raport Karstenowi. Raport, który potem
przekazywano ojcu.
DZIURA

Siedzę na stołku przy chwiejącym się drewnianym stole i opisuję


okropne rzeczy, które robiłem ojcu. Myśli też się liczą, nawet te
ulotne, które się nie zadomowiają w  głowie. Może to być coś tak
przelotnego jak nieprzyjemne uczucie, kiedy ojciec jest w pobliżu.
Sterta kartek rośnie. Smutne strony, całe zapisane moim
niezdarnym pismem. Matteo ciągle gada. Musi być więcej
informacji. Jeżeli się czemuś zaprzecza wystarczająco wiele razy, to
w końcu pojawia się poczucie winy. Tak jest w moim przypadku.
Ojciec przychodzi tu codziennie. Zawsze pojawia się wtedy, gdy
najmniej się tego spodziewamy. Za każdym razem podnosi jedną
kartkę ze stosu i  czyta. Nigdy nie odzywa się do mnie ani słowem,
ale rzucane przez niego spojrzenia są tak pełne pogardy
i nienawiści, że chcę się skurczyć i zapaść pod stół.
Dziś jego wzrok ciemnieje podczas czytania. Wiem dokładnie, co
widzi: fragment o  tym, kiedy znalazłem komórkę mamy. Odwraca
się do stojącego w  rogu Matteo, sztywnego jak patyk, zawsze na
baczność, gdy jest tu ojciec.
– Czytasz to gówno? – pyta.
– Tak, szefie, codziennie czytam wszystko, co on pisze –
odpowiada Matteo.
– Aha, i co uważasz?
– Że to, co Thor zrobił, jest straszne i wstrętne.
Ojciec mruży oczy z dezaprobatą.
– I to, co sobie myślał też, oczywiście – dodaje pospiesznie Matteo.
Ale ojciec z irytacją kręci głową.
– Niektórzy w  waszej grupie traktowaliby to dużo bardziej
poważnie niż ty, Matteo. Mam nadzieję, że nie jesteś dla Thora za
łagodny. Na takich jak on działa tylko twarda ręka.
Opuszczam wzrok i  staram się przybrać wygląd pełen skruchy.
Teraz się boję, że Matteo się zmieni i  zrobi nieczuły, może nawet
zacznie mi dokuczać. Jest twardy i  obstający przy swoim od chwili,
gdy go przysłano do Dziury, żeby mnie pilnował. Ale w jego oczach
widzę coś innego. Współczucie.
– Nie, wcale nie jestem dla niego miły – zaprzecza zbyt szybko
Matteo.
Ale ojciec nie wydaje się przekonany. Podnoszę oczy znad stosu
papierów, a on przeszywa mnie wzrokiem.
– Szkoda, że przeżyłeś ten upadek ze skał – mówi.
Dokładnie w  tym momencie, gdy nasze oczy się wciąż spotykają,
nienawidzę go po raz pierwszy.
Opuszcza Dziurę. Między Matteo a  mną panuje niesamowite
napięcie. Szukam w jego oczach śladu współczucia i odczuwam ulgę,
kiedy je dostrzegam.
– Chcesz popracować trochę fizycznie? – pyta.
Kiwam głową. Sama myśl o  tym, żeby znowu wziąć długopis do
ręki, przyprawia mnie o mdłości.
Znad morza przywiało grube chmury, które zwisają teraz
złowieszczym ciężarem nad dworem. Pachnie deszczem. Powietrze
jest tak wilgotne, że mógłbym się w nim utopić.
Pracuję w  milczeniu godzinami. W  końcu mam wrażenie, jakby
pilnujące mnie oczy Matteo zniknęły i zostaję całkiem sam ze swymi
ciężkimi myślami. Z  początku jest to pustka samotności,
przenikająca mnie na wylot niczym zimny północny wiatr. Potem
uczucie to przechodzi w  swoisty wyzwalający zawrót głowy. Moje
zaplanowane, zdyscyplinowane życie zostało wyrwane z korzeniami
i między machnięciami łopaty jest czas na przemyślenia.
Fascynuje mnie to, że pory roku przychodzą i odchodzą w dwóch
całkiem różnych światach – tym poza murami i tym wewnątrz nich.
To niesamowite, że ludzie tam widzą to samo słońce i  ten sam
księżyc co ja. Zastanawiam się też, kim jestem, kim się stanę – i kim
nigdy nie będę mógł się stać.
Czuję się tak, jakbym tworzył nową tajemną tożsamość.
Pot spływa mi po czole, piecze w oczy i zwilża moje usta solą. Rów
robi się coraz głębszy. Bolą mnie dłonie pełne pęcherzy, które
powstały wskutek pracy łopatą. Jeden z  nich pęka, a  dłoń staje się
kleista i  obrzydliwa. Ale kopię dalej, uzmysławiając sobie coś coraz
wyraźniej. Zawsze myślałem, że ojciec potrafi czytać w  moich
myślach, ale nie potrafi. Nie wyczuł mojej nienawiści w  Dziurze,
chociaż jego oczy wpijały się w moją duszę. Jestem panem własnych
myśli. Mam coś, czego nie może mi odebrać.
Głos Matteo przywołuje mnie do rzeczywistości nazbyt szybko, ale
lekkie, przyjemne wrażenie pozostaje.
– Czas wracać i pisać dalej – mówi.
Kiedy wracamy do Dziury, Vic i Didrik stoją przed drzwiami. Sam
ich widok powoduje, że wysysa mi powietrze z płuc.
– Tam jest ten dupek! – woła Didrik.
Vic podchodzi do mnie i  chwyta mnie za kurtkę obiema rękami.
Jego twarz znajduje się zaledwie dwa centymetry od mojej. Sapie,
wytrzeszcza oczy; wiem dokładnie, co nastąpi, kiedy taki jest.
– Pieprzyłeś mamę? – pyta.
– Co? – Najpierw myślę, że się przesłyszałem.
– Szef mówi, że byłeś tak blisko z nią, że musieliście się pieprzyć.
A teraz wyciśniemy z ciebie prawdę.
Początkowo sądzę, że żartują. Ale zaraz widzę ten szczególny
wyraz ich oczu. Szef ich tu przysłał. Żadna modlitwa czy prośba
mnie teraz nie uratują.
– Wcale tego nie robiłem – krzyczę najgłośniej, jak potrafię,
głosem przechodzącym mutację, i  próbuję wyrwać się z  uchwytu
Vica.
Ale Didrik stanął za mną i blokuje mi ręce na plecach.
Cios pięścią trafia w centrum splotu słonecznego i pada tak nagle,
że tracę oddech. Didrik puszcza moje ręce, tak że padam z głośnym
pacnięciem. Staje przede mną obok Vica, który podciąga mnie na
nogi.
– Przyznaj, że pieprzyłeś się z matką!
– Nieprawda! – jęczę. Kątem oka dostrzegam stojącego kawałek od
nas Matteo. Nagle nienawidzę go tak samo jak Vica i  Didrika.
Mogliby mnie zabić, a on by ich nie powstrzymał.
Drugi cios trafia mnie w  pachwinę. Ból jest nie do opisania,
zwijam się wpół i  zataczam do tyłu. Didrik robi kilka kroków
w  przód. Jedną ręką chwyta mnie za gardło i  ściska, drugą uderza
mnie w przeponę.
Właśnie w tym momencie dzieją się dwie rzeczy jednocześnie.
Vic mówi:
– Już wystarczy, Didrik!
Ja zaś słyszę ciche kliknięcie.
Za Vikiem i  Didrikiem stoi Matteo. Pomiędzy ich ramionami
dostrzegam, że trzyma coś czarnego i podłużnego, co szybko chowa
do kieszeni.
Vic i Didrik są za bardzo nakręceni, żeby zauważyć, co się właśnie
stało.
Ale ja zrozumiałem.
Matteo nie tylko ma telefon komórkowy. On zrobił nim zdjęcie.
 

35

Sofię wyrwało ze snu mgliste wrażenie, że coś jest nie tak. Sypialnię
spowijał szary mrok. Wyciągnęła rękę w  stronę Benjamina, ale ta
spoczęła na zimnym prześcieradle. Po jego stronie kołdra była
niedbale odrzucona, jej połowa zwisała ku podłodze. Na poduszce
dostrzegła zagłębienie, w  którym spoczywała jego głowa.
Elektroniczny budzik wskazywał piętnaście po piątej.
Od razu poczuła, że ktoś jest w pokoju.
Ktoś stał w  mroku i  się jej przyglądał. Nie potrafiła zrozumieć,
skąd to wie, po prostu wiedziała.
W ostatniej chwili powstrzymała się od zawołania Benjamina po
imieniu. To nie jego obecność wyczuwała w sypialni, nie zapach jego
skóry czy dźwięk jego oddechu, tak dobrze znajomy. To była obca
obecność, nieprzyjemna i natarczywa.
Zbierała się w  sobie, żeby coś zrobić, wyskoczyć z  łóżka,
przestraszyć intruza, ale sparaliżował ją strach, nie była w  stanie
poruszyć żadnego mięśnia. Oczy zaczęły przyzwyczajać się do
ciemności i  dostrzegła, że drzwi do sypialni były uchylone.
Intensywnie nasłuchiwała odgłosów. Cicho skrzypnęła deska
w  podłodze. Ktoś szybko wziął oddech. Lekkie kroki na palcach
przemknęły po podłodze i zaskrzypiało na schodach prowadzących
na parter. Potem dźwięk czegoś, co zostało przewrócone.
Usiadła na łóżku prosta jak świeca. Zmusiła się do wstania. Serce
jej łomotało. Zawołała Benjamina cienkim, dziwnym głosem.
Podeszła do drzwi i otworzyła je powoli. Korytarz sprawiał wrażenie
pustego. Drzwi do pokoju Julii były zamknięte.
Z parteru dobiegły ją odgłosy kroków na parkiecie. Szybko zeszła
na palcach po schodach do salonu. Na chwilę zatrzymała się
w  miejscu na ostatnim stopniu. Starała się zrozumieć, dlaczego nie
wezwała pomocy, dom był przecież pełen ludzi, ale oprócz strachu
pojawiła się w  niej determinacja, żeby złapać intruza na gorącym
uczynku. Rozejrzała się po pokoju. Zarysy Simona i  Ellisa śpiących
na kanapach były wyraźne. Kontury mebli znajome. Ale dostrzegła
też coś innego, jakiś cień, który ledwo dostrzegalnie zachwiał się
w  rogu salonu. Przez parę sekund wydawał się lewitować nad
podłogą, aż zniknął.
Gdzieś rozległo się kliknięcie klamki.
– Stać! – krzyknęła, ale cienia nie było. Rzuciła się do sieni, gdzie
uderzył ją zimny podmuch wiatru. Drzwi wejściowe były uchylone.
Nagle zrozumiała, że czegoś tu brak. Dlaczego nie słyszała
ostrzegawczego nie do zniesienia szczekania Denzela, skoro w domu
był nieproszony gość? Wyjrzała na ogród, pusty, oświetlony jedynie
przez księżyc. Szybko zamknęła drzwi i powoli wróciła do salonu.
Wrażenie obecności kogoś obcego zniknęło, zastąpiła je spokojna
pustka.
Dom znowu oddychał normalnie. Ellis i  Simon nadal leżeli na
kanapach, drzwi do pokoju gościnnego, w  którym spała Anna, były
zamknięte. Nie było tu nikogo innego. Pomyślała teraz, że Benjamin
musiał wyprowadzić Denzela na siku. Ale dlaczego skradał się po
domu? Jakiś czas siedziała całkiem bez ruchu, starając się pozbierać
myśli.
W sieni coś zahałasowało tak, że aż podskoczyła. Po chwili rozległ
się dźwięk drapania o  parkiet, nadbiegł Denzel i  wskoczył na nią.
Kucnęła i wzięła go w objęcia. Kiedy spojrzała do góry, stał nad nią
Benjamin z szeroko otwartymi oczami.
– Co ty robisz na nogach? – szepnął.
– Co ty robisz? Omal nie wystraszyłeś mnie na śmierć.
– Obudziłem się i  uświadomiłem sobie, że zapomnieliśmy
wyprowadzić Denzela na siku. Tak ładnie jest przy księżycu, że
zrobiliśmy sobie spacer nad jeziorem.
– O czym ty mówisz? Jak długo cię nie było?
– Około pół godziny.
Sofia zajęczała.
– O  Boże! Myślałam, że to ciebie słyszę. Ktoś był w  domu, kiedy
ciebie nie było, w naszej sypialni. Czy widziałeś kogoś na zewnątrz?
– Nie, nikogo. Jesteś pewna? Może to była Julia?
– Czy ty nie słyszysz, co ja mówię? Ktoś tu był! Ktoś stał i patrzył
na mnie, gdy spałam – przestała już szeptać, głos miała pełen
histerii. Benjamin wziął ją za ramiona i przyciągnął do siebie.
– Oczywiście, że ci wierzę. To okropne.
Ale dostrzegła cień powątpiewania w jego oczach.
– Czy ty nie rozumiesz, że to poważna sprawa? Nic mi się nie
wydaje. Ktoś był w  domu. Prawdopodobnie Peder Santos. Czy
włączyłeś alarm i kamerę, zanim poszedłeś spać?
– Nie, cholera. Ludzie tu byli. Zapomniałem.
– Zamknąłeś drzwi na klucz, kiedy wyszedłeś?
Benjamin spuścił nos na kwintę i pokręcił głową.
Simon usiadł na kanapie i przecierał oczy ze snu. Ellis nadal spał
głęboko. Sofia zapaliła stojącą na podłodze lampę i  opowiedziała
Simonowi, co się stało.
– Peder Santos podejmuje zajebiste ryzyko, wchodząc do domu
pełnego ludzi – skonstatował.
– Może nie wiedział, że tu jesteście – odpowiedziała Sofia. –
Gdybyś tylko włączył kamerę, Benjaminie. Mielibyśmy nagranie.
Benjamin zaproponował, aby zadzwonić na policję, ale wydawało
im się niepotrzebne ściąganie ich tu w  noc wigilijną. Sami
przeszukali dom, żeby zobaczyć, czy czegoś brakuje, ale nawet
torebka Sofii stała w sypialni nienaruszona. Nie było żadnego śladu
po intruzie.
Po włączeniu przez Benjamina alarmu i  monitoringu oraz
zaryglowaniu wszystkich drzwi, postanowili pójść spać
i kontynuować rozmowę rano.
Ale Sofia nie mogła zasnąć.
Ktoś stał i na nią patrzył, kiedy spała.
Ktoś ich pilnował.

***
To było parę dni po Nowym Roku. Simon z Sofią stali, tupiąc nogami,
przed urzędem gminnym w  Henån, długo przed jego otwarciem,
z  podaniem o  zezwolenie na budowę schroniska. Byli zdecydowani
naciskać tak mocno, żeby sprawę załatwiono szybko. Sofia nieźle
opowiadała płaczliwe historyjki.
Po przedstawieniu sprawy recepcjonistce czekali pół godziny, po
czym wyszła do nich kobieta z lekko zdziwioną miną.
– Ale przecież jest już zezwolenie na budowę na aktualnej działce
– stwierdziła.
– To niemożliwe – rzekła Sofia – tamten dom należał do mnie.
Musieliście to pomylić z jakimś innym miejscem.
– Nie, nie wydaje mi się – odpowiedziała kobieta i rozwinęła plan
zabudowy na biurku przed nimi. – Osoba, od której pani dzierżawi
ziemię, zatwierdziła te plany i  jestem niemal całkowicie pewna, że
widziałam też pani podpis.
Właśnie w  tym momencie Sofię olśniło, co się stało. Nawet nie
musiała oglądać rysunków, wiedziała, że już je widziała wcześniej.
– Czy może mi pani wytłumaczyć, w  jaki sposób Franzowi
Oswaldowi udało się zdobyć zatwierdzenie planów dotyczących
mojej posiadłości? Bez mojej zgody? To przecież kompletnie
niedorzeczne! – krzyknęła.
Podniosła głos tak, że Simon położył uspokajająco dłoń na jej
ramieniu.
– Ależ jestem pewna, że pani podpis gdzieś tu jest na tych
papierach – powiedziała kobieta, sprawiając wrażenie jeszcze
bardziej zadziwionej.
Na próżno szukała w stosie dokumentów. Biurko stanowiło jedno
wielkie kłębowisko kartek, długopisów i  teczek, rozrzuconych byle
jak. Im dłużej dyskutowali, tym bardziej zawikłana okazywała się
sprawa. Nie mogli do niczego dojść i  Simon zaproponował, żeby
pojechali do domu. Przede wszystkim dlatego, że rozzłoszczony głos
Sofii powodował, że pracownicy urzędu zaczęli rzucać w  jej
kierunku nieprzychylne spojrzenia. Simon nie przepadał za
konfliktami.
W domu Sofia wysłała do Franza wściekłego maila, w  którym
groziła, że go pozwie do sądu. Napisała też sporo innych
nieprzyjemnych rzeczy.
Po upływie pół godziny zadzwonił na jej komórkę.
– Co powiesz na późny obiad? Jestem wyjątkowo u siebie w biurze
w Stenungsund. Mogę wszystko wytłumaczyć. – Jego głos zabrzmiał
energicznie i pewnie.
– Odpowiedz mi lepiej na maila. Nie chcę z tobą rozmawiać.
– Zechcesz, kiedy zrozumiesz, co chcę zaproponować. Mam takie
rozwiązanie dla zezwolenia, że możesz rozpocząć budowę
natychmiast. Bez przyjmowania ode mnie jakichkolwiek pieniędzy.
Poza tym mam dokument ze swoją zgodą na wydanie książki,
możesz to wysyłać do wydawnictw. Jest tylko jeden mały warunek.
– Ty i twoje pieprzone warunki!
– Nie chodzi tym razem o Julię, a o sprawę związaną z książką.
Absolutnie nie chciała go widzieć, ale coś w  jego głosie
sugerowało, że na tym spotkaniu może coś ugrać. Nie wydawało się,
żeby istniało inne rozwiązanie. Była sfrustrowana, zdesperowana
i miała serdecznie dość wszystkich przeszkód w ruszeniu z budową.
– Nie jedź tam! – wybuchnął Simon, gdy tylko przekazała mu, co
powiedział Franz. – Czy ty nie rozumiesz, że on się z  tobą drażni?
Zadzwoń i  powiedz, że nie przyjedziesz. Każ mu spierdalać. Nie
możemy go za to pozwać?
– Jasne. Ale wtedy działka będzie stała pusta przez co najmniej
pięć lat. Słuchaj, ani trochę się go nie boję. Zadzwonię do ciebie od
razu, gdy pojawią się jakieś problemy.
Simon niechętnie się zgodził. Opuszczając dom, mamrotał pod
nosem z irytacją.
 
Z tętniącą w  żyłach złością szybko jechała do Stenungsund.
Umówili się w  ekskluzywnej restauracji. Gdy tam dotarła,
obiadowych gości było już niewielu. Albo niewiele osób stać było na
stołowanie się tam. Miała na sobie podarte dżinsy, sportowe buty
i największą koszulę, jaką mogła znaleźć w szafie Benjamina. Zmyła
cały makijaż.
Franz podniósł brwi na jej widok.
– Oj! – powiedział tylko.
Zajął już miejsce przy odosobnionym stoliku, ubrany w  szary
garnitur i  białą koszulę. Kiedy beztrosko bębnił palcami po stole,
dostrzegła spinki do mankietów. Czy w ogóle używano jeszcze takich
rzeczy? Charakterystyczny dla niego jednodniowy zarost zniknął.
Pomyślała, że jego nowy styl jako faceta w  garniaku jest nudny, ale
zauważyła z  pewną dozą irytacji, że czyni go jeszcze bardziej
atrakcyjnym. Już zamówił dla nich jedzenie, a  kelner nadbiegł
z winem, gdy tylko usiadła.
– To będzie krótkie spotkanie – powiedziała – chcę tylko wiedzieć,
jak ci się udało zdobyć zezwolenie na budowę domu, który jest
w moim posiadaniu.
– Ale nie posiadasz działki, prawda? To jest dzierżawa.
– Skąd o tym wiesz?
– Bo to ja jestem jej właścicielem. Czy kiedykolwiek słyszałaś
o figurantach?
Sofia całkiem osłabła.
– Co, do kurwy nędzy?!
– Nie ma się czym denerwować. Posiadam ziemię we wszystkich
częściach Orust i  Tjörn, pod innymi nazwiskami niż moje własne.
I  nie będę cię powstrzymywał przed odbudowaniem tego
schroniska. Dlaczego nie możesz zaakceptować mojej hojności? Chcę
ci tylko pomóc.
– Jasne. Ale teraz wszystko zepsułeś. Mianowicie nie przyjmę
twoich pieniędzy. Simon zapłaci za schronisko.
– Tak, przeczytałem o  tym w  twoim miłym mailu. Ale to jest bez
znaczenia. Po prostu przepiszę plany zabudowy na ciebie i załatwię
wszystko z  komisją budowlaną. Możesz wykorzystać moje rysunki
techniczne i ruszyć z domem. Jeżeli okaże się to za drogie, to możesz
poczekać z basenem, stajnią i podobnymi rzeczami. Chyba może tak
być?
Przez chwilę siedziała bez słowa, bo zdała sobie sprawę, że on
faktycznie ma rację. To by wszystko rozwiązało. Nim zdążyła
odpowiedzieć, wyciągnął rękę przez stół i  położył ją na jej dłoni.
Szybko cofnęła swoją.
– W takim razie chcę wykupić działkę na własność – powiedziała,
nie mając pojęcia, czy Simon dysponuje wystarczającą sumą
pieniędzy. – Nie ma mowy, żebym wybudowała dom na ziemi, która
należy do ciebie.
– Możesz kupić tę działkę za dziesięć koron. Co ty na to?
– Brzmi nieźle. Ale to Simon ją kupi. Nie przyjmę od ciebie żadnej
pomocy.
– Porozmawiamy teraz o  książce? – zapytał. – Absolutnie możesz
ją wydać, tylko chcę najpierw zrewidować parę rzeczy
w  manuskrypcie. O  tym, że mój ojciec skurwiel zakładał mi na
kutasa klamerkę do bielizny. Wiesz, ludzie mogliby pomyśleć, że cały
czas jestem tam w  jakiś sposób niesprawny, choć jest zupełnie
odwrotnie. To by mogło wpłynąć na mój image.
Kąciki jej ust drgnęły.
– Tak, to byłaby przecież katastrofa.
– A  więc, jeżeli mi przyślesz manuskrypt, to obiecuję szybko go
przejrzeć. Pozwoliłem sobie skontaktować się z  kilkoma
wydawnictwami i  jest duże zainteresowanie, ale o  tym chyba już
wiesz?
Znowu poczuła, że wciąga ją w swoją pajęczynę.
– Teraz pewno zażądasz, żebym zrobiła te badania DNA, prawda?
Bo inaczej nie będzie żadnej książki ani planów zabudowy.
– Wcale nie! Sprawą Julii zajmiemy się oddzielnie. Jak sądzę, nie
chcesz, żeby tkwiła w niepewności przez całe życie.
– Nie będzie w niej tkwiła.
– Własnie że będzie. O ile nie opowiem jej prawdy.
Zanim zakrztusiła się winem, znowu spróbował położyć swą rękę
na jej dłoni.
– Tylko żartuję. Co się stało z twoim poczuciem humoru? Przecież
potrafiliśmy się razem dobrze bawić, zanim wszystko zepsułem. Tą
sprawą z  Julią możesz się zająć we własnym tempie. Czy chcesz
jeszcze coś wiedzieć?
– Dlaczego nagle udajesz tak obrzydliwie miłego?
– Tak naprawdę zawsze taki byłem. Zapytaj Benjamina, on mnie
znał od początku.
– Gardzi tobą.
– Benjamin mnie nie lubi, bo mu zabrałem dziewczynę. Więcej niż
jeden raz.
– Daj spokój!
– To prawda. Najpierw na wyspie, kiedy byliśmy nastolatkami.
Podobała mu się jedna dziewczyna, ale pokłócili się, gdy się dla mnie
rozebrała. Był też zazdrosny, kiedy ty pracowałaś ze mną. No
i jeszcze to wszystko z Elvirą.
– Co masz na myśli?
– Nie wiesz? Benjamin był z  Elvirą, zanim przyjechałaś do
ViaTerra. Ale ona była taka młodziutka, od razu to przerwałem.
Szczerze mówiąc, chciałem ją chyba mieć dla siebie. Dziwi mnie, że
Benjamin ci nic o tym nie powiedział.
– Kłamiesz! Benjamin nigdy nie był z Elvirą.
– Zapytaj go – rzekł Franz z  zadowolonym uśmiechem. – Jestem
pewien, że istnieją rzeczy, których nie wiesz o Benjaminie.
Sofia jadła szybko, żeby mieć ten obiad z głowy. Nie chciała sama
przed sobą przyznać, jakie to było pyszne. Od czasu do czasu Franz
zerkał na nią z rozbawieniem.
– Nawet gdy tak wrzucasz w  siebie jedzenie, w  tych ubraniach,
jesteś niezwykle piękna, Sofio – powiedział w końcu.
Wstała, wyjęła z  torebki portfel i  położyła na stole banknot
pięciusetkoronowy.
– Za obiad zapłacę sama. Przepisz na mnie zezwolenie na budowę
i plany zagospodarowania. Simon zajmie się kupnem działki. Wyślę
manuskrypt. Nie dzwoń do mnie więcej. Wszelki kontakt między
nami będzie się odbywał drogą mailową.
Franz nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko.
Całą drogę do domu myślała o tym, co powiedział o Benjaminie.
 

36

Nie pytałem Matteo o telefon. Za trudno by było nam zachować taką


tajemnicę. Niewypowiedziane tajemnice miały się w  ViaTerra
najbezpieczniej. Po prostu nie było do czego się przyczepić.
Nie wiem, jak długo byłem w  Dziurze. Mogły to być cztery
miesiące albo pół roku. Wiem jedynie, że zapachy tak wiosny, jak
i  lata zdążyły wyparować z  ziemi i  zastąpiła je lekka woń jesieni.
Zieleń liści przebrzmiała i  zaczęły żółknąć. A  w szopie nocami
zrobiło się zimniej.
 
Pewnego dnia Karsten stanął w  drzwiach, krzycząc, że mam
wracać do Dzieci Ziemi. Początkowo pomyślałem, iż ojciec
zrozumiał, że nie mam nic więcej do wyznania. Codzienna sterta
kartek robiła się coraz cieńsza.
Ale okazało się, że potrzebowano siły roboczej i  dlatego ojciec
zdecydował o  moim powrocie. Siłownia ojca miała zostać
rozbudowana i  podstawową robotę wykonywał personel. Zostałem
wrzucony z  relatywnie spokojnego trybu życia w  Dziurze prosto
w  gorączkowy projekt renowacyjny. Na miejscu reszta dzieci była
tak wykończona i  zestresowana, że ledwo co zareagowali na mój
powrót. Nasza mała grupka się powiększyła. Gdy kończyliśmy
trzynaście lat, w Dzieciach Ziemi nazywano nas kadetami. Ojcu było
łatwiej rekrutować nastolatków niż małe dzieci. To przecież tak,
jakby ich wysłać do szkoły z  internatem. Teraz nastolatki stały
w  kolejce do Dzieci Ziemi. Grupa wzrosła z  ośmiu do dwudziestu
osób. Między piętrowymi łóżkami w  salach sypialnych zrobiło się
ciasno. Sala szkolna została podzielona na dwa oddziały i  była
przepełniona. Zatrudniono nowego nauczyciela, członka ViaTerra.
Po raz pierwszy od dawna znalazłem się między ludźmi. Mimo to
czułem się jak odludek. Zastanawiałem się, jak można być tak
samotnym pomiędzy innymi. Kiedy byłem w Dziurze, miałem dobry
powód do takiego uczucia. Teraz wydawało się ono nielogiczne.
Kiedy znów spotkałem swoich dawnych kolegów – Hugo, Molly,
Sarę i  Livię – zauważyłem, że się zmieniłem. Już nie odczuwałem
wstydu. Coś się we mnie obudziło. Podczas ciężkiej pracy przy
remoncie, kiedy to wciąż przebywaliśmy w  chmurze kurzu
i wiórów, pocieszający głos szeptał mi w tyle głowy:
Pewnego dnia to się skończy.
Pewnego dnia będziesz żyć prawdziwym życiem.
Mój głos nabrał głębi, choć otwierając usta, nigdy nie wiedziałem,
czy zabrzmi normalnie, czy piskliwie.
Tego dnia, gdy wróciłem do sali sypialnej, po raz pierwszy od
długiego czasu zobaczyłem w lustrze własne odbicie. Praca fizyczna
ujędrniła mój tors. Mimo wrażliwej cery nabrałem twarzowej
opalenizny. Włosy mi urosły, miedzianymi falami opadały na
ramiona. Rudy zarost pojawił się pod pachami i niżej też.
W swoich oczach dostrzegłem coś nowego.
Stanowczość.

GŁOS Z DRUGIEJ STRONY

Jest piątek i  w weekend mogę się spotkać z  babcią. Nie


widzieliśmy się tak długo, że na mój widok pojawiają się w  jej
oczach łzy.
Vic nie chce ze mną iść. Zaczął wyrażać się o babci pogardliwym
tonem. Mówi, że ona jest jak ci inni i  nazywa ją „starą babą”.
W  ciągu tych miesięcy, które spędziłem w  Dziurze, Vic się zmienił,
podobnie jak ja. Rusza się z  gracją, pewnie, jak dorosły mężczyzna.
Jego twarz nabrała ostrzejszych rysów, brwi mu urosły i ma czarne
włoski na brodzie. Dziewczyny rzucają za nim powłóczyste
spojrzenia, nawet te starsze, które pracują w ViaTerra.
Wchodząc do domku babci, zastanawiam się, czy dostrzega, że się
zmieniłem, ale nie wydaje mi się. Zamiast tego przygląda mi się
czule i  niepewnie, jakby istniało coś, o  czym nie jest w  stanie mi
powiedzieć. Przez cały dzień wisi między nami coś
niedopowiedzianego.
Jest wcześnie rano, idziemy nad morze. Wrzosowisko
rozświetlone jest kolorami fioletu i  bordo. Szarawe światło świtu
złagodniało. Krajobraz skalny skąpany jest w  promieniach dopiero
co obudzonego słońca, nadającego mu odcień sepii. Schodzimy w dół
po skałach i  łowimy małże, które utkwiły w  szparach między
kamieniami. Krzyczące mewy co rusz pikują na nas. Nad morzem
rozpościera się para wodna, jakby niebo dotykało tafli wody. Czuję
się niezwykle spokojny. Tego pięknego dnia nie niepokoję się tym, że
muszę wrócić do Dzieci Ziemi po weekendzie.
Babcia opowiada, że próbowała wysyłać do mnie listy, kiedy
byłem w Dziurze, ale zostały odesłane.
– Tak bardzo się o  ciebie martwiłam – mówi – a  teraz jesteś tu
i wyglądasz prześlicznie! Urosłeś i się opaliłeś. I te wspaniałe włosy!
Potem, kiedy przyrządza zupę z  małży, a  ja siedzę przy stole
w kuchni, gawędząc z nią, znowu pojawia się między nami napięcie.
W końcu robi się ono nie do zniesienia.
– Czego mi nie mówisz, babciu? – pytam.
– Po jedzeniu muszę ci coś pokazać – mamrocze.
– Co takiego? Pokaż mi teraz! – proszę ją.
– Lepiej, żebyśmy najpierw zjedli – mówi, wzdychając głęboko.
Dostrzegam ulgę na jej twarzy. Cały dzień to ją gniotło. To musi być
coś naprawdę ważnego.
Zupa smakuje tak pysznie w  porównaniu z  tym, co jemy
w Dzieciach Ziemi, że udaje mi się na chwilę zapomnieć o napięciu
między nami. Kiedy oferuję, że pozmywam, kręci przecząco głową.
– Nie, ja się tym później zajmę. Miejmy najpierw to za sobą.
Usiądź na kanapie, a ja ci opowiem.
Wypełnia tę chwilę opowieścią. Długo byłem w  Dziurze. Ojciec
szukał mamy jak opętany. Gdy kilkakrotne przeczesywania terenu
nic nie dały, skontaktował się z  policją. Mama została uznana za
zaginioną i  gazety pisały o  jej zniknięciu. Ale mimo patroli
policyjnych i wielu zgłoszeń od ludzi nie została odnaleziona.
– Policja uważa, że mężczyzna, którego widzieliście przy sklepie,
to błędny trop – mówi babcia. – Że to był tylko ktoś, z kim przelotnie
rozmawiała. Żyła przecież w  takim odosobnieniu, korzystała
z każdej okazji do kontaktu. Tamten mężczyzna zgłosił się, gdy tylko
zobaczył jej zdjęcie w  gazecie. Nie widział jej od tamtego spotkania
przy sklepie.
Czuję, że żołądek mi się kurczy, babcia tak spoważniała.
– W  końcu byli pewni, że nie żyje. Że to było samobójstwo.
Podejrzewano, że rzuciła się z  jakiejś skały i  jej ciało fale wyniosły
na morze.
Przygotowuję się na to, co zaraz powie – że znaleźli ciało mamy.
Wycofuję się bardzo głęboko w  siebie. Zaczynają mi płynąć łzy.
Uparcie kapią mi na spodnie, gdy wykręcam sobie palce, tak że aż
bieleją mi kostki.
– Nie smuć się – mówi babcia. – Coś ci pokażę.
Wstaje, podchodzi do okna i  wygląda przez szparę między
zasłonami, jakby dla upewnienia się, że tam na zewnątrz nikt nie
stoi. Ciarki przechodzą mi po plecach. Wyciąga swój tablet
i  podłącza się do internetu. Spodziewam się czegoś potwornego.
Nekrologu albo artykułu z  gazety z  tytułem Martwa kobieta
znaleziona na Wyspie Mgieł.
Zamiast tego pokazuje mi maila przysłanego od nadawcy
o dziwnej nazwie, składającej się jedynie z cyfr.
 
Kochany Thorze! – tak brzmi początek. Gwałtownie wciągam
powietrze.
Chciałabym móc napisać też do Vica, ale to by było zbyt
niebezpieczne dla Was obu.
Przepraszam, że Was zostawiłam.
Nie widziałam innego wyjścia.
Ze mną w porządku, ale ciągle o Was myślę.
Pewnego dnia znowu będziemy razem.
Kocham Was bardzo mocno.
Mama
 
Nic więcej. Ale to wystarcza, żebym rozpłakał się jeszcze bardziej,
tym razem z  ulgi. Zwijam się w  ramionach babci, która mnie
obejmuje.
– Nie mam żadnej możliwości, żeby dowiedzieć się, czy to
naprawdę jest od Elviry – mówi babcia – ale od kogo innego mogłoby
być?
– To ona – odpowiadam z  niezachwianą pewnością. Poznaję
sposób wyrażania się mamy. Krótko i prosto.
Łzy przestały płynąć. Jestem całkiem uwolniony od emocji.
– Nie powinnam pewno cię prosić, żebyś utrzymał to w tajemnicy
– mówi babcia. – Szczególnie po tym wszystkim, co ci zrobili – jej
twarz wykrzywia smutek – ale jeżeli twój ojciec się dowie, że
pokazałam ci tego maila, to nie będziemy się już mogli spotykać,
a tego bym nie zniosła.
– A co z policją? Myślą, że mama nie żyje?
– Tak, na razie zawiesili sprawę. Twoja druga babcia, Mona,
popełniła przecież samobójstwo. Wyszli z  założenia, że to pewno
była jakaś dziedziczna przypadłość psychiczna.
– Ale dlaczego nie możesz się skontaktować z policją teraz, kiedy
dostałaś tego maila? Chyba mogą ją znaleźć?
– Thorze, twoja mama nie chce zostać znaleziona. Zaufała mi, że
pokażę ci maila, a  potem będę cicho. Pomyślałam, że musisz
wiedzieć, że ona żyje. Powiedzą ci, że umarła. Dziwię się, że jeszcze
tego nie zrobili.
Przez jakiś czas siedzę jak niemowa, znieczulony, próbując ułożyć
sobie to wszystko w głowie. Mama, która żyje, która mnie kocha, ale
której prawdopodobnie nigdy już nie zobaczę. Zastanawiam się,
dlaczego nikt mi nie powiedział, ale tak to jest w  ViaTerra.
Wrogowie równie dobrze mogą być martwi. Nie rozmawia się z nimi
ani o nich.
Patrzę na babcię i  dociera do mnie, że ona też się zmieniła od
czasu, gdy widzieliśmy się ostatnio. Mniej się śmieje i  mniej mówi.
Ciężko jest chować tajemnice.
– Zrobisz, jak zechcesz – zwraca się do mnie. – Nie będę cię prosić,
żebyś kłamał na ten temat.
 
Teraz wszystko ostatecznie staje się trudniejsze. Ile tajemnic tak
naprawdę można skrywać?
 

37

Franz spełnił swoją obietnicę. Już po kilku dniach odbudowa


schroniska mogła ruszyć bez przeszkód. Ulga Sofii była tak wielka,
że przyćmiła wszystko inne, nawet strach przed Pederem Santosem
i irytację z powodu Franza.
Miał rację co do Benjamina. Kiedy wróciła do domu ze spotkania
w Stenungsund, natychmiast przystąpiła do konfrontacji.
– Czy byłeś w związku z Elvirą?
– Co? – Był lekko zdziwiony, ale odwrócił od niej wzrok.
– Odpowiedz mi na pytanie.
– Nie… nie nazwałbym tego prawdziwym związkiem. Skąd ci się
to wzięło?
– Co to jest prawdziwy związek? Przestań się wymigiwać
i odpowiedz na pytanie!
– Czy to Franz powbijał ci coś do głowy? Kiedy Elvira przyjechała
do ViaTerra, spodobała mi się. Trzymaliśmy się za ręce, kilka razy
całowaliśmy, to wszystko. Potem przyłapał nas Franz i od razu zrobił
raban. Dlaczego wyciągasz to po dwudziestu latach?
– Dlaczego nigdy mi o tym nie opowiadałeś?
– Nigdy nie pytałaś. Nic poważnego nie zaszło między Elvirą
a mną.
– Miała czternaście lat, a  ty z  jakieś dwadzieścia pięć. To nie
w porządku.
– Że też w ogóle chce ci się słuchać Franza. Jest jak żmija. To nie ja
zamknąłem Elvirę na strychu i  gwałciłem ją. Zabraniam ci
kontaktować się z nim.
Benjamin podniósł głos, co było do niego zupełnie niepodobne.
Powinien był tylko wzruszyć ramionami, roześmiać się i powiedzieć,
że to było tak dawno temu, że ledwo co pamięta. Ale nie zrobił tego,
a  to podsyciło poczucie upokorzenia, które pojawiło się, gdy Franz
jej o tym opowiedział.
– Nie masz pojęcia, jak ciężko mi z  tym, że Franz o tym wie, a ja
nie – wyznała. – Tak jakbyś żył jakimś podwójnym życiem.
– To niesłychane, że go słuchasz. A  teraz dowiadujemy się, że on
jest właścicielem działki pod schroniskiem. Czy ty myślisz, że to
przypadek? Czy nie rozumiesz, że stara się nastawić cię przeciwko
mnie?
– Nigdy by mu się to nie udało, chyba że ukrywasz swoją
zbrodniczą przeszłość.
Teraz oboje się roześmiali. Rozbrajającym śmiechem w tym całym
bagnie.
Sofia zostawiła w  spokoju ewentualny związek Benjamina
z  Elvirą. Ale po prawie dwudziestu latach nauczyła się czegoś
nowego o  Benjaminie. Trzeba mu zadawać pytania, żeby się
dowiedzieć prawdy. Teraz się zastanawiała, jakie następne pytania
powinna mu postawić.
 
Była jeszcze kwestia manuskryptu. Franz odesłał go do niej
z notatkami, a nie tylko paroma komentarzami. Cały dokument roił
się od opinii, uwag i propozycji językowych ulepszeń. Najgorsze było
to, że część z nich była rzeczywiście uzasadniona.
Zdenerwowała się tak bardzo, że musiała odłożyć manuskrypt na
kilka dni. W końcu skapitulowała i skreśliła zdanie mówiące o tym,
że Franza w dzieciństwie torturował ojciec, zakładając mu klamerkę
do bielizny na penisa. Zachowała jednak to, że był przywiązywany
i  przetrzymywany nago w  piwnicy. Po krótkich przemyśleniach
skreśliła też słowo „nago”. Potem odesłała manuskrypt Franzowi
wraz z  wiadomością, że nie ma zamiaru wprowadzać żadnych
zmian i  że nie jest zainteresowana tym, by stał na straży jej
poprawności językowej.
 
Odpowiedź nadeszła tydzień później. Przepraszał, nadmieniając
pospiesznie, że właśnie wrócił do domu – był w  Waszyngtonie na
spotkaniu z  politykami, ale teraz nie będzie wyjeżdzał przez jakiś
czas. Napisał, że Sofia może wydać książkę z  tymi paroma
zmianami, które wprowadziła, i  dodał, że ewentualne błędy
językowe i  tak zostaną wychwycone przez kompetentne
wydawnictwo.
Poczuła ulgę. Nareszcie. Wreszcie ludzie będą mogli przeczytać
posępną historię Sigrid von Bärensten o  terrorze panującym we
dworze na Wyspie Mgieł. Mroczne tajemnice rodu von Bärensten
w  końcu ujrzą światło dzienne. Zrobiła kopię zgody Franza
i  zachowała ją zarówno w  komputerze, jak i  na pendrivie.
Uzupełniła załączony do manuskryptu list, który całą wieczność
zalegał w  jednym z  folderów, dodając zdanie o  zgodzie Franza na
publikcję. W  miejsce odbiorcy wpisała adres mailowy jednego
z  największych wydawnictw. Zamknęła oczy, odetchnęła głęboko
parę razy i kliknęła „wyślij”.
 
Mimo tylu wydarzeń udało jej się wreszcie spędzić trochę czasu
z  Simonem. Codziennie pracowali przy budowie. Kontaktowali się
z  firmami budowlanymi i  je odwiedzali, przeglądali oferty
i  rewidowali plany zabudowy. Kiedy Sofia zapytała Simona, czy
wiedział o relacji Elviry i Benjamina, ten tylko potrząsnął głową.
– Wydaje mi się, że zadajesz niewłaściwe pytania. Tak naprawdę
powinnaś się zapytać sama siebie, dlaczego Franz nagle wyciąga tę
starą sprawę. Odkąd go znam, zawsze miał jakiś plan. Biorąc pod
uwagę, że poświęca ci teraz tak dużo uwagi, jego najnowszy plan
z pewnością obejmuje ciebie – a to przyprawia mnie o ciarki.
– Ale teraz przynajmniej mam zezwolenie na budowę i  zgodę na
wydanie książki.
– I  niech na tym się skończy. Waszyngton! Co on tam w  ogóle
robił? To niepojęte, że ludzie go słuchają.
– Nie bardziej niż to, że tak wiele osób głosuje na tego typu
kandydatów na prezydenta. To tak, jakby w obecnych czasach ludzie
mieli niezaspokojną potrzebę takich charyzmatycznych
przywódców. On się w to wpisuje.
– Tak, ale ty wiesz, czym to pachnie. Zerwij z  nim kontakt,
dostałaś, co chciałaś.
– Nie boję się go. Wiesz co, to może brzmi trochę dziwnie, ale
wydaje mi się, że on już nie jest taki niebezpieczny.
Simon spojrzał na nią podejrzliwie.
– Masz nie po kolei w  głowie, a  Franz powinien gdzieś siedzieć
pod kluczem. Uwierz mi, Sofio. Nie przyjechałem tu tylko po to, by ci
dać pieniądze. Moim zasadniczym celem było trzymanie cię jak
najdalej się da od Franza – powiedział i  nagle śmiertelnie
spoważniał.
 
Mijało sobotnie popołudnie. Siedzieli na kanapie, próbując się
zrelaksować po tygodniu gorączkowego poszukiwania najlepszej
firmy budowlanej. Na szczęście zdecydowali się już na jedną z firm
i  w ten weekend mieli odpoczywać. Benjamin zabrał Denzela na
długi spacer. Anna miała przyjechać wieczorem. Julia pojechała
z Mattem do Stenungsund.
– Muszę popracować nad znalezieniem stałych sponsorów –
powiedziała Sofia.
– Przecież powiedziałem, że pomogę ci finansowo.
– I  tak musimy rozreklamować działalność. Ellis pomoże nam
założyć stronę internetową. Możemy zdobyć sporo dotacji, jeżeli
pokażemy, że chcemy wystartować z poważnym projektem.
Zastanawiała się, czy Ellis jest już na nogach. Zazwyczaj wstawał
dopiero po południu. Chodził spać o czwartej czy piątej nad ranem,
wcześniej mózg pracował mu na zbyt dużych obrotach. Ale tym
razem od razu odebrał, nadzwyczaj rześki.
– Zabawnie, że akurat dzwonisz – powiedział, zanim Sofia zdążyła
wyłuszczyć, o  co chodzi. – Mam tu u siebie chłopaka Julii i  uczę go
masy rzeczy o  komputerach. Nigdy wcześniej nie spotkałem kogoś,
kto tak szybko przyswaja. Ma niesamowitą pamięć do cyfr. Nauczę
go omijać większość systemów bezpieczeństwa w zerowym czasie.
– Co? – wykrzyknęła Sofia zdziwiona. – Julia powiedziała, że miała
z Mattem jechać do Stenungsund. Dasz mi go na chwilę?
Matt od razu uspokoił Sofię. Gdy Ellis zaproponował mu wspólne
spędzenie dnia, Julia postanowiła pojechać do Stenungsund
z koleżanką zamiast niego.
– To chyba była Laura – powiedział – ale nie jestem pewien. Nie
zawsze wiadomo, gdzie Julia się podziewa.
Ellis obiecał, że pomoże Sofii ze stroną, i rozmawiali tak długo, że
prawie zapomniała, że miała się dowiedzieć, gdzie jest Julia. Ale
kiedy Simon poszedł do domu, zaczęła się niepokoić i zadzwoniła do
niej. Julia odebrała natychmiast.
– Gdzie jesteś?
– Dzwonisz tylko po to, żeby o  to zapytać? Mówiłam przecież, że
jadę do Stenungsund.
– Ach tak, a z kim tam jesteś?
– Co to za przesłuchanie?
– Matt jest u Ellisa w Göteborgu.
– Ale mu dobrze! Wiesz co, o  tym już wiedziałam. Jestem tu
z innymi kolegami. Przestań węszyć. Wrócę do domu wieczorem. Za
bardzo się niepokoisz, mamo. Kocham cię. Buzia! – Rozłączyła się.
Parę godzin później Sofia zalogowała się na swoje konto mailowe,
żeby sprawdzić, czy przyszła odpowiedź od wydawnictwa, choć
wiedziała, że nie pracują w  soboty. W  chwili gdy już miała się
wylogować, pojawił się mail od nieznanego nadawcy.
Otworzyła go i  wpatrywała się w  jedno, jedyne zdanie, napisane
czerwoną kursywą. Gdy czytała te słowa, coś lodowatego rosło jej
w piersi.
Julia cię okłamuje.
 

38

Julia postanowiła spóźnić się nieco na spotkanie. Czekała na


zewnątrz wysokiego budynku, na który nigdy nie zwracała uwagi
podczas swoich wizyt w  mieście. Restauracja sprawiała wrażenie
niesamowicie ekskluzywnej.
Na to spotkanie ubrała się z  rozmysłem. Porządnie
wydekoltowana biała bluzka, srebrna jedwabna marynarka i  szara
spódnica, sięgająca do łydek, ale z  rozcięciem do uda. Czółenka na
obcasach mimo chłodu. Nie miała zamiaru wyglądać jak nastoletnia
fanka na swojej pierwszej randce z Franzem Oswaldem.
O ile można to było nazwać randką.
Kiedy weszła do restauracji, od razu podszedł do niej kelner,
mówiąc, że jej towarzysz lunchu zarezerwował stół w  bardziej
intymnej części lokalu. Poprowadził ją po spiralnych schodach do
niewielkiej ciemnej salki i  pomógł jej zdjąć płaszcz, który powiesił
na wieszaku tuż przy drzwiach.
Z początku pomieszczenie wydawało się puste poza stojącym tam
stołem z migocącymi świecami. Po chwili z półmroku wychynął cień
i nagle stanął przed nią Franz Oswald.
– Dziękuję, że przyszłaś – szepnął.
Gdy go spotkała za pierwszym razem, miał na sobie garnitur
i krawat. Dziś był w rozpiętej czarnej marynarce, białej koszulce i w
czarnych dżinsach, które były obcisłe i  zapewne wyglądałyby
śmiesznie na większości czterdziestolatków, ale nie na Franzu
Oswaldzie. Miał muskularne nogi, a  materiał był podniszczony
w  taki sposób, że sprawiał wrażenie ekskluzywnego. Machnął
wypraszająco dłonią w  stronę kelnera, który natychmiast zniknął.
Następnie przyjrzał się jej z  góry do dołu i  cicho gwizdnął
z aprobatą.
Lekko chwycił ją dłonią pod łokieć i  poprowadził do stołu,
ozdobionego białymi kwiatami i palącymi się świecami.
– Czemu chciałeś się ze mną spotkać? – zapytała, gdy tylko siedli.
– Czy to nie oczywiste?
– Nie, nie jest oczywiste.
Przyglądał się jej w  milczeniu, a  ich spojrzenia się skrzyżowały.
W jego oczach było coś hipnotyzującego. Miał w sobie odpowiednią
mieszankę pokory i przekonania o własnej wartości.
– Nie ma znaczenia, jak daleko jestem, Julio. Czułem twoją moc
przyciągania z  drugiej strony kuli ziemskiej, kiedy byłem
w Waszyngtonie – powiedział, kładąc rękę na jej dłoni.
Poruszyła się z  zakłopotaniem, świadoma napięcia, które
wytworzyło się między nimi, i  szybko cofnęła rękę. Przyjemnie
chłodna sala nagle stała się za gorąca. Starała się przybrać
nonszalancką pozę. To niebezpieczne pokazać komuś z  tak dużym
ego, że ma na nią wpływ.
– Takie przyciąganie, jakie jest między nami, to coś ekscytującego,
bo nigdy nie wiadomo, dokąd może zaprowadzić. Choć nie należę do
osób szczególnie romantycznych, to jestem pełen całkiem innych
pasji – dodał.
– Ale o czym chciałeś porozmawiać?
– Tak naprawdę chcę przedyskutować twoją przyszłość.
– Nie boję się ani trochę o swoją przyszłość – odpowiedziała.
– Wiem. To mi się w tobie podoba.
Położył serwetę na kolanach.
– Co byś chciała zjeść tak w ogóle?
– Nie ma znaczenia.
– Dobrze, więc zostawmy wybór kucharzowi.
Wyciągnął telefon z  kieszeni marynarki i  zamienił kilka słów
z kimś na dole. Julia przyłapała się na bębnieniu palcami po obrusie.
Irytowało ją, że wyprowadza ją z równowagi. Przecież ona nie była
taka.
– To jest jeden wielki żart – powiedziała – i  sama nie wiem,
dlaczego tu przyszłam.
– Ale ja wiem. Pozwól, że najpierw opowiem trochę o  sobie,
a  potem porozmawiamy o  tobie. Robiłem rzeczy, z  których nie
jestem dumny, zraniłem innych i  przewróciłem do góry nogami
życie wielu ludzi. Ale nigdy nie szedłem na kompromis, jeśli chodzi
o  własne cele. Moja misja to pomóc ludziom znaleźć w  życiu
właściwą drogę, wiedziałem o tym, odkąd skończyłem trzynaście lat.
Czy wiesz, jaki jest twój cel?
– Nie, nie mam pojęcia. Właśnie teraz moim celem jest uciec z tej
nudnej dziury, w  której mieszkam, i  robić wszystko, co jest
zabronione w  wieku szesnastu lat. Spotykać nowych ciekawych
ludzi, podejmować duże ryzyko, urządzać skandale i  spróbować
wszystkiego oprócz narkotyków, bo od nich mózg się lasuje. Jedyne,
czego się boję, to myśl o  tym, że muszę zdecydować, co będę robić
przez resztę życia. Nie chcę robić jednej rzeczy, chcę robić
wszystko…
Roześmiał się głośno.
– Właśnie! Nie musisz się niepokoić o  swoją przyszłość. Masz
wszelkie zadatki, żeby robić to, co chcesz. To dlatego ciągnie nas do
siebie. Nie da się odnaleźć swojej życiowej misji, siedząc przed
komputerem i szukając różnych dróg kariery. Ryzykowałem w życiu
wiele razy, zanim odnalazłem swoje powołanie. Ale teraz opowiem
ci o sobie coś, czego nie odkryłem nigdy przed nikim.
Przerwał, bo przyszedł kelner z  daniem. Smażony na maśle tost
z homarem i sałatka z awokado.
– Opowiem więcej po posiłku – powiedział, gdy kelner nalewał
wina do kieliszków. – To należy jeść na ciepło.
Ekscytowało ją, że Franz pozwalał jej pić wino, choć tak naprawdę
nie było to dozwolone. To sprawiało, że czuła się dorośle. Jedzenie
było tak smaczne, że na chwilę zapomniała o zdenerwowaniu. Wino
było mocne, rozgrzało ją. Niepewność, którą odczuwała przed nim,
zmalała. Przyglądała mu się, gdy tak siedział i  kroił swój tost na
równe kawałeczki, które następnie powoli wkładał do ust.
Podniósł na nią wzrok. Miał nieodgadniony wyraz twarzy. W głębi
jego spojrzenia dostrzegła iskierkę rozbawienia.
Właśnie wtedy zadzwoniła jej komórka.
– Najlepiej będzie, jak odbierzesz – powiedział.
Zdjęła torebkę z  oparcia krzesła i  pogrzebała w  niej, aż znalazła
telefon.
– To mama – powiedziała.
– Dobrze, teraz zobaczymy, jak umiesz kłamać.
Nie było to wcale trudne. Mama wiedziała, że istnieje granica,
jeżeli chodzi o  dopytywanie się, granica, którą Julia zawsze
zaznaczała, rozłączając się. Zwykle nie wstydziła się tego. Kochała
oczywiście swoich rodziców, ale była pewna, że wyzwolenie się od
ich rodzicielskiej nadopiekuńczości jest ważną częścią jej rozwoju.
Ale tym razem ignorowanie rozmowy trochę ją zabolało. W  gardle
poczuła gulę. Dziwne łzy napłynęły jej do oczu. Trwało to jedynie
chwilę, potem wszystko wróciło do normy. Ale Franz zauważył.
– Nie ma nic złego w silnych emocjach. Nie wstydź się, że czujesz
się poruszona, gdy dorośli traktują cię jak małe dziecko.
Dokładnie! Dokładnie tak to jest. Nie można udawać dziecka, gdy
nim się nie jest, pomyślała Julia.
– Mama jest w porządku. Tylko trochę nadopiekuńcza.
– Pewno nie zawsze jest jej łatwo.
– Jest jej niesamowicie łatwo. Wie, że może mi ufać. Na tym polega
nasza relacja.
– Aha, a teraz siedzisz tu ze mną, jej wrogiem numer jeden.
– O tym nie musi wiedzieć.
– Nie, ma teraz dużo na głowie. Mam nadzieję, że pewnego dnia
będzie potrafiła mi wybaczyć.
Przez jego twarz przemknął cień.
– Za każdym razem, gdy spotykam twoją mamę, błagam ją, żeby
zakopała wojenny topór – ciągnął – a  kiedy odmawia, czuję, jakby
pękało mi serce.
– Ale co ty jej tak naprawdę zrobiłeś?
– Nie traktowałem jej dobrze. Była fantastyczną sekretarką. Moją
prawą ręką. Powinienem był dać jej więcej wolności. Pozwolić jej na
rozwój. Zamiast tego ograniczałem ją. Byłem młodszy i  miałem
w tamtym czasie większą potrzebę kontroli.
– Potrzebę kontroli? Z  tego, co słyszałam, byłeś prawdziwym
tyranem. Tak jak w Korei Północnej.
– Tak, to jest wersja Sofii, ale to nie oznacza, że nie była mi bliska.
– To brzmi tak, jakbyś był w niej zakochany.
Zastanowił się przez moment.
– Tak, na swój sposób tak. Odczułem to jako ogromny zawód, gdy
uciekła z  ViaTerra. Nigdy nie potrafiłem przestać myśleć o  Sofii.
Przypominasz mi ją. Taka sama wspaniała energia.
Wyglądał na przygnębionego.
– E tam, porozmawiajmy o  czymś innym. Opowiedz lepiej coś
o sobie – powiedział.
Napięcie między nimi zniknęło. Biły od niego spokój
i  wiarygodność, łatwo się z  nim rozmawiało. By odsunąć od siebie
myśli o jego namacalnej obecności, mówiła o wszystkim, co przyszło
jej do głowy: o  szkole, o  tym, jak bardzo podoba jej się Matt, i  o
frustracji spowodowanej mieszkaniem w  tak małym miasteczku.
Słuchał jej bardzo uważnie. Mój Boże, jak on słuchał! Tak, jakby
każde wypowiedziane przez nią zdanie było poezją. Tak, jakby całe
jego ciało słyszało ją i jej odpowiadało.
Ani razu nie przerwał. Kiwał głową w odpowiednich momentach,
przytakiwał temu, co mówi. W  końcu opowiadała o  najbardziej
intymnych sprawach, między innymi o  tym, jak kiepscy są chłopcy
w jej wieku, jeżeli chodzi o seks.
Wtedy przechylił się nad stołem, objął jej policzek dłonią
i powiódł kciuciem wzdłuż linii żuchwy.
– Przepraszam – powiedział – nie chciałem ci przerywać. Sądzę
jednak, że chłopcy w  tym wieku nie rozumieją, że seks polega na
tym, żeby zadowolić partnerkę. Właśnie w  ten sposób osiąga się
największą rozkosz.
– Czytałam gdzieś, że lubisz podduszany seks.
Roześmiał się głośno. Był to serdeczny, rozbrajający śmiech.
– Absolutnie nie. Prasa brukowa sobie to wymyśliła. Dla mnie seks
polega na dopasowaniu się do tego, co lubi moja partnerka, a potem
można oczywiście testować granice, o ile obie strony tego chcą.
Poczuła, jak pieką ją policzki, i  postanowiła skierować rozmowę
na inne tory.
– Ale co chciałeś mi opowiedzieć? To, czego nikomu nigdy
wcześniej nie mówiłeś? – zapytała.
Odsunął od siebie talerz, podniósł kieliszek i zakręcił w nim lekko
winem, nim upił łyk.
– Otóż tak. Przemawiałem przed największymi przywódcami
świata, kupowałem rzeczy, na które nie stać nawet promila
ludzkości, i  kumplowałem się ze śmietanką rządzącej elity. Ale tak
naprawdę kręci mnie wejście w zabronioną, lekko wstydliwą relację.
Wszystko inne jest w porównaniu z tym śmiertelnie nudne.
– Jesteś dla mnie za stary – wyrwało się jej.
– Jak najbardziej. To dodaje temu pikanterii.
Jakimś sposobem udało się jej uśmiechnąć, choć wszystko w  niej
jakby omdlało, a  cała krew spłynęła do krocza, w  którym
umiejscowiła się pulsująca przyjemna bolesność. Założyła nogę na
nogę, żeby opanować ten ćmiący ucisk, ale to nie pomogło. Franz to
zauważył i uśmiechnął się chytrze.
On dokładnie wie, co ja czuję.
– Muszę już chyba iść – powiedziała.
– Najpierw wysłuchaj mojej propozycji. Chcę spędzić z  tobą parę
dni na Wyspie Mgieł i  pokazać ci wszystko, co stworzyłem i  w co
wierzę. Spotkanie całkowicie bez zobowiązań. Może na początku
maja, kiedy przyroda na wyspie jest taka piękna?
– Nie ma mowy. Co ja powiem rodzicom?
– Czy pijawka nie może cię kryć?
Julia przygryzła usta. To było takie ekscytujące, nic nie mogła na
to poradzić. Dobrze znana ciekawość znów wzięła górę.
– Jeżeli masz na myśli Matta, to może dałoby radę. Ale o tym nie
mogę zadecydować tu i teraz. Muszę się zastanowić.
– Oczywiście. Podam ci swój prywatny numer.
Wyciągnął z kieszeni marynarki wizytówkę i podał ją Julii. Dobrze
zaplanował to spotkanie. Myśl o  spędzeniu z  nim dwóch dni
przyprawiła ją o rozkoszne dreszcze.
– Czy podwieźć cię do domu? – zapytał.
– Nie, lepiej będzie, jak pojadę autobusem – odpowiedziała
z uśmiechem.
Wstała szybko, przysunęła krzesło do stołu i  podeszła do
wieszaka. Poszedł za nią i pomógł jej włożyć płaszcz. Stał tak blisko,
że czuła ciepło jego ciała na swoich plecach. Kiedy pochyliła się
lekko do przodu, żeby zawiązać pasek, czule odgarnął jej włosy
z  szyi. Jego usta lekko i  delikatnie musnęły jej kark. Przelotne
wspomnienie Matta przebiegło jej przed oczami. Jego piękne oczy.
Rozumiała, że powinna mieć wyrzuty sumienia, ale uczucia do
Matta nie były w stanie zgasić pożaru w jej ciele, który rozpalił dotyk
Franza.
– Niedługo zobaczymy się znowu – powiedział. – Byłoby
fantastycznie, gdybyś przyjechała do mnie w odwiedziny.
Przez całą drogę autobusem do domu znajdowała się w  oparach
bezwstydnych fantazji.
 

39

Po rozmowie z  babcią o  mamie żyłem swego rodzaju podwójnym


życiem.
Absolutnie nie mogłem ryzykować ponownego wylądowania
w  Dziurze. Wyciskaliby ze mnie wyznania o  mnóstwie rzeczy, a  ja
ciągle myślałem o  mamie. Nie mogłem ryzykować ujawnienia
prawdy o  niej. Dlatego musiałem być całkowicie posłuszny
i  wykrzesać we wzroku ten żar, który był charakterystyczny dla
Dzieci Ziemi. Poza tym spoczywały na mnie pilnujące oczy – raz
zdrajca, na zawsze podejrzany.
To Ali-Kahn opowiedziała mi o mamie. Poprosiła, żebym został po
którejś lekcji, i  poważnie wyjaśniła, że mama najprawdopodobniej
jest martwa.
– Ci, którzy odwracają się od ViaTerra, sprowadzają na siebie
potworne kary. To prawdopodobnie jej wykroczenia przeciwko
twojemu ojcu doprowadziły ją do samobójstwa. No ale już wiesz. Nie
ma potrzeby tym się smucić. Masz przecież ojca. On jest wart więcej
niż tysiąc takich osób jak twoja mama.
Łzy napłynęły mi do oczu, ale się nie złamałem. Nie było ku temu
powodu.
Mama nie była martwa.
Przez kolejne miesiące moje życie było jak sztuka teatralna,
w  której w  ciągu dnia grałem rolę oddanego członka Dzieci Ziemi,
w nocy zaś, gdy gaszono światła w salach sypialnych, zatapiałem się
w zabronionych, pełnych krytyki myślach.
Nigdy nie przestałem kochać ojca. Nienawidziłem tylko tego, kim
się stał. Często marzyłem na jawie o tym, żeby się zmienił, przyszedł
i przeprosił za to, co robił mamie.
Ale nagle miałem trochę oddechu. Wszelkie prace fizyczne zostały
przerwane i zebraliśmy się na instruktażowy wykład ojca. Miała się
rozpocząć nowa faza naszej edukacji. Po intensywnym okresie
szkoleniowym mieliśmy zostać wysłani na misje w różne miejsca na
stałym lądzie. Nasze zadania miały być tak ważne, że nazywano je
„misjami honorowymi”.
Niemal jak mali żołnierze wysyłani w bój.

INSTRUKTAŻ

Czekamy z zapartym tchem na ojca. Ali-Kahn kilka razy przetarła


białą tablicę, pieczołowicie ułożyła markery i  teraz nerwowo
spogląda na zegar ścienny. Gdy ojciec wchodzi do klasy, kurczy się
i bezszelestnie wycofuje w róg sali.
– Tu jesteście! – mówi ojciec energicznie. – Przepraszam, że
musieliście czekać. – Jest w dobrym humorze. Napięcie w sali opada.
Ojciec trzyma pod pachą grubą teczkę, którą kładzie na biurku Ali-
Kahn.
– Ten instruktaż jest ważniejszy od wszystkich innych spraw
w  moim dzisiejszym grafiku. Czy potraficie zgadnąć, dlaczego? –
pyta, wodząc wzrokiem po naszych twarzach.
Mojej unika, ale jestem do tego przyzwyczajony. Nikt chyba nie
zna odpowiedzi na jego pytanie.
– Dlatego że z  wszystkich pracujących w  ViaTerra wy jesteście
najbardziej wartościowi – wyjaśnia – i z pewnością też najmądrzejsi.
Mimo wątpliwości serce mi trochę rośnie. Atmosfera w  klasie
zrobiła się prawdziwie podniosła.
– Właśnie się dowiedziałem, że ktoś was wykorzystywał jako siłę
roboczą przy projekcie remontowym, ale od razu położyłem temu
kres – mówi. – Korzystanie z  takich zasobów jak wy jest całkowicie
niewłaściwe. Zamiast tego niedługo będziecie mogli pracować ze
mną. I o tym dziś porozmawiamy.
Bierze marker i  w górnej części tablicy rysuje słońce
z promieniami. Potem pisze coś w centrum tego słońca. Mrużę oczy,
zawsze uważałem, że trudno odczytać jego charakter pisma, ale
widzę, że jest tam napisane „ViaTerra”. Następnie rysuje duży okrąg
pod słońcem, a  w nim mnóstwo ludzików, wyciągających ręce do
promieni słonecznych. Nad nimi pisze „ludność Ziemi”.
– Więcej ludzi niż kiedykolwiek przedtem interesuje się ViaTerra.
I  to mimo że nie pokazywałem się publicznie przez jakiś czas. Za
dwa lata przeprowadzimy wielką kampanię, a  wtedy będzie to tak
wyglądać. Wszyscy będą chcieli przybyć do nas, na Wyspę Mgieł –
mówi, wskazując na ludziki z  wyciągniętymi rękami. – Ale mamy
pewien mały problem…
Rysuje innego ludzika, który trzyma jednego z  wielbicieli słońca
za nogi. Wypełnia twarz tego ludzika czarnym kolorem, a na głowie
dorysowuje mu rogi.
– Pewne jednostki, około dwóch procent mieszkańców Ziemi,
popełniły ohydne przestępstwa. Śmiertelnie się boją, że my ich
odkryjemy, i nie przebierają w środkach, by nas powstrzymać.
Robi pauzę. Przez chwilę wygląda przez okno. Zastanawia się nad
czymś, ale szybko wraca wzrokiem do klasy. Patrzy na Vica,
kontynuując swój monolog.
– Od kilku lat pracuję nad pewnym planem – ciągnie. – Nad czymś,
co uczyni ViaTerra popularną na całym świecie. Nasze rozwiązania
problemów społecznych będą wychwalane przez największych
przywódców świata. Będziemy reprezentowani w  największych
grupach rządzących światem. A wtedy takie typy obudzą się do życia
– mówi, wskazując na ludzika z rogami.
Didrik z zapałem podnosi rękę do góry.
– Czy pójdziemy na wojnę z tymi typami? – pyta.
Ojciec uśmiecha się pobłażliwie.
– W  pewnym sensie tak. Może nazwijmy ich po prostu wrogami.
Zostaniecie wysłani na misję – będziecie moimi oczami i  uszami.
Oprócz tego zostaniecie wysłani, by pilnować osób, które mnie
szczególnie interesują.
– Czy będziemy ci bezpośrednio podlegać? – pyta Vic.
– Tak jest. Nikt inny w  ViaTerra nie byłby w  stanie pokierować
wami przy takich zadaniach.
– Super – mówi Vic, prostując się.
– Może nie tak super dla ciebie – odparowuje ojciec – bo ludzie by
cię rozpoznali. Ty będziesz pracować w moim biurze.
Vic, który jak zwykle siedzi w  pierwszym rzędzie, odwraca się
i  uśmiecha szyderczo w  moim kierunku. Ale jego uśmiech nie jest
całkowicie zły. Już dawno zdał sobie sprawę z tego, że nie stanowię
żadnego zagrożenia dla jego przywódczej pozycji w  ViaTerra.
Czasami bierze mnie w  obronę. Może dlatego, że przecież jesteśmy
braćmi.
– Niektórym z  was jeszcze nie ufam – mówi ojciec i  patrzy na
mnie – ale w ViaTerra wychodzimy z założenia, że każdemu należy
się druga szansa. To szkolenie odsieje tych, którzy zawodzą. Będzie
ciężko. Poza tym upłyną miesiące, zanim będziecie gotowi.
Podchodzi do biurka, bierze teczkę i podaje ją Ali-Kahn.
– To jest materiał dla nich. Najpierw muszą się nauczyć recytować
moje tezy z pamięci. Tezy to podstawa, na której opiera się wszystko
inne. Potem muszą się nauczyć przebywać z tymi innymi. Tak żeby
wtopili się w tłum na świecie.
Ali-Kahn bierze teczkę z  szacunkiem. Mamrocze jakieś grzeczne
słowa. Ojciec zwraca się znowu do nas.
– Dla każdego zadania sformułuję założenie programowe, którego
macie się trzymać. Ale teraz wybiegam w  przyszłość. Zacznijmy od
waszej nauki. Wieczorumi będę do was przychodzić na rozmowy,
aby się upewnić, że rozumiecie to wszystko.
Po jego wyjściu w sali zapada całkowita cisza. W końcu Vic wydaje
pisk radości i  przybija piątkę z  Didrikiem. W  środku wybuchu
radości, który nastaje, dociera do mnie, że skończyły się moje
najgorsze cierpienia. Jeżeli jest coś, co potrafię, to właśnie uczenie
się na pamięć.
 
Rozpoczyna się nasze wprowadzanie. Skończyły się prace
fizyczne. Ali-Kahn wyznacza nam dzienne cele naszej nauki i  nie
można wrócić do domu, dopóki się ich nie osiągnie. Każdego
wieczoru przychodzi ojciec i do nas przemawia, najczęściej właśnie
wtedy, gdy mamy iść do domu. Jego monologi potrafią trwać
godzinami. Czasem słońce zdąży już zajrzeć przez okna do klasy,
zanim możemy iść się położyć. Trudno jest się uczyć, gdy się nie
spało, ale nikt nie ma odwagi zwrócić na to uwagi ojcu. Przemowy
często utkane są z anegdotek o jego życiu, na przykład opowieściami
o  tym, jak siedział w  więzieniu, całkiem niesprawiedliwie,
a więźniowie urządzili protest, bo dyrekcja więzienia nie chciała im
pozwolić studiować jego tez.
Inne dzieci mają problem z nauczeniem się tez na pamięć. Jest ich
tak wiele. „Tezy podstawowe” i  uzupełniające je „Twierdzenia”,
a  potem jeszcze „Tezy egzystencjalne”, które ojciec rozwinął
w więzieniu. Te ostatnie dotyczą praw rządzących wszechświatem:
 
Na początku była nieprzenikniona mgła, a  z mgły nieprzenikniony
popiół opadł na wszechświat.
Z popiołu zbudziła się świadomość.
Tak oto było życie.
Tak oto były opinie.
Tak oto było współdziałanie.
 
To takie abstrakcyjne. Nie mam zielonego pojęcia, jak on to stosuje
w  prawdziwym życiu. Ale uczę się tego na pamięć, najszybciej ze
wszystkich. Któregos dnia ojciec wchodzi, kiedy recytuję przed
klasą. Daję sobie świetnie radę, ani jednej pomyłki czy wahania. Po
raz pierwszy dostrzegam nutkę dumy w  jego oczach, gdy na mnie
patrzy.
Tak trwa szkolenie, mające na celu uformowanie z  nas grupy,
która z  natury przewyższa resztę ludzkości. Na daleko położonej
wyspie, gdzie ojciec panuje nad swoim królestwem, łatwo czuć się
wszechmocnym. Zwłaszcza gdy przemawia do naszej grupy z takim
zaufaniem.
Czasami zadaję sobie pytanie, dlaczego nie możemy zadowolić się
tym, co mamy, czemu musimy podbijać świat. Ale z  wykładów ojca
rozumiem, że ten szczególny sposób, w jaki jesteśmy wychowywani,
czyni nas wyjątkowymi ludźmi. Dlatego świat nas potrzebuje.
A jeżeli się w coś wystarczająco silnie wierzy, to w końcu staje się to
prawdą.
Mamy wyższy status od personelu ViaTerra. Ojciec daje nam
więcej władzy niż im. Czasami wysyła któregoś z  nas, by udzielił
komuś z  personelu porządnej reprymendy. Staliśmy się jego
gońcami.
Nazywa nas „wybranymi”.
Czasami mówi, że jesteśmy jedyną nadzieją ludzkości.
Nie ma już w jego oczach nienawiści, kiedy na mnie patrzy.
A jednak nie potrafię dać się porwać tej fantastycznej atmosferze,
która jak ogień rozprzestrzenia się po naszej grupie. Powstała we
mnie szczelina, której nawet płomienne wystąpienie ojca nie jest
w stanie zasklepić.
Na zewnątrz wydaję się udzielać równie dużo co inni.
Jednocześnie rośnie we mnie przekonanie, że w tym wszystkim jest
coś upiornego.
 

40

Co zrobić z wiadomością, która może mieć sto różnych znaczeń, a do


tego pochodzi znikąd?
Sofia wiedziała, że Julia czasami kłamie. Czyż nie wszystkie
nastolatki to robią? Istniało tak wiele możliwych wytłumaczeń dla
tego maila. Może jakiś kolega z  klasy był zazdrosny o  związek Julii
z Mattem, a może był to jakiś wielbiciel Julii albo mail pochodził od
jakiegoś wariata, który tylko chciał jej dogryźć?
Julia otrzymała wystarczającą porcję prześladowań w  internecie.
Nazywano ją dziwką, suką i obrzucano innymi epitetami. Ale to nie
zdawało się jej poruszać. Głównie śmiała się z tego:
– Zobacz, co ten idiota o mnie pisze! Zachowują się jak gówniarze.
Julia nie była zainteresowana plotkami czy obgadywaniem. Miała
wprawdzie koleżanki, ale odnosiła się do nich z pewnym dystansem.
Często przebywała z  chłopakami. Była bardziej samodzielna niż
większość osób w jej wieku, ale też odważniejsza.
Sofia miała zamiar zlekceważyć ten anonimowy mail, ale coś ją
niepokoiło. Zazdrosny nastolatek nie zadowoliłby się napisaniem
jednego zdania. Znała ich sposób mówienia i  pisania. Długie,
rozgadane zdania pełne nieprzyjemnych przymiotników.
Julia cię okłamuje.
Sofia myślała przez chwilę, po czym kliknęła przycisk
„odpowiedz” i napisała:
W jakiej sprawie?
Po wysłaniu maila zastanowiła się, czy nie powiedzieć o  tym
Benjaminowi i Julii, ale zdecydowała poczekać na odpowiedź.
Później tego wieczoru, kiedy Julia wróciła do domu, szukała
w  oczach córki czegoś niewypowiedzianego, a  może cienia wstydu,
ale niczego takiego nie znalazła.
– Mamo, dlaczego tak się na mnie gapisz?
– Cieszę się po prostu, że cię widzę.
Julia się zaśmiała i przechyliła głowę na bok.
– Ja też.
Sofia zauważyła, że Julia jest wyjątkowo dobrze ubrana. Zdjęła
kurtkę, która zakrywała białą bluzkę, uwydatniającą piersi. Długie
rozcięcie w  spódnicy obnażyło nogę. Nie miała odwagi na nią
patrzeć. Policzki miała zaróżowione, oczy jej błyszczały. Sofia
pomyślała, że nigdy wcześniej jej córka nie wyglądała tak pięknie
jak teraz, stojąc tak z ogniście czerwoną torebką przerzuconą przez
ramię i  z telefonem w  ręku. Poczuła intensywne pragnienie
przeszukania tego telefonu, ale wiedziała, że jest to granica, której
nigdy by nie przekroczyła.
Na krótko mignął w  jej wyobraźni obraz Julii nagiej i  związanej.
Całkiem nieoczekiwanie. Odrzuciła go, tłumacząc sobie, że to tylko
fałszywe obrazy znikąd, które biorą się ze stresu. Nic więcej. Nie ma
co się niepokoić.
– Jak było w Stenungsund?
– Bardzo fajnie. Nie zaczynaj tylko mnie wypytywać.
– Dlaczego tak reagujesz? Interesuje mnie, z  kim się zadajesz.
Twoje związki też. Dlaczego nie chcesz o tym rozmawiać?
– Nie jestem jak Laura, która siedzi z  mamusią i  spijają sobie
z dzióbków, opowiadając totalnie wszystko. Czy nie mogę mieć życia
prywatnego? Nigdy nie wypytuję taty ani ciebie o  wasze pożycie
seksualne. Spodobałoby ci się to?
Sofia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Podeszła tylko do córki i  ją
objęła, a  ta, ku jej radości, mocno odwzajemniła uścisk. A  świeży
zapach Julii, jej oddech na policzku Sofii były wszystkim, czego
potrzebowała, by się uspokoić.
 
Dzień później sprawdzała co chwila, czy dostała odpowiedź od
tajemniczego nadawcy, ale jej skrzynka mailowa pozostawała pusta.
Za każdym razem, kiedy dzwoniła jej komórka, serce
podskakiwało w nadziei, że to od wydawnictwa, ale najpierw był to
Simon, a  potem Anna. Simon wyjeżdżał do Göteborga w  jakiejś
sprawie. Anna powiedziała, że musi na kilka dni wrócić do
Sztokholmu, by zaopiekować się chorą mamą. Benjamin był
w Uddevalli w sprawach zawodowych.
W związku z tym Sofia cały dzień była sama w domu.
Dwa razy dotąd przeszukiwała pokój córki. Za pierwszym razem
miała wrażenie, że od Julii pachnie haszyszem, więc przeszukała
pokój w  poszukiwaniu narkotyków. Drugim razem zauważyła
katalog z  zabawkami dla dorosłych, który przysłano Julii. Wtedy
węszyła po pokoju, poszukując materiałów pornograficznych. Ale
wówczas Julia ją przyłapała i  wybuchnęła wściekłością. Sofia
obiecała, że zostawi jej pokój w  spokoju i  od tamtej pory
dotrzymywała słowa.
Ale teraz nie potrafiła się powstrzymać. Pokój przyciągał ją dzisiaj
ogromnie. Na pewno wygląda tam jak w  chlewie i  sprzątnąć nigdy
nie zawadzi, pomyślała. Wzięła ze sobą ścierkę na wypadek, gdyby
Julii przyszło do głowy wrócić wcześniej do domu.
 
W pokoju panowała ciemność dzięki zaciągniętej czarnej rolecie.
W  powietrzu unosił się mocny zapach perfum Julii. Sofia
podciągnęła roletę i  przeraził ją bałagan. Wszędzie leżały
rozrzucone ubrania, kołdra w  całości wylądowała na podłodze, na
łóżku leżały porozrzucane szminki, tusze do rzęs i  puderniczki. Po
doświadczeniach wojskowych warunków życia w  ViaTerra w  Sofii
pozostało zagorzałe zamiłowanie do porządku, cecha, której nigdy
nie zdołała się pozbyć.
Zaczęła systematycznie przeszukiwać pokój. Szukała
w  szufladach, szafach, pod łóżkiem i  pod poduszkami, od czasu do
czasu ścierając trochę kurzu. Przez pół godziny poszukiwań nie
znalazła nic, co by choćby przypominało coś dziwnego. Jedynie
przeokropny nieporządek.
Julia miała przy sypialni własną łazienkę. Sofia nastawiła się na
rozgardiasz w  środku, ale łazienka była zaskakująco czysta
i porządna. Wszystko stało na miejscu. Prysznic wyglądał na świeżo
wyszorowany.
Dojrzała w  lustrze własne odbicie. Podejrzliwość jej nie służyła.
Oczy miała wytrzeszczone, cerę bladą, a kąciki ust zjechały jej w dół
w  skwaszonym grymasie. Przypatrywała się sobie, zastanawiając
się, co to za osoba, która nie ma zaufania do własnej córki.
Postanowiła skończyć z  węszeniem, gdy właśnie w  tym momencie
zauważyła coś na górnym brzegu lustra. Mogła to być klamerka
przytrzymująca szkło w  ramach, ale była większych rozmiarów
i  okrągłego kształtu. Sofia wyciągnęła rękę i  chwyciła to. Dało się
przekręcić, a gdy pociągnęła, wylądowało w jej dłoni.
Ze zgrozą patrzyła na ten mały gadżet. Bez wątpienia była to
kamera.
Dokładnie jak w ViaTerra. W każdym pomieszczeniu.
Miała ochotę tłuc głową o lustro.
Zostałaś całkowicie oszukana przez Franza. Czego się
spodziewałaś?
Przyjrzała się wnikliwie kamerce. Nie wyglądała tak, jak kamery,
które pamiętała z  sekty. Okrąglejsza, z  klamerką, której użyto, żeby
przyczepić ją do lustra. Ale w  środku siedziało małe podglądające
oko. Poruszyła nim i zauważyła, że można je przekręcać.
Ręce zaczęły jej drżeć tak, że omal nie upuściła kamerki. Szybko
schowała ją do kieszeni swetra, natykając się jednocześnie na
telefon. Najpierw pomyślała, żeby zadzwonić na policję, ale poczuła,
że to bez sensu. Nic od nich nie słyszała od momentu, gdy zostawili u
nich pendrive’y z  wszystkimi zdjęciami, i  wątpiła, żeby pomogli jej
tym razem. Niepokojenie Benjamina w  Uddevalli wydawało się nie
mieć sensu. Co on mógłby stamtąd zrobić? Lepiej było poczekać, aż
wróci do domu.
Gdy spróbowała wstać, nogi ugięły się pod nią i opadła na sedes.
Spojrzała na zegarek na ręce. Piętnaście po drugiej. Ellis na pewno
nie spał. Zaczął ich coraz częściej odwiedzać i tak jak Simon stał się
członkiem rodziny. Wyjęła telefon z  kieszeni. Przebrzmiało dużo
sygnałów, a  kiedy w  końcu odebrał, zaczęła płakać, nie mogąc
wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
– Sofio, o  co chodzi? – zapytał. – Czy możesz spokojnie
opowiedzieć, co się stało?
W końcu udało jej się opisać kamerę.
– Musiałbym na nią spojrzeć – powiedział – ale brzmi jak HD
Trackerdome.
– Co to jest?
– Najlepsza z  istniejących kamer do monitoringu. Są całkiem
bezprzewodowe, o olbrzymim zasięgu. Nie chodzi tylko o to, że cały
czas nadają, oglądający może obracać oczkiem, oglądając obraz ze
wszystkich możliwych perspektyw. Taka kamerka kosztuje majątek.
– Da się to wytropić?
– Nie ma szans. To, że ją zdjęłaś, spowodowało zerwanie całego
połączenia. Jedyne, co mógłbym zrobić, to ocenić na podstawie
zawartości baterii, kiedy mniej więcej ją zainstalowano.
– Och, proszę, przyjedź tu i  zrób to. Czy ja mam przyjechać do
ciebie? Powinnam to chyba zgłosić na policję, ale oni na pewno nie
kiwną palcem. Bezprawny monitoring to specjalność Franza, ale jak
mu się udało podłączyć kamerę w  naszym domu? I  do tego
w łazience Julii, o ja pierdolę – jęknęła.
– Dobra, przyjadę. Nie dotykaj do tego czasu kamery. Postaram się
być za godzinę.
Chodziła niespokojnie po salonie tam i  z powrotem, czekając na
Ellisa. Co jakiś czas wzrok jej padał na podglądające oko, leżące na
stoliku przy kanapie. Myślała o tym, jak Julia zazwyczaj wygina się
przed lustrem, i  zrobiło jej się tak niedobrze, że poszła do toalety,
uklękła przed sedesem i próbowała zwymiotować. Gdy jej się to nie
udało, uzmysłowiła sobie, że nie jadła obiadu. Starała się zrozumieć,
jak wszystko jest powiązane, ale jej mózg nie chciał działać.
Brakowało jakiegoś elementu do tej okropnej układanki, ale nie
miała do niego dostępu.
Kiedy Ellis przyjechał, najpierw na chwilę ją objął.
– Tak, to jest Trackerdome – powiedział, gdy tylko zobaczył
kamerę.
Miał ze sobą skrzynkę z  narzędziami i  wyjął z  niej malutki
śrubokręcik, którym otworzył kamerkę z  tyłu. Wyjął baterię,
mniejszą od paznokcia małego palca, i  podłączył ją do
napięciomierza.
– Bateria jest całkiem nowa – powiedział. – Kamera mogła tu być
nie dłużej niż tydzień.
– Jesteś pewien?
– Całkiem pewien. Tę kamerkę dopiero co zainstalowano.
– A ja myślałam, że to włamywacz ze świąt ją założył.
– Niestety, na to nie wygląda. Tamto było przecież prawie miesiąc
temu. Myślisz, że Julia sama ją zainstalowała? Może pokazuje się
jakiemuś chłopakowi?
– To całkiem bez sensu. Takie rzeczy robi się chyba komputerem
albo telefonem?
– Z taką kamerą obraz jest dużo lepszy. Pod świetnym kątem.
Sofia zastanawiała się przez chwilę. Brzmiało to
nieprawdopodobnie, ale nie było całkiem wykluczone. Julia miała
tendencje ekshibicjonistyczne. Ale miała też Matta i wyglądało na to,
że wariowali na swoim punkcie. Matta nie byłoby stać na taką
kamerę. Kieszonkowe Julii zdecydowanie też by nie wystarczyło.
– Nie, nie sądzę, że to Julia – powiedziała. – Ale jeżeli ktoś się
włamał nam do domu, to chyba kamery monitoringu go uchwyciły,
prawda? Zmusiłam Benjamina, żeby były włączone przez całą dobę
po tym, co się stało w Wigilię.
 
Właśnie w  tej chwili Julia weszła do pokoju. Z  jej wyzywającego
spojrzenia można było wywnioskować, że słyszała część ich
rozmowy. Pozostawało jedynie opowiedzieć wszystko.
Jeżeli Julia miała coś wspólnego z kamerę, to ukrywała to bardzo
dobrze.
– Co ty, do cholery, robiłaś w moim pokoju? – warknęła najpierw,
ale zanim Sofia zdążyła zaserwować kłamstwo o tym, że poszła tam
posprzątać, Julia zaczęła płakać.
– Rany, jakie to wstrętne – powtarzała w kółko, gdy Sofia trzymała
ją w objęciach i głaskała po plecach.
Razem przejrzeli filmy z  monitoringu. Wciąż jeszcze je
przeglądali, kiedy Benjamin wrócił do domu wieczorem. Nie było na
nich ani jednej obcej twarzy. Na filmach z  wnętrza domu oprócz
rodziny byli Anna, Simon, Matt, Ellis i przyjaciółka Sofii Maggie.
– Chyba musimy zmienić tok myślenia – powiedział Benjamin. –
Na tych filmach nie ma ani śladu szpiegów Franza.
Po raz pierwszy Sofia pomyślała, że ktoś jej bliski skrywa okropną
tajemnicę.
 

41

Szkolenie zajęło więcej czasu, niż zakładano. Musieliśmy się nauczyć


nie tylko tez, ale i  takich rzeczy, jak przemawianie przed grupą
ludzi, ubieranie się zgodnie z aktualnymi trendami czy umiejętność
konwersacji. Wszystko po to, by wtopić się w  środowisko tych
innych.
No i  było też perorowanie ojca na temat katastrof dla ViaTerra.
Mogło to dotyczyć wszystkiego, począwszy od tego, że obsmarował
go jakiś bloger, a  skończywszy na tym, że któryś z  gości czymś się
struł. Kiedy zaczynał, potrafił lamentować godzinami. Staliśmy się
jego zaufanymi.
Ale żadna z tych katastrof nie wstrząsnęła nami tak, jak ta z Elisą.
 
Dołączyła do szkolenia trochę później od reszty, była córką
jednego z  najbardziej oddanych wielbicieli ojca. Wszystkie
dziewczyny w Dzieciach Ziemi były ładne, każda na swój sposób. Ale
Elisa nie była tylko ładna, była olśniewająca. Ze słodką twarzą
dziewczynki i  w pełni rozwiniętym ciałem kobiety wpadła między
nas niczym bomba. Jej długie nogi, starannie uczesane blond włosy,
które falowały jej na plecach, gdy szła – wszystko w niej było piękne.
Poruszała się z  pewnością siebie, miała chód kobiety, która wie,
dokąd zmierza. Jej śmiech, spojrzenie, ruchy cechowała zmysłowość.
Nosiła mundurek jak my wszyscy, ale nie miała pod koszulką
stanika, więc można było dostrzec zarysy sutków.
My, chłopcy, oszaleliśmy na jej punkcie. Nawet dla mnie,
nieszczególnie zainteresowanego seksem, onanizm i  mokre
marzenia stały się codziennością od pierwszej chwili, gdy
zobaczyłem Elisę. Wiedziałem, że jest nieosiągalna, ale moje fantazje
na jej temat sprawiły, że tęskniłem każdego dnia do wieczornej
ciemności pod kołdrą.
Przez nią pojawił się w  naszej klasie nerwowy niepokój. Nas,
chłopców, testosteron wypełnił tak, że ledwo mogliśmy usiedzieć
w  miejscu. Nasz śmiech brzmiał głośniej. Gdy tylko Elisa pojawiała
się w pobliżu, napięcie sięgało zenitu.
Pamiętam, kiedy ojciec zobaczył ją pierwszy raz. Wszedł, by
wygłosić jedną ze swoich przemów, a  ona siedziała w  pierwszym
rzędzie. Twarz mu nie drgnęła, ale nigdy nie zapomnę wyrazu jego
oczu. Nie było to jak tęskne, pożądliwe spojrzenia, które rzucali za
nią chłopcy. To był wzrok drapieżnika, który wypatrzył ofiarę.
Ojciec zbliżał się do Elisy powoli. Przerywał czasami swój
monolog i  zadawał jej proste pytania. Chwalił jej odpowiedzi.
Zawieszał na niej wzrok troszeczkę za długo. Czasami pochylał się
jej przez ramię, udając, że patrzy na coś, co napisała, a  w
rzeczywistości bezwstydnie oglądając jej piersi.
Ze swoją władczą pozycją i  charyzmą natychmiast zdobył jej
zainteresowanie. Chłonęła jego słowa jak gąbka. Wydymała usta,
gdy wiedziała, że na nią patrzy. Uśmiechała się kokieteryjnie.
Przeciągała dłonią po włosach tak niby beztrosko. Ale ja widziałem,
że się go trochę boi. Ojciec się zaś nie spieszył.
Dlatego znalazł się ktoś, kto go ubiegł.

***

W zasadzie to Vic powinien był pierwszy uwieść Elisę, ale zrobił to


Didrik. Był przecież starszy od nas i  miał swoistą siłę przyciągania,
z którą Vic nie mógł walczyć, bo był za młody. Widywaliśmy Didrika
i  Elisę na przerwach i  po szkole, ciasno splecionych, całujących się
bez wstydu. To było prawie jak wstęp do tańca godowego.
Od pierwszej chwili wiedziałem, że to się skończy katastrofą.

NOWE ZASADY
Budzę się wcześnie i  dostrzegam, że łóżko Didrika stoi puste.
Najpierw chcę wrócić do spania, ale ciekawość zwycięża. Wiem, na
spotkanie z kim się wymknął. Rozglądam się po sali i wydaje mi się,
że Vic wpatruje się we mnie ze swojego łóżka, ale kiedy zerkam
w  tamtym kierunku ponownie, ma zamknięte oczy. Ubieram się
i wymykam niepostrzeżenie.
Znowu jest wiosna. Słońce dopiero co wzeszło nad horyzontem
i  jego matowe światło nadaje trawnikowi takiego blasku, jakby
każde źdźbło jest fluorescencyjne. Od morza powiewa lekki wiatr.
Woda w  stawie przybrała bladoróżowy odcień. Jest tak pięknie, że
prawie zapominam, czemu wyszedłem. Kucam na trawie przed
samotnym narcyzem, który wystrzelił ku górze. Na płatkach kielicha
spoczywa sto kropelek rosy. Są takie malutkie i  leciutkie, a  jednak
sprawiają, że kwiat się przede mną kłania.
Przez ulotną chwilę moją świadomość porywa powracające
marzenie o  znalezieniu się w  innym miejscu i  przeżywaniu innego
życia. Ale zaraz wzdrygam się na dźwięk rozlegających się za mną
kroków. Odwracam się i  widzę Vica idącego w  kierunku dworu.
Wydaje się mnie nie dostrzegać. Nie ruszam się, dopóki on nie znika
z pola widzenia.
Właśnie wtedy dobiegają mnie dziwne odgłosy z  Dziury, która
obecnie jest niezamieszkana. Westchnienia i  stęknięcia. Szybko
przemierzam trawnik z  nadzieją, że strażnik mnie nie zauważy.
Z tyłu szopy jest niewielkie okienko. Można tam stanąć w zagajniku
i zajrzeć do środka poza zasięgiem widoku ze stróżówki.
Najpierw nie wierzę własnym oczom. Elisa i Didrik leżą nadzy na
ziemi na stosie ubrań, dokładnie w  miejscu, w  którym leżał mój
śpiwór. Elisa na plecach z  włosami rozrzuconymi niczym olbrzymi
wachlarz. Ma zamknięte oczy. Kilka promieni słońca wkradło się
przez okno i  oświetla jej białe piersi. Didrik przyciska ku górze jej
zgięte nogi, uderzając w  nią rytmicznie. Poruszają się zgodnie, jak
zjednoczona istota.
Dochodzące od nich ochrypłe, prymitywne dźwięki budzą we
mnie coś intensywnego. Nie mogę oderwać od nich wzroku. Ich
zgrane ruchy są tak piękne. Odkąd Elisa pojawiła się na wyspie,
kochałem się z nią wiele razy w wyobraźni. Widzieć ją z Didrikiem
to prawie jak uprawiać z  nią seks naprawdę. Ciśnienie w  moich
spodniach staje się nie do zniesienia, właśnie mam skierować tam
rękę, ale przerywa mi odgłos motocykla. Początkowo myślę, że to
strażnik, ale kiedy spoglądam przez ramię, dostrzegam, że to ojciec.
To całkiem nieprawdopodobne. Ojciec zawsze wstaje późnym
przedpołudniem. Poza tym kieruje się od razu do Dziury. Ale zaraz
rozumiem, kto się za tym kryje.
Szybko i  bezdźwięcznie wycofuję się w  krzaki i  chowam za
drzewem.
Słyszę odgłos hamującego motocykla, wysuwanej podpórki,
kroków tak bliskich, że prawie moczę się ze strachu.
Widzę teraz ojca przy Dziurze. Dostrzega ich. Myślę, że zacznie
krzyczeć, wybuchnie wściekłością, ale on tylko przygląda im się
przez chwilę z rozbawioną miną.
– Wychodź, gówniarzu – nakazuje po chwili lodowatym tonem.
Didrik wychodzi, trzymając przed sobą slipki. Cios pada tak
szybko, że ledwo rejestruję, co się stało. Nagle Didrik leży na ziemi
na plecach. Zawodzi i chlipie jak małe dziecko.
– Byłoby co innego, gdybyś ją porządnie pieprzył, ale to wyglądało
żałośnie – stwierdza ojciec. – Ty tu zostajesz.
W drzwiach szopy pojawia się twarz Elisy. Zdezorientowana
mruga pod światło.
– A ty, moja piękna, naprawdę zaliczyłaś swoje pierwsze tygodnie
tutaj, jak się patrzy – mówi ojciec głosem ociekającym sarkazmem. –
Ubierz się i staw w moim gabinecie. Widzę, że nie zrozumiałaś, kto
tutaj jest szefem.
Robię parę kroków w tył, kurczę się, próbuję stać się niewidzialny.
Ojciec mnie nie widzi. Już wsiadł na motocykl, odpala i  odjeżdża
szybko.
Z mojej kryjówki obserwuję powstałe zamieszanie. Didrik wstaje,
wymięty, z  twarzą mokrą od łez. Elisa wychodzi, ubrana byle jak
i śmiertelnie wystraszona.
– Słuchaj go! – zwraca się do niej Didrik. – Teraz musisz go
absolutnie słuchać.
Elisa kiwa głową i  rusza w  stronę dworu. Didrik wchodzi do
szopy.
Wiem, że pozostanie tam przez pewien czas, i mam nadzieję, że to
nie ja będę go pilnował.
Szybko przemykam z powrotem do sypialni. Salę spowija łagodna
słoneczna mgiełka. Wszyscy śpią oprócz Vica, który rzuca mi
triumfujące spojrzenie. Cichutko jak myszka rozbieram się
i wślizguję do łóżka.
 
Następnego dnia krzesła Didrika i  Elisy są puste. Przychodzi
Karsten i  informuje nas, że Didrik został zesłany do Dziury. Nie
może jednak jeszcze powiedzieć, dlaczego. Hugo zostaje wysłany do
pilnowania Didrika, a ja oddycham z ulgą.
Przez dwa tygodnie krzesło Elisy stoi puste. Nikt nie ma odwagi
zapytać, gdzie ona jest. Nie mamy odwagi nawet o  tym rozmawiać.
Kiedy się pojawia, cała jej istota jest kompletnie zmieniona. Wygląda
tak, jakby obudziła się w  środku orkanu. Jest całkowicie
zdruzgotana. Zbiera swoje rzeczy w  klasie, nie rozmawia z  nami,
tylko znika z  ViaTerra tego samego dnia. Już nigdy więcej jej nie
zobaczymy.
 
Po całym zamieszaniu sekretarka ojca prezentuje nam nowe
zasady. Pojawia się zasada, która głosi, że nie wolno uprawiać seksu,
jeżeli się razem nie mieszka w  ViaTerra. Zawiera jednak wiele
szczegółowych punktów. W ciągu kolejnych dni musimy się nauczyć
recytowania tekstu na pamięć. Chyba nigdy go nie zapomnę.

ZASADY DOTYCZĄCE ZWIĄZKÓW SEKSUALNYCH W VIATERRA

 
ViaTerra to elitarna grupa i  dlatego musi zawsze dążyć do
zachowania wysokich standardów etycznych i  moralnych. Oto
regulacje związków seksualnych w  ViaTerra, dotyczące zarówno
personelu, jak i kadetów Dzieci Ziemi.
 
1. Personel ViaTerra nie może uprawiać seksu pozamałżeńskiego.
2. Kobiety mają własne sale sypialne, do których mężczyźni nie
mają wstępu i vice versa.
3. Personel nie może nawiązywać relacji seksualnych z gośćmi.
4. Pracownikom niepozostającym w związku małżeńskim nie wolno
obmacywać się nawzajem i ostro dobierać do siebie.
 
Onanizm jest żałosnym zajęciem i  odciąganiem uwagi od
nadrzędnego celu ViaTerra. Organizacje, które zezwalają na
rozpustne zachowania, zawsze padają w  gruzach. Jeżeli chcesz
powstrzymać ViaTerra przed osiągnięciem swych celów, łam
powyższe reguły.
Wtedy będziemy wiedzieć, do czego zmierzasz.
 
Franz Oswald von Bärensten
Założyciel
 
Czuję się przygnębiony, gdy czytam te zasady. W  ostatnim czasie
znajdowałem się w  oparach seksualnej żądzy. Każdego dnia
odczuwam napięcie w  pachwinach i  twardość w  kroczu. Nie da się
tego kontrolować. Może się to zdarzyć, gdy Sara podchodzi do
tablicy, żeby rozwiązać jakieś zadanie z matematyki, i podwija jej się
spódnica, ukazując udo. Albo gdy Livia się pochyla i  dostrzegam
przelotnie jej majteczki. Zaczynam się robić nerwowy w  obecności
dziewcząt. Pachną tak ładnie, mają okrągłe pośladki i  małe piersi.
Najgorsze nie jest to, co dzieje się z moim ciałem, a to, co dzieje się
w moim mózgu. Pojawiają się natrętne myśli o tym, że wchodzę do
sypialni dziewczyn „niechcący”, i  widzę którąś z  nich nago. Stale
wyobrażam sobie, że naprawdę uprawiam seks. Teraz nic z tego nie
będzie, dopóki się nie ożenię. Ożenię? To brzmi całkiem
niedorzecznie. Czasami śni mi się jakaś dziewczyna i  budzi mnie
eksplozja w kroczu, wywołująca zarówno rozkosz, jak i wstyd.
 
Ale wciąż najgorsze są moje krytyczne myśli o  ojcu. Wiem, co
robił z mamą. Mogę sobie tylko wyobrazić, co zrobił z Elisą. Wydaje
się absurdalne, że napisał zasady, które powstrzymują nas przed
seksem w ViaTerra. Te zajęcia z edukacji seksualnej. Sposób, w jaki
patrzy na dziewczęta. Nie mogę tego pogodzić. Czy te reguły są tylko
dla nas, poddanych? Jako przywódca może robić wszystko. Może tak
też funkcjonuje świat na zewnątrz.
Kiedy nauczyliśmy się zasad, Ali-Kahn sprawdza nasze
zrozumienie. To z  dobieraniem się to jedyne, czego nie pojmujemy.
Co to znaczy „ostre”? Czy to kiedy chłopak wsadza dziewczynie rękę
w  majtki, łapie ją za piersi, kiedy dziewczyna dotyka penisa
chłopaka, czy pocałunek też się liczy? Próbujemy skłonić Ali-Kahn
do wytłumaczenia, ale ta robi się głucha.
– Dajcie spokój w  ogóle wszelkiemu dobieraniu się, jeżeli nie
potraficie do tego dojść – odgryza się w końcu.
 

42

Telefon od wydawnictwa nastąpił dwa dni po tym, jak Sofia znalazła


kamerę w  łazience Julii. Kobieta, która zadzwoniła, powiedziała, że
spodobał im się jej manuskrypt i  chciałaby się z  nią spotkać jak
najszybciej.
Świadomość tego, że książka wreszcie się ukaże, sprawiła, że życie
znowu stało się znośne.
Przekazała kamerę policjantom, którzy przyjechali i  przeszukali
dom w  poszukiwaniu kolejnych, ale bez rezultatu. Policjant
prowadzący sprawę sugerował, że Julia sama ją zamontowała.
Powiedział, że nie wydaje się, aby istniało inne wytłumaczenie,
chyba że ktoś w  rodzinie chciał ją obserwować. Ta ohydna szpila
spowodowała, że Sofia postanowiła mieć w nosie policję i rozwiązać
zagadkę we własnym zakresie.
Nękały ją od pewnego czasu okropne podejrzenia.
Być może to jednak Julia sama zamontowała kamerę. W ostatnim
czasie Sofia widziała w  oczach córki coś nowego, rozmarzony
wzrok, którego wcześniej nie było. Czasami przyłapywała ją na
patrzeniu w  pustą przestrzeń. No i  ten mail, na który Sofia jeszcze
nie otrzymała odpowiedzi. Jednak nie mogła się przemóc, żeby
nacisnąć Julię, to zresztą by nic nie dało. Zamiast tego rozmawiała
z nią tak często, jak tylko było to możliwe, starała się ułatwić córce
otworzenie się.
Sofia myślała o Ellisie. Zaczął znowu z nimi przebywać tuż przed
pojawieniem się kamerki, a Ellis był kiedyś dość perwersyjny. Ale to,
żeby pracował dla Franza, było całkiem nie do pomyślenia. Simona,
Benjamina i  Annę szybko wykluczyła. Nie mieli żadnego powodu,
żeby oglądać Julię nago. Przyjaciółka Sofii, Maggie, pojawiła się
w tym samym czasie co kamera. Pracowała w bibliotece, kiedyś były
w  tym samym klubie książkowym. Maggie była dość natarczywa,
kiedy na siebie wpadły. Ale Sofia nie mogła się nie uśmiechnąć na
myśl o  tym, że Maggie, bibliotekarka w  Orust od dwudziestu lat,
skrada się wokół ich domu i  montuje kamery. Myśl ta była całkiem
niedorzeczna. Peder Santos zaś nie był u nich w  domu i  nie mógł
zainstalować kamerki.
W końcu postanowiła spojrzeć prawdzie w  oczy. Musieli się za
tym kryć Matt i Julia. Postanowiła porozmawiać z Mattem w cztery
oczy, gdy tylko znajdzie okazję.
 
Kilka dni później Sofia jechała pociągiem do Sztokholmu na
spotkanie z  wydawcą. Już fakt, że siedziała sama w  wagonie, za
którego oknem przesuwał się surowy zimowy krajobraz, był
wyzwalający. W domu rozwinęła się w niej nieprzyjemna paranoja,
wciąż się rozglądała za kamerami i  intruzami albo czymś jeszcze
gorszym. Naprawdę musiała wyrwać się na trochę z domu.
Spotkanie z  wydawcą, młodą i  pełną entuzjazmu kobietą, która
nazywała się Louise Ringvall, przebiegło dobrze. Spisały umowę,
przedyskutowały plan wydawniczy i  marketingowy książki. Tylko
w jednej kwestii nie mogły się zgodzić.
– Pani Sofio – zwróciła się do niej Louise – a  jak by się pani
ustosunkowała do wystąpienia kilka razy w  mediach wspólnie
z Franzem Oswaldem? On zawsze przyciąga jak magnes.
– Nie chciałabym tego – odpowiedziała Sofia bez wahania
i zdecydowanie za szybko.
– Odniosłam wrażenie, że ostatnio jesteście raczej dość blisko.
– Nie, zdecydowanie nie. Nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Louise zmarszczyła frasobliwie czoło.
– Niech się pani zastanowi przed podjęciem decyzji. To ogromnie
zwiększyłoby sprzedaż książki.
Sofia obiecała, że to przemyśli, nie chciała wyjść przed Louise na
obawiającą się mediów. Ale już wiedziała, że nigdy nie zgodziłaby
się na to, aby wystąpić w telewizji u boku Franza.
Po skończonym spotkaniu była jednak podniecona. Życie zdawało
się zmieniać kierunek. Jej książka miała się wreszcie ukazać
i  zapewne nieźle się sprzeda. Zaczęła się też odbudowa schroniska.
Otaczali ją przyjaciele. Poza tym niedługo przyjdzie wiosna.
Benjamin odebrał ją ze stacji. Gdy dotarli do domu i  otworzyła
drzwi, wszystko było inaczej. Dom wydawał się znowu przyjazny,
bez kamer i  włamywaczy. Było tak, jakby wszystko złe wywiało
w czasie, gdy jej nie było. Od razu poczuła pewność, że rozpoczął się
nowy okres w jej życiu.
 
Następnego dnia Louise Ringvall zadzwoniła wcześnie rano.
– Chciałam tylko zaproponować, żeby pani obejrzała dziś Godzinę
poranną – powiedziała. – Program zaczyna się o  dziewiątej. Franz
Oswald będzie gościem.
– Nie jestem zainteresowana jego występami.
– Rozumiem, że nie, ale słyszałam z  wiarygodnego źródła, że
powie coś o pani książce.
Energia życiowa, którą Sofia właśnie odzyskała, straciła nieco na
mocy.
– Co? Jak on może to robić? Przecież książka jeszcze się nie
ukazała.
– Na dobrą sprawę w  takim wywiadzie może mówić, co chce.
Proszę się nie niepokoić, pani Sofio. Z  pewnością będzie to coś
pozytywnego.
Sofia zakończyła rozmowę, zawołała Benjamina, który tego dnia
pracował w domu, i postanowili razem obejrzeć program.
Franz faktycznie był gościem Godziny porannej. Ubrany na
granatowo – garnitur, koszula i  krawat w  różnych odcieniach –
rozsiadł się wygodnie na sofie, emanując pewnością siebie. Wywiad
prowadziła gwiazda reporterów Sandra Malik.
Najpierw trochę gawędzili. Sofia zauważyła, że oczy dziennikarki
wilgotniały, kiedy patrzyła na Franza.
– Czego trzeba, byś opuścił swoją strefę komfortu? – zapytała.
– Nie mam strefy komfortu, zawsze czuję się komfortowo.
– A co tobą kieruje? Skąd czerpiesz energię?
Franz pochylił się w  stronę Sandry Malik i  obdarzył ją
olśniewającym uśmiechem.
– Wchodzenie w związki z nowymi ludźmi. Nic nie zadowala mnie
tak bardzo, jak nowe, fascynujące relacje. Mam na myśli nie tylko
kobiety, chodzi mi o ludzi ogólnie.
– Naprawdę? Słyszałam głosy, że nigdy nie byłeś w  poważnym
związku z kobietą.
– Ale to nieprawda. Był ktoś, dawno temu. Była całkiem
wyjątkowa, ale ona… – zrobił pauzę, jakby dla pozbierania się. – No,
nie skończyło się między nami dobrze. Teraz koncentruję się prawie
wyłącznie na ViaTerra. Nie ma w  moim życiu miejsca na stały
związek.
Zwrócił się do jednej z kamer.
– Trzeba zaangażować się z  oddaniem ViaTerra, żeby ze mną
wytrzymać. To dla ViaTerra pracuję dzień i noc.
Tym sposobem zdobył kilkuset członków, pomyślała Sofia i  sama
sobie zadała pytanie: „Dlaczego ja to w ogóle oglądam?”.
– Ale teraz chciałbym porozmawiać o  czymś ważniejszym –
powiedział Franz i  podniósł stos papierów, leżących na stoliku. –
O tym!
Od razu wiedziała, że to manuskrypt. Jej manuskrypt.
– Rozpocząłem współpracę z kompetentną pisarką, Sofią Bauman.
Napisała świetną książkę o  historii mojego rodu. Nosi tytuł Ród
z  Wyspy Mgieł. Jest to smutna opowieść. Zaczyna się od pożaru we
dworze, w  którym się urodziłem i  w którym obecnie mieści się
ViaTerra. Ale mimo wszystkich tragedii książka ta ukazuje, że ze zła
zawsze może narodzić się coś dobrego. Nawet gdy dwór spłonął po
raz drugi, powstaliśmy na nowo i  teraz jesteśmy silniejsi niż
kiedykolwiek.
Franz ciągnął opowieść o  sukcesach ViaTerra, ale Sandra Malik
nie była zainteresowana robieniem reklamy naukom ViaTerra
w telewizji i szybko przekierowała rozmowę na inne tory. Franz był
uprzejmy. Słuchał jej uważnie, gdy mówiła, nazbyt szybko. Sofia
spojrzała na zegarek, stwierdziła, że program niedługo się skończy,
i wyłączyła telewizor.
Benjamin nie odezwał się ani słowem.
Sofia siedziała w milczeniu i patrzyła przed siebie.
– Nie myślisz, że… to o tobie mówił? O tym związku – powiedział
w końcu Benjamin.
– Daj spokój. Nie mieliśmy żadnego związku. To tylko łzawa
historyjka, którą opowiada, żeby panny, które to oglądają, myślały,
że mają jakąś szansę. Jak on może tak mówić o  mojej książce? Bez
zgody mojej albo wydawnictwa?
– Dziwisz się?
– Owszem. To wstrętne, jak on wszystko przekręca na swoją
korzyść. Jest co najmniej równie zboczony, jak jego przodkowie
w książce. Teraz zrobiła się z niego pieprzona gwiazda rocka. Muszę
z nim całkiem zerwać kontakt.
– Tak, możesz tak mówić i  ja to powtarzałem cały czas, jednak
teraz nie wydaje się to już takie proste. Ale może mogłabyś
przemycić do książki rozdział o gwałcie.
– Skończyłoby się to tylko konfliktem prawnym, poza tym nie chcę
w to wciągać Julii. Musi być jakiś inny sposób, żeby sprawić, by dał
sobie spokój. Po prostu muszę do niego zadzwonić i zażądać tego.
– Zadzwoń, ale nie wpadaj w  złość. Jego to kręci. Nie dawaj się
ponieść jego gadce. Powiedz mu tylko, że sama zajmiesz się
wydaniem książki.
Długo zastanawiała się nad swoim książkowym projektem.
Dlaczego było to dla niej takie ważne, dlaczego nie mogła po prostu
zostawić tego w spokoju? Niezależnie, co robiła, odnosiła wrażenie,
że Franz zawsze jest w pobliżu i kieruje uwagę na siebie. Ale niech
ludzie myślą, co chcą – w  tej książce nie chodziło o  Franza, a  o
kobiety. Tkwiący w  niej upór nie pozwalał jej się poddać. Książka
stanowiła odwet wszystkich kobiet za przemoc, której doznały od
Franza i jego przodków.
Odczekała dwie godziny, a  potem do niego zadzwoniła, ale nie
odbierał komórki. Wydusiła z  siebie uprzejmą wiadomość, którą
zostawiła w jego poczcie głosowej.
Kiedy oddzwonił parę godzin później, był lekko poirytowany.
– Czego chcesz?
Od razu rozpoznała ton jego głosu. Rozdrażniło go coś całkiem
innego i wyładowałby się na niej, gdyby zrobiła nieostrożny krok.
– Chcę, żebyś przestał rozmawiać na temat mojej książki
i pozwolił mnie samej zająć się jej promocją.
– Czy ty naprawdę sądziłaś, że wydasz książkę o  mojej rodzinie
bez najmniejszego mojego udziału?
Upokorzenie z  powodu potrzeby zachowania spokojnego tonu
głosu zaczynało gryźć ją od środka. Poczuła się tak, jakby znowu
była u niego w  gabinecie. To podlizywanie się, żeby mu nie zepsuć
humoru.
– Tak właśnie myślałam. Nie potrzebuję twojej pomocy.
– Czy wiesz, że kluczem do prawdziwego sukcesu jest pokora? Nie
zaszkodziłoby ci, gdybyś była trochę bardziej pokorna, Sofio. Na
litość boską, porzuć swoje stare demony. Czy nie możesz tego zrobić?
– Sama mogę sprzedać swoją książkę.
– Słuchaj, nie ma w  dzisiejszych czasach wydawnictwa, które by
nie znajdowało się na granicy bankructwa. Chcesz im powierzyć
promocję?
– Mam zamiar współpracować z  wybranym przez siebie
wydawnictwem i sprzedać tyle książek, ile się da. Dokładnie tak, jak
robią to inni autorzy.
– Przecież to nudne jak nie wiem. Czy pamiętasz ostatnie słowa
mojej babki w kronice? Napisała, że podaruje ją mnie. Że wierzy, że
ja rozpowszechnię jej opowieść. Sprzedam setki tysięcy twojej
książki, Sofio. Nic nie możesz na to poradzić.
Gorzka ironia losu, że tak długo dręczący ją dupek teraz ją poucza,
błyskawicznie zmyła jej wymuszoną uprzejmość.
– Zamknij się i posłuchaj mnie! – wrzasnęła. – Przestań perorować
na temat mojego życia i  odpuść sobie wszystko, co dotyczy tej
książki. Nie kontaktuj się ze mną więcej. Nigdy!
Tym razem to on się rozłączył.
Pod wieczór, niezdolna do pozbycia się irytacji z powodu Franza,
zadzwoniła do Ellisa.
– Potrzebuję twojej pomocy, jestem zdesperowana i wydaje mi się,
że jedynie ty możesz mi pomóc.
– O co chodzi?
– Chcę, żebyś pogrzebał w  interesach Franza, naprawdę głęboko,
korzystając z wszelkich niedozwolonych środków. Zapłacę ci.
– E tam, nie musisz dawać mi pieniędzy. Jasne, że ci pomogę.
– Musi istnieć coś trefnego, co będę mogła użyć do tego, żeby
zostawił mnie w spokoju raz na zawsze.
– Czyli wypowiedziałaś wojnę?
– Tak, to wojna – odpowiedziała, zauważając, że to poprawiło jej
samopoczucie.
 

43

Zbliżały się urodziny Julii. W  rodzinie nie obchodzono ich


tradycyjnie – przyjęciem i  tortem. Zamiast tego wszyscy wyjeżdżali
zazwyczaj gdzieś na cały dzień i  robili coś fajnego. Ale w  tym roku
Julia nie miała na to ochoty. Nęciła ją całkiem inna podróż – ta, którą
zasugerował Franz. Podróż na Wyspę Mgieł.
Często o  nim myślała. Nie było to żadne cielęce zadurzenie
nastolatki, to było gorsze, bo chodziło tylko o seks. Podczas całkiem
prozaicznych czynności – słuchania nauczyciela w  szkole czy
jedzenia obiadu – nagle wyobrażała sobie ich razem. Fantazje te były
tak śmiałe, że aż zapierało jej dech. Czasami jakaś koleżanka
spoglądała na nią dziwnie. Zawsze udawało jej się znaleźć sprytne
wytłumaczenie. Coś mi się przypomniało. Zapomniałam czegoś.
To był jej ostatni semestr w dziewiątej klasie. Powinna w zasadzie
skupić się na nauce. Zamiast tego używała szkoły jako wymówki, by
przesiadywać w  swoim pokoju i  czytać w  sieci na temat Franza.
Oglądała jego wszystkie filmy na żywo i  telewizyjne wywiady. Tak
naprawdę nie interesowała jej jego filozofia, ale fascynowało ją
oglądanie go. Jego jasny głos i  intensywne spojrzenie. Wierzyło się
w to, co mówi. Emanowała z niego całkowita szczerość.
W niektóre wieczory wynajdowała wymówki, żeby się nie
spotykać z Mattem. Miała z tego powodu wyrzuty sumienia.
Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby nie była w  stanie
kontrolować swoich uczuć.
Nigdy wcześniej nie czuła, żeby tak bardzo wpływał na nią drugi
człowiek.
Zastanawiała się, czy Franz Oswald ma moc hipnotyczną. Wciąż
przywoływała obrazy z ich randki. Pamiętała chwilę, gdy odsunął jej
krzesło i  kosmyk włosów opadł mu na czoło. Dlaczego ciągle to do
niej powracało? Wcale nie rozmarzała się romantycznie. Wszystko
krążyło wokół seksu.
Uważaj, czego pragniesz, mawiała mama, drażniąc się z nią.
Przykro było słuchać słów mamy na temat Franza, tego
narzekania, które zdawało się nie mieć końca. Mama, będąca
niepoprawną optymistką, zaczęła mieć coraz bardziej
pesymistyczne spojrzenie na życie. Urządziłaby potworną scenę,
gdyby się dowiedziała o spotkaniu Julii z Franzem. Dlatego Julia nie
miała innego wyjścia niż kłamstwo. Mama była mądrzejsza od
większości ludzi, całkowicie odporna na komplementy i niełatwa do
oszukania.
Ale tata zdecydowanie należał do takich osób.
 
Niespodziewanie wydarzyło się coś, co zaprzątnęło myśli Julii.
Matt zniknął. Tydzień przed jej urodzinami przywołał ją do siebie
gestem po szkole i  powiedział, że wyjeżdża na jakiś czas. Kiedy
zapytała, dokąd wyjeżdża i  jak długo go nie będzie, odpowiedział
wykrętnie.
– Ale jak to? Chyba wiesz, dokąd jedziesz?
– Moi rodzice coś zorganizowali, ale co to ma być, nie wiem.
– Wrócisz na moje urodziny?
– Nie mogę ci tego obiecać.
– Ale chyba wrócisz tu jeszcze?
– Mam nadzieję.
Wyglądał dziwnie. Wcale nie był taki wyluzowany jak zwykle.
Wydawał się poważny i  zdenerwowany. Nieważne, jak bardzo go
naciskała, nie uzyskała konkretnych odpowiedzi na swoje pytania.
Powiedział, że będzie pisał SMS-y i  dzwonił tyle razy, ile to będzie
możliwe, ale nawet tego nie mógł obiecać.
Przez kolejne dni brakowało jej Matta tak bardzo, że całkiem
przestała myśleć o  Franzu. Była niemal pewna, że zniknięcie Matta
to kara, którą ściągnęła na siebie za to, że go okłamywała.
W szkole chodziła jak na autopilocie. Przestała prawie całkiem
jeść, a wieczorumi miała problemy z zaśnięciem. Kilka razy dziennie
dzwoniła do Matta i  pisała do niego SMS-y. Ale ani jednej
odpowiedzi.
W końcu poszła do dyrektora, który powiedział jedynie, że Matt
zwolnił się na nieokreślony czas z powodu spraw rodzinnych.
Nie była chyba zakochana w  Matcie? Przez cały czas ich relacji
była przekonana, że spotkania z  nim to zabawny sposób na zabicie
czasu. Ale teraz, gdy zniknął, tęskniła za nim tak bardzo, że myślała,
że zwariuje.
Po pięciu dniach nieobecności Matta dostała wreszcie wiadomość.
Skrzynkę miała akurat otwartą, rozległ się dźwięk przychodzącego
maila i  na górze wyświetliło się Matt Larsen. Przez chwilę się
wahała, po czym otworzyła wiadomość.
Niedługo wrócę.
Nic więcej.
Kliknęła na „odpowiedz” i  napisała długiego maila, w  którym go
zjechała za to, że nie odzywał się wcześniej, i oskarżyła o wszystko,
co się da. Potem usunęła ten tekst i napisała: Kiedy?
Tego dnia nie otrzymała odpowiedzi. Jego milczenie wzbudziło
w  niej złe przeczucia. Co tak naprawdę wiedziała o Matcie? Prawie
nigdy nie opowiadał o  swojej rodzinie. Często mówił, że zawsze
chciał być samodzielny i  kontaktuje się z  najbliższymi tylko wtedy,
gdy to nieuniknione. A teraz oni nagle stali się ważniejsi od niej.
 
Nazajutrz, w piątek przed jej urodzinami, wszyscy mieli wyjechać
do Göteborga na cały dzień i  zatrzymać się w  hotelu. Julia była
przekonana, że Matt się nie pojawi, i usiłowała sobie wmówić, że jej
to nie obchodzi. Jednak w  rzeczywistości miała poczucie, że to jej
najsmutniejszy dzień urodzin.
Kiedy wróciła ze szkoły, jego samochód stał zaparkowany przed
ich domem. Musiał ją zauważyć przez okno, bo wyszedł na trawnik
się przywitać. Choć dostrzegała w jego oczach wyrzuty sumienia, to
jednak postanowiła go ochrzanić.
– Przepraszam, moja mama była bardzo chora – zaczął tłumaczyć,
zanim zdążyła otworzyć usta.
– Dlaczego nic nie powiedziałeś?
– Kazała mi przyrzec, że nie będę o tym mówił. Już się lepiej czuje.
Przez jego wzrok przemknął szybki cień. Może niepokój, a  może
było to coś, o czym nie powiedział. Ale było mu naprawdę przykro.
Zastanawiała się, czy kłamie, ale w  tym momencie nie miało to
znaczenia. Otrzymała wyjaśnienie.
 
Mimo wszystko były to udane urodziny. Po całym dniu
w Göteborgu tylko ona i Matt zostali na noc. Mama powiedziała, że
wracają z tatą do domu pracować, ale Julia wiedziała, że chcą dać im
z Mattem trochę czasu sam na sam.
Kiedy tylko weszli do pokoju w hotelu, zerwali z siebie nawzajem
ubrania. Kochali się na podłodze, na łóżku, na sofie i  pod
prysznicem, kompletnie szaleni i  wypełnieni tętniącym,
niekończącym się pożądaniem.
Później, gdy już złapali oddech, położyli się obok siebie
w  olbrzymim podwójnym łożu. Julia zasnęła z  głową na ramieniu
Matta.
Gdy się obudziła, światło dnia sączyło się przez żaluzje. Lekko
bolało ją krocze, ale czuła się spokojna i  szczęśliwa. Twarz Matta
spoczywała na poduszce obok. Położyła się tak blisko niego, że czuła
jego delikatny oddech na swoim policzku. Serce jej przepełniała
miłość i wdzięczność, że było jej wczoraj tak dobrze.
Po weekendzie wszystko wydawało się takie jak zawsze. Matt
wrócił. Spotykali się wieczorumi i  znowu mogła się skoncentrować
na nauce. Stwierdziła, że to, co czuła do Franza, było przelotne.
Uczucia do Matta były prawdziwe. Może nawet długotrwałe.
 
Ale pewnego późnego wieczoru zadzwonił Franz.
Dopiero co położyła się do łóżka. Komórka brzęknęła, wyświetlił
się jego numer. Omal nie rozpadła się na kawałki. Oblały ją wyrzuty
sumienia wobec Matta, ale nie mogła się powstrzymać przed
odebraniem.
– Myślę o  tym, jak musnąłem twój kark moimi ustami – zaczął
rozmowę Franz.
Początkowo nie mogła wydusić z siebie żadnego dźwięku.
– Wymyśliłem, jak możemy wiosną spędzić parę dni razem. Może
na początku maja – ciągnął.
– Ach tak… – powiedziała niepewnie.
Zapadła między nimi cisza. Ciągnęła się tak długo, że wydawało
się jej, że zniknął.
– Jesteś tam?
– Tak, przepraszam – odparł. – Czasem zapiera mi dech na myśl
o  tobie. Kiedy się widzieliśmy, było między nami ogromne
przyciąganie. Tak to pamiętam. Może się mylę?
– Nie, nie mylisz się – odpowiedziała szybko Julia.
– Czy chcesz spotkać się ze mną na wyspie?
Znowu nastąpiła krótka przerwa, nim udało jej się odpowiedzieć.
– Nie wydaje mi się, żeby to było w  porządku. Poza tym bardzo
lubię Matta.
– Jedno nie musi wykluczać drugiego. A  on nie musi się nigdy
dowiedzieć. Zgódź się, Julio. Wiem, że czujesz to samo co ja, że to
coś, co musimy zrobić. Inaczej nigdy nie przestaniemy o  sobie
myśleć.
Julię zalała fala ciepła. Serce jej przyspieszyło. Chciała to zrobić,
mimo że było niedozwolone – a może właśnie dlatego.
– W porządku.
– Dobrze. Wyślę ci później maila. Będzie od nieznanego nadawcy.
– Jak możesz być pewien, że nie powiem o tym moim rodzicom?
– Możesz oczywiście opowiedzieć, ale wtedy szanse na nasze
spotkanie będą równe zeru. Muszę kończyć. Wypatruj maila.
Po rozmowie długo siedziała bez ruchu, patrząc przed siebie.
Wzór tapety zrobił się zamazany, miała wrażenie, że wpatruje się
w plamistą mgłę. Wreszcie uświadomiła sobie, że ściska telefon tak
mocno, aż rozbolała ją dłoń.
 

44

Po osiągnięciu przez ucznia Dzieci Ziemi wieku szesnastu lat


oczekiwano od niego, że będzie pracować jako personel ViaTerra. Ta
zasada, którą wymyślił ojciec, od razu przysporzyła mu problemów.
Był jak najgorszego zdania na temat pracowników ViaTerra.
Nadawał im uwłaczające przydomki i  stroił sobie z  nich żarty, gdy
był we w  miarę dobrym humorze. W  gorsze dni potrafił ich
przeklinać tak siarczyście, że nieomal ciekła mu z ust piana.
Wielokrotnie powtarzał, że personel to najcięższe brzemię, jakie
dźwiga. Gorsze niż wszystkie skandale w  mediach. Kontrolowanie
personelu zabiera mu więcej czasu niż wszelkie badania i prelekcje.
Widzieliśmy z  naszych okien, jak rośnie liczba pracowników
w  Pokucie. Twarze zesłanych tam osób były blade, wyniszczone
i  zacięte. Wydawało się, że ludzie ci żyją w  stanie silnego lęku,
niektórzy przerażenia. Zastanawiałem się, co takiego zrobili, żeby na
to zasłużyć.
Ale zdaniem ojca Dzieci Ziemi były czymś fantastycznym. Dlatego
nie chciał, żebyśmy się mieszali z personelem. Postanowił stworzyć
dla nas całkiem nową jednostkę ViaTerra.
Wszystko stało się w ciągu jednego dnia.
Zawsze tak było, kiedy ojciec podjął jakąś decyzję. Wszystko miało
stać się już, miało być szybko.
Odesłał do Pokuty wszystkich, którzy pracowali w  dziale kadr
ViaTerra. Wydana dyrektywa głosiła, że i tak jedynie on przestrzega
norm etycznych w posiadłości.
Jednocześnie ci z  Dzieci Ziemi, którzy skończyli szesnaście lat,
zostali przeniesieni do opustoszałego biura działu kadr.
Vic i  ja mieliśmy jeszcze piętnaście, mimo to też mogliśmy się
z nimi przenieść.
Dostaliśmy nowe uniformy, takie same jak personel ViaTerra, ale
ze specjalnym godłem, dużymi złotymi literami V i  T
wyhaftowanymi na czarnym tle.
Ze świeżo przyciętymi włosami, w  wyprasowanych uniformach,
w  wypolerowanych butach i  obdarzeni całkowitym zaufaniem ojca
odczuwaliśmy lekką euforię.
Tego wieczoru ojciec przyszedł do nas z krótkim wykładem.
– Porozmawiajmy teraz o brataniu się z wrogiem – rozpoczął tymi
słowami. – Dokładnie w momencie, gdy wraz z personelem ViaTerra
obijacie się albo słuchacie ich przeklętego marudzenia, stajecie się
jednymi z nich. Jeżeli siądziecie obok nich w jadalni, przyjmiecie od
nich gumę do żucia albo zaciągniecie się chociaż raz ich papierosem,
gdy palą po kryjomu, to automatycznie staniecie się przegranymi
frajerami, tak jak oni. Patrząc zaś przez palce na to, że mają
nieświeży oddech i  śmierdzą potem, wkrótce staniecie się takimi
samymi brudasami jak oni. Nigdy nie patrzcie na nich ciepło.
Mówcie do nich zawsze chłodnym tonem. Nigdy się z  nimi nie
zadawajcie. Są gorsi od tych innych, bo kiedyś im ufałem, a oni mnie
zawiedli.
Tu zrobił przerwę i  z jakiegoś powodu wbił wzrok we mnie.
Przybrałem najniewinniejszą minę, on zaś skierował wzrok na Vica.
– Wierzcie mi: będą wam się podlizywać, obsypywać was
komplementami i  próbować wkraść się w  wasze łaski. Wszystko to
z  premedytacją. Ale nie dajcie się zwieść ich uległości. Od dzisiaj
jesteście moimi heroldami. Wszystko, co oni wam robią, czynią tak
naprawdę mnie. Wszystko, co do was mówią, w  rzeczywistości
skierowane jest do mnie. Jesteście moimi oczami i uszami. Pilnujecie
moich reguł i  wprowadzacie w  czyn moje dyrektywy. Nigdy o  tym
nie zapominajcie.
Wszedłem w  tę nową rolę z  dużym wahaniem. Ale myśl
o  alternatywie, to znaczy zesłaniu do Pokuty wraz z  upokorzonym
personelem ViaTerra, była nie do zniesienia.
Postanowiłem zatem, że dopasuję się tak, jak będę potrafił.
Od czasu, gdy wszelki seks został zakazany, potworna myśl wciąż
krążyła mi po głowie.
To jest twoje życie. Tak będzie aż do czasu, gdy umrzesz.

PIERWSZA MISJA

Ojciec otwiera drzwi do naszego niewielkiego biura tak


gwałtownie, że aż podskakujemy i  stajemy na baczność. Jest
okropnie zły, aż cały kipi. Chodzi o  Madde, która od ostatnich
dwudziestu lat z niewielkimi przerwami była jego sekretarką. Nigdy
nie lubiłem Madde. Rzuca mi nieprzyjemne, pogardliwe spojrzenia.
Ale teraz naprawdę popadła w niełaskę ojca i początkowo cieszę się
z jej nieszczęścia.
Ojciec mówi, że nie tylko zasnęła w  jego gabinecie, ale też
narzekała na to, że za mało śpi. Podczas gdy on pracuje dzień i noc,
haruje jak wół, Madde sabotuje wszystko, co on stara się zrobić. Parę
dni temu wylała kawę na jego biurko, a dziś zasnęła nad notatkami,
które miała przepisać na czysto.
– Nie wiem, dlaczego z nią wytrzymuję – mówi ojciec. – Tkwi tutaj,
jak nowotwór, który wysysa ze mnie wszystkie siły.
Dostrzega mnie, stoję w  rogu sztywny jak patyk. Za mną stoi
Hugo. Czuję jego nerwowy oddech na swoim uchu.
– Ty się nią zajmiesz, Thorze – rzuca ojciec – to będzie twoja
pierwsza misja. Weź też jego ze sobą – robi ręką gest w  kierunku
Hugona. – Posadź ją w  pokoju, tu, z  tyłu, tam, gdzie macie swoje
artykuły biurowe. Ma siedzieć na krześle przez całą noc
i  przemyśleć, jak dużo snu mam ja, kiedy ona nie robi nic, tylko
narzeka. Jeżeli przyśnie, to polejecie ją zimną wodą. Zrozumiano?
– Tak jest, szefie! – odpowiadamy chórem. Jakaś część mnie
ekscytuje się na myśl o  przewadze nad Madde. Inna drży na myśl
o lodowatej wodzie, którą mamy ją oblewać.
 
Zaledwie po kilku minutach jeden ze strażników przyprowadza
Madde. Już ustawiliśmy krzesło na środku. Hugo wpadał na pomysł,
żeby postawić je tuż pod lampą, żeby oświetlała jej twarz.
Wygląda na całkiem wyniszczoną. Oczy ma zaczerwienione,
włosy tłuste i  nieuczesane. Biała koszulka pod marynarką jest
poplamiona czymś żółtym. Jej stopy wydzielają nieprzyjemną woń.
Czuję też inny zapach, który na zawsze zapamiętam: słodko-kwaśny,
pełen rozpaczy. To jest zapach desperata. Widać po niej, że od
dawna nie kładła się spać, i  zaczynam się zastanawiać, ile nocy już
ma nieprzespanych.
Przez krótką chwilę przypominam sobie, jak Madde wyglądała
wówczas, gdy byłem mały. Długie, lśniące włosy, wielkie oczy, już
wtedy gnębicielka, ale przepiękna. Teraz jej twarz jest wychudzona,
blask oczu umknął. Znika we mnie żądza zemsty. Chcę tylko mieć to
za sobą. Szybko.
– Czy mam tu usiąść? – pyta Madde na widok krzesła.
– A jak myślisz? – wrzeszczy Hugo.
Chwytam ją za ramiona i  wciskam w  krzesło. Patrzy na nas
błagalnie. Niepewnym głosem tłumaczy się, że ojciec widział, jak
przysnęła w gabinecie, że to była kropla, która przepełniła czarę, ale
już po prostu nie mogła dłużej utrzymać otwartych oczu.
Ależ może.
Hugo idzie po dzbanek z wodą i lodem.
– Teraz sobie tu posiedzisz i zastanowisz się, jak mało snu ma szef,
kiedy ty tylko narzekasz – mówi.
Zhardział. Moduluje głos, tak że robi mu się niski i zimny. Madde
unika go wzrokiem. Już skapitulowała i zamyka oczy.
– Z otwartymi oczami – mówi Hugo – przez całą noc.
Początkowo idzie nieźle. Madde siedzi na krześle wyprostowana
jak struna i  patrzy uparcie przed siebie, niczym żołnierz, który
postanowił zdać ten test. Oddycham z  ulgą. Niedługo przyjdzie
ranek. Damy radę.
Ale po kilku godzinach Madde traci panowanie. Oczy robią jej się
szkliste, powieki zaczynają trzepotać. Hugo stoi w  pogotowiu
z  wodą. Gdy tylko oczy jej się zamykają, leje trochę wody na jej
głowę. Za pierwszym razem wypada też kostka lodu i  ląduje na jej
kolanach. Madde mocno drży i z przerażeniem otwiera szeroko oczy.
Tę chwilę, gdy woda właśnie spada na jej głowę, będę później
w wyobraźni odtwarzać wielokrotnie. Ten strach i ból w jej oczach.
Panikę, którą za wszelką cenę i ze wszystkich sił powinna opanować,
by nie usnąć.
Sam doświadczyłem solidnej porcji bezsenności i teraz współczuję
jej, bo doskonale wiem, co ona odczuwa. Drętwiejące ciało, które
potem niemiłosiernie boli. Metaliczny posmak w  ustach. Ciężkie
powieki, jak na zawiasach, które pragną opaść i  się zamknąć. Ale
jeszcze gorsze są doznania psychiczne, tak silne, że jest się gotowym
umrzeć za odrobinę snu.
Madde nie potrafi już wyostrzyć wzroku. Hugo mówi jej, że ma
pomyśleć, jak mało śpi szef, ale kiedy próbuje odpowiedzieć,
nieomal mdleje po kilku słowach. Jąka się i bełkoce, a po kolejnych
godzinach odpływa całkowicie. Zostaje tylko trupio blada, drżąca
skorupa, przewracająca się naprzód na krześle. Hugo łapie ją,
zmusza jej ciało do wyprostowania, a  ja bezwiednie wycofuję się
w róg.
– Może damy jej trochę pospać – proponuję – po to, żeby dała
radę.
– Nigdy w  życiu! – odpowiada Hugo. – Pomóż mi ją przytrzymać
w górze.
Bierzemy ją za ręce i  przyciskamy do tyłu na krześle, aby się
obudziła.
Trwa to całą noc.
Kiedy pierwsze promienie słońca liżą pokoik, Madde leci
niepohamowanie w przód i zapada w nieprzytomny, przepastny sen.
Pozwalamy jej tak leżeć. Nasza misja dobiegła końca.
Dopiero gdy Madde zasnęła, mogę przestać o niej myśleć. Zostaje
jedynie świadomość, że któregoś dnia przydarzy się to i mnie.
A gdy dociera do mnie ta myśl, czuję się tak podle, że chcę tylko
paść na kolana obok Madde i rzygać.
Myślę, że ojciec to zaplanował. To nie Madde sobie na to zasłużyła
ani nie my posunęliśmy się za daleko. To było dokładnie to, czego on
chciał.
Potem próbuję myśleć o  czymś przyjemnym. Przywołuję obraz
ojca, trzymającego mnie za rękę dawno temu, gdy szliśmy przez
wrzosowisko. Ale to wspomnienie szybko się zmienia w  koszmar.
Tyle razy mnie przestraszył, tak bardzo mnie męczył.
To jest twoje życie. Tak będzie aż do czasu, gdy umrzesz.
 

45

Zbliżał się koniec lutego i  codziennie budził ich odgłos deszczu.


Czasami padał też ciężki śnieg wraz z  deszczem, który nie
utrzymywał się na ziemi. Sofia tęskniła za powrotem słońca. Przykro
było patrzeć, jak pracownicy budowlani w  kółko łażą w  błocie
i słocie. Ale budowa posuwała się naprzód zgodnie z planem, powoli,
acz skutecznie.
Kiedy nie była na placu budowy, zajmowała się książką.
W  wydawnictwie redaktorka pracowała nad jej manuskryptem
i kontaktowała się z nią codziennie.
Pewnego późnego popołudnia, gdy była sama w domu i czekała na
mail od redaktorki, przyszedł inny. Prawie zapomniała o  tamtej
anonimowej wiadomości na temat Julii. Ale teraz dostała odpowiedź.
Napisano ją tą samą czerwoną kursywą co pierwszego maila.
Ma niebezpieczne związki, krótko i zwięźle.
Znowu doświadczyła tego uczucia. Ogarnęło ją ono tak, że aż jej
skóra ścierpła. Znam osobę, która to napisała, pomyślała, i  od razu
wiedziała, że to prawda. W  gruncie rzeczy nie rozumiała, skąd ta
pewność, ale miała ją. Czuła się tak, jakby nadawca stał w  tym
samym pokoju, niewidoczny, ale zdecydowanie obecny. Ciarki na
skórze dotarły do karku. Poruszyła ramionami, próbując strząsnąć
z siebie to nieprzyjemne uczucie, i kliknęła „odpowiedz”.
Z kim?, napisała i wysłała maila.
Odpowiedz, myślała, daj mi choć jedną wskazówkę. Ale skrzynka
pozostała przez cały wieczór pusta.
Zrozumiała, że musi poważnie porozmawiać z  Julią, jednak
nauczyła się tego i  owego o  szesnastoletnich dziewczynach. Żyły
w  próżni między dwoma różnymi światami. Jeszcze nie weszły do
świata dorosłych, ale już zostawiły świat, w  którym się myśli, że
rodzice to superbohaterowie, i  ma się pewność, że wszystko będzie
dobrze, jeżeli się wypłacze w  objęciach u mamy. Mimo iż Julia
wydawała się zarówno przebojowa, jak i  samodzielna, to owa
próżnia pomiędzy tymi dwoma światami czyniła z niej kruchą istotę.
Poza tym pragnęła dramatu i napięcia. Jeżeli nie dostawała tego od
życia, szukała sama. Buzujące po ciele Julii hormony były silniejsze
od tysiąca napominań.
Nie była ani trochę nieśmiała i  potrafiła wyrzucić z  siebie
najbardziej szokujące rzeczy. Jeżeli zatem kłamała na jakiś temat, to
prawdopodobnie miała ku temu dobry powód. Musiało chodzić
o  coś, czego jej zdaniem Sofia czy Benjamin nie mogliby znieść,
gdyby im o  tym powiedziała. Albo jeżeli sądziła, że mogłoby to im
zaszkodzić. A jeśli Julia myślała, że mogłaby zaszkodzić rodzicom, to
była w stanie utrzymywać w tajemnicy absolutnie wszystko.
Siedząc tak przy laptopie i  ciągle czekając na odpowiedź, Sofia
podjęła decyzję. Przyprze Julię do muru; opowie o mailu i porządnie
ją przyciśnie. A  jeżeli to by nic nie dało, to nie zawaha się przed
przetrzepaniem telefonu córki.
Jednostajny dzwonek jej własnej komórki wyrwał ją z rozmyślań.
Dzwonił Ellis.
– Słuchaj, zacząłem nieco grzebać, tak jak mnie prosiłaś – zaczął. –
Poszperałem w  finansach Franza, ale nie mogłem tam znaleźć
niczego godnego uwagi. Jest obrzydliwie bogaty, ale o tym już wiesz.
ViaTerra przynosi niezły dochód, odziedziczył też przecież majątek
po ojcu. Ma mnóstwo kasy za granicą, ale to mają chyba wszystkie
kapitalistyczne szuje w  dzisiejszych czasach. Znalazłem jednak coś,
co może okazać się ciekawe. Czy wiesz coś na temat Dzieci Ziemi?
– Troszeczkę. To jakiegoś rodzaju szkoła, którą Franz założył dla
dzieci swoich zwolenników. Oprowadzał nas po niej, kiedy byliśmy
na wyspie. Same puste lokale, dzieciaki gdzieś odesłał.
– Ciekawe. Na jednym blogu znalazłem wpis dziewczyny, która
nazywa się Elisa Bonelli. Dawno temu został skasowany, napisano go
dwa lata temu, ale wszystko w internecie żyje wiecznie, trzeba tylko
wiedzieć, gdzie szukać. Krótko mówiąc, ta dziewczyna napisała, że
była w  Dzieciach Ziemi przez miesiąc, a  potem została odesłana do
domu. Twierdziła, że Franz zamknął ją na trzy dni na strychu we
dworze i gwałcił. Robił z nią sporo koszmarnych rzeczy.
Sofia na chwilę zniknęła we własnym wnętrzu. Słowo „gwałt”
przywoływało ciąg nieprzyjemnych wspomnień. To się zgadzało aż
zbyt dobrze z jej własnymi doświadczeniami.
– Sofio, jesteś tam?
– Tak, sorry, jestem nieco zszokowana. To dokładnie pasuje do
Franza. Ile lat ma ta dziewczyna?
– Miała piętnaście, kiedy to się stało. Dlaczego twoim zdaniem
skasowała ten wpis?
– Jeżeli rodzice są członkami ViaTerra, to mogli ją do tego
namówić. Albo przekupił ją Franz. Czy mógłbyś znaleźć jakiś numer
telefonu albo adres mailowy, żebym mogła się z nią skontaktować?
– Oczywiście. Mam jej adres mailowy. Wyślę ci go razem z  kopią
tamtego wpisu na blogu, żebyś mogła sobie sama przeczytać.
– Bardzo dobrze, Ellisie. Jeżeli to prawda, to mamy konkret,
o którego możemy Franza oskarżyć. Dzięki, że jesteś taki uczynny.
– Nie ma sprawy. To jest już jakiś początek. Pogrzebię dalej.
 
Czytając wpis, Sofia czuła, jak przepływają przez nią
i  obrzydzenie, i  poczucie triumfu. Elisa Bonelli napisała, że rodzice
wysłali ją do Dzieci Ziemi z powodu problemów z jej dopasowaniem
się do poprzedniej szkoły. Byli pewni, że surowe kształcenie na
wyspie dobrze jej zrobi. Ale Franz przyłapał ją na uprawianiu seksu
z  innym uczniem. Następnie rozkazał jej przyjść do swojego
gabinetu, zabrał ją na strych i sam uprawiał z nią seks. Opis tego, co
Franz z  nią robił, był upiornie szczegółowy. Związał ją, używał
przemocy, w  końcu zmusił do seksu z  duszeniem. Po trzech dniach
powiedział, że mu się znudziła. Została odesłana do działu kadr,
gdzie zmuszono ją do podpisania klauzuli poufności, w  której
zobowiązała się nie wypowiadać na temat Franza ani Dzieci Ziemi.
Po kolejnych dwóch tygodniach odesłano ją do domu.
Sofia poszukała Elisy Bonelli w  sieci i  znalazła sporo, ale
większość informacji dotyczyła jej rodziców. Rodzina Bonellich była
bogata i  wpływowa. Ojciec miał niezbyt eksponowaną posadę
w  rządzie, a  matka była właścicielką biura adwokackiego. Na
jednym zdjęciu przyjmowali od Franza jakąś statuetkę, jakby
swojego rodzaju potwierdzenie, że stali się elitarnymi członkami
sekty. Był też wywiad z ojcem, który opowiadał, jak bardzo filozofia
ViaTerra pomogła mu osiągnąć własne życiowe cele.
Im więcej szukała, tym bardziej upewniała się w  tym, że nie
opłaci się kontaktować z  rodzicami. Ale napisać bezpośrednio do
Elisy warto, choćby na próbę. W  sieci było pełno jej zdjęć. Była
uderzająco piękna, zdecydowanie w typie Franza.
Sofia zredagowała krótkiego maila do Elisy, w  którym
przedstawiła się jako pisarka, opowiedziała trochę o książce, o tym,
że pracuje nad dalszym ciągiem i  jest zainteresowana Dziećmi
Ziemi. Czy Elisa mogłaby trochę z nią porozmawiać?
Zastanawiała się, czy mail zostanie odrzucony, nastolatki wydają
się zmieniać adresy jak rękawiczki, ale nie odrzuciło go. Szukała
dalej w sieci, tak pochłonięta myślą o tym, że stoi na progu odkrycia
czegoś naprawdę wielkiego, że prawie nie zauważyła, kiedy nad
domem zaległ mrok. Wyszukiwała też Franza i od razu natrafiła na
wiadomość, że jakimś nieprawdopodobnym sposobem dostał
zaproszenie na spotkanie polityczne na temat zmian klimatycznych
w  Brukseli, na którym poczyniono duże postępy. Uderzyła ją myśl
o tym, co by było, gdyby Franz postanowił robić karierę polityczną.
Ludzie z pewnością by na niego głosowali. Przebiegły ją dreszcze tak
silne, że musiała pójść po sweter.
Dopiero później dotarło do niej, że Benjamin i  Julia powinni już
dawno być w  domu. Kiedy do nich zadzwoniła, Benjamin
powiedział, że utknął na zebraniu w Göteborgu i zastanawia się nad
tym, czy nie zostać tam na noc. Julia była z  Mattem i  obiecała, że
wróci za godzinę. Sofia miała olbrzymią ochotę porozmawiać z kimś
o  Elisie Bonelli, więc zadzwoniła do Simona, a  potem do Anny
i  wszystko im opowiedziała. Simon zachęcił ją, żeby szperała dalej.
Anna była bardziej ostrożna i  uważała, że to dość ryzykowne.
Powiedziała, że tamta dziewczyna może przeczytała o  procesie
Franza, o  tej całej Elvirze i  wszystko zmyśliła, żeby ściągnąć na
siebie uwagę. Przecież dla wielu młodych dziewczyn był idolem.
Zazwyczaj Sofia ufała ocenie Anny, ale tym razem odniosła
wrażenie, że przyjaciółka odrzuciła tę myśl od siebie nazbyt szybko.
To było niepodobne do Anny. Ale jej argumenty jeszcze bardziej
utwierdziły Sofię w przekonaniu, że opowieść Elisy jest prawdziwa.
To właśnie dlatego Franzowi tak wiele mogło się upiec. Kobiety go
wielbiły i „wymyślały historie”. Podczas napastowań był z nimi sam
na sam. Zawsze miało być słowo przeciwko słowu, a  jego wersja
wygrywała.
Kiedy skończyła rozmawiać z  Anną, była już dwudziesta druga.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Zakładała, że to musi być Julia, która
zapomniała klucza. Gdy wstała, żeby pójść otworzyć, zauważyła,
jaka cisza panuje w domu. Gdzieś daleko ktoś uruchamiał silnik, ale
poza tym nie było słychać żadnego dźwięku. Przekręcając klucz
w zamku, nagle stała się czujna. Wiatr złapał drzwi, które wyrwały
jej się z ręki i otworzyły szeroko.
Zajęło chwilę, zanim rozpoznała stojącego na zewnątrz
mężczyznę. Zmienił się. W  grubej zimowej kurtce wyglądał na
większego. Zapuścił brodę, a na głowie miał bejsbolówkę.
Ale z pewnością był to Peder Santos.
 

46

Trudno mi pisać o tym, o czym teraz muszę opowiedzieć.


Bo to ci się nie spodoba.
Ani trochę.
Ale mam jednak nadzieję, że napiszesz do mnie, choćby to miała
być jedna strona pełna przekleństw.
Nie proszę cię o  wybaczenie. Ważne jest, żeby udało ci się
zrozumieć, dlaczego wszystko się stało tak, jak się stało.
Co skierowało nas na skały tamtej strasznej nocy.
I jak to się stało, że nasze życia się splotły.
Zaczęło się od tajnego spotkania za zamkniętymi drzwiami.

TAJNA MISJA

Ze snu wyrywa mnie niecierpliwe walenie w  drzwi i  głośne


krzyki.
– Vic, Thor, Didrik! Vic, Thor, Didrik! – ciągle w kółko, jak zacięta
płyta.
Od razu rozpoznaję głos Madde. Jakimś niepojętym sposobem
wróciła na stanowisko sekretarki ojca. Kobiety nie mają wstępu do
sal mężczyzn, dlatego się drze pod drzwiami.
Didrik, który wrócił z  Dziury, wyskakuje z  łóżka i  pierwszy staje
przy drzwiach, ale ich nie otwiera. Lubi droczyć się z Madde.
Drzwi otwierają się nagle i  trafiają Didrika w  czoło z  mocnym
stukiem. Madde zupełnie nie przejmuje się jego krzykiem bólu.
– Vic, Thor, Didrik, szef chce was widzieć – mówi. – Pospieszcie
się, powiedział natychmiast!
Zapala światło, a  my drepczemy w  kółko, wkładając na siebie
uniformy. Ciekawskie oczy przyglądają nam się z  sąsiednich łóżek.
Gdy szef wzywa na spotkanie w środku nocy, zawsze oznacza to coś
nadzwyczajnego. Jeżeli ma się pecha, to nie wraca się do sypialni
przez jakiś czas.
 
W gabinecie ojca panuje półmrok. Początkowo go nie widzę, ale
po chwili dostrzegam cień za biurkiem. Stoi i  spogląda w  ciemność
za panoramicznym oknem. Spojrzenie zatrzymał na morzu, na
falach napływających ciasnymi, białymi pasmami. Wiem, że słyszy,
jak wchodzimy, ale nie czyni żadnego gestu, żeby nas przywitać.
Zamiast tego robi krok w stronę okna. Z namysłem gładzi się dłonią
po brodzie.
– Didriku, ty możesz zaczekać na zewnątrz – mówi w końcu, wciąż
odwrócony do nas plecami. Myślę, że tak chyba będzie najlepiej,
biorąc pod uwagę guza, który wykwita na czole Didrika.
– Siadajcie, chłopcy – prosi nas ojciec.
Jego gabinet jest jak statek kosmiczny. Białe ściany, wszędzie
świecące ekrany. Komputery, sprzęty muzyczne i  drukarki. Nie ma
żadnych obrazów na ścianach, ani jednej roślinki. Panuje taka cisza,
że człowiek robi się świadomy własnego oddechu. Taka sterylność,
że czuje się najdelikatniejszy zapach własnego potu.
Madde, która wyprosiła Didrika, stoi niepewnie przy drzwiach.
– Ty też możesz iść – mówi do niej ojciec – ale zapal górne
oświetlenie.
Zostajemy w trójkę – ojciec, Vic i ja. On na nas patrzy, spojrzeniem
wodzi tam i  z powrotem. Vic – Thor, Vic – Thor. Mamrocze coś
niedosłyszalnie. Siada za ogromnym biurkiem. Dzielą nas
z  pewnością ze dwa metry. Staram się odczytać jego wyraz twarzy.
Nie jest zły. W  spojrzeniu ma chochlika. Wydaje się nawet lekko
zażenowany, coś, co nigdy wcześniej mu się nie zdarzało.
– Muszę wam coś opowiedzieć, chłopcy.
Wybiera dłuższą wersję opowieści. Wyjaśnia swoje wartości
etyczne i  moralne. Jak mu się udało wywołać bardzo ostrą
nietolerancję dla zwiazków seksualnych w  ViaTerra. Organizacja,
w  której ludzie śpią ze sobą na prawo i  lewo, w  końcu musi się
rozpaść. Powstaje zbyt duże napięcie, ludzie nie są w  stanie jasno
myśleć. Przemawia do nas w taki sam sposób, w jaki pisuje zasady.
Czasem robi pauzę, żeby się upewnić, że za nim nadążamy. Potem
opowiada o kobiecie, która dawno temu pracowała w ViaTerra. Była
nadzwyczajna, zniewalająca, tak, nie udało mu się jej oprzeć, a teraz
ma podejrzenia.
Być może jest jeszcze jedno dziecko.
Vic i ja poruszamy się w dokładnie tym samym momencie.
To takie ciekawe i  ekscytujące. Dziecko. To, że ojciec jest wobec
nas tak otwarty. Nawet sugeruje, że ma słabość.
– Chcę się trochę o niej dowiedzieć, o tej dziewczynie – mówi – bez
jej wiedzy czy wiedzy jej rodziców. Jestem ciekawy, niezależnie od
tego, czy jest moją córką, czy nie. To jest coś, o  czym się dowiem
z czasem, ale najpierw chcę zdobyć o niej trochę informacji. I tutaj ty
się pojawiasz, Thorze.
– No a ja? – przerywa mu Vic, zanim zdąży się zreflektować.
Ojciec się nie złości. Uśmiecha się i z rozbawieniem kręci głową.
– Ty byś zwrócił na siebie zbyt dużą uwagę. Wpadasz
dziewczynom w  oko od razu, prawda? Ale ty, Thorze, jesteś raczej
pospolity.
Pospolity jest w porządku. To lepsze niż brzydki, nieudacznik czy
sierota. Mogę znieść bycie pospolitym. Tłumiona nienawiść do ojca
nieco blednie. Nagle wydaje się taki ludzki, kiedy tak siedzi przed
nami i opowiada o swoich niedoskonałościach.
– Chcę mieć kilka jej zdjęć. Wyczuć, jaką jest osobą. Z  kim się
zadaje. Jakie ma przyzwyczajenia. Masz spróbować wyrobić sobie
o niej zdanie, dyskretnie, i złożyć mi bezpośrednio raport. Nie może
zwrócić na ciebie uwagi.
Otwiera leżącą na środku biurka teczkę.
– Mam tutaj wszelkie informacje. Gdzie się mieści jej szkoła oraz
miejsca, w  pobliżu których spotyka się młodzież. – Przegląda
papiery. – To nie jest daleka podróż, praktycznie tylko na drugą
stronę cieśniny.
– Ile ona ma lat? – pyta Vic.
– Trzynaście albo czternaście – odpowiada ojciec.
– Ale dlaczego ktoś inny nie może… – pytam niepewnie.
– Bo ty zobaczysz ją w  całkiem inny sposób. Nie jak prywatny
detektyw, który tylko wypełnia swoje zadanie. Myślę, że będziesz
bardziej ciekawy. Wyrobisz sobie o  niej zdanie. Poza tym jesteś
młody i  możesz się wtopić w  krąg jej znajomych bez wyróżniania
się.
Zwraca się do Vica.
– Jesteś tutaj, bo masz równe prawo do tego, by wiedzieć o tym, co
wie Thor.
– Ale dlaczego poprosiłeś Didrika o przyjście? – pyta Vic.
– Będzie pilnował Thora, żeby nie dostawał małpiego rozumu na
tej tak zwanej wolności. Didrik przypilnuje, żebyś urzeczywistniał
moje dyrektywy, Thorze. Nigdy nie możecie wypełniać misji
w pojedynkę, wiesz chyba o tym?
Kiwam głową już w  trochę gorszym nastroju, ale wciąż pełen
nadziei.
– Ale Didrik nie może się dowiedzieć o  powodzie tych działań.
O tym, że ona może być moim dzieckiem, rozumiesz?
Wtedy zbieram się na odwagę.
– A co się z nią potem stanie?
– To zależy od tego, do jakich informacji się dokopiesz. Jeżeli jest
rozpieszczoną, nudną gówniarą, to nie chcę mieć z  nią nic
wspólnego. Wybieram ludzi, którymi się otaczam, uważnie i wy też
powinniście tak postępować.
Przełykam ślinę, zastanawiając się, jak w  ogóle można wybierać
ludzi do współpracy z ViaTerra.
– Dwa albo trzy dni, to wszystko, czego trzeba. Będziecie mieszkać
w hotelu.
Hotel. Samo słowo wywołuje u mnie dreszcz rozkoszy. Mieszkać
w hotelu, z daleka od wyspy, w prawdziwym życiu. Jeść prawdziwe
jedzenie. Może nawet hamburgera, o  ile uda mi się namówić
Didrika.
Ojciec wyciąga z  teczki kartkę i  kładzie ją przede mną. Jest to
wydruk z  internetu, zamazana fotografia, może powiększenie
klasowego zdjęcia. Dziewczynka o  długich włosach wpatruje się
w  aparat upartym, pogardliwym wzrokiem. Kąciki ust ma lekko
opuszczone. Wyraźnie widać, że nie chce być fotografowana. Ale
mimo tej ponurej miny trzeba przyznać, że jest piękna.
Dziewczynka na zdjęciu to ty.
Ale ja jeszcze o tym nie wiem.
 

47

Pierwszy odruch Sofii – uciec od Pedera Santosa i  ukryć się –


zniknął, kiedy spojrzała w jego smutne oczy.
– Przepraszam, że nachodzę tak późno – powiedział. – Siedziałem
cały dzień na policji, a potem próbowałem się do ciebie dodzwonić,
ale było zajęte. Nie będę mógł zasnąć, dopóki nie porozmawiamy ze
sobą. Czy mogę wejść?
Sofia go wpuściła. Intuicja podpowiadała jej, że stojący przed nią
mężczyzna nawet w  najmniejszym stopniu nie stwarza żadnego
zagrożenia.
Zaprosiła Santosa do salonu, gdzie ostrożnie siadł w  fotelu.
Wyglądał na zmęczonego i  wymiętego. Zarost, ciężkie powieki,
prawdopodobnie z powodu niewyspania.
– Wiele razy myślałem o  tym, żeby się z  tobą skontaktować –
powiedział – ale całe życie przewróciło mi się do góry nogami. Moja
mama w  Portugalii była umierająca. Dowiedziałem się o  tym tuż
przed huraganem, powiedziałem jednemu z  chłopaków na
zastępstwie w  schronisku, że muszę tam jechać. On pewno
zapomniał ci o tym powiedzieć – przyszła nawałnica i mieliście inne
sprawy na głowie.
Zdjął czapkę i przebierał po niej nerwowo palcami.
– Potem zapomniałem o wszystkim, bo mama zmarła, później był
jej pogrzeb. Kiedy przeczytałem w  internecie, że jestem
poszukiwany, to się śmiertelnie przeraziłem, więc odwlekałem ten
kontakt. Nie miałem nic wspólnego z  tymi strasznymi rzeczami,
które się przydarzyły twojej rodzinie. Cały czas byłem ze swoim tatą.
– Wierzę ci – rzekła Sofia. – Chodzi o  to, że zniknąłeś dokładnie
wtedy, kiedy to wszystko się zaczęło. Nabraliśmy podejrzeń.
– Tak, to wszystko jest bardzo dziwne – odpowiedział. –
I  przepraszam, że skłamałem w  kwestii adresu. Nie miałem
pozwolenia na pobyt… – Wyglądał tak, jakby zaraz miał się
rozpłakać. – Ale teraz złożę o to podanie – dodał pospiesznie.
– Jasne, że musiałeś wyjechać. Moje kondolencje.
– Policja pytała mnie o jakieś zdjęcia, które ci zrobiono. To nie ja.
Ale przecież w schronisku cały czas ludzie robili zdjęcia komórkami.
– Te były zrobione aparatem. Leżały w  metalowej skrzynce
w twojej szopie.
Peder drgnął.
– Widziałem ją. Na półce w szopie na narzędzia. Tam przecież nie
tylko ja trzymałem rzeczy.
– Czy ktoś tam bywał często?
Zastanowił się.
– Nie, nie przypominam sobie. Ja niemal non stop byłem
w ogrodzie albo w domu.
Znowu posmutniał.
– Nie przejmuj się – pocieszała go Sofia. – Rozumiem, że to nie ty
kryjesz się za tym wszystkim.
– Lubiłem pracę w  schronisku, ale teraz chyba nie ma szansy, że
do niej wrócę? Pewnie uważasz, że w  ogóle nie jestem godny
zaufania, skoro tak zniknąłem.
Splótł palce i wykręcił nerwowo dłonie.
– Oczywiście, że będziesz mógł wrócić do pracy, gdy dom zostanie
odbudowany – odpowiedziała mu. – Skontaktuj się z  Anną, ona się
wszystkim zajmie. Ale rzecz jasna, musisz najpierw załatwić
pozwolenie na pobyt.
Peder Santos westchnął z ulgą.
Niedługo potem opuścił jej dom.
Następnego dnia rano Sofia zadzwoniła na policję i upewniła się,
że Santos przebywał za granicą i  ma alibi. W  tej chwili nie było
żadnych podejrzanych w tej coraz bardziej beznadziejnej sprawie.
Sofia wałkowała w  myślach to, jak niewłaściwie oceniła Pedera.
Wzburzona, była zupełnie pewna, że to on stał za tym wszystkim. Te
zgadywanki i  podejrzenia, prowadzące donikąd, sprawiły, że czuła
się kompletnie oszukana.
 
Następnego dnia miała się spotkać z  Simonem i  Anną przy placu
budowy. W  momencie gdy wsiadła do samochodu, zadzwonił
telefon. Była to Louise Ringvall z wydawnictwa.
– Ale mam wieści! – zaćwierkała. – Właśnie zadzwoniła do mnie
Carmen Gardell, szefowa od spraw PR u Franza Oswalda. Zna ją
pani?
Sofia poczuła, jak uchodzi z niej para.
– Wiem, kto to jest. Czego chciała?
– Mają fantastyczny pomysł! Franz Oswald zaoferował się
poprowadzić przyjęcie z  okazji wydania pani książki, we dworze,
tam gdzie rozgrywa się akcja! Obiecał oprowadzić gości po
posiadłości. Zaproszą mnóstwo znanych osób i…
– Bardzo przepraszam – przerwała jej Sofia – ale mam wrażenie,
że Franz Oswald przejmuje całą promocję mojej książki. Nie podoba
mi się to.
– Ależ pani Sofio, musi pani zrozumieć, jaka to świetna okazja!
Sprzeda tam pani setki egzemplarzy, a  fama o  książce pójdzie
w  świat celebrytów. Rozumiem, że to trudne, ale czy nie mogłaby
pani swoich prywatnych uczuć odsunąć na bok? Ze względu na
książkę?
Sofii zrobiło się głupio i nie wiedziała, co powiedzieć.
– Kiedy zdecydowaliśmy się na wydanie książki, wyszliśmy
z  założenia, że wykorzysta pani swoją znajomość z  Franzem –
ciągnęła Louise. – To dla promocji duży plus.
– Książka opowiada o  tym, jak jego przodkowie bili i  gwałcili
kobiety. On jest dokładnie taki sam. Na tym polega problem –
odpowiedziała Sofia.
Louise na chwilę zamilkła.
– Ale sądziłam… Czyż tamto się nie wydarzyło prawie dwadzieścia
lat temu? Z  tego, co rozumiem, tamta dziewczyna była niestabilna
psychicznie i  jakiś czas temu popełniła samobójstwo. Czy to nie
kobieta, z  którą ma dzieci? Mieszkali przecież potem razem. Skąd
pani wie, że ona wszystkiego nie zmyśliła?
Sofia opanowała chęć rozłączenia się. Podkreśliła, że absolutnie
nie życzy sobie imprezy wydawniczej na Wyspie Mgieł. Zakończyły
rozmowę.
Teraz była taka wściekła, że ledwo mogła jasno myśleć. Przyszło
jej do głowy, żeby dać spokój książce, wycofać się. Ale swego czasu
złożyła Sigrid von Bärensten cichą obietnicę, że przekaże dalej jej
smutną historię.
Zadzwoniła do Franza i połączyła się z jego pocztą głosową, gdzie
zostawiła wiadomość:
Zostaw w  spokoju mnie, moją rodzinę i  książkę, inaczej podejmę
odpowiednie kroki.
Nie miała najmniejszego pojęcia, jakie by to miały być kroki, ale
co tam.

***

Przez resztę dnia co chwila musiała się zmuszać do odsunięcia od


siebie myśli o  tym idiotycznym przyjęciu z  okazji wydania książki.
Po położeniu fundamentów budowa schroniska posuwała się szybko
naprzód. Ślady huraganu na działce zostały usunięte. Dom rósł,
jakby zawsze był częścią tej okolicy. Miał tam swoje własne,
szczególne miejsce.
 
Wieczorem poszła do restauracji z Benjaminem, Anną i Simonem.
Przez cały dzień unikała telefonu, wyłączyła komórkę i włożyła ją do
kieszonki w torebce.
Kiedy później zajrzała do skrzynki mailowej, zauważyła
odpowiedź od Elisy Bonelli. Serce jej zadrżało. Elisa pisała, że nie
wolno jej mówić o  tym, co się zdarzyło w  ViaTerra, podpisała
klauzulę poufności. Czy Sofia mogłaby porozmawiać z  nią
anonimowo? Podała też numer telefonu, który Sofia od razu
wybrała, choć było już dość późno.
Elisa Bonelli wciąż była niechętna spotkaniu. Szeptała
w słuchawkę i głos miała niepewny, ale Sofii udało się ją przekonać,
żeby zobaczyły się następnego dnia w  Göteborgu, gdzie Elisa
mieszka.
– Poczułabym się dobrze, gdybym mogła o  tym porozmawiać –
powiedziała w  końcu Elisa. – Ale musi pani przyrzec, że nie będzie
przekazywała dalej tego, co powiem.
Kiedy Sofia weszła do kawiarni, w  której się umówiły, od razu
zauważyła Elisę. Już na pierwszy rzut oka wiedziała, że wszystko, co
Elisa napisała, to prawda. Była nie tylko piękna, roztaczała też aurę,
która przyćmiewała wszystkich obecnych w  kawiarni. Włosy
w  kolorze miodowego blondu. Duże oczy z  długimi rzęsami.
Szczupła, duże piersi. Dokładnie w typie Franza.
Zamówiły dzbanek kawy. Elisa rozglądała się wokół nerwowo.
– Chyba pani tego nie nagrywa? Absolutnie nie może pani tego
robić. Jeżeli moi rodzice by się dowiedzieli, że się spotkałyśmy… od
początku mówili, że wszystko wymyśliłam. Kiedy zrobiłam tamten
wpis, byli święcie przekonani, że chcę tylko zwrócić na siebie uwagę.
Nie było żadnych śladów, żadnych dowodów.
Gdy Sofia obiecała, że nie przekaże dalej historii Elisy, ta zaczęła
opowiadać półszeptem. Początek historii Sofia przeczytała już we
wpisie internetowym, ale potem nastąpiły bardziej szczegółowe
opisy.
– Pierwszy raz był okej. Musi pani zrozumieć, że miałam
kompletnego świra na jego punkcie. Łudziłam się, że to ja go owinę
sobie wokół palca, ale stało się całkiem odwrotnie.
Podparła na chwilę głowę rękami.
– Widział, jak uprawiałam seks z jednym chłopakiem w Dzieciach
Ziemi. Przyłapał nas, to było takie upokarzające. Byliśmy nieco dzicy,
nieźle szaleliśmy. Franz zabrał mnie na strych i powiedział, że to, co
robiliśmy, to amatorszczyzna. Że istnieją sposoby na przedłużenie
rozkoszy i  on mi je pokaże. Za pierwszym razem sprawił mi
przyjemność. Dbał o  mnie, niemal z  pasją. Ale potem, za drugim
razem, to było tak, jakby stracił zainteresowanie.
– Co masz na myśli?
– No to, że nie mógł mu stanąć.
– Co?
– Serio. A  wtedy się wściekł, tak jakby to była moja wina.
Przywiązał mnie, złapał za gardło, a  kiedy się przestraszyłam,
stwardniał mu jak pała policyjna. Trzy dni mnie męczył. Potem
trzymał mnie pod kluczem przez dwa tygodnie, w pokoju pod strażą.
Prawdopodobnie po to, żeby zniknęły ślady.
Zamilkła na chwilę, żeby się pozbierać.
– Wróciłam do domu i  opowiedziałam o  tym wszystkim swoim
rodzicom, a  także opisałam to na blogu, ale oni się okropnie
wkurzyli. Są elitarnymi członkami ViaTerra. Zostali błyskawicznie
wezwani na spotkanie z  Franzem na Wyspie Mgieł, a  gdy wrócili,
stwierdzili z przekonaniem, że jestem mitomanką i wszystko mi się
przywidziało.
Parę łez potoczyło się w dół po jej policzkach.
– To było ponad dwa lata temu, a  ja ciągle mam związane z  tym
koszmary prawie co noc. Faceci już mnie tak nie kręcą. Chyba
straciłam zainteresowanie. Mam gdzieś, co on mi zrobił, ale nie chcę,
żeby to spotkało kogoś innego. Dlatego zgodziłam się na tę rozmowę.
Sofia bezwiednie położyła dłoń na dłoni Elisy.
– Eliso, powiedziałaś jedną rzecz. Czy skurwiel, który musi
poznęcać się nad kobietą, żeby mu stanął, nie jest tak naprawdę…
– …impotentem! – dokończyła Elisa.
Spojrzały na siebie z lekkim zdziwieniem.
– Dokładnie! – potwierdziła Sofia. – Czy to nie o to chodzi?
Z jakiegoś powodu stanęło jej przed oczami wspomnienie ze
starych czasów w  ViaTerra. Zastanawiali się, jak uprzykrzyć życie
dziennikarzowi, który napisał niepochlebnie o  Franzu. Mieli
spotkanie z  kierownikiem od spraw etyki, Sofia jak zwykle została
w biurze. Nigdy nie szło się spać, dopóki Franz się nie położył.
Jeżeli weźmie się dwie historie albo więcej i zmiesza się je ze sobą,
otrzyma się za jednym zamachem całkowitą prawdę i  totalne
kłamstwo, powiedział wtedy Franz. To zbija z  tropu i  jest
niesamowicie efektywne.
Sofia zwróciła się do Elisy, która nawijała na palec kosmyk
włosów i patrzyła tępo przed siebie.
– Wiesz co, chyba wymyśliłam, jak mogę ci pomóc, nie używając
twojego imienia ani nawet całej twojej historii – powiedziała.
Gdy się pożegnały, dzbanek po kawie był pusty i  zaczynało się
ściemniać. Ale miały plan, którym Sofia była podekscytowana
i  jednocześnie zdenerwowana. Miała napisać historię, bazując na
opowieści Elisy, ale ze szczegółami na temat Franza z  własnych
nieprzyjemnych doświadczeń.
 
Gdy wróciła do domu, Benjamin stał przy wyspie kuchennej,
gotując coś, co mocno pachniało czosnkiem. Zakradła się i przytuliła
się do niego od tyłu na dłuższą chwilę. Najpierw miała zamiar opisać
mu swój plan, ale postanowiła zrobić to po telefonie do Ellisa.
Istniało przecież ryzyko, że Benjamin będzie się starał odwieść ją od
tego pomysłu.
Rzuciła torebkę i  kluczyki na stolik w  salonie, opadła na fotel
i wybrała numer Ellisa.
– Znowu potrzebuję pomocy! – powiedziała, zanim zdążył
wypowiedzieć choć jedno słowo.
– Cokolwiek chcesz. Lubię wykopywać rzeczy na temat Franza
Oswalda.
– Mam zamiar zrobić anonimowy wpis na blogu strony
organizacji pomocy kobietom. Jeszcze nie wiem, jakiej. Ale ty mi
pomożesz w  jego rozpowszechnieniu. A  kiedy już będzie w  sieci,
zacznie się rozchodzić automatycznie.
– Czy to chodzi o Franza?
– A o kogo innego?
– Słuchaj, nie chcę gasić twojego entuzjazmu, ale to w  żaden
sposób na niego nie wpłynie. On jest całkowicie odporny na
wszystkie plotki, które o nim opowiadają.
– Nie na tę plotkę – odpowiedziała pewnie. – Tę na pewno
potraktuje poważnie.
 

48

Właśnie gdy Julia myślała, że ten dzień już nie może być gorszy,
zobaczyła wiadomości w internecie.
Przez całe popołudnie padało, nieustająca ulewa, którą Julia
obserwowała z  klasy ze złością. Momentami krople deszczu były
wielkie jak grad. Ani śladu przejaśnienia w ciężkich ciemnoszarych
chmurach wiszących nad szkołą. Szanse na to, że deszcz ustanie,
były równe zeru. Tak naprawdę miała jechać na wycieczkę
z Mattem, ale nic z tego nie wyszło. Lekcje ciągnęły się jak guma.
Kiedy wróciła do domu, mama się na nią rzuciła jak polująca
hiena. Julia od razu zrozumiała, że oczekiwało ją długotrwałe
wypytywanie. W desperacji rozglądała się po domu za kimś jeszcze,
ale nikogo więcej nie było.
W ostatnich dniach mama wyglądała zagadkowo. Ze
zestresowanej i  pesymistycznie nastawionej zrobiła się nagle
pogodna. Nie dało się jej już więcej prowokować. Rzeczy, które Julia
rozrzucała wokół siebie, czasami jej wyzywające ubrania, stałe
wracanie do domu za późno – nic z  tego teraz mamy nie drażniło.
Wydawała się podejrzanie energiczna i efektywna.
 
Gdy Julia wróciła tego dnia, mama przeszyła ją tym swoim
wzrokiem.
– Chcę tylko trochę porozmawiać, chodź i  usiądź tutaj –
powiedziała, poklepując zachęcająco siedzenie kanapy obok siebie.
Ale pozytywny ton w jej głosie nie brzmiał szczerze. Zapowiadało
się na krzyżowy ogień pytań.
– O czym chcesz porozmawiać?
– O wszystkim i o niczym, tak tylko.
Wcale nie kłamie tak dobrze, jak ja, pomyślała Julia. Jak tylko
usiądę na kanapie, zasypie mnie ciekawskimi pytaniami.
Julia powoli usiadła w  bezpiecznej odległości, ale mama
przysunęła się do niej.
– Czego ty mi nie mówisz? – zapytała, wbijając wzrok w Julię.
– Co?
– Dostałam maila.
Julia poczuła, że się spina. Chwyciła dłońmi obicie kanapy.
– Jakiego maila?
– Napisano w nim, że mnie okłamujesz.
Julia poczuła ulgę i  się roześmiała. Mama wciąż wierzyła we
wszystkie głupoty, jakie pisano w necie.
– To chyba nic nowego? Zawsze tak było.
– Było napisane, że masz niebezpieczne związki.
– Co to znaczy „związki”? Mamo, przecież to chore!
– Popatrz mi w  oczy i  powiedz, że nie wplątałaś się w  nic
niebezpiecznego. W  żaden gang kryminalny, uzależnienia, bo ja
wiem co?
Spojrzała na mamę. Patrzeć jej w  oczy było dziecinnie proste.
Nawet nie musiała się wysilić, żeby przywołać niewinny wzrok.
– Nie jestem ani trochę zainteresowana dragami czy gangami
kryminalistów.
Zacisnęła usta i patrzyła na mamę bez mrugnięcia okiem.
– No, ale Julio, kto mógłby coś takiego do mnie napisać?
– Jakiś zazdrosny idiota, skąd ja mam to wiedzieć?
– Czuję, że jest coś, o czym mi nie mówisz.
– Dobra. Uprawiałam seks z Mattem, wielokrotnie.
Oczy mamy rozwarły się szeroko.
– Bez zabezpieczenia?
– Nie, przecież załatwiłaś mi tabletki, zapomniałaś?
Mierzyły się teraz wzrokiem. Julia nie miała zamiaru odwracać
oczu. Widziała, że mama lekko się rozluźniła, wycofując się nieco
z bliskiego starcia. Od razu to wykorzystała.
– Wiem, że niepokoisz się o mnie od czasu napadu, przecież ja to
rozumiem. Ale jednak chcę mieć trochę życia prywatnego, w którym
nie węszysz. Nie byłaś wcześniej taka. Ufałaś mi.
Mama odchyliła się do tyłu, oparła głowę o kanapę i spojrzała na
sufit.
– Wciąż ci ufam, kochanie. Ale robisz się dorosła zdecydowanie za
szybko. Nie wytrzymuję tego. Odpowiedz mi teraz szczerze. Czy to ty
i Matt zainstalowaliście kamerę w twojej łazience?
– Nie.
– Dobrze. Wierzę ci. Czy jest coś jeszcze, o  czym mi nie
opowiedziałaś?
– Jest mnóstwo rzeczy, o  których ci nie mówię, ale musisz to
zaakceptować.
W tym momencie tata wrócił do domu i wyratował Julię z opresji,
na razie. Podczas obiadu siedziała cicho, rozmyślając o  rozmowie
z  mamą, i  doszła do wniosku, że faktycznie wcale nie skłamała. To
mama zadawała niewłaściwe pytania.
Po obiedzie, gdy odpoczywali na kanapie, wszystko zdawało się
znów jak zwykle. Julia postanowiła, że pójdzie do siebie i posurfuje
po internecie. Gdy była w  połowie schodów na górę, usłyszała
dzwonek telefonu mamy. Przykucnęła na schodku, z  miejsca
zaciekawiona. Widziała mamę z  góry, jak uśmiechnęła się
triumfująco do taty i  położyła komórkę na stoliku, zanim odebrała
rozmowę. Głośnik telefonu był włączony.
Z początku Julia nie rozpoznała głosu Franza, tak był
zniekształcony przez złość. Od razu zaczął krzyczeć tak, że
w telefonie aż trzeszczało. Nie dawało się odróżnić słów. Jego wrzask
rozlegał się po pokoju echem jak odgłosy burzy. Mama tylko
siedziała i  patrzyła na komórkę z  uśmieszkiem na ustach. Wściekłe
wibracje sprawiały, że telefon podskakiwał na stoliku, ale może to
było przywidzenie. Krzyczał tak, aż głos mu ochrypł, i  zakończył to
wszystko jakąś groźbą, która zabrzmiała jak: „Zmiażdżę cię”.
Dopiero gdy zamilkł, mama podniosła telefon i  przysunęła go
sobie do ust.
– Wspaniale usłyszeć znów twoje prawdziwe ja po tych
wszystkich latach – powiedziała. – Sądzę, że możesz otrzymać
pomoc psychologiczną w kwestii twego małego problemu.
Ktoś się rozłączył, czy to była mama, czy Franz, tego Julia nie
wiedziała.
W domu zrobiło się całkiem cicho, tak cicho, że dawało się słyszeć,
jak schodek skrzypi pod ciężarem jej ciała. Skurczyła się w  sobie,
starała się stać niewidzialna i przemknęła do swojego pokoju. Coś jej
podpowiadało, że rozmowa, która teraz nastąpi między mamą
a  tatą, nie jest czymś, co powinna podsłuchiwać. Była całkowicie
przekonana, że jakaś wskazówka dotycząca wybuchu Franza będzie
w internecie.
Ale nawet nie musiała się wysilać z  szukaniem, bo Laura już jej
wysłała SMS-a z linkiem do jakiegoś artykułu. Zobacz!
Zrobiło jej się niedobrze, kiedy tylko zobaczyła tytuł.

Anonimowa kobieta ostrzega:


FRANZ OSWALD TO GWAŁTOWNIK I IMPOTENT

***

W krótkim artykule przeprowadzono wywiad


z  dwudziestojednoletnią kobietą, która postanowiła opowiedzieć
o napastowaniach, których doświadczyła parę lat wcześniej. Poznała
Franza na jednym z  wykładów i  poczuła się nim oczarowana.
Zaprosił ją na Wyspę Mgieł, gdzie miała wziąć udział w  jednym
z darmowych kursów na temat ViaTerra, i niemal od razu poczynił
aluzje seksualne. Ale sam seks okazał się dużym zawodem. Nie
udało mu się osiągnąć erekcji i  przelał na nią swoją frustrację.
Dopiero gdy ją związał i  pobił, był w  stanie odbyć stosunek. Potem
się załamał i  opowiedział smutną historię ze swojego dzieciństwa.
O  tym, jak ojciec uszkodził go klamerką do bielizny „tam na dole”,
kiedy był mały.
„Nie chcę zadośćuczynienia”, wypowiadała się kobieta pod koniec,
„chcę tylko ostrzec inne. Ale czy to nie jest tak, że mężczyzna, który
musi uciekać się do przemocy wobec kobiety, by osiągnąć erekcję,
jest w rzeczy samej impotentem?”.
Po jednym wyszukiwaniu w  internecie Julia zrozumiała, że
historia już krążyła w  sieci. Wiadomość została skopiowana, gdzie
się dało. Na myśl o tym, że z pewnością stoi za tym mama, robiło się
jej niedobrze. Od razu pożałowała, że nie wypytała o Franza, kiedy
siedziały na kanapie, ale teraz mama nabrałaby tylko podejrzeń.
Myśl o  wyjeździe na Wyspę Mgieł już nie była taka kusząca. Kto
chciałby się zadawać z  gwałtownym wariatem, który poza tym był
impotentem? A jednak tliła się w niej iskierka nadziei. Zapewne nie
wszystko, co pisano w internecie, było prawdą. Atak na Franza mógł
pochodzić od jakiejś zgorzkniałej panny, której dał kosza.
Wysłała mu SMS-a.
Nie przyjadę na Wyspę Mgieł, co chyba rozumiesz.
Odpowiedział niemal natychmiast.
Witaj w  moim świecie bałwochwalczych kłamców. Posłuchaj jutro
w telewizji, co mam do powiedzenia.
 
Franz nie marnował czasu przed zdementowaniem artykułu. Już
następnego wieczoru pojawił się w jednym talk-show. W najlepszym
czasie antenowym. Mama i  tata musieli o  tym wiedzieć, telewizor
był włączony. Wywiad miał w  zasadzie dotyczyć książki autorstwa
Franza, zatytułowanej Moc Ziemi i  twoja przyszłość, która miała się
ukazać wiosną. Prowadząca wywiad kobieta rozmawiała z  nim
chwilę o książce, po czym przystąpiła do ataku.
– Musisz rozumieć, że wiele osób to dotyka do żywego. Najpierw
sprawa sądowa dwadzieścia lat temu, a teraz to – co zdaje się miało
miejsce niedawno. Czy ty krzywdzisz kobiety?
Franz powoli pokręcił głową. Nozdrza rozszerzyły mu się
nieznacznie.
– Szkoda mi tej kobiety, kimkolwiek ona jest. Musisz zrozumieć, że
nigdy nie robiłem z  żadną kobietą niczego, czego ona sama nie
chciała. Nie przyszłoby mi do głowy, żeby uciec się do przemocy
w  relacji seksualnej. Tak postępują tchórze, poza tym jest to
całkowicie wbrew zasadom ViaTerra.
– Twierdzisz, że ta kobieta kłamie?
– Nie, twierdzę jedynie, że ma bujną fantazję. Nie jest to nic
nowego. Niestety, jest to coś, z  czym musiałem nauczyć się żyć. Ale
za każdym razem boli tak samo.
Czy w jego głosie był ton frustracji, czy Julii się tylko zdawało?
Dziennikarka zmieniła ton i teraz zdawała się szukać pikantnych
szczegółów.
– Pojawiły się też informacje o tym, że doznałeś znacznego urazu
w  wyniku przemocy twego ojca, kiedy byłeś dzieckiem. Zechcesz
o tym opowiedzieć? To musiało być straszne przeżycie.
Teraz Franz roześmiał się głośno, nieco zbyt głośno. Nagle stał się
nieformalny i próbował obrócić pytanie w żart.
– Nie ma żadnego urazu. Wszystko piętro niżej jest jak trzeba.
Forma prima sort.
Atmosfera w  studiu nieco zelżała. Ale Julia widziała lekkie
napięcie na twarzy Franza. Przeciągnął wielokrotnie po włosach
rękami, a kiedy położył dłonie na kolanach, zauważyła, że jego mały
palec lekko drży.
Jego ego zostało mocno zranione.
Mama i  tata wymienili znaczące spojrzenia i  uśmiechnęli się
z  zadowoleniem. Julia czuła, jak jej słodkie, bezwstydne marzenia
rozpadają się w pył. Pozostało jedynie ogromne poczucie zawodu.
Właśnie wtedy zadzwonił telefon mamy.
Gdy słuchała, rysy jej twarzy coraz bardziej się napinały, a  oczy
stawały się coraz większe. Nie powiedziała ani słowa do tego, kto
dzwonił, tylko mamrotała przerażona.
Po zakończeniu rozmowy spojrzała na tatę.
– Ktoś próbował podpalić budowę – powiedziała. – Policja ich
przyłapała, ale uciekli.
Mama wybuchnęła płaczem.
Julia wślizgnęła się w jej ramiona i objęła mocno.
 

49

Do misji przygotowywano nas pieczołowicie.


Włosy należało obciąć, ubrania wypróbować, wszystko po to,
żebyśmy wtopili się w tło.
Didrik czasami wracał do rodziców na weekend, ale ja nigdy nie
byłem poza wyspą bez nadzoru kogoś dorosłego. Dlatego Didrik miał
być dla mnie pewnego rodzaju przewodnikiem „w świecie na
zewnątrz”.
Studiowaliśmy mapy i opisy dróg, pokazywano nam zdjęcia twoje
i  twojej rodziny. Na dłużej zatrzymałem się przy zdjęciu twojej
mamy. Byłyście do siebie podobne. W jej wzroku widniała niezwykła
stanowczość. „Zniewalająca”, powiedział raz ojciec i  teraz to
zrozumiałem.
Ojciec opowiedział o  was trochę. Twoja mama była członkinią
ViaTerra, ale doszło do jakiegoś nieporozumienia. Ty byłaś dwa lata
młodsza ode mnie i  Vica, i  to według mnie było dziwne, że my
byliśmy tu na wyspie, kiedy zostałaś poczęta. Że mogłabyś być moją
przyrodnią siostrą. Chciałem dowiedzieć się więcej o twojej mamie,
co się stało, ale nie miałem odwagi ryzykować, bałem się wybuchu
ojca.
Dostaliśmy telefony komórkowe (wciąż pamiętam te cudowne
dreszcze, gdy pierwszy raz trzymałem swój w  ręku), które były
wyposażone w  gps, żebyśmy mogli wszędzie trafić. Telefony miały
wbudowane aparaty fotograficzne. I  dostaliśmy własne karty
bankowe. Didrik wiedział, jak ich używać, ale dla mnie to była
czysta science fiction.
Mieliśmy też wynająć samochód. Didrik właśnie zrobił prawo
jazdy.
Zanim ruszyliśmy, ojciec omówił wszystko z nami jeszcze raz.
– Po angielsku mówi się „do or die” – zaczął. – W  ten sposób
musicie traktować wszystkie swoje zadania. To misje dla osiągnięcia
celów ViaTerra.
Całe to „do or die”, zrób lub umrzyj, nie wydawało się szczególnie
pasować do naszej misji, ale pokiwałem głową z zapałem. Wszystko
po to, by ojciec mnie puścił, by wyjechać z wyspy.
– „Lepiej martwy niż niekompetentny”, to kolejne z  moich
ulubionych haseł – powiedział ojciec. – Uważacie, że brzmi to
brutalnie? W takim razie nie zrozumieliście, po co my tu to wszystko
robimy.
Napisał program krok po kroku, program, którego mieliśmy
przestrzegać. Bardzo był szczegółowy. Począwszy od „Wsiąść na
prom na stały ląd”, po „Znaleźć kryjówkę za szkołą X, z której można
ją nadzorować”. Rozumiesz, nazywano cię „X”. Twojego imienia nie
wolno było wymawiać, nawet mnie czy Didrikowi.
Gdy słonecznego wiosennego dnia przemierzaliśmy cieśninę,
towarzyszyło mi uczucie, że to będzie najprostsze zadanie, jakie
kiedykolwiek miałem do wykonania.
Ale tak było, zanim zobaczyłem cię po raz pierwszy.

WYZNANIE SZPIEGA

Słońce znalazło szparę w  chmurach i  oświetla naszą kryjówkę.


Siedzimy w kucki w zagajniku na niewielkim pagórku nad szkolnym
dziedzińcem. Twoim szkolnym dziedzińcem.
Z niecierpliwością czekamy na przerwę. Na to, żebyś wyszła.
Didrik martwi się, że cię nie rozpoznamy, ale ja ani przez sekundę
nie mam wątpliwości. Już wiem, że jest w tobie coś, czego nie da się
z niczym pomylić.
Całą moją istotę wypełnia nowe poczucie wolności, dzięki
któremu czuję się jak w  stanie nieważkości. Towarzyszy mi ono od
chwili opuszczenia wyspy.
Najmniejsze szczegóły dnia codziennego nabierają dużego
znaczenia: telewizor w  pokoju hotelowym, na który już ukradkiem
patrzyliśmy. To, że w  lodówce są słodycze. Ludzie na ulicach,
chodzący sobie beztrosko i jakby bez celu. Widziałem chłopca, który
z  mamą jadł lody na ławce w  parku, i  dziwiłem się, że to w  ogóle
możliwe. Że wolno być tak leniwym.
Ale teraz siedzimy w  zagajniku z  przygotowanymi aparatami
w komórkach i czekamy, aż wyjdziesz.
Szkoła jest większa, niż to sobie wyobrażałem, dużo większa od tej
Dzieci Ziemi. Rozlega się szkolny dzwonek i  dzieci wybiegają przed
szkołę. Trochę strasznie tak blisko siedzieć. Słyszymy odgłos kroków
dzieci na asfalcie. Czuję powiew, gdy przebiegają obok w  swoich
dzikich zabawach.
– To ona? – szepcze Didrik, wskazując na dziewczynę o  długich
brązowych włosach.
– Nie – odszeptuję – zdecydowanie nie.
Wtedy cię dostrzegam. Stoisz na środku dziedzińca i rozmawiasz
z  grupką chłopców. Jesteś prawie o  głowę wyższa od nich. Twoja
twarz jest zwrócona w  naszym kierunku. Lekki wiatr niesie twój
dźwięczny śmiech do naszej kryjówki. Na pierwszy rzut oka
przypominasz mi źrebaka, który trochę za szybko wyrósł. Jak ty się
lekko kołyszesz na tych długich nogach. Płaszcz włosów,
udrapowany na ramionach i opadający aż do talii.
Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem.
Jesteś wszystkim, czym ja nigdy nie mogłem być. Nie odczuwam
tego, co przy dziewczynach z  Dzieci Ziemi, czuję raczej olbrzymią
czułość, jaką się darzy pisklę, które wypadło z gniazda. Nie potrafię
powiedzieć, czemu, ale wątpię, żebyś była moją siostrą. Ciągnie mnie
do ciebie w niewytłumaczalny sposób.
Zapominam o  fotografowaniu, aż słyszę przytłumione klikanie
telefonu Didrika.
– Łał, ją to by się chciało… – szepcze, ale przerywam mu
kuksańcem w  bok. Robimy całą masę zdjęć. Widzimy cię, jak
w  zawrotnym tempie pedałujesz na rowerze do domu po lekcjach.
Zakradamy się pod twój dom i fotografujemy cię, jak leżysz w trawie
na plecach i  się opalasz. Kiedy wstajesz, nie mogę oderwać wzroku
od twoich nagich brązowych jak cynamon łopatek. Twój pies omal
nas nie przyłapuje – wywęsza nas i  zaczyna szczekać. Zrywam
gałązkę z  krzaka w  twoim ogrodzie, chowam ją do kieszeni
i  wącham, kiedy Didrik nie patrzy. Twój rower leży rzucony
niedbale na drodze przed domem. Podnoszę go i  stawiam, a  dłonie
zatrzymuję na kierownicy, by dotknąć czegoś, czego ty dotykałaś.
Jedziemy za tobą w bezpiecznej odległości, kiedy wychodzisz z domu
wieczorem. Robimy ci zdjęcia po drodze, kiedy jesteś z kolegami na
stacji benzynowej. Śledzimy cię następnego wieczoru, gdy kąpiesz
się w  morzu z  jakimś chłopakiem. Widzimy, jak ściągasz sukienkę.
Dostrzegamy twoje nagie ciało. Piersi, które już są okrągłe i  dość
duże. Didrik chce robić zdjęcia, ale ja mówię, że jest za ciemno.
Jesteśmy niewidoczni, sprytni i podekscytowani naszą tajną misją.
Wieczorumi piszemy do ojca długie raporty na komórce. Są to
szczegółowe opisy tego, co robisz. Wysyłamy mnóstwo zdjęć.
Ojciec zawsze odpowiada natychmiast. Zawsze tak samo.
„Well done, guys! Carry on!”, Po angielsku, przez co czujemy się
dorośli i ważni.
Ani razu niczego nie podejrzewasz, kiedy się pojawiamy jak cienie
w twoim życiu.
Nigdy się nie odwracasz, gdy coś trzeszczy w  krzakach ani gdy
zdarzy nam się podjechać zbyt blisko samochodem.
Zdajesz się nie mieć czasu na reakcję, zawsze tak pochłonięta tym,
co akurat robisz.
Bardziej jesteś niż twoi przyjaciele. Bardziej obecna.
Uważam, że nie powinnaś mieszkać w  tej małej dziurze. Wydaje
się dla ciebie za ciasna. Czasami myślę, że jesteś tykającą bombą.
Powoli wzmaga się we mnie nieprzyjemne uczucie. Zaczynam
czuć, iż to, że tu jesteśmy i wchodzimy z butami w twoje życie, jest
błędem.
Trzeciego i  ostatniego dnia naszej misji jedziesz na rowerze do
biblioteki. W  dużej odległości podążamy za tobą samochodem.
Czasem zatrzymujemy się przy poboczu, żeby dać ci fory. Raz prawie
tracimy cię z  oczu. Kiedy dojeżdżamy na miejsce, proszę Didrika,
żeby zaczekał w  samochodzie. Mówię, że chcę ci zrobić zbliżenie,
a byłoby zbyt podejrzane, gdybyśmy obaj weszli do środka.
Dostrzegam cię w  kąciku czytelniczym z  książką na kolanach.
Wyglądasz na całkiem pochłoniętą czytaniem, siedzisz pochylona do
przodu, włosy opadają ci na książkę, na kolana, wszędzie wokół
ciebie.
Jesteśmy w sali sami. Stoję całkiem bez ruchu i przyglądam ci się.
Jest tak cicho, że zdaje mi się, że słyszę swój lekki oddech. Stoję tak
blisko, że mógłbym zrobić parę kroków naprzód, wyciągnąć rękę
i  dotknąć twoich włosów. Szybko decyduję się nie robić zdjęć, od
razu byś zauważyła.
Dokładnie w  chwili gdy mam się odwrócić i  odejść, odrywasz
wzrok od książki i patrzysz pusto w przestrzeń. Przeczytałaś coś, co
skłoniło cię do refleksji. Szybko, nieoczekiwanie odwracasz głowę.
Nasze spojrzenia się spotykają.
Serce w piersi wywija mi salto.
Czuję ciepło bijące od ciebie ponad dzielącą nas przepaścią.
Czas stoi w  miejscu. Nie mogę oderwać od ciebie wzroku. Muszę
szarpnąć ciało przywarte do ziemi, jakby miało korzenie, zmusić je
do odwrócenia się.
Z pochyloną głową przechodzę przez ciemną bibliotekę, do słońca
na zewnątrz.
Przez całą drogę czuję odprowadzający mnie twój wzrok.
 

50

Tego samego dnia, gdy zadzwonili z  policji, mówiąc o  próbie


podpalenia budowy, Sofia i  Benjamin zarządzili naradę kryzysową.
Anna i  Simon przyjechali najszybciej jak mogli. Ellis był u siebie
w  domu, ale siedział w  pogotowiu przy telefonie, gdyby
potrzebowali jego pomocy. W końcu postanowili, że będą na zmiany
dyżurowali w  samochodzie nocami i  pilnowali budowy. Inne
rozwiązanie zdawało się nie istnieć.
Długie bezsenne noce spowodowały tarcia między przyjaciółmi.
Rzadko kiedy ich przyjaźń popadała w kryzys, ale teraz nie potrafili
dojść do porozumienia. Benjamin powiedział, że powinni zamiast
tego zatrudnić jakąś firmę ochroniarską, ale Sofia nawet nie chciała
słyszeć o dodatkowych kosztach. Anna uważała, że to zadanie policji.
Zaczęła pracować na niepełny etat w  pensjonacie i  stwierdziła, że
noce przy budowie dają się jej we znaki. Simon jako jedyny nie
narzekał. Powiedział, że słucha muzyki i lubi rozmyślać w ciemnym
samochodzie.
Kiedy Sofia opowiedziała policji, że to z pewnością Franz kryje się
za pożarem, tamci nie uwierzyli. Znowu usłyszała, że może
potrzebna jej pomoc, żeby przepracować stare traumy. Nie było
przecież niczego, co by łączyło Franza czy choćby kogoś z jego kręgu
z prześladowaniami.
Rosło w  niej nieprzyjemne uczucie, że przyszłość staje się
nieprzewidywalna i  okropna. Tak się działo, jeżeli podrażniło się
Franza. Mimo to nie żałowała swojego wpisu. Smak zemsty jeszcze
się utrzymywał.
Ale ich byt zmienił się nieoczekiwanie. Stało się to pewnego
popołudnia na początku marca. Sofia, Benjamin i  Simon siedzieli
sobie, gawędząc. Choć raz nie chodziło o  Franza czy schronisko.
Zamiast tego Simon zabawiał ich anegdotami z  czasu spędzonego
w Kalifornii.
Sofia poczuła potrzebę rozprostowania nóg i  podeszła do okna.
Ogród spowijała mgła. Obfite deszcze zastąpiła uparta poranna
mgła, która nie miała w zwyczaju odpuszczać przed wieczorem.
Kiedy na ich parking skręcił radiowóz, zaczęły się w  niej rodzić
złe przeczucia. Ktoś porwał Julię. Budowa została doszczętnie
spalona. Coś się stało jej rodzicom. Nie znała dwóch oficerów, którzy
wysiedli z  samochodu: młoda ciemnoskóra kobieta i  starszy siwy
mężczyzna. Wpuściła ich do środka, denerwując się przy tym jeszcze
bardziej. Byli bardzo poważni. Benjamin i Simon odruchowo wstali
z  kanapy. Policjantka przedstawiła się jako Victoria Heyman. Jej
kolega nazywał się Antonio Beijer i  był z  policji kryminalnej
w Göteborgu.
– Proszę się nie bać – powiedziała Heyman, widząc przerażoną
minę Sofii. – Mamy i dobre, i złe wieści, ale głównie dobre.
Gdy tylko siedli, Heyman zaczęła opowiadać. To ona przyłapała
osobę, która próbowała spalić budowę. Postanowiła zbadać sprawę,
chociaż nie był to jej zakres działania. Antonio Beijer był jej dawnym
kolegą z  Göteborga. Pomógł jej zidentyfikować odciski palca na
zapalniczce, którą znaleziono na placu budowy, i  od razu uzyskali
pozytywny wynik w  rejestrze karnym. Tak, naprawdę zatrzymano
podejrzanego.
Sofia wstrzymała oddech, wzrok Heyman dawał do zrozumienia,
że jest coś więcej, coś szokującego.
– Przyznał, że próbował podpalić budynek i  że to on napadł na
państwa córkę – powiedziała i  pozwoliła tym słowom przebrzmieć
przez chwilę. – Nazywa się Viggo Sankt Petrus, tak, choć na
nazwisko ma tak naprawdę Pettersson. Sankt Petrus to pseudonim,
ponieważ należy do niezależnego religijnego ugrupowania o nazwie
Droga Boża.
Simon gwałtownie wciągnął powietrze.
– Co? To ta sama grupa, w  której są moi rodzice. Całkiem w  niej
wszyscy powariowali.
– Ale dlaczego my? – zapytał Benjamin z przerażeniem.
– Tu chodzi o panią – zwróciła się do Sofii Victoria Heyman. – On
ma córkę, która odcięła się od Drogi Bożej, kiedy miała osiemnaście
lat. Helena Pettersson. Pamięta ją pani?
Sofia pamiętała Helenę. Uciekła z  Drogi Bożej i  ukrywała się
w schronisku przez dwa lata. Jej wściekły, pokręcony religijnie ojciec
wiele razy nachodził ich w poszukiwaniu córki. Sofia zapamiętała go
jako niskiego mężczyznę ze złośliwymi wypukłymi oczami. Na
ironię losu to właśnie Peder Santos zajął się nim. Viggo Pettersson
wrzeszczał i groził wszystkim, czym się dało, włącznie ze spaleniem
schroniska. Santos zawiadomił w końcu policję i wtedy zostawił ich
w spokoju. Tak sądziła. Helena nie kontaktowała się z Sofią od czasu
nawałnicy.
– Kiedy schronisko zniszczył huragan, Helena przeniosła się
w nieznane miejsce – ciągnęła Heyman. – W rzeczywistości żyje pod
chronioną tożsamością. Viggo ubzdurał sobie, że to pani wina, że
Helena się od niego odwróciła, pani Sofio. To, co zrobił Julii, to była
swojego rodzaju zemsta na pani. Brzmi to całkiem niedorzecznie, ale
tak jest.
– Ale dlaczego robił Julii zdjęcia? – zapytał Benjamin.
Heyman wyciągnęła laptop ze swojego plecaka.
– Muszę teraz pokazać państwu coś nieprzyjemnego. Czy Julia jest
w domu?
Rozejrzała się nerwowo po pokoju.
– Nie, jest w szkole.
– Dobrze, bo nie chcę, żeby to widziała. I  wydaje mi się, że
państwa przyjaciel też nie powinien ich oglądać – powiedziała,
zerkając na Simona. – To są nagie zdjęcia waszej córki.
Simon odsunął się na brzeg kanapy.
Victoria Heyman weszła na stronę z dwoma dużymi krzyżami po
bokach i  obrazem ukrzyżowanego Jezusa w  centrum. Jedyna
prawdziwa Droga Boża, głosił napis na górze strony. Heyman
wpisała hasło, które miała zanotowane na karteczce, i  dotarła do
nowej strony z napisem Zadośćuczynienie wielkimi literami. Grafikę
stanowił okropny obraz Hieronima Boscha, przedstawiający ludzi
cierpiących w piekle.
– To jest strona, do której ma dostęp jedynie zamknięty krąg
w Drodze Bożej. Głównie starsi mężczyźni. Musieliśmy się włamać –
rzekła Heyman. – A  tu są zdjęcia państwa córki – dodała i  kliknęła
na jakąś ikonkę.
CÓRKA DZIWKI, głosił tytuł. Pod spodem roiło się od zdjęć Julii,
nagiej i  związanej w  wyeksponowanych pozycjach. Najgorsze było
to, że zdjęcia zrobiono w  taki sposób, że wszystko wyglądało na
dobrowolne. Julia oblizywała wargi, rozchylała uda, z  pewnością
pod groźbą. Obiad przewrócił się Sofii w  żołądku. Benjamin objął
dłońmi policzki i  nerwowo kołysał się do przodu i  do tyłu na
kanapie. Nie mógł z siebie wydobyć ani słowa.
– Przykro mi, że muszą to państwo oglądać – powiedziała
Heyman. – To ma przedstawiać jakąś boską zemstę. Ci mężczyźni
biorą prawo w swoje ręce. Viggo Pettersson pisze, że zniszczyła pani
życie jego córki i  to jest jego odwet. Kompletnie nienormalne.
W każdym razie mężczyzna znajduje się obecnie w areszcie.
– Mam nadzieję, że złapiecie wszystkich, którzy się zalogowali
i oglądali te zdjęcia – wydusił z siebie Benjamin.
– Zrobimy, co będzie w naszej mocy – przyrzekł Antonio Beijer.
– Czy to on mnie fotografował w schronisku i włamał się tutaj dwa
razy? – spytała Sofia.
– Do tego jeszcze się nie przyznał – odpowiedział Beijer – ale
wydaje się to prawdopodobne. Dopiero co zaczęliśmy rozwikływać
tę zagmatwaną sprawę. Pani córka to niejedyna osoba, która
doznała takiego upokorzenia. Znaleźliśmy więcej podobnych spraw,
napadów na dziewczęta, które związano i sfotografowano nago. Ich
zdjęcia też znajdują się tutaj, ale nie chcę ich pokazywać.
– Ja i  tak nie chcę ich oglądać – żachnęła się Sofia. – Ale co się
teraz stanie z Viggo?
– Już zostały mu przedstawione zarzuty różnych prześladowań
i  zgloszono na niego wiele skarg. Widnieje też w  rejestrze karnym.
Za pobicie. Ponieważ dotyczy to przemocy wobec nieletnich, nie
wypuścimy go tak łatwo. Mam więc nadzieję, że będą państwo mogli
lepiej spać w nocy – powiedziała Victoria Heyman i uśmiechnęła się
po raz pierwszy.
– Wiedziałem, że w  tej sekcie jest coś chorego – rzekł Simon. –
Mam nadzieję, że mój tata nie jest w to zamieszany.
Ale Sofia ledwo go słyszała. Łzy ulgi ciekły jej strugą po
policzkach. Oparła głowę o pierś Benjamina. Objął ją ramieniem.
– Odezwiemy się, kiedy będziemy wiedzieć coś więcej –
powiedziała Heyman, wstając.
– Dziękuję, że podeszła pani do tego poważnie – odpowiedziała
Sofia. – Mam nadzieję, że ktoś usunie tę stronę.
– Oczywiście. Chcieliśmy tylko najpierw to państwu pokazać.
Przejeżdżałam raz latem obok schroniska i widziałam, jak tam było
ładnie. Chciałam tylko trochę pomóc.
Po wyjściu policjantów zrobiło się cicho. Sofia czuła się nieco
zawstydzona tym, że nie pomyślała, że te szykany mogły mieć coś
wspólnego z  jej pracą. To jasne, że była oczywistym wrogiem dla
innych sekt, nie tylko ViaTerra. Ale była tak pewna, że to Franz krył
się za całym złem, które pojawiło się w jej życiu.
W końcu postanowiła, że to nie ma znaczenia. Franz to gwałciciel
i  takie osoby, jak Elisa Bonelli, miały prawo do zadośćuczynienia.
Poza tym omal nie świsnął jej sprzed nosa premiery książki, a złość
z tego powodu wciąż tkwiła w niej niczym cierń.
– Biedna Julia – wybuchnął w  końcu Benjamin. – Wstrętne, że te
stare świnie siedziały i oglądały te zdjęcia. Mam ochotę pojechać do
więzienia i rozgnieść tego świętego Piotrusia.
– Nie musimy chyba opowiadać o  tym Julii? – zapytała Sofia
z lękiem.
– Właśnie, że musimy. Ona to zniesie. Zobaczysz, lżej jej się zrobi,
kiedy usłyszy prawdę.
 
Sofia zadzwoniła do Anny, będącej na straży przy budowie,
i opowiedziała jej o wszystkim.
– Przyjdź do nas – zaproponowała. – Benjamin ugotuje coś
dobrego.
Zrobił się miły wieczór. Niesnaski zniknęły jak ręką odjął.
Atmosfera była radosna. Snuli plany na przyszłość, ale przede
wszystkim cieszyli się ze swojego towarzystwa i  tego, że zniknęła
wisząca nad nimi groza.
Julia spokojnie przyjęła to okropne ujawnienie, dokładnie tak, jak
przewidywał Benjamin. Trochę popłakała, ale głównie z ulgi. Potem
pytała o zdjęcia, o to, jakie fragmenty jej ciała były widoczne.
– W  sumie wszystko – powiedziała Sofia – ale skasują teraz tę
stronę. Nikt ich nie będzie więcej oglądał, obiecuję.
Julia zastanawiała się przez chwilę, po czym wytarła łzy z oczu.
– E tam, to tylko nagie ciało. A ja nie mam tak naprawdę czego się
wstydzić.
 
Następnego dnia reklamy gazet ozdabiały smakowite rubryki
o  perwersyjnej sekcie, która zamieszana była w  pornografię
dziecięcą i  akty przemocy na młodych dziewczynach. Czterech
mężczyzn siedziało za kratkami.
Późnym wieczorem do ich drzwi zapukał goniec i  dostarczył
ogromną wiązankę kwiatów od Franza Oswalda. Między liliami,
orchideami i piwoniami wsunięta była kartka z życzeniami.
 
Sofio!
Wybaczam Ci, że mnie podejrzewałaś.
Wybaczam Ci, że rozpowszechniałaś o mnie kłamstwa.
Mam nadzieję, że kiedyś i Ty mi wybaczysz.
 

51

Całą drogę promem przez cieśninę myślałem o tobie. Nie tak, jak się
myśli o  dziewczynie, w  której się jest zakochanym, a  raczej jak
o symbolu czegoś, co jest piękne i nieosiągalne.
Zaczynałem niepokoić się tym, co ojciec zrobi ze zdjęciami.
Wiedziałem, jak potrafi reagować; nigdy nie bywał impulsywny,
poza chwilami, gdy robił się potwornie zły. Zawsze miał plan
wybiegający daleko w przyszłość i teraz zastanawiałem się, jaką rolę
odgrywasz w tym wszystkim.
W telefonie miałem dwa twoje zdjęcia, których mu nie wysłałem.
Na jednym z  nich leżałaś na trawie w  ogrodzie. Twoja bluzka
podjechała do góry i odsłoniła ci jedną pierś. Drugie zdjęcie zrobione
było od tyłu. Pochylałaś się, żeby coś podnieść, a spódniczkę miałaś
tak krótką, że widać było majtki.
Wmawiałem sobie, że nie wiem, dlaczego nie wysłałem akurat
tych zdjęć. Ale wiedziałem. Gdzieś głęboko wewnątrz
przeczuwałem, jak ojciec by na nie zareagował.
Skasowałem je więc szybko, tak żeby Didrik nie zauważył.
Odległość między statkiem a  wyspą zmniejszała się, a  ja
uzmysłowiłem sobie nowe napięcie w  klatce piersiowej. Tępy,
ćmiący ból, z  powodu którego miałem ochotę wyskoczyć za burtę
i  zniknąć w  odmętach. Wstydziłem się. Wyjątkowo nie ze względu
na mnie samego – moją brzydotę, niezdarność i  niesamodzielność.
Wstydziłem się przed tobą – jak to, co zrobiliśmy, byłoby
postrzegane twoimi oczami.
 
Po powrocie do ViaTerra zostaliśmy przez niecierpliwego
Karstena zaprowadzeni do naszego biura we dworze. Tam
spisaliśmy szczegółową relację z misji i oddaliśmy karty pamięci ze
zdjęciami. Odbyło się to szybko, bo właśnie wydarzyła się nowa
katastrofa, która wymagała naszej uwagi.
Elisa, seksbomba, rozpowszechniła kłamstwa o ojcu.

ZDEMASKOWANIE I KŁAMSTWA

Zebraliśmy się w  klasie Dzieci Ziemi. Karsten będzie z  nami


rozmawiać. Niedługo zrozumiem, dlaczego. To jest zdecydowanie
zbyt drażliwe, żeby ojciec sam o tym mówił.
Karsten wygląda poważnie i surowo. Na wstępie przypomina nam
o  Elisie, tej okropnej dziewczynie, która była tutaj jakiś czas temu.
Tej, którą trzeba było odesłać do domu, bo nie udało jej się osiągnąć
wysokich standardów ViaTerra. Sam szef zmuszony był ją odesłać.
To szczęście, że potrafi jednym spojrzeniem zdemaskować kłamców.
Szybko zrozumiał, że Elisa była tu po to, by wszystko zniszczyć
i tylko pieprzyć się z chłopakami.
Karsten wbija wzrok w  Didrika, ciągnąc opowieść. Widzę kątem
oka, jak Didrik kurczy się na krześle obok mnie.
Tak, Elisa była jak pijawka, która próbowała wpić się w  ojca.
Piekielnie rozwiązła, i  my na pewno to zauważyliśmy. A  mimo to
nikt z  nas nic z  tym nie zrobił. Jak zwykle wyznaczyliśmy szefa na
kata, a to nie było fair. Ale teraz dostaniemy szansę wyprostowania
wszystkiego. Elisa umieściła wpis na jakimś blogu, gdzie
rozpowszechniała kłamstwa o ojcu i o ViaTerra.
– Pamiętacie chyba, jaka była? – mówi. – Jak ona kłamała!
Kłamała nieustająco. Jestem pewien, że wszyscy macie coś na ten
temat do powiedzenia. Jakiś dobry przykład. I  teraz to zrobicie,
przed kamerą, jedno po drugim. Przyda nam się to, kiedy rodzice
Elisy tu przyjadą porozmawiać z szefem. Mają prawo dowiedzieć się,
że ich córka jest wyrachowaną krętaczką.
Pamiętam piękne oczy Elisy, zarysowujące się pod koszulką piersi,
mocny zapach jej perfum, ale nie pamiętam, żeby kiedykolwiek
mnie okłamała.
Ostrożnie podnoszę rękę do góry.
– Nie wydaje mi się, żeby mnie okłamała. Co mam w takim razie
powiedzieć?
Oczy Karstena nabierają twardego, okrutnego blasku.
– To będziesz zmuszony użyć swojej wyobraźni. W  czymś na
pewno skłamała, do cholery. Czy szef ma sam koniecznie się nią
zajmować, tak jak wszystkim innym wokoło? Masz pomóc przy tym,
Thorze, a ja mam głęboko w dupie, czy ci się to podoba, czy nie.
W sali zapada cisza. Czuję na sobie oczy wszystkich. Wyłamuje
się, nie chce pomóc szefowi. Jeżeli teraz zaprotestuję, stracę zaufanie
ojca. Na myśl o tym, że odeślą mnie znowu do Dziury, zaczynam się
wiercić. Ale wzbiera też we mnie wściekłość.
Dzięki mojej małej przygodzie na stałym lądzie zaczynam
rozumieć, że to, co tutaj się dzieje, daleko odbiega od normy.
Karsten podchodzi do mnie. Żyła na czole pulsuje mu ze złości.
Jest teraz naprawdę wściekły. Narzuca mi się obraz, jak wstaję
i  uderzam go prosto w  twarz. Myślę o  tym, jaką by mi to sprawiło
satysfakcję. Ale zamiast tego odpowiadam, z  sykiem, jakby ktoś mi
zszył szczęki.
– Rozumiem.
Przypominam sobie, że pewnego razu Elisa powiedziała, że jej
tata jest strasznie bogaty. Kiedy indziej zaś twierdziła, że jest
najbogatszy w  Szwecji, a  to przecież nie to samo. Jest chyba duża
różnica między byciem tylko „bogatym” a  „najbogatszym
w Szwecji”? Kiedy mówię o tym na głos, Karsten się rozpromienia.
– Właśnie! Czasami trudno przypomnieć sobie te kłamstwa. Była
taka przymilna i  przekonująca. To dobry początek, Thorze. Jestem
pewien, że reszcie też przyjdą na myśl podobne przykłady. Do
dzieła!
W małym pokoiku za klasą zamontowano kamerę wideo. Mamy
siąść na krześle, przedstawić się, poinformować, jak długo jesteśmy
w Dzieciach Ziemi, po czym opowiedzieć, jak odbieraliśmy Elisę. Nie
może to być przekoloryzowane. W  porządku, jeżeli powiemy o  niej
też coś pozytywnego. Można na przykład powiedzieć: „Elisa była
czasami miła, ale raz powiedziała mi, że jej ojciec jest najbogatszy
w Szwecji”. Karsten nas prowadzi. Robimy to do późnej nocy. Ojciec
musi zatwierdzić wszystkie nagrania, zanim będziemy mogli się
położyć. Po ukończeniu nagrań siedzimy w  klasie i  czekamy
z niepokojem.
Ale ojciec nie jest zadowolony. Mamy być nagrywani od nowa
i  opowiadać, jak odbieramy jego. Podać przykłady tego, jak nam
pomaga. Chętnie anegdotki o  czymś miłym, co zrobił dla nas
osobiście.
– Z  zapałem w  oczach – mówi Karsten. – Pomyślcie o  tym, jak
bardzo podziwiacie szefa. Mówcie o  wszystkim dobrym, co tutaj
robi.
Opowiadamy więc przed kamerą. Dusimy ziewnięcia
i przybieramy beztroski, oddany wyraz twarzy, na ile się da.
W końcu Karsten wraca z gabinetu ojca i unosi kciuk do góry.
Dwa dni później jesteśmy wezwani na zbiórkę w  klasie. Karsten
dumnie oznajmia, że dzięki naszym opowiadaniom wszystko poszło
dobrze z  rodzicami Elisy. Dziewczyna otrzyma pomoc
psychologiczną, wszystko się ułoży. Ojciec pozdrawia nas i dziękuje
za pomoc.
Tej nocy myślę o tym, jak by to było skoczyć z Hin Håle i po prostu
zniknąć. Moja babcia odebrała sobie życie, mama chciała to zrobić,
a teraz zastanawiam się, czy to uczucie, ta chęć, żeby tylko umrzeć,
zostało przeze mnie odziedziczone.
Coś się zmieniło.
Przekroczyłem jakąś granicę.
Zrobiłem coś, czego nie mogę odkręcić.
Mimo że tego nie chciałem, zdradziłem dwie dziewczyny, które
naprawdę lubiłem.
 

52

Kwiaty od Franza spowodowały wybuch Simona. Zostawiła je


w sieni, trochę w środku, trochę poza domem, i o to poszło.
Mieli w  zasadzie jechać do Göteborga. Simon od przyjazdu nie
wyjeżdżał z Orust i Sofia chciała go zabrać do miasta na cały dzień
w ramach podziękowania za jego pomoc. Poza tym Simon nadmienił
w  przelocie, że będzie niedostępny przez kilka dni z  końcem tego
tygodnia. Że ma się z  kimś spotkać. Sofia domyślała się, że ma się
pojawić tajemnicza dziewczyna Simona. W  tym względzie był
niemożliwie skryty. Sofia pomyślała więc, że mała zmiana otoczenia
mogłaby mu pomóc się otworzyć.
Widziała, jak jego samochód skręca na podjazd, a  kiedy nie
wchodził do domu, wyszła do sieni. Stał tam mamrocząc do siebie
nad kwiatami, z kartką od Franza w ręce.
– Dlaczego te kwiaty nie są w śmietniku? – zapytał na jej widok.
– O co ci chodzi?
Głos miał spokojny i  opanowany, ale wibrowało w  nim coś
groźnego.
– Miałam je wyrzucić, ale padał deszcz i…
– Do ciężkiej cholery, tu nie padało w ostatnich dniach.
Sofia zawahała się, tylko krótką chwilę, ale to wystarczyło.
– Myślisz, że wszystko się ułoży, tak? Że to nie on się kryje za tym
całym gównem, które się tutaj dzieje? – krzyknął.
Moc jego głosu spowodowała, że aż się cofnęła. Próbowała go
uspokoić, uśmiechając się ostrożnie, ale on wydawał się tego nie
dostrzegać.
– Nigdy tego nie powiedziałam. Simon, przestań! Boję się, jak się
taki robisz.
– Nie, to ty mnie przerażasz swoim naiwnym nastawieniem. On
się całkiem na tobie zafiksował, od momentu, kiedy cię zobaczył
pierwszy raz. Ale ty tego nie rozumiesz, bo masz dokładnie takiego
samego fizia na jego punkcie.
– Wcale nie mam!
– Masz i  nie chcesz odpuścić. Byłaś dużo mądrzejsza, kiedy się
poznaliśmy, wiesz o tym? Wtedy go przejrzałaś.
Patrzył na nią, mrużąc oczy. Niemal widziała, jak ciemnieje mu
twarz.
Uderzyło ją, że tylko raz wcześniej widziała Simona w  takiej
złości. Było to dwadzieścia lat temu, kiedy Franz uderzył go przed
personelem ViaTerra. Gdyby pachołkowie Franza nie przytrzymali
Simona, na pewno zrobiłby z  Franza papkę. Teraz Simon był tak
potwornie wściekły na nią, a ona początkowo nic nie rozumiała.
– No wejdź do środka, dlaczego tak tu stoisz? – Sofia usiłowała
załagodzić atmosferę.
– Chyba pójdę do domu.
– Daj spokój. Ze względu na jakieś kwiaty?
– Tak, naprawdę. Poddaję się. Wróciłem do Szwecji, żeby cię od
niego odciągnąć, ale to zdaje się całkiem niemożliwe.
– Wcale nie jest. Nie rozmawiałam z nim od bardzo dawna. Tylko
rozmowy związane z książką…
– Noż kurwa, Sofio! Wycofaj się z tego, póki jeszcze jest czas. Poza
tym brakuje w tej książce jednego rozdziału. O tym, co Franz zrobił
tobie.
Złość wezbrała w niej gwałtownie.
– Codziennie to przerabiam! Nie jestem jeszcze gotowa, aby o tym
pisać, czy możesz to uszanować? I jeszcze cała ta sprawa z Julią. To,
że on może być jej biologicznym ojcem.
– Aha, no i co z tego? Co to ma za znaczenie? Stałby się wtedy jej
tatusiem? Tak, na pewno byłby w  tym świetny. Sofio, ty jesteś tak
cholernie naiwna.
– Wcale nie jestem!
– Jesteś. Całkowicie nieobliczalna. Czy ty kiedykolwiek, w  ciągu
całego swojego życia, usiadłaś i  naprawdę przemyślałaś choć jedną
podjętą przez siebie decyzję? Czy masz zamiar w  dalszym ciągu
reagować impulsywnie? W  takim razie czarno to widzę, dotyczy to
zarówno ciebie, jak i twojej rodziny.
Odwróciła się od niego. Łzy piekły ją pod powiekami. Nie
rozumiała, co naszło Simona, a przede wszystkim była zrozpaczona
tym, że tak się na nią zezłościł. Czuła się upokorzona i malutka, tak
jak to bywało, kiedy Franz dawał jej reprymendę w biurze.
– Proszę cię, nie krzycz tak na mnie. Boję się ciebie.
Zobaczyła, jak opada z  niego złość. Położył rękę na czole
i potrząsnął głową.
– Przepraszam, Sofio. Wiem o  rzeczach, o  których ty nie masz
pojęcia. Na tym polega problem – powiedział.
– No to opowiedz!
– Nie, jeszcze nie mogę. Wiesz co, będzie lepiej, jeśli nie będziemy
się spotykać przez jakiś czas. Odezwę się – powiedział i odwrócił się
do wyjścia.
Nawet nie chciała nic mówić o  wyjeździe do Göteborga, który
nagle wydawał się nieskończenie odległy. Chciała tylko, żeby Simon
był znowu taki jak zawsze.
– Proszę, nie odchodź w  ten sposób. Opowiedz mi, co wiesz –
spróbowała.
Odwrócił się. W  jego wzroku nie było już złości, tylko pełno
współczucia.
To było chyba jeszcze gorsze.
– Ktoś musi zmusić cię do tego, żebyś zrozumiała. Benjamin
pozwoliłby ci zeskoczyć z mostu, gdybyś to sobie ubzdurała. Franz to
zaraza. Za każdym razem, kiedy go traktujesz jak zwykłego
człowieka, odbiera ci kawałek ciebie. Przemyśl to. Odezwę się –
powtórzył i zniknął za drzwiami.
Widziała, jak przemierza trawnik w  kierunku samochodu. Jego
chód był rwany, nerwowy, nie jak zwykle niedźwiedzi. Kiedy jego
samochód zniknął na drodze, stała i  patrzyła za nim bezradnie.
Z  miejsca przypomniała sobie o  więdnących kwiatach, chwyciła je
w ramiona i wsunęła stopy w chodaki.
Niebo było równie szare przez cały dzień, ale teraz chmury były
nienaturalnie czarne, ciężkie od deszczu. W  oddali słychać było
głuche pomruki. Dokładnie w  chwili, gdy udało jej się wcisnąć
kwiaty do śmietnika, niebo rozwarło się i deszcz lunął strumieniami
tak silnymi, że mogłaby równie dobrze stać pod wodospadem.
Pobiegła do domu, przecinając ścianę deszczu.
Kiedy weszła do środka, przemoczona i  zziębnięta, stała przez
chwilę i trzęsła się w sieni.
– Teraz musiał spaść ten pieprzony deszcz – wymamrotała do
siebie.
Przebrała się. Długo stała w  salonie, wyglądając na zewnątrz
i  słuchając bębnienia deszczu o  dach, pluskania wody o  rynny.
Wszystkie barwy zniknęły, krajobraz przybrał ciemnoszary odcień.
Burza mruczała gdzieś w oddali, ale chmury były zbyt ciężkie, żeby
można było zobaczyć błyskawice.
Cały dzień była sama w  domu. Gdy próbowała czytać czy
surfować po internecie, nie znajdowała spokoju. Słowa Simona
wciąż do niej powracały. Brakuje w  tej książce jednego rozdziału.
Dlaczego go nie napisała? Simon nadepnął jej na odcisk. Tamta
chwila, gdy postawiła kropkę po ostatnim zdaniu w manuskrypcie –
przecież wiedziała, że czegoś brakuje. Z  pewnością dlatego zalegał
między jej teczkami przez tyle lat. A  teraz ludzie nie mieli nigdy
dowiedzieć się prawdy. Ale przecież chodziło o  Julię. Nikt nie chce,
żeby jego ojcem był gwałciciel.
Siedząc na kanapie i  patrząc w  przestrzeń, podjęła decyzję.
Wyjedzie z  Julią najszybciej, jak się da. Zabierze ją w  jakieś miłe
miejsce i  wszystko jej opowie. Po podjęciu tej decyzji poczuła, jak
drży z ulgi.
Za oknem niebo przejaśniało. Gdzieś śpiewał kos. Życie stało się
lepsze, żeby jeszcze tylko mogła pogodzić się z Simonem.
 
Kiedy Benjamin wrócił do domu, opowiedziała mu o  wybuchu
Simona. Benjamin roześmiał się tylko.
– W sumie zgadzam się z nim. Wszystko było dużo lepiej, dopóki
Franz się znowu nie pojawił. Nie chcę go w pobliżu ciebie ani Julii.
Ale kiedy Sofia zaproponowała, że opowie Julii o  wszystkim,
Benjamin początkowo zareagował sceptycznie.
– Czemu nie przeprowadzimy najpierw testu DNA? Słyszałem, że
da się zrobić takie badania przy użyciu tylko kilku włosów.
Weźmiemy je z jej szczotki. Istnieje szansa, że nie będziemy musieli
jej nic o tym mówić.
– Mam dość okłamywania jej. Wszystko tylko komplikujemy.
– No to jej opowiedz, jeśli uważasz, że tak będzie w  porządku.
Potem może sama zdecydować, czy chce tego badania.
Sofia wielokrotnie próbowała dodzwonić się do Simona, ale
łączyło ją tylko z pocztą głosową. Nagrała mu się parę razy, błagając,
żeby się odezwał, ale następnego dnia rano wciąż nie było telefonu.
Teraz Sofia zaczęła się niepokoić, że zezłościł się tak, że aż wrócił do
USA. Nie było godziny, żeby o  nim nie myślała, a  kiedy myślała
o czymś innym, cały czas jej towarzyszył uwierającą w gardle gulą.
Gdy po południu przyjechała na budowę, brakowało jej go tak
bardzo, że postanowiła pojechać po niego do pensjonatu.
Recepcjonistka w pensjonacie powiedziała, że Simon wymeldował
się tego dnia rano.
Sofię ścisnęło w dołku.
– Ale dokąd niby pojechał? – zapytała.
– Mówił coś o przeniesieniu się w inne miejsce na wyspie.
– Czy zostawił jakiś adres?
– Nie, ludzie nie mają w  zwyczaju tego robić – odparła
poirytowana recepcjonistka.
Sofia była tak zrozpaczona, że prawie w  ogóle nie spała tej nocy.
Nie tyle chodziło jej o to, że Simon zniknął, ile o to, że nie chciał z nią
rozmawiać. Momentami myślała, niech spierdala, ale przez
większość czasu pękało jej serce.
 
Następnego dnia Benjamin miał wyjazd służbowy, Anna
zamierzała pracować w  pensjonacie, a  Julia była w  szkole. Myśl
o pozostaniu samej w domu i świadomość, że Louise Ringvall może
w  każdej chwili zadzwonić i  ględzić o  książce, sprawiły, że
postanowiła zostawić telefon w  domu i  pojechać nad morze.
Zapakowała do plecaka wałówkę, a  na tablet ściągnęła nową
książkę. Włożyła dżinsy, adidasy i  ortalionową kurtkę. Po
przekroczeniu progu domu stanęła i  wciągnęła w  płuca świeże
powietrze. Ranek był słoneczny i  przejrzysty, wokół jeziora widać
było każde drzewo i krzew. Niebo ozdabiały lekkie obłoki. Promienie
migotały na szronie, który wszystko pokrył nocą. Krokusy, obudzone
do życia deszczem i  słońcem, błyszczały jasnymi barwami na
rabatkach. Wciąż panowała kalendarzowa zima, ale wiosna już się
zaczęła wpychać, ujawniając się przyjemnymi temperaturami.
Gdy Sofia zwróciła wzrok na drogę, zauważyła samochód Simona,
który zatrzymał się kawałek od domu. Zamarła i  wstrzymała
oddech, po czym zobaczyła, jak Simon wysiada zza kierownicy.
Zaraz otworzyły się też drzwi po stronie pasażera i wysiadła stamtąd
kobieta. Była w  zimowej kurtce, dżinsach i  wysokich kozakach,
miała też bejsbolówkę i  okulary przeciwsłoneczne. Sofia nie była
w  stanie rozpoznać jej rysów twarzy. Ale było coś znajomego w  jej
długich, rudych włosach.
Simon objął ramieniem barki kobiety i poprowadził ją w kierunku
domu. Zatrzymali się na widok Sofii. Dopiero wtedy, gdy kobieta
zacisnęła usta i  zmarszczyła nos, Sofia poznała, że to Elvira. Ten
wyraz twarzy był jej bardzo dobrze znany.
 

53

Nikt w  ViaTerra nie znał się na komputerach. Jedynie ojciec miał


komputer. Ale teraz chciał podbić internet, miał wielkie plany, które
nie mogły czekać. Tak naprawdę nie interesował się siecią. Używał
jej jedynie do rozpowszechniania swych nauk. Od początku istnienia
ViaTerra zatrudniał jedną osobę, która zajmowała się tylko
rejestrowaniem wszystkiego, co pisano w  mediach o  nim i  o
ViaTerra. Teraz jednak potrzebował kogoś, kto potrafił budować
strony, tworzyć portale i  aktywować konta w  mediach
społecznościowych. Zatrudniono eksperta od komputerów z  lądu,
Bellę Svahnberg. Ale personel ViaTerra też musiał zostać
przyuczony.
Wybór padł na mnie i Matteo.
Bella Svahnberg była nie tylko komputerowym geniuszem. Była
kontaktowa i  bystra, prawdziwa osobowość PR. Kupiła ojca przy
pierwszym spotkaniu. Od Belli bił blask splendoru, była czarująca
w całkowicie wyjątkowy sposób. Włosy miała krótkie i rozjaśnione.
Brwi starannie wyregulowane, podkreślone czarną kredką. Jej nieco
wymuszony uśmiech na czerwonych od szminki ustach odsłaniał
jasnoróżowe dziąsła. Pomalowane na czarno paznokcie były tak
długie, że nie potrafiłem zrozumieć, jak może pisać na klawiaturze.
Chociaż Bella była chwilami nieprzyjemną osobą, która wszystkie
zasługi przypisywała sobie, to otworzyła przede mną całkiem nowy
świat. OPERACJA INTERNET
 
Siedzimy w  gabinecie ojca i  czekamy na niego. Matteo, Bella
Svahnberg i  ja. Ona stara się nas wypytać o  ojca. Widać, że nie
zrozumiała, że w  ViaTerra nie rozmawia się o  jego życiu
prywatnym.
Po wejściu do pokoju ojciec nie siada, tylko staje przy oknie
i spogląda na morze. Milczymy, nawet Bella milczy.
W końcu ojciec zatrzymuje się przed wielkim regałem,
rozciągającym się na całą ścianę. Od pierwszego dnia działalności
przechowuje zbiór wycinków z  gazet i  wydruków z  internetu
o  wszystkich dobrych rzeczach, które o  nim piszą. Ponieważ nie
udzielał się publicznie przez wiele lat, w  ostatnim czasie niewiele
dodano do zbioru. Ale teraz wyciąga jeden ze skoroszytów i trzyma
go przed nami z triumfem.
– Ten zbiór powiększy się dziesięciokrotnie w ciągu kilku miesięcy
od rozpoczęcia tego projektu – mówi. – To jest jego celem.
Siada za biurkiem, wciąż pogrążony w  myślach. Jeszcze nie wbił
wzroku w żadne z nas.
– Niewiele wiem o  internecie – mówi, uśmiechając się krzywo –
ale wiem dokładnie, jak chcę, by nas w nim odbierano.
Bella otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale on podnosi dłoń do
góry.
– Pozwól mi najpierw powiedzieć, a potem będziesz mogła zadać
pytania. Nasza strona ma być ładna, ale przede wszystkim musi
sprawiać wrażenie, że się przejmujemy. Pomyśl „organizacja
charytatywna pierwszej klasy”, a będzie dobrze. Liczą się rezultaty.
Musi być statystyka, o Boże, ludzie uwielbiają statystykę! Pokażemy
przerażające liczby, które dowiodą, jak zmiany klimatyczne niszczą
naszą planetę. I inną statystykę, pozytywną, z której wynika, że my
coś z  tym robimy. Ilu mamy zwolenników, wszystkie projekty
charytatywne, jak ViaTerra rośnie z  zawrotną prędkością. Ale nie
można tego pokazywać za pomocą tych nudnych słupków. Raczej
niech to będą wykresy pokazujące prostą drogę do poprawy,
strzelające do góry, jak rakiety, kończące się fantastycznymi
fajerwerkami. Ma być sensacyjnie. No i  oświadczenia celebrytów
oraz duchowych przywódców świata. Przede wszystkim celebrytów,
ludzie ich kochają.
Bella podnosi rękę do góry. Ojciec przerywa i  z irytacją kiwa jej
głową.
– Skąd weźmiemy oświadczenia? Skontaktujemy się
z celebrytami?
– Nie, nie trzeba. Wiele znanych osób brało udział w  programie
ViaTerra. Wszystko, co mówią podczas sesji, jest nagrywane.
Wystarczy poszukać w  archiwum tych, którzy ciągle są popularni,
i wyłuskać to, co powiedzieli dobrego. Proste jak rogalik.
– A ci duchowi przywódcy?
– Z nimi może trzeba będzie się skontaktować. Pogadaj z Carmen.
Ona może do nich podzwonić i  wyciągnąć z  nich trochę pochwał.
Jest w tym niezła. Czy chcesz wiedzieć coś jeszcze?
– Tak, skąd weźmiemy tę całą statystykę? ViaTerra nie miała
dużych dokonań w ostatnich latach – mówi Bella i przełyka ślinę.
Boję się początkowo, że ojciec się zezłości, wygląda surowo, ale się
uśmiecha. Nie ma nic piękniejszego od uśmiechu ojca. Nadaje jego
twarzy miękkości i wywołuje małe zmarszczki wokół czujnych oczu.
Jednocześnie nie ma nic straszniejszego niż chwila, gdy ten uśmiech
gaśnie. Tym razem jednak przeradza się w śmiech.
– Statystyka! Kurde, co ludzie tak naprawdę wiedzą o statystyce?
Czy widziałaś te wszystkie cyfry, które w  dzisiejszych czasach
wypluwają z  siebie media? Wystarczy ocenić w  przybliżeniu,
uwydatnić coś, co brzmi dobrze. W tym chyba jesteś dobra, Bello?
Wstaje i podchodzi do niej dwa kroki bliżej.
– Ufam twojej ocenie. Tu w  ViaTerra nie ograniczamy ludzi.
Wystarczy sięgać po swoje.
Zdaje się, że Bella lubi, gdy zostawia się jej wolną rękę, bo
uśmiecha się tak szeroko, że aż błyskają jej dziąsła.
– Ale chcę, żeby zrobiono jeszcze coś – mówi ojciec. – Gdy
staniemy się widoczni wszędzie w  internecie, uaktywnią się
szumowiny, które nas nienawidzą. Dlatego musisz opracować
metody, żeby je eliminować. Może stworzyć grupę oddanych
zwolenników, którzy będą pisać negatywne komentarze o  tamtych
nienawistnikach, zakładać fikcyjne konta i  tak dalej. No, o  tym
wszystkim już ty zadecydujesz. Użyj swojej wyobraźni, Bello!
 
To wszystko wydaje mi się trochę nierzeczywiste. Internet wciąż
jest dla mnie całkowitą abstrakcją. Ale liczy się tylko to, że będę mógł
pracować z komputerami.
Tego wieczoru rozmawiam z Matteo przed salą sypialną. Jesteśmy
zbyt nakręceni, żeby zasnąć, i  wykradliśmy się na zewnątrz. To
wtedy pytam go o  komórkę. Zapomniałem o  zdjęciu, które zrobił,
kiedy Didrik mnie uderzył. Nie widzę twarzy Matteo w  mroku,
słyszę tylko, jak łapie gwałtownie oddech.
– Nie powiesz chyba nikomu? Wykonałem tylko kilka zdjęć, nie
wiem nawet, co z nimi zrobić. Mogą się przydać. To znaczy, kiedyś,
w przyszłości.
– Gdzie schowałeś telefon?
– Między slipkami, tam nikt nie grzebie.
Przeszywają mnie lekkie, przyjemne dreszcze. Matteo robi
zakazane rzeczy. Czyli ma zakazane myśli, tak jak ja. Od razu
stajemy się sprzymierzeńcami. Nie z  powodu wspólnych
zainteresowań, tylko dlatego że wiemy, że ten drugi myśli i  czuje
w taki sam sposób.
 
Z Bellą nie pracuje się łatwo. Jest niecierpliwa i  nieco męska.
Chętnie opowiada chamskie dowcipy, a  my nie jesteśmy do tego
przyzwyczajeni.
Ale uczy nas ciekawych rzeczy. Całkiem nowego języka, w którym
używa się słów jak „gigabajty”, „SEO”, „platformy” i  „otagowania”.
Pracujemy miesiącami – przygotowujemy zdjęcia i teksty, tworzymy
graficzny design. Mimo że w  biurze jest ciemno, a  światło
z monitorów komputerów kłuje w oczy, podoba mi się to.
Aż do tamtego strasznego dnia.
Ojciec przychodzi do naszego małego biura z  Vikiem na ogonie.
Vic stał się nieodłącznym cieniem ojca. Zamysł jest taki, że kiedyś
w przyszłości on przejmie dowodzenie ViaTerra.
Najpierw myślę, że ojciec porozmawia z  Bellą, on jednak
podchodzi do Matteo. Wstajemy jak na komendę, ale ojciec macha
tylko dłonią.
– Siadajcie. Przyszedłem tak naprawdę do ciebie, Matteo – mówi.
Zwraca się do Belli.
– Słyszałem, że jesteście z tym prawie gotowi?
– Zgadza się – odpowiada ona. – Maksymalnie dwa miesiące,
potem możemy wszystko lansować.
– Czy myślisz, że dasz sobie radę z samym Thorem w tym ostatnim
czasie?
Robię się tak zdenerwowany, że aż mnie w ustach swędzi.
Bella kiwa głową.
– Myślę, że tak. Thor jest zdolny.
Ojciec omiata Matteo wzrokiem. Włosy, twarz, tors, który zrobił
się szeroki, chociaż tak dużo siedzimy przed komputerami. Kiwa
kilka razy głową.
– Lubisz dziewczyny, Matteo? – pyta.
– Tak, szefie – odpowiada Matteo i robi mu się trochę niezręcznie.
– Zostaniesz wysłany na dłuższą misję. Całkiem sam. Sądzisz, że
podołasz?
– Tak jest, szefie, absolutnie!
– Dobra. Nadszedł czas, żebyś posmakował trochę myszki, i to nie
byle jakiej.
Nic nie rozumiem, ale Matteo zdaje się rozumieć, bo się czerwieni.
Vic uśmiecha się szeroko. Ojciec to dostrzega.
– Życie to nie tylko seks, Vicu – mówi ostro, a następnie zwraca się
do mnie. – Ale prawie, co, Thorze?
Mruga zawadiacko okiem i  zaczyna się śmiać. Ojciec ma dwa
rodzaje śmiechu. Jeden szorstki, powstrzymywany i  dudniący
śmiech i  drugi głośny, wysoki, który potrafi być złośliwy, a  jednak
zaraźliwy. Teraz brzmi przede wszystkim złośliwie.
Czuję, jak zaczyna mnie szczypać twarz i  opuszczam wzrok, bo
nie jestem w stanie znieść jego świdrującego spojrzenia.
W głębi duszy wiem, o co tu chodzi.
A teraz rozumiem, że prawie czekałem, aż to się stanie.
– Najlepiej będzie, jak pójdziesz teraz ze mną do gabinetu, Matteo.
Wyjeżdżasz jutro – mówi ojciec.
Matteo wstaje tak szybko, że nogami uderza o  stojący przed nim
stół.
Ruszają w stronę drzwi, ale zatrzymują się na progu.
Głos ojca niesie się po pokoju. Niektóre zdania trafiają mnie jak
strzała.
Odgrywaj na początku trudnego do zdobycia. Takie zakochanie
nastolatków. Poczekaj kilka miesięcy z  seksem, młode dziewczyny to
lubią. Wszystko po to, żebyście byli razem długo. Dzwoń do mnie raz
w tygodniu.
W tym momencie nienawidzę Matteo. Nienawidzę go jeszcze
bardziej niż ojca. DO VIATERRA PRZYCHODZI ŚMIERĆ
 
Kilka dni później wydarza się coś, co powoduje, że moja wrogość
się pogłębia. Tracę wiarę w ViaTerra. Wierzyć oznacza ufać czemuś,
choć nie ma się pewności, że to prawda. Zrozumiałem to teraz.
Jak zwykle pracuję do późna w  nocy, ale nie słyszałem jeszcze,
żeby ojciec i  Vic opuścili budynek. Jestem całkowicie skupiony na
poznawaniu zasad oprogramowania, którego będę musiał używać.
Moją koncentrację przerywa eksplozja, niczym błyskawica i grzmot
jednocześnie. Szyby w  oknach głośno grzechocą. Znika prąd i  w
pomieszczeniu robi się ciemno.
Nie boję się jakoś szczególnie. Myślę, że gdzieś pewno uderzył
piorun.
Wstaję i  wyglądam przez okno. Dziedziniec spowija mrok. Nie
widać ani jednego światła w  całej posiadłości. Budynki i  drzewa
odznaczają się jak szare cienie na tle czerni. Na schodach rozlegają
się odgłosy szybkich kroków, otwierają się drzwi i  pojawia się Vic
z latarką w ręku. Za nim stoi ojciec. Nigdy wcześniej nie widziałem
go tak wystraszonego. Oczy ma szeroko otwarte, zmienione rysy
twarzy. W ręce trzyma telefon.
– Zostań tu! Pod żadnym pozorem nie wychodź! – wrzeszczy, po
czym obaj znikają.
Mamy system telekomu z  głośnikami we wszystkich budynkach,
które są podłączone do zapasowego generatora. Za chwilę słychać
głos jednego ze strażników. Rozkazuje wszystkim pozostać
wewnątrz.
Stoję z  nosem przyciśniętym do szyby i  wyglądam na zewnątrz.
Strażnicy, ojciec i Vic stoją z latarkami przy studzience, wiodącej do
rozdzielni, która zasila posiadłość prądem. Niezliczoną ilość razy
ostrzegano nas, żeby tam nie chodzić. Karsten straszył nas,
opowiadając o  ogromnej liczbie woltów płynących przewodami i  o
tym, co się dzieje, kiedy się ich dotknie. Człowiek zmienia się
w zwęglony bekon w ciągu sekundy. Tak właśnie powiedział.
Teraz słychać dźwięk syren i za chwilę cały teren otaczają karetki,
wozy strażackie, radiowozy i  straż miejska. Serce zaczyna mi walić
w piersiach jak złapany w sidła ptak. Stało się coś strasznego. Jestem
zbyt daleko, żeby zobaczyć, co się dzieje, ale teraz na dół do
studzienki zeszli ludzie – i  coś stamtąd wynoszą. Karsten, Ali-Kahn
i ojciec rozmawiają z dwójką policjantów. Ale karetka nie spieszy się
z  odjazdem. Nikt nie zdaje się spieszyć. Jest jakaś rezygnacja
w  sposobie, w  jaki wszyscy mówią i  gestykulują. Paskudny brak
nadziei przenika przez szyby i wkrada się we mnie.
Stoję jak skamieniały przed oknem, aż drzwi się otwierają
i wchodzi Vic.
– Możesz już iść spać – mówi.
– Co się stało? – pytam z zapartym tchem.
– To Charlotte. Uparła się, żeby uratować wiewiórkę, która wlazła
do studzienki. Spadła na przewody. Nie chciałbyś tego widzieć,
wiesz, zamieniła się w kawał węgla i…
Charlotte to trzynastoletnia dziewczynka z  Dzieci Ziemi.
Nieśmiała, ładna i nieco niepewna siebie.
– Przestań tak mówić! – przerywam.
Jestem ogłuszony tą informacją. Język rośnie mi w ustach. Ledwo
mogę mówić.
– W środku nocy? – pytam z niedowierzaniem.
– Tak, ktoś z  jej sypialni powiedział, że mówiła o  wiewiórce –
odpowiada.
Kłamstwo wisi ciężko w powietrzu między nami.
Idiotyzm, w który żaden z nas nie wierzy.
Lubiłem Charlotte. Całkiem niewinnie. Kilka razy być może
musnąłem jej rękę, wciągnąłem w  płuca zapach jej włosów albo
spojrzałem za nią z  tęsknotą. I  widziałem lęk w  jej oczach. Ulotny,
przyćmiony jej wyuczonym, miłym uśmiechem – ale go dostrzegłem.
– Nigdy w życiu nie zeszłaby do studzienki – stwierdzam.
– A  właśnie, że zeszła – prycha Vic – i  tego się trzymamy. To był
wypadek. Strażników odesłano do Pokuty, bo bezpieczeństwo tutaj
jest do dupy. Tak właśnie powiedział szef.
W drodze do sali sypialnej owiewa mnie specyficzna woń. To nie
tylko zapach spalonego mięsa, ale czegoś jeszcze gorszego, to zapach
zjełczałej śmierci.
W ogóle nie śpię tej nocy.
Opętany myślami o  Charlotte, obrazami studzienki, tym
wstrętnym smrodem i  kłamstwem, przede wszystkim kłamstwem,
leżę z szeroko otwartymi oczami i gapię się w sufit.
 
W chwili kiedy to piszę, w  dalszym ciągu nie rozumiem, jak to
zdarzenie mogło się rozejść po kościach. Jak im się udało przekonać
policję i inne instytucje. Rodziców dziewczynki. Sam powrót do tych
myśli sprawia mi ból.
Pisanie o tym, żebyś ty mogła to przeczytać, powoduje, że robi mi
się niedobrze ze wstydu. Dlaczego ja to w ogóle robię? Może dlatego,
że później dowiedzieliśmy się o  napisanym przez Charlotte liście
pożegnalnym, który podarł Karsten.
 

54

Simon podszedł szybko do stojącej na schodach Sofii i zakrył jej usta


ręką.
– Czy ktoś jeszcze jest w domu?
Sofia skonsternowana pokręciła głową.
– Dobrze. Nikt nie może wiedzieć, że Elvira tu jest, nawet
Benjamin, przynajmniej na razie. Jeżeli to się wyda, to Franz urządzi
za nią pościg wszech czasów, kapujesz?
Sofia przytaknęła i odtrąciła jego dłoń ze swoich ust.
Elvira ściągnęła okulary przeciwsłoneczne, pokazała swoje
bajeczne oczy i  uśmiechnęła się tak, że w  policzkach zrobiły jej się
dołki. Na jej twarzy malowało się oszołomienie, była lekko
wstrząśnięta tym, że znowu widzi Sofię. Kiedy zbliżyła się o  krok,
żeby ją objąć, Simon stanął między nimi.
– To potem. Musimy wejść do domu. Szybko!
Po wejściu do sieni Sofia uściskała Elvirę, odsunęła ją od siebie
i  przyjrzała się jej. Kiedy się ostatnio widziały, Elvira miała
piętnaście lat i  olbrzymi brzuch ciężarnej. Pod wieloma względami
była wtedy dzieckiem, ale teraz stała się dojrzałą kobietą. Twarz jej
się wypełniła i  nabrała koloru, wykształciła jej się talia i  większe
piersi, a  to wszystko czyniło ją jeszcze piękniejszą. Gdy zdjęła
czapkę, włosy stanęły jej niczym dzika, płonąca aureola wokół
głowy.
– Nie masz najmniejszego pojęcia, jak często myślałam o  tobie,
Sofio – powiedziała. – Pamiętasz, jak widziałyśmy się ostatni raz?
Powiedziałaś, że mogę mieszkać w  twoim mieszkaniu z  dziećmi,
bylebym tylko nie wróciła do ViaTerra. Gdybym cię wtedy
posłuchała…
Sofia poprosiła, by usiedli, i pospieszyła do kuchni, żeby nastawić
kawę. Zauważyła, że nieznacznie drżą jej ręce. Próbowała
zrozumieć, jak to wszystko jest powiązane. Myślała, że Elvira jest na
Wyspie Mgieł z  dziećmi. Ale teraz przypomniała sobie osobliwą
reakcję Vica, kiedy zagadnęła o nią.
Kiedy wróciła do salonu, Simon i  Elvira siedzieli obok siebie na
kanapie. Elvira trzymała dłoń Simona w  silnym uścisku. Dziwnie
było widzieć ich razem. Sofia zastanawiała się, czy oni naprawdę są
w związku. Elvira musiała niedawno skończyć trzydzieści lat, Simon
miał ponad czterdzieści, ale to nie było takie dziwne. A jednak myśl
o nich jako parze była dla niej obca.
– Teraz musisz wszystko opowiedzieć, Elviro – rzekł Simon. –
Zacznij od początku. Chcę, żeby Sofia to usłyszała.
Elvira zaczęła opowiadać. Czuła się fatalnie od samego powrotu
do ViaTerra, żeby urodzić dzieci Franza. Myśl o  pieniądzach, które
miała dostać, skusiła ją i wyobrażała sobie, że będzie mogła zostawić
posiadłość, gdy tylko dzieci się urodzą. Ale Franz zastopował ten
pomysł. Zamiast tego szybko stała się więźniem za murami,
dokładnie jak pracownicy. Kiedy urodziły się dzieci, nie odczuwała
do nich początkowo prawdziwej matczynej miłości.
– Boże drogi, byłam taka młoda, nie miałam pojęcia, jak się
zajmować dzieckiem, a  co dopiero dwoma! I  nikt mi też tego nie
pokazywał. Nawet gdy chłopcy podrośli, ciężko mi było być dla nich
mamą. Najczęściej miałam poczucie, że to moi dokazujący młodsi
bracia. Jasne, że ich kochałam, ale nie sądzę, że powinnam zostać
mamą tak wcześnie. Nie wydawali mi się rzeczywiści. I  byli tacy
różni. Thor był ostrożny i cichy. Vic sprawiał zawsze wrażenie złego
i  ciągle płakał jako niemowlę. Gdyby miał zęby, to by pewno mnie
pogryzł. Ale potem pojawiła się ich babcia, Karin, i  czasami nas
odwiedzała.
– Karin Johansson? Mama Franza? – przerwała Sofia. Poznała
Karin dawno temu i ją polubiła.
– Właśnie. Bardzo dużo mi pomogła. Nauczyła mnie gotować
i uzyskała pozwolenie Franza na to, żeby czasami zabierać mnie ze
sobą na stały ląd. Dzieci ją uwielbiały. Ale wszystko się zmieniło,
kiedy zaczęły szkołę, którą założył Franz. Do ciężkiej cholery!
Wracali do domu z  siniakami, spaleni słońcem, z  wielkimi
pęcherzami na dłoniach. Budowali jakiś mur z  kamieni. Ale
najgorsze było to, że nie wolno im było nic o  mnie opowiadać
w  szkole. Słyszałam, jak Thor czasami nocą płakał tak długo, aż
zasnął. W końcu zaczęłam czuć się klaustrofobicznie, naprawdę jak
umysłowo chora. Kiedy próbowałam pytać Franza o  szkołę, nie
chciał o  tym mówić. Dzieci należało hartować. Oni absolutnie nie
mieli być tacy, jak ich niezrównoważona matka.
Powietrze w  pokoju wydawało się gęste i  ciężkie do oddychania.
Elvira znów przeżywała te straszne wspomnienia, Sofia to czuła.
– Czasami kiedy przychodził do domku, wściekał się, bo uważał,
że zaniedbuję chłopców. Wybuchał w  sposób nie do opisania. Ale
niekiedy przychodził wieczorumi i  chciał seksu. Potrafił być
niezwykle czuły. To było prawie tak, jakbyśmy tworzyli rodzinę. Tak
naprawdę byłoby lepiej, gdyby był niedobry cały czas. Nigdy nie
wiedziałam, jaki jest, żyłam ciągle w napięciu.
Zamilkła na chwilę. Wzrok jej zmętniał.
– Wszystko zrobiło się potworne, kiedy postanowił używać mnie
jako zabawki na strychu. Tam stawał się kimś innym, agresywnym
i  brutalnym. Simon powiedział, że jego przodkowie maltretowali
tam kobiety. To tak, jakby przejął po nich pałeczkę.
Wbiła wzrok w  szklaną taflę stolika. Ani razu nie spojrzała na
Sofię. Wyjęła rękę z dłoni Simona i nerwowo skubała tapicerkę.
– Znęcanie się nade mną to stare przyzwyczajenie, którego nie
mógł się wyzbyć. Postanowiłam się nie przeciwstawiać, miałam
wytrzymać parę nocy od czasu do czasu, dla chłopców. Niekiedy
używał skórzanego pasa jako pętli. Thor dostrzegł ślady na mojej
szyi. Widziałam, jak cierpiał. Vic był obojętny, ale Thor potrafił
odczytać najmniejszą zmianę w  moim nastroju. Był taki bystry.
Kiedy miał trzynaście lat, odkryłam, że ma dużo większy zasób
słownictwa ode mnie. Nie wiem, jak to się stało, przecież uczyli się
tylko tez w  tej idiotycznej szkole sekty. To wtedy zrozumiałam, że
jeżeli nie ucieknę, to przez resztę życia pozostanę idiotką… – Słowa
utkwiły jej w gardle.
– Parę razy wpadłam na Simona w sklepie w miasteczku. Było to
przed naszą ucieczką do USA. Zaczęliśmy rozmawiać
i  opowiedziałam mu wszystko. W  końcu przekonał mnie, że nie
mogę dłużej zostać. Że Thor i  Vic nie mają pożytku z  zastraszonej,
bitej mamy. Dał mi komórkę, żebyśmy mogli planować ucieczkę.
Kiedy pomógł mi przeskoczyć przez mur, serce biło mi tak mocno, że
myślałam, że pęknie. Ukrywałam się u Simona długo, aż wszyscy
byli przekonani, że nie żyję. Wtedy wyjechaliśmy do Kalifornii. Ale
nigdy nie przestałam myśleć o chłopcach i  zastanawiać się, jacy się
stali pod opieką Franza.
– Jak ty w  ogóle masz odwagę przywozić tutaj Elvirę po tym
wszystkim, co się stało? – zapytała Sofia, patrząc z  wyrzutem na
Simona.
– To ja naciskałam – wyjaśniła Elvira. – Po prostu muszę znowu
zobaczyć chłopców. Miałam straszne wyrzuty sumienia, że ich
zostawiłam.
– Ale jak się przedostałaś do Stanów? – dopytywała Sofia. – Czy cię
nie szukali?
– Simon załatwił mi nowy paszport. Nazywam się teraz Elly
Ahlstedt. Nie zgadniesz, kto mu pomógł.
Sofia od razu zrozumiała.
– Ależ tak, to był Ellis, co nie?
Elvira przytaknęła. Sofia się zdziwiła i  nieco zmartwiła tym, że
Ellis ani razu jej o tym nie wspomniał. Mogli jej zaufać. I była lekko
obrażona na Simona, który milczał o  tym wszystkim jak zaklęty.
Siedziała teraz jak debilka w  środku tej przeklętej karuzeli, którą
uruchomił Franz.
– A ja spotkałam Vica zimą – powiedziała – przelotnie. Zawiózł nas
samochodem z  promu do ViaTerra. Wiesz, byliśmy tam z  krótką
wizytą. Może Simon ci opowiadał.
– Naprawdę? Jaki jest Vic? – zapytała gorączkowo Elvira.
Po raz pierwszy spojrzała Sofii w oczy.
– Odbicie Franza. Pewny siebie, hardy i  za przystojny na własną
zgubę.
– Nie dziwi mnie to, dokładnie takiego go pamiętam. Widziałaś
Thora?
– Niestety, nie.
Elvira westchnęła zawiedziona.
– Ale jest coś innego, Simon chce, żebym ci o  tym powiedziała –
rzekła. – Wiesz przecież, jaki jest Franz, całkiem nieobliczalny,
niekiedy przychodził, żeby po prostu pogadać. Całkiem milutki.
Czasami mówił o tobie, Sofio.
– Tak? No i co mówił? Że mnie zgniecie jak komara?
– Wcale nie. Mnie nigdy nie powiedział nic złego na twój temat.
Może to się wydaje nieprawdopodobne, ale tak było. Zawsze mówił
to samo. Że się „odnajdziecie”. Wiele razy to powtarzał. Jakbyście
byli małżeństwem w  separacji. To brzmiało całkiem niedorzecznie.
Wielokrotnie twierdził, że ty jedyna rozumiałaś głębię jego tez.
Do Sofii wróciło tak żywe wspomnienie, że „odpłynęła” z pokoju.
Ostatni potworny dzień na wyspie, po tym, jak Franz ją zgwałcił.
Związał ją od tyłu. Jesteś przyjemna, Sofio, nie tak ciasna jak
czternastolatka, ale i tak przyjemna, a skoro już o tym mowa, to masz
świetny tyłek. Znów czuła ciężar jego klatki piersiowej na swoich
plecach. Wrażenie, że nigdy nie uda jej się go z siebie strząsnąć. Jej
krtań ścisnął wstrzymywany płacz.
– To co my teraz zrobimy, Simonie? – spytała drżącym głosem.
– Tak, to wydaje się skomplikowane, prawda? – odpowiedział
Simon. – Ale tak naprawdę mamy ten sam cel. Evira chce znowu
zobaczyć swoich synów. Ty chcesz uwolnić się od Franza. Ja
i  Benjamin chcemy tylko was chronić. Musimy wymyślić, jak
zniszczyć imperium Franza na dobre. Elvira mogłaby porozmawiać
z  mediami, z  pewnością ciekłaby im ślinka na jej opowieść. Ale to
skończyłoby się jedynie tak, jak twój ostatni atak na niego. On
zawsze potrafi się pozbierać.
– No to jak możemy się do niego dobrać?
– Użyjemy wszystkich możliwych środków. Ellis oczywiście. Może
uda nam się namówić Magnusa Strida, tego dziennikarza, który nam
pomógł zaraz po twojej ucieczce, Sofio. Czy masz z  nim jeszcze
kontakt?
– Nie, ale pewno mogę go złapać.
– Dobrze. Musimy po prostu zrobić naradę i  opracować plan bez
wad. No i ja mam kontakty z mediami w USA. To musi być skandal
na skalę światową, rozumiecie? Jego sieć rozciąga się na cały świat.
Ale nie wiem, komu w  Szwecji mogę jeszcze ufać. Czy możesz
poręczyć za Benjamina, Ellisa i Annę?
– Jak najbardziej – odpowiedziała bez wahania – ale bardzo bym
chciała trzymać Julię z daleka od tego wszystkiego.
– Jasne. No dobra. To wystarczy wezwać wszystkich na spotkanie
– powiedział Simon.
Odchylił się na kanapie i  znowu wyglądał normalnie, po raz
pierwszy od dawna.
Całkiem rozluźniony.
 

55

Julia miała oko na wszystko, co się działo. Przysłany przez gońca


wspaniały bukiet i mamę, która z ciężkim westchnieniem wystawiła
go do sieni. Ale nie wyrzuciła go od razu. Julia zobaczyła kartkę
dostarczoną z  bukietem i  jej zdaniem było to ładnie napisane. Czy
ktoś zły, gwałciciel, naprawdę mógłby wyrażać się w taki sposób?
Julia musiała rozwiać tylko jeden cień niepokoju. Elisa Bonelli. Po
artykule o Franzu Julia przejrzała telefon mamy. Nie był to pierwszy
raz, ale robiła to tylko w  sytuacjach awaryjnych. A  to była sytuacja
awaryjna, bo mail od Franza w skrzynce Julii wciąż pozostawał bez
odpowiedzi. Mail o jej wyjeździe na Wyspę Mgieł.
 
W telefonie mamy znajdował się mail od Elisy Bonelli. Ponieważ
wiadomość o  Franzu pojawiła się zaledwie kilka dni po tym mailu,
nietrudno było domyślić się reszty. Po przeszukaniu wszystkich sieci
społecznościowych, na których Elisa Bonelli była nader aktywna,
Julia miała już wyrobione o  niej zdecydowane zdanie. Była typem
dziewczyny żądnej uwagi, ale zawsze udającej paskudnie pełną
obiekcji. W jej wpisach roiło się od komentarzy zaczynających się od
„Uwaga, chwalę się!” i „Słuchajcie, pęknę, jak o tym nie opowiem…”.
Zadzierała nosa okropnie, była kimś, kto się upaja uwagą innych.
Zupełnie inaczej niż Julia, która miała gdzieś, co ludzie o  niej
pomyślą.
I to ta myśl stała się decydująca. Taki mężczyzna jak Franz Oswald
nigdy nie uznałby za atrakcyjną takiej dziewczyny.
Dlatego Elisa Bonelli to kłamczucha.
Franz nie kontaktował się z  Julią od czasu wysłania maila,
w  najmniejszy sposób nie starał się wpłynąć na jej decyzję. To
spowodowało, że stał się w  jej oczach jeszcze bardziej godny
pożądania. Po prostu nie potrzebował nic odgrywać, żeby zdobywać
dziewczyny.
Słyszała, jak Simon i  mama znowu rozmawiali o  nim
przyciszonym głosem. O  jakimś spotkaniu. Że też im się chce. Była
na tyle mądra, żeby nie okazać większego zainteresowania, bo
wtedy mama zrobiłaby się podejrzliwa.
Kiedy zaczęły rozchodzić się te plotki o  Franzu, Julię ogarnęły
wątpliwości, które jak wściekłe osy krążyły jej po głowie. Ale gdy
tylko zdecydowała, że Elisa Bonelli kłamie, jej myśli podążyły
całkiem innym torem. Teraz znów kusił ją plan wyjazdu na Wyspę
Mgieł. Zawsze stawała się rozkojarzona, kiedy nie mogła podjąć
jakiejś decyzji. Niezdarna, gubiła rzeczy, wpadała na ludzi. Koledzy
w  szkole sądzili, że denerwuje się przed sprawdzianami
państwowymi. Naiwne dzieciaki. Ale takie było powietrze w Henån
i nim trzeba było oddychać.
Im więcej myślała, a myślała o tym dużo, tym bardziej rozumiała,
że nie może przegapić tej szansy. Marazm i rozczarowanie udusiłyby
ją. Skończyłaby szkołę, umierała z nudów podczas wakacji, a potem
znów zaczęła nową, nudną szkołę.
Taką zagadką było to, że ktoś ją tak szaleńczo pociąga. Że to może
się zdarzyć z  kimś, kogo w  ogóle się nie zna. Ekscytacja, że jest się
w  ten sposób wybraną. Odczuwała to w  miejscach ciała, których
istnienia nie była wcześniej świadoma.
Przeczytała jeszcze raz maila od niego. Dokładne daty i  godziny.
Bilety na pociąg i  prom załączone. Krótko i  rzeczowo, tonem
biznesowym, gdyby nie ostatnie zdanie:
Zapakuj: 1) krótkie prześwitujące halki, 2) kabaretki, 3) stringi.
Że też śmiał! A co, jeśli mama by to przeczytała. Samo to. Ale może
przecież wziąć ze sobą swój strój Dity von Teese.
Gdy tak siedziała, patrząc w to ostatnie zdanie maila, poczuła, jak
przepływa przez nią gwałtowna gorąca fala seksualnego pożądania.
Zaczęła pisać odpowiedź.
Przyjadę.
Za krótko.
Przyjadę pod jednym warunkiem.
Jakim, kurde, warunkiem?
Nie wezmę ze sobą takiej bielizny, ale przyjadę.
Przecież to brzmi do bani.
Cokolwiek by napisała, brzmiało źle. Wyobrażała sobie, jak Franz
Oswald otwiera maila, marszczy czoło i myśli, że w życiu nie czytał
takiej dziecinady. Że chyba lepiej będzie odwołać spotkanie z  tą
uczennicą.
Postanowiła, że porozmawia z Mattem, zanim odpowie na maila,
i zobaczy, czy on może ją kryć. Kiedy odebrał, był lekko poirytowany.
Zwróciła mu uwagę, a  on powiedział, że boli go głowa. Nigdy
wcześniej go nie bolała. Ale kiedy poprosiła, żeby krył ją przez dwa
dni przy święcie Wniebowstąpienia, tak jej szedł na rękę, że nabrała
podejrzeń. Powiedziała mu, że wyjeżdża do Göteborga do koleżanki,
której rodzice nie lubią, a on nie zadawał więcej pytań.
– I tak spotykam się wtedy ze swoimi rodzicami – odpowiedział –
więc nie ma sprawy.
Nie lubił odwiedzać rodziców, wiedziała o  tym. Ale nie było tego
słychać w jego głosie. Wydawał się całkowicie nieporuszony.
– Możemy powiedzieć, że jedziemy do Göteborga odwiedzić
twojego kolegę? – zapytała.
– Pewnie.
– A jak się kolega nazywa, w razie gdyby pytali?
– Ty wymyśl. Wyślij mi SMS-em.
Z początku poczuła ukłucie wstydu, że okłamuje Matta, ale tu
chodziło tylko o  krótką przygodę, później wszystko miało między
nimi wrócić do normy. Wiedziała, że to, co chce zrobić, jest szalone,
ryzykowne i  całkiem nieprzemyślane, ale czy nie o  to właśnie
chodziło? Jedyne, czego teraz potrzebowała, to ostatniego koła
ratunkowego. Jeżeli na Wyspie Mgieł wpadłaby w  tarapaty, to nikt
by nie wiedział, że tam jest. Poprzez sprytne kłamstwa wytropienie
jej byłoby całkiem niemożliwe.
Wpadła na pewien pomysł. Sprawdziła daty w  przysłanym przez
Franza mailu. Miała wrócić do domu w  poniedziałek po
Wniebowstąpieniu. Komórka miała funkcję czasowego ustawiania
wiadomości, najpierw pisało się wiadomość, a  potem była ona
wysyłana konkretnego dnia. Czasami używała tej funkcji dla
przypominania sobie o różnych sprawach. Ułożyła wiadomość, która
miała zostać wysłana do Matta. Nie mogła jej wysłać do swoich
rodziców, to byłby zbyt duży szok.
Jestem na Wypie Mgieł. Coś się stało – napisała. Zmieniła
ustawienia w  telefonie, tak żeby wiadomość została wysłana kilka
godzin po jej planowanym powrocie do domu. Na wszelki wypadek.
Ale przecież nie będzie potrzeby jej wysyłania, wróci do domu na
czas.
Pozostał ostatni krok. Powiedzieć „tak” Franzowi, nie wychodząc
na łatwą. Postanowiła zadzwonić, żeby trochę ją ponamawiał. Było
wpół do dziesiątej wieczorem. Zastanawiała się, co mężczyzna taki
jak Franz robi o  wpół do dziesiątej wieczorem. Może pracuje. Albo
spotyka się z  jakąś kobietą. Nie wpisała jego imienia do swoich
kontaktów. Zamiast tego numer jego komórki był zapisany pod
nazwą „Biblioteka”, mamie nigdy nie przyszłoby do głowy, by to
sprawdzać.
Odebrał po pierwszym sygnale.
– Cześć, Julio! Co ci leży na sercu?
– Mogłabym wszędzie rozpowszechnić ten mail od ciebie –
powiedziała. – To znaczy ten fragment o bieliźnie.
– Wątpię, żeby wzbudził jakieś szczególne zainteresowanie, poza
zwiększeniem sprzedaży stringów.
– Dobrze, ale chcę porozmawiać o tym wyjeździe. Przeszkadzam?
– Ani trochę. Jestem w siłowni, na rowerku.
Przemknął jej szybko przed oczami obraz jego torsu i  perlistego
potu przenikającego skórę.
– Czy nie przeszkadza ci, że robisz to za plecami mamy, po tym,
jak wysłałeś jej te kwiaty? – zapytała.
– Ale nie robię tego. Nie pytała. Czy ciebie wypytywała o mnie?
– Nie, w sumie nie.
– No widzisz.
– Dobrze, przyjadę. Obiecujsz, że nie będziesz mnie dusić
skórzanym pasem?
Westchnął tak, że w telefonie zatrzeszczało.
– Czy wiesz, że są ludzie, którzy żyją w tej samej, ciasnej, nudnej
dziurze przez całe życie, a potem tam umierają, w jakimś zatęchłym
domu starców? Ty taka nigdy nie będziesz, Julio.
– Nie odpowiedziałeś mi na pytanie.
– Mówiłem przecież, że nie robię takich rzeczy.
– Dobrze, bo ja nie będę tego chciała. Czy będziesz cały czas ze
mną?
– Nie, tylko tyle, ile będę mógł. Chcę ci pokazać wyspę.
Najpiękniejsze miejsca. Będziesz mieszkać w domu, który leży nieco
na uboczu. Nie byłoby dobrze, gdyby goście cię widzieli. Taka młoda
i piękna. Mogliby to niewłaściwie odebrać.
– Jak tam trafię?
– Ktoś przyjedzie po ciebie i odbierze cię z promu.
– To jesteśmy umówieni.
– Już tęsknię.
– Ja chyba też.
Okropnie zaschło jej w ustach.
Kiedy wyciągnęła się na łóżku na plecach i  wszystko do niej
dotarło, naprawdę miała wrażenie, że zemdleje z tęsknoty.
 

56

Po tragedii przy studzience brnąłem przez kolejne dni jak przez


mgłę. Stałem się dobry w  tym, czym się zajmowałem, Bella zawsze
była zadowolona. Ojcu trochę imponowała moja robota, ale chęć do
pracy mnie opuściła.
Gdy byłem młodszy i  chodziłem do szkoły, z  początku byłem
nieśmiały i  we wszystkim niepewny. Bałem się pytań w  klasie.
Jąkałem się czasami przy odpowiedzi, zawsze bojąc się, że dzieci
będą mi dokuczać. Ale w  pewnym momencie zrozumiałem, że
wyjątkowo łatwo przychodzi mi nauka nowych rzeczy. To był jakiś
dar od ojca, odróżniał mnie od Vica, który odziedziczył jego wygląd,
charyzmę i  tym podobne rzeczy. Kiedy miałem dziewięć albo
dziesięć lat, zacząłem korzystać ze swojej umiejętności.
Odpowiadałem szybko na pytania, czasem z  oczywistością, która
sygnalizowała, że ci, którzy nie rozumieją, są dość tępi. Niekiedy
rzucałem wyzwanie Ali-Kahn odpowiedzią, która wprawiała ją
w niepewność. Jeżeli używałem czegoś, żeby przetrwać w Dzieciach
Ziemi, to była to umiejętność szybkiego uczenia się.
 
Było też programowanie komputerów. Zaledwie kilka tygodni
zajęło mi nauczenie się rzeczy, którym nawet Bella Svahnberg nie
potrafiła sprostać. Przez całe lato pracowaliśmy w  całkowicie
zaciemnionym pokoju, gdzie jedyne światło biło od monitorów.
Wewnętrznie nie godziłem się na wszystko wokół, ale mimo to
odczuwałem dumę ze swojej pracy.
Tej jesieni nadszedł huragan. Wszyscy pracownicy i goście, którzy
u nas byli, leżeli ciasno obok siebie w  piwnicy, podczas gdy wiatr
przetaczał się nad posiadłością. Ale po pożarze dwór przerobiono
tak, że był odporny na orkany. Jakimś cudem ocalały też szkoła,
szeregowce i domek, w którym mieszkaliśmy z mamą. Nawet nowo
wybudowana aula dumnie wypinała kopułę ku niebu, kiedy minęła
nawałnica. Ojciec wygłosił w  niej przemowę następnego dnia.
Wszyscy tam byli, nawet kilku dygnitarzy z  miasteczka. Ojciec
powiedział, że siła najwyższa, Matka Ziemia, nas ochroniła. Byliśmy
wybrańcami. To my mieliśmy pozbierać śmieci po katastrofie
i  uratować świat. Wszyscy uważali, że to było bardzo piękne,
a niektórzy nawet płakali.
Podczas paru bezsennych dni i  nocy wypuściliśmy wszystko:
nowe platformy, strony, bazy danych i  uaktywniliśmy obecność
ViaTerra we wszystkich sieciach społecznościowych. W  końcu
padliśmy przed komputerami, zapadając w sen bez dna.
Tej nocy pracowaliśmy z  Bellą nad serwisem i  ulepszeniami. Ale
nigdy nie przestałem myśleć o  tobie. O  perfidii ojca. O  tajnej misji
Matteo. Najbardziej bałem się tego, że cię zrani. To wszystko tliło się
we mnie bez przerwy do dnia, gdy nastąpiło to wspaniałe
wydarzenie.
Znowu było mi dane ciebie zobaczyć.
 
Było to na wielkiej konferencji w  ViaTerra, którą poparł sam
papież. Posiadłość przygotowywano tygodniami. Cały personel miał
pomagać. Według ojca było to największe wydarzenie, do jakiego
jeszcze nigdy nie doszło, więc porzuciliśmy nasze zadania i szliśmy
tam, gdzie byliśmy potrzebni. Mnie przydzielono rolę kelnera.
Krążyłem po auli, oszołomiony tłumem ludzi i  pompatycznymi
przemówieniami.
Stałaś z  Matteo na środku. Przyjechaliście tam razem, Matteo
udawał, że nikogo nie rozpoznaje. Zachowywał się tak, jakby
pierwszy raz był w  ViaTerra i  zdawał się odgrywać rolę twojego
bodyguarda. Wśród tysięcy ludzi ciebie zauważyłem od razu.
Podszedłem tak blisko, że zderzyłaś się z moją tacą z serami. Matteo
rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Szybko cię ode mnie odciągnął.
Ale ja stałem w  rogu i  przyglądałem ci się. Wypiękniałaś jeszcze
bardziej. Twój blask promieniował na wszystkich uczestników
przyjęcia.
W pewnej wspaniałej chwili nasze spojrzenia spotkały się. Wiem,
że też to odczułaś. Wspólnotę.
 
Wszystko się zmieniło tamtego wieczoru. Kipiące we mnie tak
długo wątpliwości przerodziły się w  nienawiść. Bliskość ojca
napinała mi nerwy jak cięciwę łuku. Ale strach zniknął.
Naprawdę tęskniłem za tym, by ta cięciwa pękła.

GDY WSZYSTKO SIĘ ROZSTRZYGA

Budzę się i już mam ciarki. W sypialni nie ma nikogo, pracujemy


z  Bellą na nocną zmianę. Bella lubi pracować nocami. Wtedy jest
większe prawdopodobieństwo, że ojciec zajrzy i pochwali jej robotę.
On zawsze pracuje do późna.
W posiadłości słońce stoi już wysoko na niebie. Unosi się zapach
mokrej ziemi. Delikatny wiaterek pieści nagie drzewa. Myślę sobie,
że powinienem rozkoszować się pięknym dniem, ale mózg mi chyba
zdrętwiał. Belli nie ma w  biurze. Przypominam sobie, że miała
jechać na stały ląd w  jakiejś sprawie. Gdy już siedzę przed
komputerem, słyszę, jak nagle otwierają się drzwi.
Właśnie wtedy się decyduję. Zanim ich zobaczę, zanim się w ogóle
dowiem, po co przyszli. Po prostu podejmuję decyzję.
To ojciec, z Vikiem za sobą.
– Aha, tu siedzi nasz chłopczyk – mówi ojciec – pracuś jak zawsze.
Czy masz mi coś nowego do pokazania, Thorze?
Język mam jak papier ścierny trący podniebienie.
– Nic od wczorajszego wieczoru, szefie – mamroczę ochryple.
Vic podchodzi i  staje przed ekranem. We wzroku migoce mu
swoiste aroganckie szyderstwo. Jest w ich postawie coś takiego jak u
chłopców szukających zwady, kłótni z  pierwszą napotkaną na
drodze osobą.
– Czy nie powinieneś wstać, kiedy ja tu wchodzę? – pyta ojciec, ale
właśnie kiedy się do tego zbieram, kładzie mi ręce na ramiona
i wciska w krzesło.
– Słuchaj, Thorze, ta dziewczyna… Nie bądź taki zdziwiony, wiesz,
o kim mówię. Okazuje się, że jest naprawdę gorąca.
Podnoszę się szybko i staję z nim oko w oko.
– To obrzydliwe – mówię. Z początku cicho, niemal szeptem.
– Co powiedziałeś?
– To obrzydliwe, że tak o niej mówisz – teraz głośniej.
Kilka sekund trwa, zanim ojciec zarejestruje te słowa i zrozumie,
że się nie przesłyszał. Moje dłonie zaciskają się, otwierają i zaciskają
znowu.
– No proszę, tak uważasz? W takim razie gówno rozumiesz – syczy
ojciec przez zaciśnięte zęby.
Vic już wyciągnął telefon, żeby gdzieś zadzwonić.
Wiem, gdzie. Do strażników.
Wtedy staje się coś dziwnego, kąciki ust podjeżdżają mi do góry
w  zalążku uśmiechu, którego nie mogę cofnąć. Jestem
zdenerwowany i  nie mogę kontrolować swoich reakcji. Dlaczego to
się dzieje właśnie teraz?
– Co jest? Uważasz, że to śmieszne? – wrzeszczy Vic, który właśnie
skończył rozmawiać przez telefon.
Nie odpowiadam, całe ciało mam jednocześnie napięte
i  znieczulone. A  ojciec stoi przede mną na szeroko rozstawionych
nogach. Ręka unosi się do góry, ale zatrzymuje się w połowie drogi.
Wygląda to tak, jakby wycelowywał we mnie broń. W ciągu sekundy
może się na mnie rzucić, ten wielki, ciężki mężczyzna, wściekły, że
mu się sprzeciwiłem. Podważyłem jego słowa i  autorytet. Dlatego
muszę zostać ukarany. Zrobi mi krzywdę, wiem o tym. W tej chwili
paraliżuje mnie strach. Nie mogę się rozpłakać ani posikać.
Bije od niego niezwykły zapach, jakby zwierzęcy. Jego twarz
wyraża pogardę, nie tylko dla mnie, ale dla takich jak ja – kościstych,
niezdarnych, o  cienkim głosie. Czekam na policzek, wiem, że
nadejdzie, ale on jednak opuszcza rękę i  zaczyna mówić dziwnym,
monotonnym głosem.
Całe swoje życie walczył, żeby zbudować to wszystko, co mamy.
Kiedy był o wiele młodszy niż ja, otworzyły mu się oczy na to, jacy
ludzie są naprawdę: egoistyczni, fałszywi, jak szczury, co się
zagryzają, gdy zostaną zamknięte w  ciasnej klatce. Wybrał się
w  długą podróż w  poszukiwaniu sensu życia i  ryzykował życiem
wielokrotnie. Tak, miał tylko trzynaście lat, ale co to ma za
znaczenie? Był dorosły, odkąd pamięta.
Jego ciężka dłoń opada mi na ramię.
– I  wiesz, Thorze, co w  końcu zrozumiałem? Że na świecie, tak
naprawdę, nikt nic nie wie.
Podchodzi o  krok bliżej. Kontynuuje swój monolog. To wszystko
spowodowało, że zaczął zastanawiać się nad sensem życia. Ale na
zewnątrz nie było żadnej odpowiedzi na to pytanie, więc musiał
szukać odpowiedzi w  sobie. I  zrobił to, i  zbudował to wszystko.
Rozpościera ręce szeroko, tak że jego dłoń omal nie trafia mnie
w twarz. I jakkolwiek dużo by pracował i harował do wyczerpania,
to tacy jak ja – przeklęte szczury – rzucają mu kłody pod nogi. Małe
ważniaki, besserwisserzy, pierdolone robactwo, co to wszędzie łazi.
I teraz idzie. Policzek. Tak mocny, że w  uszach dzwonią mi
kościelne dzwony, zataczam się do tyłu i  wpadam na monitor
komputera.
Wiedziałem, że to nastąpi. Przyrzekłem sobie, że nie będę płakać.
Nie płacz, do cholery!
Kiedy przychodzą strażnicy, najpierw robię błąd i  próbuję im się
wymknąć. Stawiam opór jak spanikowane zwierzę, ale w ciągu paru
sekund przewracają mnie na podłogę. Wykręcają mi ręce na
plecach, jak policjanci, i  to tak boli, że głośno krzyczę. Są ciężcy,
gwałtowni i  przyciskają mnie do podłogi, tak że ledwo mogę
oddychać.
– Zamknij ryj i  leż! Nie ruszaj się, ty pierdolona pizdo! – krzyczy
jeden z nich.
Przeciągają mnie kawałek po podłodze, a potem szarpiąc, stawiają
na nogi. Na dziedzińcu ciągną mnie za sobą tak szybko, że się
przewracam, obcieram kolana i  chwytam łapczywie powietrze. Ale
nie płaczę. Ni chuja nie będę płakać.
 
Pokuta jest pełna ludzi, ale ja tam nie idę. Benny będzie mnie
pilnować dzień i noc.
– Niech ten mały śmieć pracuje. Najbrudniejsze roboty. Zobaczcie,
czy nie znajdziecie gdzieś jakichś zatkanych kanalizacji. – To są
ostatnie słowa ojca rzucone w moją stronę.
Śpię w  stajennym boksie, pod wszystkimi imionami, które tak
dawno temu wyryliśmy. Widok tych koślawych liter chwyta mnie za
gardło i dociera do mnie, że nie jestem już dzieckiem. W przegrodzie
jest brudno, wielkie kłęby kurzu i  zaschnięte martwe owady
ozdabiają klepisko. Nocami jest zimno i  wietrznie, chociaż jest
wczesna wiosna. Ale ja zwijam się w  kłębek w  śpiworze. A  kiedy
myślę o tamtej chwili w auli, kiedy cię zobaczyłem i nasze spojrzenia
się spotkały, łatwiej mi zasnąć. Tęsknię do ciebie tak, że to aż boli.
Marzę o tym, żeby być z tobą w równoległym świecie. Często modlę
się do Boga, w  którego nawet nie wierzę, byś usłyszała moje myśli
i ostrzeżenia.
 
Za dnia pracuję przy wykopie kanalizacji za stajnią. Benny pilnuje
mnie jak jastrząb. Ale pewnego dnia się nie pojawia. Najpierw nic
nie rozumiem, potem jednak przychodzi Madde z  polecenia ojca
i  oznajmia, że nie mają czasu ani ochoty marnować personelu na
pilnowanie mnie. Całą robotę, którą zrobiłem z  Bellą, trzeba
przejrzeć, ponieważ jestem wrogiem grupy, któremu nie można
ufać. Od tej pory mam sobie radzić sam.
Praca nad kanalizacją niedługo się kończy. Zaczynam wymyślać
co innego do roboty. Sprzątam w  stajni, robię tam porządki
w narzędziach, nawet myję okna, pokryte wieloletnimi pajęczynami
i  brudem. Krowy właśnie wypuszczono na pastwisko, ale sprzątam
w ich boksach i w kurniku. Kiedy stajnia jest wysprzątana, znajduję
za domem niewielką zarośniętą rabatkę, gdzie wyrywam chwasty.
Pod plątaniną zielska rosną żonkile, które zaczynają kwitnąć, gdy
tam pracuję.
W schowku znajduję latarkę i dwa zakurzone, pokryte brązowymi
plamami kryminały, które ktoś tam zostawił. Ale kiedy wkładam
rękę głębiej, natrafiam na grubszą książkę. Jest poplamiona,
zbrązowiała, okładka ledwo się trzyma. Na wschód od Edenu.
Czytam ją każdego wieczoru przed zaśnięciem. Wtedy przenoszę się
do świata z daleka od wyspy.
Te wszystkie słowa. Miękko splecione. Po skończeniu książki
zaczynam ją czytać od początku. Nie mogę się nią nasycić.
Jako jedyny przychodzi tu Benny, raz dziennie przynosi mi
jedzenie.
Czasami widzę, jak ktoś przejeżdża obok na motocyklu, czasami
przechodzą strażnicy, Madde albo ojciec, ale nie rzucają mi ani
jednego spojrzenia.
Po krótkim czasie nie wiem, jak długo tu jestem. W samym końcu
stajni jest prysznic, gdzie się myję, ale nie ma golarki, nie ma lustra.
Czuję, jak moją brodę zaczyna pokrywać puszek.
Budzę się zawsze wcześnie. Każdego dnia rano widzę, jak słońce
wznosi się nad horyzontem i  syci niebo swoimi dostojnymi,
czerwonymi barwami. To takie piękne, gdy promienie padają na
unoszącą się poranną mgłę, zmieniając ją w  migoczącą powłokę
okrywającą posiadłość.
Każdego poranka dziwię się, że wcześniej nie zwróciłem na to
uwagi.
Kiedy przychodzą, by mnie stąd zabrać, wiem, że nie mogę wrócić
do pracy w ViaTerra.
 

57

Sofia nie miała kontaktu z  Magnusem Stridem od ponad dziesięciu


lat. Czasem widziała jakiś reportaż, który napisał, parę razy pojawił
się w  wiadomościach. To Strid namówił Sofię, żeby opowiedziała
prawdę po ucieczce z ViaTerra. Napisał o niej wiele artykułów. Przez
pierwsze lata często rozmawiali, ale potem ich drogi się rozeszły.
Z początku namierzenie go wydawało się całkiem niemożliwe.
Przeprowadzał się z  piętnaście razy i  teraz znajdował się gdzieś
w nieznanym miejscu z zastrzeżonym numerem telefonu. Dzwoniła
do gazet, dla których zwykł pracować, ale nie chcieli podać jego
danych kontaktowych. Miała już zrezygnować i  właśnie wtedy
zadzwonił.
– Sofia Awanturnica Bauman! Słyszałem, że mnie szukałaś. Czy to
naprawdę ty?
Jego głos brzmiał grubiej, niż to pamiętała, jakby ciągle palił dwie
paczki papierosów dziennie.
– Tak, to ja. Ale cię trudno złapać! Podlegasz jakiejś ochronie
świadków czy co?
– Nie, potrzebowałem tylko trochę spokoju.
– Dobrze cię znowu słyszeć – powiedziała – ten głos, któremu
zawsze mogłam ufać.
– Wzajemnie. A  to, jak mniemam, oznacza, że potrzebujesz
w czymś pomocy?
– Właśnie. Jak za starych, dobrych czasów. Możemy albo gdzieś się
spotkać, albo to będzie długa rozmowa.
– Mam mnóstwo czasu.
Sofia opowiedziała o wszystkim od początku – o huraganie, o tym,
jak Franz znowu osiągnął status gwiazdy (o czym Strid rzecz jasna
już wiedział) i o napadach, włamaniach i książce.
Potem zrobiła przerwę i zapytała, czy można stanąć przed sądem
za przestępstwo popełnione piętnaście lat wcześniej. Kiedy Strid
roześmiał się, pytając, czy kogoś zamordowała, opowiedziała
o  gwałtach i  o tym, jak wznieciła pożar w  ViaTerra. A  na samym
końcu opowiedziała prawdę o Julii. Że nie wie, kto jest ojcem.
Kiedy skończyła, Strid długo milczał.
– Chyba nie pójdziesz z tym na policję? – zapytała przestraszona.
– Nie, do diabła, muszę to wszystko przetrawić – odpowiedział. –
Co za szuja! Ale uważam, że dobrze zrobiłaś, podpalając dwór,
zamiast zgłaszać gwałt na policji. Jak zwykle byłoby twoje słowo
przeciwko jego, a  on ma niezwykłą zdolność do wykręcania się.
Wiesz chyba, że on nie ma najmniejszych praw, jeżeli chodzi o twoją
córkę? Może to nie ma znaczenia, kto jest jej biologicznym ojcem. Co
wy sądzicie o tym, ty i Benjamin?
– Kochamy ją bez względu na wszystko, ma się rozumieć, ale
czujemy się niepewnie wobec niej. Może ona ma prawo wiedzieć.
Ale absolutnie nie chcemy mieć z nim nic do czynienia.
– No dobrze. To wystarczy pokazać mu duży, tłusty palec i  kazać
mu trzymać się od was z daleka.
– Tak, łatwo powiedzieć, ale on ma zdolność pojawiania się
w naszym życiu w najbardziej nieoczekiwany i niemiły sposób.
– To jest naprawdę niesamowite. Po tych wszystkich latach. Ale
pewno nie dzwoniłaś tylko po to, żeby opowiedzieć mi to wszystko
i zapytać mnie o zdanie?
Sofia wzięła głęboki wdech.
– Nie, dzwoniłam, żeby poprosić cię o  pomoc w  zrobieniu
medialnego skandalu stulecia.
Strida nie trzeba było długo namawiać. Zainteresował się
szczególnie, gdy Sofia opowiedziała o Elvirze, jej synach i Dzieciach
Ziemi. Postanowili, że spotkają się w  Göteborgu. Wszystko po to,
żeby trzymać Julię daleko od sprawy.
 
W ferworze kontaktowania się ze wszystkimi i  organizacji
spotkania Sofia prawie zapomniała, że nigdy nie opowiadała Annie
o  gwałcie. Zastanawiała się, czy Anna w  ogóle jest potrzebna na
spotkaniu, czy się do czegoś przyda. Ale jeżeli w  ostatnich latach
Sofia mogła na kogoś liczyć, to była to właśnie Anna. Wspierała ją na
dobre i na złe. Sofia rozmawiała z nią dosłownie o wszystkim. Poza
tym to wydarzyło się w  piwnicy ViaTerra piętnaście lat temu. To
była tajemnica, której Simon, Benjamin i  Sofia postanowili na
zawsze dochować. Ale teraz znali ją Ellis i  Strid, a  Anna nigdy nie
zawiodłaby zaufania Sofii.
 
Sofia pojechała do pensjonatu i  zabrała Annę po zakończeniu
pracy. Wybrały się nad morze i siadły na skałach. Sofia opowiedziała
wszystko o  tamtym potwornym tygodniu, kiedy była więziona
w  piwnicy ViaTerra, o  gwałcie i  o pożarze. Na koniec wyznała, że
Elvira powróciła.
Gdy skończyła opowiadać, Anna odwróciła od niej twarz w stronę
morza. Powróciła rozwiana za dnia gęsta mgła. Widoczność była
praktycznie żadna. Wilgotne powietrze kładło się na nich jak mokra,
zimna kołdra. Kiedy Anna znowu zwróciła twarz ku Sofii, płakała.
Małe strumyczki spływały po jej wilgotnych policzkach.
– O co chodzi, Anno?
– Dlaczego nigdy wcześniej o  tym nie mówiłaś? To przecież
okropne. Mówisz serio? On naprawdę to zrobił?
– Nie wierzysz mi?
– Tak, oczywiście. Tylko to tak dużo informacji naraz.
Przez krótką chwilę Sofia miała wrażenie, że coś tu się nie zgadza.
Poczuła strach, nie wiedząc, dlaczego. Ale Anna wzięła ją za rękę.
– Jestem w szoku. Ja pieprzę, to straszne. Biedna. Jak ty mogłaś tak
długo nosić to w sobie?
Sofia odgarnęła z oczu mokrą grzywkę.
– Wyparłam to. Nie chciałam o tym mówić. Ale teraz już się nie da,
sama rozumiesz.
– Czy jesteś pewna, że Julia to jego córka?
– Jego albo Benjamina. To było tak idiotyczne. Przestałam się
zabezpieczać, bo obiecałam Benjaminowi, jak byłam w  Stanach, że
będę mu wierna. Nie zakładałam przecież, że Franz mnie porwie
zaraz po powrocie do domu.
– Ale czy ty nie miałaś tam związku z jakimś chłopakiem?
– Tak, ale Julia na pewno nie jest jego. Używaliśmy prezerwatywy.
I  daty się nie zgadzają. Liczyłam dni z  tysiąc razy. Franz zgwałcił
mnie akurat wtedy, gdy miałam jajeczkowanie. Nieprawdopodobne,
co nie? Cały mój pech. A  potem spieszyło mi się do seksu
z Benjaminem. W pewien dziwny sposób sądziłam, że to mi pomoże.
– Ale dlaczego nigdy tego nie sprawdziliście? To takie proste.
– To dużo trudniejsze, niż sobie wyobrażasz. Myśl, że to mogłoby
być możliwe, była nie do zniesienia. Wciąż jest. Wyparliśmy tę
możliwość tak mocno, że w  końcu sami prawie zapomnieliśmy
o naszych podejrzeniach. Ale teraz jest kwestia tego, czy zechcesz mi
pomóc.
Anna pochyliła się w  przód i  złapała Sofię, niezgrabnie próbując
ją przytulić. Skały były niebezpiecznie śliskie i  Sofia zjechała na
tyłku, tak że omal nie wpadła do morza. Jeden z  jej butów
wylądował w  wodzie. Roześmiała się, kiedy Anna pomagała jej
stanąć na nogi. Ale Anna nadal sprawiała wrażenie zasmuconej.
– Jasne, że ci pomogę. Zawsze to robiłam, ze wszystkim –
powiedziała.
Jechały do domu w milczeniu. Anna bez przerwy wyglądała przez
okno. Mgła połknęła wszystko, Sofia przez całą drogę musiała
prowadzić w  żółwim tempie. Oczywiste było, że opowieść Sofii
wywarła na Annie silne wrażenie, ale nieco później tego wieczoru
atmosfera między nimi powróciła do normy.
 
Dwa dni później Sofia, Benjamin, Anna, Simon i Elvira wcisnęli się
do niewielkiego samochodu Sofii i ruszyli do Göteborga. Ellis i Strid
mieli ich spotkać na miejscu.
Gdy dotarli do kawiarni, w której byli umówieni, Strid już na nich
czekał. W pierwszej chwili Sofia go nie poznała. Zazwyczaj wyglądał
jak wędrowny niedźwiedź, tłustawy w  niedbale zapiętym ubraniu,
z  mnóstwem plam po kawie i  kilkudniowym zarostem. Teraz
widocznie zmienił styl, bo brzuch piwny zniknął; był wytrenowany,
krótko ostrzyżony, ogolony i w marynarce.
– Ledwo cię poznaję. Co się stało? – spytała Sofia, obejmując go na
przywitanie.
– Doktor dał mi wyrok śmierci, mówiąc, że kopnę w  kalendarz
przed sześćdziesiątką, jeżeli się nie wezmę w  garść – odpowiedział
z  zakłopotaniem. – Rzuciłem palenie, zacząłem ćwiczyć i  takie tam.
Nuda, ale faktycznie czuję się lepiej.
W tej chwili przyszedł Ellis i usiedli w opustoszałej kawiarni.
Opowiedzieli Stridowi wszystko, jedno po drugim. Słuchał
cierpliwie z  przymkniętymi oczami. Powieki opadały mu
momentami tak nisko, że Sofia myślała, że zasnął. Ale kiedy
skończyli, wyprostował się gwałtownie.
– Noż kurwa, tyle mam do powiedzenia. Ale sprawa wygląda tak.
Franzowi jest bajecznie prosto podnieść się po jednym małym
skandalu w mediach. Może zdementować plotkę, znaleźć kogoś, kto
za niego poświadczy, szantażować ludzi, cały ten arsenał. To
showman, aktor. To prawie tak, jakby nakręcało go zbywanie
skandali, ich bagatelizowanie. Ale jeżeli spuścić bombę jednocześnie
w  różnych mediach na całym świecie, a  informacja będzie
sensacyjna, to możemy go przycisnąć. Fakt, że są w  to wmieszane
dzieci, rozniesie się jak pożar. To jest wstrętne.
Zrobił pauzę, zrolował serwetkę w palcach i podniósł wzrok, nieco
zafrasowany.
– Niestety, ludzie są zmęczeni seksualnymi skandalami Franza.
Nie ma znaczenia, jaką chujnię odwala, w pewien sposób zawsze to
odkręca, dokładnie jak w  twoim przypadku, Elviro. Robi się masa
gadania, ale jak przyjdzie co do czego i pojawia się sąd, sprawa traci
rozpęd. Jasne, dostał karę więzienia, ale teraz udało mu się zrobić
comeback i  stał się świętym od spraw środowiska naturalnego.
Jakimś niepojętym sposobem to zawsze kobiety są na przegranej
pozycji i  muszą żyć z  tymi bliznami. Stara śpiewka: „sama tego
chciała”. Wydaje mi się, że musimy tym razem skoncentrować się na
dzieciach. Pogrzebać w  tym. Jeżeli to prawda, że na Wyspie Mgieł
stworzył coś w  rodzaju ruchu Hitlerjugend, to go mamy. W  tym
jebanym społeczeństwie można krzywdzić kobietę, jeżeli się
twierdzi, że tego chciała, ale nie dziecko, kapujecie?
– Tak, ale jak się mamy dowiedzieć więcej o tej szkole? – zapytała
Sofia.
– Musimy nakłonić do mówienia kogoś, kto tam był –
odpowiedział Strid. – Najlepiej by było, gdyby to było jedno z dzieci.
– O tym możemy pomarzyć – rzekła Sofia.
– Nie bądź taka pewna. Założę się, że nie mają aż tak spranych
mózgów, jak myślisz. Elviro, ile lat mają teraz twoi synowie?
– Dopiero co skończyli osiemnaście.
– Więc on nie może ich powstrzymywać od mówienia. Myślę, że
powinnaś postawić na nawiązanie z nimi kontaktu w jakiś sposób.
– Nie z  Vikiem – odpowiedziała Elvira. – On wielbi swojego ojca,
nigdy by się od niego nie odwrócił.
– Albo już się stał taki jak Franz – wtrącił się Benjamin. – Pracuje
z nim blisko. Władza korumpuje.
– E tam, gadanie – powiedział Ellis. – Szuje przejmujące władzę
już są skorumpowane. A  my im na to pozwalamy. Ale chyba masz
rację, że ten syn to klon Franza Oswalda.
– Może Thor będzie miał odwagę powiedzieć – zaproponowała
Elvira. – Miałam kontakt z  ich babcią kilka lat temu.
Porozumiewałyśmy się za pomocą maila. Ale potem stało się to zbyt
niebezpieczne.
– Zacznij więc od babci – rzekł Strid. – Znowu się z nią skontaktuj.
Zwrócił się do Ellisa.
– A  ty włam się na wszystkie strony Franza, wszystkie platformy
i  konta na mediach społecznościowych, żebyśmy mieli do nich
dostęp, kiedy zrzucimy bombę. Zamiast tylko rozpowszechniać
wiadomość w zwykły sposób – artykuły, nadawane wiadomości i tak
dalej – uważam, że powinniśmy też przy okazji skorzystać z  jego
gigantycznej sieci kontaktów. On wieczorumi prowadzi wideoczat.
Zorientuj się, jak możemy się do niego włamać, żebyśmy mogli
opowiedzieć jego zwolennikom, jaka z niego świnia.
Ellis kiwał zapamiętale głową. Miał ten wzrok, jaki zawsze
pojawiał się u niego, gdy wpadał na jakiś trop.
– Tak, i  utworzę w  necie zaszyfrowany link do komunikacji,
żebyśmy mogli się bezpiecznie porozumiewać. Zrobię to dziś
wieczorem – powiedział.
– Gdy tylko będziemy mieli coś konkretnego, odnowię sporo
swoich kontaktów z mediami w USA – rzekł Simon.
– A ja skontaktuję się ze wszystkimi dziennikarzami, jakich znam,
a  jest ich sporo – dodał Strid. – Musimy wypuścić wiadomość
dotyczącą tego skandalu jednocześnie na całym świecie. Ellisie, czy
możesz utworzyć bezpieczne połączenie między dziennikarzami
a naszym serwerem, tak żeby nie dało się do niego włamać?
Ellis skwapliwie przytaknął.
– A ja? – zapytała Sofia. – Co ja mam robić?
– Wycofaj się z  umowy z  wydawnictwem – powiedział Strid. –
Wymyśl dobry powód. Potem napiszesz ostatni rozdział książki, bo
kiedy tylko wybuchnie piekło, wszystkie wydawnictwa w  Szwecji
będą chciały ją wydać, i  zagraniczne zresztą też. Wtedy będziesz
mogła podpisać nową umowę, całkiem niezależną od Franza.
Anna, która nie mówiła za wiele, pochyliła się do przodu
i ostrożnie wzięła Sofię za rękę.
– Wiesz co, ja mogę się zająć schroniskiem, żebyś ty mogła
skoncentrować się na książce. Daję słowo, że będę tam jeździć
codziennie i doglądać budowy.
– Ja zaś napiszę artykuły i  kiedy będą gotowe, skontaktuję się
z  każdą gazetą i  agencją informacyjną, dla której pracowałem –
powiedział Strid. – Chcę zacząć od wywiadu z  tobą, Elviro. Napisać
twoją historię. Możemy przeprowadzić wywiad przez telefon.
Elvira kiwnęła głową.
– Zrobię wszystko, co może mi pomóc w  ponownym nawiązaniu
kontaktu z Thorem i Vikiem.
Przez chwilę przyglądali się sobie w milczeniu.
– No to mamy plan – podsumował Benjamin, którego główną
zasługą było przyglądanie się Stridowi z szeroko otwartymi oczami.
– Mhm, a  ty co będziesz robić, Benjaminie? – spytał nieco
skwaszony Ellis.
– Dalej zarabiać i  pilnować, żeby nic się nie stało moim pięknym
dziewczynom – odpowiedział, obejmując Sofię ramieniem.
– Niewiele się zmieniłeś. Dalej tak samo ufny i  też nieco leniwy,
jeśli ktoś mnie pyta o  zdanie – rzekł Strid, kręcąc głową
z  rozbawieniem. – Powinienieś dowiedzieć się, kto wpłacił te
pieniądze na konto Julii, to może być jakaś wskazówka.
 
Przez całą dobę po spotkaniu Sofia była pełna nadziei, chociaż
wycofanie się z  umowy z  wydawnictwem okazało się bardziej
skomplikowane, niż sądziła. Jednak gdy wyjaśniła, że ciążą jej na
sumieniu kolejne sensacje na temat Franza, które po prostu musi
umieścić w książce, w końcu się zgodzili. Sofia odniosła wrażenie, że
wejście na drogę sądową z  nim było ostatnio rzeczą, jakiej chciało
wydawnictwo.

***

Dwa dni później, w  środku nocy, zadzwonił Simon. Wynajmował


z  Elvirą dom nieco dalej od morza. Zazwyczaj mówił przez telefon
nie do zniesienia powoli, ale tym razem strzelał szybko słowami.
– Elvira… Jest w szpitalu… Ci dranie… Ja pierdolę…
Złe przeczucia ogarnęły Sofię.
– Simon, co się stało?
– Miała tylko wyrzucić śmieci…
Simon był porządnie roztrzęsiony i  nie potrafił spójnie mówić.
Sofia milczała przez chwilę, dając mu czas na pozbieranie się. Gdy
tak stała z  komórką przyciśniętą do ucha, zaczęło jej huczeć
w głowie, tak jakby miała w niej gniazdo os. Tętno jej podskoczyło.
– Nadjechał samochód i  wjechał prosto w  nią – usłyszała głos
Simona przez ten szum. – Na najbardziej pustej drodze w  całej
okolicy. Późnym wieczorem. Stali i  czekali ze zgaszonymi
reflektorami. Jeżeliby nie zareagowała tak szybko, nie rzuciła się
w  drugą stronę, to byłoby po niej. Ma złamany palec u stopy
i  zwichnięty nadgarstek. Nie wiem, co mam teraz robić. Nie wiem
nawet, gdzie mamy się podziać – jęknął.
– To potworne! – wykrzyknęła Sofia. – Czy złapali tych, co to
zrobili?
– Nie, policja mówi, że to był wypadek, a jego sprawca zbiegł, ale
to była próba morderstwa, jestem tego całkowicie pewien. Stało się
to w  ciągu kilku sekund. Usłyszałem ten cholerny stuk, to brzmiało
tak okropnie, a potem krzyk Elviry… w pale się nie mieści… a potem
samochód odpalił znowu.
– Jadę do szpitala.
– Nie trzeba. Jutro rano ją wypiszą.
– Przyjedźcie stamtąd prosto do nas. Nie jedźcie do siebie do domu
po ubrania. Możecie wszystko pożyczyć od nas.
– Nie wiem, czy to bezpieczne. To na pewno Franz zasadza się na
Elvirę. On przecież wie, gdzie mieszkacie.
W tym momencie Sofia postanowiła zagonić Benjamina do
porządnej roboty.
– Zmuszę Benjamina, żeby zrobił z  naszego domu
najbezpieczniejsze miejsce w  Orust, przyrzekam. Straż, alarm,
wszystko. Nasz dom będzie miał pancerz nie do przebicia.
Jej głos podniósł się o oktawę.
Początkowo szok był tak oszałamiający, że nie odczuwała strachu,
ale potem nadeszła myśl, że prawdopodobnie ona jest następna.
Albo Benjamin.
Albo Julia.
 

58

Kiedy Julia spotkała się tego wieczoru z  Mattem, zachowywał się


dziwnie. Był rozkojarzony. Cały czas uciekał spojrzeniem przed jej
wzrokiem, co było do niego niepodobne. Zapuścił kilkudniowy
zarost i przez trzy dni z rzędu miał na sobie to samo ubranie.
Bił od niego chłód, swoiste panowanie nad sobą, którym ją
ignorował. Przechodziły ją ciarki, kiedy taki był. Zrobiło jej się
smutno. Ale on wtedy wyczuł jej emocje, przechylił się i dotknął jej
policzka.
– Halo! Wszystko w porządku?
– Jasne – odpowiedziała, ale głos jej drżał. Poczuła się
niespodziewanie poruszona jego dotykiem.
Przyciągnął ją do siebie. Miał rozpiętą skórzaną kurtkę, poczuła
znajomy zapach jego ciała. Położyła mu głowę na piersi, jej dłonie
spoczęły na jego biodrach. Czuła się nieco samotna. Bycie z Mattem
nie było tak ekscytujące jak zazwyczaj, ale wciąż były między nimi
silne uczucia. Wiedział dokładnie, co ona lubi. Przyzwyczaili się do
swoich ciał w  przyjemny sposób. Pojechał do domu o  jedenastej
w nocy, a Julia niedługo potem zasnęła.

***

Ze snu wyrwał ją uporczywy dzwonek telefonu. Za oknem było


ciemno. Rzuciła okiem na zegarek. Wpół do szóstej. Powinno już być
jasno, ale pewnie ta przeklęta mgła zakrywała słońce. Poszukała
telefonu i  znalazła go w  torebce. Gdy zobaczyła na displayu imię
Matta, włosy stanęły jej dęba na karku. Nigdy nie wstawał tak
wcześnie rano.
– Matt! – powiedziała, nim zdążył się odezwać.
Głos miał cichy i ledwo słyszalny po drugiej stronie.
– Wyjeżdżam.
– Przecież wiem o  tym. Mówiłeś mi. Dlaczego dzwonisz tak
wcześnie?
– Posłuchaj teraz uważnie. Wyjeżdżam teraz rano. Nie mogę
powiedzieć ci wszystkiego, ale musisz mi wierzyć.
W jego cichym głosie był pewien upór, który kazał jej milczeć
i słuchać.
– Byłem wmieszany w coś strasznego. Nie mogę tu zostać. Dowiesz
się wszystkiego później, ale teraz musisz mi wierzyć. Julio, tak
bardzo cię kocham. I  nie możesz wyjechać na święto
Wniebowstąpienia. Musisz mi obiecać, że tego nie zrobisz.
Nie wiedziała, co ma o  tym sądzić. Miała całkowitą pustkę
w głowie.
– Ale dlaczego nie? Co się dzieje? Nic nie rozumiem.
– Nie mogę ci jeszcze powiedzieć, to zbyt niebezpieczne. Tylko mi
obiecaj, że nie wyjedziesz. Ja wiem, gdzie masz jechać. Obiecaj mi,
proszę.
– Okej – odpowiedziała, lekko przytkana. Może myślał, że ona ma
zamiar brać w  Göteborgu narkotyki, razem z  nieistniejącą
koleżanką.
– Czy jest jakaś inna dziewczyna? – zapytała. – Bo jeśli tak, to nie
szkodzi.
– Nie, oczywiście, że nie, ale posłuchaj. Najpierw muszę znaleźć
dobre miejsce, żeby się ukryć, potem załatwię sobie telefon na kartę,
żeby nie dało się go wytropić, i  wtedy do ciebie zadzwonię
i  opowiem wszystko. Obiecuję. Do tego czasu musisz mi ufać. Julio,
proszę, uwierz mi teraz.
W telefonie rozległo się przytłumione chlipnięcie i do Julii dotarło,
że Matt płacze. Poczuła się niezręcznie, całkiem zbita z tropu.
– Jest ci smutno? Proszę, przyjedź do mnie, jeżeli jesteś smutny.
Nie odpowiedział. Chlipania przerodziły się w tłumiony szloch.
– Ej! Opowiedz mi wszystko. Dlaczego płaczesz?
W panice pomyślała, że może on ma zamiar odebrać sobie życie,
i  gorączkowo szukała w  glowie tego, co powinno się powiedzieć
takiej osobie. To wszystko było tak niepodobne do Matta. Zaczynała
się czuć jak w osaczającym ją koszmarze. Próbowała nadać swojemu
głosowi spokojny i  autorytatywny ton, przebić się przez ciężki mur
smutku, który się między nimi pojawił.
– Opowiedz o  tych strasznych rzeczach, które zrobiłeś, ja to
zniosę.
– Najstraszniejsze nie jest to, co zrobiłem, tylko to, że ty nigdy mi
nie wybaczysz – powiedział. Głos miał tak dziwny, że przez chwilę
miała wrażenie, że jakiś wariat złapał komórkę Matta i  do niej
zadzwonił. Ale to jednak był Matt. Ten jego sposób przeciągania
niektórych słów.
– Pójdziesz do więzienia?
– Prawdopodobnie.
– Zabiłeś kogoś?
– Nie, no kurde.
– To ci wybaczę, tylko opowiedz. Będę cię odwiedzać w więzieniu.
Zaśmiał się. Zabrzmiało to między chlipnięciami jak czkawka.
Dłuższą chwilę milczał, po czym jego głos brzmiał niemal
normalnie.
– Napisałem do dyrektora, że wyjeżdżam do Niemiec. Nie spodoba
mu się to, a moi rodzice całkiem oszaleją, więc na pewno będą z tobą
rozmawiać w  szkole. Błagam, nie mów nic o  tym, że dzwoniłem.
Powiedz tylko, że wysłałem ci SMS-a, w  którym napisałem, że
wyjeżdżam.
– Dobra, ale w takim razie musisz mi wysłać takiego SMS-a, żebym
mogła im pokazać. A  jeżeli się nie odezwiesz zaraz po święcie, to
dzwonię na policję.
– Nie! Nie rób tego! – Teraz brzmiał jak zwykle.
– W takim razie musisz mi obiecać, że się przedtem odezwiesz.
– Okej, obiecuję. I Julio…
– Tak?
– Cokolwiek będą o  mnie mówić, to pamiętaj – jestem w  tobie
zakochany do szaleństwa. Zawsze byłem. Jesteś najlepsza na świecie.
I już go nie było. A  chociaż natychmiast wybrała jego numer
i nagrała mu wiadomość z żądaniem, żeby oddzwonił, wiedziała, że
tego nie zrobi.
 
Zobaczyła teraz światło brzasku za oknem, zimne i  niemrawe.
Leżała w  łóżku w  bezruchu, nasłuchując odgłosów domu. Ale
słychać było jedynie ponury, lekki wiatr na zewnątrz, równie zimny
co poranne niebo. Wstała z  łóżka i  podeszła do okna. Kilka
zeszłorocznych liści goniło się po trawniku, jakby im się dokądś
spieszyło. Przypomniało jej to o  huraganie, o  tym odczuciu, które
miała tuż przed jego nadejściem.
Gdy tak tam stała, w  telefonie brzęknął sygnał nadchodzącej
wiadomości. Wyjeżdżam do Niemiec na parę tygodni. Odezwę się. M.
Tak beznamiętna, że zdenerwowała się na niego.
Stała jak przyszpilona, z wzrokiem wbitym w ten jałowy SMS. To
działo się naprawdę. On nie wróci. Czy to była kara za to, że kłamała
mu o  Franzu? Zaczynała jej drżeć dolna warga. Poczuła się pusta
wewnętrznie. Powoli, jak leniwiec, wróciła do łóżka i wślizgnęła się
pod kołdrę. Z początku nie mogła zasnąć. Bez powodzenia domyślała
się czegoś strasznego, co mógł zrobić Matt. Może coś ukradł. Miał
drogie ładne ubrania. Czytała niedawno w  internecie o  napadzie
z  bronią w  ręku w  Uddevalli. Ale to nie był raczej styl Matta. Nie
potrafiła sobie wyobrazić jego miłych oczu łypiących nieprzyjemnie
zza kominiarki rabusia. Kiedy wykluczyła wszystkie możliwości,
jedną gorszą od drugiej, zapadła w niespokojny, pełen obrazów sen.
 
Już następnego dnia została wezwana do gabinetu dyrektora.
Powiedział, że Matt gdzieś wyjechał, co było dość dziwne. Matt
zawsze był porządny, tak, był w  istocie najlepszym asystentem,
jakiego miała szkoła. A teraz to. Czy Julia wiedziała coś więcej o jego
poczynaniach?
Julia pokazała dyrektorowi SMS-a.
– To wszystko, co wiem – powiedziała. – Próbowałam do niego
dzwonić, ale nie odpowiada.
Siedząc tam i  patrząc w  zmartwione oczy dyrektora, znowu była
pod wrażeniem, jak dobrze potrafi kłamać.
Pokazała też SMS-a mamie, która nie wydawała się ani trochę
zaniepokojona. Mama miała inne zmartwienia. Elvira z  Simonem
wprowadzili się do nich po wypadku. Mama zrobiła się lekko
histeryczna i  nakłoniła tatę, żeby zaangażował firmę ochroniarską.
Teraz przed ich domem przez całą dobę stali ochroniarze.
Gdy Julia pokazała mamie wiadomość od Matta, ta uśmiechnęła
się tylko i poczochrała Julię po głowie.
– E tam, wyjechał z  kolegami, żeby nabrać dystansu. To oznacza
tylko, że tak bardzo cię lubi, że ledwo może to znieść. Tacy mogą być
faceci, no, dziewczyny w  sumie też. Kiedy wróci, będzie pełen
skruchy i powie ci, że cię kocha, zobaczysz.
Mama, taka mądra, a jednak tak beznadziejnie naiwna.
Julia nie wiedziała, co ma sądzić o tym, że to wszystko przydarza
się jednocześnie – zniknięcie Matta, ta okropność, która dotknęła
Elvirę, i przygoda czekająca na Wyspie Mgieł. Bała się trochę, ale też
nieco ekscytowała. Jednostajne, nudne życie w  Henån przybrało
ciekawy kierunek. Nie wiadomo było, co się teraz wydarzy.
Wszystko rozgrywało się naprawdę, a  nie na ekranie komputera,
ona zaś grała jedną z głównych ról. Mogło zrobić się źle, może nawet
trochę niebezpiecznie. Ale z pewnością inaczej.
Wiedziała jedno.
Życie w Henån już nie było ani trochę nudne.
 

59

Kiedy przyszli po mnie, klęczałem i  pieliłem rabatkę. Mlecze


i pokrzywy wystrzeliły w kilka dni.
Obudziłem się tego dnia z  poczuciem, że jest wyjątkowy. Nie
miałem kalendarza, żadnego sposobu określania czasu poza
słońcem – a  jednak kiedy leżałem i  patrzyłem w  stajenny strop,
stwierdziłem, że są moje urodziny. Nie wiem, co sprawiło, że byłem
taki pewny. Może mój zegar biologiczny. Podczas gdy spałem, ciężko
i  spokojnie, skończyłem osiemnaście lat. W  ViaTerra nie
obchodziliśmy urodzin. Nie były niczym szczególnym. A  jednak
odczuwałem ten dzień jako uroczysty.
Słońce było już wysoko na niebie, gdy usłyszałem dźwięk
motocykli. Dwa to zły omen. A  gdy odgłos się zbliżył, nabrałem
pewności, że zdążały do mnie. Ale nie wstałem, nie odwróciłem się,
klęczałem tylko dalej i  wyrywałem tych małych intruzów z  mojej
pięknej rabatki, gdzie kwitły pierwsze żonkile.
Mimo odgłosów cichnących silników, wysuwanych podpórek,
kroków za mną, ciągle grzebałem w ziemi.
– Thorze, szef chce, żebyś natychmiast stawił się w jego gabinecie
– zabrzmiał głos Madde.
– Jest jakiś kłopot z  komputerami, coś, co tylko ty możesz
rozwiązać – powiedział Sten, strażnik. Na pewno przyjechał po to,
żeby opanować sytuację, gdybym chciał się kłócić.
Widziałem teraz ich stopy, czółenka Madde szurające nerwowo po
trawie i robocze buciory Stena, przydeptujące jeden z moich żonkili.
– Zejdź z rabatki – powiedziałem.
– Co? Nie słyszałeś, co powiedzieliśmy? Szef chce cię widzieć –
rzekł Sten.
– Chcę, żebyś przestał deptać po kwiatach – odpowiedziałem.
Madde zaśmiała się.
– Przestań się wygłupiać! Jesteśmy tutaj z rozkazu szefa. Chce cię
widzieć. Chodź już!
– Ale ja nie chcę go widzieć. Przekażcie mu, że może zjawić się
tutaj, jeżeli ma mi coś do powiedzenia.
Madde zaczerpnęła gwałtownie powietrza.
– Do cholery, natychmiast masz wziąć prysznic i  włożyć czyste
ubranie, i idziesz z nami! – ryknął Sten.
Ale ja tego nie zrobiłem.
 
Po półgodzinnym bezowocnym namawianiu i  marudzeniu
w końcu się poddali. Ale wiedziałem, że wrócą. Z posiłkami.
Obliczyłem, że zajmie im około godziny, żeby złożyć raport ojcu,
postanowić, co ze mną zrobić, i  wdrożyć plan w  czyn. Poszedłem
więc do stajni i  wziąłem prysznic, ubrałem się w  czystą odzież
i siadłem na zewnątrz w oczekiwaniu.
Pojawiło się czterech chłopaków. Najsilniejszych, z  Didrikiem na
czele.
Wstałem i  poszedłem z  nimi dobrowolnie. Nie dlatego, że się
bałem, ale zdawało się to praktyczniejsze od bycia ciągniętym przez
posiadłość.
Okazało się, że prowadzą mnie do jadalni.
Tam stali i czekali na mnie wszyscy pracownicy ViaTerra i Dzieci
Ziemi.
PIENIĄDZE JAKO PLASTER NA RANĘ Na samym środku stoi
krzesło, na którym mam spocząć. Personel siedzi zwrócony do mnie
twarzami, dokładnie jak podczas przemów wygłaszanych przez ojca.
Ale teraz wpatrują się we mnie. Didrik wciska mnie w  krzesło,
chociaż nie musi tego robić. Nie mam zamiaru stawiać oporu, nawet
temu, co wiem, że nastąpi potem.
Czekamy w  ciszy. Wskazówki ściennego zegara posuwają się
w  żółwim tempie. Dłonie mi się pocą, ale nie boję się, jeszcze nie
teraz.
Kiedy ojciec wchodzi, unika mojego spojrzenia. Zaczyna zamiast
tego konwersować z personelem, przechadzając się przed nimi tam
i  z powrotem. Pytania, na które łatwo odpowiedzieć, o  to właśnie
chodzi. To taka swoista rozgrzewka, preludium do mojej kary.
Zawiesza wzrok na ludziach na chybił trafił i zadaje im pytania.
– Tam siedzi Thor. Nie zrobił kompletnie nic, w czasie gdy wy się
zapracowywaliście. Tylko leżał i  rozleniwiał się na słońcu. Co ty
o tym sądzisz, Benny?
– To straszne, szefie. Okropne.
– Piekielnie dużo czasu zajęło przejrzenie całej jego roboty przy
komputerach. Wszystkie jego pomyłki i zaniedbania, czysty sabotaż.
Czy uważasz, że to sprawiedliwe, Didriku?
– Nie, ani trochę, szefie.
– A co wy wszyscy myślicie o tym, że siedzi tam i patrzy na mnie
tak nienawistnie?
Pracownicy wydali pomruk niezadowolenia.
– Wiecie, co powiedział, jak go wezwałem do swojego gabinetu?
Chciałem mu pomóc, rozumiecie, dać mu drugą szansę. Wiecie, co
wtedy powiedział?
– Nie, szefie – odpowiadają jednogłośnie.
– Powiedział, żebym go odwiedził. Przyszedł do tych żałosnych
rabatek, które uporządkował. Żebym przerwał swoją pracę,
wskoczył na motor i pojechał razem z nim pielić grządki.
Personel wstrzymuje oddech z przerażenia.
Wypełnia mnie mieszanina pogardy i  współczucia. Tacy są
zdesperowani, żeby zrobić wrażenie na ojcu, szczęśliwie
nieświadomi tego, że pewnego dnia przyjdzie kolej na nich.
– Nie, nie przesadzam! Naprawdę. Czy nie tak, Thorze?
Twarz zaczyna mnie palić.
Jeszcze się nie odwrócił, nie napotkał mojego wzroku.
– Zgadza się, szefie – mamroczę.
– Świat leży u waszych stóp. Politycy, duchowi przywódcy,
celebryci, wysoko postawione osoby wszystkich państw nas chwalą.
Nigdy nie byliśmy tak popularni. Ale zdaniem Thora mam pielić
rabatki.
Odwraca się i  patrzy na mnie. Nie wiem, jak wyglądam, ale mój
wyraz twarzy coś w  nim wywołuje, jakąś eksplozję w  głębi jego
źrenic. Czekałem na to. Na tę wściekłość w  jego oczach, erupcję
żarzącej się magmy.
Nie będzie mógł się opanować.
No, zabij mnie, myślę. To ja, szczur, robactwo, zdrajca, pasożyt.
Połam mi wszystkie kości. I tak będziesz miał jeszcze syna, który cię
wielbi.
Swym najmroczniejszym, najochryplejszym głosem wymawia
moje imię.
Dłonią przyciska moją klatkę piersiową, popychając mnie do tyłu,
tak że krzesło prawie się przewraca.
– Spójrz mi w oczy, Thorze.
Odwracam głowę w drugą stronę.
Ale kątem oka widzę, co się dzieje.
Jego zaciskające się pięści. Nogę, która się cofa, zanim nastąpi
kopniak, który posyła mnie wraz z  krzesłem do tyłu, tak że głośno
uderzam tyłem głowy o  podłogę. Jego ciało, które opada na mnie,
ciężkie jak kamienny blok, jego palce, które wpijają się w moją szyję,
i  w końcu gwiazdy pod powiekami, gdy braknie mi powietrza. To
boli tak, że drżą mi nogi, ale nie kopię, nie wymachuję rękami, leżę
tylko i czekam, aż opróżni mi płuca z powietrza.
Ściśnij mocniej. Miej to z  głowy. „Lepiej martwy niż
niekompetentny”. To przecież twoje ulubione hasło.
Cisza w  sali jest gorsza od paniki z  powodu tego, że braknie mi
powietrza. Wszyscy milczą pełni szacunku, gdy na podłodze wycieka
ze mnie życie. Twarz ojca, wykręcona gniewem, która przed chwilą
wisiała nade mną, znika. Zostaje tylko naładowane migotanie, które
w końcu eksploduje i mnie oślepia.
Stacza się ze mnie szybko. Początkowo nie rozumiem, że już go
nie ma, ból wokół szyi się utrzymuje, wciąż czuję ciężar jego ciała,
ale on siedzi obok mnie na podłodze i  sapie. Ciężko mi oddychać.
Tak jakbym miał w  piersi ptaka, próbującego wydostać się na
zewnątrz.
W oczach ojca pojawia się konsternacja. Jakby nie wiedział, gdzie
jest ani co zrobił. Rozgląda się i zauważa personel. To tak, jakby na
nowo uświadomił sobie ich obecność. Że wszystko widzieli. Że
przekroczył pewną granicę. Konsternacja utrzymuje się krótko, ale
po chwili ojciec wstaje i idzie do drzwi.
Strażnicy podskakują ze swoich krzeseł, rzucają się w  moim
kierunku, żeby mnie wyprowadzić, ale wtedy ojciec się odwraca
i podnosi dłoń.
– Zostawcie go – mówi i znika za drzwiami.
Przez jakiś czas leżę dalej na plecach. Patrzę w  sufit. Zauważam,
że jednak mogę oddychać, chociaż lekko szemrze mi w  płucach.
Przyglądam się pajęczynie pod sufitem, kołysze się w  lekkim
przeciągu, wywołanym zamykanymi drzwiami. I  uświadamiam
sobie ciszę na sali. Małe fale szoku przebiegają po niej od ściany do
ściany. Czy to się stało? Co teraz robimy? Siadam. Personel nie rzuca
mi swoich zwyczajnych, morderczych spojrzeń, wygląda nawet na
lekko przerażony.
 
Ojciec wraca całkowicie już pozbierany. Poprawił pogniecione
ubrania, wyprostował się i  odzyskał pewność siebie. Pracownicy
gwałtownie wstają. Gestem każe im siąść, podchodzi do podium
i przy nim staje. A ja siedzę na podłodze jak jakiś głupek.
Ojciec każe wstać wszystkim, którzy są lub byli w Dzieciach Ziemi.
Wstają wszyscy oprócz mnie.
– Jesteście tymi, z których jestem najbardziej dumny w tej grupie –
mówi z melancholią. – Cenię sobie waszą lojalność ponad wszystko.
Jesteście przyszłością ViaTerra, nigdy o tym nie zapominajcie.
Po czym odwraca się i patrzy na mnie.
– Ty też, Thorze. Wybacz mi. Naprawdę chcę, żebyś mi wybaczył.
Ja wybaczam ci wszystko.
A kiedy prosi o wybaczenie, brzmi to tak szczerze, tak pięknie, że
robię się niemalże wdzięczny, że mnie dusił. Ale tylko niemalże, bo
musi być jakiś haczyk.
– Idź teraz usiąść, Thorze. Wszystko jest wybaczone. Usiądź
z resztą.
Robię to. Mam poczucie, że nie mam wyboru. Tak jakbym
wykorzystał już czas jako ofiara na podłodze.
– Wiedzcie, że jesienią zrobiłem coś dla was, należących do Dzieci
Ziemi – mówi. – Wpłaciłem pieniądze na wasze konta bankowe, dość
pokaźną sumę. Na waszą przyszłość. Jeżeli kiedykolwiek będziecie
myśleć, że was w jakiś sposób skrzywdziłem, albo kogoś innego…
Tu i ówdzie słychać pojedyncze sapnięcia. Podnosi dłoń.
– Nie, dajcie mi skończyć. Wiem, że w tej chwili tego nie czujecie.
Ale życie potrafi przynosić okropne zmiany. Teraz będziecie zawsze
mieli zabezpieczenie, dopilnowałem tego. Możecie już wszyscy
wracać do pracy. Powiedziałem wszystko, co miałem do
powiedzenia.
Pierwszy opuszcza salę. Szef zawsze wychodzi z  sali jako
pierwszy. Potem wychodzi personel. Zostaję, aż wszyscy znikną.
Znów czuję ból w szyi, krew pulsującą gwałtownie w tętnicy szyjnej.
I  zastanawiam się teraz, gdzie mam się podziać, może po prostu
wrócić do swoich rabatek. To bym chciał zrobić najbardziej.
A potem myślę, że to była najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek
słyszałem. Żeby wpłacać pieniądze na konta osób, które się
skrzywdziło albo ma się zamiar skrzywdzić.
 

60

Prawda. Dlaczego tak piekielnie trudno było napisać prawdę? Po raz


setny skreśliła pierwszy wiersz strony. Wpatrywała się w  pusty
dokument.
Kursor mrugał. Pisanie jej nie szło i  wiedziała, czemu. Napisanie
o  gwałcie nie było tak trudne, jak sądziła. Przez piętnaście lat
przepracowała wspomnienia o nim. Częściowo wyrzuciła je z siebie.
Ale całkiem inną sprawą było pisanie o podpaleniu.
„Ty tchórzliwa cholero”, zamamrotała cicho do siebie. Było to tak,
jakby Franz i jej występek stanowiły jakiś cudowny klej, który łączył
ich losy. On ją skrzywdził, ale ona też popełniła przestępstwo.
Zabawa w kotka i myszkę mogła więc toczyć się dalej.
Zasięgnęła dogłębnych informacji. Czas kary za podłożenie ognia
w  pobliżu ludzi wynosił od dwóch do ośmiu lat. To przestępstwo
ulegało przedawnieniu po piętnastu latach. Istniały wyjątki,
w  których można było dostać dożywocie. Podłożenie pożaru
oznaczające zagrożenie dla życia innych ludzi, na ciasno
zabudowanym obszarze lub w  miejscach o  szczególnym znaczeniu
kulturalnym. Wtedy czas przedawnienia wynosił dwadzieścia pięć
lat. Ale wątpiła, żeby to dotyczyło tego, co ona zrobiła. Czyli nie
mogła już zostać ukarana. To co, do jasnej anielki, stawiało taki
opór? Poczucie wstydu ogarniało ją, gdy tylko palce dotykały
klawiatury.
 
Poradziła się Benjamina, sugerując, że być może dla rodziny
najlepiej będzie, jeżeli nie wspomni o  pożarze. Ale on tylko
powiedział, żeby zdecydowała sama. Simon natomiast twierdził, że
będą ją wielbić, kiedy prawda o Franzu wyjdzie na jaw.
Jej myśli pobiegły do tamtego dnia, kiedy siedzieli na komisariacie
i  kłamali tak przekonująco, tak wiarygodnie, że Franz omal nie
wylądował w  więzieniu. Wtedy odbierali to jako sprawiedliwe.
Przepełniała ją nienawiść do Franza. Śmiała się wewnętrznie z tego,
jak ją zaopatrzył w alibi nie do podważenia. Wpadł we własne sidła.
Ale teraz zastanawiała się, czy jej życie byłoby inne, gdyby wtedy
powiedziała prawdę.
Titus Berg, tak nazywał się policjant, który ich przesłuchiwał.
Surowy wygląd, świdrujący wzrok. Ale po przesłuchaniach był
naprawdę miły. Człowiek, który traktował swoją pracę całkiem
poważnie. Zrobił wszystko, co mógł, żeby złamać Franza.
Spojrzała przez okno. Puściła myśli wolno, aż uparcie powróciły
do tamtego przesłuchania. Mattias siedział obok niej i kłamał. A jak
oni kłamali! Pamiętała badawczy wzrok Titusa Berga. Jego wielkie
dłonie na biurku. W chwili gdy pomyślała o tych dłoniach, przyszedł
jej do głowy pewien pomysł.
 
Titusa Berga było prawie równie trudno znaleźć co Magnusa
Strida. Miał teraz ponad osiemdziesiąt lat i  od wielu lat był na
emeryturze. Policja w  Göteborgu nie chciała podać jego danych
kontaktowych. Ale w  końcu natrafiła na recepcjonistkę na małym
komisariacie, gdzie pracował; ona była bardziej chętna do
współpracy. Okazało się, że Titus Berg mieszka teraz w  Orust,
zaledwie dwadzieścia kilometrów od domu Sofii i  Benjamina.
Ponieważ nosiło ją, a pisać nie mogła, postanowiła spróbować. Dzień
był piękny i chciała wyjść na świeże powietrze.
Simon i  Elvira jeszcze spali. Magnus Strid prowadził z  Elvirą
wywiad do późna w nocy. Benjamin pracował u siebie w gabinecie,
a Julia była w szkole. Sofia powiedziała Benjaminowi, że pojedzie na
trochę nad morze. Był pochłonięty czymś w  komputerze i  tylko
mruknął w odpowiedzi.
Berg mieszkał w  głębi wyspy. Ostatni kawałek przejechała
niewielką żwirówką, która chrupała pod oponami i wypluwała małe
kamyki na samochód. GPS doprowadził ją do końca drogi.
Zaparkowała auto i omal nie wpadła do rowu przy wysiadaniu.
Czerwony domek z  białymi obramowaniami stał na niewielkim
wzgórzu. Przez ogród przepływał strumyczek, zawilce wiły się na
trawie. Panowała pełna idylla.
A on siedział przed domem, jakby na nią czekał.
Otworzyła furtkę i niepewnie zrobiła kilka kroków. Słońce biło ją
po oczach, przyłożyła dłoń do czoła i mrużąc oczy, spojrzała w jego
kierunku. Tak, to był on. Szerokie barki, broda, znajome rysy twarzy.
W kilku szybkich krokach pokonała pagórek i stanęła przed nim.
– Przepraszam, że nachodzę nieproszona. Czy pamięta mnie pan?
Popatrzył na nią, zmarszczył czoło, ale zaraz coś błysnęło w  jego
spojrzeniu.
– Ach właśnie, to pani była w tej sekcie. Co panią tu sprowadza?
– Czy mogę usiąść?
– Proszę! – Skinął głową w  kierunku drewnianego krzesła obok
swego. Między krzesłami stał koślawy stolik.
– A więc chciałabym coś wyznać – powiedziała, gdy już siadła.
– Takich rzeczy ostatnio nie słyszę często – mruknął.
Zauważyła, że się postarzał. Włosy miał całkiem siwe. Cerę
brązową od słońca, pomarszczoną i  grubości zwierzęcej skóry.
Przymrużone oczy zapadły mu się głębiej w oczodoły. Ale wciąż biły
od niego radość życia i upór.
– No to proszę zacząć od początku – powiedział. – Pamiętam tamtą
sprawę, jakby to było wczoraj, rozumie pani. To była moja ostatnia
sprawa przed przejściem na emeryturę.
– Niestety, nie spodoba się panu to, co mam do powiedzenia.
– Ja to rozumiem. Już mi się przewraca w żołądku.
 
Był dobrym słuchaczem, choć czasem chrząkał, podnosił brwi
albo kręcił głową. Tylko raz jej przerwał.
– A  tacy byliście przekonywający. Nie było przeciwko wam
żadnych dowodów. Mieliście alibi nie do podważenia. No proszę…
Gdy opowiadała, zmieniła się jej perspektywa, prawie mogła
spojrzeć oczami Titusa Berga na to, co zaszło. Plątanina kłamstw.
Prawdziwe przestępstwa – porwanie, gwałt i podpalenie – nigdy nie
zostały naprawdę rozwiązane. Tylko dlatego, że Sofię opętała żądza
zemsty na Franzu. Kiedy skończyła opowiadać, gwałtownie
zaczerpnęła powietrza i pospiesznie dodała:
– Byłam przepełniona nienawiścią do niego. Nawet nie
odczuwałam, że robię coś złego, rozumie pan? Wydawało mi się, że
na własną rękę wymierzam sprawiedliwość. Że nie mam innego
wyboru. Dopiero teraz pojawiły się wyrzuty sumienia. Staram się
przepracować wszystko w  książce, którą piszę. Opiera się ona na
kronice rodu Franza, chcę pokazać, jak zło można dziedziczyć i  jak
historia może się powtarzać. I chcę, żeby moja córka dowiedziała się
prawdy.
Rysy twarzy Titusa Berga wyostrzały się w  trakcie jej opowieści.
Oczy miał teraz naprawdę pełne złości.
– Nigdy mi się nie udało przyskrzynić Franza Oswalda za
podpalenie, jak już pani wie – rzekł z goryczą. – Naprawdę chciałem
rozwiązać tamtą sprawę przed emeryturą i  byłem tak bardzo
zawiedziony, kiedy ominęła go kara.
– Przepraszam. Naprawdę mam nadzieję, że potrafi mi pan
wybaczyć – odpowiedziała. – Jeżeli chce pan to zaraportować policji,
to w porządku.
– Uważam, że sama pani powinna to zgłosić. Sprawa na pewno
jest już przedawniona. Nikt nie zacznie w tym grzebać, mają za dużo
do roboty w  dzisiejszych czasach. Ale to z  pewnością uleczy pani
wyrzuty sumienia.
– A  więc to zrobię – powiedziała – ale nie żałuję, że podpaliłam
dwór. Jeżeli byłabym zmuszona znowu przejść przez tamten
koszmarny tydzień, to postąpiłabym tak samo. Choć pewno
powiedziałabym prawdę podczas późniejszych przesłuchań
z panem.
Zaczął rechotać.
– Jezus Maria! Ale mnie nabraliście! No, muszę pani wybaczyć. Po
tym wszystkim, przez co pani przeszła. Ale policja powinna się
o wszystkim dowiedzieć, naprawdę powinna.
Już nie wyglądał na złego.
– Jaka ona jest, pani córka? – zapytał.
– Jest… no, absolutnie cudowna.
– Dobrze pani robi, trzymając ją z  daleka od Franza Oswalda –
powiedział. – Pamiętam przesłuchanie z  nim, kiedy się stał taki
nieprzyjemny. Jest jedną z najbardziej niesympatycznych osób, jakie
kiedykolwiek przesłuchiwałem. Prawdziwa despotyczna świnia.
– Potwierdzam – odpowiedziała. Czuła ulgę, że okazał się tak
wyrozumiały.
– Pójdę teraz zaparzyć kawy, a  gdy już wypijemy, wróci pani do
domu i skończy pisać tę książkę – powiedział i pokręcił głową.
 
Nim opuściła jego dom, zamknął jej dłoń w  swojej dużej ciepłej
pięści.
– Proszę mu dać porządnie popalić tym razem. Niech się nie
wymknie. Jeżeli uda się pani wsadzić go za kratki, wszystkie grzechy
zostaną pani wybaczone, zaręczam.
Jechała do domu powoli, z  uchylonym oknem. Promienie słońca
grzały, ptaki zapalczywie świergotały na drzewach. Wiosna wlała się
niczym gwałtowny przypływ. Zimne, kłujące lodem powietrze
zostało przegnane przez wiatr, który stracił na mocy. Trawy były
wciąż podmokłe po niezliczonych ulewach. Blade światło spowijało
świat cienką woalką. Po niebie przesuwały się lekkie, białe
i niesforne obłoki. Dzisiaj nie miało padać.
Zatrzymała samochód w  malowniczym miejscu przy zagajniku,
zadzwoniła do Benjamina i  opowiedziała mu o  swoim spotkaniu
z Titusem Bergiem.
– Jestem z ciebie dumny – rzucił tylko – bardzo dumny.
Postanowili tego wieczoru zjeść w  restauracji. Ostatnimi czasy
przesiadywali głównie w domu. Ale mogli przecież poprosić jednego
z  ochroniarzy, żeby im towarzyszył. Simon i  Elvira naprawdę
potrzebowali się wyrwać.
Wracając do domu, zajrzała starym przyzwyczajeniem do
skrzynki pocztowej, choć obecnie rzadko coś do nich przychodziło.
Na dnie skrzynki leżała biała koperta. Jeszcze zanim ją podniosła,
już była pełna złych przeczuć. Wyglądała tak uroczyście,
zaadresowana była odręcznie, to nie była reklama.
Kiedy ją odwróciła i  zobaczyła nadawcę – jego imię, nazwisko
i  adres, starannie odbite tłoczonymi srebrnymi literami – zaczęły
drżeć jej ręce. Poczuła absolutną pewność, że wymyślił kolejną
upierdliwość. Może miał zamiar podać ją do sądu. Pospieszyła do
drzwi wejściowych, włożyła klucz do zamka, usłyszała wycie alarmu
i  go wyłączyła. Podniosła dłoń w  geście powitania do stojącego na
trawniku ochroniarza. Szybko poszła do kuchni i  rozcięła nożem
kopertę, w  której były dwie kartki. Na jednej z  nich był odręcznie
napisany list na kremowej papeterii.
Udało mi się na własną rękę zdobyć kilka włosów Twojej uroczej
córki. Chciałem w zasadzie zrobić to poprzez Was, jak należy, ale jak
wiesz, jestem niecierpliwy z natury. Franz
Nic więcej.
Druga kartka okazała się wydrukiem jakiegoś oficjalnego
dokumentu. Przeczytała go uważnie, obracała na wszystkie strony.
Przeczytała jeszcze raz, podczas gdy ogarniały ją coraz silniejsze
zawroty głowy, a nogi uginały się pod nią niebezpiecznie. Dokument
nie był trudny do odczytania. Był to wynik badania DNA.
Franz Oswald nie był biologicznym ojcem Julii.
 

61

Początkowo miałem zamiar nie zgadzać się na powrót do pracy przy


komputerach.
Zrozumiałem, do czego byłem potrzebny. Wraz ze wzrastającą
popularnością ViaTerra Bella Svahnberg została wdrożona w  prace
nad PR, które przydzielił jej ojciec. A  niektóre funkcje w  naszym
oprogramowaniu rozumiałem tylko ja. O  alternatywie, czyli
zatrudnieniu kogoś ze stałego lądu, ojciec nie chciał nawet słyszeć.
We wszystkim, co robił, miał ukryty zamiar, a  teraz chodziło o  to,
żeby mieć na mnie oko. I  gdy zacząłem domyślać się tego zamiaru,
narodziła się we mnie myśl. Ja też mógłbym mieć na niego oko.
Komputery zainstalowano w pomieszczeniu, które mieściło się tuż
obok gabinetu ojca. Tam miałem pracować, a  on lub Vic mogli do
mnie czasami zaglądać.
Między mną a  ojcem panowało nowe napięcie. Czasem unikał
mojego wzroku. Od chwili, gdy prawie mnie udusił w  jadalni, nie
dogryzał mi. Trzymał się w  pewnej odległości, kiedy przychodził
skontrolować moją pracę. Wiedziałem jednak, że nastrój może mu
się zmienić błyskawicznie. Kolejny wybuch zawsze krył się pod
powierzchnią. Ale chyba przestałem go już denerwować.
Teraz zamiast mnie Vic działał mu na nerwy.
GDY WSZYSTKO UKŁADA SIĘ W  CAŁOŚĆ Jest godzina pierwsza
w  nocy. Słucham głosu ojca, dudniącego za zamkniętymi drzwiami
jego gabinetu. Krzyczy na Vica. Ostatnio często to robi. Podnosi głos
coraz wyżej. Rozlega się trzask czegoś rzuconego o ścianę.
Na chwilę zapada cisza. Nasłuchuję dźwięków. W  głębi duszy
czekam, aż pójdą spać, żebym mógł pogrzebać w  biurze ojca.
Postanowiłem tej nocy spróbować włamać mu się do komputera.
Drzwi do mojego małego pokoiku otwierają się i  wchodzi ojciec.
Choć raz jest sam.
Udaję, że go nie widzę. Wpatruję się w  ekran, szybko piszę na
klawiaturze. Już jest przy moim biurku.
– Mógłbyś przynajmniej wstać, kiedy wchodzę? – wzdycha.
Wstaję i zauważam, że jestem już prawie tak wysoki jak on.
– Co jest z  tobą? Cóż twoim zdaniem robię niewłaściwego? Mów.
Słucham.
W jego głosie pobrzmiewa pewna rezygnacja. Ale nie mam
zamiaru dać się złapać w tę pułapkę. Wiem, że ten przyjacielski ton
może się zmienić we wściekłość w ciągu sekundy.
– Raczej nic takiego – odpowiadam lekko nabzdyczony.
– Dobrze, więc może mógłbyś coś zrobić ze swoim bratem, który
jest niekompetentnym gnojem i  sabotuje ostatnio wszystko, co
chciałbym zrealizować. Jest kompletnie beznadziejny.
– Co chcesz, żebym zrobił? – pytam. Umyślnie omijam słowo
„szefie”.
– Będę miał odwiedziny – mówi. – No, ty już wiesz, kim ona jest.
Rozumiesz, Vic jest zazdrosny. Nie chce tego przyznać, ale zrobił się
całkiem szurnięty, odkąd się dowiedział, że ona przyjeżdża. Uważa
widocznie, że mam żyć całe życie w  celibacie. Zaczynam się
naprawdę zastanawiać nad tym, żeby wykorzystać swoje kontakty
w  Rosji i  wysłać go tam do obozu pracy. Do syberyjskiej tajgi. Co
o tym sądzisz?
– Nie wiem.
– Czy nie przypilnowałem, żebyście mieli wszystko, czego
potrzebujecie? Dawałem wam najlepsze zadania. Chroniłem was od
tego całego gówna, które się dzieje na świecie. Ale Vic nigdy nie jest
zadowolony, on chce takiej lepkiej ojcowskiej miłości. Niedługo
chyba poprosi mnie o  wędkę, żebyśmy mogli przesiadywać na
skałach i łowić rybki…
– Mówiłeś, że ona jest twoją córką – wyrywa mi się. Głównie po to,
żeby przerwać jego nieprzyjemne jeżdżenie po Vicu.
Wydaje dźwięk, będący czymś pomiędzy odkrztuszeniem
a chrząknięciem, i wbija we mnie wzrok.
– Mówiłem, ale nie jest. Wiem o  tym od dawna. Dzięki twojemu
dawnemu najlepszemu koledze Matteo.
– Kim ona jest?
– Kimś, kogo chcę poznać. Będziesz mnie teraz przepytywać? To ja
mówię do ciebie, Thorze. To jest rozmowa między szefem
a podwładnym, jeśli nie zrozumiałeś. I „szefie”, do cholery, mów do
mnie „szefie”, jak się do mnie zwracasz.
– Tak jest, szefie. Rozumiem, szefie.
– W  każdym razie chcę, żebyś miał oko na Vica – zerka na
zamknięte drzwi. – Zdawaj mi raport, jeżeli zrobi albo powie coś
podejrzanego. I  nie powinien mieć nic do czynienia z  dziewczyną.
Matteo miał tak naprawdę wrócić i  być jej wartownikiem, ale ten
sukinkot rozpłynął się w powietrzu. Więc ty odbierzesz ją z promu.
Nie ufam strażnikom. Ma ją odebrać ktoś słodki i niewinny, jak ty.
Ojciec śmieje się i kładzie mi rękę na ramieniu.
– Czy ty widziałeś się ostatnio w  lustrze? Wyglądasz jak jeden
z aniołków Botticellego. Dokładnie tak chcę ją przywitać. I za nic nie
obcinaj tych włosów, kurczę.
Dłonie mi się pokrywają potem, w  ustach znowu czuję suchość.
Twarz ojca przede mną na chwilę traci ostrość.
– Zatrzyma się w  waszym dawnym domu, kiedy tu będzie. Tylko
przez parę dni.
– Nie mam prawa jazdy. Nigdy nie prowadziłem samochodu.
– No to się nauczysz. Poproś Karstena, on ci pokaże. Przecież
szybko się uczysz. Czy są jeszcze jakieś inne problemy, które chcesz,
żebym za ciebie rozwiązał?
– Nie, szefie. Ale mam pytanie.
– O cholera, serio? Niech zgadnę. Chcesz wiedzieć, czy załatwiłem
papier toaletowy i  odkurzyłem w  domku. W  takim wypadku
odpowiedź brzmi nie, bo ty dopilnujesz, żeby się tym zajął dział
gospodarczy.
– Nie, chcę wiedzieć, czy masz zamiar ją skrzywdzić?
Śmieje się. Głośno, rubasznie, upiornie.
– Nie, Thorze. Ona nie jest typem dziewczyny, którą chciałoby się
krzywdzić. Jest całkiem wyjątkowa. Klasa sama w sobie. I to dlatego
twój żałosny brat jest taki zazdrosny. Czy możesz się teraz
przymknąć i po prostu przyjąć polecenie?
– Tak jest, szefie. Zajmę się tym.
– Dobrze. Mimo wszystko jest chyba w  tobie nieco ze mnie.
Potrafisz myśleć samodzielnie. To mi się w tobie podoba. Czy idziesz
teraz do domu?
– Nie, muszę jeszcze jakiś czas popracować.
– Okej – mówi i głośno ziewa. – To popracuj. Widzimy się jutro.
Ma coś szczerego we wzroku. Tak jakby zobaczył mnie po raz
pierwszy. Takim, jakim jestem, jakim mógłbym się stać. Ale wiem, że
te chwile są równie rzadkie, co trudne do uchwycenia. Jutro
z  pewnością będzie tym samym starym, wróci do swego
zwyczajnego ja.
Słyszę, jak jego kroki cichną na schodach, gdy idzie do swojego
pokoju. Znowu otwierają się drzwi. Jak gdyby nigdy nic wpatruję się
w  monitor, aż bolą mnie oczy. Przygotowuję się na pytania Vica,
które zaraz spadną na mnie jak grad.
– Co ci powiedział?
– Nic takiego. Chce, żeby wysprzątać domek, to wszystko.
– Będzie tam mieszkać jakaś kurwa, wiesz o  tym? Mała dziwka,
jest młodsza od nas, a  on ma zamiar się z  nią pieprzyć. W  naszym
domu. Co ty na to?
– Nie wiem. Idź już spać. Nie mam czasu o tym teraz rozmawiać.
Muszę skończyć jedną robotę.
Vic uderza dłonią w  monitor, mocno, aż się obawiam, że go
zepsuł. Odruchowo wstaję i patrzę na niego. Przez te wszystkie lata,
odkąd go znam, nigdy nie był taki załamany. Vic, najprzystojniejszy
chłopak na wyspie. Kopia ojca. Młodszy, żywszy. Teraz wygląda jak
kiepska karykatura. Włosy sterczą mu dęba. Oczy wyłażą z  orbit.
Dolna warga drży i obawiam się, że zaraz się rozpłacze.
– Nie martw się, Vicu – mówię najspokojniejszym głosem, na jaki
mogę się zdobyć. – Nikt cię nie może zastąpić. Ojciec to wie.
Wtedy Vic robi coś całkiem nieoczekiwanego. Coś, co w  dalszym
ciągu jest bolesne, gdy o tym myślę.
Obejmuje mnie. Potyka się lekko o moje krzesło, tak że przyciska
się do mnie mocno. Odwzajemniam niezdarnie uścisk.
– Przepraszam, że czasami bywałem w  stosunku do ciebie
złośliwy – mamrocze. – Chyba się bałem, że ojciec odkryje, że jesteś
mądrzejszy ode mnie. Jesteś miły, Thorze.
Wychodzi z pokoju i zamyka za sobą drzwi.
Odczekuję długo, aż jestem całkiem pewien, że poszedł się
położyć. Potem wyłączam komputer i zapalam górne światło. Modlę
się w  myślach, żeby Vic w  swoim wzburzonym stanie zapomniał
zamknąć na klucz drzwi do gabinetu ojca, i tak się też okazuje.
Przygotowałem się na włamywanie do komputera ojca, łamanie
jego hasła, ale nie jest to potrzebne. Zostawił swoje maile otwarte,
wystarczy tylko je przeszukać. Od razu znajduję maila, który Matteo
wysłał jakiś czas temu. Jego adres jest tak łatwy do przejrzenia, że
się zaśmiewam – mattan@hushmail.com. Wiadomość jest
zaszyfrowana, ale wystarczająco nieprzyjemna, by podnieść mi
włosy na karku. Nadajnik zainstalowany z  powodzeniem. I  jeszcze
link, który klikam. Transmisja pokazuje jakąś łazienkę. Nikogo tam
nie ma, ale wiem od razu, czyja to łazienka. Nieprzyjemne poczucie
przerodziło się w  chęć wymiotowania. Przeszukuję maile wysłane
przez ojca. Widzę wiadomości do partnerów biznesowych, z których
nic nie rozumiem, i  krótkie, zawadiackie pozdrowienia do
celebrytów oraz polityków. I tę do ciebie.
Zapakuj: 1) krótkie prześwitujące halki, 2) kabaretki, 3) stringi.
Gdy czytam ten wers, wszystko staje się jasne. Jestem częścią
efektu kuli śnieżnej, jak lawina albo tsunami, czegoś, czego nie
miałem szansy powstrzymać.
Ale jeżeli rozegram dobrze swoje karty, jako słodki aniołek
Botticellego, to istnieje jeszcze szansa, by cię uratować.
 

62

Trudniej było okłamywać Edwina Björka niż rodziców. Im Julia


powiedziała, że jedzie z wizytą do koleżanki w Göteborgu. Podała im
sfałszowany adres i  wymyślony numer telefonu. Ostatnio
zachowywali się dziwnie, często byli pogrążeni w  cichych
rozmowach z  Elvirą i  Simonem, które przerywali nagle, kiedy Julia
pojawiała się w  pobliżu. Poza tym dom był przez całą dobę pod
ochroną i czuła się w nim coraz bardziej jak w jakiejś instytucji.
Ale Julia nie liczyła się z  tym, że Edwin Björk na promie ją
rozpozna. Omal się nie wygadała pod jego przeszywającym
wzrokiem.
– O, cześć, Julio! Co ty masz zamiar robić sama na wyspie?
– Zainteresowała mnie podczas ostatniej wizyty – odpowiedziała.
– Te wszystkie historie i podania, które się o tym miejscu słyszy, wie
pan…
Zawiesiła głos, szukając w myślach czegoś całkiem wiarygodnego
do dodania.
– Chcę napisać wypracowanie o Wyspie Mgieł, taką pracę szkolną.
– Aha. A co tam będziesz robić?
– Przejdę się i  obejrzę wszystko. Diabelski Blok, wrzosowisko
i  skały. Porobię zdjęcia i  tak dalej. Zatrzymam się w  pensjonacie –
powiedziała, mając nadzieję, że tego nie sprawdzi. Trochę jej było
wstyd, że tak łatwo potrafiła przemienić się w  dobrą kłamczuchę
bez skrupułów.
– I twoja mama się na to zgadza?
– Jasne. Mam szesnaście lat, jestem prawie dorosła.
– Prawie o  tym zapomniałem – odpowiedział i  uśmiechnął się. –
Ale ten czas leci!
– Zastanawiam się też, czy mógłby pan opowiedzieć mi tę historię
o duchach – dodała – tę o hrabinie, która straszy we dworze.
Był to z jej strony świetny manewr odwracający uwagę, bo chętnie
opowiedział. Mama mówiła, że Björk najlepiej ze wszystkich znał
wyspę i  jej tajemnice. Przez całą przeprawę zabawiał ją podaniami
o wszystkich strasznych rzeczach, które spotkały rodzinę ze dworu.
Franz napisał, że ktoś ją odbierze z placu tuż obok przystani. Była
nieco zawiedziona, że nie zamierzał przyjechać i  odebrać jej
osobiście, ale to w  pewien sposób podniosło jeszcze bardziej rangę
sytuacji. Własny szofer!
Tym razem mgła nie pokrywała cieśniny między lądem a wyspą.
Morskie powietrze było zdecydowanie bardziej rześkie niż w porcie
– bardziej słone, chłodniejsze, ale o  lekkim zapachu słońca.
Napływający zrywami wiatr nadawał powierzchni morza wygląd
rozgniecionego szkła, którego każdy odłamek odbijał blade
promienie wiosennego słońca. Migocząca woda rozciągała się na
wszystkie strony, po horyzont. Było to tak piękne, że jej świadomość
niknęła chwilami w  otchłaniach morza, a  głos Björka zamieniał się
w przyduszony pomruk.
– Słyszałem, że twoja mama napisała książkę o  tym wszystkim –
powiedział w końcu. – Ma zdaje się wyjść na jesieni?
– Nie, stchórzyła. Mówi, że jest jeszcze więcej do napisania.
– Ach tak, ciekawe, co to może być – odpowiedział i pogłaskał się
w zamyśleniu po brodzie.
W tym momencie przybili do brzegu i  Julia stanęła na dziobie,
gdzie było zejście z promu.
 
Plac, na którym poprzednim razem było pełno ludzi, teraz był
prawie pusty. Przy fontannie siedziała kobieta z dzieckiem w wózku,
oprócz niej i  Julii nie było nikogo. Po chwili dostrzegła kogoś na
samym końcu placu. Jakiś chłopak stał przy błyszczącym, czarnym
samochodzie. Kiedy podeszła do niego, pomyślała, że przypomina jej
kogoś znajomego, ale nie mogła sobie przypomnieć, kogo. Słońce
świecące za nim sprawiało, że jego włosy do ramion nabrały
miedzianego połysku. Oczy miał jasne i  niebieskie jak lód,
a jednocześnie miłe. Twarz była rumiana, jakby krew pulsowała tuż
pod powierzchnią skóry. Nos i policzki pokrywały piegi. Ładne usta.
Właśnie uśmiechnął się lekko zażenowany, jakby winien był jej
przeprosiny. A  faktycznie był, bo teraz sobie przypomniała, że
spotkali się już wcześniej. Te włosy! Nikt inny, kogo znała, nie miał
takiego koloru włosów.
– O mało nie zrzuciłeś mi tacy serów na głowę! – zawołała.
– Tak, przepraszam – rzekł zawstydzony – wtedy, gdy byłaś tu na
konferencji.
Przed jej oczami pojawił się inny obraz z przeszłości. Te miłe oczy.
Patrzyła w nie już wcześniej.
– Czekaj! Byłeś też w naszej bibliotece! To dlatego wydałeś mi się
znajomy na przyjęciu. Co ty robiłeś w bibliotece?
– To długa historia. Czy mógłbym opowiedzieć ją później?
– Szpiegowałeś mnie? – zapytała.
– Coś w tym rodzaju. Obiecuję, że potem ci opowiem.
– Ale zaraz, kto ty jesteś?
– Thor – powiedział i  wyciągnął do niej dłoń, ciepłą i  przyjemną
w  dotyku, tym bardziej że jej ręce zmarzły prawie na kość podczas
przeprawy. Uśmiechnął się niepewnie. Trzymał jej dłoń w  uścisku
trochę za długo.
– Przyjechałem tu po ciebie. Franz Oswald to mój ojciec.
– Serio? W ogóle go nie przypominasz.
Teraz dostrzegła podobieństwo. Prosty grzbiet nosa i  szeroka
żuchwa. Umięśnione ramiona i  wyprostowana postawa. Wiedziała,
że Franz ma synów bliźniaków, czytała o  tym w  internecie. Ale nie
było tam żadnych ich zdjęć. W jednym wywiadzie Franz powiedział,
że chciał „oszczędzić synom medialnego cyrku i  pozwolić im żyć
normalnym życiem”.
Od razu poczuła się głupio przed Thorem. Fakt, że Franz wysłał po
nią swojego syna, który był starszy od niej, zawstydzająco
uzmysłowił jej, że to, co miała zamiar zrobić, daleko odbiegało od
normy. To jest chore, pomyślała, choć typowe dla Franza. Ale czemu
miała się przejmować? Jeżeli chciałaby być normalna, siedziałaby
teraz przy stacji benzynowej w Henån, półżywa z nudów. Pomyślała
o  cienkiej jedwabnej bieliźnie w  torbie i  znowu poczuła
podniecenie.
Thor zaprowadził ją do czarnego kombi, które wyglądało jak
nowe. Wewnątrz pachniało skórą i  plastikiem. Gdy tylko przekręcił
kluczyk w stacyjce, samochód zrobił gwałtowny skok w przód.
– Oj, przepraszam, zapomniałem wrzucić luz – mruknął
z zażenowaniem.
Kiedy wcisnął sprzęgło i znów przekręcił kluczyk, silnik zawył jak
piła.
– Za mocno wciskasz gaz – zachichotała Julia.
Pozbierał się i  udało mu się wycofać samochód z  parkingu, ale
omal nie wjechał w  słupek i  musiał zahamować tak mocno, że
rzuciło ich do przodu na siedzeniach, silnik zaś zgasł. Julia
roześmiała się, a on jej zawtórował. W końcu siedzieli rechocząc tak,
że aż piszczeli.
– Czy ty w ogóle masz prawo jazdy? – wydusiła z siebie w końcu.
– Prawo jazdy? Żartujesz? – odpowiedział. – Dopiero trzeci raz
prowadzę samochód.
W końcu udało mu się wyprowadzić auto na drogę, ale jechali
nieznośnie powoli, jakby się skradali. Ku jej zachwytowi był tak
zdenerwowany, że pot perlił mu czoło. Wyglądała przez okno,
patrząc, jak jest pięknie. Słońce pobłyskiwało. Skały spadały
pionowo w  morze przy brzegu drogi. Ale trudno było oderwać
wzrok od Thora, który kierował samochodem z  upartą
stanowczością. Było w  nim coś szczególnego, jakieś piękno.
Pomyślała, że jeżeli Franz ma takiego syna, to nie może być tak
strasznie groźny.
Tuż przed gigantyczną żeliwną bramą zatrzymał samochód.
– Teraz zabiorę cię do domku, w  którym będziesz mieszkać –
oznajmił Thor. – Zanim jednak przejedziemy przez bramę, chcę coś
powiedzieć.
– Co takiego?
– Mój ojciec potrafi być czarujący i  tak dalej, ale ma okropny
temperament i  wiem, że nie zawsze jest dobry dla dziewczyn,
z  którymi się spotyka. Czy jesteś pewna, że chcesz jechać dalej? Bo
jeżeli nie, to zawiozę cię do pensjonatu w  miasteczku i  możesz
wrócić do domu porannym promem.
Dobry dla dziewczyn. Co za dziwna informacja o  własnym ojcu,
pomyślała. Poczuła, jak kąciki ust podjeżdżają jej do góry, budziło to
w niej śmiech.
– Nie, chcę się z  nim spotkać – powiedziała. – Dobrzy chłopcy to
nie do końca moja działka, rozumiesz. Wiem, w co się pakuję.
– Szkoda. Zamiast tego ty i ja moglibyśmy sobie gdzieś pojechać –
zażartował.
– Dzięki, ale przyjechałam tutaj po to, żeby się z nim spotkać.
Zastanawiała się, czy Thora poruszało to, że jest taka młoda. Ale
kiedy znowu zwrócił wzrok w  jej stronę, w  jego oczach migotał
niepokój.
– Czy robicie tam w środku coś szalonego, czy, no nie wiem, orgie
seksualne?
– Nie, nic takiego, ale jeżeli chodzi o ojca, to wiem, że był brutalny
wobec mojej mamy. Bała się go.
Zastanawiała się, czemu jej to nie niepokoi. Dlaczego nie bała się
Franza. Ale nie odczuwała strachu.
– Czy coś takiego wydarzyło się ostatnio?
– Z tego, co wiem, to nie. Ojciec głównie pracował. Nie widziałem
go z żadnymi kobietami od jakiegoś czasu. Była tu taka jedna młoda
dziewczyna. Słyszeliśmy, że rozpuszczała o  nim kłamstwa. Ale nie
wiem na pewno, co oni razem robili.
Na krótko się zawahała. Ale była już tak blisko, tęskniła tak
bardzo. Franz nie był niebezpieczny, po prostu to czuła.
– Chcę to zrobić. Wjedź przez bramę!
Wbił w  nią wzrok, całkiem zrezygnowany – a  mimo to sprawiał
wrażenie złego, jakby toczył ze sobą wewnętrzną walkę. W  końcu
westchnął głęboko i powiedział:
– Tak myślałem. Ale chcę ci jednak coś dać, na wypadek gdybyś
potrzebowała pomocy. – Z tymi słowami wyjął z kieszeni marynarki
jakiś mały wihajster. – W ViaTerra większość z nas nie ma telefonów
komórkowych, ale to jest pager. Wystarczy, że wciśniesz ten
przycisk. Ten pager jest bezpośrednio połączony z  moim. Proszę,
użyj go, jeżeli coś się będzie działo.
Patrzyła na mały gadżecik, który wyglądał jak telefon, tylko
z mniejszą liczbą przycisków.
– No… mogę to zrobić – powiedziała. Nie wydaje mi się,
pomyślała. Nie potrzebowała jego pomocy, zawsze dawała sobie
radę sama.
Jego jasnoniebieskie oczy wpatrywały się w  nią tak intensywnie.
Nie była pewna, czy to chłopak, który podniecałby ją, ale jego
uśmiech, jego dotyk, kiedy wcisnął jej pager w  dłoń, zapierały jej
dech. Schowała aparacik do torebki i spojrzała na bramę. Po bokach
wisiały anioły i diabły, a na środku znajdowała się wielka dziura od
klucza. W murze mieściła się służbówka, w której strażnik podniósł
rękę w  geście pozdrowienia i  brama otworzyła się ze skrzypiącym,
smutnym dźwiękiem.
Posiadłość z  dworem w  centrum rozpościerała się przed nimi.
Niebo przybrało bladoniebieski odcień i odznaczał się na nim sierp
księżyca, ledwo widoczny w świetle dnia. Poczuła, jak coś chwyta ją
za serce, i  zaczerpnęła głębokiego oddechu. Pomyślała o  mamie,
która tu pracowała mroźnymi zimami. Zmuszona spać w  stajni.
Uciekająca przez ogrodzenie pod prądem. Ale Julia nie była mamą.
Była sobą. W myślach układała słowa. Przepraszam, mamo. Muszę to
zrobić. Tak bardzo cię kocham.
Thor, minąwszy dwór, skierował samochód przez dziedziniec, do
małego, pomalowanego na biało domku, ukrytego w  niewielkim
lasku. W  środku paliło się światło. Wysiedli z  samochodu
jednocześnie i nagle poczuła chęć, aby go objąć. Czuła kręgi na jego
plecach przez materiał marynarki. Jej nos musnął miękką skórę jego
szyi. Pospiesznie odsunęli się od siebie, jakby znaleźli się za blisko,
za szybko.
– Możesz wejść – powiedział – drzwi są otwarte. Ojciec pewnie
niedługo przyjdzie.
Kiedy położyła rękę na klamce, drzwi się otworzyły i  jej oczom
ukazał się duży pokój o  białych ścianach i  z kaflowym piecem.
Odwróciła się gwałtownie i  zobaczyła, że Thor wsiadł z  powrotem
do samochodu. Poczekała na progu, aż usłyszała odgłos zapalanego
silnika, jego lekki warkot, po czym dźwięk kół chrzęszczących na
żwirze dziedzińca.
Gdy weszła do środka, deski w  podłodze lekko skrzypnęły.
Powietrze w domu było nieco zatęchłe, jakby nikt tam od dawna nie
mieszkał, ale poza tym pomieszczenia wyglądały na wysprzątane
i uporządkowane. Kiedy tak stała, jak grom z jasnego nieba uderzyła
ją myśl.
Co ja tu robię? W co ja się wpakowałam?
Brama, która najpierw tak strasznie zajęczała, a potem zamknęła
się za nimi tak mocno. Świadomość, że otacza ją wysoki mur
z drutem kolczastym na szczycie. Nigdy nie była tak osaczona.
Podłoga była z wypolerowanego drewna, komplet wypoczynkowy
miał kolor beżu, poduszki były w  pstrokate wzory. W  rogu przed
dużym kominkiem stały dwa wiklinowe fotele, a  na stoliku wazon
z białymi kwiatami. Podeszła do nich i je powąchała. Kręciła się po
domu, zaglądając wszędzie jak ciekawskie dziecko. Oprócz dużego
pokoju były tam dwie sypialnie i  łazienka. Chociaż panowała
czystość i  porządek, dawało się zauważyć, że ktoś tu kiedyś
mieszkał. Rysy na listwach, ciemne plamy na ścianie, zamalowane,
ale nie do końca pokryte malarską farbą. Wiatrak u sufitu rozlewał
monotonny warkot po pokojach. W  lodówce było pełno jedzenia
i kilka butelek wina.
Wyszła na taras. Niebo zmieniło kolor na głęboki lazur, teraz sierp
księżyca był wyraźnie widoczny spoza koron sosen. Wysoko ponad
drzewami w  poszukiwaniu pożywienia szybował drapieżny ptak.
Gdzieś z daleka dochodził szum morza. Chłodne wiosenne powietrze
przyprawiło ją o dreszcze, więc wróciła do środka.
W jednym pokoju stały dwa pojedyncze łóżka, w  drugim
małżeńskie łoże. Rozpakowała ubrania w  pokoju z  tym ostatnim.
Powiesiła płaszcz w  szafie. Wygładziła swoją krótką sukienkę.
Ułożyła zwykłe ubrania w szufladzie, a cienką bieliznę wsunęła pod
poduszkę. Postawiła saszetkę z  przyborami do makijażu
i kosmetykami w łazience. Umyła się mydłem pod pachami i między
nogami, i przyglądała się jakiś czas swojemu odbiciu w lustrze. Oczy
wydawały się nienaturalnie wielkie. Wzrok miała błyszczący i dziki.
W tym momencie usłyszała, jak otwierają się drzwi.
Coś chwyciło ją za gardło, nie była w stanie wyjść do przedpokoju,
na spotkanie z  nim. Stała tylko dalej przed lustrem i  czekała
z  zapartym tchem. Kątem oka dostrzegła jego postać, zbliżającą się
od tyłu. Kiedy jego twarz pojawiła się obok jej twarzy w  lustrze,
drgnęła. Wyglądał tak poważnie, oczy miał surowe. Nagle
zapragnęła stamtąd uciec. Ale zaraz poczuła jego dłonie na swoich
ramionach, przyciągnął ją do siebie, tak że jej plecy przycisnęły się
do jego piersi. Zapach jego wody po goleniu i  ciepło jego ciała
dotarły do niej jednocześnie. Namiętność i żądza w jego wzroku nie
przypominały niczego, co widywała w oczach innych chłopaków, na
przykład Matta. On robi ze mną w  myślach coś zboczonego,
pomyślała i  natychmiast poczuła się niepewnie, nerwowo oblizała
usta.
Był w  jasnoniebieskiej bawełnianej koszuli, rozpiętej pod szyją.
Granatowy krawat zwisał niedbale, luźno obwiązany wokół
kołnierzyka, jakby spieszył się, żeby przyjść tu jej na spotkanie. Jego
usta na jej karku były tak zimne, że mimowolnie drgnęła. Próbowała
się cofnąć, ale jego uchwyt na jej ramionach się zacieśnił. Serce
ruszyło jej galopem.
W powietrzu wisiało elektryczne napięcie, tak jak tuż przed
burzą.
– Przyjechałaś – szepnął. – Nareszcie tu jesteś.
 

63

Kiedy Sofia pozbierała się po szoku spowodowanym listem Franza,


zauważyła dwie rzeczy: dowód badania DNA został wystawiony już
zimą, dwa tygodnie po jej i  Benjamina wycieczce na Wyspę Mgieł,
a  w kopercie było coś jeszcze, plastikowa torebeczka z  długimi
ciemnymi włosami. Ulgę i  radość natychmiast przyćmiła
podejrzliwość. Zastanawiała się, skąd można mieć pewność, że test
nie jest sfingowany.
Ale najdziwniejszy był – i  sprawiał, że naprawdę czuła się
nieswojo – fakt, że on to do niej wysłał. Dlaczego nie kazał im się po
prostu męczyć? Byłoby to całkiem w  jego stylu. We wszystkim, co
robił, miał chytry zamysł. Zawsze. A  kiedy o  tym myślała, poczuła
dziwną chęć poprzekomarzania się z  nim. Wydusić z  niego ten
zamysł.
Dlaczego nie pozwoliłeś nam cierpieć? Dlaczego wysłałeś to właśnie
teraz?
Benjamin początkowo nie chciał słyszeć o  sprawdzaniu testu.
Tańczył po domu, wykonywał zwycięskie gesty i  wydawał okrzyki
radości, kiedy przeczytał dokument. W  końcu Sofia musiała go
uciszyć, bo Julia była na górze w swoim pokoju.
– To dziwne, że tak długo o tym wiedział – stwierdziła. – A wiesz,
co jest jeszcze dziwniejsze? Jak, do diaska, zdobył włosy Julii? I co on
sobie w ogóle myśli, żeby to robić za naszymi plecami?
– Była przecież na tej konferencji na Wyspie Mgieł. Gubi włosy
wszędzie. Chciał tylko potrzymać nas w  niepewności. Dlaczego
musisz to psuć swoją podejrzliwością? Nie rozumiesz, jak bardzo się
cieszę?
Benjamin był taki szczęśliwy, że nie mógł zasnąć tej nocy. Sofia
obudziła się o  czwartej nad ranem i  zobaczyła, że łóżko po jego
stronie jest puste. Znalazła go nad jeziorem z Denzelem, siedział tam
i patrzył przed siebie z dziwacznym uśmiechem na ustach.
Ale Sofia naciskała nadal, chciała być całkiem pewna. Podsunęła
myśl, żeby wysłali jeszcze kilka włosów Julii razem z  włosami
Benjamina do tej samej firmy, która wykonywała poprzedni test.
Poprosić ich o  potwierdzenie ojcostwa. Firma zgodziła się na to
z łatwością. Sofia dziwiła się, jakie to proste, idiotyzm, że nie zrobili
tego sami. Miała niewielkie poczucie winy, zbierając kłębek włosów
ze szczotki Julii, ale nie było na to rady. Prawda miała wyjść na jaw.
Dostali odpowiedź po zaledwie dwóch dniach.
Julia była córką Benjamina.
Teraz i  Sofia stała się tak rozluźniona, że zgodziła się na
dwudniowy wyjazd Julii w  odwiedziny do koleżanki w  Göteborgu.
Był długi weekend, a  Julii nie groziło niebezpieczeństwo. Poza tym
wydało się jej właściwe pozbycie się jej z  domu w  tym czasie, gdy
opracowywali swój tajny plan.
Jej przyjaciele przyjęli wiadomość o Julii w całkiem różny sposób.
Anna sprawiała wrażenie równie zadowolonej co Benjamin i  Sofia.
Ellis powiedział, że to dobrze, ale nie ma żadnego znaczenia – bo
lubi Julię taką, jaka jest. Natomiast Simon się wściekł, że Franz zrobił
te badania na własną rękę.
– On nie ma żadnego prawa grzebać w  ten sposób w  waszym
życiu prywatnym. Powinniśmy zadać sobie pytanie, dlaczego wysłał
wam wyniki akurat teraz. Ma w tym jakiś zamysł, gwarantuję.
– Być może – odparł Benjamin obojętnie – ale tym razem
faktycznie wyświadczył nam przysługę. Nie będzie miał na nas
żadnych haków, kiedy wprowadzimy w życie nasz plan.
Z tym Simon musiał się zgodzić.
W środku tej wymiany opinii Ellis zadzwonił do Sofii, ledwo
łapiąc oddech.
– Znalazłem coś! Ponieważ Benjamin jest tak opieszały, sam
prześledziłem tę dużą wpłatę na konto Julii na jesieni. Pochodziła od
tej spółki ekonomicznej ze Stenungsund, której właścicielem jest
Franz, Stone Equity. Ale nie możemy jeszcze tego upubliczniać.
Sposób, w jaki zdobyłem tę informację, nie jest całkiem legalny, jak
zapewne rozumiesz. Muszę najpierw porozmawiać ze Stridem,
opracować plan.
Sofia poczuła nieprzyjemne ciarki. Ale to było przecież jesienią,
zanim Franz dowiedział się prawdy o Julii. Prawdopodobnie nie był
zainteresowany tym, żeby im dalej dokuczać, kiedy już wiedział, że
Julia nie jest jego córką. Dlaczego miałoby go to interesować?
Poprosiła Ellisa, żeby zaczekał, a sama zadzwoniła do Benjamina ze
stacjonarnego telefonu i  powtórzyła mu tę informację. Był
w  samochodzie, niedługo miał się zjawić w  domu. Rozzłościł się
okropnie.
– Wpłacę natychmiast pieniądze na jedno z  kont Franza –
powiedział. – Julia zdecydowanie nie może mieć jego pieniędzy.
Sofia znowu pomyślała o  włosach. Postanowiła porównać datę
szkolnego wyjazdu Julii na Wyspę Mgieł z  datą badania DNA.
Dlaczego wcześniej nie przyszło jej to do głowy? Przypomniała sobie
Ellisa czekającego przy telefonie.
– Przepraszam, że musiałeś czekać. Czy dowiedziałeś się czegoś
więcej?
– Ten obrzydliwiec, który napadł Julię, to ślepa uliczka. Nie mogę
znaleźć żadnych powiązań z  Franzem. Viggo Sankt Petrus działał
pewno na własną rękę. Chory zbieg okoliczności.
Sofia wymamrotała coś w  odpowiedzi. Myślami trochę się
zawiesiła na datach.
– A, słuchaj! Strid właśnie przysłał mailem wywiad, który
przeprowadził z  Elvirą. Niesamowicie dobry. Uderzy jak bomba,
kiedy tylko będziemy gotowi, żeby to wszystko ruszyć. A  poza tym
ma pełną kontrolę nad stronami i  portalami ViaTerra. Ci, co to
założyli, musieli być prawdziwymi amatorami. Ani trochę nie
myśleli o bezpieczeństwie.
Sofia zakończyła rozmowę.
Wyciągnęła dowód badania DNA z  zamykanej na klucz skrzynki,
w której go przechowywała, i wzięła kalendarz.
Julia była na Wyspie Mgieł dwa dni po dacie wystawienia
dokumentu.
Zaczęło jej dudnić w  głowie. Jakimś niepojętym sposobem Franz
zdobył włosy Julii.
Usłyszała Benjamina w  sieni i  zawołała go tak głośno, że wpadł
biegiem wciąż w  wierzchnim ubraniu. Kiedy powiedziała mu
o datach, zmarszczył czoło w zastanowieniu, ale po chwili wzruszył
ramionami.
– To może być jakaś pomyłka w dacie – rzucił.
To jego wzruszenie ramionami zdenerwowało Sofię. Chwyciła
leżącą na kuchennej wyspie książkę i  walnęła nią w  Benjamina.
Grzbiet książki trafił go w  klatkę piersiową, a  on cofnął się o  krok,
przestraszony.
– Au! Czemu się tak złościsz?
– Mam dość twojego pieprzenia. On zdobył jej włosy, nie dociera
to do ciebie? Jak mu się to udało? Dlaczego on to robi? Dlaczego nie
może schować tych swoich wstrętnych macek?
Benjamin wziął z  miski jabłko i  mocno je ugryzł. Podeszła do
niego, wyrwała mu je z  ręki, wrzuciła do zlewu i  włączyła
rozdrabniacz, który zabrzmiał tak, jakby jabłko krzyknęło z bólu.
– Sofio, przestań! Dlaczego taka jesteś?
– Bo nie podchodzisz do tego poważnie.
– Staram się tylko być pozytywny. Julia to nasza córka, czy to nie
wystarczy?
– Zawsze była.
– Tak, wiem. Chodź, kochanie – powiedział i  rozłożył ramiona.
Zawsze tak robił. Kiedy nie mógł znieść jej wybuchów, stawał się
czuły. Naprawdę był strapiony. Stanęła blisko niego.
– Przepraszam, jeżeli wydawałem się nonszalancki, ale nie
uważam, że to coś dziwnego. On przecież ma szpiegów wszędzie. Nie
zdziwiłbym się, gdyby kazał komuś śledzić Julię, gdy myślał, że jest
jego córką. Przyczepił się przecież do nas jak pijawka. Miejmy
nadzieję, że z  tym już koniec. Czy on w  ogóle chciał z  tobą o  niej
rozmawiać od zimy?
– Nie, nie wydaje mi się.
– No widzisz. Przestań się martwić. Postaraj się zobaczyć plusy tej
sytuacji.
– Zawsze dopatrujesz się we wszystkich najlepszych cech. Tak
bardzo się o nią niepokoję. Pomyśl o tym, co się stało z Elvirą. Ktoś
rzeczywiście usiłował ją zabić.
– Albo wystraszyć ją tak, żeby miłczała. Jeżeli kierowca chciałby ją
zabić naprawdę, to z pewnością by to zrobił.
– I tak niepokoję się o Julię.
– No to zadzwoń do niej!
Kiedy Julia nie odbierała, Sofia wysłała SMS-a i  natychmiast
dostała odpowiedź.
Wszystko OK. Göteborg zajebisty. Załączyła swoje zdjęcie, na
którym leży na różowej poduszce i robi dzióbek.
Tętno Sofii zwolniło. Może Julii dobrze zrobi ten krótki wyjazd.
 
Tego dnia, kiedy Julia miała wrócić do domu, zjawiła się policja.
Benjamin był na zleceniu z pracy, a Julia miała pojechać autobusem
prosto do szkoły.
Kiedy Sofia wyjrzała przez judasza i  zobaczyła mężczyznę
w  mundurze, serce podskoczyło jej do gardła. Instynktownie
pomyślała, że to musi chodzić o Julię. Nie odzywała się przez prawie
całą dobę. Pospiesznie otworzyła drzwi. Policjant uśmiechnął się
przyjaźnie.
– Chcę tylko to oddać – powiedział, wyciągając w  jej kierunku
blaszane pudełeczko, które rozpoznała od razu. – Nie znaleźliśmy
żadnego powiązania z  Viggo Sanktem Petrusem, ale jak pani
zapewne wie, jest w  dalszym ciągu w  areszcie w  oczekiwaniu na
rozprawę. Przejeżdżałem tędy i  pomyślałem, że może chce to pani
z  powrotem. Znaleźliśmy na skrzynce odciski palców, ale niestety
nie pasują do żadnych w rejestrze kryminalnym.
Gdy tylko policjant poszedł, Sofia zdecydowała się obejrzeć
wszystkie zdjęcia, które ktoś jej zrobił. Może znajdzie jakąś
wskazówkę. Skończyła pisać rozdział o pożarze i chciała go odłożyć
i przeczytać później.
Postawiła skrzynkę na stoliku obok laptopa i wkładała pendrive’y
do komputera jeden po drugim. Strasznie było znowu oglądać te
zdjęcia, zwłaszcza te, na których się rozbierała albo była
niekompletnie ubrana. Próbowała zrozumieć, jak fotografowi udało
się ukryć. Część zdjęć była zrobiona zza okna, niektóre zdawały się
zrobione z  zagajnika, który znajdował się na niewielkim
wzniesieniu przy schronisku. Fotograf stał w dalekiej odległości, bo
niektóre zdjęcia były w tak dużym zbliżeniu, że stały się zamazane.
Robiono je przez kilka lat i to właśnie było upiorne. To tak, jakby
ta osoba cały czas z  nimi przebywała i  umyśliła sobie, żeby ją
fotografować w  regularnych odstępach czasu. Ten, kto robił te
zdjęcia, znał jej nawyki. Włożyła ostatniego pendrive’a. Na ekranie
pojawiły się teraz zdjęcia, które wyglądały inaczej, do tego zrobiono
je chyba telefonem. Nie były to już zdjęcia Sofii, tylko różne widoczki
z  Orust, zdjęcie z  restauracji, kieliszek wina na skałach podczas
zachodu słońca.
Patrząc na ekran, poczuła, jak oczy otwierają jej się szeroko, ale
pole widzenia zwęziło jej się w  tunel, a  wzrok zatrzymał się na
dwóch ostatnich zdjęciach. Wszystko wokoło niej zaczęło wirować,
poza zdjęciami, które nabrały nadzwyczajnej ostrości. Przedstawiały
nagiego mężczyznę, który widocznie nie chciał się dać fotografować
i  zażenowany podnosił dłoń w  kierunku aparatu. Dawały się
dostrzec penis luźno spoczywający na mosznie i  zawinięta wokół
nogi kołdra. Koronkowa poduszka, którą tak dobrze znała.
Ten przemiły uśmieszek.
Benjamin w ich łóżku.
 

64

Spotkałem cię. Grzałem się w  cieple twoich oczu. Trzymałem twoją


chłodną dłoń. Słuchałem twojego zaraźliwego śmiechu. Czułem
twoje miękkie piersi dotykające mojej chudej klatki piersiowej.
Wdychałem twój kwiatowy zapach. A  teraz wiem, że muszę cię
uratować, ale nie wiem, jak.
Patrzę przez okno. W  domku świeci się przytulne światło.
Świadomość, że jest tam z  tobą ojciec, wywołuje ból w  piersi. Nie
mogę przestać myśleć o  tym, co się stało po tym, jak ciebie
przywiozłem. Jego wzrok. Jego nienaganna aparycja. Jak szybko
zniknął za drzwiami!
 
Stał przy panoramicznym oknie i  wyglądał na zewnątrz.
Gwałtownie się odwrócił, kiedy mnie usłyszał. Koszulę miał rozpiętą
pod szyją, krawat zwisał zawiązany niedbale. Coś było w  jego
oczach. Coś pożądliwego. Usta miał rozchylone, zęby błyskały bielą.
Przed oczami stanął mi obraz piranii o chciwych szczękach.
– Jest w domku – powiedziałem przez zęby.
Kiedy podszedł parę kroków bliżej, uderzył mnie jego zapach.
Dziś więcej wody po goleniu. Dla ciebie.
– Co o niej sądzisz, Thorze? – zapytał.
– Nie wiem.
– To albo jesteś pedałem, albo potrzebujesz okularów.
– Jest dość ładna.
– To nie o to chodzi, chłopaku. Świat jest pełen ładnych nudnych
dziewczyn. Ona jest całkiem wyjątkowa. Na pewno to zauważyłeś.
Mruknąłem coś niezrozumiale. Podszedłem do jego biurka
i  położyłem na nim kluczyki, poczułem falę ulgi, że się ich
pozbywam.
– Nie jesteś chyba o nią zazdrosny, jak twój żałosny brat?
– Nie, ani trochę, szefie.
Rozejrzałem się wokół, zrozumiałem, że Vica tu nie ma.
Ojciec dostrzegł moje wędrujące spojrzenie.
– Przejął twoje rabatki. Nie mogłem już z  nim wytrzymać. Może
powinieneś tam pojechać i udzielić mu trochę rad, jak należy pielić.
W piewszej chwili myślałem, że mówi poważnie, ale on
potrząsnął głową.
– Nie, zostań tutaj. Może się zdarzyć, że będę cię potrzebować.
Rozejrzyj się, posłuchaj, słyszysz, jak jest cicho? Tak spokojnie!
Dotarło do mnie, że biurko Madde też stoi puste.
– Została przeniesiona do pracy na zmywaku w  kuchni –
powiedział. – Nikt nie jest w  stanie znieść napięcia w  moim
gabinecie. Czy ze mną naprawdę tak ciężko się pracuje?
Sprawiał wrażenie dumnego, ani trochę nie był zmartwiony tym
faktem.
– Tego nie wiem, szefie.
– Może powinienem spróbować ciebie tu potrzymać – rzekł, ale
gdy zobaczył moją przerażoną minę, podszedł do mnie i potargał mi
czuprynę.
– Wracając do tematu „Julia”. A może ty jesteś zazdrosny o mnie?
Wzrok miał przenikliwy. Nie podda się tak łatwo.
– Być może – odpowiedziałem.
Zaśmiał się ochryple.
– Wiedziałem. Ale nic z  tego. Musiała cię polubić. I  mnie, bo
wysłałem anioła, żeby ją odebrał. Jak się kierowało?
– Nie najlepiej.
Roześmiał się głośno.
– No, dobra. Idź już do pracy, masz te swoje komputery, którymi
musisz się zająć.
Pomachał dłonią odprawiającym gestem, już zniecierpliwiony.
Wiedziałem, dlaczego. Spieszyło mu się. Do ciebie.
Kiedy zniknął, próbowałem pracować, ale nie mogłem się
uspokoić.
 
A teraz tu stoję, niespokojny, zdenerwowany, niezdolny do
myślenia o czymś innym niż ty. Siadam. Oddycham głęboko. Próbuję
się uspokoić. Nie pomaga.
Ale nagle dzieje się coś dziwnego. Obrazy z  mojego życia
przebiegają mi przed oczami wyobraźni.
Skały, mewy, domek, mama, klasa szkolna, sala sypialna, chlewik,
boks, Dziura i w końcu mój mały kwietnik.
I wtedy dociera do mnie, że tylko prawda może cię uratować i że
istnieje tylko jedna osoba na świecie, która może uratować mnie.
Czekam długo, aż zapadnie mrok. Co chwilę wyglądam przez okno
na dziedziniec. Personel biega tam i z powrotem, jak mrówki, kiedy
się włoży kij w  mrowisko. To będzie łatwe. Wszyscy są tacy
zestresowani, tak pochłonięci spełnianiem wymagań szefa.
W głowie układa mi się plan. Idź do stajni wzdłuż muru, weź
drabinę ogrodową, przystaw ją w  miejscu, gdzie drzewa zasłaniają
mur, i skocz. Biegnij jak szalony przez las.
W domku świeci przytulne światło, kiedy się przekradam obok.
Długie cienie drzew pieści wiatr, stałem się jednym z nich. Słyszę ze
środka twój perlisty śmiech, i ojca, głębszy i bardziej ochrypły. Słuch
mam wyostrzony, tak ostry, że słyszę brzęczenie prądu, który
przepływa przez drut kolczasty. Ostrzegający syk. Parzę. Uważaj na
mnie!
Kiedy mijam niewielką furtkę na tyłach posiadłości, ogarnia mnie
chęć sprawdzenia, czy jest otwarta. Zawsze jest zamknięta, wiem
przecież o tym, a mimo to kładę dłoń na klamce.
Początkowo myślę, że śnię.
Furtka otwiera się szeroko.
Wystarczy wyjść na wolność.
 

65

Franz obracał Julię w kółko, przyglądając się jej. Podobało jej się, że
to robił. Nikt wcześniej nigdy nie patrzył na nią w  ten sposób.
Chciała, żeby nie przestawał. Przelotnie pomyślała o  Matcie
i  zawstydziła się, ale niewystarczająco mocno. Jeżeli to, co tu
przeżywała, było grzeszne, to beznadziejnie zaraziła się wirusem
grzechu. Przeciągnął lekko czubkami palców po jej nagich
ramionach. Jego dotyk wywoływał fale prądu, który przepływał
wzdłuż jej rąk. Miał w  sobie coś niesfornego, coś, co było niemal
dziecięce.
Przygotowała się na to, że od razu przejdą do seksu. Właśnie to
łaskotało jej nerwy. Że nie wiedziała. Wszystko mogło się wydarzyć.
Ale zamiast tego puścił ją i odsunął się od niej.
– Zaraz będzie jedzenie. Musisz być głodna. Chodź, siądźmy.
Zaprowadził ją do stołu w  kuchni, poklepał dłonią krzesło
i sprawił, że siadła.
– Lubisz chyba troć atlantycką? Jest teraz sezon połowu. Łowi się
ją tu na wybrzeżu.
Nie miała pojęcia, czym jest „troć atlantycka”, ale kiwnęła głową
radośnie.
Ktoś zastukał do drzwi. Franz szybko wstał i  otworzył kobiecie
w  uniformie gosposi, która wtoczyła wózek barowy do środka.
Kobieta nakryła do stołu i  zaserwowała posiłek ze spuszczonym
wzrokiem i chwilami drżącymi palcami. Julii jej zachowanie wydało
się żenujące, ale Franz kręcił głową z rozbawieniem i odesłał ją, gdy
tylko jedzenie stało na stole.
– Dlaczego ona tak się zachowywała? – spytała Julia, gdy tylko
kobieta opuściła domek.
– Denerwuje się w  mojej obecności. Wiele osób tutaj tak ma. Ale
nie ty.
Pochylił się do przodu i  lekko dotknął jej nadgarstka, aż
załaskotała ją skóra. Drugą ręką przeciągnął po jej policzku, po szyi
w dół i zatrzymał palce w zagłębieniu między jej piersiami. Przeszył
ją prąd wzdłuż rąk do czubków piersi, do krocza, tak że musiała się
poprawić na krześle. W ciele zaczynała teraz wrzeć cudowna furia,
którą wyciszyć mógłby jedynie seks. Wyobrażała sobie, jak to z nim
będzie. Powolny, niemal bolesny wzrost napięcia do orgazmu. Kiedy
w końcu nie wiadomo, gdzie się jest albo czy jest dzień czy noc. Ale
on zdawał się ani trochę nie spieszyć.
Dokładnie jak podczas ich spotkania w Stenungsund łatwo się jej
z  nim rozmawiało. Interesował się wszystkim, co miała do
powiedzenia. Nigdy nie spotkała kogoś, kto byłyby tak
zainteresowany nią, kto by słuchał tak intensywnie. Przytakiwał
w  odpowiednich momentach, ani razu nie przerwał. Ani przez
chwilę nie zniecierpliwiony czy znudzony. Opowiadała rzeczy,
o których nie mówiła nikomu innemu. Jak wsunęła palce pod kołdrę,
myśląc o nim pewnego wieczoru. Uśmiechnął się do niej śmiertelnie
niebezpiecznym uśmiechem.
On opowiadał o  wybranych fragmentach swojego życia. Głównie
anegdoty z  czasów więzienia, bo widział, że uznawała to za
interesujące. W końcu zamilkł i długo jej się przyglądał. Pochylił się
do przodu nad stołem i wziął ją za rękę.
– Jest sens w tym, że siedzimy tu, ja i ty, właśnie teraz, w tym, a nie
innym miejscu i  czasie, w  tym momencie wieczności – rzekł
poważnie.
Ki diabeł? Co mogła powiedzieć?
Odsunął pusty talerz, podszedł do niej i  postawił ją na nogi. Gdy
wziął ją w objęcia – duże, szerokie, męskie – uderzyło ją, że ma tyle
samo lat co jej tata. Ale ochota na robienie rzeczy zakazanych była
dużo silniejsza od ostrzegawczego głosu w  głowie. Gdyby mama
o tym wiedziała…
Przez jakąś chwilę pozwoliła się kołysać, poddając się ruchom
jego ciała, jego twardej piersi. Powoli rozpiął guziki jej sukienki, aż
do talii. Tak naprawdę właśnie dlatego włożyła tę sukienkę – te
wszystkie guziczki. Ostrożnie rozsunął miseczki stanika i  otoczył
dłońmi jej piersi. Pozwolił im tak spocząć, z  kciukami na sutkach,
podczas gdy pochylił się nad nią i pocałował ją w szyję. Wyciągnęła
ramiona nad głową, wyprostowała się, by stać się bardziej dostępna.
Przycisnął się do niej tak mocno, że prawie straciła równowagę
i  cofnęła się o  krok. Był twardy, czuła to przez cienki materiał
sukienki. Ale całkiem nieoczekiwanie przerwał, poprawił jej stanik,
podciągnął sukienkę na ramionach i  zaczął zapinać guziki.
Początkowo tak się zdziwiła, że nie była w stanie wydusić ani słowa.
– Czy ty rozumiesz, co się między nami dzieje? Są ludzie, którym
nigdy nie jest dane tego przeżyć – powiedział.
– Ale dlaczego w takim razie przestałeś? – zapytała.
– Widzisz, chcę, żebyś trochę pocierpiała. Dokładnie tak, jak ja
cierpię. Poczuj.
Wziął jej dłoń i  położył ją na przodzie swoich spodni. Nie miała
odwagi go ścisnąć. Spoczęła na chwilę dłonią na tym, co było duże,
twarde, zastanawiając się, czy odbycie z  nim stosunku byłoby
w ogóle możliwe.
– Poza tym lubię przesuwać granice swojego panowania nad sobą
– dodał. – Rozumiesz, to mnie podnieca.
Wyczuwała, że jest coś więcej. Jakieś wahanie. Coś, czego nie
chciał powiedzieć.
– Dlaczego mnie tu naprawdę zaprosiłeś?
– To trochę skomplikowane, ale głównie dlatego, że szaleję za
tobą. Jutro wybierzemy się na wycieczkę po wyspie. Później,
wieczorem, sprawię ci rozkosz w  taki sposób, jakiego nie zaznałaś
z żadnym ze swoich chłopaków, obiecuję ci.
– Po co czekać do tej pory? – zapytała łagodnie i uwodząco.
– Już ci powiedziałem. Rzeczy muszą się wydarzać
w  odpowiednim miejscu o  odpowiedniej porze. Jutro wieczorem
będzie odpowiedni czas. Teraz idę trochę popracować. Częstuj się
wszystkim, co tu jest. Jeżelibyś czegoś potrzebowała, to tu jest
telefon, który połączy cię z działem gospodarczym. Niedługo przyjdą
to zabrać. – Wykonał gest w stronę stołu.
Kiedy zobaczył zawód w  jej oczach, podłożył jej palec pod brodę
i podniósł twarz ku swojej twarzy.
– Nie zapominaj, że to ja tu jestem uwodzicielem. Możesz mi
zaufać.
– Zobaczymy.
Przechylił głowę na bok i zmrużył oczy.
– Nie boisz się mnie?
Nie bała się. W  jego małym wszechświecie, od którego jej świat
wydawał się daleki i nic nie było konkretne, czuła się bezpiecznie.
– Ani trochę. Czemu miałabym się bać?
– Mógłbym ci zrobić krzywdę.
– Nie zrobisz.
Momentalnie się skonfundował.
– Jak możesz być tego tak pewna?
– Takie rzeczy się po prostu czuje. Nic, co ze mną zrobisz, nie
może być gorsze niż śmierć z nudów w dziurze, w której mieszkam.
– Jesteś entuzjastką, Julio. Teraz idź spać. Przyjdę po ciebie jutro
wcześnie rano.
Kiedy opuścił dom, odkryła, że jest godzina jedenasta. Chociaż
łaskotało ją irytująco między nogami, czuła zmęczenie. Poszła do
łazienki wziąć prysznic. Gdy wychodziła spod prysznica, słyszała,
jak ktoś sprząta ze stołu, a potem brzęczący odgłos wyciąganego za
drzwi wózka.
Zostawiła w sypialni uchylone okno, żeby móc słyszeć dźwięk fal
uderzających o  skały. Położyła się nago do łóżka. Tyle z  bielizny.
Szybko, spokojnie wpłynęła w  sen, kołysana spokojnym oddechem
morza.
 
Śniadanie stało już na stole, kiedy rano weszła do kuchni. Było
tyle do wyboru, że straciła apetyt i  tylko wrzuciła w  siebie szybko
trochę jogurtu z płatkami. Włożyła dżinsy, wełniany sweter i kozaki,
dała sobie spokój z  makijażem. Jeżeli chciał chodzić po lesie, to
będzie miała naturalny wygląd. W  chwili gdy naciągała kozaki,
z  zewnątrz doszedł wysoki dźwięk gwizdka. Na trawie stał Franz
ubrany w  obrzydliwie drogie ubrania turystyczne, w  których
wyglądał jak reklama mody od Fjällräven. Całą posiadłość spowijała
gęsta mgła, a jednak światło oślepiało.
– Pospiesz się – powiedział i zamachał z rozochoceniem – pokażę
ci teraz, gdzie wszystko się zaczęło.
Poszła za nim w  kierunku niewielkiej furtki w  murze. Wyjął
z kieszeni klucz i mruknął z irytacją, gdy zauważył, że jest otwarta.
Ale nie zamknął jej za nimi na klucz, tylko zaczął się śmiać.
– To w  zasadzie śmieszne! Te wszystkie pracowite mróweczki,
które tu w  kółko biegają, sądząc, że nie mogą się wydostać na
zewnątrz.
Kiedy szli przez las i  wrzosowisko, nie trzymał jej za rękę, nie
objął ramieniem. To było tak, jakby zamienił się w  przewodnika,
który entuzjastycznie pokazywał wszystko i opowiadał anegdotki.
– To jest chyba najpiękniejsze wrzosowisko Szwecji. Żebyś ty
widziała kolory jesienią. Tutaj raz biegałem w samych majtach, gdy
zwiałem z rudery, w której mieszkałem. A popatrz tam! Czy widzisz
skałę, która wychyla się nad morzem? To Diabelski Blok. To stamtąd
skoczyłem.
Zachwyciło ją, że nareszcie widzi tę owianą złą sławą skałę.
Widok był tak piękny, że stanęła z  otwartymi ustami. Musiał
szarpnąć ją za rękaw, żeby się ruszyła. Diabelski Blok zwisał nad
morzem jak trampolina. Jej tata był zmuszony skoczyć stamtąd
w czasie sztormu, tak słyszała. Omal nie umarł. O w mordę!
Kiedy doszli do krawędzi, trzymał ją przed sobą tak, że stała
twarzą ku morzu, z jego dłońmi na swoich ramionach.
– To tutaj podjąłem tamtą przełomową decyzję. By skoczyć,
zaryzykować życie i  zostawić wszystko, albo stchórzyć i  utknąć
w dziurze zwanej miasteczkiem, która tak na marginesie jest jeszcze
gorsza od twojej dziury. Miałem trzynaście lat i  musiałem dawać
sobie radę sam. Kiedy ruszyłem w  świat, zrozumiałem, że nikt nie
wie, co jest sensem życia, więc musiałem go znaleźć w sobie samym.
I ty taka musisz być, Julio.
– Zmusiłeś mojego tatę do tego, żeby stąd skoczył, prawda?
– Tak, ale zasłużył sobie na to. I skończyło się przecież dobrze. Dał
radę i  ma teraz ciebie! Raz wziąłem też tutaj twoją mamę, kiedy
przeokropnie wiało.
– Co? Nie opowiadała o tym. Dlaczego to zrobiłeś?
– Potrafiła zmienić się w  mój najgorszy koszmar. Powiedzmy, że
też na to zasłużyła. Opowie ci kiedyś o  wszystkim, jestem tego
pewien.
– Czy kiedykolwiek myślisz o swoim ojcu?
Odwrócił się i spojrzał nia nią.
– Co ty o nim wiesz?
– Że cię torturował, kiedy byłeś dzieckiem. Czytałam gdzieś o tym.
– Zgadza się. Najgorsza szumowina ludzkości. Pochodził
z mrocznego miejsca. Odesłałem go tam.
– A twoja mama?
– Zawiodła mnie, kiedy jej najbardziej potrzebowałem. Teraz
mieszka w  syfiastej chałupce, którą ci później pokażę. Ale najpierw
coś innego.
Odszedł z nią od Diabelskiego Bloku, wziął ją za rękę i pomógł jej
zejść po stromych blokach skalnych. Nieoczekiwanie pojawił się
przed nimi otwór jaskini, która była tak duża, że mogła w niej stanąć
prosto. Usiadł przy wyjściu, a ona poszła w jego ślady.
– Tutaj snułem plany, które dzisiaj obejmują cały świat. To tutaj
sformułowałem tezy. Ta grota była moim miejscem na ziemi,
jedynym, w którym mogłem myśleć całkiem klarownie.
Wzrok mu posmutniał.
– Moglibyśmy się tu wślizgnąć, rozpalić ogień i  patrzeć, jak mgła
podnosi się znad morza, ale wolę pokazać ci chatkę.
– Jaką chatkę?
– To ohydne miejsce, w  którym dorastałem, jak w  najgorszych
slumsach. Pozwoli ci to spojrzeć na ViaTerra z innej perspektywy.
Szedł przed nią przez wrzosowisko, w  kierunku lasu, w  którym
pospiesznie skierował się na wąską ścieżkę, tak szybko, że ledwo za
nim nadążała. Przechodzili przez przewrócone przez huragan
drzewa. W  końcu jego plecy zniknęły jej z  pola widzenia i  musiała
zawołać, żeby zwolnił. Las otworzył się i  znaleźli się na polanie.
Chwycił jej dłoń i  poprowadził ją do prześwitu między drzewami.
Tam ukazał się ich oczom mały czerwony domek. W środku lasu. Był
tam nawet ogródek w  kwitnącymi rabatkami. Zrobiła ruch, jakby
chciała wejść na posesję, ale ją powstrzymał.
– Nie idź tam. Wiedźma jeszcze tam mieszka.
– Jaka wiedźma?
– Moja matka. Gdyby nie chłopcy, to nie miałbym z  nią nic do
czynienia. Ale mają przecież prawo spotykać się z  babcią. No
i  nauczyła ich trochę pożytecznych rzeczy. – Pokręcił głową. – Tak
czy inaczej, tu dorastałem. Nie mieliśmy nawet pralki. Mój pokój był
wielkości szafy. Kurwa, jak zimno było zimą. Porównaj to z ViaTerra,
Julio. Wyobraź sobie, jak wyglądałoby moje życie, gdybym tutaj
został.
– Uważam, że domek jest ładny.
– No proszę. Ale na pewno byś tak nie uważała, gdybyś musiała
w  nim mieszkać. Nie zgadzałem się na duchowo jałowe życie.
A teraz stworzyłem ruch, który ogarnia całą kulę ziemską. Przemyśl
to sobie.
– Dlaczego mi to wszystko opowiadasz?
– A komu niby miałbym to opowiadać?
– Masz przecież miliony ludzi, którzy cię słuchają.
– Tak, to nie do pojęcia, prawda? Ale ludzkość wie, że coś jest z nią
nie tak. I wszyscy szukają jedynej prawdy, która wszystko wyjaśni.
– Więc dlaczego nie mówisz im tego w swoich wideoczatach?
– Nigdy by nie zrozumieli tej głębi. I  jeszcze coś. Posłuchaj teraz
uważnie. W  tym kraju ludzie sądzą, że mają prawo mieć zdanie na
każdy temat. Od bab, niemających własnych dzieci, które i  tak
zostają ekspertkami od spraw wychowania, po psychologów, którzy
siedzą w  swoich klaustrofobicznych gabinetach i  ograbiają
pacjentów. Ludzie mają pretensje do świata, że nie podciera im
tyłków. Mają kretyńskie opinie o  wszystkim. Czasami należy mieć
twardą rękę, Julio, niezależnie od tego, co uważają inni. Od czasu do
czasu trzeba kogoś krzywdzić w imię sprawiedliwości. Albo się żyje
i  umiera w  takiej posranej chatce, albo ma się gdzieś, co myślą
ludzie, i  chwyta się życie garściami. Z  całą pewnością usłyszysz
o  mnie okropne rzeczy. Ale nigdy nie zapominaj, że nie zgodziłem
się na bezsensowne życie.
On w  to wierzy, pomyślała. Naprawdę wierzy w  to, co mówi.
Według niej wyglądał trochę dziwnie, prawie jak wariat. Kiedy
mówił, nie patrzył na nią, jego wzrok błądził. Przestraszyła się nieco,
złapała go za rękę. Ścisnął jej dłoń, nie odtrącił, a  wtedy znowu
poczuła się pewnie. Przez całą drogę do domu trzymał ją mocno za
rękę. Pomógł jej sforsować przewrócone przez nawałnicę drzewa.
– Masz teraz o czym myśleć po południu – powiedział, gdy doszli
na miejsce. – Muszę niestety trochę popracować, poodgrywać
gospodarza przed jedną znaną laską, która tu przyjechała. Ale
wieczorem ty i ja zjemy kolację i napijemy się takiego wina, jakiego
nigdy wcześniej nie próbowałaś.
Odprowadził ją do domku. Stał w przedpokoju z wahaniem, jakby
starał się sobie coś przypomnieć.
– Wzięłaś ze sobą stringi?
– Mam je na sobie w tej chwili.
– Coś jeszcze?
– Czy mam ci pokazać?
Skinął głową i wykonał dłonią gest wskazujący, żeby to zrobiła.
Pospieszyła do sypialni i  wyjęła spod poduszki przezroczystą
halkę. Tę piękną, która podnosiła piersi i  nie pozostawiała nic
wyobraźni. Gwizdnął z uznaniem, kiedy podniosła ją do góry przed
nim.
– Miej to na sobie dziś przy kolacji. Tylko to i  majteczki –
powiedział, uśmiechając się impertynencko.
 
Chodziła niecierpliwie po domku przez całe popołudnie.
Sprawdziła, czy nie dostała jakichś maili czy SMS-ów, odpowiedziała
na jednego od mamy. Wszystko ok. Göteborg zajebisty. Zasięg
w domku był kiepski, więc siadła na werandzie i zaczęła przeglądać
internet, ale nie mogła się skupić, wróciła zatem do środka. W domu
panowała upiorna cisza. Otworzyła drzwi na werandę, żeby wpuścić
dźwięki z  zewnątrz, ale zaczął już wiać wiatr i  zrobiło się zimno.
Miała zamiar rozpalić w kominku, lecz nie znalazła drewna.
Już o piątej po południu zaczęła się przygotowywać. Wzięła długą
kąpiel w  pianie. Na brzegu wanny leżała plastikowa kaczuszka,
wyblakła i  poturbowana. Czyli mieszkały tu kiedyś dzieci? Może
Thor i jego brat bliźniak.
Ogoliła się porządnie. Związała włosy w  wysoki kucyk, który
splotła w warkocz, żeby obnażyć szyję. Włożyła halkę i majtki, a na
wierzch gruby szlafrok, który wisiał w  łazience. Umalowała się.
Kilka warstw tuszu do rzęs, konturówki i matowej różowej szminki.
Około osiemnastej przyszła dziewczyna z  kuchni z  jedzeniem
i  wiadomością od Franza, że się spóźni. Julia nie miała apetytu,
zaczynała się niepokoić. A co, jeżeli on nie przyjdzie?
Następnego dnia miała jechać do domu. Jaki niewypał, czyżby
musiała wracać bez przespania się z nim!
Dochodziła dziewiąta, kiedy stanął w  drzwiach. Siedziała,
oglądając jednym okiem telewizję, ubrana jedynie w halkę i stringi.
Początkowo udawała, że go nie słyszy, nie chciała dać po sobie
poznać, że tak strasznie za nim tęskniła.
– Przepraszam! – wypalił z  miejsca. – Prawie niemożliwe było
pozbyć się tej celebrytki. Czy możesz mi wybaczyć, Julio?
Usłyszała, jak odkorkowuje wino przy blacie i  wyciąga kieliszki
z szafki.
Miał na sobie dżinsy i  koszulkę z  krótkimi rękawkami pod
dżinsową kurtką, którą przewiesił przez oparcie krzesła. W  takim
ubraniu wyglądał młodziej.
– Jesteś czarująca, kiedy nadymasz tak usta obrażona –
powiedział. – No chodź, takiego wina jeszcze nie próbowałaś.
Wstała z  niechęcią. Jego spojrzenie od razu padło na jej ciało,
omiotło ją od piersi do ud. Przez chwilę milczał. Strategiczna pauza.
– Perfekcja – wyszeptał.
Podeszła do niego i wyjęła mu kieliszek z dłoni. W dalszym ciągu
lekko obrażona, ale komplement trochę ją zmiękczył.
Od pierwszego łyka cierpkie wino rozlało się po jej ciele jak
gorąca lawa. Nie była przyzwyczajona do picia, wypijała tylko
kieliszek przy szczególnych okazjach. Poczuła jednocześnie ciepło
i łaskotanie. To było jak kop adrenaliny, niezwiązany ze stresem czy
strachem, ale z radością.
– Co to za wino?
– To coś, co ci pomoże zrelaksować się i zwiększy twoje doznania.
Teraz się przestraszyła.
– Nie masz chyba zamiaru mnie odurzyć? Absolutnie nie wolno ci
tego robić.
– Nie, to jest preparat naturalny. Ale co najmniej równie
efektywny jak narkotyk.
– Do czego to potrzebne?
– Masz być całkiem rozluźniona. Zrobię ci dobrze. Od tej pory
będziesz robić dokładnie to, co powiem, rozumiesz? – W  jego
ochrypłym głosie była jakaś surowość. Seksowna surowość,
niegroźna.
– Teraz wypij. Opróżnij cały kieliszek jednym haustem.
Najpierw nie czuła nic poza kwasem w  żołądku, ale zaraz
powróciło to uczucie, jak gorące promienie rozprzestrzeniające się
po jej nerwach. Podszedł do niej i stanął za nią, przycisnął się do jej
pleców. Zsunął jedno z  ramiączek jej halki i  figlarnie ugryzł ją
w  ramię. Kiedy całował jej kark, przeszyło ją w  piersiach, brzuchu
i kroczu, jakby dotykał jednocześnie tych wszystkich miejsc jej ciała.
Tak, jakby zdjął z  niej jakąś warstwę, a  to, co pozostało, było
rozżarzone. Jego zimne palce dotknęły wewnętrznej strony jej uda,
przesuwały się ku górze, powoli, aż dostała gęsiej skórki.
Próbowała się odwrócić, ale ją powstrzymał.
– Stój. Nie ruszaj się na milimetr. Jesteś całkowicie w mojej mocy.
Jak ci jest?
– Ekscytująco – odpowiedziała, zauważając, że lekko bełkocze.
Teraz jego ręce były wszędzie: na piersiach, brzuchu, plecach
i  pośladkach. Kolana jej dziwnie osłabły i  ugięły się pod nią
nieoczekiwanie, ale złapał ją i  położył na kanapie. Jak przez mgłę
widziała, jak ściągnął jej halkę przez głowę i  skierował dłonie do
stringów, które zsunął jej z nóg. Położył się na niej i przycisnął ją do
miękkich poduszek. Serce biło mu tak mocno tuż przy jej piersi,
jakby chciało się w nią wbić.
Wino uczyniło ją senną. Myśli powolnie przebiegały jej przez
głowę, myśli lekkie niczym pierzaste obłoki. Powieki miała ciężkie,
próbowała patrzeć spod przymrużonych, ale ledwo je unosiła.
– Dlaczego tak się czuję? – wyszeptała.
– To tylko wino. Skoncentruj się na tym, co czujesz, kiedy cię
dotykam.
Ciało było ciężkie i  bezwładne, a  jednocześnie była przytomna
i rześka, jakby zapomniała wyłączyć świadomość. Zdawało jej się, że
unosi się nad własnym ciałem i  spogląda w  dół. Rozchyliły jej się
nogi. Czucie między nogami stało się intensywniejsze niż zwykle,
sutki zesztywniały. Odczuwała intensywne pragnienie, by znowu jej
dotknął, gdziekolwiek. Wilgotne, chłodne usta przycisnęły się do jej
brzucha. Jego ręce były wszędzie jednocześnie. Uszczypnął jej sutki,
aż poczuła ostry prąd w  podbrzuszu. Jego ciepły oddech na
wewnętrznej stronie ud. Jej myśli stały się tak wolne, że już nie
potrafiła ich rozpoznać. Ale ciało było w stanie napięcia i rzucało się
na boki. Nerwy były jak naładowane druty elektryczne. Usłyszała
ochrypły jęk i  zrozumiała, że sama go wydała. Skóra zrobiła się
przeczulona, jakby w  każdej chwili miała eksplodować. Chciała go
od siebie odepchnąć, zaczerpnąć tchu, ale ręce były ciężkie i  nie
chciały się słuchać. Między nogami odczuwała łaskotanie i napięcie,
pulsowało jej w pachwinach.
Nie mogła stwierdzić, jak długo to trwało, czas przestał istnieć,
były tylko jego palce, język, usta i ciężki oddech, omiatający zrywami
jej ciało. Mięśnie jej się napięły. Z daleka dał się słyszeć krzyk, jak ze
środka tunelu. Zrozumiała, że pochodził od niej. Wszystko ucichło.
Pochylił się nad nią i pocałował ją czule i delikatnie w usta.
Gdy wstał, przez cały ten puch przebiła się jedna myśl, ostra jak
nóż.
Miał wciąż na sobie ubranie.
Potem wpłynęła w  głęboką ciemność, przyjemną jak gorąca
kąpiel.
 

66

Wściekłość kipiała w żyłach Sofii, prawie ją oślepiała, więc musiała


zatrzymać samochód na poboczu tej krótkiej drogi do pensjonatu.
Opanuj się. Zrobisz jej krzywdę, jeżeli nie weźmiesz się w garść.
Od razu znalazła Annę, która zamiatała stołówkę. Paru innych
pracowników też sprzątało. Kiedy Anna się odwróciła i  zobaczyła
Sofię, zrozumiała od razu. Musiało być coś we wzroku Sofii albo
w  płynących od niej wibracjach, bo Anna otworzyła szeroko oczy
i  szybko cofnęła się o  krok. Sofia podeszła do niej i  przysunęła
pendrive’a tuż do jej twarzy.
– Gdzie możemy porozmawiać w spokoju?
– O, cześć, Sofio! Możemy porozmawiać, jasne, tylko to odstawię –
powiedziała Anna, podnosząc do góry szczotkę. Głos miała wysoki
z wymuszaną beztroską, przerwaną nerwowym śmiechem.
– Chodźmy do biura – powiedziała i  rzuciła niespokojne
spojrzenie pozostałym pracownikom, ale wydawało się, że nikt nie
zauważył pojawienia się Sofii.
Kiedy szły korytarzem, Anna trajkotała nerwowo i  bez przerwy,
ale Sofia nie zarejestrowała ani słowa. Ściskała pendrive’a w  dłoni
tak mocno, że aż bolało. Anna otworzyła drzwi do niewielkiego
pomieszczenia gospodarczego.
– Najlepiej będzie, jak szybciutko to wyjaśnisz, zanim cię zabiję –
wycedziła Sofia, kiedy Anna zamknęła za nimi drzwi i  stanęły
twarzą w twarz w zagraconym, ciasnym pomieszczeniu.
– To nie jest takie straszne, jak myślisz.
– Oszczędź mi tej czczej gadki. Nie mam zamiaru tego z  ciebie
wyciągać, więc zacznij gadać, i to szybko, bo mam robotę.
Podeszła bliżej do Anny, która zrobiła dwa kroki w  tył i  znalazła
się w rogu pełnym kartonów poustawianych jeden na drugim.
– Zrobiliśmy to tylko dwa razy. To było półtora roku temu, kiedy
byłaś na konferencji, tamtej w  Göteborgu. Ale Benjamin nie chciał
tego ciągnąć. Nic się potem nie wydarzyło, przysięgam.
– Benjamin niech spierdala. Chcę wiedzieć, komu wysłałaś te
zdjęcia.
– Już przecież wiesz – odpowiedziała Anna butnie.
Szybkim ruchem ręki Sofia złapała Annę za włosy i  pociągnęła
tak, że ta zawyła z bólu. Jej oczy wypełniły się łzami, warga zadrżała.
– Okej, puść mnie, opowiem – jęknęła. – Franz się ze mną
skontaktował, tuż zanim zaczęłyśmy pracować w  schronisku.
Zaprosił mnie na randkę. Powiedział, że już czas się pogodzić. To
było ekscytujące. Wszyscy przecież sądzili, że on się ukrywa,
a  jednak miał czas na to, żeby się ze mną spotkać. Potem zabrał
mnie do ViaTerra i… wiesz przecież, jaki on jest, tak trudno mu się
oprzeć… – Słowa utkwiły jej w gardle.
– To było tylko raz. Nie miał czasu na żaden związek, ale chciał
utrzymywać kontakt. Dał do zrozumienia, że spotkamy się jeszcze
w  przyszłości. Rozmawialiśmy czasem przez telefon.
I  zaproponował, żebym ci pomogła ze schroniskiem. Powiedział, że
zasługujesz na każdą możliwą pomoc. Brzmiało to tak, jakby
naprawdę się przejmował.
Anna mówiła z przerwami, wyrzucała z siebie słowa. Bezwiednie
przyciskała się coraz bardziej do kartonów. Wzrok miała zaszczuty.
Małe krople potu wystąpiły jej na czoło.
– A kiedy powiedział, że chciałby mieć trochę twoich zdjęć, to nie
wydało mi się to takie dziwne. Mówił, że chce zobaczyć, jak
wyglądasz, że jest ciekawy. A potem było ich więcej, zaczął wpłacać
pieniądze na moje konto, naprawdę potrzebowałam wtedy
pieniędzy, i  w końcu wszystko się całkiem pogmatwało, straciłam
zupełnie kontrolę…
Anna wybuchnęła płaczem. Ochrypły, brzydki szloch wstrząsał jej
ciałem. Jej żałosne zachowanie tylko zdenerwowało Sofię jeszcze
bardziej.
– Ogarnij się! Dlaczego zachowałaś zdjęcia na pendrive’ach?
– Nie mogły zostać na komputerze. Ale Franz kazał mi je
zachować. Podobały mu się, powiedział, że jestem bardzo dobrym
fotografem. Zdjęcia z  telefonu nie wystarczały. Wysłał mi nawet
aparat fotograficzny. Potwornie drogi. Miałaś nie być świadoma, że
ktoś ci robi zdjęcia. Z czasem miał zrobić z tych zdjęć kolaż.
Sama myśl o takim kolażu przekierowała uwagę Sofii z dala od tej
ciasnej kanciapy, a  nienawiść, którą czuła do Anny, przelała się na
Franza.
– Anno, jak ty możesz żyć sama ze sobą?
– W  zasadzie nie mogę. Rozumiesz chyba, że nie chciałam robić
zdjęć. Czułam się zazdrosna, że Franz jest tak zafascynowany tobą.
Chciałam go dla siebie. Ale nie mogłam mu się oprzeć, kiedy mnie
poprosił.
– Czy Benjamin wie o tym, że kontaktujesz się z Franzem?
– Nie, absolutnie! Jeśli chodzi o te ostatnie zdjęcia, nie rozumiem,
dlaczego je włożyłam do skrzynki. Miało tam być przechowywane
wszystko, co wysłałam do Franza, jeden pendrive na jedną serię
zdjęć. Ale te ostatnie były moje prywatne. I  tak je wysłałam.
Chciałam zaimponować Franzowi, pokazać, że z  łatwością mogłam
uwieść Benjamina. Chyba chciałam, żeby poczuł zazdrość.
Nagle zgięła się wpół i  rozpłakała. Sofia chwyciła ją za ramiona
i  potrząsnęła gwałtownie. Anna była tak naprawdę wyższa
i  potężniejsza od Sofii, ale musiała wyczuć jej wściekłość, woń
nieokiełznanego gniewu, bo trzęsła się ze strachu. Opadła na
podłogę i  płakała tak, że ją zatykało. Sofia kucnęła, podniosła jej
twarz do góry i spoliczkowała mocno. Oczy Anny rozszerzył szok.
– Daj spokój z  tym obrzydliwym rozczulaniem się nad sobą.
Włamałaś się do naszego domu, kiedy byliśmy na przyjęciu, a potem
zakradłaś się do naszego pokoju podczas Wigilii i  porządnie mnie
wystraszyłaś. To wstrętne, jesteś jebaną zdrajczynią.
– Przepraszam, byłam całkiem zdesperowana. Nie zdążyłam
przeszukać piętra za pierwszym razem, bo wróciłaś do domu.
Szukałam zdjęć Benjamina. Wiedziałam, że wszystkiego się
domyślisz, jeśli je zobaczysz.
– Czy powiedziałaś Franzowi, że Elvira jest u nas?
Anna opuściła głowę na piersi, objęła kolana ramionami, zaczęła
się kiwać i kwilić jak zwierzę.
– Odpowiadaj!
– A  jak myślisz? To było niesamowite, że wróciła, przecież nie
żyła. Nie wiem, jak się stałam taka zdesperowana. Myślałam, że
jeżeli pomogę mu ze wszystkim, to zrozumie, że pasujemy do siebie.
Nigdy mi się nie udało o nim zapomnieć.
Czknęła parę razy. Łzy i  smarki zmieszały się we wstrętną breję,
która spływała jej po brodzie. Sofia złapała ją za marynarkę
i popchnęła do tyłu tak mocno, że kartony na samej górze spadły ze
sterty. Róg jednego z  nich uderzył Annę w  czoło, ale ledwo
zareagowała. Drgnęła i patrzyła tępo przed siebie.
– Spisz całą brudną robotę, którą dla niego wykonałaś, i zgłoś się
sama na policję, inaczej ja to zrobię.
Anna coś wymamrotała.
– Daj mi swój telefon.
– Co?
– Twój pieprzony telefon, dawaj!
Anna pogrzebała w kieszeni marynarki, wyjęła komórkę i podała
ją Sofii.
– To po to, żeby ci nie przyszło do głowy do niego dzwonić.
– Nie, obiecuję…
Ślad na czole Anny rozkwitał wściekłą purpurą. Gniew Sofii zelżał
i teraz zamiast niego odczuwała do Anny bezgraniczne obrzydzenie.
Zastanawiała się, jak mogła kiedykolwiek uważać, że jest ładna, jak
w  ogóle mogła wytrzymywać w  jej obecności. Anna była brzydka,
potwornie brzydka, z  tymi zaczerwienionymi fałszywymi oczami
i cieknącymi wszędzie smarkami.
 
Kiedy jechała do domu, słońce wciąż było wysoko na niebie,
pozłacając zamglone wiosenne światło. Niepojęte i niesprawiedliwe
było to, że jest tak pięknie, gdy jej życie runęło w gruzach. Popłynęły
łzy. Droga przed nią się zamazała, ale zwolniła tylko i  uparcie
prowadziła dalej, wypełniona jakąś nieludzką siłą.
Podjechała samochodem pod sam dom. Wypuściła Denzela do
ogrodu na siusiu, a sama wpadła do środka, nie ściągając butów ani
płaszcza. Poszła do sypialni i  wyciągnęła walizkę na kółkach, do
której wrzuciła niedbale trochę ubrań. Kiedy weszła do łazienki po
szczoteczkę do zębów, zauważyła, że drżą jej palce. W  lustrze nad
umywalką zobaczyła swoje oczy, nienaturalnie wielkie
i przypominające dwie czarne dziury. Pociągnęła za sobą walizkę do
pokoju Julii. Ubrania i  bielizna leżały już tam rozrzucone po
podłodze, więc zgarnęła je i  wrzuciła do walizki. Nie miała siły jej
znosić, więc pozwoliła jej stukać o schody.
Nie czuła już własnej obecności, znajdowała się daleko poza
ciałem. Nawet nie była zła, jedynie całkiem wyobcowana, jakby
wszystko było upiornym koszmarem. Wzięła z  kuchni płócienną
torbę i  poszła z  nią do gabinetu Benjamina. Było tam tak cicho
i  ciemno, zapach Benjamina – bezpieczny, nieco chłopięcy – wisiał
w  powietrzu i  przywrócił ją do rzeczywistości. Chlipnęła. Mdłości
podeszły jej do gardła, chciała zwymiotować na jego biurko.
Odłączyła jego laptop od ładowarki i  włożyła do torby. Na regale
znalazła dwa segregatory, w  których przechowywał firmowe
papiery i  księgowość, i  też je schowała do torby. Zobaczyła, że
zostawił w domu tablet, i również go wcisnęła.
Zanim opuściła dom, nasypała trochę jedzenia i  nalała wody do
misek Denzela. Pogłaskała go czule po grzbiecie i pocałowała w łeb.
Jechała wolno, z  jasnym zamiarem. To musiało być właśnie to
miejsce, półka skalna, na której siedzieli czasami z  Benjaminem,
oglądając zachód słońca. Zaparkowała i  zostawiła w  samochodzie
wszystko oprócz płóciennej torby. Ostrożnie przeszła po skałach do
tego płaskiego kamienia, na którym tak często siadywali razem.
Stanęła na samym końcu, omal nie straciła gruntu pod nogami,
kiedy wyjmowała z  torby laptop. Rozległ się plusk, kiedy dotknął
powierzchni wody. Zanurzył się przechylony, jak błyszcząca płetwa
rekina. Na powierzchni pojawiły się bąbelki, po czym połknęło go
morze. Segregatory początkowo nie chciały tonąć, więc zamoczyła je
i przyciskała, aż woda je wciągnęła. I tablet, który w spowolnionym
tempie opadał na dno. Na końcu wrzuciła telefon Anny. Gdy już go
nie było widać, miała poczucie, jakby zabrał ze sobą w  odmęty jej
serce.
Znad morza unosiło się powietrze, wpychało się do nosa i  ust,
wypełniało jej płuca. Z  oddali napłynął lekki wiatr, marszczący
powierzchnię wody.
Szybko wstała i  wróciła do samochodu. Przez długą chwilę
siedziała bez ruchu.
Następnie wyciągnęła telefon i  zadzwoniła do mamy, która nie
odpowiadała. Zostawiła jej wiadomość głosową: Przyjedziemy dziś
wieczorem w  odwiedziny, Julia i  ja. Tęsknię za wami. Krótko
i pozytywnie. Wszystko, żeby uniknąć stymulowania nadwrażliwych
nerwów mamy. Spojrzała na zegarek. Piętnaście po drugiej.
Niedługo Julia kończy lekcje.
Kiedy przyjechała do szkoły, nie mogła usiedzieć w  miejscu,
w żołądku rósł jej ciężar. Postanowiła wejść do budynku i poczekać
na Julię. W  korytarzu wpadła na dyrektora, który przywitał się
serdecznie i wylewnie.
– Jak miło panią tu widzieć! W czym mogę pomóc?
– Przyjechałam po Julię. Była na wyjeździe i  miała dzisiaj
przyjechać autobusem prosto do szkoły.
Twarz dyrektora przybrała zmieszany wyraz.
– Ale… jej tu przecież nie ma.
– Co pan ma na myśli?
– To ja odebrałem telefon, od Franza Oswalda, wie pani, tego
duchowego przywódcy. Powiedział, że Julię coś zatrzymało.
Postanowiła napisać wypracowanie na temat ich działalności i  ma
dzisiaj przeprowadzić z nim wywiad. Taka praca szkolna. Był bardzo
miły. Powiedział, że Julia wróci do szkoły jutro. Zakładałem, że
państwo wiedzą. Jesteśmy tak naprawdę dumni, że dostała taką
propozycję.
Zapadła absolutna cisza. Sofia słyszała tylko swój puls, jak
tykająca bomba. A potem wybuchnęła.
– Czy pan jest nienormalny, on jest niebezpieczny! Dlaczego nie
skontaktowaliście się ze mną? Julia jest niepełnoletnia, do cholery!
Dyrektor miał właśnie położyć jej na ramieniu uspokajająco dłoń,
ale już zdążyła się odwrócić i wybiec.
 

67

Biegnę ścieżką. Mokra trawa liże mi łydki. Przeskakuję nad


przewróconymi drzewami, łapię oddech i  biegnę dalej. W  płucach
pali, w  piersiach ściska. Choć chodziłem tą drogą niezliczoną ilość
razy, boję się, że pobiegnę w  złym kierunku, zejdę na jakąś boczną
ścieżynkę i zgubię się w lesie.
Docieram do polany i  zatrzymuję się przed domkiem. Tutaj,
z daleka od świateł dworu, wyraźnie widać nocne niebo z milionami
gwiazd. Księżyc jest jasną połówką. W  tym miejscu wszystko trwa
nieruchomo. Nadmiar łagodnego powietrza pachnie słodko igliwiem
i  żywicą. Dotykam chropowatego pnia drzewa, które walczy
o przeżycie z grubym bluszczem. Trzymam go i odchylam się w tył,
aż mam wrażenie, że lewituję ku niebu. Ale nadciąga postrzępiona
derka obłoków i pruje blask księżyca.
Co ja powiem babci? Od czego mam zacząć? Czy ona mi uwierzy?
Nawet nie pomyślałem, w  jaki sposób mi pomoże, wiem tylko, że
zawsze przedtem pomagała.
W chatce jest ciemno, ale jestem pewien, że siedzi w domu. Czuję,
jak jej ciepło emanuje w tę chłodną noc.
Otwiera drzwi, z  potarganymi włosami, zaspana, ale gdy mnie
dostrzega, mówi tylko:
– Ojejku, Thor! Jak miło. Wejdź do środka.
Tak jakby to nie był środek nocy. Tak jakby to było całkiem
normalne, że stoję tu z mokrymi nogawkami i zadyszką. Jej zapach
i ciepłe ramiona, gdy mnie przytula, są tak znajome, że wyrywa mi
się chlipnięcie.
– Zrobię herbaty. Zobacz, czy uda ci się rozpalić w kominku.
Udaje mi się. Kiedy wraca z  parującymi kubkami herbaty, ogień
przytulnie skwierczy.
– Nie mam zamiaru wracać do ViaTerra – mówię, kiedy już
siedzimy.
– Co masz na myśli?
– Muszę ci o czymś opowiedzieć. Jest tego dużo.
– To opowiadaj. Ja słucham.
Nasze spojrzenia się spotykają. Czekała na to. Wiedziała, że to
nastąpi. Jest jej wstyd za każdy raz, kiedy nie pytała o nasze siniaki,
zgrubienia na dłoniach, ciężkie z niedospania powieki.
Podczas całej mojej opowieści wstyd rośnie w  jej oczach. Nie
mówi: „Och, jakie okropne!” ani „Dlaczego nic o tym nie mówiłeś?”.
Bo już to przeczuwała, może nawet wyobrażała sobie coś jeszcze
gorszego, o ile w ogóle się da.
W końcu robi mi się jej żal i  mówię, że to nie jej wina. Ale teraz
musi mi pomóc. W szkole nadal są dzieci. U ojca jest dziewczynka.
Babcia to twardzielka, nie płacze, ale widzę, że niewiele brakuje.
Długo się zastanawia. Nie przeszkadzam jej, wiem, że jest pogrążona
w myślach, których nie da się przerwać.
– Czy są dowody? – pyta w końcu.
– Dowody? Nie wierzysz mi?
– Oczywiście, że ci wierzę, kochanie. Ale jeżeli pójdziemy z tym na
policję, to będzie twoje słowo przeciwko słowu twojego ojca
i wszystkich dzieci, które śmiertelnie się go boją.
Zastanawiam się przez chwilę.
– Jest ktoś – mówię – Matteo z  Dzieci Ziemi. Robił zdjęcia. Ojciec
wysłał go na misję, żeby miał tę dziewczynę na oku. Dwa dni temu
powiedział, że Matteo rozpłynął się w  powietrzu. Dokładnie tak
powiedział. Ale jak ja go znajdę?
Babcia wzdycha.
– Zrobimy coś z  tym, obiecuję ci. Ale najpierw musisz pospać.
Wyglądasz, jakbyś był wykończony. Śpij, ile chcesz. Mam nadzieję, że
nikomu tam nie będzie ciebie brakować. Na pewno by tutaj przyszli.
– Nie wydaje mi się, że ojciec zauważy moją nieobecność – mówię.
– Zwolnił wszystkich, którzy pracowali w  biurze. No i  jest zajęty
dziewczyną.
Kiedy mówię „dziewczyną”, widzę, jak babcia się wzdryga.
Przynosi mi poduszkę i  koc, po czym idzie do swojej sypialenki.
Wyciągam się na kanapie. Ostatni ciepły żar drga w kominku. Czuję,
że jestem szalenie zmęczony. Wydaje się, że wszystkie bezsenne
noce nałożyły się na siebie i  opadły, przyciskając mnie ogromnym
ciężarem. Budzę się dopiero, gdy babcia mną potrząsa.
 
– Thorze, spałeś dwanaście godzin. Zaniepokoiłam się. Nie jesteś
chyba chory?
Siadam na kanapie i przecieram oczy ze snu. Chwilę trwa, zanim
przypomnę sobie, czemu tu jestem. Mój plan.
– Babciu, musimy iść na policję.
– Czy nie sądzisz, że twój ojciec wszystko zatuszuje, że sam sobie
zaszkodzisz i będzie ci jeszcze gorzej niż teraz?
– Nie może być gorzej.
– Jesteś tego całkowicie pewien?
Kwestionowanie przez nią moich słów powoduje, że wzbiera we
mnie złość. Wszystko wyparła. Siedziała sobie w  domeczku
z nadzieją, że samo się ułoży. Cieszyła się z każdej spędzonej z nami
chwili. A teraz rozumiem, jak to wszystko mogło trwać. Dzieci mają
wybujałą wyobraźnię. Wymyślają sobie różne rzeczy. Nie ma nic
konkretnego, nic namacalnego. Bredzenie dziecka łatwo staje się
wymówką, jeżeli nie jest się w stanie znieść prawdy.
– Chodź, pokażę ci coś – mówię, idę do sieni, gdzie wkładam buty.
– Dokąd idziemy?
– Do ViaTerra. Pokażę ci tam coś.
– Ale nie możemy chyba ot, tak po prostu, sobie tam wejść?
– Furtka na tyłach jest otwarta. No chodź.
– Ale jeśli twój ojciec…
– Boisz się go? Nie bałaś się wcześniej. Pamiętam, jak przyszłaś do
nas pierwszy raz. Byłaś wtedy twarda jak nie wiem. Dlaczego
zrobiłaś się taka bojaźliwa?
– Nie boję się go. Boję się, że was stracę.
– W sumie już nas straciłaś.
 
Idziemy ścieżką przez las. Ja przed nią, tak szybko, że ledwo
nadąża. Nic nie mówi, maszeruje tylko za mną zasapana. Myślę, że
jeżeli ojciec nas zobaczy, to mnie zabije. I może byłoby dobrze. Jeżeli
zatłucze mnie na oczach babci, to ona potraktuje to, co mówiłem,
poważnie.
Bramka jest nadal otwarta. Jest popołudnie, na dziedzińcu panuje
ożywiony ruch. Personel biega tam i  z powrotem. Przed
szeregowcami siedzą goście i popijają kawę.
– Zachowujmy się tak, jak gdyby nigdy nic – mówię do babci – to
wtedy nikt nie zwróci na nas uwagi.
Szybko przecinamy dziedziniec i  idziemy w  stronę stajni,
jakbyśmy mieli tam coś ważnego do zrobienia. Żaden
z  pracowników się nami nie przejmuje. Ich otępiałe spojrzenia
patrzą przez nas na wylot.
Stajnia jest pusta. Drzwi skrzypią, kiedy je otwieram. Słońce
wpada przez okna i  podrywa kurz z  podłogi do tańca. Biorę babcię
za rękę i prowadzę ją do boksu. Leży tam śpiwór, prawdopodobnie
Vica.
– Spaliśmy w  chlewiku – wyjaśniam. – To kara za
nieposłuszeństwo. A w tym boksie wyryliśmy swoje imiona.
Babcia ze zdziwieniem omiata ścianę wzrokiem.
– Zaczęliśmy to robić, kiedy zobaczyliśmy to imię – dodaję
i  wskazuję palcem. – Uważaliśmy, że była duchem, który miał nas
chronić, gdy baliśmy się ciemności.
– Sofia… – szepcze babcia i  przeciąga palcami po imieniu. – To
przecież Sofia.
Dopiero wtedy zauważa pozostałe imiona. Wodzi spojrzeniem po
koślawych literach. Próbach tych, którzy jeszcze nawet nie umieli
pisać. Odwróconych literach. Imionach z  błędami. Imionach, które
nigdy nie zostały dokończone. Dotyka ich ręką, pieści je, jakby
chciała się upewnić, że są prawdziwe.
Przez krótką chwilę, tak krótką, że prawie nieuchwytną, nasze
oczy spotykają się. To wystarcza, żebym zrozumiał, że mi wierzy.
Opada na kolana. Cała jej twarz się marszczy, zasłania oczy
dłońmi. Nie widzę jej łez, widzę tylko, jak trzęsą jej się plecy.
Tak jakby zapomniała, że tam jestem. Szybko wyciąga telefon
z  kieszeni kurtki i  wybiera krótki numer. Mówi zdyszana, długo,
głosem pełnym przekonania, którego nigdy wcześniej u niej nie
słyszałem.
– To nie jest coś, z  czym się przychodzi i  wypełnia zgłoszenie! –
wypala ze złością. – Czy nie rozumie pan, że to jest poważna
sprawa?
Prycha i fuka, aż zostanie zrozumiana, a wtedy jej głos nagle robi
się znowu spokojny.
Po zakończeniu rozmowy wyciąga do mnie rękę i  bierze moją
dłoń.
– Policja już wie – mówi. – Teraz chodźmy do domku i poczekajmy.
 

68

Sofia siedziała w  samochodzie i  patrzyła przez okno, nieświadoma


otaczającego ją świata. Sparaliżowana. W uszach jej szumiało. Oczy
miała szeroko otwarte, a  jednak była ślepa. Chciała otworzyć okno,
w samochodzie było gorąco jak w piekarniku. Ale nie mogła. Chciała
zapiąć pasy. Ale nawet tego nie była w  stanie zrobić. Czuła się
całkiem pozbawiona możliwości działania. W jej piersi panował taki
chaos, że nie mogła oddychać.
 
To się nie dzieje.
To nie może się dziać.
Zaszło jakieś nieporozumienie.
Zaraz przyjdzie Julia i zastuka wesoło w szybę.
„Mamo, co ty tu robisz?”
 
Ale szkolny dziedziniec był pusty, samochód wydawał się pusty,
a jej serce totalnie dziurawe.
Panika rozpływała się po jej ciele, jakby została wstrzyknięta.
Tłukła pięściami po kierownicy, aż rozbolały ją knykcie. Zebrała się
w  sobie na tyle, żeby wyciągnąć komórkę i  odbyć rozmowę,
wiedziała, że musi tam zadzwonić, ale telefon wymsknął jej się
z  ręki i  spadł na podłogę. Gdy go podniosła, zobaczyła, że musiał
sam zadzwonić, bo na ekranie widniał jego numer.
Od razu zaczęła krzyczeć. Klątwy, przekleństwa i  sporo
obscenicznych rzeczy. Z  początku nic nie mówił, ale słyszała jego
oddech. Ciężki, taki jak wówczas, kiedy był podniecony.
– Czy już skończyłaś? Bo jeżeli tak, to posłuchaj uważnie, jeżeli
chcesz znowu zobaczyć Julię.
– Nie rób jej krzywdy! Błagam cię!
– Nie zrobię, jeżeli tu przyjedziesz i zajmiesz jej miejsce. Będziesz
robić dla mnie striptiz, stawać na czworaka, całować moje stopy,
rozkładać nogi i  prosić mnie o  jeszcze. Dziś wieczorem będziesz
moją wierną niewolnicą. Tęskniłem za tym przez piętnaście lat,
Sofio.
– Co zrobiłeś z Julią? Proszę cię, nie strasz jej!
Chlipnęła, bo pomyślała o tym, jak bardzo Julia boi się ciemności.
I że on nie mógł o tym wiedzieć.
– Nigdy by mi to nie przyszło do głowy. Julia mnie uwielbia. Nie
jest tak histeryczna jak ty.
Jęknęła, znowu wypadł jej telefon, ale tym razem wylądował na
jej kolanach. Gdy przyłożyła go do ucha, słychać było tylko jego
oddech.
– Proszę, puść ją. To jest tylko między tobą a mną. Nie mieszaj w to
Julii.
– Nic się jej nie stanie, jeżeli tu przyjedziesz. Ale jeśli zobaczę na
promie choć jednego gliniarza, a  uwierz mi, oczy mam wszędzie,
albo jak nad wyspą przeleci jakiś helikopter, to Julia zniknie. A  ja
jestem dobry w  sprawianiu, że ludzie znikają. To smutne, ile
nastoletnich dziewcząt pojawia się przy naszej bramie i  chce mnie
spotkać. Część z  nich wariuje, kiedy nie odpowiadam na ich
zaczepki. Tak łatwo zgubić się na wyspie. Skały są śliskie. Wiatr
dzisiaj mocno wieje.
– Przestań! Przestań! – krzyknęła głośno. – Przyjadę, bylebyś tylko
jej nie krzywdził. Skąd mam wiedzeć, że ją puścisz, jeżeli się
pojawię?
– Masz moje słowo.
– I  mam w  to uwierzyć? Jak możesz napastować szesnastoletnią
dziewczynkę? Jak ty możesz spać po nocach? Jak bardzo jesteś chory
na głowę?
Westchnął ciężko.
– Nie masz innego wyjścia, niż mi zaufać. A teraz tu przyjedź.
Spróbowała przybrać spokojniejszy, władczy ton.
– Zrób, co należy. Wypuść ją, a nic nikomu nie powiem, obiecuję.
Nie chcesz podejmować tego ryzyka. Pomyśl o  swoim dobrym
imieniu, na całym świecie. Pomyśl o  wszystkich sukcesach, które
odniosłeś z ViaTerra.
Roześmiał się tak, że w telefonie zatrzeszczało.
– Maleńka! Chętnie zaryzykuję wszystko, żeby znowu móc
trzymać twój czarujący tyłek. Najbardziej lubisz od tyłu, co? Czy nie
zrozumiałaś jeszcze, co mnie podnieca?
– Czy to chodzi o  zemstę? Oddaj Julię całą i  zdrową, to strzelę
sobie w łeb.
– Szkoda byłoby. Nie o  zemstę, Sofio, a  o opętanie. Myślałem
o tobie każdego dnia przez piętnaście lat.
– Nie znosisz myśli, że dałam ci kosza. Desperacko potrzebujesz
uwagi. Musisz być w  centrum. Już czas, żebyś wziął
odpowiedzialność za wszystko, co zrobiłeś, Franz.
– Dosyć! – wrzasnął. – Masz tu przyjechać. Lepiej się pospiesz,
żebyś nie przegapiła promu.
Odwróć jego uwagę. Odciągnij go od Julii.
– Dobrze, przyjadę.
– Miło to słyszeć. A, i może moglibyśmy przy okazji zrobić sobie to
dziecko, którego razem nie mieliśmy.
– Ty perwersyjny fiucie!
Nagle spojrzała na słowa „rozmowa zakończona” na ekranie.
Natychmiast spróbowała zadzwonić do Julii, choć wiedziała, że nie
odpowie. Zostawiła bez tchu wiadomość: Julio, nie bój się, przyjadę
po ciebie. Może Julia usłyszy dźwięk SMS-a.
Podróż samochodem odbyła we mgle lęku. Mózg jej pracował na
wysokich obrotach, ale o  koncentracji nie mogło być mowy. Dwa
razy omal nie wypadła z drogi. Rozum podpowiadał jej z krzykiem,
żeby zatrzymała auto, skontaktowała się z  policją, ale instynkt
ostrzegał ją zimno: On ją zabije.
Mijany po drodze piękny krajobraz był zamazany i zniekształcony,
pokryty brudnożółtą błoną. Pomyślała, że od rana nie robiła siku,
pęcherz jej pękał. Stanęła przy poboczu i  załatwiła się do rowu,
całkiem ignorując przejeżdżające samochody. Wracała do auta, gdy
poczuła pierwszy napad mdłości. Zaraz zwymiotowała drugi raz,
opierając się o  wątłą brzozę. Kiedy opróżniła żołądek, miała
wrażenie, jakby opróżniła się też z  wszelkich emocji. Ale odpaliła
samochód i  uparcie prowadziła dalej. Gorączkowo szukała
rozwiązania. Jakiegoś sposobu na uwolnienie Julii. Kogoś, z  kim
mogłaby się skontaktować. Ale to było jak krążenie po labiryncie
pełnym ślepych zaułków. Nie miała odwagi ryzykować.
Skrzywdziłby Julię, tak powiedział. Dotrzymałby słowa, była tego
całkowicie pewna.
Zadzwonił telefon. Położyła go na siedzeniu pasażera, więc ekran
był widoczny. Ellis. Mógł poczekać. Brzdęk oznajmiający, że zostawił
wiadomość. Znowu zadzwonił. Kolejna wiadomość. Nic, co Ellis mógł
mieć do powiedzenia, nie mogło mieć w  tej chwili żadnego
znaczenia. Jeżeli sięgnęłaby po komórkę, zjechałaby z drogi.
Gdy dojechała do promu, do odejścia pozostało dwadzieścia
minut.
Przyszedł SMS od Franza. Zbliżenie zaróżowionej twarzy Julii,
pogrążonej w głębokim śnie. Usta były uchylone, kołdra naciągnięta
pod szyję.
Muszę odwrócić jego uwagę, odciągnąć go od Julii.
Zadzwoniła do niego.
– Dziękuję za zdjęcie. Jak mogę mieć pewność, że Julia tam będzie,
kiedy przyjadę? – Starała się, żeby jej głos brzmiał normalnie, ale
było to trudne. Nic w jej ciele nie działało jak zazwyczaj.
– Zobaczysz ją. Będzie prawdopodobnie mocno spała.
– Proszę, nie odurzaj jej. To nie jest jej wina, zostaw ją w spokoju.
– Tego nie mogę ci obiecać. Rozumiesz, zupełnie oszalała na moim
punkcie. To ona nie zostawia mnie w spokoju.
Przeciągaj tę rozmowę. Trzymaj go z daleka od Julii.
– Chcę wiedzieć jeszcze jedno, zanim wsiądę na prom.
– Czy jesteś przy promie?
– Tak, na parkingu.
– Mów.
– Dlaczego właśnie teraz? Minęło szesnaście lat. Dlaczego musisz
rujnować nam życie właśnie teraz?
– Jak zwykle wszystko zrozumiałaś opacznie. Wydaje ci się, że
zniknąłem z  twojego życia, ale tak nie było. Zawsze byłem obecny
w  taki czy inny sposób. Wskakuj teraz na prom, zanim skończy mi
się cierpliwość.
– Wysłałeś dowód badania DNA, żebyśmy nie opowiadali nic Julii.
Nigdy by nie pojechała na wyspę, gdyby myślała, że jesteś jej ojcem.
– Właśnie.
– Jak to jest być tak podłym?
– Lepiej, niż możesz sobie wyobrazić.
Znowu się rozłączył.

***

Odłożyła telefon i chwyciła kierownicę tak kurczowo, że pobladły jej


knykcie na dłoniach. Był naprawdę piękny dzień. Słońce grzało
intensywnie, ale był dopiero maj, więc zdradliwie świeciło jej
w  oczy. Morze przed nią kołysało się powoli, jakby oddychało.
Rodzice z  dziećmi przechadzali się tu i  tam z  wózkami. Dzieci
z lodami, gołębie i wrony. Tak przykro było patrzeć na te wszystkie
szczęśliwe rodziny, gdy straciła swoją własną. Całe szczęście, że ich
rozochocone głosy nie docierały przez szybę. Według radia miał to
być najgorętszy dzień roku. Wyłączyła odbiornik, ledwo świadoma
tego, że przed chwilą grał.
Ekran rozjarzył się imieniem Ellisa. Rzuciła okiem na zegarek.
Piętnaście minut do odejścia promu. Lepiej mieć Ellisa z głowy.
– Nie mogę teraz rozmawiać. Obiecuję, że zadzwonię wieczorem –
powiedziała, zanim zdążył się odezwać.
– To nie może czekać. Prowadzisz? A  zresztą mam to gdzieś.
Posłuchaj. To sprawa życia i śmierci.
– Szybko, bo muszę się czymś zająć.
– Chłopak Julii, Matt, jest u mnie.
– To dobrze, niepokoiła się o niego.
– Ale wcale nie nazywa się Matt Larsen, nazywa się Matteo
Larsson i jest jednym z dzieciaków z ViaTerra. Franz wysłał go, żeby
szpiegował Julię. Matt wysyłał Franzowi jej zdjęcia. To on
zamontował kamerę w jej łazience.
– O czym ty, do cholery, bredzisz?
– To prawda, Sofio. Chyba nie prowadzisz samochodu? Zatrzymaj
się w takim razie na poboczu. Muszę ci to opowiedzieć.
– Nie prowadzę. Ale co ty mówisz? Matta wysłał Franz?
– Niestety tak. Ale Matt ma dosyć i  teraz się u mnie ukrywa.
Zdecydowałem mu zawierzyć – mówi, że chce spróbować wszystko
naprawić. Czy Julia jest w Göteborgu?
– Tak, a dlaczego pytasz?
– Matteo dostał od niej maila, gdzie jest napisane, że jest
w  niebezpieczeństwie. Cholera, Sofio. Zdaje się, że ona jest na
Wyspie Mgieł z  Franzem. Mieli kontakt od tamtej konferencji,
spotkali się na obiedzie i  rozmawiali przez telefon. A  teraz ona nie
odpowiada, kiedy Matteo do niej dzwoni.
Sofia jęknęła.
– Wiem, właśnie się tym zajmuję. Proszę cię, nie mogę oddzwonić
za dwie godziny?
– Posłuchaj mnie! Matteo miał dość, jest całkiem zadurzony
w  Julii. I  on ma zdjęcia, kurwa, Sofio, jakie to są zdjęcia! Całego
mnóstwa potworności, które się wyprawiały w  tej faszystowskiej
szkole. Pojęcia nie masz. Lali wodę z  lodem na śpiących
pięciolatków. Pranie mózgu, groźby i  kary cielesne. A  Franz
wszystkim tym sterował i  kierował. W  mordę, Sofio, to jest
obrzydliwe. Ale Matt postanowił opowiedzieć o Franzu. Jest teraz po
naszej stronie. Chce nam pomóc.
Sofia nawet nie potrafiła odczuć szoku, jej mózg nie był w stanie
przetworzyć więcej informacji. Zauważyła papierek po gumie do
żucia, który Julia wcześniej zwinęła i  wrzuciła do kieszeni na
drzwiach od strony pasażera. Przez moment wydawało się jej, że
córka siedzi obok niej i głośno żuje, i popłynęły jej łzy.
Muszę odwrócić uwagę Franza. Odciągnąć go od niej.
– Posłuchaj, Ellisie. Muszę się czymś zająć. Odezwę się wieczorem.
Do tego czasu musisz wszędzie rozpowszechnić wszystkie nasze
materiały, wszystkie dowody, na wszystkie możliwe sposoby, we
wszystkich możliwych miejscach. Złap Magnusa.
– Już zacząłem. Nie mogłem czekać. I rozmawiałem z Magnusem.
Kontaktuje się teraz z  reporterami wszędzie. To się stanie dostępne
w mgnieniu oka. To będzie wielkie, Sofio!
– Dobrze. Zrób to jeszcze większym – powiedziała i załkała.
– Czy potrzebujesz pomocy? Nie próbujesz chyba zająć się
Franzem sama? Jeżeli Julia jest z nim, to musisz iść na policję.
– Po prostu mi zaufaj. Odezwę się.
– Czy mam zadzwonić też do Benjamina?
– Nie, nie do Benjamina! Posłuchaj. Simon może ci pomóc.
Benjamin to skurwiel. Pieprzył się z  Anną, która jest szpiegiem
Franza. Nie mam czasu wszystkiego tłumaczyć, ale cokolwiek
będziesz robić – ani słowa Annie. Muszę już kończyć.
Zobaczyła, że ma SMS-a od Benjamina. Gdzie jesteś? Zadzwoń!
Wyłączyła telefon i schowała go do torebki.
Podczas przeprawy na wyspę siedziała w  samochodzie.
Zastanawiała się, czy jest Edwin Björk, czy może widział Julię, ale
tego dnia promem sterował jego brat.
Sofia nie miała sił, nie czuła już własnego ciała, oprócz
buntującego się żołądka. Opuszki palców sprawiały wrażenie
zdrętwiałych. Myślała o  tysiącu rzeczy naraz i  o niczym
jednocześnie. Jedna myśl powracała i rosła w siłę. W miasteczku na
wyspie był mały sklepik z  mydłem i  powidłem. Niewykluczone, że
mieli tam noże. Może będzie czas wymknąć się z samochodu i wejść
do sklepu, zanim Franz ją zauważy. Każdy nóż się nada, nawet
zwykły kuchenny.
A kiedy dopłynęli na wyspę i  zjeżdżała z  promu, była prawie
pewna, że to jedyny sposób na skończenie tego koszmaru.
To należało zrobić. Jedyną możliwą rzecz, bez względu na
konsekwencje.
 

69

Julia z wysiłkiem uniosła powieki, oślepiło ją światło, więc zwolniła


ruch powiek, mrużąc oczy. Chciała wyprostować nogi, ale okazały
się za ciężkie. Jej nagie stopy z  pomalowanymi na różowo
paznokciami wystawały z  łóżka. Mogła trochę poruszać rękami,
próbowała je wyciągnąć, ale utknęła w  połowie drogi. Spod kołdry
wystawała jej jedna pierś. Słońce trafiło do środka przez okno
i  ogrzewało jej ciało. Skórę miała wilgotną i  ciepłą. W  pokoju było
duszno, pociła się pod ciężką kołdrą. Samotna mucha bzyczała ze
złością i rzucała się raz po raz o szybę. Miała dziwne objawy w dole
brzucha, tak jak przy pełnym pęcherzu. Ciśnienie między nogami
kłuło ją jak igły. Kiedy w zasadzie ostatnio sikała?
Powoli uświadomiła sobie, że ktoś był w pokoju.
Ktoś, kto przyglądał jej się z bliska.
Dostrzegła jego zarysy spod rzęs, jego cień, padający na nią.
Wzrok jej się wyostrzył. Był świeżo ogolony i  po prysznicu,
z  wilgotnymi włosami. Po ustach błąkał mu się seksowny uśmiech,
patrzył na nią zaczepnie.
Przetarła zapuchnięte oczy ze snu.
Przebiegł ją prąd, sygnał ostrzegawczy.
Nie powinna tu być.
– Zapomniałam ustawić alarm w  telefonie. Cholera! Przegapiłam
prom! – zawołała.
– Dzisiaj nie musisz iść do szkoły. Zająłem się tym – odpowiedział
i położył dłoń na jej ręce.
– Jak to?
– Dyrektor twojej szkoły wie, że jesteś tutaj i  przeprowadzasz ze
mną wywiad. Możesz mi wierzyć, że jest z ciebie dumny.
Całkiem zbaraniała.
– „Ojej, jaki zaszczyt dla naszej szkoły!” – naśladował głos
dyrektora. – Powiedział, że jesteś bardzo obiecującą uczennicą.
Julia poczuła się trochę nieswojo. Tego nie planowała, ale w końcu
się roześmiała, bo to było w sumie komiczne. Komentarz dyrektora,
a ona tak naprawdę tu leżała, naga w łóżku Franza Oswalda.
– Jak długo spałam?
– Długo. Jest późne popołudnie.
– A mama?
– Ona też wie, że tu jesteś.
Mimo beztroskiego tonu, w jego głosie coś się nie zgadzało. Coś się
między nimi zmieniło, czuła to teraz. Tak jakby coś nie zostało
powiedziane, ale on siedział tylko w  milczeniu na brzegu łóżka
i przyglądał się jej.
– Czego mi nie mówisz? – zapytała.
Nie odpowiedział.
Straciła cierpliwość i starała się usiąść, ale powstrzymywało ją coś
wokół stopy. Próbowała przyciągnąć nogę do siebie i coś wpiło jej się
w kostkę.
Położył ręce na jej ramionach, pochylił się nad nią i pocałował ją
w czoło.
– Teraz musisz mi zaufać. Są sprawy, które musimy sobie wyjaśnić
z twoją mamą. Niestety, musisz tu zostać trochę dłużej. Nic z tego nie
jest twoją winą, ważne, żebyś to rozumiała.
Zauważyła, że w jego uśmiechu było coś dziwnego.
– Co ja mam wokół stopy?
– Tylko skórzany pas. Potem go zdejmę.
Pojęła, że to była chwila, gdy powinna dać się ponieść panice.
Krzyczeć, próbować się wyrwać, płakać i błagać. Ale doświadczenie
niedawnego napadu nauczyło ją czegoś o  panice. To bezsensowne
uczucie, które do niczego nie prowadzi, może oprócz rozochocenia
napastnika. Za dużo paniki, czyli histeria, doprowadza zazwyczaj do
tego, że zostaje się uciszonym w taki czy inny sposób.
Poza tym zrozumiała, ku swojemu zdziwieniu, że tak naprawdę
nie boi się go. Tak, było w jego wzroku coś dziwnego, ale cokolwiek
to było, nie miało z nią nic wspólnego.
Przygryzł wargi. Według niej wyglądał na zdenerwowanego.
Nigdy go takim wcześniej nie widziała.
– Myślałam, że mnie lubisz – powiedziała. – Czy zaprosiłeś mnie
tutaj tylko dla zwabienia mamy?
– Tak, z  początku tak było, ale ludzkie uczucia zmieniają się cały
czas. Lubię cię bardziej, niż ci się wydaje. Nie chciałem, żeby tak
wyszło, ale wszystko będzie dobrze, kiedy porozmawiam z  twoją
mamą.
– Muszę siusiu.
– Oczywiście.
Ściągnął z niej kołdrę. Zauważyła, że skórzany pas wokół jej łydki
miał łańcuch, hak i  kłódkę. Wyjął klucz i  otworzył zamek. Tak po
prostu! Teraz wystarczyło jeszcze go przekonać, żeby ją wypuścił.
Ale gdy tylko postawiła stopy na podłodze, zakręciło jej się
w głowie i omal nie upadła do przodu. Od razu się przy niej znalazł
i ją przytrzymał. Nogi trzęsły jej się niekontrolowanie.
– Za kilka godzin będzie lepiej – powiedział, uśmiechając się
przepraszająco.
Zaprowadził ją do toalety, pomógł usiąść na sedesie, wyszedł
i  zamknął za sobą drzwi. Kiedy skończyła, chwyciła za umywalkę
i  podciągnęła się do góry. Zauważyła, że mimo wszystko miała
trochę stabilności w  nogach. Umyła zęby, żeby pozbyć się z  ust
nieprzyjemnego metalicznego posmaku. Wpadła na myśl, że
mogłaby się zamkąć, ale zaraz spostrzegła, że nie było klucza.
Właśnie wtedy otworzył drzwi. Wziął ją pod ramię i zaprowadził
z  powrotem do łóżka. Gdy usiadła, pokój zawirował jej przed
oczami. Podał jej szklankę wody, stojącej na nocnym stoliku.
– Napij się, to pomoże.
Piła łapczywie, nagle uświadomiwszy sobie, jak bardzo była
spragniona. Delikatnie położył ją na plecach w łóżku i znowu założył
pas na nogę.
– Pośpij teraz trochę. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
– Nie jestem zmęczona. Tylko wtedy, gdy stoję. Gdzie mama?
– W drodze. Na konfrontację ze mną.
– Przyrzekłeś, że nie zrobisz mi krzywdy.
– I  nie zrobię. Przykro mi, że zostałaś w  to wciągnięta, ale nie
żałuję czasu, który spędziliśmy razem. Nigdy nie będę tego żałował.
– Nie mówiłeś nic o  tym, że masz zamiar mnie odurzyć
i przywiązać do łóżka.
– Czy nie zrobiłem ci wczoraj dobrze?
Miał spokojny głos, ale brakowało w nim trochę ciepła.
– Tak, ale jeżeli skrzywdzisz mamę, to skrzywdzisz i  mnie.
Rozumiesz to chyba?
– Twoja mama jest twarda. Potrafi podnieść się z  prawie
wszystkiego.
– Nie rozumiem, dlaczego jesteś na nią taki wściekły. Ona jest
w porządku.
– Tu nie chodzi o bycie miłym, Julio – powiedział i powoli pokręcił
głową. – Pracownik ViaTerra musi być pokorny, posłuszny i w razie
potrzeby umieć przełknąć zniewagę. Twoja mama tego nie potrafiła,
choć miała ogromny potencjał.
– Jeżeli trzeba być takim, to ja nigdy nie mogłabym tu pracować.
– No nie, prawdopodobnie nie – rzekł z  westchnieniem. Ujął
pasmo jej włosów i  owinął je sobie wokół palca. – Zrobiłem
wszystko, żeby twoja wizyta tutaj była piękna. Ale teraz chodzi
o  Sofię, a  to jest coś całkiem innego. Jeżeli wzburzyłem cię, to
przepraszam. Nie było to moim zamiarem.
– A co było twoim zamiarem?
– Nie da się tego wytłumaczyć, gdy kierują kimś tak silne moce,
jakie kierują mną.
Zauważyła, że jego wzrok zatrzymał się na jej piersiach,
a następnie osunął na jej uda. Chociaż zrozumiała, że zaszła w nim
zmiana, że być może był nawet śmiertelnie niebezpieczny, to
cudowne, grzeszne uczucie przeszyło ją od stóp do głów. Ciekawiło
ją, czy mogłaby wykorzystać fakt, że wydawała się go pociągać.
Nakłonić go do rozpięcia tej cholernej kuli u nogi.
– Nie poszedłeś na całość – zauważyła.
– To ze względu na ciebie. Byłaś taka delikatna. Prawie jak
porcelanowa lalka. Jesteś zawiedziona?
– Tak, jestem. Po całym twoim chwaleniu się. Można by pomyśleć,
że plotki są prawdziwe. No, że nie może ci stanąć.
Wzrok Franza nagle poczerniał.
– Ty mała wiedźmo – wysyczał i  chwycił ją za gardło. Ręce miał
chłodne i suche, uścisk zdecydowany. W jego oczach był jakiś twardy
blask, a  jednak się nie przestraszyła. Oddychał gwałtownie, jak po
biegu. Ale ona tylko patrzyła na niego beznamiętnie i  wtedy stracił
rezon.
W zasadzie spodziewała się tego. Kary za swoje kłamstwa. Te
wszystkie ostrzeżenia mamy, które wpadały jej jednym uchem
i  wypadały drugim. Nie odpowiadaj nigdy na zaczepki starszych
mężczyzn, to zboczeńcy, i nigdy nie idź z kimś obcym, kto proponuje,
że cię podwiezie.
Mimo to nie potrafiła się go bać. Po prostu nie napędzał jej
strachu. Ten jej brak przerażenia był tak wyraźny, że aż się zdziwiła.
Ku jej uciesze on wydawał się czuć przy niej niepewnie.
Zrozumiała, że opętało go jakieś szaleństwo. Wariactwo, którego
celem jest zemsta na świecie za to, że nie znalazł w nim odpowiedzi
na swoje pytania o  sens życia. Wszystko i  wszystkich należało
„pokonać”, ale ona nie miała najmniejszej ochoty walczyć z  jego
szaleństwem. Słuchał jej wczoraj. Nie oceniał w  najmniejszym
stopniu. Może mogłaby znowu nakłonić go do słuchania. W  jej
zmysłach panował niezwykły spokój. I  czymkolwiek ją odurzył, to
spowodowało, że jej ciało stało się spokojniejsze, bardziej
rozluźnione.
Zabrał dłonie z jej szyi i czule przeciągnął nimi po jej bokach.
W tym momencie ktoś zastukał do drzwi. Najpierw delikatnie.
– Szefie, jest pan tam? – rozległ się głos.
– Spierdalaj – mruknął.
Stukanie się nasiliło.
– Szefie! Coś się stało! – zawołał głos.
Franz wstał gwałtownie i  wyszedł z  sypialni. Usłyszała odgłos
otwierających się nagle drzwi wejściowych.
– O co chodzi? – wrzasnął.
– Najlepiej będzie, jak przyjdzie pan do swojego gabinetu… Stało
się coś… Wszystkie gazety i cały internet… Matteo…
Słychać było jedynie mamrotanie, a na koniec jego wrzask:
– Kurwa, pierdolona jego mać!

***

Nie wrócił do środka, trzasnął tylko drzwiami. A ona leżała tam z tą
przeklętą uwięzioną nogą. Na próżno próbowała wyplątać stopę, aż
załomotała z wściekłością pięściami o kołdrę, poddała się i leżała już
bez ruchu na plecach.
On wróci, na pewno wróci. Miejmy nadzieję, że zanim wbije swoje
szpony w mamę.
Julia usiadła na łóżku, dostrzegła widok za oknem i zrozumiała, że
jest wczesny wieczór. Słońce prześwitywało delikatnie zza drzew
i  nie grzało już dachu domku. Pomyślała o  mamie, o  jej pięknych
oczach i cudnym śmiechu. Pomyślała też o tacie i poczuła się znowu
jak mała dziewczynka. Jego duże ręce, które mimo to były takie
miękkie. Szerokie ramiona, w  które można było się wślizgnąć
w każdej chwili. Jego zapach, taki czysty, nawet kiedy się pocił. I jak
on do niej mrugał, tak porozumiewawczo, kiedy mama wpadała
w  histerię. Uderzyło ją, że nie myślała o  nim od chwili, gdy
przyjechała na wyspę. Może dlatego, że był w jej życiu tak oczywisty,
zawsze obecny, jak przepływający przez nią spokojny nurt.
Sukienka, którą miała na sobie poprzedniego dnia, leżała niedbale
rzucona przy łóżku. Sięgnęła po nią, podniosła i  przykryła się nią.
W domu zrobiło się chłodniej. Żadnych majtek czy stanika w zasięgu
ręki. Szybko straciła poczucie czasu. Leżała tam może godzinę, może
dwie.
Serce zabiło jej mocniej, kiedy usłyszała, że drzwi się otwierają.
Wszedł Franz i  stanął przed nią. Ręce miał mocno zaciśnięte. Od
razu zobaczyła w  jego oczach, że coś się stało, straciły swoją ostrą
jak nóż koncentrację. Żyła pulsowała mu na czole. Gdy otworzył
dłonie, zauważyła, że drży mu mały palec. Sprawiał wrażenie
załamanego. Jakby jego autorytet doznał uszczerbku.
Podszedł do łóżka i rozpiął łańcuch.
– Możesz iść. Sofia jest przy promie.
Była tak zdumiona, że z początku nie mogła się ruszyć.
– Nie słyszysz? Julio, musisz się stąd szybko wynieść.
Siadła na łóżku. Nie rozumiała, czemu jej warga zaczęła drżeć tak,
jakby miała się rozpłakać. Rozumiała, że powinna być zła, że
trzymał ją przywiązaną, ale była tak zmęczona i  zdezorientowana.
Po raz pierwszy od dawna poczuła się słaba i niepewna.
Podszedł do niej, usiadł na brzegu łóżka i objął jej twarz dłońmi.
– Maleńka, idź już. To jest niewskazane, żebyś teraz tu była.
Chwyciła go za dłonie, odciągnęła je od swojej twarzy
i przyglądała im się.
– Dlaczego drży ci palec?
– Wcale nie drży. Idź już stąd, zanim się rozmyślę.
Wstał i skierował się do wyjścia, ale odwrócił się i podchwycił jej
spojrzenie.
– Chcę, żebyś zapamiętała jedną rzecz, Julio, możesz to zrobić? Dla
mnie.
– Co takiego?
– Wiesz, nie umiem żałować rzeczy, prosić o wybaczenie, prawie
nigdy tego nie robię. A całe to narzekanie, którym zajmują się ludzie,
działa mi na nerwy. Zasady, moralne wartości, to wszystko. Ale chcę,
żebyś jedno zapamiętała. Czy możesz to zrobić?
– Przecież już ci powiedziałam.
Wyglądał bardzo dziwnie. Skaczący wzrok. Krzywy, upiorny
uśmiech. Pot wystąpił mu na czoło.
– To, co zaistniało między nami, było potężniejsze i  bardziej
zmysłowe niż jakieś seksualne doznanie. Chcę tylko, żebyś o  tym
pamiętała.
– Sporo trudnych słów, ale postaram się – odpowiedziała.
Teraz się roześmiał, przyjaznym śmiechem, wcale nie strasznym.
Po czym odwrócił się i  wyszedł z  domku, nie oglądając się za
siebie.
Jednym ruchem zdjęła nogi z  łóżka i  stanęła na podłodze. Była
silniejsza niż dwie godziny temu. Pokój nie wirował, mdłości minęły.
Czuła się wciąż oniemiała, jakby było coś, czego nie wolno jej było
mu powiedzieć. Chciała natychmiast zadzwonić do mamy, ale nie
mogła znaleźć torebki, w której leżał telefon. Po chwili bezowocnych
poszukiwań dała sobie spokój. Musiał ją zabrać. A teraz postanowiła
jak najprędzej znaleźć mamę. Franz był szalony. Mimo że nie chciał
jej skrzywdzić, tak jej się przynajmniej wydawało, to miała niemiłe
przeczucie, że nie będzie równie dobry dla mamy. Włożyła wiszącą
w  sieni kurtkę i  wskoczyła w  stojące tam buty. Kiedy wsunęła rękę
do kieszeni kurtki, dotknęła pagera, który dał jej Thor. Przemknęło
jej przez myśl, by zostawić go w  domku, ale nie chciała przerywać
tej miłej więzi, jaka między nimi powstała.
Gdy otworzyła drzwi, uderzyło ją zimne powietrze. Powiew
wiatru odrzucił jej włosy do tyłu. Grafitowe chmury gromadziły się
nad dworem. Pracownicy biegali tam i  z powrotem po dziedzińcu,
ale zdawali się jej nie zauważać. W ich ruchach była pewna histeria.
Wciąż czuła się zbyt niestabilna, by biec, ale ruszyła szybko i nieco
chwiejnie w  kierunku bramy. Mięśnie nóg ledwo pracowały. Gdy
znalazła się z  drugiej strony muru, uderzył ją zapach lasu. Drzewa
drżały, ich liście trzepotały nerwowo na wietrze. Zrozumiała, że
musi odnaleźć główną drogę, ale ścieżka rozchodziła się w  różne
strony. Najlepiej będzie ruszyć tą, która ciągnie się wzdłuż muru.
W głowie miała tylko jedną myśl: znaleźć mamę.
W lesie coś trzasnęło. Przystanęła, oddychając szybko. Od razu
naszły ją złe przeczucia. Zwierzę? Czy na wyspie są łosie? Kroki
zbliżyły się. To były duże susy, łamiące wrzos i  gałęzie. Próbowała
zebrać myśli, nasłuchiwać i odgadnąć, skąd pochodzi ten dźwięk.
W tym momencie stanął przed nią.
Przez krótką chwilę sądziła, że to Franz, ale zobaczyła, że jest
młodszy, szczuplejszy i wyższy.
W paru szybkich krokach znalazł się przy niej i złapał ją za włosy.
Włożyła rękę do kieszeni kurtki i przycisnęła pager.
Teraz była przerażona. Śmiertelnie przerażona.
 

70

Sofia zjechała z  promu i  zaparkowała przy placu. Rozglądała się za


jednym z  samochodów Franza, ale nie widziała nic, co choćby
przypominało jego wypasione bryki. Wyjęła telefon, żeby
zadzwonić, ale w  tej chwili przyszedł od niego SMS. Coś mnie
zatrzymało. Czekaj tam.
W samą porę. Wysiadła z samochodu. Nogi pod nią drżały. Pociła
się, choć nie było już gorąco. Na horyzoncie zaczynały się tworzyć
demoniczne formacje z  chmur. Znad cieśniny nadchodziła burza.
Przez szparę w  chmurach ostatnie promienie słońca lizały
powierzchnię morza. Nadciągnął stamtąd lodowaty wiatr i  wkradł
się pod jej ubranie. Skierowała się przez plac do sklepiku, który
właśnie zamykali.
– Proszę, to zajmie tylko minutę – poprosiła sprzedawcę. – Mamy
wieczorem grilla na wyspie, a  zapomniałam noża. – Głos jej był
nieco za wysoki i brzmiał sztucznie.
Sprzedawca spojrzał na nią ze zdziwieniem i  uśmiechnął się
blado.
– Będzie zła pogoda. Nie za bardzo dobra pora na grilla. – Wskazał
na niebo na zewnątrz.
– Ojej, nie zauważyłam – skłamała – ale i  tak potrzebny mi nóż.
Zjemy w takim razie w środku. Pomoże mi pan?
Pokazał jej niewielki nóż kuchenny, jedyny, jaki miał. Stwierdziła,
że musi wystarczyć. W  swoim skołowanym stanie zapomniała
poprosić o  reklamówkę i  wyszła ze sklepu z  nożem w  ręce. Ostrze
błyszczało w  promieniach słońca, tak że kłuło w  oczy. Szybko
schowała nóż do torebki. Myślała o  tym, jak zapamięta ją
sprzedawca. Ta postrzelona kobieta, która chciała urządzać grilla
w środku sztormu. Nie wiedziałem przecież…
Wsiadła do samochodu i czekała. Zobaczyła, że dostała kilka SMS-
ów. Najpierw otworzyła jeden z tych od Benjamina. Gdzie jesteście?
Proszę, odezwij się. PROSZĘ. Wyrzuty sumienia. Trochę na to za
późno. Potem jeszcze jeden, wysłany kwadrans później. Czy Julia jest
z Franzem? Gdzie jesteś? Odpowiedz albo jadę na Wyspę Mgieł! Zdaje
się, że rozmawiał z dyrektorem Julii. Benjamin nie słuchał jej, kiedy
się niepokoiła powrotem Franza, wpuścił Annę, tego węża, do ich
pięknej sypialni, bo nie mógł utrzymać penisa na wodzy. Jej
milczenie było dopiero początkiem kary, która go oczekiwała.
Miała też kilka wiadomości od Ellisa, z  linkami. Otworzyła
pierwszą i  zakręciło jej się w  głowie, kiedy zobaczyła zdjęcia na
ekranie. Były zamazane, na pewno zrobione przez kogoś, kto ledwo
co umiał posługiwać się aparatem w telefonie. Ale nie było żadnych
wątpliwości, co przedstawiają. Jakiś wyrostek przytrzymywał
chłopca, którego bił inny chłopak. Jakiś chłopiec stał na samej
krawędzi skały i  wyglądał na przerażonego. Mężczyzna, który
trzymał za gardło nastolatka. Niewyraźne zdjęcie ukazywało śpiwór,
leżący w mrocznym pomieszczeniu. Dzieci podnosiły kamienie przy
wysokim murze. Zbliżenie dłoni z  wielkimi pęcherzami. Tak ją
zbrzydził ten widok, że nie była w stanie przewijać dalej. Usłyszała,
jak przez mgłę, własny głos.
O Boże, o Boże.
Pozostałe linki prowadziły do artykułów w  sieci. Nagłówki nie
oszczędzały tak zwanej szkoły Franza.
Dziecięcy obóz karny na Wyspie Mgieł.
Warunki jak w gułagu w szkole na Wyspie Mgieł.
Opowieść dzieci ze szkoły strachu ViaTerra.
Rządy terroru Franza Oswalda nad dziećmi.
Były tam też wypowiedzi celebrytów, wcześniejszych
zwolenników Franza, którzy teraz odcinali się od niego, jego metod
i potępiali jego działalność.
Wszystko działo się jednocześnie, zbyt szybko i zbyt intensywnie.
A  w samym środku tego koszmaru była Julia i  Sofia nie miała już
odwagi mieć nadziei, że uda jej się wszystko naprawić. Żeby tylko
Franz szybko przyjechał. Liczyła na to, że pojawi się sam. Ponownie
wybrała numer Julii, bez odpowiedzi. Tylko żywy, przekomarzający
się głos Julii:
Cześć mamo, ponieważ jesteś jedyną osobą, która zostawia tu
wiadomości, chcę ci tylko powiedzieć, że wszystko w  porządku.
Odezwę się. Nara!
Oparła się o  kierownicę i  dała adrenalinie przepływać przez
siebie. Przyłożyła pięść do czoła, próbując powstrzymać łzy. Mogę
płakać, pomyślała, mogę przywrzeć twarzą do brudnej szyby
i  rozryczeć się nad moją beznadziejną sytuacją. Ale jeżeli teraz
zacznę płakać, to nigdy nie będę mogła przestać.
Przeszyło ją intensywne pragnienie, żeby usłyszeć uspokajający
głos Simona i wybrała jego numer.
Odebrał od razu.
– Sofio, gdzie ty jesteś?
– Gdzie ty jesteś?
– Elvira i  ja jesteśmy z  Benjaminem. Nie posiadamy się
z niepokoju. Nie jesteś chyba na Wyspie Mgieł?
– Właśnie, że jestem. Simonie, posłuchaj teraz, bo nie mogę długo
rozmawiać. Benjamin bzykał się z Anną w naszej sypialni. Anna od
lat była szpiegiem Franza. Jest w  nim całkiem zadurzona. Oszukali
nas doszczętnie. Nie ufaj im, skontaktuj się zamiast tego z  Ellisem
i Magnusem. Tego ci Benjamin nie opowiadał, prawda?
Usłyszała, jak Simon wciągnął szybko powietrze, ale kiedy
ponownie się odezwał, głos miał spokojny.
– Nie, tego nie. Ale w  tej chwili niepokoimy się o  ciebie i  o Julię.
Czy możesz opowiedzieć, co się stało? – Brzmiał prawie jak operator
telefonu zaufania.
– To nic nie da. I tak nic nie możesz zrobić.
– Sofio, posłuchaj mnie. Rozumiem, że Benjamin okazał się
wielkim dupkiem. Przyrzekam, że własnoręcznie go stłukę na
kwaśne jabłko tak szybko, jak tylko się da, ale najpierw chcę,
żebyście z Julią wróciły do domu.
– Franz ją ma. Zrobię coś strasznego, Simonie, ja… – Słowa utkwiły
jej w gardle. Wezbrane w oczach łzy kapały jej teraz na kolana.
– Sofio, nie rób nic nieprzemyślanego! Wiadomości o  dzieciach
przeciekły już wszędzie. Rozmawialiśmy z policją. Mama Franza już
się z  nimi kontaktowała. Przyjadą następnym promem, tym, który
odchodzi jutro rano.
– Wtedy będzie za późno. Im i  tak nie uda się tego bagna
zakończyć. Obiecaj mi tylko jedno, zanim się rozłączę…
– Nie rozłączaj się!
– Muszę. Obiecaj, że będziesz mnie odwiedzać. Gdziekolwiek się
znajdę. Obiecujesz? – zapytała niewyraźnie.
Odpowiedział czułym głosem.
– Odwiedzałbym cię, nawet gdybyś się wyniosła na Marsa. Ale
teraz musisz wszystko przemyśleć, nim zrobisz coś pochopnego. Czy
policja ma wysłać helikopter?
– Żadnych helikopterów! On ma Julię! Czy ty nie słyszysz, co ja
mówię? Zaufaj mi. Zadzwonię później. O ile będę mogła.
Rozłączyła się. Na ekranie ukazało się jego imię, kiedy próbował
do niej oddzwonić, a  potem rozległ się dźwięk sygnalizujący
zostawioną wiadomość głosową. Ale Simon nie mógł teraz jej pomóc.
Nie tym razem.
Nie dało się już powstrzymać płaczu. Przycisnęła ręce do twarzy,
łzy ciekły tak, że wszystko stało się zamazane. Drzewa chwiały się
na wietrze, morze wyglądało zimno i  złowieszczo. Myślała o  Julii,
którą przeraził jakiś koszmar i  w środku nocy przyszła do nich do
sypialni w swojej podniszczonej koszuli nocnej. Co czuła, przytulając
ją wtedy. Ciepły oddech Julii na jej szyi. Prawie dorosła, a  jednak
wciąż taka mała w ramionach Sofii. Nadal pachniała jak dziecko.
To było nie do pojęcia, że tego samego dnia rano siedziała na
kanapie i zobaczyła zdjęcia Benjamina. W całkiem zwykły dzień. Czy
to w  ogóle możliwe, żeby czyjeś całe życie legło w  gruzach tak
szybko? Ale piekło trwało tak naprawdę przez dwadzieścia lat.
Myśleli, że prowadzą spokojne i  bezpieczne życie, ale wąż czyhał
w ukryciu. Nie karmi się owijającego się wokół ciała pytona. Nie leży
się pasywnie, czekając, aż człowieka udusi. Jest tylko jedna
możliwość w takiej sytuacji. Jak fala uderza o skałę, tak ją uderzyła
pewna myśl.
Jest tylko jeden sposób, żeby zakończyć ten koszmar.
Wyjęła nóż i  ostrożnie przeciągnęła palcem po ostrzu. Prosto
w serce, a potem głębokie cięcie wzdłuż jamy brzusznej. Widziała to
w  telewizji. Tego nie można przeżyć. Ale musi to zrobić szybko. On
ma błyskawiczny refleks. Widziała raz, jak upuścił szklankę z wodą
i złapał ją w powietrzu, nie roniąc ani kropli.
Rozglądała się po parkingu. Ani śladu Franza. Sprawdziła
wiadomości i  przychodzące rozmowy. Nie próbował się z  nią
kontaktować. Zadzwoniła do niego. Brak odpowiedzi. Zaczęła
podejrzewać, że to była część jego szatańskiego planu. Najpierw
pozbyć się Julii, a potem jej. Wysłała do niego SMS. Gdzie jesteś? Nie
rób krzywdy Julii! Odczekała chwilę. Wciąż bez odpowiedzi. Musiał
być potwornie wściekły, że wszystkie informacje wyciekły do
internetu. Uruchomiła samochód i  ruszyła drogą wzdłuż wybrzeża
do zjazdu na ViaTerra i  tam zaparkowała. Lepiej pójść ostatni
odcinek pieszo i  pojawić się, zanim strażnicy zdążą ostrzec Franza.
Upewniła się, że nóż jest w torebce, i wysiadła z samochodu.
Nad wyspą zaczął zapadać zmrok. Blady półksiężyc płynął za
prążkowanymi chmurami. Morze chlupotało i  wzdychało
niespokojnie, uderzając o  skały. Przerzuciła torebkę przez ramię
i ruszyła w kierunku dworu.
 

71

Ciszę w  domku przerywa wysoki pisk pagera. Jest przypięty do


mojego paska, ale nawet go nie podnoszę. Od razu wiem, że to ty
potrzebujesz pomocy. I słyszę już też krzyk na wrzosowisku. Głośny,
przeszywający.
Babcia poszła do miasteczka na zakupy. Kazała mi przysiąc, że
nigdzie nie pójdę. Spałem niespokojnie, budziłem się wiele razy
i myślałem o tobie.
Cały dzień chodziłem tam i z powrotem po domu. Martwiłem się
o wszystko. Ojciec jakby nie zauważył, że mnie nie ma. Co on z tobą
robi?
Ale teraz zrywam się z  kanapy i  wybiegam do sieni. Wkładam
adidasy i  kurtkę. Za drzwiami przystaję na chwilę, nasłuchując
w milczeniu. Początkowo słychać tylko suchy szelest liści na wietrze,
ale po chwili kolejny krzyk rozlega się z wrzosowiska.
Rzucam się przez las, gnam po ścieżkach, ranią mnie chaszcze
i gałęzie, które drapią mnie po twarzy i wplątują się w moje włosy.
Biegnę jak strzała, aż las się kończy i staję na wrzosowisku.
 
Vic zdążył już dociągnąć cię do zbocza przy Diabelskim Bloku.
Ciągnie cię na plecach po surowej ziemi, a  ty wrzeszczysz, kopiesz
i  usiłujesz wyrwać ramiona z  jego uchwytu. Biegnę przez
wrzosowisko, staram się was dogonić, ale kiedy tam docieram, on
już wspina się po skałach na Hin Håle. Gdy mnie dostrzega
i  napotykam jego zły wzrok, lodowacieje mi serce. Jest znacznie
silniejszy ode mnie. Pokonanie mnie to dla niego bułka z  masłem.
Jeżeli się na mnie rzuci, to nikt cię nie uratuje. Muszę do niego
dotrzeć, przebić się przez jego szał.
– Vic, przestań! Puść ją! – krzyczę najgłośniej, jak potrafię.
Ale on pewnie ciągnie cię w  górę ku Hin Håle. Skała pochyla się
nad morzem, nosem muska chmury, które nadciągnęły z  drugiego
brzegu cieśniny.
– Nie tam! – krzyczę, ale Vic nie słucha. Widzę, jak walczysz, jak
omal nie pozbawiasz go równowagi, ale on obejmuje cię ramieniem
za szyję. Wydajesz gardłowe, chrapliwe dźwięki i  stajesz się
bezwładna w  jego rękach. Kładzie cię na trawie w  miejscu, gdzie
zaczynają się skały, spadające przepaścią w morze.
– Pomożesz, czy jak? – woła do mnie. – Wrzucimy ją do morza
i  będziemy mieli ją z  głowy. Nie bój się! Nikt się nigdy o  tym nie
dowie.
Nogi już mnie nie niosą. Padam na kolana na zboczu i  krzyczę,
żeby przestał, ale on tylko patrzy na mnie, zuchwale i wyzywająco.
Dudni mi w  głowie. Coś chce z  niej wyjść. Dudnienie przechodzi
w  coś innego, gorszego, bardziej uporczywego. Jak piła spalinowa,
wbijająca się w mój zamarzły mózg.
Wykrzykuję jedyne, co przychodzi mi do głowy.
– Ojciec będzie potwornie wściekły!
I z tymi słowami przychodzi świadomość, że to prawda.
Vic wpatruje się we mnie z  otwartymi ustami i  wygląda na
spanikowanego. Chwila zachwytu spowodowanego tym, że udało mi
się do niego dotrzeć, przechodzi w strach, gdy zdaję sobie sprawę, że
dostrzegł coś za mną. Nie muszę się odwracać, wiem, kto to jest. Cień
pada na mnie niczym nieoczekiwane zaćmienie słońca. Od razu
trafiam w  środek czegoś mrocznego i  złowróżbnego. Szum morza
i wiatru milknie. Powietrze wydaje się inne, surowsze i zimniejsze.
– Puść ją! – rozlega się za mną głos ojca, surowy i  nieznoszący
sprzeciwu.
Vic wpatruje się w ojca z przerażeniem. Ale strach w jego oczach
szybko przeradza się we wściekłość.
– To chodź tu po tę dziwkę, jak tak bardzo ci na niej zależy! –
krzyczy.
Zaczynam wspinaczkę na Hin Håle. Za mną słychać dyszący
oddech ojca. Pierwszy dosięgam skalnego bloku. Biegnę do Vica
i  próbuję go złapać, ale on nagle cię puszcza i  odpycha mnie ze
złością.
Właśnie wtedy, kiedy tracę grunt pod nogami, jestem bliski
upadku, a  daleko pode mną majaczy morze, mam pewność, że
nadeszła moja ostatnia chwila. Chwyta mnie wiatr i zaraz porwie ze
sobą ku pewnej śmierci.
Jednak czuję coś wokół swojej nogi – twoją rękę. Szarpiesz
i upadam, ale nie na skały, a na twój brzuch. Vic złapał cię znowu za
ręce i usiłuje zaciągnąć do przepaści. Przyciskam się do ciebie całym
ciężarem, ale Vicowi udaje się przeciągnąć nas oboje kawałek bliżej
otchłani.
Nagle ojciec staje nad nami na szeroko rozstawionych nogach.
– Puść ją natychmiast, Vicu! – wrzeszczy. – Nie musisz się na mnie
mścić, inni już to zrobili.
Odczołguję się od ciebie pomiędzy jego nogami. Przez krótką
chwilę czuję, że z  ojcem stało się coś dziwnego. Mimo że jest
wściekły, brakuje w nim czegoś. Tej niecierpliwej natarczywości. To
tak, jakbym po raz pierwszy zobaczył jego nagą twarz. Patrzy na
ciebie. Patrzy na ciebie z czułością.
Vic wpatruje się w niego ze złością. Aż paruje od niego.
– Bardziej cię obchodzi ta kurewka niż ja! – wyje. Broda mu się
trzęsie. Wygląda, jakby miał się rozpłakać.
Ojciec robi krok do przodu. Vic cofa się i ciągnie cię, jesteście już
niebezpiecznie blisko krawędzi. Łapię cię za nogi, ale on trzyma
twoje nadgarstki w żelaznym uścisku i ciągnie tak mocno, że wyjesz
z bólu.
– Wszystko przepadło, zrozum to! – krzyczy ojciec. – Nic nie
zostało z ViaTerra! Nie ma dla ciebie nic, co mógłbyś przejąć. Tylko
tego przecież chciałeś, prawda? Możesz już przestać mi się
podlizywać. Ale jej nie będziesz wciągać w to bagno, więc PUŚĆ JĄ!
Vic kompletnie się wścieka. Puszcza twoje ręce i rzuca się na ojca.
Okłada go pięściami, wymierza ciosy w  jego klatkę piersiową
i  twarz. Ale ojciec jest o  wiele silniejszy. Zasłania się od ciosów
i  odpycha Vica tak, że ten cofa się chwiejnie. Stoi teraz tuż nad
przepaścią.
– Nie! Uważaj! – krzyczę, ale oni nie zwracają na mnie uwagi.
Vic znowu rzuca się na ojca. Emanująca z niego wściekłość to coś,
czego nigdy wcześniej nie widziałem. Wrzeszczy i  wali pięścią
prosto w  pierś ojca, ale ojciec odpycha go od siebie – a  wszystko
dzieje się tak szybko, prawie tak, jakby się nie wydarzyło.
Na końcu widzę, jak Vic rozwiera szeroko oczy, jak łapie oddech,
na próżno chwyta powietrze rękami, macha ramionami, leci do tyłu
jak bezwładna lalka i  połyka go ciemne wieczorne powietrze.
Domyślam się krzyku, który powinien nastąpić, ale słychać tylko
twarde uderzenie i  potworny, chrupiący dźwięk, który przebija się
przez wycie wiatru.
A potem dowiaduję się, że w  jednej małej chwili rozbiła się jego
czaszka, złamał kręgosłup i w ciągu mniej niż dziesięciu sekund jego
serce przestało bić. Ale tam na skale wiem, że nie ma Vica, w  tej
samej chwili, w  której spada z  krawędzi. Przeszywa mnie tęsknota,
jeszcze zanim zdążył dosięgnąć kamieni pod nami.
Ojciec stoi jak stał. Chwieje się dziwacznie na wietrze i  zatacza,
jakby też miał spaść. Rzucam się w  przód, chwytam go za nogę
i ciągnę do tyłu. Jest sztywny jak manekin. Odsuwa się parę kroków
od krawędzi, odwraca się, odchodzi na sztywnych nogach i znika mi
z oczu.
Zauważam ciebie, siedzisz na ziemi i oddychasz panicznie. Twoja
sukienka jest podarta, włosy potargane, oczy rozszerzone. Wszędzie
masz zadrapania, na rękach, kolanach i  twarzy. Z  rany na czole
cieknie ci krew.
Mam całkowitą pustkę w  głowie. Odgłos mojego bijąceo serca
zagłusza dźwięk wiatru. Przez pełną konsternacji chwilę nie wiem,
gdzie jestem. Wszystko jest tak, jak w  najstraszniejszej scenie
horroru. Vica nie ma. Rana w  moim sercu jest głębsza, niż potrafię
znieść. Zwijam się i  wymiotuję na trawę, a  wtedy czuję twoją
chłodną dłoń na swoim czole. Jak ręka mamy, kiedy chorowałem,
gdy byłem mały. Nic nie mówisz, odgarniasz mi tylko grzywkę
z oczu.
Odwracam się i  dostrzegam ojca, który siedzi na kamieniu.
Zupełnie znieruchomiał, tylko jego włosy powiewają na wietrze.
Wstaję i podchodzę do niego.
– To był wypadek, uratowałeś Julię – mówię i kładę mu delikatnie
rękę na ramieniu. Ale on mnie nie słyszy. Powieki ma ciężkie, jak u
ropuchy. Zdaje się przyrośnięty do skały, na której siedzi. Uśmiecha
się upiornie, w zasadzie nie jest to uśmiech, tylko grymas. Mrucząc,
powtarza coś dziwnego. Brzmi to jak obcy język. W  końcu milknie
i patrzy przed siebie, jak w transie. Zacisnął szczęki. Oczy ma czarne
jak węgiel, a  jego twarz jest trupio blada. Dłonie drżą mu
niekontrolowanie, ale reszta ciała wydaje się sparaliżowana.
Uciekło z niego całe życie, pozostała tylko skorupa. Jak bardzo go
nienawidziłem, tak zawsze podziwiałem jego witalną siłę,
promieniującą na otoczenie. Ale teraz jej nie ma.
Biorę jego dłoń, ściskam ją, staram się do niego dotrzeć. Ale dłoń
ta trzęsie się i  drga, a  on patrzy przed siebie pustym wzrokiem.
Zdaje się nie rozumieć, że jestem obok. Otaczające go powietrze jest
ciężkie i trudno nim się oddycha. Ojciec jest gdzie indziej, zamknięty
w ciemnym pokoju bez drzwi i okien, więzień własnego szaleństwa.
Jeżeli to byłaby scena z  horroru, to może by się obudził
i powiedział coś złowrogiego. Ale tego nie robi, bo to jest prawdziwe,
i boli tak, że wydaję jęk.
Przyglądam mu się, memu ojcu, którego przestałem kochać,
którego terror nie pozwalał mi spać nocami z  niepokoju, który bił
mnie po twarzy, bo ośmieliłem mu się sprzeciwić, i dociera do mnie,
że on już nie istnieje.
Podchodzisz do nas, pochylasz się i gładzisz go po policzku.
– Dostał jakiegoś wylewu, czy coś. Rany, jakie to okropne. Nie
mam telefonu, co zrobimy? – jęczysz. – A ten drugi… – robisz ruch,
jakbyś chciała pójść w stronę skały, ale łapię cię za ramię.
– Nic nie możemy zrobić dla Vica. Proszę cię, nie patrz w przepaść
– mówię błagalnie.
Znowu oddychasz za szybko i trzęsiesz się bez opamiętania. Nagle
znajdujesz się w  moich ramionach. Trzymasz się mnie mocno
i  przyciskasz cała do mojej piersi. Szlochasz tak, że mam wrażenie,
że pęknie mi serce, i trzymam cię, kołyszę cię i głaszczę po włosach.
Opieram się odruchowi, żeby się wyrwać i biec. Biec, by oddalić się
od monotonnego wycia wiatru. Znaleźć się daleko od wszystkiego, co
boli. Twój słodki zapach mnie uspokaja, zanurzam twarz w  twoich
włosach. Stoimy tak, zrośnięci, aż twój szloch ucichnie.
Ojciec nie poruszył nawet się o  milimetr. Wygląda jak strach na
wróble, spoglądający na morze.
Omiatam wzrokiem krajobraz.
Ciężkie chmury nad cieśniną rozwiał wiatr. Burza uspokoiła się,
nie dotarłszy na wyspę.
Wiatr zaczyna cichnąć.
Wrzosowisko pokrywa prawie całkowity mrok.
Widać gwiazdy, rozrzucone tu i  tam jak brokat, w  odstępach
między obłokami.
Pod nami niecierpliwe fale chlupoczą o skały.
Widzę, że ktoś stoi na zboczu. Na tle wrzosowiska rysuje się
kobieca postać.
Patrzy w naszą stronę i wykrzykuje twoje imię.
 

72

Sofia zabarykadowała drzwi krzesłami i  pozamykała wszystkie


okna. Benjamin miał przecież klucz. Wiedziała, że się pojawi.
Podczas przesłuchań na policji, kiedy siedzieli i  trzymali Julię
każde za jedną rękę, Sofia unikała jego wzroku. A  kiedy
przesłuchania się skończyły, powiedziała, żeby się więcej nie
pokazywał w domu.
– Przyślij mi SMS-em swój nowy adres, to wyślę ci papiery
rozwodowe – powiedziała w  obecności Julii i  naprawdę było jej
wstyd. Ale wzięła córkę za rękę i  pociągnęła ją ze sobą do
samochodu. Julia protestowała, ale nie było ratunku. Nadszedł czas,
by rozpocząć nowe życie wśród ludzi, którym mogły ufać.
W postawie Julii było coś, co sugerowało, że nie odebrała sytuacji
wystarczająco poważnie. W ogóle coś nie zgadzało się w jej sposobie
bycia. Nie zachowywała się jak ofiara gwałtu, która ledwo co
wymknęła się ze szponów psychopaty. Sprawiała wrażenie twardej
i nieporuszonej. Jakby zakładała, że wszystko się ułoży, i nie chciała,
żeby to na nią wpłynęło. Ale Sofia wiedziała, jak to jest. Pomyślała,
że zajmie się Julią, gdy tylko będą miały trochę spokoju.
Wiedziała, że Benjamin będzie chciał do nich wrócić. To była
jedynie kwestia czasu. Tego samego wieczoru faktycznie pojawił się
przed ich domem. Najpierw delikatnie zastukał do drzwi.
Zadzwonił. Wesoło zawołał.
– Sofio! To ja! – A potem nieco poważniej: – Słuchaj, wydaje mi się,
że musimy o tym porozmawiać.
Kiedy nie otwierała, stanął pod oknem salonu i  zaczął ją
nawoływać. Najpierw popłynął ciąg miłosnych wyznań.
Kocham cię, Sofio! Zawsze cię kochałem!
Nie mogę żyć bez ciebie!
Jesteś jedyna, nie rozumiesz tego?
Pomyśl o Julii. Julio, jesteś tam? Tata cię kocha, kochanie!
Kiedy zmierzch zaczął obejmować ogród, nawoływania stawały
się coraz bardziej zdesperowane.
Zrobię wszystko, tylko wpuść mnie!
Porozmawiajmy o tym, proszę, proszę!
Będę tu siedział, aż umrę z głodu. Wolę umrzeć, niż żyć bez was.
A gdy zapadł mrok, desperacja przeszła w złość:
Zniszczyłaś wszystkie moje rzeczy. Nawet nie mogę już pracować.
To, co zrobiłaś, jest karalne, wiesz o tym?
Dzwonię po ślusarza. Ja jestem właścicielem tego domu.
Wpuść mnie, do cholery!
Ty też byłaś niewierna!
Poczuła wtedy chęć, aby odkrzyczeć: To było przed Julią. Zanim
staliśmy się rodziną. Którą ty zniszczyłeś! Ale to prawda, że go
zdradziła. A  Benjamin przyjął ją z  powrotem bez najmniejszej
uwagi. Bo Benjamin taki właśnie był. Wybaczający.
Julia była rozbawiona dramatem. Siedziała zwinięta na kanapie
ze swoim tabletem, chichocząc z niektórych jego odzywek.
– Wpuścisz go w  końcu, co? Wpuścisz, prawda, mamo? – spytała
niespokojnie.
Sofia burknęła tylko w odpowiedzi. Ale zaraz zobaczyła chłopięcą
piegowatą twarz Benjamina z  nosem przyciśniętym do szyby
i musiała się roześmiać.
– Wygląda jak duża świnka – odezwała się Julia z kanapy.
Dochodziła północ, kiedy Sofia otworzyła drzwi. Stanęła nieco
z  boku, żeby nie przyszło mu do głowy ją objąć. Julia przybiegła
i rzuciła mu się w ramiona, ale Sofia odwróciła się do niego plecami
i  poszła do kuchni. Tak naprawdę to pierwsze, co powiedział,
sprawiło, że zechciała wpuścić go znowu do swojego życia. Ona też
zawsze go kochała, od pierwszego dnia, kiedy spotkali się na Wyspie
Mgieł.
Trzy dni trwało, nim usiadła obok niego na kanapie. Cztery, zanim
pozwoliła mu się dotknąć. I cały tydzień, zanim powiedziała, że mu
wybacza. Nadszedł czas, by iść dalej. Skoncentrować się na tym,
żeby pomóc Julii przebrnąć przez traumę, czy raczej nakłonić ją do
zrozumienia, że naprawdę doświadczyła traumy. Musieli zrobić to
razem, pomóc sobie nawzajem, jak rodzina.
Sofia próbowała nakłonić Julię do tego, żeby się otworzyła
i  opowiedziała o  swoich uczuciach, kiedy Franz ją przetrzymywał.
Ale uparcie nie chciała się przyznać, że się bała.
– Rozumiem już, że używał przemocy i  był niebezpieczny,
wszystko opowiadałaś. I jeszcze to, co się okazało o tej jego strasznej
szkole. Nigdy bym tam nie pojechała, gdybym wiedziała o  tym
wszystkim. Ale on nie był taki wobec mnie. Był naprawdę dobry.
Dlatego nie ma tu niczego do przerabiania – twierdziła.
– Julio, on jest wstrętnym, złym gwałcicielem i  mordercą. Zło
może przybierać każdą postać i  czasami trudno jest je dostrzec
w  przystojnym mężczyźnie. Zmarnował życie wielu ludziom, nie
masz pojęcia.
– Rozumiem to. Ale jednak uratował mi życie. A teraz zmienił się
w  czubka w  wariatkowie, więc dlaczego w  ogóle mamy się
przejmować?
– Kochanie, przeszłaś przez coś okropnego.
– Wcale się nie bałam. Dlaczego muszę to przepracowywać?
Wiesz, czego się boję? Przyszłości. Tego, że będę musiała zapieprzać
w  jakiejś nudnej robocie. Takich rzeczy się boję. Czy można ze
względu na to chodzić na terapię?
– Jak najbardziej. Jak tylko opowiesz, co się wydarzyło na wyspie.
– Jedyne, o czym jeszcze myślę, to o tej chwili, gdy Vic spadł, o tym
dźwięku, kiedy uderzył o  skały. Ja pieprzę, to brzmiało potwornie.
Śnię o tym koszmary.
Sofia pokiwała głową zachęcająco.
– To przecież dobry początek. Mogę zamówić wizytę u psychologa,
kogoś, kogo znam…
– Okej. Pójdę. Ale nie oczekuj, że będę rozmieniać na drobne
wszystko, co się stało ze mną i  Franzem. To dla mnie zamknięty
rozdział. Dostał już karę i nie chcę więcej o nim mówić.
Sofię też męczyły koszmary od wieczoru, w  którym pojechała na
Wyspę Mgieł.
Bez tchu, rozhisteryzowana przyszła do wartowni w  ViaTerra.
Miała nóż w pogotowiu, ale Franza nigdzie nie było widać. Strażnik
ją zbył, mówiąc, że jest niedostępny. Ale kiedy się upierała, że
umówił się z  nią na spotkanie, powiedział, że Franz opuścił
posiadłość pieszo.
Instynktownie wiedziała, dokąd poszedł. Ruszyła w  stronę
wrzosowiska. Na miejscu najpierw nic nie widziała. Słychać było
jedynie odgłosy wiatru i  morza. Skały były ciemne i  groźne, woda
pieniła się niespokojnie. Po chwili księżyc znalazł wyrwę
w  chmurach i  na Hin Håle ukazały się kontury dwóch postaci.
Pomyślała, że to Franz chce zrzucić Julię w  przepaść. Zawołała
głośno jej imię. Odpowiedział jej nieznany głos.
– Chodź tu, proszę, potrzebujemy pomocy!
Wspięła się po tych przeklętych skałach, śliskich i  zwodniczych
w  ciemności, potykając się przy tym wiele razy, raniąc ręce
i dziurawiąc dżinsy.
Omal nie zemdlała na widok Julii, z  ociekającą na twarz krwią
i  postrzępionymi ubraniami, przytulającej się mocno do młodego
mężczyzny, którego Sofia nigdy wcześniej nie widziała. Ten widok
miała oglądać w  koszmarach latami. A  na kamieniu nieopodal
siedział Franz, zastygły, patrzący na morze.
Była tak opętana tym, co zamierzała zrobić, że sięgnęła ręką do
torebki w  poszukiwaniu noża. Ale byłoby to jak wbijanie noża
w trupa, bo szybko zrozumiała, że Franz opuścił ten świat.
Julia wyswobodziła się z  objęć młodego mężczyzny, podeszła do
niej i  rzuciła jej się na szyję. Obejmowały się mocno, długo,
intensywnie.
– Mamo, ktoś stąd spadł. Nie mamy odwagi popatrzeć. Proszę cię,
spójrz, czy on leży tam na dole.
Sofia podeszła ostrożnie do brzegu skały i zobaczyła ciało, którego
zarys był jak czarny cień na kamiennym bloku. Nogi i  ręce były
powyginane pod dziwacznymi kątami, jakby w  ostatniej chwili
próbował latać. Krew rozpływała się po skale jak macki ośmiornicy.
– Nie podchodźcie tutaj! – zawołała do Julii i  Thora. – Dzwonimy
na policję.
 
Tej nocy przyleciał helikopter i  zabrał ich do szpitala. Dwóch
ratowników medycznych wniosło najpierw Franza i podało mu tlen.
Sofia ledwo rejestrowała, co się z  nim dzieje. Nie mogłoby to jej
mniej obchodzić. Przecież była tu Julia. Sofia schowała nos w  jej
włosy, trzymała ją za rękę.
Nie miała zamiaru jej puścić.
Poszybowali wysoko, wysoko nad skałami, aż Wyspa Mgieł stała
się małą kropeczką, która zniknęła w ciemności. Tyle się wydarzyło
w tak krótkim czasie, że pękała jej głowa. Ale trzymała się kurczowo
pocieszającej myśli.
Julia żyje, teraz wszystko będzie dobrze.
 
Od tamtej nocy Sofia miała poczucie, że jest najgorszą matką, jaka
kiedykolwiek się narodziła. Na szczęście przygoda Julii z  Franzem
nie stała się pożywką dla mediów. Wciąż jeszcze przeżuwały
smakowity skandal związany z  dziećmi na Wyspie Mgieł. Oficjalna
wersja była taka, że Julia pojechała na wyspę do Vica, który stał się
agresywny i  próbował zepchnąć ją ze skały. Franz ją uratował.
Tragiczny wypadek. Dyrektor w szkole Julii był jedyną osobą, która
znała prawdę, i  obiecał milczeć. Żądza zemsty Sofii praktycznie
wygasła. Jaki sens ma zemsta na człowieku, który jest sparaliżowany
i patrzy przed siebie pustymi rybimi oczami?
Pozostała jedynie ostatnia kwestia. Przekonanie Julii, że
potrzebna jej jest pomoc psychologa. Sofia nie potrafiła sobie
wybaczyć, że tak łatwo dała się jej oszukać. Że nawet po tamtych
ostrzegawczych mailach (które, jak się okazało, pisał Matteo)
pozwoliła jej wyjechać samej.
Ale Benjamin nie miał zrozumienia dla samobiczującego gadania
Sofii.
– Nie zaczynaj z  tym poczuciem winy. Jest, jaka jest.
Przewspaniała – powiedział. – Za mniej niż dwa lata będzie miała
osiemnaście i co wtedy będziemy mogli zrobić? Miejmy nadzieję, że
nauczyła się czegoś z tej okropnej historii.
***

Kilka tygodni później zebrali się znowu wszyscy w ich domu: Elvira,
Simon, Magnus Strid, Ellis i Matteo. Z Anną Sofia nie miała kontaktu
od czasu konfrontacji w  pensjonacie. Na policji potwierdzono, że
Anna zgłosiła się do nich sama. Miała być przesłuchiwana w trakcie
sprawy Franza Oswalda.
Elvira i Simon mieli na razie pomagać Sofii przy schronisku. Thor
nie przyszedł, co zdziwiło Sofię. Z  chęcią spotkałaby go znowu.
Elvira powiedziała, że został na wyspie i  zajmował się czymś
ważnym przy komputerze. Czym, nie wiedziała. Był całkiem tym
pochłonięty i ledwo zauważył jej obecność.
 
Nastało lato. Dzień nie zaliczał się do szczególnie pięknych, niebo
prawie całkowicie pokrywały chmury. Ale wieczór był ciepły,
powiewał łagodny wiatr. Siedzieli w  ogrodzie i  rozmawiali, aż
ściemniło się, tak że ledwo widzieli swoje twarze. Płomienie świec
migotały. Ćmy tłukły się o lampę nad wejściowymi drzwiami.
Ellis zauważył, że Julia ciągle rzuca spojrzenia na Matteo.
– Możesz się na niego tak gapić, ile chcesz, Julio – powiedział – ale
to dzięki niemu i  Thorowi udało nam się obalić tyranię Franza. Na
pewno nie jest dumny z tego, co ci zrobił. Ale zrobił to, do czego był
wychowany. I w końcu wyłamał się z tego, prawda?
Skwaszoną twarz Julii rozjaśnił uśmiech.
– Myślałam, że jestem mistrzynią świata w  kłamaniu, ale Matteo
urodził się chyba mitomanem – powiedziała. Podeszła do niego
i  potargała mu włosy. Sofia dostrzegła tęskne spojrzenia, które
rzucał za Julią, ale ona ich jeszcze nie odwzajemniała.
Myślała o czymś innym, o czymś, czego Sofii jeszcze nie udało się
z niej wydobyć.
– Simonie, co ty teraz zrobisz? – zapytał Benjamin. – Wrócisz do
Kalifornii?
– Nie, mam inne plany – odparł Simon i  uśmiechnął się
tajemniczo.
– Ojej, powiedz! – poprosiła zaciekawiona Sofia.
– Pomyślicie pewno, że całkiem zwariowałem, ale zastanawiam
się nad kupnem pensjonatu na Wyspie Mgieł.
– Co? – zawołała Sofia. – Czemu miałbyś to zrobić? Jesteś przecież
znany w  USA i  możesz tam dostać każdą pracę. Chyba nie chcesz
wracać do tamtego miejsca?
– Nie wydaje mi się, żeby całe to bycie sławnym mi odpowiadało –
odparł. – Zawsze chciałem stworzyć pewnego rodzaju model
działalności przyjaznej dla środowiska. Wiesz, to, o  czym Franz
zawsze bredził, ale czego w  rzeczywistości używał tylko dla
marketingu. Ja chcę to zrobić naprawdę. Inga Hermansson,
właścicielka pensjonatu, ma prawie osiemdziesiąt lat. Chętnie mi go
sprzeda.
– Ale dlaczego chcesz tam mieszkać? Czy to nie będzie
przypominać ci o ViaTerra?
– Franz Oswald nie jest właścicielem Wyspy Mgieł i  nigdy nie
będzie. Uważam, że to jest najpiękniejsze miejsce na ziemi,
i chciałbym tam żyć i pracować.
Sofia powiodła wzrokiem od Simona do Elviry, która przytaknęła.
Jasne było, że uwielbia Simona. Sofia miała nadzieję, że Thor też go
będzie uwielbiał, że będą mogli stać się nową, małą rodziną.
Gdy Elvira przyszła tego wieczoru, widać było, że płakała. Sofia
zrozumiała, że chodziło o  Vica. To musiało być piekło, odnaleźć
i  stracić syna w  ten sposób. Być tak blisko, ale nigdy nie mieć
możliwości zobaczyć go jeszcze raz. Po jakimś czasie oczy Elviry
wypełniły się łzami. Poszła do toalety i długo nie wracała.
– Co ty teraz będziesz robić, Sofio? – spytał Simon.
– Schronisko otwiera się na jesieni. Będzie co robić. Już mam
kolejkę ludzi, którzy opuścili sekty.
– W  takim razie napiszę o  tobie artykuł – zaproponował Strid. –
Ciąg dalszy o  młodzieży, która związała się z  sektami i  znalazła
potem drogę do prawdziwego życia. A  właśnie. Czy ktoś wie, co się
teraz dzieje na wyspie?
– Tak, mam trochę informacji – powiedział Matteo. –
Rozmawiałem wczoraj z  Thorem i  ze swoimi rodzicami. Byli
przecież członkami sekty, ale oczywiście zrezygnowali. ViaTerra
została zamknięta przez urzędy i zdaje się, że tym razem na dobre.
To znaczy, potrzebowaliby mnóstwa pozwoleń, żeby odnowić
działalność, ale o  tym mogą zapomnieć. To babcia Thora, Karin,
zarządza teraz posiadłością.
– A jak z dziećmi?
– Z  większością mam kontakt. Chyba wszyscy jesteśmy trochę
wstrząśnięci. Ale mamy pomoc psychologiczną. Tylko Didrik ciągle
myśli, że Franz był bogiem. To w  sumie nie do pojęcia po tym, co
Franz mu robił. Ale pewno w końcu przejrzy na oczy.
– Też tak myślę – rzekł Strid. – To w  rzeczywistości ładny stary
dwór. Może pewnego dnia będzie używany do dobrych celów.
– Thor przeniesie się do mieszkania Karin, które zachowała
w  Göteborgu – powiedziała Elvira. – Skończy szkołę średnią i  chce
sam sobie radzić przez jakiś czas. Dużo o tobie mówił, Julio.
Sofia zauważyła lekki rumieniec na policzkach Julii i przeszyła ją
wdzięczność dla Thora, że uratował życie jej córki.
Zrobiło się chłodno. Weszli do domu i kontynuowali rozmowy do
późnej nocy, aż pierwszy blask świtu zabarwił niebo bladą szarością.
 
Kilka tygodni później Julia zbiegła po schodach, zasapana,
z  rozpalonymi oczami. Sprawiała wrażenie, jakby była w  euforii –
a  jednak policzki miała mokre od łez. Sofia wyjątkowo zajmowała
się gotowaniem, ale Julia odciągnęła ją od kuchenki.
– Mamo, słuchaj! Dostałam maila od Thora. Nie, tak naprawdę
całą książkę. Nie masz pojęcia! On tak pięknie pisze.
– Jak fajnie! O czym pisze?
– Nie da się tak opowiedzieć, kiedy gotujesz. I  jeszcze nie
przeczytałam do końca. Jest to najsmutniejsza rzecz, jaką
kiedykolwiek czytałam, ale też i  najpiękniejsza. Mamy się spotkać.
Na Wyspie Mgieł.
Sofia trzasnęła garnkiem o  blat, ale udało jej się tylko wydusić
z siebie „Nigdy w…”, zanim Julia zakryła jej usta dłonią.
– Posłuchaj mnie teraz, mamo, zanim zareagujesz. Wiem, że było
ci ciężko. I  wiem, że starasz się mnie chronić przed złem całego
świata. Ale na Wyspie Mgieł nie jest już niebezpiecznie. Tam jest
przepięknie. Pójdziemy znowu na miejsce, gdzie to się wydarzyło.
Spróbujemy zostawić to wszystko za sobą. To będzie część mojej
terapii. Czas zacząć żyć w  teraźniejszości, mamo. Koszmar się
skończył, chyba to rozumiesz? Idę odpowiedzieć Thorowi na mail,
napiszę, że przyjadę.
Zdjęła dłoń z  ust Sofii i  pogalopowała po schodach na górę jak
rozochocony źrebak.
W domu zapadła cisza. Spokój i całkowity bezruch.
Sofia została w  kuchni i  przez chwilę patrzyła w  przestrzeń.
Pomyślała o  Thorze, który opisał swoje przeżycia Julii, a  potem
o  swoim własnym manuskrypcie, który ciągle leżał nieskończony
w  folderze komputera. Pewnego dnia nadejdzie czas, by znów tym
się zająć. Może to da jej poczucie zakończenia tej historii.
Pomyślała, że wszystko zaczęło się wraz z huraganem.
Co było ukryte, po jego przejściu wyszło na powierzchnię.
Nawałnica odkryła ich tajemnice, okazało się, że jej rodzinę
i przyjaciół spowijała niewidoczna sieć kłamstw.
Przyszło jej też na myśl co innego. Może huragan nie przyniósł ze
sobą tylko chaosu i  zniszczenia. Może tak naprawdę dobrze, że
nadszedł, przeciągnął przez ich egzystencję i  wyrwał z  korzeniami
zło – dzięki czemu mogli ruszyć dalej w prawdziwym życiu.
 

73

Pielęgniarka była zmęczona. To była długa zmiana, dużo


podnoszenia i  noszenia, a  krzyż bolał bezlitośnie. W  stawach
pulsował tępy ból.
Lato w  tym roku kazało na siebie czekać. Jeden czy dwa ciepłe
dni, potem bez przerwy powracały chłód, wiatr i  deszcz. Ale dziś
niebo się przejaśniło i  cieszyła ją myśl o  skończeniu zmiany,
powrocie do domu i przysypianiu na leżaku na balkonie.
Praca w  szpitalu psychiatrycznym zużywała ją. Była
zdecydowanie za młoda na to, żeby mieć przewlekły ból pleców
i stawów. Mimo to nie mogła się zdobyć na złożenie wypowiedzenia.
Nie rozumiała, dlaczego czuła się przypięta do tego miejsca. Ani
jednego doceniającego słowa od gniewnego szefa, ani jednego
„dziękuję” za całą jej pracę. Może to iluzja, że faktycznie czegoś
dokonuje, trzymała ją tutaj. Czuła się dobrze, kiedy swoim
opanowaniem udawało jej się zmniejszyć szaleństwo w  oczach
pacjenta albo na trochę uspokoić czyjś wzburzony umysł.
Weszła do dużej sali, żeby po raz ostatni doglądnąć pacjentów.
Przez wielkie okno świeciło słońce, tworząc na podłodze złociste
smugi. W  sali panowała cisza. Zbyt duża cisza. Część pacjentów
przysypiała w fotelach po obiedzie. Niektórzy siedzieli i czytali albo
gapili się tylko w pustkę.
Jej wzrok przyciągnął mężczyzna siedzący na wózku przy oknie.
Franz Oswald, były przywódca sekty.
Siedział sztywny, z wyprostowanymi plecami i patrzył na trawnik
za oknem. Kierownik oddziału stwierdził, że dobrze dla niego będzie
tu siedzieć, z  oczami skierowanymi do świata. Może pojawiłoby się
coś, co by go zainteresowało. Teraz przywożono go tutaj rano
i siedział tu, aż przychodziła pora spania.
Nie tak dawno temu zachwycała się Franzem Oswaldem. Oglądała
jego wideoczaty w  internecie i  uważała go za najbardziej
przystojnego mężczyznę, jakiego widziała. Taki był charyzmatyczny.
Ale teraz siedział tu tylko i  się gapił. Oczy zdawały się wyglądać
czegoś, co tylko on mógł widzieć. Ale w jego źrenicach nie było życia,
tylko upiorna pustka.
Poczuła nieoczekiwaną czułość, jakąś melancholię, jak wtedy, gdy
w życiu zdarza się coś strasznego, nieodwracalnego. Tak przystojny
mężczyzna, sławny na cały świat, zamieniony w  warzywo. To tylko
kwestia czasu. Podczas pracy w  szpitalu obserwowała diabelski,
powolny proces, który rozkładał stale siedzące ciało. Mięśnie
zanikały, cera traciła blask. Zdrowi ludzie przemieniali się w  żywe
trupy na jej oczach.
To miało się też stać z Franzem Oswaldem.
Wydawał się taki samotny i porzucony. Nikt go nie odwiedzał, co
nie było dziwne po wszystkim, co wypisywano o  nim w  mediach.
Wszędzie pisali o  jego „okrucieństwie”, jasne, że wierzyła, że miał
temperament, ale człowiek na wózku ani trochę nie wyglądał na
okrutnego, tylko żałosnego i  pozostawionego samemu sobie. Choć
jego syn faktycznie odwiedził go rano. Ładny chłopak z  rudymi
kręconymi włosami, które otaczały jego głowę jak aureola. Nie
wyglądał ani trochę jak ojciec. Ale widać było, że się przejmuje, choć
sprawiał wrażenie trochę kanciastego, kiedy siedział na krześle obok
swojego skamieniałego ojca.
Została w  sali podczas odwiedzin syna. Była ciekawa
i podsłuchiwała. Ale on powiedział do Franza tylko kilka zdań, a głos
jego był tak cichy, że nie rozróżniała słów.
Podeszła do siedzącego przy oknie Franza. Schyliła się nad nim
tak, że widziała jego twarz, częściowo rozświetloną słońcem.
Przesunęła trochę wózek, tak żeby nie świeciło mu w oczy. Pochyliła
się nad oparciem i zbliżyła usta do jego ucha.
– Wróć do świata. Może nie będzie tak strasznie, jak myślisz –
szepnęła. Od razu poczuła się śmiesznie i  odwróciła się, żeby się
upewnić, że inni pacjenci jej nie słyszeli.
Ale w  sali wszystko było jak zawsze, cisza oprócz dźwięku
szachowego pionka, którego przestawiał grający sam ze sobą
pacjent.
Kiedy wróciła wzrokiem do Franza, zauważyła, że pojedyncza łza
toczyła mu się po policzku. Wiedziała, że zdarzały się chwile, gdy nie
miał władzy nad odruchem mrugania. Szybko starła łzę palcem,
choć zabronione było dotykanie pacjentów w ten sposób.
Jej buty skrzypiały na linoleum, kiedy szła do wyjścia. Przy
drzwiach odwróciła się po raz ostatni.
Wtedy to się stało.
Przez ulotną chwilę myślała, że ma przywidzenia, odwrócił się
i spojrzał na nią. I w ciągu tej krótkiej chwili zamarzła do cna, jakby
ktoś wbił spiczasty sopel w jej ośrodek nerwowy.
Wiedziała, że to przywidzenie, jeden z  efektów ubocznych
nadgodzin. A  jednak ta chwila była dla niej prawdziwsza niż całe
życie.
Spojrzała na niego jeszcze raz, żeby się upewnić. Wszystko było
jak zwykle. Siedział tylko i  patrzył przez okno. No proszę, co to
można sobie wyobrazić.
Mój Boże, potrzebny mi urlop, pomyślała. Westchnęła
z rezygnacją i wyszła z sali.
 

Epilog

Jest jeszcze coś, o czym chciałbym napisać, teraz, kiedy spotkaliśmy


się znowu. Zakończenie historii. Zwycięstwo światła nad ciemnością.
I tymi ostatnimi wersami zamykam opis mojego życia. To trochę tak,
jakby zamknąć drzwi do przeszłości, po czym otworzyć szeroko
nowe na przyszłość.
Jakie to górnolotne, myślisz na pewno, ale przecież wiesz, jaki
jestem.

***

Stoję przed szpitalem, w którym jest ojciec, i patrzę na setki małych,


smutnych okien. Myślę, że musi się tam czuć samotny. Babcia
zaoferowała, że przyjedzie tu ze mną, ale chciałem odbyć tę podróż
sam. Waham się przed wejściem. Jaki w  zasadzie jest sens mojej
wizyty? Ale przypominam sobie, co sam powtarzałem w  ciągu
ostatnich dni: że muszę go zobaczyć, że nie pozwolę na to, żeby
jeszcze kiedykolwiek kierował mną strach. I wchodzę.
Personel szpitala jest miły. Pielęgniarka prowadzi mnie do sali,
w  której siedzi ojciec. Oczy jej wypełniają się współczuciem, gdy
mówię, do kogo przyszedłem. W  pomieszczeniu jest tak duszno.
Podawano obiad i  woń jedzenia wisi jeszcze w  powietrzu. Dziwnie
jest widzieć ojca na wózku inwalidzkim. Podchodzę do niego,
a pielęgniarka przystawia krzesło, żebym mógł usiąść.
On wygląda przez okno. Jego niegdyś piękne oczy są pociemniałe
i pozbawione blasku, jak granit. Mały palec przestał drżeć. Cerę ma
bladą, opalenizna zniknęła. Ponury wyraz twarzy, zaciśnięte szczęki,
ale pozbawione krwi usta są rozluźnione. Skóra lekko drga pod
lewym okiem, ale poza tym twarz ma nieruchomą. Mimo sztywności
sprawia wrażenie tak kruchego. Jego oddech ma delikatnie
metaliczny zapach. Gdyby tylko wiedział. Zawsze tak ważne dla
niego było, żeby ładnie pachnieć. Początkowo mam wrażenie, że to
jest ktoś inny, ale nie, to jest on. Od siebie nie da się uciec, jest
uwięziony gdzieś w  głębi własnego szaleństwa. Myślę o  wszystkim,
czego nie może teraz robić. Jego ukochany spinning, prowadzenie
z  pasją wykładów dla swoich zwolenników, bratanie się
z  celebrytami czy przejażdżka na motorze i  rzucanie piorunami na
ViaTerra. Odczuwam lekką schadenfreude, ale nie wstydzę się tego.
Aż uderza mnie wspomnienie. Tamten jedyny raz, gdy wziął mnie
na ręce i  powiedział, że mnie kocha. Nagle cały pokój robi się
zamglony i muszę odwrócić wzrok do okna. Długo siedzę obok niego
w  milczeniu. Trzymam jego wiotką dłoń, wodząc po niej kciukiem.
Najpierw to trochę jakby trzymać lalkę, ale po chwili odczuwam
ciepło w jego dłoniach, przykładam kciuk do jego nadgarstka i czuję
puls, bijący słabo, ale regularnie.
Od razu wiem, co chcę mu powiedzieć.
– Słuchaj, ojciec… teraz mogę surfować po internecie, ile tylko
chcę. I  wiesz co? Przeczytałem o  czymś, co się nazywa „karma”.
Uważam, że ta zasada jest silniejsza od wszystkich tez, których się
uczyliśmy w ViaTerra.
Cień zdaje się przebiegać przez jego wzrok. Ale to na pewno
przywidzenie.
Podchodzi do nas pielęgniarka i  mówi, że psychiatra ojca może
mnie teraz przyjąć, więc opuszczam salę. Na zewnątrz
pomieszczenia powietrze zdaje się od razu bardziej rześkie. Wtedy
przypominam sobie o wodzie po goleniu, wyjmuję ją z torby i podaję
pielęgniarce.
– Lubił tym pachnieć, więc jeśli macie czas na takie rzeczy…
– Aleś ty miły – mówi, uśmiechając się. – Dopilnuję, żebyśmy tego
używali.
 
Psychiatrą okazuje się młoda kobieta, która przygląda mi się
ciekawie znad okrągłych oprawek okularów, mrużąc oczy. Wydaje
się mieć stały uśmiech na ustach, jakby ich kąciki wisiały na
klamrach. Przymus uśmiechania się do obcych powoduje, że robię
się nerwowy, więc tylko kiwam głową i siadam naprzeciwko niej.
– Dzień dobry, Thorze. Czy chcesz się trochę dowiedzieć o tym, jak
się czuje twój ojciec?
– Chcę tylko wiedzieć, co z nim jest nie tak – odpowiadam.
– Kiedy został przyjęty na oddział ratunkowy, miał bardzo
wysokie ciśnienie krwi. Lekarze sądzili, że miał mały udar, coś, co
nazywa się TIA. To zakrzep, który zatyka naczynie krwionośne
w  mózgu, ale po jakimś czasie puszcza. Zrobili mu prześwietlenie
mózgu, nie ma żadnych uszkodzeń fizycznych, a jednak znajduje się
w stanie, który nazywany jest stuporem dysocjacyjnym. Oznacza to,
że nie jest praktycznie w stanie wykonywać świadomych ruchów ani
nie reaguje na bodźce, ale nie jest nieprzytomny – jak widziałeś. Jego
świadomość może być obniżona, ale nie musi. Jest przytomny,
o czym świadczy jego oddech i reakcje źrenic. Może też kontrolować
niektóre mięśnie, na przykład żuć i  połykać przy karmieniu. Jeżeli
posadzimy go na toaletę, załatwia swoje potrzeby – mówi
i powstrzymuje się. – Ech, tego nie musisz przecież wiedzieć.
Robię się poirytowany.
– Nic pani nie wie o moim stosunku do ojca. Jestem tu tylko po to,
żeby się dowiedzieć, co się z nim stanie.
Uśmiecha się przepraszająco, przebierając palcami po leżącej
przed nią na biurku teczce.
– Nie chcę robić żadnych złudnych nadziei. Jego stan nie poprawił
się, odkąd został tu przyjęty. To może być permanentne. A  jeśli mu
się polepszy, najprawdopodobniej nie stanie się dokładnie taki, jak
wcześniej. Chcę być wobec ciebie szczera, Thorze. Jeżeli mimo
wszystko powróciłby całkowicie do siebie, to oczywiście przekażemy
go policji, żeby mógł ponieść odpowiedzialność za popełnione przez
siebie czyny. Tutaj nigdy nie porzucamy nadziei, jeżeli chodzi
o pacjentów, jesteśmy jednak realistami, a jego szanse nie są duże.
– Czy wie pani, dlaczego stał się taki?
– Wygląda na to, że udar był dla niego katalizatorem. Czemu nie
wrócił do normy, tego nie wiemy. Może to z  powodu traumy, którą
przeszedł. Połączenie medialnego skandalu i  tego tragicznego
zdarzenia, śmierci twojego brata na skałach.
– To nie to go złamało – mruczę pod nosem.
– Słucham?
– E, nic takiego.
Ale myśl ta wykluwa się do końca w  mojej głowie. Że ojciec
pozbierałby się z  każdego skandalu, gdziekolwiek byłby. Nawet po
śmierci Vica. I tak nie pragnął nigdy natrętnej miłości swoich synów.
Potrzebne było coś zupełnie innego, by go tak doszczętnie złamać.
Miłość do szesnastoletniej dziewczyny. To go musiało śmiertelnie
przerazić.
Żegnam się z  lekarką i  informuję ją, że niedługo zamieszkam
w Göteborgu i postaram się czasami go odwiedzać. Widzę, że jest jej
mnie szkoda, ale ja siebie nie żałuję w  najmniejszym stopniu. Bo
zaraz spotkam ciebie i  myśl ta powoduje, że serce mi trzepoce
w piersiach.
 
Kiedy docieram na przystań i  cię nie widzę, chwyta mnie lęk, że
się rozmyśliłaś. Ale zaraz cię dostrzegam, siedzisz na murku,
machając nogami. Wołasz moje imię, a  ja podchodzę i  biorę cię za
ręce. Tryskasz życiem. Twoja blada, błyszcząca cera, twoje
swawolne oczy i piękne usta, które rozciągają się w uśmiechu. Jeśli
patrzę na ciebie za długo, to w końcu nie mam pojęcia, gdzie jestem.
Podczas przeprawy przez cieśninę mówisz bez ustanku. Lubię
słuchać twojego głosu. Pytasz o  ojca – jak on się czuje, jak ja się
czuję, o  wszystko co się da. Aż milkniesz i  przyglądasz mi się
poważnie.
– Ale ty miałeś cholerne życie. Dziękuję, że to wszystko spisałeś
i  wysłałeś do mnie – mówisz. – Tak dobrze piszesz. Gdzie się tego
nauczyłeś?
– E tam, po prostu mam łatwość pisania.
– Uważam, że powinieneś napisać książkę, taką demaskującą
biografię o twoim tacie, i stać się milionerem.
– Może. Kto wie?
– Kiedy czytałam to, co napisałeś, chciałam nienawidzić twojego
ojca. Tak bardzo chciałam. Ale nie wiem, czy on się pod koniec
trochę nie zmienił. Jak sądzisz?
Zastanawiam się nad tym przez chwilę.
– Tak, coś się z nim stało.
Obejmuję cię ramieniem. Opierasz mi głowę na piersi.
– Pomyśl, te wszystkie rzeczy, których nie wolno wam było robić,
ja pierdzielę. Czy ty już kiedykolwiek uprawiałeś seks?
Kręcę zmieszany głową.
– Może chciałbyś spróbować? To znaczy, ja myślę, że to byłoby
ładne.
Jesteś tak słodka, że zaczynam się śmiać.
– Nie, w  porządku. Takie coś przychodzi chyba z  czasem. Teraz
jest mi dobrze, kiedy tak siedzę i cię przytulam.
– Powiedz, jeśli zmienisz zdanie.
– Lubisz seks, co?
– Uwielbiam seks! Ale jak ma się szesnaście lat i  się do tego
przyznaje, ludzie uważają cię za wariata albo sądzą, że twoi rodzice
są stuknięci. Albo jedno i drugie.
Czas płynie tak szybko, nagle jesteśmy na miejcsu. Zamykam
swoją torbę w  schowku w  terminalu. Razem wrócimy wieczornym
promem. Dzisiaj wprowadzam się do mieszkania babci
w  Göteborgu. Będę zwiedzał miasto, uczył się przez internet
i  nadgonię podstawówkę. Potem, na jesieni, zacznę szkołę średnią.
Będę starszy od reszty, ale to nie ma znaczenia. I zrobię prawo jazdy,
tym razem naprawdę.
Pytasz, czy chcę zajrzeć do ViaTerra, ale mówię nie, bo tam nie ma
co oglądać. Idziemy więc od razu na wrzosowisko, ku skałom.
Minie trochę czasu, nim zakwitną wrzosy, ale da się już dostrzec
delikatny różowy połysk milionów małych pączków, czekających
niecierpliwie, aż będą mogły się otworzyć.
Wspinamy się po skałach całą drogę aż na Hin Håle i stajemy na
niewielkim stoku, gdzie wszystko się wydarzyło. Bierzesz mnie za
rękę i ściskasz mocno.
– Pomyśl, jak to się mogło skończyć – szepczesz – gdybyście nie
przyszli, ty i Franz.
I jakkolwiek mocno bym się starał wyprzeć ten obraz, to widzę
twarz spadającego Vica. Wyglądał na zdziwionego, nie
przerażonego. Może nie rozumiał, co się dzieje, zanim nie dotknął
skał. To musiało stać się tak szybko, że nie zdążył poczuć bólu.
– I pomyśl, co by było, gdybyś nie złapała mnie za nogę – mówię.
– Ale złapałam. Chodź, siądźmy tutaj. Czytałam o  tym na necie.
Jeżeli będziemy siedzieć całkiem cicho, oddychać głęboko
i pozwolimy tym strasznym wspomnieniom wznieść się do nieba, to
w końcu odnajdziemy się w teraźniejszości.
– Ale co się w ten sposób osiąga?
– Obecność tu i teraz!
Słowa te wiszą w powietrzu. Proste, piękne.
– Kto wie? – mówisz po chwili. – Może to tylko głupie gadanie. Ale
chyba możemy spróbować?
Siadamy na skałach, tak blisko siebie, że czuję twój oddech na
mojej szyi. Szybko tracę poczucie czasu. Znikam w mentalnej próżni.
Dopiero gdy powietrze robi się chłodniejsze, znowu zdaję sobie
sprawę z  otoczenia. Dzieje się jednak coś dziwnego. Mrok tamtej
potwornej nocy i  upiorne wycie wiatru, które nosiłem w  sobie, nie
będąc tego świadomy, kurczą się, rozpadają w  proch i  znikają.
Pozostaje tylko nieskończone morze i niebo.
Wydajesz głębokie westchnienie.
– No, teraz jest lepiej, prawda?
Rzeczywiście. To prawie jak magia. Niebo wydaje się otwierać nad
nami szeroko. Przyszłość to właśnie ta chwila. Wszystko, co ma się
wydarzyć, zaczyna się tu i teraz. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek czuł
się taki wolny. Mimo wszystko to cudowny dzień.
Wyciągasz telefon i  robisz zdjęcie morza, a  potem fotografujesz
mnie.
– Kiedy będę wkurzona z  powodu jakiejś pierdółki, tuż zanim
wybuchnę, popatrzę na to zdjęcie – mówisz. – Pomyślę, jak śmieszne
są moje problemy w  porównaniu ze wszystkim, przez co ty
przeszedłeś. I o tym, jaki jesteś ładny!
Zrobiło się zimno. Przygrzewające w  ciągu dnia słońce nie daje
rady przecisnąć się przez ciężkie chmury, które teraz je zakryły. Wisi
nad nami blade i  okrągłe jak gomółka sera. Na wyspie latarnia
morska rysuje się na tle nieba. Dekady słonego powietrza zeskrobały
z  niej większość białej farby, więc ma teraz równie szary odcień co
chmury. Powiewa delikatny wiatr, fale ostrożnie głaszczą skały.
Otwarte morze wygląda jak szkło, ale – powoli – łagodna bryza
wstaje z głębin, kołysze się, tańczy i pieści taflę wody.
– Patrz, to mgła morska! – wykrzykuję. – Nigdy przedtem nie
widziałem morskiej mgły latem. Zawsze pojawia się jesienią i zimą.
– Widziałam ją na jeziorze u nas – odpowiadasz – ale jak ona się
tworzy?
Teraz robię się lekko rozochocony, bo jeśli chodzi o  przyrodę na
wyspie, to w tym faktycznie jestem mistrzem. Dzięki babci.
– Mgła morska powstaje wówczas, gdy zimne powietrze
przemieszcza się nad ciepłą wodą – wyjaśniam. – Woda, parując,
sprawia, że nad powierzchnią unosi się jakby dym. Potrafi wznieść
się aż piętnaście metrów nad powierzchnię.
– To przepiękne – mówisz i przyciągasz do siebie moją dłoń. Czuję
łagodny rytm, który pulsuje przez całe ciało.
Siedzimy jakiś czas bez ruchu i  patrzymy, jak mgła nad morzem
rozprzestrzenia się, rośnie, niczym tańczący nad wodą żywy
organizm.
Przerywasz ciszę.
– Potężniejsze i bardziej zmysłowe niż jakieś seksualne doznanie.
Jak myślisz, co to znaczy? – pytasz.
– Nie wiem. Gdzie to słyszałaś?
– Twój tata tak powiedział. To była ostatnia rzecz, jaką powiedział
do mnie.
– Miał w zwyczaju wypowiadać takie myśli. Cały czas to robił.
– Tak, ale wyglądało na to, że wierzył w to, co mówi.
– Szkoda, że nie możesz go teraz zapytać – mówię.
– Myślę, że czuł się samotny. Ja też czuję się czasami samotna.
– Mój ojciec? Proszę cię!
– A właśnie że tak. Kiedy człowiek jest taki samotny, w końcu staje
się zły.
Trochę mnie irytuje to, że o  nim mówisz, ale rozumiem. Można
słuchać opinii innych ludzi w  nieskończoność, ale oceniać można
jedynie na podstawie własnych doświadczeń. Ale jak będziesz
znowu o  nim marudzić, to mam zamiar powiedzieć prawdę. Że
dostał to, co mu się należało.
– Nienawidzisz go? – pytasz.
– Czasami. Ale innym razem wyobrażam sobie, że wyzdrowieje,
odsiedzi w  więzieniu karę za wszystko straszne, co zrobił, i  wróci
jako zwykły tata. Czy to nie jest chore?
– Wcale nie. Każdy potrzebuje taty. Ja kocham swojego.
Milczysz tak długo, że zaczynam sądzić, że zasnęłaś. Ale w końcu
odwracasz się do mnie twarzą.
– Jak myślisz? Czy jesteśmy tak jakby dziećmi sekty?
– Ja na pewno jestem. Ale nie ty, nie sądzę.
– Nie bądź tego taki pewien. To, jak bardzo wciągnięci byli moi
rodzice, miało chyba na mnie większy wpływ, niż mi się wydawało.
Ich przeszłość zawsze była czymś okropnym, o czym nie wolno było
mówić. Mama była taka tajemnicza. Ale co teraz z nami będzie?
– Dostaliśmy chyba niezłą nauczkę płynącą z  tego, co nam się
przydarzyło. Ja chyba pójdę na studia nauczycielskie. Żeby pomagać
innym dzieciom.
Od razu czuję się podniośle. Siedzenie tu z  tobą i  rozmawianie
o przyszłości jest tak piękne.
– Słuchaj. Tak naprawdę myślę, że mam wbite w  głowę całe
mnóstwo rzeczy, których nie jestem świadomy – mówię. – Ludzie
będą czasami uważać, że jestem dziwny. Trochę to potrwa, zanim
stanę się normalny.
Wykrzywiasz się. Uśmiechasz i marszczysz czoło jednocześnie.
– Kto chce być normalny? Norma dla moich kolegów to palenie
trawki i  chlanie w  weekendy. A  potem zachowywanie się jak
smarkacze. Ktoś chciałby być taki?
– Nie, masz rację. Może istnieje jakaś droga pośrodku –
odpowiadam.
– Pomyśl, może nasze życie to po prostu autostrada, która stoi
przed nami otworem. A  z niej jest mnóstwo zjazdów, którymi się
jedzie na własne ryzyko – mówisz.
Zastanawiam się nad tym przez chwilę. Ale wydaje mi się to zbyt
przypadkowe.
– Albo zostawiamy w otoczeniu ślady po sobie, po tym wszystkim,
co zrobiliśmy – rzucam. – Każdego dnia mamy wybór między
dobrem a  złem. W  końcu otoczenie zaczyna reagować na nasze
czyny.
– Gdzieś to przeczytałeś, ale brzmi nieźle – stwierdzasz. – Musimy
się teraz pospieszyć, bo spóźnimy się na prom.
 
Przypominające woalki zwały mgły unoszą się przed nami
w  drodze do miasteczka. Żwir chrzęści nam pod stopami. Na
zewnątrz ViaTerra czuję, jak pustka wyciąga po mnie swoje szpony
i  próbuje wciągnąć mnie z  powrotem. Ale przypominam sobie, że
mam żyć tu i teraz, a to jest proste, gdy idziesz obok mnie. Obejmuję
cię ramieniem. Odważam się wsunąć nos pod płaszcz twoich włosów
i wciągam twój świeży zapach.
 
Gdy opuszczamy wyspę, powietrze jest wilgotne, a  mgła znad
wody lewituje przed promem. Za nami fasada dworu wznosi się na
tle stalowego nieba, odpływając coraz dalej, aż znika we mgle.
 

Wydarzenia i postacie w książce

Wszystkie postacie i  wydarzenia w  tej książce są fikcyjne. Franz


Oswald, Zachodnia Wyspa Mgieł i  ViaTerra to wytwory mojej
wyobraźni. Jednak we wszystkich moich książkach czerpałam
inspirację z  prawdziwych zdarzeń z  okresu dwudziestu pięciu lat,
gdy sama byłam członkinią sekty.
 

Dziękuję!

Żegnam się z  Wyspą Mgieł i  wyruszam po kolejne literackie


przygody i wyzwania.
Dziękuję wszystkim, którzy mi pomagali i  wspierali mnie, gdy
pisałam trylogię o sekcie z Wyspy Mgieł:
Danowi, mojemu kochanemu mężowi i pierwszemu czytelnikowi.
Dzięki Tobie trudno mi żałować tych skradzionych dwudziestu
pięciu lat. Bez nich nigdy bym Cię nie spotkała.
Moim rodzicom, Ollemu i  Elli Westamom, którzy nigdy nie
porzucili nadziei na to, że do nich powrócę.
Mojemu synowi Johnowi, jego żonie Nohi i  moim wnukom.
Wybacz mi, John. Nigdy nie zdołam wystarczająco przeprosić Cię za
to, że musiałeś dorastać w sekcie.
Mojemu bratu Kristofferowi i jego żonie Izabelli, zaangażowanym
czytelnikom, którzy chętnie dzielili się swoimi spostrzeżeniami.
Mojej fantastycznej rodzinie: kuzynom i  ich dzieciom, ciociom,
wujkom i  stryjkom. Dziękuję za wszystko, o  co wzbogaciliście moje
książki. Od obchodzenia się z  komputerem po pierwsze czytanie
i  wiedzę o  dzieciach. Szczególne podziękowania kieruję do mojego
kuzyna Martina Larssona za pomoc przy tej trzeciej książce.
Mojemu wydawcy, Karin Linge Nordh, dziękuję za to, że tak
bardzo pomogła mi ulepszyć tę książkę dzięki swoim uwagom
i propozycjom.
Mojej redaktorce, Lisie Jonasdotter Nilsson, dziękuję za ciężką
pracę nad manuskryptem; w jej trakcie tak dużo się nauczyłam!
Marii Enberg i  Edith Enberg z  Enberg Literary Agency za stały,
niezmienny optymizm i wsparcie.
Personelowi wydawnictwa Forum, które przyjęło mnie tak
entuzjastycznie: Marie Björk, Sarze Lindegren, Adamowi Dahlin
i innym.
Marii Sundberg, która zaprojektowała nowe okładki.
Ann-Catrin Sköld Pilback, mojej mentorce i policjantce językowej,
która od samego początku wierzyła w moje książki i z poświęceniem
pracowała nad ich ulepszeniem. I  Magnusowi Pilbackowi za to, że
ciągle mnie dopingował.
Moim pierwszym czytelnikom, którymi byli: Johan Zillén, Britta
Larsson, Andrea Lindblom, Cecilia Lindblom, Jonas Ornstein, Helena
Braggins, Jan Kammis i Boel Persson.
Jennie Miscavige Hill, dzięki której zrozumiałam, że prawda
o  dzieciach w  sektach jest straszniejsza, niż mogłabym to sobie
wyobrażać.
Jonasowi Ornsteinowi, który był przy mnie od samego początku
i zachęcał mnie do pisania i podejmowania ryzyka.
Larsowi Elgeskogowi, meteorologowi ze Szwedzkiego Instytutu
Hydrologiczno-Meteorologicznego, który tak dużo mnie nauczył
o huraganach i innych ciekawych zjawiskach pogodowych.
Ulli McLean z  zakładu penitencjarnego w  Skogome, która
zapoznała mnie z funkcjonowaniem szwedzkiej służby więziennej.
Evie Sköld, która zawsze tak cierpliwie odpowiadała na moje
pytania dotyczące prawa.
Lottcie Olsson za to, że pomogła mi zrozumieć, jak osoba
z zewnątrz może postrzegać sektę, i dała rady, z których korzystam
podczas moich wykładów.
Lawrencowi Wrightowi, dzięki któremu zrozumiałam, że pisanie
jest moim obowiązkiem.
Wszystkim moim przyjaciołom w USA i w Szwecji, którzy zajmują
się kwestiami sekt i  pomagają osobom, które je opuściły, a  są to
między innymi: Noomi Andemark, Erica Hindborg, Magnus Utvik,
Håkan Järvå, Helena Löfgren, Anna Emgård Ron Miscavige, Becky
Miscavige, Steve Hall, Leah Remini, Paul Haggis, Marc i  Claire
Headley, Marty Rathbun, Mike Rinder, Janis i  Paul Grady, Amy
Scoobe, Mat Pesch.
Szczególne podziękowania kieruję do Håkana za to, że tak trafnie
zdiagnozował wiele moich postaci.
Geniveve Ruskus za to, że wprowadziła mnie w świat adwokatów,
i za Jej przyjaźń.
Annie Lindman. Jesteś opoką. Dziękuję, że dzięki tobie mówienie
o tym stało się tak łatwe.
Wszystkim uzdolnionym dziennikarzom, którzy pomogli
rozpowszechnić moją opowieść, a  byli to przede wszystkim: Anna
Flemmert, Lotta Modin, Jonas Danielsson, Christopher Friman, Frida
Funnemyr, Malou Silvers, Ebba von Sydow, Andreas Nordstedt,
Annie Wernersson, Lars-Olof Strömberg, Linda Andersson, Patrik
Ljungman, Margite Fransson, Ola Hedin.
Moim czytelnikom! Dziękuję za inteligentne pytania, opinie
i okrzyki zachęty.
Wszystkim blogerom i  blogerkom, którzy zamieszczali wpisy
o moich książkach i podtrzymywali debatę o sektach.
Marii Spångberg z  Liceum Chapmana, Christopherowi Hallowi
i Alice Leiding z Liceum Campeona, Katarinie Svensk z Uniwersytetu
Ludowego w Tärna i wszystkim uczniom tych szkół, którzy pomagali
propagować przekaz moich książek.
Wszystkim klubom książkowym, w  których miałam przyjemność
się spotkać i dyskutować z ich członkami.
Ulrice Larsson wraz z personelem księgarni Akademibokhandeln
w  Halmstad i  wszystkim pracownikom księgarni Halmstads
Bokhandel. Pasjonaci!
Shadab Amoor za wszystkie rekomendowane lektury, które
inspirowały mnie do pisania.
Pracownikom działów marketingu i  sprzedaży w  Bonniers
Bokklubbar, Adlibris, Bokus i Storytel za fantastyczną współpracę.
Jonasowi wraz z personelem Adviser Partner za wsparcie podczas
pierwszego trudnego roku.
A także mojemu wcześniejszemu wydawcy, Fridzie Rosesund – za
to, że od razu uwierzyła w  moje książki i  tak ciężko nad nimi
pracowała.

You might also like