Professional Documents
Culture Documents
N Tillie
ate napiera na mnie tak, że zderzam się plecami z zimną ścianą. Przygląda mi
się uważnie.
– Lubisz tak, princessa…
Kręcę głową, nie zamierzając okazywać strachu. Nate reaguje na strach
jak rekin. Wyczuwa go i myśli, że to pora karmienia.
– Wcale nie. Co tu robisz i dlaczego się tu znalazłam?
Moje spojrzenie biegnie ponad jego ramieniem i zatrzymuje się na
Brantleyu, na którego twarzy maluje się ostrożność.
– Brantley?
W chwili, kiedy mi się wydaje, że zaraz coś powie, on zamyka usta.
A potem znika, oddalając się tam, skąd przyszliśmy.
– On ci nie pomoże. Zostań tu i się nie ruszaj, Tillie. Jeśli będziesz
próbowała uciec, to cię zabijemy.
Nie wiem, dlaczego jakaś część mojego mózgu nie wierzy, że Nate by to
zrobił. Nie utrzymuje się kogoś przy życiu w trakcie tylu przeróżnych
zawieruch, by potem go sprzątnąć za coś równie mało istotnego jak
nieposłuszeństwo. Nate uśmiecha się drwiąco, jakby słyszał moje myśli.
Powoli się wycofuje, opuszcza moją celę i zamyka za sobą drzwi. Robiąc to
wszystko, ani na chwilę nie przestaje patrzeć mi w oczy.
– Niczego się nie robi bez powodu, Tillie. Pamiętasz?
Nie połykam przynęty. Osuwam się po zimnej ścianie i ląduję na tyłku.
Nastaje cisza. Po jakimś czasie słyszę, jak drzwi ponownie się otwierają
i zamykają, a potem kątem oka dostrzegam ciężkie buty Brantleya.
– O co chodzi, Brantley? Wygraliście. Idźcie sobie świętować,
wciągnijcie jeszcze więcej koki albo posuńcie kolejne dziewczyny…
Nie chcę rozmawiać z Daemonem, dopóki wszyscy sobie nie pójdą,
a część mnie nadal próbuje powstrzymać mózg przed analizowaniem
wszystkich ewentualności i zadawaniem pytań, dlaczego on żyje i jak to
w ogóle możliwe.
Brantley kuca, a ja podnoszę na niego wzrok.
Dotyka mojej twarzy.
– Pocałuj mnie.
– Słucham? – pytam skonsternowana. Moje spojrzenie ześlizguje się na
jego pełne usta.
Delikatnie ściska mi policzki, a jego twarz zbliża się do mojej.
– Pocałuj. Mnie.
Nachylam się, aż nasze usta się ze sobą stykają. Zarzucam mu rękę na
szyję i z cichym jękiem przyciągam go do siebie. Całuję go, bo jestem zła.
Całuję go, bo czuję się zraniona. I całuję, bo istnieje możliwość, że widzi to
Nate. Gdy język Brantleya wślizguje się do moich ust, robię wydech.
Pocałunek tego chłopaka jest równie wyrachowany, co jego charakter. Daje
wystarczająco, nie dając zbyt wiele. Zasysa moją dolną wargę, liże wzdłuż jej
krawędzi. Obejmuje mnie w talii i ciągnie za sobą do góry. Potężne uda
rozsuwają mi nogi i chwilę później napieram plecami na metalowe kraty.
Unosi mnie za uda, a ja oplatam go nogami w pasie. Jego usta kontynuują
atak na moje wargi. Czuję trzepotanie w brzuchu. Pragnę go. Zawsze go
w pewnym stopniu pragnęłam, a teraz, kiedy Nate doszczętnie roztrzaskał
zaufanie, jakim go darzyłam, zuchwale sobie poczynając, czuję, że
zachowuję się lekkomyślnie. Naprawdę głębokie rany uodparniają na ból,
lecz jeśli się ich odpowiednio nie opatrzy, można się wykrwawić.
Brantley się odsuwa i stawia mnie z powrotem na ziemi. Bierze mnie za
rękę.
– Już po raz drugi jesteś mi dłużna za to, że go wkurzyliśmy. I żebyś
wiedziała, że odbiorę swój dług. – Wyciąga mnie z celi, otwiera tę
sąsiadującą z celą Daemona i wpycha mnie do niej. Odwracam się i widzę, że
zamyka drzwi.
– Brantley… – Chcę przeprosić. Chcę powiedzieć tyle różnych rzeczy.
Kręci głową.
– Nie, Tillie.
Wiem, że jestem jego dłużniczką, bo więcej niż raz czy dwa razy
uratował mnie przed Nate’em, nim jednak zdążę wyrazić swoją wdzięczność,
on odchodzi. Siadam na ziemi, podciągam kolana pod brodę i odwracam
głowę w stronę Daemona.
– Przykro mi, że musiałeś to oglądać.
Daemon przysuwa się i chwyta za kraty rozdzielające nasze cele.
– Widywałem znacznie gorsze rzeczy, Puello.
Na dźwięk tego słowa ściska mnie w klatce piersiowej. Sądziłam, że już
nigdy go nie usłyszę.
– Myślałam, że nie żyjesz, Daemonie. Wszyscy tak myśleliśmy.
Opłakiwaliśmy cię. – W moich myślach pojawia się Madison i krzywię się. –
Wiedzieli wszyscy oprócz mnie?
Kręci głową. Ma na sobie znoszone dżinsy i koszulę, która czasy
świetności ma dawno za sobą.
– Nie.
Masuję sobie skronie.
– Mój Boże. Madison nie wie, że żyjesz? – piszczę i kręcę głową.
Z jednej strony czuję się lepiej ze świadomością, że najlepsza
przyjaciółka mnie nie zdradziła, z drugiej jednak przepełnia mnie przerażenie
na myśl o tym, co się stanie, kiedy Madison się o wszystkim dowie. Związek
jej i Bishopa i tak wisi na włosku. Co ona zrobi, gdy wyjdzie na jaw, że jej
chłopak trzymał przed nią w tajemnicy coś takiego. Fakt, iż jej brat bliźniak
żyje. Moje spojrzenie biegnie ku niewielkiej kamerze umieszczonej w kącie
mojej ciemnej celi. Czerwona kropka sygnalizuje, że mnie obserwują.
Pokazuję kamerze środkowy palec.
Z rogu dobiega cichy śmiech. Zamieram.
– Kto to?
Daemon się wycofuje, a ja, choć panuje półmrok, dostrzegam bliznę na
jego karku biegnącą aż do przedniej części szyi. Jak to, kurwa, możliwe, że
on żyje?
Mrużę oczy, chcąc lepiej się przyjrzeć sylwetce, która chowa się
w najciemniejszym kącie mojej celi.
– Przysięgam, Nate, że jeśli to znowu ty, tym razem odetnę ci kutasa.
I znowu śmiech, zaś chwilę później postać robi krok w przód. Pada na nią
blade światło pochodzące z małego, zakratowanego okna.
Ten ktoś ma na sobie ciemną bluzę z kapturem zasłaniającą większą
część twarzy, widzę jednak wyraźnie zarysowaną linię żuchwy. Dżinsy mają
dziury, ale to kwestia znoszenia, nie mody. W pasie wisi nisko ciężki, czarny
pasek. Moje spojrzenie wędruje w górę rąk – zasłaniają je długie rękawy,
mimo to udaje mi się dojrzeć wypełzające na dłonie tatuaże. Prześlizguję się
następnie wzrokiem po szerokim torsie, znaku firmowym Nike na bluzie, aż
w końcu moim oczom ukazuje się szyja. Zamieram i oblizuję usta. Całą szyję
ma pokrytą ciemnym atramentem: czaszki, róże i jakieś pismo. Pod tym
wszystkim kryje się opalona skóra. Wzdycham głęboko i przesuwam wzrok
na jego usta. Idealne wargi, których kontury załamują się we wszystkich
odpowiednich miejscach. Dolna nieco pełniejsza. Linia żuchwy jest mocna
i perfekcyjnie symetryczna. Wydatne kości policzkowe – i w końcu moje
spojrzenie ląduje na jego oczach.
Ja. Pierdolę.
– Znam cię? – szepczę, a wszelkie myśli wyfruwają mi z głowy. On jest
piękny. Ale wydaje się znajomy. Wydaje się. Tak bardzo. Znajomy.
Unosi rękę i zdejmuje z głowy kaptur.
– Nie.
– Ale…
Drga mięsień w jego szczęce, a spojrzenie przenosi się na leżące
w sąsiedniej celi ciało. Ja jednak nie jestem w stanie oderwać od niego
wzroku. Najpewniej nie powinnam tego robić. Nie licząc Nate’a, to
najgorętszy facet, jakiego w życiu widziałam. Do tej pory był nim Bishop,
ale… Nieruchomieję, a trybiki w mojej głowie obracają się jak szalone.
Robię krok do przodu, chwytam nieznajomego za brodę i zmuszam, aby na
mnie spojrzał.
Patrzy na mnie pytająco szmaragdowymi oczami, niczego nie zdradzając.
Przestaję oddychać, nie puszczając jego brody.
Kącik ust unosi mu się w mrocznym uśmiechu. Takim, który znam aż za
dobrze, tyle że ten akurat wzbudza strach.
– Tak, mam krewnego, którego znasz.
– Krewnego? – Kręcę głową i w końcu puszczam tego biednego
chłopaka.
– Mam brata i podobno wyglądamy jak bliźniacy.
Oblizuję wargę.
– To prawda. Bishop wie, że tu jesteś?
Z szerokim uśmiechem odnajduje wzrokiem umieszczoną w rogu kamerę.
– Teraz już tak… – Wskazuje na Khales. Martwą Khales. – Miałem
ochotę się nią zająć. Nie sądziłem, że tak od razu ją załatwisz.
Ignoruję jego gest i wpatruję się w niego zaintrygowana.
– Co ona ci zrobiła i skąd się tutaj wziąłeś?
Chłopak kręci głową.
– Za długa historia, żeby się teraz w nią zagłębiać. W skrócie: zabiła moją
matkę. Nie wiedziałem o Bishopie, dopóki tu nie trafiłem, a ona dyndała mi
nim nad głową niczym świeżą przynętą, czekając, aż się złamię i chwycę go
zębami.
Tak wiele pragnę się dowiedzieć, ale wiem, że to nie czas i miejsce.
Zamiast tego przyglądam mu się tak długo, aż w końcu wiem, co chcę
powiedzieć.
– Więc sprowadziła cię tu Khales?
Przytakuje, po czym siada na ziemi. Robię krok w tył i także siadam,
blisko drzwi, naprzeciwko niego, ale zapewniając nam wystarczająco dużo
przestrzeni. Nie znam tego chłopaka ani jego historii, a ze względu na fakt, że
zamknięto mnie z nim w jednej celi, w mojej głowie rozbrzmiewają sygnały
ostrzegawcze.
Znowu naciąga na głowę kaptur.
– Mam na imię Abel, jestem młodszym bratem Bishopa, ten sam tata,
inna mama. Nadal chodzę do cholernego liceum, no i walczę w klatkach.
– No tak – mamroczę. – Taa. Zdecydowanie zupełnie inne wychowanie.
Abel wzrusza ramionami.
– Dzięki temu mamie było łatwiej płacić rachunki. Ale nie miałem
dzieciństwa usłanego różami.
Choć przez moją głowę przefruwa milion myśli, prym wiedzie jedna.
– Dlaczego? Dlaczego cię tu sprowadziła?
Wzrusza ponownie ramionami. Podciąga jedną nogę i opiera łokieć
o kolano.
– Długa historia. – Przeszywa mnie jego świdrujące spojrzenie
i potrzebuję chwili, by się uspokoić. – Słyszałem o tobie.
– Naprawdę… – Unoszę brew i podciągam kolana do brody. Coś się tu
dzieje. Coś, czego nie rozumiem. – A co takiego słyszałeś?
Abel szeroko się uśmiecha.
– Że urodziłaś dziecko Królowi i że Katsia była twoją matką.
ROZDZIAŁ 2
L Nate
T Tillie
P Nate
P Tillie
R Tillie
N Nate
a palcach jednej ręki mogę policzyć, ile razy poczułem się zakuty w kajdany
przez kobietę. Zapominałem języka w gębie, a zwykłe mrugnięcie jej oka
powalało mnie na kolana. Trzy razy. Dwa razy sprawiła to Tillie, a raz
Micaela.
Nawet kiedy tu stoi i posyła mi takie spojrzenie, jakby nie znosiła faktu,
iż musi oddychać tym samym powietrzem, co ja, kutas mi twardnieje
i napiera na zamek w spodniach.
– Chcesz coś powiedzieć? – pyta, biorąc się pod boki.
Uśmiecham się. Bo to cholernie urocze, że stara się wyglądać na
silniejszą, niż się czuje. Nie twierdzę, że taka nie jest. To dziewczyna trzeźwo
myśląca, cholernie butna i zdolna mieć własne zdanie. Rzadko bierze jakieś
dragi i ma w nosie, czy inni to robią. Prawie w ogóle nie pije i nie puszcza się
na prawo i lewo. Jak to możliwe, że w ciągu zaledwie kilku miesięcy tak
epicko wszystko spierdoliłem? No tak. Przecież jestem sobą.
– Tak, mała, usiądź. – Przygryzając wykałaczkę, nie przestaję się
uśmiechać.
Tillie piorunuje mnie wzrokiem.
Śmieję się.
– Spokojnie. Usiądź, żebyśmy mogli pogadać.
Krzyżuje ręce na piersi. Przyglądam się temu z szerokim uśmiechem, ale
potem moje spojrzenie ześlizguje się niżej i napotyka jej nogi, seksowne jak
cholera. Uśmiech natychmiast znika mi z twarzy i poprawiam się na krześle.
– Zamierzasz być ze mną szczery?
– Tak – odpowiadam natychmiast, bo zawsze będę z nią szczery.
Z wyjątkiem tego, co ona powinna wiedzieć.
Powoli siada na krześle.
– Mów. Dlaczego mnie, kurwa, porwaliście i tu sprowadziliście?
– Po pierwsze… – Nachylam się i zapalam skręta. – Nie sprowadziliśmy
cię tutaj. Sama weszłaś do tego domu. Po drugie… – Wydmuchuję gęsty kłąb
dymu, przez co Tillie nadal piorunuje mnie wzrokiem. – Nie kłamałem, kiedy
ci powiedziałem, że zwabienie cię tutaj było zaplanowane.
Ręką rozgania dym.
– A to dlaczego?
Bishopowi dzwoni komórka. Szybko wychodzi na taras, żeby odebrać,
i zamyka za sobą drzwi. Mam ochotę go zapytać, o co chodzi z tym
telefonem i z kim wczoraj tyle gadał. Skoro mamy do wykonania zadanie.
– Dlatego że musieliśmy zabrać cię na jakiś czas z dala od cywilizacji.
– Ale czemu? Co się dzieje? Nie mogłeś mi o tym po prostu powiedzieć?
Musiałeś odstawiać całą tę szopkę z zamykaniem mnie w cholernej celi?!
Jest rozgniewana. To dobrze. Zawsze jest śliczna, ale kiedy się wkurza,
jakaś część mnie wyłapuje jej ogień i pragnie stworzyć razem z nią piekło.
Jedyny problem w tym, że nasi najbliżsi ulegają wtedy poparzeniu. To ona
rozdaje karty, moja pokerowa twarz jest jednak zbyt profesjonalna, więc
Tillie jeszcze tego nie wie. Mam świadomość, że łączy nas niespotykana
więź. Choć o wielu sprawach jeszcze nie ma pojęcia, moim celem jest
zapewnienie jej bezpieczeństwa. Do mnie należy decyzja, w jaki sposób tego
dokonam. Te akurat karty należą do mnie.
Patrząc na nią, oblizuję usta i znacząco się uśmiecham.
– Nudziłem się i tyle.
Kiedy Tillie otwiera usta, wraca Bishop i głośno zatrzaskuje za sobą
drzwi.
– Suka.
Mrużę oczy.
– Kogo nazywasz suką?
Wysuwa swoje krzesło i przeczesuje palcami włosy.
– Kurwa, tylko nie zaczynaj, Nate.
Odnajduję wzrokiem Brantleya, który bacznie mnie obserwuje. Coś się
między nimi dwojgiem dzieje i wszyscy wiemy, że sprawy się jeszcze
pogorszą, kiedy Madison się dowie o Daemonie. Czy ja o tym wiedziałem?
Nie. Od pokoleń nazwisko Hayes budzi respekt wśród Elity i wszystkich,
którzy mają choć mgliste pojęcie o naszym życiu, ale to się zmieni, ponieważ
Bishop pozwolił, aby wślizgnęły się do jego serca ludzkie uczucia. Nie jest
równie bezwzględny czy nieczuły jak jego ojciec i wierzcie mi, to cholernie
dobrze, ale skutek jest taki, że od tronu ważniejsi dla niego jesteśmy my.
I dlatego ma taki problem z podejmowaniem wielu decyzji. Dlatego tak się
miota. Nie widziałem go w takim stanie, od kiedy do jego życia wkroczyła
Madison.
– Kontynuuj – odzywa się Tillie, a ja wracam do teraźniejszości.
– Dopóki nie doprowadzimy czegoś do końca, musisz tu być i tyle.
Jej spojrzenie przeskakuje na mojego tatę, który siedzi po drugiej stronie
stołu.
– Więc ty też maczałeś w tym palce?
– Nie – wtrącam, uśmiechając się od ucha. – Gabriel zajmuje się czymś
zupełnie innym.
– Nic z tego nie rozumiem. Sprowadzacie mnie tutaj… – Urywa i zerka
ponad moim ramieniem.
Cały się spinam. Obecność tutaj tego skurwiela nie jest idealnym
rozwiązaniem, zważywszy na łączącą go z Tillie więź. Nie jestem idiotą.
Widziałem, co się działo. Mam ochotę wyrwać mu z twarzy kawał mięsa i ją
nim nakarmić. W jednej chwili nienawiść i gniew są o krok od wylania się ze
mnie.
Tillie się odwraca i widzę, że jej ramiona wyraźnie się rozluźniają.
– Och, hej.
Spojrzenie Bishopa biegnie prosto do mnie. Próbuje mnie uspokoić. To
nie działa.
Moje usta wyginają się w nieprzyjemnym grymasie i otwieram je, aby
kazać mu się odpierdolić, ale w tym momencie Brantley kopie mnie pod
stołem, wyrywając mnie z transu, w którym w mojej głowie rozbrzmiewa
motyw przewodni z filmu Kill Bill.
Podnoszę na niego wzrok, a Brantley kręci głową.
Robię wydech i kilka razy zaciskam dłonie w pięści, dystansując się od
tego, co wszyscy mówią. Muszę się uspokoić. Nigdy nie czułem takiego
cholernego gniewu, dopóki nie poznałem Tillie. Tylko ona potrafi do mnie
dotrzeć i pociągnąć za struny każdego pierdolonego uczucia, które drzemie
w moim wnętrzu.
Nienawidzę tego.
Ta dziewczyna to moja cholerna słabość.
Odepchnij ją.
– Masz wrócić na ląd – wyrzucam z siebie i tym razem to Bishop mnie
kopie. Mam to gdzieś. Tillie to moja gra, nie jego. On swoją zniweczył
z powodów, których nadal nie znam.
Przenoszę spojrzenie na Tillie.
– Masz wrócić do domu. I siedzieć tam, aż to odwołam.
Śmieje się z przekąsem.
– Nie będziesz mi rozkazywał, Nate.
Podnoszę się z krzesła, jego skrzypnięcie przerywa ciszę. Ruszam powoli
w jej stronę, nie odrywając od niej wzroku.
– Naprawdę?
Każda inna laska by się bała, może nawet skuliła ze strachu. Z Madison
zawsze tak było. Ale nie z Tillie, i cholernie mnie to podnieca. Z drwiącym
uśmiechem odchyla się na krześle i oblizuje wargi.
– Naprawdę.
– Ach, nie chcę być dupkiem – wtrąca Cash – ale wygląda na to, że
muszę. Oboje zachowujecie się niedorzecznie.
Nachylam się i kładę dłonie po bokach jej krzesła.
– To urocze. – Muskam czubkiem nosa nos Tillie, ignorując jej zapach.
– Co jest urocze? – Jej klatka piersiowa powoli unosi się i opada.
Klik! Zamykam jej na nadgarstku metalową obręcz, a drugą część
kajdanek zakładam na swój.
Tillie wciąga głośno powietrze, po czym pociąga za kajdanki.
Z drwiącym uśmiechem przygryzam zębami jej dolną wargę, po czym się
prostuję.
– Fakt, iż wydaje ci się, że masz nade mną jakąkolwiek władzę. Żeby
była jasność, księżniczko: nie masz. Wstawaj. – Ciągnę ją, aż się podnosi
z krzesła.
– Nienawidzę cię.
Przewracam oczami i wlokę ją za sobą, wracając na swoje miejsce. Tillie
stoi niezgrabnie obok mojego krzesła i na ten widok chce mi się śmiać. Więc
to robię.
– Zamknij się, Nate. Nienawidzę cię.
– Nie musisz mnie lubić, aby ujeżdżać mi fiuta, księżniczko. – A potem
pociągam ją tak, że napiera mi tyłkiem na krocze.
Odwraca się i przekłada nogi w taki sposób, że siedzi mi teraz na
kolanach. Ponownie się porusza, obdarzając mnie znaczącym uśmiechem.
– Wydaje ci się, że mną rządzisz, ale jak mi wiadomo, to ja mam cipkę.
Chichoczę i kładę rękę na jej udzie. Zaciskam ją na tyle mocno, że Tillie
się wzdryga. Drugą ręką ujmuję jej brodę i zmuszam, aby spojrzała mi
w oczy.
– Doskonale znam twoją cipkę, princesso, ale jeśli znowu zaczniesz
o tym bredzić, zerwę z ciebie te ciuchy i będę cię ruchał na tym stole tak
długo, aż cała będziesz sina i zakrwawiona. Nie wystawiaj mojej cierpliwości
na próbę, mała, bo twojej cipce może się to nie spodobać.
Mruży oczy, a ja czekam na jej odpowiedź.
– No co? – pytam z przekąsem. – Wiesz, że mogę to robić cały dzień…
– …myślę, że wystarczy już tego odwracania uwagi. Nate, co masz na
myśli, mówiąc, że chcesz, aby Tillie wróciła na stały ląd? Sądziłem, że
uzgodniliśmy, iż pozostanie tutaj do czasu, aż się dowiemy… – Bishop
urywa. I dobrze.
Tillie nie może wiedzieć tego, co my wiemy. Nie dlatego, że taki ze mnie
kutas i nie chcę jej powiedzieć, ale dlatego, że według mnie obecnie nie da
z tym sobie rady. A to wiele mówi, bo ta dziewczyna radzi sobie z całym
mnóstwem syfu. Ale z tym? Nie.
Oblizuję usta i odchylam się na krześle.
– Zmieniłem zdanie. Nie możemy tu być. Musimy wrócić i wolałbym
wtedy mieć ją cały czas przy sobie.
Spojrzenie Bishopa przeskakuje między mną a Tillie.
– To sprawa Królów, Nate. Znasz zasady.
Wzruszam ramionami.
– Pierdolić zasady. To także jej świat, Bishop. Ma takie samo prawo do
tych informacji jak my. Ba, kiedy już z nią skończymy, zjawi się tutaj
ponownie i będzie rządzić tą wyspą.
– Ach, przepraszam, ale…
Ignoruję ją.
– Najlepiej więc dla niej, aby była z nami, dopóki nie rozwiążemy
sprawy, nad którą pracujemy…
– …no tak, ale ja nie…
Znowu wchodzę jej w słowo.
– Ktoś to kwestionuje? – pytam i omiatam spojrzeniem siedzących za
stołem mężczyzn. Zgodnie kręcą głowami.
– …tak! Nie chcę, kurwa…
Zasłaniam jej usta dłonią.
– Dobrze. Wobec tego mamy to ustalone. Bierzemy też Zaginionego
Chłopca i Abla.
Tillie odpycha moją dłoń.
– Nienawidzę cię! – woła. – Przykuj mnie do Bran-Brana!
– Hola! – Brantley gromi ją wzrokiem. – Nie okłamałem cię! Tej ksywki
wolno ci używać tylko wtedy, kiedy mnie przyłapiesz na cholernym
kłamstwie!
Uśmiecha się do niego, a oczy Brantleya robią się wąskie jak szparki.
– Zmieniłam zdanie.
Z twarzy Brantleya nie da się niczego wyczytać. Z trudem powstrzymuję
się od śmiechu.
– Jesteś utrapieniem nie tylko dla niego, ale i dla mnie, ale ja nic z tego
nie mam, więc to wszystko nie jest fair.
Spycham Tillie ze swoich kolan, a ona chwieje się na nogach niczym
nowo narodzony jelonek.
Wstaję ze śmiechem.
– Może pozwolę ci jej posmakować, jeśli nie będzie grzeczna.
Tillie odgarnia włosy z twarzy.
– Cóż, w takim wypadku będę tak bardzo niegrzeczna, jak tylko potrafię.
Te przekomarzanki z Brantleyem nie robią na mnie wrażenia. Miałem już
okazję widzieć, jak robią różne wątpliwe rzeczy, którymi też się nie
przejąłem, bo wiem, co ich łączy. Jak miałbym się martwić tą nikłą, porąbaną
więzią.
Poza tym to mój brat. Ale Daemon? Wystarczy, że głośniej oddycha w jej
obecności, a wychodzi ze mnie cholerny Lucyfer. Czy chcę się z nią ożenić?
Kurwa, nie. Czy w ogóle chcę być z nią w związku? Też nie. Nie jestem
gotowy na to, aby wziąć swojego kutasa na smycz, ale czy żywię względem
niej jakieś uczucia? Owszem. Jestem mężczyzną na tyle, aby to przyznać.
Przed sobą, nie przed kimkolwiek innym. Tillie gra na moich uczuciach jak
na cholernych skrzypcach. Widziałem już, co się dzieje, kiedy daję jej
połowę siebie. Zatracam się w niej, pogrążam w pieprzonym odurzeniu,
z którego nie mam ochoty się nigdy ocknąć. Dać jej całego siebie? Nie
przeżyłbym tego. Na razie będzie musiała po prostu łykać, co jej mówię.
Albo się tym krztusić. Dla mnie to bez różnicy.
– Gdzie? – Bishop przerywa moje rozmyślania. – Gdzie będziemy
trzymać tę trójkę?
Przechylam głowę.
– Rodzice jutro wyjeżdżają, ale Madison zostaje, więc to nie najlepsze
miejsce.
– To prawda. Odpada także mój dom i dom moich starych – mówi Bishop
i jego spojrzenie zatrzymuje się na Brantleyu.
– …mogę po prostu kupić jakiś cholerny dom – odzywam się, nim
Bishop zdąży coś powiedzieć.
Brantley patrzy na mnie i widzę, że się spina.
– Nie trzeba. Możemy umieścić ich u mnie. Mnóstwo pokoi, w których
można ją zamknąć, jeśli nie będzie robić tego, co się jej, kurwa, każe. –
Posyła Tillie gniewne spojrzenie.
– Jesteś pewny? – pytam, ignorując jego słowa o wypełniającej rozkazy
Tillie.
Ta dziewczyna nigdy nie posłucha rozkazów. Robi to, co się jej każe,
tylko wtedy, kiedy usta ma zaciśnięte wokół mojego fiuta. Patrzę
Brantleyowi w oczy. Prawdopodobnie tylko ja znam go tak dobrze, ale wiem,
że ma swoje tajemnice i że wszystkie się ukrywają w tym jego
przyprawiającym o gęsią skórkę domu.
– Taa, jestem.
Kłamstwo.
ROZDZIAŁ 8
C Tillie
Tak jak powiedział Brantley, na dole znajduje się kilka pokoi. Na tym
poziomie mam gęsią skórkę. Wszystkie ściany są bordowe i jest tu tylko
jeden korytarz, tak wąski, że wypełza ze mnie strach przed ciasnymi
pomieszczeniami. W trzech sypialniach mieszczą się pojedyncze łóżka.
Każda ma własną, niedużą łazienkę.
Kiedy siadam na łóżku, Brantley opiera się o framugę.
– Zamykasz mnie na klucz?
– Nie – odpowiada. – Ale zamknę główne drzwi na końcu korytarza.
Wzdycham.
– Czemu nadal czuję się jak więzień?
– Bo nim jesteś. – Odwraca się, aby odejść, ale zerka jeszcze przez
ramię. – Drzwi twoje i Daemona zostawiam otwarte. Spróbuj z nim
porozmawiać, Tillie.
– Brantley! – wołam za nim, kiedy zaczyna się oddalać. – Gdzie jest tata
Nate’a?
Chichocze.
– Wszystko w swoim czasie.
– Brantley – szepczę i kątem oka widzę, że się zatrzymuje. – Powiedz mi,
że nic mu nie będzie. Że ta huśtawka nie będzie trwać wiecznie.
Brantley się odwraca, a ja w końcu patrzę mu w oczy. Dławią mnie
emocje, lecz przełykam łzy. Nie mogą zobaczyć moich słabości. Z których
największą jest Nate.
– Przekonasz się albo już się przekonałaś, że istnieją dwie wersje Nate’a.
Taki już jest. Różnie reaguje na różne sytuacje i nigdy nie mamy pewności,
które oblicze weźmie górę. Z jednej strony wesołek, z drugiej Malum. Wiem,
że prowadzi ostrą batalię z tymi dwiema osobowościami, ale powinnaś
pamiętać, że one mają ze sobą coś wspólnego.
Przechylam głowę.
– Co?
Patrzy na mnie wzrokiem pozbawionym wyrazu.
– Ciebie.
ROZDZIAŁ 9
N Tillie
ie da się wytłumaczyć, dlaczego ludzie robią to, co robią, ani dlaczego tak
bardzo się od siebie różnią. Próbowałam. Przez większą część życia byłam
przecież otoczona osobami w pewnym sensie niezrównoważonymi.
Czemu więc żywię tak silne uczucia względem Daemona, tak niewiele
o nim wiedząc? Więź? Jasne. Miłość? Trochę. Tajemniczość?
Niebezpieczeństwo? Zdecydowanie tak. Daemon jest spokojem przed burzą.
Bywa czymś śmiertelnie niebezpiecznym, ale da się to coś kontrolować.
Dawniej to samo myślałam o Nacie i Bishopie, ostatnimi czasy ich decyzje są
napędzane jednak czymś znacznie potężniejszym.
Miłością i Nienawiścią.
– Jak twoja głowa? – pytam i zajmuję miejsce na łóżku obok niego. Ma
pokój identyczny jak mój. – To miejsce przyprawia mnie o gęsią skórkę.
Daemon przysuwa się do mnie, nogi zwisają mu z łóżka. Po raz pierwszy
jesteśmy ze sobą sam na sam.
– Tęskniłam za tobą.
Oblizuję usta i odwracam się twarzą do niego. Ujmuję jego dłonie.
Z krótkimi włosami wygląda zupełnie inaczej. Jego ładna twarz nabrała
dzięki temu surowszego wyrazu. Brakuje mi jego włosów. Unoszę rękę
i kładę mu ją na głowie, czując delikatne kłucie.
Daemon zamyka oczy i twarz mu blednie.
– Ja za tobą też tęskniłem.
Powoli unosi powieki, wbija spojrzenie w moje usta, a ja zamieram.
Z powodu bariery językowej zawsze robiliśmy to, co w danej chwili
wydawało się właściwe. Pocieszał mnie, kiedy tego potrzebowałam, a ja go
rozpalałam, kiedy tego pragnął, jednak całowanie się z nim właśnie teraz
uważam za niewłaściwe. Nie mogę pozwolić, aby uznał, że możemy zacząć
tam, gdzie przed wieloma miesiącami skończyliśmy. Zbyt wiele się przez ten
czas zmieniło. Nie jestem już tamtą dziewczyną, a on nie jest tamtym
chłopakiem.
Przesuwam palcem po jego policzku i na koniec dotykam ust.
– Musisz być wolny, Daemonie.
– Wolny – powtarza.
Kiwam głową.
– Wolny.
Odsuwa się nieco ode mnie.
– Nigdy nie będę wolny, Puello. Nic nie da mi wolności. Nawet ty. –
Wbija we mnie spojrzenie.
Tłumię śmiech.
– Jak mogłabym dać ci wolność?
Milczy, nie odrywając ode mnie wzroku. Walczę z pokusą wejścia mu na
kolana.
– Czy ty… – Urywa i się rozgląda. – Dokończyłaś moją książkę?
W jednej chwili wracam znowu na strony Puer Natus. Kręcę głową.
– Jeszcze nie.
– To dokończ – poleca, po czym odwraca się twarzą do ściany.
Nie mam serca przyznać, że nie wiem, gdzie jest teraz ta książka.
– A nie możesz mi po prostu powiedzieć, jak się kończy?
Nie odpowiada. Wyłącza się. Powoli wstaję z łóżka i cicho się nachylam,
po czym przyciskam usta do jego głowy. Na chwilę nieruchomieję,
wdychając zapach brudu, krwi i czegoś słodkiego.
– Przykro mi, Daemonie.
Wychodzę i udaję się do swojego pokoju, gdzie od razu kładę się na
łóżku.
Dlaczego nie mogę go uratować? Pragnę to zrobić. Nie potrafię. Nie
może go uratować nikt oprócz niego samego, a i to chyba nie jest możliwe.
Biegnę wybetonowaną ścieżką, a wiatr rozwiewa mi włosy. Miasto jest puste,
kiedy zaś się zatrzymuję i podnoszę wzrok, okazuje się, że stoję pod
apartamentem Madison i Bishopa. Nie ma portiera. Ani samochodów. Ani
światła. Ani prądu. Zachodzi słońce, zaś pomarańczowa poświata powoli
zmienia się w brązową. Podkulam palce na leżących na ziemi suchych,
opadłych z drzew liściach. Dlaczego biegłam? Odwracam się i dostrzegam
dziesięciu stojących w szeregu mężczyzn. Ich twarze zasłaniają czarne
kaptury. Powoli unoszą głowy i moim oczom ukazują się malunki Día de Los
Muertos. Po chwili farba zaczyna powoli spływać z ich twarzy. Krzyczę,
kiedy rozbrzmiewa piosenka Pop Goes the Weasel. Zasłaniam dłońmi uszy,
kucam i zaczynam się kołysać w przód i w tył.
– Stop! – wołam tak głośno, że aż mnie boli gardło.
W końcu nastaje cisza. Powoli unoszę powieki. Teraz znajduję się na
cmentarzu. Na nagrobku przede mną wyryto imię D A E M O N. Nic więcej.
– Co takiego?
I znowu rozlegają się dźwięki Pop Goes the Weasel, a trawa topi się pod
moim stopami. Spadam.
– Nie! – Kręcę głową. W niewielkim grobie otula mnie ciemność. – Nie! –
krzyczę i próbuję wyciągnąć przed siebie ręce, ale napotykam jedynie ziemię.
Ciemność robi się jeszcze mroczniejsza. Wokół grobu stoi cała dziesiątka
Królów, patrzą na mnie.
– Wypuśćcie mnie!
Piach wpada do grobu, uderza mnie w twarz…
Zrywam się z łóżka. Ktoś siedzi w jego nogach. Z twarzy kapie mi pot.
– Daemon? – Podciągam koc pod brodę, wciąż przeżywając koszmar. To
się nie działo naprawdę.
– Zły sen? – pyta, nie patrząc na mnie.
Oblizuję usta.
– Tak. – Zastanawiam się, która jest godzina. Moje ciało mówi mi, że
zbliża się świt. – Wszystko w porządku?
Daemon podnosi na mnie wzrok.
– Nie. Skończ książkę, Puello. Dla mnie.
Przełykam ślinę.
– Okej.
Wstaje i wychodzi z pokoju. Przyszedł tu tylko po to, żeby mi to
powiedzieć? Dlaczego odkąd wrócił, napawa mnie większym lękiem niż do
tej pory?
Masuję skronie i zamknąwszy oczy, próbuję odnaleźć odpowiednie słowa
i myśli. Z głośnym wydechem odrzucam kołdrę i wychodzę na korytarz. Na
jego końcu znajdują się drzwi. Naciskam klamkę, ale są zamknięte. Kiedy
już-już mam zacząć w nie walić, otwierają się i naprzeciwko mnie staje Nate.
– Chodź.
– A co z Daemonem?
Nate zatrzaskuje drzwi.
– Zostaje na dole. Z wyboru. Chodźmy.
Udaję się za nim po schodach na parter. W kuchni na stołku barowym
siedzi Bailey i je płatki.
– Hej! – Na mój widok jej twarz się rozpromienia. Dziewczyna zsuwa się
ze stołka i podchodzi do mnie. – Brantley mówił, że tu jesteś, uznałam więc,
że przyjdę się przywitać.
Przytulamy się.
– Wszystko w porządku? – pytam i odsuwam ją na odległość ramion, aby
jej się przyjrzeć. – Nie zrobił ci krzywdy?
– Przestań dramatyzować, mały diablaku.
Policzki mnie bolą od szerokiego uśmiechu.
– Wolę „małego diablaka” niż „księżniczkę”.
W tym momencie mój wzrok zatrzymuje się na Brantleyu, który nalewa
właśnie kawę do kubka. Ma na sobie luźne spodnie od dresu i nic więcej.
Ciemne włosy opadają mu lekko na czoło, spojrzenie ciemnych oczu skupia
się na mnie.
Kiedy wreszcie patrzę mu w oczy, on ze znaczącym uśmiechem
przygląda mi się ponad krawędzią kubka.
– Ślinisz się, jakbyś nie widziała, co się kryje w tych spodniach.
Przewracam oczami i ponownie się skupiam na czymś bezpiecznym,
czyli Bailey.
– Co u ciebie?
Wzrusza ramionami.
– Będzie dobrze. Zarządzono, że od przyszłego roku mam się uczyć
w prywatnym liceum Riverside, więc do tego czasu jakoś wytrzymam.
Przenoszę wzrok na Brantleya.
– To prawda? Paskudna szkoła…
Nate kopie mnie w kostkę.
– Mówisz o mojej szkole… w dosłownym sensie. Należy do mnie.
Siadam na stołku, a Brantley przesuwa w moją stronę kubek z kawą.
Biorę łyk gorącego napoju.
– To co porabiasz, odkąd tu jesteś? Na razie chodzisz do swojej starej
szkoły?
– Nie, na resztę roku szkolnego zrobiłam sobie wolne.
– Och, fatalnie. Tkwisz w domu z tym apodyktycznym dupkiem?
Wzrusza ramionami.
– Nie jest tak źle. Dostałam od Brantleya platynowe karty, no i kupił mi
samochód. Nówkę sztukę.
Uśmiecham się do niego drwiąco.
– W ich języku nazwałabym to miłością.
Brantley pokazuje mi środkowy palec.
– Zamknij się.
Chichoczę.
– Rodzice się odzywali? – pytam Bailey.
Mina wyraźnie jej rzednie.
– Tak, raz. Kiedy im powiedziałam, że Brantley przyjął mnie do siebie,
przeprosili za wszystko i próbowali mnie nakłonić do powrotu do domu.
Odmówiłam. Szczerze mówiąc, myślę, że się bali.
Prycham.
– I słusznie. Brantley powiedział ci o cmentarzu Vitiosisów za domem?
Bo jeśli nie, to już ci wszystko mówię…
Bailey zaczyna się śmiać, odrzucając głowę. Jest taka śliczna. Będzie
rządzić tą szkołą, nie tylko dzięki urodzie, ale także nazwisku Vitiosis.
– No – chichocze – powiedział. To była jego pierwsza groźba. – Wstaje
i w tym samym momencie do kuchni wchodzą Bishop i Eli. – Och! Mam dla
ciebie prezent.
Prostuję się.
– Dla mnie? Z jakiej okazji?
Oblewa się rumieńcem.
– Sama nie wiem. Uratowałaś mnie. Zawsze będę twoją dłużniczką, ale
na razie…
Nachyla się nad wyspą, wypinając jędrny, młody tyłek. Natychmiast
zerkam na Nate’a. Założę się, że ten złamas się teraz ślini. Okazuje się
jednak, że uśmiecha się do mnie drwiąco. Czuję ściskanie w żołądku.
– Zaskoczona? – Jego uśmiech staje się bardziej mroczny.
Cholera.
Bishop nie zwraca uwagi na pośladki Bailey, ale Eli owszem. Przechyla
głowę, a jego usta układają się w kształt litery O.
Brantley kręci ze śmiechem głową.
Bailey się na szczęście prostuje i wręcza mi małe pudełeczko z logiem
Tiffany & Co.
– Proszę. Przypominało mi to ciebie, z powodu tego tatuażu na twoim
udzie.
Otwieram pudełko.
– Ja pierdolę – szepczę. To wisiorek: korona z różowego złota wysadzana
białymi diamentami. Łańcuszek połyskuje, kiedy pada na niego promień
słońca.
Zamykam wieczko.
– Nie mogę tego przyjąć, Bailey. To zbyt wiele. Ja lubię…
– Ona lubi chińskie żarcie – wtrąca ze śmiechem Nate.
– Słuchaj, będziesz to nosić i się tym cieszyć, w przeciwnym razie się
obrażę – oświadcza Bailey. – To drobiazg. Naprawdę. Jeśli masz się dzięki
temu poczuć lepiej, to wiedz, że zapłaciłam pieniędzmi Brantleya, więc…
– Te pieniądze należą także do ciebie, Bailey. To fundusz powierniczy.
– Ćśśś. – Przykładam palec do ust i szczerzę się do Brantleya. –
Rzeczywiście czuję się lepiej. – Wyjmuję łańcuszek z pudełeczka. – Jest
cudny. Dziękuję ci. – Wstaję i przytulam Bailey. – Mówię serio.
A uratowanie ciebie to nic takiego. Szkoda, że częściej nie bywałam gdzieś
z tymi dupkami. Może udałoby mi się uratować więcej dziewczyn – żartuję,
ale ona sztywnieje w moich ramionach.
– No. Może – szepcze i rzednie jej mina.
– Jezu, kuzynka, wygląda na to, że musimy popracować nad twoją miną
pokerzysty. – Brantley pociąga Bailey i wyprowadza ją z kuchni.
Co? Co?
– Co to miało znaczyć? – pytam Nate’a, który nadal uśmiecha się do
mnie drwiąco. – I przestań się tak uśmiechać.
Jego twarz natychmiast robi się pozbawiona wyrazu. Dlaczego? Dlaczego
ten wkurzający, frustrująco piękny mężczyzna musi być zmorą mojego
cholernego życia? Oblizuje teraz usta.
– To nie twoja sprawa.
Bishop podaje mi małe pudełko.
– Musisz się skontaktować z Madison i Eleną. Obie świrują, że nie żyjesz
albo zaginęłaś. Powiedziałem im, że nic ci nie jest, ale chyba najlepiej będzie,
jeśli sama zadzwonisz do Madison.
Zaciskam dłoń na pudełku, w którym znajduje się telefon.
– Naprawdę? I co mam jej niby powiedzieć?
– Ani słowa o Daemonie. Powiedz jedynie, że będziesz z nami, dopóki
czegoś nie załatwimy.
– Czym jest to coś? I chcesz, żebym ją okłamała w kwestii Daemona?
Bishop piorunuje Nate’a wzrokiem.
– Bishop! – warczę do niego. – Chcesz, abym okłamała najlepszą
przyjaciółkę w kwestii czegoś, co potencjalnie popchnie ją w stronę
przepaści?
Spojrzenie Bishopa tężeje.
– Ona już spadła w cholerną przepaść, Tillie. – Przenosi spojrzenie na
Nate’a. – Po tym wszystkim oboje musicie z nią porozmawiać. Bo Madison
nie mówi wam o wielu rzeczach.
Po tych słowach wypada z kuchni. Czuję ściskanie w klatce piersiowej.
Mam szczerze dość tych wszystkich dramatów.
– Czemu to wszystko jest takie trudne? – pytam Nate’a, odwróciwszy się
w jego stronę.
Nie jestem nawet w stanie zapytać, gdzie się podział Abel.
P Tillie
R Tillie
B Nate
B Tillie
S Tillie
kóra mi puchnie z gorąca. Obejmuje mnie jakieś ramię. W moje włosy jest
wydychany zapach whiskey. Otwieram oczy i okazuje się, że przez
niewielkie okno w górnej części ściany wlewa się jasne, poranne słońce.
– Naprawdę staram się być wrażliwy, bo powiedziałem ci o czymś
mrocznym jak chuj, ale jeśli będziesz tak napierać na mnie tyłkiem i jeszcze
raz nim pokręcisz, to wbiję w ciebie kutasa bez względu na to, czy masz na to
ochotę, czy nie. Ale bądźmy realistami, miałabyś.
Odwracam się w objęciach Nate’a, ignorując jego typowe wygłupy.
– Spałeś tu ze mną.
– Spałem. – W jego oczach, choć zaspanych, maluje się czujność. Nie
wiem, czy zawsze taki był, a ja tego nie dostrzegałam, ale mam wrażenie, że
otacza go grubszy pancerz niż do tej pory. Głęboko mnie to niepokoi.
– Dlaczego? – pytam. Głos mam chrapliwy i pełen desperacji. – Dlaczego
spałeś w moim łóżku?
– By mieć pewność, że nic ci nie jest, warto cierpieć ból powodowany
przez twoją obecność w moich ramionach.
Krzywię się. Jego słowa sprawiają, że czuję ściskanie w sercu.
– Nie chcę, żebyś cierpiał, Nate.
– Tak już jest. Przyzwyczaiłem się.
Przekręcam się i wbijam wzrok w sufit.
– On naprawdę to zrobił?
Nate milczy, więc ponownie odwracam się w jego stronę w poszukiwaniu
odpowiedzi, choć nie jestem pewna, czy pragnę ją poznać.
– Tak uważamy. Muszę zadać ci kilka pytań dotyczących tamtej nocy.
Myślisz, że jesteś na to gotowa?
Wzdycham i zamykam oczy.
– Muszę być.
Podpiera się na łokciu i mi się przygląda. Ignoruję to, jak wpadające
przez okno słońce rozświetla jego włosy w kolorze ciemnego blondu, i to, że
poranna wersja Nate’a jest zawsze sympatyczniejsza od tej popołudniowej.
– Kiedy tamtej nocy kładłaś się spać, czy coś ci się wydało dziwne? Inne
niż zawsze? Cokolwiek.
Wokół mojego serca zaciska się obręcz bólu. Nie chcę o tym myśleć. Nie
chcę pozwolić wspomnieniom na dostęp do mojej i tak już rozedrganej
duszy. Ale jest za późno: w głowie obrazy przemykają mi z prędkością stu
kilometrów na godzinę, potwornie mnie oślepiając.
Zaciskam powieki.
– Tak, było coś takiego. – Słowa te wypowiadam ciszej, niż zamierzałam.
Nate milczy.
Kiedy tamtej nocy zamykałam drzwi, moimi włosami poruszał chłodny
wiatr. Wślizgnęłam się w jedwabną pościel. Zasnęłam. Obudziłam się zlana
potem. Dlaczego się wtedy obudziłam?
Otwieram oczy i zrywam się z łóżka.
– Chyba nie zamknęłam drzwi na klucz, Nate…
Przygląda się mojej twarzy.
– To nie twoja wina. Mój dom jest bezpieczny. Nikt niepowołany nie jest
w stanie postawić nogi na ziemi Króla. Nikt z wyjątkiem Hectora. On
znalazłby jakiś sposób, nawet jeśli zamknęłabyś drzwi na klucz.
Zaczynam krążyć szybko po pokoju. Muszę być w ruchu, inaczej sobie
z tym nie poradzę.
– Co to znaczy? Dlaczego wciąż trzymałeś mnie pod kluczem… –
Z mojej twarzy odpływa cała krew. – A to przyjęcie w maskach…
– Nie wiem – mamrocze Nate. Wstaje z łóżka i zdejmuje koszulkę, przez
co włosy znowu sterczą mu na wszystkie strony. – Ale dzisiaj się tego
dowiemy.
– Niby jak? – Potrzebuję rozruszać nogi. Brantley na pewno ma tu
siłownię.
– Wieczorem odbędzie się kolejne takie przyjęcie. Takie same stroje.
Będziesz nam towarzyszyć, ale masz nie odstępować nas na krok.
Kiwam głową, ocierając spocone dłonie o uda.
– Och. – Nate zatrzymuje się w progu. – To przyjęcie będzie większe niż
poprzednie. Zjawią się Królowie ze wszystkich miast, no i inne dziewczyny.
Dziewczyny, które znam. – Przyszpila mnie spojrzeniem.
– Czemu miałabym się tym przejmować? Znam twoją łajdacką
przeszłość.
– Rzecz w tym, że to właściwie nie jest przeszłość. Znam tych ludzi od
dziecka. Jest wśród nich ktoś, kogo nie widziałem, odkąd skończyłem
czternaście lat. To ta dziewczyna mnie rozprawiczyła. – Czeka na moją
reakcję, ale ja zachowuję pokerową twarz.
– Czemu mi o tym mówisz? Nie jesteśmy razem, Nate.
– Mam tego świadomość, daję tylko znać, że się z nią spotkam…
– Jesteś obleśny i możesz sobie stąd iść.
Tak robi.
Pragnę ponownie zignorować fakt, że Nate mnie zranił. To moja wina, że
są we mnie emocje. Uczucia. Ciekawi mnie, kim jest ta dziewczyna. Muszę
jednak pamiętać, że Nate zachowuje się wobec mnie względnie poprawnie
tylko z powodu Hectora. I dlatego, że pragnie zemsty. Tak samo jak ja. Po
wszystkim pozbędzie się mnie niczym złego wspomnienia – wiem to.
Robię drżący wydech.
– Weź się w garść, Tillie. Po prostu graj.
Przywołuję na twarz sztuczny uśmiech, bo wiecie, trzeba ćwiczyć. Skoro
on chce sprowadzić swoją eks – bez względu na to, kim jest – to niech sobie
sprowadza. Ale ja będę grała tak, aby wygrać, zaś w ramach mojego
pierwszego ruchu po rzuceniu kostek zostanę najgorętszą laską na imprezie.
Mijając pokój Daemona, zaglądam do niego, aby zapytać, czy będzie mi
towarzyszyć. On założy maskę, a Madison najpewniej się nie zjawi, więc nic
się nie stanie. Ale pokój okazuje się pusty.
Znowu.
Łóżko jest pościelone – wydaje się, że nikt na nim nie siedział. Może
Daemon wyjątkowo dba o porządek? Musiał gdzieś wyjść i robi teraz licho
wie co. A może Królowie kazali mu wrócić do obowiązków Zagubionego
Chłopca.
Z westchnieniem wchodzę na górę i udaję się prosto do kuchni. Jestem
głodna i mam ochotę na naleśniki.
Nikogo nie ma, więc biorę się do przeszukiwania szafek.
Mąka, jajka, masło, mleko. Uwielbiam naleśniki.
Dostrzegam stację dokującą i włączam muzykę. Potrzebuję czegoś, co
poprawi mi humor po tym głupim, porannym wyznaniu Nate’a. Decyduję się
na Young God Halsey. Wrzucam wszystkie składniki do miski i je mieszam.
Tak szybko, że aż włosy wysuwają mi się z koczka.
Przerywam, opuszczam głowę i zbieram wszystkie kosmyki, po czym
upinam je w wysoki kok. Kiedy się prostuję, przede mną stoi Brantley,
opierając się o blat.
– Co ty robisz? – woła, przekrzykując muzykę.
– Naleśniki!
Nie odrywając od niego wzroku, zlizuję z palca odrobinę ciasta, a Halsey
w tym czasie śpiewa: „Jeśli chcesz trafić do nieba, powinieneś się ze mną
dzisiaj bzyknąć”.
Chłopak mruży oczy, a ja przyglądam się jego strojowi. Ma na sobie
luźne dresowe szorty. I nic więcej. Tors lśni mu od potu.
– Trenowałeś? – pytam.
Otwiera blender i powoli odwraca ode mnie wzrok.
– No. Czemu pytasz? – Widzę, że kącik jego ust unosi się w uśmiechu.
– Bo ja też muszę.
Wskazuje głową na schody.
– Drugie piętro.
– Czy nie tam masz swój pokój? – pytam, ponownie mieszając ciasto.
– Tam jest tylko mój pokój i siłownia. Powinnaś to zrobić przed
naleśnikami, zresztą ciasto i tak musi postać godzinę w lodówce.
– Niby od kiedy?
Zrobiwszy sobie shake’a, Brantley wyłącza blender.
– Od zawsze. Wszyscy wiedzą, że ciasto naleśnikowe musi postać
godzinę w lodówce.
Istnieje tyle różnych warstw Brantleya Vitiosisa – i tak się cieszę, że kilka
z nich zdecydował się mi pokazać.
– Bran-Bran, jesteś taki słodki.
– Pierwsze ostrzeżenie na dziś – rzuca nonszalancko, przelewając do
szklanki białkowy shake.
Wstawiam miskę z ciastem do lodówki i przy okazji wyjmuję z niej
butelkę wody.
– Zrobię, jak mówisz, ale potem to ze mną zjesz.
Odwracam się ze śmiechem, tyle że on zdążył już zniknąć. Jak to się
stało, że zamieszkałam w jednym domu z grupą humorzastych, gorących,
seksownych mężczyzn?
Och, no tak, to przez moje cholerne pochodzenie.
B Tillie
S Nate
M Tillie
Musimy porozmawiać.
Kocham cię.
D
o kurwy nędzy!
Nate
J Tillie
ezu Chryste. – Chodzę po pokoju z nożem w ręce. Nie wiem dlaczego, ale
mam potrzebę zniżenia głosu do szeptu.
Zatrzymuję się i odwracam w jej stronę.
– Zabiłaś go?
Kręci głową.
– Nie. Tylko trochę pocięłam…
Moje spojrzenie ześlizguje się na zakrwawione ręce Madison.
– Jasne. Tylko trochę. – Wzdycham. – Gdzie on jest?
Patrzy na mnie tymi swoimi oczami łani i wskazuje sypialnię, którą od
salonu oddzielają przesuwne drzwi.
– W łazience. Wykrwawia się.
Podchodzę do drzwi.
– Mogę zapytać, dlaczego postanowiłaś pociąć tego mężczyznę?
– To on, Tillie…
– Chwileczkę. – Odwracam się ponownie w stronę przyjaciółki. – On?
Przytakuje.
– Tak. Nadal nie wiem, dla kogo pracuje i dlaczego to zrobił, ale to on.
Zaciskam palce na rękojeści noża. Słyszałam, co Madison zrobiła tacie
Brantleya, więc wiem, że samo pocięcie nie wyprowadziło jej z równowagi.
Jest roztrzęsiona przez przyczynę całego tego rozlewu krwi.
Otwieram stopą drzwi, nie chcąc zostawiać odcisków palców.
Z westchnieniem udaję się prosto do łazienki. Jeszcze zanim do niej
docieram, wyczuwam metaliczny zapach krwi. Otwieram drzwi kopniakiem.
Ups.
Przyglądam się leżącemu w wannie mężczyźnie. Jest przystojny. I młody.
Na mój widok otwiera szeroko oczy.
Kucam i przesuwam czubkiem noża po jego klatce piersiowej,
jednocześnie próbując powściągnąć gniew.
Skrzywdził moją przyjaciółkę.
– Jak masz na imię? – cicho pytam i stopą popycham drzwi.
Zamykam je na zasuwkę. Wiem, do czego jest zdolna Madison, chcę
jednak dopilnować, aby nie musiała dźwigać całego tego ciężaru. Czymże
jest jeden grzech więcej na coraz dłuższej liście przyczyn mojej cholernej
niestabilności emocjonalnej?
– Joshua.
– Joshua. – Posyłam mu lekko drwiący uśmiech. – Hmmm, i lubisz, kiedy
dziewczyna jest naga, Joshua? Co?
Wstaję, odkładam nóż na stojak z ręcznikami i robię krok w tył. Dół
mojej sukienki zdążyła już poplamić pokrywająca podłogę krew.
Nie odpowiada, ale to nie szkodzi. Nie musi. Powoli rozpinam zamek,
a suknia ląduje u moich stóp. Nie przemyślałam tego – jak wyjdę stąd bez
ubrania? Za późno, aby się teraz wycofać.
– Podoba ci się to, Joshua? Hmm? – pytam i przechyliwszy głowę,
pokazuję na swoje półnagie ciało.
Półnagie, bo mam na sobie stanik. Krój sukni nie pozwolił mi założyć
majtek.
Do drzwi puka Madison.
Ignoruję ją.
– Jestem dla ciebie niewystarczająco naga?
Rozpinam stanik, który chwilę później pada u mych stóp. Teraz stoję
zupełnie naga.
– Tak lepiej? – pytam, ale z jego ust wypływa krew, więc nie jest w stanie
udzielić odpowiedzi.
Oblizuję usta i wchodzę do wanny, pozwalając, aby nad moją głową
krążył intensywny zapach metalu. Czuję, jak po wewnętrznej stronie ud
spływa mi sperma Nate’a.
Przesuwam czubkiem noża po jego ładnej twarzy.
– Dlaczego wyglądasz tak znajomo?
Zsuwam nóż na jego szyję. I lekko przyciskam.
– Dlaczego zgwałciłeś moją przyjaciółkę?
Nie odpowiada, z ust płynie mu krew.
On umiera.
Niczego mi nie powie.
Nachylam się i zbliżam ucho do jego ust.
– Dlaczego?
Szepcze jedno słowo:
– Kataklizm.
W tym momencie opadają mu powieki. Wiem, że lada chwila umrze, ale
nie dopuszczę do tego, by jego śmierć obciążała sumienie Madison.
Przyciskam więc ostry koniec noża do jego szyi, aż ten zagłębia się w ciele
niczym gorący nóż w maśle. Na dłonie tryska mi krew. Zachowuję spokój.
Oddycham miarowo, wbijając ostrze jeszcze głębiej.
Chłopak przestaje się ruszać.
Kiedy wyciągam nóż, krew brudzi dosłownie wszystko. I w tym
momencie dociera do mnie, że ktoś głośno wali do drzwi. Nagle się otwierają
i w progu staje Nate. Za nim dostrzegam Brantleya i Bishopa.
ROZDZIAŁ 20
U Tillie
N Tillie
ate mówił poważnie, kiedy oświadczył, że mam nie nosić niczego, co należy
do innego faceta, dlatego założyłam jego koszulę, on zaś wracał w samym
garniturze. Milczeliśmy.
W ogrodzie podniósł z ziemi moje szpilki i obeszliśmy dom, po drodze
znajdując jeszcze kopertówkę. Zaprowadził mnie do mojego pokoju, kiedy
zaś mijaliśmy pokój Daemona, na chwilę zatrzymał się przed drzwiami. I gdy
już sądziłam, że zamierza coś zrobić lub powiedzieć, on ruszył dalej.
Rzucił torebkę i buty na podłogę w moim pokoju, po czym sobie poszedł.
Bez ani jednego słowa.
Skradł ostatni fragment mnie, a teraz ja jestem tak wykończona, że ledwie
stoję na nogach.
Po najdłuższym prysznicu w historii, zmywającym ze mnie każdy aspekt
tego wieczoru, zakładam bieliznę i wślizguję się pod kołdrę, zaklinając samą
siebie, abym obudziła się dopiero za kilka tygodni.
Nade mną rozlega się dźwięk grzmotu. Stoję przed grobem Daemona. Po
twarzy płyną mi krople deszczu, przyklejając włosy do skóry.
– Co ja tu robię? – wołam, przekrzykując deszcz i głośne grzmoty. –
Czego ode mnie chcecie?
Na grobie pojawia się Daemon – siedzi ze spuszczoną głową i ręką
opartą na kolanie. Patrzę, jak deszcz moczy mu długie włosy.
– Daemon? – szepczę i robię krok w jego stronę. – Ty… ty…?
Powoli podnosi głowę.
– Znajdź to, Tillie. Uwolnij mnie…
Budzę się i trę oczy. Dzwoni mój telefon. Jak to? Szybko wyskakuję z łóżka
i wyjmuję komórkę z leżącej na podłodze torebki.
– Halo?
– Tillie?
Zamieram.
– Gabriel.
Wzdycha.
– To ja. Mam coś, co może chciałabyś odzyskać.
– Chwileczkę – szepczę, bojąc się, że ktoś mnie usłyszy. – Gdzie jesteś?
Myślałam, że Nate cię wywiózł?
– To nie jest rozmowa na telefon. Muszę się z tobą spotkać i przekazać tę
książkę. Możemy się umówić na parkingu? – Wyjaśnia mi, jak się tam
dostać.
– Tak. Będę o pierwszej.
Odkładam telefon i masuję skronie. W końcu odzyskam książkę
Daemona i przy odrobinie szczęścia uda mi się odkryć, dlaczego ją znalazłam
i co to wszystko znaczy.
ROZDZIAŁ 22
T Nate
D Tillie
N Tillie
ie można sądzić oceanu po tym, co się widzi na powierzchni, tak samo jak
nigdy, ale to nigdy nie można oceniać Króla po jego zachowaniu. Wiedzą
więcej, niż pokazują, i są gorsi, niż mogłoby się wydawać. To może być
dobre albo złe. Wiem o tym, tyle że informacje, które ukrywają przed
wszystkimi, łącznie ze mną… cóż, dłużej tego nie wytrzymam.
Wchodzę do domu Brantleya i rzucam kluczyki Nate’a na mały stolik na
korytarzu.
Szybko ruszam w stronę drzwi prowadzących na poziom pierwszy, do
mojego pokoju. Muszę zapytać Daemona, jaki ta książka ma związek ze mną
i dlaczego mi nie powiedział, że to on był tym chłopcem. Czy dlatego zawsze
żywiłam względem niego ciepłe uczucia?
Nie mam pojęcia, ale idąc długim korytarzem, przeczuwam, że za chwilę
się tego dowiem.
Pukam kilka razy do jego drzwi, ale odpowiada mi cisza.
– Daemon?
Naciskam klamkę i wchodzę do środka. Pokój wygląda identycznie jak
wcześniej. Nie widziałam Daemona już od dwóch dni i zaczynam się
martwić. Od kiedy go znaleźliśmy, nie jest taki jak wcześniej.
Z westchnieniem siadam na jego łóżku z książką w ręce. Zakładam
bransoletkę i poluzowuję ją na tyle, aby pasowała, po czym jeszcze raz
kartkuję książkę.
Może coś przegapiłam między stronami. Może jest tam coś, czego nie
wychwyciłam…
ROZDZIAŁ 25
Z Nate
drada powoduje uczucie, jakby ktoś wyrwał ci żołądek. Jakby ktoś, komu
ufałeś, wrzucił go do oceanu rekinom na pożarcie. Kilka sekund po tym, jak
to poczujesz, robisz się odrętwiały. Zatrzymujesz się i myślisz: no dobra,
a teraz co?
Nie poczułem tego, kiedy się dowiedziałem, że Hector prawdopodobnie
maczał palce w śmierci Micaeli. Od razu przyszło odrętwienie.
– Podczas realizacji naszego planu musimy zachować wyjątkową
ostrożność – mruczy Brantley i wkłada do ust papierosa.
Siedzę w bezruchu, ze wzrokiem przyklejonym do ściany, nie chcąc
okazać żadnych emocji.
Bishop siedzi ze zwieszoną głową.
– Nie możemy go zabić.
– Co to ma, kurwa, znaczyć? – syczę. – Jeśli zabił moją córkę, to już jest
martwy.
Bishop pociera z frustracją twarz.
– Ale to mimo wszystko mój cholerny ojciec, Nate.
– A od kiedy ma to dla ciebie znaczenie? – odparowuję, mrużąc oczy.
– Od kiedy spiskujemy, aby go zabić! – Bishop wstaje od stołu, po czym
wychodzi, trzaskając drzwiami.
Brantley podnosi na mnie wzrok.
– Jeśli to prawda, to już nie żyje.
Eli poprawia się na krześle.
– Załatwić Hectora Hayesa? Tatusia EK? Nie wiem… Rozumiem, że
przemawia przez ciebie gniew, stary, ale…
– …ale nic – wtrąca Jase.
Jase jest starszym bratem Huntera i Madison, ale jako że Hunter należy
do naszego pokolenia, to zawsze nam towarzyszy.
Patrzy teraz na mnie.
– Jeśli się okaże, że to on stoi za śmiercią Micaeli, Nate, masz moje
słowo: możesz na mnie liczyć.
Doszło do rozłamu, ale wiem, że ma to związek z Bishopem. Gdyby on
w to wszedł, nie byłoby żadnego „ale”.
Brantley wstaje od stołu. Wibruje mu telefon.
– Tillie ma już książkę – mówi do mnie. – Co teraz?
Przez chwilę się zastanawiam, przesuwając palcem nad ustami.
– Teraz czekamy.
Brantley wychodzi z domu, a ja potrzebuję czegoś, co uwolni mnie choć
od części napięcia, więc idąc do samochodu, wybieram numer Billie.
Wszystko pachnie nią. Jej zapach przykleja się do wszystkiego, co należy do
mnie, łącznie z fiutem.
Z jękiem poprawiam go w spodniach, wyobrażając sobie, jak jej idealna,
ciasna cipka zaciska się wokół mnie.
– Kurwa – jęczę, wysyłając wiadomość.
Słońce już zachodzi, kiedy wrzucam bieg, zgarnąwszy Billie spod hotelu.
– Muszę powiedzieć – szepcze Billie z fotela pasażera – że jej królewska
mość zrobiła na mnie wrażenie. – Przegląda swój telefon. Zerkam z ukosa
i widzę, że ogląda konto Tillie na Instagramie. – Ładny dzieciak… przykro
mi z jej powodu…
Zaciskam dłonie na kierownicy.
– Dokąd jedziemy? – Kładzie telefon na kolanach.
– Na spotkanie.
– Dlaczego? Czemu ja mam jechać na spotkanie?
Pocieram dłonią czoło.
– Potrzebuję twojej pomocy.
– W czym? – pyta Billie.
– Muszę kogoś złamać – mamroczę.
Billie nieruchomieje.
– Nie mogę jechać na spotkanie, Nate. Nie wolno mi.
Wciskam hamulec, koła przyklejają się do asfaltu. Robię wdech
i wydech.
– Masz rację. Wysiadaj.
Billie wyciąga do mnie rękę, a ja się wzdrygam i od niej odsuwam.
– Wysiadaj.
Tak robi, ja zaś wrzucam jedynkę. Billie ma rację, nie wolno jej się
zjawić na spotkaniu. Nie jest Królem i na pewno nie jest cholerną Stuprum.
ROZDZIAŁ 26
K Tillie
apie ze mnie pot, kiedy ustawiam na bieżni poziom czternasty. Moje nogi
biegną w tempie, o jakie ich nigdy nie podejrzewałam. W zamontowanych
w siłowni głośnikach pulsuje kawałek Love Lies. Gdzieś posiałam swoje
słuchawki i dopiero po dwudziestu minutach udało mi się rozpracować
działanie tych szpanerskich głośników. Uda mi płoną, wyświetlacz pokazuje
czas 1:34:09. Ponad półtorej godziny solidnego biegu? Kiedy tu przyszłam,
dręczyły mnie pewne problemy, ale nie pozwolę, aby mną zawładnęły. Zza
gęstych drzew zaczyna się wychylać księżyc. Już rozumiem, dlaczego
Brantley wybudował siłownię właśnie tutaj i właśnie w taki sposób. Trening
z takim widokiem to zupełnie nowy wymiar odstresowania.
Moją uwagę zwraca jakiś ruch z prawej strony, niedaleko kępy kwiatów.
Mrużę oczy, ale udaje mi się wypatrzyć tylko coś białego.
Co to, u licha, było?
Wyglądało jak…
– Duch? – mówię i wyłączam bieżnię.
Moje stopy przestają biec, a ja przeczesuję wzrokiem ciemność. Postać
znowu się porusza, a ja zamieram.
Nie duch.
Dziewczyna.
Szybko schodzę z bieżni i staję przy szybie. Czy ona mnie zauważyła?
Jeszcze nigdy nie widziałam takich białych włosów. Niemożliwe, aby to
był naturalny kolor. Twarz dziewczyny jest okrągła, dziecinna, ciało
filigranowe. Ma na sobie białą sukienkę na ramiączkach, a włosy zapleciono
jej w wymyślny francuski warkocz sięgający kości ogonowej.
Przechylam głowę i w tym momencie jej spojrzenie podnosi się na mnie.
Nieruchomieję. Albo urzeczona jej czystym, niewinnym pięknem, albo
zaskoczona tym, że zostałam dostrzeżona. Dziewczyna odwraca ode mnie
wzrok i nie mam pewności, czy mnie widzi, czy nie. Wraca do podlewania
kwiatów.
– Widzisz ducha? – pyta Brantley.
Podskakuję i odwracam głowę w stronę drzwi.
– Może. – Wzruszam ramionami. – Kto to?
Podchodzi do mnie i wyczuwam, że atmosfera w pomieszczeniu się
zmienia. Nie odpowiada, patrzę więc na niego i pytam:
– Bran?
Wciska duże dłonie do kieszeni.
– Po prostu dziewczyna.
– Po prostu dziewczyna? – powtarzam. – Mogę zapytać, kim ona jest i co
tu robi?
Odwraca się na pięcie i szybkim krokiem wychodzi z siłowni.
Mam ochotę stać tak i obserwować ją przez całą noc, taka jest śliczna.
Jakbym patrzyła na grającego na harfie anioła: jestem jak urzeczona, ale
pełna sceptycyzmu. Podchodzi do niej Brantley i dziewczynie rzednie mina.
Choć tej wymianie zdań przyglądam się z daleka, wyczuwam ich emocje.
Dziewczyna ściąga brwi i wyrywa łokieć z uścisku Brantleya. Nie
wygląda na rozgniewaną – wydaje się raczej skonsternowana.
Jej spojrzenie ponownie biegnie ku oknu i mówię wam: czuję na szyi jej
oddech. Ta dziewczyna to czysty obłęd. Jestem zaintrygowana,
a jednocześnie część mnie pragnie zachować to w tajemnicy. Dla Brantleya –
nawet dla niej.
Pociągam łyk wody i zaczynam się wycofywać.
Odzywa się telefon, który zostawiłam obok worka bokserskiego.
Niechętnie do niego podchodzę i odblokowuję.
Ja: Dokąd?
Nate: Ty.
B Nate
S Nate
W Tillie
Z Tillie
Nie zawracam sobie głowy przebieraniem się, głównie dlatego, że nie mam
tu żadnych ubrań. Jako że moje niewinne majtki miały swój udział
w szaleństwach zeszłej nocy, zostawiam je jako przypominajkę dla niego,
a gdyby zdecydował się przyprowadzić tu jakieś inne dziewczyny,
ostrzeżenie dla nich, aby uciekały przed nim gdzie pieprz rośnie. Tak więc
mam tylko pomiętą sukienkę – ona na szczęście została zdjęta bardzo
wcześnie. Kiedy zatrzymujemy się na podjeździe przed domem Brantleya,
dostrzegam, jak oboje wyglądamy – jakbyśmy wrócili właśnie ze strefy
działań wojennych. Nate ma ciemne malinki na szyi, a do tego podbite oko.
– Cholera. Uderzyłam cię w nocy?
Bierze łyk kawy i szuka ray-banów.
– Kopnęłaś mnie, kiedy po raz piąty lizałem twoją słodką cipkę.
– Nate! – Opuszczam zasłonę przeciwsłoneczną i przeglądam się
w lusterku. – Okropnie wyglądam. – Cienie pod oczami, blada skóra
i zmierzwione włosy.
– Niemożliwe. Chodźmy.
Kiedy wysiadamy z samochodu, moje spojrzenie zatrzymuje się na
stojącym na podjeździe nowym aucie.
Podchodzę do niego i w tym momencie z domu wychodzą Brantley i Eli.
Brantley rzuca mi kluczyki i otwiera szeroko oczy.
– Oboje wyglądacie po prostu strasznie. To musiała być niezła noc.
Otwieram samochód. Jest naprawdę piękny. Niskie zawieszenie,
wykończenia w matowej czerni, zaciemnione światła. Lakier w kolorze
krwistej czerwieni lśni w porannym słońcu.
Nate nachyla się od strony pasażera.
– Dobry wybór, mała.
Prostuję się.
– Jedziemy wszyscy na przejażdżkę. Coś normalnego dobrze nam zrobi.
Brantley spogląda na Nate’a.
– Hector na piątkowy wieczór zwołał kolejne spotkanie.
– Co takiego? – wykrzykuje Nate.
Nieruchomieję.
– Ale przecież nie minął jeszcze miesiąc?
Brantley kiwa głową, nie odrywając wzroku od Nate’a.
– I dlatego to interesujące, że je zwołał. Poprosił też, aby zjawiła się na
nim Tillie.
– Tillie tam nie będzie – oświadcza rzeczowo Nate.
– Tillie jest tutaj i Tillie nie ma nic przeciwko, aby tam jechać… –
dodaję. Zamykam drzwi od strony kierowcy i wchodzę po schodach.
– Tillie tam nie pojedzie! – woła za mną Nate.
Pokazuję mu środkowy palec i wchodzę do domu. Kiedy kieruję się na
dół, dobiega mnie głos Brantleya:
– Zmieniłem ci pokój. Nie musisz tu mieszkać, jeśli nie chcesz. Nie jesteś
już więźniem, tak było tylko do czasu, aż rozwiązaliśmy tę kwestię
z Daemonem. Nie mogliśmy ryzykować, że powiesz Madison o tym, że
widujesz jej zmarłego brata.
Odwracam się do niego.
– Lubię tu mieszkać.
Brantley się uśmiecha. Uśmiecha. Nie krzywi, nie unosi drwiąco kącików
ust. Uśmiecha się. Rzędy idealnie prostych białych zębów na tle opalonej
skóry.
– Wiem. Twój pokój znajduje się na tym poziomie, naprzeciwko gabinetu
mojego taty. Kazałem pokojówce przenieść twoje rzeczy.
Dziękuję mu i udaję się do nowego pokoju. Otwieram drzwi i z miejsca
się w nim zakochuję. Ma jedno wielkie, wnękowe okno, z którego rozciąga
się widok na ogród. Ściany są białe, a pościel o odcień ciemniejsza od ścian.
Otwieram jedne drzwi i moim oczom ukazuje się łazienka. Bez wanny, mniej
więcej takiego samego rozmiaru jak ta na dole. Drugie drzwi prowadzą do
garderoby. Na wieszakach wiszą już moje ubrania. Ciekawe, kto jest tą
pokojówką. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Brantley trzymał tę słodką,
niewinną dziewczynę jako swoją niewolnicę, ale już kiedy ta myśli przefruwa
mi przez głowę, wiem, że tak nie jest. Widziałam ich razem, widziałam, jak
się wobec siebie zachowują. Ona nie mierzy się z gniewem Brantleya.
Niewykluczone, że to jedyna osoba, która ogląda tę jego stronę, której nie
pokazuje nikomu innemu.
A może coś mi się tylko ubzdurało.
Zważywszy na ostatnie wydarzenia, pewnie to drugie. Biorę pierwsze
z brzegu ciuchy i wchodzę pod prysznic, delektując się ciepłą wodą
obmywającą moje udręczone ciało.
Wmasowawszy w skórę olejki i wysuszywszy włosy, szybko się ubieram.
Nie zawracam sobie głowy prostowaniem włosów i pozwalam, aby opadały
na plecy naturalnymi falami. Wsuwam właśnie stopy w szpilki od Jimmy’ego
Choo, kiedy drzwi się otwierają.
W progu stoi świeżo wykąpany Nate. Ma na sobie jasnoniebieskie,
wyblakłe dżinsy, koszulkę Phillipa Pleina i skórzaną kurtkę z przyszytym do
kołnierza kapturem.
Ja z kolei założyłam białe, obcisłe dżinsy, czarny, luźny T-shirt
i czerwoną skórzaną kurtkę – pasującą do mojego samochodu.
– Mówię poważnie, Tillie. Nie możesz w piątek jechać.
Prostuję się i sięgam po podłączony do ładowarki telefon.
– Mogę i pojadę. Poprosił, abym się zjawiła.
– Zamknę cię w klatce.
– A ja się z niej uwolnię. – Z szerokim uśmiechem zakładam zegarek
i psikam się perfumami Valentino.
Nate wchodzi do pokoju i pomieszczenie natychmiast wydaje się
mniejsze.
– Może się zrobić nieciekawie.
– Dla mnie to nic nowego, Nate – burczę i dotykam jego policzka. –
Nieciekawe było to, że zabiłam człowieka.
Krzywi się i odsuwa od mojego dotyku. Ty idiotko, Tillie, przestań
dotykać tego, czego nie możesz mieć.
– Wkurza mnie, że wzięłaś na siebie ten ciężar – mówi i sięga po moją
dłoń.
– Lepiej, że zrobiłam to ja niż Madison.
– Wolałbym, abym to był ja albo Bishop. Nad wami dwiema nie ma
kontroli.
Do tylnej kieszeni spodni chowam kartę kredytową i telefon. Zamykam
za nami drzwi, po czym wychodzimy do holu. Czekamy na wszystkich
u dołu schodów.
Jedynym słyszanym dźwiękiem jest tykanie starego zegara.
– Słyszałeś to? – pytam Nate’a.
– Nie? – Przechyla głowę i wtedy ponownie rozlega się szept. Podnosi
wzrok na schody. – Teraz słyszałem.
– Ten dom jest taki upiorny.
– Upiorny i kryje się w nim całe mnóstwo sekretów. Prawda, Bran-
Bran? – Nate zakłada na nos ciemne okulary.
Brantley, który zjawia się w holu wraz z pozostałymi chłopakami,
pokazuje mu środkowy palec. Powoli wychodzimy z domu.
Eli, Cash i Jase wsiadają do forda raptora, Hunter zaś do samochodu
Brantleya.
Nate oczywiście zajmuje fotel pasażera w moim aucie. Siadam za
kierownicą i wdycham zapach nowego samochodu, który zaczyna się
mieszać z zapachem Nate’a i moim. Wciskam guzik startowy i silnik budzi
się do życia.
– Kupiłaś manuala? – pyta Nate, unosząc sceptycznie brew.
– Tak – syczę i wrzucam pierwszy bieg.
Brantley pokazuje, abym opuściła szybę.
– Jedź za nami. Pojedziemy do domu w lesie.
Zamieram. Tego domu, w którym Nate i ja pierwszy raz się
pokłóciliśmy?
– Aha. – W oczach cholernego Brantleya pojawia się błysk.
O Boże.
Przełykam ślinę.
– Okej.
Brantley odjeżdża i nim ruszy za nim raptor z zaciemnionymi szybami,
wciskam się między nich. Chichoczę.
Nate kręci ze śmiechem głową. Kiedy mijamy wielki garaż, obserwuję,
jak drzwi się otwierają, jakby w zwolnionym tempie, i wysuwa się spod nich
idealnie czysta, biała tesla. Oddech mi zwalnia i skupiam się wyłącznie na
aucie. No proszę, stoi tam. Jakby właśnie zeszła z planu Gry o tron z tymi
swoimi długimi, białymi włosami, filigranową figurą i łagodnym
spojrzeniem. Przygląda mi się uważnie, otulając się rozpinanym swetrem,
a ja dodaję gazu, wrzucam trójkę i wyjeżdżam z podjazdu.
– Widziałeś to? – pytam Nate’a, ale ma głowę odwróconą w drugą stronę.
– Co? – pyta.
– Nieważne – burczę.
Przysięgam na Boga, że jeśli ta dziewczyna okaże się wytworem mojej
wyobraźni, położę się na oddział psychiatryczny.
Kładzie mi dłoń na udzie.
– Nie postradałaś zmysłów, mała. Tak, widziałem ją.
W moim ciele pulsuje adrenalina.
– Kim ona jest? – Chcę wszystko wiedzieć.
Nate wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Pierwszy raz ją widziałem, ale podczas tamtej imprezy
Brantley zachowywał się naprawdę dziwnie. Nie bardzo więc mam ochotę
poruszać przy nim ten temat.
Parskam i włączam radio. W tle zaczyna cicho grać Avicii i jego kawałek
SOS. Niskie basy przeszywają wnętrze samochodu niczym grzmoty.
Zjeżdżamy na autostradę i w lusterku wstecznym widzę, że gniewny przód
raptora trzyma się blisko mnie. Ja z kolei jadę tuż za Brantleyem.
– Czyj to raptor?
– Jase’a. Dokuczalibyśmy mu w kwestii rozmiaru jego fiuta, ale wszyscy
go widzieliśmy.
Śmieję się i w tym momencie mija nas czarne, matowe maserati i wbija
się przed samochód Brantleya.
Przewracam oczami. Zmienia się piosenka i Nate kładzie mi rękę na
udzie.
– Na pewno zostaniemy tam na noc.
– Założyłam szpilki!
Tym razem to on przewraca oczami i odblokowuje telefon. Przykłada go
do ucha.
– Hej, możesz przywieźć Tillie jakieś normalne buty i ciuchy na
przebranie? No i te różowe, koronkowe majtki z napisem SECRET?
Daję mu kuksańca.
Śmieje się.
– Och, i szczoteczkę do zębów.
Rozłącza się.
– Załatwione.
– Z kim rozmawiałeś?
– Wyluzuj, myślisz, że pozwoliłbym któremuś z chłopaków grzebać
w twojej bieliźnie? To była Bailey. Też tam będzie.
Uśmiecham się.
– Naprawdę?
Cieszę się, że choć raz będzie nam towarzyszyć jeszcze jedna
dziewczyna. Bardzo lubię Bailey. Jest całkiem bystra jak na swój wiek i pod
całą jej słodyczą dostrzegam niezłą sukę.
– No. – Nate przechyla głowę. – I jestem pewny, że w aucie Bishopa
widziałem dwie osoby.
Madison?
– Nie – mówi, czytając mi w myślach. – To Abel.
Za późno, i tak myślę już tylko o Madison.
– Znowu uciekła razem z Tate?
Nate kręci głową.
– Nie. Tate przygotowuje się do studiów na Uniwersytecie Nowojorskim.
Wydaje mi się, że ich przyjaźń powoli się wypala. Tate ma nowych
znajomych, takich swojego kalibru.
Szczęściara. Wiedzie normalne życie i w ogóle. Od razu jednak dopadają
mnie wyrzuty sumienia. Kocham swoich przyjaciół.
– Więc w nosie ma to, że Madison znowu uciekła?
– Nie wie o tym. Uważa, że Madison jej unika.
– Cóż. – Poprawiam się na fotelu. – Ja bym się na was za to wkurzyła.
– Ty byś nie uciekła – stwierdza rzeczowo.
– Owszem, no, ale jednak. – Mimo wszystko czuję się urażona tym, że
przed ucieczką nawet nie próbowała się ze mną skontaktować. Dochowałam
jej sekretu, a ona mimo to mi nie ufała?
Wtedy dopada mnie olśnienie.
– Zachowujesz się dość obojętnie wobec tego wszystkiego.
Nate prycha i przesuwa palcem po górnej wardze.
– Wiemy, gdzie ona jest, Tillie. Pamiętaj, że zawsze będziemy wiedzieć,
gdzie przebywa każda z was.
– I?
– Jest w Nowej Zelandii.
Przez resztę drogi milczymy. Cztery godziny później zjeżdżamy
z autostrady w prywatną drogę wysadzaną drzewami.
– Nie pamiętam, żeby wszystko było tu takie wypielęgnowane.
Nate robi głośny wydech, kiedy zatrzymujemy się przed domem.
Domem, w którym byliśmy wszyscy tamtej nocy, kiedy Nate i ja po raz
pierwszy uprawialiśmy seks. Tej samej nocy poznałam prawdę o swojej
matce.
Na otaczającej dom werandzie funkcję filarów pełnią ciężkie kłody.
Wysiadamy i robię kilka kroków.
– Diablaku, przyjechałaś do lasu w szpilkach? – Brantley unosi brwi.
– Wiem – burczę. Spoglądam na Abla i lekko się uśmiecham. – Bailey
przywiezie mi inne buty.
Brantley chichocze.
– Ta moja kuzynka to prawdziwy wrzód na tyłku.
– Tatuś Bran-Bran. Skrywający tyle tajemnic…
Mruży oczy, a ja wbiegam szybko po schodkach.
– W tych szpilkach nie da się biegać, princessa! Na twoim miejscu
pohamowałbym ten cięty język!
Ze śmiechem popycham drzwi i wchodzę do środka. W kominku płonie
ogień i wszędzie stoją pozapalane świece.
– Kto to wszystko przygotował? – pytam, rozglądając się.
Na wprost wejścia znajdują się schody prowadzące do sypialni. Na
środku salonu stoi duża, obita skórą sofa w kształcie litery U. W ścianę
wbudowano wielki, otwarty kominek. Z pokaźnych rozmiarów okien
roztacza się widok na drzewa, kuchnia zaś cała jest z drewna i marmuru.
Idealne połączenie tradycji i nowoczesności. Bardzo mi się tutaj podoba. Jaka
szkoda, że żaden z nich nie spędza tu dużo czasu.
Biorę do ręki jedno ze zdjęć stojących na gzymsie nad kominkiem.
Hector, Scarlet i mały Bishop na jej rękach. Odkładam je, nie chcąc dotykać
niczego, co ma związek z Hectorem. Z wyjątkiem Bishopa.
Nate pada na sofę i zdejmuje adidasy.
– Jestem wykończony.
– Taa, dlatego że w nocy zostałeś wypierdolony. – Eli kopie jego nogi.
– To ja pierdoliłem – ripostuje szybko Nate.
– Naprawdę? – chichocze Hunter. – Bo twoje limo mówi coś innego.
Wszyscy wybuchają śmiechem. Ignoruję ich, zdejmuję buty i wchodzę do
kuchni.
– Dobrze się czujesz? – pytam Bishopa, który wyjmuje właśnie z szafki
butelkę szkockiej i dwie szklanki.
Pozostali chłopacy wnoszą do domu swoje rzeczy, po czym udają się na
górę. Nie zastanawiałam się wcześniej nad tym, gdzie będę spać, ale wiem,
że nie z Nate’em. Obiecaliśmy coś sobie. I musimy dotrzymać tej obietnicy.
Bishop nalewa do szklanki whiskey i przesuwa ją w moją stronę.
– Nie bardzo. Ale daję sobie te dwa dni, które tutaj spędzimy, na to, by
poskładać się w całość.
– Aby się poskładać, trzeba się najpierw zupełnie rozpaść. Tym razem
poskładaj się inaczej, Bishop. Lepiej.
Wypija zawartość szklanki jednym haustem i głośno odstawia szklankę
na stół.
– Mogę cię o coś zapytać i liczyć na szczerą odpowiedź?
W tle słychać mecz NBA, bo ktoś zdążył już włączyć telewizor.
– Tak – odpowiadam i pociągam łyk mocnego alkoholu. Przysięgam, że
nie znoszę whiskey. To nie mój trunek. Ale i tak wypijam wszystko, choć
krztuszę się, kiedy spływa mi do przełyku.
Bishop kręci ze śmiechem głową. Podchodzi do niewielkiego barku na
drugim końcu kuchni i wraca z butelką czegoś ciemnobrązowego.
– Co to jest? – pytam.
– Burbon Old Fitzgerald. Myślę, że będzie ci bardziej smakował. Co
prawda to też whiskey, ale jednak burbon, więc nie jest destylowany
w Szkocji, a w Kentucky. Jedno robi się z jęczmienia, drugie z kukurydzy.
Najczęściej jest tak, że jeśli ktoś lubi whiskey, pije też burbona, ale jeśli
komuś bardziej smakuje burbon, na ogół nie lubi szkockiej. Poza tym butelka
kosztuje cztery patyki.
Odkręcam zakrętkę i nalewam burbona do pustej szklanki. Pociągam łyk
i policzki mi płoną. Słodka gorycz pali mi usta, ale za to koi kubki smakowe.
– Znacznie lepsze.
Bishop się uśmiecha.
– Czy Madison opowiadała ci o czasie spędzonym w Nowej Zelandii?
Biorę łyk burbona i powoli go przełykam. Podciągam kolana do klatki
piersiowej.
– Trochę. – Zdejmuję kurtkę, bo robi mi się gorąco. Przeczesuję palcami
długie włosy. – Czemu pytasz?
– Wspominała o facecie o imieniu Jesse?
Zasznurowuję usta i odstawiam szklankę na granitowy blat.
– Niewiele. Mówiła, że się zaprzyjaźnili. To z nim teraz jest?
Kiwa głową.
– A ja walczę ze sobą, żeby tam nie polecieć i nie przywlec jej do domu
za cholerne włosy.
Dopijam swoją porcję trunku. Do kuchni wchodzi Nate i z szafki
wyjmuje chipsy i czekoladę.
Dolewam sobie burbona.
– Powoli. – Nate wskazuje moją szklankę. Rozrywa zębami paczkę
chipsów. – Nie doprowadź do sytuacji, w której będę mógł korzystać
z twojego tyłka wedle własnego uznania.
Przewracam oczami. Nate wraca do salonu i rzuca paczką chipsów
w głowę Eliego.
– Nie rób tego – mówię do Bishopa, kiedy patrzy mi w oczy. – Ona wróci
wtedy, kiedy będzie chciała. Nie ma sensu sprowadzać jej siłą. Wiele się
wydarzyło. Z nas wszystkich ona zmieniła się najbardziej. Jeśli teraz
potrzebuje właśnie czegoś takiego, pozwól jej na to. A kiedy wróci… Jeśli
wróci, na pewno będzie mogła na mnie liczyć.
Bishop wypija zawartość szklanki i ściąga T-shirt. Bishop z gołą klatą –
to nie jest dobre. To bardzo dobre.
– Na litość boską – warczę, odwracając od niego wzrok.
Chichocze i ciska koszulkę gdzieś za siebie.
– Krew mi wrze. Z tobą jest pewnie tak samo.
To prawda.
– Tak…
– Nawet o tym nie myśl – przerywa mi Brantley i wysuwa dla siebie
krzesło obok Bishopa. Bierze ode mnie butelkę i nalewa sobie burbona.
Spogląda na Bishopa, ten zaś mruży oczy i przenosi spojrzenie na mnie.
Śmieje się, prezentując równe, białe zęby.
– Nic nie mów.
Następnie zerka przez ramię na tył głowy Nate’a. Nate’a, który także
pozbył się koszulki, a na głowie ma czapkę daszkiem do tyłu.
– Słyszałem, że czerwony to ulubiony kolor Tillie – przekomarza się
Bishop.
Nate odwraca się w naszą stronę, po czym wstaje z sofy, prostując się na
cały metr osiemdziesiąt pięć. Spod dżinsów wystaje mu gumka bokserek
Calvina Kleina. Dżinsów wiszących mu nisko na biodrach.
– Owszem – rzuca.
Przyglądam im się tak, jakby coś mnie ominęło.
– Mój samochód jest czerwony, ale to nie oznacza, że to mój ulubiony
kolor – oświadczam wyzywająco.
Wszyscy wybuchają śmiechem. Nate patrzy mi w oczy.
– Wiemy, mała. Wyluzuj.
A potem wraca na sofę i skupia się ponownie na meczu.
Bishop wstaje i mierzwi mi dłonią włosy.
– Dobrą jesteś przyjaciółką dla Madison, Tillz. I dla nas… Nie
wyobrażam sobie tego życia bez twoich różowych włosów.
Przyciskam dłoń do piersi i trzepoczę rzęsami.
– Ach!
Przewraca oczami.
– Nie przyzwyczajaj się. Więcej takich słów nie usłyszysz! – oświadcza
i udaje się na górę z butelką w ręce. Szkockiej, nie burbona.
Oblizuję usta.
Alkohol powoli łagodzi mój strach.
– Wszystko dobrze, diablaku? – pyta Brantley.
Kiwam głową.
– Hej. – Nachylam się w jego stronę. – Tesla?
Zamiera i podnosi na mnie wzrok.
– Widziałaś ją?
– Tak – odpowiadam szeptem. Dlaczego mówię tak cicho?
Jego spojrzenie ciemnieje.
– Dlaczego ci ufam?
Przechylam głowę.
– I wzajemnie, Brantley.
– Nie. – Kręci głową i dopija trunek. – Dlaczego ci ufam w kwestii
wiedzy o tej jednej osobie, odnośnie do której sam sobie nie ufam?
Mam ochotę powiedzieć: Bo ja ją ochronię.
Bo chcę ją chronić. I ciebie. I zniszczyć każdego, kto zbliży się do tego, co
was łączy.
– Nie wiem – szepczę zamiast tego. – Dlaczego?
Przez chwilę milczy.
– Nie wiem. Powiem ci, gdy będę wiedział.
Nachyla się i całuje mnie w głowę, ja zaś bawię się szklanką i obserwuję,
jak Nate daje kuksańca Eliemu za naśmiewanie się, że LA Lakers spuścili
łomot Golden State Warriors. Nudzi mi się. Ale w tej nudzie patrzę na
Królów oczami osoby z zewnątrz. Budzą strach w każdym, kto ma choć
trochę oleju w głowie albo wie, kim oni są, dla mnie jednak to nadal paczka
chłopaków, tyle że z dodatkowymi zajęciami. Chłopaków, którzy bez chwili
wahania odgryźliby głowę każdemu, kto ośmieliłby się skrzywdzić kogoś, na
kim im zależy.
Czy to czyni z nich złych ludzi? Według mnie mogą uważać tak tylko ci,
którzy mają złe zamiary. Biorę do ręki szklankę i odgarniam włosy z twarzy.
Chodzę po domu, wyłapując detale, które podczas poprzedniego pobytu mi
umknęły. Na przykład fakt, że pośrodku lasu stoi wysoka wieża. Albo że
wszędzie porozstawiano zdjęcia, nie tylko rodziny Bishopa, ale i Nate’a.
I Eliego, i Huntera, i Jase’a, i Casha. Są tu też stare, czarno-białe fotografie
przedstawiające inne rodziny, ludzi, którzy najpewniej także należeli do
King’s Elite. Zatrzymuję się przed jednym ze zdjęć. Hector z niemowlęciem
na rękach.
– Kto to? – pytam.
– Pewnie Abel – odpowiada Nate, przechyliwszy głowę. Maluch nie jest
ubrany ani na niebiesko, ani na różowo. – Zdecydowanie Abel. O wiele za
ładny na Bishopa.
Bishop schodzi akurat ze schodów i pokazuje Nate’owi środkowy palec.
Nate wraca do oglądania meczu.
A ja omiatam ich wszystkich wzrokiem.
Czy oni mnie mają za głupią?
Chcę powiedzieć, że Hector nie wie przecież o istnieniu Abla. Że tak mi
właśnie powiedzieli. Trzymam jednak buzię na kłódkę. Będę gromadzić
informacje i w odpowiednim momencie zrobię z nich użytek. Jeśli się nie
ujawnię, oni nie będą zmieniać wersji, nie dorzucą nowych kłamstw.
Wolę udawać idiotkę.
Wzruszam ramionami, po czym podchodzę do sofy i siadam obok Nate’a.
Nachyla się i opiera łokcie na udach, oglądając się na mnie przez ramię.
– Wszystko dobrze?
– Doskonale! – Uśmiecham się i trzepoczę rzęsami.
Wraca do oglądania meczu, a z mojej twarzy znika uśmiech. Dupek.
Wyczuwam na sobie spojrzenie Abla. Jego podobieństwo do Bishopa jest
wręcz przerażające. Gdyby nie dzieląca ich różnica wieku, gotowa bym była
się założyć, że to bliźniacy. Uśmiecha się do mnie, jakby wiedział, o czym
myślę. Puszczam do niego oko.
Gdy już wszyscy wracają z lasu, wchodzimy do domu i pojawia się temat
spania. Nadal jestem zła na Nate’a i nie jestem gotowa, aby porozmawiać
z nim o tym, co wcześniej powiedział, kiedy go jednak widzę, wchodzi
akurat na górę, więc pewnie nie muszę się tym martwić.
– Tillie może spać ze mną! – oświadcza Bailey i mruga do mnie. –
Zaklepałam sobie łóżko od razu, jak tu przyjechałam. Podwójne. I chyba jest
tam jeszcze drugie takie podwójne, ale wydaje mi się, że zajął je Eli, więc nie
ma problemu…
– Dzięki – uśmiecham się.
Okej, cofam to. Dwie kolejne noce mogą się okazać bardzo, ale to bardzo
długie.
ROZDZIAŁ 31
K Nate
iedy mówię do Tillie, moje słowa nie przechodzą przez żaden cholerny filtr.
Mówię, zanim zdążę dobrze pomyśleć.
Kładę się na łóżku. Podwójnym, które zajmuję zawsze, kiedy
przyjeżdżamy do tego domu. Tylko Bishop, Brantley i ja mamy zaklepane
pokoje. Nie musimy się kłócić o cztery pozostałe. W moim znajdują się łóżko
i kominek. Nie ma telewizora. W pobycie tutaj chodzi o to, aby uciec od
świata. Cholerna telewizja zastępuje twój świat i daje ci fałszywy, ale Hector
się uparł, aby na dole był jeden telewizor.
Odrzucam kołdrę i spoglądam przez wielkie okna. Wolę spać tu niż tam,
gdzie Bishop, właśnie z powodu tych okien. Są przyciemniane, więc poranne
słońce tak mocno nie daje po oczach. Powinienem ją tu wpuścić? Uznaję, że
nie. Zbyt wiele się dzieje, łącznie z postawieniem się cholernemu ojcu
chrzestnemu. Bishop pozostaje przeciwny naszemu planowi zabicia Hectora.
Rozumiem go. Hector jest nie tylko jego starym, ale to także ojciec
chrzestny. Nie da się zabić kogoś pokroju Hectora, nie wywołując cholernej
apokalipsy. Poprosił więc o czas. Czas na stworzenie armii przeciwko
Hectorowi.
Pocieram twarz, po czym biorę do ręki fiuta. Powinienem zakraść się do
pokoju Tillie i bzyknąć ją na dobranoc. Ale tego nie zrobię. Zamiast tego
pocieram kciukiem po mokrej główce, biorę się do ostrego masowania
i myślę o ściekającej po jej udach krwi.
W Tillie
W Tillie
kładam do uszu słuchawki i obserwuję, jak słońce wyłania się zza drzew,
przeganiając ciemność swoimi promieniami. Fergie zaczyna rapować o tym,
że jest głodna, ja zaś przez chwilę rozciągam nogi. Odkąd mieszkam
u Brantleya, aktywność fizyczna stała się moją codziennością. Wkładam
telefon do przymocowanego na ramieniu etui i zaczynam powoli biec. Przez
co najmniej dziesięć kilometrów nie ma tu nic z wyjątkiem długiej drogi
dojazdowej do domu i niesamowicie mi się to podoba. Pobiegnę do samego
końca, czyli do wysokiego, metalowego ogrodzenia, po czym zawrócę.
A więc razem zrobię dwadzieścia kilometrów. Dystans idealny. Szybciej
przebieram nogami, a muzyka dudni mi w uszach, odwracając uwagę od tej
głupiej rozmowy z wczorajszego wieczoru. W oddali pojawia się ogrodzenie,
ja jednak nie mam jeszcze dość. Otwieram bramę i biegnę dalej. Nie wiem
dokąd, ale wiem, że muszę. Klatka piersiowa mi płonie, serce wali tak
szybko, że czuję je aż w gardle. Obok mnie zatrzymuje się ciemny range
rover, a ja zamieram. Wyszarpuję z uszu słuchawki i w tym momencie
opuszcza się przyciemniana szyba.
Ostrożnie podchodzę do samochodu i zaglądam do środka. To ten sam
Buntownik, z którym się całowałam.
– Eee…
– Wsiadaj, mała.
Wskazuje głową drzwi. Otwieram je i robię, co mi każe. To oczywiste, że
chce mi o czymś powiedzieć. Nazwijcie mnie głupią, ale część mnie ma
świadomość, że w tym świecie jestem jakby nietykalna. Ludzie nie będą mi
wchodzić w drogę.
Ocieram kapiący mi z czoła pot.
– Śmierdzę, sorki.
Chichocze i podnosi na mnie wzrok. Ma na sobie idealnie skrojony
garnitur i ponownie dostrzegam wystające spod niego tatuaże. Pokrywają
jego dłonie, szyję, ma nawet mały krzyż pod okiem.
– Ja cię porywam, a ty przepraszasz za to, że pocisz się na mojej
tapicerce?
Zasznurowuję usta.
– Ty mnie porwałeś?
Kąciki jego ust się unoszą.
– Aha, i jeszcze nigdy nie było to takie proste.
Odpina pasy, tak by móc się odwrócić w moją stronę. Samochód rusza
i nagle dopada mnie myśl: co ja, kurwa, najlepszego zrobiłam? Jestem
skłonna winić za to szalejące endorfiny. Na litość boską, Tillie.
Sięga po moją dłoń.
– Nie zrobię ci krzywdy.
– Skąd mam to wiedzieć? – Cała się trzęsę. – Właśnie mnie porwałeś.
Chichocząc, przyciąga mnie bliżej siebie.
– Nie wiesz jednak jeszcze, dlaczego to zrobiłem, prawda?
Oblizuję usta.
– Śmierdzę i jestem spocona – powtarzam.
Jego wzrok pada na moją szyję, a język oblizuje wilgotną skórę.
– Nie przeszkadza mi to – oświadcza i prostuje się, aby spojrzeć mi
w oczy.
Odchrząkuję.
– Właśnie widzę…
– Wiesz, kim jestem? – pyta i całuje mnie delikatnie w usta. Czemu ten
facet ciągle chce mnie dotykać? Czemu mi się to podoba?
– Nie. – Kręcę głową.
Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech.
– Jestem czymś, co powinnaś była znaleźć już dawno temu.
Odsuwam się od niego lekko.
– Jesteś Buntownikiem.
– Tak. – Prostuje się i zapala papierosa. – Muszę porozmawiać z tobą
o czymś ważnym.
– Okej – szepczę i ocieram pot z czoła. – A potem mnie odwieziesz?
Uśmiecha się z papierosem w ustach.
– Może. – Zapala i się zaciąga. – A może będę chciał cię zatrzymać. –
Wydmuchuje dym.
– Nie jestem kobietą, którą można zatrzymać…
Kręci ze śmiechem głową.
– Wcale się tego nie spodziewam.
Biegowe endorfiny zdążyły się już ulotnić, a zastąpiło je zmęczenie.
– Proszę, powiedz mi, czego chcesz.
– Nazywam się Benny Vitiosis, Tillie.
Przechylam głowę.
– I?
Znacząco się uśmiecha.
– I jestem osobą, która zamierza dopilnować, abyś otrzymała właściwe
propozycje.
– Okej, nie wiem, co przez to rozumiesz.
– Co będziesz robić, kiedy Hector zostanie ukarany za swoje potencjalne
grzechy? Na co liczysz?
Śmieję się.
– Nie wiem. Czemu pytasz?
Unosi brwi.
– Bo pozostaje kwestia tego, kto będzie rządził na Perdicie.
Kręcę głową.
– Nie ja. Nie teraz.
Nachyla się i patrzy mi w oczy.
– Co musi się stać, abyś zamieszkała na tej wyspie na kilka miesięcy?
– Dlaczego wszyscy chcą to wiedzieć? – warczę i wyrzucam do góry
ręce.
Benny ponownie wypuszcza dym. Nachylam się i wyjmuję mu papierosa
z palców, wyraźnie go tym zaskakując. Wkładam go sobie do ust i się
zaciągam.
– Nie sądziłem, że fit dziewczyny palą.
– Ta akurat tak – odpowiadam. – Zwłaszcza kiedy się ją porywa
i wypytuje o coś, o czym nie ma ochoty rozmawiać.
Benny wzrusza ramionami.
– Wrócę, kiedy już się zemścisz, ale pamiętaj o jednym, Stuprum…
Czekam, wydmuchując chmurę dymu. Samochód podjeżdża pod dom
w lesie. Nie zauważyłam nawet, że zawróciliśmy.
– Kiedy wszystko runie, a przy zdrowych zmysłach będą cię utrzymywać
tylko wyrzuty sumienia… zadzwoń do mnie.
Drzwi się otwierają i moim oczom ukazuje się wściekły Nate.
– Co to, kurwa, ma znaczyć, Benny?
Benny puszcza do niego oko.
– Nathanialu. Kiedy podzielisz się ze mną tą superlaseczką?
Nate patrzy na niego z odrazą.
– Prędzej pochlastam tę twoją cholerną twarz, niż pozwolę ci jej dotknąć.
Przewracam oczami i klepię Nate’a, próbując wysiąść z auta.
On się nie rusza.
– Nate! – warczę, on jednak nadal stoi ze wzrokiem utkwionym
w Bennym.
Powoli się cofa, aby mnie przepuścić.
– Wiesz, jak to lubię… – Benny uśmiecha się drwiąco.
Nate odpycha mnie i rzuca się na samochód, ale Bishop chwyta go za
kołnierz i ciągnie do tyłu.
– Nie.
Brantley zatrzaskuje drzwi i samochód powoli odjeżdża.
Nate swój gniew kieruje teraz na mnie.
– Co ty, do kurwy nędzy, robiłaś w tym samochodzie, Tillie?!
– Cóż… – Otrzepuję piach z nóg. – Tak się cieszę, że zapytałeś. Porwał
mnie, kiedy biegałam, no i…
– …co takiego?! – wrzeszczy Nate i podnosi wzrok na oddalający się
samochód.
– Nate! – warczę. – Odwiózł mnie. Nic się nie stało.
Gniewnym krokiem wchodzi do domu, a ja zostaję na dworze
w towarzystwie Brantleya i Bishopa, którzy bacznie mi się przyglądają.
– No co?
Nikt nie odpowiada i zapada cisza. Znowu.
ROZDZIAŁ 34
Z Tillie
B Tillie
N Nate
M Tillie
Nate został na Perdicie. No, ależ oczywiście. Z tego powodu lot potwornie mi
się dłużył i byłam w stanie myśleć tylko o tych wszystkich sprośnych
rzeczach, jakie robili z Valentiną.
– W życiu nie kupię niczego od Valentina – burczę, przewijając
w laptopie oferty domów na sprzedaż.
Bailey chichocze.
– Aż tak źle?
Kiwam głową.
– Aż tak.
– Odzywał się do ciebie, odkąd wczoraj tu przyleciałaś? – pyta,
wrzucając do blendera owoce i różne inne paskudztwa.
Kręcę głową.
– Nie. Wiem tylko, że został tam razem z Bishopem, a skoro obaj są teraz
singlami, to aż boję się myśleć, co wyprawiali przez całą noc. – Przechylam
głowę i przyglądam się zdjęciom domu wyróżniającego się na tle
pozostałych.
Nie jest w żaden sposób ostentacyjny. Przypomina mi dom, o jakim
marzyłam jako mała dziewczynka, zmarznięta i głodna w przyczepie, bita
przez ojca.
– Znalazłaś coś? – pyta Bailey. Obchodzi stół i zerka mi przez ramię. –
Och, podoba mi się!
– Mnie też – szepczę. Biorę do ręki telefon i dzwonię do agenta
nieruchomości. – Chcę ten dom. – Uśmiecham się do Bailey.
Przekazawszy agentowi, aby złożył ofertę w moim imieniu, udaję się do
swojego pokoju i przewijam kontakty w telefonie. Wybieram numer
Madison, choć wiem, że włączy się poczta głosowa.
Ale tym razem jest inaczej.
– Tills…
Zrywam się z łóżka.
– Madison!
– Ćśśś! – ucisza mnie. – Nie tak głośno.
– Po pierwsze, jesteś cała i zdrowa?
– Tak – odpowiada poważnie.
– To dobrze, ale co ty sobie, kurwa, myślisz, tak uciekając? Czemu nic mi
nie powiedziałaś?
– Ja… dobijały mnie wyrzuty sumienia, Tillie.
– Madison – wzdycham – w życiu bym się na ciebie nie gniewała.
Rozumiem ten głupi świat lepiej, niż ci się wydaje. Zrozumiałabym. – Głos
mi łagodnieje. – Nie rozumiem natomiast, dlaczego uciekłaś! Gdzie jesteś?
– W Nowej Zelandii u Jessego. Nie możesz powiedzieć Bishopowi!
– On już wie – odpowiadam zgodnie z prawdą.
– Naprawdę? – Łamie jej się głos.
– Owszem, i pozwala ci odejść.
– Och. – W jej głosie słychać smutek. – To pewnie dobrze.
– Wcale nie. Kiedy tylko sobie uświadomisz, że chcesz wrócić do domu,
lepiej tak zrób. Bo chcę odzyskać przyjaciółkę. Wybaczam ci, przeszłość to
przeszłość. Zresztą ani przez chwilę nie byłam na ciebie zła.
– O nie – mówi Madison. – To był zaledwie początek naszych
problemów.
Oblizuję usta.
– Możesz zdradzić mi coś więcej na temat tego dupka?
Cisza.
– Zagroził, że zabije mnie, ciebie, Bishopa, Nate’a, wszystkich, jeśli nie
postaram się, aby tamten filmik wyglądał wiarygodnie. Więc się
postarałam. – Płacze. – Pękało mi serce, kiedy zdradzałam Bishopa i nic nie
mogłam z tym zrobić. Wiedziałam, że pomyśli, że zrobiłam to z własnej
woli. – Wzdycha. – Nie wiem, dla kogo on pracował ani dlaczego mnie
zgwałcił. Po wszystkim jednak zadzwonił do kogoś i powiedział, że
załatwione i że teraz muszą czekać.
– Boże – szepczę. – Tak mi przykro, Madison. Żałuję, że nie mogę być
teraz przy tobie. Obiecuję, że zdobędę odpowiedzi. Wyciągnę je od tych
dupków.
Chichocze.
– Radzisz sobie z nimi o wiele lepiej niż ja.
– Mads… – mówię cicho – jesteś cholerną królową. Jesteś panią Bishopa
Vincenta Hayesa. Nie doceniasz swojej władzy.
– Wcale nie – protestuje. – Zbyt długo ją przeceniałam. Ale pewnego
dnia wrócę.
– To dobrze. Bo kupiłam dom.
– Naprawdę? – Ożywia się. – Gdzie?
– W fajnej dzielnicy na przedmieściach. Z białym parkanem i w ogóle.
Byłabyś ze mnie dumna.
– Jestem.
– Potrzebuję cię w swoim życiu. – Wzdycham. – Tak wiele mam ci do
opowiedzenia.
– Cóż, mam teraz trochę czasu.
Moszczę się na łóżku.
– Okej, no więc ta suka Valentina…
ROZDZIAŁ 38
P
Tillie
~ Dwa tygodnie później ~
T Nate
ego dnia, kiedy Tillie opuściła Perditę, wydarzyły się dwie rzeczy.
Po pierwsze, dotarło do mnie, że Brantley ma rację. Musiałem pozwolić
jej odejść, by wróciła do mnie wtedy, kiedy będzie na to gotowa, nie zaś
dlatego, że bym ją do tego zmusił. Ten świat zadał jej zbyt wiele bólu, żebym
teraz miał jej to robić. Ale przysięgam, że kiedy zjawi się w drzwiach mojego
domu, zarządzę szach i cholerny mat i wyryję swoje imię na jej tyłku.
Z góry schodzi Bailey z butelką w ręce.
– Fajna chata, Malum.
Ignoruję ją i wyglądam przez okno na taras, gdzie napalone studentki dają
nura do basenu. Dzień, kiedy się dowiedziałem, że mam córkę, był także
dniem, kiedy zacząłem planować budowę tej rezydencji. Trochę to trwało, ale
w końcu jest gotowa. Brak jeszcze paru rzeczy, na przykład boiska do
koszykówki i miejsca, które postanowiłem nazwać Jaskinią. Bishop i ja
mamy w związku z nim wielkie plany. To będzie coś w rodzaju klubu dla
dżentelmenów, tyle że bez żadnych cholernych zasad. To tam będziemy
szkolić nowe pokolenie Królów, łącznie z Ablem.
Z holu podwójne schody prowadzą na piętro, które zbudowano na planie
koła, z balustradą, przez którą widzi się parter. Mam tutaj dziesięć sypialni,
salę kinową, wielki garaż i pokój. Zbudowałem ten dom wokół tego jednego
pokoju. Pokoju, od którego zaczęły się plany. Jeśli znacie mnie
wystarczająco dobrze i przyjrzycie się domowi, zobaczycie, gdzie się robi
mrocznie. Zaczęło się radośnie, od pokoju Micaeli. Potem wszystko się
rozsypało i powstała Jaskinia.
Wszystko wokół mnie wiruje, alkohol pulsuje w moich żyłach tak
szybko, że nie jestem w stanie nadążyć. Z głośników zaczyna dudnić
A Boogie Wit da Hoodie i jego kawałek Swervin. Siedząc na sofie, odchylam
głowę i zamykam oczy. Po pijaku zazwyczaj rozrabiam, dzisiaj jednak nie
potrafię znaleźć w sobie potrzebnej do tego energii. Czuję, że ktoś siada mi
na kolanach.
Otwieram oczy i spycham tego kogoś. Dziewczyna – której za chuja nie
znam – upada na ziemię.
– Auć, Nate! – Odwraca się i widzę, że to laska, z którą się kiedyś
bzykałem. Tak mi się przynajmniej wydaje. Rozchyla lekko uda i dostrzegam
jej cipkę. Taa, ją akurat pamiętam. Chyba. Pijany jestem.
– Nie dotykaj mnie, do cholery.
Przeciskam się przez bawiący się w salonie tłum i kusi mnie, aby kazać
wszystkim spierdalać z mojego domu. W tym momencie drzwi się otwierają
i wszyscy nieruchomieją. Ona jest jak cholerny magnes na Królów – powoli
wchodzą do salonu i mnie otaczają.
Uśmiecham się diabolicznie, jakbym się dopiero co nie nurzał
w paskudnej historii, jak zakończyło się wszystko między nami.
– Ostrożnie z tymi drzwiami, princessa. Nie lubią, jak się nimi wali.
Z daleka piorunuje mnie wzrokiem, a mnie kręci się w głowie od całej
wypitej szkockiej.
– Czy to prawda?
O co konkretnie mnie pyta? Domyśliła się?
– Wszyscy wynocha! – warczę do ludzi w salonie. Powoli zaczynają
wychodzić na tył domu, gdzie znajduje się basen. Za nic nie uda mi się teraz
zakończyć tej imprezy, więc odwracam się i patrzę na Bishopa. – Zamknij te
cholerne drzwi na klucz. – A do Tillie rzucam: – O czym ty mówisz?
Wbrew sobie lustruję jej cholerne ciało. Nawet w dresach i babcinym
swetrze, który wygląda na dwa rozmiary za duży, i tak deklasuje każdą inną
dziewczynę. Jeszcze o tym nie wie, ale odkąd w naszym życiu pojawiła się
Micaela, nie tknąłem żadnej innej. Nie bzykałem się z Tate, choć po tych jej
wyznaniach wobec Bran-Brana Tillie uważa, że tak było i że często posuwam
inne dziewczyny. Prawda jest jednak taka, że dla mnie istnieje tylko ona.
Okej, przed nią i kiedy po raz pierwszy mnie zostawiła, przebierałem
w cipkach do woli, po jej powrocie to się jednak skończyło.
Cholera. Z żadną się od tamtego czasu nie pieprzyłem. Co jest, kurwa?
Ostrożnie robi kilka kroków w moją stronę, a w jej oczach błyszczy
szaleństwo. Tego typu szaleństwo, którego nie można poskromić, zresztą
nawet nie chce się próbować.
– Czy to prawda? Czy Hectorowi i Katsii urodziła się córka…
Zaciskam usta, a moje spojrzenie biegnie do Bishopa, by chwilę później
wrócić do niej.
– Tak.
Robi kolejny krok, mrużąc przy tym oczy. Och, jest na maksa wkurzona.
– Mam przyrodnią siostrę?
– Tak. – Pociągam łyk wódki.
Stoi teraz przede mną i patrzy mi w oczy. Jej słodkie oczy łani na
moment odwracają moją uwagę od emanującej z niej wrogości. Spogląda na
Brantleya.
– Kim jest ta dziewczyna, która z tobą mieszka, Bran-Bran?
W jego oczach pojawia się błysk i obserwuję, jak zmienia się jego
postawa. Nie lubi, kiedy w rozmowie jest przywoływane imię Saint.
Przekonaliśmy się o tym na własnej skórze.
– Brantley – szepcze Tillie i spuszcza głowę – kim ona jest?
Z łagodniejszym wyrazem twarzy Brantley siada na sofie.
– Ma na imię Saint – wyrzuca z siebie, po czym sięga po pierwszą lepszą
butelkę alkoholu spośród stojących na ławie. – I owszem, to twoja przyrodnia
siostra.
ROZDZIAŁ 40
M Tillie
W Tillie
sypialni Nate’a króluje przepych, taki, jakiego można się po nim spodziewać.
Owijam się okryciem i wstaję z łóżka, zostawiając go na nim zupełnie
nagiego.
Odgarniam włosy z twarzy i podchodzę do przeszklonej ściany. To
ciekawe, że wszyscy przeprowadzili się do Nowego Jorku, zamiast zostać
w Hamptons. Może tak właśnie robią Królowie. Przesuwam opuszkami
palców po ścianach. Ciemnoszare z białymi wykończeniami. Za ścianką
działową stoi wanna, jest tam także kabina prysznicowa. Są tu dwie
garderoby, jedna z ubraniami Nate’a, a druga… Zapalam światło i zaglądam
do niej – widzę trochę moich ciuchów.
– Rzeczy, które zostawiłaś u mamy.
– Och – szepczę, nie odwracając się. – Wiedziałeś, że wrócę, co?
Śmieje się cicho, a ja oglądam się przez ramię i widzę, że idzie przez
pokój w całym swoim nagim majestacie. Przy każdym ruchu napinają mu się
mięśnie, a razem z nimi tatuaże.
– Taa, wiedziałem. – Staje za mną i mnie obejmuje, po czym gryzie lekko
w szyję. – Nie jesteś kobietą, którą da się uczynić swoją własnością. Już
dawno to zrozumiałem. Może i nie należysz do mnie, ale jesteś ze mną. I nic
z tym nie zrobisz.
Ze śmiechem przechylam głowę, kiedy Nate przesuwa zębami po moim
ramieniu. Zamykam oczy i z moich ust wydostaje się cichy jęk.
Klepie mnie w tyłek, wyrywając z seksualnego otumanienia.
– Przed wyjściem chcę ci coś pokazać.
– Przed wyjściem? – Przyglądam się, jak odkręca wodę pod prysznicem.
W jednej chwili pokój wypełnia para.
– Przecież obiecałem ci tatuaż.
– A ty też tego chcesz? – pytam z uniesioną brwią.
– Mała, proszę cię. Wytatuowałbym sobie na czole twoje imię, gdybyś
tylko chciała.
Moje spojrzenie wędruje w dół jego ciała i na mojej twarzy pojawia się
szeroki uśmiech, kiedy widzę napis K I N G.
– Już ja wiem, czego chcę.
– Oj tak – chichocze, wchodząc pod prysznic. – Zdecydowanie.
S
Tillie
~ Dwa tygodnie później ~
Xo – Amo
Spis treści:
Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Podziekowania
Karta redakcyjna
Tytuł oryginału:
Malum. Part Two
(The Elite Kings Club Book Five)
Wydanie elektroniczne
Białystok 2021
ISBN 978-83-66815-22-3
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek