You are on page 1of 353

Ten ebook jest chroniony znakiem wodnym

ebookpoint.pl Kopia dla:

Dominika Dobosz d.dobosz.d@gmail.com G07282285254


d.dobosz.d@gmail.com
Dla niezwykłej mamy, która zawsze była moją największą

fanką i najsurowszym krytykiem i odpowiadała za mój

brak zaufania wobec tych arogantów z branży obuwniczej.

Dziękuję, że w czasie gdy powinnam była smacznie spać,

pozwoliłaś mi czytać pod kołdrą.

I dla ukochanego taty, który widział okładkę, lecz nie dane

mu było przeczytać tej książki. Ależ by mu się spodobała

ta scena w Stella’s, no i przypomniałby mu się ketchup.

RIP, Jerry Painter (17.05.1939–18.05.2020)

– L.P.
PROLOG
„Jestem zwykłą dziewczyną, która stoi przed
chłopakiem, prosząc go, by ją kochał”.

– NOTTING HILL

Nie chodziłam jeszcze nawet do drugiej klasy, kiedy moja matka nauczyła

mnie złotej zasady randkowania.

W dojrzałym wieku lat siedmiu wślizgnęłam się do jej pokoju po

sennym koszmarze. (Świerszcz wielkości domu może i nie brzmi

przerażająco, ale kiedy mówi głosem robota i zna twoje drugie imię, to

rzeczywiście można się wystraszyć). W stojącym na komodzie kanciastym

telewizorze leciał Dziennik Bridget Jones i sporo udało mi się obejrzeć, nim

mama w ogóle mnie zauważyła w nogach łóżka. Na tym etapie było za

późno na uratowanie mnie przed treściami nie do końca przeznaczonymi

dla pierwszoklasistek, dlatego wpuściła mnie pod kołdrę i razem

obejrzałyśmy szczęśliwe zakończenie.

Tyle że mój umysł siedmiolatki nie potrafił tego ogarnąć. Czemu

Bridget wyrzekła się tego fajniejszego – bardziej uroczego – na rzecz

faceta, który był nudny jak flaki z olejem? Dla mnie coś takiego nie miało

totalnie sensu.

Owszem, kompletnie nie zrozumiałam przesłania tego filmu

i zakochałam się nieprzytomnie w playboyu. I do dziś pamiętam głos mamy


i waniliową nutkę jej perfum, gdy bawiła się moimi włosami i mnie

naprostowała.

– Wdzięk i elokwencja to zdecydowanie za mało, Libby Loo. Te rzeczy

zawsze znikają i dlatego nigdy, ale to nigdy nie powinno się wybierać bad

boya.

Od tamtej pory przeżyłyśmy razem setki podobnych chwil, odkrywając

wspólnie życie poprzez romantyczne filmy. Zaopatrywałyśmy się

w przekąski, obkładałyśmy poduszkami i na tej samej zasadzie, co inni

oglądają tandetne reality shows, my namiętnie oglądałyśmy dzieła z jej

kolekcji ze szczęśliwymi zakończeniami okraszonymi mnóstwem

pocałunków.

Z perspektywy czasu widzę, że przypuszczalnie to właśnie był powód,

dla którego odkąd tylko nauczyłam się literować słowo „miłość”, czekałam

na idealne uczucie.

A gdy moja matka umarła, pozostawiła mi w spadku niezachwianą

wiarę w „żyli długo i szczęśliwie”. Moją spuścizną była świadomość, że

miłość zawsze wisi w powietrzu, zawsze wchodzi w grę i zawsze warto

o nią walczyć.

Pan Właściwy – sympatyczna wersja, ten, na którym można polegać –

mógł czekać tuż za rogiem.

Dlatego zawsze byłam przygotowana.

I tylko kwestią czasu pozostawało, kiedy t o przytrafi się w końcu

i mnie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Nikt nie znajduje swojej bratniej duszy,
kiedy ma dziesięć lat. No bo gdzie w tym
ta cała frajda, no nie?”
– DZIEWCZYNA Z ALABAMY

Ten dzień zaczął się zupełnie typowo.

Pan Fitzpervert zostawił mi w kapciu zwrócony kłaczek, przypaliłam

sobie prostownicą ucho, gdy zaś otworzyłam drzwi, aby udać się do szkoły,

na masce samochodu siedział mój wróg z sąsiedztwa.

– Hej! – Nasunęłam ciemne okulary na nos, zamknęłam za sobą drzwi,

a kiedy szłam… a raczej biegłam… w jego stronę, pilnowałam się, aby nie

zniszczyć nowych, uroczych balerinek w kwiaty. – Sio od mojego

samochodu.

Wes zeskoczył i uniósł ręce w uniwersalnym geście mówiącym „jestem

niewinny”, za to jego uśmieszek dawał do zrozumienia coś przeciwnego.

Poza tym znałam go od przedszkola; jeszcze nie nastał taki dzień, żeby był

niewinny.

– Co masz w dłoni?

– Nic. – Schował rękę za plecami. Choć od czasu ukończenia

podstawówki urósł, zmężniał i zrobił się odrobinę przystojny, był tym

samym niedojrzałym chłopakiem, który „niechcący” spalił petardą krzew

różany mojej mamy. – Straszna z ciebie paranoiczka.


Zatrzymałam się przed nim i mrużąc oczy, spojrzałam prosto na niego.

Wes miał jedną z tych twarzy niegrzecznego chłopca, w których ciemne

oczy – otoczone rzęsami długimi na kilometr, bo życie nie jest

sprawiedliwe – wiele mówią, nawet jeśli usta milczą.

Uniesienie brwi dało mi do zrozumienia, za jak niedorzeczną mnie

uważa. Dzięki naszym wielu nie do końca sympatycznym spotkaniom

wiedziałam, co oznacza mrużenie oczu: że mnie właśnie lustruje i zaraz

powie coś strasznie irytującego. A kiedy oczy błyszczały mu psotnie tak jak

w tej chwili, byłam pewna, że mam przechlapane. Dlatego że psotny Wes

zawsze wygrywał.

Dźgnęłam go palcem w klatkę piersiową.

– Co zrobiłeś mojemu samochodowi?

– Nic nie zrobiłem twojemu samochodowi per se.

– Per se?

– Łoo, cóż za rynsztokowy język, Buxbaum.

Przewróciłam oczami, na co kąciki jego ust wygięły się w złośliwym

uśmiechu.

– Fajnie było, a tak na marginesie, to cudne są te twoje babcine buty, ale

muszę lecieć – rzucił.

– Wes…

Odwrócił się i zaczął ode mnie oddalać, jakbym nic do niego nie

mówiła. Po prostu… odszedł w stronę swojego domu tym

charakterystycznym dla niego wyluzowanym, pewnym siebie krokiem.

Dotarłszy do werandy, otworzył drzwi z siatką i zawołał do mnie przez

ramię:

– Miłego dnia, Liz!

Cóż, nie wróżyło to nic dobrego.


Dlatego że to niemożliwe, aby chciał, bym miała dobry dzień.

Zerknęłam na samochód, bojąc się choćby otworzyć drzwi.

Bo widzicie, Wes Bennett i ja toczyliśmy bezpardonową wojnę o jedyne

wolne miejsce parkingowe na naszym końcu ulicy. Zazwyczaj wygrywał,

ale tylko dlatego, że wstrętny z niego oszust. Według niego czymś

zabawnym było pozostawianie na Miejscu czegoś, czego nie jestem

w stanie ruszyć. Żeliwnego stołu piknikowego, silnika od furgonetki, kół

monster trucka. Rozumiecie.

(Mimo że jego błazeństwa zwróciły na siebie uwagę sąsiedzkiej grupy

na Facebooku – mój tata był jej członkiem – a z wystukiwanych przez stare

plotkary słów dosłownie kapała wściekłość z powodu psucia lokalnego

krajobrazu, nikt mu nic nigdy nie powiedział ani nie kazał przestać.

W ogóle to nie było fair).

Ale choć raz to mnie udało się wygrać, dlatego że wczoraj wpadłam na

genialny pomysł i wezwałam straż miejską po tym, jak samochód Wesa stał

na Miejscu trzy dni z rzędu. Rozporządzenie w Omaha mówi o dwudziestu

czterech godzinach, dlatego stary, dobry Wesley otrzymał sympatyczny

mandacik.

Nie będę kłamać, odtańczyłam w kuchni taniec radości, kiedy

zobaczyłam, jak mandat ląduje za wycieraczką.

Sprawdziwszy wszystkie cztery koła, wsiadłam do auta i zapięłam pasy.

Usłyszałam śmiech Wesa, a kiedy się nachyliłam, aby przez szybę od strony

pasażera zgromić go wzrokiem, zamknęły się za nim drzwi.

Wtedy zobaczyłam, co go tak bawiło.

Mandat znajdował się teraz na m o i m samochodzie, przytwierdzony na

środku przedniej szyby warstwami bezbarwnej taśmy pakowej, która

wyglądała na megasolidną.
Wysiadłam i próbowałam podważyć paznokciem róg, ale wszystkie

krawędzie zostały porządnie dociśnięte.

Co za dupek.

Kiedy w końcu dotarłam do szkoły po zdrapaniu taśmy żyletką i serii

głębokich oddechów dla odzyskania zen, weszłam do budynku ze

słuchawkami na uszach, z których sączyła się ścieżka dźwiękowa

Dziennika Bridget Jones. Wczoraj wieczorem oglądałam ten film – po raz

tysięczny – tym razem jednak muzyka wyjątkowo do mnie przemówiła.

Mark Darcy wypowiadający słowa: „A właśnie że, kurwa, tak” podczas

całowania Bridget był oczywiście piekielnie sugestywny, ale zdecydowanie

pomagał mu Van Morrison w tle ze swoim Someone Like You.

Owszem, fascynują mnie filmowe ścieżki dźwiękowe.

Ta piosenka rozpoczęła się w chwili, kiedy mijałam stołówkę

i przeciskałam się przez korkujący korytarze tłum uczniów. Tym, co

najbardziej lubiłam w muzyce – kiedy grało się ją wystarczająco głośno

przez porządne słuchawki (a moje były po prostu najlepsze) – był fakt, że

spowija świat łagodzącą poświatą. Głos Vana Morrisona sprawiał, że

torowanie sobie drogi przez zatłoczony korytarz było niczym scena z filmu,

a nie coś potwornie upierdliwego.

Udałam się w stronę łazienki na piętrze, gdzie co rano spotykałam się

z Jocelyn. Moja najlepsza przyjaciółka notorycznie zasypiała, więc rzadko

zdarzał się dzień, kiedy nie nakładała gorączkowo eyelinera, by zdążyć

przed dzwonkiem.

– Liz, ale cudna sukienka. – Joss zerknęła na mnie z ukosa w przerwie

od zmywania oczu płatkami kosmetycznymi. Wyjęła tusz i zabrała się do

malowania rzęs. – Te kwiaty to cała ty.

– Dzięki!
Podeszłam do lustra i wykonałam obrót, aby się upewnić, że sukienka

vintage o kroju litery A nie zatknęła mi się za bieliznę ani nie stało się nic

równie żenującego. Za nami dwie cheerleaderki paliły elektronicznego

papierosa otoczone białą chmurą i posłałam im blady uśmiech.

– Czy ty starasz się ubierać jak główne bohaterki tych twoich filmów,

czy to zbieg okoliczności? – zaciekawiła się Joss.

– Nie mów „tych twoich filmów”, jakbym była uzależniona od porno

czy czegoś w tym rodzaju.

– Wiesz, co mam na myśli. – Joss rozdzielała właśnie rzęsy agrafką.

Oczywiście, że wiedziałam. Praktycznie co wieczór oglądałam na DVD

odziedziczoną po mamie kolekcję jej ukochanych komedii romantycznych.

Robiąc to, czułam, że jestem bliżej niej: miałam wrażenie, jakby jakiś mały

fragment mamy był przy mnie, oglądał razem ze mną. Prawdopodobnie

dlatego, że oglądałyśmy je wspólnie. Tak. Wiele. Razy.

Ale Jocelyn o tym nie wiedziała. Wychowywałyśmy się na tej samej

ulicy, lecz zaprzyjaźniłyśmy się dopiero w drugiej klasie liceum, dlatego

choć wiedziała, że moja mama zmarła, gdy byłam w piątej klasie

podstawówki, tak naprawdę nigdy nie poruszałyśmy tego tematu. Zawsze

zakładała, że mam obsesję na punkcie miłości, bo beznadziejna ze mnie

romantyczka. Nie poprawiałam jej.

– Hej, pytałaś tatę o piknik?

Joss spojrzała na mnie w lustrze i wiedziałam, że się zirytuje. Szczerze?

Zdziwiłam się, kiedy nie zapytała mnie o to od razu, gdy mnie dziś

zobaczyła.

– Wrócił wczoraj, kiedy ja już spałam. – To była prawda, ale mogłam

przecież zapytać Helenę. – Dziś z nim pogadam.

– Jasne. – Zamknęła tusz i schowała go do kosmetyczki.

– Pogadam. Obiecuję.
– Chodź. – Jocelyn wsunęła kosmetyczkę do plecaka i wzięła z blatu

swoją kawę. – Jeśli się znowu spóźnię na angielski, to dostanę karę,

a powiedziałam Kate, że po drodze podrzucę jej coś do szafki.

Poprawiłam torbę na ramieniu i przejrzałam się w lustrze.

– Chwila, zapomniałam o szmince.

– Nie mamy czasu na szminkę.

– Na to zawsze jest czas. – Odpięłam boczną kieszonkę i wyjęłam nową

ulubienicę, Retrograde Red. Na wypadek (bardzo mało prawdopodobny)

gdyby w budynku znajdował się mój McDreamy, chciałam mieć ładne

usta. – A ty już idź.

Wyszła, a ja nałożyłam pomadkę. O wiele lepiej. Schowałam szminkę

z powrotem do torby, założyłam słuchawki, a wychodząc z toalety,

włączyłam muzykę, aby otuliła mnie sobą reszta ścieżki dźwiękowej

Dziennika Bridget Jones.

Kiedy dotarłam do klasy, gdzie mamy angielski, zajęłam miejsce z tyłu,

w ławce między Joss a Laney Morgan. Zsunęłam słuchawki na szyję.

– Co dałaś pod ósemką? – zapytała Jocelyn, szybko dopisując brakującą

część pracy domowej. – Zapomniałam o lekturze, więc nie mam pojęcia,

dlaczego koszule Gatsby’ego doprowadziły Daisy do łez.

Wyjęłam swój arkusz i pozwoliłam Jess skopiować odpowiedź, moje

spojrzenie pobiegło jednak w stronę Laney. Jestem przekonana, że każdy

mieszkaniec tej planety uznałby tę dziewczynę za piękną; był to fakt

niepodlegający dyskusji. Miała jeden z tych uroczych nosów, których

istnienie wymagało stworzenia określenia „zadarty”. Oczy miała wielkie

jak u disneyowskiej księżniczki, a jej jasne włosy zawsze były lśniące

i miękkie i wyglądały jak z reklamy szamponu. Szkoda, że jej dusza

stanowiła kompletne przeciwieństwo wyglądu.

Ależ ja jej nie lubiłam.


Kiedy pierwszego dnia w przedszkolu zaczęła mi lecieć krew z nosa,

ona wrzasnęła „fuj!” i tak długo wskazywała na moją twarz, że cała grupa

gapiła się na mnie z odrazą. W trzeciej klasie podstawówki powiedziała

Dave’owi Addlemanowi, że w notesie mam pełno miłosnych wyznań do

niego. (Miała rację, ale n i e w t y m r z e c z). Laney mu to wypaplała,

a David, zamiast zachować się słodko lub czarująco, tak jak nauczyły mnie

filmy, nazwał mnie dziwadłem. A w piątej klasie, niedługo po śmierci

mamy, kiedy zostałam zmuszona do siedzenia obok Laney na stołówce,

każdego dnia, gdy ja skubałam swój ledwie zjadliwy lunch, ona otwierała

lunchbox w kolorze pastelowego różu i zadziwiała cały stolik

pysznościami, które jej matka naszykowała specjalnie dla niej.

Kanapki pokrojone w urocze kształty, domowe ciasteczka, brownie

z posypką – prawdziwe skarby i majstersztyk sztuki kulinarnej dla dzieci,

a każdy kolejny element przygotowany z jeszcze większą miłością niż

poprzedni.

Ale najgorsze okazały się liściki.

Nie było dnia, żeby do lunchu jej mama nie dołączyła odręcznie

napisanej karteczki. Były to krótkie zabawne liściki, które Laney

odczytywała na głos koleżankom, z rysunkami na marginesach, a jeśli

pozwoliłam swojemu wścibskiemu spojrzeniu zawędrować na dół, gdzie

widniały słowa: „Kocham cię, mama”, a do tego mnóstwo małych

serduszek, robiło mi się tak smutno, że nie byłam nawet w stanie jeść.

Do dziś wszyscy uważali, że Laney jest fantastyczna, ładna i bystra, ja

jednak znałam prawdę. Może i udawała miłą, lecz odkąd sięgałam

pamięcią, posyłała mi nieprzyjemne spojrzenia. I za każdym razem, kiedy

na mnie patrzyła, było tak, jakbym miała coś na twarzy, a ona nie potrafiła

się zdecydować, czy ją to obrzydza, czy bawi. Pod tą całą śliczną otoczką

gniła jej dusza i pewnego dnia cały świat dostrzeże to, co ja.
– Gumę? – Unosząc idealne łuki brwiowe, Laney wyciągnęła w moją

stronę paczkę miętowych gum.

– Nie, dzięki – mruknęłam i skupiłam się na tym, że właśnie weszła

pani Adams i poprosiła o pracę domową.

Przekazaliśmy jej swoje arkusze, ona zaś zaczęła opowiadać o czymś

tam literackim. Wszyscy stukali w klawiatury zapewnianych przez szkołę

laptopów, notując jej słowa, a siedzący w kącie klasy Colton Sparks skinął

mi głową.

Z uśmiechem spuściłam wzrok na swojego laptopa. Colton był spoko.

Na początku roku kręciliśmy ze sobą przez całe dwa tygodnie, ale

ostatecznie zrobiło się nijako. Co w sumie podsumowywało moją randkową

historię: nijakość.

Dwa tygodnie – tyle przeciętnie trwały moje związki, o ile w ogóle

można je tak nazwać.

Na ogół wyglądało to tak: zobaczyłam jakiegoś przystojnego chłopaka,

przez kilka tygodni śniłam o nim na jawie i w wyobraźni czyniłam go swoją

bratnią duszą i tym jedynym. Zawsze zaczynało się od wielkich nadziei.

Ale pod koniec drugiego tygodnia, zanim jeszcze oficjalnie staliśmy się

parą, niemal zawsze dopadało mnie F u j. Kara śmierci dla wszystkich

rozkwitających relacji.

Definicja „Fuj”: randkowe określenie odnoszące się do nagłego

uczucia zażenowania, które pojawia się podczas romantycznego kontaktu

i niemal od razu zniechęca do drugiej osoby.

Joss twierdziła, że cały czas się rozglądam, ale nigdy niczego nie

kupuję. No i miała rację. Moja skłonność do króciutkich dwutygodniowych

związków sprawiała problem w kwestii balu na zakończenie roku.

Chciałam pójść na niego z kimś, kto sprawia, że wstrzymuję oddech i serce


mi trzepocze, ale czy był w tej szkole ktoś, kogo nie brałam jeszcze pod

uwagę?

To znaczy formalnie rzecz biorąc, miałam osobę towarzyszącą na bal:

wybierałam się na niego z Joss. Tyle że… pójście na bal z najlepszą

przyjaciółką to w sumie porażka. Wiedziałam, że dobrze byśmy się

bawiły – planowałyśmy wybrać się wcześniej na kolację razem z Kate

i Cassidy, najzabawniejszymi dziewczynami z naszej niewielkiej grupy –

ale bal powinien być ukoronowaniem licealnej miłości. Pasującymi do

siebie bukiecikami, zachwytem nad tym, jak wyglądasz w balowej sukni,

i słodkimi pocałunkami pod tandetną kulą dyskotekową.

Andrew McCarthy i Molly Ringwald w Dziewczynie w różowej

sukience i tym podobne.

Nie chodziło w tym wszystkim o pospieszną kolację w Cheesecake

Factory, a potem udanie się na szkolny bal i prowadzenie pełnych

skrępowania rozmów w czasie, kiedy sparowani uczniowie obściskują się

w tańcu.

Wiedziałam, że Jocelyn tego nie zrozumie. Według niej bal na

zakończenie roku to po prostu szkolna potańcówka, na którą trzeba się

wystroić, a gdybym się przyznała do bycia rozczarowaną, uznałaby mnie za

niedorzeczną. I tak już była poirytowana tym, że tyle jej nawijałam

o wybraniu się na poszukiwanie odpowiednich sukienek, a ostatecznie

jakoś nie mogłam się do tego zabrać.

Telefon mi zawibrował.
JOSS: Mam newsa.
Zerknęłam na nią, ale sprawiała wrażenie pilnie słuchającej tego, co

mówi pani Adams. Najpierw spojrzałam na nauczycielkę, po czym

odpisałam:
JA: Dawaj.
JOSS: Napisała mi o tym Kate.
JA: Czyli to może nie być prawda.
Rozległ się dzwonek, więc zgarnęłam do torby swoje rzeczy. A kiedy

szłyśmy z Jocelyn w stronę naszych szafek, oświadczyła:

– Najpierw musisz obiecać, że się nie podniecisz, zanim nie usłyszysz

wszystkiego.

– O mój Boże. – Ze stresu ścisnęło mnie w żołądku. – Co się stało?

Skręciłyśmy w zachodnie skrzydło i nim zdążyłam w ogóle na nią

spojrzeć, ujrzałam j e g o, idącego w moją stronę.

Michael Young?

Stanęłam jak wbita w ziemię.

– Iiiii to jest właśnie mój news – rzekła Joss, ale w ogóle jej nie

słuchałam.

Ludzie wpadali na mnie i obchodzili, a ja stałam i się gapiłam.

Wyglądał tak samo, był jedynie wyższy, lepiej zbudowany i bardziej

atrakcyjny (o ile to w ogóle możliwe). Moja dziecięca miłość poruszała się

w zwolnionym tempie, wokół jego głowy fruwały maleńkie niebieskie

ptaszki, a złote włosy rozdmuchiwał delikatny wietrzyk.

Chyba serce mi zamarło.

Przed laty Michael mieszkał na końcu mojej ulicy i był dla mnie

wszystkim. Kochałam go od zawsze. Reprezentował sobą wyższy poziom

niesamowitości. Inteligentny, wyrafinowany i… sama nie wiem…

c u d n i e j s z y niż inni chłopcy. Biegał razem z okolicznymi dzieciakami (ze

mną, Wesem, chłopakami od Potterów i Jocelyn), oddając się typowym

dziecięcym aktywnościom: zabawie w chowanego, berka, dzwonieniem do

drzwi i uciekaniem, grze w piłkę nożną i tak dalej. Ale podczas gdy Wes

i Potterowie chętnie rzucali błotem w moje włosy, bo wtedy głośno

krzyczałam, Michael preferował identyfikowanie liści, czytanie grubych

książek i nieprzyłączanie się do ich tortur.


W mojej głowie zaczęła się odtwarzać od początku piosenka Someone

Like You.

I’ve been searching a long time,

For someone exactly like you[1].

Miał na sobie spodnie khaki i czarną koszulkę – był to tego rodzaju

strój, który dawał do zrozumienia, że nosząca go osoba wie, co dobrze

wygląda, ale jednocześnie nie poświęca wiele uwagi kwestiom mody. Jasne

włosy miał gęste i wystylizowane tak samo jak ubiór – celowo swobodnie.

Zastanawiałam się, jak pachną.

Jego włosy, nie ubranie.

Najwyraźniej wyczuł w pobliżu stalkera, bo zwolnione tempo zniknęło,

podobnie jak ptaszki, i spojrzał prosto na mnie.

– Liz?

Ależ się cieszyłam, że znalazłam czas na pomalowanie ust. Kosmos

wiedział, że Michael pojawi się dziś przede mną, dlatego zrobił wszystko,

co w jego mocy, abym dobrze się prezentowała.

– Dziewczyno, wyluzuj – mruknęła do mnie Joss.

Ja jednak nie potrafiłam powstrzymać szerokiego uśmiechu.

– Michael Young?

Podszedł do mnie i przytulił, a ja pozwoliłam, aby moje dłonie objęły

jego ramiona. O mój Boże, o mój Boże! Żołądek fiknął mi koziołka, kiedy

poczułam na plecach palce Michaela i uświadomiłam sobie, że to mogłoby

być nasze meet cute[2] .

O. Mój. Boże.

Ja byłam stosownie ubrana, on był piękny. Czy ta chwila mogła się

okazać bardziej perfekcyjna? Nawiązałam kontakt wzrokowy z Joss, która

powoli kręciła głową, tyle że nie miało to żadnego znaczenia.


Michael wrócił.

Pachniał tak ładnie i miałam ochotę skatalogować każdy najdrobniejszy

szczegół związany z tą chwilą. Dotyk miękkiej bawełny pod moimi dłońmi,

szerokość jego ramion, złoty odcień skóry na szyi, którą od mojej twarzy

dzieliły zaledwie centymetry.

Byłoby wielkim nietaktem, gdybym zamknęła oczy i wzięła głęboki

odd…

– Ups.

Ktoś na nas wpadł, rujnując tę chwilę. Kiedy się odwróciłam,

zobaczyłam, kto to taki.

– Wes! – Choć czułam irytację, to jednocześnie byłam tak

niewiarygodnie szczęśliwa, że obdarzyłam go promiennym uśmiechem. Nie

mogłam się nie uśmiechać i już. – Musisz naprawdę uważać, jak chodzisz.

Ściągnął brwi.

– Tak…?

Przyglądał mi się, przypuszczalnie główkując nad tym, dlaczego się

uśmiecham, zamiast ochrzanić go za ten incydent z taśmą. Wyglądał, jakby

spodziewał się jakiejś puenty, a malująca się na jego twarzy konsternacja

wyniosła moje szczęście na jeszcze wyższy poziom. Zachichotałam.

– Tak, głuptasie. Mogłeś naprawdę zrobić komuś krzywdę.

Zmrużył oczy.

– Sorki, rozmawiałem z Carsonem i jednocześnie uprawiałem

ekstremalnie trudną sztukę chodzenia tyłem. Ale dosyć o mnie. Jak ci się

jechało do szkoły?

Wiedziałam, że chce poznać wszystkie szczegóły, na przykład ile czasu

zajęło mi usuwanie taśmy oraz że złamałam dwa świeżo pomalowane

paznokcie, nie zamierzałam jednak dawać mu tej satysfakcji.


– Super, naprawdę, dzięki, że pytasz.

– Wesley. – Michael wymienił z Wesem braterski uścisk dłoni… kiedy

oni mieli czas na przećwiczenie takiego uroczego gestu?… i dodał: –

Miałeś rację co do tej nauczycielki biologii.

– To dlatego, że usiadłeś przy mnie. Ona mnie nie znoooosi. – Wes

wyszczerzył się i zaczął coś nawijać, ale ja zignorowałam tego dupka

i obserwowałam, jak Michael mówi i się śmieje, i jest równie słodko

czarujący, jak zapamiętałam.

Tyle że teraz miał lekki akcent z Południa.

Michael Young miał akcent, z powodu którego pragnęłam osobiście

napisać liścik z podziękowaniami do wspaniałego stanu Teksas za to, że

uczynił tego chłopaka jeszcze bardziej pociągającym.

Jocelyn, o której istnieniu możliwe, że zapomniałam w obecności

uroczego Michaela, szturchnęła mnie łokciem i szepnęła:

– Uspokój się. Cała się zaślinisz.

Przewróciłam oczami i zignorowałam ją.

– Hej, słuchaj. – Wes zarzucił plecak na ramię i wskazał na Michaela. –

Pamiętasz Ryana Clarka?

– No jasne. – Michael się uśmiechnął, wyglądając przy tym jak stażysta

w Kongresie. – Zawodnik pierwszej bazy, nie?

– Właśnie. – Wes zniżył głos. – Ryno urządza jutro imprezę u swojego

taty, koniecznie powinieneś się zjawić.

Starając się zachować neutralny wyraz twarzy, słuchałam, jak Wes

zaprasza m o j e g o Michela na imprezę. To znaczy Wes rzeczywiście

trzymał się z chłopakami, których Michael znał przed laty, no ale jednak.

Nagle byli najlepszymi kumplami?

Dla mnie nie oznaczałoby to nic dobrego. O nie.


Dlatego że Wesa Bennetta kręciło dokuczanie mi – od zawsze.

W podstawówce to on włożył żabę do mojego domku Barbie, a do

przydomowej publicznej biblioteczki głowę ogrodowego krasnala.

W gimnazjum za przezabawne uważał udawanie, że nie widzi, jak się

opalam przed domem, i „przypadkowe” oblewanie mnie wodą podczas

podlewania krzewów swojej mamy.

A teraz, w liceum, to on był chłopakiem, który za życiowy cel obrał

codziennie dręczenie mnie z powodu Miejsca. Przez ostatnie lata nieźle się

zahartowałam i byłam teraz dziewczyną, która wrzeszczy przez płot, kiedy

przychodzą do niego ci durni koledzy i zachowują się tak głośno, że słyszę

ich mimo puszczanej przeze mnie muzyki. No ale jednak.

– Brzmi nieźle – rzekł Michael i kiwnął głową.

A ja się zastanawiałam, jak by wyglądał w kapeluszu kowbojskim

i flanelowej koszuli. No i może jeszcze w wieśniackich buciorach,

aczkolwiek tak naprawdę nie wiedziałam, co odróżnia takie buty od

zwykłych kowbojek.

Będę to sobie musiała później wyguglować.

– Prześlę ci szczegóły. Muszę lecieć, bo jeśli znowu się spóźnię, to już

na pewno będę musiał zostać po lekcjach. – Wes się odwrócił i puścił

biegiem w przeciwną stronę z okrzykiem: – Cześć!

Michael spojrzał na mnie i przeciągając samogłoski, powiedział:

– Tak szybko stąd uciekł, że nie zdążyłem zapytać. Luźny strój?

– Słucham? Ach, chodzi ci o tę imprezę. – Nie miałam pojęcia, w co się

ubierają. – Chyba tak?

– Zapytam Wesleya.

– Jasne. – Posłałam mu swój stuwatowy uśmiech, chociaż nie dawał mi

spokoju fakt, że Wes zepsuł moje meet cute.


– Ja też muszę lecieć – rzucił i dodał: – Ale nie mogę się doczekać, aż

na spokojnie pogadamy.

No to zabierz mnie ze sobą na tę imprezę!, krzyknęłam w myślach.

– Joss? – Spojrzał za mnie i rozdziawił buzię. – To ty?

Przewróciła oczami.

– Szybko się zorientowałeś.

Jocelyn przed laty zawsze trzymała się z chłopakami. Grała w piłkę

z Wesem i Michaelem, podczas gdy ja robiłam w parku beznadziejne

gwiazdy i wymyślałam piosenki. W czasie, który upłynął od tamtych

wydarzeń, urosła i wyładniała. Dzisiaj wszystkie warkoczyki zebrała

w kucyk, tyle że nie wyglądała niechlujnie, tak jak ja, gdy decyduję się na

kucyk – u niej ta fryzura uwydatniała kości policzkowe.

Rozległ się dzwonek ostrzegawczy i Michael wskazał na głośnik.

– Sygnał dla mnie. Do zobaczenia później.

Udał się w przeciwnym kierunku. Ja i Jocelyn także zaczęłyśmy iść.

– Nie mogę uwierzyć, że Wes nie zaprosił nas na tę imprezę –

oświadczyłam.

Zerknęła na mnie z ukosa.

– A znasz w ogóle tego Ryna?

– Nie, ale nie w tym rzecz. Zaprosił przy nas Michaela. Więc

z grzeczności powinien i nas.

– Ale ty nienawidzisz Wesa.

– No i?

– Czemu więc miałabyś chcieć, aby cię dokądkolwiek zapraszał?

Westchnęłam.

– Wkurza mnie ta jego gburowatość.


– Cóż, ja akurat się cieszę, że nas nie zaprosił, bo wcale nie chcę trafić

na żadną z ich imprez. Raz byłam u Ryna i wystarczy mi piwa pitego

z lejka, whisky Fireball i tych ich niedojrzałych głupot.

Nim dała sobie spokój z siatkówką, Joss trzymała się z popularnymi

dzieciakami, więc zdążyła trochę „poimprezować”.

– Ale…

– Słuchaj. – Jocelyn zatrzymała się i chwyciła mnie za ramię. – Właśnie

o tym chciałam ci powiedzieć. Kate mówiła, że Michael mieszka po

sąsiedzku z Laney i że kręcą ze sobą od paru tygodni.

– Laney? Laney Morgan? – Nieee. To nie mogła być prawda. Nie–nie–

nie–nie, proszę, Boże, nie. – Ale dopiero co tu przyjechał…

– Wrócił miesiąc temu, tyle że kończył lekcje zdalne w drugiej szkole.

Krążą plotki, że on i Laney to sprawa już prawie oficjalna.

Tylko nie Laney. Ścisnęło mnie w żołądku, kiedy wyobraziłam sobie jej

idealny nosek. Wiedziałam, że to irracjonalne, ale myśl o Laney i Michaelu

była dla mnie niemal nie do zniesienia. Ta dziewczyna zawsze dostawała

wszystko, czego pragnęłam. Nie mogła mieć także jego, do cholery.

Na myśl o nich razem słowa uwięzły mi w gardle. Zabolało mnie serce.

To by mnie zniszczyło.

Dlatego że Michael nie tylko reprezentował sobą wszystko, o czym

marzyłam na jawie, ale dodatkowo łączyła nas przeszłość. Ta wspaniała,

ważna przeszłość, w skład której wchodziło picie wody z węży ogrodowych

i łapanie świetlików. Cofnęłam się myślami do ostatniego razu, kiedy się

z nim widziałam. To było w jego domu. Jego rodzina zorganizowała dla

sąsiadów pożegnalne przyjęcie z grillem, na które udałam się razem

z rodzicami. Mama zrobiła te swoje słynne sernikowe batoniki, a Michael

powitał nas w drzwiach i poczęstował napojami, jakby był zupełnie dorosły.

Mama orzekła, że w życiu nie widziała nic równie uroczego.


Wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa do późnych godzin wieczornych grały

w kickball i nawet na jedną rundę dołączyli do nas dorośli. W pewnym

momencie moja matka przybiła piątkę z Michaelem po tym, jak dobiegła do

bazy w swojej kwiaciastej sukience na ramiączkach i sandałach na

platformach. Ta chwila wyryła się w mojej pamięci niczym pożółkła

fotografia w starym albumie.

Nie sądzę, aby Michael kiedykolwiek się domyślał, jak szaleńczo byłam

w nim zakochana. Jego rodzina przeprowadziła się miesiąc przed śmiercią

mojej mamy, odłupując fragment mojego serca, które i tak wkrótce zupełnie

się strzaskało.

Jocelyn patrzyła teraz na mnie takim wzrokiem, jakby doskonale znała

moje myśli.

– Michael Young nie jest twoim facetem od pędzenia ku zachodowi

słońca. Rozumiesz?

Ale mógłby nim być.

– Cóż, w zasadzie nie są jeszcze parą, więc…

Znowu szłyśmy, kierując się w stronę jej szafki. Przez to spotkanie

z Michaelem pewnie się spóźnimy, ale zdecydowanie było warto.

– Serio. Nie bądź taką dziewczyną. – Zmarszczyła po matczynemu

brwi. – Tamto z Michaelem nie było twoim meet cute.

– Ale. – Nie chciałam tego mówić, bo nie chciałam, aby mnie zgasiła.

Mimo to niemal zapiszczałam: – A jeśli było?

– O mój Boże. Od razu, gdy usłyszałam, że wrócił, wiedziałam, że już

po tobie. – Z opuszczonymi kącikami ust zatrzymała się przed szafką

i otworzyła ją. – Ty przecież nic o nim nie wiesz, Liz.

– Wiem wszystko, co muszę wiedzieć.

Z westchnieniem wyjęła z szafki plecak.

– Co musiałabym powiedzieć, aby cię do tego zniechęcić?


Przechyliłam głowę.

– Hmm… może to, że nienawidzi kotów?

Uniosła palec.

– Właśnie, zapomniałam. Nienawidzi kotów.

– Wcale nie. – Wyszczerzyłam się, po czym westchnęłam. – Miał

kiedyś dwa złośliwe koty, które dosłownie uwielbiał. Powinnaś widzieć, jak

je traktował.

– Fuj.

– Oj tam, ty przeciwniczko kotów. – Buzowała we mnie ekscytacja

związana z romantycznym potencjałem. Oparłam się o sąsiednią szafkę. –

Dopóki nie usłyszę oficjalnych wieści, Michael Young jest wolny

i osiągalny.

– Nie przemówię ci do rozsądku, kiedy jesteś taka.

– Szczęśliwa? Podekscytowana? – Miałam ochotę pobiec korytarzem,

śpiewając na cały głos Paper Rings Taylor Swift.

– Cierpiąca na urojenia. – Jocelyn przez chwilę wpatrywała się w swój

telefon, po czym podniosła wzrok na mnie. – Hej, mama mówiła, że jeśli

chcesz, to jutro wieczorem może nas zabrać na zakupy.

W głowie poczułam pustkę. Musiałam coś powiedzieć.

– Chyba powinnam wtedy pracować.

Zmrużyła oczy.

– Za każdym razem, kiedy poruszam ten temat, ty masz pracę. Nie

chcesz kupić sukienki?

– Jasne. Aha. – Zmusiłam kąciki moich ust do tego, aby się uniosły. –

Oczywiście.

Ale prawda była taka, że nie chciałam, i to bardzo.


Cała przyjemność w kupowaniu sukienki tkwiła w jej zdolności

zainicjowania uczucia, sprawienia, aby twoja osoba towarzysząca

zaniemówiła. Jeśli brakowało tego czynnika, suknia na bal na zakończenie

roku była jedynie potwornie drogim kawałkiem materiału.

Poza tym zakupy z mamą Jocelyn dojmująco przypominały mi o tym,

że m o j a mama nie może do nas dołączyć, a coś takiego mocno mnie

zniechęcało. Moja mama nie będzie robić zdjęć i obserwować ze

wzruszeniem, jak jej dziecko bierze udział w tym ostatnim tańcu

dzieciństwa, a nic nie przypominało o tym bardziej niż przyglądanie się, jak

mama Joss robi to wszystko dla swojej córki.

Szczerze? Nie byłam emocjonalnie przygotowana na tę pustkę, która

zdawała się towarzyszyć mi w ostatniej klasie, na tyle rzeczy

przypominających o nieobecności mojej mamy. Rodzinne zdjęcia, aplikacje

na studia, bal, koniec roku. Podczas gdy wszyscy moi znajomi ekscytowali

się tymi licealnymi kamieniami milowymi, mnie ze stresu bolała głowa, bo

nic nie było takie, jak chciałam.

Wszędzie czaiła się… pustka.

Dlatego że choć te wszystkie wydarzenia były fajne, bez mamy

brakowało im uczuciowości. Tata starał się angażować, naprawdę, ale nie

należał do osób szczególnie wylewnych, więc podczas ich samotnego

przeżywania zawsze czułam się tak, jakby był po prostu oficjalnym

fotografem.

Joss nie rozumiała, dlaczego nie mam ochoty robić wielkiego halo

z każdego kamienia milowego, tak jak ona. Trzy dni się na mnie złościła,

kiedy odpuściłam sobie wycieczkę na plażę podczas wiosennych ferii, ale

dla mnie coś takiego było bardziej jak niechciany egzamin niż fajna

zabawa, więc nie mogłam tego zrobić i już.


Mniejsza z tym. Znalezienie szczęśliwego zakończenia rodem

z komedii romantycznych, które spodobałoby się mojej matce – to by

zmieniło wszystko na plus, prawda?

Uśmiechnęłam się do przyjaciółki.

– Sprawdzę grafik i dam ci znać.

[1] „Tak długo szukam kogoś właśnie takiego jak ty” (wszystkie przypisy pochodzą od

tłumaczki).

[2] W komediach romantycznych urocza lub zabawna scena pierwszego spotkania pary

przyszłych zakochanych.
ROZDZIAŁ DRUGI
„Przyjaciółka. Niesamowite.
Możliwe, że jesteś pierwszą atrakcyjną kobietą,
z którą nie chcę się przespać”.
– KIEDY HARRY POZNAŁ SALLY

Michael wrócił.

Położyłam nogi na kuchennym stole i wbiłam łyżeczkę w lody. Nadal

kręciło mi się w głowie. W najśmielszych marzeniach nie wyobraziłabym

sobie powrotu Michaela Younga.

Nie sądziłam, że go jeszcze zobaczę.

Po jego przeprowadzce latami marzyłam o tym, że wraca. Wyobrażałam

sobie, że spaceruję w jeden z tych cudownie zimnych jesiennych dni, które

szepczą o zbliżającej się zimie, a powietrze pachnie śniegiem. Mam na

sobie ulubiony strój – który za każdym razem oczywiście się zmieniał,

dlatego że ta fantazja pojawiła się jeszcze w gimnazjum – a kiedy skręcam

na końcu przecznicy, oto moim oczom ukazuje się on, idący w moją stronę.

Chyba nawet było tam miejsce na romantyczny bieg. No bo czemu miałoby

być inaczej?

Dodatkowo w moich pamiętnikach pojawiło się co najmniej sto wpisów

o tym, że opuścił moje życie. Znalazłam je kilka lat temu, kiedy

sprzątaliśmy garaż, i te wpisy były zaskakująco mroczne jak na dziecko.


Prawdopodobnie dlatego, że jego nieobecność w moim życiu zbiegła się

ze śmiercią mamy.

W końcu pogodziłam się z faktem, że żadne z nich już nie wróci.

Ale teraz on wrócił.

I miałam wrażenie, że odzyskałam cząstkę szczęścia.

Nie mamy żadnych wspólnych lekcji, więc przeznaczenie nie mogło

interweniować i umieścić nas w jednej klasie, a szkoda. Joss miała z nim

jedne zajęcia, no i wyglądało na to, że Wes także. Dlaczego nie ja? Jak

miałam mu pokazać, że naszym przeznaczeniem jest pójście razem na bal,

zakochanie się w sobie i wspólne szczęśliwe życie, skoro w ogóle go nie

widywałam? Nuciłam razem z Anną of the North – tę seksowną piosenkę

z wanny z Do wszystkich chłopców, których kochałam – i spoglądałam

przez okno na deszcz.

Na moją korzyść przemawiał fakt, że byłam tak jakby ekspertką od

miłości.

Nie miałam tytułu naukowego ani nie uczęszczałam z tego na żadne

zajęcia, za to obejrzałam w życiu tysiące godzin komedii romantycznych.

I nie tylko je obejrzałam. Analizowałam z przenikliwością psychologa

klinicznego.

Mało tego – miłość miałam w genach. Moja matka była scenarzystką,

która stworzyła naprawdę wiele telewizyjnych komedii romantycznych.

Tata żywił stuprocentową pewność, że gdyby tylko miała nieco więcej

czasu, zostałaby drugą Norą Ephron.

Dlatego choć moje doświadczenie było zerowe, to dzięki

odziedziczonej wiedzy i szeroko zakrojonemu researchowi o miłości

wiedziałam naprawdę dużo. A ta wiedza czyniła mnie pewną, że aby

między mną a Michaelem do czegoś doszło, muszę się zjawić na imprezie

u Ryna.
Co nie będzie proste, bo nie tylko nie miałam pojęcia, kim jest ten

Ryno, ale też zupełnie nie interesował mnie udział w imprezie pełnej

spoconych sportowców i cuchnących piwem oddechów.

Musiałam jednak odświeżyć znajomość z Michaelem, zanim ubiegnie

mnie jakaś wstrętna blondynka, k t ó r e j i m i ę p o m i n i e m y m i l c z e n i e m,

dlatego trzeba będzie coś wykombinować.

Niebo przecięła błyskawica, rozświetlając wielkie auto Wesa przytulone

do krawężnika pod moim domem. Od jego dachu odbijały się krople

deszczu. Ten palant przez całą drogę ze szkoły jechał tuż za mną, a kiedy

podjechałam kawałek, aby porządnie zaparkować równolegle, on wślizgnął

się na Miejsce.

Co za potwór parkował w takiej sytuacji przodem?

Kiedy ja trąbiłam na niego i przekrzykiwałam ulewę, on mi pomachał

i wbiegł do domu. Ostatecznie musiałam zaparkować za rogiem, przed

bliźniakiem pani Scarapelli, a nim dotarłam do drzwi, sukienkę i włosy

miałam całe mokre.

Nawet nie pytajcie o nowe buty.

Oblizałam łyżeczkę i pożałowałam, że zamiast Wesa nie mieszka obok

mnie Michael.

Wtedy mnie olśniło.

Moja przepustka to Wes. Skoro zaprosił Michaela na imprezę, to sam

też zamierza się na niej zjawić. A gdyby mógł mnie tam wkręcić?

Tyle że… on nie miał w zwyczaju mi pomagać. Nigdy. Radość czerpał

z dręczenia, a nie szczodrości. Jak więc mogłam go przekonać? Co mogłam

mu dać? Musiałam coś wymyślić – coś konkretnego – dzięki czemu mi

pomoże i jednocześnie nie piśnie ani słowa.

Wygrzebałam z pudełka kolejną porcję lodów i włożyłam ją do ust.

Wbiłam wzrok w okno.


Łatwizna.

– Proszę, proszę. – Wes stał za drzwiami z siatką i z zadowolonym z siebie

uśmieszkiem patrzył na mnie moknącą w deszczu. – Czemu zawdzięczam

ten zaszczyt?

– Wpuść mnie. Musimy pogadać.

– Nie wiem. Zrobisz mi krzywdę, jeśli ci otworzę?

– Daj spokój – rzuciłam przez zaciśnięte zęby, gdy na głowę spadały mi

wielkie krople. – Zaraz cała przemoknę.

– Wiem i przykro mi, ale autentycznie się boję, że jeśli pozwolę ci

wejść, to przyłożysz mi za to, że ukradłem Miejsce. – Uchylił drzwi na tyle,

aby mi pokazać, jak ma sucho i ciepło, i dodał: – Czasami budzisz postrach,

Liz.

– Wes! – Za nim pojawiła się jego mama i zrobiła przerażoną minę. –

Na litość boską, Wes, otwórz drzwi tej biednej dziewczynie.

– Ale wydaje mi się, że przyszła mnie zabić.

Wypowiedział te słowa jak małe przestraszone dziecko, a jego mama

próbowała powstrzymać uśmiech.

– Wejdź, Liz. – Chwyciła mnie za ramię i delikatnie wciągnęła do

środka, gdzie było ciepło i pachniało świeżo wypraną pościelą. – Mój syn

to prawdziwy utrapieniec i cię przeprasza.

– Wcale nie.

– Mów, co zrobił, a ja pomogę ci wymierzyć mu karę.

Odgarnęłam z twarzy mokre włosy i patrząc prosto na niego,

powiedziałam do jego mamy:

– Ukradł mi Miejsce, kiedy próbowałam zaparkować równolegle.

– O mój Boże, poskarżyłaś się na mnie? – Wes zamknął drzwi i ruszył

za mną i swoją mamą. – Cóż, skoro już donosimy, mamo, chyba


powinienem ci powiedzieć, że to Liz wezwała straż miejską do mojego

samochodu, kiedy miałem zapalenie płuc.

– Chwileczkę, co takiego? – Zatrzymałam się i odwróciłam. – Kiedy

byłeś chory?

– Cóż, a kiedy wezwałaś straż? – Przyłożył obie dłonie do serca, udał,

że kaszle, i dodał: – Byłem zbytnio chory, żeby nawet przeparkować.

– Przestań. – Nie wiedziałam, czy robi sobie jaja, czy nie, ale

podejrzewałam, że to drugie, i choć uwielbiałam nad nim górować, to

poczułam się paskudnie, bo wcale mi się nie podobała myśl, że był chory. –

Na serio miałeś zapalenie płuc?

– A co, naprawdę by cię to obeszło? – zapytał, prześlizgując się

spojrzeniem po mojej twarzy.

– Dajcie już spokój. – Jego mama pokazała gestem, byśmy weszli za nią

do salonu. – Usiądźcie na sofie, poczęstujcie się ciastkami i przestańcie

sobie dogryzać.

Postawiła na ławie talerz z czekoladowymi ciasteczkami, przyniosła

mleko i dwie szklanki, podała mi ręcznik, przypomniała Wesowi, że o wpół

do siódmej ma odebrać siostrę, a potem zostawiła nas samych.

– Och. – Na jednym z kanałów telewizyjnych w stylu retro leciał

właśnie film Kate i Leopold i potarłam ręcznikiem włosy w czasie, kiedy

postać grana przez Meg Ryan próbowała się uchylić przed urokiem bardzo

brytyjskiego Hugh Jackmana. – Uwielbiam ten film.

– Jakżeby inaczej. – Posłał mi szeroki uśmiech, który sprawił, że

poczułam się skrępowana, jakby Wes wiedział o mnie to, o czym nie

wiedziałam, że wie, a potem nachylił się i wziął z talerza ciastko. – To

o czym chcesz rozmawiać?

Zrobiło mi się ciepło w policzki, bo potwornie się bałam, że kiedy

powiem mu, czego chcę, on zacznie stroić sobie ze mnie żarty, no i wygada
wszystko Michaelowi. Usiadłam na sofie, położyłam ręcznik obok siebie

i rzekłam:

– Potrzebna mi twoja pomoc. – Od razu zaczął się uśmiechać. Uniosłam

rękę i dodałam: – Nie. Posłuchaj. Wiem, że nie pomagasz z czystej dobroci

serca, dlatego mam dla ciebie propozycję.

– Auć. Jakbym był najemnikiem albo kimś w tym rodzaju. To boli.

– Wcale nie.

– W sumie masz rację – przyznał, wzruszając ramionami.

– Okej. – Wiele mnie kosztowało, aby nie przewrócić oczami. – Ale

zanim ci powiem, w czym chcę, abyś mi pomógł, musimy omówić warunki

umowy.

Skrzyżował ręce na piersi i przechylił głowę.

– Kontynuuj.

– No dobrze. – Wzięłam głęboki oddech i założyłam włosy za uszy. –

Po pierwsze, musisz się zobowiązać do dochowania tajemnicy. Jeśli

powiesz k o m u k o l w i e k o naszej umowie, ulegnie ona unieważnieniu i nie

otrzymasz zapłaty. Po drugie, jeśli się na nią zgodzisz, rzeczywiście

będziesz musiał mi pomóc. Nie możesz zrobić jakiejś drobnostki, a potem

mnie wystawić.

Uczyniłam pauzę, na co Wes zmrużył oczy.

– No i? Co jest zapłatą?

– Zapłatą będzie niekwestionowany całodobowy dostęp do miejsca

parkingowego w czasie obowiązywania naszej umowy.

– Chwila. – Zbliżył się i usiadł na krześle naprzeciwko mnie. – Oddasz

mi t o miejsce parkingowe?

Tak bardzo nie chciałam tego robić, ale wiedziałam też, jak mocno Wes

go pragnie. On i jego tata ciągle majstrowali przy tym jego starym aucie,
głównie dlatego, że nie chciał odpalać, a skrzynki z narzędziami wyglądały

na bardzo ciężkie, kiedy zajmowałam Miejsce, a oni musieli je taszczyć na

koniec ulicy.

– Zgadza się.

Uśmiechnął się od ucha do ucha.

– Wchodzę w to. Zgadzam się. Możesz na mnie liczyć.

– Nie wiesz jeszcze, czego dotyczy ta umowa.

– Nie szkodzi. Zrobię wszystko, co będzie trzeba.

– A gdybym chciała, abyś przebiegł nago przez stołówkę w czasie

przerwy na lunch?

– Załatwione.

Z oparcia sofy zdjęłam koc i zarzuciłam go sobie na ramiona.

– A gdybym chciała, abyś nago robił gwiazdy na stołówce w czasie

przerwy na lunch, śpiewając całą ścieżkę dźwiękową z Hamiltona?

– Załatwione. Uwielbiam My Shot.

– Serio? – Uśmiechnęłam się, choć nie przywykłam do uśmiechania się

do Wesa. – A czy umiesz w ogóle zrobić gwiazdę?

– Aha.

– Udowodnij.

– Ale jesteś wymagająca. – Wes wstał, odsunął ławę na bok i zrobił

najgorszą gwiazdę, jaką w życiu widziałam. Nogi miał cały czas zgięte i w

ogóle się nie obrócił, za to z pewnym siebie uśmiechem wyprostował się

w pozie gimnastyka, po czym klapnął z powrotem na krzesło. – A teraz

mów.

Kaszlem zamaskowałam śmiech, który próbowałam powstrzymać,

i spojrzałam mu w twarz. Spodziewałam się szczerości, jakiejś wskazówki

sugerującej, że mogę mu zaufać, a napotkałam pociemniałe spojrzenie


i napięcie w żuchwie. Cofnęłam się myślami do siódmej klasy, kiedy dał mi

sześć dolarów, abym tylko przestała płakać.

Helena i mój tata byli świeżo po ślubie i postanowili przeprojektować

cały parter. W ramach przygotowań Helena opróżniła szafy i szuflady

i oddała wszystkie stare rzeczy. Łącznie z należącą do mojej matki kolekcją

płyt DVD.

Kiedy wpadłam w czarną rozpacz, a tata wyjaśnił Helenie sytuację,

poczuła się okropnie. W czasie gdy zanosiłam się płaczem, ona raz za

razem mnie przepraszała. Ale ja byłam się w stanie skupić jedynie na tym,

co powiedziała tacie: „Nie sądziłam, że ktoś oglądał te tandetne filmy”.

Byłam zaradnym dzieckiem – i to się nie zmieniło, o czym świadczy

fakt, że przebywam w tej chwili w domu Wesa – i wystarczył jeden telefon,

abym się dowiedziała, dokąd trafiły te filmy. Wyślizgnęłam się z domu,

okłamując tatę, że idę do Jocelyn, i pojechałam rowerem aż do sklepu

z artykułami używanymi. W kieszeni miałam wszyściutkie pieniądze

zarobione dzięki opiekowaniu się dziećmi, okazało się jednak, że to za

mało.

– Sprzedajemy całą kolekcję, mała, nie możesz kupić pojedynczych

filmów.

Wpatrywałam się w karteczkę z ceną i bez względu na to, ile razy

liczyłam, brakowało mi sześciu dolarów. Ten drań w sklepie pozostał

nieugięty i przepłakałam całą drogę do domu na różowym rowerze. Miałam

wrażenie, że po raz drugi tracę mamę.

Gdy dojeżdżałam do domu, zobaczyłam, że Wes odbija piłkę na swoim

podjeździe. Spojrzał na mnie z taką samą miną jak zawsze, na wpół się

uśmiechając, jakby znał jakiś mój sekret, i nagle przestał dryblować.

– Hej. – Rzucił piłkę na trawnik przed domem i podszedł do mnie. – Co

się stało?
Pamiętałam, że nie chciałam mu powiedzieć, bo wiedziałam, że uzna to

za niedorzeczne, ale w jego oczach było coś, co sprawiło, że znowu się

rozsypałam. Zanosiłam się płaczem jak dziecko, gdy opowiadałam, co się

stało, tyle że Wes zamiast się śmiać – słuchał. Milczał przez cały czas, gdy

wypłakiwałam sobie oczy, a kiedy przestałam mówić i zaczęłam cicho

czkać, on się nachylił i kciukami otarł mi łzy.

– Nie płacz, Liz. – Miał taką minę, jakby jemu także zbierało się na

płacz. I dodał: – Zaczekaj tutaj.

Odwrócił się i pobiegł do swojego domu. Stałam tam, wykończona

płaczem i zaszokowana jego uprzejmością, a kiedy wrócił, wręczył mi

dziesięciodolarowy banknot. Pamiętałam, że patrzyłam na Wesa, myśląc, że

ma naprawdę życzliwe brązowe oczy, ale chyba wyczytał z mojej twarzy,

co myślę, bo natychmiast się skrzywił i oświadczył:

– Tylko po to, żebyś się przymknęła, bo dłużej nie zniosę twojego ryku.

I masz mi oddać resztę.

Wróciłam myślami do salonu Wesa. Michael. Miejsce. Pomoc Wesa.

Moje spojrzenie prześlizgnęło się po jego twarzy. Aha, jego brązowe

oczy wyglądały dokładnie tak samo.

– Okej. – Poczęstowałam się ciastkiem i odgryzłam kawałek. – Ale

przysięgam na wszystko, co święte, że jeśli się wygadasz, to wynajmę

płatnego zabójcę.

– A ja ci na serio wierzę. No to dawaj.

Musiałam skupić się na czymś innym niż jego twarz. Wbiłam więc

wzrok w swoje kolana i wpatrując się w gładką fakturę legginsów, rzekłam:

– W porządku. Wygląda to tak. Wrócił Michael i miałam nadzieję, że,

no wiesz, pogadam z nim sobie. Zanim się wyprowadził, byliśmy ze sobą

blisko i chciałabym, aby znowu tak było.

– A jak niby ja mam ci w tym pomóc?


Palcem wskazującym przesuwałam po szwie.

– Cóż, nie chodzimy na żadne wspólne zajęcia, więc nie mam jak do

niego podejść i naturalnie zagaić. Ale ty i Michael już się kumplujecie.

Zaprosiłeś go na imprezę. – Odważyłam się podnieść na niego wzrok. –

Masz znajomości, których potrzebuję.

Wsadził sobie do ust resztę ciastka, pogryzł je i otrzepał dłonie.

– Żeby była jasność. Nadal durzysz się w Youngu i chcesz, abym zabrał

cię na imprezę do Ryna, tak byś mogła się wokół niego zakręcić.

W pierwszej chwili chciałam zaprzeczyć, ostatecznie jednak

potwierdziłam.

– Mniej więcej.

– Słyszałem, że interesuje go Laney.

O nie. Pomijając moje prywatne zaangażowanie w tę sytuację, Laney

Morgan kompletnie nie pasowała do Michaela. Właściwie to przekonując

go do zakochania się we mnie, oddałabym mu przysługę.

– Tym się nie przejmuj – zapewniłam.

Uniósł brew.

– Jakież to skandaliczne z twojej strony, Elizabeth.

– Przymknij się.

Uśmiechnął się.

– Chyba nie myślisz, że samym pojawieniem się na imprezie

przyciągniesz jego uwagę. Będzie tam cała masa ludzi.

– Potrzebuję tylko kilku minut.

– Jesteś taka pewna siebie?

– Owszem. – Zdążyłam już napisać cały scenariusz. – Mam pewien

plan.

– A ten plan to…?


Podwinęłam pod siebie nogi.

– W życiu ci nie powiem.

Wes wstał i siadł na sofie obok mnie.

– Twój plan jest do bani.

Otuliłam się ciaśniej kocem.

– Skąd możesz to wiedzieć, skoro go nie znasz?

– Stąd, że znam cię, odkąd skończyłaś pięć lat, Liz. Jestem przekonany,

że w skład twojego planu wchodzi zaaranżowane spotkanie, cały zeszyt

niemądrych pomysłów i ktoś odjeżdżający konno w stronę zachodzącego

słońca.

Był blisko, ale powiedziałam:

– W ogóle nie zgadłeś.

– Akurat.

Westchnęłam.

– No więc…?

Potrzebowałam jedynie tego, aby Miejsce okazało się dla Wesa

ważniejsze od jego determinacji do stawania wobec mnie okoniem.

Skrzyżował ręce i wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.

– No więc…?

– O mój Boże, rozmyślnie mnie dręczysz. Pomożesz mi czy nie?

Podrapał się po brodzie.

– Nie wiem po prostu, czy Miejsce jest tego warte.

– Warte czego? Pozwolenia, abym przez kilka godzin pozostawała

w twojej obecności? – Założyłam za ucho mokre pasmo. – Ledwie się

zorientujesz, że tam jestem.

– A jeśli to ja będę próbował do kogoś zarywać? – Miał tak obleśną

minę, że uśmiechnęłam się wbrew sobie. – Twoja obecność może zakłócić


moje mojo.

– Uwierz mi, nawet mnie nie zauważysz. Będę zbyt zajęta sprawianiem,

aby Michael się we mnie zakochał, by choćby tknąć twoje mojo.

– Fuj. Przestań mówić o dotykaniu mojego mojo, ty zboku.

Przewróciwszy oczami, zwróciłam twarz w jego stronę.

– Zgadzasz się czy nie?

Ze znaczącym uśmieszkiem położył nogi na ławie.

– Uwielbiam patrzeć, jak musisz wracać aż spod domu pani Scarapelli.

To moje nowe ulubione hobby. Czyli chyba zabiorę cię na tę imprezę.

– Tak! – Powstrzymałam się od wykonania gestu zwycięstwa.

– Nie ekscytuj się. – Wes się nachylił, wziął do ręki pilota i pogłośnił

telewizor, po czym spojrzał na mnie z taką miną, jakbym brzydko

pachniała. – Chwila, ten film? Uwielbiasz t e n film?

– Wiem, że może się wydawać dziwaczny, ale zapewniam cię, że jest

świetny.

– Widziałem go. To badziew, żarty sobie ze mnie robisz?

– Wcale nie badziew. Opowiada o znalezieniu kogoś tak bardzo ci

odpowiadającego, że jesteś skłonny rzucić wszystko i przemierzyć dla tej

osoby w i e k i. Ona praktycznie porzuca swoje życie i cofa się do tysiąc

osiemset siedemdziesiątego szóstego roku. To dopiero wielka miłość. –

Podniosłam wzrok na telewizor i mój mózg zaczął wypowiadać kwestie

razem z bohaterami. – Na pewno widziałeś właśnie ten film?

– Na pewno. – Pokręcił głową i patrzył, jak Stuart błaga pielęgniarkę,

by pozwoliła mu opuścić szpital. – To schematyczny i przesłodzony

badziew.

– Oczywiście. – Czemu miałabym się spodziewać, że Wes mnie

zaskoczy. – Oczywiście Wes Bennett jest rom-comowym snobem.


– Wcale nie jestem rom-comowym snobem, cokolwiek to znaczy,

a jedynie wymagającym widzem, który oczekuje czegoś więcej niż

przewidywalnej fabuły i papierowych postaci.

– Błagam cię. – Ja też położyłam nogi na ławie. – Eksplozje budynków

i pościgi samochodowe nie są przewidywalne?

– Zakładasz, że lubię kino akcji.

– A nie?

– Pewnie, że lubię. – Odłożył pilota na ławę i wziął do ręki szklankę. –

Ale nie powinnaś tego robić.

– Ale miałam rację.

– Nieważne. – Wypił całe mleko i odstawił szklankę. – Konkluzja jest

taka, że tego typu filmy są totalnie nierealistyczne. Na przykład coś takiego:

„Och, ci dwoje są tacy różni i tak bardzo się nienawidzą, ale zaraz. Czy

rzeczywiście tak bardzo się różnią?”.

– Od wrogów do kochanków. Klasyczny motyw.

– Dobry Boże, tobie się to podoba. – Zmrużył oczy, nachylił się

i poklepał mnie po głowie. – Ty biedna, zdezorientowana fanko miłości.

Powiedz mi szczerze: sądzisz, że ten film jest powiązany z rzeczywistością?

Odsunęłam jego dłoń.

– Jasne, bo wierzę w podróże w czasie.

– Nie chodzi mi o to. – Wskazał na telewizor. – Podróże w czasie to

przypuszczalnie najbardziej realistyczny element tego filmu. Mam na myśli

ogólnie komedie romantyczne. Związki nigdy, ale to nigdy tak nie

wyglądają.

– A właśnie że wyglądają.

Uniósł brwi.
– Czyżby? Popraw mnie, jeśli się mylę, ale raczej nie wyglądało tak

w przypadku Jeremiaha Greena czy Tada Mirandy.

Zaskoczyła mnie jego znajomość mojej romantycznej historii (a raczej

jej braku), z drugiej jednak strony to było nieuchronne, skoro chodziliśmy

do tej samej klasy w tej samej szkole.

– Cóż, związki m o g ą tak wyglądać. – Odgarnęłam z twarzy nadal

wilgotne włosy. Wcale nie zaskoczył mnie fakt, że Wes jest takiego zdania.

Nie słyszałam, aby myślał poważnie o jakiejś dziewczynie, nigdy, więc

pewnie spokojnie mogłam założyć, że to typ gracza. – Jest to możliwe,

nawet jeśli zblazowani, cyniczni ludzie twojego pokroju są zbyt, eee…

cyniczni, aby w to wierzyć.

– Dwa razy użyłaś słowa „cyniczny”.

Westchnęłam.

Wes się uśmiechnął, rozbawiony moim rozdrażnieniem.

– Więc sądzisz, że w prawdziwym świecie wrogowie potrafią

w magiczny sposób pokonać dzielące ich różnice i szaleńczo się w sobie

zakochać?

– Owszem.

– I sądzisz, że spiskowanie i planowanie, i podstępy to pikuś, jeśli ich

celem jest obudzenie prawdziwej miłości?

Przygryzłam wargę. Czy ja właśnie coś takiego robiłam? Podstępy? Na

tę myśl ścisnęło mnie lekko w żołądku, postanowiłam to jednak

zignorować. Nie o to teraz chodziło.

– Celowo sprawiasz, aby brzmiało to absurdalnie – stwierdziłam.

– Ależ skąd, to j e s t absurdalne.

– Sam jesteś absurdalny.


Zorientowałam się, że zaciskam zęby, i rozluźniłam żuchwę. Zresztą

kogo obchodziło, jakie Wes ma zdanie na temat miłości?

Posłał mi lekko drwiący uśmieszek.

– Zastanawiałaś się nad tym, że jeśli twoje przekonania dotyczące

miłości są właściwe, to w takim razie Michael nie jestem facetem dla

ciebie?

Nie. Jest i już. Musi. Mimo to zapytałam:

– Co masz na myśli?

– Na tym etapie ty i Michael nie złościcie się na siebie, więc jesteście

skazani na porażkę. W każdej komedii romantycznej pojawia się dwoje

ludzi, którzy na początku się nie znoszą, ale ostatecznie kończy się to

w łóżku.

– Fuj.

– Serio. Masz wiadomość. Brzydka prawda. Eee… Kiedy Harry poznał

Sally. Zakochana złośnica. Dziewczyna z Alaba…

– Po pierwsze, w Dziewczynie z Alabamy mamy motyw drugiej szansy,

głupku.

– Och, mój błąd.

– Po drugie, imponuje mi twoja znajomość komedii romantycznych,

Bennett. Na pewno nie jesteś ich skrytym fanem?

Spojrzał na mnie.

– Na pewno.

Rzeczywiście nieco mi zaimponował. Uwielbiałam Brzydką prawdę.

– Nikomu nie powiem, jeśli w tajemnicy obsesyjnie oglądasz filmy

o miłości.

– Przymknij się. – Zachichotał i pokręcił głową. – Wobec tego jaki

mamy motyw w przypadku ciebie i Michaela? Motyw pod tytułem:


„Chodziłam za nim jak szczeniak, ale teraz on widzi w tym szczeniaku

potencjalną dziewczynę, mimo że ma już potencjalną dziewczynę”?

– Jesteś okropnym wrogiem miłości. – Tylko to przyszło mi do głowy,

dlatego że nagle się okazało, iż Wes ma osobliwą umiejętność

rozśmieszania mnie. Nawet gdy stroił sobie ze mnie żarty, musiałam się

powstrzymywać, aby znowu nie zachichotać.

Ale mieliśmy umowę, dlatego wymieniliśmy się numerami, tak by

napisał do mnie po rozmowie z Michaelem, i ustaliliśmy, że przyjdzie po

mnie jutro o siódmej i razem udamy się na imprezę.

Gdy w deszczu wracałam do domu, nie mogłam uwierzyć, że Wes się

zgodził. Miałam względem niego pewne wątpliwości, ale przecież nie takie

rzeczy się robi w imię prawdziwej miłości.

Nie byłam fanką biegania ani w deszczu, ani po ciemku, a tutaj miałam dwa

w jednym. Helena ugotowała akurat spaghetti, więc po powrocie od Wesa

załapałam się na tradycyjną rodzinną kolację – włącznie z rozmową pod

tytułem: „Jak ci minął dzień?” – i dopiero po niej mogłam się zawinąć. Jako

że padał deszcz, tata próbował mnie namówić na wypróbowanie nowej

bieżni, którą kupił wczoraj, ale dla mnie coś takiego nie wchodziło w grę.

Moje codzienne bieganie nie miało nic wspólnego z treningiem.

Ściągnęłam mocniej sznureczki przy kapturze, spuściłam głowę

i zaczęłam biec. Przy każdym kroku znoszone adidasy opryskiwały mi

legginsy. Było zimno i niefajnie. Gdy skręciłam na końcu ulicy i mimo

ulewy widziałam z daleka cmentarz, przyspieszyłam.

Zwolniłam dopiero, kiedy minąwszy bramę, znalazłam się na znajomej

ścieżce. Przebiegłam obok wiązu, po czym odbiłam w lewo i zrobiłam

jeszcze piętnaście kroków.


– Ta pogoda jest do bani, mamo – rzuciłam, gdy zatrzymałam się przed

nagrobkiem. Położyłam dłonie na biodrach i czekałam, aż uspokoi mi się

oddech. – Serio.

Kucnęłam przy niej i przesunęłam dłonią po śliskim marmurze.

Zazwyczaj siadałam na trawie, lecz dzisiaj było na to stanowczo zbyt

mokro. Zacinający deszcz sprawiał, że na zacienionym cmentarzu było

jeszcze ciemniej niż zazwyczaj, ale znałam to miejsce na pamięć, dlatego

nie robiło mi to specjalnej różnicy.

Na swój dziwaczny sposób to było moje szczęśliwe miejsce.

– No więc Michael wrócił, na pewno widziałaś, i wydaje się tak samo

idealny jak przed laty. Jutro znowu się z nim spotkam. – Oczami wyobraźni

ujrzałam jej twarz… robiłam to tutaj zawsze… i dodałam: – Byłabyś tym

naprawdę podekscytowana. – Nawet jeśli musiałam poprosić Wesa

o pomoc. Mama zawsze uważała, że Wes jest uroczy, ale gra zbyt ostro. –

Mam wrażenie, że to przeznaczenie. No wiesz, zjawił się tuż po tym, jak

słuchałam Someone Like You. Tw o j e j ulubionej piosenki z naszego

ulubionego filmu. I oto pojawia się n a s z ulubiony były sąsiad? Czuję, że to

ty piszesz dla mnie tę historię ze szczęśliwym zakończeniem… – Urwałam

i wskazałam na niebo. – Gdzieś tam.

Nawet zimny deszcz nie pohamował mojej ekscytacji, kiedy

opisywałam mamie południowy akcent Michaela. Kucałam obok wyrytego

w kamieniu imienia i nawijałam jak każdego dnia, dopóki nie uruchomił mi

się alarm w telefonie. Ten rytuał na przestrzeni lat stał się czymś w rodzaju

ustnego pamiętnika, tyle że nie nagrywałam go i nikt mnie nie słuchał. Cóż,

z wyjątkiem mamy, jak miałam nadzieję.

Pora wracać do domu.

Wstałam i poklepałam nagrobek.

– Do jutra. Kocham cię.


Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się i zbiegłam powoli ze

wzgórza. Deszcz nadal zacinał, ale pamięć mięśniowa nie pozwoliła mi

zboczyć ze ścieżki.

Gdy minęłam dom Wesa i skręciłam na nasz podjazd, dotarło do mnie,

że od bardzo dawna nie czułam takiego podekscytowania.

– Liz.

Podniosłam głowę znad pracy domowej z angielskiego i zobaczyłam, że

przez moje okno gramoli się Joss, a zaraz za nią Kate i Cassidy. Wiele lat

temu odkryłyśmy, że jeśli wejdzie się na dach stojącego za domem starego

domku do zabaw, to jest się na tyle wysoko, aby otworzyć okno mojego

pokoju i wejść do środka.

– Hej. – Odwróciłam się razem z krzesłem, zaskoczona ich widokiem. –

Co tam?

– Wróciłyśmy właśnie ze spotkania, na którym planowaliśmy psikusy[3]

, ale nie chcemy jeszcze iść do domu, bo tata powiedział, że mam czas do

dziewiątej, a jest dopiero ósma czterdzieści.

Cassidy, której rodzice są strasznie surowi, klapnęła na moje łóżko, tak

samo Kate, za to Joss usiadła na parapecie i dodała:

– No więc poukrywamy się tutaj przez dwadzieścia minut.

Przygotowałam się na presję z ich strony w kwestii psikusów.

– Spotkanie wyglądało tak, że w Burger Kingu tłoczyło się koło

trzydziestu osób głośno wykrzykujących pomysły, które uważały za

zabawne. – Joss zachichotała. – Tyler Beck sądzi, że powinniśmy

porozrzucać po korytarzach ze dwadzieścia tysięcy małych piłeczek, no

i zna kogoś, kto może nam je załatwić.

Kate zaśmiała się i dodała:


– Cała grupa była przekonana, że za darmo. A kiedy powiedział, że

będzie potrzebna kasa, to nagle wszystkim zrzedły miny.

– My, uczniowie ostatnich klas, jesteśmy zabawni, ale skąpi jak

cholera. – Cassidy położyła się na łóżku. – Podobał mi się pomysł Joeya

Lee, żeby zrobić coś paskudnego, w stylu: przewrócenie wszystkich

regałów w bibliotece albo zalanie szkoły. Powiedział, że to „ironicznie

zabawne, gdyż jest tak strasznie niezabawne” i że „o czymś takim się nie

zapomni”.

– To akurat prawda – przyznałam.

Rozpuściłam włosy i przeczesałam je palcami. Nie chciałam patrzeć na

Joss, bo coś mi mówiło, że wystarczy jedno spojrzenie i się domyśli, że

knuję coś z Wesem, dlatego wzrok miałam wbity w Cass.

– Szkoda, że cię tam nie było, Liz – powiedziała Joss.

Przygotowałam się na to, co zaraz nastąpi, czyli zapewne wykład o tym,

że tylko raz jesteśmy uczniami ostatniej klasy. Była w tym naprawdę dobra.

Po prostu to zrób, Liz. Jeszcze tylko przez kilka miesięcy będziemy

uczennicami liceum.

Kiedy jednak w końcu na nią spojrzałam, rzekła jedynie z uśmiechem:

– Wszyscy przerzucali się pomysłami i nagle Conner Abel rzucił: „Mnie

raz przekopano trawnik przed domem”.

Szczęka mi opadła.

– Gadasz!

– No nie? – pisnęła Kate.

W zeszłym roku, kiedy ostro durzyłam się w Connerze, uznałyśmy, że

zabawnie będzie przekopać mu trawnik w pewien sobotni wieczór, kiedy

nic się nie działo, a wszystkie spałyśmy u mnie w domu. Owszem, było to

niemądre, ale nie chodziłyśmy jeszcze do ostatniej klasy, więc nie

miałyśmy lepszych pomysłów. Tylko że w trakcie tego kopania o północy


z domu wyszedł tata Connera, żeby wypuścić psa na siku. Uciekłyśmy do

ogrodu sąsiada, lecz psu udało się chwycić zębami spodnie od piżamy Joss,

przez co wszyscy mogli sobie popatrzeć na jej bieliznę.

Joss zarechotała i dodała:

– To było przezabawne, no bo wypowiedział właśnie te słowa: „Mnie

raz przekopano trawnik przed domem”.

– Nie mogę uwierzyć, że to powiedział – zachichotałam.

Pokręciła głową.

– Ale to też było zabawne dlatego, że ktoś go zapytał, o czym on, kurde,

mówi, no i posłuchaj. Powiedział, cytuję: „Banda dziewczyn przekopała

w zeszłym roku cały nasz trawnik przed domem, a podczas ucieczki jedna

z nich pokazała nam goły tyłek. Wcale was nie wkręcam”.

– Nie mogę! – Myślałam, że umrę ze śmiechu na wspomnienie tych

dobrych czasów. Były na swój sposób czyste, nietknięte moimi problemami

ostatniej klasy, które przesłaniały wszystkie tegoroczne wspomnienia. –

Bardzo cierpiałyście przez to, że nie mogłyście przypisać sobie zasług?

Joss kiwnęła głową, wstała i podeszła do szafy.

– I to jak, ale wiedziałam, że jeśli się przyznam, to wyjdziemy na

stalkerki.

Patrzyłam, jak przerzuca moje sukienki. W końcu zapytała:

– Gdzie masz tę czerwoną w kratkę?

– Po drugiej stronie. – Wskazałam i dodałam: – Z casualowymi

koszulami.

– Sądziłam, że jej miejsce jest wśród sukienek.

– Zbyt zwyczajna.

– Naturalnie. – Przejrzała drugi drążek, znalazła sukienkę, po czym

ściągnęła ją z wieszaka i przerzuciła sobie przez ramię. – To jakie masz


plany na wieczór? Tylko praca domowa?

Zamrugałam, ale Cass i Kate nie zwracały na mnie uwagi, a Joss

wpatrywała się w sukienkę. Odchrząknęłam i mruknęłam:

– Mniej więcej. Hej, wiecie, ile Gatsby’ego mamy przeczytać na jutro?

– Dziewczyny, musimy się zbierać – rzekła Cass, a w tym samym

czasie Joss odparła:

– Do końca.

– Dzięki – bąknęłam.

Przyjaciółki opuściły mój pokój tą samą drogą, którą tu przyszły. Joss

już-już miała przerzucić nogę na drugą stronę, kiedy rzuciła:

– Tak na marginesie, fajne masz dzisiaj włosy. Kręciłaś je?

Pomyślałam o salonie Wesa i tym, jak bardzo mokre miałam włosy,

kiedy się tam zjawiłam.

– Nie. Ja, eee… po prostu po szkole złapał mnie deszcz.

Uśmiechnęła się.

– No to miałaś dziś szczęście.

– Aha. – Przypomniała mi się gwiazda wykonana przez Wesa

i zachciało mi się przewrócić oczami. – I to jakie.

[3] Chodzi tu konkretnie o tzw. senior prank, zorganizowany żart wykonywany przez najstarszą

klasę w szkole, college’u lub na uniwersytecie, którego celem jest wywołanie chaosu w całej

instytucji.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Spóźniłeś się.
– Jesteś olśniewająca.
– Wybaczam ci.
– PRETTY WOMAN

Był kwadrans po siódmej, a Wes jeszcze się nie zjawił.

– Może powinnaś sama tam pójść. – Tata podniósł głowę znad książki

i wbił wzrok w moje paznokcie. – To przecież Wes.

– Pozwól, że przetłumaczę – odezwała się Helena i posłała mi znaczący

uśmiech. – Twoje bębnienie paznokciami o blat go rozprasza, no i uważa,

że twój partner jest zdolny do tego, aby kompletnie o tobie zapomnieć.

– To nie jest mój partner.

Tata zignorował moją uwagę, odłożył książkę na stół i wyszczerzył się

do Heleny.

– Rzeczywiście to bębnienie mnie rozprasza, a Wes Bennett jest zdolny

do wszystkiego.

Tata i Helena zaczęli się przekomarzać, a ja mało nie przewróciłam

oczami. Helena była fantastyczna – przypominała mi jasnowłosą Lorelai

Gilmore – ale ona i tata to było dla mnie czasem ciut za dużo.

Poznał ją w windzie, która się zepsuła – serio – dokładnie rok po

śmierci mojej matki. Spędzili dwie godziny w tej ciasnej przestrzeni między
ósmym a dziewiątym piętrem w jednym z wieżowców w centrum i od

tamtej pory pozostawali nierozłączni.

Niesamowitą ironią losu było to, że mieli idealne meet cute i wydawali

się stworzeni dla siebie, dlatego że Helena stanowiła totalne

przeciwieństwo mojej matki. Mama była słodka, cierpliwa i urocza, jak

współczesna wersja Doris Day. Uwielbiała sukienki, domowy chleb

i świeżo ścięte kwiaty z ogrodu – we wszystkim tym mój ojciec tak

szaleńczo się zakochał.

Twierdził, że była przeurocza.

Z kolei Helena była sarkastyczna i piękna. Nosiła dżinsy i T-shirty,

chętnie zamawiała jedzenie na wynos i nie lubiła komedii romantycznych,

a mimo to tata stracił dla niej głowę w chwili, kiedy zepsuła się winda.

A ja w tym samym czasie straciłam partnera od żałoby i zyskałam

kobietę w niczym nieprzypominającą mamy, za którą co wieczór płakałam.

Jedenastoletnia Liz nie miała łatwo.

Sprawdziłam telefon – brak wiadomości od Wesa. Spóźniał się

piętnaście… nie, siedemnaście minut, a mimo to nie przysłał choćby jednej

wiadomości w stylu: „Sorki, spóźnię się”.

Po co w ogóle zawracałam sobie głowę wyszykowaniem się na czas?

Przypuszczalnie zapomniał o mnie i raczył się już piwem na imprezie.

Wczoraj wieczorem napisał mi, że Michael ucieszył się na wieść, że

również się wybieram, i mało brakowało, a zasypałabym go tymi

wszystkimi dziecinnymi pytaniami.

Mówił coś na mój temat?

Napisz mi, co dokładnie powiedział.

Powstrzymałam się tylko dlatego, że Wes mógłby to wykorzystać

przeciwko mnie.

Zawibrował mi telefon i wyjęłam go z kieszeni.


JOCELYN: Co porabiasz?
Nic nie odpisałam, choć doskwierało mi poczucie winy. Zazwyczaj

mówiłam jej o wszystkim, wiedziałam jednak, że nie pochwaliłaby moich

planów na dzisiejszy wieczór. „A ty w ogóle wiesz, kim jest Ryno? Michael

Young to NIE jest twój facet od wspólnego biegu w stronę zachodzącego

słońca”. W chwili, w której wypowiedziała te słowa, wiedziałam, że moja

przyjaciółka nie ma pojęcia, ile to dla mnie znaczy.

– Wrócisz przed północą? – zapytał tata.

– Aha.

– Ani sekundy później, zrozumiano? – Sprawiając wrażenie nieco

poważniejszego niż zwykle, dodał: – Nic dobrego nie dzieje się po północy.

– Wiem, wiem. – Wypowiadał te słowa za każdym razem, kiedy dokądś

wychodziłam. – Zadzwonię, jeśli…

– Nie zadzwonisz. – Mój tak zawsze wyluzowany ojciec pokręcił głową

i wymierzył we mnie palcem. – Punktualny powrót będzie po prostu twoim

priorytetem. Rozumiemy się?

– Skarbie, wyluzuj, ona to rozumie.

Helena i ja wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia, a potem ona

zerknęła w okno i zaczęła nawijać o trawie. Tata spinał się tylko w takich

przypadkach, i to wyłącznie z powodu śmierci mojej matki. Jeśli

ośmieliłam się zaprotestować przeciwko wyznaczonej godzinie powrotu,

powtarzał: „Gdyby twoja mama siedziała po północy w domu, ten pijany

kierowca by w nią nie wjechał”.

I miał rację. Więc ostatecznie gryzłam się zawsze w język.

Nieprzerwanie bębniłam paznokciami o stolik i machałam do tego nogą.

Denerwowałam się. Nie Michaelem, tym akurat byłam podekscytowana.

Miałam po prostu tremę przed pójściem na imprezę dla popularnych osób.


Nie znałam tam nikogo poza Wesem, no i nie miałam pojęcia, jak się

powinno zachowywać na tego typu zabawie.

Bo nigdy na takiej nie byłam.

Należałam raczej do spokojnych dziewczyn. W typowy piątkowy

wieczór razem z Joss, Kate i Cassidy chodziłyśmy do kina albo Applebee’s

na tanie przystawki. Raz na jakiś czas wybierałyśmy się na zakupy, które

kończyłyśmy w Denny’s albo Scooter’s Coffee.

Lubiłam to swoje przewidywalne życie. Rozumiałam je, kontrolowałam

i miało dla mnie sens. W mojej głowie było ono komedią romantyczną, a ja

bohaterką w stylu Meg Ryan. Słodkie sukienki, dobre przyjaciółki i w

końcu pojawienie się chłopaka, który uzna mnie za uroczą. Nie było tam

miejsca na imprezy z beczkami z piwem. One należały do życia rodem

z filmu Supersamiec, no nie?

– Rodzice będą w domu?

Przewróciłam oczami, a na kolana wskoczył mi Pan Fitzpervert.

– Tak, tato, będą w domu.

Spoiler: nie było ich.

Ale tata i Helena byli superwyluzowanymi rodzicami. Ufali mi, przede

wszystkim dlatego, że rzadko wychodziłam i jeszcze nigdy nie

wpakowałam się w kłopoty. Więc owszem, miałam wyrzuty sumienia, że

kłamię, ale ponieważ nie planowałam robić niczego, czego by nie

aprobowali (z wyjątkiem najlepszego scenariusza, czyli takiego, że ja

i Michael całujemy się na werandzie za domem pod bezchmurnym nocnym

niebem, z głośników w tle słychać ocean eyes Billie Eilish, jego dłonie

obejmują moją twarz, a moja prawa stopa unosi się w idealnym momencie,

tak jak w filmach), to te wyrzuty sumienia stanowiły zaledwie ułamek tego,

czym mogłyby być.


Podrapałam Fitzperverta za uchem, na co zareagował mruczeniem

i ugryzieniem mnie w rękę.

Straszny z niego dupek.

Zdobiła go w tej chwili kraciasta mucha, którą kupiłam na stronie

WytwornyKocur.com, więc wyglądał szykownie, w stylu: „Mam cię ochotę

zamordować, ale za dużo jem, aby ruszyć tyłek”. Mucha rzeczywiście

podkreślała jego niedawny przyrost wagi, dlatego nie wkurzyłam się, kiedy

mnie zaatakował.

Rozumiałam to.

Postawiłam go na podłodze, podeszłam do okna i oto moim oczom

ukazał się Wes, jakbym go przywołała myślami. Zbiegł po schodkach

werandy w dżinsach i bluzie, a potem przeciął nasz trawnik przed domem.

– Już jest. No to pa. – Wzięłam torebkę i ruszyłam ku drzwiom.

– Baw się dobrze, skarbie.

– Masz pieniądze na automat telefoniczny? – zapytała Helena.

Spojrzałam na nią dziwnie, ona zaś wzruszyła ramionami i dodała: – Bo

wiesz, nigdy nic nie wiadomo. Mogłabyś trafić do wehikułu czasu rodem

z Powrotu do przyszłości i potrzebować automatu, aby wrócić do domu, i co

byś wtedy zrobiła?

Przewróciłam oczami.

– Tak, eee… zdecydowanie mam wystarczająco pieniędzy, aby wrócić

do tej dekady, gdyby stało się tak, że znaleźlibyśmy dziurę w kontinuum

czasoprzestrzeni. Dziękuję.

Kiwnęła głową i położyła stopy na kolanach taty.

– Nie ma za co. A teraz do dzieła, mała.

Otworzyłam drzwi, zanim Wes zdążył zapukać, następnie szybko je za

sobą zamknęłam. Co skończyło się tym, że mało się ze sobą nie

zderzyliśmy. Wyglądał na nieco zaskoczonego.


– Hej – rzuciłam.

– Hej. – Spojrzał za mnie i dodał: – Nie muszę wejść na rodzicielski

wykład?

Nie od razu byłam w stanie udzielić mu odpowiedzi, gdyż dziwny był

widok Wesa stojącego na mojej werandzie o zmierzchu, pachnącego męską

wodą toaletową z nutką piżma i świeżo wykąpanego. Od zawsze byliśmy

sąsiadami, mimo to czymś surrealistycznym wydawał się fakt, że nasze

biegnące równolegle życia rzeczywiście się krzyżują.

– Nie. – Wrzuciłam klucze do torebki i ruszyłam w stronę jego

samochodu, który oczywiście stał na Miejscu. – Wiedzą, że to nie randka.

Dwa kroki i mnie dogonił.

– Ale co, jeśli chciałem przedstawić twojemu ojcu swoje zamiary?

– Swoje zamiary? – Zatrzymałam się obok jego auta. – Czyli to, że

zamierzasz irytować mnie dziś przez kilka godzin z rzędu?

Wcisnął guzik w pilocie, po czym otworzył mi drzwi.

– Prawdę mówiąc, chodziło mi o to, że podczas gry w paintball

wykorzystam cię jako ludzką tarczę.

– Nawet nie żartuj na temat neonowej farby na tej sukience.

Zamknął drzwi, obszedł samochód i usiadł za kierownicą.

– No właśnie, o co chodzi z tą kiecką? Sądziłem, że na imprezę włożysz

coś normalnego.

– Ona jest normalna. – Zapięłam pasy i opuściłam osłonę

przeciwsłoneczną, aby sprawdzić makijaż. Wes nie znał się na modzie.

Byłam zakochana w tej musztardowej sukience i jej guzikach w kształcie

kwiatów.

Przekręcił kluczyk w stacyjce.


– Może dla ciebie. Gwarantuję, że na imprezie Ryna będziesz jedyną

osobą w sukience.

– Dzięki czemu Michael zwróci na mnie uwagę.

Z kieszeni – bo oczywiście moja sukienka miała kieszenie – wyjęłam

szminkę. Trzęsły mi się ręce i wzięłam głęboki oddech, starając się

uspokoić. Nie było to jednak proste, przecież za kilka minut stanę twarzą

w twarz z chłopakiem, o którym marzyłam przez więcej niż pół życia.

Oddychaj głęboko.

– To akurat jest prawda. – Wes zjechał z krawężnika, po czym dodał

głosem kowboja: – Siema, stary. Co to za klaczka w kiecce, która zasłania

mi gorące laski?

– Och, daj spokój. Michael wcale tak nie mówi. – Mimo to parsknęłam

śmiechem. – Mówi jak inteligentny, charyzmatyczny facet, którym przecież

jest.

– A skąd możesz to wiedzieć? – Skręcił w Teal Street i dodał gazu. –

Kiedy ostatnio się z nim zadawaliśmy, chodził do czwartej klasy.

– Do piątej. – Zamknęłam szminkę. – Wiem i już.

– Och, wiesz i już. – Wydał cichy odgłos, który znaczył tyle, że Wes ma

mnie za dziecko. – Równie dobrze przez kilka ostatnich lat mógł torturować

małe wiewiórki.

– Równie dobrze – rzekłam, unosząc osłonę i wyciągając rękę, aby

włączyć radio – przez kilka ostatnich lat mógł karmić butelką osierocone

wiewiórki.

– Cóż, jeśli chcesz znać moje zdanie, twoja wersja jest nawet bardziej

niepokojąca.

Przewróciwszy oczami, włączyłam radio. Zirytowałam się lekko

faktem, że i on uważał moje zachowanie za niedorzeczne. Ani on, ani Joss


nie rozumieli, że powrót Michaela to przeznaczenie, dlatego zamierzałam

ignorować ich negatywne nastawienie.

Uwielbiałam Jaya-Z, ale w tej dresowej sukience czułam się sobą,

dlatego odpuściłam rap i zmieniałam stacje, aż natrafiłam na starą piosenkę

Seleny Gomez. Poskutkowało to kolejnym cmoknięciem pełnym

dezaprobaty. Chwilę później Wes przełączył.

– Hej, podobała mi się tamta piosenka.

– Podoba ci się kawałek o tym, jak Selena Gomez pragnie obmacywać

Justina Biebera?

– Ty serio jesteś odrażający.

– To ty jesteś osobą, która lubi tę wyjątkowo odrażającą piosenkę.

Jeśli moja mama miała rację z robieniem zeza i tym, „że tak ci już

zostanie”, to spędzanie czasu z Wesem spowoduje u mnie dożywotnią wadę

wzroku.

– Nie zamierzasz zapukać?

Wes znieruchomiał z ręką na klamce i spojrzał na mnie tak, jakbym

urwała się z choinki.

– A po co?

– Bo to nie twój dom?

– Ale to dom Ryana, byłem tu setki razy. – Otworzył drzwi. – No

i idziemy na imprezę w piwnicy, a nie degustację wina w salonie. Tym

razem kamerdyner nie musi obwieszczać naszego przybycia.

– Wiem, głupku.

Wyszczerzył się i gestem pokazał, abym szła pierwsza.

Weszłam do eleganckiego holu z marmurową podłogą i szklanym

żyrandolem. Było cicho. Zbyt cicho. W moim brzuchu harcowały motyle


i kusiło mnie, aby wrócić do domu, choć wiedziałam, że Michael pewnie

już tu jest.

– Wyluzuj, Libby.

Wes patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby wiedział, jak bardzo się

denerwuję, a ton jego głosu powiedział mi, że rzeczywiście stara się

podnieść mnie na duchu.

– Nikt nie nazywa mnie Libby.

Mama nazywała, ale skoro nie było jej już wśród nas, to nie mogłam jej

liczyć, prawda?

– W takim razie mam już przezwisko dla ciebie.

– Nie. Nie cierpię tego imienia. – Nie zawsze tak było, ale teraz

owszem.

– Och, wcale nie. – Szturchnął mnie łokciem w ramię. – A ty, jeśli

chcesz, możesz mówić na mnie Wessy.

Nie mogłam się nie roześmiać; był komiczny.

– W życiu nie będę tego chciała.

Podszedł do drzwi, otworzył je i z dołu dobiegły głośne dźwięki.

– Gotowa na imprezę?

Ani trochę.

– Hej, nie porzucaj mnie, zanim nie znajdę Michaela, okej?

– Mów na mnie Wessy, a nie porzucę.

Prychnęłam.

– W porządku. Jeśli mnie porzucisz, We s s y, zadźgam cię kranem od

beczki z piwem.

– Moja mała Libby ma taki cięty język.

– No i gdzie on jest?
Staliśmy z Wesem niedaleko beczki z piwem.

– Jesteśmy tu dopiero dziesięć minut, wyluzuj. Gdzieś tu się kręci.

Trzymając w dłoniach czerwony plastikowy kubek, rozejrzałam się.

Gdyby kamera miała uchwycić energię tej imprezy, idealną ścieżką

dźwiękową byłoby Up All Night Maca Millera. Dlatego że w tej

niewykończonej piwnicy tłoczyła się masa ludzi, wrzeszcząc, śmiejąc się

i żłopiąc ciepławe piwo. Niewielka grupa siedziała wokół stolika w kącie

i grała w Prezydentów i Idiotów – na tyle, na ile udało mi się zorientować,

ta gra wymagała użycia kart, picia i sporadycznych okrzyków.

Ale mnie w ogóle to nie interesowało. Pragnęłam jedynie spotkać się

z Michaelem. Pragnęłam tej wspólnej chwili ponownego zjednoczenia,

w której dzieciństwo zatoczy pełne koło, a cała reszta będzie stanowić

jedynie tło.

– Może powinnaś się rozluźnić i spróbować dobrze się bawić. – Wes

wyjął z kieszeni telefon, sprawdził wiadomości, po czym go schował. –

Chyba potrafisz, co?

– Oczywiście. – Pociągnęłam łyk piwa, starając się nie mieć takiej

miny, jakbym uważała je za wstrętne. A uważałam. Miał jednak rację:

naprawdę nie wiedziałam, jak dobrze się bawić na tego typu imprezie.

Za to Wes świetnie się tu odnajdywał.

Od chwili, kiedy zeszliśmy do piwnicy, jego imię wykrzyknięto co

najmniej dziesięć razy. Cała nasza licealna klasa zdawała się uwielbiać

mojego irytującego sąsiada. Dziwne, nie? Do tego nie zostawił mnie samej,

nie stanął w kolejce do beczki z piwem ani nie omawiał przy mnie

z kolegami piersi i/lub tyłków. Na litość boską, zamiast piwa pił wodę, bo

prowadził. Kim on był? Facet, za jakiego go uważałam, żłopałby piwsko

p o d c z a s jazdy.
Tak już było z przyjaciółmi z sąsiedztwa. Wychowywało się razem

z nimi, biegało po rozgrzanych chodnikach i wołało do siebie ponad świeżo

przystrzyżonymi trawnikami, jednak kiedy się dorosło, było się tylko

znajomymi, na temat których miało się wiedzę na poziomie bardzo

podstawowym. Wiedziałam, że fatalnie parkuje, gra w jakąś piłkę – może

baseball? – i że kiedy widuję go w szkole, zawsze głośno się śmieje. Byłam

pewna, że on na mój temat wie jeszcze mniej.

– Wesley! – zapiszczała ładna blondynka i mocno go uściskała. Spojrzał

na mnie ponad jej ramieniem, a ja przewróciłam oczami, co go wyraźnie

rozśmieszyło. Blondynka odsunęła się i zapytała: – Co tak długo? Wszędzie

cię szukałam.

– Musiałem wpaść po Liz. – Wskazał na mnie, ale ona nawet się nie

odwróciła.

– Wyglądasz dziś naprawdę seksownie – rzuciła. Ich ciała dzieliły

maksymalnie trzy centymetry.

Czy właśnie w taki sposób wyższe szczeblem przedstawicielki mojej

płci zdobywały chłopaków? Jeśli tak, to w życiu nie uda mi się

z Michaelem, bo jestem wielką fanką osobistej przestrzeni. Właściwie

zrobiło mi się nawet trochę szkoda Wesa, kiedy przełknął ślinę i uczynił

maleńki krok w tył.

– Eee, dzięki, Ash – bąknął.

– Pewnie nie powinnam ci tego mówić. – Musiała przekrzykiwać

panujący w piwnicy hałas, ale Wes i tak wyglądał na skrępowanego, jakby

znajdowali się sami w ciemnym pokoju z drzwiami zamkniętymi na

klucz. – Ale co tam, no nie?

Nie odsunęła się od niego, więc poklepałam ją w ramię. Bądź co bądź

był moim kumplem z dzieciństwa, więc przypuszczalnie sąsiedzkim

obowiązkiem było uratowanie go. Choćby ten jeden raz.


Odwróciła się z uśmiechem.

– Hej.

– Hej. – Także się uśmiechnęłam i dotknęłam jej ramienia. – Posłuchaj.

Nachyliłam się i zbliżyłam usta do jej ucha. Śmiać mi się chciało, kiedy

zobaczyłam, jak brew Wesa unosi się niczym znak zapytania.

– Nie mów nikomu, ale Wes i ja tak jakby… no wiesz…

– Jesteście razem? – Zmrużyła z konsternacją oczy, po czym się

uśmiechnęła. Pokiwała powoli głową. – Nie miałam poję… Strasznie

przepraszam!

– Ćśś. – Ależ ta dziewczyna była głośna. – Spoko, po prostu tego nie

rozgłaszamy.

– A ja się na niego praktycznie rzuciłam. – Zaśmiała się. – Wcale nie

zamierzałam przystawiać się do twojego faceta!

Pokręciłam głową i zamarzył mi się wehikuł czasu, o którym

wspomniała Helena, bo nagle wszystko stało się jasne. Ona – Ash – to

Ashley Sparks. O mój Boże. Ta dziewczyna była nie tylko głośna, ale także

superpopularna i uwielbiała plotkować. Nie minie dziesięć minut, a każdy

w tym budynku się dowie, że Wes i ja jesteśmy parą.

– Ćśś… – uciszyłam ją. – To nic takiego. Jeszcze nie jest moim facetem,

więc…

– Ale będzie, siostro. – Szturchnęła mnie ramieniem i wyszczerzyła się

do Wesa. – Bierz się za niego.

– O mój Boże – mruknęłam. – Ćśś. Eee, okej.

Oddaliła się, a ja zacisnęłam powieki, nie chcąc na niego patrzeć.

– Czy ty jej właśnie powiedziałaś, że…

Otworzyłam oczy.

– Aha.
Ugiął nogi w kolanach, tak że nasze twarze znajdowały się na tym

samym poziomie, i zmrużywszy oczy, zapytał:

– Czemu to zrobiłaś?

Przełknęłam ślinę i spuściłam wzrok na swoje piwo.

– Cóż, próbowałam cię uratować przed, eee… jej miłosnymi szponami.

Zaczął się śmiać. Głośno. Podniosłam wzrok i nie mogłam nie zrobić

tego samego, bo jego śmiech okazał się niesamowicie zaraźliwy. Serdeczny,

szelmowski i chłopięcy. No i rzeczywiście zabawne było to, że próbowałam

uratować mierzącego metr dziewięćdziesiąt Wesa przed gorącą laską, która

w sposób oczywisty miała na niego ochotę. Kiedy w końcu się

uspokoiliśmy, miałam w oczach łzy.

– Cześć wam.

Obok Wesa pojawił się Michael i powiedział coś na temat piwa, lecz

moje serce zaczęło bić tak szybko, że nie słyszałam ani słowa. Panujący na

imprezie hałas zamienił się w cichy szum, gdy zacisnęłam palce na

czerwonym kubku i upajałam się tym, co widzą moje oczy. Był wszystkim,

co pamiętałam, tyle że lepszym. Jego uśmiech miał tę samą moc, która

sprawiała, że kręciło mi się w głowie i jednocześnie czułam, że zaraz

eksploduję.

Wes i Michael o czymś rozmawiali, ale ja w ogóle ich nie słyszałam,

kiedy zbliżyłam kubek do ust, żałując, że nie mam przy sobie słuchawek.

Dlatego że w czasie, kiedy moje spojrzenie prześlizgiwało się po gęstych

włosach, ładnych oczach i idealnych zębach Michaela, w tle powinnam

słyszeć Eda Sheerana i jego How Would You Feel.

Do zapamiętania: po powrocie do domu stworzyć ścieżkę dźwiękową

Michaela i Liz.

– Co u ciebie, Liz? – Przeniósł uwagę na mnie, a kiedy się uśmiechnął,

w środku cała się roztopiłam. – W ogóle się nie zmieniłaś. Wszędzie bym
cię poznał.

Przez chwilę nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu, a twarz mi

płonęła, w końcu jednak wykrztusiłam:

– I wzajemnie.

– To gdzie pracujesz?

– Słucham?

Wskazał na moją sukienkę.

– Twój uniform…?

– Och.

O nie. Uznał, że moja urocza sukienka, ta, dzięki której miałam się dla

niego wyróżniać w tłumie, to uniform kelnerki.

Niech ziemia się pode mną rozstąpi.

Zerknęłam na Wesa, który odpowiedział spojrzeniem mówiącym:

„Ciekawe, jak się z tego wywiniesz”.

– Mój uniform – wydukałam. – Taak. Ja, eee… dorabiam sobie czasem

w restauracji.

– Której?

– No tej. Restauracji.

Na twarzy Wesa wykwitł szeroki uśmiech.

– Uwielbiam Restaurację.

Gdy kłamałam, na czubku mojego nosa pojawiły się krople potu.

– Rzadko tam pracuję.

Michael przechylił głowę.

– Gdzie dokładnie…

– Szkoda, że nie wróciłeś do swojego dawnego domu, Young – przerwał

mu Wes. – No bo moglibyśmy spróbować przebić te nasze ostatnie epickie

zabawy w chowanego.
Zanotowałam w myślach, by później podziękować Wesowi za tę zmianę

tematu.

Wyszczerzywszy się, Michael pociągnął łyk z czerwonego kubka.

– Wyobrażasz to sobie?

– Wolę nie. – Uśmiechnęłam się do niego i zignorowałam chichot

Wesa. – Kiedy nasze zabawy w chowanego stawały się „epickie”,

zazwyczaj oznaczało to, że Wes i bliźniaki mnie terroryzowali.

– Myślisz, że ile razy zakradłem się, aby cię ostrzec? – Spojrzenie

Michaela prześlizgnęło się po mojej twarzy tak, jakby stare łączył

z nowym. – Uratowałem cię przed całym mnóstwem robaków i żab za

koszulką.

– Bliźniacy strasznie się wkurzali, kiedy jej pomagałeś – wtrącił Wes.

Michael wzruszył ramionami.

– Po prostu nie mogłem pozwolić, abyście robili to Liz.

Do mojej głowy wrócił Ed Sheeran, kiedy obserwowałam, jak Michael

śmieje się razem z Wesem. We troje cofnęliśmy się o kilka lat do naszego

dzieciństwa i było to takie fajne.

How would you feel,

If I told you I loved you?[4]

– Za każdym razem, kiedy oglądam w telewizji szmirowaty film, myślę

o Małej Liz.

Tyle że Michaelowi udało się sprawić, że słowo „mała” zabrzmiało

seksownie.

Uniósł kubek i dopił piwo.

– Pamiętacie, jak na okrągło oglądała Dziennik Bridget Jones i strasznie

się wkurzała, kiedy się z tego nabijaliśmy?

Nigdy nie poznają powodu: że to był ulubiony film mojej matki.


– Musimy wracać do przeszłości? – Założyłam włosy za ucho

i spróbowałam przekierować ich na temat, który pokaże Michaelowi, jak

bardzo jestem teraz interesująca. – Słyszałam…

– Nalejesz mi piwa? – Ashley wróciła. Wyciągała rękę z kubkiem do

Michaela, a do mnie się uśmiechała, jakbyśmy były najlepszymi

przyjaciółkami. – Kiepsko radzę sobie z beczką i zawsze mam za dużo

piany.

Michael się uśmiechnął, nie zabrzmiało to jednak flirciarsko, kiedy

odparł:

– Jasne.

Odwrócił się tyłem do nas i odkręcił kranik, ona zaś rzuciła do Wesa:

– Wybierasz się na bal, Bennett?

Wes spojrzał na mnie i uniósł brew.

– Jeszcze nie podjąłem decyzji.

– Możesz sobie pomarzyć – mruknęłam, a on zachichotał.

– Sporo nas wybiera się tam jako grupa – kontynuowała Ashley,

nieświadoma tej wymiany zdań. Mocno plątał jej się język. Zaczęłam się

zastanawiać, czy nie pora poszukać jej przyjaciół. – Wy też powinniście do

nas dołączyć. Wynajmujemy limuzynę i w ogóle.

Zerknęłam na Michaela, na szczęście chyba tego nie usłyszał.

Wes nachylił się ku niej i zapytał:

– Ash, byłaś na jakimś biforku?

Ona zachichotała i kiwnęła głową.

– U Benny’ego. Jego mama wyjechała.

– Rozumiem. A może napijesz się wody? – Ze stojącej obok beczki

lodówki wyjął butelkę i podał ją Ashley razem z uśmiechem, którym

jeszcze nigdy nie obdarzył mnie. Ani razu. Ja od mojego sąsiada


otrzymywałam jedynie drwiące uśmieszki, sarkastyczne grymasy

i uniesienia brwi. – Cóż, limuzyna to nie byle co, więc będę musiał się

zastanowić nad tym balem.

Michael się odwrócił.

– A kiedy on będzie?

Wszystko się dla mnie zatrzymało, gdy Wes wziął piwo, które Michael

nalał dla Ashley, i odstawił je na bok. Nawet tego nie zauważyła.

– Za dwa tygodnie – odparł.

Totalnie zwolnione tempo. „Zaaaaa. Dwaaaa. Tygoooodnie”.

– Dziwnie tak zmienić szkołę dwa miesiące przed końcem roku

szkolnego – rzekł Michael do Wesa. – Ten bal to przecież poważna sprawa,

a ja nie znam tutaj nawet żadnych dziewczyn z wyjątkiem Laney.

Znasz mnie! Weź mnie, mój piękny Michaelu, a nie tę złą i pozbawioną

wyrazu Laney! Musiałabym wyjaśnić Joss zmianę planów, ale

zrozumiałaby, gdyby się dowiedziała, że do gry wkroczył chłopak moich

marzeń.

Michael wskazał na mnie i Wesa i zapytał:

– Idziecie?

– My? – pisnęłam. Zamachałam ręką i skrzywiłam się z radością, że

Ashley zdążyła sobie pójść. – Ja i Wes? O mój Boże, nie. Żartujesz sobie?

– No. – Wes pokręcił energicznie głową. – W życiu nie idziemy nigdzie

razem. Uwierz mi. Nie pojechałbym z nią nawet na stację benzynową.

– Cóż, a ja bym cię na nią nie zaprosiła, więc możesz się już

przymknąć – rzuciłam z czymś na kształt uśmiechu, po czym dałam mu

kuksańca w ramię.

Michael patrzył na nas tak, jakbyśmy byli zabawni.

– Och. Coś tam słyszałem, że jesteście parą.


– Źle słyszałeś.

Z przerażeniem uświadomiłam sobie, że to przecież ja rozpuściłam tę

plotkę. Na swój temat. Boże. I jaka szybka okazała się plotkara Ash.

Szczerze? Nawet by mi tym zaimponowała, gdybym tak bardzo się nie

martwiła, że wszystko zepsuła.

– Totalnie źle słyszałeś. – Wes zmierzwił mi włosy i dodał: – Mała Liz

nie jest mi przeznaczona.

Trzepnęłam go w rękę.

– Nie.

– Och. – Michel kiwnął głową, po czym spojrzał na mnie. – Czyli dwa

tygodnie?

„Czyyyyli. Dwaaaa. Tygoooodnie?”

Na rękach poczułam gęsią skórę, kiedy w mojej głowie znowu rozległ

się głos Eda Sheerana.

– No to mówcie, co się działo od czasu, kiedy się wyprowadziłem. –

Michael najwyraźniej przestał uważać mnie i Wesa za parę. – Dalej

trzymacie się razem? Co z bliźniakami i Jocelyn?

Spojrzeliśmy na siebie, a potem ja zabrałam głos, głównie dlatego, że

nie chciałam, aby on powiedział na mój temat coś krępującego albo

nieprzyjemnego.

– Ja i Wes widujemy się na tyle często, aby toczyć boje o miejsce

parkingowe przed naszymi domami, ale to w sumie tyle. A Joss jest teraz

moją najlepszą przyjaciółką, w co nawet mnie trudno uwierzyć.

Uśmiechnął się na te słowa, a uśmiech miał taki, że czułeś się, jakbyś

zrobił coś tak, jak należy. W moim ciele wibrował milion szczęśliwych

zakończeń nerwowych i miałam ochotę już zawsze pławić się w tym

uśmiechu.
Wróciła Ashley i powiedziała coś do Wesa, a on odwrócił się do nas

plecami, aby z nią porozmawiać, co mi pasowało, bo dzięki temu ja

i Michael mogliśmy odbyć rozmowę sam na sam.

– Z kolei bliźniacy chodzą teraz do liceum Horizon. Trafili do

alternatywnej szkoły po tym, jak wylądowali w poprawczaku za kradzież

samochodu.

– Co takiego? – Otworzył szeroko usta, ale oczy nadal mu się

uśmiechały. – Ich mama była niesamowicie religijna, prawda?

– No. – Pociągnęłam łyk ciepłego piwa i starałam się nie zakrztusić. –

Nadal w każdy środowy wieczór ma w Świętym Patryku zajęcia

z katolicyzmu, ale musi nosić na dżinsowej kurtce szkarłatną literę.

– Skandaliczne. – Nachylił się ku mnie. – To szaleństwo, nadal nie

mogę uwierzyć, że to ty. Mała Liz, zupełnie dorosła.

– Wiem. I kto by pomyślał, że Michael z końca ulicy jeszcze wróci? –

Było mi ciepło w policzki i także się nachyliłam, tak by mnie słyszał ponad

panującym tu hałasem. Z mocno bijącym sercem przywołałam słowa, które

od kilku godzin ćwiczyłam w myślach. Zegar tykał, musiałam się więc

spieszyć. – Nie wiem, czy o tym wiedziałeś, ale kiedy byliśmy mali, to

strasznie mi się podobałeś.

Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu.

– Cóż, będę szczery. Trochę w sumie…

Nie wiem, czy Michael dokończył to zdanie, czy nie, bo kiedy

oddawałam się tej małej przyjemności, jaką było myślenie o tym, co może

powiedzieć, usłyszałam pewien dźwięk. Coś podobnego do bulgotania,

jakie wydaje wąż ogrodowy, kiedy odkręciło się wodę, a ona nie zdążyła

jeszcze dopłynąć do końca. Zerknęłam w stronę, z której dochodził ten

dźwięk. W tym momencie Ashley otworzyła szeroko usta i zwymiotowała.


Brązowe wymiociny wylądowały na mnie całej: od szyi do sukienki

i gołych kolan.

O. Mój. Boże.

O m ó j B o ż e! Spuściłam wzrok i przekonałam się, że jestem pokryta

płynną zawartością żołądka Ashley. Była ciepła, gęsta, a górę sukienki

miałam tak przemoczoną, że kleiła mi się do skóry. Kątem oka widziałam,

że wymiociny mam także we włosach po prawej stronie, ale nie byłam się

w stanie na tym skupić, gdyż czułam, jak ciepły strumyczek rzygów spływa

mi po nodze.

Spływa mi po nodze.

Stałam z wyciągniętymi przed siebie rękami. Wes szybko przekazał tę

wstrętną Ash jednej ze stojących w pobliżu dziewczyn, a zaraz potem

znalazł się przy moim boku.

– W bagażniku mam czyste ciuchy, Liz. Chodźmy na górę: ty się

umyjesz w łazience, a ja przyniosę je z auta.

Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie choćby słowa. Kiwnęłam

jedynie głową, pozwoliłam wziąć się za łokieć i przeprowadzić przez

gapiący się tłum, który zdawał się uważać, że moja sytuacja jest

jednocześnie obrzydliwa i zabawna. Umierając z zażenowania, walczyłam

z odruchem wymiotnym i starałam się nie wdychać tego okropnego

smrodu.

Nie dość, że stałam się pośmiewiskiem, to jeszcze Michael był tego

świadkiem.

Totalne przeciwieństwo meet cute.

Zaraz umrę ze wstydu. Naprawdę. Moja śmierć była blisko.

Kiedy weszliśmy na górę, Wes pokierował mnie do łazienki

mieszczącej się tuż obok kuchni. Zapalił światło, wprowadził mnie do


środka i ugiął nogi tak, że byliśmy tego samego wzrostu. Spojrzał mi

w twarz i oświadczył:

– Wyskakuj z tych ciuchów i umyj się, a ja zaraz wrócę, okej?

Nadal nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu, więc jedynie

kiwnęłam głową.

Na szczycie schodów pojawił się Michael. Patrząc na mnie, marszczył

ten swój idealny nos, jakby jemu także chciało się wymiotować, ale w taki

współczujący sposób.

– Przynajmniej masz na sobie uniform, a nie własne ciuchy – rzekł.

Teraz to ja miałam ochotę puścić pawia – i zniknąć – więc tylko

odparłam:

– No.

– Mogę jakoś pomóc? – Choć wyglądał, jakby zbierało mu się na

mdłości, obdarzył mnie uroczym uśmiechem i dodał: – Przynieść ci coś?

Pokręciłam głową i w tym momencie poczułam – o mój Boże – że do

mojej szyi klei się coś wilgotnego. Zacisnąwszy zęby, powiedziałam:

– Nie, ale dziękuję.

Zamknęłam drzwi i przekręciłam klucz w zamku. Rozejrzałam się

i przeklęłam osobę, która projektując ten dom, nie uwzględniła prysznica

w tej konkretnej łazience dla gości.

– To chyba jakiś żart!

Zerknęłam na umywalkę. I przeprosiłam Ryna – kimkolwiek był – za to,

co zamierzałam zrobić jego łazience.

Najpierw pozbyłam się wszystkich ubrań, łącznie z bielizną,

i pozwoliłam, aby wylądowały na białej marmurowej posadzce. Następnie

odkręciłam kran i zaczęłam wkładać poszczególne partie ciała pod gorącą

wodę. Lewą nogę, prawą nogę. Lewą rękę, prawą rękę. Niezłych akrobacji
– i porozlewanej wody – wymagało ode mnie umycie pleców i tułowia, na

koniec zaś pod kran włożyłam głowę.

Doskonały pomysł, Liz, wybrać się na p i w n ą imprezę z Wesem.

Gdy szorowałam włosy kostką mydła, widziałam, że fragmenty

wymiocin zapychają odpływ, musiałam więc uważać, aby trzymać głowę na

tyle wysoko, by uniknąć ponownego zabrudzenia włosów tym ohydztwem.

Wyprostowałam się, zmoczyłam jeden z ręczników, natarłam go

mydłem, po czym zafundowałam sobie mycie całego ciała.

W opryskanym wodą lustrze mignęła mi moja postać zaciekle szorująca

się w tej obcej łazience i jednocześnie wydająca ciche, pełne obrzydzenia

jęki. Mój mózg dodał do albumu kolejny kawałek.

Hello Operator The White Stripes.

Tekst piosenki nie do końca pasował do tej wyjątkowo potwornej

sytuacji, niemniej gitarowe riffy w trakcie szaleńczego szorowania nagiego

ciała były jak najbardziej na miejscu.

– Liz? – Za drzwiami łazienki stał Wes. – Mam ci podać torbę przez

drzwi czy zostawić ją na podłodze i zejść na dół?

– Zostaw, dobrze? – Fantazyjna łazienka z tymi wszystkimi lustrami

była niczym beczka śmiechu, więc w życiu nie otworzyłabym teraz drzwi.

Jak nic zobaczyłby mnie w jednym z nich. – Dziękuję ci.

– Spoko. – Odchrząknął. – Wszyscy są na dole, więc jeśli wystawisz

rękę przez drzwi i zgarniesz torbę, nikt nic nie zobaczy.

– Okej.

– W bocznej kieszonce znajdziesz torbę foliową, do której możesz

włożyć brudne ciuchy. A na dole mam twoją torebkę. Potrzebujesz jej?

– Nie. – Zapomniałam, że w ogóle ją mam. – Eee, dzięki. Naprawdę,

Wes.
Był wobec mnie zaskakująco miły, zupełnie jak nie on. A przynajmniej

ja go takiego nie znałam. Tak w ogóle to odkąd się tu zjawiliśmy, był

naprawdę… super.

– Nie ma sprawy. No to schodzę na dół.

Usłyszałam za drzwiami jakiś szelest, a potem zapadła cisza.

Zasłoniłam się kolejnym ręcznikiem – a raczej nie zasłoniłam, bo taki był

mały – po czym przykucnęłam, uchyliłam drzwi i wystawiłam rękę.

Dzięki Bogu od razu natrafiłam na nylonową, ściąganą sznurkiem torbę.

Wciągnęłam ją do łazienki, po czym znowu zamknęłam drzwi na klucz.

Musiałam się pospieszyć, jeśli chciałam pogadać jeszcze przez chwilę

z Michaelem, nim zjawi się Laney i wszystko zepsuje. Mieliśmy totalnie

filmowy moment, zanim Blondie nie zwróciła na mnie zawartości swojego

żołądka, i nie było takiej opcji, abym to odpuściła.

Wyjęłam z torby ciuchy.

Rany, Wes.

Nie wiem, co się spodziewałam, że wozi w swoim bagażniku, ale

w tych jego sportowych rzeczach będę wyglądać jak przygłup. Założyłam

szare spodnie dresowe, tyle że musiałam podwinąć gumkę w pasie dwa

razy, bo okazały się na mnie dużo za duże. A i tak wystarczyłoby małe

pociągnięcie, aby spadły mi z tyłka.

Przez mokrą głowę włożyłam bluzę z napisem EMERSON

BASEBALL – także wielką – ale pachniała płynem do płukania i była

miękka jak kocyk, więc może i trochę mi się spodobała.

Na widok swojego odbicia w lustrze zachichotałam – szara pianka

marshmallow w miękkim, puchatym stroju. Moje płowożółte czółenka na

słupku będą się z nim komponować doprawdy niesamowicie, zwłaszcza że

one także zostały pochlapane brązowymi wymiocinami.


Z westchnieniem wyjęłam włosy z kaptura. Będę musiała napisać

Wesowi, żebyśmy się stąd zmyli i że będę na niego czekać przy

samochodzie. Za nic nie chciałam porzucać Michaela i naszego potencjału

Wielkiej Chwili, ale wyglądałam zbyt niedorzecznie, by zostać.

Tyle że… gdzie…? Nieeeee.

Telefon miałam w torebce, która znajdowała się na dole razem z Wesem

i Michaelem, nie mówiąc o pozostałych imprezowiczach. Zacisnęłam usta

i zrobiłam wdech przez nos.

Czy to jakiś program z ukrytą kamerą?

Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi do piwnicy. Zrezygnowałam

z bluzy Wesa i włożyłam znaleziony na dnie torby wymięty T-shirt, który

z przodu zawiązałam w węzeł. Skoro wygląd wyrafinowanie zachwycający

nie wchodził już w grę, zamieniłam go na wygodną swobodę pod tytułem:

„Wyglądam uroczo w za dużych ciuchach mojego chłopaka”.

Przypuszczalnie było to raczej coś pod tytułem: „Wyglądam jak

gimnazjalistka w ciuchach po bracie”, ale jako że nie miałam wyjścia,

wolałam optymizm. Do balu nie zostało dużo czasu, więc będę się musiała

pospieszyć i sprawić, aby Michael się we mnie zakochał. Przeklęte

wymioty.

Schody pod bosymi stopami okazały się zimne i zakurzone, a kiedy

tylko znalazłam się na dole, rozejrzałam się w poszukiwaniu Wesa.

Rozpaczliwie pragnęłam się stąd ulotnić, zanim ktoś mnie zauważy.

Z głośników dudnił jakiś kawałek AC/DC, ale nie na tyle głośno, aby ponad

gwarem imprezy słychać było tekst:

– Dziewczyna od rzygów! – Jakiś niedźwiedziowaty koleś w zbyt

obcisłej bluzie Lakersów wyszczerzył się do mnie. – Wróciłaś!


Dlaczego? Dlaczego, na litość boską, miałam być Dziewczyną od

Rzygów? Ashley powinna nią być, psiakrew.

Spojrzałam ponad ramieniem tego chłopaka i wypatrzyłam Wesa.

Z dyndającą mu ze zgiętej ręki moją torebką stał koło beczki i rozmawiał

z Michaelem. Starając się ignorować te wszystkie spojrzenia przyciągane

jako Dziewczyna od Rzygów, pomachałam w jego stronę.

Niemal natychmiast nasze spojrzenia się spotkały. Szybko zlustrował

mój workowaty strój, a potem ściągnął brwi. Podchodząc do mnie, wyjął

z kieszeni kluczyki.

– Zakładam, że chcesz jechać?

– Aha.

Przeniosłam spojrzenie na Michaela, który także do mnie podszedł,

i nerwowo przejechałam dłonią po wilgotnych włosach. Ale jego wzrok był

wbity w mój pępek, a nie włosy. O Boże. Te wielkie spodnie wisiały mi tak

nisko na biodrach, że odsłaniały sporą część brzucha. Obciągnęłam

koszulkę, tyle że było już za późno.

Posłał mi uśmiech, który sprawił, że zrobiło mi się gorąco, i rzekł:

– Fajny masz tatuaż.

O Boże, zobaczył tatuaż.

Przynajmniej powiedział to normalnym tonem, a nie jak napalony

nastolatek.

– Och. Dzięki. – Miałam rozpaczliwą nadzieję, że nie był to z jego

strony sarkazm.

Wes spojrzał na mnie zirytowany.

– Gotowa?

Nim zdążyłam odpowiedzieć, chwycił gumkę spodni i owinął ją sobie

wokół ręki, podciągając je tak wysoko, że zupełnie zakrył brzuch.


– Liz spadają ciuchy, więc na nas pora.

Zamarłam, kiedy poczułam na skórze dłoń Wesa. Spojrzałam mu

w twarz i zakręciło mi się lekko w głowie. Nie miałam pewności, czy to

reakcja na jego dotyk, czy nagłą opiekuńczość w stylu jaskiniowca.

Wes i Michael wymienili pożegnalny uścisk dłoni i kilka słów, których

nie dosłyszałam przez panujący w piwnicy hałas. A potem Michael spojrzał

na mnie, uniósł czerwony kubek i uśmiechnął się słodko, po czym odwrócił

się i odszedł.

– Pa – szepnęłam, patrząc, jak znika w tłumie imprezowiczów.

– Chodź, Buxbaum. – Wes przerzucił sobie moją torebkę przez ramię,

puścił gumkę spodni i ruszył w stronę schodów. – Zawieźmy cię do domu,

nim błyśniesz golizną komuś jeszcze.

[4] „Co byś poczuła, gdybym powiedział, że cię kocham?”


ROZDZIAŁ CZWARTY
„Nie jesteś taki zły, jak myślałam”.
– ZAKOCHANA ZŁOŚNICA

– No i? – Spojrzałam przez przednią szybę, kiedy odjechaliśmy spod domu,

gdzie po obu stronach ulicy stały zaparkowane samochody. W tym

momencie w mojej głowie pojawiła się myśl, że Wes i jego kumple

zdecydowanie wiodą życie rodem z Supersamca. – Mówił coś o mnie

w czasie, kiedy się przebierałam?

– W sumie to tak. – Włączył kierunkowskaz i skręcił. – I pewnie cię to

wkurzy.

– O Boże. – Wbiwszy wzrok w profil Wesa, czekałam na te fatalne

wieści. – Czyli co?

Przyspieszył i zmienił pas.

– To po prostu jasne, że nadal cię uważa za Małą Liz.

– A niby co to ma znaczyć?

Kąciki jego ust lekko się wygięły, nie odrywał jednak wzroku od jezdni.

– Och, daj spokój.

– Serio. Nadal uważa, że chodzę do podstawówki?

Uśmiechnął się i odparł:

– Nadal uważa, że jesteś fajną, małą dziwaczką.


– O mój Boże, żartujesz sobie? – Uśmiechał się, a ja miałam go ochotę

walnąć. – Czemu t e r a z miałby uważać mnie za dziwaczkę? Byłam

czarująca jak nie wiem co, zanim ta twoja laska mnie obrzygała.

– Nie chodzi o to. – Zerknął na mnie z ukosa. – Po prostu przez to, że

go tu nie było, zakłada, że jesteś taką samą osobą jak przed laty.

– Nie byłam „fajną, małą dziwaczką”.

No i znowu się uśmiechał.

– Och, daj spokój, Buxbaum.

Cofnęłam się myślami do dawnych czasów.

– Nie byłam.

– Ależ byłaś. Bez przerwy wymyślałaś piosenki. Okropne piosenki,

które się nawet nie rymowały.

– Byłam kreatywna.

To prawda, mniej od pozostałych skupiałam się na sporcie, a bardziej na

sztuce, ale nie byłam d z i w a c z k ą.

– I cały czas kłamałaś na temat chłopaków.

To akurat prawda.

– Nie wiesz, że nie byli prawdziwi.

– Książę Harry?

Ups, o nim akurat zapomniałam.

– Mógł być przecież moim chłopakiem, skąd pewność, że nie?

Zachichotał i dodał gazu.

– No i te przedstawienia, Liz. Pamiętasz je? Każdego cholernego dnia

byłaś aktorką z Broadwayu.

Wow, o tym też zapomniałam. Swego czasu dosłownie uwielbiałam

odgrywać przedstawienia, w których brały udział wszystkie dzieciaki


z sąsiedztwa. I owszem, może inicjatywa wychodziła ode mnie, ale

pozostali zawsze chętnie się angażowali.

– Teatr to szlachetne powołanie, a skoro byliście zbyt niewyrobieni, aby

się na tym poznać, to bardzo mi was żal.

Chichot Wesa zmienił się w głośny śmiech.

– Błagałaś Michaela, aby odgrywał rolę Romea, podczas gdy sama

miałaś być Julią, a kiedy odmówił, weszłaś na drzewo i przez godzinę

udawałaś, że płaczesz.

– A wy rzucaliście we mnie żołędziami, próbując mnie zrzucić!

– Według mnie problemem jest to, że on z powodu waszej historii

postrzega cię inaczej niż inne dziewczyny.

Spojrzałam na niego i w mojej głowie pojawiła się myśl: czy ja

rzeczywiście byłam małą dziwaczką?

– Więc już zawsze będę dla niego dziwaczką i nic z tym nie zrobię?

Odchrząknął.

– Cóż, możliwe. Ale...

Miał taką minę, jakby czuł się winny, dlatego zapytałam:

– Co zrobiłeś, Wes?

– Ja nic, Buxbaum, ale ty owszem. – Zatrzymał się na czerwonym

świetle i spojrzał na mnie. – Mówiliśmy z Michaelem, jakie to okropne, że

na ciebie zwymiotowano, a on uczynił uwagę na temat twojego brzydkiego

uniformu.

Zrobiło mi się gorąco w policzki na wspomnienie mojego pięknego

stroju, który teraz był zniszczony.

– No i?

– To było coś w stylu, że założenie na imprezę stroju kelnerki to

klasyczna Liz i że ani trochę się nie zmieniłaś.


Z westchnieniem spojrzałam przez szybę.

– Ekstra.

– Powiedziałem mu, że jesteś teraz zupełnie inna.

– Naprawdę?

– No. Powiedziałem, że mniej śpiewasz i że w szkole jesteś uważana za

świetną laskę.

Zrobiło mi się ciepło na moim sercu dziwaczki.

– Jestem uważana za świetną laskę?

– Pewnie tak. No bo przecież nie jesteś brzydka, więc to możliwe. Nie

wiem. – Wes sprawiał wrażenie poirytowanego. – Nie mam w zwyczaju

prowadzić rozmów na twój temat, chyba że w kontekście: „Zgadnijcie, co

zrobiła moja przygłupia sąsiadka”, więc nie mam pojęcia. Próbowałem

jedynie zatrzeć tamto wrażenie sprzed lat.

Przewróciłam oczami, nagle wyjątkowo zadowolona, że na to wpadł.

– Ale jest pewien problem. – Zbliżaliśmy się do żółtych świateł, więc

zwolnił i włączył kierunkowskaz. – Gdy robiłem, co mogłem, aby go

przekonać, że nie jesteś już małą dziwaczką, on to opacznie zrozumiał

i rzucił: „A więc ty rzeczywiście lubisz Liz. Wiedziałem”.

– O nie. – Cholera, cholera, cholera.

– O tak. – Spojrzał na mnie, bo staliśmy akurat na czerwonym świetle. –

Według niego mamy się ku sobie.

– Nie! – Oparłam głowę o zagłówek i oczami wyobraźni ujrzałam twarz

Michaela obserwującego z uśmiechem mnie i Wesa. Sądził, że Wes mi się

podoba, i to była wyłącznie moja wina. To ja rozpuściłam plotki, na litość

boską. – W życiu mnie nie zaprosi na bal, skoro uważa, że mnie lubisz.

– Przypuszczalnie nie.
Szybko zamrugałam, nie chcąc się rozkleić, było to jednak trudne, bo

cały czas miałam przed oczami jego twarz. Miał być przecież moim

przeznaczeniem, do diaska, a teraz znajdzie się w szponach Laney, a ja

zostanę na lodzie.

W dodatku na nic ten cały incydent z wymiotami.

– Jeśli ma ci to poprawić humor, to kiedy wychodziliśmy, rzeczywiście

coś powiedział.

– Co? Kiedy? Co powiedział?

– Kiedy dałem mu znać, że się zbieramy, rzucił tylko: „Nie mogę

uwierzyć, że Mała Liz ma tatuaż”.

Wzięłam gwałtownie oddech.

– A jak to powiedział?

Wes zerknął na mnie.

– Serio?

– Chodzi mi o to, czy powiedział to tak, jakby był zdegustowany, czy

może… eee… jakby sądził, że to nawet fajne?

Wpatrując się w przednią szybę, Wes odparł:

– Zdecydowanie nie był zdegustowany.

– Cóż, dobre i to.

Patrzyłam, jak światła naszej dzielnicy coraz bardziej się zbliżają. Co ja

miałam zrobić? Gdyby to był inny chłopak, możliwe, że bym odpuściła,

a wymioty uznała za znak od wszechświata.

Ale to był Michael Young. Nie mogłam się poddać.

Musiał istnieć jakiś sposób.

Przygryzłam dolną wargę. Właściwie to niezależnie od rozpuszczonych

przeze mnie plotek na temat mnie i Wesa, patrząc na mój tatuaż, Michael

wyglądał na zaintrygowanego. Niewiele, ale lepsze to niż nic, prawda?


Potwierdzenie, że zmiana jego założeń dotyczących „małej dziwaczki” jest

możliwa.

Potrzebowałam jedynie szansy na to, aby zobaczył, jak bardzo się

zmieniłam. Potrzebowałam czasu i być może odrobiny pomocy. Wróciła

nadzieja.

– Strasznie jesteś milcząca, Buxbaum. Trochę się boję tego, o czym

teraz myślisz.

– Wesley. – Odwróciłam się na fotelu w jego stronę. I z najbardziej

czarującym uśmiechem oświadczyłam: – Stary. Mam DOSKONAŁY

pomysł.

– Boże, miej mnie w opiece. – Zaparkował na Miejscu, zgasił silnik

i zapytał: – No to na jaki straszny pomysł wpadłaś?

– Cóż… – zaczęłam ze wzrokiem wbitym w dłonie. – Wysłuchaj mnie

najpierw, zanim się nie zgodzisz.

– A ty znowu swoje? Przerażasz mnie.

– Ćśś. – Wzięłam głęboki oddech. – A gdybyśmy pozwolili ludziom

sądzić, że się ze sobą spotykamy, ale tylko przez jakiś tydzień?

Z płonącymi policzkami czekałam, aż zacznie się ze mnie nabijać.

Przez długą chwilę patrzył na mnie zmrużonymi oczami, po czym zapytał:

– Co konkretnie by to rozwiązywało?

– Jeszcze nad tym pracuję, więc daj mi chwilę. Ale gdybyśmy przez

tydzień udawali, że mamy się ku sobie, mogłoby to pomóc Michaelowi

zobaczyć, że nie jestem już Małą Liz. I tak już myśli, że ze sobą chodzimy.

Czemu tego nie wykorzystać, aby mu pokazać, że jestem w pełni zdolna do

romantycznego związku?

Zabębnił długimi palcami o kierownicę.

– Dlaczego jest to dla ciebie takie ważne?


Zamrugałam i palcem wskazującym potarłam brew. Jakiej mu mogłam

udzielić odpowiedzi? W jaki sposób powiedzieć o mojej pewności, że

wszechświat zwrócił mi Michaela?

– Szczerze? Nie mam pojęcia, serio. Po prostu wiem, że z jakiegoś

powodu jest i już. Brzmi to bardzo niemądrze?

Z wyjątkową jak na siebie powagą wpatrywał się w przednią szybę. Po

kilku sekundach przyszło mi do głowy, że może mnie nie usłyszał, ale Wes

wtedy rzekł:

– Niemądre jest to, że wcale tak nie brzmi.

– Naprawdę?

– Naprawdę. – Odchrząknął, a kiedy odwrócił się w moją stronę, wrócił

ten jego uśmieszek. – Co będę z tego miał? Oczywiście poza radością

wynikającą z faktu, że pomagam ci poderwać faceta, na którego masz

ochotę.

– Fuj. – Cieszyłam się, że znowu jest tym przemądrzałym dupkiem,

którego znałam. Refleksyjny, rozumiejący Wes to dla mnie trochę za

dużo. – Możesz mieć Miejsce przez kolejny tydzień.

– Jakoś mi się to wydaje za mało. No bo co, będziesz oczekiwać, że

znowu cię dokądś zabiorę?

– Cóż, mogłoby się to okazać pomocne. – Założyłam włosy za uszy,

dojmująco świadoma tego, jaka cisza panuje teraz w jego aucie.

Wes skrzyżował ręce na piersi, a na jego twarzy pojawił się uśmiech

satysfakcji.

– Już wiem. Mam genialny plan.

– Wątpię.

– Ćśś. – Uniósł rękę i na chwilę zakrył mi twarz całą pachnącą mydłem

dłonią. A potem rozsiadł się wygodnie na swoim fotelu. – Będę udawał, że

próbuję cię zdobyć, mimo że ja wcale aż tak bardzo ci się nie podobam.
– Okej…?

– Dodatkowo aktywnie postaram się pomóc ci zdobyć Michaela.

Wychwalając mu twoje przymioty.

Choć wiedziałam, że tkwi w tym jakiś haczyk, fajnie było widzieć, że

Wes zapalił się do tego pomysłu.

– Co będziesz z tego miał? – zapytałam.

– Jeśli w wyniku mojej pomocy zaprosi cię na bal, na zawsze dostanę

Miejsce.

Sięgnęłam do klamki.

– N a z a w s z e? W życiu.

– Nie słuchasz mnie. Mówię o tym, że pomogę ci sprawić, aby zaprosił

cię na bal. Nasz obecny układ dotyczył tylko tego, żebym zabrał cię ze sobą

na imprezę. Nowa umowa oznaczałaby, że dostarczałbym ci poufnych

informacji, urabiał dla ciebie Michaela, dawał pomocne wskazówki, rady

dotyczące mody i tak dalej.

– Rady dotyczące mody? – Prychnęłam.

– Zgadza się, rady dotyczące mody. I tak dalej. Na przykład jeśli

wybierasz się na imprezę i chcesz, aby Michael uznał cię za świetną laskę,

to tak się właśnie ubierz, a daruj sobie strój kelnerującej Doris Day.

– Dla twojej wiadomości estetyka kelnerującej Doris Day bardzo mi

odpowiada, ale wiesz co? W głowie mi się nie mieści, że wiesz, kim jest

Doris Day.

– Słucham? Moja babcia lubi Telefon towarzyski.

Uwielbiałam ten film. Może istniała jeszcze szansa dla Wesa.

– Lubi także marynowane łapki wieprzowe i próby ucieczki z domu

opieki.

Ach. No właśnie.
– No więc…? – zapytał, machając wiszącymi na palcu kluczykami. –

Wchodzisz w to?

Wzięłam głęboki oddech. Gdyby udało mu się pomóc mi z Michaelem,

oddałabym Miejsce, a razem z nim księżyc i gwiazdy, i możliwe, że nerkę.

– Wchodzę.

– Grzeczna dziewczynka. – Wysiadł, trzasnął drzwiami, obszedł

samochód i dotarł do mnie w chwili, gdy zamykałam swoje. Nachylił się

i mruknął:

– Ależ będę kochał to moje Wieczne Miejsce.

Przewróciłam oczami. Niepoprawny chłopak.

– Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi, Wes.

I tak wziął z mojej ręki torbę.

– Chodź, nie każdego dnia człowiek ma szansę ponieść dziewczynie

torbę pełną obrzyganych ciuchów.

– Owszem. – Zaśmiałam się. – Aczkolwiek mam nadzieję, że uda mi się

przytrzymać spodnie bez twojej pomocy.

– Wątpię. Na imprezie dosłownie uratowałem ci tyłek.

Szliśmy razem w stronę mojego domu i czułam zapach jego wody

toaletowej. Coś świeżego z domieszką, jak by to określił specjalista od

reklamy, nuty drzewnej. Mało się nie potknęłam, kiedy uświadomiłam

sobie, że rozpoznaję ten zapach jako jego. To był zapach Wesa, koniec

kropka. Więc… skąd się wzięła ta wiedza? Musiałam dostrzegać to

podświadomie podczas naszych parkingowych utarczek, a może używał go,

odkąd wszedł w okres dojrzewania.

Kiedy dotarliśmy na werandę, a on wręczył mi torbę, podniosłam na

niego wzrok i ogarnęło mnie uczucie, że budzę się ze snu czy coś w tym

stylu. Bo tylko sen tłumaczył to, że właśnie wróciłam z imprezy


w rezydencji jednego z popularnych chłopaków, a teraz na mojej werandzie

stoi Wes Bennett – i wcale się nie kłócimy.

Ale najbardziej surrealistyczny – jak na razie – okazał się fakt, że wcale

nie wydawało się to czymś niewłaściwym. Odnosiłam wrażenie, że to

początek czegoś.

– Dzięki za ciuchy i… cóż, za wszystko – bąknęłam. – Okazałeś się

znacznie fajniejszy, niż się spodziewałam.

– No pewnie. – Posłał mi uśmiech inny od wszystkich

dotychczasowych. To był miły uśmiech, szczery, jak te, którymi obdarzał na

imprezie swoich kolegów. – Nie zapomnij wyprać przed następną zmianą

swojego brudnego uniformu – dodał. – Coś mi mówi, że w Restauracji

przywiązują dużą wagę do prezencji pracowników.

Ja także się uśmiechnęłam.

– Zabiję cię, jeśli komuś o tym powiesz.

– Nie pisnę ani słowa, Libby.

Kiedy nazajutrz w pracy odtwarzałam w myślach wczorajsze wyjście,

towarzyszyły temu całkiem pozytywne odczucia. To znaczy zgoda,

zostałam obrzygana, Pan Właściwy wziął moją uroczą sukienkę za roboczy

uniform i, ach tak, uważał też, że nadal jestem dziwaczką – ale to jedyne

minusy.

Tak, byłam niepoprawną i oderwaną od rzeczywistości optymistką.

Poza tym Michael sprawiał wrażenie całkiem zainteresowanego

wybraniem się na bal, więc miałam jeszcze szansę. Zwłaszcza że Wes

pomoże mu uświadomić sobie, że Liz zmieniła się z poczwarki w pięknego

motyla.

– Jeff? – Wypowiedziałam głośno to imię i w moją stronę ruszył

siwowłosy klient z czerwonymi szelkami i w równie czerwonych


trampkach. W ręce trzymał dwie płyty.

Zatrzymał się przed ladą i podał mi swój kwitek.

– Możemy dać panu za te płyty dwadzieścia cztery dolary.

Ściągnął krzaczaste brwi, które wyglądały jak dwie dżdżownice,

i zacisnął usta.

– Dwadzieścia cztery dolary? Wiem, że przynajmniej tyle jest wart sam

album Humperdincka.

– Przypuszczalnie ma pan rację – rzekłam, mając ogromną ochotę

przewrócić oczami.

Kolesie od starych płyt byli najgorsi. Zawsze wiedzieli, ile są warte dla

innych kolesi od starych płyt, i konsekwentnie kłócili się ze mną, kiedy

oferowałam połowę tego, za ile rzeczywiście mogli je sprzedać.

– Ale w tym sklepie uda nam się odzyskać tylko ułamek tej kwoty.

Natomiast jeśli pan chce, proszę spróbować sprzedać to w internecie za

więcej.

Spiorunował mnie wzrokiem, ja jednak pozostałam nieugięta.

Pracowałam w Antykwariacie Dicka od trzech lat i wystarczyło, abym

spojrzała na wchodzącą do sklepu osobę, a od razu wiedziałam, czy będzie

się targować.

Odpowiedziałam równie stanowczym spojrzeniem, oczywiście

uśmiechając się przy tym, i czekałam, aż zmęczą go te gierki. Minęło dobre

dwadzieścia sekund, nim w końcu oświadczył:

– Nie potrzebuję dwóch egzemplarzy. Chyba więc przyjmę waszą

ofertę.

Tak, wiedziałam, że to zrobisz.

Gdy dokonywałam operacji na kasie, brzęknął dzwonek przy drzwiach.

– Dzień dobry – rzuciłam, nie podnosząc głowy znad kasy.


– Gdzie macie książki o puszczaniu bąków?

Oto Wes i jego poważna mina. Oldboy Jeff natychmiast na niego

spojrzał.

– Słucham? – Musiałam się skrzywić, bo tylko w ten sposób byłam

w stanie powstrzymać się od śmiechu. Nie zamierzałam śmiać się z jego

dziecinnego zachowania. A przynajmniej nie w obecności klienta.

Wes miał na sobie spodenki do koszykówki i bluzę z napisem SURELY

NOT EVERYBODY WAS KUNG FU FIGHTING, ciemne włosy sterczały

mu z przodu, jakby po prysznicu przeczesał je palcami zamiast

grzebieniem. Nie miałam pojęcia, kiedy się tak wyciągnął i wyszczuplał,

ale musiałam przyznać, że całkiem mu dobrze w takim wydaniu.

O ile podobają ci się tego typu faceci.

– Książki o puszczaniu bąków. Halo? – Wypowiedział te słowa

z ogromnym zniecierpliwieniem, jakbym to ja dziwnie się zachowywała. –

Muszę sobie ulżyć, psze pani. Gdzie znajdę książki o przypadkach

żołądkowo-jelitowych?

Wręczyłam Oldboyowi Jeffowi pieniądze i paragon.

– Bardzo dziękuję i życzę panu miłego dnia.

Mruknąwszy coś pod nosem, schował pieniądze do portfela, po czym

wyszedł ze sklepu. Zerknęłam na Wesa i pokręciłam głową.

– Co jest z tobą nie tak?

Wzruszył ramionami.

– Jestem zabawny?

– Nie sądzę. Po co przyszedłeś?

– Bo lubię książki i… – Rozejrzał się. – Płyty.

– Czyżby? Jaka płyta jest twoją ulubioną?

Wskazał na album, który właśnie kupiłam od Oldboya Jeffa.


– Ta. Engelbert Humperdinck.

– Jasne.

– Serio. Nikt nie rapuje tak jak Dink. Całymi dniami mógłbym słuchać,

jak ten Engelbert… albo jak go lubię nazywać: Big E… wypluwa z siebie

rymy.

– Serio, co tu robisz?

Podszedł bliżej lady.

– Musiałem pogadać, a twoja macocha powiedziała, że znajdę cię tutaj.

„Macocha”. Nazywanie tak Heleny byłoby czymś normalnym, ale jakoś

nie potrafiłam się przemóc. Mówiłam albo „tata i Helena”, albo „żona taty”.

Mieszkałyśmy razem od lat, lecz dla mnie nadal była tylko Heleną.

– O co chodzi?

– Michael napisał do mnie rano.

– Naprawdę? – Otworzyłam szeroko usta i wydałam z siebie pisk.

I wcale się nie zawstydziłam, bo to był przecież Wes. – Co powiedział?

Wspomniał coś o mnie? Mów.

Wyszczerzył się i pokręcił głową, jakbym była nabuzowanym cukrem

kilkulatkiem.

– Wieczorem wybieramy się całą grupą na mecz.

– Czy to będzie mecz z udziałem piłki?

Ustawiłam na metkownicy cenę równą trzem dolarom i zabrałam się do

metkowania przecenionych książek. Obiecałam Joss, że dziś wieczorem

wybiorę się na poszukiwanie sukienki, głównie dlatego, że musiałam

stworzyć okazję, aby wspomnieć o imprezie, zanim w poniedziałek dowie

się o tym incydencie z wymiotami. Jeśli zadowolę ją pójściem na te zakupy,

może nie będzie mi zbytnio suszyć głowy.

– Mecz koszykówki, głupolu.


– Skąd miałabym to wiedzieć?

– Bo to sezon koszykarski i trwają play-offy…?

Wzruszyłam jedynie ramionami i dalej metkowałam. Uśmiechnął się.

– W każdym razie ja, Michael i jeszcze paru chłopaków wybieramy się

na ten mecz i pomyślałem, że to byłaby dobra okazja na spotkanie, podczas

którego nie ubiegłyby cię inne dziewczyny.

Znieruchomiałam.

– Czy ty naprawdę zasugerowałeś właśnie, że w towarzystwie innych

dziewczyn jestem niewidzialna?

– Nie. Boże, ale z ciebie sztywniara. Ja…

– Wcale nie jestem sztywniarą.

– Nie?

Odłożyłam metkownicę i wzięłam się pod boki.

– Zdecydowanie nie.

Jeden kącik jego ust się uniósł.

– Ubrana w sukienkę pracujesz w antykwariacie, masz przerażająco

uporządkowany planer, a każdą metkę przyklejasz idealnie prosto. Sztyw-

nia-ra.

Zmrużywszy oczy, zamknęłam swój planer z naklejkami i odpowiednim

kolorem dla każdego typu czynności.

– To jest spódniczka i sweter, a nie sukienka.

Uwielbiałam tę plisowaną spódnicę w kratkę, puchaty kardigan i prawie

nowe, nigdy przez nikogo niepotraktowane wymiotami skórzane balerinki.

– Co za różnica? Wszyscy chodzą w dżinsach, a ty w kieckach.

Przewróciłam oczami.

– Fakt, że lubię sukienki i jestem zorganizowana, nie oznacza, że jestem

sztywniarą.
– Pewnie, że nie.

Wzięłam do ręki metkownicę i zaczęłam metkować jeszcze szybciej,

poirytowana tym, że Wes zdaje się żywić pogardę wobec wszystkiego, co

sobą reprezentuję.

– To zanim zdążę ci zrobić krzywdę, dokończ o tym meczu.

– W sumie to tyle. Jeśli pojedziesz z nami, w drodze na mecz będziesz

miała czas na pokazanie, jaka jesteś fajna.

Znowu przerwałam metkowanie i wyobraziłam sobie Michaela i mnie

uśmiechających się i pogrążonych w rozmowie na tylnej kanapie

samochodu.

– Mała sesyjka z wyluzowaną Liz? – Poruszył sugestywnie brwiami.

Przejechałam palcem po metkownicy i zapytałam:

– A zabranie mnie z wami nie byłoby dziwne?

Wzruszył ramionami.

– Co ty.

– No to zgoda. – Wyprostowałam się i odłożyłam metkownicę na ladę,

podekscytowana nieoczekiwaną szansą. – Piszę się na to.

– Ale jest jedna sprawa, Liz. – Wyjął z kieszeni klucze i obrócił je na

palcu. – Nie obraź się, że to powiem, ale chciałbym ci pomóc w wyborze

stroju.

– Słucham? – Przechyliłam głowę, nie mogąc uwierzyć, że to

powiedział. – Dam sobie radę, ale dziękuję.

– Serio, musisz mnie posłuchać.

– W kwestii mody naprawdę nie muszę. Bez urazy.

– Ale nikt nie kupi tego, że postanowiłaś się od niechcenia wybrać na

mecz, jeśli będziesz miała na sobie falbaniastą sukienkę i buty w kwiaty.

Zdmuchnęłam grzywkę z oczu.


– Bennett, jeśli chcesz wiedzieć, to mam w szafie dżinsy.

– A to zaskoczenie. – Położył obie dłonie na ladzie i się nachylił. Jego

twarz znalazła się bliżej i moją uwagę odwróciły bardzo jasne piegi,

których wcześniej nie widziałam, i to, że rzęsy ma nie tylko długie, lecz

także idealnie podwinięte. – Ale założę się, że wcale nie są normalne.

Pewnie to jedne z tych dżinsów z dziwaczną talią, co? Albo

z zaprasowanymi kantami i podwiniętymi nogawkami?

– Nie.

– No cóż. – Westchnął, jakby to było naprawdę ważne. – Uważam, że

jeśli tę całą sprawę z Michaelem traktujesz poważnie, to musisz

rozbudować swoją garderobę.

– Ty chyba sobie żartujesz, Bluzo Kung-fu.

Wyszczerzył się, jakbym właśnie skomplementowała jego strój, i potarł

dłonią litery na bluzie.

– Posłuchaj mnie. Wiem, co noszą dziewczyny w naszej szkole.

Dziewczyny pokroju Laney Morgan. Hej, pamiętasz ją?

Jak bym mogła zapomnieć. Porządna cera, porządna liczba

obserwatorów na Instagramie, porządna historia randkowa i kochająca

matka. Godna pozazdroszczenia i niezapomniana.

– Czy ty zgrzytasz zębami, Liz?

Rozluźniłam szczękę i odparłam:

– Nie. Mów dalej.

– Jeśli chcesz złapać tego faceta, musisz skończyć z byciem upartą

i pozwolić sobie pomóc.

– Tyle że według mnie nie jesteś do tego zdolny.

– Do poprowadzenia cię ku wygranej czy wybrania ci ciuchów?

– Ciuchów na pewno.
Schyliłam się i z dolnej półki wózka zdjęłam stertę książek. Gdy tak

mówił w sposób, jakbyśmy oficjalnie coś planowali, do mojej głowy

wkradły się wątpliwości. Co ja w ogóle robiłam – próbowałam odegrać

własną wersję filmu Cała ona?

Tyle że jeśli mam być szczera, to ta część mnie, która kochała

romantyczne komedie z metamorfozami, była z lekka zaintrygowana.

Ale lubiłam siebie. Lubiłam swoje ciuchy.

Nie byłam małą dziwaczką i nie potrzebowałam modowych porad

Wesa.

– Posłuchaj. – Wziął z lady kartkę i zaproponował: – Co powiesz na to,

abyśmy przeszli się przez centrum handlowe, a ja pokażę ci rzeczy, które

wyglądają dobrze? Będziesz ze mną, więc nie musisz kupować niczego, co

ci się nie podoba. Ale podczas próby oczarowania utraconej przed laty

miłości nie zaszkodzi wyglądać jak prawdziwa licealistka, no nie? Nic

szalonego ani tandetnego, po prostu coś, w czym nie wyglądasz jak

bibliotekarka.

Najwyraźniej traciłam rozum, bo nagle zaczęłam uważać, że może to

wcale nie taki zły pomysł. Nie zamierzałam zmieniać swojego wyglądu dla

chłopaka – w życiu! – ale gdyby Wes wskazał mi jakiś strój, który by mi się

spodobał, a według niego wyglądałabym w nim mniej sztywniacko, to co

mi szkodziło?

– Aktualnie jestem raczej spłukana, więc nie stać mnie na styl b o g a t e j,

f a j n e j dziewczyny. Czy da się to załatwić budżetowo?

Obdarzył mnie promiennym uśmiechem. Uśmiechem osoby, która

właśnie wygrała.

– Zaufaj mi, Buxbaum, ze mną nie zginiesz.

Zaraz po jego wyjściu napisałam do Joss: Wrrr, wygląda na to, że muszę

zostać na drugą zmianę. Możemy przełożyć te zakupy na jutro? PRZEPRASZAM.


Czułam się jak beznadziejna przyjaciółka. Wiedziałam, że powinnam

przestać ją zwodzić i odbębnić tę kwestię sukienki, ale naprawdę trudno mi

się było do tego zmusić.

Może jutro.
ROZDZIAŁ PIĄTY
„To, że jakaś laska lubi takie same duperele co ty,
nie znaczy, że jest twoją bratnią duszą”.

– 500 DNI MIŁOŚCI

– Serio, Wes? – Rozejrzałam się po sklepie, dręczona wyrzutami sumienia.

Odmówienie najlepszej przyjaciółce pójścia z nią na zakupy to jedno, ale

odmówienie pójścia z nią na zakupy po to, aby wybrać się na nie z kimś

innym? Miałam wrażenie, że przekroczyłam granicę. – Jesteś niepoważny.

Z wieszaka na wystawie zdjął czerwoną tunikę i wrzucił ją do wózka.

– Niepoważnie sprytny. Dzięki temu do przymierzalni będziesz musiała

iść tylko raz.

Spojrzałam na stertę ciuchów w wózku. Ciekawe, czy wiedział, że do

przymierzalni można zabrać naraz tylko sześć rzeczy. Nic jednak nie

powiedziałam, bo to był człowiek z misją. Przyjechał po mnie, kiedy

skończyłam pracę, zabrał dwie przecznice dalej do centrum handlowego

i mało nie wyrwał mi ręki ze stawu za każdym razem, kiedy pozostawałam

w tyle.

Jak widać, Wes nie znosił zakupów.

Znajdowaliśmy się w Devlish, sieciówce dla modnych licealistów,

której zazwyczaj unikałam. Skupiałam się na kupowaniu ubrań vintage

w internecie albo polowaniu w second-handach na prawdziwe perełki;

Devlish to nie moja bajka. Kiedy weszliśmy do tego trzypoziomowego


sklepu, Wes zapytał o mój rozmiar i od tamtej pory wrzucał do wózka

ciuchy w takim tempie, jakby to był konkurs szybkiego robienia zakupów.

W końcu zatrzymaliśmy się w przejściu między zdobionymi cekinami

sukienkami wieczorowymi a strojami udającymi biznesowe. Wes przejrzał

zawartość wózka, uniósł kilka rzeczy, aby jeszcze raz im się przyjrzeć,

i albo kiwał w zamyśleniu głową, albo nią kręcił. W końcu oświadczył:

– Chyba wystarczy.

– Chyba – odparłam, starając się, aby nie zabrzmiało to sarkastycznie.

Wycelował we mnie palec i rzucił:

– Ale znam cię na tyle dobrze, aby wiedzieć, że to moja jedyna szansa.

– To prawda. – W wózku leżały dżinsy, T-shirty, kilka całkiem fajnych

topów, kilka w ogóle niefajnych topów; ten chłopak starał się myśleć

o wszystkim. – Ale po co aż tyle bieli?

Pchnął wózek w stronę wielkiego stojaka z poskładanymi koszulkami

i odparł:

– Rudowłosi dobrze wyglądają w bieli. Nie powinnaś tego wiedzieć?

Poszłam za nim, starając się nie uśmiechać z powodu tej wiary we

własne modowe przekonania.

– Akurat to mi umknęło.

Dorzucił do wózka kilka koszulek.

– Biel i zieleń, stara. To twoje kolory.

A jednak się roześmiałam. „Stara”.

– Zanotowałam.

Na chwilę przerwał te szaleńcze zakupy i uśmiechnął się do mnie.

Przypomniała mi się mina, jaką Rhett zrobił do Scarlett w Przeminęło

z wiatrem, kiedy próbował jej zawiązać nowy czepek. To była mina, którą

przyznawał, że nie zna się na tym, co robi, i wie, że wygląda niemądrze.


Ale że ma to gdzieś, bo dobrze się bawi.

Dziwne, ale część mnie uważała, że może tak samo jest w przypadku

Wesa. Nie żeby mnie lubił-lubił, ale coś mi mówiło, że nasze werbalne

potyczki sprawiają mu przyjemność. Szczerze? Mnie także, o ile tylko nie

mówił czegoś, za co miałam go ochotę udusić.

Zdjął z wieszaka flanelową koszulę w kratę. Wiosną to nie przejdzie,

nic jednak nie powiedziałam. Założyłam jedynie włosy za uszy

i pozwoliłam mu dokończyć. Nie umknęło mojej uwadze, że nasze

„metamorfozowe” zakupy okazały się dokładnie takie, jak się

spodziewałam, tyle że więcej w nich było z Brzydkiej prawdy niż Całej jej.

Tak bardzo przypominało to scenę, w której Mike zabrał Abby na zakupy,

że było to niemal zabawne, ale Wes nie był główną postacią w filmie, a ja

się w nim nie zakochiwałam.

– Chyba powinniśmy pójść do przymierzalni? – zapytał.

– Och, chwała ci, Panie, wreszcie skończyłeś. Tak.

Ruszył w stronę przymierzalni, opierając się całym ciężarem o wózek.

Nieco mi zaimponował swoim skupieniem. Odkąd się tu zjawiliśmy, za

nikim się nie obejrzał, a w sklepie znajdowało się mnóstwo dziewczyn.

Modnych dziewczyn w jego typie.

Ale on pozostawał skupiony wyłącznie na zakupach.

– Liz?

Podniosłam wzrok i – jasna cholera – z kabiny wychodziła właśnie Joss.

JOSS? Cholera, cholera, cholera. Jakie istniało prawdopodobieństwo, że do

tego dojdzie? No jakie?! Nie miałam się gdzie ukryć, nie miałam gdzie

ukryć Wesa, kiedy tak patrzyła na mnie z malującą się na twarzy

konsternacją.

– Myślałam, że jesteś w pracy. – Podeszła bliżej, zerknęła na Wesa

i dodała: – Na drugą zmianę?


Cholera. Zostałam przyłapana na kłamstwie i miałam ochotę zapaść się

pod ziemię.

Jednocześnie dotarło do mnie, że wolałam już być na tych bzdurnych

zakupach z Wesem niż z nią na poszukiwaniach sukienki na bal.

Dlatego że w przypadku Wesa nie było żadnych powiązań z niczym

bolesnym. Z kolei zakupowi sukni towarzyszyła melancholia przywołująca

to, czego wcale nie chciałam czuć.

Przede wszystkim obserwując wspólne zakupy Joss i jej mamy,

stałabym się dojmująco świadoma faktu, że nie towarzyszy mi moja mama.

Dodatkowo skupiałoby to moją uwagę na tym, że w dniu balu mama nie

pomoże mi się wyszykować ani nie będzie pstrykać mnóstwa zdjęć.

No i pozostawała kwestia samej sukienki. Moja mama uwielbiała stroje

formalne i mierzenie sukni w jej towarzystwie byłoby niczym pokaz mody,

włącznie z samodzielnie wykonanymi katalogami i propozycjami biżuterii.

– Wyszłam wcześniej. – Byłam paskudnym człowiekiem. Zobaczyłam,

że moja przyjaciółka łypie okiem na wrzuconą do wózka górę ciuchów,

i dodałam: – A kiedy wróciłam do domu, Wesowi nie chciał odpalić

samochód i poprosił mnie, abym zawiozła go do centrum handlowego.

Kupuje prezent dla mamy.

Co się działo? Zaniepokoiła mnie łatwość, z jaką z moich ust wylewają

się kłamstwa.

– Potrafię mówić za siebie, Buxbaum. Chryste. – Spojrzał na mnie,

następnie pokręcił głową. – Masz pomysł, co mógłbym kupić mamie na

urodziny? – rzucił do Joss. – Liz zapełniła cały wózek ciuchami, ale nie

jestem przekonany.

– Na twoim miejscu bym jej zaufała. – Joss zarzuciła na ramię trzymaną

w ręce koszulkę. – Nikt nie jest lepszy w wybieraniu prezentów niż Liz.
– Jesteś pewna? – Zerknął na mnie z ukosa. – Bo ma na sobie plisowaną

spódniczkę w kratę, Joss.

Moja przyjaciółka zaczęła się śmiać, a ja poczułam, że może mi się

jednak upiecze. Rzekła do Wesa:

– Ma ciekawy styl ubierania się, ale to jej własny wybór. Jesteś

w dobrych rękach.

– Skoro tak twierdzisz.

Poprawiła przerzuconą przez ramię koszulkę i rzuciła do mnie:

– Zadzwoń później, Liz. Jutro chcę pochodzić za sukienkami

i przysięgam na Boga, że na maksa się wkurzę, jeśli mnie znowu

wystawisz.

– Nie wystawię.

– Obiecujesz?

Byłam na tyle wdzięczna, że nie jest na mnie zła z powodu wycieczki

na zakupy z Wesem, że mówiłam poważnie, kiedy odparłam:

– Obiecuję.

Pożegnawszy się, poszła do kasy, a gdy tylko była wystarczająco

daleko, Wes oświadczył:

– Kłamiesz jak z nut.

– Przymknij się.

– Myślałem, że jesteście najlepszymi przyjaciółkami.

– Jesteśmy. – Przewróciłam oczami i pokazałam mu, aby popchał

wózek w stronę przymierzalni. – To skomplikowane.

Znieruchomiał i zapytał:

– W jakim sensie?

– Co? – Miałam go ochotę pchnąć, żeby to wielkie cielsko w końcu się

ruszyło.
– W jakim sensie jest to skomplikowane? – Sprawiał wrażenie szczerze

zainteresowanego. Czy to możliwe, że Wes przejmuje się moimi sprawami?

Westchnęłam i przeczesałam palcami włosy. Może i miałam ochotę

opowiedzieć mu o wszystkim, tyle że Wes nie zrozumiałby mojego żalu

w ani odrobinę większym stopniu niż Joss.

– Nie wiem. Bywam skryta i to powoduje napięcie.

Przechylił głowę.

– Wszystko w porządku? To znaczy czy z tobą wszystko

w porządku…?

Na jego twarzy malowała się – nie wiem – urocza troska? Trochę

działało mi to na nerwy, ale w głębi duszy nawet mi się podobało.

Machnęłam ręką i odparłam:

– Będzie dobrze. I dzięki, że zapytałeś.

– Troszczę się o ciebie, Buxbaum. – Przyglądał mi się przez chwilę,

jakby czekał na więcej, w końcu jednak zamrugał i oparł się o wózek. –

Jesteś teraz w mojej drużynie.

– Boże uchowaj.

W końcu dopchał wózek do przymierzalni, gdzie usiadł na jednym

z krzeseł, wyciągnął przed siebie długie nogi i skrzyżował ręce na piersi.

– Co ty robisz?

Zmrużył lekko oczy.

– Siedzę.

– Ale po co? Nie zamierzam ci niczego demonstrować.

– Och, daj spokój, Liz. Skoro jestem odpowiedzialny za twoją

metamorfozę, muszę…

– O mój Boże, ty wcale nie robisz żadnej metamorfozy. Ty tak na

serio? – Czasami doprowadzał mnie do szału. – Biorę pod uwagę twoje


zdanie, ale nie jestem żałosna i nie potrzebuję, aby Wes Bennett

wyskakiwał z jakąkolwiek metamorfozą.

Spojrzał na mnie śmiejącymi się oczami.

– Chyba Michael miał rację co do tej twojej nerwowości.

– Jesteś niemożliwy. Idź gdzieś sobie.

– Skąd będziesz wiedzieć, jak wyglądasz, skoro mnie tu nie będzie?

– Mam oczy.

– Oczy, którym nie przeszkadzało ubranie się na imprezę w strój

kelnerki, pamiętasz?

– To była urocza sukienka.

– Kwestia dyskusyjna. A czy użycie czasu przeszłego oznacza, że nie

dało jej się uratować?

– Nie, wymiociny trafiły nawet do kieszeni. Wczoraj się z nią

pożegnałam.

Uśmiechnął się, a w kącikach jego oczu pojawiły się zmarszczki.

– Przykro mi. To była brzydka sukienka, ale nie zasłużyła na śmierć.

Przewróciłam oczami i w tym momencie z zaplecza przyszła

pracownica sklepu.

– Ile rzeczy?

– Kilka – mruknął Wes, a ja w tym samym czasie zapytałam:

– Ile mogę wziąć naraz?

– Osiem.

– Tylko osiem? – Głos Wesa brzmiał głośno w tej małej

przymierzalni. – Rany, to będzie trwało całą wieczność.

Zignorowałam go i zabrałam ze sobą osiem rzeczy. Trzecia

przymierzona bluzka – biały polar, który spadał z jednego ramienia w taki

sposób, że dobrze by wyglądał z bokserką pod spodem – okazała się


całkiem urocza. Włożyłam do niej sprane dżinsy z dziurami i ucieszyłam

się, że Wes zasugerował taki strój.

Udało mu się znaleźć coś modnego, co mi się podobało; nie mogłam

w to uwierzyć.

W chwili gdy zamieniałam bluzkę na szmaragdowy sweter, usłyszałam,

jak mówi:

– Możesz przebierać się nieco szybciej? Ja tu zasypiam.

– Nie masz jakichś własnych zakupów do zrobienia? Wydaje mi się, że

na końcu sklepu widziałam na wyprzedaży paskudne stroje sportowe.

– Auć. – Zagwizdał. – Jesteś strasznie wredna.

– Daj mi dwie minuty i będziemy mogli stąd wyjść.

– Serio? – Wydawał się zaszokowany.

– Serio.

– Ale mierzysz dopiero pierwszą ósemkę.

Zdjęłam sweter i włożyłam własną koszulę, wsunęłam stopy w buty

i jednocześnie poprawiłam włosy.

– Znalazłam to, czego potrzebuję, więc nie musimy szukać dalej.

Gdy wyszłam, zobaczyłam, że na jego twarzy maluje się

powątpiewanie, jakby nie wierzył moim słowom, kiedy jednak udaliśmy się

do kasy, wyglądał na zadowolonego z mojego wyboru.

– Nadal nie mogę uwierzyć, że przyjmuję od ciebie rady związane

z modą. Sięgnęłam dna. – Wręczyłam kasjerce kartę kredytową

i spojrzałam na leżący na ladzie niewielki stosik ubrań.

Wskazałam na pudełko z butami obok moich zakupów.

– To nie moje.

– Mam doskonały gust. Jestem twoim osobistym dobrym wróżkiem. –

Wes wskazał na buty. – A to mój wkład.


– Co takiego?

Oparł się łokciem o ladę i posłał kasjerce spojrzenie mówiące: „Widzi

pani, z czym muszę sobie radzić?”.

– Wiem, że nie masz żadnych converse’ów, Libby, a zdecydowanie ich

potrzebujesz.

– Kupiłeś mi buty.

– Nie buty. Converse’y.

Nie miałam pojęcia, jak zareagować na jego uśmiech, dlatego po prostu

otworzyłam pudełko.

Wes Bennett kupił mi buty.

Żaden chłopak nic mi nigdy nie kupił, a teraz Wes, wrogi sąsiad, wydał

własne pieniądze, gdyż uznał, że potrzebuję converse’ów. Dotknęłam

białego materiału.

– Kiedy w ogóle zdążyłeś to zrobić?

– Kiedy byłaś w przymierzalni. – Słodko wyglądał, kiedy tak się do

mnie uśmiechał. – Poprosiłem Claire, aby się tym zajęła.

– Kim jest Claire?

– Asystentką w przymierzalni.

Kasjerka wręczyła mi paragon i torbę, a ja nadal nie wiedziałam, jak

odebrać zachowanie Wesa. Było urocze, troskliwe i zupełnie nie w jego

stylu.

– Eee, dziękuję za buty. Ja…

– Skończ z tym egzaltowaniem, Buxbaum. – Uśmiech miał tak szeroki,

że aż mrużył oczy. – To żenujące.

Wyszliśmy ze sklepu i nim udaliśmy się na parking, zmusiłam go do

wejścia razem ze mną do Ava Sun, mojego ulubionego sklepu. Styl Kate
Spade w budżecie TK Maxxa, głównie sukienki, spódniczki i subtelne

akcesoria.

– O cholera, gigawersja twojej szafy.

Wiedziałam, że to ma być przytyk, ale kierując się w stronę wieszaków

z ubraniami na wyprzedaży, rzuciłam przez ramię:

– Dzięki.

– Chodziło mi o to, że to koszmar.

Zignorowałam go i zabrałam się do przeglądania wieszaków.

– Prawdziwy koszmar. Potwory, gobliny, wstrętne kiecki w kwiaty.

– Ćśś. Próbuję robić zakupy.

Kontynuowałam poszukiwania, Wes zaś oparł się o ścianę i wyjął

telefon. Zastanawiałam się, czy nieustające przekomarzanie się to jego

sposób na flirt. Bo przecież w przypadku innego faceta tak właśnie by było,

tyle że to był Wes. On zawsze się ze mną drażnił i mnie dręczył, czemu

więc miałabym traktować to inaczej niż do tej pory?

Taki już miał styl bycia.

– Wow. Ta sukienka to sto procent Liz Buxbaum.

– Hmmm? – Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że wskazuje na

manekina.

– Ta sukienka. Totalnie w twoim stylu.

Spojrzałam na manekina i znieruchomiałam. Dlatego że Wes nie

pokazywał mi jakiegoś tam manekina. On pokazywał m o j e g o manekina,

tego, który został ubrany w m o j ą obcisłą sukienkę do kolan w pepitkę,

w której zakochałam się od razu, kiedy dwa tygodnie temu pojawiła się

w tym sklepie.

Tę, którą od tamtej pory obejrzałam sobie w internecie co najmniej

dwadzieścia razy. Była droga, więc zmusiłam się do zaczekania, aż będę


mogła poprosić tatę, aby kupił mi ją na urodziny, ale w fakcie, że Wes

spojrzał na nią i pomyślał, że to „ja”, było… coś. Sprawiło mi radość.

– Uwielbiam tę sukienkę.

– Widzisz? Jak na dobrego wróżka przystało, mam niesamowitą

intuicję.

Poprawiłam na ramieniu pasek od torby.

– Chodźmy, zanim puszczę pawia na t w ó j uniform.

Gdy tylko wsiadłam do samochodu Wesa, zawibrował mi telefon.

Powiadomienie o wysyłce nowego albumu Insipid Creation. Musiałam

chyba pisnąć z podekscytowaniem, bo Wes zapytał:

– Co tam?

– Nic. Właśnie zobaczyłam, że wysłano dziś album, który zamówiłam

w przedsprzedaży.

– Wysłano, babciu? – Włożył kluczyk do stacyjki. – Nie słuchasz

muzyki w necie jak młodzi ludzie?

Zamknęłam drzwi.

– Pewnie, że tak, ale niektórych kawałków powinno się słuchać

z winyli.

Zerknął na mnie, ja zaś zapięłam pasy.

– Od zawsze jesteś taka muzykalna? Wydaje mi się, że częściej widuję

cię ze słuchawkami na uszach niż bez.

– Mniej więcej. – Schowałam telefon do torby i spojrzałam przez

szybę. – Kiedy miałam cztery lata, mama zapisała mnie na lekcje pianina

i zakochałam się w nich, a potem bawiłyśmy się razem w tworzenie do

wszystkiego ścieżek dźwiękowych.

– Serio? – Wes obejrzał się przez ramię, po czym wycofał się z miejsca

parkingowego.
– Aha. Godzinami wybierałyśmy idealne piosenki, które pasowały do

tego, czym się akurat zajmowałyśmy.

Dotarło do mnie, że jeszcze nigdy nikomu o tym nie powiedziałam. To

było wspomnienie należące wyłącznie do mnie i do niej, zawsze

uznawałam za bezbrzeżnie smutny fakt, że byłam jedyną osobą na tej

planecie, która o tym wie.

To znaczy aż do teraz.

Uśmiechnęłam się.

– Stworzyłam ścieżkę dźwiękową dla letniego obozu, dla ferii

świątecznych, dla sześciotygodniowego kursu pływania, którego nie

znosiłam i którego nie ukończyłam. Dosłownie wszystko zasługiwało na

ścieżkę dźwiękową.

Wes oderwał na chwilę wzrok od drogi i zerknął na mnie. Było tak,

jakby wyczuł, że nie chcę już rozmawiać o mamie.

– A więc o to chodziło! – Jego usta wygięły się w uśmiechu. –

Stworzyłaś ścieżkę dźwiękową dla siebie i Michaela.

– Słucham? – Odwróciłam się lekko na fotelu i wiedziałam, że policzki

mam intensywnie czerwone. – O czym ty mówisz?

Skąd, na rany Chrystusa, on o tym wiedział?

– Wyluzuj, nikomu nie zdradzę twojej tajemnicy.

– Nie mam pojęcia, o czym…

– Widziałem kartkę. – Wes miał taką minę, jakby bardzo się starał nie

parsknąć śmiechem. – Widziałem kartkę, więc nie ma sensu się wypierać.

Leżała dziś rano na twoim planerze i był na niej napis: „Ścieżka dźwiękowa

M&L”. O mój Boże, Buxbaum, to jest bosko urocze.

Zaśmiałam się mimo zażenowania.

– Przymknij się, Wes.


– Jakie są tam piosenki?

– Serio?

– Serio, chcę wiedzieć. Same pościelówy w stylu Ginuwine i Nine Inch

Nails czy może tandetne piosenki o miłości? Miałaś na tej liście Taylor

Swift?

– Od kiedy Nine Inch Nails grają pościelówy?

– To ja tu zadaję pytania.

Z westchnieniem wbiłam wzrok w szybę.

– Cóż, a m y możemy stworzyć ścieżkę dźwiękową?

– Nienawidzę cię – oświadczyłam.

– Ej, daj spokój.

– Nie masz lepszych rzeczy do roboty niż t o?

Wskazałam na niego i na siebie. Droczyłam się z nim, ale w sumie

interesowała mnie odpowiedź. Chodziło mu tylko o Miejsce czy może

trochę też i o mnie?

– Oczywiście, że mam, ale sprzedałbym własną babcię za Miejsce. To –

dodał, naśladując mój gest – potrzebne jest po to, aby samochód Wessy’ego

znajdował się bliżej Wessy’ego.

No i mam swoją odpowiedź.

– Co za odrażająca ksywka.

Siedziałam ze wzrokiem utkwionym w szybie, ale i tak usłyszałam

uśmiech w jego głosie, kiedy rzucił:

– Wracając do ścieżki dźwiękowej W&L. Co powinniśmy tam wrzucić?

– Ale z ciebie dupek.

– Tej akurat przyśpiewki nie znam, ale to ty jesteś melomanką, nie ja. Ja

to myślałem raczej o czymś w rodzaju głównego motywu z Titanica.


– G d y b y ś m y układali ścieżkę dźwiękową – rzekłam, wymierzając

palcem w jego twarz – a tego nie robimy, wszystko dotyczyłoby wojny

parkingowej.

– Ach tak, wojna parkingowa. – Wes zatrzymał się na czerwonym

świetle. – Jaka piosenka towarzyszyłaby tej chwalebnej batalii?

– Nie z Titanica.

– Okej, więc…?

– Hmm. – Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w rozmyślaniach, nie

dbając o to, czy słowom Wesa towarzyszył sarkazm, czy nie. To moja

ulubiona czynność na całym świecie. – Najpierw musimy zdecydować, czy

chcemy, aby ta piosenka stanowiła akompaniament do sceny, czy też aby

znalazła się w zestawieniu na zasadzie kontrastu.

Nie odpowiedział, a kiedy otworzyłam oczy, przekonałam się, że mi się

przygląda. Przełknął ślinę i powiedział:

– Zdecydowanie kontrast.

– Okej. – Zignorowawszy to, kontynuowałam: – Jeśli więc myślimy

o dniu, w którym obkleiłeś mi taśmą szybę jak ostatni szubrawiec,

wybrałabym coś, co by cię wysławiało. No wiesz, dlatego że jesteś tego

totalnie niegodzien.

– Isn’t She Lovely Steviego Wondera? – zasugerował.

– Ooch, podoba mi się. – Zanuciłam pierwszy takt, po czym dodałam: –

Albo… The Rose Pigeons mają kawałek zatytułowany He’s So Pretty, It

Hurts My Eyes, który opowiada o tym, jak uroczy i niesamowity jest

pewien koleś. Więc stoi to w totalnym kontraście z tobą podczas tej wojny

parkingowej, nie?

– Zrobiłem to, co było trzeba. W miłości i na parkingu wszystkie

chwyty dozwolone.
Kiedy zatrzymał się pod antykwariatem, tak bym mogła się przesiąść do

swojego auta, podziękowałam mu i zebrałam swoje torby. Powiedział, że

zamierza napisać do Michaela i wspomnieć mu, że wybieram się na mecz,

ale także dorzucić kilka pochwalnych słów na mój temat. Chętnie bym mu

pomogła wybrać idealne przymiotniki, ugryzłam się jednak w język.

Wysiadłam z jego samochodu i w chwili, kiedy już-już miałam zamknąć za

sobą drzwi, usłyszałam:

– I może powinnaś wyprostować na wieczór włosy.

– Sorki, wydawało mi się, że właśnie mi powiedziałeś, jaką powinnam

mieć fryzurę.

Wiedziałam, że stara się pomóc mi z Michaelem, ale czy zdawał sobie

sprawę z tego, jak się czuję, kiedy daje mi do zrozumienia, że mój styl jest

do bani? Moje wybory modowe odpowiadały mi w stu procentach –

ubierałam się wyłącznie dla siebie – mimo to niefajna była świadomość, że

nie podoba mu się to, jak wyglądam. Włosy zaplotłam dziś w warkocz

i choć nie była to szczególnie szałowa fryzura, nie wyglądałam przecież,

jakbym nigdy nie używała szczotki.

– A skoro musiałam się przesłyszeć – kontynuowałam – to co tak

naprawdę powiedziałeś?

Uniósł rękę.

– Źle to wyszło. Chodziło mi tylko o to, że zamiast jedynie zmieniać

strój, powinnaś zapewnić Michaelowi pełen obraz świetnej laski. On nadal

uważa cię za Małą Liz, ale jeśli się zjawisz, wyglądając jak dziewczyny,

z którymi umawiał się od czasu wyprowadzki, może to być dobry początek.

Nadal nie podobał mi się ten pomysł, ale Wes miał w sumie rację.

– No to jaki jest plan?

– Wpadnę po ciebie koło piątej.

– Okej.
– Włóż converse’y.

– Nie będziesz mi rozkazywał.

Wypowiedziałam te słowa żartobliwie, nadal jednak nie rozumiałam,

dlaczego kupił mi buty. Za całą resztę, którą wybrał do mojej garderoby

„nowej Liz”, sama zapłaciłam. Po co więc wykosztował się na nie w czasie,

kiedy siedziałam w przebieralni? Dlaczego w ogóle za nie zapłacił?

Złożył ręce w geście modlitwy.

– Czy możesz włożyć converse’y, proszę?

– Zobaczymy.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
„Przy tobie czuję się jak naćpany. Co nie znaczy, żebym coś brał. Chyba że ty bierzesz, to
wtedy ja też, na okrągło. Całe mnóstwo”.
– SCOTT PILGRIM KONTRA ŚWIAT

O czwartej czterdzieści pięć zawiązałam converse’y – które, musiałam

przyznać, fajnie się komponowały ze sportowym strojem – i zeszłam na

dół.

Tata zabrał dziadka na pole golfowe, więc w domu panował spokój.

Helena gdzieś tu była, nie miałam jednak pewności gdzie.

Rozległ się dzwonek i uszom nie wierzyłam. Wes zjawił się przed

czasem?

Kiedy otworzyłam drzwi, okazało się, że to Jocelyn, nie Wes.

– Och. Hej. – Byłem pewna, że moja twarz zdradza zdumienie

wywołane faktem, że na progu stoi ona, a nie Wes, i z całych sił starałam

się je zakamuflować. – Co tu robisz?

Na chwilę otworzyła usta i zlustrowała mnie wzrokiem.

– O mój Boże, kto ci to zrobił?

Zerknęłam na swoje ciuchy.

– Eee…

– Mam ochotę pocałować tego kogoś z języczkiem, bo wyglądasz

niesamowicie!
Weszła do środka, a ja zamknęłam za nią drzwi, próbując zapanować

nad gonitwą myśli. Nadal nic jej nie powiedziałam ani o imprezie, ani

o meczu, ani o Michaelu, ani o Wesie, ani o tych wszystkich budzących

wątpliwości rzeczach, które wyprawiałam ze swoim życiem osobistym. I w

każdej chwili mógł się tu zjawić Wes.

Cholera.

– Kupiłaś to na zakupach z Wesem? – Nadal się uśmiechała, czyli nie

była na mnie wkurzona.

Na razie.

– Aha, ten głupek znalazł w sumie parę fajnych rzeczy. – Policzki mnie

piekły i miałam wrażenie, że na mojej twarzy malują się wyrzuty sumienia.

Słaba ze mnie przyjaciółka. – Wyobrażasz to sobie?

– Och, hej, Joss. – Z kuchni wyszła Helena, wyglądała o wiele lepiej

w dżinsach i hokejowej bluzie niż ja. – Tak mi się wydawało, że słyszę

dzwonek. Masz ochotę na wodę albo coś?

Boże, lada chwila zjawi się tu Wes i jego długi język. Żadnej wody!

– Nie, dzięki, wpadłam tylko na chwilę. Jadę odebrać z treningu

młodszą siostrę, ale Liz nie odpisywała na moje wiadomości, więc

musiałam tu wstąpić.

Kurde.

– Jest beznadziejna? – zapytała z uśmiechem Helena.

Jocelyn uśmiechnęła się do niej, ale rzuciła mi także znaczące

spojrzenie.

– Prawda.

– Ja, eee, też zaraz wychodzę. – Przełknęłam ślinę i miałam nadzieję, że

szybko uda mi się jej pozbyć. – Za pięć minut.

– Dokąd się wybierasz?


Pytanie zadała Helena, lecz obie stały i wpatrywały się we mnie, gdy

tymczasem ja desperacko próbowałam coś wymyślić.

– Yyy, Wes jedzie na mecz koszykówki i, eee, zapytał, czy też bym

chciała. To znaczy to nic takiego, po prostu nudziło mi się, a to brzmiało

trochę mniej nudno, wiecie? Totalnie nie chce mi się jechać, no ale już

obiecałam. Więc...

Jocelyn uniosła brwi.

– Ty wybierasz się na mecz koszykówki. – Wypowiedziała te słowa

w taki sposób, jakbym właśnie oświadczyła, że jestem triceratopsem. –

Z Wesem Bennettem.

Helena skrzyżowała ręce na piersi.

– Czy ty kilka dni temu nie napuściłaś na niego straży miejskiej?

– Nie, ja, eee, mówiłam, że p r a w i e to zrobiłam. – Zaśmiałam się

z przymusem i wzruszyłam ramionami. – Szczerze? Nie mam pojęcia,

czemu zgodziłam się z nim jechać.

Już ja wiedziałam czemu.

– Czy to Bennett kazał ci kupić także te buty? – zapytała Jocelyn ze

wzrokiem wbitym w moje trampki. – Bo przecież nienawidzisz

converse’ów.

To była prawda. Zawsze uważałam je za brzydkie i bez odpowiedniego

wsparcia dla podbicia. Teraz żywiłam względem nich dziwną sympatię, co

kazało mi kwestionować własne poglądy.

– Były na wyprzedaży, więc powiedziałam sobie: „A co mi tam?”. –

Znowu ten okropny śmiech. – Czemu nie kupić sobie converse’ów, nie?

Jocelyn pokręciła lekko głową, jakby nie miała pojęcia, czego jest

właśnie świadkiem.

Ja też, siostro, ja też.


– Cóż, osobo, którą kiedyś znałam, wpadłam tylko dlatego, że mama

musi wiedzieć, w który dzień w przyszłym tygodniu ruszamy na zakupy

sukienkowe.

Cóż za ironia losu, że kiedy w końcu zgodziłam się z nimi pójść, jej

mama musiała przełożyć zakupy na inny dzień. W pierwszej chwili

poczułam ulgę, teraz jednak odnosiłam wrażenie, że wszechświat ma

ochotę mnie trochę podręczyć. Na tym etapie chciałam, aby ta kiecka

wisiała już w mojej szafie, żebym przestała słyszeć określenie „zakupy

sukienkowe”.

– Ooch, uwielbiam kupować sukienki. – Helena przechyliła głowę

i dodała: – Rzadko je noszę, bo siedzenie jak dama jest do bani, ale każdej

wiosny marzy mi się cała szafa kiecek w kwiatki.

– To akurat będą poszukiwania sukienki na bal. – Jocelyn nie odrywała

wzroku od moich ciuchów. – Moja mama zgodziła się nas zabrać na te

zakupy.

– Och. – Helena zamrugała i zerknęła na mnie, a ja się poczułam jak

potwór. Wielokrotnie napomykała, że według niej powinnam się wybrać na

ten bal, bo potem będę żałować, jeśli tego nie zrobię, no i wielokrotnie

napomykała też, że może mnie zabrać na poszukiwanie sukienki i że

możemy „spędzić fajnie cały dzień”.

Uważała, że to będzie t a k i e fajne.

Ale to było z jakiś miesiąc temu i w sumie zapomniałam.

Tak jakby.

Moje uczucia względem Heleny robiącej to, co powinna robić moja

mama, były złożone i przez większość czasu stosowałam uniki, aż w końcu

okazja mijała.

Albo i nie.
– Na pewno będzie super. – Oczy miała smutne, lecz dodała: – Tylko

nie kupcie niczego zbyt wydekoltowanego, okej, dziewczyny?

Jocelyn uśmiechnęła się szeroko.

– Postaramy się, ale nie możemy niczego obiecać.

Zadzwonił dzwonek – tym razem to musiał być Wes, nie? – i zrobiło mi

się niedobrze, kiedy obie na mnie spojrzały.

Przecisnęłam się między nimi i zrobiłam krok w stronę drzwi.

– To pewnie Wes.

Objęłam dłonią gałkę i zebrałam się w sobie. Jakie istniało

prawdopodobieństwo, że Wes będzie trzymał buzię na kłódkę i nie

wspomni słowem o naszej umowie? Otworzyłam drzwi. I spróbowałam

zakomunikować sytuację tylko za pomocą oczu. Miałam nadzieję, że

mówią: „Nie pogorsz tego”, ale pewnie prędzej sobie pomyślał, że coś mi

do nich wpadło.

– Hej – rzuciłam.

Gdy spojrzał na mnie, jego uśmiech zmienił się w coś dziwnego – to, co

widniało na jego twarzy, wyglądało jak uśmiech osoby, która właśnie coś

odkryła.

– Umiesz słuchać – powiedział.

Zatrzasnęłam mu drzwi przed nosem.

– Hę? – Joss zasznurowała usta. – Co ty planujesz?

Helena miała ściągnięte brwi. Westchnęłam, ponownie otworzyłam

drzwi i uniosłam rękę.

– Nic nie mów. Serio. Możesz w ogóle się nie odzywać do czasu, aż

znajdziemy się w twoim aucie? Albo i nigdy?

– Cześć, Wes. – Helena machnęła do niego. – Rozumiem, że rano

znalazłeś Liz?
Posłał mi spojrzenie, które było odpowiednikiem wystawionego języka,

a do Heleny promiennie się uśmiechnął.

– Znalazłem, dziękuję. Nie sądzę, aby Liz ucieszyła moja obecność

w jej miejscu pracy, no ale trafiłem.

Jocelyn przechyliła głowę.

– Pojechałeś więc do jej pracy, aby zapytać, czy nie wybierze się z tobą

na mecz?

– Owszem.

Stwierdzenie faktu: Wes wyrósł na całkiem atrakcyjnego faceta. To

znaczy mnie się akurat nie podobał, ale wyblakły T-shirt, jaki miał na sobie,

podkreślał spore bicepsy. Do tego szelmowski uśmiech i ciemne, otoczone

firanką rzęs oczy i efekt końcowy był całkiem niezły.

Tyle że to zupełnie nie mój typ.

– Liz? – Joss spojrzała na mnie znacząco. – Możemy iść na chwilę do

łazienki?

Nie ma mowy.

– Właściwie to musimy już lecieć, ale jestem pewna…

– Zaczekam. – Wes wszedł do holu i zamachał kluczykami. – Nie

spieszcie się.

Jocelyn chwyciła mnie za łokieć i zaprowadziła do maleńkiej łazienki

mieszczącej się tuż za kuchnią. Gdy tylko zamknęły się za nami drzwi,

oświadczyła:

– Sądziłam, że rano Wesowi zepsuł się samochód.

– Co?

Westchnęła.

– Mówiłaś, że potrzebował podwózki do centrum handlowego, bo auto

nie chciało mu zapalić. Ale Helena właśnie powiedziała, że pojechał dziś do


antykwariatu.

O w mordę, Helena tak powiedziała? Tak byłam przejęta Wesem, że

totalnie się wyłączyłam. Kuuurde. Odchrząknęłam.

– Nie, samochód zepsuł mu się pod sklepem.

– Nie to mówiłaś w centrum.

Jak miałam spamiętać, co powiedziałam komu? Kłamanie było czymś

niefajnym, a na dodatek trudno za nim nadążyć.

– To.

Westchnęła.

– Skoro tak twierdzisz. Kwestia zasadnicza jest taka, że wybierasz się

na randkę z Wesem Bennettem, dziewczyno.

– To nie chodzi o…

– Nie. – Pokręciła głową. – Jak na osobę bardzo zajaraną miłością i w

ogóle naprawdę mało rozumiesz. Posłuchaj mnie teraz. Wes przyszedł dziś

rano do twojego domu, a kiedy cię nie zastał, pojechał do twojej pracy, aby

cię zaprosić na mecz, choć wie, że totalnie nie znasz się na sporcie.

O nie… nie, nie, nie. Opacznie to wszystko rozumiała, a jeśli usłyszała

plotki, które sama rozpuściłam na imprezie i o których nie miałam odwagi

jej jeszcze powiedzieć, miałam przerąbane.

– Hej…

– Wiesz, że to prawda. A potem udawał, że potrzebna mu twoja pomoc

podczas zakupów. To jest r a n d k a, Liz. Randka.

Chciałam jej powiedzieć, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi,

byłam jednak tchórzem. Wiedziałam, że uzna mnie za stalkerkę Michaela,

a po prostu nie chciałam tego słuchać. Zresztą wolałam wersję Wesa.

Michael był moją utraconą przed laty miłością.


– To nie jest randka – rzuciłam więc – ale przyznaję, że ma randkowy

potencjał.

W końcu coś, co nie było kłamstwem. Rzeczywiście ten wieczór miał

randkowy potencjał. Tyle że nie w odniesieniu do Wesa.

– A ty tego chcesz?

Jeśli uczynię aluzję do pewnego chłopaka w sposób, który można źle

zrozumieć, cóż, to nie będzie moja wina, prawda? Wzruszyłam więc

ramionami i odparłam:

– Nie wiem. No ale jest przystojny i bywa zabawny, wiesz?

– Pewnie, że wiem, wszyscy kochają Wesa. Po prostu sądziłam, że t y

go nie znosisz.

Naprawdę? Wszyscy kochali Wesa? Zgoda, odnosiłam wrażenie, że

uczestnicy tamtej imprezy u Ryna go uwielbiają, ale nie przyszło mi do

głowy, że to się roznosi poza jego krąg społeczny. Mieszkaliśmy po

sąsiedzku i chodziliśmy do tej samej szkoły. Czy to możliwe, że był

powszechnie kochany, a ja nic o tym nie wiedziałam?

– Och, nie znoszę – stwierdziłam. – Ale czasem bywa to zabawne.

Joss się zaśmiała i otworzyła drzwi.

– Nie rozumiem tego i jutro będziemy musiały pogadać o tym twoim

nowym wizerunku, ale chciałam się jedynie upewnić, że nie zwodzisz

naszego Wesleya.

Kiedy wróciłyśmy do holu, Helena doprowadzała właśnie Wesa do

śmiechu opinią na temat randkowego reality show, który wczoraj

wieczorem miał swój finał.

– No i ta kobieta rzeczywiście wypowiedziała słowa: „Pragnę

mężczyzny, który co wieczór będzie obsypywał moje łóżko płatkami

kwiatów, jeśli uzna, że to mnie uszczęśliwia”. Jeżeli to nie jest sygnał

ostrzegawczy, to nie wiem, co może nim być.


– Bo kto by w ogóle marzył o czymś takim, no nie? – Wes obdarzył

Helenę jednym ze swoich najlepszych uśmiechów. – Ile potem jest

sprzątania.

– Dziękuję ci, Wes. – Helena objęła go, doceniając jego wsparcie. –

Zresztą i tak przed wejściem do łóżka trzeba zrzucić te płatki. Nikt przecież

nie chce, aby przyklejały mu się do ciała, no nie?

– Ja na pewno nie – zapewnił Wes.

Joss nie nadążała, a Wes głośno się śmiał. Rzeczywiście było to

zabawne. Ale Helena nie dostrzegła sensu tego romantycznego

stwierdzenia. Zgoda, może i było ciut tandetne, lecz nie zmienia to faktu, że

symbolizowało chęć okazywania uczuć.

Mama by to zrozumiała.

– Gotowa, Buxbaum?

Zrobiło mi się gorąco w twarz, kiedy spojrzenie Wesa prześlizgnęło się

po moich włosach i stroju. Nie znosiłam tego, że moja cera zawsze

pokazuje światu, co czuję.

– Zdecydowanie wyglądasz na gotową na mecz. – Uniósł brew. – Nie

mam jednak pewności, czy to ogarniesz.

– Ja twierdzę, że nie. – Jocelyn nachyliła się ku niemu i zniżyła głos. –

Założymy się, Bennett?

– Ależ wy jesteście zabawni. Ha, ha, ha, Liz nie zna się na sporcie. –

Otworzyłam drzwi. – No to jadę oglądać, jak drużyna skręca nogi

w kostkach. A ty, Wes?

– Ł a m i e nogi w kostkach. – Posłał Jocelyn i Helenie sceptyczne

spojrzenie, na co obie zachichotały, a do mnie rzucił: – Już pędzę.

– Nie zapomnij, że razem z twoim tatą wybieramy się wieczorem do

kina i późno wrócimy – rzekła do mnie Helena.


– Okej. – Zamknęłam za nami drzwi, stresując się tym, co Joss sobie

teraz myśli. – Boże, musisz przystopować trochę z tym czarowaniem, okej?

Uniósł brwi.

– Słucham?

– Musiałam pozwolić, aby Joss sądziła, że być może mi się podobasz,

więc odpuść. Te dwie to twoja publiczność, która daje się nabrać na całą

otoczkę pod tytułem: „Ale ze mnie figlarz”. – Posłałam mu znaczące

spojrzenie i wycelowałam w niego palcem. – Więc na litość boską, zwolnij

trochę, w przeciwnym razie zaczną mnie zadręczać, żebym rzeczywiście się

z tobą umawiała.

Otworzył mi drzwi samochodu, a kiedy wsiadałam, oparł się o nie.

– To byłoby najgorsze, prawda?

– Absolutnie najgorsze.

Zamknął drzwi, a ja zapięłam pasy. Wes wsiadł na swoje miejsce

i uruchomił silnik. Nie mogłam nie zwrócić uwagi na fakt, że bardzo, ale to

bardzo ładnie pachnie.

– To mydło czy dezodorant?

Jego wielka dłoń wylądowała na drążku zmiany biegów. Podniósł na

mnie wzrok, marszcząc przy tym brwi.

– Słucham?

– Ładnie pachniesz, ale nie jest to twój normalny zapach.

Zamiast wrzucić bieg, wpatrywał się we mnie.

– Mój normalny zapach?

– Nie zachowuj się, jakbym była jakimś dziwadłem. Normalnie psikasz

się wodą z nutką taką jakby drzewną, a dzisiaj pachniesz bardziej… sama

nie wiem… ostro. – W mojej głowie pojawił się obraz, jak nagi od pasa

w górę Wes używa dezodorantu, i odchrząknęłam, odsuwając go od siebie.


Zaśmiał się gardłowo.

– Ja nie mogę, Liz Buxbaum zna mój zapach.

– Wiesz co? Zapomnij. – Ucieszyłam się, że w końcu wrzucił bieg

i zjechał z krawężnika, dlatego że gdyby spojrzał teraz na mnie, ujrzałby

policzki w odcieniu szkarłatu. – Pachniesz jak osioł.

Teraz to się dopiero rozchichotał.

– Znaczy się pikantny osioł z nutką drzewną.

– Przezabawne. – Włączyłam radio w nadziei na zmianę tematu.

Chyba się udało, bo rzucił:

– Nie mogę uwierzyć, że rzeczywiście włożyłaś te ciuchy. – Włączył

kierunkowskaz i zwolnił przed zakrętem. – Serio, spodziewałem się ujrzeć

cię w jednej z tych twoich babcinych sukienek.

– Wykosztowałam się na nie, więc oczywiście, że zamierzam w nich

chodzić.

Zerknął na mój strój, po czym skupił się ponownie na drodze.

Ciekawiło mnie, co teraz myśli. Rzecz jasna nie byłam łasa na

komplementy Wesa Bennetta, no ale nie powinno się lustrować czyjegoś

stroju i ani słowem go nie skomentować, prawda?

Strasznie to było denerwujące. Źle wyglądałam?

Podrapałam szorstki materiał dżinsów i rzekłam:

– Jestem ci chyba winna podziękowanie. Nie za próby dokonania mojej

metamorfozy, ty głupku, ale…

– Widzę, że nadal ci nie przeszło.

– Dlatego że podoba mi się ten strój. W życiu nie zwróciłabym na niego

uwagi w sklepie, ale podoba mi się.

– Widzisz? Jestem dobry…


– Nie. – Nachyliłam się i zaczęłam przełączać stacje. – Koniec na dziś

z pochwałami. Chyba że chcesz, abym je z siebie wyrzygała jak twoja

blondwłosa przyjaciółka.

– Nie, dzięki.

Obejrzałam się na pusty tył.

– Gdzie chłopaki?

– U Adama. Zapakujemy się wszyscy do jego minivana.

W tym momencie mój żołądek zmienił się w kulkę nerwów. Nie znałam

jego przyjaciół, więc samo to było wystarczająco stresujące, lecz bardziej

denerwowałam się na myśl, że będę siedzieć w samochodzie razem

z Michaelem.

Dlatego że chciałam – tak bardzo – aby zobaczył, że nie jestem już

Małą Liz.

– Wszyscy są spoko, zero obaw. – Było tak, jakby czytał mi w myślach,

nim jednak zdążyłam się nad tym zastanowić, dodał: – Ooch, lubię ten

kawałek.

– Ja też.

Przestałam skakać po stacjach, zaskoczona tym, że Wes i ja lubimy to

samo. To była piosenka Paradise Bazziego, dość stara i popowa. Ale to

jeden z tych kawałków, które mają coś w sobie i razem z nutami otrzymuje

się sporą dawkę letniego słońca całującego ramiona, kiedy idzie się do

miasta o zmierzchu.

W tym momencie zawibrował tkwiący w uchwycie na kubek telefon

Wesa i oboje na niego spojrzeliśmy. Na górze okienka z powiadomieniem

widniały słowa: „Michael Young”.

– Wygląda na to, że to wiadomość od twojego chłopaka.

– O mój Boże! – Oczami wyobraźni ujrzałam twarz Michaela i serce od

razu mi przyspieszyło.
– Ty zobacz. Ja nie piszę podczas jazdy.

– Jakie to z twojej strony odpowiedzialne – rzuciłam, biorąc jego

iPhone’a. Trzymanie go zdawało się czymś dziwnie osobistym, jakbym

trzymała w rękach jego życie towarzyskie. Zastanawiałam się, kogo dodał

do ulubionych, z kim regularnie wymieniał wiadomości i – Boże, miej mnie

w swojej opiece – jakie zdjęcia kryją się w jego aparacie.

– Niekoniecznie. Po prostu nie mam ochoty na śmierć i więzienie.

– To zrozumiałe, aczkolwiek muszę ci powiedzieć, że fascynuje mnie

twoja swoboda związana z tym, że ktoś ma w ręce twój telefon.

– Nie mam tajemnic – stwierdził, a mnie zaciekawiło, czy to prawda.

– Hasło. – Na tapecie blokady widniało zdjęcie jego psa, Otisa, całkiem

zresztą fajnego. Miał tego starego golden retrievera, odkąd tylko sięgałam

pamięcią.

– Zero pięć zero cztery dwa jeden.

– Dziękuję.

Otworzyłam wiadomości i odczytałam tę od Michaela.


MICHAEL: To co, namówiłeś Liz na mecz?
– A niech mnie, zapytał, czy jadę! – Ściszyłam muzykę i dodałam: –

Czy to znaczy, że ma nadzieję, że tak?

– Skoro pisze to do mnie – mruknął, zerkając z ukosa – przypuszczam,

że nie.

– Ale może jednak tak. – Nie podobała mi się ta odpowiedź. – Nie

wiesz.

– Dla mnie brzmi to tak, jakby po prostu liczył, ile będzie osób, Liz. –

Wskazał na telefon. – Chcesz mu odpisać?

– Serio?

Wzruszył ramionami.

– Czemu nie?
Zrobiłam wdech.

– Okej. Eee…

– Jesteś żałosna. – Wes skręcił w ulicę porośniętą drzewami. – Według

mnie wystarczy odpisać „aha”. Nie sądzisz?

Wypowiadałam na głos pisane słowa:

– Aha. Prawie jesteśmy.

Wysłałam.

Już miałam odłożyć telefon Wesa do uchwytu na kubek, kiedy

zawibrował mi w ręce.
MICHAEL: Super. Szepnę o tobie dobre słówko.
WES (JA): Ekstra, stary. Zerknęłam na Wesa, po czym dopisałam: A właśnie,

strasznie mi się podobają twoje włosy. Musisz mi zdradzić, czego używasz do ich

układania.

Przygryzłam wargę, powstrzymując uśmiech.


MICHAEL: Żartujesz, co?
Ponownie zerknęłam na Wesa, następnie szybko odpisałam:
WES (JA): W życiu. Jesteś moim włosowym bohaterem. Do zobaczenia za chwilę.
Odłożyłam telefon, a kiedy Wes zatrzymał się przed jednym z domów

i spojrzał w moją stronę, obdarzyłam go szerokim uśmiechem.

– To tutaj – wyjaśnił. Jego spojrzenie prześlizgnęło się na moje włosy,

po czym wróciło na twarz. – Gotowa?

– Jak na zawał.

– Wiesz, że nie powinno się tak mówić, no nie?

– No. – Czasami zapominałam, że nie każdy wie, co dzieje się w mojej

głowie. – Lubię mieszać metafory.

Kącik jego ust drgnął.

– Jakie to z twojej strony buntownicze, Elizabeth.

Przewróciłam jedynie oczami i wysiadłam z auta.


Nie udaliśmy się w stronę drzwi wejściowych. Poszłam za Wesem,

który obszedł dom i otworzył furtkę.

Po kilku krokach się zatrzymał, przez co na niego wpadłam.

– Boże, Wes. – Poczułam się niedorzecznie, kiedy wbiłam się piersiami

w jego plecy. – Co ty wyrabiasz?

Odwrócił się i spojrzał na mnie, a na jego ustach błąkał się cień

uśmiechu. I było w nim coś takiego, że nie dało się też nie uśmiechnąć.

– Chcę ci jedynie przypomnieć, że według Michaela podbijam do

ciebie. Więc jeśli nie będzie się wydawał zainteresowany tobą, nie bierz

tego do serca. To porządny koleś, przypuszczalnie będzie się trzymał na

dystans, dopóki się nie dowie, że między nami nic nie ma.

Nie wiedziałam, czy to wina lekkiego wiatru, czy też faktu, że Wes

znajduje się tak blisko, ale ta męska woda toaletowa (albo dezodorant, bo

ostatecznie nie odpowiedział mi na to pytanie) cały czas odnajdywała drogę

do mojego nosa, sprawiając mu tym samym ogromną przyjemność. Raz

jeszcze zrobiłam wdech i założyłam włosy za uszy.

– Czy ty próbujesz mnie uspokoić?

Zmrużył oczy, jakby miał ochotę szeroko się uśmiechnąć, ostatecznie

jednak pokręcił głową.

– Boże, nie. Sama musisz sobie radzić. Robię to tylko dla Wiecznego

Miejsca.

Uśmiechnęłam się, czy tego chciałam, czy nie.

– Okej, w porządku.

Zmierzwił mi włosy, jakbym była dzieckiem – głupek – a potem ruszył

w stronę wolnostojącego garażu za domem. Jego nagły dotyk okazał się

irytujący – znajomy i jednocześnie obcy – i chwilę trwało, nim odzyskałam

równowagę. Widziałam, że obok pierwszych drzwi stoją trzy osoby.


Pospiesznie przeczesałam palcami włosy i z szybko bijącym sercem udałam

się za Wesem.

Wzięłam głęboki oddech i oto moim oczom ukazał się Michael,

opierający się o pordzewiałego srebrnego vana. Miał na sobie dżinsy

i czarny polar, przez co jego oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie.

– Nie denerwuj się – rzucił półgębkiem Wes i dał mi kuksańca w bok,

a potem od razu przeszedł do prezentacji. – To Noah, Adam, a Michaela

znasz.

– Hej – przywitałam się.

Policzki mnie piekły, kiedy spojrzenia wszystkich wbiły się we mnie.

Miałam fatalną pamięć do imion, ale pomagało utworzenie przezwisk.

Wbiłam sobie w pamięć Uśmiechniętą Buzię (Noah), Hawajską Koszulę

(Adam) i Pana Właściwego z Idealnym Tyłkiem (rzecz jasna Michael).

Wszyscy okazali się całkiem sympatyczni. Hawajska Koszula powiedział,

że pamięta mnie z gimnazjum, bo mieliśmy z tą samą nauczycielką godzinę

wychowawczą. A potem on i Noah wdali się w rozmowę na temat tego,

jaka fajna była pani Brand, która uczyła ich w siódmej klasie.

Mało mnie to interesowało, dlatego wyłączyłam się i starałam patrzeć

wszędzie, byle nie na Michaela. Tyle że w ogóle mi się to nie udawało. Bez

względu na to, co nakazywałam mózgowi, moje spojrzenie co rusz biegło

w jego stronę i prześlizgiwało się po jego przystojnej twarzy.

W pewnym momencie zerknęłam na Wesa, a on pokręcił głową.

Ja z kolei pokazałam mu język.

Uśmiechnięta Buzia przechylił głowę – widział język – ale Wes

uratował mnie, mówiąc:

– Jedziemy czy co?

Zaczęliśmy pakować się do minivana i kiedy już miałam zająć miejsce

w środkowym rzędzie, Wes pchnął mnie w stronę tyłu i mruknął:


– Zaufaj mi.

Przepchnął się obok mnie i zajął miejsce z lewej strony pod oknem,

a dla mnie zostało to pośrodku, między nim a Michaelem. Usiadłszy,

spojrzałam na Wesa, a on uniósł brew, jakby próbował dodać mi odwagi.

Adam przekręcił kluczyk w stacyjce i chwilę później wyjechaliśmy

z bocznej ulicy.

Wes zaczął coś mówić do chłopaków siedzących z przodu, nachylając

się nad drugim rzędem, tak jakby chciał zapewnić mnie i Michaelowi

odrobinę prywatności. Odchrząknęłam, dojmująco świadoma tego, jak

blisko siebie znajdują się nasze nogi. Co powiedzieć? W głowie miałam

totalną pustkę, usta odmawiały mi posłuszeństwa, a linia EKG była

zupełnie równa.

Godzina zgonu: 17.05.

Podczas tych wszystkich okazji, kiedy wyobrażałam sobie nasze

magiczne pierwsze chwile, nawet nie przyszło mi do głowy, że będę

w milczeniu wbijać wzrok w swoje kolana z nadzieją, że to nie ja emituję tę

wyczuwalną delikatnie w samochodzie woń pleśni, gdy tymczasem

z głośników za naszymi głowami dudni okropna piosenka Florida George

Line.

Michael sprawdzał coś w telefonie, a ja wiedziałam, że kończy mi się

czas. Powiedz coś inteligentnego, Liz. Otworzyłam usta i mało brakowało,

a bym wspomniała o imprezie, ale znowu je zamknęłam, bo dotarło do

mnie, że tym sposobem przypomnę mu o incydencie z wymiocinami.

O mój Boże, wyduś coś z siebie, ofiaro losu!

I wtedy…

– Liz.

Moje spojrzenie przeskoczyło na jego twarz, tyle że wtedy mój żołądek

zaczął fikać koziołki i aby się nieco uspokoić, spuściłam wzrok na suwak
jego bluzy. Choć policzki mi płonęły i miałam pewność, że na czubku nosa

mam maleńkie krople potu, starałam się grać śmiałą i rezolutną.

– Michael.

Uśmiechnął się.

– Mogę ci coś powiedzieć?

O Boże.

Co zamierzał powiedzieć? Co mógłby powiedzieć, skoro dopiero co

wrócił? Przygotowałam się na wyznanie, że moje perfumy go mdlą albo że

coś obrzydliwego wystaje mi z nosa.

– Oczywiście.

Jego spojrzenie omiotło moje włosy, po czym wróciło do oczu.

– Naprawdę bardzo przypominasz teraz swoją mamę – oświadczył.

Czy da się wyczuć, że serce ci zamiera? Zapewne nie, ale coś mnie

ściskało w piersi, kiedy oczami wyobraźni ujrzałam twarz mojej matki

i uświadomiłam sobie, że Michael także ją pamięta. Nadal potrafił ją sobie

wyobrazić. Musiałam szybko zamrugać, aby się nie rozpłakać, dlatego że to

był najważniejszy komplement, jaki usłyszałam w całym życiu. Głos

miałam skrzekliwy i spięty, gdy zapytałam:

– Tak myślisz?

– Zdecydowanie. – Uśmiechnął się, lecz sprawiał wrażenie lekko

niepewnego, tak jak ludzie, którzy wspominając o mojej mamie,

zastanawiają się, czy nie popełniają błędu. – Przykro mi z powodu, eee…

– Dziękuję ci, Michael. – Założyłam nogę na nogę i nieco zmieniłam

pozycję, tak że teraz byłam zwrócona lekko w jego stronę. Lubiłam

rozmawiać o mojej mamie. Przywoływanie jej w swobodnej rozmowie było

dla mnie niczym zachowywanie przy sobie jej fragmentu, mimo że nie żyła

już od tylu lat. – Zawsze cię lubiła. Pewnie dlatego, że ty jako jedyny nie
chowałeś się pod ustawionym przez nią poidełkiem dla ptaków, a podczas

zabawy w chowanego nie deptałeś jej stokrotek, no ale jednak.

Jego niebieskie oczy przywoływały mnie do siebie, gdy z jego gardła

wydobył się niesamowicie przyjemny, głęboki śmiech.

– O to właśnie chodzi w twoim tatuażu? Stokrotki mamy?

W tym momencie moje serce na sto procent się zatrzymało i jedyne, co

mogłam zrobić, to kiwnąć głową. W kącikach oczu pojawiły mi się łzy

radości. Odwróciłam głowę i szybko zamrugałam. Zobaczył tatuaż i bez

słowa wyjaśnienia załapał, o co w nim chodzi. Może nie wiedział, że moja

matka uwielbiała w Masz wiadomość kwestię o tym, że stokrotki to

najsympatyczniejsze kwiaty, niemniej na ich widok pomyślał o niej. Wes

obejrzał się na mnie, ściągnął brwi i już miał coś powiedzieć, ale

pokręciłam głową. Z jakiegoś powodu samochód zaczął zwalniać, mimo że

jechaliśmy dopiero od kilku minut.

– Dlaczego się zatrzymujemy? – zawołał Wes do Adama.

– To dom Laney.

Odwróciłam głowę nieco w lewo i przez szybę zobaczyłam, jak

z wielkiego białego domu w stylu kolonialnym wychodzi Laney. Zbiegła po

schodach w stroju do tańca, błyszczącym czarnym trykocie, który u mnie –

w przeciwieństwie do niej – podkreśliłby wszystkie niedoskonałości, i z

nietęgą miną obserwowałam, jak otwiera przesuwne drzwi vana.

Moja chwila z Michaelem i szczęśliwe wspomnienia związane z mamą

zniknęły, gdy Laney weszła do samochodu i zamknęła za sobą drzwi.

Michael ją zaprosił? Chciał, żebym się przeniosła, tak by ona mogła zająć

moje miejsce? Była jego osobą towarzyszącą? A ja Wesa?

– Wielkie dzięki, że po mnie wróciliście. – Usiadła na fotelu przed

Michaelem i poczułam subtelny zapach jej perfum świadczący o tym, że ta

dziewczyna dba o najmniejszy nawet szczegół. Obejrzała się na nas i rzekła


do mnie: – Och, hej, Liz, nie wiedziałam, że też jedziesz. Sądziłam, że nie

przepadasz za sportem.

Uśmiechnęłam się z przymusem, w środku jednak kipiałam ze złości.

Oczywiście, że miała rację, ale czemu tak sądziła? Bo nie nosiłam głupiej

bluzy z literami? Miałam pewność, że nieprzypadkowo wspomniała o tym

w obecności Michaela. Już po raz drugi tego wieczoru starałam się brzmieć

radośnie, kiedy rzuciłam:

– A jednak tu jestem.

I niech to diabli – przez nią zapomniałam spojrzeć, jak wygląda dom

Michaela.

Odwróciła się tyłem do nas i rzuciła do chłopaków z przodu:

– Nie było takiej opcji, żebym się wyrobiła do czasu, kiedy wyjeżdżał

Michael, ale na swoją obronę mam to, że on nie musiał nakładać makijażu

scenicznego ani wciskać się w kostium.

– Nie miałem pojęcia, że ona też jedzie – powiedział cicho Wes,

zaskakując mnie. Jego usta znajdowały się tak blisko mojego ucha, że aż się

wzdrygnęłam. – Przysięgam.

Bez względu na to, co mówił o Miejscu, w tym akurat momencie nie

potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że pomaga mi także dlatego, że jest

naprawdę fajny. W głowie rozbrzmiały mi słowa Joss: „Wszyscy kochają

Wesa”.

Zaczynałam rozumieć dlaczego.

Nachyliłam się ku niemu, tak by mnie słyszał, i mruknęłam:

– Miałeś jednak rację co do bycia ubiegniętą. Jestem teraz praktycznie

niewidzialna.

Zrobił minę, która mówiła, że wcale nie, ale nawet nie próbowałam

przekonywać samej siebie, że jest inaczej. Laney zdążyła się już odwrócić

na swoim miejscu i teraz ucinała sobie pogawędkę z Michaelem. Poczułam


nieprzyjemne ściskanie w żołądku. Gdzie sprawiedliwość? Ta dziewczyna

miała mocny makijaż, oszałamiający obcisły kombinezon, a na czubku

głowy absurdalnie wielką kokardę. Powinna wyglądać jak Królowa

Klaunów.

A tymczasem wyglądała uroczo.

Najgorsze jednak było to, że zachowywała się niewiarygodnie

czarująco. Jakimś cudem udało jej się ukryć swoją gnijącą duszę

i zamieniła się w osobę autentycznie zachwycającą.

Czary, nic innego.

Nie było sensu rywalizować z taką perfekcją, dlatego poddałam się

i wyjęłam telefon. Rano zaczęłam czytać naprawdę wciągającą książkę,

więc otworzyłam tam, gdzie skończyłam, i próbowałam dać się porwać

Helen Hoang.

Chwilę później napisała do mnie Joss.


JOSS: Hej. Byłaś na imprezie u Ryna?
Cholera. Z żołądkiem w gardle odpisałam:
JA: Wes zaprosił mnie na ostatnią chwilę i to był prawdziwy koszmar. Zamierzałam ci
o tym powiedzieć, ale Helena nam przerwała.
JOSS: Ja ciebie zawsze zapraszam na swoje imprezy.
JA: Też o  tym myślałam, ale sama mówiłaś, że imprezy u  Ryna to niedojrzałe
popijawy, więc domyślałam się, że wcale nie chciałabyś tam pójść.
JOSS: To po prostu dziwne, że nic mi nie powiedziałaś.
Podniosłam wzrok znad telefonu w poszukiwaniu jakichś

usprawiedliwień. Jedyne, co otrzymałam, to wrażenie, że Laney robi

wszystkim chłopakom pranie mózgów, po którym dołączą do sekty jej

wielbicieli. Nic nie ratowało mnie przed faktem, że beznadziejna ze mnie

przyjaciółka.
JA: Próbowałam ci jedynie oszczędzić fatalnie spędzonego czasu.
JOSS: Nieważne. Muszę lecieć do pracy.
Westchnęłam, obiecałam sobie, że jakoś jej to wynagrodzę, a potem

wróciłam do książki. Ale przeczytałam zaledwie trzy akapity, kiedy Wes

zapytał:

– Mogę ci czytać przez ramię? Nudzi mi się.

Zerknęłam na niego.

– Nie spodobałoby ci się. Uwierz mi.

– Przymkniesz się, żebym mógł spokojnie czytać?

Miałam się ochotę uśmiechnąć, lecz zamiast tego odchrząknęłam

i bąknęłam:

– Sorki.

Próbowałam wrócić do lektury, tyle że teraz pozostawałam dojmująco

świadoma tego, że on także czyta każdy akapit tej słodko-seksownej

książki. Przewijałam strony, tyle że słowa brzmiały teraz inaczej, nabrały

nowego kontekstu, kiedy główna bohaterka nawiązała rozmowę o lekkim

zabarwieniu erotycznym.

Wyłączyłam telefon, kiedy bohaterowie przenieśli się do sypialni.

– Ale masz czerwone policzki – powiedział cicho Wes, a w jego niskim

głosie pobrzmiewał tłumiony śmiech. – Dlaczego przestałaś czytać?

Zakaszlałam i odwróciłam się w jego stronę.

– Samochód za bardzo podskakuje.

– Ach tak. – Pokiwał powoli głową i jego usta wygięły się

w uśmiechu. – Przestałaś czytać przez wyboje.

– Wiesz, bo jeszcze dostanę choroby lokomocyjnej i zwymiotuję na

ciebie.

– Och, Liz. – Laney wychyliła się przez przerwę między dwoma

siedzeniami i dodała: – Słyszałam o tym, co zrobiła Ash. To straszne.

Fatalnie się czuje z tego powodu.


Uśmiech zniknął z mojej twarzy, kiedy przyłożyła dłoń do serca

i skrzywiła się z empatią. Celowo przywołała ten temat, aby pokazać mnie

w złym świetle? Wzruszyłam ramionami.

– Co to za impreza, jeśli nikt cię nie obrzyga? – rzuciłam.

Usłyszałam, że Michael chichocze, i poczułam się tak, jakbym tę akurat

potyczkę wygrała. Laney wróciła do swojego nieustannego trajkotania,

więc włożyłam do uszu słuchawki, aby jej bzdury zagłuszyły dźwięki

Wicked Faces. Nim włączyłam muzykę, zawahałam się, po czym oddałam

Wesowi jedną słuchawkę. I razem słuchaliśmy w milczeniu, dopóki nie

dotarliśmy na szkolny parking.

Gdy Adam zaparkował, Laney w końcu powiedziała coś, czym mi

sprawiła radość. Otworzyła drzwi vana i rzekła:

– Jeszcze raz dzięki za podwózkę, Adam. Muszę poszukać zespołu.

I nie zapomnijcie, wracam także z wami.

To oznaczało, że cały mecz miałam na rozmowę z Michaelem. Bo

przecież nikt tak naprawdę nie przyglądał się grze, prawda?

Wes oddał mi słuchawkę, kiedy jednak próbowałam przechwycić jego

spojrzenie, aby zakomunikować mu niewerbalnie, jak bardzo ucieszyła

mnie ta wiadomość, on był zbyt zajęty pisaniem do kogoś, aby to

zauważyć.

Okazało się, że licealne mecze koszykówki są niesamowicie głośne.

Siedziałam między Michaelem a Wesem, a pozostali w rzędzie przed

nami. Z lewej strony mieliśmy zespół zagrzewający do gry, który wprost

emanował ogłuszającym entuzjazmem. Muzycy nieustannie wygrywali

dźwięki uniemożliwiające prowadzenie jakiejkolwiek rozmowy. Wyglądało

na to, że nadzieja na sprawienie, aby Michael ujrzał prawdziwą mnie,

będzie musiała zaczekać na koniec meczu.


Ostatecznie się z tym pogodziłam, bo podobała mi się panująca na sali

atmosfera. To miejsce kipiało energią, jakby każda przebywająca tu osoba

miała zaraz eksplodować z niekontrolowanej ekscytacji. Gdy drużyna się

rozgrzewała, odnosiło się wrażenie, że czeka nas coś wielkiego.

Odbijano piłki, uczniowie wchodzili po schodkach na trybuny

w poszukiwaniu znajomych, na gigantycznej tablicy wyników zegar

odmierzał czas do rozpoczęcia gry, a cheerleaderki tańczyły w rytm

wygrywanej przez zespół muzyki. Ze wzrokiem wbitym w Laney czekałam,

aż się pomyli, ale oczywiście się nie doczekałam. Każdy ruch wykonywała

tak, jakby sama go wymyśliła, a uśmiech ani na chwilę nie schodził jej

z twarzy, kiedy wykonywała kopnięcia, obroty i wydawała okrzyki –

wszystko to odbywało się w idealnej synchronizacji z pozostałymi

dziewczynami. Rozczarowujące.

Zerknęłam na Michaela, ale na szczęście rozmawiał właśnie

z siedzącym obok siebie chłopakiem.

Wes szturchnął mnie ramieniem.

– Dobrze się bawisz?! – wrzasnął mi do ucha.

Zaśmiałam się.

– Zespół już po raz trzeci gra Uptown Funk, więc czuję się, jakby ten

wieczór miał być wyjątkowy.

Moje słowa sprawiły, że się uśmiechnął. Nachylił się bliżej, nie odrywał

jednak wzroku od boiska.

– No dobra, Buxbaum, zabawmy się. Jeśli ten koleś – wskazał na numer

pięćdziesiąt jeden w naszej drużynie – zdobędzie więcej punktów niż

dwudziestka trójka z drugiej drużyny, wygrasz pięćdziesiąt dolców.

– Co? Dlaczego?

– Zero pytań. Chcesz pięćdziesiątkę czy nie?


– Eee, oczywiście, że chcę. – Bądź co bądź byłam na sporym minusie

z powodu sukienki. – A co, jeśli nie zdobędzie?

– Wtedy umyjesz mi samochód.

– Wydawał mi się dzisiaj całkiem czysty. Gdzie haczyk?

– Nigdzie. – Wzruszył ramionami, skrzyżował ręce na piersi i dodał: –

Niewykluczone, że jutro jadę na off-road do Springfield, ale nie nazwałbym

tego haczykiem.

– Ale z ciebie oszust. – Spojrzałam na jego śmiejącą się twarz i w tym

momencie zespół zaczął grać Hit Me with Your Best Shot. Dodałam: – Ale

niech ci będzie. Jak się nazywa numer pięćdziesiąt jeden?

– Matt Kirk.

Obserwowałam, jak pięćdziesiątkajedynka trafia zza białej linii,

i odwróciłam się z uśmiechem do Wesa. Ale on nie patrzył na boisko.

Patrzył na mnie – właściwie to się uśmiechał tak, że mój żołądek wykonał

małe salto. Zamrugałam i ponownie skupiłam się na meczu w nadziei, że on

nic nie zauważył. A potem rozległ się dzwonek i na szczęście wyrwał mnie

z tego dziwnego miejsca, do którego zabrała mnie tamta chwila.

– Nie miałem pojęcia, że tak cię interesuje koszykówka.

Kiedy szliśmy korytarzem za Wesem, Noahem i Adamem, Michael był

pod lekkim wrażeniem mojego zaangażowania.

Powinnam być Wesowi wdzięczna za ten zakład o pięćdziesiąt dolców,

bo dzięki niemu nie tylko zaangażowałam się w grę na tyle, że

zapomniałam o Laney i całym bożym świecie, ale też wyglądało na to, że

zapunktowałam u Michaela.

– Cóż, eee, to przecież play-offy.

Wiedziałam, że Wes uśmiechnąłby się, gdyby usłyszał, jak powtarzam

jego słowa. Trwała właśnie przerwa po pierwszej połowie meczu


i zamierzaliśmy zakraść się na salę gimnastyczną i porzucać sobie do kosza,

zanim znowu zacznie się gra. To znaczy wszyscy oprócz mnie.

– Rozumiem, że dobrze się znasz z Mattem?

– Z kim?

Wyglądał na skonsternowanego, choć nadal się uśmiechał.

– Numer pięćdziesiąt jeden? Cały czas mu kibicowałaś.

– Och, no tak. Matt. Jesteśmy… kumplami. – Kumplami? Serio? Choć

raz w życiu powiedz coś fajnego! Coś, co wyniesie cię ponad bycie Małą

Liz. Odchrząknęłam i dodałam: – Przez jakiś czas kręciliśmy ze sobą, ale

ostatecznie uznaliśmy, że wolimy być przyjaciółmi.

Taa, kłamstwo zdecydowanie poprawia twoją sytuację.

Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czemu tak kłamię na prawo i lewo.

Zawsze uważałam się za osobę raczej prawdomówną, teraz jednak najpierw

okłamałam Joss, potem Helenę i wreszcie Michaela. Kiedy to się skończy?

Tylko Wesa ostatnio nie okłamałam, a to dlatego, że nie próbowałam go

zadowolić ani mu zaimponować.

– Jasne, rozumiem. – Ramię Michaela otarło się o moje w sposób

swobodny, a mimo to… byłam co do tego pewna na dziewięćdziesiąt

dziewięć procent… celowy. Coś mi mówiło, że moje niepotrzebne

kłamstwo odniosło pożądany skutek. – Też miewałem takie dziewczyny.

– Szybko. – Noah przytrzymywał otwarte drzwi i nas popędzał. –

Wchodźcie, nim ktoś nas zobaczy.

Weszliśmy za nim na salę gimnastyczną. Adam znalazł w kącie piłkę,

a w tym czasie pozostali ustalali skład drużyn.

– Grasz, Buxbaum?

Wes posłał mi takie spojrzenie, jakbym powinna wyrazić zgodę,

wiedziałam jednak, że poziom moich umiejętności w niczym mi nie


pomoże.

– Popatrzę sobie, ale dzięki.

Wyjęłam z kieszeni słuchawki – zawsze miałam przy sobie co najmniej

trzy komplety – i włączyłam muzykę. Usiadłam po turecku na podłodze,

włożyłam do uszu słuchawki i przyglądałam się grze chłopaków.

W jednej drużynie byli Wes i Noah, w drugiej Michael i Adam. Noah

bez przerwy nawijał i jego słowny sparring z Michaelem i Adamem

doprowadzał mnie do śmiechu – był brutalny, zuchwały i zabawny.

Michael miał kilka trafionych rzutów, ale przyćmił go Wes, który

sprawiał wrażenie bardzo, ale to bardzo dobrego, jeśli chodzi

o koszykówkę.

Zapowiadała się przednia zabawa.

Nigdy dotąd nie stworzyłam ścieżki dźwiękowej do wydarzenia

sportowego – playlisty do biegania się nie liczą – ale zawsze uważałam, że

kryje się w nich szczególny rodzaj magii. Kojarzycie muzykę do Tytanów?

Kto teraz słyszał Ain’t No Mountain High Enough i nie widział oczami

wyobraźni, jak Blue śpiewa ją w szatni po tamtym koszmarnym treningu na

obozie? A Fire and Rain Jamesa Taylora otrzymało dzięki temu filmowi

zupełnie nowe życie. Nie pamiętałam, co sobie wyobrażałam podczas

słuchania tej piosenki, zanim obejrzałam film, ale już zawsze będę widzieć

wypadek samochodowy, na skutek którego Bertier został sparaliżowany.

Przyglądałam się, jak Noah kozłuje. Odbijał piłkę z pewnością siebie

kogoś, kto wie, że nikt mu jej nie ukradnie. W natchnieniu przewijałam

piosenki w poszukiwaniu czegoś głośnego, dlatego że w tej grze dużo było

hałasu. To była kakofonia głosów, postękiwań, pisku gumowych podeszew

i odbić.

Włączyłam Sabotage Beastie Boys. Może mało w tym było

oryginalności, za to pasowało idealnie. Pogłaśniałam, aż w końcu Ad-Rock


stanowił idealne tło dla tego intensywnego meczu. Noah z drwiącym

uśmieszkiem zwodził Adama, a zaraz po pierwszych skreczach cofnął się

i wykonał rzut. Piłka poszybowała wysoko w powietrze, a chwilę później

trafiła do kosza. Nie uderzając w nic oprócz siatki.

So-so-so-so listen up ‘cause you can’t say nothing’.

Michael podał piłkę do Adama, który pobiegł z nią szybko w róg, ale

Wes już tam czekał z rękami w górze. Adam skozłował ją do Michaela, ten

zaś po krótkim dryblingu pod obręczą zdobył kosza, jakby to było

superproste.

Listen all y’all it’s a sabotage…[5]

Adam podał piłkę dokładnie w czasie środkowego krzyku w piosence,

a ja byłam niesamowicie podjarana, jak zawsze, kiedy udało mi się zrobić

perfekcyjne dopasowanie. Gdyby życie było filmem, celem tej piosenki

byłaby właśnie ta chwila.

Muzyka sprawiała, że wszystko było lepsze.

Kiedy Noah zdobył trzy punkty, którymi wygrał mecz, wyprostowałam

się i zaczęłam wrzeszczeć. Tyle że ja świętowałam własne zwycięstwo, nie

ich.

Po zakończeniu gry wszyscy od razu się odprężyli – rozmawiali ze sobą

i od niechcenia wrzucali piłkę do kosza. Obserwując to, włączyłam Feelin’

Alright Joego Cockera. Noah kłócił się głośno z Adamem, by po chwili

razem się śmiać, a Wes wykonywał obok nich jakieś fatalne taneczne ruchy,

także się śmiejąc.

Było coś uroczego w tym, jak w chwili gdy metaforyczny gwizdek

obwieścił koniec gry, przeszli od bycia wrogami do bycia przyjaciółmi, od

sportowych rywali do zwykłych nastolatków.

– Co się tak uśmiechasz?


Podskoczyłam i chwyciłam się za serce, po czym wyszarpnęłam

słuchawki z uszu.

Odwróciłam głowę pod dziwnym kątem i zobaczyłam, że obok mnie

stoi Michael.

– Przestraszyłeś mnie!

– Sorki. – Uśmiechnął się, a ja poczułam dziwne ściskanie w żołądku.

Jasne włosy miał lekko spocone i wyglądały, jakby potraktował je żelem.

Patrząc na mnie ciepło, rzekł: – Wydawałaś się taka szczęśliwa, siedząc ze

słuchawkami w uszach. Niepotrzebnie ci przeszkodziłem.

– Och, nic się nie stało. – Założyłam włosy za uszy. – Ja, eee, po prostu

uwielbiam…

Bóg jeden wie, że nie sport, więc machnęłam rękami, wskazując na

salę, licząc, że to wystarczy i uratuje mnie przed kolejnym kłamstwem.

– Chcesz porzucać?

Zauważyłam, że rzeczywiście ma świetne włosy. I naprawdę mógłby

być włosowym bohaterem, gdyby coś takiego istniało.

– Totalnie brak mi koordynacji – wyjaśniłam i kątem oka dostrzegłam

Wesa.

Popełniłam błąd, odwracając głowę w jego stronę, na co on zareagował

uniesionymi kciukami, szerokim uśmiechem i sugestywnym poruszeniem

brwi.

Och, na litość boską.

Michael odbił piłkę i rzekł:

– Na pewno nie jesteś aż taka zła.

Ponownie skupiłam się na nim.

– Zapewniam cię, że jestem – odparłam.


– Chodź. – Przestał kozłować i wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać. –

Pomogę ci rzucić.

Ujęłam jego dłoń, a kiedy podciągnął mnie, każdą cząsteczkę mojego

ciała ogarnęło ciepło. Poszłam za nim w stronę kosza; zbliżywszy się do

niego, Michael wykonał celny rzut. Złapałam odbijającą się od ziemi piłkę,

on zaś powiedział:

– Przekonajmy się, jak rzucasz.

Uderzyła mnie myśl, że to może być iście filmowa scena.

Uśmiechnęłam się.

– Raz kozie śmierć – stwierdziłam.

W mojej głowie rozbrzmiało Paradise Bazziego.

This shit feel like Friday nights

This shit make me feel alive…[6]

Wykonałam rzut i obserwowałam, jak piłka chybia celu. I to bardzo.

Kiedy zaczęłam się śmiać, Michael się uśmiechnął, a minę miał tak uroczą,

że zapragnęłam napisać wiersz.

Zamiast tego zapytałam:

– Przygryzasz wnętrze policzka, żeby się nie roześmiać?

Zmrużył oczy.

– Widać to?

– Ja widzę wszystko, młody Michaelu.

Posłał mi uroczo wesołe spojrzenie i rzekł:

– Właściwie to Michaelu Youngu.

– No tak – przyznałam. – Zgadza się.

– Cóż. – Podniósł piłkę i odbił ją sobie między nogami, posyłając mi

przy tym półuśmiech, na widok którego lekko zakręciło mi się w głowie. –


Skoro widzisz wszystko, przypuszczalnie widzisz też to, że Wesley czuje do

ciebie miętę.

Piosenka urwała się z głośnym trzaskiem płyty.

– C-co? Nie – wydukałam.

Choć wiedziałam, że właśnie to udajemy, oczami wyobraźni ujrzałam

Wesa w dniu, kiedy zaciągnął na Miejsce stary zardzewiały zderzak od

furgonetki, abym nie mogła tam zaparkować. Gdyby Michael wiedział

choćby połowę tego wszystkiego.

– Mówię ci, Liz. – Rzucił mi piłkę, a ja nawet ją złapałam. – Sam mi to

powiedział.

Nagle kłamstwo okazało się znacznie trudniejsze w obsłudze, niż

wcześniej sądziłam. Wes już z nim rozmawiał? Co ja miałam powiedzieć?

Odbiłam piłkę, skupiając się na tym, aby nie stracić nad nią kontroli.

– Och. Eee. Lubię Wesa, ale tylko jako przyjaciela.

– Powinnaś to przemyśleć, bo jest naprawdę porządnym gościem.

Uśmiechnęłam się do niego, starając się, aby to nie było szczerzenie się

zakochanej idiotki, a on stał i wyglądał jak idealny przykład tego, czego

zawsze pragnęłam.

– Wes nie jest „naprawdę porządnym gościem”. Michael, daj spokój.

On… – Urwałam, kozłując. – Wes jest zabawny i nieprzewidywalny,

prawdziwa z niego dusza towarzystwa. Ma dobre cechy, ale nie jest

porządny.

Tyle że gdy wypowiadałam te słowa, wcale już tak nie uważałam.

W taki sposób zawsze go postrzegałam, lecz stawało się dla mnie jasne, że

albo się zmienił, albo ja przez cały czas nie miałam racji.

Michael kiwnął lekko głową, jakby rozumiał mój punkt widzenia.

– No ale jednak.
Uniosłam piłkę, aby wykonać rzut, i w tym momencie Michael stanął za

mną i zmienił ułożenie moich rąk tak, że teraz trzymałam piłkę w inny

sposób. Odnosiłam wrażenie, że opuszki jego palców parzą mi skórę,

i miałam problem z przypomnieniem sobie tego, jak używać własnych rąk.

Jego opalone dłonie otaczały moje blade palce z paznokciami

z odpryskującym turkusowym lakierem i mimo tej romantycznej otoczki

udało mi się wykonać rzut, a piłka wpadła do kosza.

– Ty ją tego nauczyłeś, Young? – Odwróciłam się i moim oczom ukazał

się Wes podchodzący właśnie do Michaela. – Bo wcześniej za cholerę nie

umiała.

Podniosłam z ziemi piłkę.

– Skąd możesz wiedzieć?

– Ja wiem wszystko, Buxbaum.

Przewróciłam oczami i kozłując, odbiegłam w przeciwną stronę.

– Możliwe, że udzieliłem jej kilku wskazówek, ale za rzut

odpowiedzialna była tylko Mała Liz – usłyszałam Michaela. Wzdrygnęłam

się. – A właśnie, kwestia moich włosów.

Przestałam kozłować i obejrzałam się przez ramię. Wes miał uniesione

brwi, jakby był jednocześnie skonsternowany i zaciekawiony tym, co zaraz

usłyszy. Michael dotknął przedniej części swojej fryzury i rzekł:

– Z przodu używam pomady Ieate, żeby je ujarzmić, ale bez

sztywności, a potem z boków nakładam odrobinę żelu.

– Rozumiem. – Kąciki ust Wesa wyglądały tak, jakby się miały

rozszerzyć w uśmiechu, widziałam jednak, że nie jest pewny, czy Michael

tak na serio rozprawia o swoich włosach, czy też odgrywa przemądrzałego.

– Ze swoimi mógłbyś pewnie robić to samo, gdybyś tylko trochę je

zapuścił i zafundował sobie porządne obcięcie.


Mało się nie zaśmiałam na widok zmiany w wyrazie twarzy Wesa,

kiedy dotarło do niego, że Michael jest śmiertelnie poważny.

– Serio tak myślisz? – zapytał go.

– Zdecydowanie. – Michael klepnął Wesa w ramię, posłał mu uroczy

uśmiech i dodał: – Sam możesz być swoim własnym włosowym bohaterem.

Ups.

– Eee, Michael? – Musiałam wkroczyć do akcji i zamknąć ten temat.

– Tak?

Kurde, musiałam coś powiedzieć.

– Eee, myślałeś już o balu? Czy zamierzasz z kimś pójść? Może

z przyjaciółką? – Och, na Norę Ephron, to zabrzmiało zbyt bezpośrednio.

Odchrząknęłam i dodałam: – A ty, Wes? Wybierasz się? Sporo osób w tym

roku nie idzie. Tak słyszałam.

Michael przyglądał mi się, jakby analizował moją kandydaturę, a przez

moje ciało przebiegł prąd.

– Jeszcze nie… – zaczął.

W tym samym momencie usłyszałam krzyk Noaha: „Uwaga na

głowy!”, a pół sekundy później piłka trafiła mnie w twarz, ja zaś

wylądowałam na ziemi.

– Tak strasznie cię przepraszam.

Próbowałam spojrzeć na Noaha, ale nie widziałam go przez przyłożoną

do nosa zwiniętą koszulkę i dlatego, że głowę miałam odchyloną. Jedyne,

co widziałam, to ten T-shirt i sufit.

– Przestań przepraszać. Nic się nie stało.

Stało. To znaczy nie byłam zła na Noaha. Wygłupiał się i próbował

podać piłkę do Adama, który tego nie wiedział i usunął się z drogi

w najmniej odpowiednim momencie. Tak dobrze szło mi z Michaelem tuż


przed tym, jak piłka walnęła mnie w twarz. W jednej chwili czekał nas

potencjalny filmowy moment, a w następnej z nosa tryskała mi krew.

I nie mogło to być kilka małych kropel, o nie. Nie w moim przypadku,

nie w obecności Michaela Younga. Po zderzeniu piłki z nosem było tak,

jakby odkręcono kran. Wes ściągnął koszulkę, przyłożył mi ją do nosa

i pomógł usiąść, natomiast Michael kucnął przy mnie i z niepokojem pytał,

czy wszystko w porządku.

Moja nowa bluzka cała była we krwi, na dżinsach także pojawiło się

kilka plam. Cieszyłam się, że nie mam lusterka – na swój widok na pewno

umarłabym z zażenowania. Jeszcze nikt na świecie nie wyglądał atrakcyjnie

z lejącą się z nosa krwią.

Nikt.

I gdy tak siedziałam, brocząc, zaczęłam się zastanawiać, czy

wszechświat nie wysyła mi wiadomości. Byłam większą optymistką niż

większość ludzi i całym sercem wierzyłam w przeznaczenie, skłamałabym

jednak, gdybym powiedziała, że to nie sygnały ostrzegawcze.

Dlatego że zarówno wymiociny, jak i krew pojawiły się dokładnie

wtedy, kiedy działo się coś dla mnie ważnego z Michaelem. W obu

przypadkach wydawało mi się, że nawiązuje się między nami więź i wtedy

BUM. Płyny ustrojowe.

– W porządku, Buxbaum?

Nie widziałam twarzy Wesa, ale jego głęboki głos sprawił, że się

rozluźniłam. Przypuszczalnie dlatego, że znałam go lepiej niż pozostałych.

– Noah, złamałeś dziewczynie twarz.

– Gdybyś złapał podanie, pacanie, biedna Liz nie znalazłaby się na

liście do przeszczepu.

Usta im się nie zamykały i zaczynałam rozpoznawać ich głosy.

– Jak mogę złapać coś, co nie wiedziałem, że leci? – zapytał Adam.


– A jak mogłeś tego nie zrobić? – prychnął Noah. – To się nazywa

odruch.

– Czy istnieje coś takiego jak przeszczep nosa? – To znowu Adam. –

Z ciekawości pytam.

– Zadajesz dobre pytania. – Michael się śmiał i chyba odbijał piłkę. –

Dlatego że w tej sytuacji jest to z pewnością istotne.

Nie będę kłamać, nieco zaniepokoił mnie fakt, że Michael pozostaje

taki wyluzowany, podczas gdy ja praktycznie się wykrwawiam.

– Co poradzę na to, że ciekawski ze mnie chłopak. – To znowu Adam.

– Ale z ciebie głupek. – Miałam wrażenie, że Noah także się śmieje.

– Nadal nie otrzymałem odpowiedzi – upierał się Adam.

– Myślę, że tak. – Mój dobiegający zza koszulki głos był dziwny

i stłumiony. – Pewnej kobiecie małpa oderwała całą twarz i był przeszczep.

– Serio? – Adam sprawiał wrażenie zafascynowanego. – Przeszczep

calutkiej twarzy?

– Tak mi się wydaje.

Ta rozmowa stanowiła przyjemną odskocznię od niepokoju związanego

z potencjalnym uszkodzeniem nosa. No bo czy nie było tak, że ludzie ze

złamanymi nosami mieli potem na nich wielkie garby? A czy mój nos był

złamany?

Próbowałam go zmarszczyć i poczułam potworny ból. Cholera.

Na linii mojego wzroku pojawiła się twarz Wesa.

– Wszystko w porządku?

Wyglądał na szczerze zatroskanego i z jakiegoś powodu poczułam się

zmuszona do tego, aby go uspokoić. Na ślepo odnalazłam jego dłoń

i uścisnęłam ją.
– Chyba tak. Gdy tylko krwawienie ustanie, przypuszczalnie będzie

dobrze.

– Ona jest większą twardzielką niż ty, Bennett – oświadczył Adam.

– No pewnie. – Wes poprawił koszulkę tak, że widziałam nieco więcej,

i poczułam, jak jego wielka, ciepła dłoń ściska moją. – Ja bym tu wył.

– Ja też – dodał Michael.

– O mój Boże, co się stało? – Przede mną pojawił się ktoś dorosły, jakaś

blondynka z włosami obciętymi na pazia. Spoglądała na mnie

z niepokojem. – Nic ci nie jest, kotku?

Powtórzyłam to, co powiedziałam Wesowi, ona zaś zasugerowała, abym

spróbowała odsunąć koszulkę.

– Założę się, że najgorsze krwawienie już minęło – powiedziała ze

znawstwem.

Gdy raczyła chłopaków wykładem na temat tego, że nie powinni się tu

teraz znajdować, przygotowałam się na zabranie koszulki. Choć

wiedziałam, że to niedojrzałe, część mnie nie chciała tego robić, bo na

pewno twarz miałam umazaną od krwi. Nie chciałam, aby Michael – ani

ktokolwiek inny – oglądał mnie w takim stanie.

Ale wzięłam głęboki oddech i opuściłam koszulkę.

I… miny chłopaków nie wróżyły niczego dobrego.

Michael zakaszlał i bąknął:

– Cóż, krew już chyba nie leci.

Spojrzałam na Wesa, bo wiedziałam, że będzie ze mną szczery.

– Co się dzieje?

Wpatrywałam się w niego i czekałam. Był bez koszulki, poświęcił ją dla

mojego krwawiącego nosa, i na chwilę rozproszył mnie widok jego torsu.


Nie miałam w zwyczaju gapić się na czyjąś klatę, ale mój sąsiad okazał się

naprawdę nieźle zbudowany.

– Nie zrozum mnie źle – odezwał się Adam, udzielając odpowiedzi

zamiast Wesa i odrywając mnie od tej uczty dla oczu – ale twój nos

wygląda trochę jak… nos Pana Bulwy.

– Ja pierdzielę, masz rację! – Noah pokiwał zdecydowanie głową. –

Reszta nie, ale nos na pewno.

Michael nawet nie krył śmiechu, ale przynajmniej był to ciepły,

przyjacielski śmiech.

– On rzeczywiście przypomina nos Pana Bulwy. I znowu leci z niego

krew.

Poczułam na górnej wardze ciepły strumyczek.

– O mój Boże! – Na nowo zasłoniłam nos.

– Wcale nie, nie słuchaj ich. – Wes ujął moją brodę i jego spojrzenie

zsunęło się na mój zakryty nos. – Twój nos jest jedynie odrobinę

spuchnięty.

– Odrobinę? – mruknął Noah, a w tym samym czasie nieznajoma

kobieta oświadczyła:

– Chyba powinnaś jechać na pogotowie, moja droga. Aby się upewnić,

że nie jest złamany.

Pogotowie, naprawdę? A co z drogą powrotną z Michaelem?

– Eee…

Ale Wes mi przerwał.

– Nie, bez żadnych protestów. Zawiozę cię na pogotowie, a po drodze

zadzwonisz do rodziców. Okej?

– Stary, a masz samochód? I przestań jej tak rozkazywać – wtrącił

Adam.
Nos tętnił mi boleśnie, ale nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu.

Koledzy Wesa byli przezabawni.

– Nie musisz mnie zawozić do szpitala. Zadzwonię do taty.

– Ale Helena mówiła, że wybierają się do kina. – Wes wyglądał na

zaniepokojonego, a mnie zakręciło się lekko w głowie. Co pewnie

oznaczało, że doznałam wstrząśnienia mózgu. Sprawdził coś w telefonie,

po czym rzekł: – Szpital znajduje się dosłownie na końcu tej ulicy.

– No tak. – Miał rację w kwestii taty i Heleny, w kwestii szpitala

pewnie też.

– Na pewno do nas dojadą, jeśli do nich zadzwonisz. – Wes podał mi

rękę. – Dasz radę wstać?

– Oczywiście. – Pozwoliłam, aby pociągnął mnie na nogi.

– Lepiej coś załóż, stary. – Adam się skrzywił. – W samych dżinsach

wyglądasz jak zbok. Jak niepełnoletni striptizer.

Przycisnęłam mocniej koszulkę do twarzy, a Wes podniósł z ziemi

kurtkę i włożył ją na gołe ciało. Policzki mi płonęły – czułam się tak,

jakbym oglądała coś nieprzyzwoitego – i drżącym głosem rzuciłam:

– Chodźmy, zboczeńcu.

Gdy wyszliśmy z sali, uświadomiłam sobie, że Wes już dwa razy

poświęcił dla mnie swoje ubrania. Albo znajdowałam się w ukrytej kamerze

i mnie wkręcał, albo rzeczywiście był supermiłym gościem.

– Włosowy bohater. O mój Boże, brak mi słów. – Wes miał poważną

minę, gdy schodziliśmy po schodach, ale w jego oczach widać było

szelmowski błysk, ten, który nigdy nie znikał. – Według ciebie to zabawne,

co?

– No tak, uważam się za zabawną osobę.

Chwyciłam się metalowej balustrady i rozważałam, jak to się stało, że

na koniec tego wieczoru zamiast czynić magię z Michaelem, zostałam sama


z Wesem. Trochę mnie dziwiło, że nie czuję większego rozczarowania, ale

być może to po prostu mechanizm obronny mojego organizmu

niepozwalający mi umrzeć ze wstydu.

– A jeśli Michael rozpowie wszystkim, że jest moim włosowym

bohaterem?

Uśmiechanie się bolało, ale i tak to zrobiłam. Wes zachowywał się tak,

jakby nos nie eksplodował mi właśnie na oczach mojego ukochanego,

i uwielbiałam go za to. Wrócił do rozmowy, którą przerwał wypadek.

– Nie rozpowie.

– Bo osobiście wolałbym wzorować się na kimś innym. – Gdy szliśmy

ciemnym chodnikiem, zaczął wymieniać: – Na przykład na Toddzie

Simonie, ten to dopiero ma włosy. I Barton Brown. Człowiek mógłby się

zatracić w lśniącej grzywie Bartona. Ci goście zasługują na bycie

włosowymi bohaterami. Oni są warci włosowego uwielbienia. Ale Michael

Young? Błagam.

– Nie masz co liczyć na Bartona Browna, bądź realistą.

– A właśnie że nie. Oszalałby pewnie z radości, gdybym go poprosił,

aby był moim włosowym bohaterem.

– W życiu byś go o to nie poprosił, Wes, i doskonale o tym wiesz. On

należy do zupełnie innej włosowej ligi.

– Dlaczego mnie tak ranisz?

– Sorki. – Przechodziliśmy właśnie pod latarnią i patrząc na Wesa,

uświadomiłam sobie, że jego twarz zawsze ma pogodny wyraz. Prawie

nigdy nie wyglądał na wkurzonego i nie potrafiłam go sobie wyobrazić

porządnie wściekłego. – Chyba po prostu odreagowuję na tobie.

Zerknął na mnie.

– Jak tam nochal?

– W sumie już nie boli. Chyba że go dotykam.


– To nie dotykaj.

– Naprawdę?

Wzruszył ramionami i włożył ręce do kieszeni.

– Wydaje się logiczne.

Dość miałam trzymania koszulki przy twarzy. Wyjęłam telefon

i uruchomiłam aparat, aby zrobić z niego lusterko, następnie zatrzymałam

się i powoli odsunęłam koszulkę.

– O mój Boże, rzeczywiście jestem Panem Bulwą.

Grzbiet nosa miałam potwornie spuchnięty, a całość sprawiała wrażenie,

jakby stopiła się z resztą twarzy.

Dobra wiadomość: kiedy odchyliłam głowę, wyglądało na to, że żadna

krew nie czeka już na wypłynięcie.

– Dwa razy miałem złamany nos i w obu przypadkach szybko się

zagoiło. – Wes dotknął palcem wyświetlacza i wyłączył mi aparat, żebym

dłużej na siebie nie patrzyła. – Może i przez jeden dzień wygląda się jak

dziecięca zabawka, ale po wszystkim nie zostaje praktycznie nawet ślad.

Zerknęłam na jego profil i rzeczywiście nie dostrzegłam na jego nosie

żadnych garbków ani zgrubień.

Mimo to odparłam:

– Zdefiniuj „praktycznie”.

Zignorował mnie.

– Zadzwoń do taty.

– No tak. Dzięki.

Wybrałam numer, a w tym czasie Wes stał obok mnie i przewijał coś

w swoim telefonie. Kiedy powiedziałam tacie, co się stało, a potem to samo

powtórzyłam Helenie, oświadczyli, że przyjadą do szpitala i spotkamy się

na miejscu.
– A tak w ogóle to wielkie dzięki. – Schowałam telefon do kieszeni,

a ubrudzoną koszulkę zaplotłam na pasku torebki. Przy każdym kolejnym

kroku próbowałam rozgryźć, o co chodzi z tą nagłą życzliwością Wesa.

Najwyraźniej naprawdę bardzo mu zależało na zdobyciu miejsca

parkingowego. – Nie musiałeś mi towarzyszyć.

Szturchnął mnie w ramię.

– Przy moim pechu wykrwawiłabyś się na śmierć, a potem wyrzuty

sumienia nie pozwoliłyby mi się cieszyć Wiecznym Miejscem.

– Chwila, przejąłbyś je mimo tego, że przyłożyłeś rękę do mojego

zgonu?

Próbowałam dać mu żartobliwego kuksańca, ale złapał moją pięść

w swoją wielką dłoń. Gdy zapiszczałam, wyszczerzył się, po czym mnie

puścił.

– A co, Buxbaum, miałoby stać puste?

Dotarłszy do zbiegu ulic, zatrzymaliśmy się na czerwonym świetle.

Przez chwilę milczeliśmy, lekko się tylko uśmiechając, aż w końcu Wes

tym swoim niskim i chropawym głosem zapytał:

– To co, robiłaś z Youngiem jakieś postępy, zanim dostałaś w twarz?

Nie wiem dlaczego, ale początkowo nie bardzo miałam mu ochotę

odpowiadać. Stroiliśmy sobie żarty i nie chciałam, aby zrobiło się

poważnie. Potem przypomniałam sobie jednak, że to mój kolega z drużyny

odpowiedzialnej za zdobycie Michaela, Wes.

Czemu nie miałabym mu powiedzieć?

– Wiesz, chyba tak. Zachowywał się nieco zalotnie, no i nawet

f i z y c z n i e mi pomógł ułożyć ręce tak, bym wykonała lepszy rzut.

– Słodki Jezu, on cię dotknął? – Otworzył szeroko oczy, jakby to miało

kolosalne znaczenie.

– Owszem. – Uniosłam z dumą brodę.


– No a jak konkretnie to zrobił? Ten dotyk był trenerski i neutralny

czy…?

– Taki. – Uniosłam ręce i odsunęłam mu łokcie od tułowia. – Tylko

może lżejszy i bardziej opuszkowy.

– A niech mnie, Liz. – Z szeroko otwartymi ustami potrząsnął głową. –

To dopiero coś.

Moje usta rozciągnęły się w najbardziej promiennym uśmiechu, mimo

że nos przeszyła mi fala bólu.

– Prawda?

– O mój Boże, nie. Oczywiście, że nie. – Wes wcisnął ręce do kieszeni

i ruszyliśmy z miejsca, bo światło zmieniło się na zielone. – To był

sarkazm. Sądziłem, że cię znam, a tu nagle wyskoczyłaś ze słowem

„opuszkowy”.

– Och. – Odchrząknęłam. – No ale dla mnie to było coś.

– Coś opuszkowego?

Gdy tak drwił z moich słów i obsesji na punkcie Michaela, uderzyła

mnie myśl, że wszystko jest nie tak, jak powinno. To Wes szedł ze mną do

szpitala i to jego koszulka tamowała lecącą mi z nosa krew.

Nie powinien robić tego Michael?

Wes ponownie na mnie zerknął. Gdy podeszliśmy do wejścia na

pogotowie, z jego twarzy nie dało się niczego wyczytać. Nim drzwi się

otworzyły, zapytał:

– Chyba nie sądzisz, że ta jego opuszkowość coś znaczyła, co?

– A skąd mam wiedzieć? – Zadrżałam z zimna i zastanawiałam się, skąd

u Wesa ten nagły cynizm. – Mogła znaczyć.

Wydał dźwięk, który stanowił połączenie jęku i irytacji.

– Jak to możliwe, że tak fatalnie odczytujesz sygnały?


– Co…

– Liz. – Ze szpitala wyszedł tata. Twarz miał ściągniętą niepokojem. –

Byliśmy w kinie dosłownie tuż za rogiem. Jak nos?

Weszliśmy do środka, a czekająca obok recepcji Helena zerknęła na

Wesa, po czym posłała mi znaczący uśmiech. Co od razu mnie

zestresowało. Ostatnie, czego chciałam, to aby tata został wciągnięty w tę

fałszywą narrację dotyczącą mnie i Wesa.

Wes był wobec nich miły i przez kilka minut uprawiał gadkę szmatkę,

za to na mnie już tak naprawdę nie patrzył. Odchodząc, rzucił:

– Do później, Buxbaum.

A potem zniknął.

Nie byłam pewna, co o tym myśleć. Bo przecież nie mógł być na mnie

zły, prawda? Skąd to dziwne zachowanie? A może tylko mi się wydawało?

Gdy czekaliśmy na lekarza, napisałam Joss o nosie (oczywiście bez

żadnej wzmianki na temat Michaela), bo wiedziałam, że chętnie pozna tę

absurdalną historię.

Jej odpowiedź:
JOSS: Wes Bennett zabrał cię do szpitala?
JA: Tak, ale przecież przywiózł mnie na mecz, więc to nic takiego.
Dobrze było pisać o nosie, przypuszczalnie dlatego, że to bezpieczne

terytorium. Nie miało nic wspólnego z ostatnią klasą – jej obsesją – ani

moim planem zdobycia Michaela.


JOSS: OMG! Coś mi mówi, że pan Bennett się zadurzył…
No i po bezpieczności. Wiedziałam, że to dziwaczne, ale gdy tak

siedziałam na przykrytej papierem kozetce, zatęskniłam za moją najlepszą

przyjaciółką z czasów sprzed ostatniej klasy. Zatęskniłam za byciem w stu

procentach sobą, bez konieczności uchylania się przed niechcianymi

rozmowami.
JA: Zamknij się, muszę kończyć.
JOSS: Czy skoro w poniedziałek nie ma szkoły, to pasuje ci wtedy pójść na zakupy?
Widzicie? Brakowało mi możliwości napisania więcej niż jednego

zdania, nim do naszych rozmów zakradnie się stres i różnica poglądów.

Choć czułam się fatalnie, nie powstrzymało mnie to przed napisaniem:


JA: Chyba muszę być w pracy – SERIO – nie złość się.
JOSS: Zamknij się, muszę kończyć, ofiaro losu.
Naprawdę musiałam odbębnić te zakupy, nim zranię jej uczucia. Joss

była silna, miała mnóstwo własnych opinii, lecz pod tą warstwą uporu kryła

się osoba słodka i niesamowicie sentymentalna.

I dlatego zazwyczaj tak dobrze się dogadywałyśmy.

W końcu zjawiła się lekarka i po dokładnych oględzinach i ostukaniu

mojego obolałego nosa orzekła, że nie jest złamany. I że za dzień lub dwa

znowu będzie wyglądał normalnie. Gdy dotarliśmy do domu, dochodziła

jedenasta, a ja byłam wykończona. Wzięłam prysznic, wślizgnęłam się pod

kołdrę i prawie już spałam, kiedy zawibrował mi telefon.

Przekręciłam się na drugi bok i spojrzałam na wyświetlacz. Wiadomość

z nieznanego mi numeru.
NIEZNANY NUMER: Hej, Liz, tu Michael. Chciałem jedynie sprawdzić, jak się czujesz.
– O mój Boże.

Gorączkowo poszukałam okularów i zapaliłam lampkę. O m ó j B o ż e!

Wpatrywałam się w telefon. Napisał do mnie Michael Young. Wzięłam

drżący oddech i zastanawiałam się nad odpowiedzią, którą nie zrobiłabym

z siebie idiotki.
JA: Cóż, nos Pana Bulwy nie okazał się złamany, więc jest dobrze :)
ON: Haha, cieszę się. Wes mi mówił, że w  szpitalu odmówiłaś przyjęcia środków
przeciwbólowych, bo jesteś twardzielką.
Do zapamiętania: podziękować Wesowi. Z uśmiechem przekręciłam się

na brzuch. Było tak, jakbym słyszała głęboki, przeciągający samogłoski

głos Michaela odczytujący te wiadomości. Miałam ochotę tarzać się po


łóżku i fikać nogami jak Julia Roberts z powodu trzech tysięcy dolarów

w Pretty Woman.
JA: Ma rację w kwestii bycia twardzielką.
ON: Hmm, a ja pamiętam dziewczynkę, która płakała, kiedy oblało się ją wodą.
Przewróciłam oczami i pożałowałam, że ciągle pamięta tamtą mnie.
JA: Tamtej dziewczynki OD DAWNA nie ma. Zaufaj mi, kiedy Ci mówię, że nie chcesz
zadzierać z nową Liz ;)
ON: Czyżby?
O Boże – czy to flirt? Czy Michael Young rzeczywiście ze mną

flirtował? Uśmiechając się jak idiotka, odpisałam:


JA: Zdecydowanie.
ON: Cóż, w takim razie będę musiał po prostu poznać tę nową Liz.
Umarłam. I nie wiem, jak mi się udało odpisać zza grobu.
JA: Na to wygląda. O ile tylko masz jaja.
ON: Co?
Rany. No co „co”? Pisanie szło mi fatalnie.
JA: Chodziło mi o to, że będziesz musiał, o ile tylko czujesz się na siłach.
ON: Już rozumiem.
Nie chciałam marnować szansy na wymianę wiadomości z Michaelem,

ale po raz kolejny miałam w głowie pustkę. Szkoła, koszykówka, nos…

hmm.
JA: Co teraz porabiasz?
ON: Piszę do ciebie.
Cóż, nie bardzo mi pomógł.
JA: Brzmi ekscytująco.
ON: Co brzmi?
On tak na serio? Naprawdę byłam aż tak beznadziejna w tego typu

pogaduszkach? Cholera.
JA: Nic. Tak na marginesie, umieram z głodu. Przyślij jedzenie. SOS.
ON: Muszę iść wyjąć pizzę z piekarnika, bo zaraz się uruchomi czujnik dymu i obudzi
rodziców, ale dodaj mnie do kontaktów. Napiszę jeszcze do ciebie.
Chyba zaraz zemdleję.
JA: Załatwione.
ON: Dobranoc, Liz.
Powoli odłożyłam telefon na szafkę nocną. Pewnie, że byłam

podekscytowana. Tylko co to oznaczało? Wróciłam do gry? Nie miałam co

do tego pewności, no ale zależało mu na tyle, że zdobył mój numer –

zapewne od Wesa – i osobiście napisał, aby sprawdzić, jak się czuję.

Więc chociaż tym wiadomościom towarzyszyło pewne skrępowanie, to

mimo wszystko dobry znak, prawda?

Nagle z pełną mocą powróciła do mnie piosenka, którą ułożyłam jako

siedmiolatka. „Mike i Liz lubią się dziś. Na zawsze razem, jaki ładny

obrazek”.

Gdy zsiadłam już z tego emocjonalnego rollercoastera, znowu poczułam

zmęczenie, a nos zaczął mi boleśnie pulsować.

A ja zaczęłam się martwić.

Dlatego że nie miałam pojęcia, co się stało z Wesem w szpitalu.

W jednej chwili zwyczajowo się przekomarzaliśmy, w następnej sprawiał

wrażenie, jakby był o coś zły.

A za nic nie chciałam, aby się na mnie złościł, zwłaszcza po tym, jak

cały wieczór był taki miły.

Wzięłam do ręki telefon, wybrałam jego numer i z jakiegoś powodu

poczułam zdenerwowanie, gdy rozległ się sygnał. Sądziłam, że włączy się

poczta głosowa, ale po piątym sygnale Wes w końcu odebrał.

– Hej, Libby Loo. – Wydawało się, że jest zmęczony albo długo nie

używał głosu, który miał teraz w sobie coś chropawego. – Co tam?

Podciągnęłam kołdrę aż pod pachy i przesunęłam palcem po szwie na

pościeli.

– Zrobiłam w szpitalu coś, czym cię wkurzyłam?

– Co? – Usłyszałam, jak odchrząkuje. – Nie.


– Bo sprawiałeś wrażenie… oschłego? Gdy wychodziłeś? – Brzmiałam

jak zdenerwowana gimnazjalistka. Przekręciłam się na bok. – Przepraszam,

jeśli powiedziałam coś nie tak.

– Wow. – W jego głosie usłyszałam uśmiech. – Nie miałem pojęcia, że

tak się troszczysz o mój dobrostan.

– Dobra, przestań. – Zaśmiałam się, przez co zabolał mnie nos,

i dodałam: – Chciałam się jedynie upewnić, że między nami wszystko okej.

– Między nami wszystko okej, Lib. – Głos miał głęboki, gdy rzekł: –

Przyrzekam.

W poszukiwaniu wygodnej pozycji przekręciłam się na drugi bok.

– A właśnie, to ty dałeś Michaelowi mój numer?

– No. Chciał sprawdzić, co u ciebie.

– I sprawdził! – Znowu się uśmiechałam i nawet cicho zapiszczałam. –

Zapytał, jak się czuję.

– No i? Jak tam nochal?

– W porządku. – Tym razem położyłam się na plecach i wbiłam wzrok

w wiszący pod sufitem wentylator. – Boli, ale będę żyć. Nadal wyglądam

jak wybryk natury, ale lekarka powiedziała, że opuchlizna szybko zejdzie.

– To dobrze. – Wes odchrząknął. – Jeśli coś ci powiem, musisz

przyrzec, że nie zadasz mi więcej niż trzech pytań.

O Boże. O co mogło mu chodzić?

– O czym ty mówisz?

Westchnął i w tle usłyszałam telewizor.

– Obiecaj, Buxbaum, a zapewniam, że zaśniesz uśmiechnięta.

Nie wiedziałam dlaczego, ale coś w wypowiadającym te słowa Wesie

sprawiło, że żołądek podszedł mi do gardła. Przełknęłam ślinę.

– Okej, obiecuję.
– Dobra. No więc kiedy wcześniej graliśmy w kosza, Michael

wspomniał o twoim wyglądzie.

– Co powiedział? – Praktycznie to wykrzyczałam, od razu się

prostując. – Co powiedział?

– Nie pamiętam konkretnych słów…

– Ej, Wes, masz jedno zadanie i…

– …ale generalnie chodziło o to, że rozumie, dlaczego jesteś taka

popularna.

O mój Boże. Zerknęłam na Fitza, który spał zwinięty w kulkę w rogu

łóżka na zmiętej reklamówce z Barnes and Noble. Miałam ogromną

nadzieję, że Michaelowi nie chodziło t y l k o o wygląd.

– Co powiedział tak dokładnie?

– Już ci mówiłem, że nie pamiętam słowo w słowo, głuptasie. Ale

ogólny przekaz jest taki, że dotarło do niego. Nie jesteś już Małą Liz.

– Och.

Klapnęłam z powrotem na plecy, pełna sprzecznych uczuć. Maleńka

część mnie nie czuła się z tym komfortowo. No bo czy to znaczy, że zanim

wyprostowałam włosy i włożyłam szablonowy strój, Michael nie rozumiał,

jak Wes może być mną zainteresowany? Kiedy wyglądałam tak, jak

chciałam, niepojęty był dla niego fakt, że Wes może mnie uważać za

atrakcyjną? Trochę to zapiekło.

Oczami wyobraźni ujrzałam Michaela i nakazałam sobie nie czepiać

się. Kwestią zasadniczą było to, że mnie zauważył.

– Powiedział to w taki sposób, no wiesz… „Ooch, stary, teraz to

rozumiem”? Czy bardziej rzeczowo?

– Graliśmy w kosza. Dyszał i stękał.

– Jesteś w tym okropny.


– Nie, po prostu z ciebie jest dziwaczka.

– Czemu wcześniej mi o tym nie powiedziałeś? – Zerknęłam w stronę

okna, skąd w ciemności widziałam jedynie bok jego domu. Nieco

surrealistyczne było to, że rozmawiałam z Wesem jak z przyjacielem, skoro

do tej pory był moim rywalem z sąsiedztwa. – Mieliśmy mnóstwo czasu,

kiedy odprowadzałeś mnie do szpitala.

– Moją uwagę odwróciła twoja twarz Pana Bulwy i niepokój, że

zemdlejesz z powodu utraty krwi. – Odchrząknął. – Gdy tylko z moich

myśli zniknął obraz twojego gigantycznego nochala, przypomniałem sobie,

aby ci powiedzieć.

Próbowałam wyobrazić go sobie na drugim końcu linii. Był jeszcze

ubrany czy miał na sobie uroczą piżamę i przytulał się do swojego psa?

– Gdzie masz pokój?

– Co?

Usiadłam na łóżku i skrzyżowałam nogi.

– Z czystej ciekawości. Widzę przez okno twój dom i właśnie sobie

uświadomiłam, że nigdy nie byłam na piętrze, więc nie mam pojęcia, od

której strony masz pokój.

– Odłóż tę lornetkę, bo pokój mam od tyłu. Jesteś bez szans na peep

show.

– Jasne, bo akurat o to mi chodziło.

Mój umysł natychmiast przywołał obraz jego na wpół nagiego ciała na

sali gimnastycznej. Kiedy Wes zdjął koszulkę, a ja mało nie połknęłam

języka. No wiecie, jednocześnie się także wykrwawiając.

– I nie ma mnie teraz w moim pokoju. Siedzę w salonie i oglądam

telewizję.

Wstałam i podeszłam do okna. Mój pokój to jedyne pomieszczenie

z oknem z boku domu i kiedy przez nie wyjrzałam, w oknie salonu


sąsiadów widziałam przytłumione światło.

– Widzę twoje światło.

– Co za stalkerka.

Uśmiechnęłam się.

– Co oglądasz?

– Wydawało mi się, że prawidłowe pytanie brzmi: „Co masz na sobie?”.

Uśmiech nie schodził mi z twarzy – to było niesamowicie w stylu Wesa.

Tak łatwo mi się z nim rozmawiało – o wiele łatwiej, niż pisało

z Michaelem. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że Wesa znałam lepiej, czy

być może dlatego, że Wes znał lepiej mnie. Wiedział, że nie jestem

uważana za fajną – od zawsze miał tego świadomość – więc może dlatego

czułam się tak swobodnie.

Nie musiałam się starać.

– Może gdyby mi zależało, to owszem, ale ja jestem autentycznie

ciekawa, co oglądasz.

– Zgadnij.

Skrzyżowałam ręce na piersi i oparłam się o ścianę, spoglądając na bok

jego domu, przy którym wiatr poruszał kwitnącymi krzewami.

– Pewnie jakiś mecz. Koszykówka?

– Pudło.

– Okej. To film czy jakiś program?

– Film.

– Hmm. – Podsunęłam pod okno puf. Czułam potrzebę patrzenia na

jego dom. Usiadłszy, rzuciłam do telefonu: – No więc muszę wiedzieć. Sam

go wybrałeś czy po prostu trafiłeś na niego podczas skakania po kanałach?

– Skakanie po kanałach.
– Hmm. To wszystko komplikuje. – Pan Fitzpervert wskoczył mi na

kolana i oparł się przednimi łapkami o moją klatkę piersiową, tak bym go

podrapała po łebku. Na szyi miał kwiaciastą muchę, którą musiała wybrać

dla niego Helena, dlatego że gdy rano wychodziłam pospiesznie z domu,

nie miał nic na szyi. – Eee… Zaginiona dziewczyna?

– Nie. Ale przyzwoity strzał. Emily Ratajkowski była świetna w tym

filmie. Jej scena z Affleckiem dosłownie wyryła mi się w mózgu.

– Jesteś odrażający.

Słyszałam śmiech w jego głosie, kiedy rzekł:

– Tylko się z tobą droczę, bo w i e d z i a ł e m, że będziesz wiedziała, co

mam na myśli. Moja mała Libby tak łatwo daje się wkręcić.

Zignorowałam jego uwagę. Niepoprawny chłopak.

– Cóż, książka była świetna, nawet bez atutów panny Ratajkowski.

– Zgadzam się.

– Okej. – Zastanawiałam się intensywnie, co by sprawiło, że Wes

postanowił obejrzeć jakiś film. – A może Kac Vegas?

– Nie.

– American Pie?

– Zimno.

– W jakim okresie – zaczęłam, zastanawiając się, czy może źle go

oceniłam – nakręcono ten kinematograficzny majstersztyk?

– Coś mi mówi, że zakładasz, że lubię tylko filmy z golizną.

Jego założenie odnośnie do mojego założenia było poprawne, lecz teraz

dopadły mnie wątpliwości. Im więcej wiedziałam na temat Wesa, tym

częściej się przekonywałam, że moje przyjęte z góry opinie są błędne.

– Mniej więcej.

– Oglądam Miss Agent.


– Co takiego? – Mało nie upuściłam telefonu. – Ale Bennett, to przecież

komedia romantyczna.

– Aha.

– Więc…?

– Więc zatrzymałem się przy tym filmie, bo wydawał się zabawny.

– I…?

– I jest.

– Uwielbiam ten film. Który kanał?

– Trzydziesty trzeci. Chwila, twoi rodzice nadal mają kablówkę?

– Tak. Tata boi się zrezygnować, bo nie jest pewny, czy jeśli

przerzucimy się na streaming, to będzie mógł oglądać wszystkie porządne

mecze bokserskie. – Włączyłam telewizor i przeskoczyłam na film. To był

początek, gdy postać grana przez Sandrę Bullock je w restauracji steki

z Michaelem Caine’em. – Przeraża go myśl o ich utracie.

– U mojego to piłka nożna. Jest przekonany, że na Hulu da się oglądać

wyłącznie filmy i programy rozrywkowe NBC.

Uśmiechnęłam się. Tata Wesa był wykładowcą uniwersyteckim, którego

w życiu bym nie posądziła o cokolwiek związanego ze sportem.

– Myślisz, że gdy się zestarzejemy, to też będziemy się mierzyć

z technicznymi wyzwaniami?

– Och, na pewno. Przypuszczalnie będziesz jedną z tych staruszek,

które nie mają nawet telewizora. Każdy dzień będzie wyglądał tak samo.

Będziesz grała na pianinie, piła herbatę i godzinami słuchała płyt,

a następnie pojedziesz autobusem do kina.

– W twoich ustach starość brzmi niesamowicie. Chcę takiego życia już

teraz.

– Śpiewasz w trakcie gry?


– Co?

– Zawsze się zastanawiałem. Kiedy grasz na pianinie, śpiewasz?

„Zawsze” się zastanawiał? Czy to oznaczało, że często o tym myślał?

Kiedy byliśmy dziećmi i ćwiczyłam przy otwartym oknie, on wył jak pies

i aż mnie bolały od tego uszy. Nie sądziłam, że wie, że nadal gram.

Od lat nie słyszałam jego wycia.

– To zależy, co gram. – Dzielenie się czymś takim wydawało mi się

wyjątkowo intymne, ale nie było mi z tym źle. Pewnie dlatego, że tak długo

się znaliśmy. Zerknęłam na leżący na biurku podręcznik do gry na

pianinie. – Nie śpiewam, kiedy ćwiczę gamy albo się rozgrzewam, a już na

pewno nie śpiewam, jeśli gram coś bardzo wymagającego. Ale kiedy robię

to dla zabawy? Pewnie.

– Podaj mi przykład piosenki, którą śpiewasz na całe gardło.

– Hmm… – Zachichotałam. Nie potrafiłam się powstrzymać.

Wyjawianie w ciemności swoich sekretów sprawiło, że poczułam… c o ś.

Ni z tego, ni z owego dotarło do mnie, że te ostatnie dni wydawały się

inne. Nagle moje życie wyglądało jak stereotypowe życie licealistki. Byłam

na imprezie z alkoholem, a następnego dnia zapakowałam się do

samochodu razem z całą grupą, aby oglądać mecz koszykówki.

A mój obiekt westchnień napisał do mnie.

Mało tego, rozmawiałam przez telefon z chłopakiem z sąsiedztwa,

jakby to było zupełnie normalne.

Bo te rzeczy były normalne, tyle że nie dla mnie.

I fajne. Wszystkie. Nawet pomimo wymiocin i zakrwawionego nosa.

Trochę zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem czegoś nie tracę. Przez

większość czasu preferowałam siedzenie w domu i oglądanie filmów. To

było moje szczęśliwe miejsce. Joss miała znajomych od softballu, z którymi


chodziła na imprezy, i choć zawsze mnie zapraszała, ja wolałam zostać

w domu w towarzystwie komedii romantycznych.

Teraz jednak kwestionowałam tę decyzję.

Do teraźniejszości przywołał mnie głos Wesa.

– „Hmm” to nie jest odpowiedź, głuptasie.

– Wiem, wiem – zaśmiałam się i przyznałam: – Jeśli chcesz wiedzieć, to

kiedy gram Someone Like You, zmieniam się w Adele.

– Żartujesz. – Śmiał się teraz głośno. – Serio? To kawałek wymagający

potężnego głosu.

– Myślisz, że tego nie wiem? – Ściągnęłam z łóżka koc i owinęłam nim

siebie i Fitza. – Ale kiedy nikogo nie ma w domu, to takie roztrzaskiwanie

szkła strunami głosowymi jest dosłownie niesamowite.

– Byłbym gotów zapłacić, aby to usłyszeć.

Fitz miauknął, wspiął się po mnie, zeskoczył mi z ramienia, po czym

czmychnął z pokoju.

– Nie masz tylu pieniędzy – oświadczyłam.

Coś tam powiedział, ale nie usłyszałam co, bo moją uwagę odwrócił

fakt, że światło w jego salonie właśnie zgasło. Nadal tam był? Mościł się

wygodnie na sofie? Nie brzmiał tak, jakby szedł.

– Czemu zgasiłeś światło?

Z przyzwyczajenia zasłoniłam usta dłonią – to było wścibskie pytanie,

którego powinnam się wstydzić – ale wtedy przypomniałam sobie, że to

Wes. Wes Bennett wiedział, jaka jestem naprawdę, i świadomość tego

dawała mi sporo radości.

Wolności.

W życiu nie zapytałabym Michaela, dlaczego zgasił światło (gdyby

mieszkał po sąsiedzku).
– Wiedziałem, że gapisz się w moje okna, Buxbaum. – Wes zachichotał,

na co także zareagowałam śmiechem. – Nigdy bym nie pomyślał, że taka

sztywniara okaże się tak zdemoralizowana.

Wpatrywałam się w jego ciemne okno.

– Jeśli chcesz wiedzieć, to wcale nie jestem taką sztywniarą.

– Muszę przyznać, że zachowałaś się całkiem spoko w obliczu

katastrof, które dotknęły cię od czasu, kiedy zaczęłaś polować na Michaela.

– Eee… dzięki? I wcale na niego nie poluję. Ja jedynie próbuję… –

Zamrugałam. Co konkretnie próbowałam zrobić? Jak w tej książce, którą

czytaliśmy w szkole, Wielki Gatsby, Michael był tym zielonym światłem po

drugiej stronie zatoki, symbolem marzenia, spajającym i zataczającym

pełne koło obiektem westchnień, który moja mama umieszczała we

wszystkich swoich scenariuszach. Chyba po prostu próbowałam umieścić

w moim scenariuszu szczęśliwe zakończenie. – Muszę się dowiedzieć, czy

rzeczywiście istnieje coś takiego jak „i żyli długo i szczęśliwie” –

dokończyłam wreszcie.

Wes milczał przez długą chwilę.

– Chyba wasz kot jest na naszym podwórku.

Byłam mu wdzięczna za zmianę tematu.

– To nie Fitz. On nigdy nie wychodzi na dwór.

– Mądry sierściuch. Mój pies użyłby go pewnie jako zabawki do żucia.

– Fitzpervert w życiu by mu na to nie pozwolił. – Ponownie spojrzałam

w okno, próbując dojrzeć kota, ale widziałam jedynie ciemny ogród i białe

kwiaty na krzakach mojej matki. – To gdzie jesteś? Poszedłeś do łóżka czy

siedzisz w ciemności jak Patrick Bateman?

– O mój Boże, ty masz obses…

– Zamkniesz się i odpowiesz na to pytanie? – Śmiałam się tak, że zaczął

mnie trochę boleć nos. – Muszę iść spać.


– A nie zaśniesz, dopóki się nie dowiesz, gdzie jestem. Już ja cię znam.

– Tak ci się tylko wydaje.

Twarz dosłownie bolała mnie od uśmiechania się i nagle w mojej

głowie pojawiła się myśl: jak to będzie ze mną i z Wesem, kiedy nasza

umowa dobiegnie końca? Wróci do traktowania mnie jak dziwacznej

sąsiadki, dostrzegając tylko wtedy, kiedy będzie miał ochotę się podroczyć?

Znów będziemy tylko znajomymi z klasy, którzy nawet niespecjalnie się

lubią?

Na tę myśl zrobiło mi się ciężko na żołądku.

Wcale mi się to nie podobało.

Zaśmiał się i światło w salonie się zapaliło. Zgasło, zapaliło, zgasło,

zapaliło.

– Nadal tu jestem, Liz. Droczę się z tobą.

– Okej, cóż, dobran…

– Teraz ty.

– Hę?

– Zamrugaj światłami. Moja kolej na to, aby się dowiedzieć, gdzie

jesteś.

Musiało być sprawiedliwie. Wychyliłam się i zapaliłam lampkę na

biurku, zastanawiając się, czy zamierza podejść do okna, aby spojrzeć

w górę na nasz dom.

– Więc to jest twój pokój?

Czyli to zrobił.

– Tak.

Widział mnie? Raczej nie – puf był dość nisko – ale i tak czułam się

obnażona.
– Wow. – Zagwizdał cicho. – Nie będę kłamał, fajnie wiedzieć, że

właśnie tam sypia Pan Bulwa.

Wychyliłam się w stronę okna i pomachałam.

– Dobranoc, głupku.

Usłyszałam niski chichot, lecz ani słowa o odmachaniu.

– Dobranoc, Elizabeth.

Zamiast wrócić do łóżka, podeszłam do toaletki i wzięłam do ręki

różowy album ze zdjęciami. Rozmowa o szczęśliwych zakończeniach

i wpatrywanie się w ulubione krzaki mojej mamy sprawiły, że za nią

zatęskniłam.

Aczkolwiek ostatnio w s z y s t k o mnie tak nastrajało.

Przez następną godzinę oglądałam zdjęcia mojej mamy: ślubne, fotki,

na których trzyma mnie na rękach jako niemowlę, i te robione z ukrycia,

w których tak się lubował mój tata.

Kiedy dotarłam do zdjęć z jednego z sąsiedzkich pikników,

uśmiechnęłam się na widok ujęcia grupowego. Mama miała na sobie

sukienkę w kwiatki, gdy tymczasem cała reszta wyglądała jak wakacyjne

flejtuchy. Tak bardzo w jej stylu, prawda?

Moje spojrzenie zatrzymało się na pierwszym rzędzie, gdzie my,

dzieciaki – wtedy około siedmioletnie – wyglądaliśmy dziwnie podobnie do

naszych obecnych wersji. Nie chodzi mi o wygląd, lecz o ogólne wrażenie.

Bliźniacy z otwartymi buziami odwracali wzrok od aparatu, w sposób

oczywisty coś kombinując. Michael uśmiechał się jak idealny mały model,

a ja szczerzyłam się do niego, zamiast patrzeć na fotografa. Joss uśmiechała

się uroczo i lekko kpiąco, a Wes – naturalnie – pokazywał język.

Coś w tym albumie sprawiło, że dobrze się poczułam w teraźniejszości,

byłam jednak zbyt zmęczona, aby to analizować. Poza tym bolał mnie nos

Pana Bulwy. Odłożyłam zdjęcia, zgasiłam światło, podłączyłam telefon do


ładowarki i wróciłam do łóżka. Nim zasnęłam, dostałam jeszcze jedną

wiadomość.
WES: Pamiętaj, aby do playlisty Wesa i Liz dodać Someone Like You.

[5] „To-to-to-to słuchaj, bo nic powiedzieć nie możesz. Słuchajcie wszyscy, to sabotaż…”

[6] „Jest jak w piątkowy wieczór – czuję, że żyję”.


ROZDZIAŁ SIÓDMY
„Wolę kłócić się z tobą,
niż kochać się z kimkolwiek innym”.

– PRETTY MAN, CZYLI CHŁOPAK DO WYNAJĘCIA

– Dzień dobry, słonko.

Coś tam odburknęłam i skierowałam się prosto do ekspresu. Kochałam

mojego ojca, ale widok jego promiennej, uśmiechniętej, wyglądającej zza

gazety twarzy to było dla mnie ciut za dużo. Oczy nie chciały mi się

otworzyć i zdecydowanie nie miałam ochoty na radosne poranne rozmowy

po tym, jak przez pół nocy nie spałam z powodu pulsującego boleśnie nosa.

– Jak tam nochal?

Uśmiechnęłam się – tak nazywał go Wes – i wcisnęłam guzik

podgrzewający wodę.

– Boli, ale będę żyć.

– Jedziesz dziś do pracy?

– No, jestem tą szczęściarą, która otwiera sklep.

Zamknął gazetę i zaczął ją składać.

– Wypełniłaś te formularze do akademika, które wysłałem ci na maila?

Kurde.

– Zapomniałam. Dzisiaj to zrobię.


– Musisz przestać to odkładać. Skoro jesteś wystarczająco dorosła, aby

jechać na studia na drugi koniec kraju, to jesteś też wystarczająco dorosła,

aby wypełnić kilka formularzy.

Westchnęłam.

– Zajmę się tym.

To kolejna Rzecz, Której Unikała Liz. Nie mogłam się doczekać, kiedy

stąd wyjadę i rozpocznę studia na Uniwersytecie Kalifornijskim. Nie

mogłam się nawet doczekać samych studiów. Zajęcia z kuratury muzycznej

trudno uznać za ciężką pracę, prawda? Tyle że za każdym razem, kiedy

myślałam o m i e s z k a n i u tam, żołądek ściskał mi strach, który nie miał

związku z Kalifornią, lecz z opuszczeniem jedynego miejsca, gdzie

mieszkałam z moją matką.

A tych kilka razy, kiedy pozwoliłam sobie rozmyślać o tym, że nie będę

już mogła włożyć butów do biegania i spotkać się z nią na cmentarzu,

sprawiło, że do oczu napływały mi łzy i ściskało mnie w gardle.

Więc owszem. Miałam tu do ogarnięcia kilka problematycznych

kwestii.

Tata spojrzał na mnie znacząco.

– Skończ z tym zwlekaniem. Kto pierwszy, ten dostanie lepszy pokój

w akademiku, Mała Liz.

– Hej, a skoro o tym mowa. – Włożyłam do ekspresu saszetkę

i zamknęłam górę. – Czy jako dziecko byłam małą dziwaczką?

Uniósł brew.

– Słucham?

Wcisnęłam guzik i ekspres zaczął buczeć.

– Wes mówił, że kiedyś byłam „fajną małą dziwaczką”, tyle że ja tak

tego nie pamiętam. Ma rację?


Na twarzy taty pojawił się szeroki uśmiech.

– Nie pamiętasz?

– W ogóle. – Wpatrywałam się w wypluwaną do kubka kawę. – To

znaczy może nie byłam superfajna, ale…

– Zdecydowanie byłaś dziwnym dzieckiem.

– Co?! – Spojrzałam na jego uśmiech i sama nie wiedziałam, czy się

roześmiać, czy zirytować. – Wcale nie.

– Kiedy miałaś siedem lat, na tarasie urządziłaś kaplicę ślubną,

pamiętasz? Przez kilka dni ozdabiałaś ją kwiatami ukradzionymi z ogrodu

mamy i białymi prześcieradłami. Do obroży Fitza przywiązałaś sznurek

z pustymi puszkami po kukurydzy.

– No i? Ja tu widzę imponującą kreatywność.

Zaśmiał się, kiedy się do niego dosiadłam.

– Zgadza się, to akurat było urocze. Dziwaczne było to, że namówiłaś

tego dzieciaka, który mieszkał na rogu, Connera jakiegoś tam, aby udawał,

że bierze z tobą ślub. Dał ci sobą dyrygować, aż w końcu mu oświadczyłaś,

że jest to prawnie wiążące i że już zawsze będzie twoim mężem. A kiedy

próbował iść do domu, przygwoździłaś go do ziemi i powiedziałaś, że nie

może sobie pójść, dopóki nie przeniesie cię przez „gróg”.

– Rozsądne oczekiwanie ze strony panny młodej.

– Płakał, aż w końcu usłyszeliśmy go w domu, Liz.

Podmuchałam kawę.

– Nadal czekam na tę dziwaczną część.

– Podczas tej przepychanki złamałaś sobie okulary, a mimo to nie

pozwalałaś mu wstać.

– Powinien był się mnie słuchać jak dobry mąż.


Tata wybuchnął śmiechem, a ja do niego dołączyłam. No więc może

rzeczywiście b y ł a m nieco dziwaczna.

– Przepraszam, pracujesz tutaj?

Przewróciłam oczami, próbując dokończyć przenoszenie zawartości

dolnej półki z książkami dla starszych dzieci na półkę wyżej. Cały ranek

musiałam się mierzyć przy kasie z pytaniami typu: „Co ci się stało w nos?”,

postanowiłam więc zająć się układaniem nowych tytułów, tak by unikać

dalszych interakcji.

Wstałam z kucek i odwróciłam się.

I mało nie połknęłam języka, kiedy się przekonałam, że to Michael.

– O mój Boże, hej.

– Hej, Liz. – Obdarzył mnie szerokim uśmiechem. – Nie wiedziałem, że

tu pracujesz.

– No. – Miałam tak wielką ochotę zasłonić swój paskudny nos i może

nawet zniknąć. To on zainicjował naszą wczorajszą wymianę wiadomości,

ale dziwnie się czułam z tym, jaka była krępująca.

– Zaimponowałaś mi. – Wsunął ręce do kieszeni i dodał: – Dwie prace

i szkoła?

– Słucham?

– Nie mogę uwierzyć, że kelnerujesz i dodatkowo pracujesz tutaj,

podczas gdy ja nie mam w tej chwili nawet jednej pracy.

Ups, Restauracja. Coraz trudniej było mi ogarniać własne kłamstwa.

– Co mogę powiedzieć? Lubię pieniądze.

Wstrzymując oddech, przyjrzałam się Michaelowi. Miał na sobie

koszulę w kratkę – ale nie taką zwykłą flanelową, lecz normalną, porządną

koszulę. A do niej idealne spodnie i skórzane buty, które doskonale by się


prezentowały na jachcie. Wyglądał pięknie i z klasą, jak osoba, która potrafi

wygrać kłótnię bez podnoszenia głosu.

Przygryzłam dolną wargę i starałam się nie wgapiać w jego idealną

twarz.

– Pomóc ci coś znaleźć?

Uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem.

– Szukam pewnej książki. Na waszej stronie wyskoczyła jako dostępna,

ale nie ma jej w odpowiednim dziale.

– Jakiej książki?

Miał taką minę, jakby nie chciał mi powiedzieć.

– Okej, tylko się nie śmiej. Szukam Innej panny Bridgerton, czyli rejs

ku miłości Julii Quinn.

Przechyliłam głowę, próbując to rozgryźć. Czytałam tę książkę –

i wszystkie inne powieści o Bridgertonach – ale romanse historyczne to

raczej domena kobiet.

– Czemu miałabym się śmiać? Ta książka jest świetna.

Zmrużył oczy.

– To sarkazm?

– W żadnym razie. Uwielbiam wszystko, co wyszło spod pióra Quinn.

Widać było, że nieco mu ulżyło.

– Ale oceniasz mnie za to, że je czytam, bo jestem facetem, prawda?

Hmmm… sprawdźmy. Facet, który czyta romanse – te naprawdę dobre?

Ktoś, kto nie przejmuje się szufladkowaniem i zatraca się w powieściach

z inteligentnymi, zabawnymi bohaterkami i mężczyznami doceniającymi

ich indywidualizm?

Nie oceniam. W sumie to jeszcze bardziej mnie tym zauroczył.

Od niechcenia zasłoniłam dłonią mój nieszczęsny nos i rzekłam:


– Absolutnie nie. Ciekawi mnie, skąd ten wybór, ale moje zdanie jest

takie, że te książki w niczym nie ustępują powieściom Jane Austen.

Kąciki jego ust się uniosły.

– Nie sądzisz, że to może przesada? – zapytał żartobliwie.

– Uwierz mi, Michael, nie chcesz ze mną o tym debatować. Mam przed

sobą czterogodzinną zmianę i obsesyjnie kocham romanse. Nie wygrasz.

Zachichotał i w wyjątkowo uroczy sposób zmrużył oczy.

– Zrozumiałem. A skoro cię to ciekawi, zaczęło się od zakładu.

– Tak jak wszystko, co dobre.

Nim ostatnie słowo wydostało się z moich ust, przed oczami ujrzałam

twarz Wesa. Cały dzień odtwarzałam w myślach naszą rozmowę, chrapliwą

senność jego głosu, gdy w dwóch różnych domach oglądaliśmy razem Miss

Agent.

Michael ponownie się zaśmiał, a ja wróciłam do rzeczywistości i tak

uśmiechaliśmy się do siebie obok półki z używanymi książkami Judy

Blume. Skrzyżował ręce na piersi i wyjaśnił:

– Kilka lat temu przyjaciółka rzuciła mi wyzwanie, abym przeczytał

Książę i ja. Założyła się, że jeśli rzeczywiście tak zrobię, to mi się spodoba.

Uwielbiałam tę książkę.

– I to wystarczyło?

– O tak. – Uśmiechnął się nieśmiało i dodał: – Poza tym cóż jest

bardziej zabawnego niż historia, która zaczyna się od udawanego związku?

Każda komórka mojego ciała pragnęła zaśmiać się szaleńczo w reakcji

na jego słowa, ale pokiwałam zamiast tego głową i rzekłam:

– W pełni się zgadzam.

– Z pewnością zdajesz sobie sprawę z tego, że twojej dłoni wcale nie

udaje się zasłonić nosa, prawda? I tak go widać.


Przewróciłam oczami, a on się wyszczerzył. Opuściłam rękę.

– Jest taki paskudny, że odruchowo próbuję go zasłaniać, wiesz?

– Rozumiem, ale i tak wygląda dużo lepiej niż wczoraj. Jest może

trochę spuchnięty i tyle.

– Dzięki. Wiesz, za to kłamstwo. – Miałam w domu lustro, więc jego

słowa stanowiły jedynie potwierdzenie, że to niezwykle miły i życzliwy

chłopak. A ten akcent? O rany. Pokazałam Michaelowi, żeby poszedł za

mną. Doskonale wiedziałam, gdzie znaleźć książkę, której szukał. –

Aczkolwiek rzeczywiście nieco zmalał, mimo że wciąż wyglądam jak Pan

Bulwa.

– Zgadzam się.

– Co u twoich rodziców? – Obejrzałam się przez ramię. – Opowiadaj.

– Wszystko w porządku – zaczął, a ja się zastanawiałam, czy jego

rodzice dalej są tacy ultrapoważni. Mgliście pamiętałam okulary z grubymi

szkłami i zaciśnięte usta.

– Nadal macie koty? – Przed laty uwielbiałam fakt, że woli koty od

psów. Był to kolejny powód, dla którego zawsze wydawał się

inteligentniejszy od pozostałych dzieciaków z sąsiedztwa. – Mruczysława

i Pana Przytulasa?

– Nie mogę uwierzyć, że pamiętasz ich imiona. – Wciąż uśmiechał się

od ucha do ucha i wyglądał na tak uradowanego, że miałam ochotę go

zjeść. – Przytulas mieszka teraz z moją babcią, ale Mruczysław nadal jest

z nami, zadręczając nas codziennie swoją kotowatością.

– Grzeczny chłopak. – Zatrzymałam się przed sekcją z dużym drukiem.

Moje myśli pobiegły w tym momencie ku Wesowi, bo kiedy

rozmawialiśmy wczoraj przez telefon, zapytał, czy mój kot jest na dworze.

Wieki całe trwało, nim w końcu zasnęłam, głównie z powodu nieustannego

uśmiechania się na wspomnienie naszej rozmowy. Mruczący dźwięk jego


głosu, kiedy przekomarzał się ze mną: „A nie zaśniesz, dopóki się nie

dowiesz, gdzie jestem. Już ja cię znam”.

– A skoro mowa o Wesie… – rzekł Michael.

– Co? Ja wcale nie… – wyrzuciłam z siebie i zamrugałam, próbując się

domyślić, co mówił w czasie, kiedy ja pozostawałam wyłączona.

Michael spojrzał na mnie dziwnie.

– Według mnie naprawdę powinnaś dać mu szansę.

Chwila, co takiego?

Już raz wspomniał o tym na sali gimnastycznej, czyż nie? Jasne, byli

kumplami, ale jeśli żywił względem mnie jakieś uczucia wykraczające poza

przyjaźń, raczej nie powinien tak mocno naciskać.

No i przecież napisał do mnie i żartowaliśmy sobie razem. Co więc to

wszystko oznaczało? Gdy dotarliśmy do półki z powieściami Quinn,

rzuciłam:

– Szansa. Co konkretnie stanowi s z a n s ę?

Wyciągnął rękę i zdjął z półki książkę.

– Po prostu go poznaj.

– Już go znam.

– Ale Wesa z teraz, a nie z czasów z zabawy w chowanego. – Otworzył

książkę i przerzucił kilka kartek. – Wow, jakie wielkie litery.

– Sorki, mamy na stanie tylko wersję z dużym drukiem.

– W każdym razie on cię lubi, Liz – kontynuował, patrząc mi w oczy,

a ja przestąpiłam skrępowana z nogi na nogę. – Serio, jestem tu dopiero od

kilku dni, a bez przerwy nawija na twój temat.

Co dokładnie mówił Wes pod moją nieobecność? Za bardzo się

wczuwał? Bo jeśli tak, to mój plan może totalnie nie wypalić.


– On nawet mnie tak naprawdę nie zna – stwierdziłam. – Zna tę wersję

mnie z czasów zabawy w chowanego.

– Po prostu spróbuj, o to tylko cię proszę. Umów się z nim i spróbuj.

Patrząc na niego, przygryzałam wargę.

– W jego imieniu prosisz, abym się z nim umówiła? – Jak, u licha, Wes

i ja zamierzaliśmy się z tego wyplątać?

Michael znowu się uśmiechnął.

– No coś ty. Ale jako że w czwartki ostatnie klasy zaczynają później

lekcje, zaprosiłem na środowy wieczór trochę osób na wspólne oglądanie

filmów i wy też powinniście wpaść.

– Znaczy się razem, tak?

Kolejny uśmiech.

– Po prostu przyjedźcie jednym samochodem. Proszę?

Boże, to wszystko zaczynało wymykać się spod kontroli. Michael

organizował wieczór filmowy, tak by Wes mógł wykonać swój krok. Ale

Wes tylko udawał, że uważa mnie za niesamowitą, aby pokazać

Michaelowi, jaka jestem niesamowita. Musiałam z tym jak najszybciej

skończyć.

– A jeśli potem i tak będę go lubić tylko jako kolegę? – zapytałam. – Co

wtedy?

– Nic się nie stanie. – Jego spojrzenie prześlizgnęło się po mojej twarzy

i było tak, jakby rzeczywiście mnie widział albo rozważał coś mającego

związek ze mną, a ja myślałam o tym, jak fatalnie wygląda mój nos.

– W porządku – ustąpiłam. Może dawał koledze ostatnią szansę, nim

samemu wykona swój ruch. – Dam mu s z a n s ę.

– No. – Obdarzył mnie promiennym uśmiechem. – A teraz wybacz, ale

zamierzam zabrać mój romans do domu i czytać go w gorącej kąpieli


z pianą.

Zaśmiałam się.

– Nie żałuj sobie, skarbie.

– To było po prostu urocze, mamuś.

Oparłam się o nagrobek i skrzyżowałam nogi w kostkach, wdychając

zapach świeżo skoszonej trawy. Czasem wiosna późno docierała do

Nebraski i nawet w kwietniu zdarzały się śnieżyce, ale nie w tym roku.

Pośród pączkujących gałęzi rosnących na cmentarzu wysokich drzew

ćwierkały ptaszki, wieczorne słońce było ciepł(aw)e, a w powietrzu unosiło

się to charakterystyczne dla wiosny wyczekiwanie oraz zapach kwitnących

wiśni.

– Nie tylko kupił romantyczną książkę, do czytania której nie

przyznałby się żaden typowy, niepewny siebie samiec, ale był też zabawny

i czarujący i, tak między nami, flirtował ze mną spojrzeniem. A już na

pewno robił to podczas naszej wczorajszej wymiany wiadomości. Myślę, że

on uważa… Nie wiem, nie chcę mówić, że uważa mnie za fajną, ale może

zabawną…? Właściwie to jestem pewna, że uważa mnie za zabawną.

Ponownie wyobraziłam sobie jego śmiejącą się twarz – chyba po raz

dwudziesty od wyjścia z antykwariatu – i zachciało mi się piszczeć.

– Przysięgam, mamuś, że strasznie by ci się spodobał.

Na sto procent. Michael był dojrzały, uprzejmy, czarujący i inteligentny,

dokładnie taki jak faceci, których czyniła bohaterami wszystkich swoich

scenariuszy.

Dlatego tak bardzo chciałam, aby zaprosił mnie na bal. Pójście na niego

w towarzystwie osoby, którą ona znała – która znała ją na tyle dobrze, aby

pamiętać stokrotki – wydawało mi się niezmiernie ważne. Jakbym dzięki


temu mogła poczuć, że jest w pewnym sensie zaangażowana w ten mój

ostatni rok w szkole średniej.

Absurdalne, prawda?

Ale ja pragnęłam jedynie, aby ta pustka w moim życiu choć troszkę się

skurczyła. To naprawdę zbyt wiele? Wciąż czekałam na to „zamknięcie”,

które powinnam poczuć, ale zaczynałam myśleć, że nigdy nie nadejdzie.

Drzewo wiśni, na które patrzyłam, zrobiło się niewyraźne i przełknęłam

gulę w gardle.

– Tata i Helena ciągle pytają mnie o bal. Czy na niego idę, czy

potrzebna mi sukienka, a sęk w tym, że w niczym nie potrzebuję ich

pomocy. To egoistyczne i nie zasługują na to, ale jeśli nie jest możliwe,

abyś to ty robiła wszystko razem ze mną, nie chcę nikogo innego.

– Mówisz sama do siebie?

Podskoczyłam, uderzając głową o nagrobek, po czym odwróciłam się

i ujrzałam Wesa. Stał w sportowych ciuchach i ze spoconym czołem, a ja

przyłożyłam rękę do piersi.

– O mój Boże, co tu robisz?

Ściągnął brwi, jakby czuł konsternację.

– Sorki. Nie chciałem cię wystraszyć.

Z jakiegoś powodu wkurzyła mnie jego obecność. Wiedziałam, że

powinnam czuć się zażenowana tym, że przyłapał mnie na mówieniu do

marmurowej płyty, albo martwić się tym, co konkretnie usłyszał, lecz

jedyne, o czym byłam w stanie myśleć, to że przebywał w tej przestrzeni.

To była m o j a przestrzeń – moja i mamy – i jego nie powinno tutaj być.

Wstałam niezgrabnie.

– Wes, śledziłeś mnie? O co ci chodzi?


– Och. – Zerknął na grób mojej matki. Teraz, kiedy się odsunęłam,

widać było jej nazwisko. Rzucił: – Cholera. Biegłem sobie, kiedy

zobaczyłem, że tu skręcasz. Pomyślałem, że po prostu znasz jakiś skrót.

– Ale nie znam, okej? – Szybko zamrugałam, starając się powstrzymać

galopujące emocje. – Pewnie lepiej by było, gdybyś nie biegał za ludźmi

bez ich wiedzy. Dobrze byś wtedy zrobił.

Przełknął ślinę.

– Nie wiedziałem, Liz.

Przewróciłam oczami i wyciągnęłam z kieszeni słuchawki.

– Teraz już wiesz. Wiesz, że dziwaczna Mała Liz nie potrafi przeboleć

zmarłej mamy. Ekstra.

– Nie. Posłuchaj. – Podszedł do mnie i chwycił za ramiona, delikatnie je

ściskając, podczas gdy spojrzenie jego intensywnie brązowych oczu

przesuwało się po mojej twarzy tak, jakby desperacko pragnął mnie do

czegoś przekonać. – Pójdę sobie teraz, a ty zostań. Zapomnij, że mnie tu

widziałaś.

– Za późno. – Zrobiłam wdech przez nos i zazgrzytałam zębami, cofając

się przed nim i jego dłońmi. – Zostań, jeśli chcesz, mam to gdzieś.

Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam muzykę. Podkręciłam Foo

Fighters tak głośno, że nie słyszałam tego, co mówi do mnie Wes.

Odwróciłam się od niego i zaczęłam biec w dół ścieżki, choć wiedziałam,

że wykrzykuje moje imię.

Biegłam do domu w rekordowym tempie, starając się myśleć

o przyziemnych sprawach, takich jak praca domowa. Była to próba

zamknięcia się na buzujące we mnie emocje. Musiałam napisać pracę na

temat patriarchatu w literaturze i nie potrafiłam zdecydować, czy powinnam

użyć Żółtej tapety, czy Historii godziny. Druga bardziej mi się podobała, ale

pierwsza zapewniała więcej materiału.


Wparowałam do domu i prawie udało mi się dotrzeć do bezpiecznej

oazy, czyli mojego pokoju, kiedy zawołał mnie tata.

– Tak?

– Chodź tu na chwilkę.

Przeszłam przez korytarz i pchnęłam drzwi pokoju taty, nadal ciężko

oddychając.

– No?

Siedział na łóżku i czytał książkę, a w telewizji leciał odcinek

Przyjaciół. Nie odrywając wzroku od książki, zapytał:

– Hej, byłaś już z Jocelyn kupić sukienkę na bal?

– Jeszcze nie. Jej mamie coś wyskoczyło, a ja nie bardzo miałam ochotę

ze względu na mój nos.

– No tak. Boli cię jeszcze?

Wzruszyłam ramionami i pomyślałam o tym, jak uwielbiałam słyszeć

tutaj powtórki Przyjaciół. On i mama tyle razy oglądali w łóżku ten serial,

że stał się dla mnie swoistą kołysanką, dźwiękiem, który przywoływał

obrazy i zapachy wczesnego dzieciństwa.

– Już mniej.

– To dobrze. – Ściszył zupełnie dźwięk w telewizorze i w końcu na

mnie spojrzał. – Posłuchaj, skoro jeszcze nie byłyście na tych zakupach,

może zapytałabyś Helenę, czy nie wybierze się razem z wami? Wiem, że

bardzo by tego chciała, no i coś mi mówi, że chętnie zapłaci za twoją na

pewno drogą sukienkę.

Och, cóż za zgranie w czasie. Nie chciałam jej na tych zakupach ani nie

chciałam, aby płaciła za moją suknię.

– Pewnie jest zbyt…


– Daj spokój, Libby Loo. – Tata zdjął okulary do czytania. – Ona bardzo

chce to z tobą zrobić. Czy naprawdę proszę o zbyt wiele?

Przełknęłam ślinę.

– Nie.

– Mówisz serio? Bo słyszałem, jak parę razy wspominała, że chętnie

zabrałaby cię na zakupy, a mimo to zaplanowałaś je z kimś innym.

– Zajmę się tym. – Dlaczego on i Helena nie mogli odpuścić? Dlaczego

musieli tę presję związaną z balem czynić jeszcze większą? Miałam

wrażenie, że wszyscy chcą ode mnie czegoś, na co ja wcale nie mam

ochoty.

Tata uniósł brew.

– Zaprosisz ją? I nie powiesz, że pomysł wyszedł ode mnie?

Ze ściśniętym gardłem odparłam:

– Jasne.

Przeszedł do innego tematu, jak jednak się wyłączyłam. Dlaczego

powinnam wybrać się na zakupy z Heleną? Przez resztę naszej rozmowy,

a potem cały czas spędzony pod prysznicem mój mózg wykrzykiwał

argumenty. Dusiła mnie myśl, że Helena zajmuje miejsce mojej mamy. Nie

chcę jej tam, dlaczego więc tak się to we mnie wmusza? Dlaczego jej

pragnienia warte są więcej od moich? Te myśli gotowały się we mnie, gdy

myłam zęby, a kiedy zgasiłam światło i wślizgnęłam się pod kołdrę, byłam

dosłownie wykończona.

I zżerały mnie potworne wyrzuty sumienia z powodu tego, jak na

cmentarzu potraktowałam Wesa. Nie zrobił nic złego, ale jego widok w tym

dziwacznie świętym miejscu wyprowadził mnie z równowagi. Pewnie

dlatego, że to jedyna przestrzeń, gdzie jeszcze ją czułam. Reszta świata –

i moje życie – ruszyła dalej, ale w tym jednym miejscu nic się nie zmieniło,

odkąd umarła.
Byłam żałosna.

Włączyłam telewizor, a na DVD puściłam Dwa tygodnie na miłość.

Kolejny film, w którym Hugh Grant gra dziwaka, lecz przekomarzanie się

z Sandrą Bullock zdecydowanie to wynagradza. Podciągnęłam kołdrę pod

brodę, a w tym czasie postać grana przez Sandrę zamówiła za dużo

chińszczyzny. Kiedy sięgnęłam po telefon, aby podłączyć go do ładowania,

zauważyłam, że mam nieodczytaną wiadomość.

Od Wesa.
WES: Przepraszam. Nie wiedziałem, że leży tam twoja mama, w  przeciwnym razie
nie wbiegłbym za tobą. Wiem, że uważasz mnie za palanta, ale przysięgam – nigdy bym
tak nie zrobił.
Westchnęłam i usiadłam. Ależ mi było głupio. Jak mogłam to w ogóle

wyjaśnić? Nikt normalny w życiu tego nie zrozumie.

Zaraz… Uważał, że uważam go za palanta?


JA: No co ty. To ja powinnam przeprosić, bo ty nie zrobiłeś nic złego. Zjawiłeś się
w nieodpowiednim momencie, a ja się wkurzyłam… Nie twoja wina.
WES: Nie, rozumiem. To nie rodzic, więc wiem, że to nie to samo, ale byłem zżyty
z babcią. Za każdym razem, kiedy jedziemy do Minnesoty, pierwsze, co robię, to idę na
cmentarz, aby z nią porozmawiać.
Podniosłam głowę znad telefonu i zamrugałam. A potem napisałam:
JA: Serio?
WES: Serio.
Kiwnęłam w ciemności głową i szybko zamrugałam, a w tym czasie

moje kciuki fruwały nad klawiszami.


JA: Zaczęłam „biegać”, żeby mieć pretekst do rozmów z  nią bez konieczności
tłumaczenia się.
WES: Co ty, dlatego zaczęłaś biegać?
Usłyszałam za drzwiami miauczenie Fitza, więc wstałam, aby go

wpuścić.
JA: To nie jest czas przeszły… Dlatego biegam.
WES: Chwileczkę. Twierdzisz, że każdego dnia, kiedy widzę, jak wybiegasz z  domu,
i zakładam, że trenujesz przed igrzyskami, ty tak naprawdę biegniesz po prostu do Oak
Lawn, aby pogadać z mamą? ☺
Pan Fitzpervert popatrzył na mnie, miauknął i sobie poszedł. To dopiero

był palant. Zamknęłam drzwi.


JA: Bingo. Ale przysięgam, że jeśli komukolwiek piśniesz choć słowo, wypruję ci flaki
obieraczką do warzyw.
WES: Nikomu nic nie powiem, Buxbaum.
Podeszłam do okna.
JA: W twoim domu jest ciemno – siedzisz w swoim pokoju?
WES: Czy ty zawsze musisz mnie podglądać, stalkerko? I  zanim zapytasz, mam na
sobie seksowne spodnie, koszulę pirata i czarny beret.
Zaśmiałam się.
JA: Nie zamierzałam pytać, ale brzmi to naprawdę hot.
WES: Bo jest. Można doznać udaru cieplnego.
Spojrzałam na ich ogródek przed domem, gdzie obok krzewów

hortensji ktoś zostawił piłkę.


WES: A odpowiadając na twoje pytanie, jestem za domem, w Sekretnym Miejscu.
Sekretne Miejsce. Od lat o nim nie myślałam. Za ogrodzeniem domu

Wesa znajdował się kawałek ziemi, z którym nigdy nic nie zrobiono. Tak

więc podczas gdy pozostałe domy na tej ulicy łączyły się ogrodami

z sąsiadami, Wes miał za swoim malutki las.

W podstawówce podczas zabawy w chowanego ochrzciliśmy go

mianem Sekretnego Miejsca. Eksplorowaliśmy tam, bez wiedzy dorosłych

paliliśmy ogniska… Było niesamowicie. Nie byłam tam od lata przed

pójściem do gimnazjum.
JA: Dlaczego?
WES: Chodź i sama się przekonaj.
Naprawdę chciał, abym do niego przyszła? Abyśmy spędzili wspólnie

czas niemający nic wspólnego z Michaelem? Mama zawsze mnie ostrzegała

przed umawianiem się z lekkomyślnymi chłopcami, ale przyjaźń to co

innego, prawda?
JA: Tata i Helena już śpią.
WES: No to się wymknij.
Przewróciłam oczami – typowe.
JA: W  przeciwieństwie do ciebie nigdy się nie wymykam z  domu. To się wydaje
nierozważne.
Miałam wrażenie, że słyszę, jak śmieje się z mojej odpowiedzi. Po

mniej więcej minucie zawibrował mi telefon.


WES: „Nierozważne”. Buxbaum, ty to potrafisz mnie rozśmieszyć.
JA: Dziękuję.
WES: To nie komplement. ALE. Niewłaściwie to postrzegasz.
JA: Och? A jakie jest postrzeganie właściwe?
WES: Ty, grzeczna nastolatka, po prostu masz ochotę zażyć świeżego wiosennego
powietrza i  przez kilka minut popatrzeć sobie na gwiazdy. Zamiast budzić rodziców,
postanawiasz cicho się wymknąć.
JA: Jesteś socjopatą.
WES: No dalej.
Nim zdążyłam odpisać, dodał:
WES: Wyłączam telefon, więc nie dotrą do mnie żadne wymówki. Do zobaczenia za
pięć minut.
ROZDZIAŁ ÓSMY
„Lubię cię dokładnie taką, jaka jesteś”.
– DZIENNIK BRIDGET JONES

Nie mogłam uwierzyć, że to robię. Ominęłam trzeszczącą deskę na

korytarzu i po cichu przekradłam się w stronę przesuwnych drzwi

w jadalni. Było to ryzykowne, lecz z jakiegoś powodu musiałam tak zrobić.

C h c i a ł a m spędzić czas z Wesem.

Przypuszczalnie dlatego, że jego zrozumienie mojej żałoby połączyło

nas w koleżeństwie. Zawsze uważałam, że moje odwiedziny u mamy są

dziwaczne, ale czułam także, że gdybym ich zaprzestała, coś by we mnie

pękło.

Jesienią dojdzie do sprawdzenia tej teorii, prawda?

Niezależnie od wszystkiego możliwość podzielenia się tym z kimś była

niemal uwalniająca.

Fajnie było także choć raz nie kłócić się z Wesem. Poza tym

odkrywałam, że jest zabawny i sympatyczny, i wydawał się fajniejszy niż

w zasadzie każdy, kogo znałam.

Powoli otworzyłam drzwi i podczas gdy Pan Fitzpervert kręcił mi się

między nogami, nasłuchiwałam, czy z drugiego końca domu dochodzą

jakieś dźwięki.
Wyszłam na taras i zasunęłam za sobą drzwi. Wieczór był chłodny,

niebo bezchmurne i rozjaśniane światłem księżyca. Otaczały mnie cienie,

co było jednocześnie piękne i upiorne.

Zeszłam po cichu po schodach, a gdy dotarłam do zimnej trawy,

puściłam się biegiem w stronę oddzielającego nasze podwórka metalowego

ogrodzenia. Nagle miałam wrażenie, że minęło zaledwie kilka dni – nie

lat – od czasu, kiedy po raz ostatni przez nie przechodziłam, i po kilku

sekundach znajdowałam się już po stronie Wesa.

Cienie przyprawiały mnie o gęsią skórkę, dlatego biegłam dalej,

zapominając o pozorach spokoju czy opanowania. Otworzyłam furtkę na

końcu ogrodzenia i scenicznym szeptem zawołałam:

– Wes?

– Tutaj.

Mało widziałam, bo gęsto rosnące drzewa blokowały światło księżyca,

ale poszłam w stronę, skąd dobiegał jego głos. Obeszłam kwitnący krzew

i rozłożystą jodłę i oto moim oczom ukazał się on.

– O mój Boże, Wes. – Rozejrzałam się zdumiona.

Na drzewach otaczających cztery krzesła ogrodowe, na jednym

z których siedział Wes, wisiały setki maleńkich, migających światełek. Na

środku paliło się strzelające iskrami ognisko, a za Wesem znajdował się

ułożony z kamieni miniwodospad. Dzięki gęstej roślinności odnosiło się

wrażenie, że to leśna głusza, a nie ogród na przedmieściach.

– Tu jest niesamowicie. Dzieło twojej mamy?

– Nie. – Wzruszył ramionami, wyglądając na skrępowanego, chyba po

raz pierwszy w historii naszej znajomości. Siedział z wyciągniętymi

nogami i spoglądał w niebo. – To moje ulubione miejsce i sam wszystko

ogarnąłem.
– Gadasz. – Usiadłam na krześle naprzeciwko niego. – Nie zrobiłeś tego

sam. Nie ma mowy.

– Sam. – Nie opuszczając wzroku, dodał: – Trzy lata temu pracowałem

podczas wakacji w firmie zajmującej się projektowaniem ogrodów

i wszystko to, za co kasowaliśmy klientów na grubą kasę, ja zrobiłem tutaj

sam. Mury oporowe, wodospady, staw. To jest proste i tanie, jeśli się wie,

jak to zrobić.

Kim był ten facet?

Podkuliwszy pod siebie nogi, obciągnęłam rękawy i spojrzałam

w niebo. Całe pokryte było gwiazdami. Bella Luna – bardzo stara piosenka

Jasona Mraza – idealnie pasowała jako muzyczne tło dla tej zaskakującej,

skąpanej w blasku księżyca oazy.

Bella luna, my beautiful, beautiful moon

How you swoon me like no other…[7]

Zatrzymałam muzykę w głowie i rzuciłam:

– Hej, widziałam się dzisiaj z Michaelem.

– Wiem.

Zmrużyłam oczy, próbując lepiej dojrzeć jego twarz. On jednak nadal

patrzył w niebo.

– Powiedział ci?

– Tak. – Spojrzałam na profil Wesa. Usta ledwie mu się poruszały, gdy

cicho rzekł: – Napisał do mnie. Że wpadł na ciebie i że jesteś zabawna.

– Naprawdę? – Chciało mi się wyć. Wiedziałam. – Co konkretnie

napisał?

– „Jest całkiem zabawna”. A potem wspomniał o spotkaniu w jego

domu.
– No. Obiecałam, że dam ci szansę. – Wbiłam spojrzenie w ogień.

Zabawna, napisał, że jestem zabawna. To dobrze, prawda? To by znaczyło,

że moja krępująca wiadomość mnie nie skreśliła. – Ale z drugiej strony

martwię się, że naszą małą wersją udawanego randkowania wszystko psuję.

To sprawiło, że opuścił wzrok na moją twarz.

– Chcesz odpuścić?

Wzruszyłam ramionami i zastanawiałam się, o czym teraz myśli Wes.

Bo choć to było całkiem zabawne i nawet się sprawdzało, miałam dość tych

wszystkich kłamstw.

– Zawsze mi się wydaje, że wiem, co robię – rzekłam – ale co, jeśli

masz rację w kwestii tych moich wielkich planów? Co, jeśli rujnuję nam

obojgu potencjalne szanse na związek?

I narażam na szwank przyjaźń z Joss oraz przyzwyczajam się do życia

w kłamstwie.

– Wtedy będę cię musiał zabić. Randki to dla mnie wszystko.

– Mądrala. – Przewróciłam oczami, bo choć cieszył się dużą

popularnością, wiedziałam tylko o kilku jego związkach, z których żaden

nie przekształcił się w nic poważnego. – Może powinieneś zabrać mnie do

Michaela, a potem zdecydujemy, że do siebie nie pasujemy. I… sama nie

wiem… roześlemy wiadomość grupową?

Zamrugałam szybko, próbując zrozumieć, dlaczego myśl o daniu sobie

spokoju z tym planem przyprawiła mnie o szybsze bicie serca.

Wes spojrzał na mnie i byłam zaskoczona, jak delikatny jest jego

uśmiech. Wyglądał niemal słodko, kiedy stwierdził:

– Nie mogę uwierzyć, że twój niedorzeczny plan w ogóle działa.

– No nie?

Zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.


– Tak w ogóle to naprawdę cię przepraszam za wcześniej – powiedział

cicho.

Machnęłam ręką.

– Nic się nie stało.

– Doprowadziłem cię do łez.

Odwrócił głowę, zdążyłam jednak dostrzec, że zaciska szczękę. Było

niemal tak, jakby przejmował się tym, że mnie zdenerwował. A ja w blasku

księżyca poczułam coś, czego jeszcze nigdy nie czułam w stosunku do

Wesa. Miałam ochotę przysunąć się bliżej niego.

Przełknęłam ślinę. Skąd w ogóle ta myśl? Przypuszczalnie chodziło

o to, że dobrze się bawiłam w trakcie obowiązywania naszej umowy, a teraz

zbliżało się to ku końcowi.

Na pewno o to.

Dlatego powiedziałam jedynie:

– Boże, ale jesteś arogancki, Bennett. Kiedy się pojawiłeś, ja już

płakałam. Nie wszystko kręci się wokół ciebie, wiesz?

Zobaczyłam, jak podczas przełykania śliny porusza mu się jabłko

Adama. Podniósł na mnie wzrok i zapytał:

– Na pewno?

– Rany. Tak. – Dobry Boże, dobijał mnie tą swoją troską.

Odchrząknąwszy ponownie, wbiłam wzrok z niebo. – Już jest dobrze, więc

zapomnij o tym, co widziałeś.

– Załatwione.

Przez kilka minut siedzieliśmy w milczeniu, oboje wpatrzeni

w rozgwieżdżone niebo, ale nie towarzyszyło temu skrępowanie. Choć raz

w życiu nie czułam potrzeby wypełniania pustej przestrzeni nieustanną

paplaniną.
– Nadal potrafię ją sobie wyobrazić w najdrobniejszych szczegółach,

wiesz? – odezwał się w końcu.

– Hm?

Czułam konsternację i Wes musiał to dostrzec, bo doprecyzował:

– Twoją mamę.

– Naprawdę?

Objęłam rękami nogi i oczami wyobraźni ujrzałam jej twarz. Nawet ja

nie miałam pewności, że pamiętam dokładnie jej rysy. Pękało mi przez to

serce.

– Naprawdę. – Jego głos był ciepły, jakby krył w sobie uśmiech. – Była

taka… Jak by to powiedzieć? Może czarująca?

Uśmiechnęłam się.

– Urzekająca.

– Doskonale. – Posłał mi uśmiech małego chłopca i dodał: – Pewnego

dnia biegłem przed waszym domem i się przewróciłem. Paskudnie zdarłem

sobie skórę na kolanie. Twoja mama podcinała akurat róże, więc szybko się

podniosłem i zgrywałem chojraka. No wiesz, bo miałem osiem lat, a twoja

mama była taka ładna.

Uśmiechnęłam się, wspominając, jak uwielbiała pielęgnować ogród.

– Zamiast potraktować mnie jak małe dziecko, ona obcięła jedną z róż

i udała, że się zraniła w palec. Wydała udawany okrzyk bólu, a potem

powiedziała do mnie: „Wesley, zechciałbyś mi pomóc?”. No i rozumiesz,

miałem ochotę schować się w kącie i umrzeć z powodu odniesionych

w boju ran. Ale skoro pani Buxbaum mnie potrzebowała, to nie ma bata,

musiałem jej pomóc.

Wes uśmiechnął się szeroko, a ja zrobiłam to samo. Od tak dawna nie

słyszałam żadnej nowej opowieści o mamie, że jego słowa były niczym

tlen, który wdychałam tak, jakby zależało od tego moje życie.


– No więc pokuśtykałem do niej i razem udaliśmy się do waszego

domu, w którym, tak na marginesie, zawsze pachniało wanilią.

To przez waniliowe świeczki – nadal kupowałam ten sam zapach.

– No i poprosiła mnie, abym pomógł jej przykleić plaster na palec,

jakby nie potrafiła zrobić tego sama. Czułem się jak bohater, kiedy mi

dziękowała i mówiła, jak bardzo się stawałem dorosły.

Teraz uśmiechałam się już jak kretynka.

– Wtedy „zauważyła” moje zakrwawione kolano i stwierdziła, że tak

bardzo musiałem się przejąć pomaganiem jej, że nie wiedziałem nawet

o własnym zranieniu. Oczyściła ranę, zakleiła ją plastrem i poczęstowała

mnie lodem na patyku. Dzięki niej czułem się jak cholerny bohater, mimo

że wyrżnąłem się na chodniku.

Ze śmiechem patrzyłam w niebo, a serce przepełniała mi miłość.

– Ta historia to typowe zachowanie mojej mamy.

– Za każdym razem, kiedy widzę w waszym ogrodzie kardynała, myślę,

że to ona.

Spojrzałam na jego zacienioną twarz i niemal zachciało mi się śmiać, bo

w życiu bym nie pomyślała, że Wes miewa takie myśli.

– Naprawdę?

– No bo przecież mówi się, że kardynały to…

– Ludzie, którzy nie żyją?

Lekko się wzdrygnął.

– Próbowałem ująć to ciut delikatniej, ale owszem.

– Nie wiem, czy kupuję to całe gadanie o powrocie pod postacią ptaka,

ale to mimo wszystko miła myśl.

Rzeczywiście. Przemiła. Zawsze jednak uważałam, że gdybym

pozwoliła sobie wierzyć w takie rzeczy, nigdy nie pogodziłabym się z jej
śmiercią i każdą sekundę życia poświęcałabym na obserwowanie ptaków.

– Bardzo za nią tęsknisz? – Odchrząknął i wydał cichy dźwięk, jakby

krępowało go to pytanie. – To znaczy jasne, że tak. Ale… łatwiej ci chociaż

trochę niż na początku?

Nachyliłam się i zbliżyłam dłonie do ogniska.

– Bardzo tęsknię. Cały czas. Ale ostatnio jest inaczej. Nie wiem…

Urwałam i wbiłam wzrok w płomienie. Było łatwiej? Nie chciałam

tego. Dużo o niej myślałam, każdego dnia, i gdybym zaczęła trochę to

ograniczać, byłoby łatwiej.

Ale wtedy ona coraz bardziej by znikała, prawda?

Wes podrapał się po policzku i zapytał:

– Inaczej w jakim sensie?

– Może gorzej? – Wzruszyłam ramionami. Nie bardzo wiedziałam, jak

to wyjaśnić, skoro sama nie do końca wszystko rozumiałam. – Nie wiem.

W sumie to dziwne. Ja po prostu… Trochę jest tak, jakbym ją w tym roku

naprawdę traciła. Dzieją się te wszystkie ważne rzeczy, jak bal na

zakończenie roku czy składanie podań na studia, a jej tu nie ma. Więc moje

życie się zmienia i biegnie do przodu, ona zaś pozostaje w tyle razem

z moim dzieciństwem. Ma to sens?

– Kurde, Liz. – Wes wyprostował się i przeczesał palcami włosy. Jego

poważne spojrzenie napotkało moje. – Oczywiście, że ma, i jest to także

totalnie do bani.

– Kłamiesz? – Zmrużyłam oczy w ciemności, ale przez migotanie ognia

trudno było odczytać wyraz jego twarzy. – Bo wiem, że w stosunku do

mojej mamy zachowuję się dziwnie.

– Według ciebie to jest dziwne? – Wiosenny wiatr lekko zmierzwił mu

włosy. – Dla mnie ma sens.


Nie wiedziałam, jak jest naprawdę, ale zalała mnie fala emocji

i musiałam zagryźć wargi i szybko zamrugać, aby je powstrzymać. W tym

jego potwierdzeniu mojego zdrowego rozsądku, mojej n o r m a l n o ś c i było

coś, co uzdrowiło mały fragment mnie.

Przypuszczalnie ten fragment, który nie rozmawiał o mamie z nikim

oprócz taty.

– Dzięki, Bennett. – Uśmiechnęłam się i oparłam nogi o krawędź

paleniska. – Druga sprawa, która nie daje mi spokoju, to próby wciskania

Heleny przez nią i tatę tam, gdzie powinna znajdować się moja mama.

Czuję się złym człowiekiem, bo nie chcę jej tam. Nie potrzebuję

zastępstwa.

– To niefajne.

– Prawda?

– Ale przynajmniej Helena jest spoko. No bo przecież byłoby znacznie

gorzej, gdyby twoja macocha była koszmarna, no nie?

Często o tym myślałam.

– Może. Ale czasami wydaje mi się, że ta fajność wszystko utrudnia.

Nikt by nie zrozumiał, dlaczego czuję to, co czuję, skoro ona jest tak fajna.

– Cóż, a nie możesz jej do tych wszystkich rzeczy dopuścić

i jednocześnie nie zastępować nią swojej mamy? Według mnie mimo

obecności Heleny możesz trzymać się swoich wspomnień. Nie?

– To nie takie proste.

Żałowałam, że nie jest inaczej, ale nie sądziłam, aby istniało miejsce dla

nich obu. Gdyby Helena wybrała się ze mną na poszukiwanie sukienki

i miło spędziłybyśmy ten czas, to wspomnienie na zawsze wyryłoby się

w mojej pamięci, a mama nigdy nie stałaby się jego częścią.

– Chcesz cygaro?

Te słowa powstrzymały ciąg moich myśli.


– Co?

Zobaczyłam, że kąciki jego ust się unoszą.

– Zanim się zjawiłaś, zamierzałem wypalić sobie swishera.

Zaśmiałam się. Niedojrzały Wes palący cygaro ze stacji benzynowej jak

jakiś dorosły facet.

– Ooch, klasa.

– Klasa i wyrafinowanie. To cygaro jest o smaku wiśni.

– Och, cóż, skoro ma smak wiśni, wchodzę w to.

– Naprawdę?

– Coś ty. – Przewróciłam oczami. – Nie mam ochoty na ten

śmiercionośny patyk o smaku wiśni, ale dzięki za propozycję.

– Wiedziałem, że tak powiesz.

– Wcale nie.

– Myślałem, że powiesz „rakotwórczy patyk”, ale reszta się zgadza.

– Taka jestem przewidywalna? – Przechyliłam głowę.

Uniósł jedynie brew.

– W porządku. – Wyciągnęłam rękę. – Proszę mi tu dać jeden z tych

eleganckich i wyróżniających się patyków o wiśniowym aromacie, tak bym

go mogła podpalić i wciągać do płuc śmiercionośny dym.

Ponownie uniósł brwi z zaskoczeniem.

– Serio?

Wzruszyłam ramionami.

– Czemu nie?

– Tak na marginesie to powinnaś pisać teksty reklam dla Swishera.

– Skąd wiesz, że tego nie robię?

– Bo gdybyś robiła, tobyś wiedziała, że cygarem się nie zaciągasz.

– Nie?
– Nie.

– Więc… wciągasz dym i trzymasz go w ustach, wyglądając przy tym

jak wzdęty pręgowiec?

– O nie. Po prostu robisz to delikatniej niż w przypadku papierosa.

– A ty co, doświadczony palacz?

– Nie.

– Jeśli palisz tu sam po długim, ciężkim dniu, to może masz problem.

– Chodź tu. – Poklepał krzesło obok siebie.

– Fuj, nie – odparłam żartobliwie.

– Wyluzuj, zamierzałem ci tylko zapalić ten wstrętny patyk.

– Och. – Wstałam i przeniosłam się na wskazane przez niego miejsce. –

Mój błąd.

– Coś takiego słyszę z twoich ust po raz pierwszy, prawda?

– Na to wygląda.

Zachichotał i otworzył pudełko. Nie byłam pewna, dlaczego to robię,

zwłaszcza z Wesem Bennettem, wiedziałem jednak, że nie jestem gotowa

na powrót do domu. W sumie to dobrze się bawiłam.

– Paliłaś kiedyś?

– Tak.

– Naprawdę? – Wes włożył sobie jedno z cygar do ust i pstryknął

zapaliczką.

– Paliłam z Joss na imprezie w zeszłe wakacje.

Wyszczerzył się i zaciągnął, kiedy swisher się już palił.

– Ależ bym to zobaczył. Mała Libby Loo wypluwająca płuca, gdy

tymczasem Jocelyn najpewniej się śmieje i wypuszcza perfekcyjne kółka

z dymu.

– Jesteś niedaleki prawdy.


Jocelyn była we wszystkim obrzydliwie dobra. Jeszcze nie widziałam,

aby w czymś powinęła jej się noga. Nie przed laty, a już na pewno nie teraz,

kiedy się przyjaźnimy. Jeśli miałam być szczera – a w życiu nie powiem

tego głośno – cholernie mnie to wnerwiało.

Nie to, że była we wszystkim dobra. Z tym akurat dawałam sobie radę.

Chodziło raczej o to, że jest dobra, w ogóle się nie starając. Maszerowała

dziarsko przez życie i w przeciwieństwie do mnie w ogóle się nie potykała.

– Masz.

Wręczył mi cygaro i zapalił drugie. Odchyliłam się na krześle,

wyciągnęłam nogi i popatrzyłam w niebo. Czułam, że przybranie takiej

postawy jest ważne.

Zaciągnęłam się. Aromat wiśni był przyjemny i cygaro nie okazało się

równie paskudne jak papieros, ale i tak ogólnie smakowało beznadziejnie.

Wes przyglądał mi się z półuśmiechem.

– Dobrze tak sobie puścić dymka – rzuciłam, a moim słowom

towarzyszył wydostający się z ust dym.

Zaczął rechotać.

– Dobre cygaro nie jest złe – dodałam.

Wybuchnął głośnym śmiechem. Nie dało się nie dołączyć do niego,

kiedy tak śmiał się z odchyloną głową. Gdy w końcu przestał, zaciągnął się

i oświadczył:

– Możesz je już zgasić, Buxbaum.

– Och, dzięki Bogu. – Ostrożnie zgasiłam cygaro o krawędź

paleniska. – To było jednak dziesięć wybitnie odprężających sekund.

Naprawdę pomogło mi się zrelaksować.

– Mhm.

– A właśnie, słyszałam, że Alex Benedetti się w tobie podkochuje.


Podsłuchałam to na chemii i moją pierwszą reakcją była myśl, że

pasowaliby do siebie. Oboje byli atrakcyjnymi sportowcami.

Wyobraziłam sobie, że zamiast mnie z Wesem siedzi tu Alex, i wcale

nie spodobał mi się ten pomysł.

– Też to słyszałem – rzekł, nie zmieniając wyrazu twarzy.

I…?

– Ładna jest.

Spuścił głowę.

– W sumie tak. Tyle że nie w moim typie.

– Co takiego? Dlaczego nie?

Alex była olśniewającą cheerleaderką z tysiącem znajomych –

zakładałam, że właśnie do takich dziewczyn ślinią się faceci tacy jak on.

Dodatkowo była naprawdę sympatyczna i inteligentna.

– Nie wiem. Alex jest super, ale… – Spojrzał na mnie i wzruszył

ramionami, jakby to wszystko wyjaśniało.

Zdjęłam z nadgarstka gumkę i związałam włosy w kucyk. Czułam, że

jestem coś winna Wesowi, skoro tyle czasu poświęca na pomoc mnie

i Michaelowi. Zgoda, nadal istniała szansa, że wygra Miejsce, ale coś

w dzisiejszej atmosferze sprawiło, że zapragnęłam zrobić dla niego jakąś

miłą rzecz.

– Wiem, że chemia odgrywa w tym wszystkim ogromną rolę, tylko że

Alex jest zachwycająca. Nie mogę uwierzyć, że nie chcesz wykorzystać

takiej okazji.

– Rzeczywiście jest zachwycająca. – Strzepnął popiół i spojrzał na

mnie. – Ale co to w gruncie rzeczy oznacza? Chyba że moim celem jest

siedzenie i wpatrywanie się w nią tak, jak można się gapić na ocean czy

góry.
Otworzyłam szeroko oczy i zasłoniłam usta obiema dłońmi.

– Och, dobry Panie, mów mi jeszcze, Wesley.

– Przymknij się. – Pokazał mi środkowy palec i dodał: – Twierdzę

jedynie, że lubię, kiedy dziewczyna umie mnie rozśmieszyć. Z którą dobrze

się bawię bez względu na to, co robimy.

Oparłam się wygodnie i skrzyżowałam ręce na piersi. Przechyliłam

głowę, ściągnęłam brwi i oświadczyłam:

– Nie odbierz tego źle, ale nie jesteś taki, za jakiego cię zawsze

uważałam.

– Jesteś zaszokowana, że wyrosłem z etapu pozbawiania krasnali

ogrodowych głowy, co? – zapytał z ciepłym błyskiem w oku.

– Tak jakby. – Zachichotałam i pokręciłam głową. – Ale myślałam też,

że skorzystasz z okazji, aby, eee, zaliczyć.

Uśmiechnął się drwiąco i uniósł jedną ciemną brew.

– To odrażające, Buxbaum.

– No nie?

– Po raz pierwszy wypowiedziałaś słowo „zaliczyć”?

Ze śmiechem kiwnęłam głową, na co Wes także się roześmiał.

A potem siedzieliśmy i rozmawialiśmy o niczym, aż wypalił swoje

cygaro.

– To co, następne? – zapytałam.

Wrzucił niedopałek do ognia i wstał. Podniósł z ziemi gruby kij i zaczął

grzebać w ognisku.

– A co, też byś chciała?

– Boże, nie. – Zbliżyłam włosy do nosa. – Przez ten dym włosy

śmierdzą mi jak kosz na śmieci.

Wbił kij w ziemię obok paleniska i zza krzesła wziął wiadro.


– Mam jutro wczesną pobudkę, więc jeśli jesteś gotowa na powrót do

domu, to chyba powinienem już to ugasić.

Było coś w tym, jak w tej chwili wyglądała jego twarz – spokojna,

pogodna i skąpana w blasku ognia. Poczułam się szczęściarą, że odkryłam,

w kogo się zmienił ten chłopiec sprzed lat.

– Tak, jestem gotowa.

Zanurzył wiadro w stawie i polał wodą ogień, wzbijając tuman dymu.

Gdy opuściliśmy Sekretne Miejsce i znaleźliśmy się w ogrodzie Wesa,

powiedział, że napisze do mnie, kiedy Michael mu powie, o której godzinie

mamy przyjechać na wieczór filmowy.

Wróciłam do łóżka szczęśliwa, choć nie do końca znałam powód.

Leżałam rozluźniona, aż dym we włosach zaczął mnie doprowadzać do

szału, więc musiałam wziąć późny prysznic i zmienić poszewkę na

poduszkę.

A potem zasnęłam szczęśliwa.

[7] „Bella luna, mój piękny, piękny księżycu. Zachwycasz mnie jak żaden inny…”
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
„Miłość dobra jest i cierpliwa, miłość rozum także odbiera”.
– 27 SUKIENEK

– Hej, mała.

Helena przyglądała mi się, stojąc w drzwiach prowadzących do kuchni,

podczas gdy ja grałam w salonie na pianinie. Lubiłam grać rano, w piżamie

w kwiatki i pasujących do niej domowych pantoflach. Dzięki temu miałam

wrażenie, że to taka elegancka czynność, jakbym była niegdysiejszą

bohaterką z powieści Austen doskonalącą jedną ze swoich zdolności.

– Głodna jesteś? Zrobić ci tosty czy coś?

– Nie, dzięki. – Starałam się nie przerywać gry podczas mówienia, ale

to akurat słabo mi wychodziło. Gdybym ćwiczyła więcej niż jedną czy dwie

godziny w tygodniu, jak kiedyś moja mama, przypuszczalnie nie byłoby to

dla mnie trudne. – Zjadłam już banana.

– Jasne.

Odwróciła się, aby wycofać się do kuchni, a ja jakoś się przemogłam.

– Helena. Zaczekaj.

Przechyliła głowę.

– Tak?

– Wiem, że robię to na ostatnią chwilę – wyrzuciłam z siebie – ale, eee,

Jocelyn napisała właśnie, że skoro mamy dzisiaj wolne, to jej mama może
nas zabrać przed południem na zakupy sukienkowe. Chcesz dołączyć?

Helena uniosła brodę i ściągnęła brwi, zakładając włosy za uszy.

– To zależy. Dlaczego pytasz?

– Eee, bo pomyślałam, że chciałabyś jechać…?

Jej spojrzenie powiedziało mi, że już ona mnie zna.

– To nie tata kazał ci mnie o to zapytać?

Część mnie miała ochotę na szczerość, ostatecznie jednak odparłam:

– Nie, a co, miał tak zrobić?

Zamrugała i po kilku sekundach na jej twarzy pojawiła się radość.

– Z przyjemnością z wami pojadę, skarbie. O mój Boże. Myślę, że

najpierw powinnyśmy zajrzeć do Starbucksa, gdzie po tym, jak ktoś jest

ubrany, możemy zgadywać, jaką zamówi kawę. Potem możemy się zająć

zakupami i wpaść do Eastman’s na lunch, i oczywiście fondant

czekoladowy na deser, taki, za który można zabić. Choć to ostatnie to może

akurat niedosłownie.

Znowu była trajkoczącą, sarkastyczną Heleną, ale czułam, że sprawiłam

jej naprawdę wielką przyjemność.

– A lody? – rzuciłam, ciesząc się, że ją zapytałam. Być może dobrze

nam to obu zrobi. – Bywają zabójcze.

– To nawet nie jest ciało stałe. Jeśli już mam trafić do pudła, niech nie

będzie to jedzenie, które waha się gdzieś pomiędzy dwoma stanami

chemicznymi.

– Celna uwaga. – Przerwałam grę. – A co powiesz na twój ukochany

chlebek bananowy?

– On akurat jest godny ewentualnie kradzieży, ale nie zabójstwa.

– Rzeczywiście.
Udałam się na górę, aby się wyszykować, a kiedy zeszłam na dół,

Helena czekała na mnie w salonie. Miała na sobie skórzaną marynarkę,

która doskonale się komponowała z dżinsami, i po raz kolejny zdumiał

mnie fakt, że ma tyle samo lat co tata.

– Gotowa? Tak sobie myślę, że kupimy specjalną kieckę, aby wkurzyć

twojego tatę. No wiesz, wybierzemy jakąś olśniewającą kreację, ale

dodatkowo kupimy tandetną miniówę, żeby przyprawić go o zawał.

– Naprawdę chcesz go pielęgnować, kiedy będzie do siebie dochodził

po operacji wszczepienia bajpasów?

– Celna uwaga. Kiedy nie czuje się dobrze, zachowuje się jak małe

dziecko. – Wzięła kluczyki i schowała telefon do kieszeni. – Wyślę mu

zdjęcie, aby go choć trochę nastraszyć.

Wyszłam za Heleną do garażu, a tam wsiadłam do jej samochodu. Miała

matowoczarnego challengera, tak głośnego, że nie dało się w nim słuchać

radia. Pewnego razu sprzedawca w sklepie z częściami samochodowymi

zapytał ją, dlaczego jeździ autem, które w sposób oczywisty przeznaczone

jest dla mężczyzny i przypuszczalnie ma za dużo koni mechanicznych jak

na jej potrzeby. Nigdy nie zapomnę jej odpowiedzi: „To była prawdziwa

miłość, Ted. Zobaczyłam tego gościa i kompletnie straciłam dla niego

głowę. Wiem, że jest głośny i bezczelny, ale za każdym razem, kiedy na

niego patrzę, miękną mi kolana. A gdy nim jadę… zapomnij. Jest szybki,

szalony i nieco niesforny, a kiedy dodam gazu, w całym ciele czuję jego

gardłowe pomruki. Ta bestia sprawiła, że inne pojazdy już dla mnie nie

istnieją”.

Ted zaniemówił, a tymczasem Helena uśmiechała się do niego tak,

jakby nie miała pojęcia, co narobiła. Dzierżyła władzę niczym bogini

i niezależnie od moich skomplikowanych uczuć względem niej i jej miejsca

w moim życiu za to akurat bardzo ją szanowałam.


– Pumpkin spice latte.

– Serio? Tak uważasz? – Przewróciłam oczami i pociągnęłam łyk

frappuccino. – Nawet się nie starasz. Pomyśl, Heleno, mamy kwiecień.

Starbucks w kwietniu nawet nie sprzedaje takiej kawy.

– Myślisz, że nie wiem? – Jej usta ledwie się poruszały, kiedy

obserwowała podchodzącą do kasy dziewczynę. Zamawiająca kawę była

młoda i ubrana jak modelka Gapa. – To małolata, więc nie zna zasad. Wie

jedynie, że starsza siostra raz pozwoliła jej spróbować i ta kawa była nie-sa-

mo-wi-ta.

Zachichotałam.

Dziewczyna otworzyła usta i rzekła:

– Mogę prosić o piernikowe latte?

Na co barista odpowiedział:

– Przykro mi, ale to napój sezonowy.

Spojrzałam na Helenę.

– Byłaś tak blisko!

– Nie moje pierwsze rodeo, mała. – Wzruszyła ramionami i pociągnęła

łyk espresso. – Dla ciebie jest ten chłopak z listonoszką. Nie rozczaruj

mnie.

Przyjrzałam mu się – gapił się w telefon. Jego torba uszyta była

z mięciutkiej skóry znoszonej tak perfekcyjnie, jak potrafią tylko naprawdę

drogie torby. W szylkretowych okularach wyglądał inteligentnie, ale także

stylowo, a pasek od zegarka idealnie się komponował z paskiem

w spodniach i butami.

– Średnie mrożone americano z mlekiem sojowym. – Odchyliłam się na

stołku i skrzyżowałam ręce na piersi. – Celebruje wiosnę zimnym napojem,

ale nie potrafi sobie odmówić mocnego smaku americano.


– Doskonale, uczennico.

Chłopak z listonoszką spojrzał na baristę i rzucił:

– Mrożona dark roast.

– Ooch, tak blisko – mruknęłam.

Wyjęłam z kieszeni sukienki telefon, aby sprawdzić wiadomości. Nie

miałam powodu sądzić, że Wes do mnie napisze, ale po tak fajnie

spędzonym wczorajszym wieczorze wchodziło to w grę.

– I mogę prosić do tego odrobinę sojowego?

– Bum. – Helena uderzyła ręką w stół. – Cholernie blisko, Liz.

– Idziemy dzisiaj jak ogień.

Kiwnęła głową i zapytała:

– A skoro mowa o ogniu, to co słychać u Wesa?

– Co on ma wspólnego z ogniem?

Wzruszyła ramionami.

– Nic. Zbyt jestem niecierpliwa, aby czekać na zmianę tematu.

– Och. – Odchrząknęłam i obserwowałam, jak chłopak z listonoszką

bierze swoją kawę i udaje się do stolika, przy którym już siedzą trzy takie

osoby z listonoszkami. – Nic u Wesa.

– Jesteś pewna? Bo wczoraj wieczorem spędziłaś z nim na dworze co

najmniej godzinę.

Spojrzałam na nią, ale zamiast wyglądać na wkurzoną, uśmiechnęła się.

– Nic się nie martw, dowiedziałam się zupełnym przypadkiem. Tak się

akurat złożyło, że wyjrzałam przez okno w chwili, kiedy ty przebiegłaś

przez ogród, jakby cię ktoś gonił, a potem przeszłaś przez ogrodzenie.

– Tata wie?

– Czemu miałam go budzić, skoro wyszłaś tylko po to, aby popatrzeć

sobie na gwiazdy?
Wzruszyłam ramionami i zdusiłam uśmiech. Choć nie miałam ochoty

ulegać czarowi Heleny, tak jak to było z każdym, kto ją poznawał, czasami

naprawdę bywała niewiarygodnie fajna.

– Nie wiem. Dzięki, że mu nie powiedziałaś. To naprawdę nic takiego,

ale coś mi mówi, że on by to odebrał inaczej.

– Och, zdecydowanie. – Uniosła kawę i bawiła się pokrywką. – Ale on

ci ufa. I ja także.

– Wiem. – Założyłam nogę na nogę i przesunęłam palcem po prążku na

rajstopach. – A Wes i ja tylko się przyjaźnimy. Można powiedzieć, że

w czymś mi pomaga.

– Słucham? Jeszcze niedawno toczyliście boje o miejsce parkingowe,

a teraz nagle się przyjaźnicie i on niesie ci pomoc? Jak to się stało?

– To dość skomplikowane.

– Tak przypuszczam. – Zajrzała przez otwór w pokrywce, po czym

zamieszała zawartość. – Ale n a p e w n o Wes choć trochę ci się podoba. No

bo ten koleś jest nie tylko ładniutki i świetnie zbudowany, ale też

przezabawny. Gdybym była nastolatką, od razu bym się za niego wzięła. –

Nim zdążyłam cokolwiek z siebie wydusić, dodała: – Och, dobry Boże,

wymaż to, proszę. Brzmię jak jedna z tych nauczycielek, które wysyłają

uczniom zdjęcia fragmentów swojego ciała. Wiesz, że nie miałam czegoś

takiego na myśli, prawda?

Uśmiechnęłam się.

– Oczywiście.

– Dla mnie Wes jest uroczy w sposób, w jaki są urocze szczeniaki

z wielkimi łapami.

– Spokojnie. Wiem.

– Och, dzięki Bogu.


– I zgadzam się z tobą. Do niedawna tak naprawdę nie zwracałam

uwagi na Wesa. Ale teraz, kiedy spędzam z nim trochę czasu, doskonale

rozumiem, co dziewczyny mogą w nim widzieć.

– Te ramiona, prawda? Są zabójczo szerokie.

Zmrużyłam oczy.

– Naprawdę?

– Nie zauważyłaś?

– Nie bardzo. Ale nie w tym rzecz. Mnie chodziło o to, że rozumiem,

dlaczego może się podobać dziewczynom, no bo jest naprawdę życzliwy

jak na… – Jak miałam go w ogóle zaszufladkować? Moje wcześniejsze

etykietki raczej już nie pasowały. – Jak na Wesa.

Oczami wyobraźni ujrzałam go na imprezie u Ryna, ratującego mnie

przed upokorzeniem i chwytającego za gumkę w spodniach, które mi

zresztą pożyczył. Święty Boże, Wes Bennett był całkiem niezłą partią, no

nie? Potrafił słuchać, odbierał późnym wieczorem, budował piękne

paleniska, które wyglądały jak z lifestyle’owych magazynów. Wes był

trochę jak ze snu.

– Ale nie dla ciebie?

– Nie. – Bez względu na to, czego się dowiadywałam na temat Wesa,

związek z nim jak nic zakończyłby się katastrofą. I jakbym miała potrzebę

przekonać samą siebie, nagle zapragnęłam jej opowiedzieć. O wszystkim. –

No więc wygląda to tak. Ale to tajemnica, okej? Bo wiesz, nawet Jocelyn

nic nie wie.

– O mój Boże, uwielbiam być pierwszą, która się o czymś dowiaduje. –

Z promiennym uśmiechem nachyliła się ku mnie. – Opowiadaj, ty

przebiegła dziewczyno.

Więc to zrobiłam. Opowiedziałam o Michaelu i jego niespodziewanym

ponownym pojawieniu się w moim życiu. (Aczkolwiek jego powiązanie


z mamą pominęłam). Opowiedziałam o Wesie i moim planie, a Helena

zaśmiała się i nazwała mnie geniuszką.

Popłakała się ze śmiechu, kiedy opisałam incydent z wymiocinami,

a dodatkowo parsknęła, gdy podzieliłam się detalami historii piłki i nosa.

– O mój Boże – jęknęła, ocierając oczy. – Wygląda to tak, jakby

przeznaczenie robiło, co mogło, byle tylko trzymać cię z dala od niego.

Co takiego? Wcale tak nie było, prawda? To tylko niefortunne zbiegi

okoliczności.

– Za każdym razem, kiedy już-już masz przeżyć intymną chwilę

z Michaelem, wszechświat przerywa ją piłką albo wymiocinami. Według

mnie wszechświat woli Wesa.

Coś mi mówiło, że miałam taką minę, jakby z jej ust wydostawała się

żmija.

– Wcale nie. To po prostu dziwaczne wypadki i tyle. Jeśli już, to

właśnie Wes przynosi mi pecha. Przeznaczenie pewnie się wkurza na to, że

się do siebie zbliżyliśmy.

Helena uniosła brwi.

– Ookej, Liz. Skoro tak twierdzisz.

„Wszechświat woli Wesa”.

Gdy wsiadłyśmy do samochodu i udałyśmy się do centrum handlowego,

myśl ta nie dawała mi spokoju. Czy wszechświat rzeczywiście wolał Wesa?

– Chyba puszczę zaraz pawia. – Pokręciłam głową, obserwując

przeglądającą się w lustrze Jocelyn. Miała na sobie długą pomarańczową

suknię i wyglądała bardziej jak osoba biorąca udział w ceremonii rozdania

Oscarów niż licealistka mierząca sukienkę na bal. – Czy ty w czymkolwiek

wyglądasz źle?

– Jest za dorosła – warknęła mama Joss. – Zdejmij ją.


Jej matka należała do rodziców miłych, lecz onieśmielających. Dla

mnie zawsze była megasłodka, ale kiedy złościła się na Joss, ja się

denerwowałam. Była filigranowa – mierzyła niewiele ponad metr

pięćdziesiąt – lecz każdy centymetr jej ciała emanował władczością.

Była adwokatką i zawsze zakładałam, że jest świetna w swoim fachu,

gdyż jeszcze nigdy nie widziałam, aby Joss z nią wygrała.

Jocelyn przewróciła oczami i mruknęła coś o potrząśnięciu mamą, aż

wypadną jej włosy z koka, na co zachichotałam, ale pomyślałam także

o tym, jak Wes zawsze targa mi włosy.

Odchrząknęłam i ściągnęłam brwi, aby mieć pewność, że głupio się do

siebie nie uśmiecham.

Bo mogłoby to wszystko zrujnować. Dlatego że na razie Joss i ja

bawiłyśmy się jak na normalnej szkolnej wycieczce. Było super i nie

chciałam, aby zepsuły to moje kłamstwa.

To był trzeci sklep i sprawa miała się dokładnie tak jak w dwóch

wcześniejszych. Ja przymierzyłam kilka sukienek, w których wyglądałam

jako tako, za to każda suknia, którą włożyła Jocelyn, prezentowała się na

niej zachwycająco. Moja przyjaciółka miała problem z dokonaniem

wyboru, a ja miałam problem z wybraniem choć jednej rzeczy, która by mi

się naprawdę podobała.

– To nie ja wyglądam dobrze, po prostu mierzę świetną sukienkę. –

Jocelyn spojrzała na mnie w lustrze. – Ty z kolei cały czas wybierasz

kwieciste stroje w stylu retro, które nie wyglądają nawet jak sukienki na

bal. Wiem, że lubisz styl romantyczny i w ogóle, ale na litość boską,

przymierz choć jedną długą suknię balową.

– Ona ma rację, Liz. – Helena jadła kupionego w centrum handlowym

corn doga, siedziała na krześle i obserwowała, jak przymierzamy sukienki.


– Wyjdź poza swoją strefę komfortu – dodała matka Jocelyn, obdarzając

mnie matczynym uśmiechem i krzepiąco kiwając głową. Następnie

warknęła do Joss: – Ta jest zbyt obcisła i ma za duży dekolt. Przymierz

następną.

Zerknęłam na wieszaki i odechciało mi się dalszego szukania.

– Zaczekaj. – Jocelyn uniosła palec. – Wejdź do kabiny i zaczekaj na

mnie. Przyniosę ci dziesięć sukienek do przymierzenia. Tylko mi zaufaj.

– Ale ty nie…

– Zaufaj.

Z westchnieniem wróciłam do przymierzalni, mając dość tych całych

zakupów. Klapnęłam na ławkę i w tym momencie poczułam, że wibruje mi

telefon. Wyjęłam go i przekonałam się, że to wiadomość od Wesa.


WES: Co się stało twojemu samochodowi?
W chwili gdy zobaczyłam, od kogo jest ta wiadomość, poczułam… coś.

Coś przyjemnego i powodującego konsternację, co przypisałam temu, że

może mieć związek z Michaelem. Możliwe, że pisze o nim – na pewno to

było powodem mojej reakcji.

Jego pytanie mnie rozbawiło, no bo oczywiście, że to zauważył. Mój

tata, osoba, której nazwisko widniało w rubryce „Właściciel”, nie dostrzegł

rys powstałych po tym, jak wczoraj otarłam się o słupek na parkingu, ale

Wes owszem.
JA: Jeśli wiesz, co dla ciebie dobre, trzymaj buzię na kłódkę.
WES: Grozisz mi?
JA: Tylko jeśli znów poruszysz temat mojego samochodu.
WES: No więc… eee… ładną dziś mamy pogodę, nie? Co porabiasz?
JA: Szukam sukienki na bal. Jest okropnie.
WES: Gorzej niż podczas zakupów ze mną?
Przez chwilę się zastanawiałam.
JA: W  sumie tak. Ty chociaż się spieszyłeś. I  tak sobie myślę, czy nie wymknąć się
niezauważona z przymierzalni…
WES: Z kim idziesz na bal? Sądziłem, że celujesz w Michaela?
Mój mózg wysmażył obraz Wesa w smokingu, lecz szybko go

usunęłam. To Michael był celem.

– Okej. – W drzwiach pojawiła się Jocelyn z naręczem sukienek. –

Obiecaj, że wszystkie przymierzysz. Nawet jeśli nie wyglądają jak coś

w twoim stylu, zrób mi przyjemność i je przymierz. Umowa stoi?

Odłożyłam telefon na ławkę.

– Niech ci będzie.

Ściągnęła brwi.

– Do kogo pisałaś?

– Czemu pytasz?

– Serio?

Wzruszyłam ramionami i poczułam się tak, jakby mnie przyłapano na

oglądaniu nieprzyzwoitych zdjęć.

– Do Wesa, okej? Napisał mi o rysie na boku mojego auta.

O tym akurat wiedziała, bo po zderzeniu ze słupkiem napisałam do niej.

Uśmiechnęła się.

– Ty i Wes pisujecie teraz do siebie?

– Nieszczególnie. – Odchrząknęłam i próbowałam przypomnieć sobie,

co jej naopowiadałam przed wyjazdem na mecz. – Tylko parę razy i to

naprawdę nic takiego.

– Jasne. Mnie nie oszukasz. – Powiesiła suknie na haczyku. – Choć

zgrywasz obojętną, lubisz-lubisz Wesa Bennetta.

– Wcale nie.

Nie lubiłam! Moje emocjonalne reakcje na Wesa spowodowane były

jego powiązaniem z moją matką i faktem, że byliśmy wspólnikami.

Właśnie tak.
– Wcale tak. Calutki dzień błądzisz myślami daleko stąd, zwłaszcza

kiedy przymierzasz jakąś sukienkę. – Zmrużyła oczy i dodała: – O mój

Boże, obyś nie porzuciła mnie dla Wesa.

– Przymknij się. – Poczułam ściskanie w żołądku, kiedy otrzymałam

zapowiedź tego, jak bardzo byłaby niezadowolona, gdyby Michael zaprosił

mnie bal. – Nie porzucę cię dla Wesa.

Ale możliwe, że dla Michaela. Boże, byłam beznadziejną przyjaciółką.

– Cóż, masz kogoś na myśli, a skoro to nie jest Wesley, to kto?

Część mnie miała ochotę wyznać jej prawdę. Czy to ważne, jeśli uzna

mój plan za kiepski pomysł? Być może nadeszła na to właściwa chwila.

Ale w tym momencie usłyszałam, jak Helena i mama Joss śmieją się

przed dużym lustrem. Zachowywały się jak dwie mamy czekające radośnie

na swoje córki i myśl ta sprawiła, że wróciły moje wszystkie poplątane

emocje.

Nie. Nie miałam siły protestować, nie w przymierzalni w domu

towarowym. W sumie mogłabym postawić na Wesa, no nie? Formalnie

rzecz biorąc, on od rana siedział mi w głowie. Czymś najzupełniej

wiarygodnym było to, że lekko zadurzyłam się w Wesie, ale przecież nic

z tego nie wyjdzie.

Przeczesałam palcami włosy.

– Nadal tego nie rozgryzłam, okej? Z Wesem dobrze się bawię, ale on

jest zupełnie nie w moim typie i…

– Co to znaczy „nie w twoim typie”? Bo nie pisze wierszy i nie wie,

jaki jest twój ulubiony kwiat?

Nie znosiłam, kiedy robiła ze mnie niemądre dziecko.

– To w ogóle nie ma znaczenia, bo tylko ze sobą rozmawiamy, okej?

– Okej. – Joss się uśmiechnęła, nie dostrzegając mojego emocjonalnego

rollercoastera. – Ja obstawiam jednak Bennetta. Jeśli ktoś ma zrobić


porządek z twoimi romantycznymi wyobrażeniami, to właśnie Wes.

Przewróciłam oczami i przypomniały mi się wcześniejsze słowa

Heleny.

– Uważam, że robisz z tego coś, czego nie ma.

– Zobaczymy. A teraz mierz te sukienki.

Zamknęła za sobą drzwi, a ja pchnęłam zasuwkę. Najpierw wzięłam do

ręki telefon i odpisałam na poprzednią wiadomość, wiedząc, że moja

odpowiedź to kłamstwo.
JA: Jocelyn i ja planowałyśmy pójść razem, ale na pewno zrozumie, jeśli zaprosi mnie
ktoś, na kim mi zależy.
Włożyłam pierwszą sukienkę – długą, czerwoną i błyszczącą, która

najpewniej była dostrzegalna z kosmosu – i na widok swojego odbicia

w lustrze zachichotałam. Wyglądałam jak uczestniczka konkursu piękności,

która zgubiła kosmetyczkę i przybory do czesania. Od ramion w dół –

dobrze. Od ramion w górę – nie za bardzo.

Moje rude włosy totalnie kłóciły się z czerwienią sukienki.

Mimo to wyszłam do dużego lustra i wykonałam obrót dla moich fanek,

które przyznały mi rację.

– Ale sam styl jest o wiele lepszy niż tych, które wcześniej mierzyłaś. –

Helena złożyła ręce jak do modlitwy. – Chwalmy Pana, czuję, że jesteśmy

blisko.

Wróciwszy do kabiny, najpierw zerknęłam na telefon.


WES: Dlaczego nie cieszą cię te zakupy?
Rozpięłam suknię i wyślizgnęłam się z niej, po czym odpisałam.
JA: Moje preferencje nie do końca zgadzają się z  trendami balowymi, a  osoby,
z którymi jestem, w ogóle się tym nie przejmują.
WES: Ach. Ty marzysz o  kwiatach, kieszeniach i  babcinych falbankach, a  one chcą,
żebyś włożyła coś seksownego.
Z uśmiechem sięgnęłam po czarną sukienkę. Z przodu była krótka,

z tyłu długa, a górę wiązało się na szyi. Już miałam ją przymierzyć, kiedy

zawibrował telefon.
WES: Nie zapomnij, że biały to twój kolor, siostro.
Okej, teraz zaśmiałam się w głos. Przyjrzałam się sukienkom

i rzeczywiście była wśród nich biała.

Biała i… cudowna.

Bez ramiączek, miała prosty jedwabny gorset kończący się

wyszywanym koralikami białym pasem i długi, rozkloszowany dół.

Podobało mi się w niej to, że siedemdziesiąt pięć procent tej sukni było

proste i stonowane, a dopiero na samym dole pojawiała się eksplozja

kolorowych kwiatów.

Włożyłam ją i wciągając brzuch, zapięłam zamek. A kiedy spojrzałam

w lustro…

Chwyciłam telefon.
JA: Możliwe, że masz rację, Bennett. Jak na razie jedyną sukienką, która mi się
podoba, jest biała. Jak to możliwe, że wybierasz mi ciuchy?
Uniosłam włosy i odwróciłam się bokiem, aby zobaczyć się z tyłu. To

była naprawdę zachwycająca suknia. A kiedy przesunęłam dłońmi wzdłuż

boków, znalazłam kieszenie.


WES: Dlaczego ciągle we mnie wątpisz?
JA: Umiejętność oceny sytuacji. Doświadczenie.
WES: Zdjęcie poproszę.
– Co takiego? – powiedziałam do siebie i prychnęłam nerwowo, mimo

że jednocześnie się zastanawiałam, jaka poza byłaby najkorzystniejsza.

Boże, czemu w ogóle myślałam o tym, czego chciał Wes?


JA: Nie ma mowy.
WES: Okej, wobec tego przyślij mi zdjęcie czegoś innego, tak bym nie czuł się
wykluczony.
Rozejrzałam się po przymierzalni, a potem pomyślałam – a co tam?

Zrobiłam zdjęcie sukni w lustrze i wysłałam mu je.

Czy ja naprawdę to zrobiłam? Naprawdę wysłałam właśnie Wesowi

Bennettowi selfie w balowej sukni? Jasna choleeee…

– Liz! Masz na sobie sukienkę? – zawołała Jocelyn ze swojego miejsca

na galerii. – Musisz pozwolić nam zobaczyć, bo nawet jeśli to nie twój styl,

jedna z nich na pewno będzie ci pasować.

Odłożyłam telefon i wyszłam z kabiny. I jakby to była scena z Salonu

sukien ślubnych, kiedy stanęłam przed nimi, Jocelyn i Helena wciągnęły

głośno powietrze i zasłoniły usta dłońmi. Mama Jocelyn jedynie się

uśmiechnęła.

– Ta suknia jest stworzona dla ciebie. – Joss skrzyżowała ręce na

piersi. – Błagam, nie mów, że jej nienawidzisz. Nie możesz.

– Niesamowicie wyglądasz. – Helena zerwała się z miejsca,

uśmiechając się z rozrzewnieniem. – Podoba ci się?

Wzruszyłam ramionami.

– Ma kieszenie. I kwiaty. No to muszę ją wziąć, nie?

Przejrzałam się w lustrze i wiedziałam – po prostu wiedziałam – że

moją matkę zachwyciłaby ta suknia. Sama by ją dla mnie wybrała. Mało

tego, też by ją założyła, gdyby tylko miała taką okazję.

– Och, Libby, nie mogę się doczekać, aż tata cię w niej zobaczy.

Helena cała była w uśmiechach, lecz jej słowa były dla mnie niczym

kubeł zimnej wody. Dlatego że gdyby moja mama tu była, powiedziałaby

dokładnie to samo. Właściwie to nawet słyszałam jej śpiewny głos

wypowiadający te słowa.

Ale Helena nie była moją mamą, nawet jeśli nagle mówiła na mnie

„Libby”.
Skrzyżowałam ręce na piersi. Natychmiast musiałam zdjąć z siebie tę

suknię.

– Idę się przebrać.

– Nie jesteś podekscytowana? – Posłała mi promienny uśmiech

i wykonała gest zwycięstwa, który godzinę temu zapewne by mnie

rozbawił. – Znalazłaś swoją sukienkę.

– Jasne. – Patrzyłam, jak rzednie jej mina, ale nie byłam w stanie się

powstrzymać. Część mnie żywiła przekonanie, że jeśli jej nie odepchnę, to

będzie próbowała wymazać fakt, że moja matka w ogóle istniała.

Pomyślałam o całym zaplanowanym przez Helenę dniu. Miałam ochotę

zostać sama. – Nie jestem głodna, więc możemy od razu jechać do domu?

Helena zerknęła na Jocelyn i jej mamę, które na szczęście rozmawiały

ze sobą i nie zwracały na nas uwagi, po czym rzekła:

– Pewnie. Jeśli tego właśnie chcesz.

Kiedy się przebrałam, zamiast dołączyć do pozostałych przy dużym

lustrze, udałam się z suknią prosto do kasy i zapłaciłam za nią, ubiegając

tym samym Helenę. Gdy wróciłam do nich z przerzuconą przez ramię

zapakowaną suknią, na twarzach całej trójki malowała się konsternacja.

– Już ją kupiłaś? – Jocelyn założyła na ramię torebkę i mruknęła

z przekąsem: – Taak, to akurat wcale nie jest dziwaczne.

Uniosłam sukienkę i udawałam, że wszystko jest w porządku. Nawet się

uśmiechnęłam.

– Skoro musimy wrócić do poprzedniego sklepu po twoją, pomyślałam,

że trochę to przyspieszę.

Posłała mi spojrzenie mówiące, że wie, co kombinuję.

– Świetny pomysł, Liz.

W atmosferze skrępowania udałyśmy się we cztery w stronę wyjścia,

prowadząc udawanie wesołą rozmowę. Jocelyn i jej matka wiedziały, o co


chodzi, Helena wiedziała, o co chodzi, a ja wiedziałam, że one wiedzą, więc

wszystkie starałyśmy się udawać, że nie zepsułam właśnie całego dnia.

Zapakowawszy się do samochodu, wsadziłam do uszu słuchawki i nim

Helena zdążyła poruszyć temat tego, co się stało, szybko włączyłam

piosenkę.

Wtedy zauważyłam wiadomość.


WES: Kup tę suknię. Błagam cię.
Mój żołądek wykonał salto. Usłyszałam te słowa wypowiadane niskim

głosem. No ale to przecież był Wes. Na pewno nie miało to tak zabrzmieć.

Wpatrywałam się w telefon, a w mojej głowie tańczyły obrazy

przedstawiające Wesa Bennetta. Zaczęłam pisać odpowiedź w stylu

„fajnie”, nawet więcej niż raz, ale w końcu uległam moim żałosnym

potrzebom.
JA: Podoba ci się?
Gdy pisał, pojawiły się chmurki, ale po kilku minutach zniknęły.

Czekałam i w końcu znowu je zobaczyłam.


WES: Michael będzie zachwycony. Zaufaj mi.
Zaczęłam odpisywać, ostatecznie jednak nic nie wysłałam. Bo co

miałam powiedzieć? Z lekka ulegałam czarowi Wesa, lecz jego odpowiedź

przypomniała mi o tym, jaki jest mój cel.

Ja. Michael. Bal.

Bum.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
„Ale najbardziej nienawidzę tego, że cię nie potrafię
nienawidzić. Nawet nie troszkę, nawet nie ciut”.

– ZAKOCHANA ZŁOŚNICA

WES: Jutro wieczór filmowy u Michaela. Nadal jesteś chętna?


Podniosłam wzrok znad telefonu, aby się upewnić, że nauczyciel wciąż

prowadzi wykład, a nie patrzy na mnie, bo przecież robiłam coś

niezgodnego z przepisami.
JA: Jak najbardziej.
WES: Będę po ciebie o szóstej, żebyśmy mogli po drodze zajechać na jakieś jedzenie.
Na chwilę podniosłam głowę. Wcześniej przeanalizowałam swoje

ostatnie interakcje z Wesem i postanowiłam, że muszę ustanowić granice.

Każda nasza sympatyczna chwila niepotrzebnie mąciła mi w głowie, a ja

musiałam skupić się na swoim celu.

Ostatnie, czego pragnęłam, to zepsuć wszystko niewłaściwie

odebranym niemądrym flirtem.


JA: To nie randka, prawda?
WES: Fuj, Liz.
JA: Tylko się upewniam. Nie chcę, abyś się przywiązywał.
WES: Choć może trudno ci w  to uwierzyć, nie mam z  tym problemów, ty mała
dziwaczko.
Parsknęłam cicho.

– O mój Boże.
Podniosłam wzrok i zobaczyłam, że siedząca przede mną Jocelyn

odwraca się i szeroko się do mnie uśmiecha.

– Piszesz do niego, prawda? – szepnęła.

Odchrząknęłam.

– Do kogo?

– Wiesz do kogo. – Obejrzała się na nauczyciela, po czym znowu

zerknęła na mnie. – Bennetta.

Zrobiłam wdech przez nos, po czym odparłam szeptem:

– Tak, ale to są pierdoły. Zupełnie platoniczne.

– Kiedy zamierzasz przyznać, że ci się podoba? Nie twierdzę, że to

miłość albo co tam zapisujesz w tym swoim sekretnym pamiętniku, ale coś

jest na rzeczy.

– Coś Na Rzeczy. Całkiem spoko nazwa zespołu.

Zachichotała i odwróciła się. Kolejny punkt dla mnie w tej grze, w którą

grałyśmy od ponad roku.

Wbiłam wzrok w tył jej głowy i poczułam znajome wyrzuty sumienia.

Formalnie rzecz biorąc, Joss miała rację: lubiłam towarzystwo Wesa. Tak

po przyjacielsku, no i szybko stawał się jedną z moich ulubionych osób.

Dręczyło mnie to, że nie wiem, co się stanie po jutrzejszym wieczorze.

Gdy to wszystko się skończy, nadal będziemy się przyjaźnić?

Czy w ogóle miał na coś takiego ochotę?

W tym momencie zawibrował mi telefon. Jakby Wes wiedział, że o nim

myślę.
WES: Dziś wieczorem deszcz meteorów, jeśli cię to interesuje. PS Mam swishery.
Zacisnęłam usta, aby się nie uśmiechnąć, nic to jednak nie dało.
JA: Kogo obchodzą meteory? Skoro przyniesiesz wiśniowe cygara, wchodzę w to.
WES: Ale z ciebie głupek. Do zobaczenia.
– Ja go jedynie chowałem wśród twoich nerdowskich książek, żeby mnie

nie złapano. Wcale cię nie terroryzowałem.

– Nie kupuję tego. – Obróciłam patyk tak, by pianki marshmallow

opiekały się równo w ognisku. – Po pierwsze, nie musiałeś pozbawiać

głowy tego małego cherubina. Po drugie, obrysowałeś czerwoną farbą usta

i oczy, a głowę ustawiłeś tak, że gapiła się na każdego… a mianowicie

mnie… kto ośmielił się uzyskać dostęp do tej małej biblioteczki.

– Zapomniałem o farbie. – Uśmiechnął się i oparł wielkie stopy

o obramowanie paleniska. – Może rzeczywiście była w tym o d r o b i n a

zamiarów terrorystycznych.

– Myślisz? – Zdjęłam pianki z ognia, podmuchałam na nie, po czym

ściągnęłam jedną z patyka. – Czas złagodził twoje wspomnienia związane

z dawnym sobą. Wierzysz… chyba że to z twojej strony bezczelne

udawanie… że byłeś jedynie hałaśliwym chłopcem bez krztyny złej woli

wobec mnie. A to zdecydowanie nieprawda.

Jego spojrzenie śledziło znikającą w moich ustach piankę. Gdy żułam,

uświadomiłam sobie, że w jego obecności w ogóle nie czuję skrępowania.

Zamiast się przejmować, że wyglądam jak świnia, z ustami pełnymi pianki

rzuciłam:

– Przyznaj to.

Przez chwilę mi się przyglądał. W końcu rzekł:

– Nie zrobię tego. Przyznam jednak, że fajnie się było z tobą wygłupiać.

I nadal jest.

– Cóż, wtedy wcale mi się to nie podobało, ale teraz? Teraz jestem ci

w stanie dorównać, więc spoko.

– Błagam, daruj sobie takie gadki. – Wyjął z paczki minibatonika,

odpakował go i rzucił w moją stronę. – Nie jesteś w stanie i nigdy nie

będziesz. A przynajmniej nie w kwestii wygłupiania się.


Złapałam czekoladkę i umieściłam ją razem z pianką między dwoma

krakersami. Trzymałam w ręce najdoskonalsze s’mores na świecie.

– Na pewno nie chcesz, abym tobie też zrobiła?

– Nie, dzięki, ale twoja forma jest imponująca.

– To nie mój pierwszy raz, kochaniutki. – Z uśmiechem odgryzłam

spory kęs. – Mmm, pychota.

Wes zaśmiał się cicho i spojrzał w gwiazdy. Odkąd tu przyszłam, nie

wyjął cygar, więc nie miałam pewności, czy nie ma już na nie ochoty, czy

też czeka z grzeczności na mnie. Kiedy się pojawiłam, nabijał się z moich

zapasów słodyczy – to mu jednak nie przeszkodziło zjeść co najmniej

dziesięciu batoników Hershey.

Z przenośnego głośnika Wesa dobiegły pierwsze dźwięki Forresta

Gumpa Franka Oceana i uśmiechnęłam się. Doskonała piosenka na

posiadówkę pod gwiazdami. Nuciłam wstęp, a potem zakręciło mi się

w głowie, gdy tekst piosenki otulił mnie sobą niczym światło gwiazd.

My fingertips and my lips

They burn from the cigarettes[8]

– Jakie masz plany na przyszły rok, Buxbaum?

Wes nadal patrzył w niebo, a ja utkwiłam wzrok w jego profilu. Choć

nie był w moim typie, mocno zarysowana żuchwa, wydatne jabłko Adama

i gęste włosy tworzyły naprawdę ładny obraz.

Zignorowałam ściskanie w żołądku na wzmiankę o przyszłym roku.

– Uniwersytet Kalifornijski. Ty?

Spojrzał na mnie tak, jakbym oszalała.

– Serio?

– Eee… tak…?

– Dlaczego akurat ta uczelnia?


Przechyliłam głowę.

– Masz z nią jakiś problem?

Miał dziwną minę.

– Nie. W żadnym razie. Po prostu… zupełnie się tego nie

spodziewałem.

Przyjrzałam mu się.

– Dziwnie się zachowujesz.

– Sorki. – Na jego twarzy pojawił się półuśmiech. – Uniwersytet

Kalifornijski to świetna uczelnia. Co zamierzasz studiować? Odrealnione

romantyczne filmy?

Przewróciłam oczami, kiedy uśmiechnął się z satysfakcją.

– Wcale nie jesteś taki zabawny, jak ci się wydaje – oświadczyłam.

– Nie sądzę. – Pokazał rękami, abym kontynuowała. – Poproszę o plan

studiów.

Odchrząknęłam. Tak bardzo nie chciałam psuć atmosfery tego wieczoru

rozmową o studiach. Bo kiedy stąd wyjadę, nic już nie będzie takie samo.

Tata, dom, j e j krzewy różane, nasze codzienne rozmowy; to wszystko

będzie inne, kiedy wrócę. Stopi się z przeszłością, zanim w ogóle zdążę to

zauważyć, i nie będzie już odwrotu.

Nawet Wes. Był tutaj od samego początku, wiodąc życie równolegle do

mojego, ale w przyszłym roku będzie inaczej.

Po raz pierwszy nie będzie moim sąsiadem.

Odchrząknęłam i powiedziałam:

– Muzykologia.

– Brzmi tak, jakbyś to sobie wymyśliła.

– No nie? – Miałam wrażenie, że uczelniany katalog znam na pamięć. –

Ale to poważny kierunek i ma naprawdę świetny program. Mogę studiować


dodatkowo przemysł muzyczny i zdobyć dyplom kierownika muzycznego.

– Jaką pracę można wykonywać po czymś takim?

– Chcę zostać nadzorcą muzycznym. – Kiedy to mówiłam, najczęściej

napotykałam zdziwienie i jedną sylabę: „Hę?”. Ale Wes siedział i słuchał. –

W skrócie oznacza to, że chcę być kuratorem muzyki dla ścieżek

dźwiękowych.

– O kurczę. – Pokręcił lekko głową. – Po pierwsze, nie miałem pojęcia,

że coś takiego istnieje. A po drugie… to robota idealna dla ciebie. Ba, ty już

ją na okrągło wykonujesz.

– Aha. – Wzięłam kolejny kęs i oblizałam kapiącą mi na palce piankę. –

Mam półki dosłownie pełne podręczników o ścieżkach dźwiękowych. Nie

mogę się doczekać.

– Cholera. – Posłał mi poważne spojrzenie. – Zawsze robiłaś swoje, Liz,

i to jest naprawdę niesamowicie fajne.

Czy to dziwne, że jego komplement rozgrzał mnie od palców u stóp aż

do czubka głowy? Te słowa odsunęły ode mnie cały stres.

– Dzięki, Wes.

– Dla ciebie Wessy.

– O nie.

Czar prysł, lecz ciepło pod mostkiem pozostało, dzięki czemu czułam

błogie rozluźnienie.

– A ty? Dokąd na studia wybiera się nasz amerykański chłopak?

– Nie mam pojęcia. – Nachylił się i kijkiem pogrzebał w ognisku. –

Baseball dopiero się zaczyna, więc wszystko się może zdarzyć.

– Och, czyli na studiach chcesz grać?

– Tak, psze pani.

– I jesteś wystarczająco dobry…?


– Tak, jestem wystarczająco dobry, Liz. – Zdusił śmiech. – Cóż,

a przynajmniej taką mam nadzieję.

– Wcale nie zamierzałam ci dogryźć. Po prostu nigdy nie byłam na

żadnym meczu. Kim jesteś? Tym, co uderza?

– Okej, nie będziemy rozmawiać o baseballu, dopóki nie obejrzysz

choćby jednego meczu. To było żałosne.

– Wiem. – Podniosłam nogi, postawiłam je na krześle i oplotłam

ramionami. – Myślisz więc, że gdzieś wyjedziesz, czy zostaniesz na

miejscu?

– Wyjadę. – Patrzył w ognisko, a na jego twarzy tańczyły cienie. – Już

otrzymałem oferty z uczelni na Florydzie, w Teksasie, Kalifornii i Karolinie

Południowej, czemu więc miałbym chcieć zostać w Nebrasce?

– Wow. – Był aż taki dobry? I choć sama planowałam wyjechać,

dlaczego myśl o tym, że Wes nie będzie już mieszkał po sąsiedzku,

sprawiła, że lekko zakłuło mnie w sercu? – A czy przypadkiem Uniwersytet

Nebraski nie ma naprawdę dobrej drużyny baseballowej?

– Ma. I nie mogę uwierzyć, że to wiesz. – Uśmiechnął się, ale nie

odwrócił wzroku od ognia. – Jestem po prostu gotowy, aby opuścić

Nebraskę. Tak naprawdę niczego tu dla mnie nie ma, wiesz?

– Nie wiem. – Odstawiłam nogi na ziemię, zaniepokojona jego

słowami. – Ja nie chcę wyjeżdżać, ale moje marzenia znajdują się

w Kalifornii albo Nowym Jorku.

Spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek.

– Jesteś zła?

– Nie. – Może? Przewróciłam oczami. – Po prostu nie rozumiem…

– Libby? – Odwróciłam głowę na dźwięk głosu mojego taty. Stał

między drzewami w spodniach od piżamy i T-shircie z napisem DINKER’S

HAMBURGERS i patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym tańczyła nago


wokół ogniska. – Co, na litość boską, robisz tutaj o wpół do dwunastej

w środku tygodnia?

Cofnęłam się myślami do tekstu Wesa o wymykaniu się.

– Wyszłam, aby zobaczyć deszcz meteorów, a potem Wes mnie zawołał.

– Ooch, zupełnie zapomniałem o meteorach. – Podszedł i usiadł na

pustym krześle między Wesem a mną. Podrapał się po głowie. – No i jak?

Wes i ja popatrzyliśmy wtedy na siebie, bo w sumie żadne z nas nie

pamiętało o tym deszczu.

– Super – zapewniłam.

– Daj mi piankę, dobrze, skarbie? Nie piekłem ich na ognisku od lat.

Środa niemiłosiernie mi się dłużyła, głównie dlatego, że przez cały dzień

obsesyjnie myślałam o dwóch rzeczach. Przede wszystkim nie dawały mi

spokoju wczorajsze słowa Wesa. „Tak naprawdę niczego tu dla mnie nie

ma”. Dlaczego tak powiedział? Serio tak uważał? Nie za wiele wiedziałam

na temat jego życia, ale z jakiegoś powodu raniło to moje uczucia.

Może dlatego, że poznawanie go sprawiało mi przyjemność i sądziłam,

że on czuje to samo.

Kiedy jednak zmusiłam się do odsunięcia od siebie tych myśli,

poczułam ekscytację zbliżającym się wieczorem. Gdy słuchałam, jak pan

Cooney zanudza na trygonometrii, postanowiłam, że włożę zieloną koszulę,

którą znalazł mi Wes, i wyprostuję włosy. O tym akurat powiedziałam Joss,

więc mogłam zasięgnąć jej opinii w kwestii mojego stroju.

Podczas gdy pani Adams zachęcała nas na literaturze do odkrycia

w sobie pisarzy, włożyłam do uszu słuchawki i oddałam się marzeniom.

Zapętliłam Electric Aliny Baraz i Khalida, idealną piosenkę nawiązującą do

dzisiejszego wieczoru.

Darker than the ocean, deeper than the sea


You got everything, you got what I need[9].

Tyle że przez tę piosenkę myślałam o Wesie, a nie o Michaelu, co

potwornie mnie frustrowało. Bez względu na to, ile razy zaczynałam

myśleć o tym, co przyniesie ten wieczór, mój mózg przełączał się na

kolację z Wesem.

Dlatego że nigdy z nim nie jadłam prawdziwego posiłku. Cóż,

a przynajmniej od czasu, kiedy nasze mamy dały nam obojgu kanapki

z szynką podczas corocznego sąsiedzkiego pikniku w Parkview Heights, ale

to się nie liczyło, tak samo jak wczorajsze pianki.

Dużo jadł? Zachowywał się szarmancko i odsuwał krzesła swoim

kolacyjnym partnerkom?

Wcale nie pomagało to, że według Joss ekscytowałam się wspólnym

wyjściem z Wesem. Całą przerwę na lunch nawijałam o tym, jak się

pomaluję, a przez te jej uwagi rzeczywiście trochę czułam się tak, jakbym

się ekscytowała wspólnym wyjściem z Wesem.

To ten brak snu mącił mi w głowie.

Gdy tylko rozległ się ostatni dzwonek, prawie pobiegłam do

samochodu. Na parkingu zawibrował mi telefon.


WES: Okej… dziwne pytanie.
JA: Wszystkie twoje pytania są dziwne.
WES: Zignoruję te słowa. Właściwie mam dwa pytania. Pierwsze: wkurzyłem cię
wczoraj?
W sumie tak, ale nie chciałam psuć zbliżającego się wieczoru.
JA: Nie.
WES: Kłamczucha. Mów.
Jakby rzeczywiście chciał wiedzieć. Przecież planował zostawić

wszystko za sobą, bo nie było tu nic dla niego. Przewróciwszy oczami,

napisałam:
JA: Dawaj to swoje pytanie.
WES: W  porządku. Lubisz miejsca z  dobrym jedzeniem? Bo coś mi mówi, że zbyt
jesteś wymuskana na tłuste burgery serwowane na serwetkach.
Otworzyłam samochód.
JA: Dzięki za nazwanie mnie wymuskaną, ale jeśli chcesz znać prawdę, to jestem
bezwstydnym mięsożercą, który sprzedałby duszę za porządnego burgera.
WES: Dzięki Bogu. Mam ochotę na wypad do Stella’s i  bałem się, że tobie może to
być nie w smak.
Właśnie sprawił, że i tak obiecujący wieczór zrobił się jeszcze lepszy.
JA: UWIELBIAM Stella’s!
WES: Będę po ciebie o  szóstej. A  tak na marginesie, „wymuskana” to nie był
komplement.
Z uśmiechem wsiadłam do auta. Pewnie, że nie.

W domu zrzuciłam z siebie szkolny strój – superuroczą sukienkę

w czerwone maki – i wzięłam długi prysznic. Przegnawszy Fitza z moich

ciuchów, wysuszyłam włosy i spędziłam całą wieczność na ich

prostowaniu. Poświęciłam nawet mnóstwo czasu na dopracowanie do

perfekcji kresek na powiekach.

A kiedy Wes napisał, że zaraz u mnie będzie, czułam, że prezentuję się

całkiem dobrze w stylu: „Wyglądam jak cała reszta”. Szybko mu

odpisałam:
JA: Nie dzwoń. Zaraz wyjdę.
WES: Coś mi mówi, że się mnie wstydzisz.
JA: Mnie też.
WES: Jeśli nie wyjdziesz w ciągu trzydziestu sekund, zacznę trąbić.
Otworzyłam drzwi swojego pokoju i zapinając torbę, zbiegłam po

schodach.

– Ooch, ktoś się spieszy.

Zatrzymałam się na dole schodów i spojrzałam na Helenę, która na

sofie w salonie czytała książkę i uśmiechała się do mnie tak, jakbym była

zabawna. Od czasu zakupów atmosfera między nami pozostawała napięta,

ale wczoraj Helena postanowiła puścić wszystko w niepamięć. Na kolację


zamówiła pizzę i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało. Dzięki Bogu,

bo czułam się naprawdę fatalnie, ale nie byłam pewna, w jaki sposób ją

przeprosić bez wdawania się w dalsze dyskusje.

– Już mówiłam tacie, że jadę z Wesem do Michaela – wyjaśniłam. – Na

wieczór filmowy. Nie było cię w domu, kiedy o tym rozmawialiśmy.

Odłożyła książkę na stolik.

– Powiedział mi. Więc… Wes nadal pomaga ci zdobyć Michaela?

– No.

Spojrzała na zegarek.

– Wcześnie jak na wieczór filmowy, nie sądzisz?

– Wes i ja najpierw jedziemy do Stella’s. – Nie uśmiechnęłam się, coś

mi jednak mówiło, że Helena dostrzega w moich oczach prawdę. Czekałam

na komentarz.

– A to dopiero pyszny wieczór. – Wyszczerzyła się i można powiedzieć,

że odbyłyśmy ze sobą rozmowę wyłącznie za pomocą spojrzeń.

Przygładziłam dłonią włosy i rzuciłam:

– Zazdrościsz, że to ja jadę do Stella’s, a nie ty.

– Boże, mogłabym lizać podłogę za jeden z tych burgerów.

Zaśmiałam się.

– Serio. Gdyby ktoś mi powiedział, że dostanę burgera ze Stella’s, jeśli

poliżę podłogę w kuchni, zrobiłabym to bez wahania.

Parsknęłam, po czym zapytałam:

– Przywieźć ci jednego?

– O mój Boże, tak, proszę! – Zerwała się z sofy i podbiegła do leżącej

na blacie torebki. – Mówisz poważnie?

– Tak… – Nie dokończyłam, bo usłyszałam pierwsze trąbienie. Dobry

panie, Wes trąbił. – Mówię poważnie. Ale zanim go dowieziemy, będzie już
zimny.

Wyjęła z portfela dwudziestkę i wręczyła mi ją.

– Nie szkodzi. Kup podwójnego hamburgera ze wszystkimi dodatkami.

– W życiu tego nie zjesz.

– Założysz się?

Pokręciłam głową.

– Będę w domu o wpół do dwunastej, najpóźniej o dwunastej, okej?

– Tylko bądź grzeczna, mała.

W tym momencie Wes zatrąbił po raz drugi.

– On robi to celowo, prawda? – zapytała Helena.

Obejrzałam się na nią przez ramię.

– Jestem przekonana, że on w s z y s t k o robi celowo.

Wybiegłam z domu i wsiadłam do samochodu Wesa.

– Nie mogę uwierzyć, że na mnie trąbiłeś.

– Nie możesz? – Uśmiechnął się do mnie i czekał, aż zapnę pasy. –

Jakbyś mnie nie znała. Swoją drogą ładną masz koszulę.

– Dzięki. – Założyłam włosy za uszy. – Ktoś mi powiedział, że zielony

to mój drugi najlepszy kolor.

– Ma to sens z tymi twoimi rudymi włosami i w ogóle.

Ponownie przewróciłam oczami.

– To tak nie działa.

– Jak możesz nie znać zasad? Przewodnika po stylu?

– A dlaczego ty je znasz?

– Bo jestem inteligentny. – Ze znaczącym uśmiechem wrzucił wsteczny

i wycofał samochód z podjazdu. – To jasne.

– I robisz to d l a c z e g o? – zapytał Wes.


Z uśmiechem narysowałam keczupem na serwetce swoje inicjały

i otoczyłam je wielkim sercem.

– Tradycja. Jak byłam mała, to za każdym razem, kiedy tu

przyjeżdżaliśmy, podczas czekania na jedzenie pisałam keczupem na

serwetkach.

– Dziwaczne.

– Wcale nie. – Otoczyłam duże serce mniejszymi. – Spróbuj, a się

przekonasz.

– Eee, nie trzeba.

– O mój Boże, zbyt jesteś fajny, żeby pisać keczupem?

– No pewnie. – Sięgnął nad stolikiem i wyjął mi z ręki keczup. – Ale

jako dobry towarzysz kolacji spróbuję twojej dziecinnej rozrywki.

– Świetnie. – Wyjęłam z dyspensera kilka serwetek i położyłam je przed

Wesem na stole. – I to nie jest marnowanie, bo można w tym zanurzać

frytki.

– Nie lubię frytek z keczupem.

– W ogóle cię nie rozumiem, Wes.

Zaczął rysować coś na serwetce i zauważyłam, że w telewizorze za

barem leci Koło fortuny, natomiast od strony starej szafy grającej dochodzą

dźwięki coveru Toma Jonesa Kiss. Stella’s to bar przerobiony z domu i choć

serwowano tu hamburgery na serwetkach, a lokal był kompletnie

pozbawiony atmosfery, mogłeś uważać się za szczęściarza, jeśli udało ci się

zdobyć stolik podczas lunchowych godzin szczytu. W moim mieście

ceniono porządnego burgera i ręcznie krojone frytki.

Spuściłam wzrok na serwetkę i przekonałam się, że Wes narysował

jakąś postać z kreskówki, o wiele lepszą niż moje dziecinne literki.

– Jak tam dziś baseball?


Nie przestawał rysować.

– Czemu mnie o to pytasz?

Obserwowałam malującą się na jego twarzy koncentrację. Długość jego

ciemnych rzęs była totalnie nie fair.

– Bo teraz wiem, że to ważne. Że to nie jest zwykłe hobby. Więc… udał

ci się home run? Czy spaliłeś?

Kąciki jego ust się uniosły.

– Przestań.

– A może jesteś miotaczem? Posłałeś podkręconą piłkę?

– Musisz przestać, Buxbaum. – Obdarzył mnie szerokim uśmiechem. –

Albo naucz się zasad tej gry, albo więcej o niej nie mów.

Zjawiła się kelnerka z naszym zamówieniem (i burgerem Heleny

w pudełku na wynos) i nagle cała nasza uwaga skupiła się na

zatłuszczonych daniach. Koniec gadki szmatki, koniec przekomarzania się.

Liczyło się tylko jedzenie.

– Omójbożetojesttakiepyszne. – Przełknęłam pierwszy kęs burgera

i sięgnęłam po napój. – Niech Bóg błogosławi cię za to, że mnie tu

przywiozłeś.

– Miałem takie egoistyczne pragnienie. Ty się po prostu załapałaś.

– Nawet mi to nie przeszkadza. – Zanurzyłam dwie frytki w keczupie,

po czym włożyłam je do ust. – Liczy się tylko to, że mogę brać do ust te

pyszności.

– Fuj.

Prychnęłam.

– Prawda?

– Nie prychaj w trakcie jedzenia. Jeśli się zachłyśniesz, możesz dostać

zapalenia płuc i umrzeć.


Przełknęłam ślinę.

– Nie mam pojęcia, jak zareagować na takie słowa.

– „Dziękuję ci bardzo, Wessy, że tak się o mnie troszczysz”. To jest

idealna odpowiedź – oświadczył.

Poczęstowałam się następną frytką.

– Dziękuję ci bardzo, Wessy, że w trakcie jedzenia zabawiasz mnie

czczą gadaniną. Zdecydowanie nie jest nudno.

– Nieźle.

– Prawda?

Wes zamilkł, ale to nie było krępujące milczenie. Byłam skupiona na

jedzeniu, aż się odezwał:

– Nie odbierz tego źle, ale jesz jak facet.

– Seksizm na maksa?

– Pozwól, że ujmę to inaczej. – Odchrząknął, wytarł ręce w serwetkę,

uniósł palec i kontynuował: – Społeczeństwo niesłusznie oczekuje, że ładna

dziewczyna je subtelnie sałatkę, ty za to wciągasz burgera jak osoba, która

od tygodni nie miała nic w ustach.

To absurdalne, że użycie przez niego słowa „ładna” tak na mnie

podziałało. Uważał mnie za ładną?

– Lubię jedzenie. Pozwij mnie.

Rozparł się wygodnie na krześle i strzelił kostkami lewej dłoni.

– No więc jaki masz plan na wieczór? Jak zamierzasz wygrać Mikeya,

jeśli załatwię wam sam na sam?

A więc Wes lubił strzelać kostkami?

Nie była to jedna z tych rzeczy, o których powiedziałabym, że mnie

mierżą, ale kiedy tylko słyszałam ten dźwięk, natychmiast podskakiwałam

i rozglądałam się, aby się dowiedzieć, skąd dochodzi.


– Cóż. – Wytarłam serwetką usta, po czym sięgnęłam po jeszcze jedną

frytkę. – Zamierzam go znokautować. Po pierwsze, zacznę od uderzenia

w sentymentalną nutę, przywołując pieszczącymi duszę wspomnieniami

pieśni cykad z jego dzieciństwa.

– Nieźle – orzekł Wes i strzelił kostkami prawej dłoni. – Pieszczoty

zawsze zapewniają wygraną.

– Wiesz, myślę, że resztę zachowam dla siebie.

– Oj tam, dawaj. – Wyciągnął rękę i pociągnął mnie za pasmo włosów

przy twarzy, które uparcie nie pozwalało się wyprostować. – Będę

grzeczny.

Dlaczego to, że nie miał problemu z bliskim kontaktem – targanie

włosów, pociągnięcia, kuksańce – zawsze sprawiało, że żołądek mi szalał.

Trzepnęłam jego rękę i ukradłam mu frytkę, bardzo spokojnie mówiąc:

– Nie, dziękuję.

W środku cała się jednak trzęsłam. Co, u licha, się właśnie działo?

Strzelanie kostkami niezawodnie przyprawiało mnie o uczucie, że ten, kto

tak robi, jest be. Z a w s z e tak miałam. To był znak stopu dla każdej

potencjalnej relacji romantycznej. Ale teraz znajdowałam się niecałe pół

metra od Wesa i jego kostek i ten nawyk traktowałam niemal jak… uroczy?

Coś tu było bardzo, ale to bardzo nie halo.

Dlatego że (A) Wes był niewłaściwym facetem, (B) mama ostrzegła

mnie przed zakochiwaniem się w facetach takich jak on i (C) w ogóle go

nie interesowałam, stąd ta wczorajsza uwaga, że „niczego tu dla mnie nie

ma”. Co się, do diaska, działo z moimi emocjami?

– Ja nie mogę, jesteś lepsza ode mnie.

– Słucham? – Rozejrzałam się, nie mając pewności, o czym on mówi.

Przełknął i chwycił serwetkę.

– Zjadłaś już swoją porcję.


Miał rację. Przeniosłam spojrzenie z mojego talerza – zupełnie pustego

z wyjątkiem małych kropel tłuszczu, śladów po keczupie i maleńkich

ziarenek soli – na jego, na którym leżały jeszcze jakieś trzy kęsy burgera

i mała górka frytek.

– No i?

– No i jesz szybko jak cholera.

– A ty jak osiemdziesięciolatek.

Zmrużył oczy.

– Chcesz resztę moich frytek?

Zmierzyłam wzrokiem tłuste, ręcznie krojone frytki.

– Nie zjesz ich?

Pchnął w moją stronę plastikową miseczkę.

– Staruszek już się najadł.

Poczęstowałam się czterema frytkami i zanurzyłam je w keczupie Wesa.

– W takim razie dziękuję ci, dziadku.

Nie potrafiłam zignorować faktu, że wcale nie spieszy mi się do końca

tej kolacji. Dobrze bawiłam się z Wesem. Cały czas się uśmiechałam (kiedy

akurat nie przewracałam oczami) i nawet wiedząc, że Michael czeka, nie

byłam gotowa, aby stąd wyjść.

Ale to dlatego, że czuliśmy się w swoim towarzystwie tak swobodnie –

i właśnie to przepełniało mnie konsternacją. Nasza przyjaźń była taka

niewymuszona, że niepotrzebnie zamazywała obraz całości.

Bum.

Pomyślałam o filmie Kiedy Harry poznał Sally. Nie licząc tego wątku

o staniu się parą.

– Myślisz, Bennett, że mężczyźni i kobiety mogą się przyjaźnić?

Wziął do ręki szklankę z wodą.


– Jasne. Przecież z nami tak jest, nie?

– W sumie tak.

Nie miał pojęcia, ile w minionym tygodniu znaczyła dla mnie jego

przyjaźń. Szczerze mówiąc, ja też sobie tego wcześniej nie uświadamiałam,

ale fakt, że odbyliśmy kilka naprawdę niesamowitych rozmów skupiających

się na mojej matce, sprawił, że ta relacja stała się inna niż pozostałe

w moim życiu.

– Dziwne, co? – Pociągnął łyk, nie odrywając wzroku od mojej

twarzy. – W życiu nie przypuszczałaś, że do tego dojdzie, prawda?

– Zdecydowanie. – Przełknęłam frytkę i sięgnęłam po więcej. – Ale

wielu ludzi twierdzi, że to się nie sprawdza. Że…

– Chodzi ci o ten motyw Harry–Sally?

– A ty skąd o tym wiesz?

– Moja mama uwielbia ten film. Widziałem go parę razy.

– Parę razy? Widzisz? Wiedziałam, że lubisz komedie romantyczne!

– Och, na litość boską, nie. – Pokręcił głową, jakbym mówiła od

rzeczy. – Po prostu lubię Billy’ego Crystala. Skoro może być Mikiem

Wazowskim, może być każdym. A film jest zabawny i tyle.

– I nie uważasz, że ma rację? To, że na końcu zostają parą, w zasadzie

potwierdza tę teorię, nie?

– Może. Nie wiem. – Wzruszył lekko ramionami. Tymi ramionami, na

które wcześniej zwróciła mi uwagę Helena. C h o l e r n a H e l e n a. –

Niektóre jego uwagi są słuszne, ale są bez związku z nami.

– Tak?

– Jasne. – Podrapał się po policzku i dodał rzeczowym tonem: –

Jesteśmy wyjątkiem, bo ja nie jestem twoim przyjacielem, lecz małym,

miłosnym dobrym wróżkiem.


– Paskudnie to zabrzmiało. – Zażartowałam, ale nie spodobały mi się

jego słowa o tym, że nie jest moim przyjacielem.

Wes to zignorował.

– Ale to prawda. Jesteśmy jak przyjaciele, tymczasowo, lecz dobry

wróżek ma ci po prostu pomóc zdobyć to, czego pragniesz. Kiedy zadzieje

się magia, nie będzie czekał na bajkowe zakończenie. No wiesz, to by

dopiero było creepy.

– Oj tak. – Zaśmiałam się z przymusem, jakbyśmy mieli w tej kwestii

takie samo zdanie. Ale czy on właśnie powiedział, że jeśli zwiążę się

z Michaelem, to nie będziemy już przyjaciółmi? Że nawet teraz nie

jesteśmy prawdziwymi przyjaciółmi, a jedynie odgrywamy swoje role, by

spełnić moje marzenie?

– Kończ te frytki, żebyśmy mogli zawieźć cię do twojego Michaela –

rzucił, uśmiechając się znacząco.

– Załatwione. – Wsunęłam do ust ostatnią frytkę i odsunęłam krzesło.

Jeśli zaraz nie odetchnę świeżym powietrzem, to eksploduje mi mózg. –

Chodźmy, dobry wróżku.

[8] „Opuszki palców i usta płoną od papierosów”.

[9] „Ciemniejszy niż ocean, ciemniejszy niż morze. Masz wszystko, masz to, czego potrzebuję”.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
„Jeśli się rozejrzysz, coś mi mówi, że się przekonasz,
że miłość jest praktycznie wszędzie”.

– TO WŁAŚNIE MIŁOŚĆ

– Hej, to Pan Bulwa!

Weszłam za Wesem do kuchni i uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam

stojącego przy wyspie Adama wykładającego na talerz bułeczki pizzowe.

Skinęłam mu głową.

– We własnej osobie.

– Tak w ogóle to twoja twarz wygląda już znacznie lepiej. Już nie jesteś

bulwiasta.

– Rany, dzięki.

– Noah fatalnie się czuł z tym, że trafił cię w twarz, więc dopilnuj, aby

się poczuł wyjątkowo źle. – Wziął do ręki talerz i puszkę coli. – Zasłużył

sobie na to.

Ja i Wes weszliśmy za nim do salonu i stało się jasne, że czekano już

tylko na nas. Była tu cała ekipa z meczu koszykówki plus trzy inne osoby.

Ashley, czyli dziewczyna, która mnie obrzygała, Laney (wrr) i Alex, ta,

której podobał się Wes.

Trio rodem z koszmarów.


– Liz, tak mi przykro z powodu twojego nosa. – Noah siedział na sofie

między Alex a Ashley. Wskazał na moją twarz. – Ale już dobrze wygląda.

Uśmiechnęłam się.

– Dzięki. I nie przejmuj się tym.

– Daj spokój, Bulwa – jęknął Adam. – Miałeś tylko jedno zadanie.

– Wiem i przepraszam.

– Och, hej, Liz! – Wyciągnięta na fotelu Laney uśmiechnęła się do

nas. – Nie wiedziałam, że też będziecie.

– Hej. Przekąski są w kuchni, a film zaraz się zacznie. – Michael

podniósł się z podłogi i powitał nas machnięciem ręki.

– To dobrze – odezwał się zza mnie Wes. – Bo wydaje mi się, że Liz

zaczyna się robić głodna.

– Bardzo śmieszne. – Odwróciłam się i na widok jego twarzy znowu

zrobiło mi się dziwnie w żołądku, co mnie wkurzyło, bo Wes nie uważał

mnie nawet za przyjaciółkę. – Dużo jem, jesteś przezabawny.

– Wiem.

Nie miałam jak odsunąć się od niego, żeby nie wyglądało to

niezręcznie, dlatego usiedliśmy razem na podłodze, a wszyscy ucichli,

kiedy zaczął się film. To był naprawdę porządny thriller i nikt nie pisnął ani

słowa, żeby nie stracić niczego ważnego. Ale ja nie potrafiłam

skoncentrować się na filmie, gdyż próbowałam rozgryźć, dlaczego dręczą

mnie przez Wesa takie irracjonalne emocje.

Miałam problem z koncentracją także dlatego, że moje udo stykało się

z udem Wesa.

Leżeliśmy z wyciągniętymi nogami, podpierając się na łokciach –

w samej pozycji nie było nic intymnego. Tyle że miejsce, w którym

zewnętrzna część mojego prawego uda stykała się z zewnętrzną częścią

lewego uda Wesa, dosłownie płonęło i nie potrafiłam tego ignorować.


Każda najdrobniejsza cząsteczka mojego jestestwa skupiona była na tym

właśnie miejscu.

Ciepło było w tym domu, no nie?

Moje oczy obserwowały, jak mężczyzna w telewizji zostaje pozbawiony

życia przez seryjnego zabójcę, lecz mój umysł skupiał się na Wesie. Wesie

i fakcie, że gdyby nachylił się lekko w moją stronę, to znaleźlibyśmy się

w idealnej pozycji, w której mógłby mnie pocałować.

Popatrzyłby na moje usta tymi ciemnymi oczami i przełknąłby ślinę,

przez co poruszyłoby się wydatne jabłko Adama, które z jakiegoś powodu

zawsze mnie rozpraszało, a potem…

– Buxbaum.

– Hmm? – Odwróciłam głowę w prawo i spojrzałam na niego lekko

nieprzytomnie, jakbym się właśnie obudziła. Co ja, do cholery,

wyprawiałam?

Twarz mi płonęła, kiedy Wes nachylił się w moją stronę, a nasze

ramiona się zetknęły. Zmrużył oczy i szepnął:

– Trochę się czuję nieswojo przez poziom uwagi, jaki poświęciłaś tej

masakrze. Nawet okiem nie mrugnęłaś.

W tym momencie zamrugałam, a w policzki zrobiło mi się jeszcze

goręcej – o ile to w ogóle możliwe. Z ustami wygiętymi w uśmiech, nad

którym nie miałam kontroli, odszepnęłam:

– Przestań się na mnie gapić, czubku.

I wtedy czas się zatrzymał.

Uczynił pauzę.

Z twarzy Wesa zniknął uśmiech i przyglądał mi się z napięciem. Ledwie

byłam w stanie oddychać, kiedy odpowiedziałam takim samym

spojrzeniem. Z mocno bijącym sercem pozwoliłam sobie być

przewidywalną i na krótką chwilę opuścić wzrok na jego usta.


Usta, które znajdowały się tak niesamowicie blisko moich.

Kiedy ponownie spojrzałam mu w oczy, nie miałam wątpliwości co do

tego, że gdybyśmy przebywali teraz w jakimś innym miejscu – sami – toby

mnie pocałował. Przełknął ślinę, a moje oczy ześlizgnęły się na jego szyję

i powoli przesunęły w górę, omiatając silnie zarysowany podbródek, nos

i ciemne jak noc brązowe oczy.

Uniósł brew, jak gdyby zadawał niewypowiedziane na głos pytanie, a ja

w tamtej chwili uświadomiłam sobie, że tego pragnę. Że pragnę Wesa. Do

tej pory moim celem był Michael, ale w ogóle już mi na tym nie zależało.

Dla Michaela nie biegłabym przez cały dworzec, by rzucić mu się

w objęcia – jak w filmie. Ale dla Wesa owszem.

Jasna cholera.

Wzruszyłam prawym ramieniem, szturchając tym samym jego ramię.

Bawełna kontra polar.

– Posuńcie się. – Obok mnie klapnął Noah. – Ogłuchnę między tymi

krzykaczami.

Nieee!

Wyprostowałam się i przesunęłam ciut bliżej Wesa, pilnując się, aby na

niego nie patrzeć. Z jednej strony byłam rozczarowana, że nam przerwano,

z drugiej czułam skrępowanie i nie miałam pojęcia, czy to, co sądziłam, że

się przed chwilą wydarzyło, było rzeczywiste.

Przez całą wieczność wpatrywałam się bezmyślnie w telewizor, aż

w końcu usłyszałam szept Wesa.

– Idę po coś do picia. Też chcesz?

Wzięłam głęboki oddech – tylko nie drwij ze mnie, proszę –

i odwróciłam się w jego stronę. Zamiast jednak uraczyć mnie

charakterystyczną dla siebie miną mądrali, posłał mi niesamowicie miły

uśmiech.
Przełknęłam ślinę i uśmiechnęłam się z drżeniem.

– Pewnie. Dzięki.

– Dietetyczna cola, prawda?

Kiwnęłam głową, a kiedy Wes wstał i wyszedł z pokoju, musiałam się

koncentrować na tym, aby się nie pocić.

Co to wszystko, do cholery, miało znaczyć?

Kiedy wróciłam z toalety, Wesa nie było jeszcze na jego miejscu na

podłodze. Rozejrzałam się po zaciemnionym salonie i dostrzegłam, że

wyszedł na taras. W pierwszej chwili nie potrafiłam stwierdzić, z kim

rozmawia, potem jednak zobaczyłam, że to Alex.

To dopiero wylany na głowę kubeł zimnej wody.

Wes przebywał tam z ładną dziewczyną, której wiedział, że się podoba,

mnie natomiast zbierało się na mdłości z powodu tych wszystkich

pogmatwanych myśli, które go dotyczyły.

Przygryzłam wargę i zmrużyłam oczy, próbując lepiej ich dojrzeć.

Mówił, że Alex go nie interesuje, a ja mu uwierzyłam, ale to nie znaczyło,

że nie może zmienić zdania, prawda? A tak w ogóle to co, jeśli błędnie

odczytywałam to małe coś, co dzieje się między Wesem a mną? Możliwe,

że mojego małego dobrego wróżka interesowało tylko znalezienie miłości

dla mnie, a nie ze mną.

Czy ja tylko sobie wyobraziłam tamten moment na podłodze?

Wróciłam na swoje miejsce i obejrzałam końcówkę filmu, tyle że moja

uwaga pozostawała teraz skupiona na dwóch osobach, które widziałam

kątem oka. O czym rozmawiali? Dlaczego tam wyszli? Ucieszyłam się,

kiedy thriller dobiegł końca, a Wes i Alex wrócili do środka.

Musiałam wziąć się w garść.


Otaczający mnie ludzie zaczęli ze sobą rozmawiać, ja zaś czułam się

wyobcowana. I brakowało mi Jocelyn. Jak zawsze codziennie do siebie

pisałyśmy, ale ostatnio w ogóle nie spędzałyśmy ze sobą czasu po szkole.

Przebywanie w towarzystwie, które się ze sobą przyjaźni, sprawiło, że

mocno za nią zatęskniłam. Po powrocie do domu koniecznie muszę się do

niej odezwać.

Właściwie to czas, abym wyznała jej prawdę.

– Wiedziałaś, że ojciec Michaela ma fortepian? – Wes przysiadł na

oparciu sofy i wyciągnął rękę, aby pomóc mi wstać. – Stoi na górze

w specjalnie zaprojektowanym pokoju ze świetną akustyką.

Chwyciłam jego dłoń, wstałam i och, dobry Boże, miałam wrażenie, że

rękę podaje mi pan Darcy z Dumy i uprzedzenia, a świat na chwilę przestał

się obracać.

Zaraz jednak wznowił swój ruch, a ja znalazłam się twarzą w twarz

z Wesem i całą swoją konsternacją. Spojrzałam w jego oblicze – a potem na

Michaela, którego wcześniej nawet nie zauważałam – i dotarło do mnie, że

obaj czekają na moją reakcję.

Ale na co? Co on mówił?

– Wow. – Tata. Fortepian. Pokój. – Naprawdę?

– Według mnie żywi przekonanie, że zostałby uznanym pianistą, gdyby

tylko przed laty miał ten pokój. – Michael skrzyżował ręce na piersi. – Ma

na tym punkcie prawdziwą obsesję.

– Nasza Mała Liz gra na pianinie. – Wes spojrzał na mnie z ukosa, po

czym zwrócił się do Michaela: – Jest naprawdę dobra.

– Wcale nie… – zaczęłam.

W tym samym momencie Michael rzekł do mnie:

– Chcesz go zobaczyć?

Zamrugałam.
– Z wielką chęcią.

– No to za mną, panno Liz.

Ruszył w stronę schodów, a ja za nim, lecz mało się nie potknęłam,

kiedy się obejrzałam i zobaczyłam, że Wes z nami nie idzie. Śmiał się

z czegoś, co mówi Adam, więc wzięłam głęboki oddech i przytłoczona

własnymi myślami wchodziłam po schodach.

Czy to był sygnał? Czy tym dosłownym przekazaniem mnie

Michaelowi dawał do zrozumienia, że mnie oddaje i odchodzi?

Rany, w sumie byłoby to zabawne, gdyby przytrafiło się komuś innemu.

Oto mój piękny Michael zapraszał mnie – a nie Laney – na oględziny

stanowiącego spełnienie marzeń pokoju muzycznego, a ja pragnęłam tylko

tego, aby sobie poszedł, tak bym mogła pobyć z Wesem.

Jak by to rozpisała moja mama? Dostrzegłaby dobro w „złym

chłopaku” i zagmatwała fabułę?

Kurde.

Przestań myśleć, Liz.

– Gdzie są twoi rodzice? – Odchrząknęłam i odsunęłam od siebie te

niedające spokoju myśli. – Nie widziałam ich chyba z milion lat.

– Poszli do kina – odparł Michael, wchodząc po dwa stopnie naraz. –

Ale mama z wielką chęcią by się z tobą spotkała.

Gdy weszliśmy na górę, zaprowadził mnie pod drzwi, które wyglądały,

jakby krył się za nimi kolejny pokój. Otworzył je i…

– O mój Boże.

Pomieszczenie miało błyszczącą drewnianą podłogę, a pod stojącym

ukośnie fortepianem leżał gruby dywan. Michael zaczął mi opowiadać

o odbiciu, dyfuzji i absorpcji, o tym, że dekoracje umieszczono

strategicznie dla lepszej jakości dźwięku, ja go jednak nie słuchałam.


Fortepian był taki piękny. Podeszłam do niego i usiadłam na ławce.

Miałam ochotę na nim zagrać – ogromną – ale widać było, że ten

instrument wiele znaczy dla ojca Michaela, a ja byłam lipnym muzykiem.

Wes zachowywał się tak, jakbym była dobra, dlatego że nie znał nikogo

innego w naszym wieku, kto nadal raz w tygodniu miałby lekcje, ale moje

umiejętności w najlepszym wypadku można było określić jako przyzwoite.

Mimo to uwielbiałam pianino. Bardzo je kochałam. Byłam pewna, że

ma to związek z obsesją mojej mamy na punkcie tego instrumentu, chociaż

niczego nie dało się porównać z zamknięciem oczu i zatraceniem się

w granym utworze. Tak bardzo lubiłam minimalnie zmieniać tempo

i przekonywać się, czy słyszę te drobne różnice, które próbowałam

stworzyć.

– Możesz na nim zagrać, Liz – powiedział Michael. Podszedł do drzwi

i je zamknął. – Tata wyciszył ten pokój tak, że jeśli jest zamknięty, to na

dole nic nie słychać.

– Jest zbyt ładny, nie mogę. – Na czarnym fortepianie nie widać było

choćby drobiny kurzu. Jak to możliwe? – Zresztą to instrument twojego

taty, nikt inny nie powinien go dotykać.

– Szykuje się do gry, ale nie robił tego ani razu od przeprowadzki.

Śmiało.

Uniosłam pokrywę i odchrząknęłam.

– Przygotuj się na rozczarowanie.

Michael się wyszczerzył.

– Uznaj, że jestem przygotowany.

Uśmiechnęłam się i zaczęłam grać Someone Like You Adele,

pamiętając, że Wes kazał mi dodać ten utwór do naszej ścieżki

dźwiękowej – po rozmowie telefonicznej późnym wieczorem, wtedy gdy

piłka rozkwasiła mi nos.


Usta Michaela wygięły się w szerokim uśmiechu.

– Znasz to na pamięć?

– To łatwizna, serio. – Czułam się nieswojo, kiedy moje palce

przebiegały po klawiszach. – W zasadzie ciągła powtórka czterech

akordów. Każdy potrafiłby to zagrać.

– Ja na pewno nie.

Patrząc na mnie, oparł się o fortepian. Podniosłam na niego wzrok. Był

taki przystojny i miał taki sam uśmiech, którym mnie oczarował w szkole

podstawowej, tyle że ja nie potrafiłam przestać się zastanawiać, co na dole

robi Wes. Nagle drzwi się otworzyły i pojawili się wszyscy… z wyjątkiem

Wesa i Alex.

Natychmiast położyłam dłonie na kolanach, czując się jak idiotka. Na

pewno przyjaciele Wesa uważali mnie za dziwaczkę, że zamiast się bawić,

gram na fortepianie.

I było oczywiste, że spędzają ze sobą dużo czasu, gdyż cała grupa

powróciła do tego, co robiła na dole: rozmów i śmiechu.

Do fortepianu podeszła Laney.

– Nie mogę uwierzyć, że potrafisz tak grać.

– Sądziłam, że ten pokój jest dźwiękoszczelny.

– Jest wygłuszony – wyjaśnił Michael. – Na dole nic nie słychać, ale na

korytarzu już tak.

– Ach. – Głupio się czułam, siedząc przy fortepianie.

– Twoja Adele była ekstra.

– To bardzo prosta piosenka. – Jakbym potrzebowała twoich

komplementów, Laney. – Ale dzięki.

– I tak było super i bardzo ci zazdroszczę.


Jej spojrzenie prześlizgnęło się na Michaela, a kiedy uśmiechnęła się do

niego, jej twarz zrobiła się jeszcze ładniejsza. Może przez to, że wieczór

zupełnie nie układał się po mojej myśli, ale na ten widok zrobiło mi się jej

trochę żal. Co mówiła jej mina? Doskonale ją rozumiałam.

– Mogłabym nauczyć cię tego w godzinę – rzekłam do niej. – To nic

takiego.

– Serio? – Skrzyżowała ręce na piersi. – Mogłabyś?

W drzwiach w końcu pojawił się Wes, a zaraz za nim Alex.

– Powinniśmy zamówić pizzę – rzucił.

– Ooch, jestem za – odezwała się Alex i poczułam ściskanie pod

mostkiem, kiedy uśmiechnęła się do Wesa. Spojrzał na nią i także się

uśmiechnął. Obdarzał ją swoim najlepszym uśmiechem, tym, który był

wesoły, ale także ciepły i radosny, i zacisnęłam zęby, kiedy ona odrzuciła

do tyłu włosy i zapytała: – Ale skąd?

I wtedy Wes spojrzał na mnie.

To spojrzenie było przelotne i patrzyliśmy na siebie zaledwie przez

ułamek sekundy, ale odczuwałam to w każdym zakończeniu nerwowym. Co

on robił? Po tym wszystkim nadal próbował odgrywać rolę mojego

skrzydłowego?

– Z Zio’s – powiedział Noah.

On i pozostali wyszli z pokoju za Wesem i Alex i skierowali się ku

schodom. Wpatrywałam się w puste wejście, nie będąc w stanie myśleć

o czymkolwiek innym niż o Wesie, tamtym palącym spojrzeniu

i nieszczęsnej bliskości Alex.

Dopiero co jadłeś, Wes… Co ty wyprawiasz?

Alex była urocza i kiedy dowiedziałam się o jej uczuciach, uznałam, że

pasowaliby do siebie, teraz jednak byłam zdania, że jest dla niego ciut za

poważna. Jasne, sprawiała wrażenie wesołej, ale w porównaniu z totalnym


lekceważeniem ze strony Wesa wszystkiego, co dojrzałe, była nazbyt

stoicka.

Poza tym ja i Wes przeżyliśmy na dole swoją chwilę, do cholery.

No nie? Czy tylko to sobie wyobraziłam?

– Wystarczy powiedzieć „pizza”, a w pokoju robi się pusto.

Podskoczyłam na dźwięk głosu Michaela. Nie zdawałam sobie nawet

sprawy z tego, że nadal tu jest.

Uśmiechnęłam się i wstałam.

– Kto by nie lubił pizzy?

Wskazał na korytarz.

– Chcesz tam iść?

– Nie, dzięki. – Pokręciłam głową, bo nie miałam ochoty być tam, gdzie

Wes, zwłaszcza jeśli migdalił się z Alex. – Przed przyjazdem do ciebie

podjechaliśmy do Stella’s i jestem pełna.

– No tak, mówił, że pojedziecie najpierw na kolację.

– Aha.

– Powiedział mi też, że między wami jest raczej kumpelsko i że myśli

o umówieniu się z Alex.

Mimo nieprzyjemnego ściskania w brzuchu uśmiechnęłam się

i rzekłam:

– No, ma rację. I powinien się z nią umówić, Alex wydaje się świetna.

– Twierdzi, że dość ma bycia tylko twoim przyjacielem i że pozostawia

to za sobą.

– Nareszcie. – Skupiłam się na niebieskich oczach Michaela. Tego

właśnie chciałaś. Rozpoczynanie czegokolwiek z Wesem byłoby czymś

bardzo, ale to bardzo niedobrym. Skup się na nagrodzie, dziewczyno. – Nie

chciałam, aby zrobiło się niezręcznie, więc to naprawdę dobra wiadomość.


– Pewnie tak.

– Kiedy ci o tym powiedział? – Błagam, kilka dni temu. – O Alex?

– Kiedy byliśmy w kuchni.

– Ach.

Spojrzałam na klawisze i przełknęłam ślinę. Miałam wrażenie, że coś

mi utkwiło w gardle. Planowaliśmy, że Wes powie właśnie coś takiego, nie

miałam więc powodu, aby być wytrącona z równowagi, prawda?

Telefon Michaela wydał jakiś dźwięk, przywołując mnie do

rzeczywistości. On odczytał wiadomość, westchnął, po czym schował

komórkę do kieszeni dżinsów.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, bo miał taką samą minę jak

w podstawówce, kiedy upuścił na chodnik ulubioną grę i małe literki

poturlały się w krzaki. Zawsze stresował się każdym drobiazgiem.

Tyle że – dobry Boże – nic nie wiedziałam o obecnym Michaelu. Nic

a nic. Wiedziałam, że mówi z południowym akcentem i że ma ładne

włosy – i to tyle. Jasne, ten Michael, którego znałam w szkole

podstawowej, lubił robaczki i książki i był sympatyczny, ale co wiedziałam

o nim teraz? Wesa znałam tysiąc razy lepiej niż Michaela i to jego

zaczynałam darzyć uczuciem.

Cholera.

Co ja tu w ogóle robiłam z Michaelem?

Dotknął klawiszy, wpatrując się w fortepian. Nacisnął palcem

wskazującym środkowe C i wyznał:

– Chodzi o tę całą sprawę z Laney i balem.

Jeszcze niedawno na wypowiedziane takim tonem słowa o Laney

podskoczyłabym w duchu z radości. Teraz jednak nie potrafiłam przywołać

takich uczuć.
– Idziecie? – zapytałam. – Nie wiedziałam. To znaczy słyszałam, że ze

sobą kręcicie. Ale wiesz…

Urwałam, aby nie wyjść na osobę znającą wszystkie plotki.

– Nie. To znaczy nie, jeszcze nie idziemy. – Ponownie westchnął. –

Widzisz, rzeczywiście ze sobą kręcimy i Laney jest wspaniała. Ale tego

dnia, kiedy ją spotkałem, zerwał z nią chłopak. Dosłownie. Zobaczyłem ją,

bo płakała przed domem.

– Och. – Nie miałam pojęcia, z kim się spotykała, ale trudno było

uwierzyć, że Laney Morgan została porzucona.

– Nie mam więc pojęcia, co się dzieje w jej głowie. Nie chcę działać

zbyt szybko, jeśli nie jest gotowa, a już na pewno nie chcę niczego

zaczynać, jeśli nadal zależy jej na byłym.

Trochę zrobiło mi się go szkoda, bo doskonale go rozumiałam. Pragnąć

czegoś, ale nie mieć pewności, czy możesz to mieć? Taak, znajomy temat.

A teraz, kiedy wiedziałam, co rzeczywiście czuję, nowa, oświecona,

emocjonalnie szczera Liz chciała pomóc Michaelowi z Laney, udzielić mu

jakiejś rady.

Jednocześnie miałam ochotę porzucić tę rozmowę i zbiec na dół, aby

znaleźć Wesa, nim Alex na dobre się do niego przyklei.

– Nie możesz zaprosić jej na bal jako koleżanki i zobaczyć, w jakim to

pójdzie kierunku? – zapytałam.

– Mógłbym tak zrobić. – Bawił się dalej klawiszami. – Ale ten bal

powinien coś znaczyć. Może to przez te lata spędzone w Teksasie, ale dla

mnie łączy się z nim kolacja, kwiaty i coś w i ę c e j. To głupie?

Parsknęłam śmiechem.

– O mój Boże, nie. Pomyśl, z kim w tej chwili rozmawiasz.

Podniósł wzrok i szeroko się uśmiechnął.


– Zgadza się, z Małą Liz. – Wskazałam na siebie i przewróciłam

oczami. – Czuję dokładnie to samo. Mam iść z Joss i na pewno będzie

fajnie, ale nie tak wyobrażałam sobie zawsze swój bal na zakończenie

liceum. – Oczami wyobraźni ujrzałam twarz Wesa i zrobiło mi się gorąco

w dłonie. Potrząsnęłam nimi i rzekłam: – Im więcej o tym myślę, tym

większą mam chęć na coś więcej, nawet jeśli nic z tego nie będzie. Chcę

spróbować przeżyć magiczny wieczór, bo nawet jeśli okaże się klapą,

przynajmniej wybiorę się na bal z osobą, która może się stać kimś więcej,

a nie z przyjaciółką.

Przechylił lekko głowę i uśmiechnął się do mnie.

– Dobrze mówisz, Liz.

– Wiem. – Nakręcałam się na myśl pójścia na bal z Wesem. Ktoś musiał

mnie szybko oblać zimną wodą. Bo miałam wrażenie, że niczego bardziej

nie pragnę. – Uwierz mi, czasami tą osobą z największym „potencjałem

magicznego wieczoru” jest ktoś, kogo w ogóle się o to nie podejrzewa.

Czasami może to być ktoś, kogo znasz od zawsze, a kogo tak naprawdę nie

zauważałeś.

Boże, żałowałam, że nie zauważyłam tego wcześniej. Mój mózg

wypluwał z siebie scenki z Wesem i mną – w Sekretnym Miejscu,

w Stella’s, w drodze do domu z imprezy…

Jak mogłam być taka ślepa?

– Chyba wiem, co masz na myśli – przyznał Michael, intensywnie się

we mnie wpatrując.

W mojej głowie rozbrzmiał dzwonek ostrzegawczy. Nie miałam

pewności, dlaczego tak na mnie patrzy, ale zdecydowanie nie był to

odpowiedni moment.

W drzwiach pojawiła się głowa Adama.


– Jesteście nam potrzebni – rzucił. – Będziemy grać w Karty Przeciwko

Ludzkości i dzielimy się na drużyny.

– Tak! – wykrzyknęłam, uradowana tym, że nam przerwano.

Adam przechylił głowę i posłał mi uśmiech mówiący: „Co się z tobą

dzieje?”, natomiast Michael nadal nie spuszczał ze mnie wzroku.

Odchrząknęłam i dodałam:

– To znaczy wchodzę w to.

– Jeszcze nigdy nie grałem w to drużynowo – odezwał się Michael

i spojrzał na mnie dziwnie.

– Ja też nie – przytaknęłam, nie mogąc się doczekać, aż znajdę Wesa.

– Robimy to tylko dlatego, że Alex chce być w parze z Wesem. – Adam

obdarzył mnie współczującym spojrzeniem, jakbyśmy mieli takie samo

zdanie na ten temat, a ja nie bardzo wiedziałam, co z tym zrobić. –

Twierdzi, że tak jest fajnie, ale mnie się wydaje, że chce z nim po prostu

siedzieć na jednym fotelu.

– No to chodźmy – rzekł Michael.

Uśmiechnął się do mnie miło, tyle że ja nic nie poczułam. Nic a nic.

Przypomniał mi jedynie o tym, że muszę zejść na dół, zanim Alex sparuje

się z moim szczęśliwym zakończeniem.


ROZDZIAŁ DWUNASTY
„Całował ją długo i namiętnie. Tamtego dnia dostaliśmy dożywotni zakaz wstępu na
basen, ale potem za każdym razem, kiedy tamtędy przechodziliśmy, ratowniczka
zerkała ze swojej wieży na Squintsa i się uśmiechała”.
– AMATORZY SPORTU

– Jak dobrze, że blisko zaparkowaliśmy. – Wes przekręcił kluczyk

w stacyjce i włączył wycieraczki. – Jeszcze chwila, a przemoklibyśmy do

suchej nitki.

Wnętrze ciemnego samochodu wydawało się bardzo intymnym

schronieniem przed szalejącą burzą, a ja cała byłam rozstrojona. Od chwili,

kiedy dotarło do mnie, co rzeczywiście czuję do Wesa, byłam owładnięta

pełną paniki potrzebą powiedzenia mu o tym. Dopilnowania, aby się

dowiedział, nim Alex za bardzo się rozgości w jego życiu.

– Oj tak.

– Sorki za moich niezdecydowanych przyjaciół.

– Spoko. – Chodziło mu o to, że grali w Karty Przeciwko Ludzkości

przez jakieś pięć minut, a potem stwierdzili, że jednak wszyscy mają ochotę

jechać na pizzę. Coś mi mówi, że uśmiechałam się jak wariatka, kiedy Alex

wsiadała do minivana. – I tak miałam wracać do domu zaraz po filmie.

– No właśnie, o co z tym chodzi? Już za kilka miesięcy wyjedziesz na

studia, ale tata nadal cię pilnuje. Może jest ciut nadopiekuńczy?
Wes obejrzał się przez ramię, po czym wrzucił bieg i wyjechał na ulicę.

W radiu zaczęła lecieć nowa piosenka Daphne Steinbeck Dark Love, wolna

i seksowna. Zastanawiałam się, czy nie zmienić stacji.

Była zbyt idealna.

– I to jak – przyznałam. – Nigdy nie zapomina o wypadku mamy

i o tym, że czasami coś, co jest mało prawdopodobne, rzeczywiście się

wydarza.

– Wow. – Zerknął na mnie. – Ciężko się kłócić akurat z tym, co nie?

– Nawet nie próbuję.

Deszcz przybrał na sile i Wes przełączył wycieraczki na maksymalną

prędkość. Wjechał powoli na Harbor Drive, ruchliwą ulicę, która biegła

równolegle do ulicy Michaela. Kolorowe światła neonów były zupełnie

zamazane przez ulewę. Nachyliłam się, podkręciłam ogrzewanie i z

udawaną swobodą rzuciłam:

– No więc Alex, co? Zamierzasz się z nią umówić?

– Michael ci tak powiedział?

Wyciągając szyję w stronę przedniej szyby, Wes zbliżał się do

skrzyżowania. Światło zmieniło się na zielone i przyspieszył. W oddali

zobaczyłam, jak jetta wyjeżdża ze stacji benzynowej prosto przed jadącego

przed nami suburbana i…

– Samochód!

Przygotowałam się na uderzenie, gdy światła hamowania przed nami

rozjarzyły się na czerwono. Opony Wesa próbowały zatrzymać się na

mokrej nawierzchni, ale hamulec się zablokował i sunęliśmy prosto w tył

suburbana.

Wes skręcił gwałtownie w prawo, najeżdżając na krawężnik, a potem

skierowaliśmy się w stronę czegoś. Czegoś bardzo zielonego. Co wyglądało

jak las.
– Choleracholeracholeracholera – mamrotał, próbując odzyskać

kontrolę nad autem.

Wcisnął pedał hamulca, lecz nadal jechaliśmy w dół zbocza w stronę

drzew. Rozbijemy się o drzewo – nie było innej opcji – i z sercem bijącym

jak młotem wypowiadałam prędko słowa modlitwy.

Ponownie szarpnął kierownicą i gdy to zrobił, poczułam wielki wybój,

jakbyśmy w coś uderzyli, i przestraszyłam się, że czeka nas dachowanie.

Ale zamiast tego samochód się zatrzymał.

Spojrzałam na Wesa, który twarz miał czerwoną, jakby właśnie wrócił

z biegania. Oboje ciężko oddychaliśmy, o dach dudnił deszcz, a w radiu

nadal leciało Dark Love.

– Coś ci się stało? – Dłonie zaciskał na kierownicy. Spojrzał na mnie,

zamrugał, po czym opuścił ręce. – Ja pierdolę, Liz.

– Nic mi nie jest. – Próbowałam dojrzeć coś przez przednią szybę, ale

okazało się to niemożliwe. – O mój Boże, nic nam się nie stało…?

Wes oparł się i zrobił głośny wydech.

– To było szalone.

Szalone. Od chwili, kiedy wcisnął hamulec, do teraz minęła najwyżej

minuta. Ale ta minuta była niczym godzina. Myślałam podczas niej, że

zginiemy. Martwiłam się, jak tata to przeżyje. Martwiłam się o Joss,

martwiłam się o mamę Wesa i żałowałam, że nie otrzymam szansy

naprawienia z nim wszystkiego.

Dziwaczne, nie?

– Nie mogę uwierzyć, że nic nam nie jest – powiedziałam,

przypominając sobie, jak Wes gwałtownie skręcił. – Byłeś niesamowity.

Odpiął pasy, nie patrząc przy tym na mnie.


– Chcesz powiedzieć, że niesamowicie lekkomyślny. W ogóle nie

powinienem był jechać w taką pogodę.

– Nie, chcę powiedzieć, że nie tylko uratowałeś nas przed uderzeniem

w tamten samochód, ale też nie dopuściłeś do zderzenia z drzewem. – Ja też

odpięłam pasy i dodałam: – Dziękuję.

– Na razie nie dziękuj. Możliwe, że jesteśmy uziemieni. – Nachylił się

i otworzył schowek, a po chwili wyjął z niego latarkę. – Zaczekaj tutaj,

pójdę sprawdzić.

Otworzył drzwi i wysiadł. Próbowałam dojrzeć coś przez przednią

szybę, ale była zaparowana. Otworzyłam drzwi, wysiadłam i od razu

zaatakował mnie zacinający deszcz. Moja stopa wylądowała w mokrym

błocie.

– Cholera!

Ze spuszczoną głową obiegłam samochód i zatrzymałam się obok

kucającego przy kole Wesa. Też kucnęłam.

– Serio? – zawołałam. – Kamień?

Wyglądało na to, że koło trafiło w wielki głaz i zawisło na nim. Wes

spojrzał na mnie zaskoczony.

– Kazałem ci czekać w środku.

– Nie jesteś moim szefem! – Przekrzykiwałam deszcz, a na twarzy

Wesa śmiertelną powagę zastąpiło rozbawienie. – Poza tym jeśli umrzesz,

to zostanę tutaj zupełnie sama.

– To prawda! – ryknął. Chwycił mnie za mokrą rękę i podciągnął. –

Wracam do samochodu. Czy pani zechce do mnie dołączyć?

– Owszem, zechce.

Zamiast przejść na moją stronę, otworzył drzwi i delikatnie wepchnął

mnie do środka. Zachichotałam, przesunęłam się na środek siedzenia,


a kiedy jego wielkie ciało także znalazło się w środku i drzwi się zamknęły,

w samochodzie zrobiło się nagle przytulnie.

Przez kilka sekund oboje milczeliśmy, wycierając twarze i odgarniając

z oczu przemoczone włosy. Następnie Wes wyjął telefon i wybrał jakiś

numer.

– Dzwonię do taty – rzucił, przykładając komórkę do ucha. – Może tu

szybko przyjechać, a jego kolega ma lawetę.

– Fajnie. – Spuściłam wzrok i szepnęłam: – O nie, moje converse’y.

Całe były pokryte lepkim błotem, co wytrąciło mnie z równowagi

bardziej, niż powinno. To przecież tylko trampki i błoto. Ale… pragnęłam,

aby pozostały równie idealne jak wtedy, kiedy Wes podszedł z nimi do kasy

w Devlish i za nie zapłacił.

Może po powrocie do domu potraktuję je wybielaczem.

Opuściłam osłonę przeciwsłoneczną i patrzyłam w lusterko, a w tym

czasie Wes opowiadał tacie, co się stało i gdzie jesteśmy. Próbowałam

wytrzeć spod oczu rozmazany tusz, ale za bardzo trzęsły mi się palce.

Wzięłam głęboki oddech. Wypadek mną wstrząsnął, lecz w tym

dziwnym przypływie adrenaliny chodziło o coś więcej.

Bo gdy tak siedzieliśmy w samochodzie Wesa, dotarło do mnie, że

życie jest nieprzewidywalne. Bez względu na to, jak wiele czyni się planów

i jak bardzo się stara być ostrożnym, zawsze może namieszać coś, czego

zupełnie się nie przewidzi.

I zaczęłam się zastanawiać.

Czy gdyby mama nadal żyła, zmieniłaby do teraz zdanie na temat złych

chłopców? Ja postrzegałam to tak, że z powodu takich rzeczy jak wypadki

samochodowe i zagubione miłości, życie i śmierć, i złamane serca

powinniśmy chwytać każdą chwilę i cieszyć się wszystkim, co dobre. Nie


chciałaby tego? Abym w życiu improwizowała, zamiast wieść je zgodnie

z jakimś scenariuszem napisanym krojem Courier New?

– Będzie za dziesięć minut. – Wes włożył telefon do uchwytu na kubek

i spojrzał na mnie. – Tak mi przykro, Lib.

Stłumiłam dreszcz. Ciekawe, czy celowo użył tego imienia. Zazwyczaj

mówił tak tylko wtedy, kiedy się ze mną droczył, tym razem jednak było to

coś osobistego. Intymnego. Niemal tak, jakbyśmy naprawdę byli parą.

– Spoko, nie wjechałeś prosto w drzewo, więc nie jest źle –

stwierdziłam dziwnym głosem.

Twarz mu złagodniała.

– To dobrze.

Przygryzłam wargę i zżerały mnie nerwy, głównie dlatego, że bardzo,

ale to bardzo chciałam mu powiedzieć, co czuję i czego pragnę. Wzięłam

głęboki oddech.

– Wes.

– Hej. Wróciły twoje loczki. – Zmrużył lekko oczy, a kąciki jego ust się

uniosły. – Chyba mi ich brakowało.

Zaczął unosić rękę, jakby zamierzał dotknąć moich mokrych włosów,

lecz ostatecznie tego nie zrobił.

Przepełniona rozczarowaniem, zaśmiałam się z przymusem.

– A to nie ty zażądałeś, abym je wyprostowała?

– Ja. – Jego brązowe oczy prześlizgiwały się przez chwilę po mojej

twarzy, aż w końcu niskim i zachrypniętym głosem rzekł: – I chyba tego

żałuję. Brakuje mi twoich ciuchów i kręconych włosów. Najlepiej

wyglądasz, kiedy jesteś sobą.

„Najlepiej wyglądasz, kiedy jesteś sobą”. O Boże.


Siedzieliśmy tak blisko siebie, a nasze usta dzieliły zaledwie

centymetry. Miałam wrażenie, że na świecie nie istnieje nikt poza mną

i Wesem w tym zaparowanym wnętrzu samochodu. Pragnęłam, aby nachylił

się i mnie pocałował – tak bardzo! – wiedziałam jednak, że tego nie zrobi.

Skąd wiedziałam?

Ano stąd, że przez całe życie dbałam o to, aby Wes Bennett miał

pewność, że bardzo nie chcę, aby kiedykolwiek mnie pocałował.

– Rany, dzięki, Bennett – powiedziałam półgłosem.

– Mówiłem poważnie – dodał równie cicho.

I wtedy go pocałowałam.

Zarzuciłam mu ręce na szyję i przycisnęłam usta do jego warg. Zapach

jego wody toaletowej mieszał się z wonią deszczu.

Wes przez chwilę siedział jak skamieniały. Zbyt późno w mojej głowie

pojawiła się myśl, że może wcale nie ma ochoty mnie całować. Czy

mogłam się wycofać i zbyć to śmiechem? „Ups, zakręciło mi się w głowie

od wypadku i wpadłam ustami na twoje usta”?

A potem, jakby nagle trafił go piorun, zrobił wdech i jego dłonie

zacisnęły się na mojej twarzy. On także mnie całował. Całowałam Wesa

Bennetta, a on całował mnie.

W jednej chwili nasz pocałunek z nieśmiałego przerodził się

w dosłownie parzący.

Przechylił głowę i całował mnie tak, jak powinien, szaleńczo i słodko,

i pewnie. Doskonale wiedział, co robi, gdy jego dłonie zanurzyły się

w moje włosy, ale w jego oddechu i dotyku wyczułam lekkie drżenie.

Przyciągnął mnie jeszcze bliżej siebie, tak że nasze klatki piersiowe się

stykały. Po raz pierwszy w życiu zrozumiałam, jak ludzie potrafią po prostu

zapomnieć o tym, gdzie się znajdują, i na przednim siedzeniu auta uprawiać

dziki, niepohamowany seks. Miałam ochotę opleść go nogami w pasie,


dosiąść go i eksplorować to wszystko, co kiedykolwiek robiły ze sobą dwa

ciała. A nadal byłam (tak jakby) dziewicą.

Nie potrafiłam powstrzymać rąk przed wędrowaniem po ciele Wesa

i zatracałam się w tej chwili. Wsunęłam je pod bluzę, w tym czasie jego

zęby przygryzły mi dolną wargę, następnie moje dłonie znalazły się na jego

twarzy, obrysowując linię żuchwy, Wes zaś całował mnie tak, jakby to była

jego praca, a jemu zależało na podwyżce. Gdy wsunęłam mu palce we

włosy, z jego gardła wydobył się dźwięk, jakby mu się to podobało – a ja

zapragnęłam, aby ten deszcz nigdy nie przestał padać.

Dopiero kiedy trzy razy wypowiedział moje imię – wyszeptał mi je do

ust – powróciłam do rzeczywistości.

– Liz.

– Hmmm? – Otworzyłam oczy, lecz obraz miałam z lekka niewyraźny.

Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam jego ładną twarz tak blisko mojej. –

Co?

– Chyba przyjechał mój tata.

– Co takiego?

Zamrugałam, a Wes głaskał mnie delikatnie po dolnej części pleców.

Przypuszczam, że nie usłyszałabym ani nie zauważyła nawet przebiegającej

obok naszego auta sfory dzikich psów.

Wtedy dostrzegłam światła.

– Och. – Wzięłam głęboki oddech i przygładziłam włosy, mrużąc oczy

w zbyt jasnym świetle. – Cholera – szepnęłam.

– Chyba powinienem z nim porozmawiać, zanim otworzy drzwi od

twojej strony. – Gdy to mówił, jego usta niemal dotykały mojego ucha. –

Okej?

Przymknęłam lekko oczy, delektując się jego gorącym oddechem.

– Libby?
Pokręciłam głową.

– Nie-e.

Usłyszałam niski, gardłowy śmiech, który sprawił, że podkuliły mi się

palce u stóp.

– Mogę tu zostać, jeśli tylko nie przeszkadza ci, że mój tata zobaczy nas

tak razem.

– Dobra, idź – mruknęłam i lekko go odepchnęłam.

Jego spojrzenie ześlizgnęło się na moje dłonie i na kilka sekund

ściągnął brwi, po chwili jednak znowu był sobą.

– I tak już z tobą skończyłam – rzuciłam.

– Jak sobie chcesz, Panno Nie-e. – Jego uśmiech powiedział mi, że Wes

doskonale wie, jaki ma na mnie wpływ. Otworzył drzwi. – Zaraz wrócę,

Elizabeth.

– Będę czekać, Wessy – odparłam.

Ponownie zachichotał, po czym wysiadł i zamknął za sobą drzwi.

Poprawiłam mokre ubranie i próbowałam wyprostować włosy. O mój

Boże, o mój Boże, czy to naprawdę się wydarzyło? Czułam, że wystarczy,

aby tata Wesa na mnie spojrzał, a się domyśli, że obściskiwałam się z jego

synem, no ale cóż mogłam zrobić?

– Hej. – Drzwi się otworzyły i Wes nachylił się ku mnie. – Będzie

potrzebna laweta Webba, więc tata zawiezie nas teraz do domu, a potem tu

wróci.

Zamrugałam, zastanawiając się, dlaczego całego życia nie spędziłam na

zachwycaniu się jego twarzą.

– Okej.

Usta Wesa wygięły się w seksownym uśmiechu i przysięgam na Boga,

że wiedział, o czym myślę. Zbliżył wargi do mojego ucha i rzekł:


– Nie byłem gotowy na to, że tak szybko przyjedzie.

Zrobiło mi się ciepło, kiedy Wes uniósł głowę i uśmiechnęliśmy się do

siebie.

– Ja też nie – przyznałam.

– Chodźcie, dzieciaki, ja tu moknę! – zawołał pan Bennett gdzieś zza

Wesa, następnie wsiadł do swojego auta i zamknął drzwi.

Wes wyciągnął rękę, a kiedy ją ujęłam i wysiadłam z samochodu, nie

puścił jej. Zamiast tego splótł swoje długie palce z moimi i nie patrząc na

mnie, zaprowadził mnie w ulewnym deszczu do auta swojego taty.

Wes Bennett trzymał mnie za rękę.

Otworzył tylne drzwi… i na siedzeniu leżał duży karton.

– Od drugiej strony – rzekł jego tata i Wes puścił moją dłoń i otworzył

dla mnie drzwi z przodu od strony pasażera. Wsiadłam, a on mrugnął do

mnie, po czym zamknął drzwi.

Po chwili siedział już z tyłu. A ja nie dość, że czułam się skrępowana

obok jego taty, to jeszcze rozpaczliwie pragnęłam znaleźć się obok Wesa.

– Dzięki, że przyjechał pan po nas, panie Bennett.

– Nie ma sprawy, kotku. – Zapiął pasy i wrzucił bieg. – Kiedy ostatnim

razem dokądś cię podwoziłem, byłaś całkiem mała.

Uśmiechnęłam się i przypomniałam sobie, jak podczas przerwy

w dostawie prądu zawiózł wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa do Dairy

Queen.

– Dairy Queen, prawda? To musiało być z dziesięć lat temu.

Kiwnął głową.

– Zgadza się.

Gdy skręcił w Harbor Drive, pożałowałam, że nie widzę twarzy Wesa

i nie wiem, co on myśli. Czy denerwował się tak jak ja – w pozytywnym


sensie? Miał ochotę znaleźć jakiś sposób na to, aby później spotkać się

jeszcze i wrócić do tego, co byliśmy zmuszeni przerwać?

Czy był mną zainteresowany – ale tak n a p r a w d ę?

Dlatego że ja wychodziłam z siebie z podekscytowania i mało nie

eksplodowałam z radości po tych pięciu minutach w zaparowanym

samochodzie.

Jego tata zaczął wypytywać o stan auta i przez całą drogę on i Wes

rozmawiali właśnie o tym. Ja w tym czasie siedziałam ze wzrokiem wbitym

w szybę i odtwarzałam w głowie nasz pocałunek. Kiedy pan Bennett

zatrzymał się pod moim domem, chwyciłam torebkę i papierową torbę

z hamburgerem Heleny. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, więc

wyrzuciłam z siebie:

– Dzięki za podwiezienie.

– Nie ma sprawy. Miło cię było widzieć, kotku.

Wysiadłam, zamknęłam za sobą drzwi i w deszczu pobiegłam na

zadaszoną werandę. Tyle że… nie mogłam nie powiedzieć nic więcej do

Wesa, prawda? Nie mogłam pozwolić, aby ostatnie słowa tego wieczoru

należały do Stuarta Bennetta.

Obserwowałam, jak ich samochód wycofuje z naszego podjazdu

i parkuje po sąsiedzku, a gdy tylko zobaczyłam, jak Wes wychodzi

z garażu, odłożyłam to, co trzymałam w rękach, i puściłam się biegiem.

Przy ogrodzeniu zatrzymałam się i wrzasnęłam:

– Wes!

Moknąc w ulewnym deszczu, jeszcze raz krzyknęłam jego imię.

Obejrzał się, ale zbyt intensywnie padało, abym widziała jego twarz.

– Dzięki za wszystko! – zawołałam z włosami oblepiającymi twarz.

Wróciłam biegiem na werandę, odgarnęłam ociekające włosy i wyjęłam

klucz.
– Libby!

Odwróciłam się z uśmiechem i oto przez moim domem stał Wes.

Przechyliłam głowę.

– Co?

– Powiedziałaś „wszystko”! – Ubranie całe miał przemoczone. – Czy to

oznacza, że za pocałunek także mi dziękujesz? – zawołał.

Ze śmiechem podniosłam z ziemi jedzenie Heleny.

– Powinnam była wiedzieć, że to zepsujesz!

– Nie-e, Buxbaum. – Zanurzył palce w mokrych włosach i wyszczerzył

się do mnie. – To było zbyt perfekcyjne, aby dało się zepsuć. Dobranoc.

„Nie–e”. Westchnęłam i zrobiło mi się ciepło w środku, mimo że całe

moje ciało drżało.

– Dobranoc, Bennett.

– O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże. – Zamknęłam za sobą drzwi

i oparłam mokre czoło o chłód białego drewna. Co to było i co oznaczało? –

Jasna cholera.

– Aż tak dobrze?

Odwróciłam się i zobaczyłam, że na krześle obok kominka siedzi

Helena ze śpiącym Panem Fitzpervertem na kolanach, z książką w ręce i ze

znaczącym uśmiechem na twarzy. Chciałam się rozzłościć albo poczuć

zażenowanie, nie potrafiłam jednak przestać się uśmiechać. Odsunęłam

ponownie mokre włosy i rzekłam tylko:

– I to jak.

– Chodźmy do kuchni, nim obudzimy twojego tatę. – Wstała,

a niezadowolony Fitz zeskoczył na ziemię. Helena odłożyła książkę

i udałyśmy się razem do kuchni. Tam wzięła ode mnie torbę z jedzeniem,

rzuciła mi ręcznik i oświadczyła: – A teraz opowiadaj.


Zachichotałam – nie mogłam się powstrzymać – i potarłam ręcznikiem

włosy.

– Ja, eee, świetnie się dziś bawiłam z Wesem.

– Taak? – Otworzyła pudełko z hamburgerem i wstawiła je do

mikrofalówki. – I…?

– I. – Tarłam włosy, odtwarzając w pamięci nasz pocałunek. Odgłos

jego oddechu, zapach wody toaletowej, dotyk dłoni Wesa na moich

policzkach…

– Hej. Przepraszam. Możesz się na chwilę skupić?

Na te słowa znowu się zaśmiałam.

– Nie mogę, okej? Przepraszam, ale nie potrafię się na niczym skupić,

bo spędziłam niesamowity wieczór z nikim innym jak z Wesem Bennettem.

Niesamowity wieczór, który zakończył się tym, że całował mnie jak mistrz

świata. Jestem wstrząśnięta, Heleno.

– Nie bardzo rozumiem dlaczego. To znaczy zgoda, od zawsze go

nienawidziłaś, ale dla mnie wygląda to tak, że wasza znajomość zmierzała

właśnie w tym kierunku.

– Naprawdę? – Odłożyłam ręcznik na blat. – Boże, byłam tego zupełnie

nieświadoma.

Jakimś cudem tak długo udało mi się nie dostrzegać, że Wes jest

atrakcyjny, zabawny i inteligentny, a do tego to jedyna osoba, przy której

mogę być w pełni sobą. Tak zaślepiła mnie kwestia Michaela, że nie

zdawałam sobie sprawy z tego, co się dzieje między nami.

– Ale jest dobrze, co? – Helena oparła się o blat i posłała mi promienny

uśmiech. – Bo coś mi mówi, że nawet bardzo.

Otworzyłam lodówkę, nadal się uśmiechając, i odparłam:

– Nie chcę zapeszyć, ale chyba tak.


Aczkolwiek… nadal martwiła mnie Alex. Wiedziałam, co wcześniej

mówił na jej temat, ale czasami uczucia się zmieniają. Fakt, że jednego dnia

„nie była w jego typie”, nie oznaczał, że spędziwszy z nią więcej czasu

i napatrzywszy się na jej urodę, nie zmienił zdania.

Helena klasnęła w dłonie.

– A jeśli zaprosi cię na bal?

Na te słowa mało nie wypuściłam z rąk soku pomarańczowego.

Wpatrując się w lodówkę, oczami wyobraźni ujrzałam twarz Wesa, jego

ciemne oczy, które po tym, jak przestaliśmy się całować, wydawały się

niemal czarne. Jedyne, co tak naprawdę wiedziałam, to że namiętnie się ze

mną całował. Nadal uważał, że pomaga mi z Michaelem? Na pewno nie,

prawda?

I nie wiedziałam, czy chce ze mną czegoś więcej, miałam jednak

rozpaczliwą nadzieję, że żar tego pocałunku oznaczał, że tak.

Ta cała sprawa z Michaelem wydawała się teraz taka niemądra.

Żałowałam, że nie mogę cofnąć się w czasie i odegrać roli osobistego

kupidyna jego i Laney. Miałam nadzieję, że umówi się z nią dzięki naszej

rozmowie przy fortepianie.

– Jestem pewna, że tego nie zrobi. – Zamknęłam lodówkę. Do balu

podchodziłam realnie, mimo że „biedna, zdezorientowana fanka miłości”

we mnie aż piszczała na tę myśl. Niezależnie od tego, na co miałam ochotę,

powiedziałam Joss, że pójdziemy razem, i musiałam się tego trzymać. –

Poza tym mam już osobę towarzyszącą.

– Joss by się obraziła, gdybyś poszła z nim?

– Oj tak, ale może moglibyśmy iść wszyscy razem…? – Wystroić się

wspólnie z dwojgiem ulubionych ludzi? To dopiero byłby idealny bal.

– Cóż, bez względu na to, jak się wszystko potoczy – rzekła Helena –

chętnie zasponsoruję przedbalowy salon spa.


Odkręciłam sok i odparłam:

– Byłoby fajnie. Ale ty też musisz iść. – I serio tak myślałam. Chciałam,

aby mi towarzyszyła.

Uniosła brew.

– Naprawdę?

Wzruszyłam ramionami i odparłam:

– Jeśli mnie wkurzysz, to po prostu powiem twojej fryzjerce, że

w duchu marzysz o krótkiej grzywce.

– Wyobrażasz sobie, jak by wyglądała na moim wysokim czole?

– Wyglądałaby fatalnie u każdego, kropka.

Gdy poszłam do swojego pokoju, wysłałam Jocelyn wiadomość

o Wesie, co skończyło się tak, że pisałyśmy do siebie przez jakąś godzinę.


JA: Chyba go lubię-lubię.
JOSS: NO JASNE.
JA: Myślę, że ON też mnie chyba lubi-lubi.
JOSS: Chcę znać wszystkie szczegóły.
Nie wspomniałam o pocałunku, co było dziwne, bo zazwyczaj mówiłam

jej o wszystkim. Cóż, z wyjątkiem ostatnich tygodni. Ale to było takie

doskonałe – zarówno pocałunek, jak i słodkie słowa Wesa o moim stylu –

że nie chciałam, aby tę doskonałość zakłóciła opinia Joss.

Siedziałam do późna, tworząc playlistę Wesa i Liz, a położyłam się spać

z myślą o jego twarzy po tym, jak mnie pocałował. Dlatego że wystarczyło,

abym przypomniała sobie, jak na mnie patrzył – jakby nie mógł uwierzyć

w to, co się stało, ale także pragnął to powtórzyć – by miękły mi kolana.

Jego spojrzenie było jednocześnie łagodne i gorące, intensywne

i słodkie – żałowałam, że nie da się zarchiwizować tego wspomnienia, tak

by nigdy go nie utracić.

I jak ja miałam teraz zasnąć?


ROZDZIAŁ TRZYNASTY
„– Grzeczni chłopcy tak nie całują.
– A właśnie że, kurwa, tak”.

– DZIENNIK BRIDGET JONES

– Och, dzięki wielkie. – Jocelyn wzięła ode mnie kubek z kawą i zbliżyła

go do ust. – I dlaczego masz t o na sobie?

Spojrzałam na swoją uroczą sukienkę w sowy, po czym otworzyłam

szafkę.

– A dlaczego nie? Uwielbiam ją.

Skrzywiła się, napiła się kawy i oparła plecami o sąsiednią szafkę.

– Miałam nadzieję, że pozostaniesz przy nowym stylu.

„Wyglądasz najlepiej, kiedy jesteś sobą”. Policzki mnie zapiekły, gdy

przypomniałam sobie Wesa i deszcz, i jego ręce w moich włosach. Odkąd

rankiem zjawiłam się w szkole, zachowywałam czujność, rozglądając się za

nim na każdym korytarzu, a mój żołądek szalał na myśl, że go zobaczę.

I że on zobaczy mnie. Cholera.

Od czasu pocałunku nic nie napisał, ale było już przecież późno, a on

i tak musiał wrócić po swój samochód.

Z górnej półki zdjęłam podręcznik do historii i oświadczyłam:

– Nadal podobają mi się moje sukienki. Pozwij mnie.


– Nie zrozum mnie źle – rzekła, mieszając kawę w kubku. – Jesteś

śliczna bez względu na to, w co się ubierasz, tyle że w nowoczesnym stroju

swobodnym wyglądasz superślicznie.

– Dzięki, ale tamten strój jest aktualnie zniszczony przez krew po

incydencie z nosem.

Usta Jocelyn drgnęły.

– Nadal nie mogę w to uwierzyć.

– No nie? – Zamknęłam szafkę i razem udałyśmy się na pierwszą

lekcję.

Byłam rozczarowana tym, że nie wpadłam na Wesa, zwłaszcza że przez

to jego milczenie cały ranek miałam obsesję, że pocałunek nic dla niego nie

znaczył i że między nami nie zmieniło się absolutnie nic.

Mało nie pisnęłam, kiedy w czasie przerwy na lunch zawibrował mi

telefon. Zdążyłam właśnie usiąść z sałatką z truskawek i lemoniadą

i okazało się, że to wiadomość od Wesa.


WES: Podoba mi się twoja ptasia sukienka.
Rozejrzałam się, ale nie dostrzegłam go przy żadnym stoliku na

stołówce.
JA: To są sowy. Gdzie jesteś?
WES: W bibliotece. Parę minut temu widziałem, jak przechodzisz. Tak na marginesie,
sowy to ptaki.
JA: Mhm.
WES: Przestań krzyczeć na mnie z powodu ptaków, Buxbaum. Powiedziałem jedynie,
że ładnie wyglądasz w tej sukience.
Uśmiechnęłam się, a potem natychmiast się rozejrzałam, aby sprawdzić,

czy nie czai się gdzieś w pobliżu, obserwując moją żałosną reakcję.
JA: Nie wierzę, że rzeczywiście tak powiedziałeś.
WES: Pewnie, że tak.
JA: Yyy…
WES: Muszę lecieć. Pogadamy później?
Odłożyłam telefon na stół, jakby parzył mi dłonie. „Pogadamy

później”? To nigdy nie wróżyło niczego dobrego, prawda? Otworzyłam

saszetkę winegretu i spryskałam nim sałatkę, po czym znów wzięłam

telefon do ręki i odpisałam:


JA: Aha.
Jeśli rankiem obsesyjnie o tym myślałam, to po południu dochodziłam

już do granicy absurdu. Dlatego że musiałam dowiedzieć się w i ę c e j,

musiałam wiedzieć więcej niż to, że fajnie nam się całowało. Czy mnie

lubił? Chciał trzymać się za ręce i więcej całować? Czy może zamierzał

w niedalekiej przyszłości zostać moim chłopakiem, czy też ten pocałunek

był jedynie częścią naszych fajnych spotkań, a ja tak naprawdę nic dla

niego nie znaczyłam?

Gdy po lekcjach szłam z Joss szkolnym korytarzem, dotarło do mnie

jedno: nie miałam okazji powiedzieć Wesowi, że Michael już mnie nie

interesuje. Wiedział o tym, prawda? No bo przecież właśnie o tym

świadczył ten pocałunek.

– Myślisz, że Wes będzie się chciał z tobą umówić?

– Na to liczę.

– Kto by pomyślał? – Joss pchnęła drzwi i wyszłam za nią na zalany

słońcem dziedziniec. – Chłopak, który dręczył cię w podstawówce, teraz

jest twoim romantycznym adonisem. Przedziwne.

– Co się tam dzieje? – zapytałam niespokojnie. Obok głównego

podjazdu zebrał się spory tłum. – Założę się, że to jakaś bójka.

– Pewnie Matt Bond i Jake Headley – stwierdziła Joss.

Matt i Jake byli w naszej szkole jednymi z t y c h chłopaków. Kiedy

rozeszły się plotki, że są między nimi niesnaski, cała szkoła zamarła,

czekając, aż dojdzie do rękoczynów.


Przeciskałyśmy się przez tłum, głównie dlatego, że mój samochód stał

w tej części parkingu, którą blokowano.

– Rzeczywiście obiło mi się o uszy, że zamierzają dać sobie po pysku.

– Nie wierzę, że tak powiedziałaś, Sowia Sukienko.

– Cóż, ja tylko powtórzyłam to, co usłyszałam. Słowo w słowo. –

Minęłam kilka osób i rzuciłam: – Przepraszam.

– O. Mój. Boże.

Spojrzałam zaniepokojona na przyjaciółkę.

– Co?

Wpatrywała się w coś ponad moim ramieniem. Nie patrząc na mnie,

jedną ręką zasłoniła usta, a drugą wskazała przed siebie. Odwróciłam głowę

i moje spojrzenie pobiegło za jej palcem do samochodu zaparkowanego

w samym środku zgromadzenia. Czarny grand cherokee – niezwykłe, że tu

stał, choć nie to było kluczowe.

Nie, niezwykłe w nim było to, że od strony kierowcy umieszczono białe

pudełka. Na każdym z nich widniała czarna litera, a całość obejmowała

wielka, kwadratowa pomarańczowa ramka.

Z boku samochodu umieszczono ogromną planszę Boggle[10] .

Planszę Boggle, przez którą ukośnie biegły czerwone litery układające

się w pytanie: „Bal?”.

– Ja pierdzielę, Liz, chodź tutaj! – W tłumie stała Bailey Wetzel

i szeroko się do mnie uśmiechała. – Chodź!

Nie docierało do mnie, co się dzieje, dopóki nie zobaczyłam Michaela.

Stał obok samochodu, uśmiechał się do mnie i trzymał transparent

z napisem: ZAGRASZ ZE MNĄ W BOGGLE, LIZ?

To było zaproszenie na bal.

Michael zapraszał mnie na bal na zakończenie liceum.


Mając w głowie mętlik, uśmiechnęłam się, a wszyscy zaczęli klaskać.

Michael zapraszał mnie na bal – w romantyczny, przemyślany sposób – ale

ja byłam w szoku. Dokładnie tego pragnęłam tydzień temu, lecz już nie

teraz.

Powoli podeszłam do niego, a nogi miałam jak z waty.

Usłyszałam za sobą sceniczny szept Joss:

– Grzecznie odmów, Liz.

Spojrzałam na uśmiechniętą twarz Michaela. To wszystko nie miało dla

mnie żadnego sensu. Każde moje dotychczasowe spotkanie z Michaelem

kończyło się katastrofą – wymioty, krew z nosa, rozmowa o Laney –

dlaczego więc coś takiego w ogóle się działo?

Ironia losu, nie?

Obserwowało mnie tyle osób, że zrobiło mi się gorąco. Niekomfortowo.

Kiedy podeszłam do Michaela, nie miałam pojęcia, co powiedzieć.

Wyglądał przystojnie i miło – jak wszystko to, o czym marzyłam od

przedszkola.

Ale w niczym nie przypominał Wesa.

A ja już nie chciałam, aby tym jedynym był Michael.

– To niesamowite – wykrztusiłam, patrząc na samochód. Pudełka po

butach owinął białym papierem i przymocował je do boku, tak by tworzyły

planszę, co na pewno zabrało mu mnóstwo czasu. – Nie mogę uwierzyć, że

to zrobiłeś.

– Znam cię wystarczająco długo, Liz, aby wiedzieć, że chciałabyś

jakiegoś wielkiego gestu i…

– Co z Laney? – weszłam mu w słowo. Mówiłam szeptem, tak by nikt

mnie nie słyszał. Liczyłam, że to oszczędzi nam obojgu publicznego

upokorzenia.

Wzruszył lekko ramionami i z uśmiechem odparł:


– Naprawdę wziąłem sobie do serca to, co mi powiedziałaś w pokoju

muzycznym. Podobnie jak ty pragnę czegoś więcej. Więc… dlaczego nie

ty? Dlaczego nie my?

Poczułam, że otwierają mi się usta, i szybko je zamknęłam. No ale

serio? Ktoś choć raz się wsłuchał w moje beznadziejne pomysły? Miałam

ochotę kopnąć się za to, że nawijałam o Wesie, nie wymieniając jego

imienia.

Było tak, jakbym nigdy nie obejrzała żadnej komedii romantycznej. To

dopiero komedia pomyłek.

Zerknęłam na otaczający nas tłum – o nie, był tam Wes. Nasze

spojrzenia się spotkały, gdy stał obok budynku, obserwując mnie

z niedającą się odczytać miną. Przełknęłam ślinę i wpatrywałam się

z napięciem w jego twarz. I usta, które podczas naszego ostatniego

spotkania całowały moje.

W duchu błagałam te brązowe oczy, żeby udzieliły mi odpowiedzi.

Albo żeby się do mnie uśmiechnął.

Daj mi coś, Bennett. Proszę.

On jednak odwrócił wzrok.

Nim zdążyłam zarejestrować ten cios, podeszła do niego Alex.

Z uśmiechem chwyciła go za ramię i przyciągnęła do siebie, tak by móc mu

coś powiedzieć na ucho.

Wstrzymując oddech, wpatrywałam się w nich, podczas gdy wszyscy

zgromadzeni na dziedzińcu patrzyli na mnie. Moje milczenie zaczynało być

niezręczne i miałam tego świadomość. Powoli ludzie zaczęli klaskać, ale ja

słyszałam jedynie bicie mojego serca. I nie odrywałam wzroku od Wesa.

On uniósł ręce, wsadził dwa palce do ust i głośno zagwizdał. A potem objął

Alex i pokazał mi uniesiony w górę kciuk.


Zalała mnie fala odrzucenia, gorąca i gorzka. Wczorajszy wieczór –

pocałunek, cała reszta – był nic nieznaczącym epizodem. Wes nie czuł do

mnie tego, co ja czułam do niego. Tak się to miało skończyć.

– Robi się niezręcznie, a za dwie minuty muszę stąd odjechać. Może

zechcesz udzielić odpowiedzi? – Michael czekał skrępowany.

Wzięłam głęboki oddech i po prostu przyjęłam trzymane przez niego

kwiaty – nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani słowa w czasie, kiedy

Wes obściskiwał się z Alex i gwizdaniem przekonywał mnie do

powiedzenia „tak”. W tym momencie Michael obrócił transparent

i zaprezentował słowa ZGODZIŁA SIĘ, złożone z liter w takim samym

formacie Boggle.

Ludzie trochę poklaskali, a po chwili – dzięki Bogu – zaczęli się

rozchodzić. Ja natomiast stałam jak wrośnięta w ziemię. Michael uścisnął

mi dłoń i rzekł:

– Naprawdę muszę teraz jechać, ale po naszej wczorajszej rozmowie

w pokoju taty coś takiego wydało mi się właściwe. Szczegóły możemy

dograć jutro, okej?

– Eee, dobry pomysł.

– Po waszej wczorajszej „rozmowie”? – Gdy tylko Michael się

odwrócił, stanęła przede mną Jocelyn. Zmrużyła oczy. – Byłaś z Michaelem

Youngiem?

Poczułam, że z twarzy odpływa mi cała krew, gdy kłamstwa obróciły

się w końcu przeciwko mnie. Po długiej chwili bąknęłam:

– Mówiłam ci, że oglądaliśmy filmy…

– Mówiłaś, że spotkałaś się z Wesem. – Pokręciła głową i dodała: – Co

się z tobą dzieje? Tak jesteś zakręcona na punkcie tych romantycznych

bzdur, że okłamujesz najlepszą przyjaciółkę, a robisz to po co? Po to, aby

spotkać się z facetem, który kręci już z inną?


Przełknęłam ślinę, czując potrzebę bronienia samej siebie, choć

wiedziałam, że nie mam racji.

– Może gdybyś nie była taka krytyczna, mogłabym być z tobą szczera.

Ale z tobą czasami jest tak trudno.

Joss spojrzała na mnie zdegustowana. I słusznie.

– Twierdzisz, że to moja wina, że jesteś kłamczuchą?

– Oczywiście, że nie. Boże, przepraszam. Ja tylko…

Ściągnąwszy brwi, rzuciła:

– No to o co chodzi z Wesem? Lubisz go w ogóle?

Westchnęłam. Czy istniał jakiś powód, dla którego nie miałam wyznać

wszystkiego Joss?

– Cóż, to akurat była prawda: bardzo go lubię.

Skrzyżowała ręce na piersi.

– W takim razie co robiłaś w domu Michaela, skoro podoba ci się Wes?

Poprawiłam na ramieniu pasek od torby i zerknęłam na stojące za nią

Kate i Cassidy, których obecność dostrzegłam dopiero teraz.

– Prawdę mówiąc, pojechałam tam razem z Wesem.

– Pojechałaś tam z Wesem, a wylądowałaś z Michaelem w pokoju jego

taty? Żartujesz sobie?

– Właściwie to był pokój muzyczny. – Otworzyła usta, nim jednak

zdążyła cokolwiek powiedzieć, dodałam: – Ale wiem, że to nie jest istotne.

Wes o wszystkim wiedział i chciał, abym porozmawiała z Michaelem.

– Wiedział. – Posłała mi spojrzenie, z którym wyglądała zupełnie jak jej

matka, jak prawniczka przesłuchująca kłamiącego przestępcę i mająca go

zaraz doprowadzić do łez.

– Tak. – Odchrząknęłam i postanowiłam wyznać prawdę. – Widzisz, on

mi pomagał…
– O mój Boże, spiskowałaś z nim, żeby zdobyć Michaela, no nie? –

Spojrzała na mnie z odrazą. – Kiedy tu wrócił, wiedziałam, że zgłupiejesz.

Co się z tobą dzieje?

– Nic. – Zamrugałam. – On i Laney nie byli oficjalnie parą, więc…

– To wyjaśnia te ubrania i wyprostowane włosy, prawda? Kiedy byliście

na zakupach, też mnie okłamywałaś?

Tylko na nią spojrzałam. No bo co mogłam powiedzieć?

– A to, że go lubisz, to też stek bzdur?

– Tylko na począ…

– Wal się, Liz. – Założyła sobie torbę wyżej na ramię i odwróciła się

ode mnie.

Kate uśmiechnęła się do mnie blado, jakby było jej mnie żal, ale i tak

zamierzała odejść razem z Joss, natomiast Cassidy patrzyła na mnie takim

wzrokiem, jakbym była potworem.

– Zaczekaj. – Gardło miałam ściśnięte, a obraz zamazany, kiedy

patrzyłam, jak oddala się w stronę szkoły. – Joss, zaczekaj! Przepraszam,

okej? Nie potrzebujesz podwózki do domu?

– Nie od ciebie. Wolałabym już iść pieszo! – zawołała.

– Hej. – Gdy weszłam do domu, Helena siedziała na stołku w kuchni

i ubrana w poplamione farbą spodnie od piżamy i bluzę robiła coś na

laptopie. – Jak ci minął dzień?

– Do bani.

Rzuciłam torbę na podłogę, wykończona po przepłakaniu całej drogi do

domu, po czym podeszłam do lodówki, aby pocieszyć się czymś

smacznym.

– O Boże, zapomniałam… Widziałaś się z Wesem?


Podniosła wzrok znad ekranu, niemal piszcząc, a mnie niełatwo się było

powstrzymać przed przewróceniem oczami. To nie jej wina, że fabuła się

zmieniła.

– No. – Skończył się pudding czekoladowy, przez co zachciało mi się

płakać. Znowu.

– Co to za mina?

Wzruszyłam ramionami i zamknęłam lodówkę.

– Michael zaprosił mnie na bal.

– Co takiego? – Helena otworzyła szeroko usta. – Chyba żartujesz.

– Nie. – Weszłam do spiżarni i rozejrzałam się w poszukiwaniu jakichś

ciastek. Zastanawiałam się, czy to niedające spokoju kłucie w żołądku to

wrzód.

W sumie to nawet nie wiedziałam, czym dokładnie jest wrzód.

– Odmówiłaś mu?

– Nie. – Zazgrzytałam zębami. – Właściwie to się zgodziłam.

– Zgodziłaś się? – Powiedziała to takim tonem, jakbym właśnie się

zdecydowała sprzedać swoje narządy na czarnym rynku albo coś w tym

rodzaju. – Dlaczego to zrobiłaś? O mój Boże, czy Wes wie? Och, biedny

Wes.

Głośno zamknęłam drzwi do spiżarni i podniosłam z ziemi torbę.

Biedny Wes? Biednego Wesa w ogóle nie interesowała Mała Liz, ale nie

miałam w sobie energii, aby tłumaczyć to Helenie. Ani dłużej o tym

myśleć. Dlatego że oprócz dojmującego poczucia odrzucenia wywołanego

jego oczywistym brakiem uczuć względem mnie miałam także wrażenie, że

zostałam nabrana.

Zdradzona przez własne serce.


Bo przecież wiedziałam, że nie wolno mi ulec jego urokowi,

wiedziałam o tym od zawsze. A mimo to pozwoliłam, aby tak się stało.

Zakochałam się w spodenkach do koszykówki, paskudnych cygarach

i skąpanych w deszczu pocałunkach. Jak do czegoś takiego mogło w ogóle

dojść?

A oprócz tego spiskowałam, kłamałam i straciłam najlepszą

przyjaciółkę na świecie. I – ach tak – stanęłam też na drodze Laney

i Michaelowi, dwojgu ludziom, którzy wydawali się stworzeni dla siebie.

– Tak, wie i uwierz mi, nie ma z tym żadnego problemu – rzekłam

teraz. – Muszę iść się uczyć.

– Liz?

Zatrzymałam się, lecz nie odwróciłam w jej stronę.

– Co?

– Wiem, że wydawało ci się, że pragniesz Michaela, ale czy naprawdę

chcesz trzymać się tych wyidealizowanych pomysłów, skoro możesz mieć

coś świetnego i prawdziwego?

„Wyidealizowane pomysły”. Helena tego nie rozumiała. Moja matka by

zrozumiała. Moja matka zachęcałaby mnie do spełniania tych

romantycznych marzeń.

Zignorowałam jej złotą zasadę i teraz mierzyłam się z konsekwencjami.

– Liz?

– Mam dużo nauki.

– Chwila, gniewasz się na mnie?

Westchnęłam.

– Nie. No coś ty.

– Czy chcesz może…


– Nie. Boże – wycedziłam przez zaciśnięte zęby i wyszło to ostrzej, niż

zamierzałam, ale naprawdę nie mogłam. Nie z nią. – Chcę po prostu, aby

dano mi spokój, okej?

[10] Dynamiczna i twórcza gra towarzyska, która polega na znalezieniu jak największej liczby

słów na podstawie wylosowanych liter.


ROZDZIAŁ CZTERNASTY
– Wcale nie uciekam.
– Gówno prawda.

– JAK STRACIĆ CHŁOPAKA W 10 DNI

– Idę pobiegać! – zawołałam, zbiegając po schodach.

Gdy mijałam salon, zobaczyłam, że tata siedzi na sofie i z nogami

opartymi o ławę ogląda wiadomości. Cała byłam w rozsypce i nie

wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć, zamiast więc się zadręczać,

postanowiłam wybrać się na cmentarz.

Jakby towarzyszyło temu mniej udręki.

Zerknęłam w stronę kuchni, lecz dojrzałam w niej jedynie Pana

Fitzperverta kotłującego się pod stołem z myszką z kocimiętką.

– Gdzie Helena?

– Od razu po moim powrocie powiedziała, że musi dokądś wyjść. Coś

tam miała do załatwienia. Wszystko w porządku?

Nie miałam ochoty na rozmowę, dlatego odparłam:

– Tak, jestem tylko zmęczona. Nie wiem, czy przypadkiem nie rozkłada

mnie przeziębienie.

Kiwnął głową, popatrzył na mnie tak, jakby o czymś wiedział, i dodał:

– Helena też tak mówiła.

– Tak? – Założyłam słuchawki. – A to pech.


Westchnął.

– Uważaj na siebie.

– Jasne.

Uruchomiwszy sportowy zegarek, pobiegłam ulicą, rozmyślnie

odwracając wzrok od j e g o samochodu. O co w tym w ogóle chodziło?

Dlaczego czułam coś na kształt nostalgii na widok starego, zdezelowanego

auta Wesa, które wyglądało na to, że przeżyło nasz wypadek bez większych

szkód?

Nostalgii, która przepełniała mnie ochotą potraktowania jego

samochodu kijem baseballowym na wzór Beyoncé w Lemonade.

Odtwarzałam w myślach każdą paskudną chwilę tego, co się działo,

i odrzucenie ze strony Wesa zaczynało mnie wkurzać.

Bo przecież on nie tylko mnie odrzucił. Nie, chodziło o to, że wiedział,

iż moim celem jest Michael, a mimo to zaserwował mi w Stella’s mnóstwo

swojego czaru, w Sekretnym Miejscu wesoło się droczył, a w deszczu

uraczył pocałunkiem rodem z Pamiętnika.

Wiedział, że jestem podatna na coś takiego, i wykorzystał tę wiedzę

przeciwko mnie.

I po co?

Interesowała go teraz Alex, więc czemu to w ogóle robił?

Na domiar złego za każdym razem, kiedy myślałam o Jocelyn, żołądek

bolał mnie tak bardzo, że zbierało mi się na mdłości. Czy ona kiedykolwiek

mi wybaczy? Zachowywałam się ostatnimi czasy jak kłamliwa szuja i nic

nie miałam na swoją obronę.

Minęłam bramę cmentarza i cieszyłam się, że robi się ciemno, bo nie

miałam ochoty na wymiany uprzejmości. Czasami spotykałam tutaj innych

ludzi robiących to samo co ja, no i zdarzało się, że mieli ochotę na

pogawędkę. Dziś chciałam jedynie posiedzieć przy mamie, opowiedzieć


o swoim ostatnim fiasku, a potem pogrzać się w tym wyimaginowanym

uczuciu, że nie jestem sama.

Gdy jednak zbliżałam się do grobu, zobaczyłam stojącą na moim

miejscu jakąś postać. I zupełnie jak wtedy, kiedy pojawił się tutaj Wes, od

razu – i nielogicznie – się zirytowałam. Kto zajął moje miejsce?

Słysząc mnie, ten ktoś się odwrócił i przekonałam się, że to Helena.

Twarz miała poważną, a ubrana była nadal w te poplamione farbą spodnie

od piżamy.

– Liz. Co tu robisz? – zapytała.

Wskazałam na napis na nagrobku.

– Bez urazy, ale co t y tu robisz?

Wyglądała na zaskoczoną moją obecnością, niemal jakbym jej coś

przerwała. Przejechała ręką po włosach i odparła:

– Można powiedzieć, że musiałam zamienić słowo z twoją matką.

– Dlaczego?

– Słucham?

Zrobiłam wdech przez nos i próbowałam nie dopuścić do uwolnienia tej

nieoczekiwanej wściekłości.

– Nie znałaś mojej matki, więc nie rozumiem, dlaczego musiałaś to

zrobić. Nigdy z nią nie rozmawiałaś, nie słyszałaś jej głosu ani nawet nie

obejrzałaś z nią n i e m ą d r e j komedii romantycznej, więc nazwij mnie

irracjonalną, ale czymś dziwnym wydaje mi się to, że stoisz sobie nad jej

grobem.

– Liczyłam, że będzie wiedzieć, jak mogę do ciebie dotrzeć. – Szybko

zamrugała, zacisnęła usta i skrzyżowała ręce na piersi. – Posłuchaj, Libby,

wiem…

– Nie nazywaj mnie tak.


– Słucham?

– Libby. Ona tak na mnie mówiła, ale to nie oznacza, że ty też musisz,

okej?

– O co chodzi? – Wypowiedziała te słowa zmęczonym tonem, w którym

pobrzmiewała nutka gniewu. – Mam wrażenie, że starasz się ze mną

walczyć.

Szybko zamrugałam.

– Wcale nie.

Oczywiście, że tak. Nikt, z kim chciałam walczyć, nie rozmawiał ze

mną. Czemu więc nie Helena?

– Naprawdę?

– Tak, naprawdę.

– Bo właśnie zirytowałaś się tylko dlatego, że nazwałam cię imieniem,

które słyszałam, jak używają wobec ciebie tata i sąsiad. Nie widzę, abyś

miała problem z innymi osobami, które go używają, ale ze mną owszem.

– Cóż, o n i ją znali.

Spojrzała na mnie, wyraźnie rozczarowana moim szczeniackim

zachowaniem.

– Nic nie poradzę na to, że ja nie.

– Wiem.

Nie była to kwestia tego, czy znała moją mamę, czy nie, lecz

pogwałcenia wspomnień o niej. Jej spuścizny.

Helena westchnęła i opuściła ręce wzdłuż tułowia.

– Doskonale wiesz, Liz, że pamięć o twojej matce nie zniknie, jeśli się

do mnie zbliżysz.

– Słucham?
Te słowa były niczym policzek, dlatego że – Boże – Helena użyczyła

właśnie głosu mojej największej obawie. Jak miałaby nie zniknąć,

gdybyśmy się do siebie zbliżyły? Dlatego że bez względu na to, co

twierdził tata, dla niego zniknęła. Kiedy teraz rozmawialiśmy o mamie,

było tak, jakby odnosił się do jakiejś postaci z przeszłości, którą darzył

niesamowitą sympatią.

Zniknęła z jego serca, żyjąc już tylko w jego myślach.

Helena przechyliła głowę i powiedziała:

– Nie zniknie. Nadal będziesz o niej pamiętać dokładnie tak jak teraz,

nawet jeśli nieco mnie do siebie dopuścisz.

– Skąd możesz to wiedzieć? – Zamrugałam, powstrzymując łzy,

i dodałam: – A jeśli rzeczywiście zniknie? Wiem, że jesteś świetna dla

mojego taty i superfajna, i wiem, że nigdzie się nie wybierasz. Wiem to

wszystko, ale nie zmienia to faktu, że ty tu jesteś, a ona nie, i to jest totalnie

do bani.

– Oczywiście, że tak. Bez swojej mamy czułabym się kompletnie

zagubiona. Doskonale rozumiem, że coś takiego jest beznadziejne. Ale

odpychając mnie od siebie, Liz, nie sprawisz, że ona wróci.

Pociągnęłam nosem i otarłam z policzków łzy.

– Myślisz, że nie wiem?

– Może gdybyśmy…

– Nie. – Zacisnęłam zęby. Tak bardzo chciałam, aby Helena zniknęła,

bym mogła sobie popłakać i poleżeć na miękkiej trawie. Ale skoro nie

zamierzała odejść, ja to zrobię. Włożyłam słuchawki, włączyłam Enter

Sandman Metalliki i rzuciłam: – Może jeśli zostawisz mnie w spokoju

i pozwolisz mi żyć po swojemu, nie próbując zajmować jej miejsca, to

wszyscy będziemy szczęśliwsi.


Nie czekałam na jej odpowiedź. Zaczęłam biec w kierunku, z którego

przyszłam, jednak tym razem zmuszałam nogi do sprintu. Otarłam policzki

i próbowałam zostawić za sobą smutek, tyle że on nie dawał za wygraną.

Już byłam prawie pod domem, kiedy zobaczyłam, że Wes wysiada ze

swojego samochodu.

Nim mnie dostrzegł, zamknął drzwi i przeciął ulicę, kierując się w moją

stronę. Skinął mi głową i rzekł:

– Hej.

„Hej”. Jakbyśmy się wcale nie całowali, nie wymieniali

wiadomościami, nie rozmawiali przez telefon ani nie jedli razem

hamburgerów. Po prostu „hej”. Wow – rzeczywiście był z niego palant, nie?

Zatrzymałam się i wyrwałam słuchawkę z jednego ucha.

– Hej. A właśnie, dzięki za pomoc w zdobyciu Michaela.

Te słowa po prostu się ze mnie wylały. Miałam świadomość tego, jak

jestem okropna, kiedy głowiłam się nad czymś, co zrani go równie mocno

jak mnie, i wyglądało na to, że nie umiem się powstrzymać.

Jego spojrzenie omiotło mi twarz.

– Spoko – rzucił w końcu. – Aczkolwiek ta uprzykrzona Laney nadal

się przy nim kręci. Myślę, że zanim go oficjalnie „zdobędziesz”, będziesz

musiała się nią zająć.

– E tam. – Machnęłam ręką i zasłoniłam swoje uczucia uśmiechem. –

Powiedział mi, że nie zamierza do niej startować.

– Serio? – Potarł brew i przez chwilę spojrzenie miał utkwione gdzieś

za mną, w końcu jednak przeniósł je z powrotem na moją twarz.

Wstrzymałam oddech, patrząc w te same oczy, w których na przednim

siedzeniu jego auta widziałam ogień i szaleństwo. – Cóż, zanosi się na to,

że zdobędziesz wszystko, czego pragnęłaś, no nie? Czemu wcześniej mi

o tym nie powiedziałaś?


Yyy, a niby jak mieliśmy prowadzić rozmowę, kiedy zjeżdżaliśmy

z klifu, a potem ty pożerałeś moją twarz? Zrobiłam wdech przez nos.

Byłam na niego – na siebie – taka wkurzona, tak cholernie rozczarowana

i chciałam, aby on poczuł się choć trochę podobnie.

– Chyba się nie spodziewasz, że będę zdradzać wszystkie swoje sekrety

osobie, która oddawała mi tylko przysługę, odgrywając rolę Pana

Właściwego.

Przełknął ślinę i skrzyżował ręce na piersi.

– Dobrze myślisz.

– Prawda? – Zaśmiałam się z przymusem i dodałam: – Bez urazy, ale

różnicie się od siebie jak dzień i noc. On jest jak wykwintna restauracja,

a ty jak superfajny bar sportowy. On to limuzyna, ty jeep wrangler. On jest

filmem oscarowym, a ty… filmem z wyścigami samochodowymi. Jedno

i drugie dobre, ale dobre dla różnych osób.

Zmrużył lekko ciemne oczy.

– Czy jest w tym jakaś puenta, Buxbaum?

– Nie. – Jego wyraźna irytacja sprawiła, że poczułam się jak

zwyciężczyni. – Jestem po prostu wdzięczna za wszystko, co dla mnie

zrobiłeś.

– Naprawdę.

– No. – Zrobiłam, co w mojej mocy, aby przywołać na twarz szeroki

uśmiech. – A właśnie, powinieneś zaprosić Alex na bal.

– Taa, miałem taki plan.

To akurat mnie zabolało. Na myśl o Wesie uśmiechającym się do Alex

poczułam pieczenie pod powiekami.

– Powinniśmy iść wszyscy jako grupa, fajnie by było – uznałam, nie

przestając się uśmiechać.


Wyglądając na wkurzonego, odparł:

– Nie sądzisz, że mieszanie „wykwintnych restauracji” z „superfajnymi

barami sportowymi” to kiepski pomysł?

Wzruszyłam ramionami.

– Alex jest jak bardzo przyjemna restauracja, więc coś mi mówi, że jeśli

będziecie się trzymać razem, to wskoczysz poziom wyżej. I będziesz,

powiedzmy, modnym lokalem z sushi.

Patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym była szumowiną, i miał rację.

– Mimo wszystko wolałbym iść sam z Alex – rzucił.

Wtedy jego spojrzenie ześlizgnęło się na mój T-shirt i spodenki do

biegania, a na jego twarzy pojawiła się litość.

– Och. Byłaś u mamy.

Zamrugałam.

– A co to ma z czymkolwiek wspólnego?

Spojrzał na mnie tak, jakbym powinna wiedzieć, o co mu chodzi.

– No co?

– Daj spokój, aż tak ci brakuje samoświadomości? Trzymasz się

kurczowo tego swojego pojęcia o twojej anielskiej matce i komedii

romantycznych, jakby największym marzeniem jej życia było to, aby jej

córce zawrócono w głowie w p i e p r z o n y m l i c e u m. To, że lubiła takie

filmy, wcale nie znaczy, że jeśli będziesz wieść życie normalnej nastolatki,

to ją rozczarujesz.

– O czym ty w ogóle mówisz? Tylko dlatego…

– Liz, bądź szczera przynajmniej ze sobą. Ubierasz się jak ona, oglądasz

filmy, które ona oglądała, i robisz wszystko, co w twojej mocy, aby

zachowywać się tak, jakby to ona pisała scenariusz twojego życia, a ty była

jedną ze stworzonych przez nią postaci.


Zabolało mnie gardło. Zamrugałam szybko, gdyż jego słowa były dla

mnie niczym ciosy.

– Wiadomość dnia: nie jesteś postacią z filmu. Możesz czasem chodzić

w dżinsach i prostować włosy, jeśli masz na to ochotę, kląć jak szewc

i generalnie robić, co tylko chcesz, a ona i tak uważałaby cię za

niesamowitą, bo taka j e s t e ś. Gwarantuję ci, że uznałaby cię za piekielnie

czarującą, kiedy paliłaś swishera w Sekretnym Miejscu. Ja uznałem. I kiedy

przypuściłaś na mnie atak w moim aucie. To dopiero było nietypowe. To…

– O mój Boże, wcale cię nie zaatakowałam. Żartujesz sobie?

To oficjalne: umierałam z zażenowania. Dlatego że kiedy podczas

naszego obściskiwania się ja nuciłam w duchu piosenki o miłości, on

traktował to jako coś wyjątkowo „nietypowego” jak na mnie.

Ignorując mnie, dodał:

– Ale ty tak bardzo jesteś pochłonięta ideą tego, kim według ciebie

twoja mama chce, abyś była, ideą Michaela czy nawet mnie. Zapomnij

o mnie! Bądź tym, kim chcesz. Po prostu to zrób i przestań stosować gierki,

dlatego że krzywdzisz ludzi.

– Zamknij się, Wes. – Znowu płakałam i tak bardzo go w tej chwili

nienawidziłam. Za brak zrozumienia, ale także za to, że ma rację.

Wcześniej sądziłam, że niezależnie od sytuacji z balem jest jedyną osobą,

która rozumie moje uczucia względem mamy. Otarłam łzy. – Gówno wiesz

o mojej mamie, okej?

– Boże, nie płacz, Liz. – Przełknął ślinę i wydawał się lekko

spanikowany. – Po prostu nie chcę, aby omijało cię to, co dobre.

– Na przykład co, ty? – Zacisnęłam zęby. Miałam ochotę wyć i kopać.

Zamiast tego rzekłam: – Czy ty jesteś tym, co dobre, Wes?

Cicho odparł:

– Nigdy nie wiadomo.


– A właśnie że wiadomo. Nie jesteś. Stanowisz przeciwieństwo

wszystkiego, czego pragnę. To ty jesteś osobą, która zniszczyła moją letnią

biblioteczkę, i to ciebie moja mama uważała za zbyt narwanego, aby się

z tobą bawić. – Wzięłam drżący oddech. – Możesz sobie przywłaszczyć

Wieczne Miejsce i zapomnijmy, że to wszystko w ogóle się wydarzyło.

Odwróciłam się i oddaliłam od niego, a kiedy otwierałam drzwi

wejściowe, usłyszałam, jak mówi:

– Mnie to pasuje.

Tego wieczoru zasnęłam przed ósmą, słuchając zapętlonej piosenki Sufjana

Stevensa Death with Dignity. Przespałam całą noc ze słuchawkami

w uszach i ta spokojna piosenka towarzyszyła mi aż do rana.

Mother, I can hear you

And I long to be near you[11] .

Śniła mi się. Rzadko już się to zdarzało, ale tej nocy goniłam mamę

w swoich snach.

Przycinała róże w ogródku przed domem i słyszałam jej śmiech, lecz

nie widziałam twarzy. Znajdowała się zbyt daleko ode mnie. Byłam tylko

w stanie rozpoznać jej ogrodowe rękawice i czarną sukienkę z kryzowanym

kołnierzem. I bez względu na to, jak długo szłam albo jak szybko biegłam,

nie mogłam się zbliżyć na tyle, aby zobaczyć wyraźnie jej twarz.

Biegłam i biegłam, ale ona cały czas pozostawała daleko.

Nie obudziłam się z cichym okrzykiem, jak to bywa w filmach, choć

może wtedy poczułabym się lepiej. Zamiast tego towarzyszyła mi smutna

rezygnacja, której wtórowała cicha, poważna piosenka.

[11] „Matko, słyszę cię i pragnę być blisko ciebie”.


ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
„Kocham cię. Kocham cię od dziewięciu lat.
Byłam zbyt arogancka i przestraszona, aby to sobie
uświadamiać, i… cóż, teraz już tylko się boję. No więc zdaję
sobie sprawę, że to kiepski moment, ale muszę cię prosić o wielką przysługę. Wybierz
mnie. Ożeń się ze mną.
Pozwól mi dać ci szczęście. Och, to chyba trzy przysługi, nie?”
– MÓJ CHŁOPAK SIĘ ŻENI

Pozostałe do balu dni potwornie się dłużyły, głównie dlatego, że stałam się

straszną samotniczką. Jocelyn nie odzywała się do mnie, Wes był teraz

tylko sąsiadem, a Helena unikała mnie jak ognia.

Pracowałam w każde popołudnie i brałam dodatkowe godziny, więc

przynajmniej moje samotne, żałosne życie zwiększało mi saldo na koncie.

A kiedy nie byłam w pracy, oglądałam ulubione filmy, dzięki czemu nie

musiałam myśleć o tych wszystkich rzeczach, o których nie chciałam.

Nazajutrz po zaproszeniu na bal Michael czekał na mnie przy szafce

i okazał się jak zawsze skrupulatny i kompetentny. Ustaliliśmy, o której po

mnie przyjedzie, jakie będą nasze kolory i dokąd się wybierzemy na

kolację.

Był idealny.

I dlatego robiąc sobie fryzurę na bal, próbowałam przekonać samą

siebie, że może nic się nie dzieje bez przyczyny. To znaczy ta sprawa z Joss

była paskudna i m u s i a ł a m to naprawić, poza tym dom wydawał się


dziwnie pusty bez Heleny w dniu, kiedy szykowałam się na bal, ale może

po to na chwilę przeszłam na ciemną stronę z Wesem, abym teraz naprawdę

doceniła niesamowitą jasność Michaela.

Powiastka ku przestrodze? Słuchałam playlisty Michaela, podczas gdy

prostowałam włosy i próbowałam obudzić w sobie ekscytację. Kwestią

zasadniczą było to, że szłam na bal z Michaelem Youngiem, chłopakiem,

którego kochałam od najdawniejszych czasów, do których jestem w stanie

sięgnąć pamięcią.

To się naprawdę działo.

Problem z tą playlistą polegał na tym, że teraz do wszystkich piosenek

przyklejone były wspomnienia związane z Wesem.

Słuchając kawałka Vana Morrisona z pierwszego spotkania

z Michaelem, myślałam teraz o tym, jak Wes wpadł na nas na korytarzu

i posłał mi kpiące spojrzenie po tym, jak zakleił mi taśmą przednią szybę.

A piosenka Eda Sheerana z imprezy przypominała mi o tym, jak po

incydencie z wymiocinami Wes dał mi swoje spodnie.

– Do diaska, Bennett, wynocha z mojej głowy.

Po wyprostowaniu włosów zabrałam się do makijażu. Zdecydowałam

się na naturalny glam, tak bym wyglądała lepiej niż na co dzień, ale nie

była za bardzo wypacykowana. Skończywszy, sprawdziłam telefon, ale

oczywiście nie miałam żadnych wiadomości.

Włożyłam sukienkę – była taka ładna, że chciałam, aby mnie w niej

pochowano – ale coś mi nie pasowało. Powinna być tutaj Joss, także

strojąca się na bal, a wokół nas powinna się kręcić Helena, żartując i robiąc

zdjęcia.

Uciszyłam głos dodający do tej listy Laney jako osobę, która powinna

się szykować na bal swoich marzeń z Michaelem, lecz nie mogła, gdyż

postanowiłam usunąć ją z tego równania.


W chwili gdy zamierzałam zejść na dół, usłyszałam odgłos zamykanych

drzwi i wyjrzałam przez okno. Wes wyszedł właśnie z domu w czarnym

smokingu, a w ręce trzymał bukiecik przypinany do sukienki.

Z charakterystyczną dla siebie swobodą zbiegł po schodach, a dzięki

ciemnym okularom wyglądał nie tylko przystojnie, ale i buntowniczo.

Właściwie to perfekcyjnie – i jego widok sprawiał ból moim oczom.

Przycisnęłam dłoń do brzucha, kiedy podszedł do swojego samochodu,

który wyjątkowo stał na podjeździe i wydawał się świeżo umyty. Wes

wsiadł do niego, a kiedy odjechał, coś mnie ścisnęło w sercu.

Zeszłam na dół i wkładałam właśnie buty, gdy rozległ się dzwonek. A w

moim żołądku niemrawo zamachały skrzydłami maksymalnie dwa motyle.

Ale – i wiązałam z tym „ale” spore nadzieje – jeśli rzeczywiście się

postaram, wieczór może się okazać całkiem przyjemny. Wstałam,

przesunęłam dłońmi po przodzie sukni, podeszłam do drzwi i je

otworzyłam.

Wow.

Na progu stał Michael, a smoking idealnie współgrał z jego jasnymi

włosami i opaloną skórą. Wyglądał jak gwiazdor z Hollywood, jakby

urodził się po to, aby nosić smokingi. Uśmiechnął się do mnie ciepło.

– Wow. Świetnie wyglądasz, Liz.

– Dzięki.

– Zaczekajcie! – Na korytarzu zjawił się tata w luźnych szortach

i koszulce z napisem GOT MILK? – Muszę wam zrobić zdjęcia. Helena

miała coś do załatwienia – dodał, patrząc na mnie. – Ale zabiłaby mnie,

gdybym o tym zapomniał.

Przygryzłam wnętrze policzka, zżerana przez wyrzuty sumienia. Bo

choć to, co powiedziałam Helenie, było prawdą, beznadziejnie czułam się

z tym, że sprawiłam jej przykrość.


– Oczywiście. – Michael obdarzył tatę czarującym uśmiechem. – Miło

pana znowu widzieć, panie Buxbaum.

– Ciebie także, Michael. Co u twoich rodziców? – Gestem wskazał,

abyśmy stanęli przed pianinem. – Słyszałem, że twój tata jest teraz

pułkownikiem.

– To prawda. – Podeszliśmy do pianina i stanęliśmy przodem do

aparatu. – Awansował w zeszłym roku.

– Ciebie też musimy teraz jakoś tytułować? – Mój ojciec uważał, że to

zabawne. – Na przykład młodszy pułkownik Michael?

– Daj spokój, tato, on nie jest synem króla kebabów. – Przewróciłam

oczami, a Michael się roześmiał. – Po prostu zrób to zdjęcie.

Tata kazał nam stanąć w wyjątkowo krępującej pozie, z ręką Michaela

wokół mojej talii, a ja przymknęłam się i uśmiechnęłam, aby mieć to jak

najszybciej z głowy. Na szczęście po czterech ujęciach pozwolił nam wyjść.

– Bawcie się dobrze, dzieciaki.

– Przepraszam cię za niego – mruknęłam do Michaela, gdy szliśmy do

jego samochodu. – Tak samo durny jak przed laty.

– Twój tata zawsze był świetny. – Z uśmiechem otworzył dla mnie

drzwi.

– W sumie masz rację.

Uchwyciłam fałdę długiej sukni i wsiadłam. Gdy Michael przechodził

na drugą stronę, spojrzałam na stojącego na werandzie tatę, uśmiechającego

się i machającego. Zupełnie samego. I przyszła mi do głowy myśl, że gdyby

nie poznał Heleny, to tak mogłoby być zawsze.

Sam. Helena powinna tu dzisiaj być.

– Więc Sebastian’s ci pasuje?


Wyjechał z podjazdu, a ja zauważyłam, jak nieskazitelne jest wnętrze

jego samochodu. Czyste, wysprzątane, ani śladu kurzu – perfekcyjne.

Gdzieś tam na samym dnie mojej świadomości pojawiła się myśl, czy

wnętrze samochodu Wesa też tak wygląda. Bo przecież z zewnątrz już je

umył. Chciał zrobić wrażenie na Alex?

– Liz?

– Tak? Hm. – Zamrugałam i wróciłam do rzeczywistości. – Tak.

Sebastian’s brzmi super.

W restauracji hostessa zaprowadziła nas do pięknie prezentującego się

stolika z białym obrusem, wazonem pełnym lilii i białymi świecami.

Usiadłam na jednym z krzeseł i rzuciłam:

– Wow.

Michael zajął miejsce naprzeciwko mnie i natychmiast rozłożył sobie

serwetkę na kolanach.

– Uznałem, że romantyczna Mała Liz chciałaby dostać przed balem

kwiaty.

– Chwileczkę, co takiego? Kupiłeś je dla mnie?

Uśmiechnął się, po czym westchnął.

– Tyle chociaż mogłem zrobić. Trochę cię zaskoczyłem tak na ostatnią

chwilę.

Uniosłam się z krzesła, aby nachylić się i powąchać te oszałamiające

kwiaty. To był z jego strony iście perfekcyjny gest.

– No, nie będę kłamać, doznałam lekkiego szoku.

– Po tym, co powiedziałaś w pokoju muzycznym, pomyślałem: a co

tam?

Co konkretnie mu wtedy powiedziałam? Łamałam sobie głowę, ale

miałam w niej pustkę. Tak bardzo się wtedy skupiałam na Wesie i Alex, że
na Michaela, szczerze mówiąc, nie zwracałam uwagi. Kiepskie posunięcie,

Liz.

– Co z Laney?

Przez jego twarz przemknął cień, po czym szybko zniknął.

– Idzie na bal z przyjaciółkami.

– Och. I dobrze się z tym czujesz?

– Sęk w tym, że nie mam pojęcia, czego ona pragnie, a nie chcę

marnować tego balu na próby wyciągnięcia z niej tego. Wolę…

Zjawił się kelner z kartami dań i napojów i widać było, że Michaelowi

ulżyło. Dla mnie było jasne, że pragnie Laney, zbyt jednak się bał zrobić

pierwszy krok. Wolał udawać, że jestem jego magiczną partnerką,

bezpieczną Małą Liz, a może kimś więcej, niż zaryzykować, że spotka się

z odrzuceniem.

Powinnam się z tym czuć fatalnie, tyle że w gruncie rzeczy nie czułam

nic. To samo bym poczuła na wieść, czy Michael woli keczup, czy

musztardę.

Kompletnie mnie to nie ruszało.

Przyznanie się do tego przed sobą sprawiło, że nieco się rozluźniłam.

No bo po co miałam się spinać? Michael nie był tym jedynym. I może

wcale go nie znajdę. To też było okej, prawda? Dlaczego marnowałam

życie, próbując sprostać absurdalnym, narzucanym samej sobie

oczekiwaniom?

Zmieniłam temat, pokazując mu wiszącą na ścianie grafikę w stylu art

déco z lat dwudziestych, a gdy przyniesiono nasze jedzenie, byliśmy

pogrążeni w rozmowie na temat Wielkiego Gatsby’ego.

– Rozumiem twój punkt widzenia, Liz, naprawdę. Ale jedyną rolą Daisy

w tej historii jest bycie niemożliwym do spełnienia marzeniem Gatsby’ego.

Jest zielonym światłem. Więc nie może być wielką antagonistką.


Przewróciłam oczami i włożyłam do ust kawałek steka.

– Nie masz racji. Jego wspomnienie o niej jest zielonym światłem.

Pamiętasz? „Z rzeczy zaczarowanych, rzeczy, które się liczą, zniknęła

jedna”[12] . Kiedy się z nią wiąże, nie jest już dla niego zielonym światłem.

Kiwnął głową i posmarował bułeczkę masłem.

– To akurat prawda.

– Prawdziwa Daisy rzeczywiście jest wielką antagonistką –

kontynuowałam. – Bawi się jego uczuciem, zdradza męża i pozwala, aby

Jay ją krył, kiedy ona zawozi kochankę męża. A później, gdy zostaje

zamordowany, ona bez oglądania się wyjeżdża z miasta.

– Cóż. – Michael uniósł szklankę z wodą. – To wszystko są ważne

uwagi. Nadal nie uważam jej za czarny charakter, ale udało ci się pozbawić

ją kilku punktów.

– Aha, zwycięstwo należy do mnie. – Zanurzyłam widelec

w kremowym wnętrzu pieczonego ziemniaka. – W tym tempie zanim umrę,

będę odpowiedzialna za zwrócenie się setek czytelników przeciwko Daisy

Buchanan.

– To będzie dobrze przeżyte życie.

Po kolacji pojawił się deser – Michael pozwolił sobie zamówić

wcześniej sernik – i mało nie zemdlałam z wdzięczności.

– Skąd wiedziałeś, że uwielbiam sernik?

– Nie wiedziałem. Po prostu miałem na niego ochotę.

Uśmiechnęłam się i poczułam, jak ciasto przesuwa mi się po

podniebieniu.

– Tak czy inaczej było to z twojej strony miłe.

– Hej – rzekł ktoś za mną.

Napiłam się wody.


– Hej, Lane – powiedział Michael.

Woda trafiła nie do tej dziurki, co trzeba, i zaczęłam kaszleć. Szybko

zasłoniłam usta serwetką, jednak dobre dziesięć sekund trwało, nim

w końcu się uspokoiłam. Czułam na sobie spojrzenia wszystkich gości, gdy

Michael zapytał:

– Wszystko w porządku?

Zamrugałam załzawionymi oczami i kiwnęłam głową.

– T-tak – wykrztusiłam.

Kolejne kaszlnięcie.

Wzięłam głęboki oddech i próbowałam odzyskać spokój.

– Nie cierpię, gdy przytrafia się coś takiego. – Michael próbował

zmniejszyć moje skrępowanie. Z szerokim uśmiechem dodał: –

Przysięgam, że przeżywam to co najmniej raz w miesiącu.

– Jak tak samo. – Laney obeszła stoik, jakby się chciała upewnić, że

zobaczę, jak pięknie wygląda. – Picie bywa podstępne, prawda?

Michael się zaśmiał, a ona uśmiechnęła się do niego. Nagle nabrałam

ochoty, aby oblać oboje wodą. Nie dlatego, że bolało mnie to, jak uroczo

perfekcyjnie wyglądają, ale ponieważ zatęskniłam za Wesem. Do Laney

musiało dotrzeć, że stoi i przygląda się mojej osobie towarzyszącej, gdyż

zamrugała i rzekła:

– Och. Cóż, powinnam wracać do swojego stolika. Dobrze się dzisiaj

bawcie.

– Ty też, Lane – mruknęłam i zamachałam lekko widelcem. Taak,

czasem trudno zmienić nastawienie.

Po jej odejściu Michael przez moment wyglądał na ciut zagubionego,

po chwili jednak włożył do ust kęs sernika.

– Wow, ale pyszny.


Kiwnęłam głową i dźgnęłam swoją porcję widelczykiem, rozmazując

delikatną masę po eleganckim talerzu.

Nie wiem, co sobie myślałam, ale zapytałam:

– Znałeś ją, kiedy mieszkałeś tu za pierwszym razem? To znaczy Laney.

Kąciki jego ust się uniosły.

– O tak. Strasznie była wtedy rozwydrzona i donosiła na mnie, kiedy

podczas przerw nie pozwalałem jej grać z nami w kickball. Nie znosiłem

smarkuli.

Okej, wywołało to mój uśmiech.

– Ja też jej nie znosiłam.

– Szczerze? Spodziewałem się, że wyrośnie z niej wstrętna zołza.

A tak się nie stało?

– Ale jakoś nie. Wiedziałaś, że co weekend pracuje jako wolontariuszka

w schronisku dla zwierząt?

– Wow. – Serio? Choć nagle byłam pełna empatii wobec trudnego

położenia Michaela i Laney jako urodzonych pod nieszczęśliwą gwiazdą

kochanków, nie oznaczało to, że czułam potrzebę dowiedzenia się

z pierwszej ręki, że Laney Morgan jest lepszym człowiekiem niż ja. – Eee,

nie, o tym nie wiedziałam.

– I odkłada pieniądze, żeby latem jechać na misję.

Miałam ochotę przewrócić stolik i wrzasnąć coś w stylu: „Żartujesz

sobie, kurwa?”.

Zamiast tego kiwnęłam głową i rzekłam:

– Nie miałam pojęcia.

– Ale porozmawiajmy o tobie, Liz. – Oparł brodę o dłoń. – Wes mi

powiedział, że jesteś „dosłownie” najfajniejszą osobą, jaką zna, więc ty

także bardzo się zmieniłaś. No bo kiedy widziałem cię ostatni raz przed
wyprowadzką, na sąsiedzkie grille chodziłaś w kimonie i z ustami

pomalowanymi na czerwono. Jadłaś hot doga nożem i widelcem.

Odchrząknęłam.

– Wes przesadzał. Może nie jem już hot dogów sztućcami, ale aż tak

bardzo się nie zmieniłam.

– Nie bądź skromna. – Wyjął telefon i zaczął przewijać, ewidentnie

czegoś szukając. Po mniej więcej trzydziestu sekundach mruknął: – Bum. –

I wyciągnął telefon w moją stronę. – Widzisz?

Wzięłam od niego aparat i spojrzałam na wyświetlacz. To był ciąg

wiadomości wymienianych między Michaelem a Wesem, mniej więcej

w tym czasie, kiedy Wes zgodził się mi pomóc.


WES: Zdecydowanie jest urocza, ale też cholernie fajna.
MICHAEL: Serio? Wydawała mi się zawsze bardzo emocjonalna.
WES: Liz jest… inna. To tego rodzaju dziewczyna, która chodzi w sukience, podczas
gdy cała reszta nosi dżinsy. Zamiast oglądać telewizję, słucha muzyki. Pije czarną kawę,
ma sekretny tatuaż, codziennie przebiega pięć kilometrów i nadal gra na pianinie.
MICHAEL: Nieźle cię wzięło.
WES: Daj spokój. O której będziesz?
Poczułam pieczenie pod powiekami i serce na chwilę mi zamarło.

Przewróciwszy przesadnie oczami, oddałam Michaelowi telefon.

– To nie jest naprawdę.

– Słucham?

Westchnęłam i pomyślałam, że to dobra pora na przyznanie się do

wszystkiego. Może jeśli wyznam grzechy, on podąży za głosem serca

i odnajdzie szczęście z Laney. No bo czemu mieli cierpieć tylko dlatego, że

byłam mendą? Spojrzałam na niego i powiedziałam:

– On próbował mi pomóc. Poprosiłam Wesa, aby zareklamował mnie

tobie, dlatego pisał to wszystko. Oddawał mi przysługę.

Ściągnął brwi.
– Mówisz poważnie?

Nie chciałam, aby między nim a Wesem zrobiło się niezręcznie, dlatego

tylko prześlizgnęłam się po całym planie i powtórzyłam, że Wes oddał mi

po prostu małą przysługę.

Michael zaśmiał się cicho.

– Czyli wcale się aż tak bardzo nie zmieniłaś, co?

Także się roześmiałam.

– Niestety nie.

Opowiedziałam mu o tym, że mój uniform kelnerki był tak naprawdę

ulubioną sukienką i że zmyśliłam sobie Restaurację. Oboje śmialiśmy się

tak, że aż do oczu napłynęły nam łzy.

W czasie gdy Michael regulował rachunek, przeprosiłam i udałam się

do toalety. Gdy zamknęły się za mną drzwi, miałam problem

z powstrzymaniem płaczu.

Powód? Wiadomość Wesa. Boże. Tak, wysłał ją po to, aby mi pomóc,

ale to wszystko, co napisał? Tak bardzo chciałam, aby postrzegał mnie

właśnie w taki sposób. Przeszedł samego siebie, a teraz już nigdy nie będę

taka sama.

– Och. Hej, Liz. – Z kabiny wyszła Laney i zaczęła myć ręce.

– Hej, Laney. – Odkręciłam wodę, mimo że nie skorzystałam nawet

z ubikacji, i także myłam ręce.

– Niesamowicie podoba mi się twoja sukienka, jest boska. –

Uśmiechnęła się do mnie w lustrze.

– Dzięki. Twoja też, tylko jeszcze bardziej – mruknęłam, wskazując

brodą na jej długą różową kreację.

– Wszystko w porządku?

Zerknęłam na nią z ukosa.


– Tak, dlaczego?

Wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w swoje dłonie.

– Jesteś tutaj z Michaelem Youngiem, który dał ci kwiaty i sernik i nie

potrafi oderwać od ciebie wzroku, ale mimo to wydajesz się smutna.

Odchrzań się, Laney.

– To z powodu twojej mamy?

– Słucham? – Tak byłam zaszokowana jej słowami, że przestałam myć

ręce. Jedynym słyszanym w łazience dźwiękiem był szum lecącej z kranu

wody.

– Och, strasznie cię przepraszam. – Z twarzy Laney zniknął uśmiech. –

Jestem taka nietaktowna. Przepraszam, że cokolwiek powiedziałam. Tyle że

kiedy cię widzę, myślę cały czas o tym, jak trudno musi ci być bez mamy,

zwłaszcza podczas ostatniego roku w liceum, gdy wszyscy dzielą się tymi

kamieniami milowymi ze swoimi rodzicami. Tak mi przykro, że

poruszyłam ten temat.

Wpatrywałam się w namydlone dłonie i nie wiedziałam, co powiedzieć.

Laney Morgan dostrzegła coś, czego nie widział nikt inny, a bycie

rozumianą przez tę dziewczynę to dla mnie coś niepojętego.

– Nie, w porządku. Nie wiedziałam, co masz na myśli.

Zakręciła swój kran i sięgnęła po ręcznik.

– No ale jednak. Czasami mam problem z utrzymaniem języka za

zębami. Jeszcze raz przepraszam.

Spłukując mydło, podniosłam wzrok na lustro.

– Ale jednak masz rację. Jest do bani. Nie to jest moim problemem

akurat w tej chwili, ale zawsze się czai w tle.

– Moja mama cały czas o tobie mówi.


– Co? – Zakręciłam wodę i wyprostowałam się. – Twoja mama mnie

pamięta?

Laney kiwnęła głową.

– Dawniej przychodziła do szkoły w czasie przerwy na lunch.

Pamiętasz, jak rodzice robili tak czasem w podstawówce?

Kiwnęłam głową i wzięłam ręcznik. Pamiętałam, że jej mama zawsze

była taka uśmiechnięta.

– To był ten rok, kiedy umarła twoja mama, i moja mówiła, że miałaś

największe, najsmutniejsze oczy, jakie w życiu widziała, i że pragnęła

zabrać cię ze sobą do domu. Zawsze przynosiła dodatkową porcję frytek na

wypadek, gdybyś miała na nie ochotę, ale ty zawsze kręciłaś głową.

Zamrugałam, ale jedna łza i tak spłynęła mi po policzku.

– Tego nie pamiętam, ale za to pamiętam, jaka idealna wydawała się

twoja mama.

– O nie, Liz, nie chciałam, żebyś się rozpłakała. – Laney podała mi

szybko chusteczkę. – Masz idealny makijaż i niech tak pozostanie.

Uśmiechnęłam się i wytarłam oczy.

– Sorki.

Nachyliła się w stronę lustra, sprawdziła zęby, po czym się

wyprostowała.

– Chyba powinnam wracać. A Michael pewnie się zastanawia, gdzie

jest jego partnerka.

Zrobiłam wdech przez nos i powiedziałam:

– Wiesz, że zaprosił mnie tylko jako przyjaciółkę, co nie? – To była

w zasadzie prawda, więc nie dodałam tego do mojej listy kłamstw, ostatnio

wyjątkowo długiej.
Przysięgam na Boga, że Laney Morgan wyglądała na zdenerwowaną

i skrępowaną.

– No coś ty! Widziałam, w jaki sposób cię zaprosił. To nie może być

prawda.

– Ale jest. I Michael mi mówił, że kręciliście ze sobą, tylko boi się, że

nie przebolałaś jeszcze byłego chłopaka. I pewnie dlatego zaprosił na bal

mnie, a nie ciebie.

Miała taką minę, jakby nie wiedziała, co powiedzieć, w jej oczach

jednak dostrzegłam coś jakby iskierkę nadziei.

Zerknęłam w lustro i przejechałam ręką po włosach.

– Jeśli coś do niego czujesz, będziesz mu to musiała powiedzieć. Coś

mi się wydaje, że jest zbyt nieśmiały, aby uczynić pierwszy krok, i tak na

marginesie: dlatego nie mógłby grać głównej roli w komedii romantycznej.

Więc jeśli lubisz Mike’a, musisz się wykazać odwagą.

Jej zamknięte usta wygięły się w lekkim uśmiechu, a oczy rozbłysły.

– Wiesz, w sumie to fajna jesteś, Liz.

Byłam zaprzeczeniem fajności, ale miło usłyszeć coś takiego.

– To oznacza, że go lubisz?

Kiwnęła głową, a jej oczy stały się jeszcze większe.

– Nie masz pojęcia, jak bardzo. Jeszcze nigdy nie czułam czegoś

takiego.

Przewróciłam oczami i wyrzuciłam chusteczkę do kosza.

– W takim razie nie ociągaj się.

Wróciłam do stolika, gdzie Michael wyglądał na gotowego do wyjścia.

– Idziemy?

Odłożył serwetkę na talerz i spojrzał na mnie wyczekująco.

– Chodźmy się w końcu zabawić.


Zaśmiał się i wyszliśmy z restauracji, a kiedy jechaliśmy w stronę

centrum kongresowego, w którym odbywał się bal, żałowałam, że nie mogę

wrócić do domu. Cieszyłam się, że Michaela i Laney czeka magiczny

wieczór, poza tym jednak nic dobrego nie wyniknie z tego balu.

Joss. Wes. Alex.

Wszyscy, na których mi zależało – którzy wybierali się na bal – nie

mieli ochoty mnie widzieć.

– A właśnie, skończyłem już tamtą książkę.

– Jaką książkę? – zapytałam z głową odwróconą w stronę bocznej

szyby.

Odchrząknął, a kiedy spojrzałam na niego, odparł znacząco:

– Ta m t ą książkę.

Uśmiechnęłam się.

– Oczywiście. Ta m t ą książkę.

Zaczął opowiadać o Innej pannie Bridgerton, a ja zapomniałam

o bożym świecie, gdy rozpływał się nad tym, jak świetnym pomysłem było

umieszczenie w książce statku piratów. Dyskutowaliśmy o fabule do czasu,

aż skręcił na parking.

– Chyba powinniśmy wejść do środka, co? – Zerknęłam na budynek

i poczułam zdenerwowanie po raz pierwszy, odkąd czekałam w domu na

Michaela.

– Tak to funkcjonuje. – Wyjął ze stacyjki kluczyki. – Idziemy?

Musnęłam błyszczykiem usta i otworzyłam drzwi.

– Idziemy.

Gdy weszliśmy do centrum, Michael wręczył ochroniarzowi nasze

bilety, a wielki łysy koleś popatrzył na mnie znudzony.

– Torebka?
Pokręciłam głową i wskazałam na przód sukienki.

– Kieszenie.

Brwi powędrowały mu w górę.

– Fajnie. Miłego wieczoru, dzieciaki.

– Wzajemnie.

Udaliśmy się do Sali Balowej C i gdy tylko przekroczyliśmy jej próg,

mieliśmy wrażenie, że znaleźliśmy się w innym świecie. Nie, nie było

magicznie. To był kolorowy, stanowczo zbyt głośny świat imprezy

weselnej. Motywem przewodnim było Mardi Gras, co generalnie

oznaczało, że wszystko jest jaskrawofioletowe, żółte albo zielone.

– Hej, tam jest Wesley. Obok tego niemowlaka z papier mâché.

Podążyłam za spojrzeniem Michaela i rzeczywiście, olbrzymi

niemowlak z papier mâché siedział na jeszcze większym torcie z takiego

samego materiału. Poszukałam w tłumie Joss, nigdzie jej jednak nie

dostrzegłam. Gdy Michael prowadził mnie w stronę Wesa, czułam delikatne

ściskanie w brzuchu.

Przestań, Liz.

Wzięłam głęboki oddech, wsadziłam ręce w zachwycające kieszenie

i szłam, koncentrując się na tym, aby nie potknąć się w butach na obcasie.

Z głośników dudnił kawałek We Are Young zespołu fun. i brzmiało to tak

jak zawsze – jakby zespół próbował nas do czegoś przekonać.

– To dopiero giganiemowlę – rzekłam z uśmiechem, gdy podeszliśmy

bliżej.

– Prawda? Dziwaczne. – Michael się wyszczerzył, a w tym czasie jakiś

głos wrzasnął:

– Pan Bulwa!

Oto i Adam. Naprawdę lubiłam przyjaciół Wesa.


– Hej – rzuciłam.

– Nie mów już tak na nią, twarz ma znowu normalną.

Przewróciłam oczami do Noaha, który stał obok niego.

– Rany, dzięki.

– Mogłem powiedzieć prawie normalną, więc powinnaś być

wdzięczna.

Uśmiechnęłam się.

– I jestem. Dzięki za tę życzliwość.

– Nie ma za co.

– Krawat Louisville? – Przewróciłam oczami na widok jego sportowego

krawatu w czerwone kardynały i wielkie wstrętne litery L i dodałam: – To,

eee… niekonwencjonalne.

– Ale zajebiste, nie? – Przesunął po nim ręką i dodał: – Kardynali szyk.

– Ten krawat jest paskudny – oświadczyła Laney. Właśnie wróciła

z parkietu razem z Ashley. – Przegrałeś zakład czy co?

– Liz się podoba.

– Wcale nie – zaprotestował Adam i spojrzał na mnie pytająco. –

Prawda?

Z uśmiechem wzruszyłam ramionami, a z głośników dobiegły pierwsze

takty New Year’s Day Taylor Swift.

– Widzisz, jest zbyt miła, aby ci powiedzieć, że jest obleśny.

– Albo zbyt miła, aby powiedzieć tobie, że jest nim zachwycona, a ty

nie znasz się na modzie.

– Tam jest Bennett! – zawołał Noah, przekrzykując muzykę, i wskazał

na parkiet. – Z Alex.

Spojrzałam w tamtą stronę i na ich widok serce podeszło mi do gardła.

Tańczyli – Wes obejmował Alex w talii, a ona zarzuciła mu ręce na szyję.


Miała na sobie czerwoną suknię, dzięki której wyróżniała się z tłumu,

a mnie na jej widok nie przychodziło do głowy nic oprócz komplementów.

Niezła laska. On się nachylał, tak by usłyszeć to, co mówi Alex, i oboje się

uśmiechali.

Zrobiło mi się niedobrze.

Czy on zawsze wyglądał tak niemożliwie przystojnie? I zawsze

uśmiechał się tak ciepło? Wystarczyło, że patrzyłam na te jego naprawdę

ładne usta, a czułam sympatię Wesa do jego partnerki.

Te usta, które miałam okazję poczuć na swoich.

Kiedy przypuściłam na niego atak. Wrr.

Naprawdę mocno się w nim zadurzyłam, nie? Wpatrywałam się w nich,

w parę jak z obrazka, a Taylor Swift sprawiała, że bolała mnie dusza.

Please don’t ever become a stranger

Whose laugh I could recognize anywhere…[13]

– Chcesz zatańczyć?

Michael patrzył na mnie wyczekująco, a do mnie dotarło, że

przypuszczalnie błędnie zinterpretował moje tęskne spojrzenie.

– Jeszcze nie – odparłam, przywołując na twarz uśmiech, mimo że było

mi ciepło w twarz i nagle poczułam się słabo. – Chyba że ty chcesz?

– Nie muszę. – Pokręcił głową, a mnie ulżyło. – Napijesz się czegoś?

Chciałam, aby przestał się zachowywać, jakbyśmy byli parą. Oboje

wiedzieliśmy, że tak nie jest, a mimo to był zdecydowany wykonywać te

wszystkie romantyczne gesty. Ja z kolei szybko sobie uświadomiłam, że nie

dam rady przez to przebrnąć.

Powinnam była coś powiedzieć, kiedy w restauracji spotkaliśmy Laney,

ponieważ jeśli nauczyłam się czegoś ostatnio, to tego, że najlepszą polityką

jest uczciwość.
Dlatego rzekłam:

– Chętnie napiłabym się dietetycznej coli, ale najpierw masz znaleźć

Laney i z nią pogadać.

Zmrużył oczy.

– A ty znowu swoje?

Jego słowom towarzyszył uśmiech i specjalna porcja teksańskiego

czaru, ale na mnie to już nie działało, dlatego spojrzałam na twarz, która

była częścią tak wielu wspomnień z dzieciństwa, i oświadczyłam:

– Jej nie zależy na swoim byłym, lecz na tobie. Idź jej poszukać.

Wpatrywał się we mnie przez chwilę takim wzrokiem, jakby nie miał

pojęcia, co powiedzieć.

Uśmiechnęłam się do niego i kiwnęłam głową, dając mu tym samym do

zrozumienia, że nie mam nic przeciwko.

– Na pewno?

Wyglądał na zatroskanego, patrzył na mnie w taki sam sposób jak przed

laty, kiedy zalewałam się łzami z powodu sąsiedzkich błazeństw, i zabolało

mnie lekko serce. Pozwalałam mu odejść, odejść marzeniu o nim, a Mała

Liz nigdy nie dopuszczała do siebie myśl, że tak się kiedykolwiek stanie.

– Tak, na pewno. – Zaśmiałam się i wskazałam na tłum wystrojonych

uczniów. – Znajdź ją!

– Chodź tutaj. – Przytulił mnie i dziwne, ale naprawdę się wzruszyłam.

Wyszeptał w czubek mojej głowy: – Dziękuję ci, Lizzie.

Przewróciłam oczami i lekko go odepchnęłam.

– Możesz w końcu iść?

Wyszczerzył się i zasalutował, co było nawet urocze.

– Tak jest!
Obserwowałam, jak udaje się na poszukiwanie swojego szczęśliwego

zakończenia, a następnie wyjęłam z kieszeni telefon. Ani jednej

wiadomości. Schowałam go i włożyłam ręce do przepastnych kieszeni.

Spojrzałam na Wielkie Niemowlę, na brak detali na jego twarzy z papier

mâché, i zastanawiałam się, ile zużyto na nie materiału. Potrzebne mi było

coś, na co mogłam patrzeć zamiast na Wesa.

Przyglądałam się niemowlęciu przez dobre pięć sekund, nim moje

spojrzenie wróciło na parkiet.

I och, dobry Boże – Wes patrzył właśnie na mnie. Tańczył z Alex, lecz

nasze spojrzenia spotkały się ponad jej głową. Serce zabiło mi jak młotem

i wstrzymałam oddech, gdy te czarne oczy ześlizgnęły się po mojej sukni,

następnie wróciły do włosów, by na koniec skupić się na twarzy.

Uniosłam brew, jakbym mówiła: „No i?”.

Miał to być żartobliwy gest, kiepska próba odtworzenia naszych

przekomarzanek, ale poskutkowało to tylko tym, że twarz Wesa stężała.

Ściągnął brwi, a potem on i Alex się przemieścili, tak że nie widziałam już

jego twarzy.

– Zaraz wracam – mruknęłam, choć nikt mnie przecież nie słuchał,

i udałam się w stronę drzwi na końcu sali.

W sumie to nie miałam pojęcia, dokąd idę w tym ogromnym centrum

kongresowym, musiałam jednak uciec. Nie wytrzymałabym tam ani minuty

dłużej, a już na pewno nie mogłam patrzeć, jak Wes przygląda mi się takim

wzrokiem, jakby mnie nienawidził.

Poszłam na sam koniec długiego korytarza, aż zobaczyłam klatkę

schodową, idealne miejsce do ukrycia się na jakiś czas. Obejrzałam się, aby

mieć pewność, że nikt mnie nie widzi, a potem pchnęłam ciężkie metalowe

drzwi i wyszłam na schody.

– O mój Boże!
– Och! – Przyłożyłam rękę do piersi i spojrzałam na Jocelyn, która

siedziała na schodach, a na podłodze przed nią stały pomarańczowe szpilki.

Było to niemal jak halucynacja, no bo jakie istniało prawdopodobieństwo,

że będziemy się ukrywać na tej samej klatce schodowej? – Rany. Sorki.

Śmiertelnie mnie wystraszyłaś.

– I vice versa. – Przechyliła głowę, wyraźnie poirytowana moim

widokiem. – Charlie cię przysłał?

– Nie. – Słyszałam, że kiedy Kate zdobyła na bal „prawdziwego”

partnera, Cassidy i Joss postanowiły, że zrobią to samo, by nie iść tylko we

dwie, nadal nie mogłam jednak uwierzyć, że Joss zgodziła się pójść

z Charliem Hawkiem. – Nie widziałam go.

Okropne było to, że nie wiedziałam, co powiedzieć mojej najlepszej

przyjaciółce. Brakowało mi jej i tak bardzo żałowałam, że nie mogę cofnąć

czasu i niczego przed nią nie ukrywać.

– Przyszłam się tu tylko schować.

– Kłopoty w raju? – Podniosła na mnie niewidzący wzrok.

– Nie, po prostu mi się nudzi. – Wiedziałam, że raczej nie powinnam

przyznawać się do głupoty osobie, która i tak już mnie uważa za idiotkę, nie

potrafiłam się jednak powstrzymać. – Okazuje się, że wcale nie lubię

Michaela w taki sposób. A on i Laney świetnie do siebie pasują, tyle że

kuleje u nich komunikacja.

Ze wzrokiem wbitym w swoje paznokcie zapytała:

– Naprawdę?

– Tak. – Odchrząknęłam i oparłam się plecami o drzwi. – Okazuje się

też, że rzeczywiście lubię Wesa, ale on lubi teraz Alex. Więc.

– Eee…

– I – dodałam, przełykając ślinę – okazuje się, że tak bardzo, ale to

bardzo cię przepraszam. Brakuje mi ciebie.


Joss ni to się zaśmiała, ni to zakaszlała, ale nie uśmiechnęła się.

– Myślisz, że skoro wszystko ci się posypało, to ci wybaczę?

– Oczywiście, że nie. – Wcisnęłam ręce głębiej do kieszeni, a na twarzy

poczułam od razu krople potu, gdy dotarło do mnie, że moje bezpieczne

miejsce na schodach stanie się zaraz miejscem konfrontacji. – Ale możesz

przynajmniej czerpać pociechę z faktu, że cierpię.

– Nie chcę, abyś cierpiała.

– Posłuchaj. – Westchnęłam. Tak bardzo mi jej brakowało. – Wiem, że

nie chcesz tego słuchać, ale naprawdę strasznie mi przykro, że cię

okłamywałam. Wiedziałam, że będziesz próbowała wybić mi z głowy

zdobycie Michaela, i zamiast wszystko przemyśleć, brnęłam w to na ślepo,

o niczym ci nie mówiąc.

Objęła swoje kolana.

– Mięczak z ciebie.

– No nie? I nie powinnam też była pozwolić ci myśleć, że lubię Wesa.

To znaczy ostatecznie okazało się to samospełniającą się przepowiednią, ale

to było z mojej strony paskudne.

– Owszem.

– No. – Zrobiłam wdech i dodałam: – Pójdę już sobie, żeby ci nie…

– Siadaj. – Wskazała głową na stopień obok siebie. – Mnie ciebie także

brakuje. Wybaczę ci całe to balowe fiasko. Ale...

Usiadłam i czekałam.

– Mam wrażenie, że ostatnio coś jest z nami nie tak. Jakbym cię

nieustannie goniła. – Na ładnej twarzy Joss malował się smutek i źle się

czułam z tym, że to moja wina. – To nasz ostatni rok w liceum.

Wyobrażałam sobie, że wszystko będziemy robić razem i wykorzystamy

ten czas na maksa, no bo za kilka miesięcy zamieszkamy w zupełnie innych

miejscach. – Uniosła ręce i z wysoko upiętych włosów wyjęła wsuwki. –


Bal, zdjęcia, psikusy… Sądziłam, że to wszystko stanie się totalnie epickie.

Tyle że ty ciągle znikałaś.

– Wiem. – Nigdy nie spojrzałam na to z jej perspektywy. –

Przepraszam.

– Bierzesz za to udział w całej reszcie, w tym wszystkim, co nie ma

większego znaczenia. No ale czy w ogóle się pojawisz na rozdaniu

świadectw? Będę musiała iść tam sama? Naprawdę nie wiem, o co ci

chodzi.

– To skomplikowane. – Miałam wrażenie, że te dwa słowa doskonale

mnie podsumowują. Przełknęłam ślinę. – Wiem, że nie przyjaźniłyśmy się,

kiedy umarła mi mama, ale było koszmarnie. Pewnie, strata rodzica zawsze

boli, ale to było koszmarne do kwadratu. Każda rzecz oznaczała samotność

i smutek. Mogłabym dostać lody w Disney Worldzie z Tomem Hanksem

zajmującym się jazdą na kucach, a i tak płakałabym każdej nocy, bo jej tam

nie było. – Zsunęłam buty, oparłam głowę o betonową ścianę i zamknęłam

oczy. – Ale w końcu zaczęło być lepiej. Nie tak koszmarnie. Nauczyłam się,

że jeśli zdołam przetrwać dzień bez łez, mogę potem wrócić do domu

i oglądać jej filmy, dzięki czemu zawsze czułam, że jest gdzieś blisko mnie.

– Tak mi przykro, Liz. – Położyła mi głowę na ramieniu i objęła mój

prawy biceps.

– Wszystko stało się normalne, ale ostatnio po prostu… jest inaczej.

– Inaczej w jakim sensie?

Otworzyłam oczy i skupiłam się na naklejce na drzwiach.

– Chodzę do ostatniej klasy. Do wszystkiego jest przyczepiona

plakietka z napisem „ostatni raz”, no i generalnie jest mocno rodzinnie.

Zdjęcia: „Rodzice, stańcie obok swoich dzieci”. Odwiedzanie uczelni: „O

Boże, moja mama była taka zażenowana, kiedy oglądaliśmy akademiki”. To


m o j e sprawy, ale każdy jeden kamień milowy bez niej wydaje się pusty,

więc nie mam nawet na nie specjalnej ochoty.

Joss uniosła głowę i spojrzała na mnie.

– Kupowanie sukni?

Wzięłam drżący oddech.

– Bingo.

– Dlaczego mi po prostu nie powiedziałaś? – Wyglądała na autentycznie

urażoną. – Wiem, że czasem zbyt szybko wydaję osąd, ale jestem twoją

najlepszą przyjaciółką. Możesz mi powiedzieć o wszystkim.

– Przepraszam, serio.

– Wiesz o tym, prawda? Że zawsze możesz ze mną porozmawiać?

Kiwnęłam głową, następnie nachyliłam się ku niej, westchnęłam

i wszystko opowiedziałam. O tym, jak się czułam, kiedy miałam wrażenie,

że Joss lekceważy nieobecność mojej mamy, o tym, co o mamie powiedział

Wes, i że żyłam w taki sposób, jakbym była częścią jednego z jej

scenariuszy.

– Z niechęcią przyznaję, że on chyba miał rację – dodałam na koniec.

– Chyba? – Pokręciła głową. – Bennett doskonale cię rozgryzł.

– No nie? – Otarłam policzki, zastanawiając się, od kiedy taka ze mnie

płaczka. – Przepraszam, że byłam taką idiotką.

– Cóż, ja też przepraszam za bycie idiotką, a teraz zapomnijmy o tym.

Oby nam to dobrze zrobiło. – Oparła się o schodek za sobą i zapytała: – To

co się dzieje na sali?

Miałam ją ochotę uściskać.

– Słyszałam, jak Jessica Roberts zachwyca się twoimi butami.

– Wcale się nie dziwię, bo są niesamowicie seksowne.


Zsunęłam się stopień niżej i odwróciłam tak, by opierać się plecami

o ścianę.

– To co, dobrze się bawisz?

Zasznurowała usta.

– Z wyboru siedzę na pustej klatce schodowej. Dodaj dwa do dwóch.

– Przykro mi, że cię porzucił.

– Nic się nie przejmuj, przynajmniej lepiej to zapamiętam. Bo wiesz,

moja wyobraźnia w życiu nie wymyśliłaby sytuacji, w której pójdę do

Chili’s w sukience balowej z kolesiem w dżinsowym smokingu.

Zaśmiałam się. Charliego wszyscy lubili, bo był świetnym futbolistą,

ale był też nieźle odjechany. Przez całą ostatnią klasę każdego dnia

przychodził do szkoły w garniturach, bo sądził, że to mu dodaje

wyrafinowania.

– Zabrał cię do Chili’s?

– W cholernym dżinsowym smokingu, Liz. Umyka ci to, co

najważniejsze.

– To miała być z jego strony ironia?

– Dziewczyno, kupił go na Amazonie, bo prezentujący go model fajnie

wyglądał. – Uśmiechnęła się i pokręciła głową. – On nie zna słowa

„ironia”.

Przygryzłam wargę, aby nie wybuchnąć śmiechem.

– Przynajmniej jest sympatyczny.

Joss zerknęła na mnie z ukosa i rzekła:

– Podczas pierwszego tańca próbował obmacywać mi tyłek. Obiema

rękami.

– Nic mu nie jest? A może wepchnęłaś jego zwłoki do schowka na

szczotki?
– Błagam, nie zamierzam trafić do paki z powodu faceta w garniturze

Levi’s. – Wzruszyła ramionami. – Ale zamierzam go za to zostawić tutaj.

To ja nas przywiozłam, bo on nie ma prawka, i chcę się ukrywać do czasu,

aż będzie za późno, by znalazł jakąś podwózkę. I będzie musiał dzwonić po

mamusię.

Tego było już dla nas za wiele. Tak się śmiałyśmy, że aż się obie

popłakałyśmy. W pewnym momencie drzwi się otworzyły. Wydałyśmy

zgodny okrzyk, gdy na klatkę schodową wyszedł kumpel Wesa, Noah.

Wydawał się równie skonfundowany naszą obecnością jak my jego.

– Noah? – zapytałam, a on w tym samym czasie rzucił:

– Kurde, ale mnie przestraszyłyście.

Jocelyn oparła się na łokciach, a ja wskazałam na schodek ponad nami

i zapytałam:

– Co tu robisz? Sądziłam, że „ci fajni” nadal bawią się na sali balowej.

Usiadł.

– Nie mogłem już wytrzymać. Ten bal to udręka. Albo się stoi

z przyjaciółmi i gada, mając na sobie koszmarnie niewygodny smoking,

albo tańczy się do badziewnej muzyki, podczas gdy twoi przyjaciele

obgadują cię i uważają się za ultrazabawnych. Ten jeden wieczór wymaga

tyle planowania i kasy, a to wszystko wcale nie jest tego warte. Ani trochę.

Czy to było dziwne, że ja nadal miałam w tej kwestii inne zdanie? Choć

dla mnie bal nie wypalił, w głębi duszy uważałam samą jego ideę za coś

magicznego. Może w głowie mieszał mi ten mój obrzydliwy optymizm.

– Po co więc przyszedłeś? – Joss uśmiechała się lekko kpiąco,

wyglądała jednak na ciekawą odpowiedzi. – Totalnie się z tobą zgadzam tak

na marginesie, ale po co przyszedłeś, skoro tak uważasz?

– Z tego samego powodu co ty.

– Czyli…?
Uniósł brew.

– Nie wiesz, czemu tu jesteś?

Przewróciła oczami.

– Wiem dlaczego, ale ty nie, więc nie ma takiej opcji, abyś uważał, że

mamy ten sam powód.

Skrzyżowałam ręce na piersi i obserwowałam ich. Nie znałam Noaha

zbyt dobrze, ale wiedziałam, że jest królem dyskusji; uwielbiał cały proces

wymiany argumentów. Joss z kolei nie miała do czegoś takiego

cierpliwości.

– Jesteś pewna? – zapytał ją teraz.

Posłała mu znaczące spojrzenie.

– Sądziłem, że oboje się tu zjawiliśmy, aby zobaczyć, jak wygląda

klaun w dżinsowym smokingu.

Jocelyn zachichotała.

– Tobie też chodziło o Charliego?

– O tak. – Na jego twarzy pojawił się charakterystyczny dla Noaha

sarkazm. – W tym niebieskim garniturze jego oczy wydają się wyłupiaste.

– Co mu w ogóle strzeliło do głowy?

Joss znowu zaczęła się śmiać i Noah także szeroko się uśmiechnął.

Czułam, że powinnam się stąd wymknąć, wiedziałam jednak, że

zepsułabym tę chwilę. Poza tym nie byłam gotowa na to, aby rozstać

z przyjaciółką.

Noah wyciągnął przed siebie nogi i również wsparł się na łokciach.

– Przemawiało przez niego ego. Wiedział, że dobrze wygląda w dżinsie,

więc zapragnął oblec swoje ciało od stóp do głów w ten drapiący, sztywny,

nierozciągliwy materiał, który doskonale podkreśla jego niesamowity tyłek.

– O mój Boże! – zawołała Jocelyn. – Przymknij się, naprawdę.


Kolejną godzinę spędziliśmy na schodach, po prostu rozmawiając.

Byłoby fajnie, gdyby mój mózg co rusz nie przypominał sobie o Wesie

i Alex. Pozwoliłam mu odejść, nim zdążyłam sobie uświadomić, że go

pragnę, a teraz Alex sprawiała, że zapominał o tym, iż w ogóle się

całowaliśmy.

Kiedy doszliśmy do siebie po ataku śmiechu wywołanym udawaniem

przez Joss nauczyciela od wuefu, postanowiliśmy, że mamy dość tego balu.

Każde z nas napisało do swoich osób towarzyszących, podając jakieś tam

wymówki, i Michael nic nie protestował. Napisał nawet, że mi dziękuje, co

pozwoliło mi mieć nadzieję, że jeszcze tego wieczoru on i Laney staną się

oficjalnie parą.

Odliczałam minuty do czasu, kiedy znajdę się w ciepłym łóżku i będę

rozmyślać o swoich błędach, podczas gdy Fitz będzie mi atakował stopy.

Z kolei Jocelyn i Noah postanowili, że wybiorą się jeszcze na szkolną salę

gimnastyczną, gdzie mieli zajrzeć też inni. Noah żywił przekonanie, że

wrzuci więcej piłek do kosza niż Jocelyn, a moja superambitna przyjaciółka

nie mogła tak tego zostawić.

No i z pewnością z nim wygra.

– Na pewno nie chcesz jechać z nami? – Jocelyn zaparkowała pod

moim domem. – Obiecuję, że będzie fajnie.

– Nie, dzięki. – Wysiadłam z samochodu, zamknęłam drzwi, następnie

podeszłam do niej i przez opuszczoną szybę niezdarnie ją uściskałam. – Ale

zadzwoń po powrocie do domu. Bez względu na porę.

– Bennetta tam nie będzie. – Noah spojrzał na mnie ze współczuciem. –

Rano mi mówił, że taka impreza po balu to strata czasu i że musi się

porządnie wyspać przed poniedziałkowym meczem, więc wraca do domu

o północy jak jakiś dziadek.

Doceniłam tę próbę poprawienia mi humoru. W sumie było to słodkie.


– Ja mam randkę z filmem i lodami – wyjaśniłam. – Nic z tym nie

wygra, ale dzięki za zaproszenie.

– Niech zgadnę. – Joss przewróciła oczami. – Dziennik Bridget Jones.

Wzruszyłam ramionami.

– Dziś jestem raczej w nastroju na Joego Foxa i Kathleen Kelly.

Pożegnawszy się ze mną, odjechali, a ja zamiast wejść do domu,

usiadłam na stojącej na werandzie huśtawce i wpatrywałam się w dom

Wesa. W salonie paliło się światło, przypominając mi o naszych późnych

telefonach i obserwowaniu go przez okno.

Tak bardzo za nim tęskniłam.

Przez większą część życia żałowałam, że tu w ogóle jest, drażniąc mnie

swoją wesowatością, za to teraz pod jego nieobecność wszystko wydawało

się puste. Wyjęłam z kieszeni telefon. Weszłam w nasze wiadomości

i wystukałam „hej”, szybko to jednak skasowałam, dlatego że Wesa

oczywiście nie było jeszcze w domu. Normalni ludzie pozostawali do

samego końca balu. Normalni ludzie nie wracali do domu o – sprawdziłam

w telefonie godzinę – dziewiątej trzydzieści.

W tej właśnie chwili Wes Bennett prawdopodobnie zdobywał tytuł

króla balu. Prawdopodobnie szykował się do tańca ze swoją śliczną

partnerką, a kiedy już skończy wpatrywać się w jej oczy, zapomni

o odpowiedzialności i porwie ją na fantastyczną noc przy ognisku, gdzie

będzie ją całował do utraty tchu.

Nawet kiedy zacisnęłam powieki, nadal widziałam, jak się całują.

– Pieprzyć to. – Otrząsnęłam się, wstałam i wyjęłam z kieszeni klucz.

Pora wejść do środka i wyłupić sobie oczy.


[12] Fragment Wielkiego Gatsby’ego w przekładzie Ariadny Demkowskiej-Bohdziewicz.

[13] „Proszę, nigdy nie stawaj się obcym, którego śmiech mogłabym wszędzie rozpoznać”.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
„Gdy zdasz sobie sprawę z tego, że chcesz spędzić
resztę życia z daną osobą, chcesz, aby ta reszta życia
zaczęła się jak najszybciej”.
– KIEDY HARRY POZNAŁ SALLY

Leżałam na sofie owinięta kocem, ale nadal w balowej sukience.

Mechanicznie oglądałam Masz wiadomość, starając się nie myśleć o tym,

co się dzieje z Wesem i Alex.

Kathleen Kelly mówiła właśnie o River Joni Mitchell, a ja odczuwałam

całą sobą każdą melancholijną nutę tego arcydzieła.

I’m selfish and I’m sad

Now I’ve gone and lost the best baby…[14]

– Liz? – Na mój widok Helena zatrzymała się w drodze z kuchni do

salonu i chwyciła się za serce. – Jezu, cholernie mnie wystraszyłaś.

– Przepraszam.

Założyła włosy za uszy. Pod pachą trzymała tubę z pringlesami.

– Nie szkodzi. Czemu siedzisz po ciemku?

Wzruszyłam ramionami.

– Jestem zbyt leniwa, żeby zapalić światło.

– Rozumiem. – Odchrząknęła i włożyła ręce do kieszeni w bluzie,

w której widać było dwie puszki z jakimś napojem. – A bal?


Machnęłam ręką.

– Było w porządku.

Miała taką minę, jakby chciała dopytać, ostatecznie jednak rzekła:

– No to dobrze. W takim razie nie przeszkadzam ci w oglądaniu filmu.

Dobranoc.

Kiedy pytała mnie o coś, co dzieje się w moim życiu, zazwyczaj

przybierałam postawę obronną, ale fakt, że tym razem nie zapytała, sprawił,

że poczułam pustkę. Wstydziłam się swojego zachowania na cmentarzu

i jeśli miałam być szczera, to brakowało mi jej dzisiaj.

Nie zasłużyłam na to, ale chciałam, aby tu ze mną została. Trochę się

bałam poprosić, obawiałam się odrzucenia, na które zasługiwałam jak mało

kto, kiedy jednak Helena była już prawie przy schodach, wyrzuciłam

z siebie:

– Chcesz oglądać ze mną?

Wróciła do pokoju.

– O Boże, tak. Kocham ten film. Chwała Jezusowi za zbawców, którymi

są Meg Ryan i Tom Hanks.

– Sądziłam, że nie znosisz komedii romantycznych.

– Nie znoszę tandetnych, oderwanych od rzeczywistości filmów

romantycznych. Ale bukiety świeżo zatemperowanych ołówków? –

Klapnęła obok mnie i usiadła po turecku, zdejmując wieczko z chipsów. –

Uspokój się, moje serce.

Oglądałyśmy przez kilka minut, nim powiedziała:

– No więc bal.

– Ach, bal. – Wyciągnęłam nogi, położyłam je na ławie

i poczęstowałam się chipsem. – A więc na balu było tak, że twoja


największa pomyłka odstroiła się w ładne ciuchy i paradowała przed tobą

z kimś innym.

– Angielski, proszę. Nie rozumiem, jak to się może odnosić do

ładniutkiego pana Michaela.

Westchnęłam.

– Nie odnosi się. Po prostu… Nie wiem, zapomnij. Nie chcę już o tym

myśleć.

– Załatwione. – Ugryzła chipsa i wskazała na telewizor. – To najlepszy

trójkąt miłosny.

– Już prędzej kwadrat. – Chrupiąc, dodałam: – Są po prostu czwórką,

która się rozpada. Żadne z nich nie musi wybierać między pozostałymi.

– Nie mówię o tych dwóch parach. – Helena wyjęła z kieszeni puszki,

jedną wręczyła mnie, a swoją otworzyła. Wysiorbawszy trochę napoju

z brzegu, dodała: – Mówię o tym trójkącie między Kathleen, jej

wyobrażeniem o tym, kim jest NY152, i Joem Foxem.

– Chwila, co takiego?

– Pomyśl tylko. Uważa tego kogoś z netu za czarującego. Podoba jej

się, że potrafi pójść na noże. Zazdrości mu tego, że umie smagać

werbalnie. – Nachyliła się i postawiła puszkę na ławie. – Sama idea tego

mężczyzny jest piękna, ale w praktyce Kathleen uważa, że werbalne

smaganie Joego Foxa jest podłe, a kiedy ten idzie na noże i wysadza ją

z interesu, zaczyna go nienawidzić.

Zamrugałam i otworzyłam swoją puszkę.

– O w mordę, masz rację.

– Wiem. – Wyszczerzyła się i lekko skłoniła. – Czasami za bardzo

trzymamy się tego, czego nam się wydaje, że pragniemy, przez co omija nas

niesamowitość tego, co rzeczywiście moglibyśmy mieć.


Mówiła o filmie, ale ja wzięłam to do siebie. W jednym Wes miał rację,

kiedy mówił o mojej mamie. Choć nie było to moim zamiarem,

rzeczywiście żyłam tak, jakbym była jedną z jej postaci, jakbym próbowała

odegrać rolę, jaką sądziłam, że napisałaby dla mnie.

Odepchnęłam go od siebie i skupiłam się na „porządnym chłopaku”,

podczas gdy świat był pełen nie tylko ludzi solidnych i godnych zaufania

oraz tych z zamiarami budzącymi wątpliwości. Było w nim także miejsce

dla osób pokroju Wesa, chłopaków, którzy przełamywali schematy

i rozprawiali się ze stereotypami.

Był kimś znacznie bardziej złożonym niż Mark Darcy czy Daniel

Cleaver.

No i jeszcze Heleny – inteligentne, zuchwałe kobiety, które nie potrafiły

grać na pianinie ani pielęgnować ogrodu różanego, ale zawsze można było

na nie liczyć i tylko czekały, aż sobie uświadomisz, że są ci potrzebne.

– No bo pomyśl tylko – rzekła Helena. – Mało brakowało,

a pozwoliłaby odejść „152 bliznom po ospie”. Wyobrażasz to sobie?

– Helena. – Szybko zamrugałam, ale i tak do oczu napłynęły mi łzy.

Zduszonym głosem kontynuowałam: – Przepraszam cię za to, co wcześniej

mówiłam. Za wszystko. Nie chcę, żeby ominęło mnie to, co mogłybyśmy

mieć. Nie mówiłam serio, kiedy kazałam ci się odchrzanić.

– Och. – Otworzyła szerzej oczy i przechyliła głowę. – W porządku,

naprawdę.

– Wcale nie.

Uściskała mnie, a ja pociągnęłam nosem.

– Wiedz, że nie chcę zajmować miejsca twojej mamy. Chcę cię jedynie

wspierać.

Zamknęłam oczy, a kiedy mnie tak obejmowała, poczułam c o ś.


Poczułam się kochana. I w tym momencie dotarło do mnie, że moja

matka by tego chciała. Bardzo. Chciałaby – ponad wszystko inne – abym

była kochana.

– Ja też tego chcę, Heleno – wykrztusiłam.

Obie pociągnęłyśmy nosami, na co zareagowałyśmy śmiechem.

Wróciłyśmy na swoje miejsca na sofie. Kiedy chrupała chipsy, rozsypując

okruszki na poplamioną bluzę, uświadomiłam sobie, jak się cieszę, że tak

bardzo się różni od mojej mamy. Dobrze, że granice między nimi nigdy się

nie rozmyją.

Odchrząknęłam.

– Myślisz, że mogę cię teraz nazywać macochą?

– O ile tylko nie będziesz dodawać przedimka „zła”.

– Bez tego to nie ma sensu. Musisz przyznać, że to tytuł pełen siły.

– W sumie tak. A ja kocham siłę.

– Widzisz? Wiedziałam. – Zerknęłam na prowadzące na taras drzwi

i moje myśli pobiegły ku Sekretnemu Miejscu. – No więc bal –

powiedziałam, odwracając się z powrotem w stronę Heleny. – W skrócie

wygląda to tak, że poszłam na niego nie z tym facetem.

– Przyniesiesz mi w końcu ten napój? – Tata zbiegł ze schodów, po

czym wszedł uśmiechnięty do salonu, odziany w spodnie od piżamy i T-

shirt. Na mój widok zrobił zatroskaną minę. – Hej, kotku. Nie wiedziałem,

że jesteś już w domu.

– No, niedawno wróciłam.

Helena spojrzała na mnie, po czym rzekła do taty:

– Ćśś, właśnie zamierzała mi opowiedzieć o balu.

– Udawajcie, że mnie tu nie ma.

Tata usiadł między Heleną a oparciem sofy i wziął łyk napoju.


Przewróciłam oczami, a potem opowiedziałam im o Laney

i uświadomieniu sobie, że nie interesuje mnie facet, którego do tej pory

sądziłam, że zesłało mi przeznaczenie. Potem musiałam im powiedzieć,

jaką byłam zołzą dla Wesa po naszym pocałunku (tyle że użyłam słowa

„randka”, tak by tata nie zaczął świrować), żeby zrozumieli, jak porządnie

wszystko schrzaniłam. Oczami wyobraźni ujrzałam twarz Wesa na balu

i dodałam:

– Więc teraz już za późno. Jest z dziewczyną, która go uwielbia i nie

traktuje jak śmiecia. Dlaczego miałby chcieć zrezygnować z czegoś

takiego?

Tata uśmiechnął się do mnie tak, jakbym była niewiarygodnie tępa.

– Dlatego, że chodzi o c i e b i e, Liz.

– Nie rozumiem, co…

– Och, nie rozumiesz? – Helena strzepnęła okruszki z bluzy i dodała: –

Podobasz się temu chłopakowi, odkąd byliście dziećmi.

– Wcale nie. – Jej słowa wyzwoliły w moich uszach i opuszkach palców

pełne nadziei buczenie, choć wiedziałam, że nie ma racji. – Podobało mu

się z a d z i e r a n i e ze mną, odkąd byliśmy dziećmi.

– Och, tak bardzo się mylisz. Powiedz jej, skarbie. – Helena szturchnęła

tatę łokciem. – Powiedz jej o pianinie.

Tata objął Helenę i położył stopy na ławie.

– Wiedziałaś, Liz, że Wes siadał na tylnej werandzie i słuchał, jak grasz

na pianinie? Udawaliśmy, że go nie widzimy, ale on zawsze tam siedział.

A mówię o naprawdę dawnych czasach, kiedy był małym urwisem, a ty

jeszcze kiepsko grałaś.

– No coś ty. – Próbowałam sobie przypomnieć, ile miałam lat, kiedy

pianino trafiło do pokoju w tylnej części domu. – Naprawdę?


– Naprawdę. I myślisz, że rzeczywiście zależało mu na tym miejscu

parkingowym, o które się kłóciliście przez ostatni rok?

– Zdecydowanie tak. Nadal mu zależy. To dlatego zgodził się mi

pomóc.

Cofnęłam się myślami do tamtego deszczowego dnia u niego w salonie,

kiedy po raz pierwszy wspomniałam o swoim planie. Gdy błagałam go, aby

mnie wpuścił, wydawał się zupełnie innym chłopakiem. Ciasteczka

i mleko, robione przez Wesa gwiazdy – miałam wrażenie, że od tamtego

czasu minęły wieki.

– Liz. – Uśmiech Heleny był nieprzyzwoicie szeroki. – Jego mama

pozwala mu parkować za swoim samochodem. Zawsze zostawiał auto na

podjeździe, aż nagle, mniej więcej wtedy, kiedy dostałaś samochód, on

zaczął parkować na ulicy.

Otworzyłam szeroko usta.

– Co ty mówisz?

Trzepnęła mnie w ramię i dodała:

– Według mnie zależało mu na tym miejscu tylko dlatego, że dzięki

niemu miał pretekst do rozmowy z tobą. Zrobisz z tą wiedzą, co uznasz za

stosowne.

Czy to możliwe? Z jednej strony nie, bo przecież był poza moim

zasięgiem. Był popularnym sportowcem, w dodatku niesamowicie hot.

Miałam uwierzyć, że o n podkochiwał się we m n i e, zanim w ogóle się

zorientowałam, jaki jest naprawdę? Że podkochiwał się we mnie od bardzo

dawna? Wsunęłam palce we włosy i lekko za nie pociągnęłam.

– Nie mam pojęcia, co zrobić.

Tata udał się na górę, ale ja i Helena przed pójściem spać

dokończyłyśmy oglądanie filmu. Ledwo zdążyłam zamknąć drzwi,

a Helena zapukała.
– Liz?

Otworzyłam jej.

– Tak?

Uśmiechała się do mnie w ciemnym korytarzu.

– Miej w sobie na tyle odwagi, aby iść na całość, okej?

– Co to w ogóle znaczy?

Wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Po prostu… że jeśli zamierzasz to zrobić, to sobie nie

żałuj.

„Miej w sobie na tyle odwagi, aby iść na całość”.

Leżąc w łóżku, odtwarzałam w myślach jej słowa. Próbowałam zasnąć,

lecz albo nasłuchiwałam, czy nie przyjechał Wes, albo wyobrażałam sobie

to wszystko, co on i Alex mogą teraz robić.

I wtedy doznałam olśnienia.

„Miej w sobie na tyle odwagi, aby iść na całość”.

[14] „Jestem pełną smutku egoistką, która straciła najlepszego ukochanego”.


ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
„No więc wygląda to tak.
Kocham cię. Wiem, że tak jest.
Bo jeszcze nigdy w życiu tak bardzo się nie bałam.
A raz zdarzyło mi się jechać windą z Saddamem Husajnem. Tylko ja i Saddam.
A to jest o wiele bardziej przerażające.
Kocham cię”.
– NIEDOBRANI

– Myliłam się w każdej kwestii. Tak bardzo się cieszę, że Michael wrócił,

ale tylko dlatego, że dzięki temu mogłam poznać prawdziwego ciebie.

Przez cały ten czas byłeś tuż obok, po sąsiedzku, a ja nie miałam pojęcia,

jaki jesteś niesamowity – szepnęłam do siebie.

Cała się trzęsłam z zimna, kiedy usłyszałam, że na podjazd zajeżdża

samochód Wesa.

– Pora na przedstawienie.

Oddychając powoli przez nos, usłyszałam, jak gasi silnik, a chwilę

później dobiegł mnie odgłos zamykanych drzwi.

Założyłam włosy za uszy, siedząc na jednym z krzeseł, przybrałam

uroczą, a mimo to swobodną pozę i czekałam, aż znajdzie mój list.

Po słowach Heleny o tym, aby iść na całość, zdecydowałam, że pora

wziąć się do pracy. Najpierw włączyłam komputer i tak długo

przeszukiwałam szuflady w biurku, aż znalazłam pustą płytę CD.


A potem nagrałam na niej playlistę Wesa i Liz, którą stworzyłam po

pocałunku. Znajdowały się na niej wszystkie piosenki, o których

kiedykolwiek rozmawialiśmy, i te, których mieliśmy okazję razem słuchać.

Szybko stworzyłam okładkę – nasze inicjały w sercu z keczupu –

wydrukowałam ją, po czym starannie przycięłam, tak by idealnie pasowała

do pudełka.

Przebrałam się w dżinsy i za dużą bluzę Wesa, która jakimś cudem

wylądowała w torbie z brudną od wymiocin sukienką (i w której sypiałam

każdej nocy). Fryzurę i makijaż miałam względnie nienaruszone, więc

włożyłam potraktowane wybielaczem i znowu idealnie białe converse’y, na

papierze z drukarki napisałam markerem SPOTKAJMY SIĘ

W SEKRETNYM MIEJSCU, a karton po butach wypełniłam niezbędnymi

akcesoriami.

Pobiegłam na jego werandę, gdzie zostawiłam liścik, a następnie

popędziłam do Sekretnego Miejsca. Rozstawiłam przenośny odtwarzacz

płyt, rozpaliłam ognisko, naszykowałam wszystko na s’mores[15]

i generalnie to, co będzie potrzebne.

Potem otuliłam się kocem i czekałam.

I czekałam, i czekałam, i czekałam.

Parę razy zdarzyło mi się zdrzemnąć.

Ale w końcu przyjechał. O rety. O Boże, strasznie się denerwowałam.

A potem – chwila, co takiego? – usłyszałam trzaśnięcie drugich drzwi.

Cholera, cholera, cholera. Może jedynie wrócił po coś do samochodu.

Może nie miał towarzystwa.

– Wes!

Usłyszałam wesołe wołanie i tętno tak mi podskoczyło, jakby to był

chichot złego klauna. Próbowałam dojrzeć coś przez krzaki, lecz na próżno.
Głosy się zbliżały, więc stanęłam na krześle, aby sprawdzić, czy w ten

sposób uda mi się coś zobaczyć.

O święci aniołowie. W świetle księżyca widziałam, jak Wes i Alex idą

przez ogród w stronę miejsca, w którym znajdowałam się ja wraz

z krępującymi akcesoriami.

– Cholera!

Musiałam pozbyć się dowodów. Kopnęłam w pudło ze składnikami na

s’mores i liczyłam, że wylądują w krzakach. Spanikowana patrzyłam, jak

w czasie lotu krakersy i pianki wpadają do wody, unosząc się następnie

w fontannie.

Cholera-cholera-cholera-cholera.

Chwyciłam odtwarzacz i padłam na kolana, rozpaczliwie próbując

ukryć się w ciemnościach. Ale stare urządzenie wypadło mi z rąk

i wylądowało na ziemi, wypluwając z siebie osiem baterii rozmiaru D.

Pieprzyć to. Porzuciłam cały bajzel i chyłkiem pobiegłam w stronę

wielkiego krzaka. Na czworaka próbowałam przedostać się na drugą stronę.

Może wtedy udałoby mi się…

– Liz?

Zamknęłam na chwilę oczy, po czym powoli wyprostowałam się

i wstałam. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem rzuciłam:

– Hej. Co tam? Fajny bal, no nie?

– No nie? O mój Boże. – Alex, dobra dusza, zachowywała się tak, jakby

niczym nadzwyczajnym było moje czołganie się w ciemnościach za domem

Wesa. – Myślałam, że dostanę zawału, kiedy Ash zdobyła koronę.

– Wiem – przytaknęłam, uśmiechając się tak, jakbym wiedziała, o czym

ona mówi. Jednocześnie zarejestrowałam stoicką, poważną minę Wesa.

– Co tu robisz? – zapytał, a z jego twarzy nic się nie dało wyczytać.


Przypuszczalnie wkurzył się na mnie, że zakłóciłam plany jego

potencjalnego uwodzenia.

Po to ją tu przyprowadził? Czekali, aż sobie pójdę, żeby się do tego

zabrać? Z jakiegoś powodu myśl o nich razem była sto razy gorsza, kiedy

w grę wchodziło Sekretne Miejsce.

– Ja, eee, przyszłam tu za moim kotem i… – Gdy słowa te straciły dla

mnie jakikolwiek sens, wskazałam na swój dom. – Coś upuściłam

i wydawało mi się, że mogło się potoczyć pod ten krzak.

I z miną rozstrojonej kilkulatki wskazałam na las Wesa.

– Twój kot jest niewychodzący.

Skrzywiłam się i rzekłam:

– Nie jest. To znaczy nie, masz rację. Uciekł.

– Naprawdę? A co upuściłaś? – W ogóle nie wyglądał na rozbawionego.

– Eee, pieniądze. Centa. – Odchrząknęłam. – Upuściłam centa, a on

gdzieś się potoczył. Więc tak. Szukałam tu swojej monety. To był

szczęśliwy pieniążek.

– Twój…

– Cent. No. Ale nie szkodzi. Nie jest mi potrzebny. – Ponownie

odchrząknęłam, lecz nie przestawało mnie ściskać w gardle. – Ten cent,

wiesz? No bo komu potrzebny cent, prawda? Moja macocha je wyrzuca, na

litość boską.

Oboje wpatrywali się we mnie, a surowość rysów twarzy Wesa

sprawiła, że zatęskniłam za naszym w c z e ś n i e j, za jego śmiejącymi się

oczami, nim wszystko zepsułam.

– To dziwne, że czasami jest sobie taki cent i wydaje ci się, że go nie

potrzebujesz i że nawet go nie lubisz, nie?


Alex przechyliła głowę i ściągnęła brwi, za to wyraz twarzy Wesa nie

zmienił się ani trochę.

– A potem pewnego dnia budzisz się i nagle dostrzegasz jak

niesamowite są te centy. Jak mogłeś wcześniej tego nie widzieć, no nie? Są

to n a j l e p s z e monety e v e r. Lepsze od wszystkich innych razem

wziętych. Ale ty byłeś nieuważny i straciłeś swojego centa, i tak byś chciał

sprawić, aby twój cent zrozumiał, jak bardzo żałujesz, że go nie doceniałeś,

ale jest za późno, bo go zgubiłeś. Wiecie?

– Liz, potrzebujesz może pożyczki?

Alex patrzyła na mnie, a mnie znowu zebrało się na płacz.

Pokręciłam głową i odparłam:

– Nie, eee, dzięki. Muszę uciekać, mimo że przepadł mój cent, ha, ha,

ha, więc bawcie się dobrze. – Zrobiłam krok w tył i machnęłam ręką. – Nie

róbcie niczego, czego ja bym nie zrobiła.

Skończ gadać, idiotko!

Czując na sobie ich spojrzenia, przeskoczyłam przez ogrodzenie

i pobiegłam swoim ogrodem.

[15] Tradycyjny amerykański smakołyk z ogniska składający się z zapieczonej na ogniu pianki

marshmallow, kostki czekolady oraz dwóch krakersów jako zewnętrzne warstwy.


ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
„Ale wiesz, z miłością jest tak,
że ludzie zostają parą dopiero na samym końcu”.

– TO WŁAŚNIE MIŁOŚĆ

– Dziękuję.

Wzięłam torbę od pracownika McDonalda, rzuciłam ją na fotel pasażera

i odjechałam. Była północ, a ja od godziny jeździłam bez celu, słuchając

Adele i rzewnie śpiewając, no i starając się robić to tak długo, aby do

mojego powrotu Alex odjechała, a Wes wrócił do domu. Wolałabym zrobić

niemal wszystko na świecie, niż zobaczyć jedno z nich, dlatego wysłałam

Helenie esemesa, a potem po prostu krążyłam po mieście.

Zastanawiałam się, czy w drodze do domu nie zafundować sobie lodów,

ale nie byłam w nastroju na wysiadanie z auta, więc zdecydowałam się na

złote łuki. Chciałam po prostu jechać do domu, zajadać smutki, oglądać

film i starać się zapomnieć o tym, jak wielkiego doznałam upokorzenia.

Cent. Serio? Przypuszczalnie śmiali się ze mnie tak, że aż padli sobie

w ramiona i uprawiali perfekcyjny seks.

– Cholera. – Chwyciłam garść frytek i wpakowałam je sobie do ust, po

czym zaparkowałam na Miejscu. Nie było już moje – na zawsze należało do

Wesa – tyle że w tej akurat chwili miałam to gdzieś. Jego samochód stał na

podjeździe, więc pieprzyć go.


Jednak zamiast po zaparkowaniu równoległym wysiąść, ja siedziałam,

wciągałam jedzenie i słuchałam radia. Opuszczenie auta i przejście na

drugą stronę ulicy wydawało mi się w tej chwili ciężką pracą, a dodatkowo

przerażała mnie myśl, że mogłabym wpaść na szczęśliwą parkę. Przy moim

pechu wybraliby ten właśnie moment, aby obściskiwać się namiętnie na

podjeździe albo robić coś równie koszmarnego.

Skończyłam jeść i na częściowo odchylonym fotelu piłam

czekoladowego shake’a, kiedy rozległo się pukanie w szybę.

– Cholera!

Podskoczyłam i ze słomki pociekło mi na bluzę Wesa. Wyjrzałam przez

zaparowaną szybę i zobaczyłam wysoką postać w skórzanej kurtce.

Niech ktoś mnie zabije.

Wytarłam palcami usta, wyprostowałam fotel i opuściłam szybę.

Posłałam Wesowi chłodny uśmiech.

– Tak?

Zgromił mnie wzrokiem.

– Co ty wyprawiasz?

– Eee… parkuję.

– Widziałem, jak parkowałaś dziesięć minut temu. Spróbuj innej

odpowiedzi.

– Wow. Uprawiamy stalking?

– Chciałem z tobą porozmawiać, więc owszem, czekałem. Ale teraz

zaczynam myśleć, że nigdy nie wysiądziesz z tego auta.

Przewróciłam oczami i odstawiłam kubek. Wyglądało na to, że będę

musiała stawić czoła jemu i mojemu upokorzeniu dwa razy w ciągu jednego

wieczoru. Ekstra. Wysiadłam i zamknęłam za sobą drzwi. Skrzyżowawszy

ręce na piersi, spojrzałam Wesowi w twarz.


– Czego chcesz?

– Cóż, na początek chcę, abyś wyjaśniła swoje wcześniejsze

zachowanie.

Gdy na niego patrzyłam, bolało mnie serce. Jego włosy były potargane,

jakby ze sto razy przeczesał je palcami, a pod kurtką miał elegancką

koszulę wyłożoną na spodnie od smokingu. Ręce aż mnie świerzbiły, aby

go dotknąć.

Zmrużyłam oczy i udałam konsternację.

– Mówisz o tej sytuacji, kiedy zgubiłam…

– Nie. – Posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. – Nie mów „centa”.

– Sorki. – Wbiłam wzrok w swoje buty i wymamrotałam: – Szczęśliwy

pieniążek.

– Naprawdę? Trzymasz się tej wersji?

Wzruszyłam ramionami i stałam ze wzrokiem wbitym w converse’y,

kompletnie nie wiedząc, co powiedzieć. Wszystko, co sobie zaplanowałam,

że powiem podczas mojego etapu bycia odważną, teraz nie przeszłoby mi

przez gardło. Nie po tym, jak widziałam go z Alex. Nie po tym, jak na mój

widok wyglądał w Sekretnym Miejscu na mocno niezadowolonego.

Nadal nie mogłam uwierzyć, że ją tam zabrał.

Drgnęły mu skrzydełka nosa i rzucił:

– Och, cóż, to wszystko wyjaśnia.

– Dlaczego jesteś na mnie zły? – Podniosłam wzrok na jego twarz

i czekałam na odpowiedź.

– Dlatego że nie znoszę gierek.

– Jakich gierek?

– Jakich gierek? – W jego spojrzeniu widać było ogień i owszem, był

zły. – Wygrałaś swojego cennego Michaela, ale wystarczyło, że spojrzałem


na Alex, a ty wypalasz dla mnie tę płytę i nawijasz o szczęśliwych centach

w sposób, który każe mi sądzić, że w tym akurat scenariuszu to ja jestem

centem. A jednocześnie masz na sobie moją bluzę. Co ty mi robisz?

– Widziałeś płytę?

Przygryzłam wnętrze policzka i zastanawiałam się, ile upokorzeń

człowiek jest w stanie znieść, nim go dosłownie zabiją. Dlatego że kiedy

oczami wyobraźni ujrzałam keczupowe inicjały, które umieściłam na

okładce płyty, miałam wrażenie, że zaraz eksploduję i delikatnie opadnę na

ziemię pod postacią prochów.

Wes wepchnął ręce do kieszeni kurtki.

– Nie jestem ślepy, Liz. Widziałem też list, przemoczone składniki do

s’mores i rozwalony odtwarzacz CD.

– Och. – Wzięłam drżący oddech, czując, jak Wes wwierca we mnie

spojrzenie. A potem wyrzuciłam z siebie: – Więc ją lubisz?

Ściągnął brwi, jakby nie spodziewał się tego pytania. Zresztą ja też się

nie spodziewałam, że je zadam.

Ale musiałam wiedzieć.

Przełknął ślinę i już myślałam, że nie zamierza udzielić mi odpowiedzi,

wtedy jednak rzekł:

– Alex jest super.

– Och. – Miałam nadzieję, że nie widać po mnie, jak bliska jestem łez

i że te krótkie słowa były dla mnie niczym kopniak w brzuch. – Hura.

Muszę lecieć.

Zrobiłam krok, ale on chwycił mnie za ramię i zatrzymał.

– To tyle? Nie zamierzasz wyjaśnić, o co ci chodziło?

– Teraz to już nie ma znaczenia.

– Może ma.
– Nie ma, okej? – Starałam się, aby brzmiało to lekko i swobodnie,

jakbym ze wszystkim się pogodziła. – Nagrałam płytę i zaaranżowałam tę

krępującą scenkę dlatego, że dotarło do mnie, że Michael nie jest osobą,

o której nie potrafię przestać myśleć, i chciałam ci o tym powiedzieć. To

znaczy jest świetny, ale przebywanie z nim w niczym nie przypomina

jedzenia z tobą burgerów albo wymykania się do Sekretnego Miejsca, aby

piec s’mores i patrzeć w gwiazdy, albo kłócenia się z tobą o miejsce

parkingowe. Ale uświadomienie sobie tego zajęło mi zbyt dużo czasu,

a teraz ty masz Alex.

Otworzył usta, ja jednak pokręciłam głową.

– Nie. W porządku, rozumiem to. Jest doskonała i urocza i choć

z niechęcią, to przyznaję, że zasługujesz na kogoś takiego jak ona. –

Wzięłam drżący oddech. – Dlatego że się pomyliłam, Wes. Ty jesteś tym,

co dobre.

Podrapał się po brodzie i spojrzał ponad moim ramieniem na ulicę.

Następnie skupił się na mojej twarzy i rzekł:

– Nie tylko w tej kwestii się pomyliłaś.

– Słucham? – I po co to kopanie leżącego? – O czym ty mówisz?

– Mylisz się co do Alex. Nie jest doskonała.

– Bennett, nikt taki nie jest, daj spokój. – Nie mogłam uwierzyć w jego

tupet. – Ale ona jest bliska doskonałości.

– Pewnie tak.

– Pewnie tak? Czego, u licha, jej brakuje? Chcesz większych piersi czy

co? Czy ona nie…

– Nie jest tobą.

– Co?

– Nie. Jest. Tobą.


Zamknęłam usta i popatrzyłam na niego, bojąc się uwierzyć, że mówi

to, co mi się wydaje, że mówi.

– Jest ładna, ale jej twarz się nie rozjaśnia, kiedy opowiada o muzyce.

Jest zabawna, ale nie tak, aby w reakcji na jej słowa parskało się napojem.

Miałam wrażenie, że serce mi zaraz eksploduje, gdy spojrzenie Wesa

w świetle latarni zsunęło się na moje usta. Przysunął twarz nieco bliżej

mojej, spojrzał mi w oczy i mruknął:

– A kiedy ją widzę, nie czuję, że m u s z ę z nią porozmawiać, potargać

jej włosy albo zrobić coś… cokolwiek… aby jej spojrzenie przeniosło się

na mnie.

Ręce mi się trzęsły, kiedy założyłam włosy za uszy i szepnęłam:

– Dawno już nie targałeś mi włosów.

– I strasznie mnie to dobijało. – Zrobił krok w moją stronę, przez co ja

musiałam się oprzeć o bok samochodu. – Zakochałem się w droczeniu się

z tobą w drugiej klasie, kiedy odkryłem, że jedno moje słowo wystarczy,

aby twoje policzki stały się różowe. Potem zakochałem się w tobie.

Coś mi mówiło, że moje serce nabawiło się arytmii.

– Więc ty i Alex nie…

– Nie. – Uniósł ręce i owinął sobie wokół nich sznurki mojej… j e g o

bluzy. – Jesteśmy tylko przyjaciółmi.

– Och. – Mój umysł próbował nadążyć, lecz przystojna twarz Wesa

wcale tego nie ułatwiała. To oraz jego nagła obecność w mojej przestrzeni

osobistej, nie wspominając o delikatnym przyciągnięciu mnie do siebie.

Byłam otumaniona. – No to dlaczego zachowywałeś się tak, jakbyś chciał,

abym przyjęła zaproszenie Michaela na bal?

– Kochałaś się w nim od przedszkola. – Widziałam tylko jego oczy, gdy

cicho dodał: – Nie chciałem, aby nasz pocałunek stanął na drodze temu,

czego naprawdę pragniesz.


Jak mogłam kiedykolwiek uważać, że Wes nie jest wspaniały? Nie

próbowałam nawet powstrzymywać zakochanego uśmiechu, gdy położyłam

dłonie na jego torsie i rzekłam:

– Tym, czego naprawdę pragnęłam, było pójście na bal z tobą.

– Cóż, mogłaś mi to powiedzieć, Buxbaum – szepnął. – Dlatego że na

widok ciebie w tamtej sukience miałem ochotę dać w zęby naszemu

przyjacielowi Michaelowi.

– Naprawdę?

Pociągnął za sznurek.

– To cię nie powinno wcale cieszyć.

– Wiem. – Uśmiechając się do niego promiennie, zdradzałam wszystkie

swoje uczucia, ale nic nie mogłam na to poradzić. Nie potrafiłam się

powstrzymać, nawet gdybym próbowała. Myśl o Wesie wkurzonym na

Michaela… i zazdrosnym… z mojego powodu była zbyt cudowna. – Ale

cieszy. To takie zachwycające.

– Zapomnij o tym.

Puścił sznurki i ujął moją twarz w wielkie dłonie. Zrobiłam głośny

wdech, gdy jego usta zbliżyły się do moich, a mój mózg zaintonował

idealną piosenkę dla tego zakończenia. A raczej początku.

I’ve been searching a long time,

For someone exactly like you[16].

Nasz pocałunek był zapierający dech i szalony, lecz Wes zbyt szybko

się odsunął. Objął mnie, uniósł i przeniósł na maskę mojego auta.

Posadziwszy mnie na niej, uśmiechnął się i powiedział:

– Masz pojęcie, że moglibyśmy to robić od lat, gdybyś nie była taka

upierdliwa?

– Nie, bo dopiero niedawno cię polubiłam.


– Od wrogów do kochanków, oto nasz motyw, Buxbaum.

– Ty biedny, zdezorientowany fanie miłości. – Zachichotałam, po czym

ujęłam jego twarz i przyciągając ją ku mojej, szepnęłam: – A teraz się

przymknij i pocałuj mnie.

Pora na piosenkę Bazziego.

[16] „Od dawna szukałem właśnie kogoś takiego jak ty”.


EPILOG
„Dziewczyna nigdy nie zapomni pierwszego chłopaka,
który jej się podoba”.

– KOBIETY PRAGNĄ BARDZIEJ

„Ale nie zapomni też nigdy pierwszego chłopaka,


którego nienawidzi”.

– LIZ BUXBAUM

Umieściłam w dołku żółtą chryzantemę i zakryłam korzenie ziemią.

Podczas sadzenia kwiatów twarz ogrzewało mi wczesnowrześniowe słońce,

aczkolwiek wyczuwało się, że to okres przejściowy, że to ciepło jest

bardziej na pokaz i nie ma w nim już tej mocy co wcześniej.

– Skoro latem masz stokrotki, uznaliśmy, że ucieszysz się z chryzantem

jesienią.

Spojrzałam na nagrobek mamy, zastanawiając się, jak sobie poradzę

z dzielącą nas odległością. Została mi godzina do wyjazdu do Kalifornii

i choć rozum mi mówił, że to niemądre, maleńka część mnie martwiła się,

że bez naszych codziennych pogawędek będę się czuła zagubiona.

– To był pomysł Heleny. – Wes pociągnął łyk wody, po czym podniósł

z ziemi worek z ziemią i rzekł do nagrobka mojej matki: – A pani córka

chce sobie przypisać całe zasługi.


Rzeczywiście pomysł wyszedł od Heleny. Od czasu balu odbyłyśmy

wiele długich rozmów i naprawdę rozumiała mój smutek. Zamiast

próbować mnie przekonywać, że powinnam żyć dalej albo zamknąć ten

etap, ona kupiła małą ławeczkę – z uroczą poduszką w kwiaty – tak bym

nie musiała siedzieć na cmentarzu na ziemi.

Kupiła mi także sweter z wełny z alpaki, bo czytała gdzieś, że duchy

wiedzą, iż osoba, która ją nosi, nie stanowi zagrożenia. Kazała mi go

wkładać za każdym razem, kiedy udawałam się na cmentarz po zmroku, bo

nie chciała, aby opętał mnie diabeł albo któryś z jego pachołków.

Naprawdę zaczynałam kochać tę moją durnowatą macochę.

– On ma rację – stwierdziłam, pokazując Wesowi język. – Ale uważam,

że to świetny pomysł. Dzięki temu choć ja będę daleko, obok ciebie będą

kwitnąć moje kwiaty.

– Chyba że padną, bo Liz jest beznadziejną ogrodniczką.

Wyszczerzyłam się i rzuciłam w niego rydlem.

– Coś takiego nie jest wykluczone, bo w przeciwieństwie do ciebie

w ogóle nie mam ręki do roślin.

Wes udał się ze wszystkim do samochodu. Ja otrzepałam ręce o dżinsy

i przysiadłam na piętach. Trochę trudno było uwierzyć w to, że dosłownie

za chwilę ja i Wes wyjeżdżamy do Kalifornii, ale czułam, że tak powinno

być. Od zawsze był irytującym chłopakiem z sąsiedniego domu, a teraz

będzie irytującym chłopakiem z sąsiedniego akademika.

Okazało się, że Wes jest doskonałym miotaczem i otrzymał propozycje

z uczelni z całego kraju. Ostatecznie zdecydował się na Uniwersytet

Kalifornijski, ale dał mi jasno do zrozumienia, że nie miało to nic

wspólnego ze mną. Z tego, co pamiętałam, jego słowa brzmiały tak:

„Spokojnie możemy się rozstać w Kalifornii bez żadnych dziwacznych


wyrzutów sumienia. To, że wybieramy się na tę samą uczelnię, jest tylko

zbiegiem okoliczności, a nie jakimiś tam miłosnymi bzdurami”.

A potem obdarzył mnie chłopięcym uśmiechem i pocałunkiem, przez

który zapomniałam, jak się nazywam.

Od kilku miesięcy Wes parę razy w tygodniu chodził ze mną na grób

mamy. Najczęściej odchodził kawałek, abym mogła z nią porozmawiać, ale

na koniec zawsze wracał, by pożegnać się z nią i powiedzieć jej coś

sarkastycznego na mój temat.

To było tandetne i uwielbiałam go za to.

– Cóż – powiedziałam – powinniśmy się zbierać, bo za dziesięć minut

mamy się spotkać z tatą, Heleną i Joss.

Czekało nas wspólne śniadanie w kafejce, a potem tata i Helena ruszali

do Kalifornii razem z firmą przeprowadzkową, a Wes i ja jego

samochodem.

Wstałam i obejrzałam się na niego; zamykał właśnie bagażnik. Miał na

sobie T-shirt, który kupiłam mu z okazji ukończenia szkoły. Widniał na nim

napis: WYKSZTAŁCONY FEMINISTA. Miał to być żart, a teraz Wes nosił

tę koszulkę na okrągło.

Dobrze się komponowała z jego bezczelnym uśmiechem.

Obszedł samochód i otworzył tylne drzwi – siedział tam Pan Fitzpervert

w swoim transporterze w moim ulubionym krawacie w kratkę.

Z postawionymi uszami nasłuchiwał dochodzących z cmentarza odgłosów.

Wes nazywał go Panem Puszysławem w Niemądrych Ciuchach

i zachowywał się tak, jakby nie lubił kotów, ale też zawsze go drapał za

uchem d o k ł a d n i e tam, gdzie Fitz lubi. I gdy tak stałam i patrzyłam, jak

rozmawia z moim kotem, uświadomiłam sobie prawdę.

Wes był tym dobrym facetem z filmu. Owszem, był duszą

towarzystwa, ale dało się na nim polegać, był lojalny i wyrozumiały. Choć
po balu zrozumiałam, że wcale nie musi nim być, to rzeczywiście b y ł

Markiem Darcym.

Tylko jeszcze lepszym.

Już-już miałam powiedzieć to głośno do mamy, kiedy Wes spojrzał na

mnie z tym uśmiechem, który tak kochałam.

– Gotowa, Buxbaum? Pan Puszysław robi się głodny i ja też.

To Wes wpadł na pomysł, aby wybrać się do kafejki dysponującej

stolikami na zewnątrz, tak by Fitz mógł się przed długą podróżą nacieszyć

świeżym powietrzem.

Jak mogłam go nie kochać?

– No. – Zmrużyłam oczy, ale efekt zepsuł mój uśmiech. – Ale on się

nazywa Pan Fitzpervert, głupku.

Zaczęłam iść w jego stronę, kiedy jednak obejrzałam się na nagrobek

mamy, mało się nie potknęłam. Dlatego że na wiszącej nad nim gałęzi wiśni

przysiadł właśnie kardynał. Był czerwony i piękny, patrzył prosto na mnie.

Szybko zamrugałam i zmrużyłam oczy, on zaś otworzył dziób

i zaświergotał słodką ptasią melodię.

Odwróciłam się do Wesa, który spoglądał ponad moim ramieniem.

– Ty też to widzisz, nie? – zapytałam.

Kiwnął głową.

– W mordę jeża.

Oboje staliśmy i wpatrywaliśmy się w ptaka. Po chwili odfrunął, lecz

moje serce wydawało się lżejsze, jakby mama chciała się upewnić, że

wiem, iż cieszy się z mojego wyjazdu. Odchrząknęłam.

– Gotowy?

– Wszystko dobrze? – Zrobił kilka kroków i znalazłam się w jego

objęciach. Gładząc mnie po plecach, rzekł mi we włosy: – Bo możemy tu


zostać, ile tylko chcesz, Liz.

– Lepiej niż dobrze. – Odsunęłam się i pozwoliłam sobie spojrzeć na

jego przystojną twarz, na osobę, na którą od zawsze mogłam liczyć, nawet

kiedy wcale tego nie chciałam. – Chodźmy coś zjeść.


ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA WESA I LIZ

Someone Like You | Van Morrison

Paper Rings | Taylor Swift

Lovers | Anna of the North

ocean eyes | Billie Eilish

Bad Liar | Selena Gomez

Public Service Announcement (Interlude) | Jay-Z

Up All Night | Mac Miller

How Would You Feel (Paean) | Ed Sheeran

Hello Operator | The White Stripes

Sabotage | Beastie Boys

Feelin’ Alright | Joe Cocker

Someone Like You | Adele

Monkey Wrench | Foo Fighters

Bella Luna | Jason Mraz

Forrest Gump | Frank Ocean

Electric | Alina Baraz feat. Khalid

Kiss | Tom Jones

Enter Sandman | Metallica

Death with Dignity | Sufjan Stevens

We Are Young | fun. feat. Janelle Monáe

New Year’s Day | Taylor Swift


River | Joni Mitchell

Paradise | Bazzi
PODZIĘKOWANIA

Powinnam pewnie podziękować wszystkim na tej planecie: Bogu,

wszechświatowi, spadającym gwiazdom i tamtemu dmuchawcowi, przy

którym pomyślałam sobie kiedyś życzenie, dlatego że wszystko to

z pewnością maczało palce w powstaniu tej powieści, no nie?

SŁUCHAJCIE – MOJE NAZWISKO ZNAJDUJE SIĘ NA GRZBIECIE

KSIĄŻKI. RAAAAANY!

Dziękuję TOBIE, czytelnikowi, który czyta tę stronę. Bierzesz udział

w spełnianiu mojego marzenia i jestem ci dozgonnie wdzięczna, że wziąłeś

do ręki właśnie moją książkę.

Mojej genialnej, cudownej, zabawnej, epickiej agentce Kim Lionetti.

Dzięki Bogu, że dostrzegłaś coś w tym pierwszym rozwlekłym rękopisie,

bo to ty wykułaś odpowiednią ścieżkę – ja musiałam jedynie nią podążyć.

Spełniasz marzenia, jesteś redakcyjną boginią i żadne słowa nie są w stanie

wyrazić mojej wdzięczności za to, że mam po swojej stronie ciebie i cały

zespół Bookends (macham do ciebie, McGowan).

Mojej redaktorce Jessi Smith – dzięki razy milion (×1000) za to, że

pozwoliłaś mi pracować z tobą przy tej książce. To był ekscytujący,

radosny, dający satysfakcję projekt. Jesteś WYMARZONĄ redaktorką i tak

się cieszę, że przed nami kolejna wspólna książka!

Dziękuję niezwykłym ludziom w SSBFYR – podziwiam wszystko, co

zrobiliście dla tej książki. Morgan York, dziękuję za to, że jesteś

czarodziejką, która sprawia, że to się kręci. Mackenzie i Arden oraz ekipa


z Kanady – jesteście gwiazdami rocka. Heather Palisi – w najśmielszych

marzeniach nie mogłam sobie wyobrazić lepiej zaprojektowanej okładki.

Liz Casal – ależ miałam szczęście, że to ty ją stworzyłaś. Uwielbiam ją.

A pozostała ekipa BFYR – jesteście niezwykle utalentowaną, dobrze

naoliwioną machiną twórczą. Przekuliście moje marzenie w konkretną

rzecz, którą mogę wziąć do ręki. Prawdziwi z was cudotwórcy.

Finneas, Billie Eilish, Adele, Justin Hurwitz, Post Malone, Frank

Ocean – choć najpewniej tego nie zobaczycie, dziękuję wam za wkład

w moją playlistę do pisania Lepiej niż w filmach. Wasza muzyka zapewniała

idealny klimat i już zawsze będzie w moim sercu częścią tej historii.

Cheyanne Young – byłaś moją pierwszą „przyjaciółką autorką” i jesteś

moim wzorem. Nie wiem, co zrobiłabym bez twoich rad i opinii; jesteś po

prostu najlepsza. Nie mogę się doczekać adaptacji twojej książki!

Kota Jones, Tessa Adams, Jennie Gollehon, Kelly Riibe oraz Jim

Plath – byliście na tyle mili, aby zerknąć na przypadkowe fragmenty

rękopisów, i jestem wam za to dozgonnie wdzięczna. Tiffany Epp – zawsze

będę o tobie myśleć jako o mojej pierwszej czytelniczce i pierwszej fance,

ponieważ przeczytałaś moje bzdury przed wszystkimi innymi i nawet ci się

spodobały. Kerbin, mój nianiek – dzięki za opiekę nad Kate podczas tych

wszystkich wieczorów, kiedy pisałam – wybacz, że nigdy ci nie zapłaciłam

;) I Mark Goslee – dziękuję za to, że ze mną wytrzymałeś. Słuchasz moich

niekończących się wywodów, a mimo to jeszcze mnie nie zwolniłeś (ani nie

zabiłeś).

Profesorka Anna Monardo – dzięki tobie zapragnęłam być lepszą

pisarką i to WSZYSTKO zmieniło.

A teraz – przełykam ślinę – dziękuję swojej rodzinie.

Mamo – tak bardzo jestem wdzięczna, że ty i tata pozwoliliście mi być

nienasyconą pożeraczką książek. Popieraliście tę moją obsesję


i wspieraliście ją, zamawiając kolejne egzemplarze, dzięki czemu

w dzieciństwie mogłam przeżyć sto żyć. #podróżniczka

MaryLee – jesteś najżyczliwszą osobą na ziemi, dobrą siostrą; nie

zasługuję na twoje wsparcie. To ty w 1999 roku zobaczyłaś u Oprah pewną

autorkę i rzekłaś do mnie: „Czytasz i czytasz; to t y powinnaś napisać

książkę”. Od tamtej pory napisałam co najmniej dziesięć beznadziejnych

książek, w końcu jednak znalazłam tę, która chwyciła. Dlatego ci dziękuję.

Wielkie dzięki także dla twojego niezwykłego klanu: Briana, Josha, Jake’a,

Rachel, Anny, Zakariego i Dontaviusa.

Moja bonusowa rodzina – Phil, Barb, Marilyn, Garwood, Wendy, Scott,

Joyce, Demi i Deon. Gdybyście byli apodyktyczni albo paskudni, to

zamiast marzyć na jawie, znieczulałabym się alkoholem i ta książka nigdy

by nie powstała. Dlatego dziękuję wam za to, że nie okazaliście się

beznadziejni.

Moje potomstwo – Cassidy, Tyler, Matt, Joe i Kate. Kocham was

bardziej, niż jestem to w stanie wyrazić, i dziękuję, że zaakceptowaliście

mamę, która więcej czasu spędza na snuciu marzeń i czytaniu niż

gotowaniu, sprzątaniu czy robótkach ręcznych. Dziękuję wam także za tak

wielką aktywność fizyczną. Dzięki temu miałam mnóstwo sposobności, aby

się wyłączyć (no bo gry zespołowe bywają okrutnie nudne) i wędrować po

świecie razem z moimi bohaterami. Można powiedzieć, że wasza

sprawność fizyczna (lub jej brak – o tobie mowa, Cass) pomogła mi

udoskonalić swoje rzemiosło. Jesteście piątką najzabawniejszych ludzi,

jakich znam, i jestem z was niesamowicie dumna. (PS Dziękuję

Terrance’owi i Jordyn nie tylko za to, że przejęli dwójkę, ale także za

wytrzymywanie z wiążącym się z naszą rodziną szaleństwem).

I w końcu – Kevin. Jesteś naprawdę najinteligentniejszym,

najzabawniejszym, NAJLEPSZYM człowiekiem, jakiego znam, i moją


ulubioną osobą na świecie (sorry, dzieci). Zasługujesz na perfekcyjną żonę,

która sprząta jak pokojówka i gotuje jak twoja babcia (w makijażu),

niestety trafiłam ci się ja i już za późno na wymianę. Jesteś skazany na moje

chrapanie i chodzenie z głową w chmurach.

Może pocieszy cię to, że wielbię ziemię, po której stąpasz, i kocham

w tobie absolutnie wszystko.

Więc proszę – weź tę książkę. Napisałam ją dla ciebie.

A na koniec dziękuję Starbucksowi, Spaghetti Works, napojom

energetycznym Rockstar i McDonaldowi. Naprawdę jesteście wiatrem dla

moich skrzydeł.
O AUTORCE

LYNN PAINTER mieszka w Omaha w Nebrasce razem z mężem i chmarą

szalonych dzieci. Jej teksty ukazują się co dwa tygodnie w sekcji

parentingowej „Omaha World-Herald”, mimo że stanowi ona

przeciwieństwo mamy z Pinteresta. Kiedy nie ugania się za dziećmi, można

ją nakryć na czytaniu, pisaniu i strzelaniu do puszek po napojach

energetycznych.

Zapraszamy na simonandschuster.com/teen

www.SimonandSchuster.com/Authors/Lynn-Painter

LynnPainter.com
SPIS TREŚCI:

Okładka

Karta tytułowa

PROLOG

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ TRZECI

ROZDZIAŁ CZWARTY

ROZDZIAŁ PIĄTY

ROZDZIAŁ SZÓSTY

ROZDZIAŁ SIÓDMY

ROZDZIAŁ ÓSMY

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

ROZDZIAŁ JEDENASTY

ROZDZIAŁ DWUNASTY

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

ROZDZIAŁ CZTERNASTY

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

ROZDZIAŁ SZESNASTY

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY

EPILOG
ŚCIEŻKA DŹWIĘKOWA WESA I LIZ

PODZIĘKOWANIA

O AUTORCE

Karta redakcyjna
TYTUŁ ORYGINAŁU:

Better Than The Movies

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Agata Garbowska-Karolczuk

Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania

Korekta: Małgorzata Lach

Projekt okładki: Ewa Popławska

Zdjęcie na okładce: © ihsan12 / Stock.Adobe.com

Better Than The Movies by Lynn Painter

Lepiej niż w filmach © 2022 by Young an imprint of Wydawnictwo

Kobiece sp. z o.o.

Copyright © 2021 by Simon & Schuster, Inc.

Published by arrangement with Simon & Schuster Books for Young

Readers,

An imprint of Simon & Schuster

Children’s Publishing Division.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone.

Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki

całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania

pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-8321-061-2
Grupa Wydawnictwo Kobiece | redakcja@wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek

You might also like