You are on page 1of 294

Książkę tę dedykuję mojej watasze.

Za nieocenione wsparcie, codzienny śmiech,


łzy i superważne wiadomości.

Malum jest dla Was


ROZDZIAŁ 1

N Tillie

ate napiera na mnie tak, że zderzam się plecami z zimną ścianą. Przygląda mi
się uważnie.
– Lubisz tak, princessa…
Kręcę głową, nie zamierzając okazywać strachu. Nate reaguje na strach
jak rekin. Wyczuwa go i myśli, że to pora karmienia.
– Wcale nie. Co tu robisz i dlaczego się tu znalazłam?
Moje spojrzenie biegnie ponad jego ramieniem i zatrzymuje się na
Brantleyu, na którego twarzy maluje się ostrożność.
– Brantley?
W chwili, kiedy mi się wydaje, że zaraz coś powie, on zamyka usta.
A potem znika, oddalając się tam, skąd przyszliśmy.
– On ci nie pomoże. Zostań tu i się nie ruszaj, Tillie. Jeśli będziesz
próbowała uciec, to cię zabijemy.
Nie wiem, dlaczego jakaś część mojego mózgu nie wierzy, że Nate by to
zrobił. Nie utrzymuje się kogoś przy życiu w trakcie tylu przeróżnych
zawieruch, by potem go sprzątnąć za coś równie mało istotnego jak
nieposłuszeństwo. Nate uśmiecha się drwiąco, jakby słyszał moje myśli.
Powoli się wycofuje, opuszcza moją celę i zamyka za sobą drzwi. Robiąc to
wszystko, ani na chwilę nie przestaje patrzeć mi w oczy.
– Niczego się nie robi bez powodu, Tillie. Pamiętasz?
Nie połykam przynęty. Osuwam się po zimnej ścianie i ląduję na tyłku.
Nastaje cisza. Po jakimś czasie słyszę, jak drzwi ponownie się otwierają
i zamykają, a potem kątem oka dostrzegam ciężkie buty Brantleya.
– O co chodzi, Brantley? Wygraliście. Idźcie sobie świętować,
wciągnijcie jeszcze więcej koki albo posuńcie kolejne dziewczyny…
Nie chcę rozmawiać z Daemonem, dopóki wszyscy sobie nie pójdą,
a część mnie nadal próbuje powstrzymać mózg przed analizowaniem
wszystkich ewentualności i zadawaniem pytań, dlaczego on żyje i jak to
w ogóle możliwe.
Brantley kuca, a ja podnoszę na niego wzrok.
Dotyka mojej twarzy.
– Pocałuj mnie.
– Słucham? – pytam skonsternowana. Moje spojrzenie ześlizguje się na
jego pełne usta.
Delikatnie ściska mi policzki, a jego twarz zbliża się do mojej.
– Pocałuj. Mnie.
Nachylam się, aż nasze usta się ze sobą stykają. Zarzucam mu rękę na
szyję i z cichym jękiem przyciągam go do siebie. Całuję go, bo jestem zła.
Całuję go, bo czuję się zraniona. I całuję, bo istnieje możliwość, że widzi to
Nate. Gdy język Brantleya wślizguje się do moich ust, robię wydech.
Pocałunek tego chłopaka jest równie wyrachowany, co jego charakter. Daje
wystarczająco, nie dając zbyt wiele. Zasysa moją dolną wargę, liże wzdłuż jej
krawędzi. Obejmuje mnie w talii i ciągnie za sobą do góry. Potężne uda
rozsuwają mi nogi i chwilę później napieram plecami na metalowe kraty.
Unosi mnie za uda, a ja oplatam go nogami w pasie. Jego usta kontynuują
atak na moje wargi. Czuję trzepotanie w brzuchu. Pragnę go. Zawsze go
w pewnym stopniu pragnęłam, a teraz, kiedy Nate doszczętnie roztrzaskał
zaufanie, jakim go darzyłam, zuchwale sobie poczynając, czuję, że
zachowuję się lekkomyślnie. Naprawdę głębokie rany uodparniają na ból,
lecz jeśli się ich odpowiednio nie opatrzy, można się wykrwawić.
Brantley się odsuwa i stawia mnie z powrotem na ziemi. Bierze mnie za
rękę.
– Już po raz drugi jesteś mi dłużna za to, że go wkurzyliśmy. I żebyś
wiedziała, że odbiorę swój dług. – Wyciąga mnie z celi, otwiera tę
sąsiadującą z celą Daemona i wpycha mnie do niej. Odwracam się i widzę, że
zamyka drzwi.
– Brantley… – Chcę przeprosić. Chcę powiedzieć tyle różnych rzeczy.
Kręci głową.
– Nie, Tillie.
Wiem, że jestem jego dłużniczką, bo więcej niż raz czy dwa razy
uratował mnie przed Nate’em, nim jednak zdążę wyrazić swoją wdzięczność,
on odchodzi. Siadam na ziemi, podciągam kolana pod brodę i odwracam
głowę w stronę Daemona.
– Przykro mi, że musiałeś to oglądać.
Daemon przysuwa się i chwyta za kraty rozdzielające nasze cele.
– Widywałem znacznie gorsze rzeczy, Puello.
Na dźwięk tego słowa ściska mnie w klatce piersiowej. Sądziłam, że już
nigdy go nie usłyszę.
– Myślałam, że nie żyjesz, Daemonie. Wszyscy tak myśleliśmy.
Opłakiwaliśmy cię. – W moich myślach pojawia się Madison i krzywię się. –
Wiedzieli wszyscy oprócz mnie?
Kręci głową. Ma na sobie znoszone dżinsy i koszulę, która czasy
świetności ma dawno za sobą.
– Nie.
Masuję sobie skronie.
– Mój Boże. Madison nie wie, że żyjesz? – piszczę i kręcę głową.
Z jednej strony czuję się lepiej ze świadomością, że najlepsza
przyjaciółka mnie nie zdradziła, z drugiej jednak przepełnia mnie przerażenie
na myśl o tym, co się stanie, kiedy Madison się o wszystkim dowie. Związek
jej i Bishopa i tak wisi na włosku. Co ona zrobi, gdy wyjdzie na jaw, że jej
chłopak trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Fakt, iż jej brat bliźniak
żyje. Moje spojrzenie biegnie ku niewielkiej kamerze umieszczonej w kącie
mojej ciemnej celi. Czerwona kropka sygnalizuje, że mnie obserwują.
Pokazuję kamerze środkowy palec.
Z rogu dobiega cichy śmiech. Zamieram.
– Kto to?
Daemon się wycofuje, a ja, choć panuje półmrok, dostrzegam bliznę na
jego karku biegnącą aż do przedniej części szyi. Jak to, kurwa, możliwe, że
on żyje?
Mrużę oczy, chcąc lepiej się przyjrzeć sylwetce, która chowa się
w najciemniejszym kącie mojej celi.
– Przysięgam, Nate, że jeśli to znowu ty, tym razem odetnę ci kutasa.
I znowu śmiech, zaś chwilę później postać robi krok w przód. Pada na nią
blade światło pochodzące z małego, zakratowanego okna.
Ten ktoś ma na sobie ciemną bluzę z kapturem zasłaniającą większą
część twarzy, widzę jednak wyraźnie zarysowaną linię żuchwy. Dżinsy mają
dziury, ale to kwestia znoszenia, nie mody. W pasie wisi nisko ciężki, czarny
pasek. Moje spojrzenie wędruje w górę rąk – zasłaniają je długie rękawy,
mimo to udaje mi się dojrzeć wypełzające na dłonie tatuaże. Prześlizguję się
następnie wzrokiem po szerokim torsie, znaku firmowym Nike na bluzie, aż
w końcu moim oczom ukazuje się szyja. Zamieram i oblizuję usta. Całą szyję
ma pokrytą ciemnym atramentem: czaszki, róże i jakieś pismo. Pod tym
wszystkim kryje się opalona skóra. Wzdycham głęboko i przesuwam wzrok
na jego usta. Idealne wargi, których kontury załamują się we wszystkich
odpowiednich miejscach. Dolna nieco pełniejsza. Linia żuchwy jest mocna
i perfekcyjnie symetryczna. Wydatne kości policzkowe – i w końcu moje
spojrzenie ląduje na jego oczach.
Ja. Pierdolę.
– Znam cię? – szepczę, a wszelkie myśli wyfruwają mi z głowy. On jest
piękny. Ale wydaje się znajomy. Wydaje się. Tak bardzo. Znajomy.
Unosi rękę i zdejmuje z głowy kaptur.
– Nie.
– Ale…
Drga mięsień w jego szczęce, a spojrzenie przenosi się na leżące
w sąsiedniej celi ciało. Ja jednak nie jestem w stanie oderwać od niego
wzroku. Najpewniej nie powinnam tego robić. Nie licząc Nate’a, to
najgorętszy facet, jakiego w życiu widziałam. Do tej pory był nim Bishop,
ale… Nieruchomieję, a trybiki w mojej głowie obracają się jak szalone.
Robię krok do przodu, chwytam nieznajomego za brodę i zmuszam, aby na
mnie spojrzał.
Patrzy na mnie pytająco szmaragdowymi oczami, niczego nie zdradzając.
Przestaję oddychać, nie puszczając jego brody.
Kącik ust unosi mu się w mrocznym uśmiechu. Takim, który znam aż za
dobrze, tyle że ten akurat wzbudza strach.
– Tak, mam krewnego, którego znasz.
– Krewnego? – Kręcę głową i w końcu puszczam tego biednego
chłopaka.
– Mam brata i podobno wyglądamy jak bliźniacy.
Oblizuję wargę.
– To prawda. Bishop wie, że tu jesteś?
Z szerokim uśmiechem odnajduje wzrokiem umieszczoną w rogu kamerę.
– Teraz już tak… – Wskazuje na Khales. Martwą Khales. – Miałem
ochotę się nią zająć. Nie sądziłem, że tak od razu ją załatwisz.
Ignoruję jego gest i wpatruję się w niego zaintrygowana.
– Co ona ci zrobiła i skąd się tutaj wziąłeś?
Chłopak kręci głową.
– Za długa historia, żeby się teraz w nią zagłębiać. W skrócie: zabiła moją
matkę. Nie wiedziałem o Bishopie, dopóki tu nie trafiłem, a ona dyndała mi
nim nad głową niczym świeżą przynętą, czekając, aż się złamię i chwycę go
zębami.
Tak wiele pragnę się dowiedzieć, ale wiem, że to nie czas i miejsce.
Zamiast tego przyglądam mu się tak długo, aż w końcu wiem, co chcę
powiedzieć.
– Więc sprowadziła cię tu Khales?
Przytakuje, po czym siada na ziemi. Robię krok w tył i także siadam,
blisko drzwi, naprzeciwko niego, ale zapewniając nam wystarczająco dużo
przestrzeni. Nie znam tego chłopaka ani jego historii, a ze względu na fakt, że
zamknięto mnie z nim w jednej celi, w mojej głowie rozbrzmiewają sygnały
ostrzegawcze.
Znowu naciąga na głowę kaptur.
– Mam na imię Abel, jestem młodszym bratem Bishopa, ten sam tata,
inna mama. Nadal chodzę do cholernego liceum, no i walczę w klatkach.
– No tak – mamroczę. – Taa. Zdecydowanie zupełnie inne wychowanie.
Abel wzrusza ramionami.
– Dzięki temu mamie było łatwiej płacić rachunki. Ale nie miałem
dzieciństwa usłanego różami.
Choć przez moją głowę przefruwa milion myśli, prym wiedzie jedna.
– Dlaczego? Dlaczego cię tu sprowadziła?
Wzrusza ponownie ramionami. Podciąga jedną nogę i opiera łokieć
o kolano.
– Długa historia. – Przeszywa mnie jego świdrujące spojrzenie
i potrzebuję chwili, by się uspokoić. – Słyszałem o tobie.
– Naprawdę… – Unoszę brew i podciągam kolana do brody. Coś się tu
dzieje. Coś, czego nie rozumiem. – A co takiego słyszałeś?
Abel szeroko się uśmiecha.
– Że urodziłaś dziecko Królowi i że Katsia była twoją matką.
ROZDZIAŁ 2

L Nate

udzie często manipulują innymi, by postrzegano ich w określony sposób.


Niestety dotyczy to większości populacji, a ja jestem w tym cholernym
ekspertem.
Zatrzaskuję za sobą drzwi, kręcę głową i krążę po pokoju niczym
uwięziony w klatce lew. Siedzący za stołem Brantley obserwuje mnie
zadowolony z uśmiechem na twarzy.
– Co to, kurwa, było? – pytam i ściągam łopatki.
Nie ugina się pod moim groźnym wzrokiem.
– To była rozgniewana Tillie. Dobrze wiesz, co w nią wtedy wstępuje…
Napinam mięśnie żuchwy i cicho chichoczę.
– Och, bracie, nawet nie masz pojęcia…
Drzwi za mną zamykają się głośno i się odwracam. Do pokoju wchodzi
pobladły Bishop. Oczy ma pozbawione wyrazu. Jego twarz jest wolna od
wszelkich emocji. Natychmiast staję się czujny i w mojej głowie pojawia się
myśl o Madison.
– Co się stało?
Patrzy mi w oczy.
– Wygląda na to, że mam cholernego brata.
Przez kilka sekund wszyscy analizujemy jego słowa.
– Co to znaczy, że masz brata? – pyta Eli, nachylając się nad stołem.
Obok niego siedzi Cash i dłubie w zębach wykałaczką.
Bishop zaczyna chodzić nerwowo tam i z powrotem. To nie w jego stylu.
Na ogół jest spokojny i opanowany, teraz jednak sprawia wrażenie
rozedrganego. Mam pewne teorie, dlaczego zachowuje się właśnie w taki
sposób, ale szczerze mówiąc, byłem tak bardzo zajęty wszystkim, co się
dzieje w moim życiu, że nie potrafię określić, kiedy dokładnie między
Bishopem a Madison zaczęło się psuć. Chyba kiedy Micaela jeszcze żyła…

– Pora na zabawę, chłopcy! – Hector się uśmiechnął i przygryzł zwisające


mu z ust grube cygaro. – Zanim się nadmiernie podekscytujecie, powiem, że
zagwarantowałem tej dziewczynie, iż wyjdzie stąd żywa, a my nie łamiemy
danego słowa.
– Dlaczego? – warknąłem, kiedy weszliśmy do windy. – Czemu jej to
obiecałeś?
– Dlatego że jeśli będziemy potrzebowali kontroli nad wyspą, ona nam to
umożliwi. Nadal uważają ją za Stuprum. Jest nam potrzebna. Zajmuję się na
boku jeszcze jedną sprawą. Słyszałem, że próbowała dokonać przejęcia… –
Urwał, a jego głos odbijał się w moich uszach niczym melodia.
Pragnę tylko mojej córki. W tej chwili pierdolę całą resztę. Sącząca się
z głośników łagodna muzyka stanowiła kiepską próbę uspokojenia
emanujących z nas wszystkich feromonów. Razem było nas dwunastu, dwóch
stało na straży na dole, zaś na dachu czuwał snajper. Wiecie, na wszelki
wypadek. Nie lubiliśmy zdejmować nikogo w taki sposób, ale gdyby jeden
z Królów znalazł się w niebezpieczeństwie, a żaden z nas nie był w stanie
pomóc, lepiej mieć możliwość łatwo kogoś odstrzelić, niż jej nie mieć.
Wszyscy zajmują swoje pozycje, a ja nie mogę się, kurwa, doczekać, kiedy
przytulę córkę.
Na każdym kolejnym piętrze serce wali mi coraz mocniej. Czy ona będzie
to pamiętać za kilka lat? Oby nie. Rozlega się brzęknięcie i drzwi windy się
rozsuwają. Hector unosi rękę i wychodzi z niej jako pierwszy. Winda otwiera
się bezpośrednio na apartament na ostatnim piętrze z marmurowymi
podłogami i białymi blatami. Robię krok w przód i przysięgam – wyczuwam
jej zapach. Niewinność małego dziecka wymieszana z wonią śmierci to
połączenie uderzające do głowy. W ogóle bym się tym nie przejmował, gdyby
nie chodziło o moją córkę. Do salonu wchodzi Peyton w towarzystwie sześciu
mężczyzn. Zwalnia kroku. Na rękach trzyma moją córkę, delikatnie ją
kołysze.
– Zobacz, maleńka, tatuś tu jest…
Już-już mam się na nią rzucić, ale czuję na ramieniu dłoń Bishopa.
– Daj mi moją córkę.
Peyton przewraca oczami.
– Jak zawsze dramatycznie, Nate. Powiedz mi, jak bardzo cię bolało, że
Tillie trzyma ją z dala od ciebie?
Napinam mięśnie żuchwy, a dłonie zaciskam w pięści.
Bishop ponownie kładzie mi rękę na ramieniu.
– Oddaj mi Micaelę, Peyton, a my przedstawimy swoje warunki…
Z chichotem odchylam się na piętach i oblizuję usta. Akurat pozwolę, aby
ta suka uszła z życiem po tym, jak porwała mojego dzieciaka…
Posyła mi takie spojrzenie, jakby cały czas czytała mi w myślach.
– Z jakiegoś powodu nie wierzę, że uda mi się wyjść z tego cało.
Nie zasypuję jej uspokajającymi słowami, których tak rozpaczliwie
pragnie. Nie jestem cholernym kłamcą. Zdejmuję skórzaną kurtkę i koszulę
i zatykam je z tyłu za pasek dżinsów. Uśmiecham się znacząco, Peyton zaś
przełyka ślinę, wymieniając z Bishopem milczące spojrzenia. Później się tym
zajmę. Podchodzi do Bishopa i podaje mu Micaelę.
Gdy tylko mała jest bezpieczna, ruszam przed siebie, odpycham z drogi
Peyton i rzucam się do gardła Carterowi. Peyton krzyczy, ale cała reszta
milczy. Zaciskam dłonie na jego szyi, aż czuję, że zaczyna wiotczeć.
– Nie masz pojęcia, jak długo na to czekałem…
– Możemy sobie odpuścić te teatralne gesty? Jest tu małe dziecko. Coś mi
mówi, że nie powinniśmy tak robić… – mruknął Eli gdzieś w tle.
– Bishop – upominam kumpla, nie odrywając wzroku od Cartera.
Czekam kilka sekund, żeby Bishop miał czas się odwrócić razem
z Micaelą. Tracę nieco impet, ale nie na tyle, by nie zabić Cartera.
Przypominam sobie, że mam przy pasku nóż. Wyjmuję go i jednym ruchem
podrzynam mu gardło. Krew tryska mi na nagi tors.
Za mną śmieje się cicho Brantley. Kładzie mi rękę na ramieniu, zaś ciało
Cartera z głuchym odgłosem pada na ziemię.
Hector cmoka z dezaprobatą.
– Nawet na chwilę nie można zostawić was samych.
– Nienawidziłem go – oświadczam szczerze.
Odwracam się i widzę, że Bishop szeroko się uśmiecha, jednocześnie
zasłaniając Micaeli oczy i uszy.
– Dlatego że był częścią tego wszystkiego czy dlatego, że mu stawał na
widok Tillie?
– Mnie też załatwisz? Bo muszę przyznać… – Brantley zaciska dłoń na
kroczu. – Jest w niej coś takiego…
Popycham go mocno, drugą ręką wycierając z twarzy krew.
– Pierdol się.
Hector kręci głową niczym ojciec besztający swoje dziatki. Następnie
omiata spojrzeniem pozostałych trzech mężczyzn stojących za Peyton.
– Mamy jakiś problem?
Kręcą przecząco głowami.
– I dobrze. Bo jeśli znowu was zobaczę, osobiście się z wami policzę.
Tyczy się to także ciebie, Peyton.
Peyton zamiera i gorączkowo podnosi wzrok na Hectora.
– Mogę odejść?
– Można o mnie powiedzieć wiele rzeczy, dziewczyno, ale dotrzymuję
słowa. Oddałaś mu córkę, my darujemy ci życie.
ROZDZIAŁ 3

T Tillie

ak bardzo chce mi się pić… Gardło mam jak papier ścierny.


– Daemon? – szepczę ochryple i odwracam głowę w stronę jego celi.
Przysuwa się, aż stykamy się plecami. Jego ciepło działa na mnie
uspokajająco. Wzdycham głośno.
– Tak, Puello?
– Jak to możliwe, że żyjesz? Słyszałam o twojej brutalnej śmierci.
Umarłeś.
Kiedy nie odpowiada, odwracam twarz w jego stronę, a palcami dotykam
jego karku. Obracam mu głowę ku sobie.
– Jak?
Patrzy na mnie tymi swoimi pustymi, czarnymi otchłaniami. Łamie mi
serce. Od samego początku wisiało nad nim fatum, los nigdy nie był dla
niego łaskawy. Jeszcze mniej niż dla mnie albo… – zerkam na Abla
siedzącego z głową opartą o zimną ścianę, z oczami przesłoniętymi
kapturem – albo nawet dla Abla.
– Wobec tego co się stało?
Łamaną angielszczyzną Daemon zaczyna wyjaśniać:
– Naprawili to, co mogli, a inne części…
– Inne? – szepczę, a moja dłoń biegnie ku jego ramieniu.
– Dalej są zepsute.
– Byłeś tu przez cały ten czas? – pytam i zaczyna we mnie wzbierać
gniew.
Kręci głową.
– Nie. Mic…
Tym razem to ja kręcę głową.
– Nie, Daemonie. Nie będę o niej rozmawiać.
Mina mu rzednie.
– Dobrze, Puello.
– Wyciągnę nas stąd. – Gładzę rękę Daemona. Spoglądam na Abla. – Nas
wszystkich.
Abel posyła mi dziwne spojrzenie, nic jednak nie mówi.
Drzwi otwierają się i głośno zamykają. W zimnym korytarzu rozlegają się
dudniące kroki naśladujące bicie mojego serca.
Od razu wiem, kto to.
– Wypuść mnie. – Ton mam beznamiętny.
Kątem oka dostrzegam pochylający się nade mną cień.
– Sądziłem, że lubisz takie gierki? – Głos Nate’a oplata się wokół mojego
serca i mocno je ściska.
Przenoszę na niego swój pozbawiony wyrazu wzrok.
– Lubię, kiedy to ja rozdaję karty.
Na próżno próbuję odsunąć od siebie świadomość, co on mi robi. Wobec
Nate’a zawsze będę bezsilna, potrafię jednak kontrolować sposób, w jaki to
okazuję.
Wstaje, wyciera dłonie w spodnie i otwiera drzwi mojej celi.
– Oboje pójdziecie teraz ze mną.
Zerkam przez ramię na Abla.
– Rozumiem, że Bishop już o nim wie?
Nate bierze mnie za rękę i przechodzi mnie tak silny prąd, że odskakuję.
Ruszamy za nim korytarzem. Otwiera ciężkie, metalowe drzwi i prowadzi
nas w górę betonowych schodów. Na każdym stopniu stoją świece, przez co
można odnieść wrażenie, że to średniowieczny zamek. Ściany zdobią
wyglądające na drogie obrazy oprawione w grube, złote ramy.
– Nate? – szepczę, ale on nie odpowiada.
Na górze stajemy przed kolejnymi drzwiami. Otwiera je i w tym samym
momencie średniowieczna atmosfera ustępuje miejsca nowoczesnemu
wystrojowi i marmurowej podłodze. Znajdujemy się w holu rezydencji. Idę
za Nate’em, który w końcu zatrzymuje się w progu jakiegoś pomieszczenia.
Odwraca się do mnie. Spojrzenie ma surowe.
– Dlaczego? – Pytam go o to, co nie daje mi spokoju, od kiedy się
ocknęłam w tamtym lochu. – Dla ciebie nic nie było prawdziwe? Ona nie
była prawdziwa?
Jego dłoń ląduje na mojej szyi i zaciska się mocno.
– Nie waż się, kurwa, więcej o niej mówić.
Uderzam jego rękę, wsuwam szybko kolano między jego uda i kopię go
w krocze.
– Ja też ją straciłam, dupku.
Puszcza mnie i robi krok w tył. Twarz nagle mu blednie. Strasznie mnie
irytuje, że mój cios w ogóle na niego nie zadziałał. Chciałam, aby
przynajmniej padł na kolana z bólu.
Wchodzę do pokoju na tyle dużego, by mogła się w nim odbyć
konferencja biznesowa. Na środku stoi długi, prostokątny stół, a wokół niego
dwanaście krzeseł. Każde jest zajęte przez Króla. U szczytu stołu siedzi
Bishop, którego spojrzenie natychmiast biegnie ku Ablowi.
– Siadajcie. – Bishop wskazuje krzesła, podchodzimy do nich razem
z Ablem i siadamy.
Nate odsuwa dla siebie wolne krzesło obok mnie. Jego obecność
z miejsca sprawia, że czuję się niepewnie.
– Powiedz mi, dlaczego Khales kazała cię zamknąć w celi i dlaczego,
kurwa, wyglądasz jak ja?
Abel zdejmuje z głowy kaptur.
Nate chichocze.
– Bliźniacy?
Abel kręci głową.
– Nie. Inne mamy.
Bishop intensywnie napina mięśnie żuchwy. Mam wrażenie, że szczęka
zaraz mu pęknie.
– Mów dalej.
– Khales wykorzystywała moją mamę jako przynętę, od kiedy poznałem
ją w zeszłym roku na imprezie. Bzykaliśmy się, więcej niż raz. Teraz
oczywiście znam powód… – Przeczesuje palcami włosy. – Powiedziała mi
o tobie. Wszystko, co chciała, ale nie wszystko, co powinienem wiedzieć. Że
mam brata i że on nie wie o moim istnieniu. Kilka dni temu przyłapała mnie
w łóżku z inną. Wkurwiła się i zabiła moją mamę, a potem mnie tu
sprowadziła.
– Zupełnie w jej stylu – mamroczę.
Twarde udo Nate’a napiera na moje pod stołem i czuję ściskanie w klatce
piersiowej. Pod powierzchnią jednak gotuję się z wściekłości.
Bishop przechyla głowę.
– Pytanie, dlaczego cię przetrzymywała. Twoje istnienie wcale mnie nie
dziwi, ale Khales nigdy nie podejmowała decyzji impulsywnie. U niej
wszystko było wykalkulowane.
Abel wzrusza ramionami.
– Nie mam, kurwa, pojęcia. Ale po coś mnie na pewno trzymała.
Bishop kiwa głową i przesuwa palcem po górnej wardze.
– Dowiemy się tego.
Dostrzegam, że przygląda mi się Brantley.
– O co chodzi, Bran-Bran? Czemu tak na mnie patrzysz?
Perdita źle działa na moją duszę. Czuję, jak wbija we mnie szpony.
Muszę stąd uciec i zabrać ze sobą Abla i Daemona.
Usta Brantleya wyginają się w drwiącym uśmieszku.
– Bran-Bran? Dość śmiała ksywka z ust kogoś, z kim mogę się ruchać
bez pozwolenia, nie sądzisz?
Przechylam głowę i odpowiadam mu uśmiechem.
– A kto powiedział, że nie uzyskasz pozwolenia, Bran-Bran?
– Tillie! – warczy na mnie Bishop, a ja ponownie skupiam się na nim.
– Tak?
Jego spojrzenie się we mnie wwierca. Wielokrotnie widziałam, jak robi
tak z Madison, i wcale nie okazuje się to fajne. Nic jednak nie daję po sobie
poznać. Jeśli w obecności Króla okaże się strach, do końca życia będzie
trzeba całować mu stopy.
– Wypuśćcie mnie…
– Nie – wtrąca Nate, a ja odwracam natychmiast głowę w jego stronę.
Przy tym stole siedzi kilkunastu Królów, obok siebie mam Abla, a mimo
to widzę tylko Nate’a. Zależy mi jedynie na nim i na powodzie, dla którego
uważa, że może mnie tutaj przetrzymywać.
– Dlaczego? – Wyrzucam w górę ręce, aby dodać pytaniu dramatyzmu.
Jego spojrzenie zaciska się wokół każdej mojej emocji i wywraca ją do
góry nogami. Jestem w nim zakochana, ale nigdy mu tego nie pokażę. Nie
mogę. Kiedy ujawnia się komuś miłość, wyrzeka się tym samym swojej
mocy, a w tym przypadku przebaczenia. Nie pozwolę mu wygrać. Nie tym
razem i na pewno nieprędko.
Nate nachyla się i opiera łokcie o blat stołu.
– Bo nie chcę.
Pozwalam, aby jego słowa wsiąkły w mój mózg. Mrugam kilka razy,
liczę do dziesięciu i dopiero wtedy otwieram usta.
– Bo nie chcesz? – Następnie omiatam spojrzeniem siedzące wokół stołu
osoby i zatrzymuję je na Bishopie. – Chcesz powiedzieć, że więzicie mnie
tutaj, bo on mnie tu chce? I tyle?
Bishop szeroko się uśmiecha.
– Tak. Poza tym nie mogę pozwolić, abyś poleciała do Madison
i zdradziła jej wszystkie nasze tajemnice.
Zamieram i pod stołem zaciskam dłonie w pięści.
– Ona nie wie o Daemonie, prawda?
Bishop przesuwa palcem wskazującym po górnej wardze, po czym kręci
głową.
– Nie.
– Dlaczego jej to robisz, Bishop? Łączy was coś ważnego. Ty i ona to
cholerny Madshop. Dlaczego?
Mam wrażenie, że zastanawia się nad moimi słowami. A potem odchyla
się na krześle.
– Chcesz wiedzieć, czemu ostatnio tyle się kłócimy?
– Tak, chcę.
Choć wiem, że mi tego nie powie. Bishop zawsze odpowiada na pytanie
pytaniem albo formułuje swoje odpowiedzi w taki sposób, że nic z nich nie
wynika.
Otwiera usta, lecz gdy już-już ma coś powiedzieć, do akcji wkracza
cholerny Nate.
– Nie.
Bishop natychmiast na niego spogląda i przez moment wygląda na
bezbronnego. Zranionego. Oszukanego. Boże, Madison. Coś ty mu zrobiła?
W końcu wzrusza ramionami.
– W porządku. Ale prędzej czy później i tak się o tym dowie. Nie możesz
jej przed wszystkim chronić, Nate.
Prycham. Bishop musi być na niezłych dragach, skoro tak mówi.
Abel, do tej pory milczący, w końcu się odzywa:
– A co ze mną?
Bishop patrzy na niego i oblizuje usta.
– Co powiesz na to, żeby zobaczyć trochę krwi?
ROZDZIAŁ 4

P Nate

rzeczesuję palcami włosy, obserwując, jak słońce zachodzi ponad rosnącymi


za rezydencją drzewami. Nie znoszę przebywać na Perdicie dłużej niż jeden
dzień. Teraz mamy dzień drugi i zaczyna mnie nosić. Poważnie, zamorduję
zaraz jakiegoś złamasa, jeśli powie nie to, co trzeba. Bishop wypuścił ich
z celi. Przetrzymywanie w niej Abla nie było zagrywką naszą, lecz Khales.
Żadnego z nich nie postrzegamy jako zagrożenia i nie ma takiej opcji, aby
wydostali się z tego domu, a tym bardziej z tej cholernej wyspy.
Słyszę za sobą, jak drzwi sypialni otwierają się i zamykają, po czym
ukazuje się szklanka whiskey z lodem.
– Sądzisz, że ona się domyśli, co robimy?
Biorę szklankę od Brantleya i przykładam ją do ust, by upić spory łyk.
– Aha. Jest cholernie bystra. O wiele bystrzejsza od tych, których tu
mieliśmy.
– Owszem… – Brantley kiwa głową.
– Ale nie może dowiedzieć się tego, co my wiemy. Zaślepi ją żądza
zemsty, a do tego akurat nie możemy dopuścić.
Brantley nachyla się i opiera ręce o barierkę.
– Owszem.
– Zależy ci na niej… – Sprawdzam, jak niewypowiedziane słowa
smakują na języku. I nie podoba mi się to.
Brantley śmieje się cicho i kręci głową.
– Nie. Nie sądzę, aby mi na niej zależało, ale włącza mi się wobec niej
instynkt opiekuńczy. Jeśli ma to jakikolwiek sens.
– Nie ma. – Wzdycham. – Ale rozumiem to, stary. Chociaż kto by
pomyślał. Ze wszystkich osób…
– Że to ona poruszy we mnie zardzewiałe struny?
Obaj się śmiejemy.
– No. Właśnie tak. Zaczynałem już myśleć, że w ogóle ich nie masz…
Brantley zaciska usta.
– Niestety mam.
– Więc się zgadzasz? – pytam i przyglądam mu się uważnie. – Ona się
nie dowie?
Kiwa głową.
– Wszyscy się zgadzamy. To nie jest odpowiednia pora. Mogłoby jej się
pogorszyć.
A tego żaden z nas by nie chciał.
ROZDZIAŁ 5

P Tillie

rzesuwam palcem po jego czaszce, po zgrubieniach w miejscach, gdzie


wcześniej znajdowały się szwy.
– Tak mi przykro, Daemonie.
Pochyla głowę, a jego szczupła szyja połyskuje w blasku świec w pokoju,
w którym umieścił mnie Nate. Formalnie rzecz biorąc, Daemon powinien
przebywać w swoim pokoju, ale mamy sobie wiele do powiedzenia. Nie
opowiedziałam mu jeszcze o Micaeli, i wcale się do tego nie palę.
Kucam przed nim. Siedzi na podłodze w nogach łóżka. Patrzę w jego
oczy, czarne okręgi, w które bałby się zajrzeć każdy inny człowiek. Dla
innych są koszmarem, ale dla mnie fantazją.
– Znalazłam twoją książkę, Daemonie…
Podnosi na mnie wzrok, a ja po raz pierwszy zwracam uwagę na jego
włosy. Najwyraźniej ogolono mu je przed operacją. Zdążyły trochę odrosnąć.
– Wiem, Puello.
– Musisz mi coś powiedzieć?
Otwiera usta, po czym je zamyka.
– Tak, ale…
Nachylam się i przesuwam palcem po jego dolnej wardze.
– Ja tobie też muszę coś powiedzieć, Daemonie. – W moim gardle tworzy
się wielka gula. Daemon milczy, obserwując mnie z fascynacją. Boże, on jest
taki piękny. Zbyt piękny na ziemię, lecz zbyt udręczony na piekło. – Ona
umarła. – Po raz pierwszy wypowiadam te słowa, które wbijają mi się prosto
w serce.
Daemon siedzi w bezruchu. Zamyka oczy, a przez jego twarz przemyka
ból.
– Jak?
Siadam na piętach i masuję sobie skronie.
– Nagła śmierć łóżeczkowa. – Wstaję gwałtownie, a mój umysł zamyka
się na rozmowę, którą tak otwarcie zainicjowałam.
Nie chcę więcej o tym mówić.
Dlaczego mu o tym powiedziałam? Choć sądziłam, że jestem gotowa,
wcale tak nie było. Zaczynam krążyć po pokoju w poszukiwaniu czegoś, co
przytępi ból w klatce piersiowej.
Na ramieniu czuję dłoń Daemona.
Nieruchomieję, po czym powoli się odwracam.
Unosi rękę i dotyka kciukiem mojej wargi. Wiem, co próbuje przekazać,
widzę to w jego oczach.
Z uśmiechem wtulam twarz w jego dłoń.
– Idź spać. Zobaczymy się rano. Mam plan.
– Plan? – pyta Daemon, kiedy sięgam do klamki.
– Tak, plan. – Po tych słowach wychodzę z jego pokoju.
Kiedy schodzę po schodach, na dole pojawia się Nate. Ma na sobie tylko
szare dresowe spodnie. Sądząc po kroplach potu na wyrzeźbionym torsie,
właśnie skończył ćwiczyć.
Krzyżuję ręce na piersi.
Ze znaczącym uśmiechem prześlizguje się wzrokiem po moim ciele.
– Dobrze w tym wyglądasz…
Przewracam oczami, schodzę po ostatnich stopniach i go mijam.
– Niech zgadnę, z moją mamą też się pieprzyłeś.
Silna dłoń ląduje w miejscu, którego przed chwilą dotykał Daemon. Tyle
że tam, gdzie wcześniej czułam delikatność, teraz pojawia się dominacja.
– Nie rób tego.
– Czego? – warczę i odwracam się do niego twarzą. – Chodzi ci o to, że
z tobą nie rozmawiam? Przyzwyczajaj się, Nate, bo cię nienawidzę. Porwałeś
mnie, przywiozłeś tutaj, oświadczyłeś, że wszystko od samego początku było
zaplanowane, że chcesz mnie zabić. I po co to wszystko?
Nate milczy, wbijając we mnie demoniczne spojrzenie. Piękny, zepsuty
demon… Rany, muszę się czegoś napić.
Odwracam się, aby iść poszukać jakiegoś alkoholu, powstrzymuje mnie
jednak głos Nate’a:
– Nie kłamałem, Tillie.
– Taa, ani ja, kiedy powiedziałam, że cię nienawidzę, więc daj mi
w końcu spokój.
Znalazłszy w szafce butelkę whiskey, napełniam szklankę bursztynowym
płynem. Wychylam jej zawartość i spływa na mnie odrętwienie. Ból zaczyna
się chować na samo dno świadomości, więc nalewam sobie kolejną porcję,
a butelkę stawiam blisko siebie – na wszelki wypadek.
Dodaję powoli dwa do dwóch. To oczywiste, że skoro mają to całe
jedzenie i picie, to planowali wszystko od jakiegoś czasu. Są tu rzeczy
z naszego świata, nie z Perdity. Rozglądam się po kuchni. Cała jest wyłożona
białym marmurem, dodatki są czarne, a z jednego okna rozciąga się widok na
ogród. Szybko wchodzę do sąsiadującej z kuchnią jadalni i dostrzegam stół
z dwunastoma krzesłami. Po prawej stronie znajdują się drzwi tarasowe
wychodzące na ogród. Nie ma basenu. Ciekawe. Otwieram je i owiewa mnie
chłodny wiatr. Może i nie ma basenu, ale jest za to mnóstwo
wypielęgnowanej, kwitnącej roślinności.
– Nie możesz spać? – W moje myśli wcina się głęboki, znajomy głos.
Nawet się nie odwracam. Wiem, że to Brantley.
– Między innymi.
– Jak ci się podobają kwiaty? – pyta i jest to na tyle zaskakujące, że
odwracam się, aby na niego spojrzeć.
Siedzi na niedużym metalowym krześle obok kamiennej fontanny
otoczonej niskim żywopłotem i pnącymi różami.
Robię kilka kroków, zanurzając się w ciemnej nocy.
– Hmmm. W sumie się nad tym nie zastanawiałam. Dlaczego pytasz?
Brantley śmieje się cicho i podnosi się z krzesła. Kiedy staje naprzeciwko
mnie, jego obecność okazuje się onieśmielająca, nie ujawniam jednak swoich
odczuć.
– Dlaczego mnie tu sprowadziliście? – pytam.
– Bo właśnie tutaj powinnaś być.
Zastanawiam się, czy mu wygarnąć, że przekabacił Bishopa i skłamał mi
prosto w twarz.
– Za każdym razem, kiedy mnie spławisz, będę mówić na ciebie Bran-
Bran.
– Nie ma, kurwa, mowy!
Chichoczę, mieszając zawartość szklanki.
– Twoja reakcja tylko umocniła moje postanowienie. Będę na ciebie
mówić Bran-Bran za każdym razem, kiedy mnie zbędziesz albo kiedy uznam,
że kłamiesz.
Kopie w moje krzesło, więc podnoszę na niego wzrok. Posyłam mu
spojrzenie ponad krawędzią szklanki, którą zbliżam z zadowoleniem do ust.
– Nie podoba mi się ta ksywka, princesso.
– Wobec tego mnie nie okłamuj.
Przez kolejny kwadrans siedzimy w milczeniu. Dochodzą nas jedynie
szelest liści i cichy szum fal w oddali.
Zapala papierosa.
– Dużo rozmawiałaś z Daemonem? – Rzuca paczkę na stojący przed
nami stolik.
– Nie. – Sięgam po nią, bo odczuwam pilną potrzebę czegoś, co mnie
choć trochę uspokoi. – Cóż, nie tyle, ile bym chciała. Na razie. Ale
porozmawiam. Sprawia wrażenie bardziej zdystansowanego i dziwniejszego
niż zazwyczaj.
Brantley zabiera mi papierosy i rzuca je z powrotem na stół.
– To zrozumiałe. Po tym wszystkim, przez co przeszedł. Dziwię się, że
tam na górze w ogóle cokolwiek z niego zostało… – Urywa, czym ponownie
przyciąga moją uwagę.
– Co masz na myśli?
Nie odpowiada, a ja skupiam się na tym, jak oblizuje dolną wargę.
Spośród Królów Brantley zaskakuje mnie najbardziej. Nie sądziłam, że to
z nim połączy mnie jakaś więź. Może z Elim, największym wesołkiem, albo
z Hunterem, wschodzącą, mroczną i kapryśną gwiazdą rocka… Czy nawet
z Bishopem, Cashem albo Ace’em. Ale na pewno nie z Brantleyem. Ta więź
to coś, co będę czuła aż do śmierci.
– Nie jest taki jak wcześniej, Tillie. Po prostu przy nim uważaj. To nie
jest już ten sam chłopak, którego znałaś.
Tyle zdążyłam już zauważyć, ale fakt, że potwierdza to Brantley, jeszcze
bardziej intensyfikuje moje wrażenie.
– Okej. Będę pamiętać. Dzięki. Jeszcze jedno… Czy Nate mnie stąd
wypuści?
Spojrzenie Brantleya biegnie ponad moim ramieniem.
– Może sama powinnaś go o to zapytać. – Wstaje, podchodzi do mnie
i chwyta moją brodę, zmuszając, abym na niego spojrzała. – Pewnego dnia,
kiedy ten dupek nie będzie krążył wokół ciebie niczym głodny lew chroniący
swoją zdobycz, zamierzam się z tobą pobawić.
Przygryzam dolną wargę, a policzki zaczynają mi płonąć. I zaciskam uda,
kiedy jego kciuk dotyka moich ust.
– W grę, w której do samego końca bierze udział tylko dwoje graczy. –
Nachyla się i przyciska usta do mojej głowy. – Dobranoc, princessa…
Choć jestem w szoku po tym, co się stało, gdy odchodzi, szybko biorę się
w garść i odkrzykuję:
– Dobranoc, Bran-Bran!
Whiskey niewiele pomaga, więc zerkam na stół. Okazuje się, że Brantley
nie zabrał fajek. Wyjmuję jedną, zapalam i głęboko się zaciągam. Nim robię
wydech, nikotyna oblepia mi płuca. To był długi dzień, a kiedy próbuję
dokonać oceny wszystkiego, co się w tej chwili dzieje w moim życiu, nie
dostrzegam w tym wielkiego sensu.
– Zły nawyk – odzywa się zza mnie Nate.
Zupełnie zapomniałam, że tam jest. Nie odwracam się.
– Podobno. Dodaj go do listy pozostałych… – Kiedy okrąża stolik, patrzę
mu w oczy. Zaciągam się, układam usta w literę O i wydmuchuję perfekcyjne
kółka. – …moich złych nawyków.
Przyszpila mnie spojrzeniem, nic jednak nie mówi. Dobrze wygląda, ale
czy nie jest tak zawsze? Nikt nigdy nic nie mówi o aparycji Nate’a
Riverside’a-Maluma. Bo nie trzeba. To o tym, co kryje się za tym ładnym
uśmiechem, należy mówić.
– Kiedy zabierzesz mnie z powrotem do cywilizacji? – pytam. Strzepuję
popiół i biorę do ręki szklankę. Whiskey robi to, co do niej należy: w głowie
mi się kręci, jakbym była na diabelskim młynie.
– Chcesz wrócić, aby wrócić? Czy chcesz wrócić, aby znaleźć się z dala
ode mnie? – pyta, a ja nie muszę widzieć jego twarzy, aby wiedzieć, że jedną
brew ma uniesioną, a w kąciku jego ust czai się znaczący uśmieszek.
Ignoruję go, bo nie jestem gotowa przyznać, jak się tutaj czuję. Daleko od
wszystkiego, co by mi przypominało o wcześniejszym życiu. Nie jestem
gotowa przyznać, że tańczy wokół mnie niebezpieczeństwo, namawiając do
wspólnej zabawy. Dopóki nie zgubię się w tym labiryncie ich świata. Ich
pięknego, wynaturzonego świata.
Jego cień podchodzi bliżej i rozlega się zgrzyt przesuwanego po betonie
krzesła.
Nate znajduje się tak blisko.
Niemal słyszę jego myśli.
– Tillie.
Ponownie go ignoruję.
– Spójrz na mnie.
– Pierdol się.
Cisza. Kładzie dłonie z obu stron mojego krzesła i przyciąga mnie do
siebie. Nadal na niego nie patrzę. Ujmuje moją brodę w palce i zmusza, abym
się na nim skoncentrowała. Zaciskam usta.
Ma na sobie ciemną bluzę z kapturem i dżinsy.
– Miałem na myśli ten czas po śmierci Micaeli. Nie przed. Wszystko po
było zaplanowane.
Zbliżam papierosa do ust i się zaciągam. Wydmuchuję mu dym w twarz,
bo wiem, jak bardzo go nie znosi.
– Czy to ma mi poprawić nastrój?
Wyrywa mi z palców fajkę i gasi ją ręką.
– Ma ci to uświadomić, że nie jestem cholernym potworem, Tillie. Nie
robię niczego bez powodu.
– Nie jesteś potworem? – pytam i przechylam głowę.
– Nie. Potrafię nim być, owszem, ale jak sama zawsze mówiłaś, nigdy ci
nie pokazałem tej swojej popierdolonej strony.
– To zabawne… – mówię cicho i zbliżam twarz do jego twarzy. Na tyle
blisko, że czubki naszych nosów się stykają. – Bo twoje demony wyszeptały
mi do ucha wszystkie twoje tajemnice tamtego dnia, kiedy przeciągnąłeś
mnie przez piekło. Coś ci powiem: jesteś potworem. I kłamcą.
Zaciska usta.
Wstaję i zrzucam z siebie jego dłonie.
– A twoje słowa nic dla mnie nie znaczą, Nate. Rano zamierzam znaleźć
twojego ojca i w końcu się dowiedzieć, co się tu, kurwa, wyprawia.
Ruszam w stronę domu, kiedy zatrzymują mnie jego słowa:
– Uwierzysz jemu, a nie mnie?
Wchodzę po betonowych schodkach. Istnieje ryzyko, że nad moją
samokontrolą weźmie górę poczucie winy. Nie mogę pozwolić, aby on
wygrał. Nie mogę. Nate musi zapłacić za swoje czyny, nawet jeśli stracę go
przez to na zawsze.
– Tak – kłamię.
– W takim razie nie jesteś tak bystra, za jaką cię wszyscy uważaliśmy.
ROZDZIAŁ 6

R Tillie

ano budzę się z koszmarnym kacem. W głowie czuję bolesne pulsowanie,


z kącików ust cieknie mi ślina, głodna jestem jak cholera, kiedy jednak po
szybkim prysznicu zakładam na siebie ciuchy Khales albo Katsii, czuję się
nieco bardziej jak człowiek. Kto by przypuszczał, że obie miały podobny
gust. Tak więc mam teraz na sobie obcisłe, skórzane szorty, które ledwie
zakrywają mi pośladki, i skejterską koszulkę porozdzieraną w dziwnych
miejscach. Do tego zakładam czarne, sięgające ud kozaczki i skórzaną
kurtkę. Zdecydowanie nie jest to mój styl, ale nie mam wielkiego wyboru.
– Opowiedz mi o sobie… – mówię cicho do Abla, kiedy idziemy główną
ulicą Perdity.
Nie udało mi się znaleźć Daemona, a nie mogłam ryzykować, że wpadnę
na jednego z Królów, który nie dopuści do realizacji mojego dzisiejszego
planu, więc wyciągnęłam Abla spod prysznica i wyszliśmy z domu.
Pozwoliłam mu jedynie narzucić na siebie jakieś ciuchy, aczkolwiek po tym,
jak zobaczyłam go półnagiego, trochę żałowałam, że jest teraz zasłonięty.
– Nie ma wiele do opowiadania.
– Z jakiegoś powodu – zaczynam, zaglądając w każdą uliczkę
odchodzącą od tej głównej – wydaje mi się, że kłamiesz.
Chichocze.
– Sporo można o mnie powiedzieć, ale na pewno nie jestem kłamcą.
– Jasne, każdy tak mówi.
– Ja nie jestem każdy.
Jego ton sugeruje, że ma na myśli Królów.
Zatrzymuję się i odwracam w jego stronę. Nie wiem dlaczego, ale nie
wydaje mi się to w porządku. Nie lubię takiego osądzania, a już na pewno nie
przez chłopaka, który nie rozumie, jak działa ten świat.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Wbija we mnie wzrok, a ja czuję, że zaczynam płonąć – jego uroda jest
tak toksyczna. Tak jak Meduzie, nie chce mu się patrzeć prosto w oczy.
– Zabijam z bardziej błahych przyczyn.
Wierzę mu.
– Pewnego dnia chcę poznać twoją historię.
Prycha.
– Nie jestem tu, aby dawać ci to, czego chcesz, princessa.
– Cóż, akurat w tym sensie jesteś taki sam jak twój brat.
– W jakim sensie?
– Obaj jesteście dupkami.
Rechocze.
– W ogóle nie jestem do niego podobny.
Wskazuję sklep z czekoladą.
– Dlatego tu jesteśmy.
– Z powodu czekolady? – pyta Abel i zatrzymuje się, kiedy ruszam
w stronę sklepu.
– Sporo słyszałam o tutejszej czekoladzie Ruby. Zrobimy małe zakupy,
a potem poszukamy tatusia Gabe’a.

W drodze powrotnej do rezydencji Abel pyta mnie z ustami pełnymi


czekolady:
– Czemu im nie ufasz?
– Bo to źli ludzie – odpowiadam natychmiast, gdyż taka jest prawda.
– Są złymi ludźmi czy po prostu dokonują złych wyborów? – pyta, a jego
przenikliwość działa mi na nerwy.
– Jesteś zbyt hot, aby być bystry.
Wpuszcza mnie strażnik, kłaniając się przy tym. Tego rodzaju władza
w ogóle mnie nie interesuje. Nie zasłużyłam sobie na nią. I wcale jej nie
chcę.
Po wejściu do głównego holu zamykam za nami drzwi.
– Tillie! – woła z kuchni Nate.
Przewracam oczami, Abel zaś uśmiecha się drwiąco.
Przy stole w kuchni siedzą wszyscy Królowie, łącznie z tatą Nate’a,
Gabrielem.
Robię krok w jego stronę, on jednak kręci głową. W jego oczach
dostrzegam niepokój.
Nieruchomieję.
– Co się dzieje?
ROZDZIAŁ 7

N Nate

a palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy poczułem się zakuty w kajdany
przez kobietę. Zapominałem języka w gębie, a zwykłe mrugnięcie jej oka
powalało mnie na kolana. Trzy razy. Dwa razy sprawiła to Tillie, a raz
Micaela.
Nawet kiedy tu stoi i posyła mi takie spojrzenie, jakby nie znosiła faktu,
iż musi oddychać tym samym powietrzem, co ja, kutas mi twardnieje
i napiera na zamek w spodniach.
– Chcesz coś powiedzieć? – pyta, biorąc się pod boki.
Uśmiecham się. Bo to cholernie urocze, że stara się wyglądać na
silniejszą, niż się czuje. Nie twierdzę, że taka nie jest. To dziewczyna trzeźwo
myśląca, cholernie butna i zdolna mieć własne zdanie. Rzadko bierze jakieś
dragi i ma w nosie, czy inni to robią. Prawie w ogóle nie pije i nie puszcza się
na prawo i lewo. Jak to możliwe, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy tak
epicko wszystko spierdoliłem? No tak. Przecież jestem sobą.
– Tak, mała, usiądź. – Przygryzając wykałaczkę, nie przestaję się
uśmiechać.
Tillie piorunuje mnie wzrokiem.
Śmieję się.
– Spokojnie. Usiądź, żebyśmy mogli pogadać.
Krzyżuje ręce na piersi. Przyglądam się temu z szerokim uśmiechem, ale
potem moje spojrzenie ześlizguje się niżej i napotyka jej nogi, seksowne jak
cholera. Uśmiech natychmiast znika mi z twarzy i poprawiam się na krześle.
– Zamierzasz być ze mną szczery?
– Tak – odpowiadam natychmiast, bo zawsze będę z nią szczery.
Z wyjątkiem tego, co ona powinna wiedzieć.
Powoli siada na krześle.
– Mów. Dlaczego mnie, kurwa, porwaliście i tu sprowadziliście?
– Po pierwsze… – Nachylam się i zapalam skręta. – Nie sprowadziliśmy
cię tutaj. Sama weszłaś do tego domu. Po drugie… – Wydmuchuję gęsty kłąb
dymu, przez co Tillie nadal piorunuje mnie wzrokiem. – Nie kłamałem, kiedy
ci powiedziałem, że zwabienie cię tutaj było zaplanowane.
Ręką rozgania dym.
– A to dlaczego?
Bishopowi dzwoni komórka. Szybko wychodzi na taras, żeby odebrać,
i zamyka za sobą drzwi. Mam ochotę go zapytać, o co chodzi z tym
telefonem i z kim wczoraj tyle gadał. Skoro mamy do wykonania zadanie.
– Dlatego że musieliśmy zabrać cię na jakiś czas z dala od cywilizacji.
– Ale czemu? Co się dzieje? Nie mogłeś mi o tym po prostu powiedzieć?
Musiałeś odstawiać całą tę szopkę z zamykaniem mnie w cholernej celi?!
Jest rozgniewana. To dobrze. Zawsze jest śliczna, ale kiedy się wkurza,
jakaś część mnie wyłapuje jej ogień i pragnie stworzyć razem z nią piekło.
Jedyny problem w tym, że nasi najbliżsi ulegają wtedy poparzeniu. To ona
rozdaje karty, moja pokerowa twarz jest jednak zbyt profesjonalna, więc
Tillie jeszcze tego nie wie. Mam świadomość, że łączy nas niespotykana
więź. Choć o wielu sprawach jeszcze nie ma pojęcia, moim celem jest
zapewnienie jej bezpieczeństwa. Do mnie należy decyzja, w jaki sposób tego
dokonam. Te akurat karty należą do mnie.
Patrząc na nią, oblizuję usta i znacząco się uśmiecham.
– Nudziłem się i tyle.
Kiedy Tillie otwiera usta, wraca Bishop i głośno zatrzaskuje za sobą
drzwi.
– Suka.
Mrużę oczy.
– Kogo nazywasz suką?
Wysuwa swoje krzesło i przeczesuje palcami włosy.
– Kurwa, tylko nie zaczynaj, Nate.
Odnajduję wzrokiem Brantleya, który bacznie mnie obserwuje. Coś się
między nimi dwojgiem dzieje i wszyscy wiemy, że sprawy się jeszcze
pogorszą, kiedy Madison się dowie o Daemonie. Czy ja o tym wiedziałem?
Nie. Od pokoleń nazwisko Hayes budzi respekt wśród Elity i wszystkich,
którzy mają choć mgliste pojęcie o naszym życiu, ale to się zmieni, ponieważ
Bishop pozwolił, aby wślizgnęły się do jego serca ludzkie uczucia. Nie jest
równie bezwzględny czy nieczuły jak jego ojciec i wierzcie mi, to cholernie
dobrze, ale skutek jest taki, że od tronu ważniejsi dla niego jesteśmy my.
I dlatego ma taki problem z podejmowaniem wielu decyzji. Dlatego tak się
miota. Nie widziałem go w takim stanie, od kiedy do jego życia wkroczyła
Madison.
– Kontynuuj – odzywa się Tillie, a ja wracam do teraźniejszości.
– Dopóki nie doprowadzimy czegoś do końca, musisz tu być i tyle.
Jej spojrzenie przeskakuje na mojego tatę, który siedzi po drugiej stronie
stołu.
– Więc ty też maczałeś w tym palce?
– Nie – wtrącam, uśmiechając się od ucha. – Gabriel zajmuje się czymś
zupełnie innym.
– Nic z tego nie rozumiem. Sprowadzacie mnie tutaj… – Urywa i zerka
ponad moim ramieniem.
Cały się spinam. Obecność tutaj tego skurwiela nie jest idealnym
rozwiązaniem, zważywszy na łączącą go z Tillie więź. Nie jestem idiotą.
Widziałem, co się działo. Mam ochotę wyrwać mu z twarzy kawał mięsa i ją
nim nakarmić. W jednej chwili nienawiść i gniew są o krok od wylania się ze
mnie.
Tillie się odwraca i widzę, że jej ramiona wyraźnie się rozluźniają.
– Och, hej.
Spojrzenie Bishopa biegnie prosto do mnie. Próbuje mnie uspokoić. To
nie działa.
Moje usta wyginają się w nieprzyjemnym grymasie i otwieram je, aby
kazać mu się odpierdolić, ale w tym momencie Brantley kopie mnie pod
stołem, wyrywając mnie z transu, w którym w mojej głowie rozbrzmiewa
motyw przewodni z filmu Kill Bill.
Podnoszę na niego wzrok, a Brantley kręci głową.
Robię wydech i kilka razy zaciskam dłonie w pięści, dystansując się od
tego, co wszyscy mówią. Muszę się uspokoić. Nigdy nie czułem takiego
cholernego gniewu, dopóki nie poznałem Tillie. Tylko ona potrafi do mnie
dotrzeć i pociągnąć za struny każdego pierdolonego uczucia, które drzemie
w moim wnętrzu.
Nienawidzę tego.
Ta dziewczyna to moja cholerna słabość.
Odepchnij ją.
– Masz wrócić na ląd – wyrzucam z siebie i tym razem to Bishop mnie
kopie. Mam to gdzieś. Tillie to moja gra, nie jego. On swoją zniweczył
z powodów, których nadal nie znam.
Przenoszę spojrzenie na Tillie.
– Masz wrócić do domu. I siedzieć tam, aż to odwołam.
Śmieje się z przekąsem.
– Nie będziesz mi rozkazywał, Nate.
Podnoszę się z krzesła, jego skrzypnięcie przerywa ciszę. Ruszam powoli
w jej stronę, nie odrywając od niej wzroku.
– Naprawdę?
Każda inna laska by się bała, może nawet skuliła ze strachu. Z Madison
zawsze tak było. Ale nie z Tillie, i cholernie mnie to podnieca. Z drwiącym
uśmiechem odchyla się na krześle i oblizuje wargi.
– Naprawdę.
– Ach, nie chcę być dupkiem – wtrąca Cash – ale wygląda na to, że
muszę. Oboje zachowujecie się niedorzecznie.
Nachylam się i kładę dłonie po bokach jej krzesła.
– To urocze. – Muskam czubkiem nosa nos Tillie, ignorując jej zapach.
– Co jest urocze? – Jej klatka piersiowa powoli unosi się i opada.
Klik! Zamykam jej na nadgarstku metalową obręcz, a drugą część
kajdanek zakładam na swój.
Tillie wciąga głośno powietrze, po czym pociąga za kajdanki.
Z drwiącym uśmiechem przygryzam zębami jej dolną wargę, po czym się
prostuję.
– Fakt, iż wydaje ci się, że masz nade mną jakąkolwiek władzę. Żeby
była jasność, księżniczko: nie masz. Wstawaj. – Ciągnę ją, aż się podnosi
z krzesła.
– Nienawidzę cię.
Przewracam oczami i wlokę ją za sobą, wracając na swoje miejsce. Tillie
stoi niezgrabnie obok mojego krzesła i na ten widok chce mi się śmiać. Więc
to robię.
– Zamknij się, Nate. Nienawidzę cię.
– Nie musisz mnie lubić, aby ujeżdżać mi fiuta, księżniczko. – A potem
pociągam ją tak, że napiera mi tyłkiem na krocze.
Odwraca się i przekłada nogi w taki sposób, że siedzi mi teraz na
kolanach. Ponownie się porusza, obdarzając mnie znaczącym uśmiechem.
– Wydaje ci się, że mną rządzisz, ale jak mi wiadomo, to ja mam cipkę.
Chichoczę i kładę rękę na jej udzie. Zaciskam ją na tyle mocno, że Tillie
się wzdryga. Drugą ręką ujmuję jej brodę i zmuszam, aby spojrzała mi
w oczy.
– Doskonale znam twoją cipkę, princesso, ale jeśli znowu zaczniesz
o tym bredzić, zerwę z ciebie te ciuchy i będę cię ruchał na tym stole tak
długo, aż cała będziesz sina i zakrwawiona. Nie wystawiaj mojej cierpliwości
na próbę, mała, bo twojej cipce może się to nie spodobać.
Mruży oczy, a ja czekam na jej odpowiedź.
– No co? – pytam z przekąsem. – Wiesz, że mogę to robić cały dzień…
– …myślę, że wystarczy już tego odwracania uwagi. Nate, co masz na
myśli, mówiąc, że chcesz, aby Tillie wróciła na stały ląd? Sądziłem, że
uzgodniliśmy, iż pozostanie tutaj do czasu, aż się dowiemy… – Bishop
urywa. I dobrze.
Tillie nie może wiedzieć tego, co my wiemy. Nie dlatego, że taki ze mnie
kutas i nie chcę jej powiedzieć, ale dlatego, że według mnie obecnie nie da
z tym sobie rady. A to wiele mówi, bo ta dziewczyna radzi sobie z całym
mnóstwem syfu. Ale z tym? Nie.
Oblizuję usta i odchylam się na krześle.
– Zmieniłem zdanie. Nie możemy tu być. Musimy wrócić i wolałbym
wtedy mieć ją cały czas przy sobie.
Spojrzenie Bishopa przeskakuje między mną a Tillie.
– To sprawa Królów, Nate. Znasz zasady.
Wzruszam ramionami.
– Pierdolić zasady. To także jej świat, Bishop. Ma takie samo prawo do
tych informacji jak my. Ba, kiedy już z nią skończymy, zjawi się tutaj
ponownie i będzie rządzić tą wyspą.
– Ach, przepraszam, ale…
Ignoruję ją.
– Najlepiej więc dla niej, aby była z nami, dopóki nie rozwiążemy
sprawy, nad którą pracujemy…
– …no tak, ale ja nie…
Znowu wchodzę jej w słowo.
– Ktoś to kwestionuje? – pytam i omiatam spojrzeniem siedzących za
stołem mężczyzn. Zgodnie kręcą głowami.
– …tak! Nie chcę, kurwa…
Zasłaniam jej usta dłonią.
– Dobrze. Wobec tego mamy to ustalone. Bierzemy też Zaginionego
Chłopca i Abla.
Tillie odpycha moją dłoń.
– Nienawidzę cię! – woła. – Przykuj mnie do Bran-Brana!
– Hola! – Brantley gromi ją wzrokiem. – Nie okłamałem cię! Tej ksywki
wolno ci używać tylko wtedy, kiedy mnie przyłapiesz na cholernym
kłamstwie!
Uśmiecha się do niego, a oczy Brantleya robią się wąskie jak szparki.
– Zmieniłam zdanie.
Z twarzy Brantleya nie da się niczego wyczytać. Z trudem powstrzymuję
się od śmiechu.
– Jesteś utrapieniem nie tylko dla niego, ale i dla mnie, ale ja nic z tego
nie mam, więc to wszystko nie jest fair.
Spycham Tillie ze swoich kolan, a ona chwieje się na nogach niczym
nowo narodzony jelonek.
Wstaję ze śmiechem.
– Może pozwolę ci jej posmakować, jeśli nie będzie grzeczna.
Tillie odgarnia włosy z twarzy.
– Cóż, w takim wypadku będę tak bardzo niegrzeczna, jak tylko potrafię.
Te przekomarzanki z Brantleyem nie robią na mnie wrażenia. Miałem już
okazję widzieć, jak robią różne wątpliwe rzeczy, którymi też się nie
przejąłem, bo wiem, co ich łączy. Jak miałbym się martwić tą nikłą, porąbaną
więzią.
Poza tym to mój brat. Ale Daemon? Wystarczy, że głośniej oddycha w jej
obecności, a wychodzi ze mnie cholerny Lucyfer. Czy chcę się z nią ożenić?
Kurwa, nie. Czy w ogóle chcę być z nią w związku? Też nie. Nie jestem
gotowy na to, aby wziąć swojego kutasa na smycz, ale czy żywię względem
niej jakieś uczucia? Owszem. Jestem mężczyzną na tyle, aby to przyznać.
Przed sobą, nie przed kimkolwiek innym. Tillie gra na moich uczuciach jak
na cholernych skrzypcach. Widziałem już, co się dzieje, kiedy daję jej
połowę siebie. Zatracam się w niej, pogrążam w pieprzonym odurzeniu,
z którego nie mam ochoty się nigdy ocknąć. Dać jej całego siebie? Nie
przeżyłbym tego. Na razie będzie musiała po prostu łykać, co jej mówię.
Albo się tym krztusić. Dla mnie to bez różnicy.
– Gdzie? – Bishop przerywa moje rozmyślania. – Gdzie będziemy
trzymać tę trójkę?
Przechylam głowę.
– Rodzice jutro wyjeżdżają, ale Madison zostaje, więc to nie najlepsze
miejsce.
– To prawda. Odpada także mój dom i dom moich starych – mówi Bishop
i jego spojrzenie zatrzymuje się na Brantleyu.
– …mogę po prostu kupić jakiś cholerny dom – odzywam się, nim
Bishop zdąży coś powiedzieć.
Brantley patrzy na mnie i widzę, że się spina.
– Nie trzeba. Możemy umieścić ich u mnie. Mnóstwo pokoi, w których
można ją zamknąć, jeśli nie będzie robić tego, co się jej, kurwa, każe. –
Posyła Tillie gniewne spojrzenie.
– Jesteś pewny? – pytam, ignorując jego słowa o wypełniającej rozkazy
Tillie.
Ta dziewczyna nigdy nie posłucha rozkazów. Robi to, co się jej każe,
tylko wtedy, kiedy usta ma zaciśnięte wokół mojego fiuta. Patrzę
Brantleyowi w oczy. Prawdopodobnie tylko ja znam go tak dobrze, ale wiem,
że ma swoje tajemnice i że wszystkie się ukrywają w tym jego
przyprawiającym o gęsią skórkę domu.
– Taa, jestem.
Kłamstwo.
ROZDZIAŁ 8

C Tillie

zemu mnie do siebie przykułeś? Przecież wiesz, że nie ucieknę!


Lot okazał się długi, jak zawsze, a teraz jedziemy limuzyną do domu
Nate’a. Bishop siedzi obok Nate’a, a dalej Brantley. Obok siebie mam Abla
i Daemona, który praktycznie się nie odzywa.
– Zatajanie przed Madison faktu, że on żyje, wywoła burzę, na którą
żadne z nas nie jest przygotowane – rzucam gniewnie do Bishopa.
– Powinna była o tym pomyśleć już dawno temu, Tills. – Mówiąc to,
patrzy mi w oczy.
– A co to ma niby znaczyć? – pytam, mrużąc powieki. Może i spędzam
z Królami więcej czasu, niżbym chciała, na pierwszym miejscu jest jednak
Madison.
Chichocze i kręci głową.
– Może musisz pogadać z przyjaciółką, kiedy jej nos nie będzie cały biały
od śniegu.
– Ty chyba nie… Bishop! Cholernie dobrze wiesz, że generalnie nie
bierze żadnych dragów. Ona, ona…
– …zmieniła się – warczy Bishop. – Cholernie się zmieniła, Tillie. To już
nie ta sama dziewczyna, w której się zakochałem. Tak się zdarza. Tak się
zdarzyło. – Wzdycha.
W tym samym momencie limuzyna się zatrzymuje. Bishop skrywa twarz
w dłoniach i kręci głową. Niewielką przestrzeń wypełniają jego ból i udręka.
– Chcesz o tym pogadać? – pytam.
Ignoruję wszystkich innych, bo w tej akurat chwili żaden z nich się nie
liczy. Liczy się tylko to, że najbardziej epicka love story na tym świecie jest
o krok od unicestwienia. Od apokalipsy miłości.
– Wysiadajcie.
Wychodzimy z auta jedno po drugim, a Nate na długą chwilę nachyla się
jeszcze do wnętrza limuzyny. Skończywszy rozmawiać z Bishopem, zamyka
drzwi i podnosi wzrok na Bran-Brana.
– Jutro wróci – burczy i ciągnie mnie za rękę. Nie mam wyboru
i wchodzę za nim po kamiennych schodach prowadzących do domu
Brantleya.
Jest trochę upiorny, ale byłam tu już parę razy, zniknął więc element
zaskoczenia. Nate otwiera drzwi i wita nas grobowa cisza.
– Bran-Bran, gdzie światło?
Jęczy głośno.
– Przysięgam na Boga, Tillie, zacznę ci dawać ostrzeżenia. Masz trzy
dziennie. – Światło się zapala i naszym oczom ukazuje się pięknie mroczna
rezydencja. – Przekroczysz tę liczbę, a przełożę cię przez kolano i zbiję na
kwaśne jabłko. Umowa stoi?
Unoszę wyzywająco brew. On nawet na mnie nie patrzy, to było tylko
stwierdzenie faktu. Kiedy się orientuje, że nie odpowiedziałam, a cała reszta
milczy, podnosi na mnie wzrok.
– Umowa stoi? – powtarza.
Wzruszam ramionami.
– Stoi.
Nate pociąga za kajdanki.
– I teraz ona będzie to robić specjalnie. Przestań karmić potwora.
Brantley ogląda się przez ramię, a jego spojrzenie ciemnieje.
– Tak się akurat składa, że lubię się czasem pobać.
Mrugnąwszy, zaczyna nas prowadzić przez dom. Ściany mają odcień
czerwieni oraz czerni. W oknach są witraże. Salon wygląda jak kościół.
W kominku pali się ogień.
– Kto tu rozpalił? – pytam i ciągnę Nate’a za rękę w stronę sofy.
Ale cóż może zdziałać moje sześćdziesiąt kilo przeciwko jego
osiemdziesięciu? Nic.
Nate z całych sił próbuje ukryć śmiech.
– Rusz się – burczę. Zaczyna mnie wkurzać. On i te jego wygłupy.
W końcu ustępuje i ciągnie mnie za sobą na sofę.
Brantley nie odpowiada na moje pytanie. Zamiast tego mówi:
– Więc wyglądać to będzie tak: wszyscy się tu zatrzymacie, ale będziecie
mieli do dyspozycji tylko poziom pierwszy, bo prowadzą tam tylko jedne
drzwi. W tygodniu wolno wam będzie wchodzić na górę, ale wiedzcie, że
w całej posiadłości mam strażników. Strzelają tak, aby zabić, więc na
waszym miejscu bym nie kombinował. Jestem przekonany, że słyszeliście
o znajdującym się za domem cmentarzu rodziny Vitiosis? Cóż, niecała krew,
która wsiąkła w tę ziemię, to krew Vitiosisów. Wiecie, co mam na myśli.
Abel odchrząkuje.
– Co ja tu robię?
Brantley patrzy mu w oczy, ale z jego twarzy nie da się niczego
wyczytać.
– Ty, szczeniaku, będziesz naszym cudownym dzieckiem.
Wolną ręką masuję skroń.
– O nie. Och! – W końcu coś mi się przypomina. – O mój Boże! Gdzie
jest Bailey?
Brantley nieruchomieje.
– Bran-Bran… – Przysięgam, że jeśli ją zabił albo oddał, nigdy więcej się
do niego nie odezwę, a kolejne ciało, które spocznie na przydomowym
cmentarzu, zdecydowanie będzie pochodzić z rodziny Vitiosis.
– To twoje drugie ostrzeżenie, a Bailey mieszka w prawym skrzydle.
Prawie jej nie widuję. I, kurwa, dobrze.
Robię głośny wydech, wykończona po całym dniu.
Czuję, że ciężka obręcz wokół mojego nadgarstka się poluzowuje, więc
wyciągam rękę i odwracam się w stronę Nate’a.
– Dzięki.
Patrzy mi w oczy i przez ułamek sekundy mam wrażenie, że coś w nich
dostrzegam. Coś znajomego, ale pękniętego.
Nie rozmawialiśmy o niej ani o niczym innym, od kiedy zamknął mnie
w tamtej celi, i nie jestem pewna, czy tego chcę.
– Jak mogę ci ufać? – pytam, pragnąc poznać odpowiedź na to pytanie za
sto punktów. – Zawsze grasz w te swoje gierki.
Usta Nate’a powoli wyginają się w krzywym uśmiechu.
– W sumie to proste: nie możesz. – Zaciska mi dłoń na ramieniu i ciągnie
mnie, zmuszając do wstania. Kiedy Daemon zrywa się z miejsca, Nate
odwraca się w jego stronę. – Potrzebujesz ostrzeżenia, jeśli chodzi o twoje
ręce, młody?
Stukam Nate’a w ramię. Traktuje Daemona w taki sposób, że zaczyna we
mnie buzować gniew.
– Nate, daj mu spokój.
Daemon patrzy na mnie przez chwilę, po czym przenosi spojrzenie na
Nate’a.
– Nie potrzebuję. Ale twoich rąk ona chyba też nie lubi.
– Zmęczona jestem. Chodźmy spać.
– Abel zostaje tu, na górze – rzuca Brantley i wskazuje sofę. – Weźmiesz
udział w naszej wieczornej nasiadówce. Lepiej zacznij się uczyć.
Abel opada z powrotem na sofę.
– No dobra, zaprowadzę ich na dół. Ty zostań z Ablem i trochę mu
powyjaśniaj – poleca Brantley Nate’owi, który przygląda mu się z rezerwą.
Przeskakują między nimi jakieś iskry i przeczuwam, że nie ma to
żadnego związku ze mną.
Ruszamy za Brantleyem ciemnym korytarzem. Na ścianach wiszą stare
portrety. Odkąd opuściliśmy Perditę, Nate zachowuje się jeszcze dziwniej.
Jest niczym szew, próbujący pospinać wszystkie swoje rozcięcia, ale jego zło
jest zbyt mroczne i sączy się przez cały czas. Chcę mu pomóc, ale chcę go
także ukarać. Kara tylko go motywuje i podnieca, więc muszę pójść
w kierunku przeciwnym niż miłość i nienawiść.
Muszę zachowywać wobec niego obojętność.

Tak jak powiedział Brantley, na dole znajduje się kilka pokoi. Na tym
poziomie mam gęsią skórkę. Wszystkie ściany są bordowe i jest tu tylko
jeden korytarz, tak wąski, że wypełza ze mnie strach przed ciasnymi
pomieszczeniami. W trzech sypialniach mieszczą się pojedyncze łóżka.
Każda ma własną, niedużą łazienkę.
Kiedy siadam na łóżku, Brantley opiera się o framugę.
– Zamykasz mnie na klucz?
– Nie – odpowiada. – Ale zamknę główne drzwi na końcu korytarza.
Wzdycham.
– Czemu nadal czuję się jak więzień?
– Bo nim jesteś. – Odwraca się, aby odejść, ale zerka jeszcze przez
ramię. – Drzwi twoje i Daemona zostawiam otwarte. Spróbuj z nim
porozmawiać, Tillie.
– Brantley! – wołam za nim, kiedy zaczyna się oddalać. – Gdzie jest tata
Nate’a?
Chichocze.
– Wszystko w swoim czasie.
– Brantley – szepczę i kątem oka widzę, że się zatrzymuje. – Powiedz mi,
że nic mu nie będzie. Że ta huśtawka nie będzie trwać wiecznie.
Brantley się odwraca, a ja w końcu patrzę mu w oczy. Dławią mnie
emocje, lecz przełykam łzy. Nie mogą zobaczyć moich słabości. Z których
największą jest Nate.
– Przekonasz się albo już się przekonałaś, że istnieją dwie wersje Nate’a.
Taki już jest. Różnie reaguje na różne sytuacje i nigdy nie mamy pewności,
które oblicze weźmie górę. Z jednej strony wesołek, z drugiej Malum. Wiem,
że prowadzi ostrą batalię z tymi dwiema osobowościami, ale powinnaś
pamiętać, że one mają ze sobą coś wspólnego.
Przechylam głowę.
– Co?
Patrzy na mnie wzrokiem pozbawionym wyrazu.
– Ciebie.
ROZDZIAŁ 9

N Tillie

ie da się wytłumaczyć, dlaczego ludzie robią to, co robią, ani dlaczego tak
bardzo się od siebie różnią. Próbowałam. Przez większą część życia byłam
przecież otoczona osobami w pewnym sensie niezrównoważonymi.
Czemu więc żywię tak silne uczucia względem Daemona, tak niewiele
o nim wiedząc? Więź? Jasne. Miłość? Trochę. Tajemniczość?
Niebezpieczeństwo? Zdecydowanie tak. Daemon jest spokojem przed burzą.
Bywa czymś śmiertelnie niebezpiecznym, ale da się to coś kontrolować.
Dawniej to samo myślałam o Nacie i Bishopie, ostatnimi czasy ich decyzje są
napędzane jednak czymś znacznie potężniejszym.
Miłością i Nienawiścią.
– Jak twoja głowa? – pytam i zajmuję miejsce na łóżku obok niego. Ma
pokój identyczny jak mój. – To miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Daemon przysuwa się do mnie, nogi zwisają mu z łóżka. Po raz pierwszy
jesteśmy ze sobą sam na sam.
– Tęskniłam za tobą.
Oblizuję usta i odwracam się twarzą do niego. Ujmuję jego dłonie.
Z krótkimi włosami wygląda zupełnie inaczej. Jego ładna twarz nabrała
dzięki temu surowszego wyrazu. Brakuje mi jego włosów. Unoszę rękę
i kładę mu ją na głowie, czując delikatne kłucie.
Daemon zamyka oczy i twarz mu blednie.
– Ja za tobą też tęskniłem.
Powoli unosi powieki, wbija spojrzenie w moje usta, a ja zamieram.
Z powodu bariery językowej zawsze robiliśmy to, co w danej chwili
wydawało się właściwe. Pocieszał mnie, kiedy tego potrzebowałam, a ja go
rozpalałam, kiedy tego pragnął, jednak całowanie się z nim właśnie teraz
uważam za niewłaściwe. Nie mogę pozwolić, aby uznał, że możemy zacząć
tam, gdzie przed wieloma miesiącami skończyliśmy. Zbyt wiele się przez ten
czas zmieniło. Nie jestem już tamtą dziewczyną, a on nie jest tamtym
chłopakiem.
Przesuwam palcem po jego policzku i na koniec dotykam ust.
– Musisz być wolny, Daemonie.
– Wolny – powtarza.
Kiwam głową.
– Wolny.
Odsuwa się nieco ode mnie.
– Nigdy nie będę wolny, Puello. Nic nie da mi wolności. Nawet ty. –
Wbija we mnie spojrzenie.
Tłumię śmiech.
– Jak mogłabym dać ci wolność?
Milczy, nie odrywając ode mnie wzroku. Walczę z pokusą wejścia mu na
kolana.
– Czy ty… – Urywa i się rozgląda. – Dokończyłaś moją książkę?
W jednej chwili wracam znowu na strony Puer Natus. Kręcę głową.
– Jeszcze nie.
– To dokończ – poleca, po czym odwraca się twarzą do ściany.
Nie mam serca przyznać, że nie wiem, gdzie jest teraz ta książka.
– A nie możesz mi po prostu powiedzieć, jak się kończy?
Nie odpowiada. Wyłącza się. Powoli wstaję z łóżka i cicho się nachylam,
po czym przyciskam usta do jego głowy. Na chwilę nieruchomieję,
wdychając zapach brudu, krwi i czegoś słodkiego.
– Przykro mi, Daemonie.
Wychodzę i udaję się do swojego pokoju, gdzie od razu kładę się na
łóżku.
Dlaczego nie mogę go uratować? Pragnę to zrobić. Nie potrafię. Nie
może go uratować nikt oprócz niego samego, a i to chyba nie jest możliwe.
Biegnę wybetonowaną ścieżką, a wiatr rozwiewa mi włosy. Miasto jest puste,
kiedy zaś się zatrzymuję i podnoszę wzrok, okazuje się, że stoję pod
apartamentem Madison i Bishopa. Nie ma portiera. Ani samochodów. Ani
światła. Ani prądu. Zachodzi słońce, zaś pomarańczowa poświata powoli
zmienia się w brązową. Podkulam palce na leżących na ziemi suchych,
opadłych z drzew liściach. Dlaczego biegłam? Odwracam się i dostrzegam
dziesięciu stojących w szeregu mężczyzn. Ich twarze zasłaniają czarne
kaptury. Powoli unoszą głowy i moim oczom ukazują się malunki Día de Los
Muertos. Po chwili farba zaczyna powoli spływać z ich twarzy. Krzyczę,
kiedy rozbrzmiewa piosenka Pop Goes the Weasel. Zasłaniam dłońmi uszy,
kucam i zaczynam się kołysać w przód i w tył.
– Stop! – wołam tak głośno, że aż mnie boli gardło.
W końcu nastaje cisza. Powoli unoszę powieki. Teraz znajduję się na
cmentarzu. Na nagrobku przede mną wyryto imię D A E M O N. Nic więcej.
– Co takiego?
I znowu rozlegają się dźwięki Pop Goes the Weasel, a trawa topi się pod
moim stopami. Spadam.
– Nie! – Kręcę głową. W niewielkim grobie otula mnie ciemność. – Nie! –
krzyczę i próbuję wyciągnąć przed siebie ręce, ale napotykam jedynie ziemię.
Ciemność robi się jeszcze mroczniejsza. Wokół grobu stoi cała dziesiątka
Królów, patrzą na mnie.
– Wypuśćcie mnie!
Piach wpada do grobu, uderza mnie w twarz…

Zrywam się z łóżka. Ktoś siedzi w jego nogach. Z twarzy kapie mi pot.
– Daemon? – Podciągam koc pod brodę, wciąż przeżywając koszmar. To
się nie działo naprawdę.
– Zły sen? – pyta, nie patrząc na mnie.
Oblizuję usta.
– Tak. – Zastanawiam się, która jest godzina. Moje ciało mówi mi, że
zbliża się świt. – Wszystko w porządku?
Daemon podnosi na mnie wzrok.
– Nie. Skończ książkę, Puello. Dla mnie.
Przełykam ślinę.
– Okej.
Wstaje i wychodzi z pokoju. Przyszedł tu tylko po to, żeby mi to
powiedzieć? Dlaczego odkąd wrócił, napawa mnie większym lękiem niż do
tej pory?
Masuję skronie i zamknąwszy oczy, próbuję odnaleźć odpowiednie słowa
i myśli. Z głośnym wydechem odrzucam kołdrę i wychodzę na korytarz. Na
jego końcu znajdują się drzwi. Naciskam klamkę, ale są zamknięte. Kiedy
już-już mam zacząć w nie walić, otwierają się i naprzeciwko mnie staje Nate.
– Chodź.
– A co z Daemonem?
Nate zatrzaskuje drzwi.
– Zostaje na dole. Z wyboru. Chodźmy.
Udaję się za nim po schodach na parter. W kuchni na stołku barowym
siedzi Bailey i je płatki.
– Hej! – Na mój widok jej twarz się rozpromienia. Dziewczyna zsuwa się
ze stołka i podchodzi do mnie. – Brantley mówił, że tu jesteś, uznałam więc,
że przyjdę się przywitać.
Przytulamy się.
– Wszystko w porządku? – pytam i odsuwam ją na odległość ramion, aby
jej się przyjrzeć. – Nie zrobił ci krzywdy?
– Przestań dramatyzować, mały diablaku.
Policzki mnie bolą od szerokiego uśmiechu.
– Wolę „małego diablaka” niż „księżniczkę”.
W tym momencie mój wzrok zatrzymuje się na Brantleyu, który nalewa
właśnie kawę do kubka. Ma na sobie luźne spodnie od dresu i nic więcej.
Ciemne włosy opadają mu lekko na czoło, spojrzenie ciemnych oczu skupia
się na mnie.
Kiedy wreszcie patrzę mu w oczy, on ze znaczącym uśmiechem
przygląda mi się ponad krawędzią kubka.
– Ślinisz się, jakbyś nie widziała, co się kryje w tych spodniach.
Przewracam oczami i ponownie się skupiam na czymś bezpiecznym,
czyli Bailey.
– Co u ciebie?
Wzrusza ramionami.
– Będzie dobrze. Zarządzono, że od przyszłego roku mam się uczyć
w prywatnym liceum Riverside, więc do tego czasu jakoś wytrzymam.
Przenoszę wzrok na Brantleya.
– To prawda? Paskudna szkoła…
Nate kopie mnie w kostkę.
– Mówisz o mojej szkole… w dosłownym sensie. Należy do mnie.
Siadam na stołku, a Brantley przesuwa w moją stronę kubek z kawą.
Biorę łyk gorącego napoju.
– To co porabiasz, odkąd tu jesteś? Na razie chodzisz do swojej starej
szkoły?
– Nie, na resztę roku szkolnego zrobiłam sobie wolne.
– Och, fatalnie. Tkwisz w domu z tym apodyktycznym dupkiem?
Wzrusza ramionami.
– Nie jest tak źle. Dostałam od Brantleya platynowe karty, no i kupił mi
samochód. Nówkę sztukę.
Uśmiecham się do niego drwiąco.
– W ich języku nazwałabym to miłością.
Brantley pokazuje mi środkowy palec.
– Zamknij się.
Chichoczę.
– Rodzice się odzywali? – pytam Bailey.
Mina wyraźnie jej rzednie.
– Tak, raz. Kiedy im powiedziałam, że Brantley przyjął mnie do siebie,
przeprosili za wszystko i próbowali mnie nakłonić do powrotu do domu.
Odmówiłam. Szczerze mówiąc, myślę, że się bali.
Prycham.
– I słusznie. Brantley powiedział ci o cmentarzu Vitiosisów za domem?
Bo jeśli nie, to już ci wszystko mówię…
Bailey zaczyna się śmiać, odrzucając głowę. Jest taka śliczna. Będzie
rządzić tą szkołą, nie tylko dzięki urodzie, ale także nazwisku Vitiosis.
– No – chichocze – powiedział. To była jego pierwsza groźba. – Wstaje
i w tym samym momencie do kuchni wchodzą Bishop i Eli. – Och! Mam dla
ciebie prezent.
Prostuję się.
– Dla mnie? Z jakiej okazji?
Oblewa się rumieńcem.
– Sama nie wiem. Uratowałaś mnie. Zawsze będę twoją dłużniczką, ale
na razie…
Nachyla się nad wyspą, wypinając jędrny, młody tyłek. Natychmiast
zerkam na Nate’a. Założę się, że ten złamas się teraz ślini. Okazuje się
jednak, że uśmiecha się do mnie drwiąco. Czuję ściskanie w żołądku.
– Zaskoczona? – Jego uśmiech staje się bardziej mroczny.
Cholera.
Bishop nie zwraca uwagi na pośladki Bailey, ale Eli owszem. Przechyla
głowę, a jego usta układają się w kształt litery O.
Brantley kręci ze śmiechem głową.
Bailey się na szczęście prostuje i wręcza mi małe pudełeczko z logiem
Tiffany & Co.
– Proszę. Przypominało mi to ciebie, z powodu tego tatuażu na twoim
udzie.
Otwieram pudełko.
– Ja pierdolę – szepczę. To wisiorek: korona z różowego złota wysadzana
białymi diamentami. Łańcuszek połyskuje, kiedy pada na niego promień
słońca.
Zamykam wieczko.
– Nie mogę tego przyjąć, Bailey. To zbyt wiele. Ja lubię…
– Ona lubi chińskie żarcie – wtrąca ze śmiechem Nate.
– Słuchaj, będziesz to nosić i się tym cieszyć, w przeciwnym razie się
obrażę – oświadcza Bailey. – To drobiazg. Naprawdę. Jeśli masz się dzięki
temu poczuć lepiej, to wiedz, że zapłaciłam pieniędzmi Brantleya, więc…
– Te pieniądze należą także do ciebie, Bailey. To fundusz powierniczy.
– Ćśśś. – Przykładam palec do ust i szczerzę się do Brantleya. –
Rzeczywiście czuję się lepiej. – Wyjmuję łańcuszek z pudełeczka. – Jest
cudny. Dziękuję ci. – Wstaję i przytulam Bailey. – Mówię serio.
A uratowanie ciebie to nic takiego. Szkoda, że częściej nie bywałam gdzieś
z tymi dupkami. Może udałoby mi się uratować więcej dziewczyn – żartuję,
ale ona sztywnieje w moich ramionach.
– No. Może – szepcze i rzednie jej mina.
– Jezu, kuzynka, wygląda na to, że musimy popracować nad twoją miną
pokerzysty. – Brantley pociąga Bailey i wyprowadza ją z kuchni.
Co? Co?
– Co to miało znaczyć? – pytam Nate’a, który nadal uśmiecha się do
mnie drwiąco. – I przestań się tak uśmiechać.
Jego twarz natychmiast robi się pozbawiona wyrazu. Dlaczego? Dlaczego
ten wkurzający, frustrująco piękny mężczyzna musi być zmorą mojego
cholernego życia? Oblizuje teraz usta.
– To nie twoja sprawa.
Bishop podaje mi małe pudełko.
– Musisz się skontaktować z Madison i Eleną. Obie świrują, że nie żyjesz
albo zaginęłaś. Powiedziałem im, że nic ci nie jest, ale chyba najlepiej będzie,
jeśli sama zadzwonisz do Madison.
Zaciskam dłoń na pudełku, w którym znajduje się telefon.
– Naprawdę? I co mam jej niby powiedzieć?
– Ani słowa o Daemonie. Powiedz jedynie, że będziesz z nami, dopóki
czegoś nie załatwimy.
– Czym jest to coś? I chcesz, żebym ją okłamała w kwestii Daemona?
Bishop piorunuje Nate’a wzrokiem.
– Bishop! – warczę do niego. – Chcesz, abym okłamała najlepszą
przyjaciółkę w kwestii czegoś, co potencjalnie popchnie ją w stronę
przepaści?
Spojrzenie Bishopa tężeje.
– Ona już spadła w cholerną przepaść, Tillie. – Przenosi spojrzenie na
Nate’a. – Po tym wszystkim oboje musicie z nią porozmawiać. Bo Madison
nie mówi wam o wielu rzeczach.
Po tych słowach wypada z kuchni. Czuję ściskanie w klatce piersiowej.
Mam szczerze dość tych wszystkich dramatów.
– Czemu to wszystko jest takie trudne? – pytam Nate’a, odwróciwszy się
w jego stronę.
Nie jestem nawet w stanie zapytać, gdzie się podział Abel.

Kiedy wracam do swojego pokoju, włączam telefon i podkuliwszy nogi,


wybieram numer, który znam na pamięć.
– Halo? – Madison odbiera po piątym sygnale.
– Mads?
– Tillie! – woła. – Gdzie jesteś? Już po ciebie jadę.
Kręcę głową.
– Nie mogę. Przepraszam. Nie mogę.
– Tillie. Oni ci pokręcili w głowie. Pozwól, abym po ciebie przyjechała.
Cóż, skoro Daemon chce tutaj zostać, w sumie mogę mu po prostu
powiedzieć, że ona przyjedzie i że musi się trzymać na uboczu. No i muszę
poszukać Gabe’a, bo potrzebna mi tamta książka.
– Jestem u…
Drzwi się otwierają i napotykam groźne spojrzenie Nate’a.
– Oddzwonię do ciebie.
– Co ty, do kurwy nędzy, wyrabiasz? – pyta, mrużąc oczy.
– Zamierzałam jej powiedzieć, aby tu przyjechała, a Daemonowi kazać
siedzieć na dole.
Nate pociąga z frustracją za włosy, przez co sterczą jeszcze bardziej.
– Tillie, ona nie może tu teraz przyjechać.
– Nate, ja już tutaj wariuję, czekając Bóg wie na co! Nudzi mi się.
Przechyla głowę i źrenice mu się rozszerzają.
– Nie. – Kręcę głową. – Zostań tam, gdzie jesteś. Nie zrobię tego.
Wchodzi do pokoju, chwyta mnie za ramię i ściąga z łóżka.
– Dosyć mam tego, że traktujesz mnie jak cholerną szmacianą lalkę.
– Mogło być gorzej – burczy, wyprowadzając mnie na korytarz.
– Co może być gorsze od bycia traktowaną jak szmaciana lalka?
– Mogłabyś też zostać wyruchana jak taka lalka. Chodź. Brantley
organizuje wieczorem imprezę i masz skończyć z tym smutnym spojrzeniem.
– To będzie trudne do… – Urywam i zaciskam powieki, walcząc ze
wspomnieniami. „Dorotka mieszkała wśród wielkich prerii stanu Kansas…”*
Oddech mi przyspiesza i przypomina mi się mój krzyk tamtego dnia,
kiedy się obudziłam i ją znalazłam.
– Hej! – Nate kładzie mi ręce na ramionach.
Cofam się.
– Nie dotykaj mnie. – Przeciskam się obok niego. – Dobrze, że Brantley
robi dziś imprezę. Przyda mi się jakaś rozrywka.
Zatrzymuję się obok pokoju Daemona i lekko popycham drzwi.
Potrzebuję czegoś, co ukoi mój gniew, który tak brutalnie wydostał się na
powierzchnię.
Jego łóżko jest puste.
Odwracam się spanikowana w stronę Nate’a.
– Gdzie on jest?
Nate patrzy to na mnie, to na łóżko.
– Do cholery, Nate! Co mu zrobiliście? – Opieram dłonie na jego klatce
piersiowej i mocno go popycham.
Lekko się zatacza w tył. Jego spojrzenie staje się szkliste.
– Wyszedł. Później wróci.
Po tych słowach szybko odchodzi, zostawiając mnie w pustym pokoju
z niemożliwymi do okiełznania myślami.

* Cytat z Czarnoksiężnika z Krainy Oz w przekładzie Pawła Łopatki.


ROZDZIAŁ 10

P Tillie

ociągam za rąbek czarnej sukienki pożyczonej od Bailey. Ma długie rękawy,


uszyto ją z lekko prześwitującego materiału i kończy się w połowie ud.
Dobrałam do niej czarny, koronkowy stanik i czarne bokserki. Nie jestem
dumna z tego stroju, ale czuję się podminowana. Nie chcę myśleć
o przeszłości, dzisiejszego wieczoru pragnę zniknąć. Pragnę odrętwienia.
Jestem zmęczona bólem. Choć wmawiam sobie, że w stosunku do pewnych
rzeczy czy ludzi muszę się w środku czuć martwa, to niestety nie działa.
Potrafię zachowywać się tak, jakby pewne sytuacje nie miały na mnie
wpływu, ale tylko okłamuję siebie i innych. Jestem w tym dobra. Jeśli to
jedyny sposób, by dopłynąć do wyspy spokoju, dopilnuję, aby po drodze nie
utonąć.
Z ogrodu do domu wlewa się ogłuszająca muzyka. Wieczorem jest tam
nawet jeszcze bardziej upiornie. Lewe i prawe skrzydła tworzą literę U, a cała
przestrzeń pomiędzy nimi to ogród. Kwitną w nim przeróżne odmiany
kwiatów stanowiących jedyną oznakę życia. W sumie bym się ich tutaj nie
spodziewała. Za częścią ogrodową płonie duże ognisko, dalej zaś znajduje się
las i oczywiście cmentarz rodziny Vitiosis ukryty gdzieś pomiędzy
drzewami.
Przyprawia mnie to o gęsią skórkę. Wszystko, co związane z Bran-
Branem, budzi grozę.
Ktoś podaje mi szklankę. Odwracam się – za mną stoi Cash i przygląda
mi się z uniesioną brwią.
– Uznałem, że dobrze ci to zrobi.
– Dzięki. – Biorę od niego szklankę i przykładam ją do ust.
– Rozumiem, że chłopak numer jeden i chłopak numer dwa jeszcze cię
nie widzieli? – Unosi brew jeszcze wyżej, omiatając spojrzeniem moje ciało.
– Bran-Bran i Nate? – Kręcę głową i cicho się śmieję. Nie planowałam
dzisiaj pić, ale jedna porcja nie zaszkodzi. Pozwalam, aby palący alkohol koił
moje rozszalałe serce i myśli.
– Chodź, jest tu cała masa osób, które chciałyby cię zobaczyć.
– Naprawdę? – Przyglądam mu się z krzywym uśmiechem. – Paskudny
z ciebie przyjaciel, Cash.
– Auć. – Przykłada dłoń do serca. – Czuję się urażony, księżniczko.
Szczerze urażony.
Daję mu żartobliwego kuksańca, po czym udajemy się w stronę ogniska.
Na porozkładanych wokół niego kłodach siedzą ludzie i piją coś
z plastikowych kubków. Ludzie, których nie znam. Na nasz widok wszyscy
nieruchomieją i milkną, dochodzi nas jedynie płynąca z głośników muzyka.
Spuszczam wzrok. Ta cisza mnie irytuje. W końcu goście wracają do
przerwanych rozmów.
– Wszyscy należą do naszego świata? – pytam Casha.
– No co ty! – Śmieje się. – Po prostu wiedzą, kim jesteś.
Biorę duży łyk.
– Interesujące.
– W jakim sensie? – pyta Cash, przyglądając mi się uważnie.
– W takim, że wiedzą, kim jestem, mimo że sama tego nie wiem.
Taka jest prawda. Nie wiem. Kiedyś wiedziałam, kim jestem. Jaki mam
cel w życiu. I miałam dla kogo żyć. Teraz nie mam. Urodzenie dziecka to
tylko mała część procesu stawania się matką. Stałam się nią, kiedy ujrzałam
dwie różowe kreski informujące o tym, że jestem w ciąży. Kiedy moje myśli
zaczęły się przestawiać na tryb matki.
Pociągam kolejny łyk, po czym napełniam szklankę stojącą obok Eliego
whiskey. A więc to by było na tyle, jeśli chodzi o zachowanie trzeźwości.
Obok mnie siedzą Eli, Cash, Jase i Hunter. Dostrzegam, że otaczają mnie
niczym lojalne wilki. Może i są bezlitośni, może i bywają nieczuli,
bezwzględni i dla większości ludzi kompletnie nieosiągalni, mnie jednak
traktują inaczej. Wiem o tym i to szanuję.
– Princessa, chyba już dosyć… – mówi Hunter.
– O ile mi wiadomo… – Wyrywam mu butelkę i dolewam sobie
bursztynowego płynu. No właśnie. Szklanka. Mam cholerną szklankę,
podczas gdy cała reszta pije z czerwonych plastikowych kubków. – Nie
jestem niczyją własnością.
– Jesteś pewna? – przerywa nam głos Nate’a.
Sztywnieję, ale się nie odwracam. Z głośników zaczyna płynąć głos
Ariany Grande i jej kawałek Break Up with Your Girlfriend, I’m Bored.
– Jak najbardziej! – Przewracam oczami, ignorując fakt, że jest
przystojniejszy niż kiedykolwiek dotąd.
Jego fryzura stanowi zabójcze połączenie „mam to gdzieś” i „właśnie
miałem sesję na okładkę”. Tatuaże wypełzają na jego szyję i ramiona tam,
gdzie nie zasłania ich biały T-shirt. Do tego czarne, podarte dżinsy
i timberlandy – i oto mamy czarodziejską miksturę grożącą wykipieniem
z garnka i zatruciem nas wszystkich.
– Już zawsze będziesz na mnie zła? – pyta żartobliwie.
Jego żarty nigdy nie są zabawne, kiedy usta ma wygięte w tym
szatańskim uśmiechu. Dopijam łyskacza.
– Tak.
Wstaję, bo dociera do mnie, że mam ochotę zmienić truciznę. W sumie
nie przepadam za whiskey. Wręcz jej nie cierpię. Jeśli mam już pić, niech
będzie to coś z odrobiną słodyczy.
Nate nieruchomieje, a jego spojrzenie ześlizguje się po moim ciele.
Uwielbiam tę piosenkę.
– Proszę, proszę, moja mała diablica wygląda tak, jakby chciała się
dzisiaj zabawić – mruczy Brantley. Obchodzi Nate’a i zbliża się do mnie.
Czuję jego dłonie na mojej talii, ale jeszcze wyraźniej czuję spojrzenie
Nate’a. Nie dotyka mnie, ale wcale nie musi. To po prostu Nate. Po prostu
my, ja i on. To, co nas łączy, to jednak za mało, abym potrafiła mu
wybaczyć. Nadal nie pojmuję tego gniewu, który nim targał, kiedy zamknął
mnie w celi. Zachowywał się wtedy jak zdziczałe zwierzę, ale ostatnio
prezentuje mi nieco tej swojej strony, która sprawiła, że się w nim
zakochałam. Nie cierpię tego. O wiele łatwiej go nienawidzić, kiedy
zachowuje się podle.
– Owszem, będę się bawić – szepczę i przełykam resztę whiskey.
Nate nie odrywa ode mnie wzroku. To okropne, że jestem niewolnicą
tego, jak się dzięki niemu czuję. Nie lubię nie mieć kontroli, a on mi ją
odbiera.
Szybkim krokiem idę w stronę domu. W kuchni zaczynam szukać czegoś,
co będzie miało jakiś smak.
W tylnej kieszeni wibruje mi telefon. Odbieram, nie patrząc nawet, kto do
mnie dzwoni.
– Jesteś u Brantleya, prawda? – pyta Madison. Otwieram usta, aby ją
zapewnić, że zamierzałam jej o tym powiedzieć, ale ona nie pozwala mi dojść
do głosu. – Nic nie mów. Ja to rozumiem, Tillie. Szkoda tylko… tak bardzo
bym chciała z tobą porozmawiać.
– Możesz to zrobić, Madison. Bez względu na to, co się dzieje między
wami, wiedz, że zawsze będę cię wspierać i że rozumiem…
Urywam, bo otwierają się drzwi wejściowe i do domu wchodzą
odstrojone Madison i Tate.
ROZDZIAŁ 11

R Tillie

zucam się w ich stronę, potykając się po drodze i przewracając szklanki.


Madison z uśmiechem rzuca mi się na szyję.
– Madison…
– Jest tutaj z kimś? – pyta.
– Co? Kto? – pytam skonsternowana. Mina mi rzednie, kiedy sobie
uświadamiam, że mojej przyjaciółce chodzi o Bishopa. – Mads, nie. Że co?
Nie!
– Bronisz go? – Tate wtrąca swoje trzy grosze.
Nieruchomieję i przenoszę na nią spojrzenie.
– Odpierdol się, Tate, okej?
– Możecie się obie przymknąć? – Madison wzdycha.
Kręcę głową. Jestem wkurzona. Nie wiem czemu, ale jestem na nią
wkurzona. Zdaję sobie sprawę, że to niemądre, lecz jakaś spora część mnie
rozumie to życie w takim stopniu, w jakim te dwie dziewczyny nigdy go nie
pojmą. I to uruchamia moje mechanizmy obronne. Nie tylko w stosunku do
Nate’a i Brantleya, lecz i Bishopa. Kocham Madison, zawsze może liczyć na
moją lojalność, ale musi skończyć z tymi dramatami.
– Madison, nie przymknę się. I powiedz Tate, aby stąd wyszła, jeśli nie
zamierza zamknąć tej swojej jadaczki. – Gromię wzrokiem Tate. – Przestań
pierdolić o rzeczach, o których nie masz pojęcia, albo sobie stąd idź.
Tate przewraca oczami.
– To nie jest twój dom, Tillie. To nie są twoi przyjaciele!
– Wiesz co, Tate? Ona ma rację. Jeśli nie chce cię tutaj, to wypierdalaj –
wtrąca się Brantley. Ton ma spokojny.
Tate zerka na milczącą Madison.
– Zamierzasz im pozwolić tak do mnie mówić?
– Jak, Tate? Zjawiłaś się tutaj, znając tylko jedną wersję wydarzeń, i okej,
rozumiem to. Obie kochamy Madison, ale uważam, że w tej akurat chwili
twoja obecność nie jest dla niej dobra.
– Och, a twoja tak? – odpyskowuje mi Tate.
Zaraz przyłożę tej suce.
– Madison wie…
Madison odwraca się do niej i warczy:
– Przymknij się, Tate! Poczekaj na mnie w samochodzie albo idź i się
czegoś napij.
Nabzdyczona Tate rusza w poszukiwaniu kuchni, nie zna jednak tego
domu i trafia do salonu.
– Przepraszam. – Madison wzdycha i przesuwa dłońmi po twarzy.
Zerkam przez ramię na Brantleya, który całą uwagę skupia na mnie. Nie
odrywając wzroku od mojej twarzy, przykłada do ust butelkę.
Kiwam głową, prowadzimy milczącą rozmowę. Odpowiada mi także
kiwnięciem, po czym odchodzi, lekko się potykając. Jest pijany?
Walczę z pokusą, by za nim pobiec i sprawdzić, co się dzieje. Co jest nie
tak z ludźmi – łącznie ze mną – w moim życiu? Jesteśmy porąbani, ale może
dlatego odnaleźliśmy siebie nawzajem? Dlatego że wszyscy się zgubiliśmy
na tej samej drodze.
– Możemy dokądś pójść, żeby pogadać? Nie chcę się teraz spotkać
z Bishopem.
– Pewnie. – Odchrząkuję i wskazuję długi korytarz. – Znajdźmy jakieś
miejsce w tym cholernym przyprawiającym o dreszcze domu.
Madison się śmieje, ale po jej policzkach płyną łzy. Cholera.
W milczeniu idziemy korytarzem. Po alkoholu nogi mam jak z waty,
a teraz, kiedy jest tu moja przyjaciółka, jeszcze bardziej żałuję swojej
lekkomyślności.
Wchodzę do pierwszego pomieszczenia na naszej drodze i zapalam
światło. Okazuje się, że to wielki gabinet. Za biurkiem stoi duży, skórzany
fotel, a ścianę za nim wypełniają regały z książkami. W powietrzu niemal
czuć zapach kurzu.
– Ciekawe, czy to miejsce jest w ogóle używane – zastanawiam się
głośno.
Madison rozgląda się i na jej twarzy dostrzegam panikę.
– To gabinet Luce’a. – Robi krok w tył, po chwili jednak opuszcza
powieki i zamyka drzwi. – Musimy porozmawiać – mówi cicho.
– W końcu. – Robię kilka kroków w głąb pomieszczenia, w którym z całą
pewnością nie powinnam przebywać.
Spojrzenie Madison pada na kąt za mną i odwracam się, aby zobaczyć, na
co patrzy. Barek z alkoholami.
– Najpierw potrzebuję czegoś mocnego.
Nie protestuję. Także wtedy, kiedy bursztynowy płyn nalewa do dwóch
szklanek, a nie jednej.
Wręcza mi trunek i siada obok mnie na sofie obitej brązową skórą.
Pociąga spory łyk.
– Bishop i ja… nie jesteśmy razem.
Krztuszę się.
– Że co?!
– No. – Wstaje i znowu podchodzi do barku, po czym wraca do mnie
z całą butelką.
– Dlaczego?
Dolewa sobie whiskey.
– Z wielu powodów, ale przede wszystkim… – Kolejny łyk. –
Spierdoliłam sprawę.
Kręcę głową. Wychylam swoją porcję jednym haustem i sięgam po
butelkę.
– Coś takiego powinno być zakazane. Idealnie do siebie pasowaliście!
– Naprawdę?
Madison patrzy mi w oczy i po raz pierwszy dostrzegam prawdziwą
głębię jej bólu. Czyżbym wcześniej to przeoczyła? Paskudna ze mnie
przyjaciółka. Z miejsca czuję przypływ wyrzutów sumienia.
Śmieje się cicho.
– Nie wiem. Bez wahania zamieniłabym nasz związek na to, co macie ty
i Nate.
Ponownie krztuszę się whiskey – tyle że tym razem z innego powodu.
– Czemu miałabyś… kurwa, Mads. Nie. My jesteśmy… nie.
– Jesteście czym, Tillie? Ty jesteś dla niego całym światem. Wszystko się
kończy i zaczyna na tobie. On nie ma przed tobą tajemnic. Jesteś ważną
częścią tego życia, wszyscy cię kochają… Kurde, cholernie ci zazdroszczę. –
Wzdycha i chowa twarz w dłoniach. – Wiem, że to żałosne. Wiem, że
kocham Bishopa, a on kocha mnie, ale czasami miłość to za mało, wiesz?
– Owszem, wiem, ale nie w waszym przypadku. Jezu, Madison, co się
stało? I nie opowiadaj głupot o Nacie. On mnie nienawidzi. Przez wiele
miesięcy po moim powrocie był dla mnie okrutny, a zrobiło się jeszcze
gorzej, kiedy… – Urywam, wyrywam jej butelkę i dolewam sobie whiskey.
Chwila słabości jeszcze nie minęła. – Nie i już. Nie ma nam czego
zazdrościć. – Ani trochę. Może wcześniej mieliśmy jakąś szansę, ale jako że
utraciliśmy kogoś, kogo tak bardzo kochaliśmy, teraz już nie czujemy
miłości. Miłość tylko przypominałaby nam o tym, co straciliśmy.
– Mówię serio. Przed byciem razem powstrzymuje was tylko to, że oboje
jesteście tacy uparci…
– Nie tylko, Mads. To się nigdy nie uda. Jesteśmy zbyt toksyczni. Zresztą
nie chodzi teraz o Nate’a i mnie, ale o ciebie i Bishopa.
– No tak. – Wzdycha i masuje sobie głowę. – Zdradziłam go.
– Co takiego?! – Zrywam się z sofy i upuszczam szklankę na dywan. Już
mam kląć na czym świat stoi, ale Madison kręci głową.
– Daj mi dokończyć.
– Madison…
Zawsze zazdrościłam jej tego, że Bishop jest wobec niej taki lojalny. Że
nie jest dziwkarzem pokroju Nate’a.
– Jak mogłaś! – szepczę i kręcę głową.
Bishop.
– Nie tak łatwo to wytłumaczyć, Tillie. Ja nie… on nie…
próbowałam… – Urywa i podnosi na mnie wzrok. Oczy ma czerwone. – On
mnie zgwałcił.
Zamieram. Zalewa mnie fala gwałtownego gniewu.
– Co?
Gniewnie ociera łzy.
– Taka jestem zła, że pozwalam, aby to nadal miało na mnie taki
wpływ… Nie potrafię tego powstrzymać…
Nie ruszam się. Nie chcę się poruszyć. Mam ochotę czymś rzucić. Mam
ochotę się wściekać. Pierwsze słowa, jakie wydostają się z moich ust, to
jednak:
– Bishop wie? – Jeśli wie i winą obarcza Madison, nie ręczę za siebie
i swoje czyny. Dziewczyna kręci głową, a jej oczy wypełnia ból.
– Nie, Tillie. Proszę cię, nie mów mu.
– Mam mu nie mówić? – Zadaję to pytanie nieco za ostro, wiem, ale co to
ma, kurwa, być?
– Musisz mi obiecać, że nikomu nie powiesz…
– Dlaczego? – pytam, szukając w jej spojrzeniu wskazówek. Choćby
jednej.
– Bo jeśli się dowie, to wszyscy zginiemy.
– Co ty…
Drzwi się otwierają i w progu staje wściekły Bishop.
– Co ty tu, kurwa, robisz, kiciu?
Czuję, jak trzęsie się jej noga stykająca się z moją, i zrywam się z sofy.
Staję przed Madison.
– Bishop. Wyjdź.
– Słucham? Powiedziała ci, co zrobiła? Widzisz… – Bishop wchodzi do
gabinetu, a przez moją głowę przebiega tysiąc pomysłów na to, jak kopnąć
go w jaja. Jasne, jak nic by mnie zabił, ale przynajmniej Madison miałaby
czas uciec. Madison. – Nie lubię być zdradzany. Pierwszych parę wygłupów
z Nate’em puściłem płazem, bo to Król i różnie się zabawiamy, zresztą nigdy
nie poszli na całość. Przynajmniej jesteśmy dżentelmenami. Serce jest
ważniejsze od cipki…
– …Bishop!
– Odsuń się, Tillie – rzuca i rusza w moją stronę.
ROZDZIAŁ 12

B Nate

rantley chodzi przed drzwiami, trzymając w ręce butelkę szkockiej.


Przechylam głowę.
– Co ty, kurwa, wyrabiasz? – Miałem przeczucie, że ta cała sprawa
z Tillie na niego wpłynie, ale to już przechodzi wszelkie pojęcie. Może
zależy mu na niej bardziej, niż sądziłem…
– Przystopuj z tymi myślami, Nate. Wcale nie chodzi o Tillie.
Mózg buczy mi od alkoholu, ręce i nogi mam odrętwiałe, ale nie szkodzi.
Wolę czuć tę chłodną nicość niż wrzącą lawę pulsującej w moich żyłach
cholernej Tillie Stuprum. Siadam pod ścianą naprzeciwko i obserwuję, jak
Brantley dalej krąży niczym lew chroniący swoją zdobycz.
– Co w ciebie wstąpiło? Nigdy cię takiego nie widziałem. Powinienem
się martwić? Nasz mroczny książę się zakochał?
Zatrzymuje się, warczy coś w moją stronę, po czym pociąga długi łyk
bursztynowego płynu. I wraca do chodzenia pod drzwiami. Uznawszy, że nie
mam co liczyć na odpowiedź, wysuwam nogę i opieram rękę na kolanie.
– Myślisz, że Tillie mi kiedyś wybaczy?
– Nie.
Prycham i oblizuję usta.
– Taa, pewnie masz rację.
Brantley zachowuje się jak obłąkany. Jak szamoczące się w klatce dzikie
zwierzę. Moje spojrzenie pada na klamkę. Złoty, wyryty na niej wzór
przykuwa moją uwagę na dłużej, niż powinien. Przecież ta klamka wcale nie
jest jakoś szczególnie dziwna – cała ta rezydencja rodem z horroru wydaje się
co najmniej osobliwa. To Mroczna Rezydencja, z dumą nosząca swoją
nazwę. Gotyckie domiszcze rodziny Addamsów będące w posiadaniu
Vitiosisów od sam nie wiem kiedy. Przesuwam spojrzenie na drugą klamkę,
srebrną i gładką. Nie ma w niej nic nadzwyczajnego. Odwracam głowę
i przyglądam się pozostałym. W końcu wracam do klamki przed sobą. Złotej
i tak błyszczącej, że przywołuje obraz anielskiej aureoli. Widnieje na niej
wzór wyglądający jak kwiat lotosu.
Zrywam się z ziemi, czując przypływ adrenaliny.
– Co jest za tymi drzwiami?
Brantley na chwilę zamiera, po czym rzuca się na mnie, zaciska mi palce
na szyi i popycha mnie na ścianę. Przechyliwszy głowę, bacznie mi się
przygląda. Źrenice ma rozszerzone. Taa, nieźle jest zaprawiony.
Nachyla się i zbliża usta do mojego ucha.
– Nie możesz jej mieć – szepcze, całuje mnie w policzek, po czym
puszcza mnie i wraca do chodzenia tam i z powrotem.
– Teraz to mnie zaintrygowałeś. Ukrywasz ją za tymi drzwiami, Bran-
Bran? – pytam, używając ksywki Tillie.
Pokazuje mi środkowy palec.
Z drwiącym uśmiechem odklejam się od ściany i podchodzę do niego.
Nie chcę go sprawdzać. Nikt nie testuje cholernego wilka, chyba że chce
zostać zjedzony – albo jest cholerną Tillie.
– Pozwól mi ją zobaczyć.
To niemożliwe, aby trzymał tam dziewczynę. To byłoby zbyt porąbane…
i zupełnie w stylu Brantleya.
Posyła mi groźne spojrzenie. Otwiera usta, aby coś powiedzieć, w tym
jednak momencie za nami rozlega się głos Eliego:
– Ej! Madison i Bishop strasznie się pokłócili, a w samym środku tego
wszystkiego była Tillie!
– Ja pierdolę! – Uderzam pięścią w ścianę. Nie wiem, co, do jasnej
cholery, dzieje się między tymi dwojgiem, muszą się z tym jednak uporać,
nim zamknę ich oboje w celi na Perdicie i wyrzucę klucz.
W sumie to nawet niegłupi pomysł.
Docieramy z Brantleyem na koniec korytarza i zbiegamy z drugiego
piętra na pierwsze, stamtąd zaś na parter. Gdy wpadam do holu, słyszę krzyk
Madison dobiegający z gabinetu Luce’a.
Brantley nieruchomieje, kiedy dociera do niego, że znajdują się właśnie
tam, ale wtedy rozlega się głos Tillie i obaj ruszamy biegiem w tamtą stronę.
– Do kurwy nędzy, Bishop! Ty egoistyczny, cholerny…
– Wystarczy! – warczę, wpadając do gabinetu. Serce wali mi jak młotem
i szybko prześlizguję się wzrokiem po Tillie, aby się upewnić, że nic jej się
nie stało.
Podbiega do mnie Madison i obejmuje mnie w pasie.
– Zamknij drzwi – nakazuję Brantleyowi, mimo że to jego cholerny dom,
a Bishop jest przywódcą. Ale przywódca nie jest w tej chwili w formie, więc
to oczywiste, że muszę przejąć stery.
Całuję Madison w głowę, po czym chwytam ją za brodę, żeby na mnie
spojrzała.
– Kogo powinienem zabić?
Po jej opuchniętych policzkach płyną łzy. Jest tak nieznośnie piękna,
trudno to jednak dostrzec, kiedy w tym samym pomieszczeniu znajduje się
Tillie.
– Nic się nie stało.
– Madison… – zaczyna Tillie.
Moja siostra ociera łzy.
– Nic się nie stało. Zdradziłam Bishopa, więc on mnie nienawidzi,
między nami koniec i stąd ta cała kłótnia. Jadę do domu.
– Chwila!
Kiedy próbuje się odsunąć, chwytam ją za ramię. W tym właśnie jest
dobra – w uciekaniu. Tyle że właśnie kończy mi się cierpliwość, a jeśli to
prawda i rzeczywiście zdradziła Bishopa, ona i ja będziemy mieli problem.
Dlatego że taki ze mnie hipokryta – może go zdradzać tylko z moim kutasem.
Mogła. Więcej już bym jej nie tknął.
– Nate! – woła Madison.
Wzdrygam się i ją puszczam. Szybko wybiega z gabinetu, a ja
autentycznie nie mam, kurwa, pojęcia, co powiedzieć, więc przenoszę wzrok
na Tillie.
– Mów wszystko, ale już.
Tillie posyła mi wyzywające spojrzenie.
– Gówno ci powiem.
A potem ona także wypada z pokoju, zostawiając mnie z Bishopem,
Brantleyem i Elim.
– Brawo, panowie. Doskonale wybraliście sobie kobiety…
– Stul mordę, Eli – warczę.
– Szalone dziewczyny lepiej się ruchają. – Bishop chichocze i ociera
usta. – Ale nic nie wiedzą o miłości.
– To prawda? – pytam go, chcąc usłyszeć jego wersję.
Rozkłada szeroko ręce.
– Aha. Widziałem na własne oczy.
Opadam na sofę i przeczesuję palcami włosy.
– Ja pierdolę, przez te dziewczyny coraz szybciej się starzeję. Nie dość,
że Tillie… – Omiatam ich wzrokiem i na chwilę wszyscy trzeźwieją. – To
teraz jeszcze Madison. Co się stało?
Bishop siada na ziemi i podciąga kolana do klatki piersiowej.
– Nie wiem. Pieprzyła się z nim w naszym domu. Na moim łóżku. Ktoś
to nagrał i mi przysłał. Zobaczyłem to czarno na białym, ale i tak ją
zapytałem. Przyznała się. I tyle. To było na dzień przed… – Bishop urywa. –
Kiedy to się stało. Na tej imprezie potem u ciebie po raz ostatni ją
posuwałem. Trysnąłem jej spermą do cipki, żeby jej przypomnieć, do kogo
należy. – Jego spojrzenie robi się szkliste. – A raczej należała.
– Nieźle. – Prycham.
– Jezu Chryste – burczy Eli i w tym momencie do gabinetu pakują się
Hunter, Jase i Ace, wszyscy pijani w trzy dupy.
Siadamy wszyscy na ziemi i zapoznaję ich z faktami.
– Znałeś go? – pytam Bishopa.
Ten kręci głową.
– W życiu go nie widziałem, ale kiedy tak się stanie…
Kiwam głową. Nie musi mówić, co myśli, bo rozumiemy się bez słów.
Jeśli nie znajdzie go Bishop, ja to zrobię.
– Co zrobimy z Tillie? – pyta Brantley.
Wzdycham.
– Nie wiem, ale chyba pora jej powiedzieć, dlaczego ją porwaliśmy
i przetransportowaliśmy na Perditę.
– Naprawdę? – pyta Bishop i patrzy mi w oczy. – Myślisz, że sobie z tym
teraz poradzi, skoro…
– Tak. – Odchrząkuję. – Kurwa.
ROZDZIAŁ 13

B Tillie

ól nas nie definiuje, on nas kształtuje. Przychodzimy na świat jako noworodki


ze świeżym startem. Nowe życie, czysta dusza. Potem się zaczyna. Każdy
jeden dokonywany przez nas wybór ma konsekwencje. Za każdą blizną kryje
się historia. Albo i nie, ale wtedy to zwykła blizna. Nawet bez historii to
nadal blizna i ona nas nie definiuje, czemu więc miałby to robić ból?
Przekręcam się na bok, zamykam oczy i zaklinam umysł, aby pozwolił mi
zasnąć. Alkohol wyparowuje mi przez pory, bym jutro mogła się cieszyć
nowym początkiem.
Ale nie tak to działa.
Przekręcam się na plecy i z moich oczu płyną łzy. Wszystko wydaje się
ciężkie. Nie chcę dłużej żyć pośród tych napierających na mnie ścian.
– Puello – szepcze Daemon, a ja się wzdrygam, kiedy dostrzegam go
w drzwiach. Przez cały wieczór był cicho i paskudnie się czuję z tym, że
o nim zapomniałam.
– Wszystko w porządku? – pytam, bo zawsze muszę to wiedzieć.
Spływa na mnie smutek, gdy Daemon zbliża się do łóżka. Ociera mi łzy.
– Płakać to znaczy czuć.
Przełykam ślinę.
– W tym cały problem. – Śmieję się cicho.
– Ja nigdy nie płakałem.
Wiem. Daemon jest zimny jak lód, lecz stopił pewne części siebie, aby
mnie wpuścić, i jestem mu za to dozgonnie wdzięczna. Uratował mnie na
wiele różnych sposobów, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. Tęsknię za
jego obecnością.
– Nic nie szkodzi, Daemonie.
– Połóż się. – Wskazuje na łóżko.
Kładę się z powrotem na plecach i pod jego dotykiem się rozluźniam.
Klepie delikatnie moje czoło, na mnie zaś spływa spokój.
Na stole stoi mała fiolka z niebieskim płynem. Na nogach mam drewniane
buty z czerwonymi, skierowanymi ku górze czubkami. Co to ma znaczyć?
Rozglądam się po pokoju. Nie ma tu nic, wyłącznie ta fiolka. Próbuję wziąć
ją do ręki, ale palce odmawiają mi posłuszeństwa. Przepełnia mnie
frustracja, po ciele spływa pot. Dlaczego nie mogę dotknąć tej głupiej
buteleczki? W końcu mi się udaje i ją odkorkowuję. Wokół szyjki ma
zawieszoną karteczkę z napisem „Wypij mnie”. Okej, a więc jestem Alicją
w Krainie Czarów? Ci chłopcy najwyraźniej znów sobie ze mną pogrywają.
Wypijam płyn jednym haustem. Kwaśna breja oblepia mi gardło,
przypominając czasy, kiedy próbowałam zjeść plastelinę. Buteleczka w mojej
dłoni zaczyna rosnąć. Co takiego? Staje się coraz większa i większa. Nagle
stoję obok monstrualnych rozmiarów szklanej butelki.
Pokój też się powiększył. Wszystko jest takie ogromne!
Moją uwagę zwraca noga od stołu: w drewnie wyryto kształt książki.
Przysuwam się. To otwarta książka, a wszystkie linie są precyzyjnie
wyrzeźbione. Dziwne. Podchodzę jeszcze bliżej i przesuwam po niej palcami.
Puer Natus.
Wciągam głośno powietrze i odwracam się, aby sprawdzić, kto ma takie
chore poczucie humoru, gdy tylko jednak mój palec styka się z książką,
otwiera się czarna otchłań i mnie zasysa.
Budzę się na cmentarzu.
Na nagrobku widnieje imię DAEMON.
Już raz tu byłam. Co się dzieje? Trawa ustępuje mi spod stóp i wpadam
do grobu. Wiem, co będzie dalej: Królowie pochowają mnie żywcem.
Do grobu wpada piach, ich twarze są zbyt niewyraźne. Moja bosa stopa
natrafia na coś galaretowatego. Patrzę w dół i widzę wpatrujące się we mnie
spod piasku oko Daemona. Jest zagniewany, brwi ma ściągnięte. Jego palce
zaciskają mi się wokół kostki.
– Jak sobie chcesz!
Wciąga mnie pod ziemię.

– Nie! – wołam, zrywając się z łóżka.


Ten sen był jeszcze bardziej przerażający od poprzedniego.
– Zły sen? – pyta mnie z kąta mroczny głos. Od razu rozpoznaję, że to
Nate.
Podsuwam się do góry, aż opieram się o zagłówek.
– Tak.
– Dzięki złym snom docenia się to, co dobre. Przypominają, że życie
mogłoby być o wiele gorsze – mówi spokojnie.
Nie jestem pewna, do czego zmierza, i nie pomaga mi fakt, że go nie
widzę.
– Pewnie tak. – Nie wiem, co jeszcze miałabym powiedzieć.
Po wczorajszym wieczorze cała jestem rozstrojona i jeśli mam być
szczera, to jeszcze mam lekko w czubie. Nie znoszę pić.
– Okłamałem cię – szepcze ochryple.
– Domyśliłam się. – Kładę się i podciągam kołdrę pod brodę. Skoro go
nie widzę, równie dobrze mogę się zakopać pod kołdrą, by czuć się
bezpiecznie. Czasem, gdy noga zwisa poza łóżko, wydaje się, że trzeba coś
z tym zrobić, bo nieopodal czyha potwór, by zaraz złapać za stopę. Cóż, Nate
jest takim potworem, a prawdopodobieństwo, że zaatakuje, jest zbyt wysokie.
– Nienawidzę cię, Tillie. Część mnie zawsze będzie cię nienawidzić.
Musisz się z tym pogodzić.
– Dlaczego? – Krztuszę się tym słowem i mam do siebie pretensję, że
okazałam emocje.
– Dlatego że przypominasz mi o wszystkim, co straciłem. Przypominasz
mi o niej. Wszystko w tobie mi ją przypomina. Twój wygląd, twój zapach,
twój uśmiech.
Nie umiem powstrzymać łez. Milczę.
– Wszystko, co w tobie pokochałem, zostało pogrzebane razem z naszą
córką. To, jak rozśmieszałaś ją rano, kiedy zmieniałaś jej pieluchę, albo jak
kładłaś ją z nami do łóżka, a my podziwialiśmy tę stworzoną przez nas
perfekcję. Ale tego już nie ma, Tillie, a zostały tylko gniew i morze
cholernego bólu, na którego odczuwanie nie mogę sobie pozwolić. Tracę
wtedy zmysły.
– Wobec tego pozwól mi odejść.
Cisza.
– Nie mogę.
Wstrzymuję oddech. Czy w końcu to przyzna?
– To także twój świat. Zasługujesz na koronę, którą ci dano, poza tym
zasługujesz na zakończenie pewnego etapu, tak samo jak ja.
– Zakończenie? – Robię się czujna. – Co masz na myśli?
Znowu cisza.
Odrzucam kołdrę, bo jej funkcję pełni panująca w pokoju ciemność. Na
palcach udaję się tam, gdzie, jak sądzę, jest Nate, i wyciągam ręce.
Moje dłonie lądują na jego włosach i szybko się odsuwam, po czym
opadam na kolana. Nie chcę dotykać go więcej, niż to konieczne. Jego dotyk
jest dla mnie wszystkim, co dobre i złe. Nie mogę znowu się w nim zatracić.
Muszę być sprytna. Muszę sprawić, aby zapłacił za to, co zrobił. Wcale nie
musisz. Tak, muszę.
– Powiedz mi, co masz na myśli – szepczę. Na ustach niemal czuję jego
ciężki oddech, a przestrzeń między nami wypełnia zapach whiskey i wody
kolońskiej.
– Powiem ci, Tillie, ale musisz dać mi słowo, że zrobisz to, co będą ci
kazać, i nie zachowasz się lekkomyślnie. Myślę, że dzięki temu… – Urywa. –
Myślę, że pomagając nam, pomożesz także sobie.
– Co?
– Dajesz mi słowo? – pyta.
– Tak – odpowiadam natychmiast. – Przyrzekam.
Robi głośny wydech.
– Uważamy, że Micaela nie umarła z powodu nagłej śmierci łóżeczkowej.
Zamieram i lekko się odsuwam.
Nate obejmuje mnie w pasie.
– Dasz sobie radę?
Dam radę?
Nie.
Tak.
Muszę.
– Tak…
Jeszcze mocniej mnie obejmuje, ale nie przyciąga do siebie, za co jestem
mu wdzięczna.
– Uważamy, że została zamordowana, i uważamy, że to sprawka Hectora.
Na wszystko spada zasłona czerni.
ROZDZIAŁ 14

S Tillie

kóra mi puchnie z gorąca. Obejmuje mnie jakieś ramię. W moje włosy jest
wydychany zapach whiskey. Otwieram oczy i okazuje się, że przez
niewielkie okno w górnej części ściany wlewa się jasne, poranne słońce.
– Naprawdę staram się być wrażliwy, bo powiedziałem ci o czymś
mrocznym jak chuj, ale jeśli będziesz tak napierać na mnie tyłkiem i jeszcze
raz nim pokręcisz, to wbiję w ciebie kutasa bez względu na to, czy masz na to
ochotę, czy nie. Ale bądźmy realistami, miałabyś.
Odwracam się w objęciach Nate’a, ignorując jego typowe wygłupy.
– Spałeś tu ze mną.
– Spałem. – W jego oczach, choć zaspanych, maluje się czujność. Nie
wiem, czy zawsze taki był, a ja tego nie dostrzegałam, ale mam wrażenie, że
otacza go grubszy pancerz niż do tej pory. Głęboko mnie to niepokoi.
– Dlaczego? – pytam. Głos mam chrapliwy i pełen desperacji. – Dlaczego
spałeś w moim łóżku?
– By mieć pewność, że nic ci nie jest, warto cierpieć ból powodowany
przez twoją obecność w moich ramionach.
Krzywię się. Jego słowa sprawiają, że czuję ściskanie w sercu.
– Nie chcę, żebyś cierpiał, Nate.
– Tak już jest. Przyzwyczaiłem się.
Przekręcam się i wbijam wzrok w sufit.
– On naprawdę to zrobił?
Nate milczy, więc ponownie odwracam się w jego stronę w poszukiwaniu
odpowiedzi, choć nie jestem pewna, czy pragnę ją poznać.
– Tak uważamy. Muszę zadać ci kilka pytań dotyczących tamtej nocy.
Myślisz, że jesteś na to gotowa?
Wzdycham i zamykam oczy.
– Muszę być.
Podpiera się na łokciu i mi się przygląda. Ignoruję to, jak wpadające
przez okno słońce rozświetla jego włosy w kolorze ciemnego blondu, i to, że
poranna wersja Nate’a jest zawsze sympatyczniejsza od tej popołudniowej.
– Kiedy tamtej nocy kładłaś się spać, czy coś ci się wydało dziwne? Inne
niż zawsze? Cokolwiek.
Wokół mojego serca zaciska się obręcz bólu. Nie chcę o tym myśleć. Nie
chcę pozwolić wspomnieniom na dostęp do mojej i tak już rozedrganej
duszy. Ale jest za późno: w głowie obrazy przemykają mi z prędkością stu
kilometrów na godzinę, potwornie mnie oślepiając.
Zaciskam powieki.
– Tak, było coś takiego. – Słowa te wypowiadam ciszej, niż zamierzałam.
Nate milczy.
Kiedy tamtej nocy zamykałam drzwi, moimi włosami poruszał chłodny
wiatr. Wślizgnęłam się w jedwabną pościel. Zasnęłam. Obudziłam się zlana
potem. Dlaczego się wtedy obudziłam?
Otwieram oczy i zrywam się z łóżka.
– Chyba nie zamknęłam drzwi na klucz, Nate…
Przygląda się mojej twarzy.
– To nie twoja wina. Mój dom jest bezpieczny. Nikt niepowołany nie jest
w stanie postawić nogi na ziemi Króla. Nikt z wyjątkiem Hectora. On
znalazłby jakiś sposób, nawet jeśli zamknęłabyś drzwi na klucz.
Zaczynam krążyć szybko po pokoju. Muszę być w ruchu, inaczej sobie
z tym nie poradzę.
– Co to znaczy? Dlaczego wciąż trzymałeś mnie pod kluczem… –
Z mojej twarzy odpływa cała krew. – A to przyjęcie w maskach…
– Nie wiem – mamrocze Nate. Wstaje z łóżka i zdejmuje koszulkę, przez
co włosy znowu sterczą mu na wszystkie strony. – Ale dzisiaj się tego
dowiemy.
– Niby jak? – Potrzebuję rozruszać nogi. Brantley na pewno ma tu
siłownię.
– Wieczorem odbędzie się kolejne takie przyjęcie. Takie same stroje.
Będziesz nam towarzyszyć, ale masz nie odstępować nas na krok.
Kiwam głową, ocierając spocone dłonie o uda.
– Och. – Nate zatrzymuje się w progu. – To przyjęcie będzie większe niż
poprzednie. Zjawią się Królowie ze wszystkich miast, no i inne dziewczyny.
Dziewczyny, które znam. – Przyszpila mnie spojrzeniem.
– Czemu miałabym się tym przejmować? Znam twoją łajdacką
przeszłość.
– Rzecz w tym, że to właściwie nie jest przeszłość. Znam tych ludzi od
dziecka. Jest wśród nich ktoś, kogo nie widziałem, odkąd skończyłem
czternaście lat. To ta dziewczyna mnie rozprawiczyła. – Czeka na moją
reakcję, ale ja zachowuję pokerową twarz.
– Czemu mi o tym mówisz? Nie jesteśmy razem, Nate.
– Mam tego świadomość, daję tylko znać, że się z nią spotkam…
– Jesteś obleśny i możesz sobie stąd iść.
Tak robi.
Pragnę ponownie zignorować fakt, że Nate mnie zranił. To moja wina, że
są we mnie emocje. Uczucia. Ciekawi mnie, kim jest ta dziewczyna. Muszę
jednak pamiętać, że Nate zachowuje się wobec mnie względnie poprawnie
tylko z powodu Hectora. I dlatego, że pragnie zemsty. Tak samo jak ja. Po
wszystkim pozbędzie się mnie niczym złego wspomnienia – wiem to.
Robię drżący wydech.
– Weź się w garść, Tillie. Po prostu graj.
Przywołuję na twarz sztuczny uśmiech, bo wiecie, trzeba ćwiczyć. Skoro
on chce sprowadzić swoją eks – bez względu na to, kim jest – to niech sobie
sprowadza. Ale ja będę grała tak, aby wygrać, zaś w ramach mojego
pierwszego ruchu po rzuceniu kostek zostanę najgorętszą laską na imprezie.
Mijając pokój Daemona, zaglądam do niego, aby zapytać, czy będzie mi
towarzyszyć. On założy maskę, a Madison najpewniej się nie zjawi, więc nic
się nie stanie. Ale pokój okazuje się pusty.
Znowu.
Łóżko jest pościelone – wydaje się, że nikt na nim nie siedział. Może
Daemon wyjątkowo dba o porządek? Musiał gdzieś wyjść i robi teraz licho
wie co. A może Królowie kazali mu wrócić do obowiązków Zagubionego
Chłopca.
Z westchnieniem wchodzę na górę i udaję się prosto do kuchni. Jestem
głodna i mam ochotę na naleśniki.
Nikogo nie ma, więc biorę się do przeszukiwania szafek.
Mąka, jajka, masło, mleko. Uwielbiam naleśniki.
Dostrzegam stację dokującą i włączam muzykę. Potrzebuję czegoś, co
poprawi mi humor po tym głupim, porannym wyznaniu Nate’a. Decyduję się
na Young God Halsey. Wrzucam wszystkie składniki do miski i je mieszam.
Tak szybko, że aż włosy wysuwają mi się z koczka.
Przerywam, opuszczam głowę i zbieram wszystkie kosmyki, po czym
upinam je w wysoki kok. Kiedy się prostuję, przede mną stoi Brantley,
opierając się o blat.
– Co ty robisz? – woła, przekrzykując muzykę.
– Naleśniki!
Nie odrywając od niego wzroku, zlizuję z palca odrobinę ciasta, a Halsey
w tym czasie śpiewa: „Jeśli chcesz trafić do nieba, powinieneś się ze mną
dzisiaj bzyknąć”.
Chłopak mruży oczy, a ja przyglądam się jego strojowi. Ma na sobie
luźne dresowe szorty. I nic więcej. Tors lśni mu od potu.
– Trenowałeś? – pytam.
Otwiera blender i powoli odwraca ode mnie wzrok.
– No. Czemu pytasz? – Widzę, że kącik jego ust unosi się w uśmiechu.
– Bo ja też muszę.
Wskazuje głową na schody.
– Drugie piętro.
– Czy nie tam masz swój pokój? – pytam, ponownie mieszając ciasto.
– Tam jest tylko mój pokój i siłownia. Powinnaś to zrobić przed
naleśnikami, zresztą ciasto i tak musi postać godzinę w lodówce.
– Niby od kiedy?
Zrobiwszy sobie shake’a, Brantley wyłącza blender.
– Od zawsze. Wszyscy wiedzą, że ciasto naleśnikowe musi postać
godzinę w lodówce.
Istnieje tyle różnych warstw Brantleya Vitiosisa – i tak się cieszę, że kilka
z nich zdecydował się mi pokazać.
– Bran-Bran, jesteś taki słodki.
– Pierwsze ostrzeżenie na dziś – rzuca nonszalancko, przelewając do
szklanki białkowy shake.
Wstawiam miskę z ciastem do lodówki i przy okazji wyjmuję z niej
butelkę wody.
– Zrobię, jak mówisz, ale potem to ze mną zjesz.
Odwracam się ze śmiechem, tyle że on zdążył już zniknąć. Jak to się
stało, że zamieszkałam w jednym domu z grupą humorzastych, gorących,
seksownych mężczyzn?
Och, no tak, to przez moje cholerne pochodzenie.

Pożyczywszy od Bailey sportowe ciuchy, udaję się na drugie piętro.


Uzgodniłyśmy, że wybierzemy się dzisiaj na zakupy. Prawie zapomniałam
o tej całej kasie na moim koncie. To wręcz nierzeczywiste.
Idąc powoli korytarzem, dostrzegam na końcu drzwi. Czarne, rzeźbione
drewno. Jak nic pokój Brantleya. Zastanawiam się, jaki ma wystrój. Czy
pokój jest równie mroczny jak jego właściciel, czy też cały biały i nijaki? To
drugie wydaje się jakoś mało prawdopodobne.
Kieruję się ku drugim drzwiom. Na widok tego, co się za nimi kryje,
opada mi szczęka. Wiem, że wszyscy Królowie poważnie podchodzą do
dbania o kondycję, ale tutaj mogłabym zamieszkać. Wszystkie ściany są
przeszklone, z pomieszczenia rozciąga się widok na cały tył domu. Widać las
i polanę, gdzie mieści się cmentarz. Wzdrygam się. Cholerne złowieszcze
domiszcze. Ta siłownia to chyba najbardziej luksusowa część całej
rezydencji. Sprzęt jest poustawiany w równiutkich rzędach i znaleźć tu
można wszystko to, co w profesjonalnej siłowni, a nawet więcej. Łącznie ze
stepperem. Dzięki Bogu.
W kącie wisi worek treningowy, który mnie do siebie woła. Przydałaby
mi się sesja boksowania. Muszę dać ujście swojej energii, nim nastanie
wieczór, a ja będę musiała stawić czoło Nate’owi i jego specjalistce od
rozprawiczania.
Wkładam do uszu słuchawki i powoli idąc w stronę bieżni, przewijam
swoją playlistę na Spotify. Wchodzę na bieżnię i od razu ustawiam poziom
dwunasty. Włączam Halsey, bo potrzebuję więcej jej kojącego głosu. Słysząc
w słuchawkach Without Me, przyspieszam. Zawsze potrzebuję kilku minut,
aby odnaleźć właściwe tempo. Dyszę i sapię niczym pozbawiona kondycji
krowa, która nie ćwiczyła od miesięcy. Zresztą taka jest prawda. W końcu
oddech mi się stabilizuje i słowa piosenki cichną. Potrzebuję czegoś bardziej
gniewnego, co pasowałoby do kapiącego mi z twarzy potu. Zamiast Halsey
włączam Go Fuck Yourself Two Feet. Ta piosenka to dwie najlepsze minuty
w historii muzyki. Ten beat. Zwiększam nachylenie bieżni. Uda mi płoną,
serce wali jak oszalałe i przez dwadzieścia kolejnych minut moich myśli nie
zajmuje nic oprócz bólu w mięśniach.
W końcu wyłączam bieżnię. Zeskakuję z niej – i nieruchomieję na widok
stojącego w drzwiach Nate’a. Wyciągam z uszu słuchawki.
– Co tu robisz?
Nie odpowiada, a jedynie mi się przygląda. Sięgam po butelkę z wodą.
Jego spojrzenie ześlizguje się po moim ciele i przeklinam Bailey za jej kuse
ciuchy. Mam na sobie neonowozielony stanik sportowy i króciutkie, czarne
spodenki ze spandexu. Są tak krótkie, że widać spod nich pośladki.
Nate mnie ignoruje. Udaje się prosto do ławki ze sztangami.
– Przyszedłem na trening. A jak ci się wydaje?
Mam ochotę stąd uciec, ale jednocześnie nie chcę pokazać, że jego
obecność ma na mnie taki wpływ.
Podchodzę do worka treningowego i mierząc Nate’a surowym wzrokiem,
zakładam rękawice. On zdejmuje koszulkę i przewiesza ją przez ławkę,
napinając mięśnie pleców.
Razem z mięśniami poruszają się jego tatuaże. Po lewej stronie czaszka
Elite King. Na karku widnieją gotyckie litery układające się w słowo
„MALUM”, a u dołu pleców „Król”.
Muszę przestać się gapić.
Z powrotem wkładam do uszu słuchawki i włączam Desperado Rihanny.
Zaczynam od pojedynczych ciosów wycelowanych w twardy, czarny worek.
Wdech, wydech. Przy każdym ciosie napinam mięśnie brzucha, pot
nieprzerwanie leje mi się z czoła. Kiedy pojedyncze ciosy zaczynają tracić
impet, przerzucam się na serie dwóch, trzech. Przyspieszam, a po chwili
zwalniam, nie przestając napinać mięśni brzucha.
Im dłużej ćwiczę, tym mocniej pieką mnie ręce, ale to przyjemne uczucie.
Kiedyś ja i Ridge robiliśmy to co tydzień w jego garażu. Wspomnienia
wszystkiego, co się wydarzyło w moim życiu, zaczynają powoli przepływać
mi przez głowę i zwiększam siłę ciosów. Moja agresja osiąga nowy poziom:
wykonuję zamach nogą, po czym wracam do uderzeń rękami. Nie chcę
przestawać. Chcę walić w ten worek tak długo, aż spadnie na ziemię. Z uszu
wypadają mi słuchawki i nagle otacza mnie głośny beat muzyki puszczanej
przez Nate’a. Na Na Treya Songza. Raz, dwa, trzy. Moje ciosy są tak mocne,
że płoną mi ręce, a mięśnie brzucha są niczym lawa.
Wyczuwam na sobie czyjś wzrok. Podnoszę głowę i w tej samej chwili
rozprasza mnie widok obserwujących mnie Nate’a i Brantleya. Worek się
kołysze i niemal mnie uderza, więc wyciągam rękę, aby go unieruchomić.
– No co? – warczę do nich.
– Ten trening miał cię zrelaksować, a wygląda na to, że wściekłaś się
jeszcze bardziej niż wcześniej – rzuca ironicznie Nate. – Jakiś powód? –
Szczerzy się do mnie i rozkłada ręce. Zauważam, że obaj mają na sobie strój
treningowy. Składający się z samych szortów.
– Właściwie to tak – mamroczę. Podskakuję i ponownie odwracam się
w stronę worka. – Naleśniki.
Chwilę później po drugiej stronie worka staje Brantley.
– Masz ochotę na sparing?
Patrzę mu w oczy.
– Coś mi mówi, że już to kiedyś robiłaś. Mam rację?
– Po części – burczę i poprawiam rękawice.
– Tylu rzeczy o tobie nie wiem, mały diablaku… – Brantley zakłada
pady.
Zerkam z ukosa na Nate’a, który skacze na skakance. Wiem, że to Nate
i Brantley są najbardziej wysportowani. Zwłaszcza Nate. Wykonuje różnego
rodzaju treningi, aby utrzymać ciało w formie. Łącznie z crossfitem
i parkourem. Skacze, krzyżując ręce. Nie odrywa ode mnie wzroku. A ja
z uśmiechem zaczynam boksować pady Brantleya.

Zabieram się do naleśników. Nie biorę prysznica, bo mogłabym stracić


apetyt. Są tutaj wszyscy Królowie – nie licząc Abla, który gdzieś zniknął.
Miksuję kolejną porcję ciasta i dolewam do tej, co stała w lodówce. Brantley
się nie dowie, że połowa nie odczekała tej wymaganej godziny. Rozgrzewam
płytę i zaczynam smażyć po dwa naraz. Włączam muzykę. Kiedy po raz
pierwszy znalazłam się w domu Brantleya, czułam niepokój. Teraz
uwielbiam to miejsce. Uwielbiam wszystko, co się kryje w tych starych
murach.
Z głośnika dobiega It’s a Vibe 2 Chainz, a ja zatracam się w obracaniu
naleśników.
Wyczuwam go, jeszcze zanim się odwracam. Nate potrafi zawłaszczyć
każdą przestrzeń.
Podchodzi do blatu i kradnie naleśnik.
– Masz się w co ubrać wieczorem czy wybierasz się na zakupy?
Piorunuję go wzrokiem.
– Nie są jeszcze gotowe! – Pokazuję na naleśniki. – Zamierzam kupić
sukienkę i inne rzeczy, żeby nie musieć się wciskać w ciuchy Bailey.
Zabieram ze sobą Madison.
Zamiera w połowie kęsa.
– Po co?
– Jak to po co? – pytam i mrużę oczy.
– Zdradziła Bishopa. Nie wyobrażam sobie…
– Cholerny z ciebie hipokryta. Zamierzasz się na nią złościć o zdradę,
podczas gdy sam zrobiłeś mi to samo?
Śmieje się nieprzyjemnie i z miejsca wiem, że właśnie zapaliłam zapałkę
i – prawdopodobnie – spłonę.
– Nigdy cię nie zdradziłem, Tillie.
– Zdradziłeś.
– Jak cię, kurwa, mogłem zdradzić, skoro nigdy nie byliśmy tak
naprawdę razem? Wyjaśnij mi to, bo…
Odwracam się. Nim uderzam go w głowę łyżką do ciasta, chwyta mnie za
brodę i zmusza, abym na niego spojrzała. Ma rozszerzone źrenice i wiem, że
cokolwiek zamierza zrobić, zaboli mnie to.
– Jak mogę, kurwa, zdradzić kogoś, kto nigdy nie był mój?
Auć.
Wyrywam mu się, a moje serce spada na dno oceanu.
– Masz rację. Źle coś zrozumiałam. – Nawet nie chce mi się z nim teraz
kłócić. Za bardzo jestem zła z powodu jego słów.
Kradnie kolejny naleśnik.
– I nie dlatego jestem na nią wkurzony.
Zaciskam usta, nie pozwalając ujść gniewowi.
– Dlatego że… – kontynuuje.
– Dlatego że nie zrobiła tego z tobą – kończę za niego, wylewając
ostatnią porcję ciasta.
Jego uczucia względem Madison zawsze stanowiły dla mnie problem. To
irracjonalne, wiem, ale wszystkie pragniemy być tą jedyną. A nie jedną
z dwóch.
Nate milczy, co jeszcze bardziej mnie rozsierdza. Wyłączam płytę i biorę
z blatu talerz z naleśnikami. Ignorując go, wychodzę na dwór, gdzie
przebywają pozostali Królowie. Oczy im się świecą na widok naleśników.
Siadam obok Eliego i Huntera. Naprzeciwko mam Brantleya. Obserwuję, jak
wszyscy się zajadają. Ja straciłam apetyt. Jakaś stopa dotyka pod stołem
mojej i podnoszę wzrok na Brantleya, który bacznie mi się przygląda.
– Wszystko dobrze? – pyta bezgłośnie.
Nie.
Wcale nie jest dobrze. Pragnęłam być silniejsza i zgotować Nate’owi
piekło, ale nie potrafię. Muszę uciec od jego toksyczności. Nigdy nie będę
jego. Nie traktowałby mnie w taki sposób, gdybym była Madison. Teraz to
wiem.
Kręcę głową, zrywam się z krzesła i gniewnie ruszam do swojego pokoju.
Muszę się wydostać z tego cholernego domu. Pokój Daemona znowu okazuje
się pusty.
Kręci mi się w głowie i wcale nie podoba mi się to, co czuję. Kopniakiem
otwieram drzwi do swojej sypialni, rozbieram się i wchodzę pod prysznic.
Kiedy wychodzę z łazienki, w otwartych drzwiach stoi Bishop.
– Hej – szepczę i sięgam po to samo ubranie, które miałam na sobie
wczoraj, jednocześnie zasłaniając się ręcznikiem. Czy nie mogę mieć choć
chwili spokoju z dala od tych dupków?
– Czy jest coś, o czym mi nie mówisz w kwestii Madison? – pyta
i oblizuje wargę.
Kręcę głową.
– Nawet gdyby, Bishop, to zawszę będę wobec niej lojalna. Jest moją
najlepszą przyjaciółką i w życiu nie zrobię niczego, aby nadużyć jej zaufania.
Przechyla głowę i lustruje mnie wzrokiem.
– Mimo że ona i Nate są sobie tacy bliscy? Nigdy cię to nie drażniło.
Dlaczego?
Wzdycham i siadam na łóżku. Chyba musimy odbyć tę rozmowę.
– Dlatego że dla Nate’a nic nie znaczę. Coś znaczyłam, byłam matką
jego… – Urywam i zamykam oczy. – Krótko mówiąc, nigdy mnie kochał.
Nigdy…
Bishop kręci głową.
– Dziewczyny i ta ich potrzeba miłości. To właśnie część problemu. –
Wchodzi do pokoju i opiera się o ścianę.
– Miłość nie jest czymś nierozsądnym, jeśli przelewa się całą na jedną
osobę – przypominam mu.
– Ja tak zrobiłem. – Patrzy mi w oczy. – A ona złamała mi, kurwa, serce.
Wszystko się pomieszało.
Energia w pokoju ulega zmianie.
Nie zrobiłby tego.
Jego spojrzenie zsuwa się na moje usta.
Okej, a może jednak tak?
– Nie zamierzam się z tobą bzykać, Tillie. Wyluzuj. Nie jestem tego typu
facetem. Choć muszę przyznać, że po tym, co ona robiła z Nate’em,
poczułbym się o wiele lepiej.
Rozluźniam się.
– Tyle że ja dla Nate’a nic nie znaczę. – Przewracam oczami, po czym
wstaję i ruszam w stronę łazienki.
Bishop robi krok do przodu. Zamieram. Jest tak blisko, góruje nade mną.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie kusi mnie pomysł sprawienia
bólu Nate’owi, ale w życiu nie zrobiłabym tego z Bishopem. Nim ten
chłopak podejmie kiepską decyzję, Madison musi z nim porozmawiać.
Drzwi się otwierają i Bishop szybko się cofa.
Eli mierzy nas wzrokiem.
– No co? – warczy Bishop, po czym wypada z pokoju.
Okej, kiepsko to wyglądało.
– No proszę, wygląda na to, że w końcu uczysz się tej gry… – droczy się
Eli. A potem wychodzi, nie mówiąc nawet, po co tu wszedł.
Z jękiem idę do łazienki i się ubieram. Muszę kupić dzisiaj samochód.
I bieliznę.
ROZDZIAŁ 15

B Tillie

ailey w ostatniej chwili mnie wystawiła, więc sama czekam w aucie


Brantleya na Madison. Mogłam pożyczyć samochód od Nate’a, ale nie chcę
mu dawać powodu do rozmowy ze mną. Czuję pod tyłkiem niski pomruk
silnika V8 i żałuję, że nie wzięłam któregoś z jego nowych aut. No właśnie,
jak ja zaparkuję w mieście tę wielką bestię?
Madison zbiega po schodach i siada na miejscu pasażera. Nie lubię tego
domu. Kryje zbyt wiele złych wspomnień. To właśnie przed nim nie tak
dawno parkował karawan.
Przełykam ślinę i ściszam radio, abyśmy mogły rozmawiać.
– Ukradłaś auto Brantleya? – pyta i spina długie włosy na czubku
głowy. – Jestem pod wrażeniem.
Dodaję gazu.
– Nie ukradłam. Pozwolił mi je wziąć.
– Wow – mruczy Madison. – A to ci historia.
Nie rozumie, ale nie szkodzi. Dla niej Brantley nadal jest wielkim, złym
wilkiem.
– Muszę kupić samochód i ubrania, łącznie z czymś na dzisiejszy
wieczór – wyjaśniam, wjeżdżając na główną drogę.
Odchrząkuje.
– Co u niego?
– Cóż – poprawiam się na fotelu – dziś rano zszedł do mojego pokoju,
żeby porozmawiać, ale potem zjawił się Eli i nie wyglądało to dobrze. Byłam
owinięta ręcznikiem, bo właśnie wyszłam spod prysznica, a Bishop stał
akurat przede mną.
Kątem oka dostrzegam, że moja przyjaciółka siedzi z rękami
skrzyżowanymi na piersi.
– Nic się nie wydarzyło – doprecyzowuję, bo czuję potrzebę, aby się
bronić.
Odwraca się w moją stronę.
– Wiem. Wiem, że nigdy byś tego nie zrobiła. Ale martwię się, że on
zwróci się do kogoś pokroju Tate, kto to zrobi.
– Czemu jeszcze się nie pozbyłaś tej suki? – burczę. – Myślisz, że by ci to
zrobiła? – JA już tego doświadczyłam, ale nie jestem z nią tak blisko jak
Madison.
– Tobie zrobiła – przypomina mi.
– Cóż, według mnie musisz wyjaśnić Bishopowi, co się stało, nim zrobi
coś, czego będzie żałował.
Wzdycha.
– Wiem.
– Możesz powiedzieć mi coś więcej?
Kręci głową.
– Nie mogę. To zbyt niebezpieczne.
– Okej. – Również wzdycham. – Wobec tego bierzmy się do wydawania
kasy mojej matki.
Śmieje się i wyraz jej twarzy ulega zmianie. Jakby wróciła dawna
Madison.

Ostatecznie lądujemy w salonie Porsche.


Co ja tu robię?
– Kupuj – zachęca Madison, racząc się mrożoną karmelową macchiato. –
Poważnie. Według mnie powinnaś.
– Jest pani pełnoletnia? – pyta sprzedawca, mierząc mnie wzrokiem.
Przewracam oczami i wyjmuję z portfela kartę.
– Tak.
Pulchnymi palcami bierze ją ode mnie, a w jego oczach rozbłyska
chciwość.
– Jeszcze dowód, proszę pani.
Podaję mu go.
Szybko przebiega po nim wzrokiem i porównuje nazwiska na dowodzie
i karcie. Przyglądam się, jak bierze nad nim górę ekscytacja. Prostuje się.
– Czyli 918 spyder?
Przygryzam wargi.
– Tak – odpowiada za mnie Madison i bierze mnie pod ramię. –
I powinniśmy wziąć różowe! Żeby pasowało ci do włosów!
– Nie! – warczę do sprzedawcy. – Proszę tego nie robić i ignorować moją
przyjaciółkę.
– Jaki kolor sobie pani życzy? Jeśli ma to być coś na specjalne
zamówienie, możemy w ciągu kilku dni roboczych dostarczyć auto pod
wskazany adres. Inne modyfikacje także są możliwe.
Przez chwilę się zastanawiam.
– Ma być szybkie.
Kiwa głową.
– Możemy dodać… – Zasypuje mnie detalami dotyczącymi silnika i jego
mocy.
Zerkam w stronę samochodu.
– Niech będzie czerwone. Krwiście czerwone.
– Załatwione.
Udajemy się do jego gabinetu i wypełniamy dokumenty. Płacę za coś, co
jest niedorzeczne, ale sprawia mi radość. Pozostawionych mi przez Katsię
pieniędzy jest tyle, że każdego dnia do końca życia mogłabym kupować taki
samochód, choć nadal nie czuję, jakby należały do mnie.
Z miasta wyjeżdżamy z bagażnikiem pełnym ciuchów, kosmetyków
i butów. Bagażnikiem i tylną kanapą samochodu Brantleya. Swój będę miała
dopiero za trzy dni.
– Dokąd teraz? – pyta Madison, chowając oczy za ciemnymi okularami.
Coś przychodzi mi do głowy i się uśmiecham.
– Masz ochotę iść dziś na przyjęcie jako moja osoba towarzysząca?
Uśmiecha się do mnie szeroko.
– Z największą przyjemnością…
ROZDZIAŁ 16

S Nate

iedzę na sofie w salonie Brantleya ze szklanką whiskey w dłoni


i rozwiązanym krawatem. Na nodze leży maska – białe kości mych
przodków – wpatrując się we mnie i nie dając mi spokoju. Kiedy ostatnim
razem zasłaniała mi twarz, na jednej ręce trzymałem Micaelę, a drugą
obejmowałem Tillie.
Wypijam whiskey jednym haustem, pozwalając, aby alkohol palił mi
przełyk.
– Słyszałeś? – pyta cicho Brantley, wchodząc do salonu. Zrywa muchę
i rzuca ją w kąt. Rozpina kilka pierwszych guzików koszuli, po czym
podwija rękawy. – Tillie przyprowadza Madison jako osobę towarzyszącą.
Przewracam oczami.
– Wcale mnie to nie dziwi. Zbiera posiłki, bo jej powiedziałem, że będzie
tu Billie.
Brantley nie odrywa wzroku od mojej twarzy.
– Naprawdę…
Chichoczę.
– Naprawdę.
– Rozmawiałeś z nią?
Kiwam głową.
Brantley nic nie mówi, ale nie musi. Wiem, co czuje względem Billie.
Nienawiść.
Otwiera usta, po czym kręci głową.
– Tillie nie potrzebuje wsparcia, Nate. Wiesz o tym. Gdyby chciała
przyłożyć Billie, niepotrzebna by jej była do tego Madison. Zaproszenie tej
twojej inicjacyjnej cipki to cios poniżej pasa. Chcę wiedzieć, dlaczego to
zrobiłeś.
– Madison się zjawi? – przerywa nam Eli, wchodząc do salonu z wódką
w jednej ręce, a maską w drugiej. Ma na sobie taki sam garnitur jak ja
i Brantley.
Nachylam się i biorę z ławy butelkę szkockiej. Odkręcam ją zębami, po
czym wypluwam zakrętkę na podłogę.
– No.
– Interesujące, zważywszy na to, że przyłapałem dzisiaj Tillie
z Bishopem.
Podnoszę wzrok na Eliego, a w tym samym czasie Brantley wybucha
śmiechem.
– Co?
Eli unosi brwi.
– Co? Chyba cię to nie dziwi? Bo przecież ty i Madison…
Mam dwie opcje. Karmić się tym szajsem albo go zignorować. Wypijam
całą zawartość szklanki naraz, nie odrywając wzroku od Eliego.
– Może się pieprzyć, z kim tylko chce.
Eli nie przestaje na mnie patrzeć, brązowe włosy opadają mu na niewinne
oczy. Jest młodszy od nas wszystkich o kilka miesięcy i tak go właśnie
traktujemy, ale to także oznacza, że jest nieźle wyszczekany.
Brantley przygląda mi się z mrocznym uśmiechem. Wie, że blefuję. Nie
znoszę tego, że czyta we mnie jak w otwartej księdze.
– Mam się skupić na tobie? – Posyłam mu drwiący uśmieszek. – Kwiaty,
złoto, tajemnice… Drzwi…
Pokazuje mi środkowy palec i zaciska usta. Wiem, że w tym
przyprawiającym o gęsią skórę domu coś albo kogoś ukrywa. Wiem i już.
Czuję wszędzie jej obecność, subtelnie czającą się we wszystkich kątach
i zakamarkach, jakby wychodziła nocą, a za dnia znikała.
– Tak wiele pytań do Bran-Brana…
– Jesteśmy gotowi? – warczy w progu Bishop, a ja znowu muszę policzyć
w myślach do dziesięciu.
– Aha! – Wstaję z sofy i go mijam.
– Nate! – woła Bishop, kiedy docieram do drzwi wejściowych, ale ja się
nie odwracam.
Swego czasu trzymaliśmy się blisko. Bishop był moim najlepszym
przyjacielem, odkąd jednak pojawiła się Madison, zbliżyłem się do
Brantleya.
– Tak? – rzucam przez ramię i w końcu się odwracam.
Jak mam się stosować do Przykazań, skoro nawet nie jestem w stanie
znieść świadomości, że Bishop dotknął Tillie, i dlaczego dręczy mnie to
bardziej niż fakt, iż dotykał jej Brantley? Z powodu zdrady, ot co. Brantley
nie zrobił niczego za moimi plecami.
Inaczej niż ja zrobiłem z Madison i Brantleyem…
Kurwa.
– Wszystko okej? – pyta Bishop, a świat na chwilę zamiera.
Między nami rozciąga się milczenie, przechodząc na przyglądających się
nam uważnie Królów.
– Tak. – Na mojej twarzy pojawia się maska. – Zawsze.
Nigdy.
ROZDZIAŁ 17

M Tillie

oja twarz skrywa się za czarną koronkową maską. No i oczywiście


zdecydowałam się założyć czerwoną sukienkę. Jest dopasowana w talii, bez
ramiączek i ma dekolt w kształcie serca. Jest długa i obcisła, dopiero na
samym dole lekko się rozszerza. Ma rozcięcie sięgające biodra, musiałam
więc odpuścić sobie bieliznę. Razem z Madison pojechałyśmy dziś do
fryzjera. Włosy tak mi wyblakły, że nie mogłam już ich znieść, pragnęłam
zmiany. Myślałam o powrocie do naturalnego blondu, ale jednak stchórzyłam
i ponownie zdecydowałam się na metaliczny, intensywny róż.
Oczy mam obwiedzione grubą kreską, powieki szaro-czarne, a usta
krwiście czerwone.
– Chyba się porzygam – mamrocze Madison, kiedy kierowca wiezie nas
do hotelu w samym sercu Nowego Jorku, gdzie odbywa się przyjęcie.
– Przynajmniej tym razem to nie jego dom.
– To prawda – zgadza się moja przyjaciółka i poprawia maskę.
Jest taka sama jak moja, tyle że czerwona. Madison włożyła czarną,
krótką sukienkę. Z oczywistych powodów zdecydowała się na długość mini.
No i pije, odkąd zaczęłyśmy się malować.
– Dasz sobie radę? – pytam, kiedy pociąga łyk szampana.
– Tak – odpowiada i dopija resztę musującego napoju.
To może się nie skończyć dobrze.
Kierowca podjeżdża pod hotel na Upper East Side i wysiadamy
z samochodu. Obcasy stukają nam o beton. Ściskam w dłoni kopertówkę,
a drugą ręką ujmuję dłoń Madison.
– Będzie dobrze, Mads.
– Wierzę ci – jęczy.
Portier otwiera nam drzwi i wchodzimy do foyer. Udajemy się w stronę
sali balowej, podążając za znakami i strumieniem ludzi w podobnych
strojach.
Telefon wibruje mi w torebce, więc go wyjmuję. W tym momencie
docieramy do kobiety, która stoi w wejściu z podkładką z klipsem w ręce.
Przygląda się sceptycznie Madison, następnie jej spojrzenie prześlizguje
się na mnie i kobieta otwiera szeroko oczy. Interesujące. Zazwyczaj ludzie
rozpoznają najpierw Madison, ale dociera do mnie, że to się szybko zmienia,
no i jest uzależnione od tego, jacy otaczają nas ludzie. Dzieciaki z Riverside,
które uczęszczały do ich szkoły? Jasne. Ale dorośli tkwiący po uszy
w świecie Elite Kings? Nie.
– Tillie Stuprum i Madison Venari. – Wypowiadam to nazwisko ostrym
tonem, urażona w imieniu przyjaciółki. Szkoda, że nie mogłam powiedzieć
„Madison Hayes” i widzieć, jak tej osądzającej suce oczy wyskakują z orbit
i padają u stóp Madison.
Chichoczę na tę myśl. Odblokowuję telefon i widzę, że mam wiadomość
od Nate’a. Serce mi przyspiesza.

Musimy porozmawiać.

Podnoszę wzrok na kobietę, która odhacza nasze nazwiska.


– Tak, proszę wejść. Dziękuję, panno Stuprum.
Ciągnę Madison za sobą i wchodzimy razem na salę. Światła są
przyciemnione, na prowizorycznej scenie gra na żywo jakiś zespół, ludzie
rozmawiają ściszonymi głosami. Na nasz widok wszyscy na chwilę
nieruchomieją. Czuję na sobie spojrzenia tysięcy par oczu – i wiem dlaczego.
– Mój Boże – szepcze Madison, nachyliwszy się ku mnie. – To znaczy
ludzie znają mnie w swoim kręgu i szkole, ale to jest zupełnie nowy poziom.
Wszyscy gapią się na ciebie takim wzrokiem, jakbyś zbudowała cholerne
królestwo.
– Nie ja – burczę w odpowiedzi – tylko moi przodkowie.
– Princessa – rozlega się za mną jakiś głos. Odwracam się i moim oczom
ukazuje się młody nieznajomy chłopak. – Zaprowadzę panie do stołu.
Kiwam głową, pozwalając, aby wziął mnie pod rękę i zaprowadził na sam
początek sali. Za nami idzie Madison. Kiedy docieramy do stołu, siedzą tam
już Królowie: Nate, Bishop, Brantley, Eli, Cash, Hunter, Ace i Chase.
Zajmuję puste krzesło obok Bishopa, Madison zaś siada po mojej drugiej
stronie, obok swojego brata Huntera, jako że nie ma tu dzisiaj Jase’a.
Bishop nachyla się ku mnie, a ja kładę pod stołem rękę na kolanie
Madison.
– Coś mi mówi, że Eli nieźle dzisiaj namieszał – mruczy mi Bishop do
ucha.
Okej. W porządku. W takim razie wystarczy na niego spojrzeć i jest się
zgubionym. Wydaje mi się, że jestem na niego odporna tylko z powodu
lojalności względem Madison. Ale nie zrozumcie mnie źle. Doskonale wiem,
skąd się bierze ten szum. Zwłaszcza kiedy Bishop szepcze mi do ucha.
Podnoszę wzrok na Nate’a. Obok niego siedzi jakaś dziewczyna
w różowej koronkowej masce. Do gardła podchodzi mi żółć. Ze swojego
miejsca widzę, że ma ciemne włosy, śniadą cerę i jest bardzo szczupła.
Przygląda mi się z drwiącym uśmieszkiem i nachyla się w stronę Nate’a.
Mogłabym ją zabić. Wiem, że Brantley i pozostali Królowie pomogliby
mi się pozbyć ciała.
– Nie możesz jej zabić. – Bishop chichocze mi do ucha, przerywając
moje mordercze plany. – Oczywiście mogłabyś to zrobić i żaden z nas nie
miałby ci tego za złe, ale ona nie ma żadnego znaczenia. Nate ją tu
przyprowadził jedynie w ramach żałosnej próby odepchnięcia cię od siebie.
Wibruje mi telefon.
– Mam to gdzieś – odpowiadam Bishopowi.
– Naprawdę? – pyta, ale jego spojrzenie spoczywa na Nacie.
– Co to za laska?
Bierze do ręki drinka.
– Billie. Rodzina Elite adoptowała ją, kiedy miała dwa lata. Ona i Nate
pieprzyli się jednego lata, kiedy byli jeszcze dzieciakami. Była jego pierwszą.
– Słyszałam – odpowiadam i pociągam łyk szampana. Nachylam się
i wyjmuję z torebki telefon.

Madison: Dziękuję za twoją ostrożność. Widzę jednak, co robi Nate,


więc śmiało wykorzystaj Bishopa, do czego tylko chcesz. Wiem, że
on cierpi, i wolałabym, żeby wykorzystał ciebie niż jakąś inną.
Wiesz, co mam na myśli.

Raz jeszcze odczytuję jej słowa i w tym momencie przychodzi kolejna


wiadomość.
Naturalnie nie wolno ci nic zrobić.

Uśmiecham się pod nosem.


To dopiero przyjaciółka.

Chyba że oboje chcecie po kulce w głowę.

Mój uśmiech staje się jeszcze szerszy.

Kocham cię.

Odsuwam od siebie telefon, ignorując następną wiadomość, po czym


nachylam się w stronę Bishopa.
– Możesz mi coś obiecać? – pytam go, mimo że nic mi nie jest winny.
– Co? – Nie wyraża zgody, co wcale mnie nie dziwi.
– Nie rób niczego głupiego, dopóki nie poznasz całej historii.
Kładzie rękę na oparciu mojego krzesła, a na jego twarzy błądzi pełen
zadowolenia uśmiech.
– Jasne.
Ależ z niego dupek.
– Staram się nie świrować przez to, jak łatwo nam wszystkim wymieniać
partnerów… – mamrocze Eli w stronę Bishopa. Jest na tyle blisko, że też go
słyszę.
– Ja odpuszczam – żartuje Brantley.
Słucham?
Ignorując dalsze przekomarzanki, rozglądam się w poszukiwaniu
Hectora. Zastanawiam się, co w związku z tymi rewelacjami czuje Bishop
i co Królowie mają nadzieję osiągnąć, potwierdzając swoje podejrzenia. Nie
mogą go przecież zabić, prawda?
Po drugiej stronie stołu rozlega się dziewczęcy śmiech i moje spojrzenie
przeskakuje na Nate’a i Billie. Ona nachyla się ku niemu, a jego usta stykają
się z jej szczupłą szyją. Nate rękę trzyma pod stołem, zapewne na jej nodze.
Zaciskam zęby.
– Przepraszam, że przeszkadzam – szepcze za mną jakiś głos.
Nieznajomy.
Odwracam się na krześle i moim oczom ukazuje się wysoki mężczyzna,
na oko dwudziestokilkuletni.
– Tak?
Jego intensywnie niebieskie oczy wpatrują się we mnie przez otwory
w czerwonej masce imitującej kości.
– Zatańczysz?
Uśmiecham się do nieznajomego, mając wielką ochotę wyrwać się z tego
cholernego kręgu, po czym wstaję i ujmuję jego dłoń. Spod marynarki
wyglądają tatuaże, kiedy prowadzi mnie na parkiet. W końcu przyciąga mnie
do siebie i obejmuje w talii.
– Dasz mi się prowadzić? – szepcze, a jego usta zbliżają się do mojej
szyi.
Przełykam ślinę.
– Tak.
– Słuchaj mnie bardzo uważnie, ale uśmiechaj się i zachowuj tak, jakbym
ci mówił, że mam wielką ochotę lizać ci cipkę i sprawić, abyś wykrzykiwała
moje imię tak głośno, że zapomnisz o istnieniu Nate’a… – Głos ma niski
i seksowny, a jego słowa dotykają mnie w miejscach, które tak bardzo pragną
dotyku.
Zaciskam uda.
Chichocze.
– Grzeczna dziewczynka.
Uśmiecham się, ale nie jest to uśmiech wymuszony, lecz wywołany
sprośnymi słowami nieznajomego i jego twardym ciałem. Kto to jest?
– Wasze podejrzenia nie do końca są uzasadnione. Hector jest, ale i nie
jest odpowiedzialny za śmierć twojej córki. Tak przy okazji, wyrazy
współczucia.
Zmienia się piosenka i tańczymy teraz do kawałka Myth Tsara B.
Poruszamy się w jednym rytmie, jakbyśmy zostali stworzeni do tego, aby
razem tańczyć. Jego usta prześlizgują się po moim obojczyku.
– Wszystko dzieje się z szybkością, o której wasi Królowie nie mają
pojęcia. Nie ufamy im na tyle, aby zwołać z nimi spotkanie. – Odsuwa mnie
na odległość ramienia, po czym znowu przyciąga do swojego ciała.
Odchylam się, aby dobrze się przyjrzeć jego oczom. Tak bardzo
niebieskie. Ciemne rzęsy i cień zarostu na perfekcyjnej żuchwie. Całą skórę
pokrytą ma tatuażami i coś mi mówi, że jeśli zdejmie maskę, to będę miała
mokre majtki.
– Kim jesteś?
Przechyla głowę i się uśmiecha, prezentując idealnie proste, białe zęby.
Jego dłoń ześlizguje się w dół moich pleców i zatrzymuje na tyłku. Przyciska
mnie do swojego krocza.
Z jękiem chowam twarz w zagłębieniu jego szyi. Nie znam nikogo,
z kogo tak bardzo emanowałby seks – z wyjątkiem Nate’a. Mam pełną
świadomość tego, jak to musi wyglądać dla obserwujących nas osób. Drugą
dłonią ujmuje moją brodę i unosi mi głowę.
– Należę do Buntowników, skarbie. – Jego usta lądują na moich wargach,
a ja mu na to pozwalam. Gdy prześlizguje się językiem po dolnej wardze,
wsuwam mu palce we włosy i przyciągam jeszcze bliżej siebie. Prostuje się,
po czym obdarza mnie uśmiechem.
– Dostaniesz wiadomość.
Puszcza mnie i zostawia na parkiecie bez tchu i nabuzowaną hormonami.
No.
Cóż.
Nazwijcie mnie buntowniczką, bo mam ochotę, aby zerżnął mnie
buntownik. Tyle że kiedy on znika, zabierając ze sobą swoją energię,
dopadają mnie wyrzuty sumienia. I wcale nie chodzi o to, że się całowałam –
pieprzyć Nate’a – ale że całowałam się z Buntownikiem.
Gdy wracam do stołu, biorę kieliszek z ręki szczerzącej się Madison
i jednym haustem wychylam jego zawartość.
Nawet nie zerkam w stronę Nate’a. Nachyla się ku mnie Bishop.
– Grzeczna dziewczynka. Ale czy mogę ci ufać?
Patrzę mu w oczy.
– Zaplanowałeś to?
– Jak myślisz?
– Wszyscy w to graliście?
Bishop się uśmiecha.
– Spójrz na Nate’a, zaraz rozerwie gości na strzępy. Naprawdę sądzisz, że
pisałby się na coś takiego? Nie. Tylko ja. Chciałaś się zabawić? – pyta,
a oczy mu ciemnieją. – W takim razie pora na zabawę. Pozbądź się Madison.
Cholera.
– Mads? – cicho szepczę jej do ucha i w tym samym momencie muzyka
cichnie i na scenie pojawia się Hector.
Oświetla go pojedynczy reflektor. Oddech mi przyspiesza, tuż pod
powierzchnią buzuje gniew.
Hector się uśmiecha, a zmarszczki na twarzy tylko dodają mu
atrakcyjności. Spod garnituru wystają fragmenty tatuaży, włosy ma krótkie
po bokach, natomiast pośrodku dłuższe. Jest taki, a nie inny, ponieważ rządzi
ciałem pozbawionym duszy. Należy do dawnej szkoły i na jego lojalność
mogą liczyć wyłącznie Królowie.
– On wie o Ablu? – pytam cicho Bishopa.
– Nie. – Uśmiecha się szeroko.
Wibruje telefon, wyjmuję go spod stołu. To nie Nate, lecz jakiś nieznany
numer.

Jeszcze mam w uszach twoje jęki.


Masz ochotę dokończyć to, co zaczęliśmy?

Kąciki moich ust wyginają się w kpiącym uśmieszku.

To na tę wiadomość miałam czekać?

Czekam na odpowiedź, w końcu chowam telefon z powrotem do torebki.


W tym momencie ktoś kopie mnie pod stołem. Podnoszę wzrok na Nate’a,
który patrzy na mnie groźnie.
Nie uciekam spojrzeniem.
– Muszę iść do toalety – mamroczę, mając w nosie fakt, iż właśnie
przemawia Hector.
Wstaję i szybko lawiruję między stołami i krzesłami, kierując się w stronę
niewielkiego korytarza, gdzie widzę podświetlony symbol toalety. Jedyna
obecna w niej dziewczyna szybko wychodzi, ja zaś opieram się o blat
i dotykam ręką brzucha. Co ja wyprawiam? Nie mogłabym się przespać
z nikim innym, mimo że Nate zadał mi największe rany w moim życiu.
Muszę się wziąć w garść.
Odkręcam wodę i w tym momencie drzwi się otwierają i w progu staje
zagniewany Nate.
– Wyjdź stąd – oświadczam i odwracam się w stronę lustra.
W ułamku sekundy znajduje się za mną i odwraca mnie tak, że stajemy
twarzą w twarz. Chwyta mnie ręką za szyję i popycha mocno na ścianę.
– Z kim ty sobie, kurwa, pogrywasz, Tillie? – pyta ostro.
– Nie pogrywam z tobą, Nate! – wołam. – Mam dosyć tych twoich
huśtawek nastroju!
Odpycham go, on jednak nie ustępuje. Kolanem rozchyla mi uda, a wolną
rękę zaciska na moim udzie. Zamykam oczy i w myślach besztam się za to,
jaki ten facet wywołuje we mnie żar. Ustami dotyka mojej szyi, jego dłoń zaś
wędruje w górę, aż opuszkami palców muska mi cipkę. Wsuwa we mnie
palec, a pode mną uginają się nogi. Nate łapie mnie w porę i oplata sobie
moje nogi wokół pasa.
Śmieje się, ale to śmiech niski i mroczny.
– Jesteś, kurwa, mokra dla niego?
Nieruchomieję, do mojego ciała wślizguje się strach.
– Nie… – zaczynam, on jednak wkłada mi do ust palec, który wcześniej
był w cipce. Przygryzam go, Nate zaś mruży oczy, a dłoń zaciska mocno na
moim pośladku.
– Jeszcze raz ugryź, a zobaczysz, co się stanie.
Gryzę.
Opuszcza mnie na ziemię i obraca, po czym przyciska do łazienkowego
blatu.
Podciąga mi sukienkę i daje klapsa w nagi tyłek. A potem chwyta moje
włosy i unosi mi głowę.
– Przejrzyj się w lustrze, Tillie.
Czuję, jak znowu wsuwa we mnie palce, tym razem od tyłu. Oblewam się
rumieńcem. Nie dlatego, że się krępuję, ale dlatego, że tak mi dobrze.
– Kiedy następnym razem uznasz, że chcesz mieć wilgotną cipkę dla
innego, masz sobie przypomnieć tę chwilę…
Zaciskam się wokół jego palców, a Nate szeroko się uśmiecha. Rozpina
spodnie, pociera czubkiem penisa o moją dziurkę, po czym się we mnie
wsuwa.
Z jękiem próbuję znaleźć coś, czego mogłabym się złapać, i w końcu
zaciskam dłoń na kranie. Dłoń Nate’a chwyta mnie za szyję.
– Tego właśnie pragnęłaś? Zostać wyruchaną w kiblu jak tania dziwka
szukająca świeżego kutasa? – Jego słowa ranią, ale odcinam się od nich. –
Wobec tego wyrucham cię w kiblu jak tanią dziwkę.
Wbija się we mnie raz za razem, do samego końca. Czuję, że orgazm jest
zawstydzająco blisko. Na chwilę cała się spinam, po czym zalewa mnie fala
spełnienia. Nate zwalnia, tryska we mnie, a potem się wycofuje. Prostuję się
i obciągam sukienkę. Cholera. Co ja narobiłam? Czuję pulsowanie w gardle,
kiedy do mnie dociera, że pozwoliłam mu zrobić ze mną to, na co miał
ochotę. Nie muszę być jednak ofiarą swoich uczuć. Nie jestem cholerną
ofiarą.
Przesuwam opuszkiem palca po brwi i odwracam się do niego.
– Masz rację, Nate, byłam dla niego mokra. – Zamiera, ale ja zachowuję
spokój. – I twoje wyruchanie mnie w kiblu jak tanią dziwkę nie zmieni tego,
że z nim może też będę się ruchać. A teraz przepraszam.
Mijam go, on jednak ciągnie mnie za rękę i ponownie popycha na ścianę.
Jego ręka wędruje ku mojej szyi.
– Jeśli zbliżysz się do kogokolwiek innego, to go zabiję.
Posyłam mu drwiący uśmiech.
– Jak sobie chcesz. Tylko zrób to już po tym, jak mnie wymłóci.
Odpycham Nate’a i się prostuję. Pora wracać do tego, po co rzeczywiście
tu jestem, czyli… – zatrzymuję się, kiedy wróciwszy na salę balową, widzę,
że Madison i Bishop w międzyczasie zniknęli.
– Ja pierdolę. – Szybko podchodzę do stołu i biorę kopertówkę.
Nachylam się do Brantleya.
– Pachniesz seksem i czuję się wykluczony – rzuca znad szklanki.
Hector już nie pieprzy głupot – jego miejsce zajął inny mężczyzna
w garniturze o prezencji kolejnego bogacza.
– Gdzie są Bishop i Madison? – pytam, ignorując jego zaczepkę.
Brantley wzrusza ramionami.
– Madison wybiegła, a on chyba pobiegł za nią.
Widzę, że Nate zajmuje swoje miejsce za stołem, lecz go ignoruję
i wracam do hotelowego lobby. Wybieram numer Madison, ale włącza się
poczta głosowa.
– Do kurwy nędzy! – Już-już mam schować telefon, kiedy widzę, że na
wyświetlaczu pojawia się imię Madison. – Dzięki Bogu! – odbieram. –
Gdzie…
– Tillie. Potrzebuję twojej pomocy. – Jej ton jest pozbawiony wyrazu, co
kłóci się z użytymi przez nią słowami.
– Jasne. Gdzie jesteś?
– Wjedź windą na dwudzieste pierwsze piętro. I przyjdź sama, okej?
– Okej… a ty jesteś sama?
– Nie – odpowiada, a ja szybko się rozłączam, kiedy dostrzegam, że
w moją stronę idą Nate i paru Królów.
Szybko biegnę do windy i wciskam guzik.
– Szybciej, szybciej.
Musi być z nią Bishop.
Rozlega się brzęknięcie i drzwi się rozsuwają dojmująco powoli.
Zerknąwszy przez ramię, widzę, że Nate i Brantley posyłają mi groźne
spojrzenia i puszczają się biegiem. Szybko wciskam numer dwadzieścia.
Jeśli wysiądę na dwudziestym pierwszym piętrze, będą wiedzieli, gdzie
mnie szukać. Jedno piętro będę musiała pokonać schodami. Cicha muzyka
wcale nie uspokaja moich chaotycznych myśli. Co się, u licha, dzieje? Drzwi
w końcu się rozsuwają i wybiegam na korytarz. Rozglądam się i dostrzegam
wyjście na klatkę schodową. Unosząc sukienkę, wbiegam po schodach.
Telefon znowu dzwoni, na ekranie miga imię Nate’a. Odrzucam połączenie.
Telefon dzwoni ponownie, kiedy docieram do drzwi prowadzących na piętro
numer dwadzieścia jeden.
To Madison. Odbieram.
– Już jestem!
– Pokój czterysta jeden.
I się rozłącza.
Odnajduję właściwe drzwi.
– To ja! – Pukam cicho.
Madison otwiera i od razu zauważam, że twarz ma mokrą od łez.
Po chwili dostrzegam też, że trzyma nóż.
I że ręce ma całe we krwi.
ROZDZIAŁ 18

D
o kurwy nędzy!
Nate

Uderzam pięścią w ścianę. Chodzę tam i z powrotem korytarzem na


dwudziestym piętrze. Winda wydaje brzęknięcie i odwracamy się razem
z Brantleyem, ale wysypują się z niej tylko Bishop, Eli, Cash i Hunter.
– Znaleźliście ją? – pyta Bishop, a jego spojrzenie przeskakuje między
nami.
– Co? Tillie? Nie. Gdzieś się…
– Nie Tillie, Madison. – Bishop rzuca się od ściany do ściany, emanuje
z niego gniew.
Nagle zaczynam się robić podejrzliwy w kwestii tego, w co te dwie
cholerne dziewczyny mogły się wpakować.
– Chwila, one są razem?
– Tak sądzę. – Bishop ciągnie się z frustracją za włosy. – Wybiegłem za
Madison, zanim jednak dotarłem do lobby, zdążyła zniknąć.
– Wysiadła tutaj. Na tym piętrze – burczy Brantley.
Mrużąc oczy, wpatruję się w oświetlone schody. Robię krok w ich stronę.
– Nate! – woła za mną Cash, ale go ignoruję.
– Poszła cholernymi schodami – warczę, przebierając nogami szybciej,
niż sądziłem, że to możliwe.
– Nate! – rzuca za mną Bishop, ale pierwszy dogania mnie Brantley.
– Poszła tymi kurewskimi schodami! – krzyczę rozgniewany.
– Jest zdecydowanie za bystra nawet dla nas – mamrocze Brantley. –
Cholerny z niej diablak.
Pokonujemy po dwa stopnie naraz, aż w końcu docieramy na dwudzieste
pierwsze piętro.
Pociągam za drzwi i powoli robię krok naprzód.
Cisza.
Kompletna, martwa cisza.
Odwracam się w stronę Królów, którzy zdążyli mnie dogonić.
Bishop patrzy mi w oczy.
– To piętro? – szepcze, podchodząc do mnie.
Kiwam głową.
– Tak. Jestem tego pewny.
Wskazuję drzwi po kolei i wysyłam do każdego pokoju po jednym Królu,
po czym sam przykładam ucho do numeru czterysta jeden.
ROZDZIAŁ 19

J Tillie

ezu Chryste. – Chodzę po pokoju z nożem w ręce. Nie wiem dlaczego, ale
mam potrzebę zniżenia głosu do szeptu.
Zatrzymuję się i odwracam w jej stronę.
– Zabiłaś go?
Kręci głową.
– Nie. Tylko trochę pocięłam…
Moje spojrzenie ześlizguje się na zakrwawione ręce Madison.
– Jasne. Tylko trochę. – Wzdycham. – Gdzie on jest?
Patrzy na mnie tymi swoimi oczami łani i wskazuje sypialnię, którą od
salonu oddzielają przesuwne drzwi.
– W łazience. Wykrwawia się.
Podchodzę do drzwi.
– Mogę zapytać, dlaczego postanowiłaś pociąć tego mężczyznę?
– To on, Tillie…
– Chwileczkę. – Odwracam się ponownie w stronę przyjaciółki. – On?
Przytakuje.
– Tak. Nadal nie wiem, dla kogo pracuje i dlaczego to zrobił, ale to on.
Zaciskam palce na rękojeści noża. Słyszałam, co Madison zrobiła tacie
Brantleya, więc wiem, że samo pocięcie nie wyprowadziło jej z równowagi.
Jest roztrzęsiona przez przyczynę całego tego rozlewu krwi.
Otwieram stopą drzwi, nie chcąc zostawiać odcisków palców.
Z westchnieniem udaję się prosto do łazienki. Jeszcze zanim do niej
docieram, wyczuwam metaliczny zapach krwi. Otwieram drzwi kopniakiem.
Ups.
Przyglądam się leżącemu w wannie mężczyźnie. Jest przystojny. I młody.
Na mój widok otwiera szeroko oczy.
Kucam i przesuwam czubkiem noża po jego klatce piersiowej,
jednocześnie próbując powściągnąć gniew.
Skrzywdził moją przyjaciółkę.
– Jak masz na imię? – cicho pytam i stopą popycham drzwi.
Zamykam je na zasuwkę. Wiem, do czego jest zdolna Madison, chcę
jednak dopilnować, aby nie musiała dźwigać całego tego ciężaru. Czymże
jest jeden grzech więcej na coraz dłuższej liście przyczyn mojej cholernej
niestabilności emocjonalnej?
– Joshua.
– Joshua. – Posyłam mu lekko drwiący uśmiech. – Hmmm, i lubisz, kiedy
dziewczyna jest naga, Joshua? Co?
Wstaję, odkładam nóż na stojak z ręcznikami i robię krok w tył. Dół
mojej sukienki zdążyła już poplamić pokrywająca podłogę krew.
Nie odpowiada, ale to nie szkodzi. Nie musi. Powoli rozpinam zamek,
a suknia ląduje u moich stóp. Nie przemyślałam tego – jak wyjdę stąd bez
ubrania? Za późno, aby się teraz wycofać.
– Podoba ci się to, Joshua? Hmm? – pytam i przechyliwszy głowę,
pokazuję na swoje półnagie ciało.
Półnagie, bo mam na sobie stanik. Krój sukni nie pozwolił mi założyć
majtek.
Do drzwi puka Madison.
Ignoruję ją.
– Jestem dla ciebie niewystarczająco naga?
Rozpinam stanik, który chwilę później pada u mych stóp. Teraz stoję
zupełnie naga.
– Tak lepiej? – pytam, ale z jego ust wypływa krew, więc nie jest w stanie
udzielić odpowiedzi.
Oblizuję usta i wchodzę do wanny, pozwalając, aby nad moją głową
krążył intensywny zapach metalu. Czuję, jak po wewnętrznej stronie ud
spływa mi sperma Nate’a.
Przesuwam czubkiem noża po jego ładnej twarzy.
– Dlaczego wyglądasz tak znajomo?
Zsuwam nóż na jego szyję. I lekko przyciskam.
– Dlaczego zgwałciłeś moją przyjaciółkę?
Nie odpowiada, z ust płynie mu krew.
On umiera.
Niczego mi nie powie.
Nachylam się i zbliżam ucho do jego ust.
– Dlaczego?
Szepcze jedno słowo:
– Kataklizm.
W tym momencie opadają mu powieki. Wiem, że lada chwila umrze, ale
nie dopuszczę do tego, by jego śmierć obciążała sumienie Madison.
Przyciskam więc ostry koniec noża do jego szyi, aż ten zagłębia się w ciele
niczym gorący nóż w maśle. Na dłonie tryska mi krew. Zachowuję spokój.
Oddycham miarowo, wbijając ostrze jeszcze głębiej.
Chłopak przestaje się ruszać.
Kiedy wyciągam nóż, krew brudzi dosłownie wszystko. I w tym
momencie dociera do mnie, że ktoś głośno wali do drzwi. Nagle się otwierają
i w progu staje Nate. Za nim dostrzegam Brantleya i Bishopa.
ROZDZIAŁ 20

U Tillie

ps. – Wzdycham i upuszczam nóż na zwłoki.


– Ups? – woła z frustracją Nate, po czym się odwraca. – Wszyscy oprócz
Brantleya wypierdalać.
Posłusznie znikają. Nate robi głośny wdech i wydech, zamyka drzwi
i opiera się o nie. Po kilku sekundach wyjmuje telefon, wysyła jakąś
wiadomość i chowa go z powrotem.
– Mój mały diablak – uśmiecha się Brantley. Podchodzi do wanny
i podaje mi rękę, aby pomóc mi wyjść. – W sumie to w tej chwili jestem
trochę dumny i cholernie mocno podniecony. – Oczy mu ciemnieją. –
Czerwień to zdecydowanie twój kolor.
– Nie wychodź – burczy Nate, nie patrząc mi w oczy. Wychyla się
i odkręca wodę pod prysznicem. – Zmyj z siebie krew.
Stoję i patrzę, jak woda ścieka mi po skórze i obmywa leżące pode mną
ciało.
Kiedy jestem już czysta, zakręcam wodę i wychodzę z wanny.
Brantley kończy właśnie wycierać krew z podłogi, po czym wrzuca
brudny ręcznik do wanny.
– Chodź tutaj – mruczy Nate. Bierze mnie za rękę i przyciąga do siebie.
– Zimno mi. – Drżąc, sięgam po ręcznik, który mi podaje. Cała się trzęsę.
Nate mnie wyciera, Brantley zaś krząta się po łazience, upewniając się, że
wszystko, co trzeba, znajduje się w wannie.
– Wysłałeś wiadomość? – pyta Nate’a.
– Tak. – Obejmuje mnie za szyję. – Dlaczego to zrobiłaś? Co się stało
pomiędzy czasem, kiedy się bzykaliśmy na dole, a teraz?
Otwieram usta, aby mu odpowiedzieć, hamuje mnie jednak poczucie
lojalności względem przyjaciółki.
– Czemu mnie nienawidzisz?
Czemu go o to zapytałam?
– On cię wcale nie nienawidzi – szepcze zza mnie Brantley, wycierając
mi nogi.
Nate wpatruje się we mnie z taką intensywnością, że jego spojrzenie mało
nie wypala mi dziury w głowie.
– Nienawidzisz mnie.
Nie odpowiada.
Zamykam oczy, kiedy dłoń Brantleya muska mi wewnętrzną stronę uda.
Z cichym jękiem opuszczam głowę na klatkę piersiową Nate’a.
Nate sztywnieje.
Dłoń Brantleya wędruje w górę, a jego usta dociskają się do mojego
ramienia.
– Oddychaj, mały diablaku, nic ci nie będzie. Przy nas jesteś
bezpieczna…
Wstrzymuję oddech, a serce wali mi jak młotem.
Zabiłam człowieka.
Kogoś, kto zgwałcił moją przyjaciółkę.
Pocałunki Brantleya na moich łopatkach sprawiają, że kręci mi się
w głowie. Raz jeszcze jęczę, wdychając zapach Nate’a.
Ocieram się nagimi pośladkami o Brantleya. Liże mnie po karku, a jego
dłoń wsuwa się między moje nogi. Kciukiem zaczyna masować łechtaczkę,
a z mojego gardła wydobywa się głośny jęk. Trzęsą mi się nogi. Podnoszę
wzrok na Nate’a, który z nieodgadnioną miną bacznie mi się przygląda.
W chwili, kiedy palec Brantleya wsuwa się we mnie, Nate ujmuje moją brodę
i unosi mi głowę.
Przyciska usta do moich.
– Nie nienawidzę cię, mała.
Zarzucam mu rękę na szyję, drugą zaś sięgam za siebie i zaciskam na
napierającym na dżinsy fiucie Brantleya.
Brantley rozpina spodnie i na mojej dłoni ląduje jego ciężki, ozdobiony
kolczykiem penis.
Nate chwyta mnie za nogi, ja zaś oplatam go nimi w pasie. Jego
pocałunki stają się wolniejsze, język delikatnie muska mój.
Pieszczę Brantleya, a w tym czasie Nate napiera na mnie biodrami.
– Ja pierdolę – jęczy za mną Brantley. – Nie wiem, jak długo wytrzymam
bez wsadzenia w nią kutasa.
Nate nieruchomieje i patrzy mi w oczy. Stawia mnie na podłodze, po
czym uderza pięścią w ścianę.
– Kurwa! Czemu nie potrafię się tobą dzielić! – Otwiera drzwi i znika za
nimi, pozostawiając mnie i Brantleya samych w łazience.
– Dla dobra nas obojga musimy się ogarnąć – rzuca żartobliwie Brantley
i kręci głową.
Ocieram policzki.
– No.
Wychodzimy z łazienki, a Brantley daje mi swoją marynarkę. Ciasno się
nią otulam. W pokoju jest ciemno, słyszę jednak dobiegającą z drugiego
pomieszczenia rozmowę.
– Zapytałaś mnie, czemu on cię nienawidzi… – mówi Brantley i dotyka
mojej dłoni.
– Tak?
– Dlatego że nie potrafi cię nienawidzić.
– W twoich ustach brzmi to tak prosto. Tak sensownie.
– Bo wiem, jak to jest.
– Pewnego dnia zapragnę się dowiedzieć, co przez to rozumiesz...
Brantley chichocze.
– No jasne.
Zakładam szpilki, a mokre włosy związuję w wysoki kucyk. Kiedy
przechodzimy do salonu, okazuje się, że są tam wszyscy, łącznie z Nate’em.
– Nate wezwał posiłki. Chodźmy stąd, ktoś się tym wszystkim zajmie –
mamrocze Bishop, patrząc mi w oczy. W jego spojrzeniu widzę tysiąc pytań,
na które nie udzielę odpowiedzi.
Madison siedzi na krześle, wzrok ma wbity w podłogę. Nate coś do niej
mówi, ale widzę, że wszystkie jego słowa jednym uchem jej wpadają,
a drugim wypadają.
– Czy musimy rozmawiać o tym, że o mało nie uprawialiście seksu
w łazience, w której leży nieboszczyk, tuż po tym, jak nasza królewna go
wykończyła? – pyta Eli, rozglądając się po zgromadzonych w salonie. – Czy
umieszczamy to w wiadrze z rzeczami, o których nie mówimy?
Ignoruję go i podchodzę do Madison.
Nate gromi mnie wzrokiem. W tej akurat chwili mam gdzieś jego
uczucia. Chcę się jedynie upewnić, że mojej przyjaciółce nic nie jest.
Kładę dłoń na jej kolanie i pytam:
– Mam cię zabrać do domu?
Dostrzegam coś w jej oczach. Zajmuje mi sporo czasu, aby to
odszyfrować, przyglądam się jej jednak uważnie. Temu, jak jej spojrzenie ze
mnie przeskakuje na Bishopa, by zaraz do mnie wrócić. Już wiem, czym jest
to coś – to strach i Madison zamierza zrobić to co zawsze.
Uciec.
Nikt nie potrafi jej powstrzymać.
– Hej – mówię łagodnie i ujmuję jej dłoń. – Zawiozę cię do domu.
Prostuję się i ciągnę ją za sobą. Nate zdejmuje marynarkę, po czym otula
nią Madison.
Zaciskam usta, walcząc z irracjonalnymi myślami. To Nate. Troszczy się.
Zależy mu na bardzo niewielu osobach. Wiem o tym, więc nie powinnam się
wkurzać.
– Będziemy musieli użyć tylnego wyjścia. Z całą pewnością zapis
z kamer zostanie usunięty, ale zminimalizujmy ryzyko i nie dokładajmy
ludziom pracy – dodaje Bishop i przesuwa dłońmi po twarzy.
– A nie lepiej, jeśli wyjdziemy tą samą drogą, którą przyszliśmy, żeby nie
trzeba było usuwać zapisów z dwóch zestawów kamer? – pytam go.
Nate kręci głową.
– Nie, bo musimy brać pod uwagę jeszcze inne kwestie, na przykład to,
że obie macie na sobie marynarki. Poza tym są jeszcze ewentualni
świadkowie.
Nate patrzy mi w oczy.
Odwracam wzrok. Nowy plan: nigdy więcej nie patrzeć mu w oczy.
Bishop każe Cashowi i Eliemu zaczekać na ekipę sprzątającą, reszta zaś
udaje się powoli na dół schodami przeciwpożarowymi. Czekają już na nas
dwie długie, czarne limuzyny. Bishop otwiera drzwi i pokazuje, abyśmy
wsiadły jako pierwsze. Madison zajmuje miejsce w rogu, ja zaś lokuję się
obok niej.
Przy mnie siada Nate, a Bishop, Brantley i Hunter na kanapie
naprzeciwko.
Hunter bacznie się przygląda Madison. Widać, że się o nią martwi.
Udo Nate’a napiera na moje, ja jednak się od niego odsuwam.
Śmieje się.
– Trochę za późno, zważywszy na to, że dzisiaj włożyłem w ciebie
kutasa.
Wszyscy zaczynają się zajmować swoimi sprawami, bo nie robi już na
nich wrażenia nasza toksyczność.
Ignoruję go, nie połykając przynęty. Jestem zmęczona. Chcę, żeby
Daemon mi powiedział, że wszystko będzie dobrze. Tak bardzo tęsknię za
jego obecnością i dotykiem. Dlaczego tak mnie przyciągają zdeprawowani
ludzie? Jakby moją duszę pociągał mrok. Wszyscy mężczyźni w moim życiu
mają coś wspólnego: zło.
Nate wierci się na kanapie, emanuje z niego frustracja. Jest niczym
tykająca bomba trzy sekundy przed eksplozją.
Tak jest przez całą drogę do domu Brantleya.
Kiedy samochód się zatrzymuje, podnoszę wzrok na Madison.
– Wejdziesz?
Kręci głową.
– Nie. Jadę do domu. Sama.
– Do kurwy nędzy! – woła w końcu Bishop. – Musisz w końcu wyjaśnić
ten cały syf!
– Niczego ci nie muszę wyjaśniać, Bishop! Idź sobie!
Patrzę to na jedno, to na drugie.
– Jeśli wysiądę z tego auta, Madison, to już nie wrócę – warczy cicho.
Do cholery, Madison! Powiedz mu w końcu. Na litość boską. Jeśli tego
nie zrobi, straci tego mężczyznę na zawsze.
– Wysiądź, proszę – mówi cicho moja przyjaciółka ze wzrokiem
utkwionym w szybie.
Patrzę, jak Bishop otwiera drzwi, po czym zamyka je za sobą z głośnym
trzaskiem.
– Madison… – próbuję.
– Nic nie mów. – Kręci głową. Po policzkach płyną jej łzy. – Nie
zasługuję na niego. Tego wszystkiego jest za dużo.
– Do zobaczenia jutro. – Raz jeszcze ją przytulam, następnie wysiadam
z limuzyny.
Samochód odjeżdża. Nate pojechał razem z nią? W tym momencie słyszę
za sobą kroki.
Ciężkie kroki.
Gniewne.
Wiem, że to nie koniec naszej kłótni.
– Tillie! – I gwiżdże.
Nie odpowiadam, częściowo dlatego, że jestem na niego zła, ale głównie
z tego powodu, że nie jestem cholernym psem. Ruszam przed siebie szybkim
krokiem, jedyny problem w tym, że moje serce bije równie szybko. Chcę
uciec. Nie w stylu Madison, po prostu pobiec. Słyszę dudniące kroki i nagle
rzucam się przed siebie, torebkę upuszczam na ziemię i biegiem zaczynam
okrążać dom. Mijając ogród, pozbywam się butów. Twarz mam całą mokrą
od łez.
Jego kroki są coraz bliższe i coraz cięższe, ja jednak gnam niczym
błyskawica, kierując się ku leśnej polanie. Kostki smagają mi źdźbła
wilgotnej trawy, włosy wysuwają mi się z kucyka i fruwają na wietrze. Łzy
płyną ciurkiem. Dlaczego płaczę?
Dlaczego mój umysł jest labiryntem nieczytelnych bazgrołów? Dlaczego
jestem taka roztrzęsiona? Dlaczego on tak bardzo mnie nienawidzi? Tyle
cholernych pytań. Dlatego właśnie płaczę. Biegnę ścieżką, a palce u nóg
zapadają mi się w błocie. Kiedy docieram do wejścia na cmentarz Vitiosisów,
zatrzymuję się i ocieram z policzków łzy. Wysokie metalowe ogrodzenie
rozprasza mnie o chwilę za długo. Coś twardego nagle wpada mi na plecy,
a ja wymachując rękami, lecę do przodu, po czym padam na piach. Nate
unosi się lekko i obraca mnie twarzą do siebie. Kolanem rozsuwa mi uda.
Opiera się o mnie całym ciężarem, dłonią zasłania mi usta.
– Będziesz, kurwa, cicho i wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia…
Robię, co mi każe, bo rozgniewany Nate to przerażający Nate, a mój
instynkt samozachowawczy jeszcze nie umarł.
Patrzy na mnie, oczy ma prawie czarne.
– Chcesz wiedzieć, dlaczego cię nienawidzę?
Nie chciałam się tego teraz dowiadywać.
Ściska mi policzki tak mocno, że otwierają mi się usta.
– Już ci to mówiłem, ale raz jeszcze powtórzę. Przypominasz mi ją!
Zamieram.
O nie. Nie, nie chcę tego robić. Nie teraz i nie po tym wszystkim, co się
dzisiaj wydarzyło. Błagam, nie. Zaciskam powieki.
– Dałaś mi najpiękniejszą dziewczynkę na świecie, a ja ją zepsułem,
Tillie. Dotknął jej mój świat, a teraz co? Teraz zawsze mi o tym przypomina
twoje istnienie.
Po twarzy płyną mi łzy, gardło mam spuchnięte z bólu. W mojej krwi
pulsuje czysty, niczym nierozcieńczony ból.
– W każdej sekundzie każdego cholernego dnia toczę ze sobą
wewnętrzną wojnę – kontynuuje Nate. – Nienawidzę cię. Nienawidzę
twojego zapachu, bo pamiętam go w połączeniu z jej niewinnym zapachem.
Nienawidzę twojego cholernego głosu, bo pamiętam, jak używałaś go przy
niej i jak łagodniał za każdym razem, kiedy wypowiadałaś jej imię.
Micaela…
Na dźwięk jej imienia w mojej klatce piersiowej rozpala się ogień. Nie
chcę tego słuchać.
– Wysłuchasz mnie, Tillie. Wydaje ci się, że moja nienawiść, moje
uczucia względem ciebie są równie płytkie jak to, co Bishop czuł do
Madison. Znasz mnie. Powinnaś była wiedzieć, że mnie chodzi o coś więcej.
Ale, kurwa, nie wiedziałaś. Sądziłaś, że nienawidzę cię chuj wie dlaczego, bo
myślisz, że nakręca mnie to tak jak Bishopa. Mylisz się. To ma o wiele
głębsze podłoże.
Robi głośny wydech, a jego dłoń odkleja się od moich ust i zatrzymuje na
szyi.
– Nigdy nie chciałem cię zranić. Nigdy. Ale każdego cholernego dnia…
Każdego cholernego dnia mi przypominasz. Ona nawiedza mnie za twoim
pośrednictwem. Zgoda, może to i nie twoja wina, ale tak właśnie sobie z tym
radzę. – Kąciki ust Nate’a się wykrzywiają, a jego spojrzenie ląduje na moich
ustach. Kciukiem naciska mi dolną wargę. – Jak całowałaś ją tymi ustami co
wieczór na dobranoc. – W jego oczach pojawia się ogień. – Albo że spędziłaś
z nią więcej czasu niż ja. Zostałem okradziony.
Moje łzy nie przestają płynąć, a serce mi krwawi. On ma rację. Sądziłam,
że jedynym powodem jego nienawiści jest jakaś chora gra, w którą lubią się
bawić Królowie. Zagadki, seks w połączeniu z nienawiścią, podłe
wykorzystywanie. Taka gra wstępna w ich stylu. Teraz Nate twierdzi, że
w tym przypadku chodziło o coś zupełnie innego? Czuję ból, oszołomienie
i konsternację.
Jego nienawiść sięga głębiej niż rana zadana nożem. Teraz to widzę.
Tkwi w jego kościach i tam już zostanie.
Zamykam oczy.
– Przykro mi.
Schodzi ze mnie, a ja powoli wstaję z ziemi.
– Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, że tkwi to w tobie aż tak głęboko.
Pociąga za swoje włosy.
– Musisz ogarnąć swoje sprawy, bo nie jestem w stanie dłużej być tak
blisko ciebie. – Podnosi na mnie wzrok. – Jeśli wkrótce się nie odsunę, to
złamię cię tak, że już nigdy nie dojdziesz do siebie.
– Nie… – Kręcę głową i robię krok w jego stronę. Czuję mrowienie
w palcach. Muszę jakoś poprawić mu nastrój. Choćby tylko na ten wieczór.
Nie na jutro ani wczoraj, lecz na teraz.
Nate nieruchomieje i patrzy mi w oczy.
– Ja cię złamię, Tillie.
– Po prostu tego nie rób, Nate – odpowiadam szeptem. Unoszę rękę
i zarzucam mu ją na szyję. Staję na palcach, przysuwam jego twarz do swojej
i zaglądam mu w oczy. – Nie łam mnie.
Jest tak blisko, że wyczuwam na ustach jego ciężki oddech. A potem się
przysuwam i jego wargi muskają moje. Całuję go delikatnie, nie otwierając
ust. On nadal stoi w bezruchu.
– Pocałuj mnie – szepczę mu do ust, a serce obija mi się głośno o żebra.
Wsuwam palce w jego włosy i całuję go znowu. Przygryzam delikatnie
jego dolną wargę, po czym puszczam i lekko całuję. W końcu powoli
rozchyla usta, obejmuje mnie i przyciąga do siebie. Podskakuję, oplatam go
nogami w pasie, a nasze usta ani na chwilę się nie rozdzielają. Nate ponownie
kładzie mnie na trawie. Rozchylam nogi, on zaś mości się między moimi
udami. Jego pocałunki z łagodnych przekształcają się w intensywne – każdy
ruch jego języka stanowi przypomnienie tych ostrych słów, którymi mnie
dzisiaj uraczył. Rozsuwa mi marynarkę, dłonią obejmuje pierś, a jego kciuk
muska mi brodawkę. Czuję napierający na mnie członek i siadam, a Nate
zdziera ze mnie marynarkę i w końcu przerywa pocałunek. Spojrzenie ma
dzikie, a jego klatka piersiowa unosi się i opada, kiedy kładzie moje nagie
ciało na trawie.
– To był cholerny ostatni raz, kiedy pozwoliłaś Brantleyowi dotknąć cię
czymś, co należy do niego, łącznie z cholernym kutasem. Rozumiesz?
Kiedy Nate obnaża przede mną swoją duszę, moją bierze w zastaw.
Kiwam posłusznie głową, bo wiem, że z tym skończyłam. Kocham tych
facetów, Brantleya najbardziej, ale Nate ma rację. Nie mogę tak robić. Choć
wina częściowo leży po jego stronie, bo przecież zawsze sprawdzał, jak
daleko to może zajść. Przeklęty masochista.
Pozbywa się koszuli i ciska ją na bok. Robię głośny wdech i przyglądam
się tym wszystkim skąpanym w blasku księżyca ostrym liniom jego ciała.
Zaczyna całować mi uda. Odchylam się i zamykam oczy. Jego usta docierają
do cipki, a ja przygryzam wargę, nie chcąc wydać żadnego dźwięku. Kwilę
cicho, kiedy jego język tańczy wokół łechtaczki. Po mojej twarzy spływa
kolejna łza. Dlaczego płaczę? Przecież jest mi dobrze. Tak dobrze.
Patrzę na niego, na naprężające się pod tatuażami mięśnie. Podnosi na
mnie wzrok, a ja się zatracam – orgazm zbliża się tak szybko, jak to tylko
możliwe. Oblizawszy usta, Nate rozpina pasek i spodnie.
Kładę się, cały czas czując na sobie jego spojrzenie. Przygląda się moim
ustom, po czym patrzy mi w oczy. Jakby zapamiętywał tę chwilę. Powoli się
we mnie wsuwa, a ja opuszczam powieki.
– Otwórz oczy – nakazuje i powoli się we mnie wbija, by po chwili się
wysunąć.
Spełniam jego rozkaz i patrząc mu w oczy, zarzucam rękę na jego szyję.
Zbliżam ku niemu biodra, niecierpliwie czekając na ciąg dalszy.
Nate całuje mnie w usta i powoli zaczyna poruszać lędźwiami. Wchodzi
i wychodzi, ani na chwilę nie odrywając ust od moich warg. Kapie ze mnie
pot, nic nie zakłóca dźwięku naszych ocierających się o siebie ciał. Zaciskam
dłonie na jego włosach, a moje pocałunki stają się bardziej desperackie. On
wbija się we mnie mocno, ale nie przyspiesza. Każdy jego ruch wystarcza, by
zepchnąć mnie w otchłań rozkoszy. Jęczę cicho, kiedy przez moje ciało
przetacza się orgazm, eksplodując jak nigdy dotąd. Nate jęczy mi do ust, po
czym przygryza mi wargę, tak zachłannie, że do gardła ześlizguje mi się
słodki, metaliczny posmak. Przez chwilę leżymy, czekając, aż nasze ciała się
uspokoją.
To był najintensywniejszy seks w moim życiu, ale serce mam nadal
złamane. Kiedy Nate wstaje, patrząc mi przy tym w oczy, zauważam, że
zniknęły wszystkie uczucia, jakie mi wcześniej okazał. I wiem dlaczego.
To było pożegnanie.
ROZDZIAŁ 21

N Tillie

ate mówił poważnie, kiedy oświadczył, że mam nie nosić niczego, co należy
do innego faceta, dlatego założyłam jego koszulę, on zaś wracał w samym
garniturze. Milczeliśmy.
W ogrodzie podniósł z ziemi moje szpilki i obeszliśmy dom, po drodze
znajdując jeszcze kopertówkę. Zaprowadził mnie do mojego pokoju, kiedy
zaś mijaliśmy pokój Daemona, na chwilę zatrzymał się przed drzwiami. I gdy
już sądziłam, że zamierza coś zrobić lub powiedzieć, on ruszył dalej.
Rzucił torebkę i buty na podłogę w moim pokoju, po czym sobie poszedł.
Bez ani jednego słowa.
Skradł ostatni fragment mnie, a teraz ja jestem tak wykończona, że ledwie
stoję na nogach.
Po najdłuższym prysznicu w historii, zmywającym ze mnie każdy aspekt
tego wieczoru, zakładam bieliznę i wślizguję się pod kołdrę, zaklinając samą
siebie, abym obudziła się dopiero za kilka tygodni.

Nade mną rozlega się dźwięk grzmotu. Stoję przed grobem Daemona. Po
twarzy płyną mi krople deszczu, przyklejając włosy do skóry.
– Co ja tu robię? – wołam, przekrzykując deszcz i głośne grzmoty. –
Czego ode mnie chcecie?
Na grobie pojawia się Daemon – siedzi ze spuszczoną głową i ręką
opartą na kolanie. Patrzę, jak deszcz moczy mu długie włosy.
– Daemon? – szepczę i robię krok w jego stronę. – Ty… ty…?
Powoli podnosi głowę.
– Znajdź to, Tillie. Uwolnij mnie…

Budzę się i trę oczy. Dzwoni mój telefon. Jak to? Szybko wyskakuję z łóżka
i wyjmuję komórkę z leżącej na podłodze torebki.
– Halo?
– Tillie?
Zamieram.
– Gabriel.
Wzdycha.
– To ja. Mam coś, co może chciałabyś odzyskać.
– Chwileczkę – szepczę, bojąc się, że ktoś mnie usłyszy. – Gdzie jesteś?
Myślałam, że Nate cię wywiózł?
– To nie jest rozmowa na telefon. Muszę się z tobą spotkać i przekazać tę
książkę. Możemy się umówić na parkingu? – Wyjaśnia mi, jak się tam
dostać.
– Tak. Będę o pierwszej.
Odkładam telefon i masuję skronie. W końcu odzyskam książkę
Daemona i przy odrobinie szczęścia uda mi się odkryć, dlaczego ją znalazłam
i co to wszystko znaczy.
ROZDZIAŁ 22

T Nate

illie wstaje z podłogi z telefonem w ręce. Po chwili znika w łazience.


– Mówię ci, gdyby to był ktoś inny, tam też zamontowalibyśmy kamerę –
mówi Cash, uśmiechając się do mnie krzywo.
– Umieśćcie tam kamerę, a was pozabijam – warczę, piorunując go
wzrokiem.
– No co? Więc Brantley może ją oglądać, a my nie?
– Mógł ją oglądać – poprawiam, przesuwając palcem po wardze.
Przy stole zapada cisza.
– W końcu wszystko sobie wyjaśniliście? – Usta Brantleya wykrzywiają
się w półuśmiechu.
– A jest w moim łóżku? – pytam, unosząc brew.
– Nie, ale na twoim fiucie owszem, więc chcę mieć jasność.
– Bardziej cię lubię, kiedy jesteś zły na cały świat i się nie odzywasz. –
Ponownie skupiam się na kamerze.
Brantley chichocze.
– Kutas. – Wskazuje kamerę palcem. – Myślisz, że to był on?
Kiwam głową.
– No.
– A ona zamierza się z nim spotkać?
– No – powtarzam. – Trzeba się z tym uporać. Ona się musi z tym
uporać.
– Myślisz, że to ją naprawi?
Wkładam do ust zapalonego skręta, po czym wydmuchuję chmurę
gęstego dymu. Wzruszam ramionami.
– Chuj wie. Może kompletnie jej odbiło.
– Czy to byłby dla ciebie problem? – chce wiedzieć Brantley.
Odwracam się w jego stronę, skupiając na nim całą swoją uwagę.
– Zadajesz dzisiaj cholernie dużo pytań, Bran-Bran. Ktoś cię w nocy
wylizał?
Śmieje się głośno. Paru chłopaków też parska śmiechem.
Po chwili spojrzenie Brantleya ciemnieje.
– Nic nie mów – rzucam, a jego uśmiech staje się jeszcze szerszy. –
Dupek.
Bishop cały ranek milczy. Siedzi ze wzrokiem utkwionym w jedno
miejsce na stole.
Podaję mu skręta, a on bierze go ode mnie i wsuwa sobie do ust.
– Nie wiem, co mam, kurwa, zrobić z Madison.
Brantley kręci głową.
– Dlatego jestem singlem.
– Czyżby? – pytam i patrzę na niego. Teraz twoja kolej.
Mruży oczy.
– Pierdol się.
– Chwila! – wtrąca Cash. – Co to ma znaczyć?
Śmiejąc się, zabieram Bishopowi skręta i wkładam go sobie do ust. Kręcę
głową i rzucam do Casha:
– Nic. – …o czym musisz wiedzieć.
– Madison w końcu się opamięta.
Bishop odchyla się na krześle i zamyka oczy. Przez parę ostatnich
miesięcy nie było mu łatwo. Tak jak i mnie.
– Zbliża się Halloween – rzucam i uśmiecham się znacząco. – Możemy
się trochę pobawić z dziewczynami.
Kąciki ust Bishopa unoszą się lekko.
– Jestem za.
– Imprezka na cmentarzu?
– Chętnie – odpowiada Brantley.
Moją uwagę przykuwa jakiś ruch na ekranie i wszyscy obserwujemy, jak
Tillie biega po pokoju, po czym z niego wychodzi. Wyłączamy monitor,
kiedy słyszymy, jak drzwi na korytarzu otwierają się i zamykają.
– Hej, Bran… – urywa Tillie. – W czym przeszkodziłam?
Włosy ma wyprostowane, twarz umalowaną. Wiem, że to uwielbia, ale
wcale tego nie potrzebuje.
– W niczym. – Następnie wyjmuję z kieszeni kluczyki i rzucam w jej
stronę. Chwyta je w locie. – I bierzesz moje auto… – Kiedy mówiłem, że ma
się nie wozić niczym, co ma związek z Brantleyem, nie chodziło mi tylko
o jego fiuta.
Otwiera szeroko oczy.
– Dzięki. Moje powinno dotrzeć jutro.
– Kupiłaś samochód? – pyta Brantley, a ona kuca i zakłada conversy.
– Aha, na zakupach z Madison kupiłam sobie samochód.
– A jaki? – Brantley i jego pytania…
– Niech zgadnę – burczę. – Range rover.
– Nie. – Tillie się prostuje. – Porsche.
– Zamówiłaś czarne? – pytam, patrząc jej w oczy.
Tradycją jest, że wszyscy Królowie jeżdżą czarnymi samochodami.
Zaczęło się to oczywiście wtedy, kiedy my zostaliśmy Królami. W sumie nie
należy to do Przykazań.
W jej oczach brak typowego dla niej ognia. Dlatego że coś ukrywa,
sądząc, że o tym nie wiem. Jej brak wiary w Królów wystawia na próbę moją
cierpliwość.
– Nie. – Uśmiecha się drwiąco i zerka na Brantleya. – Krwiście
czerwone.
Brantley się śmieje i rzuca do mnie:
– Mówiłem ci, czerwony to jej kolor.
Tillie żegna nas wszystkich machnięciem ręki, po czym wychodzi.
Siedzimy w milczeniu, dopóki nie usłyszymy głośnego silnika mojego auta
odjeżdżającego z podjazdu.
– Trzy, dwa, jeden…
Wszyscy wstajemy od stołu i udajemy się do dwóch zaparkowanych
przed domem range roverów. Ja siadam za kierownicą jednego, Bishop
drugiego.
Z głośników zaczyna lecieć Get Dough Dead Obies i Brantley
podgłaśnia. I dobrze. Potrzebuję odskoczni od swoich myśli.
Wjeżdżamy na główną drogę. Brantley wciska kilka guzików,
uruchamiając GPS. Zainstalowaliśmy je we wszystkich naszych
samochodach, na wszelki wypadek. Każdy Król i bliskie mu osoby, na
przykład żony, mają zainstalowany taki sam system. Małe, zielone światełko
migocze, sygnalizując, gdzie jest teraz Tillie. Kieruje się w stronę miasta.
Dzwoni mój telefon. Odbieram przez zestaw głośnomówiący.
– Co?
– Zaraz się z nią spotkam – mówi mój tata. – Nate?
Przesuwam dłonią po brodzie.
– Co?
– Grozi jej niebezpieczeństwo. Musisz to wiedzieć.
– Taa – burczę. – Wiem.
– I co zamierzacie zrobić w sytuacji, która naraża na niebezpieczeństwo
ostatnią żyjącą Stuprum?
Poprawiam się na fotelu.
– Mamy plan.
– Podzielisz się nim?
– Pewnie, że nie! – fukam. – Jesteś nomadą, dlatego można ci ufać
jeszcze mniej niż cholernym Buntownikom i Kręgowi.
Wzdycha.
– Jestem także twoim ojcem, a pokój…
Rozłączam się i rzucam telefon na kolana Brantleya.
– Proszę, kutas nagle próbuje się zachowywać jak tatuś Malum – burczy
Brantley. – To co, nadajesz Tillie kolor czerwony? – pyta, zerkając na mnie
kątem oka.
Kiedy nadaje się jakiejś dziewczynie kolor czerwony, oznacza to, że
wszyscy Królowie muszą się od niej odpierdolić. Można tak zrobić tylko
z jedną dziewczyną. I to oznacza, że się nią nie dzieli. Bishop zrobił tak
dopiero po śmierci Daemona.
Zastanawiam się nad słowami Brantleya. Jeśli nadam jej kolor czerwony,
to koniec. Nikt jej nie tknie. Flirtowanie? Owszem, ale nic ponad to. Brantley
nie miałby już do niej dostępu. Rozsądny facet nie nadałby lasce koloru
czerwonego, jeśli nie byliby parą. No wiecie, jak Bishop i Madison. Ale mnie
trudno przecież nazwać rozsądnym.
– Owszem, nadaję.
Wszyscy wybuchają śmiechem, łącznie z Brantleyem.
– Nareszcie. Jak ją przekonałeś, aby ci wybaczyła? – pyta z szerokim
uśmiechem.
– Co? – Posyłam mu niewinne spojrzenie. – Och, ona mi nie wybaczyła
i nie jesteśmy razem. Może tak już zostanie, może zmieni się to za tydzień,
chuj wie.
– Ale przecież nadałeś jej kolor czerwony! – woła ze śmiechem Brantley.
– Aha. – Kiwam głową. – Bo żaden z was ma się do niej nie zbliżać ze
swoim kutasem.
– Cholera – chichocze Brantley. – Jeszcze nigdy nikt w historii Elite
Kings nie nadał dziewczynie koloru czerwonego, nie będąc z nią w związku.
– Cóż, bo ja jestem tylko jeden. – Na mojej twarzy pojawia się
pyszałkowaty uśmiech.
Brantley kręci głową.
– Lubisz laski jak cholera.
– A ty nie? – pytam i zerkam na niego z ukosa. Naprawdę muszę
dowiedzieć się czegoś więcej na temat tej skrywanej przez niego tajemnicy.
– Nie. – Rzuca mi groźne spojrzenie. – Już nie.
– Więc jak je lubisz? – pytam z drwiącym uśmiechem. Czyżby się
w końcu otwierał?
– Jak święty.
ROZDZIAŁ 23

D Tillie

ocieram na parking na jakiejś budowie, wysiadam i zamykam za sobą drzwi.


Spotykam się z nim na samej górze, ignorując fakt, że te betonowe rampy
mogą się w każdej chwili zawalić.
Na mój widok Gabriel się uśmiecha, lecz jednocześnie omiata
spojrzeniem teren wokół nas. Za nim stoi ochroniarz w garniturze i ciemnych
okularach.
– Tillie. – Kiwa głową.
Uśmiecham się.
– Witaj, Gabrielu.
Wręcza mi walizkę.
– Jest w środku. Mam nadzieję, że kiedy skończysz czytać, zamkniesz
pewien etap i odnajdziesz szczęście.
Śmieję się.
– Och, wątpię w to. – Wyczuwam na sobie jego wzrok i nie jest to miłe
uczucie. Jeśli on tylko udaje, że jest dla mnie miły, to wykonuje kawał dobrej
roboty, bo za każdym razem, kiedy się spotykamy, prawie mu wierzę.
– Nate cię wypuścił? – pytam z przechyloną głową.
– Tak. Wie, że nie może przetrzymywać mnie bez końca, no i nawet on
zdaje sobie sprawę, że lepiej mieć we mnie sojusznika niż wroga.
– A potrafiłbyś?
– Ale co? – Splata przed sobą dłonie i obserwuję, jak kręci kciukami
młynek.
– Być wrogiem swojego syna?
– Nie – odpowiada bez wahania. – Nie potrafiłbym.
Zaciskam dłoń na uchwycie teczki.
– Dzięki. – Odwracam się, aby wrócić do samochodu Nate’a.
– Tillie? – woła za mną Gabriel. – Wiem, że kochasz mojego syna,
i wiem, że on kocha ciebie.
Zaciskam zęby. Nikt nie ma prawa wypowiadać tych słów w jego
imieniu. Może zachowuję się irracjonalnie, ale nie lubię, kiedy mówią to inni.
Nate nawet nie wie, że wielu mi to powiedziało. Czy oni wiedzą, co się dzieje
w głowie Nate’a? Coś wam powiem: mam niemal pewność, że nie wie tego
nawet on sam.
– Ale ten świat jest inny – kontynuuje Gabriel. – Lojalność rozkłada się
inaczej.
Otwieram drzwi, patrząc mu w oczy.
– Doskonale wiem, jak funkcjonuje ten świat, Gabrielu. Poza tym kto
twierdzi, że jestem względem niego lojalna?
Zakładam na nos ray-bany i uruchamiam silnik, po czym wrzucam
pierwszy bieg i odjeżdżam. Kiedy Gabriel znika mi z oczu, a ja zatrzymuję
się na czerwonych światłach, otwieram walizkę. Kartkuję książkę, szukając
miejsca, w którym skończyłam. Większość rysunków została sporządzona na
Perdicie, ale zakończenie już nie.
Odwracam kartkę.
Kolejny rysunek przedstawiający osiedle przyczep kempingowych, na
którym się wychowałam. Światła zmieniają się na zielone i zawracam. Wiem,
dokąd muszę jechać. Za cel obieram sobie przejrzenie tej całej cholernej
książki do końca dnia.
Kiedy byłam dzieckiem, zadurzyłam się. Kiedy byłam nastolatką,
zadurzyłam się. Kiedy miałam… Boli mnie głowa, kiedy wjeżdżam w długą,
pustą ulicę. Wygląda jeszcze gorzej, niż kiedy stąd odeszłam. Naprzeciwko
osiedla stoi porzucony budynek pomazany graffiti i z wybitymi szybami.
Wiatr unosi śmieci.
Zatrzymuję się przed znajomą, zamkniętą bramą.
Zamykam oczy.
– O co chodzi z tą bramą, Daemonie? Dlaczego narysowałeś mnie tyle
cholernych razy?
Ponownie otwieram Puer Natus i przyglądam się każdemu rysunkowi.
Grzechotka. Cela na Perdicie. Czy to ta cela, w której był zamknięty
Daemon? Tak? Boli mnie głowa, nie jestem w stanie sobie tego
przypomnieć.
Przewracam kartkę i na widok bransoletki, która wypada spomiędzy
kartek, zapiera mi dech w piersi. To bransoletka upleciona w warkocz.
Nosiłam ją przed laty. Kiedy się zadurzyłam. Rysunek przedstawia dwie
złączone dłonie, kamyki i piach wokół butów. Narysował to jako widok
z góry. Dziewczyna ma na ręce moją bransoletkę.
Rzucam książkę.
– O mój Boże!
Wysiadam z samochodu i zaczynam chodzić tam i z powrotem, a pod
butami chrzęści mi żwir.
– Dlaczego… – Analizuję swoje wspomnienia. Dlaczego nie wiedziałam,
że to był Daemon? To w nim się zadurzyłam, kiedy miałam trzynaście lat. On
mnie trzymał za rękę i przyprawiał o szybsze bicie serca. Moje serce. Muszę
go znaleźć. Muszę go zapytać, co to wszystko znaczy.
Wsiadam z powrotem do samochodu, zamykam drzwi i sięgam po
książkę.
Dokończ książkę, Puello.
Z frustracją przekręcam kartkę.
Złamane serce roniące rzewne łzy.
Kolejna kartka. Dziecięca kołyska, ciemna i stara, wyglądająca jak ta,
w której położono biblijne niemowlę. Czy to był Jezus? Tak, Jezus. Nie ma
w niej żadnego dziecka – zamiast tego na materacyku widnieje napis
SPRZEDANE!
Dziecko zostało sprzedane. Kto został sprzedany?
Czuję ściskanie w sercu. Temat dzieci to w tej chwili dla mnie
zdecydowanie za dużo. Przypomina mi o niej.
Zostało tylko kilka kartek, więc przewracam kolejną i widzę dom
Hectora.
Hector, ona? Gdybym na własne oczy nie widziała ciała, pomyślałabym,
że Hector ją porwał zamiast…
Przewracam przedostatnią kartkę i moim oczom ukazuje się rysunek
stojącej tyłem małej dziewczynki. Ma długie włosy, sięgające pasa.
Przewracam ostatnią kartkę i widzę dom Brantleya.
I to wszystko.
Dlaczego nie ma więcej kartek? Daemon powiedział, że kiedy dojdę do
końca, poznam odpowiedzi!
Wrzucam pierwszy bieg i zawracam. Jadę do Brantleya.
Muszę porozmawiać z Daemonem, i to natychmiast.
ROZDZIAŁ 24

N Tillie

ie można sądzić oceanu po tym, co się widzi na powierzchni, tak samo jak
nigdy, ale to nigdy nie można oceniać Króla po jego zachowaniu. Wiedzą
więcej, niż pokazują, i są gorsi, niż mogłoby się wydawać. To może być
dobre albo złe. Wiem o tym, tyle że informacje, które ukrywają przed
wszystkimi, łącznie ze mną… cóż, dłużej tego nie wytrzymam.
Wchodzę do domu Brantleya i rzucam kluczyki Nate’a na mały stolik na
korytarzu.
Szybko ruszam w stronę drzwi prowadzących na poziom pierwszy, do
mojego pokoju. Muszę zapytać Daemona, jaki ta książka ma związek ze mną
i dlaczego mi nie powiedział, że to on był tym chłopcem. Czy dlatego zawsze
żywiłam względem niego ciepłe uczucia?
Nie mam pojęcia, ale idąc długim korytarzem, przeczuwam, że za chwilę
się tego dowiem.
Pukam kilka razy do jego drzwi, ale odpowiada mi cisza.
– Daemon?
Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Pokój wygląda identycznie jak
wcześniej. Nie widziałam Daemona już od dwóch dni i zaczynam się
martwić. Od kiedy go znaleźliśmy, nie jest taki jak wcześniej.
Z westchnieniem siadam na jego łóżku z książką w ręce. Zakładam
bransoletkę i poluzowuję ją na tyle, aby pasowała, po czym jeszcze raz
kartkuję książkę.
Może coś przegapiłam między stronami. Może jest tam coś, czego nie
wychwyciłam…
ROZDZIAŁ 25

Z Nate

drada powoduje uczucie, jakby ktoś wyrwał ci żołądek. Jakby ktoś, komu
ufałeś, wrzucił go do oceanu rekinom na pożarcie. Kilka sekund po tym, jak
to poczujesz, robisz się odrętwiały. Zatrzymujesz się i myślisz: no dobra,
a teraz co?
Nie poczułem tego, kiedy się dowiedziałem, że Hector prawdopodobnie
maczał palce w śmierci Micaeli. Od razu przyszło odrętwienie.
– Podczas realizacji naszego planu musimy zachować wyjątkową
ostrożność – mruczy Brantley i wkłada do ust papierosa.
Siedzę w bezruchu, ze wzrokiem przyklejonym do ściany, nie chcąc
okazać żadnych emocji.
Bishop siedzi ze zwieszoną głową.
– Nie możemy go zabić.
– Co to ma, kurwa, znaczyć? – syczę. – Jeśli zabił moją córkę, to już jest
martwy.
Bishop pociera z frustracją twarz.
– Ale to mimo wszystko mój cholerny ojciec, Nate.
– A od kiedy ma to dla ciebie znaczenie? – odparowuję, mrużąc oczy.
– Od kiedy spiskujemy, aby go zabić! – Bishop wstaje od stołu, po czym
wychodzi, trzaskając drzwiami.
Brantley podnosi na mnie wzrok.
– Jeśli to prawda, to już nie żyje.
Eli poprawia się na krześle.
– Załatwić Hectora Hayesa? Tatusia EK? Nie wiem… Rozumiem, że
przemawia przez ciebie gniew, stary, ale…
– …ale nic – wtrąca Jase.
Jase jest starszym bratem Huntera i Madison, ale jako że Hunter należy
do naszego pokolenia, to zawsze nam towarzyszy.
Patrzy teraz na mnie.
– Jeśli się okaże, że to on stoi za śmiercią Micaeli, Nate, masz moje
słowo: możesz na mnie liczyć.
Doszło do rozłamu, ale wiem, że ma to związek z Bishopem. Gdyby on
w to wszedł, nie byłoby żadnego „ale”.
Brantley wstaje od stołu. Wibruje mu telefon.
– Tillie ma już książkę – mówi do mnie. – Co teraz?
Przez chwilę się zastanawiam, przesuwając palcem nad ustami.
– Teraz czekamy.
Brantley wychodzi z domu, a ja potrzebuję czegoś, co uwolni mnie choć
od części napięcia, więc idąc do samochodu, wybieram numer Billie.
Wszystko pachnie nią. Jej zapach przykleja się do wszystkiego, co należy do
mnie, łącznie z fiutem.
Z jękiem poprawiam go w spodniach, wyobrażając sobie, jak jej idealna,
ciasna cipka zaciska się wokół mnie.
– Kurwa – jęczę, wysyłając wiadomość.

Spotkajmy się pod twoim hotelem za 10 minut.

Słońce już zachodzi, kiedy wrzucam bieg, zgarnąwszy Billie spod hotelu.
– Muszę powiedzieć – szepcze Billie z fotela pasażera – że jej królewska
mość zrobiła na mnie wrażenie. – Przegląda swój telefon. Zerkam z ukosa
i widzę, że ogląda konto Tillie na Instagramie. – Ładny dzieciak… przykro
mi z jej powodu…
Zaciskam dłonie na kierownicy.
– Dokąd jedziemy? – Kładzie telefon na kolanach.
– Na spotkanie.
– Dlaczego? Czemu ja mam jechać na spotkanie?
Pocieram dłonią czoło.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– W czym? – pyta Billie.
– Muszę kogoś złamać – mamroczę.
Billie nieruchomieje.
– Nie mogę jechać na spotkanie, Nate. Nie wolno mi.
Wciskam hamulec, koła przyklejają się do asfaltu. Robię wdech
i wydech.
– Masz rację. Wysiadaj.
Billie wyciąga do mnie rękę, a ja się wzdrygam i od niej odsuwam.
– Wysiadaj.
Tak robi, ja zaś wrzucam jedynkę. Billie ma rację, nie wolno jej się
zjawić na spotkaniu. Nie jest Królem i na pewno nie jest cholerną Stuprum.
ROZDZIAŁ 26

K Tillie

apie ze mnie pot, kiedy ustawiam na bieżni poziom czternasty. Moje nogi
biegną w tempie, o jakie ich nigdy nie podejrzewałam. W zamontowanych
w siłowni głośnikach pulsuje kawałek Love Lies. Gdzieś posiałam swoje
słuchawki i dopiero po dwudziestu minutach udało mi się rozpracować
działanie tych szpanerskich głośników. Uda mi płoną, wyświetlacz pokazuje
czas 1:34:09. Ponad półtorej godziny solidnego biegu? Kiedy tu przyszłam,
dręczyły mnie pewne problemy, ale nie pozwolę, aby mną zawładnęły. Zza
gęstych drzew zaczyna się wychylać księżyc. Już rozumiem, dlaczego
Brantley wybudował siłownię właśnie tutaj i właśnie w taki sposób. Trening
z takim widokiem to zupełnie nowy wymiar odstresowania.
Moją uwagę zwraca jakiś ruch z prawej strony, niedaleko kępy kwiatów.
Mrużę oczy, ale udaje mi się wypatrzyć tylko coś białego.
Co to, u licha, było?
Wyglądało jak…
– Duch? – mówię i wyłączam bieżnię.
Moje stopy przestają biec, a ja przeczesuję wzrokiem ciemność. Postać
znowu się porusza, a ja zamieram.
Nie duch.
Dziewczyna.
Szybko schodzę z bieżni i staję przy szybie. Czy ona mnie zauważyła?
Jeszcze nigdy nie widziałam takich białych włosów. Niemożliwe, aby to
był naturalny kolor. Twarz dziewczyny jest okrągła, dziecinna, ciało
filigranowe. Ma na sobie białą sukienkę na ramiączkach, a włosy zapleciono
jej w wymyślny francuski warkocz sięgający kości ogonowej.
Przechylam głowę i w tym momencie jej spojrzenie podnosi się na mnie.
Nieruchomieję. Albo urzeczona jej czystym, niewinnym pięknem, albo
zaskoczona tym, że zostałam dostrzeżona. Dziewczyna odwraca ode mnie
wzrok i nie mam pewności, czy mnie widzi, czy nie. Wraca do podlewania
kwiatów.
– Widzisz ducha? – pyta Brantley.
Podskakuję i odwracam głowę w stronę drzwi.
– Może. – Wzruszam ramionami. – Kto to?
Podchodzi do mnie i wyczuwam, że atmosfera w pomieszczeniu się
zmienia. Nie odpowiada, patrzę więc na niego i pytam:
– Bran?
Wciska duże dłonie do kieszeni.
– Po prostu dziewczyna.
– Po prostu dziewczyna? – powtarzam. – Mogę zapytać, kim ona jest i co
tu robi?
Odwraca się na pięcie i szybkim krokiem wychodzi z siłowni.
Mam ochotę stać tak i obserwować ją przez całą noc, taka jest śliczna.
Jakbym patrzyła na grającego na harfie anioła: jestem jak urzeczona, ale
pełna sceptycyzmu. Podchodzi do niej Brantley i dziewczynie rzednie mina.
Choć tej wymianie zdań przyglądam się z daleka, wyczuwam ich emocje.
Dziewczyna ściąga brwi i wyrywa łokieć z uścisku Brantleya. Nie
wygląda na rozgniewaną – wydaje się raczej skonsternowana.
Jej spojrzenie ponownie biegnie ku oknu i mówię wam: czuję na szyi jej
oddech. Ta dziewczyna to czysty obłęd. Jestem zaintrygowana,
a jednocześnie część mnie pragnie zachować to w tajemnicy. Dla Brantleya –
nawet dla niej.
Pociągam łyk wody i zaczynam się wycofywać.
Odzywa się telefon, który zostawiłam obok worka bokserskiego.
Niechętnie do niego podchodzę i odblokowuję.

Nate: Powiedz Brantleyowi, że jedziesz z nim dzisiaj.

Z palcami nad klawiaturą zastanawiam się, co odpisać.

Ja: Dokąd?

Nate: Na spotkanie. I przywieź tę cholerną książkę.

Ja: Masz nową dziewczynę, którą trzeba uratować?


Nate: Taa.

Ja: Kto to?

Nate: Ty.

Stoję, odczytując to słowo raz za razem, aż w końcu zamykam oczy


i widzę je pulsujące pod powiekami. „Ty”.
Zabieram resztę swoich rzeczy i schodzę na dół, do swojego pokoju. Gdy
mijam pokój Daemona, widzę, że leży on na łóżku.
Wzdycham z ulgą.
Popycham drzwi i lekko w nie pukam. Daemon odwraca głowę w moją
stronę.
– Cześć. – Wchodzę. Drzwi pozostawiam otwarte.
– Princessa – szepcze, zamykając i otwierając oczy. – Czy… wszystko
dobrze?
Kiwam głową.
– Dlaczego pytasz? Daemonie, czemu mi nie powiedziałeś? – Siadam na
łóżku i wsuwam dłonie pod uda.
Robi wydech.
– To nie jest ważne. – Mówi coraz lepiej.
– Jak to? Znałeś mnie, Daemonie. Durzyłam się w tobie.
Kiwa głową i lekko się uśmiecha.
– A ja w tobie.
Oblizuję usta.
– Dawno się nie widzieliśmy.
Unosi się lekko i dotyka mojego policzka.
– To dobrze, princesso. Bardzo dobrze. – Zsuwa dłoń na moją klatkę
piersiową, a ja się krzywię. – Zdrowiej.
Całuję go w głowę i wychodzę, aby mógł odpocząć. Dużo odpoczywa.
Mam nadzieję, że wszystko z nim w porządku.
U siebie biorę ekspresowy prysznic. Pragnęłam zadać mu tyle pytań, ale
wyglądał na zmęczonego. Naciskanie na niego wydaje się niewłaściwe po
tym wszystkim, przez co przeszedł.
Zakładam jasne, obcisłe dżinsy, koszulkę Ramones i skórzaną kurtkę,
włosy zaczesuję do tyłu i udaję się na górę, aby poszukać Brantleya.
Czeka na mnie w holu ubrany w bluzę z kapturem i ciemne dżinsy.
– Czemu tak się uśmiechasz i czemu coś mi mówi, że nie spodoba mi się
powód?
Chichocze.
– Chodź. Musisz się przygotować na spotkanie.
Pozwalam mu wziąć się za rękę i poprowadzić ciemnym korytarzem.
Mijamy drzwi za drzwiami. Pewnego dnia muszę naprawdę poznać ten dom.
Nie dzisiaj, ale kiedyś. Dochodzimy do drugiej jadalni, bardziej prywatnej.
Z sufitu zwisa kryształowy żyrandol, pod nim zaś stoi duży, prostokątny stół
z ciemnoczerwonymi krzesłami.
– Witaj, skarbie – odzywa się Scarlet, przygotowując pudełka
z akcesoriami do makijażu.
– Cześć! – Dosyć długo nie widziałam się ani z nią, ani z Eleną i trochę
mi wstyd, że nie znalazłam czasu, aby odwiedzić tę drugą. Będę to musiała
zmienić.
Scarlet zawsze była piękna, było widać uderzające podobieństwo między
nią a Bishopem. Czy ona wie o Ablu? Pewnie nie. A o Hectorze? Naprawdę
chciałabym zaprzeczyć, ale nie jestem naiwna. Widzę w ludziach pęknięcia
tam, gdzie inni dostrzegają jedwab.
– Co się dzieje? – Przenoszę spojrzenie z niej na Brantleya.
Brantley siada.
– Musisz być pomalowana, aby jechać, princesso…
– Na spotkanie? Ostatnim razem nie byłam…
Scarlet na chwilę nieruchomieje, po czym wraca do zanurzania pędzli
w słoiczkach z malowidłami do zadań specjalnych.
– To dlatego, że formalnie rzecz biorąc, nie miałaś się tam znaleźć. – Ton
Brantleya jest spokojny.
– Żadnej kobiecie nie wolno tam przebywać. – Scarlet unosi brew. – Ale
ty jesteś inna.
Tak słyszałam.
Siadam na krześle i obserwuję, jak maluje na twarzy Brantleya czarno-
biały wzór.
– Co to symbolizuje? – pytam, pokazując na farbę. – Niektórzy malują się
tak na Halloween, ale nigdy nie rozumiałam, po co robią to Królowie.
Scarlet nie przerywa pracy.
– Cóż, to bardzo proste w porównaniu z tym, dlaczego ludzie robią tak
w Halloween czy choćby dlaczego obchodzą dzień Wszystkich Świętych.
Pokazujemy w ten sposób naszym mężczyznom, że wszyscy umieramy. –
Podnosi na mnie wzrok. – Żony Królów uczą się tak malować swoich mężów
na spotkania. To nasz sposób na przypominanie im, że nie są nieśmiertelni.
Że nadal są ludźmi, a ich czarne serca wciąż biją.
Ciekawe.
– Więc teraz ja też będę tak pomalowana?
Scarlet cicho się śmieje.
– Tak, ale ty będziesz miała wzór Stuprum.
Zaintrygowała mnie. Po jakimś czasie Brantley odwraca się do mnie, a ja
się uśmiecham.
– Dobrze wyglądasz, Bran-Bran…
Pokazuje mi środkowy palec.
Przesiadam się na krzesło zajmowane wcześniej przez niego i odgarniam
włosy z twarzy.
Scarlet patrzy mi w oczy.
– Twój malunek jest niemal taki sam jak Królów, tyle że będziesz miała
coś takiego – wyjmuje mały klejnot, czerwony i lśniący – na czole.
Przechylam głowę.
– A jeśli odpadnie?
Śmieje się.
– Zapewniam cię, że tak się nie stanie. Od tej pory będzie jednak pod
twoją opieką. Zrobisz to dla mnie?
– Tak – odpowiadam i posyłam jej uspokajający uśmiech. – Oczywiście.
Scarlet zabiera się do malowania, a ja ignoruję siedzącego obok mnie
Brantleya, któremu co dwie sekundy pika telefon.
– Dobrze wyglądasz – stwierdza Brantley, kiedy wstaję z krzesła. – Ale
nie możesz być tak ubrana – dodaje, pokazując na mój strój.
Unoszę brew, ale dziwnie się czuję – jakbym miała na niej tysiąc warstw
farby.
– A to czemu?
– Bo nie.
Scarlet odchrząkuje.
– Nosisz rozmiar trzydzieści sześć, prawda?
– W dobry dzień owszem, w pozostałe trzydzieści osiem. Czemu pytasz?
Wyjmuje czarną sukienkę, która wygląda, jakby uszyto ją w rozmiarze
trzydzieści dwa, a nie trzydzieści sześć. Biorę ją od niej sceptycznie.
– Załóż ją. Do tego jakieś sięgające ud kozaki. Tillie – dodaje, kiedy moje
spojrzenie prześlizguje się po króciutkiej kiecce z czarnej koronki – noś to
jak królowa, którą jesteś.
Jej słowa napełniają mnie mocą.
Kiwam głową z uśmiechem.
– Dobrze.
Oby. Szybko wychodzę z jadalni i wślizguję się do gabinetu Luce’a,
w którym wcale nie tak dawno wszyscy byliśmy. Rozbieram się i w tym
momencie drzwi się otwierają.
– O rany! – Brantley odwraca się i zasłania oczy.
– Co ty wyprawiasz, Bran-Bran… Ile razy widziałeś mnie nagą? –
żartuję, zakładając sukienkę przez głowę.
Ramiona trzęsą mu się od chichotu.
– Owszem, ale koniec z tym.
– Co masz na myśli? – Obciągam materiał wzdłuż ciała.
– Nieważne – burczy. – Ubrana już jesteś?
Przewracam oczami i podnoszę z podłogi swój wcześniejszy strój.
– Tak. Muszę tylko zejść po buty.
Tak robię i chwilę później zakładam sięgające ud kozaczki. Scarlet nieźle
mnie załatwiła z tą kiecką. Jest krótka, obcisła, a dekolt tworzą warstwy
koronki. Na lewym udzie jest też rozcięcie, przez które najpewniej widać mi
stringi.
W samochodzie przed domem czeka na mnie Brantley.
– Ja pierdolę… – Kręci głową, kiedy wślizguję się na fotel pasażera.
Wrzuca pierwszy bieg i rusza. – Tatuśka nie ucieszy widok tej kiecki.
Opuszczam osłonę przeciwsłoneczną i przeglądając się w lusterku,
powoli maluję usta ciemnobordową szminką.
– Nigdy dotąd mu to nie przeszkadzało.
Cisza.
– No co? – warczę.
– Nic, tylko że mówię tatuś, a ty z miejsca wiesz, że chodzi mi
o Nate’a…
Cholera. Unoszę osłonę i poprawiam się na fotelu.
– Dlaczego tam jadę? Zabrałam książkę.
Brantley znowu milczy. Zaczyna mnie irytować jego uchylanie się przed
odpowiedziami. Nie wiem, jak Madison wytrzymała z tym tak długo.
– Zobaczysz.
Po mniej więcej dziesięciu minutach jazdy wchodzę na Instagram.
Ustawiam w aparacie tryb selfie i pstrykam fotkę, na której wtulam się
w ramię Brantleya. Krzywi się, ale mniejsza z tym, on zawsze ma taką minę.
Farba na naszych twarzach jaśnieje tak, jakbyśmy właśnie zeszli z planu
zdjęciowego Nocy żywych trupów. Uśmiecham się, dumna z naszego
pierwszego wspólnego zdjęcia.
– Nie znoszę zdjęć.
Wzruszam ramionami, otagowuję go i wrzucam fotkę na Instragram –
i Facebook.
– Trudno.
Pięć minut później wjeżdżamy na znajomy długi, żwirowy podjazd. To
także tutaj Madison została postrzelona przez Daemona. Wcześniej tego nie
skojarzyłam, bo wtedy mnie tu nie było. Staram się nie oblizywać ust, bo
boję się, że rozmażę makijaż.
Zatrzymujemy się przed budynkiem, w którym ja i Madison
obserwowałyśmy nielegalne walki i poznałyśmy dwóch młodszych Królów.
Wysiadam, zamykam za sobą drzwi i posyłam Brantleyowi sceptyczne
spojrzenie.
– Czemu światła są pogaszone?
Zapala papierosa.
– Już ci mówiłem, bo to spotkanie.
– Co ty, do kurwy nędzy, masz na sobie? – warczy Nate, idąc gniewnie
w moją stronę. Dosłownie wyłonił się z lasu.
– Prze…
Chwyta mnie za nadgarstek i ciągnie za sobą.
Próbuję mu się wyrwać.
– Odpierdol się ode mnie.
Chwyta mnie za szyję i mruży oczy. Przez jego białe, wilcze szkła
kontaktowe mam wrażenie, jakbym się wpatrywała w oczy nieboszczyka.
– Nie igraj ze mną, Tillie. To nie czas na pyskowanie.
Szarpię się, on jednak popycha mnie na samochód Brantleya.
Nasze nosy dzielą zaledwie centymetry.
– Kiedy tak bardzo się zmieniłeś? – wyrzucam z siebie.
Kącik jego ust unosi się w uśmiechu.
– Nigdy, Tillie. Po prostu wcześniej mnie nie znałaś.
W końcu mnie puszcza. Przenosi wzrok na Brantleya.
– Już się zaczęło, ale nie ma Bishopa.
Z lasu wychodzi paru innych chłopaków.
– Madison do mnie też się nie odzywała… – dodaję, a moje spojrzenie
przeskakuje między Nate’em a Brantleyem.
Milczą.
– Chodźmy – mówi w końcu Nate i wskazuje głową las.
Doganiam go i chwilę później z jednej strony mam Nate’a, z drugiej
natomiast Eliego, Casha i Huntera. W lesie jest ciemno i krętą ścieżkę
oświetla tylko blask księżyca. Pomarańczowe płomienie liżą nocne powietrze
i w końcu wychodzimy na dużą polanę. To to samo miejsce, w którym
byliśmy razem z Bailey, tyle że wtedy przyszłam od innej strony.
Na kłodzie siedzi grupa chłopaków. Młodszych. Pamiętam ich z tamtej
nocy. Cała czwórka przygląda mi się niechętnie. Na innej kłodzie, za wielkim
ogniskiem siedzi trzech mężczyzn. W jednym rozpoznaję Hectora.
Nieruchomieję i zaciskam usta. Znalazłam się tu w związku właśnie z nim,
prawda? Kątem oka dostrzegam jakiś ruch na innej kłodzie, bardziej z boku.
Widzę na niej Jase’a, Spydera, jednego, którego imienia nie mogę sobie
przypomnieć, i jednego, którego nie znam.
To są najbliższe sobie pokolenia Królów.
Za nimi widzę więcej kłód, ale pozostają one puste. Nate pociąga mnie na
tę, na której siedzą oni.
Patrzy na nas Hector.
– Malum, gdzie mój syn?
Widzę, że twarz Nate’a tężeje pod tą całą warstwą farby.
– Nie wiem. Miałem zapytać cię o to samo.
Hector nachyla się ku siedzącemu obok mężczyźnie. Nie znam go,
a przynajmniej tak mi się wydaje, bo przecież wszyscy mają pomalowane
twarze.
– Co się dzieje? – pytam Nate’a.
Przez moje ciało przepływają nerwowe skurcze, kiedy dociera do mnie,
dlaczego nie chciał, abym była tak ubrana. Znajduję się w klatce z bardzo
głodnymi lwami.
– To spotkanie – odpowiada, patrząc na mnie. – Raz w miesiącu
spotykają się wszyscy Królowie, aby pogadać. – Robi wydech. – Spójrz na
mnie, Tillie.
Powoli podnoszę na niego wzrok.
– To nie jest miejsce, gdzie można kozaczyć. To grozi rozpętaniem
wojny. Większość mężczyzn nie odezwie się do ciebie, chyba że ich o coś
zapytasz. Z wyjątkiem Hectora. – Pauza. – Pamiętasz, jak rok temu Madison
pojawiła się na wyścigach? Ona i Bishop okropnie się pokłócili i skończyło
się to tak, że z wycelowaną w siebie bronią musiała jechać jego autem, aby
wykonać dostawę.
Nie pamiętam, ale zostawiam to dla siebie.
– Cóż, to się stało podczas spotkania – kontynuuje. – Za każdym razem
jest inaczej. Jeśli dochodzi do zdrady, osoba, która zdradziła, znajduje się
tam – pokazuje na klatkę, tę samą, w której wcześniej siedziała Bailey – a my
odpowiednio ją traktujemy. Jeśli trzeba wykonać jakiś test, dochodzi do
wyścigu albo walki. Królowie zarządzają całą podziemną dilerką we
wszystkich czterdziestu ośmiu stanach i choć naszą siedzibą jest Nowy Jork
i Hamptons, trzymamy w garści cały cholerny kraj. Mamy powiązania ze
wszystkimi mafiami: włoską, rosyjską, z yakuzą, z Białym Domem, CIA
i każdą inną cholerną grupą przestępczą, jaka ci przychodzi do głowy. Chcesz
coś wiedzieć, princessa? – szepcze. – Wszyscy są naszymi sojusznikami. To
właśnie czyni Elite Kings wyjątkowymi. Nikt nas nie tknie, bo wszyscy są po
naszej stronie, a my pstryknięciem palców jesteśmy w stanie zniszczyć każdą
grupę. Okej, powiązania z CIA i rządem wyglądają trochę inaczej.
Niezupełnie możemy ich zniszczyć, ale łączy nas porozumienie.
Czuję się przytłoczona tymi informacjami. Zawsze wiedziałam, że
Królowie są śmiertelnie niebezpieczni, na to jednak nie byłam gotowa.
– A oprócz tego mamy własny świat – kontynuuje Nate. – Obracamy się
w swoim kręgu, mamy własne zasady.
– Brzmi to jak zbyt dużo władzy.
Chichocze.
– Zbyt dużo tylko dla tych, którzy nie wiedzą, jak to ogarnąć. Szkoli nas
się od dziecka. Nie tylko umiemy wszystko okiełznać, ale też zutylizować.
Często.
Zmieniam temat.
– A więc to wszyscy Królowie, którzy pozostali?
Kiwa głową.
– Tak, ci starsi od Hectora albo nie żyją, albo się przeprowadzili i nie
zjawiają się tu co miesiąc. – Kręci głową. – Królów nie ma wielu, ale są
potrzebni na tym świecie, bo bez nich nie ma struktury.
– Dlaczego ja tu jestem? – zadaję pytanie, które nie daje mi spokoju.
– Dlatego że o tej porze za miesiąc… – spojrzenie Nate’a biegnie ku
Hectorowi – to Hector znajdzie się w tamtej klatce i chcę, abyś przy tym
była. Masz zapamiętać, kto gdzie teraz siedzi.
Zerkam w lewo i na moim ciele pojawia się gęsia skóra. Czuję na sobie
spojrzenia młodszej generacji.
– Kiedy będą mieli inicjację? – pytam, wskazując ich głową.
Nate chichocze.
– Po Nowym Roku. Aczkolwiek mamy dylemat, bo pojawił się Abel
i Nix nie będzie zadowolony, że zostanie wykopany z tronu.
Boli mnie głowa. Ten świat jest taki złożony, mój mózg za tym
wszystkim nie nadąża.
– Ale dlaczego ja tu jestem, Nate?
Wyciąga rękę po książkę, a ja oddaję mu ją z wahaniem. Kartkuje ją
i zauważam, że nagle zapada grobowa cisza.
– Dotarłaś do końca?
Kiwam głową.
– Tak, ale nic z tego nie rozumiem. To znaczy rozumiem, że Daemon
znał mnie, kiedy byłam młodsza, i dobrze go pamiętam. Ale…
– Dlaczego? – pyta Nate. Zamyka książkę i odwraca się do mnie. –
Wiesz, dlaczego albo skąd cię wtedy znał?
Patrzy mi pytająco w oczy. Może czeka, aż w końcu załapię, co się, do
jasnej cholery, dzieje, dla mnie jednak to wszystko nie ma żadnego sensu.
– Nadal próbuję się tego dowiedzieć – mówię.
Wie i czeka, aż się dowiem, czy też nie wie i dlatego chce, abym to
odkryła?
– Chwileczkę. – Kładę mu rękę na ramieniu, ignorując przeskakujący
między nami prąd. – Ty tego nie wiesz, prawda?
Nate kręci głową.
– Nie. Próbujemy zgadnąć, w co on sobie pogrywa.
Parskam śmiechem.
– Daemon w coś gra, a wam się to nie podoba. Boże, kocham tego
chłopaka. Czemu go po prostu nie zapytacie?
Nate zamyka oczy i kręci ponownie głową. Chwilę później zrywa się
gniewnie z miejsca i znika za ogniem.
– Co ja takiego powiedziałam? – pytam Brantleya.
– Och, no wiesz, to co zawsze. Wyznałaś miłość do innego mężczyzny
i w ogóle.
Przewracam oczami.
Hector wstaje. W ręce ma cygaro, na głowie fedorę. Stanowi uosobienie
wszystkiego, co złe. Zawsze o tym wiedziałam, ale…
– Przykazanie numer jeden – mówi i wszyscy Królowie odpowiadają
zgodnie:
– Pij krew wrogów i wypluwaj ją na groby ukochanych.
Co takiego? Powoli omiatam ich wszystkich wzrokiem.
– Przykazanie numer dwa…
– Królewski brat, przyjmij go całego.
– Przykazanie numer trzy…
– Srebrne Łabędzie, podcięte skrzydła, toną we własnych grzechach.
Strach ściska mi serce niczym żelazna pięść. Zaczynam hiperwentylować
i odruchowo szukam wzrokiem Nate’a. Zauważam, że mi się przygląda.
– Przykazanie numer cztery…
– Zdrada to grzech, poderżnij gardło i spuść krew.
– Przykazanie numer pięć…
– Zabij przeciwników, pochowaj grzechy swoje wraz z ich ciałami.
Cisza.
Ja pierdolę.
Oddech mam głośny i przyspieszony.
– Stuprum? – pyta Hector i podnoszę na niego wzrok. Wiem, że muszę
wziąć się w garść, w przeciwnym razie zostanę pożarta żywcem, ale właśnie
byłam świadkiem upiornego rytuału, odprawianego zapewne od zarania
dziejów. – Wstań.
Cholera. Wstaję, prostuję się i emanuję pewnością siebie, której, jak
wiem w głębi duszy, nie mam.
„Noś tę sukienkę jak królowa” – przypominają mi się słowa Scarlet.
Hector pokazuje na mnie.
– Wszyscy się pewnie zastanawiacie, co robi tutaj Stuprum. To
następczyni Katsii i zajmie przynależne jej miejsce na Perdicie.
Za chuja.
Unoszę brew.
Nate kaszle gdzieś za ogniem i ponownie przenoszę na niego wzrok.
Pomarańczowa poświata liże każdy fragment jego pięknej twarzy. Kręci
głową.
Wiem, że nie mogę poprawić Hectora, i nieco rzednie mi mina.
– Musi zobaczyć, jak to wszystko funkcjonuje, matka jej tego nie
nauczyła. Czeka ją dużo nauki. – Patrzy mi w oczy. – I potrzebujemy jej
pełnej uwagi.
Nieruchomieję.
Nate się wzdryga.
Brantley podnosi wzrok na Hectora.
Właśnie to potwierdził. Nieświadomie potwierdził, że on… Do oczu
napływają mi łzy, moje myśli spowija mgła. Hector coś tam jeszcze gada, ale
ja słyszę jedynie pulsującą mi w żyłach krew. Uszy mi broczą wysokim,
piskliwym dźwiękiem i wszystko spowija czerwień.
Automatycznie robię krok naprzód.
I jeszcze jeden.
I jeszcze…
Silne ramię obejmuje mnie w talii i przyciąga do twardego torsu.
– Nie rób tego, mała. Trzymaj się planu. – Głos Nate’a koi moją
wściekłość niczym chłodna maść nałożona na oparzenie. – Przyjdzie na niego
czas. Obiecuję ci to.
Zaczyna mnie powoli ciągnąć, a chwilę później sadza sobie na kolanach.
Nie jestem w stanie patrzeć teraz na Hectora i niczego nie pragnę bardziej,
niż się stąd oddalić. Wtulam się w Nate’a, kryję twarz w jego szyi.
Wyczuwam ustami jego puls, a zapach wody kolońskiej subtelnie
przypomina, że on mnie ma. Nawet jeśli mnie nienawidzi. Jego kciuk zatacza
kciuki na moim udzie, ale ramiona ciasno mnie obejmują. Czuję się
bezpieczna i jest mi ciepło. Zamykam oczy, starając się uspokoić.
Trzymaj się planu.
On to zrobił.
Trzymaj. Się. Planu.
Daemon. Kiedy o nim myślę, najczęściej spływa na mnie fala spokoju.
Teraz jednak, gdy jestem w objęciach Nate’a, nic się nie dzieje. Kiedy myślę
o swoim kole ratunkowym, Daemonie, nic się nie dzieje. Dlatego że
wszystkim, czego potrzebuję, jest Nate. To niebezpieczne potrzebować
kogoś, kto nie potrzebuje ciebie.
Hector kończy spotkanie, wyjaśniając, że musi poszukać swojego syna.
Coś się dzieje między Bishopem a Madison. Może w końcu powiedziała mu
prawdę i stracił nad sobą kontrolę? Bądź co bądź odebrałam mu możliwość
zemsty.
Starsi Królowie znikają. Odklejam się od klatki piersiowej Nate’a i patrzę
mu w oczy.
– Dzięki. Że to zrobiłeś.
Ujmuje moją brodę i przysuwa usta do moich warg.
– Jesteś najsilniejszą dziewczyną na świecie, Tillie. I mądrzejszą od
większości siedzących tu skurczysynów. Wykorzystaj to.
Myślę o tym, co powiedział. W końcu kiwam głową. Zasysa mi dolną
wargę, po czym daje klapsa, abym wstała. Tak robię.
– Gdzie, do chuja, podziewa się Bishop? – warczy Brantley.
Podchodzi do nas młodsze pokolenie i pokolenie Jase’a.
Jase patrzy mi w oczy i kręci głową.
– Pewnie jest z Madison.
– Madison, której nie widziałam od niemal dwóch dni?
Jase ponownie rozgląda się po twarzach Królów. Podchodzę do niego.
– Mówię do ciebie, nie do nich. Co się dzieje?
Wzrusza ramionami.
– Nie wiem.
A potem odchodzi, by po chwili zniknąć między drzewami.

Jedziemy do domu samochodem Brantleya. W pewnym momencie Nate


ścisza muzykę.
– Jedź do Bishopa.
– Po co? – Brantley włącza kierunkowskaz.
Nate przesuwa palcem po ustach.
– Napisała do mnie Tate.
Nieruchomieję.
– Wyluzuj, Tillie, to nic takiego – rzuca drwiąco, a ja mam ochotę się
kopnąć za tak oczywisty przejaw zazdrości. – Napisała, że Bishop robi
imprezę w swoim mieszkaniu. Temu skurwielowi chyba życie niemiłe,
przecież Madison nigdy nie zgadzała się na imprezy.
Brantley zawraca z piskiem opon.
Nate rzuca do tyłu swoją bluzę.
– Załóż to i ani słowa sprzeciwu. Ostatnie, czego mi trzeba, to
spuszczanie łomotu dupkom, którzy zbyt długo by się na ciebie gapili.
– Eee, okej, ale co się stało z naszym seksem w łazience? – Pokazuję na
Brantleya, a potem na siebie.
Siedzący obok mnie Eli prycha. Hunter także chichocze.
Nate nie odpowiada, jakby nie musiał wyjaśniać, dlaczego coś robi czy
mówi. Bo to przecież Nate.
Przewracam oczami.
Zakładam bluzę, która sięga mi do połowy ud, kończąc się tuż nad
kozakami. Pachnie nim, a bawełniany materiał otula mnie niczym jego
ramiona. Już mu jej nie oddam.
Eli wyjmuje telefon i pokazuje nam swoje nowe maserati w kolorze
pastelowej zieleni. Oświadcza, że marzył o takim aucie, odkąd miał okazję
się przejechać samochodem Bishopa.
Dziesięć minut później wjeżdżamy na rzęsiście oświetlony parking
podziemny. Jeden z tych, którego betonowe filary podtrzymują – dosłownie –
cały hotel i wszystko, co się w nim znajduje.
– Jak coś takiego może być bezpieczne? Ta struktura?
Nate chichocze.
– Jesteś z nami w aucie i martwisz się o bezpieczeństwo struktury
budynku?
Wysiadamy i Nate bierze mnie za rękę. Udajemy się w stronę wind. Pod
pachą trzymam książkę Daemona, a głowę mam pełną konsternacji.
Czemu musiałam zabrać na spotkanie tę książkę?
Rozlega się brzęknięcie windy i przestrzeń między nami wypełnia cicha
muzyka klasyczna. Moje spojrzenie prześlizguje się po twarzach ich
wszystkich i niemal wybucham śmiechem z powodu tego połączenia:
muzyka i ich potężne sylwetki i osobowości w jednej, małej przestrzeni.
Wtedy jednak przypominam sobie, że ja także znajduję się w tej małej
przestrzeni i że jeśli wkurzę Nate’a, to nie mam dokąd uciec.
Nate wbija kod i winda zatrzymuje się na najwyższym piętrze. Drzwi się
rozsuwają, wita nas ciemność. Wysiadam i się rozglądam.
– Nikogo tu nie ma! – oświadczam. – Cholera… – Odwracam się, ale
wszyscy zdążyli zniknąć, a drzwi windy są zamknięte.
Nie lubię strachu. Właściwie to strach wyzwala we mnie przemoc. Jeśli
ktoś się do mnie zakradnie, nie ręczę za to, co się stanie z jego twarzą. ALBO
fiutem.
– Naprawdę?
Przewracam oczami i robię kilka kroków w głąb apartamentu. Oświetla
go jedynie księżycowa poświata wlewająca się przez panoramiczne okna
w salonie. Aby się tam dostać, trzeba zejść po kilku stopniach. Odwracam się
w lewo i widzę… nic.
Okej. Zamykam oczy i oddycham miarowo. Będę gryźć. Trochę.
– Czego chcecie? – Oczy mam zamknięte, bojąc się, że jeśli je otworzę,
ujrzę przebiegające przed nimi moje życie.
– Sorki, że musiało to tak wyglądać, Tillie, ale dłużej tak się nie da.
Czekaliśmy, cholernie długo czekaliśmy… – mówi Nate, a ja odwracam się
na pięcie w stronę jego głosu, tyle że znowu napotykam nicość.
– O co ci chodzi?
– Mały diablaku, obudź się… – przekomarza się ze mną odbijający się od
ścian głos Brantleya.
– Nie mogę, Bran-Bran! – wołam, zaciskając dłonie w pięści. – To mi się
wcale nie śni!
Ktoś zarzuca mi kaptur na głowę.
– Co, do kurwy nędzy?!
Ten sam ktoś skuwa mi ręce za plecami, a ja próbuję mu się wyrwać.
– Idź przed siebie, mała. – Głos Nate’a pieści mi szyję.
Mam go ochotę kopnąć.
– Nie lubię gierek…
Popycha mnie i słyszę brzęknięcie windy. I znowu mnie popycha, a jakaś
inna ręka zaciska się wokół mojej, tej, która trzyma książkę Daemona. Przez
materiał worka na mojej głowie przesącza się światło z windy.
Oddech mi przyspiesza.
– Trochę zbyt teatralne – mówię ze śmiertelną powagą, pozwalając, aby
w tym małym pomieszczeniu górę nade mną wzięła udawana pewność siebie.
Nate chichocze.
– To koniec, Tillie.
Koniec? Co chce przez to powiedzieć? Nigdy nie byliśmy razem. Drzwi
ponownie się rozsuwają i zostaję wyciągnięta na parking. Niedaleko słychać
samochód na jałowym biegu i wyczuwam, że wszyscy zamierają. Brzmi to
jak pomruk naprawdę drogiego auta. Cisza.
– Rozmawiacie za moimi plecami? – droczę się.
A nie powinnam.
Trzaśnięcie drzwi, a potem samochód odjeżdża z piskiem opon.
– Wsiadaj, mała. – Nate wpycha mnie na tylną kanapę samochodu
Brantleya i ruszamy.
Po jakichś dwudziestu minutach zwalniamy, a samochód wykonuje ostre
skręty.
W końcu się zatrzymuje i zostaję z niego wyciągnięta. Gdyby nie bluza
Nate’a, byłoby mi kurewsko zimno.
Przed moją twarzą rozbłyskuje płomień zapalniczki. To Nate.
– Powiedz jej imię, Tillie.
– Co? – Szarpię głową. – O czym ty mówisz?
Płomień znika.
– Nasza córka umarła.
– Przestań, Nate.
Zapalniczka znowu się zapala.
– Ona umarła, Tillie. Złamało mnie to na pół i jedną połowę zabrała ze
sobą do grobu. Ale posłuchaj, mnie, Tillie. Jej już nie ma.
– Przestań… – rzucam ostrzegawczo i zaciskam powieki.
Potrzebny mi Daemon. Dlaczego to zrobiłam? Pierwsze, co zrobię po
powrocie, to zabiorę jego i siebie na Perditę. Nie jest tam źle. Przynajmniej
znajdę się z dala od czających się w ciemności potworów.
– Powiedz to, mała.
– Nie! – warczę i ponownie zamykam oczy.
– Dlaczego trzymasz książkę Daemona? – pyta Nate.
Krąży wokół mnie? Jesteśmy tu tylko my dwoje? Dlaczego nikt inny się
nie odzywa? Czuję, jak przez materiał kapie mi na głowę woda.
– Bo kazałeś mi ją zabrać!
– Znalazłaś to, czego potrzebowałaś?
Kręcę głową.
– Nie…
– Powiedz jej imię… – powtarza Nate.
– Nate, proszę – błagam go. Trzęsą mi się ramiona. – Nie chcę.
Rozumiesz?
– Zapewniam cię, że rozumiem, ale powiedz jej imię. Nigdy nie mówisz
go głośno. Powiedz.
– Bracie… – wtrąca się Brantley, ale od razu milknie.
– Powiedz to, Tillie! – Po twarzy płyną mi łzy, nogi mam jak z waty. –
Ona odeszła. Zrobiłaś, co mogłaś, to nie była twoja wina!
– Była! – krzyczę. – To była moja wina! Nie zamknęłam drzwi, to ja
ostatnia ją widziałam, to ja położyłam ją spać, przeczytałam jej ostatnią
cholerną książkę! – Moim ciałem wstrząsa niekontrolowany szloch. Padam
na kolana i się kulę. – Ja ją zabiłam. To wszystko moja wina.
Nate najwyraźniej przykucnął naprzeciwko mnie, bo nagle jego twarz
znajduje się tuż przed moją.
– To nie twoja cholerna wina!
Do ust spływają mi łzy, czuję na języku ich smak.
– Moja.
– Nie, mała. – Jego dłonie dotykają przez materiał mojej twarzy. – To nie
była twoja wina. Nie obwiniam cię. Nikt cię nie obwinia. Jedyną osobą, która
cię obwinia, jesteś ty sama…
– Daemon – szepczę. – Muszę dopilnować, aby zrozumiał. On chyba nie
rozumie tego, że jej nie zabiłam, Nate. – I znowu z mojego opuchniętego
gardła wydobywa się szloch.
Nate zrywa mi z głowy worek i na twarz zaczyna mi padać deszcz. Jest
ciemno, ale za mną stoją dwa samochody z włączonymi światłami. Pierwsze,
co widzę, to klęczącego przede mną Nate’a. Zaraz potem dostrzegam
wszystkich Królów, łącznie z Bishopem, stojących za Nate’em w półkolu.
A trzecie, co widzę, to nagrobek. D A E M O N.
Patrzę na Nate’a.
– Co się dzieje? Dlaczego tu jesteśmy?
Oblizuje usta i przyciska kciukiem moje.
– Daemon rozumie, mała.
– Nie… – Kręcę głową. – On jest teraz inny. Zagubiony. Te
koszmary… – Urywam i ponownie patrzę Nate’owi w oczy. – Co my tu
robimy? To tutaj dzieją się moje koszmary.
– Daemona nigdy nie było w tamtej celi, mała.
– Co? Ależ był i od tamtej pory jest ze mną. Mieszka u Brantleya
w pokoju obok mojego!
Po raz pierwszy od dawna spojrzenie Nate’a łagodnieje.
– Nigdy go tam nie było. Wymyśliłaś go sobie w ramach mechanizmu
pomagającego ci radzić sobie ze śmiercią Micaeli. Ze stratą, bólem,
poczuciem winy. Chwyciłaś się tej jednej osoby, która zawsze była dla ciebie
ratunkiem.
– Ty… – szepczę i kręcę głową. – To nie ma sensu, bo on tam był, Nate!
On tam był, a teraz mi wmawiasz, że zwariowałam?! – Ponownie kręcę
głową. – Gdybym postradała zmysły, to trzymałabym się ciebie, Nate, a nie
Daemona.
Nate przyciska usta do moich.
– Nie, mała. W tym przypadku nie potrafiłem cię uratować.
Z oczu płyną mi łzy.
– Widziałam na Perdicie, jak się kłócicie!
Nate oblizuje usta.
– Nie rozmawiałem z nim, mała. No bo jak?
Opadają mi ramiona, łzy płyną ciurkiem.
– Zwariowałam.
– Nie – odzywa się cicho Brantley. – Nie zwariowałaś, diablaku. Jesteś
człowiekiem. Mimowolnie sięgnęłaś po coś, co miało ci pomóc. Niektórzy
wybierają dragi, alkohol, seks. – Szczerzy się i kopie Nate’a. – Ty sięgnęłaś
po miłość. To nie znaczy, że jesteś wariatką. To znaczy, że jesteś
człowiekiem.
Krztuszę się własnymi łzami, po czym się chwieję i ląduję na klatce
piersiowej Nate’a.
– On naprawdę nie żyje?
Nate całuje mnie w czubek głowy.
– Naprawdę.
Zaciskam dłonie na jego przemokniętym T-shircie i przez dwadzieścia
minut siedzimy tak w ulewnym deszczu, podczas gdy ja opłakuję swojego
ukochanego sprzed lat. Ukochanego, na którego mogłam liczyć więcej razy
niż na kogokolwiek innego. Nawet po śmierci jego duch był dla mnie
kotwicą.
Wycieram twarz koszulką Nate’a i w końcu się prostuję. Sądziłam, że
Królowie zdążyli już zniknąć, myliłam się jednak. Nadal stoją tam, gdzie
dwadzieścia minut temu, cali przemoczeni.
– Powiedz jej imię, mała – szepcze mi do ucha Nate i delikatnie mnie
całuje.
– Micaela.
ROZDZIAŁ 27

B Nate

iorę ją na ręce i zanoszę do samochodu Brantleya. Tillie potrzebowała kogoś,


kto pomoże jej wydobrzeć. Czasami do wyzdrowienia jest potrzebny drugi
człowiek. Nic w tym złego. To wcale nie jest słabość. To bycie człowiekiem
i to bycie Tillie. Jest cholernie silna, ale jest człowiekiem.
– Będzie z nią dobrze? – pyta Bishop, bacznie mi się przyglądając.
– Już jest. Dzięki temu nie czuję się taki porąbany, że to zrobiłem. –
Odpinam jej kajdanki i rzucam je na ziemię.
– Oj tam. Było jak za dawnych czasów. – Brantley posyła mi znaczący
uśmiech.
Gromię go wzrokiem.
– Do tego momentu, kiedy musiałem ją otworzyć i patrzeć, jak pęka jej
serce, ni mniej, ni więcej, tylko z powodu innego mężczyzny.
Brantley sztywnieje.
– No tak, rozumiem twój punkt widzenia.
Złamas.
– To dobrze. Bo mamy kolejny problem – burczy Bishop i wkłada ręce
do kieszeni.
– Co jeszcze mogło pójść nie tak? – Brantley opiera się o swoje auto. –
Nie zajęliśmy się jeszcze twoim starym, no i są jeszcze Buntownicy
przypuszczający atak na Tillie, koleś załatwiony przez Tillie i Madison, a na
dodatek ta książka.
– Madison uciekła.
Z westchnieniem otwieram drzwi od strony pasażera i wsiadam do
samochodu. Szopki Madison to nie moja broszka. Jeśli uciekła, nie
zamierzam jej gonić. Akurat teraz Tillie i ja mamy to gdzieś. Brantley
obchodzi auto i siada za kierownicą. Przeczesuję palcami włosy, wyciskając
z nich wodę.
– Wszystko w porządku? – pyta z tyłu Tillie.
Mam dość okłamywania jej dosłownie we wszystkim, więc odwracam się
na fotelu i patrzę jej w oczy.
– Madison uciekła.
Tillie mruga kilka razy, a potem wzdycha.
– Możemy spotkać się wszyscy u Brantleya? Muszę wam coś powiedzieć.
Unoszę brwi.
– Jasne.
Nie tylko nie pomieszałem jej w głowie, ale na dodatek okazuje się, że
wie o czymś, o czym my nie mamy pojęcia?
Brantley zerka na mnie z ukosa i wyjeżdżamy z cmentarza. Przyciskam
palce do ust i przesyłam całusa w kierunku grobowca rodziny Malum, gdzie
spoczywa moja dziewczynka. Pewnego dnia wrócimy tu razem, aby
odwiedzić Micaelę. Ale jeszcze nie teraz.
ROZDZIAŁ 28

S Nate

iadam na jednym z krzeseł wokół stołu w głównej jadalni u Brantleya.


Przyglądam się, jak wszyscy Królowie zajmują swoje miejsca – Bishop
u szczytu stołu, obok mnie, Brantley po jego lewej stronie. Przez całą drogę
powrotną zastanawiałem się, co takiego Tillie chce powiedzieć. Rozsuwam
szeroko nogi i przechylam się, przesuwając palcem po górnej wardze. Patrzę,
jak chodzi od ściany do ściany niczym uwięziony w klatce lew. Kiedy już
wszyscy siedzimy, Tillie robi głośny wydech.
– Muszę wam coś powiedzieć. Bishop, proszę cię, zrozum, dlaczego nie
mogłam zrobić tego wcześniej.
Ściągam brwi. Tillie patrzy mi w oczy i mam wrażenie, że mnie
przeprasza.
Spuszczam wzrok na swoje kolana. Ona przechyla pytająco głowę.
Kąciki moich ust unoszą się w uśmiechu i wskazuję głową na kolana.
W końcu załapuje i jak grzeczna dziewczynka powoli obchodzi stół. Nie
zrozumcie tego opacznie. Tillie w żadnym razie nie należy do osób uległych,
ale wiem, kiedy mnie potrzebuje. Na przykład teraz. Odsuwam się razem
z krzesłem, skrzypienie jego nóg o drewnianą podłogę przerywa ciszę. Tillie
siada mi na kolanach, a konkretnie na kutasie. Zasłaniam dłonią usta, tłumiąc
jęk. Siedzący naprzeciwko Brantley kopie mnie w nogę, a ja mrugam do
niego i posyłam mu całusa.
– No to mów, princessa – mamrocze Bishop.
Nalewa whiskey do kolejnej szklanki i przesuwa ją po blacie w stronę
Tillie. Ta wypija bursztynowy płyn, odchylając głowę. Walczę z pokusą
nawinięcia sobie jej włosów na rękę, pochylenia jej nad tym stołem,
wypierdolenia jej małej ci…
– Madison została zgwałcona – szepcze Tillie.
Zamieram.
– Co takiego? – warczy Bishop. Odsuwa się razem z krzesłem i mierzy
Tillie groźnym wzrokiem.
Ta próbuje wstać z moich kolan, ale obejmuję ją w talii, zatrzymując na
miejscu.
– Spokojnie, tylko chciałam dolać sobie szkockiej… – szepcze.
Puszczam ją, a ona się nachyla nad stołem i bierze butelkę, po czym
wraca na moje kolana.
Tam, gdzie jej cholerne miejsce. Ta królowa nie potrzebuje tronu,
wystarczy jej mój kutas.
Odkręca butelkę.
– No tak. – Nalewa sobie whiskey. – Ten facet, którego przypadkowo
zabiłam… – Przypadkowo. – Cóż, on to zrobił i zanim zasypiecie mnie
tysiącem pytań, proszę, zrozumcie, że mam w nosie, co sądzicie. Madison
jest moją najlepszą przyjaciółką. Jeśli będę musiała, to zabiorę jej tajemnice
do grobu, a nim coś dodacie… – Wszyscy zamykają usta, jak zawsze, kiedy
mówi Tillie. – Przyjrzyjcie się najpierw sobie, zanim zaczniecie krytykować
mnie.
Przygryzam wewnętrzną stronę policzków, próbując powstrzymać
śmiech. Podnoszę wzrok na Brantleya i widzę, że on także zasłania dłonią
uśmiech. Oprócz tego, że Tillie w końcu wykorzystała swój status i zabrała
głos, liczy się jednak to, że moja siostra została zgwałcona. Pałam żądzą
zemsty, a Bishop… cóż, cofa się, aż w końcu uderza plecami w ścianę. Nigdy
nie widziałem go w takim stanie, ani razu przez te wszystkie lata, kiedy się
znamy. Twarz ma bladą, jakby odpłynęła z niej cała krew i zebrała się
w części mózgu odpowiadającej za gniew. Powoli się osuwa, aż w końcu
siada na podłodze. Kurwa.
Pocieram udo mojej dziewczyny, po czym w nie stukam.
– Zeskakuj, mała – szepczę jej do ucha.
Tak robi, a kiedy wstaję, siada na moim miejscu. Powoli podchodzę do
Bishopa. Muszę być teraz bardzo ostrożny.
– Nie wiem nic oprócz tego, że według Madison on ją zmanipulował.
Wykorzystał coś przeciwko niej. Za każdym razem, kiedy ją o to pytałam,
zamykała się w sobie. Kazała mi przysiąc, że nikomu nie powiem, choć nie
musiała tego robić, bo i tak nie zdradziłabym jej sekretu…
Kucam.
– Hej… – Próbuję przykuć uwagę Bishopa, ale ma szkliste spojrzenie.
Myślami go tu nie ma. Jego twarz to teraz symbol potwornego żalu.
Kurwa.
Chwytam go szorstko za brodę i unoszę ją, aby na mnie spojrzał.
Nachylam się, aż nasze nosy się stykają.
– Nie pozwól, aby to ci popierdoliło w głowie. Odzyskamy ją, wszystko
naprawisz i się zemścimy.
Porusza mu się jabłko Adama i Bishop mi się wyrywa.
– Nie.
Przechylam głowę i mrużę oczy.
– Nie?
Zaciska zęby.
– To się stało przeze mnie.
– Sta…
Podnosi na mnie wzrok.
– Nie.
– Nie? Co to, kurwa, ma znaczyć? – warczę na niego. – Odzyskamy ją…
Bishop wybucha śmiechem i ponownie patrzy mi w oczy.
– Gdyby ona chciała nadal być częścią tego życia, Nate, od razu by mi
o wszystkim powiedziała. Załatwilibyśmy to w należyty sposób. Zamiast
tego zrobiła to, co robi Madison, czyli uciekła. Mam dość. Nie mogę jej
gonić do końca życia.
Serce dudni mi w piersi. Jego słowa są kompletnie bez sensu. Po
pierwsze, życzę powodzenia Tillie, gdyby kiedyś próbowała ode mnie uciec,
dlatego że raczej zabiłbym nas oboje, niż pozwolił jej wieść życie beze mnie,
a po drugie, to zupełnie nie jest w stylu Bishopa.
Wstaje i w jego ciemnych oczach dostrzegam wściekłość i coś jeszcze.
Jest cholernie zmęczony.
– Jeśli będzie chciała do mnie wrócić, ja się donikąd nie wybieram. Do
tego czasu Madison to nie mój problem. – A potem siada na swoim miejscu,
jakby nic się nie stało. Bierze do ręki szklankę. – Dowiemy się, co to był za
chuj i z kim miał powiązania. Odpowiednio ich potraktuję, bo zadarli z kimś,
kto był mój, ale od tej pory temat jej… ona… to koniec. Dopóki nie powiem,
że jest inaczej.
Tillie podnosi na mnie wzrok, oczy ma wielkie jak spodki. Ponownie
siadam za stołem i sadzam ją sobie na fiucie.
Kiedy wchodzę do kuchni, Tillie wkłada właśnie naczynia do zmywarki.
Odwraca się.
– Cześć.
Jestem zmęczony, do skóry kleją mi się wilgotne ciuchy i cholernie chce
mi się spać, ale podchodzę do niej i obejmuję ją w talii tak, że jej plecy
stykają się z moim torsem.
– Jedź ze mną do domu.
Nieruchomieje, po czym wkłada do zmywarki kolejny talerz.
– Nate. – Odwraca się w moich objęciach i patrzy mi w oczy. – Nie
możemy tego zrobić – szepcze, kręcąc głową.
– Zrobić czego? Poprosiłem, abyś pojechała ze mną do domu, a nie
przyklęknąłem na jedno kolano. Ale jeśli wolisz – przesuwam palcami
w górę jej uda i palcem wskazującym muskam przez wilgotne majtki jej
łechtaczkę – abym padł na kolana i wylizał ci cipkę, to proszę bardzo, bo
jestem cholernie wygłodniały.
Tillie milczy. Z zamkniętymi oczami przygryza wargi.
– Nie umiem ci wybaczyć.
Całuję ją lekko w usta.
– Nie musisz mi wybaczać, aby dać sobie zrobić minetę. Już o tym
rozmawialiśmy. – Chwytam za tylne części jej ud i sadzam ją na czarnym,
marmurowym blacie. Rozsuwa nogi, gdy staję między nimi. Napieram na
nią, zaciskając dłonie na jej pośladkach.
– Miną lata, nim zapomnę o tym, co zrobiłeś…
Zamyka oczy, kiedy prześlizguję się językiem po jej obojczyku, szyi, aż
w końcu docieram do ust. Przygryzam jej dolną wargę i patrzę, jak rozchyla
usta, wypuszczając z nich cichy jęk. Pragnę połykać te jej dźwięki.
Kładę dłoń na jej karku i muskam ustami jej wargi.
– Wobec tego zapomnij na tę noc.
Obejmuje mnie mocno.
– Tylko na jedną noc, a rano mnie tu przywieziesz.
Kiwam głową.
– Załatwione.
W życiu.
– Okej. – Wzdycha, a ja się odsuwam, żeby mogła zeskoczyć z blatu. –
Tylko jedna noc.
ROZDZIAŁ 29

W Tillie

drodze do domu mijamy chińską restaurację, w której byliśmy parę miesięcy


temu. Zajeżdża pod nią, mimo że wcale go o to nie proszę. Mokrą chusteczką
wycieram z twarzy resztki farby.
W okienku Nate zamawia wszystkie moje ulubione dania. Zapach
odwraca moją uwagę od lecącej w radiu piosenki i odwracam głowę, aby się
przyglądać mijanym drzewom. Nie mogę uwierzyć w to wszystko, co się
wydarzyło dzisiejszej nocy, teraz jednak, kiedy miałam czas, aby spokojnie
to przemyśleć, dociera do mnie, że rzeczywiście było dziwne, iż Daemon
bywał tutaj tylko czasami, najczęściej wtedy, kiedy myśli miałam zamglone
przez jakąś traumę. Jego łóżko zawsze było schludnie pościelone i choć to
był Daemon, zawsze czułam, że to nie Daemon. Dlatego tak się wahałam, czy
go pocałować, dlatego inaczej wyglądał i może nawet dlatego w moim
koszmarze pozbawiał mnie życia.
Z westchnieniem otwieram torbę i wyjmuję smażone krewetki
w kokosowej panierce. Moje ulubione.
– Co się dzieje w tej twojej głowie? – pyta Nate, posyłając mi sceptyczne
spojrzenie.
– Czuję się jak wariatka. – Odgryzam kęs i żuję powoli.
Nate chichocze.
– Wszyscy jesteśmy cholernymi wariatami, Tillie, ale liczy się to, dla
kogo zachowujemy zdrowe zmysły. Ty musisz dla siebie samej. Miłość to
tylko kotwica. Dzięki niej można albo utonąć, albo unosić się na wodzie. Nie
da się dzięki niej nie zwariować.
Biorę kolejny kęs krewetki, po czym wrzucam ogonek do torebki.
– Ciekawy punkt widzenia. Powinnam więc zachować zdrowy rozsądek
dla miłości? Albo potencjalnej miłości? – pytam, autentycznie
zainteresowana tym, jakiej udzieli mi odpowiedzi.
Wjeżdża na podjazd prowadzący do jego domu, który kiedyś był także
moim. Parska i wciska hamulec.
– No co ty. Zachowujesz zdrowy rozsądek dla siebie samej, bo nie można
dawać ludziom tego rodzaju władzy. Trzeba robić to dla siebie.
– No a dla ciebie? – pytam. Znamy swoje najbardziej mroczne tajemnice,
więc nic nas nie powstrzymuje przed zadawaniem takich pytań.
– A dla mnie to już na pewno nie – szepcze, po czym otwiera drzwi
i wysiada.
Nate to chodząca zagadka. Nie da się z nim tak po prostu być w związku.
Trzeba zedrzeć z niego wiele różnych warstw, nim się dostanie do samego
sedna jego osobowości, kiedy w końcu można powiedzieć, że to właśnie to.
Że się spotykamy i jesteśmy razem. Lubię myśleć, że jestem jedyną
dziewczyną, która zbliżyła się do tego sedna, zważywszy jednak na moje
zdrowie psychiczne, nie jestem pewna, czy mam z czego być dumna.
Wysiadam z samochodu i chłód natychmiast omiata mi skórę. Jest zimno,
a ubrania mam nadal wilgotne. Wchodzimy po schodach do drzwi
wejściowych. Zamyka je za nami kopniakiem, a ja natychmiast zdejmuję jego
bluzę, pragnąc się pozbyć tego ciężkiego, mokrego ubrania.
– Och – wzdycha Elena i rzednie jej mina. Ociera z policzków łzy. –
Przepraszam, nie chciałam być niemiła. Tak dobrze cię widzieć, Tillie,
kochana, po prostu sądziłam, że to Madison.
Nate powoli chowa klucze do kieszeni. Nie odrywa wzroku od matki.
– Nic się nie stało. Przykro mi, Eleno. Pomogę w każdy możliwy
sposób. – Próbuję ją pocieszyć, ale wygląda na zrozpaczoną.
Patrzy mi w oczy. Po raz pierwszy zwracam uwagę na jej wygląd.
Zazwyczaj dosłownie promienieje (najpewniej po tych wszystkich
paskudnych zielonych koktajlach), a ciało ma szczupłe i wysportowane.
Teraz jednak sprawia wrażenie, jakby nie jadła od tygodni, a na jej twarzy
widać zmarszczki świadczące o tym, że jest wykończona. Potwierdzają to
cienie pod oczami.
Otula się ciasno kardiganem.
– Wrócę do łóżka.
Przez kilka ostatnich miesięcy tak wiele straciła. Nie tylko ja i Nate
straciliśmy Micaelę, ale także jej bliscy, zwłaszcza Elena, a teraz na dodatek
zniknęła Madison.
– Zaczekaj! – mówię i robię krok w jej kierunku.
Elena odwraca się w moją stronę.
– Tak?
Unoszę torbę z chińszczyzną.
– Zjesz z nami?
Jej twarz łagodnieje i pojawia się na niej delikatny uśmiech.
– Nie chciałabym się narzucać…
– Mamo – warczy Nate, a ja posyłam mu groźne spojrzenie. Przewraca
oczami. – To znaczy mamo – poprawia się, używając znacznie milszego
tonu – zjedz z nami.
Elena pociera policzki rogiem swetra i kiwa głową.
– Okej.
Nate wchodzi do kuchni i zapala światło.
– Przepraszam, Tillie – mówi do mnie jego mama. – Jestem w rozsypce.
– Nie przepraszaj – odpowiadam i wysuwam dla niej stołek barowy. –
Uwierz mi, nie mnie cię osądzać…
Nate prycha.
Posyłam mu kolejne groźne spojrzenie.
Jestem przekonana, że nigdy już nie przebiję tej całej sytuacji
z Daemonem. Nie mam wątpliwości, że te dupki będą sobie z tego żartować
do dnia, w którym albo umrę, albo ich wszystkich pozabijam. To drugie
wydaje się fajniejsze.
Nate nalewa dla mamy wodę gazowaną, a dla mnie niegazowaną, bo wie,
że gazowanej nie cierpię. Następnie otwiera pudełka z jedzeniem i stawia na
blacie trzy talerze. Przenosi stołek na drugą stronę wyspy, żeby móc siedzieć
naprzeciwko nas. Sądziłam, że pobyt tutaj okaże się dla mnie trudny, ale
wcale tak nie jest. Czuję raczej, że jestem nieco bliżej Micaeli. Jakbym nadal
wyczuwała w kuchni jej obecność.
Zabieramy się do jedzenia. Elena ledwie coś skubie, ale ja nie zamierzam
sobie niczego odmawiać.
– Co u ciebie, skarbie? – pyta Elena i wkłada sobie do ust odrobinę
smażonego ryżu.
– Jakoś żyję. – Uśmiecham się do niej blado.
Nate odchrząkuje.
– Mamo?
Podnosi na niego wzrok.
– Gdzie jest Joseph?
Elena odkłada widelec.
– Dziękuję za kolację. Jestem zmęczona, pójdę się już położyć.
Nate otwiera usta, ale posyłam mu kolejne groźne spojrzenie. Zamyka je
więc. Elena całuje nas oboje w głowy, następnie znika w korytarzu.
Wtedy Nate skupia całą uwagę na mnie.
– Jeszcze raz tak na mnie spojrzyj, a wepchnę ci kutasa tak głęboko
w gardło, że oczy wyskoczą ci z orbit.
– Nie gróź mi. – Wgryzam się w krewetkę. – Myślisz, że nic jej nie
będzie?
Nate kręci głową.
– Będzie musiała jakoś dać sobie radę. Jak my wszyscy.
Skończywszy jeść i posprzątawszy w kuchni, wchodzimy powoli po
schodach. Oczy same mi się zamykają i Nate mnie obejmuje.
– Przyda ci się kąpiel.
– Mmmm – odpowiadam, wykończona tym wszystkim, co wydarzyło się
dzisiejszej nocy.
– Wszystko ci przygotuję. – Sadza mnie na swoim łóżku, sam zaś udaje
się do łazienki. Kilka minut później wraca do mnie. – Rozbierz się.
Przewracam oczami.
– A ja myślałam, że nagle zrobiłeś się dla mnie taki milutki.
– W życiu.
Ściągam sukienkę i razem z majtkami rzucam ją na podłogę, po czym idę
za Nate’em do łazienki.
Nie wita mnie piana ani romantyczne świece, wiadomo, ale jest mi tak
bardzo dobrze, kiedy zanurzam stopę w ciepłej – niemal gorącej – wodzie.
Z westchnieniem się opuszczam, aż na całym ciele czuję delikatne
ukłucia. Po chwili to uczucie mija, kiedy przyzwyczajam się do temperatury.
Nate się za mną mości, ignoruję fakt, że woda się przelewa przez krawędź
wanny. Przyciąga mnie do swojego torsu, a na dolnej części pleców czuję
jego członek.
Całuje mnie w kark.
– Jedna noc – szepczę.
Jego język zatacza kółka na mojej skórze.
– Jedna noc – przytakuje.
– Obiecujesz? – Przechylam głowę, zapewniając mu lepszy dostęp.
Zaczyna mi masować łechtaczkę.
– Obiecuję.
Zwalnia, a ja powoli ocieram się o jego dłoń, przygryzając dolną wargę.
– Wstań i podaj mi cipkę do ust. – Skubie mi ucho.
Wstaję i rozsuwam szeroko nogi, woda spływa mi po udach. Patrząc mi
w oczy, Nate zsuwa się między moje nogi i dłońmi chwyta górne części ud.
Przysuwa się jeszcze bliżej i wystawia język, by zlizać krople wody. Pociąga
mnie mocno i upadam, uderzając mocno kolanami o twarde dno wanny.
Zbliża usta do cipki i nie odrywając wzroku od mojej twarzy, zaczyna
zataczać delikatne kółka wokół łechtaczki. Odrzucam głowę i chwytam jego
włosy.
– Otwórz oczy i nie dotykaj mnie.
Robię, co mi każe.
– Schowaj je za plecami.
Wychyla się z wanny i po coś sięga, po czym krępuje mi nadgarstki.
– Spójrz na mnie, Tillie.
Patrzę mu w oczy, przechylając jednocześnie głowę. Serce wali mi jak
młotem.
– Powiedz mi, czego pragniesz. Chcesz, abym ssał ci cipkę?
Kiwam głową. Czemu zachowuję się tak nieśmiało? Uśmiecham się
lekko.
– Tak. Chcę, abyś lizał mi cipkę.
Na jego twarzy tańczy mroczny uśmiech. Nachyla się i jego usta lądują
na moim wzgórku, język zaś wykonuje podłużne liźnięcia. Nate zsuwa się
jeszcze niżej i wsuwa język do mojej dziurki. Drżą mi uda. Orgazm przetacza
się przeze mnie niczym cyklon piątej kategorii, a potem Nate wstaje i nagle
jego śliski penis znajduje się tuż przed moją twarzą. Wytatuowane nad
miednicą słowo KING drwi sobie ze mnie.
– Podoba ci się, mała? – pyta. Ujmuje mi brodę i zmusza, abym spojrzała
mu w oczy. – Na kolanach, z rękami związanymi swoimi mokrymi majtkami
i wpatrująca się w słowo, którego jesteś własnością, bo tak właśnie jest,
Tillie. Ten Król ma cię w posiadaniu.
Nachylam się i przesuwam językiem po nabrzmiałej męskości. Skoro
jestem jego własnością, w takim razie dlaczego jęczy, kiedy używam czegoś
tak zwyczajnego jak język? Najwięcej władzy ma ten maleńki mięsień
w moim ciele. Delikatnie biorę go do ust i ssę, wciągając go tak głęboko, jak
tylko jestem w stanie. Odsuwam się i obserwuję, jak Nate ściąga brwi, a jego
perfekcyjne zęby przygryzają dolną wargę. Zbiera mi włosy na czubku głowy
i pociąga, po czym szybkim ruchem zbliża mi twarz do swojego fiuta. Biorę
go do ust, a moja ślina miesza się ze spermą i spływa mi po brodzie. Kiedy
Nate znowu się wysuwa, z jękiem oblizuję usta.
– Jeszcze.
– Jesteś moją sprośną, małą suką, Tillie. Nic się w tej kwestii nie
zmieniło.
Pociąga mnie za włosy tak mocno, że czuję, jak część wyrywa się wraz
z cebulkami. Na wprost twarzy mam w tej chwili jego wytatuowany tors, te
piękne skrzydła anioła. Wysuwam język i prześlizguję się po nich.
Łechtaczka pulsuje mi pragnieniem, a na czubku języka mam smak spermy –
słodko-gorzkie przypomnienie o tym, kto, jak to ujął Nate, mnie posiada.
– Skrzydła anioła… – szepczę i przesuwam językiem po ostrych liniach.
Bierze mój język w palce.
– Bo nawet Lucyfer był kiedyś aniołem. – Chwyta mnie za szyję. –
Wyjdź z wanny i nachyl się twarzą do lustra.
Robię, co mi każe: wychodzę z wanny i staję naprzeciwko dużego lustra.
Powoli się pochylam i odwracam głowę, przez co długie, różowe włosy
opadają na jedną stronę.
Uśmiecham się kpiąco.
– Ukarz mnie.
Oblizując wargi, także wychodzi z wanny. Oczy mu ciemnieją, prostuje
się. Wkłada mi palec w dziurkę i zatacza nim kółka.
– Pragnęłaś kogoś, kto nie był mną… – zaczyna, a potem czuję na
pośladkach szczypiącego klapsa.
Krzywię się i zamykam oczy. Nie było tak źle, wiem, do czego jest
zdolny Nate.
Klaps! I jeszcze raz czuję piekący ból.
– To był twój trzeci grzech… – burczy i obejmuje mi od tyłu cipkę.
Szybko pociera łechtaczkę, aż wilgoć dosłownie ze mnie kapie. Puszcza
mnie, a ja czekam.
Klaps! Tym razem ból jest większy, dużo większy. Wydaję okrzyk, bo
czuję, jakby pękła mi skóra.
– Dotknęłam Brantleya – szepczę, pragnąc więcej. Pragnąc kary za
wszystko, przez co kazałam mu przejść. Dlatego że od jutra między nami
będzie kwita. Nie będę mu nic winna i nie będę musiała czuć się źle z tym
wszystkim, co zrobiłam.
Nate śmieje się mrocznie.
– Łapska innego faceta na tobie nie przeszkadzają mi tak bardzo jak
Daemon trzymający w rękach twoje cholerne serce, mała.
Słyszę, jak podnosi coś z podłogi. Coś, co wydaje metaliczny brzęk.
Przełykam ślinę.
Klaps! Pas smaga moją skórę, a ja nie potrafię powstrzymać krzyku. Ból
przetacza się przeze mnie z zupełnie nową częstotliwością i nie wiem, czy
dam radę go znieść. Nate odrzuca pasek i pochyla się nade mną. Czuję, jak
wślizguje się we mnie jego język.
– Taka mokra dla mnie. Taka mokra dla bólu, i dlatego właśnie zawsze
będziesz moja…
Prześlizguje się językiem po moich pośladkach, następnie prostuje się,
chwyta mnie za szyję i odwraca twarzą do siebie. Powoli otwieram oczy.
Doznaję szoku, kiedy na jego ustach widzę krew.
– Pocałuj mnie, mała. Scałuj swoje grzechy.
Zasysam jego język. Do gardła spływa mi metaliczny posmak.
– Idź do łóżka i czekaj na mnie.
Kiwam głową i przechodzę do sypialni. Serce mi wali od przypływu
adrenaliny, ufam jednak Nate’owi. Potrzebujemy tego oboje i o to właśnie
chodzi w tym dzisiejszym niewypowiedzianym błaganiu. Zakończenie
pewnego etapu. Tego, co się stało dzisiejszej nocy. Tego, co się stało
z Micaelą.
Klękam w nogach łóżka i czekam na Nate’a. Na mojej twarzy błąka się
delikatny uśmiech. Nie jestem uległa w żadnym znaczeniu tego słowa, ale
lubię takie zabawy, pewnie tak samo jak on, i dlatego nasze łóżkowe gierki
zawsze były takie toksyczne. Zanim zostaliśmy rodzicami. Kiedy rodzi ci się
pierwsze dziecko, w głowie pojawiają się pewne myśli. Nie powinnaś tak
mówić, tego jeść, tak się pieprzyć… Rozumiecie, o co mi chodzi. Nagle każdą
decyzję podejmujesz jako rodzic…
Cóż, tego już w naszym życiu nie ma i czuję, jak toksyczność ponownie
kiełkuje w moim ciele. Pytanie brzmi: będę ją podlewać czy pozwolę jej
zwiędnąć?
Do pokoju wchodzi Nate, nagi i chmurny. Przechyla głowę i podchodzi
do komody. Z górnej szuflady wyjmuje srebrny nóż sprężynowy, a ja
zamieram. O cholera. Oto co cię czeka, Tillie. Zabawa z Królami pozbawi cię
życia.
Na jego twarzy pojawia się okrutny uśmiech.
– Wstań i usiądź na łóżku.
Tak robię. Nate wciska przycisk i wysuwa się długie ostrze. Podchodzi do
mnie, na wysokości twarzy mam jego umięśniony brzuch. Przesuwa mi tępą
stroną noża po klatce piersiowej. Ciężko oddycham. On zatacza kółka wokół
brodawki.
– Ufasz mi?
Oblizuję usta i zamykam oczy.
– Odpowiedz, Tillie, czy ufałaś mi i nadal ufasz?
– Tak – szepczę, kiedy zsuwa nóż na wewnętrzną stronę mojego uda.
– Potrzebujesz hasła bezpieczeństwa? – W jego głosie słyszę przekorę
i przez chwilę widzę prawdziwego Nate’a.
W moich oczach pojawia się ogień.
– Nie.
– Twój drugi grzech? Brak wystarczającego zaufania. – Ostrze odwraca
się i czuję na udzie pieczenie. – Zawsze mówiłem, że uwielbiam cię łamać,
tak bym mógł cię poskładać dokładnie w taki sposób, jaki chcę, paru
fragmentów może ci nawet nie oddając. Może moglibyśmy tak zrobić
w sensie dosłownym…
Choć mrozi mi krew w żyłach, czuję, jak posoka kapie mi z uda. Nate
nachyla się nade mną, a kiedy otwieram oczy, widzę jego szyję. Pod gładką
skórą pulsuje żyła i muszę mocno ze sobą walczyć, by nie wbić się w niego
zębami. Czuję, że nic już nie krępuje moich nadgarstków, i przenoszę ręce
przed siebie.
Nate z szerokim uśmiechem macha moimi białymi majtkami. Zwisają
z czubka noża, którym mnie pociął. Ten skurwiel mnie pociął. Nim jednak
zdążę się nad tym zastanowić, zbliża majtki do nosa i mocno się zaciąga. Na
jego twarzy widnieje bezlitosny uśmiech.
– Moja.
Popycha mnie na plecy. Upadam, a włosy rozsypują mi się wokół głowy.
Patrzę, jak Nate znowu nachyla się między moimi udami. Tyle że zamiast
przyssać się do cipki, zlizuje krew.
– Ten grzech był brutalny. Przykro mi, mała, wiesz, jaki jestem
zazdrosny…
Wysuwam ku niemu biodra, desperacko pragnąc dotyku. On mocno
przygryza mi udo, po czym wbija się w drugie, aż w końcu skupia się na
cipce. Skubie ją lekko i się podnosi. Gruby, gniewny kutas pulsuje, z czubka
kapie sperma. Nate ciska nóż na podłogę i kładzie się na mnie, wypełniając
sobą aż po brzegi.
Krzyczę z rozkoszy, kiedy moim ciałem wstrząsa kolejny orgazm.
Nate wychodzi ze mnie i obraca mnie na brzuch, po czym chwyta za
biodra i podciąga do góry, tak że tyłek mam wypięty w jego stronę. Jego
palce wpijają mi się w skórę, kiedy znowu się we mnie zanurza. Wbija się we
mnie raz za razem, a jego jądra obijają się o łechtaczkę. Z czoła kapie mi pot,
kiedy kontynuuje swój atak, przy każdym pchnięciu rozrywając mnie na pół.
Przewraca mnie z powrotem na plecy i rzuca na zagłówek.
Jęczę, kiedy uderzam głową o twardy marmur. Przed oczami mam
mroczki. Nate pociąga mnie w dół za uda i powoli we mnie wchodzi.
– Twoim ostatnim grzechem było obwinianie samej siebie.
Porusza się we mnie miarowo, a ręką sięga do szyi. Ściska tak mocno, że
aż zaczynam rzęzić. Pozwala mi zaczerpnąć powietrza tylko wtedy, kiedy go
stukam w ramię.
Zwalnia tempo, nachyla się i wsuwa mi język do ust.
– Nigdy więcej nie rób takich rzeczy, inaczej następnym razem nie
poluzuję uścisku.
Puszcza moją szyję, jednocześnie ocierając się o łechtaczkę, a mnie
przeszywa kolejny orgazm. Cała się trzęsę, obolała i wykończona.
W końcu wysuwa się ze mnie i bierze kutasa do ręki. Porusza nią tak
długo, aż gorąca sperma rozpryskuje mi się na piersiach i twarzy. Zbiera ją
palcami, po czym przykłada mi je do ust.
– Otwórz.
Zlizuję mu z palca słonawy płyn.
Kładzie się na plecach obok mnie, nakrywa jedwabną pościelą i przytula.
I znowu jestem zbyt zmęczona, aby zmyć z siebie jego spermę. Zamykam
oczy, Nate zaś obsypuje delikatnymi pocałunkami moją głowę, a palcem
zatacza kółka na udzie.
ROZDZIAŁ 30

Z Tillie

za ciemnych zasłon prześwieca poranne słońce, jak również grzechy minionej


nocy. Zsuwam nogi z łóżka i wzdrygam się, kiedy czuję w nich bolesne
pulsowanie. Unoszę kołdrę i zerkam na szkody. Ślady palców, ślady ugryzień
i zaschnięta krew pokrywają moje uda, no i jeszcze jest ta urocza, mała rana.
Na tyle mała, że nie wymaga założenia szwów. Jakie to miłe z jego strony.
– O Boże. – Kręcę głową.
Zeszłej nocy weszliśmy na kolejny poziom, taki, na którym nie
widziałam Nate’a od czasu naszych pierwszych wspólnych nocy. Zdążyłam
zapomnieć, co potrafi w niego wstąpić. Podnoszę z podłogi pierwszą
z brzegu rzecz – jego bluzę – wkładam ją przez głowę i pozwalam, aby
opadła mi aż do kolan. Burczy mi w brzuchu, ale obiecałam Nate’owi jedną
noc, no i ta noc już minęła. Musimy się skupić na naszym kolejnym ruchu.
– Dokąd idziesz? – Obejmuje mnie w pasie i ciągnie mnie z powrotem do
łóżka.
– Muszę już iść – śmieję się.
Dzwoni jego leżący na nocnej szafce telefon. Z jękiem bierze go z szafki
i przykłada do ucha.
– Co? – Podnosi wzrok na mnie. – Naprawdę?
– O co chodzi? – pytam bezgłośnie i zastanawiam się, czemu patrzy na
mnie takim wzrokiem, jakbym była przekąską. Jeśli rzeczywiście nią jestem,
dopilnuję, abym była przesycona trucizną w podzięce za ten ostatni seks.
– Będziemy za pół godziny. – Nate rozłącza się i posyła mi pełen
zadowolenia uśmiech. Mam mu ochotę przyłożyć, bo to nie fair, aby rankiem
wyglądał aż tak perfekcyjnie. – Jest już twoje auto. Wygląda na to, że od
teraz będziesz ujeżdżać coś jeszcze oprócz mojego fiuta.
Rzucam mu poduszką w twarz, on zaś wybucha śmiechem.
– Drań.

Nie zawracam sobie głowy przebieraniem się, głównie dlatego, że nie mam
tu żadnych ubrań. Jako że moje niewinne majtki miały swój udział
w szaleństwach zeszłej nocy, zostawiam je jako przypominajkę dla niego,
a gdyby zdecydował się przyprowadzić tu jakieś inne dziewczyny,
ostrzeżenie dla nich, aby uciekały przed nim gdzie pieprz rośnie. Tak więc
mam tylko pomiętą sukienkę – ona na szczęście została zdjęta bardzo
wcześnie. Kiedy zatrzymujemy się na podjeździe przed domem Brantleya,
dostrzegam, jak oboje wyglądamy – jakbyśmy wrócili właśnie ze strefy
działań wojennych. Nate ma ciemne malinki na szyi, a do tego podbite oko.
– Cholera. Uderzyłam cię w nocy?
Bierze łyk kawy i szuka ray-banów.
– Kopnęłaś mnie, kiedy po raz piąty lizałem twoją słodką cipkę.
– Nate! – Opuszczam zasłonę przeciwsłoneczną i przeglądam się
w lusterku. – Okropnie wyglądam. – Cienie pod oczami, blada skóra
i zmierzwione włosy.
– Niemożliwe. Chodźmy.
Kiedy wysiadamy z samochodu, moje spojrzenie zatrzymuje się na
stojącym na podjeździe nowym aucie.
Podchodzę do niego i w tym momencie z domu wychodzą Brantley i Eli.
Brantley rzuca mi kluczyki i otwiera szeroko oczy.
– Oboje wyglądacie po prostu strasznie. To musiała być niezła noc.
Otwieram samochód. Jest naprawdę piękny. Niskie zawieszenie,
wykończenia w matowej czerni, zaciemnione światła. Lakier w kolorze
krwistej czerwieni lśni w porannym słońcu.
Nate nachyla się od strony pasażera.
– Dobry wybór, mała.
Prostuję się.
– Jedziemy wszyscy na przejażdżkę. Coś normalnego dobrze nam zrobi.
Brantley spogląda na Nate’a.
– Hector na piątkowy wieczór zwołał kolejne spotkanie.
– Co takiego? – wykrzykuje Nate.
Nieruchomieję.
– Ale przecież nie minął jeszcze miesiąc?
Brantley kiwa głową, nie odrywając wzroku od Nate’a.
– I dlatego to interesujące, że je zwołał. Poprosił też, aby zjawiła się na
nim Tillie.
– Tillie tam nie będzie – oświadcza rzeczowo Nate.
– Tillie jest tutaj i Tillie nie ma nic przeciwko, aby tam jechać… –
dodaję. Zamykam drzwi od strony kierowcy i wchodzę po schodach.
– Tillie tam nie pojedzie! – woła za mną Nate.
Pokazuję mu środkowy palec i wchodzę do domu. Kiedy kieruję się na
dół, dobiega mnie głos Brantleya:
– Zmieniłem ci pokój. Nie musisz tu mieszkać, jeśli nie chcesz. Nie jesteś
już więźniem, tak było tylko do czasu, aż rozwiązaliśmy tę kwestię
z Daemonem. Nie mogliśmy ryzykować, że powiesz Madison o tym, że
widujesz jej zmarłego brata.
Odwracam się do niego.
– Lubię tu mieszkać.
Brantley się uśmiecha. Uśmiecha. Nie krzywi, nie unosi drwiąco kącików
ust. Uśmiecha się. Rzędy idealnie prostych białych zębów na tle opalonej
skóry.
– Wiem. Twój pokój znajduje się na tym poziomie, naprzeciwko gabinetu
mojego taty. Kazałem pokojówce przenieść twoje rzeczy.
Dziękuję mu i udaję się do nowego pokoju. Otwieram drzwi i z miejsca
się w nim zakochuję. Ma jedno wielkie, wnękowe okno, z którego rozciąga
się widok na ogród. Ściany są białe, a pościel o odcień ciemniejsza od ścian.
Otwieram jedne drzwi i moim oczom ukazuje się łazienka. Bez wanny, mniej
więcej takiego samego rozmiaru jak ta na dole. Drugie drzwi prowadzą do
garderoby. Na wieszakach wiszą już moje ubrania. Ciekawe, kto jest tą
pokojówką. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Brantley trzymał tę słodką,
niewinną dziewczynę jako swoją niewolnicę, ale już kiedy ta myśli przefruwa
mi przez głowę, wiem, że tak nie jest. Widziałam ich razem, widziałam, jak
się wobec siebie zachowują. Ona nie mierzy się z gniewem Brantleya.
Niewykluczone, że to jedyna osoba, która ogląda tę jego stronę, której nie
pokazuje nikomu innemu.
A może coś mi się tylko ubzdurało.
Zważywszy na ostatnie wydarzenia, pewnie to drugie. Biorę pierwsze
z brzegu ciuchy i wchodzę pod prysznic, delektując się ciepłą wodą
obmywającą moje udręczone ciało.
Wmasowawszy w skórę olejki i wysuszywszy włosy, szybko się ubieram.
Nie zawracam sobie głowy prostowaniem włosów i pozwalam, aby opadały
na plecy naturalnymi falami. Wsuwam właśnie stopy w szpilki od Jimmy’ego
Choo, kiedy drzwi się otwierają.
W progu stoi świeżo wykąpany Nate. Ma na sobie jasnoniebieskie,
wyblakłe dżinsy, koszulkę Phillipa Pleina i skórzaną kurtkę z przyszytym do
kołnierza kapturem.
Ja z kolei założyłam białe, obcisłe dżinsy, czarny, luźny T-shirt
i czerwoną skórzaną kurtkę – pasującą do mojego samochodu.
– Mówię poważnie, Tillie. Nie możesz w piątek jechać.
Prostuję się i sięgam po podłączony do ładowarki telefon.
– Mogę i pojadę. Poprosił, abym się zjawiła.
– Zamknę cię w klatce.
– A ja się z niej uwolnię. – Z szerokim uśmiechem zakładam zegarek
i psikam się perfumami Valentino.
Nate wchodzi do pokoju i pomieszczenie natychmiast wydaje się
mniejsze.
– Może się zrobić nieciekawie.
– Dla mnie to nic nowego, Nate – burczę i dotykam jego policzka. –
Nieciekawe było to, że zabiłam człowieka.
Krzywi się i odsuwa od mojego dotyku. Ty idiotko, Tillie, przestań
dotykać tego, czego nie możesz mieć.
– Wkurza mnie, że wzięłaś na siebie ten ciężar – mówi i sięga po moją
dłoń.
– Lepiej, że zrobiłam to ja niż Madison.
– Wolałbym, abym to był ja albo Bishop. Nad wami dwiema nie ma
kontroli.
Do tylnej kieszeni spodni chowam kartę kredytową i telefon. Zamykam
za nami drzwi, po czym wychodzimy do holu. Czekamy na wszystkich
u dołu schodów.
Jedynym słyszanym dźwiękiem jest tykanie starego zegara.
– Słyszałeś to? – pytam Nate’a.
– Nie? – Przechyla głowę i wtedy ponownie rozlega się szept. Podnosi
wzrok na schody. – Teraz słyszałem.
– Ten dom jest taki upiorny.
– Upiorny i kryje się w nim całe mnóstwo sekretów. Prawda, Bran-
Bran? – Nate zakłada na nos ciemne okulary.
Brantley, który zjawia się w holu wraz z pozostałymi chłopakami,
pokazuje mu środkowy palec. Powoli wychodzimy z domu.
Eli, Cash i Jase wsiadają do forda raptora, Hunter zaś do samochodu
Brantleya.
Nate oczywiście zajmuje fotel pasażera w moim aucie. Siadam za
kierownicą i wdycham zapach nowego samochodu, który zaczyna się
mieszać z zapachem Nate’a i moim. Wciskam guzik startowy i silnik budzi
się do życia.
– Kupiłaś manuala? – pyta Nate, unosząc sceptycznie brew.
– Tak – syczę i wrzucam pierwszy bieg.
Brantley pokazuje, abym opuściła szybę.
– Jedź za nami. Pojedziemy do domu w lesie.
Zamieram. Tego domu, w którym Nate i ja pierwszy raz się
pokłóciliśmy?
– Aha. – W oczach cholernego Brantleya pojawia się błysk.
O Boże.
Przełykam ślinę.
– Okej.
Brantley odjeżdża i nim ruszy za nim raptor z zaciemnionymi szybami,
wciskam się między nich. Chichoczę.
Nate kręci ze śmiechem głową. Kiedy mijamy wielki garaż, obserwuję,
jak drzwi się otwierają, jakby w zwolnionym tempie, i wysuwa się spod nich
idealnie czysta, biała tesla. Oddech mi zwalnia i skupiam się wyłącznie na
aucie. No proszę, stoi tam. Jakby właśnie zeszła z planu Gry o tron z tymi
swoimi długimi, białymi włosami, filigranową figurą i łagodnym
spojrzeniem. Przygląda mi się uważnie, otulając się rozpinanym swetrem,
a ja dodaję gazu, wrzucam trójkę i wyjeżdżam z podjazdu.
– Widziałeś to? – pytam Nate’a, ale ma głowę odwróconą w drugą stronę.
– Co? – pyta.
– Nieważne – burczę.
Przysięgam na Boga, że jeśli ta dziewczyna okaże się wytworem mojej
wyobraźni, położę się na oddział psychiatryczny.
Kładzie mi dłoń na udzie.
– Nie postradałaś zmysłów, mała. Tak, widziałem ją.
W moim ciele pulsuje adrenalina.
– Kim ona jest? – Chcę wszystko wiedzieć.
Nate wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Pierwszy raz ją widziałem, ale podczas tamtej imprezy
Brantley zachowywał się naprawdę dziwnie. Nie bardzo więc mam ochotę
poruszać przy nim ten temat.
Parskam i włączam radio. W tle zaczyna cicho grać Avicii i jego kawałek
SOS. Niskie basy przeszywają wnętrze samochodu niczym grzmoty.
Zjeżdżamy na autostradę i w lusterku wstecznym widzę, że gniewny przód
raptora trzyma się blisko mnie. Ja z kolei jadę tuż za Brantleyem.
– Czyj to raptor?
– Jase’a. Dokuczalibyśmy mu w kwestii rozmiaru jego fiuta, ale wszyscy
go widzieliśmy.
Śmieję się i w tym momencie mija nas czarne, matowe maserati i wbija
się przed samochód Brantleya.
Przewracam oczami. Zmienia się piosenka i Nate kładzie mi rękę na
udzie.
– Na pewno zostaniemy tam na noc.
– Założyłam szpilki!
Tym razem to on przewraca oczami i odblokowuje telefon. Przykłada go
do ucha.
– Hej, możesz przywieźć Tillie jakieś normalne buty i ciuchy na
przebranie? No i te różowe, koronkowe majtki z napisem SECRET?
Daję mu kuksańca.
Śmieje się.
– Och, i szczoteczkę do zębów.
Rozłącza się.
– Załatwione.
– Z kim rozmawiałeś?
– Wyluzuj, myślisz, że pozwoliłbym któremuś z chłopaków grzebać
w twojej bieliźnie? To była Bailey. Też tam będzie.
Uśmiecham się.
– Naprawdę?
Cieszę się, że choć raz będzie nam towarzyszyć jeszcze jedna
dziewczyna. Bardzo lubię Bailey. Jest całkiem bystra jak na swój wiek i pod
całą jej słodyczą dostrzegam niezłą sukę.
– No. – Nate przechyla głowę. – I jestem pewny, że w aucie Bishopa
widziałem dwie osoby.
Madison?
– Nie – mówi, czytając mi w myślach. – To Abel.
Za późno, i tak myślę już tylko o Madison.
– Znowu uciekła razem z Tate?
Nate kręci głową.
– Nie. Tate przygotowuje się do studiów na Uniwersytecie Nowojorskim.
Wydaje mi się, że ich przyjaźń powoli się wypala. Tate ma nowych
znajomych, takich swojego kalibru.
Szczęściara. Wiedzie normalne życie i w ogóle. Od razu jednak dopadają
mnie wyrzuty sumienia. Kocham swoich przyjaciół.
– Więc w nosie ma to, że Madison znowu uciekła?
– Nie wie o tym. Uważa, że Madison jej unika.
– Cóż. – Poprawiam się na fotelu. – Ja bym się na was za to wkurzyła.
– Ty byś nie uciekła – stwierdza rzeczowo.
– Owszem, no, ale jednak. – Mimo wszystko czuję się urażona tym, że
przed ucieczką nawet nie próbowała się ze mną skontaktować. Dochowałam
jej sekretu, a ona mimo to mi nie ufała?
Wtedy dopada mnie olśnienie.
– Zachowujesz się dość obojętnie wobec tego wszystkiego.
Nate prycha i przesuwa palcem po górnej wardze.
– Wiemy, gdzie ona jest, Tillie. Pamiętaj, że zawsze będziemy wiedzieć,
gdzie przebywa każda z was.
– I?
– Jest w Nowej Zelandii.
Przez resztę drogi milczymy. Cztery godziny później zjeżdżamy
z autostrady w prywatną drogę wysadzaną drzewami.
– Nie pamiętam, żeby wszystko było tu takie wypielęgnowane.
Nate robi głośny wydech, kiedy zatrzymujemy się przed domem.
Domem, w którym byliśmy wszyscy tamtej nocy, kiedy Nate i ja po raz
pierwszy uprawialiśmy seks. Tej samej nocy poznałam prawdę o swojej
matce.
Na otaczającej dom werandzie funkcję filarów pełnią ciężkie kłody.
Wysiadamy i robię kilka kroków.
– Diablaku, przyjechałaś do lasu w szpilkach? – Brantley unosi brwi.
– Wiem – burczę. Spoglądam na Abla i lekko się uśmiecham. – Bailey
przywiezie mi inne buty.
Brantley chichocze.
– Ta moja kuzynka to prawdziwy wrzód na tyłku.
– Tatuś Bran-Bran. Skrywający tyle tajemnic…
Mruży oczy, a ja wbiegam szybko po schodkach.
– W tych szpilkach nie da się biegać, princessa! Na twoim miejscu
pohamowałbym ten cięty język!
Ze śmiechem popycham drzwi i wchodzę do środka. W kominku płonie
ogień i wszędzie stoją pozapalane świece.
– Kto to wszystko przygotował? – pytam, rozglądając się.
Na wprost wejścia znajdują się schody prowadzące do sypialni. Na
środku salonu stoi duża, obita skórą sofa w kształcie litery U. W ścianę
wbudowano wielki, otwarty kominek. Z pokaźnych rozmiarów okien
roztacza się widok na drzewa, kuchnia zaś cała jest z drewna i marmuru.
Idealne połączenie tradycji i nowoczesności. Bardzo mi się tutaj podoba. Jaka
szkoda, że żaden z nich nie spędza tu dużo czasu.
Biorę do ręki jedno ze zdjęć stojących na gzymsie nad kominkiem.
Hector, Scarlet i mały Bishop na jej rękach. Odkładam je, nie chcąc dotykać
niczego, co ma związek z Hectorem. Z wyjątkiem Bishopa.
Nate pada na sofę i zdejmuje adidasy.
– Jestem wykończony.
– Taa, dlatego że w nocy zostałeś wypierdolony. – Eli kopie jego nogi.
– To ja pierdoliłem – ripostuje szybko Nate.
– Naprawdę? – chichocze Hunter. – Bo twoje limo mówi coś innego.
Wszyscy wybuchają śmiechem. Ignoruję ich, zdejmuję buty i wchodzę do
kuchni.
– Dobrze się czujesz? – pytam Bishopa, który wyjmuje właśnie z szafki
butelkę szkockiej i dwie szklanki.
Pozostali chłopacy wnoszą do domu swoje rzeczy, po czym udają się na
górę. Nie zastanawiałam się wcześniej nad tym, gdzie będę spać, ale wiem,
że nie z Nate’em. Obiecaliśmy coś sobie. I musimy dotrzymać tej obietnicy.
Bishop nalewa do szklanki whiskey i przesuwa ją w moją stronę.
– Nie bardzo. Ale daję sobie te dwa dni, które tutaj spędzimy, na to, by
poskładać się w całość.
– Aby się poskładać, trzeba się najpierw zupełnie rozpaść. Tym razem
poskładaj się inaczej, Bishop. Lepiej.
Wypija zawartość szklanki jednym haustem i głośno odstawia szklankę
na stół.
– Mogę cię o coś zapytać i liczyć na szczerą odpowiedź?
W tle słychać mecz NBA, bo ktoś zdążył już włączyć telewizor.
– Tak – odpowiadam i pociągam łyk mocnego alkoholu. Przysięgam, że
nie znoszę whiskey. To nie mój trunek. Ale i tak wypijam wszystko, choć
krztuszę się, kiedy spływa mi do przełyku.
Bishop kręci ze śmiechem głową. Podchodzi do niewielkiego barku na
drugim końcu kuchni i wraca z butelką czegoś ciemnobrązowego.
– Co to jest? – pytam.
– Burbon Old Fitzgerald. Myślę, że będzie ci bardziej smakował. Co
prawda to też whiskey, ale jednak burbon, więc nie jest destylowany
w Szkocji, a w Kentucky. Jedno robi się z jęczmienia, drugie z kukurydzy.
Najczęściej jest tak, że jeśli ktoś lubi whiskey, pije też burbona, ale jeśli
komuś bardziej smakuje burbon, na ogół nie lubi szkockiej. Poza tym butelka
kosztuje cztery patyki.
Odkręcam zakrętkę i nalewam burbona do pustej szklanki. Pociągam łyk
i policzki mi płoną. Słodka gorycz pali mi usta, ale za to koi kubki smakowe.
– Znacznie lepsze.
Bishop się uśmiecha.
– Czy Madison opowiadała ci o czasie spędzonym w Nowej Zelandii?
Biorę łyk burbona i powoli go przełykam. Podciągam kolana do klatki
piersiowej.
– Trochę. – Zdejmuję kurtkę, bo robi mi się gorąco. Przeczesuję palcami
długie włosy. – Czemu pytasz?
– Wspominała o facecie o imieniu Jesse?
Zasznurowuję usta i odstawiam szklankę na granitowy blat.
– Niewiele. Mówiła, że się zaprzyjaźnili. To z nim teraz jest?
Kiwa głową.
– A ja walczę ze sobą, żeby tam nie polecieć i nie przywlec jej do domu
za cholerne włosy.
Dopijam swoją porcję trunku. Do kuchni wchodzi Nate i z szafki
wyjmuje chipsy i czekoladę.
Dolewam sobie burbona.
– Powoli. – Nate wskazuje moją szklankę. Rozrywa zębami paczkę
chipsów. – Nie doprowadź do sytuacji, w której będę mógł korzystać
z twojego tyłka wedle własnego uznania.
Przewracam oczami. Nate wraca do salonu i rzuca paczką chipsów
w głowę Eliego.
– Nie rób tego – mówię do Bishopa, kiedy patrzy mi w oczy. – Ona wróci
wtedy, kiedy będzie chciała. Nie ma sensu sprowadzać jej siłą. Wiele się
wydarzyło. Z nas wszystkich ona zmieniła się najbardziej. Jeśli teraz
potrzebuje właśnie czegoś takiego, pozwól jej na to. A kiedy wróci… Jeśli
wróci, na pewno będzie mogła na mnie liczyć.
Bishop wypija zawartość szklanki i ściąga T-shirt. Bishop z gołą klatą –
to nie jest dobre. To bardzo dobre.
– Na litość boską – warczę, odwracając od niego wzrok.
Chichocze i ciska koszulkę gdzieś za siebie.
– Krew mi wrze. Z tobą jest pewnie tak samo.
To prawda.
– Tak…
– Nawet o tym nie myśl – przerywa mi Brantley i wysuwa dla siebie
krzesło obok Bishopa. Bierze ode mnie butelkę i nalewa sobie burbona.
Spogląda na Bishopa, ten zaś mruży oczy i przenosi spojrzenie na mnie.
Śmieje się, prezentując równe, białe zęby.
– Nic nie mów.
Następnie zerka przez ramię na tył głowy Nate’a. Nate’a, który także
pozbył się koszulki, a na głowie ma czapkę daszkiem do tyłu.
– Słyszałem, że czerwony to ulubiony kolor Tillie – przekomarza się
Bishop.
Nate odwraca się w naszą stronę, po czym wstaje z sofy, prostując się na
cały metr osiemdziesiąt pięć. Spod dżinsów wystaje mu gumka bokserek
Calvina Kleina. Dżinsów wiszących mu nisko na biodrach.
– Owszem – rzuca.
Przyglądam im się tak, jakby coś mnie ominęło.
– Mój samochód jest czerwony, ale to nie oznacza, że to mój ulubiony
kolor – oświadczam wyzywająco.
Wszyscy wybuchają śmiechem. Nate patrzy mi w oczy.
– Wiemy, mała. Wyluzuj.
A potem wraca na sofę i skupia się ponownie na meczu.
Bishop wstaje i mierzwi mi dłonią włosy.
– Dobrą jesteś przyjaciółką dla Madison, Tillz. I dla nas… Nie
wyobrażam sobie tego życia bez twoich różowych włosów.
Przyciskam dłoń do piersi i trzepoczę rzęsami.
– Ach!
Przewraca oczami.
– Nie przyzwyczajaj się. Więcej takich słów nie usłyszysz! – oświadcza
i udaje się na górę z butelką w ręce. Szkockiej, nie burbona.
Oblizuję usta.
Alkohol powoli łagodzi mój strach.
– Wszystko dobrze, diablaku? – pyta Brantley.
Kiwam głową.
– Hej. – Nachylam się w jego stronę. – Tesla?
Zamiera i podnosi na mnie wzrok.
– Widziałaś ją?
– Tak – odpowiadam szeptem. Dlaczego mówię tak cicho?
Jego spojrzenie ciemnieje.
– Dlaczego ci ufam?
Przechylam głowę.
– I wzajemnie, Brantley.
– Nie. – Kręci głową i dopija trunek. – Dlaczego ci ufam w kwestii
wiedzy o tej jednej osobie, odnośnie do której sam sobie nie ufam?
Mam ochotę powiedzieć: Bo ja ją ochronię.
Bo chcę ją chronić. I ciebie. I zniszczyć każdego, kto zbliży się do tego, co
was łączy.
– Nie wiem – szepczę zamiast tego. – Dlaczego?
Przez chwilę milczy.
– Nie wiem. Powiem ci, gdy będę wiedział.
Nachyla się i całuje mnie w głowę, ja zaś bawię się szklanką i obserwuję,
jak Nate daje kuksańca Eliemu za naśmiewanie się, że LA Lakers spuścili
łomot Golden State Warriors. Nudzi mi się. Ale w tej nudzie patrzę na
Królów oczami osoby z zewnątrz. Budzą strach w każdym, kto ma choć
trochę oleju w głowie albo wie, kim oni są, dla mnie jednak to nadal paczka
chłopaków, tyle że z dodatkowymi zajęciami. Chłopaków, którzy bez chwili
wahania odgryźliby głowę każdemu, kto ośmieliłby się skrzywdzić kogoś, na
kim im zależy.
Czy to czyni z nich złych ludzi? Według mnie mogą uważać tak tylko ci,
którzy mają złe zamiary. Biorę do ręki szklankę i odgarniam włosy z twarzy.
Chodzę po domu, wyłapując detale, które podczas poprzedniego pobytu mi
umknęły. Na przykład fakt, że pośrodku lasu stoi wysoka wieża. Albo że
wszędzie porozstawiano zdjęcia, nie tylko rodziny Bishopa, ale i Nate’a.
I Eliego, i Huntera, i Jase’a, i Casha. Są tu też stare, czarno-białe fotografie
przedstawiające inne rodziny, ludzi, którzy najpewniej także należeli do
King’s Elite. Zatrzymuję się przed jednym ze zdjęć. Hector z niemowlęciem
na rękach.
– Kto to? – pytam.
– Pewnie Abel – odpowiada Nate, przechyliwszy głowę. Maluch nie jest
ubrany ani na niebiesko, ani na różowo. – Zdecydowanie Abel. O wiele za
ładny na Bishopa.
Bishop schodzi akurat ze schodów i pokazuje Nate’owi środkowy palec.
Nate wraca do oglądania meczu.
A ja omiatam ich wszystkich wzrokiem.
Czy oni mnie mają za głupią?
Chcę powiedzieć, że Hector nie wie przecież o istnieniu Abla. Że tak mi
właśnie powiedzieli. Trzymam jednak buzię na kłódkę. Będę gromadzić
informacje i w odpowiednim momencie zrobię z nich użytek. Jeśli się nie
ujawnię, oni nie będą zmieniać wersji, nie dorzucą nowych kłamstw.
Wolę udawać idiotkę.
Wzruszam ramionami, po czym podchodzę do sofy i siadam obok Nate’a.
Nachyla się i opiera łokcie na udach, oglądając się na mnie przez ramię.
– Wszystko dobrze?
– Doskonale! – Uśmiecham się i trzepoczę rzęsami.
Wraca do oglądania meczu, a z mojej twarzy znika uśmiech. Dupek.
Wyczuwam na sobie spojrzenie Abla. Jego podobieństwo do Bishopa jest
wręcz przerażające. Gdyby nie dzieląca ich różnica wieku, gotowa bym była
się założyć, że to bliźniacy. Uśmiecha się do mnie, jakby wiedział, o czym
myślę. Puszczam do niego oko.

Zachodzące słońce maluje niebo na pomarańczowo, a mnie aż świerzbi, żeby


się ruszyć z kanapy.
– Jest tu jakieś jedzenie?
Wstaję, a Nate klepie mnie w tyłek. Odwracam się i piorunuję go
wzrokiem.
On posyła mi całusa.
– Powinno być.
Kiedy wchodzę do kuchni, otwierają się drzwi wejściowe.
– Sorki za spóźnienie! – woła Bailey.
Chłopacy nie ruszają się ze swoich miejsc.
– Dzięki Bogu! – Przywołuję ją gestem do kuchni. – Zaczynał mi już
rosnąć fiut.
Bailey ze śmiechem zdejmuje puchatą kurtkę i ją odwiesza.
– Och, mogę cię zapewnić, że wyruchałem tę cipkę zdecydowanie za
ostro, żeby zamieniła się w coś innego niż wilgo…
Trzepię Nate’a w głowę i razem z Bailey wchodzimy do kuchni.
– No dobra, pomyślałam, że możemy zjeść dzisiaj na zewnątrz, bo mam
ochotę na…
Odwracam się i widzę, że Bailey zamarła w bezruchu. Podążam za jej
spojrzeniem i… no tak, Abel.
Nachylam się ku niej.
– Och, rozumiem…
Wzdryga się i podnosi na mnie wzrok.
– Co?
Chichoczę.
– Nic. Chodź mi pomóc, nim zabiją cię te wszystkie hormony.
Oblewa się rumieńcem. Słodka dziewczynko, ten chłopak pożre cię
żywcem! Z drugiej strony Bailey nosi nazwisko Vitiosis, więc może jednak
nie…
Ona bierze się do przygotowywania sałatki, ja zaś wyjmuję z lodówki
naszykowane mięso: steki i zamarynowanego kurczaka.
Pokazuję na alkohol.
– Zrób sobie drinka, młoda…
Bailey się śmieje.
– Okej, skoro nalegasz. Co słychać? Sorki, że się nie pokazywałam. –
Nalewa do szklanki trochę ginu i sporo soku. – Całymi dniami się uczę, żeby
się przygotować przed Riverside, a kiedy się nie uczę, to tańczę, więc
generalnie grafik mam napięty.
Unoszę brew, kiedy sączy swojego drinka.
– Okej, tylko nie za dużo. Czuję się za ciebie w pewnym sensie
odpowiedzialna. I to się już pewnie nie zmieni.
To prawda. Czuję więź z Bailey, więc to naturalne. Jest dla mnie jak
młodsza siostra, dlatego wolałabym jej nie upijać. Może nadal jest we mnie
coś z matki…
– No dobra. – Stawiam na płycie dwie duże patelnie, Bailey zaś dorzuca
do kolorowej sałatki winogrona i kawałki ananasa. – Musiałam się zająć
paroma sprawami, więc w sumie dobrze, że nie widziałaś mnie w tamtym
stanie.
Podchodzi do mnie. Jesteśmy tego samego wzrostu, bo ja jestem niska, za
to ona zapowiada się na kolejną modelkę.
– Co to za jeden?
– Och, więc to też cię ominęło? – pytam ze śmiechem. – To brat Bishopa.
– Bishopa? Tego Bishopa Vincenta Hayesa?
– Właśnie tego. Pana i światła. Ognia w sercu każdej młodej
dziewczyny…
Bailey się rumieni.
– Cóż, nie obraź się, ale to akurat opis Nate’a. Wszystkie mają obsesję na
jego punkcie.
Przewracam oczami.
– Jest przereklamowany.
– Słyszałem! – warczy Nate z sofy. – Lepiej sprawdź swoje uda i to, co
masz między nimi, zanim znów coś takiego powiesz, princessa…
Spojrzenie Bailey odruchowo zsuwa się na moje nogi.
– Bails!
– Sorki! – Chichocze i sączy drinka.
– Posmaruj masłem chlebek czosnkowy albo zajmij się czymś…
Siada na stołku barowym i obserwuje, jak krzątam się po kuchni.
– Co jeszcze mnie ominęło?
Prowadzimy swobodną rozmowę, w powietrzu unosi się zapach kurczaka
na słodko i steków. Bailey opowiada mi o niejakim Niksie i o tym, że on
i jego czterech kolegów ze szkoły uważają się za nie wiadomo kogo. O tym,
że kiedy ludzie się dowiedzieli, że będzie chodzić do Riverside, zaczęli ją
nagle dodawać do znajomych w mediach społecznościowych i jej
popularność online eksplodowała. Z uczącej się w domu dziwaczki stała się
najpopularniejszą dziewczyną z ekskluzywnej prywatnej szkoły. Chciałam jej
powiedzieć, by miała się na baczności i że Riverside to wcale nie taki piękny
świat. Ta szkoła niszczy uczniów i uczennice, prawie zniszczyła Madison.
Milczę jednak. Pozwolę jej się o tym przekonać na własnej skórze. Kiedy
będzie mnie potrzebować, może na mnie liczyć. Obiecałam jej to.
Do kuchni wchodzą Eli i Cash i zabierają wszystko, co jest potrzebne do
kolacji. Nate wynosi gorące jedzenie, a Bailey bierze sztućce i nakrywa do
stołu.
Zajmuję miejsce naprzeciwko niej, obok Nate’a. Bishop siada na drugim
końcu stołu. To zabawne, jak zawsze zajmują swoje pozycje. Nawet kiedy
jadą samochodami.
Bishop podchodzi do włącznika i chwilę później kolorowe światełka
rozbłyskują nad długim stołem z marmurowym blatem, który styka się
z kuchenną ścianą. Otacza nas przyroda, a zapach cedrów miesza się
z aromatem świeżo przyrządzonego jedzenia. Chłopcy zabierają się do
kolacji, ja zaś spoglądam na Bailey, która wypiła o kilka drinków za dużo.
Kiedy mówię „kilka”, mam na myśli trzy. Ach, te nastolatki i ich słabe
głowy.
Z zainstalowanych na werandzie głośników zaczyna płynąć cicha
muzyka. Kiedy wbijam nóż w stek, zauważam, że Bishop majstruje przy
swoim telefonie.
– To co robimy jutro?
– Jutro? – pyta Nate i szeroko się uśmiecha. – O nie, bawimy się w coś
jeszcze dziś wieczorem…
– Bawimy w co? Pragnę przypomnieć, że chciałam czegoś normalnego. –
Znacząco patrzę na Bailey, która nie wie nawet o połowie tego wszystkiego,
czym zajmują się ci faceci.
– Musi się dużo nauczyć na przyszły rok. Nic jej nie będzie. – Nate
mruga do niej, Bailey zaś oblewa się rumieńcem.
– Bails?
– Hmm? – pyta, podnosząc na mnie wzrok.
Kładę bułkę na jej talerzu.
– Mogą ci się dziś przydać węglowodany. I oszczędzaj na razie energię.
Kolacja upływa w swobodnej atmosferze, na koniec zaś robię wszystkim
całe mnóstwo zdjęć.
Bailey unosi ręce.
– Chwila! Mam polaroida!
– Że niby co masz? – pyta Eli i mruży oczy. Bailey znowu się czerwieni.
– Daj jej spokój, cukiereczku. – Gromię Eliego wzrokiem, a do niej
rzucam: – To leć po tego polaroida!
– Czy ty nazwałaś mnie cukiereczkiem? – pyta Eli. Na jego ładnej twarzy
maluje się odraza.
Wszyscy oprócz niego wybuchają śmiechem.
Chichocząc, zbliżam szklankę do ust i w tym momencie wraca Bailey.
Z szerokim uśmiechem prezentuje nam metalowy, kwadratowy aparat, który
wygląda jak żywcem wyjęty z lat siedemdziesiątych.
Robimy sobie zdjęcia zarówno polaroidem, jak i telefonami. Przytulam
się do Bailey i pstrykamy kilka selfie. Potem Nate bierze mnie w ramiona,
a Bailey wszystko dokumentuje, nawet to, jak Nate przygryza mi czubek
nosa.
Podnoszę na niego wzrok.
– Obiecaliśmy… – szepczę.
– Wiele w życiu złożyłem cholernych obietnic, mała, ale żadna nie
dotyczyła trzymania się od ciebie z daleka.
Odsuwam się od jego torsu (nagiego i seksownego), bo potrzebuję
przestrzeni. I powietrza.
– Obiecałeś.
– W takim razie choć raz możesz mnie nazwać cholernym kłamcą.
Czuję się wykończona. To nie jest miłość. To czyste i jawne posiadanie.
Jego dusza złączyła się z moją dawno temu i teraz nie jestem w stanie
oddychać na myśl, że miałabym się znaleźć daleko od niego.
Potraficie przeliterować słowo „bezbronna”? B-e-z-b… – ja nie. Głównie
z powodu burbona, ale chodzi o coś jeszcze. Coś, co wywołuje ściskanie
w moim sercu za każdym razem, kiedy jego spojrzenie napotyka moje, albo
zawsze, kiedy on przebywa w tym samym pomieszczeniu, co ja, czy też
zawsze, kiedy jest na mnie zły albo się smuci czy cieszy razem ze mną –
kurwa.
Dopijam drinka.
Jestem po uszy, kompletnie i nieodwracalnie zakochana w Nacie.
Wszystko wokół mnie wiruje. Wcześniej też wiedziałam, że jestem w nim
zakochana, ale to było coś innego. Wiedziałam, że żywię do niego uczucia,
nie wiedziałam jednak, co z nimi zrobić. Jak ja mam się, kurwa, zachować
teraz, kiedy je zaakceptowałam? On nigdy nie będzie się chciał ustatkować.
Nigdy. To Nate Riverside Malum. Jego kutas może i skacze z kwiatka na
kwiatek, ale serce i dusza? Kompletnie nieosiągalne. Teraz, gdy znalazłam
się w tej kałuży uczuć do tego faceta, boję się, że mogę się w nich utopić. On
nie może się o tym dowiedzieć, bo nie traktuje mnie poważnie. Przekomarza
się ze mną, jasne, ale to wszystko. Wiem, że nie wpuści mnie nigdy do
swojego serca. Ludzie myślą, że Nate łatwo się zakochuje, bo tak bardzo się
lubi bzykać na prawo i lewo, ale to nieprawda. Dzielił się swoim ciałem –
z dziewczynami, które uważał za tego warte – dla własnej przyjemności.
Miłość nigdy nie wchodziła w grę – swoje serce trzymał w klatce.
– Tillie? – Bailey śmieje się, ocierając łzy. – Jakie jest twoje zdanie?
– Na jaki temat? – pytam. Sięgam po absurdalnie drogiego burbona.
– Gdybyś musiała uprawiać seks z Johnnym Deppem…
Kręcę głową.
– Nic więcej nie mów.
Bailey przechyla głowę, a wszyscy przy stole milkną.
– Z Johnnym Deppem? Zawsze – dodaję lekko.
Rozlega się zgodny śmiech.
– Widzicie? – chichocze Bailey. – Okej, więc gdybyś musiała wybrać
jedną z granych przez niego postaci, to kogo?
– Proste, Jacka Sparrowa…
Bailey rzednie mina.
– O co chodzi? – pytam, unosząc brwi. – A kogo ty wybrałaś?
– Edwarda Nożycorękiego.
Mało nie pluję drinkiem.
– Co?! – Śmieję się tak, że aż mnie boli brzuch. – Dlaczego? Nie
zdziwiłabyś mnie bardziej, gdybyś powiedziała, że Willy’ego Wonkę!
Wzrusza ramionami.
– Jego wybrałabym jako drugiego!
Ta dziewczyna jest cholernie dziwna i właśnie dlatego ją kocham.
Miłość. Przybliżam usta do szklanki z burbonem i udaję, że się śmieję.
– No dobra – oświadcza Bishop. Na jego twarzy widnieje szeroki
uśmiech. – Pora się zabawić.
– O nie…
Bailey błyszczą oczy. Ta dziewczyna nie ma pojęcia, jak bardzo jest
podobna do swojego porąbanego kuzyna.
Bishop przewraca oczami.
– To nic z tych rzeczy…
Zsuwam się niżej na swoim krześle.
– Okej. Dawaj.

Godzinę później wszyscy mamy na sobie kamizelki i hełmy, zaś na naszych


klatkach piersiowych migają małe wyświetlacze.
– Poważnie…
– Chciałaś coś normalnego, Stuprum, no to masz.
– To wcale nie jest laser tag, bo używacie pocisków…
– One nie są prawdziwe. – Nate przewraca oczami.
– Pociski z farbą to nadal pociski! – fukam. Irytacja wprost ze mnie
emanuje.
Nate się nachyla i liże mnie po twarzy.
– Przestań gadać. Drga mi przez to kutas.
Gromię go wzrokiem.
Są dwie drużyny. Ja, Bishop, Nate, Abel, Chase i Cash to jedna, zaś
Brantley, Bailey, Eli, Hunter i Ace druga. Saint pozostaje drażliwym
tematem, jako że zniknął parę miesięcy temu. Według Nate’a się zbuntował,
a to akurat napawa mnie smutkiem.
– No dobra! – warczy na nas Chase. Długie, jasne włosy ma związane na
czubku głowy. Mruży oczy. – Przestań się ze mnie śmiać, Stuprum…
– Przepraszam, jesteś po prostu taki ładny.
– Możesz zapleść mi włosy, jeśli pomożesz nam wygrać… – Puszcza do
mnie oko.
Prostuję się.
– To do roboty.
Nakreślamy plan działania, po czym każde z nas idzie w swoją stronę.
Las otula mnie ciemnością i rozlewa się u mych stóp niczym martwa rzeka,
w której najpewniej mieszka ten przeklęty potwór z Loch Ness. Jakaś ręka
obejmuje mnie w talii i przyciąga do twardego torsu.
Odwracam się i trzepię Nate’a w ramię.
– Wystraszyłeś mnie jak nie wiem co.
– Nie możemy się znowu bzykać.
– Wiem – warczę i szturcham go w klatkę piersiową. – Musiałeś mnie
wystraszyć, aby mi o tym powiedzieć? – Czuję ściskanie w sercu.
– Mówię otwarcie, jak jest, żebyś przestała się na mnie gapić tak, jakbyś
całe życie głodowała, a ja był cholerną kanapką.
Jesteś sześciodaniowym posiłkiem, a nie jakimś kawałkiem pieczywa.
– Jak sobie chcesz. – Odwracam się, unoszę marker i lustruję ciemność.
Oddalam się, skonsternowana arbitralnością jego słów, ale to tylko
potwierdza, że nie mogę mu zdradzić swoich uczuć. Nie jestem gotowa, aby
to powiedzieć, a on nie jest gotowy, aby to usłyszeć.
Unoszę marker, kiedy wyłapuję w krzakach jakiś ruch i ciemność
przecina błysk zieleni. Strzelam. Raz, drugi, trzeci. Przepełnia mnie gniew na
Nate’a. Podbiegam do swojej ofiary i uśmiecham się drwiąco do Ace’a.
Czarne włosy opadają mu na twarz.
– Ja pierdolę, Stuprum. Taka jesteś szybka, co?
– Owszem.
Na małym wyświetlaczu na jego piersi miga słowo „Trafiony”. Pomagam
mu wstać i patrzę, jak odchodzi w stronę domu.
Coś uderza mnie w plecy i wydaję z siebie pisk. Odwracam się i w klatkę
piersiową trafia mnie dziesięć kolejnych pocisków.
– No już, już! – wołam i padam na ziemię.
Osoba, która mnie trafiła, nie podchodzi, więc wstaję, otrzepuję się
i udaję w kierunku domu. Pali się tam ognisko. Ściągam kamizelkę i rzucam
ją na ziemię, po czym biorę od Brantleya znajomą butelkę z burbonem.
– Nie znoszę tej zabawy.
Chichocze.
– Ja też nie.
Spoglądam na Ace’a.
– Sorki, że cię zastrzeliłam.
Wzrusza ramionami i w tym momencie po schodach zbiega Bailey.
– Czemu są tu trzy osoby z waszej drużyny i tylko jedna z mojej?
Brantley przewraca oczami.
– Przypadkowo strzeliła do kogoś ze swojej drużyny.
Wybucham śmiechem i biorę łyk drinka.
– To będą super dwa dni.

Gdy już wszyscy wracają z lasu, wchodzimy do domu i pojawia się temat
spania. Nadal jestem zła na Nate’a i nie jestem gotowa, aby porozmawiać
z nim o tym, co wcześniej powiedział, kiedy go jednak widzę, wchodzi
akurat na górę, więc pewnie nie muszę się tym martwić.
– Tillie może spać ze mną! – oświadcza Bailey i mruga do mnie. –
Zaklepałam sobie łóżko od razu, jak tu przyjechałam. Podwójne. I chyba jest
tam jeszcze drugie takie podwójne, ale wydaje mi się, że zajął je Eli, więc nie
ma problemu…
– Dzięki – uśmiecham się.
Okej, cofam to. Dwie kolejne noce mogą się okazać bardzo, ale to bardzo
długie.
ROZDZIAŁ 31

K Nate

iedy mówię do Tillie, moje słowa nie przechodzą przez żaden cholerny filtr.
Mówię, zanim zdążę dobrze pomyśleć.
Kładę się na łóżku. Podwójnym, które zajmuję zawsze, kiedy
przyjeżdżamy do tego domu. Tylko Bishop, Brantley i ja mamy zaklepane
pokoje. Nie musimy się kłócić o cztery pozostałe. W moim znajdują się łóżko
i kominek. Nie ma telewizora. W pobycie tutaj chodzi o to, aby uciec od
świata. Cholerna telewizja zastępuje twój świat i daje ci fałszywy, ale Hector
się uparł, aby na dole był jeden telewizor.
Odrzucam kołdrę i spoglądam przez wielkie okna. Wolę spać tu niż tam,
gdzie Bishop, właśnie z powodu tych okien. Są przyciemniane, więc poranne
słońce tak mocno nie daje po oczach. Powinienem ją tu wpuścić? Uznaję, że
nie. Zbyt wiele się dzieje, łącznie z postawieniem się cholernemu ojcu
chrzestnemu. Bishop pozostaje przeciwny naszemu planowi zabicia Hectora.
Rozumiem go. Hector jest nie tylko jego starym, ale to także ojciec
chrzestny. Nie da się zabić kogoś pokroju Hectora, nie wywołując cholernej
apokalipsy. Poprosił więc o czas. Czas na stworzenie armii przeciwko
Hectorowi.
Pocieram twarz, po czym biorę do ręki fiuta. Powinienem zakraść się do
pokoju Tillie i bzyknąć ją na dobranoc. Ale tego nie zrobię. Zamiast tego
pocieram kciukiem po mokrej główce, biorę się do ostrego masowania
i myślę o ściekającej po jej udach krwi.

Słońce przypuszcza na mnie atak, a w moich słuchawkach rapuje Eminem.


Przyspieszam, biegnąc przez las tak, jakby mnie ktoś gonił. This is my
legacy, legacy… yeah, yeah… Ze skroni kapie mi pot, ramiona bolą od
wykonywania jednostajnego ruchu. Zatrzymuję się, zawracam, po czym
sprintem ruszam do domu. Serce mało nie wyskoczy mi z piersi, kolana
trzęsą się ze zmęczenia. Wybiegam na polanę i ignoruję Bailey i Casha,
którzy siedzą na jednej z kłód leżących wokół dołu na ognisko. Padam na
ziemię i wyciągam z uszu słuchawki.
Nade mną stoi Tillie, zasłaniając sobą słońce.
– Głodny?
Patrzę na jej cipkę.
– Jak wilk.
Przewraca oczami i odchodzi. Przekręcam się na bok.
– Hej!
Nie zatrzymuje się, bo przecież nigdy tego nie robi.
– Śniadanie gotowe, Nate.
Ze śmiechem zdejmuję koszulkę i rzucam ją na trawę. Wchodzę do
domu, gdzie nakładam sobie na talerz naleśniki i bekon. Uwielbiam jej
kuchnię. Nie wiem, jak to się dzieje, ale kiedy Tillie gotuje, to jakby tworzyła
magię. Wbijam widelec w puszysty placek i zanurzam go w syropie
klonowym.
– Dobrze spałaś? – pytam, puszczając do niej oko.
– Dobrze.
Pije wodę z butelki i obronnym gestem obejmuje się w pasie. Chcę ją
zapytać, co się stało, ale przecież wiem. Tillie pragnie sprawiedliwości, a ja
nie potrafię jej powiedzieć, że może to zająć nieco więcej czasu, niż się
spodziewała.
Zamiast tego pochylam się, zaciskam dłonie na nogach jej krzesła
i przysuwam ją do siebie.
– Mów.
Podnosi na mnie wzrok, a potem się uśmiecha, prezentując mi udawane
emocje.
– Nic mi nie jest.
Śmieję się.
– Wprost przeciwnie…
– Nate… – warczy obok mnie Bishop.
Wracam do jedzenia, Tillie zaś wychodzi z kuchni.
– Musimy porozmawiać o tym, co się wydarzy w piątek – kontynuuje.
Oblizuję przednie zęby.
– Czemu zwołał tak szybko kolejne spotkanie?
Brantley odsuwa od siebie pusty talerz i wierzchem dłoni ociera usta.
– Nie wróży to nic dobrego, no i zażyczył sobie obecności Tillie.
– Bishop. – Przy stole zapada cisza.
Patrzy mi w oczy.
– Wiem, bracie, ale nie mogę. Nie możemy też postępować w tym
przypadku lekkomyślnie. Dostaniesz swoją zemstę, ale daj mi trochę czasu.
Unoszę głowę i wbijam wzrok w sufit. A on dał mojej niewinnej córeczce
trochę czasu?
– W porządku – burczę i wypijam całą zawartość swojej szklanki. – Ale
potrzebny nam plan, i to szybko.
Chcę, aby to wszystko zakończyło się w piątek. Chcę podać Bishopowi
na srebrnej tacy głowę Hectora, ale wiem, że tak się nie stanie. Nie tylko
dlatego, że Bishop ma obiekcje, ale też dlatego, że ma rację. Zemsta wymaga
czegoś więcej niż samego jej pragnienia, a przecież jesteśmy Królami.
Pierdoloną Elitą. Potworami, o których ludzie szepczą, bo boją się wymawiać
nazwę naszej grupy na głos.
Hectora spotka zasłużona kara.
A kiedy tak się stanie… Podnoszę wzrok na Bishopa i widzę, że też mi
się przygląda. Czy dlatego przeciąga to wszystko? Nie jest gotowy? Dlatego
że jeśli zrealizujemy nasz plan, to Bishop obejmie tron.
– No i jeszcze są Buntownicy, ocierający się o Tillie… – przypomina
nam Eli, a w moich oczach pojawia się błysk wściekłości.
– Pamiętajcie, że od teraz wszystko robimy z myślą o naszym planie –
odzywa się Bishop.
Zaczyna mu dzwonić telefon i ze ściągniętymi brwiami przykłada go do
ucha.
– Tak?
Cisza. Zlizuję powoli z palców syrop klonowy i wszyscy nasłuchujemy.
– Dlaczego? – pyta i patrzy na mnie zmrużonymi oczami. – Taa. Okej.
Powiesz mi, o co chodzi z tym kolejnym spotkaniem? – A więc to Hector.
Drga mi powieka. – W porządku. Będę czekał na info. – Rozłącza się
i oświadcza: – Odwołał spotkanie. Mamy czekać na dalsze instrukcje.
– Chcę tylko powiedzieć – burczy Ace, strzepując okruchy tosta na stół –
że jestem za stary na ten syf i doskonale rozumiem, dlaczego Saint się
wyłamał.
Bishop wzdryga się na dźwięk tego imienia. Między nim a Saintem nie
było żadnych tarć, więc wiem, że nie o to chodzi.
– Z Saintem wszystko okej – mówi spokojnie. – Jest szczęśliwy.
– Kurwa, ja też chcę zaznać trochę szczęścia! – piekli się Ace.
Do kuchni wchodzi Bailey, włosy sterczą jej na wszystkie strony. Włącza
ekspres i z jękiem pochyla się nad zlewem.
– Dobrze się czujesz, Bails? – pytam kpiąco.
Pokazuje mi środkowy palec.
ROZDZIAŁ 32

W Tillie

ieczorem relaksujemy się przy ognisku, piekąc pianki marshmallow i pijąc


grzane wino. Na ziemi między moimi nogami siedzi Chase, a ja zaplatam mu
włosy w warkocz francuski. Z głośników słychać kawałek Tash Sultany
i wszyscy są pogrążeni w rozmowie. Podnoszę wzrok – widzę, że Nate
bacznie mi się przygląda.
– Jak nic jest zazdrosny – bąka cicho Chase, tak że tylko ja go słyszę. –
Jak nic mnie zabije.
Przewracam oczami, kończę zaplatać warkocz i stukam Chase’a w ramię.
– Jakoś to przeżyje.
Dowiedziałam się dzisiaj, że Hector odwołał spotkanie, i choć ta
wiadomość powinna mnie uspokoić, tak się jednak nie stało. Pogłębiło to
tylko moje pragnienie zemsty. Pojęcie zemsty rozumiem chyba lepiej niż
Nate. Wychowałam się w świecie, w którym ludzie byli dla mnie okrutni.
Dzięki temu miałam dość silnej woli, aby czekać z atakiem na odpowiedni
czas, zamiast rzucać się od razu na każdą osobę, która wyrządza mi krzywdę.
Hector dostanie za swoje wtedy, kiedy nadejdzie właściwa pora, bo trzeba to
zrobić naprawdę porządnie. I nadal pragnę poznać powód. Dlaczego, poza
umieszczeniem mnie na Perdicie, chciał, abym nie miała dla kogo żyć?
Trochę pijemy, trochę tańczymy, a Bailey znowu przynosi swój aparat.
Później tego wieczoru, kiedy już wszyscy leżymy w łóżkach, nie mogę
zasnąć. Bailey cicho pochrapuje, a ja w końcu odrzucam kołdrę i wychodzę
z pokoju.
Dlaczego nie odzywał się do mnie przez cały wieczór?
Dlaczego jest na mnie zły?
Teraz to ja jestem zła i dlatego staję pod jego drzwiami i kładę rękę na
klamce. Naciskam ją i drzwi się otwierają. Nate leży na kołdrze, wsparty na
jednym łokciu, i ma na sobie tylko białe bokserki. W ręce trzyma telefon.
Powoli podnosi na mnie wzrok, jakby spodziewał się tego wtargnięcia do
jego pokoju.
– Co tam, Tillie?
– Czemu jesteś na mnie zły?
Kończy to, co robi w telefonie, nie patrząc mi w oczy.
– Nie jestem na ciebie zły.
Mam serdecznie dosyć tych jego huśtawek nastroju.
– Czemu się do mnie nie odzywałeś?
Wzdycha i rzuca telefon na drugi koniec łóżka.
– Nie poświęcam ci wystarczająco dużo uwagi? Usiądź.
– Nie jestem twoim zwierzakiem, Nate. Nie będę siadać na twój rozkaz. –
…poza sypialnią.
Na jego twarzy pojawia się mroczny uśmiech.
– Naprawdę?
Nie wiem, czy to przez krążący w moim ciele alkohol, czy też fakt, że on
to Nate, a ja Tillie, ale mrużę oczy.
– Co złego zrobiłam?
– Złego? – Unosi lekko brwi. – Nic. Czemu miałabyś zrobić coś złego?
– Mogę cię o coś zapytać? – pytam, opierając się o futrynę.
– I tak zapytasz…
Ma rację.
– Gdzie widzisz siebie za pięć lat?
Nieruchomieje na długą chwilę i kiedy już sądzę, że mi nie odpowie, on
otwiera usta.
– Mieszkającego w swoim domu. – Jego spojrzenie przeskakuje na
telefon. – Siedzącego przy boku Bishopa, który rządzi tym cholernym
światem. Czemu pytasz?
Serce na chwilę przestaje mi bić, a przynajmniej mam takie wrażenie.
– Nieważne. – Odwracam się na pięcie. – Dobranoc, Nate.
Właśnie dlatego nigdy by nam się nie udało.
ROZDZIAŁ 33

W Tillie

kładam do uszu słuchawki i obserwuję, jak słońce wyłania się zza drzew,
przeganiając ciemność swoimi promieniami. Fergie zaczyna rapować o tym,
że jest głodna, ja zaś przez chwilę rozciągam nogi. Odkąd mieszkam
u Brantleya, aktywność fizyczna stała się moją codziennością. Wkładam
telefon do przymocowanego na ramieniu etui i zaczynam powoli biec. Przez
co najmniej dziesięć kilometrów nie ma tu nic z wyjątkiem długiej drogi
dojazdowej do domu i niesamowicie mi się to podoba. Pobiegnę do samego
końca, czyli do wysokiego, metalowego ogrodzenia, po czym zawrócę.
A więc razem zrobię dwadzieścia kilometrów. Dystans idealny. Szybciej
przebieram nogami, a muzyka dudni mi w uszach, odwracając uwagę od tej
głupiej rozmowy z wczorajszego wieczoru. W oddali pojawia się ogrodzenie,
ja jednak nie mam jeszcze dość. Otwieram bramę i biegnę dalej. Nie wiem
dokąd, ale wiem, że muszę. Klatka piersiowa mi płonie, serce wali tak
szybko, że czuję je aż w gardle. Obok mnie zatrzymuje się ciemny range
rover, a ja zamieram. Wyszarpuję z uszu słuchawki i w tym momencie
opuszcza się przyciemniana szyba.
Ostrożnie podchodzę do samochodu i zaglądam do środka. To ten sam
Buntownik, z którym się całowałam.
– Eee…
– Wsiadaj, mała.
Wskazuje głową drzwi. Otwieram je i robię, co mi każe. To oczywiste, że
chce mi o czymś powiedzieć. Nazwijcie mnie głupią, ale część mnie ma
świadomość, że w tym świecie jestem jakby nietykalna. Ludzie nie będą mi
wchodzić w drogę.
Ocieram kapiący mi z czoła pot.
– Śmierdzę, sorki.
Chichocze i podnosi na mnie wzrok. Ma na sobie idealnie skrojony
garnitur i ponownie dostrzegam wystające spod niego tatuaże. Pokrywają
jego dłonie, szyję, ma nawet mały krzyż pod okiem.
– Ja cię porywam, a ty przepraszasz za to, że pocisz się na mojej
tapicerce?
Zasznurowuję usta.
– Ty mnie porwałeś?
Kąciki jego ust się unoszą.
– Aha, i jeszcze nigdy nie było to takie proste.
Odpina pasy, tak by móc się odwrócić w moją stronę. Samochód rusza
i nagle dopada mnie myśl: co ja, kurwa, najlepszego zrobiłam? Jestem
skłonna winić za to szalejące endorfiny. Na litość boską, Tillie.
Sięga po moją dłoń.
– Nie zrobię ci krzywdy.
– Skąd mam to wiedzieć? – Cała się trzęsę. – Właśnie mnie porwałeś.
Chichocząc, przyciąga mnie bliżej siebie.
– Nie wiesz jednak jeszcze, dlaczego to zrobiłem, prawda?
Oblizuję usta.
– Śmierdzę i jestem spocona – powtarzam.
Jego wzrok pada na moją szyję, a język oblizuje wilgotną skórę.
– Nie przeszkadza mi to – oświadcza i prostuje się, aby spojrzeć mi
w oczy.
Odchrząkuję.
– Właśnie widzę…
– Wiesz, kim jestem? – pyta i całuje mnie delikatnie w usta. Czemu ten
facet ciągle chce mnie dotykać? Czemu mi się to podoba?
– Nie. – Kręcę głową.
Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– Jestem czymś, co powinnaś była znaleźć już dawno temu.
Odsuwam się od niego lekko.
– Jesteś Buntownikiem.
– Tak. – Prostuje się i zapala papierosa. – Muszę porozmawiać z tobą
o czymś ważnym.
– Okej – szepczę i ocieram pot z czoła. – A potem mnie odwieziesz?
Uśmiecha się z papierosem w ustach.
– Może. – Zapala i się zaciąga. – A może będę chciał cię zatrzymać. –
Wydmuchuje dym.
– Nie jestem kobietą, którą można zatrzymać…
Kręci ze śmiechem głową.
– Wcale się tego nie spodziewam.
Biegowe endorfiny zdążyły się już ulotnić, a zastąpiło je zmęczenie.
– Proszę, powiedz mi, czego chcesz.
– Nazywam się Benny Vitiosis, Tillie.
Przechylam głowę.
– I?
Znacząco się uśmiecha.
– I jestem osobą, która zamierza dopilnować, abyś otrzymała właściwe
propozycje.
– Okej, nie wiem, co przez to rozumiesz.
– Co będziesz robić, kiedy Hector zostanie ukarany za swoje potencjalne
grzechy? Na co liczysz?
Śmieję się.
– Nie wiem. Czemu pytasz?
Unosi brwi.
– Bo pozostaje kwestia tego, kto będzie rządził na Perdicie.
Kręcę głową.
– Nie ja. Nie teraz.
Nachyla się i patrzy mi w oczy.
– Co musi się stać, abyś zamieszkała na tej wyspie na kilka miesięcy?
– Dlaczego wszyscy chcą to wiedzieć? – warczę i wyrzucam do góry
ręce.
Benny ponownie wypuszcza dym. Nachylam się i wyjmuję mu papierosa
z palców, wyraźnie go tym zaskakując. Wkładam go sobie do ust i się
zaciągam.
– Nie sądziłem, że fit dziewczyny palą.
– Ta akurat tak – odpowiadam. – Zwłaszcza kiedy się ją porywa
i wypytuje o coś, o czym nie ma ochoty rozmawiać.
Benny wzrusza ramionami.
– Wrócę, kiedy już się zemścisz, ale pamiętaj o jednym, Stuprum…
Czekam, wydmuchując chmurę dymu. Samochód podjeżdża pod dom
w lesie. Nie zauważyłam nawet, że zawróciliśmy.
– Kiedy wszystko runie, a przy zdrowych zmysłach będą cię utrzymywać
tylko wyrzuty sumienia… zadzwoń do mnie.
Drzwi się otwierają i moim oczom ukazuje się wściekły Nate.
– Co to, kurwa, ma znaczyć, Benny?
Benny puszcza do niego oko.
– Nathanialu. Kiedy podzielisz się ze mną tą superlaseczką?
Nate patrzy na niego z odrazą.
– Prędzej pochlastam tę twoją cholerną twarz, niż pozwolę ci jej dotknąć.
Przewracam oczami i klepię Nate’a, próbując wysiąść z auta.
On się nie rusza.
– Nate! – warczę, on jednak nadal stoi ze wzrokiem utkwionym
w Bennym.
Powoli się cofa, aby mnie przepuścić.
– Wiesz, jak to lubię… – Benny uśmiecha się drwiąco.
Nate odpycha mnie i rzuca się na samochód, ale Bishop chwyta go za
kołnierz i ciągnie do tyłu.
– Nie.
Brantley zatrzaskuje drzwi i samochód powoli odjeżdża.
Nate swój gniew kieruje teraz na mnie.
– Co ty, do kurwy nędzy, robiłaś w tym samochodzie, Tillie?!
– Cóż… – Otrzepuję piach z nóg. – Tak się cieszę, że zapytałeś. Porwał
mnie, kiedy biegałam, no i…
– …co takiego?! – wrzeszczy Nate i podnosi wzrok na oddalający się
samochód.
– Nate! – warczę. – Odwiózł mnie. Nic się nie stało.
Gniewnym krokiem wchodzi do domu, a ja zostaję na dworze
w towarzystwie Brantleya i Bishopa, którzy bacznie mi się przyglądają.
– No co?
Nikt nie odpowiada i zapada cisza. Znowu.
ROZDZIAŁ 34

Z Tillie

jedź tutaj… – burczy Nate, wskazując na boczną drogę.


Tak robię.
– Co się dzieje?
Nic nie mówi. Zakłada kaptur na głowę i zerka w boczne lusterko, jakby
na kogoś czekał.
– Mam dom. Mówiłem ci?
– Coś o tym wspominałeś… – Podczas naszej rozmowy o twojej
przyszłości.
Stuka palcami o udo.
– Nate, co ty robisz?
Wygląda na zaniepokojonego. Dostrzegam, że jedzie za nami SUV.
Rozpoznaję go. Tego auta używał tata Nate’a.
– Zgaś silnik i rób, co ci powiem.
– Co? – piszczę. – Nie!
– Tillie. – Odwraca się i patrzy mi w oczy. – Szykujemy zemstę
i konkrety zaczną się właśnie teraz.
– Ale Bishop powie…
– Pieprzyć w tej kwestii Bishopa.
– Chwileczkę… – Serce mi wali w piersi. – Działasz za jego plecami?! –
Związuję włosy w wysoki kucyk.
– Ufasz mi? – pyta Nate. – Od tej chwili musisz mi ufać w stu
procentach. Śledzić moje reakcje, podążać za moimi wskazówkami. Jesteś
bystra i musisz to teraz wykorzystać.
– Ufam. – To prawda. Ufam mu całą sobą, i w tym właśnie problem.
– W takim razie wysiądź z samochodu i rób to, co ja.
Oblizuję wargi i kiwam głową.
– Okej.
Otwieram drzwi i wysiadam. Szpilki od Jimmy’ego Choo chrzęszczą na
żwirze, dżinsy nagle wydają się zbyt ciasne. Zapinam skórzaną kurtkę.
– Co z moim autem?
– Spokojnie. Ktoś po nie przyjedzie.
Udaję się za nim do SUV-a.
Nate otwiera drzwi i okazuje się, że cały tył wygląda jak wnętrze
limuzyny. Wsiada, a ja za nim.
Moje spojrzenie zatrzymuje się na dwóch osobach naprzeciwko mnie.
Scarlet.
Gabriel.
Krzywię się.
– Co się dzieje?
Nate zdejmuje kaptur i spogląda na Scarlet.
– Mów wszystko.
– Chwileczkę, ty wiedziałaś? – warczę do Scarlet.
Kręci głową, a po jej twarzy płyną łzy.
– Oczywiście, że nie. Nie jestem potworem.
Lekko się rozluźniam.
– Ale sądzę, że Bishop wiedział. Nie wiem, w co się angażuje Hector. Od
zawsze trzymam się na uboczu, z wyboru. Nie chcę wiedzieć, ale wiem, co
słyszałam.
Nieruchomieję.
– Nie… – Kręcę głową. – Bishop by tego nie zrobił.
– Wydajesz się taka pewna swoich słów, Stuprum. Mojego syna
wychował sam diabeł. Co każe ci sądzić, że nie jest taki jak jego ojciec? Co
każe ci sądzić, że za ucieczką Madison nie kryje się nic więcej?
Wszystko zwalnia, a serce wali mi jak młotem. Kręci mi się w głowie,
w palcach czuję mrowienie.
– Nie – powtarzam. – To niemożliwe.
Nate zaciska usta i patrzy mi w oczy. Źrenice ma rozszerzone, bardziej
czarne niż niebieskie.
– Ale jednak.
Otwieram usta i powoli mrugam, biorąc głęboki oddech. Serce mi pęka.
Bishop miał z tym coś wspólnego.
Madison uciekła.
Madison chciała ze mną porozmawiać tamtego wieczoru, kiedy
pojechałyśmy na przyjęcie.
On o wszystkim wiedział.
Pochylam się i obejmuję dłońmi głowę.
– Nie mogę w to uwierzyć…
– Tillie… – Gdzieś w oddali słyszę głos Nate’a próbującego przywołać
mnie do rzeczywistości. To jak zawody w przeciąganiu liny. Nate po jednej
stronie, moje zdrowe zmysły po drugiej.
Kładzie mi rękę na udzie.
– Mała… – Ujmuje moją brodę i ją unosi. Prześlizguje się kciukiem po
dolnej wardze i ciemność zaczyna się rozpraszać. Serce mi się uspokaja. –
Zaufaj. Mi.
Kiwam głową.
Puszcza mnie i wraca spojrzeniem do naszych towarzyszy. Czując
przypływ siły, prostuję się i spoglądam na Scarlet.
– I dobrze się czujesz z tym, że zabijemy ci męża?
– Nie. – W jej oczach dostrzegam błysk jej drugiej strony. – Oczywiście,
że nie. Ale w tym świecie wszystko jest inaczej. Ja to rozumiem. A ty,
Tillie? – pyta, przechylając głowę.
Wyczuwam, że Nate nieruchomieje.
– Nie wydaje mi się – kontynuuje Scarlet. – Wiesz, jak wielu ludzi
zginęło z ręki mojego męża?
– Nie mam pojęcia – mamroczę.
Otwiera torebkę i wyjmuje portfel Gucci, z niego zaś zdjęcie. Podaje mi
je.
– Hector miał kiedyś także córkę. Z inną kobietą, ale i tak ją chciałam.
Przyglądam się małemu dziecku na fotografii. To właśnie to zdjęcie
widziałam w domu w lesie.
– Próbowałam mu wytłumaczyć, że mogłabym ją wychować jak własne
dziecko, on jednak na to nie pozwolił. Zbyt ważne było danie przykładu.
Hector jest brutalny, Tillie. Jest Królem, a dopiero potem mężem i ojcem.
– Przykro mi – mówię i oddaję jej zdjęcie.
Chowa je do portfela.
– Niepotrzebnie. Nie chcę twojego współczucia. Czy zabiłam męża za to,
że przyłożył rękę do śmierci tej dziewczynki? Nie. Nie zrobiłam tego. Bo
rozumiem ten świat. Ty jesteś słaba, Tillie Stuprum. Takie przyziemne rzeczy
jak zemsta czynią cię słabą. Zapytałaś, czy dobrze się z tym czuję. Nie. Bo
skoro mnie się nie udało utrzymać córki przy życiu, to tobie też nie powinno.
Pod skórą buzuje mi wściekłość. Mam ochotę uderzyć tę sukę tak mocno,
że aż się przewróci.
– Ale – przerywa moje myśli – rozumiem to. I muszę powiedzieć, Tillie,
że otacza cię grupa bardzo lojalnych osób. Nic więcej nie powiem.
Przenoszę wzrok na Gabriela.
– A ty co masz z tym wszystkim wspólnego?
Gabe się uśmiecha.
– Moim zadaniem jest pilnować, aby wszystko poszło gładko, Tillie.
– Słucham?
– On jest Rozjemcą, Tillie – mówi cicho Nate i przesuwa dłońmi po
twarzy.
Wyczuwam, że pod całą tą fasadą spokoju Nate jest pełen gniewu. Ktoś
dzisiaj zginie i oby tym kimś był Hector.
– Tak, jestem Rozjemcą – potwierdza Gabe i rozpina marynarkę. –
Zawsze musi być jeden Rozjemca. Kiedy umrę albo postradam zmysły,
zostanie wyznaczony do tej roli ktoś inny. Moim zadaniem jest
utrzymywanie pokoju między Królami, Buntownikami a Kręgiem, jak
również cywilami. Jestem nietykalny i każdy, kto ośmieliłby się wyrządzić
mi krzywdę, zostanie sprzątnięty. On i cała jego rodzina. Więc ludzie
zazwyczaj przestrzegają prawa.
– No tak – mówię. – Ale co… Puer Natus?
Gabriel zamiera.
– Nie teraz.
Nate poprawia się na kanapie i w tym momencie SUV się zatrzymuje.
Wyglądam przez szybę i okazuje się, że stoimy przed domem Bishopa.
– Hector jest w domu. Sugeruję, abyście to załatwili raz a dobrze.
Wpatruję się w niego.
– A to nie oznacza, że nie wywiązałeś się ze swojego zadania?
Uśmiecha się nieco drwiąco.
– Tak szybko wyciągasz kolejny wniosek.
Nate otwiera drzwi, bierze mnie za rękę i wlecze za sobą.
– Zaczekam tutaj, synu… – mówi Gabriel.
Wchodzimy razem do domu.
Światła są pogaszone i choć właśnie zachodzi słońce, wnętrze domu
wydaje się dziwnie ciemne. Podwójne schody prowadzą na piętro, nad
naszymi głowami wisi kryształowy żyrandol, zaś pod stopami mamy płytki
układające się w czarno-białą szachownicę. Nate ciągnie mnie za sobą
i przechodzimy pod wysokim łukiem do ciemnego pomieszczenia, w którym
jedynym źródłem światła są migające płomienie.
– Proszę, proszę… – mówi z zadowoleniem Hector. Odwracamy się
i widzimy, że siedzi na sofie i czyta książkę. – Zastanawiałem się, kiedy będę
miał okazję zobaczyć was oboje. Nie sądziłem, że okażecie się na tyle śmiali,
aby doprowadzić do konfrontacji w moim domu.
Nieporuszony Nate siada na stojącej naprzeciwko sofie.
– Naprawdę? A mnie się wydaje, że powinieneś wiedzieć, do czego
jestem zdolny, no bo wiesz… widziałeś mnie w akcji.
Hector obraca w ustach cygaro. Uśmiecha się.
– To prawda, synu.
Nate nie odrywa od niego wzroku. Nie ruszam się z miejsca, ale w końcu
jego ręka ciągnie mnie, abym usiadła obok niego.
– Czy to prawda? – pyta Hectora.
Ten sprawia wrażenie, jakby się zastanawiał, czy odpowiedzieć szczerze,
czy też żonglować kłamstwami.
– Tak i nie.
– Wyjaśnij – cedzi Nate. Wygląda jak dzikie zwierzę, które zaraz rzuci
się na swoją ofiarę i rozedrze ją na strzępy.
Ojciec Bishopa nachyla się i bierze do ręki szklankę z whiskey.
– Chcę wam coś pokazać, a potem sami zdecydujecie, co to oznacza i co
z tym chcecie zrobić. Ostrzegam was jednak… Nie dlatego, że muszę, ale
dlatego, że traktuję cię jak syna, Nate… W razie zabójstwa któregoś Hayesa,
szczególnie mnie, zostaje wyznaczona nagroda w wysokości stu milionów
dolarów dla tego, kto sprzątnie mordercę, no i dodatkowe kwoty za głowy
jego bliskich. Jeśli cię złapią, dopilnują, aby osoby, które kochasz… – patrzy
na mnie z uśmiechem – były torturowane na twoich oczach.
Nate siedzi w odrętwieniu.
– Nie podejmujcie więc pochopnej decyzji. Nie jesteś już dzieckiem.
Tillie jest bystra, wierzę, że dokonacie właściwego wyboru.
Nate zaciska zęby.
– Pokaż nam to, co chcesz.
Hector bierze do ręki leżącego obok niego pilota, jakby wiedział, że tu
przyjedziemy. Co za suka z tej Scarlet. Chwilę później na ścianie przed nami
rozświetla się duży ekran.
Początkowo obraz jest zamazany, jakby ktoś wycierał obiektyw, potem
jednak ukazuje się twarz mojej siostry.
– Mam nadzieję, że to widać! – Obraz znowu się zmienia, słychać jakieś
trzaski i nagle widzę to, co znajduje się przed Peyton.
– Zadzwoń do Hectora – rozbrzmiewa kobiecy głos. Z miejsca go
rozpoznaję.
Panuje cisza, w końcu moja siostra mówi cicho:
– Jesteśmy na miejscu. Kamera włączona, zaraz zaczynamy.
Cisza. Widzę Khales, która stoi przed Peyton.
– To nie ma sensu…
Najwyraźniej się rozłączyła, bo na twarzy Khales maluje się konsternacja.
– Co?
Widzę, że stoją na podjeździe przed domem Nate’a, i czuję ściskanie
w żołądku.
– Ja nie…
– Nie musicie oglądać wszystkiego – wtrąca Hector. – Ale na razie
patrzcie.
Przełykam ślinę, a moje spojrzenie wraca na ekran.
– Musimy ją zabić.
– Ją, to znaczy Tillie? – pyta Khales. – Załatwione. Nie znoszę tej dziwki.
Prycham.
– Nie – mówi cicho Peyton. – Nie Tillie. Micaelę.
Khales przez chwilę milczy.
– No nie wiem… Jesteś pewna?
– Tak. Idź. Spotkamy się za dziesięć minut przed pokojem.
– Peyton. Nie zabijam dzieci. Ten syf jest zbyt mroczny, nawet dla mnie.
– Zrobisz, co ci powiem, inaczej odbiorę ci tę wyspę! – warczy moja
siostra.
Khales ustępuje, po czym się oddala. Kiedy nie słychać już chrzęstu
kamyków na podjeździe, kamera ponownie pokazuje nieładną twarz Peyton.
– Sorki, Hec. Zmiana planów. Widzisz, twój syn i jego przyjaciele zabili
mojego kochanka. Zabili. Czy Tillie wie, jak boli strata jedynej osoby, którą
się w życiu kochało? Nie wydaje mi się. Coś ci powiem. – Śmieje się jak
wariatka i zbliża twarz do obiektywu. Patrzy prosto na mnie. – Choć kocha
Nate’a, wiem, że nigdy nikogo nie pokocha tak jak Micaeli. Więc nie porwę
jej dziecka, tak jak mi kazałeś. Ja je zabiję.
Nate wstaje i przewraca stolik kawowy.
– Czemu, do kurwy nędzy, jej zaufałeś?
Hector siedzi niewzruszony.
Milczę, a po twarzy płyną mi łzy.
– Co to znaczy?
– Gdzie ona jest? – Wrogość Nate’a osiąga nowy poziom i nie chcę, by
pociągnął mnie za sobą, kiedy runie w dół.
– Rozumiemy się? – pyta Hector, patrząc na nas oboje.
– Pytanie. – Odwracam się do taty Bishopa. – Dlaczego? Dlaczego
zamierzałeś porwać Micaelę?
Przygląda mi się uważnie.
– Nie wydaje mi się, abyś była gotowa poznać odpowiedź. Jeszcze nie
teraz.
– Dosyć tych cholernych półprawd! – wołam przepełniona frustracją. –
Powiedz mi!
Hector kręci głową. Odstawia szklany stolik na miejsce, po czym
ponownie podnosi na mnie wzrok.
– Nie odpowiadam przed tobą, Stuprum. Zobaczymy się na Perdicie. Tak
czy inaczej, nie wypełniła moich rozkazów, a to zasługuje na karę, tyle że
jestem cierpliwy. – Wstaje i puszcza oko. – Mam nadzieję, że nie robi ci się
słabo na widok krwi.
Po tych słowach wychodzi z pokoju.
– Nate. – Mrugam, a on siada obok mnie.
– Co?
– Co teraz zrobimy? Dlaczego Hector ma wkurzający zwyczaj
nieodpowiadania na pytania?
Śmieje się cicho.
– Zrobimy to, co podczas każdej cholernej wojny. Zapakujemy się do
samolotu i polecimy na Perditę.
Nie pytam, dlaczego właśnie tam. Pozwalam mu się wyprowadzić na
zewnątrz.
Naszym oczom ukazuje się oparty o swój samochód Bishop.
Nate rzuca się na niego i chwyta go za koszulkę.
– Wiedziałeś?
Bishop stoi w bezruchu.
– Dopiero później. Podsłuchałem, jak każe swoim ludziom odnaleźć
Peyton i mówi, co zrobiła. Zamierzałem wam powiedzieć. Nie było
odpowiedniego momentu. Peyton zniknęła i dopiero teraz ją namierzył.
– Co to ma, kurwa, znaczyć? – ryczy mu Nate prosto w twarz.
– Kiedy miałem to zrobić? – odkrzykuje Bishop i unosi ręce. – Kiedy
oboje byliście załamani po pochowaniu swojej córki czy kiedy Tillie
widywała cholernych zmarłych? Nie chciałem otwierać nowych ran, dopóki
nie było to konieczne, Nate!
– Madison wiedziała…
Bishop się wzdryga.
– Dowiedziała się wtedy, co ja, bo też wszystko słyszała. Kazałem jej być
cicho. Zaczęła mnie za to nienawidzić. Nie była w stanie… Zresztą to
cholernie długa historia. Teraz musimy brać dupy w troki i lecieć na Perditę.
– Dlaczego właśnie tam? – pytam, mając dość tych kłótni. Ufam
Bishopowi. Wiem, że Nate także.
– Spotkamy się tam z Bennym.
Nate się śmieje i odpycha Bishopa.
– Dlatego właśnie Benny tak węszył? Bo mu to zleciłeś?
Bishop wzrusza ramionami.
– Oczywiście. Ale wiesz przecież, że Benny nic dla nikogo nie robi.
Wiesz, że na jego usługi nie ma ceny. Hakuje, uwodzi i czaruje ludzi, bo taką
ma ochotę, a nie dla pieniędzy… Polubił Tillie. Dopiero po ich drugim
spotkaniu zdecydował, że to zrobi, no i proszę.
– Co się dzieje! – wołam do nich. – Co Benny ma z tym wszystkim
wspólnego?
Nate’owi drży mięsień w żuchwie.
– Do samochodu. Oboje. Porozmawiamy w drodze na lotnisko.
– W porządku – zgadza się Bishop. – Pozostali Królowie mają tam na nas
czekać.
Wślizguję się na tylną kanapę maserati Bishopa, a kiedy ruszamy, w ślad
za nami jedzie Gabe.
Kiedy nie jestem już w stanie dłużej wytrzymać milczenia, zaczynam:
– Okej. Rozmawiajmy. Co robi Benny?
– Benny potrafi narobić problemów. To jeden z najsłynniejszych hakerów
w dwudziestym pierwszym wieku. Częściowo dzięki niemu Królowie są tak
nietykalni. Przed nim zajmował się tym jego tata i tak dalej…
– Ale nosi nazwisko Vitiosis?
– Tak. Kuzyn Brantleya. Brat Bailey…
– To takie poplątane… – Odchylam głowę. – Mów dalej.
– Słyszałaś kiedyś o uwodzicielce? – pyta Nate.
– Tak.
– Cóż, Benny to jej męski odpowiednik. Każda kobieta padnie na kolana
przed jego czarem, zresztą mężczyzna także, a on to wykorzystuje. Często.
Ale w jego przypadku wszystko jest przemyślane. On jest jak Człowiek-
Zagadka i Joker w jednym. Zamiast serca ma wielkiego fiuta i przyciągający
do niego zapach seksu. Jest zabójcą, tyle że największego kalibru. Potrafi
znaleźć kogoś w kilka sekund i zabić go zdalnie, a to wszystko bez
mrugnięcia okiem.
– Wygląda mi na mocno niezrównoważonego…
– Żebyś wiedziała – fuka Nate.
– Chciałem, żeby poszukał Peyton, bo nikt inny nie mógł jej znaleźć.
Początkowo odmówił. Powiedział, że nie chce mieć do czynienia z nikim
o nazwisku Stuprum. Miał kochanka, Zaginionego Chłopca, którego zabiła
twoja matka. W skrócie? Nienawidzi Stuprumów. Wyjaśniłem, że ty jesteś
inna. Że masz głębię i serce. Nadal mi nie wierzył, więc sprowadziłem go na
tamto przyjęcie. Od razu mu się spodobałaś, ale powiedział, że dostrzegł
w tobie coś, co czyni cię podobną do niego…
– To znaczy? – pytam, słuchając jak zahipnotyzowana.
– Urok, charyzmę i seksualną aurę. To oczywiście jego słowa, nie moje.
Popieprzony skurwysyn.
Odchrząkuję.
– Po co więc spotkał się ze mną po raz drugi?
– Bo nie jest głupi. Wiedział, że nie należy ufać komuś, kto jest tak do
niego podobny, więc chciał się z tobą spotkać jeszcze raz. Nie wiem, co
wtedy zrobiłaś, ale go to poruszyło. Od razu odnalazł Peyton i wysłał ją na
Perditę.
– Wobec tego zabierz mnie prosto na tę wyspę.

Prawie już lądujemy na Perdicie, kiedy Nate piorunuje mnie wzrokiem.


– No co? – szepczę. – Przestań tak na mnie patrzeć.
– Jak? – pyta.
Kiedy nie odpowiadam, kładzie mi dłonie na kolanach i rozsuwa uda.
– Pragnę cię.
– Nie – warczę i odwracam głowę do okna.
– Nie? – pyta lekko drwiąco.
– Nie.
– Jest we mnie zbyt dużo gniewu. Potrzebuję jakiegoś ujścia.
– Nie mogę w to wchodzić złamana i z obolałym tyłkiem, więc radź sobie
sam. – Nadal jestem zła o to, co się wydarzyło w domu w lesie.
– Gniewasz się na mnie… – stwierdza, ale jego głos jest niczym jedwab
muskający moją skórę pełnymi czułości sylabami.
– Wcale nie.
– Hej! – Głos ma łagodny, ale nie reaguję.
Ujmuje moją brodę i zmusza, abym spojrzała mu w oczy.
– Po wszystkim porozmawiamy.
– O czym?
– O nas.
Z moich ust wydobywa się nieprzyjemny śmiech.
– Nie ma o czym i już się z tym pogodziłam.
Ściska mi brodę, a kiedy się wzdrygam, przesuwa mi kciukiem po dolnej
wardze.
– Dobrze ci idzie, mała.
Czuję, jak znowu się rozgrzewam – problem w tym, że jeśli chodzi
o Nate’a, mój termostat jest uszkodzony.
– Jak to?
– Porozmawiamy. Okej?
Waham się.
– Odpowiedz mi, Tillie, inaczej będę cię tu ostro posuwał, a pilotowi każę
krążyć, dopóki nie skończymy.
– Okej – szepczę zmęczona. – Porozmawiamy.
Po wylądowaniu Nate bierze mnie za rękę i wszyscy wysiadamy
z odrzutowca. Nie potrzebujemy armii jak ostatnio, bo wygląda na to, że to ja
rządzę na tej wyspie. Nadal nie czuję się z tym komfortowo, ale nie próbuję
już walczyć na tym froncie. Skupiam się na razie na jednym zadaniu. Kiedy
je wykonam, pomyślę o innych sprawach. Na przykład o tym, dlaczego Nate
chciał, abym mu tutaj towarzyszyła, i o co chodzi z tą książką Daemona. Co
on mi próbuje powiedzieć? Czasami wychwytuję w głowie jego myśli,
a kiedy tak się dzieje, mam wrażenie, że wariuję. Boję się zasypiać, żeby
znowu nie nawiedziły mnie koszmary. Dokąd udaje się nasz umysł, kiedy
śpimy? Sądząc po ludziach, których spotykam w swoich snach, mój
z pewnością odwiedza piekło.
Czeka na nas ciemna limuzyna. Wsiadamy do niej razem z Bishopem,
Brantleyem, Cashem, Elim, Ace’em, Hunterem i Jase’em. Za nami stoją
jeszcze dwa SUV-y.
– Jest tam Hector? – pytam, nie patrząc nikomu w oczy.
– Nie – odpowiada Bishop. – Pozwala, abyście sami się tym zajęli.
Powiedział, że wszystko, co musicie wiedzieć, wyjdzie w praniu. Typowe,
bez przerwy inni wykonują za niego brudną robotę.
Nie bardzo wiem, co na to odpowiedzieć.
– Dobrze się czujesz, diablaku? – pyta mnie Brantley.
Podnoszę na niego wzrok.
– Nie wiem. A powinnam?
To wszystko wydaje się zbyt płynne, zbyt gładkie i proste. Na dnie
umysłu nie daje mi spokoju myśl, że nie powinnam im ufać. Zaufałam im już
nie raz i dokąd mnie to zaprowadziło? Do wielu różnych miejsc i bardzo
wątpliwych sytuacji.
– Tym razem? – pyta Nate ze wzrokiem utkwionym w szybie, bo
jedziemy właśnie przez dżunglę na Perdicie. – Tak, powinnaś.
W końcu docieramy do wysokiego ogrodzenia przy wjeździe do małego
miasta, które tak dobrze poznałam. Kiedy tym razem brama się otwiera,
dostrzegam szczegóły, na które wcześniej nie zwróciłabym uwagi. Na
przykład to, że parę osób patroluje właśnie teren, mimo że tutejsi mieszkańcy
są aktywni nocą, w dzień zaś śpią. Dostrzegam, że sklepy są znacznie
mniejsze niż te w „naszym” świecie. Jedziemy główną ulicą i wiem, że na jej
końcu znajduje się rezydencja.
– Gdzie mieszkańcy mają swoje domy? – pytam Nate’a.
– Wszędzie. Wybudowano je w lesie, w różnych odległościach od siebie.
Prowadzą do nich wąskie ścieżki oświetlane lampami solarnymi. Nie ma ulic,
dróg, a jedynie ścieżki.
– Wow. – Nachylam się, aby lepiej się przyjrzeć.
– Nie zobaczysz ich. Są poukrywane.
Odchylam się i robię wydech.
– Tak w ogóle to czemu mnie tu wtedy zabraliście?
Nate reaguje śmiechem, pozostali jednak milczą.
– Mówię poważnie, Nate! – Mam ochotę mu przyłożyć.
– Miałaś rządzić tą wyspą – odzywa się Brantley, kiedy Nate nic nie
mówi. – To nie my cię tu sprowadziliśmy, lecz Gabriel. Otrzymał taki rozkaz.
Powiedzieliśmy, że nie zrobimy ci krzywdy, i wyjawiliśmy swój plan, na
który wyraził zgodę. Jako Rozjemca rozumiał powody naszego działania. Jak
również twoje prawa i w ogóle.
– Tyle że – odzywa się w końcu Nate – kiedy wypowiedziałaś imię
Daemona, wszystko się zmieniło. Zobaczyliśmy, że nie jesteś gotowa,
a żaden z nas nie zamierzał cię zmuszać.
– Och, okej. – Przewracam oczami. – Zmuszać nie, ale porwać i zamknąć
w klatce to już spoko?
Nate patrzy mi w oczy.
– Planowaliśmy nauczyć cię rządzenia Perditą. Nie chciałem cię
widywać, więc twój pobyt tutaj wydawał się oczywistym wyborem!
Jego słowa mnie ranią, ale nie daję tego po sobie poznać.
– Czemu nie powiedziałeś mi od razu, że Daemon nie jest rzeczywisty?
Nate wzdycha i przeczesuje palcami włosy.
– Bez względu na to, jak wielką miałem ochotę wrzasnąć, że on nie żyje,
nie mogłem ci tego zrobić. W końcu jednak, kiedy pojawił się inny syf,
uznaliśmy, że musimy ci to uświadomić.
Nie wiem, co powinnam teraz czuć. Wcale niełatwo mu teraz ufać. I nie
będę miała czasu się nad tym zastanowić, bo właśnie zatrzymujemy się przed
wysoką bramą strzeżoną przez strażników. Kiedy wszyscy Królowie
wysiadają, pytam Nate’a:
– Kto przejmie tu stery, jeśli ja tego nie zrobię?
Zamyka drzwi i siedzimy w samochodzie sami z naszymi głośnymi
myślami.
– Ktoś będzie musiał. Zawsze tak się dzieje. – Patrzy mi w oczy i dotyka
mojego policzka. – Chcesz tutaj być?
Kręcę głową.
– Nie chcę. Nie znam Perdity, Nate. Nie wiedziałabym, co mam robić.
Kiwa głową i bierze mnie za rękę.
– Przedstawię cię komuś później, kiedy już zajmiemy się twoją siostrą.
Decyzja należy do ciebie, wiesz o tym?
– Wiem – odpowiadam, choć nie mam pewności, czy to prawda. Jego
bliskość nie pozwala mi racjonalnie myśleć.
Pragnę go pocałować.
Pragnę go pocałować dla naszej zemsty. Dla Micaeli.
Nachylam się lekko i moje spojrzenie zsuwa się na jego usta. Miękkie,
pełne usta z załamaniami we wszystkich odpowiednich miejscach.
– Nie – odzywa się, a ja podskakuję, kiedy dociera do mnie, jak bardzo
się ku niemu nachyliłam.
– Słucham?
Nie wiem, dlaczego jego reakcja tak bardzo mnie rani, może dlatego, że
nigdy dotąd tak otwarcie mi nie odmówił. Ból odrzucenia jest naznaczony
trucizną, na którą nie da się stworzyć antidotum.
Nim zdążę go poprosić o wyjaśnienie tej odmowy i zapewne jeszcze
zwiększyć swoje zażenowanie, on wysiada, pozostawiając dla mnie uchylone
drzwi.
Udaję się za Królami do bramy. Obaj strażnicy się kłaniają, po czym
wpuszczają nas do środka.
– W lochu – mówi Bishop, odczytując coś w telefonie.
Powrót do tego domu nie wywołuje we mnie żadnych nieprzyjemnych
reakcji, co jest dla mnie wielką ulgą.
Schodzimy po schodkach prowadzących do lochu, a drogę oświetlają
nam zapalone świece. Od ścian odbija się echem stukot moich obcasów.
– Skąd mam wiedzieć, że to nie jest pułapka? – pytam głośno, kiedy
jesteśmy już na dole.
– Już cię nie okłamuję. Chodź – mówi Nate i wskazuje korytarz z celami.
Patrzę na niego i uświadamiam sobie, że sama nie wiem kiedy, ale mu
wybaczyłam. Ból potrafi z niektórych ludzi wydobyć to, co najgorsze. Twój
świat się zmienia, zabiera część ciebie i czasami wpadasz w jego pęknięcia.
Potrafię wybaczyć Nate’owi, gdyż moja miłość do niego jest silniejsza niż
mój ból. Tyle że chyba jest już za późno.
Zatrzymujemy się przed jedną z cel. Bishop ją otwiera. Zapach sprawia,
że cofam się myślami do czasu, kiedy tu przebywałam.
Z najciemniejszego kąta dobiega mroczny chichot. Robię krok w przód
i się prostuję.
– Dlaczego?
Podchodzi do mnie.
– Nie będziesz miała wszystkiego, czego pragniesz.
Mrużę oczy i zaczyna bulgotać we mnie gniew. Czy ona mówi poważnie?
– Co masz na myśli? Twierdzisz, że zabiłaś moją córkę z zazdrości? Nie
wierzę. Wiem, że chodzi o coś więcej.
– Skąd w tobie tyle pewności siebie, siostrzyczko? Stąd, że masz za sobą
Królów, czy po prostu chojrakujesz?
Włosy wysypują jej się z krzywego koka z tyłu głowy, krwawi jej
policzek, a makijaż ma rozmazany. Benny się z nią nie cackał. I dobrze.
Spoglądam przez ramię, na głowach stojących za mną cieni błyszczą
wyimaginowane korony. Kąciki moich ust się unoszą.
– Może. A może to przez fakt, że zabiłaś moją córkę!
Wściekłość i gniew splatają się we mnie i osiągają coraz wyższy poziom.
– Oddychaj, mała – szepcze za mną Nate, a jego głos delikatnie pieści
mój kark. – Nie trać kontroli ani się nie spiesz.
Zamykam oczy i liczę do dziesięciu. Czuję, jak bierze mnie za rękę, i w
tym momencie coś sobie uświadamiam.
– Zawsze byłaś zazdrosna, prawda, Peyton? – Odwracam się i spoglądam
na Jase’a.
Peyton parska.
– Akurat. Szybko się z tego wszystkiego wyleczyłam.
Robię krok w tył, wiedząc, że Jase stoi tuż za mną. Nie odrywając
wzroku od siostry, zderzam się plecami z jego klatką piersiową. Jase się nie
rusza, bo dobrze wie, co zamierzam zrobić.
– Kłamiesz – szepczę. – Spijałaś z ust Jase’a każde słowo, czekałaś na
jego esemesy. Nienawidziłaś tego, że oglądał ze mną filmy, podczas gdy ty
dąsałaś się w swoim pokoju. Nigdy nie widziałam cię takiej z innym
facetem… – Patrzę, jak jej spojrzenie biegnie ponad moim ramieniem
i zatrzymuje się na Jasie. Który stoi w kompletnym bezruchu.
– Princesso, Nate nadał ci kolor czerwony. Nie wolno mi cię tknąć…
Nie odrywam wzroku od Peyton.
– Nie musisz.
Odwracam się i dotykam jego policzka.
– Kochałaś Jase’a, a mnie nienawidziłaś za to, że odwracam od ciebie
jego uwagę. Za to, że jestem wszystkim tym, czym ty pragnęłaś być. Wtedy
zaczęłaś żywić do mnie urazę i odegrało to dużą rolę w twojej decyzji, by
zrobić to, co zrobiłaś.
Staję na palcach i przesuwam językiem w dół policzka Jase’a, aż do szyi.
Następnie opuszczam rękę i patrzę, jak podąża za nią spojrzenie Peyton.
Spojrzenie, w którym na chwilę pojawia się ból. Wiedziałam. Wiedziałam, że
ona nadal go kocha. Wsuwam dłoń za pasek jego spodni i zaciskam ją na
penisie. Czuję, jak rośnie i twardnieje, a Jase cicho klnie pod nosem.
Zaczynam gładzić go przez bokserki. Jej oczy płoną. Rzuca się na mnie
jak opętana i obie się przewracamy. Jej pięść ląduje na moim policzku.
Śmieję się.
– Bra… – ktoś się odzywa.
– Zostaw ją – burczy Nate.
Peyton bierze kolejny zamach, ale ja jestem szybsza – uchylam się przed
jej pięścią i chwytam ją za szyję. Zaciskam tak mocno, że aż wbijam w nią
paznokcie. Tak mocno, że czuję, jak jej krew spływa powoli po moich
palcach. Przestaję się śmiać, ona przestaje próbować mnie uderzyć i wszystko
nagle nieruchomieje.
– Zabiłaś moją córkę, a teraz masz czelność mnie bić?
Nie odrywając ręki od jej szyi, zrzucam ją z siebie i wstaję, ona
tymczasem pozostaje na kolanach, patrząc na mnie tak, jakbym była cholerną
Marią, a ona wyznawała mi wszystkie swoje grzechy.
– Nate… – rzucam do niego cicho i między nami przeskakuje nieme
pytanie.
– Dasz sobie radę, mała.
Naciskam mocniej, aż czuję, jak mięśnie i tkanki pod jej skórą pękają,
a jej twarz robi się nabrzmiała.
– Spójrz na mnie, Peyton.
Podnosi na mnie wzrok, a ja ściskam jeszcze mocniej, po czym
popycham ją na plecy i siadam na jej klatce piersiowej. Przyciskam brutalnie,
aż mam pewność, że wszystkie drogi oddechowe ma zablokowane.
– Udusiłaś moją dziewczynkę. Wiedziałaś, że ona umiera.
Po mojej twarzy zaczynają płynąć łzy, a serce ponownie pęka z powodu
tego, co zrobiła Peyton. Jak mogłaś zabić małe dziecko?
– Nie okazałaś litości. Byłaś nieugięta. Teraz moja kolej. Otwórz oczy,
żebym mogła patrzeć, jak życie uchodzi z twojego nic nieznaczącego ciała,
a dusza trafia do piekła.
Twarz ma fioletową, walczy desperacko o tlen. Pojawiają się
wspomnienia z czasów, kiedy byłyśmy małe, i żałuję, że wtedy jej nie
zabiłam. Oczy zaczynają jej uciekać do tyłu, a ja nachylam się do jej ucha.
– Będę to robić tak długo, aż złapie mnie skurcz w ręce, Peyton. Czujesz,
jak wysiadają ci narządy? Jak zwalnia serce, wykonując ostatnie uderzenia?
Jak krew desperacko rozbija się o twoje żyły w pogoni za życiem, na które
nie zasługujesz?
Jej ciało staje się wiotkie, a kiedy się prostuję, głowa opada jej na bok.
Sądziłam, że pozbawienie jej życia przyniesie mi satysfakcję. Może
w pewnym sensie tak się stało, niemniej wciąż mam w sobie gniew. Mimo
wszystko zbyt łatwo się z tego wykręciła.
– Spotkamy się w piekle, suko. – Pluję jej na twarz i w tym momencie
jakieś ramię obejmuje mnie w talii i podciąga na nogi. Nie muszę się
odwracać, by wiedzieć, że to Nate. Moje ciało reaguje na niego, czy tego
chcę, czy nie.
– Załatwione. – Całuje mnie w kark. – Ale muszę zostawić swój ślad.
Robię krok w tył i pokazuję na jej zwłoki.
– Nie krępuj się.
Nate zdejmuje koszulkę i mi ją podaje. Drobny gest, który tak wiele
znaczy. Obraca w palcach nóż. Nachyla się nad Peyton i rozcina jej koszulę.
Patrzę, jak wbija ostrze w jej klatkę piersiową, nad mostkiem, i tnie
precyzyjnie aż do pępka. Na chwilę odwracam wzrok. Kiedy słyszę pluski,
tryśnięcia i uderzenia czegoś ciężkiego o beton, zamykam oczy. Nie rób tego.
Nie patrz na to, co on robi. W celi panuje cisza, nie licząc odgłosu
upadających na ziemię narządów – tak mi się przynajmniej wydaje. Dusi
mnie ostry zapach metalu. Wstrzymuję oddech. Ale wyczuwam przed sobą
Nate’a. Powoli otwieram oczy. Przygląda mi się uważnie. W jego spojrzeniu
widzę tym razem coś innego. Spokój?
– Pocałuj mnie – szepcze.
Na jego torsie widzę krew, ale mam to gdzieś. Staję na palcach
i przyklejam usta do jego warg. Nie przysuwa się do mnie, tylko otwiera
szeroko usta i liże moje wargi, a ja się zatracam we wszystkim, co jest nim.
To uczucie jest silniejsze niż miłość. Silniejsze niż nienawiść czy ból.
W moich dłoniach ląduje coś mokrego, twardego i ciężkiego i odruchowo się
odsuwam, ale on chwyta mnie za ręce.
– Co to? – pytam. Nasze usta pozostają złączone.
Odsuwa się na tyle, by na mnie spojrzeć.
– Sama zobacz.
– Naprawdę nie chcę. I nie chcę tego trzymać. Bez względu na to, co to
takiego…
– Zobacz – powtarza.
Robię wdech, po czym opuszczam wzrok na swoje dłonie. Leży w nich
jej zakrwawione serce. Nogi zaczynają mi drżeć i ściska mnie w żołądku.
– Nate…
– Ona zabrała nasze, więc my zabieramy jej. – Przykłada czubek ostrza
do środka serca i je wbija, aż między palcami ścieka mi krew. –
Skończyliśmy?
Kiwam głową i rzucam serce na ziemię.
– Tak. Skończyliśmy.
Nate zerka ponad moim ramieniem na Królów, kiwa głową, a potem
obejmuje mnie za szyję i przyciąga do siebie.
– To dobrze. Jestem głodny.
Opuszczamy celę. Na koniec odwracam się jeszcze, aby zapamiętać ten
widok. Peyton z rozharataną klatką piersiową i jej zakrwawione, martwe
serce na brudnej podłodze z wbitym w nie nożem Nate’a.
– Na razie, suko.
ROZDZIAŁ 35

B Tillie

iorę szybki prysznic w apartamencie Katsii. Jeszcze nigdy nie widziałam


takiego wystroju. Cała sypialnia jest urządzona w odcieniach jasnego fioletu
i ciemnej szarości, łazienka zaś mieści się na jej końcu i jest otwarta.
W kabinie z sufitu zwisa sześć – tak, sześć – dużych słuchawek
prysznicowych, a sam sufit to wielkie lustro. Całe pomieszczenie zostało
stworzone do seksu.
Zakładam czyste ubrania, buty jednak myję starannie, bo nie zamierzam
ich tu zostawiać. Następnie udaję się do ogromnego salonu, gdzie czekają
Królowie. Nate pokazał mi, gdzie znajduje się pokój Katsii, a potem nie
odezwał się do mnie ani słowem. Nie czuję już konsternacji, wiem, że mu na
mnie zależy, może nawet do pewnego stopnia mnie kocha, ale nie mam
złudzeń w kwestii naszej wspólnej przyszłości. Najpewniej w ogóle do niej
nie dojdzie, ale świadomość, że nie spędzę z nim reszty życia, wcale nie
przytępia uczuć, jakie do niego żywię. Niestety.
Gdy tylko wchodzę do salonu, zapada cisza.
Przewracam oczami i opieram się o futrynę.
– Nie martwcie się, nie widzę martwych ludzi.
Eli chichocze.
Brantley bacznie mi się przygląda.
Nate gromi mnie wzrokiem.
– Co ja takiego znowu zrobiłam? Zawsze czuję się tak, jakbym nabroiła.
– Okej, muszę wiedzieć, kto głosował za tym, abyśmy mieli w grupie
dziewczynę? – burczy Ace. – No bo przecież ona należy do naszej cholernej
grupy.
Przyciskam dłoń do serca.
– Ach, jestem wzruszona. Czy mogę nazywać siebie Królem?
Nate przewraca oczami.
– Muszę z tobą porozmawiać. – Mija mnie, a ja z przyzwyczajenia
spoglądam na Brantleya.
Ten kiwa głową, więc odwracam się i udaję się za Nate’em do holu,
a stamtąd na dwór. Idzie w stronę bramy. Doganiam go.
– Co się dzieje?
– Zapytałaś, czy istnieje możliwość, aby ktoś inny przejął tę wyspę, skoro
ty nie chcesz.
– Tak.
Idziemy główną ulicą, mijając te wszystkie małe sklepy, aż w końcu Nate
prowadzi nas w boczną uliczkę usytuowaną między sklepem z bronią
a piekarnią. Idę za nim.
Na jej końcu rosną drzewa, na których porozwieszano lampki. Do lasu
prowadzą niewielkie wydeptane ścieżki. Wchodzimy na jedną z nich.
Zatrzymuję się i zerkam na swoje szpilki. Modlę się do bogów mody, aby
mi wybaczyli sposób, w jaki traktuję buty od Jimmy’ego Choo. Słońce
zachodzi, dzień zamieniając w noc. Wiem, że właśnie w tym czasie ludzie
Perdity opuszczają swoje domy, i mam wielką ochotę przyjrzeć się temu, jak
żyją.
Dogoniwszy mrukliwego Nate’a, przygryzam dolną wargę.
– Dokąd idziemy?
– Zamierzam cię komuś przedstawić. Chcę, abyś zachowała otwarty
umysł i nie pokazała kłów.
– Ja nie mam kłów…
Rozglądam się. Drzewa rosną w tak równych rzędach, że doskonale
widać, co się za nimi znajduje. Widzę wiele ścieżek biegnących w różnych
kierunkach, z małymi, drewnianymi oznaczeniami. Napisy są po łacinie, więc
nic nie rozumiem. Nate skręca w stronę Adamantem, a ja depczę mu po
piętach. Aż mnie świerzbi, aby wziąć go za rękę, jego chłód studzi jednak tę
ochotę.
– Wow – szepczę i zwalniam kroku.
Po obu stronach ścieżki stoją niewielkie domki. Trzy, może cztery? Nate
wskazuje głową jeden z większych, z ciemnego drewna.
– Chodź.
Zaintrygował mnie. Na ścieżce i na drzewach za i między domami
zaczynają migotać światła. Im robi się ciemniej, tym więcej świateł się
zapala: wokół domów, nad oknami i drzwiami. Wchodzimy po kilku
schodkach prowadzących do drzwi. Nate puka dwukrotnie. I jeszcze raz. Gdy
czekamy, podziwiam nieduży ogród przed domem, w którym rosną nieznane
mi kwiaty. Nie należę do znawców kwiatów, więc nie wiem, czy my też takie
mamy. Wśród zieleni pysznią się różowe, liliowe i jasnobeżowe płatki,
niczym przebijające się przez nie oznaki życia.
W końcu drzwi się otwierają. W progu stoi dziewczyna mniej więcej
w moim wieku, ze wzrokiem utkwionym w Nacie. Ma długie, brązowe włosy
i błyszczące, niebieskie oczy.
– Salve, Malum. – Wykonuje lekki ukłon. Oczy jej migoczą.
Nate również się kłania.
– Salve, Adamantem. Qui scis haec?
Ten martwy język spływa z czubka jego języka niczym roztopiona
czekolada. Uzależniająca, słodka i aksamitna. Łatwo nabawić się w ten
sposób cukrzycy.
Dziewczyna przenosi spojrzenie na mnie. W jej oczach pojawia się ogień,
a chwilę później wygląda tak, jakby mnie rozpoznała. Pada na kolana.
– Etiam, domine. Stuprum…
Nate odwraca się w moją stronę.
– Zapytałem ją, czy wie, kim jesteś. W pierwszej chwili nie wiedziała, ale
teraz już tak.
– Okej. Możesz jej powiedzieć, że nie musi klęczeć?
– Sursum, Adamantem.
Natychmiast wstaje i wygładza flanelowe spodnie i płaszcz. Ich ubrania
przypominają nasze, tyle że takie z lat dziewięćdziesiątych. Dziewczyna cofa
się i gestem zaprasza nas do środka.
Nate kręci głową i mówi do niej coś po łacinie. W spojrzeniu, jakim go
obdarza, dostrzegam pożądanie. Łyka każde jego słowo, no i stwardniały jej
sutki.
– Pieprzyłeś się z nią? – pytam bezceremonialnie, przerywając jego
wywody.
Urywa i kieruje uwagę na mnie. Dobrze, że ta dziewczyna nie mówi po
angielsku.
Jej spojrzenie pozostaje przyklejone do Nate’a. Kogoś, kto należy do
mnie. A przynajmniej tak jest w moich myślach. I sercu. Im więcej o tym
myślę, tym większą czuję złość.
– Tak. Wielokrotnie. Dlaczego pytasz?
Spinam się i zaciskam mocno zęby.
– To ciekawe.
– Co w tym takiego ciekawego?
W końcu podnoszę na niego wzrok.
– To, że nawet w tym świecie nie umiesz utrzymać fiuta w spodniach.
Przechyla głowę.
– Naprawdę chcesz to teraz robić? Właśnie tutaj?
– To twoja melodia, skarbie. Ja tylko tańczę w jej rytmie… – odparowuję,
uśmiechając się szeroko.
Wkurza mnie. Kiedy już myślę, że jestem gotowa się pogodzić z moimi
uczuciami względem niego, ten frustrujący facet robi coś tak głupiego.
– Daruj sobie te metafory, Tillie. Mów, o co ci chodzi. Pieprzyłem się
z nią. Regularnie. Podobało mi się i jestem przekonany, że jej też. Czego ode
mnie chcesz? Wiesz, jaką mam przeszłość.
Ciekawe jednak, do kiedy się pieprzyli…
Robię wydech.
– Dobrze, że nie zna angielskiego.
– Znam – szepcze cicho.
Nieruchomieję i patrzę na Nate’a.
– Kim ona jest?
– Adamantem, co można przetłumaczyć jako „diament”. To jedyna
żyjąca przedstawicielka rodziny, którą łączą ze Stuprumami więzy krwi.
Krótko mówiąc…
– …mogłaby rządzić Perditą – kończę za niego.
Hulaszcze wybryki Nate’a odchodzą na dalszy plan.
– Tak – przytakuje Nate. – Ale musiałabyś to ogłosić przed ludźmi, by
uznali ją za swoją nową królową.
– Nate – odzywa się dziewczyna.
Nie czuję się dobrze z tym, że nie znam jej imienia.
– Jak masz na imię?
Podnosi na mnie wzrok.
– Valentina, wasza wysokość.
– Proszę, odpuść tę „waszą wysokość”. Czuję się strasznie staro, gdy tak
mówisz. – Patrzę na Nate’a. – Co każe ci sądzić, że możemy jej ufać?
Jego dłoń wędruje do jej brody. Nie. Nie. Zaraz walnę tę dziwkę.
– Ona ma czyste serce, Tillie. Ufam jej. To powinno wystarczyć.
Opuszcza dłoń, a zazdrość ryczy we mnie tak głośno, że nim zdążę się
zorientować, co się dzieje, stoję między nimi.
Patrzę na nią, krzywiąc się.
– Możesz mieć moje królestwo, ale nie dostaniesz mojego Króla.
Kiwa głową.
– Rozumiem.
A potem odwracam się na pięcie i odchodzę. Tak bardzo jestem zła na
Nate’a, na wszystko. Pragnę normalnego, cholernego życia. Pragnę domu, do
którego mogę wracać. Pragnę gotować obiady i chodzić z przyjaciółmi do
klubów. Mam serdecznie dosyć tego popierdolonego świata i popierdolonego
faceta, w którym jestem tak beznadziejnie zakochana. Nim zdążę pomyśleć
o tym, że jest ciemno, a ja jestem sama – oczywiście Nate za mną nie
poszedł, bo niby czemu – znajduję się z powrotem na głównej ulicy Perdity.
Wszystko we mnie wiruje: wydarzenia z mojego życia, wszystko to, co
przeżyłam. Dopiero kiedy trzaskam za sobą drzwiami i moje spojrzenie
napotyka Brantleya i Bishopa, dociera do mnie, że płaczę.
– Zabierzcie mnie do domu.
Drzwi za mną otwierają się i zamykają, a ja jestem taka zła, że aż
podskakuję.
– O co ci, kurwa, chodzi, Tillie? – warczy Nate.
Może i zachowuję się irracjonalnie, ale to wszystko przez niego. To on
wyzwala we mnie zazdrość. Nienawidzę tego, jak wielką ma nade mną
władzę. Władzę, o której nie może się dowiedzieć.
Odwracam się w jego stronę.
– Chcę wrócić do domu.
Mruży oczy. Moje spojrzenie przykleja się do jego ust i widzę tylko
całującą go Valentinę. Czy całował ją po tym, jak odeszłam? O mój Boże,
dlaczego nie lubię tej dziewczyny? Dlatego że przypomina mi mnie? Dlatego
że w tym świecie znajduje się prawie na tym samym poziomie, co ja? Czy też
dlatego, że widziałam, jak Nate jest wobec niej miły? Tak miły, jak dla mnie
nie był już dawno. Kiedy to do mnie dociera, czuję bolesne ściskanie
w sercu.
– Nie możesz – odpowiada ostro, po czym znika w kuchni.
Za nim udaje się Bishop. Brantley przewraca oczami i odchyla głowę,
jakby był tym wszystkim wykończony. Obejmuje mnie i skrywa twarz
w moich włosach.
– Mały diablaku. Nie byłaś miła dla zabaweczki Nate’a?
Z mojego gardła wydobywa się warkot.
Brantley chichocze.
– Nie byłabyś moim małym diablakiem, gdybyś zachowała się inaczej.
– On coś do niej czuje? – pytam niewyraźnie, bo twarz mam wtuloną
w jego klatkę piersiową.
– Tak i nie.
– Mam tak dość rywalizowania o jego uczucia z innymi dziewczynami,
Bran-Bran. Przez cały czas trwania naszego związku, o ile można to tak
w ogóle nazwać, musiałam konkurować o miejsce w jego sercu, patrzeć, jak
jest miły dla wszystkich oprócz mnie. A przynajmniej milszy niż dla mnie. –
Milknę, kiedy uświadamiam sobie, że krztuszę się własnym szlochem.
Cieknie mi z nosa. Wycieram go w koszulkę Brantleya, wiem, że się nie
pogniewa. Przytula mnie jeszcze mocniej.
– To nie tak, Tillie. To wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane, niż
ci się wydaje.
– Wcale nie. Zakochałam się w mężczyźnie, który nie chce mi oddać
swojego serca.
Brantley odsuwa mnie od siebie i patrzy mi w oczy.
– Skarbie, ten mężczyzna chce ci oddać wszystko.
– Nie wierzę ci – szepczę – Bran-Bran.
Udaję się na górę. Potrzebuję kąpieli i dwustu shotów wódki. Po jednym
za każdy raz, kiedy Nate złamał mi serce.
ROZDZIAŁ 36

N Nate

ieszczególnie mnie poruszyło, że otworzyła się przed Brantleyem.


Jej łzy już trochę bardziej.
Za to słowa o tym, że musi o mnie rywalizować, kompletnie mnie
rozwaliły. Czuję się jak cholerny złamas.
Kiedy słyszę, jak Tillie wchodzi na górę, osuwam się plecami po ścianie
i siadam na podłodze. Do kuchni wchodzi Brantley. Podchodzi do szafki, po
czym siada naprzeciwko mnie.
Odkręca butelkę wódki i pociąga spory łyk.
– Mam wrażenie, że ostatnio robimy to częściej, niż ja moczę fiuta –
burczy, podając mi butelkę.
Biorę ją od niego, desperacko potrzebując czegoś, co przytępi ten
szalejący w mojej piersi ból. Ból, który sam sobie zadałem, ból, który wynika
z tego, że taki ze mnie pojeb.
– Dwa pytania. – Brantley patrzy mi w oczy. – Pierwsze: zamierzasz to
naprawić? I drugie: czy też zamierzasz pozwolić jej odejść?
Dumam nad jego słowami. Głęboko poraniłem Tillie w czasie, kiedy
byliśmy razem, nie będąc tak naprawdę razem. Ta dziewczyna zasługuje na
każdą cholerną rzecz, której pragnie, a nie wiem, czy pragnie mnie i tego
świata. Czemu miałaby chcieć, by obejmowały ją te same ręce, które ją
złamały?
– Nie wiem – odpowiadam szczerze.
– Myśl o niej. Nie o sobie – mówi Brantley, a potem wstaje.
– Tak jest, doktorze. – Też wstaję i oddaję mu butelkę. – Miejmy za sobą
tę cholerną ceremonię, żeby Tillie mogła przynajmniej wrócić do domu.
Kiedy się odwracam, aby iść do jadalni, powstrzymuje mnie ręka
Brantleya.
– Nie drażnij się z nią w kwestii Valentiny. To już przeszłość, a ona
musiała sobie radzić z wystarczająco dużą ilością syfu. Poza tym jeśli zależy
ci na bezpieczeństwie tej twojej zabaweczki, to nie wystawiaj cierpliwości
Tillie na zbyt wielką próbę. Bo twoja zabawka może się… zepsuć.
Chichoczę.
– No wiem.
Idę do jadalni, gdzie ze wzrokiem utkwionym w dal siedzi Bishop.
– Musimy pogadać…
– Kurwa – klnę pod nosem i wysuwam dla siebie krzesło. – Co znowu?
– To prawda – szepcze Bishop i podskakuje mu jabłko Adama.
Dołącza do nas Brantley.
– Co jest prawdą? – pyta.
Skrywam twarz w dłoniach, po czym przeczesuję palcami włosy.
– Ona nie może się dowiedzieć. Brantley, musimy ci coś powiedzieć… –
Zakrywam usta dłonią.
Brantley gromi wzrokiem nas obu.
– Pierdolone tajemnice. Naprawdę?
– Nie. – Kręcę głową. – Nie mówiliśmy o tym nikomu, dopóki nie
mieliśmy dowodu. Bishop go znalazł.
Brantley siada i zaciska usta.
Bishop wbija w niego swoje spojrzenie.
– Wiemy o Saint.
ROZDZIAŁ 37

M Tillie

ając Królów za plecami, stoję przed bramą do rezydencji. Odwracam się


w lewo i odnajduję spojrzeniem Benny’ego, który przygląda mi się
z błyskiem w oku. Zdecydowałam się założyć najbardziej zdzirowatą rzecz,
jaką znalazłam w szafie Khales – to czarna mini podkreślająca wszystkie
moje krągłości. Jest bez ramiączek, unosi mi cycki, a na lewym udzie ma
sięgające biodra rozcięcie.
Owszem, nie mam majtek.
Do tego założyłam wysokie do ud kozaczki i sporo czasu poświęciłam na
fryzurę i makijaż. Pragnęłam wyglądać na silną, nie do powstrzymania.
Pomyślałam, że jeśli będę wyglądać na silną, ukryje to fakt, że cała jestem
w rozsypce.
Zdenerwowana przełykam ślinę i szklistym spojrzeniem omiatam tłum
ludzi, następnie skupiam się na głównej ulicy. Kiedy Gabe zaczyna mówić, ja
się biorę do liczenia sklepów.
Jeden.
Drugi.
Dwudziesty czwarty.
Przy pięćdziesiątym podchodzi do nas Valentina w długiej szacie
z zakrywającym jej twarz kapturem.
Nie patrzę na nią – pierdolić dziwkę – i liczę dalej.
Valentina zdejmuje szatę i wtedy w końcu przenoszę na nią wzrok. Ma na
sobie długą, czerwoną, koronkową sukienkę z trenem.
Nic zdzirowatego ani przesadzonego. Nic, co przypominałoby moją
matkę. Może to dobrze wróży, może powinnam uwierzyć Nate’owi, który
twierdzi, że mogę ufać tej dziewczynie.
A może dalej będę ją traktować z pogardą.
Później zdecyduję.
Odwracam się do Gabe’a, który ujmuje moją dłoń. Ostrzem srebrnego
noża przesuwa mi po jej wnętrzu. Krzywię się, czując piekący ból. Po chwili
to samo robi Valentinie. Stoję w bezruchu, kiedy przyciska jej dłoń do mojej.
Pozostaję kompletnie nieporuszona. Nie obdarzam jej ani jednym
spojrzeniem i ignoruję emanujące za mną gorąco. Wiem, że to spojrzenie
Nate’a, wbijające się w tył mojej głowy.
Pragnę uciec z tej cholernej wyspy.
Tłum zaczyna wiwatować.
Gabriel odwraca się w moją stronę i ujmuje w dłonie moją twarz.
– Jesteś wolna, słodka dziewczyno.
– Dzięki ci, Boże. – Zerkam na Brantleya. – Do domu?
Kiwa głową.
– Tak jest.

Nate został na Perdicie. No, ależ oczywiście. Z tego powodu lot potwornie mi
się dłużył i byłam w stanie myśleć tylko o tych wszystkich sprośnych
rzeczach, jakie robili z Valentiną.
– W życiu nie kupię niczego od Valentina – burczę, przewijając
w laptopie oferty domów na sprzedaż.
Bailey chichocze.
– Aż tak źle?
Kiwam głową.
– Aż tak.
– Odzywał się do ciebie, odkąd wczoraj tu przyleciałaś? – pyta,
wrzucając do blendera owoce i różne inne paskudztwa.
Kręcę głową.
– Nie. Wiem tylko, że został tam razem z Bishopem, a skoro obaj są teraz
singlami, to aż boję się myśleć, co wyprawiali przez całą noc. – Przechylam
głowę i przyglądam się zdjęciom domu wyróżniającego się na tle
pozostałych.
Nie jest w żaden sposób ostentacyjny. Przypomina mi dom, o jakim
marzyłam jako mała dziewczynka, zmarznięta i głodna w przyczepie, bita
przez ojca.
– Znalazłaś coś? – pyta Bailey. Obchodzi stół i zerka mi przez ramię. –
Och, podoba mi się!
– Mnie też – szepczę. Biorę do ręki telefon i dzwonię do agenta
nieruchomości. – Chcę ten dom. – Uśmiecham się do Bailey.
Przekazawszy agentowi, aby złożył ofertę w moim imieniu, udaję się do
swojego pokoju i przewijam kontakty w telefonie. Wybieram numer
Madison, choć wiem, że włączy się poczta głosowa.
Ale tym razem jest inaczej.
– Tills…
Zrywam się z łóżka.
– Madison!
– Ćśśś! – ucisza mnie. – Nie tak głośno.
– Po pierwsze, jesteś cała i zdrowa?
– Tak – odpowiada poważnie.
– To dobrze, ale co ty sobie, kurwa, myślisz, tak uciekając? Czemu nic mi
nie powiedziałaś?
– Ja… dobijały mnie wyrzuty sumienia, Tillie.
– Madison – wzdycham – w życiu bym się na ciebie nie gniewała.
Rozumiem ten głupi świat lepiej, niż ci się wydaje. Zrozumiałabym. – Głos
mi łagodnieje. – Nie rozumiem natomiast, dlaczego uciekłaś! Gdzie jesteś?
– W Nowej Zelandii u Jessego. Nie możesz powiedzieć Bishopowi!
– On już wie – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Naprawdę? – Łamie jej się głos.
– Owszem, i pozwala ci odejść.
– Och. – W jej głosie słychać smutek. – To pewnie dobrze.
– Wcale nie. Kiedy tylko sobie uświadomisz, że chcesz wrócić do domu,
lepiej tak zrób. Bo chcę odzyskać przyjaciółkę. Wybaczam ci, przeszłość to
przeszłość. Zresztą ani przez chwilę nie byłam na ciebie zła.
– O nie – mówi Madison. – To był zaledwie początek naszych
problemów.
Oblizuję usta.
– Możesz zdradzić mi coś więcej na temat tego dupka?
Cisza.
– Zagroził, że zabije mnie, ciebie, Bishopa, Nate’a, wszystkich, jeśli nie
postaram się, aby tamten filmik wyglądał wiarygodnie. Więc się
postarałam. – Płacze. – Pękało mi serce, kiedy zdradzałam Bishopa i nic nie
mogłam z tym zrobić. Wiedziałam, że pomyśli, że zrobiłam to z własnej
woli. – Wzdycha. – Nie wiem, dla kogo on pracował ani dlaczego mnie
zgwałcił. Po wszystkim jednak zadzwonił do kogoś i powiedział, że
załatwione i że teraz muszą czekać.
– Boże – szepczę. – Tak mi przykro, Madison. Żałuję, że nie mogę być
teraz przy tobie. Obiecuję, że zdobędę odpowiedzi. Wyciągnę je od tych
dupków.
Chichocze.
– Radzisz sobie z nimi o wiele lepiej niż ja.
– Mads… – mówię cicho – jesteś cholerną królową. Jesteś panią Bishopa
Vincenta Hayesa. Nie doceniasz swojej władzy.
– Wcale nie – protestuje. – Zbyt długo ją przeceniałam. Ale pewnego
dnia wrócę.
– To dobrze. Bo kupiłam dom.
– Naprawdę? – Ożywia się. – Gdzie?
– W fajnej dzielnicy na przedmieściach. Z białym parkanem i w ogóle.
Byłabyś ze mnie dumna.
– Jestem.
– Potrzebuję cię w swoim życiu. – Wzdycham. – Tak wiele mam ci do
opowiedzenia.
– Cóż, mam teraz trochę czasu.
Moszczę się na łóżku.
– Okej, no więc ta suka Valentina…
ROZDZIAŁ 38

P
Tillie
~ Dwa tygodnie później ~

odoba mi się to, że pijemy z kubków – stwierdza Bailey, sącząc czerwone


wino.
Zakup domu i przeprowadzka okazały się proste. Wygląda na to, że
wszystko jest kwestią pieniędzy.
– Wiem. – Śmieję się i rozglądam po salonie. – Muszę jeszcze
pokupować różne drobiazgi. Rzadko piję wino, więc nie pomyślałam
o kieliszkach.
– Hej… – Bailey przesuwa palcem po brzegu kubka. – Odzywał się do
ciebie któryś z Królów?
Kręcę głową i podkulam nogi pod siebie.
– Nie. Chyba wszyscy fundują mi ciche traktowanie.
Bailey śmieje się nerwowo.
– Och, mam dla ciebie prezent!
– Och, Bays, nie mogę przyjąć kolejnego dro…
Wręcza mi pudełko z książką Daemona. Biorę je od niej ostrożnie.
– Skąd to masz? Nigdzie nie mogłam jej znaleźć.
Jednym haustem dopija wino.
– Uznałam, że to ważne. Powinnaś ją dzisiaj przeczytać i jeszcze raz
przemyśleć, czy nie zjawić się na parapetówce u Nate’a. Impreza i tak
rozkręci się pewnie dopiero po dziesiątej.
Podnoszę wzrok na duży zegar wiszący na dziewiczo białej ścianie. Jest
po szóstej. Uśmiecham się, choć wiem, że tam nie pojadę. W życiu.
– Dzięki, ale nie skorzystam. Ty jednak baw się dobrze!
Przytula mnie, po czym wstaje.
– Spróbuj to dzisiaj przeczytać. Może pomoże ci to coś lepiej
zrozumieć…
Po tych słowach wychodzi, a ja siedzę i zastanawiam się, skąd ta
dziewczyna wie o książce Daemona.
Przerzucam kartki, muskając palcami każdy obrazek. Docieram do końca,
gdzie na ilustracji widać leżącą w celi grzechotkę. Sądziłam, że to
wskazówka dotycząca Micaeli, ale wtedy jeszcze myślałam, że Daemon żyje.
Przechyliwszy głowę, przyglądam się uważnie rysunkowi, a kiedy
przewracam ostatnią kartkę, na moje kolana wypada zdjęcie. Odwracam je
i zamieram, bo to ta sama fotografia, którą widziałam w domu w lesie.
– O co w tym wszystkim chodzi? – szepczę i odstawiam kubek na dużą
ławę. Wracam do grzechotki, po czym raz jeszcze przyglądam się zdjęciu.
To jest to dziecko, które Scarlet chciała wychować.
Kim jest ta dziewczynka? Przysięgam, że jeśli ktoś powie, że to ja,
wścieknę się i podpalę ten świat. Nie zniosę kolejnej cholernej zmiany
rodziców.
Biorę do ręki telefon i wybieram numer mamy Bishopa. Odbiera po
czwartym sygnale.
– Tillie…
– Scarlet, ta mała dziewczynka, o której mi mówiłaś…
Cisza.
– Tak?
– Kto był jej matką? Kobietą, z którą Hector miał romans?
– A jak myślisz? – odpowiada spokojnie.
Co ta książka ma wspólnego ze mną? Co ty mi próbujesz przekazać,
Daemonie? Zamykam oczy.
– Katsia, prawda? Moja matka urodziła jeszcze jedną dziewczynkę… –
Ale nie była nią Peyton, bo już wiemy, że to nie jej rodzona córka.
– Zgadza się. Pomyśl, Tillie… kim mogła być ta dziewczynka?
– Nie wiem! – krzyczę, zrywając się z miejsca. Chodzę po białym
dywanie, a w moich żyłach krąży adrenalina. Kim ty, do cholery, jesteś…
Zatrzymuję się.
Wstrzymuję oddech.
– Scarlet… – szepczę, a z mojej twarzy odpływa krew. – Jakiego koloru
są jej włosy?
Scarlet parska.
– Cóż za bystra, młoda królowa. Jej włosy były białe jak śnieg.
Telefon wyślizguje mi się z rąk. Bez chwili namysłu biorę ze stolika
kluczyki do samochodu i wybiegam z domu.
Mam gdzieś to, że jestem w spodniach dresowych i luźnej koszulce.
Mam gdzieś nawet to, że znam jedynie nazwę ulicy, przy której stoi nowy
dom Nate’a. Wskakuję do auta, po czym z piskiem opon odjeżdżam
z podjazdu.
ROZDZIAŁ 39

T Nate

ego dnia, kiedy Tillie opuściła Perditę, wydarzyły się dwie rzeczy.
Po pierwsze, dotarło do mnie, że Brantley ma rację. Musiałem pozwolić
jej odejść, by wróciła do mnie wtedy, kiedy będzie na to gotowa, nie zaś
dlatego, że bym ją do tego zmusił. Ten świat zadał jej zbyt wiele bólu, żebym
teraz miał jej to robić. Ale przysięgam, że kiedy zjawi się w drzwiach mojego
domu, zarządzę szach i cholerny mat i wyryję swoje imię na jej tyłku.
Z góry schodzi Bailey z butelką w ręce.
– Fajna chata, Malum.
Ignoruję ją i wyglądam przez okno na taras, gdzie napalone studentki dają
nura do basenu. Dzień, kiedy się dowiedziałem, że mam córkę, był także
dniem, kiedy zacząłem planować budowę tej rezydencji. Trochę to trwało, ale
w końcu jest gotowa. Brak jeszcze paru rzeczy, na przykład boiska do
koszykówki i miejsca, które postanowiłem nazwać Jaskinią. Bishop i ja
mamy w związku z nim wielkie plany. To będzie coś w rodzaju klubu dla
dżentelmenów, tyle że bez żadnych cholernych zasad. To tam będziemy
szkolić nowe pokolenie Królów, łącznie z Ablem.
Z holu podwójne schody prowadzą na piętro, które zbudowano na planie
koła, z balustradą, przez którą widzi się parter. Mam tutaj dziesięć sypialni,
salę kinową, wielki garaż i pokój. Zbudowałem ten dom wokół tego jednego
pokoju. Pokoju, od którego zaczęły się plany. Jeśli znacie mnie
wystarczająco dobrze i przyjrzycie się domowi, zobaczycie, gdzie się robi
mrocznie. Zaczęło się radośnie, od pokoju Micaeli. Potem wszystko się
rozsypało i powstała Jaskinia.
Wszystko wokół mnie wiruje, alkohol pulsuje w moich żyłach tak
szybko, że nie jestem w stanie nadążyć. Z głośników zaczyna dudnić
A Boogie Wit da Hoodie i jego kawałek Swervin. Siedząc na sofie, odchylam
głowę i zamykam oczy. Po pijaku zazwyczaj rozrabiam, dzisiaj jednak nie
potrafię znaleźć w sobie potrzebnej do tego energii. Czuję, że ktoś siada mi
na kolanach.
Otwieram oczy i spycham tego kogoś. Dziewczyna – której za chuja nie
znam – upada na ziemię.
– Auć, Nate! – Odwraca się i widzę, że to laska, z którą się kiedyś
bzykałem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Rozchyla lekko uda i dostrzegam
jej cipkę. Taa, ją akurat pamiętam. Chyba. Pijany jestem.
– Nie dotykaj mnie, do cholery.
Przeciskam się przez bawiący się w salonie tłum i kusi mnie, aby kazać
wszystkim spierdalać z mojego domu. W tym momencie drzwi się otwierają
i wszyscy nieruchomieją. Ona jest jak cholerny magnes na Królów – powoli
wchodzą do salonu i mnie otaczają.
Uśmiecham się diabolicznie, jakbym się dopiero co nie nurzał
w paskudnej historii, jak zakończyło się wszystko między nami.
– Ostrożnie z tymi drzwiami, princessa. Nie lubią, jak się nimi wali.
Z daleka piorunuje mnie wzrokiem, a mnie kręci się w głowie od całej
wypitej szkockiej.
– Czy to prawda?
O co konkretnie mnie pyta? Domyśliła się?
– Wszyscy wynocha! – warczę do ludzi w salonie. Powoli zaczynają
wychodzić na tył domu, gdzie znajduje się basen. Za nic nie uda mi się teraz
zakończyć tej imprezy, więc odwracam się i patrzę na Bishopa. – Zamknij te
cholerne drzwi na klucz. – A do Tillie rzucam: – O czym ty mówisz?
Wbrew sobie lustruję jej cholerne ciało. Nawet w dresach i babcinym
swetrze, który wygląda na dwa rozmiary za duży, i tak deklasuje każdą inną
dziewczynę. Jeszcze o tym nie wie, ale odkąd w naszym życiu pojawiła się
Micaela, nie tknąłem żadnej innej. Nie bzykałem się z Tate, choć po tych jej
wyznaniach wobec Bran-Brana Tillie uważa, że tak było i że często posuwam
inne dziewczyny. Prawda jest jednak taka, że dla mnie istnieje tylko ona.
Okej, przed nią i kiedy po raz pierwszy mnie zostawiła, przebierałem
w cipkach do woli, po jej powrocie to się jednak skończyło.
Cholera. Z żadną się od tamtego czasu nie pieprzyłem. Co jest, kurwa?
Ostrożnie robi kilka kroków w moją stronę, a w jej oczach błyszczy
szaleństwo. Tego typu szaleństwo, którego nie można poskromić, zresztą
nawet nie chce się próbować.
– Czy to prawda? Czy Hectorowi i Katsii urodziła się córka…
Zaciskam usta, a moje spojrzenie biegnie do Bishopa, by chwilę później
wrócić do niej.
– Tak.
Robi kolejny krok, mrużąc przy tym oczy. Och, jest na maksa wkurzona.
– Mam przyrodnią siostrę?
– Tak. – Pociągam łyk wódki.
Stoi teraz przede mną i patrzy mi w oczy. Jej słodkie oczy łani na
moment odwracają moją uwagę od emanującej z niej wrogości. Spogląda na
Brantleya.
– Kim jest ta dziewczyna, która z tobą mieszka, Bran-Bran?
W jego oczach pojawia się błysk i obserwuję, jak zmienia się jego
postawa. Nie lubi, kiedy w rozmowie jest przywoływane imię Saint.
Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze.
– Brantley – szepcze Tillie i spuszcza głowę – kim ona jest?
Z łagodniejszym wyrazem twarzy Brantley siada na sofie.
– Ma na imię Saint – wyrzuca z siebie, po czym sięga po pierwszą lepszą
butelkę alkoholu spośród stojących na ławie. – I owszem, to twoja przyrodnia
siostra.
ROZDZIAŁ 40

M Tillie

am przyrodnią siostrę. O której nie wiedziałam. Osuwam się zmęczona na


ziemię.
– Jestem wykończona.
Na linii mojego wzroku pojawiają się buty Nate’a. Nike Air Force One,
równie białe jak jego idealne zęby. Kuca i ujmuje moją brodę, żebym na
niego spojrzała.
– Dowiedzieliśmy się o tym dopiero dwa tygodnie temu.
Wyrywam mu butelkę z ręki i przykładam ją do ust.
– Co to znaczy?
Nate siada na podłodze naprzeciwko mnie. Kątem oka widzę, że pozostali
się rozchodzą. Na zewnątrz wciąż dudni muzyka.
– To znaczy, że Daemon o niej wiedział, prawdopodobnie od samego
początku.
– Ale dlaczego chciał, abym się tego dowiedziała? Jak miało mi to
pomóc?
– Chciał, abyś wiedziała, że twoje rządy na Perdicie to nie jest jedyna
opcja, że jest jeszcze ktoś, kto dzieli z tobą tę odpowiedzialność.
Krzywię się. Daemon. Słodki, piękny, udręczony Daemon. Zawsze się
mną opiekował. I opiekuje – nawet zza grobu.
– Do czego w życiu, kurwa, nie dojdzie, żeby była jasność – warczy
Brantley.
Podnoszę na niego wzrok.
– Jak długo ją znasz?
Oblizuje wargę, nie odrywając ode mnie oczu.
– Całe jej życie. Tata ją kupił, kiedy miała dwa lata. Od tamtej pory
mieszkała z nami. Wszyscy wiedzą, jaki był Lucian Vitiosis, więc pewnie
wyobraźnia pomoże ci dopowiedzieć resztę.
Blednę.
– Brantley… co zrobiłeś tej biednej dziewczynie…
Przewraca oczami.
– Nie jest moją niewolnicą ani nic z tych rzeczy. Dostaje wszystko, co,
kurwa, najlepsze. Nie mogła chodzić do szkoły, więc wynajęliśmy
nauczycieli. Takich, których zaakceptowałem. Ale jej życie przed tym, nim
trafiła do nas, Tillie… nie było ani trochę fajne. Za życia taty nie było wiele
lepsze, dopóki nie położyłem temu kresu, kiedy skończyła trzynaście lat.
Szklą mi się oczy.
– Wydaje się taka młoda i… czysta.
– Wiem. Jest młodsza od ciebie, ale niewiele.
– Ma na imię Saint? – pytam, przechylając głowę.
– Aha, ja ją tak nazwałem.
Kiedy Brantley o niej mówi, przybiera postawę obronną. Ha, bałabym się
odetchnąć w pobliżu tej dziewczyny bez jego zgody. To przerażające,
a jednocześnie piękne. To coś magicznego widzieć, jak najbardziej
przerażający człowiek, którego znam, z taką mroczną duszą i przeszłością,
łagodnieje w stosunku do dziewczyny, która jest jego przeciwieństwem.
– Okej. Nie musimy już o niej mówić, ale chcę ją poznać…
Brantley się odpręża.
– Skoro wszyscy o niej wiedzą, a Nate jest zajęty, nie mam problemu
z tym, żeby ją ujawnić.
– Ej! – Nate się śmieje. – Że niby chodzi o mnie? Nie chciałeś jej ujawnić
z mojego powodu?
Brantley przewraca oczami.
– Nie udawaj głupiego, Malum. Laski ulegają twojemu fiutowi. Choć
wiedziałem, że z nią byłoby inaczej, wolałem nie ryzykować twojej śmierci
z moich rąk.
– Mmm. – Wycieram usta, napiwszy się szkockiej. – Więc Valentina
uznała cię za swojego?
W pokoju zapada cisza, słychać jedynie muzykę z zewnątrz. Nate mi nie
odpowiada, podnoszę na niego wzrok. Na widok jego spojrzenia mój żołądek
fika koziołka.
– O czym tym, kurwa, mówisz?
Nie mam ochoty przyznawać, że chcę się dowiedzieć, co się działo na
wyspie po moim wyjeździe, bo tym samym okazałabym, że mi zależy.
Nate opiera głowę o ścianę. Uśmiecha się drwiąco.
– Myślisz, że bzyknąłem Valentinę, kiedy zostałem na Perdicie?
– Okej – burczy Eli. – Idę poszukać sobie jakiejś cipki. Mamusia i tatuś
znowu się kłócą.
– W ogóle mnie to nie obchodzi – oświadczam beznamiętnie.
Nate bierze mnie za rękę i ciągnie do siebie. Kończy się to tak, że klęczę
przed nim. Pociąga raz jeszcze, żeby nasze twarze znajdowały się na tym
samym poziomie.
– Kłamczucha.
Patrzę mu w oczy.
– A czy to ważne?
Chichocze.
– W sumie nie.
Odpycham go od siebie.
– Nie wiem nawet, dlaczego w ogóle się tym przejmuję. – Nie pozwala
mi się ruszyć, więc popycham go mocniej i w końcu wstaję. Przenoszę wzrok
na Bishopa. – Musisz się skontaktować z Madison. – Następnie spoglądam na
Brantleya. – Dziękuję ci, Bran-Bran. Fajnie było.
Spojrzenie Brantleya przeskakuje desperacko na Nate’a.
– Czuję się o wiele lepiej, kiedy wszystko jest wyjaśnione. Trzeba było
do tego paru morderstw, gorącego seksu i utraty najlepszej przyjaciółki, córki
i faceta, którego, kurwa, kocham, ale nieważne. Sayonara, panowie. –
Salutuję, po czym się odwracam i kieruję w stronę drzwi.
– Jest jeden mały problem z twoim teatralnym wyjściem, mała –
mamrocze niewyraźnie Nate.
Zamieram z ręką na klamce. Powoli się odwracam i widzę, że dzieli nas
tylko kilka kroków.
– Jaki? – pytam, przechylając głowę.
– Dosłownie na chwilę przed tym, jak się tu pojawiłaś, coś sobie
obiecałem.
– Ach tak? A cóż takiego?
Jestem zmęczona. Chcę w końcu móc opłakać jego utratę.
Uśmiecha się i robi krok w moim kierunku.
Ja robię krok w tył.
I znowu się przybliża.
Uderzam plecami w drzwi.
Jego dłonie lądują po obu stronach mojej głowy i nachyla się nade mną
tak, że nasze nosy się stykają.
– Obiecałem sobie, że pozwolę ci odejść, chyba że zjawisz się w moim
domu. Bo wtedy nie pozwolę. Nigdy.
Przewracam oczami i odpycham od siebie jego twardy tors, Nate jednak
nie rusza się z miejsca.
– Przestań opowiadać bzdury, zmęczona jestem tymi gierkami.
Mruży oczy.
– To nie jest gra, mała. Teraz wszystko się zmienia. – Napiera na mnie
całym ciałem i muska ustami moje ucho. – Zamknę cię w swoim pokoju, jeśli
będę musiał. Tym razem nie odejdziesz. Ani nigdy więcej.
Przełykam ślinę.
– Nie mogę tego zrobić, Nate. – Na powierzchnię wypływają moje
wszystkie emocje. – Nie mogę dłużej kochać kogoś, kto nie jest stworzony
do odwzajemniania tej miłości. Nie mogę rywalizować o twoje uczucia
z innymi dziewczynami i nie potrafię pogodzić się z tym, że nie mam cię
całego!
Popycha mnie mocno na drzwi, a jego dłonie wędrują na moje uda.
Podnosi mnie, ja zaś odruchowo oplatam go nogami w pasie. Kciukiem
muska mi obojczyk, a drugą ręką obejmuje moje plecy.
– Po pierwsze, nigdy nie musiałaś rywalizować z żadną cholerną
dziewczyną. Zawsze liczyłaś się tylko ty i wkurza mnie słuchanie, jak
opowiadasz takie bzdury, radziłbym więc, aby takie słowa nie opuściły
więcej twoich ust. W przeciwnym razie będę zmuszony wepchnąć w nie coś
innego. Po drugie, istnieje jedna osoba na tym świecie, która ma mnie całego,
Tillie. Jedna cholerna dziewczyna. I nie jest nią żadna przypadkowa laska,
która dosiadała mojego fiuta. Jest nią ta jedna, która ukradła mi, kurwa, serce.
A po trzecie… – Jego usta muskają moje. – Chyba gdzieś się po drodze
zepsułem, bo cię kocham.
Patrzę mu w oczy i po moim policzku spływa łza. Mam wrażenie, że
moje serce bije teraz w innym rytmie.
– Co takiego?
Całuje mnie słodko i delikatnie. Otwieram usta, aby wpuścić go dalej,
pozwolić, by jego język przywitał się z moim. Mój żołądek fika koziołka. On
mnie kocha.
– Chwileczkę! – Odpycham go od siebie. – Jesteś pijany!
Przewraca oczami.
Słyszę w tle głośny jęk Królów.
– Do kurwy nędzy, Stuprum! – klnie któryś z nich.
Nate się szczerzy.
– Nie aż tak pijany. Przestań to utrudniać.
Zarzucam mu rękę na szyję i pozwalam, aby nasze nosy się ze sobą
stykały.
– Ja ciebie też kocham, ale mam jeden warunek. Jeśli chcesz, uznaj to za
nowy trend. Dziewczęcą wersję nadania koloru czerwonego.
Nate mruży oczy, po czym zaczyna obsypywać moją twarz pocałunkami.
– Co tylko chcesz.
Uśmiecham się.
– Wybierzemy się do tego samego tatuażysty, u którego byli Madison
i Bishop, i naznaczę to, co moje.
Wybucha głośnym śmiechem i stawia mnie na ziemi. Ujmuje moją dłoń,
po czym składa na niej pocałunek.
– Jasne, mała. Gdzie umieścisz swoje imię?
– To nie wchodzi w grę – oznajmia Brantley, pokazując na nas palcem.
– Ależ wchodzi… – Unoszę wyzywająco brwi.
– Kto tak twierdzi?
– Ja, a skoro jestem królową, to moje słowo jest ostateczne. Zresztą
Madison się zgodziła.
– Powiedz jej, że to nie wchodzi w grę – rzuca Brantley do Nate’a.
Nate zaczyna mnie wnosić po schodach.
– Och, wchodzi. I każcie wszystkim wypierdalać z mojego domu.
ROZDZIAŁ 41

W Tillie

sypialni Nate’a króluje przepych, taki, jakiego można się po nim spodziewać.
Owijam się okryciem i wstaję z łóżka, zostawiając go na nim zupełnie
nagiego.
Odgarniam włosy z twarzy i podchodzę do przeszklonej ściany. To
ciekawe, że wszyscy przeprowadzili się do Nowego Jorku, zamiast zostać
w Hamptons. Może tak właśnie robią Królowie. Przesuwam opuszkami
palców po ścianach. Ciemnoszare z białymi wykończeniami. Za ścianką
działową stoi wanna, jest tam także kabina prysznicowa. Są tu dwie
garderoby, jedna z ubraniami Nate’a, a druga… Zapalam światło i zaglądam
do niej – widzę trochę moich ciuchów.
– Rzeczy, które zostawiłaś u mamy.
– Och – szepczę, nie odwracając się. – Wiedziałeś, że wrócę, co?
Śmieje się cicho, a ja oglądam się przez ramię i widzę, że idzie przez
pokój w całym swoim nagim majestacie. Przy każdym ruchu napinają mu się
mięśnie, a razem z nimi tatuaże.
– Taa, wiedziałem. – Staje za mną i mnie obejmuje, po czym gryzie lekko
w szyję. – Nie jesteś kobietą, którą da się uczynić swoją własnością. Już
dawno to zrozumiałem. Może i nie należysz do mnie, ale jesteś ze mną. I nic
z tym nie zrobisz.
Ze śmiechem przechylam głowę, kiedy Nate przesuwa zębami po moim
ramieniu. Zamykam oczy i z moich ust wydostaje się cichy jęk.
Klepie mnie w tyłek, wyrywając z seksualnego otumanienia.
– Przed wyjściem chcę ci coś pokazać.
– Przed wyjściem? – Przyglądam się, jak odkręca wodę pod prysznicem.
W jednej chwili pokój wypełnia para.
– Przecież obiecałem ci tatuaż.
– A ty też tego chcesz? – pytam z uniesioną brwią.
– Mała, proszę cię. Wytatuowałbym sobie na czole twoje imię, gdybyś
tylko chciała.
Moje spojrzenie wędruje w dół jego ciała i na mojej twarzy pojawia się
szeroki uśmiech, kiedy widzę napis K I N G.
– Już ja wiem, czego chcę.
– Oj tak – chichocze, wchodząc pod prysznic. – Zdecydowanie.

Pomiędzy jednym seksem a drugim się myjemy, a potem w rekordowym


tempie ubieramy. Decyduję się na sportowe vansy, obcisłe dżinsy i skórzaną
kurtkę – wszystkie te rzeczy przywiózł tutaj Nate.
Gdy już jesteśmy na dole, bierze mnie za rękę i wskazuje długi korytarz.
– Kiedy budowałem ten dom… – zaczyna, ciągnąc mnie za sobą. Ściany
wyglądają, jakby ociekały krwią. – To znaczy kiedy zacząłem go
projektować, akurat się dowiedziałem, że będę miał córkę. Najpierw
zaprojektowałem jej pokój, a resztę zbudowałem wokół niego. Dlatego jeśli
nie zauważyłaś…
– …wystrój się zmienia. Tak jak zmieniał się twój nastrój – kończę za
niego, przesuwając ręką po mijanej ścianie.
Splata palce z moimi.
– Właśnie tak.
– Co zrobiłeś z pokojem Micaeli, kiedy umarła?
Zatrzymuje się przed drzwiami i odwraca twarzą do mnie.
– Jeśli to dla ciebie zbyt wiele, możemy to zmienić. Zdecyduj. Mnie to
teraz odpowiada. To miejsce, gdzie możemy znowu ją poczuć, kiedy ból nas
sparaliżuje.
Nate otwiera drzwi, a ja zamieram. Ściany są białe, a z okna w stylu
wiktoriańskim rozciąga się widok na ogród na tyłach domu. Pośrodku leży
duży fioletowy dywan, natomiast wzdłuż ścian ustawiono duże regały, na
których w małych pudełkach leżą przeróżne rzeczy.
– Jest idealnie… – szepczę, wchodząc do pokoju. – Bardzo mi się
podoba. – Odwracam się i zarzucam mu ręce na szyję. – Jedźmy zrobić ten
tatuaż.
ROZDZIAŁ 42

S
Tillie
~ Dwa tygodnie później ~

trasznie tu dziwnie – burczy Bailey, siadając obok mnie.


Jest Halloween, a impreza na cmentarzu trwa w najlepsze. Chyba po raz
pierwszy, odkąd wszyscy jesteśmy razem, czuję się zrelaksowana. Po tym,
jak Nate publicznie wyznał mi miłość, przez kolejne tygodnie
zastanawialiśmy się, co zrobić z naszymi dwoma domami. Kupił mnie
oczywiście pokojem Micaeli i tym, ile serca włożył w budowę,
postanowiliśmy więc zamieszkać u niego. Swojego domu nie chcę
sprzedawać, jest zbyt idealny. Ostatecznie może wynajmiemy go komuś
znajomemu.
– Wiem. – Kręcę głową i pocieram dłońmi uda. – Strasznie tęsknię za
Madison – dodaję, kiedy omiatam spojrzeniem wszystkich obecnych.
Bailey podaje mi szklankę z alkoholem.
– Mam nadzieję, że pewnego dnia ją poznam.
Wbijam wzrok w szklankę.
– Proszę. – Wciska mi ją w dłonie.
Biorę ją od niej i stawiam na kolanach. Dekoracje są super. Nad grobami
porozwieszano pomarańczowe i żółte lampiony z wydrążonych dyń, a obok
dużego grobowca rozlokował się didżej.
– Poznasz. Planuję sprowadzić ją niedługo do domu.
Bailey rozgląda się ze śmiechem.
– Szukasz Abla? – przekomarzam się, unosząc brew.
Jej twarz blednie.
– Nie. On nienawidzi mnie, a ja jego.
– Nienawiść – chichoczę. – O wiele bardziej skomplikowana niż te
tworzące ją dziewięć liter…
Nate obejmuje mnie od tyłu, a ja odchylam głowę, aby na niego spojrzeć.
– Hej – szepczę i całuję go w ramię. – Dobrze się bawisz?
Muska mi ustami czoło.
– Bawiłbym się lepiej, gdyby w domu nie czekał Hector i nie chciał sobie
z nami pogadać.
Z jękiem odstawiam szklankę na ziemię.
– Hector jest przerażający jak cholera – prycha Brantley.
Odwracam się ze śmiechem i unoszę koszulkę Nate’a, odsłaniając jego
tatuaż.
– Równie przerażający jak to?
Bailey krztusi się drinkiem.
– Ja pierdolę. Ty naprawdę oznaczyłaś go swoim imieniem!
Owszem. Nad „Królem” kazałam wytatuować „Należę do Tillie
Stuprum” oraz całusa. Moje usta i w ogóle. Tatuażysta kazał mi złożyć
pocałunek pomalowanymi na czerwono ustami w odpowiednim miejscu,
a potem według śladu szminki wykonał tatuaż. Wygląda to super.
– Tak, bo jest moim cholernym Królem.
Szczerząc się, Nate podciąga mnie do góry.
– Ta dziewczyna ma rację.
– Okej. Teraz to już jesteście zbyt słodcy. Musicie iść i załatwić sprawę
z Hectorem.
Udaję się za Nate’em ciemną ścieżką. W połowie drogi przerzuca mnie
sobie przez ramię i klepie w tyłek.
– Nate! – wołam i okładam go pięściami po plecach. – Boli mnie brzuch!
Roześmiany ponownie daje mi klapsa.
– Nie tylko on będzie cię bolał.
Przygryzam wnętrze policzka, kiedy niesie mnie aż do domu Brantleya.
W środku stawia mnie ostrożnie, a ja daję mu kuksańca.
– Dupek. Przestań mnie tak nosić.
Powoli się odwracam i widzę, że w dużym salonie czekają pozostali
Królowie, Hector, Scarlet, Elena oraz Joseph.
– Stuprum. – Hector się do mnie uśmiecha.
Nie odpowiadam tym samym.
Planował przecież porwać moją córkę.
– Dlaczego? – pytam i przechylam głowę. – Wiem, że tego nie zrobiłeś,
ale dlaczego planowałeś ją uprowadzić?
Wskazuje stojącą blisko siebie sofę. Powoli na niej siadam i otulam się
bluzą.
– Wiem, że nie muszę ci tłumaczyć, jak niebezpieczny bywa ten świat.
– Nie musisz – mówię i czekam na ciąg dalszy.
– Ten młody chłopak, który zgwałcił Madison, był Zaginionym
Chłopcem, Tillie. Jeszcze zanim wróciłaś, na Perdicie pojawiły się problemy.
Problemy, które swój początek mają w panowaniu twojej matki. Twoja
babcia była zupełnie inna. Rządziła Perditą silną ręką, ale była w niej pewna
łagodność. Coś, co potem dane mi było zobaczyć dopiero u ciebie.
– Stąd więc plan wykradzenia mi dziecka?
– Nie – protestuje. – To nie dlatego.
– W takim razie dlaczego?! – pytam ostro. – Muszę to wiedzieć.
Hector bacznie mi się przygląda.
– Ten Zaginiony Chłopiec, który zgwałcił Madison, współpracował
z Peyton. Ona z kolei współpracowała z pewnymi ludźmi, bardzo małą
grupą, która chciała obalić Królów. Nadal nie mamy pewności, jaki był cel
tego gwałtu, ale liczymy, że w końcu nam się uda porozmawiać z Madison
i zgromadzić wszelkie potrzebne informacje. Każdej dekady pojawiają się
kolejni wrogowie, zabijamy ich i czekamy na kolejnych. – Wzdycha. –
Dałem Khales takie zadanie, bo wiedziałem, że je wykona. Nie wiedziałem
za to, że zabierze ze sobą Peyton.
Nie będę znowu płakać. Nie mogę.
– Dlaczego więc próbowałeś ją zabrać? – Dotykam bransoletki i bawię
się sznureczkami.
– Aby ci pokazać, że nie ma w tobie słabości. Zniknięcie, tymczasowe,
Micaeli pozostawiłoby po sobie nienawiść i rozpaliło w tobie ogień. Aby
rządzić Perditą i pomóc zlikwidować tych głupców, musiałaś być skupiona
i napędzana ogniem. – Hector odchrząkuje i dostrzegam na jego twarzy
drobne zmarszczki. – Micaela była cenna dla naszego świata. Musisz w to
wierzyć. Była Stuprum. Ja i każdy inny w tym świecie zrobilibyśmy
wszystko, aby zapewnić jej ochronę.
Oczy zachodzą mi łzami.
– Próbowałeś ją chronić.
– Na swój sposób właśnie tak, Tillie. Wiem, że trudno ci się z tym
pogodzić – odzywa się Bishop. – Ale Hector próbował ją chronić,
jednocześnie chcąc coś ugrać: ciebie.
Zapadam się w sofę i podnoszę wzrok na Elenę.
– Przez takie właśnie tajemnice ludzie umierają. To dlatego uciekają,
a miłość się wypala.
Bishop się krzywi i odwraca wzrok.
– Hectorze? – pytam. – Mamy jeszcze jakichś wrogów?
– Zawsze będziemy ich mieć, Tillie.
– A możecie zabić ich wszystkich w ciągu najbliższych ośmiu miesięcy?
Cisza.
– Chwileczkę! Co takiego? – Nate staje przede mną, po czym pada na
kolana.
Patrząc mu w oczy, z kieszeni bluzy wyjmuję mały, biały prostokąt.
– Niespodzianka.
Jego spojrzenie ześlizguje się na test ciążowy. Przez jego twarz
przepływa fala emocji.
Cholera. A jeśli to zbyt wiele i nie jest gotowy? A jeśli zbyt mało czasu
minęło od odejścia Micaeli?
Nate w końcu podnosi na mnie wzrok. Uśmiecha się.
– Żarty sobie stroisz?
– Cóż, nie, ja…
Przyciąga mnie do siebie, obejmuje i podnosi, po czym delikatnie stawia
na ziemi.
– Dzięki tobie jestem najszczęśliwszym facetem na świecie, Tillie. –
Dotyka mojego brzucha. – Będziemy mieli dziecko? – pyta, szukając
w moich oczach potwierdzenia.
– Tak. – Odwracam się w stronę Hectora, na którego twarzy widnieje
szczery uśmiech. – Proszę, Hectorze. Proszę, nie…
Ucisza mnie machnięciem ręki.
– Przysięgam na wszystko, w co wierzę, że twojemu dziecku nigdy nie
stanie się żadna krzywda, Tillie.
Przenoszę spojrzenie na Nate’a.
– Mogę mu wierzyć?
Nate spogląda ponad moim ramieniem na Bishopa.
– Tak, skarbie. Możesz.
Podchodzi do mnie Elena z gratulacjami, a za nią pozostali. Nie
planowałam tu tego mówić, ale chcę, aby wszyscy wiedzieli, jak bardzo
jestem poważna. Pragnę także zapewniania, że moje dziecko będzie strzeżone
przez ojca chrzestnego i jego Królów.
Odchrząkuję.
– Ufam ci. I wam wszystkim. Wierzę, że po raz drugi nie nawalicie.
Wiem, że to nie było zamierzone i że żadne z was tego nie zrobiło, ale
uczynił to ten świat. Nie mogę obarczać winą was ani Nate’a, bo to także
moja rzeczywistość, ale wam ufam. Proszę, nie zawiedźcie tego zaufania.
– Mały diablaku – zaczyna żartobliwie Brantley, kiedy przeciąga się
pełna zakłopotania cisza – będziesz najbardziej chronioną kobietą na tym
świecie, a tego dziecka będą strzec ogary piekielne. Obiecuję ci to.
Rozluźniam się i serce zaczyna mi bić spokojniej. Ufam mu. Ufam moim
Królom. Może nie do końca ufam Hectorowi, ale wiem, kim jest moja
rodzina.
– Kocham cię – szepczę do Brantleya.
Posyła mi całusa.
A potem milkniemy, bo na schodach rozlegają się jakieś kroki. Wszyscy
się odwracamy w stronę wejścia do salonu, chcąc się przekonać, kto to taki.
Długie białe włosy.
Jasna, gładka skóra.
Ciemnozielone wielkie oczy.
Delikatne ciało zakryte żółtą sukienką na ramiączkach.
– Witam – mówi cicho. – Jestem Saint.
PODZIEKOWANIA

Dziękuję mojemu mężowi. Za to, że jest mugolem.


I dzieciom – za to, że są najlepszymi małymi dupkami, jakich mogłabym
sobie życzyć.
Wielkie dzięki dla Sarah, mojej najlepszej dziewczyny. Nie tylko w życiu
książkowym, ale i tym prawdziwym. Zarządzasz moim ulicznym teamem,
radzisz sobie ze wszystkim, z czym ja nie potrafię, jesteś moją beta-
czytelniczką, a mimo to udaje Ci się być fantastyczną mamą, żoną
i pracownicą. Nie masz pojęcia, jak wielka jesteś.
Chantal – lepszej kumpeli nie mogłabym sobie wymarzyć.
*odchrząkuje* Za mało jestem na to pijana…
Dziękuję Anne za bycie moją opoką. Serio.
I Lyli za to, że jest najlepszą z przyjaciółek. Mało znam tak silnych
dziewczyn jak Ty. Tyle razem przeszłyśmy. Razem popełniałyśmy błędy,
razem tworzyłyśmy wspomnienia i razem płakałyśmy. Nie mogę się
doczekać, aż będę szła za Tobą do ołtarza. Tak bardzo Cię kocham.
Nichole – dziękuję za bycie wspaniałą przyjaciółką. Za opijanie ze mną
moich problemów, a potem wspólne oglądanie Netflixa. Picie. Rozrzucanie
papierków po czekoladkach. Jesteś. Prawdziwym. Diamentem.
Dziękuję Leigh za to, że przypomina mi, kim jestem, kiedy zdarza mi się
zapomnieć. Wspierałaś mnie więcej razy, niż jestem w stanie przywołać
w pamięci. Zawsze mogę na Ciebie liczyć.
Wielkie dzięki dla Jacq, która zmusiła mnie do przeczytania
najmroczniejszej serii ever i oderwała mnie od pisania. Warto było. Kocham
Cię.
Charleigh – serio? Potrzebuję Seba. Ty też oderwałaś mnie od pracy
w najlepszy możliwy sposób. A teraz bierz się do pisania kolejnej książki.
Dziękuję ci, Ellie, za to, że jesteś taka, a nie inna. Twoje umiejętności są
niezastąpione. TY jesteś niezastąpiona.
Petro, dziękuję za to, że jesteś sobą. Za pełne szacunku porządkowanie
moich słów.
Moje uliczne królowe, kocham Was. Dziękuję! Jesteście najlepszymi
i najbardziej lojalnymi dziewczynami.
Moim blogerom i blogerkom dziękuję za to, że poświęcają czas na
czytanie i recenzowanie moich słów. Cenię Was bardziej, niż możecie to
sobie wyobrazić.
Kochane czytelniczki, gdybym napisała grubą powieść o tym, jak bardzo
Was kocham i doceniam, i tak byłoby to za mało. Dziękuję za wspólną
podróż. Inspirujecie mnie i dajecie mi siłę.
Moja wataho, dostałyście już dedykację, ale raz jeszcze *wyje*
CrossFit – dziękuję, bez Was popełniłabym morderstwo pierwszego
stopnia.
Moi hejterzy *macha ręką*: heeeeej!
Dziękuję Raze’owi, mojemu psu, za przypominanie mi, że naprawdę
powinnam doceniać czyste podwórko…
Na koniec dziękuję wszystkim, którzy się starają. Tym, którzy jakoś sobie
radzą, a wieczorem zdejmują znoszone buty. Widzę Was. Kocham Was.
Bądźcie silni.

Xo – Amo
Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Podziekowania
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału:
Malum. Part Two
(The Elite Kings Club Book Five)

Redaktor prowadząca: Marta Budnik


Wydawca: Milena Buszkiewicz
Redakcja: Justyna Yiğitler
Korekta: Katarzyna Kusojć
Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski
Projekt okładki: Jay Aheer, Simply Defined Art
Grafiki w książce: Champagne Book Design

Copyright © 2019. Malum: Part 2 by Amo Jones

Copyright © 2021 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz


Kierus
Copyright © for the Polish translation by Monika Wiśniewska, 2021

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie


i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź
fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody
posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-66815-22-3

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:


www.facebook.com/kobiece
Wydawnictwo Kobiece
E-mail: redakcja@wydawnictwokobiece.pl
Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie
www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek

You might also like