Professional Documents
Culture Documents
Anna Tłuchowska
Korekta
Agnieszka Deja
Anna Raczyńska
Hanna Lachowska
Zdjęcie na okładce
© Shawn Hempel/Shutterstock
Tytuł oryginału
The Narcissist You Know:
Defending Yourself Against Extreme Narcissists in an All-About-Me World
ISBN 978-83-241-5684-9
www.wydawnictwoamber.pl
Na rcyz z s ą s ie dztwa
Ci, którzy nie znają Naomi dobrze, często wyrażają się o niej w samych
superlatywach, podkreślając, jaka to zacna osoba. Pracuje jako wychowawczyni
w przedszkolu, a oprócz tego organizuje akcje pozyskiwania funduszy na badania
nad rakiem piersi i bierze aktywny udział w programie pomocy potrzebującym i
społecznie upośledzonym, realizowanym przez jej parafię. W okresie Bożego
Narodzenia kieruje z lokalnymi służbami pomocy społecznej akcjami rozdawania
paczek świątecznych, dbając, aby wszystkie dzieci w rodzinach zastępczych
dostały na gwiazdkę to, o czym marzą. Dwa razy w miesiącu jako wolontariuszka
obsługuje gorącą linię wspieraną przez schronisko dla maltretowanych kobiet.
Znajomi często mówią jej, że „ten świat potrzebuje więcej takich osób jak ty”.
Troje dorosłych dzieci Naomi widzi ją zupełnie inaczej. „Matka jest trudna” –
powtarzają często. Trudno przewidzieć, co doprowadzi ją do wybuchu, ale pewne
tematy są wyraźnie niebezpieczne. Dawno temu nauczyli się nigdy nie
przeciwstawiać się matce, kiedy źle mówi o swoim byłym mężu, odmalowując
siebie jako męczennicę, porzuconą przez kobieciarza bez serca, który odszedł,
aby znaleźć sobie młodszą. Nigdy nie wspominają o kontaktach z ojcem i łżą w
żywe oczy, gdy Naomi pyta, czy się z nim widzieli. Melissa, najmłodsza z
rodzeństwa, popełniła raz błąd, chwaląc się kosztownym zegarkiem, który dostała
od niego na urodziny. Naomi pokazała, jak głęboko jest zraniona: traktowała
Melissę chłodno, tygodniami dogryzała jej i nie szczędziła złośliwych
komentarzy. Czasami Molly jest grzeczną dziewczynką, a jej siostra Melissa
sprawia kłopoty, potem role odwracają się w następstwie jakiegoś
niezamierzonego urażenia dumy Naomi. Rozdziela ona swoje łaski rotacyjnie.
Ich brat, Josh, złote dziecko, jej chluba i radość, wydaje się na ogół nietykalny.
Pomaga w tym fakt, że jest człowiekiem sukcesu, chirurgiem posiadającym
wielki dom w najelegantszej dzielnicy miasta. Co kilka lat kupuje matce nowy
samochód i od czasu do czasu wysyła ją w rejs po Morzu Śródziemnym. W pracy
Naomi bez przerwy opowiada koleżankom o swoim sumiennym, hojnym,
kochającym, odnoszącym sukcesy i bogatym synu. Jakże on o nią dba!
Jeżeli obie siostry umawiają się same na lunch albo cała trójka rodzeństwa
spotyka się, nie zapraszając Naomi, wiedzą doskonale, że lepiej o tym nie
wspominać – matka czułaby się pominięta i byłaby zazdrosna. „Kiedy już dzieci
są dorosłe – zwykła powtarzać Naomi cierpiętniczym tonem – matka po prostu
się nie liczy”.
A jednak, gdy zbiera się cała rodzina, Naomi zawsze potrafi znaleźć się w
centrum zainteresowania. Niech no tylko Melissa lub Josh spytają Molly o jej
pracę w lokalnej stacji telewizji publicznej, a już Naomi z powrotem skupia na
sobie całą uwagę, zmieniając temat za pomocą zużytych chwytów: „To mi
przypomina czasy…” albo „Skoro mówimy o tym i tym, czy kiedykolwiek
opowiadałam wam o…”
Jeśli w życiu jej dzieci sprawy przybierają zły obrót, Naomi potrafi być pełna
współczucia. Gdy Molly doznała szpitalnego zakażenia gronkowcem podczas
operacji woreczka żółciowego, Naomi odwiedzała ją codzienne i przyrządzała
zapiekanki dla jej rodziny, więc „nie musieli głodować”. Melissa straciła pracę, a
wtedy Naomi wystąpiła z propozycją wsparcia finansowego i mnóstwem dobrych
rad. Natomiast jeśli los uśmiecha się do nich, odklepuje zdawkowe gratulacje i
popada w milczenie. W dniu, w którym Molly zdobyła nagrodę za film
dokumentalny, jaki zrobiła dla telewizji, Naomi położyła się do łóżka z
tajemniczą dolegliwością, której lekarze nie potrafili wyjaśnić.
Naomi nie spełnia diagnostycznych kryteriów osobowości narcystycznej, choć
przejawia wyolbrzymione poczucie własnego znaczenia i ograniczoną empatię
wobec członków rodziny. Nie marzy o wielkości ani nie zaprząta sobie głowy
fantazjami o nieograniczonym powodzeniu, mocy, urodzie itd. Chociaż
manipuluje emocjonalnie, nie wykorzystuje innych ludzi do osobistej korzyści.
Nie jest ani arogancka, ani wyniosła. Z dziewięciu diagnostycznych kryteriów
wymienionych w DSM, spełnia trzy, najwyżej cztery.
A jednak Naomi jest bez wątpienia ekstremalnym narcyzem. Może nie jest tak
ewidentnie narcystyczna jak Sam, ale w sensie psychologicznym tych dwoje
ludzi ma ze sobą wiele wspólnego. No i oboje są siłami destrukcyjnymi w życiu
tych, którzy ich otaczają. Ekstremalni narcyzi to osoby, których wyolbrzymione
poczucie własnego znaczenia i ograniczona empatia przynoszą ból i zamęt
najbliższym.
Prawdopodobnie nie znasz osobiście ludzi takich jak Sam, chociaż mogłeś
widzieć ich nazwiska w nagłówkach gazet lub słyszeć o nich w wiadomościach:
polityków, sportowców czy ludzi show-biznesu, których kariera runęła na oczach
wszystkich w następstwie jakiegoś skandalu. Dominują oni na polu sławy, na
którym cechy osobowości wyrażające się w ekstremalnym narcyzmie okazują się
przydatne w drodze na szczyt.
Według DSM V narcystyczne zaburzenie osobowości występuje u około 1%
populacji, czyli u jednego człowieka na stu ludzi, głównie u mężczyzn. Wielu z
nich nauczyło się maskować swoje społecznie nieakceptowalne cechy, aby
kontrolować wrażenie, jakie sprawiają, i lepiej manipulować ludźmi. Na
powierzchownym poziomie ktoś taki może wydawać się wręcz czarujący, więc
dopóki nie poznasz go dobrze, możesz się nawet nie zorientować, że masz
kontakt z narcyzem, którego da się zdiagnozować według DSM.
Tymczasem jako cecha charakteru, a nie odrębna kategoria diagnostyczna
narcyzm występuje nie tylko w innych zaburzeniach osobowości, ale w wielu
zaburzeniach natury psychologicznej i dotyka aż 5% populacji, zarówno
mężczyzn, jak i kobiety. Na wszystkich ścieżkach życia stale spotykamy
ekstremalnych narcyzów. Może to być twój szef albo kolega z pracy. Twoja
bratowa. Ten nowy ktoś, z kim zaczynasz się umawiać na randki, albo osoba z
twojego kręgu towarzyskiego.
Wielu ludzi ma o sobie lepsze mniemanie, niż na to rzeczywiście zasługuje –
są to mężczyźni i kobiety bez wyraźnego zaburzenia psychicznego, ale których
osobowość i zachowanie sprawiają, że wydają się narcystyczni. Skoncentrowani
na sobie albo zaprzątnięci własnym wizerunkiem, są niewrażliwi na uczucia
innych ludzi, choć nie całkiem brak im empatii. Często są zawistni czy zazdrośni
i łatwo się obrażają. Mogą dominować rozmowę na przyjęciu albo skupiać na
sobie uwagę w dużej grupie. Nie tak ewidentnie narcystyczni jak Sam czy nawet
Naomi i dalecy od spełniania kryteriów narcystycznego zaburzenia osobowości,
są jednak ekstremalnymi narcyzami, przynajmniej czasami.
Ekstremalni narcyzi są wokół nas. Krzywdzą nas. Psują nam relacje z innymi
ludźmi. Nie jesteśmy przygotowani do radzenia sobie z nimi, ponieważ nie
rozumiemy, co sprawia, że zachowują się w tak destrukcyjny sposób.
Warto wiedzieć, że wszyscy ekstremalni narcyzi, których spotkasz na stronach
tej książki, usiłują mieć dobre mniemanie o sobie, udowodnić, że są wartościowi,
ale często robią to w taki sposób, że trudno mieć dla nich jakiekolwiek
współczucie. Zazwyczaj nie potrafimy dostrzec motywów ich zachowania,
zwłaszcza nieuświadomionego wstydu, który kształtuje ich osobowość.
Ekstremalny narcyz stale ucieka od samego siebie, a większość z tego, co mówi i
robi, jest próbą obalenia tego, co, jak się podświadomie boi, jest prawdą – że jest
mały, nieudany i bezwartościowy.
Profile osób przedstawione w tej książce wyraźnie pokażą, że istnieje
nieskończona liczba możliwych przejawów narcyzmu. Sam, spełniający kryteria
narcystycznego zaburzenia osobowości, znajduje się na jednym końcu tego
kontinuum. Dalej omawiać będę innych mężczyzn i inne kobiety, którzy
przypominają Sama, wśród nich znanych sportowców, polityków i ludzi show-
biznesu, których narcystyczne zachowania trafiły na pierwsze strony gazet, ale
zasadniczym tematem tej książki są ekstremalni narcyzi tacy jak Naomi – osoby
bliższe środka tego kontinuum, niespełniające kryteriów poważnej diagnozy
klinicznej, wśród nich wielu klientów mojej praktyki terapeutycznej lub ludzi mi
znanych.
Zanim jednak zakończę ten rozdział, chciałbym przedstawić ci jeszcze jednego
narcyza.
Mnie.
P odczas gdy ekstremalni narcyzi często wydają się mieć wysoką samoocenę, ich
obraz siebie zazwyczaj wyolbrzymia atuty (które równie dobrze mogą być
kompletnie wyssane z palca) i zaprzecza rzeczywistym brakom. Tak naprawdę
zawyżona samoocena demonstrowana przez ekstremalnego narcyza jest swego
rodzaju kłamstwem – odzwierciedla nieustający wysiłek samooszukiwania się,
mający zarazem na celu zmylenie wszystkich innych.
Ekstremalni narcyzi mogą czasami sprawiać wrażenie obojętnych na opinie
innych ludzi, ale w rzeczywistości bardzo ich obchodzi, jak są postrzegani.
Ponieważ człowiek jest zwierzęciem społecznym, wyrabiamy sobie poczucie
własnego „ja” i własnej wartości w kontekście społecznym, w relacjach z innymi
ludźmi. Mogę budować szacunek do siebie na zgodności z własnymi standardami
i ideałami, ale potrzebuję też szacunku ze strony ludzi ważnych w moim życiu
(moich osób znaczących, kolegów i zwierzchników, nauczycieli). Jeśli go
doświadczam, buduje to i wspiera moje poczucie własnej wartości. Jeśli
natomiast ważne dla mnie osoby krytykują mnie, to nawet mimo dość silnego
poczucia własnego „ja” może mnie to zaboleć. Jako zwierzę społeczne naturalnie
pragnę akceptacji ze strony innych członków mojej „sfory”, a spotkanie się
zamiast tego z ich dezaprobatą rani mnie, powodując rozchwianie poczucia
własnej wartości… przynajmniej na jakiś czas.
W języku psychologów takie ciosy w czyjąś samoocenę nazywa się urazami
narcystycznymi. Podczas gdy psychoanalitycy i psychologowie zazwyczaj mówią
o urazie narcystycznym w kontekście zaburzeń psychicznych, w gruncie rzeczy
jest to uniwersalny aspekt życia codziennego: regularnie (i to częściej niż
mógłbyś przypuszczać) każdy z nas musi stawiać czoło wyzwaniom dla swojej
samooceny, w formie dezaprobaty, obrazy i odrzucenia.
Twój nauczyciel stawia ci ocenę dobrą z minusem za wypracowanie, z którego
byłeś taki zadowolony.
Ktoś inny dostaje posadę, o której myślałeś, że idealnie się do niej nadajesz.
Po pierwszej randce (którą uznałeś za fantastyczną) druga osoba nie
odpowiada na twoje telefony.
Wszystkim nam zdarzają się od czasu do czasu tego typu doświadczenia. Mogą
one, choćby na krótko, podważyć poczucie własnej wartości i kazać
kwestionować swój obraz siebie.
Może nie jestem taki inteligentny i przenikliwy, jak mi się zdawało.
Może nie jestem taki kompetentny, za jakiego się uważam.
Może wcale nie jestem aż tak atrakcyjny.
Nie musisz formułować wątpliwości wobec siebie dokładnie w taki sposób, ale
będziesz je odczuwać. Twarz może cię palić z goryczy, świat może nagle wydać
ci się ponury i nieprzyjazny. Możesz czuć się upokorzony lub smutny i
przygnębiony. Wszyscy tak się czujemy od czasu do czasu.
Narcystyczne urazy są nieuchronne, a różni ludzie reagują na nie w rozmaity
sposób. Jednostki o szczególnie niskiej samoocenie mogą się odizolować i
wycofać z wszelkich kontaktów, nie będąc w stanie pokazać się nikomu na oczy.
Inni znajdą sposób, aby odsunąć od siebie ból przez umniejszenie wagi jego
źródła.
Profesor X nigdy mnie nie lubił, od samego początku.
Nie dostałem tej posady, bo mam za wysokie kwalifikacje.
Teraz, kiedy o tym myślę, uważam, że ta randka to nie było nic
nadzwyczajnego.
Te manewry obronne w istocie są kłamstwami, które sobie wmawiamy, aby nie
dopuścić do siebie prawdy i umocnić swoją samoocenę. Często są to środki
doraźne, które łagodzą cios, i w końcu, gdy już ból zelżeje, stajemy oko w oko z
prawdą. Niektórzy ludzie nie są w stanie tolerować najlżejszych ciosów zadanych
ich samoocenie i nigdy nie odstąpią od działań defensywnych. Jak zobaczymy,
dla ekstremalnych narcyzów takie ciosy w ich kruche poczucie własnej wartości
są tak nieznośnie bolesne, że stale są w gotowości do ich odpierania, nawet
zawczasu.
Tylko że wszyscy musimy stawiać czoło wyzwaniom rzucanym naszej
samoocenie. Są one nieuniknione.
Dla zilustrowania codziennego charakteru urazu narcystycznego i naszych
reakcji na niego chciałbym opisać pewien szczególnie koszmarny dzień z życia
Natalie, młodej, dwudziestokilkuletniej kobiety, która pracuje jako asystentka w
średniej wielkości kancelarii prawnej.
Tak jak my wszyscy, Natalie musi radzić sobie z narcystycznym urazem jako
nieuniknioną częścią życia. Ten konkretny dzień mógł się okazać szczególnie
bolesny, bo rzucał wyzwania jej samoocenie jedno po drugim, ale nie ma nic
niezwykłego w narcystycznych urazach, jakich doświadcza, ani w jej sposobach
reagowania na nie.
Zaczyna dzień niezadowolona z siebie, ponieważ jeszcze nie znalazła sposobu,
żeby obudzić się w porę i być w pracy na czas. Zdaje sobie sprawę, że jej
spóźnialstwo jest konsekwencją jej złych wyborów (decyduje, że obejrzy
Homeland, zamiast zgasić światło i iść spać). Przypomnienie przez
współlokatorkę, że zapomniała posprzątać w łazience, sprawia, że Natalie czuje
się jeszcze gorzej, ale odpiera to uczucie krytyczną myślą na temat Seleny:
„Porządnisia”. Nie w tym rzecz, że ja zawiodłam, problem w tym, że Selena jest
perfekcjonistką. W pracy, kiedy recepcjonistka ironizuje na temat jej spóźnienia,
Natalie stosuje podobny unik: „To nie moja wina”.
Zrzucanie winy jest jedną z najczęstszych strategii unikania bólu
narcystycznego urazu.
Oczekując podwyżki i spodziewając się pozytywnej oceny, Natalie jest
zdruzgotana otrzymaną notą. Łzy napływają jej do oczu, robi się jej gorąco, czuje
się upokorzona. Udało jej się odeprzeć wcześniejsze wyzwania rzucone jej
samoocenie, ale tym razem nie może uciec i czuje się schwytana w pułapkę
(przynajmniej przez moment). Wie, że to, co mówi Barbara, jest prawdą. Jednak
w miarę jak dzień mija, zaczyna dochodzić do siebie: z lekceważeniem myśli o
sztywnych, nudnych firmach prawniczych i przekonuje samą siebie, że jest typem
bardziej kreatywnym, który funkcjonowałby lepiej w innym otoczeniu.
Ucieczka w wyższość albo wyrażanie pogardy wobec źródła narcystycznego
urazu jest kolejną częstą strategią unikania bólu.
Pomimo wysiłków, aby podtrzymać swoją samoocenę, Natalie jest po tym dniu
wytrącona z równowagi. Czuje się, jakby była nieudacznikiem, chociaż tę myśl
przypisuje Brianowi (co by sobie o niej pomyślał, gdyby wiedział, jak słabo
została oceniona). Przytłoczona bolesnymi doświadczeniami dnia chce odwołać
randkę i wycofać się w bezpieczne schronienie łóżka, aby znaleźć pocieszenie.
Kiedy odsłuchuje nagraną wiadomość i orientuje się, że Brian zamierza ją rzucić,
jest rozbita. Jednak niemal natychmiast odsuwa od siebie ból, uciekając w
uczucia złości i oburzenia na sposób, w jaki traktowane są kobiety w świecie
relacji damsko-męskich: „Co za palanty z tych facetów!”
Gniew i oburzenie to trzecia częsta reakcja na uraz narcystyczny, próba
uniknięcia bólu przez przejście do ataku.
Ekstremalni narcyzi opierają się na tych trzech manewrach obronnych, co
zobaczymy w następnych rozdziałach. W nieustającej potrzebie wspierania
swojego wyolbrzymionego obrazu siebie ktoś taki nie potrafi znieść nawet
najmniejszej krytyki i może przypuścić agresywny atak na osobę, która wytknie
mu błąd lub go odrzuci:
P otę ga ws tydu
Termin „uraz narcystyczny” brzmi nieco abstrakcyjnie i technicznie, wydaje
się daleki od naszych bezpośrednio doświadczanych stanów emocjonalnych. Jaką
właściwie emocję odczuwamy, gdy nasze poczucie własnej wartości zostaje
zranione? Uraz narcystyczny oczywiście boli – ekstremalnego narcyza tak samo
jak nas wszystkich – ale jaki dokładnie jest charakter tego bólu? Wracając do
dnia Natalie, zobaczysz, że w każdym przypadku istotą jej bólu jest wstyd i
upokorzenie.
Uświadomiwszy sobie, że podejmowała złe decyzje, nie kładąc się wcześnie
spać, czuje umiarkowany wstyd za siebie. Karteczka od Seleny, wytykająca
Natalie, że zapomniała posprzątać w łazience, pogłębia jej wstyd. Gdy
recepcjonistka drażni się z nią na temat jej szczególnie późnego pojawienia się w
pracy tego dnia, czuje się zarówno zawstydzona, jak i upokorzona. Ocena
wyników pracy wywołuje jeszcze więcej wstydu, ponieważ Natalie wie, że
Barbara ma rację – rzeczywiście odwala pracę w pośpiechu i przez nieuwagę
popełnia błędy. Czuje się upokorzona, słysząc tę prawdę. Kiedy Brian nie
pozostawia wątpliwości, że zamierza z nią zerwać, odbiera odrzucenie przez
niego jako jeszcze jedno upokorzenie. Ten koszmarny dzień wzbudził głębokie i
nie do zniesienia bolesne poczucie wstydu za siebie, jakby była nieudacznikiem.
W tym świetle, dla manewrów obronnych, mających na celu unikanie bólu
narcystycznego urazu (takich jak obwinianie, pogarda i oburzenie),
precyzyjniejszym określeniem jest „obrona przed wstydem”. Wysiłki
podejmowane dla uniknięcia uczuć wstydu i upokorzenia odgrywają w narcyzmie
główną rolę.
W gruncie rzeczy, jak zauważył psycholog Andrew Morrison, wstyd jest
„odwrotną stroną narcyzmu” i kwestią kluczową dla zrozumienia go[2]. W
następnym rozdziale przyjrzymy się bliżej temu fundamentalnemu typowi
wstydu, który może sprawić, że ktoś czuje się kompletnym nieudacznikiem, i
sposobom, jakie stosuje ekstremalny narcyz, usiłując dowieść, że zamiast tego
jest zwycięzcą.
Jako psychoterapeuta pracuję nad obroną przed wstydem na co dzień. Wielu
moich klientów opiera się na tym, co możemy nazwać „narcystyczną obroną”,
aby nie dopuścić do siebie wstydu czy poczucia niższości. Weźmy mojego klienta
Jasona, który pewnego dnia rozpoczął sesję terapeutyczną od narzekania na
swoją żonę, Dianę. Jason obiecał na początku tygodnia zadzwonić do ich
księgowego i umówić się na spotkanie, ale o tym zapomniał. W wieczór
poprzedzający naszą sesję Diana zaczęła się uskarżać, że nie można na nim
polegać, że on „zawsze” zaniedbuje swoje obowiązki. Od tego momentu
rozmowa przerodziła się w pełnowymiarową awanturę.
– Nie rozumiem, dlaczego zrobiła o to taką aferę – powiedział mi Jason. –
Miałem wyjątkowo stresujący tydzień w pracy i zwyczajnie zapomniałem. Poza
tym, nie znoszę tego jej stawiania sprawy, że ja „zawsze” coś, jakbym to ja był
ten najgorszy. Wiem, pewno nie powinienem tego robić, ale powiedziałem jej, że
jest wredną zołzą, i wyszedłem, trzaskając drzwiami.
Jason przez pewien czas rozwijał temat charakteru swojej żony, jej
krytykanctwa i perfekcjonizmu oraz skłonności do oczerniania go podczas ich
kłótni. Kiedy tak go słuchałem, uderzyło mnie, że była to jedna z tych kłótni
małżeńskich, w których tak naprawdę chodzi o coś innego, o sprawę emocjonalną
rozgrywającą się w tle. Zarówno reakcja Diany na zapomnienie o spotkaniu, jak i
obronna reakcja Jasona wydawały się nadmiernie nasilone, nieproporcjonalne do
zdarzenia. Ta konkretna interakcja oczywiście miała za sobą całą historię – inne
obietnice, których Jason nie dotrzymał, skłonność Diany do nadmiernej krytyki –
ale to nie tłumaczyło temperatury emocjonalnej. Do tej pory zdążyłem już dość
dobrze poznać Jasona, teraz więc zastanawiałem się na głos, czy jego żona
mogłaby mieć pretensje, że sprawia jej zawód w jakiś inny sposób. Jego postawa
obronna sugerowała niechęć do przyznania, że jego żona mogła mieć prawo do
narzekania. W miarę rozwoju sesji stało się prawdopodobne, że rozczarowanie
Diany tak naprawdę koncentruje się na ich życiu seksualnym, czy raczej na jego
braku. Kilka dni wcześniej próbowała zainicjować zbliżenie, ale on znów ją
odtrącił, wymawiając się jak zwykle zmęczeniem i stresem związanym z pracą.
Kiedy Jason opowiadał o pretensjach żony, że tak rzadko ze sobą sypiają, jego
cała postawa i ton głosu uległy zmianie. Nie był już nastawiony obronnie,
wydawał się głęboko zawstydzony. Spytałem, czy brak seksu może mieć coś
wspólnego z jego trwającym od dawna upodobaniem do internetowej pornografii.
W końcu wyznał to, do czego nie chciał się przyznać nawet mnie, swojemu
terapeucie – że ostatnio ogląda pornografię i masturbuje się codziennie. Wiedział,
że powinien przestać, że szkodzi to jego małżeństwu, ale niezależnie od tego, jak
bardzo się starał, zawsze do tego wracał.
Jason nie jest ekstremalnym narcyzem, ale opiera się na narcystycznej obronie,
aby radzić sobie ze swoim wstydem. Podobnie jak Natalie, która odczuwa wstyd,
ponieważ nie jest w stanie zmienić swoich zachowań i przychodzić do pracy na
czas, Jason tak bardzo wstydzi się swojego uzależnienia od pornografii, nad
którym nie panuje, że nie chce o nim wspominać nawet podczas swoich sesji
terapeutycznych. Zamiast tego skupia się na dość trywialnej awanturze, podczas
której jest oburzony (trzaskanie drzwiami) i zrzuca winę na swoją żonę
(oskarżając ją o krytykanctwo). Stosuje nawet ucieczkę w wyższość i pogardę
(nazywając ją wredną zołzą), a wszystko po to, aby nie dopuścić do siebie
wstydu, jaki odczuwa w związku ze swoim uzależnieniem od pornografii.
(Więcej o związku między wstydem, uzależnieniem i narcyzmem powiemy w
rozdziale 10).
Tak jak Jason, ekstremalni narcyzi często krzywdzą osoby ze swojego
otoczenia, usiłując umocnić poczucie własnego „ja”. Bez wątpienia Diana czuła
się sfrustrowana i samotna, ale też zraniona, kiedy Jason nazwał ją wredną zołzą.
Ekstremalny narcyz sprawia podobny, choć bardziej intensywny ból ludziom,
których zna, czasami nie tylko używając bolesnych słów, ale podejmując
bezpośrednie działania, żeby zranić. Być może doświadczyłeś tego na własnej
skórze – w pracy, w rodzinie, w kręgu znajomych. Możesz znaleźć wiele
wspólnego z Lizzie, która była bliska utraty pracy z powodu zerwanej przyjaźni.
Empatia i emocje
• Czuje się skrępowany swoim życiem emocjonalnym.
• Nie przejawia zainteresowania tobą i twoimi uczuciami.
• Krytykuje cię, że czujesz „za dużo” lub „reagujesz przesadnie”.
• Zły lub zdenerwowany, często zaprzecza, że tak się czuje.
• Jest zazdrosny lub wyobraża sobie, że inni ludzie mu zazdroszczą.
• Zraniony lub sfrustrowany atakuje; wybucha gniewem.
• Nie zdaje sobie sprawy, w jaki sposób jego zachowanie oddziałuje na innych.
Impulsywność
• Brak mu samokontroli; wydaje więcej, niż ma.
• Przejada się, pije za dużo lub używa narkotyków.
• Ma skłonność do pracoholizmu.
• Inicjuje wielkie projekty, ale nie potrafi ich zrealizować.
• Idealizując romantyczną miłość, szybko się zakochuje i odkochuje.
• Podejmuje ważne decyzje życiowe bez zastanowienia.
• Nie dochowuje wierności w małżeństwie albo związkach intymnych.
• Zrzuca winę na innych. On nie zrobił nic złego, jest niewinną ofiarą ludzi
takich jak John James, który chce zszargać jego dobre imię.
• Okazuje wyższość i pogardę. Ludzie, którzy kwestionują jego osiągnięcia, są
złośliwymi trollami albo nie są nic warci, jak Sybil Montague.
• Wpada we wściekłość, gdy ktoś mu się przeciwstawi. Grozi, że zniszczy
Adama Barlowa za zeznawanie przeciwko niemu.
„Nie je s te ś w mo je j drużynie ”
Fakt, że Guadalupe Shaw była w stanie wciągnąć kilkanaście dziewcząt w
swoją kampanię cyberprzemocy wobec Rebecki Sedwick, z początku wydaje się
zaskakujący. Dlaczego tak wiele dzieci gotowych jest sprawiać ból jednemu z
rówieśników? Prawdopodobnie nie są narcyzami prześladowcami. Niektóre bez
wątpienia wypełniały rozkazy ze strachu, że same mogą stać się celem. Inne
chciały należeć do kręgu popularnej i społecznie silnej Shaw, wzmacniając w ten
sposób własną pozycję. Jeśli wziąć pod uwagę, że dosłownie każdy w szkole
ponadpodstawowej do pewnego stopnia zmaga się z lękiem o swój społeczny
status, wydaje się prawdopodobne, że branie udziału w kampanii zastraszania,
nawet jeśli nie jest się jej przywódcą, umożliwia lokowanie własnej niepewności
przez rozpoznanie kogoś innego, nie siebie, jako nieudacznika.
Polegające na znęcaniu się zjawisko fali często ma charakter rytuału przejścia.
Kandydaci do korporacji studenckich, koty w wojsku i nowicjusze w sporcie
profesjonalnym muszą często przechodzić doświadczenia zawstydzające i
upokarzające, chociaż przeżycie tych rytuałów gwarantuje wstęp do elitarnego
świata „zwycięzców”. Zwłaszcza w sporcie i podczas wojny zwycięstwo
naznacza przeciwnika jako nieudacznika, wzmacniając obraz siebie jako strony
wygrywającej. Nic z tego nie jest samo w sobie patologiczne, ale możemy tu
zobaczyć dynamikę narcyzmu w działaniu. Jedna drużyna buduje swoją
samoocenę kosztem drugiej, porażka często doświadczana jest jako upokorzenie.
W szkole średniej i później, w dorosłym życiu, narcyz prześladowca często
stwarza własną „drużynę” – w miejscu pracy, w rodzinie czy w kręgu
towarzyskim – wciągając innych we wspólny wysiłek zmierzający do pokonania i
upokorzenia tego, kogo wziął na cel. Podczas gdy typowa ofiara w szkole
ponadpodstawowej jest zazwyczaj samotnikiem lub kimś niekorzystnie
różniącym się od innych, kimś już na starcie pozbawionym kapitału społecznego,
dorosłe obiekty są często ludźmi cieszącymi się powodzeniem. Z badania
przeprowadzonego przez instytut badający zjawisko mobbingu (Workplace
Bullying Institute) wynika, że „obiekty wydają się osobami o długim stażu i
najwyższych kwalifikacjach w grupie pracowniczej”[5]. Na ogół mają też wyższe
kompetencje społeczne, są bardziej lubiani, cenieni za ciepły stosunek do innych
i bardziej zdolni do empatii. Z powodów, które mogą nie być oczywiste, obiekt
stanowi psychologiczne zagrożenie dla narcyza prześladowcy, ponieważ często
zazdrości on tej osobie, że jest podziwiana i ceniona. Ponieważ patrzy na świat
przez soczewkę postawy rywalizacyjnej, cieszący się powodzeniem, szanowany
obiekt grozi, że w porównaniu z nim będzie się czuł nieudacznikiem.
Odbierając obiekt jako zagrożenie, narcyz prześladowca będzie go nękać,
usiłując zniszczyć jego reputację i karierę. Jak Denise z poprzedniego rozdziału,
może rozpuszczać jadowite plotki o swoim obiekcie. Będzie próbował
odizolować tę osobę lub wykluczyć ją ze spotkań towarzyskich. Za pomocą
rozmaitych technik będzie się starał doprowadzić do porażki swojego obiektu:
• Sabotując jego pracę lub celowo mu w niej przeszkadzając.
• Nie przekazując koniecznych informacji.
• Uporczywie krytykując efekty jego pracy.
• Lekceważąc jego opinie.
• Ośmieszając go publicznie.
Uwodzicie lka
Na początku terapii trudno było zrozumieć, dlaczego właściwie Julia się na nią
zgłosiła. Skarżyła się na ogólne poczucie pustki. Widziała, że ludzie wokół cieszą
się różnymi aspektami swojego życia, ale jak mi powiedziała, jej samej prawie
nic nie sprawiało przyjemności. Nigdy świadomie nie odczuwała depresji, jednak
życie często wydawało się jej pozbawione sensu. Wiedziałem z doświadczenia,
że ludzie zazwyczaj szukają profesjonalnej pomocy, gdy emocjonalne cierpienie
staje się nie do zniesienia. Julia natomiast sprawiała wrażenie znudzonej.
Była piękną dziewczyną w wieku około 25 lat, Brytyjką tymczasowo
mieszkającą w Stanach. Zazwyczaj przychodziła na sesje prosto z kancelarii
prawniczej, gdzie pracowała jako recepcjonistka – rodzaj ozdóbki, jak sama się
określiła. Kiedy ją widywałem, była oczywiście świetnie ubrana, z perfekcyjnym
makijażem i nienaganną fryzurą. Przy rzadkich okazjach, gdy sesja odbywała się
w dzień wolny, wyglądała tak samo. Powiedziała mi, że wielu prawników z
kancelarii zapraszało ją na randki, w co nietrudno mi było uwierzyć. Z brytyjskim
akcentem, urodą i aurą wyrafinowania była absolutnie czarująca.
Rzecz jasna, jako recepcjonistka Julia nie zarabiała dużo, ale nie ograniczało to
w niczym jej stylu życia – nigdy nie brakowało mężczyzn chętnych towarzyszyć
jej do drogich restauracji. Zabierali ją do teatru i na przedstawienia baletowe albo
na weekendy do spa. Julia nauczyła się, że dla pewnego typu mężczyzny jest
idealną towarzyszką, kobietą, która dopełnia jego obraz siebie. Taki mężczyzna
wiedział, że z piękną, uroczą kobietą u boku będzie wyglądał na dynamicznego
człowieka sukcesu. Inni mężczyźni będą w nim wiedzieli zwycięzcę. Mogą mu
też zazdrościć, zastanawiając się, jak by to było w łóżku z Julią.
Jeśli chodzi o łóżko, Julia sprawiała, że jej kochankowie czuli się jak seksualni
atleci. Chociaż przyznała, że nigdy nie doświadczyła orgazmu inaczej niż przez
masturbację, każdemu ze swoich mężczyzn mówiła, że był pierwszym, który dał
jej rozkosz. Nie kryła, że nie brak jej doświadczenia, ale żaden przed nim nie
zdołał doprowadzić jej do spełnienia. Na początku swoich „związków” Julia
często prezentowała się jako nienasycona, choć w rzeczywistości seks mało ją
interesował.
W moim opisie Julia wychodzi na samolubną i przebiegłą – taka oczywiście
była – ale podczas sesji zazwyczaj nie widziałem jej w ten sposób. Zdawała się
działać instynktownie, bez świadomego zamiaru wykorzystywania tych
mężczyzn, ale pchana do tego jakąś wewnętrzną potrzebą. Nie planowała swoich
działań z wyprzedzeniem ani nie działała z premedytacją, aby dostać to, czego
chciała. Właściwie wydawała się nie mieć żadnych celów. Na najbardziej
podstawowym poziomie cała jej osobowość sprawiała wrażenie nastawionej na
wzbudzanie pożądania u mężczyzn. Nie flirtowała otwarcie, ale kiedy ze
wzrokiem utkwionym w mężczyźnie skupiała na nim całą swoją uwagę,
przejawiała wrodzoną umiejętność sprawiania, że czuł się ważny.
Czasami Julia w podobny sposób działała też na mnie, tylko że ja rozumiałem
siebie i jej dynamikę wystarczająco dobrze, aby rozpoznać schemat.
W miarę postępu naszej pracy stawała się coraz bardziej ożywiona i zajmująca,
barwnie opowiadała o swoich wyczynach. Kiedy podawałem jej moją
interpretację, często reagowała wyrazami głębokiego podziwu, jakbym był
najfantastyczniejszym terapeutą na świecie! Nie wiedząc wcale, że to robi, Julia
chciała, żebym był z siebie zadowolony… i żebym pragnął wciąż więcej kontaktu
z kobietą, która sprawiła, że tak się czuję. Tymczasem ja nigdy nie zapominałem,
że na jakimś poziomie jest głęboko nieszczęśliwa i że jej urok uwodzicielki jest
obroną przed pewnym nieuświadomionym bólem, do którego jeszcze nie
dotarliśmy.
Nie powinno dziwić, że mężczyźni, z którymi Julia się spotykała, często
zakochiwali się w niej. W zasadzie do przewidzenia było, że w końcu będą
nalegać na zapewnienie, że są „tym jedynym”. Kilku zaproponowało jej wspólne
mieszkanie i utrzymanie. Dwóch nawet się oświadczyło. W momencie, gdy
mężczyzna chciał mieć ją na własność, Julia z nim zrywała. Nie robiła tego w
sposób okrutny. Zamiast tego stosowała oczywiste wymówki: „Jestem za młoda.
Nie jestem gotowa na małżeństwo. Jestem w Stanach tylko na jakiś czas, nie ma
sensu angażować się na poważnie”. Julia złamała wiele serc.
Podczas gdy większość ekstremalnych narcyzów, o których pisałem do tej
pory, dorastała w niestabilnym środowisku domowym, w którym przemoc nie
była rzadkością, na dzieciństwo Julii cień rzuciło jedno traumatyczne
wydarzenie. Kiedy miała zaledwie sześć lat, rodzice wyjechali za granicę na
swego rodzaju drugi miesiąc miodowy, podczas którego jej matka zginęła w
wypadku samochodowym. Ojciec przeżył, ale pogrążył się w żałobie na kilka lat.
Ich małżeństwo było szczęśliwe. Julia znalazła się pod opieką kolejnych niań,
ojciec zajmował się opłakiwaniem żony. W końcu, gdy Julia miała kilkanaście
lat, ożenił się po raz drugi. Julia nigdy nie przekonała się do macochy i zwykle,
jeśli o niej wspominała, mówiła „ta tłusta krowa Ellen”.
Moja praca z Julią trwała niecały rok. Dokonaliśmy pewnego ograniczonego
postępu w zgłębianiu motywów jej uwodzicielstwa, kiedy postanowiła wrócić do
Londynu. Chociaż sugerowałem, że być może ucieka, bojąc się zmierzyć z
bólem, wysunęła kilka przekonujących argumentów za pragmatycznym sensem
powrotu do domu. Jej słowa przypomniały mi powody, jakie podawała swoim
zalotnikom, zrywając z nimi. Gdy podaliśmy sobie ręce na pożegnanie na koniec
ostatniej sesji, w ciepłych słowach wyraziła wdzięczność za moją pomoc i
powiedziała, że będzie za mną tęsknić. Było mi smutno, że nasza praca dobiega
końca.
Nadmiernym uproszczeniem byłoby wyjaśnienie przyczynowo-skutkowe,
jakoby śmierć matki była w pełni przyczyną narcystycznego zachowania Julii w
późniejszym życiu. A jednak ta tragiczna, wczesna strata musiała odegrać ważną
rolę. Julia wcześnie dowiedziała się, że ludzie, których kochamy, mogą nagle
zniknąć – może lepiej nie dopuścić, żeby się dla nas liczyli, lepiej nie pozwolić
sobie ich potrzebować. Być może da się uniknąć poczucia bezradności i
zagrożenia, wzbudzając pożądanie u innych ludzi. Kiedy ich później porzucisz, to
oni będą się czuli skrzywdzeni i bezradni, a nie ty.
Narcyz prześladowca zrzuca ze swych barków wstyd i zmusza swoje ofiary, by
go dźwigały za niego, dowodząc, że jest zwycięzcą, bo triumfuje nad
nieudacznikiem. Narcyz uwodziciel projektuje potrzebę i pragnienie na innych
ludzi, dzięki czemu czuje się silny, niemal niezwyciężony. Apelując do narcyzmu
swoich kochanków, sprawiając, że czuli się nadzwyczajnymi, seksualnymi
mocarzami, Julia wzbudzała pożądanie. Odbierając ich uwielbienie, potwierdzała
swoje lepsze, niepodatne na zranienie poczucie własnego „ja”. Chociaż nie użyła
tego słowa, jestem pewien, że ona również widziała siebie jako zwycięzcę. Kiedy
mówiła o tych mężczyznach, często wyczuwałem w tle nutę pogardy, jakby byli
słabi, próżni i łatwo poddający się manipulacji – to nieudacznicy.
Na poziomie podświadomym narcyz uwodziciel również ucieka przed
rdzennym wstydem – poczuciem, że jego rozwój się nie powiódł, pozostawiając
po sobie odczuwalne przekonanie o wewnętrznym defekcie. Zdecydowanie nie
jest rzeczą normalną stracić matkę w wieku sześciu lat i mieć ojca, który z tego
powodu porzuca cię emocjonalnie na lata. Psychologiczny efekt takiej
traumatycznej straty postrzegam jako wstyd, ale podejrzewam, że taki pogląd
może się wydawać z początku niezrozumiały. W swojej fundamentalnej książce
na temat wstydu i dumy Donald Nathanson definiuje wstyd jako rodzaj
zawiedzionego oczekiwania, afekt pozytywny (powiedzmy, zainteresowanie lub
przyjemność) zostaje zakłócony i przerwany[2]. Nathanson pisze głównie dla
profesjonalistów i jego książka przesiąknięta jest czasami hermetycznym
językiem teorii afektu. Aby zrozumieć, co autor ma na myśli, opisując wstyd jako
przerwanie pozytywnego afektu, zastanów się nad fragmentem Anny Kareniny.
Kitty tańczy z Wrońskim na balu. Kitty uważa, że jest zakochana we
Wrońskim i aż do tego momentu zdawało się jej, że to uczucie jest
odwzajemnione: „Kitty spojrzała w twarz Wrońskiego, która była teraz tuż,
blisko… Długo potem, po kilku latach, to pełne miłości spojrzenie, którym go
wówczas obdarzyła i na które on nie odpowiedział, nieznośnym wstydem paliło
jej serce”[1]. Zatem, gdy Kitty spogląda na Wrońskiego z miłością, której on nie
odwzajemnia, doświadczenie to pozostawia jej trwałe poczucie wstydu.
Odkąd przeczytałem ten fragment, zacząłem myśleć o rdzennym wstydzie jako
o rodzaju nieodwzajemnionej miłości. Może ty też doświadczyłeś miłości do
kogoś, może nawet tę miłość wyznałeś i dowiedziałeś się, że druga osoba jej nie
odwzajemnia. Może czułeś to szczególne upokorzenie po usłyszeniu: „Chcę
tylko, żebyśmy byli przyjaciółmi”. Potem pewno chciałeś zachować to w
tajemnicy, z obawy, że inni będą patrzeć na ciebie z politowaniem albo, co
gorsza, z protekcjonalnym rozbawieniem, zadowoleni, że nie są na twoim
miejscu.
Czuć radosne, miłosne zainteresowanie drugą osobą i dowiedzieć się, że nie
odwzajemnia ona tego uczucia, jest doświadczeniem nieznośnie bolesnym.
Słynny filmik zwany Still Face Experiment (Eksperyment z kamienną twarzą)
jest wzruszającą ilustracją tego, jak bardzo przykre może być tego rodzaju
doświadczenie. Jeśli go nie widziałeś, nalegam, abyś obejrzał go teraz – jest
dostępny na YouTubie. Tak samo jak pełne miłości spojrzenie Kitty spotyka się z
obojętnością Wrońskiego, tu uśmiechy i gesty niemowlęcia nie wywołują żadnej
reakcji ze strony matki. Dziecko jest wyraźnie zrozpaczone. W języku teorii
afektu, kiedy pozytywny afekt dziecka (nazywany przez Nathansona
„zainteresowaniem-ożywieniem” lub „przyjemnością-radością”) zostaje
przerwany przez nieodwzajemnianie go przez matkę, rezultatem jest afekt:
wstydu-upokorzenia. Możesz postrzegać doświadczenie dziecka jako zaledwie
frustrację, którą oczywiście jest, ale pamiętaj, że frustracja sugeruje zawiedzione
oczekiwanie – tak jak w stwierdzeniu: „Jestem sfrustrowany, że opanowanie tego
materiału nie przychodzi mi tak łatwo, jak się spodziewałem”.
Gdybyśmy przełożyli doświadczenie dziecka sprzed rozwoju mowy na słowa,
moglibyśmy wyrazić je następująco: Dlaczego mama nie odwzajemnia mojego
uśmiechu? Jest mi z tym naprawdę źle. Czy robię coś złego, że przestała patrzeć
na mnie w ten szczególny sposób, śmiejącymi się oczami? Dzieci bardzo często
obwiniają siebie za rodzicielską niewydolność, tak jakby były niekochane,
ponieważ robią coś złego, albo w ogóle nie są godne miłości. Wszystkie matki
naturalnie kochają swoje dzieci – jasne, że tak! – więc jeżeli twojej brak
macierzyńskich uczuć, sam musisz być temu winny. Dzieci często również
obwiniają siebie o śmierć rodzica, nawet jeśli nie ma żadnych racjonalnych
przesłanek do takiego przekonania. Mogą mieć poczucie, że rodzic umarł,
ponieważ to one są bardzo złe i niegodne.
Wracając zatem do Julii, przedwczesna śmierć jej matki była ostatecznym
przerwaniem pozytywnego afektu, wpajając jej rdzenny wstyd.
Julia również mogła czuć się odpowiedzialna za śmierć matki, tak jakby tę
tragiczną stratę można było „wytłumaczyć” jedynie tym, że ona sama jest
bezwartościowa. Aby nie dopuścić do siebie tego bolesnego (i w dużym stopniu
nieuświadomionego) poczucia wybrakowania, Julia odrzuciła własne, będące w
potrzebie, bezbronne „ja” i wypracowała rodzaj obronnej osobowości
narcystycznej, którą zaczynamy rozpoznawać. Wyraźnie brak jej było empatii
wobec wszystkich jej „ofiar”. Choć nie była jawnie wielkościowa, odczuwała po
cichu pewną wyższość, która upoważniała ją do wykorzystywania ich do tego,
czego chciała.
Według teorii relacji z obiektem dla osób narcystycznych doświadczenie
potrzeby i zależności jest nie do zniesienia, w rezultacie wypracowują zestaw
psychologicznych obron przyjmujących skrajną formę przeciwzależności[3]. Nie
potrzebuję nikogo. Umiem zatroszczyć się o siebie, ponieważ już mam to, czego
potrzebuję. Możemy sobie wyobrazić, jak boleśnie bezradna czuła się Julia,
straciwszy matkę w tak młodym wieku. Reagując na ten ból, podejmując wysiłek,
aby uciec od poczucia, że jest mała i bezradna, przysięgła sobie, że już nigdy nie
będzie od nikogo zależna.
Podczas gdy teoria relacji z obiektem koncentruje się na kwestiach potrzeby i
zależności, aby wyjaśnić narcyzm, to jednak cały czas jesteśmy w królestwie
wstydu: narcyzi uwodziciele często utożsamiają swoje odczucia potrzeby czy
pragnienia ze źródłem swojego wstydu. Na poziomie podświadomym (a czasami
świadomym) boją się doświadczenia emocjonalnej zależności. Zamiast czuć się
w potrzebie czy zależnym, narcyz uwodziciel dąży do tego, by inni ludzie go
chcieli, zarówno po to, by pozbyć się nieznośnego pragnienia, jak i po to, by nimi
manipulować i kontrolować ich.
P oga rda dla ludzkoś ci
Bezwzględna kobieta, która uwodzi mężczyzn, aby realizować ukryty i często
niecny plan, jest znanym archetypem w sztuce i literaturze. Do wczesnych
przykładów biblijnych zaliczają się Salome, Izebel i Dalila. W filmie
kryminalnym Sokół maltański Brigid O’Shaughnessy jest klasycznym
przykładem femme fatale bez serca, która wzbudza miłość czy pożądanie w
swoich celach, aby byli jej posłuszni, nawet posuwając się do morderstwa.
Jednak z diagnostycznego punktu widzenia O’Shaughnessy jest bardziej
socjopatyczna niż narcystyczna.
Postać Ewy Harrington z Wszystko o Ewie jest prawdziwym narcyzem,
uwodzicielką stosującą oprócz powabu erotycznego cały arsenał innych środków,
aby uwodzić swoje ofiary. Oczywiście Ewa jest postacią fikcyjną i choć nie
znamy historii jej dzieciństwa, aby zidentyfikować źródło jej narcyzmu, film daje
nam żywy portret psychologiczny kobiety uciekającej od żałosnej przeszłości,
kobiety mającej za nic ludzi, których sobie bierze i odrzuca w drodze na szczyt.
Ewa przyszła na świat w rolniczym Wisconsin i naprawdę nazywała się
Gertrude Slojinsky. Pracując jako sekretarka w browarze, dziewczyna miała
romans z właścicielem. Wynajęci przez jego żonę detektywi ujawnili romans, po
czym Ewa dostała 500 dolarów, aby wynieść się z miasta. Pojechała do Nowego
Jorku, budować swoje nowe, samodzielne życie, zdecydowana być kimś i
przybrała nowe imię. Ewa nade wszystko pragnęła zostać aktorką teatralną, tak
jak jej bożyszcze, Margo Channing, wówczas najbardziej oklaskiwana aktorka na
Broadwayu.
Na początku historii Ewa kombinuje, jak się dostać do najbliższego kręgu osób
otaczających Margo. Przychodzi na każde przedstawienie sztuki Najlepszy
rocznik, w której gra Margo, potem stoi przy drzwiach dla aktorów, dzień po
dniu, mając nadzieję, że zostanie zauważona. Pewnego wieczoru Karen Richards,
żona dramaturga, w końcu zaprasza ją za kulisy, do garderoby Margo. Ewa
poznaje tam Lloyda Richardsa, męża Karen, i Birdie, wieloletnią asystentkę
Margo Channing. Przymila się do Margo, traktując ją bałwochwalczo jako
królową sceny. Schlebia Lloydowi, nazywając jego dramaty wielkimi dziełami
sztuki.
Udając nieśmiałą, skromną dziewczynę, Ewa opowiada Margo i pozostałym
sentymentalną historyjkę o sobie, konstruując całkowicie fikcyjną przeszłość, aby
wzbudzić sympatię. Tylko dorastanie w biedzie w Wisconsin i praca w browarze
są tu prawdą, wszystko inne jest czystym wymysłem, opowiedzianym w ramach
starannie przygotowanego przedstawienia. Jako jedyne dziecko biednego
farmera, mówi Ewa, od najmłodszych lat była pochłonięta odgrywaniem różnych
scen, a później wstąpiła do miejscowej trupy teatralnej i tak się angażowała w
grę, że „nie potrafiłam odróżnić rzeczywistości od fantazji, z tym że fantazja
wydawała mi się bardziej rzeczywista”. Odgrywając rozbrajające zawstydzenie,
Ewa przerywa sama sobie i zwraca się do słuchaczy: „Opowiadam głupstwa,
prawda?” Kiedy Lloyd reaguje jak na sygnał i zaprzecza, Ewa kontynuuje swoją
opowieść. Opowiada im o swoim mężu, Eddiem, którego życie zakończyło się
tragicznie podczas II wojny światowej, tuż przed spotkaniem się z nią na
przepustce w San Francisco. Telegram z wiadomością o jego śmierci został
przesłany Ewie z Milwaukee.
Słuchacze, w widoczny sposób poruszeni opowieścią Ewy, okazują
współczucie. Ona mówi dalej, że postanowiła wtedy zostać w San Francisco,
gdzie zrządzeniem losu natrafiła na gościnne przedstawienie sztuki Pamięć z
Margo Channing w roli głównej. Był to najważniejszy wieczór w jej życiu,
mówi, „aż do dziś”. Pojechała za Margo do Nowego Jorku i „cóż, oto jestem” –
kończy.
Wszyscy z wyjątkiem Birdie ulegli czarowi Ewy. Uwiodła ich skromnością i
pochlebstwem, grając na najczulszych strunach. Jedna Birdie – osoba praktyczna
i całkowicie pozbawiona sentymentalizmu – zrozumiała, że opowieść Ewy jest
spektaklem. „Co za historia – mówi. – Brakuje tylko psów tropiących,
wgryzających się w jej tyłek”. Inni potrzebowali wielu miesięcy, aby zorientować
się, jaka jest prawdziwa natura Ewy.
Po tym pierwszym wieczorze Margo postanawia wziąć Ewę pod swoje
skrzydła i zaprasza ją, aby zamieszkała w jej apartamencie jako osobista
sekretarka. Udając oddaną i sprawną sekretarkę, Ewa knuje intrygę odbicia
Margo jej partnera, Billa Samsona, reżysera sztuki, i zapewnienia sobie roli
dublerki Margo w Najlepszym roczniku. Ponieważ Margo nie opuszcza żadnego
przedstawienia, Ewa, posługując się Karen, doprowadza do tego, że pewnego
wieczoru Margo nie dociera do teatru i zawczasu zawiadamia wszystkich
recenzentów w mieście.
Ostatecznie Ewa dostaje główną rolę w nowej sztuce Lloyda, napisanej
specjalnie dla Margo, i w trakcie prób wprowadza się do pensjonatu. Aby
przeprowadzić intrygę do końca, namawia lokatora pensjonatu, aby zadzwonił do
domu Lloyda i powiedział, że Ewa jest w histerii i nie chce lekarza. Kiedy Lloyd
spieszy na ratunek Ewie, ona przekonuje go, aby opuścił Karen i ożenił się z nią,
ale nie zaciąga go do łóżka. Jak powie później Addisonowi DeWittowi,
cynicznemu recenzentowi, którym posłużyła się, aby dostać rolę Kory: „Chcę
kontraktu na tę sztukę”.
Chociaż nie kocha Lloyda, wmawia mu, że jej na nim zależy, a wszystko po to,
aby zrealizować plan osiągnięcia statusu gwiazdy. „Lloyd napisze dla mnie
wielkie sztuki, a ja sprawię, że będą wielkie!”
Tymczasem Addison DeWitt ma co do Ewy inne plany. Widzi w niej osobę z
tej samej gliny, równie bezduszną jak on, i mówi jej, że nie wyjdzie za Lloyda.
„Należysz do mnie” – mówi. Dając jeden z bardziej wnikliwych opisów
ekstremalnego narcyza, Addison wyjaśnia, dlaczego on i Ewa są do siebie
podobni. „Jesteś niemożliwa, Ewo, i ja też. To nas łączy. Również pogarda dla
ludzkości, niezdolność do kochania i bycia kochanym. Nienasycona ambicja i
talent. Jesteśmy siebie warci”.
Ponieważ ekstremalnym narcyzom brak jest empatii i ponieważ często
zmuszają innych ludzi do dźwigania niechcianego wstydu czy pragnienia, trudno
jest im dostrzec w innych ludziach odrębne jednostki mające własne życie
wewnętrzne. Nawet kiedy się zakochują – czasami im się to zdarza – odbierają
obiekt miłości bardziej jako odbicie siebie samych niż jako odrębną osobę.
Idealizują go, przynajmniej przez jakiś czas, i oczekują, że w zamian będą
idealizowani przez niego.
Jesteś doskonały/a, a twoja miłość do mnie potwierdza, że ja jestem
doskonały/a. Razem jesteśmy doskonali.
Całkiem możliwe, że na początkowym etapie relacji Neal, narcystyczny
zalotnik Alexis, wierzył w swoją miłość do niej. Postrzegał ją jako piękną,
zasługującą na względy i wyjątkową, a to, że ona zaczęła go w zamian uwielbiać,
potwierdziło jego wyidealizowany obraz siebie. W rzeczywistości ideał nie
istnieje i z czasem rzeczywistość nieuchronnie wychodzi na jaw. Dla większości
z nas wyidealizowana miłość romantyczna z wczesnego etapu ewoluuje z
czasem, stając się bardziej realistycznym rodzajem miłości opartej na pełniejszej
znajomości drugiej osoby, z wszystkimi jej niedoskonałościami. Dla narcyza
uwodziciela, gdy tylko wady stają się widoczne, miłość może nagle ustąpić
miejsca obojętności, pogardzie, czy wręcz nienawiści. Nawet wtedy narcyz
uwodziciel nie potrafi zobaczyć drugiej osoby w kategoriach realistycznych, jako
odrębnej i jedynej w swoim rodzaju indywidualności. Zamiast widzieć w niej
samo dobro, może zacząć postrzegać ją jako samo zło – owładniętego wstydem
nieudacznika – i strącić ją z piedestału na bruk.
Być może masz przyjaciół, którzy przechodzą od jednego związku do
drugiego, zakochując się gwałtownie w jakimś fantastycznym, nowym obiekcie,
którym zaledwie kilka tygodni później są rozczarowani. Z początku mogą
wychwalać nowego/ą kochanka/ę pod niebiosa, a potem, kiedy romans się
skończy, mówić o nim/niej z pogardą. Czasami ludzie tacy przechodzą coś na
kształt faz dwubiegunowych: zaczynają nowy romans z maniakalną
intensywnością i popadają w depresję, gdy się rozpada. Jeśli to ta druga osoba
odchodzi, seryjny romantyk może się czuć jak nieudacznik, a jego czy jej
depresja zazwyczaj zawiera w sobie składnik rdzennego wstydu. Seryjny
romantyk nie zawsze jest ekstremalnym narcyzem, ale ten typ miłości jest
zdecydowanie narcystyczny. Polega na pogoni za ideałem w celu ucieczki przed
wstydem.
Tak jak moja klientka Julia, wielu narcyzów uwodzicieli jest tak dobrze
chronionych przed wstydem, że wydają się w najwyższym stopniu opanowani i
pewni siebie, mający przewagę w związkach i nigdy niezagrożeni prawdziwym
ryzykiem emocjonalnym. Dla innych zawsze istnieje niebezpieczeństwo, że
wstyd przebije się do świadomości. Tym, którzy nie mają dla nich większej
psychologicznej wartości, narcyzi uwodziciele mogą się konsekwentnie
prezentować jako pewni siebie, nawet aroganccy i wyniośli. Wobec tych, od
których zależy ich utrzymanie poczucia własnego „ja”, mogą się wydawać
zadziwiająco niepewni. Mogą się zmagać z uporczywymi wątpliwościami co do
własnej wartości, chcąc nieustanne słyszeć, że są kochani.
Jeśli trudno ci pogodzić taką niepewność z jej skrajną pewnością siebie,
pomyśl o nich jako o dwóch stronach tej samej monety emocjonalnej. Absolutnie
opanowana, charyzmatyczna, mówiąca: „będę rządzić światem”, persona jest
uosobieniem obrony przed bezbronną wrażliwością, którą to wszystko jest
podszyte. Konsekwentnie wykorzystuje innych ludzi do umocnienia swojej
pozycji, bądź to przez wzbudzanie uwielbienia, kiedy jest na scenie, bądź
domagając się potwierdzenia, gdy jej lęk i potrzeba zaczynają dochodzić do
głosu. W żadnym z tych wypadków druga osoba nie istnieje jako odrębny byt z
własnymi uczuciami i potrzebami, ale jedynie jako proteza, na której wspiera się
jej kruche poczucie własnego „ja”.
Większość ludzi, którzy poznali moją klientkę Julię, odbierała ją jako głęboko
charyzmatyczną. Przypuszczam, że ofiary Harlana, klienta na jedną sesję, którego
opisałem na początku tego rozdziału, odczuwały to samo. Niestety, wielu
narcyzów uwodzicieli, których spotykasz w życiu, z początku zrobi na tobie
wrażenie osób wyjątkowych, najwspanialszych na świecie i wartych twojego
uwielbienia. Charyzma jest szczególną zdolnością nawiązywania kontaktu z
innymi ludźmi i wywierania na nich wpływu, ale polega także na zdolności
roztaczania aury wielkiego znaczenia własnej osoby. Niekoniecznie mam na
myśli arogancję czy zarozumialstwo. Charyzmatyczne jednostki przekonująco
komunikują światu, że są wyjątkowe i że posiadają cechy i zdolności, których
inni ludzie są pozbawieni. Chociaż nie zawsze sprawiają, że inni ludzie czują się
nieudacznikami, charyzmatycy zdecydowanie prezentują się jako zwycięzcy.
Któż nie chciałby być obdarzony charyzmą?
W odróżnieniu od narcyza prześladowcy, który sprawia, że wzięci przez niego
na cel czują się jak nieudacznicy, i który wyklucza ich ze swojego elitarnego
towarzystwa, narcyz uwodziciel zaprasza widzów, by dołączyli do jego kręgu, a
przynajmniej stanęli na jego obrzeżu i pławili się w odbitym blasku jego
wyjątkowości. Sprawia, że inni ludzie wierzą, iż to on jest centrum ich świata,
wzbudza w nich chęć kontaktu, chęć naśladowania go i podzielania jego
wspaniałości. Wielu mężczyzn, którzy poznali moją klientkę Julię, chciało być
bliżej niej, posiadać ją, aby dowieść, że są zwycięzcami. Harlan miał
zdumiewającą zdolność podporządkowywania kobiet swojej woli.
W świecie polityki charyzmatyczni przywódcy podobnie oddziałują na ogół
populacji. Filozof Max Weber jako pierwszy opisał to zjawisko, definiując
charyzmę jako „pewną właściwość osobowości jednostki, z racji której wyróżnia
się ona spośród zwykłych ludzi i traktowana jest jako obdarzona nadnaturalnymi,
nadludzkimi albo co najmniej szczególnie wyjątkowymi mocami czy cechami”[4].
Przywódcy sekt wywierają podobny wpływ na wyznawców danego kultu. Grupie
zwolenników przywódca taki wydaje się mieć „szczególnie wyjątkowe moce czy
cechy”, co daje mu zdumiewającą zdolność perswazji.
Wpływ Charlesa Mansona na jego „rodzinę” był tak potężny, że przekonał on
jej członków do zamordowania w brutalny i okrutny sposób wielu niewinnych
ludzi. W 1978 roku Jim Jones nakłonił ponad 900 członków swojej Świątyni
Ludu w kolonii Jonestown do popełnienia samobójstwa (choć istnieją dowody, że
niektórzy zostali do tego zmuszeni). David Koresh, charyzmatyczny przywódca
sekty Szczep Dawidowy w Waco w Teksasie, tak pokierował swoimi ludźmi, że
przez 51 dni stawiali opór agentom FBI i ATF, co doprowadziło do śmierci 75
mężczyzn, kobiet i dzieci.
Łatwo jest spisać na straty tych ludzi (tak samo przywódców, jak i ich
wyznawców) jako szaleńców, ale robiąc z nich w ten sposób innych, tracimy z
oczu to, co możemy mieć z nimi wspólnego. Powszechna i silna jest ludzka chęć,
aby wierzyć, że ktoś zna odpowiedź, jeśli my sami jej nie znamy. Chcemy być
kierowani i mieć zaufanie, że nasi przywódcy dokładnie wiedzą, dokąd nas
prowadzą. Dla wielu ludzi kusząca jest wiara, że mogą po prostu przekazać swoje
wątpliwości i odpowiedzialność za swoje wybory komuś w szczególny sposób
obcującemu z prawdą, kto wydaje się tak bardzo pewien, co robić.
Wygląda to na wrodzoną ludzką potrzebę, aby poszukiwać przywódcy o
szczególnie wyjątkowych mocach czy cechach. Wyjaśnia ona, dlaczego z
wyborów na wybory, pomimo tego, co wiemy z doświadczenia o naszych
poprzednich przywódcach, tak często wierzymy, że preferowany przez nas
kandydat jest wyjątkowo inny i w końcu doprowadzi do rzeczywistej i trwałej
zmiany.
Pod wieloma względami narcyz uwodziciel, charyzmatyczny polityk i
przywódca sekty, wszyscy oni są tymi, których wysiłki, aby sprawować nad nami
władzę, zostały uwieńczone sukcesem, ponieważ – na jakimś poziomie – chętnie
sami im tę władzę dajemy.
Wrócimy do tego tematu w rozdziale 7.
Być może poznałeś kogoś takiego jak Shiloh, kto mimo wrodzonych talentów i
wspierających rodziców, jakoś nie potrafi zacząć dorosłego życia. Pełni
najlepszych chęci rodzice, tacy jak Anne i John, pielęgnują w dziecku postawę
osoby uprzywilejowanej. Ponieważ często uciekają od rodzin, z których
pochodzą, zrozumiałe jest, że starają się dać swoim synom i córkom to, czego im
brakowało, kiedy dorastali. Jeśli motywowani są rdzennym wstydem, mogą
również chcieć, aby ich dzieci zostały zwycięzcami, którzy wynagrodzą im ich
własne życie. Wobec wychowania permisywnego – zbyt wielu bezkrytycznych
pochwał i nieskutecznych kar – dzieci takie jak Shiloh wyrabiają w sobie
poczucie, że są kimś wyjątkowym, niepodlegającym zwykłym zasadom i
uprawnionym do wszystkiego, co najlepsze, bez konieczności zapracowania na
to.
Tak jak moja klientka Nicole na początku naszej pracy, osoby te nie potrafią
stawiać sobie realistycznych celów i wytrwać w wysiłku koniecznym do ich
osiągnięcia. W odróżnieniu od wielu ekstremalnych narcyzów, których spotkasz
na stronach tej książki, ich narcyzm może być czasem trudny do wykrycia,
ponieważ realizują swój wielkościowy obraz siebie w cichej fantazji, wycofani z
rzeczywistości z jej wymaganiami i ograniczeniami.
Tak jak Nicole, mogą czuć się ukrytymi geniuszami, niezrozumianymi przez
wszystkich, których znają. Czasami snują plany szybkiego wzbogacenia się,
przez krótki czas dążą do ich realizacji z wielką energią, a potem rezygnują.
Kultura, która czci celebrytów, zalewając nas obrazami aktorów i gwiazd rocka
zdających się mieć świat u stóp, również stanowi pożywkę dla niezdrowego
narcyzmu rozwijających się dzieci. Zwłaszcza kiedy widzą sławnych ludzi,
publicznie zachowujących się oburzająco i nieponoszących za to żadnych
konsekwencji, mogą nabrać poczucia, że celebryci naprawdę są szczególnymi
osobami, których nie dotyczą zwykłe zasady, i próbują ich naśladować.
Jak zauważają Drew Pinsky i S. Mark Young w swojej książce na temat
wpływu celebryckiego narcyzmu na młodzież amerykańską, dla tych, którzy
ucierpieli wskutek traumy dzieciństwa, oddziaływanie to jest szczególnie
toksyczne[5]. Nicole pragnęła uciec przed rdzennym wstydem – otoczona czcią,
kulturowa ikona gwiazdy rocka wskazywała jej drogę.
Kult celebrytów szkodzi również ludziom takim jak Shiloh, młodym
mężczyznom i kobietom, których dzieciństwa nie psuła trauma, ale dorastali w
świecie, gdzie bycie sławnym i bogatym spostrzegane jest jako najwyższe dobro.
Szczególnie w połączeniu z permisywnym wychowaniem, gdy dzieci
wychowywane są na społecznych zwycięzców, aby wybawić rodziców z ich
nieuświadomionego wstydu, atmosfera czci dla celebrytów wspiera ich tendencje
narcystyczne.
Być może znane ci jest słynne badanie ankietowe przeprowadzone kilka lat
temu. 650 nastolatków z Rochester pytano o ich osobiste ambicje, jak również o
ich poglądy na temat sławy. Wyniki były sensacją: aspiracją 43,4% tych dzieci
było zostanie „osobistym asystentem sławnego wokalisty albo gwiazdy
filmowej”, a tylko 23,7% chciało być „rektorem wielkiego uniwersytetu, takiego
jak Harvard czy Yale”[6]. Stanowisko akademickie prawdopodobnie nie brzmi aż
tak interesująco w uszach przeciętnego piętnastolatka, ale jednak jest uderzające,
że grupa ta ceni zaledwie przynależność do kręgu celebryty bardziej niż własne
osiągnięcia w innej dziedzinie.
Inny wynik tej ankiety, mniej nagłośniony, wskazywał, że nastolatki, które
określały siebie jako samotnych i często przygnębionych, z większym
prawdopodobieństwem niż ich rówieśnicy będą wierzyć, że zostanie celebrytą
prowadzi do szczęścia. W rezultacie emocjonalnie chaotycznego lub
traumatycznego życia rodzinnego dzieci te postrzegają sławę jako odpowiedź na
własne problemy, ucieczkę przed rdzennym wstydem. Bardziej wyizolowane
społecznie dzieci wierzą, że zostając sławne, pozyskają przyjaciół: staną się
społecznymi zwycięzcami, a nie odrzuconymi nieudacznikami, jakimi się czują.
Gwiazdy filmowe czy piosenkarze pop zazwyczaj osiągają sławę nie ze
względu na reprezentowanie wyższych wartości społecznych (często „są znani z
tego, że są znani” według często cytowanych słów historyka społecznego Daniela
Boorstina[7]), ale kilku celebrytów w ostatnich latach zostało kulturowymi
herosami, ponieważ wydawali się antytezą płytkiego celebryty narcyza. Z pozoru
moralni i bezinteresowni, na koniec okazali się ekstremalnymi narcyzami
manipulującymi swoim publicznym wizerunkiem dla chwały i korzyści
finansowej.
Fikcyjna historia życia Rowana Culbertha, przytoczona poniżej, może ci się
skojarzyć z paroma takimi postaciami.
Na rcyz guru
Narcyz wszechwiedzący nie zawsze jest odbierany jako zarozumiały czy
pretensjonalny. Zwłaszcza jeśli tak się składa, że jest charyzmatyczną
indywidualnością, może przekonać swoją publiczność, że faktycznie ma
szczególną wiedzę, która daje mu wyższość. Przywódcy religijni czy duchowi,
lekarze i nauczyciele mogą na pierwszy rzut oka wydawać się wiarygodnymi
przewodnikami, a nie narcyzami. W moim zawodzie również spotkałem kilku
skrajnie pewnych siebie, charyzmatycznych terapeutów, którzy sprawiali
wrażenie, że mają prywatne dojście do prawdy. Zagubionych czy
zdezorientowanych i poszukujących profesjonalnej pomocy tacy terapeuci
przyciągają jak magnes. Któż nie chciałby wierzyć, że jego terapeuta zna
odpowiedź na wszystkie pytania?
Narcystyczny terapeuta czasami osiąga status guru. Jego klienci i terapeuci
szkolący się pod jego nadzorem mogą go czcić albo idealizować, a on karmi się
ich uwielbieniem, wykorzystując je do podtrzymania swojego wielkościowego
obrazu siebie jako oświeconego uzdrowiciela. Nierzadko klienci wierzą, że mają
najlepszego terapeutę na świecie, a terapeuta narcystyczny subtelnie podsyca tę
wiarę. Jego młodsi stażem koledzy mogą uważać go za jednego z nielicznych,
którzy naprawdę znają się na praktyce psychoterapeutycznej, więc poświęcają
lata życia i dziesiątki tysięcy dolarów, aby być pod jego prywatną opieką. Są
terapeuci drapieżcy, którzy z premedytacją żerują na tych podopiecznych,
wykorzystując ich seksualnie i finansowo. Dążą do realizacji swoich pragnień z
bezwzględnym brakiem poszanowania dla uczuć innych ludzi. Takie jednostki
plasują się na samym końcu narcystycznego kontinuum i najlepiej określa ich
miano socjopatów. Jednak narcyz wszechwiedzący, który zostaje terapeutą, nie
postrzega siebie jako wykorzystującego innych. Zazwyczaj wierzy, że szczerze
troszczy się o swoich klientów. Jest z siebie zadowolony, ponieważ jest w stanie
pomóc tylu ludziom, ilu tylko znajdzie się w jego zasięgu.
Oczywiście wszyscy chcemy wierzyć, że nasza praca jest ceniona przez
innych, ale jako terapeuta narcyz wszechwiedzący potrzebuje poczucia, że ma do
zaoferowania o wiele, wiele więcej niż ktokolwiek inny w tym zawodzie. Może
być odbierany jako święty przez swoich klientów i innych terapeutów, ale w
gruncie rzeczy zaciekle rywalizuje z równymi sobie i po cichu nimi gardzi. Dr T.,
narcystyczny terapeuta, którego znam, wziął kiedyś udział w dyskusji z
zaproszonym ekspertem o międzynarodowej sławie i wyższym statusie
zawodowym. Dr T. poddał jego koncepcje tak miażdżącej krytyce, że
doprowadził go do łez.
W zaciszu gabinetu narcystyczny terapeuta potrafi być uwodzicielski. Może
sugerować czy nawet stwierdzić wprost, że łączy go z tobą wyjątkowa relacja.
Ujawniając trochę osobistych szczegółów, sprawia, że czujesz się
uprzywilejowany, będąc dopuszczony do jego prywatnego życia. Być może daje
ci dodatkowy czas na koniec twojej sesji – dowód jego głębokiej troski o ciebie.
Jeśli do tego chwali cię, mówiąc, jaki jesteś wnikliwy i jak dobrze rozumiesz i
doceniasz jego pracę, możesz się poczuć częścią elitarnego duetu. Tak jak narcyz
uwodziciel sprawia, że jesteś zadowolony z siebie, w zamian za to będziesz go
wielbił.
Nic w tym dziwnego, że narcystyczny terapeuta ma problem z przyznaniem się
do błędu i upiera się przy swojej wszechwiedzy. Jeśli wiesz, że popełnił błąd,
zamiast przyznać się do tego, może obwiniać ciebie, a jeśli mu się
przeciwstawisz, może być urażony, rozgniewać się albo okazać pogardę. W
podejściu do terapii może przyjąć postawę „ma być po mojemu albo droga
wolna”, nalegając, byś zachowywał się w określony sposób, czyli zgodnie z jego
oczekiwaniami, bo w przeciwnym razie zakończy terapię. Jak większość
ekstremalnych narcyzów ma potrzebę sprawowania kontroli.
Kiedy poznajesz tych narcystycznych terapeutów na gruncie osobistym,
zazwyczaj odkrywasz, że ich życie prywatne jest katastrofą. Rozbite małżeństwa,
dzieci, które nie chcą ich znać, alkoholizm itp. Opierają się na uwielbieniu
klientów i młodszych stażem kolegów, aby nie dopuścić do siebie prywatnego
wstydu.
Pastorzy, kaznodzieje, rabini i inne postacie sprawujące funkcje religijne
również mogą w podobny sposób wykorzystywać zgromadzenie wiernych.
Teoretycznie to specjalny dostęp do duchowej prawdy kwalifikuje kogoś do
posługi duszpasterskiej i dotyczy tych, którzy mają autentyczne powołanie, ale
jest to również pociągające dla wszechwiedzących narcyzów, którzy chcą być
postrzegani jako wywyższeni nad innych i oświeceni. Szansa stanięcia na
podwyższeniu i głoszenia Prawdy parafianom będącym niżej jest niezmiernie
atrakcyjna dla wszechwiedzącego narcyza. Rozkwita on w poczuciu władzy i
kontroli, jaką sprawuje dzięki swojej (rzekomej) wiedzy. Jeśli narcyz na ambonie
ma w dodatku charyzmę, często kreuje w zgromadzeniu sekciarską atmosferę. W
ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat liczni charyzmatyczni kaznodzieje telewizyjni
tworzyli wokół siebie ogromny kult, po czym zostawali zdemaskowani jako
kłamcy i ekstremalni narcyzi, bezwzględnie wykorzystujący wiernych do
osobistej korzyści. Udając, że oferują oświecenie, w rzeczywistości naciągnęli
oni swoich wyznawców na miliony dolarów, które służyły finansowaniu ich
wystawnego (i niemoralnego) stylu życia.
W przebraniu guru czy mędrca narcyz wszechwiedzący sięga do naszej
potrzeby bohaterów i tęsknoty za zbawicielami. Wykorzystuje również właściwą
nam uległość wobec przywódców, fakt, że „jesteśmy zaprogramowani na
posłuszeństwo wobec autorytetu” przez nasze genetyczne dziedzictwo[1]. „Wobec
przywódcy, zwłaszcza takiego, który twierdzi, że wypełnia wzniosłą misję, tak
jak wobec lekarza, kapłana czy rodzica, mamy skłonność wyposażania jednostki
w przymioty roli i stosownie do nich podporządkowywać się jej”[2]. Ta
predyspozycja do wierzenia przywódcom i posłuszeństwa im sprawia, że
jesteśmy nieodporni na manipulację ze strony narcyza wszechwiedzącego,
oferującego psychologiczne przewodnictwo lub duchowe oświecenie.
Ruch New Age również miał swój udział w produkcji narcyzów
wszechwiedzących. Bhagwan Shree Rajneesh i Sathya Sai Baba to zaledwie dwaj
spośród licznych guru czczonych przez swoje sekty jako ludzie szczególnie
oświeceni, którzy później zostali oskarżeni przez wielu wyznawców o
malwersacje finansowe i wykorzystywanie seksualne.
Nawet ci wyznawcy, którzy wiedzieli o skandalach i byli naocznymi
świadkami niestosownego zachowania, starają się oddzielić metodę od osoby,
aby uchronić to, co jest prawdziwie cenne. Oto dziwny paradoks narcyza
wszechwiedzącego: zmotywowany do budowania i podtrzymywania
wielkościowego poczucia własnego „ja”, często osiąga coś, co ma trwałą
wartość.
Czasami jednostki te są doskonale wykształconymi, świetnie zorientowanymi
ludźmi, którzy rzeczywiście wiedzą więcej niż inni. Zmotywowani i naturalnie
utalentowani, mogą dokonać wielkich rzeczy. Tyle tylko, że jednocześnie traktują
swoich pracowników pogardliwie i nie chcą się z nimi dzielić uznaniem.
Twierdząc stanowczo, że zawsze wiedzą najlepiej, rozpowszechniają zwycięski
obraz siebie i w porównaniu z sobą robią ze wszystkich innych nieudaczników.
Całkowicie pozbawieni pokory, ogłaszają raz za razem, że są najbystrzejszymi,
najbardziej przenikliwymi, najbardziej kreatywnymi osobami w pokoju.
I czasami rzeczywiście są.
Zajętych sobą nudziarzy, takich jak Monica, łatwo jest zauważyć i na ogół
łatwo unikać (chyba że należą do rodziny), ale kiedy nie możesz od nich uciec,
może się okazać, że nastawiasz się wrogo czy antagonistycznie. Możesz mieć
ochotę kogoś takiego „zastrzelić”: na tym nużącym bankiecie, który opisałem,
złapałem się na tym, że dyskutuję z większością tego, co mówiła Monica, bo po
prostu zirytowało mnie jej stałe założenie, że wie lepiej niż reszta z nas.
Napędzany dynamiką zwycięzca–nieudacznik narcyz wszechwiedzący zmusza
nas do przyjęcia roli gorszego, a my naturalnie chcemy odwrócić sytuację. Tego
wieczoru pozwoliłem sobie na parę ironicznych żartów kosztem Moniki
(przyjętych ze śmiechem i ulgą przez pozostałych rodziców), ale później źle się z
tym czułem.
Zamiast wdawać się w przepychankę „kto na górze, kto na dole”, pamiętaj, że
tym, co motywuje narcyza wszechwiedzącego jest wstyd – nawet jeśli go nie
widać. Uzbrojony w takie rozumienie, możesz nawet poczuć odrobinę
współczucia dla osoby, która tak bezwzględnie musi budować lepsze poczucie
własnego „ja” i bronić go. Jak szekspirowska dama, która „przyrzeka za wiele”,
jej stałe zapewnianie, że wie więcej od ciebie, zdradza podstawową wątpliwość
co do własnej wartości jako osoby.
W miejscu pracy narcyz wszechwiedzący stanowi większy problem, ponieważ
nie masz innego wyboru poza współpracą z nim. Często najlepszym wyjściem
jest zignorować jego „pomocne” sugestie albo grzecznie podziękować i robić
swoje. Bezpośrednia konfrontacja najprawdopodobniej doprowadzi do eskalacji
walki o dominację. Możesz też spróbować rozbroić narcyza wszechwiedzącego,
zachęcając go, by „zstąpił” ze swojej wyższej półki: modeluj pokorę i okazuj
elastyczność punktu widzenia. Bądź otwarty na jego poglądy, ale niekoniecznie je
aprobuj. Pomaga również poczucie humoru: jeśli nie irytuje cię jego
wyższościowa czy protekcjonalna maniera, narcyz wszechwiedzący może się
okazać trochę absurdalny i całkowicie nieszkodliwy.
Jako kaznodzieja, terapeuta czy guru narcyz wszechwiedzący stanowi dużo
większe niebezpieczeństwo i wyzwanie, ponieważ mamy predyspozycje do
wierzenia w niego. Radzenie sobie z tym typem narcyza wymaga zachowania
czujności i ciągłego samodzielnego myślenia. Oczywiście kuszące jest uwierzyć,
że jest ktoś, kto zna wszystkie odpowiedzi. Znalezienie własnej drogi życiowej
jest wyzwaniem dla każdego z nas. Znoszenie emocjonalnego zamętu i
duchowych wątpliwości potrafi być bolesnym doświadczeniem, możesz więc
odczuwać chęć powierzenia się terapeucie czy guru, który oświetli drogę przed
tobą. Nie przyznając się do tego przed sobą samym, możesz pragnąć zrzeczenia
się odpowiedzialności za swoje życie i oddania jej komuś, kto wydaje się znać
wszystkie odpowiedzi.
Zachowaj sceptycyzm. Jeśli zauważysz zachowania, które wydają się
niespójne z rolą przewodnika duchowego lub psychologicznego, nie racjonalizuj
ich. Nie dopuść, by twoje predyspozycje do podporządkowywania się
autorytetom przesłoniły twój osąd. Radzenie sobie z tym typem narcyza
wszechwiedzącego jeszcze raz oznacza zajrzenie w głąb siebie i dobre poznanie
siebie. Wielu z nas pragnie, by ktoś nas uratował, pragnie wierzyć, że ktoś inny
ma głęboki wgląd i może podać nam wszystkie odpowiedzi, ale w ostatecznym
rozrachunku nadal musimy myśleć samodzielnie.
8. J a ma m ra cję , a ty s ię mylis z
NARCYZ ZADUFANY W S OBIE
Przez lata mojej praktyki wielu klientów poświęcało sesje opisywaniu swoich
kłótni małżeńskich, rozpamiętując z gniewem, jak byli źle traktowani lub błędnie
oceniani przez współmałżonków. Gdy słuchałem tych diatryb słusznego
oburzenia, kojarzyły mi się one z wystąpieniami prawników w sądzie – mój
klient prowadził oczywistą sprawę przeciwko winnemu współmałżonkowi,
„udowadniając”, jak całkowicie nie ma on racji. Często odnosiłem wrażenie,
jakby moi klienci odmalowywali siebie jako skrajnie dobrych ludzi, cnotliwe
ofiary lepsze od swoich bardzo złych małżonków.
Ten typ argumentacji często występuje w związkach, które zaczęły się od
wzajemnej idealizacji do najwyższego stopnia. Jak już pisałem w rozdziale 5,
miłość romantyczna jest stanem umysłu bliskim urojenia, w którym dwoje ludzi
zgadza się, że są najatrakcyjniejszymi, najbardziej fascynującymi osobami na
świecie. Stają się dla siebie nawzajem pępkiem świata i często nawzajem się
idealizują. Z natury rzeczy z czasem idealizacja słabnie i partnerzy wyrabiają
sobie bardziej realistyczne spojrzenie na drugą osobę, wraz z bardziej
przyziemnym rodzajem miłości. Jednak mężczyźni i kobiety stosujący
narcystyczne obrony przed wstydem nie mogą znieść pełniejszego i
dokładniejszego spojrzenia na siebie. Gdy wzajemna idealizacja zaczyna słabnąć,
zarysowuje się linia rozłamu, a każdy z partnerów po obu jej stronach rości sobie
prawo do statusu zwycięzcy, robiąc z tego drugiego nieudacznika. W brutalnym
języku surowej moralności często zwracają się przeciwko sobie w słusznym
gniewie.
Po zażartej kłótni ze swoim mężem Erikiem moja klientka Denise przez
bezsenne godziny roztrząsała oskarżycielsko wymianę zdań, dokonała przeglądu
wszystkich wad Erica i posunęła się do totalnego oczernienia go. Przez
początkowe minuty sesji przedstawiała czarno-biały obraz awantury. Chociaż
Denise nie mówiła o tym głośno, uważała, że z racji wieloletniej terapii ma
lepszy wgląd i większą samoświadomość niż Eric, który podobno nic nie
wiedział o sobie samym czy o swoich destrukcyjnych zachowaniach. Ona była
kimś lepszym i oświeconym, podczas gdy on pozostawał w ciemności. Ona miała
rację, a on się mylił.
Denise pochodziła ze skrajnie zaburzonej rodziny. Zacząłem ją przyjmować,
kiedy była jeszcze dziewczyną, a już miała za sobą długą historię narkomanii i
zachowań autodestrukcyjnych. Przez lata, w rezultacie psychoterapii, dokonała
postępu: skończyła college, zrobiła karierę, wyszła za mąż za mężczyznę tak jak i
ona wykształconego, fachowca w swojej dziedzinie, urodziła dzieci. Jednak jak
wiele osób uciekających przed wstydem wyrobiła sobie coś w rodzaju
postterapeutycznej tożsamości obronnej: podczas gdy wcześniej często czuła się
gorsza od innych ludzi z powodu trudnej sytuacji rodzinnej i wczesnych
problemów, teraz postrzegała siebie jako kogoś lepszego (psychoanalitycznego
zwycięzcę) dzięki wglądowi w siebie, jaki uzyskała podczas naszej pracy.
Nieoświecony Eric często obsadzany był w roli nieudacznika.
W głębi serca (podświadomie) Denise czuła się zawstydzona i miała poczucie
winy z powodu „wariackiego” sposobu, w jaki wszczynała kłótnie. Bezwzględnie
dążąc do celu zostania Zwycięską Denise, nie uznawała swoich ograniczeń i
często brała na siebie więcej, niż zdołała udźwignąć w codziennym życiu. W
rezultacie uginała się pod ciężarem, zaniedbywała obowiązki, była rozdrażniona,
skłonna do wybuchów gniewu, nietolerancyjna wobec potrzeb emocjonalnych
swojej rodziny itd. Nękała ją bezsenność. Zamiast żałować własnych złych
wyborów, znajdowała winę w Ericu i bezustannie czepiała się go, zanim nie
sprowokowała awantury.
Denise widziała problem w kategoriach czarno-białych: albo 1) ona była w jak
najlepszym porządku, a winę za wszystko ponosił Eric, albo 2) była tak
pokręcona, że moglibyśmy równie dobrze dać sobie spokój i spuścić ją z wodą w
toalecie. Ponieważ przyznanie, że miała swój wkład we wszczynanie kłótni,
oznaczałoby ponowne nawiązanie kontaktu ze wstydem, zazwyczaj broniła
obrazu siebie jako Zwycięskiej Denise z wielkim zapałem. Atakowany Eric
często odpłacał pięknym za nadobne nazywał ją „wariatką” i traktował z pogardą.
Na początku, kiedy próbowałem przedstawić bardziej zróżnicowany obraz,
zwracała się również przeciwko mnie, oskarżając mnie o znieczulicę albo o
sprzymierzenie się z Erikiem przeciwko niej. Widząc się na krawędzi rozwodu,
Eric podjął psychoterapię u jednego z moich najbliższych kolegów.
Małżeństwo Denise i Erica przetrwało, ponieważ oboje nauczyli się łagodzić
dynamikę zwycięzca–nieudacznik charakteryzującą ich kłótnie. Z czasem Denise
zaczęła lepiej znosić swój wstyd, uznawać własne ograniczenia i bardziej dbać o
siebie. Małżeństwo z pełnokrwistym narcyzem zadufanym w sobie rzadko
kończy się tak dobrze. W trakcie całej przedłużającej się procedury rozwodowej i
brutalnej walki o opiekę nad dzieckiem, były mąż Tiny Swithin, Seth,
zachowywał postawę skrzywdzonej cnoty: utrzymywał, że jest człowiekiem
prawym, który zawsze postępuje prostolinijnie, natomiast ona jest manipulantką
bez skrupułów, „szmatą” pozbawioną zasad moralnych czy właściwego systemu
wartości.
Większość ludzi odczuwa koniec małżeństwa albo długotrwałego związku jako
bolesny uraz narcystyczny. Gdy zabraknie miłości czy podziwu partnera,
zazwyczaj cierpimy, zwłaszcza kiedy jest to niespodziewane, i często czujemy się
upokorzeni albo zawstydzeni tym doświadczeniem (przypomnij sobie reakcję
Kitty, kiedy orientuje się, że Wroński stracił dla niej zainteresowanie). Gdy obiekt
naszych uczuć uznaje, że już nie zasługujemy na jego miłość, nasza samoocena
drży w posadach. Możemy zwątpić we własną wartość, wycofać się ze świata i
lizać rany w prywatnym zaciszu. Opłakujemy koniec związku, ale w miarę jak
postępuje proces przeżywania żałoby, powoli odzyskujemy poczucie własnej
wartości.
Z drugiej strony, jeśli nie potrafimy znieść wstydu towarzyszącego odrzuceniu,
możemy zareagować narcystyczną obroną, zamieniając tę drugą osobę w nic
niewartego nieudacznika. Kiedy Natalie (patrz rozdział 2) odsłuchuje wiadomość
nagraną przez jej chłopaka i orientuje się, że on zamierza ją rzucić, cierpienie
trwa tylko chwilę, po czym przekształca się w słuszny gniew: „Co za palanty z
tych facetów!” Nikt nie odbiera dobrze odrzucenia – rozumiemy jej reakcję i
współczujemy jej, ponieważ wiemy, że cierpi. Może przeżyje żałobę po swoim
związku później, kiedy nie będzie tak udręczona.
Narcyz zadufany w sobie nigdy nie przeżywa żałoby. On obwinia.
Przez lata po rozwodzie mąż Winony, Mark, podtrzymywał swój status
męczennika. Prawdopodobnie zetknąłeś się z tym zjawiskiem w swoim życiu.
Tak samo jak ja, mogłeś słyszeć, jak ktoś znajomy oczernia byłego
współmałżonka, przedstawiając tę osobę jako pozbawioną jakiejkolwiek cechy
przemawiającej na jej korzyść, i zastanawiałeś się, czy jest druga strona tej
historii. Niepochlebne epitety piętrzą się, a ty masz ochotę powiedzieć: „Ale
przecież kiedyś kochałeś tę osobę”. Współmałżonek, który został zdradzony, jest
szczególnie skłonny do takiego słusznego oburzenia, gdyż poczucie upokorzenia
prowadzi do tego rodzaju narcystycznej obrony przed wstydem, jaki już umiemy
rozpoznać.
Donald Nathanson opisuje tę dynamikę w kategoriach odrazy (jednego z
wrodzonych afektów). „W świecie relacji interpersonalnych – wyjaśnia
Nathanson – tam gdzie jest odraza, tam będzie ogromna zmiana samooceny lub
naszej oceny drugiej osoby. Rozwód może być doświadczany jako zwycięstwo,
jeśli spostrzegamy tę drugą osobę wyłącznie jako obiekt odrazy”[1]. Inaczej
mówiąc, nie dopuszczamy do siebie wstydu odrzucenia („ogromna zmiana
samooceny”), wykształcając uczucie odrazy do osoby, którą kiedyś kochaliśmy.
Według Nathansona odraza ta często wyraża się w pogardzie, „formie gniewu, w
której oświadczamy, że druga osoba (…) jest poniżej nas i warta jest jedynie
odrzucenia”[2]. Tak więc pogarda, jedna z podstawowych narcystycznych obron
przed wstydem, zamienia drugą osobę w nieudacznika, kiedy wydajemy na nią
wyrok z naszych wyżyn.
Na rcyz za a ta kowa ny
Jak już wiemy, ekstremalni narcyzi tworzą fałszywy obraz siebie i nieustannie
go bronią, aby uciec przed wstydem. Jednocześnie ignorują, obchodzą lub
wypaczają fakty, które podważają ten obraz. Czasami tylko przesadzają lub
zniekształcają rzeczywistość, ale często opowiadają wierutne kłamstwa. W
przypadku narcyza mściwego motywacja, aby udowodnić, że jest zwycięzcą i
zatriumfować nad wstydem, sprawia, że prawda jest nieistotna.
Z powodu swojej zniekształconej, obronnej relacji z rzeczywistością
ekstremalny narcyz często wierzy w kłamstwa, które opowiada zarówno sobie
samemu, jak i innym ludziom. Nie spostrzega siebie jako kłamcy, a raczej jako
gotowego do boju obrońcę „prawdy” – takiej, jaką widzi. Większości z nas może
być trudno w to uwierzyć, ale ekstremalny narcyz, który kłamie, niekoniecznie
robi to w sposób świadomy, usiłując podstępnie zamaskować prawdę. Raczej
opowiada kłamstwa, aby wesprzeć obronną tożsamość, którą postrzega jako
synonim siebie. Inaczej mówiąc, bezwzględna narcystyczna obrona polega na
nieustannym wysiłku umacniania kłamstw wzniesionych przeciw wstydowi,
przez twierdzenie z uporem, że odzwierciedlają one prawdę.
Kiedy kłamstwa te zostają zakwestionowane i grozi wydobycie się wstydu na
powierzchnię, ekstremalny narcyz może się poczuć zaatakowany. W mniej
toksycznych przypadkach może zareagować, jakby padł ofiarą
niesprawiedliwości, i uciec w święte oburzenie, w przekonaniu o własnej
słuszności, lub w użalanie się nad sobą. Mąż mojej klientki Winony, na przykład,
widział siebie jako męczennika udręczonego jej domniemaną chorobą
psychiczną, tym samym nie wprost prosząc innych, aby go żałowali. W
przypadkach groźniejszych narcyz mściwy może odebrać każde
zakwestionowanie jego „prawdy” jako brutalny atak na siebie i odpłacić pięknym
za nadobne. Często atak wynika z jakiegoś nieumyślnego znieważenia danej
osoby, tak jak to było w wypadku Tylera McOwena, który źle zaczął ze swoim
nowym szefem, ponieważ nie zorientował się, że to on. Czasami narcyz mściwy
będzie się czuł zaatakowany przez ludzi, którzy po prostu się z nim nie zgadzają
– on musi zawsze mieć rację, każdy więc, kto jest innego zdania, staje się
wrogiem.
Narcyz mściwy czasami występuje też w polityce; wykorzystuje władzę, jaką
daje sprawowany urząd, do wywierania zemsty na wrogach albo tych, którzy
okazali niewystarczające poparcie dla jego poglądów. Weźmy na przykład
fikcyjną historię Suzanne Makepeace, gubernator jednego ze
środkowozachodnich stanów. Pochodziła z rodziny drugorzędnych polityków i od
najmłodszych lat była przygotowywana do sprawowania urzędu. Kiedy tylko
zdobyła władzę, zaczęła używać jej przeciwko tym, którzy ośmielili się jej
przeciwstawić, nie zgadzali się z nią albo nawet tym, co do których uznała, że
niewystarczająco popierają jej poglądy.
Ojciec Suzanne, Jack, nigdy nie powiedział wprost, że wolałby mieć syna, ale
wszystkim, którzy go znali, wydawało się to oczywiste. Oczekiwał, że córka
będzie grała w bejsbol i prowadziła ciężarówkę, tak jak on w młodości.
Oczekiwał, że będzie przewodniczącą rady uczniowskiej w szkole, dokładnie tak
jak on. Oczekiwał, że będzie twarda i ambitna we wszystkim, co robi, tak samo
jak on. Porażka nie wchodziła w grę.
Przez prawie całe dzieciństwo Suzanne Jack był burmistrzem średniej
wielkości miasta, w którym mieszkali. Chociaż był bardzo zajęty, zawsze
znajdował czas, żeby być na jej meczach i jeździł za nią na zawody, na których
regularnie słyszano, jak głośno pomstuje na arbitra, gdy wydał niepomyślny
werdykt, albo dopinguje Suzanne z trybun, z mieszaniną pogardy i
zniecierpliwienia. Jeśli jej drużyna wygrywała albo jeśli wracała z zawodów z
medalem, nigdy jej nie chwalił. Kiedy poniosła porażkę, poniewierał nią bez
litości i na koniec kazał przebiec dodatkowe okrążenia.
Po urodzeniu Suzanne jej matka, Carla, dwukrotnie poroniła i ostatecznie
powiedziano jej, że już nigdy nie donosi ciąży. Pogrążyła się w głębokiej
depresji, która trwała kilka lat, a kiedy się z niej wydobyła, znalazła pocieszenie
w religii. Po tym, jak Carla „urodziła się na nowo”, straciła zainteresowanie
macierzyństwem i poświęciła życie swojemu Kościołowi. Suzanne dorastała w
atmosferze matczynego zaniedbania i ojcowskiej tyranii.
W okresie dorastania Suzanne stała się znana z bezwzględności w rywalizacji i
nieumiejętności przegrywania. Każdą porażkę traktowała osobiście i
wywrzaskiwała pod adresem zwycięzców plugastwa, które często szokowały jej
koleżanki z drużyny. Nie będąc nigdy dobrą uczennicą, straciła całkowicie
zainteresowanie nauką, kiedy zaczęła się spotykać z chłopakami. W
przedostatniej klasie liceum szło jej tak kiepsko, że Jack musiał pociągnąć za
pewne sznurki, żeby nie zostawiono jej na drugi rok. Jako burmistrz Jack znany
był z tego, że domagał się przysług od przyjaciół albo tych, którzy coś mu
zawdzięczali.
Powszechnie wiadomo było również, że mści się na tych, którzy mu podpadli.
Kiedyś policjant z drogówki zatrzymał go za przekroczenie szybkości i nie cofnął
się przed wystawieniem mandatu, choć burmistrz spytał z naciskiem: „Nie wiesz,
kim jestem?” Następnego dnia Jack wysłał do domu tego funkcjonariusza
inspektora budowlanego, który sporządził długą listę uchybień wobec prawa
budowlanego. Gdy reporter miejscowej gazety napisał o Jacku wyjątkowo
niepochlebny artykuł, nagle w lokalnej telewizji podano szczegóły o jego
przeszłości jako narkomana uzależnionego od heroiny. Na burzliwych
posiedzeniach rady miejskiej Jack regularnie krzyczał, przeklinał i tyranizował
członków rady, dopóki nie postawił na swoim.
Suzanne w końcu przebrnęła przez stanowy college na kierunku komunikacji,
poświęcając się studenckiej działalności politycznej. Tak samo jak jej ojciec była
zatwardziałą konserwatystką i regularnie obrażała grupy mniejszościowe w
kampusie, głosząc poglądy rasistowskie i nietolerancję. Na ostatnim roku
zaręczyła się z Tomem Makepeace’em, który trząsł całym kampusem i znany był
jako imprezowicz numer jeden. Niedługo po ogłoszeniu ich zaręczyn,
dziewczyna, która uczestniczyła w imprezie w domu korporacji studenckiej,
wniosła oskarżenie o napaść seksualną przeciwko Tomowi i pięciu innym
mężczyznom. Kiedy stała się ofiarą zemsty w postaci brudnej kampanii, której
elementem były rozpowszechniane w Internecie treści pornograficzne, przeżyła
załamanie nerwowe i wycofała oskarżenie.
Jako małżeństwo Tom i Suzanne stawali się coraz bardziej konserwatywni w
swoich poglądach i wstąpili do Kościoła zielonoświątkowców, którego
członkowie ponoć „mówią językami” podczas nabożeństw. Suzanne urodziła
troje dzieci w krótkich odstępach czasu. Powierzchownie i publicznie, zwłaszcza
na gruncie Kościoła, wydawali się idealną rodziną chrześcijańską; w domu Tom i
Suzanne kłócili się bez przerwy, grożąc sobie nawzajem rozwodem. Jednym z
głównych powodów konfliktu był przejawiany przez Suzanne kompletny brak
zainteresowania własnymi dziećmi. Tak samo jak dla jej matki, macierzyństwo
było dla Suzanne ciężarem, więc obowiązek opieki nad dziećmi spadał na Toma,
mimo że pracował na pełnym etacie w rodzinnej firmie handlowej, a ona
publicznie deklarowała, że jest „niepracującą matką”. Tom również na ogół
zajmował się przygotowywaniem posiłków. Gdy wracał z pracy, Suzanne
siedziała wieczorami sama w ich sypialni, czytając magazyny „Vogue” i
„People”.
Kiedy zwolniło się miejsce w radzie miejskiej, Jack zachęcał Suzanne do
kandydowania. Nie trzeba jej było namawiać. Znudzona macierzyństwem i
życiem rodzinnym, pragnęła bardziej aktywnej i widocznej roli. Jej kampania
odznaczała się paskudnymi insynuacjami dotyczącymi niewłaściwego
prowadzenia się kontrkandydatów, mającymi zszargać ich reputację. Mimo
poparcia ze strony Kościoła, prawdopodobnie przegrałaby wybory, gdyby nie
nagła śmierć ojca. Umiejętnie manipulując mediami, aby wzbudzić w ludziach
współczucie, wygrała.
Jako członek rady okazywała niewielkie zainteresowanie czy zrozumienie dla
prawa i polityki władz. Bardziej zajmowała ją zmiana wystroju biura i występy w
mediach niż służenie wyborcom, którzy byli coraz bardziej rozczarowani jej
ostrymi wypowiedziami publicznymi na tematy nieistotne dla miasta. W
następnych wyborach jej kontrkandydatką na miejsce w radzie została znana
bizneswoman, której prostolinijna kampania koncentrowała się na kilku palących
kwestiach lokalnych: niszczejącym systemie kanalizacji i propozycji
wprowadzenia rowerów miejskich.
Suzanne zareagowała tak, jakby została zaatakowana osobiście, i
odpowiedziała kampanią, która przeszła do historii miasta jako najbardziej
brutalna. Zadbała, by rozeszła się plotka, że jej przeciwniczka ma romans z
komendantem policji, Afroamerykaninem i bohaterem wojennym. Wykorzystując
jej stanowisko „za wolnym wyborem aborcji przez kobiety”, Suzanne
zmobilizowała członków swojego Kościoła, którzy pojawiali się na spotkaniach
przedwyborczych przeciwniczki, wznosząc okrzyki „Chwała szatanowi!”, i
niosąc plakaty z powiększonymi zdjęciami płodów po aborcji. Grzebiąc w
przeszłości tej kobiety, odkryła, że należała ona kiedyś do Amerykańskiej Unii
Wolności Obywatelskich. Odtąd podczas każdego spotkania przedwyborczego
Suzanne pytała z udawanym zdumieniem: „Co ona ma przeciwko Ameryce?”
Suzanne przegrała wybory o włos przede wszystkim dlatego, że zraziła opinię
publiczną swoją taktyką ognia i miecza. Popadła w głęboką depresję, która trwała
kilka miesięcy. Na ogół całe dnie żywiła się śmieciowym jedzeniem i nudziła
przy telewizyjnych talk-showach, aż do pewnego popołudnia, kiedy to po
obejrzeniu czegoś, co wyglądało na tysięczny odcinek z udziałem kolejnego
eksperta promującego nowy program odchudzania, postanowiła wynaleźć własną
dietę i promować siebie jako jej rzeczniczkę.
Nazwała ją „dietą typowo amerykańską”. Z pomocą autora-widma napisała
poradnik odchudzania, wychwalający zalety „tradycyjnej” kuchni amerykańskiej,
przyprawiony banalnymi spostrzeżeniami na temat życia reprezentującego jakoby
„typowo amerykańskie” wartości. Ponieważ Suzanne o gotowaniu nie miała
pojęcia, skopiowała przepisy ze starych, niewznawianych książek kucharskich.
Ze swoim doświadczeniem marketingowym Tom zajął się promowaniem żony
i jej książki za pomocą serii reklam informacyjnych. Dieta typowo amerykańska
Suzanne Makepeace z dnia na dzień stała się sensacją, a jej autorka kimś w
rodzaju ludowej bohaterki dla milionów, darzonej powszechnym szacunkiem za
swoje domorosłe „mądrości”. Kiedy gubernator jej stanu ustąpił ze stanowiska i
droga do objęcia urzędu wydawała się szeroko otwarta, Suzanne zwyciężyła w
pierwszej turze z ramienia partii republikańskiej i zrobiła użytek ze swojej sławy,
aby wygrać. Dzień, w którym ona, Tom i troje ich dzieci wprowadzili się do
rezydencji gubernatora, był najszczęśliwszym dniem jej życia.
Po objęciu urzędu natychmiast przeprowadziła czystkę. Chociaż większość
urzędników niższego szczebla w biurze gubernatorskim na ogół zostaje bez
względu na to, która partia jest u władzy, Suzanne przejrzała listy wyborców i
zwolniła wszystkich pracowników zarejestrowanych jako demokraci. Ponieważ
pełnili oni służbę „dobrowolnie”, prawo pracy nie chroniło ich przed
zwolnieniem. Miejsca po zwolnionych urzędnikach zapełniła przyjaciółmi z
dzieciństwa, członkami swojego Kościoła i oddanymi poplecznikami, którzy
nigdy nie ośmielili się podważyć jej autorytetu.
Ponieważ wszyscy współpracownicy Suzanne bali się jej gniewu, nikt nie miał
odwagi powiedzieć jej, że Tom wdał się w romans z Rene Paulson, prezeską
Centrum ds. Cyfryzacji, organizacji zajmującej się niwelowaniem nierówności
technologicznej między bogatymi a ekonomicznie upośledzonymi członkami
społeczeństwa. CC finansowane było częściowo przez prywatnych donatorów, a
częściowo z kasy stanowej. Kiedy Suzanne w końcu zaczęła podejrzewać, jaka
jest prawda, natychmiast podjęła próbę odcięcia organizacji od funduszy
stanowych.
Szef gabinetu Suzanne poinformował ją, że nie ma prawa jednostronnie
wycofywać funduszy zatwierdzonych w aktualnym budżecie. Zwolniła go.
Następnie nagabywała prokuratora generalnego stanu, aby wszczął dochodzenie
w sprawie wydatków CC, mimo że nie miała żadnych dowodów jakichkolwiek
nieprawidłowości. Niejednokrotnie wykorzystywała swoich urzędników, żeby
kontaktowali się z biurem prokuratora, składając bezpodstawne doniesienia.
Prokurator generalny ostrzegł Suzanne, że nadużywa władzy gubernatora, ale ona
była uparta.
W domu Suzanne i Tom kłócili się zażarcie o jego romans, któremu on
uporczywie zaprzeczał. Wzajemne grożenie rozwodem trwało, ale w
rzeczywistości Tom stał się jej niezbędny jako oficjalny szef jej biura prasowego.
Mimo że nie zajmował płatnej posady w jej administracji, miał własny gabinet w
urzędzie gubernatorskim i korzystał do woli z pomieszczeń reprezentacyjnych.
Tom zarządzał publicznym wizerunkiem Suzanne i rozwijającą się marką
„typowo amerykańską”.
W czasie trwania kadencji Suzanne narobiła sobie wrogów, których następnie
prześladowała, wykorzystując w całej rozciągłości władzę gubernatora. Niestety,
obowiązujące prawo dotyczące kontroli i równowagi politycznej raz po raz
stawało jej na przeszkodzie. Stanowa legislatura, choć zdominowana przez jej
partię, odrzucała dosłownie każdą proponowaną przez nią ustawę. Urząd
prokuratora generalnego nie chciał tańczyć, jak mu zagrała. Podczas gdy mogła
zwalniać pracowników „dobrowolnych”, obsada zbyt wielu stanowisk w urzędzie
była wybieralna, więc nie mogła tak łatwo usunąć kogoś tylko dlatego, że się jej
nie podobał.
Pod koniec kadencji podpisała ze swoim wydawcą umowę na nową książkę i
ogłosiła, że nie będzie się ubiegać o reelekcję. Co prawda mieszkańcy stanu mieli
jej dość, ale nadal zyskiwała popularność w całym kraju, jako „typowo
amerykańska” matka głoszące szczere prawdy milionom „zwykłych” ludzi,
takich jak ona. Po ukazaniu się jej drugiej książki, kolejnego bestsellera, zaczęły
się do niej zwracać stacje telewizyjne. Nowym celem Suzanne był własny talk-
show. Wyobrażała sobie siebie jako następną Oprah Winfrey, uwielbianą przez
masy, co miało jej przynieść niezmierzone bogactwo.
Wyplą cz s ię
Behary kieruje swoje wskazówki, jak można przypuszczać, do kobiet w
romantycznym związku z mężczyzną narcyzem. Wiele jej rad może być
przydatnych, wierne stosowanie się do nich brzmi jak podejmowanie prac
Herkulesa, z niewielką nagrodą za cały wysiłek. Dlaczego masz chcieć
pozostawać w związku, w którym przetrwanie zależy od postrzegania twojego (w
oczywisty sposób dorosłego) partnera jako dziecka tak owładniętego lękiem i
wstydem, że nie jest zdolne do odwzajemnienia twojej troski? Możesz być w
stanie ograniczyć jego bardziej destrukcyjne zachowania, ale jaka właściwie jest
twoja emocjonalna nagroda? Pomimo twoich starań pozostanie niezdolny do
prawdziwej miłości i empatii.
Jeśli trzymamy się kurczowo wyraźnie niesatysfakcjonujących związków z
narcystycznymi partnerami, zazwyczaj robimy to z niezdrowych (i
nieuświadomionych) powodów. Jeśli my też zmagamy się ze wstydem, możemy
chcieć utrzymać „ten szczególny sposób, w jaki się dzięki nim czujemy, kiedy
jesteśmy włączeni do kręgu ich wielkości”. Tak jak Winona możemy odgrywać
na nowo nieszczęsną relację z narcystycznym rodzicem, mając nadzieję na lepszy
wynik za drugim razem. Podświadomie możemy bać się własnych potrzeb i
starać się uniknąć prawdziwej zależności, wchodząc w relacje, w których bycie w
potrzebie jest niebezpieczne i unikane za wszelką cenę. Poza tym widzenie w
partnerze zalęknionego, owładniętego wstydem dziecka sprawia, że relacja jest
asymetryczna. Rodzice nie zwracają się do dzieci o zaspokojenie swoich potrzeb.
Jeśli chodzi o romantyczne związki z ekstremalnym narcyzem, uważam, że
najlepsze, co możesz zrobić, to przede wszystkim ich unikać albo wyplątać się z
niego, kiedy tylko zorientujesz się, jaka jest prawdziwa natura partnera. „Nie
wchodź w związek z narcyzem, myśląc, że zmienisz tę osobę albo że on lub ona
zmieni się z powodu uczucia do ciebie. Chociaż ludzie czasami się zmieniają w
wyniku doświadczeń w związkach, wymaga to czegoś, czego narcyzowi brak –
zdolności odpowiadania na współczucie współczuciem”[9].
10. Mój nar kotyk znaczy dla mnie więcej niż ty Narcyz uzależniony
[1] Nathanson, Shame and Pride, 355.
[2] Ibid.
[3] Ibid.
[4] Ibid., 356.
[5] Ibid.
[6] Otto Fenichel The Psycho-Analytic Theory of Neuroses (Nowy Jork:
Norton, 1974), 377.
[7]. S.J. Blatt et al. „The Psychodynamics of Opiate Addiction”, in J Nerv
MentDis. June 10984; 172 (6): 342–352.
[8] Philip J. Flores Addiction as an Attachment Disorder (Nowy Jork: Jason
Aaronson, 2004), 81.
[9] Ibid.
[10] Heinz Kohut The Restoration of the Self (Nowy Jork: International
Universities Press, Inc. 1977), 197, n. 11.
[11] J. Randy Taraborrelli Michael Jackson: The Magic, the Madness, the
Whole Story, 1958–2009 (Nowy Jork: Grand Central, 2009), 20.
[12] Ibid., 20–21.
[13] Randall Sullivan Nie(do)tykalny. Dziwne życie i tragiczna śmierć Michaela
Jacksona, wyd. pol. G+J, 2013.
[14] Ibid., s. 66.
[15] Taraborrelli Michael Jackson, 205.
[16] Ibid.
[17] Ibid., 177–178.
[18] Ibid., 230.
[19] Ibid., 231–232.
[20] Sullivan Nie(do)tykalny.
[21] Ibid., 270.
[22] Taraborrelli Michael Jackson, 567.
[23] Ibid., 472.
[24] Sullivan Nie(do)tykalny.
[25] Taraborrelli Michael Jackson, 415.
[26] Sullivan Nie(do)tykalny, 119.
[27] Ibid., 213.
[28] Ibid., 201.
[29] Ibid., 115.
[30] Ibid., 245.
[31] Taraborrelli Michael Jackson, 518.
[32] Ibid.
[33] Sullivan Nie(do)tykalny.
[34] Taraborrelli Michael Jackson, 191.
11. J estem tr udny, ale może ci się ze mną udać r adzenie sobie z narcyzem
obok ciebie
[1] Sandy Hotchkiss Why is it Always About You?, The Seven Deadly Sins of
Narcissism (Nowy Jork: Free Press, 2003), 61.
[2] Ibid., 62.
[3] Ibid.
[4] Ibid., 63.
[5] Ibid., 67.
[6] Ibid.
[7] Wendy T. Behary Rozbroić narcyza. Jak radzić sobie z osobą zapatrzoną w
siebie, wyd. pol. Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne, 2013.
[8] Ibid., 148.
[9] Hotchkiss Why Is It Always About You?, 73.
[10] Ibid., 79.
[11] Ibid.
[12] Ibid., 117.
[13] Ibid.
Prz ypis y
[1]
przeł. Kazimiera Iłłakowiczówna.
[2]
przeł. Bolesław Leśmian.