Professional Documents
Culture Documents
Jak Ukoic Swoje Wewnetrzne Dziecko - Ariane Calvo
Jak Ukoic Swoje Wewnetrzne Dziecko - Ariane Calvo
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana,
przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez
pisemnej zgody posiadacza praw.
ISBN 978-83-287-2061-9
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
Spis treści
Wstęp
Wewnętrzne dziecko – kim ono jest?
Pierwszy aspekt wewnętrznego dziecka: wrażliwość
Drugi aspekt wewnętrznego dziecka: subtelność
Trzeci aspekt wewnętrznego dziecka: kreatywność
Czwarty aspekt wewnętrznego dziecka: radość
Podsumowanie
Bibliografia
Tej samej autorki
Wstęp
Ewolucja pojęcia
Carl Gustaw Jung w latach czterdziestych dwudziestego wieku nazywał
wewnętrzne dziecko „zdolnym dzieckiem”. Oznaczało to dla niego pewien
archetyp, symboliczne wyobrażenie emocjonalnej natury człowieka.
Uważał, że „zdolne dziecko” dysponuje wrodzonymi, wspólnymi dla całej
ludzkości uzdolnieniami do odkrywania i zachwytu oraz kreatywnością,
ciekawością intelektualną.
W latach sześćdziesiątych pojęcie wewnętrznego dziecka pojawiło się
w świecie psychologii humanistycznej. Najpierw w najprostszej formie:
jako ta część naszej osobowości, która zachowała wrażliwość dziecka
i która prowadzi nas czasem do zachowywania się w sposób niedojrzały.
Idea ta była następnie rozwijana i popularyzowana przez amerykańskiego
psychologa Erica Berne’a, który oparł na niej swoją koncepcję
psychoterapeutyczną: analizę transakcyjną. Według jego teorii, na nasz
świat wewnętrzny składają się głównie trzy „stany Ja”: „rodzic”
ustanawiający zasady, „dorosły”, który myśli, decyduje i rozwiązuje
problemy, oraz „dziecko”, które odczuwa i reaguje[4].
W latach osiemdziesiątych koncepcja wewnętrznego dziecka rozkwitła.
Pośród pionierów było słynne małżeństwo amerykańskich psychologów
Hal i Sidra Stone’owie. Według nich nasz świat wewnętrzny miał być
zaludniany przez wiele subosobowości: tyran, obrońca, sędzia,
uwodziciel… Opracowali oni wówczas własną metodę terapeutyczną,
dialog wewnętrzny, polegającą na wejściu w kontakt z tymi
subosobowościami i sprawieniu, by nawiązały one między sobą
konstruktywny dialog. Idea ta jest bezpośrednio inspirowana
psychosyntezą, metodą opracowaną w latach sześćdziesiątych przez
włoskiego psychologa Roberta Assagiolego. Według niego te
subosobowości przeszkadzają naszemu głębokiemu „Ja” w wyrażeniu
siebie, prowokują konflikty wewnętrzne, wywołują poczucie braku
stabilności. Należałoby zatem odnaleźć „prawdziwe «Ja»”, aby rozpocząć
przemianę wewnętrzną. Tego właśnie doświadczają osoby przechodzące
przez kryzys środka życia: prześladuje je poczucie rozziewu pomiędzy tym,
kim są naprawdę, i rzeczywistością, którą do tej pory budowały. Wszystkie
wskazują prostą przyczynę tego stanu: mają poczucie „teraz albo nigdy”,
krótkie, dręczące zdanie wyzwalające potrzebę natychmiastowego
działania, której nie jest w stanie zaspokoić nic poza zmianą, czasem
drastyczną, pozwalającą im zmniejszyć ten rozziew i poczuć, że żyją dla
siebie, wreszcie tak, jak chciały. Cennego wsparcia udziela tutaj
wewnętrzne dziecko, dążące za wszelką cenę do samorealizacji; pozwala
ono zestroić się z najgłębszą warstwą osobowości i kryjącymi się tam
dążeniami.
Metoda dialogu wewnętrznego ma dodatkowy wymiar: pozwala
odnaleźć i zaakceptować subosobowości kryjące się w cieniu i wypierane,
w szczególności wewnętrzne dziecko, bardzo często tłumione przy
wkraczaniu w wiek dorosły, ponieważ ma tendencję do intensywnego
wyrażania emocji. Dlatego właśnie, jeśli będziemy je ukrywać
i systematycznie zmuszać do milczenia, zatracimy w życiu magię
i tajemnicę, przyjemność i bliskość w relacjach. Prowadzenie dialogu
wewnętrznego ma na celu wytłumaczenie samemu sobie, że wcale nie
musimy dorosnąć w tej części nas, gdyż właśnie stan dzieciństwa jest
źródłem niezrównanego bogactwa wewnętrznego. Takie spojrzenie na
wewnętrzne dziecko jest absolutnie rewolucyjne; miłość do samego siebie
zaczyna się od akceptacji, całkowitej i bezwarunkowej, również przejawów
naszej niedojrzałości, czasami nadmiernego wyrażania uczuć, gdyż
dowodzi to szczerości i wrażliwości, z których możemy czerpać korzyści
w kategoriach rozwoju osobistego (w sensie dosłownym). Nie oznacza to,
że pozwalamy sobie wyrażać nasze emocje zupełnie swobodnie, że mogą
się wylewać do woli. Powinniśmy, oczywiście, wraz z naszą częścią
dorosłą, nauczyć się je kontrolować i o nie dbać. Warto też jednak się w nie
wsłuchać. Im bardziej uciszamy emocje, tym bardziej one chcą się ujawnić,
by zostać wysłuchane, a to może powodować poważne problemy
w obszarze regulacji emocjonalnej.
W tym samym czasie amerykański psycholog John Bradshaw
wypracował odmienną metodę. On także uważał, że status „dziecka”
z analizy transakcyjnej jest niewystarczający, powinno ono przejść kolejne
stadia rozwoju. Założył, że jeśli na którymś z tych etapów rozwój przebiegł
nieprawidłowo, dziecko wewnętrzne zostało zablokowane. To zranienie
miałoby być przyczyną naszych niepokojów i złego samopoczucia. Metoda
Bradshawa polega na odkrywaniu, w jakim stadium rozwoju nasze
wewnętrzne dziecko zostało zablokowane. Zakłada on i dowodzi, że
zrozumienie zranień i niemożności wyjścia poza dany etap odblokowuje
terapię: Odnalezione i otoczone opieką, cudowne, naturalne dziecko
wewnętrzne wyzwala w ludziach twórczą energię. Scalone z nami – staje
się źródłem odnowy i witalności[5]. Łatwo możemy tu znaleźć analogię do
teorii zranień podstawowych. Niektóre bardzo głębokie rany, powstałe na
różnych etapach najwcześniejszego dzieciństwa, pozostawiają niezatarty
ślad, stają się „otwartym rachunkiem”, który całe nasze jestestwo stara się
jakoś uregulować. Nieświadomie stwarzamy sytuacje, w których
uporczywie, wciąż od nowa przeżywamy zranienie, nie po to, by
wywoływać cierpienie, ale by samym sobie udowodnić, że z doświadczonej
przemocy wyciągnęliśmy fałszywe wnioski, a teraz możemy ponownie
przez to przejść i zareagować inaczej.
Czasem mamy kłopot z rozpoznaniem zranienia jako takiego, gdyż
broniąc rodziców i jednocześnie siebie, próbujemy zbagatelizować przeżytą
trudność. Doznana przemoc mogła być symboliczna lub rzeczywista – dla
małego dziecka nie stanowi to różnicy. W istocie, podczas rozwoju
osobowości, to, co zdarza się rzeczywiście, oraz odczucia na temat
prawdziwych zdarzeń pozostawiają taki sam ślad na procesach
poznawczych do wieku około sześciu, siedmiu lat. To istota klucza numer
pięć „skutecznej edukacji”, której zasady sformułowała francuska
psychoterapeutka Laurence Dudek[6]. Wyjaśnia ona, dlaczego „dla
nieświadomości wszystko ma wartość doświadczenia”. A zatem nasz umysł
w dzieciństwie nie różnicuje rzeczywistości i fikcji ani rzeczywistości
i sposobu, w jaki jest przeżywana. Na przykład poczucie opuszczenia
podczas przebywania przez dłuższy czas u dziadków, jeśli nie
wytłumaczono nam jasno, dlaczego tam jesteśmy, może być tak samo
traumatyzujące dla niedojrzałego umysłu jak rzeczywiste opuszczenie.
„A zatem, dla dziecka wszystko, co postrzegane (świadomie lub nie), na
poziomie nieświadomości staje się rzeczywistością”. A im częściej
informacja się powtarza, tym bardziej staje się rzeczywista. Przed szóstym
rokiem życia dziecka niedojrzałość umysłu powoduje, że odczuwanie
zranienia wpływa prawie tak samo na schematy poznawcze jak jego
rzeczywiste przeżycie. Oto przyczyna, dla której ślady emocjonalne łączące
się z tym okresem życia są aktywne przez tak długi czas. Mamy skłonność
do bagatelizowania tych odczuć, ale nasze funkcjonowanie ciała i umysłu
nie łagodzi ich z upływem czasu.
Wielką zmianę stanowi to, że jako dorośli możemy dostrzec różnicę
pomiędzy odczuciem i rzeczywistym doświadczeniem, a odczucia mogą
zostać zwerbalizowane i uświadomione. Jednak ślad odciska się trwale.
Często trwa jako obszar osobistej wrażliwości, uzewnętrzniający się
zazwyczaj, kiedy jesteśmy szczególnie zmęczeni fizycznie lub wyczerpani
psychicznie. Każdy z nas ma taką strefę wrażliwości, która czasem bierze
górę. Ważne jest zatem, by ją znać, by móc ją rozpoznać, zatroszczyć się
o nią, przejść przez nią z życzliwością dla siebie, bez porównywania, bez
wymuszania czegokolwiek na sobie. Jednym z przejawów naszego
wewnętrznego dziecka jest pozwolenie, by ujawniła się nasza wrażliwość.
Kiedy potrafimy usłyszeć głos tego dziecka, możemy reagować spokojniej
i bardziej cierpliwie, bo wiemy, czego potrzebuje – jak rodzice, nabierający
doświadczenia w rozpoznawaniu potrzeb maleństwa, które nie potrafi
jeszcze mówić.
W swojej książce Tout s’explique. Coup de projecteur sur la relation
parent-enfant[7] („Wszystko jasne. Strumień światła na relację rodzic-
dziecko”) coach i pisarka francuska Alexandra Tsaousis przedstawia
główne zranienia emocjonalne wewnętrznego dziecka[8]. Wyprowadza ona
związek pomiędzy ranami odniesionymi rzeczywiście w czasach
dzieciństwa i mechanizmami, które „budzą” wewnętrzne dziecko, gdy
jesteśmy dorośli. Kanadyjska psychoterapeutka Lise Bourbeau umożliwiła
szerokiemu gronu odbiorców zapoznanie się z ich charakterystyką
i oddziaływaniem, dzieląc je na „pięć ran podstawowych”. Warunkują one
wszelkie nasze mechanizmy obronne i dysfunkcyjne schematy. To
mechanizmy, których nie jesteśmy w stanie zatrzymać, niezmiennie
powtarzane, przyprawiające nas o cierpienie; spychają nas w pułapkę,
z której sami nie potrafimy się uwolnić. Lise Bourbeau zakłada, że każdy
z nas we wczesnym dzieciństwie doznał co najmniej jednego
podstawowego zranienia. Rozpoznanie i opatrzenie go to wewnętrzna praca
prowadząca do wyzwolenia. W zależności od sytuacji czy etapu życia,
odnoszone rany bywają różne. Możemy je rozpoznać, analizując sytuacje,
które się powtarzają, choćby nawet z pozoru ich scenariusz rozgrywał się
z udziałem odmiennych uczestników i w odmiennej scenerii.
Ćwiczenie
Identyfikacja zranień
Poświęć czas na dostrzeżenie powtarzających się sytuacji
życiowych, z których nie udaje ci się wyjść.
Zapisz je w zeszycie jako sekwencję zdarzeń (sytuacja
wyjściowa, czynniki uruchamiające, konflikt, stwierdzenie braku
rozwiązania, wyjście).
Odnosząc się do listy ran podstawowych, zastanów się, z jaką
raną mogą mieć związek te sytuacje.
→ Niesprawiedliwość
Rana spowodowana niesprawiedliwością pojawia się, gdy rzeczywiście
doświadczamy odrzucenia albo gdy tak odczuwamy określoną sytuację,
kiedy nie zyskujemy akceptacji pomimo naszych wysiłków. Najczęściej
spotykanym przykładem są różnice w traktowaniu rodzeństwa.
Uznaliśmy je za niesprawiedliwe, a teraz odcinamy się od naszych
uczuć, by nie czuć dłużej bólu. Jednocześnie staramy się uchodzić za
perfekcyjnych i wzorowych, żeby wreszcie zasłużyć na miłość. Stajemy się
wobec siebie nadmiernie wymagający z powodu ugruntowanego
przekonania, że tak naprawdę nie należą nam się sukces, szczęście,
wsparcie.
Dorosły z taką raną jest wymagający i ma wiele oczekiwań. Często
porównuje się do innych, ma potrzebę bycia najlepszym (a to nie to samo,
co dawanie z siebie wszystkiego, co najlepsze) i formułuje wobec siebie
zarzuty, gdy tylko nie spełnia swoich aspiracji albo nie osiąga
zamierzonych celów.
Ta rana może potencjalnie dotykać wszystkich aspektów wewnętrznego
dziecka (wrażliwości, subtelności, kreatywności i radości życia), ponieważ
sprawiedliwość jest bardzo ważna dla dzieci, a zatem także dla naszego
wewnętrznego dziecka. To wartość, na którą dzieci są najbardziej
wyczulone (słynne: „To niesprawiedliwe!”) i długo, czasem nawet przez
całe życie uważają, że niesprawiedliwość jest nie do zaakceptowania.
Susanna McMahon w swojej pracy Le psy de poche („Kieszonkowy
psycholog”)[9] wyjaśnia, w jaki sposób zachowujemy w pamięci ślady
niesprawiedliwości intensywnie przeżytej w czasach dzieciństwa. Mówi
o wewnętrznym dziecku, a więc części nas samych najsilniej dotkniętej
poczuciem niesprawiedliwości: „To dziecko pamięta swoją bezradność,
niezdolność panowania nad biegiem spraw”. Często właśnie takie emocje
odczuwają osoby, które są stroną w sporze sądowym; liczą, że wymiar
sprawiedliwości przyzna im należne zadośćuczynienie, ale mimo to
pamiętają z dzieciństwa, że spotkawszy się z niesprawiedliwością, czuły
bezsilność i poczucie braku kontroli. Zrozumienie, że możemy się obejść
bez sprawiedliwego zadośćuczynienia, by być szczęśliwymi, choć
w dzieciństwie było nieosiągalne, w dorosłości prowadzi do radykalnej
zmiany myślenia.
→ Odrzucenie
Rana odrzucenia jest bolesna, ponieważ czujemy się odrzuceni z powodu
tego, kim jesteśmy (rzeczywiście lub subiektywnie).
W reakcji na odrzucenie postępujemy różnie: izolujemy się od innych,
z własnej woli lub nieświadomie, uważając, że nie spełniają naszych
oczekiwań albo że my nie jesteśmy warci ich zainteresowania, obawiamy
się, że możemy zakłócić czyjś spokój; odcinamy się od emocji i sygnałów
płynących z ciała, by móc intelektualizować, panować nad uczuciami
i trzymać je na dystans; mamy skłonność do unikania otwartych konfliktów,
bo czujemy się niezdolni do wyjaśniania nieporozumień, obrony naszego
punktu widzenia i zrozumienia rozczarowania drugiej osoby. Wolimy
odsunąć się, czasem na zawsze, od kogoś, kto nas zawiódł albo kogo my
zawiedliśmy. Nie czujemy się godni uczucia, miłości czy zainteresowania,
przechodząc od chwil bliskości do głębokiej samotności i przygnębienia:
odrzucamy innych, gdy sami czujemy się zbyt zagrożeni odrzuceniem albo
gdy potencjalne odrzucenie wydaje nam się nie do zniesienia z powodu
głębokich emocji, które się z nim łączą.
→ Opuszczenie
Czujemy się opuszczeni przez daną osobę albo w określonej sytuacji
(hospitalizacja, narodziny brata lub siostry, rozstanie przy pójściu do
przedszkola lub szkoły). Będziemy odtąd szukać bliskości, aby już nigdy
nie poczuć tej wewnętrznej pustki, ryzykując nawet uzależnieniem
emocjonalnym, którego źródłem jest ucieczka od cierpienia
spowodowanego poczuciem osamotnienia. Nie możemy znieść myśli
o stawieniu czoła prawdziwej samotności i wywołanemu przez nią poczuciu
pustki. Wszystkie nasze granice osobiste zacierają się i stapiają w jedność,
tracimy wolność, a nierzadko i tożsamość. W dodatku to niczego nie
zmienia na lepsze, bo nie jesteśmy wcale bliżej celu, do którego dążymy:
bycia naprawdę dostrzeganymi i kochanymi za to, jacy jesteśmy.
W istocie skala poświęcenia i utrata poczucia własnej wartości
i odpowiedzialności za siebie, spowodowane zależnością od drugiej osoby,
wywołują w nas uczucia dokładnie przeciwne: podsycają przekonanie, że
gdyby widziano nas takimi, jakimi naprawdę jesteśmy, nikt nie mógłby nas
kochać. Brak nieustannie powtarzanych dowodów miłości jest więc stale
frustrujący.
→ Zdrada
Jeśli zadano nam tę ranę w dzieciństwie, możemy odnosić wrażenie, że
byliśmy zdradzeni, molestowani (w szerokim tego słowa znaczeniu),
manipulowani. Zawiedziono nasze zaufanie w taki czy inny sposób,
oczekując od nas wzięcia na siebie odpowiedzialności zbyt wielkiej, zbyt
długotrwałej lub zbyt często (przekazywanie nieprawdy na temat naszego
pochodzenia, utrzymywanie tajemnicy rodzinnej, niedotrzymanie
zobowiązania lub obietnicy, nadużycie, przejęcie obowiązków
rodzicielskich).
Aby zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa, nieustannie kontrolujemy
siebie samych i innych, żyjemy w wyczerpującym stanie ciągłego
czuwania: podświadomie czujemy, że gdybyśmy pozwolili osobom wokół
nas rozwijać relacje zgodnie z ich wolą, nie stawiając szczególnych granic
i nie utrzymując dystansu, w końcu z pewnością spróbowałyby nas
wykorzystać albo posłużyć się nami dla własnych celów.
Osoby, u których dominuje ta rana, mają ogromną potrzebę dominacji
i kontroli – nad wydarzeniami, innymi osobami (szczególnie tymi, nad
którymi mają władzę, rzeczywistą lub symboliczną), emocjami. Źle znoszą
także porażki, które kojarzą z utratą kontroli (dotyczy to zarówno ich
samych, jak i ich bliskich).
→ Upokorzenie
Rana upokorzenia pojawia się w okresie uzyskiwania przez dziecko
autonomii (pomiędzy osiemnastym i dwudziestym czwartym miesiącem:
podczas stawiania pierwszych kroków, treningu czystości, rozwoju mowy
i motoryki małej, np. chwytania). Kiedy doznaliśmy upokorzeń, na
osobności czy publicznie, kiedy poczuliśmy, że ktoś dla nas ważny musiał
się za nas wstydzić albo że osobom, które się nami zajmowały, brakowało
wyrozumiałości – wszystkie te sytuacje mogły pozostawić ślady bardzo
trudne do zatarcia.
Wstydzimy się zatem za siebie, czujemy się winni i symbolicznie
wymierzamy sobie kary (uzależnienia, prowokowane niepowodzenia,
daleko posunięta prokrastynacja, która uniemożliwia dotrzymywanie
zobowiązań, ryzykowne zachowania czy rozmyślne niszczenie obrazu
siebie w oczach osób, które się dla nas liczą). Czujemy się pozbawieni
wolności, co sprawia czasem, że jesteśmy jak sparaliżowani, niezdolni do
działania. Kryjemy się w skorupie, ale pod nią wrze jak w szybkowarze
gotowym eksplodować. Kiedy inni realizują najbardziej przerażający
scenariusz, czyli wstydzą się za nas, może nas to wprawić w rozpacz albo
wściekłość, której nikt i nic nie będzie w stanie opanować, a to jeszcze
nasili nasze wycofanie i ból.
Zatem kiedy dana osoba jest odcięta od tej istotnej części samej siebie,
odcina się tym samym od najobfitszego źródła życiowej energii. Przecież
wewnętrzne dziecko w nas wybiera życie, rzuca się głową naprzód
w wielką przygodę. Pragnie żyć w tym kontekście, w tym otoczeniu, w tej
rodzinie, realizować swoją życiową drogę, być szczęśliwe.
W drodze ku mądrości powinniśmy więc starać się godzić różne części
„Ja”, scalać rozziewy i łagodzić tarcia między nimi, budować prawdziwe
i trwałe przymierze.
Nasze wewnętrzne dziecko jest wobec tego kluczem do potężnego
uzdrowienia; zaprasza nas, byśmy wsłuchali się w cierpienie, prawdziwe
lęki, obszary wrażliwości, nie uciekali od nich. Moglibyśmy pozwolić im
wyartykułować się aż do końca, co nigdy wcześniej nie było możliwe,
i osiągnąć dzięki temu uspokojenie następujące po wyczerpaniu, gdy
w sposób emocjonalny wyrazimy nasz lęk[13].
Kiedy głęboko zinternalizujemy te mechanizmy, będziemy mogli uznać
wewnętrzne dziecko za część pomocną, chroniącą nas i współpracującą,
która aktywnie przyczynia się do rozwoju osobistego, a zatem naszego
szczęścia. Poczucie własnej wartości staje się zdrowe, bo nie musimy już
odcinać się od wszystkiego, co je podważa czy podaje w wątpliwość,
osłabia czy alarmuje, wszystkiego, co uruchamia od czasu do czasu
dźwignię dyskomfortu, destabilizując na chwilę strukturę tak, wydawałoby
się, racjonalną, a jednak często pozbawioną poszanowania dla nas samych.
Kiedy zaufamy naszym zdolnościom, wykorzystywanym czy nie,
otworzymy się na mądrość pełną blasku, łączącą to, co silne, i to, co
kruche, bez sprzeczności, doskonale. Dojrzałość sprawia, że w miarę
możliwości możemy przestać przeciwstawiać się temu, co wydaje się
przeciwnością. Krok po kroku akceptujemy nasze ciało, emocje i myśli,
nasze dążenia i rozczarowania. Przestajemy obwiniać siebie i otoczenie, że
nie udaje nam się zrealizować wszystkiego zgodnie z naszą wolą.
Dostrzegamy, że nasze plany bywają bardziej ograniczone, mniej doskonałe
niż to, co samo życie może nam zaoferować, jeśli tylko pozwolimy mu
w pełni to wyrazić, jeśli wejdziemy w konstruktywny dialog z wszystkimi
aspektami naszego „Ja”. Zaczynamy kochać siebie samych i bierzemy
odpowiedzialność za nasze życie, zamiast przerzucać ją na otoczenie.
Wewnętrzne dziecko stanowi zatem piękną metaforę naszych
podstawowych potrzeb wyrażanych w lęku, ale też w zdolnościach do
rozwoju osobistego. To nie postawa, którą należy skorygować, ani problem
do rozwiązania. Przeciwnie, to potencjał, zbiór możliwości pozwalających
na efektywną pracę nad sobą.
Pierwszy aspekt wewnętrznego
dziecka: wrażliwość
Świadectwo Alexandry
Moje wewnętrzne dziecko troszczy się o mnie
Moja matka była nieobecna. Nie fizycznie, ale emocjonalnie, i to
już w czasie ciąży. Trudno powiedzieć, czy naprawdę pragnęła
dziecka, które w niej rosło. Nie czuła instynktu macierzyńskiego.
Sama wychowana przez nianię, nie miała bliskiej relacji z matką.
Ojciec zniknął z horyzontu, zanim pojawiła się na świecie. Zostać
matką i myśleć za dwoje, to przerażająca perspektywa dla kogoś,
kto dotąd zawsze żeglował sam po wzburzonych wodach życia.
Moje „Ja” budowało swoje pierwsze komórki ostrożnie, by nie
zakłócić zanadto jej życia, nakazując sobie wsłuchiwanie się w jej
lęki.
W głębi ciała matki starałam się być jak najmniejsza, nie
zajmować zbyt wiele miejsca. Zapomniałam o moim ciele, by
uszanować jej potrzebę uniknięcia zdominowania. Hypotrophie
fœtale, wcześniak z padaczką, bolesny poród; natychmiast
umieszczono mnie w inkubatorze na oddziale noworodków
i w rezultacie pozbawiono bezpośredniego kontaktu z matką na
pierwsze trzy tygodnie życia. Przyjście na świat w samotności
ukształtowało moje wewnętrzne dziecko i dorosłą, którą jestem –
tę, która daje pierwszeństwo potrzebom innych, tę, która
samotnie zmaga się z trudnościami, tę, w której ciele rozlega się
dzwonek alarmowy. Wczesne doświadczenia wyznaczyły
trajektorię moich relacji ze światem. A zrozumienie tego pozwoliło
mi je zaakceptować.
Poznanie historii mojego wewnętrznego dziecka rozjaśnia mi
obraz kobiety, którą jestem i zaprasza codziennie do bycia
wyrozumiałą dla moich wątpliwości i obaw. Nawiązanie z nim więzi
pozwala mi wejrzeć w siebie, w moją tożsamość, ukierunkowuje
w moich wyborach. Zdecydowałam się posługiwać zdolnością do
empatii w życiu zawodowym, słuchać mojego ciała, kiedy do mnie
mówi, nie czekając, aż zacznie krzyczeć, prosić czasem o pomoc
i wsparcie tych, których kocham, bez obawy, że będę im
przeszkadzać, przyznać, że moje dziecko wewnętrzne ma
znaczenie, pokochać siebie, zrobić za moją matkę to, co jej się nie
udało.
Ćwiczenie
Siła ciążenia
Stosuję to ćwiczenie regularnie dla odzyskania sił, kiedy jestem
rozdrażniona albo wyczerpana.
Połóżcie się na podłodze. Jeśli jest wam twardo albo
niewygodnie, podłóżcie sobie koc albo matę do jogi. Odprężcie się.
Kiedy będziecie się rozluźniać, starajcie się poczuć, jak działa na
was siła ciężkości, pomyślcie, że ona nigdy was nie zawiedzie,
zawsze będzie, zawsze będziecie mogli na nią liczyć jak dziecko
w ramionach rodziców, które czuje siłę tych ramion i czerpie z nich
ufność i spokój.
Wszystko jest doskonałe, nasze ograniczenia
również
Wrażliwość i narzucane przez nią ograniczenia drażnią nas, bo różnicują
nasze indywidualne możliwości: ukazują, że nikt z nas nie potrafi zrobić
wszystkiego, i to jeszcze perfekcyjnie. Nieustannie wyznaczamy sobie cele
niemożliwe do osiągnięcia albo narzucamy je innym. Im bardziej
wygórowane są nasze wymagania, tym większą czujemy presję, ogarniają
nas wątpliwości, paraliżuje lęk przed porażką, przewidujemy każdą
przeszkodę. Skazujemy się tym samym na nieustanną frustrację.
Uświadomienie sobie własnych ograniczeń i posługiwanie się tą wiedzą
może być dla was naprawdę dobroczynne[17]. To właśnie zdarzyło się
w życiu Ysé. Kiedy wreszcie pozwoliła sobie nie być kompetentna,
perfekcyjna i skuteczna na wszystkich frontach jednocześnie, kiedy się
wyprowadziła i zamieszkała sama, wiele się zmieniło:
Ćwiczenie
• Ysé także mogła rozwinąć zdolność współczucia samej sobie, czego jej
ogromnie brakowało, wyzwolić się z mechanizmu wywierania na
siebie presji i obwiniania się, co, paradoksalnie, wyczerpywało ją
jeszcze bardziej niż obowiązki do wykonania. Często sądzimy, że jeśli
nie udaje się nam wykonać ciążących na nas obowiązków, musimy się
wysilać i zmuszać do nich, a jeśli wciąż nie dajemy rady, znaczy to, że
pobłażamy sobie, jesteśmy leniwi i/lub nieodpowiedzialni. Odkąd Ysé
nauczyła się przemawiać do siebie łagodnie, dostrzegać wyczerpanie
i potrzebę regeneracji sił, mogła bardziej pokochać siebie, a co więcej
– zyskać nową energię.
• Ysé udało się pokonać lęk przed samotnością i brakiem kontaktów.
Kiedy jesteśmy silni, zabezpieczamy się na wszystkich frontach,
czujemy się niezastąpieni, a więc z pewnością otoczeni ludźmi.
Mówimy często, i nie bez przyczyny, o dominacji mężczyzn nad
kobietami wymuszanej przez wieki przemocą i uciskiem. Mamy rację,
nagłaśniając tę zależność. Ale ciekawe jest też, że dominacja
mężczyzn i będąca jej konsekwencją zależność społeczna i finansowa
kobiet zaowocowała przejęciem przez nie władzy w tych obszarach,
w których były niezastąpione dzięki umiejętnościom nieznanym
mężczyznom, związanym z gospodarstwem domowym, ziemią,
przyrodą, rodziną, opieką, intymnością. Podobnie mężczyźni starali się
dominować w dziedzinie wiedzy i nauki. Jeżeli wyjdziemy poza ramy
analizowania, ile mocy daje zachowywanie dla siebie wiedzy
i umiejętności dla ugruntowania władzy, będziemy w stanie dostrzec,
że strategie współdziałania są znacznie skuteczniejsze od dominacji
i podporządkowania. Współpracując, zwiększamy możliwości
działania, dostrzegamy szczegóły problemu i oglądamy go z różnych
perspektyw. Od lęku przed brakiem kontaktów, ukrytego we
wrażliwości wewnętrznego dziecka, można się trwale uwolnić raczej
przez współpracę niż manipulację czy próby podporządkowania sobie
innych. Możliwość współpracy motywuje, wzmacnia samoocenę
i stymuluje rozwój osób z waszego otoczenia, a wasze wewnętrzne
dziecko czuje się dzięki temu bezpieczne. Kiedy pozytywne osoby
znajdują się na właściwych miejscach, kiedy rodzice chronią dziecko,
a nie na odwrót, to przestaje się ono lękać. Wrażliwość nie oznacza
koniecznie, że trzeba otaczać się wieloma ludźmi, ale ludźmi
właściwymi, mogącymi wzrastać i się rozwijać.
• Wreszcie, Ysé mogła wyzwolić się od obawy, jak ją ocenią inni.
Wystawiając się na swój największy lęk – bycie postrzeganą jako „zła
córka, która porzuciła matkę, tak bardzo wspierającą ją po śmierci
ojca” – nie musiała uginać karku pod ciężarem naszyjnika z perełek
zarzutów i wstydu, nanizanych na nić osądu ludzi plotkujących o tym,
co wcale nie powinno ich obchodzić, nieznających wszystkich
uwarunkowań jej sytuacji, niezauważających belki we własnym oku,
co zawsze sprzyja uważnemu wypatrywaniu źdźbła w oku bliźniego.
Kiedy Ysé wreszcie poczuła, że robi słusznie, wyprowadzając się,
wybierając siebie i własne życie, dając matce szansę samodzielnego
pokonania problemów szybciej, lepiej i na dłużej, mogła wreszcie,
odnalazłszy niezależność i wolność, głęboko odetchnąć świeżym
powietrzem. Stwierdziła, że otwarta konfrontacja z własną
wrażliwością oraz płynącymi z niej wyborami i zadbanie o samą siebie
pozwoliły na uporządkowanie spraw wokół i pokazały jej, co kryje się
pod maskami otaczających ją ludzi. A jeśli ci wcale nie chcą tylko
i wyłącznie naszego dobra, tracimy masę energii, znacznie więcej niż
na zwalczenie lęku przed pokazaniem… jacy naprawdę jesteśmy.
Brené Brown, odznaczająca się fantastyczną zdolnością do
formułowania godnych zapamiętania, inspirujących zdań, powiedziała
na ten temat coś, co uważam za szczególnie znaczące: „What is the
greater risk? Letting go what people think – or letting go how I feel,
what I believe and who I am?” (Co niesie za sobą większe ryzyko? Nie
dbać o to, co pomyślą ludzie, czy nie dbać o to, co czuję, w co wierzę,
kim jestem?).
Aby ułatwić zmianę we właściwych momentach, mam zwyczaj sama
stosować i zalecać technikę kotwiczenia. Przedstawiam ją tutaj, gdyż jest
bardzo pomocna w obniżaniu poziomu lęku, kiedy jest się zmuszonym do
wyjścia poza strefę komfortu, czy sami tego chcemy, czy zmuszają nas do
tego okoliczności.
Ćwiczenie
Praktykowanie kotwiczenia
Usiądźcie po turecku, odprężcie się, oddychajcie głęboko,
zamknijcie oczy.
Zakotwiczcie się w ziemi i, symbolicznie, w teraźniejszości.
Bądźcie uważni na to, co dzieje się w was. Słuchajcie bicia serca
(połóżcie dłoń na sercu, jeśli tak będzie wam łatwiej).
Powiedzcie sobie: „Teraz odczuwam (można tu wymienić emocję,
przeżycie, uczucie, doznanie). I to jest dobre”.
Oddychajcie dalej. Zwróćcie uwagę na wszystkie doznania
płynące z ciała. Otwórzcie oczy.
→ Zróżnicowane czynniki
W rzeczywistości ocena samego siebie zależy od wielu parametrów.
Otoczenie, wykształcenie, informacja zwrotna na temat nabytych
umiejętności (i błędów!) w dzieciństwie, osobowość, optymistyczne lub
pesymistyczne usposobienie, uzdolnienia fizyczne i umysłowe itd. tworzą
wiele zmiennych wpływających na ocenę naszej wartości jako osoby. Jej
podstawy ugruntowują się w dzieciństwie, po czym samoocena ewoluuje
przez całe życie pod wpływem doświadczania sukcesów i porażek, które
w istocie są odbierane bardzo subiektywnie i indywidualnie! Ewaluacja
własnej osoby to osąd ambiwalentny: bardzo subiektywny, nawet jeśli
oparty na czynnikach obiektywnych.
W tym znaczeniu wewnętrzne dziecko ponosi główną odpowiedzialność
za ten osąd, choć w wieku dorosłym może on podlegać zakwestionowaniu
i zmieniać się. Nawet jeżeli uważnie słuchamy naszego wewnętrznego
dziecka, niekoniecznie wierzymy w to, co do nas mówi. Kiedy stajemy się
dorośli, zdolni do bardziej obiektywnego wartościowania siebie i bardziej
niezależni, dzięki czemu mniej poddajemy się oczekiwaniom i opiniom
innych, możemy stworzyć sobie prawdziwszy obraz tego, czym może być
samoocena. A nasza wrażliwość wyjdzie z tego wzmocniona nie dlatego, że
poczucie własnej wartości daje nam siłę, ale dlatego, że pozwala nam
wyraźniej dostrzec, co nas wzmacnia, a co osłabia.
Kiedy nauczymy się poznawać siebie, lepiej rozpoznawać swoje
potrzeby, zasoby, doceniać siebie i mniej zależeć od opinii i osądów innych
osób, znacząco wpłynie to na naszą samoocenę. W istocie często nie jest
łatwo dobrze rozeznać swoje rzeczywiste możliwości. Na to, jak je
widzimy, silny wpływ mają opinie osób postronnych i nasze wewnętrzne
filtry (przekonania oddziałujące silniej lub słabiej). Każdy z nas odczuwa
potrzebę, uświadomioną lub nie, by czuć się kimś wartościowym
niezależnie od stanu posiadania i tego, co potrafi. Samoocena odsyła więc
do uogólnionego osądu, pozytywnego lub negatywnego, danej osoby
o samej sobie. Jest ona często mylona z wiarą w siebie, która odnosi się do
tego, co potrafimy zrobić. Samoocenę za to należy odnosić do wartości,
jaką sobie przyznajemy, gdyż bierze się ona z uświadomienia sobie piękna
najgłębszej, nieodłącznej części naszej istoty. To spojrzenie, które
kierujemy na nas samych, łączy się ze spojrzeniem wewnętrznego dziecka.
W tym znaczeniu umowy Tolteków zapraszają nas, by nie mylić
subiektywnego przedstawienia świata z dzieloną z innymi
rzeczywistością[18]. Kiedy inni ze swojego punktu widzenia oceniają
wasze decyzje i wybory życiowe, nadużywają władzy wobec waszej
rzeczywistości. Prawda jest niepoznawalna, gdyż dostępne dla nas jest tylko
jej niedoskonałe przedstawienie. A zatem każdy mówi tylko o sobie,
o swoim postrzeganiu świata, a nie o świecie takim, jakim jest. Możemy
myśleć w kategoriach osobistych możliwości („Co konkretnie mogę zrobić
ja sam, by przyczynić się do tego, co wydaje mi się właściwe? Co mogę
budować, by uczestniczyć w tworzeniu lepszego świata?”), nabierając
dystansu i nie koncentrując się na danej sytuacji i chwili obecnej.
Uważamy na ogół, że wiedza o naszej wrażliwości nie współgra
z wysoką samooceną. Wynika to prawdopodobnie z niewłaściwego
rozumienia tego zasobu. Mieć wysoką samoocenę to w istocie znać siebie
na tyle, by wiedzieć, że bez względu na to, czy będziemy żyli
w sprzyjających, czy trudnych okolicznościach, będziemy prawdopodobnie
dysponować wystarczającymi zasobami, by przeżyć je najlepiej, jak to
możliwe. Gdy okażą się trudne, będziemy potrafili wyciągnąć z nich naukę
– nabiorą wówczas sensu; gdy będą sprzyjające, będziemy umieli się nimi
cieszyć, a kiedy ujawnią naszą wrażliwość, wyciągniemy z tego korzyść –
współczucie dla siebie, nowe umiejętności, wsparcie i pomoc ze strony
kogoś, kto będzie przy nas, okazując miłość i spolegliwość.
Inny złożony problem tkwi w tym, że samoocena może różnić się
w zależności od dziedziny życia, której się przyglądamy: sposoby regulacji
emocji, wykształcenie, kwalifikacje zawodowe, fizyczność i wygląd,
sposoby nawiązywania relacji z innymi, wizja siebie w przyszłości… – na
naszą tożsamość składa się zatem wiele aspektów „Ja”, które postrzegamy
często łącznie.
Tak więc, im bardziej akceptujemy siebie, tym bardziej wzrasta poczucie
własnej wartości. A im bardziej czujemy się wartościowi, tym łatwiej nam
rozwiązywać problemy i osiągać sukcesy. Kluczowa dla pojęcia własnej
wartości jest wizja siebie w przyszłości. W związku z tym samoocena
zależy nie tylko od tego, jak jesteśmy skonstruowani, od tego, jak
postrzegają nas inni (oceny, osądy) i my sami (usposobienie, osobowość,
autoewaluacja), ale także od tego, jak wyobrażamy sobie nasze przyszłe
życie, jakie cele przed sobą stawiamy. Jest więc zależna od postrzegania
przez daną osobę jej sukcesów i porażek, ale także od celów, które chce
osiągnąć (szeroko rzecz ujmując, czyli we wszystkich dziedzinach życia).
Ćwiczenie
Świadectwo Sandrine
Aladyn i wewnętrzne dziecko
Tak bardzo pragnęłam, żeby przyszedł. Ustawiłam małe talerzyki
na dużych talerzach. Poprawiłam włosy. Każdy kosmyk na swoim
miejscu. Jakieś miłe drobiazgi. Dwa dni temu znów pojawił się
w moim życiu. Przestałam już czekać. A tu nagle wiadomość
spadła z nieba. Stamtąd zwykle przychodzą wieści od
powietrznego wędrowca. Pilota. Ale cóż, odwołał spotkanie. Jest
zmęczony. Musi wcześnie wstać, odnawia licencję na symulatorze
lotu. W sumie nic takiego, dlaczego więc jestem taka przybita?
Mam wrażenie, jakbym wyskoczyła z lecącego samolotu. Tyle
zawiedzionych oczekiwań.
Emocjonalna magdalenka[19] obudziła wspomnienia i znów
poczułam się małą dziewczynką. Mam dziesięć lat… Od dwóch
dni szykuję się na piknik przy okazji turnieju tenisa. Bardziej
przejmuję się kanapkami niż torbą ze sprzętem. A kiedy
nadchodzi Ten Dzień, pada deszcz. Korty mokre, wyjazd
odwołany. Deszcz leje, ja zalewam się łzami; tyle starań na
darmo! Ze złości, w deszczu zmieszanym z gorącymi łzami,
pochłaniam rozmiękłą kanapkę w ogrodzie pod niedowierzającymi
spojrzeniami rodziców. Wszystko się miesza. Nie wiem już, kto
leży skulony na łóżku w paryskim mieszkaniu. Mam dziesięć lat;
mam trzy lata. Płaczę ze złości. Czuję w sobie tamten deszcz.
„Przecież to nic takiego!” Ale we mnie, w środku jest mała
dziewczynka, taka wrażliwa, bezbronna. Domaga się pociechy.
Kuli się w sobie, zanosi od płaczu. Wewnętrzny barometr idzie na
burzę. Mamusia we mnie bierze ją za rękę i szepce cichutko, że
jest tu razem z nią, dla niej: „Tak, wszystko może się nagle
zmienić… Ale to z czasem mija… Cokolwiek by się działo, wiedz,
że cię kocham”.
Obejmuję się ramionami i tulę. Długo. Kołyszę się
i instynktownie głaszczę krótkimi pociągnięciami. Przygarniam
moją małą dziesięciolatkę, ale i trzylatkę, która zgubiła się na
plaży. Kołyszę się, próbując oddalić krytyczne myśli, skore do
osądzania takiej niestosownej sceny. Ofiarować dziewczynce
czułość, ukoić wrażliwość i dać jej czas, by znowu poczuła się
bezpieczna. Oto ja w pozycji płodowej, objęta ramionami. Moje
ramiona mnie tulą.
Jestem matką kochającą bezwarunkowo, akceptuję siebie taką,
jaką jestem, z moimi lękami z dzieciństwa, z moją frustracją. Staję
się moim ojcem, dającym siłę mojemu wewnętrznemu dziecku, by
ośmieliło się być tym, kim jestem teraz. Staję się dzieckiem, które
otrzymuje. Moje wewnętrzne dziecko pozwala się dotknąć tam,
gdzie czuło się samotne. Rozgrzać tam, gdzie czuło chłód.
Wygładzić tam, gdzie czuło się przygniecione.
Teraz wewnętrzne dziecko czuje się kochane takim, jakie jest.
Pewne, że nie musi niczego udowadniać, tylko po prostu być.
Może znów okazać ciekawość. Zaistnieć. Oddać się życiu jak
niezapisana karta. Nie wie nic. To nowe spojrzenie czyni je
figlarnym, spontanicznym, radosnym. Otwartym na wszystko.
Moje wewnętrzne dziecko jest w każdym wieku. We wszystkich
naraz.
Nie w takim jedno- czy dwucyfrowym wieku wypisywanym na
urodzinowym torcie, ale w wieku dodawanym: rok plus dwa plus
trzy plus cztery… Aż się w głowie kręci! Wszystko jest wpisane
w ciało. Od poczęcia wszystko się rejestruje, jak na taśmie
emocjonalnego magnetofonu w 3D. Nasze wewnętrzne dziecko
jest zawinięte głęboko, chowa się w najstarszej rolce. Maleńkie,
wciąż tam jest. Zawsze gotowe obudzić się i wyłonić z lampy
Aladyna. Wejść w rezonans, kiedy zdarzy się podobna sytuacja.
Wszyscy nosimy w sobie takiego małego dżina gotowego ożyć,
czy chcemy tego, czy nie. Czeka tuż za drzwiami, za niewidzialną
ścianą. Musimy być gotowi go przyjąć!
Wrażliwość i intymność
Dojrzała miłość we wszystkich swoich aspektach, od miłości
sentymentalnej po przywiązanie i przyjaźń, dotyczy dwóch osób dorosłych,
dojrzałych i zdających sobie sprawę ze swoich „stref cienia”, którymi każde
z nich zajmuje się oddzielnie, by podsycać relację, zamiast wymagać coraz
więcej od drugiej osoby. Kiedy macie trudności ze zwierzaniem się,
z bliskością emocjonalną, kiedy czujecie się zawłaszczeni przez czyjeś
pragnienie bliskości i trzymacie partnera lub partnerkę na dystans od
waszego wnętrza, prawdopodobnie chronicie wrażliwość swojego
wewnętrznego świata. A jednak, by czuć się kochanym szczerze
i prawdziwie, macie potrzebę odsłonięcia się i poczucia bycia
zaakceptowanym w całości swojego jestestwa.
Odruchowo próbujemy eksponować nasze mocne strony i ukrywać
wady, tak nas nauczono. A jednak słabości mogą nas uczyć wielu
subtelnych, osobistych i pasjonujących rzeczy o nas samych i o innych,
informacji, do których nasze mocne strony nigdy nie dotrą. Zdarzają się też
czasem takie chwile bliskości, kiedy rozmawiacie z kimś o waszych
słabościach albo kiedy ktoś zwierza wam się z czegoś, co jest dla niego
trudne. To bardzo zbliża dwie osoby, bardziej niż mówienie o tym, w czym
jesteśmy dobrzy i co się nam udaje.
Ćwiczenie
Dbanie o nią tak, jak podlewa się rośliny, pozwala lepiej znosić
i przemieniać doświadczenia życia.
Sevim Riedinger
Empatia, skarbnica mądrości
Szybciej niż inni domyślić się, czego chce klient, dziecko, partner czy
ktokolwiek, kto stoi przed wami i czegoś od was oczekuje. Poczuć, jak
atmosfera się zmienia, łagodzi: przewidywać konflikty i im zapobiegać.
Umieć słuchać tak, by wasz rozmówca czuł się nie tylko wysłuchany, ale
i zrozumiany. Potrafić zauważać „niewidzialnych” ludzi z tła, techników,
sekretarki. Nie uprzedzać się z góry, gdy napotykasz przeszkodę. Wiedzieć,
że życie nie jest łatwe (i dlaczego!) i że niektóre zachowania, z pozoru
nieadekwatne czy niewłaściwe, to w istocie wyraz cierpienia albo
mechanizm obronny. Wszystko to pozwala zauważać więcej, dostrzegać to,
co nie od razu rzuca się w oczy, czytać między wierszami w tym, co wydaje
się oczywiste. Macie w sobie wielką subtelność, a ukonkretnia się ona
w ogromnej zdolności do empatii. Rozwija się od urodzenia, gdyż jest
niezbędna do przeżycia i stworzenia głębokiej więzi uczuciowej. I nawet
jeśli nie wiecie, co się na nią składa, lubicie jej słuchać i ją rozwijać. Jak
sprawić, by częściej ufać swojej subtelności? Zrozumieć, w jak dużej
mierze subtelność wewnętrznego dziecka jest waszym sojusznikiem.
Zdolność rodziców do empatii to kluczowy element w procesie
budowania naszej subtelności i jej jakości u wewnętrznego dziecka. Aby
zrozumieć, jak ważne jest pozostawanie w harmonii z własną subtelnością,
należy prześledzić główne drogi rozpoznawania emocji. Jak funkcjonuje
postrzeganie emocji u innych? Kiedy ktoś w naszej obecności wyraża
pewną emocję, pierwszy mechanizm psychiczny (całkowicie nieświadomie)
odniesie się do sposobu, w jaki my sami przeżywamy tę emocję. Na
przykład kiedy jakaś osoba płacze w moim gabinecie, bo jest smutna, mój
pierwszy mechanizm (którego nie zauważam na poziomie świadomości)
polega na odwołaniu się do mojej typowej reakcji na ogarniający mnie
smutek. I zgodnie z tym, jak reaguję na własny smutek, spokojnie czy nie,
przechodzę do drugiego mechanizmu psychicznego – do którego udaje nam
się przejść tylko wtedy, gdy pierwszy nie sprawił zbyt wielu trudności:
rzetelnie i uważnie słucham o smutku drugiej osoby, nie próbując na nią
wpływać, uciszać jej, przeszkadzać w jakikolwiek sposób. A jeśli trudno mi
znieść mój własny smutek, nigdy nie osiągnę drugiego poziomu, pełnego
szacunku i dobroczynnego. Będę tylko próbować za wszelką cenę przerwać
tę manifestację emocji przez brak zainteresowania, bagatelizowanie,
racjonalizowanie, dystans, manipulację, autorytarną radę, złość, wyrzuty,
a nawet przemoc – psychiczną lub czynną.
Właśnie dlatego psychoterapeuci powinni obowiązkowo pracować nad
sobą, akceptować wyrażanie przez siebie emocji i być z nimi w zgodzie.
Jeśli nie wykonają tej pracy, niemożliwe jest, by słuchali innych na
odpowiednim poziomie, ponieważ drugi mechanizm psychiczny nie będzie
dla nich dostępny. Można to odnieść też do relacji rodzicielskiej. Kiedy
dorośli opiekujący się dzieckiem świadomie wyrażają swoje emocje, są one
uprawnione, odzwierciedlają ich wrażliwość – oraz wrażliwość dziecka –
a zatem są istotne. Wówczas ich towarzyszenie rozwojowi i edukacji
dziecka ma zupełnie inną jakość, niż kiedy szczerość nie jest możliwa bez
poczucia emocjonalnego zagrożenia. To właśnie dlatego mężczyźni na ogół
są słabo odporni na kobiecy płacz i będą szukali mniej lub bardziej
przyjaznych strategii, by łzy przestały płynąć. W rezultacie wychowania
zgodnie z wzorcem płci, w którym kształtowano nas przez większość czasu,
smutek nie jest emocją akceptowaną u chłopców. Jeśli podążaliście za
moim tokiem myślenia, rozumiecie, że w związku z tym smutek u innych
będzie przez mężczyzn tak samo systematycznie blokowany, jak ich
własny. To samo można powiedzieć o reakcji kobiet na złość u siebie
i innych.
Jeśli przeciwnie, rodzic jest świadomy swoich negatywnych emocji
i umiarkowany w ich wyrażaniu, jego dziecko, poprzez modelowanie,
nauczy się nazywać te, których samo doznaje. A kiedy czujemy się
rozumiani i akceptowani pomimo wyrażania negatywnych emocji, kiedy
nie kwestionują one wartości osoby rodzica i nie powodują jego
zniechęcenia czy, co gorsza, psychicznej kapitulacji, wzrastamy w pełni
jako osoby subtelne, dostrzegając korzyści i zasoby, jakie daje ta ludzka
umiejętność. Dziecko uczy się też, że nie jest pozostawione samo sobie,
kiedy doświadcza trudnych emocji, a wreszcie, że rozwiązanie problemu
można znaleźć samemu dzięki umiejętnościom w obszarze kreatywności.
Ćwiczenie
Rozumienie emocji
Wypełnijcie tabelkę, której kolumnami są cztery podstawowe
emocje: smutek, strach, złość, radość.
W każdej kolumnie opiszcie waszą reakcję wobec kogoś, kto
niedawno wyraził daną emocję. Jeśli to możliwe, zaobserwujcie, co
dzieje się w was w różnych sytuacjach wyrażania tej emocji przez
innych.
Jakie emocje są dla was zakazane? Jakie przyjmujecie
najspokojniej? Z jakimi czujecie się nieswojo? Co musicie czuć, żeby
wysłuchać i zaakceptować drugą osobę bez pośpiesznego uciekania
się do strategii opisanych w tym rozdziale?
Moc intuicji
Jeśli subtelność pozostaje w zgodzie z wiedzą, pozwala rozwinąć
nadzwyczajną zdolność, której mechanizmów działania jeszcze w pełni nie
znamy: intuicję. Na przykład Sébastien, chcąc mi wyjaśnić, w jaki sposób
rozpoznaje potrzeby innych, zanim oni zdążą je wyartykułować, powiedział
mi: „Mówią mi, że żywo reaguję. Jeśli chodzi o moje mocne strony, to
wyraźnie widać, że umiem analizować i jestem jak kameleon, szybko się
adaptuję i dobrze odczytuję sygnały”. Opisał mi szczegółowo, wykazując
dobrą znajomość samego siebie, w jaki sposób bez większego
zastanowienia pojawia się u niego coś w rodzaju obrazu rozwiązania
problemu, jak gdyby całe jego „Ja” podejmowało decyzję, której on musi
jedynie wysłuchać, by podążyć, bez namysłu, właściwą drogą.
W dzieciństwie uczymy się, przyswajając tysiące zasad współżycia
społecznego, z których składa się proces edukacji, że bycie spontanicznym
i bycie sobą nie zawsze jest właściwe. Rozumiemy, kiedy nie napomina się
nas zbyt surowo, że takie naturalne, pozbawione refleksji zachowanie może
przeszkadzać innym, i w końcu je powstrzymujemy. Takie zachowania
dziecka przeważnie uznawane są za „niedojrzałe”, wywołują śmiech
w rodzinie. Często dzieje się tak, gdy dziecko ukazuje swoją prawdziwą
naturę, wyraża pragnienia i potrzeby, które my sami tłumimy codziennie,
gdyż społeczeństwo lub moralność nie uznają ich za właściwe. Ponieważ
nie chcemy konfrontować się z własnymi tłumionymi potrzebami, tłumimy
je u dziecka, gdy tylko próbuje je wyrazić. Kiedy traktujemy malucha w ten
sposób, uznając, że to, co wydobywa się na powierzchnię, jest niewłaściwe,
nie tylko ograniczamy jego kreatywność, ale także uczymy, że nie można
opierać się na intuicji. Dziecko uczy się więc, że jeśli chce się czuć
akceptowane i kochane, powinno różne rzeczy robić „tak, jak wszyscy”,
„normalnie”. Krok po kroku cały entuzjazm napędzający jego kreatywność
gaśnie, dziecko tłumi intuicję, by nie wystawiać się na powodowany
zdrowym rozsądkiem osąd ze strony dorosłych. W ten sposób większość
z nas nauczyła się polegać raczej na rozumowej analizie niż na odczuciach,
aby nie zakłócać ustalonego porządku albo nie narazić się na upokorzenie.
Wciąż musimy odnosić się do tego, co jest właściwe i rozsądne, zamiast po
prostu działać, podejmować decyzje, a to znacząco ogranicza nasze
możliwości.
Ćwiczenie
Świadectwo Andrei
Subtelność to moja siła
Choć mam już 30 lat, dopiero od niedawna udaje mi się (a i to nie
zawsze!) łączyć się z moją subtelnością i „prawdziwymi” emocjami
za pośrednictwem mojego wewnętrznego dziecka. Przez wiele lat
nie potrafiłam wziąć w ramiona tej części mnie, raczej żyłam obok
niej, nie wiedząc, jaka jest ważna.
Życie, jego dobre i złe chwile, uczyło mnie krok po kroku
nawiązywać kontakt ze sobą i z moimi odczuciami bez większych
obaw i chęci kontrolowania ich za wszelką cenę. Po prostu
przeżywać je i obserwować tak jak wtedy, gdy byłam mała, zanim
poddałam się wpływom. Zanim moje myśli zostały przykrojone
według mojego otoczenia i jego „zasad moralnych” albo
„powszechnych przekonań”, które, jak dzisiaj widzę, wcale nie były
takie powszechne. Nauczyć się odczuwać, przenikać to, co płynie
z serca, uczynić z subtelności moją siłę, nie słabość.
Dziś wiem, że akceptując moją subtelność i wrażliwość, czyli
podatność na zranienia, jestem naprawdę wolna. Mogę
dokonywać własnych wyborów, uwolnić się od lęku, który od tak
dawna kierował moimi decyzjami.
Łącząc się z moim wewnętrznym dzieckiem (w rzeczywistości
jest ono bardzo różne od dziecka, którym stałam się, odkąd
podlegałam wpływom otoczenia), łączę się z emocjami i pozostaję
w zgodzie z moją najgłębszą istotą. Akceptując moją subtelność,
pozostawiam miejsce tej części mnie, by mogła się uzewnętrznić
po tak wielu latach milczenia i niewoli. Doświadczając i doceniając
ten aspekt siebie, daję sobie wolność, podczas gdy przez tyle lat
żyłam w przeświadczeniu, że pozwalając, by wewnętrzne dziecko
we mnie żyło, tę wolność sobie odbieram.
Subtelność doznana, zaakceptowana, a nawet doceniona
(przez większość czasu!) poszerza moje możliwości, wzbogaca
kreatywność. Gdyż właśnie ta subtelność, przeżywana za
pośrednictwem wewnętrznego dziecka, jest, jak sądzę, właściwą
drogą doświadczania chwili obecnej.
Inteligencja emocjonalna
Ćwiczenie
Iluż to pacjentów opowiadało mi o tym, jak ich życie zmieniło się albo
skierowało na inne tory pod wpływem spotkania z dorosłą, życzliwą osobą,
czasem nawet bez słów, przez kilka minut, w autobusie, w sklepie,
w najbardziej przypadkowym miejscu – kiedy byli dziećmi! Widząc, że
dorosły jest wobec niego uważny i je docenia, dziecko, które uważności
i aprobaty nie dostaje w domu, chłonie je jak gąbka. Potrafi zachować
bardzo silny emocjonalny ślad tego zdarzenia, który będzie w przyszłości
pozytywnie wpływał na jego wybory życiowe, stosunek do otoczenia,
środowisko zawodowe i osobiste, krótko mówiąc – jego naturę i świat.
Kiedy dorośnie, wewnętrzne dziecko tej osoby będzie pamiętało, że
możliwa jest postawa inna niż oparta na rywalizacji, stosowaniu przemocy
psychologicznej, manipulacji czy tłumieniu emocji, i że jest ona
w najwyższym stopniu dobroczynna. Niezatarty ślad uwagi
skoncentrowanej na dziecku przez kilka minut, godzin czy dni może
pozwolić mu na rozwój uzdolnień i potencjału życiowego tam, gdzie
warunki i otoczenie wydawały się być w wysokim stopniu nieprzyjazne czy
niekorzystne. Kreślę te linijki z oczywistego, niezmiernie ważnego
powodu: nie wahajcie się nigdy, nigdy zrobić coś dobrego dla dziecka –
jeśli to tylko możliwe, w sposób bezpośredni – w każdych okolicznościach,
gdy będzie to wam dane. Bez wahania. Nawet pośrednio, nawet jednym
zdaniem, nawet kierując w jego stronę tylko spojrzenie pełne uwagi,
pokazując, że zauważyliśmy jego smutek, że je zrozumieliśmy. Taka
postawa może być decydująca dla emocjonalnego przetrwania i dalszych
wyborów życiowych.
To samo dotyczy waszego wewnętrznego dziecka. Nie ociągajcie się
z poświęcaniem mu uwagi, nie myślcie, że ono „już wszystko wie”, jest
grzeczne, otrzymało od was dość starań. Miejcie odwagę jasno mu
wytłumaczyć, że nie zgadzacie się na zachowanie osoby, która je dręczy, że
to nieakceptowalne, że będziecie je chronić, nie czekając na nic więcej. Nie
wyobrażacie sobie nawet, do jakiego stopnia fakt, że się na to odważyliście,
może zmienić świat, tak jak krople piętrzą w końcu fale oceanu, a one,
wspomagane działaniem księżyca, wznoszą fale przypływu.
Jak można zmienić świat uważnością wobec wewnętrznego dziecka?
Indyjski eseista Satish Kumar podsuwa myśl, że każda istota ludzka jest we
wszystkich aspektach powiązana z innymi, a zatem zmieniać siebie oznacza
zmieniać świat. Sprzeciwia się indywidualistycznemu myśleniu Zachodu,
które według niego, nie tylko stanowi źródło przemocy, ale też popełnia
w swym osądzie dotyczącym przetrwania naszej planety błąd
fundamentalny i być może nie do naprawienia. Sanskrycka mantra So Hum,
którą Kumar tłumaczy jako: „Jesteś, więc jestem”[22], stała się jego
mądrością życiową w świecie, w którym relacje są wzajemnie zależne,
życzliwe i solidarne, nie wycinkowe. Każdego dnia, na podstawie
niezliczonych anegdot z życia codziennego mojego i moich pacjentów,
mogę potwierdzić, jak bardzo to zdanie jest prawdziwe. Najistotniejsza
w nim jest dla mnie siła wzajemnych zależności między nami wszystkimi.
Naprawdę ja jestem tobą, a ty jesteś mną. Spoglądając na ciebie
z życzliwością, mogę cię nauczyć kochać ciebie. Kiedy patrzysz na mnie
podejrzliwie, kiedy myślisz, że cię nie lubię, że tobą gardzę, że nic, co
zrobisz, nie będzie według mnie dość dobre – oznacza to, że nie lubisz
siebie, gardzisz sobą i nic, co zrobisz, nie będzie według ciebie dość dobre,
a to niezmiernie mnie smuci, bo cię kocham.
Moje dziecko zawiera w sobie wszystkie dzieci; w dziecku, które przez
pięć minut spotykam na mojej drodze, zawiera się moje wewnętrzne
dziecko. A kiedy podejmuję odpowiedzialność, by nawiązać wartościową
relację między tymi dwiema stronami, przyczyniam się do powszechnego
dobra życia i istot żywych.
Ćwiczenie
Co nas powstrzymuje?
Julia Cameron pokazuje, jak wielu z nas, podobnie jak pacjenci, o których
opowiadałam na początku tego rozdziału, pragnie być bardziej
kreatywnymi. Wielu z nas czuje też, że jest kimś znacznie bardziej
twórczym, niż mógł to dotąd pokazać, czy to w znaczeniu przenośnym –
w podejmowanych decyzjach i zastosowanych rozwiązaniach, czy też
dosłownie – w działaniach artystycznych. Autorka wyjaśnia, że jeśli
porównujemy marzenia i twory wyobraźni z realiami naszego życia, te
ostatnie wydają się nam banalne i nudne. Gorąco pragniemy „żyć twórczo”
i w tym właśnie wewnętrzne dziecko, ośrodek weny twórczej i zdolności,
może nam pomóc.
Julia Cameron wymienia kilka cechujących każdego ograniczeń
w rozwoju kreatywności, które należy pokonać (i można to zrobić bez
trudu) jedno po drugim:
• ciągłe powtarzanie sobie: „Już za późno na…”, aż rzeczywiście będzie
za późno;
• czekanie, aż zarobi się dość pieniędzy, by robić coś, do czego wyrywa
się nasze serce. Mogę was zapewnić jako codzienna towarzyszka osób
dokonujących życiowych zmian, że to tak nie działa! Powtarzam
często, że aby skoczyć w przód, nie trzeba czekać, aż otworzą się
przed nami wszystkie drzwi. Najpierw się skacze, upewniwszy się, że
tego właśnie chcemy, a wtedy drzwi się otwierają;
• powtarzanie sobie, że chęć prowadzenia twórczego życia jest
egoistyczna i cechuje ludzi pretensjonalnych;
• powtarzanie sobie, że nasze marzenia nie są ważne, że nie musimy ich
realizować, by sprawiały przyjemność, że mogą sobie pozostawać
w sferze tęsknot;
• obawianie się osądu rodziny i bliskich (na przykład tego, że uznają nas
za niepoważnych albo megalomańskich);
• powtarzanie sobie, że kreatywność to luksus zastrzeżony dla
niewielkiej grupy ludzi, a my powinniśmy cieszyć się z tego, co
mamy.
Ćwiczenie
„Najpierw matura!”
Rodzice bardzo rzadko mówią dzieciom: „Spróbuj, zobaczysz, jak będzie”
w odpowiedzi na plany kariery artystycznej wyrażane przez dzieci czy
nastolatki. A to jedyna wartościowa rada w tej kwestii. To, co możemy
zrobić z naszą kreatywnością i jak świat się do tego odniesie, jest
kompletnie nie do przewidzenia. Kiedy w młodości mieliśmy ciągoty
artystyczne, a wielu z nas je miało, słyszeliśmy od innych, a czasem i od
siebie, „rozsądny” argument, że utrzymywanie się z własnej twórczości jest
trudne i niestabilne ekonomicznie. Dla wielu rodzin sztuka to tylko
rozrywka niedoceniana pod względem potencjalnego zarobku gdyż
przyjmuje się w nich za pewnik, że nie mamy dość talentu, by „się z niej
utrzymać”.
Fakt, że tak wielu z nas marzyło o poświęceniu się sztuce, zdradza kilka
rzeczy. Po pierwsze, że zanim obwieściliśmy ten zamiar innym,
wystawiając się na ich moralizatorski osąd albo odwołanie do zdrowego
rozsądku, w głębi duszy wierzyliśmy w nasz talent. Wierzyło w niego nasze
wewnętrzne dziecko, był dla niego oczywisty. A bez względu na to, ile
mielibyśmy lat, gdy nawiążemy kontakt z tą częścią naszego „Ja”, też
będziemy o nim przekonani.
Drugi aspekt, który przychodzi mi do głowy, jest taki, że tkwi nam
w głowach odwieczny wizerunek głodującego artysty i ugruntowany mit, że
ze sztuki nie da się wyżyć, powszechne przekonanie, że artysta żyje jak
nędzarz i może nawet stworzyłby coś naprawdę wielkiego, ale brakuje mu
na to środków. W ten sposób trwale niszczymy pragnienie marzeń i piękna,
które nosimy w sobie wszyscy. Przekonujemy siebie, że sztuka to coś
ubocznego, niezbyt ważnego. A co pozostaje nam po minionych
cywilizacjach? Bardzo często właśnie dzieła sztuki. Nieświadomie czy
z wyboru, każde pokolenie właśnie je chce zachować po poprzednich
generacjach, i to przez tysiące lat. Literatura, poezja, malarstwo, rzeźba,
czasem rzemiosło, będące także formą twórczości, mówią nam
o poglądach, wartościach, dążeniach i duchowości licznych kultur, których
nie poznalibyśmy w inny sposób. Tworzyć to żyć, rozwijać społeczeństwo,
kształtować je w aspektach nieosiągalnych dla czystego rozumu
i przekazywać te dążenia pokoleniom, które nadejdą po nas.
Tworzyć z niczego
W procesie twórczym wyłania się kolejna trudność: kontakt z pustką
i ciszą. Rzeczywiście, często trudno jest rozpocząć aktywność twórczą,
gdyż zakłada to stanięcie twarzą w twarz z pustką, a to uczucie sprawia, że
my, ludzie Zachodu, czujemy się bardzo niekomfortowo. To słynny, znany
wielu pisarzom „syndrom czystej kartki”. Próbujemy gorączkowo zapełnić
pustkę, wszystko jedno czym. Moje osobiste doświadczenie mówi mi, że
jeśli koniecznie muszę zrobić porządek w rachunkach, to znak, że
próbuję uniknąć konfrontacji z czystą kartką. Usłyszałam niedawno, że
pracownicy wydawnictwa, w którym opublikowałam moje pierwsze
książki, nazywają to „syndromem zasłonki od prysznica” („No tak,
koniecznie muszę teraz wyczyścić zasłonkę od prysznica”). Podejrzewam,
że dobrze wiecie, o jakich wykrętach mówię. Konfrontacja z pustką, ciszą,
próżnią jest skrajnie lękotwórcza. Tym samym może skutkować
konfrontacją z własnymi zdolnościami twórczymi, ale z innego powodu:
słabo znamy samych siebie i nie wierzymy w siebie w tej kwestii.
A przecież w wielkich systemach religijnych ludzkości, chociaż słowo
ma moc stwórczą, cisza też ma znaczenie. Każda duchowość nadaje wielką
wartość milczeniu, które powinno być dla nas inspiracją, gdyż posłużenie
się zdolnością do milczenia ucisza zgiełk i umożliwia koncentrację bardziej
niż cokolwiek innego. Wielka prostota ciszy kryje jej ogromną moc
działania. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do dobrodziejstw ciszy, gdyż
odsyła ona często do naszej egzystencjalnej samotności. Ale jeśli
przepracowaliście waszą subtelność i wynikającą z niej potrzebę
uzdrowienia, wiecie już, że cisza i samotność to nie to samo co pustka
i osamotnienie. To uzdrowienie, odnowa, oczyszczenie myśli i woli, rozwój
świadomości, możliwość podejmowania stanowczych, racjonalnych decyzji
w kwestiach waszych pragnień.
Przez większość czasu jesteśmy zalewani potokami słów; relacje
społeczne opierają się na komunikacji, co wywiera wielki, nieraz
manipulatorski wpływ na tożsamość i funkcjonowanie każdego z nas już od
dzieciństwa. Ten ocean słów, zamiast wyostrzyć świadomość mocy
komunikacji werbalnej, zamula nasze myślenie krytyczne i usypia zmysły.
Dlatego właśnie – a powie wam to większość artystów i twórczych
osobowości – jednym z pierwszych odruchów w momencie, gdy
potrzebujemy uruchomienia kreatywności, jest zwykle odcięcie się od
dostępu do kontaktów i informacji: wyłączenie radia, telewizora i, rzecz
jasna, tego przeklętego smartfona.
Iść aż do końca
Moja redaktorka mawiała, że istnieją tylko dwie kategorie osób piszących:
tysiące tych, które opowiadają ci po sto razy o tym, co zamierzają napisać,
i nieliczne, które swoje książki kończą. Jest tak dlatego, a wiem to, bo
przeżyłam to niejeden raz, że pisanie ostatniej linijki – albo jeszcze gorzej,
decyzja, by nic już nie poprawiać i wysłać tekst do drukarni – to chwile
skrajnie wyczerpujące i trudne do przebrnięcia. Główną tego przyczyną jest
wystawienie własnej prywatności pod osąd innych. A to z kolei odwołuje
się do gojenia rany odrzucenia, bo w istocie o to właśnie chodzi. Obawiamy
się pokazać światu, jacy naprawdę jesteśmy w całej naszej nagości,
delikatności i kruchości. Wszyscy jesteśmy wrażliwi, ale nie chcemy, by
o tym wiedziano… A przecież to prawda powszechnie znana. Każdy z nas
jest też silny, mamy moc, ale często nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Jesteśmy istotami ludzkimi złożonymi z nierozerwalnych sprzeczności:
nasza siła i słabość mieszają się z sobą w każdej chwili, każdego dnia.
Boimy się wystawić swoje prawdziwe „Ja” na opuszczenie czy odrzucenie.
Zgodnie z doświadczeniem, które w związku z tymi dwiema ranami
spotykało nas, gdy byliśmy dziećmi, jesteśmy bardziej lub mniej gotowi na
powtórne ich przeżywanie, choć przecież jako dorośli potrafilibyśmy się
bronić, odwrócić na pięcie, pokazać, jacy jesteśmy i niech sobie myślą, co
chcą, bo odrzucenie i opuszczenie już nie może nas zabić. Ale to
wspomnienie śmiertelnego zagrożenia, symbolicznego albo rzeczywistego,
każe nam bać się tych ran również teraz. Dla niemowlęcia czy małego
dziecka, które potrzebuje dorosłych, by przeżyć, opuszczenie lub
odrzucenie może oznaczać śmierć w sensie dosłownym. Potencjalne
zagrożenie rozwija jego wrażliwość, pozwalającą zrozumieć zamiary
drugiej osoby i reagować na nie w obronie własnej.
W dorosłości odrzucenie, szczególnie w odniesieniu do naszych dzieł
plastycznych czy szerzej – artystycznych, bez względu na to, jaki wyraz
przybierze, nie spowoduje śmierci. Zaprezentowanie siebie może
skutkować tylko jednym: wystawieniem się na osąd, czasami nieprzyjemny,
czasami bardzo pochlebny. Doświadczenie publikacji moich tekstów, które
spotyka mnie od kilku lat, nauczyło mnie czegoś bardzo istotnego: obok
kilku protekcjonalnych, złośliwych, czasem nacechowanych przemocą
werbalną reakcji, zwykle pisanych przez osoby ukryte za ekranami swoich
komputerów (i pod nickami), zawsze pojawiały się setki komentarzy
przyjaznych, entuzjastycznych, pełnych zachęty, podziwu, wzruszenia,
ciepłych, nawet serdecznych. Nawet kiedy komentujące osoby nie całkiem
zgadzały się z tym, co pisałam czy myślałam, mówiły mi o tym jasno. Jakże
piękna lekcja życia! Oczywiście przemoc istnieje. Spodziewałam się tego
i teraz już wiem, że czasem potrafi być też równie tchórzliwa, co głupia.
Ale pragnienie działania, patrzenia, jak ludzie wokół nas się rozwijają
i realizują, jednak przeważa i skłania do robienia wszystkiego, byśmy byli
szczęśliwsi.
Kiedy ponownie obudzimy naszą kreatywną część, będziemy mogli
wykorzystać pustkę i ciszę jako żyzne pola, na których nie będziemy się
czuć osamotnieni i nieszczęśliwi, lecz przeciwnie, żywotni i pełni energii,
niecierpliwie pragnący odkrywać, do czego jesteśmy zdolni, radośnie
akceptujący to, co nadchodzi, nie po to, by mieć przyszłość pod kontrolą,
ale by podążać ku niej i współtworzyć ją z pomocą tego, co jest naszą
najgłębszą istotą, i w dialogu z tym, co nas otacza. Kreatywność wymaga
często, by powrócić do źródła, by wytrysnęło z niego wszystko, co tylko
możliwe.
Ćwiczenie
Kiedy stajemy wobec czegoś, nad czym jeszcze nie potrafimy zapanować,
a z czym musimy się skonfrontować, wobec czegoś, co nas zaskakuje,
czego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, odczuwamy potrzebę uciekania
się do tego, co z pewnością dobrze na nas wpływa, zwiększa poczucie
bezpieczeństwa. Rytuały mogą być źródłem kreatywności, ponieważ dają
poczucie panowania nad sytuacją, co jest w stanie wzbudzić słabiej
kontrolowane, bardziej spontaniczne działania twórcze. To nie my
wypełniamy rytuały dnia codziennego, to one wypełniają nas. Kiedy są
łatwe do wykonania, mogą znacznie wzmocnić zakotwiczenie. Ważne jest,
by rozsądnie wybrać kilka osobistych, symbolicznych i uspokajających
rytuałów.
Dla mnie regulatorami emocji (jak krótka medytacja) często bywają jazz
i herbata earl grey, a także czerwony kamień, manganokalcyt. Na ogół to
wystarcza, by przesłać mojemu ciału i duchowi sygnał: to czas na pisanie,
rysowanie, modelowanie; możesz iść na spotkanie nowych rzeczy, możesz
tworzyć coś, co cię zaskoczy, możesz próbować tysiąc razy, a tysiąc
pierwszy uznać za udany. Kontynuując w tym osobistym tonie, chcę się
wam do czegoś przyznać: od dawna, może nawet od kilkudziesięciu lat,
piszę palcem jak niewidzialnym ołówkiem na niewidzialnej kartce moje
albo usłyszane od kogoś słowa, które zbyt poruszają moje emocje. Warto
kultywować drobne rytuały w tym rodzaju, jeśli nie przeszkadzają
w niczym i nie stają się obsesyjne. Działają trochę jak myślenie magiczne,
ale świadome i jasne, małe, prorocze gesty wzmacniające poczucie
bezpieczeństwa.
Świadectwo Léi
Wewnętrzne dziecko i kreatywność
Fascynują mnie niemowlęta i dzieci. Emocje zmieniają ich buzie.
Z sekundy na sekundę, prawie niezauważalnie, twarzyczka
malucha zmienia się od uśmiechu do oczu wybałuszonych ze
zdziwienia. Te oczy nie kłamią, zawsze gotowe do chłonięcia
świata, uważne na każdy zewnętrzny bodziec. Ta nienasycona
ciekawość ożywia i mnie, budzi chęć życia. Dzieci mają wybitną
zdolność do przekazywania informacji za pośrednictwem
komunikacji niewerbalnej, niemal takiej, jaka właściwa jest
zwierzętom, a która wdrukowana jest też we mnie niczym ślad
odległego, ale wciąż żywego wspomnienia. Ich świat
wielozmysłowych doświadczeń wciąż mogę w sobie odnaleźć, na
przykład kiedy gram koncert: czuję się wtedy (w najlepszym
przypadku) całkowicie otwarta, wrażliwa, w łączności ze światem.
Każda decyzja jest słuszna, sprowokowana i wybrana przez pęd
życia, który wytycza mi drogę.
Fantazjuję na temat dziecięcej wyobraźni, wydaje mi się
nieskończona, pełna barw, świateł i dźwięków. Jak przed
stworzeniem świata, bezkształtna masa pozbawiona oparcia,
gotowa do zrodzenia opowieści. Dziecko pozostaje w łączności ze
wszystkim: to, co wewnątrz, i to, co na zewnątrz jeszcze się nie
rozdzieliło. Będzie tak, dopóki maluch nie rozpozna się w lustrze
i nie nabierze świadomości samego siebie.
Kiełkujący uczony, nie znając siebie, będzie badał swoje
otoczenie. Dorosła, którą jestem, chce pamiętać, że jest tu, by
odkrywać. Co się stanie, kiedy wskoczę do kałuży? Kiedy
pogłaszczę liść? Kiedy czymś rzucę? Myśl jest lekka, różnorodna,
twórcza. Możliwości nie mają granic, odkrywanie świata to gra.
Moje wewnętrzne dziecko przypomina mi, że logiczne
rozumowanie można dopełnić, pozbywając się ograniczeń. Jak to
dziecko w metrze, które nie uwewnętrzniło jeszcze pojęcia
siedziska, więc siada na podłodze między siedzeniami – dla niego
każda powierzchnia jest dobra, by na niej usiąść.
Podziwiam też ruchy dzieci, ich trochę jeszcze niezgrabne
kroki, układające się w coś na kształt tańca. Mają one też
zaskakującą intuicję, która mnie intryguje – zanim się dowie,
dziecko już wie. W końcu dziecięca niezachwiana wiara
w doświadczenie i przesłanie, które z sobą niesie: dzięki próbom
i licznym niepowodzeniom dziecko wierzy, że potrafi nauczyć się
chodzić, i nieważne, ile razy przy tym upadnie.
Ćwiczenie
Twórcze rozwiązania
Tybetański mistrz Chögyam Trungpa radzi, by spróbować
rozwiązywać problemy, biorąc je za to, czym są, czyli za odkrywanie:
„Przeżywajcie wasze życie jak doświadczenie”.
Na potrzeby tego ćwiczenia wybierzcie sytuację, która zwykle
sprawia wam trudność, ale nie jest specjalnie ważna ani dla was, ani
dla nikogo innego – przygotowanie jakiejś potrawy, naprawa sprzętu
domowego, prosta praca ręczna. Pozwólcie sobie na próby, błędy,
ponowne testowanie w inny sposób.
W niektórych przypadkach to może zadziałać. Miła
niespodzianka, będziecie mogli sobie pogratulować. Jeśli nie – i tak
nauczyliście się czegoś, możecie teraz spróbować czegoś innego.
Pod wpływem wielkiej radości lub żywego zadowolenia zawłada nami silna
pokusa do wykonywania bezcelowych ruchów i wydawania rozmaitych
dźwięków. Widzimy to po naszych dzieciach, ich głośnym śmiechu,
klaskaniu w ręce i skokach; widzimy to w szczekaniu i podskokach psa,
który wychodzi z panem na przechadzkę, w skokach konia wypuszczonego
na otwartą łąkę. Radość przyspiesza krążenie krwi, które ze swej strony
podnieca mózg, który z kolei oddziałuje na całe ciało[34].
Ćwiczenie
Kipieć radością
Znajdźcie trochę czasu, kupcie zeszyt i wypiszcie na kartce
wszystko, co was ekscytuje, co lubicie, nawet najprostsze rzeczy,
wsłuchując się w odczucia płynące z ciała i wyczekując
wewnętrznego drżenia radości. Stwórzcie listę po lewej stronie
kartki, prawa niech na razie zostanie pusta.
Możecie zapisać rzeczy, ale także określone chwile dnia czy roku,
cechy charakteru – waszego i innych, odczucia, smaki, osiągnięcia,
plany i marzenia. Jeśli nie znajdujecie niczego w teraźniejszości,
poszukajcie w przeszłości, we wspomnieniach tego, co was
ekscytowało. Wewnętrzne dziecko nie ma poczucia czasu, nie
odróżnia przeszłości od teraźniejszości. A zatem to, co kiedyś
pobudzało waszą energię, najprawdopodobniej nadal ma tę moc.
Kiedy skończycie, przejdźcie na prawą stronę kartki i zanotujcie,
w jakich okolicznościach pozwalacie sobie obecnie na te wszystkie
rzeczy, które was ekscytują i dodają wam życiowej energii. Weźcie
pod uwagę wasz tryb życia i możliwości. Jeśli straciliście z pola
widzenia większość źródeł przyjemności, jak możecie rozbudzić
w sobie radość? Przyjrzyjcie się uważnie całej liście, zaplanujcie
radosne chwile i przejdźcie do działania! Już teraz.
Ćwiczenie
Radość i pragnienie
Skoro radość ma związek z pragnieniem, wspiera ona realizację marzeń
i prowadzi do ich ziszczenia się w rzeczywistości. Dzięki pozytywnej
projekcji i pobudzaniu do działania nasze wewnętrzne dziecko stara się,
w przewidywaniu przyszłej radości, skłonić nas do spełniania marzeń,
a tym samym do samorealizacji.
To najbardziej wyrazisty i zarazem najbardziej pozytywny sposób
uzewnętrzniania się naszego wewnętrznego dziecka w jego roli
współpracującego z dorosłym „Ja”. Stara się rozwinąć twórcze zasoby, by
doprowadzić do realizacji tego, czego pragniemy, lub ją ułatwić, a także
umożliwić czerpanie przyjemności z procesu urzeczywistniania naszych
marzeń.
Domeną wewnętrznego dziecka nie jest mozolna wspinaczka, forsowne
pokonywanie przeszkód, działania pracochłonne i trudne. Ono zręcznie
przeskakuje przeszkody i przeszukuje wasze życie w poszukiwaniu
narzędzi przydatnych do uruchomienia swobody i przyjemności. Może to
pozwolić wam odczuć znaczny wzrost waszej samooceny. Doznanie
przyjemności z działania, pracy, wykonywania zadań czy drobnych,
codziennych obowiązków pozwoli wam umocnić poczucie własnej
wartości, poczucie przynależności do większej całości, skłoni was do
realizowania siebie, napełniając przekonaniem, że jesteście tego warci.
Świadectwo Aurélie
Radość i wewnętrzne dziecko
Lubię łączyć się z małą dziewczynką we mnie, gdyż ona nie ma
żadnych ograniczeń, jej głównym celem jest śmiech, bycie po
prostu szczęśliwą. Nie pyta, czy ma do tego prawo i co ktoś może
sobie o tym pomyśleć: to dla mnie bardzo przyjemne, wyzwolić się
od wszelkich oczekiwań na mój temat, które mogłabym
projektować na innych!
Ponieważ jestem młodą mamą, swoją wewnętrzną
dziewczynkę odnajduję najczęściej, gdy opiekuję się moim
maluchem. W jego obecności sama staję się po trosze dzieckiem:
robimy miny, śpiewamy na ulicy, tańczymy… i wybuchamy
głośnym śmiechem!
Oczywiście, jestem świadoma, że moja rola matki
wychowującej dziecko nie może się ograniczać do takich
zachowań, ale wiem także, jaką wartość ma przeżywanie tego
wszystkiego we dwie. A poza tym pozostaję również w roli matki,
kiedy przekazuję jej, że jest możliwe zachowanie łączności
z dzieckiem w nas, nawet kiedy dorastamy, a bardziej jeszcze,
kiedy pokazuję, że ten aspekt jest tak piękny, tak bogaty, że warto
o niego dbać, może oswajać, ale nade wszystko nie tłamsić. Bo
inaczej życie stanie się o wiele bardziej smutne.
Radość i witalność
Radość jest w samej swej istocie wyrazem witalności. Jest ona, jak to
widzieliśmy w tekście Darwina, związana z ruchem, a zatem ze zdolnością
do zmiany, dynamiką, możliwością transformacji. Kiedy energia radości
płynie swobodnie, możecie wejść w tryb realizacji pożądanych zmian i nie
spowalniać ich, nie hamować i nie wrzucać wstecznego biegu, gdy
zaczynają się dokonywać.
Ponieważ radość związana jest z energią ciała, ten aspekt wewnętrznego
dziecka wiąże się również z tym, jak odnosimy się do naszej fizyczności,
jaki mamy obraz swojego ciała, czy troszczymy się o nie, oraz z tym, w jaki
sposób go używamy. Kiedy go nie lubimy, tyranizujemy je lub nim
gardzimy, kiedy je zaniedbujemy, odwracamy się od niego, nasza relacja
z ciałem staje się bolesna, w najlepszym razie nieistniejąca, w najgorszym –
przemocowa, często zbyt silna.
Ważne jest, by pamiętać, nawet jeśli podświadomie zdajecie sobie z tego
sprawę, że żadne dziecko wzrastające w sposób zrównoważony nie
traktowałoby swojego ciała tak, jak my to czynimy w wieku dorosłym, nie
akceptując go takim, jakie jest, ze wszystkimi niedoskonałościami, cechami
szczególnymi, nie mówiąc już o oznakach starzenia. To z powodu uwag
czynionych przez innych, ich osądu powodowanego kryteriami norm
społecznych czy oceny cech fizycznych, dziecko dowiaduje się, że jest „za
bardzo takie” czy „nie dość owakie”. Zresztą najczęściej, kiedy po raz
pierwszy słyszy uwagę na temat tego, co dla kogoś jest defektem
fizycznym, przyjmuje ją z całkowitym zaskoczeniem. Całkiem sporo
pacjentów poddawanych terapii potrafi sobie dokładnie przypomnieć
sytuację, kiedy po raz pierwszy wytknięto im, że mają wielki nos, cienkie
włosy, dziwnie bladą skórę lub jakąś inną osobliwość w wyglądzie, która,
zanim została zauważona przez kogoś innego, dla nich nie była niczym
szczególnym, a tym bardziej – nie była wadą!
A zatem radość życia jest nierozerwalnie związana z głęboką,
nieograniczoną samoakceptacją. Nasze wewnętrzne dziecko pragnie jej
i potrzebuje w nieograniczony sposób. To zresztą często jego jedyne
oczekiwanie. „Chcę być naprawdę sobą. Chcę, byś mi pozwolił/pozwoliła
być takim, jakim jestem naprawdę, głęboko, w całej mojej indywidualności
i odrębności, ale i z tym, co nas łączy. Bez oczekiwań, bez osądzania, bez
oceniania tego, jakie powinno być moje ciało, moje dążenia, moja
osobowość i wewnętrzne wartości”.
Ćwiczenie
Moc przebaczenia
To nie działa tak jak w nakazach wyuczonych na pamięć w dzieciństwie:
„Przeproś siostrzyczkę” albo: „Powiedz pani, że ci przykro” – przebaczenia
nie da się kontrolować. W tym obszarze nie można niczego wymusić.
Oczywiście, możemy zdecydować o „wejściu w tryb przebaczenia”, ale
uporanie się z poczuciem bycia przez kogoś obrażonym wymaga nieraz
dłuższego czasu i sporej delikatności wobec naszych ran. Nierzadko
orientujemy się a posteriori, że sprawy dawno już się rozwiązały
i uporządkowały, a my, patrząc wstecz, widzimy, że stało się to jakoś samo
z siebie, „jakby moc przebaczenia złożyła nam wizytę, gdy serce było już
gotowe”[40].
Można zdecydować się wyruszyć w drogę, stworzyć wewnętrzny klimat
sprzyjający przebaczeniu, przybliżyć się do własnego spokoju. Olivier
Clerc, założyciel „Kręgów przebaczenia”, twierdzi, że rany działają jak
„cholesterol emocjonalny, odkładający się w arteriach serca” i tylko od nas
zależy, czy pozwolimy mu wpędzić nas w chorobę.
Drogę przebaczenia zaczyna się od siebie, od przeżycia doświadczenia
wyzwolenia, lekkości w relacjach, uleczenia siebie. Możliwe, że będzie to
oddziaływać też na innych, bez względu na to, czy zdecydujemy się im
o tym powiedzieć, czy nie, ale nie jest to najważniejsze w chwili
podejmowania decyzji o przebaczeniu. To indywidualne działanie,
zmierzające w kierunku wzięcia odpowiedzialności za emocje: za nasz
świat wewnętrzny i dobrostan. Tę decyzję można podjąć wyłącznie
indywidualnie i w swoim imieniu, ponieważ podążanie tą drogą będzie
czasem wymagać poproszenia o przebaczenie osób, które nigdy tego nie
uczynią, przebaczenia ludziom, których nie ma już w naszym życiu lub też
– a to bywa najtrudniejsze – przebaczenia sobie samemu.
Olivier Clerc ukazuje zasadniczą różnicę pomiędzy rozumowaniem
a uczuciami w kwestiach związanych z przebaczeniem: „To serce
przebacza, nie głowa. Głowa ma tylko dostarczyć rozsądku, ale w służbie
serca. Aby kroczyć dalej drogą przebaczenia, trzeba porzucić stare o nim
przekonania, błędne pojęcia, które tylko wpędzą nas w poczucie winy. Nie
ma jednego, właściwego sposobu postępowania, jest ich nieskończenie
wiele”[41].
Ćwiczenie
Świadectwo Daphné
Wszystko może być zabawą
W życiu dorosłego człowieka jest tak niewiele okazji do
odczuwania przyjemności równie intensywnej jak podczas
zabawy. Jednak gdy jest się uważnym, każda albo prawie każda
chwila życia może stać się zabawą.
To właśnie w ten sposób najbardziej dostrzegam obecność we
mnie wewnętrznego dziecka: jego mądrość w tym, jak wiele
zdarzeń potrafi zmieniać w zabawę, w źródło przyjemności.
Kontroler złapał mnie w metrze? Wyobrażam go sobie z różowymi
wąsami. Muszę siedzieć w jakiejś poczekalni? Zliczam białe
przedmioty, potem różowe, wyobrażam je sobie w odwrotnych
kolorach. Na ulicy próbuję dyskretnie stawiać kroki tylko na
krawędziach płyt chodnikowych czy pasów i bawię się,
obserwując, jak inni dorośli ukradkiem mnie naśladują. Lubię
śmiać się głośno i wcale się tego nie wstydzę. Lubię wymyślać
zagadki, tajemnicze i mrożące krew w żyłach historie, opowiadam
je mojemu chłopakowi. Tak samo w seksie, w bliskości, to
oczywiste, umieć się bawić – to bardzo odświeża pożądanie,
przyjemność z poznawania, poszanowania i kochania się
wzajemnie.
Przyjemność z zabawy prawie nie ma granic, tak samo jak
płynąca z niej radość. Najbardziej nieznaczące rzeczy mogą dać
początek przygodzie, zachwyceniu się, dać impuls do rozwoju i do
wybuchów śmiechu. Poprzez radość moje wewnętrzne dziecko
sprawia, że rosnę, a jednocześnie staję się znów małą
dziewczynką, i nie ma w tym żadnej sprzeczności.