You are on page 1of 135

Tytuł oryginału: Se réconcilier avec son enfant intérieur

Projekt okładki: Katarzyna Grabowska/www.andvisual.pl


Przekład: Joanna Kuhn
Redakcja: Jerzy Bandel
Redaktor prowadzący: Bożena Zasieczna
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Dorota Marcinkowska, Katarzyna Machowska/Słowne Babki

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana,
przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez
pisemnej zgody posiadacza praw.

Copyright © 2021, Editions Eyrolles, Paris, France


Copyright © by the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022

ISBN 978-83-287-2061-9
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
Spis treści

Wstęp
Wewnętrzne dziecko – kim ono jest?
Pierwszy aspekt wewnętrznego dziecka: wrażliwość
Drugi aspekt wewnętrznego dziecka: subtelność
Trzeci aspekt wewnętrznego dziecka: kreatywność
Czwarty aspekt wewnętrznego dziecka: radość
Podsumowanie
Bibliografia
Tej samej autorki
Wstęp

Każdy człowiek skrywa w sobie dziecko pragnące zabawy.


Fryderyk Nietzsche
Nasze wewnętrzne dziecko jest, po prostu, częścią naszego wewnętrznego
świata, najbardziej wrażliwą, najsubtelniejszą[1], ale też najbardziej
twórczą i niosącą radość życia częścią nas samych. Bierze swój początek
tam, gdzie nasza osobista, wyjątkowa struktura emocjonalna łączy się
z naszą przeszłością, a przynajmniej z tym, co z niej zapamiętaliśmy,
zinterpretowaliśmy i zachowaliśmy. Wewnętrzne dziecko niesie zatem
w sobie naszą kruchość, ale też delikatność, wszystko to, co buduje
wyobraźnię, przynosi pragnienie i chęć życia. Współtworzy je nieustannie
system ciało-umysł, gdyż łączy ono pamięć ciała czy „pamięć komórkową”
z pamięcią historyczną, czyli narracyjną, osobistą częścią przeszłości,
wspomnieniami i ich reprezentacjami w umyśle.
Jeśli zainteresował was temat wewnętrznego dziecka, jeśli intuicyjnie
pojmujecie jego znaczenie, ale nie bylibyście w stanie objąć się ramionami
i na czyjąś prośbę przemawiać do siebie jak do małego bobasa – ta książka
jest właśnie dla was. Wewnętrzne dziecko nie jest pojęciem nowym
w psychologii, ale definiuje się je na dwa różne sposoby, z których jeden,
mniej symboliczny i bardziej spersonalizowany, jest o wiele mniej znany
szerokiemu gronu odbiorców. Praca nad wewnętrznym dzieckiem skutkuje
lepszym zrozumieniem i skuteczniejszym gojeniem się zranień
z przeszłości, a także rozeznaniem wewnętrznych zasobów. Narzędzia
kojarzone z klasycznymi terapiami sugerujące, by wewnętrznym dzieckiem
zajmować się jak dzieckiem rzeczywistym, budzą rezerwę i wahanie:
zgodnie z ich założeniem każdy z nas miałby nosić w sobie dziecko
prześladowane, opuszczone, zaniedbywane albo uciszane przez nas
samych, dorosłych. Niełatwo mi pogodzić się z tą wizją, nakładającą na nas
poczucie winy, wodą na młyn regularnego dręczenia samych siebie.
Świadomie i zdecydowanie stwierdzam, że wewnętrzne dziecko można
również docenić i wesprzeć się na nim tak jak na innych zdolnościach
i zasobach pomocnych w najróżniejszych sytuacjach. Proponuję więc ujęcie
prostsze, szybciej działające, łatwiejsze do zastosowania w codziennym
życiu. Jeśli to wewnętrzne dziecko jest jednym z aspektów mnie samego[2],
może ono być tym właśnie aspektem, który aktywizuję, kiedy dostrzegam
swoje błędy lub gdy zauważam, co wzbudza we mnie lęki, ale też kiedy
chcę się odwołać do wrażliwości, kreatywności, radości życia i otwartości
na świat.
Myślę więc, że wewnętrzne dziecko uosabia:

• tę część mnie, która jest najbardziej podatna na zranienie, ale też


bezgranicznie ufna;
• tę część mnie, która jest najwrażliwsza, moją empatię, subtelne
odczucia, intuicję, delikatność;
• tę część mnie, która jest najbardziej kreatywna, ma nieograniczoną
wyobraźnię, zdolność tworzenia czegoś z niczego albo z drobiazgów,
prostotę;
• tę część mnie, która szuka radości, zabawy, oczarowania, beztroski,
swobody.

Odmienny punkt widzenia


Proponuję, żebyście zagłębili się w interpretację znaczenia tej szczególnej
części naszej nieświadomości w procesie rozwoju osobistego, odbiegając
nieco od pierwotnej symboliki jej przypisanej. W istocie, jeśli akceptujemy
Jungowską wizję istoty ludzkiej, powszechnie obecnie przyjmowaną,
zgodnie z którą nasze „Ja” składa się z wielu części, wzajemnie sobie
odpowiadających i od siebie zależnych, możemy uznać, że jedna z nich
funkcjonuje jak dziecko o specyficznych potrzebach wynikających z tego,
że jest z definicji niedojrzałe. Ta część nas samych byłaby zatem złożona ze
wszystkich momentów, w których nie mogliśmy rozwinąć określonych
umiejętności, kompetencji, schematów postępowania czy korzystania
z zasobów z powodu zahamowania, zakazu albo braku komunikacji.
Granice poszczególnych części naszego „Ja” nie mają jasno określonych
zarysów, ale kategorie te reprezentują pokojowo współistniejące konkretne
aspekty nas samych, jeśli tylko nasz dialog wewnętrzny toczy się płynnie.
Jednak te aspekty nierzadko bardzo się między sobą różnią i czasem dążą
do sprzecznych celów. Możemy więc z łatwością wyobrazić sobie, że
zamieszkuje w nas część dorosła, odpowiedzialna i zorganizowana –
moglibyśmy nazwać ją „tyranem” lub „sędzią” – albo taka, którą
określilibyśmy mianem „pocieszyciel” czy „rodzic”, „organizator” (a raczej
„organizatorka”!), „rozjemca”, ale także… dziecko, a może też nastolatek,
młoda dziewczyna, maluch… Wszystkie te aspekty naszego istnienia, które
nie zdołały zamknąć pewnych rachunków, których braki i luki nie zostały
w przeszłości wypełnione i które wciąż domagają się, by je uspokoić,
pocieszyć, nakarmić.
Gdybyśmy chcieli chronologicznie uporządkować reprezentacje
składające się na świat naszej psychiki, możemy wyobrazić sobie nasze
życie wewnętrzne jako fryz znaczony doświadczeniami, ranami i chwilami
szczęścia osoby, którą byliśmy w wieku kilku miesięcy, dwóch lat, pięciu,
dziesięciu, piętnastu, w wieku młodej dziewczyny, młodego mężczyzny.
Wtedy z łatwością zrozumiemy, że żyje w nas dziecko (patrz świadectwo
Sandrine, str. 83).
A zatem bez względu na to, jaką perspektywę przyjmiemy, by zrozumieć
koncepcję różnych kategorii „Ja”, stwierdzimy wśród nich obecność
aspektu przesyconego światem dzieciństwa. Trudno sobie jednak wyobrazić
jakąś część siebie, która niezupełnie jest tym samym, co „Ja” (czyli
uogólniony i zintegrowany obraz nas samych), a jednak żyje w nas.
Koncepcja wewnętrznego dziecka jako aspektu „Ja” stanowi oryginalny
wkład psychologii humanistycznej oraz najprostszy obraz zintegrowanej
tożsamości.
Dziecko jest w swojej istocie nośnikiem dynamicznej zmiany. Stąd siła
wynikająca z pracy z nim. W miarę jak pogłębiało się moje rozumienie
i poszanowanie tego wrażliwego i istotnego aspektu mnie samej, lepiej
rozpoznawałam moje mocne strony, głębokie dążenia, to, co się dla mnie
liczy, co mnie chroni od toksycznych czynników i co dostarcza
przyjemności.
Chciałabym towarzyszyć wam w waszej drodze ku wewnętrznemu
dziecku, a zatem w kierunku was samych, w odkrywaniu rozmaitych
aspektów „Ja”, które są specyficzne dla dziecięcego świata i jednocześnie
tak istotne dla naszego rozwoju. Wewnętrzne dziecko ewoluuje zgodnie
z dynamiką, która może wydawać się paradoksalna, gdyż czerpie zarówno
z tego, że nie zwracamy na nie uwagi, jak i z pełnej świadomości jego
istnienia, w całej różnorodności przejawów.
Wewnętrzne dziecko – kim ono jest?

Każdy kryje w sobie wewnętrzne dziecko, bo wszyscy, jak tu jesteśmy,


oglądaliśmy kiedyś świat oczami dziecka.
Susanna McMahon
Osobiste odkrycie
Odkąd z niektórymi moimi pacjentami wykonuję ćwiczenia ze snu na jawie
i proponuję im, by spotkali się ze swoim wewnętrznym dzieckiem, często
zgłaszają mi, że to dziecko domaga się tylko jednego: „Chcę jedynie być
sobą”. Dodają, że jest bardzo smutne, bo nie może po prostu być sobą, być
naprawdę dostrzegane, kochane takim, jakie jest. To wciąż powtarzające się
uzewnętrznienie cierpienia cały czas nadaje kierunek mojej praktyce:
wierzę mocno, że rola terapeutów, bez względu na model terapii, polega na
towarzyszeniu pacjentowi w drodze do siebie samego, do swojego „Ja”.
Dziecko nosi w sobie źródło siły życiowej. Ta siła pozwala mu uczyć się
i rozwijać: obserwować, odtwarzać i brać to, co zdecyduje się przyswoić
jako własne. To właśnie te fizyczne i umysłowe działania dają nam
poczucie rozwoju, zmiany, podążania własną drogą, wreszcie poczucie
szczęścia. Ta sama dynamika umożliwia nam samorealizację w wieku
dojrzałym, jeśli mieliśmy dobre dzieciństwo albo potrafiliśmy
przezwyciężyć przeszkody. W istocie zmianę, do której dążymy,
dostrzegamy często nie wprost: zazwyczaj nie chodzi o zmianę w sensie
dosłownym, ale o odkrycie i swobodne wyrażanie tego, czym już
dysponujemy, czym jesteśmy „wewnątrz”. Nie rozwijamy się w kierunku
„na zewnątrz”, jak się nam często wydaje, ale ku wnętrzu, a to promieniuje
na nasze relacje z otoczeniem i potencjalne osiągnięcia „zewnętrzne”.
Psychologia humanistyczna wzmacnia to przekonanie. Dla Carla
Rogersa, amerykańskiego psychologa, który pracuje w tym nurcie, każda
istota ludzka odznacza się naturalnym „pozytywnym ukierunkowaniem ku
życiu”. Im bardziej dana osoba czuje się rozumiana i akceptowana, tym
bardziej skłania się do porzucenia fałszywych mechanizmów obronnych,
których używała, by stawiać czoła trudnościom stwarzanym przez
otoczenie, i do wejścia na drogę rozwoju osobistego. W książce O stawaniu
się osobą[3] Rogers stara się wyrazić, co rozumie przez „cel życia
człowieka”, używając słów Sørena Kierkegaarda, by podsumować
najwyższe osiągnięcie ludzkiej egzystencji: „Być tym «ja», którym się
naprawdę jest. Rzeczywiście, wszyscy chcemy być naprawdę sobą”.
Chciałabym opowiedzieć wam o spostrzeżeniu, które głęboko mnie
naznaczyło, a które zmierza w tym samym kierunku. Na początku mojej
pracy psycholożki prowadziłam kilka terapii z dziećmi. I za każdym razem,
kiedy chciałam polepszyć życie jakiegoś dziecka, nieodmiennie nabierałam
przekonania, że trzeba popracować z dorosłymi, którzy są za nie
odpowiedzialni; to w nich znajduje się włącznik dysfunkcji dziecka, ono
tylko reaguje. Teraz już kieruję się prosto do źródła problemu. Paradoksem
tej sytuacji jest, że kiedy towarzyszę dorosłym, często zauważam, że
zajmuję się dzieckiem, ich wewnętrznym dzieckiem.
Moją perspektywę zmieniło regularne odkrywanie, że dzieci same
o sobie myślą jako o „fajnych” czy „grzecznych”. Nieraz zresztą bywają
całkowicie zaskoczone, że dorośli uważają je za złośliwe, zaczepne, pełne
złej woli. Kiedy ktoś zadaje pytanie: „Dlaczego mi to robisz?”, bardzo
często nie potrafią odpowiedzieć, bo są kompletnie bezradne. Niestety,
w rezultacie nierzadko przyjmują etykietkę przyklejaną im
z zastosowaniem przemocy psychicznej i nie znajdują żadnego sposobu, by
się od niej uwolnić. W trakcie psychoterapii można zresztą bardzo szybko
ukazać dziecku jego głęboko skrywane intencje i pozwolić mu ocenić, jak
bardzo pozytywne i empatyczne było w swoich działaniach, choćby nawet
nam, dorosłym, wydawały się one dysfunkcyjne i przyniosły efekt całkiem
odwrotny od zamierzonego! Na przykład często zdarza się, że dziecko
rodzica cierpiącego na depresję mówi bardzo głośno, robi „głupoty”,
szukając sposobu nawiązania kontaktu, nawet skrajnie nieprzyjemnego dla
dorosłego, by z pomocą nieznośnego hałasu czy konfliktu wyrwać rodzica
z marazmu i doprowadzić go do wznowienia relacji.

Dziecko budzi to, co w sercu dorosłego jest stłumione, zbolałe,


niedokończone. To jak odnowienie obietnicy, że w życiu znów wstanie nowy
dzień.
Sevim Riedinger

Kiedy parę lat później spotykam w gabinecie te same milutkie dzieciaki,


odkrywam dorosłych, których poczucie własnej wartości czy samoocena są
bliskie zeru. Cóż się zatem stało, że te ludzkie istoty, które w wieku dwóch
czy trzech lat wiedziały, że są „super”, zmieniły się w dorosłych
przekonanych, że są zerem, do niczego, że są niegodni szczęścia
i niezdolni, by je osiągnąć (i często uważają, że nie zasługują na miłość)?
Jestem pewna, że wszyscy wiemy o tym, że jesteśmy pozytywnymi
ludźmi, że mamy prawo być szczęśliwi, ale system oświaty i brak
porozumienia pomiędzy rodzicami i dziećmi mogą nas przytłoczyć na
długo. Francuski system edukacji, wciąż bazujący na wyróżnianiu,
rywalizacji, nagradzaniu i wytykaniu błędów zamiast na nabywaniu
umiejętności, również jest niszczący. Dlaczego? Każdy system oświaty,
w którym ocena oparta jest na błędach, a nie nabytych kompetencjach, jest
destrukcyjny dla zdrowego narcyzmu dziecka. Kiedy sprowadzamy
nauczyciela i jego rolę oceniającego do „łowcy błędów”, kierujemy całą
uwagę na to, co „robimy źle” jako dzieci, a rzadko dostrzegamy to, co
robimy dobrze, bo prawie zawsze ocenia się zgodność z wzorcem (a to
niekoniecznie znaczy to samo, co „wykonać zadanie dobrze”). W innych
systemach edukacyjnych dąży się do oceniania postępów nie poprzez
odejmowanie punktów za każdy błąd, ale przez ich dodawanie za
wykazanie się nabytą wiedzą i umiejętnościami. To pozwala zobaczyć
zupełnie odmienny obraz samego siebie. Postępowanie takie jest również
bardziej trafne: łatwiej można zrozumieć, na drodze autoewaluacji, czego
nam jeszcze brakuje w zakresie wiedzy i umiejętności – a więc czego
moglibyśmy się jeszcze nauczyć – a także ocenić przebytą dotąd drogę.
Taki system buduje pewność siebie i motywację.
Byłoby idealnie, gdybyśmy odnaleźli swoją dziecięcą duszę i przyjrzeli
się drodze, którą przeszliśmy, budując siebie, by móc oszacować, jak
bardzo teraz, gdy sami zostaliśmy rodzicami, niszczymy osoby, które tak
nas kochają i które nie tylko wiedzą, że potrafią być szczęśliwe, ale też
mają w głowie tylko jedno: uszczęśliwić nas.

Ewolucja pojęcia
Carl Gustaw Jung w latach czterdziestych dwudziestego wieku nazywał
wewnętrzne dziecko „zdolnym dzieckiem”. Oznaczało to dla niego pewien
archetyp, symboliczne wyobrażenie emocjonalnej natury człowieka.
Uważał, że „zdolne dziecko” dysponuje wrodzonymi, wspólnymi dla całej
ludzkości uzdolnieniami do odkrywania i zachwytu oraz kreatywnością,
ciekawością intelektualną.
W latach sześćdziesiątych pojęcie wewnętrznego dziecka pojawiło się
w świecie psychologii humanistycznej. Najpierw w najprostszej formie:
jako ta część naszej osobowości, która zachowała wrażliwość dziecka
i która prowadzi nas czasem do zachowywania się w sposób niedojrzały.
Idea ta była następnie rozwijana i popularyzowana przez amerykańskiego
psychologa Erica Berne’a, który oparł na niej swoją koncepcję
psychoterapeutyczną: analizę transakcyjną. Według jego teorii, na nasz
świat wewnętrzny składają się głównie trzy „stany Ja”: „rodzic”
ustanawiający zasady, „dorosły”, który myśli, decyduje i rozwiązuje
problemy, oraz „dziecko”, które odczuwa i reaguje[4].
W latach osiemdziesiątych koncepcja wewnętrznego dziecka rozkwitła.
Pośród pionierów było słynne małżeństwo amerykańskich psychologów
Hal i Sidra Stone’owie. Według nich nasz świat wewnętrzny miał być
zaludniany przez wiele subosobowości: tyran, obrońca, sędzia,
uwodziciel… Opracowali oni wówczas własną metodę terapeutyczną,
dialog wewnętrzny, polegającą na wejściu w kontakt z tymi
subosobowościami i sprawieniu, by nawiązały one między sobą
konstruktywny dialog. Idea ta jest bezpośrednio inspirowana
psychosyntezą, metodą opracowaną w latach sześćdziesiątych przez
włoskiego psychologa Roberta Assagiolego. Według niego te
subosobowości przeszkadzają naszemu głębokiemu „Ja” w wyrażeniu
siebie, prowokują konflikty wewnętrzne, wywołują poczucie braku
stabilności. Należałoby zatem odnaleźć „prawdziwe «Ja»”, aby rozpocząć
przemianę wewnętrzną. Tego właśnie doświadczają osoby przechodzące
przez kryzys środka życia: prześladuje je poczucie rozziewu pomiędzy tym,
kim są naprawdę, i rzeczywistością, którą do tej pory budowały. Wszystkie
wskazują prostą przyczynę tego stanu: mają poczucie „teraz albo nigdy”,
krótkie, dręczące zdanie wyzwalające potrzebę natychmiastowego
działania, której nie jest w stanie zaspokoić nic poza zmianą, czasem
drastyczną, pozwalającą im zmniejszyć ten rozziew i poczuć, że żyją dla
siebie, wreszcie tak, jak chciały. Cennego wsparcia udziela tutaj
wewnętrzne dziecko, dążące za wszelką cenę do samorealizacji; pozwala
ono zestroić się z najgłębszą warstwą osobowości i kryjącymi się tam
dążeniami.
Metoda dialogu wewnętrznego ma dodatkowy wymiar: pozwala
odnaleźć i zaakceptować subosobowości kryjące się w cieniu i wypierane,
w szczególności wewnętrzne dziecko, bardzo często tłumione przy
wkraczaniu w wiek dorosły, ponieważ ma tendencję do intensywnego
wyrażania emocji. Dlatego właśnie, jeśli będziemy je ukrywać
i systematycznie zmuszać do milczenia, zatracimy w życiu magię
i tajemnicę, przyjemność i bliskość w relacjach. Prowadzenie dialogu
wewnętrznego ma na celu wytłumaczenie samemu sobie, że wcale nie
musimy dorosnąć w tej części nas, gdyż właśnie stan dzieciństwa jest
źródłem niezrównanego bogactwa wewnętrznego. Takie spojrzenie na
wewnętrzne dziecko jest absolutnie rewolucyjne; miłość do samego siebie
zaczyna się od akceptacji, całkowitej i bezwarunkowej, również przejawów
naszej niedojrzałości, czasami nadmiernego wyrażania uczuć, gdyż
dowodzi to szczerości i wrażliwości, z których możemy czerpać korzyści
w kategoriach rozwoju osobistego (w sensie dosłownym). Nie oznacza to,
że pozwalamy sobie wyrażać nasze emocje zupełnie swobodnie, że mogą
się wylewać do woli. Powinniśmy, oczywiście, wraz z naszą częścią
dorosłą, nauczyć się je kontrolować i o nie dbać. Warto też jednak się w nie
wsłuchać. Im bardziej uciszamy emocje, tym bardziej one chcą się ujawnić,
by zostać wysłuchane, a to może powodować poważne problemy
w obszarze regulacji emocjonalnej.
W tym samym czasie amerykański psycholog John Bradshaw
wypracował odmienną metodę. On także uważał, że status „dziecka”
z analizy transakcyjnej jest niewystarczający, powinno ono przejść kolejne
stadia rozwoju. Założył, że jeśli na którymś z tych etapów rozwój przebiegł
nieprawidłowo, dziecko wewnętrzne zostało zablokowane. To zranienie
miałoby być przyczyną naszych niepokojów i złego samopoczucia. Metoda
Bradshawa polega na odkrywaniu, w jakim stadium rozwoju nasze
wewnętrzne dziecko zostało zablokowane. Zakłada on i dowodzi, że
zrozumienie zranień i niemożności wyjścia poza dany etap odblokowuje
terapię: Odnalezione i otoczone opieką, cudowne, naturalne dziecko
wewnętrzne wyzwala w ludziach twórczą energię. Scalone z nami – staje
się źródłem odnowy i witalności[5]. Łatwo możemy tu znaleźć analogię do
teorii zranień podstawowych. Niektóre bardzo głębokie rany, powstałe na
różnych etapach najwcześniejszego dzieciństwa, pozostawiają niezatarty
ślad, stają się „otwartym rachunkiem”, który całe nasze jestestwo stara się
jakoś uregulować. Nieświadomie stwarzamy sytuacje, w których
uporczywie, wciąż od nowa przeżywamy zranienie, nie po to, by
wywoływać cierpienie, ale by samym sobie udowodnić, że z doświadczonej
przemocy wyciągnęliśmy fałszywe wnioski, a teraz możemy ponownie
przez to przejść i zareagować inaczej.
Czasem mamy kłopot z rozpoznaniem zranienia jako takiego, gdyż
broniąc rodziców i jednocześnie siebie, próbujemy zbagatelizować przeżytą
trudność. Doznana przemoc mogła być symboliczna lub rzeczywista – dla
małego dziecka nie stanowi to różnicy. W istocie, podczas rozwoju
osobowości, to, co zdarza się rzeczywiście, oraz odczucia na temat
prawdziwych zdarzeń pozostawiają taki sam ślad na procesach
poznawczych do wieku około sześciu, siedmiu lat. To istota klucza numer
pięć „skutecznej edukacji”, której zasady sformułowała francuska
psychoterapeutka Laurence Dudek[6]. Wyjaśnia ona, dlaczego „dla
nieświadomości wszystko ma wartość doświadczenia”. A zatem nasz umysł
w dzieciństwie nie różnicuje rzeczywistości i fikcji ani rzeczywistości
i sposobu, w jaki jest przeżywana. Na przykład poczucie opuszczenia
podczas przebywania przez dłuższy czas u dziadków, jeśli nie
wytłumaczono nam jasno, dlaczego tam jesteśmy, może być tak samo
traumatyzujące dla niedojrzałego umysłu jak rzeczywiste opuszczenie.
„A zatem, dla dziecka wszystko, co postrzegane (świadomie lub nie), na
poziomie nieświadomości staje się rzeczywistością”. A im częściej
informacja się powtarza, tym bardziej staje się rzeczywista. Przed szóstym
rokiem życia dziecka niedojrzałość umysłu powoduje, że odczuwanie
zranienia wpływa prawie tak samo na schematy poznawcze jak jego
rzeczywiste przeżycie. Oto przyczyna, dla której ślady emocjonalne łączące
się z tym okresem życia są aktywne przez tak długi czas. Mamy skłonność
do bagatelizowania tych odczuć, ale nasze funkcjonowanie ciała i umysłu
nie łagodzi ich z upływem czasu.
Wielką zmianę stanowi to, że jako dorośli możemy dostrzec różnicę
pomiędzy odczuciem i rzeczywistym doświadczeniem, a odczucia mogą
zostać zwerbalizowane i uświadomione. Jednak ślad odciska się trwale.
Często trwa jako obszar osobistej wrażliwości, uzewnętrzniający się
zazwyczaj, kiedy jesteśmy szczególnie zmęczeni fizycznie lub wyczerpani
psychicznie. Każdy z nas ma taką strefę wrażliwości, która czasem bierze
górę. Ważne jest zatem, by ją znać, by móc ją rozpoznać, zatroszczyć się
o nią, przejść przez nią z życzliwością dla siebie, bez porównywania, bez
wymuszania czegokolwiek na sobie. Jednym z przejawów naszego
wewnętrznego dziecka jest pozwolenie, by ujawniła się nasza wrażliwość.
Kiedy potrafimy usłyszeć głos tego dziecka, możemy reagować spokojniej
i bardziej cierpliwie, bo wiemy, czego potrzebuje – jak rodzice, nabierający
doświadczenia w rozpoznawaniu potrzeb maleństwa, które nie potrafi
jeszcze mówić.
W swojej książce Tout s’explique. Coup de projecteur sur la relation
parent-enfant[7] („Wszystko jasne. Strumień światła na relację rodzic-
dziecko”) coach i pisarka francuska Alexandra Tsaousis przedstawia
główne zranienia emocjonalne wewnętrznego dziecka[8]. Wyprowadza ona
związek pomiędzy ranami odniesionymi rzeczywiście w czasach
dzieciństwa i mechanizmami, które „budzą” wewnętrzne dziecko, gdy
jesteśmy dorośli. Kanadyjska psychoterapeutka Lise Bourbeau umożliwiła
szerokiemu gronu odbiorców zapoznanie się z ich charakterystyką
i oddziaływaniem, dzieląc je na „pięć ran podstawowych”. Warunkują one
wszelkie nasze mechanizmy obronne i dysfunkcyjne schematy. To
mechanizmy, których nie jesteśmy w stanie zatrzymać, niezmiennie
powtarzane, przyprawiające nas o cierpienie; spychają nas w pułapkę,
z której sami nie potrafimy się uwolnić. Lise Bourbeau zakłada, że każdy
z nas we wczesnym dzieciństwie doznał co najmniej jednego
podstawowego zranienia. Rozpoznanie i opatrzenie go to wewnętrzna praca
prowadząca do wyzwolenia. W zależności od sytuacji czy etapu życia,
odnoszone rany bywają różne. Możemy je rozpoznać, analizując sytuacje,
które się powtarzają, choćby nawet z pozoru ich scenariusz rozgrywał się
z udziałem odmiennych uczestników i w odmiennej scenerii.

Ćwiczenie

Identyfikacja zranień
Poświęć czas na dostrzeżenie powtarzających się sytuacji
życiowych, z których nie udaje ci się wyjść.
Zapisz je w zeszycie jako sekwencję zdarzeń (sytuacja
wyjściowa, czynniki uruchamiające, konflikt, stwierdzenie braku
rozwiązania, wyjście).
Odnosząc się do listy ran podstawowych, zastanów się, z jaką
raną mogą mieć związek te sytuacje.

Pięć ran emocjonalnych wewnętrznego dziecka


Czym właściwie są te sławetne rany, niepozwalające nam być naprawdę
sobą? Pozwólcie, że pokrótce wam je przedstawię. Proponuję, abyście
przeczytali każdy opis, pamiętając, że odczucie niesprawiedliwości,
odrzucenia, opuszczenia, zdrady czy upokorzenia może mieć takie samo
znaczenie emocjonalne, jak ich rzeczywiste doznanie. Nie zastanawiajcie
się więc, czy opis sytuacji pasuje do jakiegoś wydarzenia, ale zastanówcie
się, czy mogliście je w dany sposób odebrać.

→ Niesprawiedliwość
Rana spowodowana niesprawiedliwością pojawia się, gdy rzeczywiście
doświadczamy odrzucenia albo gdy tak odczuwamy określoną sytuację,
kiedy nie zyskujemy akceptacji pomimo naszych wysiłków. Najczęściej
spotykanym przykładem są różnice w traktowaniu rodzeństwa.
Uznaliśmy je za niesprawiedliwe, a teraz odcinamy się od naszych
uczuć, by nie czuć dłużej bólu. Jednocześnie staramy się uchodzić za
perfekcyjnych i wzorowych, żeby wreszcie zasłużyć na miłość. Stajemy się
wobec siebie nadmiernie wymagający z powodu ugruntowanego
przekonania, że tak naprawdę nie należą nam się sukces, szczęście,
wsparcie.
Dorosły z taką raną jest wymagający i ma wiele oczekiwań. Często
porównuje się do innych, ma potrzebę bycia najlepszym (a to nie to samo,
co dawanie z siebie wszystkiego, co najlepsze) i formułuje wobec siebie
zarzuty, gdy tylko nie spełnia swoich aspiracji albo nie osiąga
zamierzonych celów.
Ta rana może potencjalnie dotykać wszystkich aspektów wewnętrznego
dziecka (wrażliwości, subtelności, kreatywności i radości życia), ponieważ
sprawiedliwość jest bardzo ważna dla dzieci, a zatem także dla naszego
wewnętrznego dziecka. To wartość, na którą dzieci są najbardziej
wyczulone (słynne: „To niesprawiedliwe!”) i długo, czasem nawet przez
całe życie uważają, że niesprawiedliwość jest nie do zaakceptowania.
Susanna McMahon w swojej pracy Le psy de poche („Kieszonkowy
psycholog”)[9] wyjaśnia, w jaki sposób zachowujemy w pamięci ślady
niesprawiedliwości intensywnie przeżytej w czasach dzieciństwa. Mówi
o wewnętrznym dziecku, a więc części nas samych najsilniej dotkniętej
poczuciem niesprawiedliwości: „To dziecko pamięta swoją bezradność,
niezdolność panowania nad biegiem spraw”. Często właśnie takie emocje
odczuwają osoby, które są stroną w sporze sądowym; liczą, że wymiar
sprawiedliwości przyzna im należne zadośćuczynienie, ale mimo to
pamiętają z dzieciństwa, że spotkawszy się z niesprawiedliwością, czuły
bezsilność i poczucie braku kontroli. Zrozumienie, że możemy się obejść
bez sprawiedliwego zadośćuczynienia, by być szczęśliwymi, choć
w dzieciństwie było nieosiągalne, w dorosłości prowadzi do radykalnej
zmiany myślenia.

→ Odrzucenie
Rana odrzucenia jest bolesna, ponieważ czujemy się odrzuceni z powodu
tego, kim jesteśmy (rzeczywiście lub subiektywnie).
W reakcji na odrzucenie postępujemy różnie: izolujemy się od innych,
z własnej woli lub nieświadomie, uważając, że nie spełniają naszych
oczekiwań albo że my nie jesteśmy warci ich zainteresowania, obawiamy
się, że możemy zakłócić czyjś spokój; odcinamy się od emocji i sygnałów
płynących z ciała, by móc intelektualizować, panować nad uczuciami
i trzymać je na dystans; mamy skłonność do unikania otwartych konfliktów,
bo czujemy się niezdolni do wyjaśniania nieporozumień, obrony naszego
punktu widzenia i zrozumienia rozczarowania drugiej osoby. Wolimy
odsunąć się, czasem na zawsze, od kogoś, kto nas zawiódł albo kogo my
zawiedliśmy. Nie czujemy się godni uczucia, miłości czy zainteresowania,
przechodząc od chwil bliskości do głębokiej samotności i przygnębienia:
odrzucamy innych, gdy sami czujemy się zbyt zagrożeni odrzuceniem albo
gdy potencjalne odrzucenie wydaje nam się nie do zniesienia z powodu
głębokich emocji, które się z nim łączą.

→ Opuszczenie
Czujemy się opuszczeni przez daną osobę albo w określonej sytuacji
(hospitalizacja, narodziny brata lub siostry, rozstanie przy pójściu do
przedszkola lub szkoły). Będziemy odtąd szukać bliskości, aby już nigdy
nie poczuć tej wewnętrznej pustki, ryzykując nawet uzależnieniem
emocjonalnym, którego źródłem jest ucieczka od cierpienia
spowodowanego poczuciem osamotnienia. Nie możemy znieść myśli
o stawieniu czoła prawdziwej samotności i wywołanemu przez nią poczuciu
pustki. Wszystkie nasze granice osobiste zacierają się i stapiają w jedność,
tracimy wolność, a nierzadko i tożsamość. W dodatku to niczego nie
zmienia na lepsze, bo nie jesteśmy wcale bliżej celu, do którego dążymy:
bycia naprawdę dostrzeganymi i kochanymi za to, jacy jesteśmy.
W istocie skala poświęcenia i utrata poczucia własnej wartości
i odpowiedzialności za siebie, spowodowane zależnością od drugiej osoby,
wywołują w nas uczucia dokładnie przeciwne: podsycają przekonanie, że
gdyby widziano nas takimi, jakimi naprawdę jesteśmy, nikt nie mógłby nas
kochać. Brak nieustannie powtarzanych dowodów miłości jest więc stale
frustrujący.

→ Zdrada
Jeśli zadano nam tę ranę w dzieciństwie, możemy odnosić wrażenie, że
byliśmy zdradzeni, molestowani (w szerokim tego słowa znaczeniu),
manipulowani. Zawiedziono nasze zaufanie w taki czy inny sposób,
oczekując od nas wzięcia na siebie odpowiedzialności zbyt wielkiej, zbyt
długotrwałej lub zbyt często (przekazywanie nieprawdy na temat naszego
pochodzenia, utrzymywanie tajemnicy rodzinnej, niedotrzymanie
zobowiązania lub obietnicy, nadużycie, przejęcie obowiązków
rodzicielskich).
Aby zapewnić sobie poczucie bezpieczeństwa, nieustannie kontrolujemy
siebie samych i innych, żyjemy w wyczerpującym stanie ciągłego
czuwania: podświadomie czujemy, że gdybyśmy pozwolili osobom wokół
nas rozwijać relacje zgodnie z ich wolą, nie stawiając szczególnych granic
i nie utrzymując dystansu, w końcu z pewnością spróbowałyby nas
wykorzystać albo posłużyć się nami dla własnych celów.
Osoby, u których dominuje ta rana, mają ogromną potrzebę dominacji
i kontroli – nad wydarzeniami, innymi osobami (szczególnie tymi, nad
którymi mają władzę, rzeczywistą lub symboliczną), emocjami. Źle znoszą
także porażki, które kojarzą z utratą kontroli (dotyczy to zarówno ich
samych, jak i ich bliskich).

→ Upokorzenie
Rana upokorzenia pojawia się w okresie uzyskiwania przez dziecko
autonomii (pomiędzy osiemnastym i dwudziestym czwartym miesiącem:
podczas stawiania pierwszych kroków, treningu czystości, rozwoju mowy
i motoryki małej, np. chwytania). Kiedy doznaliśmy upokorzeń, na
osobności czy publicznie, kiedy poczuliśmy, że ktoś dla nas ważny musiał
się za nas wstydzić albo że osobom, które się nami zajmowały, brakowało
wyrozumiałości – wszystkie te sytuacje mogły pozostawić ślady bardzo
trudne do zatarcia.
Wstydzimy się zatem za siebie, czujemy się winni i symbolicznie
wymierzamy sobie kary (uzależnienia, prowokowane niepowodzenia,
daleko posunięta prokrastynacja, która uniemożliwia dotrzymywanie
zobowiązań, ryzykowne zachowania czy rozmyślne niszczenie obrazu
siebie w oczach osób, które się dla nas liczą). Czujemy się pozbawieni
wolności, co sprawia czasem, że jesteśmy jak sparaliżowani, niezdolni do
działania. Kryjemy się w skorupie, ale pod nią wrze jak w szybkowarze
gotowym eksplodować. Kiedy inni realizują najbardziej przerażający
scenariusz, czyli wstydzą się za nas, może nas to wprawić w rozpacz albo
wściekłość, której nikt i nic nie będzie w stanie opanować, a to jeszcze
nasili nasze wycofanie i ból.

Jak żyć z ranami z dzieciństwa, będąc dorosłym?


Kiedy mówimy o wewnętrznym dziecku, mamy na myśli liczne ślady
emocjonalne wytworzone w dzieciństwie, które bardzo silnie wpływają na
nasz sposób zachowania i samoocenę. To część naszej indywidualności
i wewnętrznego funkcjonowania, wrażliwość determinująca nasze
pozycjonowanie się wobec świata zewnętrznego i nam tylko właściwy
sposób wchodzenia w relacje z innymi. Zwykle nie pamiętamy w sposób
świadomy tych doświadczeń, silnie oddziałujących w obszarze
emocjonalnym, które doprowadziły nas do nieświadomego wyciągnięcia
wniosków na temat życia i działania, szczególnie na czterech wyraźnie
zakreślonych polach omówionych w dalszej części książki. Te
doświadczenia są jednakże głęboko w nas wdrukowane; mieszają się
w nich nasze lęki i cierpienia, ale też zasoby i talenty, zdolność do radości,
zachwytu, wdzięczności i kontemplacji.

→ Lęki wewnętrznego dziecka


Jeśli dorośli zajmujący się nami nie zwrócili uwagi na wyrażanie przez nas
cierpienia związanego z tymi ranami i nie uznali tego za istotne, cierpienie
to nie mogło zostać „przetrawione” przez nasze procesy emocjonalne. Tu
leży przyczyna nienasyconego głodu strawy uczuciowej, który, zresztą,
może w dorosłym wieku wywołać nienasycony głód pożywienia jako
takiego i prowadzić do wielu zaburzeń odżywiania. Będziemy zatem
przejawiać skłonność do rozpamiętywania bolesnych sytuacji
i wymuszonego wracania do przeszłości, w której trudne rachunki nie
zostały zamknięte. Nasza psychika i emocje nie umiały sobie z nimi
poradzić, więc teraz uruchamiają się, nieświadomie kojarzymy jakąś
sytuację z bolesnymi wydarzeniami. W takich okolicznościach wewnętrzne
dziecko przeżywa wciąż na nowo swoje lęki, nawet jeśli obecnie nie stoimy
w obliczu żadnego realnego zagrożenia.
Z każdym lękiem związane jest jakieś pragnienie[10]. W istocie, za na
przykład lękiem przed porzuceniem kryje się pragnienie przeżycia albo,
prościej, dzielenia z kimś życia, wymiany. Te dwa bieguny lęk/pragnienie
współistnieją w nas również w dorosłości i czasem sprawiają, że czujemy
się bardzo niepewni.
Thich Nhat Hanh dowiódł tego w swojej pracy Prendre soin de l’enfant
intérieur („Zatroszczyć się o wewnętrzne dziecko”)[11], odwołując się do
„lęku pierwotnego”, lęku małego dziecka, które czuje, że nie mogłoby
przeżyć bez pomocy osób odpowiedzialnych za jego życie. Ten lęk
pierwotny, związany z faktem, że od urodzenia potrzebujemy kogoś, kto się
nami zajmie, wynika z tego, co nazywa on „pragnieniem pierwotnym”.
Lękowi przed porzuceniem odpowiada pragnienie przeżycia – i odwrotnie.
Tak właśnie nasze lęki i pragnienia karmią się sobą wzajemnie
w niekończącym się i kompletnie nieuświadomionym tańcu, chyba że
akurat wydobędziemy je na powierzchnię świadomości. Thich Nhat Hanh
wskazuje również, że „wszystkie nasze pragnienia wynikają z podstawowej
potrzeby bezpieczeństwa”. Uznając, że lęk i pragnienie mają to samo
źródło, autor dowodzi, że możemy doświadczać pragnień, ponieważ
wszyscy boimy się śmierci. Oto przyczyna, dla której świadomość naszej
śmiertelności jest największą siłą napędową ludzkiej zmiany[12]. Lęk przed
śmiercią byłby zatem źródłem chęci życia, a każde z naszych oczekiwań
wynikałoby z tego podstawowego pragnienia.
Kiedy czujemy się kompletnie bezsilni, najczęściej wynika to
z irracjonalnego i w wysokim stopniu ograniczającego przekonania, że
podobnie jak małe dzieci, nigdy nie bylibyśmy w stanie przeżyć zdani tylko
na siebie. Oczywiście nie wszystkie nasze pragnienia muszą być
zaspokajane, nie wszystkie są uprawnione, ale jeśli odciążymy nasze życie
i spróbujemy dotrzeć do sedna, krok po kroku będziemy się przekonywać,
że możemy sami dać sobie to, czego potrzebujemy, że mamy zasoby
pozwalające zaspokoić podstawowe potrzeby, a to jest prostsze i łatwiejsze,
niż moglibyśmy się spodziewać.
Często jednak, i to właśnie dlatego, że nie rozpoznaliśmy podstawowego
pragnienia i potrzeby naszego wewnętrznego dziecka, nie jesteśmy w stanie
zaspokoić naszych obecnych pragnień. Chcemy nowej relacji uczuciowej,
nowej pracy albo więcej pieniędzy, ale gdy tylko to uzyskamy, nie
potrafimy się cieszyć, bo nie zostało zaspokojone nasze pragnienie
podstawowe.
Podążając za wywodem Jacques’a Salomé, moglibyśmy przyznać
również, że wszystkie nasze istotne życiowe aspiracje wywodzą się
z jakiegoś pragnienia. Tym razem jednak pragnienie kierujące naszymi
dążeniami nie wyraża się poprzez lęk, który ma nas bronić, ale poprzez inne
emocje, bardziej zróżnicowane, właściwe dla naszej relacji z samym sobą
i przełożone na związki z otoczeniem. Cztery aspekty wewnętrznego
dziecka odpowiadają zatem czterem wielkim źródłom ludzkich pragnień:

• Wrażliwość odpowiada pragnieniom siły i mocy (co nie jest tym


samym). Kierują nas one w stronę niezależności, rozpoznania siły
wewnętrznej i zasobów służących do stawiania czoła życiu i do
samorozwoju.
• Subtelność odpowiada naszemu pragnieniu odczuć i doznań. To
pragnienie prowadzi nas ku przeżywaniu nowych doświadczeń,
zarówno w działaniach, jak i w emocjach.
• Kreatywność odpowiada pragnieniu tworzenia, pozostawienia swojego
śladu w świecie, wykonywania rzeczy szczególnych, nam tylko
właściwych i ukazujących naszą indywidualność. Chcielibyśmy także,
by te wytwory były estetyczne w znaczeniu dążenia do piękna, które
bywa czymś bardzo osobistym. To samo pragnienie tworzenia popycha
nas ku reprodukcji, wywołuje pragnienie posiadania dzieci, pięknych
istot, krwi z naszej krwi, którym moglibyśmy przekazywać nasze
wartości.
• Radość odpowiada pragnieniu przyjemności. To pragnienie zabawy,
śmiechu, a także rozkoszy seksualnej.

Tym czterem pragnieniom odpowiadają cztery wielkie rodziny lęków,


które również znajdują swoje odpowiedniki w czterech aspektach
wewnętrznego dziecka:
• Lęk przed presją i oczekiwaniami ze strony innych odpowiada
aspektowi subtelnemu.
• Lęk przed odrzuceniem i opuszczeniem odpowiada aspektowi
wrażliwemu.
• Lęk przed brakiem swojego miejsca, przestrzeni, przed byciem
niezrozumianym czy ignorowanym odpowiada aspektowi wolnemu,
nieznającemu ograniczeń, radosnemu.
• Lęk przed przemocą fizyczną i relacją podporządkowania odpowiada
aspektowi twórczemu. W istocie złe traktowanie jest pewną formą
tresury, zabija wszelką kreatywność i wymusza podporządkowanie się.

Kiedy bada się lęki skrywane za naszą sztywnością, oporami przed


byciem osobą otwartą, radosną, ekspresyjną, kiedy szuka się źródeł emocji
ze spektrum wycofania, nieufności, podejrzliwości, a także kontroli, bardzo
prawdopodobne jest znalezienie któregoś z tych czterech lęków.
Przejawiają się one we wszystkich obszarach naszego życia, w manifestacji
naszej kobiecości czy męskości, we wzorcu bycia rodzicem, sposobie
uczenia się, w kontaktach z otoczeniem, ale też w seksualności,
kreatywności, samoocenie, empatii. Szczególnie uwidaczniają się w relacji
miłosnej pomiędzy partnerami, w przyjaźni i szerzej, w relacjach
międzyludzkich oraz w stosunku do osób cieszących się jakąś formą
autorytetu (gdyż wyrastanie z dzieciństwa polega na wypracowaniu sobie
niezależnej pozycji wobec autorytarnej postaci rodzica).
Lęk może wypłynąć na powierzchnię, kiedy pozwalamy sobie na
bliskość, na ekspresję kreatywności, kiedy podejmujemy wyzwanie
wyrażenia siebie. Odsłonięcie siebie w bliskości chyba najczęściej pro-
wadzi do konieczności zmierzenia się z paniką. To właśnie dlatego takich
sytuacji unikamy, chociaż aspirujemy do zjednoczenia i bezwarunkowej
miłości. Ta paradoksalna sprzeczność może prowadzić do znacznej
frustracji, sprawić, że będziemy bardzo nieszczęśliwi. A to dlatego, że
zamiast się zatrzymać, rozeznać w uczuciach i zgłębić ich znaczenie,
odcinamy się od tych dobroczynnych ostrzeżeń. Wiele kodów kulturowych
i nakazów przyzwoitości uczy takiego panowania nad sobą, które pozwala
stłumić lęki. Skrywamy się za regułami dobrego wychowania, by nie niepo-
koić nikogo, a szczególnie siebie samych, naszymi emocjami. Ponieważ nie
potrafimy z nimi nic zrobić, postrzegamy je jako złe, a nie jako wyraz
podstawowej potrzeby czy pozytywnego pragnienia, staramy się ich nie
odczuwać, pozbawiając się tym samym możliwości samorealizacji.
Bardzo często nie znosimy poczucia utraty kontroli w obliczu
nieznanego, zaskoczenia, niewygody, czegoś o niejasnym pochodzeniu, bo
wszystko to stawia nas wobec podstawowych lęków skupiających się
w tym, co w niniejszej pracy nazywam „wewnętrznym dzieckiem”. Ta
część nas samych w istocie jest spychana w cień i słabo poznana – jak
dziecko, a może raczej jak wróg – gdy tymczasem jest naszym
sprzymierzeńcem, a jeśli nauczymy się na niej wspierać w pozytywnym
kontekście, może uczynić nas to naprawdę szczęśliwymi.

→ Zasoby wewnętrznego dziecka


Kiedy już przyjrzeliśmy się czterem lękom wewnętrznego dziecka,
nauczyliśmy się je rozpoznawać i koić, zamiast podsycać, możemy teraz
przypatrzyć się bliżej zasobom, które również odpowiadają czterem
aspektom wewnętrznego dziecka. Zasoby te są następujące:

• wolność wewnętrzna, zaufanie bez granic,


• intuicja, empatia,
• wyobraźnia, kreatywność,
• humor, radość, swoboda, przyjemność, spontaniczność, oczarowanie.

Zatem kiedy dana osoba jest odcięta od tej istotnej części samej siebie,
odcina się tym samym od najobfitszego źródła życiowej energii. Przecież
wewnętrzne dziecko w nas wybiera życie, rzuca się głową naprzód
w wielką przygodę. Pragnie żyć w tym kontekście, w tym otoczeniu, w tej
rodzinie, realizować swoją życiową drogę, być szczęśliwe.
W drodze ku mądrości powinniśmy więc starać się godzić różne części
„Ja”, scalać rozziewy i łagodzić tarcia między nimi, budować prawdziwe
i trwałe przymierze.
Nasze wewnętrzne dziecko jest wobec tego kluczem do potężnego
uzdrowienia; zaprasza nas, byśmy wsłuchali się w cierpienie, prawdziwe
lęki, obszary wrażliwości, nie uciekali od nich. Moglibyśmy pozwolić im
wyartykułować się aż do końca, co nigdy wcześniej nie było możliwe,
i osiągnąć dzięki temu uspokojenie następujące po wyczerpaniu, gdy
w sposób emocjonalny wyrazimy nasz lęk[13].
Kiedy głęboko zinternalizujemy te mechanizmy, będziemy mogli uznać
wewnętrzne dziecko za część pomocną, chroniącą nas i współpracującą,
która aktywnie przyczynia się do rozwoju osobistego, a zatem naszego
szczęścia. Poczucie własnej wartości staje się zdrowe, bo nie musimy już
odcinać się od wszystkiego, co je podważa czy podaje w wątpliwość,
osłabia czy alarmuje, wszystkiego, co uruchamia od czasu do czasu
dźwignię dyskomfortu, destabilizując na chwilę strukturę tak, wydawałoby
się, racjonalną, a jednak często pozbawioną poszanowania dla nas samych.
Kiedy zaufamy naszym zdolnościom, wykorzystywanym czy nie,
otworzymy się na mądrość pełną blasku, łączącą to, co silne, i to, co
kruche, bez sprzeczności, doskonale. Dojrzałość sprawia, że w miarę
możliwości możemy przestać przeciwstawiać się temu, co wydaje się
przeciwnością. Krok po kroku akceptujemy nasze ciało, emocje i myśli,
nasze dążenia i rozczarowania. Przestajemy obwiniać siebie i otoczenie, że
nie udaje nam się zrealizować wszystkiego zgodnie z naszą wolą.
Dostrzegamy, że nasze plany bywają bardziej ograniczone, mniej doskonałe
niż to, co samo życie może nam zaoferować, jeśli tylko pozwolimy mu
w pełni to wyrazić, jeśli wejdziemy w konstruktywny dialog z wszystkimi
aspektami naszego „Ja”. Zaczynamy kochać siebie samych i bierzemy
odpowiedzialność za nasze życie, zamiast przerzucać ją na otoczenie.
Wewnętrzne dziecko stanowi zatem piękną metaforę naszych
podstawowych potrzeb wyrażanych w lęku, ale też w zdolnościach do
rozwoju osobistego. To nie postawa, którą należy skorygować, ani problem
do rozwiązania. Przeciwnie, to potencjał, zbiór możliwości pozwalających
na efektywną pracę nad sobą.
Pierwszy aspekt wewnętrznego
dziecka: wrażliwość

Wrażliwość nie polega na tym, by wygrać albo przegrać; to odwaga


pokazywania się i bycia widzianym, chociaż nie mamy żadnej kontroli nad
rezultatem.
Brené Brown
Kiedy Ysé wchodzi do mojego gabinetu, widzę i wspieram przybitą
dziewczynę. Jej ojciec zmarł, gdy miała cztery lata. Matka, z którą od
tamtego czasu mieszka, cierpi na głęboką depresję. W wieku dwudziestu
trzech lat Ysé jest jedyną podporą rodziny. Kończy studia, pracuje,
organizuje matce pomoc medyczną i z marnym skutkiem próbuje
prowadzić jakieś życie towarzyskie. Musi znosić nieprzyjemne, czasem
wrogie uwagi ze strony koleżanek, które czują się zaniedbywane. O życiu
osobistym nie ma nawet co mówić, ono praktycznie nie istnieje. Polega
głównie na przespaniu się od czasu do czasu w sobotni wieczór z jakimś
nieznajomym, wtuleniu się w czyjeś ramiona z nadzieją, że blady świt wraz
z nawałem obowiązków i odpowiedzialności nie nadejdzie zbyt szybko.
Ysé nie myśli o tym, że zbliża się do granic, do wyczerpania sił. Nie może
po prostu sobie odpuścić, bo wszystko spoczywa na niej.
Widzę w niej napięcie i drżenie tysięcy kobiet z całego świata, w różnym
wieku, z różnych stron, które muszą być silne, więc przesuwają granice
wyznaczane przez ciało, życie osobiste, czasem nawet zdrowie psychiczne.
Są przekonane, że muszą „się trzymać”, a ustąpienie będzie dowodem, że
są niewiele warte, ale z całą pewnością nie będzie dowodem wrażliwości,
a jeszcze mniej – uprawnionego, odważnego pragnienia spełniania marzeń
i samorealizacji.
Tak jak Ysé, wszyscy dźwigamy w dorosłym życiu odpowiedzialność za
podsycanie niszczącego przekonania o wielorakich i trudnych
konsekwencjach: uważamy, że trzeba być odpowiedzialnymi i ambitnymi,
„trzymać się”, „nie poddawać”, „dawać radę”. Tyle powiedzeń skazujących
nas na poleganie wyłącznie na sobie i na regularne załamania, wyczerpanie
psychiczne, na wściekłość albo żal, że znów nam się nie udało.
Naciskając nieustannie i z własnej woli tę dźwignię, doprowadzamy się
do całkowitego wyczerpania, a narzędzie przestaje działać i przynosić
efekty. Wydaliśmy sami sobie bezlitosną wojnę, nie wsłuchując się w siebie
i nie mając nad sobą litości, co nazywamy właśnie „byciem silnym”. Nieraz
mocno wierzymy, że posłuchanie siebie byłoby oznaką słabości lub
przyznania się do porażki: w końcu nabieramy przekonania, że oddanie
pierwszeństwa własnym potrzebom jest albo egoizmem, albo sposobem na
uniknięcie działania. Ten proces intensyfikuje się jeszcze, gdy utwierdzamy
się w rygoryzmie moralnym opartym na własnych zasadach i głównie nas
dotyczącym, umacniającym tok myślenia powodujący najwięcej ran
emocjonalnych: wszystko albo nic. Jestem perfekcyjny albo jestem zerem.
On kocha mnie tak, jak ja chcę, albo nie kocha wcale. Albo jestem
szczupła, albo jestem spaślakiem. Marnujemy zatem czas i energię na
ucieczkę od nawiedzających nas emocji w obawie, że wywołają
niekorzystny obraz nas samych, co samo w sobie będzie okropne, a do tego
wzmocni się nasz największy lęk: przed byciem niegodnym miłości. A oto
najważniejsza, w moim przekonaniu, nauka psychologii buddyjskiej,
najbardziej pomocna w życiu codziennym – Dhâmma Dâm Ming mówi:
„Nic nigdy nie jest całkiem białe ani całkiem czarne, życie to święty taniec,
w którym krążymy od jednego do drugiego w wirze doświadczeń. Chodzi
tylko o to, by utrzymywać równowagę”[14].
Brené Brown, badaczka w dziedzinie nauk społecznych na uniwersytecie
w Houston w Teksasie, wyjaśnia, w jaki sposób nasze wewnętrzne dziecko
reprezentuje wrażliwą część nas samych, nazywając to „wrażliwością
fundamentalną”. Wychodząc od teorii voice dialogue, dialogu
wewnętrznego, ukazuje, w jaki sposób nasze „dorosłe” aspekty próbują
stłumić w nas te bardziej kruche czy niedojrzałe, jak właśnie wrażliwość.
To ona, według amerykańskiej badaczki, jest naszą najgłębszą istotą. Kiedy
zdradzamy wrażliwość, umniejszając jej znaczenie, próbujemy się chronić,
nie odczuwać skojarzonych z nią podstawowych lęków. Postępując w ten
sposób, próbujemy usunąć te aspekty nas samych, które uważamy za
przeszkody w osiąganiu sukcesów.
Kiedy jednak tak postępujemy, regularnie doświadczamy uczucia paniki,
ponieważ jeśli nie jesteśmy uważni wobec najwrażliwszych obszarów
naszej osobowości, podejrzewamy, że coś nam zagraża. To poczucie
zagrożenia wywołuje lęk. W rezultacie nieuświadomione emocje będą
chciały ujawnić się pod postacią coraz wyraźniejszych symptomów
fizycznych i/lub psychicznych. Taka właśnie jest historia Justine, młodej,
trzydziestojednoletniej kobiety, błyskawicznie awansowanej na wysokie
stanowisko w znanej francuskiej firmie z branży dóbr luksusowych. Justine
jest zarazem zachwycona i przerażona, ale lęki coraz bardziej dają o sobie
znać – poczynając od codziennych przejazdów metrem, aż do paraliżu,
który nie pozwala jej wydusić słowa, jak w przeddzień naszego pierwszego
spotkania, podczas prezentacji dla dwudziestki dyrektorów z korporacji,
w międzynarodowym gronie. Chciałaby wyzbyć się lęku natychmiast. Po
kilku minutach pogłębionej rozmowy orientujemy się, że największym
lękiem Justine jest konieczność liczenia się z każdym groszem, którą
obserwowała przez całe życie u swoich rodziców. Pragnąc żyć blisko
natury, z dala od toksycznej rodziny, w zgodzie z własnymi wartościami,
stawiając na niezależność i to, co dla nich najważniejsze, zdecydowali się
poświęcić dostatek na rzecz takiego życia, o jakim zawsze marzyli dla
siebie i dzieci. Jednak ślad emocjonalny – strach przed brakiem pieniędzy –
pozostał. Wewnętrzne dziecko Justine kategorycznie odmawia ujawnienia
się, a już szczególnie – z rozmysłem, nawet na chwilę. Nawet z wyboru, dla
samorealizacji, przejściowo. Absolutnie nie ma o tym mowy.
Z punktu widzenia dziecka wrażliwość jest największym źródłem
cierpień. Nic więc dziwnego, że z poczucia wrażliwości i jego śladu
emocjonalnego wywodzą się nasze największe lęki: paniczny lęk przed
opuszczeniem, gdyż uważamy się za całkowicie zależnych od naszego
otoczenia zewnętrznego i sądzimy, że nie poradzimy sobie sami, i lęk przed
pognębieniem. To właśnie przeżywa Ysé, ale też Justine i wiele innych
wewnętrznych dzieci, ukrytych w ciałach dorosłych. A walka o to, by
uniknąć kontaktu z własną wrażliwością, bywa długa. Od osoby, która
towarzyszy tej zmianie, wymaga to cierpliwości, łagodności, życzliwości
i radykalnej akceptacji wszystkich obaw mogących pojawić się po drodze.

Zamknąć się w bańce czy ratować świat?


Niemiecka psychiatra i psychoanalityczka, Alice Miller, trafnie i dokładnie
opisała, w jaki sposób dzieci, u których przetrwanie fizycznej lub
emocjonalnej sytuacji zagrożenia zależało od wrażliwości na uczucia
innych, mogą w następstwie tego odciąć się od własnych emocji[15].
Rzeczywiście, jeżeli nie wsłuchacie się we wrażliwą część siebie,
prawdopodobnie będziecie stopniowo stawać się coraz mniej wyczuleni na
ból i cierpienie moralne – wasze i innych osób, bliższych czy dalszych;
będziecie też mieli problem z odczuwaniem empatii, przede wszystkim
wobec siebie. Między wierszami wynika z tego, że im mniej dana osoba
jest empatyczna, tym bardziej jest w istocie niedojrzała emocjonalnie,
a przede wszystkim przepełniona lękiem przed tym, co mogłoby nagle
eksplodować w jej wewnętrznym świecie, gdyby przestała się kontrolować.
Zrozumienie tego da wam możliwość, by takim osobom współczuć, zamiast
pozwalać im narzucać sobie sposób życia bez emocji, często przedstawiany
jako szlachetny przez osobę, która go broni. W rzeczywistości takie życie
jest niepełne i wyniszczające. Próbując stłumić wrażliwość, zamiast ją
zaakceptować, wysłuchać i pozytywnie przetworzyć albo zgodnie z nią
działać, osoba odcięta od negatywnych emocji pozbawia się również tych
pozytywnych, które mogłyby zrodzić się z autentycznego spotkania ze
swoim „Ja” i uwzględnienia swoich głębokich potrzeb.
Ten klucz do zrozumienia, w jaki sposób działają emocje, często
tłumaczy też powody, dla których ofiary osób charakteryzujących się
perwersją narcystyczną nie odchodzą od nich. Tym, co przeważnie skłania
daną osobę do pozostawania partnerem lub podwładnym narcyza,
najczęściej nie jest ani podziw, ani romantyczna miłość, ale wewnętrzne,
głębokie przekonanie, że osoba narcystyczna zmaga się z zadawnionymi
cierpieniami, które wyraża poprzez nieodpowiednie, toksyczne zachowania,
mające jednak swoje źródło w okresie, gdy musiała bezlitośnie walczyć
o przetrwanie w złych, często upokarzających warunkach. Ofiara
nieustannie próbuje dać narcyzowi do zrozumienia, że mógłby znaleźć inną
drogę wyjścia, osiągnąć szczęście gdzie indziej, jednak takie osoby nie są
zbyt skłonne do zaakceptowania procesu pozytywnej zmiany i uzdrowienia,
bo za bardzo przeraża je konieczność kontaktu z wrażliwością, która
pewnego dnia zdała je na łaskę ich własnego kata.
Istnieje inny model zbyt silnej relacji z wewnętrznym dzieckiem: kiedy
nadmiernie wsłuchujesz się w jego głos, kiedy na przykład przesadnie je
chronisz, nie pozwalasz podjąć najmniejszego ryzyka, nie rozumiejąc, że
ono także ma potrzebę odkrywania, rozwoju, przekraczania swoich
ograniczeń. Możesz wtedy unikać podejmowania ryzyka, wybierać osoby
wrażliwe i stawać się ich aniołem stróżem, trochę je tłamszącym, zbawcą
mimo woli, symbiotycznym i nadopiekuńczym. A przecież podejmowanie
ryzyka jest fundamentalne dla procesu rozwoju. Ta zdolność jest zresztą
niezmiernie poszukiwana na niwie zawodowej: nie każdy potrafi podjąć
ryzyko i jednocześnie sprawnie wyważyć konsekwencje, a jest to warunek
konieczny do sukcesu indywidualnego czy zbiorowego.

Świadectwo Alexandry
Moje wewnętrzne dziecko troszczy się o mnie
Moja matka była nieobecna. Nie fizycznie, ale emocjonalnie, i to
już w czasie ciąży. Trudno powiedzieć, czy naprawdę pragnęła
dziecka, które w niej rosło. Nie czuła instynktu macierzyńskiego.
Sama wychowana przez nianię, nie miała bliskiej relacji z matką.
Ojciec zniknął z horyzontu, zanim pojawiła się na świecie. Zostać
matką i myśleć za dwoje, to przerażająca perspektywa dla kogoś,
kto dotąd zawsze żeglował sam po wzburzonych wodach życia.
Moje „Ja” budowało swoje pierwsze komórki ostrożnie, by nie
zakłócić zanadto jej życia, nakazując sobie wsłuchiwanie się w jej
lęki.
W głębi ciała matki starałam się być jak najmniejsza, nie
zajmować zbyt wiele miejsca. Zapomniałam o moim ciele, by
uszanować jej potrzebę uniknięcia zdominowania. Hypotrophie
fœtale, wcześniak z padaczką, bolesny poród; natychmiast
umieszczono mnie w inkubatorze na oddziale noworodków
i w rezultacie pozbawiono bezpośredniego kontaktu z matką na
pierwsze trzy tygodnie życia. Przyjście na świat w samotności
ukształtowało moje wewnętrzne dziecko i dorosłą, którą jestem –
tę, która daje pierwszeństwo potrzebom innych, tę, która
samotnie zmaga się z trudnościami, tę, w której ciele rozlega się
dzwonek alarmowy. Wczesne doświadczenia wyznaczyły
trajektorię moich relacji ze światem. A zrozumienie tego pozwoliło
mi je zaakceptować.
Poznanie historii mojego wewnętrznego dziecka rozjaśnia mi
obraz kobiety, którą jestem i zaprasza codziennie do bycia
wyrozumiałą dla moich wątpliwości i obaw. Nawiązanie z nim więzi
pozwala mi wejrzeć w siebie, w moją tożsamość, ukierunkowuje
w moich wyborach. Zdecydowałam się posługiwać zdolnością do
empatii w życiu zawodowym, słuchać mojego ciała, kiedy do mnie
mówi, nie czekając, aż zacznie krzyczeć, prosić czasem o pomoc
i wsparcie tych, których kocham, bez obawy, że będę im
przeszkadzać, przyznać, że moje dziecko wewnętrzne ma
znaczenie, pokochać siebie, zrobić za moją matkę to, co jej się nie
udało.

Nie mylić wrażliwości z nieuchronnym


niepowodzeniem
Bycie wrażliwym ukazuje nam, że nie jesteśmy perfekcyjni,
a niedoskonałość prowadzi nas w stronę jednego z największych lęków –
lęku przed odrzuceniem. To doświadczenie tak trudne, że gotowi jesteśmy
na wiele, by go uniknąć. Ślad emocjonalny tego lęku jest głęboki i jest
przekazywany przez pokolenia. To dlatego nasze wewnętrzne dziecko
spodziewa się go i w rezultacie aktywnie próbuje go uniknąć, zmieniając
charakter, upodobania, pragnienia, ignorując potrzeby, ryzykując
wyrzeczenie się siebie, jak czynią to codziennie tysiące dzieci pragnących
bezwarunkowej miłości ze strony rodziców, które nie liczą już, że kiedyś
naprawdę ją otrzymają, bo każdego dnia przekonują się, że gdy pokazują,
jakie są naprawdę, nie są w pełni akceptowane.
Gdy jednak dana osoba akceptuje rzeczywistość, szczególnie swoją
własną rzeczywistość, przyznaje sobie możliwość prowadzenia bardziej
wzbogacającego życia. Taka postawa daje znacznie więcej spokoju:
niepowodzenie to coś naturalnego – to jedyna skuteczna dla człowieka
metoda uczenia się, stykamy się z nią od początku nauki; niepowodzenia
trzeba przyjmować ze spokojem jak „zwyczajny element pejzażu naszego
rozwoju”[16]. Ludzie, którym się dobrze układa, wcale nie są ludźmi
doskonałymi, którym wszystko się udaje i którzy nie popełniają błędów;
powie wam to każdy, komu się udało! Oni zaakceptowali to, że potknięcia
mogą się zdarzyć, że nie na wszystko mają wpływ. Działają najlepiej, jak
potrafią, ale elastycznie przystosowują się do niepowodzeń i przeciwności,
mając świadomość, że sprawy mogą się ułożyć po ich myśli albo przyjąć
niespodziewany bieg. Nasze kompetencje, jakkolwiek byłyby wysokie,
nasz potencjał, nasi przyjaciele, rodzice, partner, najlepsza psychoterapia na
świecie czy nawet niezmierzone bogactwa nie mogą sprawić, że unikniemy
błędów i rozczarowań. Doświadczenie to istotny czynnik rozwoju;
przyczynia się do tego, byśmy mogli wzrastać. To właśnie doświadczenie
sprawia, że dziecko, ucząc się chodzić, najpierw trzyma się mebli, później
je puszcza i nieraz upada na pupę. Po jakimś czasie stawia kilka pewnych
kroków i zaczyna biec, wcale się nad tym nie zastanawiając!
Niedoskonałość pozwala nam robić użytek z czegoś, czego często nie
znosimy na równi z porażką: z nieprzewidywalności. Jesteśmy do tego
stopnia przekonani, że nieprzewidziane zdarzenia zwiększają
prawdopodobieństwo niepowodzenia, że poświęcamy masę czasu i energii
na kontrolowanie się, by nie musieć przeżywać porażek. Ponieważ
pragniemy być perfekcyjni, czasami wikłamy się w sytuacje niekoniecznie
dla nas dobre. To prowadzi nas do przesadnego uporu, a w końcu
kontrproduktywnego wyczerpania, wzmagającego niskie poczucie własnej
wartości i bolesne przekonanie o swojej niedoskonałości, co nie jest ani
pożyteczne, ani zdrowe.
W prawdziwym życiu nie da się uniknąć cierpienia i niepowodzenia.
Mają one wartość i dla was, i dla tych, których kochacie, o których za
wszelką cenę nie chcielibyście myśleć, że są tak samo niedoskonali jak wy.
Dlatego właśnie cierpi dziecko, którego mama mówi o sobie źle, obwinia
się, nie daje sobie z czymś rady – przecież ona jest dla niego wszystkim.
Kiedy uciekamy przed uczuciami niosącymi ból, nieświadomie
i nieodmiennie wywołujemy wzmocnienie ich skutków: czy to w formie
wybuchu po długim wypieraniu ich, czy w jeszcze bardziej niepokojącej
formie rozwijającej się choroby psychosomatycznej, w postaci łagodnej lub
ostrej. Wszyscy zajmujący się tymi zagadnieniami, zarówno terapeuci
reprezentujący nauki humanistyczne, jak i badacze oraz naukowcy, są
zgodni: emocja nieakceptowana, nierozpoznana i niezintegrowana nie może
zniknąć sama z siebie. Kontrolowanie jej może być skuteczne przez pewien
czas – to dlatego stosujemy tę kontrolę wiele razy dziennie. Emocja ta może
jednak uzewnętrznić się w postaci zaburzeń lękowych, problemów ze snem,
zaburzeń odżywiania, a nawet uzależnień. Jeśli kontrola emocjonalna jest
ponad siły danej osoby, może skończyć się załamaniem nerwowym,
epizodami depresyjnymi albo chorobami przewlekłymi, zarówno u dziecka,
jak i u dorosłego.
Przekonanie, że trzeba się „zabezpieczać” w każdej sytuacji, sprawia, że
przez znaczną część czasu okłamujemy innych albo siebie. To wymusza na
nas zbyt wysoki albo zbyt długotrwały poziom kontroli przekraczający
nasze możliwości. Ta potrzeba panowania nad sytuacją pochłania dużo
energii, jest nierealistyczna i często powoduje efekt przeciwny do
zamierzonego. Jeśli nie będziemy odsuwać od siebie bolesnych emocji,
unikniemy ich eskalacji.
Kiedy jesteś dzieckiem, ilość energii wydatkowanej, by coś osiągnąć,
a nade wszystko by spełnić oczekiwania dorosłych, jest ogromna. Zrobiłbyś
wszystko, by nigdy nie poczuć, że rozczarowałeś osobę albo osoby, które
kochasz najbardziej na świecie. Uważasz, że są ci one niezbędne do życia,
co popycha cię do przejmowania się bardziej ich potrzebami i ich
oczekiwaniami wobec ciebie niż twoimi wobec siebie samego. Ten schemat
zachowania wywołuje wiele negatywnych skutków w dorosłym życiu.
Pociąga za sobą uzależnienie w związku, pozbawia szansy na szczere,
długotrwałe uczucie i wywołuje cały szereg wyniszczających postaw
związanych z nadmiernym przystosowaniem. To zwiastuje klęskę, która
nadejdzie wcześniej czy później w zależności od tego, jak długo starczy ci
siły na zaciskanie zębów, co, jak się przekonasz, nie jest przejawem
radosnego życia.

Nasza wrażliwość – życzliwy nauczyciel


Kiedy chorujemy przewlekle albo wciąż popadamy w te same dysfunkcje
emocjonalne, wewnętrzne dziecko wysyła nam ważną wiadomość. Nasze
obszary wrażliwości nieustannie doświadczają jakiegoś braku albo
odbierają niesłyszalny sygnał. Niektóre z wrażliwych punktów są użyteczne
dla zachowania równowagi, potrzebujemy ich. Nie wszystkich musimy się
zatem pozbyć, ale ważne jest, by je znać i się do nich przyznawać. Dzięki
temu będziecie wiedzieli, jaka część was uzewnętrznia się, wołając
o pomoc. Będziecie mogli przyjrzeć jej się bez oceniania, zatroszczyć się
o nią i z dużym prawdopodobieństwem uleczyć, gdy nadejdzie pora.
Jesteśmy silnie ukierunkowani na ignorowanie naszych słabości i na walkę
z nimi. Dla większości z nas to „potwory do zabicia”, najwięksi wrogowie,
utajeni kusiciele, których należy pokonać, by stać się w końcu kimś
wartościowym.
Wrażliwość to strefa pobierania nauk, tam możemy popełniać błędy na
drodze rozwoju. To właśnie dlatego skuteczniej uczymy się na błędach niż
na sukcesach, na naszej wrażliwości bardziej niż na silnych stronach,
ponieważ to ona popycha nas do przekraczania własnych ograniczeń, gdy
odnosimy się do niej z empatią i życzliwością.
Kiedy już przekonamy się, że zawsze, gdy coś odkrywamy, osiągamy
i sukcesy, i porażki, uwalniamy się od poczucia wewnętrznej pustki, którą
musimy zapełnić w jakikolwiek sposób. Jeśli, będąc dzieckiem, biernie
pozwalaliśmy sobą kierować, trudno nam będzie w dorosłości nabrać wiary
w siebie i odważyć się podejmować działania bez obawy o wynik. Nie
pamiętamy o korzyściach z przeżytego doświadczenia, nawet jeśli rezultat
okazał się odmienny od zamierzonego. Aby być kreatywnym bez
stresowania się, trzeba się otworzyć na każdy możliwy efekt i na myślenie,
że każdy błąd jest doświadczeniem, z którego możemy wyciągnąć naukę.
Tak właśnie umacniamy wiarę w siebie.

Ćwiczenie

Siła ciążenia
Stosuję to ćwiczenie regularnie dla odzyskania sił, kiedy jestem
rozdrażniona albo wyczerpana.
Połóżcie się na podłodze. Jeśli jest wam twardo albo
niewygodnie, podłóżcie sobie koc albo matę do jogi. Odprężcie się.
Kiedy będziecie się rozluźniać, starajcie się poczuć, jak działa na
was siła ciężkości, pomyślcie, że ona nigdy was nie zawiedzie,
zawsze będzie, zawsze będziecie mogli na nią liczyć jak dziecko
w ramionach rodziców, które czuje siłę tych ramion i czerpie z nich
ufność i spokój.
Wszystko jest doskonałe, nasze ograniczenia
również
Wrażliwość i narzucane przez nią ograniczenia drażnią nas, bo różnicują
nasze indywidualne możliwości: ukazują, że nikt z nas nie potrafi zrobić
wszystkiego, i to jeszcze perfekcyjnie. Nieustannie wyznaczamy sobie cele
niemożliwe do osiągnięcia albo narzucamy je innym. Im bardziej
wygórowane są nasze wymagania, tym większą czujemy presję, ogarniają
nas wątpliwości, paraliżuje lęk przed porażką, przewidujemy każdą
przeszkodę. Skazujemy się tym samym na nieustanną frustrację.
Uświadomienie sobie własnych ograniczeń i posługiwanie się tą wiedzą
może być dla was naprawdę dobroczynne[17]. To właśnie zdarzyło się
w życiu Ysé. Kiedy wreszcie pozwoliła sobie nie być kompetentna,
perfekcyjna i skuteczna na wszystkich frontach jednocześnie, kiedy się
wyprowadziła i zamieszkała sama, wiele się zmieniło:

• Matka Ysé wreszcie zgodziła się na eksperymentalną terapię, od


dawna proponowaną przez jej psychiatrę. Ta okazała się zaskakująco
skuteczna. Kiedy odmawiamy wykonywania obowiązków, które
powinny spoczywać na kimś innym, pozwalamy osobom z naszego
otoczenia, by wreszcie zaczęły je wykonywać na własny rachunek i po
swojemu. Mogą przy tym ujawnić swoje możliwości, a popchnięte do
działania – wyzwolić się z własnych lęków. Potrafię przytoczyć setki
przykładów tego rodzaju. Kiedy określisz granice i powstrzymasz się
od działania, inne osoby będą mogły też nauczyć się tego, co tak
doskonale wychodzi tobie. Może na początku nie zrobią tego świetnie
(a może właśnie zrobią!), może wyjdzie niekoniecznie tak, jak zawsze
robiłeś to ty, ale pozwoliłeś im się uczyć i może nawet odkryć takie
aspekty osobowości, których wcześniej nie śmiały uzewnętrzniać.

Ćwiczenie

Ograniczam się, by ktoś inny mógł pokazać swoje


mocne strony
Przypomnij sobie taki moment w życiu, kiedy coś ci przeszkodziło
w dokończeniu zadania, doprowadzeniu projektu do końca,
dotrzymaniu danego słowa.
Czy ta sytuacja pozwoliła komuś z twojego otoczenia czymś się
wykazać? Nabrać wiary w siebie? Pozyskać nową umiejętność,
nauczyć się nowych rzeczy?

• Ysé także mogła rozwinąć zdolność współczucia samej sobie, czego jej
ogromnie brakowało, wyzwolić się z mechanizmu wywierania na
siebie presji i obwiniania się, co, paradoksalnie, wyczerpywało ją
jeszcze bardziej niż obowiązki do wykonania. Często sądzimy, że jeśli
nie udaje się nam wykonać ciążących na nas obowiązków, musimy się
wysilać i zmuszać do nich, a jeśli wciąż nie dajemy rady, znaczy to, że
pobłażamy sobie, jesteśmy leniwi i/lub nieodpowiedzialni. Odkąd Ysé
nauczyła się przemawiać do siebie łagodnie, dostrzegać wyczerpanie
i potrzebę regeneracji sił, mogła bardziej pokochać siebie, a co więcej
– zyskać nową energię.
• Ysé udało się pokonać lęk przed samotnością i brakiem kontaktów.
Kiedy jesteśmy silni, zabezpieczamy się na wszystkich frontach,
czujemy się niezastąpieni, a więc z pewnością otoczeni ludźmi.
Mówimy często, i nie bez przyczyny, o dominacji mężczyzn nad
kobietami wymuszanej przez wieki przemocą i uciskiem. Mamy rację,
nagłaśniając tę zależność. Ale ciekawe jest też, że dominacja
mężczyzn i będąca jej konsekwencją zależność społeczna i finansowa
kobiet zaowocowała przejęciem przez nie władzy w tych obszarach,
w których były niezastąpione dzięki umiejętnościom nieznanym
mężczyznom, związanym z gospodarstwem domowym, ziemią,
przyrodą, rodziną, opieką, intymnością. Podobnie mężczyźni starali się
dominować w dziedzinie wiedzy i nauki. Jeżeli wyjdziemy poza ramy
analizowania, ile mocy daje zachowywanie dla siebie wiedzy
i umiejętności dla ugruntowania władzy, będziemy w stanie dostrzec,
że strategie współdziałania są znacznie skuteczniejsze od dominacji
i podporządkowania. Współpracując, zwiększamy możliwości
działania, dostrzegamy szczegóły problemu i oglądamy go z różnych
perspektyw. Od lęku przed brakiem kontaktów, ukrytego we
wrażliwości wewnętrznego dziecka, można się trwale uwolnić raczej
przez współpracę niż manipulację czy próby podporządkowania sobie
innych. Możliwość współpracy motywuje, wzmacnia samoocenę
i stymuluje rozwój osób z waszego otoczenia, a wasze wewnętrzne
dziecko czuje się dzięki temu bezpieczne. Kiedy pozytywne osoby
znajdują się na właściwych miejscach, kiedy rodzice chronią dziecko,
a nie na odwrót, to przestaje się ono lękać. Wrażliwość nie oznacza
koniecznie, że trzeba otaczać się wieloma ludźmi, ale ludźmi
właściwymi, mogącymi wzrastać i się rozwijać.
• Wreszcie, Ysé mogła wyzwolić się od obawy, jak ją ocenią inni.
Wystawiając się na swój największy lęk – bycie postrzeganą jako „zła
córka, która porzuciła matkę, tak bardzo wspierającą ją po śmierci
ojca” – nie musiała uginać karku pod ciężarem naszyjnika z perełek
zarzutów i wstydu, nanizanych na nić osądu ludzi plotkujących o tym,
co wcale nie powinno ich obchodzić, nieznających wszystkich
uwarunkowań jej sytuacji, niezauważających belki we własnym oku,
co zawsze sprzyja uważnemu wypatrywaniu źdźbła w oku bliźniego.
Kiedy Ysé wreszcie poczuła, że robi słusznie, wyprowadzając się,
wybierając siebie i własne życie, dając matce szansę samodzielnego
pokonania problemów szybciej, lepiej i na dłużej, mogła wreszcie,
odnalazłszy niezależność i wolność, głęboko odetchnąć świeżym
powietrzem. Stwierdziła, że otwarta konfrontacja z własną
wrażliwością oraz płynącymi z niej wyborami i zadbanie o samą siebie
pozwoliły na uporządkowanie spraw wokół i pokazały jej, co kryje się
pod maskami otaczających ją ludzi. A jeśli ci wcale nie chcą tylko
i wyłącznie naszego dobra, tracimy masę energii, znacznie więcej niż
na zwalczenie lęku przed pokazaniem… jacy naprawdę jesteśmy.
Brené Brown, odznaczająca się fantastyczną zdolnością do
formułowania godnych zapamiętania, inspirujących zdań, powiedziała
na ten temat coś, co uważam za szczególnie znaczące: „What is the
greater risk? Letting go what people think – or letting go how I feel,
what I believe and who I am?” (Co niesie za sobą większe ryzyko? Nie
dbać o to, co pomyślą ludzie, czy nie dbać o to, co czuję, w co wierzę,
kim jestem?).
Aby ułatwić zmianę we właściwych momentach, mam zwyczaj sama
stosować i zalecać technikę kotwiczenia. Przedstawiam ją tutaj, gdyż jest
bardzo pomocna w obniżaniu poziomu lęku, kiedy jest się zmuszonym do
wyjścia poza strefę komfortu, czy sami tego chcemy, czy zmuszają nas do
tego okoliczności.

Ćwiczenie

Praktykowanie kotwiczenia
Usiądźcie po turecku, odprężcie się, oddychajcie głęboko,
zamknijcie oczy.
Zakotwiczcie się w ziemi i, symbolicznie, w teraźniejszości.
Bądźcie uważni na to, co dzieje się w was. Słuchajcie bicia serca
(połóżcie dłoń na sercu, jeśli tak będzie wam łatwiej).
Powiedzcie sobie: „Teraz odczuwam (można tu wymienić emocję,
przeżycie, uczucie, doznanie). I to jest dobre”.
Oddychajcie dalej. Zwróćcie uwagę na wszystkie doznania
płynące z ciała. Otwórzcie oczy.

Świadomość wrażliwości a samoocena


Psycholodzy przez długi czas opisywali samoocenę na skali, uważając, że
może być ona wysoka albo niska. Twierdzili, że osoby o wysokiej
samoocenie, które pozytywnie się postrzegają, łatwiej podejmują działania,
mniej obawiają się niepowodzeń, krytyki czy osądu.
Osoby o niskiej samoocenie odznaczają się przeciwnymi cechami: ich
wewnętrzny tyran zajmuje silną pozycję, więc krytykują siebie, umniejszają
swoją wartość, tracą wiarę w siebie. Wahają się przy podejmowaniu
działań, uważają, że nie zasługują na to, co jednak chciałyby osiągnąć.
Obawiają się oceny, zakładając z góry, że będzie negatywna, a opinia
innych jest dla nich bardzo ważna. Wyolbrzymiają swoje słabe strony, a nie
znają dobrze mocnych stron i zasobów.
Z kolei osoby o wysokiej samoocenie nie będą się zatrzymywać nad
swoimi słabymi punktami, wrażliwość nie będzie ich paraliżować. Nie
roztrząsają zbytnio trudności, z jakimi każdy z nas się spotyka, nie
obwiniają się za nie, więc mogą rozwinąć do maksimum talenty
w dziedzinach, w których czują się kompetentne. Samoocena odnosiłaby się
zatem do sposobu, w jaki dana osoba ocenia swój poziom kompetencji,
swoje znaczenie, odnoszone sukcesy i własną wartość.

→ Zróżnicowane czynniki
W rzeczywistości ocena samego siebie zależy od wielu parametrów.
Otoczenie, wykształcenie, informacja zwrotna na temat nabytych
umiejętności (i błędów!) w dzieciństwie, osobowość, optymistyczne lub
pesymistyczne usposobienie, uzdolnienia fizyczne i umysłowe itd. tworzą
wiele zmiennych wpływających na ocenę naszej wartości jako osoby. Jej
podstawy ugruntowują się w dzieciństwie, po czym samoocena ewoluuje
przez całe życie pod wpływem doświadczania sukcesów i porażek, które
w istocie są odbierane bardzo subiektywnie i indywidualnie! Ewaluacja
własnej osoby to osąd ambiwalentny: bardzo subiektywny, nawet jeśli
oparty na czynnikach obiektywnych.
W tym znaczeniu wewnętrzne dziecko ponosi główną odpowiedzialność
za ten osąd, choć w wieku dorosłym może on podlegać zakwestionowaniu
i zmieniać się. Nawet jeżeli uważnie słuchamy naszego wewnętrznego
dziecka, niekoniecznie wierzymy w to, co do nas mówi. Kiedy stajemy się
dorośli, zdolni do bardziej obiektywnego wartościowania siebie i bardziej
niezależni, dzięki czemu mniej poddajemy się oczekiwaniom i opiniom
innych, możemy stworzyć sobie prawdziwszy obraz tego, czym może być
samoocena. A nasza wrażliwość wyjdzie z tego wzmocniona nie dlatego, że
poczucie własnej wartości daje nam siłę, ale dlatego, że pozwala nam
wyraźniej dostrzec, co nas wzmacnia, a co osłabia.
Kiedy nauczymy się poznawać siebie, lepiej rozpoznawać swoje
potrzeby, zasoby, doceniać siebie i mniej zależeć od opinii i osądów innych
osób, znacząco wpłynie to na naszą samoocenę. W istocie często nie jest
łatwo dobrze rozeznać swoje rzeczywiste możliwości. Na to, jak je
widzimy, silny wpływ mają opinie osób postronnych i nasze wewnętrzne
filtry (przekonania oddziałujące silniej lub słabiej). Każdy z nas odczuwa
potrzebę, uświadomioną lub nie, by czuć się kimś wartościowym
niezależnie od stanu posiadania i tego, co potrafi. Samoocena odsyła więc
do uogólnionego osądu, pozytywnego lub negatywnego, danej osoby
o samej sobie. Jest ona często mylona z wiarą w siebie, która odnosi się do
tego, co potrafimy zrobić. Samoocenę za to należy odnosić do wartości,
jaką sobie przyznajemy, gdyż bierze się ona z uświadomienia sobie piękna
najgłębszej, nieodłącznej części naszej istoty. To spojrzenie, które
kierujemy na nas samych, łączy się ze spojrzeniem wewnętrznego dziecka.
W tym znaczeniu umowy Tolteków zapraszają nas, by nie mylić
subiektywnego przedstawienia świata z dzieloną z innymi
rzeczywistością[18]. Kiedy inni ze swojego punktu widzenia oceniają
wasze decyzje i wybory życiowe, nadużywają władzy wobec waszej
rzeczywistości. Prawda jest niepoznawalna, gdyż dostępne dla nas jest tylko
jej niedoskonałe przedstawienie. A zatem każdy mówi tylko o sobie,
o swoim postrzeganiu świata, a nie o świecie takim, jakim jest. Możemy
myśleć w kategoriach osobistych możliwości („Co konkretnie mogę zrobić
ja sam, by przyczynić się do tego, co wydaje mi się właściwe? Co mogę
budować, by uczestniczyć w tworzeniu lepszego świata?”), nabierając
dystansu i nie koncentrując się na danej sytuacji i chwili obecnej.
Uważamy na ogół, że wiedza o naszej wrażliwości nie współgra
z wysoką samooceną. Wynika to prawdopodobnie z niewłaściwego
rozumienia tego zasobu. Mieć wysoką samoocenę to w istocie znać siebie
na tyle, by wiedzieć, że bez względu na to, czy będziemy żyli
w sprzyjających, czy trudnych okolicznościach, będziemy prawdopodobnie
dysponować wystarczającymi zasobami, by przeżyć je najlepiej, jak to
możliwe. Gdy okażą się trudne, będziemy potrafili wyciągnąć z nich naukę
– nabiorą wówczas sensu; gdy będą sprzyjające, będziemy umieli się nimi
cieszyć, a kiedy ujawnią naszą wrażliwość, wyciągniemy z tego korzyść –
współczucie dla siebie, nowe umiejętności, wsparcie i pomoc ze strony
kogoś, kto będzie przy nas, okazując miłość i spolegliwość.
Inny złożony problem tkwi w tym, że samoocena może różnić się
w zależności od dziedziny życia, której się przyglądamy: sposoby regulacji
emocji, wykształcenie, kwalifikacje zawodowe, fizyczność i wygląd,
sposoby nawiązywania relacji z innymi, wizja siebie w przyszłości… – na
naszą tożsamość składa się zatem wiele aspektów „Ja”, które postrzegamy
często łącznie.
Tak więc, im bardziej akceptujemy siebie, tym bardziej wzrasta poczucie
własnej wartości. A im bardziej czujemy się wartościowi, tym łatwiej nam
rozwiązywać problemy i osiągać sukcesy. Kluczowa dla pojęcia własnej
wartości jest wizja siebie w przyszłości. W związku z tym samoocena
zależy nie tylko od tego, jak jesteśmy skonstruowani, od tego, jak
postrzegają nas inni (oceny, osądy) i my sami (usposobienie, osobowość,
autoewaluacja), ale także od tego, jak wyobrażamy sobie nasze przyszłe
życie, jakie cele przed sobą stawiamy. Jest więc zależna od postrzegania
przez daną osobę jej sukcesów i porażek, ale także od celów, które chce
osiągnąć (szeroko rzecz ujmując, czyli we wszystkich dziedzinach życia).

Ćwiczenie

Pięć kawałków tortu


„Części, z których się składam, tworzą indywidualną i spójną całość”.
Tuluzańska Drabina Samooceny (ETES) wyróżnia pięć głównych
aspektów zbudowanych w dzieciństwie i przechowywanych przez
nasze wewnętrzne dziecko:
• Ja emocjonalne, które ukazuje wyobrażenie, jakie mamy na temat
kontroli emocjonalnej i panowania nad impulsywnością,
• Ja profesjonalne, które obejmuje wyobrażenia na temat postaw,
zachowań i działań w obszarze zawodowym,
• Ja społeczne, które dotyczy wyobrażenia na temat naszych
interakcji z innymi (rodziną, przyjaciółmi) i odbioru społecznego,
• Ja fizyczne, które odsyła do naszych wyobrażeń o własnym
wyglądzie zewnętrznym z punktu widzenia innych osób, a także
wyobrażenia o działaniach i zdolnościach fizycznych, o tym, jak
podobamy się innym,
• Ja przyszłe, które odnosi się do przewidywań i wyobrażeń nas
samych w przyszłości.
Weźcie kartkę papieru i narysujcie tort podzielony na pięć różnych
porcji.
Każdemu kawałkowi przyporządkujcie jeden aspekt ogólnego
poczucia własnej wartości: Ja emocjonalne, Ja profesjonalne, Ja
społeczne, Ja fizyczne i Ja przyszłe. Dla każdego z nich wskażcie
wasze zasoby i obszary wrażliwości.
Zaobserwujcie, w jaki sposób możecie poczuć, że połączona
energia wszystkich aspektów – choć złożona z części – sprawia, że
czujecie się sobą, kimś wyjątkowym, niepodobnym do nikogo
innego.
Wykonajcie to samo ćwiczenie z kimś, kogo kochacie,
rozrysowując tożsamość tej osoby w postaci tortu złożonego
z różniących się wielkością porcji, zasobów i wrażliwości. Jeśli
szczerze kogoś kochacie, kochacie go bezwarunkowo, jako całość,
nie przedkładacie jednych kawałków tortu nad inne.

Wszystkie te wskazówki pozwalają nam oszacować, jak liczne są


aspekty naszego funkcjonowania kierowane przez część nas samych
nazywaną wewnętrznym dzieckiem. Z oczywistych względów lepiej
zdawać sobie z tego sprawę. W przeciwnym wypadku wrażliwość w tych
obszarach będzie nas brać z zaskoczenia i zbijać z tropu, powodując lęki
lub prowokując wybuchy emocji, mogące przejawiać się nawet agresją czy
przemocą, podczas gdy moglibyśmy ich uniknąć, pozostając z tymi
częściami nas samych w zgodzie.

Zaakceptować wrażliwość, by pokonać lęki


Nasze wewnętrzne dziecko nie jest w stanie zanalizować tych pojęć, czuje
tylko, że jego wrażliwość wystawiona jest na przemoc i niebezpieczeństwo.
To nasza część dorosła, myśląca, a zatem rozsądna, dostarcza nam tej
wiedzy. A jednak rola wewnętrznego dziecka jest bardzo cenna. Kiedy
uważnie się w nie wsłuchamy, możemy czasami stwierdzić (a nie
przewidzieć), że znajdujemy się w sytuacji stwarzającej dla nas
niebezpieczeństwo i wycofać się z niej spokojnie, jak dorośli. Jeżeli nasze
odczuwanie niebezpieczeństwa płynie wyłącznie z negatywnych
przewidywań, które nigdy nie zaistniały w rzeczywistości, możemy po
prostu umiejscowić się w „tu i teraz”, a osiągniemy spokój płynący z tego
zdrowego i stosownego połączenia. Możemy zatem dokonać przemiany tej
wrażliwości i przejść od paniki do akceptacji. Wymaga to rozpoznania
i zaakceptowania tej części nas samych, która jest do głębi zalękniona. Jeśli
będziemy w stanie rozpoznać, zaakceptować ten nagły lęk i pozostawić dla
niego miejsce, usłyszymy, co pozytywnego ma nam on do przekazania,
i zareagujemy w sposób płynący z doświadczeń, odczuć, myśli,
umiejętności analizy, dojrzałości.
Kiedy zrozumiecie i zaakceptujecie swoją wrażliwość, kiedy odpowiecie
na nią świadomie, paradoksalnie będziecie mniej podatni na zranienia.
Będziecie w stanie ją dostrzec, ale nie zawładnie wami, nie będziecie już jej
ofiarą, nie będzie mogła doprowadzić was do stanu paniki. Jeżeli na
przykład zajmujecie wysoką pozycję w hierarchii zawodowej, a zatem
dysponujecie władzą, po wsłuchaniu się we wrażliwą część waszej
osobowości nie tylko będziecie lepiej przygotowani na ciosy zawodowe,
które mogą uderzyć w najczulsze punkty, ale też wypracujecie styl
zarządzania nakierowany na człowieka, dostosowany do okoliczności
i w rezultacie bardziej motywujący dla zespołu. Dzięki temu będzie on się
czuł lepiej rozumiany, w większym stopniu akceptowany i doceniany.
Będziecie potrafili uważniej słuchać i rozumieć problemy innych, kiedy
głębiej wsłuchacie się w siebie. A jeśli osoby, za które jesteście
odpowiedzialni, czują się wysłuchane i zrozumiane, rozwijają zdolność
rozwiązywania problemów i kształtuje się ich wysoka samoocena
zawodowa.
Kiedy wrażliwość sprzyja szczerej miłości
W relacji uczuciowej, szczególnie na początku, mamy tendencję do
eksponowania naszych mocnych stron i ukrywania wrażliwych stref, bo
często uważamy je za wady. Kolejnym skutkiem wysłuchania swojego
wewnętrznego dziecka jest to, że jeśli je w pełni zaakceptujecie
i odpowiecie na jego potrzeby, nie tylko nie będziecie już oczekiwali ich
zaspokajania od waszego partnera czy partnerki, ale będziecie też mogli
zrozumieć niedoskonałości tej drugiej osoby, pozwolić jej, by sama je
dostrzegła i odnalazła zasoby do poradzenia sobie z nimi. Jeśli wybieram
postrzeganie drugiej osoby taką, jaka jest, a nie taką, jaką uważam, że
powinna być, albo ma być, staję po stronie zaskoczenia, zaufania,
życzliwości, współczucia wobec źródeł jej cierpienia. Za każdym razem,
kiedy próbuję zakładać coś z góry i analizować zgodnie z moim osobistym
wzorcem działania, pozbawiam się łagodności i ciepła w prawdziwym
poznawaniu drugiej osoby.
Jako przykład możemy przywołać sytuację spotykaną często w terapii
par, w których zachodzi zamiana ról męskich i kobiecych. Hugues jest
przybity, bo Marielle kompletnie nie trafiła z jego prezentem urodzinowym.
Naprawdę chciała mu sprawić przyjemność, ale kupiła zupełnie nie to, co
chciałby dostać, czym akurat teraz się interesuje. Dla Marielle to „tylko”
drobna gafa, więc zupełnie nie wie, jak odpowiedzieć na nieproporcjonalnie
silną reakcję Hugues’a. Jego wewnętrzne dziecko pragnęło zostać
zauważone, otoczone troską, a ponieważ ta potrzeba została zignorowana,
świat mu się wali. Dla Marielle to zdarzenie będzie miało dość zaskakujący,
opóźniony skutek. Choćby nawet jej wewnętrzne dziecko miało niewielką
potrzebę sprawiania innym przyjemności – a ma ją, w wyniku
warunkowania w procesie edukacji, 95% wewnętrznych dziewczynek
w kobietach – ona też czuje się totalnie zrozpaczona. Jak udowodni
Hugues’owi, że go naprawdę kocha, jeśli nawet nie potrafi sprawić mu
przyjemności?
Ten przykład ukazuje kilka aspektów istotnych dla życia w związku:
nasze wewnętrzne dziecko ma różne oczekiwania, ale z wielu powodów nie
bardzo potrafi je wyrazić. Przede wszystkim dlatego, że wyrażenie
głębokiej potrzeby konfrontuje nas z naszą wrażliwością. W głębi serca
wierzymy, że jeśli druga osoba znałaby nasze potrzeby, odsłonilibyśmy się
przed nią, a skoro dorastaliśmy w poczuciu, że możemy liczyć tylko na
siebie, takie odsłonięcie by nas osłabiło. Zakładamy, że partner czy
partnerka może stanowić niebezpieczeństwo, i zamiast zweryfikować to
założenie, milczymy, oczekując, by wszystko pojęła… sama z siebie.
Ponadto niewielu z nas nauczono wyrażania potrzeb. Dla mnóstwa
dorosłych wyrażanie ich przez dzieci jest z pewnością nieprzemyślane, nie
na miejscu, infantylne i w ogóle nieznośne, bo wymaga od nich
zaspokojenia tych potrzeb, by nie okazać się (zbyt) kiepskimi rodzicami.
A przecież kto lepiej wyrazi swoją potrzebę niż ten, który ją odczuwa? Na
przykład co czujesz, kiedy lekarz mówi ci, że wcale nie tam cię boli, gdzie
pokazujesz, ale gdzie indziej? Kiedy ktoś bagatelizuje twój niepokój,
mówiąc bez namysłu, że to nic takiego, choć on cię paraliżuje
i uniemożliwia funkcjonowanie? Nieracjonalny czy nie, infantylny czy nie,
lęk to lęk. Ma swoją wagę i zawsze świadczy o czymś istotnym.
Bagatelizowanie, tłumienie, racjonalizowanie, przemilczanie go nie
sprawią, że zniknie. Jedyne, co może zmniejszyć odczuwanie lęku, to
uznanie, że istnieje, wyrażenie go i zatroszczenie się o to, by go uspokoić
i nad nim zapanować. I tutaj zaczyna grać rolę związek i należne każdemu
w parze miejsce, ponieważ, kiedy jesteśmy dziećmi, chcielibyśmy, by
zapewnili nam bezpieczeństwo dorośli. Ale gdy sami dorastamy, czas,
byśmy to my się tym odpowiedzialnie zajęli.
Chociaż wiele osób rzeczywiście uważa, że jednym z najważniejszych
zadań partnera czy partnerki w związku jest zapewnianie im
bezpieczeństwa, prawdziwa struktura związku spoczywa na całkowicie
innych przekonaniach. Im bardziej oczekujecie od ukochanego czy
ukochanej wejścia w rolę waszego wewnętrznego rodzica, tym bardziej
ubożeje wasze uczucie. Uczucie ofiarowuje się jak dar. Kiedy nie
potrzebujesz drugiej osoby, twoje nieuświadomione i niewypowiedziane
pragnienia nie wzbudzają już niepokoju, bo przestały istnieć. Kiedy, by
zająć się swoimi lękami, nie oczekujesz niczego od innych, a tylko od
siebie, bycie przy tobie jest jak dar, jak dobroczynny promień słońca. Im
słabiej prześwietlicie wrażliwy aspekt waszego „Ja”, tym gorzej będziecie
potrafili się nim zająć. A im mniej się nim zaopiekujecie, tym silniej
domagać się on będzie od waszego partnera, by był także rodzicem. Im
bardziej będziecie stawiać partnera czy partnerkę w roli rodzica, tym mniej
będzie was pragnąć. No bo który zrównoważony dorosły odczuwa miłosny
i seksualny pociąg do dziecka?

Świadectwo Sandrine
Aladyn i wewnętrzne dziecko
Tak bardzo pragnęłam, żeby przyszedł. Ustawiłam małe talerzyki
na dużych talerzach. Poprawiłam włosy. Każdy kosmyk na swoim
miejscu. Jakieś miłe drobiazgi. Dwa dni temu znów pojawił się
w moim życiu. Przestałam już czekać. A tu nagle wiadomość
spadła z nieba. Stamtąd zwykle przychodzą wieści od
powietrznego wędrowca. Pilota. Ale cóż, odwołał spotkanie. Jest
zmęczony. Musi wcześnie wstać, odnawia licencję na symulatorze
lotu. W sumie nic takiego, dlaczego więc jestem taka przybita?
Mam wrażenie, jakbym wyskoczyła z lecącego samolotu. Tyle
zawiedzionych oczekiwań.
Emocjonalna magdalenka[19] obudziła wspomnienia i znów
poczułam się małą dziewczynką. Mam dziesięć lat… Od dwóch
dni szykuję się na piknik przy okazji turnieju tenisa. Bardziej
przejmuję się kanapkami niż torbą ze sprzętem. A kiedy
nadchodzi Ten Dzień, pada deszcz. Korty mokre, wyjazd
odwołany. Deszcz leje, ja zalewam się łzami; tyle starań na
darmo! Ze złości, w deszczu zmieszanym z gorącymi łzami,
pochłaniam rozmiękłą kanapkę w ogrodzie pod niedowierzającymi
spojrzeniami rodziców. Wszystko się miesza. Nie wiem już, kto
leży skulony na łóżku w paryskim mieszkaniu. Mam dziesięć lat;
mam trzy lata. Płaczę ze złości. Czuję w sobie tamten deszcz.
„Przecież to nic takiego!” Ale we mnie, w środku jest mała
dziewczynka, taka wrażliwa, bezbronna. Domaga się pociechy.
Kuli się w sobie, zanosi od płaczu. Wewnętrzny barometr idzie na
burzę. Mamusia we mnie bierze ją za rękę i szepce cichutko, że
jest tu razem z nią, dla niej: „Tak, wszystko może się nagle
zmienić… Ale to z czasem mija… Cokolwiek by się działo, wiedz,
że cię kocham”.
Obejmuję się ramionami i tulę. Długo. Kołyszę się
i instynktownie głaszczę krótkimi pociągnięciami. Przygarniam
moją małą dziesięciolatkę, ale i trzylatkę, która zgubiła się na
plaży. Kołyszę się, próbując oddalić krytyczne myśli, skore do
osądzania takiej niestosownej sceny. Ofiarować dziewczynce
czułość, ukoić wrażliwość i dać jej czas, by znowu poczuła się
bezpieczna. Oto ja w pozycji płodowej, objęta ramionami. Moje
ramiona mnie tulą.
Jestem matką kochającą bezwarunkowo, akceptuję siebie taką,
jaką jestem, z moimi lękami z dzieciństwa, z moją frustracją. Staję
się moim ojcem, dającym siłę mojemu wewnętrznemu dziecku, by
ośmieliło się być tym, kim jestem teraz. Staję się dzieckiem, które
otrzymuje. Moje wewnętrzne dziecko pozwala się dotknąć tam,
gdzie czuło się samotne. Rozgrzać tam, gdzie czuło chłód.
Wygładzić tam, gdzie czuło się przygniecione.
Teraz wewnętrzne dziecko czuje się kochane takim, jakie jest.
Pewne, że nie musi niczego udowadniać, tylko po prostu być.
Może znów okazać ciekawość. Zaistnieć. Oddać się życiu jak
niezapisana karta. Nie wie nic. To nowe spojrzenie czyni je
figlarnym, spontanicznym, radosnym. Otwartym na wszystko.
Moje wewnętrzne dziecko jest w każdym wieku. We wszystkich
naraz.
Nie w takim jedno- czy dwucyfrowym wieku wypisywanym na
urodzinowym torcie, ale w wieku dodawanym: rok plus dwa plus
trzy plus cztery… Aż się w głowie kręci! Wszystko jest wpisane
w ciało. Od poczęcia wszystko się rejestruje, jak na taśmie
emocjonalnego magnetofonu w 3D. Nasze wewnętrzne dziecko
jest zawinięte głęboko, chowa się w najstarszej rolce. Maleńkie,
wciąż tam jest. Zawsze gotowe obudzić się i wyłonić z lampy
Aladyna. Wejść w rezonans, kiedy zdarzy się podobna sytuacja.
Wszyscy nosimy w sobie takiego małego dżina gotowego ożyć,
czy chcemy tego, czy nie. Czeka tuż za drzwiami, za niewidzialną
ścianą. Musimy być gotowi go przyjąć!
Wrażliwość i intymność
Dojrzała miłość we wszystkich swoich aspektach, od miłości
sentymentalnej po przywiązanie i przyjaźń, dotyczy dwóch osób dorosłych,
dojrzałych i zdających sobie sprawę ze swoich „stref cienia”, którymi każde
z nich zajmuje się oddzielnie, by podsycać relację, zamiast wymagać coraz
więcej od drugiej osoby. Kiedy macie trudności ze zwierzaniem się,
z bliskością emocjonalną, kiedy czujecie się zawłaszczeni przez czyjeś
pragnienie bliskości i trzymacie partnera lub partnerkę na dystans od
waszego wnętrza, prawdopodobnie chronicie wrażliwość swojego
wewnętrznego świata. A jednak, by czuć się kochanym szczerze
i prawdziwie, macie potrzebę odsłonięcia się i poczucia bycia
zaakceptowanym w całości swojego jestestwa.
Odruchowo próbujemy eksponować nasze mocne strony i ukrywać
wady, tak nas nauczono. A jednak słabości mogą nas uczyć wielu
subtelnych, osobistych i pasjonujących rzeczy o nas samych i o innych,
informacji, do których nasze mocne strony nigdy nie dotrą. Zdarzają się też
czasem takie chwile bliskości, kiedy rozmawiacie z kimś o waszych
słabościach albo kiedy ktoś zwierza wam się z czegoś, co jest dla niego
trudne. To bardzo zbliża dwie osoby, bardziej niż mówienie o tym, w czym
jesteśmy dobrzy i co się nam udaje.

Ćwiczenie

Chwila oddechu dla wewnętrznego dziecka


Nigdy dość powtarzania: praktykowanie medytacji w pełnej
świadomości (mindfulness, uważności) czasem zachwyca, czasem
nuży i wymaga wysiłku, ale pozwala doświadczyć akceptacji i pełni
wobec naszej wrażliwości, niepewności i nieprzewidywalności, gdyż
przynosi zrozumienie i zaufanie. Medytacja uważności uczy
intymności z samym sobą. Oscylujecie w strumieniu czasu i w polu
świadomości pomiędzy niebem a piekłem (czasem w obu naraz) jak
w intymnej bliskości z inną osobą. Nie możecie się obwiniać za te
chwile, kiedy nie czujecie żadnych fajerwerków i uniesień. Jeśli nie
potraficie tego robić doskonale, róbcie najlepiej, jak umiecie. Klucz
do wewnętrznej mocy kryje się w dyscyplinie i wytrenowaniu
w obserwacji i akceptacji siebie. W takim nastawieniu do życia
postawa medytującego – i medytującej – sprawia, że do głębi
wierzymy, że wszystko, co się zdarza, jest doskonałe takie, jakie
jest, że posiadamy zasoby, by sprostać temu, co niesie życie tu
i teraz, że nie ma powodu, byśmy wysilali się, przewidując
i kontrolując wydarzenia, ale też, że ich zadaniem jest sprawianie,
byśmy wzrastali na drodze naszego życia.
Najprostszym sposobem, by nauczyć się medytacji, jest usiąść
spokojnie w pozycji lotosu albo po turecku i kontrolować swój
oddech. Wdech i wydech. Myśli będą odwracać waszą uwagę, ale
możecie skierować ją znów na oddychanie, a powtarzanie tego
ćwiczenia za każdym razem, kiedy myśli was rozproszą, pomoże
wam w byciu w zgodzie z sobą i samoakceptacji.

Odruchowo próbujemy eksponować nasze mocne strony i ukrywać


wady, tak nas nauczono. A jednak słabości mogą nas uczyć wielu
subtelnych, osobistych i pasjonujących rzeczy o nas samych i o innych,
informacji, do których nasze mocne strony nigdy nie dotrą. Zdarzają się też
czasem takie chwile bliskości, kiedy rozmawiacie z kimś o waszych
słabościach, albo kiedy ktoś zwierza wam się z czegoś, co jest dla niego
trudne. To bardzo zbliża dwie osoby, bardziej niż mówienie o tym, w czym
jesteśmy dobrzy i co się nam udaje.

Pierwsza obietnica wewnętrznego dziecka


Odkąd akceptujesz swoją wrażliwość, przyznajesz się do niej, a jeśli trzeba,
możesz ją okazać i o niej mówić, pozostaje ci tylko odważnie się tego
trzymać i pokazywać, jaki jesteś naprawdę.
Przyrzekam ci, że jeśli zatroszczysz się o swoją wrażliwość, będziesz
mógł troszczyć się o siebie, szanować swoje ograniczenia, sprawiać, by inni
je szanowali, i czerpać z tego energię życiową.
Ja ze swej strony przyrzekam, że jeśli będziesz troszczyć się o swoją
wrażliwość, nie będziesz już więcej bać się samotności ani tego, co inni
powiedzą. Będziesz wiedzieć, że być wrażliwym znaczy po prostu być. Nigdy
więcej nie ugniesz się dla cudzej korzyści, dla tego, co myślą i czego
oczekują inni.
Przyrzekam, że jeśli zatroszczysz się o swoją wrażliwość, będziesz mógł
być prawdziwie kochany takim, jaki jesteś.
Drugi aspekt wewnętrznego dziecka:
subtelność

Dbanie o nią tak, jak podlewa się rośliny, pozwala lepiej znosić
i przemieniać doświadczenia życia.
Sevim Riedinger
Empatia, skarbnica mądrości
Szybciej niż inni domyślić się, czego chce klient, dziecko, partner czy
ktokolwiek, kto stoi przed wami i czegoś od was oczekuje. Poczuć, jak
atmosfera się zmienia, łagodzi: przewidywać konflikty i im zapobiegać.
Umieć słuchać tak, by wasz rozmówca czuł się nie tylko wysłuchany, ale
i zrozumiany. Potrafić zauważać „niewidzialnych” ludzi z tła, techników,
sekretarki. Nie uprzedzać się z góry, gdy napotykasz przeszkodę. Wiedzieć,
że życie nie jest łatwe (i dlaczego!) i że niektóre zachowania, z pozoru
nieadekwatne czy niewłaściwe, to w istocie wyraz cierpienia albo
mechanizm obronny. Wszystko to pozwala zauważać więcej, dostrzegać to,
co nie od razu rzuca się w oczy, czytać między wierszami w tym, co wydaje
się oczywiste. Macie w sobie wielką subtelność, a ukonkretnia się ona
w ogromnej zdolności do empatii. Rozwija się od urodzenia, gdyż jest
niezbędna do przeżycia i stworzenia głębokiej więzi uczuciowej. I nawet
jeśli nie wiecie, co się na nią składa, lubicie jej słuchać i ją rozwijać. Jak
sprawić, by częściej ufać swojej subtelności? Zrozumieć, w jak dużej
mierze subtelność wewnętrznego dziecka jest waszym sojusznikiem.
Zdolność rodziców do empatii to kluczowy element w procesie
budowania naszej subtelności i jej jakości u wewnętrznego dziecka. Aby
zrozumieć, jak ważne jest pozostawanie w harmonii z własną subtelnością,
należy prześledzić główne drogi rozpoznawania emocji. Jak funkcjonuje
postrzeganie emocji u innych? Kiedy ktoś w naszej obecności wyraża
pewną emocję, pierwszy mechanizm psychiczny (całkowicie nieświadomie)
odniesie się do sposobu, w jaki my sami przeżywamy tę emocję. Na
przykład kiedy jakaś osoba płacze w moim gabinecie, bo jest smutna, mój
pierwszy mechanizm (którego nie zauważam na poziomie świadomości)
polega na odwołaniu się do mojej typowej reakcji na ogarniający mnie
smutek. I zgodnie z tym, jak reaguję na własny smutek, spokojnie czy nie,
przechodzę do drugiego mechanizmu psychicznego – do którego udaje nam
się przejść tylko wtedy, gdy pierwszy nie sprawił zbyt wielu trudności:
rzetelnie i uważnie słucham o smutku drugiej osoby, nie próbując na nią
wpływać, uciszać jej, przeszkadzać w jakikolwiek sposób. A jeśli trudno mi
znieść mój własny smutek, nigdy nie osiągnę drugiego poziomu, pełnego
szacunku i dobroczynnego. Będę tylko próbować za wszelką cenę przerwać
tę manifestację emocji przez brak zainteresowania, bagatelizowanie,
racjonalizowanie, dystans, manipulację, autorytarną radę, złość, wyrzuty,
a nawet przemoc – psychiczną lub czynną.
Właśnie dlatego psychoterapeuci powinni obowiązkowo pracować nad
sobą, akceptować wyrażanie przez siebie emocji i być z nimi w zgodzie.
Jeśli nie wykonają tej pracy, niemożliwe jest, by słuchali innych na
odpowiednim poziomie, ponieważ drugi mechanizm psychiczny nie będzie
dla nich dostępny. Można to odnieść też do relacji rodzicielskiej. Kiedy
dorośli opiekujący się dzieckiem świadomie wyrażają swoje emocje, są one
uprawnione, odzwierciedlają ich wrażliwość – oraz wrażliwość dziecka –
a zatem są istotne. Wówczas ich towarzyszenie rozwojowi i edukacji
dziecka ma zupełnie inną jakość, niż kiedy szczerość nie jest możliwa bez
poczucia emocjonalnego zagrożenia. To właśnie dlatego mężczyźni na ogół
są słabo odporni na kobiecy płacz i będą szukali mniej lub bardziej
przyjaznych strategii, by łzy przestały płynąć. W rezultacie wychowania
zgodnie z wzorcem płci, w którym kształtowano nas przez większość czasu,
smutek nie jest emocją akceptowaną u chłopców. Jeśli podążaliście za
moim tokiem myślenia, rozumiecie, że w związku z tym smutek u innych
będzie przez mężczyzn tak samo systematycznie blokowany, jak ich
własny. To samo można powiedzieć o reakcji kobiet na złość u siebie
i innych.
Jeśli przeciwnie, rodzic jest świadomy swoich negatywnych emocji
i umiarkowany w ich wyrażaniu, jego dziecko, poprzez modelowanie,
nauczy się nazywać te, których samo doznaje. A kiedy czujemy się
rozumiani i akceptowani pomimo wyrażania negatywnych emocji, kiedy
nie kwestionują one wartości osoby rodzica i nie powodują jego
zniechęcenia czy, co gorsza, psychicznej kapitulacji, wzrastamy w pełni
jako osoby subtelne, dostrzegając korzyści i zasoby, jakie daje ta ludzka
umiejętność. Dziecko uczy się też, że nie jest pozostawione samo sobie,
kiedy doświadcza trudnych emocji, a wreszcie, że rozwiązanie problemu
można znaleźć samemu dzięki umiejętnościom w obszarze kreatywności.
Ćwiczenie

Rozumienie emocji
Wypełnijcie tabelkę, której kolumnami są cztery podstawowe
emocje: smutek, strach, złość, radość.
W każdej kolumnie opiszcie waszą reakcję wobec kogoś, kto
niedawno wyraził daną emocję. Jeśli to możliwe, zaobserwujcie, co
dzieje się w was w różnych sytuacjach wyrażania tej emocji przez
innych.
Jakie emocje są dla was zakazane? Jakie przyjmujecie
najspokojniej? Z jakimi czujecie się nieswojo? Co musicie czuć, żeby
wysłuchać i zaakceptować drugą osobę bez pośpiesznego uciekania
się do strategii opisanych w tym rozdziale?

Moc intuicji
Jeśli subtelność pozostaje w zgodzie z wiedzą, pozwala rozwinąć
nadzwyczajną zdolność, której mechanizmów działania jeszcze w pełni nie
znamy: intuicję. Na przykład Sébastien, chcąc mi wyjaśnić, w jaki sposób
rozpoznaje potrzeby innych, zanim oni zdążą je wyartykułować, powiedział
mi: „Mówią mi, że żywo reaguję. Jeśli chodzi o moje mocne strony, to
wyraźnie widać, że umiem analizować i jestem jak kameleon, szybko się
adaptuję i dobrze odczytuję sygnały”. Opisał mi szczegółowo, wykazując
dobrą znajomość samego siebie, w jaki sposób bez większego
zastanowienia pojawia się u niego coś w rodzaju obrazu rozwiązania
problemu, jak gdyby całe jego „Ja” podejmowało decyzję, której on musi
jedynie wysłuchać, by podążyć, bez namysłu, właściwą drogą.
W dzieciństwie uczymy się, przyswajając tysiące zasad współżycia
społecznego, z których składa się proces edukacji, że bycie spontanicznym
i bycie sobą nie zawsze jest właściwe. Rozumiemy, kiedy nie napomina się
nas zbyt surowo, że takie naturalne, pozbawione refleksji zachowanie może
przeszkadzać innym, i w końcu je powstrzymujemy. Takie zachowania
dziecka przeważnie uznawane są za „niedojrzałe”, wywołują śmiech
w rodzinie. Często dzieje się tak, gdy dziecko ukazuje swoją prawdziwą
naturę, wyraża pragnienia i potrzeby, które my sami tłumimy codziennie,
gdyż społeczeństwo lub moralność nie uznają ich za właściwe. Ponieważ
nie chcemy konfrontować się z własnymi tłumionymi potrzebami, tłumimy
je u dziecka, gdy tylko próbuje je wyrazić. Kiedy traktujemy malucha w ten
sposób, uznając, że to, co wydobywa się na powierzchnię, jest niewłaściwe,
nie tylko ograniczamy jego kreatywność, ale także uczymy, że nie można
opierać się na intuicji. Dziecko uczy się więc, że jeśli chce się czuć
akceptowane i kochane, powinno różne rzeczy robić „tak, jak wszyscy”,
„normalnie”. Krok po kroku cały entuzjazm napędzający jego kreatywność
gaśnie, dziecko tłumi intuicję, by nie wystawiać się na powodowany
zdrowym rozsądkiem osąd ze strony dorosłych. W ten sposób większość
z nas nauczyła się polegać raczej na rozumowej analizie niż na odczuciach,
aby nie zakłócać ustalonego porządku albo nie narazić się na upokorzenie.
Wciąż musimy odnosić się do tego, co jest właściwe i rozsądne, zamiast po
prostu działać, podejmować decyzje, a to znacząco ogranicza nasze
możliwości.

Ćwiczenie

Nauczyć się podążać za intuicją


Narysujcie na kartce dwa okręgi. Wpiszcie w nie:
• zdarzenie, w którym posłuchaliście waszej intuicji i
• zdarzenie, w którym jej nie posłuchaliście (chociaż tak byłoby
lepiej).
Wokół każdego okręgu wypiszcie zdarzenia, informacje i odczucia,
na których opierała się wasza intuicja, i znajdźcie przyczyny,
emocjonalne i racjonalne, które sprawiły, że posłuchaliście (lub nie)
waszego wewnętrznego głosu.
Gorąco was zachęcam do wykonania tego ćwiczenia i do
wytrwałości w dążeniu do zrozumienia, co rozgrywa się wewnątrz
was, kiedy decydujecie się posłuchać siebie, a co, jeśli nie, czyli gdy
nie uszanujecie swoich odczuć i wiedzy, nawet opartej na
doświadczeniu. Nierzadko dostrzeżecie, że to, co odwiodło was od
pójścia za głosem intuicji, opiera się na zasadach płynących
z zewnątrz, niezgodnych z wami, waszymi potrzebami, pragnieniami,
przyjemnościami. A działanie zgodne z pierwotnym zamierzeniem
stawało się możliwe, kiedy nie myśleliście o tym, co inni powiedzą.
Poświęćcie czas, by to poćwiczyć i przemyśleć.

Głodni prawdy jak dzieci


„Głęboko ukryta część nas samych domaga się swojej prawdy”, twierdzi
psycholog dziecięcy Sevim Riedinger. I rzeczywiście, jak dziecko, które
pragnie pokazywać się bez maski i przebrania, nasze wewnętrzne dziecko
nieustannie, przez całe życie dąży do tego, by móc się realizować
naprawdę, w swojej istocie.
W ten sposób subtelność naszego wewnętrznego dziecka odnajdujemy
też w charakterystycznym rysie, polegającym na głodzie prawdy
i autentyczności, uznawaniu kłamstwa i nielogiczności za szczególnie
nieakceptowalne (do tego stopnia, że reagujemy na nie czasem wybuchami
gniewu). Ważne jest, by podkreślić, że w większości przypadków nie
chodzi tu o osąd moralny kłamstwa, ale o uczucie, którego doznajecie,
kiedy to, co niewerbalne jest niespójne z werbalnym. Na przykład kiedy
długo okłamywano was na temat okoliczności waszych narodzin i przyjęcia
do rodziny, co pociągnęło za sobą problemy natury egzystencjalnej,
kłamstwo jest nie do zniesienia – a jeśli rozmówca upiera się przy tym, co
odbieracie jako niespójne, poczucie niemożności dotarcia do przeczuwanej
prawdy może wywołać głęboki smutek albo gwałtowną złość, kompletnie
nieraz zaskakujące dla osoby przy tym obecnej. Sophie powiedziała o tym
tak: „Bardzo pragnęłam prawdy. Nie znoszę, kiedy ktoś zmyśla, kiedy mnie
okłamuje. Taką mam zasadę. Wyczuwam to, nigdy się nie mylę. Nie
znoszę, kiedy się przede mną coś ukrywa”.
Jak dusza dziecka niszczeje pod wpływem zbyt wielu kłamstw
i manipulacji, tak samo ubożeją emocje dorosłego wystawionego na
podobne psychologiczne znęcanie się (bo tak należy to nazwać), co na
dłuższą metę może go unieszczęśliwić. Dziecko ze wszystkich sił dąży do
prawdy, a bardziej jeszcze – do autentyczności w relacjach. Zauważyliście
na pewno, że dziecko nie daje się nabrać, kiedy dorosły tylko udaje, że je
lubi, że lubi z nim przebywać albo popisuje się serdecznością przed drugim
dorosłym, a dziecko w gruncie rzeczy mało go obchodzi. Mały człowiek
wtedy albo się buntuje i ukazuje swoją prawdziwą naturę, albo wycofuje,
zależnie od usposobienia swojego i tej drugiej osoby. Tak samo wasze
wewnętrzne dziecko jest wspaniałym zasobem, radarem autentyczności
i szczerości serca – waszego w danej chwili i osoby, z którą przebywacie.
Dziecko wie i widzi rzeczy takimi, jakie są, nawet jeśli nie potrafi tego
wyartykułować z braku odpowiedniego słownictwa, dojrzałości
emocjonalnej albo dlatego, że dorośli nie byliby w stanie wysłuchać
prawdy.
Lisa, moja wspaniała młoda pacjentka, regularnie spotyka się
z odrzuceniem, gdyż kompletnie nie potrafi się powstrzymać przed
mówieniem prawdy prosto w oczy. Aby zmilczeć, musi się mocno
kontrolować, co kosztuje ją wiele wysiłku, a w końcu i tak wybucha
w chwili słabości czy zmęczenia i w rezultacie kogoś niechcący rani,
wprawia w osłupienie lub, w najlepszym przypadku, w niedowierzanie.
Płacze, kiedy mi mówi, że chciałaby być „normalna”, nie drażnić
wszystkich wokoło, nadeptując ludziom na odciski i wyciągając trupy
z szaf. Chciałaby, jak większość dorosłych, umieć skryć się za maską
konwenansów: to można powiedzieć, a tego już nie. Stopniowo, na
kolejnych spotkaniach Lisa uczy się rozpoznawać komunikaty swojego
wewnętrznego dziecka, otaczać się ludźmi, którzy lubią jej spontaniczność,
prawdomówność i wszystkie wspaniałe cechy z palety jej subtelności.
Przypomina mi moją młodszą siostrę, bo ona także ma ten dar, nieraz się
nacierpiała z tego powodu! Niektóre dzieci mają niesłychany talent do
mówienia głośno prawd, o których dorośli nie śmią nawet pomyśleć
z obawy przed koniecznością dokonania wielu zmian, które wymusiłoby
nazwanie rzeczy po imieniu. A przecież żadnej prawdy nie da się upchnąć
pod dywan na zawsze. Ileż to rodzinnych sekretów wywołało w końcu
objawy, psychiczne czy fizyczne, od trudno wytłumaczalnych do
najbardziej oczywistych? A wszystko to, ponieważ dzieci, tak jak dorośli
i ich wewnętrzne dzieci, nade wszystko dążą do prawdy. Bolesna
rzeczywistość jest lepsza od kuszącego wyparcia. Dusza czuje, że to jest
słuszne, a słuszność uspokaja wewnętrzne dziecko, choćby informacja
czasem przynosiła ból. Nie potrzeba już nadmiernej samokontroli,
zapędzania wilka do (zbyt pięknego) lasu.
W tym właśnie, w naszej subtelności, po której przewodnikiem jest
wewnętrzne dziecko, tkwi zarazem moc i trudność. To ona pozwala nam
zauważyć, że sytuacja nie zawsze jest taka, jak się ją nam przedstawia, że
pewne elementy wypowiedzi naszego rozmówcy pozostają ukryte, co
powinno nas skłonić do ostrożności, rezerwy, powstrzymać bezgraniczne
zaufanie, dawanie carte blanche. Skłania nas także do dystansowania się od
osób, które nie są gotowe do wysłuchania czy zobaczenia prawdy, gdyż to
skutkowałoby koniecznością dokonania zmiany, skonfrontowania się ze
swoją wrażliwością lub wstydem z powodu nadmiernego odsłonięcia
ciemnych stron, czego nikt nie lubi. Ale da się to znieść, kiedy się je zna,
kiedy zna się siebie i nad tym popracuje.
Trudność pojawia się, gdy uważamy, że potrzebujemy prawdy za
wszelką cenę i wymagamy jej od każdego. Nie mogę zaprzeczyć, że czasem
trudno jest żyć z cudzymi kłamstwami, gdy nie mamy wyboru. Ale jednak
możemy, zachowując spokój, zrobić sporo konstruktywnych rzeczy:
zachować ostrożność, ocenić słuszność tego, co druga osoba proponuje,
opierać się na własnej ocenie, pogratulować sobie, że odróżniliśmy prawdę
od kłamstwa. W tym przypadku nie byłoby właściwe – bo takie
konfrontacje rzadko są przydatne w związku – błagać drugą osobę albo
zmuszać ją, by powiedziała prawdę. Da się żyć bez cudzej prawdy. Liczy
się tylko nasza. Nic też nie zobowiązuje nas, by żyć z kimś, kto zaprzecza
prawdzie i zakłamuje rzeczywistość. Czasem to bolesne, ale zbawienne,
oddalić się od osób żyjących w ten sposób, czy to będzie wypieranie się,
manipulacja, krętactwo czy oszukiwanie.
W istocie nie jest możliwa żadna relacja z osobą tak funkcjonującą, gdyż
nawiązanie bliskiej, prawdziwej relacji zakłada dwie rzeczy: że możemy
polegać na drugiej osobie i jesteśmy gotowi na wiele zmian i adaptacji –
dotyczy to obu stron. Jeśli coś jest w psychologii pewnikiem, to
następująca reguła: aby zmienić jakąś sytuację albo naszą cechę, trzeba
ją najpierw zaakceptować. To odnosi się tak samo do nas, jak i do innych
ludzi. Jeśli nie jesteśmy w stanie czegoś stwierdzić i zaakceptować jego
istnienia, nigdy nie będziemy mogli się do tego przystosować. Tak samo,
jeśli druga osoba nie może zaakceptować swojej ciemnej strony, nigdy nie
będzie potrafiła wyciągnąć jej na światło i tam dokonać zmiany.

Nadwrażliwi: kiedy wrażliwość przekracza


granice
Nadwrażliwość, a właściwie nadmierna subtelność, to skłonność do
odbierania emocji, zarówno swoich, jak i innych osób, z ponadprzeciętną
intensywnością. Jest wyraźnie widoczna w niektórych neurotypowościach
(na przykład u osób z wysokim ilorazem inteligencji i poziomem uzdolnień,
zespołem Aspergera lub zaburzeniami koncentracji uwagi,
z nadaktywnością motoryczną lub bez niej). Osoba nadwrażliwa jest
ewidentnie bardzo empatyczna, ale też intuicyjna, czasem bardzo w coś się
angażuje, ale wymaga dłuższego niż przeciętnie czasu, by emocjonalnie
dojść potem do siebie, często w samotności, której się obawia, ale której
zarazem potrzebuje.
Warto zapoznać się z opisem osób nadwrażliwych dokonanym przez
psychoterapeutę humanistycznego Saveria Tomasellę. W rzeczywistości
większość cech, które wypunktował, rozpoznajemy również wtedy, gdy
staramy się zdefiniować mocne i słabe strony subtelności wewnętrznego
dziecka.
Nadwrażliwość definiują następujące kryteria:

• zdolność do empatii i zrozumienia subtelnych emocji drugiej osoby,


zwerbalizowanych lub nie, której towarzyszy nadmierne dostosowanie
się do jej oczekiwań,
• niezbyt precyzyjne rozeznanie własnych emocji,
• potrzeba pomagania innym, troszczenia się, bycia w kontakcie,
• potrzeba samotności dla wyciszenia emocji, regeneracji sił,
• praktykowanie skutecznego wyparcia tych elementów rzeczywistości,
które nie pasują do wyidealizowanego obrazu świata, co pozwala ufnie
patrzeć w przyszłość,
• częste poczucie bycia ocenianym, zagrożonym, obserwowanym,
• silne odczuwanie pozytywnych emocji i solidarności grupowej
w chwilach udanej współpracy, poczucie koleżeństwa,
• niezgoda na niesprawiedliwość, rzeczywistą lub odczuwaną, bez
względu na to, czy dotyczy to danej osoby, czy kogoś innego, nawet
niezwiązanego emocjonalnie,
• skrajna potrzeba prawdy i autentyzmu, nieakceptowanie kłamstwa
i niespójności.

Na przykład Luce tak opowiadała o emocjach, których doświadczała


jako dziecko: „Wczuwałam się w sytuację innych w niewiarygodnym
stopniu, nieraz wolałam, by ukarano mnie, a nie moją młodszą siostrę,
a zmartwienia matki przeżywałam jak własne”. Rozumiemy więc, w jaki
sposób taka nadwrażliwość często może prowadzić do nadmiernego
ulegania oczekiwaniom innych, czyli do zachowywania się wobec drugiej
osoby tak, jak ona sobie tego życzy, bez dbania o własne wartości i swoją
tożsamość.
Niezbyt precyzyjne rozeznanie własnych emocji, a nawet ich świadome
wypieranie, służy unikaniu przykrości, niesprzeciwianiu się osobie
uznawanej za niezbędną do życia, koncentrowaniu się na pozytywnych
aspektach egzystencji – to pozwala iść dalej, nawet gdy okoliczności
bywają niesprzyjające. Gdy jest zbyt trudno stawić czoła rzeczywistości,
sięgamy po pewne formy wyparcia. Rose opowiedziała mi, jak uczenie się
akceptacji wszystkich aspektów „Ja” i doświadczanych emocji było dla niej
ważne i zbawienne, choć wymagało długich lat „prucia” systemu
emocjonalnego: „To długa droga. Krok po kroku, warstwa po warstwie,
wyparcia zostały pokonane, jedno po drugim, a była ich masa. Kiedy już
myślisz, że zostawiłaś wszystkie za sobą, kolejne kryją się za zakrętem”.
Bolesnych emocji nie da się unikać: dlatego im bardziej pozwalam sobie
na ich przeżywanie, tym mniejszą odczuwam potrzebę, by mną całkowicie
owładnęły. Co więcej, ponieważ wszystkie emocje wykorzystują ten sam
kanał psychiczny, wzbranianie się przed negatywnymi blokuje także te
pozytywne: radość, entuzjazm, fascynację. Mogę więc zdecydować się na
przeżywanie ich wszystkich, gdyż jestem istotą ludzką, a one stanowią
składową palety przeżyć, których takie istoty doświadczają.
Kiedy powstrzymujemy naturalną i zdrową zdolność do subtelnego
odbioru świata (która czasem przyprawia o cierpienie!), dyskomfort
moralny, nawet tłumiony, wzmaga się i trwa dłużej. Co więcej, powoduje to
ogólne znieczulenie afektywne, uderzając rykoszetem w odczuwanie
wszelkich emocji – czy negatywnych, czy pozytywnych – otwierając drogę
do epizodów depresyjnych lub przewlekłej depresji, z wytłumieniem
odczuć i brakiem odczuwania przyjemności. Kiedy każemy naszej
subtelności zamilknąć, skazujemy na milczenie wewnętrzne dziecko,
zamiast przyjąć to, co znajduje w nas swój wyraz, cokolwiek to jest,
z pozytywnym nastawieniem, zakładając a priori, że jest to coś z pewnością
wartego uwagi. Choćbyśmy świetnie wiedzieli, jak ważne dla pozostawania
w zgodzie ze sobą jest pozwalanie sobie na wysłuchanie i wyrażenie myśli
i odczuć, wciąż próbujemy je stłumić, by uniknąć cierpienia, a rezultat jest
dokładnie odwrotny. Sophie opisała to tak: „Nie o to chodzi,
że przyglądanie się temu, co się we mnie w środku dzieje, jest
nieprzyjemne, nie jest też tak, że to mnie nie interesuje, ale dla mnie zawsze
było normalne, żeby się w to nie zagłębiać”. Takie funkcjonowanie „przez
odcięcie” leży u podstaw najpoważniejszych i najtrudniejszych do zmiany
uzależnień uczuciowych i seksualnych, zaburzeń kompulsywnych,
zaburzeń odżywiania i innych, gdyż ułatwiają one znieczulenie
emocjonalne.

Nadmierna adaptacja i zapominanie o sobie


W dzieciństwie byliście prawdopodobnie znacznie bardziej niż dziś
wyczuleni na sygnały płynące z ciała oraz z otoczenia. Dlatego osoby
nadwrażliwe, chcąc zyskać akceptację, poświęcają wiele czasu i energii, by
wyprzedzać oczekiwania innych, próbować myśleć jak oni i wypowiadać
się w ich języku. Ten ciągły wysiłek istotnie odbija się na całym życiu,
w tym także w obszarach przywiązania, przyjaźni, miłości i seksualności.
Bardzo wrażliwi tracą przez to swoje punkty odniesienia i spontaniczność.
Jedna z moich przyjaciółek tak wyjaśniała swoją wysoką wrażliwość:
„Ciągle obserwujesz, co robią inni, czego od nas chcą; próbujesz ze
wszystkich sił zachować swoją integralność, ale nie bardzo zwracasz uwagę
na to, co się w tobie dzieje”. Podobnie jak ona, wy również, najpewniej
w toku kształcenia i wychowania, w dużym stopniu zatraciliście
umiejętność odczuwania tego, co dzieje się w waszym ciele, nawet jeśli
nadal potraficie bardzo wnikliwie obserwować otoczenie. W kulturze
Zachodu i w wielu innych kulturach przyzwyczaja się dzieci, by przestały
„wsłuchiwać się w siebie”, bo to objaw egoizmu i przesady, co pociąga za
sobą liczne niebezpieczeństwa, do śmiertelnego zagrożenia włącznie.
Cierpienie wynika raczej z tego, przez co musicie przechodzić i ile trzeba
wytrzymać, by żyć z innymi, wyrzekając się siebie, niż z wysokiego
poziomu subtelności i uwrażliwienia. To niepotrzebne wyrzeczenie jest
źródłem cierpienia, a nie wysoka wrażliwość.
A przecież, gdy byliśmy dziećmi, słuchaliśmy naszych głębokich
potrzeb. Popatrzcie na małe dziecko: kiedy się zmęczy, odpoczywa, jeśli
chce się bawić, bawi się, czując niepokój, tuli się albo pokazuje wprost, że
się boi.
Rozumiem, oczywiście, że nie jesteśmy już małymi dziećmi
oczekującymi wszystkiego od rodziców, którzy natychmiast wszystkiemu
zaradzą, ale mechanizm funkcjonowania jest identyczny: kiedy odczuwamy
potrzebę, zamiast dręczyć się, że to dziecinne, możemy uznać, że mamy do
tego prawo. Zaspokojenie jej możemy odłożyć w czasie, gdyż, inaczej niż
dziecko, potrafimy czekać, ale kiedyś w końcu musimy na nią
odpowiedzieć. Jest tak, ponieważ potrzeba to nie to samo co zachcianka; to
przesłanie od jakiejś części nas, która czuje, że czegoś jej brakuje, by mogła
dalej się rozwijać. Być może wasze przekonania podpowiadają wam, że
zaspokajanie potrzeb opóźnia was w drodze do celów, ale ja próbuję
powiedzieć, że jest dokładnie odwrotnie: słuchanie siebie i dawanie sobie
tego, czego potrzebujecie, doda wam energii, którą tracicie na uciszanie
swojego „Ja”, i pozwoli pójść naprzód. Na tym to właśnie polega: słuchanie
swoich potrzeb to przeciwieństwo nadmiernej adaptacji stosowanej zamiast
adekwatnej odpowiedzi, kiedy chcemy iść do przodu szybciej,
a w rzeczywistości rzucamy sobie kłody pod nogi.

Świadectwo Andrei
Subtelność to moja siła
Choć mam już 30 lat, dopiero od niedawna udaje mi się (a i to nie
zawsze!) łączyć się z moją subtelnością i „prawdziwymi” emocjami
za pośrednictwem mojego wewnętrznego dziecka. Przez wiele lat
nie potrafiłam wziąć w ramiona tej części mnie, raczej żyłam obok
niej, nie wiedząc, jaka jest ważna.
Życie, jego dobre i złe chwile, uczyło mnie krok po kroku
nawiązywać kontakt ze sobą i z moimi odczuciami bez większych
obaw i chęci kontrolowania ich za wszelką cenę. Po prostu
przeżywać je i obserwować tak jak wtedy, gdy byłam mała, zanim
poddałam się wpływom. Zanim moje myśli zostały przykrojone
według mojego otoczenia i jego „zasad moralnych” albo
„powszechnych przekonań”, które, jak dzisiaj widzę, wcale nie były
takie powszechne. Nauczyć się odczuwać, przenikać to, co płynie
z serca, uczynić z subtelności moją siłę, nie słabość.
Dziś wiem, że akceptując moją subtelność i wrażliwość, czyli
podatność na zranienia, jestem naprawdę wolna. Mogę
dokonywać własnych wyborów, uwolnić się od lęku, który od tak
dawna kierował moimi decyzjami.
Łącząc się z moim wewnętrznym dzieckiem (w rzeczywistości
jest ono bardzo różne od dziecka, którym stałam się, odkąd
podlegałam wpływom otoczenia), łączę się z emocjami i pozostaję
w zgodzie z moją najgłębszą istotą. Akceptując moją subtelność,
pozostawiam miejsce tej części mnie, by mogła się uzewnętrznić
po tak wielu latach milczenia i niewoli. Doświadczając i doceniając
ten aspekt siebie, daję sobie wolność, podczas gdy przez tyle lat
żyłam w przeświadczeniu, że pozwalając, by wewnętrzne dziecko
we mnie żyło, tę wolność sobie odbieram.
Subtelność doznana, zaakceptowana, a nawet doceniona
(przez większość czasu!) poszerza moje możliwości, wzbogaca
kreatywność. Gdyż właśnie ta subtelność, przeżywana za
pośrednictwem wewnętrznego dziecka, jest, jak sądzę, właściwą
drogą doświadczania chwili obecnej.

Inteligencja emocjonalna

Inteligencja emocjonalna jest zdolnością do regulowania swoich reakcji


emocjonalnych i stresu, do identyfikowania swoich odczuć, do ich
werbalizowania, rozumienia ich przyczyn, rozpoznawania tego, co je
wywołuje i ich głęboko ukrytych źródeł. Oznacza umiejętność
odpowiedniego wyrażania odczuć, tak, by zostać zrozumianym, a nie zranić
drugiej osoby. Oznacza uświadamianie sobie, co dzieje się wewnątrz nas
i innych, a w rezultacie umiejętność dostosowania do tego swojego
zachowania[20].
Isabelle Filliozat

Powinniśmy pozwolić naszemu wewnętrznemu dziecku rozwijać się,


dostarczając mu klucza do inteligencji emocjonalnej, zasobu z zakresu
relacji międzyludzkich opartego na porozumieniu, ekspresji, braniu
odpowiedzialności za swoje emocje i rozważnym ich używaniu.
Pierwszym wyzwaniem będzie, rzecz jasna, nauczenie się wyrażania
swoich odczuć słowami. Obejmuje to też rozumienie ich znaczenia
i używanie danych słów we właściwym sensie. Emocja mówi nam często
o rozziewie między rzeczywistością taką, jaka jest, i jaką chcielibyśmy,
żeby była.
Złość sygnalizuje na przykład, że nie czujemy się szanowani, że osoba,
do której kierujemy tę emocję, przekroczyła wobec nas jakąś granicę.
Smutek łączy się często z poczuciem bezsilności. Bezsilności wobec
straty, jak w sytuacji żałoby, albo bezsilności wobec niemożności wyrażenia
siebie, bycia zrozumianym, znalezienia wyjścia z trudnej, kłopotliwej
sytuacji.
Lęk, emocja, z którą zwykle czujemy się najbardziej niekomfortowo,
zawsze ostrzega nas przed niebezpieczeństwem. Im jest silniejszy, tym
większe zagrożenie życia może nieść niebezpieczeństwo –
w rzeczywistości lub w naszym wyobrażeniu.
Wreszcie radość – również rodzi się z rozziewu, tym razem pomiędzy
życiem „banalnie satysfakcjonującym” a wyjątkową magią chwil, które nas
zaskakują, a przewyższają wszelkie nasze oczekiwania; kiedy
doświadczamy szczęścia większego, niż mogliśmy sobie wyobrazić.
Oswojenie tej wiedzy o sobie i skarbach w nas zamieszkujących jest
cudowne i… zaraźliwe. Ogarnia najpierw waszych najbliższych,
szczególnie partnera lub partnerkę i dzieci, jeśli je macie, ale także inne
osoby obecne w waszym życiu w jakikolwiek sposób, nawet przez kilka
minut. Często obserwuję związki, w których jedno z partnerów chce
poprawić jego funkcjonowanie, zgadza się przeprosić drugą osobę i wyrazić
żal, że ta została zraniona, w wyniku czego tamta, poprzez modelowanie,
z czasem też uczy się mówić „bardzo cię przepraszam”, bo już rozumie, że
przeprosiny absolutnie nie są poniżeniem, ale przeciwnie – przynoszą ulgę,
zrozumienie, wzmacniają więzi uczuciowe. Kiedy robimy postępy,
oddziałuje to na szeroki krąg otaczających nas ludzi. Zmiana postawy
wewnętrznej ma niezliczone i szybko odczuwalne konsekwencje
w dynamice naszego życia, szczególnie w obszarze relacji międzyludzkich.

Ćwiczenie

Zmienianie dialogu wewnętrznego: pozytywne


twierdzenia[21]
Zmiana sposobu, w jaki zwracamy się do siebie, może radykalnie
wpłynąć na uprawomocnienie naszego wewnętrznego dziecka
i sprawić, że będziemy obdarzać je życzliwą uwagą. Zmieniając
pewne schematy werbalne, zwykle stosowane wobec siebie,
możemy trwale wyleczyć rany z dzieciństwa.
Poniższe komunikaty negatywne, typowe dla dialogu
wewnętrznego, czasem przetrwałe po okresie dzieciństwa,
a przyswojone przez wewnętrzne dziecko, można przeciwstawić
komunikatom pozytywnym:
• „Jestem tu zbyteczny, przeszkadzam” – „Mam niepodważalne
prawo tu być”,
• „Jestem do niczego” – „Mogę się na coś przydać i tu jest moje
miejsce”,
• „Jestem nie do zniesienia, nikt nie będzie chciał ze mną być” –
„Dobrze mi ze sobą”,
• „Jestem niczym” – „Mam zdolności i potencjał twórczy”,
• „Nigdy nic nie osiągnę” – „Działam najlepiej, jak umiem”,
• „Ciągle marzę o niebieskich migdałach” – „Mam prawo marzyć”,
• „Wszystko robię zbyt wolno” – „Wszystko robię w swoim rytmie”,
• „Wstyd mi za siebie” – „Kocham się takim, jakim jestem, dbam
o moją wrażliwość”,
• „Jestem nieznośny i niepoprawny” – „Daję sobie miłość”,
• „I co teraz ze mną będzie?” – „Wierzę w siebie i wiem, co jest
dla mnie dobre”,
• „Opowiadam głupoty” – „Moja opinia ma wartość i jest
interesująca”,
• „Znowu popełniłem błąd!” – „Mam prawo popełniać błędy”,
• „Co ze mnie za oferma!” – „Jestem wartościowy i ważny”.
Na podstawie tych przykładów możecie pracować nad zmianą
waszej „gramatyki emocjonalnej”. Kiedy tylko spostrzeżecie przejawy
krytycznego, a nawet napastliwego języka wewnętrznego, w jakim
zwracacie się do siebie, zapisujcie je natychmiast. Przejrzyjcie
potem listę z całego dnia albo tygodnia i poświęćcie trochę czasu, by
każde zdanie przeformułować na życzliwą uwagę.

Iluż to pacjentów opowiadało mi o tym, jak ich życie zmieniło się albo
skierowało na inne tory pod wpływem spotkania z dorosłą, życzliwą osobą,
czasem nawet bez słów, przez kilka minut, w autobusie, w sklepie,
w najbardziej przypadkowym miejscu – kiedy byli dziećmi! Widząc, że
dorosły jest wobec niego uważny i je docenia, dziecko, które uważności
i aprobaty nie dostaje w domu, chłonie je jak gąbka. Potrafi zachować
bardzo silny emocjonalny ślad tego zdarzenia, który będzie w przyszłości
pozytywnie wpływał na jego wybory życiowe, stosunek do otoczenia,
środowisko zawodowe i osobiste, krótko mówiąc – jego naturę i świat.
Kiedy dorośnie, wewnętrzne dziecko tej osoby będzie pamiętało, że
możliwa jest postawa inna niż oparta na rywalizacji, stosowaniu przemocy
psychologicznej, manipulacji czy tłumieniu emocji, i że jest ona
w najwyższym stopniu dobroczynna. Niezatarty ślad uwagi
skoncentrowanej na dziecku przez kilka minut, godzin czy dni może
pozwolić mu na rozwój uzdolnień i potencjału życiowego tam, gdzie
warunki i otoczenie wydawały się być w wysokim stopniu nieprzyjazne czy
niekorzystne. Kreślę te linijki z oczywistego, niezmiernie ważnego
powodu: nie wahajcie się nigdy, nigdy zrobić coś dobrego dla dziecka –
jeśli to tylko możliwe, w sposób bezpośredni – w każdych okolicznościach,
gdy będzie to wam dane. Bez wahania. Nawet pośrednio, nawet jednym
zdaniem, nawet kierując w jego stronę tylko spojrzenie pełne uwagi,
pokazując, że zauważyliśmy jego smutek, że je zrozumieliśmy. Taka
postawa może być decydująca dla emocjonalnego przetrwania i dalszych
wyborów życiowych.
To samo dotyczy waszego wewnętrznego dziecka. Nie ociągajcie się
z poświęcaniem mu uwagi, nie myślcie, że ono „już wszystko wie”, jest
grzeczne, otrzymało od was dość starań. Miejcie odwagę jasno mu
wytłumaczyć, że nie zgadzacie się na zachowanie osoby, która je dręczy, że
to nieakceptowalne, że będziecie je chronić, nie czekając na nic więcej. Nie
wyobrażacie sobie nawet, do jakiego stopnia fakt, że się na to odważyliście,
może zmienić świat, tak jak krople piętrzą w końcu fale oceanu, a one,
wspomagane działaniem księżyca, wznoszą fale przypływu.
Jak można zmienić świat uważnością wobec wewnętrznego dziecka?
Indyjski eseista Satish Kumar podsuwa myśl, że każda istota ludzka jest we
wszystkich aspektach powiązana z innymi, a zatem zmieniać siebie oznacza
zmieniać świat. Sprzeciwia się indywidualistycznemu myśleniu Zachodu,
które według niego, nie tylko stanowi źródło przemocy, ale też popełnia
w swym osądzie dotyczącym przetrwania naszej planety błąd
fundamentalny i być może nie do naprawienia. Sanskrycka mantra So Hum,
którą Kumar tłumaczy jako: „Jesteś, więc jestem”[22], stała się jego
mądrością życiową w świecie, w którym relacje są wzajemnie zależne,
życzliwe i solidarne, nie wycinkowe. Każdego dnia, na podstawie
niezliczonych anegdot z życia codziennego mojego i moich pacjentów,
mogę potwierdzić, jak bardzo to zdanie jest prawdziwe. Najistotniejsza
w nim jest dla mnie siła wzajemnych zależności między nami wszystkimi.
Naprawdę ja jestem tobą, a ty jesteś mną. Spoglądając na ciebie
z życzliwością, mogę cię nauczyć kochać ciebie. Kiedy patrzysz na mnie
podejrzliwie, kiedy myślisz, że cię nie lubię, że tobą gardzę, że nic, co
zrobisz, nie będzie według mnie dość dobre – oznacza to, że nie lubisz
siebie, gardzisz sobą i nic, co zrobisz, nie będzie według ciebie dość dobre,
a to niezmiernie mnie smuci, bo cię kocham.
Moje dziecko zawiera w sobie wszystkie dzieci; w dziecku, które przez
pięć minut spotykam na mojej drodze, zawiera się moje wewnętrzne
dziecko. A kiedy podejmuję odpowiedzialność, by nawiązać wartościową
relację między tymi dwiema stronami, przyczyniam się do powszechnego
dobra życia i istot żywych.

Ćwiczenie

Nasze wewnętrzne dziecko i praca z cieniem


Jean Monbourquette w książce Oswoić swój cień[23] przekazuje
naprawdę magiczny klucz do wrażliwości wewnętrznego dziecka –
należy przyswoić sobie punkt widzenia drugiej osoby, tak by stał się
własnym, co stanowi jeden z fundamentów edukacji i dróg
naturalnego rozwoju, z którego wyrastamy dopiero w wieku
dojrzewania. Autor wyjaśnia jednak również, w jaki sposób nasze
rany mogą ten proces zakłócić, używając projekcji: „Jeżeli sądzę, że
on tak o mnie myśli, to znaczy, że tak naprawdę to ja tak o sobie
myślę”. Ileż to par odetchnęło z ulgą, odkrywając w moim gabinecie
taki schemat myślenia? Przyznam skromnie, że uzmysłowienie sobie
tego procesu zmieniło i moje relacje uczuciowe i spojrzenie na samą
siebie.
W jednym z artykułów opublikowanych w zbiorze Meeting the
shadow[24] Ken Gilbert proponuje radykalną, skuteczną strategię,
która pozwala zrozumieć, w jaki sposób nasza ciemna strona
wpływa na relacje międzyludzkie, szczególnie uczuciowe i miłosne,
oraz negatywny i pełen nienawiści obraz siebie, podsycany
wyobrażeniem oceny innych. Według niego uznanie własnej
odpowiedzialności za sygnały płynące z naszej ciemnej strony
pozwala je kontrolować, zamiast im się poddawać.
Jeśli na przykład uważamy się za cel ataków z zewnątrz,
pozostaje nam „odwrócić kierunek projekcji”. Zdamy sobie wówczas
sprawę, że to nie my jesteśmy wystawieni na płynące z zewnątrz, ze
strony innych, upokorzenia, ale sami próbujemy poniżyć innych albo
też siebie. Przedstawię wam kilka przykładów i będziecie mogli
spróbować odnieść je do sytuacji, w których sądzicie, że dobrze
wiecie, co ktoś o was myśli – oczywiście negatywnie:
• kiedy myślicie: „Mój mąż/moja żona uważa, że jestem
głupia/głupi”, prawdopodobnie oznacza to: „Do męża/żony to
kompletnie nie dociera, powinien/powinna posłuchać, co mówię,
wtedy zrozumie” albo „Jestem głupia/głupi, a mój mąż/żona
właśnie zdał/zdała sobie z tego sprawę”;
• jeśli nie znosicie kobiet manipulantek, które dążą do celu,
korzystając ze swoich uwodzicielskich talentów, możecie zacząć
od przyznania się samym sobie, że chciałybyście umieć tak jak
one bez zahamowań manifestować swoją kobiecość
i seksualność;
• kiedy mąż mówi do żony: „Wiem, że cię nie pociągam”, w istocie
mówi, że sam nie uważa się za pociągającego albo nie potrafi
zaakceptować tego, że ciało żony się zmieniło, nie jest już
ciałem młodej dziewczyny, które tak go ekscytowało, a starzenie
napawa go lękiem, bo wie, że dotyczy również jego[25].

Subtelność i bezwarunkowa miłość


Pamiętam, jak kilka lat temu pracowałam nad zagadnieniem miłości
bezwarunkowej. Tak jak wiele osób, które niosą w sobie ranę odrzucenia,
wzdychałam głęboko, będąc obiektem takiego uczucia, nie rozumiałam go
i nie potrafiłam zaakceptować, gdy mi było dane. Pewnego dnia poprosiłam
psychoanalityczkę, do której chodziłam, by pomogła mi przebaczyć
rodzicom rany zadane w dzieciństwie. Pamiętam, że odpowiedziała: „To nie
moje zadanie”. Zrozumiałam od razu, że moja praca z nią dobiegła końca.
Kolejna psychoterapeutka, do której skierowałam tę samą prośbę,
odpowiedziała: „A ty, czy kochasz ich bezwarunkowo?”. Pamiętam jak
dziś, że moje serce zawyło: „Co takiego? To przecież ONI mają mnie tak
kochać!”. A jednak wyciszyłam się wewnętrznie i rozmyślałam nad tym
przez kilka dni po spotkaniu: dlaczego nie? Oczekiwałam czegoś od nich,
ale czy sama byłam w stanie im to dać? Dlaczego tej pracy nie zacząć ode
mnie?
To zdarzenie całkowicie zmieniło moją relację z rodzicami. Przede
wszystkim dlatego, że mogłam przyswoić, uwewnętrznić i głęboko
doświadczyć, co znaczy dla mnie „kochać bezwarunkowo”, ale także
dlatego, że zobaczyłam na własne oczy dynamikę przemiany
i doświadczyłam jej wszystkimi zmysłami. Ofiarowanie im bezwarunkowej
miłości pozwoliło mi dać zgodę mojemu sercu, by przyjęło ich miłość.
Dopóki ją odrzucałam, zanurzona w urazie i bólu z powodów, o których nie
potrafiłam im powiedzieć, oni nie mogli tego zrozumieć, a ja nie byłam
w stanie doświadczyć bezwarunkowej miłości. Nie było we mnie zgody na
jej przyjęcie. Przebaczyć rodzicom i przebaczyć sobie to z pewnością nie
obowiązek – nie znam was, nie wiem, co wam zrobili wasi rodzice i czy to
wybaczalne – ale zrozumienie logiki przebaczenia i jego wyzwalającej
mocy to wielki krok naprzód.
Subtelność jest darem dzieciństwa, który może zostać zupełnie
zniszczony przez traumatyzujące środowisko rodzinne i społeczne. Teraz,
gdy jesteśmy dorośli, nie zawsze mamy odwagę zbliżyć się do niego na
nowo, ponieważ powstrzymuje nas wspomnienie rozległej rany, śladu
przemocy, która zadała cios ufnemu, bezwarunkowo otwartemu sercu.
Potrzeba czasu, nierzadko długiego czasu, by opatrzyć i wygoić psychiczne
rany. Potrzeba też spotkań, łagodnego uścisku dłoni na ramieniu, by
delikatnie skierować nas na właściwą drogę i wyrazić słowem czy
spojrzeniem, jak bardzo ktoś nam ufa.
Nauka zaufania to długa droga i tor przeszkód dla dziecka zranionego
przez ludzi, którzy powinni się o nie troszczyć i je chronić. Jak zaufać,
kiedy osoby, którym ofiarowaliśmy całą naszą miłość, w których
pokładaliśmy całą nadzieję, opuściły nas, zdradziły, upokorzyły,
zmanipulowały albo zmusiły do milczenia? Czasem dlatego, że uważały to
za najlepsze wyjście, czasem dlatego, że nie miały wyboru, bo same
walczyły o przetrwanie. Ale bez względu na powód powstania ran,
usprawiedliwienie ich nie przekreśli wpływu, jaki na nas miały, który
często przejawia się w dorosłości jako brak zaufania do innych i do siebie.
Wyznawane wartości prowadzą was na drodze do samorealizacji, więc
ważne jest, byście z nich nie rezygnowali, podobnie jak z ideałów, które są
głównym kryterium oceny sukcesu. Złudzenia, że świat mógłby być inny,
niż jest, mogą was tylko hamować na tej drodze, zmuszając do zatrzymania
się, gdy sparaliżuje was zaskoczenie, do zbierania sił, by stawiać czoła
wyzwaniom, podjąć na nowo wędrówkę. Jeśli jesteście gotowi zmierzyć się
z tym, co nadchodzi lub co może nadejść, rzadziej dacie się zatrzymać
w dążeniu do celu, a kreatywność otrzyma do dyspozycji całą waszą
energię i wszystkie zdolności.

Druga obietnica wewnętrznego dziecka


Kiedy zaakceptujesz swoją subtelność, nauczysz się ją rozpoznawać,
okazywać i, kiedy trzeba, o niej mówić, będzie to przyzwolenie na
wyrażanie pełnego spektrum twoich odczuć, w całym ich bogactwie
i prawdzie.
Przyrzekam, że jeśli zatroszczysz się o swoją subtelność, doświadczysz
wspaniałych przebłysków intuicji, będziesz umieć je rozpoznawać i za nimi
podążać.
Przyrzekam, że jeśli zatroszczysz się o swoją subtelność, będziesz mógł
wziąć odpowiedzialność za swoje emocje, wyrażać je w odpowiedni sposób,
używać ich rozważnie, tak jak przekazywanych przez ciebie pozytywnych
komunikatów.
Przyrzekam, że jeśli zatroszczysz się o swoją subtelność, odkryjesz
szeroki wachlarz swoich zasobów i talentów.
Przyrzekam, że jeśli zatroszczysz się o swoją subtelność, zrozumiesz na
nowo, do jakiego stopnia pozytywną jesteś osobą, nawet jeżeli nie zawsze
możesz to uzewnętrznić i jeśli nie zawsze jest to zrozumiane.
Pamiętaj, że tylko ty sam możesz powiedzieć, kim jesteś i jaka jest twoja
wartość.
Trzeci aspekt wewnętrznego dziecka:
kreatywność

Twórca w nas to wewnętrzne dziecko; ma on zatem skłonność do myślenia


jak dziecko.
Julia Cameron
Poznawanie świata i ludzi
Pablo Picasso mawiał: „Wszystkie dzieci to artyści. Rzecz w tym, by
pozostać artystą, kiedy się już dorośnie”. Kiedy się już dorośnie, często
uważa się, że już za późno, by zająć się malarstwem, pisarstwem czy
muzyką lub by do nich wrócić. Trzeba najpierw zarobić dość pieniędzy, aby
móc robić to, co dyktuje nam serce, a potem bardzo szybko okazuje się, że
twórcze życie to luksus, na który nie można sobie pozwolić.
Dopóki jesteśmy dziećmi, świat i jego poznawanie to nieograniczone
źródło kreatywności. Jak przypomina Julia Cameron, nauczycielka sztuki
i autorka ważnej książki na temat kreatywności[26], znamienną cechą
dzieci jest to, że „nie wiedzą jeszcze, co jest możliwe, a co nie”. Edukacja,
a nade wszystko potrzeba „bycia normalnym”, podobnym do innych, jakby
to był dowód na dojrzałość, gaszą ten naturalny, spontaniczny, cierpliwy
i bezstronny pęd do poznawania świata, z którym wszyscy się rodzimy. Aby
go dostrzec, wystarczy poobserwować dziecko, które próbuje
z niewyczerpaną cierpliwością powtórzyć jakiś precyzyjny ruch, na
przykład wrzucić piłeczkę do dołka. Nie mówi sobie, że „do niczego się nie
nadaje”; jego ciało wie, że jedynym sposobem nabycia nowej umiejętności
jest próbować tysiąc razy, a za tysiąc pierwszym się uda. Rzeczywiście, im
bardziej siebie osądzamy, tym trudniej nam wyzwolić kreatywność. Istotną
jej składową jest dynamika poznawania świata poprzez próby i błędy,
niezbyt przystająca do manichejskiej wizji „to jest dobre/to jest złe”.
W naszym dorosłym oglądzie dzieło może być tylko „udane” albo
„nieudane”, co odbiera nam zdolność uczenia się przez próbowanie,
eksperymentowanie, powtarzanie mające na celu wyłącznie osiągnięcie
pewnego dnia rezultatu, z którego będziemy zadowoleni, jak dziecko, gdy
wrzuci piłeczkę do dołka.
Wielu pacjentów rozpoczęło w ostatnich latach psychoterapię w jednym
celu: zmienić życie zawodowe, znaleźć model życia bardziej wartościowy,
przyjemny, odpowiedni dla nich, niezależny. Szybko zorientowałam się, że
często radzę im, by nie oglądali się na ograniczenia finansowe i wynikające
z wykształcenia, tylko zastanowili się, jaki zawód chcieliby wykonywać,
a puszczenie wodzy fantazji natychmiast wyzwala kreatywność. Widzę tu
bardzo wyraźny dowód pozytywnej roli dziecka wewnętrznego w naszym
życiu.
Marina zaczęła uprawiać fotografię artystyczną i odważyła się otworzyć
herbaciarnię połączoną z galerią; Stéphanie sprzedaje swoje ilustracje
czasopismom dla dzieci; Julie zdecydowała się utrzymywać ze sprzedaży
ceramiki, odkąd wystawiła ją na jarmarku bożonarodzeniowym i już
pierwszego dnia została kompletnie zasypana zamówieniami; Selma
sprzedaje ubrania kupowane w second-handach albo na garażowych
wyprzedażach – pierze je, poprawia, dopasowuje, prasuje i zmienia w coś
niewiarygodnie pięknego; Luna pomaga kobietom wrócić do równowagi
dzięki ogrodnictwu miejskiemu; Maxime piecze pyszne chleby bio, dając
nowe życie starej piekarni w normandzkiej wiosce; wystawia tam też
i sprzedaje swoje obrazy; Mathilde tworzy buty na Montmartre; Claire
stworzyła w Burgundii mobilny punkt renowacji mebli (w małej ciężarówce
przerobionej na warsztat).
Jeśli zanadto pozwalaliśmy sobą kierować, byliśmy za mało
nieposłuszni, za bardzo staraliśmy się przypodobać albo nie sprawiać
problemów naszą oryginalnością czy odmiennością, trudno nam zachować
kreatywność w wieku dorosłym. Edukacja często implikuje pewną formę
nadmiernego przystosowania, chroniąc w ten sposób dorosłych, zbyt mało
odpornych, by pozwalać nam na pozostanie sobą, albo zbyt zajętych, by
poświęcić czas na zrozumienie, jacy jesteśmy. Ta nadmierna adaptacja
i podporządkowanie się konwencjonalnym zasadom współżycia
społecznego oddaliły nas od naszego „Ja” tak samo jak potrzeba
klasyfikowania wszystkiego jako sukcesy lub porażki. Te dwie „dorosłe”
zasady działania sprawiają, że zatracamy pomysłowość, swobodę
wyobraźni i tworzenia.
Ten paradoksalny regres (ponieważ dorastając, tracimy umiejętności)
wiąże się z trudnościami, jakich doświadczają niektórzy młodzi dorośli, gdy
mają dokonać wyboru drogi zawodowej. Regres ten powoduje zerwanie
więzi z własną tożsamością, ocenianą często jako niedostosowana czy
niedojrzała. A to ona właśnie jest łącznikiem z tym, co we współczesnej
psychologii nazywamy „poczuciem samorealizacji”, głęboko
skorelowanym z poczuciem bycia szczęśliwym, ze szczęściem.
Aby podkreślić ten aspekt, zacytujmy Carla Gustava Junga, który
twierdził, że archetyp dziecka „reprezentuje najsilniejszą i niezbywalną siłę
napędową istnienia, jaką jest samorealizacja”. Tym samym wewnętrzne
dziecko jest, według szwajcarskiego psychoanalityka, nieuświadomionym
obrazem wskazującym nam, że droga powrotu do siebie prowadzi w sposób
naturalny do samospełnienia.
Bycie kreatywnym to nie tylko posiadanie uzdolnień artystycznych czy
wynalazczych. To także dążenie do poznania siebie, uświadamianie sobie
swoich marzeń, wiara w to, że potrafimy i mamy prawo je realizować,
nawet jeśli wiele razy popełnimy błędy, zanim uda się nam te pragnienia
urzeczywistnić. Zapominamy też często o korzyściach, które możemy
odnieść w procesie uczenia się czy pracy nad projektem, nawet jeśli
osiągnięty rezultat nie jest całkiem taki, jakiego oczekiwaliśmy. Z każdego
doświadczenia płynie nauka; to przekonanie pozwala nam pogłębiać wiarę
w siebie i szerzej – w naszą drogę życiową i otaczający świat, jakkolwiek je
pojmujemy.

Co nas powstrzymuje?
Julia Cameron pokazuje, jak wielu z nas, podobnie jak pacjenci, o których
opowiadałam na początku tego rozdziału, pragnie być bardziej
kreatywnymi. Wielu z nas czuje też, że jest kimś znacznie bardziej
twórczym, niż mógł to dotąd pokazać, czy to w znaczeniu przenośnym –
w podejmowanych decyzjach i zastosowanych rozwiązaniach, czy też
dosłownie – w działaniach artystycznych. Autorka wyjaśnia, że jeśli
porównujemy marzenia i twory wyobraźni z realiami naszego życia, te
ostatnie wydają się nam banalne i nudne. Gorąco pragniemy „żyć twórczo”
i w tym właśnie wewnętrzne dziecko, ośrodek weny twórczej i zdolności,
może nam pomóc.
Julia Cameron wymienia kilka cechujących każdego ograniczeń
w rozwoju kreatywności, które należy pokonać (i można to zrobić bez
trudu) jedno po drugim:
• ciągłe powtarzanie sobie: „Już za późno na…”, aż rzeczywiście będzie
za późno;
• czekanie, aż zarobi się dość pieniędzy, by robić coś, do czego wyrywa
się nasze serce. Mogę was zapewnić jako codzienna towarzyszka osób
dokonujących życiowych zmian, że to tak nie działa! Powtarzam
często, że aby skoczyć w przód, nie trzeba czekać, aż otworzą się
przed nami wszystkie drzwi. Najpierw się skacze, upewniwszy się, że
tego właśnie chcemy, a wtedy drzwi się otwierają;
• powtarzanie sobie, że chęć prowadzenia twórczego życia jest
egoistyczna i cechuje ludzi pretensjonalnych;
• powtarzanie sobie, że nasze marzenia nie są ważne, że nie musimy ich
realizować, by sprawiały przyjemność, że mogą sobie pozostawać
w sferze tęsknot;
• obawianie się osądu rodziny i bliskich (na przykład tego, że uznają nas
za niepoważnych albo megalomańskich);
• powtarzanie sobie, że kreatywność to luksus zastrzeżony dla
niewielkiej grupy ludzi, a my powinniśmy cieszyć się z tego, co
mamy.

Ćwiczenie

Równowaga: jak nasze lęki gaszą kreatywność?


Weźcie kartkę i narysujcie na niej wagę o dwóch szalkach.
• Na pierwszej szalce umieśćcie oczekiwania innych wobec was (tak,
jak je sobie wyobrażacie) i wasze wobec siebie samych.
• Na drugiej szalce umieśćcie swoje umiejętności, które waszym
zdaniem pozwolą wam spełnić oczekiwania z szalki pierwszej.
Im większa różnica wystąpi pomiędzy odczuwanymi oczekiwaniami
i szacowanymi umiejętnościami, tym większy będziecie odczuwać
lęk przed takim przebiegiem wydarzeń, przy którym okaże się ona
widoczna.
W obliczu tej nierównowagi macie dwie możliwości zniwelowania
różnicy poziomów obu szalek: zwiększenie waszych kompetencji
(lub, po prostu, stwierdzenie, że macie ich więcej, niż sądziliście)
albo zredukowanie poziomu oczekiwań.
Ponieważ mówimy tu o oczekiwaniach odczuwanych, a nie
rzeczywistych, czasem wystarczy zapytać, czego się po was
spodziewa dana osoba, by stwierdzić, że to o wiele mniej, niż sobie
wyobrażaliście.
To samo dotyczy umiejętności: nasze rzeczywiste kompetencje
często są znacznie większe, niż zdajemy sobie z tego sprawę.
A co do waszych własnych oczekiwań, podczas pracy nad
wewnętrznym dzieckiem, jego strefą pożądanej i konstruktywnej
wrażliwości, pokonacie drogę od pragnienia wszechmocy do
oszacowania mocy, którą już dysponujecie. To ćwiczenie jest
niezmiernie pomocne w ugruntowaniu i rozwinięciu zaufania do
waszego wewnętrznego dziecka.

Jak podkreśla psycholog John Bradshaw, jeden z wielkich teoretyków


wiedzy o wewnętrznym dziecku, uważamy często, że być odpowiedzialnym
i dojrzałym oznacza stać się „jednym z tych pewnych siebie,
nadaktywnych, panujących nad emocjami dorosłych – ten stan definiujemy,
niestety, jako dojrzałość”[27]. A zatem to, co jest nam dane, to cierpieć
w milczeniu, by móc „odnieść sukces zawodowy”, obejmujący w domyśle
także sukces finansowy. Czasem jednak nie będziemy potrafili nawet
chlubić się tym sukcesem, bo będziemy zbyt wyczerpani walką z samym
sobą.
Jeśli odważymy się działać zgodnie z intuicją, pragnieniami, nie
analizując zbytnio, a to postawi nas w trudnej sytuacji, dojdziemy do
wniosku, że popełniliśmy błąd i wpędzimy się w poczucie winy. A im
bardziej będziemy się obwiniać i osądzać, tym trudniej będzie nam
pozwolić sobie ujawnić kreatywność. Związek pomiędzy kreatywnością
a spontanicznym wyrażaniem siebie błyskotliwie przedstawia Lise
Bourbeau, zachęcając do polegania zarówno na odczuciach, jak i na wiedzy
podczas wprowadzania w nasze życie pożądanych zmian. „Być
kreatywnym niekoniecznie znaczy wymyślać coś nowego, może to także
oznaczać, że wiemy, czego chcemy, decydujemy, by to znalazło miejsce
w naszym życiu i przystępujemy do działania. Tworząc, czujemy się
napełnieni szczęściem”.
Moja pierwsza psychoterapeutka spędziła ze mną całe pięć lat, dając mi,
w istocie, tylko jedną radę: „Bierz odpowiedzialność za swoje emocje”.
Możemy przeformułować tę radę tak: „Bierz odpowiedzialność za cały twój
wewnętrzny świat: emocje, dążenia, marzenia, lęki, wierzenia i autentyczne
szczęście”. Wiele czasu zajęło mi zrozumienie, jak wprowadzić to zalecenie
w życie. Ale pozytywne efekty pełnego przejęcia odpowiedzialności są
niezliczone i nieocenione dla mnie samej i dla moich relacji z otoczeniem.
W procesie zmian, których pragnęłam dla siebie, także moje relacje
z innymi osiągnęły nową jakość. Zrozumienie, że zawsze mam wybór
w zakresie mojej odpowiedzi emocjonalnej i sposobu zachowania w każdej
sytuacji, daje wielkie poczucie bezpieczeństwa i wolności. Umożliwia to
rozwój kreatywności emocjonalnej, również w sytuacjach, które były dla
mnie trudne za pierwszym podejściem. Uwewnętrzniona zmiana musi
dokonać się we mnie, dzięki mnie, dla mnie. Droga do zmiany, którą mogą
podjąć inni, jest tylko efektem ubocznym mojej zmiany i w żaden sposób
ode mnie nie zależy, ponieważ w każdym przypadku kryteria tej drogi są
dla innych takie same jak dla mnie: w nich, dzięki nim, dla nich.
Na przykład kiedy chcesz zmienić zawód, co pociąga za sobą obniżenie
dochodów rodziny za zgodą partnera, nie może później ci tego wyrzucać,
bo zgodził się wspierać cię w trakcie zmiany! On tak samo jak ty musi
wykazać się kreatywnością w obliczu ograniczonego budżetu, by
równowaga finansowa rodziny poprawiła się średnio- i długoterminowo.
Za każdym razem, kiedy robicie krok w kierunku samorealizacji, dajecie
osobom z waszego otoczenia więcej możliwości zrobienia tego samego
poprzez danie przykładu i pozytywne zmiany m.in. w usposobieniu,
waszym zmotywowaniu, energii, radości. Z waszej strony jesteście
zobowiązani do działania na rzecz zmiany, na przykład ograniczając
potrzeby, kupując mniej, częściej z drugiej ręki, sortując swoje rzeczy
i sprzedając te, które nie są naprawdę potrzebne itp.
Kiedy dwie osoby mają ukształtowaną świadomość odpowiedzialności
emocjonalnej, żadna nie oskarża drugiej o bycie przyczyną czy źródłem
trudnych emocji, a tym mniej – towarzyszących im dysfunkcjonalnych
zachowań. Jak wskazuje meksykański szaman Miguel Ruiz w swoich
umowach tolteckich: „Nie jesteście przyczyną zachowań innych ludzi. To,
co inni mówią i czynią, jest tylko odbiciem ich własnej rzeczywistości, ich
własnego marzenia. Kiedy uodpornicie się na opinie i działania innych, nie
będziecie już niepotrzebnie cierpieć. A to oznacza także, że «inny» nie jest
przyczyną waszych działań i waszych słów”[28]. Oczywiście wszyscy
możemy odczuwać złość, nienawiść, a nawet wściekłość. Ale nie jesteśmy
„zobowiązani” czy zmuszeni do niewłaściwego zachowania; to my
wybieramy zachowanie przemocowe, manipulacyjne, raniące innych.

„Najpierw matura!”
Rodzice bardzo rzadko mówią dzieciom: „Spróbuj, zobaczysz, jak będzie”
w odpowiedzi na plany kariery artystycznej wyrażane przez dzieci czy
nastolatki. A to jedyna wartościowa rada w tej kwestii. To, co możemy
zrobić z naszą kreatywnością i jak świat się do tego odniesie, jest
kompletnie nie do przewidzenia. Kiedy w młodości mieliśmy ciągoty
artystyczne, a wielu z nas je miało, słyszeliśmy od innych, a czasem i od
siebie, „rozsądny” argument, że utrzymywanie się z własnej twórczości jest
trudne i niestabilne ekonomicznie. Dla wielu rodzin sztuka to tylko
rozrywka niedoceniana pod względem potencjalnego zarobku gdyż
przyjmuje się w nich za pewnik, że nie mamy dość talentu, by „się z niej
utrzymać”.
Fakt, że tak wielu z nas marzyło o poświęceniu się sztuce, zdradza kilka
rzeczy. Po pierwsze, że zanim obwieściliśmy ten zamiar innym,
wystawiając się na ich moralizatorski osąd albo odwołanie do zdrowego
rozsądku, w głębi duszy wierzyliśmy w nasz talent. Wierzyło w niego nasze
wewnętrzne dziecko, był dla niego oczywisty. A bez względu na to, ile
mielibyśmy lat, gdy nawiążemy kontakt z tą częścią naszego „Ja”, też
będziemy o nim przekonani.
Drugi aspekt, który przychodzi mi do głowy, jest taki, że tkwi nam
w głowach odwieczny wizerunek głodującego artysty i ugruntowany mit, że
ze sztuki nie da się wyżyć, powszechne przekonanie, że artysta żyje jak
nędzarz i może nawet stworzyłby coś naprawdę wielkiego, ale brakuje mu
na to środków. W ten sposób trwale niszczymy pragnienie marzeń i piękna,
które nosimy w sobie wszyscy. Przekonujemy siebie, że sztuka to coś
ubocznego, niezbyt ważnego. A co pozostaje nam po minionych
cywilizacjach? Bardzo często właśnie dzieła sztuki. Nieświadomie czy
z wyboru, każde pokolenie właśnie je chce zachować po poprzednich
generacjach, i to przez tysiące lat. Literatura, poezja, malarstwo, rzeźba,
czasem rzemiosło, będące także formą twórczości, mówią nam
o poglądach, wartościach, dążeniach i duchowości licznych kultur, których
nie poznalibyśmy w inny sposób. Tworzyć to żyć, rozwijać społeczeństwo,
kształtować je w aspektach nieosiągalnych dla czystego rozumu
i przekazywać te dążenia pokoleniom, które nadejdą po nas.

Tworzyć z niczego
W procesie twórczym wyłania się kolejna trudność: kontakt z pustką
i ciszą. Rzeczywiście, często trudno jest rozpocząć aktywność twórczą,
gdyż zakłada to stanięcie twarzą w twarz z pustką, a to uczucie sprawia, że
my, ludzie Zachodu, czujemy się bardzo niekomfortowo. To słynny, znany
wielu pisarzom „syndrom czystej kartki”. Próbujemy gorączkowo zapełnić
pustkę, wszystko jedno czym. Moje osobiste doświadczenie mówi mi, że
jeśli koniecznie muszę zrobić porządek w rachunkach, to znak, że
próbuję uniknąć konfrontacji z czystą kartką. Usłyszałam niedawno, że
pracownicy wydawnictwa, w którym opublikowałam moje pierwsze
książki, nazywają to „syndromem zasłonki od prysznica” („No tak,
koniecznie muszę teraz wyczyścić zasłonkę od prysznica”). Podejrzewam,
że dobrze wiecie, o jakich wykrętach mówię. Konfrontacja z pustką, ciszą,
próżnią jest skrajnie lękotwórcza. Tym samym może skutkować
konfrontacją z własnymi zdolnościami twórczymi, ale z innego powodu:
słabo znamy samych siebie i nie wierzymy w siebie w tej kwestii.
A przecież w wielkich systemach religijnych ludzkości, chociaż słowo
ma moc stwórczą, cisza też ma znaczenie. Każda duchowość nadaje wielką
wartość milczeniu, które powinno być dla nas inspiracją, gdyż posłużenie
się zdolnością do milczenia ucisza zgiełk i umożliwia koncentrację bardziej
niż cokolwiek innego. Wielka prostota ciszy kryje jej ogromną moc
działania. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do dobrodziejstw ciszy, gdyż
odsyła ona często do naszej egzystencjalnej samotności. Ale jeśli
przepracowaliście waszą subtelność i wynikającą z niej potrzebę
uzdrowienia, wiecie już, że cisza i samotność to nie to samo co pustka
i osamotnienie. To uzdrowienie, odnowa, oczyszczenie myśli i woli, rozwój
świadomości, możliwość podejmowania stanowczych, racjonalnych decyzji
w kwestiach waszych pragnień.
Przez większość czasu jesteśmy zalewani potokami słów; relacje
społeczne opierają się na komunikacji, co wywiera wielki, nieraz
manipulatorski wpływ na tożsamość i funkcjonowanie każdego z nas już od
dzieciństwa. Ten ocean słów, zamiast wyostrzyć świadomość mocy
komunikacji werbalnej, zamula nasze myślenie krytyczne i usypia zmysły.
Dlatego właśnie – a powie wam to większość artystów i twórczych
osobowości – jednym z pierwszych odruchów w momencie, gdy
potrzebujemy uruchomienia kreatywności, jest zwykle odcięcie się od
dostępu do kontaktów i informacji: wyłączenie radia, telewizora i, rzecz
jasna, tego przeklętego smartfona.

Iść aż do końca
Moja redaktorka mawiała, że istnieją tylko dwie kategorie osób piszących:
tysiące tych, które opowiadają ci po sto razy o tym, co zamierzają napisać,
i nieliczne, które swoje książki kończą. Jest tak dlatego, a wiem to, bo
przeżyłam to niejeden raz, że pisanie ostatniej linijki – albo jeszcze gorzej,
decyzja, by nic już nie poprawiać i wysłać tekst do drukarni – to chwile
skrajnie wyczerpujące i trudne do przebrnięcia. Główną tego przyczyną jest
wystawienie własnej prywatności pod osąd innych. A to z kolei odwołuje
się do gojenia rany odrzucenia, bo w istocie o to właśnie chodzi. Obawiamy
się pokazać światu, jacy naprawdę jesteśmy w całej naszej nagości,
delikatności i kruchości. Wszyscy jesteśmy wrażliwi, ale nie chcemy, by
o tym wiedziano… A przecież to prawda powszechnie znana. Każdy z nas
jest też silny, mamy moc, ale często nie zdajemy sobie z tego sprawy.
Jesteśmy istotami ludzkimi złożonymi z nierozerwalnych sprzeczności:
nasza siła i słabość mieszają się z sobą w każdej chwili, każdego dnia.
Boimy się wystawić swoje prawdziwe „Ja” na opuszczenie czy odrzucenie.
Zgodnie z doświadczeniem, które w związku z tymi dwiema ranami
spotykało nas, gdy byliśmy dziećmi, jesteśmy bardziej lub mniej gotowi na
powtórne ich przeżywanie, choć przecież jako dorośli potrafilibyśmy się
bronić, odwrócić na pięcie, pokazać, jacy jesteśmy i niech sobie myślą, co
chcą, bo odrzucenie i opuszczenie już nie może nas zabić. Ale to
wspomnienie śmiertelnego zagrożenia, symbolicznego albo rzeczywistego,
każe nam bać się tych ran również teraz. Dla niemowlęcia czy małego
dziecka, które potrzebuje dorosłych, by przeżyć, opuszczenie lub
odrzucenie może oznaczać śmierć w sensie dosłownym. Potencjalne
zagrożenie rozwija jego wrażliwość, pozwalającą zrozumieć zamiary
drugiej osoby i reagować na nie w obronie własnej.
W dorosłości odrzucenie, szczególnie w odniesieniu do naszych dzieł
plastycznych czy szerzej – artystycznych, bez względu na to, jaki wyraz
przybierze, nie spowoduje śmierci. Zaprezentowanie siebie może
skutkować tylko jednym: wystawieniem się na osąd, czasami nieprzyjemny,
czasami bardzo pochlebny. Doświadczenie publikacji moich tekstów, które
spotyka mnie od kilku lat, nauczyło mnie czegoś bardzo istotnego: obok
kilku protekcjonalnych, złośliwych, czasem nacechowanych przemocą
werbalną reakcji, zwykle pisanych przez osoby ukryte za ekranami swoich
komputerów (i pod nickami), zawsze pojawiały się setki komentarzy
przyjaznych, entuzjastycznych, pełnych zachęty, podziwu, wzruszenia,
ciepłych, nawet serdecznych. Nawet kiedy komentujące osoby nie całkiem
zgadzały się z tym, co pisałam czy myślałam, mówiły mi o tym jasno. Jakże
piękna lekcja życia! Oczywiście przemoc istnieje. Spodziewałam się tego
i teraz już wiem, że czasem potrafi być też równie tchórzliwa, co głupia.
Ale pragnienie działania, patrzenia, jak ludzie wokół nas się rozwijają
i realizują, jednak przeważa i skłania do robienia wszystkiego, byśmy byli
szczęśliwsi.
Kiedy ponownie obudzimy naszą kreatywną część, będziemy mogli
wykorzystać pustkę i ciszę jako żyzne pola, na których nie będziemy się
czuć osamotnieni i nieszczęśliwi, lecz przeciwnie, żywotni i pełni energii,
niecierpliwie pragnący odkrywać, do czego jesteśmy zdolni, radośnie
akceptujący to, co nadchodzi, nie po to, by mieć przyszłość pod kontrolą,
ale by podążać ku niej i współtworzyć ją z pomocą tego, co jest naszą
najgłębszą istotą, i w dialogu z tym, co nas otacza. Kreatywność wymaga
często, by powrócić do źródła, by wytrysnęło z niego wszystko, co tylko
możliwe.

Świadectwo Ady Kafel


Artystka, którą byłam i którą się stałam
Jest jakieś „przedtem” i „potem”: przed ciążą i po porodzie.
A pomiędzy nimi nawias: byłam w ciąży. Z jednej stałam się
dwojgiem, ot tak, szczęśliwie i po prostu. Życie mnie zaskoczyło
i zmieniło moją sferę artystyczną.
Od dawna interesują mnie losy kobiet artystek, to, jak odbierają
swoje artystyczne dusze i kobiece ciała, łączność pomiędzy
kreacją i prokreacją. Na długo zanim zaszłam w ciążę, czytałam
o tym książki, na przykład Journal de la création Nancy Huston,
dziennik ciąży, szczegółowo relacjonujący macierzyński
i artystyczny aspekt życia pisarki[29].
Wcześniej bawiłam się, dawałam się nieść, znalazłam swoje
miejsce, a malarstwo zawładnęło moim życiem. A potem pojawiła
się ciąża, nieplanowana. I wtedy, niepostrzeżenie, coś
poprzestawiało mi się w głowie. Chciałam odpoczywać w domu,
sama, tylko z tym drugim sercem, które we mnie biło. W kokonie,
bezpieczna (…). Myślami błądziłam gdzieś daleko. Albo raczej
wewnątrz mnie, w bezpiecznej przestrzeni, zamkniętej, chronionej.
A potem się urodził. Zamknąć nawias. Podjęłam na nowo
dawne życie, ale inaczej. Rozmyślałam nad malarstwem z daleka.
Znów zaczęłam rysować, między innymi kobiety, na zamówienie
wydawnictwa. W jego obecności rzadko chwytałam ołówek
(a jeszcze rzadziej pędzel), chyba że chciałam malować razem
z nim. Żeby go zachęcić, wybrałam to, co najweselsze: malowanie
farbami. Czy to znaczyło, że przestałam tworzyć? Na szczęście
nie. Tworzę, choć inaczej. Kiedyś miałam dużo czasu na
twórczość, ale przeciekał mi między palcami. Mówi się, że artyści
wiodą cygańskie życie, jednak uważam, że to się zmienia. Można
być artystą i prowadzić życie uporządkowane.
Dziś mam mało czasu. Wystarcza jednak, by marzyć,
zapisywać te linijki, obserwować to, co mnie otacza,
kontemplować. Alternatywność to abstrakcyjne zjawisko, które
konkretnie przeżywam od czasu narodzin Colina. Nawet jeśli
odczuwam nostalgię za tymi nocami spędzanymi na malowaniu,
gdy nie myślałam o innych i o jutrze, odkrywam istnienie kogoś
drugiego i tego świata, który mi się wymykał. Poczułam znów
pragnienie malowania, ale nie „wszystko jedno jak”. Chcę
malować bardziej świadomie, z poszanowaniem otoczenia.
Oczywiście mam nadzieję, że malarstwo jeszcze mnie czymś
zaskoczy, że znów poczuję, jak wtapiam się w płótno i kolory. Ale
po to właśnie muszę usystematyzować działania. Określić
moment i znaleźć miejsce. Wybrać odpowiednią przestrzeń i czas,
safe space, gdzie będę miała prawo zostawić za sobą wszystko
i o nic się nie martwić: pracownię, po prostu. Miejsce do pracy,
gdzie można czuć się swobodnie. Miejsce, gdzie mogłabym
wznieść się ponad realne życie i do niego wrócić, wiedząc, że nie
pobłądzę.
To pewnie tu, w gruncie rzeczy, tkwi trudność bycia
współczesną kobietą: w tym, że trzeba przechodzić z jednej
postaci w drugą, lawirować między egoizmem a altruizmem,
odnaleźć bezpieczeństwo, nie tracąc wolności. Jak to połączyć?
Może tkając nici pomiędzy tym wszystkim, rozbrajając
ograniczenia i fałszywe sprzeczności. To niemały wysiłek, ale
jestem przekonana, że jest możliwe bycie jednocześnie artystką,
kobietą i matką. Wczoraj słuchałam Amélie Nothomb, która
mówiła, że każda twórczość rodzi się z napięcia. A napięcie, które
przeżywam, pomiędzy pragnieniem tworzenia i miłością do
mojego syna, jest tak silne, że liczę, iż zmieni się w energię
twórczą.
Kiedy rytuały uspokajają
Świadectwo Ady Kafel kieruje nas w stronę kolejnego czynnika, często
niezbędnego w działaniach artystycznych czy każdej innej formie
twórczości: oparcia się na rutynie i rytuałach. Psycholożka Sevim Riedinger
wyjaśnia, w jaki sposób już od dzieciństwa rytuały są niezbędne do kojenia
naszych lęków. Rytuały, do których się uciekamy, by spokojnie rozeznać
sytuację i się wyciszyć, działają jak regularnie rozmieszczone lampy pośród
nocy niepewności – nadają znaczenie różnym życiowym i codziennym
przejściom. Wpisując się na wiele sposobów w różne kultury, rodziny
i wspólnoty, służą zawsze temu samemu: sprawiają, że to, co
niewytłumaczalne, co nie daje się kontrolować, nabiera sensu, aspektu
przemijalności, staje się bezpieczne. Pozwalają nam także połączyć się
z nieuchwytnym i ponadczasowym dziedzictwem minionych pokoleń,
a poprzez przeniesienie – z tymi, które nadejdą po nas. W ten sposób
rytuały pomagają nam znaleźć miejsce w światowej sztafecie pokoleń.
Drobne czynności rutynowe są często bardzo istotne dla procesu twórczego.
Stanowią pomost między nami a czymś jeszcze większym i otwierają nas
przez chwilę na przestrzeń wewnętrzną. Biorą w nawias obecny czas
i miejsce, przenosząc nas w sferę sacrum, w chwilę zawieszoną w czasie,
o większej, niż zwykła, wartości. Są punktem orientacyjnym pośród burzy –
dlatego pełnią tak ważną rolę w procesie żałoby: są tym, co nie drgnie, gdy
wszystko inne się chwieje, więc dają poczucie bezpieczeństwa.

Ćwiczenie

Ceremonia parzenia herbaty (chanoyu)


Miseczka, drewniana łyżeczka, jedwabna ściereczka, chochelka,
pudełko na herbatę – nic zbędnego.
W Japonii, podczas ceremonii parzenia herbaty, wyborem
każdego akcesorium kierują dwa współistniejące kryteria:
użyteczność i jakość. Na przykład każdą miseczkę starannie się
wybiera. Preferowane są te zrobione ręcznie, przy czym zbędne jest
tu misterne wykonanie, gdyż wygląd przedmiotu współtworzy
znaczenie, jakie on niesie. Drobne niedoskonałości są zauważane
i doceniane.
Ten, kto przygotowuje herbatę, zapala ogień, nasłuchuje szumu
wody, podsyca żar, przesypuje sproszkowaną, zieloną herbatę
(matcha) łyżeczką do miseczki, wlewa gorącą wodę i miesza
wszystko bambusowym pędzelkiem (chasen). Na powierzchni tworzy
się wówczas delikatna, oleista pianka.
Przed ujęciem miseczki należy się skłonić. Droga herbaty nadaje
wartość umiarkowaniu. Ceremonia ta pozwala w pełni uświadomić
sobie chwilę obecną i odczuć spokój ruchu. Zaprasza do odkrywania
doznań.
Według eseisty Schuichi Kato, ceremonia parzenia herbaty jest
indywidualnym osiągnięciem zacierającym hierarchiczny status
na rzecz relacji międzyludzkich. Twierdzi, że jest ona
„najdoskonalszym wyrazem czci chwili obecnej”, urzeczywistnieniem
doskonałości życia.
Zachęcam was do eksperymentowania z własną ceremonią
parzenia herbaty: na przykład wykonując ćwiczenie uważności,
możecie wymyślać szczególnie przyjemny dla was obrządek.

W sztuce parzenia herbaty nie ma żadnej tajemnicy. Po prostu trzeba


zagotować wodę, przygotować herbatę, a potem wypić. To wszystko, co
trzeba wiedzieć.
Sen no Rikyu

Kiedy stajemy wobec czegoś, nad czym jeszcze nie potrafimy zapanować,
a z czym musimy się skonfrontować, wobec czegoś, co nas zaskakuje,
czego nie jesteśmy w stanie przewidzieć, odczuwamy potrzebę uciekania
się do tego, co z pewnością dobrze na nas wpływa, zwiększa poczucie
bezpieczeństwa. Rytuały mogą być źródłem kreatywności, ponieważ dają
poczucie panowania nad sytuacją, co jest w stanie wzbudzić słabiej
kontrolowane, bardziej spontaniczne działania twórcze. To nie my
wypełniamy rytuały dnia codziennego, to one wypełniają nas. Kiedy są
łatwe do wykonania, mogą znacznie wzmocnić zakotwiczenie. Ważne jest,
by rozsądnie wybrać kilka osobistych, symbolicznych i uspokajających
rytuałów.
Dla mnie regulatorami emocji (jak krótka medytacja) często bywają jazz
i herbata earl grey, a także czerwony kamień, manganokalcyt. Na ogół to
wystarcza, by przesłać mojemu ciału i duchowi sygnał: to czas na pisanie,
rysowanie, modelowanie; możesz iść na spotkanie nowych rzeczy, możesz
tworzyć coś, co cię zaskoczy, możesz próbować tysiąc razy, a tysiąc
pierwszy uznać za udany. Kontynuując w tym osobistym tonie, chcę się
wam do czegoś przyznać: od dawna, może nawet od kilkudziesięciu lat,
piszę palcem jak niewidzialnym ołówkiem na niewidzialnej kartce moje
albo usłyszane od kogoś słowa, które zbyt poruszają moje emocje. Warto
kultywować drobne rytuały w tym rodzaju, jeśli nie przeszkadzają
w niczym i nie stają się obsesyjne. Działają trochę jak myślenie magiczne,
ale świadome i jasne, małe, prorocze gesty wzmacniające poczucie
bezpieczeństwa.

– A co to jest rytuał? – zapytał Mały Książę.


– To też coś, o czym już niemal zapomniano – odparł Lis. – To coś takiego,
co sprawia, że pewien dzień jest inny od pozostałych dni, pewna godzina
jest inna od innych godzin. Moi myśliwi, na przykład, mają taki rytuał.
W czwartki idą tańczyć z dziewczętami ze wsi. A więc czwartek to cudowny
dzień! Wybieram się na przechadzkę aż do winnicy. Gdyby myśliwi tańczyli
kiedy popadnie, wszystkie dni byłyby podobne do siebie, a ja wcale nie
miałbym wakacji[30].
Antoine de Saint-Exupéry

Francuska eseistka Dominique Loreau, od lat siedemdziesiątych


mieszkająca w Japonii, proponuje nam „zmienić każdy obowiązek
w rytuał”[31]. Lubię to zdanie. Skłania mnie do przeżywania każdej chwili
w pełni świadomie, każdego tu i każdego teraz.

Rysować swoje życie, by lepiej poznać siebie


Zanim jeszcze zacznie mówić, dziecko już śpiewa. Zanim nauczy się pisać,
rysuje. Odkąd tylko potrafi stać, tańczy. Sztuka jest samą istotą ludzkiej
ekspresji.
Phylicia Rashad

Rysowanie to forma ekspresji niedoceniana przez dorosłych, a jednak


niezmiernie użyteczna, gdyż może przynosić wiele satysfakcji…
i odpowiedzi!
Kiedy studiowałam psychologię, podczas wykładu na temat testu
„Narysuj człowieka” wpadło mi w ucho i zapadło głęboko w pamięć
zdanie: „Wszystko da się narysować”. Teoria mojej wykładowczyni
psychometrii Claude Sternis głosiła, że zahamowania pojawiają się
u dziecka w momencie wchodzenia w wiek nastoletni, kiedy to ocena
zewnętrzna jego dokonań staje się ważniejsza niż własna. Każdy osąd,
komentarz czy punkt widzenia jest ważny, ale opiniom rówieśników nadaje
się wówczas większą wagę niż własnym. To bardzo ważny etap budowania
naszego systemu wartości: zwracamy wielką uwagę na to, co sądzą inni, by
zrozumieć, jak chcielibyśmy się samookreślić. To zahamowanie
kreatywności osiąga swój szczyt w wieku dorosłym, gdy uważamy, że
wypada nam robić tylko rzeczy „rozsądne”, nie mamy odwagi mylić się,
wypadać słabo, a nade wszystko ujawniać tego, co jest nasze, osobiste,
prywatne, a już szczególnie – poddawać tego pod osąd innych.
A zatem, czy naprawdę każdy z nas potrafi rysować? Teoria Claude
Sternis, którą mogłam w minionych latach wielokrotnie zweryfikować,
opierała się na dwóch filarach:

• Pierwszy to założenie, że żadne dziecko nie ma oporów ani


zahamowań przed rysowaniem. Uważa je za zwyczajną czynność,
którą zresztą ciągle mu się proponuje. Nawet jeśli dorośli są zdania, że
dzieci zachęca się do rysowania, bo nie potrafią pisać, rysowanie to
w istocie o wiele więcej niż tylko zajęcie na czas oczekiwania na
ekspresję werbalną. Rysunki pozwalają wyrazić emocje i odczucia,
a nawet przeczucia, wiele czynników nie dochodzących do poziomu
świadomości – i właśnie dlatego są takie interesujące dla
psychologów!
• Drugi opiera się na głębokim przekonaniu, że żaden rysunek nie jest
nieudany. Oczywiście, może nie być realistyczny, nie podobać nam się
według kryteriów estetycznych albo kolorystycznych. Ale żadna
wykonana praca nie może być bezwartościowa, gdyż stanowi
najswobodniejszy z możliwych środek wyrazu, a jej wartościowanie
jest wyłącznie subiektywne: „podoba mi się”, „nie podoba się”, „działa
na mnie”, „w ogóle na mnie nie działa”. Ta ocena jest oczywiście
subiektywna, właściwa tylko osobie oglądającej, co odnosi się także
do autora czy autorki pracy. Nikt w takim razie nie może wam
powiedzieć, że nie potraficie rysować.

A zatem, jeżeli dacie sobie przyzwolenie na rysowanie, krok po kroku


wyzbywając się zahamowań w tym względzie, możecie odkryć tereny
dotąd nieznane. Zrozumieć, co naprawdę lubicie, jakie kolory wam
odpowiadają, jaka tematyka jest wam bliska, co was zastanawia, co
niepokoi. Jedną z głównych zalet rysowania jest to, że można w rysunkach
odnaleźć nieświadome projekcje tego, co wiemy i sądzimy o nas samych
i naszym otoczeniu, a także określić, jak według naszych wyobrażeń
mogłoby albo powinno wyglądać nasze życie. Rysunki ukazują, w jaki
sposób działa wasza wyobraźnia, planowanie. Właśnie dlatego są tak
szeroko stosowane w psychologii dziecka: pokazują rzeczy, których
dziecko nie jest w stanie świadomie wypowiedzieć.
Jeśli chodzi o mnie, często rysuję plany, które zamierzam wprowadzić
w życie. Ta technika jest ogromnie pomocna dla wzrokowców
i kinestetyków (osób polegających na doznaniach płynących z ciała) takich
jak ja: pozwala mi na dostrzeżenie niezmiernie wielu szczegółów, o których
wcale nie pomyślałam, robiąc notatki czy wypełniając tabelki w Excelu.
A nade wszystko pozwala mi zrozumieć, co jest dla mnie ważne.
Wy także poświęćcie czas na rysowanie. Na początku chrońcie swoje
dzieła przed wzrokiem innych, dopóki nie zaczniecie odbierać spokojnie
i pozytywnie tego, co tworzycie w kolorach albo w czerni i bieli.

Świadectwo Léi
Wewnętrzne dziecko i kreatywność
Fascynują mnie niemowlęta i dzieci. Emocje zmieniają ich buzie.
Z sekundy na sekundę, prawie niezauważalnie, twarzyczka
malucha zmienia się od uśmiechu do oczu wybałuszonych ze
zdziwienia. Te oczy nie kłamią, zawsze gotowe do chłonięcia
świata, uważne na każdy zewnętrzny bodziec. Ta nienasycona
ciekawość ożywia i mnie, budzi chęć życia. Dzieci mają wybitną
zdolność do przekazywania informacji za pośrednictwem
komunikacji niewerbalnej, niemal takiej, jaka właściwa jest
zwierzętom, a która wdrukowana jest też we mnie niczym ślad
odległego, ale wciąż żywego wspomnienia. Ich świat
wielozmysłowych doświadczeń wciąż mogę w sobie odnaleźć, na
przykład kiedy gram koncert: czuję się wtedy (w najlepszym
przypadku) całkowicie otwarta, wrażliwa, w łączności ze światem.
Każda decyzja jest słuszna, sprowokowana i wybrana przez pęd
życia, który wytycza mi drogę.
Fantazjuję na temat dziecięcej wyobraźni, wydaje mi się
nieskończona, pełna barw, świateł i dźwięków. Jak przed
stworzeniem świata, bezkształtna masa pozbawiona oparcia,
gotowa do zrodzenia opowieści. Dziecko pozostaje w łączności ze
wszystkim: to, co wewnątrz, i to, co na zewnątrz jeszcze się nie
rozdzieliło. Będzie tak, dopóki maluch nie rozpozna się w lustrze
i nie nabierze świadomości samego siebie.
Kiełkujący uczony, nie znając siebie, będzie badał swoje
otoczenie. Dorosła, którą jestem, chce pamiętać, że jest tu, by
odkrywać. Co się stanie, kiedy wskoczę do kałuży? Kiedy
pogłaszczę liść? Kiedy czymś rzucę? Myśl jest lekka, różnorodna,
twórcza. Możliwości nie mają granic, odkrywanie świata to gra.
Moje wewnętrzne dziecko przypomina mi, że logiczne
rozumowanie można dopełnić, pozbywając się ograniczeń. Jak to
dziecko w metrze, które nie uwewnętrzniło jeszcze pojęcia
siedziska, więc siada na podłodze między siedzeniami – dla niego
każda powierzchnia jest dobra, by na niej usiąść.
Podziwiam też ruchy dzieci, ich trochę jeszcze niezgrabne
kroki, układające się w coś na kształt tańca. Mają one też
zaskakującą intuicję, która mnie intryguje – zanim się dowie,
dziecko już wie. W końcu dziecięca niezachwiana wiara
w doświadczenie i przesłanie, które z sobą niesie: dzięki próbom
i licznym niepowodzeniom dziecko wierzy, że potrafi nauczyć się
chodzić, i nieważne, ile razy przy tym upadnie.

Zabawa, przestrzeń kreatywności


Zabawa jest dla dziecka istotną pomocą w konstruowaniu osobowości,
mocnych stron, a więc też, in fine, własnego „Ja”. Rozwija ono, zgodnie
z regułami gry, a czasem poza wszelkimi ograniczeniami, sobie właściwą
przestrzeń pozwalającą mu rozumieć rzeczywistość, nadać jej znaczenie,
omijać przeszkody na drodze, poznawać nieskończony zbiór rozwiązań,
które trzeba znaleźć. Dziecko, tak jak dorosły, potrzebuje
eksperymentowania z tym, czego na pierwszy rzut oka nie widać,
przesuwania granic tego, co jest mu znane.
Dla dziecka takie poznawanie jest czymś naturalnym. W zdrowym
otoczeniu tego się od niego oczekuje, dorośli są uważni, by ono mogło
bezpiecznie działać. Dorosły musi zrównoważyć podejmowane ryzyko
i poczucie bezpieczeństwa. Kiedy granice zostaną głęboko
uwewnętrznione, każdy może je dostrzec i zrozumieć, w jakim obszarze
może się poruszać i realizować, dążyć do celu, który ma dla niego
znaczenie, zgodnie ze swoją konstrukcją psychiczną i zawodową. Nie
znaczy to, że w swojej przestrzeni dorosły nie może mieć dostępu do
czegoś nieoczekiwanego, niezwykłego, gdy prowadzi go tą drogą jego
wewnętrzne dziecko, mające przed sobą jeden cel: pełną i całkowitą
realizację siebie. To dzięki przyjemności odkrywania kreatywność może
pokonać lęki hamujące nasze pragnienie życia, naturalnie kierując nas
w stronę rozwoju. Walijski pisarz i poeta Dylan Thomas powiedział kiedyś
o pragnieniu życia, które jest jak twórczość, że jest „tą siłą, która przez
zielony lont prze kwiaty”[32].

Spontaniczność, pęd życiowy


Amerykański lekarz Jacob Levy Moreno, jeden z pionierów psychoterapii,
w latach trzydziestych ubiegłego wieku rozwijał teorię spontaniczności
inspirowaną teorią „pędu życiowego” (élan vital) Bergsona, z której
zachował trzy założenia: istnieją czyny, które nie wynikają z poprzednich
i pojawiają się w sposób nieprzewidywalny; te swobodne działania
wyrażają głęboką osobowość osoby, która ich dokonuje; jedynie te czyny
utrzymują w otwartości świat naturalny, społeczeństwo i samego człowieka.
Teoria spontaniczności Moreno bazuje na rozumieniu osobowości
rozróżniającym „Ja” powierzchniowe i „Ja” głębokie. Łatwo możemy
zrozumieć ten podział: ileż to razy mieliśmy poczucie, że jesteśmy
podwójnym agentem? Że mamy dwie twarze? Pierwsza z nich to nasza
identyfikacja, sposób, w jaki pragniemy ukazywać się światu
zewnętrznemu. Drugiej nie jesteśmy w stanie zwerbalizować, jest
tajemnicza i osobista, gdyż jest, według Moreno, „oryginalna” (my
powiedzielibyśmy „szczególna”), inna niż to, co „wspólne”. Czujemy ją,
ale bardzo trudno byłoby nam o niej opowiedzieć. Zauważamy często, że
zależnie od okoliczności – albo osoby, której uwagę chcemy przykuć –
zachowujemy się różnie. To przystosowanie się do kodów i oczekiwań
innych jest po to, by kogoś nie zranić, nie urazić, ale też by wzbudzić
sympatię. Chociaż dobrze wiemy, jak ważne jest, by być kochanym takim,
jakim się naprawdę jest, nabraliśmy zwyczaju „dawania drugiemu tego,
czego oczekuje”, nierzadko pomijając nasze własne oczekiwania.
Takie właśnie działanie może stłumić naszą kreatywność. W istocie
bycie kreatywnym zakłada umiejętność wyjścia od swojego „Ja”
głębokiego, wiary w to, że możemy dać światu coś szczególnego i ory-
ginalnego, na nasze podobieństwo, coś, co stanowi mały odprysk naszej
indywidualności, z elementami piękna i czaru niepodobnymi do niczego
innego. Nasze wewnętrzne dziecko jest tu nieocenionym oparciem. Dążąc
do tego, by za wszelką cenę być kochane takim, jakie naprawdę jest („chcę
tylko być sobą”), nieustannie przypomina nam o rozziewie pomiędzy osobą
publiczną i tą w głębi, która domaga się wynurzenia na powierzchnię. Przez
swoją spontaniczność chce być wolne w swojej tożsamości, w wyborach
będących wyrazem kreatywności stopniowo ujawnianym.
Dla Moreno „swobodny akt” wynikający ze spontaniczności
charakteryzuje się dynamicznym i twórczym działaniem, które nie jest
efektem przeszłych wydarzeń, nie jest kierowane ani zaprogramowane
przez nic innego, jak tylko przez jego własną dynamikę. To właśnie w tym
znaczeniu Moreno uznaje narodziny za pierwszy akt całkowicie
spontaniczny. Spontanicznie wymyśla się rozwiązania właściwe, choć
nieoczekiwane, a zatem twórcze. Kiedy zawierzymy zdolności do
spontaniczności, cechującej istotę ludzką, pojawią się najbardziej twórcze
i skuteczne rozwiązania.

Ćwiczenie

Twórcze rozwiązania
Tybetański mistrz Chögyam Trungpa radzi, by spróbować
rozwiązywać problemy, biorąc je za to, czym są, czyli za odkrywanie:
„Przeżywajcie wasze życie jak doświadczenie”.
Na potrzeby tego ćwiczenia wybierzcie sytuację, która zwykle
sprawia wam trudność, ale nie jest specjalnie ważna ani dla was, ani
dla nikogo innego – przygotowanie jakiejś potrawy, naprawa sprzętu
domowego, prosta praca ręczna. Pozwólcie sobie na próby, błędy,
ponowne testowanie w inny sposób.
W niektórych przypadkach to może zadziałać. Miła
niespodzianka, będziecie mogli sobie pogratulować. Jeśli nie – i tak
nauczyliście się czegoś, możecie teraz spróbować czegoś innego.

Znaczenie sacrum, najwyższego stopnia


kreatywności
Małe dziecko, by wzrastać, potrzebuje łączności z sacrum. Podobnie jak
Sevim Riedinger, stwierdzam, że wspólna dla dzieci jest zdolność do
zdziwienia i zachwytu, która „otwiera je na sakralny wymiar egzystencji, na
to coś «ponad», co nadaje sens naszemu życiu”[33]. Dzieci mają dostęp do
pierwotnej duchowości bez lęku i wyrachowania; czasem można to
dostrzec. Z kolei u nastolatków, a nawet u dorosłych, pomimo ciężkiego
nieraz i pełnego ran emocjonalnych dzieciństwa, odnajduję regularnie ślad
tych „przebłysków światła” z wczesnego etapu życia. Te okruchy światła
rozbudzane są podczas sublimowania doświadczeń miłosnych, ale też
estetycznych (któż z nas nie zatrzymał się na długie minuty przed jakimś
dziełem sztuki, choć nie potrafił wyjaśnić ani nawet ubrać w słowa
odczuwanych emocji?). Filozof Mircea Eliade definiował sacrum jako
„element konstytutywny ludzkiej psychiki”, dążenie ku temu, co jednoczy
byt i koi lęk pierwotny, czyli lęk przed śmiercią, i wynikające z niego
pragnienie, by dla nas nie istniała.

Trzecia obietnica wewnętrznego dziecka


Kiedy zaakceptujesz swoją kreatywność i przyznasz się do niej, kiedy
nauczysz się ją okazywać, a jeśli trzeba – mówić o niej, zbliżysz się do
swojego „Ja” i nawiążesz bardziej autentyczne więzi z tymi, których
kochasz i którzy ciebie kochają.
Przyrzekam, że jeśli zatroszczysz się o swoją kreatywność, znajdziesz
rozwiązania, pozwolisz sobie na odkrywanie zdolności, o które sam się nie
podejrzewałeś.
Jeśli zatroszczysz się o swoją kreatywność, nie będziesz już lękać się
pustki, ciszy ani samotności, doświadczając głęboko, czemu te okoliczności
sprzyjają spotkaniu z samym sobą, i wiedząc, że to właśnie one mogą
sprawić, iż stworzysz rzeczy nieoczekiwane, płynące naprawdę z twojej
istoty, które rozpoznasz jako własne.
Jeżeli zatroszczysz się o swoją kreatywność, będziesz mógł być naprawdę
kochanym i wreszcie pokochać siebie. Zrozumiesz, że porażka i sukces to
jedynie etykietki. Liczy się tylko zdobywanie doświadczenia i chęć bycia
sobą.
Czwarty aspekt wewnętrznego
dziecka: radość

Każdy może poczuć się szczęśliwy albo nieszczęśliwy niezależnie od tego, co


się naprawdę dzieje, zmieniając jedynie sposób myślenia.
Mihaly Csikszentmihalyi
Radość to taki stan, w którym dana osoba doświadcza dobrego
samopoczucia skłaniającego ją do działania, komunikowania się, śmiechu.
To także doświadczanie głębokiego i intensywnego poczucia szczęścia
okazywane przez kogoś, kogo dążenie lub pragnienie zostało zaspokojone
lub prawdopodobnie zaspokojone będzie. Radość obejmuje szerokie
spektrum połączonych emocji i odczuć, a wszystkie mają związek
z wdzięcznością za sam fakt istnienia. Możemy zdefiniować radość jako
poryw przemawiający do całego naszego jestestwa: „Dziękuję za to, że
żyję”. Francuska psychoterapeutka specjalizująca się w dziecięcej
emocjonalności, Isabelle Filliozat, tłumaczy, że „doznajemy radości, kiedy
nasze życie coś znaczy dla kogoś drugiego, kiedy kierujemy nim w zgodzie
z naszymi wartościami i kiedy po prostu czujemy, że żyjemy”.
Już w 1872 roku brytyjski przyrodnik Karol Darwin w swojej pracy
Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt łączył świat dziecka i zdolność do
radości:

Pod wpływem wielkiej radości lub żywego zadowolenia zawłada nami silna
pokusa do wykonywania bezcelowych ruchów i wydawania rozmaitych
dźwięków. Widzimy to po naszych dzieciach, ich głośnym śmiechu,
klaskaniu w ręce i skokach; widzimy to w szczekaniu i podskokach psa,
który wychodzi z panem na przechadzkę, w skokach konia wypuszczonego
na otwartą łąkę. Radość przyspiesza krążenie krwi, które ze swej strony
podnieca mózg, który z kolei oddziałuje na całe ciało[34].

Darwin kojarzył radość ze zdolnością ruchu i rzeczywiście, jest ona


emocją o silniejszym niż inne oddziaływaniu na ciało. Kiedy
przypominamy sobie chwile intensywnie przeżywanej radości, natychmiast
odczuwamy to całym ciałem. Rozpoznajemy radość po doświadczaniu
zarazem intensywności i lekkości, właściwej tylko temu i żadnemu innemu
stanowi.
Kontrolować siebie, czyli kontrolować wszystko?
Przekonanie, które ugruntowuje się u źle traktowanego dziecka, jest
następujące: jeśli cierpię, to dlatego, że coś albo ktoś sprawia mi przykrość,
rani mnie. Ten fakt albo ta osoba sprawia, że to, czego pragnę, bardzo się
różni od tego, co jest, a to trudne do zniesienia. Może więc jest możliwe, by
działaniem z zewnątrz wszystko jakoś poprawić, zbliżyć do sytuacji, której
chcemy, kosztem niewspółmiernego wysiłku, z zaciśniętymi zębami, bez
odrobiny luzu, ignorując zmęczenie i potrzeby, uparcie dążąc naprzód
w bezsensownym, w gruncie rzeczy, działaniu. Jeśli trzeba, raźno
pochłaniamy produkty (albo osoby) służące za substytuty. Próbujemy w ten
sposób jak najszybciej zaspokoić potrzeby emocjonalne, psychologiczne,
również te dawne, poprzez bieżące, uzależniające zachowania, nie
pochylając się nad emocjami i tym, co głęboko przeżywamy;
ukierunkowani na otoczenie, dobra materialne, warunki zewnętrzne,
obwiniamy przeszkadzaczy wszelkiego rodzaju. A im bardziej pustka się
wypełnia, tym większy powoduje zawrót głowy.
Jak w takich warunkach zachować subtelność i pozwolić jej tworzyć
radość? Jeśli subtelność wsłuchuje się w nasze głębokie „Ja”, dążące do
wyrażania siebie, radość stanowi pozytywny wyraz emocji następujący po
uzyskaniu pewności, że zostało się zrozumianym. Rzadko jej dowierzamy,
gdyż warunkowanie w procesie wychowania w świecie Zachodu sprawia,
że nie nadajemy znaczenia temu, co opiera się na niedookreślonych
emocjach, odczuciach, sentymentach, a jedynie na tym, co rzeczywiste
i racjonalne. Właśnie dlatego nie potrafimy już słuchać siebie, a jeszcze
mniej brać pod uwagę nasze głębokie pragnienia, choć potrafiliśmy to robić
spontanicznie, gdy byliśmy mali. To zerwanie z subtelnym aspektem
naszego „Ja” skłania nas do przyzwalania na sytuacje, które nam nie
odpowiadają, do mówienia „tak”, kiedy chcielibyśmy powiedzieć „nie”, do
przedkładania pragnienia sprawiania przyjemności nad jej czerpanie –
a zatem bardzo często odbiera nam zdolność do odczuwania radości.
Amerykański psycholog Martin Seligman, jeden z twórców psychologii
pozytywnej, ukazuje również, w jaki sposób odnajduje się poczucie własnej
wartości i godności osobistej, kiedy dana osoba nie tyle, po prostu, żyje, ile
wypracowała pewien system wartości. Są to silnie ugruntowane i trwałe
przekonania upewniające jednostkę, że „w życiu jedne cele są ważniejsze
od innych. Wartości naprowadzają na odpowiedzi na pytania: «Co mam
zrobić ze swoim życiem? Jaką drogę wybrać?»”[35]. A zatem niemożliwy
jest dobrostan bez poczucia, że pozostaje się w pełnej zgodzie ze swoimi
wartościami.
Jeśli będziemy uważnie obserwować małe dziecko, które nie potrafi
jeszcze mówić, dostrzeżemy, że próbuje ono odpowiadać albo skłaniać nas
do odpowiadania na jego potrzeby tak kategorycznie, z takim
skoncentrowaniem na własnym życiu, że gdy patrzymy okiem dorosłego,
kojarzy nam się to z egocentryzmem. A gdy zaspokoimy jego potrzeby,
dziecko okaże radość. Kiedy zaprosicie je do zabawy (zasłanianie oczu
rękami i robienie „a kuku!”, naśladowanie różnych dźwięków), ono chętnie
będzie w niej uczestniczyć. Jednak gdy dorośniemy, będziemy święcie
przekonani, że uznawanie naszych pragnień i potrzeb za decydujący
argument przy podejmowaniu decyzji jest postępowaniem egocentrycznym,
a nawet egoistycznym.

Ćwiczenie

Kipieć radością
Znajdźcie trochę czasu, kupcie zeszyt i wypiszcie na kartce
wszystko, co was ekscytuje, co lubicie, nawet najprostsze rzeczy,
wsłuchując się w odczucia płynące z ciała i wyczekując
wewnętrznego drżenia radości. Stwórzcie listę po lewej stronie
kartki, prawa niech na razie zostanie pusta.
Możecie zapisać rzeczy, ale także określone chwile dnia czy roku,
cechy charakteru – waszego i innych, odczucia, smaki, osiągnięcia,
plany i marzenia. Jeśli nie znajdujecie niczego w teraźniejszości,
poszukajcie w przeszłości, we wspomnieniach tego, co was
ekscytowało. Wewnętrzne dziecko nie ma poczucia czasu, nie
odróżnia przeszłości od teraźniejszości. A zatem to, co kiedyś
pobudzało waszą energię, najprawdopodobniej nadal ma tę moc.
Kiedy skończycie, przejdźcie na prawą stronę kartki i zanotujcie,
w jakich okolicznościach pozwalacie sobie obecnie na te wszystkie
rzeczy, które was ekscytują i dodają wam życiowej energii. Weźcie
pod uwagę wasz tryb życia i możliwości. Jeśli straciliście z pola
widzenia większość źródeł przyjemności, jak możecie rozbudzić
w sobie radość? Przyjrzyjcie się uważnie całej liście, zaplanujcie
radosne chwile i przejdźcie do działania! Już teraz.

Wewnętrzne dziecko i nasz pęd życiowy


To właśnie psychologia humanistyczna, poczynając od lat czterdziestych
dwudziestego wieku, pokazuje, do jakiego stopnia pęd życiowy, zwany élan
de vie albo élan vital, właściwy jest wszystkim istotom. To rewolucja
w psychologii: wszyscy dysponujemy siłą twórczą, gotową nas
wspierać i utrwalającą naszą naturalną skłonność do rozwoju
i samorealizacji. Wszyscy i wszystkie dysponujemy tą siłą, nicią
przewodnią naszej psychiki i fizyczności, prowadzącą nas przez całe życie.
A zatem dlaczego niektórzy z nas wydają się być jej pozbawieni?
Psycholodzy humanistyczni pokazują, w jaki sposób dynamika ta może
zostać zaburzona, a nawet zniszczona przez zdarzenia życiowe lub przemoc
werbalną, fizyczną czy psychiczną, szczególnie we wczesnym dzieciństwie.
Uznają oni, że bardzo istotny jest związek pomiędzy brakiem pędu
życiowego – niską zdolnością jednostki do adaptacji, do pokonywania
trudności życiowych i wychodzenia z nich wzmocnionym –
a traumatyzacją. Co istotne w naszej kwestii, takie podejście traktuje istotę
ludzką jak osobę samokształtującą się na podstawie własnego postrzegania
świata i ciążącą w sposób naturalny w kierunku własnego rozwoju, a nawet
szczęścia. Dlatego amerykański psycholog Abraham Maslow, również
reprezentujący nurt humanistyczny, wyszedł z założenia, że organizm „jest
obdarzony biologiczną mądrością”.
Prądy myślowe Wschodu, które silnie wpłynęły na pewne nurty
w psychologii lat siedemdziesiątych, wiążą ponownie élan vital z ciałem,
tak samo jak nierozłącznie wiążą w spójną całość wszelkie odczucia
z emocjami i z psychiką.
Jak to się dzieje, że pęd życiowy jest nośnikiem naszych zdolności
twórczych? Élan vital to hipoteza sformułowana przez francuskiego
filozofa Henriego Bergsona w roku 1907 w książce Ewolucja twórcza, by
wyjaśnić ewolucję i rozwój organizmów żywych. Pojęciem pędu
życiowego określał on dążenie twórcze cechujące życie, rozwijające się
poprzez żywe organizmy, zapewniające przetrwanie gatunków i stanowiące
siłę napędową ewolucji istot żywych. Twierdził, że kiedy élan vital ogarnie
daną osobę, może wzbudzić w niej eksplozję talentu będącego źródłem
wielkich dzieł i mistycyzmu duchowego. Dla Bergsona pierwotna siła rodzi
się z „wewnętrznego impulsu, który niesie życie”. Uosabia ona naszą
energię życiową w aspekcie zdolności twórczych, w tym, co wyłania się
z pustki, siłę wewnętrzną w głębi każdego z nas. To ten aspekt nas, który
jest spontaniczny, twórczy, pozostający w łączności ze światem wyobraźni.
Wewnętrzne dziecko dąży w naturalny sposób, nie zadając pytań, w stronę
tego, czym jest, co go wzywa, w stronę eksperymentowania i odkrywania.
Nie czuje strachu, ograniczeń, ufa życiu w znaczeniu „żywości”, daje się
ponieść i doświadcza. Pozostaje w łączności z całym swoim potencjałem.

Spontaniczna wola życia


Radość wywołuje u dziecka potrzebę ruchu: skakanie, klaskanie, śmiech,
bieganie – to reakcje fizyczne spontaniczne i powszechne. U dorosłego
także przypływ radości może nagle, spontanicznie wywołać klaskanie
i wybuch śmiechu pod wpływem silnej emocji. Uwielbiam obserwować
takie chwile niekontrolowanej, czystej radości u ukochanych osób; to wyraz
szczęścia, jakie czasem przynosi życie smakowane w pełni, całym sobą
i bez zahamowań. Kiedy ta radość się uzewnętrznia, mam wrażenie, że
bardziej niż kiedykolwiek jestem świadkiem rozkwitu prawdziwej
osobowości, pozbawionej maski, gorsetu reguł społecznych,
egzystencjalnych lęków. Możliwej jedynie tu i teraz. Odwrotnie niż lęk,
który często jest przewidywaniem przyszłych zdarzeń, oraz smutek i złość,
zwykle związane ze wspomnieniami rzeczy przeszłych, radość jest możliwa
w związku z tym, co najgłębiej prawdziwe w chwili obecnej – co czyni ją
zarazem pełną siły i kruchą. Łatwo ją zauważyć i zrozumieć: wystarczy
przechwycić czyjeś roześmiane, promienne spojrzenie, by zaczerpnąć
z niego subtelnej, lecz intensywnej energii. Płynie ona z energii życiowej,
zawartej w sile postępu i rozwoju, właściwej istocie ludzkiej przez całe jej
życie i charakterystycznej dla dziecka. To ono właśnie ucieleśnia ten okres
w naszym życiu, kiedy rozwijamy się w sposób oczywisty i dostrzegalny,
czy to poprzez wzrost i przemiany ciała w wymiarze fizycznym, czy rozwój
umiejętności (motorycznych, umysłowych itd.).
Nie jest zatem konieczne „uleczenie zranionego dziecka”, by nawiązać
łączność ze spontaniczną radością, jaką się ono odznacza. To taki aspekt
osobowości, który potrafi rozbudzić nas w każdej chwili. Jest
niewyczerpanym źródłem energii w dążeniu do prawdziwej, nieudawanej
i niewykalkulowanej wolności.
Moja przyjaciółka Cathy, uzdrowicielka energetyczna, powiedziała mi
kiedyś, gdy zastanawiałam się nad możliwościami, którymi dysponujemy
my, dorośli, by doświadczać radości i ją tworzyć, że źródło radości znajduje
się w „otwartości serca na to, co jest, pozwalającej nam przeżywać
z samym sobą relację zaufania i bliskości. To radość dziecka, spontanicznie
oddającego się zabawie, wyzwalająca każde życiowe doświadczenie,
sprawiająca, że czujemy się złączeni z nieskończoną tajemnicą istnienia”.
Rzeczywiście, przyznanie sobie prawa do tej emocji bardziej niż do
jakiejkolwiek innej pozwala osobie, jaką się staliśmy, żyć pełnią życia,
w zgodzie z sobą. Wzmacnia ona pozytywne emocje, pomaga osiągnąć
równowagę emocjonalną bez odsłaniania się ponad miarę czy
niepotrzebnie. Kiedy nam jej brak, mamy skłonność, by, jak dzieci,
uruchamiać mechanizmy porównywania, skutkujące przekonaniem, że
radość, którą odczuwają inni, płynie z tego, czym dysponują (a czego nam
brakuje). A radość płynie z przyjemności odkrywania i z rozwijania tego,
co w nas najistotniejsze. Nie ma nic wspólnego z naszymi dobrami, z tym,
co posiadamy. Kiedy funkcjonujemy w oparciu o ciągłe porównania,
jesteśmy jak dziecko wyrywające lalkę z rąk kogoś innego, które cieszy się
z niej jako z podpory dla wyobraźni. Uszczęśliwia je możliwość
ucieleśniania w zabawce najrozmaitszych bohaterów marzeń, a nie kształt
lalki, jej jakość, wielkość, a jeszcze mniej – cena.
Świadectwo Léi
Wewnętrzne dziecko i kreatywność (ciąg dalszy)
Mogę wyczuć moje wewnętrzne dziecko, gdy moje ciało wibruje,
serce się otwiera, płuca wypełnia powietrze, wzbiera we mnie
ożywcza energia, czuję, że żyję, przepełniona bezwarunkową
miłością, kiedy się śmieję, bawię, kiedy otwiera się przede mną
nowa perspektywa… W każdym razie doznania fizyczne
pomagają mi je rozpoznać.
Rozpoznaję je także w najmroczniejszych chwilach. Czasem
słyszę, z bliska albo z daleka, jego rozpaczliwy płacz. Zranione
dziecko mówi do mnie, chce, by się nim zaopiekować, wypełnić
mieszkającą w nim pustkę za wszelką cenę, choćby czasem
wybierało niewłaściwą drogę. Ryzykuje, by czuć, że żyje.
Chcę się o nie zatroszczyć, wychować na nowo z miłością,
z empatią. Chcę zacieśniać z nim kontakt poprzez rozmowę. Chcę
podjąć odpowiedzialność, jako kobieta, jako człowiek, by nigdy nie
zapominać o tej niewiarygodnej zdolności do cieszenia się życiem.

Emocja zapisana w ciele


Radość jest tym aspektem wewnętrznego dziecka, który jest najbardziej
związany z doznaniami płynącymi z ciała. W istocie wszystkie emocje
znajdują swój wyraz najpierw w ciele, zanim trafią do mentalnej wirówki,
poddane naszym potężnym zdolnościom do racjonalizowania i kontroli.
Ucząc się rozpoznawać to, co wzbudza w nas przyjemność i dobre
samopoczucie, czynimy postępy tak samo jak wtedy, gdy uczymy się
rozpoznawać to, czego nie lubimy i co sprawia, że czujemy się źle. Kiedy
rozpoczynamy pracę nad sobą, osoby, które nam w tym towarzyszą, uczą
nas zwykle konfrontowania się z negatywnymi uczuciami, byśmy umieli je
rozpoznawać, akceptować i na ich podstawie budować i akceptować siebie.
Równie ważne są odczucia pozytywne, choć dość często umykają naszej
uwadze. Stawanie wobec chwil szczęścia bywa dla niektórych trudniejsze
niż trwanie w smutku lub złości. Może to być równie skomplikowane, jak
reakcja na komplement czy podarunek, stając się czasem doznaniem nie do
zniesienia powodującym, że uciekamy od sytuacji, w której mogłoby
nastąpić.
W medycynie ajurwedyjskiej i wywodzącej się z niej wiedzy
o ośrodkach energetycznych radość życia łączy się z drugim ośrodkiem,
świętym czakramem obejmującym obszar miednicy. Ten ośrodek energii
rozwija się pomiędzy drugim i piątym rokiem życia człowieka; wtedy
odciskają się w nim ślady, które nadadzą specyficznego charakteru naszemu
wewnętrznemu dziecku. Według tej wschodniej mądrości, radość jest
głęboko połączona z przyjemnością: zdolnością do odczuwania
przyjemności, poszukiwania jej, chłonięcia i dawania. A zatem, zgodnie
z tą logiką, radość dla hinduistów łączy się także z seksualnością
i z pragnieniem podążania naprzód, jakby chodziło tu o różne aspekty tej
samej, wyjściowej emocji. Rozwija się ona i wzrasta płynnie i obficie,
kiedy ciało komunikuje się ze swoim światem wewnętrznym, co nie tylko
jest mu potrzebne, ale i dostarcza przyjemności. Radość rozbudza zmysły
i wyczula na wspaniałości już obecne w waszym życiu i te dopiero
obiecane, których zalążki dostrzec można w obecnie przeżywanych
radosnych chwilach. Pobudza też odczucia zachwytu i wdzięczności, tak
istotne dla szczęścia.

Ćwiczenie

Wachlarz emocji: od radości zakazanej do radości


dozwolonej
Interesujące może być zrozumienie, w jakim kontekście
emocjonalnym radość była w dzieciństwie dozwolona, a w jakim
zakazana. Te konteksty często wyznaczają granice, w jakich obecnie
przyzwalacie sobie na odczuwanie tej emocji.
Aby odnaleźć związane z nimi wspomnienia, możecie usiąść
wygodnie, tak, abyście czuli się jak najbardziej odprężeni. Pomyślcie
o jakiejś nieodległej chwili, kiedy powstrzymaliście się od osiągnięcia
przyjemności lub radości, choć były na wyciągnięcie ręki. Poczujcie,
co budzi się w waszym ciele i skoncentrujcie się na tym. Nadal
skupieni na tym odczuciu zamknijcie oczy i przywołajcie pierwsze
nasuwające się wspomnienie. O czym ono mówi? W jakim
kontekście się to wydarzyło?
Powtórzcie to ćwiczenie w odniesieniu do niedawno przeżytej
pozytywnej chwili, kiedy mogliście swobodnie doświadczyć
przyjemności albo radości.

Radość i pragnienie
Skoro radość ma związek z pragnieniem, wspiera ona realizację marzeń
i prowadzi do ich ziszczenia się w rzeczywistości. Dzięki pozytywnej
projekcji i pobudzaniu do działania nasze wewnętrzne dziecko stara się,
w przewidywaniu przyszłej radości, skłonić nas do spełniania marzeń,
a tym samym do samorealizacji.
To najbardziej wyrazisty i zarazem najbardziej pozytywny sposób
uzewnętrzniania się naszego wewnętrznego dziecka w jego roli
współpracującego z dorosłym „Ja”. Stara się rozwinąć twórcze zasoby, by
doprowadzić do realizacji tego, czego pragniemy, lub ją ułatwić, a także
umożliwić czerpanie przyjemności z procesu urzeczywistniania naszych
marzeń.
Domeną wewnętrznego dziecka nie jest mozolna wspinaczka, forsowne
pokonywanie przeszkód, działania pracochłonne i trudne. Ono zręcznie
przeskakuje przeszkody i przeszukuje wasze życie w poszukiwaniu
narzędzi przydatnych do uruchomienia swobody i przyjemności. Może to
pozwolić wam odczuć znaczny wzrost waszej samooceny. Doznanie
przyjemności z działania, pracy, wykonywania zadań czy drobnych,
codziennych obowiązków pozwoli wam umocnić poczucie własnej
wartości, poczucie przynależności do większej całości, skłoni was do
realizowania siebie, napełniając przekonaniem, że jesteście tego warci.
Świadectwo Aurélie
Radość i wewnętrzne dziecko
Lubię łączyć się z małą dziewczynką we mnie, gdyż ona nie ma
żadnych ograniczeń, jej głównym celem jest śmiech, bycie po
prostu szczęśliwą. Nie pyta, czy ma do tego prawo i co ktoś może
sobie o tym pomyśleć: to dla mnie bardzo przyjemne, wyzwolić się
od wszelkich oczekiwań na mój temat, które mogłabym
projektować na innych!
Ponieważ jestem młodą mamą, swoją wewnętrzną
dziewczynkę odnajduję najczęściej, gdy opiekuję się moim
maluchem. W jego obecności sama staję się po trosze dzieckiem:
robimy miny, śpiewamy na ulicy, tańczymy… i wybuchamy
głośnym śmiechem!
Oczywiście, jestem świadoma, że moja rola matki
wychowującej dziecko nie może się ograniczać do takich
zachowań, ale wiem także, jaką wartość ma przeżywanie tego
wszystkiego we dwie. A poza tym pozostaję również w roli matki,
kiedy przekazuję jej, że jest możliwe zachowanie łączności
z dzieckiem w nas, nawet kiedy dorastamy, a bardziej jeszcze,
kiedy pokazuję, że ten aspekt jest tak piękny, tak bogaty, że warto
o niego dbać, może oswajać, ale nade wszystko nie tłamsić. Bo
inaczej życie stanie się o wiele bardziej smutne.

Radość i witalność
Radość jest w samej swej istocie wyrazem witalności. Jest ona, jak to
widzieliśmy w tekście Darwina, związana z ruchem, a zatem ze zdolnością
do zmiany, dynamiką, możliwością transformacji. Kiedy energia radości
płynie swobodnie, możecie wejść w tryb realizacji pożądanych zmian i nie
spowalniać ich, nie hamować i nie wrzucać wstecznego biegu, gdy
zaczynają się dokonywać.
Ponieważ radość związana jest z energią ciała, ten aspekt wewnętrznego
dziecka wiąże się również z tym, jak odnosimy się do naszej fizyczności,
jaki mamy obraz swojego ciała, czy troszczymy się o nie, oraz z tym, w jaki
sposób go używamy. Kiedy go nie lubimy, tyranizujemy je lub nim
gardzimy, kiedy je zaniedbujemy, odwracamy się od niego, nasza relacja
z ciałem staje się bolesna, w najlepszym razie nieistniejąca, w najgorszym –
przemocowa, często zbyt silna.
Ważne jest, by pamiętać, nawet jeśli podświadomie zdajecie sobie z tego
sprawę, że żadne dziecko wzrastające w sposób zrównoważony nie
traktowałoby swojego ciała tak, jak my to czynimy w wieku dorosłym, nie
akceptując go takim, jakie jest, ze wszystkimi niedoskonałościami, cechami
szczególnymi, nie mówiąc już o oznakach starzenia. To z powodu uwag
czynionych przez innych, ich osądu powodowanego kryteriami norm
społecznych czy oceny cech fizycznych, dziecko dowiaduje się, że jest „za
bardzo takie” czy „nie dość owakie”. Zresztą najczęściej, kiedy po raz
pierwszy słyszy uwagę na temat tego, co dla kogoś jest defektem
fizycznym, przyjmuje ją z całkowitym zaskoczeniem. Całkiem sporo
pacjentów poddawanych terapii potrafi sobie dokładnie przypomnieć
sytuację, kiedy po raz pierwszy wytknięto im, że mają wielki nos, cienkie
włosy, dziwnie bladą skórę lub jakąś inną osobliwość w wyglądzie, która,
zanim została zauważona przez kogoś innego, dla nich nie była niczym
szczególnym, a tym bardziej – nie była wadą!
A zatem radość życia jest nierozerwalnie związana z głęboką,
nieograniczoną samoakceptacją. Nasze wewnętrzne dziecko pragnie jej
i potrzebuje w nieograniczony sposób. To zresztą często jego jedyne
oczekiwanie. „Chcę być naprawdę sobą. Chcę, byś mi pozwolił/pozwoliła
być takim, jakim jestem naprawdę, głęboko, w całej mojej indywidualności
i odrębności, ale i z tym, co nas łączy. Bez oczekiwań, bez osądzania, bez
oceniania tego, jakie powinno być moje ciało, moje dążenia, moja
osobowość i wewnętrzne wartości”.

Uroda chwili w sercu


Jak odnaleźć w sercu świeżość dzieciństwa? Ta poetyczna moc,
podtrzymująca naszą zdolność do zachwytu i otwarcia na świat, jest
cennym, niewyczerpanym skarbem.
W swojej książce La Beauté dans le cerveau („Piękno w mózgu”)
neurobiolog Jean-Pierre Changeux wyjaśnia złożony i wspaniały proces
pozwalający nam postrzegać piękno[36]. Nasze zmysły, wzrok i słuch,
badają, poszukują. Za pośrednictwem działania białek obecnych
w niezliczonych receptorach zmysłu wzroku i słuchu generowane są
impulsy nerwowe, a przenoszona przez nie informacja przekazywana jest
poprzez nerwy czaszkowe do wzgórza mózgu. Dalej, w korze mózgowej, są
one rozdzielane, kierowane do odpowiednich stref i analizowane.
Odebranie danego bodźca przez świadomość zajmuje około 300 milisekund
i jest jak nagły rozbłysk w naszej przestrzeni neuronowej. Piękno nas
ogarnia i przepełnia, zapada jednocześnie w pamięć i układ nerwowy, po
czym następuje szok estetyczny. W odróżnieniu od innych ssaków,
człowiek nie rodzi się z całkowicie ukształtowanym mózgiem. Jego masa
u noworodka jest od czterech do pięciu razy mniejsza niż u człowieka
dorosłego. Pourodzeniowy rozwój mózgu trwa aż do okresu dojrzewania,
do około piętnastego roku życia, kiedy to budowanie połączeń nerwowych
odbywa się w oszałamiającym tempie 10 milionów synaps tworzonych
w każdej sekundzie. W okresie dzieciństwa i dorastania formują się
„obwody kulturowe” właściwe dla poszczególnych jednostek, gdyż
powstają na bazie ich relacji z otoczeniem. Przez te filtry przechodzić będą
w przyszłości wszelkie doznania estetyczne. Piękno kojąco wpływa na ciało
migdałowate, niewielki obszar mózgu będący siedzibą emocji, przede
wszystkim strachu i będącego jego efektem stresu. Mózg się uspokaja,
wydzielają się endorfiny, możemy zatem rozkoszować się pięknem… z całą
niewinnością dziecka.

Cóż wy uważacie za piękno? Nie chodzi o to, co was czaruje, zachwyca,


wzbudza podziw, przyjemność i satysfakcję. Nie, ja pytam o to, co uważacie
za piękno, piękno tak wielkie, że nie ma na to słów, nie do opisania.
Augustin Trapenard
Dziecko wewnętrzne to najwrażliwsza część nas. Czego ten aspekt uczy nas
podczas podróży przez życie? To on każe nam wstawać pośród nocy, by
patrzeć w rozgwieżdżone niebo, albo przed świtem, by oglądać świeży,
jasny blask wschodzącego słońca. To on spogląda na rzeczywistość oczami
serca, by wchłonąć każdą drobinkę piękna, jakiekolwiek znaczenie ma to
pojęcie dla każdego i każdej z nas.
Dzieci potrafią zatracać się w tych intensywnych chwilach, gdy ogarnie
je błogość; nie pytają o nic, nie zastanawiają się, co się stanie, gdy ta chwila
przeminie, nie próbują dociec, skąd się wzięła, by nauczyć się powtarzać ją
wciąż i wciąż. Akceptują nietrwałość, zaskoczenie, poddanie się i prostotę
swej niemocy. Te magiczne chwile ekscytują je samą swoją magią, a nie
tym, że potrafią je wywoływać czy zachowywać na zawsze. Szeroko
pojmowane doznania estetyczne przyczyniają się w wielkim stopniu do
uciszania wrzawy w naszym wewnętrznym świecie.
Podoba mi się filozofia życiowa francuskiego psychiatry
Christophe’a André, która pozwoliła mi zrozumieć, że obecna chwila jest
bardzo istotna i że należy się z nią obchodzić z największą delikatnością.
Tłumaczy on, że „zwrócenie się ku chwili obecnej jest świadomym aktem
woli”[37]. Czyni on z tego akt wyzwolenia od ran z przeszłości, a także od
wywołujących lęk przewidywań dotyczących przyszłości – oba te działania
są ze sobą ściśle związane i współzależne. Bycie w pełni świadomym
chwili obecnej, tu i teraz, pozwala być bardziej wolnym i bardziej
niezależnym od „osądzania wartości, skłonności do porównywania i wielu
innych więzów”. W tym znaczeniu zwrócenie się ku chwili obecnej „nie
oznacza, że jest ona ważniejsza od przeszłości czy przyszłości, lecz że jest
bardziej ulotna, więc to ją należy chronić, bo znika z naszej świadomości,
gdy się śpieszymy, jesteśmy zaaferowani. Trzeba jej pozostawić przestrzeń
do zaistnienia. Przynajmniej od czasu do czasu. A jeszcze lepiej: regularnie,
codziennie. Liczą się nawet chwile, okruchy”.

Ćwiczenie

Co sprawia, że nasze życie jest piękne?


Przez długi czas prowadziłam „dzienniczek urody życia”, notowałam
tam to, co nazywałam highlights (jasnymi chwilami) dnia.
Dzięki temu każdego dnia wybierałam i zapisywałam to, co
sprawiło, iż poczułam, że życie jest piękne. Z perspektywy czasu
widzę, że prowadzenie tego zeszytu dodało mi spokoju i pewności
siebie, których wcale nie miałam w tamtych latach.
Kupiłam (piękny) zeszyt i codziennie, nie opuszczając ani dnia,
zapisywałam co najmniej jedną rzecz – a jeśli to było możliwe, trzy –
którą uznałam tego dnia za piękną. Pamiętam, że nigdy nie miałam
problemu ze znalezieniem trzech takich rzeczy.
Proponuję wam, byście znaleźli czas na takie samo ćwiczenie:
weźcie zeszyt i zapisujcie codziennie od jednej do trzech rzeczy,
które uznaliście za piękne, które zobaczyliście, poczuliście albo które
was spotkały. Jeśli wolicie, możecie po prostu tworzyć listę rzeczy
pięknych, od najprostszych po najbardziej wyszukane.
Dlaczego to ćwiczenie jest tak ważne? Ponieważ jako gatunek
ludzki jesteśmy uwarunkowani, z racji konieczności przetrwania
w środowisku, w jakim przyszło nam żyć, do skanowania otoczenia
w poszukiwaniu jego negatywnych elementów, ze strony których
mogłoby nadejść niebezpieczeństwo. To między innymi dlatego
wady ludzi, których kochamy i którzy się dla nas liczą, rzucają nam
się w oczy bardziej, niż ich zalety. Słaby punkt projektu będzie nas
prześladował, nie pozwalając dostrzec wielu mocnych stron, którymi
też się odznacza itd. Trzeba zatem koniecznie zdyscyplinować
umysł, by umiał dostrzec i przyswoić piękno, bezpieczeństwo,
wszystko to, co składa się na spokój, sukces, zasoby. Takie
ćwiczenie umysłu to codzienna praca. Bez trudu poczujecie, kiedy
nie będzie wam to już potrzebne, kiedy zauważycie, że łatwiej
dostrzegacie „piękne drobiazgi” tu i teraz, nie musicie się już nad
nimi zastanawiać a posteriori, a one zapisują się w was głęboko
i trwale.
Nietrwałość radości i pełna świadomość
Dla buddyjskiego nauczyciela Thich Nhat Hanha radość jest emocją
w najwyższym stopniu ulotną, bardziej niż jakakolwiek inna. Uważa on, że
radość stopniowo znika i musi być podsycana, by się utrwalić. Dzięki
wnikliwemu zrozumieniu zachodzących w nas procesów, dzięki ich
głębokiemu poznaniu, pełna świadomość intensyfikuje doświadczanie
radości.
Podstawowym sposobem wzmagania radości dysponujemy wszyscy.
Tkwi on w jej spontanicznym odczuwaniu pojawiającym się, kiedy
przeżywane doświadczenie daje nam odczucie przyjemności płynącej
z życia. Drugi sposób, dzięki któremu możemy podsycać i utrwalać
doświadczenie radości, zawiera się w pełnej świadomości. Jeśli
doświadczając radości czujemy, że dręczą nas troski o jutro, o to, co zdarzy
się za godzinę, że zatruwa nas pamięć o trudnościach, które musieliśmy
pokonać, by osiągnąć tę radosną chwilę, to już nie jest radość. To dlatego
stan pełnej świadomości może nas doprowadzić do intensywnego
i głębokiego odczuwania radości, nieskażonej cierpieniem z przeszłości ani
potencjalnym zagrożeniem z przyszłości.
Często opowiadam dzieciom mit o Gilgameszu, sumeryjskim bohaterze,
o którym najstarszą na świecie opowieść zapisano na glinianych
tabliczkach. Powinnam opowiadać ją również dorosłym, by pokazać, że
radość życia kryje się w wędrówce, w wezwaniu ku przygodzie – co dzieci
pojmują natychmiast – a nie w realizacji celu ani w zdobyciu skarbu. Kiedy
Gilgamesz opuszcza królestwo Uruk w Mezopotamii, chce na krańcach
świata odnaleźć ziele nieśmiertelności, by nigdy nie umrzeć. Rusza więc na
wędrówkę, która poprowadzi go przez niezwykłe przygody, niezdobyte
góry, wzburzone morza, nieprzebyte lasy. W każdej z tych prób uczy się
wielu rzeczy o świecie, ale przede wszystkim o sobie samym. Kiedy
dociera do kresu drogi, schodzi w głębiny wód, zrywa magiczne ziele
i kładzie je na moment u źródła. Chwilę później „wślizguje się wąż, porywa
ziele i zrzuca starą skórę”.
Słuchając tej opowieści, dorośli nierzadko wpadają w złość, uznając, że
koniec baśni jest absolutnie nie do przyjęcia, podczas gdy dzieci prezentują
promienne uśmiechy, dowodząc, że rozumieją do głębi, co to znaczy
„przygoda”. Jest to dla nas dowód, że dla dziecka wartość poznawania nie
polega na niezwłocznym osiąganiu celu, jak to już powiedzieliśmy
w rozdziale poświęconym kreatywności, ale na doświadczaniu
przyjemności podczas samego procesu.
Przygodę się przeżywa, oddycha się nią w każdej chwili, nie trzeba
czekać na szczęśliwe zakończenie, by się nią w pełni rozkoszować. Baśnie
są tu nieocenionym, choć coraz częściej niedocenianym źródłem, które
pozwala zrozumieć, opowieść po opowieści, z jaką nieuchronnością życie
wystawia nas na próby i jakimi mocami, o które nawet się nie
podejrzewamy, dysponujemy, by stawiać im czoła. Nasze wewnętrzne
dziecko buduje sobie wewnętrzny świat, ale i otoczenie, tworząc cuda
z najzwyklejszych rzeczy poprzez zabawę i marzenia. A zabawa i marzenia
uszczęśliwiają je znacznie bardziej niż ich końcowy rezultat.

Dwie strony wewnętrznego dziecka


Psychoanalityk Moussa Nabati uważa, że szczęście danej osoby – albo,
przeciwnie, poczucie bycia nieszczęśliwym – zależą od charakteru związku
pomiędzy dwoma „Ja”: „Ja” dzieckiem i „Ja” dorosłym. Wyjaśnia on,
w jaki sposób „dom «Ja», wyobrażony na kształt rosyjskiej matrioszki, nie
jest zamieszkiwany przez jednego lokatora, sławetne „Ja” świadome,
światłe, pragmatyczne, pragnące, działające, racjonalne i myślące,
podporządkowane prawom natury, jak to świetnie wymyślił i opisał
Kartezjusz. Dzieli ono swoje lokum przynajmniej z jeszcze jednym
mieszkańcem, niewidzialną szarą eminencją, wewnętrznym dzieckiem,
małym chłopcem lub małą dziewczynką, kimś, kim każdy z nas kiedyś był,
a kto pozostanie w nas na zawsze, niezależnie od płci, pozycji społecznej,
a także bez względu na wiek”[38].
Wewnętrzne dziecko może się więc przed nami ujawnić w dwóch
postaciach, zależnie od tego, co przyswoiło ze swojej przeszłości, co
przeżyło, co udało mu się pokonać, a wobec czego się poddało: to postać
mroczna i postać świetlista. Oblicze świetliste pojawia się, gdy wewnętrzne
dziecko przyczynia się do szczęścia. Przyjmując wobec „Ja” dorosłego
postawę pomocną, może stać się kimś na kształt anioła stróża, jego
„uprzywilejowanym współpracownikiem”. Osoby szczęśliwe są takimi
dzięki wysokiej jakości relacji z ich wewnętrznym dzieckiem, cieszą się
zdrowym poczuciem własnej wartości i dążą do zgody ze swymi głębokimi
pragnieniami. „Ufne w swe możliwości i świadome ograniczeń, akceptują
siebie takimi, jakimi są w danej chwili, akceptują dojrzały wiek, płeć męską
czy żeńską, dorobek; nie pozwalają, by zżerała je nostalgia, utopia, panika
czy euforia, nie dręczą się masochistycznie wahaniami czy poczuciem
winy. Jednym słowem, mają one przywilej goszczenia chłopca czy
dziewczynki, kogoś, kto ich wspiera ufnie i radośnie, jak anioł stróż”[39].

Jak pojednać się ze sobą


Kiedy pogodzimy się z wrażliwymi aspektami naszego „Ja”, nauczymy się
wnikliwie słuchać siebie. Kryteria naszego rozumienia świata
i podejmowania decyzji nie staną się bardziej irracjonalne, ale poszerzą się
o głębokie odczucia, tak samo uprawnione, jak obiektywne dane zawarte
w rzeczywistości. Ta ponownie nawiązana pogłębiona łączność z naszym
postrzeganiem pozwala także rozwinąć współczucie, empatię i zrozumienie
dla dysfunkcji – naszych własnych i innych osób. Wbrew oczekiwaniu, im
bardziej stajemy się wrażliwi w zdrowy sposób, tym mniej będziemy
cierpieć z powodu agresywnych czy niestosownych zachowań. Jak to
działa? Po prostu, ponieważ naszą pierwszą reakcją psychiczną będzie
przyjęcie i docenienie tego, co czujemy, pozwoli nam to pozostać
w zgodzie ze sobą zamiast dręczyć się, by czegoś nie odczuwać.
W następnej chwili przypomnimy sobie wszystkie te chwile, kiedy
musieliśmy tak samo walczyć z odczuwaną agresją, bronić się, po czym
poczuliśmy się rozdrażnieni, zirytowani, rozzłoszczeni. Ta powtórna analiza
prowadzi do zrozumienia. Nasza odpowiedź może zatem być spokojniejsza,
nie ma potrzeby aż tak się bronić. Ból, który wyraża druga osoba, jest jej
bólem, nawet gdy jej się wydaje, że przelała go na nas. Możemy pozostać
sobą, czuć, że ta druga osoba zwraca się do siebie, nie podważa naszej
tożsamości, choćby wylewała na nas całe wiadra obelg i wyrzutów.
Ćwiczenie

Medytacja wewnętrznego dziecka


Usiądźcie wygodnie i odprężcie się.
Możecie rozpocząć od kotwiczenia: wykonajcie trzy głębokie
oddechy przez nos i obserwujcie oddech, skupiając się na powietrzu
wchodzącym i wychodzącym przez nozdrza.
Wyobraźcie sobie srebrny sznur przeciągnięty przez wasze ciało
od środka miednicy po czubek głowy. Pozwólcie, by sznur ten
rozciągał się dalej, do środka Ziemi, a w górę aż do jakiejś planety
lub gwiazdy. Poczujcie obie energie, tę z Ziemi i tę z nieba.
Pozwólcie, by przeniknęły i ogarnęły wasze ciało. Skupcie energię
na sercu, pozwólcie, by pierś się otwarła. Wyobraźcie sobie
w waszym sercu tajemny ogród, odkryjcie go, drzewa, światło,
temperaturę. To ta część was, w której jest wam dobrze.
Skierujcie się w głąb ogrodu, znajdziecie tam krąg, krąg drzew,
kryształów, liści.
Ten krąg symbolizuje wasze prawdziwe „Ja”, nie tę dzisiejszą
osobowość, ale całokształt tego, kim jesteście.
Stańcie w środku kręgu, by połączyć się z waszą istotą
wewnętrzną, głęboko oddychając. Możecie zaprosić wasze dziecko
wewnętrzne do tego ogrodu i połączyć się wówczas z tą częścią
was, która jest najbardziej wrażliwa, subtelna, twórcza i radosna.
Obserwujcie po prostu, co się stanie, patrzcie na scenę
rozgrywającą się przed waszymi oczami, nie próbując czegokolwiek
robić. Za każdym razem, kiedy wasze myśli będą się rozpraszać,
skupcie się na oddychaniu.

Moc przebaczenia
To nie działa tak jak w nakazach wyuczonych na pamięć w dzieciństwie:
„Przeproś siostrzyczkę” albo: „Powiedz pani, że ci przykro” – przebaczenia
nie da się kontrolować. W tym obszarze nie można niczego wymusić.
Oczywiście, możemy zdecydować o „wejściu w tryb przebaczenia”, ale
uporanie się z poczuciem bycia przez kogoś obrażonym wymaga nieraz
dłuższego czasu i sporej delikatności wobec naszych ran. Nierzadko
orientujemy się a posteriori, że sprawy dawno już się rozwiązały
i uporządkowały, a my, patrząc wstecz, widzimy, że stało się to jakoś samo
z siebie, „jakby moc przebaczenia złożyła nam wizytę, gdy serce było już
gotowe”[40].
Można zdecydować się wyruszyć w drogę, stworzyć wewnętrzny klimat
sprzyjający przebaczeniu, przybliżyć się do własnego spokoju. Olivier
Clerc, założyciel „Kręgów przebaczenia”, twierdzi, że rany działają jak
„cholesterol emocjonalny, odkładający się w arteriach serca” i tylko od nas
zależy, czy pozwolimy mu wpędzić nas w chorobę.
Drogę przebaczenia zaczyna się od siebie, od przeżycia doświadczenia
wyzwolenia, lekkości w relacjach, uleczenia siebie. Możliwe, że będzie to
oddziaływać też na innych, bez względu na to, czy zdecydujemy się im
o tym powiedzieć, czy nie, ale nie jest to najważniejsze w chwili
podejmowania decyzji o przebaczeniu. To indywidualne działanie,
zmierzające w kierunku wzięcia odpowiedzialności za emocje: za nasz
świat wewnętrzny i dobrostan. Tę decyzję można podjąć wyłącznie
indywidualnie i w swoim imieniu, ponieważ podążanie tą drogą będzie
czasem wymagać poproszenia o przebaczenie osób, które nigdy tego nie
uczynią, przebaczenia ludziom, których nie ma już w naszym życiu lub też
– a to bywa najtrudniejsze – przebaczenia sobie samemu.
Olivier Clerc ukazuje zasadniczą różnicę pomiędzy rozumowaniem
a uczuciami w kwestiach związanych z przebaczeniem: „To serce
przebacza, nie głowa. Głowa ma tylko dostarczyć rozsądku, ale w służbie
serca. Aby kroczyć dalej drogą przebaczenia, trzeba porzucić stare o nim
przekonania, błędne pojęcia, które tylko wpędzą nas w poczucie winy. Nie
ma jednego, właściwego sposobu postępowania, jest ich nieskończenie
wiele”[41].
Ćwiczenie

Zwrot o 180 stopni[42]


W tym ćwiczeniu chodzi o to, by stwierdzić, że ktoś nas zranił,
i dołożyć wysiłku, by poprosić o przebaczenie zamiast próbować
wybaczyć mu ranę, którą nam zadał.
Ta technika, na początku bardzo trudna, wymaga dobrego
zrozumienia pojęcia odpowiedzialności za emocje, przywołanego
w tym rozdziale; nikt inny nie każe wam odczuwać określonej emocji.
To wy wybieracie odpowiedź emocjonalną na zachowanie drugiej
osoby.
Zasada polega na poproszeniu samego siebie o przebaczenie za
posłużenie się obrazą ze strony drugiej osoby jako przeszkodą
w podążaniu drogą samorozwoju. Za używanie jej czynów, słów,
wspólnych przeżyć do powstrzymywania się od kolejnych kroków,
zamykania serca, pozbawiania się możliwości rozwoju.

Największy opór wobec działania zmierzającego do przebaczenia bierze


się najczęściej z niezrozumienia zasady odpowiedzialności za emocje.
Przebaczyć nie znaczy wcale zapomnieć na zawsze o tym, co druga osoba
nam zrobiła, uznać jej bezkarność i pozwolić, by zaczęła na nowo. Nie
chodzi tu wcale o akceptację popełnionych wobec nas czynów, które zraniły
nas lub pognębiły. Nie znaczy to też, że od tej chwili potrafimy lub chcemy
lubić taką osobę, że trzeba pozwolić jej pojawić się w naszym życiu na
nowo, czy nawet – że musimy się z nią pogodzić. Pogodzenie się jest czymś
innym niż przebaczenie; tutaj trzeba, by obie strony były przekonane, że
jest to konieczne i pożądane, by obie osoby chciały się pogodzić, na
zasadach równości, w sposób wolny i świadomy: „Każdy dojść musi do
połowy drogi. Jeśli druga osoba niczego nie zrozumiała, nie zmieniła się
i gotowa jest popełnić znowu ten sam czyn, pogodzenie się nie będzie
możliwe”[43].
Podążanie drogą przebaczenia pozwoli nam zrzucić pancerz, w który
zakuliśmy się dla własnej obrony, i osiągnąć rzeczywistą wolność
nawiązywania (albo nie) relacji z osobami z naszego otoczenia. To
działanie otwiera nam dostęp do naszego wewnętrznego świata, naszej
wrażliwości, zdolności do obdarzania zaufaniem: „To dar ofiarowywany
sobie, by wyzwolić się ze złudzenia, że ktokolwiek inny ma władzę nad
naszym stanem wewnętrznym. Droga, która pozwala nam żyć z większym,
bardziej otwartym sercem, spotykać drugą osobę i nie chronić się
(nadmiernie). Droga, która pozwala nam przyjąć do naszego życia miłość
pod każdą postacią”[44].

Radość to poważna sprawa


A zatem akceptacja swoich odczuć i uznanie ich za uprawnione działa tak
samo w odniesieniu do emocji pozytywnych, jak radość czy przyjemność,
jak wobec emocji trudnych, do łączności z którymi często was zachęcam.
Dopóki jesteśmy zafiksowani na odczuciach wywołujących cierpienie
i tylko je uznajemy za uprawomocnione czy wartościowe, nie pozwalamy,
by wzrastała w nas miłość własna i miłość do innych ludzi. Dopóki
będziemy odczuwać lęk czy wstyd z powodu radości, nie będziemy sobie
pozwalać na jej obecność i realizację naszych głębokich dążeń. Przeciwnie,
im bardziej polubimy radość i będziemy sprzyjać temu, co ona w nas budzi
i rozwija, tym bardziej wzrośnie poczucie naszej własnej wartości,
a potencjał samorealizacji się zwielokrotni.
To, w jakim stopniu pozwalamy sobie na przyjemność, zależy w dużej
mierze od sposobu wychowania. W niektórych rodzinach jedyne rzeczy
ważne, poważne, godne uwagi to te z trudem zdobyte. Niewyobrażalne jest
– i ten pogląd przekazywany jest w procesie wychowawczym jako prawda
podstawowa – by sukces dało się osiągnąć łatwo i przyjemnie. Dzieciom
dorastającym w takich rodzinach z wielkim trudem przychodzi odczuwanie
radości, gdyż podświadomie kojarzy im się ona z czymś niewłaściwym,
niepoważnym, nieważnym, czymś, co nie zasługuje, by do tego dążyć.
Radość nie będzie dla nich znakiem osiągnięcia sukcesu, ale beztroski
i lekkomyślności dowodzących niedojrzałości, nieodpowiedzialnych
i godnych potępienia.
Cécile Chavel, autorka książki Le pouvoir d’être soi. Liberez votre
potentiel de joie![45] („Moc bycia sobą. Uwolnijcie wasz potencjał
radości!”) podaje w swojej pracy wiele przykładów przeszkód, które
w dorosłym wieku mogą nam blokować odczuwanie radości: uczucie braku
miłości, osamotnienie, krytyka, zarzuty, osądzanie, niewyleczone traumy,
żałoba nie do udźwignięcia, nieporozumienia. Przywołuje liczne błędy
wychowawcze, których doświadczyliśmy i które popełniamy wobec
naszych dzieci, przez co wierzą, że nie są kochane takimi, jakimi są.
Krytyczne uwagi, podkopując poczucie własnej wartości, niszczą
kreatywność, ale też, w istocie, egzystencjalne przyzwolenie na odczuwanie
radości. Jeśli nie czuję się uprawniony do życia, wartościowy, nie mogę
odczuwać z niego głębokiej radości. To sprzeczność sama w sobie. Przecież
uczucie radości łączy się z faktem osiągania celów, a to nie idzie w parze
z przekonaniem, że sukcesowi musi towarzyszyć wysiłek. Kiedy się
w czymś realizujemy, kiedy udaje nam się spełnić zamiar trudny do
osiągnięcia, wymagający długotrwałych zabiegów, nasza radość
eksploduje! Często jesteśmy uwarunkowani do nieodczuwania tej emocji
w pełni, szczególnie do nieuzewnętrzniania jej w widoczny sposób,
kojarząc takie zachowanie z efekciarstwem, popisywaniem się albo, jak
wierzą niektórzy, ze skłonnością do spoczywania na laurach. A przecież
wcale tak nie jest – stan głębokiego szczęścia, odczuwanego, kiedy nasze
życie układa się zgodnie z marzeniami i dążeniami, zachęca nas do
kontynuacji, pójścia dalej, utwierdza nas w wyborze drogi, którą
zdecydowaliśmy się pójść, wyborze wymagającym, ale konstruktywnym.
W istocie radość rodzi się z poczucia nie samej akceptacji, ale pełnej
harmonii z samym sobą: jeśli dojdziemy do wniosku, że nasz sposób życia
pozostaje w doskonałej zgodzie z naszymi głębokimi aspiracjami, wzbudzi
to w nas przypływ radości. Istotne jest zatem, by rozeznać i starać się
realizować nasze głębokie pragnienia, by poczuć radość i nie wahać się
wierzyć w coś całkiem odwrotnego od tego, czego nas uczono: droga do
sukcesu nie musi być koniecznie ciernista; może być łatwa i przyjemna,
przez co wcale nie mniej wartościowa. Świadomość tego jest szczególnie
ważna, bo w istocie, odkąd zdecydujemy się żyć w harmonii z tym, kim
naprawdę jesteśmy, wszystko stanie się łatwiejsze i prostsze.

Radość i moc ducha


Odnalezienie upodobania do bliskości z sobą, w swoim ciele i świecie
wewnętrznym, w łączności z naturą, która nas otacza, i duchowością, która
wznosi nas w modlitwie, w jakiejkolwiek formie, to droga ku otwarciu,
nieodzownemu w poszukiwaniu szczęścia. W wielu systemach
filozoficznych Wschodu otwarcie ciała na doznania fizyczne poprzedza
otwarcie wewnętrzne w aspekcie bardziej symbolicznym. W takiej
perspektywie, na przykład wstępne pozycje jogi (a szczególnie najbardziej
znana pozycja lotosu) przygotowują do ćwiczenia ciała, pozwalając krążyć
energii życiowej. Te ćwiczenia same w sobie stanowią przygotowanie do
medytacji, tworzą zatem bramę prowadzącą ku własnemu wnętrzu.

Świadectwo Daphné
Wszystko może być zabawą
W życiu dorosłego człowieka jest tak niewiele okazji do
odczuwania przyjemności równie intensywnej jak podczas
zabawy. Jednak gdy jest się uważnym, każda albo prawie każda
chwila życia może stać się zabawą.
To właśnie w ten sposób najbardziej dostrzegam obecność we
mnie wewnętrznego dziecka: jego mądrość w tym, jak wiele
zdarzeń potrafi zmieniać w zabawę, w źródło przyjemności.
Kontroler złapał mnie w metrze? Wyobrażam go sobie z różowymi
wąsami. Muszę siedzieć w jakiejś poczekalni? Zliczam białe
przedmioty, potem różowe, wyobrażam je sobie w odwrotnych
kolorach. Na ulicy próbuję dyskretnie stawiać kroki tylko na
krawędziach płyt chodnikowych czy pasów i bawię się,
obserwując, jak inni dorośli ukradkiem mnie naśladują. Lubię
śmiać się głośno i wcale się tego nie wstydzę. Lubię wymyślać
zagadki, tajemnicze i mrożące krew w żyłach historie, opowiadam
je mojemu chłopakowi. Tak samo w seksie, w bliskości, to
oczywiste, umieć się bawić – to bardzo odświeża pożądanie,
przyjemność z poznawania, poszanowania i kochania się
wzajemnie.
Przyjemność z zabawy prawie nie ma granic, tak samo jak
płynąca z niej radość. Najbardziej nieznaczące rzeczy mogą dać
początek przygodzie, zachwyceniu się, dać impuls do rozwoju i do
wybuchów śmiechu. Poprzez radość moje wewnętrzne dziecko
sprawia, że rosnę, a jednocześnie staję się znów małą
dziewczynką, i nie ma w tym żadnej sprzeczności.

Radość z bycia „u siebie”


Dla znanego brytyjskiego psychoanalityka Donalda Woodsa Winnicotta self
to ciche, uświęcone miejsce, którego bezpieczeństwo jest zasadnicze dla
poczucia istnienia (sense of being real). To miejsce, w którym jesteśmy
naprawdę sobą, miejsce, w którym się nie komunikujemy, w którym
skupiamy całą duchową moc ciszy, gdyż pozwala to ograniczyć wpływy
zewnętrzne i być samemu do własnej dyspozycji, a to rzadki i cenny stan.
W tej ciszy będzie się rozwijać wysokiej jakości komunikacja z samym
sobą poprzedzająca jakościową komunikację ze światem zewnętrznym,
która jest możliwa jedynie wtedy, gdy nie czujemy ciągłego zagrożenia
naszej najgłębszej istoty, a więc gdy troszczymy się o nią i chronimy ją.
W ten sam sposób, w jaki odczuwamy swoją wartość, kiedy ktoś pozwala
nam wierzyć, że kocha nas dokładnie takimi, jacy jesteśmy, że nie musimy
niczego zmieniać – także nasze „Ja” odczuwa taką potrzebę i tak samo
cieszy się z wartościowego spotkania z samym sobą.
W tej intymnej przestrzeni nie brak nam niczego i niczego się nie
lękamy. To jak okno otwarte na głęboką radość, na bezkres możliwości. Ta
przestrzeń jest już kompletna, doskonała, obfita i hojna, bo ona jest tym,
czym jesteśmy my, ze wszystkimi naszymi zasobami, których
potrzebujemy, by być w pełni sobą, i z naszymi słabościami, a oba te
aspekty mogą być tym samym.
W istocie, nawet jeśli praktyki duchowe pomagają w uprawianiu
i podsycaniu radości, sedno sprawy nie polega na wierze, ale na sprzyjaniu
pełnej świadomości, do której dąży każda wielka duchowość. Zaproszenie
do ćwiczenia pełnej świadomości promieniuje z buddyzmu na wszystkie
religie i wszystkie szerokości geograficzne: słuchać uważnie, patrzeć
uważnie, czuć prawdziwie, przyjmować prawdziwie, być prawdziwie
obecnym. Rozwijać pełną, całkowitą uważność na to, co teraz, nie pragnąć
czegoś innego, nie uchylać się od doświadczeń, które wydają się nam
nieprzyjemne – to podstawowy klucz do radości. To jedna z wielkich
zdolności dzieciństwa, a zatem i naszego wewnętrznego dziecka, tej części
nas samych, której wolno i która potrafi odczuwać radość w pełni
i swobodnie. Tam, gdzie smutek oznacza poczucie bezsilności, radość
przeciwnie, dowodzi naszych rozlicznych możliwości, w znaczeniu
możliwości odczuwania, możliwości bycia, możliwości działania.
Jedną z najważniejszych nauk buddyzmu tybetańskiego jest pięć
przypomnień: „Jestem spadkobiercą czynów mojego ciała, moich słów
i myśli. To jedyne, co będę mógł zabrać ze sobą”. Radość rodzi się więc
z naszej świadomości uczestnictwa w życiu, z łączności z innymi i ze
światem, w wyjątkowym splocie mocy i łagodności.

Czwarta obietnica wewnętrznego dziecka


Kiedy zaakceptujesz, że jesteś człowiekiem radosnym, będziesz się do tego
przyznawać, okazywać to, a jeśli trzeba – mówić o tym, sprawisz, że każdy
dzień, powszednie drobiazgi, każda chwila będą przynosić ci szczęście.
Przyrzekam, że jeśli zatroszczysz się o swoją radość, nauczysz się na
nowo bawić, czyli robić coś przyjemnego, wesołego, ekscytującego, nawet
jeśli nie jest to pożyteczne; uwolnisz się od schematu sukces/porażka, by
czerpać korzyści z każdej chwili.
Jeśli zatroszczysz się o swoją radość, nauczysz się znów czerpać
przyjemność z ciała; skakać, tańczyć, pieścić i być pieszczonym.
Jeśli zatroszczysz się o swoją radość, będziesz potrafił przebaczyć tym,
którzy cię zranili, nie dla nich, ale dla siebie, po to, by żadna rana
z przeszłości nie była przeszkodą na drodze do szczęścia; aby to, co inni
uczynili tobie, nigdy nie zatrzymało cię na twojej drodze.
Jeśli zatroszczysz się o swoją radość, odnajdziesz zachwyt, będziesz się
zachwycać drobiazgami codziennego życia tak samo jak rozległymi
przestrzeniami i krajobrazami. Niezliczone chwile będą mogły stać się dla
ciebie źródłem zachwytu, wdrukować w ciebie na zawsze radość, którą
przywołasz w każdej chwili.
Podsumowanie

Ten przeklęty charakter!


Charakter to nabyta część osobowości. Kształtowany jest przede wszystkim
przez nieświadome uczenie się, jak to robi wewnętrzne dziecko:
przyswajanie przekonań i wartości. Odpowiada on za rozwój świadomości,
porządkowanie doświadczenia, postrzeganie siebie samego (self-concept)
i abstrakcyjne uczenie się. Charakteryzują go trzy główne cechy.

• Po pierwsze, samostanowienie, określające dojrzałą osobowość. To


ono pozwala nam postrzegać się jako autonomiczne jednostki
i rozumieć skuteczność indywidualnego działania oraz zdolność
oddziaływania na świat zewnętrzny. Jest ono siedzibą naszych ideałów,
ale także mechanizmów samokontroli, kiedy konfrontujemy się
z sytuacjami wymagającymi trudnych wyborów.
• Dalej, zdolność wewnętrznego dziecka do nawiązywania współpracy:
to właśnie nazywa się „dojrzałością społeczną”. Kiedy rozwinie się
ona w sposób zrównoważony, mamy poczucie bycia integralną częścią
ludzkości i społeczeństwa, pragniemy aktywnie i konstruktywnie
działać na ich rzecz, chronić je i przyczyniać się do ewolucyjnego
rozwoju.
• Wreszcie, autotranscendencja, istotna, a często pomijana część
naszego wewnętrznego dziecka. Zdradza ona naszą delikatność
i pozwala zrozumieć, jak bardzo jesteśmy mali w ogromie
wszechrzeczy, ale odpowiada także za dojrzałość duchową, za
możliwość dostrzegania tego, co nas przerasta, zachwytu nad
doskonałością wszechświata, który nie my stworzyliśmy i który
istnieje ponad nami. Możemy więc, z prostotą dziecka, poczuć się
częścią wszechświata i natury. Możemy rozwijać pewien rodzaj
duchowej akceptacji, dalekiej od ciasnego materializmu, który dla
niektórych dorosłych jest wyznacznikiem dojrzałości. Ten wymiar
osobowości nadaje wartość przekraczaniu siebie i wzmacnia
umiejętność odczuwania szczęścia: zdolność do zachwytu.

To jedna z najpiękniejszych nauk płynących z tej książki. Nasze


wewnętrzne dziecko i jego wrażliwość nie tylko nie prowadzą nas ku
porażce, ale wprost przeciwnie, wiodą prosto do zachwytu. Dlatego właśnie
– kiedy uznamy naszą kruchość, wzmacniając jednocześnie wiarę w życie,
zdolność do zatrzymania się i obserwowania, co się stanie, kiedy
przestaniemy się kontrolować – łatwiej przyjdzie nam doskonalić nasze
życiowe poczynania i pozostanie nam jedynie patrzeć w zdumieniu, jak
nadchodzi szczęście – po prostu.
Bibliografia

André Christophe, Imparfaits, libres et heureux, Odile Jacob, Paris 2006.


[Wyd. pol. Niedoskonali, wolni, szczęśliwi. O sztuce dobrego życia,
przeł. Karolina Sikorska, Czarna Owca, Warszawa 2012]; Méditer
jour après jour. 25 leçons pour vivre en pleine conscience,
L’iconoclaste, Paris 2011. [Wyd. pol. Medytacja dzień po dniu, przeł.
Karolina Sikorska, Czarna Owca, Warszawa 2013].
Azrié Abed (przekład z arabskiego i adaptacja), L’Épopée de Gilgamesh,
Albin Michel, Paris 2015. [Wyd. pol. np. Epos o Gilgameszu, przeł.
Antoni Tronina, Enigma Press, Kraków 2017].
Ben-Shahar Tal, L’Apprentissage du bonheur, Pocket, Paris 2011.
Berger Sophie, Laborie Sylvie-Élizabeth, Les Clés du dialogue intérieur
pour vivre sans tensions. Être connecté(e) à soi, se comprendre, avoir
confiance, InterÉditions, Paris 2018.
Bodin Nathalie, Bodin Luc, Graciet Jean, Le Grand Livre de
Ho’oponopono, Jouvence, Genève 2017.
Bourbeau Lise, Les 5 Blessures qui empêchent d’être soi-même, Pocket,
Paris 2013. [Wyd. pol. Bądź sobą. Wylecz swoje 5 ran, przeł. Zofia
Piątkowska, Kos, Katowice 2012]. La Guérison des 5 blessures, ETC,
Saint-Jérôme 2015.
Bradshaw John, Retrouver l’enfant en soi, Les Éditions de l’Homme,
Montreal 2013. [Wyd. pol. Powrót do swego wewnętrznego domu.
Jak odzyskać i otoczyć opieką swoje wewnętrzne dziecko, przeł.
Cezary Urbański, MEDIUM, Warszawa 2008].
Brard Véronique, La Vulnérabilité, clé des relations, Le Souffle d’Or,
Eourres 2003.
Brofman Martin, Tout peut être guéri, Dangles, Escalquens 2015. [Wyd.
pol. Wszystko można uleczyć, przeł. Sylwia Giemza, Studio
Astropsychologii, Białystok 2006].
Brown Brené, Le pouvoir de la vulnérabilité. La vulnérabilité est une
force qui peut transformer votre vie, Guy Trédaniel, Paris 2014.
Cailloux Geneviève, Cauvin Pierre, Deviens qui tu es, Le Souffle d’Or,
Eourres 2018.
Cameron Julia, Libérez votre créativité, J’ai Lu, Paris 2007. [Wyd. pol.
Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę, przeł. Jerzy Paweł
Listwan, Agnieszka Rostkowska, Szafa, Warszawa 2017].
Changeux Jean-Pierre, La beauté dans le cerveau, Odile Jacob, Paris
2016.
Chavel Cécile, Le Pouvoir d’être soi. Libérez votre potential de joie!,
Eyrolles, Paris 2014.
Clerc Olivier, Le don du pardon, Guy Trédaniel, Paris 2010; Peut-on tout
pardoner?, Eyrolles, Paris 2015.
Corneau Guy, La Guérison du cœur, J’ai Lu, Paris 2003.
Cottraux Jean, La Force avec soi, Odile Jacob, Paris 2010.
Darwin Charles, L’Expression des émotions chez l’homme et les
animaux, Rivages, Paris 2001. [Wyd. pol. Karol Darwin, Wyraz uczuć
u człowieka i zwierząt, przeł. Konrad Dobrski, Wydawnictwo MG,
Warszawa 2020].
Don Miguel Ruiz, Les Quatre Accords toltèques, Jouvence, Genève
2012. [Wyd. pol. 4 umowy Tolteków, przeł. Eleonora Karpuk,
Galaktyka, Łódź 2016]. La Maîtrise de l’amour, Jouvence, Genève
2017. [Wyd. pol. Ścieżka miłości, przeł. Eleonora Karpuk, Galaktyka,
Łódź 2019].
Dudek Lawrence, Parents bienveillants, enfants éveillés, First Éditions,
Paris 2017.
Eliade Mircea, Mythes, rêves et mystères, Folio, Gallimard, Paris 1989.
[Wyd. pol. Mity, sny i misteria, przeł. Krzysztof Kocjan,
Wydawnictwo KR, Warszawa, 1999].
Filliozat Isabelle, Il me cherche ! Comprendre ce qui se passe dans son
cerveau entre 6 et 11 ans, J.C. Lattès, Paris 2014. [Wyd. pol. Moje
dziecko doprowadza mnie do szału. Jak rozumieć to, co dzieje się
w głowie twojego dziecka, przeł. Adriana Celińska, Esprit, Kraków
2015]; Les Chemins de la joie, Marabout, Paris 2017.
Hahusseau Stéphanie, Tristesse peur, colère. Agir sur ses émotions, Odile
Jacob, Paris 2011. Comment ne plus subir. Se déconditionner du
passé, Odile Jacob, Paris 2018.
Happylab (praca zbiorowa), Le Laboratoire du bonheur, Solar, Paris
2014.
Janoff-Bulman Ronnie, Shattered Assumptions: Towards a New
Psychology of Trauma, Free Press, 2010.
Korczak Janusz, Comment aimer un enfant, Robert Laffont, Paris 2006.
[Wyd. pol. Jak kochać dziecko. Prawo dziecka do szacunku,
Wydawnictwo Żak, Warszawa 2002].
Kornfield Jack, La Sagesse du cœur, Pocket, 2017. [Wyd. pol. Mądrość
serca. Praktyka buddyjska w świecie zachodnim, przeł. Maciej
Lorenc, Samsara, Białystok 2017].
Liénardy Yasmine, À la recherche de son vrai soi, Odile Jacob, Paris
2015.
McMahon Susanna, Having healthy relationships, Dell, 1966.
Milller Alice, Le Drame de l’enfant doué, Presses universitaires de
France, 2013. [Wyd. pol. Dramat udanego dziecka, przeł. Natasza
Szymańska, Media Rodzina, Poznań 2007]. Notre corps ne ment
jamais, Flammarion, 2004. [Wyd. pol. Bunt ciała, przeł. Anna
Gierlińska, Media Rodzina, Poznań 2007].
Monbourquette Jean, Apprivoiser son ombre, Points, 2015. [Wyd. pol.
Oswoić swój cień. Jak zaakceptować ciemne strony własnej
osobowości, przeł. Magdalena Ciszewska, W drodze, Poznań 2002].
Nabati Moussa, Guérir son enfant intérieur, Le Livre de Poche, Paris
2009.
Paul Margaret, Renouez avec votre enfant intérieur, Le Souffle d’Or,
Eourres 2012.
Pépin Charles, La Confiance en soi, Allary, 2018. [Wyd. pol. Wiara
w siebie. Jak ją rozwinąć, przeł. Małgorzata Fita-Czuchnowska,
Purana, Wrocław 2021].
Pierrakos John, Core Energetics. Developing the capacity to love and
heal, 2006.
Riedinger Sevim, Le Monde secret de l’enfant, Carnets Nord, Paris 2013.
Rumi, La Religion d’amour, Points, Paris 2011.
Salomé Jacques, T’es toi quand tu parles. Jalons pour une grammaire
relationnelle, Albin Michel, Paris 1991.
Stahl Stefanie, Connaître, aimer et guérir son enfant intérieur. La
solution à (presque) tous les problèmes, Le Courrier du Livre, 2019.
[Wyd. pol. Odkryj swoje wewnętrzne dziecko. Klucz do rozwiązania
(prawie) wszystkich problemów, przeł. Sylwia Miłkowska,
Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2019].
Steffens Martin, Petit Traité de la joie, Marabout, Paris 2015.
Stone Hal, Stone Sidra, Le Dialogue intérieur, Le Souffle d’Or, Eourres
1997. Les Relations. Source de croissance. Le Souffle d’Or, Eourres
2011.
Smith Joanna, À la rencontre de son bébé intérieur, Dunod, Malakoff
2018.
Suzuki Shunryu, Libre de soi, libre de tout, Points, Paris 2013.
Thich Nhat Hanh, Prendre soin de l’enfant intérieur, Belfond, Paris
2014.
Tong Cuong Valérie, Pardonnable, impardonnable, J’ai Lu, Paris 2016.
[Wyd. pol. Wypadek, przeł. Wojciech Prażuch, Amber, Warszawa
2015].
Tsaousis Alexandra, Tout s’explique. Coup de projecteur sur la relation
parent-enfant, Fleur de Vie, 2016.
Vézina Jean-François, Danser avec le chaos, Les Éditions de l’Homme,
Montréal 2012.
Zweig Connie, Abrams Jeremiah, Meeting the shadow: The hidden
power of the dark side of human nature, Tarcher, New York 1991.
Tej samej autorki:

Prendre soin de son adulte intérieur, Eyrolles, Paris 2019.


Le Décodeur des violences psychologiques, First Éditions, Paris 2019.
Sagesse des chakras au feminin. Leduc.s, Paris 2019.
Trouver son élan vital, First Éditions, Paris 2018.
La psychologie pour les nulls en 50 notions clés, First Éditions, Paris
2017 (wraz z Clémence Guinot).
[1] Tłumaczenie terminu sensibilité nastręcza pewnych trudności.
Dosłownie należałoby przetłumaczyć również go jako „wrażliwość”,
w kontekście używanym przez autorkę również „wyczulenie”, które
jednak z różnych powodów nie wydają się całkowicie odpowiednie.
Ostatecznie zdecydowano się na zastosowanie terminu „subtelność”
w znaczeniu skłonności do odczytywania subtelnych emocji
i przekazów ze strony innych (przyp. tłum.).
[2] Powinnam tu użyć określenia „samego/samej” lub innej formy języka
równościowego, ale dla ułatwienia lektury przyjęłam, że wszędzie
tam, gdzie wypowiedź autorki dotyczy i kobiet, i mężczyzn, albo gdy
płeć podmiotu nie wynika z kontekstu, podmiotem domyślnym jest
„człowiek”, stąd użycie rodzaju męskiego (przyp. tłum.).
[3] Tamże, s. 207.
[4] Patrz też: Ariane Calvo, Prendre soin de son adulte intérieur,
Eyrolles, Paris 2019.
[5] John Bradshaw, Powrót do swego wewnętrznego domu. Jak odzyskać
i otoczyć opieką swoje wewnętrzne dziecko, przeł. Cezary Urbański,
MEDIUM, Warszawa 2008, str. 24.
[6] Laurence Dudek, Parents bienveillants, enfants éveillés, First
Éditions, Paris 2017.
[7] Alexandra Tsaousis, Tout s’explique. Coup de projecteur sur la
relation parent-enfant, Éditions Fleur de Vie, 2016.
[8] Według teorii Johna Pierrakosa, rozwijanej przez Lise Bourbeau
w książce Bądź sobą. Wylecz swoje 5 ran, przeł. Zofia Piątkowska,
KOS, Katowice 2012.
[9] Susanna McMahon, Le psy de poche, Marabout, Paris 2013.
[10] Jacques Salomé, Le magicien des peurs w: Contes à guérir, contes
à grandir, Le Livre de Poche, Paris 2008.
[11] Thich Nhat Hanh, Prendre soin de l’enfant intérieur, Belfond, Paris
2014.
[12] Patrz też Ariane Calvo, Prendre soin de son adulte intérieur, op. cit.
[13] To właśnie Luc Nicon, założyciel stowarzyszenia Tipi, nazywa
„regulacją emocjonalną”.
[14] Davina Delor, Le bonheur selon Bouddha, Marabout, Paris 2014.
[15] Alice Miller, Dramat udanego dziecka, przeł. Natasza Szymańska,
Media Rodzina, Poznań 2007.
[16] Tal Ben-Shahar, L’Apprentissage du bonheur, Pocket, Paris 2011.
[17] Autorka mówi o tym w: Prendre soin de son adulte intérieur, op. cit.
[18] Don Miguel Ruiz, 4 umowy Tolteków, przeł. Eleonora Karpuk,
Galaktyka, Łódź 2016.
[19] Magdalenka (fr. madeleine) – popularne we Francji ciastko; tu
„Proustowskiej magdalenki”, czyli ciastka przywołującego
wspomnienia – sceną smakowania magdalenki maczanej w herbacie
rozpoczyna się powieść W poszukiwaniu straconego czasu (przyp.
tłum.).
[20] Isabelle Filliozat, Moje emocje. Akceptuję, co czuję, przeł. Anna
Wolna, Egmont Polska, Warszawa 2019.
[21] Jacques Salomé, T’es toi quand tu parles. Jalons pour une grammaire
relationnelle, Albin Michel, Paris 1991.
[22] To także tytuł jego najważniejszego dzieła: You Are, Therefore I Am:
A Declaration of Dependence, Green Books, Cambridge 2002.
[23] Jean Monbourquette Oswoić swój cień. Jak zaakceptować ciemne
strony własnej osobowości, przeł. Magdalena Ciszewska, W drodze,
Poznań 2002.
[24] Connie Zweig, Jeremiah Abrams, Meeting the shadow: The hidden
power of the dark side of human nature, Tarcher, New Jork 1991.
[25] Projekcja – w psychologii mechanizm obronny polegający na
nieświadomym przypisywaniu innym własnych nieakceptowanych
i wypieranych przekonań, cech, poglądów.
[26] Julia Cameron, Droga artysty. Jak wyzwolić w sobie twórcę, przeł.
Jerzy Paweł Listwan, Agnieszka Rostkowska, Wyd. Szafa, Warszawa
2017.
[27] John Bradshaw, Powrót do swego wewnętrznego domu. Jak odzyskać
i otoczyć opieką swoje wewnętrzne dziecko, przeł. Cezary Urbański,
MEDIUM, Warszawa 2008.
[28] Don Miguel Ruiz, 4 umowy Tolteków, op. cit.
[29] Collection Actes Sud, Babel, 2011.
[30] Antoine de Saint-Exupéry, Mały Książę, przeł. Martyna M.
Lemańczyk, SBM, Warszawa 2019.
[31] W swojej pracy Sztuka minimalizmu w codziennym życiu, przeł.
Angelina Waśko-Bongiraud, Czarna Owca, Warszawa 2012.
[32] Dylan Thomas, The Force that through the Green Fuse Drives the
Flower / Ta siła, która przez zielony lont prze kwiaty, w: Wiersze
wybrane, przeł. Stanisław Barańczak, Wydawnictwo Literackie,
Warszawa 1974.
[33] Sevim Riedinger, Le Monde secret de l’enfant, Carnets Nord, Paris
2013.
[34] Karol Darwin, Wyraz uczuć u człowieka i zwierząt, przeł. Konrad
Dobrski, Wydawnictwo MG, Warszawa 2020.
[35] Jean Cottraux, La Force avec soi, Odile Jacob, Paris 2007.
[36] Jean-Pierre Changeux, La Beauté dans le cerveau, Odile Jacob, Paris
2016.
[37] Blog Christophe’a André, wpis z 7 czerwca 2010 r.
[38] Moussa Nabati, Guérir son enfant intérieur, Fayard, Paris 2008.
[39] Ibid.
[40] Olivier Clerc, Le Don du pardon, Guy Trédaniel, Paris 2010.
[41] Ibid.
[42] Ćwiczenie zainspirowane metodą zaproponowaną przez Oliviera
Clerca i Miguela Ruiza.
[43] Ibid.
[44] Ibid.
[45] Le pouvoir d’être soi. Libérez votre potentiel de joie!, Eyrolles, Paris
2014.
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775


e-mail: info@muza.com.pl
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz

You might also like