You are on page 1of 5

Wojciech Sadrakula

INTERESUJĄCA ŚMIERĆ

Żona Llew
Rzekł do Matha Gwydion, rzecz wiosną miała miejsce:
"Weźmy teraz i zróbmy naszemu Llew żonę".
Wzięli więc gałęzie jeszcze mgłą zwilżone
I uczynili w cieniu magiczny pierścień:
Zatem wzięli fiołek, a także kwiat lilii
By dać kształt twarzyczce, stopy jej zrobili
Z bukietu stokrotek, następnie kazali
Makolągwie śpiewać wśród kwiatów azalii
Czerwonych jak jej usta, dla głosu narodzin.
Potem sami śpiewali przez dwadzieścia godzin.
I Llew przybył z południa, by śpiewać radośnie,
I wziął sobie żonę z ptaków oraz roślin.

Przed dwoma laty grupa belgijskich muzyków wspólnie z Irlandczykami Seánem


Tyrrellem i Fergusem Feeleyem, ochrzciwszy się mianem "Vredesconcerten Passendale" nagrała
płytę upamiętniającą postać i poezję Francisa "Franka" Ledwidge'a, irlandzkiego poety poległego
podczas I Wojny Światowej w okolicach Ypres. Rok wcześniej w Boezinge, miejscu jego
śmierci, odsłonięto poświęcony mu pomnik, zatem dzieło "odpominania" Ledwidge'a nosi
znamiona zorganizowanej akcji.
Historia, którą trzeba opowiedzieć, jest następująca. Ledwidge urodził się w 1887 roku w
samym sercu nastawionej antyangielsko Irlandii, w Slane. Niegdyś funkcjonowała tu kultura,
której symbole utrwalają dziś w swych nazwach irlandzkie zespoły folkowe: celtyckie Królestwo
Tara oparte na władzy lokalnych wodzów zwanych Chieftains. Potem Hill of Slane rozsławił
niosący kaganek chrześcijaństwa św. Patryk, tutaj też, nad brzegami Boyne, rozegrała się w 1690
roku ostatnia bitwa katolickich Irlandczyków z protestantami Williama III. Tradycje te, jak i
wyzwoleńcze nastroje, żywe były w środowisku przyszłego poety od jego najmłodszych lat.
Osierocony przez ojca, od czwartego roku życia Ledwidge wychowywany był wespół z szóstką
rodzeństwa przez matkę. Bieda aż piszczała. Od małego pomagał w pracach polowych u
miejscowych farmerów, a gdy trochę podrósł, pracował przy budowie dróg i w kopalni, wreszcie
– jako szesnastolatek – wysłany został do miasta, aby terminować w sklepie jako sprzedawca.
Tam, z tęsknoty za domem, zaczął składać swoje pierwsze wierszyki. Kiedy doszła do tego
młodzieńcza miłość, jego los został przesądzony.
Do spraw serca jeszcze wrócimy, tymczasem zajmijmy się polityką, co jest nieuniknione,
gdy chodzi o Irlandię owych czasów. W 1913 roku Ledwidge był już sekretarzem lokalnego
oddziału "Irish Volunteers", umiarkowanych nacjonalistów prowadzonych przez Johna
Redmonda z Irish Party. Redmond wierzył w możliwość osiągnięcia autonomii w ramach
brytyjskiego systemu parlamentarnego. Plany te pokrzyżował wybuch wojny. Redmond obiecał
zawiesić na czas jej trwania irlandzkie żądania, a nawet godził się na stworzenie irlandzkich
oddziałów w armii brytyjskiej. Ledwidge nie podzielał jego poglądów i bliższy był rewolucyjnej
linii Sinn Fein, według której lepiej walczyć przeciw Anglikom, niż u ich boku. Zachował się
nawet zapis dyskusji z jednego z mityngów, na którym Ledwidge tak gorączkowo występował
przeciw idei wspólnej z Anglikami walki przeciw Niemcom, że spytano go, czy jest działaczem
irlandzkim, czy proniemieckim. A jednak wkrótce poeta podjął najważniejszą i najbardziej
zagadkową decyzję w swoim krótkim życiu: jak 185 000 jego rodaków, zgłosił się na ochotnika
do brytyjskiej armii. W jednym z listów wyjaśniał to nastepująco: Wstąpiłem do Brytyjskiej
Armii, gdyż to ona stała między Irlandią a wrogiem zagrażającym całej naszej cywilizacji. I nie
chciałem, żeby Brytyjska Armia mogła kiedyś powiedzieć, że siedzieliśmy bezczynnie w domu,
gdy ona nas broniła. Być może jest to prawdziwe wytłumaczenie, ale chyba tylko częściowe.
Niektórzy dopatrują się innych motywów: ukochana Franka, Ellie Vaughey ze Slane, od której
już wcześniej dostał kosza, ogłosiła na tydzień przed jego akcesem do wojska swe zaręczyny z
miejscowym bogaczem. W maleńkim Slane codzienny widok świeżo upieczonego małżeństwa
musiałby być nieznośny dla odrzuconego adoratora. Co robi w takiej sytuacji zawiedziony w
swych uczuciach młodzieniec? Najchętniej idzie na wojnę, a lepsza wojna u boku Anglików, niż
żadna.
Los nie oszczędzał młodego wrażliwca. Tuż przed wypłynięciem z portu statków z 10-tą,
angielsko-irlandzką dywizją, do której "przynależniono" Ledwidge'a, dotarła doń wieść o
niespodziewanej śmierci Ellie. Napisał wtedy, już na morzu, piosenkę "Dla umarłej":

Śpiew kosa na obitym


Mchem kamieniu,
Falowanie kwiatów,
Rozkwitłych dziko cieni,
Śpiew niesie się w lesie,
Statek płynie hen.
Ten śpiew był dla ciebie,
dla mnie statek ten.

W głowie ciężkiej od trosk


Słyszę, jak śpiewa kos,
Widzę, jak obcy wiatr
Kołysze dziki kwiat.
Lecz leśny tren to tylko
Cisza i smutek zachłanny.
Dla ciebie jest ta cisza,
a ten smutek dla mnie.

Kos występujący w pierwszych linijkach obu strof to ten sam kos, co w tytule jednego z
tradycyjnych irlandzkich slow air, smętnych i tęsknych utworów instrumentalnych. Już z pobliża
frontu Ledwidge pisał do swego starego przyjaciela, Matty'ego McGoony: Jeśli po wojnie nie
usłyszysz mojej pieśni, będziesz wiedział, że udałem się na tamten brzeg śladem Keatsa i reszty.
Ciężko przepracowaliśmy tu zimę szykując się na spotkanie z chłopcami Kaisera, a teraz nastała
wiosna i wszystkie moje kosy śpiewają gdy my wyruszamy na pole bitwy. Jak tam twój Pegaz? I
jak się mają skrzypce? Grając "Kosa", zawsze myśl o mnie. Strzępy tej melodii brzmią w mojej
pamięci niczym duchy wyjące w starym ogrodzie. Teraz cała moja pamięć to tylko ogród pełen
zwiędłych kwiatów lata, które umarło. Że ulubionym ptakiem poety tak nastrojonego stał się kos,
łatwiej będzie zrozumieć, gdy sobie przypomnimy, że kos to blackbird - czarny ptak. Na płycie
"Verdesconcerten Passendale" znalazło się miejsce i dla "Kosa", i dla innych irlandzkich bądź
flandryjskich melodii ludowych, dla piosenek irlandzkich patriotów, ale przede wszystkim dla
współczesnych kompozycji Seána Tyrrella i Petera Deruddera napisanych do tekstów
Ledwidge'a.
Wiatry wojny poniosły poetę najpierw aż na Morze Śródziemne, na półwysep Gallipoli na
Dardanelach. Zgodnie z planem Pierwszego Lorda Admiralicji Winstona Churchilla mieli szybko
zgnieść turecki opór w Grecji i pomaszerować w stronę Niemiec. Jednak irlandzko-szkocko-
australijsko-nowozelandzko-angielskie wojska utknęły już na greckich wybrzeżach w okolicach
Suvli. Podczas przedłużających się walk Ledwidge ocalił życie rannemu przyjacielowi z
Belfastu, znosząc go z pola bitwy. Po kilku miesiącach, straciwszy 115 000 zabitych lub rannych
oraz 90 000 ofiar malarii, Churchill wycofał się z nieudanej operacji. Batalion Ledwidge'a
skierowano do walki z armią bułgarską na terenach Macedonii. Walka nie trwała długo i
zakończyła się żałosnym odwrotem, który doprowadził poetę do tak krańcowego wyczerpania, że
dwa miesiące spędził w szpitalach wojskowych, najpierw w Salonikach, potem aż w Kairze.
Jedyną pociechą były dlań w tym czasie wiersze, tym bardziej, że w ojczyźnie ukazała się jego
debiutancka książka, "Pieśni pól". Poezja pomogła mu i w ten sposób, że jego wiersze zrobiły
takie wrażenie na lekarzu, iż załatwił mu przyśpieszony powrót na wyspy. Frank został
hospitalizowany w Londynie, a ledwie 10 dni po szczęśliwym powrocie dotarły doń wieści o
rozruchach w Dublinie, które przeszły do historii jako Wielki Poniedziałek 1916 roku.
Czyż oczekiwaliście od nas rozsądku? - pytał na papierze jeden z rebelianckich
przywódców, poeta Padraig Pearse, przyjaciel Ledwidge'a. Zgodnie z tą poetycką "dewizą"
dublińskie powstanie było zrywem wysoce nierozsądnym, beznadziejnym wyzwaniem rzuconym
potężnej mimo toczonej wojny armii. Sześciuset amatorów ruszyło w bój przeciwko pięciu
tysiącom wyszkolonych żołnierzy. Desperacki, zgoła absurdalny akt, który w przyszłości miał
stać się, jak to bywa, mitem i jednym z fundamentów odrodzonej świadomości narodowej
Irlandczyków. Wśród walecznych amatorów, prócz Pearse'a, więcej było poetów, m. in. John
MacBride, Joseph Plunkett i kolejny przyjaciel Ledwidge'a, Thomas McDonagh. Po stłumieniu
powstania wszyscy zostali straceni wespół z jego przywódcami. Można sobie tylko wyobrażać,
co czuł Frank, dodatkowo trapiony wówczas przez sąd wojskowy, przed którym stanął za
samowolne przedłużenie urlopiku w rodzinnym Slane. Na pewno nie czuł się jak bohater.
Pozbawiono go szarży, do której, co zrozumiałe, nie był szczególnie przywiązany. Jak podają
autorzy dołączonego do płyty biogramu, "pił, pisał wiersze i przemyśliwał o dezercji".
Nim co wymyślił, został jednak skierowany do Francji, na Front Zachodni. Jego listy
stamtąd dobrze oddają ówczesny stan jego ducha. Do McGoony napisał: Jestem cząstką tej
Wielkiej Wojny, działającą i cierpiącą, podejmującą wielkie wysiłki i skazaną na wielki
dyshonor. Zanim przeczytasz te słowa, mogę już nie żyć, ale chcę uczynić, co do mnie należy.
Śmierć wydaje mi się równie interesująca, co życie. Napatrzyłem się na nią między Suvlą a
Serbią i teraz, we Francji. Bez przerwy tęsknię za domem. Miał jednak zobaczyć jeszcze jedną,
nową odmianę śmierci. Po długim marszu na północ jego dywizja dotarła w rejon Ypres, a więc
miejscowości, która tej nowej śmierci dała nazwę. Ledwidge nie wie jeszcze, że nazwą tą będzie
"iperyt"; w liście pisze o stosowaniu gazu łzawiącego, ale też innego wynalazku, nowego i
straszliwego.
Wczesnym rankiem 31 lipca 1917 ruszyła wielka ofensywa sir Douglasa Haiga. Dziewięć
brytyjskich dywizji, kilkaset tysięcy żołnierzy, chłop na chłopie, ruszyło na Niemców. Pod
wieczór 30 tysięcy spośród nich nie żyło. Miłośnik śmierci miałby więc co oglądać, ale 29-ta
Dywizja, w której służył poeta, nie brała udziału w tym pierwszym ataku. Jego oddział odesłano
do naprawy przerwanego szlaku kolejowego. Nie było to wcale bezpieczne zajęcie, rejon
znajdował się w zasięgu ostrzału wroga. Było zimno i lało, żołnierzom przywieziono dzienną
rację gorącej herbaty. Właśnie, gdy się na tę nietypową five o'clock tea zeszli, eksplodował wśród
nich pocisk. Dzięki temu Ledwidge zginął nie jak żołnierz, w walce, ale jak poeta, przy herbacie.
Jego szczątki pochowano na miejscu śmierci. Kapelan batalionu, ojciec Devas, wśród innych
poległych zapisał w swoim dzienniczku i jego: Francis Ledwidge, zabity, rozerwany na strzępy.

Nie pora na śpiew

Już mnie więcej nie zobaczysz,


Nie pora na śpiew.
Już mnie więcej nie usłyszysz,
Nieme ptaki pośród drzew.

Buchnął ogień w moim sercu,


Zawsze byłem bezdomny.
A z dali głos się niesie:
"Do mnie!", i znów "Do mnie!"

Monolog

Gdy byłem młody, uważałem


By nie dać okpić się z udziału
W tym, co pozwala łatwiej znieść
Życie, a nawet samą śmierć,
By wyżej imię swe uwiecznić,
Gdzie ni ptak, ni poeta nie śmie.

Lecz młodość szybko mi uciekła;


Zresztą, przyjemniej zejść do piekła
Z hałastrą, co prze do grabieży
Sadów i wspina się na wieżę
Po jaja kawek, budząc pianie
Kogutów długo przed świtaniem.

Byłem tak zły, że pletli o tym


Sąsiedzi idąc do roboty.
Teraz we Francji piję wino,
Którego nalał los swym synom.
Jutro tu zabrzmią gromy wojny,
Wśród których będę policzony?

Już jest za późno, aby wrócić


Do tamtych snów, aby się smucić
Brakiem imienia, lecz w sam raz,
By złożyć bogom hołd za blask
Miecza i serca, które nie drży,
Większy niż wątły blask poezji.
Bo większa niż jej uniesienia
Mała mogiła bez imienia,
Gdy honor w hańbę się przemienia.

Mała mogiła bez imienia,


Gdy honor w hańbę się przemienia.

You might also like