You are on page 1of 33

Akt I

Człowiek

„Pośród ogrodu siedzi ta królewska para...”

Zatrzymał się w połowie myśli. Nie zna więcej, niż to co usłyszał w Dniu Świra. Stara się
utożsamiać z Adasiem. Może też zacząłby recytować w myślach Stepy akermańskie, gdyby je
znał. Ale ich też nie zna. Zasypiał na lekcjach, gdy poruszano twórczość Mickiewicza, starego
dziada, który, gdy jego cała męska rodzina poszła walczyć w powstaniach, siedział w domu i pisał
wiersze narzekając jakie życie jest smutne.

Człowiek stoi na dworcu głównym w Szczecinie. Patrzy na krajobraz składający się


z dwóch postkomunistycznych bloków, dwóch peronów i krzątających się po nich ludzi. Jego
uwagę zajmuje niebo, tego dnia z wyjątkową aurą. Zasłonięte chmurami a jednak słoneczne,
zimne a zarazem tak ciepłe, tak miłe a beznadziejne.

Trudno określić o czym myśli ten ów młody człowiek, wszakże skończył niedawno 17 lat,
według społeczeństwa zapewne o narkotykach, seksie, frywolnej zabawie, ani trochę o
konsekwencjach. Jednak on uważa, że społeczeństwo w większym stopniu to kretyni, niewiele
lepsi od niejakiego Ferdynanda Kiepskiego, więc opinia społeczeństwa to ostatnie czym by się
przejmował. A więc o czym myśli? W obecnej sytuacji o rzeczach niezbyt przyjemnych. Czy jak
skoczy z pięciometrowego dachu stacji wykonując skok na główkę zabije się od razu, czy dadzą
radę go odratować? Czy jeżeli pociąg A wjedzie na stacje z przepisową prędkością 30 km/h i
zdoła się położyć na torach, to maszynista nie zauważy go w porę i rozsmaruje po całym peronie,
by potem jakiś tępy dupek mógł się pochwalić na Facebooku tym, że widział jak ktoś skończył
pod koła pociągu i teraz ma „ojoj traumę” i vapuje, a jakiś dzieciak spyta się w komentarzu co na
grzałę?

Człowiek stoi tak już jakiś czas, nie wie ile, stracił rachubę czasu, tysiące myśli na minutę
krzyżują się w jego umyśle, podziwia krajobraz i udaje niewzruszonego, tocząc wewnętrzną
walkę z samym sobą, z własnymi myślami. W końcu wyszedł na chwilę z transu, by jedynie
zerknąć na zegarek, upewnić się która godzina. Na stacji jest już od dwóch godzin, okazało się, że
nie ma co robić w wielkim mieście Szczecin, przeszedł się jedynie trochę i wrócił na stację. Bo
tak. Ktoś miał go powstrzymać?

Dwadzieścia po czternastej — pomyślał.


Do przyjazdu pociągu na stację jeszcze 15 minut, wyjazd natomiast dopiero dokładnie
o 14:57. Nigdy nie powie, że ma pociąg za trzy trzecia. Zawsze odpowie czternasta pięćdziesiąt
siedem, brzydzi się prostym słownictwem, sam stara się być bardzo elokwentny, nawet w
myślach. Oczywiście tylko się stara, jest introwertykiem, ma problemy z wysławianiem się wsród
ludzi.

Kolejną chwilę zadumy przerywa komunikat o przyjeździe pociągu. Czas płynie


niebezpiecznie szybko, ale, no cóż, chyba nic się na to nie poradzi. Upewnia się jedynie, że
wszystkie rzeczy ma ze sobą: pusty portfel (za ostanie pieniądze kupił bilet powrotny), w połowie
naładowany telefon i połamane słuchawki na karku. Wszystko na swoim miejscu. Powolnym
ruchem głowy rozgląda się jeszcze, po czym kieruje się w dół schodów na peron. Do odjazdu
jeszcze nieco ponad 20 minut, zapewne mógłby coś jeszcze w tym czasie zrobić, ale nie chce.
Jedyne czego dziś chce to opuścić to cholerne miasto i najlepiej do niego nie wracać. Tak, to
oczywiście z powodu „spaceru”, ale tego nigdy nie powie, nie dopuszcza nawet takiej myśli,
obwinia za wszystko siebie i tylko siebie, zresztą jak zawsze.

Dostaje się w końcu na stację, chce już wsiadać do pociągu, lecz dostrzega drugi,
nadjeżdżający z drugiej strony peronu.

Teraz albo nigdy.

Szybkim truchtem podbiega do drugiego końca peronu, cały czas nie tracąc pociągu
z oczu, zatrzymuje się przy legendarnej żółtej linii, za której przekroczenie mama w dzieciństwie
karciła. Nadjeżdża i jest coraz bliżej, dostrzega maszynistę w kokpicie, ewidentnie nic nie
podejrzewającego.

Teraz. Już. Natychmiast. ZRÓB TO!

Człowiek ani drgnie. Pociąg powoli podjeżdża na stację i w końcu się zatrzymuje. Stoi
jeszcze tak jakiś czas, spogląda na pociąg, tory, szczypie się w ramię, by upewnić się, że na pewno
nie skoczył, a to, co teraz widzi, to przedśmiertne podrygi i sztuczki mózgu, który działa trzy
minuty po śmierci i wytwarza wizje, które dla zmarłego podobno wyglądają jak nieskończone.

Niestety szczypnięcie boli, czyli wszystko jest po staremu.

Z kamienną twarzą odwraca się na pięcie i znowu powolnym ruchem kieruje się do
swojego pierwotnego celu. Zajmuje miejsce na końcu pociągu, by mieć jak najmniej
jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi. Zakłada połamane słuchawki poklejone szarą taśmą i włącza
muzykę by odciąć się od otoczenia. Oczywiście pierwsza piosenka jaka musiała się włączyć to
jakieś smuty od Depeche Mode, szybko przełącza na The Walk Inferal Fields. Jeżeli chodzi o black
metal to wbrew pozorom bardzo go uspokajał, słuchając go mógł poukładać myśli.
Po około trzech utworach Darkthrone, pociąg w końcu ruszył ze stacji. Na całe szczęście,
nie zniósłby choćby kolejnych 15 minut w tym strasznym mieście. No ale przecież zbyt pięknie
być nie mogło, bo zaraz znalazła się stara baba z liczbą bagaży z pewnością przekraczającą jej
fizyczne możliwości, która stoi nad Człowiekiem. Ten, lekko zirytowany, zdejmuje słuchawki, a ta
ze złością wypisaną na twarzy pyta czy mogłaby usiąść obok niego.

Nie, stara prukwo, nie po to ruszałem dupę na sam koniec tego pociągu, byś podchodziła
i pytała mnie o miejsce do położenia swojego grubego dupska.

— T-tak proszę.

Asertywność też nie była zbyt mocną stroną Człowieka. I tak oto czekała go fantastyczna
podróż z niezbyt fantastyczną starszą prukwą, jak zdążył ją już roboczo nazwać w myślach.
Oczywiście wyciągnięcie słuchawek w tym momencie byłoby pewnie dla niej niemałym faux pas,
więc jedyne co pozostało to podziwianie krajobrazu przez okno. Tak minęła około połowa
podróży, stara prukwa jak widać za szybko nie raczy wyjść.

Apogeum irytacji osiągnął, gdy ów pani sięgnęła po swój zabytkowy telefon komórkowy
(ewidentnie potrzebowała zgody konserwatora zabytków na korzystanie z niego, ten sam
człowiek pewnie wydał zezwolenie na jej wyjechanie z miasta). Zaczęła wydzwaniać po
znajomych, rodzinie, jak to nie fascynuje się przyjazdem do Kołobrzegu. Obdzwaniała tak
każdego, pytała się jak to zawsze bywa o pogodę i tego typu rzeczy. Ogłoszenie, że następna
stacja będzie tą docelową, dla Człowieka było wręcz błogosławieństwem. Pozostało tylko
pokonać ostatnią przeszkodę w postaci prukwy i ściany bagażu, którymi zastawiła pewnie cały
przedział.

— Przepraszam, czy mogłaby pani wstać, bym mógł się wydostać?

— Mój drogi, chyba nie będziesz kazał starej kobiece się tak gimnastykować? Chudziutki
jesteś, zmieścisz się miedzy mną a fotelem przecież.

Człowiek zagryza zęby, które teraz zapewne najchętniej wgryzłby w starą wredną prukwę,
ale się powstrzymuje. Wstaje, przeciska się między nią a fotelem (z niemałą trudnością)
i wydostaje na wolność akurat, gdy pociąg zatrzymuje się na jego stacji.

— Stare baby jebać prądem — pomyślał i wyszedł pośpiesznie z pociągu, nie chcąc już
nigdy oglądać tejże zacnej persony starszego wieku.

Wtorek. Jest wtorek. Co to oznacza? Oznacza tyle samo co poniedziałek, tyle że we


wtorek. Dla Człowieka wtorek jest taki sam jak w poniedziałek dla innych ludzi. Nic nie może się
ułożyć po myśli i zawsze, ale to zawsze coś nieprzyjemnego musi się przytrafić. A to jedyneczka ze
szlachetnego przedmiotu matematyka, który oczywiście musi wypadać we wtorek, albo też, o 
zgrozo, kłótnia z jedną z osób, na której mu zależy. Jedno jest pewne, we wtorek nie można
narzekać na brak niespodzianek (oczywiście z gatunku tych niezbyt miłych).

Zazwyczaj myśli o wtorku już w poniedziałek wieczorem, otwiera zakłady „co tym razem
pójdzie nie tak”. Robi to zazwyczaj leżąc półnagi na łóżku, patrząc się w sufit. Jeżeli zaczyna
myśleć to oznacza, że kończy się jego dawka melancholii na ten dzień. Ma epizody, w których
potrafi wrócić ze szkoły i położyć się po prostu na łóżko, patrzeć w sufit i tak naprawdę myśląc
o tak wielu rzeczach, nie myśleć o niczym. Traci poczucie czasu, zatraca się w swoim niemyśleniu.
Obecny ciałem, nieobecny myślą to chyba dobre sformułowanie takiego stanu. I właśnie gdy
zaczyna mocniej myśleć o tej jednej rzeczy, potrafi z tego wyjść. Jak wspomniane powyżej,
w poniedziałek z melancholii wyciąga go wtorek, niechęć do tego dnia jest naprawdę potworna.
Dalej nie może nauczyć się żyć z tym nieopisywalnym wręcz strachem, dzikim i pierwotnym.
Wtorek to wielka czarna plama na białej rozpisce tygodnia.

Teraz jest poniedziałek wieczór, parę godzin temu wrócił ze szkoły i praktycznie nawet na
krok nie ruszył się z łóżka. Nie żeby to była sensacja, praktycznie każdy jego dzień właśnie tak
wygląda. Wstać, przeżyć w szkole, wrócić do domu, położyć się. Powtórz razy pięć i wychodzi cały
roboczy tydzień.

Leży i myśląc, paradoksalnie nie myśli. Druga godzina niemyślenia właśnie minęła. On nie
liczy, ale ja tak. Nie myśląc, ma otwarte szeroko oczy oraz lekko usta, tak by było widać jego białe
jedynki. Włosy chaotycznie rozlane po poduszce. Od czasu do czasu jedyne co robi to mruga,
ewentualnie bierze głęboki wdech.

Zaczyna myśleć o wtorku. Wtedy bardziej się ożywia, widać nawet błysk w jego oku, który
potem przeradza się we łzę, która następnie maszeruje powoli po jego zimnym policzku i spada,
wsiąkając w pościel. W końcu wstaje z łóżka, rozgląda się po pokoju, ubiera się i wychodzi na
spacer.

***
Przybył i strach. Co tydzień obiecuje, że się pojawi. I zawsze dotrzymuje obietnic, w swój
pokrętny, jemu tylko znajomy sposób, ale zawsze to robi.

Człowiek obudził się z już znajomym przeświadczeniem, że dzisiaj nie jest jego dzień, że
jeśli cokolwiek ma się nie udać to właśnie dziś. Zerknął na telefon, trzecia trzydzieści. Spał może z
półtorej godziny, już nie zaśnie, po prostu oduczył się spania, nie czuje się nawet zmęczony.
Przynajmniej fizycznie.

Budzik, który już od dłuższego czasu spełnia jedynie symboliczną rolę, jest nastawiony na
godzinę szóstą. Znaczy to mniej więcej tyle, że ma jeszcze dwie i pół godziny. Co mógłby zrobić
z tym czasem? Zapewne wiele. Co natomiast robi? Absolutnie nic, dokładnie jak z resztą swojego
wolnego czasu w ciągu dnia, żeby tradycji stało się zadość. Nie chce mu się już nawet popadać
w melancholię, jego bezpieczną przystań niewiedzy i braku świadomości, przynajmniej wtedy nie
dopuszcza do siebie jakichkolwiek złych myśli.

Przynajmniej wtedy nie cierpi.

Ale teraz akurat ma ochotę trochę pocierpieć. Zaczyna rozmyślać na temat jego
nieciekawej sytuacji w szkole, o tym, że dziś jest wtorek oraz o pewnych sprawach, które
poprzysiągł wyrzucić z pamięci, żeby nie krzywdzić zarówno siebie jak i innych. Ale akurat teraz,
że tak to lekko można ująć, walić wszystkie przysięgi, emocjonalni masochiści muszą się czymś
żywić. Tak przynajmniej sobie Człowiek wmawia, że jest emocjonalnym masochistą, niezdolnym
do odczuwania głębszych emocji, takich jak szczęście, gniew, a co dopiero miłość.

Możliwe, że jeszcze niedawno myśląc o tych rzeczach, płakałby jak przysłowiowy bóbr.
Ale czasy się zmieniły. On się zmienił. Wielu jego znajomych (bo na przyjaciół nie zasługuje)
uważa, że dawny on w pewnym momencie umarł. I może po części mają rację. Bo gdzie się
podział ten zamknięty w sobie, ale wiecznie uśmiechnięty, pogodny i życzliwy Człowiek, na
którego miejsce przyszła imitacja jego z przeszłości, martwa w środku, bez głębszych uczuć, sama
jedynie naśladująca namiastkę życia, które dawniej prowadził. Bo w sumie co teraz przynosi
szczęście w życiu?

„Pośród ogrodu siedzi ta królewska para...”


— Cholera, muszę się w końcu nauczyć reszty — stwierdził w myślach Człowiek,
wyobrażając sobie siebie w łóżku z papierosem w ustach cytującego cały poemat.
***
Nadszedł ten smutny moment, budzik zadzwonił we wtorek punktualnie o godzinie
szóstej. Człowiekowi aż serce zadrżało na samą myśl o tych „fascynujących” przygodach, które go
dziś spotkają. Niechętnie wstaje z łóżka, ubiera (jak zawsze) czarne ciuchy. Tylko i wyłącznie
czarne. Czasami z domieszką czarniejszego, bo jeszcze ciemniejszego koloru nie odkryli. Ubrany, z
nieuczesanymi włosami, udaje się na dół, pierw do łazienki by ujarzmić roztargane na wszystkie
strony świata włosy, następnie do kuchni po śniadanie. Nie, żeby chciało mu się jeść, po prostu
czuje, że musi się do tego zmusić, by potem nie przymierał głodem w szkole (w końcu człowiek
nie wielbłąd, jeść musi jak to mawia bliska mu osoba).

W kuchni siedzi Kobieta, w zmechaconym, różowym szlafroku i z sianem na głowie


podobnym do tego Człowieka. Kiedyś może nazwałby ją mamą, teraz nie ma ku temu
najmniejszego powodu ani potrzeby, nie zamienili słowa od paru ładnych miesięcy, po prostu
wegetują między sobą ot tak, w milczeniu. Ona z przeświadczeniem, że Człowiek jest jeszcze
niepełnoletni i nie może go zostawić, on z przeświadczeniem, że jest niepełnoletni i nie może od
niej uciec, bo nie uśmiecha mu się ośrodek wychowawczy.

Siedząca Kobieta pali papierosa wetkniętego elegancko między dwa palce, patrzy przez
okno kuchni na ulicę tego cholernego miasta, udając, że nie widzi młodego jegomościa
wchodzącego do izby. Ten stan rzeczy jest nawet na plus dla Człowieka, po prostu wchodzi do
kuchni, organizuje sobie pośpiesznie śniadanie, po czym umyka prędko do sąsiedniego
pomieszczenia i tam rozpoczyna konsumpcję. Jakiekolwiek interakcje międzyludzkie o tej porze
dnia, w dodatku przy śniadaniu, wydają się dla niego zbędne i upierdliwe. Rytuał jedzenia, który
jest dla Człowieka fenomenem (potrafi nie jeść nic cały dzień), powinien odbywać się w
kompletnej ciszy i spokoju. Jest bardzo wyczulony na jakiekolwiek siorbanie, nienawidzi, gdy któs
mówi z otwartymi ustami, albo nadmiernie gestykuluje przy jedzeniu.

Kończy śniadanie, idzie z powrotem do kuchni, by umyć naczynia po sobie.


W przedpokoju mija Kobietę, czuć od niej wyraźną woń papierosa. Kieruje się do salonu, zasiada
na kanapie i włącza telewizję. W tym czasie Człowiek stoi nad zlewem, myjąc ten nieszczęsny
talerz i sztućce. Kończy, kieruje się do przedpokoju, bierze swoją starą, czarną, skórzaną,
połuszczoną kurtkę, wraca do pokoju po plecak i bez słowa wychodzi z domu.

***
Osiedle starych, szarych, poniemieckich kamienic i postkomunistycznych bloków nie
prezentowało się ani trochę przyjaźnie. Gdzie okiem sięgnąć, tam błoto, wydeptane resztki trawy
i pełno dziur w nawierzchni. Ale przynajmniej spełniało swoją rolę, było miejscem gdzie
większość wyrzutków oraz marginesu społecznego miało dach nad głową. I atrakcji co nie miara,
średnio dwa razy na dzień zajeżdża tutaj policja albo straż miejska i rozpoczyna się batalia z
okolicznymi degustatorami tanich wyrobów alkoholowych. Osiedlowy monitoring w postaci
starych bab w oknach działa dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu
(wyłącza się jedynie na godzinę w niedzielę, gdy należy spełnić obowiązek każdej starej baby i iść
do kościółka).

Człowiek mieszkał na tym właśnie wesolutkim osiedlu, w jednej z tych bardziej


awangardowych, poniemieckich kamienic. Awangardy w niej tyle co kot napłakał, po prostu jest
poniemiecka i to jakoś dodaje szyku. Dokładnie tak samo zniszczona, szara i z takim samym
marginesem społecznym zamieszkującym ją oraz całą reszta kamienic i bloków wokół. Tutaj
każdy sam sobie panem, nikt nie martwi się o drugiego człowieka.

Człowiek wychodzi z klatki kamienicy i szybkim truchtem kieruje się do bramy


wyjazdowej z tej krainy miodem i mlekiem płynącej. Przed ostatecznym wyjściem z osiedla
upewnia się jeszcze tylko czy ma wszytko. Portfel, telefon i połamane słuchawki na szarą taśmę
są, czarna zapalniczka benzynowa również jest w kieszeni, ale doszukać się fajek nie idzie.
Sprawdza plecak, nie ma, w kieszeniach spodni nie ma, w starej kurtce również, udaje mu się
jedynie wygrzebać resztki tytoniu z kieszeni. Poprzysiągłby, że jeszcze wieczorem miał pół paczki,
w nocy nie palił, do pokoju nie wnosił, na noc zostały w kurtce. Tak więc Kobieta musiała mu ją
wyciągnąć. W sumie to możliwe, że rano paliła właśnie jego papierosy. Ale przecież nie wróci
teraz do domu jedynie po szlugi, nieważne jak bardzo chciałby palić, jak bardzo głód nikotynowy
wyżerałby mu mózg, nie wróciłby po nie do domu. Nie dlatego, że boi się Kobiety. Dlatego, że po
pierwsze musiałby z nią zamienić słowo, po drugie nienawidzi tego domu, nienawidzi powrotu
do niego, nienawidzi atmosfery w nim. Tak więc rozpoczyna się polowanie na szluga.

Godzina siódma czterdzieści dwie. Za osiemnaście minut zaczyna lekcje, samo dojście do
szkoły zajmuje mu około dwadzieścia pięć minut, więc i tak jest już spóźniony, a tu jeszcze trzeba
zapalić. Nie będzie palił w drodze do szkoły, oduczył się tego z prozaicznego powodu, niegdyś
dosyć często patrole policji łapały go palącego na ulicy, wystawiały mandat i nieszczęsna Kobieta
musiała płacić. Człowiek od tamtego czasu pali w zaciszu, woli się ukryć z tym i odstresować się
na spokojnie.

Idzie do sąsiedniego bloku, tym razem nie poniemieckiej kamienicy a właśnie


postkomunistycznego bloku. Wdrapuje się na czwarte piętro po betonowych schodach i puka do
starych, drewnianych drzwi po lewej. Otwiera łysy mężczyzna po czterdziestce (chociaż z tymi
zmarszczkami wygląda jakby był starszy od kamienicy Człowieka) i bez jakiegokolwiek pardonu
mówi Człowiekowi:

— Nie ma, skończyły się! — I zatrzaskuje mu drzwi przed nosem tak mocno, że kawałek
drewna z futryny spadł na buty Człowieka.

Patrzy na zegarek, siódma czterdzieści dziewięć. Już jest nieźle spóźniony, fajki nie ma
i raczej nie będzie. Tak więc, jak widać wtorki nie należą do najszczęśliwszych dni Człowieka. Na
razie postanawia dać sobie spokój z paleniem, wychodzi z bloku i kieruje się do bramy, wchodzi
na ulice i maszeruje swoim tempem do szkoły. Nie żeby mu się już do niej specjalnie spieszyło.
I tak spóźnić się można tylko raz.

***
Pozorami abstynencji tytoniowej nacieszył się niespełna dziesięć minut. Głód faktycznie
jakby wyżerał mu mózg, nie pozwalał myśleć o niczym innym niż o nałogu. Nigdy by nie sądził, że
aż tak się uzależnił, pali od niespełna paru miesięcy z własnej woli, nie z powodu presji
otoczenia. Temat polowania na szluga wrócił na priorytetowe miejsce, w końcu i tak już jest
spóźniony. Teraz nieważne jakby chciał i jakby się nie przełamał i tak nie wróci do domu po
paczkę z prostej przyczyny, jest cholernie leniwy i wizja nadrabiania drogi nie wchodzi w grę. Tak
więc czas wykorzystać wrodzone zdolności do kombinowania na wszelakie sposoby, łącząc fakty.
Człowiek ma w kieszeni dwadzieścia złotych, które odłożył sobie co prawda na śniadanie
w szkole do końca tygodnia, ale cytując klasyka są rzeczy ważne i ważniejsze. Do pełni szczęścia
brakuje jedynie jakiegoś przysklepowego degustatora napojów wyskokowych, najlepiej takiego
z gatunku tych co za dziesięć złotych na tanie piwo przehandlowaliby własną matkę.

Przeszukawszy całą ulicę w poszukiwaniu jakiegokolwiek miłego jegomościa przeżył


rozczarowanie, najwidoczniej nawet tacy ludzie mają określone godziny degustacji i nie znalazł
nikogo. W końcu desperacja spowodowana głodem tytoniowym podsunęła mu pomysł by
samemu wybrać się do sklepu, co prawda wiąże się to z ogromnym ryzykiem, ale ma nadzieję, że
jego wygląd pozwoli mu kupić towar bez mitycznego „dowodziku”.

Wchodzi do malutkiego sklepiku osiedlowego, przy ladzie starsza pani, szanse na kupno
wzrastają. Teraz tylko zachować spokój, poukładać kwestię w głowie, żeby nie zrobić błędu i by
nie nabrała podejrzeń, a wszystko pójdzie gładziutko. Kasjerka obsługuje akurat klienta, nikogo
innego w sklepie nie ma, lepszej okazji nie będzie, na to wychodzi. Upewnia się, że za ladą są
jego ulubione miętowe papierosy. Są, jak najbardziej. Akurat klient przed nim zabierał zakupy
z lady i wychodzi. Czas na akcję. Szybciutkim krokiem Człowiek zbliża się do stanowiska, starsza
kasjerka uśmiecha się serdecznie, kładzie ręce na ladzie i mówi do niego promiennym głosem
milusiej babci:

— Witaj młodziutki, co podać?

— D-dzień dobry pani, poproszę L-LM mentolowe.

Oczywiście, że musiałem coś zjebać, mam nadzieję, że się nie skapnie.


Nie wydawało się jednak, że babcia cokolwiek podejrzewa, po prostu odwróciła się,
sięgnęła po paczkę i nabiła ją na kasę, czyli cały misterny plan się powiódł.
— Pokazałbyś mi jeszcze dowodzik, kochaniutki?

Kurwa.
— A to dziękuję, do widzenia i miłego dnia! — rzucił niedbale, pewnie babcia niewiele
z tego zrozumiała, Człowiek zaś pośpiesznie uciekł do drzwi i wyszedł z powrotem na ulicę.

***

Przybył w końcu pod szkołę, godzina dwadzieścia dwie po ósmej, nie opłaca się już
kompletnie iść na pierwszą lekcję, usiądzie sobie w holu i zaczeka na kolejną, mając nadzieję, że
żaden z nauczycieli go nie przyłapie na bezczynnym marnowaniu przestrzeni szkoły w czasie
lekcji.

Wchodząc na podjazd, Człowiek zauważył zaparkowany radiowóz. Zapewne w innych


szkołach wzbudziłoby to niemałą sensację i tysiące spekulacji, ale nie tutaj, nie w szkole, pod
którą średnio raz czy dwa razy w tygodniu stoi takowy i zgarnia ludzi z palarni lub też robi czystki
kadrowe w szeregach patusiarni, zgarniając delikwenta na tylne siedzenia i zawożąc na
posterunek na drugim końcu miasta.

Człowiek przeszedł obojętnie i wszedł do tego wesołego budynku. Zapach beznadziei


i tanich szlugów wlał się w jego nozdrzy. Spytać się można oczywiście jak pachnie beznadzieja?
Tak jak ta szkoła, proste. Zasiadł na ławce przy samym wyjściu, żeby w razie wyhaczenia
nauczyciela na korytarzu móc się taktycznie wycofać z terenu zagrożenia i spokojnie przesiedzieć
te dwadzieścia pozostałych minut. Człowiek założył więc swoje połamane i posklejane szarą
taśmą słuchawki i włączył muzykę, jednocześnie nie tracąc z oczu korytarza. Przesiedział tak
dobrych 10 minut, wtem z głębi korytarza wyłonili się dwaj smutni panowie w policyjnych
mundurach. Lekko nie wiedząc co zrobić Człowiek zdjął dla przezorności słuchawki, gdyby miał
dostać reprymendę za nieprzyjście na lekcje. Ale policjanci jedynie na niego spojrzeli, a
następnie tak szybko jak wyłonili się z korytarza, tak szybko znikli za drzwiami wyjściowymi.

Zadzwonił dzwonek, Człowiek postanowił pomaszerować w kierunku klasy polonistycznej,


rozglądając się przy okazji za jakimiś znajomymi, którzy w swej dobroci poratowaliby
papierosem. Na takowych nie trafił, tak więc uznał, że usiądzie już na przerwie w klasie i może
porozmawia z polonistką na nurtujące tematy typu „dlaczego Werter to rozpieszczony dzieciak
z chorobami psychicznymi?”, czy też „dlaczego Słowacki był niby takim patriotą, skoro, kiedy
tylko mógł, opuszczał kraj i balował za pieniądze matki?”.

Lekko się zszokował wchodząc do pomieszczenia. Większość jego znajomych tam


siedziała i rozmawiała. Panowała dość ciężka atmosfera, a jednej koleżance wręcz głos się
załamywał, a po twarzy ciekły jej łzy. Wszyscy jak jeden mąż obrócili głowy w stronę drzwi,
spoglądając na Człowieka. Wtedy załamana dziewczyna jeszcze mocniej zaczęła płakać.

Nie do końca wiedząc co się dzieje, Człowiek po prostu zamknął drzwi za sobą i bez słowa
zasiadł na swoim miejscu, drugiej ławce od biurka przy oknie. Reszta klasy jeszcze przez chwilę
nie spuszczała z niego oczu, on natomiast udawał, że nie czuje ich wzroku na sobie.

Chwilę później do klasy weszła polonistka, z czerwonymi od tarcia oczami i śladami łez na
policzku w towarzystwie dyrektora. Cała klasa wstaje na baczność, po czym dyrektor wykonuje
powolny ruch ręką sygnalizujący żeby wszyscy usiedli.

— Chodź ze mną — mówi dyrektor, patrząc na Człowieka.

Człowiekowi wręcz serce podskoczyło do gardła. Co od niego chciałby dyrektor? Czyżby


stara baba ze sklepu zgłosiła próbę zakupu wyrobów tytoniowych, przeznaczonych dla osób
powyżej osiemnastego roku życia, policji i pokazała nagrania, żeby można było odnaleźć
delikwenta i oduczyć go takich hańbiących występków? Czy może wydało się co robił w sobotę
z Borysem i paroma znajomymi na melinie? Pomysłów było wiele, każdy gorszy od poprzedniego
co tylko piętrzyło strach przed konfrontacją z dyrektorem.

— No chodź — ponaglił go.

Człowiek wstał powoli, czuł, że nogi robią się miękkie, ale utrzymał równowagę i
skierował się w stronę drzwi. Za nim podążało spojrzenie rówieśników z klasy, tylko ta załamana
koleżanka nie patrzyła, bo była zajęta wycieraniem łez o rękaw swojej bluzki.

Człowiek i dyrektor przemierzali zatłoczone korytarze szkoły by dojść do miejsca kaźni,


tak zwanego pokoju dyrektorskiego. Dyrektor puścił Człowieka pierwszego, okazało się, że
w środku stali już dwaj policjanci, ci sami, których widział parę minut temu na korytarzu.
Zamknąwszy drzwi na klucz, zasiadł na swoim miejscu i wlał do dwóch plastikowych kubków
wodę z automatu.

— Lepiej żebyś usiadł, naprawdę — oznajmił jeden z policjantów.

Dyrektor w tym czasie położył na drugi koniec biurka kubek z wodą. Człowiek powolutku
usiadł na miękkim fotelu dla gości, cały czas mierząc wzrokiem a to policjantów, a to dyrektora
z wyraźnie wypisaną zgrozą na twarzy.

— Jeny... Jak ci to wyjaśnić młodzieńcze... — zaczął jeden z policjantów dosyć cienkim


głosem, który rozszedł się po pokoju.

— Eh... Wiem, że kolegowałeś się dosyć mocno z Borysem Lawinowskim, mój drogi. To
może być naprawdę ciężkie... — kontynuował dyrektor, co chwila patrząc to na swoje złączone
ręce na biurku, to na skrępowanego i niczego nierozumiejącego Człowieka, który coraz bardziej
kurczowo wbijał palce w oparcie fotela.

— Czy coś złego stało się Borysowi? Ma jakieś kłopoty? Zaginał i go szukacie? — rzucił
szybko i nie do końca zrozumiale Człowiek, ale chyba każdy obecny poradził sobie wzorowo
z odszyfrowaniem jego wiadomości.

W sali zapanowała przez chwilę grobowa cisza, nikt z obecnych nie wiedział jak przekazać
mu tę wiadomość, policjanci i dyrektor wymienili jedynie spojrzenia ze sobą, po czym dyrektor
wyjrzał przez okno na oświetlony park przyszkolny. Po kolejnej chwili milczenia pryncypał
ponownie zaczął, starając się patrzeć na Człowieka.

— Słuchaj... — zaczął łagodnie co chwila patrząc dookoła siebie, jakby szukał ratunku od
przekazania tej informacji, zaczął przygryzać również dolną wargę.

Resztę dopowiedział mu policjant stojący obok, głosem starającym się udać choć
odrobinę współczucia i żalu:

— Twój przyjaciel Borys nie żyje.

Człowiek nie do końca był pewien usłyszanych słów, wydawało mu się, że się przesłyszał
albo dopowiedział sobie coś w głowie, podczas gdy policjantowi chodziło o coś zupełnie innego.
Utkwił swój pusty wzrok na kącie pokoju, w którym to właśnie pająk beztrosko pomykał po
swojej sieci, swoim bezpiecznym miejscu. Lekko otworzył usta, tak by było mu widać kawałek
jedynek, by mógł nałapać trochę więcej powietrza, ponieważ miał coraz większe problemy
z oddechem. Poczuł, że serce zaczyna mu mocniej bić. Po ponownej dłuższej chwili milczenia
ponownie rozejrzał się po pokoju, oczy dyrektora i policjantów skierowane były na niego.

— Przepraszam, ale chyba nie dosłyszałem — odparł Człowiek powoli załamującym się
głosem, w którym dalej jednak tkwiła nadzieja, że faktycznie się przesłyszał.

Policjanci spojrzeli po sobie, następnie na dyrektora, i gdy ten poczuł ich presję
samodzielnie kontynuował ten nieprzyjemny i nieprawdopodobny temat:

— Twój przyjaciel, Borys Lawinowski, nie żyje. Dziś rano znalazł go starszy brat.
Prawdopodobnie popełnił samobójstwo — powiedział w końcu dyrektor starając się utrzymywać
cały czas kontakt wzrokowy z Człowiekiem, tylko gdzieś pod koniec uciekł znowu oczami na
swoje złączone na blacie ręce.

Człowiek nie wiedział co zrobić. Ręce z oparcia położył na swoje nogi i złączył w
podobnym geście co dyrektor. Cały czas patrzył na ten jeden kąt z pająkiem. Teraz usłyszał
dobrze i zrozumiale. Serce zaczęło mu łomotać jak oszalałe, tak jakby miało zaraz wyskoczyć z
klatki piersiowej.

— Wiemy, że mieliście dobry kontakt — zaczął drugi policjant. — W swoim pokoju miał
pełno zdjęć z tobą. Jego brat mówił, żebyśmy poinformowali ciebie jako jednego z pierwszych.
Mamy też kilka pytań odnoście prawdopodobnych powodów jego śmierci. Nie musisz
odpowiadać teraz ale...

— On tego nie zrobił — skwitował bezuczuciowo Człowiek. — Borys tego nie zrobił, to
niemożliwe. Nie on proszę pana, to na pewno nie on, mylicie się, pomyliliście Borusia z kimś
innym. Nie będę na nic odpowiadać, bo nie znam żadnego innego Borysa, a mój Borys nie
popełnił samobójstwa.

Podczas tego monologu mimowolnie w oczach człowieka pojawiły się łzy, które zaczęły
spływać powoli po policzku.

— Wiem, że to ciężkie, ale zachowaj spokój, jeżeli chcesz płakać, to nie wstydź się tego.
Tylko czy mógłbyś odpowiedzieć panom policjantom na parę pytań? — zapytał dyrektor
gestykulując drżącą ręką.

— To jest kurwa niemożliwe! — Człowiek wydarł się na cały pokój, prawdopodobnie i na


korytarzu było go słychać, po czym szybko i nerwowo wstał z fotela i oznajmił — mój Borys nie
zabił się, siedzi pewnie gdzieś ze znajomymi, a wy mnie w chuja robicie, bo znowu coś
przeskrobał i go szukacie! Chuja wam powiem!

Odwrócił się na pięcie i skierował w stronę drzwi. Chwycił za klamkę i zaczął nerwowo się
z nią siłować, zapomniał, że dyrektor zakluczył je. Jeden z policjantów złapał go za bark i odwrócił
do siebie. Wtedy też Człowiekowi zakręciło się w głowie i zemdlał lecąc na policjanta, który
złapał go w locie. Dyrektor natychmiast wybiegł, szukając szkolnej pielęgniarki. Policjanci
natomiast położyli nieprzytomnego Człowieka na fotelu.

***
O godzinie jedenastej czterdzieści siedem zadzwoniono do drzwi domu Człowieka.
Otworzyła Kobieta, która zdążyła już ogarnąć swoje włosy i zamienić zmechacony szlafrok na
dresy i niebieską bluzkę. Cały czas było od niej czuć mocną woń papierosów. Za drzwiami stał
Człowiek, cały rozdygotany, z napuchniętymi oczami, w asyście dwóch policjantów. Człowiek
nawet nie spojrzał na Kobietę, wślizgnął się jedynie do domu i w trakcie zamykania drzwi do
swojego pokoju usłyszał jak policjanci zaczynają tłumaczyć zaistniałą sytuację. Odwrócił się od
drzwi i rozejrzał po pokoju. Znowu zaczął szlochać, powoli zsunął się po drzwiach na podłogę
i zakrył oczy dłońmi. Nie chciał wierzyć w to co się stało, ale jednak.

Spędził w tej pozycji dobre pół godziny, w końcu usłyszał jak policjanci wychodzą z domu,
a Kobieta zamyka za nimi drzwi. Człowiek nie miał siły wstać, więc doczołgał się na czworaka do
swojego łóżka, praktycznie nic nie widząc przez zamazujące obraz łzy.

Sięgnął ręką po prześcieradło i wytarł nimi oczy, tylko po to, żeby za chwilę znowu upaść
na ziemię i zacząć płakać. Z kuchni dobiegł pstryk zapalniczki, Kobieta zapaliła kolejnego
papierosa, po czym skierowała się do pokoju Człowieka. Weszła i zaczęła jedynie patrzeć na
niego wijącego się na podłodze obok łóżka, paląc przy tym papierosa i zrzucając popiół na
dywan. Stała tak przez parę minut bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy, po czym wyszła i po chwili
w całym domu rozległ się dźwięk telewizora. Po kilku godzinach płakania Człowiek zasnął z
przemęczenia.

***
I tak upłynął wieczór, poranka nie widać — dzień pierwszy.

Nie je ani nie pije od parunastu godzin, cały ten czas spędza w jednej pozycji w tym
samym miejscu praktycznie bez ruchu. Przeczołgał się jedynie tylko jeden raz by wziąć zdjęcie,
które leżało na biurku. Tylko siedzi i się na nie patrzy. Nie chce leżeć na łóżku, ma tu zbyt wiele
wspomnień z Borysem, woli położyć się obok i tam cierpieć. Człowiek dotyka opuszkiem palca
miejsce na zdjęciu, które przedstawia twarz Borysa. On, siedzący, gra na swojej czarnej gitarze
akustycznej, Człowiek od tyłu oplata jego szyję rękoma. Obydwaj uśmiechnięci, obydwaj pełni
radości. To był ostatni raz, kiedy byli szczęśliwi. Przez ten cały czas człowiek zastanawiał się co
zrobił źle, dlaczego on teraz nie żyje.

Odwrócił zdjęcie i spojrzał na napis na rewersie:

Dla mojego bubusia, który jest lepszy niż najlepszy kebab od najlepszego Turka w całej
galaktyce.

I narysowane małe, krzywe, czarne serduszko na końcu. Odwrócił ponownie zdjęcie


i znowu zaczął się na nie patrzyć pustym wzrokiem, cały czas powtarzając dedykację w myślach.
Zaczyna płakać, dalej nie wierzy w to co się stało.

Człowiek nie ma już siły płakać, nie ma już siły na cokolwiek, nawet logiczne myślenie jest
obecnie poza granicami jego możliwości. Zdjęcie, które tak namiętnie obmacywał przez
paręnaście godzin leży teraz na podłodze obok niego, dotyka opadniętą na podłogę rękę
Człowieka. Sam Człowiek już nie wie czy jest na jawie, czy to naprawdę realistyczny koszmar, nie
ma sił się szczypać by się upewnić. Nie chce zasnąć, sen dałby mu na chwilę ukojenie, którego nie
chce, nie zasługuje na coś takiego, chce i musi cierpieć.

Patrzy na kolejne zdjęcia Borysa zawieszone na ścianie przy łóżku, nie mruga przy tym,
nie ma sił. Zaczyna powoli przegrywać walkę ze snem, oczy zaczynają mu się kleić, walczy
dzielnie przez parę minut, po czym pada omdlały i zasypia.

***
Rozpoczęcie nowej szkoły, początek pierwszej klasy liceum, setki nieznajomych twarzy
naraz i ta trema. Człowiek nie czuł się zbyt dobrze w nowych środowiskach, miał problemy z
nawiązywaniem znajomości. Tuła się po szkolnym korytarzu, unikając jakichkolwiek kontaktów
z drugą osobą, byleby tylko dojść na apel i poszukać swojej nowej klasy, po czym jak najszybciej
wrócić do domu i odhaczyć dzisiejszy dzień. Żałuje cholernie, że założył dzisiaj w pełni czarny
garnitur, ten początek września był bardzo upalny, pot spływa mu po całym ciele powodując
uczucie dyskomfortu. Jakby tego było mało, okazuje się że rozpoczęcie odbędzie się pod gołym
niebem, czyli już ma zarządzoną saunę. Owszem, mógłby zdjąć marynarkę od garnituru, jednak
przy śniadaniu oblał koszulę dość wyraźnie mlekiem i nie chce wyjść na fleję.

Przychodzi w końcu na miejsce zbiórki, kolejne setki nieznajomych twarzy, jak ma znaleźć
własną grupę, gdy nie zna z niej nikogo? Przecież nie podejdzie do byle kogo i się nie spyta, jest
nieśmiały i się wstydzi. Rozgląda się z lekkim zmieszaniem po okolicy. Błogosławieństwem
okazały się kartki z profilami klasy przy grupkach dzieciaków. Do pełni szczęścia brakuje jedynie
znalezienia pierwszej klasy humanistycznej i prawdopodobnie by znalazł, gdyby się postarał,
ale...

Zobaczył go. W grupie klasy biologiczno-chemicznej, stał na samym czele, dumnie


rozglądając się po całym zbiegowisku. Jego piękne, czarne, falowane włosy spływały na białą
koszulę kołysząc się na lekkim wietrze. Jeden kosmyk cały czas wpadał mu do oka, co wyglądało
bardzo uroczo. Lekko kościste ręce złączone były w okolicy krocza. Człowiek po prostu stał i
podziwiał z zachwytem, serce zaczęło mu szybciej bić, oddech przyśpieszył i pojawiło się dziwne
mrowienie w okolicach klatki piersiowej. Był w niego wpatrzony jak w przysłowiowy obrazek.
W końcu chłopak chyba poczuł, że jest obserwowany i zaczął rozglądać się wokół siebie. Lekko
przestraszony Człowiek uciekł od niego wzrokiem i udawał, że patrzy się w dal, przy okazji
szukając w końcu swojej grupy. Skierował się do niej, gdy tylko odkrył gdzie się znajdują, zajął
swoją pozycję i znowu zaczął szukać tego cuda.

Okazało się, że tym razem to on jest obserwowany, właśnie przez niego. Złapali się
wzrokiem, w normalnych okolicznościach Człowiek uciekłby, ale nie teraz, nie przy nim, nie
będzie udawał, że go nie widzi. Wtedy to długowłosy uśmiechnął się do Człowieka, a ten poczuł,
że cały się rumieni, serce zaczęło łomotać jakby miało zaraz wyskoczyć (i od razu polecieć do
niego). Jego myśli zagłuszyły rozpoczynający się apel, nie potrafił i nie chciał się na nim skupić,
jego całą głowę zajmował teraz piękny, długowłosy chłopak, jego piękny biały uśmiech, piękna
postura, przepiękne wszystko, co zdołał wyłapać podczas oględzin. Już nawet bicie jego
serduszka zagłuszało wszystko z zewnętrz. Ciałem był tutaj, duchem w odległej krainie fantazji, w
której więcej niż on i piękny długowłosy chłopak nie było potrzebne do szczęścia. Dawno nie czuł
się tak szczęśliwy jak teraz.

Od myśli oderwał go dopiero symboliczny pierwszy dzwonek, jego wysoki dźwięk


rozbrzmiał po okolicy i nagle wszyscy zaczęli przemieszczać się do swoich klas. Wtedy też
człowiek zauważył, że jest cały przepocony i mocno śmierdzi potem. Poczuł się z tym okropnie,
ale nie miał wyjścia, musiał jeszcze pójść ze swoją klasą. Spojrzał jeszcze na miejsce, w którym
ostatni raz widział długowłosego, niestety już go tam nie było. Człowiek poczuł się wtedy lekki
smutek, ale miał nadzieję, że jeszcze niejednokrotnie go zobaczy na szkolnych korytarzach.

Wrócił do domu przed dwunastą. Z kuchni dochodził zapach pieczonego kurczaka, mama
krzątała się w kuchni organizując obiad, młodsza siostra bawiła się w tym czasie w salonie,
a stara suczka leżała pod stołem. Gdy tylko wywąchała Człowieka przybiegła na powitanie,
ciesząc się niezmiernie z jego powrotu. Człowiek wszedł do kuchni, szukając czegoś do zwilżenia
gardła, wtedy też odezwała się mama:

— Akurat się na obiad załapiesz. Twoja siostra chciała uczcić pierwszy dzień w szkole
swoim ulubionym daniem, ale że pianki z herbatnikami nie są zbyt pożywne upiekłam kurczaka,
będzie za chwile gotowy. A jak tam u ciebie w nowej szkole? Podoba ci się?

— No właśnie, jak tam w twojej szkole? — odezwała się siostra, która znienacka pojawiła
się przy wejściu do kuchni. Uśmiechnęła się przy tym, odsłaniając swoje braki w uzębieniu,
w ręku trzymała ulubioną lalkę.

— Nooo… jak to w szkole, podoba mi się. I to bardzo — odpowiedział Człowiek


uśmiechając się przy tym, mając przed oczami pięknego długowłosego, któremu włosy wpadają
do oczu.

— To bardzo, dobrze, cieszę się. A teraz szorować do jadalni, podano do stołu! —


skwitowała mama.

Młodsza siostra w podskokach wbiegła do salonu, zajęła swoje dostojne miejsce, czyli
plastikowe żółte krzesełko z niezliczoną liczbą poduszek. Rodzina usiadła tego pięknego
wrześniowego dnia i wymieniała się przeżyciami z dzisiaj.

***
Czwarty dzień szkoły, lekko spóźniony Człowiek przemierza szkolne korytarze w
poszukiwaniu klasy, jak zwykle jest niezorganizowany i chaotyczny. Idzie szybkim tempem, jego
ciężkie obuwie wydaje charakterystyczny, satysfakcjonujący dla butów na obcasie dźwięk,
odbijający się od szkolnych korytarzy, który, jak ma nadzieję, budzi respekt wśród laików.

I wtem z naprzeciwka pojawia się on. Piękny, długowłosy chłopak z rozpoczęcia roku.
Patrzył się swoimi wesołymi oczkami prosto w oniemiałe i zachwyconą twarz Człowieka.
Długowłosy wyglądał wtedy tak męsko, tak fantastycznie i tak majestatycznie. W pełni czarne
odzienie, czarna bluza z wymalowanymi runami, czarna koszulka z logiem Venom, czarne
spodnie z dopiętymi łańcuchami i czarne glany. To jest coś do czego Człowiek miał słabość, do
takiego właśnie ubiory, do takiej właśnie urody. Piękne, lekko kościste ręce chłopaka ukryły się w
kieszeniach spodni. Szedł niczym pan i władca przez szkołę, podczas gdy Człowiek nie wiedział co
ze sobą teraz zrobić, z każdym krokiem przybliżającym go do długowłosego czuł, że przyśpiesza
mu oddech, serce znowu chce wyskoczyć i rumieni się jak nie wiadomo co. Cały czas patrzą sobie
w oczy. W końcu się mijają i wtem chłopak powiedział swoim cudnym, męskim a zarazem
słodkim głosem:

— Cześć! — I uśmiechnął się jeszcze bardziej.

Człowiekowi oczy się zaświeciły, nogi uginały się pod nim samym, nie dowierzał, że
długowłosy cokolwiek do niego powiedział. Po chwili, gdy chłopak już odchodził, Człowiek
opamiętał się i odrzucił mu:

— H-h-heeeej…

I zaśmiał się lekko przy tym ze stresu. Chłopak odwrócił się, spojrzał się na Człowieka
i rzucił mu piękny, biały uśmiech. Więcej Człowiekowi nie było potrzebne do szczęścia.
Odprowadził chłopaka oczami jeszcze do końca korytarza, do momentu gdy ten zniknął za
rogiem. Człowiek już doskonale wiedział, że dzisiaj wszystkie jego myśli będzie zajmował
cudowny chłopak. Po chwili rozmarzania na środku korytarza opamiętał się, że przecież ma lekcje
i czym prędzej ruszył szukając klasy.

Nie spodziewał się, że spotka długowłosego tak szybko, już dwie przerwy później znowu
go wypatrzył. W całej rzeszy ludzi dostrzegł tylko go, właśnie rozmawiał z jakąś koleżanką na
szkolnej auli, znowu tak pięknie się uśmiechając. Człowiek oparł się o jeden z filarów i udawał, że
podziwia wystrój wnętrza, praktycznie cały czas zerkał na chłopaka, nie mogąc oprzeć się
mimowolnemu uśmiechowi.

Koleżanka po chwili odeszła od chłopaka, ten również zaczął się zbierać, lecz w tej chwili
dostrzegł Człowieka, który nie zdążył odwrócić wzroku. Znowu spoglądali sobie w oczy, znowu
serce człowieka miało zaraz wyskoczyć, znowu ręce zaczęły się trząść, a oddech przyśpieszył.
I właśnie wtedy stała się rzecz nieoczekiwana, długowłosy zaczął spokojnie iść w kierunku
Człowieka, z każdym jego krokiem oddech i tętno przyśpieszały. W końcu stanęli naprzeciw
siebie, dzieliło ich dosłownie kilka centymetrów. Chłopak uśmiechnął się nieśmiało. Patrzyli tak
na siebie przez parę krótkich chwil, po czym chłopak rzucił po prostu:

— Borys. — I wyciągnął rękę na powitanie.

Człowiek również zdradził mu swoje imię i uścisnął lekko ślamazarnie wysuniętą dłoń,
obaj nie kryli, że się rumienią. Niestety całą piękną sytuację przerwał dzwonek. Borys raz jeszcze
spojrzał swym pięknym, głębokim wzrokiem (teraz Człowiek dostrzegł, że ma zielone oczy)
prosto na twarz Człowieka, uśmiechnął się przy tym gryząc lekko dolną wargę. Rozejrzał się
dookoła, by upewnić się, że nikt nie zwraca na nich uwagi, po czym położył rękę na brzuchu
Człowieka i powoli odchodząc, przejechał nią po Człowieku. Ten stał i niedowierzał w zaistniałą
sytuację, czuł się tak dobrze, tak radośnie i tak podekscytowany jak jeszcze nigdy dotąd. Chciał
skakać z radości, ale się powstrzymywał, bo co ludzie pomyślą, jak zacznie skakać jak oszalały na
środku szkolnej auli. Znowu opamiętał się dopiero po chwili, że ma lekcje i czym prędzej popędził
do klasy. Drugie spóźnienie tego samego dnia nie przysporzy mu dobrej opinii u nauczycieli.

***
I tak upłynął wieczór, poranek umyka — dzień drugi.

Nie je i nie pije już drugi dzień, jest kompletnie wyczerpany, suszy go w gardle, w żołądku
ściska, w głowie kręci. Wie, że jeśli teraz coś zje albo wypije, prawdopodobnie zwróci to
natychmiast. W sumie nie interesuje się już tym czy potrzebuje spełniać te podstawowe
potrzeby. Jak umrze tu i teraz z głodu i wycieńczenia to nic wielkiego się nie stanie. Ma już dosyć.
Wszystko jest mu obojętne. Nie może być szczęśliwy. Jego jedyny powód do szczęścia jaki miał,
został właśnie wyszarpany siłą z jego życia, zostawiając po sobie jedynie pustkę. Czy takie życie
ma sens? — pytał sam siebie.

Bezcelowa tułaczka po ziemskim padole, bez możliwości poczucia czegoś więcej niż ból,
taką przyszłość sobie wyobraża. Wie, że już nigdy nie pokocha tak mocno, tak namiętnie. Borys
był tym jednym, jedynym na całe życie, a teraz go nie ma. I nie będzie. Człowiek nie chce tak żyć,
nie chce żyć bez niego, nie chce żyć bez uczuć i prawdziwej miłości, jaką darzyli siebie praktycznie
od początku, od momentu, gdy zobaczyli się na apelu.

Siedzi tak obok swojego łóżka i myśli o tym wszystkim. W głowie kręci mu się coraz
mocniej, czeka tylko aż zemdleje, może padnie po paru dniach z braku wody i po tygodniu (jeżeli
w ogóle) Kobieta znajdzie go martwego na podłodze, dokładnie w tym samym miejscu, w którym
teraz leży. Gdyby był wierzący, błagałby Boga, żeby to wszystko już się skończyło, ale jako ateista
może liczyć tylko na siebie. Zawroty głowy się nasilają, w końcu Człowiek mdleje po raz drugi.

Budzi go Kobieta parę godzin później, swoją sylwetką zasłania, ostanie tego dnia,
pomarańczowe światło lutowego słońca. Stoi nad nim i się przygląda, tradycyjnie trzymając
papierosa w ręku. Człowiek pierwszy raz od bardzo dawna patrzy na nią swoimi czerwonymi od
płaczu i zmęczenia oczami. Kobieta przełknęła ślinę, zaciągnęła dymu z papierosa, po czym
zrzuciła popiół na podłogę obok jej stopy i wyszła. Przez chwilę było słychać jak krząta się po
domu, ewidentnie w poszukiwaniu czegoś.

Dość szybko wróciła do Człowieka z butelką wody. Nachyliła się nad nim i przyłożyła
szyjkę butelki do jego ust, on zaczął się wywijać w geście sprzeciwu. Kobieta zatkała mu nos by
ten otworzył usta, po czym na siłę go napoiła. Pierwsze dawki wody od razy zwrócił na podłogę,
teraz cała była w wodzie i żółci z pustego żołądka. Kobieta odeszła na krok , uważnie kontrolując
by Człowiek nie zakrztusił się własnymi wymiocinami. On zmęczonym wzrokiem spojrzał jeszcze
raz na nią i wyciągnął rękę po butelkę. Kobieta wcisnęła mu ją i skierowała się w stronę wyjścia.
Zatrzymała się jednak w progu.
— Dzwonił brat Borysa, chce z tobą porozmawiać. — I znowu zniknęła.

To był pierwszy raz od wielu miesięcy gdy Kobieta odezwała się słowem do Człowieka, już
praktycznie zapomniał jaka była jej barwa głosu. Jednak ten głos i tak nie był tym, którego
Kobieta używała niegdyś, gdy wszystko było weselsze i prostsze.

Człowiek ścisnął butelkę z wodą, przyłożył ją do ust i zaczął pić. O dziwo ta partia wody
przyjęła się i obyło się bez wymiocin, których było i tak sporo dookoła i na jego ubraniu. Zdjął
wszystko z siebie i położył się w końcu do własnego łóżka, co przybijało go psychicznie. Miał tyle
pięknych wspomnień z Borysem właśnie na tym łóżku. Jednak jeżeli ma przeprowadzić rozmowę
z bratem Borysa, to chciałby to zrobić jak najbardziej trzeźwo, on ma teraz o wiele gorzej niż
Człowiek. Przynajmniej tak sobie wmawiał. Musi się dobrze wyspać, bo dalej czuje się jak
w koszmarze na jawie.

Mimo to i tak praktycznie nie spał. Zasnął może na pół godziny i po prostu przeleżał tak
całą noc, aż do wschodu słońca.

***
Impreza integracyjna, czy może być gorszego dla introwertyka? Ludzie kompletnie
nieznajomi nagle zaczynają krzątać się wokół ciebie, naruszać twoją przestrzeń osobistą, chcą z
tobą rozmawiać i jak masz się dobrze czuć w takim środowisku? Zapewne by nie przyszedł, gdyby
nie dwa czynniki. Po pierwsze, będzie alkohol, a po alkoholu jakoś lepiej mu idzie w kontaktach
międzyludzkich, a nawet jeśli z nikim nie zamieni słowa (najlepsza opcja), to przynajmniej będzie
mógł się napić i to za darmo. Po drugie, o wiele ważniejsze, klasa humanistyczna zorganizowała
to z biol-chemem, co za tym idzie jest szansa, że pojawi się piękny, długowłosy Borys.

Człowiek siedzi od jakiegoś czasu przy ognisku i powoli zaczyna sączyć już trzecie piwo.
Na szczęście, jak na razie, podeszły do niego tylko jakieś dwie dziewczyny, które dość szybko
odpuściły po tym jak zauważyły, że Człowiekowi nie za bardzo zależy na podtrzymywaniu
rozmowy. Cały czas rozglądał się za charakterystycznymi czarnymi, falowanymi włosami i
pięknym uśmiechem — znakami charakterystycznymi nowopoznanego Borysa. Od tamtych
spotkań nie myśli o nikim innym, zawsze przed snem widzi piękny biały uśmiech i ten kosmyk
wpadający do zielonych oczu. Niestety, impreza trwa w najlepsze już od ponad dwóch godzin,
niektórzy goście zdążyli się już wstawić, a jegomościa jak nie było tak nie ma. Wszyscy nagle
zbierają się wokół ogniska, najbardziej wstawieni również znajdują siły by wstać i zaczyna się
wspólne śpiewanie. Zaczyna jedna osoba, chłopak z dość doniosłym, niskim głosem:

Kiedy rum zaszumi w głowie

Cały świat nabiera treści

Wtedy chętniej słucha człowiek

Morskich opowieści!

I cała grupka, w jednym momencie wesoło i donośnie:

Hej, ha kolejkę nalej

hej, ha kielichy wznieśmy

to zrobi doskonale

morskim opowieściom!

Następnie zaczęła śpiewać jakaś dziewczyna, a za nią parę innych osób:

Łajba to jest morski statek


Sztorm to wiatr co dmucha z gestem

Cierpi kraj na niedostatek

Morskich opowieści!

W tym czasie Człowiek ocenił, że jest już odpowiednio upojony, żeby zacząć jakieś
rozmawiać z ludźmi. Podszedł do grupy i refren już zaśpiewał z resztą. Prawdopodobnie
następnej zwrotki nie znali, bo nagle wszystko na chwile ucichło, na szczęście Człowiek znał
resztę i pociągnął dalej:

Pływał raz marynarz, który

Żywił się wyłącznie pieprzem

Sypał pieprz do konfitury

I do zupy mlecznej

Grupowy refren znowu rozniósł się po okolicy. Wszyscy śmiali się, dobrze się bawili,
a Człowiek czuł, że nawet znajduje się w tym towarzystwie. Gdy śmiechy ucichły stała się rzecz
fantastyczna, rozległ się głos Borysa. Człowiek dostrzegł go szybko, stał naprzeciwko niego po
drugiej stronie paleniska, od razu pięknie się uśmiechnął. Borys też go dostrzegł, ale nie mógł
odwzajemnić uśmiechu bo akurat śpiewał.

Był na Lwowie młodszy majtek

Czort, Rasputin bestia taka

Że sam kręcił kabestanem

I to bez handszpaka!

Towarzystwo jeszcze śpiewało przez parę minutach, potem jak jeden mąż usiedli na
swoich miejscach i zaczęli ponownie zwilżać gardła alkoholem. Atmosfera przy ognisku była
naprawdę przyjemna, Człowiek już wiedział, że będzie je długo wspominał. Już bez zbędnych
cyrków, odpowiednio pijany, by rozmawiać śmielej podszedł do Borysa. Spojrzeli sobie nawzajem
głęboko w oczy, stojąc niebezpiecznie blisko siebie. Człowiek ponownie się uśmiechnął (było czuć
od niego zapach taniego piwa, ale długowłosy rekompensował to zapachem wódy i papierosa).

— Szczerze powiedziawszy żywiłem nadzieję że cię tu znajdę, mój drogi — odezwał się
Borys.

Satysfakcja płynąca z tego, że on również okazał się elokwentną personą była niezmierna.
Człowiek bardzo ceni sobie takie osoby i śmielej z nimi rozmawia wiedząc, że może użyć nieco
bardziej skomplikowanego języka i zostanie odpowiednio zrozumiany.

— Wyobraź sobie, mój drogi że przez cały czas rozglądałem się tylko za tobą —
odpowiedział Człowiek nie kryjąc uśmiechu.

Rozpoczęli tym samym długą i konstruktywną rozmowę na tematy wszelakie. Nie było
sekundy kiedy jeden z nich by czegoś nie wtrącił. Człowiek czuł się bardzo pewnie w
towarzystwie Borysa, pewnie procenty też miały w tym udział. Siedzieli tak i prowadzili dyskusję
praktycznie do około godziny czwartej, gdy uznali, że już dłużej nie wysiedzą i czas się zbierać do
domu. I tak niewiele osób pozostało na imprezie, a znakomita większość z tej garstki była już na
tyle wstawiona, że nie mogli stać o własnych siłach. Do domu droga daleka, w dodatku przez las,
ale będąc w swoim towarzystwie, nie przejmowali się tym.

— Nie będziesz miał problemów z tym, że wracasz o tak późnej porze? — spytał się z
lekkim zaciekawieniem Borys.

— Raczej nie, mówiłem mamie, że nie wiem, o której wrócę, a ona nie zareagowała jakoś
źle. Zresztą pewnie się cieszy, że w ogóle wyszedłem z domu.

— A tata?

W tym momencie długowłosy poruszył bardzo wrażliwą strunę. Człowiek wolałby nie
mówić o czymś takim nowopoznanemu chłopakowi.

— Nie mam. Nie istnieje. Kropka — odparł lekko agresywnie Człowiek, a Borys spojrzał
się na niego z lekkim zmieszaniem i przejęciem.

— Wybacz, przepraszam.

Zapadła krótka chwila niezręcznej ciszy, słychać było jedynie wczesnojesienne liście pod
ciężkimi butami ich obu i lekko gwiżdżący wiatr. Niebo tego dnia było naprawdę piękne, gwiazdy
i księżyc oświetlały im drogę.

— Chciałbyś u mnie nocować? — zapytał Borys.

Takiego obrotu wydarzeń Człowiek się nie spodziewał, a przynajmniej nie tak szybko.
W pierwszej chwili zaśmiał się nerwowo, bo nie wiedział co ma odpowiedzieć. Bardzo by chciał
u niego nocować, nie wiedział jednak czy może i czy mama by się nie martwiła. Jednak, kiedy
jeszcze taka okazja może się przytrafić? Va banque.

— No pewnie, o ile mogę.

Na twarzy Borysa pojawił się uśmiech satysfakcji, który oczywiście nie umknął
Człowiekowi.

— To czeka nas dłuższy spacerek, mieszkam tak około czterdzieści minut na piechotę
stąd, z czego połowa drogi to błoto i ten kurewski las, tak więc uważaj za nóżki — powiedział, po
czym wyciągnął z kieszeni czarną benzynową zapalniczkę i paczkę czerwonych Marlboro.

Po krótkiej walce z zapalniczką odpalił papierosa i zaciągnął się dymem. Przez chwilę
panowała kompletna cisza, słychać było jedynie wypalany tytoń i chrzęst wczesnojesiennych liści.

— „Pośród ogrodu siedzi ta królewska para” — Odezwał się długowłosy wypuszczając


przy tym z ust dym, który szybko rozszedł się w powietrzu i zniknął.

— Hmm? — wydał z siebie odgłos zdziwienia Człowiek.

— Oglądałeś Dzień Świra? — zapytał Borys.

— Żeby to tylko raz, pamiętam jak za gówniaka śmiałem się z niego, bo był taki zabawny.
Jakoś teraz zabawny już nie jest.

— Ilekroć coś idzie Adasiowi nie tak, zawsze zaczyna to cytować. Zawsze ucieka do tego
ogrodu, ale zawsze cytuje tylko to zdanie. To jedno, jedyne, a przecież nie uwierzę, że na tym
kończy się cały utwór. Zawsze chciałem poznać całość, no ale niestety jestem leniwym chujem
i jeżeli mam czas i sposobność, to po prostu mi się nie chce. Wyobrażasz to sobie? Nie chce mi
się poświęcić dosłownie pięciu minut, by wyszukać w Internecie czegoś, co mnie nurtuje od
dłuższego czasu.

— Palisz? — Borys spojrzał na Człowieka i wyciągnął rękę z końcówką papierosa.

— Okazjonalnie, zazwyczaj w towarzystwie, ale staram się ograniczać.

— To w takim razie nie będę nalegał — wzruszył ramionami Borys.

— Ej, ej, ej, jak już częstujesz to daj! — uśmiechnął się Człowiek.

Obaj parsknęli śmiechem. Długowłosy dał Człowiekowi końcówkę papierosa, ten się
zaciągnął i zaczął krztusić, nie palił od bardzo dawna. Zgiął się lekko kaszląc, a gdy atak ustał,
okazało się, że Borys stał nad nim, bacznie pilnując by Człowiekowi przypadkiem nic się nie stało.
Znowu spojrzeli sobie głęboko w oczy. Borys złapał go za nadgarstek ręki, w której trzymał
papierosa.

— Dla ciebie to już chyba starczy, wyrzuć go, nie chcę, żebyś mi się tutaj udusił, jeszcze
musiałbym cię reanimować — zaśmiał się Borys.

— Dzieci w Afryce głodują, a ty mi każesz tyle dobroci tak o wywalić?


— Co mnie kurwa obchodzą dzieci w Afryce, ty mnie interesujesz, głuptasie, nie
chciałbym, żeby coś ci się stało, a tym bardziej przy mnie.

Długowłosy dalej trzymał Człowieka za nadgarstek, teraz jeszcze położył drugą rękę na
jego barkach i przybliżył się jeszcze bardziej, woń taniej wódy i alkoholu wręcz szarżowała
w nozdrzach Człowieka.

— Wyrzucaj. Natychmiast — powiedział ściszonym głosem Borys.

Człowiek posłusznie wyrzucił niedopałka, który z sykiem zatopił się w błocie.

— Dobry chłopak — szepnął Borys.

Ręka Borysa przeniosła się wyżej, na twarz Człowieka. Zaczął muskać go lekko otwartą
dłonią po policzku, po paru sekundach zbliżył bardzo blisko usta do ust Człowieka, ale zatrzymał
się dosłownie milimetry przed nimi, jakby chciał się upewnić, że Człowiek na pewno tego chce.
Dokończył pocałunek. Ich usta były namiętnie złączone przez bardzo długi czas, obaj słyszeli
swoje bicie serc, jakby zsynchronizowane. Człowiekowi nigdy nie było tak dobrze, nigdy nie był
szczęśliwszy. Teraz wie, jak niewiele potrzeba do szczęścia.

Oby ten sen trwał wiecznie — pomyślał.

***
Wstał z łóżka wczesnym rankiem, słońce nie zdążyło wyłonić się znad horyzontu. W całym
domu panowała kompletna ciemność i cisza. Kobieta jeszcze nie wyłoniła się ze swojej sypialni.
Człowiek stoi w kuchni i wygląda przez okno na główną ulicę, na której jedyną atrakcją jest
migocząca lampa. Co chwila przemykają pospiesznie jacyś ludzie.

Stoi i rozmyśla. O rzeczach nieprzyjemnych. Bardzo nieprzyjemnych. Ale czy kogokolwiek


to teraz obchodzi co jegomość ma w głowie? Mógłby w sumie zniknąć, nikt by nie poczuł różnicy,
no może Kobieta poczułaby jakąś formę ulgi, że nie musiałaby się już nim zajmować i byłaby
wolna, zero obowiązków, zero zmartwień.

Pierwsze promienie słońca wyciągnęły go z melancholii, zaczął znowu myśleć o ziemskich


rzeczach. Chciał skorzystać z możliwości rozmowy z bratem Borysa, jednak nie był pewien czy to
odpowiedni moment, czy rozmowa o Borysie nie pogorszy już i tak pewnie lekko mówiąc
podłego stanu psychicznego brata. Sam Człowiek nie wie jak zareaguje. Jeżeli chodzi o członków
rodzin, to tylko brat wiedział, co iskrzyło między nim a Borysem. Może i Kobieta na początku coś
podejrzewała, ale po tamtym okropnym dniu przestało ją wszystko interesować i z mamy stała
się właśnie Kobietą.

Po zsumowaniu wszystkich za i przeciw postanowił, że jednak wybierze się do domu


Borysa, o ile starczy mu sił i nie zemdleje gdzieś po drodze, albo co gorsza u brata Borysa i stałby
się kolejnym zmartwieniem na jego głowie. Ruszył więc w stronę przedsionka i zaczął powoli
ubierać, prawie tracąc równowagę podczas ubierania butów, ale w ostatniej chwili złapał się za
framugę drzwi.

Ostatni raz kiedy wychodził z domu wszystko było w miarę w porządku, a przynajmniej żył
w błogiej nieświadomości. Teraz przechodząc przez próg będzie musiał zamazać tamten moment
i nadpisać go boleśnie traumatycznym. Nie ma jednak co zwlekać. I tak trzeba będzie to w końcu
zrobić. Po kolei zamazywać wspomnienia z weselszych czasów i wymieniać je na te obecne.
Każdy kolejny krok po klatce schodowej stanie się zamazaniem kroków z wtorku, z czasu, gdy
nieświadomość pozwalała mu w miarę stabilnie funkcjonować, z czasu przed wstrząsem jakim
była utrata ukochanego.

Pierwszy krok przez próg. Zagłębiony w myślach Człowieka, czuł się jakby stawiał pierwszy
krok na księżycu, tyle tylko, że zamiast euforii, czuł ogarniającą go nicość.

Pierwszy krok za nim, w miarę szybko wychodzi z klatki. Nie chce tu być, wspominać, chce
stąd uciec. Przy wyjściu z klatki potyka się o próg i upada, drąc sobie spodnie i obcierając kolana.
Kręci mu się w głowie i czuje, że traci równowagę. Podnosi się i jak najszybciej kołyszącym
krokiem idzie w stronę bramy, zatrzymuje się przed nią i łapiąc ścianę. Zsuwa się powoli po
ścianie na wybetonowany podjazd.

Znowu czuje, że łzy napływają mu do oczu. Wyciera je szybko i wyciąga rękę, by móc się
czegokolwiek złapać i wstać. Nogi odmawiają mu ponownie posłuszeństwa, cały swój ciężar musi
opierać na dygocących rękach. Zdołał się złapać wystającej cegły i powoli powstać, wcześniej
parokrotnie upadając. Oparł się ponownie o ścianę, wytarł łzy o rękaw i gdy poczuł, że wracają
siły kontynuował swoją drogę. Czuł się jak skazaniec na niekończącej się zielonej mili. Przed nim
około godzina drogi do celu.

Poranne słońce oślepia Człowieka, co w połączeniu z dalej łzawiącymi oczami, powoduje,


że niewiele widzi. Okropnie kręci mu się w głowie, ma nogi jak z waty. Mentalnie i fizycznie dalej
czuje, jakby dopiero dowiedział się o tym, co się stało. Ponad dwa dni płakania jak b óbr nic nie
dały. Wielokrotnie musi się zatrzymać na chwilę by wytrzeć oczy i nabrać sił na dalszą drogę. Co
chwila pojawiają się wspomnienia z Borysem. Tu chodzili często na lody, tu często siadali i
marzyli, tu często przechodzili. I to już nie wróci. Nigdy.

***
Borys mieszkał z bratem na osiedlu popegeerowskich, malutkich, dwupiętrowych bloków
za miastem. Po jednej stronie ulicy osiedle, po drugiej stare ruiny gospodarstw rolnych i
zaniedbane, zarośnięte pastwisk, przy których rosło pełno barszczu Sosnowskiego, co oczywiście
nie przeszkadzało Borysowi i Człowiekowi w urządzaniu tam wycieczek (często zakrapianych
alkoholem). Na jego osiedlu panowała taka sama szarość i beznadzieja jak na osiedlu Człowieka.
Tutaj też mieszkał głównie margines społeczny, dawni pracownicy obróconego w gruzy PGR-u lub
pijaczki, których nie stać na lepszy byt.

Brat Borysa mieszkał w drugim bloku od strony lasu. Trzeba było przejść praktycznie całe
osiedle, by się do niego dostać. Człowiek patrzy w okno domu, w kuchni pali się światło, czyli
możliwe, że brat jest właśnie w domu. Dalej nie wie jak zacznie rozmowę, czy spojrzy mu
normalnie w oczy i o czym przede wszystkim będę rozmawiać. O śmierci Borysa? O tym, że
popełnił samobójstwo w dokładnie tym domu, że chodzą po podłodze, na której stawiał swe
ostanie kroki, będą siedzieć na krzesłach, na których siadał ostatni raz, będą patrzeć przez okna
na drogę, na którą pewnie chwilę przed śmiercią patrzył Borys?

Przed wejściem na klatkę Człowieka ściska brzuch, robi krok w tył i zaczyna wymiotować
żółcią z pustego żołądka. Znowu pojawiły się łzy, chociaż nie chciał płakać chwilę przed wizytą w
domu Borysa, by pokazać, że jakoś się trzyma i nie być kolejnym zmartwieniem na jego głowie.
Po paru minutach, gdy poczuł, że już więcej nie zwróci, wytarł ponownie łzy i wolnym krokiem
minął próg. Ociężale wspinał się po schodach i stanął przed drzwiami. Nie wiedział co zrobić.
Wyciągnął powoli rękę i złożył ją w pięść, chciał zapukać, ale się wstrzymał. A co jeśli on dalej
śpi? Albo poszedł gdzieś, zostawiając jedynie światło w kuchni i prędko nie wróci? Co jeśli jest
teraz w kostnicy, ogląda zimne ciało Borysa i szykuje mu jakiś piękny garnitur, rozczesuje długie
włosy i powstrzymuje płacz, nakładając na blade policzki różany kolor? Co prawda mają tam ludzi
od tego, ale nikt by się nie zdziwił, jakby brat Borysa sam się tym zajął, nikt mu raczej nie zabroni.
Jest znany ze swojego uporu i być może poczuł obowiązek wyświadczenia mu tej ostatniej
przysługi. Oprócz niego Borys nie miał nikogo z rodziny.

Człowiek stał zbyt długo, spanikował i znowu poczuł, że wzbierają w nim łzy, więc
zawrócił w stronę wyjścia, ale w połowie drogi rozległ się jednak dźwięk ogromnego zamka do
drzwi, z których wychylił się brata Borysa.

— Twoje kroki rozpoznam wszędzie — powiedział z uśmiechem, który był złudny i


zwodniczy, miał dokładnie tak samo czerwone oczy jak Człowiek, dodatkowo pociągał nosem, a
głos załamywał mu się.

Człowiek przez chwilę stał na schodach, jedną ręką oparł się o poręcz, by ponownie nie
stracić równowagi, po czym powoli z opuszczoną głową powłóczył nogami na górę. Wszedł do
małego przedpokoju. Za nim brat Borysa zamknął powoli drzwi i wskazał ręką by poszedł do
kuchni. Zajął miejsce przy małym stole, na którym dalej leżały resztki jedzenia i setki kiepów,
które powoli nie mieściły się w popielniczce. Obok znajdowało się też zdjęcie uśmiechniętego
Borysa, grającego na gitarze, z wyraźnymi śladami palców na szkle. Człowiek znowu poczuł
dobijający żal, dlatego czym prędzej odwrócił wzrok i jak tylko mógł, tłumił płacz.

W tym momencie wszedł brat Borysa i chyba wszystko zrozumiał bez słów, bo położył
zdjęcie na bok, po czym wyciągnął powoli paczkę papierosów z kieszeni brudnych jeansów i
zaproponował jednego Człowiekowi. Ten pokiwał głową na boki, nie miał najmniejszej ochoty
palić od kilku dni. Brat lekko drżącymi rękami odpalił zapałkę, po pokoju rozległ się lekki syk. Z
zapalonym papierosem zasiadł naprzeciw Człowieka i przez chwilę jedynie na siebie patrzyli, bez
jakiegokolwiek słowa rozumieli się doskonale. Brat Borysa spojrzał zaczerwienionymi oczami na
Człowieka i wymuszając na sobie grymas, który miał pewnie przypominać uśmiech, zapytał się
cicho lekko skrzypiącym, przemęczonym głosem:

— Jak się trzymasz?

— Jak widać nie jest źle — odparł kłamstwem Człowiek przecierając rękawem oko,
również starał się zmusić do lekkiego uśmiechu, ale nie do końca mu to wyszło.

Siedzieli tak bez słowa, ciszę zakłócała jedynie stara rzężąca lodówka. W końcu brat
odezwał się ponownie:

— Jezu, nie wiem co mam kurwa powiedzieć. Naprawdę nie wiem. Wczoraj sam
dzwoniłem do twojej mamy, bo ty nie odbierałeś i się bałem, że i ty coś sobie zrobiłeś. Chciałem
z tobą porozmawiać, dać ci może jakieś wsparcie, bo nie oszukujmy się, że go nie potrzebujesz.
Dałbym ci je, ale kurwa okazuje się, że sam go potrzebuję. — W tym momencie wypadł mu
papieros z dłoni na stół i zostawił ślad na ceracie, łzy powoli zaczęły spływać po jego twarzy. —
Obiecałem, że się nim zajmę i taki chuj, tak się nim zająłem, że zajebał się kurwa. Może to kurwa
moja wina, nie miałem dla niego czasu i nawet nie zauważyłem.

Rozkleił się już kompletnie i mówił niezrozumiale przez ciągłe jąkanie się, większości słów
Człowiek musiał się domyślić. Sam zaczął dygotać się całym ciałem, znowu czuł, jakby miał zaraz
zemdleć, ale obiecał sobie przed przyjściem, że tego nie zrobi. Nie będzie jeszcze bardziej dobijał
i tak dobitego brata Borysa.

Siedzieli tak bez słowa jakąś godzinę, brat zapłakany i rozhisteryzowany, Człowiek
starający się trzymać fason, jednak nie ukrywając łez. Trzymał go za rękę na znak tego, że jest
tutaj przy nim. Gdy brat w miarę się opanował, powiedział cicho dalej załamującym się głosem:

— Borys zostawił list. Nie dałem go policji. Przeczytałem jedynie początek i wybiegłem go
szukać, potem nie wchodziłem do jego pokoju, policja też nie. Leży na biurku. Jeśli chcesz i
czujesz się na siłach to proszę bardzo.

No właśnie. Czy Człowiek jest na siłach, żeby czytać ostatnie słowa osoby, na której tak
mu zależało, czy jest w ogóle gotowy wejść do jego pokoju, w którym jest tak wiele ich
wspólnych zdjęć, wspomnień. I ten list. Nie wie czy do końca tego chce, czy to już nie będzie zbyt
mocnym przeżyciem i czy przetrwa to psychicznie. Ale jest to chyba winny Borysowi,
przynajmniej odczytać jego ostatnie słowa, być może poznać prawdę odnośnie motywu.

Po dłuższej walce z myślami gwałtownie wstaje z krzesła i kieruje swe kroki do pokoju
Borysa. Zamyka za sobą drzwi i opiera się o nie. To był idiotyczny pomysł, widząc wszystkie te
rzeczy, pojawiło się pełno wspomnień. Padł na ziemię i znowu zaczął ryczeć, tym razem się nie
powstrzymywał. Tyle wspomnień naraz, gdzie tylko by nie spojrzał. Czarna elegancka gitara, na
której Borys uczył grać Człowieka. Łóżko, na którym spędzili tyle namiętnych, romantycznych
chwil. I pełno wspólnych zdjęć, których chyba nie zdążył zdjąć przed śmiercią. Tego było za wiele,
serce znowu zaczęło mu bić jak szalone, przez płacz miał coraz większe problemy z oddychaniem.
Histeria opanowała go już kompletnie, nie miał siły wstać z podłogi.

Po chwili, powoli otworzyły się drzwi, za nimi stał brat Borysa, który natychmiast schylił
się by opanować Człowieka. Gdy histeria ustała, brat podniósł go i przeniósł do małego saloniku.
Usiedli razem na kanapie, Człowiek dalej miał zasłoniętą twarz, by nie było widać jego łez.
Siedzieli już tak cały dzień bez słowa, przy dopiero przy zachodzącym słońcu brat odezwał się:

— Chciałbyś tutaj przenocować? Wiem, że w domu nie masz żadnego oparcia w matce,
a szczerze nie chcę tu siedzieć sam. Mogę zadzwonić do twojej matki.

Człowiek pokiwał głową w geście aprobaty. Brat chwilę potem wyszedł w kuchni.
Człowiek został sam w salonie. Zobaczył w nim jedną, interesującą rzecz. Na komodzie była
ułożona czarna teczka, na jej boku napisane „Poetica anno domini 2018/2019/2020 Borys
Lawinowski” . Wpatrywał się w nią cały czas, nawet, gdy brat wszedł do pokoju i oznajmił, że
Człowiek może zostać.

— Ostatnio coś do niej dodawał — Powiedział cicho brat i ruszył w jej stronę.

Wyciągnął po nią rękę, ale zatrzymał się i chwile zastanowił. Spojrzał na Człowieka, a ten
lekko kiwnął głową. Brat wziął teczkę, odwrócił się i położył na kanapie. Człowiek sięgnął po nią
i powoli otworzył. Pierwsza zakładka „2018”. Przewinął kartki do pierwszej wzmianki o wrześniu:

Jak wiele do szczęścia potrzeba?

Dwie ręce, nogi i uśmiech wystarczą

Me serce jest jak rzeźba


Rzeźbiarzem byś ty był starcza

Człowiek pamięta jak Borys pokazywał mu to już ponad rok temu, od razu było wiadomo,
że to wiersz o nim i był bardzo szczęśliwy z tego powodu. Teraz czytając to, poczuł nawet
namiastkę szczęścia, może i lekko się uśmiechnął. Brat wyrwał na chwilę teczkę z rąk Człowieka
i szybko przekartkował ją na ostatnią stronę. Chwilę poczytał i łzy znowu poleciały gęstym
strumieniem. Człowiek zerknął przez ramię brata i zaczął czytać:

Borys Lawinowski

Dlaczego nie klaszczecie?

Leże już spokojnie, nie wadzę nikomu a wy nic

Stoicie i płaczecie

Wszystkie te wulgarne usta teraz zamilkły

I płaczą

Wszystkie ręce robiące mi krzywdę

Teraz oplecione są wokół siebie

I płaczą

I tylko te piękne usta

Które tak namiętnie całowały

Teraz cicho szlochają

I płaczą

Nic tylko płaczą

***
Człowiek nie zamierzał dzisiaj spać. Brat Borysa chyba też nie. Co prawda położył się
wcześniej w swoim pokoju, ale z salonu dochodziły odgłosy pociągania nosem i lekkiego
szlochania. Człowiek całą noc czytał wiersze Borysa, każdy po kolei, pomijając jedynie ten ostatni,
prawdopodobnie mówiący o tym, że Borys szukał pomocy. Być może liczył na to, że ktoś
przeczyta jego wiersz i jakoś go uratuje. Albo po prostu napisał to jako przedwczesną formę listu
pożegnalnego i wyobrażenie własnego pogrzebu.

Człowiek i brat mieli okropne wyrzuty sumienia, to tak jakby Borys popełnił samobójstwo
przez ich nieudolność i brak zainteresowania nim. Byli kompletnie przybici, bez jakiejkolwiek
nadziei na lepsze jutro. Świat skończył się, gdy zabrakło na nim Borysa.

— Dlaczego? — pytał się cichutko Człowiek.

Co chwila łza zdobiła kartkę z zapisanym na niej wierszem. Tu jest dosłownie wszystko,
wszystkie swoje codzienne przemyślenia od prawie dwóch lat przelewał na kartki i tworzył z tego
coś pięknego. Człowiek siedzi i czyta. Niektóre wiersze przypominają mu o dobrych czasach, gdy
wszystko wydawało się weselsze. Coraz gorzej robiło się od dat ich pierwszych kłótni w związku,
ton z wiersza na wiersz coraz bardziej smętniał i szarzył się, aż do zerwania po ponad rocznym
związku. Tych wierszy pisanych już po zerwaniu oczywiście wcześniej nie widział, znał tylko te
wesołe i romantyczne, które czasami pomagał Borysowi pisać.

Dosyć. Czas podjąć działania. Człowiek musi zobaczyć ten list, czas się zebrać do kupy i to
zrobić. Powoli wstaje z kanapy, uważa by nie wydawać głośnych dźwięków, by nie obudzić brata
Borysa. Dosłownie na paluszkach, choć z dygocącymi nogami, dociera do drzwi pokoju. Powoli
przekręca klamkę. Drzwi otwierają się z lekkim trzaskiem. Podchodzi po cichutku do
zabytkowego biurka i rozgląda się, niestety po ciemku niewiele widzi, więc zapala na chwilkę
lampkę. Wtedy też dostrzega dużą kartkę A4, sygnowaną pismem Borysa, które rozpoznałby
wszędzie.

Dygocącą ręką bierze list do ręki i siada na krześle by mieć pewność, że nie upadnie na
podłogę. Czyta. Czyta powolutku, by w tym stanie zrozumieć jak najwięcej. Łapie się za usta by
wytłumić dźwięk szlochania. Przeczytał całość, szybko wyszedł z pokoju i poszedł do kuchni.
Przeszukał ją, robiąc przy tym niemały hałas. W końcu znalazł to czego szukał. Duży, ostry nóż.
Przykłada go sobie do ramienia i tnie powoli po całej długości ręki, krew z otwartej rany cieknie
strumieniem na podłogę.

Nagle do kuchni wbiegł brat Borysa i odebrał nóż z rąk Człowiekowi. Ten upada na ziemię,
zaczyna drzeć się w niebogłosy, po czym mdleje w objęciach brata, który idzie do łazienki szukać
czegokolwiek do oczyszczenia i zabandażowania rany.

Tego dnia Człowiek umarł. Narodził się On.

You might also like