You are on page 1of 214

Redakcja stylistyczna

Anna Tłuchowska

Korekta
Agnieszka Deja
Anna Raczyńska
Hanna Lachowska

Projekt graficzny okładki


Małgorzata Cebo-Foniok

Zdjęcie na okładce
© Shawn Hempel/Shutterstock

Tytuł oryginału
The Narcissist You Know:
Defending Yourself Against Extreme Narcissists in an All-About-Me World

Copyright © 2015 by Joseph Burgo


All rights reserved.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana
ani przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu
bez zgody właściciela praw autorskich.

For the Polish edition


Copyright © 2016 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.

ISBN 978-83-241-5684-9

Warszawa 2016. Wydanie I

Wydawnictwo AMBER Sp. z o.o.


02-952 Warszawa, ul. Wiertnicza 63
tel. 620 40 13, 620 81 62

www.wydawnictwoamber.pl

Konwersja do wydania elektronicznego


P.U. OPCJA
juras@evbox.pl
Michaelowi
Ws tę p
W ostatnich czasach nadużywanie słowa „narcyzm” pozbawiło je w dużej
mierze wagi i znaczenia. W dzisiejszej kulturze, zwariowanej na punkcie selfie i
napędzanej przez media społecznościowe, narcyzm stał się synonimem
próżności. Nazywanie kogoś narcyzem jest popularną diagnozą, stawianą przez
domorosłych specjalistów czy dziennikarzy, którzy chętnie obdarzają tym
epitetem skandalizującego celebrytę lub polityka przyłapanego na nagannym
zachowaniu. Większość ludzi używa tego słowa w sensie obraźliwym, aby
boleśnie dotknąć nim tych, którzy wydają się nadmiernie przekonani o własnej
ważności. Stosujemy je w odniesieniu do mężczyzn i kobiet z całego
społeczeństwa, od sławnych aktorów, fatalnie wygłupiających się w świetle
jupiterów, po przyjaciół stale zamieszczających swoje wyidealizowane fotki na
Instagramie. Wygląda na to, że dziś prawie każdy jest narcyzem. Kiedy jakieś
określenie stosuje się do tak wielu osób, jego znaczenie rozmywa się i zbytnio
uogólnia. Mówienie o kimś jako o narcyzie stało się tak częste, że już nie
myślimy o tym, co to właściwie oznacza.
Celem tej książki jest uratowanie narcyzmu przed trywializacją i rzucenie
światła na jego złożoną naturę. Istnieje nieskończona liczba możliwych postaci
narcyzmu, od zdrowego szacunku dla samego siebie po narcyzm patologiczny. W
rozdziale 1 przyjrzymy się cechom charakteryzującym narcystyczne zaburzenie
osobowości, tak jak je definiuje Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne
(kliniczna diagnoza mająca zastosowanie do zaledwie 1% populacji), ale
większość książki poświęcona będzie tym ludziom, których nazywam
„narcyzami ekstremalnymi”. Zdumiewające, że stanowią oni 10% populacji. Nie
spełniają diagnostycznych kryteriów narcystycznego zaburzenia osobowości, ale
też różnią się w istotny sposób od narcyzów w pospolitym znaczeniu tego słowa,
którzy mają o sobie odrobinę zbyt dobre zdanie. Narcyzi ekstremalni nie są po
prostu próżni i irytujący… są niebezpieczni.

Zna cze nie ps ychologiczne i dia gnoza


W tej książce nie chodzi o diagnozę. Moim zdaniem doczepianie
diagnostycznych etykietek nie ma większej wartości, jeśli sprowadza złożoną
indywidualność do stereotypu. Nie mówi nam nic użytecznego ani o powodach,
dla których ekstremalni narcyzi postępują tak, jak postępują, ani o cierpieniu
psychicznym stojącym za ich destrukcyjnym i często rozmyślnie mającym
sprawić ból zachowaniem. Chcę pomóc zidentyfikować ekstremalnych narcyzów
wśród przyjaciół, członków rodziny czy współpracowników i zrozumieć, co ich
motywuje. Równocześnie poznasz też pewne przydatne sposoby radzenia sobie z
ekstremalnym narcyzem w twoim otoczeniu. Kiedy już rozpoznasz narcystyczne
zachowanie u innych i zdasz sobie sprawę, jak oddziałuje ono na twoją psychikę,
będziesz w stanie unikać jego najbardziej szkodliwych przejawów. Możesz
wypracować skuteczne sposoby reagowania na ekstremalnych narcyzów, z
którymi masz do czynienia, bez ranienia ich kruchego poczucia własnego „ja”
albo prowokowania ich. Mam nadzieję, że przy okazji dowiesz się także czegoś o
sobie – tego, jak to się dzieje, że twoje własne reakcje obronne czasami robią z
ciebie narcyza. Nauczysz się rozpoznawać i powściągać te narcystyczne
tendencje, które dochodzą do głosu u nas wszystkich, zwłaszcza zaś te, które
przeszkadzają w życiu osobistym i powodują problemy w relacjach z innymi
ludźmi.
Na rcyz, które go nie zna m
W całej książce omawiam autentyczne przykłady ludzi uosabiających cechy
charakteryzujące ekstremalny narcyzm, niektórzy z nich są osobami sławnymi.
Kiedy piszę o słynnym sportowcu czy polityku, wykorzystując historie ich życia,
aby rzucić światło na psychologię narcyzmu, wiem, że zawsze znajdzie się jakiś
niezadowolony czytelnik i spyta, jak śmiem diagnozować osobę, której nigdy nie
poznałem. Mam prostą odpowiedź na takie pytanie: nie zakładam, że
kogokolwiek diagnozuję, tym bardziej kogoś obcego. Diagnostyczne etykietki nie
mają dla mnie wartości. Z drugiej strony, choć nigdy nie pozwoliłbym sobie
diagnozować kogoś, kogo nie spotkałem osobiście, rozpoznaję narcyzm nawet na
odległość. W całej swojej długiej pracy zawodowej zajmowałem się narcyzmem,
prowadziłem terapię, czytałem i pisałem o nim. Wiele lat poświęciłem na
zaakceptowanie własnego narcyzmu i tego, co leży u jego podłoża. Dzięki
klientom, którzy powierzyli się mojej opiece, miałem okazję zgłębić tysiące
przejawów ich narcyzmu, zrozumieć jego funkcjonowanie jako obrony przed
cierpieniem, choć to cierpienie często jest niewidoczne.
Współodczuwanie cierpienia moich klientów jest istotą mojej pracy i jedynym
sposobem pozwalającym mi w pełni zrozumieć, co motywuje ich narcystyczne
zachowania. Na kolejnych stronach opisuję wielu z tych klientów i to, czego się
od nich dowiedziałem. (Dane i szczegóły zostały oczywiście zmienione, aby nie
zdradzać ich tożsamości). Chociaż faktycznie nie poznałem żadnej z osób
publicznych, o których piszę, wobec nich starałem się być tak samo empatyczny,
szukałem dojścia do ich bólu poprzez uważną lekturę prac wspaniałych
biografów, takich jak Walter Isaacson i J. Randy Taraborrelli. Spędziłem wiele
godzin, starając się zrozumieć sławnych ludzi, których zachowanie potrafi być
odrażające. W życiu każdego z nich udało mi się znaleźć co najmniej jeden
moment, gdy ich cierpienie stawało się dla mnie oczywiste.
Opisując ich niejednokrotnie brutalne zachowanie – mściwość, z jaką traktują
swoich bliskich, i ból, jaki z rozmysłem zadają – starałem się nie zapominać o
tym momencie. Narcyzi znani są z braku empatii – jeśli ich oceniamy i szydzimy
z ich paskudnych zachowań, odpłacamy tylko pięknym za nadobne. Zachęcam do
przyłączenia się do mnie w wysiłku, aby odczuwać empatię, zamiast osądzać.
Niezależnie od tego, czy pokazują to i czy w ogóle zdają sobie z tego sprawę,
ekstremalni narcyzi nieustannie uciekają przed cierpieniem. Postaraj się o tym
pamiętać, czytając dalej tę książkę. W pewnym sensie łatwiej może być zdobyć
się na empatię wobec narcyzów celebrytów, nieznajomych obserwowanych z
bezpiecznej odległości, ponieważ nie musisz pozostawać z nimi w bezpośrednim
kontakcie. Nie musisz znosić ich wrogości i pogardy ani żyć w strachu przed
tym, jak ci odpłacą, jeśli ich niechcący urazisz. Ekstremalni narcyzi, których
znasz osobiście, stanowią dużo większe wyzwanie, bo choć dołożysz wszelkich
starań, aby chronić siebie lub obłaskawić ich dumę, możesz okazać się ich celem.
Niektórzy narcyzi są zajęci jedynie sobą i społecznie głusi, ale inni są
niebezpieczni. Poza tym że wprowadzają zamęt w twoje życie osobiste,
zawodowe i finansowe, często przypuszczają atak na twoją samoocenę. Im
większy wpływ wywierają na twoje życie, tym większą mają moc oddziaływania
na twoje odczucia wobec siebie samego. Kiedy ekstremalny narcyz obok ciebie
zachowuje się, jakbyś był kimś głupim, gorszym i godnym pogardy,
prawdopodobnie wyzwoli to w tobie poczucie krzywdy lub gniew, a zdobycie się
na empatię wobec kogoś, kto cię atakuje, może się wydawać wyzwaniem
wymagającym nadludzkich sił. Zrozumienie na poziomie intelektualnym może
być wszystkim, co zdołasz z siebie wykrzesać, ale trzeba do niego dążyć, zamiast
kontratakować w samoobronie i dawać dojść do głosu gniewowi. Tak jak
wykażę, radzenie sobie z ekstremalnym narcyzem zależy w głównej mierze od
opanowania własnych reakcji na jego zachowanie, własnych reakcji obronnych
na jego ataki na twoją samoocenę. Oto temat przewodni tej książki: skuteczne
radzenie sobie z dobrze znanym narcyzem często oznacza pogodzenie się z
własnym narcyzmem.
Pisząc tę książkę, unikałem teorii i specjalistycznego żargonu, zastępując je
codziennym językiem emocji – starałem się pisać w taki sposób, w jaki ty i ja
rozmawiamy o swoich uczuciach z przyjaciółmi. Jest tu trochę odniesień do
wielu ważnych teoretyków narcyzmu, których poglądy wpłynęły na moje. Jeśli
chcesz dowiedzieć się więcej o ich badaniach, znajdziesz listę sugerowanych
lektur na końcu książki. Dla ogólnego zapoznania się z najważniejszymi teoriami
dotyczącymi narcyzmu i ich wzajemnymi relacjami polecam zwłaszcza
doskonałą książkę Andrew Morrisona. Uważam jednak, że aby zrozumieć
narcyzm, nie musisz opanować zawiłości psychoanalizy. W głębi duszy
ekstremalni narcyzi wierzą, że są oszustami, że zostaną zdemaskowani jako mali,
brzydcy, nieudani czy bezwartościowi. Uporczywie starają się sprawiać wrażenie
zwycięzców, ponieważ boją się, że tak naprawdę są nieudacznikami.
Nieunikniona więź między rzekomymi zwycięzcami a nieudacznikami, którymi
pogardzają, stanowi istotę ekstremalnego narcyzmu – sądzę, że coś takiego
potrafi zrozumieć każdy.
1. Ma m wie le różnych twa rzy
NARCYS TYCZNE KONTINUUM

Treścią najwcześniejszych wspomnień Sama są dramatyczne kłótnie rodziców:


podniesione głosy, ciskanie talerzami, łzy i wzajemne oskarżenia, kończące się
niekiedy przemocą fizyczną. Ojciec oskarża matkę o niewierność, matka zarzuca
ojcu uczuciową oziębłość. Niedługo po ukończeniu przez Sama szóstego roku
życia rodzice rozwiedli się. W następnych latach rzadko widywał ojca, który
ożenił się po raz drugi i założył nową rodzinę. Tymczasem w życiu Sama
pojawiali się i znikali liczni kolejni mężczyźni, „narzeczeni” matki. Niektórym
trudno było znieść buntownicze, wrogie nastawienie chłopca. Kilku czuło się
sprowokowanych do tego stopnia, że go bili. Matka nigdy nie wyszła ponownie
za mąż.
W gimnazjum Sam był dość popularnym, bardzo dobrym uczniem, ale
zupełnie nie tolerował krytyki. Często lądował na dywaniku u dyrektora z
powodu swojego agresywnego zachowania. Nawet w tamtych czasach, zanim
kampania przeciwko przemocy w szkole nabrała rozmachu, regularnie
otrzymywał nagany za prześladowanie nieśmiałych i słabych. W liceum znalazł
ujście dla swojej energii i ambicji w sporcie i w końcu został kapitanem drużyny
piłkarskiej, pomimo kłótni z trenerem o brak szacunku i „gwiazdorzenie”. Trener
zdawał sobie sprawę, że gwiazda jego drużyny potrzebuje silnej, rodzicielskiej
ręki, która pomogłaby mu opanować dręczące go, gniewne impulsy, ale Sam go
odtrącał. „Nie jest pan moim ojcem” – zdarzało mu się warknąć. Wreszcie Sam
otrzymał stypendium sportowe na uniwersytecie Stanford, a po ukończeniu
studiów został zatrudniony w dużej międzynarodowej korporacji.
Robiąc karierę w korporacji, Sam zaciekle rywalizował z innymi, był
bezwzględny w dążeniu do sukcesu, zarozumiały i pewny siebie w sposób, który
jedni koledzy uważali za czarujący, pozostali za irytujący. Nie miał przyjaciół i
patrzył na ludzi podejrzliwie: z jego cynicznej perspektywy wszyscy, z którymi
miał do czynienia w życiu, „grali pod siebie”. W razie potrzeby potrafił udawać
szacunek wobec zwierzchników, ukrywając pogardę i bezgraniczną zazdrość o
ich bogactwo i władzę. Pnąc się po szczeblach kariery, wymagał absolutnej i
bezkrytycznej lojalności od swoich podwładnych. Uległych hojnie nagradzał,
jednak jeśli członek zespołu nie spełniał jego oczekiwań, pozbywał się go bez
żalu. Z czasem zgromadził wokół siebie oddaną grupę ciężko pracujących
mężczyzn i kobiet, którzy podziwiali go, a zarazem bali się.
Jego życie osobiste cechowały te same wybujałe ambicje, żądanie lojalności i
nagłe odrzucanie tych, którzy go rozczarowali. Po wielu przygodach na jedną noc
i krótkotrwałych związkach, zakochał się bez pamięci w Mirandzie, modelce,
którą wielbił z idealistyczną namiętnością. Gdy się pobrali, wymógł na niej
rezygnację z kariery. Zadbał natomiast o oprawę, budując dla nich dom,
ostentatycyjnie większy od domów kolegów na równorzędnych stanowiskach
kierowniczych w korporacji. Zaczęli kolekcjonować dzieła sztuki i tworzyć
piwnicę win. Wydawali wystawne przyjęcia i eleganckie kolacje, którym Sam
przewodniczył z wdziękiem dyktatora.
W miarę jak Mirandzie przybywało lat, namiętność Sama stopniowo słabła.
Kiedy zaszła w ciążę i „straciła figurę”, komentował to złośliwie, po czym wdał
się w romans z jedną ze swoich podwładnych. Sam i Miranda mieli dwóch
synów. Kochał ich, ale widział w nich bardziej odbicie siebie samego niż odrębne
osoby. Jako rodzic był wymagającym perfekcjonistą, ale rzadko okazywał
zainteresowanie tym, co robią dzieci. Zapominał o szkolnych przedstawieniach i
imprezach sportowych, na które obiecał przyjść. Zadbał o to, by chłopcy chodzili
do najdroższych szkół prywatnych, nigdy jednak nie pojawił się na żadnym
spotkaniu z nauczycielem.
Choć nieskory do zastanawiania się nad sobą, Sam od czasu do czasu miewał
gorsze chwile, kiedy czuł, że jest samotny, że nikomu na nim nie zależy, że jest
otoczony przez wiecznie głodne pisklęta, które musi nakarmić, dosłownie i w
przenośni, albo oblężony przez rzutkich rywali, którzy czyhają na jego
stanowisko. Czasami miał wrażenie, że świat jest miejscem wrogim, najeżonym
niebezpieczeństwami. W takich chwilach ogarniało go gniewne poczucie żalu
nad sobą. Gdyby nie jego władza i pieniądze, czy kogokolwiek obchodziłoby
choć trochę, co się z nim dzieje? Nawet własna matka, która do tej pory zdążyła
pogrążyć się w alkoholizmie, zwracała się do niego wyłącznie o kolejną
„pożyczkę”.
U szczytu kariery Sam latał po świecie korporacyjnym odrzutowcem,
zazwyczaj w towarzystwie jednej ze swoich kochanek. Kiedy tylko Miranda lub
dzieci narzekali na jego nieobecność, nazywał ich niewdzięcznikami,
niedoceniającymi życia na wysokiej stopie, jakie im zapewniał. W końcu
Miranda wystąpiła o rozwód. Rozwścieczony Sam wynajął prawnika znanego z
taktyki spalonej ziemi, który dopóty bezlitośnie dręczył Mirandę, dopóki nie
poddała się i nie wyszła z małżeństwa niemal z pustymi rękami. Sam rozpuszczał
jadowite plotki wśród wspólnych znajomych, opowiadał niestworzone historie o
jej niewierności i narkomanii. Posługując się bogactwem jako bronią, usiłował
odciągnąć od niej dzieci, grożąc im odcięciem finansowania, jeśli nie opowiedzą
się po jego stronie.
Sam doskonale pasuje do profilu narcystycznego zaburzenia osobowości,
ulubionej diagnozy regularnie stawianej przez reporterów, blogerów i
profesjonalnych psychologów opiniujących osoby ze sfery publicznej. Etykieta
taka jest czasami nadawana swobodnie przez dziennikarzy, stosujących termin
„narcystyczny” w odniesieniu do niemal każdego domniemanego zarozumialca
lub kogoś, kto nadmiernie koncentruje się na zwróceniu na siebie uwagi.
Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne (ATP) dysponuje precyzyjnymi
kryteriami zaburzenia w postaci osobowości narcystycznej, skodyfikowanymi w
jego „biblii” – podręczniku zawierającym system klasyfikacji psychiatrycznej, o
nazwie Diagnostic and Statistical Manual for Mental Disorders (DSM).
Kto więc kwalifikuje się do oficjalnego uznania go za narcyza? Według
klasyfikacji DSM, aby otrzymać taką diagnozę, ktoś taki musi przejawiać co
najmniej pięć z następujących cech:

• Wielko ściowe poczucie własnego znaczenia – inaczej mówiąc, jednostka


wyolbrzymia swoje dokonania i talenty i oczekuje uznania własnej wyższości
niewspółmiernie do faktycznych osiągnięć.
• Zaprzątnięcie fantazjami o nieograniczonym powodzeniu, mocy, geniuszu,
urodzie lub idealnej miłości.
• Przekonanie, że on lub ona jest kimś szczególnym i wyjątkowym, kogo mogą
zrozumieć lub kogo powinni otaczać tylko inni wyjątkowi albo o wysokim
statusie ludzie (czy instytucje).
• Potrzeba przesadnego podziwu.
• Poczucie posiadania szczególnych uprawnień – bezpodstawne oczekiwanie
uprzywilejowanego traktowania przez innych lub ich automatycznego
podporządkowania się swoim oczekiwaniom.
• Postawa eksploatatorska wobec innych ludzi – wykorzystywanie innych do
osiągnięcia własnych celów.
• Brak empatii – jednostka nie jest gotowa rozpoznawać lub identyfikować się
z uczuciami i potrzebami innych.
• Zazdrość wobec innych lub przekonanie jednostki, że inni jej zazdroszczą.
• Przejawianie aroganckich i wyniosłych zachowań lub postaw.

Według tej ścisłej definicji Sam zdecydowanie spełnia diagnostyczne kryteria


zaburzenia w postaci osobowości narcystycznej. Przejawia oczywisty brak
empatii; zaprzątnięty jest myślą o odniesieniu ogromnego sukcesu i potrzebuje
bezkrytycznego podziwu; jest arogancki, zazdrosny i przekonany o własnej
wielkości, a także bezwzględnie wykorzystuje innych. Prawdę mówiąc, Sam
spełnia więcej niż pięć z dziewięciu diagnostycznych kryteriów osobowości
narcystycznej, co jednoznacznie wskazuje na tę przypadłość. Tylko że taką
diagnozę prawdopodobnie potrafiłbyś postawić samodzielnie po przeczytaniu
jego historii. Przypadek Sama nie jest szczególnie zawiły i choć być może nie
znasz osobiście nikogo takiego jak on, prawdopodobnie obserwowałeś podobne
zachowania w wybrykach bohaterów pierwszych stron gazet – polityków,
aktorów czy rekinów biznesu. Sam jest klasycznym przypadkiem narcystycznego
zaburzenia osobowości. Ale co z innymi narcyzami wokół nas? Co z tymi, którzy
nie spełniają diagnostycznego kryterium psychiatrycznego, ale też nie są po
prostu próżni czy zarozumiali?
S ze rokie s pe ktrum na rcyzmu
Od pierwszego wydania DSM w 1952 roku w psychologicznej myśli i nauce
zaszło kilka rewolucji… a i sam podręcznik kilkakrotnie poddawano rewizji. We
wczesnych wydaniach niepodzielnie panowała teoria Freudowska. Tendencje
narcystyczne przypisywane były naszym wczesnym doświadczeniom z matką lub
ojcem, a terapię stanowiła psychoanaliza, i to w dużej dawce.
Począwszy od około 1974 roku, wpływ teorii Freuda zaczął słabnąć i DSM
zdominowało podejście bardziej „naukowe”. Wraz z tą zmianą podręcznik
diagnostyczny Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego zaczął
przyjmować model chorobowy choroby psychicznej, traktując zaburzenia natury
psychologicznej jako problemy zdrowotne, które można leczyć za pomocą
pigułki, a nie terapii mówionej. Najnowsze wydanie (DSM V), z całą listą
objawów i złożonymi kodami cyfrowymi, ma na celu rozpoznawanie problemów
psychologicznych, które są równie odrębne i wydzielone jak każda choroba
fizyczna, na przykład jaskra czy astma.
Ta zmiana podejścia przyniosła wiele skutków pozytywnych – traktowanie
problemów psychologicznych w kategoriach choroby, a nie słabości moralnej
przeszło długą drogę, zanim zdjęte zostało piętno kojarzone z chorobą
psychiczną. Jednocześnie ATP nauczyło nas dostrzegać w wielu zaburzeniach
skutek nierównowagi chemicznej lub wady genetycznej, bez dociekania
znaczenia objawów lub ich zakorzenienia w historii życia danej osoby. „Niski
poziom serotoniny w twoim mózgu jest przyczyną twojej depresji – mówi się
pacjentom. – Ta pigułka temu zaradzi”.
Tego rodzaju pogląd na chorobę psychiczną, przeważający obecnie, nie tylko
wprowadza w błąd, ale jest niebezpieczny. Skupia się na przypadkach
ekstremalnych, które pasują do klinicznej definicji, nie zapewniając wskazówek
ani jak rozpoznać, ani jak sobie radzić z lżejszymi, choć często poważnymi
przejawami zaburzenia. Narcyzm nie jest chorobą, którą można sterować za
pomocą pigułki. Pamiętasz dziewięciopunktową listę diagnostyczną narcyzmu
według DSM? Zaburzenie Sama byłoby zdiagnozowane jako osobowość
narcystyczna, ponieważ spełnia pięć z dziewięciu kryteriów. A co by było, gdyby
spełniało tylko cztery? Albo co, gdyby jego zdolność do empatii była mocno
ograniczona, a nie całkowicie nieobecna? Niektórzy mężczyźni i niektóre kobiety
ledwo przekraczają diagnostyczny próg osobowości narcystycznej, inni go po
prostu nie osiągają. Z kolei ogromna liczba ludzi może być inaczej
zdiagnozowana, ale jednocześnie ludzie ci wydają się narcystyczni. Mogą być
dokładnie tak samo zaburzeni i dokładnie tak samo destrukcyjni dla siebie i
otoczenia… a jednak trudno im uzyskać pomoc, jakiej potrzebują, ponieważ nie
pasują do sztywnej definicji w DSM.
W rzeczywistości narcyzm ma wiele odcieni i stopni nasilenia, tworzących
kontinuum, podobnie jak wiele znanych problemów natury medycznej czy
psychologicznej, takich jak autyzm albo zaburzenie afektywne dwubiegunowe.
Dla zrozumienia narcyzmu – czyli zrozumienia narcyzów, których wszyscy
znamy – i znalezienia sposobów radzenia sobie z nimi musimy spojrzeć szerzej,
poza rygorystyczną definicję w DSM. Patrzenie na ludzi takich jak Sam jako na
dotkniętych chorobą odizolowuje ich, jakby nie mieli nic wspólnego z naszym
doświadczeniem emocjonalnym, co sprawia, że nie potrafimy ich zrozumieć.
Jednak, jak pokażę na kolejnych stronach książki, przejawiane przez nich cechy
narcystyczne są w rzeczywistości najbardziej skrajną formą cech występujących
w całym spektrum zaburzeń psychicznych, a w mniejszym nasileniu w całej
populacji. Krótko mówiąc, narcyzm jest uniwersalnym aspektem ludzkiej
psychologii, stanowiącym cykl możliwych przejawów.
Chociaż ATP wyszczególnia dziewięć potencjalnych kryteriów narcystycznego
zaburzenia osobowości – tak jakby były to odrębne cechy chorobowe, podobnie
zdefiniowane jak zmęczenie i płytkość oddechu, które często charakteryzują
anemię – tych dziewięć cech w rzeczywistości nakłada się na siebie i przeplata. Z
perspektywy psychologicznej, w której objawy mają swoje znaczenie, tych
dziewięć faktycznie sprowadza się do dwóch: wyolbrzymionego poczucia
własnej wartości i braku empatii. Pozostałe cechy są produktami ubocznymi, w
naturalny sposób wynikającymi z owych dwóch objawów.
Osoba z poczuciem wielkości własnego „ja” będzie prawdopodobnie uważać
się za kogoś wyjątkowego, należącego do najwyższej elity i przeznaczonego do
rzeczy wielkich. Będzie się czuła uprawniona do specjalnego traktowania, będzie
okazywać arogancję lub wyniosłość i oczekiwać od innych podziwu. Ktoś
pozbawiony empatii nie zawaha się wykorzystywać innych ludzi do osobistej
korzyści lub skłonny będzie zazdrościć im z tego prostego powodu, że mają coś,
czego on chce.
Wyolbrzymione poczucie własnego znaczenia i brak empatii: te dwie cechy
psychologiczne stanowią istotę narcyzmu, i to właśnie będziemy omawiać w
całej książce. Cechy te w dużym stopniu definiują zaburzenie w postaci
osobowości narcystycznej według ATP, ale też często występują w innych
zaburzeniach psychicznych. Wyolbrzymione poczucie własnego znaczenia
charakteryzuje manię i fazę maniakalną zaburzenia afektywnego
dwubiegunowego. Idee odniesienia, występujące w paranoi i rozmaitych
zaburzeniach psychotycznych, organizują świat wokół „ja” – inni ludzie stają się
dwuwymiarowymi wrogami, postaciami dramatu jednostki, pozbawionymi
własnego życia wewnętrznego. Osobom zmagającym się z chorobą afektywną
dwubiegunową (dawniej zwaną psychozą maniakalno-depresyjną) pozostaje
niewiele emocjonalnego miejsca na innych ludzi.
Innymi słowy, wiele jednostek niespełniających wystarczająco
diagnostycznych kryteriów osobowości narcystycznej jest mimo to narcyzami –
ekstremalnymi narcyzami, jak ich nazywam. Są oni wokół nas, wyrządzają nam
szkody, wprowadzają zamęt w nasze życie. Nie jesteśmy przygotowani do
radzenia sobie z nimi. Często nawet nie potrafimy ich rozpoznać, zanim nie
będzie za późno.
Przyjrzyjmy się Naomi.

Na rcyz z s ą s ie dztwa
Ci, którzy nie znają Naomi dobrze, często wyrażają się o niej w samych
superlatywach, podkreślając, jaka to zacna osoba. Pracuje jako wychowawczyni
w przedszkolu, a oprócz tego organizuje akcje pozyskiwania funduszy na badania
nad rakiem piersi i bierze aktywny udział w programie pomocy potrzebującym i
społecznie upośledzonym, realizowanym przez jej parafię. W okresie Bożego
Narodzenia kieruje z lokalnymi służbami pomocy społecznej akcjami rozdawania
paczek świątecznych, dbając, aby wszystkie dzieci w rodzinach zastępczych
dostały na gwiazdkę to, o czym marzą. Dwa razy w miesiącu jako wolontariuszka
obsługuje gorącą linię wspieraną przez schronisko dla maltretowanych kobiet.
Znajomi często mówią jej, że „ten świat potrzebuje więcej takich osób jak ty”.
Troje dorosłych dzieci Naomi widzi ją zupełnie inaczej. „Matka jest trudna” –
powtarzają często. Trudno przewidzieć, co doprowadzi ją do wybuchu, ale pewne
tematy są wyraźnie niebezpieczne. Dawno temu nauczyli się nigdy nie
przeciwstawiać się matce, kiedy źle mówi o swoim byłym mężu, odmalowując
siebie jako męczennicę, porzuconą przez kobieciarza bez serca, który odszedł,
aby znaleźć sobie młodszą. Nigdy nie wspominają o kontaktach z ojcem i łżą w
żywe oczy, gdy Naomi pyta, czy się z nim widzieli. Melissa, najmłodsza z
rodzeństwa, popełniła raz błąd, chwaląc się kosztownym zegarkiem, który dostała
od niego na urodziny. Naomi pokazała, jak głęboko jest zraniona: traktowała
Melissę chłodno, tygodniami dogryzała jej i nie szczędziła złośliwych
komentarzy. Czasami Molly jest grzeczną dziewczynką, a jej siostra Melissa
sprawia kłopoty, potem role odwracają się w następstwie jakiegoś
niezamierzonego urażenia dumy Naomi. Rozdziela ona swoje łaski rotacyjnie.
Ich brat, Josh, złote dziecko, jej chluba i radość, wydaje się na ogół nietykalny.
Pomaga w tym fakt, że jest człowiekiem sukcesu, chirurgiem posiadającym
wielki dom w najelegantszej dzielnicy miasta. Co kilka lat kupuje matce nowy
samochód i od czasu do czasu wysyła ją w rejs po Morzu Śródziemnym. W pracy
Naomi bez przerwy opowiada koleżankom o swoim sumiennym, hojnym,
kochającym, odnoszącym sukcesy i bogatym synu. Jakże on o nią dba!
Jeżeli obie siostry umawiają się same na lunch albo cała trójka rodzeństwa
spotyka się, nie zapraszając Naomi, wiedzą doskonale, że lepiej o tym nie
wspominać – matka czułaby się pominięta i byłaby zazdrosna. „Kiedy już dzieci
są dorosłe – zwykła powtarzać Naomi cierpiętniczym tonem – matka po prostu
się nie liczy”.
A jednak, gdy zbiera się cała rodzina, Naomi zawsze potrafi znaleźć się w
centrum zainteresowania. Niech no tylko Melissa lub Josh spytają Molly o jej
pracę w lokalnej stacji telewizji publicznej, a już Naomi z powrotem skupia na
sobie całą uwagę, zmieniając temat za pomocą zużytych chwytów: „To mi
przypomina czasy…” albo „Skoro mówimy o tym i tym, czy kiedykolwiek
opowiadałam wam o…”
Jeśli w życiu jej dzieci sprawy przybierają zły obrót, Naomi potrafi być pełna
współczucia. Gdy Molly doznała szpitalnego zakażenia gronkowcem podczas
operacji woreczka żółciowego, Naomi odwiedzała ją codzienne i przyrządzała
zapiekanki dla jej rodziny, więc „nie musieli głodować”. Melissa straciła pracę, a
wtedy Naomi wystąpiła z propozycją wsparcia finansowego i mnóstwem dobrych
rad. Natomiast jeśli los uśmiecha się do nich, odklepuje zdawkowe gratulacje i
popada w milczenie. W dniu, w którym Molly zdobyła nagrodę za film
dokumentalny, jaki zrobiła dla telewizji, Naomi położyła się do łóżka z
tajemniczą dolegliwością, której lekarze nie potrafili wyjaśnić.
Naomi nie spełnia diagnostycznych kryteriów osobowości narcystycznej, choć
przejawia wyolbrzymione poczucie własnego znaczenia i ograniczoną empatię
wobec członków rodziny. Nie marzy o wielkości ani nie zaprząta sobie głowy
fantazjami o nieograniczonym powodzeniu, mocy, urodzie itd. Chociaż
manipuluje emocjonalnie, nie wykorzystuje innych ludzi do osobistej korzyści.
Nie jest ani arogancka, ani wyniosła. Z dziewięciu diagnostycznych kryteriów
wymienionych w DSM, spełnia trzy, najwyżej cztery.
A jednak Naomi jest bez wątpienia ekstremalnym narcyzem. Może nie jest tak
ewidentnie narcystyczna jak Sam, ale w sensie psychologicznym tych dwoje
ludzi ma ze sobą wiele wspólnego. No i oboje są siłami destrukcyjnymi w życiu
tych, którzy ich otaczają. Ekstremalni narcyzi to osoby, których wyolbrzymione
poczucie własnego znaczenia i ograniczona empatia przynoszą ból i zamęt
najbliższym.
Prawdopodobnie nie znasz osobiście ludzi takich jak Sam, chociaż mogłeś
widzieć ich nazwiska w nagłówkach gazet lub słyszeć o nich w wiadomościach:
polityków, sportowców czy ludzi show-biznesu, których kariera runęła na oczach
wszystkich w następstwie jakiegoś skandalu. Dominują oni na polu sławy, na
którym cechy osobowości wyrażające się w ekstremalnym narcyzmie okazują się
przydatne w drodze na szczyt.
Według DSM V narcystyczne zaburzenie osobowości występuje u około 1%
populacji, czyli u jednego człowieka na stu ludzi, głównie u mężczyzn. Wielu z
nich nauczyło się maskować swoje społecznie nieakceptowalne cechy, aby
kontrolować wrażenie, jakie sprawiają, i lepiej manipulować ludźmi. Na
powierzchownym poziomie ktoś taki może wydawać się wręcz czarujący, więc
dopóki nie poznasz go dobrze, możesz się nawet nie zorientować, że masz
kontakt z narcyzem, którego da się zdiagnozować według DSM.
Tymczasem jako cecha charakteru, a nie odrębna kategoria diagnostyczna
narcyzm występuje nie tylko w innych zaburzeniach osobowości, ale w wielu
zaburzeniach natury psychologicznej i dotyka aż 5% populacji, zarówno
mężczyzn, jak i kobiety. Na wszystkich ścieżkach życia stale spotykamy
ekstremalnych narcyzów. Może to być twój szef albo kolega z pracy. Twoja
bratowa. Ten nowy ktoś, z kim zaczynasz się umawiać na randki, albo osoba z
twojego kręgu towarzyskiego.
Wielu ludzi ma o sobie lepsze mniemanie, niż na to rzeczywiście zasługuje –
są to mężczyźni i kobiety bez wyraźnego zaburzenia psychicznego, ale których
osobowość i zachowanie sprawiają, że wydają się narcystyczni. Skoncentrowani
na sobie albo zaprzątnięci własnym wizerunkiem, są niewrażliwi na uczucia
innych ludzi, choć nie całkiem brak im empatii. Często są zawistni czy zazdrośni
i łatwo się obrażają. Mogą dominować rozmowę na przyjęciu albo skupiać na
sobie uwagę w dużej grupie. Nie tak ewidentnie narcystyczni jak Sam czy nawet
Naomi i dalecy od spełniania kryteriów narcystycznego zaburzenia osobowości,
są jednak ekstremalnymi narcyzami, przynajmniej czasami.
Ekstremalni narcyzi są wokół nas. Krzywdzą nas. Psują nam relacje z innymi
ludźmi. Nie jesteśmy przygotowani do radzenia sobie z nimi, ponieważ nie
rozumiemy, co sprawia, że zachowują się w tak destrukcyjny sposób.
Warto wiedzieć, że wszyscy ekstremalni narcyzi, których spotkasz na stronach
tej książki, usiłują mieć dobre mniemanie o sobie, udowodnić, że są wartościowi,
ale często robią to w taki sposób, że trudno mieć dla nich jakiekolwiek
współczucie. Zazwyczaj nie potrafimy dostrzec motywów ich zachowania,
zwłaszcza nieuświadomionego wstydu, który kształtuje ich osobowość.
Ekstremalny narcyz stale ucieka od samego siebie, a większość z tego, co mówi i
robi, jest próbą obalenia tego, co, jak się podświadomie boi, jest prawdą – że jest
mały, nieudany i bezwartościowy.
Profile osób przedstawione w tej książce wyraźnie pokażą, że istnieje
nieskończona liczba możliwych przejawów narcyzmu. Sam, spełniający kryteria
narcystycznego zaburzenia osobowości, znajduje się na jednym końcu tego
kontinuum. Dalej omawiać będę innych mężczyzn i inne kobiety, którzy
przypominają Sama, wśród nich znanych sportowców, polityków i ludzi show-
biznesu, których narcystyczne zachowania trafiły na pierwsze strony gazet, ale
zasadniczym tematem tej książki są ekstremalni narcyzi tacy jak Naomi – osoby
bliższe środka tego kontinuum, niespełniające kryteriów poważnej diagnozy
klinicznej, wśród nich wielu klientów mojej praktyki terapeutycznej lub ludzi mi
znanych.
Zanim jednak zakończę ten rozdział, chciałbym przedstawić ci jeszcze jednego
narcyza.
Mnie.

Na rcyz w lus trze


Pozwól, że opowiem ci o moim narcystycznym zachowaniu. Historia
wydarzyła się pewnego dnia, podczas lekcji gry na pianinie.
Od ponad czterech lat pobierałem lekcje u mojej nauczycielki, Pei Fen.
Wcześniej przez dwa lata uczył się u niej mój najstarszy syn William, tak więc
znaliśmy się już od sześciu czy siedmiu lat. Jest moją nauczycielką, ale też
przyjaźnimy się: oprócz gry i wskazówek, jakich mi udziela podczas lekcji,
rozmawiamy o naszych sprawach osobistych. Po corocznej przerwie w lipcu i
sierpniu tego roku szedłem na pierwszą lekcję, mając jej mnóstwo do
opowiedzenia o moim trudnym lecie.
Miałem za sobą bardzo stresującą podróż do Chicago z okazji ukończenia
przez Williama college’u, a w dodatku musiałem się zmagać z niespodziewanym
i niepokojącym kryzysem rodzinnym. Przez całe lato pogoda była podła i zbyt
wielu gości zwaliło się z wizytą, wyczerpując moje emocjonalne zasoby jako
uprzejmego gospodarza, choć wszyscy oni byli kochani i mile widziani.
Martwiłem się również stanem psychicznym Willa, który po dyplomie wpadł
w depresję. Ponieważ Pei Fen znała go od piętnastego roku życia, opowiedziałem
jej wszystko o jego dyplomie i moich obawach. Mówiłem o brzydkiej pogodzie i
korowodzie gości przewijających się przez dom, a także o stanie alarmowym w
mojej rodzinie. Mówiłem i mówiłem. Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy,
ale myślę, że oczekiwałem, że gdy podzielę się z nią moimi przeżyciami, w
pewnym sensie ulżę sobie.
Wreszcie przeszliśmy do muzyki i gdy byłem mniej więcej w połowie tematu
otwierającego utwór Chopina, uświadomiłem sobie ze wstydem, że w ogóle nie
spytałem Pei Fen o jej lato. Byłem tak pogrążony we własnych troskach, tak
odizolowany w moim osobistym świecie, w którym najważniejszy byłem ja, że
na krótko straciłem z oczu Pei Fen jako odrębną osobę, a nie jedynie przyjazne
ucho. Przerwałem grę, żeby powiedzieć: „Byłem tak zaabsorbowany sobą, że
nawet nie spytałem, co u ciebie”.
Okazało się, że na początku lipca doznała poważnego urazu nadgarstka, co
oznaczało odwołanie jej letnich koncertów w Europie, i bardzo bała się
czekającej ją wizyty u wybitnego chirurga.
Opowiadam tę nieco żenującą historię dlatego, że czasami wszyscy bywamy
narcystyczni. Kiedy jesteśmy w silnym stresie, emocjonalnie osłabieni czy
przytłoczeni problemami, inni ludzie mogą chwilowo zniknąć z naszego
emocjonalnego radaru. Jeśli utkniemy w dążeniu do jakiegoś celu, na którym
nam bardzo zależy, możemy stracić kontakt z empatią, którą zazwyczaj
odczuwamy. A kiedy nasza duma dozna ciosu, możemy próbować podbudować
swój obraz w sposób wcale nie tak znów różny od strategii obronnych
stosowanych przez ekstremalnych narcyzów opisanych na kolejnych stronach.
Nie mam wątpliwości co do tego, że ty też bywasz czasami narcyzem, tak
samo jak ja.
W kolejnych rozdziałach będę zgłębiać narcyzm w wielu formach, na całym
kontinuum, od klientów mojej praktyki terapeutycznej po bardziej widocznych,
znanych celebrytów i ekstremalny narcyzm, jaki przejawiają. Ale najpierw
przyjrzymy się narcystycznemu urazowi – takiego sporadycznego ciosu w
samoocenę doznaje od czasu do czasu każdy z nas – i zobaczymy, co on ujawnia
na temat wewnętrznego świata ekstremalnych narcyzów, których być może
znasz. Uważam, że zrozumienie własnych tendencji narcystycznych jest
najlepszym punktem wyjścia do zgłębiania bardziej patologicznych form
narcyzmu.
2. Ła two mnie zra nić
S AMOOCENA I URAZ NARCYS TYCZNY

P odczas gdy ekstremalni narcyzi często wydają się mieć wysoką samoocenę, ich
obraz siebie zazwyczaj wyolbrzymia atuty (które równie dobrze mogą być
kompletnie wyssane z palca) i zaprzecza rzeczywistym brakom. Tak naprawdę
zawyżona samoocena demonstrowana przez ekstremalnego narcyza jest swego
rodzaju kłamstwem – odzwierciedla nieustający wysiłek samooszukiwania się,
mający zarazem na celu zmylenie wszystkich innych.
Ekstremalni narcyzi mogą czasami sprawiać wrażenie obojętnych na opinie
innych ludzi, ale w rzeczywistości bardzo ich obchodzi, jak są postrzegani.
Ponieważ człowiek jest zwierzęciem społecznym, wyrabiamy sobie poczucie
własnego „ja” i własnej wartości w kontekście społecznym, w relacjach z innymi
ludźmi. Mogę budować szacunek do siebie na zgodności z własnymi standardami
i ideałami, ale potrzebuję też szacunku ze strony ludzi ważnych w moim życiu
(moich osób znaczących, kolegów i zwierzchników, nauczycieli). Jeśli go
doświadczam, buduje to i wspiera moje poczucie własnej wartości. Jeśli
natomiast ważne dla mnie osoby krytykują mnie, to nawet mimo dość silnego
poczucia własnego „ja” może mnie to zaboleć. Jako zwierzę społeczne naturalnie
pragnę akceptacji ze strony innych członków mojej „sfory”, a spotkanie się
zamiast tego z ich dezaprobatą rani mnie, powodując rozchwianie poczucia
własnej wartości… przynajmniej na jakiś czas.
W języku psychologów takie ciosy w czyjąś samoocenę nazywa się urazami
narcystycznymi. Podczas gdy psychoanalitycy i psychologowie zazwyczaj mówią
o urazie narcystycznym w kontekście zaburzeń psychicznych, w gruncie rzeczy
jest to uniwersalny aspekt życia codziennego: regularnie (i to częściej niż
mógłbyś przypuszczać) każdy z nas musi stawiać czoło wyzwaniom dla swojej
samooceny, w formie dezaprobaty, obrazy i odrzucenia.
Twój nauczyciel stawia ci ocenę dobrą z minusem za wypracowanie, z którego
byłeś taki zadowolony.
Ktoś inny dostaje posadę, o której myślałeś, że idealnie się do niej nadajesz.
Po pierwszej randce (którą uznałeś za fantastyczną) druga osoba nie
odpowiada na twoje telefony.
Wszystkim nam zdarzają się od czasu do czasu tego typu doświadczenia. Mogą
one, choćby na krótko, podważyć poczucie własnej wartości i kazać
kwestionować swój obraz siebie.
Może nie jestem taki inteligentny i przenikliwy, jak mi się zdawało.
Może nie jestem taki kompetentny, za jakiego się uważam.
Może wcale nie jestem aż tak atrakcyjny.
Nie musisz formułować wątpliwości wobec siebie dokładnie w taki sposób, ale
będziesz je odczuwać. Twarz może cię palić z goryczy, świat może nagle wydać
ci się ponury i nieprzyjazny. Możesz czuć się upokorzony lub smutny i
przygnębiony. Wszyscy tak się czujemy od czasu do czasu.
Narcystyczne urazy są nieuchronne, a różni ludzie reagują na nie w rozmaity
sposób. Jednostki o szczególnie niskiej samoocenie mogą się odizolować i
wycofać z wszelkich kontaktów, nie będąc w stanie pokazać się nikomu na oczy.
Inni znajdą sposób, aby odsunąć od siebie ból przez umniejszenie wagi jego
źródła.
Profesor X nigdy mnie nie lubił, od samego początku.
Nie dostałem tej posady, bo mam za wysokie kwalifikacje.
Teraz, kiedy o tym myślę, uważam, że ta randka to nie było nic
nadzwyczajnego.
Te manewry obronne w istocie są kłamstwami, które sobie wmawiamy, aby nie
dopuścić do siebie prawdy i umocnić swoją samoocenę. Często są to środki
doraźne, które łagodzą cios, i w końcu, gdy już ból zelżeje, stajemy oko w oko z
prawdą. Niektórzy ludzie nie są w stanie tolerować najlżejszych ciosów zadanych
ich samoocenie i nigdy nie odstąpią od działań defensywnych. Jak zobaczymy,
dla ekstremalnych narcyzów takie ciosy w ich kruche poczucie własnej wartości
są tak nieznośnie bolesne, że stale są w gotowości do ich odpierania, nawet
zawczasu.
Tylko że wszyscy musimy stawiać czoło wyzwaniom rzucanym naszej
samoocenie. Są one nieuniknione.
Dla zilustrowania codziennego charakteru urazu narcystycznego i naszych
reakcji na niego chciałbym opisać pewien szczególnie koszmarny dzień z życia
Natalie, młodej, dwudziestokilkuletniej kobiety, która pracuje jako asystentka w
średniej wielkości kancelarii prawnej.

„To je s t po pros tu nie w porzą dku”


Natalie wstaje w złym nastroju, ponieważ po raz kolejny przespała dzwonek
budzika i spóźni się do pracy. Pamięta jak przez mgłę, że wyłączała budzik,
więcej niż raz… prawdopodobnie powinna była wcześniej pójść spać, zamiast
oglądać dwa odcinki Homelandu na Netflixie. Natalie bierze szybki prysznic,
połyka łapczywie batonik proteinowy i już ma wyjść z mieszkania, kiedy na
kuchennym blacie spostrzega karteczkę od swojej współlokatorki, Seleny. Selena
jest asystentką produkcji w jednym z porannych programów CNN i zwykle
zaczyna pracę przed świtem.
„Hej, Natalie” – napisane jest na karteczce. – „Chciałam ci tylko przypomnieć,
że w tym tygodniu była twoja kolej na sprzątanie łazienki”. Natalie czuje irytację
na widok rządka uśmiechniętych buziek, który Selena umieściła nad swoim
podpisem.
– Porządnisia – mówi na głos w drodze do drzwi.
Wsiadając do samochodu, Natalie przypomina sobie z uśmiechem, że na ten
wieczór umówiona jest na randkę z Brianem. Spotykają się zaledwie od dwóch
miesięcy, ale ona czuje, że to zaczyna się robić poważne. Brian jest atrakcyjnym
facetem z niebywałym poczuciem humoru i świetną pracą w Ernst & Young.
Mają mnóstwo wspólnych zainteresowań. Ostatnio zaczęła się zastanawiać, czy
mógłby się okazać materiałem na męża.
Ponieważ Natalie nie wyszła z domu wystarczająco wcześnie, wpada w
poranny szczyt ruchu na międzystanowej i przyjeżdża do pracy jeszcze później
niż zwykle. Zawsze nadrabia spóźnienia na koniec dnia (w dodatku jej szefowie,
Dan i Matthew, zazwyczaj zjawiają się jeszcze później niż ona), ale i tak źle jej z
tym, że nie potrafi zdążyć do pracy na czas, mimo wielokrotnych postanowień
poprawy. Nina, recepcjonistka, uśmiecha się i mówi:
– Czterdzieści pięć minut. To chyba rekord!
Czerwona i zdenerwowana Natalie odparowuje:
– Był wypadek na autostradzie. To nie moja wina!
Chociaż wie, że to kłamstwo, czuje się usprawiedliwiona w swojej
samoobronie.
Zasiadłszy przed komputerem, wyjmuje terminarz i widzi, że termin jej
spotkania z menedżerką biura, Barbarą, w sprawie jej dorocznej oceny
pracowniczej, wyznaczony jest na godzinę jedenastą. Kompletnie o tym
zapomniała. Ma tyle roboty z pocztą przychodzącą, że ranek mija szybko. Natalie
jest trochę zdenerwowana czekającą ją oceną wyników jej pracy, ale przede
wszystkim oczekuje podwyżki. Pracuje w tej firmie od dwóch lat i ani razu nie
dostała podwyżki. Oczywiście, że zdarzały jej się wpadki – nikt nie jest idealny –
ale w sumie robi całkiem dobrą robotę. Zasługuje na podwyżkę.
Barbara, menedżerka biura, wzywa Natalie do swojego gabinetu dokładnie o
jedenastej. Jest niesamowicie punktualna, niemal do przesady, i czepia się
szczegółów. Obdarza Natalie jednym z tych swoich wspaniałych sztucznych
uśmiechów, które są jej znakiem firmowym, i przystępuje do oceny. Wręcza
siedzącej po drugiej stronie biurka Natalie pojedynczą kartkę, żeby miała swój
egzemplarz arkusza ocen.
Przebiegając wzrokiem kolumnę cyfr, Natalie widzi od góry do dołu prawie
same trójki: „Zadowalająco”, a także: „Konieczność poprawy” w dwóch
rubrykach: „Punktualność” i „Skrupulatność”. Ogółem, wyniki jej pracy
otrzymały ocenę 3, ale za cyfrą znajduje się krótki minus. Natalie czuje, że pali ją
twarz i skóra głowy, do oczu napływają łzy, które stara się powstrzymać. Na
chwilę ogarnia ją paniczna chęć ucieczki. Siedzi ze spuszczonym wzrokiem,
ponieważ trudno, niemal boleśnie, byłoby jej spojrzeć Barbarze w oczy.
– Spóźnianie się samo w sobie nie jest największym problemem – mówi
Barbara. – Jak wiesz, jesteśmy tu dość swobodni i wszyscy doceniamy, że tak się
starasz nadrobić czas, który tracisz. – Kiedy Natalie podnosi wzrok, Barbara
uśmiecha się do niej z sympatią. Natalie wyczuwa, że Barbara usiłuje być
delikatna, co tylko pogarsza sprawę. – Bardziej niepokoi nas liczba
niepotrzebnych pomyłek w twojej pracy. Dan i Matthew odnoszą wrażenie, że
załatwiasz sprawy po łebkach. Może to dlatego, że tak często jesteś spóźniona i
nadganiasz, ale wszyscy chcielibyśmy, żebyś zwolniła i od teraz sprawdzała dwa
razy, czy wszystko jest jak należy.
Pamięć natychmiast podsuwa: w zeszłym tygodniu telefon od kuriera z sądu,
ponieważ zapomniała dołączyć czek na opłatę za wniesienie sprawy do skargi
Davisa. Tamtego dnia też się spóźniła i cały ranek była rozstrojona.
Wróciwszy do swojego biurka, Natalie nie może się skupić. Słowa Barbary
bezustannie dźwięczą jej w uszach, przeszkadzając w koncentracji. Próbuje
przypomnieć sobie, czy mówiła Selenie albo Brianowi o zbliżającej się ocenie
wyników jej pracy. Może nie będzie musiała nic o tym mówić żadnemu z nich. W
miarę jak mija popołudnie, Natalie coraz bardziej zastanawia się, czy powinna
zacząć rozglądać się za nową pracą, lepszą pracą za wyższe wynagrodzenie.
Kancelarie prawnicze są takie sztywne, prawnicy tacy nudni. Okazało się, że
wcale nie jest to tak ekscytujące miejsce, jak sobie wyobrażała na początku.
Może Selena mogłaby jej pomóc dostać pracę w telewizji. Prawdopodobnie
szłoby jej lepiej w otoczeniu typów bardziej kreatywnych.
Gdy zbliża się pora wyjścia z pracy, Natalie postanawia odwołać randkę z
Brianem. W tak ponurym nastroju byłaby pewnie kiepskim towarzystwem.
Mogłaby się rozpłakać. Gdyby Brian spytał dlaczego, nie dałoby się uniknąć
opowiedzenia mu o ocenie i obawia się, że mógłby ją uznać za nieudacznika. W
tej chwili wszystko, czego chce, to wrócić do domu, zwinąć się na łóżku z
kubełkiem lodów i obejrzeć kilka ostatnich odcinków Homelandu. Sięgnąwszy
po komórkę, widzi, że Brian dzwonił do niej w ciągu dnia, podczas jej spotkania
z Barbarą, i zostawił wiadomość. Jej serce zaczyna trochę szybciej bić na dźwięk
jego głosu. „Cześć, Natalie, to ja, Brian. Dzwonię w sprawie dzisiejszego
wieczoru. Posłuchaj, nie dam rady. Właściwie… Boże, naprawdę nie chcę tego
robić przez pocztę głosową. Oddzwoń, jak będziesz mogła – musimy
porozmawiać”.
Słysząc te dwa straszliwe słowa „musimy porozmawiać”, Natalie czuje się,
jakby ziemia usunęła się jej spod nóg. Ból całego dnia ją przytłacza. Tłumi jęk,
jej oczy wypełniają się łzami. Kiedy recepcjonistka Nina przechodzi obok,
Natalie zaskakuje ją burkliwym stwierdzeniem: – „Co za palanty z tych facetów.
To jest po prostu nie w porządku!”

Tak jak my wszyscy, Natalie musi radzić sobie z narcystycznym urazem jako
nieuniknioną częścią życia. Ten konkretny dzień mógł się okazać szczególnie
bolesny, bo rzucał wyzwania jej samoocenie jedno po drugim, ale nie ma nic
niezwykłego w narcystycznych urazach, jakich doświadcza, ani w jej sposobach
reagowania na nie.
Zaczyna dzień niezadowolona z siebie, ponieważ jeszcze nie znalazła sposobu,
żeby obudzić się w porę i być w pracy na czas. Zdaje sobie sprawę, że jej
spóźnialstwo jest konsekwencją jej złych wyborów (decyduje, że obejrzy
Homeland, zamiast zgasić światło i iść spać). Przypomnienie przez
współlokatorkę, że zapomniała posprzątać w łazience, sprawia, że Natalie czuje
się jeszcze gorzej, ale odpiera to uczucie krytyczną myślą na temat Seleny:
„Porządnisia”. Nie w tym rzecz, że ja zawiodłam, problem w tym, że Selena jest
perfekcjonistką. W pracy, kiedy recepcjonistka ironizuje na temat jej spóźnienia,
Natalie stosuje podobny unik: „To nie moja wina”.
Zrzucanie winy jest jedną z najczęstszych strategii unikania bólu
narcystycznego urazu.
Oczekując podwyżki i spodziewając się pozytywnej oceny, Natalie jest
zdruzgotana otrzymaną notą. Łzy napływają jej do oczu, robi się jej gorąco, czuje
się upokorzona. Udało jej się odeprzeć wcześniejsze wyzwania rzucone jej
samoocenie, ale tym razem nie może uciec i czuje się schwytana w pułapkę
(przynajmniej przez moment). Wie, że to, co mówi Barbara, jest prawdą. Jednak
w miarę jak dzień mija, zaczyna dochodzić do siebie: z lekceważeniem myśli o
sztywnych, nudnych firmach prawniczych i przekonuje samą siebie, że jest typem
bardziej kreatywnym, który funkcjonowałby lepiej w innym otoczeniu.
Ucieczka w wyższość albo wyrażanie pogardy wobec źródła narcystycznego
urazu jest kolejną częstą strategią unikania bólu.
Pomimo wysiłków, aby podtrzymać swoją samoocenę, Natalie jest po tym dniu
wytrącona z równowagi. Czuje się, jakby była nieudacznikiem, chociaż tę myśl
przypisuje Brianowi (co by sobie o niej pomyślał, gdyby wiedział, jak słabo
została oceniona). Przytłoczona bolesnymi doświadczeniami dnia chce odwołać
randkę i wycofać się w bezpieczne schronienie łóżka, aby znaleźć pocieszenie.
Kiedy odsłuchuje nagraną wiadomość i orientuje się, że Brian zamierza ją rzucić,
jest rozbita. Jednak niemal natychmiast odsuwa od siebie ból, uciekając w
uczucia złości i oburzenia na sposób, w jaki traktowane są kobiety w świecie
relacji damsko-męskich: „Co za palanty z tych facetów!”
Gniew i oburzenie to trzecia częsta reakcja na uraz narcystyczny, próba
uniknięcia bólu przez przejście do ataku.
Ekstremalni narcyzi opierają się na tych trzech manewrach obronnych, co
zobaczymy w następnych rozdziałach. W nieustającej potrzebie wspierania
swojego wyolbrzymionego obrazu siebie ktoś taki nie potrafi znieść nawet
najmniejszej krytyki i może przypuścić agresywny atak na osobę, która wytknie
mu błąd lub go odrzuci:

• Będzie obwiniać ciebie o swłasne błędy.


• Będzie traktować tego, kto go krytykuje, z wyższością i pogardą.
• Może wpaść w gniew i zareagować oburzeniem na nawet najdrobniejsze
podważenie jego samooceny.

Obronne reagowanie na krytykę jest absolutnie powszechną, można


powiedzieć nawet uniwersalną ludzką reakcją. Dale Carnegie zwrócił na to
uwagę dawno temu w książce z 1936 roku Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie
ludzi, klasycznym poradniku samopomocy psychologicznej: „Krytykowanie jest
bez sensu, ponieważ zmusza do obrony i zwykle powoduje, że zaczynamy się
usprawiedliwiać. Jest niebezpieczne, gdyż rani naszą dumę, poczucie wartości i
budzi niechęć”[1].
Krytykowanie może być niebezpieczne, ponieważ często osoba, którą
krytykujesz, czuje się zaatakowana, nieważne, jak delikatnie starałeś się
sformułować swoje uwagi, i może odpłacić ci tym samym. Ponieważ zraniłeś jej
dumę, podważyłeś jej poczucie własnej wartości, może odnieść wrażenie, że z
rozmysłem chciałeś ją skrzywdzić, więc spróbuje skrzywdzić ciebie. Tego
rodzaju kontrataki mają swe źródło w psychologicznej tendencji, którą nazywam
zasadą fałszywej atrybucji: Odczuwam ból, a zatem ktoś musi być
odpowiedzialny za sprawienie mi go.
To bardzo częste doświadczenie najlepiej ilustruje drażliwość, w jaką wszyscy
popadamy od czasu do czasu, gdy jesteśmy skrajnie zmęczeni, a nasze
emocjonalne rezerwy są na wyczerpaniu. W takich momentach często odnosimy
wrażenie, że otaczający nas ludzie zachowują się w niewiarygodnie irytujący
sposób. To, co robią, pytania, które zadają, drobne błędy, które popełniają,
wydają się wyjaśniać lub powodować irytację, jaką odczuwamy. W rezultacie
możemy warczeć lub rzucać się na nich, przekonani, że swoim irytującym
zachowaniem zasłużyli na takie potraktowanie, podczas gdy w rzeczywistości po
prostu czepiamy się. Taka drażliwość jest niedogodnym, nawet bolesnym stanem
psychicznym, a dzięki zasadzie fałszywej atrybucji zakładamy, że przyczyną
naszego bólu są inni ludzie.
Czytając łagodne upomnienie Seleny, Natalie jest niezadowolona z siebie.
Czuje się zaatakowana, jakby Selena chciała, żeby poczuła się źle (pomimo
uśmiechniętych buziek!), więc w myślach odpłaca jej: „Porządnisia”. Zasada
fałszywej atrybucji pomaga nam zrozumieć również ekstremalnych narcyzów w
naszym otoczeniu. Możesz nie zdawać sobie sprawy, że zrobiłeś coś, co zraniło
dumę kogoś takiego, albo czuć się zdezorientowany gwałtownymi reakcjami na,
zdawałoby się, niewinne uwagi czy działania niemające z tym kimś nic
wspólnego, ale w pewien niewidoczny sposób czuje się on boleśnie umniejszony,
a zatem zaatakowany.
Innymi słowy, ekstremalny narcyz doświadcza każdego narcystycznego urazu
jako ataku wywołującego ból i odpłaci się, często brutalnie, zwracając się
przeciwko jego przyczynie.

P otę ga ws tydu
Termin „uraz narcystyczny” brzmi nieco abstrakcyjnie i technicznie, wydaje
się daleki od naszych bezpośrednio doświadczanych stanów emocjonalnych. Jaką
właściwie emocję odczuwamy, gdy nasze poczucie własnej wartości zostaje
zranione? Uraz narcystyczny oczywiście boli – ekstremalnego narcyza tak samo
jak nas wszystkich – ale jaki dokładnie jest charakter tego bólu? Wracając do
dnia Natalie, zobaczysz, że w każdym przypadku istotą jej bólu jest wstyd i
upokorzenie.
Uświadomiwszy sobie, że podejmowała złe decyzje, nie kładąc się wcześnie
spać, czuje umiarkowany wstyd za siebie. Karteczka od Seleny, wytykająca
Natalie, że zapomniała posprzątać w łazience, pogłębia jej wstyd. Gdy
recepcjonistka drażni się z nią na temat jej szczególnie późnego pojawienia się w
pracy tego dnia, czuje się zarówno zawstydzona, jak i upokorzona. Ocena
wyników pracy wywołuje jeszcze więcej wstydu, ponieważ Natalie wie, że
Barbara ma rację – rzeczywiście odwala pracę w pośpiechu i przez nieuwagę
popełnia błędy. Czuje się upokorzona, słysząc tę prawdę. Kiedy Brian nie
pozostawia wątpliwości, że zamierza z nią zerwać, odbiera odrzucenie przez
niego jako jeszcze jedno upokorzenie. Ten koszmarny dzień wzbudził głębokie i
nie do zniesienia bolesne poczucie wstydu za siebie, jakby była nieudacznikiem.
W tym świetle, dla manewrów obronnych, mających na celu unikanie bólu
narcystycznego urazu (takich jak obwinianie, pogarda i oburzenie),
precyzyjniejszym określeniem jest „obrona przed wstydem”. Wysiłki
podejmowane dla uniknięcia uczuć wstydu i upokorzenia odgrywają w narcyzmie
główną rolę.
W gruncie rzeczy, jak zauważył psycholog Andrew Morrison, wstyd jest
„odwrotną stroną narcyzmu” i kwestią kluczową dla zrozumienia go[2]. W
następnym rozdziale przyjrzymy się bliżej temu fundamentalnemu typowi
wstydu, który może sprawić, że ktoś czuje się kompletnym nieudacznikiem, i
sposobom, jakie stosuje ekstremalny narcyz, usiłując dowieść, że zamiast tego
jest zwycięzcą.
Jako psychoterapeuta pracuję nad obroną przed wstydem na co dzień. Wielu
moich klientów opiera się na tym, co możemy nazwać „narcystyczną obroną”,
aby nie dopuścić do siebie wstydu czy poczucia niższości. Weźmy mojego klienta
Jasona, który pewnego dnia rozpoczął sesję terapeutyczną od narzekania na
swoją żonę, Dianę. Jason obiecał na początku tygodnia zadzwonić do ich
księgowego i umówić się na spotkanie, ale o tym zapomniał. W wieczór
poprzedzający naszą sesję Diana zaczęła się uskarżać, że nie można na nim
polegać, że on „zawsze” zaniedbuje swoje obowiązki. Od tego momentu
rozmowa przerodziła się w pełnowymiarową awanturę.
– Nie rozumiem, dlaczego zrobiła o to taką aferę – powiedział mi Jason. –
Miałem wyjątkowo stresujący tydzień w pracy i zwyczajnie zapomniałem. Poza
tym, nie znoszę tego jej stawiania sprawy, że ja „zawsze” coś, jakbym to ja był
ten najgorszy. Wiem, pewno nie powinienem tego robić, ale powiedziałem jej, że
jest wredną zołzą, i wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Jason przez pewien czas rozwijał temat charakteru swojej żony, jej
krytykanctwa i perfekcjonizmu oraz skłonności do oczerniania go podczas ich
kłótni. Kiedy tak go słuchałem, uderzyło mnie, że była to jedna z tych kłótni
małżeńskich, w których tak naprawdę chodzi o coś innego, o sprawę emocjonalną
rozgrywającą się w tle. Zarówno reakcja Diany na zapomnienie o spotkaniu, jak i
obronna reakcja Jasona wydawały się nadmiernie nasilone, nieproporcjonalne do
zdarzenia. Ta konkretna interakcja oczywiście miała za sobą całą historię – inne
obietnice, których Jason nie dotrzymał, skłonność Diany do nadmiernej krytyki –
ale to nie tłumaczyło temperatury emocjonalnej. Do tej pory zdążyłem już dość
dobrze poznać Jasona, teraz więc zastanawiałem się na głos, czy jego żona
mogłaby mieć pretensje, że sprawia jej zawód w jakiś inny sposób. Jego postawa
obronna sugerowała niechęć do przyznania, że jego żona mogła mieć prawo do
narzekania. W miarę rozwoju sesji stało się prawdopodobne, że rozczarowanie
Diany tak naprawdę koncentruje się na ich życiu seksualnym, czy raczej na jego
braku. Kilka dni wcześniej próbowała zainicjować zbliżenie, ale on znów ją
odtrącił, wymawiając się jak zwykle zmęczeniem i stresem związanym z pracą.
Kiedy Jason opowiadał o pretensjach żony, że tak rzadko ze sobą sypiają, jego
cała postawa i ton głosu uległy zmianie. Nie był już nastawiony obronnie,
wydawał się głęboko zawstydzony. Spytałem, czy brak seksu może mieć coś
wspólnego z jego trwającym od dawna upodobaniem do internetowej pornografii.
W końcu wyznał to, do czego nie chciał się przyznać nawet mnie, swojemu
terapeucie – że ostatnio ogląda pornografię i masturbuje się codziennie. Wiedział,
że powinien przestać, że szkodzi to jego małżeństwu, ale niezależnie od tego, jak
bardzo się starał, zawsze do tego wracał.
Jason nie jest ekstremalnym narcyzem, ale opiera się na narcystycznej obronie,
aby radzić sobie ze swoim wstydem. Podobnie jak Natalie, która odczuwa wstyd,
ponieważ nie jest w stanie zmienić swoich zachowań i przychodzić do pracy na
czas, Jason tak bardzo wstydzi się swojego uzależnienia od pornografii, nad
którym nie panuje, że nie chce o nim wspominać nawet podczas swoich sesji
terapeutycznych. Zamiast tego skupia się na dość trywialnej awanturze, podczas
której jest oburzony (trzaskanie drzwiami) i zrzuca winę na swoją żonę
(oskarżając ją o krytykanctwo). Stosuje nawet ucieczkę w wyższość i pogardę
(nazywając ją wredną zołzą), a wszystko po to, aby nie dopuścić do siebie
wstydu, jaki odczuwa w związku ze swoim uzależnieniem od pornografii.
(Więcej o związku między wstydem, uzależnieniem i narcyzmem powiemy w
rozdziale 10).
Tak jak Jason, ekstremalni narcyzi często krzywdzą osoby ze swojego
otoczenia, usiłując umocnić poczucie własnego „ja”. Bez wątpienia Diana czuła
się sfrustrowana i samotna, ale też zraniona, kiedy Jason nazwał ją wredną zołzą.
Ekstremalny narcyz sprawia podobny, choć bardziej intensywny ból ludziom,
których zna, czasami nie tylko używając bolesnych słów, ale podejmując
bezpośrednie działania, żeby zranić. Być może doświadczyłeś tego na własnej
skórze – w pracy, w rodzinie, w kręgu znajomych. Możesz znaleźć wiele
wspólnego z Lizzie, która była bliska utraty pracy z powodu zerwanej przyjaźni.

„Z począ tku te go nie wida ć”


Po śmierci kota Lizzie Denise zostawiła na jej biurku w pracy karnet z
kondolencjami i wazonik z różą z własnego ogrodu. Denise przyszła do firmy
Carlyle & Co. dopiero przed miesiącem, nie zdążyły więc jeszcze dobrze się
poznać nawzajem. Kilka tygodni później Denise zaprosiła Lizzie na lunch i
natychmiast znalazły wspólny język. Lubiły tę samą muzykę, podobały im się te
same programy w telewizji, obie były miłośniczkami klasycznych filmów
kryminalnych. Obie uważały, że Ryan Gosling jest najseksowniejszym aktorem w
Hollywood. Denise mówiła, że Lizzie ma doskonały gust, jeśli chodzi o ciuchy, i
śmiała się z jej żartów, co bardzo Lizzie cieszyło, ponieważ często odnosiła
wrażenie, że ludzie nie rozumieją jej nietypowego poczucia humoru. Tak dobrze
było mieć nową przyjaciółkę, która naprawdę ją rozumiała.
Zaczęły spędzać dużo czasu razem poza biurem – drinki po pracy, obiady w
weekendy, filmowe wieczory, kiedy to robiły popcorn i oglądały ulubione stare
gwiazdy, jak Bogart i Bacall w Wielkim śnie. Nie było dnia bez telefonu,
wymiany licznych SMS-ów i e-maili. Denise często powtarzała, że Lizzie jest
cudowną osobą i jaka to ona, Denise, jest szczęśliwa, że się przyjaźnią. Raz po
raz Lizzie sugerowała, że mogłyby poprosić kogoś jeszcze z pracy, żeby poszedł
z nimi na drinka i przekąski do ich ulubionego baru, na co Denise krzywiła się i
mówiła: „Może innym razem”.
Pewnego sobotniego wieczoru Lizzie zaprosiła Denise, aby dołączyła do grupy
jej przyjaciółek, z którymi wybierała się do klubu tanecznego. Wieczór wydawał
się udany, ale w poniedziałek przy lunchu Denise rzuciła kilka kąśliwych uwag
na temat Cady („Ktoś powinien jej powiedzieć, żeby nie paradowała z odkrytym
pępkiem, bo przecież wylewa się ze spodni”) i Steph („Ten jej śmiech! Wydaje
dźwięki jak rozwścieczona hiena”). Lizzie pomyślała, że Denise może być
zazdrosna, ale jest szansa, że to minie, kiedy wszystkie się lepiej poznają i Denise
poczuje się włączona do ich kręgu.
Kiedy Denise zaprosiła ją na lunch pod koniec tygodnia, Lizzie powiedziała,
że już ma plany: stara przyjaciółka z liceum akurat przyjechała do miasta na kilka
dni i jest to jedyna okazja, żeby się z nią nagadać. Potem wpadły na siebie na
korytarzu, a wtedy Denise okazała dystans i chłód. Jednak po kilku dniach
odtajała i wyglądało na to, że ich przyjaźń wróciła do normy. W sobotę poszły na
nowy film z Ryanem Goslingiem.
I wtedy Lizzie spotkała Marka. Nie mogła się doczekać, żeby opowiedzieć o
wszystkim Denise: jak sięgnęli jednocześnie po tę samą butelkę wina, ostatnią na
półce w sklepie winnym, co sprowokowało uroczą przepychankę słowną na temat
posiadania, pełną aluzji. Ostatecznie Mark powiedział, że uzna roszczenie Lizzie
do wina, jeśli ona da mu swój numer telefonu.
– Bardzo się cieszę z twojego szczęścia! – powiedziała Denise. Jej uśmiech
wyglądał na wymuszony, głos jej się załamał na wysokiej nucie entuzjazmu. –
Tylko bądź ostrożna. Wiesz, jacy są faceci. Większość to dranie, ale z początku
tego nie widać.
Lizzie poczuła lekką irytację z powodu reakcji Denise, ale machnęła na to
ręką. Po kilku dniach, gdy Denise zaproponowała, żeby spędziły razem sobotę,
Lizzie powiedziała, że już się umówiła na randkę z Markiem. Oczy Denise
wypełniły się łzami.
– Mam nadzieję, że nie jesteś jedną z tych, które porzucają swoich przyjaciół
tylko dlatego, że pojawił się nowy facet. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką… nie
wiesz, ile dla mnie znaczysz?
Lizzie czuła się winna i próbowała ułagodzić ją, sugerując, żeby spotkały się w
niedzielę. Ni z tego, ni z owego, Denise ze złością otarła łzy.
– Jestem zajęta – oświadczyła i czym prędzej wyszła naburmuszona.
W sobotni wieczór, gdy tylko Lizzie i Mark usiedli w restauracji, Denise
zaczęła przysyłać SMS-y z pytaniami: „Co ma na sobie? Czym jeździ?” Lizzie
odpisała: „Później ci wszystko opowiem”, i wyłączyła telefon. Kiedy późnym
wieczorem, odwieziona przez Marka do domu, włączyła go z powrotem, znalazła
długi ciąg coraz bardziej gniewnych SMS-ów – jaką jest niedobrą przyjaciółką,
jaką dwulicową, samolubną suką – zakończony krótką wiadomością dostarczoną
po północy: „Pierdol się!!!” Chociaż Lizzie zauważyła wcześniej kilka sygnałów
ostrzegawczych, ogrom tej wrogości zaszokował ją. Co się stało z tą cudowną
nową przyjaciółką, która zawsze wydawała się być po jej stronie?
W poniedziałek w pracy Denise przyszła do biura Lizzie, żeby ją przeprosić.
Może trochę za dużo wypiła i straciła panowanie nad sobą, jak tłumaczyła.
– Naprawdę cię przepraszam. Wiem, że byłam okropna, ale czy możesz mi
wybaczyć? – zakończyła.
Lizzie, wciąż zdenerwowana jadowitymi SMS-ami, czuła, że nie jest w stanie
przyjaźnić się na tych samych warunkach co wcześniej. Nie ufała temu
niewinnemu uśmiechowi, jakim obdarzała ją Denise.
– Potrzebuję oddechu – powiedziała. – Może lepiej będzie, jeśli nie będziemy
spędzać razem tyle czasu, przynajmniej na razie.
W postawie Denise natychmiast zachodzi zmiana.
– Świetnie – cedzi z pogardą – jeśli tak to chcesz rozegrać. Zawsze
wiedziałam, że jesteś fałszywa do szpiku kości.
Po gwałtownym wyjściu Denise Lizzie jest tak zdenerwowana, że nie może
przestać się trząść. Te ostatnie słowa brzmiały jakoś złowieszczo. Ta nowa
przyjaciółka, która wydawała się darem losu, teraz zaczyna być groźna. Przez
resztę tygodnia Lizzie trzymała się z dala od Denise. Nie chciała już żadnych
konfrontacji. Może rozejdą się teraz każda w swoją stronę i ich intensywna
przyjaźń po prostu rozmyje się w przeszłości. Kiedy Mark zadzwonił, żeby
umówić się znów na najbliższy weekend, jej ekscytacja nowym związkiem
przesłoniła troski.
Następnego dnia jedna z koleżanek z pracy, z którą Lizzie znała się od lat,
podeszła do niej w łazience i powiedziała, że Denise rozpowiada o niej okropne
rzeczy. Postanowiła zakończyć ich przyjaźń (mówiła Denise), ponieważ Lizzie za
wiele razy urywała się w połowie wieczoru, zostawiając ją na lodzie, kiedy tylko
jakiś obcy facet proponował, że postawi jej drinka. Inna koleżanka przekazała jej,
że co prawda Denise nie mówiła tego wprost, ale insynuowała, że Lizzie jest
puszczalską pijaczką, która co wieczór przyprowadza do domu innego faceta.
Lizzie przepłakała prawie cały dzień. Za bardzo bała się Denise, żeby się jej
przeciwstawić.
Tymczasem Denise zasypywała ją obelżywymi SMS-ami, wariacjami na jeden
temat: „Byłam dobrą przyjaciółką, a ty potraktowałaś mnie jak gówno, ty
cholerna dziwko”. W jednym z bardziej wyszukanych uskarżała się: „Trwoniłam
skarby mej wiedzy i uczucia dla takiej wywłoki bez serca”. Lizzie była pewna, że
jest to kwestia z jakiegoś starego filmu, ale nie potrafiła jej umiejscowić.
W środę szef działu wezwał Lizzie do swojego gabinetu, zaniepokojony
doniesieniami, że romansuje ona z jednym z klientów firmy – coś takiego jest
stanowczo wbrew zasadom i daje podstawy do zwolnienia. Bez wątpienia
źródłem tych pogłosek również była Denise. Załamana Lizzie, łkając,
opowiedziała szefowi całą historię. Kiedy pokazała mu ciąg obraźliwych SMS-
ów od Denise zachowanych w telefonie, po czym przyprowadziła koleżankę,
która ostrzegała ją przed jadowitymi plotkami, szef wreszcie jej uwierzył. Carlyle
& Co. zwolniło Denise ze skutkiem natychmiastowym, dając jej odprawę w
wysokości miesięcznej pensji i doskonałe referencje. Widząc, jak potrafi być
mściwa, szef nie chciał konfliktu z nią, który skończyłby się dla firmy sprawą
sądową o bezpodstawne zwolnienie.
Ponieważ Denise nie przestawała przysyłać obelżywych SMS-ów, Lizzie w
końcu zmieniła numer telefonu. Nigdy więcej nie spotkała Denise.

Denise nie pasuje do profilu narcystycznego zaburzenia osobowości, choć


wydaje się dość mocno zaburzona. Sposób, w jaki przechodzi od idealizowania
Lizzie do nienawiści wobec niej, w połączeniu z wybuchami gniewu, lękiem
przed porzuceniem i niestabilnością afektywną sytuują ją bliżej zaburzenia
osobowości z pogranicza (borderline). Jednocześnie sprawia wrażenie
narcystycznej, z wyolbrzymionym obrazem siebie i niezdolnością do empatii. Nie
będąc otwarcie wielkościowa, musi jednak czuć, że jest pępkiem świata swojej
najlepszej przyjaciółki. Na początku ich przyjaźni jawi się jako wrażliwa i
troskliwa, ale tylko dlatego, że chce pozyskać sympatię Lizzie. Kiedy Lizzie ją
odrzuca, staje się jasne, że Denise w rzeczywistości nie jest zdolna do empatii.
Chociaż Denise może sprawiać wrażenie przypadku ekstremalnego, goście na
mojej stronie internetowej, gdzie zamieściłem post na temat narcyzmu mściwego,
opisywali jeszcze gorsze przykłady gnębienia przez byłych przyjaciół,
współpracowników i członków rodziny. Niejedna osoba opowiadała o
bezwzględnej kampanii byłego przyjaciela, mającej na celu zszarganie jej opinii
albo doprowadzenie do utraty pracy. Pewien mężczyzna opisał, jak jego
narcystyczny brat, prawnik, groził, że zniszczy mu karierę i zrujnuje go
finansowo, wykorzystując system prawny, aby wyłudzić od niego przypadającą
mu część majątku rodziców. Pewna kobieta pisała o byłej przyjaciółce, która
usiłowała ją przejechać na parkingu swoją furgonetką.
Najbardziej wstrząsające relacje zdają mężczyźni i kobiety, którzy poślubili
ekstremalnych narcyzów, a po rozwodzie byli prześladowani i często
terroryzowani. Podobnie jak Denise, która odczuwała odrzucenie jako rodzaj
narcystycznego urazu i natychmiast oddawała cios, ekstremalny narcyz odbiera
rozwód jako nieznośnie upokarzający, jako atak na swój obraz siebie i często
będzie się starał prześladować byłego współmałżonka z okrutną zaciekłością. O
tym typie mściwego narcyza powiemy więcej w rozdziale 9.
Tacy ludzie nie zawsze pasują do profilu osobowości narcystycznej. Podobnie
jak Denise, może im być bliżej do zaburzenia osobowości z pogranicza.
Niektórzy z nich okazują się socjopatami. Jak już wyjaśniałem w rozdziale 1,
istnieje nieskończana ilość możliwych przejawów narcyzmu, występujących
zwłaszcza w innych zaburzeniach osobowości, ale również w manii, paranoi i
zaburzeniu afektywnym dwubiegunowym. Wielu ludzi, do których nie pasuje
żadna konkretna diagnoza, może przejawiać mściwość w podobny, choć mniej
dramatyczny sposób, kiedy ich obrazisz:
• Twoja bratowa, zagniewana, skarży się krewnym na twój podobno szorstki i
krytykancki charakter, przeinaczając twoje słowa, ponieważ zakwestionowałaś jej
osąd.
• Przyjaciel przyjaciela zaczyna cię obmawiać, kiedy nie zaprosiłeś go na
przyjęcie.
• Kolega w pracy wydaje się mieć coś do ciebie z powodu, którego nie
potrafisz dociec.

Czasami możesz się domyślać, co takiego zrobiłeś, że wzbudziłeś niechęć,


nawet jeśli uważasz, że ta druga osoba źle cię zrozumiała lub reaguje przesadnie.
Często źródło nienawiści jest niewidoczne.
Przyjrzyj się bliżej, a zauważysz, że zachowanie prezentowane przez tych
mężczyzn i te kobiety przypomina narcystyczne obrony, które omawialiśmy w
tym rozdziale. Kiedy Lizzie zaczyna spotykać się z Markiem, Denise czuje się
odrzucona i obwinia ją, że jest złą przyjaciółką, która ją „porzuciła”. Później
okazuje lekceważenie i pogardę, nazywając Lizzie dwulicową suką fałszywą do
szpiku kości. Oburzenie i gniew, podsycające mściwy popęd, aby sprawić ból,
charakteryzują większość jej poczynań, kiedy przyjaźń się rozpada.
Prawdopodobnie Denise doświadcza odrzucenia przez Lizzie jako poważnego
urazu narcystycznego, wzbudzającego wstyd wynikający z poczucia niższości,
chociaż nie widzimy tego wstydu w działaniu, tak jak go widzimy u Jasona i
Natalie.
Ponieważ ich wstyd jest tak głęboki i nie do zniesienia bolesny, ekstremalni
narcyzi nie powstrzymają się przed niczym, żeby uniknąć jego odczuwania.
Właściwie niemal wszystko, co mówią i robią, ma na celu unikanie
doświadczania wstydu. Narcystyczna obrona, którą mobilizują przeciwko
wstydowi, jest tak wszechogarniająca, że zabarwia całą osobowość, relacje i
zachowanie, tworząc swego rodzaju skorupę czy pancerz przeciwko groźbie
wstydu.
Mogą się wydawać aroganccy lub wyniośli, jakby mówili: „Nie ma się czego
wstydzić”.
Bardzo się starają wyjść na zwycięzców i udowodnić, że to ktoś inny – całkiem
możliwe, że ty – jest ogarniętym wstydem nieudacznikiem. Zamiast uznać
nieuświadomiony wstyd, który odczuwają, a także zazdrość wobec innych ludzi,
którym się wiedzie i mają wysoką samoocenę, przekonują sami siebie, że to ci
inni odczuwają zazdrość. Ich reakcja na narcystyczny uraz jest zazwyczaj szybka,
brutalna i bezwzględna, ponieważ dążą do unicestwienia wstydu i jego
zewnętrznego źródła. Pewien gość na mojej stronie skomentował, że jest coś
niemal gadziego w sposobie, w jaki ekstremalny narcyz odruchowo uderza w
obliczu zagrożenia dla swojej samooceny. Czasami wydają się zimnokrwiści,
prawie nieludzcy.
Podsumowując, osobowość i zachowanie ekstremalnych narcyzów maskują
nieuświadomiony wstyd, którego odczuwania nie potrafią znieść, ukrywając go
przed sobą i przed resztą świata. Z tego powodu z początku może być dla nas
niemożliwe zrozumienie, co ich motywuje, i możemy tylko wnioskować o tym z
pewnych zachowań czy cech charakteru. Zaprezentowana poniżej lista pomoże ci
rozpoznać te cechy u ludzi, których znasz, i być może stwierdzić, czy szczególnie
trudna osoba w twoim życiu może być ekstremalnym narcyzem.
W odróżnieniu od DSM, który wymaga, aby dana osoba przejawiała
minimalną liczbę cech kwalifikującą ją do diagnozy, poniższa lista nie stawia
sztywnych wymogów i nie jest pomyślana jako narzędzie diagnostyczne.
Natomiast moim celem jest pomóc ci rozpoznać cechy narcystyczne u znanych ci
ludzi – wszystkie wymienione tu zachowania i cechy występują w ekstremalnym
narcyzmie. Im więcej z nich dotyczy kogoś, kogo znasz, tym bardziej ta osoba
jest narcystyczna.
Pogrupowałem te cechy, przypisując je do pięciu kategorii, co powinno ci
pomóc skupić się na określonych obszarach. Jeśli postawisz ptaszka przy więcej
niż jednej pozycji w kilku grupach, prawdopodobnie masz styczność z
ekstremalnym narcyzem. Jeśli wiele pozycji w większości kategorii wydaje się
dotyczyć tej osoby, prawdopodobnie spełnia ona kryteria diagnostyczne
zaburzenia w postaci osobowości narcystycznej.

Empatia i emocje
• Czuje się skrępowany swoim życiem emocjonalnym.
• Nie przejawia zainteresowania tobą i twoimi uczuciami.
• Krytykuje cię, że czujesz „za dużo” lub „reagujesz przesadnie”.
• Zły lub zdenerwowany, często zaprzecza, że tak się czuje.
• Jest zazdrosny lub wyobraża sobie, że inni ludzie mu zazdroszczą.
• Zraniony lub sfrustrowany atakuje; wybucha gniewem.
• Nie zdaje sobie sprawy, w jaki sposób jego zachowanie oddziałuje na innych.

Obr az siebie i por ównanie z innymi


• Zaprząta go myśl o tym, jak jest postrzegany przez innych.
• Arogancki, próżny i wyniosły; wyolbrzymia własne dokonania.
• W widoczny sposób zabiega o uwagę i podziw.
• Nadmiernie rywalizuje i jest zbyt ambitny.
• Łatwo się obraża; ma skłonność do odbierania niewinnych uwag jako
upokarzających.
• Wypowiada pogardliwe uwagi o innych ludziach za ich plecami.
• Ośmiesza cię i sprawia, że jesteś niezadowolony z siebie.

Impulsywność
• Brak mu samokontroli; wydaje więcej, niż ma.
• Przejada się, pije za dużo lub używa narkotyków.
• Ma skłonność do pracoholizmu.
• Inicjuje wielkie projekty, ale nie potrafi ich zrealizować.
• Idealizując romantyczną miłość, szybko się zakochuje i odkochuje.
• Podejmuje ważne decyzje życiowe bez zastanowienia.
• Nie dochowuje wierności w małżeństwie albo związkach intymnych.

Relacje inter per sonalne


• Jest zapatrzony w siebie, kontrolujący i wykorzystujący innych.
• Potrafi uwodzić i manipulować.
• Jest skłonny do nadmiernej zazdrości i zaborczy.
• Dominuje rozmowę i często przerywa innym.
• Podejrzliwy co do motywacji innych ludzi, zawsze wyobraża sobie najgorsze.
• Domaga się bezkrytycznego oddania.
• Tyranizuje innych, żeby postawić na swoim.

Kodeks mor alny i osobista odpowiedzialność


• Kłamie lub zniekształca prawdę dla własnej korzyści.
• Obwinia innych o własne błędy lub usprawiedliwia je.
• Odgrywa ofiarę; manipuluje tobą za pomocą poczucia winy.
• Popełnia czyny niezgodne z prawem lub nieetyczne.
• Czuje się uprawniony, aby mieć to, czego chce.
• Kiedy się z nim nie zgadzasz, sprawia, że zaczynasz wątpić w siebie;
zawstydza cię lub poniża.

Gdybyśmy ocenili według tej listy Denise albo Naomi z rozdziału 1,


prawdopodobnie postawilibyśmy ptaszka przy paru stwierdzeniach z każdej z
tych grup. Są one ekstremalnymi narcyzami, niespełniającymi w stopniu
wystarczającym kryteriów narcystycznego zaburzenia osobowości – w
odróżnieniu od Sama, który zarobiłby po kilka ptaszków we wszystkich pięciu
grupach. Pamiętaj, że do opisu większości z nas pasuje przynajmniej kilka z tych
stwierdzeń.
Wszystko zależy od stopnia nasilenia.
3. J a je s te m zwycię zcą , a ty
nie uda cznikie m
NARCYZ P RZEŚ LADOWCA

Nie powinno dziwić, że wielu ekstremalnych narcyzów przejawia postawę


wysoce rywalizacyjną w dosłownie każdej dziedzinie ich życia, czy to w sporcie,
czy w biznesie, czy w swoim środowisku społecznym. Oni muszą zwyciężać w
sporcie, niszczyć konkurencję na polu zawodowym lub czuć, że są bogatsi,
bardziej popularni, przystojniejsi czy bardziej podziwiani niż inni ludzie – to
znaczy, że są społecznymi zwycięzcami w swoim świecie.
W jakiejkolwiek dziedzinie zwycięstwo w rywalizacji wspiera ich
wyolbrzymione poczucie własnego „ja”: są zwycięzcami, dowiedli swojej
wyższości nad nieudacznikami, których pokonali. I muszą tego dowodzić zawsze,
bez końca.
Dla ekstremalnych narcyzów istnieją wyłącznie dwie klasy ludzi: ci na
szczycie i ci w dole. Na ogół „dzielą świat na sławnych, bogatych i wspaniałych z
jednej strony oraz nikczemną, bezwartościową miernotę z drugiej”. Boją się nie
należeć do pierwszej grupy, oznacza to bowiem „przynależność do miernoty
rozumianej jako bezwartościowi i nikczemni, a nie przeciętni w potocznym
rozumieniu tego słowa”[1]. Ten podział na dwie klasy ludzi, zwycięzców i
przegranych, czyli nieudaczników, definiuje narcystyczny światopogląd i dlatego
słowa te będą się często pojawiać w naszej dyskusji.
Tak samo jak komik potrzebuje asystenta, z którego stroi żarty i przy którym
błyszczy dowcipem, ekstremalny narcyz wykorzystuje nieudacznika, aby na jego
tle prezentować się jako zwycięzca. Arogancją i wyższością: „Jestem lepszy od
ciebie”, wymusza na drugiej osobie przyjęcie na siebie pomocniczej roli tego
gorszego. I chociaż może nie jest to widoczne na pierwszy rzut oka, potrzebuje
tej drugiej osoby: gdy dochodzi do rywalizacji, ktoś inny musi przegrać, aby on
został zwycięzcą. Krótko mówiąc, ekstremalny narcyz wzmacnia obraz siebie
kosztem drugiej osoby. Wielu ekstremalnych narcyzów jest również
prześladowcami, którzy rywalizują w przestrzeni społecznej i sprawiają, że ich
ofiary czują się społecznymi pariasami. Tego rodzaju zachowanie ujawnia się
zazwyczaj w szkole średniej, gdy dzieci wychodzą ze stosunkowo bezpiecznego
środowiska lokalnej szkoły podstawowej w dużo szerszy świat, w którym prawie
każdy odczuwa niepewność co do swojego statusu społecznego. Prześladowcy
wyszukują słabeuszy, nad którymi mogą triumfować, posługując się fizyczną i
emocjonalną przemocą, aby wywyższyć się kosztem swoich ofiar.

„J a nie je s te m nie uda cznikie m – to ty nim


je s te ś ”
Oczywiście prześladowcy zawsze byli wokół nas, ale nastanie epoki Internetu i
eksplozja mediów społecznościowych udostępniły im nowy obszar działania. W
ostatnich latach zjawisko prześladowania cybernetycznego jest tematem z
pierwszych stron gazet. Weźmy jeden z wielu przykładów: 9 września 2013 roku
dzienniki ogólnokrajowe i telewizyjne serwisy informacyjne przedstawiły
historię dwunastoletniej Rebecki Sedwick, która popełniła samobójstwo, rzucając
się z wieży na terenie opuszczonej cementowni na Florydzie. Od miesięcy
Sedwick była obiektem kampanii cybernetycznego prześladowania, za której
rozpętanie odpowiedzialna była czternastoletnia Guadalupe Shaw. Wykorzystując
swoją popularność, dziewczyna zmobilizowała grupę nastolatek do atakowania i
prześladowania również innych gimnazjalistów, którzy odnosiliby się przyjaźnie
do Sedwick. Za pomocą SMS-ów, Facebooka i rozmaitych platform
społecznościowych Shaw wmawiała Sedwick, że jest brzydka, że powinna
„wypić wybielacz i umrzeć” i popychała ją do samobójstwa. Przypuszczalnie
również Shaw namówiła inną dziewczynę, Katelyn Roman, do pobicia Rebecki
Sedwick. Roman, która kiedyś była najlepszą przyjaciółką Sedwick, ostatecznie
przeprosiła za znęcanie się nad nią. Inaczej niż Shaw, która nie okazała żadnej
skruchy. Według miejscowego szeryfa w chwili aresztowania wydawała się
zimna i obojętna. Na Facebooku przyznała się do prześladowania Sedwick i
ogłosiła, że „gówno ją obchodzi” śmierć jej ofiary. Rodzice Shaw twierdzili, że
ich córka nigdy czegoś takiego nie napisała i że ktoś włamał się na jej konto na
Facebooku.
Niedługo potem w tej smutnej historii nastąpił dziwny zwrot. Macocha Shaw,
Vivian Vosburg, została postawiona w stan oskarżenia pod dwoma zarzutami
maltretowania dziecka i czterema zarzutami zaniedbywania dziecka, ponieważ na
Facebooku wypłynął filmik pokazujący, jak okłada pięściami chłopca, a kilka
dziewczynek siedzących w tym samym pokoju zaśmiewa się z tego. Na
konferencji prasowej, na której odtworzono filmik, miejscowy szeryf
skomentował go, mówiąc, że taka przemoc wydaje się „normalnym sposobem
funkcjonowania” w tym domu.
Vosburg i ojciec Shaw, Jose Ramirez, nie byli małżeństwem. Para mieszkała
razem od jakiegoś czasu, z czworgiem jej dzieci i trojgiem jego, w wieku od
dziewięciu do czternastu lat. Kilka różnych nazwisk (z czego wnioskować można
o wielokrotnych nieudanych związkach czy małżeństwach) i historia przemocy
domowej opisują świat tak odległy od „normalnego życia rodzinnego”, że
domniemana brutalność i gruboskórność Guadalupe Shaw nie jest zaskoczeniem.
Zgłębiając historię życia narcyza prześladowcy, często natrafia się na podobne
doświadczenia – rozbite rodziny, chaos emocjonalny, maltretowane dzieci.
Według psychologii ego, dzieci będące ofiarami maltretowania często uciekają
się do „identyfikacji z agresorem”, aby uniknąć bólu i poczucia bezradności[2].
Innymi słowy, zamiast czuć się ofiarami, wiktymizują innych: „Ja nie jestem
ofiarą – to ty nią jesteś”. Możemy również powiedzieć, że takie dzieci pozbywają
się bolesnych uczuć, przerzucając je (czyli projektując) na innych ludzi. „To nie
ja czuję strach, bezradność i ból – to ty je czujesz”.
Nie chcę sugerować, że wszyscy ekstremalni narcyzi byli maltretowani w
dzieciństwie, choć wielu z nich pochodzi z zaburzonych, dysfunkcyjnych rodzin,
w których przemoc fizyczna i emocjonalna były na porządku dziennym. Takie
wczesne doświadczenie ma definiujący, wszechogarniający wpływ: ponieważ
potrzebujemy empatycznych, dobrze nastawionych rodziców, aby móc zbudować
zdrową samoocenę, dzieci urodzone w chaosie mogą nigdy nie być zadowolone z
siebie. Przede wszystkim może się w nich wytworzyć poczucie, że są „towarem
wybrakowanym”, całe więc życie będą uciekać przed tym bolesnym poczuciem
własnego „ja”. Ta dynamika leży u podstaw narcyzmu.
Osobowość i zachowanie ekstremalnego narcyza są wyrazem nieustannego
wysiłku, aby uciec od poczucia wybrakowania i niższości. Wbrew pozorom
narcyzm jest przeciwieństwem zdrowej samooceny.
Projekcja doświadczenia niechcianego czy nie do udźwignięcia na inną osobę
wyjaśnia w znacznym stopniu relację między narcyzem prześladowcą a jego
ofiarą. Prześladowca wyładowuje swoje bolesne poczucie własnego „ja” jako
towaru wybrakowanego i zmusza ofiarę, aby je odczuwała zamiast niego. „Nie
jestem nieudacznikiem – to ty nim jesteś”. Projekcja, jak wszystkie mechanizmy
obronne, zachodzi podświadomie, poza świadomością – znaczy to, że
prześladowca nie stara się świadomie i celowo zrzucić z siebie bolesnego
poczucia własnego „ja”, chociaż jego zachowanie ujawnia działanie
nieuświadomionego procesu. Prześladując innych i sprawiając, że czują się jak
nieudacznicy, prześladowca pozbywa się własnego przegranego „ja” i przekonuje
sam siebie, że naprawdę jest zwycięzcą. Ponieważ ofiary służą jako tragarze, ich
doświadczenie emocjonalne pomaga zrozumieć, jak narcyzi prześladowcy tak
naprawdę (czyli podświadomie) czują się sami ze sobą. Prześladowca rzadko
korzysta z psychoterapii, chyba że zostanie zmuszony wyrokiem sądu, ale w
ciągu lat praktyki pracowałem z kilkoma mężczyznami, którzy w młodości byli
ofiarami prześladowania. Jednemu z nich, Ryanowi, zostały blizny na całe życie.
W wieku lat kilkunastu był prześladowany przez grupę dzieciaków ze swojego
gimnazjum, zarówno chłopców, jak i dziewcząt, a zwłaszcza przez Danny’ego,
kolegę z drużyny piłkarskiej. Historia relacji Ryana i Danny’ego pokazuje, jak
prześladowca potrafi „wymusić” na ofierze dźwiganie projektowanego poczucia
wstydu.
Rozbity „wzorze c norma lnoś ci”
Ojciec Ryana pracował w przemyśle ropy i gazu wiele lat w Azji. Kiedy wrócił
do Stanów Zjednoczonych, aby podjąć pracę w rodzinnym Kolorado, przywiózł
ze sobą tajwańską żonę i małego synka, Ryana. Nowy zakład pracy ojca
znajdował się w miasteczku zamieszkanym głównie przez ludność białą, trochę
Latynosów i bardzo niewiele osób pochodzenia azjatyckiego. Gospodarka
zdominowana była przez obiekty wojskowe, a życie religijne przez wyznania
konserwatywne. Po kilku latach urodził się następny syn – brat Ryana, Hunter.
Kiedy 25 lat później Ryan rozpoczął terapię, opisywał swoje wczesne
dzieciństwo jako zwyczajne, bez żadnych poważnych rodzinnych traum. Ojciec
był człowiekiem nieśmiałym, wycofanym, żyjącym w cieniu dominującej matki
Ryana, nadzwyczajnej kobiety, która wyraźnie uważała męża za porażkę i
traktowała go z jawną pogardą. Była też niezwykle ambitna i wkrótce po
przyjeździe do Stanów Zjednoczonych założyła firmę zarządzania
nieruchomościami, po czym rozwinęła ją w doskonale prosperujące
przedsiębiorstwo. Oprócz tego, wraz z dwiema siostrami nadal mieszkającymi na
Tajwanie, prowadziła działalność eksportowo-importową. Zajęta biznesem
przejawiała niewielkie zainteresowanie emocjonalne swoimi synami, chociaż
dyrygowała i kontrolowała dosłownie każdy aspekt ich życia. Już w szkole
podstawowej Ryan czuł się trochę inny od rówieśników, i to nie tylko dlatego, że
wyglądał inaczej, z cerą swojej matki i migdałowymi oczami. Nieśmiały,
małomówny, mający niewielu przyjaciół, dostrzegał u siebie brak dość
zasadniczych cech, które potrafił rozpoznać u innych chłopców – pewności siebie
i żywiołowości. Matka zapisała go do drużyny piłkarskiej i rok po roku upierała
się, żeby grał dalej, mimo że sport nie sprawiał mu przyjemności. Kiedy
przychodziła kolej jego matki na przygotowanie przekąsek na mecz, Ryan był
zażenowany tajwańskimi przysmakami, które przysyłała – ciasto ananasowe i
gua-bao – zamiast gotowych zestawów z supermarketu przynoszonych przez
matki amerykańskie.
Ryan miał dwanaście lat i właśnie zaczął naukę w gimnazjum, kiedy u jego
brata Huntera oficjalnie zdiagnozowano zespół Aspergera i zaczęło się
dokuczanie. Hunter wydawał się kimś szczególnym, ze swoją dziwnie formalną
mową i niechęcią do form ściągniętych, z dziwnym, podskakującym chodem na
główkach kości śródstopia, któremu towarzyszyło pochylenie do przodu.
Niektórzy chłopcy w szkole wyśmiewali się z Ryana, brata tego „dziwadła”. Albo
przedrzeźniali przy nim Huntera, wymawiając z naciskiem słowa will not zamiast
won’t czy can not zamiast can’t. Później dokuczanie skupiło się na kształcie oczu
Ryana. Nawet inni chłopcy z drużyny, koledzy od lat, zaczęli z niego drwić.
Danny, kapitan drużyny, stał się głównym prześladowcą i bezustannie dręczył
Ryana.
Przed okresem dojrzewania Danny był chłopcem małym, o słabej koordynacji
ruchowej. Chociaż jego rodzice rozwiedli się dawno temu, kiedy Danny miał
zaledwie dwa lata, nadal toczyli wojnę publicznie i w sądzie. Ryan wspominał
pewien mecz, na którym pojawili się oboje (zazwyczaj wymieniali się) i
upokorzyli syna, wrzeszcząc na siebie tuż za linią boczną boiska. Od początku
Ryan odczuwał swego rodzaju dalekie pokrewieństwo z Dannym, ponieważ obaj
sprawiali wrażenie outsiderów, różnych od innych, „normalnych” dzieciaków.
Gimnazjum zmieniło wszystko.
Przez wakacje przed siódmą klasą Danny wystrzelił w górę o kilkanaście
centymetrów i nabrał mięśni. Poprawił się jego wygląd. W poważnym
przetasowaniu statusu społecznego, jakim jest szkoła ponadpodstawowa, został
jednym z tych „w porządku” dzieciaków, bardzo popularnym zarówno wśród
chłopców, jak i wśród dziewcząt. Kiedy Danny szydził na korytarzu z Ryana,
nazywając go „żółtkiem”, inni szli za jego przykładem. Kiedy Danny powiedział
kolegom, że jego zdaniem Ryan musi być gejem, pogłoska szybko się rozeszła.
Chłopcy zaczęli wpychać Ryana na szafkę, mijając go w korytarzu. Grupy
dziewczyn pokazywały go palcami i chichotały przy sąsiednich stolikach w
szkolnej kawiarence. Na treningach koledzy z drużyny celowo podstawiali mu
nogę i śmiali się, kiedy się przewracał.
Nie zważając na sprzeciw matki, Ryan skończył z piłką nożną. Co prawda w
końcu opowiedział jej o prześladowaniu, ale ona tylko wzruszyła ramionami i
stwierdziła, że musi być twardy. Czuł, że patrzy na niego z pogardą – jak na
słabeusza, jakim był jego ojciec. Ryan wiedział, że lepiej nie zwracać się o
pomoc do taty, który coraz bardziej oddalał się od reszty rodziny. Przez następne
dwa lata prześladowanie trwało nadal, a poczucie wstydu i upokorzenie Ryana
stało się tak dotkliwe, że rozważał samobójstwo. Chciał być niewidzialny,
najczęściej unikał kontaktów z innymi.
Wraz z kolejną zmianą w społecznym krajobrazie, jaką przyniosło liceum,
Ryan nagle zorientował się, że nie jest już celem, ale dziedzictwo wstydu i
upokorzenia nękało go jako nastolatka i ciągnęło się za nim w dorosłość.
Dobiegając trzydziestki, wreszcie poszukał profesjonalnej pomocy, udręczony
obezwładniającą nienawiścią do siebie samego.
Krótko przed rozpoczęciem naszych sesji podjął pracę w firmie
marketingowej, w zespole, w którym pierwsze skrzypce grali mężczyźni weseli,
hałaśliwi i pewni siebie – „przerośnięci chłopcy z korporacji studenckiej”, jak ich
nazywał – żartujący i poszturchujący się przez cały dzień pracy. Ryan czuł, że
powinien się do nich upodobnić i gardził sobą, że jest takim mięczakiem. Kiedy
tylko któryś ze współpracowników dokuczał mu, że siedzi cicho, odżywała
trauma z gimnazjum, napełniając go wstydem i wstrętem do siebie.

Z zasady młody narcyz prześladowca nie wybiera ofiary o wysokiej


samoocenie. Bierze na cel kogoś, kogo łatwo zranić, takiego jak Ryan – kogoś
niepewnego i czującego się trochę nie na swoim miejscu, kto już bierze pod
uwagę, że może być nieudacznikiem. Narcyz prześladowca współbrzmi ze swoją
ofiarą, ponieważ na poziomie nieuświadomionym obaj zmagają się z tymi
samymi problemami emocjonalnymi. Przed gimnazjum Ryan czuł, że mają z
Dannym coś wspólnego – obaj są outsiderami naznaczonymi innością
odróżniającą ich od pozostałych, „normalnych” dzieci.
Rebecca Sedwick, dziewczyna z Florydy, która popełniła samobójstwo,
wychowywała się w środowisku niedającym oparcia, nieróżniącym się od tego, w
jakim dorastała Guadalupe Shaw. Nie mając własnego łóżka, sypiała na kanapie
w pokoju dziennym, a ubrania trzymała w papierowych torbach na zakupy. Jej
matka, Tricia Norman, posługiwała się kilkoma różnymi tożsamościami i
nieustannie wikłała się w konflikt z prawem, fałszując czeki. Ojciec nie
uczestniczył w życiu rodziny.
Ponieważ narcyz prześladowca podświadomie dąży do zrzucenia swojego
poczucia wybrakowania czy niższości na tragarza, zrozumiałe jest, że wybierze
kogoś przygotowanego do dźwigania tego ciężaru – nie rówieśnika o wysokim
statusie, ale osobę z zaburzonego środowiska, już zmagającą się z niską
samooceną. Chociaż Ryan pochodził z pełnej rodziny, jego ojciec był wycofany i
bierny, dominująca matka kontrolująca, pełna pogardy i emocjonalnie obojętna.
Jego brat cierpiał na zespół Aspergera. Prześladowcy często pochodzą z
zaburzonego środowiska, ich ofiary też.
Według brytyjskiego psychoanalityka D.W. Winnicotta ludzie przychodzą na
świat z wrodzonym wzorcem normalności, zestawem wbudowanych oczekiwań
co do reakcji opiekunów na nasze fizyczne i emocjonalne potrzeby[3]. Aby pomóc
nam rozwijać się i mieć pozytywny stosunek do siebie, rodzice nie muszą być
idealni, a tylko, jak mówi Winnicott, „wystarczająco dobrzy”. Muszą być
nastrojeni na nasze potrzeby i zdolni do adekwatnego współodczuwania naszych
doświadczeń emocjonalnych. Przez pochwałę i poświęcaną nam uwagę rodzice
sprawiają, że czujemy się rozumiani, podziwiani i kochani, kładąc w ten sposób
fundament pod naszą zdrową samoocenę.
Kiedy otoczenie odbiega dramatycznie od tego wzorca normalności, kiedy
rodzice nie okazują dziecku zainteresowania lub nie są zdolni do
współodczuwania, wyczuwa ono, że coś jest bardzo nie w porządku w jego
świecie. Na głęboko intuicyjnym poziomie wie, że jego rozwój idzie w złą stronę,
i w rezultacie może się w nim wykształcić poczucie, że jest wybrakowane czy
brzydkie, gorsze od innych ludzi.
To sprawiające cierpienie poczucie wewnętrznego defektu czy brzydoty
nazywam „wstydem rdzennym”, ponieważ przenika osobę do rdzenia,
zabarwiając całą jej osobowość, zachowanie i widzenie świata.
Słowo „wstyd”, użyte przeze mnie do opisu tego bolesnego stanu, może
brzmieć obco. Dzięki pracom popularyzatorów psychologii, takich jak John
Bradshaw, większość ludzi zwykła uważać wstyd za wynik toksycznych, na ogół
werbalnych przekazów pochodzących od rodziców i innych osób znaczących w
świecie dziecka, za coś narzuconego z zewnątrz[4]. Ze wstydem rdzennym jest
zupełnie inaczej – bierze on osobę we władanie w pierwszych miesiącach życia,
zanim rozwinie się mowa; jest zakorzeniony w nieudanej relacji więzi między
matką a dzieckiem i rozkwita w atmosferze chaosu, takiej jak ta, której
doświadczyła Guadalupe Shaw, zbrukanej przemocą czy traumą.
Tego typu wstyd jest doznawany jako dogłębne, często nieuświadomione
poczucie wady czy wewnętrznej brzydoty. Dzieci dotknięte rdzennym wstydem
często czują się „towarami wybrakowanymi” czy nieudacznikami, co jest
doświadczeniem tak bolesnym i nie do zniesienia, że stosują rozmaite
psychologiczne mechanizmy obronne, aby mu zaprzeczyć czy pozbyć się bólu.
Jak już mówiliśmy, często zrzucają (czyli projektują) swój wstyd na kogoś
innego, każąc odczuwać go drugiej osobie, zamiast odczuwać go samemu.
Nie sugeruję, że wyładowanie wstydu jest wynikiem świadomej decyzji, jak
również tak naprawdę nie jest możliwe pozbycie się niechcianego uczucia przez
przerzucenie go na kogoś innego. Psychologiczne mechanizmy obronne są w
większości nieuświadomionymi „kłamstwami”, które wmawiamy sobie, aby
uniknąć bólu, fantazjami nieskrępowanymi prawami rzeczywistości. Na poziomie
podświadomym mogę oszukać siebie i uwierzyć, że wstyd nie jest już mój, tylko
twój. W efekcie mogę świadomie czuć się pewny, że to ty jesteś tym
wybrakowanym, brzydkim, owładniętym wstydem nieudacznikiem, a nie ja.
Mogę podjąć agresywne działania, aby tego dowieść. W szczególności będę
zmotywowany do umacniania obrazu siebie jako zwycięzcy, wykazującego swoją
wyższość nad owładniętymi wstydem nieudacznikami, których pokonałem.
Dążenie do wizerunku zwycięzcy jako obrona przed rdzennym wstydem,
zakorzenionym w pierwszych latach życia, stanowi jądro ekstremalnego
narcyzmu.
W rywalizacji sportowej oczywiście zazwyczaj jest zwycięzca i przegrany, a
ekstremalni narcyzi uprawiający sport zawodowo często dążą do zwycięstwa za
wszelką cenę: zastraszają tych, którzy ich krytykują, kłamią i oszukują, byle tylko
zająć miejsce na podium. Podobnie jak Guadalupe Shaw, często są oni
produktami świata, który dramatycznie odbiega od wzorca normalności
Winnicotta. Za przykład niech posłuży fikcyjna postać tenisisty Freda Myersona.
Jego historia bez wątpienia przywiedzie na myśl licznych sportowców, których
agresywny narcyzm skupił na sobie uwagę mediów.

Zwycię żyć za ws ze lką ce nę


Matka Freda Myersona, Elaine, dorastała w Birmingham; przenosiła się z
jednego ponurego mieszkania socjalnego do drugiego, a we wszystkich czuć było
odór złości i rozpaczy. Ojciec Elaine, alkoholik, maltretował fizycznie jej matkę,
następnie ją opuścił… lecz przez lata wciąż się pojawiał, spędzał noc i odchodził,
zostawiając jej na pamiątkę kilka świeżych siniaków. Historia Freda Myersona
ma początek w świecie rozbitych małżeństw i przemocy emocjonalnej.
Elaine była w trzeciej klasie szkoły średniej, kiedy zaszła w ciążę ze swoim
chłopakiem, Mitchem, który niechętnie zgodził się na małżeństwo, ale jeszcze
przed urodzeniem dziecka było jasne, że perspektywę nieuchronnego ojcostwa
odczuwa jako pułapkę. Zaczął ją bić i rzucać nią o ściany, kiedy krzyczała na
niego, że wydaje pieniądze, albo błagała go, żeby nie szedł pić z kumplami.
Ich syn, Fred, urodził się, kiedy Elaine miała zaledwie siedemnaście lat.
Młodzi rodzice kłócili się bez przerwy. Po kilku miesiącach Elaine
przeprowadziła się z powrotem do mieszkania matki, gdzie spała z dzieckiem na
dmuchanych materacach na podłodze. Rzuciła szkołę i udało jej się dostać pracę
niewykwalifikowanej pomocy biurowej.
Miesiącami Mitch, mimo wcześniejszego braku zainteresowania, chodził za
Elaine do pracy, dręcząc ją i nalegając, żeby znów zamieszkali razem. Kiedy
odmawiała, usiłował doprowadzić do zwolnienia jej z pracy, rozpuszczał plotki
na jej temat, nachodził ją i ubliżał jej publicznie. Po dwóch latach batalii prawnej,
w której pośredniczyła policja i sądy, Elaine udało się pozbyć Mitcha ze swojego
życia. Już nigdy nie zobaczył dziecka.
Mniej więcej w rok po orzeczeniu rozwodu Elaine wyszła za Keitha Myersona,
z zawodu barmana. Chociaż Fred nosi nazwisko ojczyma, nigdy nie wytworzyła
się między nimi więź. Elaine i Fred wiedli żywot mniej lub bardziej niezależny,
jako że Keith pracował wieczorami w pubie i większość dnia przesypiał. W
weekendy Keith regularnie karał chłopca za najdrobniejsze przewinienia, pasem
lub gołą ręką. Keith, człowiek z przerostem ambicji, zainteresował się drużyną
piłkarską Freda, ale ośmieszał go, gdy ten płakał, narzucając mu swoje proste,
tradycyjne pojmowanie męskości. Im starszy był Fred, tym częściej dochodziło
do spięć z ojczymem, w końcu także do wymiany ciosów. Kiedy Elaine i Keith
po dziesięciu latach małżeństwa wreszcie się rozwiedli, nastoletni Fred urządził
imprezę.
Środowiska rodzinne Guadalupe Shaw, Rebecki Sedwick i Freda Myersona
mają wiele cech wspólnych: wielokrotne nieudane małżeństwa, skrajne ubóstwo,
atmosfera fizycznej i emocjonalnej przemocy. Dzieciństwo tych trojga
dramatycznie odbiegało od wzorca normalności opisanego przez Winnicotta, a w
takich właśnie warunkach zakorzenia się rdzenny wstyd. Wygląda na to, że
Guadalupe Shaw radziła sobie z własnym wstydem, narzucając go swojej ofierze,
podbudowując swój status zwycięzcy upokarzaniem i prześladowaniem Rebecki
Sedwick.
Kiedy Fred miał dwanaście lat, matka zapisała go na lekcje tenisa po części
dlatego, że piłka nożna zdawała się wzmacniać jego skłonności do fizycznej
agresji, ale również dlatego, że gra w tenisa była w jej pojęciu wyrazem
wyrafinowania klasy średniej. Sama, pnąc się w górę przez kolejne posady w
sekretariatach, a następnie w administracji lokalnych zakładów produkcyjnych,
przestała mówić o swoich skromnych początkach i zaczęła mierzyć wyżej.
Chciała, aby życie syna w niczym nie przypominało jej wczesnych lat. Chociaż
nigdy nie powiedziała tego otwarcie, Fred rozumiał, że jego rolą jest pomóc jej
oderwać się od przeszłości i wziąć ich życie we własne ręce.
Ponieważ był słabym uczniem, niezbyt zainteresowanym szkołą, rywalizacja
sportowa stanowiła jedyną drogę ucieczki. Fred poświęcił się tenisowi z
zaciekłym, niemal gniewnym zaangażowaniem. Mając naturalne predyspozycje
sportowe, robił błyskawiczną karierę: wygrywał turnieje, przyciągał sponsorów,
został najmłodszym w historii mistrzem juniorów w kraju i wreszcie zdobywał
tytuły w tenisie zawodowym. Stał się bohaterem dla milionów chłopaków i
dziewczyn na całym świecie, ustanowił fundację pomagającą dzieciom ze
środowisk takich jak jego i wspierał hojnymi dotacjami rozmaite głośne sprawy.
Zarzuty stosowania przez Freda niedozwolonych sterydów podnoszono na
każdym kroku jego kariery, ale on zawsze zaprzeczał, odnosząc się z pogardą do
tych, którzy występowali przeciwko niemu, nazywając ich „zazdrosnymi
kłamcami”. Kultywował swój heroiczny mit ze wszech miar przyzwoitego faceta
i sportowca o tak nadzwyczajnych umiejętnościach, że nie musi uciekać się do
środków wspomagających wydolność.
Kiedy uznany dziennikarz John James zaczął kwestionować mit Myersona,
docierając do świadków jego programu dopingowego, Fred natychmiast odpłacił
się, starając się zdyskredytować Jamesa oskarżeniami o przekupstwo i podsłuchy
telefoniczne. Wniósł przeciwko niemu sprawę o oszczerstwo w Wielkiej Brytanii
i innych krajach, negocjował jednocześnie pozasądową ugodę z gazetą
publikującą oszczercze treści, której warunkiem, oprócz ogromnej sumy, były
publiczne przeprosiny na łamach gazety. Myerson użył swojego bogactwa,
popularności i kontaktów w mediach, aby zastraszyć Jamesa i wymusić na nim
milczenie.
Wytoczył również powództwo przeciwko jednemu z głównych źródeł
informacji Jamesa, Sybil Montague, byłej dziewczynie swojego trenera,
dysponującej wiedzą z pierwszej ręki o jego dopingu. W telewizji i w
publicznych oświadczeniach dla prasy atakował ją personalnie, nazywając chorą
psychicznie, patologiczną kłamczuchą. Kiedy żona jego partnera w Pucharze
Davisa i dawniejszego przyjaciela, Adama Barlowa, również została
informatorką Jamesa, Myerson w podobny sposób wykorzystał swoją pozycję,
aby przypuścić kontratak: oskarżył żonę Barlowa o prowadzenie wendety
przeciwko niemu, ponieważ odrzucił jej awanse. Żadne słowo nie opisze tego
zachowania lepiej niż „prześladowanie”: Myerson zrobił użytek ze swojej
popularności i pozycji, aby odmalować obie kobiety jako nic niewarte.
Kiedy brytyjska agencja antydopingowa wszczęła śledztwo przeciwko niemu,
uznała za winnego i ukarała dwuletnim zakazem występów w rozgrywkach tenisa
zawodowego, Myerson znów nazwał to „wendetą” i rozpętał własną wojnę
odwetową w prasie, mającą na celu zdyskredytowanie agencji i jej oskarżeń. W
końcu Adam Barlow wystąpił i publicznie oskarżył Myersona o stosowanie
niedozwolonych środków zwiększających wydolność, ten wynajął prawników i
wypowiedział mu wojnę prawną, aby go zastraszyć, uciszyć i pokonać. Kiedy
później Myerson natknął się przypadkiem na Barlowa na imprezie dobroczynnej,
wpadł we wściekłość i zagroził, że zrobi wszystko, co w jego mocy, aby
zniszczyć Barlowa za to, że zeznawał przeciwko niemu.
Niezależnie od tego, kim był jego przeciwnik, na korcie czy poza kortem,
Myerson walczył tak naprawdę o to, żeby ochronić swój obraz jako zwycięzcy.
Fakt, że oszukiwał w drodze do zwycięstw, był nieistotny; prawda się nie liczyła,
dopóki ogół postrzegał go jako tego, który zwycięża.
Dla Myersona przegrać w turnieju – okazać się nieudacznikiem na oczach
wszystkich – jest losem najgorszym z możliwych. Czuł wyłącznie pogardę dla
nieudaczników i robił wszystko, co mógł – kłamstwem i oszustwem torując sobie
drogę do zwycięstwa – aby upewnić się, że nigdy nie będzie postrzegany jako
jeden z nich. Dzięki dostępowi do prasy i sądów zastraszył wszystkich, którzy
zakwestionowali jego status zwycięzcy, przedstawiając ich jako nieudaczników w
oczach opinii publicznej.

Aby zrozumieć, co motywuje narcyza prześladowcę do tak zaciekłego


atakowania swoich ofiar, cofnijmy się do miejsca, w którym mówiliśmy o urazie
narcystycznym i o tym, jak się wskutek niego czujemy. Jak przewidziałby Dale
Carnegie, Natalie z poprzedniego rozdziału odbierała nawet całkowicie
uzasadnioną krytykę jako atak personalny i broniła się przed tym atakiem:
zrzucała winę na kogoś innego, okazywała wyższość i pogardę lub czuła gniew i
oburzenie. Zachowanie Myersona i jego publiczne oświadczenia odzwierciedlają
takie same strategie narcystyczne:

• Zrzuca winę na innych. On nie zrobił nic złego, jest niewinną ofiarą ludzi
takich jak John James, który chce zszargać jego dobre imię.
• Okazuje wyższość i pogardę. Ludzie, którzy kwestionują jego osiągnięcia, są
złośliwymi trollami albo nie są nic warci, jak Sybil Montague.
• Wpada we wściekłość, gdy ktoś mu się przeciwstawi. Grozi, że zniszczy
Adama Barlowa za zeznawanie przeciwko niemu.

Reakcje te wskazują na ten typ rdzennego wstydu, który stanowi istotę


ekstremalnego narcyzmu. Zachowanie Myersona sugeruje, że gdy tylko jego
obraz samego siebie jako zwycięzcy jest zagrożony, odczuwa to jako głęboki uraz
narcystyczny, doświadczany jako atak wymagający natychmiastowego
przeciwdziałania z całą mocą, aby zniszczyć wroga, który ten atak przypuścił. Im
głębszy jest wstyd danej osoby, tym większe prawdopodobieństwo, że czuje się
zaatakowana, kiedy tylko grozi jej, że wstyd się ujawni. I im bardziej się broni w
sensie psychologicznym, tym bardziej zajadła będzie jej reakcja.
Z samej natury rzeczy narcyz prześladowca (jak wszyscy ekstremalni narcyzi)
poświęca ogromną część swojej energii psychicznej na utrzymanie bezwzględnej
obrony narcystycznej, jak ją nazywam. Uważam, że T-1000, cyborg zabójca z
Terminatora 2, będzie tu przydatną metaforą. Jeśli widziałeś ten film, może
pamiętasz, że T-1000 jest zrobiony z wieloskładnikowego stopu mimetycznego,
ciekłego metalu pozwalającego mu przyjmować kształt każdego przedmiotu,
którego dotyka. Stop mimetyczny oznacza również, że ten Terminator
natychmiast wraca do swojej pierwotnej formy, kiedy zostanie „zraniony” czy
zniszczony. W słynnej scenie pociski karabinowe wyrywają wielkie dziury w
ciele biegnącego T-1000, ale po chwili dziury wypełniają się i tkanina jego ubioru
wygląda na nienaruszoną.
Tak samo jak T-1000 osoba stosująca bezwzględną obronę narcystyczną jest
kuloodporna. Krytyka czy porażka może ją zranić na krótko, ale niemal
natychmiast dochodzi ona do siebie i przypuszcza atak. Dążąc do utrzymania
obrazu siebie jako zwycięzcy, wiecznie strzeże się przed narcystycznym urazem,
gotowa zawczasu odpierać krytykę czy inne ciosy w swoją samoocenę. Tak jak T-
1000 ekstremalny narcyz absorbuje zniewagi dla swojego poczucia własnego
„ja”, natychmiast rekonstruując strukturę obronną, chroniącą go przed wstydem.
Ważne jest, aby pamiętać, że narcyz prześladowca świadomie doświadcza
siebie jako identycznego z ochronnym pancerzem, który prezentuje światu. Jest
nim. Nie ma świadomości, że coś się kryje za bezwzględną narcystyczną obroną,
czyli że cały czas ucieka przed rdzennym wstydem. Z tego powodu narcyz
prześladowca jest w zasadzie niereformowalny. Aby zmienić swoje
postępowanie, musiałby stać się osobą zupełnie inną od tej, jaką zawsze się czuł.

„Nie je s te ś w mo je j drużynie ”
Fakt, że Guadalupe Shaw była w stanie wciągnąć kilkanaście dziewcząt w
swoją kampanię cyberprzemocy wobec Rebecki Sedwick, z początku wydaje się
zaskakujący. Dlaczego tak wiele dzieci gotowych jest sprawiać ból jednemu z
rówieśników? Prawdopodobnie nie są narcyzami prześladowcami. Niektóre bez
wątpienia wypełniały rozkazy ze strachu, że same mogą stać się celem. Inne
chciały należeć do kręgu popularnej i społecznie silnej Shaw, wzmacniając w ten
sposób własną pozycję. Jeśli wziąć pod uwagę, że dosłownie każdy w szkole
ponadpodstawowej do pewnego stopnia zmaga się z lękiem o swój społeczny
status, wydaje się prawdopodobne, że branie udziału w kampanii zastraszania,
nawet jeśli nie jest się jej przywódcą, umożliwia lokowanie własnej niepewności
przez rozpoznanie kogoś innego, nie siebie, jako nieudacznika.
Polegające na znęcaniu się zjawisko fali często ma charakter rytuału przejścia.
Kandydaci do korporacji studenckich, koty w wojsku i nowicjusze w sporcie
profesjonalnym muszą często przechodzić doświadczenia zawstydzające i
upokarzające, chociaż przeżycie tych rytuałów gwarantuje wstęp do elitarnego
świata „zwycięzców”. Zwłaszcza w sporcie i podczas wojny zwycięstwo
naznacza przeciwnika jako nieudacznika, wzmacniając obraz siebie jako strony
wygrywającej. Nic z tego nie jest samo w sobie patologiczne, ale możemy tu
zobaczyć dynamikę narcyzmu w działaniu. Jedna drużyna buduje swoją
samoocenę kosztem drugiej, porażka często doświadczana jest jako upokorzenie.
W szkole średniej i później, w dorosłym życiu, narcyz prześladowca często
stwarza własną „drużynę” – w miejscu pracy, w rodzinie czy w kręgu
towarzyskim – wciągając innych we wspólny wysiłek zmierzający do pokonania i
upokorzenia tego, kogo wziął na cel. Podczas gdy typowa ofiara w szkole
ponadpodstawowej jest zazwyczaj samotnikiem lub kimś niekorzystnie
różniącym się od innych, kimś już na starcie pozbawionym kapitału społecznego,
dorosłe obiekty są często ludźmi cieszącymi się powodzeniem. Z badania
przeprowadzonego przez instytut badający zjawisko mobbingu (Workplace
Bullying Institute) wynika, że „obiekty wydają się osobami o długim stażu i
najwyższych kwalifikacjach w grupie pracowniczej”[5]. Na ogół mają też wyższe
kompetencje społeczne, są bardziej lubiani, cenieni za ciepły stosunek do innych
i bardziej zdolni do empatii. Z powodów, które mogą nie być oczywiste, obiekt
stanowi psychologiczne zagrożenie dla narcyza prześladowcy, ponieważ często
zazdrości on tej osobie, że jest podziwiana i ceniona. Ponieważ patrzy na świat
przez soczewkę postawy rywalizacyjnej, cieszący się powodzeniem, szanowany
obiekt grozi, że w porównaniu z nim będzie się czuł nieudacznikiem.
Odbierając obiekt jako zagrożenie, narcyz prześladowca będzie go nękać,
usiłując zniszczyć jego reputację i karierę. Jak Denise z poprzedniego rozdziału,
może rozpuszczać jadowite plotki o swoim obiekcie. Będzie próbował
odizolować tę osobę lub wykluczyć ją ze spotkań towarzyskich. Za pomocą
rozmaitych technik będzie się starał doprowadzić do porażki swojego obiektu:
• Sabotując jego pracę lub celowo mu w niej przeszkadzając.
• Nie przekazując koniecznych informacji.
• Uporczywie krytykując efekty jego pracy.
• Lekceważąc jego opinie.
• Ośmieszając go publicznie.

Jeśli narcyz prześladowca zajmuje stanowisko nadrzędne, ma jeszcze większe


możliwości niszczenia swojego obiektu – przez wyznaczanie niemożliwych do
dotrzymania terminów, ciągłe zmienianie wytycznych bez żadnego powodu,
odbieranie bez wyjaśnienia obszarów obowiązków itp.
Marie, gość na mojej stronie, zamieściła obszerny opis mobbingu, jakiemu
była poddana w miejscu pracy. Jako pielęgniarka w domu opieki dla osób
dorosłych z niepełnosprawnością, z początku postrzegana była jako „gwiazda”
swojego oddziału, ceniona za empatyczny stosunek do podopiecznych i chwalona
przez kierownictwo za etykę pracy. Jednak gdy jeden z podopiecznych poprosił o
przeniesienie na oddział Marie i otrzymał zgodę, pielęgniarka oddziałowa
opuszczonego przez niego oddziału, Lorraine, poczuła się dotknięta. Zaczęła
dyskredytować Marie w oczach koleżanek, mówiąc, że zadziera nosa.
Sugerowała, że swoją popularność wśród podopiecznych zawdzięcza
uwodzicielskiemu, nieprofesjonalnemu zachowaniu.
Z czasem Lorraine wciągnęła w swoją wendetę innych pracowników.
Wyśmiewali oni Marie w jej obecności, odmawiali pomocy, kiedy jej
potrzebowała, zmuszali ją do brania na siebie więcej obowiązków, niż na nią
przypadało. Opowiadali o niej kłamstwa kierownictwu, nazywając ją leniem i
oskarżając o kradzież produktów żywnościowych i innych dóbr. Lorraine
prześladowała każdego, kto okazywał Marie sympatię. Kampania mobbingowa
trwała miesiącami. Jak wiele ofiar prześladowania w miejscu pracy, Marie w
końcu była tak udręczona tym doświadczeniem, że zrezygnowała z pracy.
Emocjonalne konsekwencje dla obiektu mobbingu w miejscu pracy
przypominają bardzo te, jakich doświadcza ofiara zastraszania w szkole
ponadpodstawowej. Może czuć się bezradna, bezbronna i odizolowana. Może
utracić pewność siebie. Wskutek niskiego morale może nie być w stanie się
skupić, na czym cierpią efekty pracy. Z czasem może w końcu poddać się
depresji, tracąc zainteresowanie działaniami, które kiedyś dawały jej radość.
Cierpienia przyczyniać może poczucie wstydu z powodu własnych reakcji, jakby
był nieudacznikiem, zbyt słabym, żeby się postawić we własnym interesie. Ofiary
prześladowania w miejscu pracy często obwiniają same siebie o to, co się stało.

J a k s obie ra dzić z na rcyze m prze ś la dowcą

Stale uciekający przed statusem nieudacznika, zaangażowani w bezwzględną


obronę narcystyczną przed rdzennym wstydem, narcyzi prześladowcy są nie
tylko niebezpieczni, ale w dużym stopniu uodpornieni na głos rozsądku czy
odruch współczucia. Aby współodczuwać cierpienie, jakie sprawiają swoim
ofiarom, musieliby „mieć” wstyd, którego się pozbyli przez projekcję, więc
prawie nigdy nie jest to możliwe. W wielu przypadkach najlepszą reakcją na ich
zachowanie jest trzymać się od nich jak najdalej. Pewna kobieta, gość na mojej
stronie, napisała, że gdy opowiedziała swojemu psychologowi o prześladowaniu,
jakiego doświadcza ze strony szefa, usłyszała radę: „Szykuj CV”.
W szkole ponadpodstawowej ucieczka jest zwykle niemożliwa, chyba że
rodzice mogą przenieść dziecko do innej szkoły. Dzień w dzień dziecko musi
stawać twarzą w twarz z narcyzem prześladowcą i jego współpracownikami – w
klasie, na boisku, w stołówce czy w szkolnym autobusie. Niemożność ucieczki
przed prześladowaniem sprawia, że szkolna przemoc jest szczególnie toksyczna,
co pomaga wyjaśnić alarmującą liczbę samobójstw popełnianych co roku przez
jej ofiary[6]. Interwencja zatroskanych rodziców często pogarsza sprawę.
Nauczyciele i władze oświatowe tradycyjnie starały się unikać zmierzenia się z
tym problemem, aczkolwiek dzięki systematycznemu uświadamianiu wagi tego
zjawiska, coraz większa liczba szkół wprowadza politykę nietolerowania
przemocy. Ogólnie rzecz biorąc, radzenie sobie z narcyzem prześladowcą w
gimnazjum i liceum zależy od zmiany nastawienia środowiska.
Narcyz prześladowca czasami zdarza się też w rodzinie: powoduje waśnie i
buduje sojusze przeciwko tobie. W takich przypadkach przeniesienie do innej
rodziny oczywiście nie wchodzi w grę. Jak zawsze, kiedy masz kontakt z
ekstremalnym narcyzem, musisz pamiętać, że istotą problemu są wstyd i
upokorzenie, nawet jeśli tego nie widać. Niewinne uwagi mogą być odbierane
jako kamień obrazy. Jeśli chodzi o zazdrość, często nic na to nie poradzisz, że
obrażasz, bo ci się wiedzie, masz więcej szczęścia, jesteś przystojniejszy itp.
Możesz być odbierany jako wywyższający się i arogancki, bez względu na to, co
zrobisz. Powtórzmy: przemawianie do rozsądku niewiele daje. Słowa „Nie to
miałem na myśli” albo „Wcale nie uważam, że jestem od ciebie lepszy!” niewiele
znaczą dla narcyza prześladowcy.
Chociaż może to wyglądać na tchórzliwą radę, najlepszym sposobem na
radzenie sobie z narcyzem obok ciebie często jest załagodzenie, sprawienie, żeby
poczuł się bezpieczny, unikanie mówienia czegoś czy działania w sposób, który
mógłby rozbudzić wstyd, niezależnie od twoich intencji. Miej świadomość, że
narcyz prześladowca jest niebezpieczny, zdolny wyrządzić poważną krzywdę, i z
tego powodu trzeba go traktować z ogromną ostrożnością. Musisz też pamiętać,
że narcyz prześladowca, jak wszyscy ekstremalni narcyzi, prawie nigdy nie
korzysta z psychoterapii i rzadko się zmienia. Nie oszukuj się, że potrafisz
nakłonić jego czy ją do zmiany.
Szerzej omówimy te kwestie w rozdziale 11.
4. J e s te ś ws zys tkim, czym
za ws ze /nigdy nie chcia łe m być
NARCYS TYCZNY RODZIC

Wszyscy kiedyś już ich spotkaliśmy – dumnych rodziców przechwalających się


swoim synem czy swoją córką tak często, że stają się nie do zniesienia. Idealizują
swoje dzieci i zdają się wierzyć, że nie mogą one zrobić nic złego, co oczywiście
oznacza, że oni, rodzice, nadzwyczajnie wykonali zadanie, wychowując je.
Często też żyją pośrednio przez swoje dzieci, grzejąc się w odbitym blasku
świadectw z czerwonym paskiem, zwycięstw w sporcie czy w konkursach
muzycznych, doskonałych wyników w testach wiedzy ogólnej. Ich przechwałki
mogą czasami wywołać u nas zwątpienie w siebie, ponieważ w porównaniu z
nimi musimy przecież być gorszymi rodzicami.
Duma z syna czy córki to jedno, a dążenie do zastępczego spełnienia przez
nich własnego wielkościowego obrazu siebie to coś zupełnie innego.
Idealizowanie dzieci wcale im dobrze nie służy. Mogą nigdy nie wyrobić sobie
realistycznego poczucia własnego „ja” z uwzględnieniem swoich ograniczeń ani
właściwego poszanowania dla uczuć innych. Przez całe życie mogą się czuć
przymuszone do udowadniania, że są zwycięzcami. Widząc matki i ojców
idealizujących swoje dzieci, niepotrafiących wyznaczyć im odpowiednich granic
czy skorygować ich niewłaściwego zachowania, zwykle mamy poczucie, że ci
rodzice nie wykonują swojego zadania.
Matki i ojcowie idealizujący swoje dzieci, wykorzystujący je do narcystycznej
korzyści, są tematem tego rozdziału. Aby zrozumieć ich rodzicielski narcyzm i
jego ogromną szkodliwość, zarówno dla dzieci, jak i czasami dla innych
rodziców, z którymi rywalizują, musimy najpierw mieć jasność co do tego, co
rodzice powinni zapewniać dzieciom na różnych etapach ich życia, jeśli mają one
rozwijać się i rozkwitać jako jednostki.
W życiu dziecka jest okres, kiedy idealizowanie wydaje się jak najbardziej
stosowne. Pomyśl o ekstazie, w jaką wpadają młodzi rodzice, gdy ich maleństwa
osiągają kolejne kamienie milowe rozwoju, takie jak przetaczanie się, uczenie się
raczkowania, pierwsze wymówione słowo czy pierwszy krok. Rodzice witają
każde z tych osiągnięć z radosnym zadziwieniem, jakby to było wydarzenie o
epokowym znaczeniu, a nie przejaw zgodnego z naturą dojrzewania. Pomyśl o
ślepo zakochanych matkach, gruchających i uśmiechających się do swoich
niemowląt. Albo o dorosłych, którzy kiedyś prowadzili inteligentne rozmowy na
tematy ogólne, a teraz nie rozmawiają o niczym innym, tylko o swoim dziecku.
Niezmierną przyjemność czerpią z pokazywania najnowszych fotografii i
najwyraźniej czują (wręcz wiedzą na poziomie świadomym), że ich dziecko jest
najpiękniejszym maleństwem, jakie się kiedykolwiek urodziło.
W najwcześniejszych miesiącach życia dziecko jest uwielbianym centrum
swojego wszechświata, oddziałującym ogromną siłą przyciągania na rodziców na
swojej orbicie. Nie każde małe dziecko ma tyle szczęścia, żeby tego
doświadczyć, choć wydaje się słuszne i właściwe, że powinno, jako że zakochani
bez pamięci rodzice pasują do wbudowanego wzorca normalności Winnicotta.
Jeśli dzieci mają się prawidłowo rozwijać, na wczesnym etapie rozwoju muszą
czuć, że są piękne i ważne – wyrażanie przez rodziców radosnego uwielbienia
wydaje się zapewniać swego rodzaju pożywkę emocjonalną, konieczną do
optymalnego rozwoju.
Potwierdzają to najnowsze osiągnięcia nauki o rozwoju układu nerwowego.
Większość z nas zwykła zakładać, że mózg dziecka w chwili urodzenia jest w
pełni ukształtowany, natomiast faktem jest, że rozwija się on i rośnie nadal w
pierwszym roku życia. Według psychiatry i neurobiologa Allana Schore’a
neuroprzekaźniki uwalniane podczas radosnej interakcji między matką a
dzieckiem wspierają wytwarzanie się połączeń nerwowych, które są niezbędne,
aby mózg rozwijał się tak, jak natura chciała[1]. Można powiedzieć, że
niemowlęta są genetycznie zaprogramowane na oczekiwanie radosnej relacji z
opiekunami. Zależy od niej rozwój ich mózgów, tak samo jak na czysto
fizjologicznym poziomie ich ciała potrzebują do rozwoju podstawowych
składników odżywczych.
Jak wiemy z poprzedniego rozdziału, wczesnodziecięce doświadczenie mniej
lub bardziej zgodne z tym oczekiwaniem wspomaga zdrowe poczucie własnego
„ja” i własnej wartości, natomiast brak tego, co niezbędne, pozostawia poczucie
wewnętrznego defektu czy brzydoty, które nazywam rdzennym wstydem. Skany
mózgów dzieci wychowywanych w mocno dysfunkcyjnych rodzinach ujawniają
zahamowanie rozwojowe i mniej połączeń nerwowych w porównaniu z dziećmi
wychowywanymi w zdrowszym środowisku – anatomiczny przejaw rdzennego
wstydu. Ekstremalny narcyzm, jak już mówiłem, jest reakcją obronną na tę
nieznośnie bolesną świadomość wewnętrznego defektu. Bez swego rodzaju
radosnych relacji niezbędnych małym dzieciom do prawidłowego rozwoju mogą
one wytworzyć tożsamość obronną, służącą maskowaniu (przed sobą i innymi)
tego głębokiego wstydu, który przejmuje je do rdzenia.
W pewnym momencie rozwoju dziecka zakochani bez pamięci rodzice muszą
powściągnąć swój bezkrytyczny zachwyt i zacząć przyjmować bardziej
realistyczną postawę. W miarę jak dziecko uczy się raczkować, potem chodzić,
eksplorując coraz większą przestrzeń, trzeba, aby zrozumiało, że nie wszystko, co
robi, jest powodem do radości. Ponieważ świat jest miejscem niebezpiecznym,
najważniejsze jest, aby zauważyło własną bezbronność i ograniczenia. Chociaż
może beztrosko pobiec za piłką na ulicę, rodzice muszą pomóc mu zrozumieć
zagrożenie, jakie stwarzają przejeżdżające samochody. Może się czuć
wszechmocne, żyjąc w centrum emocjonalnego świata rodziców, ale w
rzeczywistości jest małą i bezradną istotą.
Rosnące dziecko musi się również dostosować do wymagań rzeczywistości
zewnętrznej. Pochwała nie jest już udzielana z natury rzeczy, bez względu na to,
co zrobi, jakby było idealne – teraz musi na nią zasłużyć, spełniając oczekiwania.
„Świetnie! Tym razem użyłeś słów, a nie pięści”. Podczas gdy fundamenty
samooceny są kładzione w kontekście pełnej miłości, radosnej i w przeważającej
mierze bezkrytycznej relacji w najwcześniejszych miesiącach życia, z czasem
zasłużenie na pochwałę ze strony rodziców za spełnienie ich oczekiwań staje się
coraz ważniejsze dla poczucia własnej wartości dziecka.
Rodzice muszą uczyć dzieci zasad i standardów akceptowalnego zachowania
w szerokim kontekście społecznym, a to często oznacza frustrowanie ich. „Nie,
teraz jest kolej Ashtona – ty musisz poczekać. Nie, nie możesz zabierać Nikki jej
klocków tylko dlatego, że ich chcesz”. Małe dzieci mogą potrzebować poczucia,
że ich doświadczenie emocjonalne jest najwyższej wagi, ale w pewnym
momencie muszą nauczyć się, że inni ludzie też mają uczucia. Aby przetrwać
jako członek społeczeństwa, dziecko musi się tego nauczyć. Pod mniej pełnym
uwielbienia, bardziej realistycznym kierunkiem rodziców dzieci stają się mniej
egocentryczne i wyrabiają zdolność do empatii wobec innych ludzi.
Jeśli chodzi o budowanie samooceny dziecka, przed rodzicami stoją dwa mniej
lub bardziej następujące po sobie wyzwania: po pierwsze, rozbudzać w dziecku
poczucie własnej ważności – sprawiając, że czuje się najważniejsze na świecie –
a zaraz potem poczucie to osłabiać, ucząc dziecko, że jest jednym z wielu,
podlegającym tym samym wymaganiom i ograniczeniom, co wszyscy inni.
Oczywiście ważne jest, aby rodzice nadal sprawiali, że dziecko czuje się kochane
bezwarunkowo za to, kim jest, ale nie oznacza to bezkrytycznej akceptacji
wszystkiego, co robi.
Z wiekiem dzieci potrzebują ustanowionych przez rodziców wyraźnych granic,
standardów i oczekiwań co do ich zachowania. Tak samo jak radosne uwielbienie
pomagało im prawidłowo się rozwijać we wczesnym dzieciństwie, w
późniejszych latach rodzicielska akceptacja i dezaprobata – wyrażona z miłością,
ale stanowczo – umożliwia im dojrzewanie i pozytywny stosunek do siebie.
Zgodnie z wzorcem normalności zarówno potrzebują, jak i oczekują, że rodzice
będą w taki łagodny sposób, ale jednak sprawować władzę na tym późniejszym
etapie. Prawdopodobnie można powiedzieć, że zdrowa samoocena zależy od
bezwarunkowej miłości i warunkowej akceptacji, opartej na jasnym zestawie
wartości.
Wbrew temu, czego uczył nas ruch na rzecz samooceny przez ostatnie
trzydzieści parę lat, dzieci, których rodzice nie ustanawiają obiektywnych
standardów funkcjonowania i pochwalają wszystko, co ich dzieci robią, nie
wykształcą autentycznego poczucia własnej wartości. Szczególnie dotyczy to
dzieci, których rodzice spełniają wymogi własnego wielkościowego obrazu siebie
przez swoje „idealne” potomstwo. Dzieci te mogą dorastać z wyolbrzymionym
poczuciem własnego znaczenia, przekonane, że są upoważnione, aby mieć to,
czego chcą, i pozornie obojętne na konsekwencje swoich zachowań, ale w głębi
serca wcale nie są z siebie zadowolone.
Podobnie jak dzieci, których najwcześniejsze doświadczenie polegało na
emocjonalnej traumie, dzieci, których rodzice nie przestają idealizować,
rozpieszczać i nadmiernie chronić, również dotknięte są nieuświadomionym
wstydem: ponieważ otrzymują miłość i podziw za spełnianie wyidealizowanych
oczekiwań rodziców, rodzi się w nich poczucie, że ich prawdziwe, niedoskonałe,
„zaledwie” ludzkie „ja” jest nieakceptowalne – czyli wstydliwe – i jako takie
musi pozostawać ukryte. Niezależnie od tego, jakie są ich świadome
doświadczenia, rozumieją, że ten wyolbrzymiony obraz siebie, który muszą
podtrzymywać, jest fałszywy i dlatego boją się, że zostaną zdemaskowane.
Hans Christian Andersen w baśni o nowych szatach cesarza uchwycił tę
psychologiczną dynamikę. Dwóch oszustów zjawia się na dworze i przekonuje
próżnego monarchę, by pozwolił im uszyć sobie szaty, które będą niewidoczne
dla ludzi niegodnych swojej pozycji lub beznadziejnie głupich. Uszyte z
najpiękniejszych, najrzadszych tkanin, nowe szaty cesarza będą najwspanialsze
ze wszystkich, wmawiają mu. Widzowie stoją zatem przed wyborem: albo
udawać, że widzą szaty, albo przyznać, że nie widzą i tym samym uznać własną
głupotę czy niekompetencję.
Znasz koniec tej historii. Iluzoryczne szaty, takie eleganckie i doskonałe,
okazują się kunsztownym oszustwem. Kiedy król zostaje zdemaskowany jako
pretensjonalny głupiec, ogarnia go wstyd.
Rodzice idealizujący swoje dzieci niekoniecznie pochodzą z rodzin, w których
sami byli rozpieszczani czy idealizowani. Wielu ludzi pochodzących z wysoce
dysfunkcyjnego środowiska czy z traumatyczną historią dzieciństwa, dotkniętych
rdzennym wstydem na poziomie nieuświadomionym, wykorzystuje własne
dzieci, aby poczuć się lepiej sami ze sobą. W swojej klasycznej książce na ten
temat, Dramat udanego dziecka, Alice Miller pierwsza zwróciła uwagę na
niedolę dzieci wychowywanych przez takie niestabilne matki.
Miller opisuje kobiety, które posługiwały się swoimi dziećmi, aby zachować
to, co autorka nazywa „narcystyczną równowagą”: „Dość często spotykałam
pacjentów, którzy byli chwaleni i podziwiani za swoje talenty i osiągnięcia (…).
Pracując z tymi osobami, odkryłam, że każda z nich ma historię dzieciństwa,
która wydaje mi się znacząca: była tam matka zasadniczo emocjonalnie
niestabilna, która swoją narcystyczną równowagę opierała na dziecku,
zachowując się czy działając w szczególny sposób”[2].
Weźmy na przykład Celine, która dorastała przy takiej narcystycznej matce.
Odkąd pamięta, starała się spełnić oczekiwania matki stawiane osobie, którą
powinna być. Dopiero gdy matka w końcu umarła, poczuła, że naprawdę wolno
jej być sobą.

„To ty je s te ś ws ze chs tronnie uta le ntowa na ”


Do dziś Celine nie znosi smaku słodyczy, ponieważ przypominają jej
„konkursowe dopalacze” wmuszane w nią przez matkę – batoniki i słodzone
napoje energetyzujące mające utrzymać ją w gotowości podczas konkursu. Mama
zaczęła zgłaszać Celine do dziecięcych konkursów piękności niedługo po
czwartych urodzinach. Najwcześniejsze wspomnienia Celine z dzieciństwa
dotyczą głównie wyczerpujących prób pod wymagającym okiem mamy, długich
podróży samochodem, tanich moteli w miejscach, gdzie odbywały się konkursy,
nerwowych rozmów za kulisami z mamą domagającą się, aby jeszcze raz
wystąpiła. Kiedy w wieku siedmiu lat Celine zaczęła zdradzać objawy depresji i
zaburzeń łaknienia, lekarze usilnie doradzali mamie, aby wycofała ją z
konkursowego obiegu, i wreszcie tata tupnął nogą. Ten zajęty własnymi
sprawami mężczyzna pracujący od świtu do nocy zazwyczaj zostawiał mamie
wolną rękę co do decyzji rodzicielskich, teraz jednak autorytet lekarzy stanowił
dla niego pewne wsparcie. Zawsze narzekał na koszty tych konkursów i na
samotność w weekendy, kiedy mama z Celine były w podróży. Rodzice głośno
kłócili się o uczestnictwo Celine w kolejnych konkursach, aż tata w końcu
odmówił dalszego finansowania tych wszystkich lekcji, kostiumów i niemałych
opłat za udział. Mama nie kryła, jak bardzo jest nieszczęśliwa z powodu tej
decyzji, a Celine czuła się, jakby w jakiś sposób była to jej wina. Chociaż chętnie
wyrzuciłaby swoje trofea i spaliła albumy z wycinkami prasowymi, mama
nieustannie ślęczała nad tymi starymi fotografiami, wzdychając z poczuciem
niesprawiedliwości, jakby życie ją oszukało. Mama jako nastolatka również brała
udział w konkursach piękności, ale nigdy nie zaszła dalej niż do półfinałów na
poziomie okręgowym. W końcu babcia powiedziała jej, że widocznie nie jest
dość ładna czy utalentowana, żeby zwyciężyć, i kazała jej dać sobie spokój z
konkursami. Chociaż nie miało to sensu, Celine miała poczucie, jakby to ona była
w jakiś sposób winna osobistemu rozczarowaniu mamy, czuła się więc
odpowiedzialna za wynagrodzenie jej tego.
Celine zawsze przynosiła świadectwa z czerwonym paskiem, sama z siebie
mając świadomość, że tego się od niej oczekuje. Wychodziła z pokoju, słysząc,
jak mama chwali się tymi świadectwami przyjaciółkom albo po raz nie wiadomo
który opowiada historie z dawno minionych czasów konkursów. W odróżnieniu
od mamy, która pragnęła podziwu, dominowała rozmowy i swobodnie
wygłaszała swoje opinie, Celine z wiekiem czuła się coraz bardziej niezręcznie,
gdy tylko stawała się ośrodkiem zainteresowania. W szkole nigdy nie podnosiła
ręki i czuła, że się czerwieni z zażenowania, kiedy nauczyciel ją wywołuje.
Kiedy skończyły się konkursy, mama zapisała ją na lekcje gry na pianinie i
wkrótce kazała jej grać dla rodziny i znajomych. Celine sprzeciwiła się mamie
tylko raz, wyjaśniając, że nie gra zbyt dobrze i że ludzie wcale nie chcą słuchać.
„Grasz prześlicznie! – upierała się mama. – I mówię to nie tylko dlatego, że
jestem twoją matką. Nie dalej jak przedwczoraj Sheila Wallace, wiesz, matka
Jenny, powiedziała mi, że jej zdaniem masz zadatki na wirtuoza”.
Prawdopodobnie mama sama to powiedziała, a pani Wallace uprzejmie
przytaknęła.
Przez lata mama brała się do rozmaitych hobby, od malowania pejzaży po
garncarstwo, po czym je porzucała i przy żadnym nie wytrwała na tyle długo,
żeby nabyć jakichkolwiek umiejętności. „Ja nie jestem zdolna – mówiła do
Celine. – To ty jesteś wszechstronnie utalentowana”.
Pomiędzy wybuchami entuzjazmu mama często popadała w swoje „smutne
dołki”, jak je nazywała. Wracając ze szkoły, Celine potrafiła ocenić nastrój matki
po szczególnej ciszy panującej w domu. Pewna ciężkość w powietrzu, atmosfera
przygnębienia i zaniedbania mówiły Celine, że matka jest na górze, w łóżku.
Niosła więc tacę z herbatą i grzanką i rozśmieszała mamę wymyślonymi
opowieściami o tym, co się zdarzyło tego dnia w szkole. „Moja słodka córeczka –
mówiła mama i wzdychała uszczęśliwiona. – Ty wiesz, co jest najlepsze dla
twojej biednej, starej matki”.
Mama cierpiała na wiele niejednoznacznych dolegliwości i po śmieci ojca
zadanie dbania o nią spadło na barki nastoletniej Celine – dzwonienie do lekarzy,
wożenie jej na wizyty, szukanie wskazówek w mocno podniszczonej od ciągłego
wertowania domowej encyklopedii zdrowia. Gdy była w college’u, oczywiście
mieszkała w domu.
Jakoś samo tak wyszło, że Celine skończyła klasę o profilu premedycznym, po
czym poszła na studia medyczne. Nigdy nie miała sprecyzowanego pomysłu, co
zrobić ze swoim życiem, a wyglądało na to, że mama chciałaby mieć lekarza w
rodzinie.
Mimo że pacjenci ją uwielbiali, a koledzy szanowali, uprawianie medycyny nie
cieszyło Celine. Czuła się wyczerpana przez niekończący się strumień chorych
ludzi potrzebujących pomocy, chociaż była głęboko uwrażliwiona na ich
cierpienie i przekonana do niesienia im ulgi. Wieczorem szła do domu z
poczuciem pustki i ogarniała ją jakaś niejasna rozpacz.
Mieszkała sama, ale matkę odwiedzała kilka razy w tygodniu. Za każdym
razem, kiedy matka słyszała, że Celine otwiera drzwi frontowe, wołała: „Czy to
moja córeczka, pani doktor?”

Celine dorastała w cieniu niezadowolenia swojej matki z życia, jako narzędzie


poszukiwania przez matkę znaczenia i osobistej ważności. Od czasu do czasu
Celine próbowała mówić sama za siebie, najczęściej jednak dostosowywała się
do potrzeb matki. Opisując innych chłopców i dziewczęta podobnych do Celine,
Alice Miller przedstawiła to następująco: „Dziecko ma zdumiewającą zdolność
spostrzegania i reagowania intuicyjnie, czyli podświadomie, na tę potrzebę matki
albo obojga rodziców, aby wzięło na siebie rolę, która podświadomie została mu
przydzielona. Ta rola zapewnia dziecku miłość rodziców – to znaczy
wykorzystywanie przez nich. Może czuć, że jest potrzebne, i ta potrzeba
gwarantuje mu pewną dozę egzystencjalnego bezpieczeństwa”[3].
Pierwsze wydanie książki Miller ukazało się pod przejmującym tytułem
Prisoners of Childhood (Więźniowie dzieciństwa). Dzieci, które dorastały przy
narcystycznych rodzicach, często pozostają uwięzione w tej relacji, nie będąc w
stanie uciec z więzienia oczekiwań, a co za tym idzie, nie będąc w stanie
wykształcić niezależnego poczucia własnego „ja”. Nawet jako dorośli mogą żyć
w zniewoleniu przez rodzicielską potrzebę, obarczeni poczuciem winy za każde
rozczarowanie, jakiego mogą być przyczyną, zawsze zabiegający o „miłość”
wykazywaniem się swoimi szczególnymi darami czy talentami.
Ponieważ egzystencjalne bezpieczeństwo uzależnione jest od wyczuwania,
czego potrzebują inni ludzie, dzieci narcystycznych rodziców często wyrastają na
jednostki wysoce empatyczne, nastrojone na życzenia i potrzeby otoczenia. Są
lojalnymi przyjaciółmi i współczującymi słuchaczami, zawsze gotowymi służyć
ramieniem i wysłuchać. Nazbyt często bezwiednie wybierają osobę narcystyczną,
z którą wstępują w związek małżeński i która wykorzystuje ich w podobny
sposób. I tak jak Celine, często idą drogą zawodową związaną z pomaganiem
innym.
Moja relacja z matką, będącą w ogólnym rozrachunku pomniejszym narcyzem,
wiele wyjaśnia w kwestii mojej decyzji zostania terapeutą. We wczesnych latach
ja również miałem poczucie, że moją życiową rolą jest zrekompensować jej
niezadowolenie z życia przez sukces.
Ponieważ narcystyczni rodzice wykorzystują swoje dzieci do spełnienia
wymogów własnego obrazu siebie, dzieci te nie potrafią zbudować autentycznej
samooceny. Zapatrzeni w siebie i niewrażliwi na potrzeby innych rodzice ci
zawodzą w pierwszym ze swoich zadań (sprawić, aby potomstwo czuło się
bezpieczne i kochane za to, kim jest), a także w drugim (wprowadzać realistyczne
standardy i oczekiwania do udźwignięcia na odpowiednim etapie). Często
popychają swoje dzieci do osiągnięcia wielkiego sukcesu, dzięki czemu znajdują
ulgę od własnego, nieuświadomionego wstydu.
Po latach wykorzystywania do narcystycznej korzyści matki Celine wydawała
się prawie zupełnie pozbawiona własnego „ja”, oddana trosce o innych, ale wiele
dzieci wychowywanych przez narcystycznych rodziców często wyrasta na
narcyzów łaknących podziwu i obojętnych na uczucia innych. Narcyzm płodzi
narcyzm, jak mówimy w moim zawodzie.
Potomstwo narcystycznych rodziców często idzie drogą kariery, która stawia
ich w świetle reflektorów – jako politycy, sportowcy czy ludzie show-biznesu.
Zarówno rodzic, jak i dziecko znajdują w ten sposób ulgę od nieuświadomionego
wstydu przez skupienie na sobie uwagi, zyskanie uznania, a często sprawowanie
władzy.
Relacja między dzieckiem-aktorem Dennisem Patrickiem („DP”) Wongiem a
jego ojcem Midasem ilustruje tę dynamikę w działaniu. Chociaż DP jest postacią
fikcyjną, w szczegółach jego historii pobrzmiewa echo życia wielu sławnych
aktorów i ich rodziców. Żadne dziecko nie pojawia się w serialu w wieku sześciu
lat, tak jak DP, nie mając za sobą rodzica, który je mocno popycha w tym
kierunku. Dziedzictwo wstydu i narcyzmu przekazywane z ojca na syna ma
początek w dzieciństwie Midasa.

„Na jwię ks zy a ktor ws ze ch cza s ów”


Przodkowie Midasa Wonga, emigranci z Chin, przybyli do Kalifornii w epoce
gorączki złota. Do czasu narodzin Midasa rodzina zdążyła już się
zamerykanizować, chociaż oboje rodzice byli czystej krwi Chińczykami. Jego
matka cierpiała na obezwładniającą depresję i często trafiała do szpitala
psychiatrycznego. Ojciec, mając własne problemy psychiczne, był skłonny do
wybuchów gniewu i wygłaszał paranoidalne tyrady na temat polityki i rasizmu.
Między rodzicami nie było miłości. Matka Midasa nie szanowała ani męża, ani
ich jedynego dziecka. Midas skończył właśnie dwanaście lat, kiedy w ciągu kilku
miesięcy stracił oboje rodziców – matka przedawkowała środki nasenne, a ojciec
zginął w wypadku w kopalni.
Jak to często bywa, ta historia międzypokoleniowego narcyzmu zaczyna się od
wstydu zakorzenionego w dysfunkcyjności rodziny. Midas wcześnie zaczął
przejawiać narcystyczną strukturę charakteru, którą teraz rozpoznajemy jako
obronę przed wstydem.
Rozpaczliwie chciał być sławny, zaznaczyć się w świecie, być w czymś lepszy
od wszystkich. W szkole średniej był zawodnikiem w pływaniu i zdobył brązowy
medal na zawodach stanowych, ale nigdy nie zaszedł dalej. Przejawiał również
pewne zdolności w grze na pianinie, ale był zbyt zarozumiały, żeby ćwiczyć.
Przez całe życie Midas będzie opowiadał o swojej wielkości, upiększając
niektóre ze swoich osiągnięć i od początku do końca wymyślając inne. Kłamał na
temat tego, ile miał lat, kiedy zmarli rodzice, aby jego wczesna zaradność
wydawała się jeszcze bardziej godna podziwu. Kłamał na temat medalu w
pływaniu, zamieniając pospolity brąz na błyszczące złoto. Często opowiadał, że
doszedł do kwalifikacji olimpijskich, ale musiał się wycofać z powodu drobnej
kontuzji. Chełpił się, jakoby był w dzieciństwie utalentowanym pianistą, o
którego zabiegały akademie muzyczne w Europie.
Kiedy Mei-Lin Liu zaczęła się spotykać z Midasem, jej krewni starali się ją
ostrzec. Mówili jej, że wydaje się zbyt zapatrzony w siebie, martwili się, że przy
jego potężnym ego nie ma już miejsca na nikogo innego. Ich obawy okazały się
w pełni uzasadnione. Chociaż Mei-Lin przez wiele lat pracowała jako sekretarka,
aby opłacić mężowi studia w college’u, urodziła trzech synów i utrzymywała
rodzinę, kiedy on próbował robić karierę jako muzyk, postanowił rozwieść się z
nią. Związał się już wcześniej z Caitlin, młodszą kobietą pochodzenia
irlandzkiego, którą poznał w kabarecie, gdzie przygrywał na pianinie, i teraz
chciał się z nią ożenić.
Przygotowując grunt pod rozwód, toczył wojnę psychologiczną, nieustannie
wypominając Mei-Lin jej wady i braki, aż w końcu zniszczył jej pewność siebie.
Kiedy w końcu przedstawił jej papiery rozwodowe, czuła się tak rozbita, że
podpisała je, nie czytając. Wyszła z tego małżeństwa, zachowując pełną opiekę
nad trojgiem dzieci, ale właściwie bez żadnych alimentów na nie. Niebawem
Midas i Caitlin pobrali się i wyjechali do Los Angeles. Później Midas rzadko
widywał dzieci z pierwszego małżeństwa.
W rok po ślubie Caitlin urodziła ich jedyne dziecko, Dennisa Patricka Wonga.
Prawie od urodzenia DP Midas zaczął przygotowywać syna na czekającą go
przyszłość aktora. Sam wreszcie dał sobie spokój z karierą muzyczną i teraz był
menedżerem w restauracji; pracował nocami, aby w dzień móc wozić DP do
fotografów i agentów. Jeszcze przed ukończeniem trzeciego roku życia DP
wystąpił w wielu reklamach drukowanych i nawet kilku telewizyjnych. Midas
zatrudnił prywatnego nauczyciela aktorstwa, aby dawał DP lekcje.
Wongowie nie mieli bliskich przyjaciół, ale tych niewielu ludzi, którym wolno
było zajrzeć w życie rodziny, uważało, że Midas idealizuje DP w stopniu
zatrważającym. Często chwalił się chłopcem i każdemu, kto tylko chciał go
słuchać, powtarzał, że kiedyś jego syn będzie światowej sławy gwiazdorem
filmowym i największym aktorem wszech czasów. DP był pępkiem
emocjonalnego świata Midasa, zachęcanym do myślenia o wielkości i gonienia
za marzeniami. W efekcie DP nigdy nie nauczył się pokory ani szacunku dla
uczuć innych ludzi. Cały świat DP kręcił się wokół niego.
Wielka chwila DP nadeszła, gdy w wieku sześciu lat został obsadzony w
nowym serialu o mieszanej rodzinie z adoptowanymi dziećmi, z których jedno
było pochodzenia chińskiego. Serial był ogromnym hitem i z dnia na dzień DP
stał się gwiazdą. Graną przez niego postacią pseudodojrzałego dziecka, które
chodzi w garniturach i wysławia się jak profesor uniwersytetu, podbił widownię.
Chińsko-amerykańska społeczność była ogromnie dumna z jego sukcesu,
ponieważ w telewizji niewiele jest pierwszoplanowych ról dla jej przedstawicieli.
Serial szedł przez siedem lat i czynił z DP powszechnie znaną markę.
Tak samo jak jego ojciec i dziadek, DP Wong nie panował nad sobą i zasłynął
z wrzasków, przekleństw i napadów złości na planie, kiedy nie wyszła mu scena.
Przeklinał sam siebie, po czym wygłaszał plugawą tyradę pod adresem reżysera i
wszystkich w pobliżu. Jego wulgarny język był głośny i legendarny. Cała obsada
nienawidziła DP i uważała go za primadonnę. Im więcej uwagi poświęcały mu
media, tym gorzej się zachowywał.
Podczas ostatniego sezonu serialu reporter „Los Angeles Times”
przeprowadzający wywiad z DP spytał go o jego wpływ na percepcję
Amerykanów chińskiego pochodzenia w amerykańskiej kulturze. „Mam dwie
nagrody Emmy na półce nad kominkiem. To jest wpływ, jaki wywarłem” –
odparł DP. Myślał tylko o swoich nagrodach i nie widział siebie jako modelu roli
dla innych amerykańskich Chińczyków.
Kiedy serial dobiegł końca, DP wystąpił w głównych rolach w kilku
drugorzędnych filmach i gościnnie w innych produkcjach telewizyjnych. Chociaż
nigdy już nie dostał tak ważnej roli, udało mu się utrzymać zainteresowanie sobą
opinii publicznej i pojawić się na okładkach popularnych magazynów jako ikona
mody i celebryta. Po mocno nagłośnionym aresztowaniu pod wpływem
narkotyków w wieku siedemnastu lat dokonał obowiązkowego aktu skruchy w
oświadczeniu dla mediów, dostał wyrok w zawieszeniu i poszedł na odwyk. Trzy
miesiące później wyłonił się ze swojej rezydencji z planem wprowadzenia na
rynek własnej marki odzieżowej. Sprzedaż ubrań z logo „DP” szła świetnie i w
kilka lat stał się jeszcze bogatszy, niż był wcześniej.
DP wrócił na okładkę magazynu „People” kilka lat później, kiedy poślubił
supermodelkę Emmę Graaf. Od początku małżeństwa okazywał całkowity brak
poszanowania dla uczuć żony. Najwyraźniej swoje liczne kochanki traktował nie
lepiej, wykorzystując je do realizacji seksualnych fantazji, zazwyczaj związanych
z bólem i poniżaniem. Większość z tych kobiet opisywała go również jako
niebywale skąpego. Po półtora roku spotykania się z nim jedna z jego kochanek
w końcu poprosiła go o pomoc finansową, aby wspomóc śmiertelnie chorą na
raka siostrę. Milioner odmówił pomocy, twierdząc, że wszystkie pieniądze ma
akurat zaangażowane w inwestycje, i wkrótce przestał do niej dzwonić.
Podobnie jak jego ojciec DP Wong miał problemy z prawdą. Oprócz ciągłych
kłamstw wmawianych żonie dla ukrycia swoich licznych romansów znany był z
upiększania lub zmyślania od początku do końca historii mających dodać blasku
jego wizerunkowi. W wywiadzie dla Oprah Winfrey opowiadał, jak to był
prześladowany przez dzieci w szkole podstawowej, które wyzywały go od
„żółtków” i „chinoli” i popychały go na szafki na korytarzu. W rzeczywistości
DP niewiele czasu spędził w tradycyjnej szkole, na ogół pobierał nauki na planie.
Emma rozwiodła się z DP w atmosferze skandalu, kiedy prywatne wideo
przedstawiajace go uprawiajacego seks z inną kobietą zostało upowszechnione w
Internecie.
Chociaż na konferencji prasowej po wybuchu skandalu DP przeprosił swoich
fanów, składając pozornie z serca płynące oświadczenie, że „przestał żyć zgodnie
z podstawowymi wartościami, w które nauczono go wierzyć”, w rzeczywistości
przyswoił sobie zupełnie inny zestaw wartości, biorąc przykład z ojca, który
kłamał, przechwalał się i oszukiwał. Po porzuceniu pierwszej żony Midas
nieustannie zdradzał drugą, wykorzystując swoje powiązania z DP, aby zwabiać
młode kobiety do swojego łóżka.
Biorąc pod uwagę przykład, jaki dawał Midas, i sposób, w jaki tworzył kult
syna, czy jest w tym coś dziwnego, że DP Wong wyhodował w sobie poczucie, że
zwykłe zasady go nie dotyczą?

DP Wong przejawia dwie definiujące cechy ekstremalnego narcyzmu –


wyolbrzymione poczucie własnego znaczenia i obojętność wobec uczuć innych
ludzi – jak również większość cech wtórnych, wynikających z tych pierwszych:
arogancję, poczucie uprawnienia, eksploatacyjną postawę wobec innych itp.
Mający przerost ambicji ojciec DP przeżywał obraz siebie jako zwycięzcy za
pośrednictwem swojego syna, produkując światowej klasy narcyza na swoje
podobieństwo. Narcyzm płodzi narcyzm.
Jeśli masz syna czy córkę uprawiających sport drużynowy, mogłeś spotkać na
trybunach rodziców takich jak Midas. Głęboko zaangażowani i oddani swoim
dzieciom, mogą być nadmiernie zainteresowani wynikiem meczu. Często
identyfikują się ze swoimi dziećmi jako zawodnikami i niektórzy z nich pokazują
swoje brzydkie oblicze, kiedy orientują się, że są po stronie przegrywających.
Wściekły ojciec, który głośno ubliża sędziemu (prześladuje go) za niekorzystne
decyzje, jest ci pewnie znany. Dla takich rodziców liczy się dużo więcej niż tylko
zwycięstwo w sporcie. Na podświadomym poziomie poniesienie porażki
oznacza, że jest się kompletnym nieudacznikiem.
Mniej krzykliwi są narcystyczni rodzice, którzy rywalizują zastępczo przez
sukcesy szkolne czy artystyczne swoich dzieci. Podbudowują oni własną
tożsamość zwycięzcy za pośrednictwem dzieci, które są „lepsze” od twoich.
Narcystyczni rodzice z wystarczającą motywacją mogą wspinać się na wyżyny
przez swoje dzieci, aczkolwiek należałoby się zastanowić, jakim kosztem
emocjonalnym. Zinternalizowany rodzic perfekcjonista, pogardzający
„zwyczajnością”, wydaje się podstawowym dziedzictwem psychologicznym tych
dzieci. Gdy rodzice lekceważą wszystkie dokonania na poziomie choć trochę
niższym od najwyższego, ich dzieci najprawdopodobniej będą dorastać,
nienawidząc siebie za to, że są „tylko ludźmi”, gardząc własnymi
ograniczeniami, owładnięte nieuświadomionym wstydem.
Zawodowy sportowiec, polityk czy aktor oczywiście potrzebuje ducha
rywalizacji, aby odnieść sukces, ale gdy w grę wchodzi ekstremalny narcyzm,
będzie potrzebował ciągłych wygranych, aby dowieść, że jest wolnym od wstydu
zwycięzcą, a nie godnym pogardy nieudacznikiem.
Kiedy DP Wong jest na szczycie i sprawy idą po jego myśli, puszy się jak paw
i jest pewny siebie jako żywe odzwierciedlenie słów ojca o „największym aktorze
wszech czasów”. Gdy mu nie idzie, staje się „najgorszym aktorem wszech
czasów”. Podobnie jak narcyz prześladowca w takich chwilach zrzuca swój
wstyd czy poczucie wybrakowania na innych w swoim otoczeniu – na reżysera,
na resztę obsady, na swoją żonę i kochanki.
Najlepszy albo najgorszy, zwycięzca albo nieudacznik – dla ekstremalnego
narcyza są tylko te dwie możliwości.
Narcystyczny rodzic, którego dziecko zapewnia mu pośrednie spełnienie,
często czci to dziecko, podobnie jak Midas Wong. Ale jeśli dziecko sprawia
zawód albo próbuje ustanowić swoją niezależną tożsamość, narcystyczny rodzic
potrafi zwrócić się przeciwko niemu, często dość okrutnie. Zamiast żyć zastępczo
przez dziecko, wyidealizowanego zwycięzcę, rodzic może je obsadzić w roli
godnego pogardy nieudacznika, zmuszając do dźwigania ciężaru
nieuświadomionego wstydu. Tak jak narcyz prześladowca, rodzic tego typu
wzmacnia swoją samoocenę kosztem dziecka, co przynosi katastrofalne skutki.
Takie dzieci mogą zostać emocjonalnie okaleczone na całe życie, obciążone
toksycznym natężeniem wstydu i odrazy do siebie.
Kilka lat temu zamieściłem na swojej stronie post zatytułowany Narcystyczna
matka i otrzymałem setki komentarzy autorstwa kobiet i mężczyzn, którzy w
moim opisie rozpoznali własne doświadczenia. Ci goście na mojej stronie
opowiadają wstrząsające historie o matkach, które maltretowały ich psychicznie,
a niekiedy i fizycznie, które przez całe dzieciństwo wmawiały swoim dzieciom,
że są głupie, nic niewarte albo nienormalne. Te matki zmuszały swoich synów i
córki do dźwigania ciężaru nieuświadomionego wstydu, obsadzając swoje dzieci
w roli nieudaczników we własnym narcystycznym widzeniu świata[4].
Narcystyczni rodzice często przeciągają innych członków rodziny na swoją
stronę, powodują rozłamy i budują sojusze przeciwko „niedobremu” dziecku.
Innymi słowy, mogą prześladować własne dzieci. Ofiara takiego działania często
określa siebie jako „kozła ofiarnego”, na którego zrzuca się winę za wszystkie
rodzinne problemy. Ich matki często porównują je na niekorzyść z rodzeństwem,
które postrzegają jako „złote” – jedno dziecko jest nieudacznikiem, drugie
zwycięzcą. Narcystyczni rodzice również opowiadają jawne kłamstwa,
odmalowując siebie jako ofiary, a swoje dzieci jako niewdzięczników bez serca.
Celine radziła sobie z pewnym typem narcystycznego rodzica, spełniając
oczekiwania swojej matki – sama niespełniona i na ogół nieszczęśliwa w
dorosłym życiu, osiągnęła jednak pewien poziom sukcesu, zaskarbiając sobie
sympatię i szacunek w swoim kręgu, chociaż często czuła się pusta i
odizolowana.
Mając toksyczną, maltretującą matkę, która obsadziła ją w roli kozła ofiarnego
rodziny, Mora cierpiała głębiej i została zainfekowana na całe życie dogłębną
odrazą do siebie. Gdyby Mora kiedykolwiek spróbowała opowiedzieć komuś o
maltretowaniu, nikt by nie uwierzył, że matka mogłaby postępować w taki
sposób.
„Może ona nie potrafi tego wyrazić, ale musisz wiedzieć, że w głębi serca
twoja matka cię kocha” – powiedziano by jej.

Rozpa czliwe pra gnie nie a kce pta cji


Mora nie pamięta czasów, kiedy nie miała poczucia, że jest przekleństwem
życia swojej matki. Jej starszy brat, Shane, był dumą i radością mamy, tym, który
nie może zrobić niczego złego, podczas gdy Mora czuła się zbędnym balastem.
Przez całe dzieciństwo wysłuchiwała, jak to tata nie chciał drugiego dziecka i
zostawił rodzinę niedługo po urodzeniu się Mory. Matka nigdy nie powiedziała
tego otwarcie, ale Mora miała poczucie, jakby jej przyjście na świat było
powodem rozwodu rodziców. Może byliby nadal małżeństwem, gdyby Shane
pozostał jedynakiem.
Mama zawsze bagatelizowała wybryki Shane’a. „Chłopcy już tacy są” –
mawiała często, nawet kiedy przyłapała go na kradzieży pieniędzy ze słoika w
kuchni. Z Morą było zupełnie inaczej – karała ją za najdrobniejsze uchybienia
albo za wypadki takie jak rozlanie mleka na stół. Wymagała od niej również dużo
większej pomocy, oczekując, że będzie prała i wykonywała większość prac
domowych.
Kiedy tata przestał płacić alimenty i znikł, mama wróciła do pracy jako
sekretarka. Nie było dnia bez jej utyskiwania, jakie to życie jest niesprawiedliwe.
Ponieważ mama w tak oczywisty sposób czuła się rozżalona, że musi
przygotowywać posiłek po „wyczerpującym” dniu w biurze, Mora nauczyła się
gotować, chociaż mama nie sprawiała wrażenia, że obchodzi ją jej gotowanie. Na
ogół jadali wieczorami dania na wynos albo potrawy mrożone.
Co roku mama z wielką starannością urządzała przyjęcia urodzinowe dla
Shane’a i zwykle zapominała o urodzinach Mory. Jeśli pamiętała, żeby kupić jej
prezent, zazwyczaj było to coś z ubrania, czego Mora nigdy nie nosiła – za duże
o kilka rozmiarów albo w stylu odpowiednim dla dziewczynki o połowę
młodszej. Z kolei w dniu własnych urodzin, bez względu na starania Mory, aby
był to dzień szczególny, mama na całego przechodziła w tryb cierpiętniczy.
Odkąd ten drań, były mąż, odszedł, poświęciła się bez reszty macierzyństwu
(itd.) i co z tego ma? Nikogo nie obchodzi, a zwłaszcza tych niewdzięcznych
dzieci. Mama mówiła w liczbie mnogiej, ale Mora wiedziała, że krytyka dotyczy
wyłącznie jej, w żadnym wypadku jej brata.
Mama często wygłaszała sarkastyczne uwagi na temat tuszy Mory, ale ilekroć
Mora przechodziła na dietę, mama zawsze napełniała spiżarnię pączkami i
ciastkami albo składała niecodzienną propozycję zabrania Mory na lody. Kiedy
nastoletnia już Mora próbowała się odchudzać, mama oskarżyła ją, że chce kusić
chłopców, i nazwała ją szmatą. Kiedy w liceum jakiś chłopak umawiał się z
Morą, mama mówiła, że chłopcom chodzi tylko o seks, po czym sama flirtowała
z nim, gdy przychodził po Morę. Mora zaczęła spotykać się z chłopakami daleko
od domu.
Matki innych dzieci często podchodziły do Mory na szkolnych
uroczystościach, gratulując jej takiej czy innej nagrody. „Twoja matka jest
strasznie dumna z ciebie. Mówi tylko o tobie!” W domu mama mówiła, że Mora
się popisuje, i ostrzegała, żeby jej woda sodowa nie uderzyła do głowy. Jeśli
Mora opowiadała o jakimś swoim szczególnym osiągnięciu, mama zazwyczaj
kwitowała to stwierdzeniem: „Pycha kroczy przed upadkiem”. Kiedy w trzeciej
klasie liceum Mora ubiegała się o przyjęcie do college’u, mama szydziła z niej i
mówiła, że nigdy się nie dostanie. Mora została przyjęta tam, gdzie chciała, i
przyznano jej stypendium.
Do tego czasu Shane wyprowadził się z domu i mniej albo bardziej zniknął z
ich życia. Od czasu do czasu dzwonił w ostateczności, a wtedy mama wysyłała
mu przekaz na sumę, jakiej potrzebował. Morze niechętnie kupiła kilka
podręczników akademickich i opowiadała wszystkim swoim przyjaciółkom, jak
łoży na jej wykształcenie. Mama również zapisała się do szkoły pomaturalnej,
żeby zdobyć stopień przedlicencjacki. Na koniec każdego semestru porównywała
swoje oceny z ocenami Mory. W końcu Mora nauczyła się kłamać na temat
swoich dobrych ocen, żeby nie narazić się na atak ze strony mamy.
Kiedy Mora zaręczyła się z Jeffem, chłopakiem poznanym na ostatnim roku
college’u, mama nie złożyła jej gratulacji, powiedziała natomiast, żeby Mora nie
spodziewała się żadnej pomocy w ponoszeniu kosztów wesela. Następnie starała
się kontrolować każdy aspekt przyjęcia, wpadając w histerię, kiedy nie mogła
postawić na swoim. Na ceremonię ślubną spóźniła się, skupiając uwagę
wszystkich na swoim wejściu, akurat w chwili, gdy zaczęto grać marsza
weselnego.
Od pierwszych randek i przez cały okres narzeczeństwa Jeff wydawał się
mężczyzną troskliwym i umiejącym docenić Morę, którą traktował po partnersku.
Jako mąż prezentował bardziej archaiczne poglądy. Uważał, że żona winna jest
posłuszeństwo mężowi. Gotowanie i sprzątanie były dla niego „zajęciami
kobiecymi”, chociaż oczekiwał też, że Mora nie zrezygnuje z pracy i będzie
płacić swoją połowę kosztów utrzymania. Nalegał na seks, nie zważając, czy ona
ma w danym momencie ochotę, czy nie, traktując to jako część jej obowiązków
małżeńskich. Kiedy Mora urodziła córkę, Jeff uznał, że zmienianie pieluszek,
kąpanie, karmienie itp. to „sprawa matki”.
Raz i tylko raz Mora poskarżyła się swojej matce, niemądrze oczekując
współczucia. „Bądź wdzięczna, że ciągle jest z tobą – powiedziała mama. – Nie
masz pojęcia, jak ciężko jest zupełnie samej wychowywać dzieci. Nie podskakuj,
to moja rada”.

Kiedy ludzie pochodzący z mniej więcej normalnych rodzin słyszą takie


relacje, zazwyczaj przyjmują je z uprzejmym sceptycyzmem. Wiara w świętość
matczynej miłości jest niemal uniwersalna. Jako psychoterapeuta wiem swoje.
Narcystyczny rodzic jest niezdolny do empatii i nie jest w stanie kochać.
Podobnie jak Midas Wong, niektórzy z tych rodziców widzą w swoich dzieciach
przedłużenie siebie, odbicie własnego wielkościowego „ja”. Inni przypominają
matkę Mory i wykorzystują potomstwo jako nośniki wstydliwego poczucia
wybrakowania, którego nie chcą czuć. Kreują się na zwycięzców, zamieniając
własne dzieci w nieudaczników, albo czują zazdrość, gdy dziecku coś się udaje.
Jak wiele dzieci narcystycznych rodziców, Mora kochała swoją matkę i
rozpaczliwie starała się pozyskać jej akceptację. Wbrew wszelkim dowodom nie
przestawała mieć nadziei, że zasłużenie na jej miłość jest możliwe. Najczęściej
obwiniała siebie o brak u matki matczynych uczuć. Tylko dziecko tak brzydkie i
nieudane może być odpowiedzialne za brak miłości. Jak inne dzieci, którym nie
poszczęściło się w ten sam sposób, ona również, gdy dorosła, znalazła sobie
narcystycznego partnera, za którego wyszła – mężczyznę pod względem
psychologicznym nieróżniącego się wcale od jej matki. Nastawione na potrzeby
innych, naginające siebie, aby zyskać akceptację, dzieci narcystycznych rodziców
są naturalną zdobyczą dla zapatrzonych w siebie, wykorzystujących innych
narcyzów takich jak Jeff.
Świadectwo relacji Mory z jej matką może być dla niektórych ludzi uderzająco
niewiarygodne lub przesadzone, ale od swoich klientów i gości na mojej stronie
słyszałem gorsze rzeczy. Matka jednej z moich klientek z premedytacją
odwracała wzrok, kiedy jej pięcioletnia córka była seksualnie molestowana przez
przyjaciela domu. Ta matka potrzebowała pomocy mężczyzny i aby ją uzyskać,
poświęciła swoją córkę. Wielu gości na mojej stronie opowiadało o rodzicach
(zazwyczaj były to matki), którzy rozpętywali wendetę przeciwko nim za to, że
ośmielili się wybić się na samodzielność. Rodzice ci opowiadali wiarygodnie
brzmiące kłamstwa członkom rodziny czy znajomym i często udawało im się
odsunąć tych ludzi od sprawiającego problemy dziecka. Wielu ekstremalnych
narcyzów nauczyło się, jak w oczach innych wyglądać na normalnych i
kochających, maskując swoje złe intencje przez przedstawianie siebie jako ofiary
niegodziwości.

J a k s obie ra dzić z na rcys tycznym rodzice m

Ludzie, którzy dorośli i trwają w tyranii narcystycznego rodzica, często proszą


mnie o radę, jak mają sobie z tym poradzić. W najpoważniejszych przypadkach
sugeruję przecięcie więzów albo przynajmniej zdecydowane ograniczenie relacji.
Ekstremalni narcyzi wszelkiej maści prawie nigdy nie szukają pomocy
psychologicznej i rzadko się zmieniają. Chronienie siebie przez trzymanie się od
nich jak najdalej często ma największy sens.
Niestety, dla dzieci narcystycznych rodziców, wiecznie pragnących
rodzicielskiej miłości i obwiniających siebie o jej brak, jest to bardzo trudne.
Mimo tego, co mogą wiedzieć, poczucie winy z powodu „porzucenia” swoich
rodziców sprawia, że czują się jeszcze bardziej nic niewarci. Moja klientka, którą
matka sprzedała pedofilowi, wciąż ma poczucie winy z powodu rzadkości
kontaktów, jakby miało to świadczyć, że jest niesumienną córką. Od czasu do
czasu nie może się powstrzymać i zaniepokojona dzwoni tylko po to, żeby
usłyszeć atak na siebie poparty długą listą żalów. Córka tej klientki uważa swoją
babkę za tak odpychającą emocjonalnie, że nie chce jej widzieć.
„Przestań mieć nadzieję, że ona stanie się matką, jakiej zawsze chciałeś/aś –
często powtarzam moim klientom. – Ona jest niezdolna do kochania i nigdy się
nie zmieni”.
Ustanawianie granic kontaktu jest drugą z możliwości. Pewien gość na mojej
stronie wymienia kartki urodzinowe i składa krótkie wizyty w święta, ale poza
tym unika swoich rodziców. Inni ustanawiają zasady akceptowalnych zachowań i
ucinają kontakt z chwilą, gdy narcystyczny rodzic staje się agresywny. Niestety,
ekstremalny narcyz nie przyjmuje dobrze nałożonych na niego ograniczeń i może
traktować niezaspokojenie swoich życzeń jako atak, na który brutalnie
odpowiada. Zawsze mnie zasmuca, że mam tak niewiele użytecznych rad do
zaoferowania w takich przypadkach. Przerwanie relacji z narcystycznym
rodzicem oznacza chronienie siebie przed ciągłym ranieniem przez osoby, które
nie mają szacunku ani dla ciebie, ani dla nikogo innego i które za nic mają
konwencje zwykłego, cywilizowanego zachowania. Z mojego doświadczenia
wynika, że często jest to jednoznaczne z przecięciem relacji.
W kontekście psychoterapii klient może potrzebować lat, aby zbudować
samoocenę i siłę emocjonalną konieczne do wyzwolenia się. Ten proces
zazwyczaj polega na przeżywaniu głębokiej żałoby, jakby chodziło o opłakiwanie
kochającego rodzica, którego nigdy nie miał.
Spotkania z narcystycznymi rodzicami, którzy rywalizują przez swoich synów
i swoje córki, powinny być doświadczeniem znanym tym czytelnikom, którzy
sami mają dzieci. Takie doświadczenia są przede wszystkim irytujące, chociaż
czasami, jeśli naszym dzieciom coś przychodzi z trudem albo jeśli mamy
wątpliwości co do własnych umiejętności wychowawczych, chełpiący się,
triumfujący rodzic może sprawić, że poczujemy się jeszcze gorzej. W takich
sytuacjach ważne jest, aby przypomnieć sobie, że ekstremalny narcyz robi z
siebie zwycięzcę twoim kosztem: zrzuca z siebie wstyd i poczucie
bezwartościowości i zmusza cię, żebyś je dźwigał. W rezultacie, nawet sobie tego
nie uświadamiając, możesz przyjąć postawę obronną i „odpłacić”, wdając się w
pojedynek, żeby dowieść, że nie jesteś nieudacznikiem.
Taki pojedynek jest bezowocny, o czym bardziej szczegółowo będzie mowa w
rozdziale 11. Jeśli masz nastawionego rywalizacyjnie, narcystycznego rodzica,
podobnie jak z większością ekstremalnych narcyzów, najlepiej się wycofaj.
5. Chcę , a byś mnie chcia ł/a
NARCYZ UWODZICIEL

O Harlanie dowiedziałem się od terapeutki jego żony, mojej koleżanki.


Skontaktował się ze mną niedługo po odkryciu przez żonę, Emily, jego romansu z
kimś, kogo oboje dobrze znali. Ta kobieta i jej mąż byli sąsiadami Harlana i
Emily, obie pary często spotykały się towarzysko. Należeli do tej samej grupy
młodych małżeństw, profesjonalistów z rodzinami, tworzących ściśle powiązaną
społeczność. Zarówno małżeństwo Harlana i Emily, jak i ich życie towarzyskie
były teraz zagrożone rozpadem.
Podczas naszego pierwszego kontaktu telefonicznego wyczułem, że Harlan w
gruncie rzeczy nie jest zainteresowany psychoterapią i zgłosił się tylko dlatego,
że żona ubłagała go, żeby do mnie zadzwonił. „Ona chce, żebym rozmawiał o
tym, dlaczego ją zdradziłem” – powiedział mi przez telefon. Zjawił się w mojej
poczekalni punktualnie o wyznaczonej porze – atrakcyjny, dobrze ubrany
mężczyzna o ujmującym uśmiechu. Zaprosiłem go do gabinetu.
Harlan przewiesił swój drogi płaszcz przez oparcie mojej kanapy gestem, który
zdawał się świadczyć, że jest pewny siebie i siebie świadomy, jakby zdawał sobie
sprawę z wrażenia, jakie robi. Gdy rozsiadł się w fotelu naprzeciwko mojego,
zakładając nogę na nogę, nie wydawał się w najmniejszym stopniu nieswój czy
zaniepokojony, w przeciwieństwie do większości nowych klientów podczas
wstępnych konsultacji. Strzepnął jakąś nitkę z nogawki spodni.
– No, to co pan chce wiedzieć? – zagadnął, uśmiechając się bez przekonania.
Kilka początkowych minut potwierdziło moje pierwsze wrażenie: Harlan nie
chciał psychoterapii. Był tu na prośbę żony i zamierzał współpracować, ale nie
był autentycznie zainteresowany zgłębianiem powodów romansu.
Podejrzewałem, że skończy się najwyżej na kilku sesjach. Przez większość tej
godziny zadawałem Harlanowi pytania, a on chętnie odpowiadał na wszystkie z
zaskakującą szczerością. Cały czas utrzymywał kontakt wzrokowy. Wyraźnie
podobało mu się, że ma słuchacza zainteresowanego jego życiem i oczywiście
chciał go zadowolić. Chociaż nie był tak naprawdę zainteresowany moją wiedzą
zawodową, poświęcał mi całą swoją uwagę i widać było, że mobilizuje energię,
by wypaść zajmująco.
„Miał dość” Emily, jak się wyraził. Powiedział, że czuje się okropnie, ale nic
na to nie może poradzić. Po siedmiu latach małżeństwa był znudzony i czuł, że
się dusi. Jego ton sugerował, że jego odczucia są całkowicie zrozumiałe, jakby
naturalne było, że mam mu współczuć. Marilyn, sąsiadka, była urozmaiceniem. Z
perspektywy czasu prawdopodobnie powinien był być bardziej przewidujący
(pociągający uśmiech słodkiego drania), ale wtedy nie spodziewał się, że romans
wyjdzie na jaw. Stało się to wyłącznie wskutek pechowego zbiegu okoliczności:
mąż Marilyn niespodziewanie wrócił do domu, ponieważ z powodu odwołania
lotu nie udał się w podróż służbową. Przyłapał ich na gorącym uczynku.
Skończywszy opowiadać, Harlan uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo,
jakbym ja również uważał tę niezręczną sytuację za zabawną. Wydawał się
czerpać szczególną przyjemność z posługiwania się określeniem in flagrante
delicto. Nie aprobowałem jego zachowania, a zarazem, wbrew sobie, czułem się
pod jego urokiem.
Nie wspomniał o swoich dzieciach w wieku dwóch i czterech lat. Kiedy
spytałem, jak odczują rozwód, wzruszył ramionami.
– Przeżyją. Nie im pierwszym, nie ostatnim się to zdarza.
W odpowiedzi na moje pytanie powiedział, że romans z Marilyn nie był
pierwszy. W swoich podróżach służbowych regularnie spotykał się i chodził do
łóżka z innymi kobietami. Z kilkoma kobietami w biurze też się zabawiał.
– Potrafię uwieść każdego – powiedział mi, wyraźnie dumny z siebie, po czym
wyjaśnił mi swoje metody.
Wszystko sprowadzało się do jednej prostej zasady: sprawiaj, żeby dobrze o
sobie myśleli. Słuchaj uważnie, utrzymuj kontakt wzrokowy, zadawaj dużo
pytań, zachowuj się tak, jakby to, co mają do powiedzenia, naprawdę cię
fascynowało.
– Coś w rodzaju tego, co pan robi – podsumował z szerokim uśmiechem.
Podczas tych konsultacji miałem poczucie, jakby mnie również próbował
uwieść, zachęcając mnie, abym podziwiał jego styl i powodzenie u kobiet, abym
go w jakiś sposób polubił, chociaż wiedziałem, że absolutnie go nie
interesowałem ani jako osoba, ani jako terapeuta. Byłem jego publicznością.
Spotkanie dobiegło końca i nigdy już nie zobaczyłem Harlana.

Nikt inny s ię nie liczy, przyna jmnie j w te j


chwili
„Potrafię uwieść każdego”.
Te słowa dźwięczały mi w uszach przez lata. Spotykałem innych ludzi, którzy
przypominali mi Harlana, mężczyzn i kobiety posiadających pewien osobisty
urok sprawiający, że niemal nie sposób im się oprzeć, przynajmniej kiedy próbują
cię pozyskać. Potrafią, jak to się mówi, „rozświetlić pokój”. Są magnetycznymi
osobami, nieuchronnie przyciągającymi nasze zainteresowanie. Często
pragniemy ich uwagi, a kiedy nas nią obdarzają, pochlebia nam to.
Charyzma.
Nie każdy, kto posiada charyzmę, jest ekstremalnym narcyzem, ale wielu
charyzmatycznym jednostkom brakuje autentycznej empatii wobec innych ludzi i
kieruje nimi wyolbrzymione poczucie własnego znaczenia, nawet jeśli
niekoniecznie jawią się jako egoiści. Wręcz przeciwnie, wiele z tych osób, tak jak
Harlan, ma szczególną umiejętność sprawiania, by inni ludzie czuli się ważni i
wykorzystuje tę umiejętność do manipulacji. Obdarzając uwagą, narcyz
uwodziciel sprawia, że jego cel czuje się tak dobrze, że chce jeszcze więcej
kontaktu. Wbrew sobie może chcieć ulec.
Niektórzy wielcy politycy amerykańscy posiadali tę samą cechę, co pomogło
im zaskarbić sobie lojalność. Franklin Delano Roosvelt i Ronald Reagan
określani byli mianem charyzmatycznych przywódców. Ludzie, którzy osobiście
spotkali Billa Clintona, nawet ci z negatywnym nastawieniem wobec niego, byli
pod wrażeniem jego magnetyzmu. Pytani, na czym polega charyzma Clintona,
obserwatorzy często podkreślają, że „każdego, kogo spotyka, obdarza swoją
pełną, niepodzielną uwagą”[1]. Mówią o intensywnym kontakcie wzrokowym,
przez który Clinton sprawia, że czują się, jakby nikt inny poza nimi się nie liczył.
Odnosi się również wrażenie, że mu zależy. Przez skupienie się na drugiej osobie
i obdarzenie jej uwagą, nawiązuje z nią empatyczną więź i sprawia, że czuje się
ona kimś szczególnym, centrum jego emocjonalnego świata… przynajmniej w tej
chwili.
Nie stawiam znaku równości między charyzmą a narcyzmem. Wielu, a nawet
większości charyzmatycznych polityków może naprawdę zależeć, ale narcyzi
uwodziciele tylko udają empatię. Intuicyjnie rozumieją albo nauczyli się z
czasem, co działa na innych ludzi, i wykorzystują tę wiedzę, aby nimi
manipulować. Podbijanie samooceny jest ich szczególną specjalizacją.
Większość z nas chce czuć, że jesteśmy fascynującymi osobami, godnymi
uwagi i zainteresowania. Większość z nas cieszy, gdy ktoś inny uwiarygodnia to
nasze poczucie. Jest to oczywiste. Spełniając nasze życzenie, narcyz uwodziciel
zaprasza nas do swojego towarzystwa wzajemnej adoracji. Nie spuszczając z nas
zafascynowanego wzroku, skłania nas do odwzajemniania adoracji.
Innymi słowy, narcyz uwodziciel apeluje do naszego narcyzmu, aby dostać od
nas to, czego chce. Niepisany układ pozostaje w domyśle: Dam ci poczucie, że
jesteś wyjątkowo fascynującą osobą, wybitnie atrakcyjną, jeśli ty zgodzisz się na
takie same odczucia w stosunku do mnie. W odróżnieniu od narcyza
prześladowcy, który przerzuca na ciebie swój wstyd i chce, żebyś był z siebie
niezadowolony, narcyz uwodziciel dąży do wzmocnienia twojej samooceny.
Chce, żebyś czuł się jak zwycięzca, a co za tym idzie, jego również postrzegał
jako zwycięzcę. Często nie zdajesz sobie z tego sprawy, dopóki jeszcze nie jest za
późno, że jego zainteresowanie i podziw są fałszywe, podczas gdy twoje
autentyczne.
Moja klientka Alexis rozpoczęła terapię w trakcie brzydkiego rozwodu z
mężczyzną, który w początkowym okresie ich związku wydawał się ziszczeniem
marzeń, księciem z bajki, który zawrócił jej w głowie, traktując ją z czułością i
uwagą. Alexis i Neal spotkali się przypadkiem na lokalnym targu produktów
rolnych, gdzie najpierw zawarł znajomość z jej labradorem, a następnie nawiązał
rozmowę z nią. Alexis uznała jego łagodność wobec psa i pełen szacunku
stosunek do niej za ogromnie pociągające. Kiedy poprosił ją o numer telefonu,
dała mu go bez wahania. Neal zadzwonił jeszcze tego samego dnia, aby zaprosić
ją na kolację w najbliższy piątek. Alexis nie mogła uwierzyć we własne
szczęście.
Przed randką Neal dzwonił kilkakrotnie, by wybrać lokal, który jej odpowiada,
i upierał się, że przyjedzie po nią, zamiast spotkać się z nią w restauracji.
Powtarzał, że nie może się doczekać, kiedy ją zobaczy. Żartobliwie ostrzegł ją,
żeby nie sprzeczała się z nim o to, kto zapłaci rachunek. Zawsze to mężczyzna
powinien płacić, stwierdził stanowczo. Powiedział Alexis, że jest najpiękniejszą
kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał, i że zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Wychodząc do pracy w dniu randki, znalazła pod drzwiami wspaniałe kwiaty i
czekoladki z liścikiem „Mam nadzieję, że twój dzień jest równie piękny jak ty”.
Z perspektywy czasu Alexis dostrzega, że Neal był za dobry, żeby być
prawdziwy. Dopiero co się poznali, a on już wiedział, że ona zasługuje na
wszystko, co najlepsze, i obiecywał jej to dać. Powtarzał, że jest piękna. A
przecież był zupełnie obcym człowiekiem… i było to takie kuszące. Neal
sprawił, że Alexis czuła się, jakby była piękną i rzadką istotą, zasługującą na
specjalne traktowanie. Rozumiało się samo przez się, że będzie się o nią
troszczył. Nic więc dziwnego, że się w nim zakochała.
Pod wieloma względami miłość romantyczna jest stanem umysłu bliskim
urojeniu, w którym dwoje ludzi zgadza się, że są najatrakcyjniejszymi,
najbardziej fascynującymi osobami na świecie. Stają się dla siebie nawzajem
pępkiem świata. Tylko w niemowlęctwie, gdy nasi rodzice (jak można mieć
nadzieję) obdarzają nas bezkrytycznym uwielbieniem, druga osoba postrzega nas
w ten sam pełen zachwytu sposób, jakbyśmy byli doskonali. Zauroczenie uderza
do głowy, kiedy więc dwoje ludzi idealizuje siebie nawzajem, można to
odczuwać jak błogostan. Narcyz uwodziciel, taki jak Neal, rozumie i
wykorzystuje pozostający w domyśle układ, na jakim polega romantyczna
miłość, nawet jeśli wykorzystuje go nie w pełni świadomie. Adoruje drugą osobę,
aby wzbudzić jej uwielbienie.
Prawdopodobnie nie można wymagać od kogoś, kto ulega romantycznej
miłości, aby zachował skromny, realistyczny obraz siebie takiego, jaki naprawdę
jest. Cudownie jest słyszeć, że jest się kimś bardzo szczególnym, kto zasługuje na
rozpieszczanie, mimo że powinno się wiedzieć, że zasługuje się na to nie bardziej
od innych. Cudownie jest dostawać kwiaty i słyszeć, jacy jesteśmy piękni i jak to
ktoś będzie się o nas troszczyć.
Alexis miała wszelkie powody, by być podejrzliwa, by wątpić w szczerość
Neala, ale chciała wierzyć w to, co mówił. Chciała widzieć siebie jako osobę,
którą opisywał. Neal zaapelował do narcyzmu Alexis i zachęcił ją, by w zamian
idealizowała jego. Jak w przypadku wielu narcyzów uwodzicieli, uwielbienie
Neala dla Alexis trwało dopóty, dopóki ona patrzyła na niego bezkrytycznie. Po
latach, gdy wniosła o rozwód, zrobił się podły i próbował ją zniszczyć,
przejawiając cechy mściwego narcyza – temat rozdziału 9.
Moja klientka Julia, kolejny narcyz uwodziciel, stosowała podobną taktykę
wobec mężczyzn, z którymi się spotykała, chociaż nigdy nie okazała się podła.
Kiedy narkotyk adoracji przestawał działać albo kiedy mężczyzna chciał od niej
zbyt wiele, po prostu go rzucała.

Uwodzicie lka
Na początku terapii trudno było zrozumieć, dlaczego właściwie Julia się na nią
zgłosiła. Skarżyła się na ogólne poczucie pustki. Widziała, że ludzie wokół cieszą
się różnymi aspektami swojego życia, ale jak mi powiedziała, jej samej prawie
nic nie sprawiało przyjemności. Nigdy świadomie nie odczuwała depresji, jednak
życie często wydawało się jej pozbawione sensu. Wiedziałem z doświadczenia,
że ludzie zazwyczaj szukają profesjonalnej pomocy, gdy emocjonalne cierpienie
staje się nie do zniesienia. Julia natomiast sprawiała wrażenie znudzonej.
Była piękną dziewczyną w wieku około 25 lat, Brytyjką tymczasowo
mieszkającą w Stanach. Zazwyczaj przychodziła na sesje prosto z kancelarii
prawniczej, gdzie pracowała jako recepcjonistka – rodzaj ozdóbki, jak sama się
określiła. Kiedy ją widywałem, była oczywiście świetnie ubrana, z perfekcyjnym
makijażem i nienaganną fryzurą. Przy rzadkich okazjach, gdy sesja odbywała się
w dzień wolny, wyglądała tak samo. Powiedziała mi, że wielu prawników z
kancelarii zapraszało ją na randki, w co nietrudno mi było uwierzyć. Z brytyjskim
akcentem, urodą i aurą wyrafinowania była absolutnie czarująca.
Rzecz jasna, jako recepcjonistka Julia nie zarabiała dużo, ale nie ograniczało to
w niczym jej stylu życia – nigdy nie brakowało mężczyzn chętnych towarzyszyć
jej do drogich restauracji. Zabierali ją do teatru i na przedstawienia baletowe albo
na weekendy do spa. Julia nauczyła się, że dla pewnego typu mężczyzny jest
idealną towarzyszką, kobietą, która dopełnia jego obraz siebie. Taki mężczyzna
wiedział, że z piękną, uroczą kobietą u boku będzie wyglądał na dynamicznego
człowieka sukcesu. Inni mężczyźni będą w nim wiedzieli zwycięzcę. Mogą mu
też zazdrościć, zastanawiając się, jak by to było w łóżku z Julią.
Jeśli chodzi o łóżko, Julia sprawiała, że jej kochankowie czuli się jak seksualni
atleci. Chociaż przyznała, że nigdy nie doświadczyła orgazmu inaczej niż przez
masturbację, każdemu ze swoich mężczyzn mówiła, że był pierwszym, który dał
jej rozkosz. Nie kryła, że nie brak jej doświadczenia, ale żaden przed nim nie
zdołał doprowadzić jej do spełnienia. Na początku swoich „związków” Julia
często prezentowała się jako nienasycona, choć w rzeczywistości seks mało ją
interesował.
W moim opisie Julia wychodzi na samolubną i przebiegłą – taka oczywiście
była – ale podczas sesji zazwyczaj nie widziałem jej w ten sposób. Zdawała się
działać instynktownie, bez świadomego zamiaru wykorzystywania tych
mężczyzn, ale pchana do tego jakąś wewnętrzną potrzebą. Nie planowała swoich
działań z wyprzedzeniem ani nie działała z premedytacją, aby dostać to, czego
chciała. Właściwie wydawała się nie mieć żadnych celów. Na najbardziej
podstawowym poziomie cała jej osobowość sprawiała wrażenie nastawionej na
wzbudzanie pożądania u mężczyzn. Nie flirtowała otwarcie, ale kiedy ze
wzrokiem utkwionym w mężczyźnie skupiała na nim całą swoją uwagę,
przejawiała wrodzoną umiejętność sprawiania, że czuł się ważny.
Czasami Julia w podobny sposób działała też na mnie, tylko że ja rozumiałem
siebie i jej dynamikę wystarczająco dobrze, aby rozpoznać schemat.
W miarę postępu naszej pracy stawała się coraz bardziej ożywiona i zajmująca,
barwnie opowiadała o swoich wyczynach. Kiedy podawałem jej moją
interpretację, często reagowała wyrazami głębokiego podziwu, jakbym był
najfantastyczniejszym terapeutą na świecie! Nie wiedząc wcale, że to robi, Julia
chciała, żebym był z siebie zadowolony… i żebym pragnął wciąż więcej kontaktu
z kobietą, która sprawiła, że tak się czuję. Tymczasem ja nigdy nie zapominałem,
że na jakimś poziomie jest głęboko nieszczęśliwa i że jej urok uwodzicielki jest
obroną przed pewnym nieuświadomionym bólem, do którego jeszcze nie
dotarliśmy.
Nie powinno dziwić, że mężczyźni, z którymi Julia się spotykała, często
zakochiwali się w niej. W zasadzie do przewidzenia było, że w końcu będą
nalegać na zapewnienie, że są „tym jedynym”. Kilku zaproponowało jej wspólne
mieszkanie i utrzymanie. Dwóch nawet się oświadczyło. W momencie, gdy
mężczyzna chciał mieć ją na własność, Julia z nim zrywała. Nie robiła tego w
sposób okrutny. Zamiast tego stosowała oczywiste wymówki: „Jestem za młoda.
Nie jestem gotowa na małżeństwo. Jestem w Stanach tylko na jakiś czas, nie ma
sensu angażować się na poważnie”. Julia złamała wiele serc.
Podczas gdy większość ekstremalnych narcyzów, o których pisałem do tej
pory, dorastała w niestabilnym środowisku domowym, w którym przemoc nie
była rzadkością, na dzieciństwo Julii cień rzuciło jedno traumatyczne
wydarzenie. Kiedy miała zaledwie sześć lat, rodzice wyjechali za granicę na
swego rodzaju drugi miesiąc miodowy, podczas którego jej matka zginęła w
wypadku samochodowym. Ojciec przeżył, ale pogrążył się w żałobie na kilka lat.
Ich małżeństwo było szczęśliwe. Julia znalazła się pod opieką kolejnych niań,
ojciec zajmował się opłakiwaniem żony. W końcu, gdy Julia miała kilkanaście
lat, ożenił się po raz drugi. Julia nigdy nie przekonała się do macochy i zwykle,
jeśli o niej wspominała, mówiła „ta tłusta krowa Ellen”.
Moja praca z Julią trwała niecały rok. Dokonaliśmy pewnego ograniczonego
postępu w zgłębianiu motywów jej uwodzicielstwa, kiedy postanowiła wrócić do
Londynu. Chociaż sugerowałem, że być może ucieka, bojąc się zmierzyć z
bólem, wysunęła kilka przekonujących argumentów za pragmatycznym sensem
powrotu do domu. Jej słowa przypomniały mi powody, jakie podawała swoim
zalotnikom, zrywając z nimi. Gdy podaliśmy sobie ręce na pożegnanie na koniec
ostatniej sesji, w ciepłych słowach wyraziła wdzięczność za moją pomoc i
powiedziała, że będzie za mną tęsknić. Było mi smutno, że nasza praca dobiega
końca.
Nadmiernym uproszczeniem byłoby wyjaśnienie przyczynowo-skutkowe,
jakoby śmierć matki była w pełni przyczyną narcystycznego zachowania Julii w
późniejszym życiu. A jednak ta tragiczna, wczesna strata musiała odegrać ważną
rolę. Julia wcześnie dowiedziała się, że ludzie, których kochamy, mogą nagle
zniknąć – może lepiej nie dopuścić, żeby się dla nas liczyli, lepiej nie pozwolić
sobie ich potrzebować. Być może da się uniknąć poczucia bezradności i
zagrożenia, wzbudzając pożądanie u innych ludzi. Kiedy ich później porzucisz, to
oni będą się czuli skrzywdzeni i bezradni, a nie ty.
Narcyz prześladowca zrzuca ze swych barków wstyd i zmusza swoje ofiary, by
go dźwigały za niego, dowodząc, że jest zwycięzcą, bo triumfuje nad
nieudacznikiem. Narcyz uwodziciel projektuje potrzebę i pragnienie na innych
ludzi, dzięki czemu czuje się silny, niemal niezwyciężony. Apelując do narcyzmu
swoich kochanków, sprawiając, że czuli się nadzwyczajnymi, seksualnymi
mocarzami, Julia wzbudzała pożądanie. Odbierając ich uwielbienie, potwierdzała
swoje lepsze, niepodatne na zranienie poczucie własnego „ja”. Chociaż nie użyła
tego słowa, jestem pewien, że ona również widziała siebie jako zwycięzcę. Kiedy
mówiła o tych mężczyznach, często wyczuwałem w tle nutę pogardy, jakby byli
słabi, próżni i łatwo poddający się manipulacji – to nieudacznicy.
Na poziomie podświadomym narcyz uwodziciel również ucieka przed
rdzennym wstydem – poczuciem, że jego rozwój się nie powiódł, pozostawiając
po sobie odczuwalne przekonanie o wewnętrznym defekcie. Zdecydowanie nie
jest rzeczą normalną stracić matkę w wieku sześciu lat i mieć ojca, który z tego
powodu porzuca cię emocjonalnie na lata. Psychologiczny efekt takiej
traumatycznej straty postrzegam jako wstyd, ale podejrzewam, że taki pogląd
może się wydawać z początku niezrozumiały. W swojej fundamentalnej książce
na temat wstydu i dumy Donald Nathanson definiuje wstyd jako rodzaj
zawiedzionego oczekiwania, afekt pozytywny (powiedzmy, zainteresowanie lub
przyjemność) zostaje zakłócony i przerwany[2]. Nathanson pisze głównie dla
profesjonalistów i jego książka przesiąknięta jest czasami hermetycznym
językiem teorii afektu. Aby zrozumieć, co autor ma na myśli, opisując wstyd jako
przerwanie pozytywnego afektu, zastanów się nad fragmentem Anny Kareniny.
Kitty tańczy z Wrońskim na balu. Kitty uważa, że jest zakochana we
Wrońskim i aż do tego momentu zdawało się jej, że to uczucie jest
odwzajemnione: „Kitty spojrzała w twarz Wrońskiego, która była teraz tuż,
blisko… Długo potem, po kilku latach, to pełne miłości spojrzenie, którym go
wówczas obdarzyła i na które on nie odpowiedział, nieznośnym wstydem paliło
jej serce”[1]. Zatem, gdy Kitty spogląda na Wrońskiego z miłością, której on nie
odwzajemnia, doświadczenie to pozostawia jej trwałe poczucie wstydu.
Odkąd przeczytałem ten fragment, zacząłem myśleć o rdzennym wstydzie jako
o rodzaju nieodwzajemnionej miłości. Może ty też doświadczyłeś miłości do
kogoś, może nawet tę miłość wyznałeś i dowiedziałeś się, że druga osoba jej nie
odwzajemnia. Może czułeś to szczególne upokorzenie po usłyszeniu: „Chcę
tylko, żebyśmy byli przyjaciółmi”. Potem pewno chciałeś zachować to w
tajemnicy, z obawy, że inni będą patrzeć na ciebie z politowaniem albo, co
gorsza, z protekcjonalnym rozbawieniem, zadowoleni, że nie są na twoim
miejscu.
Czuć radosne, miłosne zainteresowanie drugą osobą i dowiedzieć się, że nie
odwzajemnia ona tego uczucia, jest doświadczeniem nieznośnie bolesnym.
Słynny filmik zwany Still Face Experiment (Eksperyment z kamienną twarzą)
jest wzruszającą ilustracją tego, jak bardzo przykre może być tego rodzaju
doświadczenie. Jeśli go nie widziałeś, nalegam, abyś obejrzał go teraz – jest
dostępny na YouTubie. Tak samo jak pełne miłości spojrzenie Kitty spotyka się z
obojętnością Wrońskiego, tu uśmiechy i gesty niemowlęcia nie wywołują żadnej
reakcji ze strony matki. Dziecko jest wyraźnie zrozpaczone. W języku teorii
afektu, kiedy pozytywny afekt dziecka (nazywany przez Nathansona
„zainteresowaniem-ożywieniem” lub „przyjemnością-radością”) zostaje
przerwany przez nieodwzajemnianie go przez matkę, rezultatem jest afekt:
wstydu-upokorzenia. Możesz postrzegać doświadczenie dziecka jako zaledwie
frustrację, którą oczywiście jest, ale pamiętaj, że frustracja sugeruje zawiedzione
oczekiwanie – tak jak w stwierdzeniu: „Jestem sfrustrowany, że opanowanie tego
materiału nie przychodzi mi tak łatwo, jak się spodziewałem”.
Gdybyśmy przełożyli doświadczenie dziecka sprzed rozwoju mowy na słowa,
moglibyśmy wyrazić je następująco: Dlaczego mama nie odwzajemnia mojego
uśmiechu? Jest mi z tym naprawdę źle. Czy robię coś złego, że przestała patrzeć
na mnie w ten szczególny sposób, śmiejącymi się oczami? Dzieci bardzo często
obwiniają siebie za rodzicielską niewydolność, tak jakby były niekochane,
ponieważ robią coś złego, albo w ogóle nie są godne miłości. Wszystkie matki
naturalnie kochają swoje dzieci – jasne, że tak! – więc jeżeli twojej brak
macierzyńskich uczuć, sam musisz być temu winny. Dzieci często również
obwiniają siebie o śmierć rodzica, nawet jeśli nie ma żadnych racjonalnych
przesłanek do takiego przekonania. Mogą mieć poczucie, że rodzic umarł,
ponieważ to one są bardzo złe i niegodne.
Wracając zatem do Julii, przedwczesna śmierć jej matki była ostatecznym
przerwaniem pozytywnego afektu, wpajając jej rdzenny wstyd.
Julia również mogła czuć się odpowiedzialna za śmierć matki, tak jakby tę
tragiczną stratę można było „wytłumaczyć” jedynie tym, że ona sama jest
bezwartościowa. Aby nie dopuścić do siebie tego bolesnego (i w dużym stopniu
nieuświadomionego) poczucia wybrakowania, Julia odrzuciła własne, będące w
potrzebie, bezbronne „ja” i wypracowała rodzaj obronnej osobowości
narcystycznej, którą zaczynamy rozpoznawać. Wyraźnie brak jej było empatii
wobec wszystkich jej „ofiar”. Choć nie była jawnie wielkościowa, odczuwała po
cichu pewną wyższość, która upoważniała ją do wykorzystywania ich do tego,
czego chciała.
Według teorii relacji z obiektem dla osób narcystycznych doświadczenie
potrzeby i zależności jest nie do zniesienia, w rezultacie wypracowują zestaw
psychologicznych obron przyjmujących skrajną formę przeciwzależności[3]. Nie
potrzebuję nikogo. Umiem zatroszczyć się o siebie, ponieważ już mam to, czego
potrzebuję. Możemy sobie wyobrazić, jak boleśnie bezradna czuła się Julia,
straciwszy matkę w tak młodym wieku. Reagując na ten ból, podejmując wysiłek,
aby uciec od poczucia, że jest mała i bezradna, przysięgła sobie, że już nigdy nie
będzie od nikogo zależna.
Podczas gdy teoria relacji z obiektem koncentruje się na kwestiach potrzeby i
zależności, aby wyjaśnić narcyzm, to jednak cały czas jesteśmy w królestwie
wstydu: narcyzi uwodziciele często utożsamiają swoje odczucia potrzeby czy
pragnienia ze źródłem swojego wstydu. Na poziomie podświadomym (a czasami
świadomym) boją się doświadczenia emocjonalnej zależności. Zamiast czuć się
w potrzebie czy zależnym, narcyz uwodziciel dąży do tego, by inni ludzie go
chcieli, zarówno po to, by pozbyć się nieznośnego pragnienia, jak i po to, by nimi
manipulować i kontrolować ich.
P oga rda dla ludzkoś ci
Bezwzględna kobieta, która uwodzi mężczyzn, aby realizować ukryty i często
niecny plan, jest znanym archetypem w sztuce i literaturze. Do wczesnych
przykładów biblijnych zaliczają się Salome, Izebel i Dalila. W filmie
kryminalnym Sokół maltański Brigid O’Shaughnessy jest klasycznym
przykładem femme fatale bez serca, która wzbudza miłość czy pożądanie w
swoich celach, aby byli jej posłuszni, nawet posuwając się do morderstwa.
Jednak z diagnostycznego punktu widzenia O’Shaughnessy jest bardziej
socjopatyczna niż narcystyczna.
Postać Ewy Harrington z Wszystko o Ewie jest prawdziwym narcyzem,
uwodzicielką stosującą oprócz powabu erotycznego cały arsenał innych środków,
aby uwodzić swoje ofiary. Oczywiście Ewa jest postacią fikcyjną i choć nie
znamy historii jej dzieciństwa, aby zidentyfikować źródło jej narcyzmu, film daje
nam żywy portret psychologiczny kobiety uciekającej od żałosnej przeszłości,
kobiety mającej za nic ludzi, których sobie bierze i odrzuca w drodze na szczyt.
Ewa przyszła na świat w rolniczym Wisconsin i naprawdę nazywała się
Gertrude Slojinsky. Pracując jako sekretarka w browarze, dziewczyna miała
romans z właścicielem. Wynajęci przez jego żonę detektywi ujawnili romans, po
czym Ewa dostała 500 dolarów, aby wynieść się z miasta. Pojechała do Nowego
Jorku, budować swoje nowe, samodzielne życie, zdecydowana być kimś i
przybrała nowe imię. Ewa nade wszystko pragnęła zostać aktorką teatralną, tak
jak jej bożyszcze, Margo Channing, wówczas najbardziej oklaskiwana aktorka na
Broadwayu.
Na początku historii Ewa kombinuje, jak się dostać do najbliższego kręgu osób
otaczających Margo. Przychodzi na każde przedstawienie sztuki Najlepszy
rocznik, w której gra Margo, potem stoi przy drzwiach dla aktorów, dzień po
dniu, mając nadzieję, że zostanie zauważona. Pewnego wieczoru Karen Richards,
żona dramaturga, w końcu zaprasza ją za kulisy, do garderoby Margo. Ewa
poznaje tam Lloyda Richardsa, męża Karen, i Birdie, wieloletnią asystentkę
Margo Channing. Przymila się do Margo, traktując ją bałwochwalczo jako
królową sceny. Schlebia Lloydowi, nazywając jego dramaty wielkimi dziełami
sztuki.
Udając nieśmiałą, skromną dziewczynę, Ewa opowiada Margo i pozostałym
sentymentalną historyjkę o sobie, konstruując całkowicie fikcyjną przeszłość, aby
wzbudzić sympatię. Tylko dorastanie w biedzie w Wisconsin i praca w browarze
są tu prawdą, wszystko inne jest czystym wymysłem, opowiedzianym w ramach
starannie przygotowanego przedstawienia. Jako jedyne dziecko biednego
farmera, mówi Ewa, od najmłodszych lat była pochłonięta odgrywaniem różnych
scen, a później wstąpiła do miejscowej trupy teatralnej i tak się angażowała w
grę, że „nie potrafiłam odróżnić rzeczywistości od fantazji, z tym że fantazja
wydawała mi się bardziej rzeczywista”. Odgrywając rozbrajające zawstydzenie,
Ewa przerywa sama sobie i zwraca się do słuchaczy: „Opowiadam głupstwa,
prawda?” Kiedy Lloyd reaguje jak na sygnał i zaprzecza, Ewa kontynuuje swoją
opowieść. Opowiada im o swoim mężu, Eddiem, którego życie zakończyło się
tragicznie podczas II wojny światowej, tuż przed spotkaniem się z nią na
przepustce w San Francisco. Telegram z wiadomością o jego śmierci został
przesłany Ewie z Milwaukee.
Słuchacze, w widoczny sposób poruszeni opowieścią Ewy, okazują
współczucie. Ona mówi dalej, że postanowiła wtedy zostać w San Francisco,
gdzie zrządzeniem losu natrafiła na gościnne przedstawienie sztuki Pamięć z
Margo Channing w roli głównej. Był to najważniejszy wieczór w jej życiu,
mówi, „aż do dziś”. Pojechała za Margo do Nowego Jorku i „cóż, oto jestem” –
kończy.
Wszyscy z wyjątkiem Birdie ulegli czarowi Ewy. Uwiodła ich skromnością i
pochlebstwem, grając na najczulszych strunach. Jedna Birdie – osoba praktyczna
i całkowicie pozbawiona sentymentalizmu – zrozumiała, że opowieść Ewy jest
spektaklem. „Co za historia – mówi. – Brakuje tylko psów tropiących,
wgryzających się w jej tyłek”. Inni potrzebowali wielu miesięcy, aby zorientować
się, jaka jest prawdziwa natura Ewy.
Po tym pierwszym wieczorze Margo postanawia wziąć Ewę pod swoje
skrzydła i zaprasza ją, aby zamieszkała w jej apartamencie jako osobista
sekretarka. Udając oddaną i sprawną sekretarkę, Ewa knuje intrygę odbicia
Margo jej partnera, Billa Samsona, reżysera sztuki, i zapewnienia sobie roli
dublerki Margo w Najlepszym roczniku. Ponieważ Margo nie opuszcza żadnego
przedstawienia, Ewa, posługując się Karen, doprowadza do tego, że pewnego
wieczoru Margo nie dociera do teatru i zawczasu zawiadamia wszystkich
recenzentów w mieście.
Ostatecznie Ewa dostaje główną rolę w nowej sztuce Lloyda, napisanej
specjalnie dla Margo, i w trakcie prób wprowadza się do pensjonatu. Aby
przeprowadzić intrygę do końca, namawia lokatora pensjonatu, aby zadzwonił do
domu Lloyda i powiedział, że Ewa jest w histerii i nie chce lekarza. Kiedy Lloyd
spieszy na ratunek Ewie, ona przekonuje go, aby opuścił Karen i ożenił się z nią,
ale nie zaciąga go do łóżka. Jak powie później Addisonowi DeWittowi,
cynicznemu recenzentowi, którym posłużyła się, aby dostać rolę Kory: „Chcę
kontraktu na tę sztukę”.
Chociaż nie kocha Lloyda, wmawia mu, że jej na nim zależy, a wszystko po to,
aby zrealizować plan osiągnięcia statusu gwiazdy. „Lloyd napisze dla mnie
wielkie sztuki, a ja sprawię, że będą wielkie!”
Tymczasem Addison DeWitt ma co do Ewy inne plany. Widzi w niej osobę z
tej samej gliny, równie bezduszną jak on, i mówi jej, że nie wyjdzie za Lloyda.
„Należysz do mnie” – mówi. Dając jeden z bardziej wnikliwych opisów
ekstremalnego narcyza, Addison wyjaśnia, dlaczego on i Ewa są do siebie
podobni. „Jesteś niemożliwa, Ewo, i ja też. To nas łączy. Również pogarda dla
ludzkości, niezdolność do kochania i bycia kochanym. Nienasycona ambicja i
talent. Jesteśmy siebie warci”.
Ponieważ ekstremalnym narcyzom brak jest empatii i ponieważ często
zmuszają innych ludzi do dźwigania niechcianego wstydu czy pragnienia, trudno
jest im dostrzec w innych ludziach odrębne jednostki mające własne życie
wewnętrzne. Nawet kiedy się zakochują – czasami im się to zdarza – odbierają
obiekt miłości bardziej jako odbicie siebie samych niż jako odrębną osobę.
Idealizują go, przynajmniej przez jakiś czas, i oczekują, że w zamian będą
idealizowani przez niego.
Jesteś doskonały/a, a twoja miłość do mnie potwierdza, że ja jestem
doskonały/a. Razem jesteśmy doskonali.
Całkiem możliwe, że na początkowym etapie relacji Neal, narcystyczny
zalotnik Alexis, wierzył w swoją miłość do niej. Postrzegał ją jako piękną,
zasługującą na względy i wyjątkową, a to, że ona zaczęła go w zamian uwielbiać,
potwierdziło jego wyidealizowany obraz siebie. W rzeczywistości ideał nie
istnieje i z czasem rzeczywistość nieuchronnie wychodzi na jaw. Dla większości
z nas wyidealizowana miłość romantyczna z wczesnego etapu ewoluuje z
czasem, stając się bardziej realistycznym rodzajem miłości opartej na pełniejszej
znajomości drugiej osoby, z wszystkimi jej niedoskonałościami. Dla narcyza
uwodziciela, gdy tylko wady stają się widoczne, miłość może nagle ustąpić
miejsca obojętności, pogardzie, czy wręcz nienawiści. Nawet wtedy narcyz
uwodziciel nie potrafi zobaczyć drugiej osoby w kategoriach realistycznych, jako
odrębnej i jedynej w swoim rodzaju indywidualności. Zamiast widzieć w niej
samo dobro, może zacząć postrzegać ją jako samo zło – owładniętego wstydem
nieudacznika – i strącić ją z piedestału na bruk.
Być może masz przyjaciół, którzy przechodzą od jednego związku do
drugiego, zakochując się gwałtownie w jakimś fantastycznym, nowym obiekcie,
którym zaledwie kilka tygodni później są rozczarowani. Z początku mogą
wychwalać nowego/ą kochanka/ę pod niebiosa, a potem, kiedy romans się
skończy, mówić o nim/niej z pogardą. Czasami ludzie tacy przechodzą coś na
kształt faz dwubiegunowych: zaczynają nowy romans z maniakalną
intensywnością i popadają w depresję, gdy się rozpada. Jeśli to ta druga osoba
odchodzi, seryjny romantyk może się czuć jak nieudacznik, a jego czy jej
depresja zazwyczaj zawiera w sobie składnik rdzennego wstydu. Seryjny
romantyk nie zawsze jest ekstremalnym narcyzem, ale ten typ miłości jest
zdecydowanie narcystyczny. Polega na pogoni za ideałem w celu ucieczki przed
wstydem.
Tak jak moja klientka Julia, wielu narcyzów uwodzicieli jest tak dobrze
chronionych przed wstydem, że wydają się w najwyższym stopniu opanowani i
pewni siebie, mający przewagę w związkach i nigdy niezagrożeni prawdziwym
ryzykiem emocjonalnym. Dla innych zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że
wstyd przebije się do świadomości. Tym, którzy nie mają dla nich większej
psychologicznej wartości, narcyzi uwodziciele mogą się konsekwentnie
prezentować jako pewni siebie, nawet aroganccy i wyniośli. Wobec tych, od
których zależy ich utrzymanie poczucia własnego „ja”, mogą się wydawać
zadziwiająco niepewni. Mogą się zmagać z uporczywymi wątpliwościami co do
własnej wartości, chcąc nieustanne słyszeć, że są kochani.
Jeśli trudno ci pogodzić taką niepewność z jej skrajną pewnością siebie,
pomyśl o nich jako o dwóch stronach tej samej monety emocjonalnej. Absolutnie
opanowana, charyzmatyczna, mówiąca: „będę rządzić światem”, persona jest
uosobieniem obrony przed bezbronną wrażliwością, którą to wszystko jest
podszyte. Konsekwentnie wykorzystuje innych ludzi do umocnienia swojej
pozycji, bądź to przez wzbudzanie uwielbienia, kiedy jest na scenie, bądź
domagając się potwierdzenia, gdy jej lęk i potrzeba zaczynają dochodzić do
głosu. W żadnym z tych wypadków druga osoba nie istnieje jako odrębny byt z
własnymi uczuciami i potrzebami, ale jedynie jako proteza, na której wspiera się
jej kruche poczucie własnego „ja”.

Większość ludzi, którzy poznali moją klientkę Julię, odbierała ją jako głęboko
charyzmatyczną. Przypuszczam, że ofiary Harlana, klienta na jedną sesję, którego
opisałem na początku tego rozdziału, odczuwały to samo. Niestety, wielu
narcyzów uwodzicieli, których spotykasz w życiu, z początku zrobi na tobie
wrażenie osób wyjątkowych, najwspanialszych na świecie i wartych twojego
uwielbienia. Charyzma jest szczególną zdolnością nawiązywania kontaktu z
innymi ludźmi i wywierania na nich wpływu, ale polega także na zdolności
roztaczania aury wielkiego znaczenia własnej osoby. Niekoniecznie mam na
myśli arogancję czy zarozumialstwo. Charyzmatyczne jednostki przekonująco
komunikują światu, że są wyjątkowe i że posiadają cechy i zdolności, których
inni ludzie są pozbawieni. Chociaż nie zawsze sprawiają, że inni ludzie czują się
nieudacznikami, charyzmatycy zdecydowanie prezentują się jako zwycięzcy.
Któż nie chciałby być obdarzony charyzmą?
W odróżnieniu od narcyza prześladowcy, który sprawia, że wzięci przez niego
na cel czują się jak nieudacznicy, i który wyklucza ich ze swojego elitarnego
towarzystwa, narcyz uwodziciel zaprasza widzów, by dołączyli do jego kręgu, a
przynajmniej stanęli na jego obrzeżu i pławili się w odbitym blasku jego
wyjątkowości. Sprawia, że inni ludzie wierzą, iż to on jest centrum ich świata,
wzbudza w nich chęć kontaktu, chęć naśladowania go i podzielania jego
wspaniałości. Wielu mężczyzn, którzy poznali moją klientkę Julię, chciało być
bliżej niej, posiadać ją, aby dowieść, że są zwycięzcami. Harlan miał
zdumiewającą zdolność podporządkowywania kobiet swojej woli.
W świecie polityki charyzmatyczni przywódcy podobnie oddziałują na ogół
populacji. Filozof Max Weber jako pierwszy opisał to zjawisko, definiując
charyzmę jako „pewną właściwość osobowości jednostki, z racji której wyróżnia
się ona spośród zwykłych ludzi i traktowana jest jako obdarzona nadnaturalnymi,
nadludzkimi albo co najmniej szczególnie wyjątkowymi mocami czy cechami”[4].
Przywódcy sekt wywierają podobny wpływ na wyznawców danego kultu. Grupie
zwolenników przywódca taki wydaje się mieć „szczególnie wyjątkowe moce czy
cechy”, co daje mu zdumiewającą zdolność perswazji.
Wpływ Charlesa Mansona na jego „rodzinę” był tak potężny, że przekonał on
jej członków do zamordowania w brutalny i okrutny sposób wielu niewinnych
ludzi. W 1978 roku Jim Jones nakłonił ponad 900 członków swojej Świątyni
Ludu w kolonii Jonestown do popełnienia samobójstwa (choć istnieją dowody, że
niektórzy zostali do tego zmuszeni). David Koresh, charyzmatyczny przywódca
sekty Szczep Dawidowy w Waco w Teksasie, tak pokierował swoimi ludźmi, że
przez 51 dni stawiali opór agentom FBI i ATF, co doprowadziło do śmierci 75
mężczyzn, kobiet i dzieci.
Łatwo jest spisać na straty tych ludzi (tak samo przywódców, jak i ich
wyznawców) jako szaleńców, ale robiąc z nich w ten sposób innych, tracimy z
oczu to, co możemy mieć z nimi wspólnego. Powszechna i silna jest ludzka chęć,
aby wierzyć, że ktoś zna odpowiedź, jeśli my sami jej nie znamy. Chcemy być
kierowani i mieć zaufanie, że nasi przywódcy dokładnie wiedzą, dokąd nas
prowadzą. Dla wielu ludzi kusząca jest wiara, że mogą po prostu przekazać swoje
wątpliwości i odpowiedzialność za swoje wybory komuś w szczególny sposób
obcującemu z prawdą, kto wydaje się tak bardzo pewien, co robić.
Wygląda to na wrodzoną ludzką potrzebę, aby poszukiwać przywódcy o
szczególnie wyjątkowych mocach czy cechach. Wyjaśnia ona, dlaczego z
wyborów na wybory, pomimo tego, co wiemy z doświadczenia o naszych
poprzednich przywódcach, tak często wierzymy, że preferowany przez nas
kandydat jest wyjątkowo inny i w końcu doprowadzi do rzeczywistej i trwałej
zmiany.
Pod wieloma względami narcyz uwodziciel, charyzmatyczny polityk i
przywódca sekty, wszyscy oni są tymi, których wysiłki, aby sprawować nad nami
władzę, zostały uwieńczone sukcesem, ponieważ – na jakimś poziomie – chętnie
sami im tę władzę dajemy.
Wrócimy do tego tematu w rozdziale 7.

J a k s obie ra dzić z na rcyze m uwodzicie le m


Narcyzi uwodziciele stanowią szczególne wyzwanie, ponieważ często dzięki
nim jesteśmy tak bardzo z siebie zadowoleni, że z początku nie rozpoznajemy w
nich uwodzicieli. W odróżnieniu od narcyza prześladowcy, który napełnia nas
poczuciem wstydu i niższości, narcyz uwodziciel wynosi nas na wyżyny. On lub
ona sprawia, że czujemy się kimś szczególnym, atrakcyjnym i wybitnie
pożądanym, jakbyśmy należeli do zwycięzców tego świata. Aby sobie skutecznie
radzić z narcyzem uwodzicielem, musimy bardzo dobrze znać siebie i mocno
trzymać w ryzach własne tendencje narcystyczne.
Niewielu z nas potrafi się oprzeć urokowi bycia adorowanym przez kogoś, kto
sprawia, że czujemy się fascynujący i wartościowi. Tym z nas, których rodzice
nie sprawdzili się w pierwszym ze swoich zadań (jakim jest otaczanie nas
radosnym uwielbieniem i sprawianie, abyśmy się czuli centrum ich
emocjonalnego świata), może być szczególnie trudno oprzeć się powabowi
narcyza uwodziciela. Możemy iść przez życie, pragnąc doświadczenia, które nas
ominęło, i kiedy wydaje się, że wreszcie je znaleźliśmy, rzucamy się w nie.
Jestem pewien, że kiedy Neal przysłał Alexis kwiaty i mówił jej, że jest piękna i
zasługuje na wszystko, co najlepsze, poczuła się, jakby wygrała na loterii.
Przecież żaden wygrywający na loterii nie odrzuca nagrody. Niewiele osób na jej
miejscu powiedziałoby: „Tak naprawdę wcale nie jestem taka szczególna i
zasługująca na względy, jak ci się wydaje. Nawet się nie znamy”.
Wobec kuszącego czaru narcyza uwodziciela trudno jest zachować rozwagę i
powściągliwość. Zwłaszcza w kulturze takiej jak nasza, która idealizuje
zwycięzców i celebrytów mających świat u stóp, trudno jest oprzeć się komuś,
dzięki komu czujemy się jak gwiazda rocka. Jednak jak zauważyła później z
żalem Alexis, jeśli coś wydaje się za dobre, żeby być prawdziwe, to
prawdopodobnie tak jest. Idealizacja ma brzydką drugą stronę. „Jesteś
doskonały/a” nieszczęsnym zrządzeniem zamienia się nagle w „Jesteś nic
niewart/a”. Narcyz uwodziciel, który sprawia, że czujesz się jak zwycięzca,
potrafi też sprawić, że poczujesz się jak nieudacznik, kiedy już cię wykorzysta.
Narażając się na zarzut, że psuję innym zabawę, jak moralizujący rodzic, dam
ci radę: najlepszym sposobem na poradzenie sobie z narcyzem uwodzicielem jest
zachowanie umiaru. Nie ufaj nagłemu zauroczeniu. Wątp, jeśli ktoś cię
idealizuje, zanim zdążył cię naprawdę poznać.
W szerszym sensie musimy stawić opór kulturowemu przekazowi dzielącemu
świat na zwycięzców i nieudaczników, który sugeruje, że można mieć wszystko.
Większość ludzi do pewnego stopnia uległa temu przekazowi, a narcyz
uwodziciel wykorzystuje jego wpływ, aby sprawić, że zobaczysz w nim
zwycięzcę. Zachowaj sceptycyzm wobec innych ludzi, którzy wydają się za
dobrzy, żeby być prawdziwi. Opieraj się również własnej chęci idealizowania,
zwłaszcza jeśli odkrywasz w sobie poczucie, że życie zmieniłoby się
diametralnie, gdybyś tylko mógł być blisko tej drugiej osoby. Kuszące jest
uwierzyć, że lekarstwem na twój ból i osobiste zmagania może być kontakt z
kimś, z kim z pozoru jest wszystko w porządku i kto wydaje się mieć odpowiedź
na wszystko. Trudno jest oprzeć się osobie, która obiecuje, że będziecie odtąd
żyli długo i szczęśliwie.
Nie oszukuj siebie. Idealne szczęście nie istnieje, a każdy, kto sugeruje, że jest
inaczej, może równie dobrze wykorzystywać cię do własnych narcystycznych
celów.
6. J e s te m króle m ś wia ta
NARCYZ MEGALOMAN

C haryzmatyczni przywódcy prezentują obraz siebie, który wzbudza zaufanie.


Sami siebie postrzegają jako wyjątkowych, jako odrębny od zwykłych ludzi
gatunek i mocą swojego przekonania przekonują innych, aby widzieli ich w tym
samym świetle. Jako siła działająca na rzecz dobra – zdrowy rodzaj narcyzmu –
utrzymywanie takiego obrazu siebie odzwierciedla wiarę we własne mocne
strony i zdolności. Wiem, kim jestem, mam pewność, jakie działania podjąć, i
ufam, że potrafię osiągnąć moje cele.
Jako siła destrukcyjna i cecha ekstremalnego narcyzmu przekonanie o własnej
wyjątkowości i wyższości zdradza defensywne poczucie własnego „ja”,
niemające związku z rzeczywistością. Aby uciec przed poczuciem rdzennego
wstydu – że jest się małym, biednym i wybrakowanym – przywódca sekty ucieka
od siebie i szuka azylu w wielkościowym obrazie siebie, który ma zaprzeczyć
wszelkim brakom. „Nie jestem wybrakowany. Jestem nadzwyczaj ważną osobą”.
Nic w tym dziwnego, że Charles Manson, David Koresh i Jim Jones mają za sobą
budzące grozę historie rodzinne.
Mansona urodziła piętnastoletnia dziewczyna, która poszła do więzienia na
pięć lat, kiedy on miał zaledwie cztery lata. Koresh też był nieślubnym dzieckiem
piętnastolatki, nigdy nie poznał swojego ojca i wychowywany był głównie przez
dziadków. Chociaż Jim Jones spędził większość dzieciństwa z obojgiem
rodziców, jego ojciec alkoholik był inwalidą wskutek ran odniesionych podczas I
wojny światowej, rodzina mieszkała w ruderze bez wody i kanalizacji, a jego
matka wierzyła, że urodziła Mesjasza. Zaprzeczając wczesnej traumie i
wynikającym z niej szkodom psychologicznym, wszyscy trzej w końcu zaczęli
postrzegać siebie jako wyjątkowych i prezentować wielkościowy obraz siebie,
który przekonywał innych, by podporządkowali się ich rozkazom.
Ci przywódcy sekt wydają się plasować na dalekim krańcu narcystycznego
kontinuum, pasując bardziej lub mniej do cech zaburzenia o charakterze
osobowości dysocjalnej, ale nie wszyscy narcyzi megalomani są aż tak zaburzeni.
Wielu z nich prowadzi stosunkowo ustabilizowane życie i często osiąga wiele z
racji swojego przekonania, że są wyjątkowi. Wielu narcyzów megalomanów
przyciąga polityka, sport zawodowy i show-biznes, ponieważ sukces w tych
dziedzinach daje im ogromne możliwości demonstrowania statusu zwycięzcy i
wzbudzania podziwu innych, potwierdzając ich obronny obraz siebie jako istoty
wyższej.
W kulturze, która czci celebrytów, takim narcyzom megalomanom naganne
zachowania często uchodzą bezkarnie. Przed kamerą i na oczach publiczności
realizują w działaniu swoje wielkościowe poczucie własnego „ja” – gwałcą
normy społeczne, łamią prawo, wpadają w furię – z minimalnymi
konsekwencjami. Fani im wybaczają, sędziowie są pobłażliwi. Tak jak narcyz w
zarodku, którego rodzice nie hamują w odpowiednim wieku jego wielkościowych
tendencji, narcyz megaloman nie jest skutecznie konfrontowany z
rzeczywistością, kiedy przejawia brak szacunku dla innych ludzi i nie przestrzega
granic. Zamiast tego czuje się uprawniony, by mieć czy robić, co tylko zechce.
Ten typ megalomanii często idzie w parze z poczuciem bycia uprawnionym:
„Jestem lepszy od innych ludzi i nie podlegam tym samym zasadom, które ich
dotyczą. Mam prawo zachowywać się w sposób, jaki tylko wybiorę, bez względu
na to, jak to oddziałuje na innych, i powinienem mieć, co chcę, kiedy chcę”. W
książce W. Keith Narcissism Epidemic (Epidemia narcyzmu) Jean Twenge i
Kenneth Campbell dowodzą, że wyolbrzymione poczucie własnej wartości i
poczucie bycia uprawnionym stały się wszechobecne wśród młodzieży
amerykańskiej[1].
Narcyz megaloman, który osiąga status celebryty i zaznacza swoją obecność w
świecie, przejawia te cechy w nadmiarze. Z drugiej strony, inni narcyzi
megalomani osiągają mało, tkwiąc w świecie swoich marzeń i nie mogąc lub nie
chcąc zrobić tego, co trzeba, żeby rzeczywiście posuwać się w kierunku celu.
Na s tę pny a me ryka ńs ki idol
Zacząłem pracować z Nicole wiele lat temu z polecenia psychiatry. Jego
zdaniem, potrzebowała raczej intensywnej psychoterapii, a nie leków.
Osiemnastoletnia Nicole, gniewna i przygnębiona, narkotyzowała się i cięła
żyletkami. Cierpiała na osłabiającą bezsenność, sypiając co noc nie więcej niż
kilka godzin. Zmagała się z problemami identyfikacji z płcią i zastanawiała się,
czy może jest lesbijką. Choć całkiem ładna, nie prezentowała się szczególnie
kobieco. Coś w sposobie, w jaki się nosiła – kołyszący chód i sztywność postawy
– sprawiało, że była nieco męska.
Nicole pochodziła z pełnej rodziny z klasy średniej, z historią chorób
psychicznych po obu stronach. Dziadek schizofrenik, kuzyn, który popełnił
samobójstwo, więcej niż jeden przypadek poważnej depresji. Z opisu Nicole
wywnioskowałem, że jej matka nie była mocna w okazywaniu ciepłych uczuć, za
to była skłonna do brutalnego sarkazmu. Ojciec wyglądał na jowialnego
żartownisia, który wydawał się ciepły, ale naprawdę był wycofany i zapatrzony w
siebie. Miała zazdrosnego starszego brata, który dręczył ją przez całe
dzieciństwo.
Bardziej niż przeciętne nastolatki Nicole pasjonowała się muzyką rockową.
Miała encyklopedyczną wiedzę o czołowych i mało znanych muzykach. Z
dwójką przyjaciół wyprawiała się w długie podróże samochodem, żeby być na
koncertach w odległych miastach, jeżdżąc za ulubionymi zespołami. Otaczała
czcią licznych słynnych wokalistów i oddawała się fantazjom, w których
poznawała ich osobiście albo kochała się z nimi. Przede wszystkim jednak sama
chciała być gwiazdą. Chociaż nigdy nie pobierała lekcji gry na gitarze i znała
tylko kilka podstawowych chwytów, widziała siebie jako ogromny talent.
Wierzyła, że to tylko kwestia czasu, gdy jakiś łowca talentów dla wytwórni
płytowych zauważy ją i zrobi z niej gwiazdę.
Nicole komponowała wiele piosenek i czasami odtwarzała je dla mnie podczas
naszych sesji – proste, popowe utwory świadczące o uchu do chwytliwych
melodii, ale w ostatecznym rozrachunku nudne i nieskomplikowane. Nie miała
przygotowania w dziedzinie kompozycji ani nigdy nie grała z innymi muzykami
w zespole. Często mówiła mi, z widoczną dumą, że ma słuch absolutny. Kiedy
przynosiła na sesję magnetofon i puszczała mi swoje piosenki, oczekiwała, że
będę zachwycony.
Chociaż Nicole widziała siebie jako ukrytego geniusza przeznaczonego do
wielkości, nie miała pomysłu, jak się rozwinąć jako muzyk. Często mówiła o
założeniu zespołu, ale nigdy tego nie zrobiła. Kiedyś dotarło do niej, że powinna
brać lekcje, i w końcu znalazła nauczyciela. Uczyła się u niego zaledwie kilka
miesięcy, ponieważ trudność ćwiczeń i powolny postęp złościły ją. Uważała, że
nie musi nad tym pracować: geniusz muzyczny po prostu umie grać.
Po mniej więcej roku terapii rodzice Nicole odmówili dalszego płacenia za jej
sesje. Do tego momentu zdążyłem już znacznie obniżyć honorarium, żeby mogła
przychodzić kilka razy w tygodniu. Ze względu na wagę jej trudności, a
zwłaszcza moje obawy związane z jej samookaleczeniem wiedziałem, że musimy
się spotykać często. Gdy Nicole poinformowała mnie, że rodzice nie będą dłużej
płacić, spytała: „Co ja teraz zrobię?” – W jej głosie brzmiał zarówno gniew, jak i
lęk. Wiedziała, że potrzebuje tych sesji.
„Chyba będziesz musiała podjąć pracę i sama płacić”.
Moja odpowiedź rozwścieczyła Nicole. Oczekiwała, że będę się z nią spotykał
za darmo – samą myśl, że będzie teraz musiała wziąć na siebie finansową
odpowiedzialność, odbierała jako zniewagę.
Mieliśmy wiele trudnych sesji poświęconych temu problemowi, kilka z nich
przerwanych, gdy Nicole wypadała z mojego gabinetu, trzaskając drzwiami.
Zawsze wracała. Mimo poczucia szczególnych uprawnień rozumiała na jakimś
poziomie, że troszczę się o nią i próbuję pomóc jej znaleźć drogę. W końcu
zaczęła się rozglądać za pracą. Najpierw pozowała nago studentom uczelni
artystycznej i wyobrażała sobie, że mogłaby zostać modelką na wybiegu.
Podobało się jej, że artyści na zajęciach patrzą na nią. Może jeden z nich powie
swojemu przyjacielowi agentowi o tej wspaniałej piękności, którą odkrył.
Później znalazła pracę w sklepie i zdołała ją utrzymać pomimo gniewu
wynikającego z tego, że musi wykonywać robotę, która jak uważała, jest poniżej
jej godności. W tym okresie nasze sesje koncentrowały się na jej oburzeniu i
poczuciu bycia uprawnioną. Upierała się, że powinienem pracować za darmo i że
ktoś inny powinien płacić resztę jej rachunków. Ona zaś powinna już być
gwiazdą rocka, żyć w przepychu i mieć wszelkie przywileje. Niejednokrotnie
przedstawiałem interpretację jej nienawiści do rzeczywistości – w prawdziwym
świecie osiągnięcie czegokolwiek, co ma wartość, związane jest z długą, ciężką
pracą. Często mówiłem: „Masz poczucie, że powinnaś po prostu mieć to, co
chcesz i kiedy chcesz”. Mówiłem o uciekaniu od doświadczenia bycia małą i
bezradną przez stanie się od razu wielką – gwiazdą rocka, modelką, muzycznym
geniuszem.
W tamtych czasach nie wypracowałem jeszcze poglądów dotyczących
rdzennego wstydu, jakie mam obecnie. Dziś mógłbym powiedzieć Nicole coś
innego: „Boisz się, że taka jesteś popaprana w środku, że nie ma nadziei na
poprawę. Boisz się, że jesteś tak wybrakowana, że nie ma sensu nawet próbować.
Jedynym wyjściem wydaje się magia, nagła zmiana w kogoś zupełnie innego – w
»ciebie« zwycięzcę, który ma świat u stóp”. Mówiłbym też z uczuciem o
bolesnym wstydzie i mam nadzieję, że odczułaby moją empatię wobec głębi jej
cierpienia.
Pierwsze interpretacje, które przedstawiłem Nicole, nie były nieprawidłowe.
Wyrażają inny, ale zbieżny punkt widzenia na problemy emocjonalne. Tak,
Nicole zmagała się z poczuciem, że jest mała, biedna i bezradna, ale to
doświadczenie podsycało również jej głębokie poczucie wstydu i lęk, że
uszkodzeń nie da się naprawić. Narcyz megaloman doświadcza potrzeby jako
napawającej wstydem i stawia znak równości między byciem w potrzebie a
byciem nieudacznikiem. Ucieka w fantazję, że ma świat u stóp. Innymi słowy,
narcyz megaloman odrzuca i zrzeka się swojego będącego w potrzebie „ja”
nieudacznika i ucieka w wytworzony w fantazji obraz siebie jako zwycięzcy.
Z czasem Nicole nauczyła się tolerować poczucie, że jest mała i
niedoświadczona, znosić frustrację związaną z długotrwałą, ciągłą pracą. W
kontekście psychoterapii, relacji, w której czuła się dostrzegana, rozumiana i
akceptowana, w końcu zmierzyła się z rdzennym wstydem, dotyczącym jej
psychologicznego wybrakowania, nawet jeśli wtedy nie używaliśmy tych właśnie
określeń.
W końcu Nicole poszła do college’u i wybrała zawód. Znalazła nowego
nauczyciela gry na gitarze i po latach nabyła w niej znacznej biegłości. Uczyła się
kompozycji i zrobiła dobry użytek ze swoich uzdolnień, pisząc piosenki bardziej
skomplikowane i satysfakcjonujące pod względem muzycznym. Chociaż nie
poszła drogą kariery muzycznej, wraz z przyjaciółmi utworzyła kapelę, która od
czasu do czasu występowała w małych klubach w ich mieście. Grywali razem
przede wszystkim dla własnej przyjemności.

Opierając się na pewnych najświeższych badaniach, w których podjęto próbę


oceny, jakie nieuświadomione odczucia co do samych siebie charakteryzują
narcyzów, Twenge i Campbell dowodzą, że narcyzm nie jest przykrywką dla
niepewności i niskiej samooceny (jak się powszechnie uważa) i że nawet na
poziomie nieuświadomionym narcyzi noszą w sobie obraz siebie jako lepszego
od innych[2]. Z kolei Brad J. Bushman i Roy F. Baumeister dopracowują ten
pogląd, wprowadzając rozróżnienie między stabilnym i niestabilnym typem
samooceny: jednostki, które reagują wrogością i postawą obronną na urazy
narcystyczne, zazwyczaj mają niestabilny obraz siebie, w wysokim stopniu
zależny od wsparcia i wzmocnienia z zewnątrz[3]. Powiedziałbym, że ta
niestabilność świadczy o obronnym charakterze obrazu siebie – wątpliwości co
do jego prawomocności stanowią ciągłe zagrożenie.
Inaczej mówiąc, dla ekstremalnego narcyza zaangażowanego w bezwzględną
obronę narcystyczną (rozdział 3) każde zakwestionowanie jego samooceny grozi
uaktywnieniem rdzennego wstydu.
Jeśli w terapii klientów takich jak Nicole wprowadzam pojęcie rdzennego
wstydu za wcześnie, zazwyczaj odrzucają je lub czują się zaatakowani, chociaż
mogą opowiadać sny, które w symboliczny sposób odzwierciedlają poczucie
trwałego wewnętrznego uszkodzenia. Rozbite lub spalone samochody, obskurne
bloki mieszkalne i walące się rudery, krajobraz spustoszony przez wojnę jądrową
– to niektóre z obrazów ze snów, z jakimi się spotkałem, odzwierciedlające
doświadczenie rdzennego wstydu. Czasami będzie tam zdeformowane lub chore
małe dziecko albo niemowlę cierpiące, skrajne zaniedbanie, zaropiałe, w
brudnych pieluszkach, trawione chorobą. Śniący zazwyczaj nie występuje w
swoim śnie, natomiast te obrazy zniszczenia, choroby i rozpadu symbolizują jego
doświadczanie własnego „ja” w ruinie.
Na początku naszej pracy Nicole przywołała prosty obraz ze snu, który rzucił
światło na jej poczucie własnego „ja”. Ona sama nie występuje w tym śnie. Jest
tam natomiast naukowiec w dużych czarnych okularach, stojący na scenie, przy
mównicy. Ubrany jest w biały fartuch laboratoryjny, na głowie ma biret. Pod
fartuchem ma pieluszkę, którą koniecznie trzeba zmienić. Ten obraz przypominał
Nicole Pana Peabody, postać z ulubionej dziecięcej kreskówki. Pan Peabody jest
psem najmądrzejszym na świecie, który dokonał w życiu niewiarygodnych
rzeczy, jako przedsiębiorca, wynalazca, laureat Nagrody Nobla, dwukrotny
medalista olimpijski itd.[4] Sen Nicole jest wyrazem poczucia wielkościowego, ale
fałszywego „ja”, dziecięcej przebieranki za najbardziej utalentowanego
naukowca, jakiego zna świat.
Rodzice Nicole zawiedli w pierwszym ze swoich zadań: wyposażenia córki w
poczucie, że jest piękna i dobra, sprawienia, żeby czuła się centrum swojego
świata. Gdy posunęliśmy się do przodu w naszej pracy, stało się jasne, że jej
matka prawdopodobnie cierpiała na depresję poporodową i nie wytworzyła więzi
z dzieckiem. W najwcześniejszych wspomnieniach wzrokowych z dzieciństwa
Nicole „widziała” matkę czytającą romanse na kanapie, odciętą we własnym,
fikcyjnym świecie. Wspominała, jak raczkowała na podwórku za domem sama i
znalazła na trawniku psią kupę. Niezależnie od tego, czy to wspomnienie było
autentyczne, odzwierciedlało doświadczenie zaniedbania i izolacji. Było
prawdziwe w sensie psychologicznym.
Rodzice, którzy zawodzą w drugim ze swoich zadań (pohamowanie w
odpowiednim wieku wielkościowych tendencji dziecka) również mogą
wyprodukować narcyza megalomana. W swojej analizie aktualnych stylów
wychowania i ruchu na rzecz samooceny Twenge i Campbell pokazują, jak nawet
pełni dobrych chęci i relatywnie zdrowi rodzice mogą wzmacniać narcyzm
swoich dzieci, ale rodzice narcystyczni, którzy uciekają przed własnym wstydem,
żyjąc zastępczo przez swoje dzieci, mają na nie szczególnie niebezpieczny
wpływ. Tak jak Midas Woods, mogą idealizować swoje dzieci do takiego stopnia,
że ich syn czy córka nigdy nie nauczy się pokory i szacunku dla uczuć innych
ludzi. Ci chłopcy i dziewczynki są zazwyczaj rozpieszczani i bezustannie
chwaleni, bez względu na jakość tego, co robią, i mogą wyrobić w sobie
poczucie, że są uprawnieni, by mieć, co chcą, bez starania się, aby na to zasłużyć.

Nie bra k nicze go


Podczas ciąży Anne i jej mąż John godzinami wertowali książki z imionami
dla dzieci, ponieważ chcieli, żeby ich dziecko miało imię bardzo szczególne.
Anne nigdy nie lubiła swojego imienia, pierwotnie pisanego bez ostatniego e,
które dodała, będąc w college’u, aby wyglądało bardziej szlachetnie, bardziej
brytyjsko – tak jak u Anne Eliot z powieści Jane Austen Perswazje. John był
kolejnym synem o tym imieniu w rodzinie z długiej linii Johnów, z których
większość była alkoholikami, a wszyscy nieudacznikami, przynajmniej jego
zdaniem. Anne i John chcieli, by imię ich dziecka wyróżniało je spośród innych
dzieci.
Po badaniu USG, które wykazało, że noszone przez Anne dziecko jest
chłopcem, ostatecznie zdecydowali się na imię Shiloh. Już przed jego urodzeniem
Anne i John robili wszystko, co mogli, aby zapewnić mu powodzenie w życiu.
Chociaż Anne nigdy specjalnie nie interesowała muzyka klasyczna, nastawiała na
stereo Mozarta, gdy Shiloh był jeszcze w brzuchu, ponieważ gdzieś przeczytała,
że muzyka klasyczna stymuluje rozwój mózgu płodu. Kiedy się urodził, zawiesili
nad łóżeczkiem karuzelę z pluszowymi dużymi literami i bez przerwy powtarzali
mu alfabet. Czytali mu, oczywiście, co wieczór.
Kiedy rozwiedziona matka Anne przychodziła w odwiedziny do wnuka, na
szczęście niezbyt często, nie oferowała pomocy, tylko mnóstwo niechcianych rad.
„Psujesz to dziecko – powtarzała nieraz. – Tylko dlatego, że tak marudzi, nie
musisz wszystkiego rzucać i lecieć do niego”. Anne nigdy nie czuła bliskości ze
swoją matką i zawsze z ulgą ją żegnała. John dawno temu zerwał wszelkie
kontakty ze swoją rodziną.
Rosnąc, Shiloh nie sprawiał zawodu, przynajmniej nie w szkole podstawowej.
Na wywiadówkach zwykle określany był jako „bardzo inteligentny” i
„pracowity”, choć niejeden nauczyciel zwracał uwagę, że ma problem z
przyjmowaniem krytyki. „Uważamy, że pochwała daje dużo więcej niż krytyka”
– tłumaczyła Anne.
Zdarzało się, że Shiloh wracał ze szkoły w złym humorze, bo dostał tylko
czwórkę z klasówki. Anne i John bez przerwy podnosili go na duchu,
wychwalając wszystkie jego szkolne prace, nieważne, jak były niechlujne czy
niedokończone, i bez względu na ocenę, jaką dostał. Według książek o
wychowaniu dzieci, które czytała Anne, ważne jest, aby rodzice budowali
samoocenę dziecka, chwaląc je.
Problemy zaczęły się ujawniać w gimnazjum, kiedy Shiloh został przyłapany
na ściąganiu na teście z matematyki. Po rozmowie z wychowawcą Anne i John
usiedli z Shilohem, aby wytłumaczyć, dlaczego ściąganie jest złe. Shiloh
wydawał się obojętny. „Wszyscy ściągają” – powiedział. Swoim najbardziej
zdecydowanym tonem (który wcale nie brzmiał strasznie autorytatywnie) John
powiedział: „Nie pozwól, żeby to się znowu zdarzyło”. Zastanowiwszy się w
skupieniu, Anne i John postanowili zabrać Shilohowi iPada na dwa tygodnie –
kara zupełnie nieskuteczna, skoro po prostu przesiadł się do laptopa i spędzał
więcej czasu, grając w gry wideo na PlayStation.
W liceum oceny Shiloha nie były dobre. Rodzice nawoływali do większego
wysiłku, a wtedy on narzekał, że szkoła jest nudna. Kiedy pytali: „Jak masz
zamiar dostać się do dobrego college’u?”, tylko wzruszał ramionami. Próbowali
dawać mu nagrody pieniężne za lepsze stopnie, ale nie przynosiło to efektu. A
jednak zawsze miał dość pieniędzy na życie towarzyskie i Anne czasami
zastanawiała się, jak syn może tak często chodzić na koncerty rockowe i
kolacyjki z przyjaciółmi za kieszonkowe, które dostaje. Podejrzewała, że
podbiera jej pieniądze, i zaczęła chować portfel w swoim pokoju, ale nigdy nie
zwróciła się z tym otwarcie do syna.
Na szesnaste urodziny John i Anne kupili Shilohowi nową hondę civic, za
którą podziękował bez wielkiego entuzjazmu. Później napomknął, że jego
najlepszy przyjaciel, Isaac, jeździ bmw, z czego jasno wynikało, że honda jest
poniżej jego godności. Oceny były coraz gorsze, Anne zaczęła przeszukiwać jego
pokój i w końcu znalazła kilka skrętów ukrytych w zrolowanych skarpetkach.
Dali Shilohowi szlaban i zabrali mu kluczyki od samochodu na miesiąc.
Wymykał się ze swojego pokoju późną nocą przez okno, szedł do następnej
przecznicy, a stamtąd zabierali go kumple. Chociaż Anne nigdy nie rozmawiała o
tym z mężem, wiedziała, co Shiloh robi, ale bała się, że może się zwrócić
przeciwko nim, gdyby bardziej mu przykręcili śrubę.
Shiloh był przystojnym chłopakiem i nie miał problemu z umawianiem się z
dziewczynami, ale z żadną nie chodził długo. Rodzice nie nadążali za tymi
wszystkimi imionami – praktycznie co parę tygodni było nowe. Sądząc po tym,
jak arogancko rozmawiał z dziewczynami i jak lekceważąco o nich mówił, Anne
martwiła się, że syn uważa się za dar niebios dla kobiet.
Chociaż John nie powiedział tego otwarcie, po cichu dumny był z jego
podbojów. Sam, dopóki nie spotkał Anne, nie miał powodzenia u dziewczyn i
uważał siebie za romantycznego frajera.
Po przyłapaniu Shiloha z dziewczyną w łóżku (przemycił ją przez okno do
swojego pokoju) John i Anne kłócili się o to, jak go ukarać. „Przecież chłopak
jest nastolatkiem. Hormony w nim buzują” – argumentował John. Kiedy
zadzwonił wściekły ojciec dziewczyny, skarżąc się, że Shiloh rozesłał kumplom
MMS-em zdjęcia jego nagiej córki, John zgodził się wreszcie, że Anne może
mieć rację, i znów zabrali mu kluczyki od samochodu.
Mimo niezłych wyników z egzaminu końcowego kiepskie stopnie Shiloha
zamknęły mu drogę do najlepszych szkół i znalazł się w zwykłym, lokalnym
college’u. Rzucił go po dwóch semestrach, narzekając na nudę. „Po co mam
przez cztery lata chodzić na jakieś głupie, bezsensowne lekcje, żeby mi później
dali jakąś gównianą robotę?” Wydawał się nie mieć ambicji, ale jednocześnie
czuł się uprawniony do korzystania z owoców ciężkiej pracy. Pewnego dnia Anne
zauważyła, że trochę jej biżuterii ubyło ze szkatułki na toaletce. Shiloh
zaprzeczył, że ją wziął, ale nie potrafił wyjaśnić, skąd miał pieniądze na nową
skórzaną kurtkę. Anne nie naciskała.
John i Anne nie potrafili zrozumieć, dlaczego Shiloh musi tak często tankować
swój samochód – dali mu kartę Exxon służącą wyłącznie do płacenia za paliwo –
aż wreszcie zorientowali się, że tankował również samochody kumpli, biorąc od
nich gotówkę. Kiedy anulowali kartę, nazwał ich „pieprzonymi sknerami” i
wyprowadził się. Podejmował później liczne poślednie prace, ale żadnej nie
potrafił utrzymać. Albo sam odchodził, bo uważał, że zajęcie jest nużące, albo
pracodawca wyrzucał go za bezczelność. Co kilka lat dzwonił do rodziców, będąc
w skrajnie trudnej sytuacji finansowej, a oni za każdym razem go z niej
wydobywali.

Być może poznałeś kogoś takiego jak Shiloh, kto mimo wrodzonych talentów i
wspierających rodziców, jakoś nie potrafi zacząć dorosłego życia. Pełni
najlepszych chęci rodzice, tacy jak Anne i John, pielęgnują w dziecku postawę
osoby uprzywilejowanej. Ponieważ często uciekają od rodzin, z których
pochodzą, zrozumiałe jest, że starają się dać swoim synom i córkom to, czego im
brakowało, kiedy dorastali. Jeśli motywowani są rdzennym wstydem, mogą
również chcieć, aby ich dzieci zostały zwycięzcami, którzy wynagrodzą im ich
własne życie. Wobec wychowania permisywnego – zbyt wielu bezkrytycznych
pochwał i nieskutecznych kar – dzieci takie jak Shiloh wyrabiają w sobie
poczucie, że są kimś wyjątkowym, niepodlegającym zwykłym zasadom i
uprawnionym do wszystkiego, co najlepsze, bez konieczności zapracowania na
to.
Tak jak moja klientka Nicole na początku naszej pracy, osoby te nie potrafią
stawiać sobie realistycznych celów i wytrwać w wysiłku koniecznym do ich
osiągnięcia. W odróżnieniu od wielu ekstremalnych narcyzów, których spotkasz
na stronach tej książki, ich narcyzm może być czasem trudny do wykrycia,
ponieważ realizują swój wielkościowy obraz siebie w cichej fantazji, wycofani z
rzeczywistości z jej wymaganiami i ograniczeniami.
Tak jak Nicole, mogą czuć się ukrytymi geniuszami, niezrozumianymi przez
wszystkich, których znają. Czasami snują plany szybkiego wzbogacenia się,
przez krótki czas dążą do ich realizacji z wielką energią, a potem rezygnują.
Kultura, która czci celebrytów, zalewając nas obrazami aktorów i gwiazd rocka
zdających się mieć świat u stóp, również stanowi pożywkę dla niezdrowego
narcyzmu rozwijających się dzieci. Zwłaszcza kiedy widzą sławnych ludzi,
publicznie zachowujących się oburzająco i nieponoszących za to żadnych
konsekwencji, mogą nabrać poczucia, że celebryci naprawdę są szczególnymi
osobami, których nie dotyczą zwykłe zasady, i próbują ich naśladować.
Jak zauważają Drew Pinsky i S. Mark Young w swojej książce na temat
wpływu celebryckiego narcyzmu na młodzież amerykańską, dla tych, którzy
ucierpieli wskutek traumy dzieciństwa, oddziaływanie to jest szczególnie
toksyczne[5]. Nicole pragnęła uciec przed rdzennym wstydem – otoczona czcią,
kulturowa ikona gwiazdy rocka wskazywała jej drogę.
Kult celebrytów szkodzi również ludziom takim jak Shiloh, młodym
mężczyznom i kobietom, których dzieciństwa nie psuła trauma, ale dorastali w
świecie, gdzie bycie sławnym i bogatym spostrzegane jest jako najwyższe dobro.
Szczególnie w połączeniu z permisywnym wychowaniem, gdy dzieci
wychowywane są na społecznych zwycięzców, aby wybawić rodziców z ich
nieuświadomionego wstydu, atmosfera czci dla celebrytów wspiera ich tendencje
narcystyczne.
Być może znane ci jest słynne badanie ankietowe przeprowadzone kilka lat
temu. 650 nastolatków z Rochester pytano o ich osobiste ambicje, jak również o
ich poglądy na temat sławy. Wyniki były sensacją: aspiracją 43,4% tych dzieci
było zostanie „osobistym asystentem sławnego wokalisty albo gwiazdy
filmowej”, a tylko 23,7% chciało być „rektorem wielkiego uniwersytetu, takiego
jak Harvard czy Yale”[6]. Stanowisko akademickie prawdopodobnie nie brzmi aż
tak interesująco w uszach przeciętnego piętnastolatka, ale jednak jest uderzające,
że grupa ta ceni zaledwie przynależność do kręgu celebryty bardziej niż własne
osiągnięcia w innej dziedzinie.
Inny wynik tej ankiety, mniej nagłośniony, wskazywał, że nastolatki, które
określały siebie jako samotnych i często przygnębionych, z większym
prawdopodobieństwem niż ich rówieśnicy będą wierzyć, że zostanie celebrytą
prowadzi do szczęścia. W rezultacie emocjonalnie chaotycznego lub
traumatycznego życia rodzinnego dzieci te postrzegają sławę jako odpowiedź na
własne problemy, ucieczkę przed rdzennym wstydem. Bardziej wyizolowane
społecznie dzieci wierzą, że zostając sławne, pozyskają przyjaciół: staną się
społecznymi zwycięzcami, a nie odrzuconymi nieudacznikami, jakimi się czują.
Gwiazdy filmowe czy piosenkarze pop zazwyczaj osiągają sławę nie ze
względu na reprezentowanie wyższych wartości społecznych (często „są znani z
tego, że są znani” według często cytowanych słów historyka społecznego Daniela
Boorstina[7]), ale kilku celebrytów w ostatnich latach zostało kulturowymi
herosami, ponieważ wydawali się antytezą płytkiego celebryty narcyza. Z pozoru
moralni i bezinteresowni, na koniec okazali się ekstremalnymi narcyzami
manipulującymi swoim publicznym wizerunkiem dla chwały i korzyści
finansowej.
Fikcyjna historia życia Rowana Culbertha, przytoczona poniżej, może ci się
skojarzyć z paroma takimi postaciami.

P os ta wić s ię korpora cyjne j Ame ryce


W późniejszych latach życia, kiedy był już stosunkowo dobrze znany, Rowan
Culberth lubił opowiadać uromantycznione historie ze swojego dzieciństwa,
przedstawiając siebie jako zdecydowanie niezależnego i ciekawego chłopaka z
zadatkami na nieustraszonego bohatera. Oboje jego rodzice byli hipisami, a on
urodził się w komunie znajdującej się w Oregonie, Montanie lub Kalifornii, w
zależności od tego, którą wersję historii akurat opowiadał. W większości tych
opowieści obłaskawił i ujeździł dzikiego konia, na którym przemierzał okoliczne
lasy. Zbierał groty strzał i nauczył się strzelać z łuku. Jeden z członków komuny
nauczył go technik przetrwania.
Niezależnie od wersji Rowan przeinaczał i ukrywał fakty z dzieciństwa, które
w rzeczywistości było naznaczone chaosem. Lianne, matka Rowana, zaszła w
ciążę w wieku siedemnastu lat w komunie i nigdy nie była do końca pewna, który
z jej partnerów seksualnych jest ojcem jej dziecka. Na mniej więcej rok związała
się z najbardziej prawdopodobnym kandydatem, ale kiedy ich burzliwy związek
się rozpadł, opuściła komunę i przeniosła się do Seattle. Domniemany ojciec
Rowana nie podjął żadnych wysiłków, aby utrzymać kontakt, i nigdy już się nie
zobaczyli.
Lianne nie miała żadnych umiejętności, więc pracowała jako „dziewczyna do
towarzystwa”, na ogół zostawiając Rowana wieczorami w ich obskurnym
mieszkaniu, pod opieką kolejnych kiepsko opłacanych baby-sitterek. Kiedy
Rowan miał kilka lat, Lianne wyszła za początkującego śpiewaka jazzowego,
Arla Culbertha, który później usynowił Rowana i dał mu nazwisko. W tym czasie
Lianne pracowała jako kelnerka w miejscowym nocnym klubie, więc Rowan
zostawał w domu z ojczymem alkoholikiem, który go bił. Arlo również
regularnie bijał żonę. Kiedy Rowan miał osiem lat, Lianne odeszła od
agresywnego męża, wiązała się z różnymi mężczyznami, co nigdy nie trwało
dłużej niż kilka miesięcy, i przenosiła się z Rowanem z miasta do miasta, po
całym kraju.
Co kilka miesięcy Arlo potrafił ich wytropić i wepchnąć się z powrotem w ich
życie. Po kilku dniach spokój i dobre zachowanie pryskały i znów wracała
przemoc. Po raz kolejny Lianne z Rowanem uciekali. Do ukończenia
czternastego roku życia Rowan mieszkał w 23 miastach.
Mimo beztroski i przygód, jakimi Rowan doprawiał późniejsze opowieści o
swoim dzieciństwie, przypominało ono wczesne życie rodzinne innych postaci
przedstawionych w tej książce: porzucenie przez biologicznego ojca, zła relacja z
ojczymem, atmosfera w domu pełna emocjonalnej przemocy.
Chociaż w domu panował chaos, Rowan radził sobie wyjątkowo dobrze w
szkole, otrzymał stypendium na pierwszorzędnym uniwersytecie i po ukończeniu
dwóch fakultetów – biznesu i ekonomii – miał zapewnioną pracę w którejś z
wielkich korporacji. Przez kilka lat pracował w dziale reklamy korporacji w
Nowym Jorku, gdzie uzyskiwał mierne oceny pracownicze z powodu
niepodporządkowywania się zwierzchnikom i przekonania, że „zasady są dla
głupców”. Patrzył na zwierzchników z nieskrywaną pogardą, nie mogąc się
doczekać dnia, kiedy będzie mógł im powiedzieć otwarcie, co mogą zrobić z tą
pracą.
W wieku 25 lat Rowan doznał, jak to później opisywał, „objawienia”.
Pewnego wieczoru, po zażyciu kwasu, zdał sobie sprawę, że kultura
konsumpcyjna jest chorobą atakującą tkankę społeczną i że reklama odgrywa
centralną rolę w jej kreowaniu i podtrzymywaniu. W jednym intensywnym
momencie absolutnej jasności zobaczył, jak reklama w służbie korporacyjnej
Ameryki wydatkuje ogromne zasoby, aby powiązać indywidualną tożsamość w
ramach ogółu z konsumpcją jej produktów.
Stworzywszy stronę internetową AdFreedom, zaczął propagować swoje
poglądy na zło konsumpcjonizmu. Będąc utalentowanym i przekonującym
autorem, szybko pozyskał czytelników w całych Stanach Zjednoczonych. W
Nowym Jorku zaczął organizować mityngi i okazał się charyzmatycznym
mówcą. Gdy był młodszy, dziewczyny na ogół nie zwracały na niego uwagi.
Teraz nagle odkrył, że może wybierać partnerki seksualne.
Kiedy Rowan zaczął aktywnie uczestniczyć w ruchu Okupuj Wall Street,
poszerzył obszar zajmujących go spraw, włączając do nich niewłaściwy wpływ
korporacji na rząd. Często wygłaszał płomienne przemowy w Zucotti Park,
wzbudzając entuzjazm tłumu, który powtarzał i skandował jego słowa z
rosnącym zapałem. Relacja telewizyjna z jego aresztowania w wieczór
sylwestrowy 2011 roku, po brutalnej konfrontacji z kilkoma policjantami,
wzmocniła jego wizerunek i uczyniła z niego herosa dla członków ruchu na
całym świecie.
Rowan z pasją oddawał się sprawie, ale kiedy AdFreedom zyskało sławę, a on
sam stał się dla milionów ludzi postacią kultową, coraz bardziej postrzegał siebie
jako kogoś w rodzaju słynnego guru, często twierdził z uporem, że ta czy inna
osoba jest w nim zakochana albo chce być nim. W miarę rozwoju
przedsięwzięcia coraz trudniej było mu dzielić się uznaniem ze
współpracownikami. Stał się człowiekiem ogarniętym obsesją na punkcie
własnego wizerunku, wrogim wobec tych, którzy nie okazywali należnego mu
szacunku, i pogardliwie traktującym nawet tych, którzy go wspierali. Do
współpracowników odnosił się tak, jakby byli jego poddanymi; nazywał ich
„zdrajcami”, jeśli nie mogąc dłużej znieść takiego traktowania, odchodzili.
Megalomania Rowana nabierała coraz bardziej paranoicznego odcienia.
Wierząc, że jest szpiegowany przez potężne korporacje, utożsamiał się z
postaciami historycznymi, które były prześladowane, takimi jak rosyjski
dysydent Aleksander Sołżenicyn czy nawet Jezus Chrystus. Jednym z jego
ulubionych zajęć było wyszukiwanie w Internecie wzmianek o sobie, zwłaszcza
krytycznych, miał też niewyczerpane możliwości martwienia się swoimi
wrogami. Często upierał się, że jacyś podejrzani agenci śledzą go albo
podsłuchują jego rozmowy telefoniczne. Osoby z najbliższego kręgu odnosiły
wrażenie, że cieszy go, jakoby był prześladowany.
Dla narcyza megalomana, takiego jak Rowan Culberth, który ostatecznie
zdobywa dobrą lub złą sławę, rzeczywiste doświadczenie potwierdza
wyolbrzymiony obraz siebie, który poprzedzał osiągnięcie sukcesu. Fakt, że stał
się sławnym wichrzycielem przeciwstawiającym się ugruntowanej potędze
korporacyjnej, pomógł mu wzmocnić stałą psychologiczną obronę przed
rdzennym wstydem. Tak jakby szukając wrogów, czując się prześladowany i
zdradzony, stawał się męczennikiem, co jednoczyło go w jego umyśle z ważnymi
postaciami historycznymi, które cierpiały taki sam los.

J a k s obie ra dzić z na rcyze m me ga loma ne m

Niezależnie od tego, ile razy nasi bohaterowie spadają z piedestałów,


sprawiając nam rozczarowanie, wygląda na to, że wciąż poszukujemy nowych.
Istoty ludzkie najwyraźniej mają wrodzoną potrzebę przywódców lub modeli roli,
na których mogą się wzorować i aspirować do ich naśladowania. Narcyz
megaloman, który wydaje się wcieleniem naszych ideałów, często przez
manipulację swoim publicznym wizerunkiem gra na tej naszej potrzebie,
prezentując się jako bohater, a my, siłą rzeczy, łatwo dajemy się uwieść.
Tak jak wtedy, gdy mamy kontakt z narcyzem uwodzicielem. To, czy oprzemy
się manipulacji, zależy od zdrowego sceptycyzmu wobec natury ludzkiej: jeśli
wydaje się za dobry, żeby być prawdziwy – święty czy superbohater między
nami, zwykłymi śmiertelnikami – prawdopodobnie tak jest. Ponieważ narcyz
megaloman może walczyć o sprawy, w które naprawdę wierzymy – na przykład
opowiadać się za edukacją dla biednych muzułmańskich dziewcząt albo
przeciwstawiać się ugruntowanej władzy – robi użytek z naszego podziwu, aby
nas wykorzystywać. My chcemy w niego wierzyć. Może sprawiać wrażenie
altruisty w służbie słusznej sprawy, ale jego motywacja jest dość egoistyczna.
Ilu znasz ludzi prawdziwie bezinteresownych?
W naszym bardziej bezpośrednim otoczeniu narcyz megaloman może się
objawić na pozycji przywódcy, w pracy albo w kręgu towarzyskim, często
uzbrojony w charyzmę. Wskutek siły perswazji takich osób może być trudno im
się oprzeć. Pragniemy należeć do kręgu tych zwycięzców, tak jakby ich wyższość
miała się nam udzielić i także z nas zrobić zwycięzców. Innymi słowy, narcyz
megaloman wykorzystuje naszą skłonność do postrzegania świata w kategoriach
zwycięzców i nieudaczników. Chociaż świadomie nie zdajemy sobie z tego
sprawy, możemy bać się, że oparcie się sile przyciągania i podważenie ich
wielkości wykluczy nas z kręgu zwycięzcy.
Czy pragniesz być zwycięzcą przez obcowanie z innymi członkami elity?
Narcyz megaloman taki jak Nicole nie stwarza takiego zagrożenia, ponieważ
przeżywa swój wyolbrzymiony obraz siebie w świecie fantazji – natychmiast
widzimy, że sama się oszukuje. Chociaż rodzice wzmacniali poczucie
uprawnienia do szczególnych względów Shiloha, większości ludzi z łatwością
przyszłaby odmowa, gdyby taki obibok Shiloh poprosił ich o pieniądze. Krótko
mówiąc, narcyzowi megalomanowi, który wycofuje się ze świata, ponieważ świat
nie wspiera jego wyolbrzymionego obrazu siebie, łatwo jest się oprzeć, natomiast
ten, który „potwierdza” swoją megalomanię faktycznymi osiągnięciami, może
nas omamić, zwłaszcza jeśli podzielamy jego sposób myślenia oparty na podziale
na zwycięzców i nieudaczników.
7. J a ci za ra z ws zys tko powie m
NARCYZ WS ZECHWIEDZĄCY

Kilka lat temu uczestniczyłem w bankiecie z okazji rozdania nagród w szkole


jednego z moich dzieci i siedziałem przy stole z innymi rodzicami. Kilkoro z nich
znałem dość dobrze, ale poznałem też nową parę, Cheta i Monicę, których córka
była w klasie mojego syna. Chet pracował w bankowości, a Monica kierowała
działem personalnym w wielkiej korporacji. Z długimi, pomalowanymi
paznokciami i włosami rozdzielonymi pośrodku, opadającymi w starannie
zakręconych lokach wokół policzków, przypominała mi Barbrę Streisand z lat 70.
XX wieku. Miała nawyk zaczesywania tymi długimi paznokciami włosów do
tyłu, kiedy opadały jej na twarz.
Przed rozpoczęciem oficjalnej ceremonii rozdania nagród Monica mówiła w
zasadzie bez przerwy. Nie sprawiała wrażenia onieśmielonej, a biorąc pod uwagę,
że była ekspertką od zarządzania zasobami ludzkimi, założyłem, że musi czuć się
pewnie, rozmawiając z nieznajomymi. Jednocześnie, jak na osobę, której
stanowisko wymaga poznania pracowników, aby móc zajmować się ich
problemami w miejscu pracy, wydawało się, że zupełnie nie ma pojęcia o
zadawaniu pytań. W gruncie rzeczy nie okazywała zainteresowania innymi
rodzicami przy stole, chociaż mówiła przy nas bardzo długo.
– Strasznie mi się podoba ta koszula! – powiedziała mi, kiedy zająłem swoje
miejsce. – Mój mąż ma w szafie bardzo podobną. Wie pan, teraz, jak się jej
przyglądam, myślę, że może być zupełnie taka sama. Kupił ją, kiedy byliśmy na
Bermudach. To dopiero była fantastyczna wyprawa! – I tu nastąpiła długa
opowieść o kupowaniu szmaragdów w Nassau, o absurdalnych cenach, jakie
Monica płaciła, i mnóstwo komentarzy ni w pięć, ni w dziewięć o liczbie
pinacolad, jakie wypiła. Zaśmiewała się głośno z własnej opowieści, choć nie
była ona wcale tak zabawna.
Jeśli ktoś z nas próbował zmienić temat, Monica potrafiła płynnie zawrócić
rozmowę w odpowiadającym jej kierunku.
– Więc pańska młodsza córka chodzi do podstawówki w Estes Hills? Mamy
bliskich przyjaciół, którzy właśnie kupili dom w tej okolicy. Właściwie to ja
znalazłam im ten dom, ponieważ zawsze uważnie śledzę rynek nieruchomości w
mieście. Pomogłam wielu znajomym znaleźć domy. Chyba można mnie nazwać
kimś w rodzaju swatki od nieruchomości – zaśmiała się. Spojrzałem
porozumiewawczo na jednego z rodziców siedzących z nami przy stole,
renomowanego agenta nieruchomości, który pracował w naszej dzielnicy od lat.
Jak się okazało, Monica wiedziała dużo nie tylko o nieruchomościach, ale i o
mnóstwie innych rzeczy i wspaniałomyślnie dzieliła się swoją wiedzą z nami,
uwięzionymi tego wieczoru przy wspólnym stole bankietowym. Opierając się
głównie na doświadczeniu oglądania serialu Mad Men, zdawała się wiedzieć o
reklamie więcej niż ktokolwiek inny, włącznie z facetem, który przez większą
część życia zawodowego produkował reklamy telewizyjne w dużych agencjach
reklamowych w Nowym Jorku. Wiedziała nawet więcej o naszym okręgu
szkolnym niż pan po mojej prawej stronie, który zasiadał w zarządzie szkoły.
Zakres wiedzy Moniki był doprawdy niebywały.
Bez wątpienia spotkałeś ludzi takich jak Monica na przyjęciach, a może w
swoim miejscu pracy. Może ktoś z twoich znajomych czy nawet z twojej rodziny
jest tego rodzaju wszechwiedzącym narcyzem, wiecznie demonstrującym, że jest
lepiej zorientowany, zawsze gotowy podzielić się swoją mądrością i udzielić ci
niechcianej rady. Czasami tacy ludzie są tylko nudni i zarozumiali, ale kiedy
całkowicie dominują wydarzenie towarzyskie, takie jak bankiet, w którym
uczestniczyłem, stają się niebezpieczni.
Narcyzi wszechwiedzący, choć nie są tak ekstremalnym przypadkiem jak inni
narcyzi, których spotkasz w tej książce, mogą być siłą destrukcyjną w twoim
świecie. Możemy ich postrzegać jako po prostu nudziarzy, zapętlonych we
własne historie i zapominających o innych ludziach, ale tak naprawdę
wykorzystują nas tak samo, jak inni ekstremalni narcyzi. Monica potrzebowała
publiczności, ludzi, którzy będą świadkami jej lepszej orientacji i wiedzy.
Chciała, abyśmy widzieli w niej zwycięzcę. A ponieważ o wiele lepiej niż reszta
z nas rozumiała, jak działa ten świat, w porównaniu z sobą zrobiła z nas
nieudaczników, ludzi, którzy wiedzą dużo mniej od niej. Innymi słowy, jak
wszyscy ekstremalni narcyzi, narcyz wszechwiedzący podbudowuje swoje
wyolbrzymione poczucie własnego „ja” – naszym kosztem.
Jako dzieci jednostki te często uczą się bardzo dobrze, mogą sprawiać
wrażenie nad wiek dojrzałych intelektualnie i być za to nagradzane przez swoje
rodziny. Wiedzieć więcej niż koledzy w klasie i dostawać lepsze stopnie
oferowało możliwość uwolnienia się od wstydu, czasem dziecku, a czasami
rodzicom, czerpiącym narcystyczną dumę z tak zdolnego dziecka. Przedwczesna
dojrzałość jest dla dzieci wyjściem – daje możliwość zadania kłamu lękowi, że są
wybrakowane, małe i gorsze. Sen Nicole z poprzedniego rozdziału – genialny
naukowiec w brudnych pieluszkach pod fartuchem laboratoryjnym – obrazuje
taką przedwczesną dojrzałość i to, co się pod nią kryje.
Niewątpliwie pamiętasz wszechwiedzącego narcyza z czasów szkolnych. Był
to chłopiec, który zawsze na lekcjach podnosił rękę, a kiedy zaczynał mówić,
pozostali uczniowie wzdychali albo przewracali oczami. „O, nie! Znowu on”.
Jako dorośli ci mężczyźni i te kobiety są trudnymi kolegami w pracy. Tak jak
Monica mają skłonność do monopolizowania rozmów, odrzucają zdanie
współpracowników, w podejmowaniu decyzji wykazują postawę „ma być po
mojemu albo droga wolna”. Ponieważ zazwyczaj myślą z wyprzedzeniem, co
chcą powiedzieć za chwilę, nie słuchają potencjalnie przydatnego zdania innych
ludzi. Mogą być odbierani jako opryskliwi, agresywni czy nawet pełni pogardy, z
miejsca lekceważąc inne punkty widzenia w sposób zrażający kolegów. Narcyz
wszechwiedzący jest kiepskim członkiem zespołu i zawsze chce rządzić.
Nie każdy narcyz wszechwiedzący jest nim tak jawnie jak Monica. Wielu z
nich znajduje subtelniejsze sposoby dowodzenia swojej większej wiedzy, za
pomocą wtrąceń mimochodem w rozmowę. „Wszechwiedza” nie zawsze zależy
od znajomości faktów. Może oznaczać uprzywilejowany dostęp do potężnych czy
ważnych ludzi, tak jakby tego rodzaju znajomości czyniły tego, który jest „w
środku”, kimś szczególnym i nadawały jego opiniom większą wagę, niż mają ją
twoje opinie. Może oznaczać dawanie do zrozumienia, że osoba ta zna inne kraje,
co dowodzi, że jest bardziej światowa i bardziej doświadczona od ciebie. Może
przejawiać się w dogłębnej znajomości książek, muzyki, filmów czy nawet
programów telewizyjnych, tak jakby osoba ta była au courant, a ty nie.
Tego typu narcyz wszechwiedzący może rzucać znanymi nazwiskami,
nawiązując w rozmowie do wybitnych czy wpływowych postaci, których ty nie
znasz osobiście. Może mimochodem wspominać o egzotycznych miejscach, które
odwiedził, a ty nigdy, albo robić aluzje do przyjęć, na których był (i na które ty,
oczywiście, nie byłeś zaproszony). Może opowiadać, jak było w najmodniejszej
restauracji czy klubie, nalegając, abyś tam poszedł, bo ci je poleca. W rezultacie
narcyz wszechwiedzący często wychodzi na snoba. Niezależnie, czy robi to
otwarcie, czy subtelnie, zawsze stara się wywyższyć się nad innych, dowieść, że
jego wyłączność na znajomość ludzi, miejsc czy trendów czyni go lepszym od
jego publiczności.
Jeśli ludzie tak bardzo się starają zademonstrować swoją wyższość, zazwyczaj
na głębszym poziomie ich odczucia co do siebie są zupełnie inne i chcą, aby
pozostały w ukryciu. Słowo „pretensjonalny” oddaje ideę takiego przebrania:
oznacza, że dana osoba udaje kogoś więcej, w taki czy inny sposób, niż
rzeczywiście jest. Teraz już nie powinno być niespodzianką, że narcyz
wszechwiedzący często zmaga się z rdzennym wstydem – nieuświadomionym
poczuciem wybrakowania, niższości czy brzydoty. Mężczyźni i kobiety, tacy jak
Monica, tak bezwzględnie wzmacniają swoją obronną tożsamość, że ich wstyd
pozostaje całkowicie ukryty przed nimi samymi, jak również przed innymi
ludźmi, ale jeśli kiedykolwiek udaje ci się poznać ich dobrze, odkrywasz czającą
się w głębi niepewność i wątpliwości co do siebie.

„W niczym ich nie przypomina m”


Jesse przyszedł do mnie w pierwszym roku nauki w college’u z powodu
utrzymującej się depresji, która zaczęła niekorzystnie oddziaływać na jego oceny.
Jako dziecko nad wiek rozwinięte zawsze dobrze sobie radził w szkole i ukończył
liceum jako prymus, bez wielkiego wysiłku. W efekcie brakowało mu
samodyscypliny i zorientował się, że wymagania w college’u są dużo wyższe, niż
przewidywał. W czasie, gdy podjął terapię, miał również problem z własną
seksualnością i narastającą świadomością, że tak naprawdę pociągają go
mężczyźni.
Jesse martwił się, że może się wydawać zniewieściały, ale przede wszystkim
prezentował się jako afektowany z racji nieco protekcjonalnego tonu. Często
wyrażał się lekceważąco o ludziach, których uważał za ignorantów czy
prostaków i szczególnie drażniły go niektóre powszechne błędy językowe.
Podczas pewnej sesji powiedział, na przykład, że był zaszokowany, kiedy
profesor wyraził się: „I to by było na tyle”. Męczyło go, że tak wielu ludzi
błędnie używa słowa „spolegliwy”, chcąc powiedzieć, że ktoś jest uległy,
podczas gdy w rzeczywistości określa ono kogoś, na kim można polegać. Dumny
był ze swojej poprawności językowej i czasami mógł sprawiać wrażenie
pretensjonalnego.
Chociaż nigdy nie był w Wielkiej Brytanii, był zaprzysięgłym anglofilem, z
pojęciem o angielszczyźnie czerpanym z wiktoriańskich powieści i seriali w
telewizji publicznej, takich jak Downton Abbey. Jesse miał poczucie, że urodził
się w złej epoce, w złym kraju i w złej klasie społecznej. W liceum zaczął się
uczyć francuskiego i naukę tę kontynuował na pierwszym roku college’u.
Znajomość tego języka uważał za oznakę wyrafinowania. Zwracał uwagę na
wymawianie francuskich słów zapożyczonych przez język angielski, z
prawidłowym, francuskim akcentem: rendez-vous, hors d’oeuvre, amateur itp.
Jako jego terapeucie z początku trudno mi było znaleźć w sobie empatię wobec
Jesse’a, ponieważ traktował mnie z wyższością, w sposób protekcjonalny. Na
początku naszej pracy wyrażał czasem lekceważącą opinię w sposób zakładający,
że się z nim zgadzam, ale częściej traktował mnie z umiarkowaną pogardą,
jakbym był ignorantem albo kimś gorszym. Innymi słowy, traktował mnie jako
nosiciela wstydu, którego sam się wyparł. Kiedy obrona przed
nieuświadomionym wstydem tak bardzo dominuje osobowość klienta, może być
trudno nawiązać emocjonalny kontakt z jego bólem.
Jesse pochodził z pełnej rodziny, z zewnątrz na pozór stosunkowo normalnej,
ale oboje jego rodzice byli alkoholikami. Nie miał żadnej relacji z ojcem, który
pracował całymi dniami, a w domu ostro pił. Matkę opisał jako depresyjną, z
szorstkim, sarkastycznym poczuciem humoru, którym waliła w członków
rodziny. Starszy brat Jesse’a jako nastolatek handlował narkotykami i w końcu,
wyrzucony z liceum, w wieku siedemnastu lat opuścił dom i przeniósł się do
innego stanu. Jego młodsza siostra, chodząca jeszcze do szkoły średniej, była
boleśnie nieśmiała i cierpiała na zaburzenia łaknienia.
Jesse powiedział mi, że zawsze w rodzinie czuł się outsiderem z powodu
swoich intelektualnych i kulturalnych zainteresowań. W odróżnieniu od rodziców
i rodzeństwa zachłannie pożerał książki i pasjonował się różnymi dziedzinami
sztuki, od muzyki klasycznej po teatr. Chociaż nie mógł legalnie kupować
alkoholu, potrafił wymienić odmiany winogron używanych najczęściej do
produkcji win z Bordeaux i znał najlepsze roczniki. Jego rodzice, przeciwnie, co
wieczór do kolacji stawiali na stole wielką butlę taniego sikacza. Wyczułem, że
podkreślanie swojej odmienności pozwalało mu oddzielić się od dysfunkcyjnej
rodziny, jakby mówił: „To jest banda ignorantów, wiecznie nawalonych
nieudaczników, a ja w niczym ich nie przypominam”.
Jesse śnił dużo i regularnie opowiadał sny typu opisanego w rozdziale 6, w
których poczucie własnego „ja” w ruinie obrazują wraki samochodów i walące
się rudery. Od czasu do czasu śniło mu się też, że jest uwięziony w piwnicy
budynku, w którym pękły rury kanalizacyjne. Woda pełna fekaliów i uryny
wlewa się do pomieszczenia i sięga mu powyżej kostek. W tych snach Jesse miał
świadomość, że musi jakoś zatrzymać wypływ ścieków, ale czuł się bezradny, nie
mogąc nic zrobić. Często budził się nagle, przerażony i zlany potem.
Pracując nad symboliką snów, często dochodziłem do wniosku, że brudne
ścieki reprezentują nieuświadomione doświadczenie emocjonalne klienta –
wszystkie te nieuświadomione uczucia (na dole, w „piwnicy”) zbyt bolesne, aby
się z nimi zmierzyć. Stosując różne mechanizmy obronne, klient może skutecznie
wyprzeć ze świadomości swój ból, ale na innym poziomie może odczuwać, że on
wraca – tak jak Jesse może bać się, że presja psychiczna będzie narastać i w
końcu dotrze do świadomości, zalewając go bólem nie do zniesienia. Brudne
ścieki są obrazem nieprzepracowanego doświadczenia, emocji tak nieznośnie
bolesnych, że nie można o nich myśleć ani ich zrozumieć, a tylko przenieść
gdzieś indziej.
Sny Jesse’a odzwierciedlały także jego lęk, że zostanie zdemaskowany jako
oszust, „gówno” podające się za wyrafinowanego światowca. Sen Nicole o
naukowcu w pieluszkach obrazuje podobną koncepcję mistyfikacji. Uciekając
przed nieznośnym doświadczeniem wybrakowanego, ogarniętego wstydem,
gównianego „ja”, nad wiek dojrzałe dziecko konstruuje nowe, lepsze „ja”, aby
ukryć wszystkie braki i zaprzeczyć im. Mimo że może się prezentować jako snob
traktujący innych protekcjonalnie lub z pogardą, boi się zdemaskowania jako
oszust. Wydaje się wierzyć, że wszystko wie, ale boi się, że tak naprawdę nie wie
nic.
W ciągu kilku lat Jesse stopniowo wyzbywał się pretensjonalności i pozwolił
mi zobaczyć swoje prawdziwe „ja”. Jednocześnie z zachodzeniem tego procesu
zacząłem odczuwać głęboką sympatię do niego, kiedy przestał wykorzystywać
mnie jako nosiciela swojego nieuświadomionego doświadczenia. Coraz bardziej
uczył się znosić swój wstyd i poznawać go (zamiast bronić się przed nim). Zaczął
też akceptować swoją seksualność. Jego relacje z innymi ludźmi poprawiły się,
gdy zszedł na ziemię i pozwolił im poznać prawdziwego Jesse’a.

Na rcyz guru
Narcyz wszechwiedzący nie zawsze jest odbierany jako zarozumiały czy
pretensjonalny. Zwłaszcza jeśli tak się składa, że jest charyzmatyczną
indywidualnością, może przekonać swoją publiczność, że faktycznie ma
szczególną wiedzę, która daje mu wyższość. Przywódcy religijni czy duchowi,
lekarze i nauczyciele mogą na pierwszy rzut oka wydawać się wiarygodnymi
przewodnikami, a nie narcyzami. W moim zawodzie również spotkałem kilku
skrajnie pewnych siebie, charyzmatycznych terapeutów, którzy sprawiali
wrażenie, że mają prywatne dojście do prawdy. Zagubionych czy
zdezorientowanych i poszukujących profesjonalnej pomocy tacy terapeuci
przyciągają jak magnes. Któż nie chciałby wierzyć, że jego terapeuta zna
odpowiedź na wszystkie pytania?
Narcystyczny terapeuta czasami osiąga status guru. Jego klienci i terapeuci
szkolący się pod jego nadzorem mogą go czcić albo idealizować, a on karmi się
ich uwielbieniem, wykorzystując je do podtrzymania swojego wielkościowego
obrazu siebie jako oświeconego uzdrowiciela. Nierzadko klienci wierzą, że mają
najlepszego terapeutę na świecie, a terapeuta narcystyczny subtelnie podsyca tę
wiarę. Jego młodsi stażem koledzy mogą uważać go za jednego z nielicznych,
którzy naprawdę znają się na praktyce psychoterapeutycznej, więc poświęcają
lata życia i dziesiątki tysięcy dolarów, aby być pod jego prywatną opieką. Są
terapeuci drapieżcy, którzy z premedytacją żerują na tych podopiecznych,
wykorzystując ich seksualnie i finansowo. Dążą do realizacji swoich pragnień z
bezwzględnym brakiem poszanowania dla uczuć innych ludzi. Takie jednostki
plasują się na samym końcu narcystycznego kontinuum i najlepiej określa ich
miano socjopatów. Jednak narcyz wszechwiedzący, który zostaje terapeutą, nie
postrzega siebie jako wykorzystującego innych. Zazwyczaj wierzy, że szczerze
troszczy się o swoich klientów. Jest z siebie zadowolony, ponieważ jest w stanie
pomóc tylu ludziom, ilu tylko znajdzie się w jego zasięgu.
Oczywiście wszyscy chcemy wierzyć, że nasza praca jest ceniona przez
innych, ale jako terapeuta narcyz wszechwiedzący potrzebuje poczucia, że ma do
zaoferowania o wiele, wiele więcej niż ktokolwiek inny w tym zawodzie. Może
być odbierany jako święty przez swoich klientów i innych terapeutów, ale w
gruncie rzeczy zaciekle rywalizuje z równymi sobie i po cichu nimi gardzi. Dr T.,
narcystyczny terapeuta, którego znam, wziął kiedyś udział w dyskusji z
zaproszonym ekspertem o międzynarodowej sławie i wyższym statusie
zawodowym. Dr T. poddał jego koncepcje tak miażdżącej krytyce, że
doprowadził go do łez.
W zaciszu gabinetu narcystyczny terapeuta potrafi być uwodzicielski. Może
sugerować czy nawet stwierdzić wprost, że łączy go z tobą wyjątkowa relacja.
Ujawniając trochę osobistych szczegółów, sprawia, że czujesz się
uprzywilejowany, będąc dopuszczony do jego prywatnego życia. Być może daje
ci dodatkowy czas na koniec twojej sesji – dowód jego głębokiej troski o ciebie.
Jeśli do tego chwali cię, mówiąc, jaki jesteś wnikliwy i jak dobrze rozumiesz i
doceniasz jego pracę, możesz się poczuć częścią elitarnego duetu. Tak jak narcyz
uwodziciel sprawia, że jesteś zadowolony z siebie, w zamian za to będziesz go
wielbił.
Nic w tym dziwnego, że narcystyczny terapeuta ma problem z przyznaniem się
do błędu i upiera się przy swojej wszechwiedzy. Jeśli wiesz, że popełnił błąd,
zamiast przyznać się do tego, może obwiniać ciebie, a jeśli mu się
przeciwstawisz, może być urażony, rozgniewać się albo okazać pogardę. W
podejściu do terapii może przyjąć postawę „ma być po mojemu albo droga
wolna”, nalegając, byś zachowywał się w określony sposób, czyli zgodnie z jego
oczekiwaniami, bo w przeciwnym razie zakończy terapię. Jak większość
ekstremalnych narcyzów ma potrzebę sprawowania kontroli.
Kiedy poznajesz tych narcystycznych terapeutów na gruncie osobistym,
zazwyczaj odkrywasz, że ich życie prywatne jest katastrofą. Rozbite małżeństwa,
dzieci, które nie chcą ich znać, alkoholizm itp. Opierają się na uwielbieniu
klientów i młodszych stażem kolegów, aby nie dopuścić do siebie prywatnego
wstydu.
Pastorzy, kaznodzieje, rabini i inne postacie sprawujące funkcje religijne
również mogą w podobny sposób wykorzystywać zgromadzenie wiernych.
Teoretycznie to specjalny dostęp do duchowej prawdy kwalifikuje kogoś do
posługi duszpasterskiej i dotyczy tych, którzy mają autentyczne powołanie, ale
jest to również pociągające dla wszechwiedzących narcyzów, którzy chcą być
postrzegani jako wywyższeni nad innych i oświeceni. Szansa stanięcia na
podwyższeniu i głoszenia Prawdy parafianom będącym niżej jest niezmiernie
atrakcyjna dla wszechwiedzącego narcyza. Rozkwita on w poczuciu władzy i
kontroli, jaką sprawuje dzięki swojej (rzekomej) wiedzy. Jeśli narcyz na ambonie
ma w dodatku charyzmę, często kreuje w zgromadzeniu sekciarską atmosferę. W
ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat liczni charyzmatyczni kaznodzieje telewizyjni
tworzyli wokół siebie ogromny kult, po czym zostawali zdemaskowani jako
kłamcy i ekstremalni narcyzi, bezwzględnie wykorzystujący wiernych do
osobistej korzyści. Udając, że oferują oświecenie, w rzeczywistości naciągnęli
oni swoich wyznawców na miliony dolarów, które służyły finansowaniu ich
wystawnego (i niemoralnego) stylu życia.
W przebraniu guru czy mędrca narcyz wszechwiedzący sięga do naszej
potrzeby bohaterów i tęsknoty za zbawicielami. Wykorzystuje również właściwą
nam uległość wobec przywódców, fakt, że „jesteśmy zaprogramowani na
posłuszeństwo wobec autorytetu” przez nasze genetyczne dziedzictwo[1]. „Wobec
przywódcy, zwłaszcza takiego, który twierdzi, że wypełnia wzniosłą misję, tak
jak wobec lekarza, kapłana czy rodzica, mamy skłonność wyposażania jednostki
w przymioty roli i stosownie do nich podporządkowywać się jej”[2]. Ta
predyspozycja do wierzenia przywódcom i posłuszeństwa im sprawia, że
jesteśmy nieodporni na manipulację ze strony narcyza wszechwiedzącego,
oferującego psychologiczne przewodnictwo lub duchowe oświecenie.
Ruch New Age również miał swój udział w produkcji narcyzów
wszechwiedzących. Bhagwan Shree Rajneesh i Sathya Sai Baba to zaledwie dwaj
spośród licznych guru czczonych przez swoje sekty jako ludzie szczególnie
oświeceni, którzy później zostali oskarżeni przez wielu wyznawców o
malwersacje finansowe i wykorzystywanie seksualne.
Nawet ci wyznawcy, którzy wiedzieli o skandalach i byli naocznymi
świadkami niestosownego zachowania, starają się oddzielić metodę od osoby,
aby uchronić to, co jest prawdziwie cenne. Oto dziwny paradoks narcyza
wszechwiedzącego: zmotywowany do budowania i podtrzymywania
wielkościowego poczucia własnego „ja”, często osiąga coś, co ma trwałą
wartość.
Czasami jednostki te są doskonale wykształconymi, świetnie zorientowanymi
ludźmi, którzy rzeczywiście wiedzą więcej niż inni. Zmotywowani i naturalnie
utalentowani, mogą dokonać wielkich rzeczy. Tyle tylko, że jednocześnie traktują
swoich pracowników pogardliwie i nie chcą się z nimi dzielić uznaniem.
Twierdząc stanowczo, że zawsze wiedzą najlepiej, rozpowszechniają zwycięski
obraz siebie i w porównaniu z sobą robią ze wszystkich innych nieudaczników.
Całkowicie pozbawieni pokory, ogłaszają raz za razem, że są najbystrzejszymi,
najbardziej przenikliwymi, najbardziej kreatywnymi osobami w pokoju.
I czasami rzeczywiście są.

Myś l ina cze j


Bliscy współpracownicy Steve’a Jobsa mieli specjalne określenie dla jego
niesamowitej umiejętności narzucania innym swojej wizji. Nawiązując do
jednego z pierwszych odcinków Star Treka, koledzy z Apple nazywali ją polem
zniekształcania rzeczywistości. Andy Hertzfeld, członek zespołu Macintosha,
opisuje to jako „wprawiający w zakłopotanie melanż charyzmatycznego stylu
retorycznego, nieugiętej woli i gotowości do naginania każdego faktu tak, aby
pasował do aktualnego celu”[3]. Według biografa, Waltera Isaacsona, Jobs
„stwierdzał coś z całą pewnością – bądź to fakt z historii powszechnej, bądź
przypomnienie, kto zgłosił pomysł na zebraniu – w ogóle nie zważając na
prawdę. Brało się to z rozmyślnego ignorowania rzeczywistości, nie tylko wobec
innych, ale i wobec siebie samego”[4].
Jobsowi trudno było przyjąć do wiadomości, że ludzie, których zatrudnia, też
mogą mieć twórcze pomysły – często przywłaszczał sobie ich sugestie i
uzurpował prawo do wymyślenia czegoś. Bud Tribble, kolejny członek zespołu
Macintosha, tak mówił o Jobsie: „Jeśli mówisz mu o nowym pomyśle, zazwyczaj
powie ci, że uważa go za głupi. Potem jednak, jeśli faktycznie mu się spodobał,
dokładnie tydzień później wróci do ciebie i zaproponuje ci twój pomysł, jakby
sam na niego wpadł”[5]. Jako narcyz wszechwiedzący najprzedniejszego gatunku
Jobs wierzył, że prawie zawsze wie więcej od wszystkich innych. Uważał się za
wybitny intelekt, równy Einsteinowi, ale też jako istotę oświeconą duchowo, taką
jak Gandhi czy rozmaici guru, których spotkał w Indiach[6]. Miał „binarny sposób
kategoryzowania. Ludzie byli albo »światli«, albo byli »palantami«”[7]. Gdybyś
trafił do tej drugiej kategorii, traktowałby cię z absolutną pogardą. Drwiłby z
ciebie, nazywał głupkiem albo z premedytacją upokarzał cię przy twoich
kolegach. Jobs przejawiał „niemal rozmyślny brak taktu” i nie mógł „się oprzeć,
żeby nie popisywać się swoją brutalną, miażdżącą inteligencją, kiedy tylko
nawinął mu się ktoś”, w kim widział gorszego[8]. Mamy tu dynamikę zwycięzca–
nieudacznik nieodłączną od narcyzmu, narzuconą środowisku twórców
innowacyjnych rozwiązań technologicznych. Jobs postrzegał siebie jako
zwycięzcę numer jeden i regularnie sprawiał, że otaczający go ludzie czuli się jak
nieudacznicy.
Była pracownica Apple, Joanna Hoffman, dobrze uchwyciła tę dynamikę.
„Miał tę niebywałą zdolność, że wiedział dokładnie, jaki jest twój słaby punkt,
wiedział, co sprawi, że poczujesz się mały, skurczysz się. To częsta cecha u ludzi
z charyzmą i manipulatorów. Wiedząc, że może cię zmiażdżyć, że czujesz się
słaby i spragniony jego akceptacji, może więc cię wywyższyć, postawić na
piedestale i tu cię ma”[9]. Wielu kolegów dobrze znających Jobsa rozpoznało w
potrzebie kontrolowania innych ludzi i zdarzeń wokół niego najbardziej
widoczną cechę jego osobowości. Czasami uwodził ludzi, by byli na jego
rozkazy, idealizując ich albo, znacznie częściej, zastraszaniem wymuszał na nich
uległość.
Jak inni ekstremalni narcyzi, Jobs uważał, że zwykłe zasady go nie
obowiązują. Od pierwszych lat szkoły podstawowej stało się jasne, że „nie jest
skłonny do uznawania autorytetów”[10]. Lekceważył zasady i buntował się
przeciwko nauczycielom, a rodzice nigdy go nie karali za wybryki. Będąc już
dorosły, jeździł samochodem bez tablic rejestracyjnych i parkował na miejscach
dla niepełnosprawnych. Kiedyś dostał mandat za jazdę z prędkością 160
km/godz. i został pouczony przez policjanta, że będzie aresztowany, jeśli znów
zostanie przyłapany na przekroczeniu prędkości, po czym z powrotem
przyspieszył do 160, gdy tylko policjant odjechał. Jobs czuł także pogardę dla
zwykłych zasad życia społecznego: nie przychodził na umówione spotkania,
zjawiał się nieproszony u przyjaciół, oczekując, że dadzą mu obiad, wydzwaniał
do kolegów w środku nocy, aby pilnie omówić niecierpiący zwłoki pomysł.
Jobs słynął ze swojego „deficytu empatii”, jak to określił Isaacson[11]. Przez
pięć lat spotykał się, a potem mieszkał z Tiną Redse, która opowiedziała
Isaacsonowi, „jak nieprawdopodobnie bolesne było kochać kogoś tak bardzo
skoncentrowanego na sobie. Być głęboko zaangażowaną w związek z kimś, kto
wydaje się niezdolny do zaangażowania, było szczególnym rodzajem piekła,
jakiego nie życzyłabym nikomu”[12]. Po latach natknęła się na opis
narcystycznego zaburzenia osobowości w podręczniku psychiatrycznym i
odniosła wrażenie, jakby czytała charakterystykę Steve’a Jobsa. „Myślę, że
problemem jest empatia – brak zdolności do empatii”[13].
Del Yocam, wieloletni kolega, uważa, że u Jobsa brak empatii i „jego
pragnienie całkowitej kontroli nad wszystkim, cokolwiek robi, wynika
bezpośrednio (…) z faktu, że został porzucony zaraz po urodzeniu”. Joanne
Schieble, biologiczna matka Jobsa, kończyła właśnie studia, a jej rodzice
sprzeciwili się, by poślubiła Abdulfattaha Jandaliego, muzułmanina z Syrii,
asystenta na uniwersytecie, pomimo że była w ciąży. Pod ogromną presją rodziny
oddała dziecko do adopcji (choć w końcu wyszła za Jandaliego). Pierwsza
dziewczyna Jobsa, Chrisann Brennan, twierdzi, że oddanie do adopcji
pozostawiło w nim „pełno potłuczonego szkła”[14]. Andy Herzfeld zgadza się z
tym spostrzeżeniem: „Zasadnicze pytanie dotyczące Steve’a brzmi, dlaczego nie
potrafi się czasami opanować i odruchowo jest taki okrutny wobec niektórych
ludzi, krzywdząc ich (…) Trzeba wrócić do porzucenia po urodzeniu.
Prawdziwym problemem leżącym u podstaw tego wszystkiego był w życiu
Steve’a temat porzucenia”.
Mając ponad trzydzieści lat, po śmierci matki adopcyjnej, Jobs w końcu
odnalazł Schieble i zbudował z nią relację. W tym czasie dowiedział się też, że
ma rodzoną siostrę (pisarkę Monę Simpson) i że Jandali porzucił matkę i dziecko,
kiedy Mona miała pięć lat. Simpson wreszcie udało się zlokalizować Jandaliego,
a wtedy Jobs odmówił spotkania z nim i odrzucał wszelkie próby nawiązania
kontaktu. „Byłem już wtedy bogatym człowiekiem – wyjaśniał Jobs – i nie
wierzyłem, że nie spróbuje mnie szantażować albo nie pójdzie z tym do prasy”[15].
Podobnie jak Lance Armstrong, Jobs pogardliwie ignorował ojca, traktując go
jako dawcę spermy. Biologiczni rodzice „byli moim bankiem spermy i jajeczka.
Nie jestem brutalny, po prostu tak było, bank spermy, nic więcej”[16].
Upierając się, że oddzielenie od biologicznej matki nie miało absolutnie
żadnego znaczenia dla jego rozwoju, Jobs powtarzał utarte przekonanie, że
adopcja zaraz po urodzeniu nie jest dla noworodka traumatyczna. Prawda, do
której pracownicy socjalni i badacze dochodzili przez ostatnie sześćdziesiąt lat,
jest taka, że adopcja zawsze jest do pewnego stopnia traumatyczna dla małego
dziecka. Nawet jeśli odbywa się zaraz po urodzeniu, przerywa relację więzi, jaka
rozwijała się podczas ciąży. Wielu lekarzy i psychologów rozumie obecnie, że
więź emocjonalna (między matką a dzieckiem) nie zaczyna się z chwilą
urodzenia, ale jest ciągiem fizjologicznych, psychologicznych i duchowych
zdarzeń, rozpoczynającym się na etapie życia płodowego i kontynuowanym w
okresie poporodowym. Kiedy ta naturalna ewolucja więzi emocjonalnej zostaje
przerwana przez oddzielenie noworodka od biologicznej matki, wynikające stąd
doświadczenie porzucenia i utraty zostaje trwale wdrukowane w nieświadome
umysły dzieci, powodując to, co nazywam „pierwotną raną”[17].
Ta „pierwotna rana” zadana psychice w zarodku jest ośrodkiem rdzennego
wstydu. Wczesna trauma pozostawia rozwijające się dziecko z poczuciem, że coś
w jego rozwoju poszło bardzo źle, co często prowadzi do wykształcenia tego
rodzaju obronnej struktury charakteru, jakiej przykładem jest Steve Jobs. Nic
dziwnego, że psychoanalityk Otto Kernberg uważa dzieci adoptowane za jedną z
pięciu grup szczególnie wysokiego ryzyka wystąpienia zaburzenia w postaci
osobowości narcystycznej[18].
Mimo swojego słynnego paskudnego charakteru i problematycznego stosunku
do prawdy Steve Jobs po śmierci pozostał dla milionów ludzi bohaterem,
twórczym geniuszem, który w dużym stopniu ukształtował nowoczesną
technologię. Najwyraźniej skłonni jesteśmy wybaczać wszechwiedzącym
narcyzom ich megalomańską naturę i brak empatii, pod warunkiem że dają nam
coś o wyjątkowej wartości.

J a k s obie ra dzić z na rcyze m ws ze chwie dzą cym

Zajętych sobą nudziarzy, takich jak Monica, łatwo jest zauważyć i na ogół
łatwo unikać (chyba że należą do rodziny), ale kiedy nie możesz od nich uciec,
może się okazać, że nastawiasz się wrogo czy antagonistycznie. Możesz mieć
ochotę kogoś takiego „zastrzelić”: na tym nużącym bankiecie, który opisałem,
złapałem się na tym, że dyskutuję z większością tego, co mówiła Monica, bo po
prostu zirytowało mnie jej stałe założenie, że wie lepiej niż reszta z nas.
Napędzany dynamiką zwycięzca–nieudacznik narcyz wszechwiedzący zmusza
nas do przyjęcia roli gorszego, a my naturalnie chcemy odwrócić sytuację. Tego
wieczoru pozwoliłem sobie na parę ironicznych żartów kosztem Moniki
(przyjętych ze śmiechem i ulgą przez pozostałych rodziców), ale później źle się z
tym czułem.
Zamiast wdawać się w przepychankę „kto na górze, kto na dole”, pamiętaj, że
tym, co motywuje narcyza wszechwiedzącego jest wstyd – nawet jeśli go nie
widać. Uzbrojony w takie rozumienie, możesz nawet poczuć odrobinę
współczucia dla osoby, która tak bezwzględnie musi budować lepsze poczucie
własnego „ja” i bronić go. Jak szekspirowska dama, która „przyrzeka za wiele”,
jej stałe zapewnianie, że wie więcej od ciebie, zdradza podstawową wątpliwość
co do własnej wartości jako osoby.
W miejscu pracy narcyz wszechwiedzący stanowi większy problem, ponieważ
nie masz innego wyboru poza współpracą z nim. Często najlepszym wyjściem
jest zignorować jego „pomocne” sugestie albo grzecznie podziękować i robić
swoje. Bezpośrednia konfrontacja najprawdopodobniej doprowadzi do eskalacji
walki o dominację. Możesz też spróbować rozbroić narcyza wszechwiedzącego,
zachęcając go, by „zstąpił” ze swojej wyższej półki: modeluj pokorę i okazuj
elastyczność punktu widzenia. Bądź otwarty na jego poglądy, ale niekoniecznie je
aprobuj. Pomaga również poczucie humoru: jeśli nie irytuje cię jego
wyższościowa czy protekcjonalna maniera, narcyz wszechwiedzący może się
okazać trochę absurdalny i całkowicie nieszkodliwy.
Jako kaznodzieja, terapeuta czy guru narcyz wszechwiedzący stanowi dużo
większe niebezpieczeństwo i wyzwanie, ponieważ mamy predyspozycje do
wierzenia w niego. Radzenie sobie z tym typem narcyza wymaga zachowania
czujności i ciągłego samodzielnego myślenia. Oczywiście kuszące jest uwierzyć,
że jest ktoś, kto zna wszystkie odpowiedzi. Znalezienie własnej drogi życiowej
jest wyzwaniem dla każdego z nas. Znoszenie emocjonalnego zamętu i
duchowych wątpliwości potrafi być bolesnym doświadczeniem, możesz więc
odczuwać chęć powierzenia się terapeucie czy guru, który oświetli drogę przed
tobą. Nie przyznając się do tego przed sobą samym, możesz pragnąć zrzeczenia
się odpowiedzialności za swoje życie i oddania jej komuś, kto wydaje się znać
wszystkie odpowiedzi.
Zachowaj sceptycyzm. Jeśli zauważysz zachowania, które wydają się
niespójne z rolą przewodnika duchowego lub psychologicznego, nie racjonalizuj
ich. Nie dopuść, by twoje predyspozycje do podporządkowywania się
autorytetom przesłoniły twój osąd. Radzenie sobie z tym typem narcyza
wszechwiedzącego jeszcze raz oznacza zajrzenie w głąb siebie i dobre poznanie
siebie. Wielu z nas pragnie, by ktoś nas uratował, pragnie wierzyć, że ktoś inny
ma głęboki wgląd i może podać nam wszystkie odpowiedzi, ale w ostatecznym
rozrachunku nadal musimy myśleć samodzielnie.
8. J a ma m ra cję , a ty s ię mylis z
NARCYZ ZADUFANY W S OBIE

P ewnego popołudnia, po powrocie ze szkoły, Fiona wygooglowała frazę


okrucieństwo wobec zwierząt i, jak lubiła powtarzać, „moje życie zmieniło się na
zawsze. Zrozumiałam, co mam robić”. Miała zaledwie jedenaście lat, ale
godzinami chłonęła informacje o ASPCA, PETA i innych organizacjach
broniących praw zwierząt. Ze zgrozą czytała o koszmarze przemysłowych ubojni,
maltretowaniu zwierząt laboratoryjnych w przemyśle farmaceutycznym,
przerażającym żywocie zwierząt cyrkowych. Ingrid Newkirk, współzałożycielka
PETA, stała się bohaterką Fiony.
Pewnego wieczoru, podczas kolacji przy rodzinnym stole, ogłosiła swoją
decyzję: zostaje wegetarianką.
– Jedz sobie, co chcesz – powiedziała matka – ale nie spodziewaj się, że będę
ci przygotowywać jakieś specjalne dania.
– Zwierzęta też mają uczucia – tłumaczyła Fiona – zupełnie tak samo jak
ludzie i wiedząc to, co wiem teraz, już nie mogę ich jeść. To nie jest w porządku.
Spojrzała wymownie na stojące przed pozostałymi członkami rodziny talerze z
porcjami pieczonej szynki.
Jej brat Miles, o sześć lat starszy, w klasie maturalnej, obdarzył ją uśmiechem
fałszywego podziwu i obłudnie pochlebnym tonem powiedział:
– Jesteś takim dobrym człowiekiem, Fiono. Jak będę duży, chcę być dokładnie
taki sam jak ty. Nie, naprawdę, mówię serio.
Ojciec i matka parsknęli śmiechem. Fiona często czuła się wykluczona z
rodziny, nie tak dowcipna czy wymowna. Jej oschła, zasadnicza matka jasno dała
do zrozumienia, że Fiona była „wypadkiem przy pracy” i że nie planowali
drugiego dziecka. Odkąd pamiętała, Fiona czuła się niechciana.
Po kolacji, sama w swoim pokoju, wyobraziła sobie, że poddaje Milesa
torturom regularnie zadawanym zwierzętom laboratoryjnym. Miałby za swoje, że
jest takim palantem.
W liceum Fiona została radykalną działaczką, walczącą to o tę, to o inną
sprawę. Wraz z kilkorgiem podobnie myślących uczniów urządziła kiedyś protest
przeciwko brakowi wegetariańskich i wegańskich potraw w szkolnej stołówce.
Ponieważ nie doczekali się reakcji ze strony administracji szkoły, zajęli gabinet
dyrektora i urządzili tam strajk okupacyjny, który stał się tematem lokalnych
wiadomości wieczornych. „Wegetarianie też mają prawa!” – powiedziała Fiona
przed kamerami telewizyjnymi. Potem na swojej stronie na Facebooku zamieściła
link do reportażu z komentarzem: „Wreszcie zwrócili uwagę!!!”
Fiona współpracowała z innymi uczniami i organizowała liczne protesty, ale
nie miała bliskich przyjaciół. Od czasu do czasu nawiązywała intensywny
kontakt z jakąś inną dziewczyną, zazwyczaj z pasją oddaną którejś wspólnej
sprawie, ale ostatecznie ich drogi rozchodziły się, kiedy nowa przyjaciółka
zaczynała kwestionować ocenę sytuacji dokonaną przez Fionę albo opowiadała
się za mniej konfrontacyjnym podejściem. „Jesteś albo ze mną, albo przeciwko
mnie” – mawiała często Fiona.
Jedna z takich przyjaźni zakończyła się gwałtownie, kiedy rodzina tej drugiej
dziewczyny kupiła od miejscowego hodowcy szczeniaka z rodowodem. Zamiast
podziwiać zdjęcie pieska, Fiona zapałała oburzeniem:
– Moim zdaniem, trzymanie zwierząt dla przyjemności niczym się nie różni od
niewolnictwa. Mogłaś przynajmniej zaadoptować psa ze schroniska. To jest nie w
porządku, żeby wspierać fabryki szczeniaków, kiedy tysiące zwierząt w
schroniskach potrzebuje domu!
Dziewczyna zaczęła się spierać, została więc natychmiast wykluczona z klubu
obrońców praw zwierząt Fiony.
Na początku następnego roku szkolnego Fiona została weganką. Miles, student
prawa, przyjechał do domu na Święto Dziękczynienia i jak zwykle wygłaszał
sarkastyczne uwagi na temat nawyków żywieniowych siostry, ale ona nie
chwyciła przynęty. Kiedy matka przygotowywała tradycyjny posiłek, ona zadała
sobie maksimum trudu, aby zrobić dla siebie potrawę z brązowego ryżu,
kabaczka, jarmużu i czarnej fasoli. Po modlitwie dziękczynnej powiedziała
rodzinie, że w tym roku czuje się szczególnie wdzięczna, bo może świętować, nie
odbierając życia niewinnym stworzeniom. Na koniec uśmiechnęła się do
wszystkich błogo.
Z ustami pełnymi indyka Miles odparł:
– Wiesz, że uprawa pszenicy czy ryżu zabija dwadzieścia pięć razy więcej
zwierząt na gram nadających się do użytku protein niż hodowla czerwonego
mięsa? – Najwyraźniej czytał o tym i był przygotowany na taki właśnie moment.
– Kiedy oczyszczasz ziemię pod uprawę, pozbywasz się za jednym zamachem
wszystkich żab, myszy i węży, które tam żyją. To też są zwierzęta, wiesz.
Fiona spiorunowała go wzrokiem, ale nic nie powiedziała. Kiedy w następnym
roku poszła do college’u, ograniczyła komunikację z rodzicami i całkowicie
zerwała kontakt z bratem.
W wieku dziewiętnastu lat nawiązała pierwszą romantyczną relację z
Cooperem, też weganinem, z którym wspólnie założyli lokalną sekcję PETA.
Wspólnie organizowali liczne demonstracje publiczne, przyciągające uwagę
mediów. Jednak kiedy Fiona postanowiła powtórzyć w siedzibie organizacji
studenckiej kontrowersyjny protest Ingrid Newkirk – zawisnąć naga na haku do
mięsa, jakby była wołową tuszą – Cooper powiedział, że posuwa się za daleko.
– Albo wspierasz moje przekonania, albo spadaj na drzewo – odparła Fiona.
– Bardziej ci zależy na zwróceniu na siebie uwagi niż na sprawie – zezłościł
się Cooper.
– Spadaj! – wrzasnęła.
Zerwali ze sobą i Cooper ustąpił ze stanowiska w sekcji PETA. Kiedy inni
członkowie sekcji pytali o powód jego odejścia, Fiona nazwała go słabym i
nieszczerym: „Dla niego to był tylko kaprys”.
„Czy ty w ogóle myś lis z o tym, cze go ja
potrze buję ? ”
Wielu wegan i wegetarian żywi głębokie przekonanie, że spożywanie mięsa
jest niemoralne, jednak postawa Fiony wobec przyjaciół i członków rodziny
świadczy o zadufaniu. Nie tylko nie zgadzała się z nimi, ale uważała, że jej
poglądy są bardziej chwalebne niż ich. Ona ma rację, a oni się mylą. Ona jest
dobrym człowiekiem, a jeśli ludzie przeciwstawiają się jej, są źli i nie chce mieć
z nimi nic wspólnego. Tylko że, jak zasugerował jej były chłopak Cooper, jej
pragnienie zwrócenia na siebie uwagi mediów czasami wydaje się potężniejszą
siłą motywującą niż przekonania. Potrzebuje innych ludzi, aby dostrzegli ją i
uznali jej wyższość.
Zadufany narcyz objawia się w rozmaitych sytuacjach, zwłaszcza w kontekście
zorganizowanej religii. Wielu ludzi głęboko wierzy w cichości ducha, ale
wierzący narcystyczny uporczywie obnosi się ze swoimi przekonaniami, jakby
czyniło to z niego kogoś lepszego. Chce być podziwiany za natężenie swojej
wiary. Często wydaje wyroki na innych ludzi, składając gołosłowne deklaracje
chrześcijańskiego miłosierdzia. Ostentacyjnie demonstruje poparcie dla
szlachetnych spraw, przewodniczy komitetom czy przewodzi inicjatywom, które
przyciągają uwagę. Najbliższą rodzinę jednocześnie zaniedbuje emocjonalnie, jak
i jest wobec niej wymagający.
Często jest skłócony z krewnymi i żywi do nich urazę – jest dla nich szorstki
czy pozbawiony empatii.
Moja klientka Winona poślubiła mężczyznę, który uważał się za duchowo
oświeconego i lepszego od innych. Mark godzinami studiował Pismo Święte i
często mówił Winonie, co studia biblijne ujawniły mu na temat jej wad jako żony.
Jeśli dochodziło między nimi do kłótni, niezmiennie powtarzał jej, że tkwi w
błędzie i że gdyby zwróciła się bardziej ku Słowu Bożemu, tak jak on to zrobił,
dostrzegłaby niesłuszność swojego postępowania. Jeśli kiedykolwiek ośmieliła
się skrytykować jego zachowanie, on przypuszczał bezpośredni kontratak na jej
charakter.
Mark ustalił plan seksu trzy razy w tygodniu, bez względu na to, czy Winona
miała na to ochotę. Powiedział też, że według Biblii prace domowe i
wychowywanie dzieci to zajęcia kobiece. Przy tych nielicznych okazjach, kiedy
Winona skarżyła się na zaniedbywanie przez niego jej potrzeb, on natychmiast
odwracał kota ogonem. „Zawsze mówisz o twoich potrzebach. A co z moimi?
Czy ty w ogóle myślisz o mnie i o tym, czego ja potrzebuję?”
Winona i Mark w końcu zwrócili się o poradę duszpasterską do swojego
kościoła. Z początku duchowni starali się zachować neutralność, ale z czasem,
gdy głębia egoizmu i niewrażliwości Marka stała się oczywista, ostatecznie
wsparli Winonę w jej pragnieniu rozwodu. Mark przez wiele miesięcy wysyłał
potem e-maile do pastora i doradców, z którymi pracowali nad problemem,
oskarżając ich o duchowe zaniedbanie obowiązków duszpasterskich. Zrobił z
siebie męczennika zdradzonego przez Kościół. Powtarzał z uporem, że w oczach
Boga jest człowiekiem niewinnym, który został skrzywdzony.

Przez lata mojej praktyki wielu klientów poświęcało sesje opisywaniu swoich
kłótni małżeńskich, rozpamiętując z gniewem, jak byli źle traktowani lub błędnie
oceniani przez współmałżonków. Gdy słuchałem tych diatryb słusznego
oburzenia, kojarzyły mi się one z wystąpieniami prawników w sądzie – mój
klient prowadził oczywistą sprawę przeciwko winnemu współmałżonkowi,
„udowadniając”, jak całkowicie nie ma on racji. Często odnosiłem wrażenie,
jakby moi klienci odmalowywali siebie jako skrajnie dobrych ludzi, cnotliwe
ofiary lepsze od swoich bardzo złych małżonków.
Ten typ argumentacji często występuje w związkach, które zaczęły się od
wzajemnej idealizacji do najwyższego stopnia. Jak już pisałem w rozdziale 5,
miłość romantyczna jest stanem umysłu bliskim urojenia, w którym dwoje ludzi
zgadza się, że są najatrakcyjniejszymi, najbardziej fascynującymi osobami na
świecie. Stają się dla siebie nawzajem pępkiem świata i często nawzajem się
idealizują. Z natury rzeczy z czasem idealizacja słabnie i partnerzy wyrabiają
sobie bardziej realistyczne spojrzenie na drugą osobę, wraz z bardziej
przyziemnym rodzajem miłości. Jednak mężczyźni i kobiety stosujący
narcystyczne obrony przed wstydem nie mogą znieść pełniejszego i
dokładniejszego spojrzenia na siebie. Gdy wzajemna idealizacja zaczyna słabnąć,
zarysowuje się linia rozłamu, a każdy z partnerów po obu jej stronach rości sobie
prawo do statusu zwycięzcy, robiąc z tego drugiego nieudacznika. W brutalnym
języku surowej moralności często zwracają się przeciwko sobie w słusznym
gniewie.
Po zażartej kłótni ze swoim mężem Erikiem moja klientka Denise przez
bezsenne godziny roztrząsała oskarżycielsko wymianę zdań, dokonała przeglądu
wszystkich wad Erica i posunęła się do totalnego oczernienia go. Przez
początkowe minuty sesji przedstawiała czarno-biały obraz awantury. Chociaż
Denise nie mówiła o tym głośno, uważała, że z racji wieloletniej terapii ma
lepszy wgląd i większą samoświadomość niż Eric, który podobno nic nie
wiedział o sobie samym czy o swoich destrukcyjnych zachowaniach. Ona była
kimś lepszym i oświeconym, podczas gdy on pozostawał w ciemności. Ona miała
rację, a on się mylił.
Denise pochodziła ze skrajnie zaburzonej rodziny. Zacząłem ją przyjmować,
kiedy była jeszcze dziewczyną, a już miała za sobą długą historię narkomanii i
zachowań autodestrukcyjnych. Przez lata, w rezultacie psychoterapii, dokonała
postępu: skończyła college, zrobiła karierę, wyszła za mąż za mężczyznę tak jak i
ona wykształconego, fachowca w swojej dziedzinie, urodziła dzieci. Jednak jak
wiele osób uciekających przed wstydem wyrobiła sobie coś w rodzaju
postterapeutycznej tożsamości obronnej: podczas gdy wcześniej często czuła się
gorsza od innych ludzi z powodu trudnej sytuacji rodzinnej i wczesnych
problemów, teraz postrzegała siebie jako kogoś lepszego (psychoanalitycznego
zwycięzcę) dzięki wglądowi w siebie, jaki uzyskała podczas naszej pracy.
Nieoświecony Eric często obsadzany był w roli nieudacznika.
W głębi serca (podświadomie) Denise czuła się zawstydzona i miała poczucie
winy z powodu „wariackiego” sposobu, w jaki wszczynała kłótnie. Bezwzględnie
dążąc do celu zostania Zwycięską Denise, nie uznawała swoich ograniczeń i
często brała na siebie więcej, niż zdołała udźwignąć w codziennym życiu. W
rezultacie uginała się pod ciężarem, zaniedbywała obowiązki, była rozdrażniona,
skłonna do wybuchów gniewu, nietolerancyjna wobec potrzeb emocjonalnych
swojej rodziny itd. Nękała ją bezsenność. Zamiast żałować własnych złych
wyborów, znajdowała winę w Ericu i bezustannie czepiała się go, zanim nie
sprowokowała awantury.
Denise widziała problem w kategoriach czarno-białych: albo 1) ona była w jak
najlepszym porządku, a winę za wszystko ponosił Eric, albo 2) była tak
pokręcona, że moglibyśmy równie dobrze dać sobie spokój i spuścić ją z wodą w
toalecie. Ponieważ przyznanie, że miała swój wkład we wszczynanie kłótni,
oznaczałoby ponowne nawiązanie kontaktu ze wstydem, zazwyczaj broniła
obrazu siebie jako Zwycięskiej Denise z wielkim zapałem. Atakowany Eric
często odpłacał pięknym za nadobne nazywał ją „wariatką” i traktował z pogardą.
Na początku, kiedy próbowałem przedstawić bardziej zróżnicowany obraz,
zwracała się również przeciwko mnie, oskarżając mnie o znieczulicę albo o
sprzymierzenie się z Erikiem przeciwko niej. Widząc się na krawędzi rozwodu,
Eric podjął psychoterapię u jednego z moich najbliższych kolegów.
Małżeństwo Denise i Erica przetrwało, ponieważ oboje nauczyli się łagodzić
dynamikę zwycięzca–nieudacznik charakteryzującą ich kłótnie. Z czasem Denise
zaczęła lepiej znosić swój wstyd, uznawać własne ograniczenia i bardziej dbać o
siebie. Małżeństwo z pełnokrwistym narcyzem zadufanym w sobie rzadko
kończy się tak dobrze. W trakcie całej przedłużającej się procedury rozwodowej i
brutalnej walki o opiekę nad dzieckiem, były mąż Tiny Swithin, Seth,
zachowywał postawę skrzywdzonej cnoty: utrzymywał, że jest człowiekiem
prawym, który zawsze postępuje prostolinijnie, natomiast ona jest manipulantką
bez skrupułów, „szmatą” pozbawioną zasad moralnych czy właściwego systemu
wartości.
Większość ludzi odczuwa koniec małżeństwa albo długotrwałego związku jako
bolesny uraz narcystyczny. Gdy zabraknie miłości czy podziwu partnera,
zazwyczaj cierpimy, zwłaszcza kiedy jest to niespodziewane, i często czujemy się
upokorzeni albo zawstydzeni tym doświadczeniem (przypomnij sobie reakcję
Kitty, kiedy orientuje się, że Wroński stracił dla niej zainteresowanie). Gdy obiekt
naszych uczuć uznaje, że już nie zasługujemy na jego miłość, nasza samoocena
drży w posadach. Możemy zwątpić we własną wartość, wycofać się ze świata i
lizać rany w prywatnym zaciszu. Opłakujemy koniec związku, ale w miarę jak
postępuje proces przeżywania żałoby, powoli odzyskujemy poczucie własnej
wartości.
Z drugiej strony, jeśli nie potrafimy znieść wstydu towarzyszącego odrzuceniu,
możemy zareagować narcystyczną obroną, zamieniając tę drugą osobę w nic
niewartego nieudacznika. Kiedy Natalie (patrz rozdział 2) odsłuchuje wiadomość
nagraną przez jej chłopaka i orientuje się, że on zamierza ją rzucić, cierpienie
trwa tylko chwilę, po czym przekształca się w słuszny gniew: „Co za palanty z
tych facetów!” Nikt nie odbiera dobrze odrzucenia – rozumiemy jej reakcję i
współczujemy jej, ponieważ wiemy, że cierpi. Może przeżyje żałobę po swoim
związku później, kiedy nie będzie tak udręczona.
Narcyz zadufany w sobie nigdy nie przeżywa żałoby. On obwinia.
Przez lata po rozwodzie mąż Winony, Mark, podtrzymywał swój status
męczennika. Prawdopodobnie zetknąłeś się z tym zjawiskiem w swoim życiu.
Tak samo jak ja, mogłeś słyszeć, jak ktoś znajomy oczernia byłego
współmałżonka, przedstawiając tę osobę jako pozbawioną jakiejkolwiek cechy
przemawiającej na jej korzyść, i zastanawiałeś się, czy jest druga strona tej
historii. Niepochlebne epitety piętrzą się, a ty masz ochotę powiedzieć: „Ale
przecież kiedyś kochałeś tę osobę”. Współmałżonek, który został zdradzony, jest
szczególnie skłonny do takiego słusznego oburzenia, gdyż poczucie upokorzenia
prowadzi do tego rodzaju narcystycznej obrony przed wstydem, jaki już umiemy
rozpoznać.
Donald Nathanson opisuje tę dynamikę w kategoriach odrazy (jednego z
wrodzonych afektów). „W świecie relacji interpersonalnych – wyjaśnia
Nathanson – tam gdzie jest odraza, tam będzie ogromna zmiana samooceny lub
naszej oceny drugiej osoby. Rozwód może być doświadczany jako zwycięstwo,
jeśli spostrzegamy tę drugą osobę wyłącznie jako obiekt odrazy”[1]. Inaczej
mówiąc, nie dopuszczamy do siebie wstydu odrzucenia („ogromna zmiana
samooceny”), wykształcając uczucie odrazy do osoby, którą kiedyś kochaliśmy.
Według Nathansona odraza ta często wyraża się w pogardzie, „formie gniewu, w
której oświadczamy, że druga osoba (…) jest poniżej nas i warta jest jedynie
odrzucenia”[2]. Tak więc pogarda, jedna z podstawowych narcystycznych obron
przed wstydem, zamienia drugą osobę w nieudacznika, kiedy wydajemy na nią
wyrok z naszych wyżyn.

Na rcyz nie tole ra ncyjny


Osoba o poglądach rasistowskich mogła je przejąć z otoczenia: społeczeństwa
rasistowskie często instytucjonalizują takie postawy i potajemnie szkolą swoich
obywateli w nietolerancji. Jednak w wypadku niektórych osób poglądy
rasistowskie są w bezpośrednim konflikcie z wartościami ich środowiska
społecznego. Aby zobaczyć w tym sens, musimy przyjrzeć się dynamice
narcyzmu: rasista jest czasami narcyzem, który wzmacnia obraz siebie kosztem
grup rasowych i mniejszościowych, jakie sytuuje poniżej siebie.
„Ja jestem zwycięzcą, a ty jako członek Grupy X, jesteś nieudacznikiem”.
Narcyz prześladowca (patrz rozdział 3) często przejawia postawy rasistowskie
i prześladuje mniejszości. „Czując wyższość wobec tych, których biorą na cel,
wierzą, że mają zarówno możliwość, jak i prawo znęcać się nad nimi. Są również
agitatorami przekonanymi, że mają monopol na prawdę i że postępują w jedyny
słuszny sposób (…) oni są czyści, inni są brudni”[3]. Krotko mówiąc, zadufany
narcyz o poglądach rasistowskich postrzega siebie jako oświeconego, a swoje
ofiary jako stojących niżej od niego, godnych pogardy nieudaczników, którzy
mają to, na co zasłużyli. Jak wszystkim ekstremalnym narcyzom zdecydowanie
brak mu empatii.
Zadufanie nietolerancyjnego narcyza wyraża narcystyczną obronę przed
jakimś budzącym lęk czy znienawidzonym aspektem własnego „ja”, którego się
wyparł i przerzucił na „gorszego” innego. Użytecznym i znanym przykładem jest
homofobia. Przez wiele lat profesjonalni i domorośli psychologowie spekulowali,
że ludzie, którzy przejawiają silnie homofobiczne postawy, po cichu odczuwają
pociąg do tej samej płci. Kilka badań dostarczyło ostatnio empirycznych
dowodów, że to prawda[4]. Aby zachować swój wyidealizowany, heteroseksualny
obraz siebie, homofobi wypierają się własnego pociągu i gardzą nim w innych
ludziach.
Homofob często wyraża nietolerancję dla homoseksualnych zachowań i
związków z przekonaniem o swojej wyższości, przekazywanej w języku lub za
pośrednictwem religii. Wielu religijnych homofobów poświęca się w życiu
zawodowym „nawracaniu” młodych homoseksualnych mężczyzn na
heteroseksualny styl życia. Mogą być zwolennikami psychoterapii
wykorzystującej awersyjne przeciwwarunkowanie, polegające na karaniu
zachowań niezgodnych ze stereotypem płci i nagradzaniu zgodnych. Często
publicznie, z pozycji ekspertów, wyrażają opinię na temat niemoralności i
destrukcyjności homoseksualizmu, nazywając go grzesznym i przeciwnym
bożemu prawu.
Jak się później okazuje, niektórzy z religijnych homofobów prowadzą
podwójne życie: wynajmują męskie prostytutki lub korzystają z aplikacji
umożliwiających anonimowe podboje seksualne. Podczas gdy nie przestają
publicznie piętnować homoseksualizmu, nie kryjąc odrazy, prywatnie dokonują
tych samych czynności seksualnych, których nie aprobują.
Według klasycznej teorii psychoanalitycznej odraza często jest formą reakcji
upozorowanej – typu psychologicznej obrony przed zakazanymi lub
nieakceptowanymi impulsami. Aby wyprzeć się swojego ogarniętego wstydem,
homoseksualnego „ja”, homofob wykształca uczucie odrazy do własnych
pragnień seksualnych, konstruuje wyidealizowane, fałszywe (heteroseksualne)
„ja” i poświęca się publicznemu dowodzeniu, że ludzie o dokładnie tych samych
skłonnościach są wybrakowani i grzeszni. Może stać się przekonanym o własnej
słuszności bojownikiem przeciwko homoseksualizmowi, podając się za szacowny
autorytet, a tymczasem okłamuje sam siebie i innych co do swojej prawdziwej
natury.
Działając na wielkiej scenie – w polityce, show-biznesie, sporcie zawodowym
– narcyz zadufany w sobie ma duże możliwości do wyrażania swojej pogardy i
wypierania się własnego wstydu. Czasami zadufanie przybiera ton religijny,
maskujący pogardę. Fałszywa pokora oraz pozorne przywiązanie do Pisma
Świętego i tradycyjnych wartości moralnych, mogą przesłaniać rzeczywisty cel
krucjat: wspieranie obronnego i wyidealizowanego obrazu siebie, który trzyma w
ryzach wstyd.
Czasami jednak, zadufanie i pogarda dla innych, przekracza wszelką miarę.
Zamiast kryć się za maską cnoty, niektórzy narcyzi na eksponowanej pozycji
odrzucają pokorę i wykorzystują swoją władzę i pozycję, aby wyrażać pogardę,
rozdymając swój wielkościowy obraz siebie.
Chociaż monopol na słuszność zazwyczaj kojarzy się z poczuciem moralnej
czy religijnej wyższości, ekstremalny narcyz bez przekonań religijnych również
może być odbierany jako zadufany w sobie. Niektórzy narcyzi wyrażają siebie
przez zadufanie, ponieważ uważają, że wiedzą lepiej od wszystkich innych, co
należy zrobić czy jakie mieć zdanie. Zamiast opierać się na Biblii czy
tradycyjnych wartościach moralnych, postrzegają siebie jako ostateczne źródło
autorytetu.
Tak jak narcyz prześladowca, który nęka swoje ofiary, aby wzmocnić własny
status zwycięzcy, zadufany w sobie narcyz na arenie publicznej potrzebuje
oponenta, którego może upokorzyć, aby zademonstrować swoje lepsze
rozumienie spraw tego świata. Mając władzę, może publicznie maltretować
współpracowników i traktować ich z pogardą. Często szuka zwady i wszczyna
szeroko nagłośnione polemiki, „dowodząc” własnej wyższości przez ośmieszanie
oponentów jako nieudaczników, idiotów i mazgai. I tak samo jak narcyz
wszechwiedzący zawsze musi mieć rację.
Przedstawiony poniżej przykład biznesmena Isaaca Feldmana jest fikcyjny, ale
w życiu jest to częsty scenariusz wśród zadufanych w sobie narcyzów w
eksponowanych sferach międzynarodowych korporacji, handlu
nieruchomościami i mediów.

Im wię ks zy, tym le ps zy


Nathan Feldman, ojciec Isaaca, uważał, że na świecie są tylko dwie kategorie
ludzi – zwycięzcy i nieudacznicy. Każdy Feldman, rzecz jasna, będzie zwycięzcą.
Jako drobny deweloper w Montrealu Nathan już zarobił kilka milionów dolarów.
I oczekiwał, że synowie powiększą rodzinny majątek. Jason, najstarszy, miał
łagodne usposobienie i wyraźnie nie nadawał się do tej pracy. Nathan uważał go
za godnego pogardy mięczaka i swoje nadzieje skoncentrował na Isaacu, który
nie zawiódł.
Od wczesnych lat życia Isaac miał przerost ambicji i zawsze musiał być
najlepszy we wszystkim, co robił, zarówno w sporcie, jak i w nauce. W szkole
średniej był gwiazdą hokeja, ale nie miał przyjaciół. Nawet ci, którzy dobrze go
znali, nigdy nie czuli bliskości z nim. Innych chłopców trzymał na dystans,
widząc w nich potencjalnych rywali, zagrażających jego wyższości. Dziewczyny
zrażał swoją arogancją. Nauczyciele uważali, że się popisuje, jest bezczelny i
stale pcha się na środek sceny.
Inaczej niż ojciec, który zbił majątek na budowaniu mieszkań dla ludzi o
średnich dochodach i małych kompleksów mieszkalnych w Montrealu, aspiracją
Isaaca była budowa biurowców, hoteli i centrów handlowych. Im większych, tym
lepiej. Zyskał lokalną sławę podczas społecznych konsultacji w sprawie zmiany
planu zagospodarowania przestrzennego działki w śródmieściu, na której
zamierzał zbudować ogromny hotel. Chociaż w okolicy zaznaczał się już trend
budownictwa komercyjnego, rzeczona działka przeznaczona była pod
jednorodzinny budynek mieszkalny. Stał na niej podupadły, ale zabytkowy duży
dom.
Kiedy podczas jednego z zebrań w ramach konsultacji mieszkanka dzielnicy
opowiedziała się przeciwko projektowi Isaaca, zakrzyczał ją i nazwał idiotką.
„Pani nie ma pojęcia, o czym mówi – huknął. – To tacy ograniczeni ludzie jak
pani zawsze chcą powstrzymywać postęp. Mój hotel zrobi więcej dobrego dla
wizerunku tego miasta niż jakikolwiek stary budynek”. Był to wczesny przejaw
cechy jego charakteru, która przybrała na sile w późniejszych latach – opisywanie
swoich projektów przymiotnikami w stopniu najwyższym: „najwyższy” budynek
w Montrealu, „największa” transakcja na rynku nieruchomości w historii,
„największe” centrum handlowe w Kanadzie itd.
Ponieważ konsultacje się przedłużały, Isaac stracił cierpliwość i wysłał ekipę z
ciężkim sprzętem, która pod osłoną nocy zrównała z ziemią sporny budynek. Po
obudzeniu się mieszkańcy Montrealu ujrzeli kupę gruzów zamiast zabytkowego
domu. Ostatecznie uzyskał decyzję o przekwalifikowaniu działki i zezwolenie na
budowę, tak jak chciał. Zbudował swój hotel, po czym agresywnie zachwalał go
jako „największy w Montrealu”. Pod względem liczby pokoi i pięter był on w
rzeczywistości piąty co do wielkości w mieście.
W miarę jak rozrastało się jego imperium, Isaac agresywnie rekrutował
dyrektorów i menedżerów z innych firm, pozyskiwał najzdolniejszych i dobrze
im płacił. Jednak kiedy już przechodzili do niego, uważał ich za potencjalne
zagrożenie dla swojego autorytetu. Nie pozwalał swojemu wiceprezesowi
samodzielnie odbywać spotkań. Stwarzał atmosferę rywalizacji, nastawiając
jednych na drugich, co jak twierdził, służyło „wspomaganiu kreatywności”. Ze
względu na jego styl zarządzania przypominający ręczne sterowanie i
przekonanie, że zawsze wie lepiej niż ktokolwiek inny, zrażał wielu
pracowników. Odchodzili do konkurencji albo zakładali własne firmy.
Ci, którzy zostali, często narzekali na jego styl zarządzania, oparty na
oskarżeniach, zadufaniu i pogardzie. Kiedy sprawy nie szły tak, jak Isaac uważał,
że powinny, wybuchał jak wulkan: wrzeszczał, klnął i miotał oskarżenia o
lenistwo i niekompetencję. No i, oczywiście, nie słuchał rad. Młodsi i lepiej
zorientowani członkowie jego zespołu często odradzali mu pewne akwizycje,
przedkładając szczegółowe analizy, z których wynikało, że nie będą rentowne.
Kiedy Isaac postępował wbrew ich radom i w konsekwencji przedsiębiorstwo
traciło pieniądze, o porażkę obwiniał swoich podwładnych.
Z drugiej strony, przedsięwzięcia deweloperskie Isaaca kwitły. Został jednym z
najbogatszych ludzi w Kanadzie, znanym jako „Król Centrum Handlowego”,
ponieważ sieć jego centrów handlu detalicznego objęła cały kraj. Gdy jego
majątek urósł do ogromnych rozmiarów, zaczął się rozglądać za innym sposobem
uhonorowania własnego potężnego ego i uznał, że człowiek o jego pozycji
powinien związać swoje nazwisko z klubem sportowym. W młodości interesował
się hokejem, więc kupił kanadyjską drużynę ligi narodowej i przystąpił do
modernizacji jej stadionu. Szczególną wagę przykładał do miejsc kategorii
premium i lóż klubowych, nie szczędząc kosztów na wszelkie udogodnienia
zadowalające człowieka o jego pozycji.
Scott Hendricks odpowiedzialny za prace modernizacyjne, niejednokrotnie
ostrzegał szefa, że kosztorys został przekroczony. Za te luksusowe miejsca na
trybunach można by zarządać cen, które usprawiedliwią koszta poniesione na ich
zbudowanie, ale tylko pod warunkiem, że drużyna Isaaca wejdzie do finału
Pucharu Stanleya. W przeciwnym razie straty będą ogromne. Scott usiłował
powściągnąć zapędy szefa, ale ten zbywał go raz za razem. Kiedy
zmodernizowany stadion otwarto z fanfarami, Isaac zachwalał go (z typową dla
siebie pyszałkowatością) jako „najpiękniejszy, największy, najnowocześniejszy i
najbardziej luksusowy w lidze”. Scott i jego koledzy mogli tylko przewrócić
oczami i trzymać język za zębami.
Nowy stadion natychmiast zaczął wysysać pieniądze. Koszty obsługi
zadłużenia, sponsorowania drużyny i utrzymania samego obiektu daleko
przekraczały wpływy ze sprzedaży biletów na miejsca na trybunach i w
rozrzutnie luksusowych lożach. Jak zwykle Isaac uchylił się od
odpowiedzialności, w świętym oburzeniu wskazując palcem kogo innego. Scott
schował dumę do kieszeni i wziął na siebie atak. Wiedział, że należy to do jego
obowiązków służbowych.
Później, pewnego dnia podczas zebrania kierownictwa wyższego szczebla,
Isaac wpadł spóźniony do sali konferencyjnej, wymachując najnowszym
raportem kosztów i wrzeszcząc na całe gardło. Swoją wściekłość skierował
bezpośrednio na Scotta Hendricksa. „Co to, kurwa, jest? Mówiłem ci, że
powinniśmy ciąć na tych luksusowych lożach. Gdzie miałeś tę swoją pieprzoną
głowę? Jesteś bezużytecznym gównem”.
Scott wiedział, że nie należy się sprzeciwiać szefowi, ale jego cierpliwość
osiągnęła punkt krytyczny. „Isaacu, nie raz cię ostrzegałem, że kosztorys jest
przekroczony, ale ty nie słuchałeś” – powiedział, po czym tak spokojnie, jak
tylko to możliwe, przedstawił zapisy poprzednich zebrań, noty i raporty,
wszystkie potwierdzające jego ostrzeżenia.
Jednak dowody Scotta tylko jeszcze bardziej rozjuszyły Isaaca. Obelżywa
tyrada trwała ponad godzinę. Isaac upokarzał Scotta w obecności kolegów.
Nie będąc w stanie dłużej znosić pogardy zadufanego w sobie Isaaca i ciągłych
napaści na siebie, Scott zrezygnował z pracy jeszcze tego samego dnia.

J a k s obie ra dzić z na rcyze m za dufa nym w s obie

Scott Hendricks przekonał się boleśnie na własnej skórze, że narcyz zadufany


w sobie nie będzie słuchał rozsądku i jest odporny na argumenty oparte na
prawdzie i logice. Posługuje się pogardą i oburzeniem, aby wzmocnić swoją
pozycję i osłabić tych, którzy się z nim nie zgadzają. Kiedy błędy czy
niepowodzenia zagrażają jego samoocenie, płynnym ruchem przerzuca winę na
innych. Zamiast doświadczać własnego wstydu, wymusi na tych, których ma pod
ręką, aby dźwigali go za niego, poniżając ich.
Jeśli masz do czynienia z zadufanym w sobie narcyzem w miejscu pracy,
często twoim niepisanym obowiązkiem zawodowym jest chronienie go przed
wstydem. Regularnie będziesz musiał brać na siebie winę za jego błędy. Od czasu
do czasu musisz znieść upokorzenie, aby on mógł zachować swój
wyidealizowany obraz siebie. Nie zawracaj sobie głowy usiłowaniem
przemówienia mu do rozsądku. Nie będzie słuchał prawdy potwierdzonej faktami
i nigdy się nie zmieni. Chociaż sposób, w jaki cię traktuje, możesz uważać za
całkowicie niesprawiedliwy, pamiętaj, że w narcystycznym widzeniu świata
sprawiedliwość jest nieistotna.
Moja znajoma prawniczka pracowała z narcyzem zadufanym w sobie, który
regularnie obwiniał ją o własne błędy. Z początku sprzeciwiała się
niesprawiedliwości jego krytyki, co zazwyczaj nasilało oskarżycielski atak i
wywoływało gniewną tyradę. W końcu nauczyła się, że najskuteczniejszą
strategią jest odpuścić i przyjąć odpowiedzialność z prostymi przeprosinami:
„Bardzo przepraszam. Co mogę zrobić, żeby rozwiązać problem?” Takie
podejście niwelowało oburzenie, chociaż oznaczało, że musiała schować dumę
do kieszeni. Jeśli znajdujesz się w podobnej sytuacji, będziesz musiał
zdecydować, czy dalsza kariera warta jest okupienia jej upokorzeniami i
nieprzyjemnościami.
W przyjaźni z narcyzem zadufanym w sobie jesteś zabezpieczony przed
atakiem dopóty, dopóki pozostajesz sojusznikiem wspierającym jego
wyidealizowany obraz siebie. Trzeba będzie ze współczuciem słuchać opowieści
o jego nieporozumieniach z innymi ludźmi, nawet jeśli uważasz, że ci inni nie są
winni tak całkowicie, jak on to przedstawia. Nigdy go nie krytykuj. Choć możesz
być przekonany, że prawdziwa przyjaźń wymaga mówienia prawdy, narcyz
zadufany w sobie nie chce słuchać prawdy. Z tego powodu będziesz musiał
zdecydować, czy ta „przyjaźń” faktycznie cię zadowala. Czy jest warta znoszenia
zniekształceń rzeczywistości, które musisz akceptować? Czy naprawdę chcesz
spędzać swój cenny czas wolny, trzymając język za zębami?
W relacji romantycznej, zwłaszcza we wczesnym okresie idealizacji, możesz
się nie zorientować, że wiążesz się z narcyzem zadufanym w sobie. Naturalnie
cieszy cię, że jesteś idealizowany, i z początku możesz nie kwestionować
nieustannego surowego osądzania innych ludzi.
Ponieważ jesteś zakochany, chcesz wspierać, uciszasz swoje wątpliwości co do
słuszności tego krytycyzmu.
Przy pierwszej poważnej różnicy zdań między wami jako parą okaże się, że
jesteś obiektem takiej samej surowości. To przejście od idealizacji do brutalności
prawdopodobnie będzie ogromnym wstrząsem. Możesz mieć poczucie, że
opłakujesz nagły koniec romantycznej bajki.
Kiedy minie trochę czasu od brutalnej kłótni i narcyz zadufany w sobie
poczuje się bezpieczniej w swojej tożsamości, może cię przepraszać i próbować
przywrócić stan wzajemnej idealizacji. Będąc w nastroju smutku, opłakując stratę
romantycznej bajki, możesz chętnie przyjąć przeprosiny. Możesz wybaczyć,
oszukując się, że kłótnia była wynikiem zwykłego nieporozumienia,
jednorazowym wybuchem, który nigdy się nie powtórzy. Po pierwszych
awanturach, podczas których Neal brutalnie gwałcił samoocenę Alexis, często
następnego dnia przysyłał jej kwiaty i romantyczny liścik, błagając o wybaczenie.
Potrzebowała wielu miesięcy, żeby rozpoznać schemat.
Tak samo jak Alexis musisz uświadomić sobie, że związek z narcyzem
zadufanym w sobie polega na powtarzających się napaściach i upokorzeniach.
Nie pozwól, aby twoja tęsknota za idealną miłością cię zaślepiła.
Nie łudź się, że ukochana osoba się zmieni, a ty możesz powrócić do
romantycznego błogostanu. Jak większość ekstremalnych narcyzów, tak i ten typ
rzadko się zmienia, stosuje natomiast coraz ostrzejsze formy obwiniania, pogardy
i świętego oburzenia, aby wzmacniać wyidealizowany obraz siebie, a wszystko
twoim kosztem.
9. J e ś li mi s ię s prze ciwis z,
za ła twię cię
NARCYZ MŚ CIWY

W niesamowitej opowieści Edgara Allana Poe Beczka Amontillada Montresor,


narrator opowiadający w pierwszej osobie, zwabia nic niepodejrzewającego
przyjaciela o imieniu Fortunato do swojej piwnicy z winami. Najpierw upija go
winem, po czym przykuwa go łańcuchami we wnęce, którą zamurowuje, i
zostawia go tam na pewną śmierć. Pierwsze zdanie opowieści pokazuje jego
motywację: „Tysiące krzywd zadanych mi przez Fortunata zniosłem cierpliwiej,
niźli to było w mej mocy, lecz gdy doszło do zniewagi, poprzysiągłem sobie
zemstę”[2].
Podobnie jak Montresor, narcyz mściwy jest osobą, która doświadcza zranienia
swojej „cennej dumy” jako personalnego ataku i okrutnie się odpłaca. Mając
bardzo cienką skórę, często się obraża, choć nikt nie chciał go obrazić. Jego
wroga reakcja na niewinne uwagi niejednokrotnie wprawia w osłupienie tych,
którzy doświadczają jego mściwości, ponieważ wydaje się ona nieproporcjonalna
do zniewagi. Aspekt ludzkiej psychologii wprowadzony w rozdziale 2 pomaga
wyjaśnić jego zachowanie.
Zgodnie z zasadą fałszywej atrybucji ludzie są skłonni wnioskować o
sprawstwie tam, gdzie żadnego sprawstwa nie ma: często uważamy, że skoro
doświadczamy określonej emocji, ktoś inny musi celowo powodować, że ją
czujemy. Dla przykładu omówiłem drażliwość, jaką czujemy od czasu do czasu i
naszą tendencję do postrzegania w takich momentach innych ludzi jako
irytujących, jakby to oni byli przyczyną naszego stanu emocjonalnego. Możemy
nawet czuć się prześladowani przez ich zachowania, tak jakby z rozmysłem
chcieli grać nam na nerwach.
Kiedy nieuświadomiony wstyd grozi przedostaniem się do świadomości,
narcyz mściwy czuje się zaatakowany. Rdzenny wstyd jest głęboko bolesnym
doświadczeniem, a dzięki zasadzie fałszywej atrybucji narcyz mściwy wierzy, że
ktoś inny chce, żeby czuł ten ból. Z tego powodu może odbierać cię jako
atakującego, kiedy nieumyślnie zrobisz lub powiesz coś, co wzbudzi jego wstyd.
Jego reakcja może się wydawać irracjonalna. „Nie to miałem na myśli!” –
możesz chcieć się spierać. Ale tak jak Montresor, który był odporny na błagania
Fortunata o litość, kiedy zamurowywał wnękę, narcyz mściwy nie będzie słuchał.
Może się rzucić, żeby ci „oddać”, albo metodycznie obmyślać sposób, w jaki cię
zniszczy.
Biorąc pod uwagę opozycję zwycięzca–nieudacznik wpisaną w narcyzm, nic w
tym dziwnego, że ekstremalni narcyzi nie umieją przegrywać, zarówno w grach,
jak i w sporcie. Kiedy tylko przegrana w zawodach naraża ich na wstyd, mogą
poczuć się zaatakowani i sięgnąć do narcystycznych obron, które umiemy już
rozpoznawać. Odmówią wzięcia odpowiedzialności za przegraną, obwiniając
członków swojego zespołu albo oskarżając przeciwników o oszukiwanie.
Uciekną w wyższość i pogardę. Mogą być ogarnięci oburzeniem i gniewem i
atakować przeciwników w sposób mściwy.
Tak jak DP Wong, który knocił scenę, a potem beształ reżysera, osoba
nieumiejąca przegrywać może zwrócić się przeciwko stojącemu najbliżej i często
robi to w bardzo brutalny sposób. W środowisku zawodowego tenisa wielu
zawodników regularnie trafia na czołówki gazet z powodu swoich
megalomańskich zachowań i słownych napaści na sędziów. Wszyscy oni zostali
przez miłośników sportu opatrzeni etykietką osób nieumiejących przegrywać. Na
YouTubie zamieszczonych jest wiele materiałów będących zapisem ich reakcji na
niepomyślny werdykt: w każdym wypadku zawodnicy próbują upokorzyć
sędziego, traktując go z absolutną pogardą i uciekając w słuszne oburzenie.
Często sprawiają wrażenie, że czują się prześladowani i reagują mściwym
atakiem na osobę sędziego.
Narcyz mściwy występuje także w miejscu pracy. Nad wyraz ambitny,
wyobraża sobie, że otoczony jest przez rywali i robi się zazdrosny, kiedy ktoś
inny odniesie sukces. Może się poczuć zraniony lub znieważony, choć nikt go nie
znieważa. Jeśli głęboko odczuwa zagrożenie ze strony rywala, może próbować
zniszczyć karierę tej osoby albo pozbyć się jej z firmy. Jego mściwość może się
utrzymywać przez długi czas po tym, jak wróg sam zszedł z pola albo został
zwolniony.

„J uż nigdy nie zna jdzie s z pra cy w tym


mie ś cie ”
Przez sześć lat po ukończeniu college’u Tyler McOwen pracował w dziale
marketingu Barron’s Inc. Otrzymywał niezmiennie pozytywne oceny wyników
swojej pracy, pnąc się po szczeblach korporacyjnej drabiny, i obecnie kierował
małym zespołem specjalistów od IT, który administrował stroną internetową
firmy, prowadził marketing e-mailowy i odpowiadał za pozycjonowanie firmy w
przeglądarkach. W Barron’s zawsze dobrze mu się pracowało z kolegami i
zwierzchnikami. Kiedy szef marketingu ogłosił, że dostał lepszą propozycję i
odchodzi, Tyler zgłosił kierownictwu swoją kandydaturę na to stanowisko, choć
bez większej nadziei, że je dostanie. Wiedział, że nie ma wystarczających
kwalifikacji.
Był akurat w delegacji na targach, kiedy usłyszał, że Barron’s zatrudniło szefa
marketingu z konkurencyjnej firmy, faceta, którego nigdy w życiu nie widział.
Pierwszego dnia po powrocie, wchodząc do swojego pokoju biurowego, został
zatrzymany przez Phila, nowego szefa marketingu. Nie zorientował się od razu,
że to jego nowy szef.
– Potrzebuję raportu o tej nowej kampanii na Twitterze, na zaraz – zwrócił się
do niego Phil. – Po południu mam spotkanie z prezesem.
– Przepraszam – powiedział Tyler, odczuwając skutki różnicy czasu. – Ty
jesteś…
Gdy tylko Tyler wypowiedział te słowa, dotarło do niego, kto to musi być. Phil
wyglądał na mocno urażonego. Cofnął się, twarz wykrzywił mu grymas pogardy.
– Twoim szefem, geniuszu – warknął. – Chcę to mieć do południa – dodał,
odwracając się tyłem.
Tyler przyniósł przed południem raport i próbował przepraszać, ale Phil nie dał
się przeprosić. Od tej pory Tyler nie był w stanie zrobić nic, co zadowoliłoby jego
nowego szefa. Kiedy przedłożył plan zamieszczenia na stronie firmy serii
artykułów instruktażowych, Phil storpedował pomysł.
– Nie, potrzebujemy więcej treści wideo.
– Zgadzam się. Zgłaszałem taki pomysł wcześniej. Problemem jest budżet –
nie ma na to pieniędzy.
– Pozwól, że to ja będę się martwił o pieniądze. Po prostu przynieś plan.
Tyler czuł się podekscytowany, że może wreszcie zostanie producentem wideo
na stronę firmy. Wiele razy omawiał tę możliwość z przyjacielem, który
prowadził małą firmę produkcyjną, realizującą niskobudżetowe reklamy
telewizyjne na lokalny rynek. Po rozmowie z Philem przez wiele dni ciężko
pracował nad projektem serii sześćdziesięciosekundowych spotów i z pomocą
przyjaciela sporządził kosztorys. Kiedy przekazał projekt szefowi, Phil spytał:
– Co to ma być?
– Plan nowego spotu wideo na naszą stronę, tak jak chciałeś.
Phil oddał mu wydruki.
– Nie ma pieniędzy w budżecie.
– Przecież mówiłeś, że je znajdziesz.
– Niczego takiego nie mówiłem.
Tyler gotował się w środku, ale gryzł się w język. Kiedy już był w drzwiach,
Phil zatrzymał go:
– Ej, ty, McOwen, słyszałem, że miałeś chrapkę na moje stanowisko.
Tyler odwrócił się i zobaczył zarozumiały uśmiech na twarzy Phila.
– Chyba zwyciężył lepszy – powiedział, choć dużo go to kosztowało.
Phil uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Dobrze powiedziane. To wszystko, McOwen, możesz odejść.
Tyler był tak wściekły, że popełnił poważny błąd w ocenie sytuacji. Nie dając
sobie czasu na ochłonięcie, wysłał e-mail do prezesa, z dołączoną kopią swojej
propozycji wideo. „Wiem, że w dotychczasowych dyskusjach wideo wydawało
się poza naszym zasięgiem, ale znalazłem sposób na obniżenie kosztów.
Uprzejmie proszę zapoznać się z załączonym projektem i kosztorysem”.
Następnego dnia Phil wpadł do pokoju Tylera, wrzeszcząc tak głośno, że
słychać go było na całym piętrze:
– Jeśli nie przestaniesz mi robić koło pióra, wyrwę ci jaja. Rozedrę cię na
strzępy i zostawię, żebyś się wykrwawił na śmierć. Czy to jest dla ciebie
wystarczająco jasne, ty debilu? Co ty sobie, kurwa, myślisz, że kim niby jesteś,
żeby załatwiać sprawy nad moją głową? Ty mały gnojku!
Tylerowi odebrało mowę. Wcześniej spotykał się z przejawami utraty
panowania nad sobą i wybuchami gniewu – życie korporacyjne jest polem
minowym nadzianym wielkimi ego – ale to był zupełnie nowy poziom agresji.
– Nie możesz do mnie mówić w ten sposób – wykrztusił.
– Będę do ciebie mówił, jak mi się, kurwa, podoba – wycedził Phil i opuścił
pokój Tylera, trzaskając drzwiami.
Sytuacja ze złej zmieniła się na jeszcze gorszą. Phil przysyłał e-maile, żądając
raportów o postępach, i odpowiadał na nie wulgarnymi szyderstwami. Zebrania
działu marketingu odbywały się regularnie, ale Tyler rzadko bywał
powiadamiany. Na tych zebraniach, w których uczestniczył, Phil traktował go z
jawną pogardą, ośmieszając jego sugestie. Kiedyś nawet rzucił w Tylera
długopisem. Tyler rozejrzał się po sali, szukając wsparcia, ale koledzy siedzący
przy stole konferencyjnym spuścili wzrok. Phil zastraszył wszystkich i nikt nie
chciał narazić się na jego gniew.
Tyler zaczął mieć problemy ze snem. Czasami rano, przed wyjściem do pracy,
odczuwał takie mdłości, że bał się, że zwymiotuje. Kiedy w końcu wyjechał na
targi do Los Angeles, poczuł ulgę, będąc daleko od biura, ale nawet w Kalifornii
nie zaznał spokoju. Phil przysyłał mu napastliwe e-maile, domagając się
codziennego sprawozdania z każdej sekundy jego czasu. Po powrocie Tylera
zażądał szczegółowego wyliczenia kosztów i kwestionował każdą pozycję.
Odmówił zwrotu za taksówkę z lotniska, twierdząc, że powinien skorzystać z
hotelowego busa.
Tyler czuł się tak zgnębiony, że ostatecznie zdecydował się zwrócić do
Belindy, szefowej działu personalnego Barron’s. Nie okazała wielkiego
zrozumienia dla jego skargi.
– Skoro jest taki zły, dlaczego nikt inny się nie skarży? – spytała.
– Bo wszyscy się go boją.
Belinda popatrzyła na niego sceptycznie.
– Próbowałeś porozmawiać z nim o tym, jak cię traktuje?
Tyler żachnął się.
– Z Philem się nie rozmawia. Jego się słucha. Owszem, próbowałem.
– Zobaczę, co mogę zrobić – powiedziała Belinda, a on już wiedział, że to
spotkanie nic nie da.
– Zachowałem e-maile – powiedział w desperacji. – Mam świadków. Potrafię
udowodnić, że to, co mówię, jest prawdą.
Po wyrazie jej twarzy Tyler zorientował się, że właśnie stał się pracownikiem
stwarzającym problemy, który może wnieść sprawę przeciwko firmie. Teraz był
wrogiem.
Tyler skonsultował się z prawnikiem, który doradził mu prowadzenie rejestru
obrażających go starć z Philem i zachowywanie e-maili. Zasugerował również,
aby Tyler zaczął szukać nowej pracy.
– Ale to znaczy, że ten palant wygra – zaoponował Tyler.
– Nie idź na noże z tym facetem, radzę ci, bo przegrasz.
Pewnego dnia, gdy Phil znów ośmieszył go przed całym działem marketingu,
Tyler w końcu złożył rezygnację z dwutygodniowym okresem wypowiedzenia.
W tym czasie skontaktował się z headhunterem, który zapewnił go, że nie będzie
miał problemu ze znalezieniem pracy, zważywszy na jego umiejętności i
doświadczenie. Po zgłoszeniu kandydatury Tylera do kilku firm, z których żadna
nie zaprosiła go na rozmowę kwalifikacyjną, headhunter nie był już takim
optymistą.
– Twój ostatni szef wystawił złą ocenę twoich wyników pracy – poinformował
Tylera. – Rozumiem, że coś do ciebie ma.
Tego samego wieczoru, w domu, Tyler odebrał e-mail od Phila: „Już nigdy nie
znajdziesz pracy w tym mieście”, podpisanego złośliwie uśmiechniętą buźką.
Zdesperowany Tyler wrócił do prawnika. Sporządzili pełny raport ze
zdarzenia, poparty napastliwymi e-mailami, łącznie z ostatnią groźbą Phila, i
złożyli go w dziale personalnym Barron’s. W piśmie przewodnim prawnik
zasugerował, że następnym krokiem będzie wniesienie do sądu sprawy o celowe
powodowanie cierpienia emocjonalnego. Ostatecznie Barron’s poszło na ugodę,
obejmującą odszkodowanie pieniężne i zapewnienie, że na przyszłe wnioski o
referencje odpowie pozytywną opinią.
Kiedy headhunter znów zgłosił kandydaturę Tylera, nowa firma natychmiast
zaprosiła go na rozmowę kwalifikacyjną i z miejsca go zatrudniła.
Tyle tylko, że Phil nie stracił swojego stanowiska w Barron’s.

Tak jak narcyz zadufany w sobie z poprzedniego rozdziału, narcyz mściwy


musi zawsze mieć rację. Jeśli podważasz jego autorytet, nie tylko jesteś w
błędzie, ale robisz z siebie jego wroga. Przystąpi do ataku, uderzy. Jeśli mu
oddasz, będzie próbował cię zniszczyć. Jak zauważył prawnik Tylera, „pójście na
noże” z mściwym narcyzem jest pomysłem skazanym na porażkę. Doprowadzi
do eskalacji i coraz brutalniejszej walki mającej udowodnić, kto jest zwycięzcą.
Według podobnego scenariusza rozgrywają się kłótnie między małżonkami,
jeśli któreś z partnerów jest wysoce narcystyczne. Na przykład co kilka tygodni
mój klient Adam przychodził na sesję w desperacji po kolejnej piekielnej
awanturze z żoną, Lili. Kłótnia zazwyczaj zaczynała się od jakiegoś drobiazgu:
Adam musiał zostać dłużej w pracy i zapomniał zadzwonić do domu. Albo
pojechali razem na przejażdżkę rowerową i on jechał szybciej od niej. Albo
okazał entuzjastyczne poparcie dla jej decyzji zapisania się do college’u, na co
ona zarzuciła mu, że zależy mu tylko na pieniądzach i statusie. „Myślisz, że nie
jestem wystarczająco dobra!” – krzyczała.
Jeśli Adam się bronił, Lili rozkręcała się w swoim krytycyzmie. To, że zależy
mu tylko na pieniądzach, przechodziło w: „Nie masz pojęcia o miłości. Nigdy nie
miałeś”. Zapomnienie o zawiadomieniu jej, że wróci później z pracy, eskalowało
do: „Jesteś niewiarygodnie samolubny! Nigdy nie myślisz o nikim poza sobą!”
Oskarżała Adama, że celowo próbował ją poniżyć, udowadniając, że jest
silniejszy i bardziej wytrzymały na rowerze. „Jesteś taki cholernie ambitny! Nic
cię nie obchodzi, tylko twoje zwycięstwo!” Nigdy, zawsze, nic – kiedy wstyd i
narcyzm zabarwiają kłótnie małżeńskie, język staje się coraz bardziej radykalny.
„To jest niesprawiedliwe, nie to miałem na myśli!” – często odpowiadał Adam,
co tylko prowadziło do wybuchu ze strony Lili: „Co za cholerna strata, te
wszystkie lata! Chcę rozwodu!”
Po jednym czy dwóch cichych dniach goryczy Lili „zapominała” o awanturze i
o tych wszystkich złych rzeczach, które mówiła. Nie pamiętała, że powiedziała
Adamowi, że chce rozwodu. Kiedy się tego najmniej spodziewał, będąc w pracy,
dostawał miłosny SMS, albo wracał do domu, a tam Lili nakryła do kolacji przy
świecach i postawiła na stole kwiaty. Nigdy nie wspominała o kamiennej ciszy,
za to zachowywała się, jakby go uwielbiała, mówiąc o sobie, że jest
„najszczęśliwszą dziewczyną na świecie”.
Chwiejna natura Lili przejawia wiele cech zaburzenia osobowości z
pogranicza, ale jednocześnie jest ona wysoce narcystyczna i zmaga się ze
wstydem. Dorastała na parkingu dla przyczep mieszkalnych i była molestowana
przez własnego dziadka i starszego brata. Rzuciła szkołę średnią i wyszła za mąż
w wieku siedemnastu lat, ponieważ była w ciąży. To pierwsze małżeństwo trwało
zaledwie kilka lat i skończyło się trudnym rozwodem z bezlitosną walką o opiekę
nad dzieckiem. Z kolei Adam pochodził z pełnej rodziny, miał wykształconych
rodziców, zdobył dyplom i odnosił sukcesy w swojej dziedzinie.
Na poziomie podświadomym Lili doświadczała siebie jako nieudacznika, ale
nie mogła znieść cierpienia wstydu. Zawsze gotowa bronić się przed
narcystycznym urazem, bywała brutalna, jeśli poczuła się obrażona. Kiedy w
kłótniach małżeńskich groziło uaktywnienie się wstydu, włączała się dynamika
zwycięzca–nieudacznik i Lili uznawała Adama za tego, który z premedytacją
chce ją upokorzyć. Kiedy już wdawała się w walkę, niepowstrzymanie parła do
zwycięstwa, po drodze brutalnie atakując poczucie własnej wartości Adama.
Innymi słowy, przez swoje mściwe zachowanie przerzucała nieznośne poczucie
wewnętrznego wybrakowania i uszkodzenia na barki męża.
Moja klientka Alexis doświadczała podobnych fluktuacji między byciem
idealizowaną a odsądzaną od czci i wiary przez swojego byłego męża, Neala. W
początkowym okresie związku adorował ją, obsypywał kwiatami i drogimi
prezentami, choć ona stopniowo zaczynała rozumieć, że widzi ją jako kogoś
gorszego. Opowiadał o swoich rodzicach, jacy to wykształceni, wspaniali ludzie,
których idealne małżeństwo przetrwało ponad trzydzieści lat. Alexis natomiast
pochodziła z rozbitej rodziny i nacierpiała się, mając wysoce narcystyczną matkę,
która w końcu popełniła samobójstwo. Alexis nie poszła na studia.
Podczas jednej z ich pierwszych kłótni przed ślubem Neal zrobił się
agresywny, kiedy ośmieliła się skrytykować jego impulsywne zachowanie.
Nazwał ją „nic niewartym popaprańcem” i „śmieciem z przyczepy”. Kiedy nie
ustępowała, uderzył w czułe miejsce: „Jesteś wariatką, tak samo jak twoja
mamuśka, i musisz się leczyć”. Narcyz mściwy często wie dokładnie, co
najbardziej zaboli. Alexis zerwała z Nealem, a wtedy on tygodniami starał się ją
odzyskać – kwiatami, liścikami i uniżonymi przeprosinami w mailach. W końcu
mu się udało.
Po latach, kiedy Alexis ostatecznie zdecydowała się na rozwód, zachowanie
Neala stawało się coraz bardziej mściwe. Bombardował ją obelżywymi e-mailami
i groził rozpowszechnianiem kłamstw o jej rzekomej rozwiązłości. Pewnej nocy,
coraz bardziej pijany, zostawił na jej poczcie głosowej ciąg pełnych złości
wiadomości, kiedy przestała odbierać jego telefony. Powiedział jej, że zamierza
obsmarować ją w mailach do wszystkich znajomych. Oskarżał ją o zdrady i
groził, że zszarga jej reputację na osiedlu. Coraz bardziej podnosił głos, nazywał
ją suką, białym śmieciem, bezwartościowym gównem. Krótko mówiąc, w
mściwej żądzy ranienia Neal starał się zniszczyć samoocenę Alexis, sprawiając,
żeby poczuła się jak nieudacznik.
Podczas zalotów i pierwszych wspólnych miesięcy Neal zawsze w rozmowie z
Alexis przedstawiał siebie jako najpopularniejszą osobę w liceum. Mówił, że był
kapitanem drużyny w każdym sporcie, i twierdził, że wszystkie dziewczyny się w
nim kochały. W rzeczywistości, jak Alexis dowiedziała się później od jednego z
kolegów Neala z dzieciństwa, był nieśmiały, nielubiany i nieporadny w
sytuacjach społecznych. Małżeństwo rodziców, których Neal tak idealizował,
okazało się naznaczone seryjną niewiernością i niedobraniem. Dręczony
nieznośnym poczuciem wybrakowania i niższości Neal stworzył wyidealizowany
obraz siebie i stawał się agresywny, gdy Alexis ten obraz podważała. Próbował
zszargać jej reputację i zmusić ją do dźwigania jego poczucia wstydu, które na
nią zrzucił: to ona była godnym pogardy nieudacznikiem.
Mściwość narcyza nie zawsze jest tak jawna, może być dość subtelna i czasami
niewidoczna dla tych, którzy nie znają go dobrze. Na przykład były mąż mojej
klientki Winony (była o nich mowa w poprzednim rozdziale) wysłał bardzo
rozsądnie brzmiącego e-maila do wybranych członków ich Kościoła, w tym do
doradców duszpasterskich, którzy próbowali pomóc im uratować małżeństwo,
przedstawiając się jako człowiek boży, opuszczony przez żonę. Następnie wprost
podał w wątpliwość zdrowie psychiczne Winony, zasiewając niepewność co do
jej zdolności do bycia matką, a wszystko sformułowane w języku „troski”.
Twierdził, że wciąż kocha swoją byłą żonę i dba tylko, by otrzymała odpowiednią
opiekę, której tak rozpaczliwie potrzebuje.

Na rcyz za a ta kowa ny
Jak już wiemy, ekstremalni narcyzi tworzą fałszywy obraz siebie i nieustannie
go bronią, aby uciec przed wstydem. Jednocześnie ignorują, obchodzą lub
wypaczają fakty, które podważają ten obraz. Czasami tylko przesadzają lub
zniekształcają rzeczywistość, ale często opowiadają wierutne kłamstwa. W
przypadku narcyza mściwego motywacja, aby udowodnić, że jest zwycięzcą i
zatriumfować nad wstydem, sprawia, że prawda jest nieistotna.
Z powodu swojej zniekształconej, obronnej relacji z rzeczywistością
ekstremalny narcyz często wierzy w kłamstwa, które opowiada zarówno sobie
samemu, jak i innym ludziom. Nie spostrzega siebie jako kłamcy, a raczej jako
gotowego do boju obrońcę „prawdy” – takiej, jaką widzi. Większości z nas może
być trudno w to uwierzyć, ale ekstremalny narcyz, który kłamie, niekoniecznie
robi to w sposób świadomy, usiłując podstępnie zamaskować prawdę. Raczej
opowiada kłamstwa, aby wesprzeć obronną tożsamość, którą postrzega jako
synonim siebie. Inaczej mówiąc, bezwzględna narcystyczna obrona polega na
nieustannym wysiłku umacniania kłamstw wzniesionych przeciw wstydowi,
przez twierdzenie z uporem, że odzwierciedlają one prawdę.
Kiedy kłamstwa te zostają zakwestionowane i grozi wydobycie się wstydu na
powierzchnię, ekstremalny narcyz może się poczuć zaatakowany. W mniej
toksycznych przypadkach może zareagować, jakby padł ofiarą
niesprawiedliwości, i uciec w święte oburzenie, w przekonaniu o własnej
słuszności, lub w użalanie się nad sobą. Mąż mojej klientki Winony, na przykład,
widział siebie jako męczennika udręczonego jej domniemaną chorobą
psychiczną, tym samym nie wprost prosząc innych, aby go żałowali. W
przypadkach groźniejszych narcyz mściwy może odebrać każde
zakwestionowanie jego „prawdy” jako brutalny atak na siebie i odpłacić pięknym
za nadobne. Często atak wynika z jakiegoś nieumyślnego znieważenia danej
osoby, tak jak to było w wypadku Tylera McOwena, który źle zaczął ze swoim
nowym szefem, ponieważ nie zorientował się, że to on. Czasami narcyz mściwy
będzie się czuł zaatakowany przez ludzi, którzy po prostu się z nim nie zgadzają
– on musi zawsze mieć rację, każdy więc, kto jest innego zdania, staje się
wrogiem.
Narcyz mściwy czasami występuje też w polityce; wykorzystuje władzę, jaką
daje sprawowany urząd, do wywierania zemsty na wrogach albo tych, którzy
okazali niewystarczające poparcie dla jego poglądów. Weźmy na przykład
fikcyjną historię Suzanne Makepeace, gubernator jednego ze
środkowozachodnich stanów. Pochodziła z rodziny drugorzędnych polityków i od
najmłodszych lat była przygotowywana do sprawowania urzędu. Kiedy tylko
zdobyła władzę, zaczęła używać jej przeciwko tym, którzy ośmielili się jej
przeciwstawić, nie zgadzali się z nią albo nawet tym, co do których uznała, że
niewystarczająco popierają jej poglądy.
Ojciec Suzanne, Jack, nigdy nie powiedział wprost, że wolałby mieć syna, ale
wszystkim, którzy go znali, wydawało się to oczywiste. Oczekiwał, że córka
będzie grała w bejsbol i prowadziła ciężarówkę, tak jak on w młodości.
Oczekiwał, że będzie przewodniczącą rady uczniowskiej w szkole, dokładnie tak
jak on. Oczekiwał, że będzie twarda i ambitna we wszystkim, co robi, tak samo
jak on. Porażka nie wchodziła w grę.
Przez prawie całe dzieciństwo Suzanne Jack był burmistrzem średniej
wielkości miasta, w którym mieszkali. Chociaż był bardzo zajęty, zawsze
znajdował czas, żeby być na jej meczach i jeździł za nią na zawody, na których
regularnie słyszano, jak głośno pomstuje na arbitra, gdy wydał niepomyślny
werdykt, albo dopinguje Suzanne z trybun, z mieszaniną pogardy i
zniecierpliwienia. Jeśli jej drużyna wygrywała albo jeśli wracała z zawodów z
medalem, nigdy jej nie chwalił. Kiedy poniosła porażkę, poniewierał nią bez
litości i na koniec kazał przebiec dodatkowe okrążenia.
Po urodzeniu Suzanne jej matka, Carla, dwukrotnie poroniła i ostatecznie
powiedziano jej, że już nigdy nie donosi ciąży. Pogrążyła się w głębokiej
depresji, która trwała kilka lat, a kiedy się z niej wydobyła, znalazła pocieszenie
w religii. Po tym, jak Carla „urodziła się na nowo”, straciła zainteresowanie
macierzyństwem i poświęciła życie swojemu Kościołowi. Suzanne dorastała w
atmosferze matczynego zaniedbania i ojcowskiej tyranii.
W okresie dorastania Suzanne stała się znana z bezwzględności w rywalizacji i
nieumiejętności przegrywania. Każdą porażkę traktowała osobiście i
wywrzaskiwała pod adresem zwycięzców plugastwa, które często szokowały jej
koleżanki z drużyny. Nie będąc nigdy dobrą uczennicą, straciła całkowicie
zainteresowanie nauką, kiedy zaczęła się spotykać z chłopakami. W
przedostatniej klasie liceum szło jej tak kiepsko, że Jack musiał pociągnąć za
pewne sznurki, żeby nie zostawiono jej na drugi rok. Jako burmistrz Jack znany
był z tego, że domagał się przysług od przyjaciół albo tych, którzy coś mu
zawdzięczali.
Powszechnie wiadomo było również, że mści się na tych, którzy mu podpadli.
Kiedyś policjant z drogówki zatrzymał go za przekroczenie szybkości i nie cofnął
się przed wystawieniem mandatu, choć burmistrz spytał z naciskiem: „Nie wiesz,
kim jestem?” Następnego dnia Jack wysłał do domu tego funkcjonariusza
inspektora budowlanego, który sporządził długą listę uchybień wobec prawa
budowlanego. Gdy reporter miejscowej gazety napisał o Jacku wyjątkowo
niepochlebny artykuł, nagle w lokalnej telewizji podano szczegóły o jego
przeszłości jako narkomana uzależnionego od heroiny. Na burzliwych
posiedzeniach rady miejskiej Jack regularnie krzyczał, przeklinał i tyranizował
członków rady, dopóki nie postawił na swoim.
Suzanne w końcu przebrnęła przez stanowy college na kierunku komunikacji,
poświęcając się studenckiej działalności politycznej. Tak samo jak jej ojciec była
zatwardziałą konserwatystką i regularnie obrażała grupy mniejszościowe w
kampusie, głosząc poglądy rasistowskie i nietolerancję. Na ostatnim roku
zaręczyła się z Tomem Makepeace’em, który trząsł całym kampusem i znany był
jako imprezowicz numer jeden. Niedługo po ogłoszeniu ich zaręczyn,
dziewczyna, która uczestniczyła w imprezie w domu korporacji studenckiej,
wniosła oskarżenie o napaść seksualną przeciwko Tomowi i pięciu innym
mężczyznom. Kiedy stała się ofiarą zemsty w postaci brudnej kampanii, której
elementem były rozpowszechniane w Internecie treści pornograficzne, przeżyła
załamanie nerwowe i wycofała oskarżenie.
Jako małżeństwo Tom i Suzanne stawali się coraz bardziej konserwatywni w
swoich poglądach i wstąpili do Kościoła zielonoświątkowców, którego
członkowie ponoć „mówią językami” podczas nabożeństw. Suzanne urodziła
troje dzieci w krótkich odstępach czasu. Powierzchownie i publicznie, zwłaszcza
na gruncie Kościoła, wydawali się idealną rodziną chrześcijańską; w domu Tom i
Suzanne kłócili się bez przerwy, grożąc sobie nawzajem rozwodem. Jednym z
głównych powodów konfliktu był przejawiany przez Suzanne kompletny brak
zainteresowania własnymi dziećmi. Tak samo jak dla jej matki, macierzyństwo
było dla Suzanne ciężarem, więc obowiązek opieki nad dziećmi spadał na Toma,
mimo że pracował na pełnym etacie w rodzinnej firmie handlowej, a ona
publicznie deklarowała, że jest „niepracującą matką”. Tom również na ogół
zajmował się przygotowywaniem posiłków. Gdy wracał z pracy, Suzanne
siedziała wieczorami sama w ich sypialni, czytając magazyny „Vogue” i
„People”.
Kiedy zwolniło się miejsce w radzie miejskiej, Jack zachęcał Suzanne do
kandydowania. Nie trzeba jej było namawiać. Znudzona macierzyństwem i
życiem rodzinnym, pragnęła bardziej aktywnej i widocznej roli. Jej kampania
odznaczała się paskudnymi insynuacjami dotyczącymi niewłaściwego
prowadzenia się kontrkandydatów, mającymi zszargać ich reputację. Mimo
poparcia ze strony Kościoła, prawdopodobnie przegrałaby wybory, gdyby nie
nagła śmierć ojca. Umiejętnie manipulując mediami, aby wzbudzić w ludziach
współczucie, wygrała.
Jako członek rady okazywała niewielkie zainteresowanie czy zrozumienie dla
prawa i polityki władz. Bardziej zajmowała ją zmiana wystroju biura i występy w
mediach niż służenie wyborcom, którzy byli coraz bardziej rozczarowani jej
ostrymi wypowiedziami publicznymi na tematy nieistotne dla miasta. W
następnych wyborach jej kontrkandydatką na miejsce w radzie została znana
bizneswoman, której prostolinijna kampania koncentrowała się na kilku palących
kwestiach lokalnych: niszczejącym systemie kanalizacji i propozycji
wprowadzenia rowerów miejskich.
Suzanne zareagowała tak, jakby została zaatakowana osobiście, i
odpowiedziała kampanią, która przeszła do historii miasta jako najbardziej
brutalna. Zadbała, by rozeszła się plotka, że jej przeciwniczka ma romans z
komendantem policji, Afroamerykaninem i bohaterem wojennym. Wykorzystując
jej stanowisko „za wolnym wyborem aborcji przez kobiety”, Suzanne
zmobilizowała członków swojego Kościoła, którzy pojawiali się na spotkaniach
przedwyborczych przeciwniczki, wznosząc okrzyki „Chwała szatanowi!”, i
niosąc plakaty z powiększonymi zdjęciami płodów po aborcji. Grzebiąc w
przeszłości tej kobiety, odkryła, że należała ona kiedyś do Amerykańskiej Unii
Wolności Obywatelskich. Odtąd podczas każdego spotkania przedwyborczego
Suzanne pytała z udawanym zdumieniem: „Co ona ma przeciwko Ameryce?”
Suzanne przegrała wybory o włos przede wszystkim dlatego, że zraziła opinię
publiczną swoją taktyką ognia i miecza. Popadła w głęboką depresję, która trwała
kilka miesięcy. Na ogół całe dnie żywiła się śmieciowym jedzeniem i nudziła
przy telewizyjnych talk-showach, aż do pewnego popołudnia, kiedy to po
obejrzeniu czegoś, co wyglądało na tysięczny odcinek z udziałem kolejnego
eksperta promującego nowy program odchudzania, postanowiła wynaleźć własną
dietę i promować siebie jako jej rzeczniczkę.
Nazwała ją „dietą typowo amerykańską”. Z pomocą autora-widma napisała
poradnik odchudzania, wychwalający zalety „tradycyjnej” kuchni amerykańskiej,
przyprawiony banalnymi spostrzeżeniami na temat życia reprezentującego jakoby
„typowo amerykańskie” wartości. Ponieważ Suzanne o gotowaniu nie miała
pojęcia, skopiowała przepisy ze starych, niewznawianych książek kucharskich.
Ze swoim doświadczeniem marketingowym Tom zajął się promowaniem żony
i jej książki za pomocą serii reklam informacyjnych. Dieta typowo amerykańska
Suzanne Makepeace z dnia na dzień stała się sensacją, a jej autorka kimś w
rodzaju ludowej bohaterki dla milionów, darzonej powszechnym szacunkiem za
swoje domorosłe „mądrości”. Kiedy gubernator jej stanu ustąpił ze stanowiska i
droga do objęcia urzędu wydawała się szeroko otwarta, Suzanne zwyciężyła w
pierwszej turze z ramienia partii republikańskiej i zrobiła użytek ze swojej sławy,
aby wygrać. Dzień, w którym ona, Tom i troje ich dzieci wprowadzili się do
rezydencji gubernatora, był najszczęśliwszym dniem jej życia.
Po objęciu urzędu natychmiast przeprowadziła czystkę. Chociaż większość
urzędników niższego szczebla w biurze gubernatorskim na ogół zostaje bez
względu na to, która partia jest u władzy, Suzanne przejrzała listy wyborców i
zwolniła wszystkich pracowników zarejestrowanych jako demokraci. Ponieważ
pełnili oni służbę „dobrowolnie”, prawo pracy nie chroniło ich przed
zwolnieniem. Miejsca po zwolnionych urzędnikach zapełniła przyjaciółmi z
dzieciństwa, członkami swojego Kościoła i oddanymi poplecznikami, którzy
nigdy nie ośmielili się podważyć jej autorytetu.
Ponieważ wszyscy współpracownicy Suzanne bali się jej gniewu, nikt nie miał
odwagi powiedzieć jej, że Tom wdał się w romans z Rene Paulson, prezeską
Centrum ds. Cyfryzacji, organizacji zajmującej się niwelowaniem nierówności
technologicznej między bogatymi a ekonomicznie upośledzonymi członkami
społeczeństwa. CC finansowane było częściowo przez prywatnych donatorów, a
częściowo z kasy stanowej. Kiedy Suzanne w końcu zaczęła podejrzewać, jaka
jest prawda, natychmiast podjęła próbę odcięcia organizacji od funduszy
stanowych.
Szef gabinetu Suzanne poinformował ją, że nie ma prawa jednostronnie
wycofywać funduszy zatwierdzonych w aktualnym budżecie. Zwolniła go.
Następnie nagabywała prokuratora generalnego stanu, aby wszczął dochodzenie
w sprawie wydatków CC, mimo że nie miała żadnych dowodów jakichkolwiek
nieprawidłowości. Niejednokrotnie wykorzystywała swoich urzędników, żeby
kontaktowali się z biurem prokuratora, składając bezpodstawne doniesienia.
Prokurator generalny ostrzegł Suzanne, że nadużywa władzy gubernatora, ale ona
była uparta.
W domu Suzanne i Tom kłócili się zażarcie o jego romans, któremu on
uporczywie zaprzeczał. Wzajemne grożenie rozwodem trwało, ale w
rzeczywistości Tom stał się jej niezbędny jako oficjalny szef jej biura prasowego.
Mimo że nie zajmował płatnej posady w jej administracji, miał własny gabinet w
urzędzie gubernatorskim i korzystał do woli z pomieszczeń reprezentacyjnych.
Tom zarządzał publicznym wizerunkiem Suzanne i rozwijającą się marką
„typowo amerykańską”.
W czasie trwania kadencji Suzanne narobiła sobie wrogów, których następnie
prześladowała, wykorzystując w całej rozciągłości władzę gubernatora. Niestety,
obowiązujące prawo dotyczące kontroli i równowagi politycznej raz po raz
stawało jej na przeszkodzie. Stanowa legislatura, choć zdominowana przez jej
partię, odrzucała dosłownie każdą proponowaną przez nią ustawę. Urząd
prokuratora generalnego nie chciał tańczyć, jak mu zagrała. Podczas gdy mogła
zwalniać pracowników „dobrowolnych”, obsada zbyt wielu stanowisk w urzędzie
była wybieralna, więc nie mogła tak łatwo usunąć kogoś tylko dlatego, że się jej
nie podobał.
Pod koniec kadencji podpisała ze swoim wydawcą umowę na nową książkę i
ogłosiła, że nie będzie się ubiegać o reelekcję. Co prawda mieszkańcy stanu mieli
jej dość, ale nadal zyskiwała popularność w całym kraju, jako „typowo
amerykańska” matka głoszące szczere prawdy milionom „zwykłych” ludzi,
takich jak ona. Po ukazaniu się jej drugiej książki, kolejnego bestsellera, zaczęły
się do niej zwracać stacje telewizyjne. Nowym celem Suzanne był własny talk-
show. Wyobrażała sobie siebie jako następną Oprah Winfrey, uwielbianą przez
masy, co miało jej przynieść niezmierzone bogactwo.

J a k s obie ra dzić z na rcyze m mś ciwym

Ponieważ narcyz mściwy jest tak bezwzględny w dążeniu do zemsty i zdolny


wyrządzić wielką krzywdę swoim wrogom, zasadniczą sprawą jest nie dać się
wziąć na cel. Jak zawsze, nie rób niczego, co mogłoby zranić jego samoocenę lub
sprawić, że poczuje się upokorzony. Unikaj bezpośredniego konfliktu i różnicy
zdań, kiedy tylko jest to możliwe. Nawet jeśli czujesz się sprowokowany jego
wybujałą ambicją albo obrażony kłamstwami, jakie opowiada, nie wyzywaj go na
ubitą ziemię.
Niestety, zazwyczaj nie orientujemy się w porę, że mamy kontakt z narcyzem
mściwym, a potem jest już za późno, bo właśnie doznał zniewagi z naszej strony.
W takim wypadku, jeśli nie możesz zaprzestać lub ograniczyć dalszych
kontaktów, najlepsza jest droga prawna.
Aby bronić się przed zemstą swojego szefa, Phila, Tyler McOwen zachował
wymieniane z nim e-maile, prowadził szczegółowy zapis kontaktów, miał
świadków. Moja klientka Alexis od rozpoczęcia procedury rozwodowej
prowadziła dziennik swoich kontaktów z Nealem. Tak jak Tyler, zachowała e-
maile i SMS-y. Wykorzystała oprogramowanie GPS w telefonie komórkowym
córki, aby ustalić, dokąd Neal ją zabiera, i mieć w ten sposób dowód, że kłamie
przed sądem, opowiadając, gdzie byli. Większość narcyzów mściwych
opanowała do perfekcji sztukę wiarygodnego kłamstwa i będziesz potrzebować
dowodów, żeby to kłamstwo obnażyć.
Bądź przygotowany, że będziesz odmalowywany w najczarniejszych barwach.
W dążeniu do zemsty narcyz mściwy może spróbować zszargać ci opinię w
pracy, w rodzinie, albo w ogóle w otoczeniu. W ramach kampanii prowadzonej
przeciwko tobie może opowiadać wierutne kłamstwa. Chociaż będziesz się czuł
znieważony, co jest oczywiste, ważne jest, abyś nie odpłacał pięknym za
nadobne, czyli nie próbował odwracać sytuacji. Jeśli narcyz mściwy poczuje, że
przystąpiłeś do wojny, jego ataki będą coraz bardziej brutalne i nie powstrzyma
się przed niczym, byle tylko zwyciężyć. Bądź ponad to i trzymaj się prawdy, nie
mów źle o swoim wrogu, dopóki nie musisz. Z czasem narcyz mściwy
nieuchronnie ujawni swoją prawdziwą naturę, a ty poczujesz się zrehabilitowany.
Pamiętaj, że zawsze chodzi o wstyd. Narcyz mściwy ma motywację, aby go
maskować przed sobą samym i innymi, gdyż tak naprawdę, na poziomie
podświadomym, czuje się przerażony, wybrakowany i bezbronny. Atakując twoje
poczucie własnego „ja”, dąży do tego, abyś to ty tak się poczuł. Odbierając
wrogie SMS-y czy e-maile od Neala, Alexis widziała w nim smutnego,
niepewnego, sześcioletniego tyrana w działaniu. Zamiast reagować obronnie,
sprowokowana jego złośliwością i pogardą, zmobilizowała się, aby reagować
neutralnie, koncentrując się na faktach. Narcyz mściwy bezustannie zaprasza cię
do wdawania się w walkę – najlepiej zareagujesz, odrzucając to zaproszenie i
pozostając opanowany, rzeczowy i świadomy.
10. Mój na rkotyk zna czy dla mnie
wię ce j niż ty
NARCYZ UZALEŻNIONY

Dla zilustrowania związku między wstydem a alkoholem psychoanalityk Donald


Nathanson opowiada anegdotę z własnego życia. W wieku dziewiętnastu lat,
pracując przy projekcie badawczym w Laboratorium Biologii Morza w Woods
Hole, zakochał się po raz pierwszy w życiu w pięknej młodej kobiecie o imieniu
Elissa. Kolega z Woods Hole, Martin, który był „wyższy, przystojniejszy i
bardziej »doświadczony«” od Nathansona, wyraźnie zazdrościł mu, że znalazł
taką „prześliczną dziewczynę”[1].
Pewnego wieczoru, pracując do późna, wpadł po coś do pokoju Martina i
zastał go „w namiętnym uścisku” z Elissą. Nathanson poczuł się głęboko
upokorzony i „ledwo mógł oddychać z bólu, który odczuwał każdą cząstką swej
istoty”[2]. Pobiegł do pobliskiej knajpy, gdzie choć nie miał tego w zwyczaju,
usiadł przy barze i bez słowa wlepił wzrok w barmana. „Nie mam pojęcia, co
zobaczył na mojej twarzy, ale nie czekając na zamówienie, postawił przed mną
podwójny burbon, który przełknąłem jednym haustem. Znów napełnił mi
szklankę i znów przyjąłem moje lekarstwo. Czując się nieskończenie lepiej i ani
trochę nieupojony, zapłaciłem i wyszedłem, nie rozmawiając z nikim”[3].
Nathanson przywołuje tę historię, aby pokazać, że „jednym z podstawowych
działań alkoholu jest uwolnienie nas z pęt wstydu”[4]. Wyjaśnia, że inne formy
„hedonizmu” – na przykład okazjonalne zażywanie narkotyków czy przygody
seksualne – służą temu samemu celowi.
Jednak metoda ta nie sprawdza się w odniesieniu do tego, co Nathanson
nazywa „chronicznym znoszeniem wstydu”[5]. Alkohol i inne substancje
psychoaktywne pomagają nam przetrwać cios zadany od czasu do czasu naszej
samoocenie, bez poważniejszych konsekwencji, ale jeśli wstyd przejmuje nas do
głębi, możemy w nich szukać stałej ulgi. Wchodzimy wtedy w zgubny cykl:
sięgamy po najbardziej nam odpowiadający narkotyk, aby uciec przed wstydem,
często przyjmując go więcej, niż zamierzaliśmy, a kiedy jego działanie się
kończy, wstydzimy się jeszcze bardziej, że go nadużyliśmy, więc znów po niego
sięgamy. A ponieważ skumulowany wstyd jest nieznośnie bolesny, jeszcze raz
szukamy ulgi w narkotyku.
Alkoholicy nazywają tę dynamikę „kołowrotkiem dla chomika” – szukanie
ulgi w alkoholu prowadzi do wstydu i dalszej potrzeby alkoholu dającego ulgę,
co wywołuje jeszcze większy wstyd, i tak w kółko. John Bradshaw obszernie
pisał o związku między wstydem a różnymi formami uzależnienia – uważa on, że
wstyd dotyka każdego, kto zmaga się z kompulsywnymi czy uzależnieniowymi
zachowaniami. Do grupy tej zalicza hazardzistów, pracoholików, seksoholików i
osoby z zaburzeniami łaknienia.
Osobowość skłonna do uzależnień i narcystyczna mają wiele cech wspólnych.
To nie znaczy, że wszyscy uzależnieni są narcyzami, ale wiele osób zmagających
się z uzależnieniem przejawia wyraźnie widoczny brak empatii wobec
otaczających ich ludzi. Ich związek z narkotykiem jest silniejszy niż z partnerami
i często postrzegają ich jako zaledwie „dostawców”[6]. Uzależnieni także
wykorzystują narkotyk do wzmocnienia swojej samooceny kosztem otaczających
ich ludzi, wycofując się „spod nacisku relacji interpersonalnych we wzbudzone
przez narkotyk poczucie własnej wielkości (…) i narcystyczny styl relacji”[7].
Dla wielu młodych ludzi gry wideo i online mogą funkcjonować jako rodzaj
uzależniającego narkotyku. W szczególności MMORPG – gry fabularne z
udziałem wielu graczy, rozgrywane w Internecie – pozwalają narcyzowi
uzależnionemu uciec przed wstydem w rzeczywistość alternatywną, w której
może przyjąć fikcyjną tożsamość. 27-letni Ian zwrócił się do mnie o pomoc z
powodu tego rodzaju uzależnienia.
„Ta m je s te m ws zys tkim, czym chcę być”
Po ukończeniu college’u ze specjalizacją informatyczną Ian odrzucił ofertę
Google i poszedł do pracy w małej firmie rozpoczynającej właśnie działalność w
Dolinie Krzemowej, godząc się na niższe wynagrodzenie w zamian za udziały w
spółce. Kilka lat później firma została wchłonięta przez dużo większego
konkurenta – nie było to żadne z tych przejęć wartych miliard dolarów,
komentowanych w mediach, ale wystarczające, aby na konto bankowe Iana
wpłynęło ponad milion dolarów. Rzucił pracę, wyprowadził się z małego
mieszkania i wynajął większy dom, w którym zamieszkał ze swoją dziewczyną,
Conchą, Filipinką, rozwódką po trzydziestce, z dwójką małych dzieci. Concha
miała niskopłatną pracę, więc Ian płacił za wynajem. Miał wtedy 26 lat.
Umiarkowane bogactwo Iana dało mu czas i swobodę, dzięki czemu mógł
spokojnie przemyśleć swój następny krok, bez konieczności natychmiastowego
zarabiania pieniędzy. Wiedział, że chce założyć własną firmę internetową, ale nie
miał jasnej wizji, czym miałaby się zajmować. Rozważał różne możliwości z
obszaru mediów społecznościowych albo aplikacji mobilnych, ale nie
zdecydował się na żadną z nich. Jednocześnie dużo czytał o przedsiębiorcach
internetowych, którzy zbili fortunę. Szczególnie podziwiał Paula Grahama i
godzinami studiował jego eseje, jakby były ewangelią. Jak dla wielu młodych
ludzi w jego wieku i z podobnym przygotowaniem zawodowym, jego idolem był
Steve Jobs.
Ian zaczął w czasie wolnym grać w popularną MMORPG. Tego typu gra
pozwala milionom graczy na całym świecie wejść w sztuczny świat i wcielić się
w inną tożsamość, w awatara. Wypełniając zadania, nabywając umiejętności i
zwyciężając w walce inne postacie, gracz może zdobywać coraz większą władzę i
wyższy status w tym świecie. Popularne strony internetowe zamieszczają
rankingi graczy pod imionami, jakie wybrali dla swoich awatarów. We
wszechświecie MMORPG gracze odnoszący największe sukcesy są sławni na
forach poświęconych grze, podziwiani przez tysiące ludzi, których nigdy nie
spotkali.
Mijały miesiące, a Ian nie był w stanie opracować biznesplanu, za to spędzał
coraz więcej czasu wcielony w awatara i stopniowo zajmował coraz wyższą
pozycję w rankingach. Całymi nocami nie spał, tylko grał, rano jadł śniadanie z
Conchą i dziećmi, a po ich wyjściu do pracy i szkoły większość dnia przesypiał.
Czasami budził się z uczuciem niepokoju, że marnuje życie, przeklinał grę i starał
się skoncentrować na biznesowej przyszłości, ale nigdy nie wytrwał w
postanowieniu dłużej niż dzień, najwyżej dwa. Po kilku godzinach tępego
wgapiania się w ekran komputera przekonywał sam siebie, że powinien
zalogować się do świata MMORPG, aby rozjaśniło mu się w głowie. „Tylko na
jakieś pół godziny” – mówił sobie, po czym zazwyczaj wciągał się w nałogową
grę. Czasami grał bez przerwy po piętnaście, dwadzieścia godzin i wylogowywał
się dopiero wtedy, kiedy oczy same mu się zamykały. Awatar Iana w końcu
znalazł się w pierwszej dziesiątce światowego rankingu – w zdalny, anonimowy
sposób Ian stał się sławny.
Tymczasem jego związek z Conchą zaczął na tym cierpieć. Będąc stale na
krawędzi wyczerpania, Ian całkowicie stracił zainteresowanie seksem. Chociaż
był bardzo hojny dla jej dzieci, nigdy nie nawiązał z nimi bliższej relacji. Concha
subtelnie naciskała, żeby się z nią ożenił, ale on nie zamierzał tego robić.
Tłumaczył to sobie tym, że kiedyś w końcu będzie chciał mieć własne dzieci, a
ona była już po histerektomii.
Wtedy zgłosił się do mnie na terapię. Podczas naszej pierwszej sesji
powiedział, że jego zdaniem, podłożem jego trudności może być wstyd. Czytał
dużo samopomocowej literatury psychologicznej, zwłaszcza z kręgu myśli Johna
Bradshawa. Opisał swoich rodziców jako lękliwych i nadmiernie krytykujących.
Przez całe dzieciństwo nieustannie odczuwał niepokój, że popełni błąd i będą na
niego krzyczeć. Błahe wykroczenie, jak zjedzenie resztek obiadu, które matka
chciała oszczędzić na następny posiłek, albo picie mleka prosto z kartonu, mogło
wywołać długą reprymendę. Rodzice nie karali go, po prostu sprawiali, że miał
poczucie, jakby zawsze robił coś złego.
Opisując rodziców, Ian określił oboje jako „obsesyjnych”. Proste problemy,
takie jak posługiwanie się nowym telefonem komórkowym, mogły wywołać w
domu atmosferę niepokoju, kiedy rodzice sprzeczali się nad książeczką obsługi.
Potrafili kłócić się o tego rodzaju rzeczy godzinami, co napawało Iana takim
lękiem, że nie mógł z nimi wytrzymać. Zawsze miał poczucie, jakby jakaś
katastrofa wisiała w powietrzu, wyczuwał, że stawka emocjonalna jest dużo
wyższa, niż mogłoby wynikać z ich kontrowersji co do tego, powiedzmy, jak
nagrać powitanie w poczcie głosowej. W porównaniu z domem, w którym rządził
lęk, szkoła była dla Iana rajem. Był zdolny, świetnie się uczył, dostał więc
stypendium na najlepszym uniwersytecie.
Podczas jednej z naszych pierwszych sesji Ian powiedział mi też o pewnej
lekkiej wadzie fizycznej, która go martwiła. Urodził się z rozszczepieniem górnej
wargi, co skorygowano chirurgicznie w okresie niemowlęcym, jednak ledwo
widoczna blizna została. W trakcie dotychczasowych sesji coś mi nie pasowało w
jego górnej wardze, ale nie zauważyłem blizny, dopóki Ian mi jej nie pokazał.
Powiedział mi, że w sytuacjach społecznych ma pełną świadomość tej blizny i
martwi się, że nie podoba się ludziom z jej powodu. Chociaż w rzeczywistości
był atrakcyjny, w typowo amerykański sposób dorodny, często czuł się brzydki.
Nasze początkowe sesje skupiały się na rdzennym wstydzie, czasami mylonym
z poczuciem fizycznej brzydoty, które nękało Iana przez całe życie. Zawsze czuł
się niezgrany z rówieśnikami, jakby było z nim coś nie tak. Kiedy nowi koledzy
przychodzili do niego do domu, wstydził się rodziców i ich oczywistej
niewydolności – tego, jak z niepokojem sprzeczali się przy całkiem obcych
ludziach albo krzyczeli na niego bez powodu. Rozmawialiśmy o jego głębokim
poczuciu, że coś w jego rozwoju się nie udało, o wynikającym stąd przekonaniu,
że jest fundamentalnie zdeformowany czy wybrakowany, i o jego lęku, że w
całym jego życiu jest jakieś oszustwo. Mógł mieć pieniądze w banku,
dziewczynę z dwójką dzieci w domu, ale wszystko to odczuwał jako fałsz – iluzję
„normalności”.
Kiedy Ian zaczął mówić o swoim planie uruchomienia internetowego start-upa,
jego megalomania stała się jasna. W swojej wizji przyszłości widział siebie jako
twórcę innowacyjnych rozwiązań na miarę Steve’a Jobsa. Zamierzał zbudować
nową firmę, której debiut na giełdzie przyniesie mu miliardy dolarów i ustawi go
w panteonie przedsiębiorców internetowych obok takich tuzów jak Sergey Brin i
Jeff Bezos. Nic poniżej. W naszej wspólnej pracy skupiliśmy się na związku
pomiędzy wielkościowym, wyobrażonym „ja”, oderwanym od rzeczywistości, a
uczuciem rdzennego wstydu, które zawsze go nękało.
Z czasem Ian posunął się naprzód w opracowywaniu bardziej realistycznego
biznesplanu. Zdecydował się na platformę kojarzącą potencjalnych stażystów z
firmami oferującymi dla nich miejsca. Połączył bazę danych studentów swojej
uczelni z bazą firm w okolicy, oferujących staże. Miał to być projekt pilotażowy,
służący przyciągnięciu inwestorów – aniołów biznesu – którzy sfinansują
przedsięwzięcie z planami ekspansji na wiele uczelni i korporacji w całym kraju.
Żadna kwestia techniczna, związana z budową takiej platformy, nie stanowiła
poważnego problemu. Ian był programistą i dobrze mu się pracowało w
samotności.
Kłopoty zaczęły się, kiedy przyszedł czas na zatrudnienie ludzi. Obiegowa
mądrość w środowisku start-upów mówi, że aby rozpocząć udane
przedsięwzięcie, potrzebujesz współzałożyciela, a myśl o prowadzeniu rozmów
kwalifikacyjnych z kandydatami do tej roli napawała Iana lękiem. Czuł się
pewnie, gdyż umiał rozwiązać w zasadzie każdy problem techniczny, ale w
relacjach z innymi ludźmi, zwłaszcza obcymi, dochodził do głosu wstyd i
wątpliwości co do siebie. Rozmawiając z kandydatem, stawał się niepewny i nie
potrafił się skupić. Bez przerwy zmieniał zdanie i kwestionował własny osąd. Tak
samo jak jego rodzice, obsesyjnie czepiał się nieistotnych szczegółów.
Lęk Iana nasilił się do tego stopnia, że zaczął odwoływać umówione spotkania,
często dzwoniąc do kandydata niecałą godzinę przed wyznaczonym terminem i
wymawiając się chorobą albo sytuacją kryzysową, wymagającą jego
natychmiastowej interwencji. Rozmowy z niektórymi kandydatami przekładał
tyle razy, że w końcu tracili zainteresowanie. Pełen wstydu i poczucia porażki z
powodu odwołanego spotkania Ian wycofywał się we wszechświat gry
internetowej. Kiedy wstyd był szczególnie dojmujący, odwrót trwał wiele dni. W
tym okresie opuszczał nasze sesje, ponieważ nie potrafił znieść konfrontacji ze
swoim wstydem. Często grał w MMORPG w czasie, gdy miał się ze mną
spotkać, i nawet nie zauważał, że zapomniał.
Concha wreszcie doszła do wniosku, że Ian nigdy się z nią nie ożeni,
postanowiła więc zakończyć ten związek i wyprowadziła się razem z dziećmi.
Zupełnie sam w wynajętym domu Ian wycofał się jeszcze głębiej w grę online.
Wstyd, który odczuwał, pchał go w świat fantazji, gdzie mógł pokonywać
przeciwników i budować swoją internetową reputację, ale w rezultacie czuł
jeszcze większy wstyd, który podsycał jego uzależnienie od gry, i tak dalej. W
naszej pracy nazwaliśmy to „spiralą wstydu prowadzącą w dół”. W okresie
najgorszego zaostrzenia Ian zrezygnował z terapii, głównie dlatego, że nie był w
stanie znieść spotkania twarzą w twarz ze mną albo ze swoim wstydem. Nie
dawał znaku życia przez wiele miesięcy.
W końcu się odezwał i podjęliśmy dalszą pracę. Z czasem, w kontekście relacji
psychoterapeutycznej, w której czuł się rozumiany i akceptowany, Ian nauczył się
znosić napady wstydu. Jeśli zdarzyło mu się ulec, szybciej wracał ze swojego
świata fantazji. W miarę jak stopniowo budował swoją firmę, dla której znalazł
współzałożyciela, budował jednocześnie pewność siebie. Ian zastąpił spiralę
wstydu prowadzącą w dół pozytywnym cyklem, w którym rzeczywiste
osiągnięcie prowadziło do szacunku do siebie, co z kolei pozwalało mu osiągnąć
jeszcze więcej, nabrać większej pewności siebie, i tak dalej.

S a mooce na i obe zwła dnia ją ca moc ws tydu


Większość ekstremalnych narcyzów opisanych do tej pory pragnie sławy i
często osiąga bardzo dużo, aby dowieść, że są zwycięzcami. Inni natomiast
wycofują się w świat fantazji – jak moja klientka Nicole, która widziała siebie
jako ukrytego geniusza muzycznego, ale brakowało jej podstawowych
umiejętności; jak Shiloh, który był tak obiecujący jako dziecko, ale nigdy nie
osiągnął pełnej finansowej niezależności od rodziców. Uciekając przed wstydem,
Ian został swego rodzaju bohaterem dla swoich licznych fanów internetowych,
ale w jego życiu osobistym trwała stagnacja – wielkościowy obraz siebie jako
kolejnego Steve’a Jobsa ratował go przed wstydem, ale często uniemożliwiał mu
posuwanie się krok po kroku w kierunku realistycznego celu.
Ater ego Iana z MMORPG reprezentowało rodzaj wyidealizowanego,
fałszywego „ja”, które pomagało mu uciec od owładniętego wstydem,
uszkodzonego „ja”, będącego jego rdzeniem.
Wszyscy ekstremalni narcyzi pielęgnują wielkościowy obraz siebie, który
służy temu samemu celowi: czy starają się go potwierdzić swoim przerostem
ambicji, czy próbują go podbudować w sekretnym życiu w fantazji, wszyscy oni
uciekają przed wstydem. Uważam film Avatar Jamesa Camerona z 2009 roku za
użyteczną metaforę. Na początku filmu Jake Sully doznaje poważnego urazu
rdzenia kręgowego, którego skutkiem jest porażenie kończyn dolnych. Operacja
przywracająca sprawność przekracza jego możliwości finansowe, więc aby
zarobić, Jake zgłasza się na ochotnika do udziału w specjalnej misji wojskowej
na planetę Pandora. Dzięki cudom technologii medycznej, uczy się łączyć
psychicznie i wcielać w awatara, swoje alternatywne, fizyczne „ja” na tej
planecie. W przeciwieństwie do jego uszkodzonego, sparaliżowanego „ja”,
awatar jest zdrowy, w doskonałej kondycji, ma trzy metry wzrostu, ogromną siłę
fizyczną i niebywałe możliwości sensoryczne. Wcielenie się w awatara pozwala
Jake’owi nie tylko uciec od swojego uszkodzonego ciała (przynajmniej
chwilowo), ale też przewyższyć własny ludzki potencjał. Jego doświadczenie na
Pandorze ostatecznie okazuje się dla niego bardziej realne, bardziej znaczące niż
jego prawdziwe życie – pod koniec filmu znajduje sposób, aby przekroczyć
granicę ludzkiego, fizycznego kalectwa i przenieść się na stałe do królestwa
lepszego „ja”.
Tak jak dla Jake’a Sully’ego, dla narcyza uzależnionego doświadczenie
świadomości zmienionej przez narkotyk jest bardziej przekonujące niż
prawdziwe życie. Choć może to nie być widoczne dla patrzących z zewnątrz,
uzależniony często ma poczucie wielkości, będąc pod wpływem narkotyku – jest
to sprawa często omawiana i opisywana przez profesjonalistów zajmujących się
terapią uzależnień.
Anonimowi Alkoholicy „od dawna mają świadomość, że poczucie wielkości
alkoholika (…) i brak pokory są najistotniejszymi przeszkodami” na jego drodze
do trzeźwości[8]. Dla alkoholika i innych uzależnionych relacja z narkotykiem
stanowi narcystyczną obronę, w której „fałszywe ja czyli wielkościowe ja (…)
broni przed bolesnym poczuciem wstydu i niskiej wartości własnej”[9].
Jak wyjaśnia Heinz Kohut, „brakowi poczucia własnej wartości i
przerażającemu poczuciu fragmentacji ja, uzależniony usiłuje przeciwdziałać
zachowaniami związanymi z uzależnieniem od substancji psychoaktywnych”[10].
Do innych przykładów uzależnienia Kohut zalicza przejadanie się i rozwiązłość
seksualną. Tak zwany seksoholik może szukać sposobu przeciwdziałania uczuciu
wstydu, sięgając do pornografii – tak jak mój klient Jason, który odwiedzał strony
XXX i masturbował się kompulsywnie. Może korzystać z aplikacji mobilnych
ułatwiających znalezienie partnerki/a do przygodnego seksu albo z usług
prostytutek. Dla takich mężczyzn (jako że głównie są to mężczyźni) orgazm jest
aplikowanym samemu sobie narkotykiem, uwalniającym ich na chwilę od wstydu
– od „przerażającego poczucia” uszkodzenia i fragmentacji „ja”.
W filmie z 2011 roku, o trafnie dobranym tytule Wstyd, główny bohater
Brandon jest seksoholikiem, który masturbuje się kompulsywanie w kabinach
toalet w pracy, a później oglądając treści pornograficzne w swoim surowo
urządzonym mieszkaniu. Miewa po kilka orgazmów dziennie, ale żaden nie
sprawia mu prawdziwej przyjemności. Regularnie sprowadza do domu kobiety z
barów i wynajmuje prostytutki. Brandon żyje w niemal całkowitej emocjonalnej
izolacji. Nie chce autentycznego kontaktu z innymi ludźmi i brak mu empatii
wobec wszystkich, których zna, włącznie z siostrą, Sissy. Zamiast tego używa
ludzi jak narkotyku, aby ulżyć sobie w bólu. Chociaż do końca filmu nie
poznajemy dokładnych szczegółów, jasne jest, że Brandon i Sissy dzielą
doświadczenie traumatycznego dzieciństwa, które wyrządziło szkodę im obojgu.
Masturbacja lub seks z przypadkowymi osobami oferuje krótkotrwałą ulgę w
bólu, ale skutkuje jeszcze większym wstydem, od którego trzeba się uwolnić i tak
dalej – seksualny ekwiwalent „kołowrotka dla chomika” alkoholika.
Wiele lat temu, kiedy internetowe czaty i tablice ogłoszeniowe dopiero
startowały, mój klient David popadł w obsesję na punkcie „znajomości” online.
Ten niski, z lekką nadwagą, niczym się niewyróżniający mężczyzna dobrze po
trzydziestce zmagał się z głębokim wstydem. Pochodził z rodziny z poważnymi
problemami – miał kilkanaście lat, kiedy jego matka popełniła samobójstwo, a on
niedługo po jej śmierci przerwał naukę w college’u. Jego starsza siostra była
anorektyczką. Nigdy nie udało mu się znaleźć żadnej poważnej pracy i zrobić
kariery zawodowej, przez większość swojego dorosłego życia korzystał ze
wsparcia finansowego ojca i macochy albo pracował na poślednich stanowiskach
w handlu.
Mimo głębokiego pragnienia kontaktu David nigdy nie wypracował
jakiegokolwiek trwałego związku. Zamiast tego fascynował się nieosiągalnymi
dla niego mężczyznami, niebywale atrakcyjnymi i odnoszącymi sukcesy
członkami „gejowskiej wyższej sfery”, jak sam ich określał. Na tyle, na ile
mogłem się zorientować z jego wypowiedzi, mężczyźni ci prawdopodobnie byli
narcyzami uwodzicielami, którzy posługiwali się swoją charyzmą, aby
wykorzystywać Davida, nie odwzajemniając jego pragnienia seksu. Chociaż
sfrustrowany w swoich tęsknotach cielesnych, David miał lepsze samopoczucie,
będąc w ich kręgu, jakby samo obracanie się wśród tak wspaniałych osób czyniło
go kimś wyjątkowym.
Często wchodził z tymi mężczyznami w relację służalczej podległości.
Usiłował zdobyć ich miłość i przywiązanie, „robiąc coś” dla nich, i
niejednokrotnie rezygnował ze swoich planów, kiedy któryś z jego idoli wzywał
go, by oddał mu przysługę. Kiedyś, na przykład, nie poszedł na koncert, na który
czekał od miesięcy i kupił bilet, ponieważ Neal, przystojny i wzięty projektant,
poprosił go, by posiedział w jego stoisku na targach. Z czasem w Davidzie
narastało rozżalenie, kiedy zaczął sobie uświadamiać, że ci mężczyźni go
wykorzystują. W końcu dochodziło do dramatycznej konfrontacji, która kończyła
przyjaźń. David był głęboko nieszczęśliwym i samotnym człowiekiem.
Kiedy odkrył internetowe czaty, znalazł sposób, aby stać się (przynajmniej w
fantazji) osobą, jaką zawsze pragnął być. Jak często bywa, moim zdaniem, w
anonimowych „znajomościach” w Internecie, prezentował całkowicie
zafałszowany obraz siebie. David Internetowy był młodszy, wyższy i
szczuplejszy od prawdziwego. Jego kariera rozwijała się dynamicznie, jeździł
różnymi samochodami, miał własny dom itd. Inaczej mówiąc, David Internetowy
miał świat u stóp i był zwycięzcą.
Jego kontakty online z nieznajomymi często szły w kierunku masturbacji i
erotycznych rozmów, bądź to online, bądź przez telefon. Chociaż zasadniczym
celem Davida był orgazm dający ulgę od wstydu, czasami czerpał przyjemność
ze „spotkania” z nieznajomymi i poznawania ich w wielogodzinnych rozmowach
telefonicznych, podczas których nadal roztaczał zafałszowany obraz siebie.
Dochodziło do snucia planów bycia razem, ale David zawsze w ostatnim
momencie przekładał spotkanie w prawdziwym świecie i zwlekał z nim jak
najdłużej. Potem albo przestawał odpowiadać na telefony i znikał z życia
drugiego mężczyzny, albo ze wstydem wyznawał prawdę i wycofywał się.
David obciążony był dogłębnym i nie do zniesienia wstydem. Ponieważ nie
potrafił zmierzyć się z tym wstydem i uczuciami dotyczącymi swojego
uszkodzenia, nawiązanie autentycznej relacji z drugą osobą było dla niego
niemożliwe. Zamiast tego, uciekał od brzydkiego, wadliwego Davida, wcielając
się w Internetowego Davida Zwycięzcę. Tak jak Jake Sully, zostawiał swoje
kalekie „ja” za sobą i uciekał w nowe „ja” idealne, stosując odgrywanie roli w
fantazji i przyjemność orgazmu jako rodzaj samoleczenia. Wszyscy narcyzi
uzależnieni używają swojego narkotyku w taki sam sposób, aby uwolnić się od
swojego owładniętego wstydem, wybrakowanego czy „brzydkiego ja”.
W ostatnich latach media zaczęły zwracać uwagę na narastający problem
uzależnienia od operacji plastycznych.
Ztabloidyzowane programy telewizyjne ekscytują się postaciami, które wydały
dziesiątki tysięcy dolarów, aby osiągnąć doskonałe ciało czy idealną twarz.
Ikona popu Michael Jackson też nienawidził swojego nosa i poddał się licznym
zabiegom zmieniającym jego kształt. Polegał na chirurgii plastycznej, która miała
nadać jego twarzy formę idealną, i raz za razem wracał do chirurga po ulgę we
wstydzie, który go nękał.

Człowie k w lus trze


Albo jesteś zwycięzcą w tym życiu, albo przegranym.Żadne z moich dzieci nie
będzie przegrane[11].
Joseph Jackson, ojciec Michaela Jacksona

Michael Joseph Jackson, dziewiąte z jedenaściorga dzieci Katherine i Josepha


Jacksonów, rozpoczął życie w biedzie i doświadczył tak okrutnego traktowania
przez ojca, że blizny zostały mu na zawsze. Wymierzanie policzków, bicie,
popychanie czy zamykanie w schowku były na porządku dziennym. Kiedy
zaledwie trzyletni Michael dostał lanie, z bólu i gniewu rzucił w ojca butem. Brat
Michaela, Marlon, był świadkiem, jak rozwścieczony Joseph złapał go za nogę,
podniósł głową w dół i „bez opamiętania walił go pięściami po plecach i
pośladkach”. „Zostaw go, Joseph! – krzyczała Katherine. – Przecież go zabijesz!
Zabijesz go”[12].
W następnych latach, gdy Joseph przygotowywał swoich synów do kariery
estradowej, dwa razy dziennie przeprowadzał próby, stosując tak samo brutalny
reżim. „Wymachiwał pasem i ryczał bez przerwy na swoich synów, bijąc ich po
plecach albo ciskając nimi o ściany, jeśli się pomylili”[13]. Nawet kiedy już byli
sławni i przeprowadzili się do dużej, rodzinnej posiadłości przy Hayvenhurst
Avenue w Encino, Joseph nie przestawał „dyscyplinować” swoich dzieci w
sposób, który stawał się coraz bardziej „sadystycznym rytuałem. Najpierw kazał
ci się rozebrać, wspominał Michael, potem smarował cię oliwką dla niemowląt,
wreszcie brał odcięty sznur od żelazka (…) uderzał w tylną stronę ud, jak się
dostawało końcem sznura, to było jak porażenie prądem”[14]. Michael tak bardzo
bał się ojca, że był bliski omdlenia albo miał odruch wymiotny, kiedy wchodził
on do pokoju.
Wraz z wejściem w wiek dojrzewania Michael coraz bardziej się wstydził
swojego wyglądu. Miał cerę ciemniejszą niż pozostałe rodzeństwo, w dodatku
skłonną do paprzących się wykwitów skórnych. Był boleśnie nieśmiały. „Na
scenie, podczas występu, mógł przemieniać się w osobę, jaką sobie wymarzył:
kogoś seksownego, otwartego, pewnego siebie, kto całkowicie panuje nad sobą i
swoją publicznością. Ale poza sceną to była zupełnie inna historia. Patrzył w
lustro i widział osobę, która niezbyt mu się podobała, kogoś, kto wciąż pozwalał,
by inni sprawowali nad nim kontrolę”[15].
Od trzynastego roku życia „miał obsesję na punkcie wielkości swojego nosa, a
jego bracia tylko pogarszali sprawę, nadając mu przezwisko Wielki Nos.
Szerokie, płaskie nosy były cechą rodzinną Jacksonów, odziedziczoną po
Josephie”[16]. Przez kilka lat Michael zastanawiał się nad chirurgiczną korektą
nosa, ale kiedy w 1979 roku złamał nos podczas próby, w końcu poddał się
pierwszej z wielu operacji plastycznych. Nie rozwiązała ona podstawowego
problemu pewności siebie, dalej więc zmieniał swoją twarz kolejnymi zabiegami.
Chciał mieć dołek w brodzie i chirurg mu go zrobił. Zmienił kształt oczu i ust.
Wybielał skórę różnymi rozjaśniającymi specyfikami.
Cały czas jednak był samotny, nieporadny i zbolały. Jedyne chwile, kiedy czuł
się względnie szczęśliwy, to chwile na scenie. W wywiadzie przeprowadzonym
przez J. Randy’ego Taraborrellego, dziennikarza magazynu „Soul” (i
późniejszego biografa Jacksona) powiedział: „Jestem uzależniony od sceny.
Kiedy przez długi czas nie mogę stanąć na scenie, wpadam w histerię i wariuję
(…) To tak, jakby brakowało jakiejś części mnie, a ja muszę ją odzyskać, bo
gdybym nie odzyskał, nie byłbym kompletny”.
Jackson tłumaczył, że nie czuje się swobodnie przy „normalnych ludziach”, ale
na scenie otwiera się i czuje się tak, jakby nie miał żadnych problemów.
„Cokolwiek dzieje się w moim życiu, nie ma znaczenia. Jestem tam,
wyswobadzam się i mówię sobie »To jest to. To jest mój dom. Jestem dokładnie
tu, gdzie mam być, gdzie Bóg zamyślił, żebym był«. Jestem nieograniczony, gdy
jestem na scenie. Jestem numer jeden. Ale poza sceną nie jestem naprawdę (…)
szczęśliwy”[17].
Joseph zabronił wszystkim swoim dzieciom mieć przyjaciół spoza rodziny i
kiedy Michael był już sławny, bał się, że inni ludzie chcą go tylko wykorzystać.
Zamiast rzeczywistych przyjaciół miał w domu przy Hayvenhurst całą menażerię
– łabędzie, pawie, lamy itp. Zbudował też mały park rozrywki, będący
poprzednikiem dużo większego, który zbuduje w Neverlandzie, i wypełnił go
marionetkami. „Są jak prawdziwi ludzie – wyjaśniał Taraborellemu. – Z tą
różnicą, że się na ciebie nie rzucą i nie będą cię prosić o przysługi. Czuję się
bezpiecznie z tymi figurami. Są moimi osobistymi przyjaciółmi”[18]. W swojej
sypialni trzymał pięć kobiecych manekinów reprezentujących różne grupy
etniczne, naturalnej wielkości i ubranych jak modelki. Również te manekiny
uważał za swoje przyjaciółki[19].
Wydawał się niezdolny do intymnej bliskości z dorosłymi w swoim wieku. W
maju 1994 roku ożenił się z Lisą Marie Presley, ale już w grudniu tego samego
roku „londyńskie tabloidy doniosły, że Michael zamierza wnieść o rozwód,
skarżył się bowiem, że żona »narusza jego przestrzeń«”[20]. Na ogół Lisa Marie
nie miała pojęcia, gdzie go znaleźć, i często dowiadywała się z gazet, gdzie
przebywa. Wiele osób znających ich dobrze – włącznie z długoletnim szefem PR
Michaela, Bobem Jonesem – uważało, że małżeństwo nie było niczym więcej, jak
tylko zabiegiem wizerunkowym[21]. Kiedy później ożenił się z Debbie Rowe,
matką dwojga jego dzieci, nigdy nie sypiali w jednym łóżku ani nawet nie
mieszkali w tym samym domu. Rozwiedli się po dwóch latach.
Oczywiście powszechnie wiadomo, że Michael Jackson przepadał za dziećmi,
ale większość tych, którzy naprawdę dobrze go znali, miała poczucie, że jego
„związki” z małymi chłopcami stanowią próbę przeżycia na nowo własnego
straconego dzieciństwa, a nie prawdziwą bliskość. Miał skłonność do
idealizowania dzieci jako niewinnych i niezepsutych przez cynicznych dorosłych.
Zakochiwał się w jednym dziecku po drugim, zapraszał je do Neverlandu,
zabierał w trasy koncertowe, kupował kosztowne prezenty itp., ale też łatwo o
nich zapominał, kiedy tylko znalazł nowego „przyjaciela”. Gavin Arvizo,
chłopiec, którego zapewnienia o molestowaniu doprowadziły do niesławnego
procesu z 2005 roku w Kalifornii, był głęboko zraniony, kiedy Michael przestał
odpowiadać na jego telefony i porzucił go, na długo przed tym, jak jego rodzina
wystąpiła z oskarżeniem.
Pierwsza żona Michaela zwróciła uwagę, że jego uporczywe twierdzenie,
jakoby kochał „wszystkie dzieci świata”, maskowało skrajną formę egoizmu[22].
Kiedy Lisa Marie miała pretensje o to, że zabrał małych braci Cascio na wakacje
do Francji bez niej – Michael odparł: „Nie twoja sprawa, co robię”.
Lubił odgrywać łaskawego ojca, który obsypuje swoje „dzieci” miłością w
formie kosztownych prezentów i pełnego przepychu, pozbawionego
jakichkolwiek ograniczeń stylu życia, ale zachowywał się z gruboskórnym
lekceważeniem wobec swojej żony, przyjaciół, a także wieloletnich
sprzymierzeńców i ludzi, którzy go wspierali. „Jeśli Michael był z kogoś
niezadowolony, osoba ta bywała zazwyczaj wykluczana z jego świata. Wielu
znaczących ludzi pojawiało się w jego życiu, a po latach nie miało do niego
wstępu. Niektórzy z nich, jak John Branca [jego prawnik], uważali się za starych
przyjaciół Michaela, ale taki status nie ratował ich przed zwolnieniem”[23].
Dorastający od wczesnej młodości w świecie bogactwa i przywilejów, uznany
za Króla Popu i ubóstwiany przez miliony, Michael przejawiał poczucie bycia
uprawnionym do szczególnego traktowania na wielką skalę. Według jednego z
jego prawników, Ala Malnika, który próbował pomóc mu w pohamowaniu
nałogu wydawania pieniędzy, „Michael miał, co tylko chciał i kiedy tylko
chciał”[24]. Nawet na skraju bankructwa nadal podróżował z wielką świtą,
wynajmując całe hotele po 80 tysięcy dolarów za dobę. Inny z odrzuconych
doradców Michaela wspomina: „Kiedy nie dostawał tego, czego chciał,
zachowywał się jak rozpieszczone dziecko. Urządzał dzikie sceny histerii.
Płakał”[25].
„Zakupy i wydawanie pieniędzy stały się dla Michaela uzależniające jak jakiś
opiat. Ci, którzy dla niego pracowali, opowiadali, że widzieli, jak kartkował
czasopismo i zamawiał każdy produkt w nim reklamowany”[26]. Lekką ręką
wydawał pieniądze na antyki, samochody i podróże – sam roczny budżet na
ostatnią z tych kategorii wydatków wynosił 12 milionów dolarów. Przez ponad
dziesięć lat jego roczny dochód wynosił średnio 25 milionów dolarów, ale i tak
udawało mu się wydawać o 10 do 15 milionów więcej, niż zarabiał[27]. W
późniejszych latach, wobec groźby bankructwa, musiał zadowolić się stosunkowo
skromnym budżetem, który wykluczał wyjazdy na wielkie zakupy, do jakich był
przyzwyczajony. Uważał to doświadczenie za „prawie nie do zniesienia”, jakby
został pozbawiony narkotyku[28].
Nawet jeśli wziąć poprawkę na jego status supergwiazdy, Michael Jackson
przejawiał niezwykle wielkościowe poczucie własnego „ja”. W całym głównym
domu posiadłości Neverland wisiały naturalnej wielkości portrety Michaela.
„Prawie wszystkie przedstawiały go w heroicznych pozach, w kostiumach w
jaskrawych kolorach, ale przypominających nieco mundury, kojarzących się z
XIX-wiecznym strojem ceremonialnym europejskich monarchów, którego
dopełnia płaszcz, szpada, kryza i bardzo często korona”[29]. Nad jego łóżkiem
wisiała wersja Ostatniej wieczerzy z nim „siedzącym pośrodku długiego stołu, z
Waltem Disneyem i Albertem Einsteinem po bokach. Otaczali ich Thomas
Edison, Charlie Chaplin, Elvis Presley, John F. Kennedy, Abraham Lincoln i
Little Richard”[30].
Chociaż Michael wychowywany był jako świadek Jehowy i przez wiele lat
unikał wszelkich leków i alkoholu, w końcu uzależnił się od przepisywanych mu
środków przeciwbólowych, które zaczął zażywać z powodu poważnych obrażeń
skóry głowy, jakich doznał na planie reklamy Pepsi. Zanim w 1993 roku
wypłynęły oskarżenia Jordana Chandlera, „starał się nie nadużywać leków
przeciwbólowych w okresie rekonwalescencji po operacjach plastycznych,
tłumacząc lekarzom, że chce zachować jasność umysłu, aby móc podejmować
rozsądne decyzje dotyczące interesów i kariery”[31]. Jednak w ogniu oskarżeń o
wykorzystywanie seksualne i upokarzającego skandalu Michael odczuwał
narastający lęk i nie mógł spać. Zaczął przyjmować coraz większe dawki
„percodanu, demerolu i kodeiny oraz środków uspokajających – valium, xanaxu i
ativanu”[32]. W końcu całkowicie się uzależnił od tych leków.
Przez wiele lat wydawał ponad 10 tysięcy dolarów miesięcznie na swoje
uzależnienie. Podróżował z walizką pełną leków, igieł i kroplówek. Jego
„samoleczenie stało się bardzo wyrafinowane (…) przyjmował w kroplówkach
już nie pojedynczy, przepisany mu lek, ale kombinację opioidów, benzodiazepin i
preparatów ułatwiających zasypianie”[33].
Po kilku nieudanych próbach leczenia odwykowego na początku XXI wieku
był czysty bez odwyku. Wydawało się, że jego kariera znów nabiera rozpędu,
kiedy w 2003 roku wyemitowano druzgocący film dokumentalny Martina
Bashira Życie z Michaelem Jacksonem. Szybko nastąpiło pogorszenie.
Upokarzające, demaskatorskie publikacje w prasie i opiniotwórczych mediach
napędzały motywowaną wstydem ucieczkę w substancje psychoaktywne,
trwającą aż do jego śmierci. W czerwcu 2009 roku zmarł wskutek
przedawkowania.
Ponieważ chorobowy model zdrowia psychicznego na ogół unika interpretacji
psychologicznych, większość ludzi nauczyła się spostrzegać uzależnienie jako
problem natury fizjologicznej, a nie reakcję obronną na wstyd. Literatura
specjalistyczna z reguły stawia w centrum uwagi związek między wstydem a
uzależnieniem, ale często odwraca kolejność. Programy terapeutyczne pomagają
uzależnionym radzić sobie ze wstydem, jaki odczuwają jako rezultat swojego
uzależnienia, ale zwykle nie zajmują się trwającym całe życie wstydem, który
poprzedzał i wywołał uzależnienie. Owszem, uzależniony odczuwa wstyd z
powodu swojego uzależnienia i autodestrukcyjnego zachowania, którego jest ono
przyczyną, ale tak jak Michael Jackson, najpierw sięga po wybrany narkotyk, aby
uciec przed rdzennym wstydem.
Wspomagany niezmierną sławą i bogactwem, Jackson dał publiczny pokaz
swojego poczucia wielkości, wiedziony ambicją, aby stać się zwycięzcą numer
jeden, największą i najbogatszą gwiazdą w show-biznesie[34]. Dodatkowo
uzależnił się od chirurgii plastycznej, zakupów, publicznych występów i leków.
Aby uciec przed wstydem, mój klient Ian wycofał się w prywatny świat fantazji
gry internetowej, w którym zdobył sławę w środowisku graczy. Jednocześnie
obaj nie przejawiali troski o uczucia innych ludzi i byli niemal całkowicie
pozbawieni empatii wobec tych, o których jakoby się troszczyli.

J a k s obie ra dzić z na rcyze m uza le żnionym

Jeśli jesteś emocjonalnie związany z narcyzem uzależnionym, musisz przede


wszystkim zdać sobie sprawę, że sam nie dasz rady go „uratować”. Jeśli będąc
pochłonięty ratowaniem osoby uzależnionej, kryjesz jej zachowanie czy zamiast
niej ponosisz negatywne konsekwencje, możesz być zaangażowany w relację
współuzależnienia. Podobnie jak „uzależnienie”, słowo „współuzależnienie”
zostało tak zgeneralizowane, że prawie każdy podpada pod tę definicję. W swoim
pierwotnym, węższym znaczeniu, wyrosłym na gruncie ruchu Anonimowych
Alkoholików, współuzależnienie odnosi się do niezdrowej relacji, w której
pomoc jednej osoby ma tendencję do wspierania lub umożliwiania zachowania
uzależnionego w subtelny, nierozpoznany sposób.
Choć pozory świadczą o tym, że jest przeciwnie, osobowość współuzależniona
często zaspokaja ważne potrzeby własne przez opiekę nad uzależnionym. Może
wydawać się bezinteresowna i oddana sprawie ratowania, ale przez stwarzanie
uzależnionemu odpowiednich warunków, zaczyna się czuć kompetentna i
potrzebna, wzmacniając w ten sposób swoją samoocenę. Osoba
współuzależniona może także unikać własnych potrzeb, przypisując je
uzależnionemu partnerowi. Choć może to nie być wyraźnie widoczne, osoba
współuzależniona nie jest bardziej zdolna do prawdziwej, dojrzałej bliskości niż
uzależniona. Współuzależnienie nie jest tym samym, co wzajemna
współzależność – normalna zależność międzyludzka.
Jeszcze bardziej niż inni ekstremalni narcyzi przedstawieni w tej książce,
narcyz uzależniony zmusza nas do zajrzenia w siebie, do pytania, co trzyma nas
w relacji, która wydaje się, gdy spojrzeć na nią powierzchownie, tak bardzo
niesatysfakcjonująca.
Być może zależność od uzależnionego sprawia, że w głębi duszy czujesz się
lepszy od niego, jakbyś w porównaniu z nim był zwycięzcą. Może twoje z pozoru
pełne miłości oddanie i poświęcanie się nie odzwierciedla prawdziwej troski.
Innymi słowy, twoje poczucie wielkości i brak empatii mogą być ukryte pod
maską świętego albo ofiary. W literaturze specjalistycznej „kryptonarcyz”,
„konarcyz” i „narcyz odwrócony” są częstymi synonimami współuzależnionego.
Pomimo pewnych pojęciowych ograniczeń programów dwunastu kroków są
one niezmiernie pomocne alkoholikom i innym uzależnionym oraz
współuzależnionym w wychodzeniu z uzależnienia. Bez względu na to, czy
rozpoznają jego źródło, czy nie, programy te uznają rolę wstydu w
podtrzymywaniu zachowania związanego z uzależnieniem. Przeprowadzając
alkoholików przez dwanaście kroków, AA pomaga im skonfrontować się ze
wstydem w dającym wsparcie otoczeniu. W trwającej całe życie ucieczce przed
wstydem, po latach destrukcyjnych zachowań, które tylko pogłębiały ten wstyd,
uzależniony rzadko potrafi skonfrontować się sam ze sobą bez zorganizowanej i
profesjonalnej pomocy.
Intensywna psychoterapia również jest wskazana – jeśli zdołasz przekonać
uzależnionego narcyza, żeby z niej skorzystał. Jeśli wybrany przez niego
narkotyk stanowi poważne zagrożenie dla jego zdrowia fizycznego, może będzie
musiał przyznać, że ma problem. Jednak tak jak inni ekstremalni narcyzi może on
trwać w stanie zaprzeczenia przez lata, zwłaszcza jeśli świat wokół niego wspiera
jego poczucie własnej wielkości i nie kwestionuje gruboskórnego lekceważenia
uczuć innych ludzi.
11. J e s te m trudny, a le może ci
s ię ze mną uda ć
RADZENIE S OBIE Z NARCYZEM OBOK
CIEBIE

Temat zwycięzców albo nieudaczników przewija się przez całą książkę,


koncentrując się na rozmaitych sposobach, za pomocą których ekstremalny
narcyz podwyższa swoją samoocenę i udowadnia sam sobie, że jest zwycięzcą,
kosztem kogoś innego. Dobre uchwycenie tej dynamiki będzie twoim
najważniejszym narzędziem w radzeniu sobie z narcyzem obok ciebie. Widziany
z dystansu, ekstremalny narcyz może wydawać się po prostu megalomanem czy
arogantem, może nawet zabawnym w swoim przesadnym przekonaniu o
własnym znaczeniu, ale kiedy się zbliżysz i wejdziesz w jego krąg emocjonalny,
nieuchronnie wciągnie cię w grę „kto na górze, kto na dole”.
Tym, co sprawia, że ekstremalny narcyz stanowi ogromne wyzwanie, jest jego
silne oddziaływanie na twoją samoocenę. Dzięki narcyzowi uwodzicielowi
możesz się czuć wspaniale, upojony i uszczęśliwiony, jakbyś był zwycięzcą,
chociaż większość innych typów, których sylwetki nakreśliłem w tej książce,
zrobi wszystko, co w ich mocy, żebyś się poczuł jak nieudacznik.
Inaczej mówiąc, jeśli chodzi o narcyza obok ciebie, trudno ci będzie zachować
neutralność i obiektywizm w reakcji na jego zachowanie, ponieważ wywiera on
wpływ na twoje poczucie własnej wartości. Sprawdza się to zwłaszcza, jeśli
twoja samoocena jest krucha i masz już skłonność do postrzegania świata w
kategoriach zwycięzców i nieudaczników – to znaczy, jeśli sam masz problemy
ze wstydem.
W swojej doskonałej książce o narcyzmie pracownica socjalna Sandy
Hotchkiss wyjaśnia, że kiedy wchodzisz w interakcję „z takimi jednostkami,
zniekształcanie przez nie rzeczywistości może spowodować, że będziesz
kwestionować sam siebie i zwątpisz we własną percepcję”[1]. Ponieważ
ekstremalni narcyzi emanują ogromną pewnością siebie i przekonaniem co do
własnej słuszności, często przekonują cię, że musisz być w błędzie, nawet jeśli
wiesz swoje. Twoja relacja z narcyzem obok ciebie będzie ci czasem
przypominać Alicję spadającą w głąb króliczej nory: możesz się czuć
zdezorientowany, na niepewnym gruncie, jeśli chodzi o własne postrzeganie
siebie (za duży czy za mały) i nie mieć pewności, co jest, a co nie jest
rzeczywiste.
W romantycznej relacji z narcyzem uwodzicielem twój osąd może ulec
zaciemnieniu przez zaczadzenie wyidealizowaną miłością. Pod wpływem tego
romantycznego narkotyku łatwo poddajesz się manipulacji i jesteś narażony na
podejmowanie nieprzemyślanych decyzji. Mężczyźni, którzy ulegli czarowi
mojej klientki Julii (patrz rozdział 5), często wydawali więcej, niż chcieli wydać;
nie poznawszy jej dobrze, nalegali na poważny związek dlatego, że umiała
sprawić, że mieli lepsze samopoczucie. Jeśli zdarzyło ci się szybko zakochać z
katastrofalnym skutkiem, może to być twój przypadek. Zamiast zwracać uwagę
na sygnały ostrzegawcze, możesz je lekceważyć, byle tylko utrzymać lub
odzyskać błogostan.
W początkowym okresie swojego związku z Nealem moja klientka Alexis
lekceważyła wszelkiego rodzaju sygnały alarmowe, ponieważ Neal często
sprawiał, że czuła się tak niewiarygodnie wyjątkowa i zasługująca na szczególne
względy – jak zwycięzca – i że ma szczęście, bo znalazła w tych czasach księcia
z bajki. Przez wiele miesięcy, gdy problemy w związku narastały, próbowała
przywrócić utracony stan romantycznego zauroczenia, chociaż powinna odejść na
długo przed tym, jak wyszła za mąż za Neala i urodziły im się dzieci.
Jeśli zmagamy się ze wstydem, może nas ciągnąć do skrajnych narcyzów, z
powodu „tego szczególnego poczucia, jakie nam dają, włączając nas w obszar
swojej wielkości (…) Tak jakby przez uczestnictwo w ich życiu nasze wydawało
się pełniejsze i bardziej ekscytujące, możemy więc być gotowi zapłacić za to
cenę albo zaprzeczać, że w ogóle jest jakaś cena. Jeśli tak się zdarzy, w końcu
możemy poświęcić siebie dla iluzji, po której zostanie nam pustka i siniaki”[2].
Mój klient David (opisany w poprzednim rozdziale) uporczywie dążył do tego
typu relacji. Podporządkowywał się, rezygnując z siebie, aby uczestniczyć we
wspaniałym życiu swoich idoli. Uciekając przed własnym wstydem, David nie
zauważał oczywistych oznak wykorzystywania, mógł więc mieć poczucie, że
przynależy do kręgu zwycięzcy – „gejowskiej wyższej sfery”.
Radzenie sobie z narcyzem obok ciebie oznacza czasem konfrontowanie się z
własnym wstydem. Jeśli widzisz, że stale pociągają cię lub uwodzą osoby, które
potrafią sprawić, że przy nich czujesz się kimś szczególnym, może to
wskazywać, że uciekasz przed rdzennym wstydem i dręczącym cię przez całe
życie poczuciem, że jesteś nic niewart. Będzie to dotyczyło zwłaszcza tych z nas,
którzy dorastali przy narcystycznym rodzicu. To smutne, że dzieci takich
rodziców są szczególnie podatne na wykorzystywanie przez narcyzów
uwodzicieli. Może nas nękać poczucie, że nigdy nie jesteśmy wystarczająco
dobrzy i „kiedy ktoś taki jak nasz narcystyczny rodzic uśmiecha się do nas,
możemy nieświadomie zareagować na to jak na szansę uzdrowienia”[3].
Moja klientka Winona (patrz rozdział 8) dorastała przy całkowicie zapatrzonej
w siebie matce, niezdolnej do troski czy empatii, która udawała, że nie widzi,
kiedy przyjaciel rodziny zaczął seksualnie molestować córkę. Ponieważ była
zdana na techniczną, a czasem finansową pomoc przyjaciela, ta narcystyczna
matka sprzedała własną córkę dla osobistej korzyści. Winona wyszła potem za
ekstremalnego narcyza, który zmuszał ją do współżycia według ustalonego planu,
bez względu na jej pragnienia. Przez lata podporządkowywała się i bardzo starała
uszczęśliwić swojego męża Marka, podświadomie wierząc, że zdobycie jego
miłości i akceptacji „wyleczy” ją z nękającego ją całe życie poczucia, że jest
bezwartościowa.
W takich przypadkach radzenie sobie z narcyzem obok ciebie oznacza
zaprzestanie walki i zwrócenie się ku własnemu wnętrzu. Winona w końcu
opuściła Marka, wystąpiła o rozwód i rozpoczęła terapię indywidualną. W miarę
postępu terapii Davida stał się on mniej skoncentrowany na innych i bardziej
nastawiony na swoje uczucie dogłębnego wstydu. Nauczył się opierać
uwodzicielskiemu przyciąganiu określonego typu mężczyzn, dokonywać
lepszych wyborów w relacjach z ludźmi i podjął realistyczne działania dla
budowania swojej samooceny. Sandy Hotchkiss porównuje ten proces do
„powiedzenia nie uzależnieniu od narkotyków”[4]. Relacja, która może sprawić,
że przez krótki czas poczujesz się dobrze, w rzeczywistości jest przeszkodą na
drodze do rozwoju autentycznej samooceny.
Krótko mówiąc, radzenie sobie z narcyzem obok ciebie zaczyna się od
samoświadomości.

Us ta nów gra nice


Poradzenie sobie z narcystycznym rodzicem jest szczególnym wyzwaniem.
Nawet ci, którzy byli traktowani przez swoje matki i ojców w sposób budzący
zgrozę i wstręt, często czują presję obowiązku dzieci wobec rodziców.
Dorastając, zewsząd odbieramy społeczny przekaz, że wszystkie dzieci powinny
szanować swoich rodziców. „Czuj wdzięczność”, mówi się nam, wyrabiamy więc
w sobie silne poczucie obowiązku, nawet jeśli byliśmy traktowani z zawiścią,
niezauważani czy maltretowani. Próby wyjaśnienia swojej krzywdy przyjaciołom
często spotykają się z sentymentalnymi pocieszeniami: „Ona jest twoją matką i
wiem, że w głębi duszy cię kocha”.
Bez wsparcia ze strony przyjaciół, rodziny czy ogółu społeczeństwa możemy
zwątpić w lekcję, jaką daje nam własne doświadczenie.
W dodatku narcystyczny rodzic, który spostrzega swoje dziecko jako swoją
własność albo przedłużenie siebie, czuje się uprawniony do otrzymywania
miłości i szacunku, na które nie zapracował. Matka Mory (patrz rozdział 4) nigdy
nie zdobyła się na najdrobniejszą oznakę matczynej miłości i troski, niemniej
jednak oczekiwała, że Mora będzie spełniać obowiązek córki, czyli będzie ją
zasypywać prezentami na urodziny i będzie czuć wdzięczność. Jak wiele dzieci
narcystycznych rodziców, Mora obwiniała siebie o braki matki – podświadomie
Mora wierzyła, że musi być absolutnie niewarta miłości.
Chociaż moja klientka Winona nauczyła się zachowywać dystans, często
mówiła mi, jakie ma poczucie winy, że nie odwiedza matki częściej. Czasami
zastanawiała się głośno, czy jej dzieciństwo rzeczywiście było „aż tak złe”, może
przesadzała z tą bolesną częścią, nie biorąc pod uwagę, ile matka dla niej zrobiła.
Od czasu do czasu przekonywała samą siebie, że musi się starać poprawić
stosunki z matką i umawiała się na odwiedziny. Po tych brutalnych spotkaniach,
pełnych złości i wyrzutów matki, Winona czuła się kompletnie rozbita.
Z mojego doświadczenia terapeutycznego wynika, że mężczyźni i kobiety tacy
jak Winona często żywią nieuświadomioną nadzieję, że narcystyczny rodzic w
końcu okaże się prawdziwie kochająca matką czy ojcem, jeśli tylko oni, dorosłe
dzieci, zachowają się we właściwy sposób. Radzenie sobie z narcystycznym
rodzicem zaczyna się od porzucenia nadziei i opłakania matki czy ojca, jakich
nigdy nie będziesz mieć. Aby przejść przez ten proces, możesz potrzebować
profesjonalnej pomocy. To smutne i głęboko bolesne zadanie zaakceptować fakt,
że dzieciństwo minęło, a ty straciłeś jedną jedyną szansę, aby być wychowywany
w zwykły, oczekiwany sposób. Będziesz też musiał zmierzyć się z własnymi
uczuciami wstydu i bezwartościowości, nieuniknioną pozostałością po
dzieciństwie bez miłości. Trudno jest zmierzyć się z tym samemu.
Na poziomie praktycznym radzenie sobie z narcystycznym rodzicem polega na
ustanowieniu granic, aby zminimalizować dalszą przemoc. Czasami oznacza to
całkowite zerwanie kontaktów. W odpowiedzi na post Narcystyczna matka, jaki
zamieściłem na blogu, odezwali się czytelnicy, którzy odmówili widywania się
albo komunikowania ze swoimi matkami. Inni ograniczyli się do krótkich wizyt
w święta i telefonów z okazji urodzin czy rocznic. Jeśli jesteś synem czy córką
narcystycznego rodzica, będziesz musiał wypracować w sobie rodzicielską troskę
o siebie, że tak powiem, i osłonić się przed jeszcze większym bólem. Nie zwracaj
uwagi na społeczny przekaz, który mówi, że matki zawsze kochają swoje dzieci –
zaufaj własnej percepcji i zadbaj sam o siebie. Zasługujesz na coś lepszego.
Jeśli masz narcystycznego rodzica, który cię idealizuje, może ci być trudno
zorientować się, że istnieje jakiś problem. Rodzice zazwyczaj są dumni z
osiągnięć swoich dzieci, przesadne pochwały, jakimi cię obdarzają, mogą się
wydawać formą miłości. Trudne i prawdopodobnie bolesne jest uświadomienie
sobie, że tak naprawdę wcale nie chodzi o ciebie. Tego typu narcystyczny rodzic
postrzega swoje dziecko jako wyidealizowane przedłużenie siebie, realizację
własnego obrazu siebie jako zwycięzcy. Z pozoru oddana matka Celine (patrz
rozdział 4) wykorzystywała córkę w ten właśnie sposób, zmuszając ją do udziału
w dziecięcych konkursach piękności, do nauki gry na pianinie itp., a wszystko po
to, aby wrobić Celine w bycie zwycięzcą. Midas Wong w podobny sposób
wykorzystywał swojego syna aktora. Chociaż nikt się nad nimi nie znęcał, tak jak
nad Morą, dzieci te odebrały wychowanie pozbawione prawdziwej miłości i
troski.
Zmierzenie się z prawdą o narcystycznym rodzicu, który cię idealizuje,
również wymaga przeżycia żałoby. Skuteczne poradzenie sobie oznacza,
powtarzam, ustanowienie granic, aby chronić siebie. W pewnym momencie
będzie to również wymagało konfrontacji ze wstydem, który jest nieuchronnym
skutkiem narcystycznego wychowania.

Oprzyj s ię chę ci odpła ce nia pię knym za


na dobne
Nawet jeśli dorastałeś, mając wystarczająco dobrych rodziców, ekstremalny
narcyz może mieć potężną siłę oddziaływania na twoją samoocenę, wywyższając
cię idealizacją lub raniąc pogardą. Nikt z nas nie jest całkowicie odporny –
ponieważ jesteśmy istotami społecznymi, definiujemy i wyrażamy siebie we
wzajemnych relacjach z innymi, nasza samoocena zależy w znacznej mierze od
tego, jak nas postrzegają inni. Jeśli w naszym życiu ekstremalni narcyzi mają
władzę – w miejscu pracy, ale też w rodzinie i życiu społecznym – mogą
atakować nasze poczucie własnego „ja” tak brutalnie, że podświadomie, a
czasami świadomie możemy mieć poczucie, że nasze przetrwanie jest zagrożone.
Tak jak w wypadku każdego ataku zagrażającego życiu, będziemy się bronić.
Jeżeli narcyz obok ciebie regularnie rani twoją samoocenę, doprowadzając do
tego, że czujesz się jak nieudacznik, możesz zareagować na któryś ze sposobów
będących narcystycznymi obronami przed wstydem, jakie opisałem w
poprzednich rozdziałach. Kiedy doznajesz pogardy, możesz się bronić słusznym
oburzeniem, jakbyś został potraktowany niesprawiedliwie i bezzasadnie. Możesz
się wycofać w postawę skrzywdzonej niewinności i miotać krytyką zza własnego
muru obronnego. Wobec obwiniania możesz spróbować odwrócić sytuację i sam
obwiniać. Krótko mówiąc, dopóki nie jesteś świadom dynamiki zwycięzca–
nieudacznik, możesz wpaść w zasadzkę, czując się zmuszony odpierać
narcystyczne ataki na twój charakter tym samym, czyli na pogardę odpowiadać
pogardą, na obwinianie obwinianiem.
Wszyscy jesteśmy do pewnego stopnia narcystyczni. Tak jak Natalie, pomoc w
kancelarii prawnej z rozdziału 2, możesz się czasem bronić przed bólem
narcystycznego urazu, przerzucając winę na kogoś innego, pałając gniewem i
oburzeniem, ponieważ czujesz się niesprawiedliwie potraktowany, albo przyjąć
postawę wyższości i pogardy. Są to powszechne (i niekoniecznie patologiczne)
sposoby, w jakie ludzie reagują, gdy ich samoocena zostaje zraniona. Na ogół są
to reakcje krótkotrwałe. Kiedy ochłoniesz, możesz być w stanie spojrzeć na
sytuację w punktu widzenia drugiej osoby i przyjąć odpowiedzialność tam, gdzie
jest to konieczne. Możesz odczuwać wyrzuty sumienia, że pod wpływem chwili
nagadałeś takich okropnych rzeczy. Jeśli twoje poczucie własnego „ja” jest
wystarczająco silne, aby znieść cios zadany samoocenie, możesz nawet
przeprosić!
Jeśli jednak zmagasz się ze wstydem, możesz zamiast tego uwikłać się w
narcystyczną bitwę między zwycięzcami a nieudacznikami. Może ci być trudno
wycofać się, ponieważ twoja samoocena jest na linii ognia: za bardzo
zaangażowałeś się w udowadnianie, że masz rację, a druga osoba jest w błędzie.
Wiele niezdrowych relacji ciągnie się tak latami, każda ze stron zaciekle
rywalizuje o to, by jej było na wierzchu i chce za wszelką cenę „udowodnić”, że
to druga osoba jest godnym pogardy, owładniętym wstydem nieudacznikiem.
Przez wiele lat moja klientka Denise i jej mąż Eric (patrz rozdział 8) angażowali
się w tego typu spory i dopiero kiedy oboje odstąpili od konfrontacji zwycięzca–
nieudacznik, aby uporać się z własnym wstydem, nauczyli się zdrowszego
podejścia do konfliktu.
Jeśli ten opis przypomina ci kłótnie w twoim związku, skup się na własnych
narcystycznych czułych miejscach, zamiast przypisywać komuś winę, a
następnym razem „oprzyj się chęci odpłacenia pięknym za nadobne”[5]. Kiedy już
zrozumiesz dynamikę zwycięzca–nieudacznik, „nie próbuj się sprzeciwiać ani
oświecać” narcyza, którego znasz. Prawdopodobnie odbierze twoje wyjaśnienia
jako formę protekcjonalnego traktowania, co doprowadzi do tego, że nasili ataki,
aby uciec przed nieuchronnym wstydem. Zamiast tego „trzeba, żebyś znalazł
sposób na odłączenie się od uczucia umniejszenia, jakie narcyz w tobie
wzbudza”, nie oczekując od niego, że przyjmie twój punkt widzenia[6].

Kultywuj ws półczucie – do pe wne go


s topnia
Na późniejszym etapie rozwodu z Nealem Alexis odkryła, że przydatne jest
myślenie o nim jako o dziecku w napadzie złości. Pomogło jej to w radzeniu
sobie z jego irracjonalnymi i często brutalnymi atakami, ponieważ widziała go
jako przestraszonego, małego chłopca pełnego wstydu. Wśród wskazówek, jak
sobie radzić z narcyzami, wiele książek na ten temat sugeruje przyjęcie podobnej
perspektywy. Pracownica socjalna Wendy Behary daje szczegółowy opis, który
może ci się przydać:
„Wejść w skórę narcyza oznacza spróbować doświadczyć i naprawdę poczuć
jego wewnętrzny świat. Konkretne techniki mogą ci w tym pomóc. Na przykład,
kiedy narcyz zaczyna zwracać się do ciebie ostro, możesz nałożyć twarz
samotnego i niekochanego, małego chłopca na twarz dorosłego mężczyzny,
którego masz przed sobą. Widząc twarz tego dziecka, spróbuj wyobrazić sobie,
czego doświadcza: jego bolesne uczucia, jego poczucie własnej wadliwości i
wstydu, jego samotność i pustkę emocjonalną, niemożliwe, ale nieuniknione
warunki, jakie musiał spełnić, aby zdobyć uwagę, miłość czy akceptację (…)
Przywołaj swoją empatię i przytul tego chłopca, którego świadomego
odczuwania mężczyzna przed tobą nie jest w stanie znieść[7]”.
Zdaję sobie sprawę, że rada, aby odczuwać współczucie dla drugiej osoby,
kiedy jesteś przez nią atakowany, brzmi jak bardzo wygórowane żądanie,
zwłaszcza że najprawdopodobniej jest ona niezdolna do odwzajemnienia twojej
troski. Jednak znalezienie sposobu na uczłowieczenie narcyza obok ciebie
zamiast postrzegania go jako irracjonalnego potwora pozwoli ci ocalić szacunek
dla siebie i uniknąć jeszcze większego zagrożenia.
Większość zawartych w tej książce profili, wywiadów klinicznych i historii
sławnych ludzi przedstawia ekstremalnych narcyzów, których ukształtowało
bolesne dzieciństwo. Porzucenie lub wczesna strata rodzica, przemoc fizyczna,
zaniedbywanie emocjonalne, wykorzystywanie w służbie rodzicielskiego
narcyzmu, narażenie na zazdrość i nienawiść ze strony rodzica – ekstremalny
narcyz nie „taki się urodził”, ale jest ukształtowany przez traumę. Kiedy starasz
się poradzić sobie z narcyzem obok ciebie, współczucie dla jego wstydu może ci
pomóc uniknąć wejścia na pole bitwy zwycięzca–nieudacznik.
Empatia w takich przypadkach wymaga działania emocjonalnej wyobraźni: ten
sam wstyd, który może uczłowieczyć ekstremalnego narcyza, jest dokładnie tym,
czego nie chce, żebyś widział. Będziesz musiał wnioskować o jego obecności,
rozpoznając obrony przed wstydem, które teraz już znasz: obwinianie, pogardę,
słuszne oburzenie. Nawet jeśli uda ci się poczuć trochę współczucia dla jego
cierpienia, nie spodziewaj się jego wdzięczności. Ponieważ wstyd sprawia, że
ekstremalny narcyz czuje się jak nieudacznik, zazwyczaj nie chce twojego
współczucia (aczkolwiek może próbować manipulować tobą przez wywołanie u
ciebie rozczulenia). Może cię odbierać jako zachowującego się protekcjonalnie i
z wyższością. Może ponowić atak na twoją samoocenę, aby uciec przed własnym
wstydem.
Zamiast otwarcie je wyrażać, pozwól empatii i współczuciu kierować twoim
zachowaniem w obliczu prawdopodobnej wrogości. Musisz być „większy” od
narcyza, którego znasz, robiąc to, co uważasz za najlepsze dla was obojga,
pomimo sprzeciwu. Powtarzam, pomocne jest myślenie o sobie jako o rodzicu
dziecka w napadzie złości. Możliwe, że będziesz musiał ustanowić odpowiednie
granice i zdefiniować oczekiwania co do akceptowalnych zachowań. Możliwe, że
będziesz musiał powiedzieć „nie” dziecku, które odpowie wtedy: „Nienawidzę
cię!” Jednocześnie nie wolno ci tracić z pola widzenia bólu i wstydu, ukrytych za
tym gniewem. Według Behary, radzenie sobie z narcyzem obok ciebie polega na
swego rodzaju ponownym wychowaniu – „zaopiekowaniu się tym samotnym i
pozbawionym wszystkiego dzieckiem, zarówno zatroszczeniu się o nie, jak i
pokierowaniu nim”[8].
Nie jestem takim optymistą jak Behary, co do uzdrawiającego potencjału
takiego ponownego wychowania, jej poznawczo-behawioralne podejście czasami
jest dla mnie za bardzo naiwne. Rdzenny wstyd jest zbyt głęboką dolegliwością i
jedyną szansą ekstremalnego narcyza na uzdrowienie jest zmierzenie się z tym
wstydem. Współczucie służące ustanowieniu granic, zdefiniowaniu oczekiwań
może ci pomóc chronić siebie, a nawet przynieść pewien ograniczony i
krótkotrwały pożytek narcyzowi obok ciebie, ale niewiele zdziała dla wspierania
autentycznego rozwoju kogoś zaangażowanego w bezwzględną narcystyczną
obronę (patrz rozdział 3).

Wyplą cz s ię
Behary kieruje swoje wskazówki, jak można przypuszczać, do kobiet w
romantycznym związku z mężczyzną narcyzem. Wiele jej rad może być
przydatnych, wierne stosowanie się do nich brzmi jak podejmowanie prac
Herkulesa, z niewielką nagrodą za cały wysiłek. Dlaczego masz chcieć
pozostawać w związku, w którym przetrwanie zależy od postrzegania twojego (w
oczywisty sposób dorosłego) partnera jako dziecka tak owładniętego lękiem i
wstydem, że nie jest zdolne do odwzajemnienia twojej troski? Możesz być w
stanie ograniczyć jego bardziej destrukcyjne zachowania, ale jaka właściwie jest
twoja emocjonalna nagroda? Pomimo twoich starań pozostanie niezdolny do
prawdziwej miłości i empatii.
Jeśli trzymamy się kurczowo wyraźnie niesatysfakcjonujących związków z
narcystycznymi partnerami, zazwyczaj robimy to z niezdrowych (i
nieuświadomionych) powodów. Jeśli my też zmagamy się ze wstydem, możemy
chcieć utrzymać „ten szczególny sposób, w jaki się dzięki nim czujemy, kiedy
jesteśmy włączeni do kręgu ich wielkości”. Tak jak Winona możemy odgrywać
na nowo nieszczęsną relację z narcystycznym rodzicem, mając nadzieję na lepszy
wynik za drugim razem. Podświadomie możemy bać się własnych potrzeb i
starać się uniknąć prawdziwej zależności, wchodząc w relacje, w których bycie w
potrzebie jest niebezpieczne i unikane za wszelką cenę. Poza tym widzenie w
partnerze zalęknionego, owładniętego wstydem dziecka sprawia, że relacja jest
asymetryczna. Rodzice nie zwracają się do dzieci o zaspokojenie swoich potrzeb.
Jeśli chodzi o romantyczne związki z ekstremalnym narcyzem, uważam, że
najlepsze, co możesz zrobić, to przede wszystkim ich unikać albo wyplątać się z
niego, kiedy tylko zorientujesz się, jaka jest prawdziwa natura partnera. „Nie
wchodź w związek z narcyzem, myśląc, że zmienisz tę osobę albo że on lub ona
zmieni się z powodu uczucia do ciebie. Chociaż ludzie czasami się zmieniają w
wyniku doświadczeń w związkach, wymaga to czegoś, czego narcyzowi brak –
zdolności odpowiadania na współczucie współczuciem”[9].

Zwią ze k z na rcyze m rza dko ma dobrą


s tronę
Jednak odejście nie zawsze jest możliwe. Czasami nie masz innego wyboru,
poza trwaniem w trudnej relacji, czy to z członkiem rodziny, z szefem, ze
współpracownikiem czy ze znajomym. Również w takich wypadkach skuteczne
radzenie sobie z narcyzem obok ciebie oznacza niezapominanie o tym, że zawsze
problemem jest wstyd. Ekstremalny narcyz nieustannie buduje swoje poczucie
własnego „ja” i broni go, aby nie dopuścić do siebie nieuświadomionego wstydu,
dlatego musisz unikać ranienia jego kruchej samooceny. Pracownicy, którzy
kwestionowali narcystyczną wszechwiedzę Steve’a Jobsa, czasami zarabiali tym
na jego niechętny szacunek, ale częściej podwajał wysiłki, aby ich upokorzyć i
dowieść, że wie lepiej.
Jak już mówiłem wcześniej, sugerowane przeze mnie podejście może ci się
wydać tchórzliwe, ale rozwiązywanie konfliktu z narcyzem obok ciebie to nie
pora na upieranie się przy szlachetnych zasadach. Prawda i sprawiedliwość nic
nie znaczą dla ekstremalnego narcyza – przemawianie do jego rozsądku czy
poczucia przyzwoitości zaprowadzi cię donikąd. Jeśli nie jesteś bojownikiem,
takim jak John James, dziennikarz, który zawzięcie tropił Freda Myersona, aby
ujawnić jego program dopingowy (ogromnym kosztem finansowym i
emocjonalnym), lepiej unikaj bezpośredniej konfrontacji. Nie prowokuj go i nie
kwestionuj kłamstw, które opowiada. Tak jak James, który stawał przed sądem za
oszczerstwa i nagonkę medialną, możesz stać się obiektem zemsty za to, że
śmiałeś powiedzieć prawdę.
Hotchkiss pisze: „Zwykłe techniki asertywności są często bezskuteczne wobec
narcyzów, ponieważ odbierają je oni jako atak na ich wyjątkowość, wielkość i
szczególne uprawnienia”[10]. Zaleca, abyś „znalazł najdelikatniejszy z możliwych
sposób dostarczenia swojego przekazu, a potem zręcznie naprawił szkodę”[11].
Często polega to na odwołaniu się do ich ego, wzmocnieniu ich samooceny, aby
złagodzić krytykę.
Powtarzam, zachowując się w ten sposób, możesz mieć poczucie, że jesteś
nieszczery albo nieuczciwy, ale jak dawno temu zauważył Dale Carnegie, nawet
szczera i uczciwa krytyka nastawi większość ludzi (nie tylko ekstremalnego
narcyza) na obronę, jeśli zrani ich „cenną dumę”. Wiedza, że twoja krytyka jest
celna i zasłużona, będzie małą pociechą, kiedy zostaniesz zaatakowany. Tak jak
w sytuacji mojej znajomej prawniczki, którą opisałem w rozdziale 8, najlepsze,
co możesz zrobić, to odpuścić i w ten sposób zdusić atak w zarodku. Oczywiście
wymaga to dość silnego poczucia własnego „ja” i przekonania o własnej
wartości, bez potrzeby zewnętrznego potwierdzenia.
Czasami ta technika również zawiedzie i nic nie wystarczy, by ugłaskać
ekstremalnego narcyza. Samo twoje istnienie może odczuwać jako rodzaj
nieustającej zniewagi. Tak jak Marie (patrz rozdział 3), która była ofiarą
mobbingu, możesz być zmuszony poszukać innej pracy. Jak odkrył Tyler
McOwen (w rozdziale 9), jeśli zranisz narcyza mściwego, czasami będzie dążył
do zemsty, napędzany irracjonalną, bezlitosną i bezwzględną żądzą, niezależnie
od tego, co mówisz czy robisz. W takich wypadkach może być konieczne
zachowywanie zapisów waszych interakcji, dokumentowanie swojej pracy i
poszukanie doradcy prawnego. Moja klientka Alexis prowadziła dziennik, w
którym odnotowywała wszystkie kłamstwa Neala i przypadki nieprzestrzegania
warunków umowy dotyczącej opieki nad dzieckiem. Posłużyła się aplikacją GPS
zainstalowaną w telefonach komórkowych córki, aby udowodnić, że Neal łamie
warunki umowy. Zachowała wszystkie nagrane przez niego wiadomości, aby
udowodnić w sądzie jego agresywny charakter. Niekiedy Alexis mogła myśleć o
byłym mężu jako o małym, przestraszonym chłopcu, ale to nie umniejszyło jej
pragmatycznego realizmu co do konieczności bronienia się na drodze prawnej.
W wielu wypadkach ekstremalny narcyz stanowi poważne zagrożenie, musisz
więc chronić siebie wszelkimi dostępnymi środkami.

Na rcys tyczne dzie ci: je dyna s ytua cja , w


które j mo że s z – i mu s is z – powie dzie ć „nie ”
W naszych rodzinach narcyz megaloman o osiągnięciach poniżej swoich
możliwości, taki jak Shiloh (patrz rozdział 5), stanowi innego rodzaju problem.
Dotyczy to też narcyza uzależnionego, jak mój klient Ian z poprzedniego
rozdziału, który porzuca cię, bo bliższy mu jest jego narkotyk. Zajęcie się ich z
pozoru niewinną megalomanią wymaga innej taktyki, chociaż tu również, jak
zawsze, chodzi o wstyd. Sposób, w jaki oddziałują na naszą samoocenę, jest
bardziej subtelny, ale tu też musimy przyjrzeć się własnym, narcystycznym
czułym miejscom, jeśli mamy skutecznie radzić sobie z kimś takim.
Większość par takich jak Anne i John, rodzice Shiloha, martwi się brakiem
motywacji swojego dziecka, jego egocentryczną obojętnością na uczucia innych i
wyraźnie widocznym brakiem moralnego kompasu. „Gdzie popełniliśmy błąd? –
zastanawiają się. – Byliśmy oddanymi rodzicami, miał wszystko, i patrz, co z
niego wyrosło!” Może być im trudno zrozumieć, w jaki sposób sami przyczynili
się do problemu. Ponieważ tak rozpaczliwie chcieli wychować „zwycięskie”
dziecko, aby rozbroić własny wstyd, nie przestawali go idealizować, podczas gdy
dawno już minął moment, w którym poczucie wielkości należy zacząć
konfrontować z rzeczywistością. Zamiast ustanowienia odpowiednich granic i
realistycznych standardów, nadal chwalili wszystko, co robił, i wymierzali lekkie,
często nic nieznaczące kary za przewinienia.
Rodzice nie zawsze są winni. Dorastanie w epoce, która zachęca do
popisywania się i wzmacnia poczucie uprawnienia do szczególnego traktowania,
bez wątpienia ma swój wkład w ten problem. Jednak w poważniejszych
przypadkach próżniaków przeświadczonych o własnej wielkości źródłową
przyczyną jest często narcyzm rodziców. Podczas gdy niektórzy narcystyczni
rodzice są tak bezwzględnymi perfekcjonistami, że zmuszają dzieci do osiągnięć
ponad ich siły, wyrabiając w nich fałszywą ambicję, inni, tacy jak Anne i John,
idealizują swoje dzieci i nadmiernie im pobłażają, traktując je tak, jakby
wszystko, co robią, było (niejako z definicji) wielkim osiągnięciem. Tak bardzo
chcą wierzyć, że ich dziecko jest kimś wyjątkowym, że nie wpajają mu
standardów i samodyscypliny, niezbędnych do osiągnięcia sukcesu.
Radzenie sobie z takim dzieckiem w późniejszym życiu wymaga, aby rodzice
uznali swoją rolę w stworzeniu problemu i pomogli dziecku zmierzyć się ze
wstydem. Narcyz megaloman z silnym poczuciem, że jest uprawniony do
szczególnego traktowania, może się prezentować jako wyniosły czy obojętny, ale
tak jak moja klientka Nicole nieuświadomie czuje się nieudacznikiem. Arogancja
i pogarda zwykle maskują głębokie uczucie wstydu. Wielu rodziców nie przestaje
wzmacniać w dzieciach obrony przed wstydem, kiedy są już dorosłe, pozwalając
im mieszkać w domu bez dokładania się do kosztów utrzymania, wspierając je
finansowo, kiedy żyją pozornie niezależnie, albo raz za razem wybawiając je z
kłopotów, w które się pakują. Chroniąc swoich synów i swoje córki przed
konsekwencjami ich wyborów, rodzice tacy utrudniają dzieciom uczenie się z
doświadczenia.
Nawet jeśli twoje narcystyczne dziecko osiągnęło dorosłość, musisz stosować
powszechnie akceptowane strategie wychowawcze odnoszące się do młodszych
dzieci, które się źle zachowują. Naucz się ustanawiać odpowiednie granice i
mówić „nie”.
Zdefiniuj stosowne do wieku oczekiwania i wyszczególnij konsekwencje
niespełniania ich. Wymierzaj kary i bądź konsekwentny. Wobec poczucia
uprawnienia do szczególnych względów, czasami wyrażanego w formie napadów
złości, nie uginaj się pod personalnymi atakami. Nie spodziewaj się, że dziecko
będzie cię lubić albo że będzie ci wdzięczne.
„Trudna miłość” jest szeroko stosowaną i błędnie rozumianą techniką
wychowawczą, ale odmowa ratowania swojego dziecka przed konsekwencjami
jego autodestrukcyjnych zachowań jest często największym wyrazem miłości.
Jest to najtrudniejsza i najbardziej bolesna rzecz, jaką możesz zrobić, ale
czasami musisz pozwolić swojemu dziecku ponieść porażkę i spaść z wysoka.
Jeśli nie przestajesz wzmacniać w swoim dziecku poczucia wielkości i
posiadania szczególnych uprawnień, twój narcyzm, przynajmniej częściowo,
ponosi za to winę.

Na rcyz uza le żniony: zmie ń s ie bie , nie


os obę uza le żnioną
Ponieważ nasza kultura przesiąknięta jest językiem uzależnienia i zostaliśmy
nauczeni postrzegać je głównie jako kwestię biochemiczną, zrozumienie narcyza
uzależnionego i radzenie sobie z nim zaczyna się od zmiany podejścia.
Uzależnienie fizjologiczne może być faktem, ale nie odpowiada za poczucie
wielkości ukryte w uzależnieniu. Zamiast więc traktować przejawiany przez
osobę uzależnioną brak troski o innych ludzi jako produkt uboczny uzależnienia,
trzeba spojrzeć na niego jako na stan zastany.
Zamiast postrzegać wstyd jako po prostu rezultat zachowania związanego z
uzależnieniem, trzeba go rozumieć również jako jeden z czynników sprawczych.
Chociaż programy dwunastu kroków mają swoje ograniczenia, ich metody
pośrednio odnoszą się do tych czynników. Przyznanie, że jest się bezsilnym
wobec uzależnienia, i poddanie się wyższej mocy redukuje poczucie wielkości.
W swoim wymiarze duchowym programy dwunastu kroków rozumieją
egocentryzm jako pierwotną „chorobę duszy”, a celem przejścia przez kolejne
kroki jest zastąpienie jej nową świadomością moralną i troską o innych. Przez
skonfrontowanie się z krzywdzącymi skutkami swoich wcześniejszych zachowań
i próbę ich naprawienia uzależniony nadaje wartość uczuciom innych ludzi. Tym
samym znoszenie poczucia winy i wstydu siłą rzeczy staje się częścią procesu
zdrowienia.
Jeśli narcyz uzależniony jest członkiem twojej rodziny lub jeśli jesteś w
romantycznym związku z narcyzem uzależnionym, „możesz walić głową w mur,
usiłując go zmienić. Jeśli chcesz zaznać ulgi, będziesz musiał zmienić siebie”[12].
Jak zauważa Hotchkiss, „ludzie, których pociągają osoby uzależnione i
kompulsywne i którzy pozostają z nimi w związku, zazwyczaj mają własne,
niezupełnie zdrowe powody, aby musieć kontrolować czy opiekować się tymi,
którzy są poza kontrolą”[13]. CODA, czyli Anonimowi Współuzależnieni, jest
kolejnym programem dwunastu kroków rozumiejącym współuzależnienie jako
jedynie inną formę uzależnienia. Podobnie jak pozostałe tego typu programy
wychodzenia z uzależnienia polega na zredukowaniu poczucia wielkości i
zmierzeniu się z winą i wstydem – inaczej mówiąc, na skonfrontowaniu się z
własnym narcyzmem. Jak już wspomniałem, konarcyz jest synonimem
współuzależnionego.
Praktycznie, zwrócenie się do swojego wnętrza, aby poradzić sobie z własnymi
problemami, czasami oznacza zerwanie relacji z narcyzem uzależnionym, a
przynajmniej ustanowienie nowych progów i lepszych granic. Odmawiaj udziału
czy wspierania wszelkiego rodzaju zachowań związanych z uzależnieniem – to
znaczy, nie uprawomocniaj uzależnienia, tolerując jego realizację w swojej
obecności czy pożyczając pieniądze, aby wspierać nałóg. Odmawiaj tolerowania
przemocy. Tak samo, jak możesz zrobić w stosunku do dziecka, które realizuje
swoje wielkościowe poczucie posiadania szczególnych uprawnień w sposób
autodestrukcyjny, przestań ratować osobę uzależnioną przed konsekwencjami jej
postępowania. Naprawdę nie pomagasz narcyzowi uzależnionemu ani nie
wykazujesz troski o siebie, jeśli wierzysz, że potrafisz go zbawić.

Gdzie na kontinuum na rcyzmu zna jduje s z


s ię ty?
W ostatnich latach nazwanie kogoś narcyzem stało się ulubionym sposobem
wyrażania pogardliwego stosunku do tej osoby. Reporterzy, rozmaici spece i
domorośli psychologowie regularnie przyczepiają tę etykietkę innym ludziom,
aby ich wyszydzić czy skrytykować, zdyskredytować ich stanowisko polityczne,
czy nawet dać upust nienawiści. Weźmy choćby taki przykład: po wpisaniu w
wyszukiwarkę internetową frazy „narcyz Obama” wyskakują setki tysięcy na
ogół prawicowych stron, które posługują się pseudopsychiatryczną analizą, aby
zaatakować prezydenta.
Podczas gdy społeczeństwo nabiera coraz większego współczucia dla tych,
którzy cierpią z powodu choroby psychicznej, na ogół nasze współczucie nie
sięga tak daleko, żeby objąć ekstremalnego narcyza. Diagnoza narcystycznego
zaburzenia osobowości sprawia, że osoba taka wydaje się niemal nieludzka.
Narcyzi są czarnymi charakterami – egoiści i megalomani, niezdolni do
współodczuwania, bezwzględnie wykorzystujący, brutalni i mściwi itd. Innymi
słowy, nie są tacy jak my i nie lubimy ich.
Również DSM ze swoim chorobowym modelem zaburzenia psychicznego
zachęca nas do postrzegania narcyzmu jako odrębnej przypadłości dotykającej
tych innych trudnych ludzi. Ponieważ w mediach odniesienia do narcystycznego
zaburzenia osobowości często brzmią jak potępienie, naturalnie chcesz się odciąć
od tych, którzy otrzymują taką diagnozę. Przeglądając z góry na dół listę
objawów, wyrażoną w języku skrajności, łatwo jest przeoczyć, że sam czasami
wydajesz się trochę zarozumiały albo że pod pewnymi warunkami tracisz
empatię wobec ludzi, na których ci zależy. Możesz nie zdawać sobie sprawy, że
niekiedy stosujesz mechanizmy obronne, jeśli słyszysz, że są opisywane jako
stałe cechy charakteru.
Podstawowym celem, jaki sobie postawiłem, pisząc tę książkę, było
przedstawienie kontinuum wielu możliwych przejawów narcyzmu i rozpoznanie,
co mamy wspólnego z ekstremalnymi narcyzami, a nie podkreślanie różnic. Ten
ostatni rozdział jest kontynuacją tematu, ponieważ skuteczne radzenie sobie z
narcyzem obok ciebie często oznacza zmierzenie się z własnymi narcystycznymi
czułymi miejscami. Kiedy rani twoją „cenną dumę” swoją pogardą, obwinianiem
albo oburzeniem, możesz zareagować podobną narcystyczną obroną, aby nie
dopuścić do siebie uczuć wstydu i upokorzenia. Jego przechwałki mogą
wzbudzić w tobie zazdrość, ponieważ ty też, w głębi duszy pragniesz być
zwycięzcą. Możesz być w zmowie z jego uzależnieniem czy wspierać jego
dysfunkcyjny styl życia, ponieważ rola opiekuna pozwala ci uniknąć konfrontacji
z własnym wstydem.
W rozdziale 1 opisałem doświadczenie, w którym musiałem stanąć twarzą w
twarz z moim zaabsorbowaniem sobą i brakiem troski o moją nauczycielkę gry
na pianinie – to znaczy z własnym, powszednim rodzajem narcyzmu. Chciałbym
zakończyć inną, bardziej bolesną historią, która, mam nadzieję, zilustruje
skomplikowaną wzajemną grę między narcystycznym zachowaniem innych a
naszymi reakcjami obronnymi, często narcystycznymi na swój sposób. Zdarzyło
się to na przyjęciu wiele lat temu, kiedy jeszcze mieszkałem w Los Angeles, w
okresie, gdy starałem się znaleźć swoją drogę jako autor.
Katie, uczestnicząca w tym wieczorze, była wziętą hollywoodzką scenarzystką
nominowaną do nagrody Emmy. Inteligentna, żywiołowa i obyta, miała tendencje
do dominowania rozmowy. Często wygłaszała długie monologi na temat swoich
frustracji jako scenarzystki seriali komediowych, wtrącając aluzje do ogromnych
pieniędzy, jakie zarabia. Razem z mężem kupili właśnie nowy dom w Hollywood
Hills za wysoką cenę, którą mimochodem wymieniła. Na większości imprez
towarzyskich, na których ją spotykałem, zazwyczaj znajdowała pretekst, aby
wspomnieć o swojej nominacji do nagrody Emmy. W dużo subtelniejszy, nie tak
ostentacyjny sposób jak Monica, narcyz wszechwiedzący opisany w rozdziale 7,
Katie umiała wykazać swoją wyższość.
Chociaż wtedy niezupełnie zdawałem sobie z tego sprawę, zazdrościłem jej.
Przez większość życia pragnąłem być czynnym, samowystarczalnym autorem.
Pod wieloma względami Katie żyła tak, jak ja chciałem żyć. Przy niej czułem się
też jak nieudacznik, chociaż wiedziałem, że nie robi tego naumyślnie. W głębi
duszy wiedziałem, że Katie pracuje nad swoim warsztatem sumienniej niż ja.
Później poświęciłem wiele lat na przezwyciężenie moich pisarskich
niedociągnięć, ale wtedy czułem się zawstydzony (głównie podświadomie), że
nie podjąłem trudu długiej, ciężkiej pracy.
Na tym przyjęciu Katie opowiadała nam o kłótni z głównym scenarzystą
serialu. Szef, starszy już mężczyzna, chciał, żeby wprowadziła w scenariuszu
zmiany, a ona odmówiła. W miarę jak spór się zaogniał, usłyszała parę
nieprzyjemnych, pogardliwych słów. Powiedział jej, że „ma problem z uznaniem
autorytetu”. Powiedział, że powinna popracować nad swoimi „problemami z
mężczyznami”.
– Nie uważam, żebym miała problem z mężczyznami – powiedziała Katie
ogólnie, do całego stołu. Do tej pory musiała już sporo wypić i język trochę jej
się plątał. – To po prostu jego szowinistyczny sposób, żeby pokazać zarozumiałej
babie, gdzie jej miejsce. Mężczyźni nie lubią silnych kobiet.
Każdy z psychologiczną wrażliwością, kto dobrze znał Katie, zorientowałby
się, że mężczyźni na pozycji autorytetu wywołują w niej bunt.
– Cóż, ja na przykład uważam, że masz problem z mężczyznami –
powiedziałem jej.
Było to brutalne i nieprzyjazne, mimo że mój ton był neutralny. Jak na
profesjonalistę zajmującego się pomocą psychologiczną, przemawiającego z
pozycji wiedzy i doświadczenia, wręcz okrutne. Do dziś, kiedy sobie
przypominam tamten wieczór, jest mi wstyd.
Katie nie była ekstremalnym narcyzem, chociaż miała skłonność do myślenia
trochę za dobrze o sobie. Na spotkaniach towarzyskich często w subtelny sposób
demonstrowała swoją wyższość nad innymi ludźmi, bez większego szacunku dla
ich uczuć. Była zwykłym, pospolitym narcyzem. Jestem pewien, że spotkałeś
wielu mężczyzn i wiele kobiet takich jak ona.
Nie przyznając się do tego przed sobą, w porównaniu z nią czułem się jak
nieudacznik. Umiarkowane przechwałki na temat jej sukcesów jako autorki
wzbudziły we mnie zazdrość. Katie, tak jak często narcyzi, sięgnęła do moich
problemów i podważyła moją samoocenę. Wtedy ja, w prawdziwie
narcystycznym stylu, wykorzystałem swój status zawodowy, aby ją poniżyć. Mój
komentarz nie miał nic wspólnego z męskim szowinizmem, za to wszystko z
moim wstydem. Aby wzmocnić swój obraz siebie, upokorzyłem ją.
A ty masz podobne bolesne wspomnienie? Może nawiedza cię wspomnienie,
którego nie możesz się pozbyć, i czasami, kiedy się pojawia, usprawiedliwiasz się
w myślach, jakbyś próbował wykazać niewidzialnemu, postronnemu
słuchaczowi, że absolutnie nie masz czego żałować i nie masz powodu czuć się
winny. To ta druga osoba jest winna i dostała to, na co zasłużyła. Takie
uporczywe wspomnienia i nasze obronne reakcje na nie często wskazują na
nieuświadomione uczucie winy i wstydu. Bezwzględne przekonanie o własnej
słuszności i obwinianie, jak pokazałem, są narcystycznymi obronami, które
podtrzymują chwiejne poczucie własnego „ja”.
Potrzebowałem wielu lat, aby w pełni zrozumieć i uznać powody swojego
zachowania. Przez długi czas przekonywałem sam siebie, że ja przecież tylko
powiedziałem prawdę, zaprzeczając, że moje słowa zabarwione były wrogością.
Kiedy w końcu zebrałem się w sobie, żeby wystosować przeprosiny, nie były one
całkiem szczere. Wstyd jest obezwładniająco bolesną emocją, często nie do
zniesienia, z którą trzeba się skonfrontować. Gdybym rozumiał siebie lepiej,
mógłbym odpowiedzieć Katie w sposób, który nie zraniłby jej „cennej dumy” i
pozwoliłby mi zachować szacunek do siebie.
Opowiadam o tym, aby pokazać, że radzenie sobie z narcyzem obok ciebie
często oznacza konieczność zrozumienia własnych narcystycznych słabych stron.
Kiedy sam przez siebie wystylizowany zwycięzca sprawia, że czujesz się jak
nieudacznik, ty też możesz próbować odwrócić sytuację, aby podbudować siebie.
Możesz zachować się obronnie, lecz później będziesz tylko jeszcze mniej
zadowolony z siebie. Możesz dopuścić do głosu zazdrość albo okazać pogardę, a
wszystko w słusznym poczuciu, że jesteś usprawiedliwiony.
Krótko mówiąc, radzenie sobie z narcystycznymi cechami innych ludzi często
oznacza zaakceptowanie narcyza, którego znasz najlepiej, ale być może najmniej
rozumiesz.
Tego, którego widzisz w lustrze.
Podz ię kowa nia
Kiedy po raz pierwszy pomyślałem o napisaniu tych podziękowań, przyszła mi
do głowy książka, którą często czytywałem moim trojgu dzieci – Gdybyś dał
myszce ciasteczko. W tej historii jedno zdarzenie wynika z drugiego w
nieoczekiwanym, ale logicznym łańcuchu. Danie myszce ciasteczka powoduje, że
chce się jej pić, więc prosi o szklankę mleka, potem o słomkę, przez którą je pije i
tak dalej. Geneza Narcyza obok ciebie jest dla mnie długim łańcuchem zdarzeń, z
których jedno wynikało z drugiego, prowadząc nieoczekiwanie, ale
niepowstrzymanie do książki, którą właśnie skończyłeś czytać.
Moi rodzice dali mi życie i zapewnili wygodne dorastanie w rodzinie z klasy
średniej, za co jestem im wdzięczny, ale gdyby lepiej się sprawdzili na froncie
emocjonalnym, nigdy nie spędziłbym trzynastu lat na kozetce analitycznej
Michaela Iana Paula. Dr Paul dosłownie uratował mi życie i nauczył mnie
większości tego, co wiem o praktyce psychoterapeutycznej. Nigdy nie zostałbym
psychoanalitykiem, gdyby nie zainspirował mnie jego wspaniały przykład.
Gdybym nie podjął treningu analitycznego, nigdy nie zaprzyjaźniłbym się z
Tomem Grantem (który dawno temu zmarł na raka nerki) i jego żoną, Ann
Glasser, również psychoanalityczką w trakcie treningu. Podczas kryzysu w moim
życiu osobistym, wiele lat później, zaczęliśmy z Ann dyskutować o tym, czego się
uczyła o wstydzie od swojego mentora, Jima Oaklanda.
Po śmierci Toma Ann pojechała za dr. Oaklandem z Los Angeles do Seattle,
gdzie otworzyła praktykę i w końcu ponownie wyszła za mąż.
Moje rozmowy z Ann na temat nieuświadomionego wstydu i obron przed nim
zrewolucjonizowały moje życie osobiste i zawodowe. Koncepcje dr. Oaklanda,
przekazane mi przez Ann Glasser, miały głęboki wpływ na moją pracę i stanowią
jądro tej książki. Dziwne się wydaje tak wiele zawdzięczać człowiekowi, którego
spotkałem tylko raz, lata temu, kiedy mieszkał w Los Angeles.
Gdyby Tom nadal żył i był mężem Ann, oboje praktykowaliby w Los Angeles, a
ja prawdopodobnie pozostałbym tam – byliśmy serdecznymi przyjaciółmi i łączyły
nas silne więzi zawodowe, wspieraliśmy się nawzajem, polecając sobie klientów.
Śmierć Toma i wyjazd Ann miały wiele wspólnego z moją decyzją opuszczenia
Los Angeles i przeniesienia się z rodziną do Chapel Hill.
Gdybym nie przeniósł się do Chapel Hill, nigdy nie wstąpiłbym do czwartkowej
popołudniowej klasy pisania Laurel Goldman, do której należałem przez
piętnaście lat. Nigdy nie spotkałbym najlepszej nauczycielki pisania i
najwrażliwszej, najbardziej przenikliwej grupy autorów, jaką kiedykolwiek
poznałem, a do której zaliczają się: Christina Askounis, Angela Davis-Gardner,
Peter Filene i Peggy Payne. Podczas pracy nad tą książką, ci przyjaciele i
koledzy pisarze wysłuchali każdego słowa, jakie im czytałem. Udzielali mi
wsparcia, zarażali entuzjazmem, wnosili swoje, często genialne sugestie i
niezmiernie mi pomogli ją poprawić. Lubię myśleć, że Narcyz obok ciebie jest
naszym wspólnym osiągnięciem.
Pierwotnie zamierzałem napisać książkę o wstydzie, ale wszyscy agenci
literaccy, do których się zwracałem, powiedzieli mi, że ten pomysł nie spodoba się
wydawcom. Gdyby pomysł nie został odrzucony przez absolutnie wszystkich, nie
zmieniłbym kursu i nie napisałbym zamiast tego książki o narcyzmie. Mój
najstarszy syn, William, zachęcał mnie od jakiegoś czasu, żebym napisał książkę o
narcyzmie celebrytów.
Gdyby William nie zachęcił mnie również do prowadzenia bloga, wiele lat
wcześniej, pewnego szczęśliwego dnia, gdy wędrowaliśmy po Kolorado, nigdy nie
stworzyłbym internetowej platformy, która daje mi wiarygodność w oczach
wydawców i pomogła mi zawrzeć kontrakt z Touchstone Books.
Gdybym nie zatrudnił mojej doskonałej rzeczniczki Sharon Bially do
promowania mojej wcześniejszej książki Why Do I Do That? (Dlaczego to
robię?), nigdy nie byłbym publikowany w „ The Atlantic” . Kiedy napisałem ten
artykuł o Lansie Armstrongu, przedstawiła mnie redaktorowi Jamesowi
Hamblinowi, który opublikował wiele moich artykułów w dziale „ Zdrowie”
internetowego wydania „ The Atlantic” .
Gdybym lata wcześniej nie napisał tak nieudanej powieści, mój były agent
literacki nie poleciłby mnie niezależnej redaktorce z prawdziwego zdarzenia,
Emily Heckman, z którą ponownie nawiązałem kontakt, kiedy zacząłem szkicować
propozycję tej książki w 2013 roku. Emily, była redaktor naczelna Pocket Books i
współautorka dziewięciu książek, była ostra w krytyce, kreatywna w sugestiach i
pełna entuzjazmu, udzielając wsparcia. Odegrała ogromną rolę w nadawaniu
kształtu tej książce. Pracując nad nią, serdecznie się zaprzyjaźniliśmy.
Gdyby agent literacki Eric Nelson nie puścił machiny w ruch, sygnalizując od
początku zainteresowanie proponowaną przeze mnie książką, i nie służył radą co
do wyboru agenta, mógłbym nigdy nie nawiązać współpracy z Gillian
MacKenzie. Gillian jest rzadko spotykaną kombinacją dobrego smaku, dużych
umiejętności pisarskich, talentu do biznesu i zmysłu do tego, co się sprzedaje w
świecie wydawniczym. Pomogła mi udoskonalić propozycję książki celnymi
uwagami i wyczuciem marketingowym. Jej świetna asystentka, Allison Devereux,
jest na wskroś rzetelna i przyjemnie jest z nią pracować.
Gdyby Michelle Howry nie zapałała entuzjazmem do proponowanej książki i
nie nabyła jej dla Touchstone Books, dziś nie trzymałbyś w ręku mojej książki.
Przez cały proces przygotowania i redagowania manuskryptu Michelle była
delikatnym krytykiem, mądrym przewodnikiem i pełnym entuzjazmu sojusznikiem.
Odegrała zasadniczą rolę w kształtowaniu książki i dopracowaniu w każdym
szczególe jej przekazu. Gdyby nie była moim wydawcą, książka bez wątpienia
byłaby mniej udana.
Gdyby… gdyby… gdyby… Mam dług wdzięczności wobec wszystkich tych
osób.
Jestem również wdzięczny klientom, którzy przez lata powierzyli się mojej
opiece. Chciałbym podziękować wspaniałemu zespołowi redakcyjnemu Simon &
Schuster, zwłaszcza Shidzie Carr i Meredith Vilarello, a także Ingrid Ohlsson,
Alex Lloyd i Susin Chow z Pan Macmillan za pomoc w przygotowaniu wydania
australijskiego.
Chcę podziękować „ zewnętrznym” czytelnikom, którzy mieli dla mnie
pochwały i sugestie dotyczące pierwszych zarysów tekstu: Williamowi Burgowi,
Michaelowi Eha, Lois Eha i Carolyn Fisher. Moi przyjaciele: Dave Birkhead,
Cady Erickson, Sue Jarrell, Sherry Kinlaw, Cathryn Taylor i Kathy Stanford,
dodawali mi otuchy na każdym etapie procesu pisania.
Gdybym nie miał takiego wspaniałego, twórczego zespołu i wspierających
przyjaciół u boku, nie byłbym tak dumny i szczęśliwy, jak dziś jestem.
Sugerow a ne le ktury
Specjalistyczna literatura poświęcona narcyzmowi jest obszerna. Na tej
krótkiej liście znalazły się tytuły, które uważam za najbardziej pomocne w
zrozumieniu psychodynamiki narcyzmu. Niektóre zawierają wskazówki dla
profesjonalistów dotyczące terapii, inne doradzają nieprofesjonalistom, jak sobie
radzić z ekstremalnymi narcyzami w życiu.
Behary Wendy T. Disarming the Narcissist: Surviving & Thriving with the
Self-Absorbed, Oakland, CA: New Harbinger Publications, 2013 [wyd. pol.
Rozbroić narcyza. Jak radzić sobie z osobą zapatrzoną w siebie].
Bradshaw John Healing the Shame that Binds You, Deerfield Beach, FL: HCI,
2005 [wyd. pol. Toksyczny wstyd. Jak uzdrowić wstyd, który cię zniewala].
Hotchkiss Sandy Why Is it Always about You? The Seven Deadly Sins of
Narcissism, Nowy Jork: Free Press, 2003.
Kernberg Otto F. Borderline Conditions and Pathological Narcissism, Nowy
Jork: Jason Aronson, Inc., 1975.
Kohut Heinz The Restoration of the Self, Nowy Jork: International Universities
Press, Inc. 1997.
Masterson James F. The Narcissistic and Borderline Disorders: An Integrated
Approach, Nowy Jork: Brunner/Mazel, 1981.
Miller Alice The Drama of the Gifted Child, Nowy Jork: Basic Books, 1981;
2008 [wyd. pol. Dramat udanego dziecka].
Morrison Andrew Shame: The Underside of Narcissism, Hilldale, New Jersey:
The Atlantic Press, 1989.
Nathanson Donald Shame and Pride: Affect, Sex and the Birth of the Self,
Nowy Jork: W.W. Norton, Inc., 1992.
Schore Allan Affect Regulation and the Origin of the Self: The Neurobiology of
Emotional Development, Hilldale, New Jersey: Erlbaum, 1994.
Prz ypis y końcowe
2. Łatwo mnie zr anić samoocena i ur az narcystyczny
[1] Dale Carnegie Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi, wyd. pol. Studio
Emka 2014, tłum. Paweł Cichawa.
[2] Andrew Morrison Shame: The Underside of Narcissism, Hilldale, New
Jersey: The Atlantic Press, 1989.

3. J a jestem zwycięzcą, a ty nieudacznikiem narcyz pr ześladowca


[1] Otto F. Kernberg Borderline Conditions and Pathological Narcissism,
Nowy Jork, Jason Aronson, Inc., 1975, s. 234.
[2] Anna Freud Ego i mechanizmy obronne, wyd. pol. PWN, 2004.
[3] D.W. Winnicott: „The basis for self in body” w Psycho-Analytic
Explorations, red. C. Winnicott, R. Shepherd i M. Davis Londyn, Karnac, 1989.
[4] John Bradshaw Toksyczny wstyd. Jak uzdrowić wstyd, który cię zniewala,
wyd. pol. Akuracik, 1997
[5] http://www.workplacebullying.org/individuals/problem/who-gets-targeted.
[6] http://www.bullyingstatistics.org/content/bullying-and-suicide.html/.

4. J esteś wszystkim, czym zawsze/nigdy nie chciałem być narcystyczny


rodzic
[1] Allan Schore Affect Regulation and the Origin of the Self: The
Neurobiology of Emotional Development, Hillandale, NJ: Lawrence Erlbaum
Associates, 1994.
[2] Alice Miller Dramat udanego dziecka, wyd. pol. Media Rodzina, 2007.
[3] Ibid.
[4] Koncentrując się na narcystycznych matkach, nie chcę sugerować, że jako
rodzice kobiety są bardziej narcystyczne od mężczyzn. Nie są. Jednak mimo
coraz większej roli, jaką zaczynają odgrywać ojcowie w życiu małych dzieci, to
matki wciąż mają większy wpływ na dziecko w pierwszych latach życia.
Narcystyczni ojcowie często porzucają rodziny, zaniedbując swoje obowiązki w
pogoni za samozadowoleniem. Krzywdzą swoje dzieci zaniedbaniem, ale nie ma
to tak bezpośrednio zgubnych skutków jak szkody wyrządzane przez
narcystyczne matki.

5. Chcę, żebyś mnie chciał/a narcyz uwodziciel


[1] http://www.huffingtonpost.com/2013/08/08/bill-clinton_n_3718956.html.
[2] Donald Nathanson Shame and Pride: Affect, Sex and the Birth of the Self,
Nowy Jork, W.W. Norton, Inc., 1992.
[3] Kernberg Borderline Conditions, 235.
[4] Max Weber Gospodarka i społeczeństwo. Zarys socjologii rozumiejącej,
wyd. pol. PWN, 2002.

6. J estem kr ólem świata narcyz megaloman


[1] Jean M. Twenge and W. Keith Campbell The Narcissism Epidemic: Living
in the Age of Entitlement (Nowy Jork: Atria Books, 2009).
[2] Ibid.
[3] Brad J. Bushman and Roy F. Baumeister „Threatened Egotism, Narcissism,
Self-Esteem, and Direct and Displaced Aggression: Does Self-Love or Self- -
Hate Lead to Violence?” in Journal of Personality and Social Psychology (1998,
vol. 75, no. 1), 219–229.
[4] http://en.wikipedia.org/wiki/Mister_Peabody#cite_note-MPSStoryOverlay-
1.
[5] Drew Pinsky and S. Mark Young The Mirror Effect: How Celebrity
Narcissism Is Seducing America (Nowy Jork: HarperCollins, 2009), 15.
[6] Jake Halpern Fame Junkies: The Hidden Truths behind America’s Favorite
Addiction (Nowy Jork: Houghton Mifflin Harcourt, 2006).
[7] Daniel Joseph Boorstin The Image: A Guide to Pseudo-Events in America
(Nowy Jork: Vintage, 1961).

7. J a ci zar az wszystko powiem narcyz wszechwiedzący


[1] Martha Stout The Sociopath Next Door: The Ruthless versus the Rest of Us
(Nowy Jork: Broadway Books, 2006), 60.
[2] Ibid., 92.
[3] Walter Isaacson Steve Jobs, wyd. pol. Insignis, 2013.
[4] Ibid.
[5] Ibid., 120.
[6] Ibid., 119.
[7] Ibid.
[8] http://www.esquire.com/features/second-coming-of-steve-jobs-1286.
[9] Isaacson, Steve Jobs, 121.
[10] Ibid., 12.
[11] Ibid., 246.
[12] Ibid., 264–265.
[13] Ibid., 266.
[14] Ibid., 5.
[15] Ibid., 257.
[16] Ibid.
[17] Nancy Newton Verrier The Primal Wound: Understanding the Adopted
Child (Baltimore: Gateway Press, 1993), 1.
[18] O. Kernberg „Pathological narcissism and narcissistic personality disorder:
Theoretical background and diagnostic classification”, in E.F. Ronningstam (ed.),
Disorders of Narcissism. Diagnostic, Clinical, and Empirical Implications
(Washington, DC: American Psychiatric Press, 1998), 29–51.

8. J a mam r ację, a ty się mylisz narcyz zadufany w sobie


[1] Nathanson Shame and Pride, 128.
[2] Ibid., 129.
[3] Martin Kantor „Coping, Containing, and Countering Antigay Prejudice and
Discrimination”, in Jean Lau Chin (ed.), The Psychology of Prejudice and
Discrimination (Race and Ethnicity in Psychology) (Nowy Jork: Praeger, 2004),
227.
[4] N. Weinstein, et al. „Parental autonomy support and discrepancies between
implicit and explicit sexual identities: Dynamics of self-acceptance and defense”,
in Journal of Personality and Social Psychology, vol 102(4), April 2012, 815–
832.

10. Mój nar kotyk znaczy dla mnie więcej niż ty Narcyz uzależniony
[1] Nathanson, Shame and Pride, 355.
[2] Ibid.
[3] Ibid.
[4] Ibid., 356.
[5] Ibid.
[6] Otto Fenichel The Psycho-Analytic Theory of Neuroses (Nowy Jork:
Norton, 1974), 377.
[7]. S.J. Blatt et al. „The Psychodynamics of Opiate Addiction”, in J Nerv
MentDis. June 10984; 172 (6): 342–352.
[8] Philip J. Flores Addiction as an Attachment Disorder (Nowy Jork: Jason
Aaronson, 2004), 81.
[9] Ibid.
[10] Heinz Kohut The Restoration of the Self (Nowy Jork: International
Universities Press, Inc. 1977), 197, n. 11.
[11] J. Randy Taraborrelli Michael Jackson: The Magic, the Madness, the
Whole Story, 1958–2009 (Nowy Jork: Grand Central, 2009), 20.
[12] Ibid., 20–21.
[13] Randall Sullivan Nie(do)tykalny. Dziwne życie i tragiczna śmierć Michaela
Jacksona, wyd. pol. G+J, 2013.
[14] Ibid., s. 66.
[15] Taraborrelli Michael Jackson, 205.
[16] Ibid.
[17] Ibid., 177–178.
[18] Ibid., 230.
[19] Ibid., 231–232.
[20] Sullivan Nie(do)tykalny.
[21] Ibid., 270.
[22] Taraborrelli Michael Jackson, 567.
[23] Ibid., 472.
[24] Sullivan Nie(do)tykalny.
[25] Taraborrelli Michael Jackson, 415.
[26] Sullivan Nie(do)tykalny, 119.
[27] Ibid., 213.
[28] Ibid., 201.
[29] Ibid., 115.
[30] Ibid., 245.
[31] Taraborrelli Michael Jackson, 518.
[32] Ibid.
[33] Sullivan Nie(do)tykalny.
[34] Taraborrelli Michael Jackson, 191.

11. J estem tr udny, ale może ci się ze mną udać r adzenie sobie z narcyzem
obok ciebie
[1] Sandy Hotchkiss Why is it Always About You?, The Seven Deadly Sins of
Narcissism (Nowy Jork: Free Press, 2003), 61.
[2] Ibid., 62.
[3] Ibid.
[4] Ibid., 63.
[5] Ibid., 67.
[6] Ibid.
[7] Wendy T. Behary Rozbroić narcyza. Jak radzić sobie z osobą zapatrzoną w
siebie, wyd. pol. Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2013.
[8] Ibid., 148.
[9] Hotchkiss Why Is It Always About You?, 73.
[10] Ibid., 79.
[11] Ibid.
[12] Ibid., 117.
[13] Ibid.
Prz ypis y
[1]
przeł. Kazimiera Iłłakowiczówna.
[2]
przeł. Bolesław Leśmian.

You might also like