Professional Documents
Culture Documents
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
c u -tr a c k c u -tr a c k
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.d o .c .d o .c
Jacek Komuda
c u -tr a c k c u -tr a c k
Bohun
2006
Tych, co ywcem pojmano (...),
nazajutrz (...) poscinano wszystkich.
Zygmunt Druszkiewicz
Gdy wiezniowie konajac wołali Jezus,
przestraszyli Tatarów,
zatem po gardłach siekali,
aby imienia Jezus (...) nie wspominali.
Wespazjan Kochowski
Jak Polska Polska,
nie uderzył w nia piorun straszniejszy.
Jakub Łos
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Rozdział I
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
Biesy
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
pas polski, do
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
wygladacie. Nie
posłuyła wam ta lacka kula spod Beresteczka.
– Pochowajcie mnie w Perejasławiu... przy soborze swietego
Michała...
– Bedzie jak chcecie, bat’ko.
– Nie chce katafalku. Jeno w mniszy habit ciało obleczcie. A
jakbyscie nie dowiezli, bo
gnic bym poczał, tedy w stepie złócie. Pod kamieniem, coby wilki
nie wygrzebały... I na
głazie wyryjcie...
– Nie wygrzebia. Dopilnuje.
– Wiem... Fyłyp... Ja musze... widziec Tarasa. Zawołaj go. Zaraz!
Stary Kozak rozejrzał sie dokoła.
– Nie masz tu Tarasa – rzekł cicho. – Wszak wasza mosc go
wypedził.
1 Sklep – tu w znaczeniu piwnicy, lochu
– Jak to wy... wypedził... – wycharczał Bohun. – Nie moe byc.
– To było wtedy, kiedy sie nie chciał was Taras słuchac i Lachów,
co ich wzielismy pod
Biała Cerkwia, wyscinac. Wasza mosc kazał mu sie na oczy nie
pokazywac. I Weresaj jako
kamien w wodzie przepadł. Tylko jego ojciec z nami ostał, bo slepy
ju i stary.
– Jak to?! – zaszlochał półprzytomny Bohun. – Jak to byc moe?
– Ano tak to i było. Nie masz ju Tarasa. A wyscie, bat’ko, potem w
gniewie horyłke pili.
Mołojcom po gebach nakładli, ziemie gryzli. I tak z apopleksyjej
rany sie wam pootwierały.
– Zle uczyniłem – wydyszał umierajacy. – Na Swiatuju
Pereczystuju, popełniłem grzech.
Wybacz mi, Panie, gniew! Jak mogłem wygnac bandurzyste, co był
mi jak syn rodzony! To
ja sam jestem jedyny na swiecie. Fyłyp!
– Sługa waszej miłosci.
– Ja Tarasa... Ja mu wszystko oddaje. Cała moja sławe, majetnosci
z lackich gardeł
wydarte... Ty go znajdz... Ty mu wszystko powiedz... i rzeknij...
rzeknij... e w grobie bede
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
namiotu, splamiony
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
bandurzysta bractwa
swietego Michała z Bracławia. – Jak bedzie Lach dworu bronił,
chudo z nami bude!
– Dudy w miech, mosci panowie mołojcy! Jednego Lacha sie
boicie? Nie tacy to ju
panowie, co nas bijali. Nie ółkiewscy i Koniecpolscy, jeno
Tchórzowscy i Zajaczkowscy,
baby w elazo poubierane. Dobrze bedzie, mówie wam.
– A pewnie! – zakrzyknał młodszy z braci Horyłków. – Ju tam
czekaja na nas w
Kopysnicy beczki z dukatami we dworze. Dziewki przasne i materie
pozłociste. Wszystko po
kozacku wezmiem!
– al dac przepadac dobru! – dorzucił starszy Horyłko, rozparty
wygodnie w kulbace.
– Na swa zgube Lach tu wrócił – wyszczerzył ółte zeby Sysun. – Po
smert!
– Jutro w Kalniku poswawolim – rozmarzył sie Morozowicki, który
powiadał sie
szlachcicem, a w rzeczy samej był najzwyklejszym osierckiem i to –
jak szeptano po
karczmach – pozostałym ponoc po ydowskim arendarzu. –
Powiadam wam, panowie bracia,
e małpy bracławskie jako stare kobyły zajezdzimy. Nie beda mogły
przez miesiac kurwy
nogami poruszac!
– Graj, Taras! – krzyknał Sysun. – Graj, do krocset! To jak na
weselisko jedziem!
Taras chwycił bandure i zagrał.
Wtedy to Kozak, biedny nieborak,
Kiedy te słowa posłyszał
W koncu stoła siadał, trzosik wyjmował
I młodej szynkarce,
Nasci karczmarce
Cały stół czerwiencami zasciełał.
Wtedy wielmoe kozaccy – bogaccy,
Gdy czerwience dojrzeli u niego
Zaraz czestowac go jeli
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Miodu szklanka
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
I gorzałki czarka...
***
– Bat’ko... pomrzemy tutaj! – zapłakała Luba.
– Co ty mówisz, dziecino? – spytał brat Michał.
– Biesy do nas idut... – załkała dziewczynka. Łzy grube niczym
groch spływały po jej
slicznej bladej twarzyczce.
– Cicho, detyno. – Zakonnik utulił ja w ramionach, gładził i
pocieszał. Pozostałe dzieci
poruszyły sie niespokojnie. Któres poczeło chlipac.
– Jarema ide! – jeknał Mykoła, któremu wisniowiecczycy odrabali
prawa reke.
– Bat’ko, Lachy nas dostana!
– Nie znajda nas ni Lachy, ni Kozacy. To dwór opuszczony od lat.
Cały ród tu czern
wygubiła. Nikt o nas nie wie...
– One ida... Biesy pedza na koniach wronych, ojcze – piszczała
Luba. Dzieci płakały
coraz głosniej, nawet Mykoła przetarł oczy lewa reka.
– Matka Boska nas obroni – westchnał brat Michał. – Chodzmy do
niej, moje dziateczki.
Wszedł do swietlicy, uklakł przed figura Marii Bogurodzicy. Dzieci
cisneły sie do niego,
przyklekały, szlochajac.
I modliły sie...
***
I wtedy to Fesko Handa Andyber,
Hetman zaporoski
Z cicha słowami przemawiał:
Ej, Kozacy, mówi, dzieci, druhowie – mołojcy,
Prosze was dobrze sie starajcie,
Tych wielmoów kozackich – bogackich
Zza stołu niby woły za łeb wyprowadzajcie
Przed oknami pokładajcie,
Po trzykroc brzezina osmagajcie!
To spiewał i grał Ołes. Słowa dumy porywał wiatr, głuszyły je
konskie kopyta. Wypadli z
jaru na szeroki step, otworzyło sie przed nimi morze traw, zielonych
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
bodiaków, ostów i
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
chłopczyk obejmował
kikutem ramienia dziewczynke z czarnymi jamami zamiast oczu. Tu
obok leało dziecko bez
nóg, przypominajace wór łachmanów, a dalej cisneły sie do kolan
zakonnika piszczace
pacholeta.
Dzieci były strasznie okaleczone. Taras z przeraeniem ogladał
kikuty rak i nóg, główki
poznaczone głebokimi ranami, szramami od szabel, bliznami po
oparzeniach. Niektóre z
dziatek miały obciete uszy, nosy, lub palce – widac wraz z
rodzicielami wpadły w rece
ołnierzy z choragwi koronnych – byc moe nawet oddziałów kniazia
Jaremy, mszczacych sie
za rzezie i popalone dwory na Zadnieprzu. Taras widział przed
soba najnieszczesliwsze ofiary
wojny, jaka wzniecił Bohdan Chmielnicki przeciwko
Rzeczypospolitej. Nieszczesne
pacholeta, które zapłaciły za bunt cene srosza ni czern, Kozacy,
starszyzna zaporoska,
polscy i ruscy panowie.
Na dalsze rozmyslania nie było czasu. Sysun wpadł miedzy kaleki,
roztracił je, chwycił
starego zakonnika za habit i wywlókł z gromady.
– Gdzie Lach? – zawył. – Gdzie twój pan?
– Pomiłujcie, panowie mołojcy – jeknał zakonnik. – Jego mosc
Gdeszynski, co tu był
gospodarzem, zabit. Czern cały ród wydusiła razem z ona i
dziatkami cztery roki temu. O
tam – pokazał ruchem głowy w strone podwórza – za stajnia
pogrzebalismy to, co z nich
ostało...
– Łesz, didu! On tu we dworze ukrywa sie! Ale my go znajdziem.
Spod ziemi
wydobedziem. Tak ty lepiej gadaj, gdzie Gdeszynski złoto i srebra
ukrył. Inaczej chudo bude!
– I na praonych podeszwach na tamten swiat pójdziesz, popie! –
Morozowicki
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
co czujesz...
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
chwycił za przedramie,
przytrzymał. Lecz nie był w stanie rozewrzec mu palców.
– Oddawaj! – krzyknał Sysun.
– Dla dziatek – powtórzył mnich zakrwawionymi ustami. – Dla...
Sysun ciał jednym ruchem kurczowo zacisnieta dłon. Zakonnik
jeknał. Sakwa upadła na
podłoge razem z odcietymi palcami.
Sysun zawył. Chciał rzucic sie po sakiewke, ale bernardyn był
szybszy. Nim Kozak
schylił sie po mieszek, chwycił go lewa reka, przycisnał do
pokrwawionego ciała.
– Ulitujcie – wybełkotał. – Ja...
Ciosy szabel i czekanów spadły na niego ze wszystkich stron, raz
za razem. Bernardyn
jeczał; ostatkiem sił pełzł ku posagowi Maryi, nie wypuszczajac z
reki sakiewki.
– Skaczesz, Lachu! – zakrzyknał Sysun. – Jeszcze skaczesz!
Ciał szabla ze swistem i jednym wprawnym ciosem odrabał mu
lewa reke w łokciu.
Zakonnik zawył. Padł w drgawkach na podłoge tu przed posagiem
Maryi. Czerwona
krew trysneła na sciany, na figure Najswietszej Maryi Panny.
Bernardyn uczynił ostatni,
rozpaczliwy wysiłek, chciał rzucic sie całym ciałem na sakiewke,
lecz Sysun chwycił za jego
długie, białe włosy, poderwał głowe ku górze, a potem ze swistem
uderzył szabla!
Szloch i krzyk dzieci urwały sie w jednej chwili. Cios był tak silny, e
Sysun przerabał
szyje zakonnika i zarazem figure Matki Boskiej. Głowa bernardyna
padła z łoskotem na
deski, przeturlała z głuchym dudnieniem, a potem zamarła w kacie.
Jej powieki poruszyły sie
jeszcze, zatrzepotały i znieruchomiały. Krew spływała po
przewróconych swiecach, po
róancu, Biblii i okaleczonym, bezgłowym posagu Maryi.
Z okrzykami tryumfu Sysun i Morozowicki rzucili sie ku sakiewce,
chwycili ja, poczeli
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
złotych. Lepiej ja
sprzedajcie. Na chleb bedziecie mieli.
Chłopiec pokrecił głowa.
– Bohorodzica kazała – wykrztusił – dac wam lire. Wezcie ja i idzcie
za głosem serca.
Taras zadrał.
– Jesli tak, jesli to ona wam kazała, tedy bede grał. I pamietał o
was. Sława Bohu.
– Sława...
Taras dosiadł konia, ruszył za Sysunem i Kozakami, ale odwrócił
sie jeszcze, aby
popatrzec na gromadke dzieci stojacych w deszczu i szarudze nad
grobem opiekuna, przy
ruinach spalonego dworu.
– Nie jedz z nimi – powiedział chłopiec.
– Musze – rzekł Taras. – Bywajcie!
***
Ju w jarze dołaczył do Sysuna, Ołesia i pozostałych Kozaków.
Jechali w milczeniu.
Oblicza mołojców były zasepione, poszarzałe. Chadzka, która miała
przyniesc sławe i
bogactwo, dała im zaledwie kilka nedznych szelagów, bo we
dworze, zamiast bogatego
szlachcica, znalezli samotnego ksiedza i gromade okaleczonych
dziatek. Sysun omylił sie po
raz pierwszy. A to mogło oznaczac, e odwróciła sie od niego
kozacka sława, która w rzeczy
samej bywała wielce kaprysna pania. Czasem wiodła do buławy i
dostojenstw, lecz znacznie
czesciej do smierci od szabli, na palu, szubienicy lub do długiego
konania w stepie. Byc moe
zatem niepowodzenie oznaczało, e Taras winien był szukac sobie
zacniejszej kompanii, w
której łatwiej było o wojenne przygody i godziwe łupy.
Nagle jadacy na przedzie Morozowicki zatrzymał sie, a potem
zeskoczył z bachmata,
widzac slady odcisniete w rozmiekłym gruncie.
– Konie – rzekł. – Tuzin zbrojnych, albo i wiecej.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
wyprostował sie ze
zmarszczonym od frasunku czołem.
– Lachy. Kopyta dobrze podkute. Lepiej jak nasze bachmaty.
– Dawno temu?
– Rano, kiedy dwór palilismy.
– Trastia ich mordowała!
– Pewnie dym widzieli.
– Wiedza o nas! – jeknał Ołes.
– Było nie palic dworu – mruknał Taras.
– Milcz! – syknał Sysun. – Zabierajmy dupy w troki!
Rozejrzeli sie dokoła, ale las był cichy i spokojny.
– W konie.
Ruszyli rysia. Tajemnicze slady odchodziły od strumienia w strone
lasu. Widac Lachy nie
podaali dalej jarem, ale skrecili z traktu i skryli sie wsród drzew.
Sysun, chmurny i milczacy,
poderwał konia w skok. Wypadli na polane porosnieta bodiakami i
ostami, przecieli strumien
szemrzacy wsród kamieni i wjechali w las, znikli w mgłach
scielacych sie jak tuman dymów
pomiedzy mokrymi pniami drzew.
Deszcz przestał padac. Nadciagało mokre kwietniowe popołudnie,
niebo było u szczytu
czyste i błekitne, jedynie na zachodzie połyskiwały białawe szczyty
wielkich chmur,
skłebione niby tłum pohanskich łbów w szyszakach. Ziemia
parowała po niedawnym deszczu.
Wilgotna mgła osadzała sie na czankach, zaponach i metalowych
ozdobach rzedów konskich,
otulała ich zasłona oparów, zmieniała bachmaty i podjezdki
Kozaków w korowód widm i
mar, zraszała kropelkami wilgoci konska siersc.
Wjechali w debowy las, a potem, gdy wychyneli na kolejna polane,
Taras przyjrzał sie
swoim towarzyszom. Najpierw zamrugał, przetarł rozpalone zrenice
reka, jakby nie
dowierzajac temu, co widzi. Jek wyrwał mu sie z piersi.
Zobaczył...
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
powrósłami zmoczonymi w
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Prychodyt hodyna, de
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
usmiechy najpiekniejszych
mołodyc.
A potem usłyszał szelest i omal nie umarł z przeraenia. Tu obok, na
palu poruszył sie
Sysun i wypluł porwana sakiewke zakonnika.
– On łe... – wycharczał. – Nie słuuuuchaj go, Taras. Nie bedzie
Boego pokoju... na
Ukrainie.
– Uciekaj! – jeknał Ołes.
– Zaraz... czekaj, chce ci... cos rzec przed smiercia, Tarasie, zbli
sie!
Kozak zadygotał.
– Ot, widzisz, co z nami zrobiły Lachy – mówił Sysun. – Idz i
pomscij nas, druhów
swoich. Zdus za kadego z nas jedno lackie gardło. Co mówie jedno
– i tuzin nie starczy...
Sły... szysz... Idz, rezaj Lachów i parchów, coby ich noga nie
postała na Ukrainie.
– Nie słuchaj go! Taras, miej staranie około pokoju!
– Rezaty Lachiw! – warczał Sysun. – Bij ich, jakoby wilk ze stepów,
serca rozszarpuj.
Nikomu nie przepuszczaj, dziatkom, onom, niewiastom. A jak ci
szabli nie stanie, za kindał
chwytaj, za topór, za osnik, za kose i tak ich morduj, aby wiedzieli, e
gina...
– Taras, uciekaj! – jeknał Ołes. – On cie chce zatrzymac... Chce
twej smierci. Jedz do
Bohuna... Jedz, błagam. Szybko!
– Taras, chodz do mnie... Chodz, zbli sie, detyno. Musze ci cos
rzec... Cos wanego...
Słowo, które...
– Uciekaj!!! – zajeczał Ołes. Głowa zwisła mu bezwładnie na piersi.
Taras ponaglił konia,
bezwiednie zbliył sie do Sysuna, a wówczas zobaczył cos, co
sprawiło, e osełedec stanał
mu deba.
W mgłach i oparach wokół pagórka z zakrwawionymi palami
zarysowały sie ciemne
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
postrzepionych kołpakach,
deliach i poszarzałych, dziurawych upanach. W porozdzieranych
kolczugach i misiurkach
poznaczonych nacieciami szabel, w pordzewiałych karwaszach, w
bechterach, bastardach,
giermakach i bekieszach. Niegdys ich rzedy konskie, suknie i
moderunek musiały skrzyc sie
od barw i klejnotów. Dzis były zdarte, porwane, pokryte wieloletnim
kurzem, błotem i pyłem.
Jezdzcy dosiadali kiedys wspaniałych wierzchowców. Teraz jednak
konie były
poszerszeniałe, okryte poplamionymi krwia czaprakami, starymi
rzedami, z których zwieszały
sie resztki forg, kutasów, frezli i wspaniałych zdobien. Taras patrzył
na nie osłupiały,
przenosił wzrok z jednego pyska na drugi... To były piekne konie,
araby i anatolijczyki. Nie
widział wsród nich sekieli czy kozackich bachmatów. To były
polskie wierzchowce!
A potem powiał wiatr. Załopotał podziurawiona od kul wypłowiała
choragwia, na której
przedstawiona była gwiazda, odwrócony półksieyc i wetkniety wen
błahoczestwy krzy...
Taras znał ten herb. To był Korybut... Znamie strasznego kniazia
Wisniowieckiego.
Jarema!
To słowo wzbudzało lek i groze, nawet wsród najstarszych,
zdziczałych siczowych
Kozaków; rzucało na kolana całe pułki i sotnie kozackie. Taras miał
oto przed soba jedna z
choragwi nieyjacego ju kniazia Jaremy. Jedna z rot, które nawet na
tej bezpardonowej
wojnie wyróniały sie strasznym okrucienstwem, gdy słuyła w nich
szlachta, która straciła
w powstaniu dwory, ony i dzieci. Wisniowiecczycy nie darowali
adnemu z Kozaków,
pozostawiajac za soba tylko niebo i ziemie. Zadrał Taras, gdy
wejrzał w oblicza
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
wilgotnym błocie,
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
przeskoczył strumien.
Wrogowie byli tu-tu... Ju słyszał na swym karku goracy oddech
karego dzianeta. Ju
drugi rumak zachodził go od lewej strony.
Taras skrecił w prawo, zmusił konia do morderczego skoku nad
pniem złamanej lipy,
potem popedził w lewo, lawirował, wywinał sie w ostatniej chwili
spod ostrza. Przemknał
pomiedzy dwoma rosnacymi blisko drzewami, zmuszajac Lachów
do rozstapienia sie.
Wołoszyn dobywał ostatnich sił. Piana odpadała płatami z jego
boków, skapywała z
pyska. Scigajacy zachodzili go ława, podchodzili z boków, zdawac
by sie mogło, e lada
moment opadna kozackiego wierzchowca ze wszystkich stron,
stratuja go, zmiada, rozerwa
na strzepy. Ale kozacki kon wymykał sie im ciagle. Nie był szybszy,
zhukany, przeraony...
lecz miał duo szczescia.
Jezdziec z lewej był coraz bliej. Wbił ostrogi w pokryte piana boki
konia, zrównał sie z
wierzchowcem Tarasa i ciał szabla. Kozak uchylił sie. Zniknał
tatarska sztuka za siodłem, a
Wrony skoczył w bok, skrecił raptownie, znów przebiegł pomiedzy
dwiema lipami i wypadł
na rozległa połac stepu oswietlona blaskiem zachodzacego słonca.
Wisniowiecczycy rozsypali sie w szeroka ławe; podchodzili do
Tarasa z boków. Pierwszy
z Lachów zaszedł Kozaka z prawej. Bandurzysta odwrócił sie, ciał
na oslep. Scigajacy go
szlachcic sparował uderzenie, zawinał szabla i z krótkim swistem
chlasnał uciekajacego po
ramieniu. Kozak wrzasnał, bron wypadła mu z reki. Szarpnał za
wodze, skrecił w prawo, tu
przed nosem scigajacego go wierzchowca. Szlachecki kon zarał,
rzucił dziko łbem i zwolnił,
a Wrony wymknał mu sie, przeszedł tu obok i dalej gnał cwałem.
„Lira! Musze zagrac na lirze” – przeszło Tarasowi przez głowe. Do
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
rzemien ze swistem
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Udało mu sie, choc nie bez trudu. Siwek zarał dziko, rzucił łbem,
zwolnił, a wraz z nim
pozostałe wozaki w poszóstnym szorze. Karoca zakołysała sie,
toczyła coraz wolniej, a potem
staneła w chmurze pyłu i kurzu.
Dantez pierwszy rzucił sie ku drzwiom pojazdu. Pudło pojazdu było
wielkie, obijane
srebrnymi guzami i aksamitem. Na drzwiach zawieszono maske
wykrzywiajaca usta w
ironicznym usmiechu. Nie herb, nie klejnot własciciela, lecz
posrebrzane oblicze,
przypominajace zasłony twarzy noszone przez aktorów; i takie, za
jakimi piekne damy
ukrywały swe twarze na maskowych balach. Francuz szarpnał za
klamke, ale Regnard
odepchnał go i sam wskoczył do wnetrza. Dantez poszedł w jego
slady, a Knothe ze swoimi
knechtami otworzył drzwiczki z drugiej strony.
W karocy zasiadała niewiasta. Była młoda, ubrana w aksamitna
suknie wedle mody
francuskiej, która wprowadziła do Rzeczypospolitej Maria Ludwika –
z koronkowym
dekoltem odsłaniajacym wypukłosci piersi i plecy a do linii łopatek,
ozdobiona angaantami
i koronkami przy rekawach. Czarnych włosów nie upinała wysoko
ani nie zwijała w loki, lecz
nosiła rozpuszczone z wpieta w nie róa wedle rzadko spotykanej w
Rzeczypospolitej modły
hiszpanskiej. Rysów twarzy Dantez nie widział – niewiasta
przycisneła do niej złota maske
nabijana klejnotami. Jej wielkie, szare oczy okolone długimi,
czarnymi rzesami wpatrywały
sie z niepokojem w Regnarda i jego oberwana kompanie.
– Oto jestem, Eugenio – powiedział Regnard cichym, złowróbnym
głosem. – Obiecałem
wszak, e jeszcze sie spotkamy. A ja zawsze dotrzymuje słowa.
– Szkoda fatygi, Regnard – rzekła zimnym, aczkolwiek lekko
dracym głosem. – Czy
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
czaszki.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
mu czarny otwór lufy. To nie był pistolet ani półhak, ale mały
garłacz. Rozszerzajacy sie
lejkowato otwór krył solidny ładunek siekanców, bretnali, a moe
nawet tłuczonego szkła.
– Dantez, ty durniu! – jeknał Regnard. – Ona nie moe przeyc.
Zabije nas wszystkich!
Posle na szubienice, a wczesniej wydrapie ci oczy, ty... rycerzu bez
skazy.
– Odstapcie od karocy! Nie bede dwa razy prosił.
– Zawsze byłes głupcem, Dantez! To jakies... szalenstwo. Nie bron
tej kobiety, bo nie
wiesz... To jest Eugenia de Meilly Lascarig, primo voto Godebska.
To kobieta, przez która
zostałem banita!
– Kij ci w rzyc, Regnard – warknał Dantez. – W dupie mam twoje
włosci i dostojenstwa!
A jakbym pludry rozpiał, to pokazałbym ci, co mysle o twej karierze
na dworze, spiskach i
intrygach. Zapomniałes, e mam swój honor! Nie wezme udziału w
tak podłej zbrodni!
– Konie! – krzyknał jeden z rajtarów. – Konie na goscincu!
Knechci Knothego rozbiegli sie w mgnieniu oka. Jedni rzucili sie do
rumaków, inni w
strone lasu. Dantez przycisnał ostrze pałasza do piersi Regnarda,
pogroził mu garłaczem.
– Ani drgnij!
– Dantez, uciekajmy! – jeknał Regnard. – Nie zostawajmy tutaj!
Błagam!
Ziemia zadudniła pod kopytami koni. Szybko i sprawnie otoczyła ich
gromada jezdzców
na koniach. Dantez odetchnał. Po upanach, karmazynowych
deliach, giermakach,
kolczugach i bechterach, po wysokich kołpakach ozdobionych
czaplimi i sepimi piórami
poznał Polaków. Jezdzcy staneli przy karocy z szablami i
rohatynami w dłoniach, czeladz
mierzyła z bandoletów i arkebuzów.
– Co tu sie dzieje?! – zakrzyknał młody szlachcic w karmazynowej
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
delii z sobolim
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
***
...która własnie mijała. Dantez podniósł głowe. Wysoko w górze, w
załomie murów było
małe okienko; przez kraty widział szare niebo. Do switu nie
pozostało wiele czasu. Dantez
wiedział, e gdy tylko pierwsze promienie słonca oswietla
nieboskłon, przyjda po niego
hajducy; zaprowadza do kaplicy, do ksiedza. A potem pojada na
skrzypiacej kolasie prosto na
rynek miejski, na którym...
Jak to sie mogło stac? Jak mogło dojsc do tego, e tak zacny i
honorowy człowiek, jak on,
czekał teraz na wykonanie wyroku? Jego ycie okazało sie warte
mniej ni zetlały łachman,
pek słomy z drewnianego barłogu w lochu przemyskiego zamku. I
pomyslec, e wszystko
przez to, e całe ycie starał sie byc wierny zasadom wpojonym przez
ojca.
„Honor, mój synu, to cos, co sam sobie dajesz i tylko sam moesz
sobie go odebrac”.
Kto to powiedział? Czy to mamrotał pograony w modlitwie
Schmitke, wiecznie
zapijaczony rajtar z regimentu Denhoffa, którego wieszac mieli
razem z Bertrandem? A moe
Moszko Krosnienski, yd, sługa Walentego Fredry, oskarony o bicie
fałszywej monety?
Nie, to był głos ojca Bertranda, Jeana Charlesa de Dantez, kapitana
królewskich
muszkieterów, który dał sie zabic jak głupiec w obronie honoru i
króla Ludwika pod La
Rochelle. Kiedy doszło do utarczki z hugenotami, nie chciał
porzucic sztandaru i umknac tak
jak jego kompani, którzy wykazali sie o wiele zdrowszym
rozsadkiem. Jean Charles zginał,
rozsiekany. A gdyby uszedł, byc moe uchroniłby swoje majetnosci,
nie dopuscił, aby krewni
wydarli je młodej wdowie i malenkiemu synowi. I wówczas on,
Bertrand de Dantez, nie
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Brinvilliers, uchodzic z
ojczyzny z wyrokiem smierci, wplatywac sie w kolejna awanture i w
koncu zawisnac na
konopnym sznurze w Rzeczypospolitej, dokad przybył jako
dworzanin Marii Ludwiki.
A wszystko przez jego głupote i honor. Honor, który sprawił, e
stanał w obronie
przekletej Eugenii. Głupota, która skłoniła go do tego, aby zostac
przy karocy i oddac
Regnarda w rece starosty. Wszak gdyby uszedł, byłby dzis wolnym
człowiekiem.
Bertrand bał sie smierci. Dygotał, szlochał, złamany lekiem. Do tej
pory nie znał strachu.
Nie lekał sie smierci na wojnie, w pojedynku, od ostrza szpady czy
nieprzyjacielskiej kuli.
Ale lek przed egzekucja za zbrodnie, której nie popełnił – co wiecej
– której popełnieniu
usiłował zapobiec – przejmował go dreszczem. Nie wiedział, co
zrobi tam, na szafocie. Czy
starczy mu sił, aby isc na smierc z podniesionym czołem? Czy te
zacznie skamlec o litosc i
pachołkowie kata beda wlec go wyjacego jak zwierze a do pohybla?
Czy da sobie spokojnie
nałoyc petle, czy te zeszczy sie w pludry, narobi ze strachu, zanim
wytraca mu spod nóg
drabine?
...Honor to rzecz, która tylko sam sobie moesz odebrac. Ile warta
była jego rodowa duma
tu, w tej wiey? Có znaczyły teraz słowa jego ojca?
Na schodach prowadzacych do najniszej kondygnacji lochów
rozległy sie kroki. Francuz
zadrał, przeegnał sie i poczał modlic. Wkrótce blask płomienia
rozswietlił cele, a w
przejsciu za krata staneli zbrojni pachołkowie.
– Panie Francuz – rzekł wachmistrz staroscinski – theatrum
gotowe. Chodzcie z nami, a
nie bojajcie sie. Mistrz najlepszy z samiutenkiego Biecza przyjechał,
trumne wam zbili z
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
ksiedzem i choragwiami, e i
wojewodzic lepszego by nie miał. Rajcy sie postawili, bo to przecie
honor dla miasta
Francuza, cudzoziemca pochowac. Tak i chodzcie z nami do
kaplicy, bo po co czas tracic.
Dantez nie wiedział, co działo sie dalej. Pozwolił sie prowadzic,
ciagnac, czasem wlec.
Na koniec padł na kolana przed krzyem. Ksiadz pobłogosławił go,
uspokajał, wcisnał w dłon
róaniec; Dantez nie słuchał go. Rece mu sie trzesły, zeby
szczekały, a ciałem wstrzasały
dreszcze. Hajducy cofneli sie, pozostawili go samego przed
ołtarzem, dali troche czasu na
ostatnie pojednanie z Bogiem. Francuz milczał. Nie mógł sie
modlic... Słowa nie przechodziły
mu przez gardło.
Nagle ktos uklakł tu obok niego. Przeegnał sie.
– Kawalerze Dantez, słyszycie mnie?
Obok kleczał młody, ciemnowłosy szlachcic w karmazynowym
upanie.
– Nie wiem, czy waszmosc mnie poznajesz. Spotkalismy sie tam,
na goscincu, przy
karocy. To ja pojmałem wasci i odstawiłem do grodu. Jestem Marek
Sobieski, herbu Janina,
starosta krasnostawski.
Dantez nic nie odrzekł.
– Chciałem prosic cie, mosci kawalerze, abys mi odpuscił. Jade na
wojne z Kozakami...
Nie wiem, co mi pisane. Nie wiem, czy spotkamy sie w niebie, czy
w piekle, dlatego
chciałbym, abys nie chował do mnie urazy w godzinie smierci.
– Odpuszczam – rzekł głucho Bertrand. – Ale pozywam cie, mosci
panie starosto, na
wieczny sad Boy, który osadzi, czym naprawde zawinił.
– Ja znam twoje wczesniejsze postepki, mosci kawalerze. I wiem, e
tego nie uczyniłes.
Dantez spojrzał na krzy Meki Panskiej i usmiechnał sie lodowato.
– Wiec idz, waszmosc, do starosty i przekonaj go, e niesłusznie
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
gardła.
– Ju z nim gadałem. Niestety, niewiasta, na która jakoby napadłes,
nie wycofała
oskarenia. Jej głos wiecej znaczy przed sadem grodzkim nizli mój.
Nie mam adnych
dowodów na twa obrone.
– A zatem przyjrzyj sie, jak zadyndam na stryczku. I niechaj twe
sumienie bedzie
spokojne.
Sobieski nic nie odrzekł. Przeegnał sie powtórnie i wstał. Z tyłu
rozległy sie kroki.
Hajducy ujeli Bertranda pod ramiona. Francuz szarpnał sie, widzac,
i niosa mu biała,
płócienna koszule bez kołnierza.
– Panie Francuz – rzekł cicho wachmistrz. – Komu w droge, temu
czas.
***
Trzy szubienice na drewnianym podwyszeniu czekały ju od switu.
Ustawiono je na
srodku rynku, pod przemyskim ratuszem ozdobionym przepysznymi
attykami. Pod arkadami i
podcieniami budowli, w waskich uliczkach i przed szafotem tłoczył
sie rónobarwny tłum
pospólstwa. Gdy rydwan ze skazanymi wtoczył sie na plac,
podniosła sie wrzawa, krzyki i
wyzwiska. Wieszanie cudzoziemskich pludraków cieszyło sie wielka
uwaga mieszczan.
Zapewne była to znacznie milsza rozrywka, ni odpieranie szturmów
kozackiego obleenia
pułkownika Kopystynskiego, czy te zwady i bójki z okoliczna
szlachta, od których niejeden
raz ucierpiały karczmy, kramy i katedra miejska.
Swit wstawał ponury, mglisty i deszczowy. Deszcz siapił z
ołowianych chmur, a od czasu
do czasu ze strony Bieszczadu dobiegał cichy, majestatyczny
grzmot nadchodzacej burzy.
Dantez niewiele zapamietał z podniosłej ceremonii pojednania z
Bogiem i tego, co potem
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
wreszcie rzucił.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Czerwonej. Do Siedmiogrodu
masz dwa dni drogi; tusze, e skorzystasz, panie kawalerze, z tego
traktu.
– Uczynie jak kaecie, mosci panie starosto – mruknał Dantez.
Łyknał jeszcze gorzałki, a
potem, podtrzymywany przez hajduków, ruszył do schodów
prowadzacych w dół, nie
zaszczycajac ani jednym spojrzeniem kołyszacych sie na
szubienicy rajtarów.
– Panie Dantez, pozwól wasc na słówko.
Podniósł głowe. Przed nim stał jego wybawiciel. Tajemniczy
szlachcic, który podsunał
mu wczesniej te ostatnia, szczesliwa kosc.
– Słucham.
– Jesli chcesz, tedy jedz ze mna, kawalerze. Mam sprawe
niecierpiaca zwłoki.
Dantez pokiwał głowa. A potem skłonił sie do samej ziemi.
– Prowadzcie. Jestem wam winien ycie.
Obejrzał sie jeszcze na szafot, na tłum mieszczan i chłopów. Na
szlachte i pachołków.
Nigdzie jednak nie dostrzegł Sobieskiego.
***
Gdyby ktokolwiek spytał pózniej Danteza, w jaki sposób dotarli do
wspaniałego zamku w
Krasiczynie, Bertrand nie byłby w stanie udzielic adnej odpowiedzi.
Z podróy nie
zapamietał prawie nic. Zaraz za Brama Lwowska skrecili na
południe, a potem stare dukty
lesne wiodły ich przez lasy, góry i doliny, prosto na południe.
Wreszcie, gdy było ju prawie
ciemno, a nad górami wzeszedł okragły biały ksieyc, ukazał sie
przed nimi w dolinie Sanu
zamek niczym ze snu – z wysmukłymi białymi wieyczkami, z wiea
zegarowa, mostem i
blankami. Swiatło ksieyca i gwiazd odbijało sie w stawach i
rozlewiskach wokół murów.
Widowisko było tak piekne, e Dantez wpatrywał sie w pałac i
mroczne niebo nad górami jak
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
sie przez rónobarwny tłum gosci i w głebi serca czuł coraz wiekszy
niepokój. Cos nie
podobało mu sie w strojach biesiadujacych. Spotykał pustelników,
kobiety i meczyzn
poprzebieranych za gwiazdy, ksieyce, alegorie sprawiedliwosci,
rycerzy i królów
dzieracych miecze, buławy oraz kielichy. Na samym srodku
zgromadzenia zasiadał na tronie
diabeł wspierajacy sie jedna dłonia na wiey. Dantezowi cos to
wszystko przypominało.
Jeszcze nie wiedział co, ale był o krok od ujawnienia tajemnicy.
Wreszcie zrozumiał – to były stroje z wielkich i małych arkanów
tarota. Kroczył przez
tłum kart, z których kada uosabiac mogła ludzki los i przeznaczenie;
tragedie lub usmiech
fortuny. Dantez nie mógł zaprzeczyc, e strój dobrano mu nad wyraz
trafnie. Wszak był
Wisielcem – karta oznaczajaca człowieka naiwnego, wiernego lub
młodzienczo zakochanego.
Szedł ledwie ywy z przeraenia, mijajac Magów, Gwiazdy, rycerzy
buław i kielichów,
otoczony roztanczonymi korowodami nieznanych postaci.
Mag wprowadził go wreszcie do duej, naronej baszty zamkowej.
Wysokie, mroczne
wnetrze rozswietlone było setkami swiec. Płomienie drgały,
chybotały sie, slac po scianach
kawalkady rozmazanych blasków i cieni. A na freskach, na
malowidłach i obrazach królowała
pani Smierc.
Pomieszczenie było pałacowa kaplica, a jej wystrój przypominał a
zanadto dobrze, jak
watłe i kruche jest ludzkie ciało. Bertrand ogladał wychodzace z
grobów szkielety, które
zapraszały ywych do odtanczenia danse macabre. Widział jak
smierc wiodła w plasy
szlachcica polskiego, yda, magnata i biskupa; jak porywała dzieci i
starców, młodzienców,
ołnierzy i łotrów.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
oberstlejtnanta rajtarskiego
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
łaski?
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
– Jesli twa łaska, panie, oznacza, i mam stac sie morderca, tedy
odpowiem, e mój honor
nie pozwala mi na zabijanie dla pieniedzy.
Smierc zakrztusił sie, zacharczał. Przysiadł na ławie, a Mag szybko
nalał mu wina do
srebrnego nautilusa. Meczyzna pociagnał tegi łyk, rozkaszlał sie, i
uspokoił dopiero po
chwili.
– Honor... Gdzie bedzie twój honor, kiedy byle chłop rozszczepi ci
łeb czekanem i
powiezie twa głowe do starosty, aby dostac za nia marne dwiescie
dukatów?! Zastanów sie,
Dantez. Do tej pory byłes jeno pionkiem na szachownicy, na której
scieraja sie dworskie
intrygi. My oferujemy ci role skoczka, który bedzie miał znaczacy
wpływ na przebieg bitwy.
– To nie jest słuba dla mnie.
– Bo jestes człowiekiem honoru? – W głosie Smierci wzbierał
gniew. – Mospanie, takich
ludzi ju nie ma!
– Przykro mi, panie, ale mojej dumy nie mona kupic za judaszowe
srebrniki.
– Nie, to nieprawda, panie Dantez! Kadego mona kupic. To tylko
kwestia stosownej
zapłaty!
– Nie mnie.
– A zatem – rzekł zjadliwie Mag – wracaj pan na gosciniec. Allez!
Dantez skłonił sie. Drzwi stały otworem. Niemal czuł idacy od nich
podmuch wiatru. To
była droga na trakt. Droga do zatracenia. Jako infamis nie miał
dokad pójsc. Do
Siedmiogrodu? Do Turków? Do Moskwy?
Smierc zakaszlał znowu.
– Panie Dantez – rzekł cicho, a Francuz, który ju szedł ku drzwiom,
zatrzymał sie. –
Wybaczcie to spotkanie. Wielce sie pomyliłem. Myslałem, e nie ma
ju ludzi honoru na
swiecie; e wygubiono ich w dawnych wiekach, wymordowano
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
nogi.
– Twym oreem, mosci kawalerze, nie bedzie ostrze rapiera ani
szpady, jeno polityka.
Zapewniam, e jest równie bezlitosna i skuteczna jak zimna stal.
– Nie mnie o to pytac, wszelako chciałbym wiedziec, w imie czego
dokonac chcecie tak
potwornej zbrodni? Ja zrobie to dla talarów, ale wy, szlachetni
panowie? Jakie pobudki
zmuszaja was do takiego czynu?
– Dobro Rzeczypospolitej, twej przybranej ojczyzny, panie Dantez –
mruknał Mag.
– Ludzie, których ubijesz – rzekł Smierc rozedrganym z wsciekłosci
głosem – to
buntownicy i wichrzyciele, którzy stana sie zguba naszego
królestwa. To psi synowie,
zbuntowane rezuny! To skurwesyny, hultajstwo!
Głos Smierci był coraz wyszy. Ostatnie słowa wykrzyczał,
wznoszac rece nad głowa.
Mag chwycił go za ramie, przytrzymał, uspokoił, szepczac do ucha
kojace słowa. Dantez nie
usłyszał, o czym mówił.
– To, czego mam dokonac – rzekł – oznacza złamanie ugody
podpisanej pod Biała
Cerkwia z Kozakami. Wywoła nowa wojne na Ukrainie...
– W ogniu tej wojny wykujemy nowe oblicze tego kraju – zachrypiał
Smierc. – Nowa
Rzeczpospolita, w której powstaniu przeszkadzaja ci, których głowy
przyniesiesz nam w
podarunku.
– A co na to Jego Królewska Mosc? Dobry Boe, to Polacy gotowi
nas za to rozsiekac!
– Własnie po to, aby nie dowiedział sie nikt poza nami, bedziesz
działał w ukryciu, panie
Dantez.
Francuz milczał. Na chwile utkwił wzrok w postaci Smierci. Na piersi
magnata, na
ciekim, złotym łancuchu wisiała złota podobizna baranka, z głowa
zwrócona w prawo i
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
dworski ukłon.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
ponad wzorzystymi
płótnami. Spogladajac na znaki niektórych choragwi, na
imaginowane na nich srebrne
łekawice, elezdzce, rogaciny, krzywasnie, gwiazdy i półksieyce,
miał wraenie, jakoby
znalazł sie wsród oddziałów przedwiecznych Sarmatów, Gotów, czy
Wandalów. I co tu sie
dziwic, był wszak w obozie szlachty polskiej, która wywodziła sie od
pradawnych Sarmatów.
Ciekawe – Francuzowi zdawało sie kiedys, e to jeno legenda. Jesli
tak, tedy skad brały sie te
dziwaczne, niedzielone na pola herby panów braci?
W obozie panował ruch. Czeladz pedziła na pastwiska tabuny
smukłych polskich koni,
nad ogniskami unosił sie dym. Wokół namiotów i wozów krecił sie
barwny, pstry tłum:
pachołkowie, pocztowi, markietanki i ladacznice. Tu i ówdzie
Dantez widział dostatnie
kołpaki albo podgolone, szlacheckie łby panów towarzyszy z
husarskich lub pancernych
choragwi.
Jechali ku ogromnemu hetmanskiemu namiotowi ozdobionemu
wielka czerwono-białoczerwona
choragwia z białym orłem, Pogonia i królewskim snopem Wazów na
tarczy
herbowej.
Podaali na rozhowor, który miał zadecydowac o losie
Rzeczypospolitej...
Do krocset! Z Polska zawsze były kłopoty.
Dantez nie rozumiał tego kraju. Oto los rzucił go miedzy obcych, z
dala od rodzinnej
Francji i Parya, do barbarzynskiego królestwa, którego nazwy próno
byłoby szukac na
mapach swiata. Bertrand nie wiedział, co o nim sadzic. Nie był
nawet pewien, czy okreslajac
ten dziwaczny twór mianem Polski, nie popełniał błedu. Wszak
składał sie on z dwóch czesci:
Korony i Litwy. Całosc zas nosiła tyle dumna, co smieszna nazwe
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Res publiki.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przypomniał mu o
tym w zła godzine? Czy był to głos jego ojca? Nie, do krocset, nie
chciał o tym myslec.
Moc Polaków była niedługa. Dantez nie wierzył, i ta dziwaczna
konfederacja narodów
mogła przetrwac długo na tym niespokojnym pograniczu. Gwiazda
Rzeczypospolitej gasła.
Cztery lata temu powstał ze stepów Ukrainy straszny Chmielnicki.
Zniósł wojska koronne,
pobił hetmanów, doszedł a pod Zamosc, a w rok pózniej zamknał
armie koronna w srogim
obleeniu pod Zbaraem. Pózniej został pobity, lecz nie złamany, a
hydra kozackiego buntu
znów podnosiła łby, szykujac sie, aby zdusic białego orła.
Dantez a rozpiał wams pod szyja, gdy myslał o tym wszystkim. Miał
dosyc tego
parszywego kraju i dlatego musiał po mistrzowsku rozegrac batalie,
jaka czekała go u
hetmana. I zarazem ukarac hultajstwo, które pograało ten
nieszczesny kraj w chaosie i
zniszczeniu. Wyrok został ju wydany, a on miał byc katem. Lecz
zabójczym puginałem w
jego dłoni miał stac sie hetman Kalinowski.
Tak chciał Pan Smierc.
Kiedy karoca zatrzymała sie przed wzorzystym, pysznym tureckim
namiotem, słudzy
otwarli drzwiczki, a potem poprowadzili Francuza w strone kwatery
hetmana. Dantez myslał
zrazu, e zaprowadza go do wnetrza, jednak pachołkowie zawiedli
go za namiot, na mały
placyk ogrodzony drewniana palisada.
Marcin Kalinowski herbu Kalinowa, hetman polny i od smierci
Mikołaja Potockiego
wódz armii koronnej, zasiadał na wspaniale rzezbionym karle, na
podwyszeniu okrytym
czerwonym aksamitem. Odziany był z iscie polskim przepychem –
we wspaniała,
karmazynowa delie, upan z petlicami i diamentowymi guzami,
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przeszywany złotem. Na
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
pucharu. Głos
Danteza stawał sie coraz cichszy, coraz bardziej zjadliwy. A
wszystko to dzieki naukom
Eugenii.
– Musisz dokonac tego, co nie udało sie kniaziowi Jaremie szabla,
palami i szubienicami,
a Ossolinskiemu polityka, zdrada i układami. Powinienes uspokoic
Ukraine tak, aby
zapanował na niej pokój Boy. Aby nigdy ju nie wstało hultajstwo
kozackie przeciw
Rzeczypospolitej.
Dantez przełknał sline.
– Chmielnicki gotuje sie na wyprawe do Mołdawii. Sciagniesz
wojsko, panie, zagrodzisz
mu droge, a potem... Pobijesz Kozaków i pójdziesz na Ukraine, aby
zaprowadzic tam pokój
Boy. W pien wytniesz hultajstwo i rezunów zaporoskich, aby krew
ich popłyneła a do
Dniepru. Nikt ci w tym nie przeszkodzi, chocby Jezus Chrystus
drugi na Ukraine zstapił,
chocby jego Matka za Kozakami prosiła, nikt Zaporoców z twych
rak nie wyrwie. A kiedy
skonczysz... Kiedy niby lew połoysz sie na dymiacej od krwi
Ukrainie, tedy moesz byc
pewien, miłosciwy panie, e król za naszym podszeptem nada ci
wielka buławe koronna...
Gdy zas schorowany Jan Kazimierz legnie na katafalku, na twoich
skroniach spocznie...
– Nie! – ryknał Kalinowski. – Nie kus mnie, głupcze! Sam wiem, co
robic! Sam wydam
rozkazy! Idz precz!
– Sługa uniony!
– Nie, czekaj! Zostan. Mosci Dantez, nie bierz tego do serca! Ja nie
mam... łatwo. Wojsko
sie buntuje, nie doszły do nas ostatnie cwierci3, nie doszła
kapitulacja, bo sejm zerwano.
Towarzystwo szemrze po choragwiach. Zaraz huczek wstanie, a z
niego konfederacja!
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
ołnierstwa – mruknał
Dantez. – Primo: przekupic prowodyrów. Secundo: opornych
powiesic. Dlaczegó jeszcze –
spojrzał w strone obozowego majdanu, jak gdyby spodziewajac sie,
e zobaczy tam
szubienice – nie widze buntowników na stryczkach? Gdzie twa
władza, mosci panie
hetmanie?
– To nie takie proste – mruknał Kalinowski. – Jesli powiesze choc
jednego, armia sie
zbuntuje. Jest ju w choragwi husarskiej mosci Lubomirskiego
pewien szlachcic, który
otwarcie nawołuje do nieposłuszenstwa; głosi, e zgubie całe
rycerstwo koronne.
– Któ zacz?
– Niejaki Samuel Swirski. Paliwoda, szelma, buntownik i krzykacz!
– Czemu jeszcze nie dał głowy pod topór?
Kalinowski spuscił wzrok. Jego wyschniete dłonie, zaciskajace sie
na buławie, zadrały.
– Ten szlachcic uratował mi ycie pod Winnica, na płoniach4. Nie
moge...
– Tedy zdaj sie wasza miłosc na mnie. Ja sie nim zajme. A ty,
panie, wydaj rozkazy
wymarszu i zbierz wojsko koronne.
– Pomysle nad tym.
– Nie ma czasu. Lada dzien Chmielnicki ruszy w swaty do Mołdawii!
Odwiedzi łonice
donny Rozandy i dziewke Lupula zagarnie.
Kalinowski uderzył buława w stół.
– Dosc tego!
– Jak sobie wasza miłosc yczy.
– Zagrodze Kozakom droge do Mołdawii, stane gdzies na
mohylowskim szlaku.
– Gdzie?
– Pomiedzy Ładyynem a Czetwertynówka. Tam jest takie
uroczysko... Przepomniałem,
jak sie zwie...
– Batoh – mruknał Francuz.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
rekojesc rapiera.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
kobierce – adziamskie,
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
karmazynowy upan
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Zaprawde powiadam ci –
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
dziesieciu Kozaków po
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
w kałuy czerwonej
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
– A jesli przestana?
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
waszej miłosci
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
stad ywy.
– Jestem na słubie...
– Pies jebał słube. Stawaj.
– Dobrze!
Dantez odsunał sie, pozwolił, aby Przyjemski wstał z ławy. Cofnał
sie, robiac mu miejsce.
Generał zakołysał sie, nieco zamroczony winem.
„Nie bede go zabijał – pomyslał Francuz. – Starczy, e wezmie w
łeb, albo po boku. To
da nam troche czasu na przeprowadzenie wszystkich planów.”.
Wycofał sie do głównej izby. Spojrzał na wachmistrza.
– Heinz, zróbcie miejsce na podwórzu.
– Herr Oberstlejtnant, co sie stało?
– Mam sprawe z jego mosci Przyjemskim. Pilnujcie, aby nikt nam
nie przeszkadzał.
– Jawohl, Herr Oberster!
Dantez wyszedł pierwszy. Na zewnatrz zapadał zfnierzch, cienie
drzew i starych szop za
karczma wydłuyły sie. Gdzies daleko spiewał słowik, ale Dantezowi
daleko było do
rozkoszowania sie pełnia wiosny. Szybko zdjał kapelusz, pendent z
rapierem i oddał je
wachmistrzowi. Potem chwycił znajoma rekojesc i z lekkim sykiem
wyciagnał ostrze z
pochwy.
– Poczynaj wasc.
Przyjemski chwiał sie na nogach. Był niezle podpity, jednak
pewnym ruchem wydobył
bron, ujał rapier, przekładajac palce wskazujacy i srodkowy przez
jelec. Dantez zmierzył go
uwanym spojrzeniem, a potem podniósł w góre ostrze, przybierajac
postawe.
„Pobawie sie z nim chwile – pomyslał szybko. – A kiedy sie zmeczy
wystarczy jedno,
celne pchniecie...”
Przyjemski skłonił sie lekko. Czekał na srodku podwórza. Nogi
uginały sie pod nim
nieznacznie, jak gdyby opuszczały go siły. Dantezowi zdało sie, e
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
chedoony! Ty kpie! Ty
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
wszelako uprzedzam, e
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Taras...
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
po nim osełka.
– Znaszli gdzie Chmiela wygladac? Na Ukrainie? W Multanach?
– Hetman z wielka potega na Mołdawie idzie – odrzekł Taras. – Nie
chciał dac hospodar
Lupul córki za one synowi Chmiela, tedy Tymoszko sam ja wezmie
po kozacku i w łonicy
wychedoy.
– A my wezmiem dobra – Bulba wyciagnał przed siebie nogi w
porwanych, smierdzacych
postołach – jako we dworze w Pomornokach.
– I Laszek dostaniem młodych – zarechotał Czornowoł, szczerzac
czarne pienki po
wybitych zebach. – Kiedym jedna w Tarasincach brał, to taka była,
jako panna swieta z
obrazów w cerkwi. A jak prosiła, jako raczeta składała. A potem to
ino jeczała, bo przeca
takiego mołojca jak ja, he, he, próno miedzy lackimi husarami
szukac!
– Cicho! – syknał Opanas. – Cos słyszałem.
Siedzieli wokół ognia, tu przy obozowisku utworzonym z chłopskich
wozów i kolas
ustawionych w okrag. Czarne kontury drzew odcinały sie od
rozgwiedonego nieba
oswietlonego ksieycowym swiatłem. Bulba postapił do przodu.
Znalazł sie w ciemnosci,
poza kregiem blasku ogniska. Cos poruszyło sie w lesie. Pod
konarami debów pojawił sie
zarys konia z jezdzcem. Przesunał sie powoli nad wykrotem. Ten
kon... Nie był to chłopski
chmyz ani tatarski bachmat. Miał smukła szyje, gibki zad, piers jako
u łabedzia. To nie był
kozacki rumak!
– Korniejczuuuuuk!
– Szczo za łycho?
– Lacha... Lacha widziałem – wystekał Bulba.
Rezun poderwał sie na nogi, chwycił kose i przypadł do Opanasa.
– Wychody jeno, Lachu! – wrzasnał. – Budem tia na pal wbyjaty!
W chwili krótszej ni mgnienie oka czarny cien wychynał zza drzew.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Dopadł do
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
kolana. Za nim
poszedł kolejny chłop i jeszcze jeden. Tłum rzucił sie do krzya.
Chłopi składali trzesace sie
rece do modlitwy, egnali złaczonymi trzema palcami. Pod niebo
popłyneły słowa modlitwy:
– Dostojno jest’ jako woistinu błaiti Tia Bohorodicu, Prisnobłaennuju
i
Prenieporocznuju i Matier’ Boha naszeho...
***
Ksieyc swiecił jasnym blaskiem, gdy znalezli sie na błoniu przed
polskim obozem.
Tabor stał na górze majacej ponad mile szerokosci. Dokoła w
trupim swietle miesiaca bielały
skały, jary i przepascie nad Bohem. Boków obozowiska broniły
skaliste urwiska, od czoła
step opadał ku rzece, a z tyłu wznosił sie stromo a ku mrocznym
lasom na wzgórzach
majaczacych hen, za jarami i skalnymi progami. Od błonia tabor
osłaniały ostróki i
blokhauzy, na których czuwała piechota polska. Na tyłach przy
blasku pochodni sypano
szance i lunety. Za nimi czerniały reduty obsadzone piechota
niemiecka oraz działami.
Pomimo nocy wszedzie wrzała praca – wsród namiotów płoneły
pochodnie, uwijała sie
czeladz i hajducy. Ostrzono pale, sypano wały, przetaczano ciekie
wozy taborowe.
– Powierzam waszmosci posła, panie Czaplinski – rzekł pułkownik
do starego wojaka,
gdy dojechali przed kwatery. – Hej, Taras, co ty?
Młody Kozaczek z rozdziawiona geba gapił sie na otwarte wejscie
do namiotu, przed
którym stali. Wpatrywał sie jak urzeczony w proporzec. Była na nim
Janina, stary polski herb
przedstawiajacy pole w polu, to jest jedna tarcze w drugiej.
– Spasi Chryste. Prawdu kazał Ołes... – wyszeptał Taras. – Oto
wypełnia sie Twoja
wola... Pany jasne – spytał błagalnie – a czyj to znak?
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
starosta krasnostawski.
A ty lepiej módl sie, miast gebe wyszczerzac. Hetman Kalinowski
okrutnie zawziety na
Kozaków. Ja go udobrucham, ale jesli łesz, na gałaz pójdziesz.
Pułkownik zawrócił konia i puscił sie rysia. Kwatere hetmana
odnalazł bez trudu.
Ogromny namiot był rzesiscie oswietlony, iluminowany setkami
swiec i latarni. Wejscia
strzegli dragoni w karmazynowych barwach, z muszkietami w
pogotowiu i zapalonymi
lontami, a w srodku ogromny stół uginał sie pod półmiskami pełnymi
pasztetów ozdobionych
figurami jeleni, dzików i łabedzi; pieczonych gesi zaprawianych
szafranem i korzeniami, mis
z kapusta, polewka i krupami. Wino, małmazja, lipiec, alikant i rywuł
lały sie strumieniami do
garnców, pucharów, roztruchanów i bernardynów.
Za stołem zasiadała cała wojskowa starszyzna armii koronnej. Był
generał artylerii
Zygmunt Przyjemski, posiwiały ma w granatowym wamsie,
artylerzysta i oberszter wojsk
cudzoziemskiego autoramentu, weteran wojen szwedzkich,
cesarskich, dunskich i Bóg wie
jakich jeszcze... Obok zasiadał jednooki Krzysztof Grodzicki,
gubernator Kudaku, zwany
Cyklopem, który prawie rok wytrzymywał obleenie Kozaków i po
kapitulacji wykupiony
został z niewoli. Pili na umór dowódcy jazdy narodowego
autoramentu – Krzysztof Korycki i
Stanisław Druszkiewicz. Za nimi Sobieski widział poznaczone
bliznami oblicze Jana
Odrzywolskiego. Dalej bawił sie Ludwik Aleksander Niezabitowski,
warchoł i hulaka, ale i
zawołany ołnierz. A obok hetmana zasiadał młody, blady szlachcic
w czarnym wamsie
obszytym koronkami i galonami.
– Witam, panie pułkowniku!
Marek Sobieski, starosta krasnostawski, skłonił sie przed
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
hetmanem.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
– Smierc?
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
warchołów i pijanic; e
zniknie z mapy swiata dzieło unii lubelskiej.
– Ja te byłem niegdys wam bliski – rzekł Dantez. – I nazywałem
sam siebie człowiekiem
honoru.
– I có sie stało? Ju nie jestes, panie kawalerze?
– Umarłem, panie starosto – wyszeptał Dantez smutno. – Tam, pod
szubienica na rynku w
Przemyslu. A potem pewni ludzie zabrali mi moja dume; zdjeli ze
mnie owo nieznosne
brzemie.
– Nie moe to byc – usmiechnał sie Sobieski. – Honoru nie mona
nikomu odebrac. Nie
mona sprzedac go na jarmarku za garsc srebrników. Honor i
szlachecka fantazje moesz,
waszmosc, odebrac sobie jeno sam.
– Mówisz jak mój ojciec, mosci pułkowniku. Dam ci jednak dobra
rade. Trzymaj sie
blisko jego mosci hetmana Kalinowskiego, chocby nawet jego
rozkazy zdały ci sie
diabelskimi.
– Nie rozumiem.
– W swoim czasie zrozumiesz, mosci panie starosto. Jazda
narodowego autoramentu
przyczyniła hetmanom i naszemu Najjasniejszemu Panu
dostatecznie wielu kłopotów, aby
Jego Wysokosc poczał zastanawiac sie nad jej rozpuszczeniem.
– Co takiego?! Wielce mnie, waszmosc, zadziwiasz.
– Bo wasza mosc nawet nie przypuszczasz, ile sie jeszcze wkrótce
zmieni w
Rzeczypospolitej. Zdrowie waszmosci, panie pułkowniku!
***
– Pani? Ty tutaj? W obozie? Wsród ołnierstwa?
Czekała na niego na srodku namiotu; przysiadła na wspaniałym łou
pokrytym futrami.
Eugenia poderwała sie, zasłaniajac usta wachlarzem.
– Jestem w obozie, w odwiedzinach u wuja – szepneła,
spuszczajac wielkie szare oczy. –
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
bandury wydały z
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
***
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Jednaki los nas czeka, tedy nies w pokorze swój krzy, jako i ja
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
niose.
Taras pokiwał głowa. Podniósł sie wolno i ruszył przez majdan,
prowadzony przez
hajduków. Stuk siekier ucichł. Pal był gotowy.
– Taras... – wychrypiał Sobieski. – Co ja... Co ja moge dla ciebie
uczynic?
– Panie, miłosciwy panie... Ja miałem widzenie... Matka Boska
kazała mi pokój
zaprowadzic na Ukrainie... To dlatego ja list wział. Dokonczcie
wszystko za mnie, panie,
dobry panie...
– Uczynie co tylko zechcesz...
– Jedzcie do Taraszczy... Do cerkwi zrujnowanej. Tam czekaja
deputaty. Od pana pysara.
Od Bohuna i innych. Odpusccie Kozakom winy i pokój z nimi
zawrzyjcie. Odpusccie winy
wszelakie... I uratujcie... Rzeczpospolita... Nim bedzie postawem
sukna wydanym na łup
moskiewski, pruski i cesarski...
Swieo zaostrzony pal otoczony czworobokiem dragonów był coraz
bliej.
– Taras, wszystko co zechcesz... Bedzie jak kaesz – wyszeptał
starosta. – Pojade tam.
Zawre pokój i ugode. I nie bedzie ju wojny na Ukrainie...
Jeszcze kilka kroków, jeszcze trzy. Miejsce kazni było tu-tu...
– Ja was widziałem, pane – wychrypiał Taras. – Ja widział jak
korona złota na ziemie
upada, jak ja rozszarpac chca orły dwugłowe... Ale ja widział jak
korone łycar podejmuje.
Łycar co ma w herbie tarcze na tarczy... Janine.
– Taras, bede sie modlił za ciebie...
– Wy, panie, jestescie tym rycerzem. Wy korone podniesiecie. Wy
bedziecie królem
Litwy, Polski i Rusi... Wy zaprowadzicie pokój Boy na Ukrainie.
Marek Sobieski, starosta krasnostawski, zamarł. Taras nie miał siły,
aby isc. Hajducy
chwycili go pod rece. Pal ju czekał – naostrzony, ociosany i
okorowany.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
poległych skrzydlatych
rycerzy, stosy ludzkich ciał i konskiego scierwa. Zobaczył, co
czekało ich wszystkich.
Ogromny, czarny kruk wydziobujacy oczy martwemu choraemu,
który dzierył jeszcze
sztandar Rzeczypospolitej z orłem i Pogonia, spojrzał na niego
czarnymi paciorkami oczu.
Taras zaszlochał. Nie wypełnił swej misji. Nie zapobiegł ruinie,
smierci i zniszczeniu.
Kozak zwiesił głowe. Bez protestów połoył sie, wsunał nogi w
postronki...
– A prosto nawłó... czcie... Da... dajcie chwile... Jak powiem Mario...
Trzeci raz...
Czaplinski pokiwał głowa na znak, e sie zgadza. Konie parskneły
trwoliwie. Kozak
modlił sie, jeczał, słowa zamierały mu w ustach. Sobieski popatrzył
na ołnierzy, na wasate,
ponure, poznaczone bliznami oblicza. Na złociste zbroje, smukłe,
polskie konie... Wiatr
szarpał sztandarami z husarskimi krzyami, łopotał czerwono-biało-
czerwona choragwia
królewska z orłem w koronie i snopem Wazów na piersi ptaka
otoczonego łancuchem ze
Złotym Runem... Nikt nic nie mówił. Cisza była tak absolutna, e
słyszał cieki oddech
powodowych koni.
– Mario... – wyszeptał Taras zbielałymi wargami. Hajducy czekali.
– Mario – rzekł głosniej bandurzysta.
Czaplinski zdjał kołpak i poczał sie modlic.
– Mariooooooooo! – krzyknał Taras głosem tak strasznym, e
wszyscy zadreli. A potem
załkał poprzez łzy:
Hej, musze ju widac bez bandury ginac,
ju nie zdołam po stepie cwałowac!
Beda mnie wilki bure spotykały,
Beda mnie po koniu moim poerały...
Hajducy stali nieruchomo. Nie popedzili koni. Nie nawlekli Tarasa...
Dantez uderzył rumaka ostrogami, osadził go przed miejscem
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
kazni.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
– Co to ma byc?! Nawlekac!
ołnierze nie wypełnili rozkazu. Francuz opuscił głowe, a jego wargi
poczeły drec.
– Tiedemann, Ludendorff! Do roboty!
Wezwani knechci bez wahania podbiegli do obersztera. Chwycili za
wodze konie
powodowe i... Zawahali sie, gdy ich spojrzenia skrzyowały sie ze
wzrokiem Przyjemskiego i
Sobieskiego, z lodowato zimnymi oczami towarzyszy i pocztowych
z husarii, z
wykrzywionymi złoscia twarzami pancernych oraz ołnierzy spod
lekkich znaków. Niemcy
zadreli, widzac dłonie opadajace na rekojesci szabel i czekanów.
Nie wypełnili rozkazu.
– Nawlekac! – zawył Dantez. – Ruszac sie, kurwe syny!
Rajtarzy milczeli.
Na majdanie zapanowała cisza. Wiatr szumiał wsród choragwi,
bunczuków i husarskich
skrzydeł, wył, jakby wokół placu pedziła i coraz bardziej wsciekała
sie sama Smierc.
– Sto dukatów nagrody dam! – wrzasnał Dantez. – Kto na
ochotnika?
Cisza.
– Dwiescie!
Nikt sie nie poruszył.
– To moe ja dopomoge! – rzekł czyjs zimny, beznamietny głos.
Baranowski! Jechał na swym karym, pokrytym krwia, błotem i piana
koniu, na czele
choragwi wisniowiecczyków. Dotarli własnie na majdan obozowy i
rozgladali sie ciekawie.
Dantez bez słowa wskazał im Tarasa. Wnet kilku ołnierzy zsiadło z
koni, odepchneło
Niemców, krzepkie ramiona chwyciły za wodze i rzemienie.
– Tak, moje małe – wyszeptał do siebie Baranowski. – Nasyccie sie
nim do woli.
Rozedrzyjcie go na strzepy...
Ktos smagnał konie po zadach batem. Taras nawet nie jeknał.
Zbladł tylko i zadrał, gdy
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Rozdział V
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
Unia batowska
Witaj Korono albo Rzeczpospolita trojga narodów Duma Bohuna
Czarna sakwa bat’ki
Chmiela Diariusz transakcji wojennej miedzy wojskiem polskim a
zaporoskim Rozterki
Danteza Precz z hetmanem albo o kole generalnym ołnierza
koronnego Obuchem w łeb,
czyli kim jest Smierc Unia batowska albo uzdrowienie pułkownika
Rzyc, picza i grabie,
to jest o heraldyce kozackiej słów kilka
Taraszcza była spalona. Dzis nikt ju nie pamietał, kto winien był
dzieła zniszczenia. Czy
zrujnował ja polski zagon, czy te podpalili Tatarzy? Czy
wymordowano chłopów za to, e
połaczyli sie z Chmielnickim, czy te za to, e nie chcieli sie do buntu
przyłaczyc? Stare
dzieje.
Sobieski, Przyjemski i Czaplinski jechali w strone zrujnowanej
cerkwi. Jej wrota były
wyłamane, rozwarte szeroko, w dachu widniały dziury, krzye na
trzech kopułach
przekrzywiły sie, a okna latarn ziały niczym dziury po wyłupionych
oczach.
Pułkownicy zeskoczyli z koni, oddali cugle pachołkom i przestapili
próg. Wnetrze
swiatyni toneło w półmroku. Nawe rozjasniały smugi swiateł
wpadajace przez wybite okna.
Jasnosc padała wprost na mandylion, przydawała blasku
frasobliwej twarzy Chrystusa,
poznaczonej czarnymi smugami krwi.
Bohun z Kozakami czekał na nich w carskich wrotach.
– Wy posły od hetmana?
– Od zwiazku wojskowego.
Kozak drgnał. Odgarnał z czoła kosmyk posiwiałych włosów. Miał
zmeczona,
pobrudona twarz, jego lewa reka zwisała bezwładnie. Widac
pułkownik jeszcze nie
ozdrowiał po tym, jak na bagnach Płaszowej stratował go tłum
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
uciekajacej czerni.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Dojdzie i do samej
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przeciwnika, jak gdyby kłebił sie wokół niego tłum wraych Lachów i
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
pohanców.
– Tu jestescie – dyszał wsciekle, a oczy wyłaziły mu z orbit. –
Przyszliscie znowu...
Znowu... Do mnie... Ale ja sie nie dam! Nie oddam Ukrainy... Nie
wam.
Bohun przypadł do Chmielnickiego. Odtracił na bok buławe, a
potem chwycił hetmana za
upan pod szyja i mocno potrzasnał. Spojrzał w opuchniete oczy.
– Bohun przyszedł do ciebie – wydyszał głosno. – Nie bedziesz ju
pił! Dosc tego.
– Bo... hun... – wykrztusił hetman. Wydarł sie z uscisku pułkownika i
spojrzał na niego
przytomniej.
– A, Bohun... Ty tutaj. Na sławu. I szczastie.
– Nie bedziesz wiecej pił – rzekł pułkownik kalnicki. – Lada dzien
bitwa, a ty na oczy nie
widzisz, jak gasiora palanki nie wychylisz!
– Milcz!
– Nie bede milczał!
– Czego chcesz? – Chmielnicki usiadł za stołem, zasadziwszy
buławe za pas.
– Słyszałem, e z Moskwa chcesz sie układac.
Chmielnicki zmarszczył brwi, nagle zatrzepotał powiekami.
– Wyhowski ci powiedział, tak? Spasi Chryste, daj mi siłe, bo kae
jezyk mu wyrwac. Na
pal go wsadze, cwiekami nabije!
– To nie Wyhowski. Kozacy gadali, e Iskre do Moskwy wysłałes.
– Wysłałem. Zwykła, polityczna rzecz, batiuszke cara uspokoic.
– A nie zamyslasz ty czasem o lidze z Moskwa?
Chmielnicki rozesmiał sie głosno. Jego głos zabrzmiał całkiem jak
charkot. Dusił sie i
dławił smiechem. W koncu zacharczał, splunał. I siegnał do skrzyni
po nowy gasiorek z
gorzałka.
„Jeszcze rok, jeszcze dwa – pomyslał Bohun. – Nie bedzie Chmiela
na Ukrainie. Kto
wtedy buławe wezmie? Wyhowski? Młody Tymofiej Chmielnicki? A
moe ja?”.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
w jarzmo nowego
tyrana włoyc – rzekł hetman. – Nie bój sie nic. Iskra mówic bedzie o
pomocy dla nas, o
ziarnie i prochach dla wojska zaporoskiego, ale nie o adnej unii.
– Na pewno?
– Słowo moje przed Bogiem kłade.
– A tos mnie pocieszył, mosci hetmanie. – Oblicze Bohuna nawet
nie drgneło.
– Dzisiaj nie musze ja pomocy Moskwy szukac – wychrypiał
Chmielnicki. – Oto Lachów
mamy jak w saku. Głupi jest Kalinowski i sam w potrzask mi wlazł.
Sami naszymi kozackimi
szablami panów wyrabiemy. Do tego pomocy bojarów mi nie
trzeba! Nie postanie ich noga
na wsiej Ukrainie.
– A co, jesli obóz obiegniemy, a w tym czasie przyjda w pomoc
hetmanowi Lanckoronski
i Wojniłłowicz z Zadnieprza? Chudo bude!
– Ty sie o to nie martw. Obóz Lachów w pół pacierza wezmiem.
– Juci, w cwierc! Jeno obudz mnie na szturm, cobym wiktorii nie
przespał.
– Tak ty popatrz tutaj!
Chmielnicki wydobył ze skrzyni inkrustowana złotem, czarna sakwe
na listy. Widniała na
niej a nadto dobrze widoczna Pilawa Potockich. Widac był to łup
zdobyty w taborach
hetmana wielkiego koronnego pod Korsuniem. Chmielnicki
wyciagnał ze srodka złoony we
czworo papier, połoył na stole i skinał reka na Bohuna. Pułkownik
rozwinał go, spojrzał i...
zamarł.
– Jak to? – wydyszał. – Skad to?!
– Masz ty, panie pułkowniku, swoje figliki Bohunowe – rzekł
hetman, chowajac
dokument na powrót. – A ja mam moje fortele wojenne. Ot i mamy
wszystko jakoby na dłoni.
Prawde gadałem, e Lachów na głowe pobijem i spokojnie do
Mołdawii pójdziem?
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Czetwertynówke.
– Spodziewaja sie nas?
– Gdzieby! Jakoby na weselisko szli!
– Choragwie na kon!
Rozkaz spełniono szybko i bez zbednego hałasu. ołnierze
Sobieskiego i rajtarzy Danteza
zerwali sie na nogi, a rotmistrzowie i pułkownicy poczeli zbierac
swych ludzi do kupy.
– Mosci panowie – rzekł Kalinowski do pułkowników. – Tak oto
doczekalismy sie
rezunów! Zatrzymamy ich przed brodem, a ja sciagne reszte wojska
z dróg i traktów!
– To moe byc figiel kozacki – zaoponował Odrzywolski – abysmy
uwierzyli, e orda i
Zaporocy chca forsowac rzeke pod Czetwertynówka, a nie pod
Ładyynem.
– Czy ja zle słyszałem, czy to kruk zakrakał?! – wybuchnał
Kalinowski. – Wasc chcesz
mnie uczyc wojowania?! Chwała Panu, jeszcze przy mnie buława i
komenda! Ja rozkazy
wydaje.
– Ja tylko radze.
– Jebał pies twoje rady. Chmielnicki ma za mało wojska, aby
powayc sie na rozdzielenie
sił. Panie Sobieski...
– Słucham, mosci panie hetmanie.
– Wezmiesz swój pułk i uderzysz na Kozaków. Musisz zatrzymac
ich w polu przed
brodem. W tym czasie ja sciagne reszte jazdy z obozu.
– Tak jest!
– Wyruszaj zaraz. I bij bez litosci. Kiedy rezuny powachaja prochu i
posmakuja naszych
szabel, nie beda tacy ochotni do forsowania rzeki!
Sobieski ruszył w skok ku swoim oddziałom. Dopadł do
poruczników i rotmistrzów,
skupionych wokół wielkiego debu.
– Do choragwi! – rozkazał. – Trabic przez munsztuk. Za pół kwatery
ruszamy. Kto chce,
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
zaporoskiego taboru.
Konie z kwikiem rzuciły sie na boki, gdy wyrósł przed nimi rzad
wozów, kiedy ledwie
nie nadziały sie na sterczace hołoble i spisy. Lecz tabor nie był
jeszcze złoony do konca.
Pomiedzy wozami, ustawionymi w dwie linie, ziały szerokie przerwy
i ulice, przez które bez
trudu mona było dostac sie do wnetrza warownego obozu.
Uciekajacy semeni rzucili sie w te własnie rozstepy. Wpadli do
wnetrza gigantycznego
czworoboku kolas, schronili sie pomiedzy wozy, szukajac ratunku i
obrony. Niektórzy
pozeskakiwali z koni, kryjac sie pod osiami, w taborowych ulicach.
Sobieski wrzasnał z przeraenia, sciagnał wodze Złotogrzywego,
odchylił sie w kulbace,
próbujac rozpaczliwie wstrzymac wierzchowca.
– Do odwrotu! Trabic do odwrotu! – ryknał do towarzyszacych mu
trebaczy.
Za pózno!
Niby skrzydlaty wicher, jak morska fala niosaca na swym czele
rozbitych i
zakrwawionych Zaporoców, tak husarze i pancerni wpadli do
wnetrza taboru, tnac
uciekinierów. Pierwsza runeła miedzy wozy własna choragiew
Sobieskiego, za nia kozacka
Czaplinskiego, husarze Odrzywolskiego, potem dua,
stupiecdziesicciokonna rota
Kalinskiego... Cały pułk wpadł do srodka niedomknietego
czworoboku wozów. Tłum ludzi i
koni porwał poczet pułkownika, przeniósł obok powywracanych
kolas, poniósł ku tylnej,
zamknietej scianie taboru!
Przed oczyma Sobieskiego migneła na krótka chwile zaporoska
choragiew z archaniołem
Michałem i zgromadzony wokół niej tłum pieszych mołojców. Na
wspaniałym dzianecie
siedział tam wysoki Kozak o wykrzywionym bolescia obliczu.
To był Bohun!
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
po udzie...
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
w oczach.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
– Feuer!
W ogłuszajacym huku dali ognia w plecy Zaporoców. Najpierw
pierwszy szereg, potem
drugi.
– Alt!
Jak burza spadli na słabo obsadzone, tylne rzedy taboru. Dantez
pierwszy dopadł wozów,
cudem uchylił sie od pchniecia spisa, a potem uderzył z zamachu,
rozwalajac kozacki łeb.
Jego kon zarał, stanał deba, a kiedy opadł, Francuz ciał kolejnego
rezuna – szybkim,
pewnym ciosem rozpłatał mu bark wraz z ramieniem. Tnac,
odbijajac ciecia, tratujac
Kozaków, dopadł do pierwszej bramy taborowej.
– Rwac tabor! – zakrzyknał.
Wział zamach i ciał ze swistem. Łancuch przeciagniety przez burte
wozu pekł z
brzekiem. Rajtarzy zeskoczyli z koni, rzucili sie, aby odtoczyc na
bok kolasy.
– Razem, równooo!
Wozy drgneły, pchane silnymi ramionami, odsłoniły przejscie do
wnetrza taboru.
– Za mna!
Jak wicher rajtarzy wpadli w ulice taborowe. Kozacy raeni od
przodu przez husarzy i
pancernych Sobieskiego, nie wytrzymali ani pół pacierza.
Rozpierzchli sie, gdy tylko na karki
wsiedli im ludzie Danteza. Szybko i sprawnie rajtarzy przerabali
liny, odwrócili i przetoczyli
wozy taborowe, odskoczyli na boki. A wówczas zakrwawieni
jezdzcy polscy zaczeli wypadac
z kosza.
– W tył! – krzyknał Dantez. – Zuriick!
Rajtarzy rozpierzchli sie, robiac droge husarii. Pancerne znaki
wypadły na wolnosc z
wrzaskiem, chrzestem i łoskotem, z szumem skrzydeł i brzekiem
zbroic. Z tyłu taboru zagrały
jeszcze raz bezsilne zaporoskie armaty, załomotały bebny.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
– A wiec bywaj.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
– Wrócisz do mnie?
– Moe.
***
Ledwie słonce rozjasniło tumany mgieł wiszacych nad Bohem,
ledwie z oparów wyjrzały
wzgórza i lasy, przed brama obozu zaczerniały ludzkie i konskie
sylwetki.
Wracali pokonani. Ranni na pokrwawionych, pokrytych piana
koniach wlokacych sie
wolno, utykajacych, prowadzonych za uzdy przez towarzyszy i
pocztowych. Nadciagali
ołnierze pokryci błotem i krwia z ran, w porwanych upicach i
rajtrokach, w powyginanych
zbrojach, pocietych kolczugach.
– Chmielnicki idzie! – krzyknał do dragonów przy obozowej bramie
Stanisław Górski,
porucznik choragwi pancernej, trzymajacy sie za rozrabany łeb,
przewiazany zakrwawionymi
szarpiami. – Orda! Pobili nas! Budzcie hetmana!
Zagrano larum i obóz napełnił sie szczekiem broni, konskim reniem,
łoskotem, gwarem i
okrzykami. Od ust do ust, od namiotu do namiotu, od wozu do
wozu, szło jedno, wstrzasajace
słowo:
– Kozacy!
Pospiesznie narzuciwszy wams i rajtrok, Przyjemski skoczył na
koniu ku bramie
obozowej. Wkrótce pojawił sie Sobieski, dojechał Odrzywolski,
Korycki, Niezabitowski i
cała reszta starszyzny. Za nimi wypadali z obozu towarzysze i
pocztowi spod choragwi i
wkrótce cały tłum ołnierzy zgromadził sie na błoniach przed nim.
– Co sie dzieje?! – wykrzyknał Przyjemski. – Gdzie Chmielnicki?
Gdzie Tatarzy?!
– Osaczyli nas! – jeknał Górski. Na jego bandau pojawiły sie nowe
plamy krwi. – Orda
Karaczy-beja przeszła Boh pod Czetwertynówka!
– Jake to? Przecie pod Ładyynem przeprawa zdobyta! Bohun pobit.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
moe to byc!
– Fortel to był! Figiel Bohunowy! Kiedysmy Kozaków zabawiali,
reszta kosza razem z
orda przeszli brody pod Czetwertynówka i Soroka! Gorze nam!
Podniesli głowy, słyszac łoskot kopyt ciekich, rajtarskich fryzów,
szum konskiej kity na
szczycie bunczuka i łopot choragwi koronnej. To nadciagał
Kalinowski w otoczeniu rajtarów
z regimentu Bogusława Radziwiłła.
– Mosci panie hetmanie – rzekł Przyjemski. – Kozacy przeprawili
sie przez Boh powyej
obozu!
Kalinowski zbladł. Osadził konia tu przy rannym Górskim,
podtrzymywanym przez
zakrwawionych towarzyszy i tracił go buława w ramie.
– Pójdziesz pod sad, panie poruczniku, za sianie zametu! Za
podeganie do buntu! –
wycedził przez zeby. – Wracac do choragwi! Gotujemy sie do boju!
– Nie utrzymamy sie w obozie – odezwał sie Przyjemski. – Mamy
za mało wojska, aby
obsadzic wały. Umknij z jazda, mosci panie hetmanie! Zachowaj dla
Rzeczypospolitej
rycerstwo koronne. Ja zostane w redutach z piechota i wezme na
siebie impet nieprzyjacielski.
W tym czasie zdaysz zebrac reszte choragwi i przyjsc mi z
odsiecza.
Pomruk rozszedł sie miedzy starszyzna.
– Jego mosc pan generał ma racje – rzekł sedziwy Jan
Odrzywolski. – Obrona w obozie
to kleska. Uchodzac, ocalimy husarie i choragwie pancerne. A gdy
nadejda posiłki i wojska z
Kamienca, wrócimy popróbowac szczescia z Chmielnickim!
Kalinowski popatrzył na oficerów. Przesuwał wzrok od jednego
spalonego słoncem,
poznaczonego bliznami oblicza do drugiego. Wyczytał w nich
kleske.
– Zostajemy w obozie i przyjmujemy bitwe! Do choragwi! – warknał
Kalinowski.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
siebie.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
słuyli Szkoci i
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
rzez ołnierzy,
którzy moga przysłuyc sie Rzeczypospolitej.
Kalinowski popatrzył na wiernych mu piechurów. Rajtarzy Danteza
stali nieporuszeni, ale
muszkieterzy popatrywali na niego z ukosa. Niektórym drały rece i
ramiona. Nikt nie chciał
umierac w bratobójczej walce. Nikt nie chciał stawac na wprost
niepokonanej jazdy polskiej.
6 Cynek – szyk batalionowy, szescioszeregowy, z pikinierami w
srodku, a muszkieterami na skrzydłach.
Kalinowski machnał buława. Dantez zrozumiał komende
bezbłednie.
– Feuer!
Błysk przemknał wzdłu regimentów rozwinietych do ataku. Ogien
trysnał z luf
muszkietów i pistoletów, tu po nim zakłebiła sie chmura kwasnego
prochowego dymu. Po
stronie polskiej rozległo sie straszne renie i kwik zabijanych koni,
łomot padajacych ciał,
jeki umierajacych, wrzaski i pospiesznie rzucane komendy.
– Druga liniaaaaa!
Trzy tylne rzedy muszkieterów wystapiły do przodu, by oddac
kolejna mordercza salwe.
Pozostali poczeli nabijac bron. Ale czasu ju nie było!
Ziemia zadrała pod konskimi kopytami. W tumanach prochowego
dymu zarysowały sie
sylwetki ludzi i koni. Muszkieterzy złamali szeregi, rozległy sie
krzyki przeraenia. Uciec ju
nie zdayli...
Jak wicher, niszczacy i powalajacy wszystko po drodze, spadła na
nich nawała jazdy
polskiej. W jednej krótkiej chwili konie wdarły sie w szeregi
niemieckiej piechoty, obalajac i
tratujac ołnierzy. Pancerna konnica przebiła sie przez piechurów,
porwała ich ze soba,
obaliła i zmiotła. Opór trwał krótko.
Choragwie pomkneły ku rajtarii Danteza. Oberstlejtnant cofnał konia
ku pierwszej linii
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
komende.
– Riihrt euch!
Rajtarzy ruszyli rysia w strone pedzacych choragwi pancernych.
Tysiac ramion opadło ku
olstrom, tysiac pufferów podniosło sie do strzału.
– Feuer!
Pierwsza i druga linia dały ognia. Stu jezdzców polskich spadło z
koni, kilka
wierzchowców runeło na ziemie.
– Alt!
Czarni jezdzcy przeszli w skok. Porwali za pałasze i wpadli w
prochowe dymy po
wystrzałach.
Od razu runeła na nich polska jazda. Najpierw rozległ sie kwik i
renie tysiaca koni,
potem szczek broni, huk strzałów i przedsmiertne rzeenie
konajacych. Rajtarzy stawili
twardy opór. Poleciał trup, gdy szable zderzyły sie z pałaszami,
kiedy czarni jezdzcy i knechci
rabali sie z towarzyszami pancernymi i pocztowymi. Choragwie
opadły rajtarów ze
wszystkich stron, ci zas zbili sie w kolisko, kon przy koniu, bronili
zaciekle, osłaniali...
Dowodzacy pancernymi Seweryn Kalinski machnał buzdyganem.
Na ten znak zabrzmiały
trabki. Choragwie polskie odskoczyły, pozostawiajac zakrwawiony
wał trupów konskich i
ludzkich, zwineły sie w bok, nie mogac złamac szyków wroga. A
potem z szumem skrzydeł
runeła na rajtarów nawała husarii Sobieskiego i Odrzywolskiego.
Odrzuciła ich w tył, zmyła
jak morska fala watłe zdzbła trzciny... Nikt ju nie myslał o oporze.
Husarze parli przez zwały
trupów, cieli rajtarów bez litosci i miłosierdzia, napierali na nich
konskimi piersiami. Nikt nie
prosił o litosc. aden z ludzi Danteza nie wyciagnał pałasza
rekojescia ku zwyciezcom, nie
krzyknał: „Pardon!”. Marli w milczeniu, bronili sie do ostatniej kropli
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
palanka.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
niby ryby z saka; szyje wasze we snie urezac. Ale, jak sami
mówicie, jako zwykły chłop, a nie
szlachetnie urodzony, oddaje wam z dobroci serca te papiery w
imieniu wojska zaporoskiego,
abyscie widzieli, jak zatwardziałe i plugawe sa serca kozackie. I jak
wielce nami pogardzac
winniscie.
Polacy pospuszczali głowy.
– Kto wam to dał?
– Stawiam cała moja mołojecka sławe i garniec horyłki nad to, e
jeno od Chmielnickiego
moecie dowiedziec sie prawdy. On widac w układ wszedł z jakims
zdrajca, który mu plany
obozu sporzadził. Wy... baczcie. Ja prosty Kozak jestem,
nieuczony. Ale to jedno wam
rzekne: zdradzono was, panowie Lachy. Ktos, kto pragnie waszej
smierci, wydał nam na rzez
cała armie koronna. Całe rycerstwo Rzeczypospolitej. A ja, prosty
Kozak, szczob mnie trastia,
zamiast wasze lackie gardła rezaty, oto pergamenta te wam
pokazuje. Bom głupi.
– To i drwijcie z nas, panowie Lachy – rzekł Baran. – No, daleje,
mówcie, jacy to głupi
jestesmy, e zamiast rzecz zataic, po kawalersku z podniesionym
kirysem, po rycersku w pole
wystepujemy.
– Z otwarta przyłbica, stary kpie – poprawił go Groicki. – Jedno jest
pewne. Ktos w
Rzeczypospolitej, moe nawet jeden z was, chciał wam, Lachy,
chwałe i sławe zapewnic.
Jeno e posmiertna.
– Zdrada! – rzekł posepnie Odrzywolski. – Co teraz poczniemy?
– Mosci panie Bohun – odezwał sie Sobieski. – To, co nam
pokazaliscie, zmienia postac
rzeczy. Ze szczerego serca doceniamy to, co uczyniliscie i takie te
bedzie zdanie całego
wojska koronnego. Pozwólcie nam tedy ostatni raz naradzic sie nad
waszymi kondycjami
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przed cerkwia.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
spływały łzy.
Sobieski nie wiedział, co sie z nim dzieje. Patrzył na umierajacego
pułkownika i zdawac
by sie mogło, e jego postac rosnie, potenieje, e swiatło bije z oczu i
podniesionego czoła.
– Panie pułkowniku! – zakrzyknał, wznoszac w góre rece. – al
umierac w taki czas.
Jeszcze nie nadszedł twój kres!
Jednym szybkim ruchem do reszty rozerwał zakrwawione bandae
na boku Bohuna,
odsłaniajac okropna, sina rane. Jednym gestem, niemal nie
wiedzac, co czyni, zagłebił palce
w opuchliznie.
Bohun zawył, prawie poderwał sie ze stołu.
– Co wy... Ja konam...
Sobieski wyrwał mu z trzewi cos małego, ociekajacego posoka.
Złoył to na stole, a
wówczas ów mały przedmiot potoczył sie, zostawiajac czerwony
slad. To była muszkietowa
kula...
Bohun zamarł. Rumience wróciły na jego lica. Porwał sie z jekiem
za poszarpany bok,
spojrzał ze zdumieniem na Sobieskiego.
– Wa... wasza królewska mosc... Ja... Mosci pułkowniku. Ja nie
wiem...
– Spij, hetmanie – wyszeptał Sobieski. – Zabierzcie go i opatrzcie.
Kozacy krzyczeli, wiwatowali. Wiesc o zgodzie na kozackie
kondycje rozeszła sie ju
wsród mołojców, wiec wokół cerkwi strzelano z pistoletów,
krzyczano: u-ha!, tancowano,
rozbijano beczki z miodem i palanka.
– Jak ty tego dokonałes, panie bracie!? – zapytał Odrzywolski.
– Ja... – wyszeptał Sobieski – ...nie wiem.
– Dobrzes sprawił – mruknał Przyjemski. – Beda Kozacy nam
przychylniejsi.
– A jakime herbem sie pieczetujesz, panie Marku?
– To wasc nie wiesz? Janina!
– Janina? Tarcza na tarczy? – rzekł w zamysleniu stary pułkownik.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
– To ja o waszmosci
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
ju słyszałem.
– Gdzie słyszałes? Co?
– Kiedy wstydze sie rzec...
– Nie powiadajcie byle czego, panie bracie!
– Gadali, e zostaniesz królem Rzeczypospolitej – rozesmiał sie
Odrzywolski.
– Kto gadał?
– Kozacy. I baby na jarmarku.
Bohun omdlał. Byłby moe zszedł ze swiata z upływu krwi; na
szczescie Przyjemski
wezwał Kozaków i kazał im opatrzyc atamana. Potem padli sobie w
objecia z Baranem,
Groickim i pozostałymi pułkownikami.
– Teraz trzeba ugode sporzadzic i podpisac – wydyszał Przyjemski,
ledwie wyzwolił sie z
zaporoskich uscisków.
– Nie masz u nas Wyhowskiego, a niewielu mołojców pisac potrafi
– rzekł Groicki. – Wy
sporzadzcie ugode i przyslijcie ja podpisana za dwa dni. To bedzie
dwudziestego pierwszego
trawnia.
– Czyli... pierwszego juni wedle naszego kalendarza. A có uczyni
Chmielnicki, kiedy sie
o tym dowie?
– Nic nie powie.
– Niby dlaczego?
– Bo ju bedzie kesim! A kiedy Bohdana nie stanie, przyjdziemy do
obozu waszego
zaprzysiegac ugode. Ze wszystkimi pułkami.
– Tak i radzi poczekamy na was. Tedy za dwa dni przysle imc
Czaplinskiego z papierami.
– Tak jest, mosci panie generale.
***
– Słyszeliscie, skurwysynowie! – mruknał Sirko, nie wypuszczajac z
geby cybucha
zdobycznej fajki. – Ugoda zawarta!
Kozacy Bohuna porwali sie na nogi.
– Tedy szlachta jestesmy, panowie bracia! – zakrzyknał Krysa.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
– A ja jasnie oswiecony!
– Głupis! Ty całe ycie chłopem bedziesz!
– Całuj ruki! – Krysa wyciagnał do Sirki obie rece ozdobione
czterema szlacheckimi
sygnetami: Kosciesza, Rawiczem, Nałeczem i Prawdzicem. – Całuj
ruki pana!
– Fyłyp! Dawaj czare hetmanska! Jest okazja do horyłki zasiasc!
– Pierscienie koronne, szlacheckie! – zawołał Krysa, odrywajac od
swojego pasa garsc
szlacheckich sygnetów. – Za szóstaka, za orta, za tymfa oddam!
Hej, kupujcie panowie
szlachta zaporoska, bo kto sygnetu na palcu nie nosi, ten cham,
plebejusz czci rycerskiej
niegodny! I takiemu jeno czekanem w zeby!
Kozacy rzucili sie do Krysy. Poczeli zaraz wyrywac sobie
pierscienie, ogladac, podawac
z rak do rak.
– Ten! – krzyknał Sirko. – Ten mój bedzie! Tu trzy sa spisy, znaczy
sie rycerski ród! Ile
chcesz!?
– Ot, co tu duo gadac! Tymfa dawaj!
– Co? Za co tymfa? Jak to?! Dlaczego tak drogo?
– Bos ty chłop, a to jest herb zacny. Za dobry na twoje chamskie
rece!
– Patrzajcie, jakie to bestyje sa na pierscieniach – zakrzyknał młody
Kozaczek. – Smoki,
łabedzie, czarty jakowes. A tutaj, co widze, grabie?!
– Jake to grabie? Znaczy sie, to chłopski pierscien, nie szlachecki!
Hej, Sirko, chamie,
dobry bedzie ten dla ciebie, czubaryku!
– A ty co bierzesz?
– Ten z lilija!
– He, zaraz widac, e ladacznicy to sygnet! Lilija! Dobre sobie!
– Hy, hy, patrzajcie, Saracena głowa!
– A tu picza kurewska...
– Jaka picza, poka!
– To nie picza! – zawyrokował Krysa. – To jest chusta niewiescia.
Znaczy sie, Nałecz.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
stawiajac na ugodzie
dwa krzyyki. – My proste Kozaki. Kolegia na Dzikich Polach
konczyły, nie w Kijowie.
Kolejny krzyyk postawił, choc niechetnie, Parchomienko. Po nim
nagryzmolił
niewyrazny podpis po rusku Sawa Sawicz. Czaplinski zabrał kopie
pisma, wsunał w zanadrze.
Odetchnał z ulga. Stało sie.
– Jutro skoro swit przyjdziemy pod obóz z pułkami zaprzysiegac
ugode – rzekł Groicki. –
Znakiem bedzie choragiew z Bogurodzica. Zabieram tedy ugode i
wracam. Czołem
waszmosciom.
– Bywaj, panie Czaplinski. Zawiez dobra nowine do obozu!
Czaplinski odwrócił sie i wyszedł z cerkwi, oddajac przedtem pokłon
Chrystusowi. Po
chwili rozległ sie tetent kopyt jego konia. Baran odwrócił sie, po
czym złoył na stole pod
ikonostasem i carskimi wrotami akt unii batowskiej. Słonce
schowało sie ju za lasami i tylko
w górze, pod drewnianym stropem pełgały ostatnie, czerwone
blaski dnia.
Niespodziewanie wokół cerkwi zarały konie. Ktos krzyknał, za
oknem rozległ sie głuchy
łomot padajacego ciała. Baran odwrócił sie wolno ku wrotom.
Z brzekiem ostróg do srodka wkroczyły oberwane, ponure postacie
polskich ołnierzy w
postrzepionych upanach, rajtrokach i wypłowiałych deliach. Za nimi
weszli czarni rajtarzy.
Zatrzymali sie na progu. Ich spojrzenia skrzyowały sie.
– Waszmosc z obozu? – zapytał Baran. – Ostawiłes tu cos?
Szlachcic stojacy na czele Polaków usmiechnał sie zimno,
strasznie, bezlitosnie. Jego
dłon w elaznej rekawicy siegneła po rekojesc szabli.
– Poczekajcie, moje dziatki – wyszeptał. – Nakarmie was dzisiaj do
syta. Taaaaak. Wiem,
escie spragnione...
– Panie szlachcic, co wy?
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
poplecznikiem
hetmana Kalinowskiego, którego wyrokiem koła wojskowego
konfederackiego uwiezilismy
za zdrade i szalenstwo, gdy chciał wykorzystac armie koronna do
prywatnej wojny z
Chmielnickim. Dlatego te pozostaniesz pod straa, dopóki nie
wyjasnimy całej tej sprawy na
najbliszym, ekstraordynaryjnym sejmie. Tymczasem jednak
wydarzyła sie rzecz straszna,
która potwierdza nasze domniemanie, i istniał spisek lub te doszło
do zdrady
Rzeczypospolitej. Ktos oto przekazał Kozakom plany obozu pod
Batohem i komput armii
koronnej. Zdradził nas i wydał na smierc z rak Chmielnickiego!
Przyjemski rzucił na stół nakreslony na papierze plan obozu.
Dantez spojrzał na niego i
usmiechnał sie smutno.
– Zapytuje tedy, czy waszmosc widziałes te papiery, a jesli tak, to
czy wiesz, kto
przekazał je Kozakom?
Gorzki usmiech nie schodził z warg Danteza.
– Tak – rzekł, patrzac Przyjemskiemu prosto w oczy. – Widziałem
te mapy. Jednak zanim
cokolwiek powiem, mosci panowie, zareczcie mi waszym honorem,
e nie rozsiekacie mnie
po tym, co usłyszycie. Goraca krew w was, panowie Polacy, a ja
chciałbym jeszcze troche
nacieszyc sie winem i niewiastami.
– Tego nie moge obiecac. Jednak... – Przyjemski zawiesił głos –
...daje nobile verbum
przy swiadkach, i jesli jestes w to zamieszany, nie zabijemy cie
tutaj, ale staniesz przed
sadem Rzeczypospolitej. W tym wypadku przed sadem sejmowym,
który sprawiedliwie
osadzi twa wine.
– Słowo waszej miłosci w zupełnosci mi wystarczy – rzekł Dantez.
– A zatem mów, mosci kawalerze. Kto nas zdradził. Kto wydał
Chmielnickiemu i
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
– A zatem, panie Dantez, kim był twój pan? Wyjaw nam jego imie!
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
twierdzic, e kady
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przyjechałem do Polski, e
jestescie cum barbaris, e to dziki kraj pomiedzy Moskwa, Szwecja i
Brandenburgia. Ale
teraz, gdy was poznałem, twierdze, e jestescie jak moi wielcy
przodkowie, co zgineli
wystrzelani z angielskich łuków i cesarskich arkebuzów pod
Agincourt i Pawia, na wojnach i
buntach. Wy jestescie ostatnimi rycerzami tego swiata. Nawet stroje
macie rycerskie... I łby
podgalacie jak nasza dawna szlachta.
– Nie kadz nam, pludraku! – rzekł zimno Przyjemski. – Za to, cos
uczynił, czeka cie sad
sejmowy. A potem – moe kat z mieczem. Nie czas teraz na dusery,
panie Francuz. Lepiej
polec dusze Bogu. I paciorek zmów, dobrze radze!
– Ja prosze tylko o jedna łaske.
– Słucham.
– Jesli dojdzie do potrzeby bitewnej, chciałbym... stanac do walki u
waszego boku.
Chociaby w smiertelnej koszuli i bez zbroi.
– Nie moe byc!
– Waszmosciowie – szepnał Sobieski – wszak rzekł nam wszystko.
A w dodatku ocalił mi
ycie w bitwie. Okamy mu łaske!
Pułkownicy zaszeptali. Przyjemski westchnał cicho.
– Jesli dojdzie do bitwy, w której wayc sie beda losy nas
wszystkich, zezwalam, abys
stanał do walki u boku jego mosci pana Sobieskiego.
Dantez pokłonił sie a do ziemi.
– A do tego czasu pozostaniesz wasc pod straa. Wyprowadzic!
Dantez skłonił sie raz jeszcze. Ruszył do wejscia poprzedzany
przez dragonów
Przyjemskiego. Dopiero teraz w namiocie zawrzało.
– Za to, co uczynił Jan Kazimierz, mamy prawo adac jego
abdykacji! Waza musi złoyc
korone! – krzyknał trzesacy sie Odrzywolski.
– Zwołajmy koło generalne wojska!
– I wybierzmy własnego kandydata na elekcje! – rzekł blady
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Przyjemski.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
Dantez zatrzymał sie nagle jak wryty. A potem odwrócił sie, roztracił
dragonów i padł na
kolana przed Przyjemskim.
– Wasza miłosc! – wykrzyknał. – Wasza miłosc!
– Co sie, do krocset, stało?!
– Kacie zatrzymac... Eugenie... Moja meretryce. I pana
Baranowskiego! Oni chca
pokrzyowac wam szyki, napasc na Kozaków, z którymi gadaliscie w
cerkwi.
Przyjemski spojrzał na niego bystro.
– Choragiew Baranowskiego wyszła z obozu trzy dni temu w
podjazd. Jesli nie wróciła
dotad, to ju nie przyjdzie, bo wkoło obeszli nas Kozacy. A co do
Eugenii, nie turbuj sie
waszmosc. Jesli nawet uszła z obozu, chwyca ja Zaporocy albo i
orda. Nigdy nie dotrze do
Baranowskiego.
– Obys sie nie mylił, panie generale.
– Nie myle sie, bo ugode ju podpisalismy. Godzine temu wrócił jego
mosc Czaplinski i
przywiózł nam pismo podpisane przez Bohuna i starszyzne wojska
zaporoskiego. Jak zatem
widzisz, Kozacy cali sa i zdrowi.
***
Był wieczór, gdy składali ciało Tarasa do mogiły na wzgórzu. Kiedy
ołnierze chcieli
przymknac wieko, Sobieski wstrzymał ich i połoył na piersiach
młodzienca potrzaskana
bandure.
– Spij, Tarasie – wyszeptał. – Spij i niechaj przysni ci sie Ukraina.
Młody byłes i watły, a
jednak sprawiłes cos, czego hetmani, statysci i panowie wielcy
dokonac nie mogli. Chłopem
sie urodziłes, ale wolny opuscisz ten swiat. Albowiem ja, Marek
Sobieski, szlachcic polski,
dopuszczam cie po smierci do mego herbu.
Zdjał z palca srebrny sygnet z Janina i włoył go na palec Tarasa.
ołnierze z głuchym stukiem nasuneli wieko i opuscili trumne w głab
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
na koniec porwany,
pokryty krwia upan, a wyej, nad latarnia, przez która wpadało
swiatło ksieyca, jego wzrok
napotkał szeroko otwarte, sciete oczy wisielca.
Baran Chudyj wisiał na belce wsród ikon i obrazów swietych. Bohun
ruszył ku
ikonostasowi. Po drodze oswietlał kolejne martwe, nabrzmiałe,
poranione twarze, zrenice
zasnute bielmem smierci. Przy obrazie Chrystusa Pantokratora
kołysał sie Sawa Sawicz.
Obok, opierajac sie zakrwawionym czołem o obraz swietego Jana
Chrzciciela, zwisał Groicki.
Nad wrotami diakonskimi kołysały sie sztywne nogi Parchomienki. Z
jego piersi sterczała
rekojesc lewaka. Bohun chwycił ja i wyrwał jednym ruchem.
To była bron piechoty niemieckiej na słubie Rzeczypospolitej.
Bron ołnierzy Przyjemskiego!
Sciany cerkwi i ikony pociete były nowymi razami szabel i pałaszy.
Swiete obrazy
pokrywała ledwo zaschnieta posoka, tu i ówdzie widniały czarne
łaty prochowe po bliskich
wystrzałach. Jedynie ikona Matki Boej z Dzieciatkiem lsniła słabym
blaskiem. Łzy
wypływały z jej oczu...
– Bywaaaaaj!
Kozacy wpadli do cerkwi, słyszac głos pułkownika. Straszliwy widok
sciał im krew w
yłach, potem zaczeli krzyczec, biegali jak opetani, swiecili
pochodniami, łapali za szable.
– Zdrada! Zdrada! – wrzeszczeli coraz głosniej. Bohun oparł sie o
sciane. Byłby osunał
sie na podłoge, ale podtrzymali go mołojcy.
– Szukajcie aktu ugody!
Kozacy poczeli obszukiwac trupy, szperac po katach cerkwi. Nie
znalezli nic.
– Ne ma, bat’ko.
– Mosci panowie – rzekł Bohun. – Oto widzicie, jak płaci
Rzeczpospolita za nasze koło
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
dragonów.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Usmiech tryumfu
wykrzywił jego twarz.
– Oto jest znak od Boga! Oto nadzieja na zwyciestwo! Bracia! Na
obóz! Bij Lachów!
***
Przyjemski zamarł, widzac, co wydarzyło sie w taborze. Stojac na
wale reduty, spogladał
na płonacy obóz, na uciekajaca czeladz, na wybuchajace wozy z
prochem, płonace namioty,
sterty siana i słomy. Płomienie odcieły ich od jazdy Sobieskiego i
Odrzy wolskiego, siegały
coraz bliej, ju lizały skarpy redut. Pomiedzy piechota niemiecka i
szkocka wstał szmer,
potem krzyk przeraenia.
Kozacy szli na nich ze wszystkich stron. Nadciagali od jarów,
wynurzali sie z lasów. Parli
przed siebie jak niepowstrzymana fala, która sama swa wielkoscia
zalac miała umocnienia,
szance i ostrogi.
– Staaaaac! – zakomenderował Przyjemski. – Do dział!
Puszkarze i lontownicy pod wodza Krzysztofa Grodzickiego rzucili
sie do armat, szybko i
sprawnie podtoczyli je na artyleryjskie ławy, zapalili lonty,
pochodnie i kwacze. Przyjemski
podszedł wolno do najwiekszej armaty. Czterdziestoosmiofuntowa
kolubryna Smok, lana w
warszawskiej ludwisarni Ludwika Tyma, zdobiona gmerkiem Orła i
Pogoni, czekała ju na
niego. Generał wział od puszkarza lontownik, poklepał
pieszczotliwie spiowa lufe działa.
Obejrzał sie na swoich ludzi.
– Gotuj bron!
Niemieckie i szkockie regimenty wystapiły na wały z nabitymi
muszkietami i
arkebuzami. ołnierze jak jeden ma złoyli lufy na forkietach. Z
głuchym trzaskiem opuscili
kurki na panewki, bez zwłoki wsuneli do nich lonty.
Kozacy wyszli ju na pochyłosc wiodaca do polskich stanowisk, a
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
uchodz!
– Stój! – krzyknał Sobieski. – Stój, Dantez...
Francuz wstrzymał konia. Argamak zarał, rzucił łbem, ale
posłusznie zawrócił. Dantez
porwał za rapier, a potem skoczył ku nadciagajacym Tatarom.
– Vive la Fra... – zdaył tylko krzyknac.
Wpadł miedzy ordynców, zniknał, przepadł wsród Tatarów.
Sobieski pedził przed siebie jak na skrzydłach. Szybko odpiał i
cisnał precz karmazynowa
delie, zrzucił kołpak, aby odciayc wierzchowca.
– Lec Złotogrzywy... Lec ku wolnosci – wyszeptał do ucha konia.
A potem kula wystrzelona z falkonetu wpadła prawie pod nogi
rumaka. Złotogrzywy
skoczył w bok. Sobieski wyleciał z kulbaki, padł na ziemie...
Złotogrzywy pedził dalej razem
z reszta koni. Chwila jeszcze i zbocze jaru rozstapiło sie.
Wierzchowce wpadły na wzgórze,
przebyły dabrowe, a potem roztoczył sie przed nimi szeroki step
zalany blaskiem słonca.
Husarskie konie, bojowe rumaki wykarmione na usłanych kwieciem
łakach Wielkiej i Małej
Polski, mierzyny i podjezdki z mazowieckich zascianków,
anatolijczyki i dzianety z
magnackich stadnin Rusi Czerwonej i Podola, pedziły przez step ze
Złotogrzywym na czele.
Kon Sobieskiego wyciagnał przed siebie łeb i gnał w cwale poprzez
trawy i bodiaki. W biegu
rozluznił mu sie popreg i napiersnik, zsuneła sie i spadła terlica z
czaprakiem, pekł
nachrapnik, rozpieło sie podgardle trezli, munsztuk wysunał sie z
pyska, uwalniajac konia od
panskiej reki. Złotogrzywy wydostał sie z pola bitwy, z rzezi i ognia.
I biegł, jak wolny duch
Polski, dopóki nie roztopił sie w oparach i mgłach, póki nie rozwiał
sie w blaskach zarania...
***
Bohdan Zenobi Chmielnicki, hetman wojska zaporoskiego zmruył
skosnawe,
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Bedzieszli ałował
psom lackiej posoki?
Siedzacy w kacie namiotu grubawy Nuradyn Sołtan przerwał ucie
daktyli i wypluł je na
reke jednemu z niewolników.
– Allach Akbar! – rzucił wsciekle. – Czy ja dobrze słyszał? Czy ty,
przeklety,
wiarołomny giaurze chcesz dotykac mego jasyru?!
– Zapłace za kada głowe. – Chmielnicki nagle zrobił sie uczciwy. –
Sto tysiecy dukatów
za wszystkich Lachów.
– Ja tego nie zrobie – sapnał Nuradyn. – Nie bedziemy rzezac
bezbronnych.
– Zapłace nohajcom – mruknał kozacki hetman. – Dam jeszcze
dziesiec tysiecy.
– Gotowizna! Zaraz!
– Tylko beczki odbija.
– A ja – rzekł Bohun – chce ywcem jednego jenca. Zapłace.
Zapłace dobrze.
– Za kogo?
– Za staroste krasnostawskiego, Marka Sobieskiego.
– Jak go poznac?
– Ma na reku srebrny sygnet z Janina. To jest z herbem
wyobraajacym pole w polu.
– Dobrze, Jurku – rzekł Chmielnicki. – Za wiktorie nagroda ci sie
słusznie naley. Jedz
tedy do nohajców i przeka im, e czas z Lachami konczyc.
***
Wiedli ich przez stepy cały dzien. Ordyncy popedzali jenców razami
nahajów, dobijali
rannych i padajacych z wycienczenia. Armia Chmielnickiego szła na
Jampol, starym szlakiem
biegnacym od Czehrynia do Jass. Daleko z tyłu pozostało wsród
mgieł i nadrzecznych łegów
zakrwawione, usłane trupami pole batowskie, na którym panowały
teraz wilki i kruki. I
bardziej dzicy ni zwierzeta chłopi – rezuny znad Bohu, którzy
przekradali sie chyłkiem, aby
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
zwykle co
znaczniejszych ubiorem. Wszystkich wsadzali na konie i... ubierali
po tatarsku.
– Waszmosciowie! Waszmosciowie! – zakrzyknał znajomy głos.
Sobieski spojrzał w bok. Przez tłum przeciskał sie do nich
długowłosy meczyzna w
porwanym, zakrwawionym kolecie.
– Dantez?! Wszelki ducha Pana Boga chwali! Ty yjesz?
– Co to za ycie, prosze waszmosci.
– Usiekłes choc któregos?
– Rapierem nawet nie zdayłem sie zastawic. Wzieli mnie, psie
juchy, na arkan i tylem
zwojował. Ale nie czas o tym. Waszmosciowie, trzeba stad
uchodzic.
– Jeno jak? Na skrzydłach?
– Waszmosciowie, do Tatarów Kozacy przyjechali. Krzyczeli, coby
wszystkich jenców
wyrezac.
– Nie moe to byc – rzekł Korycki. – Tatarzy jenców nie morduja.
Przecie nas dla okupu
wzieli.
– Albo to znasz ruski?
– Po polsku wołali, aby ordyncy wyrozumiec mogli.
– Poyjemy, obaczymy.
Kozacy i Tatarzy przygnali ich na łake przy niewielkiej rzeczce.
Sobieski dojrzał, jak
spoza drzew przy strumieniu wyjeda spory orszak mołojców, na
czele którego jechał
ogromny ma o skosnawych, czarnych brwiach i długich, posiwiałych
wasach. To był Bohdan
Zenobi Chmielnicki! Hetman kozacki wskazał buława jenców.
– Hałła! Hałła! – rozdarły sie liczne głosy.
Spoza drzew, zza wysokich traw wypadli zbrojni. Nie byli konno, nie
nosili zbroi ani
kosztownych szat. Przyodziani w skóry i kouchy obrócone wełna na
wierzch, wygladali
bardziej na watahe dzikich zwierzat ni wojowników z ordy. Starosta
poznał ich od razu. To
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
dopuscili sie tak niecnego podstepu. Mord był dziełem kogos, kto
chciał, aby miedzy
waszymi nacjami nie było nigdy zgody.
– Kto to uczynił?
Nieznajomy cofnał sie do konia, a potem przeciał rzemienie
podtrzymujace pakunek i
zepchnał go na ziemie. Tłumok jeknał głucho. A wtedy nieznajomy
rozplatał rzemienie,
rozwarł górna czesc wora, ukazujac młoda, czarnowłosa, zwiazana
i zakneblowana niewiaste.
A potem skłonił sie nisko.
– Ja to uczyniłem, mosci pułkowniku kozacki. Ja, Bertrand de
Dantez, sam osobiscie
wysłałem te niewiaste i moich rajtarów, aby nie dopuscic do
zawarcia ugody. Spóznili sie i
nie zdołali przeszkodzic podpisaniu pergamentów, jednak ubili
wszystkich Kozaków i rzucili
podejrzenie na Lachów... My jestesmy winni tej zbrodni. I teraz
oddajemy sie w rece
waszmosci.
Bohun w desperacji złapał sie za głowe. A potem chwycił za szable.
– To nie moe byc prawda... Co ty powiadasz?! Dlaczego to
zrobiłes? Dlaczego nas
poróniłes i wydałes na rzez armie koronna? Przecz-e to powiesiłes
w cerkwi Zaporoców,
co podpisali ugode z Rzeczpospolita?
– Uczyniłem to, bo byłem... głupcem, mosci panie pułkowniku. Ja
pózniej zrozumiałem
mój bład, chciałem go naprawic. Za pózno.
– Za to cos uczynił, w mece zginiesz! Psi synu, ja ciebie cwiekami
nabije, na pal wsadzic
kae, konmi rozedre! – wycharczał Bohun. – Ty poznasz, co to
smierc i cierpienie. Za
kadego ubitego mołojca piekielne meki cierpiał bedziesz! Ja ci na to
moje, kozackie słowo
daje! Słowo Bohuna!
– Dopraszam sie łaski.
– Jak mogłes... Za co? Dlaczego?
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
rody i dynastie
rozgrywaja nieustanna partie szachów. I tak jak w szachach, pionki
padaja, a królowie,
chocby przycisnieci do muru – nigdy nie traca swej władzy. Dla
wielkich tego swiata jestescie
pionkami, wy – Kozacy, Polacy i Litwini. Oto partia szachów
dobiega konca, oto rody i
dynastie gotowe sa na porozumienie, aby zetrzec z mapy swiata
Rzeczpospolita, która dla
nich jest jeno kalekim bekartem unii lubelskiej, co poczety został
wbrew zdrowemu
rozsadkowi. Bo wszak, jak mawiał mistrz Kartezjusz: cogito ergo
sum – mysle, wiec jestem, a
co nie daje sie rozumem wytłumaczyc – tego nie ma. Nie ma
Rzeczypospolitej, gdy nie
moe istniec panstwo, którym rzadza potomkowie... rycerzy. Nie
moe działac mocarstwo,
które powstało nie wskutek krwawych podbojów, lecz unii i
pojednania Polski oraz Litwy.
Skoro istnienie Rzeczypospolitej i jej szlacheckiego narodu przeczy
porzadkowi swiata,
trzeba tedy zgodnie przyłoyc reke do jej rozbiorów. Tymczasem
ugoda batowska, która
podpisaliscie i unia trzech narodów strasznym byłaby zagroeniem
dla władców Europy. Oto
powstałaby potega dziwna i nieprzewidywalna, jakowes stany
zjednoczone trojga narodów,
oparte na... wolnosci czyli swawoli polskiej. Do tego aden władca
Europy dopuscic nie
mógł. I dlatego wybrano mnie do spełnienia tej niewdziecznej roli.
– Komu słuysz? Diabłu, elektorowi, Moskwie? Szwedom?
– Słuyłem dotad królowi polskiemu Janowi Kazimierzowi, który
chciał wydac wam na
rzez rycerstwo koronne.
– Po co? Dalibóg, niczego nie pojmuje!
– Aby uczynic z Rzeczypospolitej absolutum dominium, panstwo,
gdzie jedynym
słoncem, co ogrzewa poddanych jest król. A w tym własnie
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przeszkadzała mu szlachta i
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
niewiaste.
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Chmielnickim pułki,
chadzał na Mołdawie i na Lachów pod waniec, a kiedy Anno Domini
1654 hetman
zaprzedał Ukraine Moskwie, do konca gardłował przeciwko ugodzie
perejasławskiej.
Chodziły nawet słuchy, e byc moe przejdzie na strone
Rzeczypospolitej i przyjmie
królewska buławe. Pozostał jednak wierny Chmielnickiemu i bił sie
z równie dzielnym jak on
zagonczykiem – Stefanem Czarnieckim, bronił Humania przed
hetmanami koronnymi. A
dwanascie lat po Batohu zginał rozstrzelany, kiedy hetman Paweł
Tetera oskarył go o zdrade
i – co na szyderstwo zakrawało – o knowania z Moskwa.
Eugenie czekał los całkiem inny ni pułkownika kalnickiego. I diabeł
tam wiedział, czy
była to rzeczywiscie Eugenia de Meilly Lascarig, czy te zwac ja
naleałoby Justyna
Godebska. W szeregach kozactwa, gdzie odgrywała nieposlednia
role jako ona pułkowników
lub miłosnica sławnych mołojców, kazała zwac sie raz Roksolanka,
innym razem Marta lub
Martyna. Chadzała z Zaporocami na Tatarów, Lachów, na Moskwe,
przeyła trzech meów;
ostatniego zas – atamana Iwana Sirke – porzuciła, wiaac sie z
niejakim Oruniem z
Niemirowa, kupcem, który dostarczał odalisek do haremów
wielkiego wezyra tureckiego.
Gdy jednak anno 1678 Juraszko Chmielnicki napadł na dom jej
mea i srogo pohanbił
przebywajace tam dziewoje, sprawiła swymi intrygami w Stambule,
i wkrótce Juraszke
zadusili wysłannicy sułtana. Bezbona niewiasta ogłosiła sie potem
samowolnie „ksiena
Sarmacji”, tylko po to, aby otrzymac od wysłanników tureckich taki
sam sznurek, jaki pół
roku wczesniej ofiarowano młodemu Chmielnickiemu. I tak oto
zakonczyła sie jej historia.
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Koniec
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
Od Autora
Rozdział I
Rana, która odniósł na brzegach Płaszowej... - 30 czerwca 1651
roku, w ostatnim dniu
bitwy pod Beresteczkiem Bohdan Chmielnicki i chan tatarski uciekli,
pozostawiajac
własnemu losowi kozacki tabor z zaporoska piechota i tłumem
czerni. Jeszcze do niedawna
znajdowali sie historycy twierdzacy, i bitwa była ju prawie wygrana
przez Kozaków,
jednak chan zdradził i porwał Chmielnickiego w najwaniejszym
momencie bitwy. Niestety,
zródła polskie i dokładna analiza wydarzen na polu beresteckim kaa
temu przeczyc. W
momencie ucieczki chana wojska tatarskie wykrwawione były od
kilkakrotnie ponawianych
ataków na armie koronna, a Kozacy stojacy na prawym skrzydle
rozbici i zepchnieci do
taboru. Stanisław Oswiecim pisze wrecz, i Chmielnicki sam uciekł
do namiotu chana, gdy
obawiał sie, i starym, kozackim obyczajem mołojcy oskara go o
zdrade i wydadza Janowi
Kazimierzowi, w zamian za uratowanie własnych rzyci przed
polskimi szablami. Praktyka
wydawania własnych wodzów wrogowi w chwili kleski była bowiem
doskonale znana
Kozakom, a Chmielnicki a nadto dobrze zdawał sobie sprawe z
tego, jaki czekałby go los,
gdyby zdecydował sie pozostac w taborze.
Po ucieczce hetmana oraz Tatarów, piechota zaporoska i czern
schroniła sie w
ufortyfikowanym obozie w bagnach rzeczki Płaszówki i została
obleona przez armie polska.
Kozacy wybrali na swego hetmana nakaznego Filona Dziedziałe, a
gdy ów okazał sie zbytnim
kunktatorem (zgadzał sie na wydanie starszyzny królowi, aby
uratowac reszte wojska),
zrzucili go z hetmanstwa i obrali na wodza Iwana Bohuna, który
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
postanowił dokonczyc
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przestrodze.
Za czasów komunizmu na Ukrainie za samo posiadanie klasycznej
bandury mona było
trafic do wiezienia. Kilka lat temu spotkałem we Lwowie Ukrainca,
którego wywieziono po
wkroczeniu Armii Czerwonej na Syberie za to, e... miał w domu strój
kozacki, gdy
wystepował w ukrainskim zespole ludowym, co wydało sie wielce
podejrzane Rosjanom.
Wtedy to Kozak, biedny nieborak... – fragmenty dumy ukrainskiej
Fesko Handa
Andyber w przekładzie Mirosława Kasjana; zobacz Na Ciche wody;
Dumy ukrainskie,
Wrocław 1973.
Jarczak... – typ siodła, lekkiej kulbaki uywanej czesto przez
Zaporoców.
I powiedział Pan: kto nie bierze swojego krzya i idzie do mnie,
nie jest mnie
godzien... – fragment Ewangelii sw. Mateusza (Mt 10:34).
To były zwykłe, pospolite miedziaki, połamane i oberniete
ternary, denary, szelagi i
grosze, wsród których zabłysnał czasem ort czy szóstak... –
mowa oczywiscie o drobnych
monetach polskich z XVI/XVII wieku.
Posłuchajte chrestianiny... kto majet ucha... – proroctwa
wygłaszane przez Olesia nie
istniały w XVII wieku. Dosc luzno nawiazuja one do prognostyków,
które krayły po
Ukrainie pod koniec XVIII i na poczatku XIX wieku, przypisywanych
mitycznemu
Wernyhorze. W swobodnym tłumaczeniu brzmi on tak:
Posłuchajcie chrzescijanie, kto ma uszy
Niech sie zbliy, prawdy Boej słucha
Bo zblia sie sad Boy, zesle Pan róne kary
Przychodzi godzina, gdzie cała ojczyzna krwia sie
pokryje...
Umarł ten dobry wódz nasz, za którego głowa nie tylko my,
podreczni jego... –
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
których rezydował
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Ju w 1651 roku, w
trakcie kampanii na Podolu, doszło do zwad i awantur miedzy
Kalinowskim, a
towarzyszacym mu wojewoda bracławskim Stanisławem
Lanckoronskim. Najpierw dowódcy
pokłócili sie o buławe pozostała po zabitym dowódcy Kozaków –
Danile Neczaju, potem zas,
kiedy w Szarogrodzie Lanckoronski skrytykował Kalinowskiego,
hetman pokazał mu na
oczach całego wojska dorodna „fige”, która w owych czasach
uchodziła za wielce obrazliwy
gest. Pod koniec 1651 roku doszło do jeszcze gorszych scen, kiedy
to Kalinowski ubliał
oficerom z pułku Mikołaja Potockiego. Dodajmy do tego fakt, i
hetman polny był
krótkowidzem i jak podaja zródła historyczne „na staje dobrze nie
widział”, nie potrafił
przygotowywac rozsadnych planów kampanii i bez mrugniecia
okiem wysyłał ołnierzy na
smierc. Dla dziejów Rzeczypospolitej okazało sie rzecza straszna, i
w 1648 roku, w chwili
najwiekszej próby i zagroenia panstwa, na czele armii koronnej
staneli magnaci niemajacy
duego doswiadczenia wojskowego (jak dowódcy wojskowi spod
Piławiec – „pierzyna, łacina
i dziecina”) lub hetmani z nadania, którzy buławy zawdzieczali
przede wszystkim polityce, a
nie wygranym bitwom. Był to precedens, gdy poprzedni wodzowie
koronni – Jan Zamoyski,
Stanisław ółkiewski i Stanisław Koniecpolski dochodzili do urzedów
poprzez długotrwała
słube wojskowa, a gdy otrzymywali buławe byli ju znanymi i
cenionymi dowódcami.
Tymczasem, aby dowodzic XVII-wieczna armia polska, nie
wystarczała pycha i splendor
magnacki. Poza umiejetnosciami radzenia sobie w polu, hetman
winien byc lwem i Jezusem
Chrystusem w jednej osobie. Wojsko koronne, podobnie jak kada
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
kosztownosci w bankach
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
gdanskich i weneckich.
Rozdział IV
Czarna Rada – rada zwoływana przez Kozaków bez pozwolenia i
obecnosci starszyzny.
Zwykle zwiastowała ona drastyczne zmiany personalne wsród
zaporoskich dowódców, jako
e obalano wówczas pułkowników, atamanów i hetmanów. A nader
rzadko zdarzało sie, aby
obalonego w taki sposób atamana czekał inny los, ni podró na dno
Dniepru z kamieniem u
szyi, katowski topór, pal lub szubienica, wzglednie rozsiekanie na
szablach mołojców. No,
chyba e w opresji delikwent zawierzył raczosci swych nóg i w pore
zdołał ujsc z kozackiego
obozu.
...wielu mołojców z korsunskiego pułku poszło na strawe dla
kruków i wron... –
staroytnym zwyczajem kozackiego narodu działo sie tak, e po
kadym kolejnym starciu z
Lachami i zawarciu ugody, która niczego nie rozwiazywała,
Chmielnicki musiał nastawac na
zdrowie i szyje swoich braci Kozaków – czyli, mówiac krótko –
rozprawiac sie z licznymi
buntami czerni, atamanów i mołojców, którzy chcieli pozbawic go
władzy. Ju w 1650 roku,
po ugodzie Zborowskiej Chmielnicki walczyc musiał z buntami
Neczaja, Hudolija i
Szumiejki, a w 1648 roku otruc niezwykle popularnego przywódce
czerni, Maksyma
Krzywonosa. W 1652 roku przeciwko Chmielowi zbuntował sie
miedzy innymi pułkownik
korsunski Łukian Mozyra i mirgorodzki Matwiej Hładki, którzy
rozstrzelani zostali w
kwietniu lub w maju.
Kamienny Zaton – w 1648 roku pod Kamiennym Zatonem doszło
do zdrady Kozaków
regestrowych, którzy przeszli na strone powstanców
Chmielnickiego. Zaporocy zwołali tam
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Rzeczypospolitej
pułkowników kozackich, a w ich liczbie pułkownika czehrynskiego
Iwana Barabasza –
najwierniejszego z wiernych Koronie Polskiej Kozaków.
Nie było bezpiecznie wspominac o losie owej Heleny... – w
1651 roku Chmielnicki
doczekał sie rogów, które przyprawiła mu... Helena, owa nieznana z
nazwiska pieknosc
stepowa, o która Bohdan Zenobi pokłócił sie kilka lat wczesniej z
podstaroscim czehrynskim
Danielem Czaplinskim. Niestety, okazała sie ona w zupełnosci
godna owej sławnej Heleny,
winnej rozpetania wojny trojanskiej, dopusciła sie bowiem amorów z
pewnym Kozakiem. Nie
wiadomo, czy przypominał on uroda sławetnego Parysa, pisali
jednak o nim, i fach miał
całkiem rozumny – był zegarmistrzem, a przy okazji ochmistrzem
hetmana. Helena nie tylko
uywała sobie z nim w łonicy, gdy Chmiel wojował z Lachami, ale
nawet ukradła z piwnic
pod Subotowem baryłke z czerwonymi złotymi. Kiedy Chmielnicki
nie mógł sie jej doliczyc,
kazał, jak podaje Stanisław Oswiecim, tak długo „tyranizowac”
ochmistrza, a pomieniony
zegarmistrz przyznał sie nie tylko do kradziey, ale i romansu z
Helena. Dowiedziawszy sie o
tak podstepnej zdradzie, Chmielnicki nakazał rozebrac kochanków
do naga, ułoyc w
miłosnej pozycji, zwiazac i razem powiesic. Nie trzeba te dodawac,
e po tym wszystkim
nader czesto szukał pocieszenia w gorzałce.
Iwan Wyhowski – zruszczony szlachcic, wywodzacy sie ze starej,
polskiej rodziny
szlacheckiej, która pieczetowała sie herbem Abdank i w XVII wieku
przeszła na prawosławie.
Od 1626 roku był pisarzem w kancelarii w Łucku, a w 1640
przewodniczacym sadu w
Kijowie. Nie wiadomo z jakiego powodu został skazany na kare
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Gozdawa wyobraajacy
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
Rzeczypospolitej do
działania na jej szkode. A najgorsze, e po Batohu Moskwa
zorientowała sie, e
niezwycieona do tej pory armia koronna moe zostac zniszczona.
Bezposrednia
konsekwencja tego faktu stała sie decyzja o przyłaczeniu Ukrainy
do krwawego imperium
carów.
Wywlekli Cyklopa spomiedzy wynedzniałych wiezniów... –
wbrew temu, co mona
sadzic o Tatarach, w trakcie rzezi pod Batohem uratowali wielu
jenców polskich. Wiekszosc
uczyniła tak, ałujac okupu, którzy Polacy mogli za siebie zapłacic,
byli jednak i tacy, którzy
przyszli na pomoc pobratymcom lub swoim znajomym. Dzieki temu
przeyli: Krzysztof
Grodzicki, Seweryn Kalinski, Krzysztof Korycki wypuszczony na
wolnosc przez pobratymce
– Sefera Ghazi Age i wielu innych. Wbrew temu, co twierdza
niektórzy historycy, wsród
ocalonych nie było Stefana Czarnieckiego, pózniejszego bohatera z
czasów Potopu.
Najprawdopobniej nie wział on udziału w bitwie, gdy nie zdaył pod
Batoh. Osobliwe
szczescie miał Stanisław Druszkiewicz, który pod Ładyynem dostał
sie w rece tych samych
Tatarów, którzy wzieli go do niewoli pod ółtymi Wodami. Wartosc
jego szlacheckiego
gardła zwiekszyło take 200 czerwonych złotych, które ordyncy
znalezli przy nim w sakwie.
Aby uchronic swych jenców przed smiercia, Tatarzy porywali ich na
konie, ubierali w
tatarskie kouchy, zakazywali mówic po polsku i umieszczali
pomiedzy czeladzia. Zacny to
zaiste przejaw dobroci serca, którego próno by szukac dzisiaj u
wielu islamistów.
Do uwanego Czytelnika ku pokrzepieniu serca przestroga
„Bohun”, choc jest powiescia oparta na przekazach historycznych,
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
pamietnikach, listach i
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
ugode ze zbuntowanymi
Kozakami? Czy Jan Kazimierz skazał na smierc armie koronna,
posługujac sie Kalinowskim?
W chwili obecnej nie mamy dowodów na to, e tak było. Nie znamy
adnego listu ani
pamietnika, który potwierdzałby taki rozwój wydarzen, jaki
przedstawiono w powiesci.
Jednak wizja zdarzen zaprezentowana w „Bohunie” opiera sie na
poszlakach, na watłych
wzmiankach w listach i pamietnikach, które mówia o bardzo
dziwnych i niepokojacych
wydarzeniach, które miały miejsce 1 i 2 czerwca 1652 roku w
obozie wojsk koronnych, choc
oczywiscie nie mona stwierdzic z pewnoscia, i przedstawiaja one
prawdziwa wersje
wydarzen, gdy czesto przekazy owe zawieraja sprzeczne
informacje.
Czy zatem w obozie koronnym doszło do buntu choragwi
koronnych? W swietle skapych
relacji polskich zebranych przez Długołeckiego jest niemal pewne, e
tu przed rozpoczeciem
bitwy wiekszosc jazdy polskiej wypowiedziała hetmanowi
posłuszenstwo i opusciła obóz,
zakładajac własny tabor na błoniu, przed obozem wojsk koronnych.
Byc moe w trakcie walk
z Tatarami 2 czerwca zbuntowani ołnierze porzucili obozowisko, po
czym zaczeli uciekac,
aby przebic sie przez otaczajacy obóz pierscien Kozaków i
Tatarów. Do dzis nie wiadomo kto
tak naprawde stał za tym buntem, czy uczestniczyła w nim
wiekszosc oficerów wojsk
koronnych, czy te poparli go tylko nieliczni. W Annales Stanisława
Temberskiego
zachowały sie nazwiska przywódców zbuntowanych choragwi – byli
to zatem Ludwik
Niezabitowski Jerzy Bałłaban, Seweryn Kalinski i Mikołaj
Kossakowski, a nie Przyjemski,
Sobieski i Odrzywolski. Ju jednak relacja Dłuewskiego całkowicie
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
przeprowadzic w Rzeczypospolitej
.d o .d o
c u -tr a c k c u -tr a c k
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c
zaproponowali mu sojusz i
wspólny atak na Moskwe, pod warunkiem zrzeczenia sie praw do
tronu szwedzkiego, król nie
uczynił tego i w ten sposób sprowokował Karola X Gustawa do
ataku na Rzeczpospolita.
Kiedy po Potopie szwedzkim sejmy zalecały królowi
uporzadkowanie spraw zwiazanych z
podatkami i utrzymaniem wojska, Jan Kazimierz umyslił sobie
wprowadzic zasade elekcji
vivente rege, to jest wybieranie nastepcy tronu za ycia poprzednika;
trwonił na to czas i siły,
podczas gdy na poczatku lat szescdziesiatych było wiele
powaniejszych problemów do
rozwiazania.
Jan Kazimierz potrafił byc nieobliczalny. Kleska pod Batohem miała
miejsce miedzy
innymi z jego winy, gdy w marcu 1652 roku nie potrafił (a moe nie
chciał – diabeł to wie)
zapobiec zerwaniu sejmu przez Władysława Sicinskiego. Był to ten
sławny poseł, który
wykrzyczał w izbie poselskiej pamietne liberum veto, po czym uciekł
na Prage, nie
pozwalajac tym samym na przedłuenie obrad sejmowych (za co
jeszcze w XIX wieku w
Upicie pokazywano jego zwłoki w szklanej trumnie). Teoretycznie
rzecz biorac, zerwanie
dziesieciu sejmów mogło nie miec adnych skutków dla
Rzeczypospolitej. Niestety, zerwanie
akurat tego okazało sie katastrofalne. Po pierwsze – nie uchwalono
podatków na wojsko,
które nie otrzymało ołdu i potem pod Batohem zbuntowało sie
przeciwko hetmanowi
Kalinowskiemu. Po drugie – nie zatwierdzono ugody
białocerkiewskiej, na co czekał
Chmielnicki, który do tej pory wszystkie postanowienia ugody
posłusznie wykonywał. Gdy
dowiedział sie, e sejm został zerwany zdecydował sie
wypowiedziec nowa wojne
h a n g e Vi h a n g e Vi
XC e XC e
F- w F- w
PD
PD
er
er
!
!
W
W
O
O
N
N
y
y
bu
bu
to
to
k
k
lic
lic
C
C
w
w
m
m
w w
w
w
o
o
.c .c