Professional Documents
Culture Documents
INTERESUJĄCA ŚMIERĆ
Żona Llew
Rzekł do Matha Gwydion, rzecz wiosną miała miejsce:
"Weźmy teraz i zróbmy naszemu Llew żonę".
Wzięli więc gałęzie jeszcze mgłą zwilżone
I uczynili w cieniu magiczny pierścień:
Zatem wzięli fiołek, a także kwiat lilii
By dać kształt twarzyczce, stopy jej zrobili
Z bukietu stokrotek, następnie kazali
Makolągwie śpiewać wśród kwiatów azalii
Czerwonych jak jej usta, dla głosu narodzin.
Potem sami śpiewali przez dwadzieścia godzin.
I Llew przybył z południa, by śpiewać radośnie,
I wziął sobie żonę z ptaków oraz roślin.
Kos występujący w pierwszych linijkach obu strof to ten sam kos, co w tytule jednego z
tradycyjnych irlandzkich slow air, smętnych i tęsknych utworów instrumentalnych. Już z pobliża
frontu Ledwidge pisał do swego starego przyjaciela, Matty'ego McGoony: Jeśli po wojnie nie
usłyszysz mojej pieśni, będziesz wiedział, że udałem się na tamten brzeg śladem Keatsa i reszty.
Ciężko przepracowaliśmy tu zimę szykując się na spotkanie z chłopcami Kaisera, a teraz nastała
wiosna i wszystkie moje kosy śpiewają gdy my wyruszamy na pole bitwy. Jak tam twój Pegaz? I
jak się mają skrzypce? Grając "Kosa", zawsze myśl o mnie. Strzępy tej melodii brzmią w mojej
pamięci niczym duchy wyjące w starym ogrodzie. Teraz cała moja pamięć to tylko ogród pełen
zwiędłych kwiatów lata, które umarło. Że ulubionym ptakiem poety tak nastrojonego stał się kos,
łatwiej będzie zrozumieć, gdy sobie przypomnimy, że kos to blackbird - czarny ptak. Na płycie
"Verdesconcerten Passendale" znalazło się miejsce i dla "Kosa", i dla innych irlandzkich bądź
flandryjskich melodii ludowych, dla piosenek irlandzkich patriotów, ale przede wszystkim dla
współczesnych kompozycji Seána Tyrrella i Petera Deruddera napisanych do tekstów
Ledwidge'a.
Wiatry wojny poniosły poetę najpierw aż na Morze Śródziemne, na półwysep Gallipoli na
Dardanelach. Zgodnie z planem Pierwszego Lorda Admiralicji Winstona Churchilla mieli szybko
zgnieść turecki opór w Grecji i pomaszerować w stronę Niemiec. Jednak irlandzko-szkocko-
australijsko-nowozelandzko-angielskie wojska utknęły już na greckich wybrzeżach w okolicach
Suvli. Podczas przedłużających się walk Ledwidge ocalił życie rannemu przyjacielowi z
Belfastu, znosząc go z pola bitwy. Po kilku miesiącach, straciwszy 115 000 zabitych lub rannych
oraz 90 000 ofiar malarii, Churchill wycofał się z nieudanej operacji. Batalion Ledwidge'a
skierowano do walki z armią bułgarską na terenach Macedonii. Walka nie trwała długo i
zakończyła się żałosnym odwrotem, który doprowadził poetę do tak krańcowego wyczerpania, że
dwa miesiące spędził w szpitalach wojskowych, najpierw w Salonikach, potem aż w Kairze.
Jedyną pociechą były dlań w tym czasie wiersze, tym bardziej, że w ojczyźnie ukazała się jego
debiutancka książka, "Pieśni pól". Poezja pomogła mu i w ten sposób, że jego wiersze zrobiły
takie wrażenie na lekarzu, iż załatwił mu przyśpieszony powrót na wyspy. Frank został
hospitalizowany w Londynie, a ledwie 10 dni po szczęśliwym powrocie dotarły doń wieści o
rozruchach w Dublinie, które przeszły do historii jako Wielki Poniedziałek 1916 roku.
Czyż oczekiwaliście od nas rozsądku? - pytał na papierze jeden z rebelianckich
przywódców, poeta Padraig Pearse, przyjaciel Ledwidge'a. Zgodnie z tą poetycką "dewizą"
dublińskie powstanie było zrywem wysoce nierozsądnym, beznadziejnym wyzwaniem rzuconym
potężnej mimo toczonej wojny armii. Sześciuset amatorów ruszyło w bój przeciwko pięciu
tysiącom wyszkolonych żołnierzy. Desperacki, zgoła absurdalny akt, który w przyszłości miał
stać się, jak to bywa, mitem i jednym z fundamentów odrodzonej świadomości narodowej
Irlandczyków. Wśród walecznych amatorów, prócz Pearse'a, więcej było poetów, m. in. John
MacBride, Joseph Plunkett i kolejny przyjaciel Ledwidge'a, Thomas McDonagh. Po stłumieniu
powstania wszyscy zostali straceni wespół z jego przywódcami. Można sobie tylko wyobrażać,
co czuł Frank, dodatkowo trapiony wówczas przez sąd wojskowy, przed którym stanął za
samowolne przedłużenie urlopiku w rodzinnym Slane. Na pewno nie czuł się jak bohater.
Pozbawiono go szarży, do której, co zrozumiałe, nie był szczególnie przywiązany. Jak podają
autorzy dołączonego do płyty biogramu, "pił, pisał wiersze i przemyśliwał o dezercji".
Nim co wymyślił, został jednak skierowany do Francji, na Front Zachodni. Jego listy
stamtąd dobrze oddają ówczesny stan jego ducha. Do McGoony napisał: Jestem cząstką tej
Wielkiej Wojny, działającą i cierpiącą, podejmującą wielkie wysiłki i skazaną na wielki
dyshonor. Zanim przeczytasz te słowa, mogę już nie żyć, ale chcę uczynić, co do mnie należy.
Śmierć wydaje mi się równie interesująca, co życie. Napatrzyłem się na nią między Suvlą a
Serbią i teraz, we Francji. Bez przerwy tęsknię za domem. Miał jednak zobaczyć jeszcze jedną,
nową odmianę śmierci. Po długim marszu na północ jego dywizja dotarła w rejon Ypres, a więc
miejscowości, która tej nowej śmierci dała nazwę. Ledwidge nie wie jeszcze, że nazwą tą będzie
"iperyt"; w liście pisze o stosowaniu gazu łzawiącego, ale też innego wynalazku, nowego i
straszliwego.
Wczesnym rankiem 31 lipca 1917 ruszyła wielka ofensywa sir Douglasa Haiga. Dziewięć
brytyjskich dywizji, kilkaset tysięcy żołnierzy, chłop na chłopie, ruszyło na Niemców. Pod
wieczór 30 tysięcy spośród nich nie żyło. Miłośnik śmierci miałby więc co oglądać, ale 29-ta
Dywizja, w której służył poeta, nie brała udziału w tym pierwszym ataku. Jego oddział odesłano
do naprawy przerwanego szlaku kolejowego. Nie było to wcale bezpieczne zajęcie, rejon
znajdował się w zasięgu ostrzału wroga. Było zimno i lało, żołnierzom przywieziono dzienną
rację gorącej herbaty. Właśnie, gdy się na tę nietypową five o'clock tea zeszli, eksplodował wśród
nich pocisk. Dzięki temu Ledwidge zginął nie jak żołnierz, w walce, ale jak poeta, przy herbacie.
Jego szczątki pochowano na miejscu śmierci. Kapelan batalionu, ojciec Devas, wśród innych
poległych zapisał w swoim dzienniczku i jego: Francis Ledwidge, zabity, rozerwany na strzępy.
Monolog