You are on page 1of 508

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Przedmowa

Źródła: podstawa, na której trwa taniec życia


Siła niewerbalnej mowy ciała
Smak odkrycia
Trauma – zmiany koncepcji

W sidłach lęku: nauka płynąca z obserwowania zwierząt


Od stanu paraliżu do transformacji: podstawowe kroki
Mapa terapii

Skanowanie ciała, uzdrawianie umysłu: SIBAM

Poza świadomością: opowieść zawarta w ciele


W gabinecie terapeuty: opisy przypadków
Komentarz do wypadku Petera
Instynkty w epoce rozumu
Jesteśmy po prostu grupą zwierząt
Podstawa: trzy mózgi, jeden umysł
Ciało, emocje i duchowość: odzyskiwanie dobrostanu
Ja połączone z ciałem
Emocje, ciało i zmiana
Trauma a duchowość
Epilog

Podziękowania
O AUTORZE
Przypisy końcowe
Tytuł oryginału:
IN AN UNSPOKEN VOICE: HOW THE BODY RELEASES TRAUMA AND
RESTORES GOODNESS

Redakcja językowa:
Krystyna Podhajska

Projekt okładki:
Katarzyna Słania Studio Projektowe PLAKAT

Zdjęcie na okładce:
© Targn Pleiades / Shutterstock

Korekta:
Beata Wójcik

Redaktor prowadzący:
Małgorzata Głodowska

Copyright © 2010 by Peter A. Levine.


All rights reserved.
Copyright for the Polish edition © by Wydawnictwo Czarna Owca, 2017

Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego
i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia
wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu
niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest
zabronione.

Wydanie I

ISBN 978-83-8015-349-3

Wydawnictwo Czarna Owca Sp. z o.o.


ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa
www.czarnaowca.pl
Redakcja: tel. 22 616 29 20; e-mail: redakcja@czarnaowca.pl
Dział handlowy: tel. 22 616 29 36; e-mail:
handel@czarnaowca.pl
Księgarnia i sklep internetowy: tel. 22 616 12 72; e-mail:
sklep@czarnaowca.pl

Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer.


Każda rzecz istniejąca w naturze
ma w sobie coś cudownego.

Arystoteles
Przedmowa

K siążka Petera Levine’a Głos wnętrza jest swoistym opus


magnum, autor podsumował w niej bowiem badania nad
stresem i traumą, którym poświęcił całe swoje życie
zawodowe. Podzielił się także doświadczeniami ze swojej
pracy terapeutycznej – leczenia traumy opracowaną przez
siebie metodą. Ta książka jest również najbardziej osobista
i poetycka ze wszystkich, które napisał. Jednocześnie to dzieło
najlepiej udokumentowane naukowo i niezwykle erudycyjne.
Peter Levine rozpoczął od opisania esencji swojej metody:
mocy miłującej dobroci. Wspomina, jak został potrącony
przez samochód i doświadczył odblokowania potencjału
uzdrawiania. Świadomie przeżył wówczas wszystko, co się
z nim działo, w sferze fizycznej i emocjonalnej. Nie zakłócił
naturalnego przebiegu procesu uruchomionego przez
wypadek. Dzięki temu oraz dzięki współczującej obecności
drugiej istoty ludzkiej uniknął traumy. Jego organizm szybko
powrócił do stanu równowagi.
Dobroć i postawa akceptująca są zdaniem
Levine’a niezbędne podczas pracy terapeutycznej z osobami
straumatyzowanymi. Podkreśla on, że terapeuta musi pomóc
w stworzeniu atmosfery, w której klient będzie miał poczucie
bezpieczeństwa, a także nadzieję na odzyskanie zdrowia.
Jednak stworzenie pełnej empatii relacji terapeutycznej nie
wystarcza, gdyż osoby po traumatycznych przejściach często
nie są w stanie odczuć ani przyjąć współczucia. Ich emocje
zostały bowiem wyparte, a do głosu doszły pierwotne
mechanizmy obronne istniejące już u naszych ewolucyjnych
przodków – płazów i gadów.
Co wówczas może uczynić terapeuta? Może pomóc
pacjentowi przede wszystkim poprzez kierowanie jego uwagi
na niewerbalne komunikaty wysyłane przez ciało. Poza tym
poprzez danie mu szansy na odczucie emocji pojawiających
się w sytuacji zagrożenia życia: wściekłości, przerażenia,
panicznego strachu. Jednocześnie terapeuta winien być tak
stabilny, by te potężne energie go nie obezwładniły.
Już jakiś czas temu Peter Levine zaobserwował, że trauma
nie jest bezpośrednio powiązana z wydarzeniami
zewnętrznymi, które wywołały ból fizyczny lub psychiczny.
Nie wiąże się ona również bezpośrednio z samym bólem.
Traumę konstytuuje zamknięcie się w przestrzeni pierwotnych
reakcji na bolesne doświadczenia. Trauma powstaje
w momencie, gdy człowiek nie jest zdolny do uwolnienia
zablokowanej energii ani do podążania za reakcjami
fizycznymi oraz emocjonalnymi, które są naturalną
odpowiedzią na zranienie. Powoduje ją zatem nie zdarzenie
zewnętrzne, lecz proces wewnętrzny. Ten proces nabiera
tempa, gdy brakuje obecności współczującego świadka.
Według Levine’a większość osób postrzega traumę jako
problem psychiczny, a nawet jako zaburzenie umysłowe.
Jednak trauma jest zaburzeniem na poziomie fizycznym.
Udowadnia on, że trauma przejawia się przede wszystkim
w ciele. Stany psychiczne, które jej towarzyszą, są znaczące,
lecz wtórne. Ciało inicjuje proces, umysł za nim podąża.
Dlatego terapie werbalne angażujące tylko intelekt i emocje
nie są w pełni skuteczne.
Terapeuta powinien dysponować umiejętnością
rozpoznawania objawów psychicznych, emocjonalnych
i fizycznych świadczących o tym, że w kliencie tkwi
uwięziona trauma. Powinien się nauczyć słuchania języka
ciała. Dzięki temu jego klienci będą mogli w bezpieczny
sposób uczyć się właściwego słuchania i właściwego
postrzegania samych siebie.
Ta książka dowodzi, że jej autor osiągnął mistrzostwo
w odczytywaniu języka ciała. Znajdziemy w niej opis metody,
dzięki której klient staje się świadomy swoich uczuć
i sygnałów wysyłanych przez swoje ciało. Kluczem do
uleczenia traumy jest umiejętność odczytania tych
niewerbalnych przekazów. By robić to jak najlepiej, Levine
dokonał syntezy wiedzy z różnych dyscyplin i wsparł ją
doświadczeniem zdobytym podczas kilkudziesięciu lat pracy
z klientami.
Sytuacje potencjalnie traumatyzujące wywołują wysoki
poziom pobudzenia fizjologicznego. Istnieje zagrożenie, ale
człowiek nie ma możliwości ucieczki ani podjęcia walki. Nie
ma też możliwości rozładowania narastającego napięcia,
wywołanego przez to pobudzenie. Taką możliwość zwykle
mają dzikie zwierzęta, gdy spotkają się ze swoim naturalnym
wrogiem – drapieżnikiem.

W obliczu śmiertelnego zagrożenia u zwierząt występuje


swoisty paraliż fizyczny i emocjonalny. Etologowie nazywają
ten stan znieruchomieniem mięśniowym (tonic immobility,
TI). Podobnie w sytuacjach zagrożenia reaguje człowiek:
zamiera. Zwierzę, jeżeli mimo wszystko przeżyje, potrafi
jednak samo wyjść z tego stanu. Człowiek tego nie potrafi.
Zamarcie staje się jego trwałą cechą, wpływa na całokształt
funkcjonowania.

Osoba straumatyzowana jest jak uwięziona w otchłani, nie


potrafi ponownie włączyć się w nurt życia. W sytuacjach,
w których większość ludzi zazwyczaj czuje się tylko trochę
zagrożona lub które traktuje jak rodzaj wyzwania, taka osoba
czuje się poważnie zagrożona, boi się, doznaje czegoś
w rodzaju paraliżu ciała i woli. Reaguje na to wstydem,
pogardą wobec siebie i popada w nastrój depresyjny.

Jak twierdzi psychiatra i badacz Daniel Siegel,


opracowywane przez Amerykańskie Towarzystwo
Psychiatryczne Kategorie diagnostyczne zaburzeń
psychicznych (Diagnostic and Statistical Manual of Mental
Disorders, DSM), są pomocą w diagnozowaniu tych zaburzeń.
Peter Levine uważa natomiast, że na traumę składa się o wiele
więcej elementów niż objawy, których wystąpienie pozwala
według DSM zdiagnozować zespół stresu pourazowego (ang.
posttraumatic stress disorder, PTSD). Levine podkreśla, że
trauma to nie zaburzenie ani choroba, lecz raczej
doświadczenie człowieka związane z biologicznym wymiarem
jego istnienia. Jeśli pozwolimy człowiekowi na stopniowe
wyrażenie instynktownej odpowiedzi na potencjalnie
traumatyzujące zdarzenie, dojdzie do uwolnienia z pułapki
bólu, do przywrócenia dobrostanu, witalności i dobrego
samopoczucia. Jest to proces wewnętrzny, niezależny od woli.
„Trauma jest częścią życia – napisał Levine – nie oznacza
jednak dożywotniego wyroku”. Cierpienie prowadzi do
wyzwolenia. Autor udowadnia, że te same reakcje psychiczne
i fizjologiczne, które odpowiadają za pojawienie się traumy,
odpowiadają również za pojawienie się dobrostanu i poczucia
przynależności.

Peter Levine ma zadziwiającą świadomość szczegółów


składających się na proces uzdrawiania straumatyzowanych
klientów. Prezentuje również techniki, które stosuje, by
wzmocnić ten proces i nim kierować. Podczas czytania
manuskryptu książki doznałem wielu wglądów
i porównywałem relacje Petera Levine’a ze swoimi
doświadczeniami uzyskanymi w pracy terapeutycznej.

Po tej lekturze mogę rozumieć i interpretować własne


spostrzeżenia dotyczące spraw zawodowych i osobistych
w nowy sposób. Levine podkreśla wagę dostrojenia terapeuty
do doświadczeń klienta. Dostrojenie wyznacza podstawowy
kierunek działania i powoduje, że uleczenie z traumy
przebiega we właściwy sposób.

Autor kończy książkę rozważaniami dotyczącymi związku


między traumatyzującymi doświadczeniami a duchowością.
„Choć jesteśmy zakorzenieni w cielesności, pozostajemy
istotami duchowymi”. Psychiatra Thomas Hora ujął to tak:
„Wszystkie problemy człowieka mają naturę psychiczną, lecz
ich rozwiązanie tkwi w sferze duchowej”.

Dzięki tej książce Peter Levine staje w szeregu czołowych


terapeutów zajmujących się uzdrawianiem z traumy. Jego
praca ma wymiar teoretyczny, praktyczny i edukacyjny.
Terapeuci – lekarze, psychologowie, psychoterapeuci, osoby
zajmujące się uzdrawianiem – oraz laicy zainteresowani tą
problematyką zostali wzbogaceni jego doświadczeniami
i przemyśleniami.

Dr Gabor Maté,
autor książki In the Realm of Hungry Ghosts:
Close Encounters with Addiction
CZĘŚĆ I
Źródła: podstawa, na której trwa
taniec życia

Musimy się połączyć z prawdziwym źródłem życia. Sztuczne


uporządkowanie życia, które nie zaspokaja najgłębszych ludzkich
potrzeb, nie przynosi żadnych korzyści. To tak, jakbyśmy nie zrobili
najmniejszego kroku w kierunku zaprowadzenia ładu…
Księga Przemian, heksagram 34
ROZDZIAŁ 1
Siła niewerbalnej mowy ciała

Kiedy człowiek pozna głęboko w swoim sercu,


czym są lęk i drżenie,
nie będzie bał się tego,
co niesie świat zewnętrzny.
Księga Przemian, heksagram 51

N iezależnie od tego, jak pewni siebie jesteśmy, w ciągu


kilku sekund możemy stracić życie. Trauma może nas
pochłonąć niczym wieloryb Jonasza i znajdziemy się w jej
mrocznym, zimnym uścisku. Poczujemy się uwięzieni,
zamrożeni, przerażeni i bezradni.

Pewnego lutowego poranka 2005 roku wyszedłem ze


swojego domu w południowej Kalifornii. Ciepłe powietrze
i lekki powiew wiatru znad morza dodawały energii moim
krokom. Z pewnością był to jeden z tych poranków, kiedy
każdy mieszkaniec rejonów mojego kraju opanowanych przez
zimę ma ochotę rzucić łopatę do odgarniania śniegu
i przenieść się na kalifornijskie słoneczne plaże. W taki piękny
poranek trudno podejrzewać, że może wydarzyć się coś złego.
A jednak się wydarzyło.
CHWILA PRAWDY
Szedłem ulicą i czułem się szczęśliwy. Wyobrażałem sobie,
jak będę celebrować z moim przyjacielem Butchem jego
sześćdziesiąte urodziny.
Zrobiłem kilka kroków na przejściu dla pieszych i… za
chwilę leżałem na jezdni sparaliżowany, sztywny, niezdolny
do poruszenia się ani do wzięcia oddechu. Nie pojmowałem,
co się stało. W jaki sposób znalazłem się w tym miejscu? Jak
przez mgłę dostrzegłem, że w moją stronę ruszył tłum ludzi.
Nagle otoczyli mnie ciasnym kręgiem, a ich przerażone
spojrzenia koncentrowały się na moim słabym, nienaturalnie
skręconym ciele. Z mojej perspektywy bezradnego człowieka
wyglądali niczym stado kruków czyhających na padlinę.
Powoli odzyskiwałem orientację i zidentyfikowałem
rzeczywistego sprawcę ataku – beżowy samochód. Metalowa
osłona jego chłodnicy przypominała mi wyszczerzone kły,
przednią szybę miał stłuczoną. Drzwi samochodu gwałtownie
się otworzyły i wyskoczyła z niego nastolatka o szeroko
otwartych oczach. Wpatrywała się we mnie oszołomiona.
W jakiś dziwny sposób wiedziałem, a jednocześnie nie
wiedziałem, co się wydarzyło. Stopniowo zaczynałem
kojarzyć fakty: „Ten samochód mnie potrącił na przejściu dla
pieszych”. Nie mogłem w to uwierzyć i znowu zapadłem
w stan półprzytomności. Wydało mi się, że nie potrafię jasno
myśleć lub że mam makabryczny sen.

Po chwili dostrzegłem kątem oka mężczyznę, który


uklęknął obok mnie. Powiedział, że jest sanitariuszem
i właśnie wraca po pracy do domu. Chciałem zmienić pozycję
ciała, by lepiej mu się przyjrzeć, ale on surowo rozkazał: „Nie
ruszaj głową”. Sprzeczność między jego ostrym tonem a moją
naturalną potrzebą zwrócenia się ku temu, kto do mnie mówi,
przestraszyła mnie i sparaliżowała. Moja świadomość
oddzieliła się od ciała i doznałem zadziwiającego
przemieszczenia się: miałem wrażenie, że unoszę się nad
swoim ciałem i patrzę z góry na to, co się dzieje.

Wróciłem na ziemię, kiedy mężczyzna niezbyt delikatnie


chwycił mój nadgarstek, by zbadać puls. Potem przesunął się,
pochylił nade mną i niezgrabnie ujął moją głowę w obie
dłonie, aby zapobiec jej poruszaniu się. Jego gwałtowne gesty
i ostro brzmiące rozkazy wywołały u mnie panikę.
Przerażające myśli przedarły się do mojej świadomości: „Być
może mam złamany kark”. Poczułem nieodpartą potrzebę, by
skupić uwagę na kimś innym. Potrzebowałem osoby, której
życzliwe spojrzenie połączyłoby mnie z życiem. Byłem jednak
zbyt przerażony, by się poruszyć. Czułem się zupełnie
zamrożony.

Ów dobry samarytanin zadawał mi obcesowo kolejne


pytania: „Jak się nazywasz? Gdzie jesteś? Dokąd szedłeś? Jaki
dziś jest dzień?”. Nie mogłem wymówić ani słowa. Nie
miałem siły, by mu odpowiedzieć. Jego zachowanie
powodowało, że czułem się jeszcze bardziej zdezorientowany
i przytłoczony. Zduszonym głosem powiedziałem: „Proszę,
cofnij się”. Poparłem to gestem dłoni. Mężczyzna zastosował
się do mojej prośby. Zapewniłem go, że nie będę poruszał
głową i odpowiem na jego pytania nieco później.

ENERGIA DOBROCI
Po kilku minutach jakaś kobieta powoli wysunęła się z tłumu
gapiów i usiadła na jezdni tak, bym mógł ją dobrze widzieć.

– Jestem lekarzem pediatrą – wyjaśniła. – Czy mogę ci


pomóc?

– Proszę, po prostu bądź ze mną – odpowiedziałem.


Na jej życzliwej twarzy malowało się skupienie. Kobieta
wzięła mnie za rękę. Uścisnąłem jej dłoń. Ona delikatnie
odwzajemniła uścisk. Nasze spojrzenia się spotkały
i poczułem, że do oczu napływają mi łzy. Subtelny i dziwnie
znajomy zapach perfum informował mnie, że nie jestem sam.
Obecność tej kobiety dała mi wsparcie. Fala ulgi przepłynęła
przez moje ciało i wziąłem pierwszy głęboki oddech.

Następnie poczułem dreszcze przerażenia. Potoki łez


popłynęły mi z oczu. W umyśle rozbrzmiewały słowa: „Nie
mogę uwierzyć, że to mi się przydarzyło. To niemożliwe.
Miałem inne plany na dzisiejszy wieczór, chciałem go spędzić
z Butchem”. Ogarnął mnie wielki żal. Wciąż miałem silne
dreszcze.

Po chwili dreszcze osłabły. Czułem na przemian lęk


i smutek. Pojawiło się przekonanie, że zostałem poważnie
zraniony i może będę skazany na wózek inwalidzki. Stanę się
osobą trwale okaleczoną i zależną. Żal się nie zmniejszał. Nie
chciałem mu się poddać i zacząłem patrzeć w oczy
towarzyszącej mi lekarce. Jej obecność podtrzymywała mnie
na duchu. Kiedy zrobiłem wdech, moje nozdrza ponownie
wypełnił zapach perfum. Lęk zaczął maleć. Pojawiły się
najpierw iskry nadziei, a następnie wściekłość. Dreszcze, choć
delikatne, nie ustępowały. Były na przemian lodowato zimne
i gorące. W głębi mojego brzucha narodziła się furia: „Jak to
się stało, że ta głupia dziewucha potrąciła mnie na przejściu
dla pieszych? Nie mogła, do cholery, uważać?”.

Przeraźliwy dźwięk syren i rozbłyski czerwonych świateł


wypełniły przestrzeń. To całkowicie mnie zablokowało.
Mięśnie mojego brzucha natychmiast się napięły, oczy
powędrowały w poszukiwaniu spojrzenia lekarki. Uścisk
naszych dłoni stał się mocniejszy, dzięki czemu mój brzuch się
rozluźnił.

Poczułem szarpnięcie i usłyszałem chrzęst rozdzieranej


koszuli. Przestraszyłem się. Ponownie miałem wrażenie, że
uniosłem się nad swoim bezradnie leżącym ciałem. Widziałem
jakichś nieznajomych w uniformach przykładających
elektrody do mojej piersi. Dobry samarytanin informował
kogoś, że mój puls bije z szybkością stu siedemdziesięciu
uderzeń na minutę. Ponowne szarpnięcie – koszula została
jeszcze bardziej rozdarta. Członkowie ekipy medycznej
włożyli kołnierz usztywniający na mój kark i ostrożnie
położyli mnie na desce. Usłyszałem strzępy rozmowy
prowadzonej przez radio. Wzywano specjalną ekipę
ratunkową.

Wycie karetki przewierciło mnie na wskroś. Poprosiłem jej


załogę o przewiezienie mnie do najbliższego szpitala.
Usłyszałem, że obrażenia, które odniosłem, wymagają
przewiezienia mnie do centrum urazowego w La Jolla, jakieś
pięćdziesiąt kilometrów od miejsca wypadku. Moje serce się
uspokajało, żal nieoczekiwanie zaczął ustępować. Kiedy
wniesiono mnie do karetki, po raz pierwszy przymknąłem
powieki. Wciąż otaczał mnie subtelny zapach perfum lekarki
i pamiętałem o jej wspierającej obecności.

Po niedługim czasie uniosłem powieki. Doznałem silnego


pobudzenia, jakbym był naładowany adrenaliną. Nie
obezwładniło mnie ono jednak. Chociaż moje oczy chciały
badać nieznane otoczenie, świadomie skierowałem uwagę do
wewnątrz. Zacząłem odbierać różnorodne sygnały z ciała.
Moją uwagę przyciągnął intensywny buczący dźwięk, który
obejmował mnie całego.
Oprócz tego odczułem dziwne napięcie w lewym ramieniu.
Pozwoliłem, by to napięcie wypłynęło na pierwszy plan.
Podążałem za nim świadomością, a ono się nasilało.
Stopniowo docierało do mnie, że ramię chce się zgiąć
i unieść. Ten wewnętrzny impuls wzmacniał się, tył mojego
ramienia także chciał wykonać ruch rotacyjny. Odczułem, że
dłoń nieco zbliżyła się do twarzy, jakby chciała ją osłonić.
Nagle przed moimi oczami przemknął obraz przedniej szyby
beżowego samochodu. W przebłysku świadomości ponownie
dostrzegłem oczy bezmyślnie gapiące się na mnie. Usłyszałem
głuche uderzenie i mój lewy bark roztrzaskał tę szybę.
Wówczas niespodziewanie pojawiła się ulga. Wróciłem do
swojego ciała. Buczenie ustało. Obraz gapiących się oczu
i potłuczonej szyby cofnął się, rozpłynął. Zamiast niego
pojawiło się wspomnienie chwili, kiedy wychodziłem z domu,
przyjemnego ciepła słońca na twarzy i zadowolenia z tego, że
wieczór spędzę na urodzinach Butcha.

Rozejrzałem się. Wnętrze karetki wydało mi się teraz mniej


obce i mniej zagrażające. Patrzyłem swobodnie, widziałem
jasno. Wydawało mi się, że nie jestem już zamrożony, że
wynurzam się z sennego koszmaru. Spojrzałem na
sanitariuszkę siedzącą obok mnie. Jej spokój dodał mi otuchy.

Przejechaliśmy kilka kilometrów wyboistą drogą. Nagle


pojawiło się inne silne napięcie: w górnej części pleców,
w kręgosłupie. Moje prawe ramię chciało się wyciągnąć.
W przebłysku świadomości zobaczyłem zbliżającą się ku mnie
czarną powierzchnię asfaltu. Usłyszałem, jak moja ręka uderza
o jezdnię, i poczułem, jakby moja prawa dłoń stanęła
w płomieniach. Skojarzyłem, że wyciągnąłem prawą rękę, by
ochronić głowę. Następnie pojawiły się poczucie ulgi oraz
głęboka wdzięczność, że moje ciało mnie nie zawiodło:
wiedziało, co robić, by chronić mózg przed potencjalnie
śmiertelnym urazem. Delikatne dreszcze nie znikły
całkowicie, jednocześnie gdzieś w głębi mnie pojawiło się
ciepłe mrowienie.
Sanitariuszka zmierzyła mi ciśnienie krwi i zrobiła EKG.
Poprosiłem ją, by podała mi wyniki. Delikatnie, ale stanowczo
odmówiła. Poczułem chęć, by nawiązać z nią osobisty kontakt.
Spokojnie wyjaśniłem, że jestem doktorem (co stanowiło
półprawdę, gdyż byłem doktorem psychologii, nie medycyny).
Majstrując przy jednym z urządzeń, stwierdziła, że pomiar
mógł być nierzetelny. Po upływie kilku minut dodała, że moje
tętno wynosi teraz siedemdziesiąt cztery uderzenia, ciśnienie
zaś sto dwadzieścia pięć na siedemdziesiąt.
– Jakie były wyniki, gdy po raz pierwszy mnie zbadaliście?
– Puls sto pięćdziesiąt. A człowiek, który cię zbadał, zanim
przyjechaliśmy, powiedział, że miałeś sto siedemdziesiąt
uderzeń na minutę.
Z ulgą głęboko odetchnąłem.

– Jestem wdzięczny, że pani mi to powiedziała. Dzięki


Bogu, nie będę miał PTSD.
– Co pan ma na myśli? – zapytała z żywym
zainteresowaniem.
– Mam na myśli to, że prawdopodobnie nie doświadczę
zespołu stresu pourazowego.

Wyglądała na zdezorientowaną, więc wyjaśniłem jej, w jaki


sposób drżenie i pojawiające się inne fizyczne reakcje
samoobrony pomogły w zresetowaniu układu nerwowego
i spowodowały, że wróciłem do ciała.
– Dzięki temu – kontynuowałem – nie działam w trybie
walcz lub uciekaj.
– Hmm – zamyśliła się sanitariuszka – czy to z tego
powodu ofiary wypadków czasem nas atakują? Nadal działają
w trybie walcz lub uciekaj?

– Zgadza się.
– Wie pan, zauważyłam, że kiedy przywozimy do szpitala
ranną osobę, personel często siłą powstrzymuje ją od
trzęsienia się. Zdarza się, że unieruchamiają taką osobę pasami
lub podają jej valium. Może to nie jest dobre?
– Nie, nie jest – potwierdził nauczyciel znajdujący się we
mnie. – Na pewien czas może to rannemu przynieść ulgę, lecz
pozostaje on zamrożony i zablokowany.
Sanitariuszka powiedziała, że niedawno brała udział
w kursie udzielania pierwszej pomocy ofiarom poważnych
wypadków.
– Kurs prowadzono w szpitalu. Musieliśmy opowiadać
o tym, jak czuliśmy się w sytuacji, gdy sami ulegliśmy
jakiemuś wypadkowi. To opowiadanie sprawiło, że ja i inne
sanitariuszki poczułyśmy się gorzej. Po takiej opowieści nie
mogłam zasnąć. Pan nie opowiadał o tym, co się wydarzyło.
Wydaje mi się, że pan po prostu trząsł się i drżał. Czy dlatego
pański puls zwolnił, a ciśnienie krwi się obniżyło?
– Tak. Pomogły mi także nieznaczne spontaniczne ruchy,
które wykonywały moje ramiona.
– Mogłabym się założyć – powiedziała zamyślona
sanitariuszka – że gdyby lekarze nie powstrzymywali drżenia,
które pojawia się u pacjenta po zabiegu chirurgicznym, powrót
do zdrowia następowałby szybciej. Być może zmniejszyłby się
także ból pooperacyjny.
– Zgadza się – uśmiechnąłem się akceptująco.
Wypadek, któremu uległem, wywołał przerażenie i szok.
Pozwolił mi jednak na przećwiczenie metody radzenia sobie
z traumą. Tę metodę rozwinąłem i opisałem podczas
czterdziestu lat pracy zawodowej. Słuchałem niewerbalnej
mowy ciała i pozwoliłem, by działało ono zgodnie z własnymi
potrzebami. Nie tłumiłem drżenia, podążałem za impulsami
wewnętrznymi – jednym słowem pozwoliłem na pełne
zamanifestowanie się reakcji orientacyjnych oraz obronnych
organizmu. Byłem świadomy, że pojawiły się reakcje obronne
wściekłości i przerażenia, a jednocześnie nie dałem się im
przytłoczyć. Dzięki temu wyszedłem z tej poważnej opresji
praktycznie bez szwanku – pod względem zarówno
fizycznym, jak i emocjonalnym. Z wdzięcznością i pokorą
stwierdziłem, że mogłem użyć swojej metody w celu
uratowania siebie.

Niektóre osoby potrafią wyjść z traumatyzujących


doświadczeń o własnych siłach. Jednak wiele nie jest w stanie
tego uczynić. Tysiące żołnierzy doświadczyło ekstremalnego
stresu podczas wojny. Podobnie niszczące skutki mają napaść,
gwałt, nadużycie seksualne. Wielu z nas przytłaczają na pozór
zwyczajne wydarzenia, choćby zabieg chirurgiczny lub
inwazyjna procedura medyczna 1. Na przykład u 52 proc.
pacjentów poddanych operacji ortopedycznej zdiagnozowano
pełnoobjawowy PTSD.
Inne potencjalnie traumatyzujące doświadczenia to: upadki,
choroby, otrzymanie szokującej wiadomości, bycie
porzuconym, bycie świadkiem przemocy, bycie ofiarą
wypadku samochodowego. Niezdolność do poradzenia sobie
z tymi zdarzeniami czy też brak fachowej pomocy
umożliwiającej wyjście z traumy skazuje człowieka na PTSD
wraz z jego typowymi objawami fizycznymi i psychicznymi.
Strach pomyśleć, jak zakończyłby się wypadek, któremu
uległem, gdybym nie miał wiedzy o traumie i gdyby nie tamta
lekarka pediatra. Jej empatyczna obecność była dla mnie
nieocenioną pomocą.
ODKRYCIE METODY

Przez ostatnie czterdzieści lat rozwijałem metodę pozwalającą


udzielić pomocy osobom, które doznały traumy
z najróżniejszych powodów, choćby z powodu wypadku tego
typu, jakiemu sam uległem. Tę metodę można stosować
zarówno podczas traumatyzującego zdarzenia, jak i wiele lat
później.
Nancy, moja pierwsza pacjentka (opiszę ją w rozdziale
drugim), była w stanie wydobyć się z traumy, którą przeżyła
dwadzieścia lat wcześniej. Metoda nazwana przeze mnie
Somatic Experiencing (SE, po polsku doświadczanie
somatyczne) pomaga w wywołaniu stanów fizjologicznych,
zmysłowych i afektywnych pozwalających przetransformować
lęk oraz poczucie bezradności. Dzieje się to dzięki uzyskaniu
dostępu do reakcji instynktownych za sprawą bycia
świadomym doznań cielesnych.
Od niepamiętnych czasów ludzie próbowali poradzić sobie
z silnymi i przerażającymi uczuciami, z lękiem oraz
poczuciem bezradności. Czynili to na wiele sposobów. Miały
im w tym pomóc między innymi rytuały religijne, sztuki
teatralne, taniec, muzyka, medytacja, przyjmowanie substancji
psychoaktywnych. Współczesna medycyna za skuteczne
uważa jedynie przyjmowanie substancji chemicznych (leków
psychotropowych).

Podejścia alternatywne i tak zwane holistyczne proponują


jogę, tai chi, ćwiczenia fizyczne, grę na bębnach, słuchanie
muzyki, praktyki szamańskie oraz różne metody pracy
z ciałem. Wielu osobom dają one wsparcie. Nie są jednak
metodami stworzonymi specjalnie do stosowania
w przypadkach PTSD. Nie wpływają zatem na mechanizmy
fizjologiczne pozwalające na przetransformowanie
przerażających i przytłaczających doświadczeń.
W tej książce opisałem szczegółowo metodę pracy, dzięki
której pacjent czy pacjentka może rozwinąć świadomość
swoich doznań fizycznych i emocji, a także zapanować nad
nimi. Obserwacje, które poczyniłem podczas kontaktu
z przedstawicielami różnych ludów tubylczych, pozwalają mi
stwierdzić, że moja metoda ma pewne cechy wspólne
z szamańskimi rytuałami uzdrawiającymi.
Uważam, że podejście do leczenia traumy oparte na
badaniach prowadzonych wśród przedstawicieli wielu kultur
pozwala na głębsze rozumienie zależności między ciałem
a umysłem.

W tej książce starałem się połączyć doświadczenia


wypływające z pracy różnych terapeutów z dorobkiem
licznych dyscyplin naukowych. Mam tu na myśli szczególnie
etologię – naukę badającą zachowanie zwierząt w ich
naturalnym środowisku. Jej znaczenie doceniono szczególnie
w 1973 roku, kiedy trzech etologów – Nikolaas Tinbergen,
Konrad Lorenz oraz Karl von Frisch – zostało laureatami
Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny 2.
Ci naukowcy obserwowali, jak zwierzęta wyrażają emocje
i komunikują się za pomocą ciała. Ciałem posługujemy się
również my, ludzie, chociaż mamy do dyspozycji mowę
i pismo. Polegamy na komunikacji werbalnej, mimo to wiele
najistotniejszych relacji tworzy się dzięki komunikacji
niewerbalnej – ekspresji cielesnej. Odczytywanie
komunikatów niewerbalnych stanowi podstawę stworzonej
przeze mnie metody uzdrawiania.

Nawiązuję także do wybranych odkryć w dziedzinie


neurobiologii, aby zilustrować naturę traumy oraz jej wpływ
na ciało, mózg i psychikę. Uważam, że badania nad
zachowaniem zwierząt w warunkach naturalnych
i porównawcze badania nad mózgiem mogą znacząco pomóc
w opracowaniu metody leczenia, która jeszcze skuteczniej
pomoże ofiarom traumy w uruchamianiu mechanizmów
samoobrony i odzyskiwaniu zdrowia.
Aby pogłębić rozumienie, czym jest trauma, wyjaśniam,
w jaki sposób układ nerwowy w przebiegu ewolucji stał się
strukturą hierarchiczną. Ukazuję, jak współdziałają ze sobą
poziomy tej struktury i jak dochodzi do tego, że w sytuacji
przytłaczającego zagrożenia wyłączają się wyższe poziomy,
natomiast uaktywniają te podstawowe, pierwotne i kierują
mózgiem, ciałem oraz psychiką.
Mam zamiar wyjaśnić, jak to się dzieje, że odpowiednio
prowadzona terapia powoduje powrót do harmonijnego
współdziałania poszczególnych poziomów. Nieoczekiwany
skutek uboczny, który ona wywołuje, można nazwać
„przebudzeniem się do życia, poznaniem ciała”. Szczegółowo
opiszę, w jaki sposób dochodzi do tego przebudzenia: co się
dzieje, gdy zwierzęce instynkty i rozum współpracują,
pozwalając nam stać się harmonijną, integralną całością –
istotami ludzkimi.

Moim celem jest przekazanie istotnych informacji


fachowcom, którzy potrzebują lepszego zrozumienia źródeł
traumy. Myślę tu o psychologach, psychiatrach oraz
terapeutach zajmujących się pracą z ciałem. Mam nadzieję, że
dotrę także do lekarzy wprawionych w zakłopotanie przez
pacjentów, którzy zgłaszają trudne do wyjaśnienia
i wyleczenia zmienne objawy. Skorzystać z tej książki mogą
również pielęgniarki pracujące na pierwszej linii i udzielające
pomocy przerażonym rannym pacjentom.
Poza tym zwracam się do całej rzeszy czytelników
otwartych na wiedzę, interesujących się zoologią,
antropologią, ewolucją, neurobiologią, fizyką kwantową,
teorią strun, teorią względności. Chcę ich zainspirować opisem
swojej wieloletniej drogi rozwoju zawodowego. Ta droga
zawiodła mnie w przestrzeń, która jest podstawą tego, co
oznacza bycie istotą ludzką na tej planecie – wciąż tajemniczej
i pełnej przemocy.

Miałem okazję obserwować, w jaki sposób ludzie wracają


do zdrowia po przeżyciu ekstremalnych sytuacji. Byłem
świadkiem powrotu do szczęśliwego, dobrego życia po nawet
najbardziej niszczących doświadczeniach, widziałem dowody
niewyobrażalnej mocy ludzkiego ducha.
Napisanie tej książki było pewnego rodzaju wyzwaniem.
Przedstawiam w niej swoje doświadczenia, które zebrałem
jako klinicysta, naukowiec i osoba badająca własne wnętrze.
Mam nadzieję, że opisane tu historie moich pacjentów
uczyniły ją wartościową dla klinicystów i naukowców.
Starałem się jednak unikać używania zbyt naukowego języka,
dzięki czemu – mam nadzieję – tekst nie jest monotonny ani
trudny w odbiorze.
Opisy konkretnych przypadków z mojej pracy
terapeutycznej ilustrują podstawowe zasady funkcjonowania
ciała i umysłu. W książce zaproponowałem też ćwiczenia
świadomości – zapraszam czytelników do ich wykonania.
Głos wnętrza pragnę zadedykować przede wszystkim tym
osobom, które skonfrontowały się z traumatycznymi
doświadczeniami, które żyły w klatce niepokoju, lęku, bólu
i wstydu. Właśnie im chcę przekazać dobrą wiadomość: ich
życie zmieniło się nie przez „zaburzenie”, lecz przez rany,
które mogą zostać przetransformowane i uleczone!
Zdolność tej transformacji jest prostym następstwem
procesu opisanego w dalszej części książki.

INTELIGENCJA CIAŁA
W wyniku potrącenia przez samochód pojawiły się u mnie
splątanie i dezorientacja. Jednak dzięki głęboko
uwewnętrznionej wiedzy na temat traumy potrafiłem najpierw
poprosić mężczyznę, który zajął się mną szybko, lecz
nieumiejętnie, o to, by się odsunął. Z zaufaniem przyjąłem
mimowolne drżenie swojego ciała oraz inne spontaniczne
reakcje fizyczne i emocjonalne. Jednak nawet moja rozległa
wiedza i moje doświadczenie mogłyby się okazać
niewystarczające, gdybym nie otrzymał wsparcia ze strony
empatycznej lekarki. Jej obecność miała dla mnie ogromne
znaczenie.

Ta kobieta potraktowała mnie ciepło w nieinwazyjny


sposób. Jej spokojny głos, łagodne spojrzenie, jej dotyk
i zapach dały mi pewność, że jestem chroniony. Dzięki temu
moje ciało mogło reagować zgodnie ze swoimi potrzebami,
a ja czułem to, co potrzebowałem czuć. Moja wiedza oraz
wspierająca obecność drugiej osoby pozwoliły na pojawienie
się silnej reakcji uzdrawiającej. W ten sposób dokonało się
samouzdrawianie.
Ujmę rzecz ogólnie: zdolność samoregulacji pozwala nam
na radzenie sobie ze stanami podniecenia i z trudnymi
emocjami. Dzięki niej utrzymujemy równowagę między
potrzebą autonomii a potrzebą społecznego zaangażowania.
Ponadto dzięki niej umiemy wzbudzać w sobie poczucie bycia
bezpiecznym w naszym wewnętrznym domu, w którym
mieszka dobro.
Zdolność samoregulacji nabiera szczególnego znaczenia
w sytuacjach, kiedy jesteśmy przerażeni lub ranni. Prawie
każda matka na świecie ma intuicyjną wiedzę na ten temat.
Bierze przestraszone dziecko na ręce i uspokaja, przytulając je
do siebie i kołysząc. Po wypadku, któremu uległem, dzięki
siedzącej obok mnie kobiecie do mojego mózgu
emocjonalnego dotarły pozytywne bodźce wzrokowe
i węchowe, ominąwszy korę mózgową odpowiedzialną za
myślenie racjonalne. Te bodźce uspokoiły moje ciało,
pomogły mu w doświadczaniu trudnych wrażeń, odzyskaniu
spokoju i równowagi.
To, co się wznosi… może opaść

W 1998 roku Arieh Y. Shalev przeprowadził proste, lecz


ważne badania w Izraelu, kraju, w którym często dochodzi do
traumatyzujących sytuacji 3. Badał on tętno pacjentów
przyjmowanych na oddział ratunkowy szpitala w Jerozolimie.
Większość z nich znajdowała się w stanie napięcia, więc miała
wysokie tętno. Byli oni ofiarami zamachów bombowych
dokonywanych w środkach komunikacji miejskiej lub
ofiarami wypadków samochodowych. Shalev stwierdził, że
u pacjentów, których tętno prawie powróciło do normy, gdy
opuszczali oddział ratunkowy, rzadziej pojawiał się PTSD.
Z kolei u pacjentów, których tętno się nie obniżyło,
w najbliższych tygodniach lub miesiącach PTSD pojawiał się
częściej 4.
Dlatego kiedy po wypadku jechałem karetką i sanitariuszka
powiedziała, że moje tętno wróciło do normy, odczułem ulgę.
Szybkość pulsu zależy bezpośrednio od autonomicznego
(wegetatywnego) układu nerwowego. Układ ten, jak nazwa
wskazuje, działa niezależnie od naszej woli. Przyspieszenie
tętna jest jednym z elementów przygotowania organizmu do
przełączenia się na gwarantujący przeżycie tryb „walcz lub
uciekaj”. Ten proces jest kierowany przez układ współczulny
(zobacz rysunek A i zapoznaj się z opisem procesów
fizjologicznych będących podstawą reakcji „walcz lub
uciekaj”). Po prostu w sytuacji zagrożenia twoje ciało
przygotowuje się do zabicia przeciwnika lub do szybkiego
oddalenia się od niego. Tego rodzaju przygotowanie
z pewnością było niezbędne ludziom żyjącym na sawannach.
Ja jednak zostałem potrącony przez samochód i leżałem
unieruchomiony w karetce. Reakcja „walcz lub uciekaj”
mogła się dla mnie okazać zgubna. Jeżeli nagromadzona
energia nie znajduje ujścia w działaniu, za jakiś czas może się
przekształcić w wyniszczające objawy PTSD.
Przed pojawieniem się tych objawów uchroniła mnie
umiejętność wyłączenia reakcji „walcz lub uciekaj”. Potężną
energię witalną, energię, której celem było podtrzymanie
mojego życia, rozładowało spontaniczne, niepowstrzymywane
drżenie. To odreagowanie oraz świadomość impulsu
ochronnego – ruchu ramienia, które osłaniało głowę przed
skutkami upadku – pomogły przywrócić równowagę w moim
organizmie. Byłem zdolny poddać się tym silnym doznaniom,
a jednocześnie pozostawałem w pełni świadomy
spontanicznych reakcji ciała. Także obecność lekarki pediatry
i okazane mi wsparcie ułatwiły mojemu układowi nerwowemu
powrót do równowagi. Pozostawałem w pełni świadomy,
a jednocześnie podążałem za spontanicznymi reakcjami ciała
i pojawiającymi się uczuciami.

W ten sposób zainicjowałem proces, który zapobiegł


pojawieniu się szoku. Wrodzona zdolność samoregulacji
pozwoliła mi odzyskać równowagę fizyczną i psychiczną.
Owa zdolność samoregulacji to klucz do naszego przetrwania
we współczesnym świecie. Pozwala nam na bycie wolnymi od
brutalnego nacisku lęku, paniki, nocnego strachu, depresji, od
przykrych objawów fizycznych oraz poczucia bezradności. Są
to wszystko oznaki głębokiego stresu i traumy. Aby żyć
w zdrowiu, musimy mieć umiejętność konfrontowania się
z przykrymi doznaniami i uczuciami. Wykształcić postawę
wewnętrzną, która uchroni nas przed poczuciem, że jesteśmy
przez nie przytłoczeni. W tej książce wyjaśniam, w jaki
sposób można opanować wspomnianą umiejętność.
Trzęś się, drżyj, stękaj i przewracaj…

Trzęsienie się i drżenie ciała, których doświadczałem po


wypadku, były podstawowym etapem naturalnego procesu
uwalniania układu nerwowego od następstw stresu
i przywracania równowagi psychicznej. Gdyby się nie
pojawiły, moje cierpienie byłoby głębokie. Jeżeli nie
wiedziałbym, po co moje ciało zachowuje się w tak dziwny
sposób, mógłbym się obawiać tego zachowania i próbować je
powstrzymać. Na szczęście wiedziałem.

Opisałem tę reakcję, rozmawiając pewnego razu z Andrew


Bwanalim, biologiem, który pracuje w Centrum Ochrony
Środowiska w Mzuzu (Malawi, Afryka Środkowa).
Wspomniałem o spontanicznym trzęsieniu się, drżeniu
i intensywnym oddychaniu, które pojawiło się u mnie
i pojawia się u wielu moich pacjentów w trakcie sesji
terapeutycznych. Andrew ze zrozumieniem pokiwał głową.
Szybko powiedział: „Tak… tak… tak! To prawda. Zanim
wypuścimy schwytane zwierzęta na wolność, próbujemy się
upewnić, że zrobiły to, co właśnie opisałeś”. I dodał: „Jeżeli
zwierzę nie trzęsie się ani nie oddycha spontanicznie,
prawdopodobnie nie przeżyje na wolności… Raczej umrze”.
Przypomniały mi się wówczas słowa wypowiedziane przez
sanitariuszkę, która opiekowała się mną w karetce: „gdyby
lekarze nie powstrzymywali drżenia, które pojawia się
u pacjenta po zabiegu chirurgicznym, powrót do zdrowia
następowałby szybciej”. No cóż…

Często drżymy, gdy jesteśmy przeziębieni, zalęknieni, gdy


czujemy złość lub strach. Niejednokrotnie drżymy także
podczas orgazmu. Pacjenci mają zimne dreszcze, budząc się
z narkozy. Dzikie zwierzęta drżą, kiedy są w stresie i zostały
uwięzione. Trzęsienie się i drżenie ciała znane są także
w tradycyjnych uzdrawiających oraz duchowych praktykach
Wschodu. Na przykład w ćwiczeniach czi kung oraz w jodze
kundalini adepci używają subtelnych ruchów, oddechu
i technik medytacyjnych, by osiągnąć ekstazę. Bywa, że
ekstazie towarzyszą właśnie trzęsienie się i drżenie ciała.

Wszystkie rodzaje drżenia pojawiającego się w różnych


okolicznościach są katalizatorem autentycznej transformacji,
głębokiego uzdrawiania i doświadczeń mistycznych. Drżenie
ciała spowodowane przez lęk samo w sobie nie gwarantuje
nam tego, że nasz układ nerwowy odzyska równowagę. Jeżeli
jednak będziemy świadomi tego procesu i podążymy we
właściwym kierunku, doprowadzi nas to do pozytywnych
rezultatów. Znana terapeutka jungowska Marie-Louise von
Franz stwierdziła: „W sytuacjach skrajnych zagrożeń budzi się
święty rdzeń naszej duszy, nasza jaźń” 5. A Bóg w Księdze
Izajasza mówi: „Lecz ja patrzę na tego […] który z drżeniem
odnosi się do mojego słowa”.
Co wspólnego mają ze sobą te wszystkie formy
mimowolnego drżenia i trzęsienia się? Dlaczego trzęsiemy się
ze strachu i drżymy w gniewie? Dlaczego subtelne dreszcze
przebiegają przez nasze ciało podczas seksualnego
szczytowania? Na czym polega fizjologiczna funkcja drżenia
pojawiającego się w trakcie doznań duchowych? Jaki jest ich
wspólny mianownik? Na czym polega ich związek
z uwalnianiem się od traumy i silnego stresu? Dlaczego mogą
się one przyczynić do wzmacniania zdolności przeżywania
życia w pełni?
Dzięki tym reakcjom układ nerwowy uwalnia się od
skutków silnych doświadczeń. Ciało i umysł odzyskują
równowagę, stają się gotowe do następnych spotkań
z niebezpieczeństwami, pożądaniem oraz z życiem jako takim.
Wracasz na ziemię. Dokonuje się samoregulacja organizmu.
Ten proces ciekawie opisano w Księdze Przemian:
Lęk i drżenie, niebezpieczeństwo i szok sprawiają, że człowiek początkowo
postrzega zaistniałą sytuację jako niekorzystną […]. Jest to jednak
tymczasowe odczucie. Kiedy ta ciężka próba przeminie, człowiek doświadcza
ulgi i w ten sposób przerażenie, które przeżył, przynosi w dalszej
perspektywie pomyślny los 6.

Nauczenie się właściwego doświadczania stanów silnego


pobudzenia (niezależnie od tego, jakie jest ich źródło) pozwala
na utrzymanie równowagi wewnętrznej oraz zdrowia
psychicznego. Umożliwia też przeżywanie życia w jego pełni
– od silnego bólu po ekstazę. Głównym tematem mojej książki
pozostaje związek tych autonomicznych reakcji ze zdrowiem,
witalnością i z procesem transformacji wewnętrznej.
Kiedy te reakcje są powstrzymywane i nie mogą się
dopełnić, nasza naturalna zdolność regeneracji zanika.
Sytuacja, w której następuje zamrożenie ciała i umysłu pod
wpływem rzeczywistego czy też wyobrażonego zagrożenia,
oznacza, że stajemy się podatni na traumę. Znaczy to także, że
zmniejszyła się nasza witalność, a związek ze światem osłabł.
Ponownie zacytuję Księgę Przemian:
To obrazuje sytuację, w której człowiek jest przerażony z powodu
istniejącego zagrożenia i cierpi, ponosząc wielkie straty. Stawianie oporu jest
wbrew naturze i dlatego nie przynosi korzyści 7.

W tamten słoneczny zimowy poranek, gdy potrącił mnie


samochód, byłem w stanie – wspierany przez empatyczną
lekarkę – otworzyć się na to, by wszystkie procesy
fizjologiczne w moim ciele dopełniały się chwila po chwili.
W ten sposób została uwolniona nagromadzona energia
służąca przetrwaniu. Była to pierwsza pomoc, dzięki której
uniknąłem zamrożenia reakcji. Wtedy bowiem mógłbym
utknąć w błędnym kole cierpienia i niesprawności. Skąd
wiedziałem, co robić, a czego nie robić w tej skrajnie
stresującej sytuacji? Krótka odpowiedź brzmi: nauczyłem się
wcześniej, by życzliwie i z otwartością przyjmować pierwotne
reakcje, takie jak trzęsienie się, drżenie i spontaniczne ruchy
ciała. Nie zareagowałem na nie lękiem ani nie próbowałem ich
powstrzymać.
Udzielenie dłuższej odpowiedzi na postawione pytanie
skłania mnie do powrotu do początków mojej
czterdziestoletniej drogi zawodowej.
ROZDZIAŁ 2
Smak odkrycia

Na drodze do stania się całością


napotykamy wiele objazdów
i często skręcamy w niewłaściwą stronę.
Carl G. Jung

P rzeżywanie radości płynącej z dokonania odkrycia


naukowego, podobnie jak przeżywanie miłości należy do
najwspanialszych doświadczeń życiowych. Jest niczym
błogosławieństwo.
Rok 1969 nie był dla mnie pomyślny w sprawach miłosnych,
ale przyniósł mi kilka poruszających wglądów naukowych.
W tym roku coś niezwykle ważnego wydarzyło się
w przestrzeni kosmicznej. Ja natomiast doświadczałem
przebudzenia w swojej przestrzeni wewnętrznej, przebudzenia,
które zmieniło kierunek mojego życia.
Pewnego lipcowego dnia 1969 roku wraz z grupą przyjaciół
tkwiłem przed telewizorem i z otwartymi ustami obserwowałem
lądowanie na Księżycu. Neil Armstrong postawił stopę na
powierzchni Srebrnego Globu. Niemal w stanie transu
słuchaliśmy słynnej frazy: „To jest mały krok człowieka, ale
wielki skok dla ludzkości”. Człowiek nie tylko postawił stopę
na Księżycu, lecz także dokonał wyczynu technicznego. Obraz
Ziemi przekazany z kamer umieszczonych na najbliższym nas
ciele niebieskim przypomniał nam, że nie stanowimy centrum
wszechświata.
To było wydarzenie o znaczeniu epokowym. Według mnie
niewiele osób pamięta jednak, którego dnia i w którym roku
Apollo 11 wylądował na Księżycu.
W mojej pamięci 20 lipca 1969 roku zapisał się w sposób
szczególny. W tym dniu przeżyłem przygodę wewnętrznego
odkrycia. W mojej praktyce uzdrawiania ciała i umysłu
zaistniało zdarzenie o szczególnym znaczeniu. Nadało ono
nowy kierunek mojemu życiu zawodowemu. Dzięki niemu
inaczej spojrzałem i na siebie, i na istotę ludzką jako taką.

Stało się to za sprawą psychiatry, który wiedział o moim


żywym zainteresowaniu problematyką stresu. Skierował on do
mnie pacjentkę o imieniu Nancy (imię zmieniłem), która
cierpiała na migreny, nadczynność tarczycy, ogólne
wyczerpanie, chroniczne bóle ciała oraz zespół osłabienia
przedmiesiączkowego (debilitating premenstrual syndrome).
Obecnie tego rodzaju objawy zostałyby zdiagnozowane
prawdopodobnie jako fibromialgia i zespół przewlekłego
zmęczenia.
Aktywność życiowa tej kobiety została ograniczona także
przez ataki panicznego lęku oraz agorafobię. Właściwie Nancy
nie wychodziła z domu. Psychiatra skierował ją do mnie, gdyż
wiedział, że stworzyłem metodę redukcji stresu i relaksacji
opartą na świadomości ciała.
Do mojego gabinetu Nancy weszła z mężem, nerwowo tuląc
się do jego ramienia. Wykonywała niespokojne ruchy rękami.
Jej kark i barki były mocno napięte, szeroko otwarte oczy
wyrażały strach. Pochylenie ciała sygnalizowało lęk
i wycofanie. Tętno spoczynkowe miała wysokie – prawie sto
uderzeń na minutę (policzyłem to, patrząc na pulsującą tętnicę
szyjną). Oddychała bardzo płytko, jakby jej oddech ledwo
podtrzymywał życie. Po rozmowie wstępnej przeszedłem do
działania.
Stopniowo nawiązywałem kontakt z Nancy. Najpierw
uczyłem ją, jak ma się stać świadoma stale napiętych mięśni
karku i barków i w jaki sposób może uwolnić to napięcie.
Wydawało mi się, że głęboko weszła w stan relaksu: puls
powracał do normy, oddech się pogłębiał. Po kilku chwilach
nagle powróciło intensywne pobudzenie. Jej serce zaczęło
gwałtownie bić, puls wzrósł do stu trzydziestu uderzeń na
minutę. Oddech spłycił się i przyspieszył. Nancy gwałtownie
chwytała powietrze. Potem zamarła w przerażeniu i stała się
trupio blada. Wydawało mi się, że jest sparaliżowana i prawie
nie oddycha. Jej serce nieomal się zatrzymało, puls spadł do
pięćdziesięciu uderzeń na minutę (pracę serca w kontekście
traumy omówię w rozdziale 6). Nie miałem pewności, co robić.
– Umieram. Nie pozwól mi umrzeć – błagała słabym głosem.
– Pomóż mi, pomóż, nie pozwól mi umrzeć.

Jej bezradność spowodowała, że w mojej podświadomości


narodziło się archetypowe rozwiązanie tej sytuacji. Na ekranie
mojego umysłu pojawił się obraz: tygrys przyczajony do skoku
na ofiarę.

– Uciekaj, Nancy! – krzyknąłem bez zastanowienia. – Goni


cię tygrys. Wspinaj się na skałę! Uciekaj!
Zaskoczony swoją reakcją ze zdumieniem zauważyłem, że
nogi Nancy drżą, a przy tym unoszą się i opadają, jakby biegła.
Niespodziewanie rozdzierająco krzyknęła. Potem całe jej ciało
zaczęło się trząść i dygotać – najpierw konwulsyjnie, później
coraz łagodniej. Nancy powoli się uspokajała. Powiedziała mi,
że czuje przepływające falami przez ciało ciepłe mrowienie.
Cykl lęku i znieruchomienia
Rysunek 2.1 a Rysunek ukazuje błędne koło wzajemnego wzmacniania się
lęku i znieruchomienia. W ten właśnie sposób człowiek zostaje wchłonięty
przez czarną dziurę traumy i w niej uwięziony.

Po pewnym czasie Nancy wyznała, że wróciło do niej


wspomnienie przerażającej sceny: ma cztery lata i walczy o to,
by wyrwać się z rąk lekarzy chcących uśpić ją eterem przed
zabiegiem usunięcia migdałków.
Byłem zdumiony skutkami tego, co zaszło na tamtej sesji.
Wiele objawów, które dręczyły Nancy, osłabło, inne zupełnie
zniknęły. Ataki panicznego lęku ustąpiły całkowicie. Przez
kolejne dwa lata chroniczne zmęczenie, migreny oraz zespół
osłabienia przedmiesiączkowego występowały rzadko. Ponadto
Nancy stwierdziła, że czuje niezwykły przypływ sił życiowych
i jest szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
Odbudowa aktywnych reakcji obronnych
Rysunek 2.1 b Potrafiłem wyprowadzić Nancy z blokującego ją lęku
i z nadmiernego pobudzenia. Stało się to dzięki temu, że pozwoliłem jej
przeżyć sytuację skutecznej ucieczki przed zagrożeniem. Istotne jest, by
pacjent odczuł wewnętrznie, że biegnie. Ruch bez tego odczucia nie ma tak
dobroczynnych skutków.

WRODZONA ZDOLNOŚĆ UZDRAWIANIA


Mechanizm podobny do tego, który pozwolił Nancy na wyjście
ze stanu zamrożenia i pozbycie się objawów psychofizycznych,
uchronił mnie przed traumą wywołaną potrąceniem przez
samochód. Trzęsienie się i drżenie przeżyte w obecności
wspierającej osoby sprawiły, że zarówno Nancy, jak i ja
odzyskaliśmy równowagę oraz integralność.
Dzięki skupionej świadomości, a także ruchom, które
dopełniły nasze niedokończone instynktowne reakcje obronne,
byliśmy w stanie uwolnić energię z układu nerwowego. Ta
energia została zaktywizowana w celu ochrony życia. Oboje
doświadczyliśmy mocy i mądrości reakcji instynktownych.
Pojawiają się one spontanicznie wtedy, kiedy konfrontujemy się
ze śmiertelnym niebezpieczeństwem.

Pozwolenie, by te reakcje zaszły, pomogło Nancy poradzić


sobie z długo odczuwaną bezradnością. Ja także, leżąc
nieruchomo na jezdni, doświadczyłem bezradności. Dzięki
wiedzy, jaką miałem na temat traumy, mogłem samemu sobie
udzielić specyficznej pierwszej pomocy, skorzystałem także ze
wsparcia przyjaźnie nastawionej osoby. Dlatego potencjalnie
traumatyczne następstwa wypadku zostały stłumione
w zarodku. Nancy, podobnie jak miliony innych osób, nie miała
takiej szansy, więc cierpiała i zmagała się z bólem. Po
dwudziestu latach w moim gabinecie przepracowaliśmy jej
traumę 8.
Gdybym nie pozwolił zadziałać pierwotnym instynktom,
z pewnością rozwinęłyby się u mnie ciężkie objawy PTSD.
Byłbym zbyt przerażony, by się odważyć na ufny powrót do
życia. Na szczęście od razu uwolniłem napięcie powstałe
w układzie nerwowym i uniknąłem mnóstwa problemów.
Kiedy doświadczamy poważnego zagrożenia, mobilizujemy
potężne energie, by się chronić i bronić. Nagle pochylamy
głowę, odskakujemy, skręcamy, cofamy się, unosimy rękę,
kucamy. Nasze mięśnie są gotowe do walki lub ucieczki. Jeśli te
działania okazują się nieskuteczne, siły nas opuszczają
i popadamy w stan zamrożenia. Czteroletnia Nancy
bezskutecznie próbowała uciec przed prześladowcami
w maskach chirurgicznych i białych kitlach. Ubezwłasnowolnili
ją i poddali zabiegowi.
Na sesji terapeutycznej ciało Nancy uwolniło się od emocji
wywołujących poczucie przytłoczenia i zamknięcia. Otworzyło
się na nową sytuację, a za ciałem podążył umysł.
W sytuacji śmiertelnego zagrożenia, które nie daje
praktycznie szans na ucieczkę, ciało zwierzęcia reaguje
ogólnym paraliżem. Etolodzy nazywają tę reakcję
znieruchomieniem mięśniowym (tonic immobility, TI). U ludzi
powoduje ona fizyczne zamrożenie, któremu towarzyszą
poczucie bezradności, przerażenie, panika. Znieruchomienie
mięśniowe mija całkowicie bez śladu, jeżeli zwierzęciu uda się
uciec z pazurów drapieżnika. Staje się ono dzięki takiemu
doświadczeniu mądrzejsze. Może być bardziej czujne (lecz nie
nadmiernie czujne) i w przyszłości wcześniej wyczuwać
niebezpieczeństwo. Gazela może na przykład unikać skalistego
terenu, na którym zaatakował ją lew.

W przeciwieństwie do zwierząt ludzie, doświadczywszy


śmiertelnego zagrożenia, często nie są w stanie powrócić do
normalnego funkcjonowania. Pozostają przytłoczeni
i przerażeni. Ponadto mają skłonność do tego, by zamierać
w sytuacjach, które u osób zdrowych wywołują ekscytację lub
są dla nich rodzajem wyzwania.
Paraliż, zamiast być tylko reakcją na zagrożenie nie do
uniknięcia, staje się niewłaściwą reakcją na wiele różnych
sytuacji, w których dochodzi do silnego pobudzenia emocji. Na
przykład pobudzenie seksualne może nieoczekiwanie
przemienić się w oziębłość lub wstręt, spowodować unikanie
partnera.
BIOLOGICZNY WYMIAR TRAUMY
Aby zrozumieć przypadek Nancy, prowadziłem poszukiwania
w różnych kierunkach. Po pierwsze uświadomiłem sobie, że
gdybym nie zaufał swojej intuicji i nie miał odrobiny szczęścia,
mógłbym nieumyślnie wzmocnić traumę Nancy i przyczynić się
do pogorszenia jej stanu. Rozpocząłem długą podróż, której
celem stało się zrozumienie tego, co tak naprawdę zdarzyło się
tego letniego dnia 1969 roku. Zorientowałem się, że istotne jest
stonowanie reakcji fizjologicznych tak, by nie przytłoczyły
pacjenta. Skłonienie pacjenta, by przypomniał sobie
traumatyczne doznania, i nakłanianie go do ponownego ich
przeżycia w najlepszym wypadku nie jest potrzebne (gdyż
obniża poziom integracji i poczucia kontroli), w najgorszym zaś
ponownie powoduje traumę. Rozpoznałem także, że trzęsienie
się i drżenie, które są podstawą odreagowania, bywają często
tak subtelne, że ledwie zauważalne dla zewnętrznego
obserwatora. Niejednokrotnie objawem odreagowania były
delikatne ruchy mięśni (drżenie i drganie) lub zmiany
temperatury ciała (od niskiej do wysokiej) sygnalizowane przez
zmiany zabarwienia skóry dłoni i twarzy.
Przez następne lata badałem biologiczne uwarunkowania
traumy, prowadząc obserwacje zachowania zwierząt i studiując
działanie ich układu nerwowego. Odczuwałem, że może to mi
pomóc w opracowaniu spójnej metody leczenia traumy.
Chciałem stworzyć metodę rzetelną i skuteczną w różnych
przypadkach, przede wszystkim zaś bezpieczną dla pacjentów.
W tym czasie spełniło się jedno z moich marzeń: stałem się
uczestnikiem programu badań przestrzeni kosmicznej. Byłem
studentem biofizyki medycznej na Uniwersytecie Berkeley, gdy
zaproponowano mi na rok stanowisko konsultanta do spraw
stresu w NASA. Moje podstawowe zadanie polegało na
udzielaniu pomocy astronautom w przygotowaniach do ich
pierwszej podróży kosmicznej. Ta praca dała mi szczególną
okazję do badania ludzi niezwykle odpornych na stres.
Poczynione obserwacje sprawiły, że ponownie
przeanalizowałem swoje doświadczenia z terapii Nancy.
Chociaż Nancy nie miała odporności na stres, zaszła w niej
głęboka transformacja. Nabrałem przekonania, że
superodporność charakteryzująca astronautów jest cechą, którą
mogą posiąść nawet osoby głęboko straumatyzowane. Zacząłem
postrzegać bycie odpornym na stres jako przyrodzone prawo
każdego człowieka.
Pierwszy krok: szczęśliwy przypadek

Nadal szukałem odpowiedzi na pytanie, co tak naprawdę zaszło


tego dnia na sesji z Nancy. Trafiłem na notatki, które
poczyniłem podczas seminarium na temat zachowania zwierząt.
Jeden z wykładowców, profesor Peter Marler, wspomniał
o zachowaniach ptaków i królików w niewoli. Czytałem notatki
wieczorem, a w nocy obudziłem się podekscytowany. Czy
reakcja Nancy przemocą unieruchomionej przez lekarzy
przypominała reakcję schwytanego dzikiego zwierzęcia? (Moja
wizja tygrysa szykującego się do skoku bez wątpienia była
twórczym snem na jawie).

Natrafiłem również na artykuł z 1967 roku Comparative


Aspects of Hypnosis 9. Z tym artykułem i ze swoimi pomysłami
poszedłem do Donalda M. Wilsona, konsultanta do spraw badań
naukowych 10.
Specjalizował się on w neurofizjologii bezkręgowców i znał
reakcję zamrożenia, która występuje u tych prostych
organizmów. Ponieważ interesował się przede wszystkim
zachowaniem owadów i homarów, których nie można
wprowadzić w stan hipnozy, był sceptycznie nastawiony do
możliwości stosowania hipnozy u ssaków.
Fascynował mnie paraliż występujący u zwierząt, kiedy ich
życie jest zagrożone. Ten stan, który w jakiś sposób przypomina
znieruchomienie wywołane przez hipnozę, był szczegółowo
opisywany w literaturze fachowej. Spędziłem wiele godzin
w pełnych kurzu pomieszczeniach biblioteki Wydziału Nauk
o Życiu, wertując dzieła poświęcone temu tematowi. W tym
czasie kontynuowałem pracę z klientami przysyłanymi do mnie
przez Eda Jacksona – psychiatrę, który polecił mnie Nancy. Na
sesjach terapeutycznych badałem związek między objawami
psychofizycznymi pacjentów a wzorcami napięć mięśniowych
i postawą ciała. Jednocześnie obserwowałem, jak uwalnianie
napięć mięśniowych często prowadzi do niespodziewanych
i głębokich uzdrowień.

W 1973 roku etolog Nikolaas Tinbergen wygłosił mowę


z okazji przyznania mu Nagrody Nobla 11. Zaskoczył przy tym
słuchaczy, ponieważ mówił nie o swoich badaniach nad
zwierzętami żyjącymi na swobodzie, lecz o obserwacjach
dotyczących ludzkiego ciała. Szczególną uwagę zwrócił na
prawidłowe i nieprawidłowe funkcjonowanie ciała człowieka
poddanego działaniu stresu. Uderzyły mnie uwagi, które
poczynił na temat Techniki Alexandra 12.
Ta metoda, którą można nazwać reedukacją w zakresie
postawy i ruchów ciała, została rozwinięta przez Fredericka
Alexandra oraz członków jego rodziny i przyniosła korzyści
zdrowotne wielu osobom (w tym unormowanie wysokiego
ciśnienia krwi samego twórcy metody). Podejście Alexandra
było zgodne z moimi obserwacjami poczynionymi w trakcie
sesji z pacjentami, gdy pracowałem z nimi nad integracją ciała
i umysłu.
Poczułem pilną potrzebę porozmawiania z autorytetem.
Udało mi się ustalić, że profesor Tinbergen przebywa
w Oxfordzie, i zdobyć numer jego telefonu. Zadzwoniłem
najpierw raz, potem dzwoniłem jeszcze wiele razy. Ten sławny
naukowiec rozmawiał ze mną – nikomu nieznanym studentem –
otwarcie i przyjaźnie. Opowiedziałem mu o sesjach z Nancy
i z innymi pacjentami. Podzieliłem się także przypuszczeniami
na temat podobieństwa między jej reakcjami a reakcjami
zwierząt. Profesor był zafascynowany pomysłem, że mechanizm
znieruchomienia mięśniowego u zwierząt może wyjaśniać także
zachowanie ludzi w warunkach ekstremalnego stresu
i zagrożenia nie do uniknięcia. Zachęcił mnie do dalszego
prowadzenia badań w tym kierunku 13.
Myślę czasem, że bez jego wsparcia, jak również bez
dokonań Hansa Selyego (pierwszego badacza stresu) oraz
Raymonda Darta (antropologa, który odkrył Australopithecusa),
zrezygnowałbym ze swoich poszukiwań.
W pamiętnej rozmowie telefonicznej Tinbergen przemawiał
do mnie głosem życzliwego dziadka: „Peter, pamiętaj, że
jesteśmy po prostu grupą zwierząt”. Zgodnie z danymi
statystycznymi tylko połowa mieszkańców Zachodu (i jeszcze
mniejsza liczba mieszkańców USA) wierzy w prawdziwość
teorii ewolucji. A przecież jest oczywiste, że mamy wiele cech
wspólnych z innymi ssakami. Dotyczy to anatomii, fizjologii,
zachowania, emocji. Reakcjami na zagrożenie – u nas i u innych
ssaków – kierują te same partie mózgu. Z tego względu
przydatne jest obserwowanie, w jaki sposób zwierzęta
(szczególnie ssaki i naczelne) reagują na zagrożenie i w jaki
sposób wracają do równowagi, gdy zagrożenie mija. Niestety,
wielu ludzi utraciło wrodzoną zdolność samoobrony
i samouzdrawiania. W dalszej części książki udowodnię, że
przez to stajemy się podatni na zranienie psychiczne, zostajemy
przytłoczeni przez stres i ulegamy traumie.
Dopiero około 1978 roku mogłem poprzeć swoje obserwacje
wynikami badań. W tym czasie pracowałem w laboratorium
NASA w Mountain View (Kalifornia) i rozwijałem praktykę
terapeutyczną w Berkeley. Każdą wolną chwilę spędzałem
w bibliotece. W tym czasie nie istniała wyszukiwarka Google,
nie istniało również żadne urządzenie przypominające komputer
osobisty. Wertowałem więc strona po stronie grube roczniki
czasopism naukowych. I tak trafiłem na kilka prawdziwych
perełek. Dzięki nim stworzyłem podstawy teoretyczne ścieżki
badań, którą podążałem przez kolejne lata.
W pochmurny i deszczowy dzień w grudniu 1978 roku
natrafiłem na fascynujący artykuł Gordona Gallupa i Jacka
Masera. Autorzy opisali w nim, w jaki sposób powstaje
u zwierząt znieruchomienie mięśniowe 14. Treść artykułu
(omawiam go dokładniej w rozdziale 4) pozwoliła mi połączyć
obserwacje poczynione w pracy z pacjentami (np. z Nancy)
z wiedzą o działaniu instynktu przetrwania. Ten instynkt jest
uaktywniany przez lęk, a wpływa na pojawienie się traumy
i kieruje reakcjami uzdrawiania. Swobodnie snułem rozważania
teoretyczne, ponieważ w owym czasie nie istniała jeszcze
definicja PTSD: stworzono ją ponad dziesięć lat później. Z tego
względu, co wyznaję z satysfakcją, nie zaszufladkowałem
traumy jako nieuleczalnej choroby. Zrobili to natomiast autorzy
pierwszych opracowań dotyczących PTSD.
Kilka lat temu prezentowałem swoje dokonania na
konferencji „Granice psychoterapii” na Wydziale Medycznym
Uniwersytetu w San Diego (Kalifornia). Kiedy skończyłem,
podszedł do mnie energiczny mężczyzna o nieco łobuzerskim
wyglądzie i przedstawił się bez ceregieli: „Cześć! Jestem Jack
Maser”.
Nie wierzyłem własnym uszom. Nagle wybuchnąłem
śmiechem. Zamieniliśmy kilka słów i umówiliśmy się na lunch.
Jack powiedział mi, że jego badania naukowe nad zachowaniem
zwierząt znalazły zastosowanie w terapii klinicznej. Był
szczęśliwy z tego powodu.
W 2008 roku Jack Maser wręczył mi artykuł, który napisał ze
Stephenem Brachą. Zaproponowali w nim wprowadzenie
zasadniczych zmian do biblii diagnostyki psychiatrycznej
Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders
Amerykańskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. Chodziło
o włączenie znieruchomienia mięśniowego do opisu traumy 15.
Zdumiałem się ogromnie. DSM jest obszerną księgą, której
psycholodzy i psychiatrzy używają w celu diagnozowania
zaburzeń psychicznych z PTSD włącznie. (Obecnie wydano już
DSM-IV R. „R” – od revision – oznacza, że jest to wydanie IV
poprawione. Następna wersja, czyli DSM-V, mogłaby się stać
krokiem naprzód w diagnozowaniu PTSD) 16.
W dotychczasowych wersjach diagnozy PTSD nie
uwzględniano istnienia mechanizmu (ani nawet teorii), który
wyjaśniałby, co dzieje się w mózgu i ciele osoby, która
doświadczyła traumy. Ten brak jest istotny nie tylko
z akademickiego punktu widzenia: teoria zwykle zawiera
sugestie dotyczące leczenia oraz profilaktyki danej jednostki
chorobowej. Tego rodzaju postawa unikowa i skupienie się
wyłącznie na taksonomii jest zrozumiałą nadmiarową reakcją na
teorię freudowską, która dominowała dotąd w psychologii
klinicznej.
Z mojego punktu widzenia jest jasne, że jedynie bliska
współpraca nauki i praktyki prowadzi do pojawienia się
innowacyjnych, skutecznych terapii. Potrzebujemy
multidyscyplinarnego wysiłku, by osobom cierpiącym wskazać
drogę do odzyskania zdrowia.
Artykuł Jacka Masera i Stephena Brachy stanowił wyzwanie
dla osób odpowiedzialnych za redagowanie DSM-V. W swoim
śmiałym komentarzu ci dwaj badacze założyli, że istnieje
wyjaśnienie mechanizmu odpowiadającego za powstanie PTSD:
jest nim ewolucyjne instynktowne pochodzenie traumy
(zgadzało się to z moimi obserwacjami, poczynionymi w trakcie
sesji z Nancy). Ten artykuł sygnalizował mi, że w swoich
poszukiwaniach zatoczyłem koło. Maser i Bracha zakończyli go
kilkoma szczególnie ważnymi dla mnie zdaniami:
Zapewne w DSM-V pojawi się wiele zmian. Zdecydowanie jednak zachęcamy
osoby odpowiedzialne za redakcję nowego wydania, by zwróciły uwagę na
badania empiryczne oraz teorie, które ujmują psychopatologię w kontekście
ewolucyjnym. Wówczas bowiem diagnostyka otrzyma ugruntowanie w szerszej
– biologicznej – perspektywie. Dane dotyczące psychopatologii mogą zostać
opisane terminami powszechnie akceptowanymi przez naukę, a klinicyści
otrzymają możliwość rozwijania bardziej skutecznych terapii behawioralnych
(np. Levine, 1997) 17.

Zachwycające! Poczułem, że moje wystąpienie na


konferencji w San Diego w jakiejś części przyczyniło się do
powstania tekstu Masera i Brachy. Dzięki swoim nie zawsze
łatwym poszukiwaniom i badaniom mogłem wnieść wkład do
psychiatrycznej diagnozy traumy (a przynajmniej wniosłem
wkład do dialogu na ten temat). Teraz przyjrzę się bliżej historii
formułowania tej diagnozy.
ROZDZIAŁ 3
Trauma – zmiany koncepcji

W iększość osób postrzega traumę jako problem


„umysłowy”, a nawet jako „zaburzenie pracy mózgu”. Jednak
trauma przejawia się także w ciele. Nasze ciało sztywnieje ze
strachu lub też padamy na ziemię w niemocy, przytłoczeni
przerażającym doświadczeniem.
Stan zesztywnienia ze strachu obrazowo przedstawiono
w wielu mitach. W mitologii greckiej kamienieje każdy, kto
spojrzy w oczy Meduzy. W Starym Testamencie żona Lota
zamieniła się w słup soli, ponieważ zobaczyła przerażające
sceny zagłady Sodomy. Jeżeli te mity wydają się zbyt odległe,
spójrzmy na zabawę dzieci w różnych krajach świata – „Raz,
dwa, trzy, Baba-Jaga patrzy!”. Niezliczone pokolenia dzieci
używały tej gry, by pomóc sobie w opanowaniu pierwotnego
lęku (często manifestującego się w snach) przed zamarciem.
Kiedy porównamy ujęcie kliniczne z ujęciami
mitologicznymi, dostrzeżemy zalety i wady tego pierwszego.
Ludy tubylcze zamieszkujące Amerykę Południową
i Środkową dysponowały od dawna wiedzą pozwalającą
zrozumieć naturę lęku oraz istotę traumy. Co więcej, wydaje
się, że ludy te wiedziały, w jaki sposób można uwalniać
energię traumy za pomocą szamańskich rytuałów
uzdrawiających. Po skolonizowaniu tych terenów przez
Hiszpanię i Portugalię miejscowa ludność zapożyczyła słowo
susto, by opisać to, co wydarza się w procesie traumatycznym.
Susto można przetłumaczyć jako „paraliż ze strachu” lub
„utratę duszy” 18. Każda osoba, która doświadczyła traumy,
wie, że najpierw pojawia się paraliżujący strach, a następnie
poczucie zagubienia i oddzielenia od jądra duszy.

Kiedy słyszymy zwrot „być sparaliżowanym ze strachu”,


możemy myśleć o przestraszonym jeleniu, który zatrzymał się
na środku jezdni oślepiony reflektorami samochodu. Ludzie
reagują podobnie, na przykład Nancy miała przestraszony
wyraz twarzy i szeroko otwarte oczy wyrażające lęk.
Starożytni Grecy utożsamiali traumę z paraliżem ciała.
Zeus oraz Pan byli wzywani na pole bitwy, by wywołać
przerażenie przeciwników. Obaj bogowie mieli władzę
zamrażania ciała i wywoływania paniki (pan-ic). W Iliadzie
i Odysei Homer opisał traumę jako siłę niszczącą jednostkę
i rodzinę.

W czasie wojny secesyjnej młodzi ludzie, cywile, którzy


zaciągnęli się do wojska, oglądali makabryczne widoki: ciała
swoich towarzyszy rozrywane pociskami artyleryjskimi,
konających rannych, gnijące zwłoki. Godzinami słuchali huku
dział i wystrzałów z broni ręcznej. Po powrocie do domu
doświadczali traumatycznego załamania nazwanego sercem
żołnierza (soldier’s heart). Innym terminem, który
spopularyzował się w okresie wojny secesyjnej, była nostalgia.
To słowo nazywało stan ducha byłych żołnierzy, którzy
zanurzeni w trudnych wspomnieniach pozostawali niezdolni
do włączenia się w nurt życia.

Około 1909 roku niemiecki psychiatra Emil Kraepelin


opublikował pierwszą klasyfikację chorób psychicznych,
w której załamanie nerwowe nazwał „nerwicą lękową” (fright
neurosis) 19. Podążając za myślą Freuda, uznał, że
podstawową przyczyną traumy jest wszechogarniający stres.
Sam Freud zdefiniował traumę jako „naruszenie bariery
chroniącej przed nadmierną stymulacją, które prowadzi do
poczucia wszechobejmującej bezradności”. Definicja
Kraepelina nie weszła do kanonu teorii traumy, choć wskazuje
na przerażenie jako główne źródło traumatyzujących doznań.

Trauma spowodowana działaniami zbrojnymi pierwszej


wojny światowej znana była jako shell shock – szok
spowodowany przez wybuchy pocisków. Ta nazwa trafnie
oddaje sytuację żołnierzy narażonych na nieustanny stres,
uwięzionych tygodniami w zimnych, wilgotnych okopach. Tuż
obok nich wybuchały pociski artyleryjskie, a oni bezwiednie
się trzęśli; czasem w niekontrolowany sposób oddawali mocz
i kał.

Natomiast podczas drugiej wojny światowej cierpieniu


żołnierzy odebrano godność, ponieważ nazwano je
„wyczerpaniem walką” (battle fatigue) lub „nerwicą wojenną”
(war neurosis).

Pierwszy termin sugeruje, że jeżeli żołnierz zastosuje się do


dobrej rady babci i uda się na zasłużony długi wypoczynek,
wszystko wróci do normy. Termin jest szczególnie obraźliwy
i ironiczny, gdyż pomija fakt, że żołnierz w stanie szoku nie
może wypoczywać, a jego zdolność doświadczenia
głębokiego, spokojnego snu jest zaburzona. Drugi termin ma
znaczenie pejoratywne. Sugeruje on, że szok doznany przez
żołnierza to skutek słabości charakteru – może nawet wyraz
kompleksu Edypa. W ten sposób ukrywano istnienie
naturalnej reakcji przerażenia wywołanej hukiem
wybuchających pocisków, widokiem zabitych towarzyszy
i koniecznością mordowania wrogów. Te nowe terminy –
surogaty – izolowały osoby cywilne, rodziny żołnierzy oraz
lekarzy od dramatycznego charakteru cierpienia, którego
doświadczali wszyscy obecni na polu walki. W następstwie
wojny koreańskiej z terminologii dotyczącej traumy wojennej
usunięto resztę istotnych znaczeń. Wymyślono termin
„wyczerpanie operacyjne” (operational exhaustion).
W okresie wojny w Iraku zmieniono go na „operacyjne
wyczerpanie walką” (combat operational exhaustion). Ten
neutralny termin moim zdaniem pasuje raczej do laptopa,
który zbyt długo pracował bez zasilania i wymaga podłączenia
do gniazdka.

Ostatecznie utrwalił się termin powstały głównie w wyniku


doświadczeń wojny w Wietnamie – zespół stresu pourazowego
(posttraumatic stress disorder, PTSD). PTSD stanowi
odpowiedź organizmu na sytuację, w której nerwy zostają
napięte do granic wytrzymałości, a ciało, psychika i dusza –
rozbite w drobny mak. To doznanie, przerażające
i paraliżujące, oczyszczono ze znaczenia emocjonalnego
i zaprezentowano jako medyczne „zaburzenie”. Taki wygodny
skrót myślowy dobrze służy wolnym od emocji badaniom
naukowym. W ten sposób pierwotna reakcja na masowe
zabijanie, prawdziwą rzeź na polu walki, została sztucznie
oddzielona od swojego źródła. To, na co trafnie wskazywały
terminy „paraliż z przerażenia” (fright paralysis) i „szok
spowodowany przez wybuchy pocisków” (shell shock), stało
się obecnie rodzajem zaburzenia – zobiektywizowanym
zbiorem mierzalnych objawów. W ten sposób można tworzyć
diagnozę, która pasuje do obiektywnych protokołów
naukowych, służy uzyskiwaniu odszkodowań
powypadkowych od ubezpieczycieli i umożliwia użycie
behawioralnych metod leczenia.
Ten rodzaj słownictwa przyczynia się także do
odizolowania terapeuty i lekarza od pacjenta. „Zdrowy” lekarz
leczy „chorego” pacjenta. Tego typu podejście pozbawia sił
i marginalizuje cierpiącą osobę. Prowadzi do wzmocnienia
u niej rozpaczy i poczucia alienacji. Nie zauważa się przy tym,
że taki podział ról może prowadzić do wypalenia zawodowego
terapeuty. Zostaje on bowiem umieszczony na chwiejnym
piedestale zbawcy i proroka.
Ostatnio jeden z młodych weteranów wojny w Iraku
odniósł się do określania swojego bolesnego doświadczenia na
polu walki jako PTSD. Wzruszająco nazwał ból i cierpienie,
których doznał, jako PTSI, gdzie „I” oznacza injury
(zranienie).

To trafne ujęcie, gdyż trauma jest rzeczywiście zranieniem,


a nie zaburzeniem, jak cukrzyca, którą można powstrzymać,
ale której nie można wyleczyć. Jest zranieniem emocjonalnym
podatnym na leczenie i transformację.

Tym niemniej model medyczny dominuje. Ten model jest


całkiem skuteczny w leczeniu na przykład cukrzycy i chorób
nowotworowych. Lekarz ma wiedzę, która pozwala mu
przepisać pacjentowi leki. Występuje w roli eksperta. Ten
paradygmat nie jest użyteczny w leczeniu traumy. Trauma
bowiem nie jest chorobą w klasycznym rozumieniu tego
słowa. Jest raczej doświadczeniem „braku swobody” (dis-
ease) lub „braku ładu psychicznego” (dis-order). W tym
wypadku lekarz ma być wspierającym przewodnikiem, który
pozwala narodzić się i rozwinąć spontanicznemu procesowi
uzdrawiania. Lekarz, który upiera się przy odgrywaniu roli
„uzdrawiającego eksperta”, pozostaje oddzielony od przeżyć
pacjenta. Taki lekarz, odcinający się od własnych uczuć, nie
może się połączyć z procesem osoby cierpiącej. Pacjent
pozostanie sam, wciąż pogrążony w trudnych emocjach
odbierających mu możliwość samoregulacji psychofizycznej.

Zazwyczaj w procesie terapeutycznym, w którym jest


wykorzystywane to separujące podejście, terapeuta zaleca
pacjentowi z PTSD, by przejął kontrolę nad uczuciami,
zapanował nad zaburzonymi zachowaniami i porzucił
szkodliwe myśli. Takie podejście pozostaje w sprzeczności
z tradycją szamańską, w której osoba uzdrawiająca oraz
uzdrawiana łączą się ze sobą, by w odmienny sposób
doświadczyć traumatyzującej sytuacji. Przywołują one siły
kosmiczne, które mogą uwolnić osobę cierpiącą z sideł
demonów. Szaman spotkał się z własną bezsilnością
i własnym lękiem. Potrafił sobie z nimi poradzić, zanim
przywdział strój szamana. Tego rodzaju przygotowanie
sugeruje, że współcześni terapeuci muszą najpierw rozpoznać
własne urazy i poradzić sobie z nimi, zanim przystąpią do
udzielania pomocy pacjentom 20.

MOC MITU
Mitologia jest odzwierciedleniem biologii.

Joseph Campbell, Myth and the Body

Uzdrawianie z traumy jest utrudniane przez terminologię oraz


paradygmat separujące leczącego od leczonego. Zaprzeczają
one podstawowej prawdzie dotyczącej ludzkiej reakcji na
przerażającą sytuację. Aby stworzyć właściwe podejście do
leczenia traumy, każdy z nas musi odnaleźć połączenie
z naszym wspólnym instynktownym podłożem. Dzięki temu
skontaktujemy się również ze swoją podatnością na zranienia,
a przede wszystkim z wrodzoną zdolnością do przekształcania
tego rodzaju doświadczeń. Na ścieżce prowadzącej do
lepszego rozumienia natury traumy i skutecznego leczenia
traumy naszymi nauczycielami mogą być mity i nasi bracia
mniejsi – zwierzęta. Połączenie analizy mitów o herosach oraz
biologii (mytho-biology) pomoże nam pojąć źródła i tajemnice
traumy.
Meduza

Mitologia uczy nas odważnej konfrontacji z wyzwaniami.


Mity to opowieści o bóstwach i istotach nadprzyrodzonych,
dotykające głębi naszej istoty. Przypominają nam o naszych
tajemnych pragnieniach, ujawniają nasze ukryte zasoby, siły
i potencjał. Tłumaczą nasze związki z innymi ludźmi, ze
światem i z kosmosem.
W greckim micie o Meduzie uchwycono prawdziwe
znaczenie traumy oraz opisano ścieżki wiodące do uwolnienia
się od niej. Mit mówi o tym, że Meduza spojrzeniem
zamieniała każdego w kamień. Perseusz miał odciąć jej głowę.
Zanim ruszył na wyprawę, zasięgnął rady Ateny – bogini
mądrości i strategii wojennej. Powiedziała mu, by w żadnym
wypadku nie patrzył Meduzie w oczy. Perseusz wziął to sobie
do serca i posłużył się mosiężną tarczą, której wypolerowana
powierzchnia odbijała wszystko jak lustro. Widział w niej
wyraźnie swoją przeciwniczkę i jednym cięciem pozbawił ją
głowy, choć nie spojrzał na nią bezpośrednio ani razu.
Jeśli chcemy uleczyć traumę, nie możemy się z nią
konfrontować bezpośrednio. Jeżeli zechcemy spotkać się
z traumą twarzą w twarz, skamieniejemy, zamrzemy. Im
bardziej walczymy z traumą, tym mocniej jej żelazne palce
zaciskają się na naszym gardle.
Dalej mit powiada, że z rany, która powstała po uderzeniu
miecza Perseusza, wyłoniły się dwie istoty: skrzydlaty koń
Pegaz oraz jednooki gigant ze złotym mieczem – Chrysaor.
Złoty miecz symbolizuje prawdę oraz wgląd. Koń jest
symbolem ciała i instynktownej wiedzy, skrzydła zaś są
symbolem transcendencji. Razem wzięte mówią
o transformacji dokonanej dzięki „żyjącemu ciału” 21. Mit
mówi, że archetypowe zasoby i energia niezbędne są po to, by
wyleczyć skutki spojrzenia w oczy Meduzie zwanej traumą
(czyli paraliż spowodowany przerażeniem).
W innej wersji tego mitu Perseusz zbiera krople krwi
Meduzy do dwóch naczyń. Kropla krwi z pierwszego naczynia
ma moc odbierania życia. Kropla krwi z drugiego naczynia ma
natomiast moc wskrzeszania zmarłych. Widzimy tu symbol
dwojakiej natury traumy: z jednej strony pozbawia ona
człowieka sił życiowych, z drugiej daje mu moc pozwalającą
na dokonanie przemiany wewnętrznej i na odrodzenie. To, czy
trauma stanie się dla nas zabójcza czy ożywcza, zależy od
tego, w jaki sposób odniesiemy się do niej. Traumatyczne
przeżycia należą do porządku naszej egzystencji. Trauma nie
jest jednak wyrokiem skazującym. Zamiast przeciwstawiać się
swoim instynktownym reakcjom, powinniśmy podążać za
nimi. Pomogą nam w tym mitologia, wyniki obserwacji
klinicznych, neurobiologia i etologia. Możemy naśladować
zwierzęta i wykorzystać, podobnie jak Nancy, trzęsienie się
i drżenie, by powrócić do zdrowia. Dzięki nim przejdziemy
przez traumatyzujące doświadczenia i uwolnimy się od ich
skutków.

W rozdziale 4 opiszę źródło naszych instynktownych


reakcji.
ROZDZIAŁ 4
W sidłach lęku: nauka płynąca z obserwowania
zwierząt

Istnieje tylko jeden wróg życia – lęk.


Yann Martel, Życie Pi

Jedyna rzecz, której powinniśmy się obawiać, to lęk.


Franklin Delano Roosevelt,
przemówienie inauguracyjne z 1933 roku

W szystkie zwierzęta wyższe mają reakcje lękowe.


Dzięki zrozumieniu biologicznej natury lęku jesteśmy w stanie
uchwycić najważniejsze źródło traumy. Ta wiedza pobudza
także naszą wrodzoną zdolność uwolnienia się ze stanu
zawężenia świadomości, którego przyczynami są lęk
i przerażenie.
Wiele ssaków naczelnych jest nieustannie narażonych na
atak drapieżników. Ssaki te są świadkami, jak członkowie ich
stada są rozszarpywani przez lwy, pantery i inne groźne
zwierzęta, więc często czują śmiertelny lęk. Instynkt życia
sprawia, że nawet tak silne emocje przemijają.
Ludzie – tak jak małpy, ich zwierzęcy przodkowie – czują
lęk przed atakiem drapieżnika. To skłoniło jednego z badaczy
do nazwania życia naczelnych „ciągłym pasmem lęku” 22.
Człowiek prehistoryczny musiał spędzać długie godziny
w ciemnych, zimnych jaskiniach, wiedząc, że w każdym
momencie może zostać zaatakowany i rozszarpany. Chociaż
od dawna nie mieszkamy w jaskiniach, pozostała w nas
wyraźna skłonność do antycypowania zagrożenia.
W swoim słynnym przemówieniu, którego celem było
uspokojenie przestraszonych Amerykanów, Franklin Delano
Roosevelt opisywał lęk jako „[…] bezimienne, bezrozumne,
niczym nieusprawiedliwione przerażenie, które paraliżuje
wysiłki niezbędne po temu, by przestać się cofać i pójść do
przodu”. Tego rodzaju paraliżujący strach stracił biologiczną
użyteczność. Powoduje, że człowiek nie może odzyskać
równowagi i włączyć się w rytm normalnego życia.
Zdolność płynnego poruszania się między różnymi stanami
emocjonalnymi nazywamy „przepływem”, „obecnością w tym
właśnie momencie”. Jej przeciwieństwem jest zamknięcie się
w jakiejś historii z przeszłości. Sposób wychodzenia przez
ssaki ze stanu silnego lęku oraz z innych intensywnych stanów
emocjonalnych (np. wściekłości, poczucia zagubienia), niesie
informacje przydatne ludziom w radzeniu sobie z traumą. To
klucz, który otwiera drzwi do zdrowia psychicznego i pełnego,
spontanicznego życia.

REAKCJA NA ZAGROŻENIE
Pewne jest – jak to, że słyszymy szum krwi w uszach – iż w naszym
układzie nerwowym pozostały echa milionów nocnych wrzasków
małp, dla których oczy pantery były ostatnią rzeczą widzianą za
życia.
Paul Shepard, The Others

Jesteśmy zwierzętami żyjącymi w grupie. Nasze życie toczy


się w gronie rodziny, należymy do różnych organizacji,
jesteśmy związani z sąsiadami i przyjaciółmi. Identyfikujemy
się z własnym narodem, ze społecznością międzynarodową.
Zwrócenie uwagi na to, co odziedziczyliśmy po swoich
zwierzęcych przodkach, dostarcza nam ważnych informacji
o naturze traumy i sposobach uwalniania się od niej. Jest
pomocne w zrozumieniu naszych relacji z innymi ludźmi.
Oto stado gazel pasie się spokojnie wśród bujnych traw
doliny. Ruch gałązki, szelest krzaków, przelotny cień czy
odrobina nowego zapachu alarmuje jednego z członków stada.
Ten osobnik zastyga w bezruchu i sztywnieje w gotowości. To
gwałtowne zatrzymanie ruchu powoduje, że drapieżnik będzie
miał większą trudność z rozpoznaniem ofiary. Daje to też
gazeli czas, by wybrać najlepszą drogę ucieczki. Inne gazele
ze stada także natychmiast zamierają. Teraz razem (wspólnie
mają więcej oczu, uszu i nosów) lepiej mogą zlokalizować
i zidentyfikować źródło zagrożenia. W podobny sposób
reagują członkowie oddziału zwiadowczego na terytorium
wroga.

Wyobraź sobie, że powoli spacerujesz po rozległej łące.


Nagle kątem oka zauważasz jakiś cień. W jaki sposób
zareagujesz? Zatrzymasz się.

Być może ukucniesz, a twoje tętno przyspieszy. Twoje oczy


szeroko się otworzą. Twoja głowa instynktownie skieruje się
w stronę, w której pojawił się cień, aby lepiej go
zidentyfikować i zlokalizować. Mięśnie karku, pleców, nóg
i stóp współpracują, aby twoje ciało wykonało obrót. Teraz
twoje oczy nieco się zwężają, abyś mógł mieć panoramiczny
widok na otoczenie. Jaki jest twój stan wewnętrzny?
Większość osób mogłaby poczuć napięcie, zainteresowanie,
ciekawość. Być może także pewne podniecenie lub przeczucie
niebezpieczeństwa.

Zwierzęta i ludzie chcą wiedzieć, czy ktoś z ich otoczenia


ma wobec nich agresywne zamiary. Ignorowanie tego rodzaju
sygnałów może sprawić, że zostaną skrzywdzeni.

Przeprowadziłem setki sesji terapeutycznych z ofiarami


gwałtu. Niejedna z tych osób przypominała sobie sygnały
informujące o niebezpieczeństwie, które zignorowała lub
przeoczyła. Niektóre kobiety pamiętały szczególne spojrzenie
mężczyzny w momencie, kiedy wychodziły z restauracji, lub
cień, który mignął im za rogiem ulicy.

Pracowałem również z kilkoma sprawcami gwałtu.


Opisywali oni w precyzyjny sposób, jak z postawy kobiety
oraz jej ruchów potrafili odczytać, czy będzie łatwą ofiarą.
Potrafili wyczuć niepewność i lęk kobiety bądź jej nadmierną
pewność siebie. Ten wysoki stopień precyzji ocen czynionych
przez napastników był naprawdę niepokojący. Mieli oni
znacznie upośledzoną zdolność empatii i odbierania
subtelnych uczuć w relacji z ludźmi. Jednocześnie
dysponowali doskonale rozwiniętą zdolnością wyczuwania
lęku i bezradności. Sprawcy gwałtu czynili świadomy użytek
z wrodzonych zdolności, z których często nie korzystamy, gdy
idzie o nasze bezpieczeństwo.

W komunikacji międzyludzkiej istotną rolę odgrywają


sygnały niewerbalne: postawa ciała, gesty, wyraz twarzy 23.
Informują one innych o naszym stanie emocjonalnym.
W następnych częściach książki powiem o tym, że jesteśmy
istotami społecznymi. Dużą rolę w budowaniu komunikacji
odgrywa empatia. Polega ona na tym, że potrafimy rezonować
z odczuciami i emocjami drugiego człowieka. Inaczej mówiąc,
jesteśmy zdolni do odczuwania tego, co czują osoby w naszym
otoczeniu.
Fizyczne i emocjonalne dostrojenie do pacjenta stanowi
podstawę rezonansu terapeutycznego odgrywającego
niezwykle istotną rolę w procesie niesienia pomocy osobom
dotkniętym traumą. Terapeuta, który nie jest świadomy tego,
jak jego ciało reaguje na lęk, wściekłość, bezradność i wstyd
pacjenta, nie podąży za wysyłanymi przez niego sygnałami.
Nie będzie zatem umiał w bezpieczny sposób przeprowadzić
pacjenta przez wzburzone wody jego traumatycznych doznań.
Jeżeli terapeuta opanuje sztukę podążania za własnymi
doznaniami, uniknie przejmowania lęku, wściekłości
i poczucia bezradności od pacjenta. Ważne jest, by zrozumieć,
że gdy terapeuta chce chronić siebie przed doznaniami
i emocjami pacjenta, nieświadomie blokuje proces
terapeutyczny, oddala się od pacjenta jako osoby. Przyjęcie
przez terapeutę postawy chronienia samego siebie powoduje,
że pacjent czuje się opuszczony. Jednocześnie zwiększa się
prawdopodobieństwo, że pacjent zostanie narażony na wtórne
nadużycie i wypalenie emocjonalne.

Terapeuci muszą się najpierw nauczyć, jak skutecznie


radzić sobie z własnymi traumatycznymi doświadczeniami.
Wtedy mogą być świadomie obecni, pomagając pacjentom. To
podstawowy warunek skutecznego leczenia traumy.

Psychoanalityk Leston Havens stwierdził: „[…] być może


najlepszym dowodem na to, że potrafimy być empatyczni, jest
pojawienie się w naszym ciele odczuć, które opisuje pacjentka
lub pacjent” 24.
Jak to postrzega przedstawiciel neurobiologii?

Umiejętność wykrywania zagrożenia poprzez obserwowanie


postawy ciała innych osób została poddana badaniom przez
neurobiolog Beatrice Gelder 25. Wyniki jej badań wskazują, że
mózg obserwatora reaguje silniej na postawę ciała
i niespokojne ruchy osoby, która przeżywa lęk, niż na wyraz
jej twarzy. Wygląd osoby zalęknionej, podobnie jak spojrzenie
Meduzy, może podziałać na nas paraliżująco albo
przynajmniej wywołać naszą silną reakcję o podłożu
lękowym 26.

Gdybyś szedł za kimś przez zarośla i zauważył, że ten ktoś


odskakuje nagle do tyłu, czyż nie poczułbyś strachu? Jego
reakcja o ułamek sekundy wyprzedziła chwilę, w której
usłyszałeś syczenie węża. Tego typu zachowanie o charakterze
naśladowczym występuje w całym świecie zwierząt. Na
przykład, jeżeli jeden ptak ze stada siedzącego na ziemi
poderwie się do lotu, pozostałe uczynią to samo. Nie muszą
znać przyczyny postępowania członka stada. Ten ptak, który
nie podąży za towarzyszami, może paść ofiarą drapieżnika
i nie przekaże swoich genów potomstwu.

Jeżeli wszystkie sygnały pojawią się jednocześnie –


przestraszona twarz, gwałtowny gest lub znieruchomienie –
wywoła to naszą reakcję. Przygotowujemy ciało do obrony,
lokalizujemy źródło zagrożenia i stajemy się gotowi do
działania. Niewykluczone, że największe zagrożenie pochodzi
od tej osoby, która przeżywa silny lęk. Na co dzień większość
z nas unika kontaktu z ludźmi chronicznie zalęknionymi lub
zagniewanymi. Natomiast kiedy spotykamy ludzi, których
postawa ciała wyraża życzliwość i akceptację, odczuwamy
spokój. Szczególnie pozytywnie wpływają na nas pogoda
ducha, współczucie oraz głęboki spokój Nelsona Mandeli,
Thich Nhat Hanha, Dalajlamy i kochającej matki.
Wyniki badań Gelder wskazały, które obszary naszego
mózgu uaktywniają się na widok postawy ciała wyrażającej
lęk. Pozostają one w stanie spoczynku, jeśli postawa ciała
wyraża radość lub jest neutralna 27. Co ciekawe, widok
postawy ciała wyrażającej lęk i widok przestraszonej twarzy
nie uaktywniają tych samych obszarów. Obszary uaktywniane
przez widok postawy ciała mają różne funkcje. Jedne
przetwarzają emocje, inne przygotowują ciało do działania.
Gelder doszła do następującego wniosku: „Można powiedzieć,
że niemal zawsze reagujesz całym sobą na widok osoby, której
postawa ciała wyraża lęk”. Ta obserwacja wspiera założenie
darwinizmu, że umiejętność szybkiego odczytania
komunikatów ciała i zdolność natychmiastowej, jednoznacznej
reakcji ma duże znaczenie dla przetrwania jednostek ludzkich.
Odczytywanie sygnałów wysyłanych przez ciało innych osób
daje nam możliwość podjęcia działań, które zwiększają nasze
szanse na ocalenie życia. Ta reakcja, którą można określić jako
rezonans postawy ciała (postural resonance), zachodzi poza
świadomością. Z tego powodu jest bezpośrednia i skuteczna.
Prowadzenie racjonalnych rozważań w sytuacji zagrożenia
życia zwiększa tylko ryzyko. Reakcje chroniące życie muszą
być szybkie i pewne. Nie ma tu czasu do namysłu.

W tej kwestii wypowiadają się dwaj badacze – Giacomo


Rizzolatti oraz Corrado Sinigaglia:
Nasza percepcja aktów motorycznych oraz reakcji emocjonalnych
[wyróżnienie autora] innych osób jest zapewne integrowana przez
mechanizm lustrzany. Dzięki temu nasz mózg natychmiast rozumie to, co
widzimy, co czujemy i co robią inni. Ten mechanizm uaktywnia te same
struktury neuronalne […], które są odpowiedzialne za nasze działania oraz
emocje 28.
Jeśli kora nowa naszego mózgu (odpowiedzialna za
myślenie) wyprzedzałaby działanie instynktowne niższych
obwodów (odpowiedzialnych za bezpośrednie reakcje),
prowadzilibyśmy taki oto wewnętrzny dialog: „Szczęka
i ramiona zbliżającego się faceta wyglądają na napięte. Ma on
niesympatyczne spojrzenie… ale jego koszula… Okej, ma
fajne kolory i przypomina tę, którą miałem zamiar kupić”.
W takim przypadku wystąpiłaby rozbieżność. Ośrodki
podkorowe odpowiedzialne za reakcje instynktowne (bottom-
up processing) chroniące życie wprawiłyby ciało w stan
gotowości: „Uciekaj od tego faceta, nie czas na dyskusje!”.
Natomiast hierarchicznie wyższe partie mózgu
odpowiedzialne za funkcje poznawcze (top-down processing)
podjęłyby niespieszną analizę językową sytuacji.
Ludzie, podobnie jak gazele, bezpośrednio reagują na
zagrożenie i przygotowują się do konfrontacji
z niebezpieczeństwem. Postawa ciała, gesty, wyraz twarzy
informują niewerbalnie o tym, co się dzieje w człowieku
w chwili zagrożenia. Postawy nawykowo przyjmowane przez
pacjenta mówią terapeucie, jakie ścieżki w ciele winny zostać
ponownie uaktywnione i oczyszczone. Terapeuta musi
dokładnie rozpoznać, jakie instynktowne reakcje przerażenie
uruchomiło w pacjencie, choć zostały one wyhamowane.
Poddane działaniu traumy ciało i umysł zostały postawione
w stan gotowości, lecz pacjent nie był zdolny do
koordynowania działań obronnych. Zmobilizowana wówczas
energia nie została wykorzystana. Zadaniem terapeuty jest
pomóc pacjentowi w jej bezpiecznym uwolnieniu.
Inne badania potwierdzają, jak istotna jest zdolność
natychmiastowego odczytywania sygnałów niewerbalnych
wysyłanych przez osoby z naszego otoczenia. Na przykład te
prowadzone w armii USA dowiodły, że szybkość, z jaką nasz
mózg odczytuje emocje zapisane w ciałach innych ludzi
i interpretuje wrażenia w naszym ciele, jest głównym
czynnikiem pozwalającym uniknąć poważnych zagrożeń,
między innymi wejścia na minę pułapkę 29.
W tym samym artykule neurolog Antonio Damásio dodaje:
„Emocje skłaniają nas do wykonywania działań służących
rozwiązywaniu problemów, zanim uświadomimy sobie
istnienie tych problemów. Takie procesy zachodzą w sposób
ciągły u pilotów, kierowników ekspedycji, u rodziców
i w każdym z nas”.
Podejścia terapeutyczne, które pomijają rolę ciała
i koncentrują się na postrzeganiu oraz funkcjach
poznawczych, mają ograniczone zastosowanie. Podkreślam, że
początkowe etapy odzyskiwania równowagi i powrotu do
zdrowia muszą uwzględniać pracę z pacjentem na poziomie
pierwotnych reakcji instynktownych.
Według mnie zwrócenie bacznej uwagi najpierw na mowę
ciała pacjenta, a następnie stopniowe zajęcie się jego
emocjami, percepcją i świadomością jest nie tylko dobrą drogą
terapii, lecz także podstawowym warunkiem jej powodzenia.
Terapie werbalne oferowane osobom straumatyzowanym
winny tworzyć przestrzeń do zamanifestowania się stłumionej
mowy ciała. Są to pełne energii reakcje ciała, które chcą się
wydostać na powierzchnię i wyrazić głęboką mądrość jaźni.
Wyzwania stojące przed terapią

Terapeuta pracujący z pacjentem, który doznał traumy, często


przejmuje i odzwierciedla postawę ciała tego pacjenta.
Pociąga to za sobą przejmowanie emocji: lęku, przerażenia,
gniewu, wściekłości, poczucia zagubienia i braku sił. Sposób,
w jaki terapeuta odpowiada na te emocje, decyduje o tym,
w jakim stopniu pomoże pacjentowi. Jeżeli się wycofa, gdyż
nie potrafi zaakceptować ani pomieścić ich w sobie, zapewne
pacjent poczuje się niezrozumiany i opuszczony. Jeżeli te
emocje przytłoczą terapeutę, i on, i pacjent się pogubią. Jeżeli
natomiast terapeuta zachowa spokój umysłu i opanowanie
(cechy w doskonały sposób uosabiane przez Dalajlamę),
wówczas doznawane przez pacjenta przerażenie otuli ciepłem
współczucia.
Powinniśmy jasno widzieć, że instynktowne reakcje lękowe
są silne i prowadzą do zachowań przymusowych
niekorzystnych dla danej osoby.
Na przykład gdy wybuchnie pożar, ludzie przejawiają
tendencję do przejmowania napiętej, przestraszonej postawy
kogoś, kto znajduje się obok nich. Jeśli pożar wybuchł
w kinie, takie zachowanie może się stać przyczyną zaraźliwej
paniki. Jeżeli każdy odzwierciedli zalęknioną postawę
otaczających go ludzi, nastąpi reakcja łańcuchowa. Transmisja
lęku spowoduje eskalację napięcia i pozytywne sprzężenie
zwrotne (z negatywnymi konsekwencjami). Panika może
niemal natychmiast ogarnąć wszystkich. Ostrzegał przed tym
Franklin Delano Roosevelt. W danym momencie korzystnie
jest zapytać siebie samego o to, czy rzeczywiście istnieje
jakieś zagrożenie. W przypadku pożaru w kinie oceń sytuację
w sposób niezależny, zanim zaczniesz uciekać. Jeśli czujesz
zapach dymu, nie wahaj się. Ale jeśli widzisz grupę młodych
ludzi, którzy śmieją się i rozmawiają, twój racjonalny umysł
podpowie ci, abyś sprawdził sytuację raz jeszcze, zanim
pędem ruszysz do wyjścia.

Racjonalna ocena sytuacji jest skutecznym narzędziem


hamowania silnych instynktownych impulsów. Dotyczy to
przede wszystkim przypadków, gdy otaczające nas osoby
(których zachowanie odzwierciedlamy) mylą się lub reagują
nadmiarowo. Natomiast podczas pracy z pacjentem
preferowanie rozsądku kosztem instynktu stanowi poważny
błąd i może mieć katastrofalne skutki.
Terapeuta musi znaleźć równowagę między
odzwierciedleniem napięcia pacjenta a własnym procesem.
Odzwierciedlanie umożliwia mu zorientowanie się
w doznaniach pacjenta, lecz sposób odzwierciedlania nie
powinien podnosić poziomu lęku pacjenta. Dlatego terapeuta
winien rozpoznać naturę własnych emocji i doznań, jak
również pozostawać w równowadze emocjonalnej. Jeśli
wymienione warunki zostaną spełnione, jest on w stanie
pomóc pacjentowi. W procesie terapeutycznym pacjent może
doświadczyć tego, że nawet najbardziej przerażające przeżycia
nie są czymś trwałym.
PARALIŻUJĄCY LĘK

Powracamy do stada gazel pasących się w trawiastej dolinie


Parku Narodowego Serengeti w Tanzanii. Jeden z osobników
w stadzie zareagował lękiem, przesłał impuls pozostałym.
Zaniepokojone gazele badają otoczenie, by zlokalizować
źródło zagrożenia. Jeśli nie zauważą skradającego się
drapieżnika, uspokoją się i powrócą do skubania trawy 30.
Chwilę później inna gazela wychwytuje dźwięk łamiącej
się gałązki. Ponownie stado staje się czujne. Kolektywny
układ nerwowy zostaje pobudzony i przygotowuje gazele do
zbiorowej ucieczki. Stado zamiera, mięśnie każdej gazeli są
napięte, gotowe do maksymalnego wysiłku.
Wybrawszy odpowiedni moment, skradający się gepard
wyskakuje z kryjówki w zagajniku. Stado rzuca się do
ucieczki niczym jeden organizm. Młoda gazela waha się przez
ułamek sekundy, po czym rusza za pozostałymi. Gepard
natychmiast kieruje się w jej stronę. W czasie pogoni biegnie
z niezwykłą prędkością – około stu kilometrów na godzinę!
Młoda gazela w momencie, gdy ma zostać złapana (lub chwilę
wcześniej, kiedy czuje nadchodzący koniec), pada na ziemię.
Jej ciało sztywnieje, wchodzi ona w odmienny stan
świadomości. Taki stan występuje u wszystkich ssaków
w obliczu śmierci. Nie chodzi tu o udawanie, że jest się
martwym, by uniknąć tego, co nieuniknione 31. Jest to stan
paraliżu z przerażenia.
Paraliż u naszych filogenetycznych przodków
Umieramy, dlatego możemy żyć.
Ojciec opos do swoich dzieci
w animowanym filmie
Over the Hedge

Obrona przed atakiem drapieżnika czy innego wroga to


zazwyczaj obrona aktywna. Robisz unik, schylasz się,
wycofujesz lub obracasz się i zasłaniasz ramionami, by się
ochronić przed śmiertelnym ciosem. Dwa najbardziej znane
sposoby obrony aktywnej to ucieczka lub podjęcie walki.
Oprócz nich istnieje trzeci sposób, mniej znany:
znieruchomienie. To rodzaj obrony pasywnej.
Znieruchomienie także należy do pierwotnych,
instynktownych reakcji gadów oraz ssaków w obliczu
zagrożenia. Pojawia się, gdy nie da się uciec ani walczyć.
Ucieczkę i walkę opisał w swoich wybitnych pracach w latach
20. ubiegłego stulecia Walter B. Cannon 32. Poświęcił je
działaniu współczulnego układu nerwowego.
Znacznie mniej uwagi poświęca się znaczeniu reakcji
znieruchomienia w procesie formowania się i leczenia
traumy 33. Jeśli uwzględnimy wyniki badań w dziedzinie
etologii oraz fizjologii, które prowadzono przez siedemdziesiąt
pięć lat od czasu powstania pracy Cannona, reakcję walki lub
ucieczki możemy przedstawić skrótowo jako „Jedno A, cztery
F”: arrest (zatrzymanie – zwiększona czujność, badanie
otoczenia), flight (ucieczka – najpierw próba ucieczki), fight
(walka – podjęcie walki, jeśli nie ma możliwości ucieczki),
freeze (zesztywnienie ze strachu), fold (upadek – poczucie
bezradności).
Ujmę rzecz w dwóch zdaniach: trauma pojawia się, kiedy
jesteśmy niezwykle przerażeni i czujemy się fizycznie
zablokowani lub spostrzegamy, że wpadliśmy w pułapkę.
Wówczas sparaliżowani zastygamy w bezruchu i (albo)
popadamy w stan przytłaczającej bezradności.
Warto przy tym zauważyć, że chociaż niektórzy
współcześni autorzy nazywają początkową reakcję
zatrzymania „zamrożeniem”, będę tego unikał. Aby zapobiec
pomieszaniu pojęć, termin „zamrożenie” rezerwuję dla
znieruchomienia mięśniowego 34.

Mięśnie człowieka znajdującego się w stanie zamrożenia


sztywnieją w oczekiwaniu na śmiertelny cios. A kiedy
odczuwa on bliskość i nieuchronność śmierci (dosięgają go
obnażone kły), jego mięśnie wiotczeją, jakby utraciły całą
energię. W tym stanie wycofania (jeśli staje się on chroniczny,
jak się to dzieje w przypadku traumy) człowiek czuje, że jest
bezradny i nie ma siły, by podejmować jakiekolwiek
wyzwania. To załamanie, przekonanie o porażce i utrata woli
życia tworzą rdzeń głębokiej traumy.

Bycie sztywnym ze strachu lub zamrożonym w lęku albo –


alternatywnie – upadek i odrętwienie dokładnie
odzwierciedlają wewnętrzne cielesne doświadczanie traumy.
To ciało kieruje wymienionymi wyżej reakcjami służącymi
przetrwaniu. Terapeuta powinien w odpowiedni sposób
odnieść się do tych zawartych w ciele opowieści. Zrozumienie
wymienionych wyżej typów reakcji na śmiertelne zagrożenie
stanowi klucz do transformacji traumy.
Terapeutom i ich pacjentom pomocna może się okazać
informacja, że znieruchomienie pełni u ssaków co najmniej
cztery istotne funkcje. Po pierwsze, stanowi strategię ostatniej
szansy służącej ocaleniu życia. Ta strategia znana jest jako
udawanie oposa. W przypadku zwierzęcia tak małego i wolno
poruszającego się jak opos ani ucieczka, ani walka nie
zapewnia przetrwania. Dzięki znieruchomieniu opos unika
ataku drapieżnika. Ponadto zwierzę, które zamarło, często
wydziela zapach gnijącego mięsa. Dlatego też nie zostaje
zjedzone przez kojoty (o ile nie trafi na bardzo głodnego
kojota). Strategia udawania śmierci ratuje oposowi życie. Tak
samo może zareagować gazela zaatakowana na przykład przez
samicę geparda – zamiera. Samica geparda najpierw przenosi
ją w miejsce na uboczu, w którym nie dosięgną jej potencjalni
głodni rywale. Następnie kieruje się do legowiska z małymi,
bo chce razem z nimi rozpocząć posiłek. Kiedy samica się
oddala, gazela może się ocknąć i uciec. Po drugie,
znieruchomienie czyni potencjalną ofiarę niewidzialną. Ciało,
które zastygło w bezruchu, jest trudniejsze do zauważenia. Po
trzecie, znieruchomienie służy przetrwaniu stada jako całości.
Jeśli stado zostaje otoczone przez grupę drapieżników,
wówczas upadek jednego osobnika może przyciągnąć uwagę
drapieżników i reszta zdoła bezpiecznie się oddalić. Wreszcie
czwarta funkcja znieruchomienia polega na tym, że wywołuje
ono stan zmienionej świadomości – odrętwienie. W tym stanie
przerażenie oraz ekstremalny ból zostają przytłumione. Jeżeli
zwierzę przeżyło atak drapieżnika, to mimo odniesionych ran
jest mniej podatne na osłabiające działanie bólu i ma dość sił,
by umknąć.
Znieczulenie następuje dzięki obfitemu wydzielaniu
endorfin (endogennych morfin) do krwiobiegu 35. Dla gazeli
schwytanej przez geparda oznacza to, że nie będzie ona
cierpieć, gdy w jej ciało wbiją się kły i pazury. Ta sama zasada
odnosi się do osób, które padły ofiarą gwałtu lub zostały
poszkodowane w wypadku samochodowym 36. W stanie
znieczulenia ofiara obserwuje zdarzenie jak świadek, nie jak
uczestnik (tak było ze mną, gdy zostałem potrącony przez
samochód). Tego rodzaju zdystansowanie, zwane dysocjacją,
pomaga znieść to, co wydaje się nie do zniesienia.
Badacz Czarnego Kontynentu, David Livingstone, opisał
takie oto wydarzenie, które rozegrało się gdzieś na sawannie:
Usłyszałem czyjś krzyk. Zaskoczony spojrzałem w bok i zobaczyłem, że
skacze na mnie lew. Stałem na małym pagórku; szczęki lwa zacisnęły się na
moim ramieniu, obaj padliśmy na ziemię. Rycząc bardzo blisko mojego ucha,
lew potrząsnął mną jak terier schwytanym szczurem. Szok wywołał stupor,
być może podobny do zamarcia myszy złapanej przez kota. Popadłem
w stan w pewien sposób podobny do snu, w którym nie odczuwałem bólu
ani przerażenia, chociaż byłem w pełni świadomy tego, co się dzieje.
Przypominało mi to relacje chorych, których znieczulano chloroformem.
Widzieli oni operację, ale nie czuli dotyku skalpela. Osobliwy ten stan nie
był wynikiem procesu mentalnego. Wstrząs unicestwił lęk i pozwolił,
bym mógł bez przerażenia patrzeć na bestię [wyróżnienie autora]. Ten
szczególny stan prawdopodobnie ogarnia każde zwierzę zabijane przez
drapieżnika; jeśli tak jest, to nasz dobry Stwórca łaskawie dał im go, by
zmniejszać ból śmierci 37.

Nie tylko zwierzę, lecz także człowiek – jeżeli pozostaje


świadomy i percypuje zdarzenia w zwolnionym tempie – ma
szansę umknąć drapieżnikowi.

Mój przyjaciel opowiedział mi inną historię. Oto pewnego


razu pobrał z bankomatu pieniądze na zagraniczną podróż.
W chwili kiedy się odwrócił, zobaczył tuż za sobą kilku
podejrzanie wyglądających osobników. Jeden z nich
błyskawicznie przystawił mu nóż do gardła. Mój przyjaciel,
jak we śnie, spokojnym głosem powiedział do nich, że mają
szczęście, gdyż przed chwilą włożył do portfela pokaźną
sumę. Rabusie chwycili portfel i zniknęli w ciemności. Jestem
przekonany, że to stan dysocjacji pomógł mojemu
przyjacielowi odpowiednio zareagować i pomyślnie przejść
przez to zdarzenie.
Adaptacyjną funkcję dysocjacji zilustruję jeszcze jedną
historią z dżungli na subkontynencie indyjskim. Bohaterem
jest łowca przygód – Redside.
Potknął się on podczas pokonywania wartkiego strumienia i w tym momencie
do wody wpadł jego pas z amunicją. Redside stał się bezbronny. Wtedy
zauważył, że skrada się za nim tygrysica. Zbladł z przerażenia, jego ciało
pokrył pot. Zaczął się cofać… Było za późno. Tygrysica skoczyła, chwyciła
go i poniosła około trzystu metrów dalej, gdzie bawiły się jej małe. Redside
relacjonował później, że był zdumiony, gdyż jego przerażenie zniknęło
w chwili, kiedy został schwytany. Tygrysica potrząsała nim jak kot myszą.
Redside dokładnie pamiętał ostre światło słońca, zieleń drzew oraz oczy
tygrysicy. Pamiętał też, z jak wielkim wysiłkiem kilka razy próbował
odczołgać się na bok. Nie udało mu się to; tygrysica chwytała go ponownie.
Trzy małe tygrysy przyglądały się zmaganiom i próbowały naśladować
matkę. Redside wspomina, że chociaż był w pełni świadomy ogromnego
niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł, jego umysł pozostawał stosunkowo
spokojny i wolny od przerażenia. W pewnym momencie zupełnie
niespodziewanie nadeszli jacyś myśliwi i zastrzelili tygrysicę. Redside
powiedział później swoim wybawcom, że uważa to doświadczenie za mniej
straszne niż „pół godziny na fotelu u dentysty” 38.

Livingstone oraz Redside wyszli ze spotkań z drapieżnymi


kotami bez szwanku. Jednak u Livingstone’a pojawiła się
reakcja zapalna na skórze ramienia. Odnawiała się przez kilka
kolejnych rocznic ataku lwa. Niestety, wiele osób, które
doświadczyły traumy, nie miało takiej odporności jak
Livingstone i Redside. Objawy traumy u tych osób nie są
nieznaczne ani przemijające i powodują pojawienie się
objawów psychosomatycznych. Te objawy można nazwać
„dysocjacją somatyczną” 39. Takie osoby nie są zdolne do
skupienia się na chwili obecnej, funkcjonowania tu i teraz. Nie
pozostają fizycznie sparaliżowane, doświadczają jednak
chronicznego odcięcia, przewlekłej depresji, odrętwienia.
Wiele takich osób jest w stanie podjąć pracę zarobkową
i założyć rodzinę, lecz pozostaje w funkcjonalnym
zamrożeniu, co poważnie ogranicza ich zdolność czerpania
radości z życia. Z wielkim trudem te osoby dźwigają ciężar
urazu, walczą o przetrwanie. Mamy zdolność zachowywania
w pamięci różnych obrazów i wspomnień. Okiem umysłu
możemy ciągle widzieć siebie na progu śmierci długo po tym,
jak rzeczywiste niebezpieczeństwo minęło. Obraz złodzieja
czy gwałciciela, który przykłada nam nóż do gardła, może
powracać bez końca.
Jak biologia staje się patologią

Opisane przez Livingstone’a oraz Redside’a stany


znieruchomienia i dysocjacji są niewątpliwie dramatyczne,
lecz nie muszą wywołać traumy. Po spotkaniu z lwem
Livingstone nie czuł nieustannie lęku. Ja po wypadku stałem
się bardziej ostrożny, gdy wchodzę na przejście dla pieszych,
zwłaszcza w Brazylii. W tym kraju (często prowadzę tam
wykłady) samochody zagrażają pieszym. Jednak nie pojawił
się u mnie trwały lęk przed ruchem drogowym. Być może
także mój przyjaciel, który został obrabowany, wykazuje
obecnie więcej ostrożności i nie korzysta z bankomatu nocą.
Żaden z naszej czwórki – Redside, Livingstone, ja ani mój
przyjaciel – nie padł ofiarą traumy. Z pewnością każdy z nas
doznał przerażenia, znieruchomienia oraz dysocjacji.
Osobiście odczuwam (a potwierdzają to moi przyjaciele), że
w wyniku wypadku samochodowego stałem się silniejszy
i bardziej odporny. Zawdzięczam to odpowiedniemu
zachowaniu się w trakcie incydentu i bezpośrednio po nim.
W ten sposób dochodzimy do podstawowego pytania: jakie
czynniki sprawiają, że bezpośrednia konfrontacja
z (potencjalnie) urazowym wydarzeniem będzie miała
długofalowe następstwa (jak w przypadku PTSD)? Czy
zrozumienie istoty reakcji znieruchomienia stwarza kliniczne
podstawy do udzielenia odpowiedzi na to zasadnicze pytanie?
Pozwólcie, że powtórzę. Ogólnie rzecz biorąc, zwierzęta
żyjące w stanie dzikim, jeżeli nie zostaną zabite, wychodzą ze
stanu znieruchomienia i powracają do aktywności. Po fakcie
stają się bardziej przezorne. Formułowane przeze mnie
hipotezy opierają się na obserwacjach terenowych. Nie mają
potwierdzenia w badaniach prowadzonych w warunkach
laboratoryjnych. Tym niemniej moje spostrzeżenia znalazły
potwierdzenie w rozmowach, które prowadziłem ze
specjalistami zajmującymi się ochroną zwierząt w wielu
rejonach świata. Ponadto trudno sobie wyobrazić, jak mogłoby
przetrwać dzikie zwierzę lub jak mógłby przetrwać cały
gatunek, gdyby te zwierzęta miały PTSD 40.

Ta naturalna odporność na traumę nie występuje u ludzi


współczesnych… Dlaczego tak się dzieje? Co możemy zrobić
w tej sprawie?
DŁUGOTRWAŁE ZNIERUCHOMIENIE
W 1977 roku zbliżałem się do końca pisania pracy doktorskiej
i wiele czasu spędzałem w bibliotece. W tej bibliotece
natknąłem się, o czym już wspomniałem, na niezwykle ważny
artykuł, wyjaśniający proces powstawania traumy. Ten artykuł,
napisany przez Gordona Gallupa oraz Jacka D. Masera,
opisywał podstawowe zagadnienie: w jaki sposób reakcja
znieruchomienia, która normalnie ma ograniczony zasięg
czasowy, przekształca się w długoterminowy, niekończący się
proces 41. Ich praca zasługuje, moim zdaniem, na Nagrodę
Nobla w dziedzinie medycyny i fizjologii. Powinni ją
otrzymać w 1973 roku wspólnie z etologami wymienionymi
przeze mnie wcześniej. W swoim eksperymencie Gallup
i Maser wykazali, że w sytuacji, gdy zwierzę jest jednocześnie
przestraszone i nie może uciec, pozostaje w stanie
znieruchomienia przez długi czas – nawet wtedy, gdy czynnik
powstrzymujący ruch przestał działać 42. Jeżeli zwierzę nie
zostało przestraszone, zanim zadziałał czynnik
powstrzymujący, znieruchomienie zwykle trwało od kilku
sekund do około minuty. Ta spontaniczna zdolność zwana jest
„uwalnianiem we własnym rytmie” 43. Kiedy natomiast
zwierzę w warunkach laboratoryjnych zostanie wielokrotnie
przestraszone oraz poddane powstrzymaniu, znieruchomienie
może trwać nawet siedemnaście godzin!
Tego typu długotrwała reakcja zwierząt laboratoryjnych ma
duże znaczenie dla zrozumienia i leczenia traumy u ludzi.
Przeanalizuję, jak to się dzieje, że wzmocnienie
znieruchomienia przez lęk może prowadzić do powstania
sprzężenia zwrotnego. W ten sposób u osoby, która
doświadczyła silnego urazu, pojawia się rodzaj trwałego
quasi-paraliżu. To uwarunkowanie, jak sądzę, powoduje
pojawienie się najcięższych objawów traumy: odrętwienia,
załamania, dysocjacji, poczucia osaczenia i bezradności.
Kilka lat temu miałem okazję uczestniczyć
w eksperymencie laboratoryjnym przeprowadzonym
w Brazylii. Potwierdził on zasadnicze tezy Gallupa i Masera
dotyczące znieruchomienia mięśniowego. Niewielu
naukowców prowadzi tego typu eksperymenty ze zwierzętami.
Jednym z nich jest Leda Menescal de Oliveira, która pracuje
w Szkole Medycznej w miejscowości Ribeirão Preto. Jej
badania koncentrują się na analizie szlaków mózgowych
uaktywnianych w stanie znieruchomienia mięśniowego 44.

Leda Menescal de Oliveira oraz grupa jej


współpracowników chętnie dzieliła się ze mną wiedzą.
Podczas pobytu w laboratorium mogłem obserwować
eksperymenty prowadzone wedle zasad sformułowanych przez
pionierów tej problematyki w latach 70. XX wieku.
W pomieszczeniu przyćmiono światło. Jeden z pracowników
delikatnie chwycił świnkę morską, obrócił ją brzuchem do
góry i położył na grzbiecie w drewnianej rynience o przekroju
w kształcie litery V. Kiedy te działania przebiegały bez walki,
świnka przez kilka sekund pozostawała bez ruchu, następnie
przekręcała się na brzuch i spokojnie we własnym rytmie
wychodziła ze stanu znieruchomienia. Laboratoryjne świnki
morskie mogą mieć utrwalony lęk przed ludźmi (co może być
zmienną zakłócającą przebieg eksperymentu). Jednak, jak się
wydaje, uwalniają się ze stanu znieruchomienia stosunkowo
szybko. Następstwa znieruchomienia są u nich praktycznie
niezauważalne.
Przykładów dostarcza nam także sztuka, między innymi
dramat Picasso at the Lapin Agile 45. Scena tego dramatu
rozgrywa się w mieszkaniu Picassa, na trzecim piętrze
paryskiej kamienicy. Młody Picasso przebywa tam z pewną
młodą kobietą i na zimno odgrywa rolę uwodziciela.
Podchodzi do okna, wyciąga ręce w stronę gołębia siedzącego
na zewnątrz i łapie go pewnym, spokojnym ruchem. W tym
momencie gołąb sztywnieje. Picasso rzuca go, zamarłego
z przerażenia, w powietrze. Kobieta z trudem łapie powietrze
i przestraszona unosi dłonie ku ustom. W ostatniej chwili
spadający ptak ożywa, rozpościera skrzydła i wzbija się
w niebo. Wkrótce znika w ciemnościach, ponieważ nad
Montmartre zapadła już noc. Picasso odwraca się ku
zmysłowej kobiecie i bierze ją w ramiona. Oto jak zwierzęta
radzą sobie ze znieruchomieniem. Akt seksualny, na który
bohaterowie dramatu są gotowi, przynosi doświadczenie
orgazmicznego rozładowania kończącego się swego rodzaju
znieruchomieniem. To znieruchomienie jest wolne od lęku,
łagodne, przyjemne. W podobny sposób nieruchomieje
i wiotczeje kociak, którego kocica niesie delikatnie
w pyszczku.
Powrócę do eksperymentu Ledy Menescal de Oliveiry.
Wychodzenie ze znieruchomienia we własnym rytmie nie
następowało, jeśli świnka została przestraszona, zanim ją
schwytano. Reakcja spontanicznego uwalniania się nie
pojawiała się również wtedy, gdy świnkę wielokrotnie
przewracano do góry brzuchem. W tym ostatnim przypadku
świnka długo, nawet przez kilka godzin, pozostawała w stanie
paraliżu.
Zastosowanie wniosków z badań nad zwierzętami do leczenia traumy
u ludzi

Stosunkowo niewielu badaczy poważnie pracuje nad


zjawiskiem znieruchomienia mięśniowego jako biologiczną
przyczyną traumy. Niektórzy ze współczesnych autorów
uważają, że znieruchomienie jako takie jest traumatyzujące 46.
Z mojego doświadczenia wynika, że to mylne stanowisko,
ogranicza bowiem pojmowanie traumy i nie ułatwia jej
skutecznego leczenia. Moja praca kliniczna z tysiącami
pacjentów potwierdza fakt, że znieruchomienie może być
przeżywane jednocześnie z uczuciem lęku lub też bez niego.
Sądzę, że jedynie w sytuacji, gdy znieruchomienie jest
nierozerwalnie powiązane z intensywnym lękiem oraz innymi
silnymi negatywnymi emocjami (i kiedy powtarza się to
wielokrotnie), dochodzi do powstania trwałego wzorca
negatywnego sprzężenia zwrotnego. Efektem jest wystąpienie
przewlekłego zespołu stresu pourazowego. Moje pierwsze
doświadczenia z Nancy i późniejsza praca nauczyły mnie, że
to oddzielenie lęku od znieruchomienia pozwala wyleczyć
traumę. Zanim powrócę do rozważań poświęconych
zachowaniom zwierząt, chcę przeanalizować dane zebrane
przez dwóch uważnych badaczy: Karla L. Kahlbauma
i fikcyjnego detektywa – Sherlocka Holmesa.
Kahlbaum był pionierem w dziedzinie badań naukowych
nad znieruchomieniem mięśniowym, obserwowanym u ludzi
(nazwał je katatonią). Miał on rację, gdy w 1874 roku napisał:
„W większości przypadków katatonia jest poprzedzona przez
rozpacz i lęk. Ogólnie rzecz biorąc, przez nastrój depresyjny
i negatywne uczucia, które pacjent kieruje przeciwko sobie
samemu” 47. Ten uczony wskazał, że jeśli jednocześnie
zadziałają dwa czynniki: znieruchomienie oraz doświadczenie
lęku i rozpaczy, to znieruchomienie o charakterze
przejściowym zmienia się w chroniczną katatonię. Ten stan
nazywamy dziś zespołem stresu pourazowego.
Słowa Sherlocka Holmesa – bystrego obserwatora ludzkich
reakcji – potwierdzają spostrzeżenia Kahlbauma. Holmes
rozmawia ze swoim asystentem Watsonem o Hallu Pycrofcie
i mówi: „Nigdy nie widziałem twarzy, która wyrażałaby tak
głęboką rozpacz… coś więcej… przerażenie; przerażenie,
które przydarza się ludziom raz w życiu. Jego czoło było
zroszone potem. Policzki pokrywała trupia bladość, a wyraz
oczu był dziki i szalony… Patrzył na swojego podwładnego,
jakby nie mógł rozpoznać, kim on jest” 48. Takie właśnie
połączenie gwałtownej ekscytacji, zblednięcia i napędzanej
szaleństwem dysocjacji (szeroko otwarte oczy, których wyraz
wskazuje na brak kontaktu z rzeczywistością) dokładnie
ilustruje stan paraliżu z przerażenia, który pojawia się u ludzi.
Choć osoby, które doznały traumy, nie mają tych objawów
bezustannie, to jednak tworzą one podstawę szoku
traumatycznego, czyli PTSD.
Nieliczni psycholodzy, piszący na temat znieruchomienia
mięśniowego (TI), wydają się zgodni, że dla jego zaistnienia
niezbędne jest zarówno pojawienie się lęku, jak
i powstrzymanie (brak możliwości ucieczki). Zgadzam się
w pełni z tym stanowiskiem. Tymczasem Marx
i współpracownicy w świetnym skądinąd artykule 49 napisali:
„Wszystko, czego się dotąd dowiedzieliśmy ze źródeł
dotyczących badań nad zwierzętami i nad człowiekiem,
wskazuje na to, że reakcja znieruchomienia mięśniowego
sama w sobie może być traumatyzująca” 50. W tym wypadku
moje poglądy są inne. Moja praktyka zawodowa nakazuje mi
trzymać się z dala od tego rodzaju przypuszczeń. Kiedy
terapeuta wprowadza w stan hipnotycznej katalepsji
(znieruchomienia) pacjenta po traumatyzujących przeżyciach
lub takiego, który doznaje silnego lęku, taki pacjent może
nagle – ku zdumieniu klinicystów – zareagować paniką lub też
trwałym znieruchomieniem przypominającym katatonię.
Ponad czterdzieści lat pracuję z pacjentami i uważnie ich
obserwuję (podobnie jak Sherlock Holmes). Wiem, że
dynamiczne elementy lęku, znieruchomienia mięśniowego
oraz traumy tworzą obraz złożony i pełen niuansów. Jestem
przekonany, że znieruchomienie mięśniowe samo w sobie nie
prowadzi do traumy. Kiedy, na przykład, znieruchomienie jest
indukowane u osób wolnych od traumatycznych doświadczeń
za pomocą hipnotycznej katalepsji, osoby te częstokroć
doświadczają tego stanu jako neutralnego, interesującego,
a nawet przyjemnego. Samice ssaków biorą w pysk swoje
małe, by przenieść je w inne miejsce. W momencie gdy młode
znajdzie się w szczękach matki, natychmiast przestaje się
poruszać i wiotczeje. Podobnie podczas stosunku seksualnego
w momencie orgazmu samice wielu ssaków przestają się
poruszać, co zwiększa prawdopodobieństwo zapłodnienia.
Natomiast w przypadku traumatycznego doświadczenia
znieruchomieniu towarzyszą lęk oraz inne nieprzyjemne
emocje, co prowadzi do powstania poczucia usidlenia,
osaczenia. Tego rodzaju różnica między procesami wytycza
ścieżkę pracy nad uwalnianiem traumy. Praca ta polega na
oddzieleniu lęku i innych silnych negatywnych uczuć od
biologicznej reakcji znieruchomienia (która zazwyczaj ma
ograniczony zakres czasowy). Oddzielenie tych dwóch
składowych przerywa sprzężenie zwrotne podtrzymujące
reakcje traumatyczne. Marx oraz jego współpracownicy
wyrażają stanowisko w pewnym sensie zbieżne z moim:
„Intensywność reakcji TI u ludzi może być istotnym
czynnikiem, który zapoczątkowuje i podtrzymuje
posttraumatyczną psychopatologię” 51.
Tego rodzaju zagadnienia mogłyby się stać przedmiotem
interdyscyplinarnych rozważań. Jedną z przeszkód na drodze
do skutecznego leczenia traumy jest bowiem brak dostatecznej
współpracy między klinicystami a naukowcami prowadzącymi
badania empiryczne nad traumą oraz naukowcami ujmującymi
to zagadnienie teoretycznie.
Podsumowanie: Z moich obserwacji wynika, że przesłanki
powstania zespołu stresu pourazowego to przerażenie danej
osoby, a jednocześnie postrzeganie przez nią sytuacji jako
pułapki. Interakcja intensywnego lęku oraz
znieruchomienia stanowi zasadniczy czynnik formujący
i podtrzymujący traumę. Zrozumienie tej interakcji
prowadzi ku możliwości dekonstrukcji traumy, jej
uwolnienia i transformacji.
W rozdziałach od 5 do 9 zajmę się omawianiem
terapeutycznych następstw wspomnianej interakcji.
Doświadczenie wstydu, poczucia winy oraz znieruchomienia – procesy
wzajemnie się wzmacniające

Nie może nas dziwić, że większość ofiar gwałtu opisuje swoje


odczucia jako paraliż (czasami doświadczenie duszenia się)
i brak możliwości poruszania się. Gdy kobieta doświadcza
tego, że napastnik – który góruje nad nią siłą i wagą –
przewraca ją i terroryzuje, pojawia się długotrwałe
znieruchomienie. Wynikiem tego procesu jest trauma.
Gwałciciel zmusza ofiarę do milczenia i powoduje, że
wewnętrznie nieruchomieje ona z przerażenia. W jednym
z badań stwierdzono, że 88 proc. osób, które w dzieciństwie
były obiektem napaści seksualnej, i 75 proc. osób, które tej
napaści doznały w życiu dorosłym, doznało paraliżu w trakcie
działań agresora 52. Ponadto z powodu dysocjacji
prawdopodobnie wiele osób nie pamięta faktu bycia
sparaliżowanym lub też zaprzecza temu. Ofiary gwałtu mogą
mieć poczucie winy z tego powodu, że nie próbowały się
uwolnić i uciec.
Podobnie żołnierze na polu walki z rzadka uciekają lub
podejmują bezpośrednią walkę fizyczną. Zamiast tego często
leżą na ziemi (powstrzymując się zarówno od aktywnej walki,
jak i ucieczki). Próbują trwać nieruchomo, biorą wroga na cel
i otwierają ogień. Przeprowadzałem wywiad z żołnierzem,
którego postawiono przed sądem wojskowym w związku
z zarzutem tchórzostwa na polu walki. Pełnił on służbę
tłumacza w amerykańskim oddziale sił specjalnych w Iraku,
mimo że jego znajomość języków obcych ograniczała się do
języka węgierskiego oraz serbsko-chorwackiego. Nie znał
języka perskiego (farsi) ani żadnego innego języka arabskiego!
Nie przeszkolono go w zakresie działań bojowych i kiedy jego
odział został zaatakowany, nie odpowiedział ogniem. Podczas
rozmowy z tym poniżonym, zastraszonym, sponiewieranym
żołnierzem doszedłem do wniosku, że jego odmowa strzelania
do wroga była wyrazem mimowolnego paraliżu – normalnej
reakcji na nienormalną sytuację. Był on bowiem świadkiem
śmierci towarzyszy: widział ich krew i zmasakrowane ciała.
W przeciwieństwie do żołnierzy piechoty morskiej nie
przeszedł specjalnego treningu, co pozwoliłoby mu
przekroczyć lęk 53. Jego instynktowna reakcja na
wszechogarniające zagrożenie polegała na zaniechaniu
działania 54.
Ta historia stanowi wyzwanie dla współczesnej kultury
Zachodu, w której pojawia się tendencja, by znieruchomienie
oraz dysocjację w obliczu śmiertelnego zagrożenia traktować
jako słabość równoznaczną z tchórzostwem. Tego rodzaju
ogląd sytuacji jest wyrazem lęku wywołanego bezradnością
i poczuciem osaczenia. Lęk przed lękiem, bezradnością
i poczuciem bycia osaczonym może zdominować życie
człowieka. Przyjmuje wtedy postać trwałego, uporczywego
wstydu. Poczucie wstydu oraz trauma tworzą swoisty
interakcyjny związek. Dochodzi do samooskarżania, pojawia
się nienawiść do samego siebie. Tego rodzaju uczuć
doświadczają ofiary molestowania i gwałtów. Te osoby
wyrzucają sobie, że nie walczyły, jeśli nawet podjęcie walki
wykluczało możliwość przeżycia. Zarówno poczucie paraliżu,
jak również krytyczne osądzanie siebie za słabość
i bezradność są typowymi składowymi traumy. Jest też regułą,
że osoby młode, w wieku rozwojowym oraz emocjonalnie
zależne częściej reagują na stres, zagrożenie
i niebezpieczeństwo paraliżem niż aktywną walką. Również
osoby, którym w dzieciństwie zabrakło dobrej, podtrzymującej
więzi z opiekunem (co skutkuje małym poczuciem
bezpieczeństwa), są bardziej podatne na traumatyczne
doświadczenia i łatwiej wchodzą w rolę ofiary. W rezultacie
rozwijają się u nich wstyd, dysocjacja oraz depresja 55.
Psychofizjologiczne wzorce traumy i wstydu są zbieżne.
Obejmują pochylenie ramion, zwolnienie pracy serca,
rozbiegane spojrzenie, nudności itp. 56 Poczucie wstydu
u osób straumatyzowanych prowadzi do pojawienia się
błędnego odbioru ich zachowań. Uważa się niekiedy, że
zasłużyły one sobie na to, co je spotkało.
Trauma u dzieci często powodowana jest przez osoby, które
są powołane do opieki nad nimi i obdarzania ich miłością.
Dzieci molestowane przez członków rodzin bądź bliskich
przyjaciół rodziców dźwigają ten dodatkowy ciężar. Poczucie
wstydu przeradza się w odczuwanie siebie jako osoby złej
i przenika wszelkie sfery życia. Podobny zanik poczucia
godności osobistej następuje u ludzi, którzy doświadczyli
tortur – celowego wywoływania lęku, przerażenia,
potwornego bólu 57. W terapii takich osób również jest
stosowane oddzielenie lęku od znieruchomienia, jednak sam
proces leczenia jest o wiele bardziej skomplikowany.
Potrzebne są umiejętności w nawiązaniu relacji
terapeutycznej, by terapeuta nie był postrzegany jako
prześladowca lub wybawca.
Wejście w traumę oraz wyjście z niej: doświadczenie wściekłości

Posłużę się przykładem gołębia, który dziobie ziarno. Jeśli


podejdziemy do niego od tyłu i delikatnie go chwycimy,
a następnie odwrócimy do góry brzuchem, on znieruchomieje
ze sztywno wyprostowanymi łapkami. Podobnie jak gołąb
w dłoniach Picassa pozostanie w tej pozycji po wyrzuceniu
w powietrze. W krótkim czasie wychodzi z tego
indukowanego transu, rozpościera skrzydła i odfruwa.
Wydobywa się ze znieruchomienia. Gdy dziobiący ziarno
gołąb zostanie nieoczekiwanie przestraszony przez osobę,
która się do niego zbliżyła, próbuje odfrunąć. Jeżeli zostanie
schwytany i odwrócony do góry brzuchem, także ulegnie
znieruchomieniu. Ale będzie trwał w tym stanie znacznie
dłużej, natomiast kiedy wydobędzie się z niego,
prawdopodobnie wpadnie w szalone podniecenie. Może
poruszać się w dziki sposób, jakby walczył, może dziobać,
uderzać skrzydłami i drapać. Może popędzić przed siebie
w oszalały, nieskoordynowany sposób 58. Kiedy zawodzą
wszelkie inne środki, ten ostateczny sposób zachowania może
mu ocalić życie.
Rozważmy przykład myszy pojmanej przez kota. Kiedy
mysz znajdzie się w jego pazurach, przestaje się poruszać
i wiotczeje. Brak oporu sprawia, że kot staje się znudzony
i próbuje ją ożywić delikatnymi uderzeniami. Chce powtórzyć
grę. Za każdym powtórzeniem sekwencji: ożywienie –
chwytanie – ponowne przerażenie – mysz wchodzi coraz
głębiej w stan transu i znieruchomienia. Kiedy pod koniec tej
zabawy mysz ożywa, często zaczyna poruszać się w tak
gwałtowny i nieprzewidywalny sposób, że zaskakuje kota. Ten
nagły, nieukierunkowany wybuch energii może spowodować,
że mysz ruszy w kierunku kota lub mu ucieknie. Widziałem
nawet taką sytuację, gdy mysz gwałtownie zaatakowała nos
kompletnie zdezorientowanego kota. Jest to typowy przykład
wychodzenia ze stanu znieruchomienia w sytuacji, gdy ten
stan był indukowany wielokrotnie i towarzyszyły mu silny lęk
oraz wściekłość.
Podobnie dzieje się wtedy, kiedy pacjenci psychiatryczni
wychodzą z katatonii. Często są pobudzeni w ekstremalny
sposób, mogą na przykład zaatakować personel. Pewnego razu
pracowałem z pacjentem, który pozostawał w stanie katatonii
ponad dwa lata. Na początku siadałem ostrożnie w pewnej
odległości od niego i na kolejnych sesjach nieco zmniejszałem
odległość. Miękkim głosem opowiadałem o trzęsieniu się
i drżeniu, które obserwowałem u ludzi i zwierząt, kiedy
wychodzili ze stanu szoku. Przeprowadziłem też rozmowę
z ordynatorem oddziału psychiatrycznego, na którym ten
pacjent przebywał, aby nie dawano mu zastrzyku
uspokajającego ani nie wkładano kaftana bezpieczeństwa
w wypadku wystąpienia niepokoju (jeżeli pacjent nie stanie się
ewidentnie niebezpieczny dla otoczenia lub samego siebie).
Dwa tygodnie później zadzwonił do mnie ordynator. Ten
pacjent zaczął drżeć i trząść się, a także płakać. Został
zwolniony ze szpitala po sześciu miesiącach. Objęto go
programem wsparcia.
Podsumowanie: Lęk w znacznym stopniu wzmacnia
znieruchomienie i wydłuża jego czas, poza tym powoduje, że
proces wychodzenia ze znieruchomienia jest naładowany
tym samym uczuciem oraz – potencjalnie – naznaczony
przemocą. Osoba, która wchodzi przerażona w proces
znieruchomienia, z dużym prawdopodobieństwem będzie
z niego wychodzić w takim samym stanie emocjonalnym.
„Tak jak wchodzą, tak też wychodzą” – to zwrot używany
przez chirurgów wojskowych szpitali polowych do opisania
reakcji ich pacjentów rannych na polu bitwy. Jeżeli przed
operacją żołnierz znajdował się w stanie przerażenia i istniała
potrzeba unieruchomienia go, prawdopodobnie będzie
wychodził z tego stanu z objawami szaleństwa i dezorientacji.
Ten sam proces zachodzi u dzieci, które popadają w stan
przerażenia, gdy nagle zostają oddzielone od rodziców przed
dokonaniem operacji chirurgicznej 59. Jeżeli przed operacją są
silnie pobudzone i zostają unieruchomione, a następnie
otoczone przez grupę przebranych i zamaskowanych upiorów,
wychodzą ze stanu znieczulenia przestraszone i dramatycznie
zdezorientowane.
David Levy przeprowadził w 1945 roku badania wśród
hospitalizowanych dzieci. Większość z nich była leczona
w sposób chirurgiczny, wymagający unieruchomienia ciała
szynami lub klamrami. Wyniki badań wykazały, że dzieci
miały objawy szoku podobne do objawów zauważonych
u żołnierzy armii USA, którzy powracali po drugiej wojnie
światowej z pól bitewnych Europy i Afryki Północnej 60.
Współcześnie jeden z ojców w ten sposób relacjonuje
przeżycia swego syna, który został poddany „niewielkiemu”
zabiegowi operacji kolana:
Lekarze mówią mi, że wszystko jest w porządku. Kolano ma się dobrze, ale
wszystko nie jest w porządku dla mojego chłopaka, który budzi się
z wywołanego lekami koszmaru i rzuca na szpitalnym łóżku. To słodkie
dziecko, które nigdy nikogo nie skrzywdziło, w narkotycznym oszołomieniu
ma wzrok dzikiego zwierzęcia, uderza pielęgniarkę, krzyczy: „Czy ja żyję?”,
i zmusza mnie, bym chwycił je za ręce […]. Patrzy mi prosto w oczy i nie
wie, kim jestem. Potem idzie do domu, ale nadal odczuwa lęk. Budzi się
niespokojny, chce wymiotować, a ja szaleję. Próbuję mu pomóc, więc robię
to, co robią mieszkańcy przedmieść amerykańskich miast, by poczuć się
lepiej – kupuję mu zabawkę 61.
Podobne zjawiska zaobserwowano u dorosłych pacjentów.
W aktualnych badaniach medycznych stwierdzono, że u ponad
52 proc. pacjentów operowanych z powodu złamań kości
rozwinął się silny zespól stresu pourazowego. Większość
z nich nie wyszła z tego stanu, a u niektórych nastąpiło
pogorszenie 62. Tego rodzaju rezultaty nie powinny być
zaskoczeniem. Zabiegi ortopedyczne są związane najpierw
z wypadkami, którym ulegają pacjenci, następnie są oni
transportowani w karetkach pogotowia, przywiązywani
pasami i przebywają w zdepersonalizowanej atmosferze
oddziałów ratunkowych. Ponadto te osoby częstokroć są
operowane jeszcze w stanie szoku. Tego rodzaju łańcuch
zdarzeń zazwyczaj kończy unieruchomienie, po jakimś czasie
dochodzi do tego rygorystyczny reżim rehabilitacji.
Aktualne wyniki badań przeprowadzonych wśród dzieci po
małych operacjach ortopedycznych wskazują, że: „Występuje
wśród nich często zespół stresu pourazowego (w ponad 33
proc. przypadków). Ten zespół pojawia się nawet wśród
dzieci, których obrażenia były stosunkowo niewielkie. Dzieci,
które są przyjmowane do szpitala w wyniku odniesionych
obrażeń, znajdują się w grupie wysokiego ryzyka, jeśli chodzi
o możliwość powstania traumy” 63.

Choć szpitale stały się bardziej zhumanizowane (nie do


końca jest to prawdą, jeśli zważymy na prezentowane
poprzednio dane), to istnieje niedostateczna świadomość
w zakresie właściwego traktowania pacjentów, którzy muszą
przechodzić przez bolesne zabiegi lub są poddawani
znieczuleniu ogólnemu. Niektórzy pacjenci częściowo budzą
się podczas działania znieczulenia i wielu z nich ma poważne
objawy PTSD 64. Jedna z takich osób (nawiasem mówiąc,
pielęgniarka chirurgiczna), podzieliła się swoimi
wspomnieniami z takiego zdarzenia: „Poczułam, jakbym się
znalazła w otchłani kosmicznej; jakby moja dusza opuściła
ciało i nie mogła powrócić… Towarzyszyły mi koszmarne
wizje, nawet gdy się przebudziłam. Kiedy otworzyłam oczy,
nie przyniosło mi to ulgi, ponieważ ściany i sufit jakby
spływały krwią” 65. Przerażenie, ekstremalny ból, brak
możliwości poruszania się i komunikowania trudnych przeżyć
tworzą horror, którego nie da się zapomnieć.
Z punktu widzenia biologii pacjenci chirurgii
ortopedycznej, żołnierze, ofiary gwałtu i hospitalizowane
dzieci reagują tak jak dzikie zwierzęta po schwytaniu
walczące o życie. Impuls, by atakować lub rzucić się do
ucieczki, jest uzasadniony biologicznie, ma na celu
zachowanie życia. Kiedy złapane i przestraszone zwierzę
wychodzi ze stanu znieruchomienia, jego przeżycie może być
zależne od agresywnego zachowania skierowanego przeciwko
ciągle obecnemu drapieżnikowi.
Pewne inwazyjne zabiegi medyczne, zwłaszcza operacje,
mogą mieć tragiczne konsekwencje zarówno dla
społeczeństwa, jak i dla jednostki. Miałem okazję rozmawiać
z matką Teda Kaczynskiego 66. Motywem jego przestępczej
działalności był protest przeciwko społeczeństwu
technologicznemu. Rozmawiałem również z ojcem Jeffreya
Dahmera – seryjnego zabójcy, który ćwiartował ciała ofiar.
Oboje rodzice opowiadali mi o tym, jak w młodym wieku ich
dzieci zostały uszkodzone przez przerażające doświadczenia
w szpitalu. Po takiej dramatycznej hospitalizacji i Ted,
i Jeffrey zamknęli się we własnym świecie. Dokonane przez
nich czyny należą do rzadkości. Trudno jednak powiedzieć, by
do rzadkości należały przerażenie i gniew wywoływane przez
zabiegi medyczne.
Wściekłość skierowana przeciwko sobie

U człowieka impulsy przemocy i agresji czasem przyjmują


przerażającą postać: może on je skierować przeciwko samemu
sobie. Stwierdził to już Kahlbaum w swojej wczesnej pracy na
temat katatonii 67. To skierowanie energii do wewnątrz
(retrofleksja) prowadzi do głębszego paraliżu, wyparcia,
pasywności i rezygnacji. Taka osoba reaguje skrajnie – od
bezwładu i bezruchu przechodzi do gwałtownych wybuchów
emocjonalnych. Jest to bezproduktywna i nieukierunkowana
wściekłość. Tego rodzaju zachowanie staje się stereotypową
reakcją na różne wyzwania wymagające subtelnego
różnicowania uczuć.

Podczas wypadku, któremu uległem, doświadczałem


przepływu fal ognistej wściekłości. W tym samym czasie moje
ciało trzęsło się i drżało. Potem poczułem płonącą czerwoną
furię, która płynęła z moich trzewi. Naprawdę chciałem zabić
dziewczynę, która mnie potrąciła: „Jak to się stało, że ta głupia
dziewucha potrąciła mnie na przejściu dla pieszych? Nie
mogła, do cholery, uważać?”. Chciałem ją zabić i czułem, że
mógłbym to zrobić. Wściekłość zwykle wiąże się z chęcią
zabicia. Nie jest więc trudno zrozumieć, że to pragnienie może
przerażać. Wściekłość może przekształcić się w lęk, co
powstrzymuje mordercze impulsy. Pozwoliłem mojemu ciału,
by robiło to, co mu potrzebne. Nie hamowałem drżenia,
podążałem za wewnętrznymi odczuciami. Dzięki temu byłem
w stanie pozwolić na wyrażenie się wściekłości oraz
przerażenia, pomieściłem je w sobie i nie zostałem przez nie
przytłoczony. Należy przy tym zaznaczyć, że mieszczenie
w sobie nie jest równoznaczne z tłumieniem uczuć. Jest to
raczej budowanie bardziej pojemnego, elastycznego naczynia,
w którym możemy pomieścić trudne emocje. Dzięki łasce
w ten właśnie sposób przeżyłem ten wypadek i uniknąłem
traumy. Stałem się nawet bardziej otwarty na kolejne
wyzwania.
Powróćmy do reakcji ludzi doświadczających traumy.
Kiedy pacjenci pracują w terapii nad uwolnieniem z traumy,
wchodzą w znieruchomienie, przebywają w nim i wydobywają
się z niego – często doświadczają przy tym wściekłości. To
pierwotne doznanie (jeżeli pacjent pomieści je w sobie)
wskazuje na powrót do życia. Jednak wściekłość oraz
intensywne doznania cielesne mogą przerażać, jeśli pojawią
się nieoczekiwanie. W trakcie skutecznej terapii terapeuta
wspiera pacjenta i delikatnie prowadzi go przez ten
dynamiczny proces. To prowadzenie winno odbywać się
w spokojnym tempie. Należy stopniować proces uwalniania
uczuć, by pacjent nie został przez nie zalany.
Jak wspomniałem, zasadniczo wściekłość odgrywa istotną
rolę biologiczną – jest żądzą zabicia 68. Kobiety, które były
ofiarami gwałtu, gdy wychodzą z szoku po upływie miesięcy,
a nawet lat od momentu wydarzenia, mogą doznawać silnego
impulsu, by zabić napastnika. Czasami mają okazję, by
wprowadzić ten zamiar w czyn. Niektóre z tych kobiet zostają
osądzone i skazane za morderstwo, ponieważ znaczny upływ
czasu powoduje, że sąd traktuje ich czyn jako działanie
z premedytacją. Tym kobietom zostaje wyrządzona krzywda,
gdyż przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości nie są
świadomi biologicznego dramatu, który odgrywają ofiary
gwałtu. Pewna liczba tych kobiet działa pod wpływem
opóźnionej reakcji obronnej – wściekłości. Podejmują
kontratak, gdy wydobywają się z szoku. Ich działanie
odwetowe, choć znacznie opóźnione, jest napędzane
biologicznymi energiami. Nie jest zazwyczaj aktem zemsty
dokonanym z premedytacją (chociaż może to tak z zewnątrz
wyglądać). Tego rodzaju zabójstwom można zapobiec, jeśli
zgwałcone kobiety mają okazję we właściwym czasie odbyć
skuteczną terapię.
Osoby, które nie doznały traumy, także bywają wściekłe.
Choć czują, że są gotowe zabić nawet małżonka czy dzieci,
nie podejmują realnych działań. Natomiast osoby, które
doświadczyły traumy, gdy wychodzą ze znieruchomienia,
często doświadczają wybuchu intensywnego gniewu lub
wściekłości. Z obawy, że mogą rzeczywiście zranić innych lub
siebie, wkładają ogromny wysiłek, by stłumić uczucie
wściekłości, zanim je odczują.
Kiedy ktoś jest owładnięty uczuciem wściekłości, płaty
czołowe mózgu ulegają „wyłączeniu” 69. Z powodu
głębokiego zaburzenia równowagi psychicznej taka osoba nie
jest w stanie zachować dystansu, obserwować swoich emocji
i doznań. Raczej staje się tymi emocjami i doznaniami 70.
Powoduje to panikę, tłumi pierwotne impulsy i nie pozwala
wydobyć się ze znieruchomienia. Podtrzymywanie tego
rodzaju supresji wymaga ogromnej ilości energii. Człowiek
wobec samego siebie postępuje jak badacz wobec zwierzęcia
w laboratorium – wzmacnia znieruchomienie i wydłuża czas
jego trwania. W stanie znieruchomienia wielokrotnie sam
siebie zastrasza. Wreszcie stopniowo wydobywa się z tej
pułapki. Cały cykl polega na wzajemnym wzmacnianiu się
uczucia lęku oraz wściekłości. Powstaje rodzaj błędnego koła.
Lęk jest wzmacniany od środka. Człowiek dosłownie zostaje
uwięziony w biologicznie uwarunkowanej reakcji, która
prowadzi do powstania traumy. Powraca przestrach, powtarza
się powstrzymanie reakcji obronnych. Błędne koło lęku oraz
znieruchomienia nie pozwala na uwolnienie napięcia.
Żywy trup

Wściekłość i podjęcie kontrataku jest jednym z następstw


znieruchomienia w sytuacji, gdy jest ono indukowane przez
uczucie lęku. Innym rozwiązaniem pozostaje śmierć. Kot
wielokrotnie chwyta mysz, uderza ją i rani, w końcu wchodzi
ona w stan głębokiego transu kończący się śmiercią. Rzadko
się zdarza, by człowiek utracił życie pod wpływem
przerażenia. Jednak skutki głębokich traumatycznych przeżyć
manifestują się jako życie w stanie zamrożenia, niemal
zupełny brak energii witalnej. Człowiek nie umie czynnie
włączyć się w nurt życia, jest jakby wewnętrznie pusty. Pewna
kobieta, która została zgwałcona przez członków gangu, na
pierwszej sesji terapeutycznej powiedziała: „Poruszam się,
lecz czuję, że to nie jestem ja… Jestem pusta i zimna…
Równie dobrze mogłabym być martwa”.
Chroniczne znieruchomienie powoduje pojawienie się
objawów traumy: odrętwienia, załamania, bezradności,
depresji, lęku, przerażenia, wściekłości, poczucia osaczenia
i braku nadziei. Człowiek pozostaje w stanie zalęknienia. Jego
wewnętrzny wróg – lęk – całkowicie pozbawia go poczucia
bezpieczeństwa. Osoby, które doznały poważnej i długotrwałej
traumy, opisują swoje życie jako „bycie żywym trupem”.
Murray pisze we wzruszający sposób o tym doświadczeniu:
„To jest tak, że pierwotne źródła sił witalnych wyschły
i czujesz się pusty, opróżniony z tych sił aż do dna swej
istoty” 71.
UWALNIANIE SIĘ ZE ZNIERUCHOMIENIA I TRAUMY
Podsumuję: trauma pojawia się, jeśli nie zostaje uwolnione
znieruchomienie. Oznacza to, że człowiek nie może wrócić do
normalnego życia. Reakcja znieruchomienia zostaje połączona
chronicznym lękiem i innymi negatywnymi emocjami, jak
przerażenie, poczucie bezradności i awersja. Kiedy powstanie
ta zbitka interakcji, samo fizyczne znieruchomienie wzmaga
lęk. Pozostając w stanie znieruchomienia, człowiek boi się
swoich doznań wewnętrznych, narastający lęk prowadzi do
paraliżu. Odczuwanie paraliżu zaś wzmaga lęk. Tak więc stan
paraliżu się pogłębia. Z tego powodu reakcja, która normalnie
służy przetrwaniu, staje się dysfunkcjonalna, nie służy
adaptacji. Powstaje sprzężenie zwrotne i tworzy się błędne
koło.
Skuteczna terapia traumy pozwala pozbyć się bolesnych
objawów. Błędne koło zostaje przerwane dzięki oddzieleniu
lęku od znieruchomienia (zobacz rysunek 4.1 a oraz 4.1 b).
Pacjent uczy się, w jaki sposób może pomieścić w sobie
(kontenerować) bolesne doznania, emocje i impulsy
w bezpieczny sposób, by nie pojawiło się odczucie
przytłoczenia ani zalania emocjami. Następuje uwolnienie się
z reakcji znieruchomienia. Oddzielenie lęku, a jednocześnie
pozwolenie, by normalna reakcja znieruchomienia mogła
naturalnie się dopełnić, pomaga pójść do przodu. Terapeuta
ułatwia skrócenie czasu trwania znieruchomienia, delikatnie
obniżając poziom lęku. Zadanie terapeuty polega na tym, by
pomóc pacjentowi w oddzieleniu lęku od znieruchomienia.
Dzięki temu znieruchomienie znika we własnym rytmie.
Zostaje przerwane negatywne sprzężenia zwrotne – wypala
się. Pacjent uczy się doświadczania bez lęku specyficznych
doznań towarzyszących znieruchomieniu. Gorset lęku zostaje
rozluźniony, powraca równowaga.
Czas trwania znieruchomienia w zależności od
różnych czynników
Rysunek 4.1 a Ten schemat ilustruje czas trwania i głębokość „zamrożenia”
w trzech typach sytuacji. Pierwszy scenariusz przypomina sytuację oposa,
który został zaatakowany i udaje martwego. Opos zamiera, a drapieżnik
zniechęcony widokiem nieruchomego zwierzęcia szuka innej zdobyczy.
Kiedy opos zostaje sam, otrząsa się i odchodzi. Jego stan nie uległ
pogorszeniu. Nazywam to spontanicznym uwolnieniem we właściwym
czasie.
Cykl (pętla) lęku i znieruchomienia

Rysunek 4.1 b Rysunek ilustruje sposób, w jaki zostajemy uwięzieni


w cyklu (pętli) lęku i znieruchomienia.

W następnych czterech rozdziałach zaprezentuję, w jaki


sposób terapeuta pomaga pacjentowi w oddzieleniu lęku od
znieruchomienia i w odbudowaniu aktywnych reakcji
obronnych. Kiedy pacjenci nauczą się tego, opisują często
fizyczne doznania znieruchomienia bez lęku z mieszanką
ciekawości i poczucia głębokiej ulgi. Opisują ten stan, jakby
się „obudzili z nocnego koszmaru”. W tym miejscu chcę
zrobić istotne zastrzeżenie. Jeśli trauma trwa przez długi czas
i zapuści głęboko korzenie, pojawiają się inne czynniki.
Zostają znacznie osłabione zdolności człowieka do zmiany
i ponownego włączenia się w nurt życia. Ten wymiar
traumatycznego procesu został dobrze zilustrowany
w opowiadaniu The Master Butchers Singing Club, którego
autorką jest Louise Erdrich. W rozdziale pierwszym główny
bohater – Fidelis – opuszcza okopy pierwszej wojny
światowej i powraca w ciepłe ramiona matki. Po wielu latach
wreszcie śpi w swoim wygodnym łóżku. Kiedy Fidelis znalazł
się w domu, zrozumiał, że musi nadal zachować czujność.
Powróciły wspomnienia, emocje obezwładniły jego umysł.
Powrót do życia, kiedy tak naprawdę już się umarło, jest
niebezpieczny. Fidelis nie był w stanie czuć prawdziwie.
Dlatego ograniczał się do powierzchownych doznań. Autorka
opowiada również, że: „Jako dziecko Fidelis miewał stany
dziecięcego smutku, a wtedy oddychał płytko i pozostawał bez
ruchu”. Kiedy znalazł się na linii frontu „[…] jako młody
żołnierz od razu zrozumiał, że w jego umiejętności
pozostawania w spokoju i bezruchu leży klucz do ocalenia
życia”.
Scenariusz drugi ilustruje sytuację, gdy zwierzę, które
wychodzi ze stanu znieruchomienia, ponownie zostaje
przestraszone i powstrzymane. Popada wówczas
w przerażenie, a znieruchomienie staje się znacznie głębsze
i trwa dłużej. Ten paraliż wywołany przerażeniem nazywam
znieruchomieniem indukowanym przez lęk, co prowadzi do
uformowania się PTSD. Z tego powodu powiedzenie „Czas
leczy rany” nie może być zastosowane w przypadku traumy.
Trzeci scenariusz ilustruje przebieg wydarzeń w trakcie
sesji skutecznej terapii traumy. Terapeuta stopniowo
wprowadza pacjenta w kontakt z doznaniami zawartymi
w stanie znieruchomienia, a następnie uczy oddzielenia stanu
znieruchomienia od lęku. Dzięki temu pacjent może uwolnić
zalegające nadmierne pobudzenie i powrócić do równowagi
emocjonalnej.
Ludzka potrzeba, by stopniowo powracać z krainy
zmarłych do krainy życia, musi zostać uszanowana. Zrobienie
tego zbyt szybko grozi zalaniem emocjami delikatnej struktury
„zranionego ja”. Dlatego właśnie proces rozwiązywania
traumy powinien być stopniowany, rozłożony na etapy.
Instynkt i rozum

Uważam, że odtworzenie dynamicznej równowagi między


najbardziej pierwotnymi a najbardziej rozwiniętymi partiami
mózgu pozwala na uwolnienie traumy i zintegrowanie oraz
transformację trudnych emocji. Skuteczna terapia polega na
wspieraniu pacjenta, by pozostawał w kontakcie ze
świadomymi, obserwującymi proces partiami kory
przedczołowej i jednocześnie doświadczał pierwotnych
impulsów, które są generowane przez archaiczne struktury
mózgowe (układ limbiczny, podwzgórze i pień mózgu –
zobacz rysunek 4.2). To zadanie wymaga umiejętności
jednoczesnego bezpiecznego odczuwania zarówno
intensywnych, jak też subtelnych doznań i emocji. Okazuje
się, że za te funkcje odpowiadają dwie połączone ze sobą
struktury w mózgu: znajdujące się w części układu
limbicznego oraz w korze czołowej. Są to – odpowiednio –
kora zakrętu obręczy (cingulate) oraz wyspa (insula).
W skrócie: wyspa otrzymuje informacje z mięśni, stawów oraz
trzewi. Wyspa oraz kora zakrętu obręczy pomagają nam
uporządkować te pierwotne doznania, przekształcając je
w uczucia, percepcję oraz poznanie 72. Te funkcje mają
kluczowe znaczenie w transformacji traumy i trudnych emocji,
co przedstawię w kolejnych rozdziałach.
Równoważenie instynktu i rozumu
Rysunek 4.2 Rysunek ilustruje wagę utrzymywania stanu czuwania kory
przedczołowej w trakcie wywołanej zagrożeniem życia aktywacji ośrodków
pnia mózgu i układu limbicznego. Warto zauważyć, w jaki sposób impulsy
nerwowe przepływają między częściami mózgu, które odpowiadają za
reakcje instynktowne (wzgórze i podwzgórze kontrolujące wydzielanie
hormonów przez przysadkę mózgową, co pozwala utrzymać organy
wewnętrzne i komórki w stanie homeostazy), a korą czołową („mózg
racjonalny”).

Odbudowanie równowagi między instynktami a rozumem


odgrywa także pierwszoplanową rolę w likwidowaniu
oddzielenia umysłu od ciała. Integracja mózgu i ciała, prawej
i lewej półkuli, jak również pierwotnych i ewolucyjnie
bardziej rozwiniętych części mózgu wzmacnia nasze poczucie
bycia całością i czyni nas w pełni ludzkimi istotami. Dopiero
wtedy, jak zauważyła Margaret Mead, przestajemy być
„zaginionym ogniwem między małpami a istotami ludzkimi”.
ROZDZIAŁ 5
Od stanu paraliżu do transformacji: podstawowe kroki

Lęk to zabójca umysłu. Lęk jest niczym mała śmierć,


która unicestwia.
Wyjdę naprzeciw swojemu lękowi.
Pozwolę, by przepłynął przeze mnie.

I kiedy przeminie, odwrócę się,


by ujrzeć jego drogę.
Tam, gdzie był lęk, nie ma już niczego.
Tylko ja istnieję.

Frank Herbert, Dune


Jeśli nie zrozumiesz natury lęku, nigdy nie doświadczysz
nieustraszoności.

Powiedzenie buddyjskie

W poprzednim rozdziale analizowałem, w jaki sposób


zwierzęta laboratoryjne i ludzie stają się osaczeni i popadają
w paraliż podszyty lękiem – doświadczają traumy. W tym
rozdziale napiszę o antidotum – podstawowych mechanizmach
biologicznych. Terapeuta musi być świadomy ich istnienia
i musi umieć uruchomić je w pacjentach. Dzięki temu może
uzdrowić z traumy, przetransformować reakcje traumatyczne.
Odwołanie się do tych procesów biologicznych jest równie
istotne w sytuacji, gdy leczymy ostrą, objawową fazę traumy,
która następuje po zagrażających i przytłaczających zdarzeniach
(gwałt, wypadek, katastrofa), i gdy leczymy utrwalony PTSD.
Najpierw należy rozwikłać i przetransformować podstawowe
doznania fizyczne związane z traumą: poczucie zesztywnienia,
zamrożenia, załamania, odrętwienia. Jeśli tego nie zrobimy,
pacjent pozostanie w potrzasku lęku i bezradności.
Doznania związane z paraliżem i załamaniem wydają się
niemożliwe do udźwignięcia i zaakceptowania. Powodują one
przerażenie, poczucie osaczenia oraz porażki. Tego rodzaju
postrzeganie doznań prowadzi do unikania i zaprzeczania.
Zastosowanie tego rodzaju obron jest niczym próba ugaszenia
pragnienia słoną wodą. Na dłuższą metę takie obrony
pogarszają sytuację. Aby rozluźnić ten węzeł, pacjent musi
dobrowolnie skontaktować się z tymi przerażającymi
fizycznymi doznaniami i doświadczyć ich. Musi pozostawać
z nimi w kontakcie dopóty, dopóki nie nastąpi przemiana. Aby
zapobiec stosowaniu przez pacjenta taktyki unikania, najlepszą
strategią jest zbliżenie się do lęku, skontaktowanie się ze stanem
znieruchomienia, a następnie świadome badanie różnych myśli
i wyobrażeń wyłaniających się z odczuwanych doznań.

Kiedy terapeuta pracuje z reakcjami traumatycznymi, ze


stanami intensywnego lęku, zastosowanie metody Somatic
Experiencing wyposaża go w narzędzie do ich przetworzenia.
To narzędzie tworzy dziewięć kroków. Nie są one czymś
linearnym, sztywnym ani jednokierunkowym. W trakcie sesji
terapeutycznych te kroki przeplatają się ze sobą i są od siebie
wzajemnie zależne. Poszczególne kroki mogą się powtarzać.
Może też zmieniać się ich kolejność. Jeżeli jednak ten
psychobiologiczny proces ma mieć stabilną podstawę,
konieczne jest rozpoczęcie od kroków 1, 2 i 3 – w takiej właśnie
kolejności.
Terapeuta musi:
1. Zapewnić pacjentowi otoczenie, w którym będzie on czuł
się stosunkowo bezpiecznie.
2. Wspierać wstępne badanie objawów i akceptować
doznania pacjenta.
3. Ustabilizować przestrzeń wewnętrzną pacjenta, która
może pomieścić doświadczenia, i nadać temu procesowi
właściwy rytm.
4. Zastosować metodę małych kroków (titration – dosł.
„miareczkowanie”), dzięki czemu będzie się mógł zająć
najmniejszymi przejawami pobudzenia i innych trudnych
doznań. Miareczkowanie zapobiega nawrotowi traumy.
5. Dostarczyć pacjentowi doświadczeń korekcyjnych.
Zastąpić pasywne reakcje załamania i bezradności aktywnymi,
pełnymi energii reakcjami obronnymi.

6. Oddzielić uwarunkowane połączenie lęku i bezradności od


biologicznej reakcji znieruchomienia (w normalnych warunkach
ma ona ograniczony czas trwania; u osób z traumą ta reakcja nie
pełni funkcji adaptacyjnej).

7. Doprowadzić do uwolnienia stanów nadmiernego


pobudzenia poprzez delikatne odreagowanie i redystrybucję
ogromnej energii zmobilizowanej podczas działań chroniących
życie.

8. Pobudzić mechanizmy samoregulacji, by ustanowić


dynamiczną równowagę i zrelaksowany typ uważności.
9. Skierować uwagę pacjenta na bycie tu i teraz, na kontakt
z otoczeniem i odnowić jego umiejętność zaangażowania
społecznego.

Krok 1. Zapewnienie pacjentowi otoczenia, które daje


dostateczne poczucie bezpieczeństwa
Opisałem już swoje doznania po tym, jak potrącił mnie
samochód. Pierwszy sygnał pozytywnego samopoczucia –
oddalenia uczuć bezradności i dezorientacji – pojawił się
w momencie, gdy kobieta z tłumu, lekarka pediatra, zbliżyła się
i usiadła obok mnie. Jej spokojna, skupiona obecność dała mi
iskierkę nadziei, że wszystko ułoży się pomyślnie. Udzielenie
tego rodzaju kojącego wsparcia w sytuacji pełnej bólu i chaosu
jest kluczowe. To zadanie szczególnie istotne i subtelne, jeśli
pacjentami są osoby z doświadczeniem traumy. Na szczęście
sprzyjające warunki powodują, że układ nerwowy człowieka
wraca do normy 73. Dzięki Bogu, biologia jest po naszej stronie.
To przeniesienie pomocy – od terapeuty do pacjenta – jest
wzmacniane przez odpowiednią intonację głosu i zawarcie
przymierza terapeutycznego. Istotne jest, by terapeuta był
świadom wrażliwości pacjenta.
Terapeuta pozostaje spokojny i skoncentrowany, uważny,
obejmuje pacjenta współczuciem i zachowuje cierpliwość,
dlatego pacjent doznaje zmniejszenia napięcia. Zostaje w ten
sposób, choćby w niewielkim stopniu, pobudzona gotowość
pacjenta do eksplorowania jego stanu wewnętrznego.
Oczywiście opór przed zmianą istnieje, lecz stopniowo słabnie.
Przeszkody mogą się pojawić między sesjami terapeutycznymi.
Kiedy pacjent opuszcza gabinet terapeuty i zostaje pozbawiony
jego wspierającej obecności, może nastąpić nawrót
chaotycznych doznań. Mogą się one stać tak przytłaczające, jak
były w momencie traumatyzującego wydarzenia.
Terapeuta, który ogranicza się do zapewnienia pacjentowi
poczucia bezpieczeństwa, może go wprowadzić w pozycję
zależności. W ten sposób wzmocni różnicę pozycji: terapeuta to
ten mocny – pacjent to ten słaby. Aby uniknąć tego typu
niekorzystnych następstw, w procesie terapii należy podjąć
następny krok. Należy pomóc pacjentowi w zdobyciu
umiejętności uspokajania samego siebie, odzyskania mocy
osobistej oraz wzmocnić u pacjenta umiejętności samoregulacji.
Krok 2. Zainicjowanie wstępnego badania objawów
i akceptacja doznań klienta
Osoby z doświadczeniem traumy utraciły orientację w świecie
zewnętrznym, nie słyszą również głosu swojej intuicji, głosu
wnętrza. Zostały odcięte od istniejących w głębi pierwotnych
wrażeń, instynktów, odczuć, dlatego nie mogą być obecne tu
i teraz. Terapeuta musi pomóc pacjentowi w wydostaniu się
z labiryntu traumy. Może to uczynić poprzez ponowne
połączenie pacjenta z wrażeniami cielesnymi oraz wzmocnienie
jego zdolności samoregulacji.

Aby posiąść zdolność samoregulacji oraz autentyczną


autonomię, osoby z doświadczeniem traumy muszą się nauczyć
kontaktować ze swoimi wewnętrznymi doznaniami. Co więcej,
muszą opanować umiejętność akceptowania tych doznań oraz
ich spożytkowania. Nie byłoby rozsądne rozpoczynanie
poznawania wrażeń płynących z ciała bez odpowiedniego
przygotowania. Na początku pacjent, kontaktując się
z wewnętrznymi doznaniami, może odczuwać zagrożenie i lęk
przed nieznanym. Przedwczesna koncentracja na tych
doznaniach wywołuje zwykle poczucie przytłoczenia i prowadzi
do wtórnej traumy. Dla wielu poranionych osób ich ciała stały
się wrogiem. Doświadczenie niemal każdego odczucia
wewnętrznego jest interpretowane jako niepożądana zapowiedź
powrotu przerażenia i poczucia bezradności.
Aby właściwie podejść do tej sytuacji, terapeuta powinien –
podczas rozmowy wstępnej – zauważać drobne pozytywne
zmiany w uczuciach pacjenta, widoczne na przykład w jego
wyrazie twarzy lub postawie ciała. Kiedy pojawią się oznaki
ulgi lub spadku napięcia, należy wykorzystać okazję i skierować
uwagę pacjenta na sferę doznań. Wejście w kontakt
z pozytywnymi doświadczeniami stopniowo umożliwia
pacjentowi podjęcie eksploracji krajobrazu doznań
wewnętrznych. Pacjent uczy się przyjmować je wszystkie: i te
przyjemne, i te przykre. Następnie pacjent staje się gotowy, by
skontaktować się z wypartymi uczuciami: paraliżu, bezradności,
wściekłości, i uświadomić sobie ich istnienie. Ma przy tym
wpływ na sytuację, ponieważ zyskuje możliwość dokonywania
wyboru między opozycyjnymi stanami wewnętrznymi:
oporu/lęku oraz akceptacji/eksploracji. Oscylując między
oporem a akceptacją, lękiem a eksploracją, pacjent stopniowo
uwalnia się od ochronnej zbroi. Terapeuta wprowadza pacjenta
w przyjemny rytm. Wspiera poruszanie się między
paraliżującym lękiem a doznaniami, które związane są ze
znieruchomieniem.
Percepcja figury lub tła

Rysunek 5.1 Zmiany percepcji. Co widzisz na rysunku: wazę czy dwa profile?
Zatrzymaj się i patrz. Czy twoje postrzeganie się zmieniło? Zauważyłeś
zapewne, że można widzieć wazę albo profile, lecz nie wszystko naraz. Tego
rodzaju postrzeganie umożliwia nam zrozumienie, w jaki sposób lęk zostaje
oddzielony od znieruchomienia. Jeżeli osoba jest świadoma samego
znieruchomienia, nie może jednocześnie doznawać lęku. To ułatwia proces
poszerzania świadomości i stopniowego odreagowania, co ukazuje rysunek
5.2.
W psychologii Gestalt tego rodzaju ruch między dwoma
odmiennymi stanami jest określany jako przechodzenie od
figury do tła. Tego rodzaju przechodzenie uwalnia człowieka
z uścisku lęku i pozwala mu na kontakt z głębokimi doznaniami
znieruchomienia. Ten ruch świadomości między stanem
lęku/oporu z jednej strony a stanem czystych fizycznych doznań
znieruchomienia z drugiej pogłębia odprężenie ciała i zwiększa
jego witalność. Pacjent zaczyna odczuwać nadzieję. Uzyskuje
narzędzia, za pomocą których będzie mógł odczuwać
bezpośrednio doznania zapisane w swoich trzewiach, stawach
oraz mięśniach. W ten sposób nauczy się przechodzić od stanu
traumy do stanu uzdrawiania. Te umiejętności umożliwiają
dotarcie do centrum wrodzonego procesu transformacji. To
centrum nazywam „oscylacją” (pendulation).
Krok 3. Ustabilizowanie przestrzeni wewnętrznej pacjenta.
Oscylacja i zawieranie: wrodzona moc wewnętrznego
rytmu
Spodziewałeś się najgorszego,
lecz tutaj widzisz uśmiechniętą twarz,
na którą czekałeś.
Twoje dłonie otwierają się i zamykają,
ciągle od nowa.
Jeżeli zawsze byłyby zaciśnięte w pięść
lub też tylko otwarte,
popadłbyś w paraliż.
Twoja świadoma obecność zawiera się w małych ruchach
zamykania się i otwierania.
Te dwa ruchy są nierozłączne
jak dwa skrzydła ptaka.
Rumi
Każde dziecko Boga otrzymało swój rytm. Któż by prosił o więcej?
Porgy i Bess

Trauma zamraża i usztywnia. Oscylacja zaś to wrodzony rytm


zamykania się i otwierania. Zdolność do oscylacji uświadamia
nam, że niezależnie od tego, jak przerażające były uczucia
związane z doznaną traumą, mogą one ulec zmianie. Bez tej
świadomości, którą wnosi doświadczenie oscylacji, pacjent
nadal znajduje się w stanie traumatycznego zablokowania (state
of stuckness) i nie chce odczuwać własnego ciała. To z trudem
poddająca się leczeniu tendencja do unikania przerażających
i nieprzyjemnych doznań. Dlatego skuteczna terapia –
i wzmacnianie odporności w sensie ogólnym – wymaga
dostarczenia narzędzi, za pomocą których będziemy w stanie
zmierzyć się z demonami lęku, wściekłości, bezradności
i paraliżu.
Zaskakująco skutecznym sposobem radzenia sobie
z trudnymi doznaniami jest pomaganie pacjentowi
w znalezieniu doznań o przeciwnym znaku. Ich źródłem może
być jakiś obszar ciała, charakterystyczna postawa lub niewielki
spontaniczny ruch. Mogą się także wyrażać jako odczucie
mniejszego zamrożenia, malejącej bezradności, zwiększenia
wewnętrznej mocy, nasilonego przepływu energii. Jeżeli
poczucie dyskomfortu, którego pacjent doświadcza, ustępuje
choćby na krótką chwilę, należy za tym podążyć. Pojawia się
wówczas nowe doświadczenie i pacjent znajdzie swoją
bezpieczną wyspę, co może doprowadzić go do poczucia, że
wszystko jest w porządku. Odkrycie tej bezpiecznej wyspy
przeczy złemu samopoczuciu, które u osoby z doświadczeniem
traumy było normą. Pojawia się nowa informacja, że ciało nie
musi być wrogiem, że może stać się sprzymierzeńcem
w procesie odzyskiwania zdrowia. Kiedy pacjent odnajduje
wystarczająco dużo bezpiecznych wysp, mogą one stopniowo
utworzyć ląd. Ten ląd potrafi dać odpór nacierającym
wściekłym falom sztormowym traumy. Poszerza się zakres
wolności wyboru, a nawet pojawia się odczucie przyjemności,
w miarę jak powstają i wzmacniają się nowe połączenia
synaptyczne w układzie nerwowym. Pacjent uczy się stopniowo
kierowania swoją świadomością – od skupiania jej na obszarach
względnego komfortu do przesuwania na obszary dyskomfortu
i napięcia.
Tego rodzaju przesuwanie uwagi prowadzi do rozbudzenia
wrodzonej mądrości ciała. Jest to doświadczenie oscylacji.
Oscylacja wyraża naturalny rytm odnowy ciała – zamykania
i otwierania. Ten rytm informuje nas, że każde odczucie ma
swój czas trwania: początek i koniec… Cierpienie nie jest
czymś wiecznym. Oscylacja to proces, dzięki któremu
wszystkie żyjące stworzenia mogą przejść przez trudne
doznania i emocje. Co istotne, oscylacja nie wymaga wysiłku,
jest bowiem procesem wrodzonym, pierwotnym rytmem.
Prowadzi do coraz większego otwarcia (zobacz rysunek 5.2).
Jest to mimowolny wewnętrzny ruch wahadłowy między
dwoma biegunami sprawiający, że trudne uczucia, na przykład
lęk, zostają złagodzone.
Cykle otwarcia się i zamknięcia (u osób w procesie
terapii traumy)
Rysunek 5.2 Rysunek ilustruje cykl otwarcia się i zamknięcia w procesie
oscylacji. U pacjentów pojawia się żywa świadomość tego, że wszelkie
uczucia podlegają zmianie. Doświadczenie oscylacji pozwala na stopniowe
uwolnienie i pomieszczenie w sobie energii traumy, a w rezultacie – uleczenie
z traumy.

Bardzo istotną rolę w uzdrawianiu z traumy i w zmniejszaniu


cierpienia odgrywa zdolność do równoważenia trudnych doznań
przez postawę otwartości na dobre doznania (goodness). Duże
znaczenie ma doświadczenie przez pacjenta tego właśnie
wewnętrznego rytmu. Stały przypływ i odpływ świadczą o tym,
że niezależnie od tego, jak źle się on czuje (w fazie zamknięcia),
nieuchronnie nastąpi otwarcie niosące ulgę. Jednocześnie zbyt
szybkie przejście do fazy otwarcia czy też zbyt duża jego
amplituda może powodować napięcie i rodzić obawę przed
dalszym otwieraniem się. Z tego powodu terapeuta winien
moderować natężenie i tempo tego biologicznego rytmu.
Kiedy pacjenci zauważają, że możliwe staje się zaistnienie
tego regularnego ruchu i przepływu energii, zaczynają posuwać
się do przodu. Stopniowo akceptują i integrują obecne doznania,
które wcześniej odbierali jako przytłaczające.
Przeanalizujmy trzy typowe sytuacje, które ilustrują
wewnętrzną oscylację, wiodą ku doznaniu ulgi i doświadczeniu
przepływu życiowej energii:

Wszyscy byliśmy świadkami nieutulonego bólu dziecka,


które upadło i mocno się uderzyło. Biegnie ono, płacząc, do
matki i pada w jej ramiona. Po krótkiej chwili powraca do
kontaktu z otoczeniem, spogląda na matkę, czuje jej dotyk
i ostatecznie powraca do przerwanej zabawy, jakby nic się nie
wydarzyło.
Weźmy pod uwagę człowieka dorosłego, który boleśnie
przeżywa nagłą utratę ukochanej osoby. Przeszywa go ból aż do
szpiku kości. Ten ktoś czuje się załamany, wydaje mu się, że
rozpacz będzie trwała wiecznie i doprowadzi go do śmierci. Ten
żal może utrzymywać się przez dłuższy czas. Jednak bolesne
uczucie ma fazy przypływu i odpływu. Stopniowo pojawia się
akceptacja, ból zostaje uwolniony i człowiek powraca do życia.
I na koniec sytuacja, gdy podczas jazdy samochodem
znalazłeś się o włos od katastrofy. Twoje nerwy były napięte jak
postronki, włosy na ciele zjeżyły się, serce waliło jak szalone.
I nagle poczułeś ogromną ulgę, głęboko odetchnąłeś,
uświadomiwszy sobie, że niebezpieczeństwo minęło. Po tej
chwili ulgi na ogół pojawia się wspomnienie bliskiego
niebezpieczeństwa – ale o mniejszym natężeniu. Po czym
ponownie przychodzi ulga. Ten rytm przywracający równowagę
psychofizyczną pojawia się w sposób mimowolny, zwykle poza
świadomością, i pozwala skupić się na bieżącej sytuacji. Tego
rodzaju oscylacja przyczynia się do odzyskania równowagi
i powrotu do tu i teraz.
Jeżeli ten naturalny proces przywracania zdrowia zostaje
powstrzymany, musimy go delikatnie pobudzić. Mechanizmy
regulacji nastroju, witalności oraz dobrego samopoczucia są
zależne od procesu oscylacji. Kiedy człowiek doświadcza tego
naturalnego rytmu, pojawia się równowaga między doznaniami
przyjemnymi a nieprzyjemnymi. Człowiek uczy się tego, że
cokolwiek odczuwa, trwa to sekundy lub minuty. Nieistotne
jest, jak nieprzyjemne będą to odczucia. Świadomość, że są one
przemijające, uwalnia od poczucia fatalizmu. Mózg koduje
nowe, przyjemne odczucia, ponieważ wyłącza reakcję
o charakterze alarmu. Tam, gdzie poprzednio istniało
doświadczenie wszechobejmującego znieruchomienia
i załamania, układ nerwowy odnajduje drogę ku równowadze.
Wszelkie wydarzenia nie są już postrzegane jako zagrażające
i stopniowo, krok po kroku, percepcja otwiera się na nowe,
pozytywne wymiary. Wtedy można postawić kolejny krok.
Krok 4. Zastosowanie metody małych kroków
(miareczkowanie)
Krok 3 i 4 – oscylacja oraz miareczkowanie – tworzą diadę,
która pozwala pacjentowi w bezpieczny sposób wejść w kontakt
z podstawowymi procesami życiowymi i je zintegrować. Te
kroki pozwalają na bezpieczną transformację traumy,
zapobiegają reakcjom nawrotowym.
Kroki 5, 6, 7 obejmują natomiast stopniową odbudowę
aktywnych reakcji obronnych, jak również dopełnienie reakcji
znieruchomienia. Następuje uwolnienie energii, co zmniejsza
nadmierne pobudzenie. Te kolejne kroki dają możliwość
przekształcenia traumy.
Wychodzenie ze znieruchomienia łączy się intensywnymi
doznaniami oraz silnymi emocjami, jak wściekłość i skłonność
do ucieczki lękowej. Z tego powodu proces uwalniania traumy
powinien odbywać się małymi krokami. Używam pojęcia
„miareczkowanie” w odniesieniu do stopniowego procesu
uzdrawiania z traumy. Ten proces przypomina pewne reakcje
chemiczne. Oto dwie probówki. Jedna napełniona jest kwasem
chlorowodorowym (HCl), druga zaś ługiem (NaOH). Są to
substancje silnie żrące. Jeśli włożysz palec do jednej lub drugiej
probówki, ulegniesz poparzeniu. Oczywiście te substancje da
się zneutralizować: po ich wymieszaniu otrzymasz nieszkodliwą
mieszankę wody z solą kuchenną – woda i sól są niezbędne do
życia. Zajdzie taka oto reakcja: HCl + NaOH = NaCl + H2O.
Ale uwaga: jeżeli wlejesz jedną ciecz do drugiej, wywołasz
eksplozję, która uszkodzi twój wzrok i wzrok innych osób
w laboratorium. Jeżeli natomiast umiejętnie użyjesz
odpowiedniej aparatury laboratoryjnej, będziesz kropla po
kropli dodawał jedną substancję do drugiej. Po dodaniu każdej
kropli ciecz będzie się burzyć i syczeć, lecz szybko się uspokoi
(zobacz rysunek 5.3). W końcu po dodaniu dostatecznej liczby
kropli zacznie się krystalizować sól i powstawać woda. Dzięki
takiemu właśnie miareczkowaniu zachodzi reakcja chemiczna
neutralizacji, wolna od eksplozji. Tego rodzaju efekty chcemy
uzyskać w procesie uzdrawiania z traumy. Kiedy terapeuta
pracuje z potencjalnie destrukcyjnymi energiami, musi
neutralizować intensywne doznania wściekłości
i nieukierunkowanej ucieczki w taki sposób, by nie wywołać
gwałtownego odreagowania emocjonalnego.
Miareczkowanie
Rysunek 5.3 Miareczkowanie w laboratorium chemicznym polega na
łączeniu dwóch żrących i potencjalnie wybuchowych substancji poprzez
kontrolowany proces ich mieszania. Przemiana substancji reaktywnych
w neutralne odbywa się stopniowo, kropla po kropli.

Krok 5. Dostarczenie pacjentowi doświadczeń


korekcyjnych. Przywracanie aktywnych reakcji obronnych
W trakcie mojego wypadku zostałem rzucony na przednią szybę
samochodu, a moje ramię uniosło się i usztywniło, by ochronić
głowę. Tego rodzaju chroniące życie działanie angażuje znaczne
pokłady energii, mięśnie napinają się do maksimum, by
odparować śmiertelne uderzenie. Natomiast w momencie gdy
moje ramię uderzyło w szybę i zostałem wyrzucony
w powietrze, po czym spadłem na ziemię, mięśnie stały się
wiotkie. Kiedy mięśnie zareagują zwiotczeniem, pojawia się
poczucie bezradności. Jednak w tle tego stanu energetycznego
załamania wiotkie mięśnie ciągle wysyłają sygnały obronne.
Nasza pamięć sensomotoryczna jest gotowa do działania,
które zapewnia nam ochronę i bezpieczeństwo. W moim
przypadku odbywało się to tak, że świadomość wewnętrzna
prowadziła ku ożywieniu wzorca obrony ciała i energia zaczęła
powracać do moich ramion. Pozwoliłem, by moje mięśnie
robiły to, co było im potrzebne. Ten ruch się przejawił i dzięki
temu nie powróciło uczucie bezradności. Uświadomienie sobie
tego procesu przyczyniło się do tego, że począłem odczuwać
wpływ na sytuację – odzyskiwać moc wewnętrzną. Podobne
procesy zachodziły podczas pracy terapeutycznej z Nancy, moją
wiele razy wspominaną tu pierwszą pacjentką. Okazało się, że
Nancy była w stanie wydostać się z pozycji przerażonej,
bezradnej czteroletniej dziewczynki osaczonej przez chirurgów.
Nowe doświadczenia, które się pojawiły, pozwoliły nam
przekroczyć bezradność i przerażenie.
Te aktywne reakcje o charakterze obronnym są ponownie
rozbudzane w następujący sposób: specyficzne napięcie
wewnętrzne sugeruje wykonanie szczególnego rodzaju ruchów.
Te ruchy przyjmują formę mikroruchów. Podczas wypadku
moje ramiona i ręce spontanicznie przyjęły pozycję, która mnie
chroniła w momencie uderzenia w przednią szybę i w jezdnię.
Później, gdy znajdowałem się w karetce, powróciłem do tych
instynktownych ruchów. Pozwoliłem im się rozwijać. Ten
proces pozwolił mi na świadome uaktywnianie włókien
mięśniowych. Nie mógł on się dopełnić w momencie wypadku
oraz tuż po nim i pozostawał poza świadomością. W momencie
uderzenia najpierw w szybę, a potem w jezdnię, odruch obronny
tych mięśni został w pewnej chwili powstrzymany. Mięśnie
znalazły się w stanie bezwładu, a znaczny potencjał energii
biologicznej nie został wykorzystany. Zamiast wejść w pozycję
bezradnej ofiary, rozwinąłem jednak postawę aktywną. Ponadto
rozbudzenie reakcji obronnych umożliwiło stopniowe
uwalnianie się energii wściekłości. Inaczej mówiąc, wybuchowa
energia, która mogłaby się wyrazić jako wściekłość
i chaotyczny odlot, została skanalizowana jako skuteczna,
ukierunkowana i zdrowa agresja. Odzyskanie mocy
wewnętrznej wynikało z przezwyciężenia poczucia porażki
i bezradności. Ożywiony został biologiczny system obrony.
Dzięki temu nastąpiły działania obronne i odzyskanie
cielesnych kompetencji. Tego rodzaju transformacja (jak to
zobaczymy w rozdziale 6) pomaga w przezwyciężeniu ukrytego
poczucia winy i ukrytych samooskarżeń. Wymienione uczucia
pojawiają się często w sytuacji, w której doświadczamy
poczucia bezradności i wypieramy wściekłość. Pasywny
charakter paraliżu oraz poczucia załamania zostaje
przekroczony dzięki przyjęciu postawy aktywnej, pełnej mocy.
Ożywienie tych instynktownych reakcji ma podstawowe
znaczenie w procesie uzdrawiania z traumy. Dlatego też –
podejmując ryzyko powtarzania się – naświetlę zagadnienie pod
nieco innym kątem.
Doświadczenie lęku pojawia się jako odpowiedź na
zagrażającą sytuację, z której człowiek nie może uciec. To, że
nie może uciec, jest faktem lub opinią tego człowieka 74. Kiedy
natomiast pierwotna reakcja walki lub ucieczki (czy też innej
reakcji obronnej) nie jest zablokowana, człowiek nie musi
doświadczać lęku. Zamiast tego pojawiają się czyste, pierwotne
doznania związane z walką lub ucieczką. Przypomnę, że reakcja
na zagrożenie obejmuje początkową mobilizację energii. Tylko
w przypadku, gdy te dwa działania nie mogą dojść do skutku,
jednostka zamiera z przerażenia, zamraża reakcje lub
bezwładnie upada. W przypadku Nancy ruchy nóg,
sygnalizujące ucieczkę przed nacierającymi chirurgami,
pozwoliły jej na odzyskanie sił. Z kolei ja pozwoliłem dopełnić
się ruchom ramion. Dzięki temu Nancy i ja odzyskaliśmy
poczucie zdolności do działania oraz osobistej mocy. Krok po
kroku nasze ciała uzyskiwały świadomość, że przetrwaliśmy
trudne doświadczenia i nie jesteśmy bezradnymi ofiarami.
Nasza istota pozostała żywa i nienaruszona.
Umocnienie aktywnych reakcji obronnych redukuje uczucie
lęku. Osoby, które doświadczyły traumy, uczą się tego, że lęk
nie musi być ściśle związany z paraliżem. Wtedy trauma
ustępuje. Ta przemiana pozwala przedefiniować sytuację
postrzeganą jako traumatyczna. Człowiek nadaje minionej
sytuacji inne znaczenie i ma inny obraz siebie.
Krok 6. Oddzielenie lęku i bezradności od reakcji
znieruchomienia
Moje czterdziestoletnie obserwacje poczynione podczas pracy
dały mi gruntowne zrozumienie problematyki traumy. Wynika
z nich, że fizjologiczna zdolność wchodzenia we wrodzoną
reakcję znieruchomienia (i wychodzenia z niej) stanowi klucz
do uniknięcia długotrwałych skutków traumy, jak również do
leczenia jej objawów, nawet tych głęboko zakorzenionych 75.
Zasadniczo dzieje się to poprzez oddzielenie lęku i poczucia
bezradności od (normalnie ograniczonej w czasie) biologicznej
reakcji znieruchomienia (opisałem to w rozdziale 4). Jednostce,
która doświadczyła traumy, możliwość kontaktu z doznaniami
znieruchomienia, choćby przez krótki czas, pozwala na
uwolnienie tego stanu i zapoczątkowuje rozpuszczanie lęku oraz
zamrożenia.
Równorzędne znaczenie w procesie uwalniania z traumy ma
zachowanie przez terapeutę powściągliwości. Chodzi o to, by
nie pozwolić pacjentowi na zbyt gwałtowny kontakt
z bolesnymi doznaniami. Gwałtowna próba oddzielenia lęku od
znieruchomienia może, podobnie jak w przypadku nagłej reakcji
chemicznej, doprowadzić do eksplozji, przerażenia i wtórnego
urazu. Dzięki miareczkowaniu pacjent jest krok po kroku
wprowadzany w kontakt z doznaniami znieruchomienia i z tego
kontaktu wyprowadzany. Dzieje się to wielokrotnie. Za każdym
razem pacjent powraca do równowagi i spokoju. Wychodzeniu
ze znieruchomienia towarzyszy uwalnianie silnych doznań
energetycznych, biologicznie połączonych z reakcją ucieczki
i wściekłego kontrataku. Zrozumiałe jest, że ludzie
doświadczają lęku zarówno w momencie wchodzenia
w znieruchomienie, jak też podczas wychodzenia z tego stanu.
Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Lęk przed wchodzeniem w znieruchomienie: unikamy
doznań związanych ze znieruchomieniem, ponieważ mogą być
one bardzo silne, wywoływać poczucie bezradności
i zagrożenia. Znieruchomienie może przypominać
doświadczenia związane ze śmiercią. Jeżeli uświadomisz sobie,
jak rutynowe działanie – konieczność nieruchomego siedzenia
w fotelu dentystycznym – przyprawia cię o niepokój,
zrozumiesz wyzwanie, jakie tworzy dobrowolne wejście w stan
znieruchomienia. Możesz sobie wyobrazić ból, którego
zaczniesz doświadczać w momencie, gdy odczujesz, że jesteś
osaczony i nie możesz uciec. Dla osób lękowych czy takich,
które doświadczyły traumy, pozostawanie nieruchomo podczas
tomografii komputerowej albo rezonansu magnetycznego może
być naprawdę przerażające. Podobne wyzwanie stoi przed
dziećmi w klasie. Muszą siedzieć nieruchomo w ławkach przez
całe godziny. Nie mogą się poruszyć ani rozciągnąć ciała. Dla
wielu dzieci niepewnych siebie i wrażliwych tego rodzaju
sytuacja jest nie do zniesienia. Wydaje mi się, że takie
doświadczenia przyczyniają się do powstania zespołu
nadpobudliwości psychoruchowej. Szczególnie odnosi się to do
dzieci, które doświadczały procedur medycznych związanych
z unieruchomieniem we wczesnym okresie życia: stosowania
metalowych usztywnień oraz klamer ortopedycznych
korygujących pozycję bioder, nóg, stawów skokowych albo
stóp. Działo się to w wieku rozwojowym, gdy zazwyczaj dzieci
uczą się chodzenia i badają otoczenie.
Nawet osobom dorosłym rozpoczynającym praktykę
medytacji z trudnością przychodzi siedzenie nieruchomo.
Szczęśliwcami są ci, którzy potrafią wejść do łóżka, chwilę
leżeć spokojnie i szybko usnąć. Jednak dla wielu osób
(przypuszczam, że dla większości) czas przeznaczony na sen
jest związany z doświadczaniem niepokoju. Bezskutecznie
próbują zasnąć, więc zaczynają liczyć owce. Ich umysł pędzi,
nie są one w stanie ufnie wpaść w objęcia Morfeusza. Zasypiają,
śnią (czasem koszmary) i budzą się nagle w nocy po
zakończeniu fazy REM. Śniąc, uciekają, by ocalić swoje życie,
lub bronią czyjegoś życia. Budzą się wówczas sparaliżowani.
Zadziałał mechanizm neurologiczny. Otrząśnięcie się z tego
normalnego sennego paraliżu może być przerażające. Dzieje się
tak zwłaszcza w tych przypadkach, gdy ktoś czuje się
oddzielony od swojego ciała (niejednokrotnie to element stanu
znieruchomienia). Spotkałem osoby, dla których paraliż
wywołany marzeniami sennymi jest interesujący, radosny,
a nawet mistyczny, wiąże się bowiem z doświadczeniami poza
ciałem. Osoby, które odbierają oddzielenie od ciała jako coś
przerażającego, reagują paniką. W przypadku ludzi dotkniętych
traumą znieruchomienie wywołane przez lęk manifestuje się
w bolesny sposób regularnie – we dnie i w nocy.
Choć czymś naturalnym jest tendencja do unikania
znieruchomienia, ma ona swoją cenę. Jeżeli unikasz
jakiegokolwiek doświadczenia, to twój umysł i ciało zapisują
ten fakt jako zagrożenie. Używając kolokwialnego określenia,
notują, że odrzuciliśmy trwanie w danym doświadczeniu. Z tego
powodu powiedzenie: „Czas leczy rany” nie odnosi się – jak
wspominałem – do traumy. Na krótką metę wyparcie doznań
związanych ze znieruchomieniem wydaje się (z punktu
widzenia naszego umysłu, skłonnego do zaprzeczeń) usuwać
paraliż i poczucie bezradności na margines. Po pewnym czasie
ta taktyka okazuje się pomyłką. Zamiatanie pod dywan nie
uwalnia od przeznaczenia, lecz czyni konfrontację ze stanem
znieruchomienia jeszcze bardziej przerażającą.
Z drugiej strony, jeśli pacjent jest zdolny do wykorzystania
miareczkowania i oscylacji, wówczas delikatnie i szybko
wejdzie w przestrzeń znieruchomienia. Dlatego reakcja
znieruchomienia może rozwijać się zgodnie ze swoją logiką
i zostać uwolniona w odpowiednim czasie.
Lęk przed wyjściem ze stanu znieruchomienia: zwierzę
żyjące w stanie dzikim wchodzi w stan znieruchomienia
i pozostaje bez ruchu przez określony czas. Następnie z taką
samą łatwością, z jaką zatrzymało się w bezruchu, zwierzę drga,
orientuje się ponownie w sytuacji i umyka. Jeżeli jednak obecny
jest drapieżnik, wówczas scenariusz się zmienia. Kiedy zwierzę
powraca do aktywności i widzi drapieżnika gotowego do
następnego (tym razem ostatecznego) ataku, wpada we
wściekłość i rusza do kontrataku lub rzuca się do gwałtownej,
nieukierunkowanej ucieczki. Ta reakcja jest naturalna
i pozarozumowa (instynktowna). W rozdziale czwartym
opisałem dręczoną mysz, która nagle przypuściła
nieoczekiwany atak na kota i umknęła. Widzimy więc, że
zwierzę po wyjściu ze znieruchomienia jest w stanie wykonać
gwałtowny atak na drapieżnika. Podobne zachowanie występuje
u ludzi. Kiedy osoba straumatyzowana nagle wychodzi ze stanu
paraliżu, może popaść w skrajny niepokój i we wściekłość.
Obawa przed wściekłością i innymi gwałtownymi doznaniami
powstrzymuje tę osobę przed wyjściem ze znieruchomienia.
Rozwiązaniem jest przygotowanie tej osoby przez terapeutę
i czujne kierowanie przez niego całym procesem.
Lęk przed wściekłością jest jednocześnie lękiem przed
zastosowaniem przemocy – wobec innych osób i wobec siebie.
Wyjście ze stanu znieruchomienia jest powstrzymywane przez
podwójne wiązanie: aby powrócić do życia, pacjent musi
odczuć energię wściekłości (i związane z nią doznania cielesne).
Jednocześnie te silne energie powodują, że pojawia się ryzyko
śmiertelnego uszkodzenia ciała. Ta możliwość działa jak
hamulec i pacjent nie może uwolnić bolesnych emocji.
Przypomnę, co na ten temat pisał Kahlbaum w 1874 roku:
„W większości przypadków katatonię poprzedzają rozpacz, lęk
i nastrój depresyjny. Są to afekty skierowane przez osobę
przeciwko sobie samej” 76. Przerwanie stanu znieruchomienia
wiąże się z bezpośrednim wyrażaniem wściekłości. Dlatego
często osoby straumatyzowane nieintencjonalnie kierują tę
energię przeciwko sobie w formie depresji, nienawiści do siebie
oraz samouszkodzeń. Brak umiejętności wyjścia ze stanu
znieruchomienia powoduje głęboką frustrację, poczucie wstydu
i silną nienawiść do siebie.
Terapeuta musi podejść do tego węzła gordyjskiego
w ostrożny sposób i rozsupływać go stopniowo. Powinien użyć
oscylacji i tonować intensywne agresywne doznania. W ten
sposób pomoże pacjentowi w wydobyciu się z pozycji
gotowości do kontruderzenia typu „zabij lub bądź zabity”.
Kiedy klient stopniowo otwiera się na akceptację intensywnych
doznań, pojawia się możliwość przejawienia się zdrowej agresji,
przyjemności i dobrego samopoczucia.
Nie jest niespodzianką to, że osoba straumatyzowana, jako
zwierzę uspołecznione, stara się powstrzymać wściekłość.
Przyjrzyjmy się jednak, do czego prowadzi konsekwentne
wypieranie wściekłości. Przede wszystkim potrzeba dużej
energii i nacisku wywieranego na (i tak już napięty układ
nerwowy), by powstrzymać wściekłość i inne pierwotne
emocje. Uwewnętrznienie gniewu na siebie samego
i jednocześnie powstrzymywanie się przed wybuchem prowadzi
do pojawienia się silnego wstydu i osłabienia, wręcz
wyczerpania. Ten proces jeszcze bardziej pogłębia złożoność
doświadczenia traumy i dokłada jej nową warstwę. Z tego
powodu miareczkowanie staje się kluczowym zabiegiem, dzięki
któremu nastąpi przerwanie samonapędzającego się cyklu
zawstydzenia.
W przypadku osób, które były molestowane i nadużywane,
samooskarżenia tworzą bazę do dalszych traumatycznych
doświadczeń w okresie dorosłości. Ponieważ znieruchomienie
jest odbierane jako postawa pasywna, wiele osób
z doświadczeniem gwałtu i molestowania odczuwa okropny
wstyd, że nie odparło ataku. Tego rodzaju percepcja sytuacji
i przytłaczające poczucie porażki pojawiają się niezależnie od
realnych okoliczności samego nadużycia. Osoba z traumą nie
bierze pod uwagę tego, że sprawca ataku miał nad nią
przewagę: był silniejszy i wyższy. Nie rozpoznaje też faktu, że
znieruchomienie mogło ją ochronić przed poważniejszymi
obrażeniami, a nawet przed śmiercią 77. Nie dołączam tutaj
dodatkowych informacji na temat wstydu w rodzinie, w której
występuje kazirodztwo. Jest to bowiem szczególnie złożony
układ, objęty tajemnicą i zdradą. Nie chcę więc komplikować
swoich rozważań.
Kiedy osoby z doświadczeniem traumy ponownie odzyskują
poczucie sprawczości i mocy, stopniowo docierają do miejsca,
w którym możliwe jest wybaczenie samemu sobie oraz
samoakceptacja. Uświadamiają sobie wówczas ze
współczuciem, że zarówno ich znieruchomienie, jak też ich
wściekłość są motywowane impulsami biologicznymi. Nie są
powodem do wstydu. Pacjenci są w stanie przyjąć wściekłość
jako część siebie – jako niezróżnicowaną energię. Rozpoznają,
że jest ona siłą chroniącą życie i może zostać użyta dla ich
dobra.
Ponieważ ma to podstawowe znaczenie w procesie
uwalniania traumy, powtórzę, że lęk, który podtrzymuje
znieruchomienie, ma dwie różne formy: lęk przed wejściem
w znieruchomienie oraz lęk przed wyjściem ze
znieruchomienia. Ten pierwszy wiąże się z obawą przed
paraliżem, poczuciem osaczenia, bezradnością i śmiercią. Ten
drugi zaś z obawą przed intensywną energią wściekłości, która
może prowadzić do kontrataku. Znieruchomienie jest stanem
obwarowanym z dwóch stron (lęk przed wejściem, lęk przed
wyjściem) i odpornym na zmianę. Jednak wykwalifikowany
terapeuta potrafi pomóc klientowi w oddzieleniu lęku od
znieruchomienia. Pobudza proces, w którego trakcie
znieruchomienie zostaje uwolnione we właściwym czasie.
Wtedy też pacjent robi krok do przodu, co jest samo w sobie
nagradzające. To doświadczenie ruchu do przodu rozprasza lęk,
poczucie osaczenia i bezradności. Zostają zerwane więzy
przerażenia i paraliżu.
Lęk zostaje oddzielony od doznań płynących ze
znieruchomienia. Możesz wówczas zapytać, dokąd odszedł.
Krótka, a jednocześnie kłopotliwa w odbiorze odpowiedź brzmi:
kiedy lęk został poddany miareczkowaniu, okazało się, że nie
istnieje w sposób substancjalny, jako niezależny byt.
Oczywiście, chodzi o lęk, który pojawił się w momencie
traumatyzującego wydarzenia. Natomiast dalszy proces
wyglądał w ten sposób, że dana osoba wywołała
i podtrzymywała nowy stan lękowy (w sensie dosłownym –
nadal zastraszała siebie). Stała się w ten sposób własnym
prześladowcą i przeciwstawiała się doznaniom płynącym ze
stanu znieruchomienia oraz uczuciu wściekłości. Paraliż sam
w sobie nie musi przerażać. Przerażenie pojawia się, ponieważ
reagujemy oporem, by nie poczuć się sparaliżowani. Ponieważ
nie rozpoznajemy faktu, że stan znieruchomienia jest doznaniem
ograniczonym w czasie i ponieważ nasze ciała przestały
rejestrować fakt, że w chwili obecnej już jesteśmy bezpieczni,
pozostajemy uwięzieni w przeszłości. Mamy kłopot
z funkcjonowaniem tu i teraz. Oscylacja pozwala rozpuścić
istniejący opór. Najlepiej będzie, gdy wsłuchamy się w słowa
piosenki grupy muzycznej Dana Hicksa (popularnej w latach
60.): „To ja jestem tym, który obawia się siebie samego… Nie
chcę zastraszać siebie”.
Podczas terapii proces miareczkowania rozwija się sam
z siebie i prowadzi ku stopniowemu zanikaniu lęku oraz ku
pełnemu doświadczaniu reakcji znieruchomienia. Często
pacjenci zauważają to fizyczne doznanie i komentują je: „Czuję
się sparaliżowany i nie mogę się poruszyć”, „Czuję się, jakbym
był martwy” lub nawet „To zabawne. Jestem martwy, ale to
wcale mnie nie przestrasza”. Ponadto pacjent może doświadczać
stanu błogości, podobnego do doświadczeń opisywanych
w literaturze przedmiotu, znanych jako stany bliskie śmierci.
Podczas wychodzenia ze znieruchomienia ludzie mogą
informować, że odczuwają drżenie i wibracje w całym ciele lub
że „czują się głęboko ożywieni i prawdziwi”. Kiedy naturalna
wewnętrzna reakcja paraliżu wygaśnie, doznania, które
wyrażają czystą energię, mogą zostać zaakceptowane. Jednostka
doświadcza energii oswobodzenia, macierzyńskiej opieki,
wdzięczności, witalności. Mistyczny poeta William Blake
w następujących słowach opisuje wewnętrzny związek energii
z ciałem: „Ciało to część Duszy, która przejawia się poprzez
Zmysły. W obecnym czasie Dusza manifestuje się poprzez Ciało
i Zmysły. Energia pochodząca z Ciała stanowi istotę życia…
Energia jest czystym zachwytem”.
Krok 7. Uwolnienie nadmiernego pobudzenia dzięki
delikatnemu odreagowaniu i wyzwoleniu silnej energii
zmobilizowanej w trakcie działań chroniących życie
Kiedy pacjent zastąpi bierne reakcje aktywnymi działaniami,
jest gotów, by wyjść ze stanu znieruchomienia. Pojawia się
wówczas szczególny proces fizjologiczny. Pacjent doświadcza
fal mimowolnego drżenia i trzęsienia się. Pojawiają się
spontaniczne zmiany w oddychaniu. Oddech, który był płytki
i napięty, zmienia się w głęboki i rozluźniony. Te mimowolne
reakcje służą rozładowaniu energii zmobilizowanej przez
organizm do ucieczki albo walki. Być może najlepszą drogą do
uświadomienia sobie, w jaki sposób dochodzi do uwolnienia
zatrzymanej energii, jest posłużenie się przykładem
zaczerpniętym z fizyki. Wyobraź sobie sprężynę, która jest
przymocowana do znajdującego się nad tobą sufitu. Chwytasz
za obciążnik na końcu tej sprężyny i pociągasz do dołu.
Powstaje potencjał energii. Następnie uwalniasz obciążnik,
a sprężyna zaczyna się ruszać w górę i w dół. Trwa to dopóty,
dopóki energia ruchu nie ulegnie wyczerpaniu. W ten sposób
energia w naciągniętej sprężynie przekształca się w energię
kinetyczną. Sprężyna przechodzi w stan spoczynku, gdy
zostanie uwolniona cała energia kinetyczna.
Uwolnienie traumatycznej aktywacji i odbudowa
równowagi

Rysunek 5.4 Naciągnięcie sprężyny zwiększa zawartą w niej energię


potencjalną. Uwolnienie sprężyny przemienia tę energię w energię
kinetyczną. Kiedy energia kinetyczna ulegnie wyczerpaniu, następuje stan
równowagi.

Na tej samej zasadzie mięśnie człowieka są napełniane


energią, przygotowuje je to do działania. Kiedy zmobilizowana
energia nie może zostać użyta w działaniu (tym działaniem
może być walka lub ucieczka oraz zesztywnienie, wycofanie,
zrobienie uniku bądź skrętu ciała), zostaje zatrzymana jako
ślady pamięciowe w systemie sensomotorycznym. Następnie,
jeżeli pojawi się specyficzny bądź niespecyficzny bodziec
wywołujący świadome albo nieświadome skojarzenia
z zagrożeniem, uruchamiane są reakcje hormonalne
i chemiczne. Człowiek reaguje tak, jakby dawne
niebezpieczeństwo było obecne tu i teraz. Ta energia może
zostać uwolniona w postaci drżenia i wibrowania. Podejmę
ryzyko uproszczenia opisu procesu i powiem, że ten sam
potencjał energetyczny, który został zmobilizowany w celu
podjęcia walki lub ucieczki, musi zostać wykorzystany poprzez
skuteczne działanie lub uwolniony w postaci drżenia i trzęsienia
się. Ten proces czasem przebiega dramatycznie, a czasem
łagodnie. Może przyjąć formę delikatnych ruchów mięśni
i zmian temperatury skóry. Reakcje o charakterze obronnym
i ochronnym, które nie mogły się dopełnić (i zostały zachowane
jako energia potencjalna), są uwalniane dzięki tym
mikroruchom mięśni. Mikroruchy bywają wręcz niezauważalne
i niekiedy określa się je mianem tendencji do ruchu.
Opisany proces łączy kroki od 4 do 7.
Krok 8. Pobudzenie mechanizmów samoregulacji,
odbudowanie dynamicznej równowagi
Bezpośrednią konsekwencją uwolnienia energii życiowej, która
została zmobilizowana w celu ucieczki lub walki, jest
przywrócenie równowagi (jak w przykładzie ze sprężyną).
Żyjący w XIX wieku fizjolog Claude Bernard, uważany za ojca
eksperymentalnej fizjologii, ukuł termin „homeostaza”. Pod tym
pojęciem rozumiał „stałość wewnętrznego środowiska (milieu
interieur) jako warunek swobodnego i niezależnego życia” 78.
Ponad sto pięćdziesiąt lat później pojęcia homeostazy
używano w celu określenia podstawowego prawa kierującego
życiem. Nie stosuję tego terminu. Ponieważ równowaga nie jest
czymś statycznym, mówię o „dynamicznej równowadze”
zamiast o homeostazie. Rozumiem poprzez to sytuację, gdy
układ nerwowy zostaje nadmiernie pobudzony w odpowiedzi na
zagrożenie, a następnie wyłączony. Ten proces pobudzania
i wyłączania powtarza się wielokrotnie. W rezultacie
wyłączanie napięcia odtwarza poziom pobudzenia, który istniał
przed zadziałaniem zagrażającego bodźca, jak również
przyczynia się do ustanowienia stanu zrelaksowanej czujności.
Następnie pomaga w osiągnięciu siły i witalności.
W ostatecznym rozrachunku doświadczenie równowagi,
odczuwane na poziomie wisceralnym i wewnątrz organizmu,
prowadzi do poczucia dobrostanu i zdrowia. Dzięki temu
przekonujesz się, że niezależnie od tego, jak przykre może być
doświadczenie pobudzenia, zawsze możesz powrócić do
bezpiecznego domu, który znajduje się we wnętrzu twego
organizmu.
Krok 9. Skierowanie uwagi klienta na bycie tu i teraz, na
kontakt z otoczeniem
Traumę możemy określić jako utratę umiejętności bycia
obecnym w czasie teraźniejszym i kontaktowania się z innymi
ludźmi we właściwy sposób. Wraz z przywróceniem
dynamicznej równowagi pojawia się realna zdolność bycia tu
i teraz. Towarzyszą temu potrzeba i umiejętność społecznego
zaangażowania.
Umiejętność społecznego zaangażowania ma duże znaczenie
dla zdrowia i osobistego poczucia szczęścia. Jako dzieci
byliśmy włączeni w społeczny układ nerwowy swoich rodzin.
W relacjach rodzinnych znajdowaliśmy radość. Ponadto
fascynacja twarzą matki, którą przeżywa dziecko, prowadzi do
przenoszenia takiej postawy na otoczenie. Dziecko przeżywa
swoje otoczenie z zadziwieniem, zaskakują je kształty
i struktura przedmiotów. Żywość percepcji czyni postrzegane
kolory wibrującymi. Przed oczami dziecka pojawia się cud
życia.
Zaangażowanie w systemy społeczne prowadzi do
wewnętrznego uspokojenia. Zapobiega temu, by nasz organizm
został owładnięty nadmiernym pobudzeniem lub też zamroził
się w postawie załamania i poddania. To odgałęzienie układu
nerwowego, które odpowiada za nasze relacje społeczne, tworzy
energię zapobiegającą problemom kardiologicznym oraz
wzmacnia system odpornościowy. Z tego właśnie powodu, być
może, osoby, które mają dobre relacje społeczne, żyją dłużej i są
zdrowsze. Ich zdolności poznawcze utrzymują się w dobrym
stanie do późnego wieku. W jednym z badań stwierdzono, że
gra w brydża redukuje objawy demencji. Czynnikiem
odpowiedzialnym za ten proces są nie zdolności związane z grą
(liczenie, przewidywanie), lecz zdolność utrzymywania
kontaktu społecznego w trakcie gry 79.
Podsumowanie: Zaangażowanie w świat społeczny oznacza
nie tylko bycie tu i teraz, lecz również niesie ze sobą poczucie
przynależności oraz bezpieczeństwa. Tak więc uwolnienie
pacjentów z poczucia izolacji, którą wywołują lęk
i znieruchomienie, tworzy potencjał wolności. Uwalnia od
kłopotliwych objawów, generuje energię do ustanawiania
satysfakcjonujących kontaktów i relacji.
ROZDZIAŁ 6
Mapa terapii

Mapa nie jest rzeczywistym terytorium, ale z pewnością pomaga


poruszać się po nim.
Peter A. Levine

M apa pomaga poruszać się po danym terenie, na przykład


odnaleźć jakąś ulicę miasta. Natomiast mapa ludzkiego
organizmu 80 pomaga w poznawaniu traumy i wspiera proces jej
leczenia. Stephen Porges, dyrektor Centrum Badań nad Ciałem
i Mózgiem na wydziale psychiatrii Uniwersytetu Illinois, jest
autorem przełomowego dzieła. W elokwentny i wsparty
wieloma dowodami naukowymi sposób stworzył drogocenną
mapę. Ta mapa pokazuje, w jaki sposób psychofizjologiczne
systemy organizmu sterują procesami, w których wyniku
pojawia się i trwa stan traumy. Te same systemy
psychofizjologiczne wpływają również na pojawienie się
dobrego samopoczucia oraz poczucia bezpieczeństwa
i przynależności. Opracowana przez Porgesa poliwagalna teoria
emocji (polyvagal theory of emotion) 81 zainspirowała mnie i na
jej podstawie stworzyłem metodę uzdrawiania i integracji, którą
przedstawiłem w rozdziale 5. Omawiana teoria wyjaśnia,
dlaczego zawodzą niektóre metody stosowane w psychoterapii
traumy.

Porges twierdzi, że praca układu nerwowego człowieka oraz


zachowania i emocje są warunkowane przez trzy podstawowe
energetyczne systemy neuronalne. Najbardziej prymitywny
z nich (istnieje od około pięciuset milionów lat) obecny był już
u pierwszych gatunków ryb 82. Jego funkcje obejmują
znieruchomienie, podtrzymanie metabolizmu oraz wyłączenie.
Działania tego systemu podtrzymują pracę narządów
wewnętrznych człowieka.

Następnie w procesie ewolucji wyłonił się współczulny układ


nerwowy. Zawiaduje on, jak wspominałem, pobudzeniem
energetycznym organizmu. Pochodzi od gadów i ukształtował
się około trzystu milionów lat temu. Jego zadanie polega na
mobilizowaniu i podrywaniu do działania (jak w wypadku
reakcji typu uciekaj lub walcz). Zawiaduje on działaniem
kończyn.
Trzeci system jest charakterystyczny wyłącznie dla ssaków.
Rozwinął się około osiemdziesięciu milionów lat temu i jest
filogenetycznie najmłodszy. Ten neuronalny subsystem osiągnął
najwyższą doskonałość u naczelnych. Zawiaduje
kompleksowymi zachowaniami o charakterze społecznym.

Zachowania społeczne kontrolowane są przez układ


przywspółczulny. Do tego układu należy nerw błędny, zwany
„inteligentnym”. Neuroanatomicznie jest on związany
z nerwami czaszkowymi, które odpowiadają za ruchy mięśni
twarzy i wokalizację.
Ten trzeci układ na poziomie nieświadomym uruchamia
mięśnie gardła, twarzy, ucha środkowego, serca i płuc, które
współpracują przy komunikowaniu naszych emocji nam samym
oraz innym ludziom 83. Ten system o najwyższym stopniu
złożoności kieruje zachowaniami społecznymi związanymi
z budowaniem relacji i więzi społecznych. Wymieniony
system uruchamia także inteligencję emocjonalną. Na rysunku
6.1 pokazano podstawowe podsystemy w układzie nerwowym
ssaków. Więcej szczegółów można znaleźć na Ilustracji B.
Ukazuje ona wzajemne oddziaływanie nerwu błędnego oraz
narządów wewnętrznych. Podstawowe funkcje wszystkich
filogenetycznie zróżnicowanych struktur nerwowych zostały
zobrazowane na rysunkach od 6.2 a do 6.2 d.
Uproszczony schemat ilustrujący składowe teorii
poliwagalnej

Rysunek 6.1
Rysunek 6.2 a Rysunek pokazuje, na jakie części ciała wpływa każdy
z ewolucyjnie rozwiniętych subsystemów nerwowych.

Systemy nerwowe są przystosowane do wykrywania


potencjalnego ryzyka istniejącego w otoczeniu. Jest to proces
nieświadomej ewaluacji, który Porges nazwał neurocepcją 84.
Jeżeli jednostka percypuje otoczenie jako bezpieczne, wówczas
układ związany z zachowaniami społecznymi wyłącza bardziej
pierwotne struktury (układu limbicznego i pnia mózgu)
kontrolujące zachowania typu uciekaj lub walcz. Jeśli coś cię
zaniepokoiło, możesz zostać uspokojony przez inną osobę.
Przykładem jest matka, która mówi do dziecka: „Wszystko
w porządku. To tylko podmuch wiatru”.
Daje się zauważyć pewną prawidłowość w zachowaniach
społecznych. Kiedy ktoś czuje niepokój lub zagrożenie,
najpierw spogląda na inne osoby. Oczekuje, że ich wyraz twarzy
oraz głos pomogą określić, co się dzieje. Istotne jest także
komunikowanie uczuć przez jednostkę. W ten sposób może się
ona przyczynić do zagwarantowania zbiorowego
bezpieczeństwa. Te reakcje określa się mianem społecznego
przywiązania. Przywiązanie do rodzica jest rzeczywiście jedyną
obroną, którą dysponuje dziecko. Nie jest bowiem ono zdolne
do walki ani ucieczki. Przywiązanie jest ogólnym sposobem
zachowania wśród ssaków i naczelnych. To strategia mająca na
celu zapewnienie bezpieczeństwa w obliczu zagrożenia ze
strony drapieżnika. Dzięki temu, że jednostki reagują jako
zbiorowość, zmniejsza się prawdopodobieństwo, że drapieżnik
schwyta którąś z nich. Wewnątrz grupy relacje są natomiast
regulowane przez mechanizm „bycia przyjaznym”. Jeżeli jakaś
jednostka w twojej grupie w pewien sposób zagraża twojemu
bezpieczeństwu, najpierw próbujesz „być miły”. Walka lub
ucieczka są możliwymi rozwiązaniami, lecz nie stosujesz ich
natychmiast.
Jeśli zachowania prospołeczne nie rozładowują napiętej
sytuacji, dochodzi do uruchomienia systemów mniej
rozwiniętych. Mobilizujemy energię, by zareagować walką lub
ucieczką. W sytuacji, gdy nie mogą skutecznie funkcjonować
systemy wyższe: system związany ze społecznym
zaangażowaniem i z reakcją walki lub ucieczki, jak również
w sytuacji, gdy śmierć staje się nieuchronna, aktywność
przejmuje system najbardziej pierwotny. Steruje on reakcjami
znieruchomienia, wyłączenia i dysocjacji 85.
Zasada hierarchii systemów w obrębie układu nerwowego po
raz pierwszy została sformułowana przez znakomitego
neurologa końca XIX stulecia Hughlingsa Jacksona 86.
Pozostaje ona fundamentalną zasadą neurologii 87. Jest też
podstawowym założeniem teorii Porgesa. Jackson
zaobserwował, że kiedy mózg zostanie uszkodzony czy
poddany działaniu stresu, cofa się do mniej subtelnych,
ewolucyjnie wcześniejszych sposobów funkcjonowania.
Jeżeli następuje ozdrowienie, regresja się cofa i powracają
bardziej złożone funkcje mózgu. Jest to przykład procesu, który
przebiega na poziomie podstawowym. Podobne zjawisko
zachodzi podczas terapii traumy.
Korzenie ewolucyjne

Rysunek 6.2 b Kontrola nerwowa sprawowana przez trzy systemy


filogenetyczne: system prymitywnego nerwu błędnego, system współczulny
oraz „inteligentny” system nerwu błędnego u ssaków.

Im bardziej pierwotny jest dany system operacyjny, z tym


większą siłą może zapanować nad wszystkimi funkcjami
organizmu. Dzieje się to poprzez hamowanie bardziej
złożonych, ewolucyjnie późniejszych funkcji. Zwłaszcza system
odpowiedzialny za reakcję znieruchomienia całkowicie wyłącza
system społecznego zaangażowania i więzi społecznych. Kiedy
jesteś śmiertelnie przestraszony, zostajesz pozbawiony zasobów,
które odpowiadają za działania społeczne i utrzymanie
wewnętrznego spokoju. Także współczulny układ nerwowy
blokuje system społecznego zaangażowania. Nie czyni tego
jednak z tak dużą siłą, jak robi to system odpowiedzialny za
reakcję znieruchomienia. Ten ostatni system jest najbardziej
pierwotnym spośród trzech systemów obronnych.
Znieruchomienie oraz nadmierne pobudzenie, jak to
wcześniej wyjaśniałem, stanowią organiczne reakcje na
zagrożenie i przedłużony stres. Kiedy te reakcje zostają
uruchomione w odpowiedzi na zagrożenie, człowiek reaguje
rozpoczęciem walki lub ucieczką bądź czuje się schwytany
i reaguje znieruchomieniem. Percepcja jednostki może stać się
niezależna od zewnętrznej sytuacji, w chwili gdy zamanifestują
się te pierwotne reakcje. Układ nerwowy człowieka ma kłopot
z odróżnieniem potencjalnego zagrożenia pojawiającego się
w otoczeniu (np. poruszający się cień) od uwikłania w sytuację
z przeszłości 88.
Gdy napięcie jest generowane z wnętrza (z mięśni i trzewi),
człowiek znajduje się pod silną presją, by zlokalizować źródło
zagrożenia w otoczeniu. Jeżeli okazuje się to niemożliwe,
powstaje przekonanie, że zagrożenie istnieje, choć nie da się
zidentyfikować jego źródła.
Osoby, które doświadczyły silnej traumy, oraz takie, które
chronicznie były nadużywane i zaniedbywane, znajdują się pod
silnym wpływem systemu znieruchomienia/zamknięcia.
Z drugiej strony osoby, które doświadczyły traumy (lecz było
to wydarzenie jednorazowe), znajdują się pod wpływem
systemu współczulnego – mechanizmu walki lub ucieczki.
Pojawia się u nich skłonność do reakcji nawrotowych
i przyspieszonego rytmu serca.
Teoria poliwagalna: Filogenetyczne fazy rozwojowe
kontrolnych mechanizmów układu nerwowego
{: ._idGenObjectAttribute-13} Rysunek 6.2 c
Filogenetyczne etapy rozwojowe systemu współczulnego oraz
poliwagalnego.
Teoria poliwagalna: ewolucyjne subsystemy
emocjonalne

{: ._idGenObjectAttribute-13} Rysunek 6.2 d Wpływ


filogenetycznych subsystemów nerwowych na zwiększenie
(znak +) bądź zmniejszenie (znak –) aktywności narządów
człowieka.
W pewnych badaniach poddano analizie za pomocą
czynnościowego rezonansu magnetycznego (fMRI) aktywność
mózgu osób, które cierpiały z powodu PTSD. Osoby te podczas
badania czytały relacje z traumatyzujących wydarzeń. Były to
dokładne, szczegółowe opisy wydarzeń takich jak wypadki
i gwałty 89. W zapisie fMRI aktywne obszary mózgu miały
kolory tęczy 90. Kolory chłodne wskazują na względny spadek
aktywności mózgu, natomiast kolory ciepłe mogą wskazywać
na wzrost jego aktywności. Napięcie u osób poddanych badaniu
zostało zwiększone przez fakt unieruchomienia ich głowy
w zamkniętej kapsule, w której panuje hałas. Wyniki badań
wykazały u co najmniej 30 proc. badanych spadek aktywności
określonych struktur mózgowych: wyspy oraz kory zakrętu
obręczy. Osoby te wykazywały też objawy dysocjacji
i znieruchomienia.
Grupa badanych składała się w 70 proc. z osób, które
cierpiały na mniej złożone objawy, wynikłe z nadmiernego
pobudzenia współczulnego układu nerwowego. W ich
przypadku nastąpił wzrost aktywności wymienionych wcześniej
struktur mózgu 91. Wyspa oraz kora zakrętu obręczy otrzymują
informacje sensoryczne z receptorów położonych w ciele. Te
struktury są odpowiedzialne za tworzenie podstawy naszej
tożsamości 92. Zmniejszona aktywność sygnalizuje dysocjację,
natomiast wzrost aktywności związany jest z nadmiernym
pobudzeniem.
Podczas wielu lat praktyki zetknąłem się z osobami
mającymi objawy pochodzące z obu systemów (zmniejszoną
i zwiększoną aktywność). Tak było w większości przypadków.
Sposób przejawiania się objawów warunkowało wiele
czynników: typ doznanego traumatycznego urazu, wiek,
w którym był pacjent, gdy doszło do urazu. Myślę, że znaczenie
mają także płeć oraz uwarunkowania konstytucjonalne. Ponadto
konfiguracja objawów przejawiających się u danego pacjenta
ma tendencje do zmiany w czasie, a nawet podczas jednej sesji
terapii 93. Co najważniejsze, leczenie traumy musi być
prowadzone odpowiednio do tego, który z trzech systemów
(pokazanych na rysunku 6.2 d) jest w danej chwili
aktywizowany, a który pozostaje w stanie latencji.
Aby odpowiednio prowadzić proces transformacji traumy
i uzdrawiania z niej, terapeuta musi umieć odczytywać oznaki
aktywizacji tych systemów i podążać za nimi. Każdy z tych
hierarchicznych systemów poliwagalnych powoduje swoiste
reakcje autonomiczne i mięśniowe. Terapeuta musi zauważać
wskaźniki tych reakcji: zmiany zabarwienia skóry, zmiany
oddechu, postawy ciała, wyrazu twarzy. W ten sposób może
określić fazę, w której znajduje się pacjent: znieruchomienie,
nadmierne pobudzenie lub zaangażowanie społeczne. Może też
spostrzec moment, w którym pacjent przechodzi z jednej fazy
do drugiej.
Jeśli ponownie przeczytamy opis sesji terapeutycznej
z Nancy (rozdział 2), zauważymy, że pacjent przechodzi
szaleńczą gonitwę między trzema wymienionymi systemami.
Z każdym z tych systemów należy pracować w specyficzny
sposób 94. Na przykład, kiedy pacjent znajduje się w stanie
pobudzenia (współczulny układ nerwowy), terapeuta może
zaobserwować napinanie się mięśni karku (szczególnie mięśnia
pochyłego przedniego, mięśnia mostkowo-obojczykowo-
sutkowego i górnych mięśni barków), usztywnienie postawy,
niepokój ruchowy, rozbiegany wzrok, rozszerzenie źrenic,
gwałtowny oddech, zimne dłonie (czasem sine koniuszki
palców), bladość skóry twarzy, pot na czole i na dłoniach,
przyspieszenie tętna (zauważalne w pulsowaniu tętnicy szyjnej).
Z kolei pacjent, który wchodzi w stan wyłączenia, ma
zafiksowany wzrok i zwężone źrenice, znacznie spłycony
oddech, gwałtowne spowolnienie akcji serca. Jego skóra często
staje się ziemista, chorobliwie biała lub szara. Natomiast osoba,
która jest w stanie równowagi, ma tętno w granicach 70 uderzeń
na minutę, swobodnie oddycha, ma przyjemnie ciepłe dłonie
i źrenice średniej wielkości. Terapeuci nie są wyszkoleni
w prowadzeniu tego rodzaju obserwacji (chociaż mogą zdobyć
nieco informacji, oglądając serial telewizyjny Lie to Me).
Jeżeli weźmiemy pod uwagę trzy wymienione wcześniej
sposoby instynktownej obrony organizmu (walkę, ucieczkę,
znieruchomienie), to stan znieruchomienia jest sterowany przez
najbardziej pierwotny subsystem fizjologiczny. (Impulsy
nerwowe są przekazywane przez niezmielinizowaną część
nerwu błędnego). Ten subsystem kontroluje przepływ energii
i zostaje uaktywniony w sytuacji, gdy człowiek postrzega
nieuchronność śmierci 95. Perspektywa śmierci może być
wynikiem zagrożenia zewnętrznego lub wewnętrznego. W tym
drugim przypadku chodzi o poważne choroby lub zranienia.
(Może też chodzić o silny i długotrwały stres). W obu
przypadkach człowiek zamiera i kumuluje energię witalną.
Kiedy włącza się ten najbardziej archaiczny układ, który ma
zapewnić przetrwanie, człowiek się nie rusza, prawie nie
oddycha, głos ma zduszony, nie może płakać. Trwa tak i czeka
na śmierć. Reakcja znieruchomienia trwa krótko. Jeśli
utrzymuje się chronicznie, człowiek tkwi w szarej przestrzeni
niebytu. Nie wie, czy jeszcze żyje, czy już umarł. Podstawowe
zadanie terapeuty polega wówczas na zaktywizowaniu energii
życiowej pacjenta. Terapeuta musi uświadomić sobie, że pacjent
znajduje się w stanie fizjologicznego paraliżu i załamania.
Dlatego winien ustabilizować jego energię, a następnie
zmobilizować jej świeże zasoby, pobudziwszy do działania
układ współczulny. Następnym krokiem jest delikatne
prowadzenie pacjenta przez proces aktywizacji, który ma na
celu przywrócenie równowagi. Pacjent powraca do „tu i teraz”,
może wchodzić w relacje społeczne.
Kiedy pacjent wychodzi ze stanu znieruchomienia, włącza
się współczulny układ nerwowy, który zawiaduje reakcjami
walki lub ucieczki. Przypomnijmy sobie, jak Nancy wychodziła
ze stanu pobudzenia układu współczulnego (jej serce zaczęło
gwałtownie bić) i weszła w fazę bezradnego przerażenia oraz
nagłego załamania (wtedy akcja serca uległa znacznemu
zwolnieniu). W końcu zmobilizowała energię i uaktywniła
mięśnie służące do ucieczki. Uciekała przed atakiem
domniemanego tygrysa i wyzwoliła stłumioną wcześniej
energię. Gdy pacjent jest w fazie pobudzenia układu
współczulnego, ważne zadanie terapeuty polega na tym, by
umożliwić mu pomieszczenie intensywnych doznań bez
poczucia bycia przytłoczonym przez nie (opisałem ten proces
w rozdziale 5). Pacjent jest w stanie odczuć i pomieścić w sobie
intensywne fale energii oraz doznania związane
z traumatycznymi wydarzeniami. Doznania sensoryczne
obejmują wibrowanie, swędzenie, fale gorąca i dreszczy (te
zjawiska opisałem w rozdziale 1 i 2). Kiedy pacjent jest w stanie
okiełznać dzikiego konia własnych emocji i stopniowo
zaprzyjaźnić się z nimi, następuje uwolnienie energii, która była
poprzednio związana w nadmiernym pobudzeniu. Jest to
pierwszy etap prowadzący do przywrócenia samoregulacji
i powrotu do równowagi.
Następnie włącza się system zaangażowania społecznego –
trzeci z ewolucyjnych subsystemów. Pacjent, który potrafił
wyjść ze stanu znieruchomienia i poradził sobie z nadmiernym
pobudzeniem, zaczyna doświadczać uzdrawiającego spokoju.
W miarę rozwoju poczucia „bycia w porządku” i pojawienia się
dobrego samopoczucia, aktywizuje się potrzeba kontaktów
społecznych twarzą w twarz 96. Ponieważ ta potrzeba mogła nie
być zaspokajana podczas wczesnych faz rozwojowych (lub
mogła zostać powiązana z doświadczeniem wstydu, inwazji
i nadużycia), osoby straumatyzowane potrzebują wsparcia
w przekraczaniu tej bariery społecznej. Tego rodzaju proces
terapeutyczny może być prowadzony jedynie wtedy, kiedy
pacjent na poziomie fizjologicznym jest gotowy do wejścia
w relacje społeczne. Oznacza to, że jego układ nerwowy
przestał być zdominowany przez systemy znieruchomienia oraz
nadmiernego pobudzenia.
Kiedy terapeuta potrafi serdecznie przyjąć przeżycia
cierpiącego pacjenta, ma to silny skutek uzdrawiający. System
znieruchomienia oraz system nadmiernego pobudzenia
wywierają spory wpływ na pacjenta i odcinają go od relacji
społecznych. Tym większe znaczenie mają: moc, która płynie
z ustanowienia autentycznego kontaktu twarzą w twarz (między
terapeutą a pacjentem), i właściwy dotyk. Lekarka pediatra,
która usiadła obok mnie po wypadku, wniosła promyk nadziei,
że sprawy potoczą się pomyślnie. Dzięki temu poradziłem sobie
z trudną sytuacją.
Moc widoku czyjejś życzliwej twarzy została trafnie
przedstawiona w filmie Cast Away: Poza światem. Tom Hanks
gra rolę Chucka Nolanda, pracownika firmy kurierskiej
ocalałego z katastrofy lotniczej, który znalazł się na bezludnej
wyspie. W jednej z paczek wyrzuconych przez fale na brzeg
Chuck znalazł białą piłkę do siatkówki firmy Wilson.
Przypadkowo zrobił na niej odcisk swojej zakrwawionej dłoni.
Szybko zauważył, że ten odcisk przypomina ludzką twarz.
Chuck dorysował na tej twarzy oczy oraz usta i nadał tak
powstałej maskotce imię Wilson. Traktował ją przez cały czas
pobytu na wyspie jak towarzysza niedoli 97. Wkrótce Wilson
stał się powiernikiem jego najskrytszych myśli i adresatem
licznych monologów. Pewnego dnia w odruchu bezradnej
wściekłości Chuck cisnął piłkę do oceanu. Wówczas dotarło do
niego, jak bardzo przywiązał się do Wilsona, i popłynął,
walcząc z falami, by go odzyskać.
Historia relacji Nolanda i jego piłki przypomina
doświadczenia Konrada Lorenza. Małe kaczuszki, gdy zostały
pozbawione matki zaraz po wykluciu, przywiązały się zastępczo
do białej piłki 98. Nie reagowały potem na obecność prawdziwej
kaczki.
Po kilku latach Chuck zdał sobie sprawę, że albo opuści
wyspę, albo pozostanie na niej na zawsze. Zbudował więc
prymitywną tratwę i popłynął w nieznane. Któregoś dnia
całkowicie wyczerpany zapadł w gorączkowy sen. W tym czasie
fale zepchnęły Wilsona z tratwy. Chuck ocknął się, ale było za
późno. Wilson odpłynął tak daleko, że nie udało się go
odzyskać.

Kontakt twarzą w twarz, z serca do serca, pomaga nam


w uśmierzeniu wewnętrznego bólu. Podczas pracy z pacjentem
terapeuta winien rozpoznać pierwotną siłę, którą mają systemy
znieruchomienia oraz nadmiernego pobudzenia. Jednocześnie
musi być świadom, że kontakt twarzą w twarz oraz nawiązanie
relacji działa na pacjenta uspokajająco, pozwala odpowiedzieć
na jego najgłębsze potrzeby emocjonalne. Dzieje się to na
poziomie świadomym i nieświadomym.
Wrócę na chwilę do historii Chucka. W ostatniej chwili
został on uratowany przez załogę wielkiego statku, która
dostrzegła tratwę na spokojnym oceanie. Wrócił do kraju wraz
z jedną ocaloną przesyłką i odwiózł ją adresatowi. Jeżeli
zostaniemy pozbawieni kontaktu twarzą w twarz, stajemy się –
podobnie jak bohater filmu – rozbitkami (osoby niewidome
nawiązują kontakt z twarzą drugiej osoby dotykiem). Nasze
głębokie potrzeby nie są zaspokojone i tracimy poczucie sensu
życia. Większość z nas może utracić poczucie równowagi
psychicznej, jeśli zostaje pozbawiona kontaktów twarzą
w twarz. Podobnie uspokajająco jak widok twarzy działają
dźwięk, intonacja i rytm ludzkiego głosu. Na pacjentów, którzy
źle znoszą kontakt twarzą w twarz z terapeutą, równoważąco
i wspierająco może podziałać głos terapeuty (podobnie jak
gruchanie matki kierowane do dziecka).
Dr Eric Horvitz, jeden z wybitnych naukowców
informatyków, zademonstrował niedawno użycie systemu
dźwiękowego, w którym wykorzystano ludzki głos. Ten system
pyta pacjentów o ich objawy i odpowiada z empatią 99. Kiedy
matka mówi, że dziecko ma biegunkę, animowana twarz na
ekranie odpowiada: „Jest mi przykro z tego powodu”. Prosta
odpowiedź sprawia, że matka czuje się rozumiana i to polepsza
jej samopoczucie. Jeden z lekarzy powiedział do dr. Horvitza:
„To wspaniale, że system odpowiada na ludzkie emocje… Ja na
to nie mam czasu”. Przypuszczam, że ten program jest
odpowiednikiem piłki, do której przywiązał się Chuck Noland.
Jego zaprogramowana empatia jest z pewnością pomocna, ale
stanowi jednocześnie skromny substytut współczucia i empatii
w prawdziwych kontaktach międzyludzkich. W pewnym sensie
jest to smutny komentarz do naszej ponowoczesnej kultury,
która powoduje coraz większą alienację. Ogromne rzesze ludzi
młodych pozostają przez długi czas ze sobą w kontakcie
wirtualnym. Nie zaspokaja to głębokiej potrzeby wchodzenia
w autentyczne relacje. Lekarze przywykli do tego, że nie mają
czasu na prawdziwy kontakt z pacjentami – czy to nie smutne?
Autentyczna komunikacja mogłaby mieć zbawienny wpływ na
obie strony. Zdrowe kontakty społeczne mogą pomóc pacjentom
i lekarzom w zapobieganiu takim chorobom jak alzheimer i inne
formy demencji 100.
DLACZEGO TERAPIA ZAWODZI
Mnóstwo straumatyzowanych osób, szczególnie te, które
doświadczają traumy o charakterze chronicznym, żyje
w świecie niedającym im wsparcia emocjonalnego. Ta sytuacja
zwiększa ryzyko zranienia. Wiele osób doświadcza nadużyć:
przemocy, gwałtu, operacji chirurgicznej, wojny. Są też osoby
cierpiące z powodu długotrwałych nadużyć i zaniedbań
z czasów dzieciństwa. Nawet jeśli te osoby mieszkają
z przyjaciółmi, rodziną lub partnerem, przejawiają tendencję do
izolacji. Mogą też przejawiać skłonność do lgnięcia do innych
osób, mają bowiem nadzieję, że otrzymają pomoc i ochronę.
W obu przypadkach nie pojawi się rzeczywista bliskość.
Bliskość oznacza uzdrawiające poczucie przynależności, więzi,
która umożliwia spełnianie pragnień i zaspokajanie potrzeb.
Wtedy rozwijamy się i rozkwitamy. Obie drogi, unikania relacji
i przywiązania w relacjach, nie zapewnią nam zaspokojenia
potrzeby afiliacji. Rzeczywiste powiązanie z innymi ludźmi jest
dla nas niczym pokarm. Wszyscy potrzebujemy takiej relacji,
takich intymnych powiązań, które żydowski teolog – Martin
Buber – nazwał relacją ja – ty (I-thou) 101.
Kiedy osoby straumatyzowane doświadczają zbyt głębokiej
samotności, mogą zacząć szukać nierealistycznych (a czasami
niebezpiecznych) rozwiązań zastępczych. Postrzegają każdą
nową relację jako szansę na zapewnienie sobie poczucia
bezpieczeństwa. Jednak fakt, że w dzieciństwie doświadczyły
nadużyć i zaniedbań, przyczynia się do wchodzenia
w chaotyczne związki z innymi. Takie jednostki szukają miłości
w niewłaściwych miejscach. Nawet jeśli idealizowany zbawca
zaczyna przejawiać zachowania przemocowe, osoby
straumatyzowane nie reagują na sygnały ostrzegawcze. Żyją
przecież w rzeczywistości znanej im z rodziny pochodzenia.
Skorygowanie tych nieprzystosowawczych zachowań stanowi
poważne wyzwanie dla terapeuty. Pacjenci bowiem powtarzają
sytuacje, w których poddają się dawnym destrukcyjnym
wzorcom i odnawiają traumatyczne doświadczenia. Terapeuci
zaś patrzą na to bezradnie. Wielu terapeutów ma przekonanie,
że pozytywna, afirmatywna relacja, jaką tworzą z pacjentemi (I-
thou) będzie pomocna. Pozwoli pacjentowi na ustabilizowanie
jego poranionej psychiki i scali rozbitą duszę. Jednak to, co
naprawdę zachodzi – rosnąca zależność pacjenta od terapeuty –
prowadzi do wymknięcia się procesu spod kontroli. Pokazuje to
w doskonały sposób film What about Bob?. Tytułowy bohater to
pacjent z zespołem porzucenia. Kiedy jego terapeuta jedzie
z rodziną na wakacje na Cape Cod, on podąża za nim niczym
szpieg.
Zdarza się, że pacjent postrzega terapeutę, który powinien
mu pomagać, jako uprawomocnionego sprawcę przemocy.
Wówczas proces terapeutyczny kończy się głębokim
rozczarowaniem lub ukrytą wściekłością pacjenta.

Nawet mając najlepsze intencje i będąc doskonale


empatycznym, terapeuta może nie sprostać zadaniu. Teoria
poliwagalna oraz zasada rozpuszczenia sformułowana przez
Jacksona wyjaśniają dlaczego 102. Kiedy pacjent tkwi zamknięty
w postawie znieruchomienia lub nadmiernego pobudzenia, jego
zdolność zaangażowania społecznego jest znacznie ograniczona.
Reakcja znieruchomienia hamuje pobudzenie układu
współczulnego i powstrzymuje działanie systemu społecznego
zaangażowania. Pacjent ma wtedy trudności z odczytaniem
pozytywnych uczuć z twarzy innych ludzi oraz z ich postawy
ciała. Przejawia też nikłą zdolność odczuwania własnych
pozytywnych emocji. Z wymienionych powodów taki pacjent
ma trudności z rozpoznaniem, czy może zaufać drugiemu
człowiekowi, czy jest on przyjacielem czy wrogiem. Zgodnie
z tym, co mówi teoria poliwagalna, stan zamknięcia
(znieruchomienia, zamrożenia, załamania) lub nadmiernego
pobudzenia w znacznym stopniu redukuje zdolność
przyjmowania pomocy oraz zmniejsza zdolność empatii. Taki
człowiek nie jest w stanie w żadnym miejscu, w żadnej sytuacji
ani relacji uzyskać poczucia bezpieczeństwa. Osoby
straumatyzowane, zdominowane przez system znieruchomienia,
są niezdolne w wymiarze fizjologicznym do nawiązywania
kontaktów twarzą w twarz i do dzielenia się uczuciami. Z tego
powodu nie mogą być spokojne. (Pełne znieruchomienie
występuje rzadko – w katatonii). Ten stan uniemożliwia im
zaangażowanie się w życie społeczne i relacje międzyludzkie.
Pewien młody mężczyzna tak opisał swoje położenie: „Czuję
się tak, jakbym istniał samotnie we wszechświecie, oddzielony
od całej ludzkości… Nie jestem nawet pewien, czy naprawdę
istnieję… Każdy jest częścią życia, ja przypominam pień
obumarłego drzewa” 103. W związku z powyższym nie jest
niespodzianką, że wielu straumatyzowanych pacjentów nie jest
w stanie przyjąć wsparcia ani opieki od terapeuty. Dzieje się tak
nie dlatego, że nie chcą wsparcia. Przyczyną jest to, że utknęli
w pierwotnej formie znieruchomienia. Dlatego ich położenie
określam jako odcięcie od ludzi. Taki pacjent nie uspokaja się
pod wpływem kontaktu z terapeutą, który emanuje
pozytywnymi uczuciami i ma empatyczną postawę. Odwrotnie,
pacjent może postrzegać takiego terapeutę jako potencjalne
źródło zagrożenia. Nie jest on w stanie obdarzyć kogokolwiek
zaufaniem. Kiedy pacjent ma w stosunku do terapeuty
szczególne oczekiwania, jeden nieumyślny błąd ze strony tego
ostatniego może spowodować, że cała relacja legnie w gruzach.
W sytuacji gdy pacjenci będący w stanie intensywnej
dysocjacji i zamknięcia wycofują się z terapii, doświadczają
dodatkowo wstydu i poczucia winy. Obwiniają siebie
o niepowodzenie. Doświadczają utraty poczucia kontroli nad
sytuacją. Nie są w stanie przyjąć ciepła ani poczucia
bezpieczeństwa, które oferuje im terapeuta. Angażują się
w bezproduktywne przeniesienie i odreagowanie. I pacjent,
i terapeuta mogą mieć poczucie utraty relacji, oddzielenia,
dezorientacji, frustracji. Pacjent może postrzegać zaistniały
kryzys jako potwierdzenie własnej nieadekwatności. Może
potraktować rozpad relacji terapeutycznej jako kolejną życiową
porażkę. Terapeuta również może odczuwać w takich
momentach pomieszanie i bezradność, mieć skłonność do
oskarżania siebie. Obie strony zamykają się na siebie, powstaje
swoisty węzeł gordyjski. Tego rodzaju sytuacje impasu w terapii
mogą prowadzić do przerwania leczenia.
ROZWIĄZANIE
Osoby uwięzione w stanie załamania i dysocjacji nie mają
kontaktu z ciałem, nie mogą nawiązać realnych relacji
społecznych tu i teraz, choć bardzo tego pragną. Dopiero gdy
zostaną popchnięte przez energię systemu pobudzenia
i wydobędą się ze znieruchomienia oraz dysocjacji, mogą
uwolnić napięcie. Stają się wtedy fizjologicznie gotowe na
nawiązanie kontaktów i przyjęcie wsparcia. Na szczęście
istnieje metoda, która wiedzie do wyzwolenia spod dominacji
systemu znieruchomienia. Tej metody winni nauczyć się
terapeuci, którzy zajmują się uzdrawianiem z traumy.
To podejście zostało udokumentowane wynikami
obrazowania mózgu metodą czynnościowego rezonansu
magnetycznego. Mam na myśli wymienione wcześniej badania
prowadzone przez Laniusa i Hoppera 104. Na podstawie analizy
aktywności mózgu związanej ze świadomością stanu ciała oraz
z emocjami dokonali oni jasnego rozróżnienia między
pobudzeniem współczulnego układu nerwowego a stanem
dysocjacji występującym u osób doświadczających traumy.
Część przednia kory wyspy półkuli prawej jest strukturą mózgu,
która odpowiada za świadomość stanów ciała i emocji. Znajduje
się ona w czołowej części mózgu emocjonalnego , pod korą
przedczołową. Jest to siedlisko naszej najbardziej rozwiniętej
świadomości. Badania wykazują, że aktywność wyspy 105 jest
w znacznym stopniu hamowana przez stan wyłączenia
i dysocjacji. Potwierdzono także, że osoby straumatyzowane nie
są w stanie odczuwać własnego ciała, rozróżniać emocji,
a nawet nie umieją powiedzieć, kim naprawdę są 106. Z drugiej
strony, kiedy ktoś znajduje się w stanie nadmiernego
pobudzenia współczulnego układu nerwowego, ten sam obszar
zostaje mocno pobudzony. Dramatyczny wzrost aktywności
części przedniej kory wyspy prawej półkuli wskazuje na fakt, że
o ile w stanie znieruchomienia istnieje brak świadomości ciała,
o tyle w stanie nadmiernego pobudzenia jednostka doświadcza
nadwrażliwości. Warto ponadto zauważyć, że stan pobudzenia
układu współczulnego stwarza możliwości integracji
świadomości, kontynuowania procesu uwalniania traumy oraz
ostatecznego oswobodzenia. Te dane potwierdzają model
leczenia traumy, który zarysowałem w rozdziale 5, odnoszą się
zwłaszcza do kroku nr 5. Na tej drodze dochodzi do wyjaśnienia
strategii umożliwiającej pacjentowi przechodzenie od
zamknięcia do stanu mobilizacji energii. Jednocześnie w trakcie
trwania tego procesu pacjent uczy się panowania nad swoimi
doznaniami cielesnymi przyjmującymi formę pobudzenia
układu współczulnego.
Ważne badania w tym zakresie przeprowadził także Bessel
van der Kolk 107. Wraz ze współpracownikami czytał grupie
badanych osób traumatyczną historię. W tym czasie badano
czynność dwóch rejonów mózgu u każdej osoby
(czynnościowym rezonansem magnetycznym). Naukowcy
stwierdzili, że tak zwany detektor lęku, ciało migdałowate,
uległo aktywacji. Jednocześnie obszar mózgu zwany ośrodkiem
Broki, położony w korze mózgowej lewej półkuli, został
przygaszony. Ten ośrodek jest odpowiedzialny za ekspresję
werbalną – określanie uczuć i wyrażanie ich słowami. A zatem
trauma wywołuje bezsłowne przerażenie. Zdarza się często, że
gdy osoby straumatyzowane próbują ubrać uczucia w słowa –
na przykład opisać przebieg wydarzeń w trakcie gwałtu –
mówią tak, jakby przydarzyło się to komuś innemu (zobacz
historię Sharon w rozdziale 8). Bywa też tak, że pacjenci starają
się opowiadać, i z tej przyczyny popadają we frustrację i czują
się zalani emocjami. Następuje dalsze wyciszenie ośrodka
Broki. W ten sposób pacjent wpada w pętlę frustracji,
ponownego zamknięcia i dysocjacji.
Pojawiająca się u osób z doświadczeniem traumy bariera
werbalizacji przeżyć czyni szczególnie istotnym skupienie się
na doznaniach ciała. Tym językiem posługuje się nasz gadzi
mózg. Zwrócenie przez terapeutę uwagi na cielesne doznania
pacjenta pomaga w wydobyciu się ze stanu zamknięcia
i dysocjacji oraz osłabia poczucie frustracji i zalewania przez
uczucia. Organizm musi utrzymywać aktywność ważnych
części mózgu: wyspy, kory zakrętu obręczy oraz ośrodka Broki.
Choć zdolność jednostki do zaangażowania społecznego jest
zahamowana przez współczulny układ nerwowy, to jednak nie
jest całkowicie wykluczona, jak podczas dominacji pierwotnego
systemu znieruchomienia. W trakcie trwania pobudzenia układu
współczulnego pacjenci są bardziej zdolni do reagowania na
wskazówki i sugestie terapeuty. Są również bardziej wrażliwi na
obecność terapeuty i jej kojące działanie. To właśnie wrażliwość
pacjenta w tym zakresie pozwala stopniowo osłabiać nadmierne
pobudzenie. Kiedy pacjent zrzuca okowy znieruchomienia
i wchodzi w fazę pobudzenia, bystry terapeuta chwyta tę szansę.
Rozpoznaje zaistnienie zmiany i uświadamia to pacjentowi.
Zabiega o to, by poszerzyć świadomość pacjenta dotyczącą
zachodzącego procesu, a jednocześnie nie pozwala, by pacjent
został zalany falą wzbudzonych uczuć. Tego rodzaju
prowadzenie pomaga pacjentowi w wydobyciu się ze
znieruchomienia, wspiera go w przejściu przez kompletne cykle
aktywacji, odreagowania i dezaktywacji. W rezultacie następuje
powrót do równowagi. Są to kroki 7 i 8 opisane w rozdziale 5.
W ten sposób pacjent uczy się, że to, co zostało silnie
pobudzone, może się uspokoić. Pacjent uczy się, że
umiarkowana aktywacja wygasa samoczynnie, jeśli jej się
nie unika. Oznacza to, że pacjent nie przeszkadza
naturalnemu przebiegowi procesu pobudzenia. W ten sposób
terapeuta wykorzystuje okazję i oferuje pacjentowi dar –
możliwość, by pacjent doświadczył swoich doznań cielesnych.
POŁĄCZENIE MÓZGU I CIAŁA
To, co wzmacnia, osłabia, ogranicza lub zwiększa zdolność ciała do
działania, również wzmacnia, osłabia, ogranicza lub zwiększa
zdolność umysłu do działania. I to, co wzmacnia, osłabia, ogranicza
lub zwiększa zdolność umysłu do działania, również wzmacnia,
osłabia, ogranicza lub zwiększa zdolność ciała do działania.

Spinoza, Etyka

Wielu terapeutów wie, jak trudno nawiązać kontakt z pacjentem


w stanie dysocjacji. Stworzyli oni wiele wartościowych metod
poznawczych i komunikacyjnych, by skontaktować się z tymi
osobami 108. Podejścia terapeutyczne kładące nacisk na pracę
z ciałem mogą się okazać niezwykle pomocne w dziele
uzdrawiania z traumy. Pomagają pacjentom w przejściu ze
znieruchomienia do pobudzenia, wspierają mobilizację energii
i odreagowanie. W rezultacie pojawia się równowaga, pełny
kontakt z ciałem i możliwość nawiązywania więzi społecznych.
Poniżej opisuję ćwiczenia mające związek ze świadomością
ciała, które inicjują opisane procesy. Pomagają one pacjentowi
w tym, by poczuł swoje ciało, wydostał się z zamknięcia
i dysocjacji. Dzięki temu, że pacjenci mogą wykonać te
ćwiczenia w domu, nie narażają się na przeżywanie zmieszania
lub zawstydzenia, co może nastąpić w przypadku wykonywania
ćwiczeń na sesji terapeutycznej. Ćwiczenia, by przyniosły
korzyść, powinny być wykonywane regularnie przez pewien
czas. Zachęcam do ćwiczenia także terapeutów.
Ćwiczenie pierwsze. Kilka razy w tygodniu weź prysznic
(niech trwa około dziesięciu minut) w następujący sposób:
ustaw przyjemną dla siebie temperaturę wody i zacznij polewać
ciało. Skieruj uwagę na ten obszar, na który rytmicznie
oddziałuje strumień wody. Pozwól świadomości swobodnie
poruszać się po wszystkich częściach ciała. Wystaw na działanie
strumienia wody dolną powierzchnię rąk, następnie dłonie
i nadgarstki, głowę, barki, przedramiona, kark, szyję itd. Poddaj
działaniu wody każdą część ciała, jednocześnie zwracaj uwagę
na doznania w pozostałych obszarach; również na te, które
wydają się niewyraźne lub nieprzyjemne. Kiedy to robisz,
powiedz do siebie w myślach: „To jest moje ramię, mój kark,
moja głowa”, „Witam was ponownie”. Możesz wykonać
opisane ćwiczenie również w ten sposób, że będziesz delikatnie
opukiwał całe ciało koniuszkami palców dłoni. Dzięki
regularnemu wykonywaniu tego oraz pozostałych ćwiczeń
ponownie budzi się świadomość granic ciała poprzez ożywianie
doznań płynących ze skóry.

Ćwiczenie drugie. Dalszym ciągiem pierwszego ćwiczenia


jest budzenie świadomości w mięśniach. Połóż dłonie na
przedramionach (lewa dłoń na prawym przedramieniu, prawa
dłoń na lewym przedramieniu) i delikatnie ściśnij ciało. Potem
rób tak samo z ramionami, barkami, karkiem, udami, łydkami,
stopami itd. Sens ćwiczenia polega na tym, by uświadamiać
sobie odczucia, które pojawiają się w ściskanych mięśniach.
Możesz zacząć rozpoznawać ich sztywność lub wiotkość oraz
siłę witalną. Ogólnie rzecz biorąc, napięte i skurczone mięśnie
są sygnałem nadmiernej czujności współczulnego układu
nerwowego. Wiotkie mięśnie sygnalizują stan fizycznego
załamania, który pojawia się w momencie dominacji systemu
znieruchomienia. Jeżeli mięśnie są zwiotczałe, chwyć je
i podtrzymuj tak, jakbyś trzymał w ramionach dziecko. Poprzez
praktykowanie delikatnego, skoncentrowanego dotyku oraz
ćwiczeń oporowania możesz ponownie ożywić mięśnie. W tym
procesie delikatne włókna mięśniowe uczą się ponownie
spójnego działania i dzięki temu następuje odnowa całego ciała.
Te dwa ćwiczenia dobrze jest wykonywać regularnie kilka
razy w tygodniu. Dzięki nim wzrasta świadomość ciała, pojawia
się rozpoznanie jego granic i zwiększa witalność. Chętni mogą
chodzić na jogę, tai chi, aikido, chi gong. Dzięki takim
praktykom odbudowuje się dobry kontakt z ciałem i określa
jego granice. Aby udział w tych zajęciach przyniósł korzyści,
prowadzący musi mieć doświadczenie w pracy z osobami
straumatyzowanymi.
Zmiana paradygmatu

Większość sesji psychoterapeutycznych wygląda tak, że


zarówno pacjent, jak i terapeuta siedzą w fotelu. Pozycja
siedząca nie dostarcza zbyt wielu doznań proprioceptywnych
ani kinestetycznych. Ciało staje się nieobecne, pacjent nie
zwraca na nie uwagi. Przypomnijmy sobie w tym miejscu
badanie przeprowadzone przez Laniusa i Hoppera metodą
czynnościowego rezonansu magnetycznego. Wykazało ono, że
pacjenci w stanie dysocjacji przejawiają znaczne obniżenie
aktywności w częściach mózgu (wyspa oraz kora zakrętu
obręczy) rejestrujących doznania cielesne. Natomiast pozycja
stojąca wymaga włączenia systemu propriocepcji i systemu
kinestetycznego, by utrzymać ciało w równowadze. Zmiana
postawy często decyduje o tym, czy pacjent będzie w stanie
pozostać w kontakcie z ciałem podczas przepracowywania
trudnych doznań i uczuć. Można również zaproponować
pacjentowi, by usiadł na piłce gimnastycznej. Balansowanie na
takiej piłce wymaga wielu ruchów o charakterze
dostosowawczym. Pozwala to pozostać w kontakcie
z doznaniami wewnętrznymi, otwiera świadomość na procesy
zachodzące w mięśniach. Poza tym siedzenie na piłce
przyczynia się do gruntowania, ześrodkowania oraz pobudza
odruchy obronne. W ten sposób pogłębia się świadomość ciała
i jego moc. Oczywiście terapeuta musi zważać na to, czy
pacjent jest wystarczająco zintegrowany, by nie spaść z piłki, co
mogłoby grozić kontuzją.
Trzecie ćwiczenie uczy pacjentów świadomości doznań
cielesnych, a jednocześnie wspiera doświadczenia postawy
asertywnej i wzmacnia umiejętność przejawiania pozytywnej
agresji. Na początku pacjent staje z tobą twarzą w twarz.
(Musisz się upewnić, czy dobrze się czuje w tej odległości od
ciebie). Potem zapytaj go, jak odczuwa kontakt między
własnymi stopami a podłożem. W kolejnym kroku zachęć
pacjenta, by zauważył odczucia płynące ze stawów skokowych,
z łydek oraz ud. Aby wzmocnić poczucie ugruntowania,
prowadź pacjenta w ten sposób, by delikatnie i powoli przenosił
ciężar ciała z jednej stopy na drugą. Następnie w celu
pogłębienia uczucia ugruntowania zasugeruj, by wyobraził
sobie, że jego stopy są niczym przyssawki (np. jak łapki żaby)
i pewnie łączą go z ziemią. Po czym zachęć go, by objął uwagą
biodra, plecy, kark oraz głowę. Zasugeruj, by odczuł, że jego
barki opadają w dół jak poły namiotu. Następnie wprowadź
świadomość oddechu. Poproś pacjenta, by był świadomy, jak
jego barki wznoszą się wraz z wdechem i opadają wraz
z wydechem. Teraz skieruj uwagę na piersi oraz brzuch.
Posługując się techniką świadomości oddechu, zaproponuj, by
pacjent ustalił środek ciężkości ciała w rejonie podbrzusza.
Ponownie zachęć go, by przenosił ciężar ciała z jednej stopy na
drugą, a następnie, by wykonał ruch kołysania ciałem do tyłu
i do przodu. Tego rodzaju ruchy wymagają złożonych
umiejętności związanych z propriocepcją (odczuwanie pozycji
stawów) oraz odczucia napięcia w mięśniach (kinestetyka) 109.
Kiedy pacjent wykonuje to ćwiczenie, wprowadź
wyobrażenie, że z centrum jego ciała pionowo zwisa lina, która
dotyka ziemi między stopami. W końcu zaproponuj, by
odczuwał, że lina porusza się zgodnie z delikatnymi
wychyleniami ciała. Pacjent, który w ten sposób rozwinął
i skupił świadomość, jest gotów, by przejść do pozycji ukazanej
na zdjęciu 6.3 a 110.

Zdjęcie 6.3 a i 6.3 b Ćwiczenie wzmacniające świadomość ciała. Pomaga


w rozwijaniu zdrowej agresji. Pozycja ręki, która wspiera pojawienie się
zdrowej agresji.

Pacjent nadal czuje stopy pewnie stojące na ziemi i jest


świadomy swojego centrum. Teraz zdecydowanie, choć
delikatnie naciska na dłoń terapeuty (zdjęcie 6.3 b). Zachęcasz
go, by odczuł, jak ruch wychodzi z jego centrum. Energia ruchu
przepływa przez barki do ramion i dłoni. Sprawdzaj, czy opór,
który stawiasz naciskowi dłoni pacjenta, jest właściwy – ani
zbyt mały, ani zbyt duży. Upewniaj się też, czy odległość
między wami jest bezpieczna dla pacjenta. Jeśli pacjent
zasygnalizuje brak poczucia bezpieczeństwa, zapytaj najpierw,
w jakim miejscu powinieneś stanąć. Następnie zachęć pacjenta,
by się zorientował, w jakiej części ciała odczuwa osłabienie
poczucia bezpieczeństwa. Potem zachęć go, by przeniósł uwagę
z powrotem na swoje stopy oraz nogi. Zasugeruj, by postarał się
odzyskać poczucie ugruntowania wytworzone na wstępie
ćwiczenia. Kiedy pacjent odzyska poczucie bezpieczeństwa,
spytaj go, w jakiej części ciała to odczuwa. Zachęć także, by
opisał, w jaki sposób odczuwa samego siebie, swoje ja.
Powtarzaj element stawiania oporu naciskowi dłoni pacjenta
wiele razy. Niech pacjent użyje raz prawej, a raz lewej dłoni.
Ćwiczcie do momentu, gdy pacjent zacznie odczuwać rosnącą
pewność siebie. Kolejnym etapem tego doświadczenia jest
wywieranie nacisku i przyjmowanie energii nacisku: dawanie
i branie. Na zmianę terapeuta oraz pacjent naciskają dłonią
i odbierają to działanie. Kiedy ciało znajduje się w stanie
umiarkowanego, zrelaksowanego wysiłku, umysł pozostaje
w zrelaksowanym stanie czujności.
Następne narzędzie terapii somatycznej służy pomaganiu
osobom, które doświadczyły zespołu stresu pourazowego. Uczy
je rozpoznawania tego, że nawet w sytuacji, gdy człowiek czuje
się sparaliżowany, w głębi jego ciała istnieje potencjalny impuls
do działania – odruch ucieczki. Nowe doświadczenie, czyli
uaktywnienie tej ukrytej obrony, przeczy traumatyzującemu
wydarzeniu, które sprawiło, że człowiek czuł się zamrożony,
uwięziony i bezradny. Jest ważne, abyś na początku ćwiczenia
położył pod stopami pacjenta dużą poduszkę (Zdjęcie 6.4).
Powinna być ona dostatecznie gruba, by amortyzować energię
silnego ruchu nóg. Poproś pacjenta, by biegł w miejscu, siedząc.
Zachęć, by naprzemiennie ruszał nogami, unosząc je nieco
i opuszczając. Następnie cały układ kostno-mięśniowo-
ruchowy: stopy, kostki, łydki, nogi oraz biodra, zaangażuje się
we właściwy ruch. Kluczowym elementem jest to, by pacjent
pozostawał w pełni świadomy swoich nóg podczas
wykonywania ćwiczenia. Innymi słowy pacjent musi być
obecny w swoim ciele. Nie chodzi tu o mechaniczne
wykonywanie ruchów ani o aktorskie odgrywanie sytuacji
ucieczki. Celem ćwiczenia jest intencjonalne zmobilizowanie
percepcji kinestetycznej oraz propriocepcji. Pacjent doświadcza,
w jaki sposób mózg oraz ciało współpracują ze sobą, by
ochronić go przed niebezpieczeństwem dzięki ucieczce. Jeśli
pacjent przypomni sobie traumatyzujące wydarzenie – kiedy był
sparaliżowany i niezdolny do ucieczki – terapeuta winien
zachęcić go do ponownego odczuwania nóg. Niech pacjent
zaniecha wspominania, zacznie znów poruszać nogami
i wówczas przekona się, że dysponuje nową świadomością
i nowymi możliwościami. W ten sposób powraca mądrość ciała,
mięśnie zaś uwalniają się od zalegającej energii.
Zdjęcie 6.4 Klientka w bezpieczny sposób doświadcza reakcji ucieczki. Dzięki
temu uwalnia się od uczucia uwięzienia i bezradności. Ważne jest, by
podtrzymywać świadomość biegu.

Mowa płynąca z brzucha

Od dawna wiadomo, że mózg oddziałuje na funkcjonowanie


narządów wewnętrznych. Jeżeli ten proces przebiega
nieprawidłowo, rezultatem są choroby psychosomatyczne.
Koncepcja jednokierunkowego wpływu mózgu na pracę
narządów wewnętrznych rozwinęła się szczególnie w latach
1930–1950. Dziś pozostaje ona prawdą obiegową. Niewielu
lekarzy zaprzecza temu, że niespokojny umysł oraz rozedrgane
emocje wpływają na ciało człowieka i powodują nadciśnienie,
zaburzenia gastryczne, chroniczne bóle, fibromialgię, migrenę
oraz wiele innych zaburzeń zwanych idiopatycznymi. Jednak
w 1872 roku, na długo przed pojawieniem się medycyny
psychosomatycznej, Darwin zrozumiał, że między mózgiem
a ciałem istnieje wzajemny dwukierunkowy związek:
Kiedy zostaje pobudzone serce, wpływa ono na pracę mózgu. Natomiast stan
mózgu oddziałuje przez nerw pneumo-gastryczny na serce. Dlatego pod
wpływem dowolnego pobudzenia zachodzi wzajemna akcja i reakcja
pomiędzy tymi dwoma najważniejszymi organami ciała [podkreślenie
autora] 111.

Nerw pneumo-gastryczny to nerw błędny, który pojawia się


także w teorii poliwagalnej Porgesa. Niezmielinizowany nerw
błędny łączy mózg z większością organów wewnętrznych. Ten
potężny nerw, drugi pod względem rozmiarów wśród nerwów
naszego ciała, jest niemal tak długi jak rdzeń kręgowy. Nerw
błędny kieruje pracą układu trawiennego: przyjmowaniem
pokarmu, jego trawieniem i wchłanianiem oraz wydalaniem
niestrawionych resztek. Wpływa również na funkcjonowanie
serca oraz płuc, czego Darwin był świadom. Ponadto
w ścianach układu pokarmowego znajdują się sploty nerwowe,
na które składają się nerwy czuciowe, ruchowe oraz
interneurony, czyli komórki nerwowe łączące neurony czuciowe
z motorycznymi. Ta złożona sieć neuronów integruje pracę
organów trawiennych oraz wydalniczych 112. Ten złożony
system ma tyle neuronów oraz substancji białej, ile mózg kota.
Ze względu na swój kompleksowy charakter układ ten bywa
nazywany drugim mózgiem lub mózgiem trzewnym.
Pozostałe „trzy mózgi” to mózg gadzi (instynktowny),
archaiczny mózg ssaków, czyli mózg limbiczny/emocjonalny,
oraz mózg naczelnych (powiększony, racjonalny, związany
z działaniem kory nowej mózgu). Jelitowy układ nerwowy jest
naszym najstarszym mózgiem, który rozwinął się tysiące
milionów lat temu. Produkuje on wiele pożytecznych
hormonów, w tym 95 proc. serotoniny, którą wytwarza cały
organizm człowieka 113. Z tego względu jest wytwórnią,
a jednocześnie magazynem hormonów dobrego
samopoczucia 114. Zdumiewa to, że w 90 proc. sploty nerwowe
tworzące nerw błędny, łączący jelita z mózgiem, złożone są
z nerwów czuciowych. Innymi słowy, na każde motoryczne
włókno nerwowe, które przekazuje polecenia z mózgu do jelit,
przypada dziewięć nerwów czuciowych, które informują mózg
o stanie trzewi 115. Włókna czuciowe nerwu błędnego zbierają
informacje o procesach zachodzących w trzewiach, przekazują
je do pnia mózgu, a następnie do wzgórza. Z tych struktur
sygnały są przekazywane do całego mózgu i pod ich wpływem
podejmujemy decyzje podprogowe mocno wpływające na nasze
działania. Wiele naszych upodobań i niechęci oraz nasze
irracjonalne lęki biorą się z tych ukrytych kalkulacji
odbywających się w systemach wewnętrznych.
Można zatem powiedzieć, że istoty ludzkie są wyposażone
w dwa mózgi. Jeden znajduje się w trzewiach (mózg trzewny),
drugi natomiast – mózg wyższy – pod wyniosłym sklepieniem
czaszki. Te dwa mózgi komunikują się za pomocą mocnego
nerwu błędnego. Zwróćmy uwagę na liczby: na jeden
odśrodkowy nerw ruchowy przypada dziewięć dośrodkowych
nerwów czuciowych. Możemy dojść do wniosku, że trzewia
mają o wiele więcej do powiedzenia mózgowi (stosunek 9:1)
niż mózg trzewiom 116.
Przyjrzyjmy się bliżej funkcjom pełnionym przez ten
masywny nerw, który nie tylko łączy organy jamy brzusznej
z mózgiem, lecz także przekazuje informacje z organów
wewnętrznych do mózgu. Zastanówmy się, z jakich powodów
istotne jest, by to ciało jako pierwsze przemawiało do mózgu.
Jeżeli patrzymy na to z perspektywy ewolucyjnej (oraz
z perspektywy zasady oszczędności, którą kieruje się natura),
wydaje nam się wręcz nieprawdopodobne, że tak wielka liczba
włókien nerwowych została przeznaczona do prowadzenia
komunikacji z mózgiem. Nie doszłoby do tego, gdyby
analizowane połączenie nie miało zasadniczego znaczenia.
Większość z nas odczuwa „ucisk w żołądku”, kiedy ma
wystąpić publicznie. Z drugiej strony niektóre osoby „plują
żółcią”, inne są „zgorzkniałe” lub „się żołądkują”. W pewnych
momentach możemy też mieć „ściśnięty przełyk” lub też czuć,
że „skręca nas w środku” 117. Możemy również odczuwać
„ciężar w sercu” lub „ból serca”. Błogosławione są chwile,
kiedy „trzymamy się za brzuch ze śmiechu” lub „pękamy ze
śmiechu”. I jeszcze możemy odczuwać, że mamy „otwarte
serce”. Doświadczamy wówczas wewnętrznego spokoju
i miłości do całego świata. Kiedy natomiast odnosimy jakiś
znaczący sukces, nasza pierś „jest dumnie wypięta”. Jak
widzimy, istnieje mnóstwo poruszających informacji, które
napływają z trzewi.
W sytuacji zmuszającej do walki lub ucieczki nasze trzewia
napinają się i ruch systemu trawiennego zostaje zatrzymany –
nie ma sensu przeznaczanie energii na trawienie, skoro jest ona
pilnie potrzebna dla innego organu. Chodzi o przyśpieszenie
akcji serca oraz wzmocnienie jego skurczów, jak również
o wzmocnienie napięcia mięśni, które przygotowują się do
akcji. Kiedy jesteśmy śmiertelnie przerażeni lub kiedy
zagrożenie ma charakter wewnętrzny (zaraziliśmy się grypą lub
zjedliśmy coś zakażonego bakteriami), odruchem obronnym są
wymioty. Może też wystąpić biegunka, która opróżnia jelita ze
zbędnych produktów. Po takim oczyszczeniu odczuwamy
potrzebę spokojnego leżenia, by oszczędzać energię. Wydaje się
prawdopodobne, że zwierzęta zaatakowane przez drapieżnika
reagują tak samo. Błyskawiczne wydalenie odchodów bywa
zwierzęciu pomocne, bo obniża jego wagę i umożliwia
skuteczniejszą ucieczkę. W takiej sytuacji o życiu lub śmierci
decydują ułamki sekund. Sam wielokrotnie obserwowałem to
zjawisko w stadzie jeleni zaatakowanym przez pumę. Działo się
to w pobliżu mojego domu niedaleko North St. Vrain River
w stanie Kolorado.
Oddziaływanie nerwów współczulnego i błędnego na trzewia
służy wielu istotnym funkcjom życiowym. Uaktywnienie
wymienionych systemów zapewnia szybką reakcję w obliczu
nagłego zagrożenia. Kiedy działania tych systemów zostaną
zahamowane, normalne funkcje witalne organizmu ulegają
zwykle zaburzeniu. Człowiek odczuwa silny ból wywołany
skrętem jelit (przypadek nadmiernego pobudzenia układu
współczulnego) bądź ma silne skurcze jelit i gwałtowną
biegunkę (przypadek chronicznej nadaktywności układu nerwu
błędnego) 118. Jeżeli równowaga nie zostanie przywrócona,
zaburzenie przekształci się w chorobę.
Te złożone systemy, które teraz poddaję analizie, nie działają
cały czas zgodnie. Zdarza się, że pomiędzy trzewiami
a mózgiem utrzymuje się dobroczynna harmonia, czasami zaś
dochodzi do szkodliwej, niekończącej się walki. Harmonia
otwiera wewnętrzne niebo pozytywnych i przyjemnych doznań.
Walka otwiera bramy piekieł.
Środek przekazu jest przekazem

Nasz układ nerwowy określa zagrożenie na dwa zasadnicze


sposoby. Przede wszystkim wszyscy używamy zmysłów
zewnętrznych, by wykryć i oszacować zagrożenie na podstawie
subtelnych znaków pojawiających się w otoczeniu. Nagle
pojawiający się cień informuje nas o zaistnieniu potencjalnego
ryzyka. Natomiast zarys sylwetki niedźwiedzia, węża lub
przyczajonej do skoku pumy informuje nas o śmiertelnym
niebezpieczeństwie. Poza tym oceniamy poziom zagrożenia
bezpośrednio na podstawie stanu trzewi i mięśni, które są
niczym wewnętrzne organy zmysłowe. Stan naszych trzewi
i mięśni kształtuje naszą percepcję, poza tym wpływa na naszą
ocenę intencji innych ludzi. Jeśli nasze mięśnie są napięte,
traktujemy to napięcie jako zapowiedź zbliżającego się
niebezpieczeństwa. Napięte mięśnie karku i barków mogą
informować mózg o tym, że prawdopodobnie zostaniesz
uderzony. Napięte mięśnie nóg i przestraszony wzrok mogą
sugerować potrzebę ucieczki. Natomiast napięte mięśnie ramion
sygnalizują, że jesteś gotowy do zadania ciosu.
Nasze cierpienie jest nawet większe, kiedy nasze jelita są
nadmiernie stymulowane przez nerw błędny. Jeżeli odczuwamy
nudności i jelita się skręcają, mięśnie szkieletowe wiotczeją.
W tym stanie brakuje nam energii. Może pojawić się wówczas
odczucie bezradności i beznadziejności, choć nie istnieje żadne
bezpośrednie zagrożenie zewnętrzne. Innymi słowy, aktywne
niepokojące sygnały powodują, że w mózgu pojawia się
poczucie zagrożenia i strach. Jesteśmy przekonani, że określone
osoby nie mogą uczynić nam krzywdy, tym niemniej czujemy
się zagrożeni. Nawet tak neutralne miejsca jak pokój, róg ulicy
czy nasłoneczniona łąka mogą się nam wydać złowieszcze.
Odwrotnie: odczuwanie rozluźnionych, swobodnych mięśni
i miękkiego brzucha może wywoływać poczucie
bezpieczeństwa nawet w sytuacji obiektywnie trudnej. Jako
przykład może posłużyć stwierdzenie osoby, której zrobiono
znakomity masaż: „Ten świat jednak nie jest taki zły. Czuję się
znakomicie”. Porządny masaż jest wspaniałym sposobem
przywracania dobrego samopoczucia, usuwa przeciążenia
spowodowane przez chroniczny stres i traumę.
Reakcje w trzewiach związane z niebezpieczeństwem są
zazwyczaj ostre i trwają przez określony czas. Zwykle ustają,
kiedy niebezpieczeństwo mija. Organizm powraca do
równowagi. Człowiek jest zdolny do istnienia tu i teraz. Jeżeli
jednak nie powróci, człowiek pozostaje w stanie ostrego,
chronicznego stresu. Aby zapobiec traumie czy uwolnić się od
niej (jeśli wystąpiła), człowiek musi być świadomy doznań
przejawiających się w trzewiach 119. Ponadto pozytywne
doznania pochodzące z trzewi wpływają na pojawianie się
dobrych uczuć oraz wzmacniają witalność. Są one także
źródłem naszej intuicji. Doświadczenia wynikające ze
stosowania starożytnych praktyk szamańskich i duchowych
dowodzą, że pozytywne uczucia manifestują się bezpośrednio
jako doznania wisceralne. Kiedy lekceważymy sygnały płynące
z brzucha, narażamy się na poważne koszty emocjonalne,
a nawet na niebezpieczeństwo. Kiedy znajdujemy się w stanie
znieruchomienia i zamknięcia, doznania występujące w naszych
trzewiach są tak przerażające, że nawykowo je wypieramy i nie
dopuszczamy ich do świadomości. Jednak ta strategia
pozostawia mózg i ciało w stanie impasu, w centrum chaosu
informacyjnego. To prowadzi do wystąpienia traumy, do erozji
naszego życia i papierowej egzystencji.
Poniżej podaję prostą metodę rozwiązania węzła
w komunikacji między mózgiem a trzewiami.
Skuteczny dźwięk „wuuuu”

Miałem okazję, podobnie jak wiele innych osób, doświadczać


różnych starożytnych praktyk związanych z dźwiękiem,
służących uzdrawianiu i pomagających otworzyć drzwi
percepcji. Śpiew i śpiewna recytacja są używane podczas
obrzędów religijnych i duchowych w każdej kulturze, aby
zmniejszyć ciężar ziemskiej egzystencji. Kiedy otworzysz się na
śpiewanie i nucenie z głębi siebie, kiedy będziesz używał
rezonujących dźwięków płynących z brzucha, wówczas otworzą
się także twoja klatka piersiowa, twoje serce, płuca, gardło
i usta. Dzięki temu nastąpi przyjemna stymulacja wielu zwojów
nerwu błędnego. (Polecam obejrzenie pięknego filmu
szwedzkiego As It Is in Heaven z 2004 roku). Pewne śpiewy
tybetańskie były skutecznie stosowane przez tysiące lat.
W mojej praktyce terapeutycznej używam dźwięku (z pewnymi
modyfikacjami), który zapożyczyłem z niektórych śpiewów
tradycji tybetańskiej. Ten dźwięk otwiera, aktywizuje i pobudza
trzewia w ten sposób, że przekazują one charakterystyczny
sygnał do mózgu. Wpływa na układ nerwowy w korzystny
sposób (szczególnie w przypadkach, gdy układ nerwowy
znajduje się w fazie wycofania czy nadmiernej stymulacji).
Praktyka jest prosta. Należy zaintonować wydłużony dźwięk:
„wuuuu”, a następnie koncentrować się na wibracjach
powstałych w brzuchu, aż nastąpi pełne wypuszczenie
powietrza z płuc.
Kiedy wprowadzam swoich pacjentów w kontakt
z dźwiękiem „wuuuu”, często proponuję im, by wyobrazili
sobie dźwięk syreny mgielnej używanej w zatoce morskiej.
Dźwięk syreny płynie poprzez mrok i ostrzega kapitana statku,
że zbliża się on do lądu. Statek bezpiecznie dopływa do
przystani. To wyobrażenie pracuje na kilku poziomach. Po
pierwsze, wyobrażenie mgły odnosi się do mgły stanu
dysocjacji i odrętwienia. Po drugie, syrena mgielna jak latarnia
morska prowadzi zbłąkany statek (duszę) z powrotem do
bezpiecznego portu. Tym portem są swobodny oddech i ciepła
energia brzucha. To wyobrażenie pomaga także pacjentom
w podjęciu roli bohatera, który chroni żeglarzy i pasażerów
statku przed niebezpieczeństwem. Ostatnia wreszcie zaleta
wiąże się ze stworzeniem pacjentowi przestrzeni do
eksperymentowania i zabawy. Najważniejsze są fizjologiczne
następstwa tych wyobrażeń i pracy z dźwiękiem. Wibracje
„wuuuu” ożywiają doznania w trzewiach. Natomiast pełny
wydech, który jest rezultatem intonowania, tworzy równowagę
w płucach między tlenem a dwutlenkiem węgla 120.
Najpierw usiądź wygodnie. Następnie wykonaj powolny
wdech. Na chwilę zatrzymaj się, a potem na wydechu delikatnie
intonuj „wuuuu”. Wydawaj dźwięk aż do końca wydechu.
Wibruj dźwiękiem, jakby wychodził z twojego brzucha. Na
końcu wydechu zrób krótką pauzę i pozwól, by następny wdech
stopniowo napełnił twoje płuca i brzuch powietrzem. Kiedy
wdech dojdzie do szczytu, zatrzymaj się na chwilę. Ponownie
zaintonuj „wuuuu” na wydechu, aż poczujesz, że uszło z ciebie
całe powietrze. Istotne jest, by pozwolić powietrzu ujść w pełni
i całkowicie przejawić się dźwiękowi. Ponownie zrób przerwę
i pozwól, by wdech dokonał się samoczynnie. Powtórz to
ćwiczenie wielokrotnie, a następnie odpocznij. Później skup
uwagę na ciele, przede wszystkim na podbrzuszu i jamie
brzusznej.
To intonowanie dźwięku, wraz z procesem odczekiwania
i zezwalania, spełnia wiele funkcji. Po pierwsze, skierowanie
dźwięku do brzucha wywołuje szczególne doznania,
a jednocześnie ego pacjenta utrzymuje uwagę na zachodzącym
procesie. Osoby, które praktykują to ćwiczenie, opisują różne
rodzaje wibracji oraz mrowienia. Zauważają także zmiany
temperatury ciała: od poczucia zimna czy chłodu, do ciepła
i gorąca. Te wrażenia są, ogólnie rzecz biorąc, przyjemne (jeśli
nabierze się pewnej wprawy w intonowaniu). Najważniejsze jest
to, że te przyjemne odczucia stoją w opozycji do przykrych
odczuć przejawiających się w trzewiach w stanie
znieruchomienia, takich jak: nudności, poczucie skręcenia jelit,
zamierania albo drętwienia. Jest prawdopodobne, że 90 proc.
wstępujących informacji, które biegną od organów
wewnętrznych do mózgu, powoduje, że 10 proc. informacji
zstępujących, które biegną z mózgu do organów, staje się
przystosowawcze. Dzięki temu zostaje przywrócona
równowaga 121.
Porges potwierdza, że to kluczowy mechanizm regulujący
przebieg procesów fizjologicznych: „Informacje zwrotne,
płynące od trzewi do mózgu, pośredniczą w ożywieniu
prospołecznych obwodów nerwowych wpływających na
społeczne zaangażowanie jednostki” 122.
Zdrowe doznania wywoływane przez połączenie oddechu
i wibracji dźwiękowych pozwalają pacjentowi na kontakt
z poczuciem wewnętrznego bezpieczeństwa i zaufania.
Następuje zorientowanie na to, co jest tu i teraz. Te pozytywne
doznania prowadzą do nawiązania relacji twarzą w twarz, do
kontaktu za pośrednictwem wzroku i słuchu, a w rezultacie do
osobowego kontaktu typu ja – ty między pacjentem a terapeutą.
Dzięki temu przed pacjentem otwiera się szansa wkroczenia
w przestrzeń relacji społecznych. Następnie możliwe staje się
wzmocnienie witalności organizmu dzięki cyklicznemu
ładowaniu i rozładowaniu współczulnego układu nerwowego.
Ostatecznym skutkiem procesu jest pogłębienie się regulacji
procesów fizjologicznych i odprężenie. Wyobrażam sobie, że
Darwin chętnie zaakceptowałby kliniczne zastosowanie
dźwięku „wuuuu”.
Kolejne ćwiczenie wyposaża pacjenta w umiejętności
potrzebne do poradzenia sobie z niepokojącymi objawami
wynikłymi z pobudzenia układu nerwowego. Ta technika
samopomocy została zaadaptowana z systemu Jin Shin
Jyutsu 123 (metoda przepływu energii). Na zdjęciach od 6.5 a do
6.5 d widzimy wykonanie prostych sekwencji pomagających
pacjentom w obniżeniu pobudzenia i pogłębieniu relaksacji 124.
Ponownie doradzam, by terapeuci przećwiczyli te sekwencje
osobiście, zanim będą ich uczyć swoich pacjentów. Zachęcaj
pacjentów, by w domu praktykowali pokazane pozycje. Ważne
jest, by przystąpili do ćwiczeń w pozytywnym stanie
wewnętrznym: kiedy nie są zdenerwowani i zachowują
przytomność. Ćwiczenia mają na celu zwrócenie uwagi na
przepływ energii w ciele oraz stan poziom odprężenia.
Uwagi na temat feedbacku i podstawowej regulacji

W 1932 roku sir Charles Sherrington otrzymał Nagrodę Nobla


w dziedzinie medycyny za wykazanie, że układ nerwowy składa
się z dwóch rodzajów komórek nerwowych: pobudzających
oraz hamujących. Dzięki temu, że zachodzi równowaga
pomiędzy pobudzeniem i hamowaniem, jesteśmy w stanie
poruszać kończynami w płynny, skoordynowany i właściwy
sposób. Bez udziału neuronów hamujących nasze ruchy
przyjęłyby charakter spastyczny i nieskoordynowany. Prace
Sherringtona skupiały się głównie na systemie
sensomotorycznym (na poziomie rdzenia kręgowego). W ciągu
dalszych badań okazało się, że równoważenie systemu
pobudzającego przez system hamowania zachodzi w całym
układzie nerwowym i jest fundamentalną zasadą jego działania.
Ta zasada rządzi samoregulacją organizmu. Dla wyjaśnienia
posłużę się przykładem systemu ogrzewania mieszkania, który
utrzymuje stałą temperaturę wewnątrz pomieszczeń niezależnie
od tego, jaka pogoda jest na dworze. Termostat jest ustawiony
na dwadzieścia jeden stopni Celsjusza. Jednak ogrzewanie nie
działa bez przerwy. Gdyby działało, temperatura stale by
wzrastała i musielibyśmy otworzyć okno, żeby ją obniżyć.
Potem musielibyśmy zamknąć okno itd. Ale temperatura
w mieszkaniu kontrolowana jest przez mechanizm negatywnego
sprzężenia zwrotnego. Działanie termostatu przypomina odkryty
przez Sherringtona system hamowania. Gdy temperatura
wzrasta do 22 stopni, ogrzewanie się wyłącza. Wkrótce
temperatura spada do 20 stopni. Wówczas ogrzewanie
ponownie się włącza. To powoduje, że temperatura wzrasta do
21 stopni. Używając bawełnianego swetra, zapewnilibyśmy
sobie względny komfort cieplny. Jeżeli jednak ogrzewanie nie
zostałoby wyłączone, sytuacja stałaby się niekomfortowa.
Musielibyśmy zdjąć i sweter, i resztę ubrania. W pierwszym
przykładzie negatywne sprzężenie zwrotne miało pozytywny
skutek: zapewniło komfortową temperaturę w mieszkaniu.
W drugim przypadku pozytywne sprzężenie zwrotne ma
negatywne następstwa: zamieniło mieszkanie w saunę.
Uważam, że w przypadku głębokiego stresu i traumy mamy
do czynienia z pozytywnym sprzężeniem zwrotnym
powodującym skrajnie negatywne skutki. Większość z nas jest
w stanie rozpoznać, że pierwotne negatywne emocje szybko
tworzą samowzmacniające się pozytywne sprzężenie zwrotne.
Lęk i gniew błyskawicznie mogą się przerodzić w przerażenie
i wściekłość. Trauma przypomina mitycznego węża Uroborosa
zjadającego własny ogon. Działanie układu nerwowego, jak
dowiodły badania Sherringtona, opiera się na zasadzie
negatywnego sprzężenia zwrotnego. Jednak jest to proces
o wiele bardziej skomplikowany niż działanie domowego
termostatu. Samoregulacja złożonego sytemu nerwowego ma
właściwości, które możemy nazwać wyłaniającymi się
jakościami (na skutek interakcji wielu czynników). Te
wyłaniające się jakości mają często nieprzewidywalny charakter
i wiele cech szczególnych. Są cenione w psychoterapii oraz
w życiu, prowadzą bowiem do znajdowania twórczych
odpowiedzi na różnorodne sytuacje. Układ nerwowy działa
zgodnie z zasadą samoregulacji. Psychika zaś działa wedle
reguły wyłaniających się właściwości, czyli twórczej
samoregulacji.
Relacja, jaka zachodzi między trzewiami a mózgiem, może
być określona mianem złożonego systemu samoregulacji.
Właśnie dzięki istnieniu tej relacji możliwe staje się
wprowadzanie różnorodnych metod pracy terapeutycznej, jak
ćwiczenia głosowe i oddechowe (na przykład z dźwiękiem
„wuuuu”). Takie metody inicjują zmiany w całym układzie
nerwowym. Gdy zaistnieje nieuniknione i śmiertelne
niebezpieczeństwo, pień mózgu (zwany też mózgiem gadzim)
wysyła intensywne sygnały do trzewi. Niektóre obszary trzewi
zostają silnie pobudzone (układ pokarmowy), inne zaś
zahamowane i zamknięte (oskrzeliki w płucach). Zwolniona też
zostaje akcja serca. W przypadku nadmiernego pobudzenia
pojawiają się takie objawy fizjologiczne jak ucisk w brzuchu,
skręt kiszek albo gwałtowna biegunka połączona z wydalaniem
gazów. W płucach zaś pojawia się poczucie napięcia i duszenia
się, brak możliwości zaczerpnięcia powietrza. Jeżeli jest to stan
chroniczny, może dojść do objawów astmatycznych. Nerw
błędny powoduje spowolnienie pracy serca; tętno spada tak
bardzo, że może to prowadzić do śmierci typu wudu 125.
Ponieważ te doznania podwyższają poziom lęku, stają się same
w sobie źródłem zagrożenia. Tak więc na tym etapie zagrożenie
promieniuje ze środka: z jelit, z płuc, serca oraz innych
narządów. Może ono spowodować takie same skutki w organach
ciała, jak pierwotne zagrożenie zewnętrzne. Taka sytuacja
tworzy warunki do zaistnienia pozytywnego sprzężenia
zwrotnego, którego konsekwencje są szczególnie negatywne.
Ponadto, ponieważ straumatyzowane osoby doświadczają
intensywnych sygnałów grożącego im niebezpieczeństwa,
projektują wewnętrzne zamieszanie na świat zewnętrzny.
Postrzegają więc, że to otaczający świat jest odpowiedzialny za
ich cierpienie. W ten sposób odwracają swoją uwagę od
rzeczywistych przyczyn stresującej sytuacji i nie dają sobie
szansy na znalezienie rozwiązania problemu. Czyni to
spustoszenie w ich ciele oraz w ich relacjach społecznych.
Ćwiczenie, w którym pacjent intonuje dźwięk „wuuuu”,
skupia świadomość na wnętrzu ciała, tam bowiem tkwi źródło
problemu. W trakcie wykonywania ćwiczenia zmienia się
zabarwienie uczuciowe – od przerażenia do przyjemnych uczuć.
Sytuacja przestaje być kierowana przez pozytywne sprzężenie
zwrotne (z negatywnymi konsekwencjami). Pojawia się
negatywne sprzężenie zwrotne, które pomaga odtworzyć
równowagę homeostatyczną i prowadzi do dobrego
samopoczucia. Tego rodzaju zmiana, choćby chwilowa, otwiera
przed pacjentem możliwość doświadczenia ciepła i wsparcia
w relacji z terapeutą. Tego rodzaju doświadczenie stanowi
barierę, która chroni przed nawrotem nadmiernego pobudzenia
układu współczulnego. Pojawiają się głębsze, bardziej stabilne
i dłużej trwające doznania związane z dobrym samopoczuciem.
Układ nerwowy oraz psychika nabierają odporności, wzrasta
poziom siły witalnej.
ROZDZIAŁ 7
Skanowanie ciała, uzdrawianie umysłu: SIBAM

Ciało stanowi mapę umysłu.


James David Landis, Solitude

CIAŁO JAKO INSTRUMENT JAŹNI

D oznania fizyczne to podstawa świadomości człowieka.


Nasze ciała zostały zaprogramowane tak, abyśmy mogli
przetrwać w zmiennej, stawiającej przed nami nowe wyzwania
i często niebezpiecznej rzeczywistości tego świata.
Noworodek musi stopniowo odkrywać znaczenia doznań
napływających z jego ciała poprzez interakcję z rodzicami
oraz z otoczeniem. Niemowlęta żyją w oceanie doznań
i wrażeń. Na szczęście rodzice stosunkowo szybko potrafią
odczytać sygnały wysyłane przez dziecko. Wiedzą, kiedy ich
córeczka sygnalizuje, że jest głodna, doświadcza bólu, złości
się lub czuje zmęczenie. Noworodki instynktownie
komunikują te stany wewnętrzne swoim opiekunom i w ten
sposób skłaniają ich do podjęcia odpowiednich działań. Jest to
kwestia przeżycia. Z biegiem czasu ten doskonały instrument,
którego funkcją jest rozpoznawanie doznań i ich znaczenia,
służy jeszcze innym celom poza zapewnieniem przetrwania.
Doznania cielesne tworzą podstawę rozwoju dziecka od
kołyski aż po osiągnięcie pełnej dojrzałości oraz autonomii.
W procesie swojego biologicznego rozwoju zaczynasz
doświadczać interakcji zachodzących między twoim ciałem
a otoczeniem. To, czego doświadczasz na poziomie fizycznym
i psychicznym: przyjemność i ból, porażka i sukces, zostaje
zapisane w twoim umyśle. Twoje poznanie świata kształtuje
się jako rezultat całości doświadczeń zmysłowych
pochodzących z wnętrza organizmu oraz ze środowiska
zewnętrznego. Sherrington stwierdził: „Akt motoryczny jest
zarodkiem umysłu”. Pięćdziesiąt lat później inny noblista,
Roger Sperry, odniósł się do tego stwierdzenia w następujący
sposób:
Kiedy organizm postrzega dany obiekt, jest gotowy, aby ustosunkować się do
niego […]. Jednak zaistnienie percepcji lub też jej brak jest uzależniony od
powstania potencjału adaptacyjnej reakcji ruchowej 126.

Richard Held oraz Alan Hein przeprowadzili serię badań


zainspirowanych pracami Sperry’ego. Uczestnicy jednego
z tych badań zostali podzieleni na dwie grupy. Wszyscy mieli
nosić specjalne okulary, które powodowały, że wszystko
widzieli do góry nogami 127. Ci w pierwszej grupie mogli
swobodnie się poruszać i aktywnie poznawać otoczenie. Po
upływie pewnego czasu (na ogół od siedmiu do czternastu dni)
ich mózgi przystosowały się do sytuacji. Choć nie zdjęli
okularów, widzieli wszystko tak, jakby nie mieli okularów.
Uczestnikom należącym do drugiej grupy nie pozwolono
poruszać się swobodnie ani aktywnie poznawać otoczenia. Oni
nadal widzieli wszystko do góry nogami.
Held wykonał też eksperymenty, które ilustrują ważność
reakcji motorycznych w procesie rozwoju osobniczego 128.
Nowo narodzone kocięta zostały umieszczone w obracającym
się, zamkniętym urządzeniu. Jedna grupa mogła poruszać się
i badać otoczenie, druga zaś została pozbawiona tej
możliwości. Kocięta, które były pozbawione możliwości
ruchu, nie rozwinęły zmysłu spostrzegania, który kieruje
poruszaniem się. Nie potrafiły we właściwy sposób używać
pazurów. Nie wycofywały się też z miejsc, w których groził
im upadek. Te deficyty szybko ustąpiły, gdy kocięta mogły
aktywnie poruszać się i eksplorować otoczenie.
Chcę przywołać tu jeszcze teorię amerykańskiego biologa
Geralda Edelmana. Otrzymał on Nagrodę Nobla w 1972 roku
za badania w dziedzinie immunologii. Swoją teorię nazwał on
neuralnym darwinizmem 129. Ta złożona teoria zajmuje się
relacją, jaka zachodzi między aktywnością ruchową, dzięki
której eksplorujemy swoje otoczenie, a utrwalaniem się
doświadczeń i pamięcią o tych doświadczeniach.

Wnioski, do których prowadzą badania wymienionych


naukowców, sprowadzają się do tego, że nasz umysł powstaje
jako rezultat złożonych interakcji i wzajemnego dostrajania się
aktywnych działań, wrażeń cielesnych, uczuć oraz percepcji.
Obecnie wiemy, że wcześniejsze teorie dotyczące ludzkiego
umysłu były błędne. Ich twórcy kładli bowiem zbyt duży
nacisk na rolę myśli i świadomości. Dziś możemy powiedzieć,
że nasze myśli stanowią całość, na którą składa się to, co
robimy, oraz to, co czujemy. Można powiedzieć, że myśli
pełnią funkcję objaśniającą wobec tego, co robimy i co
czujemy. Myślenie symboliczne pomaga nam
w kategoryzowaniu zdarzeń, ludzi i miejsc, dzieleniu ich na
„bezpieczne” i „zagrażające”. Nasi pierwotni przodkowie
rozwijali się dzięki tworzeniu myśli, symboli i komunikacji
werbalnej na podstawie doznań cielesnych. Wiedzę o swoich
porażkach i sukcesach przekazywali następnym pokoleniom.
Dla członków społeczności zbieracko-łowieckich posiadanie
umiejętności pełnego korzystania z informacji istniejących
w ciele decydowało o możliwości przeżycia, podobnie jak dla
niemowlęcia. Nadmierne myślenie i rozważania mogłyby
spowodować w pierwotnych warunkach zagrożenie życia
i głód. Przez tysiąclecia inteligencja ciała została zaniedbana.
Człowiek współczesny opiera się głównie na myśleniu
racjonalnym i symbolicznym. Ciało istnieje jakby tylko po to,
by przenosić głowę z jednego miejsca na drugie – gdyby nie to
zadanie, byłoby niepotrzebne. Prawda jest jednak taka, że
nasza świadomość rozwija się dzięki uświadamianiu sobie
przez nas doznań płynących z ciała. Jest to proces, w trakcie
którego uczymy się rozpoznawać złożone znaczenie swoich
wewnętrznych doznań fizycznych i uczuć.

TRAUMA ORAZ CIAŁO/UMYSŁ


W normalnych warunkach doznania fizyczne są sygnałem do
podjęcia działania: walki lub ucieczki w przypadku zaistnienia
niebezpieczeństwa; upolowania przepiórki lub otwarcia
lodówki i przygotowania kanapki w przypadku głodu; pójścia
do ubikacji, gdy nagli potrzeba; kochania się, gdy czujemy
pożądanie; spania, kiedy jesteśmy zmęczeni; nucenia piosenki,
gdy jesteśmy w dobrym nastroju, albo ugruntowania się
i podniesienia głosu oraz przyjęcia postawy asertywnej, kiedy
odczuwamy, że nasze granice zostały naruszone. We
wszystkich wymienionych przypadkach to ciało daje sygnał,
a umysł podąża za tym sygnałem.

Jeżeli człowiek ma dobry kontakt z ciałem i rozumie jego


przekazy, wówczas może podejmować odpowiednie działania
i radzić sobie ze złożonymi życiowymi sytuacjami. Jednak
jeśli człowiek doznał traumy, wówczas doznania cielesne nie
są informacją umożliwiającą podjęcie skutecznych działań,
prowadzą raczej do paraliżu lękowego, poczucia bezradności
i nieukierunkowanej wściekłości. Kiedy sygnały cielesne stają
się zwiastunami lęku, bezradności, bezskutecznej wściekłości
lub porażki, wtedy człowiek traktuje je jako poważne
zagrożenie i ponosi z ich powodu duże koszty mentalne,
emocjonalne oraz fizyczne. W takiej sytuacji ktoś, kto usiłuje
usunąć objawy stresu, traci możliwość doświadczenia
subtelnej zmiany fizycznej. Ta zmiana pociąga za sobą uczucie
satysfakcji i komfortu. Może to być także jasne spostrzeganie
wciąż istniejącego niebezpieczeństwa. Niestety, zdolność
odczuwania przyjemności, nadawania wydarzeniom
właściwego znaczenia oraz umiejętność odpowiedniego
reagowania (odruchy samoobrony) także zostają
powstrzymane. Kiedy są wypierane uczucia zagrażające,
tłumione są również radosne uczucia.

Dobra wiadomość jest taka, że istoty ludzkie charakteryzują


się elastycznością oraz żywotnością. Potrafimy się uczyć
i integrować różne doświadczenia. Te doświadczenia,
niezależnie od tego, czy są wspierające czy nas osłabiają,
przepływają swobodnym strumieniem przez ciało i umysł
dopóty, dopóki nie znajdujemy się w stanie nadmiernego
chronicznego pobudzenia lub też chronicznego zamrożenia.
Ciało i umysł są gotowe do nowych spotkań z rzeczywistością,
zachowują witalność i zdolność ciągłego włączania się w nurt
wydarzeń. Sytuacja zmienia się, gdy dochodzi do poważnego
zakłócenia. W takim wypadku człowiek zostaje wytrącony
z normalnego rytmu. Przyczyną niekorzystnej zmiany może
być jednorazowe wydarzenie: klęska żywiołowa, wypadek,
operacja chirurgiczna, gwałt. Mogą też działać czynniki
o charakterze ciągłym: nadużycia albo długotrwały stres
w relacji małżeńskiej. Kiedy takie zakłócenie nie zostaje
w pełni zintegrowane przez ciało i umysł, traumatyczne
doświadczenie rozpada się na izolowane doznania, obrazy
i emocje. Tego rodzaju rozpad następuje w sytuacji, gdy
niezwykły czy niespodziewany charakter, intensywność lub
długość trwania wydarzenia powoduje, że organizm nie może
się obronić, poradzić sobie z sytuacją ani przetrawić jej
emocjonalnej treści. Pewną rolę odgrywają tu wiek danej
osoby, jej uwarunkowania genetyczne i płeć. Niezdolność
ciała i umysłu do integracji energii trudnego wydarzenia
prowadzi do pojawienia się traumy. W najlepszym razie
występują dezorientacja, ograniczenie zdolności do działania
i utrata kierunku działania.

Człowiek znajduje się w pułapce: albo czuje zbyt dużo (jest


przytłoczony przez uczucia), albo czuje zbyt mało (popada
w zamknięcie i odrętwienie). Przestaje w związku z tym
polegać na swoich doznaniach, jest zagubiony. Osoby, które
doświadczają traumy, przestają czuć, że są sobą. Utrata
kontaktu z rzeczywistymi doznaniami oznacza utratę jaźni.
Osoby cierpiące z powodu traumy zastępują rzeczywiste
uczucia zachowaniami takimi jak ekscytacja seksualna czy
działania kompulsywne, co pozwala im unikać wchodzenia
w kontakt z bolesnymi doznaniami. Nie mogą w związku
z tym doświadczyć faktu, że rozpacz, przerażenie, wściekłość
i poczucie bezradności przemijają. Organizm człowieka został
bowiem zaprogramowany tak, by działać cyklicznie na
zasadzie pobudzenia (doświadczenie uczuć o ekstremalnym
natężeniu) i uspokojenia (trzeci krok w uzdrawianiu z traumy,
rozdział 5).

Jeśli pomagamy pacjentom w rozwijaniu zdolności


tolerowania i regulowania ekstremalnych doznań,
a jednocześnie wzmacniamy ich poczucie samoakceptacji,
uczą się oni radzenia sobie z trudnymi stanami. Pacjenci mogą
też wejść w kontakt z intensywnymi doznaniami i emocjami
i pozostawać w nim dłużej, ponieważ uczą się kontrolować
swoje pobudzenie. Kiedy pacjent rozpozna, że może wejść
w te trudne doświadczenia i wyjść z nich bez uszczerbku,
lepiej toleruje bolesne doznania. Ten proces zachodzi dzięki
subtelnej interakcji między uczuciami, myślami, doznaniami
i danymi zmysłowymi. Uważam, że ludzie, którzy
przejawiają największą siłę witalną i doświadczają w życiu
najgłębszego spokoju, nauczyli się tolerowania
ekstremalnie silnych doznań i utrzymywania refleksyjnej
samoświadomości. Zazwyczaj ta umiejętność rozwija się
w młodości, lecz, na szczęście, można się jej nauczyć
w dowolnej fazie życia.
Dzieci stopniowo uczą się rozpoznawania i rozumienia
sygnałów swojego ciała. Poprzez koordynację wykonywanych
ruchów oraz towarzyszących im doznań dzieci uczą się, kim
naprawdę są, kształtuje się w ten sposób ich poczucie Ja.
Dziecko zapamiętuje, które działania okazały się skuteczne,
odrzuca zaś te, które nie przyniosły oczekiwanych rezultatów.
Na tej drodze uczy się przewidywania, jakie działania
w danych okolicznościach okażą się najbardziej skuteczne.
Dzięki temu doświadcza sprawczości, zadowolenia oraz
przyjemności. Kiedy dziecko zostaje ogarnięte przez traumę
lub doświadcza poważnego zaniedbania, wówczas sekwencja
rozwojowa ulega zaburzeniu. Życie dziecka zostaje
zdominowane przez negatywne emocje. W wyniku przebytej
traumy związek dziecka z ciałem zostaje zdeformowany, staje
się chaotyczny i wywołuje poczucie przytłoczenia. Dziecko
traci wyczucie swojej wewnętrznej struktury i wewnętrznych
doznań. Jego ciało ulega zamrożeniu, natomiast umysł
usztywnia się i zastyga w stanie szoku, dezorganizacji
i fragmentaryzacji. W takim stanie dziecko nie może połączyć
swoich doświadczeń w sensowną całość i uczyć się na ich
podstawie. Dzieci, które zostały zatrzymane na drodze
kształtowania się znaczących i celowych działań, zaczynają
przejawiać nieefektywne i kompulsywne wzorce zachowań.
Pojawiają się u nich zespół nadpobudliwości ruchowej czy
zespół obsesyjno-kompulsywny. Nieskoordynowane działania
dziecka wypływają z wewnętrznej pamięci ciała, która nosi
ślady dyskomfortu, napięcia, stresu, sztywności, zwiotczenia,
braku energii i nieporadności. Tego rodzaju zapisy są
zakodowane nie w korze nowej mózgu, lecz w układzie
limbicznym i w pniu mózgu. Z tego względu niekorzystne
zachowania i wspomnienia nie mogą być zmienione przez
prostą zmianę myślenia. Dziecko nie jest zdolne do
rozwinięcia normalnej, świadomej, narracyjnej pamięci. Aby
zaszła rzeczywista zmiana, niezbędna jest praca z doznaniami
i uczuciami – z całokształtem doświadczeń dziecka.

MODEL TERAPII SIBAM


Istoty ludzkie, zwłaszcza terapeuci, wchodzą w kontakt dzięki
temu, co nazywamy „rezonansem ciała”. W rozdziale 4
napisałem, że przejawiamy skłonność do doświadczania
doznań zbliżonych do tych, których doświadczają znajdujący
się w pobliżu nas ludzie 130. Wyobraź sobie, jak byś się czuł
w pokoju niemal wypełnionym strachem, w którym ludzie
snują spiskową teorię świata. A jak byś się czuł w pokoju,
w którym przebywają medytujący mnisi? Rezonans tworzy
podstawę, na której zachodzi empatyczne dostrojenie
potrzebne do stworzenia intymnych relacji 131.
Terapeuta, który ma zamiar pracować z osobami
straumatyzowanymi, musi najpierw wejść w bezpośredni,
głęboki kontakt z własnym ciałem i kultywować tę
umiejętność. Dopiero wtedy, gdy ją utrwali, może prowadzić
pacjenta w procesie terapii i uczyć go odzyskiwania energii
życiowej. Jeżeli terapeuta rozwija umiejętność obserwowania
subtelnych zachowań innych osób, może dostarczyć swoim
klientom informacji zwrotnych, które pomagają im
w uświadamianiu własnych uczuć i doznań. Te dwa narzędzia
razem wzięte – rezonans somatyczny oraz subtelna
obserwacja – są niezwykle cenne. Trafnie wyraził to analityk
Leston Havens: „Prawdopodobnie najlepszym dowodem
trafnej empatii jest pojawienie się w naszym ciele doznań,
które pacjent opisuje jako własne” 132.

W latach 70. ubiegłego wieku rozwinąłem metodę pracy,


która pozwala na podążanie za procesem pacjenta. Nazwałem
ją modelem SIBAM. Model ten opiera się na rozpoznaniu
intymnego związku, jaki zachodzi między naszym ciałem
a umysłem. Odnosi się on do pięciu kanałów. Pierwsza litera
każdej nazwy kanału tworzy skrót SIBAM.

Sensation (doznanie)
Image (obraz)
Behavior (zachowanie)

Affect (afekt)
Meaning (znaczenie)

Model SIBAM różni się znacząco od tradycyjnie


przyjmowanej hierarchii ważności zjawisk umysłowych
i cielesnych. Podstawę tradycyjnych terapii poznawczych
stanowi słynna formuła: Cogito ergo sum, czyli „Myślę, więc
jestem”. Mój pięcioelementowy model opiera się na podstawie
sensomotorycznej, zaczyna niejako „od dołu”. Prowadzi
pacjenta od najbardziej pierwotnych do najbardziej złożonych
systemów układu nerwowego i uczy ich języka. Jest to ścieżka
rozpoczynająca się od doznań fizycznych i wiodąca przez
uczucia oraz percepcję ku myślom. Doznania, wyobrażenia,
uczucia i znaczenia są odkrywane przez pacjenta, podczas gdy
terapeuta obserwuje jego zachowanie. To podejście pozwala
na dokładne zbadanie warstw i odcieni naszego
doświadczenia.
Kanał doznań

W tym kanale manifestują się doznania fizyczne, które


człowiek odbiera z głębi ciała. Pochodzą one z receptorów
umieszczonych we wnętrzu ciała. Te doznania w literaturze
przedmiotu noszą nazwę interocepcji. Wznoszą się one
drogami nerwowymi w kierunku podwzgórza – ośrodka
znajdującego się w pobliżu górnej części pnia mózgu.
Następnie są transmitowane do wielu rejonów mózgu.
W obszarze kanału doznań można wyróżnić cztery subsystemy
albo cztery kategorie percepcji.

Receptory kinestetyczne
Pierwszym subsystemem jest kinestezja. Wrażenia
kinestetyczne niosą informacje o stanie napięcia mięśni
szkieletowych 133 i dostarczają je do mózgu. Kiedy czujesz się
spięty, oznacza to, że otrzymujesz wiele impulsów nerwowych
z mięśni pleców, karku, szczęki lub miednicy. Impulsy te
płyną również z umysłu, który stał się zbyt aktywny.

Receptory propriocepcyjne
Drugim subsystemem jest propriocepcja. Przynosi nam
informacje o położeniu naszych stawów. Dane kinestetyczne
oraz proprioceptywne mówią nam o tym, jak jesteśmy
usytuowani w przestrzeni, oraz informują o lokalizacji
poszczególnych części ciała. Człowiek może – na przykład –
dyrygować orkiestrą symfoniczną z całkowicie zamkniętymi
oczyma. Jest to szczególny dowód możliwości koordynacji
danych czuciowych.

Receptory równowagi i położenia ciała w przestrzeni


System równowagi czerpie informacje za pomocą
mikroskopijnych włosków, które znajdują się w kanałach
półkolistych ucha wewnętrznego. Kanały te są położone
względem siebie pod kątem prostym. Kiedy poruszamy się
i zmieniamy pozycję ciała, płyn w tych kanałach przemieszcza
się i przesuwa włoski. Każdy z włosków jest połączony
z odpowiednim receptorem. Receptory te przekazują
informacje do pnia mózgu. Dzięki temu rozpoznajemy pozycję
ciała względem grawitacji Ziemi oraz jesteśmy świadomi,
z jaką prędkością poruszamy ciałem (przyspieszenie lub
zwolnienie ruchu).
Receptory trzewne

Czwarty subsystem dostarcza nam informacji z najgłębszych


rejonów naszego organizmu – z trzewi oraz z naczyń
krwionośnych. W rozdziale 6 opisałem funkcjonowanie nerwu
błędnego, który łączy pień mózgu z większością narządów
wewnętrznych. Wspomniałem, że ponad 90 proc. jego
włókien nerwowych, to nerwy wstępujące. Dlatego główna
funkcja nerwu błędnego polega na przekazywaniu informacji
z trzewi do mózgu. Z tego powodu takie kolokwialne
wyrażenia jak „instynkt zawarty w trzewiach” (gut instinct),
„uczucia z brzucha” (gut feelings) czy „mądrość drzemiąca
w brzuchu” (gut wisdom) mają podstawę anatomiczną oraz
fizjologiczną.

Doznania wisceralne mają również swoje źródło


w naczyniach krwionośnych. Osoby cierpiące na migreny
dobrze wiedzą, że nagły rozkurcz naczyń krwionośnych, gdy
uprzednio były one zaciśnięte, wywołuje silny ból. Z naczyń
krwionośnych płynie mnóstwo istotnych informacji. Czujemy
się zrelaksowani i otwarci, kiedy nasze naczynia pulsują
niczym meduza. Wówczas przez nasze ciało przepływa ciepły
prąd dobrego samopoczucia. Kiedy natomiast naczynia
zaciskają się, odczuwamy chłód i napięcie.
Kanał obrazów

Pojęcie wyobrażenia czy też obrazu odnosi się do zmysłu


wzroku. Używam tego określenia w sensie bardziej ogólnym,
aby opisać wszelkiego typu wrażenia zewnętrzne. Te wrażenia
powstają pod wpływem bodźców pochodzących spoza ciała.
Wrażenia te są zapisywane w mózgu w postaci pamięci
sensorycznej. Wrażenia zewnętrzne pochodzą od wzroku,
smaku, węchu, słuchu i dotyku 134. Stosuję słowo „obraz”, by
określić wszystkie zewnętrzne wrażenia zmysłowe. W modelu
SIBAM pojęcie „obrazu” odnosi się do każdego rodzaju
wrażeń zmysłowych, które są generowane przez bodźce
zewnętrzne (wzrokowych, słuchowych, dotykowych,
węchowych, smakowych). Na przykład kiedy fizycznie
dotykam kogoś, ten ktoś doświadcza zarówno zewnętrznie
wrażenia bycia dotykanym, jak również wewnętrznego
(introceptywnego) doznania własnej reakcji na ten dotyk.
Jakie znaczenie ma podane powyżej rozgraniczenie bodźca
zewnętrznego i wewnętrznej reakcji na ów bodziec? Otóż jeśli
byliśmy dotykani w sposób nieodpowiedni, wówczas okaże
się niezbędne oddzielenie samego wrażenia dotyku od naszej
reakcji wewnętrznej. Zapobiegnie to odnawianiu się
niekorzystnej reakcji wewnętrznej na dotyk w nowych
sytuacjach (reakcja bowiem powstała na podstawie dawnych
doświadczeń).
Wrażenia wzrokowe, czyli obrazy, są najważniejszym
źródłem informacji dla współczesnego człowieka. Ośrodek
wzroku zajmuje duży obszar kory mózgowej. Istnieją jednak
inne przyczyny, głównie z obszaru terapii, z których powodu
postanowiłem włączyć wszystkie zewnętrzne zmysły w kanał
obrazów. W momencie, w którym dochodzi do
traumatyzującego wydarzenia, wszystkie zmysły człowieka
skupiają się na najwyraźniejszych aspektach zagrożenia.
Zwykle są to obrazy, choć równie dobrze mogą to być
dźwięki, wrażenia dotykowe, smakowe lub węchowe. W wielu
przypadkach występuje kombinacja tych wrażeń.
Kobieta, która była molestowana przez wuja alkoholika,
może wpaść w panikę, gdy widzi mężczyznę o podobnym
wyglądzie. Taką samą reakcję może wzbudzić oddech
mężczyzny pachnący alkoholem i sposób poruszania się
nietrzeźwego człowieka – chwiejny chód, zataczanie się. Te
migawkowe wrażenia przywołują traumatyczne wspomnienia.
Stają się natrętnymi obrazami lub piętnami. W moim
przypadku obraz stłuczonej szyby i wyraz oczu nastolatki
kierującej samochodem, który mnie uderzył, wtargnął do
mojej świadomości i napełnił mnie przerażeniem.
Podczas przepracowywania takich utrwalonych obrazów
sensorycznych uwalnia się skumulowana energia
traumatycznych zapisów. Następuje wyodrębnienie skojarzeń
powodujących utrzymywanie się objawów traumy. Pewna
technika terapii prowadzi do poszerzenia i neutralizacji tych
utrwalonych schematów. Za jej pomocą można przywrócić
pacjentowi jego wielowymiarowe doświadczenia zmysłowe,
które były jego udziałem przed traumatyzującym
wydarzeniem. Poniższy opis ilustruje zasadę poszerzenia
„percepcji wizualnej”.
Wyobraź sobie, że pewnego letniego poranka wędrujesz po
górskiej dolinie. Wzdłuż ścieżki, którą idziesz, płynie
szemrzący potok. Wieje lekki wiatr, który porusza kolorowymi
kwiatami kwitnącymi na pobliskiej łące. Krople porannej rosy
spadają z traw na twoje stopy. Na skórze czujesz ciepło słońca.
Wdychasz błogi zapach kwiatów. Nagle na ścieżce pojawia się
duży wąż. Zatrzymujesz się i wstrzymujesz oddech. Czy te
wrażenia, których doznawałeś przed chwilą, zniknęły?
Niezupełnie. Nastąpiło zawężenie twojej świadomości, która
skupia się na zaistniałym niebezpieczeństwie. Wszystkie
pozostałe wrażenia pozostają w tle, aby nie przeszkadzać ci
w podjęciu właściwych działań. Koncentrujesz się na wężu
i powoli się wycofujesz. Po tym, jak odzyskałeś poczucie
bezpieczeństwa, możesz ponownie wszystkimi zmysłami
chłonąć piękno poranka.
Kiedy traumatyzowana osoba jest zdolna do tego, by
poszerzyć zakres swoich doznań zmysłowych, nadmierne
pobudzenie układu nerwowego zaczyna ustępować.
Poszerzone pole percepcji powraca do stanu sprzed
wydarzenia traumatyzującego, co umożliwia odzyskanie
zdolności organizmu do samoregulacji. W rozdziale 1
opisałem szczegółowo moje samopoczucie – percepcję
kolorów, dźwięków, zapachów i ciepła słońca – których
doświadczałem, zanim uległem wypadkowi. W chwili
niespodziewanego uderzenia wszystkie te wrażenia zbladły,
zniknęły. Moja uwaga została przykuta do obrazu
„prześladowcy”. Widziałem jedynie popękaną przednią szybę
auta, metalową obudowę chłodnicy oraz dziewczynę z szeroko
otwartymi, przerażonymi oczami. Na szczęście potrafiłem
udzielić sobie pierwszej pomocy i byłem w stanie powrócić do
zmysłowych wrażeń sprzed wypadku.
Kanał zachowania

Zachowanie jest jedynym spośród pięciu wymienionych


kanałów, którego funkcjonowanie terapeuta może obserwować
w bezpośredni sposób. Wszystkie pozostałe kanały są
opisywane przez pacjenta. Terapeuta może wnioskować na
temat procesów wewnętrznych pacjenta na podstawie
rezonansu. Jednak te wnioski nie są ważniejsze niż wrażenia,
uczucia i wyobrażenia pacjenta, o których mówi on
terapeucie 135. Terapeuta może określać stan wewnętrzny
pacjenta na podstawie sygnałów niewerbalnych wysyłanych
przez jego ciało. Są to ruchy bądź zahamowanie ruchów oraz
napięcie poszczególnych części ciała. Terapeuta może
skierować uwagę pacjenta na doświadczenia i doznania w jego
ciele. Jeśli zauważy na przykład nieznaczne uniesienie lewego
barku pacjenta, mówi mu o tym. W ten sposób pozwoli
pacjentowi skontaktować się z jego wzorcem asymetrycznego
ustawienia ramion. Na tej samej zasadzie pacjent może zostać
zachęcony do wejścia w doświadczenia, które przejawiają się
w innych kanałach (obrazów, uczuć i znaczeń), w chwili gdy
terapeuta pracuje z wzorcem asymetrycznie ustawionych
ramion. Tego rodzaju pracę terapeutyczną dokładnie wyjaśnię
w następnym rozdziale.
Zachowania manifestują się na różnych poziomach
świadomości: od najbardziej świadomych ruchów dowolnych,
po najbardziej nieświadome ruchy mimowolne. Te poziomy są
podobne do poziomów świadomości, które wymieniłem
w odniesieniu do różnego typu obrazów. Omówię teraz
zachowania, które można sklasyfikować i ująć w następujące
subsystemy: gesty, emocje, postawy oraz zachowania
autonomiczne, wisceralne i archetypowe.
Gesty
Zachowania najbardziej świadome to te intencjonalne: gesty,
które ludzie wykonują dłońmi i rękami w procesie
komunikacji. Ruchy te stanowią także najbardziej jawny
poziom zachowań. Ludzie często używają intencjonalnych
gestów, aby przekazać uczucia, których tak naprawdę nie
odczuwają . Przykładem są politycy, którzy przesadzają
z gestykulacją, aby osiągnąć zamierzony cel i wywrzeć wpływ
na odbiorców. Jeżeli znasz się na rzeczy, potrafisz wykryć
brak spójności między tym, co człowiek pokazuje gestami (np.
otwiera ramiona w kierunku zebranych lub kładzie dłoń na
sercu), a tym, co naprawdę czuje. Gesty intencjonalne,
związane z naszą wolą, mogą komunikować autentyczne
uczucia i mieć wiele znaczeń. Na przykład zaciśnięcie dłoni
w pięść może być rozumiane jako: przejaw zagrożenia
i potencjalnej agresji, ustanowienie jasnej granicy lub
tłumienie lęku.
Poniżej podaję przykłady typowych gestów. Zapraszam do
poeksperymentowania z nimi. Potrzyj czoło dłonią i zauważ,
co czujesz. Następnie pogłaszcz swój kark. Jakiego rodzaju
komunikaty są zawarte w tych dwóch gestach? Czy ich
wykonanie spowodowało zwiększenie czy też zmniejszenie
poczucia bezpieczeństwa? Teraz zbliż dłonie do siebie i zetknij
palce. Następnie naciskaj jedną dłonią na drugą. Co czujesz?
Kanał emocji
Mimika to kolejny poziom zachowań na ogół uznawanych za
mimowolne. Paul Ekman – słynny amerykański psycholog –
w ciągu ponad czterdziestu lat prowadził badania
emocjonalnego znaczenia mikroekspresji twarzy 136. Dzięki
cierpliwości i regularnej praktyce można rozwinąć
umiejętność obserwowania tych bardzo szybkich zmian
napięcia mięśni twarzy (trwają niekiedy ułamki sekund) 137.
Specyficzne wzorce napięć mięśni twojej twarzy komunikują
emocje tobie samemu oraz innym ludziom 138. Udzielanie
pacjentom informacji na temat ekspresji ich twarzy może im
pomóc w nawiązaniu kontaktu z emocjami, których zupełnie
nie są świadomi lub też są świadomi jedynie częściowo.
Postawa ciała
Jesteśmy jej świadomi jeszcze mniej niż gestykulacji i mimiki.
Pomijam tu oczywiście świadome korygowanie pozycji
zgodnie z poleceniami, na przykład kierowanymi przez
rodziców do dzieci: „siedź prosto”, „nie garb się”, „ramiona
do tyłu”. Sherrington, ojciec nowoczesnej neurofizjologii,
stwierdził: „Większości reakcji odruchowych mięśni
szkieletowych nie należy zaliczać do ruchów, służą one do
utrzymywania określonej postawy ciała. Rezultatem tych
reakcji jest podtrzymywanie określonej postawy, nie zaś
ruch” 139. Mógłbym dodać, że postawy ciała są platformami,
z których powstają rzeczywiste ruchy. Arnold Gesell, uczeń
Sherringtona, wyraża to następująco: „[…] motoryczne
przygotowanie do określonego zachowania pojawia się
znacznie wcześniej niż samo zachowanie”. Gesell podkreśla,
że postawa ciała jest bardzo istotna, jeśli idzie o generowanie
nowych zachowań, doznań, uczuć oraz znaczeń:
„Embriogeneza umysłu wiąże się z początkami zachowań
postawnych” 140.
Stosunkowo niewielu terapeutów zajmuje się dokładnym
odczytywaniem postawy ciała pacjentów. Tym niemniej te
postawy mają na nich wpływ. Każdy z nas podświadomie
odzwierciedla postawy innych i rejestruje je jako doznania we
własnym ciele. Dzieje się to prawdopodobnie na skutek
działania neuronów lustrzanych i rezonansu posturalnego.
Ponieważ spontaniczne zmiany postawy ciała są na ogół
subtelne, potrzeba wiele praktyki, by je zaobserwować.
Rezonans szczególnie silnie wzbudzają postawy związane
z ochroną życia: różne ruchy przygotowawcze i ruchy
rzeczywiste, związane z ucieczką, walką, zamrożeniem
i załamaniem. Jeżeli postawa jest sztywna i napięta lub też
wyraża załamanie, możemy przypuszczać, że sygnalizuje ona
dawne przygotowanie do określonego działania, które zostało
udaremnione. Mięśnie zostały zaprogramowane do wykonania
ruchu, lecz nie doszedł on do skutku. Jeżeli ta potencjalna
aktywność sensomotoryczna nie zostałaby wyhamowana,
przejawiłaby się jako skuteczne działanie. Raz jeszcze
przypomnę mój wypadek. Już w karetce mogłem dokończyć te
działania ciała, które zostały uruchomione podczas
krytycznego wydarzenia. Odczuwałem subtelne ruchy
w plecach, które prowadziły do skrętu ramienia. Ramię
uchroniło moją głowę przed uderzeniem najpierw w szybę
samochodu, a następnie w nawierzchnię jezdni.
Obserwowanie spontanicznych postaw ciała pacjenta
dostarcza terapeucie wielu informacji na temat stanu jego
układu nerwowego oraz psychiki. Ciało pokazuje, kiedy
pacjent przygotowuje się do działania i jakie są poprzedzające
działanie subtelne ruchy przygotowawcze. Najczęściej bywa
tak, że pojawiają się niespodziewane formy ekspresji cielesnej,
których nie oczekiwał ani pacjent, ani terapeuta. Terapeuta
zaczyna pracę uzdrawiającą od zauważenia tych postaw
pacjenta, które wskazują na usztywnienie, wycofanie,
przygotowanie do ucieczki, skrętu ciała i upadku. Istotne jest
także, by zauważał w postawach ciała pacjenta sygnały
otwartości oraz ekspansji.

Przypominam sobie w tym momencie szczególnie


swobodną postawę Nelsona Mandeli. Była ona naturalna,
pełna wdzięku – niezależnie od traum, których doznał, oraz
podeszłego wieku. Wiele osób mówi o tym, jak głęboko czują
się odprężone i jak otwarte w obecności Dalajlamy.
Wykwalifikowany terapeuta widzi i odczuwa u swoich
pacjentów przejawy innych postaw ciała. Plecy takich osób
stają się sztywne, gotowe do odparcia ataku, lub zgarbione
(niekiedy jest to niemal niezauważalne). To załamanie
postawy sygnalizuje występowanie trudnych doznań i emocji.
W ten sam sposób terapeuci (oraz matki, ojcowie, rodzina
i przyjaciele) mogą obserwować momenty, w których dana
osoba ma postawę pełną gracji, świadczącą o jej dobrym
samopoczuciu.
Sygnały autonomiczne (z układu krążenia i układu
oddechowego)
Dostrzegalne formy autonomicznych procesów ciała wyrażają
się poprzez sygnały pochodzące z układu oddechowego oraz
układu krążenia. Oddech spłycony, widoczny w górnej części
klatki piersiowej, stanowi informację o pobudzeniu układu
współczulnego. Oddech tak płytki, że niemal niezauważalny,
często wskazuje na zaistnienie reakcji znieruchomienia,
załamania oraz dysocjacji. Pełny oddech – swobodny wydech
i delikatna pauza przed dokonaniem kolejnego wdechu – jest
wskaźnikiem odprężenia i powrotu do równowagi. Tego
rodzaju spontaniczny i wzmacniający oddech łatwo odróżnić
od starań osoby, która próbuje oddychać głęboko. Często taki
forsowny głęboki oddech może tylko nasilać brak równowagi,
a jeśli przynosi jakąś korzyść, to jedynie krótkotrwałą 141.
Następne sygnały pochodzą z układu krążenia. Obejmują
częstość skurczów serca oraz napięcie mięśni gładkich, które
wyściełają niektóre naczynia krwionośne. Tętno, jak
wspomniałem, możemy diagnozować na podstawie obserwacji
tętnicy szyjnej, jej pulsowania zauważalnego na szyi.
Terapeuta, który doszedł do pewnej wprawy, rozpozna
przyspieszenie lub zwolnienie pulsu, jak również wielkość
tych zmian. Poza tym określi zmiany ciśnienia krwi na
podstawie wzmocnienia lub osłabienia pulsu. Terapeuta może
także określić poziom napięcia naczyń krwionośnych (ich
tonus) dzięki obserwowaniu zmian zabarwienia skóry, co
wymaga jednak dużego doświadczenia. W przypadku
znacznego napięcia naczyń pacjenci mają zimne, zbielałe lub
posiniałe palce. Ten objaw wraz z przyspieszeniem tętna
świadczy na ogół o pobudzeniu układu współczulnego. Kiedy
zaś naczynia krwionośne są w stanie rozkurczu, palce
przyjmują żywe różowe zabarwienie. Zdarza się również, że
naczynia krwionośne gwałtownie się rozszerzają. Powstaje
rumieniec widoczny szczególnie na twarzy oraz szyi. Ponadto
czasem można odczuć fale ciepła promieniującego z ciała
pacjenta 142.

Następna obserwacja dotyczy wielkości źrenic. Bardzo


szerokie źrenice związane są z pobudzeniem układu
współczulnego, podczas gdy źrenice bardzo wąskie mogą
wskazywać na znieruchomienie i dysocjację. Zwężone źrenice
mogą wskazywać także na fakt użycia narkotyków,
szczególnie opioidów. Interesujące jest to, że opioidy –
endorfiny – są także wydzielane przez ciało 143. Wydzielanie
endorfin, które zmniejszają ból, pojawia się w stanach
znieruchomienia ciała i dysocjacji świadomości,
charakterystycznych dla doświadczenia traumy 144.
Zachowania trzewne

Zachowania trzewne odnoszą się do ruchów w układzie


pokarmowym, które są rejestrowane na podstawie odgłosów
towarzyszących pracy tego układu. Doskonały wyraz
dźwiękonaśladowczy, który oddaje to dudnienie i bulgotanie,
to borborygmus (w liczbie mnogiej: borborygmi). Na
wsłuchiwaniu się w dźwięki w jelitach za pomocą stetoskopu
elektronicznego i jednoczesnym delikatnym dotykaniu
różnych części ciała oraz poruszaniu nimi oparty jest cały
system terapii ciała 145.
Terapeuta, który potrafi podążać za zróżnicowanymi
wskaźnikami zachowań omówionymi powyżej, otrzymuje
bardzo istotne informacje pomocne w podjęciu skutecznej
interwencji. Wie o tym, że chłodne dłonie, ogólnie rzecz
biorąc, są sygnałami lęku i stresu. Ciepłe dłonie natomiast
sygnalizują stan relaksacji. Mocno zarumieniona skóra mówi
na ogół o wściekłości, wstydzie i zmieszaniu. Nie wszyscy zaś
wiedzą o tym, że zaczerwienienie skóry może też świadczyć
o przypływie energii i przyroście siły życiowej. Istotne jest
jednak, aby te wszystkie sygnały były widziane we właściwym
kontekście, a nie rozpatrywane pojedynczo i w oderwaniu od
całości procesu. Istotne oczywiście jest także uwzględnienie
tego, nad czym pacjent obecnie pracuje w procesie terapii.
Terapeuta tworzy mapę, złożoną z obserwacji zachowania.
Może odnieść te zachowania do doznań, których doświadcza
pacjent.
Ogólnie rzecz biorąc, istnieje odpowiedniość pomiędzy
poziomem doznań a zachowaniem. Kiedy terapeuta udziela
pacjentowi informacji zwrotnych na temat zmian
w autonomicznym układzie nerwowym, takich jak częstość
uderzeń serca czy kolor skóry (zachowania), pacjent jest
zachęcany do eksplorowania autonomicznych doznań (poziom
pobudzenia układu krążenia i układu oddechowego).
Zachowania archetypowe

Ostatni subsystem tworzą zachowania archetypowe


wypływające z nieświadomości zbiorowej. Obserwując
postawę ciała pacjentów, zacząłem rozpoznawać subtelne
ruchy rąk i ramion, które różniły się od gestów
intencjonalnych, świadomych. Te gesty często pojawiały się
w chwilach przełomów terapeutycznych. Sygnalizowały, że
pacjent nawiązał kontakt ze swoimi zasobami i posuwa się
w kierunku integracji wewnętrznej. Ponadto zauważyłem
podobieństwo między tymi mimowolnymi gestami a ruchami
ciała w świętych tańcach różnych kultur. Tańce te miałem
okazję oglądać podczas festiwalu na Uniwersytecie Berkeley
(Kalifornia). Te ruchy rąk, palców oraz ramion – mudry –
występują w różnych kulturach świata. Szczególnie w kulturze
Azji pozycje, w które układa się dłonie i palce, komunikują
głębokie i uniwersalne znaczenia 146. Kiedy terapeuta zauważy
spontaniczne mudry wykonywane przez pacjenta, zachęca go
do zatrzymania się i zwraca na nie jego uwagę. Pacjent
uzyskuje czas, by doświadczyć tego, jak odczuwa w sobie te
zewnętrzne gesty. W takich momentach pacjenci nierzadko
odkrywają cenne zasoby wyrażające się jako przyrost sił
witalnych, dobry przepływ energii i integracja. Uważam, że te
archetypowe ruchy pojawiają się wówczas, kiedy poziom
instynktowny łączy się z poziomem świadomym. Na poziomie
anatomicznym oznacza to połączenie pierwotnych struktur
pnia mózgu z najwyżej rozwiniętymi ośrodkami kory nowej
mózgu.
Podsumowując te rozważania, chcę podkreślić, że
zachowanie pacjenta stanowi jedyny rodzaj zjawisk, których
terapeuta doświadcza bezpośrednio. Terapeuta może
komunikować pacjentowi swoje obserwacje dotyczące jego
zachowań. Ten stopniowo staje się ich świadomy i może je
obserwować. Co więcej, może poszerzyć pole świadomości
o doznania, które są związane z tymi zachowaniami. Kiedy
w procesie terapii uwzględni się także myśli pacjenta
towarzyszące tym zachowaniom i doznaniom, staje się to
skutecznym narzędziem leczenia zachowań kompulsywnych
oraz uzależnień.
Kanał afektów
W obrębie kanału afektów wyróżniam dwie kategorie:
podstawowe emocje oraz felt sense 147 albo zarysy uczuć,
których podstawę stanowią doznania.
Emocje
Ich podstawowe rodzaje zbadał Darwin. Jego koncepcja
została pogłębiona przez Paula Ekmana w trakcie
szczegółowych badań laboratoryjnych. Te rodzaje to: lęk,
złość, smutek, radość i wstręt. Przejawiają się one
wewnętrznie, pacjent może nie być ich świadomy. Terapeuta
wykrywa emocje, obserwując wyraz twarzy i postawę
pacjenta.
Odcienie uczuć
Inny rodzaj afektów stanowią odcienie uczuć. Odgrywają one
w naszym życiu rolę nawet ważniejszą od roli wyżej
wymienionych podstawowych emocji. Eugene Gendlin,
austriacki psycholog i terapeuta, w szerokim zakresie badał je
i opisywał. Stworzył dla nich nazwę felt sense 148. Kiedy
widzisz na trawie kroplę rosy w świetle poranka lub oglądasz
obrazy w muzeum, nie doświadczasz zwykle silnych emocji.
Kiedy spotykasz przyjaciela, którego nie widziałeś wiele
miesięcy, prawdopodobnie nie odczuwasz lęku, smutku,
wstrętu ani nawet radości. Odcienie uczuć są wrażeniami,
które powstają w wyniku reakcji przyciągania lub unikania,
odczucia, że coś jest „dobre” lub „złe”. Doświadczasz tych
subtelnych reakcji niezliczone ilości razy w ciągu dnia. Łatwo
można sobie wyobrazić dzień, kiedy nie doświadczamy
żadnych silnych emocji. Spróbujmy jednak pomyśleć o dniu,
w którym nie odczuwasz żadnych doznań ani afektów.
Czułbyś się tego dnia tak zagubiony jak statek bez steru na
otwartym morzu. Odcienie uczuć prowadzą nas każdego dnia,
zapewniają poczucie orientacji i nadają naszemu życiu
kierunek.
KANAŁ ZNACZEŃ
Znaczenia są etykietami, które przydajemy całości naszych
doświadczeń. Te doświadczenia stanowią kombinację doznań,
obrazów, zachowań i emocji. Znaczenia są opisowymi
znakami, których używamy, by uchwycić swoje wewnętrzne
doświadczenia i przekazać je innym osobom. Każdy z nas ma
ustalone przekonania, które uważa za ostateczną prawdę.
Kiedy człowiek doznaje traumy, jego przekonania znacznie się
zawężają i usztywniają. Przykładami takich przekonań, które
człowiek powtarza niczym mantrę, są: „Nie można ufać
ludziom”, „Nigdy nie zarobię wystarczająco dużo, by mi
starczyło na życie”, „Nikt nie może mnie pokochać”. Te
przekonania często wynikają z pierwotnych lęków i są
w większości negatywne oraz ograniczające.
Może to zabrzmieć nieprawdopodobnie, lecz negatywne
przekonania odgrywają istotną rolę w zapewnianiu nam
przetrwania. Na przykład, jeśli podczas wędrówki po górach
napotkasz niedźwiedzia, szybko dojdziesz do wniosku, że „jest
to miejsce niebezpieczne” i „nie należy chodzić tą drogą”.
Niestety, jeśli ktoś doznał w dzieciństwie traumy lub został
głęboko uwarunkowany przez lęk, tego rodzaju sztywne
przekonania przejmują nad nim kontrolę. W późniejszym
życiu taka osoba ma kłopot, by swobodnie wykorzystywać
różnorodne uczucia i doznania. Na jej opinie dotyczące życia
wpływają dawne traumatyczne przeżycia oraz wczesne
warunkowanie. Nazwałem ten rodzaj ograniczających sądów
przedwczesnym poznaniem.
Używając metody SIBAM, terapeuta prowadzi pacjenta
ścieżkami czterech wymienionych wcześniej kanałów
świadomości. W rezultacie pacjent może dotrzeć do nowych
znaczeń. Jeśli zawierzymy proces nadawania znaczeń
doznaniom wewnętrznym, wówczas możemy przeprowadzić
pacjenta przez kanały: doznań, obrazów, zachowania, afektów.
W rezultacie pojawi się doświadczenie swobodnego
przepływu. Wtedy staje się prawdopodobne, że z bogatej
przestrzeni świadomości ciała/umysłu wyłoni się nowe
znaczenie. Na przykład pacjent może zacząć sesję
terapeutyczną od sztywnego przekonania typu: „Moja żona
zachowuje się w niewłaściwy sposób” lub „Nikt mnie nie
może pokochać”. Terapeuta, zamiast przekonywać pacjenta, że
jest inaczej, zwraca jego uwagę na fizyczną lokalizację tego
rodzaju myśli. Może zachęcić pacjenta do zbadania tego
procesu na poziomie ciała poprzez zwrócenie uwagi na napięte
miejsca w ciele oraz takie, które są otwarte i przestrzenne, jak
też na poczucie załamania w pewnych partiach ciała. Co
ważniejsze, prosi pacjenta, by rozpoznał te miejsca, w których
brak odczuć. Typowym przykładem jest zupełny brak odczuć
w rejonie miednicy, który występuje szczególnie u pacjentów
z doświadczeniem traumy seksualnej. Bywają osoby, które nie
czują torsu lub nóg. Pacjent, którego poprosiliśmy
o skanowanie swego ciała od szczytu głowy po palce stóp,
może zakomunikować zupełny brak wrażeń w rejonie
miednicy. To oczywiście istotna informacja dla terapeuty.
Zazwyczaj dotyczy ona zdarzeń, których pacjent nie chce
pamiętać.
PRACA Z PIĘCIOMA ELEMENTAMI SIBAM
Model SIBAM zawiera neurofizjologiczne, behawioralne
i somatyczne aspekty doświadczeń jednostki – i tych
traumatycznych, i tych radosnych. W przypadku doświadczeń
o charakterze konstruktywnym, które są udziałem jednostki
w życiu codziennym, elementy SIBAM kształtują płynną,
ciągłą i spójną reakcję, będącą właściwą odpowiedzią na
zaistniałą sytuację. Podobnie się dzieje, gdy pacjent
w procesie terapii przeżywa korektywne doświadczenie.
Natomiast gdy ktoś cierpi z powodu utrwalonej traumy, różne
aspekty traumatycznych skojarzeń oraz dysocjacji nadal
tworzą wzorce zniekształcające rzeczywistość.
Podaję przykład tego typu traumatycznej fiksacji. Pewna
kobieta kocha naturę, parki, łąki oraz pagórki. Jednak ilekroć
czuje zapach świeżo skoszonej trawy, dostaje nudności,
ogarniają ją lęk i oszołomienie. Jej przekonanie (Z =
znaczenie) brzmi, że skoszona trawa jest czymś, czego należy
unikać. Obrazy (O = obrazy) węchowe i wizualne są
połączone z doznaniami (D = doznania) nudności
i oszołomienia. Te doznania pochodzą z systemu wisceralnego
oraz układu równowagi. Pozytywne sprzężenie zwrotne
z negatywnymi konsekwencjami stanowi zagadkę. Część
wydarzenia, które zapewne miało miejsce, znajduje się poza
świadomością tej kobiety. Ona zupełnie nie wie, dlaczego tak
się dzieje. Ona po prostu wie, że bardzo nie lubi ściętej trawy.
W trakcie terapii kobieta miała okazję do badania swoich
doznań i obrazów. Przywołała w umyśle obraz świeżo
skoszonej trawy oraz jej zapach, a następnie skupiła się na
doznaniach płynących z ciała. Wtedy pojawiło się nowe
odczucie, że jest obracana w powietrzu i trzymana za
nadgarstek oraz nogę. Następnie doznała dotykowego
wyobrażenia swojego starszego brata, który znęcał się nad nią.
Doszło do tego na trawniku przed domem, w którym
mieszkali. Mogła mieć wtedy cztery albo pięć lat, gdy brat
zabawił się robieniem samolotu z jej ciała. Pacjentka czuła się
przestraszona (dawne uczucie). Kiedy drżała i intensywnie
oddychała, uświadomiła sobie, że niebezpieczeństwo już nie
istnieje. Następnie zorientowała się, rozejrzawszy dokoła
(zachowanie), że znajduje się w spokojnym gabinecie terapii,
i odwróciła głowę w kierunku przyjaznej twarzy terapeuty.
Odnalazła nowe poczucie bezpieczeństwa i nieco się
uspokoiła. Doświadczała spontanicznego, swobodnego
oddechu (nowe zachowanie) i odczuła spokój w brzuchu
(nowe doznanie). Wówczas zauważyła pewnego rodzaju
napięcie w nadgarstkach (dawne doznanie) oraz impuls, by je
uwolnić (nowe doznanie). W tym momencie odczuła
napływającą od środka falę gniewu (nowe uczucie) i krzyknęła
„Stop!”. Użyła mięśni uruchamiających struny głosowe (nowe
zachowanie). Ponownie uspokoiła się i odczuła (nowy obraz)
przyjemność płynącą z tego, że jej ciało leży na miękkiej,
świeżo skoszonej trawie w ciepłych promieniach wiosennego
słońca. Skoszona trawa przestała budzić nieprzyjemne
skojarzenia (dawne znaczenie). Zielona, świeżo skoszona
trawa jest dobra, parki są wspaniałymi miejscami i wszystko
jest w porządku. Pacjentka przestała reagować nudnościami
i lękiem w tego typu sytuacjach.
Ten przykład pokazuje, w jaki sposób elementy
biologicznego modelu SIBAM współdziałają ze sobą i tworzą
fiksację lub swobodny przepływ. Dzieje się zazwyczaj tak, że
gdy pacjent odczuwa wewnętrzne doznania, częstokroć
pojawia się w tym samym czasie lub zaraz potem obraz, który
odpowiada tym doznaniom. Jeżeli natomiast z umysłu wyłania
się jakiś trudny obraz, pacjent może nie być świadomy
towarzyszących mu doznań cielesnych. Kiedy terapeuta
pomaga pacjentowi w uświadomieniu obu elementów: obrazu
oraz doznań, pojawiają się na ogół nowe uczucia, nowe
zachowanie oraz nowe znaczenia.
Jeśli zrozumiemy naturę procesu i nie będziemy go
zakłócać, biologia wykonuje uzdrawiającą pracę. Pień mózgu
odpowiedzialny za regulację przebiegu doznań fizycznych
przywraca homeostazę oraz dobre samopoczucie. Dlatego jeśli
pacjent zaczyna uświadamiać sobie swoje subtelne
zachowania i potrafi nawiązać kontakt z chwilą obecną, ruchy
powstrzymane w momencie zaistnienia traumy zostają
dopełnione w sposób naturalny. Pojawia się doświadczenie
korekcyjne. Tak proces przebiegał u mnie, u Nancy i u kobiety
reagującej lękiem na zapach trawy. Proces uwolnienia
nagromadzonej energii prowadzi do wyłonienia się nowych
uczuć, co pociąga za sobą powstanie nowych znaczeń
i nowych interpretacji dawnych zdarzeń.
Natomiast gdy pacjent pozostaje nieświadomy cielesnych
zachowań lub doznań, utrwalone negatywne obrazy prowadzą
do pojawienia się zafiksowanych uczuć. Mogą też
manifestować się trudne myśli blokujące proces uzdrawiania.
Kiedy utrwalone zachowanie nie może dopełnić się w nowy
sposób, pojawiają się nawykowe niekorzystne uczucia.
Zachowanie kogoś, kto doświadczył traumy, odzwierciedla
reakcje o charakterze ochronnym i obronnym. Dlatego
asystowanie pacjentowi w procesie podążania za sygnałami
sensomotorycznymi pozwala na ich dopełnienie. Pacjent
wydobywa się ze stanu zamrożenia – to klucz do uwolnienia
się z sideł zespołu stresu pourazowego.
Zadanie terapeuty polega na rozpoznaniu, które elementy
SIBAM są wzięte z przeszłości, uwarunkowane
i nieefektywne, które zaś całkowicie umykają świadomości.
Kiedy jest w stanie czytać tę mapę, uzyskuje somatyczne
narzędzia niezbędne do tego, by oswobodzić pacjenta
z nawykowych asocjacji przykuwających go do przeszłości.
Dzięki temu pacjent powróci do zdrowia i nawiąże otwarte,
dynamiczne relacje z tym, co przynosi mu życie.
CZĘŚĆ II
Poza świadomością: opowieść
zawarta w ciele

Używamy umysłu nie po to, by odkryć fakty, lecz po to, by je ukryć.


Najskuteczniej ukrywamy różne fakty w ciele, w jego wnętrzu.
Zarzucamy na ciało zasłonę, by osłonić jego niewinność. Ta zasłona
częściowo nie pozwala umysłowi na poznanie wewnętrznych stanów
ciała. A to przecież one konstytuują nurt życia, które przepływa
przez nas każdego dnia.
António Damásio, The Feeling of What Happens
ROZDZIAŁ 8
W gabinecie terapeuty: opisy przypadków

Aby posiąść wiedzę, człowiek musi studiować. Jednak aby posiąść


mądrość, człowiek musi umieć obserwować.
Marilyn vos Savant

Możesz wiele zaobserwować, po prostu patrząc.


Yogi Berra, zawodnik drużyny baseballowej
New York Yankees (lata 50. XX wieku)

T erapeuci, którzy potrafią zaobserwować doznania


cielesne, zaglądają przez to okno do wnętrza ludzkiej psychiki
i duszy. Żadne rozmowy nie doprowadzą ich do tego
szczególnego miejsca. Na długo przed powstaniem
współczesnej psychiatrii francuski filozof Blaise Pascal
stwierdził: „Ciało ma swoje racje, których umysł nie zna”.
Austriacki filozof Ludwig Wittgenstein w podobnym tonie
zauważył: „Ciało to najlepszy obraz umysłu”. Natomiast
Frederick M. Alexander na przełomie XIX i XX wieku
prowadził pogłębione studia nad postawą ciała ludzi. Jego
wniosek brzmiał: „Kiedy psychologowie mówią
o nieświadomości, to tak naprawdę mówią o ciele”.
Obecny brak dostatecznej uwagi poświęcanej ciału
w procesie psychoterapii spowodował, że analityk Musad
Kahn narzeka: „Nie natrafiłem na żaden artykuł, który
zajmowałby się wzbogaceniem naszej wiedzy o pacjencie
poprzez obserwowanie jego ciała. Analitycy koncentrują się
przede wszystkim na werbalnych przekazach pacjentów i na
ich reakcjach afektywnych” 149.
Terapeuci zorientowani somatycznie dostarczają swoim
pacjentom precyzyjnych informacji zwrotnych dotyczących
wyłaniających się doznań cielesnych. Zachęcają przy tym
pacjentów do eksplorowania owych treści. Trafność tych
informacji zwrotnych zależy od umiejętności obserwowania
postawy ciała, gestów, mimiki, uczuć i procesów
fizjologicznych pacjenta pojawiających się podczas sesji
terapeutycznej oraz podążania za nimi. Terapeuta ma za
zadanie wnieść te spostrzeżenia do świadomości pacjenta.
Pozwala to zarówno pacjentowi, jak i terapeucie odkryć
nieświadome konflikty i traumy, które pozostają poza
zasięgiem rozumu. Wydaje się, że Freud był tego świadom,
kiedy w swoich wczesnych pracach pisał: „Umysł zapomniał,
ale na szczęście nie zapomniało ciało”. Wydaje się jednak, że
Freud zmienił zdanie. Natomiast jego uczeń Wilhelm Reich
całe życie poświęcił na studiowanie konfliktów
przejawiających się w ciele. Pisał on: „Jeśli idzie o spotkanie
w gabinecie terapeuty, to mamy do czynienia z dwoma
zwierzętami i z dwoma ciałami” 150.
W tym rozdziale posłużę się opisem przypadków z mojej
pracy terapeutycznej, aby zilustrować zasady, które
przedstawiłem w rozdziałach 5, 6 i 7.
Na początku sesji terapeutycznej pacjent może nie
rozumieć informacji zwrotnych dotyczących postaw
przyjmowanych przez niego nieświadomie, których udziela
mu terapeuta. W miarę upływu czasu pacjent staje się bardziej
świadomy własnych doznań i zyskuje zdolność nawiązania
kontaktu ze swoimi wrodzonymi zasobami. W ten sposób
pogłębia umiejętność poznania siebie dzięki subtelnym
sygnałom własnego ciała.
Przypadek Miriam opiszę jako pierwszy. Ten przypadek
jest stosunkowo prosty i ukazuje umiejętności terapeuty
związane z obserwacją sygnałów ciała. Te obserwacje
terapeuta może spożytkować, aby wspierać przebudzenie
pacjenta i wzmacniać integrację doznań, uczuć, percepcji oraz
znaczeń.
MIRIAM: NIEWERBALNY JĘZYK CIAŁA

Miriam weszła do mojego gabinetu, niepewnie usiadła


i skrzyżowała ramiona na piersi. Usztywniła się. Wyglądała,
jakby w ten sposób chciała chronić siebie. Oczywiście,
człowiek może mieć wiele powodów po temu, by otaczać
siebie ramionami, na przykład chce się ogrzać albo poczuć
wygodnie. Sens danego działania wypływa jednak z kontekstu.
Miriam była niespokojna. Nogi także skrzyżowała –
pozostawały w ciągłym ruchu. Twarz miała napiętą, wargi
zaciśnięte. Stwierdziła, że jest niezadowolona, a nawet
oburzona z powodu swojej relacji małżeńskiej oraz sytuacji
zawodowej. Mówiła, że często miewa kiepski nastrój
i problemy ze snem. Budzi się nocą z powodu skurczu
w brzuchu oraz niepokoju w nogach. Opisywała te natrętne
objawy, narzekając:

– To jest tak, jakby mnie nocą coś kopało i wytrącało ze


snu.
Lekarz rodzinny, którego odwiedziła, stwierdził, że być
może jest to zespół niespokojnych nóg lub depresja. Zalecił
zastosowanie leków antydepresyjnych. Jednak Miriam
najpierw chciała spróbować się wygadać. Język ciała Miriam
informował zarazem o stresie i oporze. Ten opór miał cel: był
fizycznym wyrazem chronienia siebie samej. Częściowo
wyglądało to tak, jakby klientka broniła siebie przed atakiem
z zewnątrz. Jednak tak naprawdę chroniła siebie przede
wszystkim przed doznaniami i uczuciami, które oddzieliły się
od jej świadomości.

Do pracy z oporem winno się podchodzić delikatnie


i w sposób pośredni. Frontalna konfrontacja nie jest zalecana.
Atakowanie oporu bezpośrednio zwiększa
prawdopodobieństwo jego intensyfikacji. Może też nastąpić
gwałtowne i przedwczesne jego przełamanie. Takie nagłe
zniszczenie systemu obrony psychicznej często prowadzi do
zalania pacjenta emocjami, do chaosu i odnowienia traumy.
Obserwowanie oporu, który przejawia się na poziomie ciała,
pozwala terapeucie na monitorowanie rozwijającej się
zdolności pacjentki do zaprzyjaźniania się z doznaniami
i uczuciami. Dzięki temu terapeuta może dokonywać oceny
skuteczności podejmowanych interwencji werbalnych
i niewerbalnych. Kiedy pacjentka zaczyna zyskiwać poczucie
bezpieczeństwa (dzięki odpowiedniej refleksji, prowadzeniu
oraz odzwierciedlaniu), pojawia się w niej przekonanie, że jest
dostrzegana i szanowana. Wówczas jej postawa obronna ulega
osłabieniu. Jeśli natomiast pacjentka zbyt mocno próbuje się
otworzyć (na przykład mówi o sobie zbyt wiele w stosunku do
tego, co jest w stanie unieść na poziomie fizycznym oraz
emocjonalnym), jej ciało odzwierciedla ten proces przez
nasilenie oporu. Mogą też pojawiać się niespójne zachowania
werbalne i niewerbalne. Kiedy terapeuta potrafi podążać za
rozwijającą się świadomością pacjentki i wspiera jej
somatyczne mechanizmy samoobrony, ciało zaczyna
przemawiać z coraz głębszych nieświadomych pokładów.
Istotne przy tym jest, by terapeuta nie przyspieszał ani też
hamował spontanicznie rozwijającego się procesu.

Miriam początkowo nie była świadoma obronnej pozycji


swojego ciała – skrzyżowanych ramion i nóg. Kiedy poczuła
się bardziej bezpieczna i pewna siebie, z jej ciała zaczęły
płynąć nowe sygnały. Skontaktowała się ze swoimi
prawdziwymi uczuciami i zaczęły wyłaniać się jej rzeczywiste
problemy. Nadal opowiadała o swojej sytuacji w pracy oraz
o relacjach z mężem – Henrym. Choć mówiła o tym przed
kilkoma minutami, tym razem jej głos nabrał zdecydowanej
barwy. Zaczęła wykonywać gesty ramionami, poruszała nimi
przed sobą. Jej dłonie były ustawione tak, jakby chciała coś
odepchnąć. Wykonałem podobny gest, aby odzwierciedlić jej
działanie. Prowadziło to do wzbudzenia zaufania i odczuwania
przez pacjentkę ruchu, który w jakiś sposób nie mógł dotąd
zaistnieć, a miał ważne działanie ochronne 151. Zwróciłem
uwagę Miriam na jej wyciągnięte ramiona i zgięte nadgarstki.
Następnie zaproponowałem, by powoli powtórzyła wykonany
wcześniej spontaniczny ruch. I by wykonując ten ruch,
zwróciła uwagę na odczucia pojawiające się w głębi jej ciała.
Zaskoczyłem ją tym. Po kilku powtórzeniach stwierdziła:

– Czuję, jakbym coś odpychała… Potrzebuję więcej


przestrzeni. To tak naprawdę odczuwam.

Wyciągnęła ręce do przodu i ruchem na boki zarysowała


półkole. Wzięła głęboki, spontaniczny wdech.
– Nie czuję się już tak przyduszona jak na początku sesji.
Nie odczuwam także bólu w brzuchu.

Ponownie wyciągnęła ręce i zgięła nadgarstki. Tym razem


trzymała ramiona przez dłuższy czas całkowicie
wyprostowane.

– Mam ten sam problem… z mężem, co w mojej pracy.


Teraz miękko położyła dłonie na udach.

– Jest mi tak trudno, nie wiem z jakiego powodu… Czuję,


jakbym nie miała prawa tego robić… Jakbym nie miała prawa
do własnej przestrzeni.

Zapytałem, czy w tym, co mówi, jest więcej uczuć czy


myśli. Zatrzymała się na chwilę, zachichotała i odpowiedziała:
– Ha… wydaje mi się, że to rzeczywiście myśl.

Następnie roześmiała się naprawdę.

Dzięki nawiązaniu kontaktu z niewerbalną ekspresją ciała


Miriam była zdolna do wyjścia poza nawykowe myśli na
temat swego męża i pracy. Zaczęła badać prawdziwą historię,
którą opowiadało jej ciało. Pojawiła się świadomość
kinestetyczna oraz proprioceptywna. Miriam zaczęła
doświadczać w swoim ciele postawy, która podtrzymywała jej
konflikt wewnętrzny. Po nawiązaniu bezpośredniego kontaktu
z doznaniami cielesnymi odczuła nawrót problemu.
Obserwowałem puls na jej tętnicy szyjnej i zauważyłem jego
przyspieszenie. Oddech stał się napięty i spłycony.
Poprosiłem, by odłożyła na bok pytania, a uwagę skierowała
na ciało. Odczuła ulgę i zamknęła oczy.
– Czuję się teraz mocniejsza, jakby było mnie więcej.

Poprosiłem, by sprawdziła, w jakich częściach ciała


odczuwa przyrost mocy.

– Nie wiem, po prostu tak czuję – odpowiedziała.


– Daj sobie czas – zasugerowałem. – Nie wysilaj się. Po
prostu pozostawaj w swoim ciele i zauważaj, co się wydarza.
Miriam zamknęła oczy i wydawało się, że jest trochę
zdezorientowana. Nie odzywała się przez minutę lub dwie.
– To jest w moich ramionach i nogach… Odczuwam, jakby
było w nich więcej masy… Są bardziej solidne… Tak właśnie
czuję.

W tym momencie podjęła dalszą eksplorację bez zachęty


z mojej strony. Sama zamknęła oczy. Po minucie lub dwóch
w prawie niezauważalny sposób zaczęła drżeć jej szczęka.
Czekałem, czy sama to zauważy.
– Czuję się dziwnie – powiedziała Miriam. – Odczuwam
coś na kształt drżenia wewnątrz… Nie podoba mi się to. Czuję
się z tym trochę dziwnie… jakbym traciła kontrolę… jakbym
nie była sobą.
Uspokoiłem ją, mówiąc, że nowe odczucia często bywają
nieprzyjemne i obce. Zachęciłem jednocześnie, by pozwoliła
temu być i powstrzymała się od nadawania wewnętrznemu
procesowi nazw i od osądzania go. Powtórzyła, że czuje się
dziwnie, gorzej, nieprzyjemnie. Przyjąłem tę informację,
a jednocześnie delikatnie i pewnie zachęciłem ją, aby
pozwoliła sobie pobyć w kontakcie z tymi doznaniami trochę
dłużej, aby przeniosła uwagę na nogi i ręce. W nich bowiem
poprzednio odczuła swoją pozytywną obecność.
– Och… moje ręce i nogi nie drżą… Czuję tam siłę…
Czuję, że drży mi szczęka… to tam odczuwam drżenie…
Moje nogi są mocne.
Uświadomienie sobie własnej mocy obecnej w ramionach
i nogach pozwoliło Miriam przyjąć doznania drżenia i objawy
słabości bez załamania. Jej oddech pozostawał głęboki, ciągły
i spontaniczny. Skóra była ciepła, zaróżowiona.
Potraktowałem to jak dowód, że jej system społecznego
zaangażowania zaczął działać. Zasugerowałem, by powoli
otwarła oczy i rozejrzała się wokół.

– To zabawne – stwierdziła. – Przedmioty wydają mi się


teraz bardziej wyraźne, kolory są jaśniejsze… i cieplejsze.
Teraz odczuwam więcej wewnętrznego ciepła. Mniej drżę…
nie jestem już tak przestraszona… Wydaje mi się, że mogę
powrócić do swojego wnętrza… Czy chcesz, bym to zrobiła?
– To zależy od ciebie – odpowiedziałem, wiedząc, jak
ważne jest, by pacjent sam dokonał wyboru. – Mogę ci
powiedzieć, że zaczęłaś być zdolna do wchodzenia w swoje
wnętrze. Wydaje mi się, że jesteś mniej przestraszona
i bezsilna.
Przez chwilę patrzyła na mnie, a następnie skierowała
wzrok ku ziemi. Powoli spojrzała do góry i napotkała mój
wzrok. Po jej policzku spłynęła łza.
– W porządku, nie czuję się przestraszona… W jakiś
sposób czuję się podekscytowana… Tak, chcę iść do przodu…
Nieco się boję, ale myślę, że potrafię… Potrzebuję pomocy…
twojej pomocy. – Z jej oczu popłynęło więcej łez. Słowa
utknęły jej w gardle. – Trudno mi prosić… Czuję… Nie mam
zbyt wielu doświadczeń w proszeniu o pomoc.

Jej wypowiedź stała się dla mnie wyraźnym sygnałem, że


system społecznego zaangażowania stał się aktywny. Mogłem
teraz pogłębić proces.
– Jestem rad, że mogę cię wesprzeć.
Zapytałem Miriam, czy ma wyobrażenie, jaki rodzaj
wsparcia byłby jej pomocny. Odpowiedziała, że pomagało jej
to, co dotąd robiłem. Poprosiłem, by odpowiedziała bardziej
precyzyjnie.
– Nie jestem pewna. Myślę, że chodzi o to, że tu jesteś, że
jesteś obecny tu dla mnie. Kiedy udzielasz mi informacji
zwrotnych, to pozwala mi utrzymać relację z tym, co
odczuwam… w pewnym sensie czuję, kim jestem.

Zauważyłem, że jej twarz się rozluźniła.


– Kiedy to mówisz, wydaje mi się, że możesz podążać
głębiej.

Miriam uśmiechnęła się, a ja kontynuowałem:


– W tej chwili sprawy wyglądają inaczej niż kilka minut
wcześniej, gdy mówiłaś, że nie wiesz, jak prosić o pomoc.
– Tak, to coś nowego, że proszę cię o wsparcie. Potrzebuję
twojej pomocy, by uczyć się, jak być sobą… W ten sposób nie
czuję się kimś gorszym od ciebie… czuję, że jesteśmy
równi… Podoba mi się to… Wydaje mi się, że gdybym nie
chciała zrobić czegoś, co sugerujesz, potrafiłabym o tym
powiedzieć.

Wyciągnęła ramiona przed siebie i zakreśliła nimi półkole.


– Tak, to są moje granice. Potrafię określić swoje granice,
czuję się z tym dobrze… i potrafię powiedzieć ci, czego
potrzebuję.
Oboje się uśmiechnęliśmy. Miriam zamknęła oczy
i siedziała w ciszy przez kilka minut. Doświadczyła tego, że
jest zdolna do rzeczywistego, kinestetycznego
i proprioceptywnego określenia własnych granic. Dało jej to
ważne fizyczne doznanie, które zaprzeczyło
dotychczasowemu uczuciu bezradności. Dotąd świat wydawał
się jej zagrażający. Miriam siedziała spokojnie, jej dłonie
spoczywały na udach. Był to dowód na przyjęcie bardziej
otwartej postawy i sygnał, że jest gotowa wglądać w swoje
wnętrze.
– Kiedy ponownie poczułam dreszcze… Były bardziej
intensywne, lecz potem ustały samoczynnie.
Zauważyłem, że rozpoczął się proces samoregulacji, cykl
aktywacji i dezaktywacji.

– W moim brzuchu pojawiło się ciepło i jego fale


przemieszczały się dalej… Było to przyjemne… Mogłam
nawet odczuć, jak ciepło napływa do moich rąk i nóg… ale
wtedy moje jelita zaczęły się zaciskać. Zaczęłam czuć się źle,
pojawiły się nudności i mdłości. Uświadomiłam sobie, że
myślałam o swoim pierwszym mężu, Evanie. Zobaczyłam, jak
zbliża się do mnie. Evan został zabity miesiąc po naszym
ślubie… Myślałam, że nigdy tego nie przeżyję… Nie mogłam
uwierzyć, że się to zdarzyło… w pewien sposób dotąd nie
mogę z tym się pogodzić… Evan wciąż pojawia się w moich
snach, przychodzi do mnie. To jest ciągle ten sam sen. Jestem
przygnębiona. Pytam go, dlaczego mnie opuścił. Nie
odpowiada, odwraca się i odchodzi. Budzę się i chce mi się
płakać. Moje gardło jest napięte. Nie chcę jednak o tym
mówić Henry’emu. Czuję się strasznie, jakby coś ze mną było
nie w porządku… Nie chcę sprawiać bólu Henry’emu.
– Miriam, chcę cię poprosić, abyś coś powiedziała i abyś
była świadoma, co wydarza się wewnątrz ciebie, kiedy
wypowiadasz te słowa. Pamiętaj jednak, że są to moje słowa.
Mogą one nie mieć dla ciebie żadnego znaczenia. Proszę cię
jedynie o to, abyś chciała spróbować i zwrócić uwagę na
odpowiedź ciała. Staraj się nie myśleć zbyt wiele na temat
treści tych słów. Po prostu zrób to. Czy jest to dla ciebie okej?
Powiedziałem o tym nie dlatego, że proponowana przeze
mnie fraza jest prawdą (lub fałszem). Zaproponowałem to
działanie, aby Miriam mogła zaobserwować, jaki efekt ta
sentencja wywiera na jej uczucia i doznania cielesne.

Skinęła głową.
– W porządku. Chcę coś zrobić z tymi uczuciami i snami,
jeśli to możliwe.

– Okej, te zdania brzmią: Nie wierzę, że to się zdarzyło.


Nie wierzę, że rzeczywiście nie żyjesz.
Miriam powstrzymała oddech i zbladła. Jej tętno spadło do
około sześćdziesięciu uderzeń. Ta zmiana była wskaźnikiem,
że zaczął działać związany z nerwem błędnym system
znieruchomienia i zamknięcia.

– Czy dobrze się czujesz, Miriam?


– Tak… ale w brzuchu czuję mdłości i napięcie… jakby
zimną, twardą pięść… Czuję się znowu niedobrze… Tym
razem gorzej… ale myślę, że dam sobie radę. Powiem ci, gdy
będzie tego zbyt dużo.
Moją intencją było wzmocnienie u Miriam umiejętności
radzenia sobie z trudnymi doznaniami. Zapytałem więc:
– Skąd czerpiesz poczucie, że dasz sobie radę?
– Przede wszystkim odczuwam to ponownie w rękach
i nogach. Pozostają silne nawet wtedy, gdy drżą.
Z zamkniętymi oczyma Miriam zaczęła wyraźnie drżeć.
– To w porządku – wspierałem ją. – Po prostu pobądź
z tym. Bądź świadoma tego, że gdy będziesz chciała,
otworzysz oczy. Czy to w porządku, jeśli postawię swoją stopę
obok twojej? 152
– Tak, proszę… czuję się lepiej.

Drżenie wzmocniło się, potem osłabło, znów wzmocniło…


I tak kilka razy. Miriam wzięła spontaniczny długi oddech
i uspokoiła się. Wydawało się, że osiągnęła spokój
wewnętrzny. Zabarwienie jej skóry wskazywało na znaczny
wzrost temperatury ciała. Na czole pojawił się pot.
– Jak się czujesz w tej chwili, Miriam?

– Czuję gorąco w ciele… jakby palące fale gorąca… Jest to


tak intensywne, nigdy wcześniej tego nie doświadczałam…
może tylko raz, wtedy gdy… było z… o mój Boże!

– Okej – powiedziałem – po prostu siedź spokojnie


i pozwól, by to przeminęło.
Z oczu Miriam popłynęły strumienie łez.
– Czuję to tak głęboko. Przedtem nie byłam w stanie tego
poczuć. Kiedy on umarł, tych przeżyć było zbyt wiele. Teraz
jest inaczej… Mogę czuć ból w ciele i nie obawiam się, że to
mnie zniszczy… W rzeczywistości ból w brzuchu całkowicie
odszedł… odczuwam tam ciepło… miękkie ciepło.
Powyższe przeżycia Miriam stanowią dobry przykład
łączenia „wysp bezpieczeństwa” (patrz Krok 2 w rozdziale 5).
Łączenie zasobów zaczęło się od zaistnienia doznań siły
w rękach i nogach, kiedy Miriam ustanowiła swoje granice.
Następnie Miriam doświadczyła pojawiającego się
i rozchodzącego w trzewiach ciepła. To dało jej poczucie
wzrastającej mocy i dobrego samopoczucia. Łańcuchowe
połączenie zasobów pozwoliło jej stopniowo doświadczyć
uczucia paraliżu i bezradności, które uformowały jądro
wydarzenia traumatyzującego (w momencie śmierci
poprzedniego męża). Miriam przeżywała ponownie niektóre
uczucia, a jednocześnie nie została przez nie przytłoczona.
Dlatego przeszła od zamrożonego przeszłego zaprzeczenia do
bycia tu i teraz. Dzięki poszczególnym fazom procesu
uzyskała dostęp do złości, do poczucia straty i winy. Podążała
od sztywnej, zafiksowanej na bólu postawy do swobodnego
przepływu energii w jej ciele. W tym momencie zaleciłem, by
Miriam usiadła w spokoju i podjęła rodzaj medytacji. Miała
spokojnie czekać na pojawienie się doznań, uczuć, obrazów
lub słów. Pozostawała bez ruchu, ale nie wyglądała na osobę
zamrożoną jak na początku sesji. Po chwili jej ciało znowu się
napięło.
– Nie pojawiają mi się obrazy… Bardziej myślę o nim,
o moim pierwszym mężu. Czuję napięcie w całym ciele.
Proces znowu ją wciągnął.
– Mój brzuch jest tak napięty, jakby miał eksplodować.
– A jeżeli eksploduje, to co?

Najpierw milczała, potem zalała się łzami.


– Nie widzę jego postaci, ale znowu odczuwam napięcie
w brzuchu… Co mogę zrobić?
Zaproponowałem, by skoncentrowała uwagę na tym
napięciu, a następnie zaintonowała dźwięk „wuuuu” (rozdział
6), co ułatwi jej otwarcie brzucha.
– Ciągle jesteś wewnątrz mnie. Nie mogę uwolnić się od
ciebie… Dlaczego jesteś tutaj… Nie rozumiem…
Zaintonowała dźwięk i podążała za nim. Po kilku minutach
jej nogi zaczęły ponownie drżeć. Drżenie przybrało na sile
i rozprzestrzeniało się. Tym razem dotarło do ramion.
Pojawiły się spontaniczny oddech i znów strumienie łez.
Następnie Miriam wyciągnęła ramiona przed siebie i szybko je
cofnęła. Po wzięciu kilku oddechów przemówiła:

– Evan, ciągle się ciebie trzymam. Jesteś w moim wnętrzu.


Nie mogę otworzyć się na Henry’ego… Ciągle się ciebie
trzymam.
Otarła łzy i kontynuowała:
– Myślę, że oszalałam na twoim punkcie. Nie wierzę, że to
mówię. Ciągle nie mogę pogodzić się z tym, że odszedłeś.
Zostawiłeś mnie samą. Nie godzę się z twoją śmiercią. –
Zacisnęła pięści i wykrzyknęła: – Nienawidzę cię! Nienawidzę
cię! Nie zostawiaj mnie, przeklęty! Nienawidzę cię!
Zamilkła i zaczęła głęboko szlochać.
Odczekałem trochę i kiedy chciała coś powiedzieć,
zasugerowałem, aby pozwoliła sprawom się wyciszyć.
– Ach, myślę, że masz rację… To jest coś, od czego
próbuję uciec.
Minął jakiś czas i Miriam zaczęła delikatnie płakać. Jej
nogi miękko drżały.
– Nie otworzyłam się na Henry’ego. Odpycham go. Nic
dziwnego, że ciągle jesteśmy w konflikcie. Kiedy on pragnie
fizycznego zbliżenia, chcę go odepchnąć… Czuję się winna
z tego powodu.
Ręce Miriam po raz kolejny coś odpychały, lecz stopniowo
ten ruch stawał się coraz bardziej miękki. Podniosła delikatnie
dłonie w kierunku piersi, po czym skierowała je do serca,
jakby na próbę je obejmując.
– Muszę chronić samą siebie, czuję się tak zraniona i mam
poczucie winy.
– A co teraz czujesz w swoim wnętrzu? – zapytałem, aby
skierować jej uwagę do tu i teraz.
– Czuję się zupełnie dobrze.
– Skąd o tym wiesz?
– Czuję dużo przestrzeni wewnętrznej.
– Gdzie?

– W piersi i w brzuchu… w mojej głowie także jest więcej


miejsca, lecz przede wszystkim mój brzuch i pierś, czuję, że są
naprawdę otwarte… Jakby w ciele wiał chłodny wietrzyk.
Czuję siłę w nogach i mam wiele… wstydzę się to
powiedzieć… czuję ciepło i mrowienie w… waginie… Czuję,
jakbym miała rzeczywiście ochotę na Henry’ego.
W tym miejscu się zatrzymała.
– Zrobiłam to, co zrobiłam – odezwała się po chwili – ale
nadszedł czas, by dać temu odejść. Tak bardzo obawiałam się
bólu… lecz jeszcze bardziej bałam się swojej złości.
Z powodu swoich uczuć bałam się zranić Henry’ego… to nie
miało logicznego sensu, ale to zaciskało mnie od środka. Nie
muszę dłużej tego robić.
Wzięła pełny oddech i powiedziała z szerokim uśmiechem:
– Ten oddech łaskocze mnie i rozśmiesza.
Roześmiała się swobodnie, rozejrzała po gabinecie
i spojrzała mi w oczy. Podniosła dłonie ku twarzy, aby ukryć
zmieszanie, potarła nimi policzki. Po jej policzkach znowu
spłynęły łzy.
– Czuję, że skończyłam… na ten moment – stwierdziła. –
Wiem, że są jeszcze inne sprawy, ale teraz chcę wyjść i na
twoim podwórzu usiąść nad brzegiem strumienia. Potem
pospaceruję… Dziękuję ci. Do zobaczenia za tydzień.
BONNIE: ZAPOMNIANA CHWILA
Umysł zapomniał, lecz na szczęście ciało pamięta.
Sigmund Freud

Bonnie nie była osobą agresywną ani taką, na którą można


łatwo wpłynąć. Większość jej rówieśników i przyjaciół
postrzegała ją jako dobrze przystosowaną, asertywną
i bezstronną. Było więc czymś zaskakującym dla jej kolegów
i dla niej samej, kiedy bez wyraźnej przyczyny stała się uległa,
a jednocześnie wybuchała w nieprzewidywalnych
okolicznościach. W momencie gdy jej zachowanie zaczęło
zagrażać dotychczasowym relacjom towarzyskim, Bonnie
zwróciła na nie uwagę.
Podczas zajęć treningowych, które prowadziłem na
Uniwersytecie Berkeley w 1974 roku, poprosiłem, by ktoś
zgłosił się na ochotnika. Miałem zamiar przeprowadzić sesję
pokazową z jedną osobą. Wtedy rękę uniosła właśnie Bonnie.
Na sesji pokazowej chodziło o pracę z objawem lub
zachowaniem. Nie pytałem ludzi o ich trudne historie osobiste.
Często podejmowałem pracę, nie pytając o przeszłe
wydarzenia, by uniknąć przedwczesnego popadania
w abstrakcyjne dywagacje i interpretacje. Chodziło mi o to, by
klient najpierw skontaktował się z podstawowymi procesami
w ciele. Ani ja, ani też uczestnicy treningu nie znaliśmy
historii Bonnie. Z jej słów wynikało, że nie widzi ona
powiązania między zmianami w swoim zachowaniu a pewnym
wydarzeniem sprzed półtora roku.
Poprosiłem Bonnie, by zechciała przypomnieć sobie
niedawne spotkanie z kolegami, kiedy to uświadomiła sobie
znaczącą zmianę w swoim zachowaniu. Następnie oboje
skupiliśmy uwagę na jej reakcjach cielesnych. Bonnie
powiedziała, że czuje w brzuchu wrażenie pogrążania się.
Zauważyłem, że jej plecy stały się przygarbione,
i zasygnalizowałem to.
– Jak się czujesz w tej pozycji? – zapytałem.
– Czuję się tak, jakbym nienawidziła siebie.

Była zaskoczona tym gwałtownym przejawem odrzucenia


siebie. Unikałem jednak analizowania, z jakiego powodu do
tego doszło. Zamiast tego ponownie skierowałem jej uwagę na
doznania w ciele 153. Po chwili milczenia Bonnie powiedziała,
że jest zaniepokojona, że jej serce i umysł pędzą jak oszalałe.
– Czuję pot, jakieś inne zapachy… Doznaję gorąca na
plecach. Jestem zakłopotana z tego powodu – wyjaśniła.
Wrażenia węchowe przyprawiły ją o mdłości. Po chwili
Bonnie dopadł jeszcze większy niepokój. Zbladła. Poczuła
naglącą potrzebę, by wstać z krzesła i opuścić salę. Po
zapewnieniu z mojej strony, że wszystko jest w porządku,
zdecydowała, że zostanie. Powróciła do badania przykrych
odczuć. Te doznania najpierw się nasiliły, a potem osłabły.
Podążając za tym przypływem i odpływem napięcia, Bonnie
stała się świadoma innego doznania: napięcia z tyłu prawego
ramienia i barku. Kiedy skoncentrowała na tym uwagę,
zaczęła odczuwać potrzebę wykonania pchnięcia łokciami do
tyłu. Zaproponowałem, że dłońmi będę stawiał opór temu
ruchowi. Dzięki temu Bonnie mogła odczuć w bezpieczny
sposób siłę w swoich ramionach. Po wykonywaniu tego
pchającego ruchu jej ciało zaczęło drżeć i trząść się. Obficie
się spociła. Jej nogi natomiast poczęły się poruszać jak
u osoby szyjącej na maszynie. Ramiona nadal wykonywały
powolny ruch do tyłu, jednocześnie drżenie ciała zmniejszyło
się, natomiast w nogach pojawiła się siła. Bonnie powiedziała,
że odczuwa swoje nogi, jakby chciały i mogły się poruszać.
Poinformowała mnie, że zauważa silną chęć, by pójść do
przodu. Nagle przed jej oczami pojawił się obraz: światła na
skrzyżowaniu ulic i para ludzi, którzy jej pomogli.

– Uciekłam… uciekłam… – mówiła cicho i płakała.


Przypomniała sobie scenę, która rozegrała się jakiś czas
temu na ulicy.

– Przystawił mi nóż do gardła… Nie stawiałam oporu.


Przylgnęłam do jego torsu. Zrobiłam to, aby pomyślał, że
jestem jego… W tamtej chwili moje ciało wiedziało, co ma
robić… To właśnie pozwoliło mi uciec.
Następnie Bonnie dokładniej ubrała w słowa historię, którą
opowiadało jej ciało. Półtora roku wcześniej przeżyła próbę
gwałtu. Wracała wieczorem ze spotkania z przyjaciółmi, gdy
jakiś mężczyzna wciągnął ją w alejkę parkową i zagroził, że ją
zabije, jeśli nie będzie go słuchać. Udało jej się uwolnić
i uciekła na oświetloną ulicę. Natknęła się tam na dwoje
przechodniów, którzy wezwali policję. Bonnie została
uprzejmie przesłuchana przez policjanta, przyjaciel
odprowadził ją z posterunku do domu. Nie pamiętała, w jaki
sposób potrafiła się uwolnić z opresji. Odczuwała głębokie
wzruszenie z tego powodu, że nie została poraniona. Po tym
incydencie jej życie wróciło do normy. Ale w sytuacjach
konfliktowych albo stresujących jej ciało reagowało tak, jakby
miała nóż przystawiony do gardła.
Bonnie często czuła się bezradna, okazywała bierność lub
szybko wpadała we wściekłość pod wpływem codziennego
stresu. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest to odpowiedź
jej ciała na krótkie okazanie uległości, które prawdopodobnie
ocaliło jej życie. Pozorne poddanie się skutecznie
zdezorientowało napastnika i dało jej szansę na
natychmiastowe uruchomienie zasobów instynktownej energii,
niczym u dzikiego zwierzęcia. Ta energia zmobilizowała jej
ramiona i nogi do ucieczki. To wszystko stało się tak szybko,
że Bonnie nie miała możliwości zintegrowania
traumatyzującego doświadczenia. Na poziomie pierwotnym
nadal nie wiedziała, że udało się jej skutecznie uciec, i dlatego
nadal trwała w postawie uległości. W wymiarze
emocjonalnym i motorycznym ciągle doświadczała tego tak,
jakby tkwiła w brutalnym uścisku napastnika. Po
przepracowaniu i dopełnieniu działań związanych z próbą
gwałtu Bonnie poinformowała, że powróciło jej poczucie
mocy wewnętrznej. Doświadczała ponownie swojego
prawdziwego ja. Ustąpiła jej nienawiść do siebie samej. To
nowe poczucie ja pochodziło z doświadczenia odepchnięcia
łokciami napastnika i z odczucia ogromnej energii w nogach,
która umożliwiła skuteczną ucieczkę.
Przypadek Bonnie ukazuje, że objawy związane
z traumatycznym przeżyciem nie rozwinęły się w pełni nawet
po upływie roku. Dlatego nie było jasne, że łączyły się one
z minionym wydarzeniem. Z nieznanych powodów często
wystąpienie objawów jest opóźnione o sześć miesięcy
w stosunku do traumatyzującego zdarzenia, a niekiedy o rok
lub dwa lata. Ponadto objawy mogą się pojawić dopiero po
kolejnym traumatyzującym doświadczeniu – wiele lat później
w stosunku do pierwotnego wydarzenia.
Zastanawia mnie, jak wiele naszych nawykowych
zachowań i uczuć wymyka się świadomości. Te zachowania
i uczucia mogą błędnie zostać uznane za część nas. Są one
reakcjami na dawno minione zdarzenia zapomniane przez
umysł. Natomiast nasze ciało zachowuje pamięć o traumie.
Możemy być wdzięczni Freudowi za trafne przypuszczenie, że
i ślady traumatyzujących przeżyć, i uzdrawiający potencjał
oraz zdolność transformacji są obecne w naszych ciałach.
SHARON: 11 WRZEŚNIA 2001
Ciało ma swoje racje, których umysł nie zna.
Blaise Pascal
Odbiór rzeczywistości za pośrednictwem ciała

Jak każdego ranka w pracy Sharon czytała e-maile. Zaczął się


jasny jesienny dzień. Zwłaszcza w takim dniu odczuwa się
chęć życia. Nagle Sharon usłyszała potężny, ogłuszający
wybuch i zobaczyła przesuwające się ściany swojego biura.
Natychmiast zerwała się na równe nogi, by uciekać. Droga
ewakuacyjna była jednak pełna ludzi. Wraz z nimi Sharon
powoli schodziła z osiemdziesiątego piętra korytarzami
ewakuacyjnymi napełnionymi gryzącym zapachem płonącego
paliwa samolotu i pyłem rumowiska. Po upływie godziny
i dwudziestu minut znalazła się na antresoli północnej wieży
World Trade Center. Wtedy ujrzała, jak zawaliła się wieża
południowa. Fala uderzeniowa sprawiła, że Sharon uniosła się
w powietrze i po chwili bezwładnie upadła na zakrwawione
zwłoki nieznanego jej mężczyzny. Leżała tak oszołomiona
i zdezorientowana, kiedy dostrzegł ją schodzący wraz
z innymi policjant. Pomógł jej wstać i szczęśliwie opuścić
budynek. Po kilkunastu minutach długich jak dni Sharon wraz
z kilkoma innymi osobami stała bezpieczna pod kościołem
niedaleko WTC i dziękowała Bogu za cudowne ocalenie.

Przez następne tygodnie czuła się, jakby przebywała


w gęstej żółtej mgle. Każdego dnia czuła głębokie
zobojętnienie, była jak nieżywa. Nie miała poczucia kierunku
ani sensu. Nic nie sprawiało jej przyjemności. Przed
tragicznym wydarzeniem zakochała się w muzyce klasycznej.
Teraz jej nie znosiła. Miewała ataki panicznego lęku. Nie
mogła spać. Budziła się z krzykiem i zapłakana. Po raz
pierwszy w życiu ta energiczna menedżerka nie mogła
wyobrazić sobie swojej przyszłości. Nad jej życiem
zapanowało przerażenie 154.
Przerażenie, które ogarnęło Sharon, nie koncentrowało się
na czymś szczególnym. Projektowała je na świat, który
wydawał się jej zagrażający nawet wtedy, gdy wszystko było
bezpieczne i przewidywalne. Strach powstrzymywał ją przed
lataniem samolotami, korzystaniem z metra i przebywaniem
w miejscach publicznych. Cały czas znajdowała się w stanie
gotowości, na jawie i we śnie. Sharon zobaczyła mnie podczas
wywiadu telewizyjnego. Znalazła kontakt do mojego instytutu
i podróżowała pociągiem cztery dni i noce do Los Angeles,
gdzie prowadziłem zajęcia. I tak 1 grudnia 2001 roku odbyła
się sesja terapeutyczna, której skrócony zapis umieściłem
poniżej.
Sharon weszła do gabinetu ubrana elegancko
w pomarańczowy kostium bizneswoman i od razu usiadła na
krześle. Sprawiała wrażenie, że prawie mnie nie zauważa.
Poczułem się niekomfortowo z tym, że zanim zdążyłem się
przedstawić, ona zaczęła opowiadać o strasznej historii. Robiła
to uprzejmie i z dystansem, jakby te wydarzenia dotyczyły
innej osoby 155. Gdybym nie rozumiał jej słów, mógłbym
sądzić, że opowiada o nudnym przyjęciu służbowym, a nie
o osobistym spotkaniu ze śmiercią i okropnych poranieniach.
Słuchanie jej wypranego z emocji opowiadania wywołało we
mnie wewnętrzne skurcze oraz chęć, aby wstać i opuścić
pokój. Nie byłem pewien, co kryje się za jej powierzchowną,
uprzejmą narracją. Moje rozmyślania zostały przerwane,
ponieważ zauważyłem, że Sharon w trakcie opowiadania
wykonuje niewielkie ekspansywne ruchy ramionami i rękami.
Wyglądało to tak, jakby chciała po coś sięgnąć. Czy ciało
Sharon chciało opowiedzieć inną historię, historię, która była
ukryta przed jej umysłem? Poprosiłem ją, by na chwilę
przerwała i skupiła uwagę na tym, co komunikują jej ręce.
Zachęciłem ją, by podążała w tym kierunku i powoli wykonała
ten ruch, a jednocześnie zwróciła uwagę na pojawiające się
doznania fizyczne 156.
Wykonywanie powolnego ruchu i jednoczesne skupienie na
nim uwagi prowadzi do tego, że człowiek jest w stanie odczuć
doznania w swoim ciele. Kiedy pacjenci postępują w ten
sposób, bardzo często doświadczają, że ich ramiona (lub inne
części ciała) poruszają się same z siebie („Jakby moje ramię
poruszało mną!”). Pacjenci często uśmiechają się i śmieją,
ponieważ odczuwanie swojego ramienia tak, jakby poruszało
się niezależnie od woli, wydaje się niezwykłe 157.
Z początku Sharon czuła się nieswojo i opisała ten gest „jak
trzymanie czegoś”. W jej ciele zauważyłem przemianę. Miała
inny niż na początku wyraz twarzy, mniej było w niej
napięcia, jej ramiona stały się mniej usztywnione.
Niespodziewanie przed oczyma jej wyobraźni pojawiła się
rzeka Hudson. Był to codzienny widok z jej mieszkania na
Manhattanie. Nagle Sharon powróciła do swojej historii. Stała
się ponownie pobudzona, gdy zaczęła opowiadać, że
nawiedzają ją obrazy pióropuszy gęstego dymu, kiedy patrzy
w to samo okno każdego dnia. Te obrazy przywołują z kolei
wspomnienie piekielnie gryzącego dymu, który wdychała
w dniu zamachu. Odczuwała wtedy pieczenie w nozdrzach.
Nie pozwoliłem na to, by rozwijała te traumatyczne
wspomnienia. Zdecydowanie nakłoniłem ją, by ponownie
skoncentrowała uwagę na ruchu ramienia. Pojawił się wtedy
spontanicznie obraz łodzi, które płyną po rzece. To
wyobrażenie przyniosło jej uspokojenie i odczucie
pozaczasowości, swobodnego ruchu i przepływu.
– Możesz zniszczyć budynki, lecz nie będziesz w stanie
osuszyć rzeki Hudson – powiedziała miękko.
Następnie, zamiast opowiadać przerażające szczegóły
dramatycznego wydarzenia, niespodzianie zaczęła wspominać
(i odczuwać), jak było pięknie, gdy wyruszyła do pracy
w tamten piękny jesienny poranek. Ten proces jest przykładem
poszerzenia świadomości o obrazy, które pochodzą sprzed
traumatyzującego wydarzenia (jak to opisałem w rozdziale 7).
Zanim samoloty uderzyły w wieżę, dzień był nasycony
żywymi barwami oraz delikatnymi zapachami. Te doznania
nadal istnieją w głębinach świadomości, lecz zostały
przesłonięte przez zafiksowanie na tym, co stało się później.
Stopniowe odtwarzanie zróżnicowanych obrazów utrwalonych
w świadomości owego dnia to istotny składnik uwalniania
traumy 158.
Ciało Sharon oraz obrazy, które zaczęły się wyłaniać w jej
świadomości, przeczyły jej poprzednim wypowiedziom.
Wyglądało to tak, jakby wydarzenia tamtego szczególnego
poranka opisywały dwie zupełnie różne osoby. Kiedy Sharon
koncentrowała uwagę na obrazie rzeki, a jednocześnie
uświadamiała sobie swoje doznania cielesne, odczuwała
rodzaj ulgi. Teraz spontanicznie wspominała, jak była
rozradowana, gdy szła do pracy. Jej gesty stały się mocniejsze,
bardziej stanowcze. Utrzymywanie uwagi na odczuciach
fizycznych związanych z wykonywanymi gestami pogłębiło
odczuwanie odprężenia i obudziło radosną ciekawość świata.
Sharon spoglądała zdumionym wzrokiem na swoje ręce – to
na jedną, to na drugą – ja natomiast mogłem wziąć głębszy
oddech i poczułem ulgę. Pozornie tak nieistotny ruch miał
zasadnicze następstwa, stał się antidotum na traumatyzujące
doświadczenia, przywoływał bowiem poczucie swobody,
ciekawości i radości. Zaciekawienie, otwarte wnikanie
w siebie oraz przyjemność nie mogą współistnieć z traumą
w układzie nerwowym człowieka. Z neurologicznego punktu
widzenia jest to niemożliwe, ponieważ są to stany wzajemnie
się wykluczające 159.
Zdolność doświadczania pozytywnych doznań cielesnych
(związanych z zainteresowaniem i zaciekawieniem) przy
jednoczesnym pozostawaniu w kontakcie z uczuciami
przerażenia i bezradności pozwoliła Sharon na odkrycie
nowego sposobu zachowania. Teraz umiała stanąć z boku
i obserwować te trudne, przykre obrazy oraz doznania
fizyczne, a jednocześnie nie została przez nie przytłoczona 160.
Owa zdolność utrzymywania podwójnej świadomości
pozwoliła na zmianę. Sharon zaczęła odczuwać doznania
takimi, jakie one są: energetyczne, witalne i zachodzące
w chwili bieżącej. Ustąpił charakterystyczny dla traumy
proces odczuwania doznań jako fragmentarycznych
i będących zapalnikami czy zwiastunami nasilonego lęku oraz
bezradności – uczuć, które utrwaliły się w minionym czasie.
Umiejętność rozróżniania między chwilą obecną a czasem
przeszłym pozwoliła Sharon na odtworzenie i zasymilowanie
wielu szczegółów przerażającego wydarzenia bez ponownego
ich przeżywania. Ta umiejętność ponownego uświadomienia
sobie traumatycznych wydarzeń bez ich przeżywania jest
kluczowym momentem w procesie uzdrawiania. Nazywam to
renegocjacją traumy. Aby ona zaszła, ludzie muszą oddzielić
skojarzenia mentalne i emocjonalne od bezpośrednich doznań
fizycznych, które przywykli traktować jako zwiastuny
katastrofy. Tym razem te doznania, zamiast być ponownie
kojarzone z traumą i ciężkimi przeżyciami, są doświadczane
jako dowód przepływu energii życia. Przywrócenie tego
rodzaju pozytywnego stosunku do doznań jest podstawowym
czynnikiem prowadzącym do skutecznego leczenia traumy. Co
ciekawe, tego rodzaju podejście znajdujemy w starożytnych
praktykach uzdrawiających.
Pogrążanie się

Kiedy pierwszy samolot uderzył w budynek tylko dziesięć


pięter nad biurem Sharon, odczuła ona w ciele falę
szokującego przerażenia. Natychmiastowa reakcja ludzi
w takiej sytuacji polega na zatrzymaniu, zorientowaniu się
w rodzaju zagrożenia i podjęciu ucieczki. Zazwyczaj oznacza
to intensywne pragnienie szybkiego biegu. Jednak Sharon była
uwięziona na osiemdziesiątym piętrze wraz z mnóstwem
innych osób. Dlatego musiała powstrzymać pierwotną reakcję.
Wbrew silnemu impulsowi ucieczki zmusiła się do
zachowania spokoju i w uporządkowanym szeregu ludzi
schodziła po schodach. Robiła tak, choć jej ciało było
naładowane adrenaliną i gotowe do niezwykle szybkiego
biegu. Zapewne Sharon, podobnie jak inni w tym szeregu,
czuła, że może wpaść w panikę, a to naraziłoby wszystkich na
poważne niebezpieczeństwo. Pozostali, podobnie jak ona,
musieli powstrzymywać pierwotny odruch, by zacząć szybko
zbiegać na dół.
Teraz Sharon stopniowo przypominała sobie szczegóły tego
wydarzenia i odczuwała krok po kroku reakcje swojego
ciała. Wróciło do niej wspomnienie innego przerażającego
momentu, kiedy okazało się, że drzwi na siedemnastym
piętrze są zamknięte.
Ponieważ odczuła fizyczny komfort po nawiązaniu
kontaktu ze spontanicznymi, ekspansywnymi ruchami rąk oraz
obrazem rzeki, byłem pewien, że potrafi w bezpieczny sposób
skonfrontować się z tymi naładowanymi emocjami scenami,
a jednocześnie nie ulec przytłoczeniu przez dramatyczne
treści. Dzięki temu mogła uniknąć odnowienia traumy 161.
W odpowiedzi na opowieść jej ciała zaczęły się formować
wyspy bezpieczeństwa na powierzchni wzburzonego morza
traumy. Bezpieczeństwo, którego doświadczała dzięki
kontaktowi z tymi wyspami, pozwoliło jej na obniżenie
poziomu pobudzenia i podążanie dalej bez nadmiernego
stresu.
Uznałem, że teraz mogę poprowadzić Sharon z powrotem,
do kluczowego momentu eksplozji. Zaproponowałem, by
odczuła, gdzie w jej ciele jest zlokalizowany ten traumatyczny
zapis. Kiedy zbliżyła się do tego doznania, odczuła ogólne
pobudzenie w nogach oraz rękach i twarde – jak powiedziała
– „kawałki” w brzuchu i w gardle. Powiedziała również, że
czuje się złapana w pułapkę, że utknęła. W tym momencie
wprowadziłem użycie dźwięku „wuuuu” w celu rozpuszczenia
i przetransformowania zamrożonych doznań (zobacz rozdział
6). Kiedy za pomocą wibracji dźwięku skupiła uwagę na tych
nieprzyjemnych fizycznych doznaniach, zmniejszyła się jej
chęć, by te doznania zrozumieć czy wyjaśniać. Łagodnie
odwiodłem ją od interpretowania przeżywanych uczuć. Nie
chciałem, by nadawała im znaczenie z poziomu
intelektualnego rozumienia. Możliwość wypowiedzenia się
powinno najpierw mieć ciało. Wtedy człowiek może
doświadczyć jasnej percepcji chwili bieżącej. Ostrzeżenie
przed przedwczesnym rozpoznaniem zostało umieszczone na
naklejce samochodowej, którą niedawno widziałem:
„Rzeczywistość nie jest taka, jak myślisz!”. Sharon dała sobie
dość czasu, by rozpoznać sytuację. Ponieważ powstrzymała
natarczywą potrzebę rozumienia, doświadczyła nagłego
wybuchu energii, który pochodził z głębi jej brzucha.
Zapytałem, czy ta energia ma jakiś kolor.
– Tak, jest czerwona, jasnoczerwona niczym ogień.
Sharon była pod wrażeniem intensywności tego doznania,
mimo to nie wycofała się. Następnie jej doświadczenie
przesunęło się na odczucie silnej potrzeby biegu, które
przejawiło się, w jej rękach i nogach. Kiedy uświadomiła
sobie tę potrzebę, ponownie się zamroziła. Poczułem, że
znalazła się w impasie: z jednej strony miała rzeczywistą
i uzasadnioną potrzebę ucieczki, z drugiej jej nieświadomy
umysł skojarzył ucieczkę z byciem w pułapce. Przypominało
to sytuację, gdy na schodach musiała powstrzymać potężny
impuls ucieczki. Ten impas został pogłębiony przez szok
wywołany informacją o zamkniętych drzwiach na
siedemnastym piętrze. I przez to, że wybuch rzucił ją na czyjeś
zakrwawione zwłoki.
Dwa mózgi

Sharon znalazła się w centrum konfliktu między dwoma


ośrodkami w swoim mózgu. Pierwotne, prymitywne impulsy
z pnia mózgu i układu limbicznego żądały od niej, by rzuciła
się do ucieczki i ratowała życie. W tym samym czasie kora
czołowa przekazywała informacje hamujące
i powstrzymujące. Ten ośrodek mówił jej, że ma być rozsądna
i iść cicho w szeregu. W trakcie sesji kluczowe znaczenie
miała możliwość oddzielenia przerażającej myśli o byciu
schwytaną w pułapkę od somatycznego, biologicznego
impulsu, aby działać i użyć energii witalnej. Aby oddzielić te
dwie sfery, poprosiłem, by skupiła się na intensywnym
doznaniu elektryczności w swoim ciele i wyobraziła sobie, że
zabiera tę energię w miejsce, w którym przed zamachem lubiła
biegać. Usłyszawszy moją propozycję, Sharon zesztywniała.
– To może mnie naprawdę przestraszyć – powiedziała.
Zaskoczyłem ją pytaniem, gdzie w ciele odczuwa lęk
i w jaki sposób (zobacz epilog opisu tego przypadku).
– Nie wiem – krzyknęła. – Och, to jest w karku, w barkach,
w piersi. Czuję, że nie mogę oddychać… Moje nogi są tak
napięte, że… Nie wiem. Czuję je tak, jakby…
– Jakby co?

– Jakby chciały biec.


Następnie z moim wsparciem Sharon zaczęła doznawać,
jak biegnie ścieżką w swoim ulubionym parku. Po kilku
minutach zaobserwowałem delikatne drżenie jej nóg.
Zapytałem, co czuje.
– Mogłam rzeczywiście poczuć, że biegnę. Biegłam
w pełni… i nie czuję lęku.
– Okej, Sharon. Ale co czujesz?
– Czuję się dobrze, oswobodzona… Czuję lekkie
mrowienie. Odczuwam, że mój oddech jest naprawdę głęboki
i swobodny. Moje nogi są ciepłe i odprężone.
Po jej policzkach spłynęły łzy, twarz i ręce miała
zaróżowione. Był to początek procesu oddzielenia silnego
biologicznego impulsu ucieczki od mentalnego
i emocjonalnego oczekiwania, że będzie pojmana w pułapkę
i obezwładniona. Dzięki wspartemu pełnym cielesnym
zaangażowaniem wrażeniu, że biegnie swobodnie
w bezpiecznym miejscu, była w stanie dopełnić zamrożone
działanie pozostające w jej ciele 162. Gdyby Sharon jedynie
wyobrażała sobie, że szybko biegnie, nie przyniosłoby to
żadnego efektu. Kiedy jednak najpierw mogła znaleźć się
w miejscu, w którym utknęła, ponownie wejść w kontakt
z uczuciem przerażenia, a następnie doświadczyć nowej
możliwości dopełnienia aktu motorycznego (szybkiego biegu),
przyniosło to skutek terapeutyczny 163.
Sharon miała okazję, by odczuć naładowane energią
doznania fizyczne, takimi jakie rzeczywiście były, a nie
takimi, jak podpowiadał lęk. Był to punkt zwrotny, który
pozwolił oddzielić jej katastroficzne myśli oraz uczucia
przerażenia i paniki od rzeczywistego doświadczenia na
poziomie ciała. Ten proces trwał blisko dwie godziny.
Przebiegał w cyklach miękkiego drżenia oraz niewielkiego
pocenia się. Sharon stopniowo rozwijała zdolność
akceptowania swoich doznań, aż jej przeżycia naturalnie się
dopełniły.
Według mnie istnieją dowody na to, że udany proces
terapeutyczny na poziomie neurologicznym polega na zmianie
pewnych ważnych połączeń w mózgu. Dzięki temu pacjentka
mogła podjąć skuteczne działania, zamiast pozostawać
w stanie bezradności i paraliżującego lęku 164. Lęk, który
prowadził do unieruchomienia, przemienił się w przepływ
ciepłej energii. Potężna energia ochronna („życie albo
śmierć”) uległa transformacji w trakcie cyklicznego drżenia
ciała. Przemieniła się w uczucia ożywienia i dobrego
samopoczucia. Sharon doznała w ciele ulgi, co zaprzeczyło
paraliżującemu uczuciu przerażenia. Odzyskała poczucie
żywotności i jasną świadomość, że przeżyła dramatyczne
wydarzenie, a życie otwiera przed nią nowe możliwości. Nie
odczuwała, że jest spętana przez przerażające zdarzenia. One
zaczęły się wycofywać do przeszłości, do której należały. Po
sesji Sharon była w stanie podróżować metrem, by słuchać
swojej ulubionej muzyki w Lincoln Center. Nowy sens życia
znalazła, doświadczywszy swojego ciała w nowy sposób.
To była historia, którą opowiedziało ciało Sharon. Widzę tu
nawiązanie do słów Antónia Damásio:
Używamy umysłu nie po to, by odkryć fakty, lecz po to, by je ukryć.
Najbardziej skutecznie ukrywamy różne fakty w ciele, w jego wnętrzu.
Zarzucamy na ciało welon, by osłonić jego niewinność. Ten welon częściowo
usuwa z umysłu sygnały dotyczące wewnętrznych stanów ciała. A to przecież
one konstytuują nurt życia, które przepływa przez nas każdego dnia 165.

Epilog
Nasze uczucia oraz nasze ciało są niczym przepływająca woda.
Uczymy się sztuki pływania w strumieniu energii ciała.
Tarthang Tulku

Przez wieki istoty ludzkie kształtowały się na drodze


naturalnej selekcji oraz społecznej ewolucji. Wypracowały
sobie umiejętność doświadczania ekstremalnych sytuacji
i radzenia sobie z uczuciami bezradności oraz przerażenia bez
popadania w impas i traumę. Kiedy jednak doświadczamy
trudnych, a zwłaszcza przerażających doznań oraz uczuć,
przejawiamy tendencję do wycofywania się i unikania. Na
poziomie mentalnym oddzielamy się od takich uczuć.
Następuje proces dysocjacji. Na poziomie fizycznym ciało
napina się i uzbraja. Umysł popada w nadmierne pobudzenie,
gdy próbujemy wyjaśnić i uczynić sensownymi owe obce
i „złe” doznania. Popycha to nas do szukania i lokalizowania
ich źródła w świecie zewnętrznym. Myślimy, że skoro tylko
poczujemy te doznania, przytłoczą nas one na zawsze. Lęk
przed tym, że zostaniemy pochłonięci przez te straszne
uczucia, wiedzie nas ku przekonaniu, że unikanie ich poprawi
nasze samopoczucie, że ostatecznie poczujemy się bezpieczni.
Mogę przytoczyć wiele przykładów tego typu postaw:
unikamy przebywania w miejscach, które przypominają nam
o poprzedniej miłości, unikamy słuchania piosenek
przypominających nam o tym samym, omijamy skrzyżowanie,
na którym zdarzył się wypadek.
Niestety, prawda wygląda inaczej. Kiedy walczymy
z nieprzyjemnymi, bolesnymi doznaniami lub staramy się je
ukryć, na ogół czynimy sytuację jeszcze trudniejszą. Im
bardziej chcemy tych doznań uniknąć, z tym większą mocą
wpływają one na nasze zachowanie i odbierają nam dobre
samopoczucie. To, co nie jest odczuwane, pozostaje bez zmian
lub też zwiększa swoją intensywność i generuje potok
destrukcyjnych emocji. To z kolei motywuje nas do
wzmocnienia obrony, unikania oraz kontroli. Tak powstaje
błędne koło traumy. Odrzucone uczucia w formie
zablokowanych doznań fizycznych tworzą rosnący cień
naszej egzystencji. W przypadku procesu terapeutycznego
Sharon widzieliśmy, że skoncentrowanie się na tych
doznaniach stosunkowo szybko powoduje ich zmianę.
Przedwczesne rozpoznanie
Sharon miała wiele nieukierunkowanych myśli (w większości
nieświadomych), które były wyrazem jej wysiłku, by nadać
sens doświadczeniu i wyjaśnić, dlaczego czuje się ona aż tak
źle. Jednak te wyjaśnienia nie pomagały jej uwolnić się od
reakcji lękowej. Nie pomagały też w dokończeniu
zahamowanych działań. Trauma nie zniknęła. Na tym etapie
aktywność mentalna przeszkadza we właściwym rozwiązaniu
problemu. Z tego powodu poleciłem jej, by powstrzymała się
od pokusy zrozumienia. Zamiast tego zachęciłem, by w pełni
zaangażowała się w odczucia w ciele. Rezultatem
przedwczesnego rozpoznania jest odcięcie się człowieka od
doświadczanych doznań, zanim będą one miały okazję się
dopełnić. Gdy dopełnienie nastąpi, pojawia się szansa na
wyłonienie się nowej percepcji oraz nowych znaczeń.
Doświadczenie lęku
Kiedy zapytasz kilka zalęknionych osób, co czują, każda może
odpowiedzieć, że odczuwa „lęk”. Jeżeli nadal będziesz je
indagował, stawiając im epistemologiczne pytanie: „Skąd
wiesz, że odczuwasz lęk?”, otrzymasz najróżniejsze
odpowiedzi. Jedna osoba stwierdzi: „Ponieważ przeczuwam,
że wkrótce może mi się przydarzyć coś złego”. Druga
odpowie, że odczuwa duszenie w gardle. Jeszcze inna, że
serce jej wali. Kolejna stwierdzi, że czuje w brzuchu napięcie
lub węzeł. Znajdą się i takie, które powiedzą, że ich kark,
barki, ramiona lub nogi są napięte, podczas gdy inne
stwierdzą, że ich nogi są słabe lub klatka piersiowa zapadnięta.
Przytoczone wypowiedzi opisują różnorodne doznania
fizyczne. Jeżeli poprosimy osobę, która powiedziała, że
wkrótce może jej się przydarzyć coś złego, by podjęła uważne
badanie swojego ciała, zapewne odkryje ona określone
doznania somatyczne wpływające na pojawienie się takiej
myśli.
Trening umożliwia nam nabycie umiejętności oddzielania
naszych emocji, myśli i przekonań od doznań, które tworzą ich
bazę. Zdumiewa nas, że potrafimy przejść przez trudne stany
emocjonalne, na przykład przerażenie, wściekłość czy
poczucie bezradności, zachowując świadomość i równowagę.
Jeżeli zejdziemy na poziom głębszy niż rozszalałe emocje
i nawiążemy kontakt z doznaniami fizycznymi, w naszym
organizmie zajdzie znacząca zmiana. Pojawi się poczucie
przepływu i powrotu do domu. To doświadczenie jest ważną
składową starożytnych tradycji duchowych, szczególnie
pewnych tradycji buddyzmu tybetańskiego 166.
Transformująca energia doznań cielesnych
Aby pojąć, na czym polega transformująca moc
bezpośredniego zmysłowego doświadczenia, należy
przeprowadzić wnikliwą analizę przerażenia, wściekłości
i bezradności (zobacz rozdział 13). Kiedy świadomie bądź
nieświadomie spostrzegamy, że jesteśmy
w niebezpieczeństwie, zmobilizowane zostają specyficzne
postawy obronne. Instynktownie kucamy, robimy unik,
cofamy się i usztywniamy, przygotowując do walki lub
ucieczki. Kiedy ucieczka nie jest możliwa, zamrażamy się lub
popadamy w bezradne załamanie. Wszystkie wymienione
objawy są specyficznymi wrodzonymi reakcjami ciała. Są
one naładowane potężną energią potrzebną do tego, by
sprostać ekstremalnym sytuacjom i przetrwać. Ta energia
pozwala matce unieść samochód i uwolnić dziecko
przygniecione przez ten samochód. A gazeli uciekającej przed
gepardem pozwala biec z prędkością niemal stu kilometrów na
godzinę.
Jeżeli następuje intensywne pobudzenie, a jednocześnie –
jak Sharon – nie mamy możliwości dokończenia działań
obronnych (podjęcia walki albo szybkiej ucieczki), układ
nerwowy inicjuje reakcje zamrożenia lub zamknięcia.
Napięcie zostaje uwięzione w mięśniach. Energia, która
częściowo nie została zużyta, jest przesyłana w postaci
impulsów nerwowych z mięśni przez rdzeń kręgowy do
podwzgórza, a następnie do innych części mózgu (zwłaszcza
do ciała migdałowatego). Te wstępujące impulsy nerwowe
sygnalizują ciągłą obecność niebezpieczeństwa i zagrożenia.
Mówiąc wprost, jeżeli nasze mięśnie i trzewia są pobudzone
i reagują na niebezpieczeństwo, umysł będzie nas
informował, że mamy się czegoś bać. Jeżeli nie potrafimy
zlokalizować przyczyny napięcia, będziemy kontynuować
szukanie źródła zagrożenia. Tak robiła Sharon. Podobnie
reagują weterani wojny w Wietnamie, którzy są przerażeni
wybuchami świątecznych fajerwerków, choć na poziomie
racjonalnym wiedzą, że zagrożenie nie istnieje. Kolejny
przykład stanowią uczestnicy wypadku samochodowego –
obawiają się podróżowania samochodem. Są też ludzie, którzy
po prostu boją się wyjść z domu, gdyż całe otoczenie
zewnętrzne wydaje się im zagrażające. Jeżeli nie potrafimy
wyjaśnić tego, co czujemy, z pewnością wytworzymy
w umyśle odpowiednie uzasadnienie. Często
odpowiedzialnością obciążamy żonę lub męża, dzieci, szefa,
sąsiadów (tych mieszkających obok i tych zza granicy naszego
państwa) lub po prostu obwiniamy los. Umysł pozostaje
w ciągłym pobudzeniu, obsesyjnie szuka przyczyn
w przeszłości i obawia się przyszłości. Pozostajemy napięci
i czujni, odczuwamy lęk, przerażenie i bezradność, ponieważ
nasze ciała nadal informują umysł o istnieniu zagrożenia.
Umysł może się z tym godzić lub nie godzić, lecz alarmujące
sygnały pochodzące z nieświadomych części mózgu, nie
znikają. Alarm może ustąpić tylko wówczas, gdy ciało
dokończy przerwane działania. W ten właśnie sposób
funkcjonuje nasz organizm. Nasza biologiczna natura tak
wyraża się w działaniu mózgu i ciała.
Te reakcje ciała są rzeczywistymi procesami, które
wpływają na nasze doświadczenia emocjonalne. Na przykład
napięcie w karku, barkach i piersi oraz ucisk w gardle czy
żołądku to objaw osiowy lęku. Bezradność jest sygnalizowana
przez zapadnięcie się klatki piersiowej, opadnięcie ramion,
zwiotczenie przepony, słabość kolan i nóg. Wszystkie te
postawy ciała zawierają w sobie potencjał do podjęcia działań.
Jeżeli pozwolimy, by wyraził się ukryty w nich ładunek
energii, zachowujemy dobre samopoczucie. Jeżeli nie,
wówczas w sposób trwały niekorzystnie wpływają na nasze
ciało. Jeśli nie poświęcimy dość uwagi doznaniom lękowym,
nie będą one mogły przepłynąć przez ciało i uwolnić się
w postaci trzęsienia się i drżenia. Pozostaniemy w okowach
lęku oraz innych negatywnych emocji. Może się pojawić wiele
przykrych objawów, na przykład napięcie w karku, barkach
i plecach, które prawdopodobnie z upływem czasu przyjmie
formę fibromialgii. Objawem silnego stresu, który nie został
uwolniony, są bóle głowy. Napięcie w jelitach może przejść
w zespół jelita drażliwego lub inne problemy
gastroenterologiczne albo zespół napięcia
przedmiesiączkowego. Te przypadłości angażują energię
życiową i mogą prowadzić do zespołu chronicznego
zmęczenia. Tacy ludzie często stają się pacjentami
z mnóstwem objawów. Odwiedzają kolejnych lekarzy, lecz na
ogół żadne leczenie nie przynosi im ulgi. Trauma występuje
w rozlicznych przebraniach i powoduje mnóstwo
dolegliwości. Zaryzykuję stwierdzenie, że odpowiada za
większość chorób współczesnego człowieka.
Renegocjacja/uwolnienie
Pojęcie „renegocjacja” zdecydowanie różni się od
katartycznego „uwolnienia z traumy”. Ten rodzaj terapii
traumy jest nadal stosowany w przypadku następstw
krytycznych zdarzeń: gwałtu, klęski żywiołowej, ataków
terrorystycznych (takich jak atak na WTC). Nowe badania
dowodzą, że takie terapie są mało pomocne, a nawet mogą
prowadzić do odnowienia traumy 167. Jedna z pułapek, którą
tworzą te terapie, polega na skupieniu się na uwolnieniu
traumatycznych wspomnień poprzez intensywne
odreagowanie emocji. Pacjent jest zachęcany do odreagowania
lęku, przerażenia, złości i rozpaczy, co często wzmacnia
u niego poczucie załamania i bezradności.
ADAM: OCALAŁY Z HOLOKAUSTU
Adam był odnoszącym sukcesy biznesmenem po
sześćdziesiątce, żonatym właścicielem międzynarodowej
firmy elektronicznej. Miał ciche, uprzejme usposobienie. Był
lubiany przez swoich pracowników oraz znajomych. Jednak
nie miał bliskich przyjaciół. Ostatnio urodził się mu pierwszy
wnuk. Jednak nieoczekiwana samobójcza śmierć
dwudziestosiedmioletniego syna załamała tego silnego
człowieka. Adam popadł w stan obsesyjnego samooskarżania
się i nienawiści do siebie.
– Paulo zawsze zachowywał się w szczególny sposób –
stwierdzał Adam. – Był wrażliwym dzieckiem. Jako
czterolatek budził się w środku nocy i z nieznanych powodów
krzyczał i płakał. Jako młody człowiek często mówił
o samobójstwie. „Życie jest zbyt ciężkie”, powtarzał
wielokrotnie.
Adam dołożył wszelkich starań, by jego syn nigdy nie
pozostał sam w czasie tego kryzysu. W rezultacie był bardzo
zmęczony z powodu nieustannego wysiłku, który trwał blisko
dziesięć lat. Mimo wytężonych starań Adama Paulo powiesił
się w łazience. Po szoku spowodowanym samobójczą śmiercią
syna Adam poczuł, że po raz pierwszy w życiu nie jest
w stanie ruszyć do przodu. Nie czuł się załamany. Raczej nie
czuł niczego… Był to stan, który znał także przed stratą syna.
Jednak tym razem odrętwienie tak mocno go obezwładniło, że
nie mógł normalnie funkcjonować. Dla niego życie po prostu
się skończyło.

Po kilku miesiącach paraliżującej inercji Adam zdecydował


się na wizytę u psychiatry. Został do tego zachęcony przez
przyjaciela rodziny, który doradzał mu podjęcie leczenia
farmakologicznego. Po zebraniu wywiadu i wysłuchaniu
historii osobistej psychiatra stwierdził, że przeszłość Adama
uniemożliwia mu odbycie żałoby po utracie syna. Psychiatra
postawił diagnozę „skomplikowany przebieg żałoby”. Pogląd
psychiatry, że wcześniejsze życie Adama było traumatyczne
i przyczyniło się do powstania bieżącego problemu, skierował
kroki Adama do mojego gabinetu.
Adam urodził się w szczególnych okolicznościach. Jego
matka doznała w czasie porodu rozległego ataku serca
i należało wykonać cesarskie cięcie, by uratować życie
dziecka. Matka zmarła niemal od razu. Adam urodził się
o dwa miesiące za wcześnie. Ponieważ ojciec Adama został
wcielony do armii radzieckiej, dziecko przekazano na
wychowanie bratu ojca i jego żonie. Ciotka była osobą
okrutną, prawdopodobnie psychotyczną i wielokrotnie go biła.
Początki życia Adama naznaczone były trudnymi
wydarzeniami, opuszczeniem i nadużyciami. Życie przyniosło
kolejne ciężkie próby. Kiedy miał cztery lata, jego wujek oraz
dwie starsze siostry przyrodnie zostali zamordowani przez
Niemców (w czasie drugiej wojny światowej). Adama, jako
żydowskie dziecko, ukrywało kilka chrześcijańskich rodzin.
W tamtym czasie, według opowieści opiekunów, Adam płakał
w środku nocy tak jak Paulo. Jako dziewięciolatek Adam
został przekazany grupie uciekinierów, którzy ukrywali się
w lesie. Podobało mu się to, ponieważ ci ludzie darzyli go
sympatią. Po raz pierwszy w życiu odczuwał, że ktoś go chce.
„To był najlepszy rok w moim życiu” – powiedział mi. Choć
Adam był kochany i chroniony przez swoją leśną rodzinę, jego
nocny płacz trwał nadal, a nawet się wzmagał mimo wszelkich
prób uspokojenia. Ponieważ nikt nie był w stanie obudzić
Adama i wytrącić z tego transu płaczu, bezpieczeństwo
wszystkich zostało poważnie zagrożone. Przed swoimi
dziesiątymi urodzinami Adam został odesłany z powrotem do
wsi. Błąkał się między opłotkami jak sierota. Pewnej nocy
został zabrany na posterunek policji i przesłuchany. Zgodnie
z otrzymanymi wcześniej pouczeniami podał Niemcom swoje
chrześcijańskie imię. Policjant powiedział mu, że zostanie
ukarany, jeśli kłamie, i zmusił go do zdjęcia spodni. Aby ukryć
wstyd, Adam spojrzał na ścianę i zobaczył krucyfiks. To go
przeraziło, gdyż był przekonany, że skończy na krzyżu, jeśli
zostanie przyłapany na kłamstwie. Prawda wyszła na jaw,
Adama wysłano do obozu koncentracyjnego. „Kiedy
znalazłem się w obozie koncentracyjnym, odczułem ulgę.
Przynajmniej przebywałem teraz z innymi Żydami” –
wspominał Adam.
Na początku pobytu w obozie jeden z więźniów zapytał go
o imię. Teraz między swoimi podał to prawdziwe. Podał też
imiona tych, których uważał za swoich rodziców. Człowiek,
który zadał mu pytanie, odrzekł: „Nie, to nie są imiona twoich
prawdziwych rodziców”. Następnie podał mu imiona jego
biologicznych rodziców i opowiedział o ich śmierci. Adam
pamięta ogromną ulgę, którą odczuł na wieść o tym, że
okrutna matka nie była jego prawdziwą matką.
W obozie Adam był świadkiem, jak więźniów brutalnie
bito, torturowano i zabijano. Wielu innych popełniało
samobójstwo, często przez powieszenie. Adam nie
otrzymywał od nikogo pomocy, która wsparłaby go
w radzeniu sobie z obozowym horrorem. Dla większości z nas
to, czego doświadczył, jest trudne do wyobrażenia. Przeciętny
człowiek zostałby głęboko zaburzony przez takie przeżycia.
Mimo to przynajmniej zewnętrznie Adam nie sprawiał
wrażenia osoby różniącej się od innych. Był kimś, kto zgodnie
ze współczesnymi standardami wybił się ponad przeciętność.
Adam był od urodzenia sierotą, a jednocześnie przeżył
największe okropności obozu koncentracyjnego. Potrafił
jednak przekroczyć te uwarunkowania i jako
dziewiętnastolatek wyemigrował do Ameryki Południowej.
Miał nadzieję, że uda mu się uciec od przeszłości. Tam osiadł
i stworzył swój biznes. Stał się potężnym przedsiębiorcą, który
działa w skali międzynarodowej i odnosi sukcesy. Kiedy
jednak tego niezwykłego człowieka skierowano do mnie na
konsultacje, był załamany. Wszedł do mojego gabinetu
pochylony, powłócząc nogami. Jego postawa oraz ruchy
przypominały mi pacjentów, których widywałem na
zamkniętych oddziałach szpitali psychiatrycznych. Patrzył
pustym wzrokiem w podłogę i wydawał się nie zauważać
mojej obecności. Nie wiedziałem, od czego zacząć. Z jednej
strony wydawał się tak przybity, że cokolwiek bym powiedział
czy zrobił, i tak by do niego nie dotarło. Z drugiej obawiałem
się, że jeżeli pobudzę jego uczucia, mogą zapanować nad nim
całkowicie. Mógłby wtedy popaść w bezdenną katatoniczną
rozpacz. W jaki sposób mogę dotrzeć do tego człowieka, nie
narażając go na ryzyko zniszczenia? Czułem się zagubiony
i onieśmielony rozmiarami oraz charakterem tego zadania.

Adam zaczął mówić i była to litania, którą przedtem


przedstawił psychiatrze. W jego opowieści nie dostrzegłem ani
odrobiny uczucia.
– To wszystko zdarzyło się tak dawno temu – zakończył
z westchnieniem.
Czułem się niekomfortowo, słysząc, że taki horror opisuje
on bez cienia uczuć. W jakiś dziwny sposób byłem jednak
z tego zadowolony. W związku z tym ja także mogłem nie
uruchamiać swoich emocji. Na poziomie intelektu
zdystansowałem się od uczuć i od Adama. Zrobiłem to dzięki
podjęciu klinicznej analizy jego przypadku. Zastanawiałem
się, jakiego użył mechanizmu, aby odgrodzić się od swoich
przerażających przeżyć. Jak to się stało, że udało mu się
uniknąć krążenia po ulicach, jak to robił jako sierota na wsi
lub też podczas pobytu na zamkniętych oddziałach
psychiatrycznych.
Podjąłem próbę nawiązania wstępnego kontaktu: zapytałem
Adama o jego pracę, rodzinę i przyjaciół. Szukałem
jakiegokolwiek punktu zaczepienia, by mógł się w nim
pojawić choć ślad pozytywnych uczuć. Nic z tego nie wyszło.
Sam byłem zdziwiony, że poprosiłem go o to, by opisał swoje
ostatnie godziny dzisiejszego dnia. Adam był zaskoczony
i opowiedział, że spóźnił się na samolot i wypożyczył
samochód, aby przejechać dwieście pięćdziesiąt kilometrów
z Kurytyby do São Paulo, by się z mną spotkać. W pobliżu
położonego obok lotniska budynku wypożyczalni
samochodów zobaczył grupę dzieci, które puszczały latawiec.
Wykonały go z przedmiotów, które znalazły na wysypisku
śmieci 168.

Udało mi się uchwycić pierwszą iskierkę przebudzenia na


jego twarzy pozbawionej dotąd wyrazu. Jednak iskierka
zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Twarz Adama ponownie
stała się beznamiętna, ciało jakby się zapadło w odruchu
rezygnacji. Nie chciałem, by Adam upadł. Dlatego poprosiłem
go, by stanął i przyjął pozycję z nieco zgiętymi kolanami.
Stanie wymaga uaktywnienia i koordynacji układu
proprioceptywnego oraz kinestetycznego. Ta postawa
angażowała także świadomość Adama dzięki pobudzeniu
układu nerwowego. Upadek jest niekorzystny, gdyż uruchamia
reakcję zamknięcia i przez to utrwala uczucia wstydu
i porażki. Kiedy Adam stanął wyprostowany z lekko ugiętymi
kolanami, zachęciłem go, by zajrzał do swojego wnętrza
i znalazł takie miejsce w ciele, które odpowiadałoby obrazowi
dzieci bawiących się latawcem. W tym momencie nie
chciałem go prosić, by określił swoje uczucia (to mogłoby
prowadzić do frustracji i porażki). Zainteresowałem go
rozpoczęciem eksploracji (znalezienie obrazu w środku).
W pierwszym momencie poczuł się bardziej zalękniony
(stosownie do nadmiernego pobudzenia układu
współczulnego), lecz zachęcany przeze mnie był w stanie
zlokalizować niewielki obszar ciepła w brzuchu. Poprosiłem
go, by po prostu przez chwilę poznawał to doznanie. Nagle
otworzył oczy i powiedział zaskoczony:
– To może być niebezpieczne.
– Tak – zgodziłem się. – Z tego względu istotne jest, by
choć trochę poznawać uczucia. Twoje ciało długo było
zamrożone, dlatego na to, by odtajało, potrzeba czasu –
dodałem.
Ważne, że potwierdziłem jego uzasadniony lęk
i zaproponowałem mu obraz (odtajanie). Mogło to mu pomóc
w radzeniu sobie z lękiem i otworzyć drogę do badania
wewnętrznych doświadczeń. Następnie Adam usiadł
i rozejrzał się po pokoju. Poprosiłem go, by opisał to, co
widzi. Ta interwencja służyła wzmocnieniu podstawowej
percepcji i obecności. Dało to możliwość połączenia czucia
ciepła w jego brzuchu z postrzeganiem zewnętrznego świata tu
i teraz. Adam wyglądał na zakłopotanego.
– Och, przedtem nie zauważyłem tych kwiatów i stołu, na
którym stoją.
Przypominał mi osobę, która wychodzi ze śpiączki. Na jego
twarzy pojawił się wyraz zaciekawienia i błysk przebudzenia
żywej świadomości. Rozejrzał się dokoła, zauważył orientalny
dywan i obrazy.

– One mają kolory, bogate kolory – powiedział.


– Kiedy patrzysz na te kolory, chcę cię zachęcić do tego,
abyś odnalazł miejsce w swoim ciele, w którym możesz
odczuć choćby najdrobniejszy ich fragment 169.
Spojrzał na mnie zaskoczony i prawdopodobnie czekał na
dalsze wskazówki. Następnie zamknął oczy i skierował uwagę
do wnętrza.
– Czuję jeszcze więcej ciepła w brzuchu. To ciepłe kółko
robi się większe.
Po krótkiej chwili poprosiłem go, by ponownie wstał.
– Mam zamiar poprosić cię o coś, co może wydać się
dziwne… Chcę, abyś zwizualizował obraz dzieci, które bawią
się latawcami… Poczuj swoje stopy, jak dotykają podłogi,
i siłę swoich nóg. Następnie poczuj swoje ramiona, jak
trzymają sznurek latawca… I poczuj, że jesteś tam… bawisz
się razem z dziećmi.

Adam zareagował nieomal wesołością:


– Mogę to poczuć w ramionach i brzuchu… jest jeszcze
więcej ciepła… widzę kolory. Są jasne i ciepłe… Widzę
latawce, jak tańczą wśród obłoków.
Po kilku chwilach ciszy Adam otworzył oczy i rozejrzał się
po pokoju.
– Daj sobie tyle czasu, ile potrzebujesz – zaproponowałem.
– Po prostu poczuj rytm tego, co się wydarza… rytm
przechodzenia od wewnątrz na zewnątrz 170.
Jego spojrzenie wędrowało od stołu, na którym stały
kwiaty, do obrazów na ścianie. Skupił uwagę na stole
i opisywał kolor oraz fakturę drewna jako ciepłą… Podobną
do uczucia ciepła w jego brzuchu. Zamknął oczy bez mojej
instrukcji, przez chwilę odpoczywał, po czym wolno podniósł
powieki i bez zawstydzenia popatrzył mi w oczy. Po raz
pierwszy wszedł w realny kontakt ze mną. Przebudziła się
jego zdolność nawiązywania relacji społecznych (zobacz
rozdział 6). Ciało Adama ożyło. Jego twarz nabrała kolorów,
postawa stała się wyprostowana i otwarta. Adam przypominał
mi młody, zwinięty liść bananowca powoli otwierający się do
słońca. Podziwiał pokój, w którym przebywaliśmy. Spojrzał
na swoje ręce i delikatnie ujął palce jednej dłoni w drugą.
Uniósł dłonie ku ramionom i położył je na barkach,
a następnie skrzyżował ręce na piersi. Wyglądało to tak, jakby
wspierał i karmił siebie. Zaskoczył nas obu, gdy powiedział:
– Żyję.
Odkrywał uczucia i uczył się ich. Stał się w tym momencie
niczym dziecko dumne z tego, że puszcza latawiec. To był
początek stopniowego procesu uczenia się, w który wkroczył
Adam. Teraz mógł odczuwać swoje cielesne ja, a jednocześnie
nie otwierać zbyt szeroko bramy wiodącej ku ciemnym
stronom własnej duszy – ku wspomnieniom przemocy
i horroru. Otworzył się w takim stopniu, by odczuwać. Mógł
to teraz robić bez ryzyka bycia zniszczonym, bez wpadania
w ciemną dziurę straszliwej przeszłości, bez gubienia się
w niezmiernej rozpaczy związanej ze śmiercią Paula.
W procesie odczuwania ciała odnalazł punkt równowagi
między całkowitym przytłoczeniem przez uczucia
a załamaniem i stanem depresyjnego znieruchomienia.
Później Adam napisał mi, że znalezienie małego,
a jednocześnie trwałego punktu równowagi pozwoliło mu
doświadczyć nowej nadziei. Stał się zdolny do przeżycia
współczucia dla siebie jako osieroconego dziecka, które
przeszło przez piekło. „Był to także początek, który umożliwił
mi przeżycie żałoby po ukochanym synu i znalezienie radości
w kontakcie z rodziną” – zakończył.
Dyskusja

Chcę się podzielić refleksjami na temat przebiegu sesji,


zastanowić się, co mogło pomóc Adamowi w wyjściu ze stanu
depresyjnego znieruchomienia i włączeniu się w nurt życia.
Był on w stanie zidentyfikować się z radością, którą
przeżywały w trakcie zabawy z latawcem dzieci mieszkające
w slumsach. Ta radość istniała mimo życia w stanie ubóstwa
i deprywacji wielu potrzeb. Adam był w stanie poczuć we
własnym ciele niewinność, ożywienie i radość dziecka, które
puszcza latawiec zrobiony ze skrawków znalezionych na
wysypisku. W podobny sposób Adam zbierał skrawki
z wysypiska swojej niszczącej i zdehumanizowanej
przeszłości. Tym razem, zamiast upaść pod tym ciężarem,
znalazł pozytywne rozwiązanie. Dzięki temu, że wstał
(kinestetycznie zaprzeczył tendencji do upadku) i fizycznie
ugruntował swój ból, zmobilizował siły życiowe i połączył się
w wyobraźni ze swobodnym ruchem latawca. Obraz
swobodnie unoszącego się latawca mógł pobudzić w Adamie
potrzebę autentycznej wolności oraz spontaniczną radość.
Adam skontaktował się dostatecznie głęboko ze swoim
ciałem i z energią współczucia, aby rozpocząć opłakiwanie
tragicznie zmarłego syna. Dzięki temu zainicjował stopniowy
powrót do życia. Moje działanie polegało na wyprowadzeniu
układu nerwowego Adama ze stanu zamknięcia, który był
następstwem szoku (tragicznej śmierci syna). W ten sposób
mogła kształtować się podstawowa odporność jego organizmu
oraz wzmacniać się samoregulacja.
Chcę cię zaprosić, Czytelniku, do rozważenia następującej
kwestii. Czy fakt, że Paulo w wieku czterech lat zaczął
doświadczać nocnych koszmarów, oraz fakt, że zdecydował
się zakończyć życie samobójczą śmiercią, są zwykłym
zbiegiem okoliczności? Czy też te wydarzenia odzwierciedlały
międzygeneracyjne przeniesienie doświadczeń i uczuć,
których jego ojciec nie chciał czuć ani przepracować? (Adam,
zgodnie z tym, co opowiadała jego żona, także krzyczał
i płakał w nocy). Tego rodzaju możliwości należy brać pod
uwagę, gdy rozważamy tajemnice traumy oraz ludzkiego
ducha.
Wielu autorów podejmujących temat Holokaustu, choćby
Yael Danieli 171 i Robert Lifton 172, dokonało gruntownych
analiz osób, które przeszły przez ten horror. Pracowałem
z kilkoma osobami, których udziałem były tego rodzaju
skrajne przeżycia. Skonfrontowałem się nie tylko ze straszną
wiedzą o tym, do jakiego okrucieństwa jest zdolna istota
ludzka. Miałem okazję zauważyć także nadzwyczajny proces,
dzięki któremu ciało potrafi poradzić sobie ze skutkami
doznawanego okrucieństwa, a człowiek – włączyć się w nurt
życia. Człowiek utrzymuje się na powierzchni życia dopóty,
dopóki nie napotka sytuacji, która czyni brzemię przeszłości
zbyt ciężkim do uniesienia. Jednak głębokie Ja, choć
przytłumione, ciągle jest w stanie powrócić do życia, jeśli
tylko człowiek znajdzie się w korzystnej sytuacji i otrzyma
umiejętnie dawkowane wsparcie.
Epilog

Po naszej sesji Adam pojechał do miejsca swojego urodzenia


w Polsce. Szukał informacji o swojej prawdziwej matce.
Niemcy nie zniszczyli jej nagrobka. Adam zastąpił go nowym
nagrobkiem, ponieważ jego serce „było tak bardzo poruszone
faktem, że jego matka istnieje”.
VINCE: ZAMROŻONE BARKI
Równowaga organizmu może zostać zaburzona, jeśli zderzą się ze
sobą dwa przeciwnie zorientowane procesy: pobudzenia
i hamowania. Nie mogą one być jednocześnie akomodowane.
Równowaga może także zostać zaburzona przez proces, który trwa
zbyt długo lub też charakteryzuje się szczególną intensywnością.
Iwan Pawłow

Często się zdarza, szczególnie u strażaków, niechęć do


odbycia konsultacji z psychoterapeutą – „lekarzem od
umysłu”. Ten opór jest wyraźnie widoczny wówczas, gdy
chodzi o na pozór oczywisty problem fizyczny. Vince był
u fizjoterapeuty z powodu „zamrożonego” prawego barku
(zespół bolesnego barku). Ta dolegliwość uniemożliwiała mu
kontynuowanie pracy strażaka. Leczenie nie przyniosło
oczekiwanych rezultatów. Po kilku zabiegach ledwo mógł
poruszyć ramieniem, oddalić je kilkanaście centymetrów od
tułowia.

Natomiast ortopeda doradził wykonanie operacji. Taki


zabieg jest wykonywany w narkozie i polega na gwałtownym
przesunięciu ramienia, aby je uwolnić. Po tego rodzaju
operacji niezbędna jest długa i bolesna rehabilitacja. Często
jednak stan pacjenta nie ulega znaczącej poprawie.

Ponieważ u pacjenta nie występowało wyraźne cielesne


zranienie, fizykoterapeuta skierował Vince’a do mnie. Objawy
u mojego pacjenta pojawiły się kilka miesięcy wcześniej.
Pracował w garażu i naprawiał samochód. Dźwignął z podłogi
rozrusznik, by go umieścić w silniku samochodu, i wtedy
poczuł, „jakby go coś mocno ukłuło w ramię”. Następnego
dnia ramię było spuchnięte i obolałe. Z upływem czasu ból stał
się bardziej ostry. Ruchomość ramienia ciągle się zmniejszała,
aż stan przyjął formę chroniczną. Vince łączył uraz ramienia
z pracą przy samochodzie. Uważał, że kontuzja jego ramienia
nastąpiła przypadkowo. Kliniczne obserwacje fizjoterapeutów
i masażystów wskazują na to, że takie zdarzenia nie są
przypadkowe. Ciało zapewne wcześniej znajdowało się
w stanie zagrożenia.

Vince oczywiście czuł się nieswojo z tego powodu, że ma


się spotkać z – jak to określił – „lekarzem od umysłu”. Przyjął
niechętną postawę. Zapewniłem, że nie będę mu zadawał
osobistych pytań, lecz pomogę mu w pozbyciu się objawu.

– Och – westchnął – moje ciało z pewnością jest


uszkodzone.

Poprosiłem go, by pokazał mi, jak daleko może sięgnąć


ręką, zanim pojawi się ból. Przesunął rękę w bok
o kilkanaście centymetrów i spojrzał na mnie:

– Mniej więcej tyle.


– Dobrze, a teraz proszę cię, abyś poruszył ręką znacznie
wolniej, w ten sposób.
Poruszyłem swoją ręką we właściwym tempie.

– O – zdziwił się, bo bez bólu przesunął rękę kilka


centymetrów dalej niż poprzednio.

– Zrób to jeszcze wolniej, Vince… Zobaczmy, co się


wydarzy tym razem… Skup na tym całą uwagę. Skoncentruj
myśli na ręce.
Powolny ruch pozwala świadomości na pełną obecność.
Natomiast szybki, bez dostatecznej uwagi, prowadzi do
odnowienia wzorca powstrzymującego.

Jego ręka zaczęła drżeć. Spojrzał na mnie niepewnie.


– Tak, Vince, pozwól, by to się wydarzało. To jest dobre.
Twoje mięśnie po prostu się rozluźniają. Spróbuj utrzymywać
uwagę w tym miejscu, na swoim ramieniu, na tym, jak drży.
Po prostu pozwól ramieniu poruszać się tak, jak chce.
Drżenie trwało jakiś czas i znikło. Na czole Vince’a pojawił
się pot. Vince znalazł się na progu wzorca powstrzymującego.
Część energii zawartej w jego wzorcu obrony mięśniowej
zaczęła się uwalniać. Ten proces obejmuje mimowolne reakcje
autonomicznego układu nerwowego, takie jak trzęsienie się,
drżenie, pocenie się oraz zmiany temperatury ciała 173.
Ponieważ są to działania sterowane przez ośrodki podkorowe,
człowiek jest pozbawiony kontroli nad swoimi reakcjami. To
może go niepokoić. Moja rola w wypadku pracy z Vince’em
była podobna do roli przewodnika i jednocześnie położnej.
Pomogłem mu w zaprzyjaźnieniu się z tymi oderwanymi od
ego doznaniami. Vince potrzebował zdecydowanego wsparcia,
bo nie nawykł do przeżywania mimowolnych reakcji, które nie
podlegały jego kontroli.

– Co to jest? Dlaczego to się dzieje? – pytał głosem


wystraszonego dziecka.

– Vince, proszę cię teraz, abyś zamknął oczy na kilka minut


i skierował uwagę do środka swego ciała. Będę obok ciebie,
gdybyś mnie potrzebował.
Po chwili ciszy jego ręce i ramiona zaczęły wyciągać się do
przodu. Ponadto w barkach, ramionach i rękach nasiliło się
drżenie.
– W porządku, że to się wydarza. Pozwól po prostu, by się
to wydarzało, i odczuwaj swoje ciało.
– Odczuwam na przemian ciepło i zimno.

Nadal wyciągał ręce do przodu pod kątem około


czterdziestu pięciu stopni. Nagle się zatrzymał. Był zdumiony,
że może sięgać ramionami tak daleko, i szeroko otworzył
oczy. W tym samym momencie stał się niespokojny. Jego
twarz nagle pobladła. Powiedział, że zrobiło mu się niedobrze.
Udzieliłem mu wskazówki, by nie wycofywał się, lecz
pozostał w kontakcie z fizjologicznymi doznaniami. Zaczął
gwałtownie oddychać.
– O mój Boże, wiem o co chodzi!

– Dobrze. Teraz pobądź z tymi doznaniami trochę dłużej.


Potem porozmawiamy. Czy może tak być? 174
Vince skinął głową. Wolno poruszał ramionami do przodu
i do tyłu, jakby piłował kawałek drewna. W ten sposób zaczął
poznawać wewnętrzny ruch, który utknął w powstrzymującym
go wzorcu. W tej chwili był w stanie oddzielić od siebie dwa
sprzeczne ruchy: jeden podążał do przodu, drugi zaś był
ruchem cofania się. (Ruch cofania się, jak zauważyłem, wiązał
się także ze skrzywieniem warg oraz lekkim odwróceniem
głowy). Drżenie nasiliło się i ponownie opadło. Nastał spokój.
Z oczu Vince’a popłynęły łzy. Wziął głęboki, spontaniczny
wdech i wyciągnął ręce przed siebie.

– W ogóle nie boli!


To zgadzało się z moimi obserwacjami, które dotyczyły
przebiegu chronicznego bólu. Ogólnie rzecz biorąc, istnieje
ukryty wzorzec powstrzymujący. Kiedy zostaje on uwolniony,
ból się rozpuszcza.
Vince otworzył oczy i spojrzał na mnie. Wyraźnie
zakończył głęboki proces i był gotów do tego, by ujrzeć
wydarzenia w nowym świetle. Opowiedział mi
o następującym zdarzeniu.

Około ośmiu miesięcy temu 175 poszedł z żoną po zakupy.


Wychodząc z supermarketu, usłyszał głośne uderzenie. Po
drugiej stronie ulicy samochód uderzył w latarnię. Vince
zostawił torbę z zakupami i pospieszył na miejsce wypadku.
Kierująca samochodem kobieta siedziała bez ruchu w stanie
szoku. Silnik pracował. W związku z tym Vince wyciągnął
rękę ponad jej nieruchomym ciałem, by wyłączyć stacyjkę.
Jest to standardowa procedura zapobiegania eksplozji paliwa.
W momencie gdy przekręcał kluczyk, zobaczył dziecko na
miejscu pasażera. Jego głowa została ucięta przez poduszkę
powietrzną. Następnie Vince powiedział mi, dlaczego jego
ramię uległo zamrożeniu:
– Czułem się w porządku, zanim zobaczyłem dziecko…
Jestem przyzwyczajony do robienia takich rzeczy… rzeczy
niebezpiecznych… kiedy jednak zobaczyłem dziecko, część
mnie chciała wycofać ramię i uciec z tego miejsca… Chciało
mi się wymiotować… inna część zdecydowała, że mam zostać
i zrobić to, co muszę… Czasami jest naprawdę trudno zrobić
to, co musisz.

– Tak, to jest ciężkie, lecz ty i twoi koledzy robicie to


jednak… Dziękuję wam za to.
– Hmm, wydaje się, że mam się nauczyć słuchać swojego
ciała – stwierdził, zanim się ze mną pożegnał.
Vince nauczył się tego, że ciało i umysł nie są od siebie
oddzielone. Spostrzegł, że jest całością psychofizyczną.
Powiedział, że chce się więcej nauczyć, i przyszedł na trzy
kolejne sesje. Uczył się tego, w jaki sposób może sobie lepiej
radzić w sytuacjach stresu i napięcia. Nie muszę chyba
wspominać, że nie potrzebował już operacji ramienia.
Kiedy angażujemy się w działania chroniące życie, nasze
ciało mobilizuje ogromne zasoby energii i wydziela obficie
adrenalinę. W sytuacji, gdy Vince próbował ratować osoby
poszkodowane w wypadku samochodowym, pojawiły się
równolegle dwa chroniące życie działania o sprzecznych
wektorach. Pierwsze z nich miało na celu zrobienie
wszystkiego, co możliwe, by uratować życie kobiety. Drugie
zaś prowadziło do ucieczki z miejsca horroru. Pojawił się silny
konflikt dążeń i układ nerwowy oraz mięśnie Vince’a zastygły.
Jego bark się zamroził. W czasie sesji Vince był w stanie
odczuć całe wydarzenie. Oddzielił dwa sprzeczne impulsy:
sięganie ręką do przodu, a potem cofanie jej w przerażeniu.
Potężna energia służąca przetrwaniu została uwolniona
w postaci fal drżenia, pocenia się i nudności.
Odwiedziny u doktora Pawłowa

Iwan Pawłow otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii


i medycyny w 1904 roku za badania nad odruchem
warunkowym. Przypadek spowodował, że ten naukowiec
zainteresował się eksperymentalnymi badaniami nad traumą.
W 1924 roku Leningrad dotknęła ogromna powódź. Woda
zalała znajdujące się w piwnicy laboratorium Pawłowa.
Sięgnęła do poziomu klatek, w których trzymano psy
poddawane eksperymentom. To przeraziło psy, choć fizycznie
nie doznały żadnych szkód. Kiedy Pawłow powrócił do
eksperymentów, był zdziwiony, że psy utraciły poprzednio
nabyte odruchy warunkowe. Znaczna ich część, choć fizycznie
nie została zraniona, załamała się emocjonalnie. Wystąpiły
u nich niekorzystne zmiany fizjologiczne oraz behawioralne.
Przejawiało się to w tym, że część z nich kryła się w rogu
klatki i drżała. Inne natomiast, zachowujące się poprzednio
w zrównoważony sposób, agresywnie rzucały się na swoich
opiekunów. Dodatkowo zaobserwowano, że pod wpływem
niewielkiego stresu tętno psów ulegało znacznemu
przyspieszeniu lub wyraźnie zwalniało. Ponadto na bodźce
o niewielkim natężeniu: głos badacza czy odgłos jego kroków
psy reagowały przerażeniem. Pawłow wytłumaczył to
następująco: „Równowaga organizmu może zostać zaburzona,
jeśli zderzą się ze sobą dwa przeciwnie zorientowane procesy:
pobudzenia i hamowania”. W innym eksperymencie
jednocześnie wywołano impuls pobudzający do jedzenia
(podano psom pożywienie) i zaaplikowano im wstrząs
elektryczny. Rezultatem była dezorientacja i psychiczne
załamanie wygłodzonych zwierząt.

W podsumowaniu można stwierdzić, że motoryczna


ekspresja dwóch intensywnych reakcji o charakterze
instynktownym stwarza konflikt, czego skutkiem jest stan
zamrożenia (np. u Vince’a). Normalnie mięśnie prostujące
działają naprzemiennie z mięśniami zginającymi. Jednak
w stanach traumatycznych te dwie grupy mięśni pracują
w sposób zaburzony i przeciwko sobie. W ten sposób powstaje
stan zamrożenia i znieruchomienia. To może prowadzić do
pojawienia się silnych objawów w prawie każdej części ciała.
Energia uwięziona w powstrzymanej reakcji jest tak potężna,
że może spowodować skrajnie silną blokadę. Pociąga to za
sobą poważne skutki zdrowotne. Na przykład, kiedy ludzie
skaczą z płonącego budynku do elastycznej sieci rozciągniętej
daleko w dole, kości ich nóg mogą ulec złamaniu podczas
lotu, a nie na skutek zetknięcia z siecią. Dzieje się tak dlatego,
że mięśnie prostowniki oraz mięśnie zginacze wykonują
przeciwstawną pracę z ogromną intensywnością i w sposób
nieskoordynowany.
W czasie wojny i klęsk żywiołowych instynktowny impuls
samoobrony często staje w sprzeczności z tendencją do
ochrony towarzyszy. W czasie pierwszej wojny światowej
zespół szoku wojennego występował głównie wśród żołnierzy
walczących w okopach. Żołnierze piechoty byli w sensie
dosłownym złapani w pułapkę i tygodniami słyszeli potężne
eksplozje pocisków. Instynktownie chcieli rzucić się do
panicznej ucieczki lub też pozostać pod ostrzałem wroga
i walczyć, by ocalić życie kolegów z oddziału. Wielu
żołnierzy zostało zabitych podczas bezrozumnej ucieczki (lub
zostało rozstrzelanych z powodu oskarżenia o tchórzostwo).
Na kilku filmach dokumentalnych nakręconych w tamtym
okresie widać żołnierzy, którzy doznali szoku wojennego. Ich
ciała są konwulsyjnie poskręcane, co jest następstwem
chronicznego powstrzymywania instynktownego ruchu.
Możemy się tylko domyślać, jak wielu żołnierzy doświadczyło
traumy i nieustannego poczucia winy, gdyż wybrali chronienie
siebie i opuścili swoich rannych towarzyszy na polu walki.
Odwaga jest bez wątpienia czymś bardziej złożonym, niż się
na ogół sądzi.

TRAUMA W OCZACH DZIECKA


Od czasu do czasu proszono mnie, bym popracował z dziećmi
moich pacjentów. Często zaskakiwało mnie to, że nawet
niewielka interwencja pozwalała dzieciom w krótkim czasie
odzyskiwać równowagę. Bez terapeutycznej interwencji
byłyby one skazane na cierpienie trwające przez całe życie. Te
dzieci, które wydobyły się z więzienia traumy, mogły nadal
rozwijać się, nabierać pewności siebie i doświadczać radości.
Jestem współautorem dwóch książek na temat zapobiegania
dziecięcej traumie i somatycznej terapii tej traumy. Jedna
z nich jest skierowana do terapeutów, pracowników służby
zdrowia i nauczycieli 176. Natomiast druga została
przeznaczona dla rodziców, by ich nauczyć udzielania
skutecznej „pierwszej pomocy emocjonalnej” 177.
W tym podrozdziale przedstawiam poruszające historie
trójki dzieci, które doznały traumy: Anny, Alexa oraz
Sammy’ego. Przytoczone przykłady ilustrują zasadę, że
„mniej znaczy lepiej”, i jednocześnie są świadectwem
wrodzonej żywotności ludzkiego ducha.
Anna i Alex: piknik zakończył się tragicznie

Ośmioletnia Anna ma ogromne brązowe oczy. Mogłaby się


znaleźć jako dziecko o migdałowych oczach na jednym
z obrazów amerykańskiej malarki Margaret Keane. Annę
przyprowadziła do mnie szkolna pielęgniarka. Dziewczynka
była blada, miała zwieszoną głowę i z trudem oddychała.
Wyglądała niczym mały jeleń, który zamarł w snopie świateł
reflektorów nadjeżdżającego samochodu. Jej wątła twarz
pozbawiona była wyrazu, prawe ramię wisiało bezwładnie,
jakby prawie oderwało się od tułowia.
Dwa dni temu Anna poszła ze swoją klasą na plażę. Wraz
z dwunastką dzieci bawiła się w płytkiej wodzie na brzegu,
gdy nieoczekiwanie nadeszła silna fala odpływowa i porwała
wszystkie dzieci ze sobą. Anna została uratowana. Jednak
Mary, jedna z matek, która na ochotnika zgłosiła się do opieki
nad dziećmi, utonęła. Przedtem zdołała uratować kilkoro
dzieci. Mary była zastępczą matką dla wielu dzieci
z sąsiedztwa, także dla Anny. Cała społeczność przeżyła szok
po jej tragicznej śmierci. Poprosiłem szkolną pielęgniarkę, by
uważnie obserwowała dzieci, które mogą mieć objawy traumy
(np. bóle ogólne, bóle głowy i brzucha, objawy przeziębienia).
Tego ranka Anna trzykrotnie przychodziła do pielęgniarki
i skarżyła się na ból w prawym ramieniu oraz barku.
Jeden z częstych błędów popełniany przez osoby
opiekujące się ofiarami traumy (dziećmi) polega na pytaniu je
o uczucia bezpośrednio po zaistnieniu tragicznego wydarzenia.
Choć ukrywanie uczuć nie jest zdrowe, to tego rodzaju
praktyka może wzmacniać traumę. Zaraz po wypadku dorośli
i dzieci są bardzo podatne na zranienie. Mogą się także
pojawić oznaki poprzedniej, nierozwiązanej jeszcze traumy.
Sytuacja staje się skomplikowana, gdyż ofiary mogą
przeżywać dawne trudne sytuacje, poczucie wstydu, winy oraz
wściekłości. Z wymienionych powodów mój zespół zwrócił
się do nauczycieli z prośbą o dostarczenie niezbędnych
informacji na temat wcześniejszego życia Anny. W ten sposób
uzyskaliśmy informacje, które Annie nie były znane, jak
również mogliśmy uniknąć ujawniania informacji, które
mogłyby jej obecnie zagrażać.

Dowiedzieliśmy się, że ojciec w obecności dwuletniej


Anny strzelił w plecy swojej żony (matki Anny), a następnie
zabił siebie. Jeszcze jeden element mógł wpłynąć na obecne
samopoczucie Anny. Dzień przed wypadkiem na plaży
dziewczynka wpadła w furię, kiedy szesnastoletni syn Mary,
Robert, zaatakował jej dwunastoletniego brata. Istniało
uzasadnione przypuszczenie, że Anna odczuwała gniew
i chciała się na Robercie zemścić. Dlatego też można było
podejrzewać, że Anna ma poczucie winy i obciąża siebie
odpowiedzialnością za śmierć Mary (myślenie magiczne).

Poprosiłem pielęgniarkę, która asystowała w moim


spotkaniu z Anną, by delikatnie ujęła i kołysała zranione
ramię. To pomogło dziewczynce w objęciu uwagą zamrożonej
energii szoku. Dzięki temu wsparciu Anna mogła powoli
i stopniowo rozmrażać to miejsce i otwierać się na uczucia
oraz reakcje, które mogły jej pomóc w powrocie do życia.

– Jak to jest, być w środku twojego ramienia, Anno? –


zapytałem delikatnie.
– To bardzo boli – odpowiedziała słabym głosem. Jej wzrok
był skierowany do dołu.
– Bardzo boli, tak?

– Tak!

– W którym miejscu boli? Czy możesz mi pokazać palcem?


Wskazała palcem na górną część ramienia i powiedziała:

– Tutaj wszędzie.
W prawym ramieniu pojawił się subtelny dreszcz. Anna
lekko westchnęła. W tym momencie jej ściągnięta twarz nieco
się zaróżowiła.

– To dobrze, kochanie. Czy teraz czujesz w tym miejscu


nieco ulgi?

Skinęła głową i jeszcze raz głębiej odetchnęła. Po tym


małym rozluźnieniu natychmiast zesztywniała i przyciągnęła
w odruchu obrony ramiona do tułowia. Odczekałem chwilę.

– Gdzie twoja mam została zraniona? – zapytałem.


Wskazała na to samo miejsce na swoim barku i zaczęła
drżeć. Nie odzywałem się. Drżenie się wzmogło, najpierw
powędrowało w dół ciała, później w górę i objęło kark.

– Anno, pozwól, by to drżenie trwało. Tak jakby drżała


słodka galaretka w miseczce. Czy ma ona kolor czerwony,
zielony czy jasnożółty? Czy możesz pozwolić, by drżała? Czy
możesz czuć, że drży?
– Jest żółta – odpowiedziała Anna. – Jest żółta jak słońce
na niebie.
Wzięła głęboki oddech i po raz pierwszy popatrzyła na
mnie. Skinąłem głową i uśmiechnąłem się. Przez chwilę nasz
wzrok spotkał się, po czym dziewczynka odwróciła głowę.

– Jak twoje ramię czuje się teraz?


– Ból wędruje w dół do moich palców.

Jej palce delikatnie drżały. Mówiłem do niej spokojnie,


miękko, rytmicznie:

– Wiesz, kochanie… wydaje mi się, że nie ma w naszym


mieście osoby, która nie czułaby, że śmierć Mary to w jakiś
sposób nasza wina.
Spojrzała na mnie przelotnie. Jej spojrzenie wyrażało
zrozumienie. Wpatrywała się we mnie, a ja kontynuowałem:
– Czasami tak bywa, że im bardziej kogoś kochamy, tym
bardziej wydaje się nam, że jego śmierć to nasza wina.
Dwie łzy pojawiły się w kącikach jej oczu, a następnie
Anna odwróciła głowę.
– Czasami też, jeżeli jesteśmy na kogoś naprawdę
rozgniewani, jeżeli coś złego przydarzy się tej osobie, wtedy
także myślimy, że to się wydarzyło, ponieważ tego chcieliśmy.

Dziewczynka tym razem patrzyła mi prosto w oczy.


– Wiesz, tak jednak jest, że gdy coś złego przydarza się
komuś, kogo kochamy bądź nienawidzimy, nasze uczucia nie
są tego powodem. Złe rzeczy po prostu czasami się
wydarzają… a uczucia, niezależnie od tego, jak są silne, są po
prostu uczuciami.
Spojrzenie Anny było głębokie i pojawił się w nim wyraz
wdzięczności. Do moich oczu napływały łzy. Zapytałem, czy
chce teraz wrócić do klasy. Skinęła głową, popatrzyła na mnie
i na pielęgniarkę, po czym skierowała się ku wyjściu. Jej
ramię poruszało się swobodnie w rytm jej kroków.

Alex, podobnie jak kilkoro dzieci, które obserwowały


tragiczne wydarzenia z plaży, miał kłopoty z jedzeniem
i spaniem. Ojciec Alexa przyprowadził go do mnie, ponieważ
chłopiec od dwóch dni nie jadł prawie niczego.
Kiedy usiedliśmy obok siebie, zapytałem Alexa, czy może
poczuć, co się dzieje we wnętrzu jego brzucha. Położył na
brzuchu rękę i pociągając nosem powiedział:

– Tak.
– Co tam odczuwasz?

– Wszystko jest zaciśnięte w węzeł.


– Czy coś znajduje się w środku tego węzła?

– Ach… to jest czarne…. i czerwone… nie lubię tego.


– Czy to boli?

– Tak!
– Wiesz, to boli, bo przypuszczam, że ją kochałeś… Ale to
nie będzie zawsze bolało.

Po policzkach chłopca popłynął strumień łez. Twarz i palce


nabrały żywej barwy. Tego wieczoru Alex zjadł posiłek. Na
pogrzebie Mary Alex płakał w otwarty sposób, ciepło
uśmiechał się i obejmował swoich przyjaciół.

SAMMY: DZIECIĘCE ZABAWY


W ciągu godziny zabawy możesz dowiedzieć się o kimś o wiele
więcej niż w ciągu dwunastu miesięcy nieustannych rozmów.
Platon

Ani Vince, ani przedstawiciele medycyny nie potrafili


połączyć jego objawu – zamarłego, zdrętwiałego ramienia –
z przerażającym doświadczeniem, które było jego udziałem.
Podobnie często objawy u dzieci lub zmiany w ich
zachowaniu stanowią zagadkę dla rodziców oraz pediatrów.
Jest to szczególnie zastanawiające, jeśli dziecko wychowują
„wystarczająco dobrzy” rodzice. Czasami w zachowaniu
dziecka pojawiają się subtelne i tajemnicze zmiany.
Zdezorientowani rodzice nie potrafią znaleźć przyczyny, którą
zazwyczaj bywa jakieś przerażające doświadczenie.
Dzieci raczej nie wyrażają siebie w łatwo zrozumiały
sposób, lecz często pokazują nam, że cierpią i doznają
frustracji. Cierpienie wyrażają ciałem.

Mogą zachowywać się w nieznośny sposób, lgnąć do


rodziców lub wpadać w furię. Może się u nich manifestować
nadmierne pobudzenie, nadaktywność ruchowa, mogą
doświadczać koszmarnych snów lub bezsenności. Jeszcze
bardziej nieprzyjemną reakcją bywa znęcanie się nad
domowymi zwierzętami lub nad młodszymi i słabszymi
dziećmi. W jeszcze innych przypadkach stres u dzieci może
się wyrażać bólem głowy i brzucha lub moczeniem nocnym.
Dzieci mogą także unikać osób i rzeczy, które poprzednio
wywoływały w nich radość. W ten sposób próbują poradzić
sobie z silnym lękiem. Rodzice pytają, skąd pochodzą te
objawy. Typowe dla dzieciństwa i młodości wydarzenia, jak
upadki, wypadki i zabiegi medyczne, jeśli ich następstwa nie
zostaną uwolnione, mogą stanowić ukryte przyczyny
dziecięcego lęku. Tak z pewnością było w przypadku
Sammy’ego. Dzieci lubią się bawić. Terapeuci i rodzice mogą
im pomóc w odzyskiwaniu sił poprzez prowadzoną zabawę.
Dziecko, bawiąc się, w sposób pozytywny może się
skonfrontować z tym, co mu zagraża. W zabawie dzieci
wyrażają swój świat wewnętrzny. Możemy to zauważyć,
obserwując ich ciała.

Poniżej opisuję historię dwuipółletniego Sammy’ego.


Odbyłem z nim sesję zabawy, która miała na celu
przywrócenie dobrego samopoczucia. Sesja zakończyła się
sukcesem. Po opisie tego przypadku podaję różnorodne
wskazówki, które mogą być pomocne terapeutom,
pracownikom służby zdrowia oraz rodzicom. Ten przypadek
ilustruje sytuację, gdy zwykły upadek, wymagający zszycia
rany na ostrym dyżurze, może przynieść negatywne
konsekwencje. Ukazuję także, jak po upływie kilku miesięcy
od tego niefortunnego zdarzenia to trudne dla Sammy’ego
przeżycie zostało przetransformowane w trakcie zabawy.
Dzięki temu chłopiec odzyskał radość oraz pewność siebie.

Sammy spędzał weekend z dziadkami. Ja byłem ich


gościem. Chłopiec tyranizował otoczenie, był agresywny
i niespokojny. Starał się wszystkich kontrolować. Nic nie
mogło go zadowolić. Ciągle rozrabiał. Kiedy stawał się śpiący,
rzucał się i przewracał, jakby prowadził walkę z pościelą.
Tego rodzaju zachowanie może występować u chłopca w tym
wieku, który pozostał bez rodziców w nowym miejscu. Dzieci
przeżywające lęk separacyjny mogą zachowywać się w ten
sposób. Jednak Sammy zawsze był zadowolony z odwiedzin
u dziadków. Jego zachowanie całkowicie ich zaskoczyło.
Powiedzieli mi, że Sammy pół roku temu spadł
z wysokiego krzesła i głęboko rozciął podbródek. Mocno
krwawił i został zabrany na ostry dyżur. Był tak przestraszony,
że nie pozwolił pielęgniarce, by zmierzyła mu temperaturę
oraz ciśnienie krwi. Ten wrażliwy chłopiec został przypięty
pasami, jego tułów i kończyny nie mogły się poruszać.
Chłopak jednak nadal żywo ruszał głową i szyją. Lekarze
zareagowali na to mocniejszym zaciśnięciem pasów,
a następnie ręcznie unieruchomili głowę, by móc zszyć brodę.
Po tym zdarzeniu rodzice zabrali Sammy’ego do baru na
hamburgera, a potem na plac zabaw. Jego matka była uważna
i uświadamiała sobie, że dla dziecka interwencja medyczna
mogła być raniąca i z pewnością wywołała strach. Jednak
wkrótce wszystko poszło w zapomnienie. Niezwykłe
zachowanie Sammy’ego pojawiło się wkrótce po tym
bolesnym wypadku. Czy gwałtowny gniew chłopca oraz jego
kontrolujące zachowanie można odnieść do bezradności
przeżywanej podczas interwencji medycznej?

Kiedy do dziadków przyjechali jego rodzice, ustaliliśmy, że


zbadamy sprawę. Zebraliśmy się w pokoju: dziadkowie,
rodzice oraz Sammy. Wziąłem jego misia, po czym
umieściłem na skraju krzesła w ten sposób, że upadł on za
chwilę na podłogę. Sammy krzyknął, skierował się do drzwi
i wybiegł z domu. Nasze podejrzenia się potwierdziły. Ta
ostatnia wizyta w szpitalu, związana z szyciem podbródka,
była traumatyczna i nie została przez chłopca zapomniana.
Zachowanie Sammy’ego świadczyło o tym, że to zdarzenie
z misiem przywołało przytłaczające go uczucia. Rodzice
przyprowadzili Sammy’ego z powrotem z podwórza. Przytulał
się mocno do matki. Podjęliśmy następną zabawę.
Zapewniliśmy go, że wszyscy będziemy zabezpieczać jego
misia przed upadkiem. Znowu wybiegł, lecz tym razem do
sąsiedniego pokoju. Poszliśmy tam za nim i czekaliśmy, co się
wydarzy. Sammy podbiegł do łóżka i uderzył je obiema
rękami, a jednocześnie spoglądał na mnie wyczekującym
wzrokiem.

– Jesteś wściekły, tak? – zapytałem.


Sammy potwierdził spojrzeniem. Zinterpretowałem jego
reakcję jako sygnał umożliwiający pójście dalej. Umieściłem
misia obok niego na łóżku i przykryłem kocem.

– Sammy, pomóżmy misiowi.


Położyłem misia pod kocem i poprosiłem każdą osobę
o pomoc. Sammy przyglądał się temu z zainteresowaniem,
lecz wkrótce wstał i podbiegł do matki. Następnie wtulił się
w jej nogi i powiedział:

– Mamo, boję się 178.


Nie przyśpieszaliśmy niczego. Czekaliśmy, aż Sammy
zechce sam podjąć grę. Tym razem obok misia położyła się
babcia, a Sammy aktywnie uczestniczył w akcji ratowania.
Kiedy miś został uratowany, Sammy przybiegł do matki
i przylgnął do niej jeszcze mocniej. Zaczął drżeć i trząść się ze
strachu, a po pewnym czasie jego pierś otwarła się szeroko
w poczuciu radości i dumy. Widzieliśmy, że zachodzi
przejście od odreagowania traumy do uzdrawiającej
zabawy. Następnym razem, gdy Sammy przybiegł do matki,
nie przylegał do niej tak mocno i podskakiwał z ożywienia.
Czekaliśmy, aż będzie gotów powrócić do zabawy.

Już wszystkie osoby dorosłe zostały uratowane razem


z misiem. Za każdym razem Sammy stawał się coraz bardziej
ożywiony, gdy ściągał koc i biegł w kierunku bezpiecznych
ramion matki. Nadeszła kolej Sammy’ego, by położyć się pod
kocem obok misia. Sammy stał się niespokojny i zalękniony.
Powracał do matki kilkakrotnie, zanim podjął wyzwanie.
Wreszcie odważnie wszedł pod koc, a ja przykryłem jego
i misia. Widziałem jego oczy szeroko otwarte ze strachu, ale
trwało to tylko moment. Nagle Sammy chwycił misia, odrzucił
koc i schronił się w ramionach matki. Szlochając i trzęsąc się,
zawodził:
– Mamo, zabierz mnie stąd! Mamo, zdejmij to ze mnie!

Zdumiony ojciec Sammy’ego powiedział, że były to


identyczne słowa, jak te, które chłopiec wykrzykiwał
w szpitalu. Pamiętał je dobrze, gdyż był wtedy zaskoczony, że
mały chłopiec potrafi wyrazić tak jasno swoje żądania.

Scenę uwalniającej ucieczki odegraliśmy jeszcze kilka razy.


Za każdym razem Sammy wyrażał coraz większą radość
i zadowolenie z odniesionego zwycięstwa. Przestał uciekać do
matki i skakał z radości. Za każdym razem, kiedy skutecznie
uciekał wraz z misiem, klaskaliśmy i tańczyliśmy: „Brawo,
Sammy, brawo! Sammy uratował misia!”. Dwuipółletni
chłopiec zapanował nad doświadczeniem, które kilka miesięcy
wcześniej boleśnie go zraniło. Spowodowane traumą
agresywne, nieznośne zachowanie, skierowane na kontrolę
otoczenia ustąpiło. Jego „nadaktywność” i unikanie (które
przejawiało się podczas procesu przepracowywania traumy)
zamieniło się w radosną zabawę.
Pięć zasad, których zastosowanie powoduje, że dziecięca zabawa prowadzi
do uwolnienia traumy

Poniżej zamieszczam analizę doświadczenia Sammy’ego.


Pomoże ona wyjaśnić i zastosować zasady zabawy
w warunkach klinicznego przepracowania i uwolnienia
traumy.
1. Pozwól dziecku na kontrolowanie tempa zabawy.

Uzdrawianie zachodzi, jeśli pozwolimy rzeczom dziać się we


właściwym czasie. Aby dziecko, z którym pracujesz, poczuło
się bezpiecznie, dostosuj się do jego rytmu i tempa. Jeżeli
postawisz siebie na miejscu dziecka (poprzez uważną
obserwację jego zachowania), szybko rozpoznasz, w jaki
sposób możesz się do niego dostroić.
Powróćmy do ostatniej opisanej historii, by ukazać, jak to
było w przypadku terapeutycznej pracy z Sammym. Po tym,
gdy miś spadł z krzesła i Sammy wybiegł na zewnątrz domu,
jego zachowanie w jasny sposób informowało, że nie jest on
gotów włączyć się w zabawę. Sammy został otoczony ciepłem
przez rodziców i przyprowadzony z powrotem. Aby poczuł się
bezpiecznie, wszyscy zapewniliśmy go, że jesteśmy tu po to,
aby chronić misia. Dzięki temu zapewnieniu i wsparciu
pomogliśmy chłopcu zbliżyć się do możliwości uczestniczenia
w zabawie – w wybranym przez niego czasie i tempie. Po
złożeniu przez nas zapewnienia Sammy wybiegł do
sąsiedniego pokoju, ale nie na zewnątrz budynku. Był to
sygnał, że czuje się bardziej bezpiecznie i jest bardziej pewny
naszego wsparcia. Dzieci mogą nie przekazywać werbalnie,
czy chcą kontynuować zabawę. Odpowiednie informacje
płyną z obserwowania ich zachowania i reakcji. Szanuj
życzenia dziecka niezależnie od tego, w jaki sposób są one
wyrażane. Dziecka nigdy nie należy nakłaniać, by pospiesznie
przeszło przez dany epizod. Nie należy wymagać, by zrobiło
ono więcej, niż jest w stanie zrobić. W przypadku Sammy’ego
istotne było odpowiednie zwolnienie procesu, gdy pojawiały
się oznaki lęku: spłycenie oddechu i sztywnienie ciała albo
zachowanie wskazujące na dysocjację. Tego typu reakcje
ustąpią, jeśli po prostu cierpliwie i spokojnie poczekasz.
Jednocześnie ważne jest, by zapewnić dziecko, że jesteś przy
nim i że je wspierasz. Zazwyczaj wyraz oczu dziecka oraz
sposób oddychania świadczy o tym, kiedy jest właściwy czas
na dalsze kroki.

2. Odróżniaj lęk i przerażenie od podniecenia.


W czasie pracy z traumą dziecko może doświadczać lęku lub
przerażenia jedynie przez krótki czas. Jeżeli te uczucia trwają
dłużej, nie można skutecznie przeprowadzić tego procesu.
Większość dzieci podejmuje kroki, by uniknąć tych uczuć.
Pozwól na to. W tym samym czasie spróbuj rozpoznać, czy
jest to unikanie czy ucieczka. Kiedy Sammy wybiegł z domu,
było to unikanie. Potrzebował on doświadczyć tego, że
kontroluje sytuację. Zachowanie unikania występuje wtedy,
gdy dziecko (lub dorosły) obawia się, że zostanie ogarnięte
przez lęk i przerażenie. W przypadku dzieci temu zachowaniu
towarzyszą oznaki napięcia emocjonalnego: płacz, przestrach
w oczach, krzyk. Z drugiej strony aktywna ucieczka jest
radosnym doświadczeniem. Dzieci stają się podekscytowane
małymi sukcesami i często wyrażają zadowolenie szerokim
uśmiechem, klaskaniem lub serdecznym śmiechem.
Podniecenie stanowi oznakę sukcesu w postaci emocjonalnego
rozładowania. Zostaje uwolnione napięcie, które powstało
w poprzedniej sytuacji. Jest to pożądane i niezbędne.

Trauma zostaje uwolniona dzięki zmianie uczuć i doznań


niemożliwych do przyjęcia na uczucia pożądane. Jeżeli
dziecko wygląda na ożywione, należy zachęcić je do dalszego
działania. Tak właśnie postępowaliśmy podczas sesji
z Sammym, kiedy klaskaliśmy w dłonie i tańczyliśmy. Jednak
jeżeli dziecko jest zalęknione albo przestraszone, należy je
zapewnić, że może czuć się bezpiecznie. Nie należy
wykonywać następnych kroków. Zamiast tego bądź po prostu
obecny z pełną uwagą i dawaj wsparcie. Zaczekaj, aż lęk
wyraźnie się zmniejszy. Jeżeli u dziecka wystąpią oznaki
zmęczenia, zrób przerwę.
3. Posuwaj się małymi krokami.

Nigdy nie grozi ci to, że posuwasz się zbyt wolno, pracując


z pacjentem nad uwolnieniem traumy. Ta prawda obowiązuje
szczególnie w terapeutycznej pracy z małymi dziećmi.
Podstawowa różnica pomiędzy uwalnianiem (renegocjacją)
traumy a traumatyzującą zabawą (która prowadzi do
powtórzenia traumy) polega na tym, że w trakcie procesu
uwalniania traumy dziecko reaguje i zachowuje się w sposób
odmienny. Posuwa się bowiem w kierunku panowania nad
sytuacją i pozytywnego rozwiązania. Poniżej opisuję, w jaki
sposób w pracy z Sammym zauważałem te małe korzystne
zmiany w jego reakcjach oraz zachowaniu.
Kiedy Sammy wybiegł do sąsiedniego pokoju, a nie na
zewnątrz budynku, zareagował inaczej niż za pierwszym
razem. Oznaczało to postęp. Nie jest ważne, ile nastąpi
powtórzeń. Jeżeli dziecko, któremu pomagasz, zareaguje
inaczej niż dotychczas – stanie się nieco bardziej ożywione,
bardziej skłonne do rozmowy lub zacznie się bardziej
spontanicznie poruszać – oznacza to, że trauma jest stopniowo
uwalniana. Jeżeli natomiast reakcje dziecka staną się bardziej
sztywne i będzie ono kompulsywnie powtarzać swoje
zachowania (zamiast je różnicować), może to wskazywać, że
usiłujesz rozwiązać wydarzenie traumatyzujące na zbyt
wysokim poziomie pobudzenia. Dziecko nie może z tego
powodu dokonać rozwojowej zmiany zachowania. Kiedy
zauważysz, że twoje wysiłki w prowadzeniu zabawy
uwalniającej traumę nie przynoszą rezultatu, ustabilizuj siebie
i zwróć uwagę na własne doznania, aż poczujesz, że twój
oddech uspokoił się, przyniósł ci poczucie pewności
i swobody. Następnie zwolnij tempo zmiany poprzez
podzielenie zabawy na mniejsze segmenty. To może się wydać
sprzeczne z tym, co powiedziałem wcześniej
o dostosowywaniu tempa pracy terapeutycznej do rytmu
dziecka. Jednak dostrojenie do potrzeb dziecka czasami
oznacza ustanowienie granic, aby zapobiec jego zranieniu lub
emocjonalnemu przytłoczeniu. Jeżeli dziecko wygląda na
napięte lub przestraszone, należy wprowadzić uzdrawiającą
interwencję. Na przykład – jeśli pracujemy z traumą, która
powstała w wyniku zabiegów medycznych, możemy
powiedzieć: „Zobaczmy, co da się zrobić, żeby miś nie był tak
przestraszony, zanim ty dasz mu zastrzyk”. Dzieci często
znajdują twórcze rozwiązania, które ukazują, czego naprawdę
potrzebowały w sytuacji, gdy przeżywały traumatyzujące
doświadczenie. Znajdują to, co było im wówczas potrzebne,
by się uspokoiły.

Nie przejmuj się, tym, ile razy musisz przechodzić


z dzieckiem przez doświadczenia, które wydają się „stare
i znane”. Zachęcaliśmy, by Sammy bawił się z nami w grę
z misiem co najmniej dziesięć razy. Chłopiec był w stanie
uwolnić swoje traumatyczne przeżycia całkiem szybko. Inne
dziecko, którym się zajmujesz, może potrzebować więcej
czasu. Po to, by nastąpiło przeorganizowanie doświadczeń
dziecka na subtelnych poziomach, potrzebne są: czas oraz
przerwy w procesie. Jeżeli w czasie danej sesji terapii
całkowite rozwiązanie problemu nie nastąpi, należy powrócić
w trakcie następnego spotkania z dzieckiem do tej fazy, na
której proces się zatrzymał.

4. Bądź jak naczynie, w którym mieszczą się przeżycia


dziecka 179.
Pamiętaj, że biologia jest po twojej stronie. Prawdopodobnie
najważniejszym, a jednocześnie najtrudniejszym aspektem
uwalniania traumatyzujących przeżyć dziecka jest
podtrzymywanie twego osobistego przekonania, że wszystko
ułoży się pomyślnie. Te uczucia pochodzą z twego wnętrza
i są projektowane na dziecko. Taka postawa jest niczym
kontener, który otacza dziecko i napełnia je uczuciem
pewności. Doprowadzenie do tego rodzaju sytuacji może być
szczególnie trudne, jeśli dziecko stawia opór w procesie
przepracowania traumy.

Jeżeli dziecko wykazuje opór, zachowaj cierpliwość


i podtrzymuj postawę otwartości. Instynktowna część psychiki
dziecka chce przepracować traumatyzujące doświadczenie. To,
co masz zrobić, to poczekać, aż ta część nabierze pewności
i stanie się aktywna. Jeżeli martwisz się nadmiernie tym, czy
traumatyczne uwarunkowanie dziecka może ulec
transformacji, wysyłasz sprzeczne sygnały. Osoby dorosłe,
które osobiście nie rozwiązały własnej traumy powstałej w ich
dzieciństwie, mogą łatwo wpaść w opisaną pułapkę.
5. Zatrzymaj się, jeśli czujesz, że dziecko nie korzysta
z zabawy terapeutycznej.
W książce Too Scared to Cry (Zbyt przestraszone, by płakać)
Lenore Terr 180, wybitna i uznana psycholożka dziecięca,
ostrzega klinicystów przed pozwoleniem, by dzieci
angażowały się w traumatyzującą terapię poprzez zabawę,
która budzi pierwotne urazy. Opisuje ona reakcje
trzyipółletniej Lauren podczas zabawy z samochodami.
„Samochody jadą na ludzi” – powiedziała dziewczynka, kiedy
z dużą szybkością zbliżała samochody do grupy lalek.
„Samochody kierują swoje ostre zakończenia ku ludziom.
Ludzie są przestraszeni. Te ostre zakończenia wchodzą
w brzuchy ludzi, w ich usta, i w ich… (wskazała na swoją
sukienkę… boli mnie brzuch. Nie chcę już się bawić”. Lauren
zatrzymała się, kiedy jej cielesne doznania lęku nagle wyłoniły
się na powierzchnię. Jest to typowa reakcja. Dziewczynka
może wielokrotnie powracać do tej samej zabawy i za każdym
razem zatrzymywać się, kiedy doznania w jej brzuchu staną
się przykre. Niektórzy terapeuci mogliby stwierdzić, że Lauren
podejmuje zabawę, aby uzyskać pewną kontrolę nad sytuacją,
która wywołała jej traumę. Jej zabawa przypomina „terapię
poprzez ekspozycję”, która jest rutynowo używana przez
terapeutów, by pomóc osobom dorosłym w radzeniu sobie
z fobiami.
Jednak Leone Terr przestrzega, że tego rodzaju zabawa
zazwyczaj nie prowadzi do rozwiązania problemu. Jeżeli
nawet napięcie dziecka zostaje obniżone, to sam proces bardzo
wolno prowadzi do osiągnięcia pozytywnych rezultatów.
Zabawa, która nie ma rozwiązania, która jest powtarzana
wielokrotnie, przyczynia się do odnowienia traumy. Podobnie
dzieje się w przypadku katartycznego odreagowania
aktywizującego traumę u osób dorosłych.

Przepracowanie traumatyzującego doświadczenia, jak to


widzieliśmy w przypadku Sammy’ego, jest zasadniczo różnym
procesem. Nie przypomina on traumatycznej zabawy czy też
rekonstrukcji traumatycznego zdarzenia. Jeżeli dzieciom
pozostawi się swobodę, większość z nich będzie unikać
traumatyzujących uczuć, które może wywołać zabawa. Przy
pomocy kierowanej zabawy Sammy był w stanie „przeżyć
swoje uczucia”, a jednocześnie stopniowo, etapami
zapanować nad lękiem. Prowadziliśmy chłopca poprzez
proces stopniowego uwalniania traumy, a towarzyszył mu
w tym miś. W rezultacie zabawy Sammy zatriumfował jako
zwycięzca i bohater. Poczucie triumfu oraz odczucie, że się
jest bohaterem, z reguły jest sygnałem przepracowania
traumatycznego zdarzenia. Sammy uwolnił się od
traumatycznego lęku. Stało się to dzięki temu, że daliśmy
chłopcu szansę, by nas prowadził po tym, jak pojawiła się
potencjalnie aktywująca traumę scena. Uczestniczyliśmy
w zabawie Sammy’ego i doprowadziliśmy ją do szczęśliwego
końca. Proces trwał około czterdziestu pięciu minut
i zakończył się osiągnięciem korektywnego doświadczenia.
ROZDZIAŁ 9
Komentarz do wypadku Petera

Z decydowałem się na przypomnienie swojego wypadku,


który opisałem szczegółowo w rozdziale 1. W ten sposób
zatoczyliśmy koło. Tym razem dołączam zwięzły komentarz
(pogrubioną czcionką). Ten komentarz ma na celu zbadanie
czynników, które zadecydowały o tym, że uniknąłem PTSD.
Wypadek sam w sobie miał dramatyczny przebieg: zostałem
potrącony przez samochód, uderzyłem w jego przednią szybę,
wyleciałem w powietrze i upadłem na jezdnię. Odniosłem
obrażenia fizyczne. Dlaczego nie doznałem traumy
psychicznej?
Owego fatalnego poranka szedłem zagłębiony
w przyjemnych myślach, że zobaczę swojego drogiego
przyjaciela Butcha i będę celebrował jego sześćdziesiąte
urodziny. Wszedłem na pasy… W następnej chwili,
sparaliżowany i zdrętwiały, leżałem na jezdni. Nie mogłem się
ruszać ani oddychać. Nie rozumiałem, co się stało. Jak się tu
znalazłem? Otoczony wirującą mgłą pomieszania
i niedowierzania zobaczyłem, jak wyłania się z niej tłum ludzi
i śpieszy ku mnie.
1. Szok wywołany uderzeniem pozbawił mnie oddechu.
Wszystkie głębokie traumatyzujące doświadczenia w pewien
sposób pozbawiają nas oddechu. W momencie szoku ludzie
nie wiedzą, co się im naprawdę przydarza. Pozostają bez
oddechu i tracą orientację wewnętrzną oraz zewnętrzną.
Jak przez mgłę dostrzegłem, że w moją stronę ruszył tłum
ludzi. Nagle otoczyli mnie ciasnym kręgiem, a ich przerażone
spojrzenia koncentrowały się na moim słabym, nienaturalnie
skręconym ciele. Z mojej perspektywy bezradnego człowieka
wyglądali niczym stado kruków czyhających na padlinę. Powoli
odzyskiwałem orientację i zidentyfikowałem rzeczywistego
sprawcę ataku – beżowy samochód. Jego metalowa osłona
chłodnicy przypominała mi wyszczerzone kły, przednią szybę
miał stłuczoną.

2. W stanie szoku obrazy stają się pokawałkowane


i fragmentaryczne. Percepcja skupia się na najbardziej
wyraźnych aspektach zagrożenia.
Drzwi samochodu gwałtownie się otworzyły i wyskoczyła
z niego nastolatka o szeroko otwartych oczach. Wpatrywała się
we mnie oszołomiona. W jakiś dziwny sposób wiedziałem,
a jednocześnie nie wiedziałem, co się wydarzyło.

3. Jeden z paradoksów traumy polega na tym, że ludzie


mają rozszczepioną percepcję. Ich świadomość jest
sterowana przez samoczynne procesy biologiczne
(autopilot), dlatego zachowują się spokojnie. Jednocześnie
wchodzą w stan podobny do koszmarnego snu, z którego nie
mogą się obudzić.
Stopniowo zaczynałem kojarzyć fakty: „Ten samochód mnie
potrącił, kiedy wszedłem na przejście dla pieszych”. Nie
mogłem w to uwierzyć i znowu zapadłem w stan
półprzytomności. Wydało mi się, że nie potrafię jasno myśleć
lub że jest to po prostu makabryczny sen.
Po chwili dostrzegłem kątem oka, że jakiś mężczyzna
uklęknął obok mnie. Powiedział, że właśnie tędy przechodził
i jest sanitariuszem. Próbowałem przyjrzeć mu się lepiej, ale
on…
4. Jest to automatyczna, biologiczna reakcja orientacyjna.
…surowo rozkazał: „Nie ruszaj głową”.

5. Znalazłem się w sytuacji podwójnego wiązania, gdyż


otrzymałem sprzeczne dyrektywy. Pierwsza była związana
z naturalną potrzebą, by zorientować się w sytuacji. Druga
była rozkazem, sformułowanym przez młodego człowieka,
bym się nie ruszał. W ten sposób impuls biologiczny reakcji
orientacyjnej został zahamowany. Podobnie było
w przypadku Vince’a, strażaka z zamrożonym barkiem.
Sprzeczność między jego ostrym tonem a naturalną potrzebą
mojego ciała, by patrzeć na mówiącego, przestraszyła mnie
i sparaliżowała. Moja świadomość oddzieliła się od ciała
i doznałem zadziwiającego przemieszczenia się. Miałem
wrażenie, że unoszę się nad swoim ciałem i patrzę z góry na to,
co się dzieje.

6. Jest to klasyczny opis stanu dysocjacji. Dysocjacja może


mieć jednak wiele form i przejawiać się jako zestaw
różnorodnych zjawisk psychicznych, które uległy
fragmentacji, oraz objawów fizycznych. Dysocjacja pojawia
się jako następstwo traumy.

Wróciłem na ziemię, kiedy mężczyzna niezbyt delikatnie


chwycił mój nadgarstek, by zbadać puls. Potem przesunął się,
pochylił nade mną i niezgrabnie ujął moją głowę w obie dłonie,
aby zapobiec jej poruszaniu się. Jego gwałtowne gesty i ostro
brzmiące rozkazy wywołały we mnie panikę.
7. Zachowanie tego człowieka nadal podtrzymywało we
mnie konflikt dwóch tendencji: reakcji orientacyjnej oraz
znieruchomienia. Czułem się bezradny i pogłębiła się
reakcja znieruchomienia, ponieważ wzmagał się mój lęk.
Ostatecznym rezultatem stało się znieruchomienie
napędzane przez lęk.
Przerażające myśli przedarły się do mojej świadomości:
„Być może mam złamany kark”.
8. Przerażenie i poczucie bezradności pogłębia stan
znieruchomienia oraz wydłuża okres jego trwania.

Poczułem nieodpartą potrzebę, by skupić uwagę na kimś


innym.
9. Potrzeba nawiązania życzliwego kontaktu w sytuacji
zagrożenia jest przejawem działania instynktu ochrony
życia, który charakteryzuje zachowania ssaków – zobacz
rozdział 6.
Po prostu potrzebowałem osoby, której życzliwe spojrzenie
połączyłoby mnie z życiem. Byłem jednak zbyt przerażony, by
się poruszyć. Czułem się zupełnie zamrożony.

10. Siła szoku i stanu znieruchomienia obniża zdolność


zwrócenia się o pomoc. Zablokowane zostaje działanie
najwyżej rozwiniętej funkcji instynktownej
charakteryzującej ssaki, która jest związana
z przyjmowaniem wsparcia społecznego.
Dobry samarytanin zadawał mi obcesowo kolejne pytania:
„Jak się nazywasz? Gdzie jesteś? Dokąd szedłeś? Jaki dziś jest
dzień?”. Nie mogłem wymówić ani słowa. Nie miałem siły, by
mu odpowiedzieć. Jego zachowanie powodowało, że czułem się
jeszcze bardziej zdezorientowany i przytłoczony.
11. Przerażenie, które odbiera zdolność mówienia, stanowi
składnik reakcji znieruchomienia. Tego rodzaju odruchowe
zachowanie występuje u wszystkich gatunków zwierząt,
które wokalizują.
Zduszonym głosem powiedziałem: „Proszę, cofnij się”.
12. To był pierwszy moment, gdy zdołałem zmobilizować
skuteczną obronę przed intruzem. Zacząłem ustanawiać
barierę ochronną.
Poparłem to gestem dłoni. Mężczyzna zastosował się do
mojej prośby. Zapewniłem go, że nie będę poruszał głową
i odpowiem na jego pytania nieco później.
13. Dzięki ustanowieniu skutecznej granicy szok zaczął się
zmniejszać. Wówczas obszary w moim mózgu, które sterują
mową – ośrodek Broki – włączyły się, by dalej określać
i wzmacniać moje granice.

Po kilku minutach jakaś kobieta powoli wysunęła się z tłumu


gapiów i usiadła na jezdni tak, bym mógł ją dobrze widzieć.
– Jestem lekarzem pediatrą – wyjaśniła. – Czy mogę ci
pomóc?
– Proszę, po prostu bądź ze mną – odpowiedziałem.
14. Jej zachowanie i fizyczny dotyk stał się źródłem
wzmocnienia mojej orientacji. To pomogło mi pobudzić
zdolność nawiązania kontaktu społecznego. Aktywizacja
systemu społecznego zaangażowania – zobacz rozdział 6 –
pomogła mi i skierowała mnie w dobrą stronę. Dzięki tej
aktywizacji nie zostałem wciągnięty w otchłań traumy.
Na jej życzliwej twarzy malowało się skupienie. Kobieta
wzięła mnie za rękę. Uścisnąłem jej dłoń.
15. Bezpośredni kontakt wzrokowy, podobnie jak dotyk, jest
integralną częścią systemu społecznego zaangażowania.
Wymiana energii na poziomie fizjologicznym pozwala na
bezpośrednie uczestniczenie w procesach, które toczą się
w układzie nerwowym innych osób. To pociąga za sobą
poczucie stabilności i ulgi.
Ona delikatnie odwzajemniła uścisk. Nasze spojrzenia się
spotkały i poczułem, że do oczu napływają mi łzy.
16. Odczuwając zapachy, kontaktujemy się bezpośrednio
z układem limbicznym. Układ ten pierwotnie był kojarzony
ze zmysłem węchu.
Subtelny i dziwnie znajomy zapach perfum informował
mnie, że nie jestem sam. Czułem, że obecność tej kobiety mnie
wspiera.
17. Ten istotny moment jest początkiem fizjologicznego
rozładowania i samoregulacji.
Fala ulgi przepłynęła przez moje ciało i wziąłem pierwszy
głęboki oddech.
Następnie poczułem dreszcze przerażenia. Potoki łez
popłynęły mi z oczu. W umyśle rozbrzmiewały słowa: „Nie
mogę uwierzyć, że to mi się przydarzyło. To niemożliwe.
Miałem inne plany na dzisiejszy wieczór, który chciałem
spędzić z Butchem”.
18. To rozpoznanie faktu, że posługuję się zaprzeczeniem.
Ogarnął mnie wielki żal.
19. W tym momencie skontaktowałem się z głęboką prawdą
emocjonalną – rozpoznałem poniesioną stratę. W procesie
terapeutycznym to zjawisko manifestuje się stopniowo.
Wciąż i miałem silne dreszcze. Po chwili dreszcze osłabły.
Czułem na przemian lęk i smutek.
20. To rozładowanie, które przychodziło jako falowanie,
pozwoliło wystąpić naturalnemu doświadczeniu
oscylowania: otwierania i zamykania. Ukazałem to w Kroku
3 omówionym w rozdziale 5. Dzięki emocjonalnej oscylacji
zmniejszyło się poczucie smutku oraz lęku.
Pojawiło się przekonanie, że zostałem poważnie zraniony
i może będę skazany na wózek inwalidzki.
21. Jest to typowy dla ssaków odruch, by objąć uwagą całe
ciało i określić rodzaj oraz stopień zranienia.
Stanę się osobą trwale okaleczoną i zależną. Żal się nie
zmniejszał. Nie chciałem mu się poddać i zacząłem patrzeć
w oczy wciąż towarzyszącej mi lekarce. Jej obecność
podtrzymywała mnie na duchu.
22. W tym momencie korzystałem aktywnie z obecności
lekarki jako mojego zasobu.
Kiedy zrobiłem wdech, moje nozdrza ponownie wypełnił
zapach perfum. Lęk zaczął maleć. Pojawiły się najpierw iskry
nadziei, a następnie wściekłość.

23. Wściekłość jest silną reakcją obronną. Stanowi impuls,


by zniszczyć zagrożenie. Nawet zabić wroga! Z tego powodu
ludzie bywają przerażeni i próbują stłumić to uczucie.
Lekarka pomogła mi przyjąć to uczucie i nie zostałem
zalany przez wściekłość.
Dreszcze, choć delikatne, nie ustępowały. Były na przemian
lodowato zimne i gorące.
24. To wskazówka, że proces rozładowywania napięcia
(stresu) trwał.
W głębi mojego brzucha narodziła się furia: „Jak to się stało,
że ta głupia dziewucha potrąciła mnie na przejściu dla pieszych?
Nie mogła, do cholery, uważać?”.
25. Przypłynęło jeszcze więcej wściekłości. Towarzyszyła
temu charakterystyczna dla ludzi tendencja związana
z działaniem kory mózgowej, by oskarżać sprawcę
cierpienia.

Przeraźliwy dźwięk syren i rozbłyski czerwonych świateł


wypełniły przestrzeń. To całkowicie mnie zablokowało. Mięśnie
mojego brzucha natychmiast się napięły, oczy powędrowały
w poszukiwaniu spojrzenia lekarki. Uścisk naszych dłoni stał
się mocniejszy, dzięki czemu mój brzuch się rozluźnił.
Poczułem szarpnięcie i usłyszałem chrzęst rozdzieranej
koszuli. Przestraszyłem się i ponownie miałem wrażenie, że
uniosłem się nad swoim bezradnie leżącym ciałem.
26. Gwałtowność działania – rozerwanie mojej koszuli –
spowodowała nawrót dysocjacji.
Widziałem jakichś nieznajomych w uniformach
przykładających elektrody do mojej piersi. Dobry samarytanin
informował kogoś, że mój puls bije z szybkością stu
siedemdziesięciu uderzeń na minutę. Ponowne szarpnięcie –
koszula została jeszcze bardziej rozdarta.
27. Kiedy spostrzegłem, że uległem dysocjacji,
powróciłem do ciała.

Członkowie ekipy medycznej włożyli kołnierz usztywniający


na mój kark i ostrożnie położyli mnie na desce. Usłyszałem
strzępy rozmowy prowadzonej przez radio. Wzywano specjalną
ekipę ratunkową.
Wycie karetki przewierciło mnie na wskroś. Poprosiłem jej
załogę o przewiezienie mnie do najbliższego szpitala.
Usłyszałem, że obrażenia, które odniosłem, wymagają
przewiezienia mnie do centrum urazowego w La Jolla, jakieś
pięćdziesiąt kilometrów od miejsca wypadku. Moje serce się
uspokajało, żal nieoczekiwanie zaczął ustępować.
28. Przypływ i odpływ pobudzenia emocjonalnego jest
świadectwem pogłębiania się procesu samoregulacji.
Kiedy wniesiono mnie do karetki, po raz pierwszy
przymknąłem powieki. Wciąż otaczał mnie subtelny zapach
perfum lekarki i pamiętałem o jej wspierającej obecności.
Po niedługim czasie uniosłem powieki. Doznałem silnego
pobudzenia, jakbym był naładowany adrenaliną.

29. Miałem do dyspozycji odpowiednie zasoby. Mogłem


sobie pozwolić, by zamknąć oczy i pozostać w kontakcie
z doznaniem nadmiernego pobudzenia, które przejawiało się
w moim ciele. Zapach kobiecych perfum, który
przywołałem, pomógł mi uspokoić układ limbiczny oraz
ciało. Dzięki temu mogłem eksplorować to, co zachodziło
w moim wnętrzu.
Nie obezwładniło mnie ono jednak. Chociaż moje oczy
chciały badać nieznane otoczenie, świadomie skierowałem
uwagę do wewnątrz. Zacząłem odbierać różnorodne sygnały
z ciała.
30. Ustępowała obawa, że moje życie jest zagrożone.
Wzrastała natomiast zdolność skupienia się na ciele.
Moją uwagę przyciągnął intensywny buczący dźwięk, który
obejmował mnie całego. Oprócz tego odczułem dziwne napięcie
w lewym ramieniu. Pozwoliłem, by to napięcie wypłynęło na
pierwszy plan. Podążałem za nim świadomością, a ono się
nasilało. Stopniowo docierało do mnie, że ramię chce się zgiąć
i unieść.
31. Obecnie byłem w stanie podążać za swoimi doznaniami.
Wewnątrz siebie potrafiłem rozróżnić „hałas” pobudzenia.
Moje zainteresowanie procesami wewnętrznymi pomogło mi
nawiązać kontakt z chwilą bieżącą. Trauma
i zainteresowanie są przeciwstawnymi funkcjami
psychofizjologicznymi i nie mogą współistnieć.
Ten wewnętrzny impuls wzmacniał się, tył mojego ramienia
także chciał wykonać ruch rotacyjny. Odczułem, że dłoń nieco
zbliżyła się do twarzy, jakby chciała ją osłonić.
32. Ta tendencja jest wyrazem mimowolnej reakcji
obronnej. Reakcja nie mogła się dopełnić w chwili wypadku,
ponieważ uderzyłem najpierw w szybę samochodu,
a następnie spadłem na jezdnię.
Nagle przed moimi oczami przemknął obraz przedniej szyby
beżowego samochodu. W przebłysku świadomości ponownie
dostrzegłem oczy bezmyślnie gapiące się na mnie.
33. Ten obraz, związany z pierwotnym zagrożeniem życia,
pojawił się ponownie.
Usłyszałem głuche uderzenie i mój lewy bark roztrzaskał tę
szybę.
34. Nastąpiło poszerzenie mojej percepcji. Pojawiały się
doznania nie tylko wzrokowe, lecz również słuchowe. Jest to
zgodne z modelem SIBAM, który opisałem w rozdziale 7.
Wówczas niespodziewanie pojawiła się ulga. Wróciłem do
swojego ciała. Buczenie ustało. Obraz gapiących się oczu
i potłuczonej szyby cofnął się i rozpłynął. Zamiast niego
pojawiło się wspomnienie chwili, kiedy wychodziłem z domu,
przyjemnego ciepła słońca na twarzy i zadowolenia z tego, że
wieczór spędzę na urodzinach Butcha.
Rozejrzałem się. Wnętrze karetki wydało mi się teraz mniej
obce i mniej zagrażające. Patrzyłem swobodnie, widziałem
jasno. Wydawało mi się, że nie jestem już zamrożony, że
wynurzam się z sennego koszmaru.
35. Obrazy nadal pojawiały się i dopełniały, łączyły doznania
wzrokowe oraz słuchowe. Przechodziłem jeszcze raz przez
etap samego wypadku, czyli t = 0. Rozpocząłem od momentu
przed wypadkiem, czyli t – 1, przeszedłem przez
wspomnienie wypadku, czyli t = 0 i skierowałem do t + 1,
czyli czasu bezpośrednio po wypadku (zobacz rysunek 9.1).
Odzyskałem orientację i powróciłem do chwili obecnej i do
wspomnienia tego pięknego poranka, gdy wyruszyłem na
spacer.
Spojrzałem na sanitariuszkę siedzącą obok mnie. Jej spokój
dodał mi otuchy.
36. Pojawiły się zaufanie i pewność, że obudziłem się z tego
koszmarnego snu. Mogłem poszerzyć swoje zasoby i uzyskać
wsparcie.

Rysunek 9.1
Przejechaliśmy kilka kilometrów wyboistą drogą. Nagle
pojawiło się inne silne napięcie: w górnej części pleców
w kręgosłupie. Moje prawe ramię chciało się wyciągnąć.
W przebłysku świadomości zobaczyłem zbliżającą się ku mnie
czarną powierzchnię asfaltu. Usłyszałem, jak moja ręka uderza
o jezdnię, i poczułem, jakby moja prawa dłoń stanęła
w płomieniach. Skojarzyłem, że wyciągnąłem prawą rękę, by
ochronić głowę. Następnie pojawiły się poczucie ulgi oraz
głęboka wdzięczność, że moje ciało mnie nie zawiodło:
wiedziało, co robić, by chronić mózg przed potencjalnie
śmiertelnym urazem.
37. Teraz zacząłem podążać za zdarzeniami, które zaszły,
w odpowiedniej sekwencji czasowej. Posuwałem się od
okresu t – 1 do okresu t + 1. Wzrastała też moja pewność co
do tego, że moje ciało zachowało zdolność chronienia mnie.
Delikatne dreszcze nie znikły całkowicie, jednocześnie
gdzieś w głębi mnie pojawiło się ciepłe mrowienie.
Sanitariuszka zmierzyła mi ciśnienie krwi i zrobiła EKG.
Poprosiłem ją, by podała mi wyniki. Delikatnie, ale stanowczo
odmówiła. Poczułem chęć, by nawiązać z nią osobisty kontakt.
Spokojnie wyjaśniłem, że jestem doktorem (co stanowiło
półprawdę, gdyż byłem nie lekarzem, lecz doktorem
psychologii).
38. Podjęcie żartobliwej konwersacji możliwe jest tylko
wówczas, kiedy aktywny jest system społecznego
zaangażowania, który analizowałem w rozdziale 6.
Majstrując przy jednym z urządzeń, stwierdziła, że pomiar
mógł być nierzetelny. Po upływie kilku minut dodała, że moje
tętno wynosi teraz siedemdziesiąt cztery uderzenia, a ciśnienie
sto dwadzieścia pięć na siedemdziesiąt.
Z ulgą głęboko odetchnąłem.
– Jestem wdzięczny, że pani mi to powiedziała. Dzięki Bogu,
nie będę miał PTSD.
– Co pan ma na myśli? – zapytała z żywym
zainteresowaniem.
– Mam na myśli to, że prawdopodobnie nie doświadczę
zespołu stresu pourazowego.
Wyglądała na zdezorientowaną, więc wyjaśniłem jej, w jaki
sposób drżenie i pojawiające się inne fizyczne reakcje
samoobrony pomogły w zresetowaniu układu nerwowego
i spowodowały, że wróciłem do ciała.
– Dzięki temu – kontynuowałem – nie działam w trybie
walcz lub uciekaj.
– Hmm – zamyśliła się sanitariuszka – czy to z tego powodu
ofiary wypadków czasem walczą z nami? Nadal działają
w trybie walcz lub uciekaj?
– Zgadza się.
– Wie pan, zauważyłam, że personel szpitala, kiedy
przywozimy tam ranną osobę, często siłą powstrzymuje ją od
trzęsienia się. Zdarza się, że unieruchamiają ją pasami lub
podają jej dawkę valium. Może to nie jest dobre?

– Nie, nie jest – potwierdził nauczyciel znajdujący się we


mnie. – Na pewien czas może to rannemu przynieść ulgę, lecz
pozostaje on zamrożony i zablokowany.
Sanitariuszka powiedziała, że niedawno brała udział w kursie
udzielania pierwszej pomocy ofiarom poważnych wypadków.
– Kurs prowadzono w szpitalu. Musieliśmy opowiadać
o tym, jak czuliśmy się w sytuacji, gdy sami ulegliśmy jakiemuś
wypadkowi. To opowiadanie sprawiło, że ja i inne sanitariuszki
poczułyśmy się gorzej. Po takiej opowieści nie mogłam zasnąć.
Pan nie opowiadał o tym, co się wydarzyło. Wydaje mi się, że
pan po prostu trząsł się i drżał. Czy dlatego pański puls zwolnił,
a ciśnienie krwi się obniżyło?
– Tak. Pomogły mi także nieznaczne spontaniczne ruchy,
które wykonywały moje ramiona.
– Mogłabym się założyć – powiedziała zamyślona
sanitariuszka – że gdyby lekarze nie powstrzymywali drżenia,
które pojawia się u pacjenta po zabiegu chirurgicznym, powrót
do zdrowia następowałby szybciej. Być może zmniejszyłby się
także ból pooperacyjny.
– Zgadza się – uśmiechnąłem się akceptująco.
39. Odczułem ulgę, gdyż powróciły moje zdolności
intelektualne oraz moje głębokie zasoby.
Chcę cię pozostawić, Drogi Czytelniku, jeszcze raz z mądrą radą
z Księgi Przemian:

Kiedy człowiek pozna głęboko w swoim sercu,


czym są lęk i drżenie,

nie będzie bał się tego,


co niesie świat zewnętrzny.
Księga Przemian, heksagram 51
CZĘŚĆ III
Instynkty w epoce rozumu

Człowiek nie może poznać siebie, dopóki nie zetknie się z obrazem
siebie w oczach innych niż oczy istoty ludzkiej.
Loren Eiseley, The Immense Journey

Możemy być wyjątkowymi zwierzętami, szczególnymi zwierzętami


o bardzo charakterystycznych cechach. Tym niemniej jesteśmy
zwierzętami.
Massimo Pigliucci
ROZDZIAŁ 10
Jesteśmy po prostu grupą zwierząt

M oje podejście do leczenia traumy zasadza się na


założeniu, że istoty ludzkie w swej pierwotnej naturze są
instynktowne. Oznacza to, że u samego źródła jesteśmy
ludźmi, którzy mają zwierzęce organizmy. To połączenie ze
zwierzęcą naturą powoduje, że – z jednej strony – jesteśmy
podatni na traumę, z drugiej zaś – dysponujemy potężną
zdolnością do otrząśnięcia się z jej skutków i powrotu do
równowagi. Uważam, że prawdziwe zrozumienie interakcji
ciała i umysłu człowieka wymaga od terapeutów
wcześniejszego zapoznania się z interakcją ciała i umysłu
zwierząt. Nasz układ nerwowy kształtował się w procesie
ewolucji i musiał odpowiadać na wyzwania zmieniającego się
otoczenia.
Kim jesteśmy? Skąd przychodzimy? W jaki sposób
znaleźliśmy się tutaj? Są to podstawowe pytania, które
stawiają teolodzy i biolodzy, anarchiści i zoolodzy, badacze
UFO i psycholodzy. Każdy z tych specjalistów ma inny pogląd
na naszą istotę. Każdy z nich patrzy na naszą naturę przez
pryzmat innych uwarunkowań. Te podejścia nie muszą być
w otwarty sposób antagonistyczne. Wszystkie religie uznają
mit o stworzeniu świata. Nawet między teorią Wielkiego
Wybuchu a biblijną wersją stworzenia świata nie występuje
zasadnicza sprzeczność. Mimo to współczesna kultura jest
naznaczona istotnymi podziałami. Moim zdaniem walka
z teorią ewolucji, którą prowadzą zwolennicy „kreacjonizmu”
i „inteligentnego projektu”, nie dotyczy rzekomego braku
ciągłości w znajdywanych szczątkach z dawnych epok.
Chodzi raczej o ustalenie, czy jesteśmy w swojej naturze
zwierzęcy czy też nie.

Darwin w swoim dziele O pochodzeniu człowieka wskazał,


że pod względem anatomicznym oraz fizjologicznym
człowiek przynależy do królestwa zwierząt. Twierdzenia
Darwina są dla nas większym wyzwaniem niż były dla
purytańskiej Ameryki wnioski zawarte w opublikowanym
ponad pięćdziesiąt lat temu raporcie Kinseya. Powrót do
przeszłości, którego jesteśmy świadkami, przypomina słynny
„małpi proces” (scopes trial). Ten trend wyraża zaciekłą walkę
z darwinizmem, którą prowadzi amerykańska religijna
prawica 181. Jest to głęboko zakorzeniona negacja naszej
zwierzęcej natury i lęk przed nią. Tego rodzaju wyparcie
odzwierciedla zasadniczy brak połączenia między „wyższym
człowiekiem” (rozumem i moralnością) a „niższym
seksualnym zwierzęciem”. Ten pogląd, zaprzeczający
instynktownemu życiu człowieka, podziela wielu
współczesnych przedstawicieli nauk behawioralnych.

Odrzucenie naszej zwierzęcej natury jest zrozumiałe, jeżeli


weźmiemy pod uwagę, że staliśmy się nadmiernie
zsocjalizowani. To odrzucenie oraz jego dehumanizujące
konsekwencje ukazał Max Plowman w książce Introduction to
the Study of Blake:
W rozwoju człowieka najtrudniejsze zadanie stanowi dostrzeżenie i wzięcie
pod uwagę naturalnego instynktu. Nasza cywilizacja liczy sobie wiele
tysiącleci. Z tego powodu znacznie oddaliliśmy się od swoich źródeł,
podobnie jak gałąź na szczycie dębu od jego korzeni. Staliśmy się tak
kulturalni… Nie pamiętamy nawet o istnieniu ścieków, chyba że nagle
przypomni nam o tym ich smród. Staliśmy się tak pewni swojej mechanicznej
inteligencji, że uznajemy za oczywiste działanie naszych instynktów, a raczej
uważamy je za coś niematerialnego. Nie jest przy tym istotne, czy znajdują
one prawdziwy i naturalny wyraz czy też nie. Jednak gdy instynkty buntują
się przeciwko nam… popadamy w konsternację.

Sądzę, że w miarę oddalania się od swoich instynktownych


korzeni stajemy się gatunkiem, który jest wciąż lepszy
w czynieniu życia wciąż gorszym. Osiągnęliśmy sukces
w dystansowaniu się wobec swojego witalnego źródła.
Instynkty łączą nas z naszą zwierzęcą naturą, a jednocześnie
czynią najbardziej ludzkimi. Tę prawidłowość ilustruje taka
oto historia. Pewien fotograf robiący zdjęcia przyrody był
skrajnie poruszony i zarazem przerażony, gdy obserwował
słonicę bez przerwy kopiącą nieruchome ciało słoniątka, które
przedwcześnie urodziła. Ów fotograf obserwował tę scenę
i robił zdjęcia przez trzy godziny, wciąż niezwykle poruszony.
Nagle stało się coś zaskakującego. Noworodek ożył. Matka
reanimowała go i przywróciła do życia. Kopanie miało na celu
ożywienie akcji serca. Instynkt zadecydował o wyborze
właściwego działania. Umysł był w tym wypadku zupełnie
bezużyteczny.
JEZIORO ŁABĘDZIE

Obserwowanie niższych gatunków ukazuje nam ich oczywistą


inteligencję. Ta inteligencja kieruje złożonymi zachowaniami,
które zwykle przypisujemy ssakom. Pewnego razu siedziałem
na brzegu szmaragdowego jeziora Vierwaldstättersee (czyste
lodowcowe jezioro koło Lucerny w Szwajcarii). Jedząc
śniadanie, patrzyłem, jak po tafli wody dumnie suną ze swoimi
małymi kaczki oraz łabędzie. Nawet mój najmniejszy ruch
mógłby spowodować przestrach samicy, jej syczenie
i agresywną reakcję. Kiedy stado spokojnie przepłynęło,
ostrożnie rzuciłem w jego kierunku małe kawałki chleba.
Samica zatrzymała się i uważnie obserwowała pisklaki,
pozwalając im jeść. Dopiero gdy one napełniły brzuchy,
dorosłe łabędzie wyłowiły pozostały chleb. Wydaje się, że
dorosłe osobniki nie tylko z oddaniem chronią swoje dzieci
przed zagrożeniem zewnętrznym, lecz także są w stanie dla
ich dobra pohamować swoją żarłoczność. Kiedy nie są
rodzicami, te pełne gracji śnieżnobiałe ptaki przemieniają się
w agresywne bestie i walczą ze sobą o każdy kęs pożywienia.
W procesie rozwoju ssaków nastąpiło wzmocnienie
instynktu obrony potomstwa i opieki nad nim. Rozwinęły się
rozliczne zachowania pozwalające żywić i wychowywać
młode. Następnie w procesie ewolucji ssaków naczelnych,
w tym homo sapiens, opieka nad młodymi osiągnęła
szczególnie wysoki poziom rozwoju. Pojawiły się zachowania
społeczne o charakterze altruistycznym i nastawione na
dawanie wsparcia. Nastąpiło łączenie się w pary osobników
żeńskich i męskich. W tych parach następuje prokreacja.
Prokreacja wiąże się z występowaniem orgazmu. A orgazm
wywołuje falę reakcji neurochemicznych 182.

W ten sposób dotarliśmy do początku odwiecznej


opowieści o odwadze kochania. Miłość, seksualność
i rozstanie zostały na zawsze złączone. Stały się
podstawowym tematem poezji, prozy, malarstwa i muzyki.

My, ludzie, nie mamy wątpliwości co do nadzwyczajnej


mocy bezwarunkowej miłości rodzicielskiej. Jak bowiem
inaczej można wyjaśnić szczególne działania, które
podejmujemy wobec naszych nowo narodzonych dzieci?
Opiekujemy się nimi czule, nie zważając na to, że potrafią one
jedynie wydalać kał i mocz oraz wydawać przerażający krzyk,
kiedy odczuwają dyskomfort. Spoglądamy na nie,
wsłuchujemy się w wydawane przez nie odgłosy, gruchamy do
nich i wąchamy je. Bierzemy je na ręce i kołyszemy.
Zostajemy całkowicie ogarnięci przez miłość. A jest to, jak
zapewne wie każdy rodzic, dopiero początek ciężkich prób
i ćwiczenia się w bezgranicznej cierpliwości. Ewolucja
wyposażyła nas w najmocniejsze uczucie kierujące
działaniami związanymi z opieką nad potomstwem. Emocje
i zachowania związane z miłością rozwinęły się w toku
ewolucji prawdopodobnie wśród tych gatunków, których
samica rodzi tylko jednego potomka naraz. U tych gatunków
nastąpiło także skrócenie czasu trwania ciąży z osiemnastu do
dziewięciu miesięcy (prawdopodobnie z powodu wielkości
głowy płodu). Aby takie nie w pełni rozwinięte istoty mogły
przeżyć, potrzebne były specjalne formy opieki oraz silne
zaangażowanie emocjonalne opiekuna. Tego rodzaju
długoterminowe zadanie wymagało szczególnej miłości. Być
może było to uczucie o takim natężeniu jak u żołnierzy na
polu walki. W ogniu bitwy są oni zdolni do tego, by zanieść
rannego towarzysza w bezpieczne miejsce i nie zważać przy
tym na ryzyko utraty własnego życia. W ostatecznym
rozrachunku miłość może być antidotum dla wszystkich ludzi.
Może uwolnić nas jako gatunek od chęci zabijania innych
i grabienia ich dóbr. Miłość jest spoiwem, które łączy rodziny,
plemiona, a także – w okresach wyzwań – całe społeczeństwa.
Kieruje ona ludzkie zwierzę ku świętości.
W Szwajcarii na brzegu tamtego pięknego jeziora
widziałem zapewne, jak ta najwyższa forma miłości przejawia
się u innych, prymitywniejszych gatunków.
OTWARTE OKNO
Nauka jest naszą nową religią, a środek dezynfekujący jest wodą
święconą.

George Bernard Shaw

Wbrew tendencji do odrzucania naszej zwierzęcej natury


w XX wieku przyznano sześć Nagród Nobla w dziedzinie
fizjologii i medycyny za badania nad instynktami. Otrzymali
je Iwan Pawłow, sir Charles Sherrington, Nikolaas Tinbergen,
Konrad Lorenz, Karl von Frisch i Roger W. Sperry.

Sto pięćdziesiąt lat temu Darwin podkreślał, jak


zróżnicowane i inteligentne są instynkty. Stwierdził między
innymi: „Pochodzenie człowieka zostało udowodnione. Ten,
kto zrozumiał zachowanie pawianów, może uczynić więcej na
polu metafizyki niż filozof John Locke”. (Notebook M, 1838)
Współcześnie wykazano, że materiał genetyczny szympansów
różni się jedynie o dwa punkty procentowe od materiału
genetycznego człowieka. Tego typu różnice między innymi
ssakami a człowiekiem też nie są duże. Szympansy mogą na
przykład prześcignąć studentów drugiego roku
college’u w rozwiązywaniu całkiem zawiłych zadań
matematycznych. Ale psychologia, nauka z założenia
przyrodnicza, nadal zdaje się nie zauważać faktu, że
w ostatecznym rozrachunku jesteśmy po prostu zwierzętami.

Nasi najbliżsi kuzyni, małpy, dzielą z nami wyższe uczucia


duchowe, między innymi zdolność do podziwu. Jane Goodall,
jedna z czołowych badaczek ssaków naczelnych, przez wiele
lat studiowała zachowania szympansów i odkryła ich zdolność
przeżywania uczuć duchowych. Opisała zachowanie grupy
zwierząt, które znalazły się w szczególnie pięknym zakątku
nad rzeką, w pobliżu wodospadu:
Dla mnie jest to miejsce magiczne i przepełnione duchowością. Czasami, gdy
grupa szympansów pojawia się tutaj, poruszają się one w powolnym,
rytmicznym tempie wzdłuż łożyska rzeki. Podnoszą duże gałęzie oraz
kamienie i ciskają nimi. Skaczą w górę i sięgają do zwisających pnączy,
a następnie huśtają się nad strumieniem w bryzie nasyconej kropelkami
wody, aż wiotkie pędy w końcu się rwą. Ten wspaniały taniec szympansy
wykonują ponad dziesięć minut. Po co to robią? Czy jest możliwe, by w ten
sposób reagowały na pewne uczucia, na przykład zachwyt? Może to być
uczucie generowane przez misterium wody. Woda wydaje się żywa, porusza
się nieustannie, lecz nigdy nie znika, zawsze jest taka sama, a jednocześnie
inna. Czy to uczucie zachwytu jest podobne do uczuć, które dały początek
religiom animistycznym, czczącym elementy natury i jej tajemnicze moce
pozostające poza kontrolą człowieka? 183

Zdaniem wielu odpowiedzialnych naukowców teza


przypisująca ssakom naczelnym zdolność odczuwania
zachwytu religijnego wydaje się, w najlepszym razie, mocno
naciągana. W najgorszym razie może być traktowana jako
skrajny przykład antropomorfizującego amoku.

Istnieje jednak solidnie udokumentowana tradycja


empirycznego studiowania zachowań oraz emocji
szympansów. Wskazuje ona, że moralność przedstawicieli
tego gatunku jest ewolucyjną poprzedniczką ludzkiej
moralności. Liczne książki, od nowatorskiej Love and Hate:
The Natural History of Behavior Patterns (Miłość i nienawiść:
naturalna historia wzorców zachowań) 184 Irenäusa Eibl-
Eibesfeldta do pięknie napisanej Our Inner Ape (Nasza
wewnętrzna małpa) 185 Fransa de Waala, wykazały, że pewne
społeczne zachowania małp oraz naczelnych poprzedzają
moralne zachowania człowieka, łącznie z tak wyrafinowanym
działaniem jak zawieranie pokoju. Dowodem są zachowania
szympansów: otaczanie się nawzajem opieką,
podtrzymywanie hierarchii społecznej oraz powstrzymywanie
gwałtownych zachowań o charakterze przemocowym. Na
wolności dorosły szympans pomaga małemu, który próbuje
wspiąć się na drzewo. W zoo, kiedy jeden szympans wpadł do
fosy i zaczął tonąć (szympansy nie umieją pływać), drugi
wskoczył za nim, by go ratować. Tego rodzaju altruistyczne
zachowania przypominają działanie strażaka, który wchodzi
do budynku ogarniętego przez płomienie, by ratować
uwięzione tam osoby, lub żołnierza, który pod ostrzałem niesie
rannego towarzysza.
Poglądy de Waala mają za podstawę długoletnie obserwacje
zachowań agresywnych w społecznościach ssaków
naczelnych. Zauważył on, że po walce, która została stoczona
przez dwa szympansy, inny szympans pojawia się, by
pocieszyć przegranego. Jest to zachowanie wymagające
empatii i znacznego poziomu samoświadomości. Autor
opisuje też samicę szympansa, która we wzruszający sposób
zabiera kamienie samcowi i w ten sposób zapobiega krwawej
bijatyce, która mogłaby się skończyć naprawdę źle. Tego
rodzaju działania pojednawcze wzmacniają grupową
solidarność i zmniejszają podatność stada na ataki z zewnątrz.
Ludzka moralność koncentruje się wokół kwestii dobra, zła
i sprawiedliwości. Zgodnie z poglądami de Waala oraz innych
uczonych 186 jej źródłem są zwrócenie uwagi na potrzeby
innych jednostek, a także rozpoznawanie i respektowanie
zasad współżycia społecznego. Takie postawy można
zaobserwować w różnych grupach ssaków. Wymagają one
osiągnięcia wysokiego poziomu rozwoju emocjonalnego
i społecznego. Marc Hauser, biolog pracujący na
Uniwersytecie Harvarda i zajmujący się ewolucją, poszerzył te
pojęcia. Postrzega on mózg jako całość, która ma genetycznie
ukształtowane mechanizmy pozwalające na utrwalenie reguł
moralnych. Te reguły są powiązane z odpowiednimi
emocjami 187. Nauki społeczne często wydają się przejawiać
niechęć w stosunku do hipotezy o zwierzęcej naturze
człowieka – na przykład ich przedstawiciele unikają tworzenia
koncepcji związanych z zachowaniem instynktownym. Pojęcie
instynktu jest rzadko spotykane we współczesnej literaturze
psychologicznej. Zastępuje się je takimi pojęciami jak popędy,
motywacje i potrzeby. Termin „instynkt” jest używany
w celu wyjaśniania zachowań zwierząt, natomiast nie
dostrzegamy, że wiele zachowań człowieka ma postać
pierwotną, automatyczną, uniwersalną i przewidywalną. Na
przykład, kiedy runęły wieże World Trade Center, ludzie
instynktownie ruszyli do ucieczki i biegli tak wytrwale, aż ich
pięty zaczęły krwawić. Uciekali, chroniąc życie, podobnie jak
ich przodkowie, którzy umykali przed drapieżnikami na
afrykańskiej sawannie.
U wysoko rozwiniętych ssaków, podobnie jak u człowieka,
występują żal i żałoba po śmierci ukochanej istoty. Jednym
z przykładów jest opisana przez Jane Goodall śmierć starej
samicy i rozpacz jej potomka, który przebywał na drzewie
w pobliżu jej zwłok 188.

Kolejnym przykładem może być zachowanie zwierząt


domowych, gdy wracamy do domu po weekendowej
nieobecności. Do tego typu przykładów możemy dodać
przejawy zaburzonych instynktów – zachowania powodujące
problemy: wściekłość kierowców samochodów podczas stania
w korku i fiksacje seksualne. Żal, gniew, lęk, obrzydzenie,
pożądanie, łączenie się w pary, karmienie młodych, a nawet
miłość (jak również wzorce działań związanych z tymi
uczuciami) są powszechne u istot ludzkich. Ich odpowiedniki
łatwo zaobserwować u ssaków.

Darwin był wybitnym naukowcem, który wniósł


największy wkład w dzieło wyjaśnienia powiązań między
człowiekiem a innymi gatunkami zwierząt. Darwin odkrył
ewolucję gatunków i ewolucyjną zmienność funkcji. Ponadto
rozpoznał podobieństwa ruchów, działań, emocji i ekspresji
mimicznej, występujących u ludzi i zwierząt. W swoich
pracach podkreślał istnienie ciągłości ekspresji emocjonalnej
u poszczególnych gatunków ssaków. Był pod szczególnym
wrażeniem podobieństw nie tylko anatomicznej
i fizjologicznej struktury gatunków. Podobieństwa te
dotyczyły również wrodzonych instynktownych zachowań
oraz emocji. Napisał:
Zwierzęta wyższe, podobnie jak człowiek, mają instynkty. Wszystkie te istoty
są wyposażone w zmysły, intuicję, wrażenia, afekty i emocje; w tym nawet
emocje o charakterze kompleksowym: zazdrość, podejrzliwość,
współzawodnictwo, wdzięczność i wielkoduszność. Te istoty potrafią
oszukiwać i być żądne zemsty. Czasami są skłonne do kpin, mają poczucie
humoru. Potrafią odczuwać podziw oraz zaciekawienie. Zwierzęta, tak jak
człowiek, mają umiejętność naśladowania, skupiania uwagi, dokonywania
wyborów, zapamiętywania, wyobrażania, kojarzenia i rozumowania […] choć
każdy gatunek ma te umiejętności rozwinięte w różnym stopniu 189.

Przejawy instynktów olśniewają nas w rytuałach godowych


zwierząt, na przykład wspaniała prezentacja piór w wykonaniu
samca pawia. Ten prowokujący przekaz jest piękny
i jednocześnie przyciąga uwagę samicy. Większość rytuałów
godowych rozpoczyna się od fazy flirtu, po czym następuje
faza okazałej prezentacji i dumnego kroczenia. Tego rodzaju
dumne kroczenie jest nie tylko przejawem męstwa samca, lecz
także zawiera słabiej dostrzegalne informacje. Na przykład
u pewnych gatunków ptaków męskie osobniki używają
dźwięku, rytmu i sposobu śpiewu, który przyciąga uwagę
samic 190.

Obrona terytorium może prowadzić do walki oraz zabijania


konkurentów. Okazuje się, że 70 proc. samców małp ze stada
nie znajduje partnerki i umiera w samotności 191. Ewolucja
stanowi o życiu lub śmierci.

Gdy ludzie tworzą pary, nagi instynkt łączy się ze sztuką


miłosną. Jednak z oczywistych powodów należy się strzec
zoomorfizmu, czyli bezkrytycznego rozciągania na ludzi
wniosków sformułowanych na podstawie obserwacji
zachowania zwierząt. Po uczynieniu tego zastrzeżenia warto
dostrzec, że autentyczne wykonanie tanga lub samby
przypomina instynktowny taniec godowy. Jeżeli te tańce
miałyby być tylko serią formalnych ruchów oderwanych od
swoich pierwotnych seksualnych korzeni, kroki tancerzy
straciłyby siłę witalną oraz wiarygodność. Równie istotne są
nieoczekiwane twórcze improwizacje i odpowiedzi partnerów
na te niespodzianki. Czyni to taniec instynktownym
i artystycznym jednocześnie. Pewnego razu obserwowałem
taniec godowy dwóch skorpionów i roześmiałem się,
ponieważ przypominał on tango (łącznie z wręczaniem róży,
czyli gałązki). Wyobraźmy sobie równoległe oglądanie na
podzielonym ekranie pary ludzi z pasją tańczących tango
i pary skorpionów w ogniu tańca godowego. Obserwator
mógłby być zaskoczony liczbą bezdyskusyjnych podobieństw.
Nie zapominajmy o milionach kochanków na całym świecie,
którzy w tej chwili patrzą sobie w oczy. Rozpala się w nich
ogień miłości – podstawa dalszego wspólnego życia. Niestety,
jeśli taniec miłości nie przebiega harmonijnie, pojawiają się
inne instynktowne reakcje, choćby zazdrosna wściekłość
łamiąca serca.
Bogactwo pierwotnych impulsów umyka racjonalnej
uwadze większości z nas. Jeśli wyostrzymy swoją uwagę,
będziemy w stanie zacząć rozpoznawać nasz wewnętrzny
krajobraz wypełniony pierwotnymi instynktami. Instynkty
przejawiają się jako spójne zachowania, doznania, uczucia
oraz myśli organizowane i sterowane przez podstawowe
mechanizmy neurobiologiczne. Zespół procesów
fizjologicznych znanych jako „utrwalone wzorce reakcji” oraz
„specyficzne programy” (jak też bodźce, które te reakcje
i programy uruchamiają, zwane wrodzonymi mechanizmami
spustowymi) są spuścizną naszej długiej ewolucji. Zauważmy:
słowo „utrwalone” sugeruje, że te reakcje są bardziej sztywne,
niż to ma miejsce w rzeczywistości. Stało się tak
prawdopodobnie z powodu błędnego tłumaczenia oryginalnej
niemieckiej nazwy tych reakcji – Erbkoordination. To pojęcie
oznacza „koordynację dziedzictwa”. Uwypuklenie składnika
genetycznego nie oznacza jednak, że owe reakcje są
całkowicie zdeterminowane i nie mogą podlegać modyfikacji.

Według Darwina 192 emocjom towarzyszą zmiany stanu


ciała oraz „zaczątkowe” działania ciała. Zacytuję teraz jego
opis typowych reakcji ciała towarzyszących uczuciu
wściekłości:
Ciało na ogół pozostaje w pozycji wyprostowanej gotowe do
natychmiastowego działania […]. Zęby są zaciśnięte […]. Tylko nieliczne
osoby, ogarnięte wielką pasją […] potrafią się opanować […], inne natomiast
działają, jakby chciały uderzyć lub gwałtownie odepchnąć człowieka [który
wywołał ich gniew] daleko od siebie. Impuls do uderzenia często staje się tak
silny, że człowiek nie jest go w stanie powstrzymać, a wtedy uderza
w przedmioty lub ciska je na ziemię 193.
Konrad Lorenz modyfikuje spojrzenie na instynktowne
działania i wskazuje, że „[…] nawet osoby o wybuchowym
usposobieniu powstrzymują się od rozbijania rzeczywiście
wartościowych przedmiotów i wybierają raczej tańszą zastawę
stołową” 194. Emocje łączą się więc z tendencją do wykonania
określonego działania. Oznaczają gotowość do tego działania.
Samo działanie może być powstrzymane, kształtowane lub
modyfikowane.
Instynkty znajdują wyraz w działaniu. Są, by tak
powiedzieć, fizycznymi impulsami oraz reakcjami. We
wczesnym okresie ewolucji instynktowne programy były
wpisane w system działania. Instynkty wyrażają się
w wykonywanych działaniach. W jaki sposób można zdobyć
pokarm, zapewnić sobie schronienie, znaleźć partnera
seksualnego, w jaki sposób się obronić? Tego rodzaju reakcji
nie musimy się uczyć. Są one wbudowane w naszą ludzką
naturę; ich celem jest zapewnienie nam przetrwania. Jednym
z naszych podstawowych instynktów jest reakcja na duży
pojawiający się znienacka cień. Inna zaś, która powszechnie
występuje u ludzi, ssaków, ptaków, a nawet ciem, to wrodzony
lęk przed oczami patrzącymi z góry (zapewne są to oczy
drapieżnego ptaka) 195. Prawdopodobnie może to wyjaśniać
pochodzenie naszego lęku przed złym okiem. Ten lęk tłumimy
za pomocą talizmanów oraz różnorodnych rytuałów.
Antidotum bywa również sztuka 196.

Historia małego syna moich przyjaciół obrazuje


przejawianie się wrodzonego lęku przed oczami patrzącymi
z góry. Aleksander był spokojnym, zrównoważonym
i szczęśliwym dzieckiem. Miał szesnaście miesięcy
i raczkował lub stał, lecz jeszcze nie chodził. Ojciec
Aleksandra zabrał go ze sobą, kiedy szedł odwiedzić
przyjaciela. Ten przyjaciel wziął Aleksandra na ręce i pokazał
mu paczkę galaretowatych piłeczek wyglądających jak oczy.
Piłeczki nie przypadły Aleksandrowi do gustu. Okazał to przez
zdecydowane odwrócenie się od nich; na jego buzi malowało
się niezadowolenie. Chwilę później, gdy Aleksander siedział
na podłodze, przyjaciel pokazał mu jedną z piłeczek. Tym
razem jednak trzymał ją nad Aleksandrem. Odległość między
Aleksandrem a tym okiem mogła wynosić 120–150
centymetrów. W ułamku sekundy chłopiec obrócił się o sto
osiemdziesiąt stopni i odbił do tyłu. Krzyczał przy tym
i wymachiwał rękami oraz nogami. Obaj mężczyźni byli
zaskoczeni tą reakcją. Ojciec natychmiast wziął Aleksandra na
ręce. W krótkim czasie Aleksander się uspokoił.
Instynktowne ruchy mogą być obszerne i pełne mocy –
dowodzi tego reakcja Aleksandra. Mogą być także subtelne jak
lekkie westchnienie – choćby ruchy gardła generujące słodki
szept kierowany do naszych dzieci oraz osób przez nas
kochanych.
NA POCZĄTKU, PRZED SŁOWEM, BYŁA ŚWIADOMOŚĆ
Pierwotna świadomość człowieka jest przedmentalna i nie ma nic
wspólnego z poznaniem. Jest taka sama jak u zwierząt. Ta
przedmentalna świadomość pozostaje w nas dopóty, dopóki żyjemy
podstawową, cielesną siłą naszej świadomości.
Umysł jest zwieńczeniem świadomości, lecz nie może być oderwany
od jej cielesnej podstawy.
David H. Lawrence, Psychoanalysis and the Unconscious

Dlaczego świadomość w ogóle się rozwinęła? Dlaczego my,


ludzie, oraz wszystkie inne zwierzęta nie moglibyśmy istnieć
bez odczuwania swojego doświadczenia wewnętrznego? Kto
potrzebuje uczuć i cierpienia, które przynosi ze sobą
świadomość? Jeżeli nie znajdziemy na te pytania sensownych
odpowiedzi, pojawi się poważna luka w całym wywodzie
Darwina. Czyż nie jest tak, że każde zachowanie i każda
funkcja rozpowszechnione w świecie ludzi oraz zwierząt służą
przetrwaniu? Aby w sposób uporządkowany odpowiedzieć na
te pytania, musimy najpierw zbadać, jakie podstawowe
funkcje pełni świadomość.
W ujęciu Darwina walka o byt to ciągły wyścig między
drapieżnikiem a jego ofiarą. Zdolność prowadzenia
skutecznego pościgu oraz zdolność umiejętnej ucieczki
podlegają ciągłej ewolucji. Drapieżnik i jego ofiara
wypróbowują i udoskonalają (w selekcji genetycznej
i w procesie uczenia się) strategie zwiększające skuteczność
uderzenia oraz umiejętność maskowania się i ucieczki. Jedna
strona czyni to, by zdobyć pożywienie, druga – by nie stać się
cudzym pożywieniem.
Skamieniałości pochodzące z kambru (około pięciuset
milionów lat temu) to między innymi śmiercionośne szczęki,
którymi drapieżnik może ćwiartować swoją ofiarę, oraz
wapienne pancerze, które chronią przed atakiem 197.
Stworzenia w tym okresie miały kończyny i wyrostki, za
pomocą których mogły ścigać ofiarę albo uciekać przed
prześladowcą. W tej epoce dominowała walka o przetrwanie.
Około dwustu osiemdziesięciu milionów lat temu zwierzęta
opuściły środowisko wodne i zaczęły kształtować umiejętność
poruszania się na lądzie. Adaptacja do nowych warunków
życia wymagała pojawienia się nowego repertuaru zachowań.
Orientacja w obcym i nieprzewidywalnym środowisku
wymagała rozwoju zmysłów percepcji zewnętrznej (wzrok,
słuch, dotyk, smak, węch). Te zmysły umożliwiały badanie
otoczenia, wykrywanie przeszkód oraz zagrożeń
i zaspokajanie podstawowych potrzeb. Jednocześnie mózg
zwierząt czerpał informacje z wnętrza organizmu – z mięśni
i stawów – by określić pozycję ciała w przestrzeni. Walka
między drapieżnikiem a ofiarą wymagała zdolności
planowania zarówno ataku, jak i ucieczki. Zwierzęta musiały
antycypować przebieg wydarzeń w nieznanym terenie.
Potrzebna im do tego była świadomość pięciu wymiarów:
trzech wymiarów przestrzeni, wymiaru grawitacji oraz
wymiaru czasu. Koordynacja czasowa zasadzała się na
łączeniu bezpośredniej przeszłości z chwilą obecną.
Ponieważ zwierzęta nie miały takich umiejętności jak
jasnowidzenie czy telepatia, przyszłość mogły przewidzieć
jedynie na podstawie analizy przeszłych doświadczeń. Wydaje
się, że natura dotarła w ten sposób do wielkiego rozwiązania,
które służyło przewidywaniu. To rozwiązanie nazywa się
świadomością. Świadomość umożliwiła grę w „oceń
i dopasuj”. Jeśli ocenię obecną sytuację, a następnie
porównam ją z tym samym typem sytuacji z przeszłości oraz
jej następstwami, to mogę się spodziewać, że takie następstwa
prawdopodobnie pojawią się w przyszłości. Istotą
świadomości jest więc możliwość antycypacji i określania
ruchów, które należy wykonać. Na swoim podstawowym
poziomie świadomość jest więc po prostu ewolucyjną
inwencją, która pozwala zwierzęciu na lepsze przewidywanie
trajektorii jego ruchów (w przestrzeni, w polu grawitacji oraz
w danym czasie). Zwierzę wykonuje te ruchy w odniesieniu
do potencjalnych źródeł pożywienia, schronienia oraz
zagrożenia.
Różnego typu „gry”: prowadzenie pojazdu, żeglowanie,
jazda na nartach, taniec nie mogłyby się pojawić bez
zaistnienia świadomości. W sposób abstrakcyjny świadomość
wyraziła się w symbolicznej logice gry w warcaby i szachy,
w tworzeniu głosek i słów (czyli języka) oraz w operacjach
matematycznych. Pozostałe gatunki zwierząt osiągnęły niższy
poziom rozwoju świadomości. Najbliżej Homo sapiens sytuują
się szympansy. Psy, koty, świnie, szczury i inne ssaki są dalej
od niego. Jednak każde zwierzę, które ma umiejętność
modyfikowania swojego zachowania w odpowiedzi na zmianę
sytuacji zewnętrznej ma też jakąś formę świadomości.

Proces ewolucji pokazuje, że różne czynności wykonywane


przez zwierzęta prowadzą do coraz lepszego rozwoju
umysłu 198. Bez świadomości, która umożliwia
przewidywanie, nie moglibyśmy otworzyć lodówki i sięgnąć
po karton z mlekiem ani zrobić i zjeść kanapki. Nie
moglibyśmy rozwiązać równania matematycznego ani napisać
książki. Wszystkie te wspaniałe umiejętności rozwinęły się
dzięki temu, że archaiczna świadomość pozwoliła nam na
uniknięcie śmierci w szponach drapieżnika i na zdobywanie
pożywienia. Przypomnę tu cytowane już zdanie Sherringtona,
człowieka niezwykle oszczędnego w słowach: „Akt
motoryczny jest zarodkiem umysłu”.
Nasze podstawowe instynkty zapewniające nam
przetrwanie są wytworem ewolucji. Na tej instynktownej
podstawie powstał gmach naszej świadomości. Jak
wspomniałem, świadomość nie jest cechą jedynie istot
ludzkich. Poziom jej rozwoju jest uzależniony od charakteru
układu nerwowego, którym dysponują poszczególne gatunki.
Istota świadomości jest jednak taka sama u wszystkich
stworzeń. Pamiętam szczególne zachowanie mojego psa
Pouncera dowodzące istnienia u niego całkiem wyrafinowanej
formy świadomości.

Pouncer bardzo lubi towarzyszyć mi w terenowych biegach


narciarskich. Przypomina wówczas delfina śnieżnego, który
z radością nurza się w śniegu i przeskakuje zaspy. Kiedy
jednak wybieram zjazdy na nartach, Pouncer zostaje w aucie
na parkingu. Czasami tylko robi kontrolną rundę po najbliższej
okolicy. Pewnego ranka postanowiłem wziąć narty zjazdowe
i pójść na stok. Przyniosłem je z piwnicy wraz z pasującymi
do nich butami. Zrezygnowany Pouncer rozciągnął się na
podłodze, demonstrując wyraźne rozczarowanie. Po chwili
wstał i wyszedł z pokoju. Wrócił, niosąc w pysku mój but od
nart biegowych, który znalazł w piwnicy. Potrząsnął nim przed
moją twarzą, sygnalizując, że ma inny pomysł na ten dzień.
Zrobił to w tak uroczy sposób, że wzruszony zmieniłem plany.
Gdyby Pouncer miał umiejętność werbalnego przekazu, jego
słowa nie byłyby bardziej dobitne niż to rozbrajające,
bezsłowne zachowanie. Reakcja Pouncera pokazuje, że
świadomość i umiejętność przewidywania nie muszą się
wyrażać w sposób symboliczny ani abstrakcyjny. Wystarczy
podejmowanie celowych działań: W jaki sposób mogę dotrzeć
z tego miejsca do innego, by osiągnąć pozytywny cel?
Zarówno skuteczny atak, jak i udana ucieczka zależne są od
podstawowej umiejętności posługiwania się przeszłym
doświadczeniem w celu wyobrażenia sobie przyszłego
rezultatu działań. Upływ czasu także stanowi o wyborze
odpowiedniej opcji. Omawiana strategia jest skuteczna, pod
warunkiem że organizm jest w pełni obecny tu i teraz.
Z drugiej strony, jeśli postrzegamy przyszłość jedynie jako
projekcję przeszłości – bez zakotwiczenia jej w bogactwie
czasu teraźniejszego – nie liczmy na sukces. Słowa piosenki
mówią: „W przeszłości nie znajdziesz czasu przyszłego”.
Przyszłość, która jest nadmiernie zdeterminowana przez
przeszłość, nie może zaistnieć w swojej oryginalnej postaci.
Fiksacja zakorzeniona w przeszłości i bez wizji przyszłości
należy do natury traumy. Jeżeli Pouncer nie podjąłby
aktywnego działania w chwili bieżącej, czułby rozczarowanie
z powodu mojej decyzji o użyciu nart zjazdowych. Niestety,
ludzie przejawiają skłonność, by w sytuacji stresu lgnąć do
scenariuszy z przeszłości. Tylko człowiek rutynowo zanurza
się w rozpamiętywaniu przeszłości i obawia się tego, co może
wydarzyć się w przyszłości. Taka postawa powoduje, że
brakuje nam połączenia z chwilą obecną. Można wręcz ten
brak umiejętności życia w chwili obecnej nazwać chorobą
współczesności. Okazuje się, że ta postawa to skutek uboczny
utraty połączenia z naszą instynktowną zwierzęcą naturą.
ODKRYWANIE WŁASNEJ ŚCIEŻKI: INSTYNKTOWNE OKREŚLANIE CELU
Każdy gatunek musi się zaadaptować do złożonego
ekosystemu i w nim utrzymać. Proces ewolucji wyposażył
wszystkie gatunki w cechy umożliwiające poradzenie sobie
nawet w najbardziej ekstremalnych sytuacjach. To, czy
będziemy zamrożeni w przerażeniu, zalani falą emocji
i załamani czy też utrzymamy pozytywną mobilizację oraz
pełne zaangażowanie, zależy od umiejętności wykorzystania
naszego instynktownego wyposażenia. Wzorce działań oparte
na instynktach opisali Darwin oraz kontynuatorzy jego myśli.
Te kompleksowe reakcje organizmu są skutkiem
współdziałania substancji chemicznych, hormonów, neuronów
oraz mięśni. Pozwalają zwierzętom na orientowanie się
w sytuacji oraz na podjęcie właściwych działań.
Kiedy wspomniane reakcje występują u ludzi, mają oni
poczucie, że należą do tego świata. Nasza świadomość
poszerza się i czujemy, że sprostamy wszelkim wyzwaniom,
które niesie życie. Brak współdziałania powoduje, że czujemy
się zagrożeni. O ile nasze fizyczne przetrwanie w świecie
współczesnym, w którym już nie ma drapieżników, nie zależy
od rozwoju naszej świadomości, o tyle od tegoż rozwoju jest
zależne nasze poczucie zdrowia psychicznego i tożsamości.
Cofnę się o kilka kroków, do początków życia, co pozwoli
uzyskać głębsze zrozumienie koncepcji, które właśnie
analizujemy. Jednokomórkowe organizmy, na przykład ameby,
cofają się, kiedy zostają dotknięte ostrym przedmiotem.
Jednokomórkowce reagują też ucieczką na kontakt
z substancjami toksycznymi, natomiast poruszają się ku
źródłom pożywienia zwabione wyższym stężeniem substancji
pokarmowych w wodzie. Całość zachowania tych organizmów
obejmuje zbliżanie się lub cofanie.
Kiedy pojedyncze komórki utworzą zespoły i kiedy
rozwinie się sieć neuronów, co umożliwia nawiązanie
komunikacji elektrycznej między komórkami, ruchy tych
zespołów stają się bardziej zorganizowane i celowe. Pulsujący
ruch meduzy, która przemieszcza się w morzu, to przykład
zorganizowanego funkcjonowania. Organizmy stopniowo stają
się coraz bardziej złożone i zróżnicowane. Najpierw pojawiają
się ryby, następnie gady i ssaki. Systemy motoryczne stają się
coraz bardziej wyrafinowane, zachowania zwierząt nabierają
cech społecznych, co zauważamy szczególnie u ssaków.
Nasi przodkowie zwani hominidami prowadzili życie
społeczne. Zachowywali czujność i natychmiast powiadamiali
siebie nawzajem o pojawiającym się zagrożeniu lub nowej
sytuacji. Ponadto musieli umieć przewidywać wzajemne
zachowania i ustanowić hierarchię społeczną. Najlepszym
sposobem kształtowania wymienionych umiejętności była
obserwacja i poleganie na własnych procesach wewnętrznych.
W książce Cells That Read Minds Sandra Blakeslee cytuje
słowa neurofizjologa Giacomo Rizzolattiego 199:
Jesteśmy istotami wybitnie społecznymi. Nasze przetrwanie jest uzależnione
od zrozumienia działań, intencji oraz emocji innych osób. Neurony lustrzane
pozwalają nam na uchwycenie myśli innych ludzi. Dzieje się to za sprawą
prostego naśladowania, nie zaś konceptualnego rozumowania. Za sprawą
uczuć, nie zaś myśli.

Sztukę przetrwania w ciągle komplikującym się świecie


więzi społecznych pomogła ssakom doskonalić nowa funkcja
adaptacyjna: pojawiły się u nich stany uczuciowe. Uczucia
nigdy nie są neutralne. Można je usytuować na kontinuum
(hedonistycznym) od nieprzyjemnych po przyjemne.
Wspomniana ameba wycofuje się lub zbliża. Natomiast
zwierzęta wyższe odczuwają takie ruchy jako niosące
przyjemność lub ból. Zewnętrzne organy zmysłów zmieniają
bodźce fizyczne w impulsy nerwowe. Te impulsy są
rejestrowane jako informacje wzrokowe, słuchowe, dotykowe,
smakowe i węchowe. Wewnętrzny system monitorujący
bogactwo procesów fizjologicznych i trzewnych dzieli je na
przyjemne oraz nieprzyjemne. William James uważał, że
świadomość naszych wewnętrznych doznań jest podstawą
pojawiających się uczuć.
Niemowlęta ssaków nie muszą się uczyć, że smak cukru
jest dobry, a pieprzu zły. Cukier jest niezbędny do produkcji
energii. Z tego bierze się pociąg do tej substancji. Natomiast
pieprz może uszkodzić tkanki, spowodować ból. Dlatego
należy go unikać. Na podobnej zasadzie nawet lekkie
dotknięcie naszego ciała przez pełzające stworzenie może
spowodować powstanie nieprzyjemnego uczucia tylko
dlatego, że w naszej ewolucyjnej przeszłości tego rodzaju
stworzenia zatruwały jadem. Najbardziej pobudzające nas
uczucia nieprzyjemne (prowadzące do unikania) oraz
przyjemne (prowadzące do zbliżania się) są powiązane
z doznaniami trzewnymi: nudnościami albo odczuciem ciepła
w brzuchu.
Uczucia typu hedonistycznego są istotne dla spójności
grupy, a tym samym zwiększają możliwości przetrwania. Na
przykład, kiedy przejawiamy zachowania korzystne dla grupy,
wspieramy jej członków i współpracujemy z nimi, jesteśmy
nagradzani dobrym samopoczuciem. Możemy kogoś uratować
(czy też być dawcą nerki), mimo że takie działanie
potencjalnie naraża nasze życie. A kiedy robimy coś, co
zagraża grupie – pożądamy cudzej partnerki lub cudzego
mienia, grozimy dzieciom – odczuwamy wstyd i osłabienie.
Te uczucia mogą stać się tak stresujące, że spowodują
chorobę, a nawet śmierć 200. Badania dowodzą, że osoby, które
wykazują silne postawy prospołeczne, cieszą się najlepszym
zdrowiem i mają pozytywną samoocenę.
Uczucia i emocje rozwinęły się, przynajmniej w jakiejś
części, aby wzmocnić hedonistyczne doznania zbliżania się
i unikania. Gdy smakujemy coś, co ma umiarkowanie gorzki
smak, nasza świadomość rejestruje „niesmak”. Jeżeli jednak
jakaś substancja smakuje wyjątkowo gorzko (i dlatego może
być toksyczna), pojawia się silna emocja obrzydzenia wraz
z towarzyszącymi jej nudnościami. Dzięki tej emocjonalnej
czerwonej fladze prawdopodobnie w przyszłości będziemy
unikać takich substancji (lub takich, których smak, zapach lub
wygląd jest podobny). Z tego właśnie powodu, jeśli poważnie
zachorowałeś po zjedzeniu steku w twojej ulubionej
restauracji, będziesz unikał tego dania, a może nawet tej
restauracji. Może być też tak, że na skutek tego doświadczenia
staniesz się wegetarianinem.
Zdolność odczuwania umożliwia nam elastyczną
i precyzyjną adaptację do zaistniałych warunków. Jeżeli
jednak działanie systemu emocjonalnego odczuwania zostało
zaburzone, choćby przez stres i traumę, liczne subsystemy
fizjologiczne, behawioralne oraz zmysłowe może ogarnąć
chaos. Taka sytuacja prowadzi zazwyczaj do niewłaściwej
percepcji sytuacji, na przykład widzenia niebezpieczeństwa
tam, gdzie ono realnie nie istnieje. Albo do zbagatelizowania
zagrożenia, choć ono jest tuż przed nami. W wyniku zaburzeń
funkcjonowania systemu emocjonalnego (czego powodem jest
zazwyczaj długotrwały stres) współcześnie wzrasta liczba
chorób autoimmunologicznych oraz psychosomatycznych. Są
one prawdziwą zmorą medycyny. Szacuje się, że od 75 do 90
proc. osób, które zgłaszają się do lekarzy, to pacjenci, którzy
doświadczyli stresu. Na szczęście ewolucyjny rozwój
świadomości stanów emocjonalnych sam w sobie dostarcza
rozwiązań, pod warunkiem że potrafimy rejestrować sygnały
napływające z naszego ciała i odpowiednio na nie reagować.
Instynktowne programy uczuciowe są podstawą, która
umożliwia ludziom poruszanie się w życiu w sposób celowy
i ukierunkowany. Pomostem łączącym nas ze sobą nawzajem.
Kiedy te programy zostają zakłócone i zaburzone przez
przewlekły stres lub przez traumę, czujemy się zagubieni.
ZAGUBIENI W ŚWIECIE: PRZYPADKOWE ODKRYCIE

Przywoływany już przeze mnie kilka razy Iwan Pawłow


urodził się w małej wsi w centralnej Rosji. Rodzice chcieli, by
został księdzem, i posłali go do seminarium. Pawłow po
zapoznaniu się z rewolucyjnymi pracami Darwina opuścił
seminarium. Wstąpił na uniwersytet w Petersburgu, gdzie
studiował chemię oraz fizjologię. Otrzymał tytuł doktora
w 1879 roku, a w 1904 roku – Nagrodę Nobla. Pawłow jest
szczególnie znany ze względu na starannie kontrolowane
badania laboratoryjne nad odruchami warunkowymi. Jednak
jego najważniejsze odkrycia dotyczące natury traumy zostały
zainspirowane przez niespodziewane wydarzenia – klęskę
żywiołową. Stało się to około dwudziestu lat po otrzymaniu
Nobla. To odkrycie pozostało niedocenione, a to ono jako
pierwsze umożliwiło zrozumienie procesów fizjologicznych
i zachowań związanych z traumą.
Opis wydarzeń znajduje się na s. 214. Tutaj przypomnę
tylko, że psy, które w czasie powodzi nie doznały szkód
fizycznych, zapomniały o warunkowaniu sprzed powodzi.
Poza tym niektórym zmieniło się usposobienie: łagodne stały
się agresywne, agresywne zaś – złagodniały. Ponadto Pawłow
zaobserwował zmiany fizjologiczne: przyspieszenie lub
spowolnienie tętna pod wpływem umiarkowanego stresu. Oraz
panikę wywoływaną przez bodźce o umiarkowanym
natężeniu.
Uczony zaczął systematycznie studiować te zjawiska.
Musiał być świadomy traumatycznego załamania rzeszy
rosyjskich żołnierzy walczących w pierwszej wojnie
światowej. Do października 1916 roku zginęło na frontach
walki od 1,6 do 1,8 miliona ludzi, natomiast około 2 milionów
trafiło do niewoli. Ofiary wojennego stresu należało pilnie
leczyć.
Po wnikliwych obserwacjach Pawłow opisał etapy, przez
które przechodzą psy (a prawdopodobnie także ludzie) pod
wpływem ekstremalnego lub przewlekłego stresu.
Na pierwszym etapie, zwanym ekwiwalentnym, zwierzęta
reagują podobnie na bodźce zarówno słabe, jak i silne. To
samo zjawisko można zaobserwować u osób, które przez
dłuższy czas były pozbawione snu. Pod wpływem tego rodzaju
stresu ludzie mogą reagować na nieszkodliwe pytania z taką
samą irytacją jak na poważną prowokację. Można sobie zadać
na marginesie pytanie, jak wiele domowych kłótni z błahych
powodów wybucha z powodu deprywacji snu.
Na drugim etapie, paradoksalnym, psy przejawiają
odwrócenie uwarunkowanych reakcji. W ich mózgach
zachodzi coś, co powoduje, że odpowiadają one bardziej
aktywnie na słabe bodźce. Opisane zjawisko w normalnych
warunkach nie występuje u ludzi. Zachodzi natomiast u osób,
które doznały traumy.

Weterani wojny w Wietnamie na daleki odgłos wystrzału


silnika samochodowego przykucają albo chowają się. Mogą
natomiast bez problemu spędzać całe popołudnie na strzelnicy.
Jest to przykład zachowań etapu paradoksalnego. Innym
przykładem są reakcje ofiary gwałtu, która odczuwa
przestrach z powodu każdego pojawiającego się cienia,
a jednocześnie spędza wieczory w obskurnych barach.
Trzeci etap nazwał Pawłow ultraparadoksalnym lub
transmarginalnym. Na tym etapie zostaje osiągnięty punkt
krytyczny. Dalsze narastanie stresu powoduje, że psy się
załamują. Przez dłuższy czas nie wykazują jakichkolwiek
reakcji. Pawłow uważał, że tego rodzaju załamanie to
biologiczny mechanizm obronny przed przeciążeniem układu
nerwowego. (W ten sposób wyznaczył drogę do badania
reakcji obrony – ucieczki. Kolejnymi badaczami tego
zagadnienia stali się najpierw Engle, a później Porges, który
sformułował teorię poliwagalną). Ponadto, kiedy psy
wychodziły ze stanu oszołomienia, wykazywały skrajnie
dziwne i niewytłumaczalne zachowania. Te agresywne stawały
się łagodne, te łagodne stawały się agresywne. Były i takie,
które warczały i rzucały się na swoich opiekunów, choć lubiły
ich przed powodzią. Inne natomiast, przed powodzią
nastawione niezbyt życzliwie, teraz witały opiekunów
radosnym merdaniem ogona.
Te sprzeczne z intuicją zachowania psów są podobne do
zachowań ludzi straumatyzowanych. Jednym z przykładów
jest kochający mąż po powrocie z wojny w Iraku atakujący
swoją żonę. Inny przykład dotyczy zakładników, u których
występuje syndrom sztokholmski. Stają się oni nie tylko
posłuszni swoim prześladowcom, lecz także zakochują się
w nich. Zdarza się, że po przybyciu pomocy nie chcą opuścić
miejsca uwięzienia. Opisano liczne przypadki ofiar porwania,
które regularnie przez lata odwiedzały porywacza
w więzieniu. Niektóre z tych ofiar zawierały związek
małżeński z porywaczem.
Jill Carroll, dziennikarka „Christian Science Monitor”,
opisała swoje uprowadzenie w Iraku niemal radośnie. Dzień
lub dwa później mówiła o swojej izolacji z powodu doznanej
traumy. Po jakimś czasie, prawdopodobnie gdy powracała do
równowagi psychicznej, wypowiedziała zdanie: „W końcu
czuję się, jakbym znowu żyła”.
U osób straumatyzowanych występują nieprzewidywalne
zachowania typowe dla trzeciego etapu. Przeskakują one od
stanu odrętwienia i załamania do stanu zalania przez emocje.
Mogą stać się gwałtowne, co przeraża innych. Te biegunowe
zachowania bywają niekonsekwentne i kapryśne.
W przypadku osób, u których występuje zespół stresu
pourazowego, wraz z upływem czasu przeważa tendencja do
załamania. Przejawia się ona w postaci aleksytymii
(niezdolności opisania własnych uczuć, braku świadomości
emocjonalnej), depresji oraz somatyzacji.
Pawłow, obserwując psy, stwierdził, że utraciły one
zdolność do adaptacyjnych reakcji zbliżania się i unikania.
W rzeczywistości utraciły one cel. Podobny przykład
załamania dotyczy zwierząt żyjących w swoim naturalnym
środowisku. Przewodnik pracujący na Wyspach Galapagos
opowiedział mojej studentce: „Kiedy następuje erupcja
wulkanu, zwierzęta często tracą instynkt przetrwania, stają się
zdezorientowane i niektóre z nich podążają wprost w kierunku
płynącej lawy. Dotyczy to nawet lwów morskich oraz
legwanów morskich, które mogłyby przepłynąć na inną
wyspę”.
Z wyjątkową przenikliwością Pawłow potrafił także
dostrzec instynktowne mechanizmy, dzięki którym
straumatyzowane organizmy mogą odzyskać poczucie celu
i woli istnienia. Rozpoznał zwłaszcza, że zbliżanie się
i unikanie jest powiązane z tym, co określił mianem reakcji
obronnej oraz orientacyjnej. W trakcie dalszych badań nad
reakcją orientacyjną (zbliżanie się) oraz obronną (unikanie)
dowiódł, że podstawą zdrowego kontaktu między organizmem
a środowiskiem jest równowaga między ciekawością
a potrzebą obrony i chronienia siebie. Odkrył, że zwierzęta
w momencie, gdy w ich otoczeniu pojawia się nowe zjawisko,
najpierw się zatrzymują. Następnie kierują oczy, głowę oraz
kark w stronę, gdzie pojawił się dźwięk, przelotny cień lub
nowy zapach. Mogą też naśladować reakcję zatrzymania
i zwiększonej czujności, podążając za innymi członkami
grupy. Podczas zatrzymania następuje na krótko obniżenie
tętna, co pozwala na dostrojenie i na uruchomienie percepcji
zmysłowej 201.
Zdaniem Pawłowa ta reakcja orientacyjna ma dwie funkcje.
Pozwala zlokalizować źródło, z którego pochodzi nowy
bodziec, i określić znaczenie tego bodźca: czy stanowi on
źródło zagrożenia, pokarmu, schronienia czy też zaproszenie
do godów. Prawdopodobnie Pawłow był świadomy tej
podwójnej funkcji, dlatego nazwał reakcję orientacyjną: Szto
eto takoje? (zamiast po prostu: Szto eto). W dosłownym
tłumaczeniu pojawiło się pojęcie odruchu „Co to?” lub
odruchu „Co tu się dzieje?” 202. Powyższe określenia kładą
nacisk na zdumienie oraz zaciekawienie obecne w tej reakcji.
Ta podwójna odpowiedź (zatrzymanie się i badanie)
stanowi dominującą charakterystykę zachowań
orientacyjnych. U ludzi i u innych zwierząt w tej reakcji
zawierają się oczekiwanie, zaskoczenie, czujność oraz
ciekawość.
Na zakończenie tego rozdziału zastanówmy się, jakie
zastosowanie wyniki badań Pawłowa mogą mieć w pracy
terapeutycznej z pacjentami.
W trakcie każdej sesji, gdy osoba, która doświadczyła
traumy, wynurza się ze stanu znieruchomienia i załamania,
pojawiają się u niej biologicznie ugruntowane impulsy, by
orientować się w otoczeniu: zauważa gabinet terapeutyczny,
terapeutę oraz inne osoby (w przypadku sesji grupowej).
Orientuje się i staje się obecna tu i teraz. Pawłow pokazał nam,
w jaki sposób gubimy drogę. Jednocześnie wskazał, w jaki
sposób możemy na nią powrócić. Przypomnijmy sobie, jak ten
proces wyglądał podczas sesji z Adamem (który przeżył
Holokaust, rozdział 8). Adam zlokalizował w ciele obraz
dzieci ze slumsów, które z radością puszczały latawce. Dzięki
temu był w stanie wydobyć się z głębokiego załamania
i zaczął zauważać różne obiekty w pokoju. Następnie
zaangażował się w kontakt ze mną w świeży i witalny sposób.
W tym momencie powrócił do życia.
Jak widzicie, jesteśmy po prostu grupą zwierząt
wyposażonych w instynkty, uczucia oraz zdolność
rozumowania. Na zakończenie powtórzę cytat zaczerpnięty od
Massimo Pigliucciego, którym otworzyłem ten rozdział,
ponieważ zwięźle wyraża on moje zasadnicze przekonanie:
„Możemy być wyjątkowymi zwierzętami, szczególnymi
zwierzętami o bardzo charakterystycznych cechach. Tym
niemniej jesteśmy zwierzętami”.
ROZDZIAŁ 11
Podstawa: trzy mózgi, jeden umysł

Zrozumienie prawa grawitacji nie uwalnia nas od grawitacji…


Oznacza po prostu, że jesteśmy w stanie wykonywać różne czynności.
Dopóki nie poinformujemy ludzkości, w jaki sposób działają nasze
mózgi i w jaki sposób ich używamy […]. Dopóki nie rozpoznamy, że
zostały one użyte, by zdominować innych, dopóty istnieje mała szansa,
że cokolwiek się zmieni.
Henri Laborit, Mon oncle d’Amerique

Daj mi miejsce, abym mógł umieścić w nim swoją dźwignię, a poruszę


świat.
Archimedes

Z pewnością nikt nie może podać w wątpliwość tego, że


jesteśmy produktem działania naszego mózgu i ciała. Być może
to stwierdzenie nie oddaje złożonego charakteru istot ludzkich,
lecz ma sens. Jednocześnie stwierdzenie, że całe subiektywne
doświadczenie jednostki ludzkiej można wyjaśnić, odwoławszy
się do wiedzy o anatomii i fizjologii mózgu, może zostać
uznane za dowód pychy. Podobnie absurdalne byłoby danie
wiary temu, że wszystko, co czujemy i co wiemy, można
zrozumieć poprzez odniesienie do funkcjonowania mózgu.
W ostatecznej jednak analizie nie możemy pominąć faktu, że
mózg wpływa na nasze ciało. Poznanie samego siebie oznacza
poznanie mózgu, a poznanie mózgu – poznanie siebie.

Inspirujące prace Williama Jamesa spowodowały na


przełomie XIX i XX wieku zwrot w badaniach mózgu. James
skupiał się na subiektywnym doświadczaniu emocji. Badania
w owym czasie przeprowadzano na zwierzętach. Polegały one
na stymulowaniu tkanek w określonej części mózgu lub
wycięciu tych tkanek i obserwowaniu, jakie emocje to
wywołuje (np. wściekłość, lęk).
Wcześniej jednak Walter B. Cannon, znakomity psycholog
(najaktywniejszy w latach 1920–1940) wraz z Williamem
Bardem podkreślali, że emocje są kontrolowane przez mózg, nie
przez ciało 203. Stworzoną przez tych naukowców podstawową
teorię rozwinął James Papez, lekarz specjalizujący się
w neuroanatomii. Pracował on niezależnie w niewielkim
mieście na północy stanu Nowy Jork. W swoim najważniejszym
artykule z 1937 roku A Proposed Mechanism of Emotion
(Hipotetyczny mechanizm emocji) 204 Papez opisywał „obwody
emocjonalne” skupione nad górną częścią pnia mózgu – we
wzgórzu. Wzgórze jest otoczone przez hipokamp, podwzgórze
oraz zakręt obręczy. Kora zakrętu obręczy stanowi ważne
ogniwo, jak to zobaczymy, pośredniczące między emocjami
a rozumowaniem. Warto zauważyć, że Papez nie wymienia
w swojej pracy jądra migdałowatego. (Obecnie jest ono
traktowane jako ważny mediator emocji, szczególnie
związanych z nowymi bodźcami oraz zagrożeniem).
Papez nadał odkrytemu przez siebie obwodowi prostą nazwę:
„strumień uczuć”. Dziś ten obszar mózgu jest nazywany
systemem limbicznym lub mózgiem emocjonalnym. Ten drugi
termin opisowy został wymyślony przez znanego badacza
mózgu Josepha LeDoux. Należy zauważyć, że wymienieni
badacze skupili się wyłącznie na ekspresji emocji, pomijali zaś
całkowicie ich subiektywne doświadczanie. Metaforyczne
ujęcie doznań i uczuć przez Freuda oraz introspekcyjna analiza
Jamesa w tym obszarze zostały przyćmione przez techniki
badań oraz fascynację mechanizmami procesów nerwowych
i behawioralnymi komponentami ekspresji emocjonalnej.
Można przypuszczać, że Freud (który był początkowo
neurologiem) mógłby być zachwycony taką lokalizacją struktur
odpowiedzialnych za powstawanie emocji. Struktury te znajdują
się w centrum mózgu, gdzie jak mniemał, są zlokalizowane
instynkty (to, co nazwał „id”), dostatecznie daleko od ego
i wyższej świadomości. Jednak, jak zobaczymy, jeśli nie ma
bezpośredniego połączenia między instynktami a racjonalną
świadomością, istnieją bardzo ważne szlaki, łączące instynkty
z samoświadomością.

Nasze najbardziej pierwotne instynkty są usytuowane


w układzie limbicznym, starszej pod względem ewolucyjnym
części mózgu. Ma on połączenie z zespołem meandrujących
wzdłuż pnia mózgu neuronów, związanych z utrzymaniem
równowagi naszego środowiska wewnętrznego i modulujących
stany wzbudzenia. Jedno małe uszkodzenie w tej sieci połączeń
wystarczy, by człowiek znalazł się w stanie nieodwracalnej
śpiączki. Kiedy prezydent Kennedy został postrzelony i pocisk
uszkodził pień mózgu, przebywałem z grupą naukowców
w laboratorium na Uniwersytecie Michigan. Siedzieliśmy przed
telewizorem i płakaliśmy, bo mieliśmy świadomość, że nadszedł
koniec naszego księcia Kamelotu.
Walle Nauta, specjalista w zakresie neuroanatomii, trafnie
nazwał pierwotną funkcję regulacyjną pnia mózgu „podstawą
naszego środowiska wewnętrznego”. Nawiązał w ten sposób do
inspirującego dzieła ojca współczesnej fizjologii –
Claude’a Bernarda. Bernard wykazał, że fundamentalnym
wymogiem podtrzymania wszelkiego życia jest stabilne
środowisko wewnętrzne. Dotyczy to tak samo komórki, ameby,
gwiazdy rocka, kustosza, króla, astronauty i prezydenta.
Pozbawieni dynamicznej stabilności wewnętrznej nie
moglibyśmy przetrwać w podlegającym ciągłym zmianom
środowisku zewnętrznym. Na przykład poziom tlenu we krwi
oraz jej pH muszą być utrzymane w ściśle określonych
granicach, by organizm mógł należycie funkcjonować. Za tę
stabilność odpowiada pień mózgu, czyli centrala kontrolująca.
Obejmuje to również regulację poziomu pobudzenia organizmu,
przytomność oraz aktywność. Mogłoby się wydawać, że
siatkowaty system aktywacji w pniu mózgu jest prymitywny,
lecz w sposób doskonały pełni on funkcję podtrzymywania
życia.
Jeśli przyjrzymy się niezwykle precyzyjnej organizacji kory
nowej mózgu, jej sześciowarstwowej kolumnowej strukturze, to
w porównaniu z nią pień mózgu wydaje się układem nieco
chaotycznym. Jednak właśnie ta chaotyczność zapewnia mu
wywiązywanie się z jego zadań. Pień mózgu szybko
i skutecznie gromadzi informacje sensoryczne napływające
z wnętrza ciała oraz z otoczenia. Jednocześnie zapewnia
utrzymanie stabilnego środowiska wewnętrznego organizmu
niezależnie od zmian zachodzących na zewnątrz. Poza tym
zbiera i sumuje informacje napływające z kanałów
sensorycznych i na przykład zwiększa stan ogólnego
pobudzenia. Właśnie dlatego hałas, który powoduje
przejeżdżająca ciężarówka, może wyrwać nas z drzemki. Z tego
też powodu stymulowanie pacjenta w stanie śpiączki za pomocą
muzyki, zapachów oraz dotyku może mu pomóc w powrocie do
życia. Stwierdzono bowiem, że modulowanie pobudzenia
najskuteczniej odbywa się poprzez syntezę niespecyficznych
bodźców zmysłowych: obrazów, dźwięków, zapachów, smaków.
JAKO NA DOLE, TAK TEŻ NA GÓRZE
Urodzony w Rosji wielki neuropatolog Paul Ivan Yakovlev był
zaintrygowany opozycją występującą między sztywnym
porządkiem funkcjonowania kory mózgowej a nieskładną
organizacją i prostym funkcjonowaniem pnia mózgu. W swojej
pionierskiej pracy z 1948 roku ten protegowany Iwana Pawłowa
zakwestionował hierarchiczną Kartezjańską wizję świata (z góry
na dół). Przedstawił natomiast wizję opartą na filogenezie.
Według tego ujęcia struktury centralnego układu nerwowego,
a co za tym idzie – nasze coraz bardziej złożone zachowania
rozwijały się od środka na zewnątrz, z dołu do góry.
Najgłębsze i ewolucyjnie najbardziej pierwotne struktury
mózgu znajdują się w pniu mózgu oraz w podwzgórzu
(archipallium, kora stara). Regulują one wewnętrzny stan
organizmu za pomocą autonomicznej kontroli trzewi i naczyń
krwionośnych. Zdaniem Yakovleva ten najbardziej pierwotny
system jest matrycą, na której rozwinęła się pozostała część
mózgu.
Następny poziom, układ limbiczny (paleopallium, kora
dawna; mózg dawnych ssaków w sensie ewolucji i lokalizacji)
jest systemem regulującym postawę ciała, poruszanie się oraz
zewnętrzną (wyraz twarzy) ekspresję stanów trzewnych. Ta
warstwa przejawia się w formie popędów emocjonalnych
i afektów. Wreszcie najbardziej zewnętrzna warstwa
(neopallium, czyli kora nowa), która w ujęciu Yakovleva
wyłania się z poprzedniej warstwy, pozwala na pojawienie się
kontroli, percepcji, symbolizacji, języka i wpływania na
otoczenie zewnętrzne.
Identyfikujemy się przede wszystkim z tym ostatnim,
najbardziej wyrafinowanym wytworem ewolucji. Yakovlev
podkreśla, że wymienione warstwy mózgu (usytuowane
koncentrycznie jedna w drugiej niczym matrioszki) nie są od
siebie niezależne. Funkcjonują one jako powiązane ze sobą
części, czego rezultatem jest całość zachowania danego
człowieka. Układ limbiczny oraz kora nowa są zakorzenione
w pierwotnym (trzewnym) pniu mózgu i stanowią jego wytwory
funkcjonalne. Yakovlev stwierdzał, że wyżej rozwinięta forma
kory mózgowej i jej uporządkowanie to udoskonalenie
ewolucyjne. Wywodzi się bowiem z funkcji wisceralnych
i emocjonalnych, takich jak przyjmowanie pokarmu, jego
trawienie oraz wydalanie. Ktoś mógłby powiedzieć, że mózg
wyewoluował z żołądka, by zapewniać mu dostawy pokarmu.
Oczywiście można wysunąć argument odwrotny, że żołądek jest
organem stworzonym przez mózg, który ma go zaopatrywać
w energię i substancje niezbędne do przetrwania. Co jest zatem
ważniejsze: ciało czy mózg? Z pewnością oba przytoczone
wyżej poglądy są słuszne. W ten sposób funkcjonują organizmy
żywe. Mózg oddziałuje na żołądek, żołądek oddziałuje na mózg.
Są one powiązane ze sobą w demokratycznej sieci
współzależności. W Kartezjańskiej wizji porządku
hierarchicznego wyższy mózg kontrolował niższe funkcje ciała,
takie jak na przykład trawienie pokarmu. Ta różnica perspektyw
nie jest jedynie grą słów. To dowód istnienia dwóch
odmiennych sposobów widzenia świata i funkcjonowania
organizmu. Yakovlev dostarczył opis, który może zostać użyty
przez przedstawicieli współczesnej neurobiologii i pozwoli
docenić organiczną jedność ciała i mózgu.
W podsumowaniu stwierdzę, że zgodnie z podejściem
Yakovleva tendencja do encefalizacji stanowi ewolucyjne
udoskonalenie pierwotnych funkcji wisceralnych. Myśli oraz
uczucia nie są nowymi i niezależnymi procesami oderwanymi
od aktywności wisceralnej. Czujemy i myślimy ze swoich
trzewi. Proces trawienny, na przykład, pierwotnie jest
doświadczany na poziomie doznań fizycznych (czyste odczucie
głodu), następnie przeradza się w emocję, a ostatecznie może
przyjąć wysublimowaną formę asymilowania nowej percepcji
i nowych pojęć (głód strawy duchowej, nowej wiedzy).
Analizowane ujęcie, choć mniej schlebia naszemu
egocentryzmowi, jest swoiście (r)ewolucyjne. To
perspektywiczne spojrzenie z dołu do góry skupia się na
pierwotnych, homeostatycznych, witalnych funkcjach będących
podstawą organizacji układu nerwowego oraz świadomości.
Nasze tak zwane wyższe procesy myślowe, którymi jesteśmy
zauroczeni, są raczej sługami niż panami.
Matryca funkcji układu nerwowego oraz świadomości
(w ujęciu Yakovleva – sfera wisceralna) znajduje się w tworze
siatkowatym. Metodyczna analiza tysięcy próbek tkanki
mózgowej pozwoliła temu uczonemu stworzyć poetycką wizję
podobną do twórczości jego wielkich rodaków – Lwa Tołstoja
i Fiodora Dostojewskiego. Yakovlev finezyjnie podsumowuje
swoje szczegółowe badania prowadzone przez całe życie
syntetycznym stwierdzeniem: „Z bagna tworu siatkowatego
wyłania się – niczym grzeszna orchidea, piękna i winna – kora
mózgowa”. Och… och… och!

MOJE PIELGRZYMOWANIE
Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z poglądami Yakovleva,
intuicyjnie i niejako w głębi swoich trzewi odczułem, że są one
trafne. Moje ciało było ożywione, czułem ekscytację. Na
poziomie intelektualnym pragnąłem skonsumować esencję
ludzkiego geniuszu. Miałem na to duży apetyt 205.
Chciałem natychmiast nawiązać kontakt z uczonym. Kilka
dni poświęciłem na dzwonienie, by go odnaleźć. Była to
odyseja prowadząca do spotkania kolejnego kluczowego
intelektualnego bohatera.
W 1977 roku otrzymałem doktorat na Uniwersytecie
Berkeley i wysłałem podsumowanie swoich najważniejszych tez
dotyczących stresu do kilku naukowców, którzy byli moimi
intelektualnymi mentorami. Na tej liście znajdowali się:
Nikolaas Tinbergen, Raymond Dart, Carl Richter, Hans Selye,
Ernst Gellhorn, Paul MacLean oraz Paul Yakovlev. Posuwałem
się swoją ścieżką…
Wreszcie namierzyłem Yakovleva. Żył i miał się dobrze.
Jego laboratorium znajdowało się w piwnicy ciemnego,
ogromnego budynku, który należał, jak sądzę, do Narodowego
Instytutu Zdrowia. Recepcjonista skierował mnie do lekko
uchylonych drzwi. Kiedy wsunąłem głowę do środka,
zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem. Było tam mnóstwo półek,
a na nich słoje z zakonserwowanymi mózgami. Za biurkiem
siedział dość zabawny osobnik i przywoływał mnie do siebie.
Był to człowiek ponad osiemdziesięcioletni, niewielkiego
wzrostu, o spokojnym, delikatnym wyglądzie. Za tą
powierzchownością krył się energiczny charakter. Niebieskie
oczy Yakovleva błyszczały. Z prawdziwą radością poprosił
mnie, bym usiadł. Zaczął pytać o moje zainteresowania i był
naprawdę ciekaw, co spowodowało, że zdecydowałem się odbyć
tak długą podróż, by się z nim spotkać.
Opowiedziałem mu zatem o swoich zainteresowaniach
badawczych: instynkty, uzdrawianie ciała i umysłu, stres,
mechanizmy samoregulacji. Wysłuchawszy tego, podskoczył,
z podnieceniem ujął mnie za ramię i poprowadził od słoja do
słoja, objaśniając zróżnicowanie eksponatów. Wskazywał przy
tym podstawowe elementy mózgu. Wróciliśmy do biurka.
Yakovlev przysunął do siebie mikroskop i pokazywał mi próbki
niezwykle cienkich wycinków tkanki mózgowej. Jednocześnie
snuł opowieść. Wyobraziłem sobie, że podobnie czynił Darwin
w swoim laboratorium jakieś sto lat temu. Czułem tak silne
emocje, że ledwie mogłem powstrzymać się, by nie podskoczyć
do góry z okrzykiem „Tak!”. Wiedziałem, że znajduję się na
właściwej drodze. Opowieść Yakovleva umocniła moje
przekonanie: budowa naszych neuronów dowodzi, że jesteśmy
w swej istocie zwierzętami, i w tym stwierdzeniu nie ma
niczego złego.
Około pierwszej zjedliśmy kanapki z jajkiem, po czym mój
gospodarz narysował mi orientacyjny plan dalszej podróży – do
rolniczych terenów stanu Maryland. Miałem do pokonania
jakieś sześćdziesiąt kilometrów. Rysując, Yakovlev używał
kolorowych ołówków; z wielką precyzją nakreślił mapę
i podstawowe punkty orientacyjne. Powiedział, że jeżeli mi czas
pozwoli, mogę wrócić do niego pod koniec dnia.
Bez przeszkód dotarłem do celu. Paul MacLean przywitał
mnie uprzejmie, lecz bez tego wylewnego ciepła, którego
doświadczyłem od Yakovleva. Zadał mi jednak takie samo
pytanie – dlaczego zdecydowałem się jechać tak daleko, by go
spotkać. Pokrótce mu to wyjaśniłem. Spojrzał na mnie
z zaciekawieniem, a jednocześnie ojcowską troską. „To
wszystko jest bardzo ciekawe, młody człowieku – odrzekł – lecz
jak chcesz potwierdzić swoje teorie?”. Poczułem się nieco
zdeprymowany i zacząłem go pytać o trwające dwadzieścia lat
badania. W wyniku tych badań MacLean opracował teorię
trzech mózgów.
MacLean połączył w swojej teorii wiele prawidłowości,
które w badaniach neuroanatomicznych odkryli Yakovlev,
Nauta i Papez. Choć te podstawowe typy mózgu wykazują duże
zróżnicowanie strukturalne oraz chemiczne, pozostają
w ścisłym powiązaniu ze sobą. Funkcjonują jako zespolony
(potrójny) mózg. MacLean metodycznie wykazał, że anatomia
naszego układu nerwowego ewoluowała od form najbardziej
prymitywnych do najbardziej złożonych i wyrafinowanych,
podobnie jak nasze zachowania (co przewidział Darwin).
Wynikają z tego szczególnie istotne implikacje. Możemy nie
chcieć tego uznać, lecz ewolucyjne dziedzictwo naszych
przodków tkwi głęboko w naszym wnętrzu po dzień dzisiejszy
(zobacz rysunek 11.1) 206.
Carl G. Jung rozpoznawał potrzebę integracji
instynktownych warstw psychiki człowieka. Nazwał to
procesem indywiduacji. Uważał, że dzięki asymilacji tego, co
nazywał zbiorową nieświadomością, każdy człowiek porusza
się w kierunku pełni. Jung zdawał sobie sprawę, że
nieświadomość zbiorowa jest nie pojęciem abstrakcyjnym lub
symbolicznym, lecz raczej konkretnym bytem fizycznym
(biologicznym).
Cały organizm psychiczny ma związek z ciałem. Ciało może
być indywidualnie zróżnicowane. W swojej istocie jest jednak
charakterystyczne dla całego gatunku. Wszyscy ludzie mają
takie samo ciało (i umysł). Ciało człowieka w aspekcie
rozwojowym i strukturalnym ma elementy łączące je
z bezkręgowcami i pierwotniakami. Teoretycznie rzecz ujmując,
jest możliwe, by odsłaniać kolejne warstwy nieświadomości
zbiorowej, aż dotrzemy do psychiki robaka, a nawet ameby 207.
Rysunek 11.1 Podstawowe funkcje poszczególnych poziomów mózgu:
gadziego (pień mózgu), dawnego ssaków (układ limbiczny) oraz ssaków
naczelnych (kora nowa mózgu).

Mentor Junga, Freud, również mierzył się z implikacjami


naszego filogenetycznego dziedzictwa w pracy Das Ich und das
Es (Ego i id). Z rozbrajającą szczerością oraz bezwzględną
gotowością do konfrontacji z prawdą stwierdził:
Wraz z pojawieniem się pojęcia filogenezy powstają nowe problemy, od
których można próbować się uchylić […]. Nie na tym jednak polega ich
rozwiązanie. Należy podjąć wysiłek, nie bacząc na to, że może on obnażyć
nieadekwatny charakter obecnych ujęć ludzkiej psychiki.

Jasne jest, że Freud kwestionował w ten sposób zasadniczą


trafność założeń, na których opierała się jego teoria
psychoanalizy. Rozpoznał potrzebę zrozumienia naszych
zwierzęcych korzeni, by proces terapeutyczny mógł przebiegać
prawidłowo. Jednak nie wiedział, jak to zrobić. Punkt wyjścia
dali nam Yakovlev i MacLean.
MacLean, tak jak przed nim Yakovlev, podzielił mózg
ssaków na trzy odmiennie ustrukturalizowane warstwy.
Odpowiadały one w przybliżeniu mózgowi gadów, ssaków
dawnych i ssaków współczesnych. Uznał podwzgórze za
kluczowy element łączący te warstwy. Podwzgórze jest jak
kapitan, który stoi za sterem pnia mózgu i reguluje strumień
energii płynącej z układu autonomicznego. MacLean oraz Ernst
Gellhorn 208 nawiązali do wcześniejszej pracy Waltera R.
Hessa 209 (Hess otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie
medycyny wspólnie z portugalskim neurologiem Antóniem
Egasem Monizem). Twierdzili oni, że podwzgórze –
prymitywny organ wielkości ziarna grochu – kieruje
zachowaniem organizmu jako całości; wcześniej uważano, że
zadanie to należy do kory nowej mózgu. W kontroli naszych
zachowań uczestniczy wiele różnych części mózgu. Nie istnieje
jedno centrum zawiadujące. Mamy mózg nie złożony z trzech
oddzielnych części, lecz potrójny, zgodnie z terminologią
MacLeana. Uczony zaakcentował w ten sposób fakt, że te części
działają w sposób zintegrowany. A skoro mózg tworzą trzy
części (w rzeczywistości cztery, jeśli uwzględnimy także wodną
– homeostatyczną – część występującą także u ryb), nie lada
wyzwaniem jest funkcjonowanie jako jeden umysł –
jednocześnie ogranicza nas to i wyzwala.
TRZY MÓZGI, JEDEN UMYSŁ
Tendencja do ochrony terytorium istniejąca u gadów, tendencja do
opieki i życia rodzinnego istniejąca u wczesnych ssaków,
lingwistyczne i związane z myśleniem symbolicznym zdolności kory
mózgowej – czy pogłębią nasze potępienie czy też przyczynią się do
naszego zbawienia?

Jean Houston, The Possible Human

Popatrzmy na przekrój strzałkowy głowy. Zobaczymy wówczas


coś bardzo interesującego. Kora mózgu z jej częścią przednią –
korą przedczołową odpowiadającą za najbardziej złożone
funkcje ludzkiego zachowania oraz świadomości – zakręca
w kształcie litery U i styka się z najbardziej pierwotnymi
częściami: pniem mózgu, podwzgórzem i układem limbicznym.
Neurobiologia mówi nam, że jeśli dwie struktury mózgowe
sąsiadują ze sobą, oznacza to, że są powiązane funkcjonalnie.
Dzięki takiej bliskości sygnały elektrochemiczne mogą być
prawidłowo przekazywane.
Kartezjusz byłby zdumiony faktem, że najbardziej pierwotne
i najbardziej złożone części mózgu są tak sobie bliskie.
Następuje zetknięcie tego co ludzkie z tym, co jest spadkiem po
naszych zwierzęcych przodkach. Gdyby Kartezjusz miał
odpowiedzieć na pytanie o lokalizację struktur mózgowych
odpowiedzialnych za poszczególne funkcje, mógłby popaść
w jeszcze większe pomieszanie. Sąsiadujące ze sobą struktury
pnia mózgu, mózgu emocjonalnego oraz kory mózgowej muszą
znaleźć wspólny język, by mogła zachodzić komunikacja.
Można to porównać do próby połączenia superkomputera IBM
z tradycyjnymi liczydłami w chińskim sklepie spożywczym, tak
by pracowały jako całość. Jak to zrobić, by pierwotny mózg
jaszczurki oraz genialny mózg Einsteina mogły współistnieć
i komunikować się w spójny oraz harmonijny sposób? Co się
stanie, jeśli współistnienie instynktów, uczuć oraz rozumu
zostanie przerwane?
Phineas Gage, budowniczy linii kolejowej, jest pierwszym
opisanym przypadkiem człowieka, u którego komunikacja
między tymi strukturami uległa przerwaniu. W 1848 roku Gage
pracował przy budowie tunelu w pobliżu Burlington w stanie
Vermont. Podczas wysadzania skał metalowy pręt o długości
blisko metra niczym kula z pistoletu przebił jego czaszkę.
Otwór wlotowy znajdował się w pobliżu oczodołu, wylot – na
szczycie głowy. Ku zdumieniu wszystkich Gage, poza tym że
stracił oko, „w pełni wyzdrowiał”. Ale nie do końca… Od
strony intelektualnej funkcjonował normalnie. Natomiast
zranienie spowodowało zasadnicze zmiany jego osobowości.
Przed wypadkiem był osobą lubianą przez pracodawców
i pracowników. Po wypadku stał się samowolny, kapryśny,
niestabilny. Zaczęto go uważać za wulgarnego chama. Zabrakło
mu motywacji i nie był w stanie utrzymać się w pracy.
W dalszej części życia dryfował bez celu 210. Jego długoletni
znajomy stwierdził, że „obecny Gage nie ma nic wspólnego
z dawnym”. Doktor John Harlow, jego lekarz, zauważył: „Gage
utracił równowagę między zdolnościami intelektualnymi
a reakcjami instynktownymi”.
Przenieśmy się sto czterdzieści lat do przodu, by się
przyjrzeć Elliotowi, pacjentowi wybitnego neurologa António
Damásio 211. Elliot powoli się staczał, jego sytuacja osobista
i zawodowa ciągle się pogarszały. Nie był zdolny do utrzymania
pracy. Jego biznesowe przedsięwzięcia kończyły się
bankructwem. Przeżył też kilka rozwodów następujących
szybko jeden po drugim. W tej sytuacji zdecydował się prosić
o pomoc lekarza. Trafił do gabinetu Damásio, co stworzyło
okazję do przeprowadzenia gruntownych badań
neurologicznych. Elliot przeszedł szereg testów badających
wymiar poznawczy i intelektualny. Uzyskał prawidłowe wyniki
w standardowym teście osobowości. Nawet w teście mierzącym
rozwój moralny uzyskał dobre rezultaty i był w stanie
prawidłowo ustosunkować się do złożonych kwestii etycznych.
Jednak pod jakimś względem ten człowiek nie był „normalny”.
Sam o sobie mówił: „Ostatecznie wciąż nie wiem, co mam
robić”.
Myślał logicznie i rozstrzygał dylematy moralne, lecz nie
potrafił dokonywać właściwych wyborów ani postępować
zgodnie z nimi. Jego komputery moralne pracowały, ale nie
pracował kompas moralny.
W końcu Damásio stworzył testy, które pomogły wykryć
deficyty Elliota i dostarczyły wyjaśnienia, dlaczego jego życie
przyjęło tak katastrofalny obrót. Jeden z testów przypominał grę
w karty, w której strategie ryzyka i zysku wykluczały się. Kiedy
zachodziła potrzeba zmiany strategii wysokiego ryzyka (wysoki
zysk, ale i prawdopodobieństwo straty wszystkiego) na strategię
umiarkowanego ryzyka (umiarkowany zysk), Elliot nie był
w stanie tego zrobić, nie potrafił się tego nauczyć. Podobnie jak
w życiu popełniał poważny błąd: nie uczył się niczego na
podstawie swoich doświadczeń. Damásio przypuszczał, że jego
pacjent nie jest zdolny, by emocjonalnie doświadczać
konsekwencji swoich działań i decyzji.
Elliot potrafił doskonale rozumować, lecz nie wtedy, kiedy
stawał przed wyzwaniem. W rezultacie Damásio stwierdził, że
Elliot utracił zdolność odczuwania oraz troszczenia się. Dlatego
nie potrafił dokonywać właściwych ocen sytuacji i działać
zgodnie z tym rozpoznaniem. Był pozbawiony steru
emocjonalnego.
Damásio zastanawiał się nad tym, czy Elliot nie jest
odpowiednikiem Phineasa Gage’a. Harlow oraz Damásio, choć
dzieli ich ponad sto lat, przypuszczali, że ich pacjenci utracili
zdolność równoważenia instynktu oraz intelektu. Damásio oraz
jego żona Hannah nie ograniczyli się jedynie do snucia hipotez.
Podjęli wyprawę medyczną o charakterze archeologicznym.
Odnaleźli zachowaną czaszkę Gage’a na zakurzonych półkach
muzeum w Harvard Medical School. Ich działania
przypominały bardziej sceny z telewizyjnego kryminału niż
klasyczny akademicki eksperyment. Jednak udało im się
wypożyczyć przebitą czaszkę i poddać ją skomplikowanym
analizom z użyciem technik komputerowych. Te zaawansowane
techniki projekcyjne pozwoliły określić drogę, którą przebył
pręt w mózgu Gage’a, powodując nieodwracalne zmiany. Tych
dwoje badaczy stwierdziło, że w mózgu Gage’a i mózgu Elliota
zostały uszkodzone te same szlaki nerwowe. Zagadka była
wyjaśniona! Oddzielenie dróg nerwowych w mózgu, które łączą
obwody emocjonalne i rozum (ekstremalne w jednym
przypadku, a bardziej subtelne w drugim), spowodowało
poważne zaburzenia w funkcjonowaniu człowieka i wpłynęło na
jego sferę duchową – uczyniło z niego nicponia.
Mózg Gage’a oraz mózg Elliota przestały być potrójne, stały
się raczej trzyczęściowe, ponieważ zostały zerwane istotne
połączenia komunikacyjne czyniące z tego narządu koherentną
całość. Między płatami czołowymi a rejonem limbicznym
(obszar, w którym zaszła gwałtowna lobotomia w przypadku
Gage’a i w którym zostało zaburzone funkcjonowanie
w przypadku Elliota) znajduje się pofałdowana struktura zwana
zakrętem obręczy. Wymieniony rejon ma zasadnicze znaczenie
dla integracji uczuć oraz myśli 212. Mówiąc inaczej, jest to
struktura, która łączy pierwotne impulsy z o wiele bardziej
złożoną korą nową płatów mózgu. Zakręt obręczy i skojarzone
z nim struktury, takie jak wyspa, stanowią klucz do tego, co
można nazwać „w pełni uczłowieczonym zwierzęciem”.
Oznacza to bycie jednym umysłem, który przejawia się poprzez
trzy zintegrowane mózgi.
Gage i Elliot byli pozbawieni funkcjonalnego połączenia
pomiędzy ich instynktownymi oraz racjonalnymi mózgami.
Z tego powodu utracili w życiu kierunek. Bez instynktu
i rozumu, które niczym wątek i osnowa tworzą tkaninę mózgu,
nie mogli funkcjonować jako pełne ludzkie istoty.
Harlow pisał, że Gage ulega swoim instynktownym
kaprysom, „jednocześnie zwierzęcym i dziecięcym”. W 1879
roku neurolog David Ferrier dokonał eksperymentu, który rzuca
światło na to twierdzenie. Usunął on kilku małpom płaty
czołowe. Stwierdził, że po zabiegu „[…] zamiast przejawiać
ciekawość i – jak poprzednio – aktywnie badać otoczenie,
interesować się wszystkim, co się pojawia w polu obserwacji,
pozostawały apatyczne, przytępione i ospałe” 213.
Portugalski neurolog Egas Moniz nie wykonywał
doświadczeń na małpach. Przeprowadzał natomiast podobne
operacje – nazwane leukotomią przedczołową – na ludziach. Ta
procedura zapoczątkowała powstanie skandalicznej procedury
medycznej zwanej „psychochirurgią”. Skutki takiej operacji
były zazwyczaj zdecydowanie gorsze niż sama „choroba”.
Leukotomia przedczołowa nieodwracalnie zmieniła wiele osób
w zombi. Moniz, o czym pisałem, otrzymał Nagrodę Nobla za
swoje szalone, przerażające pseudonaukowe eksperymenty,
które z dziesiątek tysięcy pacjentów na całym świecie uczyniły
istoty bez własnej woli. Omawiana procedura stała się
najbardziej popularna w Stanach Zjednoczonych, gdzie Walter
Freeman (jak na ironię ojciec jednego z moich nauczycieli
akademickich, Waltera B. Freemana juniora) wprowadził
metodę nazwaną lobotomią przedczołową. Co dziwne, według
Freemana seniora „[…] leczenie jest tak proste, że może być
przeprowadzone w gabinecie każdego lekarza rodzinnego”.
Mówił on, że metoda ta polega na „[…] obezwładnieniu ich
(płatów czołowych) szokiem elektrycznym”. Następnie (trochę
jak u Phineasa Gage’a) „[…] należy wprowadzić szpikulec pod
fałdę powieki i do płata czołowego mózgu. Potem trzeba
wykonać poprzeczne nacięcia, przesuwając narzędzie z prawa
na lewo […]. Jest to łatwa rzecz, choć trudno na nią patrzeć”.
(Zwracam uwagę na słowa używane przez Freemana i na wybór
„narzędzia chirurgicznego” – szpikulca do kruszenia lodu).
Wydaje się niemożliwe, by uszkodzenie tych samych partii
mózgu powodowało różne skutki. Uszkodzenie mózgu
u Gage’a spowodowało zmianę osobowości, stał się on
„zarówno zwierzęciem, jak i dzieckiem”. Usunięcie przez
Ferriera małpom płatów czołowych sprawiło, że straciły one
ciekawość i chęć eksplorowania otoczenia. Natomiast u Elliota
– pacjenta Damásio – została całkowicie zlikwidowana
zdolność oceniania zdarzeń i dokonywania właściwych
wyborów.
Niestety, lobotomii poddano wiele tysięcy pacjentów.
(A wielu tysiącom innych zaszkodzono, ponieważ zapisywano
im leki takie jak thorazine i haloperidol. Życie emocjonalne tych
ludzi zostało skasowane).
Zwierzęce instynkty czynią z ludzi żywe istoty pełne siły
witalnej. Interesujące wydaje mi się to, że wiele osób
cierpiących na zespół nadpobudliwości ruchowej (attention-
deficit hyperactivity disorder, ADHD), jak również wielu
agresywnych przestępców wykazuje nadmierne pobudzenie
części mózgu związanej z instynktami, a jednocześnie
zahamowanie funkcji kory przedczołowej. W przypadku obu
grup nieprzystosowawcze zachowania mogą wynikać
z nieudanych prób zrównoważenia funkcji instynktów oraz kory
czołowej. Niestety, cena takiego impulsywnego, zaburzonego
działania bywa zgubna dla jednostki i dla społeczeństwa.
Należy pamiętać, że osoby, których wybuchy emocjonalne są
chroniczne, doświadczają istotnych ograniczeń. Choć nie są
pozbawione ludzkich uczuć, ich wybuchy mogą niszczyć relacje
prywatne i zawodowe. Osoby te nie potrafią wytworzyć
spójnego poczucia Ja.
Natomiast jednostki, które doświadczyły traumy, są
w jeszcze trudniejszej sytuacji. Z jednej strony są zalewane
przez natrętne emocje: przerażenie, wściekłość i wstyd,
z drugiej zaś odcięte od ugruntowania w postawie uczuciowo-
instynktownej. Dlatego nie mogą odnaleźć poczucia sensu i celu
w życiu ani nadać swoim działaniom właściwego kierunku.
Mogą to być nasi pacjenci, krewni, przyjaciele lub znajomi
schwytani w sidła stanów ekstremalnych. Bez końca krążą
między skrajnymi emocjami a stanem śpiączki (beznamiętności
i odcięcia). Nie potrafią użyć swojej inteligencji emocjonalnej.
Można powiedzieć, że mają syndrom Phineasa Gage’a.
PEŁNIA JAKO RÓWNOWAGA
Jako na górze, tak też na dole. Jako na dole, tak też na górze.

The Kybalion

Jesteśmy czymś więcej niż mówiącymi zwierzętami. Jesteśmy


istotami obdarzonymi zdolnością używania języka. Kwestią
otwartą pozostaje to, czy jesteśmy przez język ograniczeni czy
też jest on źródłem naszej wolności. Właściwe użycie języka lub
jego nadużywanie łączy się w znacznej mierze z naszym stylem
życia. Słowa jako takie mają małe znaczenie dla niemowlaka,
który czuje się źle. Język musi być uzupełniony przez opiekuna
bliskim, kojącym kontaktem fizycznym w postaci objęcia,
kołysania i delikatnych, nieartykułowanych dźwięków (np. aaa,
ooo). Na dziecko działają uspokajająco tonacja i brzmienie
głosu. Rosnąc, dzieci zaczynają rozumieć sens słów, choć wciąż
reagują na sposób ich wypowiadania.
Jednak słowa, by miały moc uzdrawiania, muszą być
osadzone we właściwym kontekście. Przypomnę tu historię
Eliana Gonzaleza – chłopca, który stał się pionkiem w zaciekłej
walce politycznej toczonej na Florydzie. Kuzyn Eliana,
kubański uchodźca mieszkający w Miami, w trosce o los
chłopca zawzięcie walczył z jego ojcem mieszkającym na
Kubie. Spór dotyczył tego, kto ma sprawować władzę
rodzicielską nad chłopcem. Ci dwaj mężczyźni, jak w dramacie
Bertolda Brechta Kaukaskie koło kredowe, ciągnęli
przerażonego chłopca każdy do siebie i niemal go rozrywali.
W końcu interweniował Sąd Najwyższy i zablokował wysiłki
gubernatora Florydy Jeba Busha próbującego zatrzymać Eliana
w Stanach Zjednoczonych. Bush chciał, by chłopiec stał się
„przykładem obywatela, który potwierdza słuszność polityki
USA wobec reżimu Fidela Castro”. Wyrokiem sądu ojciec
Eliana odzyskał nad nim pieczę.
Akcja odebrania Eliana jego kuzynom została przygotowana
przez FBI i była wspierana przez oddział Gwardii Narodowej.
Żołnierze ochraniali agentkę FBI przed rozsierdzonym tłumem,
który sprzeciwiał się odebraniu dziecka kuzynom i przekazaniu
go z powrotem ojcu. Kobieta przytulała chłopca. Jasne, że
niespodziewane i niechciane objęcie obcej osoby przeraziło i tak
już przestraszonego, zdezorientowanego i zbitego z tropu
chłopca. Wtedy jednak zdarzyło się coś godnego uwagi.
Agentka spokojnie powiedziała po hiszpańsku: „To, co się
dzieje, może cię przerażać, ale wkrótce będzie lepiej. Zabieram
cię, żebyś mógł się zobaczyć ze swoim tatą… Nie zabierzemy
cię z powrotem na Kubę (co było prawdą w tym właśnie
momencie)… Nie zostaniesz znowu umieszczony w łodzi (Elian
znalazł się w Miami w wyniku niebezpiecznej podróży łodzią
z Kuby). Jesteś z ludźmi, którzy się tobą opiekują i będą się
nadal opiekowali”.
Słowa te, jak się domyślam, były starannie przygotowane
przez psychiatrę dziecięcego, który znał historię oraz bieżącą
sytuację Eliana. Miały one zmniejszyć niepewność i przerażenie
chłopca. I zmniejszyły. Jednak same słowa nie byłyby
wystarczające. Znaczenie miały fizyczna obecność, ton głosu
oraz język ciała agentki FBI. Agentka wiedziała instynktownie
(lub dzięki odpowiedniemu przeszkoleniu), że powinna trzymać
chłopca tak mocno, by był bezpieczny, lecz jednocześnie tak
swobodnie, by nie czuł się uwięziony. Potrafiła zachować
równowagę wewnętrzną i właściwy kontakt wzrokowy
z chłopcem, oprócz tego delikatnie go kołysała. Dzięki temu
wysyłała spójne komunikaty do mózgu gadziego, układu
limbicznego i kory mózgowej. Połączenie tonu głosu
i umiejętnego trzymania zapobiegło pojawieniu się dodatkowej
traumy, chroniło delikatną psychikę Eliana. W rozdziale 8
pokazałem, że na tym właśnie polega dobra terapia traumy.
Formy tej terapii mogą się różnić, lecz jej istota i zasada
pozostają takie same jak w opisanym przykładzie.
Kilka lat temu byłem świadkiem innego zdarzenia, podczas
którego instynktowne użycie dotyku oraz uspokajających słów
pomogło uśmierzyć cierpienie. Znajdowałem się
w kopenhaskim mieszkaniu mojego przyjaciela Ingera Aggera.
Inger kierował pomocą psychologiczną i socjalną, której Unia
Europejska udzielała ludności cywilnej w okresie wojny w byłej
Jugosławii. Zetknął się przy tej okazji z ludobójstwem,
katastrofą humanitarną i traumatycznymi przeżyciami tysięcy
ludzi.
BBC World News pokazywała właśnie reportaż z Timoru
Wschodniego. Szalała tam pożoga wojenna. Na ekranie
widzieliśmy ludzi, którzy oszołomieni i zdezorientowani szli jak
automaty do obozu dla uchodźców. Przy wejściu do obozu
dyżurowała grupa portugalskich sióstr zakonnych ubranych
w białe habity.
Inger i ja od razu dostrzegliśmy, że czujne siostry
instynktownie kierowały uwagę na uchodźców, szczególnie zaś
na dzieci – najbardziej zdezorientowane i zszokowane. Siostra
stojąca z przodu poruszała się płynnie, choć nieinwazyjnie,
i wzięła w ramiona oszołomione dziecko. Strumienie łez
spływały po naszych twarzach, kiedy widzieliśmy, jak
zakonnice delikatnie obejmowały i kołysały w ramionach każde
dziecko. Prawdopodobnie jednocześnie szeptały coś do ucha
tych przerażonych istot. Wyobrażaliśmy sobie, że są to słowa
zbliżone do tych, które agentka FBI kierowała do Eliana. Jednak
komentator BBC, nie zwracając uwagi na ten obraz, stwierdził,
że „ci nieszczęśnicy będą przerażeni przez całe życie”.
Sugerował w ten sposób, że uchodźcy zostali nieodwracalnie
straumatyzowani. Komentator był w błędzie, nie zauważał
bowiem języka ciała zakonnic. Uchodźcy znajdowali się w tej
szczęśliwej sytuacji, że zostali otoczeni dobrocią tych pełnych
współczucia kobiet.
Oto jakości, które pomagają istotom ludzkim odtajać,
wychodzić z szoku i powracać do życia. Dzięki temu
poszkodowane osoby mogą wydobrzeć i poradzić sobie
z trudnym losem. Założyłem organizację non profit o nazwie
Foundation for Human Enrichment (Fundacja na Rzecz
Ludzkiego Rozwoju), której ochotnicy udzielali pomocy
ofiarom kataklizmów: tsunami w Azji Południowo-Wschodniej
oraz huraganów Katrina i Rita w Stanach Zjednoczonych.
Działania tych ochotników to jeszcze bardziej bezpośredni
i osobisty przykład opisanego typu wsparcia 214. W tym
wypadku ochotnicy łączyli fizyczny kontakt z osobami
poszkodowanymi z wypowiadaniem do nich najprostszych słów
we właściwym momencie. Pomagało to ludziom wydobyć się
z szoku i przerażenia, dzięki czemu mogli oni zachować
poczucie tożsamości i zaczynali proces radzenia sobie
z ogromnymi stratami, które ponieśli.
We wszystkich przytoczonych przypadkach zostały
zaspokojone potrzeby trzech poziomów ludzkiego mózgu:
potrzeba mózgu gadziego – rytmicznej stymulacji, potrzeba
układu limbicznego – związku emocjonalnego, oraz potrzeba
kory mózgowej – słyszenia logicznych, uspokajających słów.
W ten sposób otrzymujemy informację, że wszystko, co
czujemy w chwili obecnej, po prostu przeminie – niezależnie od
tego, jak jest trudne i przerażające.
Przykład przeciwny dotyczy wojny w Bejrucie toczonej
w 2006 roku przez Izrael i oddziały Hezbollahu. W telewizji
pokazywano straszne sceny – dziesiątki martwych,
okaleczonych ciał kobiet i dzieci wydobywanych ze
zbombardowanych domów w stolicy Libanu. Po tym reportażu
Condoleezza Rice, Sekretarz Stanu USA, zamiast przemówić
słowami współczucia i żalu, mówiła w sposób mechaniczny,
posługując się językiem prawnym. W ten sposób
skomplikowała i tak przerażającą sytuację. Swoim wyglądem
i tonem głosu wbiła metaforyczną szpilę i naruszyła korę
zakrętu obręczy u widzów. Podzieliła potrójny mózg na
opozycyjne względem siebie części (przypadek Phineasa
Gage’a). Jakaż szkoda! Zamiast tego mogłyby popłynąć
serdeczne słowa budzące nadzieję i deklarujące pomoc, choć
formy tej pomocy nie zostały jeszcze określone.
Wszystkie poprzednie rozdziały dotyczyły w pewnym
stopniu zjawiska instynktu. W tym rozdziale dokładnie
przedstawiłem ten fenomen.
CZĘŚĆ IV
Ciało, emocje i duchowość:
odzyskiwanie dobrostanu

Wierzę, że krew i ciało są mądrzejsze niż intelekt. Poniżej progu


świadomości w naszym ciele wre życie. Dzięki temu wiemy, że
jesteśmy istotami żyjącymi. Żyjemy w głębi duszy i w jedności
z pulsującym Kosmosem.
David H. Lawrence
ROZDZIAŁ 12
Ja połączone z ciałem

Ciało jest jak brzeg oceanu bytu.


Powiedzenie sufickie

P owróćmy do mojej osobistej historii – potrącenia przez


samochód. Rezultat tego zdarzenia mógłby być dla mnie
całkowicie niszczący, tymczasem przyczynił się do mojej
transformacji. Byłem niewątpliwie mocno przerażony,
zdezorientowany i w stanie dysocjacji. Uniknąłem jednak
strasznych następstw PTSD. Co mnie przed nimi uchroniło?
W metodzie uzdrawiania z traumy, którą opisuję w tej książce,
odwołuję się do pomocy sióstr bliźniaczek: połączenia
z ciałem oraz świadomości. Są one doskonałym narzędziem
rozwoju osobistego i samopoznania, a jednocześnie odgrywają
kluczową rolę w regulowaniu poziomu stresu i uzdrawianiu
z traumy. W tym miejscu pragnę zachęcić każdego, by
poważnie potraktował swoje ciało i dowiedział się więcej
o wysyłanych przez nie sygnałach. Ciało traktowane w sposób
otwarty może być waszym sojusznikiem w przetwarzaniu
intensywnych negatywnych i przykrych emocji. Dzięki niemu
poznacie, co to radość i dobre samopoczucie.
Połączenie z ciałem i świadomość są niezwykle istotne
w zapobieganiu traumie oraz w jej leczeniu. Dlatego
rozważmy, co to jest świadomość ciała i jak ją odczuwamy.
Zazwyczaj nie kierujemy świadomej uwagi na mnogość
wewnętrznych doznań cielesnych pojawiających się z chwili
na chwilę. Jednak język potoczny obfituje w określenia
dowodzące ich znaczenia. Wgryzamy się w problem
i przeżuwamy go. Są sprawy, których nie potrafimy przełknąć
albo strawić, a niektóre osoby przyprawiają nas o mdłości.
I oczywiście większość z nas doświadczała motyli w brzuchu.
Takie odczucia jak bycie nadętym, skrępowanym czy
sztywnym odzwierciedlają stan naszej świadomości i mają
znaczenie emocjonalne. Czasami możemy trzymać język za
zębami lub mogą nam się nie zamykać usta. Możemy czuć
przestrzeń w brzuchu i w piersi, a czasem może nam brakować
tchu z nadmiaru ekscytacji. Przekazy z mięśni i z trzewi są
niezwykle mocne.
Całe nasze doświadczenie jest zakorzenione w ciele. Można
powiedzieć, że pochodzi z ciała. Nasze myśli są prowadzone
przez doznania i emocje. Skąd jednak wiesz, że jesteś zły?
Lub skąd wiesz, że jesteś szczęśliwy? Ludzie zazwyczaj
przypisują emocjom przyczyny mentalne. Przykłady: czuję się
zły (smutny, podenerwowany itp.), ponieważ ona zrobiła to
(powiedziała coś, zapomniała coś zrobić itp.). Kiedy
nauczymy się skupiania na tym, co odbywa się w ciele tu
i teraz, zazwyczaj relacjonujemy: „Mój brzuch jest napięty”
lub „Czuję, że moja klatka piersiowa powiększyła się, a serce
jest odprężone i otwarte”. Te doznania fizyczne nie tylko
informują nas o tym, co czujemy, lecz także podpowiadają, jak
możemy poradzić sobie z trudnymi emocjami. Informują nas
także, że jesteśmy żywymi i realnymi istotami.

Wszystkie nasze doświadczenia (nawet te pochodzące


z życia płodowego) – wszystkie stresy, zranienia i traumy,
wszystkie doznane radości, każde poczucie bezpieczeństwa
i bycia obdarowanym łaską – zmieniają kształt naszego ciała.
Czasami te zmiany są bardzo widoczne: uniesione ramiona,
sztywny kręgosłup, odpadnięte barki czy zapadnięta klatka
piersiowa. Czasami subtelne: niewielka asymetria barków,
nieznaczne skręcenie ciała w jedną stronę, ręce lub nogi, które
wydają się zbyt małe w stosunku do tułowia, cofnięta
miednica, nierówne zabarwienie skóry dowodzące
wychłodzenia lub przegrzania. Wszystkie te doświadczenia są
podstawą tego, kim jesteśmy. I punktem wyjścia do tego, kim
się staniemy.
Informacje z otoczenia zewnętrznego przyjmujemy za
pomocą wzroku, słuchu, dotyku, smaku oraz węchu.
Większość z nas korzysta głównie z dwóch pierwszych
zmysłów. Lecz niezbędne informacje napływają wszystkimi
pięcioma kanałami. Niezliczone informacje z naszego
środowiska wewnętrznego, z naszych wewnętrznych organów
zmysłowych, są równie ważne, a może nawet ważniejsze.
Otrzymujemy je z mięśni, ze stawów, z receptorów grawitacji
i trzewi (zobacz dyskusję na temat SIBAM w rozdziale 7).
Jeżeli bylibyśmy pozbawieni tych introceptywnych
informacji, moglibyśmy się poczuć całkowicie zagubieni,
nawet bardziej niż ktoś jednocześnie niesłyszący
i ociemniały 215.

Bez tych wewnętrznych informacji nie bylibyśmy w stanie


chodzić po ziemi, rozpoznawać swoich emocji i potrzeb.
Nasza relacja z innymi ludźmi jest także całkowicie
uwarunkowana wymianą informacji sensorycznych, zarówno
zewnętrznych, jak i wewnętrznych. Patrzymy, dotykamy,
mówimy i dzięki rezonansowi doznań poznajemy siebie oraz
innych. Kiedy ten złożony proces przebiega harmonijnie,
pojawia się poczucie przynależności oraz dobrostanu. Jeżeli
zostalibyśmy pozbawieni dostępu do odczuć i doznań
cielesnych, nasza egzystencja stałaby się jednowymiarowa.
Nasze życie fizyczne i uczuciowe, od najbardziej pierwotnych
pragnień poczynając, na najbardziej wysublimowanej
twórczości kończąc, zależy od naszego połączenia z ciałem.
Chociaż moja książka ma raczej charakter teoretyczny
i dydaktyczny, zapraszam Cię, Czytelniku, do odbycia kilku
krótkich spotkań ze świadomością. Chciałbym, żebyś nawiązał
osobisty kontakt z wrodzoną zdolnością swojego ciała do
odczuwania, zdrowienia i samopoznania.
PODSTAWOWE ĆWICZENIE ŚWIADOMOŚCI

Spójrz na swoją prawą rękę. Ustaw ją tak, by wnętrze dłoni


było skierowane ku tobie. Patrz na nią. Teraz zaciśnij dłoń
w pięść. Przyglądaj się przebiegowi ruchu i zauważ moment,
w którym ruch się zakończy. Otwórz dłoń, cały czas patrząc na
nią. Zamknij oczy i odbieraj wrażenia napływające z otwartej
dłoni. Powoli ponownie zaciśnij dłoń w pięść i jeszcze raz ją
otwórz. Z zamkniętymi oczyma skoncentruj uwagę na
powtarzających się ruchach. Zauważ, w jaki sposób zmienia
się twoja świadomość, kiedy zachowujesz uważność na
doznania związane z tą prostą aktywnością ciała.
To ćwiczenie może się wydać banalne. Jednak utrzymanie
rzeczywistej uwagi na ciele bez rozpraszania się to wyczyn.
Zrobienie tego ćwiczenia przynosi liczne korzyści. Zazwyczaj
identyfikujemy się z własnymi myślami do tego stopnia, że
mylimy je z rzeczywistością. Wydaje się nam, że jesteśmy
swoimi myślami. W trakcie tego ćwiczenia odkrywasz, na
czym polega różnica między wizualnym obrazem ciała
a rzeczywistym introceptywnym doświadczeniem.
Świadomość ciała pozwala stworzyć pewien dystans
w stosunku do naszych negatywnych emocji i naszego
systemu przekonań. Jednocześnie pomaga nawiązać kontakt
z poczuciem dobrostanu. Odkrywając, że nie jesteśmy po
prostu własnymi myślami ani wyobrażeniami, rozpoczynamy
podróż w kierunku stawania się pełnymi, żyjącymi,
uczestniczącymi, czującymi istotami połączonymi ze swoim
ciałem.

NA POCZĄTKU

Zacznę od krótkich rozważań poświęconych historii


doświadczenia gatunku ludzkiego z ucieleśnieniem
i świadomością. Jest to w pewnym stopniu analiza
spekulatywna. Jednak podejmuję się jej w nadziei, że w ten
sposób lepiej zilustruję, jak przez wieki zmieniało się
postrzeganie tych dwóch ważnych pojęć i pogłębianie wiedzy
o nich.

W wymiarze biologicznym stopniowo rozwijaliśmy


sprawność ciała, która umożliwiała nam chronienie siebie,
polowanie i obronę przed atakiem. Ten instynktowny – że tak
go nazwę – system działania został stworzony, by umożliwić
szybką reakcję w niebezpiecznej sytuacji. Na przykład, gdy
człowiek natknął się na węża lub tygrysa, reagował
natychmiast; bez namysłu uciekał, walczył lub nieruchomiał.
Dla naszych najwcześniejszych przodków pozostawanie
w fizycznej gotowości było warunkiem przetrwania: obecność
tu i teraz, w każdym momencie i każdego dnia. Byli gotowi do
błyskawicznej i skutecznej reakcji na miniślad nieznanego
zapachu lub dźwięk łamiącej się gałązki. W uproszczeniu
powiem, że musieli reagować z poziomu trzewi. Bez tego by
nie przeżyli. Pozostaje kwestią otwartą, do jakiego stopnia byli
oni świadomi tych instynktownych reakcji.

Instynkt, u swoich podstaw, jest przymusem działania.


Powoduje ruch ciała albo zmianę jego postawy, mające nas
przygotować do tego działania. A działaniem kierują doznania
fizyczne. Dlatego stanowią one źródło wiedzy o naszym
instynktownym Ja.

Pojawienie się narzędzi i stworzenie pierwszych symboli


oraz powstanie pierwotnego języka pozwoliły naszym
przodkom na porozumiewanie się. Mogli się oni wymieniać
informacjami choćby na temat tego, które wzorce działania są
skuteczne, a które nie. W wyniku tego następowało
doskonalenie zachowań zbiorowych. Następnie plemiona
pierwotne zaczęły rozwijać sztukę i taniec oraz umiejętność
snucia opowieści. To sprzyjało kształtowaniu się refleksyjnej
samoświadomości. Malarstwo naskalne oraz inne artefakty
świadczą o stałej ewolucji ludzkiej świadomości. Pogłębiało
się samopoznanie, rozwijało myślenie abstrakcyjne,
stworzyliśmy pismo…

Kiedy jednostki zaczęły się łączyć w większe zbiorowości,


zmalała potrzeba nieustannej czujności, śledzenia tego, co
dzieje się w najbliższym otoczeniu. Świadomość doznań
cielesnych zaczęła pełnić funkcję społeczną. Nazywamy to
dziś inteligencją społeczną i emocjonalną. Przetrwanie
przestało zależeć od tego, czy ktoś był zdolny do walki,
ucieczki lub znieruchomienia. Struktura społeczeństwa
stawała się stopniowo coraz bardziej złożona, a to oznaczało
nabywanie umiejętności poruszania się w obrębie hierarchii
grupowych. Język ciała doskonalił się i bogacił. Umiejętność
odczytywania go otworzyła drogę do kontrolowania impulsów.
Wraz z nastaniem epoki rozumu, czyli oświecenia,
w połowie siedemnastego wieku na piedestał wyniesiono
postawę racjonalną. Racjonalizm stał się obowiązującą normą
i spowodował oddzielenie człowieka od jego cielesnych
korzeni. Instynkt oraz popędy (np. popęd seksualny)
traktowano jako coś wstydliwego. Do pogłębiania się
rozdźwięku między umysłem a ciałem przyczyniła się także
ekspansywna działalność Kościoła. Ostatecznie dominacja
umysłu racjonalnego znalazła zwieńczenie w postaci słynnego
zdania Kartezjusza: „Myślę, więc jestem”. Stało się ono
hasłem ludzi nowoczesnych. W tym okresie instynkty
oddzielono od całości ludzkiego bytu. Pozostały jednak
w ukryciu, gotowe zapłonąć na nowo, połączyć ciało i umysł
w skutecznym, skoordynowanym działaniu. Jeżeli na przykład
zabłądzimy w dzikim, nieznanym terenie, do głosu dojdą
instynkty nakazujące zdobywanie pokarmu, znalezienie
schronienia i uciekanie przed niebezpieczeństwem. (Jeżeli nie
dojdą, z pewnością umrzemy). Wszystkie zasoby intelektu
zostaną im podporządkowane. Trzask gałązki, dziwny zapach,
przelotny cień wywołają u nas stan podwyższonej gotowości.
Gałęzie, liście i błoto staną się cennymi materiałami do
budowy szałasu. Kiedy pojawia się groźba śmierci,
rozmyślanie na nic się nie zda. Bezcenne natomiast staje się
zaangażowanie ciała w działanie tu i teraz.

Na co dzień silne instynkty służące przetrwaniu wydają się


bezużyteczne. Co więcej, często mogą się okazać szkodliwe.
Wydatkujemy ogromne ilości energii, by powstrzymywać
choćby instynktowne wybuchy emocji. Na przykład, szef
pominął nas i awansował pracownika mniej doświadczonego
niż my. Postrzegamy to jako zagrożenie, więc momentalnie
wypełnia nas wściekłość, sekundy dzielą nas od wybuchu.
Natychmiast wpychamy ją głęboko w ciało. Dzieje się to tak
szybko, że niekiedy nie jesteśmy w stanie jej odczuć.
Skumulowanym rezultatem tego rodzaju represjonowania
silnych uczuć stają się: ból pleców, ból głowy, wysokie
ciśnienie krwi, choroby serca oraz zaburzenia gastryczne.
Życie obecnie w niewielkim stopniu jest uzależnione od
podstawowych instynktów. Nasze zdrowie fizyczne
i psychiczne zależą raczej od rozważnego i powściągliwego
stosunku do tych naturalnych sił. Jednak pierwotny plan
instynktownej organizacji naszego ciała nie stracił aktualności.
Z powodu tego dziedzicznego przekazu czujemy się
rzeczywiście żywi tylko wtedy, kiedy w pełni
wykorzystujemy swoje instynkty. Jednak, co jest frustrujące,
życie rzadko nam na to pozwala. Kiedy musimy działać,
reakcja typu walcz lub uciekaj rzadko bywa trafnym wyborem
w kontekście społecznym. Zostajemy potępieni: i jeśli
podejmiemy działanie, i jeśli powstrzymamy się od niego.
Nie mogąc odczuć swojej instynktownej siły witalnej, nie
zaspokajamy pewnych pragnień. Skupiają się one wokół
instynktu zachowania życia (ochrony przed zagrożeniem) oraz
instynktu zachowania gatunku (seks). Jeśli nie trafiają się nam
sytuacje, w których moglibyśmy użyć tych instynktów,
stwarzamy je sobie. Na przykład skaczemy na bungee albo
angażujemy się w nieodpowiednie i niebezpieczne związki
seksualne. W większości wypadków myślenie zastępuje nam
działanie instynktowne. Wkładamy dużo energii w kontakt ze
swoimi myślami i często mylimy je z rzeczywistością. Błędnie
sądzimy, podobnie jak czynił to Kartezjusz, że jesteśmy
swoimi myślami. Niestety, myśli są jedynie surogatem
rzeczywistego doświadczenia witalności, bycia autentycznie
żywą osobą. Kiedy myśli są oderwane od uczuć, powstają
liczne iluzje, fantazje, dywagacje i niepotrzebne zmartwienia.
Tego rodzaju przymus powtarzania nie jest czymś
zaskakującym. Wynika z uporczywej tendencji do szukania
zagrożenia. Była ona uzasadniona u naszych przodków,
ponieważ ich życie nie toczyło się tak spokojnie jak nasze.
Obecnie jest tylko przejawem naszego osądzającego
i negatywnie nastawionego superego. Pamiętajmy, że kiedy
nasze doznania cielesne i nasze uczucia są jednoznaczne,
łatwe do nazwania, zmniejsza się napięcie. Rosną natomiast
kreatywność i poczucie sensu życia.
Poeta David Budbill, który lubił pracować w swoim
ogrodzie w stanie Vermont, wyraża prawdę o ludzkiej
kondycji w trafnych strofach This Shining Moment in the Now
(Ta świetlista chwila):
Kiedy każdego dnia, w każdej chwili jestem całym ciałem, a nie umysłem.
Kiedy jestem cielesny, pełny i kompletny, w tym świecie z ptakami,
jeleniami, niebem, wiatrem i drzewami… ta świetlista chwila przychodzi
wolna od myślowych utrapień 216.

W innym ogrodzie młoda kobieta powiedziała podczas


seminarium poświęconemu seksualności: „Czuję, że
najważniejszą rzeczą jest być tutaj, w moim ciele, razem
z moim mężem, a nie w mojej głowie”.

David Budbill uwolnił się od tyranii swojego umysłu dzięki


systematycznej pracy w ogrodzie. Wielu mieszkańców miast
regularnie biega, by powstrzymać swój umysł. Ulga okazuje
się chwilowa, a nadmierny wysiłek staje się sposobem
unikania przykrych uczuć i doznań.
Wszyscy rozmyślamy o swoich nierozwiązanych
problemach niezależnie od tego, czy to nam pomaga czy nie.
Niepotrzebne cierpienie wywołane przez powtarzające się
przykre myśli jest dobrze znane osobom praktykującym
medytację, buddystom lub taoistom oraz przedstawicielom
innych tradycji duchowych. Chęć ulżenia w cierpieniu,
którego źródłem są negatywne wzorce myślowe, przyczyniła
się do powstania różnorodnych terapii poznawczo-
behawioralnych. Rozwiązanie jest wspólne dla wszystkich:
należy powstrzymać napór tych myśli, zanim zatrują one ciało.
Metod powstrzymywania stworzono wiele, nie wszystkie są
jednak dostatecznie dostępne lub zadowalająco skuteczne.
Niekiedy lepiej działają te, które pomagają nam w sposób
bezpośredni powrócić do ciała. Budbill odkrył, że kiedy
w pełni zaangażuje ciało w jakąś celową aktywność, jego
umysł osiąga stan spokoju, a on z chwili na chwilę doświadcza
bycia żywą istotą. Zamiast się martwić lub smucić, otwierał
się z wdzięcznością na „tę świetlistą chwilę” i doceniał
doświadczenie bycia tu i teraz.
Nasi przodkowie znali tylko jedną grę – grę w przeżycie.
Utrzymywała ich ona w stanie ciągłej gotowości do
konfrontacji z zagrożeniami. Uruchamiała też działanie
instynktów ochronnych. Te same instynkty są aktywne w nas
i powodują tendencję do reagowania tak, jakby stale czyhało
na nas jakieś niebezpieczeństwo. Mamy jednak możliwość
rozpoznania tego, przyjęcia pozycji obserwatora i oswojenia
owych potężnych instynktów. W ten sposób unikamy
konieczności podążania w wytyczonym przez nie kierunku.
Świadomy stosunek do nich ożywia nas i powoduje, że
aktywnie zmierzamy do zrealizowania rzeczywistych potrzeb.
Ten proces formuje podstawę refleksyjnej samoświadomości.
Dociera do nas, że nie musimy reagować automatycznie na
impulsy wysyłane przez popędy (nie musimy również ich
wypierać), lecz możemy uważnie je badać. Kiedy jesteśmy
połączeni z ciałem, oznacza to, że prowadzą nas instynkty,
ale my mamy tego świadomość. Dostrzegamy je i nie
oddzielamy się od nich ani nie podążamy kompulsywnie za
nimi.
Dzięki temu możemy, wolni od ruminacji, żyć w czasie
teraźniejszym. To trudne zadanie, niemniej warto próbować.
Świat wokół nas się nie zmieni: zdarzają się w nim złe rzeczy,
niebezpieczeństwo może wyrosnąć tuż przed nami. Jeżeli
potrafimy być w pełni obecni, doświadczamy w tym właśnie
świecie więcej przyjemności. Doznajemy stanów
zachwycenia, którego intensywność trudno sobie wyobrazić.
Połączenie z ciałem stanowi osobową ewolucyjną
odpowiedź na tyranię tworzoną przez jazgotliwy „małpi
umysł”. Ta integracja, paradoksalnie, pozwala na połączenie
instynktów z rozumem. Pojawia się wtedy możliwość
radosnego, swobodnego i płynnego uczestniczenia w życiu 217.
Połączenie z ciałem oznacza nabycie umiejętności
odczuwania doznań fizycznych i nieskrępowanego
przepływu przez ciało energii życiowej. W tym procesie
zostają zjednoczone ciało i umysł, myśli i uczucia, psychika
i duch. Tworzą one integralną jedność naszych doświadczeń.
Dzięki połączeniu z ciałem mamy dostęp do wyjątkowej
ścieżki, która prowadzi nas w kierunku naszych najgłębszych,
mrocznych, pierwotnych instynktów. Przywołujemy je na
poziom świadomy i obserwujemy ich taniec w świetle dnia.
Pojawia się wrażenie, jakbyśmy poznawali siebie po raz
pierwszy w sposób wnoszący do naszego życia barwę, smak,
witalność i kreatywność.
Noblista Thomas Stearns Eliot trafnie uchwycił paradoksy
rozwiniętej świadomości w czwartej części poematu Cztery
kwartety zatytułowanej Little Gidding:
Nie możemy zatrzymać się w naszej podróży.
Jej kres znajduje się tam, skąd wyruszaliśmy.
Gdy tu dotrzemy, czujemy,
jakbyśmy byli w tym miejscu po raz pierwszy.

POŁĄCZENIE Z CIAŁEM I TWÓRCZOŚĆ

Albert Einstein myślał obrazami. Jego teorie stanowią


odzwierciedlenie tego procesu, podobnie jak sformułowane
przezeń metaforyczne powiedzenia. Na przykład teoria
względności była ilustrowana obrazami wind i pociągów
zmierzających w przeciwnych kierunkach.
Einstein myślał także za pomocą ciała. W autobiografii
wyznał, że pewne jego największe odkrycia były
antycypowane przez ciało – pojawiały się wibracje, swędzenie
i inne wyraźne doznania fizyczne. Te doznania, w sposób
tajemniczy dla niego samego, przekształcały się w obrazy
i dawały wgląd wiodący do największych odkryć.
Po śmierci tego genialnego naukowca jego mózg poddano
badaniom medycznym. Od mózgu przeciętnego człowieka
różnił się on jedynie wielkością i strukturą płatów
ciemieniowych. Ten obszar kory mózgowej odpowiada za
proces integrowania napływających z ciała informacji
dotyczących orientacji w przestrzeni i czasie 218.
Znam szczególną historię dotyczącą tego wielkiego
człowieka. Pewien dziennikarz zapytał go, jakie będzie jego
zdaniem następne przełomowe odkrycie naukowe. Einstein
chwilę pomyślał i odpowiedział: „Potwierdzenie, że
wszechświat w swej istocie jest przyjazny”. Według mnie miał
on na myśli nie to, że w życiu nigdy nie zamanifestuje się ból
czy cierpienie, lecz to, że świat jest wspaniały i fascynujący.
Taka odpowiedź wypływała z zachwytu, który budził
w wielkim uczonym świat wewnętrzny jego ciała.

Tybetański lama doktor Tsamp Ngawang twierdzi, że


„Ciało jest mandalą. Jeżeli wglądasz w nią, staje się
niewyczerpanym źródłem odkryć”.
Nie sugeruję, że Einstein był osobą w pełni połączoną
z ciałem, choć mam powody, by tak sądzić. Dzięki
odczuwaniu impulsów z ciała mógł sięgać myślą poza sztywne
schematy. Z pewnością to właśnie charakteryzuje geniuszy.
Dokonywanie wielkich odkryć intelektualnych i bycie
otwartym na doznania cielesne nie wykluczają się wzajemnie.
W ten sposób człowiek wykorzystuje swój potencjał i staje się
całością. Łączy zwierzęce doznania cielesne z efektami pracy
rozumu. Friedrich Nietzsche wyraził to następująco: „Ciałem
jestem na wskroś i niczym ponadto; zaś dusza jest tylko
słowem na coś do ciała należącego”. Amerykański poeta
Ralph Waldo Emerson stwierdził natomiast: „Rzeczywistość,
która znajduje się za nami, i rzeczywistość, która rozciąga się
przed nami, ma małe znaczenie w porównaniu z tym, co leży
w nas”.
Eugene Gendlin jako psycholog zauważył: „Brama wiodąca
do autentycznego przeżywania naszego życia znajduje się
w centrum naszego zwyczajnego ciała”. Jednak to zwyczajne
jest jednocześnie nadzwyczajne. Tybetański system
relaksacyjno-leczniczy kum nye naucza, że „choć przestrzeń
na zewnątrz ciała jest rozległa, to jest ona jednocześnie
ograniczona. Natomiast przestrzeń wewnętrzna ciała jest
nieskończona”. Zastosowanie tej prawdy w buddyzmie
tantrycznym wywołuje przebudzenie podziwu i zachwytu, co
z kolei prowadzi do oświecenia 219. Tego rodzaju podejście nie
jest charakterystyczne tylko dla Wschodu. Doktor Daniel
Brown z Wydziału Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego
Harvarda zauważył, że „[…] skupienie uwagi pomaga
kultywować pewien rodzaj wewnętrznej świadomości ciała. Ta
świadomość stanowi podstawę praktyk duchowych”.
Angielski psychiatra Ronald D. Laing sądzi podobnie: „Bez
uwzględnienia świata wewnętrznego świat zewnętrzny traci
swoje znaczenie. Natomiast bez świata zewnętrznego świat
wewnętrzny traci swoją substancjalność”.

Każdy z nas doświadczył zapewne sytuacji, że wiedział coś


intuicyjnie, jakby ta wiedza płynęła z jakiegoś miejsca w jego
wnętrzu. Wiemy, że coś jest właściwe, choć to przeczy logice.
Jeśli nie podążamy za tym wewnętrznym przekonaniem,
często ma to przykre konsekwencje. Ten rodzaj wiedzy lub
przeczuć nazywamy intuicją. Uważam, że intuicja pochodzi
z płynnego połączenia instynktownych reakcji cielesnych
z myślami, obrazami wewnętrznymi i wrażeniami
zmysłowymi. W jaki sposób działa intuicja, czyli holistyczne
„myślenie”, pozostaje tajemnicą. Doktor Radżan Sankaran,
lekarz homeopata, wyjaśnia to następująco: „Doznania są
punktem łączącym ciało z umysłem. Punktem, w którym
zjawiska fizyczne i mentalne są wyrażane w tym samym
języku. Zanikają tam bowiem granice między nimi. Można
wówczas uchwycić to, co jest prawdziwe dla istoty
człowieka”. Taka właśnie jest natura intuicji.

Myślenie intuicyjne stanowi przykład procesu


przebiegającego z dołu do góry. Natomiast przytoczone przeze
mnie twierdzenie Kartezjusza „Myślę, więc jestem” dotyczy
procesu przebiegającego z góry na dół. Ten pierwszy rodzaj
procesów wywiera większy wpływ na nasze postrzeganie
świata. Ta prawidłowość wynika stąd, że pierwotnie jesteśmy
stworzeniami poruszającymi się. Umysł, który obserwuje,
postrzega i myśli, angażujemy wtórnie. Myślimy, ponieważ
jesteśmy; nie dlatego zaś jesteśmy, ponieważ myślimy.
Wyobraźmy sobie, że w pubie Kartezjusz zapytany przez
barmana, czy chce zamówić następne piwo, odpowiedziałby:
„Nie myślę o tym”. Czy taka odpowiedź oznaczałaby, że
Kartezjusz zniknął? Twierdzenie francuskiego filozofa można
przeformułować następująco (żeby mówiło o procesie
przebiegającym z dołu do góry): „Odbieram wrażenia,
działam, odczuwam, postrzegam, reaguję, myślę, rozumuję –
dlatego wiem, że jestem”.
Zakłada się, że zmiana psychiczna następuje przede
wszystkim dzięki wglądowi i zrozumieniu lub z powodu
zmian w zachowaniu. Jednak badanie procesów mentalnych
ma ograniczoną wartość, jeśli idzie o pomaganie w uwalnianiu
się od traumy. Osoby straumatyzowane przez całe lata nie
mogą sobie poradzić z objawami głębokiego stresu. Trwałej
zmiany nie powoduje proces przebiegający z góry na dół (to
znaczy nie zaczyna się ona od naszych racjonalnych myśli,
racjonalnych spostrzeżeń ani od wyboru zdyscyplinowanych
form zachowania). Powoduje ją przede wszystkim proces
przebiegający z dołu do góry. Uczymy się najpierw
koncentrowania świadomości na doznaniach fizycznych oraz
fizjologicznych, co wpływa na naszą percepcję i podejmowane
decyzje. Najskuteczniejsze jest powiązanie obu rodzajów
procesów. Jako istoty czujące mamy zdolność równoważenia
instynktów z rozumem. Ten harmonijny związek daje
prawdziwą żywotność, zapewnia przepływ energii oraz
umożliwia nam samookreślenie.
TRAUMA I ZERWANIE ZWIĄZKU Z CIAŁEM
Osoby, które doświadczyły traumy, stają się odcieleśnione
i jakby wypatroszone. Są przytłoczone przez doznania cielesne
i jednocześnie zamykają się na nie. Nie rozróżniają swoich
doznań ani nie potrafią podejmować sensownych działań. Ich
doznania ulegają stłumieniu, stają się chaotyczne. Człowiek
przytłoczony przez silne doznania nie potrafi rozróżniać ich
odcieni i na ogół reaguje nadmiarowo. Z drugiej strony, kiedy
człowiek zamyka się na doznania, drętwieje i popada
w inercję. Nawyk reagowania zamieraniem, który jest
wynikiem traumy, wywołuje spowolnienie reakcji. Z tego
powodu w sytuacjach zagrażających taki człowiek może
wielokrotnie doznawać urazów. Ponadto może ranić sam
siebie, by cokolwiek poczuć.
W poruszającym filmie Pawnbroker (Lombardzista) z 1965
roku Rod Steiger gra Sola Nazermana, emocjonalnie
martwego Żyda, który przeżył Holokaust. Nazerman, mimo
uprzedzeń, obdarzył ciepłymi uczuciami młodego czarnego
mężczyznę, który u niego pracował. W końcowej scenie filmu
ten mężczyzna zostaje zabity. Nazerman, aby coś poczuć,
przebija swoją dłoń bolcem, na który nadziewane są rachunki.
Jednak nie czuje niczego! 220

Zawężenie doznań zniekształca nasze uczucia, pozbawia je


subtelności i odcieni. Na tym właśnie polega
niewypowiedziane cierpienie powodowane przez traumę. Aby
nawiązywać bliskie relacje z innymi ludźmi oraz czuć, że
jesteśmy witalnymi, żywymi istotami, musimy rozróżniać te
uczuciowe subtelności. Niestety, oddzielenie od ciała
charakteryzuje nie tylko osoby, które doświadczyły traumy.
Występuje ono, choć w mniej dramatycznej formie,
u większości mieszkańców Zachodu. Tradycje duchowe
Wschodu nie uważają podstawowych instynktów za coś, co
należy wyeliminować, lecz raczej uznają je za źródło
przemiany wewnętrznej. W książce opisującej medytację
vipassany czytamy, że celem tej praktyki jest: „[…]
oczyszczenie umysłu z nieszlachetnych instynktów. Dzięki
temu człowiek zaczyna przejawiać prawdziwe jakości
ludzkiego ducha: uniwersalne współczucie, dobroć,
skromność, miłość, bezstronność” 221. Moim zdaniem
autorowi tekstu chodzi o to, że rozwój duchowy polega na
uszlachetnianiu instynktów. Istota połączenia z ciałem polega
nie na odrzucaniu ciała, lecz na pełnym przeżywaniu
instynktów. Jednocześnie należy poddać kontroli ich
pierwotną, surową energię. W ten sposób nasze doświadczenia
stają się bardziej subtelne. W Księdze Hioba napisano: „[…]
i w ciele moim oglądać będę Boga mego”.
Mamy kłopoty z odczuwaniem własnego wnętrza,
ponieważ pragniemy przede wszystkim mocnej stymulacji
zewnętrznej. Szukamy podniecenia, intensywnego wysiłku,
narkotyków i przeciążenia sensorycznego. W obecnych
czasach trudno o film, który nie byłby przepełniony efektami
specjalnymi, scenami pościgów, wypadków samochodowych
i bójek. Nasza kultura nie stwarza odpowiednich warunków do
odczuwania subtelnego życia ciała. Wytworzył się w nas
nawyk uczestniczenia w niekończącym się spektaklu różnych
form przemocy, horrorów i ostrych, wibrujących dźwięków.
Filmy, w których dominują dialogi i w których ważne są
niuanse uczuć, nie cieszą się zbytnią popularnością. Zamiast
tego w sposób ciągły jesteśmy bombardowani mieszanką
oderwanych, niespójnych i pozbawionych znaczenia obrazów
lub też dostarcza się nam sentymentalnej papki zamiast
rzeczywistej strawy duchowej. Takie są minusy
współczesności. Wolne chwile spędzamy w internecie, na
czatach, zastępując realne kontakty międzyludzkie kontaktami
wirtualnymi. Nie jestem przeciwnikiem przyjemnego
spędzania czasu. Doceniam postęp technologiczny.
Stwierdzam po prostu, że media odzwierciedlają nasz stan
wewnętrzny: zanik wrażliwości i zdolności odczuwania.
Nadmierna stymulacja przez środki masowego przekazu stała
się wręcz plagą. Jesteśmy od niej uzależnieni.
Ponieważ utraciliśmy połączenie z ciałem, nasze
podstawowe instynkty – przetrwania i prokreacji – uległy
wypaczeniu. Mężczyzn oddzielonych od ciała podniecają
obrazy nagich kobiet. W zapomnienie poszły flirt, gra miłosna,
radość fizycznego spełnienia, budowanie bliskości
i głębokiego szacunku. Kobiece ciało ulega
uprzedmiotowieniu. Kobiety zamieniają odczuwanie swojego
ciała na wyobrażenia o tym, jak powinno ono wyglądać. Robią
sobie operacje plastyczne, powiększają piersi implantami.
Chcąc dorównać narzuconemu przez kulturę masową
ideałowi, popadają w anoreksję lub bulimię.
Istnieje wiele sposobów zerwania pozytywnej więzi
z ciałem. Są to różnego rodzaju kompulsje: pracoholizm,
uzależnienie od seksu, narkotyków, alkoholu i jedzenia.
Wszystkie one służą represjonowaniu doznań cielesnych, ich
znieczuleniu lub kontrolowaniu. Można też powiedzieć,
ironizując, że są to wszystko źle ukierunkowane próby
odczucia ciała. Bez autentycznego kontaktu z doznaniami
cielesnymi pozostajemy w próżni. Kształtujemy jedynie
narcystyczne wyobrażenie o tym, kim jesteśmy. Nie jesteśmy
w stanie w pełni odczuć siebie samych. Wizyta w siłowni
ilustruje prawidłowość opisaną powyżej. Mnóstwo osób
dźwiga tam metalowe sztangi w nadziei, że odpowiednio
ukształtuje swoje ciało. Brakuje im wewnętrznego odczuwania
i świadomości tego, co robią. Oczywiście takie ćwiczenia
powodują wzmocnienie mięśni i poprawiają wydolność układu
krążenia. Jednak mechaniczny trening nie przynosi trwałych
pozytywnych rezultatów. Ważne są poczucie kinestetyczne,
wrażliwość na ruch i świadomość wykonywanych ruchów.
Istnieje znacząca różnica między intencją ruchu a stawaniem
się ruchem, byciem tym ruchem.
Zdarzyło się tak, że przez pewien czas nie odwiedzałem
swojej lokalnej siłowni. Po powrocie nie mogłem uwierzyć
w to, co zobaczyłem. W sali treningowej przed każdym ze
stanowisk do ćwiczeń ustawiono telewizor najnowszej
generacji! Ćwiczący wyglądali jak istoty, które tymczasowo
parkują swoje ciała na danym stanowisku po to, by zajęły się
nimi maszyny treningowe. Przypomniało mi się wtedy, że
w języku niemieckim istnieje rozróżnienie między słowem
Körper, oznaczającym ciało fizyczne, a słowem Leib, które na
angielski można przetłumaczyć jako „żywe ciało” lub „żyjące
ciało”. A zatem Leib ma znaczenie szersze niż Körper (słowo
to można nawet skojarzyć z angielskim słowem corpse, czyli
zwłoki).
Mamy do czynienia z alienacją ciała na poziomie
społecznym. Przestało ono być żywą, odczuwającą, poznającą
całością. Tego rodzaju przedmiotowy stosunek do ciała
wpływa na nasze działania. Z pewnością nie moglibyśmy
skonstruować komputerów, samolotów, telefonów
komórkowych, gier wideo, nie mówiąc o rowerach czy
zegarkach, bez użycia racjonalnego umysłu. Jednak, podobnie
jak Narcyz, który zakochał się w swoim odbiciu, zostaliśmy
pochłonięci przez swoje myśli i zakochaliśmy się w nikłym
odbiciu samych siebie. Narcyz adorował swoje odbicie
w wodzie, odrzucił miłość nimfy, wyłamał się zatem
z porządku natury. Kiedy tracimy połączenie z własnym
ciałem, zaczynamy traktować otaczającą nas naturę jak
przedmiot, który należy zdominować i kontrolować.
Przestajemy być jej częścią. Nie potrafimy odnaleźć
przynależnego nam skromnego miejsca w całości bytu. Po
Darwinie to Freud był jednym z pierwszych współczesnych
myślicieli, którzy dowodzili, że stanowimy część natury. Jest
ona w nas obecna: to nasze popędy i instynkty. „Umysł
zapomniał, lecz na szczęście nie zapomniało ciało” – mawiał
ojciec psychoanalizy.
Widzę, że coraz więcej osób uczestniczy w kursach jogi
i tańca, uprawia różne formy pracy z ciałem. Sądzę, że to
wyraz pragnienia powrotu do dobrego kontaktu z ciałem. Czy
stanie się tak, że znów będziemy mogli słuchać głosu swojego
wnętrza?
Jeżeli oddzielamy się od żywego doświadczania swojego
wnętrza, wówczas zaczynamy postrzegać ciało jako rzecz,
zobiektywizowany konstrukt biochemiczny. W pięknym eseju
What Is Life? (Czym jest życie?) wybitny fizyk Erwin
Schrodinger doszedł do wniosku, że życie nie może zostać
wyjaśnione poprzez opis reakcji chemicznych zachodzących
w ciele. Organizm człowieka nie przypomina zegarka, który
tworzą sprężyny, przekładnie, trzpienie itd. Paradoksalnie,
życie jako takie nie jest sprzeczne z prawami fizyki, napisał
Schrodinger, ale wykracza poza nie. Wybitny fizyk rozważa
następnie możliwość powstania nowej dziedziny nauki, która
zajęłaby się badaniem czegoś nazwanego „systemami
samoorganizującymi się”. Kiedy patrzymy na bawiące się
radośnie dzieci lub na kroplę rosy lśniącą o poranku na źdźble
trawy, dociera do nas, że życie nie jest prostym zbiorem
procesów fizycznych i chemicznych. Skąd to wiemy? Wiemy,
ponieważ to odczuwamy. Czujemy, co to znaczy: być żywą
istotą; witalnym, prawdziwym, wrażliwym, inteligentnym
ciałem.

Jeżeli zadasz komuś pytanie: „Skąd wiesz, że jesteś


żywy?”, usłyszysz spekulacje typu: „Tak więc…
ponieważ…”. Tymczasem odpowiedź nie istnieje, nie może
istnieć. Wiedza o tym, że żyjemy, jest ugruntowana w naszej
zdolności odczuwania. Jest to odczuwanie fizycznej
rzeczywistości, doznań cielesnych – bezpośrednie ich
doświadczanie. Tym właśnie, krótko mówiąc, jest połączenie
z ciałem.
ŚWIADOMOŚĆ

Świadomość, bliźniacza siostra połączenia z ciałem, jest


jednocześnie jego poprzedniczką. Przypomina goryla
spoczywającego na samotnej skale, którego trudno przeoczyć,
lecz który jest mimowolnie lekceważony. Bywa trudna do
zdefiniowania – jednocześnie wyraźna i ulotna. Sięgamy po
nią, a ona wyślizguje się nam z dłoni.
Nikt nie jest w stanie pokazać niezależnego, trwałego,
substancjalnego Ja. Filozof David Hume napisał: „Ilekroć
wnikam głęboko w to, co nazywam jaźnią, zawsze natrafiam
na jakiś rodzaj spostrzeżeń; ciepło lub zimno, światło lub cień,
miłość lub nienawiść, ból lub przyjemność. Nigdy nie mogę
uchwycić własnej jaźni jako takiej. Nie doświadczam też
niczego innego poza aktem percepcji” 222. Egzystencjalista
Jean Paul Sartre był poruszony faktem, że „[…] jesteśmy
skazani na wiarę w istnienie Ja”, nawet jeżeli ono nie istnieje.
Paradoksalnie, jedyną drogą do poznania siebie jest trening
bycia uważnym wobec procesów nieustannie zachodzących
w naszym ciele oraz umyśle i świadomym tych procesów. Nie
możemy doświadczyć niczego, co jest trwałe i niezależne od
tej percepcji. Nie istnieje żadne niezależne ego ani niezależna
jaźń. To stwierdzenie zaprzecza naszej intuicji, lecz jest
oczywiste dla osób, które potrafią głęboko medytować.
Świadomość jest pojęciem relatywnym. Na przykład
zwierzęta mogą być częściowo świadome, świadome na
poziomie instynktownym 223 i całkowicie świadome pewnych
zdarzeń. Wielu naukowców – biologów i psychologów – ma
kłopot z uznaniem tego faktu. Wprowadzają zatem
rozróżnienie na świadomość oraz samoświadomość. Tę drugą
przypisują jedynie ludziom. Samoświadomość jest jasnym
rozpoznaniem, że jednostka to odrębny byt, że ma własne
uczucia i myśli. Niemniej współczesne badania wykazały, że
u szympansów i słoni występuje coś, co przypomina
samoświadomość. Opowiadam się za traktowaniem
świadomości jako zjawiska rozciągłego. Umieszczam ją na
kontinuum, którego najwyższy kraniec sięga tak zwanej
samoświadomości.
Świadomość u ludzi i zwierząt pojawia się jako przejaw
stanów wewnętrznych (uczuć wisceralnych) lub jako rezultat
zdarzeń zewnętrznych (na drodze percepcji zmysłowej).
Świadomość dostarcza danych, na podstawie których
zwierzęta (w tym ludzie) nadają znaczenie swoim
doświadczeniom.

Świadomość naszego środowiska wewnętrznego powoduje,


że rozpoznajemy, kiedy jesteśmy głodni, kiedy zaś seksualnie
podnieceni, kiedy czujemy pragnienie, zmęczenie, smutek,
napięcie, a kiedy spokój. Ta świadomość decyduje o tym,
w jaki sposób ustosunkowujemy się do wymienionych stanów.
Jeśli czujemy głód, szukamy pokarmu. Jeśli pada na nas
deszcz, szukamy schronienia. Jeśli jesteśmy podnieceni,
szukamy partnerki do seksu. Świadomość, mówiąc
najprościej, pozwala nam z chwili na chwilę zaspokajać
potrzeby ciała; służy samoregulacji organizmu.

Na nieszczęście większość ludzi z najróżniejszych


powodów nie umie rozpoznawać ani zaspokajać potrzeb ciała.
Wyjaśnię, jak do tego dochodzi. Otóż wszystkie potrzeby
niemowlęcia i małego dziecka zaspokajają opiekunowie.
Karmią je, ubierają, kołyszą i uspokajają. Zmieniają mu
pieluszki, dbają o to, aby nie było przegrzane ani zziębnięte.
Jeśli potrzeby dziecka nie były zaspokajane, protestowało ono,
nasilało krzyk, płacz i zawodzenie, wymachiwało kończynami.
Kiedy potrzeby dziecka wielokrotnie nie są zaspokajane
w odpowiednim czasie i w odpowiedniej formie,
doświadczane napięcie staje się tak intensywne i niemożliwe
do wytrzymania, że dziecko się załamuje. W trakcie dalszego
rozwoju uczy się wypierać potrzeby i emocje, tłumić
instynktowne impulsy, gdyż obawia się ukarania przez
rodziców. W intuicyjny sposób odbiera fakt, że rodzice czegoś
w jego zachowaniu nie aprobują, i odcina się od świadomości
własnych potrzeb. Rodzice w różny sposób uczą dzieci, że ich
potrzeby nie są istotne. Na przykład dziecko widzi, że
samochód przejechał jego ukochanego psa. Rodzice, by
zmniejszyć szok, żal, przerażenie i wściekłość dziecka,
natychmiast obiecują, że kupią mu nowego szczeniaka. W ten
sposób uczą je nie tylko tego, że jego emocje nie mają
znaczenia, lecz także tego, że te emocje nie istnieją. Czy może
nas dziwić, że jako osoby dorosłe mamy przytępioną
i okaleczoną świadomość?
Świadomość i introspekcja

Świadomość i introspekcja nie są tym samym, choć często


tych pojęć używa się zamiennie. Świadomość jest
spontanicznym i neutralnym doświadczaniem wszystkiego,
co pojawia się w danym momencie. Mogą to być doznania
zmysłowe, uczucia, myśli lub działania. Natomiast
introspekcja to specyficzne kierowanie uwagi w celu
oceniania i kontrolowania zjawisk. Często wiąże się ona
z osądzaniem. Introspekcja bywa wartościowym narzędziem
i stanowi podstawę wielu rodzajów terapii słownej. Jednak
może tworzyć zakłócenia i odwracać naszą uwagę od tu
i teraz. Jeżeli człowiek nie dokonuje samopoznania, nie warto,
by żył, jak twierdził Henry Thoreau. Niemniej poznawanie
siebie poprzez introspekcję może przyjąć formy patologiczne
i prowadzić do niekończących się rozważań, powstania
zahamowań, do narcyzmu oraz nadmiernej samokrytyki.
Świadomość możemy porównać do ogniska, które spala się
i jest źródłem światła. Introspekcja zaś jest postrzeganiem
obiektu oświetlonego przez zewnętrzne źródło światła, na
przykład przez latarkę. Za pomocą świadomości człowiek
bezpośrednio doświadcza pulsowania energii życiowej. Za
pomocą introspekcji może dostrzegać jedynie odbicie treści
własnego życia. Mylenie świadomości oraz myśli, zrównanie
ich, stanowi najpoważniejszą przyczynę zbędnego ludzkiego
cierpienia 224. Wgląd, jakkolwiek ważny, rzadko leczy nerwicę
lub traumę. Zazwyczaj czyni problem jeszcze poważniejszym.
Przede wszystkim wiedza o tym, dlaczego ktoś reaguje na
daną osobę, miejsce czy też przedmiot w specyficzny sposób,
sama w sobie nie jest pomocna. Tak naprawdę ta wiedza jest
potencjalnie szkodliwa. Na przykład fakt, że pod wpływem
dotyku kochającej cię osoby oblewasz się zimnym potem, jest
dostatecznie stresujący. Doświadczanie tej reakcji
wielokrotnie mimo istnienia wiedzy, dlaczego tak się dzieje,
wywołuje frustrację. Zrozumienie, że to, co się dzieje, jest
wywołane przez wcześniejsze zdarzenie, a jednocześnie
podleganie ponownemu nadużyciu, prowadzi do pojawienia
się uczuć porażki, wstydu oraz bezradności.
Z drugiej strony świadomość, która staje się otwarta na
dezorientujące i przerażające doznania cielesne, może –
niczym czarodziejska różdżka – rozpuszczać uporczywe
objawy fizyczne i emocjonalne. Głęboko osadzona, skupiona
świadomość pozwoliła mi przeżyć potrącenie przez samochód
bez uszczerbku emocjonalnego. Jednak zaznaczam, że
pacjentowi może nie być łatwo doświadczyć potencjalnej
mocy świadomości, szczególnie na początku terapii. Oto
wypowiedź młodego mężczyzny, który uczył się
nawiązywania kontaktu z esencją świadomości:
Pogłębianie świadomości jest wyzwaniem. Jest to wyzwanie, ponieważ moi
rodzice nie kochali mnie wystarczająco. Jest to wyzwanie, ponieważ jest to
wyzwanie. Nie muszę podchodzić do tego wyzwania w sposób osobisty.
Spędziłem całe lata na grzebaniu się w przeszłości, przyglądałem się jej
szczątkom, sortowałem je i katalogowałem. Kim jednak jestem? Czym jest
prawdziwa esencja mojego bytu? Tego nie mogę uchwycić za pomocą
umysłu niezależnie od tego, jak wyostrzony jest mój wgląd. Poprzednio
myliłem introspekcję ze świadomością. Nie są one jednak tym samym. Bycie
najlepszym w świecie ekspertem do spraw samego siebie nie ma nic
wspólnego z byciem w pełni obecnym 225.

Osoby początkujące na ścieżce medytacji są często boleśnie


zaskoczone hałaśliwą aktywnością własnego umysłu. Myśli,
doznania, uczucia, lęki i pożądania chaotycznie ścigają same
siebie, są podobne do psa obsesyjnie próbującego złapać
własny ogon. W miarę stabilizacji świadomości osoby
praktykujące zaczynają powstrzymywać rozbiegany umysł.
Doświadczają okresów, gdy nie są wciągane w niekończący
się wir myśli i emocji. Zamiast tego stanu wewnętrznych
turbulencji zaczyna rozwijać się stan zaciekawienia
doświadczeniem, które trwa z momentu na moment. Pojawia
się możliwość badania treści każdej wyłaniającej się chwili
oraz reakcji na rozliczne myśli, doznania, uczucia, sytuacje.
Osoby medytujące wkraczają w sferę wielkiej tajemnicy braku
Ja. Jedna z osób podążających ścieżką medytacji powiada:
„Trzeba zachowywać obecność. Nie zawsze warto zaczynać
od przeszłości, by żyć w teraźniejszości”.
Jedną z podstawowych przeszkód dla bycia w pełni
obecnym jest nawyk celowego działania. Chcemy postawić
kropkę nad „i”, zamiast pozwolić na spontaniczne
przejawianie się zjawisk. Każdy organizm żywy, by móc
rozwijać się i wzrastać, musi pozostawać w bliskich relacjach
ze środowiskiem. Jednak ze względu na kulturowe
warunkowanie oraz doświadczenia nadużyć z przeszłości
(które wywoływały przestrach i awersję), nauczyliśmy się
blokowania naturalnego przepływu energii w ciele i umyśle.
Prawdopodobnie najbardziej konkretnym powodem
zwracania bacznej uwagi na ciało jest to, że dzięki temu
możemy uwolnić się od objawów fizycznych, emocjonalnych
i psychicznych. Tego rodzaju kuracja nie jest leczeniem
w tradycyjnym sensie. Nie polega ona bowiem na zwyczajnym
usunięciu objawów. Następuje tu raczej nawiązanie kontaktu
z tymi częściami naszej istoty, które pozostawały
wyobcowane, z którymi nie chcieliśmy mieć do czynienia. Te
części samych siebie odszczepiliśmy i w pewnym momencie
zdecydowaliśmy ukryć przed swoim wzrokiem i dotykiem.
Zostały one zdeponowane w krainie niedoświadczania.
CIAŁO OBECNE I CIAŁO NIEOBECNE
Wchodzisz do kuchni. Zauważasz, że w misce na stole leży
piękne jabłko. Jego kolor, kształt i wielkość powodują, że
nabierasz ochoty, by wziąć je w dłoń. Robisz to i odczuwasz
wagę jabłka, mocny zapach, delikatną skórkę. Do twoich ust
zaczyna napływać ślina, w żołądku ci burczy. Zbliżasz jabłko
do ust, rozwierasz szczęki i odgryzasz spory kawałek. Kiedy
zaczynasz przeżuwać, ślina z gruczołów obficie napływa do
jamy ustnej. Słodki i ostry smak jabłka przyprawia cię nieomal
o orgazm. Kontynuujesz przeżuwanie. Jabłko przemienia się
w papkę. Dzięki odruchowi przełykania papka przesuwa się
przez gardło do przełyku; czujesz, jak jej porcje wypełniają
żołądek. Potem nie czujesz nic. Dopiero znacznie później
jelita dają sygnał do wypróżnienia.
Prześledzimy drogę wrażeń zmysłowych w tym epizodzie.
Obraz jabłka, zanim został zarejestrowany przez świadome
obszary mózgu, pobudził jego nieświadome rejony i wywołał
delikatne ruchy w trzewiach. Twoje ramię także zaczęło się
poruszać w odpowiedzi na fizyczne doznania w trzewiach oraz
gruczołach ślinowych. Działo się to niezależnie od twojej
świadomej woli. Kiedy po coś sięgasz, kierunek twojej ręce
wskazują oczy. Ruch jest kierowany i koordynowany przez
układ mięśniowy. Impuls sięgania jest sterowany przez
informację zwrotną płynącą do mózgu z receptorów
umiejscowionych w mięśniach oraz w stawach: zmysły
kinestezji oraz propriocepcji. To one prowadzą rękę, gdy
chwyta jabłko i podnosi do ust. Możesz poruszać ręką także
z zamkniętymi oczami. Precyzyjnie kierują nią dwa
wymienione zmysły. Jeśli chcesz, dotkniesz palcem swojego
nosa, choć go nie widzisz. Na ogół nie jesteś świadom tego
kierowania. Nie zauważasz napięcia mięśni ani pozycji
stawów. Mimo to, gdy sięgasz po jabłko, by je ugryźć, cały ten
aparat zmysłowo-ruchowy kieruje smakowity kąsek do celu.
Jeśli po włożeniu jabłka do ust, odgryzieniu jego kawałka,
przeżuciu go i przełknięciu weźmiesz gazetę i zaczniesz ją
czytać, możesz utracić kontakt z kolejnymi wrażeniami. Wraz
z upływem godzin jelito grube napełnia się i daje sygnały do
opróżnienia. Ty jednak możesz ignorować te sygnały,
ponieważ jesteś zajęty kończeniem pilnego zadania. Jeżeli
jesteś wciąż zajęty i brakuje ci świadomości ciała, wrażenia
wewnętrzne usuwają się w cień. Przychodzi jednak czas, kiedy
nie możesz dłużej zwlekać z zaspokojeniem potrzeby i musisz
podążyć za tym, czego wymaga natura.
Powróćmy do procesu jedzenia jabłka. Możesz być bardziej
lub mniej nieświadomy przebiegu sekwencji: jabłko – oczy,
oczy – mózg, mózg – trzewia, trzewia – ramię, ramię – usta,
usta – żołądek, żołądek – jelito cienkie, jelito cienkie – jelito
grube i jelito grube – odbyt. Sekwencje te następują po sobie
z niewielkim udziałem twojej świadomości. Jesteś podobny do
maszyny, do złożonego systemu działającego dzięki licznym
sprzężeniom zwrotnym. Jeśli jednak poświęcisz temu
procesowi czas i zaprosisz do udziału w nim świadomość,
otworzy się przed tobą świat doświadczeń, o którego istnieniu
nie miałeś pojęcia!
Śpiąc, zanurzamy się w świecie procesów wewnętrznych.
Ich regulacja przebiega w sposób automatyczny. Narządy
wewnętrzne działają niezależnie od naszej świadomości.
Oddychanie, rytm serca, temperatura i parametry krwi są
utrzymywane w normie, co zapewnia podtrzymanie życia. To
dzieje się na krawędzi naszej świadomości lub poza
świadomością. Jest jednak możliwe, by ten wewnętrzny świat
przenieść z głębokiego tła nieco bliżej, a następnie delikatnie
wnieść do świadomości. Spróbujmy.

DROGA DO WNĘTRZA
Wprowadzenie

Gdy jesteś sam, obejmuje cię ciemność.


Gdy jesteście we dwoje, przenika was światło.

Piosenka Motown Records

Poniższe ćwiczenia mogą być wykonywane w pojedynkę, lecz


stają się o wiele bardziej owocne, jeśli są wykonywane
w obecności drugiej osoby. Jesteśmy ssakami, więc stabilność
naszego układu nerwowego zależy od wsparcia istoty ludzkiej,
przy której czujemy się bezpiecznie. Mnie po wypadku
wsparła lekarka pediatra. Pozostawiony sam sobie
prawdopodobnie zrobiłbym pewne rzeczy, by powrócić do
równowagi. Jednak jej skupiona obecność spowodowała, że
nie zostałem zalany przez lęk, nie doznałem uczucia
samotności ani zagubienia.
Ćwiczenie 1: Wędrówka po ciele

W tym ćwiczeniu wstępnym skupiasz uwagę na całym ciele.


Pozwól swojej świadomości swobodnie wędrować po każdej
jego części. Powstrzymaj się od osądzania tego, co czujesz. Po
prostu zauważaj, jakie części ciała możesz odczuwać. W jakim
stopniu twoje ciało istnieje w twojej świadomości?
Początkowo możesz być zaskoczony, że nie czujesz pewnych
części, nawet tak dużych jak miednica czy nogi. Zazwyczaj
jesteśmy najbardziej świadomi tych obszarów ciała, w których
odczuwamy dyskomfort, które są napięte i bolesne. Możesz
także odczuć ukłucia oraz drgania. Mogą się one okazać bramą
wiodącą do głębszego odczuwania twojego ciała.
Następnie przenieś uwagę na napięcie mięśni. Bądź
świadomy tego napięcia bez prób robienia czegokolwiek.
Możesz mieć przedwczesną chęć rozluźnienia ich. Należy
raczej pozwolić napięciu być i podążać za nim, aż
spontanicznie się zmieni. Zauważ teraz wrażenia na skórze:
czy możesz poczuć swoje ciało jako całość? Czy możesz
poczuć, gdzie znajduje się twoja głowa w stosunku do karku
oraz barków? Czy możesz poczuć klatkę piersiową? Poczuj ją
od przodu do tyłu, zwróć uwagę na oddech. Jest pełny
i swobodny czy może utknął w piersi, gardle lub w brzuchu?
Czy czujesz, że żebra rozszerzają się i ściągają wraz
z oddechem? Czy możesz odczuć swoje nogi – a przynajmniej
ich część? Następnie spróbuj zlokalizować swoje genitalia.
Zauważ, co się wydarza, kiedy się na nich skupiasz.
Dyskusja
Jeżeli myślisz, że to ćwiczenie jest łatwe i za pierwszym
razem jesteś w stanie zaobserwować wszystko to, co przejawia
się w granicach twojego ciała, mylisz się. Prawdopodobnie
zauważyłeś, jak trudno jest po prostu obserwować
doświadczenia bez osądzania ich i oceniania. Nabycie
świadomości ciała wymaga treningu. Buduje się ją stopniowo
przez dłuższy czas. Jeżeli doświadczasz zjawisk w ciele zbyt
szybko i zbyt głęboko, możesz zostać przez nie przytłoczony,
co prowadzi do dalszego wypierania odczuć oraz do stanu
dysocjacji.
Przez większość czasu bezpośrednie doświadczanie
zastępujemy pojęciami lub obrazami. Uświadomienie sobie
tego jest niezbędne, abyśmy mogli wkroczyć w cudowną
krainę, która rozciąga się pod naszą skórą. Skąd mamy
wiedzieć, co pomijamy, skoro jeszcze tego nie poznaliśmy?
Z tego właśnie względu jedynie powoli możemy zacząć
doświadczać bezpośrednio swojego ciała. Chociaż wiemy,
gdzie znajdują się poszczególne części naszego ciała,
rzeczywiste poczucie ich zajmie nieco czasu. Nawet wielu
sportowców oraz tancerzy ma z tym problem. Swobodne,
spontaniczne funkcjonowanie nóg, podobnie jak innych części
ciała, wymaga bezpośredniego odczuwania napięć w nich
istniejących oraz ich położenia w stosunku do reszty ciała.
Pracowałem z wieloma zawodowymi tancerzami, którzy na
początku nie mogli podołać temu zadaniu i uważali je za
bardzo trudne. Dlatego nie zniechęcaj się. Jeżeli będziesz
wykonywać to ćwiczenie codziennie po trochu, z umiarem,
rozwiniesz świadomość sensoryczną.
Należy zrozumieć, że zachodzi zasadnicza różnica między
mentalnym obrazem własnej osoby a rzeczywistym fizycznym
poczuciem siebie. Pewna rozbieżność w tym zakresie istnieje
u każdego z nas. Jednak osoby neurotyczne tworzą
i podtrzymują swoje objawy przez nieświadome nadmierne
napięcie mięśni (hipertonia mięśniowa) lub nadmierne ich
rozluźnienie (hipotonia mięśniowa) 226.
Dzięki wyostrzeniu świadomości pozwalamy mięśniom
oraz narządom wewnętrznym na spontaniczną ekspresję.
W ten sposób zaczynamy likwidować neurotyczny
i traumatyczny podział ciała na oderwane od siebie części. Na
tej drodze docieramy do głębszej, bardziej autentycznej
tożsamości.
Rozwijanie zdolności utrzymywania skupionej
świadomości na początku jest zadaniem skomplikowanym,
gdyż trudno uświadamiać sobie doznania płynące z ciała.
Dlatego należy zachować jednocześnie determinację oraz
cierpliwość. Poniższe ćwiczenia są warte poświęcenia im
czasu. Proszę jednak, byś nie wykonywał ich w nadmiarze.
Zacznij od piętnastu, dwudziestu minut. Wskazane jest
wykonanie ich w ciągu dnia. Dzięki temu przekonasz się, jak
codzienna aktywność wpływa na twoje mięśnie, postawę ciała
i oddech. Możesz zacząć odkrywać, że twoje ciało działa
i reaguje inaczej w trakcie chodzenia, rozmowy, jazdy
samochodem, pracy na komputerze, stania w kolejce. Nie ma
tu zysków ani strat, nie ma sukcesów ani porażek. Są to
krótkie, codzienne wyprawy w kierunku świadomości ciała.
Jedynym celem pozostaje kontynuacja podróży i coraz głębsza
eksploracja, która wiedzie do poczucia zachwytu.
Próbuj utrzymać świadomość, że żywe doświadczenie –
niezależnie od tego, jak się przejawia – to ty. Spróbuj
zaakceptować istniejące w ciele bloki i opory jako część
doświadczenia, bez przywiązywania się do tego, co czujesz,
cenzurowania, wywierania presji czy odpychania. Każde
doświadczenie, każdą obserwację poprzedzaj słowami: „Teraz
jestem świadomy…” lub „Teraz doświadczam…”. To może
wydawać się głupie, lecz jest użyteczne. Wzmacnia bowiem
postawę otwartości i samoakceptacji. Nie ma potrzeby, by
walczyć z doświadczeniami lub je zmieniać. Istotą tego
ćwiczenia jest obserwowanie przejawiających się doznań.
Ćwiczenie 2: Rozpoznawanie doznań, wyobrażeń oraz myśli

Znajdź wygodne miejsce, by się położyć. Powierzchnia, na


której się kładziesz, nie powinna być bardzo miękka. Jeśli
zdecydujesz się przyjąć pozycję półleżącą, zważaj na to, by
głowa nie była zbyt uniesiona. Najpierw skieruj uwagę na to,
co widzisz, co słyszysz i jakie zapachy czujesz w otoczeniu.
Używaj słów: „Teraz jestem świadomy tego lub tamtego…”.
Następnie skieruj uwagę do wewnątrz. Zauważaj wewnętrzne
obrazy, napięcia mięśni, doznania płynące z narządów oraz
uczucia. Przesuń uwagę z uczuć lub doznań na myślenie.
Następnie płynnie powracaj uwagą do doznań wewnętrznych.
Możesz powiedzieć do siebie coś w rodzaju: „Kiedy pojawiała
się myśl o tym, że… w ciele doświadczałem…”. Na wstępie
możesz mieć trudności w rozróżnianiu doznań, emocji oraz
myśli. Daj sobie czas, gdyż to zadanie jest skomplikowane.
Kontynuowanie praktyki pozwoli ci na klarowne rozróżnianie
złożonych stanów ciała i umysłu. Zaufaj temu, że wraz
z upływem czasu twoja wytrwałość pozwoli na poszerzanie
zakresu doświadczeń.
Ćwiczenie 3: Koncentracja na wybranym elemencie doświadczenia

Tym razem badasz swoje doświadczenie, zauważasz je


i określasz. Nazywasz pojawiające się w polu świadomości
doznania, obrazy oraz uczucia. Zauważ, który z tych trzech
elementów wysuwa się na pierwszy plan. Następnie kolejno
skupiaj uwagę na tych elementach. Możliwe, że coś wyskoczy
na powierzchnię twojej świadomości jakby znikąd. To może
cię zaskoczyć lub nawet przestraszyć. Może spowodować, że
twój myślący umysł wkroczy do akcji i będzie próbował
zrozumieć, co się dzieje. Nie podążaj za tym nawykiem, gdyż
może on odwrócić twoją uwagę od rzeczywistego
doświadczenia. Można się spodziewać, że umysł będzie
stosował tego rodzaju wybiegi. Za każdym razem, gdy umysł
będzie się włączał i angażował twoją uwagę, delikatnie
i wprost przypomnij sobie: „To jest to, czego doświadczam
teraz”. Następnie wróć do doznania, obrazu lub uczucia,
których doświadczałeś, zanim pochłonęła cię myśl. W miarę
jak kontynuujesz skupienie uwagi, doznania, obrazy i uczucia
mogą się rozwijać, pogłębiać, zmieniać. Miękko powiedz do
siebie: „Teraz jestem świadomy, że…”.

Prawdopodobnie będziesz próbował określać mentalnie to,


co się wydarza. Możesz też przywoływać to, co – jak myślisz
– stanowi wspomnienie z przeszłości. Celem ćwiczenia nie
jest przypominanie sobie czegoś (co zostało zepchnięte
w niepamięć lub zapomniane), chociaż niewykluczone, że
pewien rodzaj przywrócenia przeszłości do życia pojawi się
spontanicznie. Kluczowe działanie polega na tym, by
powrócić do teraźniejszości, używając delikatnych słów:
„Teraz jestem świadomy, że…” i kontynuując podążanie za
wewnętrznym doświadczeniem, które ma miejsce tu i teraz.
U niektórych osób przejawia się tendencja do wspominania
przeszłości. Dzieje się to szczególnie wtedy, gdy ktoś ma za
sobą traumatyzujące przeżycia. Okazuje się jednak, że klucz
do pomyślnej transformacji traumatycznego materiału (jak
również do uniknięcia pułapek tak zwanych fałszywych
wspomnień) leży w kultywowaniu zdolności utrzymywania
dualnej świadomości. Świadomość przeszłych
traumatyzujących zdarzeń ma być łączona ze świadomością
pojawiających się doznań, obrazów i uczuć, przy czym akcent
pada na świadomość procesów zachodzących w chwili
obecnej. Dzięki temu oderwane od siebie elementy
sensoryczne tworzące jądro traumy stopniowo scalają się
w spójne doświadczenie. Opisywany rodzaj transformacji
decyduje o uzdrawianiu z traumy. Proces ten nie polega na
przypominaniu sobie traumatyzujących wydarzeń jako takich,
lecz na stopniowym przechodzeniu od fiksacji i fragmentacji
doświadczenia do swobodnego przepływu energii i integracji,
do stawania się całością.
Dyskusja

Skupienie na doznaniach (lub obrazach) bez odpływania


w kierunku myśli może się okazać dla ciebie zadaniem
szalenie trudnym. Aby zrobić to ćwiczenie, musisz
przeznaczyć czas (od pięciu minut do godziny) na regularną
praktykę. Możesz napotkać tysiące przeszkód: podążanie za
myślami, całkowite odpływanie czy pokusę, by wstać
i sięgnąć do lodówki po jedzenie. Inny rodzaj unikania
bezpośredniego doświadczenia to sytuacja, gdy pojawiające
się doznania i obrazy w jakiś sposób przypominają ci
o minionych zdarzeniach. Przedwczesne próby uchwycenia
znaczenia procesu lub jego zrozumienia niemal na pewno
zaburzą rozwijający się proces wewnętrzny. Przypomnij sobie
sesję z Miriam (rozdział 8), w trakcie której uczyła się ona
ufać spontanicznym procesom zachodzącym w jej ciele,
a jednocześnie porzucić tendencję do interpretowania,
osądzania i rozumienia. Dzięki praktyce pogłębiła swoje
doświadczenie, ustanowiła swoje granice, uzdrowiła
zalegający żal pozostały z pierwszego związku małżeńskiego
i fizycznie otworzyła się na swoją – wcześniej wypieraną –
seksualność.
Umiejętność pozostawania w stanie głębokiego,
zogniskowanego skupienia uwagi jest wspaniała i przynosi
wielkie korzyści. Jednak kształtuje się ona stopniowo
i doskonaląc ją, doznajemy licznych frustracji. Najczęściej
dzieje się tak, że gdy ludzie są w stanie wejść w kontakt ze
swoim ciałem, ich uwagę przyciągają bolące miejsca. To
uzasadnione: ból (jeśli nie ma przyczyn medycznych) wynika
z blokowania doznań i dowodzi istnienia obszarów
konfliktowych 227. Stopniowo możesz się uczyć wykrywania
tych obszarów konfliktowych i uwalniania nagromadzonej tam
energii. Jednak najpierw i przede wszystkim musisz się
nauczyć skupiania uwagi i rozpoznawania różnorodnych
spontanicznych doznań cielesnych (mięśniowych oraz
wisceralnych).
Pojęcie spontaniczności ma w tym wymiarze zasadnicze
znaczenie. Nasza ograniczona znajomość własnego ciała
związana jest z tym, w jaki sposób go używamy.
Obserwowanie osób ćwiczących w siłowniach i klubach
fitness daje podstawy do stwierdzenia, że większość z nich nie
wchodzi w bliski kontakt ze swoim ciałem. Ich motywacją jest
spalanie kalorii lub formowanie atrakcyjnej sylwetki. Nawet
sportowcy (z wyjątkiem niektórych gimnastyków i tancerzy)
najczęściej mają – o czym wspominałem – ograniczoną
świadomość ciała. Zanurzenie się w świecie spontanicznych
doznań i uczuć tworzy podejście zasadniczo różne od tego,
w którym dana osoba skupia się na odczuwaniu formy
i funkcji swojego ciała.
Podsumowanie. Czucie wewnętrzne, kontakt
i wewnętrzna jaźń
Najbardziej bezpośrednie odczuwanie siebie następuje poprzez
propriocepcję, kinestezję i doznania wisceralne. Sygnały
propriocepcji wysyłane są przez specjalne receptory czuciowe
w stawach, które informują o pozycji poszczególnych części
ciała względem siły grawitacji. Kinestezja informuje zaś
o poziomie napięcia w mięśniach. Doznania wisceralne
pochodzą z receptorów w narządach jamy brzusznej i są
integrowane przez szlaki nerwowe wstępujące (układ
nerwowy w narządach jamy brzusznej ma więcej komórek
i jest bardziej złożony niż mózg kota, o czym pisałem
w rozdziale 6). Bez tych zmysłów wewnętrznych i bez
rozwiniętej, jasnej percepcji świata zewnętrznego nie
bylibyśmy zdolni do poznania siebie. Nie moglibyśmy także
uświadomić sobie, że to właśnie ja skupiam się na tych
procesach. Nie moglibyśmy rozpoznać, czy są one
interesujące, przyjemne, piękne, brzydkie, niebezpieczne czy
nudne. Dzięki niezakłóconej percepcji tych doznań wiemy,
kim jesteśmy oraz jakie są nasze potrzeby i cele. Jest to mocne
stwierdzenie, lecz mam nadzieję, że osobiście przekonasz się
o jego prawdziwości, wykonując kolejne ćwiczenia.
Wewnętrzne czucie ciała pozwala ci z zamkniętymi oczyma
unieść ramię i z dużą precyzją dotknąć palcem wskazującym
do czubka nosa. (Może się zdarzyć, że policjant zechce zbadać
twoją trzeźwość, a wówczas, jeśli znajdujesz się pod
wpływem alkoholu, wykonanie tego zadanie nie będzie łatwe).
Czucie wisceralne jest to zdolność bezpośredniego
percypowania doznań w narządach jamy brzusznej i w innych
narządach, łącznie z sercem. Większość podręczników
medycyny stwierdza, że nie jest możliwe odczuwanie
subtelnych doznań wisceralnych, że „doznania pochodzące
z brzucha” to po prostu metafora. Zgodnie z tym ujęciem
jesteśmy zdolni jedynie do odczuwania bólu pochodzącego
z trzewi, który ulega projekcji na powierzchnię ciała. Jest to
zupełnie błędna koncepcja. W rzeczywistości bez doznań
pochodzących z narządów wewnętrznych bylibyśmy
dosłownie pozbawieni uczuć informujących nas, że żyjemy.
To narządy wewnętrzne powodują, że rozpoznajemy swoje
najgłębsze potrzeby i pragnienia.
Wzorce odczuwania

Następne ćwiczenie polega na tym, by zacząć rozpoznawać


utrwalone wzorce reakcji czuciowych. Chodzi zwłaszcza
o zauważenie, czy różnorodne doznania występują w grupach
lub sekwencjach (napięcia, skurcze, bóle itd.). Na przykład,
możesz odnotować, że węzeł w brzuchu lub zaciskanie się
odbytu jest połączone z tłumieniem lub zatrzymaniem
oddechu. To ćwiczenie może początkowo zwiększyć poczucie
frustracji i wywołać lęk. Może się też wydawać niezwykle
trudne – musisz uświadamiać sobie jednocześnie wiele
różnych doznań. Niekiedy łączą się one ze sobą, co wywołuje
uczucie przytłoczenia lub bycia związanym z nimi na zawsze.
Tego rodzaju uczucia są uprawnione. Kiedy zaczynasz
opanowywać arkana tej praktyki, manifestują się niezwykłe
wydarzenia. Docierasz bowiem do podstawowych przyczyn
nawykowych wzorców napięć. Te utrwalone konstelacje
tworzą strukturę wszystkich konfliktów oraz niewyleczonej
traumy. Dzięki poniższym ćwiczeniom masz okazję osobiście
się przekonać, jak wyglądają te procesy. Nie musisz polegać
jedynie na hipotezach zawartych w tej książce. Ćwiczenie
wymaga wytrwałości i umiejętności radzenia sobie ze
zwiększającym się oporem (wynikającym z tych
skomplikowanych wzorców doznań). Natomiast potencjalne
korzyści są rozliczne: głębsze odprężenie, żywa uwaga, lepszy
sen i wzrost witalności. Możliwe także staje się
wyeliminowanie, niekiedy natychmiast, objawów
psychosomatycznych, emocjonalnych i psychicznych, które
dokuczały ci wiele lat.
W trakcie tego procesu istotne jest, by wyeliminować
przekonanie, że któreś z tych doznań nie jest ważne. Może ci
się takie wydawać, jednak określanie go w ten sposób
powoduje, że przestaje ono rozwijać się w znaczący sposób.
Poza tym, kiedy zaczynasz zauważać wzrastającą ilość oraz
intensywność bólów, dolegliwości i innych zakłócających
doznań, możesz się zacząć obawiać, że będzie to zaburzać
twoje codzienne funkcjonowanie. Możesz także pomyśleć, że
wzrośnie liczba objawów. Ta obawa jest raczej
nieuzasadniona. Ale jeśli poczujesz się przytłoczony lub
utkniesz, zwróć się do terapeuty, który ma przygotowanie do
prowadzenia terapii zorientowanej na ciało 228.
Moją intencją nie jest skonfrontowanie cię z dysfunkcjami
twojego organizmu ani pozostawienie w zawieszeniu
w miejscu, z którego nie wiesz, jak się wycofać lub iść dalej.
W tej fazie eksperymentu chodzi o to, abyś zechciał badać
chroniczne wzorce napięć oraz doznań, które wydają się nie
mieć znaczenia, gdyż znasz je aż nazbyt dobrze. Zrozum, że te
doznania istniały dawno temu, zanim postanowiłeś je sobie
uświadomić. Ponadto będziesz mógł się przekonać, że
zastosowanie bezpośredniej świadomości pozwala na
zaistnienie procedur korekcyjnych. Chodzi nie o to, by robić
jakieś specjalne rzeczy, lecz o to, by usunąć się z drogi.
Wówczas twój własny organizm będzie mógł przejawić
naturalną zdolność samoregulacji.
Ciągłość doświadczania
Poprzednie ćwiczenia wykorzystywały propriocepcję jako
podstawę świadomości ciała i jego działania. W tym
ćwiczeniu zaczniemy badać połączenie doświadczenia
wewnętrznego i zewnętrznego – organizmu i jego środowiska.
Odczuwanie dotyczy wrażeń przyjemnych
i nieprzyjemnych. Odczuwanie odcieni uczuć (których
podstawę tworzą doznania fizyczne) stanowi o możliwości
rejestrowania wyjątkowego charakteru doświadczeń. Na tej
drodze stajemy się świadomi swoich potrzeb i sposobów ich
zaspokajania. Większość z nas nie dostrzega odcieni uczuć.
Dzieje się tak głównie z powodu naszego braku wrażliwości
na doświadczenia wewnętrzne. Może być też tak, że odcienie
są ukryte w cieniu bardziej intensywnych emocji. Zostają
przysłonięte przez krótkotrwałe wybuchy intensywnych
emocji, które wydają się przychodzić znikąd. Te wybuchy
mogą się wydawać zupełnie irracjonalne, a nawet
niebezpieczne, i są tłumione. Z tej przyczyny dochodzi do
wybuchu jeszcze silniejszych emocji. Skutkiem jest zaś
jeszcze silniejsze spłaszczenie i przygłuszenie odcieni uczuć.
Ten proces przypomina błędne koło. Odcienie uczuć zostają
stłumione, zanim dotrą do świadomości. Są niszczone, zanim
zdołają się narodzić. Nie mogą więc wypełnić swojego
zadania – nie mogą kierować działaniami. Kiedy odcienie
uczuć są tłumione, manifestują się wtórne emocje i wypierają
emocje rodzące się spontanicznie. Wtórne emocje są często
mylone z emocjami rodzącymi się spontanicznie.
Ćwiczenie 4: Uważne przeżuwanie

Szczęka jest miejscem, w którym większość ludzi doświadcza


znacznego napięcia. Poniższe ćwiczenie ma dwa zadania.
Pierwsze to ujawnienie przyczyn tego typowego wzorca
trzymania. Drugie to pokazanie tego, co się przejawi, gdy
wzorzec zniknie. Ćwiczenie możesz zrobić podczas
najbliższego posiłku. Weź do ręki jabłko, odgryź kawałek
i zacznij go starannie przeżuwać. Przeżuwaj powoli, uważnie,
aż jabłko przemieni się w papkę. Kiedy to robisz, stań się
świadomy doznań i reakcji, które zachodzą w twoim ciele.
Jeżeli odczuwasz chęć przełknięcia, spróbuj jej nie ulec.
Zatrzymaj się na progu odczuwania chęci przełknięcia i nadal
skupiaj się na delikatnym przeżuwaniu. Może się to okazać
trudne i niekomfortowe. Bądź cierpliwy. Zauważ pojawiające
się impulsy: chęć przełykania, plucia, wymiotowania. Zwracaj
też uwagę na pojawiające się skojarzenia, które mogą odnosić
się do zdarzeń z twojego obecnego życia lub z przeszłości.
Jeżeli nudności lub lęk będą się nasilać, nie zmuszaj się do
kontynuowania ćwiczenia. Na koniec zapisz swoje
doświadczenia.
Ćwiczenie 5: Szczęka złotej rybki

Zwróć uwagę na napięcie w szczęce i ustach. Zauważ, czy


twoje wargi i zęby stykają się ze sobą. Powoli zacznij oddalać
wargi od siebie i delikatnie opuszczaj szczękę. Zauważ
pojawiające się impulsy. Następnie niezwykle wolno zacznij
otwierać i zamykać usta, jakbyś był złotą rybką. Niezwykle
wolno, prawie niedostrzegalnie, zwiększaj zakres tego ruchu.
Jeśli natrafisz na punkt oporu, delikatnie zatrzymaj się,
a następnie powróć do miejsca, które stawia opór. Zrób tak
kilka razy, znajdując właściwy rytm. Prawdopodobnie pojawi
się mocna potrzeba ziewania. Delikatnie ją powstrzymaj
i przejdź do poczucia, że ziewasz, ale tak naprawdę nie ziewaj.
To prawie na pewno wyda ci się irytujące, ale staraj się
wytrwać w tym procesie najlepiej, jak potrafisz. Zauważ
momenty, w których pojawia się tendencja do drżenia
i trzęsienia się. Mogą się też manifestować jakieś emocje
i obrazy. Zauważ, czy jesteś skłonny do stawiania oporu tym
doznaniom, czy też jesteś gotów im się poddać. Ponownie
zanotuj swoje doświadczenia i porównuj notatki po kolejnych
powtórzeniach ćwiczenia.
Ćwiczenie 6: Barki

Większość osób ma też silnie napięte barki. Poniżej podaję


proste ćwiczenie, które pozwoli ci zbadać naturę tych napięć.
Zarezerwuj czas na jego spokojne wykonanie. Zamknij oczy
i zauważ, który bark jest bardziej napięty. Następnie zatrzymaj
świadomość na tym napięciu. Teraz wyobraź sobie, że
napięcie się zwiększa. W miarę jak napięcie rośnie, wyobraź
sobie, w jaki sposób chce ono poruszyć barkiem. Pozwól, by
bark mógł się poruszyć… bardzo wolno, jakby poruszał się
sam z siebie. Może to trwać dziesięć minut. Czy bark chce
poruszać się ku górze, w kierunku ucha? Czy bark i ucho chcą
się do siebie zbliżyć? Czy masz poczucie, że bark w jakiś
sposób cię osłania, chroni? Jeśli tak, to przed czym? Czy
zauważasz, że twoja głowa, kark i oczy chcą się odwrócić
w jakimś kierunku? Jak to odczuwasz? Kiedy otworzysz oczy,
pozwól sobie spojrzeć przez okno lub rozejrzyj się po pokoju
i skieruj uwagę na różne przedmioty.
Powodzenia!
ROZDZIAŁ 13
Emocje, ciało i zmiana

Jeśli twoja codzienna praktyka polega na otwarciu się na własne


emocje, na każdego człowieka, którego spotykasz, na wszystkie
sytuacje, w których uczestniczysz, dotrzesz tak daleko, jak to tylko
możliwe. Wówczas zrozumiesz wszystkie nauki, które kiedykolwiek
zostały przekazane.
Pema Chödrön (nauczycielka buddyjska)

W JAKI SPOSÓB LUDZIE SIĘ ZMIENIAJĄ?

P rzedstawiciele neurobiologii potrafią nam powiedzieć,


w jakich obszarach mózgu rodzą się poszczególne emocje.
Jednak nie mają wiele do powiedzenia na temat tego, w jaki
sposób można zmieniać niepożądane emocje, na przykład
smutek, złość, lęk. Neurobiologia nie zajmuje się też zbyt
wiele tym, w jaki sposób zmieniają się ludzie.
Każdy pragnie dokonać znaczących zmian w sobie – czy
przyznaje się do tego czy nie. I zazwyczaj to pragnienie
przekierowujemy ku komuś, kto znajdzie się w naszym polu
widzenia. Szukamy sposobów, by zmieniać innych:
małżonków, przełożonych, dzieci, rodziców. Usiłujemy
pochlebstwami lub siłą dostosować ich do swoich wyobrażeń.
Jeśli potrafimy uzyskać minimalny wgląd, zrozumiemy, że
głęboka zmiana musi się najpierw dokonać w nas samych. Nie
jest jednak łatwo pojąć naturę długofalowej zmiany
wewnętrznej.
Chcąc poprawić swoje życie, możemy sięgnąć po znane
schematy: „Po prostu weź się do siebie… Zacznij ćwiczyć od
jutra… Przestań objadać się słodyczami… pić alkohol…
spędzać godziny w sklepach… Weź się w garść… Rusz się,
zrób coś… Zrobisz to, jeśli tylko zechcesz”. W kółko
powtarzamy podobne teksty. Te wypowiedzi i deklarowane
dobre intencje świadczą o naszej potrzebie zyskania
samokontroli. Niewątpliwie jest ona ważna, nie wszystko
jednak zdołamy dzięki niej osiągnąć. Poza tym ma ona
oczywiste wady. Narzucenie samokontroli często udaje się
tylko przez krótki czas. Jest to ślepa uliczka wiodąca na
manowce poczucia winy i niezadowolenia z siebie. Niby
wszystko działa, aż nadchodzi dzień, kiedy nie potrafimy się
zdobyć na coś tak prostego jak umówienie wizyty u dentysty
lub pójście na badania okresowe.
Rozważ poniższy przykład. W poniedziałek John i jego
żona stwierdzają, że potrzebują dodatkowych pieniędzy na
aparat ortodontyczny dla córki. John, by zwiększyć swoje
szanse na podwyżkę pensji, mobilizuje swoją zdolność
samokontroli. Wie, że jest postrzegany w firmie jako
wartościowy pracownik, i czeka na odpowiedni moment. Na
tradycyjnym piątkowym spotkaniu kończącym tydzień pracy
dostaje od szefa entuzjastyczną pochwałę i wtedy odważa się
delikatnie poruszyć kwestię podwyżki. Tę intencję John miał
w świadomej, wolicjonalnej pamięci przez cztery dni. Nie
było to dla niego zadanie wyjątkowo trudne ani całkiem
proste.

Każdy z nas był zapewne w takiej sytuacji, że w środku


tygodnia postanowił: „W weekend pójdę do siłowni, żeby
poćwiczyć”. I każdy wie, że niełatwo doprowadzić do
realizacji tego postanowienia. Sporym osiągnięciem jest wstać
rano w sobotę, wyciągnąć z szafki sportowe buty i pójść do
siłowni, zanim drogocenny czas wolny zostanie zaanektowany
przez wir spraw rodzinnych.
Jeszcze trudniejsze jest zrealizowanie większych celów
długofalowych. Może to być zrzucenie wagi, zadbanie
o bardziej atrakcyjny wygląd, zmiana sposobu odżywiania się,
osiągnięcie poczucia większej wolności. W konfrontacji z tymi
celami możemy poczuć się tak onieśmieleni i bezsilni, że
przerwiemy działania na wczesnym etapie lub w ogóle ich nie
rozpoczniemy – bez względu na konsekwencje.
A konsekwencjami mogą być nawet pogorszenie
samopoczucia i poważny uszczerbek na zdrowiu.
Samokontrola zawodzi. Nie podtrzymujemy swoich decyzji,
gdy pojawiają się sytuacje stresujące lub gdy zalewa nas
strumień codziennych zadań. Pamięć wolicjonalna nie jest
użyteczna, gdy realizujemy ważne cele. Samokontrola nie
podtrzyma naszej świadomej motywacji. Aby osiągnąć wielki
cel, musimy mieć dostęp do głębszego systemu pamięci. Ten
system angażuje nasze zasoby emocjonalne i kieruje naszymi
spontanicznymi działaniami bez udziału jawnych,
świadomych dyrektyw.
Realizacja takiego celu (utrata wagi ciała, zmiana pracy,
zadbanie o sylwetkę, wejście w trwałą bliską relację) wymaga
ożywienia pamięci emocjonalnej opartej na doświadczeniu.
Ten rodzaj nieświadomej pamięci utrzymuje naszą uwagę na
celu i motywuje nas, podczas gdy pamięć świadoma zajęta jest
czymś innym.

Powiedzmy, że postanowiliśmy poprawić stan swojego


zdrowia. Po kilku miesiącach zapominamy o tym. W sukurs
przychodzi nam wtedy pamięć emocjonalna, a dzieje się to
w zaskakujących okolicznościach. Zsyła nam ona wymowne
sny albo odpowiednio ukierunkowuje naszą uwagę. Na
przykład przechodzimy obok targu. Nasz wzrok przyciągają
sterty pięknych owoców i warzyw. Zmysłami chłoniemy
barwy i zapachy tego zdrowego pożywienia, decydujemy się
zrobić zakupy. Nie zostało to spowodowane przez świadomą
decyzję o zrzuceniu wagi. Dzieje się tak, ponieważ sygnały
napływające z instynktownych obszarów mózgu
(zaprogramowanych na zachowania, które mają nam zapewnić
zdrowe pożywienie) nie są tłumione. Powodują one
dokonywanie właściwych wyborów dotyczących diety dzięki
temu, że wywołują określone stany emocjonalne. Te zaś
uruchamiają reakcje unikania produktów niezalecanych
i sięgania po zalecane.

Na podobnej zasadzie ulega zmianie sposób wybierania


partnera seksualnego. Najpierw o wyborze decydowały
kompulsja i ryzykowne flirty. Teraz szukamy ciepłych uczuć,
opiekuńczości, czułości erotycznej, dobroci i poczucia
bezpieczeństwa.

Pamięć emocjonalna, w przeciwieństwie do pamięci


wolicjonalnej, skrycie gromadzi wszystkie doświadczenia
(podobnie dzieje się podczas nauki jazdy na rowerze) i ocenia
je pod kątem oddźwięku emocjonalnego, które wywołują.
Opisane powyżej przyciągnięcie uwagi przez owoce
i warzywa pozwala nam utrzymać lub reaktywować naszą
motywację i podtrzymać podjętą wcześniej decyzję.
Posłużę się jeszcze przykładem kobiety, która chce zrzucić
wagę z powodów zdrowotnych. Jej zamiar został
sformułowany na poziomie mentalnym i dlatego nie może
zostać zrealizowany. Jak w jej przypadku może wyglądać
strategia odwołująca się do emocji? Kobieta powinna sobie
wyobrażać, że szczupła, seksownie ubrana przychodzi na
przyjęcie, a spojrzenia wszystkich mężczyzn kierują się na nią.
Jeżeli powodem nadwagi nie jest niechęć do przyciągania
uwagi, tę strategię należy uznać za właściwą. Pamięć oparta na
zapisie doznań i uczuć jest trwała. „Słoń nigdy nie zapomina”
– prawdopodobnie dlatego, że ma pamięć emocjonalną.

Pamięć emocjonalna funkcjonuje poza zasięgiem


świadomości. Jest to pamięć oparta na doświadczeniach
(experiential memory) i posługuje się markerami
somatycznymi 229. Nie formułuje więc stwierdzeń w rodzaju
„Muszę z tym poczekać aż do spotkania we czwartek” ani
„Muszę pamiętać o jedzeniu surówek podczas obiadu, aby
stracić na wadze”. Markery somatyczne są emocjami lub
doznaniami fizycznymi, które informują nas o bieżącej
sytuacji na podstawie poprzednich doświadczeń i uczuć.
Markerami somatycznymi mogą być: ściśnięty żołądek, gdy
jesteśmy przestraszeni, zaczerwienienie policzków, gdy
czujemy się zakłopotani, szeroko otwarte oczy, gdy słyszymy
o czymś, co nas ekscytuje, rozluźnienie mięśni, gdy
zakończyliśmy ważne zadanie, swobodny oddech, gdy
uwolnimy się od jakiejś troski.
Doznania cielesne i uczucia mają moc wpływania na nasze
zachowanie, ponieważ są bezwiedne i nieintencjonalne.
Uczucia nie są rezultatem aktów woli. Dostarczają nam
informacji, które nie pochodzą z umysłu świadomego. Dlatego
mówimy o „inteligencji emocjonalnej”, której podstawę
stanowią doznania cielesne, czyli właśnie markery
somatyczne. Są one w życiu niezwykle ważne. Daniel
Goleman, autor wielu książek dotyczących tego tematu 230,
twierdzi, że inteligencja emocjonalna odpowiada za 80 proc.
naszych sukcesów życiowych. Emocje mogą nas także
zaprowadzać na manowce.
NA KARUZELI TERAPII

Kiedy psychologowie mówią o zmianie, często mają na myśli


pojawienie się wglądu. To zazwyczaj podświadome założenie
miało duży wpływ na wiele teorii i terapii psychologicznych.
Jeśli zbadamy rzecz bliżej, okaże się, że mówienie o własnych
problemach, ich zrozumienie oraz rzeczywista zmiana nie są
zazwyczaj tym samym. Woody Allen zapytany, czy wciąż ma
te same objawy, które dokuczały mu przed laty, zażartował, że
mija dopiero piętnasty rok jego psychoanalizy. Zapewne nie
wiedział, że proces zdrowienia w trakcie każdej terapii
(a zatem sukces tej terapii) wiąże się ze zdolnością zmiany
stanów emocjonalnych. Problemy psychiczne pojawiają się
wtedy, kiedy te stany utrwalają się i powodują impas, decydują
o naszym zachowaniu, sposobie myślenia, wyobrażeniach. Ze
szczególną uwagą obserwuję, jak moi straumatyzowani
pacjenci zaczynają uwalniać się od zachowań kompulsywnych
(behawioral reenactments) oraz nawracających uczuć lęku,
odrętwienia, wściekłości, przerażenia, bezradności i rozpaczy.

W procesie rozwoju psychoterapii jako dziedziny nauki


w różnym stopniu uwzględniano rolę doznań cielesnych,
uczuć oraz sfery poznawczej. W pewnych okresach
zaniedbywano rolę emocji i kładziono nacisk na sferę
poznawczą. W innych zaś pomijano sferę poznawczą,
a przesadnie podkreślano wagę emocji. W większości szkół
terapeutycznych nie uwzględniano terapeutycznego wymiaru
doznań cielesnych. Uważam, że podczas terapii należy
w zrównoważony sposób uwzględniać doznania cielesne,
uczucia, sferę poznawczą oraz energię życiową (élan vital).
Podobny pogląd wyznaje coraz większa liczba
psychoterapeutów. Mam zatem nadzieję, że powstanie nowy
model terapii, który w niedalekiej przyszłości ułatwi
transformację człowieka jako całości.
Freud, podążając za swym utalentowanym nauczycielem –
Jeanem-Martinem Charcotem – początkowo uważał, że
leczenie nerwicy polega na uwolnieniu przez pacjenta
bolesnych (traumatycznych) wspomnień, które uległy
wyparciu. Uwolnienie to powinno zawierać duży ładunek
emocjonalny, powodować dramatyczne katharsis. Podczas
pracy z pacjentami Freud zorientował się, że traumatyzujące
wydarzenie to często molestowanie seksualne w dzieciństwie.
Ofiarami molestowania były przede wszystkim dziewczynki,
a sprawcami – ich ojcowie. Nie muszę pisać, że teoria Freuda
nie została dobrze przyjęta, oburzali się zwłaszcza
przedstawiciele klasy średniej złożonej między innymi
z lekarzy, bankierów oraz prawników. Większość z nich miała
dzieci. Na podstawie tego, co dziś wiadomo na temat
powszechności nadużyć seksualnych, można wnosić, że
niektórzy z tych nobliwych ojców dopuszczali się czynów
kazirodczych. Z tych i z innych powodów Freud przestał
mówić o teorii uwiedzenia (jak ją ironicznie nazwano). Nie
doprowadzał też podczas terapii do uwalniania przez
pacjentów bolesnych wspomnień. Zaczął interpretować
objawy pacjentek nie jako skutek przemocy seksualnej, lecz
jako wynik powstałego w dzieciństwie kompleksu Edypa –
chęci odbycia stosunku seksualnego z rodzicem płci
przeciwnej.
Wiele pacjentek Freuda musiało odebrać to jako zdradę.
Freud mógł odczuwać dyskomfort, bo zapewne w trakcie
intensywnego katartycznego odreagowania niektóre pacjentki
przenosiły to (rzekome) edypalne pożądanie na niego. On sam
miał problemy z życiem seksualnym, więc zamykał się na
poranioną seksualność swoich pacjentek. Odreagowanie
emocjonalne zastąpił metodą wolnych skojarzeń. W ten
sposób chciał jakoby pomóc pacjentkom w uświadomieniu
sobie infantylnych, edypalnych pragnień i doprowadzić do ich
sublimacji. Sądził, że jeśli pacjentka rozpozna swoje fantazje,
nerwica może się przekształcić w „zwyczajne cierpienie”.
Współczesny Freudowi psycholog francuski Pierre Janet 231
oraz uczeń Freuda – Wilhelm Reich – mieli inne poglądy na tę
sprawę.
Urodzony w Austrii psychiatra Wilhelm Reich był
przekonany, że jego nauczyciel popełnił dwa podstawowe
błędy, i nie chciał ich powtarzać. Po pierwsze, Reich uznał, że
nerwica jest rezultatem i rzeczywistych wydarzeń, i głębokich
konfliktów wewnętrznych. Po drugie, był przekonany, że
leczenie nerwicy nie polega jedynie na mocnym odreagowaniu
emocjonalnym. Posunął się dalej niż jego mistrz. Twierdził, że
bolesne emocje, które wiążą się z uwalnianiem traumy, muszą
być zastąpione głębokimi przyjemnymi doznaniami. Tylko
w takich okolicznościach powrót do zdrowia okazuje się
trwały. Reich uważał jednocześnie, że wyparcie zarówno
negatywnych, jak i pozytywnych emocji ma odzwierciedlenie
na poziomie fizycznym w postaci chronicznego napięcia
i spastyczności mięśni. Powoduje to powstrzymywanie
oddechu i nieskoordynowane, automatyczne ruchy ciała. Te
napięte mięśnie nazwał zbroją charakteru. Pełniła ona jego
zdaniem dwie funkcje: tłumiła emocje związane z traumą oraz
powstrzymywała przyjemne uczucia i doznania.

Reich ukierunkował swoją terapię na pracę ze zbroją


charakteru. Rozpoznał, że te trwałe usztywnienia prowadzą do
zamrożenia emocji, co z kolei podtrzymuje objawy
neurotyczne. W terapii najpierw uświadamiał pacjentowi
istnienie jego charakterologicznych mechanizmów obronnych,
na przykład poddańczej grzeczności lub pasywno-agresywnej
wrogości. Ponadto atakował zbroję charakteru bezpośrednio,
energicznie masując napięte części ciała. Był zdania, że
tłumienie seksualności u osób dorosłych samo w sobie stanowi
jedną z głównych przyczyn nerwicy.
Ten pogląd Reicha przypomina wczesne podejście Freuda,
który uważał, że nerwica jest następstwem określonych
zachowań seksualnych: masturbacji i coitus interruptus.
W końcowej fazie życia Reich stał się ofiarą prześladowań
politycznych. W mrocznej epoce makkartyzmu 232 jego
książki, z powodu zawartych w nich radykalnych poglądów na
życie seksualne, zostały spalone przez funkcjonariuszy FBI.
Reicha osadzono w więzieniu w związku z fałszywym
oskarżeniem o łamanie prawa podatkowego. Zmarł w 1957
roku w więzieniu stanu Pensylwania. Jego śmierć
i wcześniejsze wycofanie się przez Freuda z koncepcji
odreagowania emocjonalnego spowodowały, że wygasło
zainteresowanie terapeutów procesami emocjonalnymi. W tym
też okresie (lata 50. ubiegłego wieku) w psychologii doszły do
głosu orientacja racjonalna oraz behawioryzm. Psychoterapia
została zdominowana przez takie podejścia, jak warunkowanie
behawioralne (twórcą tej metody był Burrhus F. Skinner) oraz
terapia racjonalno-emotywna (RET) Alberta Ellisa.
(Nawiasem mówiąc, ta ostatnia terapia ma niewiele wspólnego
z emocjami). Połączenie terapii behawioralnej oraz
racjonalno-emotywnej jest dziś znane pod ogólną nazwą
terapii behawioralno-poznawczej (Cognitive Behavioral
Therapy, CBT). Po niedługim czasie, już w latach 60., emocje
ponownie stały się ważną częścią terapii.

Pacjentami Reicha byli Aleksander Lowen oraz Fritz Perls.


Obaj stali się następnie jego studentami. Pierwszego z nich
Reich określił jako „zarozumiałego krawca z przedmieścia”,
podczas gdy drugiego ochrzcił mianem „starego, brudnego
faceta z Bowery” 233. Lowen oraz Perls rozwinęli podstawowe
idee Reicha i włączyli je do własnych systemów terapii.
Lowen podkreślał wagę ekspresji emocjonalnej podczas
terapii oraz znaczenie ugruntowania, czyli – w kategoriach
fizycznych – zdolności stania na własnych nogach
i doświadczania kontaktu stóp z podłożem. Natomiast Perls
w swoim podejściu terapeutycznym wykorzystał wiele
z psychologii Gestalt, rozwijanej w okresie 1930–1950 przez
Wolfganga Kohlera oraz Kurta Goldsteina. W naznaczonych
anarchią latach 60. wraz z rewolucyjną niezgodą na
racjonalizm i mieszczańskie status quo nastąpił powrót do
dawnych praktyk terapeutycznych. Odreagowanie
emocjonalne uznano za ścieżkę, która wiedzie ku wolności.
Jednak takie odreagowanie może się przyczynić do
uruchomienia mechanizmu powtarzania. Pacjenci pragną
bowiem doświadczać kolejnych emocjonalnych oswobodzeń.
Niestety, proces ten prowadzi do zaciskania się pętli i często
do impasu w terapii. Tak się stało z terapią pierwotnego
krzyku stworzoną przez Arthura Janova w latach 70. (Reich
ostrzegał współczesnych sobie psychologów przed
bezmyślnym stosowaniem odreagowania emocjonalnego.
Zwolenników tej orientacji pejoratywnie określał mianem
„domokrążców wolności”). Terapie neoreichowskie, grupy
spotkaniowe, terapie pierwotne, rebirthing oraz inne terapie
zorientowane na dramaturgię odreagowania miały dwie cechy
charakterystyczne: prymat leczenia słowem oraz żywiołową
ekspresję emocji.
Na progu trzeciego tysiąclecia szukamy nowej syntezy,
podejścia bardziej zrównoważonego, które uwzględniałoby
emocje i rozum. Pojawiają się terapie oparte na
doświadczaniu. Opisuje je między innymi Diana Fosha 234. Są
to choćby terapia dialektyczno-behawioralna oraz terapia
akceptacji i zaangażowania (Acceptance and Commitment
Therapy, ACT).
Zdolność mieszczenia w sobie i transformowania stanów
emocjonalnych o skrajnym nasileniu jest niezbędna zarówno
do uzdrowienia z traumy, jak i do życia w równowadze
psychicznej. Miłość może spowodować, że będziemy fruwać.
Natomiast emocje takie jak wściekłość, lęk, smutek mogą
powalić nas na łopatki. Możemy utracić równowagę
psychiczną pod wpływem wściekłości, zostać sparaliżowani
przez lęk lub pogrążyć się w smutku. Raz uwolnione silne
emocje są w stanie objąć całe nasze życie. Przestajemy wtedy
odczuwać emocje, raczej stajemy się nimi. Zostajemy przez
nie pochłonięci. Kierowanie własnym życiem wymaga tego,
aby czerpać informacje ze swoich emocji, lecz nie być przez
nie zdominowanym. Bywa tak, że mamy nadmiar lub też
niedobór emocji. Czasami emocje mogą nas zalewać niczym
powódź, innym razem jesteśmy ich zupełnie pozbawieni.
Przypominamy wówczas wysuszoną, spękaną ziemię. Emocje
mogą pomóc nam w poruszaniu się we właściwym kierunku
lub też spowodować niewypowiedziane cierpienie. Czasami
wywołują stan twórczego pobudzenia, innym razem
prowokują do nieodpowiednich działań i podejmowania
błędnych decyzji. Emocje podnoszą nas na duchu albo
przygnębiają. Większość z nas zdaje sobie sprawę z tego, że
emocje (czymkolwiek są) mają w życiu zasadnicze znaczenie.
Musimy zauważyć i nieco ostudzić nasilające się emocje,
zanim wybuchną, aby nas nie zniszczyły. Buddyści mówią:
„Ugaś żarzące się głownie, zanim wybuchnie pożar”. Emocje
poprowadzą nas we właściwym kierunku, jeżeli nad nimi
zapanujemy. Uda nam się to dzięki wspomnianym wcześniej
siostrom bliźniaczkom: świadomości 235 i połączeniu z ciałem.

Kiedy ludzie uczą się panowania nad emocjami, uczą się


też wykorzystywać towarzyszące emocjom wewnętrzne
impulsy do działania. Na przykład gniew i wściekłość
skłaniają nas do zachowań agresywnych. Kiedy chronimy
siebie i swoich bliskich, można mówić o zdrowej agresji.
Zdrowa agresja umożliwia nam także ustanowienie wyraźnych
granic oraz zdobywanie tego, co jest nam potrzebne:
pożywienia, schronienia, partnera seksualnego. Ta energia
nadaje naszemu życiu moc. Sprawia, że jest ono pełne pasji.

Teraz cofnę się nieco i zapytam, czym są emocje.


„Qu’est ce qu’une émotion?”

Alfred Binet postawił to prowokacyjne pytanie na początku


XX wieku 236. Do dziś nikt nie dał na nie jednoznacznej
odpowiedzi, choć w tej dyskusji padały mocne argumenty.
Takie pytania łatwo stawiać, trudniej zaś na nie odpowiadać.
Kwestia zasadnicza pozostaje otwarta: Czym, do licha, są
emocje?

Teorie emocji są rozbudowane i zróżnicowane. Mają długą,


skomplikowaną, pełną sprzeczności historię. Emocjami
zajmują się także filozofia, psychologia oraz biologia
ewolucyjna. Każda z tych nauk stara się zdefiniować, określić
i po prostu zrozumieć emocje.

„Emocja jako termin naukowy – pisała w 1936 roku


Elizabeth Duffy, pionierka współczesnej psychofizjologii –
jest terminem bezużytecznym”. Na podstawie wyników wielu
przeprowadzonych badań Duffy stwierdziła, że nie jest
możliwe rozróżnienie poszczególnych stanów emocjonalnych.
Innymi słowy określenie emocji jedynie na podstawie
pomiarów fizjologicznych (tętno, ciśnienie krwi, oddech,
temperatura ciała, elektryczne przewodnictwo skóry) wydaje
się niemożliwe. Z tego powodu emocje nie są warte
naukowego badania.

Jednak obecnie wielu badaczy angażuje się w zgłębianie


wszystkiego, co dotyczy emocji. Wyłaniają się nowe
dyscypliny naukowe, na przykład neurobiologia afektywna
(affective neurosciences) 237. Jej przedmiotem jest badanie
odrębnych systemów w mózgu, odpowiedzialnych za
wyrażanie różnorodnych emocji (np. lęku, gniewu, smutku).
W tym wszystkim zostaje pominięta kwestia emocji
odczuwanych (w przeciwieństwie do emocji wyrażanych).
Psychologowie, zmierzając ku obiektywnemu ujęciu
zagadnienia, próbują pomijać kwestię emocji odczuwanych
i koncentrują się na emocjach wyrażanych.
Wiele szkół filozoficznych i pierwsze szkoły
psychologiczne podzielały logiczne, zdroworozsądkowe
przekonanie o sekwencyjności przejawiania się emocji. Dziś
na nowo podzielamy to przekonanie.
Oto przykład. Kartezjusz spotkał się ze szczególnym
wyzwaniem – ktoś uniósł pięść i nazwał go kretynem. Filozof
mógłby uznać, że jego mózg rozpoznał to zachowanie jako
zasługujące na reakcję emocjonalną: złości, lęku, smutku,
pobudzenia. Gdyby wiedza na temat fizjologii była w jego
czasach większa, rozumowałby następująco. „Mój mózg
powiedział mojemu ciału, co ma czynić, a mianowicie:
przyspieszyć akcję serca, podnieść ciśnienie krwi,
przyspieszyć oddech, zwiększyć napięcie mięśniowe,
wydzielić pot lub wywołać gęsią skórkę”. Tymi reakcjami
kieruje autonomiczny układ nerwowy i przygotowuje w ten
sposób organizm do walki lub ucieczki. Kartezjuszowi oraz
większości z nas ta sekwencja zdarzeń wydaje się logiczna;
w taki sposób doświadczamy emocji na poziomie fizycznym.
Jednak przywoływany już w tej książce William James,
który współpracował z psychologami eksperymentalnymi,
przeprowadził interesujące doświadczenia. Analizował
wyobrażoną sytuację człowieka ściganego przez niedźwiedzia.
Następnie w doświadczalnej introspekcji badał sekwencję
zdarzeń, które doprowadziły do pojawienia się lęku. Czuł
wnętrze swojego ciała, zauważał myśli i obrazy pojawiające
się w wyobraźni. Na koniec doszedł do nieoczekiwanego
wniosku. Zdrowy rozsądek podpowiada nam, że kiedy
widzimy niedźwiedzia, czujemy lęk i to on motywuje nas do
ucieczki. Tymczasem według Jamesa uciekamy raczej nie
dlatego, że czujemy lęk, lecz czujemy lęk, dlatego że
uciekamy. Ujął to następująco:
Moja teoria […] mówi, że zmiany w ciele następują bezpośrednio po
spostrzeżeniu pobudzającego nas wydarzenia. Odczuwanie tych zmian
przejawia się jako emocja. „Zdrowy rozsądek” podpowiada, że kiedy tracimy
majątek, jest nam przykro i płaczemy; kiedy spotykamy niedźwiedzia,
czujemy się przestraszeni i uciekamy; kiedy zostajemy obrażeni przez rywala
– odczuwamy złość i uderzamy go. Będę tu bronił hipotezy, że ta sekwencja
nie jest właściwa. Chodzi o to, że jeden stan mentalny nie stanowi
bezpośredniej przyczyny następnego. Pomiędzy tymi stanami mentalnymi
musi się pojawić cielesna manifestacja. Z tego punktu widzenia bardziej
racjonalnym (dokładnym) stwierdzeniem jest, że odczuwamy przykrość,
ponieważ płaczemy, odczuwamy złość, ponieważ uderzamy, czujemy lęk,
ponieważ drżymy 238.

James prezentuje przeczące intuicji podejście typu „od dołu


do góry”. W ten sposób podważa kartezjański paradygmat
typu „z góry do dołu”, zgodnie z którym najpierw umysł
rozpoznaje źródło zagrożenia, a następnie wydaje ciału rozkaz,
by uciekać, walczyć lub zwinąć się w kłębek. James ustanowił
nowy paradygmat: nasza percepcja rodzi się od dołu.
W przykładzie z niedźwiedziem znaczy to, że czujemy lęk,
ponieważ uciekamy przed niebezpieczeństwem. Jest to
podejście tylko częściowo prawdziwe, choć akcentuje pewien
ważny element całego procesu. Otóż nasza percepcja ma
charakter iluzoryczny. Na przykład sądzimy, że kiedy
dotykamy gorącego przedmiotu, cofamy rękę z powodu bólu.
W rzeczywistości, gdybyśmy czekali, aż wyraźnie poczujemy
ból, moglibyśmy oparzyć rękę w sposób nieodwracalny.
Każdy student medycyny wie, że najpierw pojawia się odruch
cofnięcia ręki, a dopiero później – odczucie bólu. Ból może
nam przypominać, abyśmy drugi raz nie sięgali po gorący
kamień z ogniska. Podobnie każdy student chemii wie – mam
nadzieję, po pierwszym doświadczeniu – że gorąca probówka
wygląda tak samo jak chłodna.

Z czego wynikają nasz błąd percepcyjny i nasze błędne


przekonanie? Z wiary, że to odczucie bólu powoduje cofnięcie
ręki. James był w stanie zauważyć, że lęk nie ma charakteru
kognitywnego. Najpierw bowiem zachodzi reakcja mięśniowa
i wisceralna. Następnie percepcja tej reakcji wywołuje lęk.
James zaobserwował, że mózg, dokonując oszacowania
niebezpieczeństwa, robi to z ogromną prędkością. Człowiek
nie może uchwycić tego na poziomie świadomym. Natomiast
staje się świadomy reakcji ciała, spontanicznie uruchomionej
w obliczu zagrożenia. Odkrycie Jamesa polegało na
przesunięciu świadomości uczucia z umysłu do ciała. Wykazał
się on rzadko spotykaną dalekowzrocznością, ponieważ
neurobiologia zaczęła odkrywać opisaną prawidłowość około
stu lat później.

Benjamin Libet, neurochirurg i neurofizjolog pracujący na


Uniwersytecie Medycznym w San Francisco, ponad
trzydzieści lat temu przeprowadził serię odkrywczych, lecz
mało znanych badań 239. Te badania potwierdziły sekwencję
zdarzeń zaobserwowaną przez Jamesa. Podam przykład
eksperymentu, który możesz wykonać samodzielnie.
Wyciągnij przed siebie ramię i ustaw je tak, by grzbiet dłoni
był skierowany ku górze. Następnie, kiedy poczujesz, że tego
chcesz (kierując się wolną wolą), zegnij rękę w nadgarstku.
Zrób to kilka razy i obserwuj, co dzieje się w twoim umyśle.
Prawdopodobnie jesteś przekonany, że najpierw podejmujesz
świadomą decyzję, by wykonać ruch, a następnie, zgodnie z tą
decyzją, poruszasz ręką.
Libet prosił osoby badane o wykonywanie opisanej
czynności i mierzył czas: po pierwsze: podjęcia przez osobę
badaną świadomej decyzji, aby poruszyć ręką (specjalny
zegar), po drugie: pojawienia się tak zwanego potencjału
gotowości w korze ruchowej mózgu (elektrody EEG
umieszczone na skórze głowy) i po trzecie: rozpoczęcia
rzeczywistego ruchu (elektrody umieszczone na nadgarstku).
Co pojawiało się jako pierwsze? Czy była to decyzja
o wykonaniu ruchu, aktywność kory ruchowej czy rzeczywisty
ruch? Odpowiedź dramatycznie zaprzecza potocznej
i zdroworozsądkowej wersji wydarzeń. Aktywność mózgu
rozpoczynała się pięćset milisekund (pół sekundy!) przed tym,
zanim człowiek stał się świadomy decyzji o wykonaniu ruchu.
Świadoma decyzja pojawiała się stanowczo zbyt późno, by
być przyczyną działania. Wyglądało to tak, jakby
świadomość była po prostu myślą wyjaśniającą samej sobie
działanie, które nie zostało przez nią spowodowane. Ten
wynik badań może się wydawać bardzo dziwny. Jest on jednak
zgodny z eksperymentami, które Libet przeprowadził
wcześniej podczas wykonywania neurochirurgicznych operacji
mózgu. Badacz zademonstrował, że potrzeba około pół
sekundy aktywnej stymulacji wybranego fragmentu kory
czuciowej mózgu, by człowiek stał się świadomy tego bodźca
sensorycznego 240. Miałem okazję obserwowania jednego
z tych eksperymentów za pomocą oscyloskopu i zrobiło to na
mnie ogromne wrażenie.
Badania Libeta wykazały, że „świadoma” decyzja
o rozpoczęciu działania (np. naciśnięciu guzika) wyprzedza
samo działanie. Jednak ta decyzja pojawia się po tym, jak
w korze przedruchowej nastąpi wybuch aktywności
elektrycznej. Inaczej mówiąc, ludzie decydują się podjąć
działanie dopiero po tym, jak mózg przygotuje ich do tego na
poziomie nieświadomym.
Daniel Wegner przeprowadził ostatnio na Uniwersytecie
Harvarda badania, które rozwinęły i doprecyzowały omawianą
propozycję interpretacyjną 241. W jednym z badań użył wielu
luster, by wywołać określoną iluzję. Osoby badane myślały, że
patrzą na własne ramię, w rzeczywistości widziały w lustrze
ramię badacza. Kiedy poruszało się ono (zgodnie z instrukcją
udzielaną przez innego badacza), osoby badane mówiły, że to
one wykonywały ruch z własnej woli, a tak naprawdę ich
ramię nawet nie drgnęło!
Wilhelm Wundt (jeden z twórców psychologii
eksperymentalnej) zauważył nasze przywiązanie do koncepcji
wolnej woli: „Wydaje się, że nic nie należy bardziej do naszej
osobowości i jest bardziej jej własnością niż nasza wola”.
A jednak rezultaty badań Libeta i Wegnera poważnie
podważają nasze zdroworozsądkowe rozumienie świadomości
oraz wolnej woli. Unicestwienie wolnej woli, sugerowane
przez Wegnera w jego książce 242, przeczy naszym
przekonaniom, że jesteśmy autonomicznymi istotami
ludzkimi. Wegner swoimi tezami podważa przekonanie, że
mamy zdolność planowania, przewidywania oraz
podejmowania odpowiedzialnych działań. Kim więc jesteśmy,
jeśli nie mamy wolnej woli? Tym razem argumentu
w dyspucie na temat wolnej woli, toczonej na Zachodzie od
trzech tysięcy lat, nie można uznać za kolejną koncepcję
filozoficzną. W tym wypadku podstawowe argumenty
pochodzą z licznych obiektywnych badań laboratoryjnych.
Albert Einstein, parafrazując myśl filozoficzną Arthura
Schopenhauera, ujął zagadkowe zjawisko, jakim jest wolna
wola, z charakterystyczną dla siebie przenikliwością: „Istoty
ludzkie mogą oczywiście robić to, co chcą. Jednak nie mogą
tego czynić z własnej woli”.

Sto lat temu William James podkreślał, że zmienne stany


świadomości tworzą mylne poczucie, że jakieś Ja czy ego jest
odpowiedzialne za nasze działania. Wegner posunął się jeszcze
dalej. Według niego przekonanie przeciętnej osoby, że ma ona
jaźń świadomie kontrolującą działania, jest po prostu iluzją.
Czy wyniki tych badań oznaczają, że należy pożegnać się
z koncepcją ego sformułowaną przez Freuda i ze
stwierdzeniem Kartezjusza: Cogito ergo sum? Chociaż
w XVII wieku zapoczątkowało ono ważny proces wyzwalania
się ludzi ze sztywnych przekonań narzucanych im przez
Kościół, to istnieje pilna potrzeba jego rewizji 243. Dzisiejsze
credo mogłoby brzmieć następująco: „Przygotowuję się, by
wykonać ruch, działam, odczuwam, postrzegam,
odzwierciedlam to w świadomości, myślę i dlatego jestem”.
Co więc naprawdę zachodzi w świadomości? Czy należy
w jakiś sposób przeformułować koncepcję wolnej woli?
Połączone rezultaty badań Jamesa, Libeta oraz Wegnera
sugerują następujący wniosek: zanim zostanie wykonany
świadomy ruch, następuje wcześniej nieświadomy ruch
poprzedzający (unconscious premovement).
Ponieważ na ogół nie jesteśmy świadomi ruchu
poprzedzającego, mylnie sądzimy, że to my (czyli nasze ego)
chcemy świadomie, zgodnie ze swoją wolą, wykonać dany
ruch. Z czego więc ten ruch się bierze?
Przeanalizujmy teraz ciekawostkę z bogatego zbioru Matki
Natury dotyczącą nieostrej granicy między świadomym
a nieświadomym poziomem bodźców i reakcji. Wiadomo, że
istnieje wiele wizualnych (oraz innych) pól sensorycznych
rejestrujących impulsy nerwowe w rejonach mózgu
uznawanych pierwotnie za nieświadome. Są to ośrodki
położone w pniu mózgu, w dół w stosunku do ośrodków
świadomych (w rejonie potylicznym kory mózgowej
nazwanym polem 17 – według niemieckiego neurologa
Korbiniana Brodmanna). To pole ma związek ze szczególnym
zjawiskiem zwanym jako „ślepowidzenie” (blindsight) 244.
Kiedy następuje jednostronne uszkodzenie kory wzrokowej
(pole 17 według Brodmanna), powstaje ubytek w polu
widzenia po stronie przeciwnej. Jeżeli badacz demonstruje
pacjentowi jakiś przedmiot w tym obszarze pola widzenia,
pacjent nie widzi tego przedmiotu. Mogą błyskać światła,
poruszać się przedmioty, może być prezentowane pismo –
pacjenci zdecydowanie twierdzą, że niczego nie widzą.
Precyzyjne eksperymenty wykazały jednak interesującą
prawidłowość. Pacjenci ze wspomnianym uszkodzeniem
stanowczo twierdzą, że niczego nie widzą. Tym niemniej
potrafią wskazać umiejscowienie rozbłyskującego światła.
Umieją rozróżnić, czy ruch kieruje się ku górze czy ku dołowi,
wertykalnie czy horyzontalnie.
Oliver Sacks w swych pracach opisuje liczne przypadki
pacjentów, u których wystąpiły konsekwencje poważnych
uszkodzeń mózgu. Szczególnym przypadkiem jest historia
mężczyzny o imieniu Virgil 245. Cała kora wzrokowa mózgu
Virgila została uszkodzona w wyniku niedotlenienia i dlatego
Virgil całkowicie oślepł. Sacks przytacza jednak
niewytłumaczalne obserwacje poczynione przez żonę Virgila:
„Virgil powiedział jej, że jest zupełnie ślepy. Jednak kobieta
zauważyła, że jej mąż może sięgać po przedmioty, unika
przeszkód na drodze i zachowuje się, jakby widział”. W tym
właśnie opisie zawiera się tajemnica wewnętrznego
przetwarzania informacji.
Ogólnie przyjmuje się następujące wyjaśnienie opisanego
zjawiska. Uszkodzenie pól wzrokowych kory mózgowej nie
narusza innych, bardziej pierwotnych szlaków wzrokowych,
w pewien sposób bez przeszkód rejestrujących informacje
sensoryczne, które normalnie kierują ruchem gałek ocznych
podczas zbierania wrażeń wzrokowych. Zarejestrowane
informacje sensoryczne tworzą słabe zarysy przedmiotów
i zjawisk. Istnienia owych informacji nie jesteśmy świadomi,
lecz to one wywołują w nas gotowość do wykonania ruchu
(czyli są to impulsy przedruchowe). I właśnie te pierwotne
szlaki odpowiadają za ślepowidzenie. Warto więc docenić
zdolność reagowania na zdarzenia, zanim staniemy się ich
świadomi w sposób bezpośredni. Rozważ swoją reakcję na
przelotny cień, na subtelny gest drugiej osoby lub też na
odległy dźwięk. Każdy z tych bodźców może wywołać silną
reakcję. Możesz nawet zupełnie sobie nie uświadamiać, że
jakieś wydarzenie w twoim otoczeniu uruchomiło tę reakcję.

Warto zauważyć, że w przypadku, gdy wcześniej


doświadczyliśmy traumy, stajemy się szczególnie wrażliwi na
te niemal nieuchwytne bodźce. Zmysły wzroku, słuchu
i węchu dostarczają nam niezliczonej ilości bodźców, które
powodują nadmierne pobudzenie. Zazwyczaj pozostajemy
nieświadomi obecności tych podprogowych bodźców oraz
faktu, że pojawiają się w nas przedruchowe odpowiedzi.
Z tego powodu często wyjaśniamy swoje działanie za pomocą
nieprawdziwych przyczyn.
Opisane zjawiska zachodzą z tego powodu, że pozostajemy
nieświadomi wewnętrznych przedruchów wywoływanych
przez bodźce napływające ze środowiska. Dlatego mylnie
sądzimy, że świadomie inicjujemy oraz kształtujemy swoje
ruchy. Ponadto, jeśli nierozpoznany impuls przedruchowy jest
bardzo silny, możemy zostać niejako zmuszeni do wykonania
pełnej sekwencji ruchów. W przypadku osób, które
doświadczyły traumy, występuje zamieszanie przyczynowe na
dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, osoba taka nie jest
świadoma obecności czynników wywołujących impulsy
przedruchowe. Po drugie, reakcja na te impulsy jest
intensywna. Wyobraźmy sobie konsternację osoby, która
wpada w pułapkę gwałtownego zachowania o charakterze
reakcji chroniącej życie. Rozważmy na przykład zachowanie
weterana wojny w Wietnamie, który budzi się w środku nocy
z dłońmi zaciśniętymi na szyi swojej żony – przerażonej
i z trudem łapiącej oddech. Nie jest on świadom tego, że jego
nadmiarowa reakcja została wywołana przez odległy wystrzał
z rury wydechowej samochodu lub nawet przez lekki odgłos
kroków jego dziecka idącego korytarzem. Podczas wojny
w Wietnamie ten mężczyzna spał w bambusowych zaroślach,
chroniąc się przed ogniem Wietkongu. Wtedy bezpośrednia
reakcja typu „zabij” stanowiła uzasadnione działanie
chroniące życie. Dlatego wiele lat później nawet bodziec
o umiarkowanym nasileniu mógł nagle uruchomić naciągniętą
sprężynę i przekształcił ją w intensywny, wymykający się
kontroli wybuch emocjonalny.

Znam tylko jeden sposób, by przerwać ten kompulsywny


cykl: trzeba stać się świadomym przedruchu, zanim
rozwinie się on w pełną sekwencję ruchową. Chodzi o to, by
zgasić iskrę, zanim padnie ona na hubkę.

W przeszłości wiele razy spacerowałem ze swoim psem


Pouncerem w górach Kolorado. Był on mieszańcem, w jego
żyłach płynęła krew dzikiego australijskiego dingo. Miał silny
instynkt, nakazujący mu ścigać napotkane zwierzęta.
Bezskutecznie próbowałem go tego oduczyć. Kiedy odbiegał
ode mnie, przywoływałem go do siebie lub udzielałem mu
głupich napomnień, kiedy powracał zdyszany pogonią.
Wreszcie zmieniłem postępowanie i osiągnąłem zamierzony
skutek. Gdy tylko Pouncer wyczuwał lub dostrzegał jelenia
i jego postawa ulegała zmianie (jakby gotował się do skoku),
pewnie, lecz spokojnie mówiłem: „Nie, Pouncer. Do nogi”.
Wtedy Pouncer spokojnie szedł obok mnie i łasił się do mnie.

A teraz przytoczę opowieść o zuchwałym młodym


samuraju i czcigodnym mistrzu zen.
KIJ MA DWA KOŃCE

Poniższa historia pokazuje nam, że możemy osiągnąć


autentyczną równowagę wewnętrzną. Ta równowaga pojawia
się, kiedy potrafimy powstrzymać działanie w sytuacji silnego
pobudzenia emocjonalnego.
Młody zuchwały samuraj zażądał od czcigodnego mistrza
zen:

– Powiedz mi, czy istnieje niebo i piekło.


Mistrz odrzekł spokojnie:
– Jak to się stało, że ktoś tak szkaradny i tępy jak ty został
samurajem?
Zagniewany samuraj błyskawicznie wyciągnął miecz
i uniósł go nad głową, gotów rozpłatać mistrza.

Bez cienia lęku mistrz zen spojrzał na miecz i powiedział:


– To właśnie jest piekło.
Samuraj zastygł. Po chwili jego ramiona opadły niczym
liście z drzewa jesienią, a twarz się rozluźniła. Powoli włożył
miecz do pochwy i z szacunkiem pokłonił się mistrzowi.
– A to jest niebo – dodał mistrz.
Samuraj w przypływie wściekłości trzymał miecz nad
głową, gotów do zadania śmiertelnego ciosu. Potrafił jednak
powstrzymać emocje. Wspomagany przez mistrza
powstrzymał się od nawykowego emocjonalnego działania –
ataku na drugą osobę. Dzięki temu przemienił piekło
wściekłości w niebo pokoju.
Można teraz spekulować, jakie nieświadome myśli
(i obrazy) pojawiły się w umyśle samuraja, gdy mistrz wyrzekł
prowokujące słowa. Być może samuraj najpierw się
przestraszył i nawet zgodził z tym, że jest szkaradny i tępy.
Postawmy hipotezę, że silna reakcja na obraźliwe słowa
wynikała z jego poprzednich doświadczeń: mógł być
w dzieciństwie źle traktowany i poniżany przez rodziców,
nauczycieli oraz innych dorosłych. Być może w jego umyśle
pojawiła się scena zawstydzenia go przez nauczyciela
w obecności kolegów. Następnie mogła pojawić się myśl typu:
„Poczułem się mały i bezwartościowy. Nikt nie ośmieli się
nigdy więcej nazwać mnie w ten sposób!”. Ta myśl
i połączone z nią obrazy wewnętrzne wraz z fizycznymi
doznaniami strachu wywołały wściekłość. Samuraj mógłby
podążyć znaną sobie kompulsywną drogą ku zatraceniu.
W momencie kulminacyjnym szczególnego nasilenia
wściekłości mistrz zen jak terapeuta pomógł mu powstrzymać
się od nawykowego aktywnego wyrażenia emocji (broniących
przed poczuciem własnej znikomości i bezradności). Pomógł
mu tym samym w uzyskaniu rzeczywistej mocy.
W przypadku Pouncera oraz młodego samuraja decyzja
zapadła w krytycznym momencie, tuż przed atakiem.
Naładowany energią samuraj uniósł miecz nad głową
i znieruchomiał na sekundę przed zadaniem ciosu. Mistrz w tej
samej sekundzie wypowiedział ważkie słowa. Samuraj był
w stanie powstrzymać i przetransformować morderczą energię
wściekłości w intensywną energię jasności umysłu,
wdzięczności, obecności i gracji. Aktywne skanalizowanie tej
potężnej morderczej energii wymaga opanowania umiejętności
cofnięcia się, powstrzymania i pomieszczenia w sobie silnej
emocji. Pomieszczenie emocji w sobie (somatyczne źródło
freudowskiej sublimacji) daje nam czas na zastanowienie się.
Umożliwia oddzielenie dzięki samoświadomości tego, co
sobie wyobrażamy i myślimy, od tego, co jest doznaniem
fizycznym. W tym ułamku sekundy, kiedy nieruchomiejemy
i powstrzymujemy się od działania, możemy dostrzec różnicę
między niebem a piekłem. Kiedy potrafimy utrzymać tę
postawę twórczej neutralności, uwalniamy się od
emocjonalnego przymusu reagowania. Zapobiega to
przekształceniu naszego życia w całą sekwencję
nieodpowiednich reakcji. Oddzielenie doznań od obrazów
i myśli rozprasza silne emocje. Pozwala im na płynne
przekształcenie się w sekwencję uczuć. Ten proces
zdecydowanie różni się od tłumienia lub wyparcia emocji.
Każdemu z nas, zwłaszcza osobom z doświadczeniem traumy,
umiejętność transformowania negatywnej energii lęku
i wściekłości pozwala ominąć piekło i znaleźć się w niebie.
Należy docenić siłę i trwałą formę, w jakiej manifestuje się
przymus odreagowywania wściekłości, lęku, wstydu i smutku.
Na szczęście istnieje antidotum na tę kaskadę cierpienia.
Dzięki jasnej świadomości ciała staje się możliwa
dekonstrukcja tych fiksacji emocjonalnych.
Rzućmy okiem na pracę mózgu oraz umysłu podczas
procesu, który uwalnia nas od tyranii lęku i wściekłości.
Niewielki wycinek tkanki mózgowej, który powoduje, że
jesteśmy świadomi tych zjawisk, znajduje się w korze
przedczołowej, w przedniej części płatów czołowych. Jeden
ośrodek, położony nieco z boku, zwany jest grzbietowo-
boczną korą przedczołową. Powoduje on, że nasze relacje
z otaczającym światem są świadome. Drugi ośrodek
ulokowany jest bardziej przyśrodkowo i nazywa się
przyśrodkową korą przedczołową. Tylko ta część kory
mózgowej może modyfikować reakcje mózgu emocjonalnego,
czyli limbicznego, a zwłaszcza zmieniać pierwotne reakcje
ciała migdałowatego, które odpowiada za intensywne emocje
gwarantujące przetrwanie. Przyśrodkowa kora przedczołowa
otrzymuje bezpośredni przekaz z mięśni, stawów oraz
organów wewnętrznych i rejestruje go na poziomie
świadomym 246. Dzięki świadomości tych doznań (to znaczy
dzięki procesowi podążania za doznaniami cielesnymi)
stajemy się zdolni do modyfikowania swoich reakcji
emocjonalnych. Dzięki temu zyskujemy poczucie siebie jako
osoby autonomicznej.
Pierwszy krok w tym dynamicznym procesie polega na
tym, by powstrzymać się od podążania za strumieniem
negatywnych myśli i nie dać się porwać fali silnych emocji.
Pozytywne rozwiązanie przynosi nam powrót do świadomości
podstawowych doznań cielesnych. W pierwszym momencie
może to wzbudzać niepokój, a nawet strach. Dzieje się tak,
ponieważ nie jesteśmy dostatecznie zaznajomieni z tego
rodzaju postępowaniem. Nawykowo lgniemy do wtórnych
emocji wywołujących stres oraz do negatywnych,
powtarzających się w kółko myśli. Mamy także nawyk
szukania przyczyn swojego dyskomfortu w świecie
zewnętrznym, nie zaś w sobie. Nie umiemy doświadczać
zjawisk i rzeczy (w tym przypadku procesów wewnętrznych)
po prostu takimi, jakie są, bez krępującego gorsetu analiz
i osądów. Kiedy złożony zespół doznań–myśli–emocji zostaje
rozdzielony, doświadczenie wewnętrzne prowadzi ku bardziej
subtelnym odcieniom uczuć. Wspominany Eugene Gendlin,
twórca terminu felt sense 247, napisał: „Nic, co odczuwamy
jako przykre, nie stanowi ostatniego etapu procesu”. Ten
proces obejmuje umiejętność utrzymywania emocji w stanie
zawieszenia i niepozwolenie, by wyraziły się one w postaci
niekorzystnego działania nawykowego. To zawieszenie jest
nie tłumieniem emocji, lecz czymś w rodzaju formowania
elastycznego naczynia, w którym możemy pomieścić doznania
i uczucia, a następnie poddać je różnicowaniu. Wyrażanie
emocji to często sposób uwalniania napięcia pozwalający
uniknąć konfrontacji z głębszymi uczuciami. Jest to podobne
do sytuacji, gdy pozwalamy, by para wydobywała się
z czajnika, w którym gotujemy wodę. Nie robimy nic, by
zatrzymać tę energię wewnątrz czajnika.
Można też wyobrazić sobie balon wykonany z mocnej
gumy napełniany parą wodną. Widzimy, jak balon się
powiększa, by pomieścić wtłaczaną parę. Kiedy potrafimy
pomieścić w sobie emocje, nabierają one różnych odcieni
i ostatecznie przekształcają się w głęboką świadomość bycia
okej. Jest to istota samoregulacji emocjonalnej,
samoakceptacji, dobrego samopoczucia i zmiany.
Weźmy gniew. Wywodzi się on z postawy ciała, która
wiąże się z chęcią wyciągnięcia ręki i uderzenia kogoś. Jeżeli
ktoś dopuszcza się fizycznego ataku – uderza, kopie, szarpie,
bije – uczucie gniewu przekłada się na te właśnie działania.
Wbrew potocznemu przekonaniu, kiedy przygotowujesz się do
działania, uczucia napędzające to działanie słabną lub w ogóle
znikają 248. Kiedy płaczesz, smutek znika w magiczny sposób.
Jednak takie działanie nie prowadzi do usunięcia głębokich
pokładów tego uczucia. Przypomina to sytuację, kiedy
pozwalamy, by woda gotująca się w czajniku całkowicie
wyparowała.
Pewne terapie o charakterze ekspresywnym mogą wpaść
w swego rodzaju pułapkę. Próbują one bowiem osuszyć bagno
emocjonalne za pomocą nawykowego odreagowywania 249.
Kiedy człowiek wchodzi w kontakt z głębokimi pokładami
smutku, sygnałem tego są pojawiające się łzy. A co
z gniewem? Warto, abyś przypomniał sobie moment, kiedy
odczuwany gniew spowodował, że groziłeś komuś pięścią.
Czy wtedy rzeczywiście musiałeś się bronić? Czy też raczej
był to sposób uwalniania napięcia i nadużycie wobec drugiej
osoby? Tego rodzaju poniżające zachowania występują
w przemocy domowej. Jaką reakcję innych osób wywołało
twoje zachowanie? Jak te osoby zachowały się wobec ciebie?
Zawsze kiedy pozwalamy sobie na niepowstrzymaną ekspresję
emocji, tak naprawdę oddzielamy się od swoich prawdziwych
uczuć. Jesteśmy trzymani w potrzasku przez te nawykowe
emocje i pozostajemy nieświadomi faktu, że mogą zostać one
przekształcone, jeśli świadomie powstrzymamy się od ich
czynnego wyrażania. Samuraj uwolnił się od gniewu dzięki
tego rodzaju zmianie nastawienia wewnętrznego.
Pomieszczenie w sobie emocji otwiera przed nami drogę ku
wolnemu wyborowi zachowań – możliwości mamy wiele.
Przestajemy być skazani na długotrwałe odczuwanie lęku,
wściekłości i bezradności oraz na przyjmowanie postawy
obronnej. Przed wiekami mieliśmy potrzebę
natychmiastowego określania, czy ktoś, kogo spotykamy
w lesie, jest przyjacielem czy wrogiem. Czy nas zaatakuje?
Czy powinniśmy zaatakować pierwsi, by się ochronić, czy też
lepsze byłoby spokojne wycofanie się? Obecnie bardziej
potrzebne są nam umiejętności społeczne, by się zorientować,
czy dana osoba budzi naszą sympatię czy niechęć. Co ta osoba
dla nas znaczy? Nie uciekamy się do rękoczynów, lecz
angażujemy się społecznie w rozmowę z kimś, kogo nie
znamy. Nie kierują nami emocje. Próbujemy rozbroić tego
kogoś za pomocą szczerego uśmiechu. Najważniejsze jest, by
to zrobić, zanim na przykład użyjemy agresywnych słów. Jeśli
zachowamy otwartą świadomość, weźmiemy pod uwagę wiele
zachowań, będziemy zdolni do dokonania właściwego
wyboru 250.
W JAKI SPOSÓB WPŁYWAJĄ NA NAS UCZUCIA?
Z biologicznego punktu widzenia emocje pełnią ważną
funkcję sygnalizacyjną. Na przykład, kiedy jesteśmy
przestraszeni, wówczas i nasza twarz, i postawa naszego ciała
bezpośrednio informują wszystkich dokoła, że dostrzegliśmy
niebezpieczeństwo. Podczas Igrzysk Olimpijskich w Atlancie
w 1996 roku, kiedy doszło do zamachu bombowego,
patrzyłem na twarz pływaczki Janet Evans. Jej szeroko otwarte
oczy sygnalizowały pojawienie się niebezpieczeństwa. Gdyby
Evans, która właśnie stała na podium, zaczęła uciekać,
możliwe, że sporo osób spośród publiczności poszłoby za tym
niewerbalnym rozkazem. Wygląd osoby przestraszonej jest
bardzo charakterystyczny: szeroko otwarte oczy, uniesione
brwi, usta częściowo otwarte, kąciki ust mocno cofnięte, uszy
odciągnięte do tyłu 251.
Stado łosi, wyczuwając obecność zbliżającej się zgrai
wilków, przyjmuje określoną taktykę. Łosie są świadome
obecności wilków, ale nadal skubią trawę. Dzieje się tak do
momentu, gdy jeden z łosi wyczuje, że jakiś wilk zbliżył się na
odległość umożliwiającą bezpośredni atak. Wtedy łoś wydaje
charakterystyczny dźwięk i sztywnieje, po czym rzuca się do
ucieczki, a za nim podąża całe stado.
Lęk może też stymulować panikę. Zdarza się, że ludzie
umierają z powodu lękowego zamrożenia. W tym wypadku
emocja nie odgrywa roli adaptacyjnej. Jeżeli zesztywniejemy
podczas przechodzenia przez ulicę lub w czasie prowadzenia
samochodu, z pewnością dojdzie do wypadku. Z kolei
nudności i towarzyszące im uczucie wstrętu są sygnałem dla
jedzącej osoby oraz dla innych jedzących, że jakiś pokarm jest
szkodliwy. Sytuacja wygląda inaczej, gdy ktoś reaguje
nudnościami na pełnowartościowe pożywienie. Mamy
wówczas do czynienia ze szkodliwą reakcją wywołaną przez
utrwalony wzorzec. Taki wzorzec czasem wiąże się z ludzkim
dotykiem. Wówczas człowiek reaguje wstrętem na czułe
objęcie i dotyk seksualny. Zazwyczaj niszczy to wszelkie
relacje i rujnuje życie osobiste.
Następny przykład wysyłania sygnałów emocjonalnych
dotyczy dziecka, które płacze z bólu. Przywołuje ono matkę.
Jest to dla niego kwestia przeżycia. Jeśli nie otrzyma pomocy,
prawdopodobnie umrze. Dziecko jasno sygnalizuje potrzebę
zachowania życia. Siła jego głosu jest taka, że matka nie może
tego zignorować. Kiedy osoba dorosła płacze z powodu
odejścia partnera, nie sprawi to, że partner wróci. Nawiązał on
romans z inną osobą i nie interesuje go poprzedni związek.
Nawykowy żal może nas pozbawić energii. Nie pozwala
włączyć się w życie i stworzyć relacji z nową osobą.
We wszystkich powyższych przykładach życie jest
wspierane przez sygnalizacyjną funkcję emocji. Jeśli jednak
pewne emocje trwają zbyt długo, obraca się to przeciw życiu.
Pojawia się tu sprzeczność. Kiedy zostaliśmy porzuceni,
jedynie przeżycie żalu pozwoli nam dotrzeć do uczucia
tolerancji i zyskać odwagę, by znowu kogoś pokochać.
Jednocześnie możemy być świadomi, że nadejdzie czas, gdy
i nowy obiekt uczuć pójdzie swoją drogą.
Pewien poziom gniewu może nam pomóc w usunięciu
przeszkód pojawiających się w naszym życiu. Natomiast
nawykowy gniew o wybuchowym charakterze prawie
zawsze prowadzi do osłabienia naszych relacji z ludźmi. Nie
pozwala też na realizację rzeczywistych życiowych potrzeb.
Tego rodzaju gniew często osłabia bokserów i żołnierzy.
Musimy zrozumieć, że emocje (które są reaktywne) oraz
uczucia (które są osadzone w płynnych doznaniach
wewnętrznych) różnią się od siebie pod względem tego, jaką
mają rolę, i tego, w jaki sposób wpływają na nasze życie.
Podstawą uczuć są doznania cielesne. Uczucia to kompas
wskazujący nam kierunek. Pomagają oceniać sytuacje, do
których musimy się dostosować. Przyciągają nas do tego, co
nas wzmacnia, a odpychają od tego, co nam szkodzi.
Wszystkie uczucia pochodzą z pierwotnego źródła
zawiadującego zbliżaniem się i unikaniem. Mogą być
pozytywne lub negatywne i mieć różny stopień nasilenia.
Emocje natomiast pojawiają się dokładnie w tym
momencie, gdy behawioralna adaptacja (oparta na ewaluacji)
zawiodła. W przeciwieństwie do tego, co sądzili Darwin oraz
James, lęk nie jest uczuciem pchającym nas do ucieczki. Nie
odczuwamy też lęku z tego powodu, że uciekamy od źródła
zagrożenia. Osoba, która może w nieskrępowany sposób
uciekać od źródła zagrożenia, nie czuje lęku. Odczuwa tylko
zagrożenie (którego chce uniknąć) i doświadcza działania –
biegu. Lęk pojawia się, gdy ucieczka jest niemożliwa. Na tej
samej zasadzie gniew odczuwamy wówczas, gdy nie możemy
uderzyć wroga lub w inny sposób rozwiązać konfliktu.
Nie oczekuję, że zaakceptujesz moje tezy. Proszę cię
jedynie, abyś zachował otwarty umysł umożliwiający
prowadzenie dociekań. A co, możesz zapytać, z naszymi
instynktownymi emocjami, które opisywał Darwin?
Odpowiedź brzmi: są nadal obecne. Tylko kontynuatorzy jego
dzieła – etolodzy – odkryli ogniwo pośrednie, którego on nie
dostrzegł.
Powrócę do sceny na łące, by na przykładzie wyjaśnić
różnicę między uczuciami a emocjami. Spacerujesz swobodnie
po otwartej łące. Nagle kątem oka zauważasz jakiś cień.
Pojawia się uczucie zaskoczenia, zatrzymujesz się
instynktownie i przykucasz. Po tej reakcji twoja głowa
automatycznie odwraca się w kierunku cienia. Usiłujesz
zlokalizować i zidentyfikować źródło tego zjawiska. Mięśnie
karku, pleców, nóg i stóp współpracują: całe twoje ciało
prostuje się, odwraca, a następnie nieco wydłuża. Oczy się
zwężają, miednica i głowa poruszają równolegle do horyzontu.
Dzięki temu masz rozległy obraz otoczenia.
Wzorzec instynktownego zachowania ma przygotować
organizm do elastycznej reakcji na różne sytuacje. Wzorzec
ten generuje uczucia oczekiwania i zaciekawienia. W fazie
wstępnej następuje konwulsyjne szarpnięcie, które przerywa
każdy ruch. Zaraz potem zatrzymanie się i przykucnięcie
zmniejsza możliwość wykrycia cię przez potencjalnego wroga
i prawdopodobnie stanowi ochronę przed czymś, co mogłoby
spaść z góry. Następnie uważnie badasz otoczenie –
instynktowna reakcja przygotowuje cię do zachowań
eksploracyjnych albo do obrony przed przeciwnikiem (co jest
doświadczane jako zagrożenie, a nie jako lęk).
Jeżeli cień został rzucony przez szybującego orła,
prawdopodobnie pojawi się dalsze zachowanie orientacyjne:
nieświadoma koordynacja mięśni szkieletowych i mięśni
twarzy. „Postawa zainteresowania” i obserwowanie
wznoszącego się orła są postrzegane jako uczucie
podekscytowania, radości. Na ten proces mają wpływ
przeszłe doświadczenia. Uczucie może także zostać wywołane
przez jedną z wielu archetypowych predyspozycji, które każdy
gatunek rozwinął podczas tysięcy lat ewolucji. Na przykład
większość rdzennych mieszkańców Ameryki ma mistyczną
relację z orłem. Czy to przypadek, czy też istnieje jakiś
wzorzec zakodowany głęboko w strukturze mózgu, ciała
i duszy, który samoistnie wywołuje ekscytację i podziw na
widok orła? Większość organizmów ma wszak predyspozycje
do reakcji unikania na widok dużych poruszających się
kształtów 252.
Jeśli natomiast cień rzuca rozwścieczony grizzly, pojawi się
reakcja przygotowania do ucieczki. Nie przebiega ona
w sposób, który opisał James. Nie jest tak, że najpierw
pojawia się myśl: „to niedźwiedź”, potem oceniamy sytuację
jako zagrażającą i uciekamy. W rzeczywistości zarys sylwetki
dużego zbliżającego się zwierzęcia rzuca szczególnego
rodzaju wzorzec światła na siatkówkę naszego oka. To
wywołuje impulsy nerwowe przekazywane do pierwotnych
filogenetycznie obszarów mózgu. Ten wzorzec rozpoznawania
pobudza gotowość do reakcji obronnej, zanim zostanie
zarejestrowany przez świadomość.
Mięśnie, narządy wewnętrzne oraz autonomiczny układ
nerwowy współpracują ze sobą, przygotowując ciało do
ucieczki. Gotowość do ucieczki i zarejestrowany obraz zostają
połączone, razem są odbierane jako uczucie zagrożenia.
Zmotywowani przez to uczucie kontynuujemy badanie
otoczenia (kępy drzew, stosu kamieni), by zdobyć więcej
informacji. W tym samym momencie sięgamy do
dziedzicznego oraz osobistego banku pamięci. Na podstawie
zgromadzonych tam informacji nieświadomie oceniamy
możliwości podjęcia różnych działań. Przygotowujemy się do
następnej fazy. Kierujemy uwagę ku dużemu drzewu z nisko
opuszczonymi gałęziami. Doświadczamy silnego impulsu, by
pobiec i wspiąć się na nie. Potrzeba ucieczki przybiera formę
biegu w określonym kierunku.
Rozważmy też sytuację, w której ucieczka nie jest możliwa.
Idziesz po dnie wąskiego kanionu o pionowych ścianach.
Natykasz się na niedźwiedzia stojącego na ścieżce. Znalazłeś
się w pułapce. Uczucie zagrożenia gwałtownie przemienia się
w emocję – lęk. Twoja reakcja zostanie zawężona do
chaotycznej, desperackiej ucieczki, wściekłego kontrataku lub
zamrożenia i załamania. Zamrożenie i załamanie mogą skłonić
niedźwiedzia do zaniechania ataku. Jeśli niedźwiedź nie jest
przyparty do muru ani ranny i potrafi rozpoznać, że człowiek
nie stanowi dla niego zagrożenia, zazwyczaj odchodzi.
Słowo angst (pol. – silny lęk) pochodzi z języka greckiego.
Oznacza „mocno ścisnąć” lub „zdusić”. Słynny obraz
Edwarda Muncha Krzyk dobrze ilustruje ten stan. Całe nasze
ciało i psychika zaciskają się z przerażenia. Lęk może być
niekiedy ostatnią deską ratunku i chronić życie. Jednak bardzo
często staje się siłą zabójczą. Pi (w książce Życie Pi) opowiada
o tej naszej pięcie Achillesa:
Lęk jest prawdziwym wrogiem życia. Tylko lęk może zniszczyć życie. Jest
on przebiegłym, zdradzieckim przeciwnikiem, którego znam bardzo dobrze.
Brakuje mu uczciwości. Nie respektuje on żadnych praw ani konwencji. Nie
okazuje litości. Dotyka twoich najsłabszych miejsc, które znajduje
z łatwością […]. Na ratunek przybywa rozum. Uspokajasz się. Rozum jest
wyposażony w najnowsze wynalazki techniczne. Lecz, ku twemu zdumieniu,
niezależnie od wielu wspaniałych zwycięstw i wyszukanej taktyki rozum
ulega lękowi. Czujesz się osłabiony i chwiejesz się. Twój lęk przeradza się
w przerażenie. Lęk obejmuje całe twoje ciało. Staje się ono świadome, że
dzieje się coś niedobrego. Twoje płuca wyrywają się na zewnątrz niczym
ptaki, twoje wnętrzności wyślizgują się niczym wąż. Teraz twój język staje
się martwy niczym opos, żuchwa zaczyna gwałtownie drżeć. Głuchniesz.
Twoje mięśnie zaczynają dygotać, jakbyś miał malarię, twoje kolana drżą,
jakby tańczyły. Twoje serce bije zbyt szybko, zwieracz odbytu nadmiernie się
rozluźnia. Tak samo reszta ciała rozpada się na kawałki. Tylko twoje oczy
dobrze pracują. (Ciągle szukają coraz większej liczby rzeczy, których trzeba
się bać).

Przypomnij sobie przypadek Sharon opisany w rozdziale 8.


Na osiemdziesiątym piętrze World Trade Center zaskoczył ją
zamach terrorystyczny. Podczas sesji terapeutycznej
poprowadziłem ją przez doświadczenie, kiedy to schodziła
wolno po schodach w kłębach pyłu i dymu. Czuła się
uwięziona. Przepracowanie tego doświadczenia przyczyniło
się do tego, że u Sharon na nowo pojawił się odruch ucieczki.
Przy końcu sesji otworzyła ona oczy, spojrzała na mnie
i powiedziała: „Myślałam, że to lęk wziął mnie we władanie…
ale nie… To coś silniejszego niż lęk… To coś, co przekracza
lęk”. W tamtej chwili Sharon zrozumiała fundamentalną
biologiczną prawdę.
Uczucie zagrożenia powoduje pojawienie się postawy
obronnej. Przygotowuje nas do ucieczki lub sprawnego
ukrycia się. Na tej samej zasadzie ujawniona i jasno
ukierunkowana agresja sprawia, że nie odczuwamy gniewu.
Zamiast tego przyjmujemy postawę ofensywną, gotowi do
ochrony swoich granic. Gniew jest wywoływany przez
stłumioną agresję. Zdrowa agresja umożliwia sięganie po to,
czego potrzebujesz, oraz obronę tego, co masz.
Można to zaobserwować w zachowaniu psów, które
przebywają na własnym terytorium. Pies A przebywa na
swoim podwórzu, obok przechodzi pies B. Oba unoszą nogę
i sikając, wyznaczają granicę swojego terytorium. Jeżeli każdy
z nich pozostanie na swoim terytorium, nie nastąpią żadne
komplikacje. Jeżeli jednak pies B naruszy wytyczoną granicę,
pies A prawdopodobnie wykona tylnymi nogami ruchy
ostrzegawcze. Jeśli pies B zauważy tę demonstrację i odejdzie,
sytuacja się uspokoi. Ale jeżeli pies B nie powstrzyma się
przed dalszym naruszaniem granicy, wówczas pies
A prawdopodobnie zacznie warczeć. Jeszcze jeden krok psa B
i pies A rozpocznie gwałtowny atak.
W podsumowaniu pragnę przypomnieć, że kiedy normalnie
zorientowane zachowanie oraz zasoby obronne nie pozwalają
nam sprostać sytuacji, dochodzi do chaotycznej ucieczki,
paraliżu, załamania lub ataku na przeciwnika. Powodują je
emocje wtórne: lęk (przerażenie, panika) i gniew (wściekłość).
ZMIANY W ODCZUWANIU
Pewnego styczniowego popołudnia, gdy za oknem było
ponuro i deszczowo, siedziałem w bibliotece Uniwersytetu
Berkeley. W ciepłym powietrzu nasyconym zapachem starych
woluminów przekopywałem się przez niezliczone teksty
poświęcone teoriom emocji. Nie nadeszła jeszcze epoka
komputerów i wyszukiwarek internetowych. Wertowałem
zatem strona po stronie stosy czasopism i książek. Trwało to
cały dzień. Narastało we mnie przekonanie, że stworzono
nieskończenie wiele teorii emocji – każdy autor miał własną.
Kierując się intuicją, dotarłem do prawdziwego skarbu –
książki Niny Bull The Attitude Theory of Emotion
(Orientacyjna teoria emocji) 253. Autorka wyjaśniała zjawiska,
których występowanie zaobserwowałem w pracy
terapeutycznej z pierwszymi pacjentami. Dzięki niej
zrozumiałem proces zmiany emocjonalnej.
Nina Bull pracowała w latach 40. i 50. ubiegłego wieku na
Columbia University, gdzie przeprowadziła badania w tradycji
empirycznej Williama Jamesa. Uczestniczące w nich osoby
zostały wprowadzone w stan lekkiego transu hipnotycznego
i wówczas sugerowano im doznawanie różnorodnych emocji:
odrazy, lęku, gniewu, smutku, radości oraz poczucia
odniesionego sukcesu. Po wybudzeniu z transu badanym
osobom zadano pytania i zanotowano ich odpowiedzi. Ponadto
osoby te były obserwowane (zgodnie z procedurami) przez
współpracowników Niny Bull. Współpracownicy szczegółowo
notowali zauważone zmiany postawy ciała badanych. Wnioski
wynikające z analizy odpowiedzi badanych i notatek
obserwatorów okazały się zbieżne.
Na przykład wzorzec postawy ciała związany z odrazą
obejmował u wszystkich badanych: wewnętrzne odczucie
nudności, jakby przygotowania do wymiotów, oraz chęć
odwrócenia się. Temu wzorcowi nadano nazwę „wstręt”.
Wzorzec miał nasilenie umiarkowane – niechęć – lub duże –
pragnienie odwrócenia się i wymiotowania (próba wydalenia
połkniętej substancji toksycznej). Ten typ reakcji pojawia się,
gdy dziecko jest nadużywane albo zmuszane do robienia
czegoś wbrew swojej woli: dorosły wciska mu jedzenie do ust,
narzuca mu seks oralny lub zmusza je do czegoś, czego ono
symbolicznie nie może strawić 254.
Bull badała także wzorzec postawy związany z lękiem
i stwierdziła, że jest w nim obecny przymus unikania lub
ucieczki. Ta reakcja wiąże się z tendencją do napinania
i zamrażania całego ciała. Osoby badane często
sygnalizowały też chęć oddalenia się lub odwrócenia,
a jednocześnie nie mogły się poruszyć. Ta sprzeczność
prowadziła do paraliżu ciała (paraliż był słabiej odczuwany
w okolicy szyi i głowy). Odwracanie się z powodu lęku
różniło się od odwracania się spowodowanego wstrętem – to
pierwsze miało na celu zbliżenie się do potencjalnego źródła
poczucia bezpieczeństwa.
Bull odkryła, że wzorzec postawy związany z emocją
gniewu nie jest spójny, zawiera bowiem dwa sprzeczne
impulsy. Jeden impuls popycha do ataku, co wyraża się
napięciem mięśni pleców i barków oraz zaciśnięciem dłoni
w pięści (przygotowanie do uderzania). Drugi impuls
kontroluje i tłumi ten pierwszy, co wywołuje zaciśnięcie
szczęk oraz napięcie mięśni przedramion.
Ponadto zajmowano się fizycznymi przejawami smutku
i przygnębienia. Przygnębienie osoby badane opisały jako
nieustannie przerywany popęd. Było tak, jakby chciały one
coś osiągnąć, lecz nie były do tego zdolne. Przygnębienie
wiązało się z odczuciem przytłoczenia, sennością, bólami
głowy i niezdolnością do jasnego myślenia. Badacze
zaobserwowali słaby impuls do płaczu (jakby stłumiony),
któremu towarzyszyła postawa ciała informująca o wycofaniu
i pogrążeniu się w letargu.

Wszyscy wiemy, że istnieje zasadnicza różnica między


emocjami negatywnymi i pozytywnymi. Kiedy Nina Bull
badała wzorce podniosłego nastroju, radosnego uniesienia,
poczucia sukcesu i radości, odkryła, że nie ma w nich
składnika hamującego. Są one doświadczane jako
niezakłócony popęd. Badani, kiedy opisywali radość, mówili
o doznaniu poszerzania się przestrzeni w piersi. To napawało
ich optymizmem i umożliwiało im swobodne, głębokie
oddychanie. Następowały też zmiany postawy ciała
współgrające z opisanym doznaniem – głowa się unosiła,
kręgosłup wydłużał. Większość badanych informowała, że
daje im ona gotowość do działania. Ta gotowość była
połączona z energią, silnym poczuciem celowości działania
i optymistycznym przekonaniem, że cel jest możliwy do
osiągnięcia.
Zrozumienie sprzecznej natury emocji negatywnych i tego,
co je odróżnia od emocji pozytywnych, ma zasadnicze
znaczenie w procesie stawania się całością. Wszystkie emocje
negatywne, które zbadała Nina Bull, zawierały dwa
przeciwstawne impulsy. Jeden popychał do działania, drugi
zaś hamował to działanie. Ponadto, kiedy osoby badane
zaindukowane przez sugestię hipnotyczną czuły radość
i wyrażały ją również postawą ciała, nie mogły poczuć
przygnębienia, gniewu ani smutku. Ta zależność działała też
w kierunku odwrotnym. Kiedy badanym zasugerowano
odczuwanie smutku lub przygnębienia, nie byli oni w stanie
odczuć radości, dopóki nie zmieniła się postawa ich ciała.

Znalazłem nawet ilustrację tej prawidłowości – dialog


Charliego Browna z Lucy (tekst pochodzi z historyjki
obrazowej Charlesa M. Schulza Peanuts). Charlie przechadza
się z Lucy, jest pochylony i powłóczy nogami; opłakuje swoje
smutki. Lucy proponuje, by spróbował się wyprostować, na co
Charlie odpowiada: „Gdybym się wyprostował, nie byłbym
przygnębiony i nie mógłbym narzekać”. Kontynuuje swój
monolog przygarbiony, zrezygnowany i załamany.
Co możemy zrobić, jeśli nie ma obok nas czujnej Lucy
wykrywającej nasze złe nawyki? Propozycja Lucy
z pewnością jest sensowna. Ale zmiana nastroju nie jest
jedynie kwestią prostej zmiany postawy ciała (piersi
wyprężonej dumnie jak u żołnierza na paradzie).
W rzeczywistości zmiana stanu psychicznego jest procesem
o wiele bardziej złożonym i subtelnym. Początkiem tej zmiany
jest świadomość postawy ciała.

Szczegółowa praca badawcza Paula Ekmana 255


potwierdziła rolę, jaką odgrywa ekspresja mimiczna
w generowaniu stanów emocjonalnych. Ekman uczył wiele
osób napinania mięśni, które są aktywne podczas wyrażania
określonej emocji. Na uwagę zasługuje fakt, że gdy osoba
uczestnicząca w eksperymencie była w stanie napiąć
wskazany mięsień (bez informacji, jaką emocję symuluje),
często doświadczała tej właśnie emocji.
W dość dziwnym eksperymencie Fritz Strack
z Uniwersytetu w Wurzburgu poprosił dwie grupy badanych
osób, by oceniły, jak śmieszne są według nich filmy
rysunkowe. W pierwszej grupie uczestników eksperymentu
poproszono, by w czasie oglądania filmów trzymali ołówek
między zębami tak, aby nie dotykał ich warg. (Spróbuj to
zrobić, a przekonasz się, że wyglądasz, jakbyś się uśmiechał).
W drugiej grupie uczestnicy mieli trzymać ołówek między
wargami tak, by nie dotykał zębów, co wymuszało
zmarszczenie brwi.
Rezultat badań Stracka potwierdził wyniki uzyskane przez
Ekmana. Ludzie doświadczają emocji powiązanych
z wyrazem swojej twarzy. W ocenie uczestników z pierwszej
grupy, tej z wymuszonym uśmiechem, filmy rysunkowe były
bardziej zabawne niż w ocenie uczestników z drugiej grupy.

Kontynuując dziwne eksperymenty, Richard Wiseman 256


umieścił na stronie internetowej serię żartów. Głównym
motywem każdego żartu jest dialog dwóch zwierząt tego
samego gatunku. W pierwszym żarcie rozmawiają krowy.
Jedna mówi: „Muu”, druga odpowiada: „Właśnie miałam
zamiar powiedzieć to samo”. W kolejnych żartach dialog
prowadzą inne zwierzęta. Najbardziej zabawny okazał się
dialog dwóch kaczek. Jedna mówi: „Kwak”, druga odpowiada:
„Właśnie miałam zamiar powiedzieć to samo”. Głoska „k”
słyszana zarówno w onomatopei „quack” (kwak), jak też
w słowie „duck” (kaczka) była odbierana jako szczególnie
zabawna. Przy jej wymawianiu usta układają się jak do
uśmiechu, co powodowało (podobnie jak w eksperymencie
z ołówkiem), że ludzie odczuwali szczególną wesołość.
Nikolaas Tinbergen z okazji otrzymania Nagrody Nobla
wygłosił mowę zatytułowaną „Etologia i choroby wywołane
przez stres” 257. Zawarł w niej opis i jednocześnie pochwałę
Techniki Alexandra (TA), wspomnianej już przeze mnie na
początku tej książki reedukacyjnej metody zmiany postawy
ciała. Zarówno Tinbergen, jak i jego bliscy wzięli serię lekcji
tej metody i odczuli jej korzystne działanie: stabilizację
ciśnienia krwi, poprawę nastroju i jakości snu, lepszą
koncentrację, większą odporność na stres. Inni wybitni
naukowcy, między innymi John Dewey, Aldous Huxley,
George E. Coghill, Raymond Dart, a nawet sir Charles
Sherrington, przy wielu okazjach również podkreślali korzyści
wynikające ze stosowania TA. Ich opinie są niezwykle ważne,
lecz nie ma dostatecznego materiału pochodzącego z badań
empirycznych, który potwierdzałby wpływ tej metody na stan
zdrowia.
Frederick M. Alexander oraz Nina Bull rozpoznali
znaczenie napięć występujących w ciele oraz ich wpływ na
zachowanie człowieka. Alexander pochodził z Australii. Był
aktorem specjalizującym się w repertuarze szekspirowskim.
Przełomowego odkrycia dokonał przypadkowo. Pewnego dnia
podczas grania Hamleta stracił głos. Bezskutecznie szukał
pomocy u najlepszych lekarzy w Australii. Zdecydował się
więc na wyjazd do Anglii, gdzie odwiedził kilku wybitnych
specjalistów. Poprawa nie nastąpiła. Alexander nie mówił,
a więc nie mógł grać. Załamany wrócił do Australii. Po jakimś
czasie odzyskał głos bez konkretnej przyczyny, po czym
ponownie go stracił. Zaczął więc obserwować siebie w lustrze.
Miał nadzieję, że w ten sposób zauważy coś, co jest
powiązane z pojawianiem się i ze znikaniem głosu. Tak się też
stało. Zauważył mianowicie, że odzyskiwanie głosu wiąże się
ze szczególną postawą ciała. Po przeprowadzeniu licznych
obserwacji poczynił zaskakujące odkrycie. Wyodrębnił dwie
postawy – jedną, która pozwalała na swobodne posługiwanie
się głosem, i drugą, która wiązała się z jego utratą. Zaskoczyło
go to, że postawę połączoną z dźwięcznym, donośnym głosem
uważał za niewłaściwą, natomiast postawę, która powodowała,
że głos był słaby lub w ogóle zanikał, za właściwą. Alexander
kontynuował swoje obserwacje blisko dziewięć lat. Doszedł
do wniosku, że postawę ciała, która powoduje zanik głosu,
uważa za dobrą, ponieważ jest mu ona znana. Natomiast
postawę, która podtrzymuje donośny głos, uważa za
niewłaściwą, ponieważ nie przyjmuje jej w sposób nawykowy.
Zauważył, że pewne napięcia mięśni na osi głowa, kark, plecy
utrudniają oddychanie i prowadzą do utraty głosu.
Zmniejszenie tych napięć sprawia, że kręgosłup lekko się
wydłuża i odzyskuje naturalny kształt. Te obserwacje ułatwiły
Alexandrowi pozbycie się problemów z głosem. Poza tym
dzięki usprawnieniu komunikacji między ciałem a umysłem
odzyskał naturalną płynność ruchów.
Wkrótce Alexander zaczął pracować ze znajomymi
aktorami oraz wokalistami, którzy mieli podobne problemy.
Pracował także z muzykami. Wielu z nich skarżyło się na bóle
różnego rodzaju. Nie zdawali sobie sprawy, że kiedy grają na
instrumencie, niepotrzebnie napinają mięśnie albo przybierają
niewłaściwą postawę. Lekcje Techniki Alexandra pobierali
między innymi Yehudi Menuhin, Paul McCartney, Sting oraz
Paul Newman i głośno wyrażali swoje uznanie dla ich
pozytywnych skutków. Jednak TA nie osiągnęła wielkiej
popularności – być może częściowo z tego powodu, że
wymaga dużego skupienia uwagi 258.
Praca terapeutyczna Alexandra opisana w jego książce The
Use of the Self 259 polega między innymi na delikatnym
poruszaniu przez nauczyciela ciałem pacjenta. Te ruchy mają
początkowo charakter eksploracyjny, a następnie korekcyjny.
Nauczyciel TA przeprowadza reedukację całego układu
mięśniowego pacjenta. Rozpoczyna od głowy i karku,
a następnie zajmuje się pozostałymi częściami ciała.
Alexander stwierdził, że nie istnieje coś takiego jak
właściwa postawa ciała, ale istnieją właściwe kierunki
myślowe dotyczące tej postawy 260.
Teraz połączmy obserwacje Alexandra z wglądem Lucy,
który dotyczył niepotrzebnego i samonapędzającego się
cierpienia Charliego Browna. Dochodzimy do wniosku, że
podstawową rolę w procesie zmiany odgrywa
samoświadomość ciała (body-self-awareness). Bezpośrednia
i skuteczna droga do zmiany zachowania oraz nastroju
prowadzi przez zmianę postawy ciała. Dzięki zmianie postawy
ciała ulega zmianie także proprioceptywny i kinestetyczny
przekaz zwrotny kierowany do mózgu 261. Pamiętajmy przy
tym, że przyśrodkowa przedczołowa kora mózgowa
(odbierająca informacje z ciała) jest tym rejonem kory nowej
mózgu, który może zmienić stan układu limbicznego, a zatem
i stan emocjonalny człowieka. Dlatego świadomość doznań
płynących z ciała odgrywa zasadniczą rolę w zmianie
funkcjonowania oraz w zmianie stanu emocjonalnego. Ta
prawidłowość raz jeszcze przypomina nam o tym, że dzięki
świadomości doznań wewnętrznych możemy poskromić
demona negatywnych stanów emocjonalnych. Przypomnijmy
sobie, jak samuraj powstrzymał się przed wyrażeniem
wściekłości w sposób nawykowy. Interwencja mistrza zen
obudziła w nim świadomość procesu wewnętrznego. Samuraj
powstrzymał się przed agresywnym działaniem, objął
świadomą uwagą swoją wściekłość i pomieścił ją w sobie.
Dzięki temu przemienił wściekłość w spokój. Z piekła trafił do
nieba.
WŁAŚCIWA POSTAWA: POGODZENIE EMOCJI ORAZ UCZUĆ
W jaki zatem sposób postawa ciała zmienia nastrój i wpływa
na zaistnienie trwałej zmiany? Nina Bull udowodniła, że
intensywne emocje pojawiają się tylko wówczas, gdy zostają
powstrzymane emocjonalne ruchy ciała. Wyrażając to w inny
sposób, można powiedzieć, że powstrzymanie pozwala nam
uświadomić sobie najpierw postawę naszego ciała,
a następnie nasze uczucia.
Częściowo pokrywa się to ze stanowiskiem Damásio,
według którego emocja jest świadomością ciała. I z teorią
emocji Williama Jamesa twierdzącego: „czujemy lęk, dlatego
że uciekamy”.
Sądzę, że Damásio i James pominęli wzajemny związek,
jaki zachodzi między wyrażaniem emocji a odczuwaniem
emocji. Ten związek dostrzegła natomiast Nina Bull. Kiedy
„bezmyślnie” wyrażamy emocje, czynimy to bez udziału
świadomości. Reaktywność emocjonalna z reguły wyklucza
udział świadomości. Z kolei powstrzymanie impulsów
ekspresywnych i pomieszczenie ich w sobie pozwala
człowiekowi stać się świadomym postawy ciała. Dlatego to
właśnie powstrzymanie powoduje, że nasza świadomość
rejestruje przejawianie się emocji. Zmiana zachodzi jedynie
dzięki uważności. Uważność zaś pojawia się tam, gdzie jest
obecna świadomość postawy ciała (czyli odczuwanie ciała).
Osoba głęboko odczuwająca to nie taka, która nawykowo
odreagowuje gniew, lęk czy smutek. Mądre, szczęśliwe osoby
odczuwają emocje w spokojnej przestrzeni swojego wnętrza,
uczą się od swoich uczuć i są prowadzone przez te uczucia.
Takie osoby działają w sposób intuicyjny oraz inteligentny.
Ponadto potrafią dzielić się swoimi uczuciami, kiedy jest na to
miejsce i czas, oraz odpowiadają na uczucia i potrzeby innych
ludzi. Oczywiście także takim osobom zdarza się od czasu do
czasu wybuchnąć. Poszukują one powodów tego wybuchu
przede wszystkim w sobie, nie w innych. Rozpoznają, że tym
powodem jest ich własna nierównowaga albo ich własny
niepokój.
Uczucia fizyczne różnią się ilościowo oraz jakościowo od
emocji. Jednak źródłem zarówno uczuć fizycznych, jak
i emocji są instynkty. Pięć podstawowych emocji, które opisał
Darwin, to lęk, gniew, smutek, wstręt oraz radość. Uczucia,
rozumiane jako świadomość postawy ciała, przejawiają się
w nieskończonej ilości i formie. Należą do nich na przykład
słodko-gorzka tęsknota za przyjacielem oraz spontaniczna
dziecięca wesołość. Emocje w ujęciu Darwina można odnieść
do poszczególnych instynktów. Natomiast uczucia stanowią
wyraz doznań cielesnych. Ponadto uczucia określają związek
między danym obiektem lub sytuacją a naszym dobrostanem.
W tym też sensie stanowią odpowiednik podstawowej
afektywnej walencji 262 reakcji zbliżania się i unikania.
Uczucia wytyczają główne szlaki, którymi poruszamy się
w życiu. Natomiast – na zasadzie kontrastu – utrwalone stany
emocjonalne pochodzą z popędów, które nie zostały
zaspokojone. Ich źródłem może być także energia
zmobilizowana w obliczu niebezpieczeństwa (reakcja
walki/ucieczki/zamrożenia). Ponieważ we współczesnej
rzeczywistości nie grozi nam atak drapieżnych zwierząt, takie
skrajne reakcje nie mają sensu. Współczesne
niebezpieczeństwa są inne, a ewolucja nie przygotowała nas
dobrze do mierzenia się z nimi.
Emocje są naszymi stałymi towarzyszami. Mogą nas
wzmacniać lub osłabiać. Od naszych umiejętności poruszania
się w skomplikowanym labiryncie emocjonalnym zależy to,
czy nasze życie przebiega pomyślnie czy też nie. Podstawowe
pytanie brzmi: W jakich okolicznościach emocje prowadzą do
zachowań adaptacyjnych, kiedy natomiast przyczyniają się do
zachowań przeciwnych? Ogólnie rzecz biorąc, im wyraźniej
dana emocja ujawnia się w formie szoku lub wybuchu, im
bardziej została wyparta lub stłumiona, tym pewniej prowadzi
do zachowania utrudniającego adaptację. Czasem na początku
emocja służy adaptacji, a następnie – na przykład z powodu
stłumienia – zwraca się przeciwko nam jako objaw fizyczny
lub wybuch. Jeżeli ktoś tłumi gniew lub urazę, to napięcie
wewnętrzne rośnie do bardzo wysokiego poziomu grożącego
eksplozją. Istnieje powiedzenie trafnie ilustrujące tę
prawidłowość: „To, czemu się przeciwstawiamy, wzmacnia się
i trwa”. Emocje same w sobie bywają szkodliwe, tłumienie ich
dodatkowo komplikuje sytuację. Z mocą podkreślam, że
istnieje zasadnicza różnica między wyparciem lub tłumieniem
emocji a powstrzymaniem ich i zawieraniem w sobie. Jest to
różnica istotna, choć trudna do uchwycenia. Ponownie
przypomnę spotkanie samuraja z mistrzem zen. Samuraj
powstrzymał nawykową chęć zadania ciosu mieczem.
Pozwoliło mu to odczuć morderczą wściekłość jako czystą
energię. I ta energia wyraziła się w postaci poczucia życiowej
mocy.

Niektórzy rodzice wiedzą, że powyższa strategia dobrze się


sprawdza w relacji z dzieckiem. Zamiast tłumić zachowania
dziecka, co prowadzi do wypierania emocji, tacy rodzice
potrafią na chwilę przerwać niekorzystne zachowanie dziecka.
Następnie zachęcają je, by odczuło swój gniew i określiło jego
powody, a także uświadomiło sobie swoje prawdziwe potrzeby
i pragnienia. Tym właśnie jest kształtowanie w dziecku
zdrowej agresji. Są jednak rodzice, którzy pozwalają, by
dziecko utraciło kontrolę i wpadło w furię. Konsekwencje
takiego postępowania są niezwykle szkodliwe. Rozsądny
rodzic potrafi stworzyć warunki po temu, by agresja dziecka
została skanalizowana i użyta w konstruktywny sposób.

Jeżeli emocje nie mają ekstremalnej formy i jeśli


podchodzimy do nich w odpowiedni sposób, mogą one
właściwie kierować naszym zachowaniem. Dzięki temu uda
się nam osiągnąć pozytywne cele.
Poniżej podaję przykład sytuacji, w której większość z nas
może zobaczyć siebie. Bob wrócił z pracy i zastał w domu
bałagan. Wściekł się i chciał krzyknąć na żonę Jane i dzieci,
lecz się powstrzymał. Usiadł bez słowa i zaczął czytać gazety.
Do wieczora wściekłość nie zniknęła i Bob miał silny atak
refluksu. Żona próbowała nawiązać z nim kontakt. Chciała, by
podzielił się tym, jak mu minął dzień, i tym, jak się czuje.

– Czy coś ci jest? – zapytała.


Bob odpowiedział krótko:
– Nie, nic. Po prostu jestem zmęczony.
Zwrócił przy tym uwagę na kwaśny smak soków
żołądkowych w ustach.
Jane poczuła irytację i oskarżyła Boba, że zachowuje
dystans. Narzekała, że nie może się z nim porozumieć.
Usłyszawszy to, Bob wycofał się jeszcze bardziej.
W innym scenariuszu mogłoby dojść między małżonkami
do walki złożonej z serii ataków i kontrataków. Momentem
kulminacyjnym stałoby się przypomnienie przez Jane, że dwa
lata temu Bob zrobił coś, czym ją zranił… Bob potraktowałby
to jako bezpodstawne oskarżenie i odpowiedział, że nie
pamięta, by coś takiego kiedykolwiek się zdarzyło.
Bob nie jest świadom dwóch rzeczy. Po pierwsze tego, że
kiedy kobieta staje się pobudzona emocjonalnie, ten stan
utrzymuje się u niej znacznie dłużej niż u mężczyzny. Takie
pobudzenie objawia się przyspieszeniem akcji serca oraz
nawracającymi myślami. Po drugie Bob nie jest świadom tego,
że te objawy wystąpiły właśnie u Jane i że ona próbuje znaleźć
ich wyjaśnienie. Wierzy, że jeśli znajdzie przyczynę, którą
będzie mogła uznać za realne źródło zagrożenia zewnętrznego,
pomoże jej się to uspokoić. Szukając w pamięci tej przyczyny,
natknęła się na wspomnienie momentu, w którym to – jej
zdaniem – Bob ją zranił. Rzuciła ten argument Bobowi
w twarz: zrobiła to, do czego nakłoniła ją fizjologia. Bob
poczuł się bezpodstawnie oskarżony. Agresywna postawa Jane
umocniła jego postawę obronną i wzmogła gniew. Złapani
w pułapkę morderczej walki oboje sięgają po środek
uspokajający. Po wzięciu tabletek rozluźniają się i czują lepiej.
Teraz sądzą, że kłótnia nie miała sensu. Bob ma nadzieję, że
następnego dnia wszystko pójdzie inaczej. Jane dziwi się, że
nosi w pamięci wspomnienie zdarzenia sprzed dwóch lat.
Podejmuje decyzję, że więcej nie użyje tego wspomnienia, by
uderzyć w Boba. Idą spać. Rano budzą się jednak w kiepskim
stanie fizycznym, emocjonalnym, psychicznym i duchowym.

Badania dowodzą, że tego rodzaju konflikty na kilka dni


osłabiają system odpornościowy organizmu. Powodują spadek
energii i zmniejszenie zdolności uzdrawiania zranień 263.

Teraz pokażę odmienny scenariusz. Bob wraca z pracy


i widzi w domu bałagan. Czuje gniew, ale nie tłumi go ani nie
wybucha. Zwraca uwagę na swoje ciało: przyspieszone bicie
serca, napięcie mięśni barków, pleców, karku, szczęki oraz
ramion. Dzieli się tymi odczuciami z Jane. Tym razem Jane
zachowuje się spokojnie i wspiera Boba, zamiast go atakować.
W umyśle Boba pojawia się ulotny obraz bomby, która może
eksplodować. Bob odczuwa impuls, by uderzyć w coś
pięściami. Jego gniew chwilowo się nasila, a potem słabnie.
Napięte włókna w mięśniach zaczynają się rozluźniać. (Te
napięte mięśnie zostały zaangażowane, jak to wykazała Nina
Bull, w powstrzymanie pierwotnego impulsu do uderzenia).
Bob oddycha z ulgą, gdy odczuwa, jak mięśnie jego nóg
zaczynają delikatnie drżeć. Wspierająca obecność żony daje
mu poczucie bezpieczeństwa. Nagle wszystko układa mu się
w całość. Mówi do Jane: „Och tak, wiem, o co chodzi.
W biurze dyskutowałem dziś ze swoim kierownikiem,
Alexem, o planach marketingowych związanych
z wprowadzeniem nowego produktu. Mieliśmy zupełnie
odmienne zdania na ten temat. Nie mogliśmy dojść do
wspólnego rozwiązania. Czułem, że rywalizujemy i walczymy
ze sobą. Przypuszczam, że mimo wszystko bylibyśmy w stanie
osiągnąć porozumienie, gdy nagle przypomniałem sobie, że
Alex spotyka się z córką właściciela firmy. Straciłem chęć do
prowadzenia dalszej dyskusji i wtedy poczułem wściekłość.
Chciałem chwycić Alexa za gardło, postanowiłem jednak
odpuścić. Przez resztę dnia siedziałem cicho, ale czułem
gniew. Marzyłem o tym, żeby po prostu wyjść i wrócić do
domu.
W domu już na progu zobaczyłem, że rzeczy mają się tak
jak zwykle. Poczułem taką samą wściekłość jak w pracy
i byłem bliski wybuchu. Wydaje mi się, że zdenerwował mnie
widok znajomego bałaganu. Chciałem wypuścić napięcie.
Obawiałem się… obawiałem się, że mogę zranić ciebie albo
dzieci. Dlatego usiadłem, żeby poczytać gazety. Nie chcę
wybuchać przy tobie i dzieciach. Tak naprawdę
potrzebowałem mieć z tobą spokojny kontakt, taki jak teraz”.

Doświadczenie wspólnego działania w trudnej sytuacji


spowodowało zbliżenie Boba i Jane. Osiągnęli spokój
odmienny od tego, który zapewnia zażycie leków. Pojawił się
on dzięki nowemu postrzeganiu sytuacji i odzyskaniu poczucia
bezpieczeństwa, dzięki procesowi samoregulacji, której
wynikiem było zaangażowanie społeczne – nawiązanie
bezpiecznej relacji. Leki powodują tylko zamaskowanie
rzeczywistych doznań, choć rozluźniają napięte mięśnie.

Skłonność do podjęcia walki, której doświadczał Bob


w biurze, miała wymiar pozytywny. Dała mu poczucie siły,
skupienie i motywację. Gdyby niepotrzebnie nie
powstrzymywał tej energii, mógłby podjąć konstruktywne
negocjacje z Alexem. Kiedy się jednak wycofał (z powodu
istnienia realnego czy wyimaginowanego zagrożenia), uczucie
zdrowej agresji (skierowane na otrzymanie tego, czego
potrzebuje, i chronienie tego, co ma) przerodziło się w wybuch
bezproduktywnej wściekłości. To nagłe przejście – od
płynnego, zorganizowanego procesu odczuwania, do
zdezorganizowanego, nieproduktywnego, reaktywnego stanu
emocjonalnego – zostało w doskonały sposób zbadane przez
Ninę Bull.

Dlaczego klinujemy się w obszarze negatywnych stanów


emocjonalnych i traktujemy je jako jedyne możliwe
rozwiązanie konfliktu? Wiele osób używa uczucia
wściekłości, by zastraszać otoczenie. Inne osoby natomiast
poddają się nawykowemu smutkowi i pozostają na pozycji
bezradnych ofiar.
W 1978 roku, po napisaniu pracy doktorskiej, miałem
okazję spędzać wakacje w Instytucie Esalen położonym
wysoko na klifie nad oceanem. Wybrzeże w tym miejscu jest
przepiękne. Zostałem zaproszony do prowadzenia zajęć. Ich
częścią były sesje otwarte. W ramach sesji członkowie
społeczności Instytutu mogli odbyć terapię. Prowadziłem
zajęcia po południu w poniedziałki i czwartki. Po upływie
kilku tygodni moją uwagę zwróciło pewne intrygujące
zjawisko. Czwartki były całkiem spokojne, pacjenci pracowali
konstruktywnie. Natomiast w poniedziałki rzecz wyglądała
inaczej. Pacjenci bez żadnej zachęty z mojej strony albo
wpadali w rozpacz i płakali, albo okładali pięściami poduszki
w stanie nieukierunkowanej, bezproduktywnej wściekłości.

Wyjaśnienie tego zjawiska pojawiło się w moim umyśle


zupełnie niespodziewanie. Pewnego dnia przechodziłem obok
tablicy ogłoszeń umieszczonej przed biurem Instytutu.
Zauważyłem informację, która mówiła o tym, że w najbliższą
środę nie odbędzie się spotkanie grupy, która pracuje, stosując
metodę hiperwentylacji oraz emocjonalnego katharsis.
„Hmm… zastanowiłem się. Czy najbliższy czwartek będzie
taki sam jak chaotyczne poniedziałki?”. Moje podejrzenia
okazały się słuszne.
W tym samym roku, lecz kilka miesięcy wcześniej mój brat
Jon opublikował wyniki ważnych badań w czasopiśmie
„Lancet” 264. Badania przeprowadzono w grupie pacjentów,
którzy przeszli chirurgiczną operację szczęki. Jednej części
pacjentów podano morfinę, drugiej zaś placebo w postaci
roztworu soli fizjologicznej. Obie grupy poinformowano, że
otrzymują mocny środek przeciwbólowy. Dwie trzecie
pacjentów, którzy otrzymali placebo, wykazywało taką samą
reakcję zaniku bólu jak pacjenci, którzy otrzymali dawkę
morfiny najwyższej jakości 265.
Odkrycie dokonane przez Jona było ważne. Jednak coś
jeszcze ważniejszego stwierdzono w następnej fazie badań.
Otóż kiedy pacjentom podano najpierw placebo, a następnie
preparat o nazwie Naloxon, efekt działania placebo został
zupełnie zniesiony. Naloxon nie wywiera najmniejszego
wpływu na osoby trzeźwe. Kiedy jednak poda się go
pacjentom, którzy przedawkowali heroinę, w ciągu kilku
sekund przywraca im on przytomność. Jest to antagonista
receptorów opioidowych. Znosi działanie opioidów – zarówno
morfiny oraz heroiny, jak i opioidów wytwarzanych przez
organizm, czyli endorfin. Jon oraz jego współpracownicy
wykazali, że mózg ma własny system radzenia sobie z bólem.
Działanie wytwarzanych przez organizm endorfin jest tak
samo silne jak działanie najsilniejszego ze znanych opioidów
– morfiny!
Wydało mi się, że zachowanie pacjentów obserwowane na
poniedziałkowych sesjach jest podobne do zachowania po
odstawieniu opioidów. Natomiast uczestnicy czwartkowych
zajęć poprzedniego wieczoru brali udział w opiatowej orgii
(endorfiny!) stymulowanej przez hiperwentylację
i odreagowanie emocjonalne. Zażyli narkotyk i wciąż byli pod
jego wpływem. Nie pragnęli więcej. Zastanawiałem się
w związku z tym, czy poniedziałkowe odreagowanie
emocjonalne nie jest przypadkiem metodą uwalniania
wewnętrznych opioidów.

Zafascynowany tą hipotezą zatelefonowałem do Jona.


Ponieważ w tym okresie nie wiedziano jeszcze o tym, że drogi
nerwowe, które przewodzą ból fizyczny i emocjonalny, są
niemal identyczne, jego odpowiedź nie brzmiała zachęcająco.
„Peter, nie wygłupiaj się” – usłyszałem. Jednak kilka lat
później Bessel van der Kolk powtórzył eksperyment
przeprowadzony przez Jona 266. Tym razem badaniu poddano
blokujące działanie Naloxonu wobec endorfin generowanych
przez ból emocjonalny, a nie fizyczny. W badaniu
uczestniczyli weterani wojny w Wietnamie mający PTSD.
Stwierdzono, że po piętnastu minutach oglądania filmu
z krwawymi scenami z tej wojny następowało u nich
trzydziestoprocentowe zmniejszenie odczuwanego bólu
(u siedmiu weteranów na ośmiu). Podanie Naloxonu znosiło
ten efekt. Taki poziom znieczulenia zapewniłoby podanie
ośmiu miligramów morfiny!
Zauważyłem, że wiele osób biorących udział w różnych
warsztatach powraca na nie wiele lat. Wydaje mi się, że ci
ludzie poszukują uniesień, chcą być na haju emocjonalnym.
Jest to powtarzający się, katartyczny dramat. Te osoby
wrzeszczą na swoich rodziców i biją poduszki w gniewie,
który nigdy nie ustaje. Dzięki temu otrzymują nagrodę
w postaci kolejnych strzałów endorfin.

Patrząc na własne życie, widzę swoje przywiązanie do


bolesnych i powikłanych relacji. Kreowałem takie sytuacje
i ponownie je odtwarzałem. Była to ta jakość przywiązania,
która występowała u opisywanej tu kategorii pacjentów
warsztatów psychologicznych – poszukiwaczy endorfinowego
strzału.
Oczywiście katartyczna ekspresja podczas sesji
terapeutycznej ma wartość. Jednak poleganie na
emocjonalnym uwalnianiu wynika z zasadniczego braku
zrozumienia natury uczuć i emocji. Praca Niny Bull ukazała
istotę tego procesu. Dzięki temu możemy zrozumieć naturę
emocji oraz przekonać się, że to uczucia, do których
docieramy dzięki świadomości ciała (a nie emocjonalne
uwolnienie), przynoszą tak bardzo nam potrzebną trwałą
zmianę.
ROZDZIAŁ 14
Trauma a duchowość

Jeżeli pozwolisz człowiekowi wewnętrznemu, który mieszka


w tobie, wyjść na świat, zostaniesz zbawiony. Jeżeli nie pozwolisz
człowiekowi wewnętrznemu, który mieszka w tobie, wyjść na świat,
on cię zniszczy.
Ewangelia gnostycka

F ascynuje mnie ścisły związek traumy z duchowością.


Pracowałem z pacjentami, którzy cierpieli z powodu licznych
wyniszczających ich objawów traumy. Miałem okazję być
świadkiem wielu głębokich, autentycznych transformacji.
Obserwowałem trwałe zmiany zachodzące dzięki terapii
w osobowości i zachowaniu pacjentów. Podczas sesji
pojawiały się również – jakby znikąd – niezwykłe doznania.
Miały one charakter transcendentalny, były zbyt wyraźne
i zbyt silne, bym mógł je przeoczyć. Przez dziesięciolecia
podążałem za tymi ekscytującymi, ulotnymi zjawiskami
z zadziwieniem i ciekawością.

Na przykład Nancy, której sesję opisałem w rozdziale 2,


poczuła w pewnym momencie „przepływające falami przez
ciało ciepłe mrowienie”. Tego typu niespodziewane skutki
uboczne pojawiały się w momentach, gdy pacjent zaczynał
panować nad objawami traumy prześladującymi go przez całe
lata, zaburzającymi jego emocje oraz funkcjonowanie fizyczne
i psychiczne. Owe skutki uboczne manifestowały się też jako
ekstatyczna radość, niezwykła klarowność umysłu,
koncentracja niewymagająca wysiłku i wszechogarniające
poczucie jedności. Ponadto wielu moich pacjentów mówiło
o doświadczeniu głębokiego, trwałego współczucia,
wewnętrznego pokoju i bycia całością. Po przemianie
wewnętrznej odczuwali oni, prawdopodobnie po raz pierwszy
w życiu, „dobroć w sobie”. Nazywali swoją pracę w terapii
„świętym doświadczeniem”.
Pisałem już, że oficjalna charakterystyka traumy jest
zawarta w Diagnostic and Statistical Manual of Mental
Disorders. Kiedy rozpoczynałem pracę ze straumatyzowanymi
pacjentami, to opracowanie jeszcze nie istniało. Nie
sugerowałem się zatem jego treścią ani nie traktowałem PTSD
jako patologii, co mogłoby odwrócić moją uwagę od istoty
traumy. Miałem większą swobodę obserwacji, typową na
przykład dla badań prowadzonych przez etologów. Dzięki
temu patrzyłem na reakcje fizyczne pacjentów i słuchałem
relacji o tym, czego doświadczyli. Jednocześnie
uczestniczyłem w ich procesie uzdrawiania. Przebiegał on
zwykle w ten sposób, że silne drżenie i trzęsienie się
powodowały uwolnienie w bezpieczny sposób
nagromadzonego napięcia. Następowały też znaczne zmiany
temperatury ciała, rytmu serca i oddechu, co pomagało
organizmowi wrócić do równowagi. Wszystko to prowadziło
do pojawienia się stanu zrelaksowanej czujności podobnego
do tego, którego osiągania uczą medytacja zen i wschodnie
sztuki walki (np. aikido).

Kiedy przyglądałem się tym głęboko poruszającym


doświadczeniom, zrozumiałem, że reakcje moich pacjentów są
normalne i nie można tu mówić o patologii. Dowodzą
uaktywnienia się wrodzonych mechanizmów samoregulacji
i samoleczenia. Moi pacjenci dzięki tym reakcjom pełni
zaangażowania i z poczuciem zadowolenia ponownie włączali
się w nurt życia. Przypominało to szybki powrót do
aktywności u zwierząt, które przeżyły stan zamrożenia
i przeszły proces odreagowania.
Jednocześnie moi pacjenci często wchodzili w kontakt
z doświadczeniami natury duchowej. Przykładem mogą być
doznawane przez Nancy ożywienie, ciepło, radość oraz
poczucie bycia całością. W zrozumieniu związku między
traumą („wrodzoną, ukrytą energią przetrwania”)
a duchowością pomogła mi lektura ekscytującego artykułu
Rolanda Fischera opublikowanego w czasopiśmie „Science”.
Miałem wrażenie, że nieoczekiwanie odkrywam nową zasadę:
doświadczenia duchowe człowieka są zespolone z jego
najbardziej pierwotnymi zwierzęcymi instynktami.

STANY TRANSCENDENCJI
Wspomniany artykuł Rolanda Fischera nosi tytuł Mapa
stanów medytacyjnych i ekstatycznych 267. Autor opracował
schemat połączeń między funkcjami układów
przywspółczulnego i współczulnego (autonomiczno-
instynktownego) a doświadczeniami mistycznymi oraz
medytacyjnymi. Szczegółowe przedstawienie jego koncepcji
wykracza poza ramy tego krótkiego rozdziału. Chcę tylko
powiedzieć, że moim zdaniem poglądy Fischera dotyczące
psychofizjologicznej podstawy stanów mistycznych
pokrywają się z doświadczeniami transpersonalnymi, które
były udziałem moich pacjentów w trakcie leczenia traumy.
Trauma powoduje silną kompresję energii przetrwania,
która nie mogła do końca wypełnić swojego zadania
polegającego na ochronie życia jednostki. Podczas terapii na
kolejnych sesjach ta energia jest najpierw stopniowo
uwalniana czy też miareczkowana (krok 4 w rozdziale 5),
a następnie przekierowywana tak, by mogła swobodnie
płynąć. Można zaobserwować towarzyszącą temu procesowi
reakcję (w mniej zagrażającej formie) podobną do tej, która
wystąpiła u Nancy. Pojawiają się doznania duchowe, które
niejako automatycznie zostają trwale zintegrowane ze
strukturą osobowości. Zdolność rytmicznego uwalniania
nagromadzonej energii lub brak tej zdolności decyduje
o istotnej różnicy: o tym, czy ta energia nas ożywi czy
zniszczy.

Pierwotne reakcje związane z zachowaniem życia


powodują zaskakujące działania. Matka podnosząca
samochód, który przygniótł jej dziecko, mobilizuje potężną
(prawie nadludzką) energię przetrwania. Jeśli ta sama energia
wyrazi się w postaci doznań cielesnych, może wywołać
głębokie skupienie, ekstazę i poczucie błogości. Połączenie się
z tymi pierwotnymi, „oceanicznymi” energiami i doznaniami
prowadzi do transformacji świadomości. Fischer nazywa to
doświadczeniem „bezczasowości” i „obecności” znanym
w medytacji jako „wieczne teraz”. Ponadto okazuje się, że te
struktury mózgu, które odpowiadają za powstanie i wyleczenie
traumy, odgrywają kluczową rolę w różnych doświadczeniach
mistycznych i duchowych 268.

W praktykach Wschodu uaktywnienie energii kundalini


w pierwszej czakrze (związanej z siłą życiową) jest od dawna
znaną i praktykowaną drogą inicjowania ekstatycznej
transformacji. W wypadku doznania traumy dochodzi do
podobnego uaktywnienia. Dzieje się to jednak tak szybko
i gwałtownie, że organizm zostaje tym przytłoczony. Jeśli
potrafimy stopniowo kontaktować się z tą energią
i zintegrować ją z układem nerwowym oraz ze strukturami
psychicznymi, wówczas potężna reakcja obronna związana
z traumą może się stać katalizatorem autentycznej przemiany
duchowej.
Zacząłem badać związek między transformacją traumy
a przebudzeniem energii kundalini i szukałem potwierdzenia,
że on istnieje. W połowie lat 70. ubiegłego wieku spotkałem
w Berkeley (Kalifornia) lekarza Lee Sannellę. Podzielił się on
ze mną bogatym zbiorem opisów relacji osób, które przeżyły
spontaniczne przebudzenie energii kundalini. Reakcje tych
osób i reakcje moich pacjentów okazały się podobne.
Zgromadzoną wiedzę Sannella zawarł w książce The
Kundalini Experience. Psychosis or Transcendence? 269 Na
ten sam temat wypowiedział się również jego wielki
współczesny znawca – Gopi Krishna 270. Ponadto
przeczytałem książkę Psychologia kundalini-jogi. Według
notatek z seminariów (1932), zawierającą wykłady
wygłoszone przez Junga 271. Choć wyczerpująca, kończy się
ironicznym wnioskiem, że doświadczenia kundalini nie mogą
być udziałem ludzi Zachodu. Jung zauważył, że: „Najbardziej
wrażliwym na doświadczenia religijne obszarem psychiki są
uczucia. Sama wiara czy rozum nie mogą poruszyć duszy.
Pozbawione uczuć doświadczenie religijne staje się pustym
zabiegiem intelektualnym. Z tego właśnie względu najbardziej
żywe doznania duchowe są pełne emocji”.

Istotą doświadczenia religijnego jest odczucie siły dającej


życie – spiritus. Nie widzę nic dziwnego w tym, że kiedy moi
pacjenci czuli pierwotną energię życia – élan vital –
wyłaniającą się z ich wnętrza, doświadczali zachwytu
religijnego.
Miałem nieraz okazję prezentować indyjskim nauczycielom
jogi kundalini nagrania wideo moich sesji terapeutycznych.
Dochodziło wówczas do inspirującej wymiany doświadczeń.
Nauczyciele z autentyczną i rozbrajającą skromnością
wyrażali żywe zainteresowanie moimi obserwacjami. Ja
z kolei byłem głęboko zainteresowany ich rozległą wiedzą
oraz głębokim wglądem.

Nauczyciele jogi kundalini wymieniają następujące objawy


towarzyszące przebudzeniu podstawowej energii życiowej:
mimowolne spazmatyczne ruchy ciała, ból, swędzenie,
łaskotanie, wibracje, trzęsienie się, naprzemienne uczucie
gorąca i zimna, zmianę rytmu oddechu, przejściowy paraliż,
wrażenie potężnego nacisku, bezsenność, nadwrażliwość na
dźwięki i światło, synestezję, niezwykłe lub ekstremalne
emocje, zwiększony popęd seksualny, wrażenie powiększania
się ciała fizycznego, dysocjację i doświadczenia bycia poza
ciałem, słyszenie wewnętrznych dźwięków (ryków, gwizdów,
szczebiotu). Te objawy często mają znacznie większą siłę i są
bardziej dynamiczne niż te, które zauważałem u swoich
pacjentów. Stopniowo uczyłem się pomagać pacjentom
w nawiązywaniu kontaktu z energią ich cielesnych doznań
w taki sposób, by nie poczuli się nią przytłoczeni. Ogólnie
rzecz biorąc, skierowanie uwagi do środka i zainteresowanie
doznaniami wewnętrznymi pozwala zauważyć subtelne
zmiany: niewielkie skurcze, lekkie wibracje, mrowienie,
poczucie odprężenia i otwartości. Pacjent porusza się między
przerażeniem, wściekłością i innymi uczuciami, których
pragnie uniknąć, a chęcią ich zaakceptowania, między
zamknięciem a otwarciem (krok 3 w rozdziale 5). Nazwałem
ten proces oscylacją. Kiedy pacjent nauczy się pozostawać
w kontakcie z tym przepływem energii, na pozór niekończący
się ból emocjonalny okazuje się możliwy do przyjęcia
i wygasa. Dzięki temu pacjent przechodzi od przerażenia
i bezradności do zaciekawienia i gotowości eksplorowania.

Mistyczny tekst The Kybalion powiada: „Wszystko podlega


zmianie, wpływa do wewnątrz i wypływa na zewnątrz niczym
fala. Wszystkie rzeczy wzrastają i upadają. Jest to jak ruch
wahadła. Wychyleniu wahadła w prawo odpowiada
analogiczne wychylenie w lewo. Rytm pozostaje niezmienny”.
Możliwość transformacji traumy i uwolnienia się od jej
następstw potwierdzają zatem pryncypia filozofii
kabalistycznej. Jak to opisałem w poprzednich rozdziałach,
osoba, która doznała traumy, może się stać zamrożona lub
nadmiernie pobudzona. Wahadło wychyliło się za bardzo
w jedną stronę. Leczenie traumy oznacza przywrócenie
ruchom wahadła właściwego zakresu.
TRAUMA, ŚMIERĆ I CIERPIENIE
Chociażbym chodził ciemną doliną,
zła się nie ulęknę…
Psalm 23

Nie należy stawiać znaku równości między traumą


a cierpieniem ani między cierpieniem a transformacją.
Jednocześnie wszystkie tradycje duchowe traktują cierpienie
jako bramę wiodącą do duchowego przebudzenia. W tradycji
Zachodu to powiązanie może być zilustrowane biblijną
historią Hioba oraz treścią Psalmu 23. Przekonanie o związku
cierpienia i przebudzenia duchowego znalazło wyraz
w koncepcji ciemnej nocy duszy i w opisach męki Chrystusa.
Buddyzm odróżnia cierpienie nieuniknione od tego, które sami
powodujemy. Według Buddy: „Pod wpływem bólu zwykły
człowiek zaczyna lamentować… staje się oszalały… kurczy
się… zaczyna odczuwać podwójny ból… to tak, jakby został
ugodzony jedną strzałą, a zaraz potem drugą… tak więc
odczuwa ból spowodowany przez dwie strzały…”.
Osoby cierpiące z powodu traumy tak bardzo boją się
doznań cielesnych, że uciekają przed nimi. Wydaje im się, że
odczuwanie tych doznań może doprowadzić do całkowitego
zniszczenia ich jako osoby lub co najmniej pogorszyć ich stan.
Dlatego wpadają w potrzask i ranią siebie drugą strzałą: FDR,
czyli fear of fear itself (lęk przez odczuwaniem lęku).
Otrzymawszy wsparcie i przewodnictwo, takie osoby są
w stanie stopniowo nauczyć się oswajania i transformowania
swoich doznań.
W tradycji buddyzmu oraz taoizmu wymienia się cztery
ścieżki prowadzące ku duchowemu przebudzeniu, czyli
uwolnieniu od cierpienia 272. Pierwszą ścieżką jest śmierć.
Druga ścieżka to systematyczna medytacja, zwykle trwająca
wiele lat. Trzecia ścieżka to specjalne formy (tantrycznej)
ekstazy seksualnej. Czwarta ścieżka wiedzie przez
doświadczenie traumy. Śmierć, medytacja, ekstaza seksualna
i trauma mają elementy wspólne – każda odgrywa rolę
katalizatora w procesie głębokiego poddania się.
Zdolność odczuwania doznań fizycznych (bez
przytłoczenia nimi) i poddania się im jest kluczem do
transformacji traumy. Jeśli jesteśmy zdolni do tego, żeby choć
na krótki czas zetknąć się z pustką podobną do śmierci, a nie
uciekać przed nią, uwalniamy się ze stanu znieruchomienia.
W ten sposób eliminujemy ból wynikający z ugodzenia drugą
strzałą. Oddzielenie się od lęku pozwala człowiekowi uwolnić
się z duszącego uścisku traumy. Kiedy ludzie doświadczają
ograniczonych czasowo, paraliżujących doznań (bez uczucia
lęku), nawiązują kontakt ze stanem niby-śmierci w samym oku
cyklonu, w centrum traumy. Ten kontakt stanowi okazję do
przekroczenia wspaniałej bramy między życiem a śmiercią.
Jest dobrze znanym faktem, że osoby, które przebyły
doświadczenie bliskie śmierci (near death experience, NDE),
doznały pozytywnej transformacji osobowości. We właściwym
momencie zachęcam pacjentów pracujących nad uwolnieniem
się od traumy do odczucia stanu znieruchomienia (przypomina
NDE) i poddania się mu. Dzięki temu zostają uwolnione
archetypowe energie, które następnie ulegają zintegrowaniu ze
świadomością.
Należy zauważyć, że stany przerażenia i grozy są
połączone ze stanami transformującymi: zachwytem, ekstazą,
poczuciem bezczasowości i obecności. Wymienione stany
mają wspólne źródło psychofizjologiczne oraz
fenomenologiczne. I tak stymulowanie ciała migdałowatego
(które odgrywa rolę wykrywacza niebezpieczeństwa) może
prowadzić do pojawiania się ekstazy i błogości 273. Ta wiedza
z zakresu anatomii i fizjologii mózgu zdaje się potwierdzać
spostrzeżenie, które poczyniłem, pracując ze
straumatyzowanymi pacjentami. W trakcie terapii przechodzą
oni bowiem od lęku i przerażenia do radości, zachwytu
i dobrego samopoczucia.
Andrew Newberg wraz ze współpracownikami zebrał
w książce Why God Won’t Go Away (Dlaczego Bóg nie chce
odejść) wyniki wielu badań dotyczących podstaw
fizjologicznych różnorodnych doświadczeń duchowych.
Chodziło mu zwłaszcza o wskazanie obszarów w mózgu, które
są odpowiedzialne za pojawianie się tych doświadczeń.
Zastosowanie tego typu badań nad mózgiem do leczenia
traumy to obszar wart dalszych studiów.
REGULACJA I JAŹŃ

Podsumujmy: autonomiczny układ nerwowy zawdzięcza


swoją nazwę temu, że jest względnie niezależną częścią całego
układu nerwowego. Jego zasadnicza funkcja polega na
regulowaniu przepływu energii i utrzymywaniu homeostazy.
Tworzą go dwa układy: współczulny i przywspółczulny 274.
Ten pierwszy steruje mobilizacją energii organizmu. Jeżeli
doświadczasz zimna, spostrzegasz niebezpieczeństwo czy
jesteś pobudzony seksualnie, przyspiesza ona przemianę
materii i przygotowuje cię do działania. Natomiast część
przywspółczulna odpowiada za odpoczynek, odprężenie,
trawienie, odżywianie i odbudowę komórek oraz tkanek.

Kiedy poziom pobudzenia układu współczulnego jest


bardzo niski, mamy skłonność do popadania w rodzaj letargu.
Umiarkowane poziomy pobudzenia tego układu wyrażają się
natomiast gotowością do podjęcia działań 275. Są
doświadczane jako bycie uważnym i przyjemnie
podekscytowanym. Organizm znajduje się w stanie
dynamicznej równowagi zwanym homeostazą.

U ssaków zdolność samoregulacji odgrywa decydującą


rolę. Daje im bowiem możliwość płynnego dostosowywania
się do zmian zachodzących w środowisku zewnętrznym.
Zwierzęta z rozwiniętymi ośrodkami kory oczodołowo-
czołowej mają zdolność zmieniania swojego stanu
emocjonalnego. Według niektórych badaczy (Schore i inni) ta
w wysokim stopniu rozwinięta funkcja adaptacyjna stanowi
podstawę formowania się poczucia jaźni 276. Ośrodki położone
w korze oczodołowo-czołowej otrzymują informacje z mięśni,
stawów i z narządów wewnętrznych. Doznania, które tworzą
wewnętrzny obraz ciała, są zapisywane w tej właśnie części
mózgu 277. A zatem kiedy jesteśmy w stanie zmienić swoje
doznania cielesne, zmieniamy tym samym swoje emocje.
Regulacja emocjonalna sterująca naszym życiem jest ściśle
związana z naszym połączeniem z ciałem.
POŁĄCZENIE Z CIAŁEM I UDOSKONALENIE
I w ciele moim oglądać będę Boga mego.

Księga Hioba
Niech będzie przeklęty umysł,

który pokrywa horyzont chmurami,


szukając mitycznego królestwa i rzeczy mistycznych;
rzeczy mistycznych, które duszę ponad ciało wynoszą.
Nigdy nie mogę dosięgnąć rzeczywistości
– swoich prawdziwych uczuć.
Piosenka Dory Previn

Osoby, które doznały traumy, są odłączone od ciała i niejako


pokawałkowane. Zawężenie uczuć prowadzi do słabego
rejestrowania odcieni i niuansów rzeczywistości. Wszystko
jest ujmowane w dwie kategorie: dobre lub złe, czarne lub
białe, z nami lub przeciwko nam. Świadomość tego, że
otaczający nas świat ma subtelne odcienie, jest niezbędna,
abyśmy rozpoznali swoją tożsamość i własne miejsce
w przestrzeni. Trzeba dodać, że nie tylko u osób, które
doświadczyły traumy, następuje zerwanie połączenia z ciałem.
Jest to – o czym już wspominałem – charakterystyczne, choć
w mniej dramatycznej formie, dla większości mieszkańców
Zachodu. Brak dostatecznie dobrego połączenia z ciałem
pozbawia nas czułego kompasu wewnętrznego. Ponieważ
nasze instynkty mają ogromną pierwotną moc, nie jest dziwne,
że na przestrzeni dziejów kościoły oraz inne instytucje
próbowały je okiełznać.

Są też tradycje duchowe, które rozpoznały, że nie należy


tłumić instynktów. Mogą one bowiem stanowić energię
stymulującą przemianę duchową. W medytacji vipassany oraz
w różnorodnych odgałęzieniach buddyzmu tantrycznego (np.
Kum Nye) stawia się za cel „[…] przejawianie głębokich
osobowych i duchowych jakości: uniwersalnej życzliwości,
dobroci, pokory, miłości, spokoju umysłu itp.” 278. Tradycje te
zamiast wyrzekać się ciała, używają go jako narzędzia, za
którego pomocą instynktowne energie mogą zostać
udoskonalone. Istota połączenia z ciałem zasadza się nie na
odrzuceniu instynktów, lecz na pozwoleniu, by „tańczyła
w nas ich energia”. Energia pierwotnych instynktów zostaje
przetransformowana 279.
Chcę w tym miejscu przypomnieć o rozróżnieniu
istniejącym w języku niemieckim. Słowo Körper oznacza
w nim „ciało fizyczne”. Natomiast słowo Leib można
przełożyć na angielski jako „żywe (lub żyjące) ciało”. Słowo
Leib ma zatem głębsze znaczenie niż Körper. Dar, którym jest
wyzdrowienie z traumy, prowadzi do odkrycia, że ciało
stanowi żyjącą, czującą, inteligentną całość. David Lawrence
snuł inspirujące refleksje na temat żywego, inteligentnego
ciała:
Wierzę, że krew i ciało są mądrzejsze niż intelekt. Poniżej progu
świadomości w naszym ciele wre życie. Dzięki temu wiemy, że jesteśmy
żyjącymi istotami. Nasze życie sięga głębi naszych dusz i styka się
z witalnymi obszarami kosmosu.
Osoby z PTSD na ścieżce ku zdrowieniu uczą się
rozpuszczania sztywnych osłon. W trakcie tego procesu
przechodzą od zamrożenia i fiksacji do delikatnego topnienia,
a ostatecznie do swobodnego przepływu. Uzdrawianie polega
na zintegrowaniu podzielonego ja, na wyzwoleniu się
z nawykowej dysocjacji, co prowadzi do integracji i powstania
poczucia bycia całością. Osoby te ponownie stają się
ucieleśnione, powracają niejako z wygnania. Powracają do
swojego ciała, do swojego domu i poznają ucieleśnione życie
jakby po raz pierwszy. Traumę można porównać do piekła na
ziemi. Uzdrowienie z niej zaś można nazwać darem
pochodzącym od bogów.
Jack London przedstawia w powieści Zew krwi
doświadczenie oświecenia, które nastąpiło pod wpływem
przeżycia i transformacji traumy: „Istnieje ekstaza, która
wieńczy życie, poza którą nie można wykroczyć. Paradoks
życia polega na tym, że ta ekstaza przychodzi, gdy człowiek
jest w pełni żywy, a jednocześnie niesie ona ze sobą całkowite
zapomnienie o tym fakcie”.
Jest to przebudzenie siły życia niosące ze sobą
doświadczenie ekstatycznego ożywienia: dar złożony
u naszych stóp i czekający, byśmy go przyjęli. Możemy to
zrobić, jeśli odważymy się wyruszyć w podróż i ufnie
powierzymy się światu wewnętrznych doznań niezależnie od
tego, czy powracamy do życia po traumatyzujących
doświadczeniach czy też jesteśmy po prostu ofiarami kultury
Zachodu.
Epilog

Z a dużo czy za mało? To pytanie towarzyszyło mi


w trakcie pisania tej książki. Kiedy kończyłem jeden rozdział,
spontaniczne wyłaniały się dwa następne… i tak dalej.
W końcu powiedziałem: „dość!”. Na razie wystarczy. Moja
ostateczna odpowiedź przybrała jednak formę projektu dwóch
książek. Zapewne przypominam w tym kobietę, która po
doświadczeniu bólu podczas narodzin dziecka kilka miesięcy
później myśli o tym, by znowu zajść w ciążę. Obawiam się, że
wpadłem w taką właśnie pułapkę. Po opublikowaniu Głosu
wnętrza i zregenerowaniu sił zasiadłem do kolejnej pracy.
Uważam, że w tej książce nie wyczerpałem dwóch
tematów: pamięci traumatycznej oraz bliskiego związku
traumy z duchowością. Pierwsza z planowanych pozycji nosi
zatem wstępny tytuł Memory, Trauma and the Body (Pamięć,
trauma i ciało), druga – Trauma and Spirituality (Trauma
i duchowość).
Istnieje wiele nieporozumień związanych z traumą.
Prawdopodobnie największe kontrowersje budzi kwestia
pamięci traumatycznej. Wspomnienia traumatyczne różnią się
zdecydowanie od innych wspomnień. W pierwszej książce
chcę dokładnie przeanalizować różne rodzaje wspomnień oraz
rolę, jaką różne systemy pamięci odgrywają w procesie
powstawania i leczenia traumy. Niestety, „wojnę o traumę”
prowadzą dwa obozy ekstremistów. Ich przedstawiciele,
zamiast otwarcie i w sposób naukowy dyskutować
o istniejących między nimi różnicach, okopali się na swoich
pozycjach. Jedni uważają, że wszystkie wspomnienia
traumatyczne są fałszywe (czyli że są konfabulacjami).
Drudzy zaś są przekonani, że wszystkie te wspomnienia są
prawdziwe (a więc są dokładnym zapisem rzeczywistych
wydarzeń). W książce chcę rozpocząć dyskurs, który pozwoli
zrównoważyć te skrajności. Zamierzam pokazać prawdę
o „fałszywych wspomnieniach” i fałsz nieodłącznie
towarzyszący „prawdziwym wspomnieniom”. Tylko
uwzględnienie roli ciała w rejestrowaniu traumatycznych
doświadczeń może doprowadzić nas do właściwego
zrozumienia „traumatycznych wspomnień” oraz ich roli
w procesie terapeutycznym. Mam nadzieję, że tego rodzaju
analiza pozwoli porzucić skrajne opinie, a przede wszystkim
pozwoli zrozumieć traumę i skutecznie ją leczyć.
Druga książka (piszę ją z Marianne Bentzen) będzie
poświęcona głębokiej analizie istotnego związku, jaki istnieje
między traumą a duchowością. Pracuję nad uzdrawianiem
ludzi z traumy ponad czterdzieści lat. Z każdym rokiem
stawałem się coraz bardziej świadomy trwałego związku
między transformacją traumy a różnymi aspektami
doświadczeń duchowych. W tej książce chcemy przedstawić
związki, jakie zachodzą między uzdrowieniem z traumy
a autentyczną duchowością. Zajmiemy się przedstawieniem
rozwoju człowieka, który prowadzi do doświadczeń
duchowych.

By uzyskać więcej informacji o uzdrawianiu traumy


i o programach treningowych, można zajrzeć na strony
internetowe:
www.traumahealing.com i www.somaticexperiencing.com.
Można także kupić nagranie DVD sesji terapeutycznej
prowadzonej przez dr. Levine’a z żołnierzem Korpusu
Piechoty Morskiej (Marines), który służył w Iraku
i w Afganistanie. Z tego powodu cierpiał na silny PTSD oraz
traumatyczne uszkodzenie mózgu (Traumatic Brain Injury,
TBI). Nagranie jest dostępne poprzez www.psychotherapy.net.
Podziękowania

To, co zwiemy historią człowieka, zostało stworzone przez ogromną


liczbę naszych bezimiennych przodków. Przekazali nam oni swoje
osiągnięcia jako dar.
Hans Hass

M am dług wdzięczności wobec naukowców etologów


badających zwierzęta w ich naturalnym otoczeniu. Wielu
z tych osób nie miałem okazji spotkać osobiście, cenię jednak
ich dzieła, które są ponadczasowym darem. Pomogły mi one
zrozumieć i uzasadnić to, że istoty ludzkie dzielą ze swymi
zwierzęcymi przodkami podstawowe reakcje fizjologiczne.
Przede wszystkim pragnę podziękować Nikolaasowi
Tinbergenowi, laureatowi Nagrody Nobla. Jego sugestie oraz
wspierające słowa zachęciły mnie do rozwijania mojej
koncepcji. Oprócz niego chcę szczególnie uhonorować
Konrada Lorenza, Heinza von Holsta, Paula Leyhausena,
Desmonda Morrisa, Erica Salzena oraz Irenausa Eibl-
Eibesfeldta.
Moimi wirtualnymi nauczycielami są również Ernst
Gellhorn i Akhter Ahsen. Ernst Gellhorn zainspirował mnie do
stworzenia własnych teorii z dziedziny neurofizjologii. Akhter
Ahsen pomógł mi skonsolidować moją wizję ciała i umysłu
jako niezróżnicowanej, spójnej jedności.
Potężnym wsparciem dla mojej pracy są też osoba i dzieło
Wilhelma Reicha. Jego teorię energii życiowej pomógł mi
zgłębić Philip Curcuruto – człowiek powściągliwy i obdarzony
niezwykłą mądrością.

Jestem głęboko wdzięczny Richardowi Olneyowi


i Richardowi Price’owi, to im zawdzięczam bowiem
zrozumienie, jak mało wiedziałem o akceptowaniu samego
siebie. Zostałem zainspirowany także przez dr Idę Rolf.
Odegrała ona rolę swoistego katalizatora w procesie
formowania się mojej tożsamości naukowca i terapeuty.
Dziękuję dr Virginii Johnson za to, że umożliwiła mi
zrozumienie odmiennych stanów świadomości. Edowi
Jacksonowi dziękuję za zaufanie, którym obdarzył moją
praktykę łączenia ciała i umysłu, rozwijaną przeze mnie
w latach 60. ubiegłego wieku. To on skierował do mnie moją
pierwszą straumatyzowaną klientkę – Nancy.
Jestem wdzięczny za ogromne wsparcie, którego udzielili
mi przyjaciele. Przez wiele lat (od 1978 roku) odbyłem wiele
inspirujących dyskusji ze Stephenem Porgesem. Jest on
obecnie czołową postacią wśród psychofizjologów. Przez
ostatnie dziesięciolecia nasze drogi wielokrotnie się
przecinały, dzieliliśmy się swoimi odkryciami oraz
umocniliśmy przyjaźń.

Wyrazy uznania przekazuję Besselowi van der Kolkowi za


jego otwarty, poszukujący umysł, za wszechstronną wizję
traumy. Dziękuję mu za to, że swoimi badaniami nadał
traumie jej obecny status, oraz za odwagę, którą się wykazał,
by zakwestionować dotychczasowe sposoby jej rozumienia.
Ze wzruszeniem wspominam wakacje spędzane z nim
w Vermoncie na brzegu jeziora East Long, kiedy to dużo się
śmialiśmy i często pływaliśmy, a przede wszystkim
rozprawialiśmy o traumie do białego rana.
Dziękuję także Laurze Regalbuto, Maggie Kline oraz
Phoebe Hoss za pomoc w redagowaniu tej książki. Dziękuję
również Justinowi Snavely za nieocenioną pomoc techniczną.

Ponownie dziękuję wydawnictwu North Atlantic Books,


zwłaszcza Emily Boyd, kierowniczce projektu, i Paulowi
McCurdy’emu, redaktorowi, za partnerską współpracę.

Moim rodzicom, Morrisowi i Helenie, składam


podziękowania za dar życia i za ciało, dzięki któremu mogłem
napisać tę książkę. Odczuwam ich wyraźną pomoc, która
przychodzi do mnie z wymiaru duchowego.

Jestem także wdzięczny Pouncerowi, psu dingo, który


odgrywał rolę mojego przewodnika po świecie zwierząt i był
moim stałym towarzyszem. Pozostały mi wspomnienia
naszych wspólnych zabaw. Pouncer dożył siedemnastu lat (co
odpowiada ponad stu latom ludzkiego życia), nieustannie
witalny i radosny.
Mój podziw wzbudza szereg synchroniczności,
„przypadkowych” spotkań i zdarzeń, które prowadziły mnie
po drogach życia i mobilizowały do działania. Odczułem, że
moje życie zostało pobłogosławione możliwością prowadzenia
badań oraz niesienia ludziom ulgi w cierpieniu. To dar
wspaniały jak bezcenna perła.

Dziękuję wszystkim swoim nauczycielom, studentom


i przyjaciołom, a także wszystkim organizacjom na całym
świecie, którzy przyczynili się do powstania tej książki.

Peter A. Levine
O AUTORZE

P eter A. Levine doktor biofizyki medycznej i psychologii,


założyciel Foundation for Human Enrichment. Stworzył
Somatic Experiencing, metodę leczenia traumy, której
podstawą jest świadomość ciała. Naucza swojej metody
w wielu krajach, wśród jego słuchaczy i uczniów są także
członkowie ludów tubylczych. Pełnił funkcję konsultanta
w NASA w programie rozwoju promów kosmicznych. Był też
członkiem Institute of World Affairs Task Force of
Psychologists for Social Responsibility. W ramach działań
tego instytutu brał udział w programach niwelowania skutków
wielkich katastrof i następstw konfliktów zbrojnych o podłożu
etnicznym.
Jego najbardziej znana książka nosi polski tytuł Obudźcie
tygrysa. Leczenie traumy. Została ona przełożona na
dwadzieścia dwa języki.
Obecnie zainteresowania Petera Levine’a koncentrują się
wokół profilaktyki traumy u dzieci. Temu zagadnieniu
poświęcił dwie książki napisane wspólnie z Maggie Kline:
Trauma Through a Child’s Eyes oraz Trauma-Proofing Your
Kids. Oryginalny wkład Petera A. Levine’a w psychoterapię
ciała został uhonorowany w 2010 roku nagrodą przyznaną mu
przez United States Association for Body Psychotherapy za
osiągnięcia całego życia zawodowego.
Więcej informacji znajduje się na stronach:
www.traumahealing.com oraz
www.somaticexperiencing.com.
Przypisy końcowe
1. A. Starr i in., Symptoms of Posttraumatic Stress Disorder after Orthopaedic
Trauma, „Journal of Bone and Joint Surgery” 2004, 86, 1115–1121; J.
Ponsford, B. Hill, M. Karamitsios i A.P. Bahar-Fuchs, Factors Influencing
Outcome after Orthopedic Trauma, „Journal of Trauma: Injury, Infection,
and Critical Care” 2008, 64(4), 1001–1009; M.B. Sanders, A.J. Starr, W.H.
Frawley, M.J. McNulty i T.R. Niacaris, Posttraumatic Stress Symptoms in
Children Recovering From Minor Orthopaedic Injury and Treatment,
„Journal of Orthopaedic Trauma” 2005, 19(9), 623–628 (jeżeli nie
zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od autora). ↩
2. Tinbergen został nagrodzony za badania nad zwierzętami w warunkach
naturalnych, Lorenz za badania zjawiska imprintingu, von Frisch natomiast
za opis sposobu, w jaki komunikują się pszczoły. ↩
3. A.Y. Shalev i in., A Prospective Study of Heart Rate Response Following
Trauma and the Subsequent Development of Posttraumatic Stress Disorder,
„Archives of General Psychiatry” 1998, 55, 553–559. ↩

4. Dane zebrane przez dr. Shaleva zostały zakwestionowane przez Edwarda


Blancharda i jego współpracowników. Jednak przedmiotem ich badań były
przede wszystkim kobiety. Kobiety przejawiają swoistą reakcję na stres,
która wiąże się z aktywacją nerwu błędnego i spowolnieniem akcji serca.
Natomiast u mężczyzn przeważa reakcja układu współczulnego, co
powoduje wzrost poziomu adrenaliny we krwi i przyspieszenie akcji serca.
Zobacz: E. Blanchard, Emergency Room vital Signs and PTSD in
a Treatment Seeking Sample of Motor Vehicle Accident Survivors, „Journal
of Traumatic Stress” 2002, 15(3), 199-204. ↩
5. M.-L. von Franz, The Golden Ass of Apuleius: The Liberation of the
Feminine in Man, Shambhala Publications, Boston–London 1970, 1992. ↩
6. I Ching, Hexagram #51, The Arousing (Shock, Thunder) Six in the third
place; R. Wilhelm i C. Baynes, The I Ching or Book of Changes, ze
wstępem Carla Junga, Bollingen Series XIX, Princeton University Press,
Princeton, NJ 1967 (I wyd. 1950). ↩
7. Tamże, s. 10. ↩
8. Autor używa terminu renegotiation, który zdecydowałem się tłumaczyć
jako „przepracowanie”. Tego terminu używają polscy psychoterapeuci
(przyp. tłum.). ↩
9. S.C. Ratner, Comparative Aspects of Hypnosis, [w:] J.E. Gordon (red.),
Handbook of Clinical and Experimental Hypnosis, Macmillan, New York
1967, s. 550–587. ↩
10. Donald M. Wilson zginął tragicznie w wypadku na górskiej rzece w 1970
roku. ↩
11. Zapis tego przemówienia opublikowano w czasopiśmie „Science” w 1974
roku. ↩
12. Technika Alexandra wzięła swoją nazwę od nazwiska twórcy tej metody,
Fredericka Matthiasa Alexandra, który sformułował jej podstawowe zasady
w latach 1890–1900. Jej celem jest zmiana nieprawidłowych wzorców
postawy ciała, które ujemnie oddziałują na stan fizyczny i psychiczny
człowieka. ↩
13. W tym czasie przewodniczący komisji, która opiniowała moją pracę
doktorską, odnosił się z podejrzliwością, a nawet z niechęcią do
sformułowanej przeze mnie powyższej tezy. ↩

14. G. Gallup, J. Maser, Tonic Immobility: Evolutionary Underpinnings of


Human Catalepsy and Catatonia, [w:] J.D. Maser i M.F.P. Seligman (red.),
Psychopathology: Experimental Models, Freeman, San Francisco 1977. ↩
15. J. Maser i S. Bracha, Anxiety and Posttraumatic Stress Disorder in the
Context of Human Brain Evolution: A Role for Theory in DSM-V?,
„Clinical Psychology: Science and Practice” 2008, 15(1), s. 91–97. ↩
16. Autor napisał to w 2010 roku. Wersję DSM-V opublikowano w maju 2013
roku (przyp. tłum.). ↩
17. P.A. Levine, Waking the Tiger: Healing Trauma, North Atlantic Press,
Berkeley 1997. ↩
18. A. Rubel, C. O’Nell, R. Collado-Ardon, Susto: A Folk Illness, University of
California Press, Berkeley 1984. ↩
19. E. Kraepelin, Lectures on Clinical Psychiatry. General Books LLC, 2009
(pierwsze, oryginalne wydanie ukazało się w roku 1904). ↩
20. Dane ze Stanów Zjednoczonych świadczą o tym, że maleje liczba
psychiatrów, którzy świadczą usługi psychoterapeutyczne. Badania
prowadzone 10 lat przez National Ambulatory Medical Care wykazały, że
liczba pacjentów, którzy zgłaszali się do psychiatrów, prowadzących
jednocześnie praktykę psychoterapeutyczną, spadła z 44 proc. w latach
1996–1997, do 29 proc. w latach 2004–2005. ↩
21. W psychologii analitycznej Junga jednooki gigant trzymający miecz to
personifikacja archetypu jaźni. ↩
22. E. Marais, The Soul of the Ape, Penguin Press, London 1922. ↩
23. W. James, What is an Emotion?, „Mind” 1884, 9, s. 188–205; N. Bull,
Attitudes: Conscious and Unconscious, „The Journal of Nervous and
Mental Disease” 1946, 103(4), s. 337–345; N. Bull, The Body and Its Mind:
An Introduction to Attitude Psychology, Las Americas, New York 1962; P.
Ekman, Biological and Cultural Contributions to Body and Facial
Movement in the Expression of Emotions, [w:] A.O. Rorty (red.), Explaining
Emotions, University of California Press, Berkeley and Los Angeles 1980,
s. 73–101. ↩

24. L. Havens, Explorations in the Uses of Language in Psychotherapy:


Complex Empathic Statements, „Psychiatry” 1979, 42, s. 40–48. ↩
25. „The Proceedings of the National Academy of Sciences” (zamieszczone
w „New York Times”, w dziale naukowym, 16 listopada 2004). ↩

26. W tych eksperymentach posłużono się zdjęciami zaaranżowanych scenek.


Było na nich widać mężczyznę, który otwiera drzwi mieszkania i dostrzega
włamywacza. Bez wątpienia wyniki badań miałyby o wiele większe
znaczenie, gdyby dotyczyły realnych zagrożeń. Wrażenie wywierane na
widzu byłoby także zapewne większe, gdyby zamiast zdjęć pokazywano mu
fragmenty filmu. ↩
27. Na widok neutralnej postawy ciała lub czynności, na przykład nalewania
wody do szklanki, uaktywniają się jedynie obszary mózgu związane
z percepcją obrazów (w tym przypadku pole 17. kory mózgowej). Moim
zdaniem naukowcy nie badali, jakie reakcje w mózgu obserwatorów
wywołuje widok osób szczególnie przepełnionych spokojem, takich jak
Dalajlama. ↩

28. G. Rizzolatti, C. Sinigaglia, Mirrors in the Brain: How Our Minds Share
Actions and Emotions, Oxford University Press, New York 2008. ↩
29. Steven Burnett quoted in: B. Carey, In Battle, Hunches Prove to Be
Valuable, „New York Times” 28 lipca 2009, dział naukowy. ↩
30. Tego rodzaju zmianą steruje autonomiczny układ nerwowy. Jest to płynne
przechodzenie od stanu pobudzenia, którym kieruje układ współczulny, do
stanu odprężenia, którym kieruje układ przywspółczulny. Taka płynna
zmiana pozwala utrzymać stan zrelaksowanej gotowości. ↩
31. G. Gallup, J. Maser, Tonic Immobility…, dz. cyt. ↩

32. W.B. Cannon, 1929, Bodily Changes in Pain, Hunger, Fear and Rage: An
Account of Recent Research Into the Function of Emotional Excitement,
Appleton-Century-Crofts, New York 1929; H. Bracha i in., Does „Fight or
Flight” Need Updating?, „Psychosomatics” 2004, 45, s. 448–449. ↩
33. P.A. Levine, Revisioning Anxiety and Trauma, [w:] M. Sheets (red.), Giving
the Body Its Due, SUNY Press, Albany 1991; P.A. Levine, Stress and
Vegetotherapy, „Journal of Energy and Character” 1978, Fall; P.A. Levine,
Waking the Tiger…, dz. cyt.; A.K. Moskowitz, „Scared Stiff”: Catatonia as
an Evolutionary-Based Fear Response, „Psychological Review” 2004,
111(4), s. 984–1002; B.P. Marx, J.P. Forsyth, G.G. Gallup, T. Fuse, J.
Lexington, Tonic Immobility as an Evolved Predator Defense: Implications
for Sexual Assault Survivors, „Clinical Psychology: Science and Practice”
2008, 15, s. 74–94; L.A. Zohler, Translational Challenges with Tonic
Immobility, „Clinical Psychology: Science and Practice” 2008, 15, s. 98–
101. ↩
34. To wcześniejsze użycie pojawia się u takich etologów jak Eric A. Salzen
i Desmond Morris. Zobacz: Desmond Morris, Primate Ethology, London
1969; Eric A. Salzen, On the Nature of Emotion, „Journal of Comparative
Psychology” 1991, 5, s. 47–110; oraz Eric A. Salzen, Social Attachment and
Sense of Security, „Social Science Information” 1967, 12, s. 555–627. ↩
35. J.D. Levine, N.C. Gordon, J.C. Bornstein, H.L. Fields, Role of pain in
placebo analgesia, „Proceedings of the National Academy of Science”
1979, 76(7), s. 3528–3531. Zobacz także: B. van der Kolk, M. Greenberg,
H. Boyd, J. Krystal, Inescapable Shock, Neurotransmitters, and Addiction
to Trauma, „Biological Psychiatry” 1985, 20(3), s. 314–325. ↩

36. S.D. Suarez, G.G. Gallup, Tonic Immobility as a Response to Rape in


Humans: a Theoretical Note, „The Psychological Record” 1979, 2, 315–
320; R. Finn, Paralysis Common Among Victims of Sexual Assault,
„Clinical Psychiatry News” 2003, 1 stycznia. ↩
37. D. Livingstone, Missionary Travels and Researches in South Africa, John
Murray Press, London 1857. ↩

38. G. Murchie, The Seven Mysteries of Life, Houghton Mifflin, Boston 1978.

39. R. Scaer, The Body Bears the Burden: Trauma, Dissociation, and Disease,
Haworth Medical Press, Binghamton 2001. ↩

40. To twierdzenie nie dotyczy zwierząt żyjących w warunkach


laboratoryjnych. Już Pawłow zaobserwował, że u tych zwierząt, jeżeli
zostały poddane stresowi, rozwijają się objawy traumy. ↩
41. G.G. Gallup, Tonic Immobility: The Role of Fear and Predation,
„Psychological Record” 1977, 27, s. 41–61. ↩
42. Tamże; G. Gallup, J. Maser, Tonic Immobility…, dz. cyt. ↩
43. S.C. Ratner, Comparative Aspects of Hypnosis, dz. cyt. ↩
44. L. de Oliveira, A. Hoffman, L. Menescal-de-Oliveira, The Lateral
Hypothalamus in the Modulation of Tonic Immobility in Guinea Pigs,
„Neuroreport” 1997, 8(16), s. 3489–3493; C.R.A. Leite-Panissi, N.C.
Coimbra, L. Menescal-de-Oliveira, The Cholinergic Stimulation of the
Central Amygdala Modifying the Tonic Immobility Response and
Antinociception in Guinea Pigs Depends on the Ventrolateral
Periaqueductal Gray, „Brain Research Bulletin” 2003, 60, s. 167–178. ↩

45. Jest to fragment spektaklu Steve’a Martina Picasso at the Lapin Agile, New
Village Arts Theater, Carlsbad (CA), styczeń 2010. ↩
46. B.P. Marx, J.P. Forsyth, G.G. Gallup, T. Fuse, J. Lexington, Tonic
Immobility…, dz. cyt. ↩
47. K.L. Kahlbaum, Catatonia, Johns Hopkins University Press, Baltimore
1973 (pierwotne wydanie 1874 rok). ↩
48. A. Conan Doyle, Services and Accounts; Personal Commercial Service
Providers, [w:] M. Ashley (red.), The Mammoth Book of New Sherlock
Holmes Adventures, Carroll & Graf, New York. ↩

49. B.P. Marx, J.P. Forsyth, G.G. Gallup, T. Fuse, J. Lexington, Tonic
Immobility…, dz. cyt. ↩
50. U zwierząt domowych występowanie TI nie jest regułą. Wynika to z tego,
że pewien poziom doświadczanego lęku oraz nieznane środowisko
zewnętrzne są czynnikami sprzyjającymi pojawieniu się TI. ↩
51. B.P. Marx, J.P. Forsyth, G.G. Gallup, T. Fuse, J. Lexington, Tonic
Immobility…, dz. cyt. ↩
52. R. Finn, Paralysis Common…, dz. cyt.; B.P. Marx, J.P. Forsyth, G.G.
Gallup, T. Fuse, J. Lexington, Tonic Immobility…, dz. cyt. ↩
53. W sytuacjach zagrożenia u żołnierzy jednostek specjalnych hormon stresu
– kortyzol – uwalnia się w takim samym tempie jak u zwykłych żołnierzy.
Jednak w tej pierwszej grupie poziom kortyzolu spada w szybszym tempie
niż u żołnierzy mniej wytrenowanych. ↩
54. Zob.: C.A. Morgan, S. Wang, S.M. Southwick, A. Rasmusson, G. Hazlett,
R.L. Hauger, D.S. Charney, Plasma Neuropeptide-Y Concentrations in
Humans Exposed to Military Survival Training, „Biological Psychiatry”
2000, 47(10), s. 902–909. ↩

55. M. Solomon, D. Siegel (red.), Healing Trauma: Attachment, Mind, Body,


and Brain, W.W. Norton & Company, New York 2003; R. Kessler, A.
Sonnega, E. Bromet, M. Hughes, C. Nelson, Posttraumatic Stress Disorder
in the National Comorbidity Survey, „Archives of General Psychiatry”
1995, 52(12), s. 1048–1060. ↩
56. A.N. Schore, Affect Regulation and the Origin of the Self: The
Neurobiology of Emotional Development, Psychology Press, London 1999.

57. J. Herman, Trauma and Recovery: The Aftermath of Violence: From
Domestic Abuse to Political Terror, Basic Books, New York 1997; M.
Eckberg, Victims of Cruelty: Somatic Psychotherapy in the Healing of
Posttraumatic Stress Disorder (wydanie ilustrowane), North Atlantic
Books, Berkeley 2000. ↩
58. G. Gallup, J. Maser, Tonic Immobility…, dz. cyt. ↩
59. L. Terr, Too Scared to Cry: Psychic Trauma in Childhood, Basic Books,
New York 1992; P.A. Levine, M. Kline, Trauma through a Child’s Eyes:
Awakening the Ordinary Miracle of Healing, North Atlantic Press, Berkeley
2007. ↩

60. D. Levy, Psychic Trauma of Operations in Children, „American Journal of


Diseases of Childhood” 1945, 69(1), s. 7–25. ↩
61. Everything Is Not Okay, „Reader’s Digest”, lipiec 1993. ↩
62. A. Starr i in., Symptoms of Posttraumatic Stress…, dz. cyt.; M.B. Sanders,
A.J. Starr, W.H. Frawley, M.J. McNulty, T.R. Niacaris, Posttraumatic
Stress…, dz. cyt. ↩
63. Tamże, s. ii. ↩
64. M. Geisz-Everson, K.R. Wren, Awareness under Anesthesia, „Journal of
PeriAnesthesia Nursing” 2007, 22, s. 85–90. ↩
65. J. Liska, Silenced Screams, AANA Publishing, Inc., Park Ridge, IL 2002. ↩
66. Theodore Kaczynski (ur. 1942), amerykański matematyk i terrorysta, znany
jako Unabomber. W latach 1978–1995 konstruował i wysyłał bomby
w paczkach adresowanych do różnych osób. W wyniku tych działań trzy
osoby zginęły, a ponad dwadzieścia zostało rannych. Kaczynski został
zatrzymany w 1996 roku i skazany na dożywotnie więzienie (przyp. tłum.).

67. K.L. Kahlbaum, Catatonia, dz. cyt. ↩
68. W.R. Hess, Das Zwuchenhim, Schwabe, Basel 1949. ↩
69. B.A. van der Kolk, A. McFarlane, L. Weisaeth (red.), Traumatic Stress: The
Effects of Overwhelming Experience on Mind, Body, and Society, Guilford
Press, New York 2006. ↩
70. Jest to podstawowy problem w pracy z osobami, które przejawiają tak
zwany syndrom borderline (osobowość z pogranicza). ↩
71. H. Murray, Dead to the World: The Passions of Herman Melville, [w:] E.S.
Schneidman (red.), Essays in Self-Destruction, 3-29, Science House, New
York 1967. ↩
72. A. Damásio, The Feeling of What Happens: Body and Emotion in the
Making of Consciousness, Mariner Books, Boston 2000. ↩
73. J. Schore, A. Schore, Modern Attachment Theory: The Central Role of
Affect Regulation in Development and Treatment, „Clinical Social Work
Journal” 2008, 36(1), s. 9–20. ↩
74. E.A. Salzen, On the Nature of Emotion…, dz. cyt.; N. Bull, The Attitude
Theory of Emotion, Nervous and Mental Diseases Monographs, New York
1951; D. Morris, The Feather Postures of Birds and the Problem of the
Origin of Social Signals, „Behavior” 1956, 9, s. 75–113. ↩
75. P.A. Levine, Stress and Vegetotherapy, dz. cyt.; P.A. Levine, Revisioning
Anxiety…, dz. cyt.; P.A. Levine, Waking the Tiger…, dz. cyt. ↩
76. K.L. Kahlbaum, Catatonia, dz. cyt. ↩

77. Nie jest do końca jasne, kiedy walka, a kiedy poddanie się jest najlepszą
strategią wobec gwałtu. Dzieci, kiedy są molestowane, nie mają wyboru.
Muszą się poddać. ↩
78. C. Bernard, An Introduction to the Study of Experimental Medicine, Dover
Publications, Mineola, NY 1957 (pierwotne wydanie w roku 1865). ↩

79. Na Uniwersytecie Południowej Kalifornii w 1981 roku rozpoczęto badania


nazwane „90+”. Objęto nimi około 14 tysięcy osób w wieku ponad 65 lat
i około tysiąca osób w wieku ponad 90 lat. Dr Kawas, odpowiedzialny za
przebieg tych badań, doszedł do wniosku, że „Regularne kontakty
społeczne, nawet z obcymi ludźmi, prowadzą do używania mózgu,
podobnie jak rozwiązywanie krzyżówek. O to właśnie chodzi, by być
z ludźmi”. ↩
80. Słownik Merriam-Webster definiuje organizm jako „kompleksową strukturę
współzależnych i podporządkowanych sobie nawzajem elementów, których
właściwości są zdeterminowane głównie przez funkcje, jakie pełnią w tej
strukturze”. Organizm jest opisywany jako pewna całość. Na tę całość
składa się nie tyle suma elementów, takich jak kości, mięśnie, nerwy,
narządy wewnętrzne, substancje chemiczne, ile ich wzajemna interakcja.
Organizm jest strukturą dynamicznych wzajemnych relacji. Kiedy badamy
organizm człowieka, winniśmy brać pod uwagę zarówno ciało, jak i umysł,
pierwotne instynkty, emocje, intelekt oraz duchowość. ↩
81. S.W. Porges, The Polyvagal Theory: Phylogenetic Substrates of a Social
Nervous System, „International Journal of Psychophysiology” 2001, 42, s.
123–146. ↩
82. Ten układ nerwowy istniał u ryb chrzęstnoszkieletowych oraz
bezszczękowych. Jego funkcja polegała na podtrzymywaniu metabolizmu.

83. P. Ekman, Biological and Cultural Contributions…, dz. cyt. ↩
84. Każda sytuacja, która zwiększa poczucie bezpieczeństwa człowieka,
zawiera w sobie potencjał aktywizacji bardziej rozwiniętych ewolucyjnie
obwodów nerwowych. Te obwody w mózgu przyczyniają się do wspierania
zachowań związanych z systemem społecznego zaangażowania. ↩

85. Obszerną dyskusję na temat złożoności i struktury zjawiska dysocjacji


można znaleźć w artykule: O. van der Hart, E. Nijenhuis, D. Steeie i Brown,
Trauma – Related dissociation: conceptual Clarity Lost and Found,
„Australian and New Zealand Journal of Psychiatry” 2004, 38, s. 906–914.
Ci autorzy definiują dysocjację w sposób kontekstowy: „Dysocjacja, która
pojawia się w traumie, wprowadza podziały w osobowości. Osobowość
człowieka rozumiemy jako dynamiczny system bio-psycho-społeczny
determinujący charakterystyczne mentalne oraz społeczne działania
jednostki. Podziały, które powstają w osobowości człowieka, to podstawa
traumy. Rozwijają się, gdy brakuje możliwości dokonania całościowej lub
częściowej integracji niekorzystnych doświadczeń. Chwilowo odgrywa to
rolę mechanizmu adaptacyjnego, lecz zazwyczaj występują ograniczenia
tego typu adaptacji. Podziały powstają w obszarze co najmniej dwóch
subsystemów. Systemy te są niedostatecznie zintegrowane, a jednocześnie
każdy z nich jest nadmiernie usztywniony”. ↩
86. J.H. Jackson, Evolution and Dissolution in the Nervous System, [w:]
Selected Writings of John Hughlings Jackson, Staples, London 1958, s. 45–
84. ↩
87. Pojęcie rozpadu użyte przez Jacksona poprzedziło powstanie teorii
potrójnego mózgu Paula MacLeana. Zobacz pracę tegoż autora The Triune
Brain in Evolution: Role in Paleocerebral Functions, New York 1990. ↩
88. Jest bardzo prawdopodobne, że drogi sensoryczne wstępujące, wiodące od
zmysłów zewnętrznych (np. wzroku, słuchu) i z wnętrza ciała (z mięśni,
narządów wewnętrznych, ze stawów), zbiegają się we wzgórzu, w pobliżu
najwyżej położonej części pnia mózgu. Ze wzgórza biegną zaś do wyspy
i kory zakrętu obręczy. ↩
89. R.A. Lanius, P.C. Williamson, M. Densmore i in., Neural Correlates of
Traumatic Memories in Posttraumatic Stress Disorder: A Functional MRI
Investigation, „American Journal of Psychiatry” 2001, 158, s. 1920–1922.

90. Ogólnie rzecz biorąc, mapy pracy mózgu są użyteczne. Czasami jednak
pojawiają się sytuacje sztuczne, czynnościowy rezonans magnetyczny
działa bowiem bardziej jak migawka aparatu fotograficznego i nie może
uchwycić cyrkularnego charakteru procesów elektromagnetycznej
aktywności mózgu. ↩

91. Tamże; R.A. Lanius, P.C. Williamson, M. Densmore i in., The Nature of
Traumatic Memories: A 4-T fMRI Functional Connectivity Analysis,
„American Journal of Psychiatry” 2004, 161, s. 36–44. ↩
92. S. Blakeslee, The Body Has a Mind of Its Own: How Body Maps in Your
Brain Help You Do (Almost) Everything Better, Random House, New York
2008. ↩
93. Należy podkreślić, że wyniki rezonansu magnetycznego mają postać
trwałych obrazów i nie chwytają dynamiki zmian aktywności mózgu,
a więc także zmienności objawów. ↩
94. Problem staje się jeszcze bardziej skomplikowany, jeśli weźmiemy pod
uwagę współzawodniczące ze sobą reakcje pobudzenia układu
współczulnego i znieruchomienia, za które odpowiada układ
przywspółczulny. Tego rodzaju sprzeczne reakcje pojawiają się zwłaszcza
w momentach szczególnego napięcia i zmian procesu. Wskaźnikami tych
zmian są: spowolnienie tętna (działanie układu przywspółczulnego) oraz
zimne dłonie (aktywność układu współczulnego). ↩

95. P. Levine, Accumulated Stress Reserve Capacity and Disease, Doctoral


thesis, University of California, Berkeley 1977, Department of Medical
Biophysics, Microfilm 77-15-760; P. Levine, Stress, [w:] M. Coles, E.
Donchin i S. Porges (red.), Psychophysiology: Systems, Processes, and
Application; A Handbook, Guilford Press, New York 1986. ↩
96. Układ nerwowy odpowiedzialny za zaangażowanie społeczne zawiaduje
mową, słuchem oraz mięśniami twarzy zaangażowanymi w nawiązywanie
komunikacji. ↩
97. Autor scenariusza, William Broyles jr, rzeczywiście spędził tydzień na
bezludnej wyspie i wiele scen tego filmu pochodzi z jego doświadczeń.
Film zrealizowano w 2000 roku. ↩
98. K. Lorenz, King Solomon’s Ring, Methuen, London 1949. ↩
99. J. Markoff, Scientists Worry Machines May Outsmart Man, „New York
Times” 26 lipca 2009, dział naukowy. ↩
100. B. Carey, After Injury, Fighting to Regain a Sense of Self, „New York
Times” 9 sierpnia 2009, dział naukowy. ↩

101. M. Buber, I and Thou, Free Press, New York 1971. ↩


102. S.W. Porges, Love: An Emergent Property of the Mammalian Autonomic
Nervous System, „Psychoneuroendocrinology” 1998, 23(8), s. 837–861. ↩
103. System znieruchomienia, który jest związany z pniem mózgu, można
nazwać źródłem hierarchicznej struktury reakcji obronnych. ↩

104. R.A. Lanius, J.W. Hopper, Reexperiencing/Hyperaroused and Dissociative


States in Posttraumatic Stress Disorder, „Psychiatric Times” 2008, 25(13).

105. Te same obszary mózgu (w płacie skroniowym), które są odpowiedzialne za
procesy pamięciowe i za emocje, gdy funkcjonują nieprawidłowo,
przyczyniają się do zjawiska iluzorycznej tożsamości. Pacjenci, którzy
doznali uszkodzenia wymienionych obszarów, rozpoznają w sposób
prawidłowy obraz i głos określonej osoby (np. własnej matki). Jednak ta
osoba jawi im się jako nierealna, utracili bowiem poczucie jej autentycznej
obecności. ↩

106. A.R. Damásio, The Feeling of What Happens, Harvest Books, New York
2000. ↩
107. B.A. van der Kolk, A. McFarlane, Traumatic Stress…, dz.cyt. ↩
108. O. van der Hart, E.R.S. Nijenhuis, K. Steele, The Haunted Self: Structural
Dissociation and the Treatment of Chronic Traumatization, W.W. Norton,
New York 2006; C.A. Courtois, J.D. Ford (red.), Treating Complex
Traumatic Stress Disorders: An Evidence-Based Guide, Guilford Press,
New York 2009: D. Fosha, The Transforming Power of Affect: A Model for
Accelerated Change, Basic Books, New York 2000; S.C. Paivio, A.
Pascual-Leone, Emotion-Focused Therapy for Complex Trauma: An
Integrative Approach, American Psychological Association, Washington,
DC 2010. ↩
109. Naszym odczuciem równowagi i pozycji ciała w przestrzeni kieruje również
system związany z układem przedsionkowym. ↩

110. Te zdjęcia pochodzą z książki Healing Trauma: A Pioneering Program for


Restoration the Wisdom of Your Body napisanej przez Petera Levine’a.
Książka została wydana przez Sounds True. Zdjęcie użyte za zgodą Sounds
True, www.soundstrue.com. ↩
111. C. Darwin, The Expression of Emotions, Man, and Animals, Appleton, New
York 1872. ↩
112. Te rozsiane struktury nerwowe połączone z mózgiem wyposażają cały
przewód pokarmowy od przełyku po odbyt. ↩
113. Należy zauważyć, że nadmiar serotoniny w jelitach może powodować
problemy. ↩
114. A. Hadhazy, Think Twice: How the Gut’s „Second Brain” Influences Mood
and Well-Being, „Scientific American” 2010, 12 lutego. ↩
115. Neurony oddziałujące na trzewia zwane są neuronami motoryczno-
wisceralnymi. ↩
116. Ponadto istnieją złożone dwukierunkowe systemy neuropeptydowe, które
badali Candace Pert i inni. Zobacz: C.B. Pert, Molecules of Emotion: The
Science behind Mind-Body Medicine, New York 1999. ↩
117. Ciekawe, że wiele dzieci autystycznych ma problemy z układem
trawiennym. Zobacz: A. Hadhazy, Think Twice…, dz. cyt. ↩

118. Zaznaczyłem wcześniej, że wiele osób ma objawy wywołane połączeniem


nadmiernej aktywności układu współczulnego i układu nerwu błędnego. Na
przykład u pacjentów z diagnozą zespołu jelita drażliwego mogą się
pojawiać zarówno zaparcia, jak i biegunki. ↩
119. W wielu tekstach medycznych można przeczytać, że z trzewi nie docierają
do naszej świadomości żadne doznania ani uczucia. W trzewiach możemy
odczuć jedynie ból, ewentualnie czujemy ból, który pojawia się w okolicy
lędźwi. ↩
120. T. Lowry, Hyperventilation and Hysteria, Charles C. Thomas, Springfield,
IL 1967. Robert Whitehouse, PhD, rozmowa osobista, 2008 rok. ↩
121. W następnej części tego rozdziału omawiam szczegółowo, w jaki sposób
feedback (mechanizm sprzężenia zwrotnego) wpływa na podstawową
regulację procesów fizjologicznych. ↩
122. S.W. Porges, The Polyvagal Theory: New Insights into Adaptive Reactions
of the Autonomic Nervous System, „Cleveland Clinic Journal of Medicine”
2009, 76 (suppl. 2). ↩
123. Jin Shin Jyutsu jest starożytnym systemem leczniczym, który harmonizuje
przepływ energii życiowej w ciele. Był on przekazywany z pokolenia na
pokolenie na zasadzie sukcesji – przez mistrza uczniowi. Sztuka ta uległa
zapomnieniu. Odnowił ją japoński mistrz Jiro Murai na początku XX
wieku, a do Stanów Zjednoczonych przeniosła Mary Burmeister. Miałem
przywilej spotkać ją w 1979 roku w Scottsdale (Arizona). Ta ponad
osiemdziesięcioletnia kobieta nadal praktykuje tę sztukę i naucza jej innych.

124. P.A. Levine, Healing Trauma: A Pioneering Program for Restoring the
Wisdom of Your Body, Sounds True, Boulder, CO 2008. Zdjęcia zostały
wykorzystane za zgodą Sounds True, www.soundstrue.com. ↩
125. C.D. Richter, On the Phenomenon of Sudden Death in Animals AND Man,
„Psychosomatic Medicine” 1957, 19(3), s. 191–198. ↩

126. R.W. Sperry, Neurology and the Mind-brain Problem, „American Scientist”
1952, 40, s. 291–312. ↩
127. R. Held, A. Hein, A., Movement-Produced Stimulation in the Development
of Visually Guided Behaviours, „Journal of Comparative and Physiological
Psychology” 1963, 56, s. 872–876. ↩

128. R. Held, Plasticity in Sensory-Motor Systems, „Scientific American” 1965,


213, s. 84–94. ↩
129. G. Edelman, 1987, Neural Darwinism: The Theory of Neural Group
Selection, Basic Books, New York 1987. ↩

130. G. Rizzolatti, L. Craighero, The Mirror-Neuron System, „Annual Review of


Neuroscience” 2004, 27, s. 169–192. ↩
131. S.D. Preston, F.B.M. de Waal, Empathy: Its Ultimate and Proximate Bases,
„Behavioral and Brain Sciences” 2002, 25, s. 1–72. ↩

132. L. Havens, Explorations in the Uses…, dz. cyt. ↩


133. Dokładnie rzecz biorąc, informacje te pochodzą z receptorów reagujących
na rozciąganie, czyli wyspecjalizowanych włókien mięśniowych zwanych
włóknami intrafuzalnymi. ↩

134. Zmysły słuchu i dotyku są podobne. W uchu wewnętrznym znajduje się


błona zwana podstawną. Fale dźwiękowe powodują wibracje błony
i pobudzają włosowe receptory do wysyłania impulsów do mózgu. Włosy
na naszej skórze funkcjonują na podobnych zasadach. Osoby niesłyszące
w pewnym stopniu słyszą za pomocą skóry. ↩
135. Odróżnianie własnych doznań od tych, które pochodzą od pacjenta,
wymaga od terapeuty znacznego doświadczenia. Analitycy nazywają
czasami ten proces identyfikacją projekcyjną. ↩
136. P. Ekman, Biological and Cultural Contributions…, dz. cyt. ↩
137. Inny sposób nauki odczytywania sygnałów mimicznych może polegać na
oglądaniu wspomnianego już serialu telewizyjnego Lie to Me. ↩

138. Ta praktyka stanowi podstawową metodę gry aktorskiej, której uczył


Konstantin Stanisławski. ↩
139. C. Sherrington, The Integrative Action of the Nervous System, wydanie
wznowione przez Nabu Press 2010. ↩

140. A. Gesell, Embryology of Behavior, Harper, New York 1945. ↩


141. P. Levine, I. Macnaughton, Breath and Consciousness, [w:] I. Macnaughton
(red.), Body, Breath, and Consciousness: A Somatics Anthology, North
Atlantic Books, Berkeley 2004; Robert Whitehouse, PhD, rozmowa
osobista, 2008 rok; T. Lowry, Hyperventilation and Hysteria, dz. cyt. ↩
142. Nie jestem pewien, czy to odczucie ciepła pochodzi bezpośrednio od
pacjenta czy też jest wywołane przez rezonans. ↩
143. J.D. Levine, H.L. Fields, Placebo Analgesia – A Role for Endorphins?,
„Trends in Neurosciences” 1984, 7(8), s. 271–273. ↩

144. 93. C.R.A. Leite-Panissi, N.C. Coimbra, L. Menescal-de-Oliveira, The


Cholinergic Stimulation…, dz. cyt. ↩
145. G. Boyesen, Über den Körper die Seele heilen: Biodynamische Psychologie
und Psychotherapie, wydanie siódme, Kösel, Munich 1994. ↩
146. Mei Lanfang, legendarny aktor opery pekińskiej, używał na scenie setek
specyficznych gestów, by niewerbalnie wyrazić emocje. ↩
147. W języku polskim trudno znaleźć tłumaczenie tego terminu. Być może
dobrym wyborem jest „poczucie” lub „odczute znaczenie” (przyp. tłum.). ↩
148. E. Gendlin, Focusing, wydanie drugie, Bantam Books, New York 1982. ↩
149. J. Cooper, Speak of Me as I Am: The Life and Work of Masud Khan, Karnac
Books, London 1994. ↩
150. Myron Sharaf (author of Fury on Earth: A Biography of Wilhelm Reich),
rozmowa osobista. ↩
151. Przypomnij sobie dyskusję w rozdziale 4 dotyczącą badań Beatrice Gelder.
Badania te dotyczyły naszej zdolności dostrajania się do postaw innych
ludzi, które mają charakter obronny i ochronny. Wyniki badań wskazują na
istnienie neuronów lustrzanych. Neuron lustrzany podejmuje swoją funkcję
w momencie, gdy zwierzę inicjuje ruch lub gdy obserwuje ruch innego
zwierzęcia, i powoduje odzwierciedlenie tego ruchu. Neurony te występują
u naczelnych, zlokalizowano je w korze przedruchowej, w wyspie oraz
w korze zakrętu obręczy. Odgrywają one ważną rolę w przekazywaniu
informacji o wewnętrznych stanach ciała oraz o emocjach. Przedstawicielka
neurobiologii – Stephanie Preston, duński etolog Frans de Waal i inni
przedstawiciele nauki o mózgu niezależnie doszli do wniosku, że system
neuronów lustrzanych odgrywa podstawową rolę we wzbudzaniu empatii.
U ludzi aktywność mózgu, która koresponduje z neuronami lustrzanymi,
została zlokalizowana w korze przedruchowej oraz w korze dolnej części
płata ciemieniowego. ↩

152. Zrobiłem to, by Miriam uzyskała poczucie kontaktu ze mną w momencie,


gdy zagłębiała się w siebie. Ta interwencja dawała jej także wyraźniejsze
poczucie ugruntowania. ↩
153. Oto istotna różnica między „terapią werbalną” a terapią zorientowaną na
ciało. W terapii werbalnej zmierza się do znalezienia nowego znaczenia
problemu pacjenta lub też ku zrozumieniu tego problemu. Natomiast
w terapii zorientowanej na ciało tworzy się przestrzeń na przejawienie się
i dopełnienie opowieści zawartej w ciele. Kiedy tak się stanie, nowe
znaczenie oraz wgląd pojawiają się w sposób spontaniczny. Dzieje się to za
sprawą samego procesu, który jest integralną częścią doświadczenia
pacjenta. ↩

154. Poczucie braku sensu życia i niewypowiedziana rozpacz stanowią


podstawowe cechy poważnej traumy. Człowiek znajduje się w uścisku
przerażającego minionego wydarzenia i nie potrafi wyobrazić sobie
przyszłości, która różniłaby się od przeszłości. ↩
155. Jest to skutek dysocjacji. Wyglądało to tak, jakby Sharon opisywała, co
przydarzyło się innej osobie; jakby znajdowała się na zewnątrz swojego
ciała i je obserwowała, ale nie była rzeczywiście obecna. Jej życie
zatrzymało się w momencie, gdy doznała szoku. Wówczas stan dysocjacji
pozwolił jej przetrwać prawdziwy horror, poradzić sobie
z niewyobrażalnym przerażeniem. W filmach widzimy bohaterów z PTSD
nawiedzanych przez przebłyski strasznych wspomnień. Jednak
w rzeczywistym życiu częściej pojawiają się posttraumatyczne zamknięcie
i odrętwienie. O ludziach nimi dotkniętych mówi się, że są chodzącymi
trupami. ↩

156. Często ludzie wykonują nadmierne ruchy, przesadzają. W ten sposób


próbują uniknąć doznań, które tkwią u podstawy wykonywanego ruchu. ↩
157. Uważam, że proces ten zachodzi, ponieważ bardzo wolne („wewnętrzne”)
ruchy – jeśli wykonujemy je świadomie – są sterowane przez zstępujący
system gamma. Ten system jest związany z pniem mózgu – autonomicznym
układem nerwowym – i angażuje układ pozapiramidowy. Ruchy sterowane
przez system gamma mają tendencję do przestawiania układu nerwowego
i uwalniania go od nadmiernej aktywacji. Ruchy dowolne są sterowane
przez system ruchowy alfa i niezależne od autonomicznego układu
nerwowego. ↩

158. Powracanie do pozytywnych, konstruktywnych obrazów nie jest objawem


unikania, lecz stanowi integralną część uwalniania z traumy. ↩
159. Odpowiada temu zasada wzajemnego hamowania odkryta przez
Sherringtona. ↩

160. Jest to wrodzona ludzka zdolność oscylowania, czyli rytmicznego ruchu


pomiędzy stanem stresu/zamknięcia oraz przyjemności/otwarcia (zobacz
Krok 3 w rozdziale 5). Oscylacja jest podstawowym składnikiem
alchemicznej transformacji traumy. Dzięki niej ludzie powracają do stanu
świadomości tu i teraz. ↩
161. Układ nerwowy może być zdominowany przez zewnętrzne dramatyczne
wydarzenie, jak również przez generowane wewnętrznie doznania i emocje
podobnego rodzaju. ↩
162. Zanim się to stało, Sharon doświadczała siebie jako osoby, która utknęła na
klatce schodowej. Wszystkie jej myśli krążyły wokół tego głęboko
zakorzenionego przekonania. Dzięki nowemu fizycznemu doświadczeniu
szybkiego biegu zaprzeczyła wcześniejszemu cielesnemu doświadczeniu
bezradnego zamrożenia. ↩

163. E.A. Phelps i in., Methods and Timing to Treat Fears, „New York Times”
2009, 10 grudnia. ↩
164. J. LeDoux, J. Gorman, A Call to Action: Overcoming Anxiety through
Active Coping, „American Journal of Psychiatry” 2001, 158, s. 1953–1955.

165. A. Damasio, The Feeling of What Happens, Harcourt, San Diego 1999. ↩
166. T. Tulku, Reflections of Mind: Western Psychology Meets Tibetan
Buddhism, wydanie czwarte, Dharma Publishing Berkeley 1975. ↩

167. B. van der Kolk i in., Dissociation, Somatization, and Affect Dysregulation:
The Complexity of Adaptation of Trauma, „American Journal of Psychiatry”
1996, 153(7), s. 83–93. ↩
168. Radosne podniecenie dzieci mieszkających w slumsach, które puszczają
takie latawce, przedstawiono w brazylijskim filmie Czarny Orfeusz (Orfeu
Negro) nawiązującym do mitu o Orfeuszu. ↩
169. W tej fazie terapeutycznej pracy istotne jest, by zająć się małym
fragmentem wewnętrznego doświadczenia i połączyć je z percepcją
zewnętrzną. Jest to podstawa, z której rodzi się doświadczenie chwili
obecnej. ↩
170. Przechodzenie od figury do tła często prowadzi do wzbudzenia swobodnego
przepływu. ↩

171. Y. Danieli, International Handbook of Multigenerational Legacies of


Trauma (Springer Series on Stress and Coping), Plenum, New York 1998.

172. R.J. Lifton, The Broken Connection: On Death and the Continuity of Life,
American Psychiatric Publishing, Arlington, VA 1996. ↩

173. Uważam, że powolne, świadome ruchy pobudzają mimowolne funkcje


układu nerwowego. Szczególnie zostaje wzbudzony pozapiramidowy układ
zstępujący. ↩
174. Nie pozwoliłem, by Vince kierował się ku osiągnięciu chwilowej ulgi
poprzez wyjaśnienie przyczyny swoich doznań. Chodziło mi o dopełnienie
działań, które zostały powstrzymane. Wówczas mogło pojawić się nowe
znaczenie sytuacji. ↩
175. Zazwyczaj występuje spora odległość czasowa między traumatyzującym
wydarzeniem a pojawieniem się objawów. ↩
176. P.A. Levine, M. Kline, Trauma through a Child’s Eyes: Awakening the
Ordinary Miracle of Healing, North Atlantic Books, Berkeley 2006. ↩
177. P.A. Levine, M. Kline, Trauma-Proofing Your Kids: A Parents’ Guide for
Instilling Confidence, Joy and Resilience, North Atlantic Books, Berkeley
2008. ↩
178. Tego rodzaju zachowanie wskazuje na istnienie zaufania i pozytywnej
więzi. Jeżeli nie występuje zdrowa więź lub też mają miejsce nadużycia,
terapia przebiega w bardziej skomplikowany sposób. Niezbędna jest
bowiem wówczas osobno terapia dla rodziców lub opiekunów dziecka. ↩
179. Become a safe container. Autorowi chodzi o „kontenerowanie”, czyli
mieszczenie w sobie przez terapeutę uczuć, emocji, przeżyć, doznań
i zachowań dziecka. Uczucia i doznania dziecka są akceptowane,
szanowane i przyjmowane przez terapeutę (przyp. tłum.). ↩
180. Dz. cyt. ↩
181. W roku 1925 przed sądem stanu Tennessee stanął nauczyciel John Scopes
oskarżony o to, że złamał prawo stanowe, gdyż objaśniał uczniom
darwinowską teorię ewolucji (przyp. tłum.). ↩

182. W tym procesie wydziela się oksytocyna oraz endorfiny, dzięki czemu
pojawia się dobre samopoczucie oraz zaufanie. ↩
183. J. Goodall, Reason for Hope: A Spiritual Journey, Warner Books, New York
1999, s. 188. ↩

184. I. Eibl-Eibesfeldt, Love and Hate: The Natural History of Behavior


Patterns, Holt, Reinhart and Winston, New York 1971. ↩
185. F. de Waal, Our Inner Ape, Penguin, New York 2005. ↩

186. R.M. Sapolsky, Monkeyluv, Scribner, New York 2005. ↩


187. M. Hauser, Moral Minds: How Nature Designed Our Universal Sense of
Right and Wrong, Ecco, New York 2006; M. Hauser, Wild Minds: What
Animals Really Think, Henry Holt, New York 2000; M. Bekoff, Minding
Animals: Awareness, Emotions, and Heart (reprint), Oxford University
Press, New York 2007. ↩

188. Jim Anderson, psycholog i badacz zachowania naczelnych na University of


Stirling w Szkocji, opisuje wideo, które ukazuje śmierć samicy szympansa
oraz reakcję innych osobników na to wydarzenie (BBC News, 26 kwietnia
2010): „Kiedy oddech starej samicy stał się wolny i wreszcie zamarł, inni
członkowie stada pochylili się i spoglądali w jej twarz… Nigdy tego
wcześniej nie widzieliśmy”. Członkowie stada szturchali i lekko popychali
ciało samicy 30–40 sekund. Jak informuje Anderson, inne osobniki z grupy
wyglądały na zaskoczone i spały tej nocy niespokojnie. Dorosła córka
zmarłej szympansicy spała na platformie, gdzie znajdowało się martwe
ciało jej matki. Spała w pobliżu ciała, lecz nie dotykała go ani nie badała.
W czasopiśmie naukowym „Current Biology” (27 kwietnia 2010) Anderson
zauważył, że potwierdza to nasilające się przekonanie o bogatym życiu
emocjonalnym szympansów. „Być może mają one także świadomość
śmierci. Wiemy z innych badań, że szympansy są zdolne do okazywania
empatii osobnikom, które mają problemy lub które zostały zaatakowane.
Dostrzec można zachowania takie jak pocieszanie”. Anderson stwierdza, że
szympansy posiadają poczucie Ja oraz niejakie rozpoznanie przeszłości
i przyszłości. ↩
189. C. Darwin, The Descent of Man, Penguin, New York 2004, s. 100. ↩
190. David Rothenberg jest autorem pracy Why Birds Sing, zaś Maya Angelou
książki I Know Why the Caged Birds Sing. Autorzy podążają za tradycją
świętego Franciszka z Asyżu i piszą o kreatywnym wymiarze śpiewu
ptaków. Rothenberg stawia pytanie, dlaczego śpiew ptaków brzmi tak
melodyjnie. Nagrał nawet śpiew ptaka, któremu towarzyszy muzyka grana
na wiolonczeli i flecie, oraz duet: ptak i klarnet. ↩

191. R.M. Sapolsky, Why Zebras Don’t Get Ulcers, wyd. 3, Holt Paperbacks,
New York 2004. ↩
192. C. Darwin, The Expression of the Emotions in Man and Animals,
Cambridge University Press, London 2009. Niestety w tym wydaniu zostały
pominięte znakomite rysunki, wykonane przez Darwina. ↩

193. Tamże, s. 239. ↩


194. K. Lorenz, On Aggression, Methuen, London 1966, s. 240.. ↩

195. Jednym z rodzajów kamuflażu występującym u ciem jest wzór na


skrzydłach przypominający oczy. ↩
196. J.A. Meerloo, Intuition and the Evil Eye: The Natural History of
a Superstition, Servire, Wassenaar, Netherlands 1971. ↩

197. Oczywiście mogło istnieć w kambrze wiele innych stworzeń, które nie
miały pancerzy i z tego powodu nie pozostał po nich ślad w postaci
skamielin. Zobacz: Richard Dawkins, The Ancestor’s Tale: A Pilgrimage to
the Dawn of Evolution, New York 2005. ↩
198. R.R. Llinás, I of the Vortex: From Neurons to Self, MIT Press, Cambridge,
MA 2002. ↩
199. S. Blakeslee, Cells That Read Minds, „New York Times” 2006, 10 stycznia.

200. C.P. Richter, On the Phenomenon…, dz. cyt. ↩
201. J.I. Lacey, Somatic Response Patterning and Stress: Some Revisions of
Activation Theory, [w:] M.H. Appley, R. Trumbell (red.), Psychological
Stress: Issues in Research, Appleton Century Crofts, New York 1967. ↩

202. Ostatnio rozmawiałem z tłumaczką mojej pierwszej książki Obudźcie


tygrysa na język rosyjski. Potwierdziła ona trafność powyższej analizy
pojęć. ↩
203. Cannon podjął także uzasadnioną krytykę teorii Jamesa. Argumentował, że
informacje zwrotne z trzewi napływają do mózgu zbyt wolno i nie są
dostatecznie specyficzne, aby powodować pojawienie się różnorodnych
emocji. (Tymi kwestiami zajmę się w rozdziale 13). ↩

204. J. Papez, A Proposed Mechanism of Emotion, „Archives of Neurology and


Pathology” 1937, 38, s. 725–743. ↩
205. W psychologii appetitive oznacza przyswajany, asymilowany. ↩
206. P. Maclean, The Triune Brain in Evolution: Role in Paleocerebral
Functions, Springer, New York 1990. ↩
207. C.G. Jung, The Structure and Dynamics of the Psyche, Princeton University
Press, Princeton, NJ 1969, s. 152. ↩
208. E. Gellhorn, Principles of Autonomic-Somatic Integrations, University of
Minnesota Press, St. Paul 1967. ↩
209. W.R. Hess, Biological Order and Brain Organization: Selected Works of
W.R. Hess, Springer, New York 1981. ↩
210. W autorytatywny sposób ten przypadek został opisany w M. Macmillan,
Restoring Phineas Gage: A 150th Retrospective, „Journal of the History of
Neurosciences” 2000, 9, s. 42-62. ↩
211. A. Damasio, Descartes’ Error: Emotion, Reason, and the Human Brain,
Penguin, New York 2005. ↩
212. A. Damásio, The Feeling…, dz. cyt. ↩
213. D. Ferrier, The Functions of the Brain, Smith, Elder, London 1886, s. 401.

214. M.L. Leitch, Just Like Bodies, Psyches Can Drown in Disasters, „New York
Times” 2005, 31 maja. ↩
215. Zostały udokumentowane rzadkie przypadki osób, u których zupełnie nie
funkcjonował system wewnętrznych nerwów sensorycznych. Osoby te
z trudem się poruszają, a gdy zamkną oczy, mogą upaść. ↩

216. D. Budbill, While We’ve Still Got Feet, Copper Canyon Press, Port
Townsend, WA 2005. ↩
217. Odnoszę wrażenie (wynikające z mojej skromnej wiedzy z dziedziny
historii sztuki), że w dziejach szczyt epoki połączenia z ciałem, kiedy to
doceniano je i przypisywano mu istotną rolę, przypadł na schyłkowy okres
cywilizacji starożytnego Egiptu i wczesny okres helleńskiej kultury
cykladzkiej, mniej więcej pięć tysięcy lat temu. ↩
218. Płaty ciemieniowe dzielą się na dwa ośrodki funkcjonalne. Pierwszy
skojarzony jest z doznaniami i z percepcją, drugi zaś z integracją danych
sensorycznych, przede wszystkim wzrokowych. W ramach pierwszej
wymienionej funkcji dochodzi do integrowania informacji sensorycznych
napływających z wnętrza ciała i ze środowiska zewnętrznego. Powstają
wówczas proste spostrzeżenia. Funkcja druga obejmuje tworzenie systemu
koordynacji przestrzennej, dzięki temu otrzymujemy obraz otaczającego
świata. Osoby, u których nastąpiło uszkodzenie płatów ciemieniowych,
często wykazują znaczące deficyty: mają zaburzony obraz swojego ciała
i relacji przestrzennych (J. Kandel, J. Schwartz, T. Jessell, Principles of
Neural Science, wydanie trzecie, New York 1991). ↩
219. R.A. Ray, Touching Enlightenment: Finding Realization in the Body,
Sounds True, Boulder, CO 2008. ↩

220. To paradoksalne zjawisko znane osobom dokonującym samookaleczeń.


Zranienie ciała powoduje wydzielanie się endorfin uśmierzających ból. ↩
221. P.L. Dhar, Holistic Education and Vipassana, 2005,
http://www.buddhismtoday.com/index/meditation.htm. ↩

222. D. Hume, A Treatise of Human Nature: Being an Attempt to Introduce the


Experimental Method of Reasoning into Moral Subjects, Oxford University
Press, New York 1980. ↩
223. Subconsciously aware – jak wspominałem, w języku polskim brak
możliwości klarownego rozróżnienia między angielskimi pojęciami
awareness oraz consciousness (przyp. tłum.). ↩
224. J. Krishnamurti, As One Is: To Free the Mind from All Conditioning, Hohm
Press, Prescott, AZ 2007. ↩
225. „Parabola” magazine, 2002. ↩

226. Te zagadnienia stanowiły przedmiot rozległych badań, które prowadzili


między innymi Wilhelm Reich, Elsa Gindler, Else Mittendorf, Charlotte
Selver, Lilimor Johnson, Fritz Perls, Magda Proskauer. Zobacz: M. Heller,
The Golden Age of Psychotherapy in Oslo I: From Gymnastics to
Psychoanalysis, „Journal of body Movement and Dance in Psychotherapy”
2007, 2(1), s. 5–16; M. Heller, The Golden Age of Psychotherapy in Oslo II:
From Vegetotheraphy to Nonverbal Communication, „Journal of Body,
Movement and Dance in Psychotherapy” 2007, 2(2), s. 81–94. Zobacz
również F.S. Perls, R.F. Hefferline, P. Goodman, Gestalt Therapy:
Excitement and Growth in the Human Personality, Souvenir Press, London
1994. ↩

227. Podstawę konfliktu stanowią sprzeczne bądź niedokończone wzorce


ruchowe. Ma to podstawowe znaczenia dla praktyki terapeutycznej (oraz
życia). ↩
228. Lista terapeutów, którzy odbyli szkolenie w zakresie mojego podejścia,
czyli Somatic Experiencing, znajduje się na stronie
www.traumahealing.com. ↩
229. A. Damásio, The Feeling…, dz. cyt. ↩
230. D. Goleman, Emotional Intelligence: Why It Can Matter More Than IQ,
Bantam, New York 1997. ↩

231. B.A. van der Kolk, O. van der Hart, Pierre Janet and the Breakdown of
Adaptation in Psychological Trauma, „American Journal of Psychiatry”
1989, 146(12), s. 1530–1540. ↩
232. Nazwa ta pochodzi od nazwiska Josepha McCarthy’ego. Był on senatorem
republikańskim i przewodniczącym komisji śledczej w senackim komitecie
ds. działalności rządu w latach 1950–1957. W tym okresie w USA istniały
szeroko rozpowszechnione obawy przed infiltracją komunistyczną ze strony
ZSRR. Wilhelm Reich padł ofiarą tego polowania na czarownice. Był
bowiem w młodości członkiem Komunistycznej Partii Niemiec. Praktyki
makkartyzmu polegały na formułowaniu fałszywych oskarżeń i osadzaniu
w więzieniach osób, które podejrzewano o sympatyzowanie z komunizmem
(przyp. tłum.). ↩

233. Myron Sharaf, rozmowa osobista. ↩


234. D. Fosha, The Transforming Power of Affect: A Model for Accelerated
Change, Basic Books, New York 2000. ↩
235. W języku polskim słowo „świadomość” oznacza, że ktoś jest w stanie
przytomności, czuwania. Odpowiada mu angielskie consciousness jak
w zwrocie to become conscious – odzyskać przytomność. Natomiast
awareness oznacza specjalny typ świadomości: uważność, skupioną uwagę,
przytomną obecność, otwartą świadomość (przyp. tłum.). ↩
236. A. Binet, Qu’est ce qu’une émotion? Qu’est ce qu’un acte intellectuel?, „L’
Année Psychologique” 1908, 17, s. 1–47. ↩
237. J. Panksepp, Affective Neuroscience: The Foundations of Human and
Animal Emotions (Series in Affective Science), Oxford University Press,
New York 2004. ↩

238. R.H. Wozniak, William James’s Principles of Psychology (1890), [w:]


Classics in Psychology, 1855–1914: Historical Essays, Thoemmes Press,
Bristol, UK 1999. ↩
239. B. Libet, Unconscious Cerebral Initiative and the Role of Conscious Will in
Voluntary Action, „Behavioral and Brain Sciences”, 1985, 8, s. 529–539.
Zobacz liczne komentarze na ten temat w: tamże, s. 539–566, oraz
w „Behavioral and Brain Sciences”, 10, s. 318–321. B. Libet, A. Freeman,
K. Sutherland, The Volitional Brain: Towards a Neuroscience of Free Will,
Imprint Academic, Thorverton, UK 1999. ↩

240. B. Libet, The Experimental Evidence of Subjective Referral of a Sensory


Experience Backwards in Time, „Philosophy of Science” 1981, 48, s. 182–
197. ↩
241. D.M. Wegner, T.P. Wheatley, Apparent Mental Causation: Sources of the
Experience of Will, „American Psychologist” 1999, 54, s. 480–492. ↩
242. D.M. Wegner, The Illusion of Conscious Will, MIT Press, Cambridge, MA
2003. ↩
243. A. Damasio, Descartes’ Error: Emotion, Reason, and the Human Brain,
Harper Perennial, New York 1995. ↩

244. L. Weiskrantz, Blindsight: A Case Study and Implications, Oxford


University Press, Oxford 1986. ↩
245. O. Sacks, The Man Who Mistook His Wife for a Hat, Vintage Books, New
York 1996, s. 146. ↩

246. Zobaczy przypis 1. ↩


247. E. Gendlin, Focusing, wyd. 2, Bantam Books, New York 1982. ↩

248. N. Bull, Attitude Theory…, dz. cyt. ↩


249. Autor używa słowa venting, co można przełożyć jako „wietrzenie”,
„przewietrzanie”. Sprowadza się to w istocie do odreagowywania emocji
(przyp. tłum.). ↩

250. R.R. Llinas, I of the Vortex…, dz. cyt. ↩


251. P. Ekman, Emotional Awareness: Overcoming the Obstacles to
Psychological Balance and Compassion, Holt, New York 2008. ↩
252. Pisklęta oraz małe ssaki zaczynają biec, by ukryć się lub uciec. ↩
253. N. Bull, Attitude Theory…, dz. cyt. ↩
254. Zobacz odc. 74 programu A&E’S Intervention. Została tam pokazana
dziewczynka o imieniu Nicole, przez wiele lat zmuszana do stosunków
oralnych przez sąsiada (najlepszego przyjaciela jej ojca). Kiedy rodzina to
zauważyła, próbowała ukryć ten fakt i Nicole musiała nadal mieszkać drzwi
w drzwi ze sprawcą przemocy seksualnej. Po pewnym czasie u Nicole
pojawił się wygórowany odruch gardłowy (wymioty bez wymiotów).
Dziewczynka nie była w stanie przełknąć czegokolwiek, nawet własnej
śliny. Karmiono ją przez sondę. ↩

255. P. Ekman, Emotional Awareness…, dz. cyt. ↩


256. NewScientist.com, 9 maja 2007. ↩

257. N. Tinbergen, Ethology and Stress Disease, „Science” 1974, 185, s. 20–27.

258. Technika Alexandra zainspirowała Moshego Feldenkraisa oraz Idę Rolf. ↩
259. F.M. Alexander, The Use of the Self, Orion Publishing, London 1932. ↩
260. Kierunki myślowe to – w uproszczeniu – myśli, które mają zapobiegać
napięciom, przykurczom i usztywnieniom mięśni (przyp. tłum.). ↩

261. S. Blakeslee, The Body Has a Mind of Its Own: How Body Maps in Your
Brain Help You Do (Almost) Everything Better, Random House, New York
2007. ↩
262. Autor używa pojęcia affective valances; valance, czyli walencja, oznacza
w przybliżeniu „wartość”; na przykład w chemii wartościowość pierwiastka
(przyp. tłum.). ↩
263. W badaniach, którymi objęto 150 małżeństw, stwierdzono, że kobiety
okazujące wrogość podczas kłótni małżeńskich były bardziej podatne na
miażdżycę naczyń krwionośnych, zwłaszcza gdy partner także zachowywał
się wrogo. U mężczyzn wrogość, zarówno własna, jak i żony, nie była
skorelowana z miażdżycą. Natomiast mężczyźni, którzy zachowywali się
w dominujący i kontrolujący sposób lub których żony zachowywały się
w ten sposób, mieli objawy zwężenia tętnic wieńcowych. Według badaczy
„jedynie ci mężczyźni i te kobiety, którzy potrafili rozmawiać o konflikcie
bez narzucania drugiej stronie kontroli, mieli bardzo niewielkie zmiany
miażdżycowe”. Dr Smith stwierdził: „To, że w rozmowie nie używa się
argumentów siłowych, wydaje się czynnikiem chroniącym serce mężczyzn”
(Dr Timothy Smith, University of Utah, Reuters, 3.03.2006). ↩
264. J. Levine, N.C. Gordon, H.L. Fields, The Mechanism of Placebo Analgesia,
„Lancet” 1978, 2(8091), s. 654–657. ↩
265. W przypadkach, kiedy placebo nie zadziałało, pacjentom szybko podano
morfinę. Dlatego też ich cierpienie trwało krótko. ↩
266. B.A. van der Kolk, J. Saporta, The Biological Response to Psychic Trauma:
Mechanisms and Treatment of Intrusion and Numbing, „Anxiety Research”
(UK) 1992, 4, s. 199–212. ↩

267. R. Fischer, A Cartography of the Ecstatic and Meditative States, „Science”


1971, 174(4012). ↩
268. A. Newberg, E. D’Aquili, V. Rause, Why God Won’t Go Away: Brain
Science and the Biology of Belief, Ballantine Books, New York 2002. ↩

269. L. Sannella, The Kundalini Experience: Psychosis or Transcendence,


Integral Publishing, Lower Lake, CA 1987. ↩
270. G. Krishna, Kundalini: The Evolutionary Energy in Man, Shambhala,
Boston 1997. ↩

271. C.G. Jung, The Psychology of Kundalini Yoga, Princeton University Press,
Princeton, NJ 1996. ↩
272. P. Chödrön, The Places That Scare You: A Guide to Fearlessness in Difficult
Times, Shambhala, Boston 2002. ↩

273. Robert Heath, rozmowa osobista na konferencji „Biologiczne aspekty więzi


emocjonalnej”, Esalen Institute, Big Sur, California, 1978. ↩
274. Przypominam tu informację z rozdziału 6, że układ przywspółczulny dzieli
się na część pierwotną (niezmielinizowaną) oraz ewolucyjnie późniejszą
część zmielinizowaną. ↩
275. P.A. Levine, Stress, dz. cyt. ↩
276. A.N. Schore, Affect Regulation and the Origin of the Self: The
Neurobiology of Emotional Development, Lawrence Erlbaum, Hillsdale, NJ
1994. ↩
277. A. Damásio, The Feeling of What Happens: Body and Emotion in the
Making of Consciousness, Harvest Books, San Diego 2000. ↩
278. P.L. Dhar, Holistic Education and Vipassana, 2005,
http://www.buddhismtoday.com/index/meditation.htm. ↩
279. P.A. Levine, 2005, Healing Trauma: A Pioneering Program for Restoring
the Wisdom of Your Body, Sounds True, Boulder, CO 2005. ↩

You might also like