You are on page 1of 308

DAŁ

Robert Bielecki Andrzej Tyszka

NAM PRZYKŁAD
BONAPARTE
Wspomnienia i relacje /7n/C i n ic
żołnierzy polskich * * 1- > ^ 0 l o l J

• Wpiembrc IM2, ï u m le |**trr, » m»vi Jt w » nuteihkut r m m u i ic» fc-ui dc J (»n r a ii et «kwma u t <kYnim « lir e s pour la bataille A h heutes do matin toute î armée se tmt
h général* V .rl.it« cOHiimiqa U h u le général tt.iiiU iiH «em para tk- Borodino la d.m io n C o«*| »m , à la tête du $7* s empara «le la redoute la plu* rapprochée du b:«* Je*.
t ' R i v du général m « m du généra I lafou iM au b nu rg lem ru srim i «tu t r t qui «r ««auta *ievant eu* nn^ur d r n it t e le nllapr de Smmtkoc. Cependant la grande ht ru-rtc lusse
H** -*1* Uftlér m *f vigueur fut la diviMon U o f.iid , vitu k* frti K w lin i dr M) pièce» de canon, <*rsu* ï<«m.ui* u r n ip i« pou I ean cta t, le vice rot la lit attaquer de « w v a n par ia cavalerie de
ijxiwtMift, qui u n «n | t u 21 aiKrtit fuient le trophée de cette * harpe la- prince K ijfi.ttn r se p a n . a»et utn artillerie nnmbtruse contre la dinshm friant. la***ee devant le nlb jsr ik
ir.kft* ' ontUH cette attaque menaçait «le rendre incertain îe ló u lta i de la bataille le a u i t d o i N ee « avança a m S » | > io « «le canon, cr pruta la dfttUKlicm dan* U* rang» r a « e 1m eau»
ordonna Hutirurs d n r jp t m * m u »«-* vinrent echouri devant m. u v fn m m r p w ; rendre hommage à l'rnttépuMté Jrançarv- Akw» le» Rtivre» C p M triM ń »»• m irent a fu ir de tou* odte*
ii*;/» run lr«i a «être «attelante y nu tue de part et d'autre on avait tiré 120 OUI coup* de canon Kapnie*»«, au centre de w»n i i n e i payable au milieu d'un brouillai d de boulet» criait a *e»
«j* < u h itru f <e//e h u m â t<- >ftu vn-tt a ra/tf fe titre </Itttint tbit > et ueuxttes r«**» ^«e , etan i «wrr- reft ketym it Wafjam ternit r a / M o r a t te <rn tte de i rtim, tni

Im age. se Il I IKK IN, a Ipinal


D AŁ N A M P R Z Y K Ł A D
B O N A P A R TE
Wspomnienia i relacje
żołnierzy polskich 1796-1815
II
Wvbór, komentarzei przypisy
R O B E R T B IE L E C K I

( )praco7vanietekstów
AND RZEJ 1 T Y S Z K A

Wydawnictwo Literackie
KRAKÓW
© Copyright by Wydawnictwo Literackie, Kraków 1984

Projekt obwoluty i okładki Andrzej Darowski


Na obwolucie drzeworyt „Bitwa o Moskwę” z Imagerie Pèlerin à Epinal
Układ tekstu oraz ilustracji Lech Przybylski
Redaktor Elżbieta Stanowska
Redaktor techniczny Wanda Zarychtowa

Printed in Poland. Wydawnictwo Literackie , Kraków 1984. Wyd. 1. Nakład 20 000+350 cgz. Ark.
i'jyćl, 35,4. Ark. drak. 22,25+3 ark. ilustr. Papier druk. mat. kl. III, 70X100 cm, 70 g. Oddano
do składania 29 VI I I 1980. Podpisano do druku w maju 1984. Druk ukończono w listopadzie 1984.
Zam. nr 2597. K-4-87. Drukarnia Wydawnicza, Kraków, ul. Wadowicka 8. Druk i oprawa:
Opolskie Zakłady Graficzna im. J. Łanyowsklcgo, zam. ir>7SI84
V
A R M IA
K S IĘ S T W A W A R S Z A W S K IE G O
28
Z POBORU I Z OCHOTY

Wojsko Księstwa Warszawskiego or­ Trzecią falę — już nie tak liczną
ganizowane było początkowo w wiel­ i złożoną raczej z drobnej szlachty —
kim pośpiechu i prowizorce, a w swej zanotowano wiosną 1812 r., w przed­
krótkiej historii przeżyło kilka fal dzień decydującej rozgrywki francu-
napływu ochotników i rekrutów, sko-rosyjskiej. Pomnożono wówczas
a więc gwałtownego pomnożenia za­ skład i liczbę istniejących szwadro­
równo korpusu oficerskiego, jak też nów i batalionów, a latem zaczęto na
mas żołnierskich. W latach 1806— Litwie organizować nowe pułki pie­
1807 fala ta była szczególnie różno­ choty i jazriv Ostatnia wreszcie fala
rodna, oprócz legionistów bowiem patriotycznej ofiarności podniosła się
powracających „z ziemi włoskiej do zimą 1812/1813, kiedy to po klęsce
polskiej” byli dawni oficerowie armii wyprawy na Moskwę zdołano odbu­
Rzeczpospolitej, których wzywał do dować 20-tysięczny korpus polski
szeregów książę Józef Poniatowski — i raz jeszcze zademonstrować aktual­
bratanek ostatniego króla. Nie bra­ ność pierwszych słów Mazurka Dą­
kło też oficerów z armii pruskiej, browskiego.
często jeszcze pod Frydlandem wal­ Armia Księstwa Warszawskiego w
czących przeciw Francuzom, była swej masie oficerskiej oparta była na
wreszcie młodzież szlachecka i miesz­ zaciągu ochotniczym, który zapew­
czańska, pełna patriotycznego zapa­ niał jej wysoką świadomość narodo­
łu i żądna przygody, wstępująca wą, patriotyzm i gotowość do poświę­
szczególnie licznie do sztabów, do ceń. Żołnierz Księstwa pochodził na­
pułków jazdy i artylerii. tomiast z poboru i był w zasadzie
W roku 1809 do szeregów pospie­ chłopskim rekrutem, chociaż — szcze­
szyli Polacy z Galicji, Wołynia i Po­ gólnie w pułkach jazdy — ochotnicy
dola, przekradając się często przez drobnoszlacheccy (głównie z Mazow ­
kordony, ryzykując życie i mają­ sza i Podlasia) byli również licznie
tek, niepewni, czy kiedykolwiek reprezentowani. Chłop szedł do woj
jeszcze ujrzą swe rodziny. To włnś- ska początkowro niezbyt chętnie, nie
nic oni stanowili kadrę formowane­ bardzo zdając sobie sprawę, o co mu
go od maja „wojska galicyjsko-fran- przyjdzie walczyć i czym owo wo jsko
niakioKo” , które po zawarciu pokoju różni się od armii zaborczych. Stop­
w l/|o/i»ik ■ zostało do armii Księstwa. niowo jednak — głównie dzięki tra­

» 6a
dycjom legionowym — armia Księst­ tając zazwyczaj o zgodę — włączono
wa stawała się dla rekruta szkołą raz jeszcze do wojska z braku
patriotyzmu, pozwalała zrozumieć, że własnych żołnierzy. Ponieważ ludzie
mimo ogromnych różnic w pozycji ci bili się niezbyt chętnie i dezertero-
poszczególnych warstw ówczesnego wali przy pierwszej okazji, zwolniono
społeczeństwa, mimo krzywd i uci­ w roku 1808 tych wszystkich, którzy
sku, jaki chłop polski nadal cierpiał, nie czuli się związani z nową pań­
Księstwo Warszawskie zapewnia mu stwowością. Podczas kampanii gali­
takie nie znane przedtem zdobycze, cyjskiej wstąpiło do narodowych sze­
jak: wolność osobista, możliwość ka­ regów parę tysięcy Polaków z armii
riery wojskowej i otrzymanie rządo­ austriackiej, którzy — jak chociażby
wej posady po zakończeniu służby. pod Sandomierzem — przechodzili na
Dlatego też częsta początkowo dezer­ naszą stronę całymi kompaniami. Po­
cja stopniowo maleje, a chłopski żoł­ lacy, którzy dostali się do francu­
nierz — sumienny i ofiarny — czyn­ skiej niewoli w bitwach pod Aspern
nie broni ojczyzny i służy jej wiernie, i Wagram, włączeni zostali do Legii
choć zdarza się, że przez wiele mie­ Nadwiślańskiej i powędrowali wnet
sięcy nie otrzymuje żołdu i chodzi za Pireneje. W kampanii rosyjskiej
w połatanym mundurze. owo zjawisko rekrutowania jeńców
W wojsku Księstwa istniała począt­ wojennych występowało w minimal­
kow o— charakterystyczna dla wszy­ nym stopniu, chociaż w armii carskiej
stkich armii owego czasu — spora walczyło przeciw Napoleonowi kilka­
grupa żołnierzy, którzy walczyli już dziesiąt tysięcy Polaków. Dopiero
pod różnymi sztandarami, a polski późną jesionią 1818 r. zaczęto znów
mundur przywdziali raczej z przy­ werbować do polskich pułków tych
padku. Byli to więc rekruci pruscy rodaków z armii carskiej, pruskiej
bądź rosyjscy wzięci do niewoli w bądź austriackiej, którzy znaleźli się
kampanii 1807 r., których — nie py­ we francuskich zakładach jenieckich.

ANDRZEJ D A L E K I
ż oł ni e ) z l ( p ó ź n i e j 9 ) p u ł k u p i e c h o t y

Była to jesień — roku nie pamiętam * — noc ciemna, wicher szumiał, gdy
nagie otwierają się drzwi i słyszę głos:
— Jędrzeju, wstawaj i chodź!
— Dokąd? O północy?
Wiem chwyta mnie trzech mężczyzn. Wstaję więc czym prędzej, wychodzę na
dwór i widzę, iż sołtys z Dłoni, włodarz i ojczym mój — Panie świeć nad duszą
jego — stoją tuż przy mnie i za sobą iść każą. Strach mnie wziął, bo nie mogłem
się domyśleć, co się ze mną dziać będzie. Im dalej idę, tym bardziej serce mi
poczyna tętnić. „W imię Ojca i Syna i Ducha S w ” , żegnam się wreszcie, idąc
przez wieś Rogożewo, bo w tej wsi pod Jutrosinem służyłem, i odmawiam so­
bie po cichu a pobożnie: „Kto się w opiekę” , „Pod twoją obronę” i pacierz i com
tylko na pamięć umiał.
Wtem wprowadzają mnie do karczmy. Wchodzę, patrzę, a tu siedzi za sto­
łem znajomy mój, Giełdek, parobek jak drąg, i płacze. Śmiech mnie porwał na
widok tego zucha płaczącego.

* 1806

»7«
— Cóż ty płaczesz? — zapytałem go z wiełkim zadziwieniem i na pól ze
śmiechem.
— O! płaczę i ubolewam sobie, bo nie wiem, czy jeszcze kiedy przed śmiercią
zobaczę swoich. Biorą mnie bowiem do wojska i mam iść na jakąś wielką
wojnę.
Poznałem teraz, co się ze mną dzieje, że i mnie zabrali do wojska. Smutno
mi się zrobiło w duszy, ale wnet zawołałem:
— To będziemy bili, bo nam to Pan Bóg nie dał siły?
Za chwil kilka ruszyliśmy w drogę, mimo ciemnej nocy. Ojczym mój, sołtys
i włodarz jechali konno z boków, a my zabrani szliśmy w środku między nimi.
Gdyśmy już byli spory kawałek drogi za wsią, szepnąłem do ucha Giełd-
kowi:
— Zrzućmy ich na ziemię, a sami dosiądźmy koni i uciekajmy. Ale że mnie
nie godzi się ojczyma zrzucać, ty go więc zrzuć, a ja włodarza, a sołtys stary
nas nie dogoni.
Zrobiliśmy tak i nuż uciekać, aż ziemia święta pod nogami nam stękała. Po­
wstał za nami krzyk, wołanie, aleśmy się w mgnieniu oka tak daleko posunęli,
że przy wichrze mocnym nic już nie było słychać.
— Na próżno nasza ucieczka — mówiliśmy sobie — prędzej czy później
schwycą nas jednak i wezmą do wojska. Stańmy więc, czekajmy, niech się
dzieje wola Boża z nami. Będzie Bóg chciał, to zginiemy na wojnie; prośmy go
tylko, abyśmy bez księdza i bez spowiedzi świętej nie zginęli.
Zaczekaliśmy za naszymi przywódcami, a gdy nas dobiegli, pozwoliliśmy im
wsiąść znowu na konie, i tak nas wprowadzili do Dłoni. Przenocowaliśmy tu
w mielcuchu *. Gdy zaświtało, pobiegłem czym prędzej pożegnać się z matką
i prosić ją o błogosławieństwo ostatnie, bo mi się tak ciągle zdawało, że już na
śmierć idę. Nie mogło się od żalu utulić kochane matczysko; pożegnała mnie
święconą wodą, uściskała i zaczęła płakać nade mną, mówiąc:
— Idź z Bogiem, dziecko, już cię pewno na ziemi nie ujrzę, ale gdziekolwiek
będziesz, pamiętaj o Bogu, a dobrze ci będzie.
Tymczasem prowadzono nocy ubiegłej, i nad ranem jeszcze, wielu innych
z rozmaitych stron, zamknięto ich także w onym mielcuchu przez dzień, a gdy
noc nadeszła, odprowadzono nas wszystkich do Rawicza h

A. Daleki Wspomnienia mojego ojca,


Poznań 1903, s. 5—7.

JOANNA ŻUBROWA
żołnierz 2 pułku piechoty

Urodziłam się w mieście Berdyczowie, w guberni na teraz wołyńskiej, z ro­


dziców ojca Jana Pasławskiego, herbu Jastrzębiec, porucznika kawalerii naro­
dowej, i Anny z Piaseckich, matki, w roku 1786. Do lat 15 byłam przy rodzicach
i w tymże roku poślubiwszy sobie Jana Domusławskiego, porucznika byłego
w regimencie gwardii mirowskiej, poszłam na swój chleb do Żytomierza, gdzie
mąż mój sprawował urząd przy sądzie powiatowym. Jan, przeżywszy ze mną

* młynie

» 8«
lat 3, umarł i w tymże mieście pogrzebanym został. Ja zaś, będąc owdowiałą
przez rok, weszłam w powtórne związki z mężem teraźniejszym, Maciejem Po­
mian Żubr, który trudnił się interesami prawnymi przy mecenasie Dobielew-
skim i trudnił się tłumaczeniem z języka polskiego na ruski aż do czasu, nim
doszły proklamacje cesarza Napoleona wzywające młodzież do zaciągania się
ogólnego pod sztandary wojskowe2. Natenczas marszałek powiatu latyczow-
skiego, były major, imci pan Kamiński, dodawał ducha młodzieży, rozsyłając
wszędzie zachęcające odezwy. Zebrawszy znaczną liczbę ochotników, przeszedł
granicę z ręką zbrojną, a my opóźniwszy się, nie doścignąwszy tego, udając się
śladem do Warszawy, przeszliśmy przeszkody, następnie udając się
przez Poczajów za granicę austriacką. Po kilku dniach podróży przyjechaliśmy
do Poczajowa i stanęliśmy u gospodarza na wsi i temuśmy się zwierzyli, że chce­
my przejechać granicę, żeby się dostać do Podkamienia, bo tam mamy księdza
stryja bardzo bogatego, a za tydzień powrócimy; obiecujemy mu wielką nagro­
dę, aby nas przeprowadził przez lukę kozaków, którzy stali na granicy. Tam
chłop dał nam radę, że niby jedziemy do świętego miejsca * i abym udała bar­
dzo chorą, a tym sposobem i za dobrą opłatą może się uda. Jakoż stało się, że
za kilka rubli danych kozakom i flaszę wódki przejechaliśmy granicę, obiecując
powrót za tydzień. W istocie byłam bardzo słaba, może być z niespokojności, bo
bardzo było trudno z kozakami. Gdy przyjechaliśmy do Podkamienia, musieli­
śmy kilka dni bawić; nawet prosiłam mego męża, aby mnie zostawił w Podka-
mieniu, ale on w żaden sposób nie chciał mnie zostawić i w kilka dni cokolwiek
byłam zdrowszą. Udaliśmy się do kościoła podziękować Matce Boskiej za
przebycie granicy.
Pociągnęliśmy do Lwowa, bo nam tędy drogę wskazali i już byliśmy nieda­
leko Lwowa w wiosce Winniki; stanęliśmy na popas i tam był sędzia cyrkularny
ten sam, który nas zaaresztował i odesłał do Lwowa z konwojem. Nie inaczej
ten, co nam dodany był na asystenta, był złodziejem, bo nas sam doprowadził
do stancji i doradził, że najlepiej nocować w stajni, bo nie ma osobnej stancji,
a tam pełno pijaków i pani słaba; tu będzie najspokojniej. Sam był bardzo
usłużny i obrał nam miejsce do spania, sam nam pościełał. My się pokładli i swo­
ją garderobę położyliśmy za głowami, sądząc, że najbezpieczniej: a tam była
dziura w ścianie i wszystko nam zabrano, tak że ani grosz nam nie został, bo
mój mąż wszystkie pieniądze miał z pugilaresem w kieszeni surduta; ledwo nam
się została bielizna, garderoba, co było w tłumoczku i w bryczce, gdzie spał
człowiek nasz. To nasze nieszczęście zaczynało się rano; trzeba było iść do po­
licji z tymże asystentem, co doprowadził męża nawet i nie wstąpił do mnie
z zawiadomieniem, co się stało. Ja czekam kilka godzin niespokojna, nie wiem,
co się* stało; pewna będąc, że nikogo nie ma znajomego, aby się z kim zeszedł,
a przy tym i grosza przy sobie nie miał. Cóż mam począć? Przedaję naprędce
parę rondli, aby głód zaspokoić, i wziąwszy co grosza, idę szukać męża, ale
sama nie wiem gdzie? Bo to było dość daleko z przedmieścia Łyczaków do
środka miasta, gdzie była policja. Przyszłam: już było na zmroku, zastałam
mego męża w pięknej kompanii, bo między aresztantami różnego gatunku, tyl­
ko Bogu dzięki, że nie w kajdanach. Zaczęłam okropnie płakać, lecz oficer sto­
jący na warcie, będąc bardzo grzecznym, wprzód mnie uspokajał i koniecznie
mówił, abym szła do stancji, na co mu odpowiedziałam, że męża nie odejdę i nie
trafię do kwatery, bo już późno. Dobroduszny ten oficer dał nam osobny po­

* Poczajów był znanym miejscem


pielgrzymek.

» 9«
koik i kazał dać wiązkę słomy; całą więc tę noc przepędziliśmy na rozmyślaniu
dalszego z nami postąpienia.
Nazajutrz rano kazano mi odejść, a męża zostawiono. Powracając z odwachu,
poszłam do garnizonowego kapitana prosząc, aby męża mego przyjął do szere­
gów. Kapitan ten był człowiek niemłody, miał żonę i dzieci, oświadczył, że męża
mego weźmie za ordynansa, a mnie za piastunkę. Nie byłam zadowolnioną
z takiego projektu, ale w takim razie zezwoliłam i zaraz ten posłał ze mną feld­
febla, aby mego męża przyprowadził, lecz ja widząc chorągiewkę na dachu
dużego domu, pytam się przechodzących ludzi, co to znaczy, a dowiedziawszy
się od tych, że to jest werbunek, zaraz pobiegłam. Wchodząc do tego domu,
usłyszałam muzykę i zobaczyłam dużo tańcujących ułanów z regimentu księcia *
Karola i pełno dymu od fajek. Zaraz mnie porwał jeden ułan do tańca. Ja mu
odpowiadam, żem nie przyszła do tańca, ale mam interes.
— Powiedzcie mi, kto tu u was jest starszy?
Doprowadził mnie ułan do stołu, przy którym wachmistrz siedział rozparty;
na stole było pełno flasz z wódką i miodem, kieliszków i szklanek, a te trunki
płynęły po stole na podłogę. Przemówił ułan:
— Panie wachmistrzu! Ta pani ma do pana interes.
— A to taki, abyście panowie mego męża przyjęli do siebie.
— Cha, cha! — słyszycie, kamraci? Musi być bardzo dobry dla żony, bo go
sama oddaje, a tu są takie, co swoich wykupują.
Odpowiadam:
— Niech się pan nie dziwi, bo jak opowiem, sam uznasz, że inaczej być nie
może.
Wysłuchał mnie, przyznał, że mam rację tego żądać, ale sam tego nie może
zrobić, bo trzeba się udać do kapitana, który tym werbunkiem dowodzi. Pro­
siłam go, aby chciał ze mną pójść, obiecując wynagrodzenie za fatygę. Nie od­
mówił swej grzeczności. Nazwisko tego wachmistrza Muszka; był to Czech, ka­
pitan zaś był Polak, Chyliński, do którego przyszedłszy, zaczął rozmawiać po
niemiecku, a ja, nie rozumiejąc, czekałam rezultatu. Poznałam tylko, że kapitan
był niechętny, wymawiając się, że ma już komplet ułanów. Odpowiedziałam,
że jeden ułan nie zepsuje kompletu, wreszcie my możemy swoim kosztem żyć.
Rachowałam na parę koni i bryczkę. Na ostatku powiada mi, że nie życzy mieć
ułana żonatego. Odpowiedziałam, że ja widzę miasto Lwów, a nie las; aby tylko
mąż mój był przyjętym, to ja pozostanę. Kapitan gdy powiedział po niemiecku
parę słów wachmistrzowi, wyszliśmy. Za drzwiami powiada do mnie wach­
mistrz, że wszystko dobrze; ja wywdzięczając się mu, zdjęłam z palca pierścio­
nek wartujący kilka dukatów i dałam wachmistrzowi. Natenczas do mnie
grzecznie przemawia:
— Niech pani idzie wolniutko do stancji, my tam zaraz przyjdziemy.
Wziąwszy ze sobą sześciu ułanów, przyszedł, jakby mnie nie znał. Już zasta­
łam swego męża w stancji z dwoma asystentami, którzy z ciopasem mieli go od­
prowadzić na granicę Rosji. Wachmistrz obstąpiwszy mego męża ze swymi uła­
nami rozebrali szybko z jego garderoby i włożyli mundur ułański, kask i pałasz
przypięli, że ci asystenci nie postrzegli, co się stało. Wtenczas zawołał wach­
mistrz nasz i powiadając: „Prezentuję pani męża ułana i upewniam panią, że
tu nie zostaniesz” — zaraz nas zabrali ze wszystkim na swoją kwaterę, z koń­
mi i bryczką, którą zaraz sprzedaliśmy, a w parę tygodni wymaszerowa liśmy do
Jarosławia. Teraz myśleliśmy, jak się od nich wywinąć, aby dojść do celu, ja-

* arcyksięcia

» 10 «
kiśmy przedsięwzięli. Nie można było innym sposobem, jak znowu działać
z wachmistrzem, któremu otwarcie powiedziałam, że mąż mój nie chce być
z wami, zmiłuj się! radź, jak możesz, aby nas uwolnić. Odpowiedział mi:
— .leżeli macie pieniądze, to jeszcze tu można wszystko zrobić, bo jak przyj-
dziem do sztabu, to już wszystko przepadło.
Nie mieliśmy innych pieniędzy, tylko za konie i bryczkę, bo co było, to z uła­
nami mąż mój przehulał; opowiedziałam memu mężowi wachmistrza żądanie.
— Chociażby bez grosza zostać, wszystko oddać, aby tylko od Niemców od­
czepić się — odpowiedział maż, i tak się stało.
Po uwolnieniu przez kapitana nic nie zostało się jak tylko atest uwalniający
dla kalectwa. Wyszliśmy więc z Jarosławia, starając się jak najprędzej opuścić
tych ułanów, do których prawie z przymusu mąż mój wkroczył. Dla braku
funduszu sprzedaliśmy niektóre rzeczy, gdyż nie było za co żyć ani fury nająć.
Odjechaliśmy parę mil od Jarosławia i wypytywaliśmy się o nazwiska panów
w tych okolicach. Nadmieniano nam o Sokołowskich i o Runowskich we wsi
Silnicy; zabłysnął nieco promyk szczęścia, gdyż Runowski, będąc w Żytomierzu
za interesami, winien pozostał mężowi rubli srebrem 1000, na które mieliśmy
przy sobie rewers. Udaliśmy się więc prosto do niego, ale na nieszczęście nie
zastaliśmy, lecz dowiedziawszy się o przybyciu naszym dziadek Runowskiego,
mający lal 112, Sokołowski, po wybadaniu nas, w jakim interesie przybyliśmy,
ubolewał mocno, ze wnuk jego marnotrawny i że za niego parękroć sto tysięcy
długu już pooplacal, a w końcu poczciwy staruszek, ulitowawszy się nad na­
szym stanem, dał nam reńskich 400, z którymi udaliśmy się do miasta Ulanowa
w celu, aby z jakim kupcem można dostać się do Warszawy. Przybywszy do
Ulanowa, dowiedziawszy się, że kupiec ze śliwkami i orzechami, nazwiskiem
Kociołek, ma galarami odpłynąć do Warszawy, zgodziliśmy go i odpłynęliśmy.
Pod Puławami, gdy przystanęły galary dla orylów * żywności, wyszliśmy sobie
przypatrzyć się Puławom.
Spostrzeżono nas pewnie dla ubioru ułańskiego i doniesiono księciu 3, przed
którym stanąwszy, opowiedzieliśmy wszystko i nasze zamiary. JKsiązę nas
hojnie opatrzył i jego komisarz podobnież. Złożywszy dzięki za to opatrzno­
ści, wsiedliśmy na galary i odpłynęli, lecz przepłynąwszy do Ryczywola i sta­
nąwszy na nocleg, Wisła tak marznąć zaczęła, że w żaden sposób galary iść
nie mogły: czekaliśmy parę dni na galarach, po upłynieniu których, ledwo do­
biwszy się pod Magnuszew, Wisła zupełnie stanęła. Natenczas kupiec musiał
fury najmować i towary na te pakować, a kupiec był obowiązany do Warsza­
wy zawieźć, ale że fur prędko nie mógł dostać, a bardziej iż galary, przecho­
dząc granicę Austrii, musiały być rewidowane i moglibyśmy być aresztowani,
dlatcg'i zabrawszy z galaru nasze manatki, udaliśmy się piechotą do miasta
Magnuszewa. Tu zastaliśmy huzarów zielonych, tam kwaterujących, lecz od
widzenia tych unikając, zaszliśmy do chaty gospodarza, którego prosiliśmy,
aby nas przyjął na nocleg. Poczciwy gospodarz z chęcią zezwolił, a widząc nas
uprzejmych i wódką po kilka razy nie tylko gospodarzy, ale i czeladź częstu­
jących, został tak wylanym, iż co tylko miał, wszystkim nas fetował. Widząc
go tak dobrego, oświadczyliśmy, że chcemy dostać się za Pilicę. Odpowiedział,
że bardzo trudno, gdyż straż graniczna ciągle pilnuje i ciągle patrolują i ze
nawet strzelają, jeżeli kto chce dostać się za granicę, a to było w roku 1806.
Jednakowoż na nasze prośby przystał i oświadczył, że o godzinie dwunastej
w nocy obudzi, co i dopełnił Udawszy się z tym na sankach, przybyliśmy do

* flisaków

» 11 «
rzeki Pilicy, ale ta tylko zasklepiła się i przejść nie można było, leżeliśmy więc
w krzakach, aż zaczęło świtać. Nasz przewodnik dostawszy łodzi, zabrał i za­
czął lód cienki łamać. Ale gdy odpłynął od brzegu kilkadziesiąt kroków, straż­
nik nadjechawszy strzelił bezskutecznie. My przybyliśmy na drugą stronę P i­
licy. Usłyszawszy, że to już jest granica polska, duch wesoły wstąpił wnet
w nasze serca i kazał nam ucałować tę polską ziemię, do której dążywszy, prze­
szliśmy dosyć cierpień. Czekaliśmy na komorze polskiej w koszarach na kupca,
gdzie pisarze tej komory z gościnnością właściwą Polakom przyjmowali nas,
a w ostatku nadjechał i nasz kupiec, z którym zabrawszy się przybyliśmy do
Warszawy. Najęliśmy sobie stancję na Rybakach tymczasowie, nim mąż mój
upodoba sobie jaki pułk, lecz nie widząc kawalerii, udał się do placu, gdzie
natenczas był komendantem pułkownik Kamieński; zameldowawszy się, gdy
komendant oświadczył, że kawaleria organizuje się w Poznaniu, a on nie miał
funduszu dostania się, więc pozostał w W arszawie.----
Z niechęcią więc zaciągnął się do pułku 2 piechoty Stasia Potockiego, gdzie
przyjętym został na kaprala do kompanii 7 kapitana Słupeckiego. Przyszedłszy
do mnie w mundurze zameldował się; ja sama nie widząc, co mam z sobą zro­
bić, idę na Grzybów kupić ubiór męski, włosy obcinam, przebieram się, idę do
sztabu, gdzie był major Cybulski, i zaciągam się jako wolonter do tego samego
pułku i kompanii jako kadet4. Przystrojona w mundur przychodzę do męża
i podobnie się melduję, tak jak on mnie. Zdziwiony moją determinacją, kom­
pletnie był zadowolony tym usposobieniem i rzekł, iż chyba kula jedna roz­
łączyć nas potrafi. Że zaś natenczas mundury były robione tak jako kaftan, ja
umiejąc krawiecczyznę, przerobiłam najprzód mundur mężowski bardzo zgrab­
nie. Pułkownik, lustrując pułk, podoficerom i kapralom kazał wystąpić na­
przód; w moment kilka krokow kazał mężowi odmaszerować i zrobić parę obro­
tów. Chwaląc zgrabność munduru i postawę żołnierza, zapytał się go, kto robił?
Mąż odpowiedział, że brat. Po oddaleniu się pułkownika, kapitan Słupecki za­
raz kazał mnie zawołać i przerabiać dla całej kompanii mundury, dodawszy
żołnierzy do pomocy umiejących krawiectwo. Płacił mi od przerobienia mun­
duru groszy 40. Prócz kompanii swojej robiłam i dla innych, nie tylko fura­
żerki, mundury, ale spencerki, słowem, że mój żołd 5 z zarobkiem więcej wy­
nosił za tydzień jak męża mego za miesiąc. Dlatego też mąż mój ode mnie
często pożyczał, a nigdy nie oddawał. W końcu stanęliśmy w koszarach arty­
lerii 6: zawsze od obowiązków służbowych pozostały czas oddawałam się robo­
cie. Kiedym potrzebowała nici, igieł, tasiemek, guzików lub co tylko potrzebne­
go, brałam zawsze w jednym sklepie, gdzie pani kupcowa była kaleka, garbata
i krzywa, a do tego i stara, lecz bardzo grzeczna, gdyż nie tylko czasem na
kredyt towary dawała, ale i śniadaniami, piwem i wódeczką częstowała i za­
wsze, abym bywała, prosiła. Nawet i męża mego nieraz na tę fetę przyprowa­
dziłam. Gdy zaś odebraliśmy rozkaz do pochodu na Austriaka, poszłam do mo­
jej pani kupcowej pożegnać się, a o którym wymarszu już dowiedziała się i mó­
wiła:
— Macie rozkaz do marszu?
Odpowiadam:
— Żeby jak najprędzej!
— A tyś kontent z tego?
Odpowiadam, że tak.
— A wszak to na wojnę idziecie.
— Tym lepiej.
— A jak zginiesz?

» 12 «
— To zginę!
— Ja ci podam sposób uchronienia się.
— Jakim sposobem?
— Jak będą wychodzili, przyjdź do mnie, a ja cię przechowam; do wymar­
szu nie będą szukali, a nikt cię tu nie pozna, bo ciebie przebiorę, ale pod tym
warunkiem, abyś był moim przyjacielem dożywotnim, to jest mężem.
Stanęłam przelękniona, nie wiedząc, co odpowiedzieć, bo widziałam babę przed
sobą mającą koło lat 70, i to do tego kalekę, chodzić nie mogącą i na głowie
mającą poduszkę wielkości kamienia młyńskiego. Widząc mnie, że ja nic nie
odpowiadam, rzekła:
— Czegóż milczysz, nic nie odpowiadając? Widzisz, to jest cała moja kamie­
nica, jestem prawą dziedziczką, a do tego jestem panną; po śmierci mojej
wszystko twoje.
Odpowiedziałam, że muszę się poradzić.
— Wszak mówiłeś, że nie masz nikogo tu, a takie głupcy, jak ty jesteś, to ci
pewnie odradzą!
— Poradzić się muszę mego serca.
— Tak, swego serca się poradź i przychodź w wilią wymarszu.
Powracam do koszar i opowiadam mężowi i kolegom całą scenę mego ro­
mansu, którzy przez ciekawość zaprowadzeni, z daleka przypatrując si% pluli
i uciekali.

J. Żubr Pamiętniki, „Księga Świata”


1860, cz. 2, s. 195—198.

KAZIMIERZ BRODZIŃSKI
kanonier artylerii pieszej

Przypadkiem zasłyszałem o jednym uczniu, Niemierzycu, o 4 może lata młod­


szym ode mnie, który miał zamiar do Polaków się udać. Jeden wieczór roz­
mowy ustalił nasze postanowienie, przedsięwzięliśmy nazajutrz wyruszyć. Po­
mógł do tego oficer polski przebrany, który przepisał nam drogę i przyrzekł
pomoc obywatelów. Tego samego wieczoru udałem się do Parczewskich **, zwie­
rzyć się mego zamiaru. Ojciec chciał niby o tym nie wiedzieć, matka i syn, lubo
z płaczem, przystali na to. Rano, nazajutrz o świcie, udałem się jeszcze do nich;
od matki otrzymałem naprzód medalik z Matką Boską w skórkę obszyty, który
mi kazała na piersiach nosić, trzy dukaty w złocie i kilkanaście reńskich, a na­
wet paczkę szarpi. Po rzewnym błogosławieiistwie i dziękach pożegnałem
przyjaciela i dobrodziejów, i w połączeniu z towarzyszem przygód ruszyli­
śmy polami w naszą podróż.----
Wędrówka nasza była dość niebezpieczną. Zapewniano nas, że korpus obser­
wacyjny Golicyna, który wówczas ciągnął niezmiernie powoli przez Galicję,
miał udział w chwytaniu zbiegów do wojska polskiego. Omijaliśmy więc sta­
rannie wszelkie przewłóczące się komendy. Wstąpiliśmy do jednego obywa­

* Parczewscy — rodzina profesora


gimnazjalnego z Tarnowa
** Karola Parczewskiego — syna pro­
fesora gimnazjalnego w Tarnowie.

» 13 «
tela, gdzieśmy zastali same kobiety. Posiliły nas i żałowały, szczególniej Nie-
mierzyca, który obok mnie był malutki i jeszcze szczuplejszy. Nagle dano znać,
iż kozacy wpadli na podwórze. My naturalnie uprzedzeniśmy byli, że to za na­
mi. Spoinie więc z damami schowaliśmy się w różne kąty, żartując z tych naj-
pierwszych dowodów naszej rycerskiej odwagi. Dalsza podróż odbywała się
wszędzie pomyślnie. Obywatele i wieśniacy sami wzwy czajeni już byli w po­
dobne przechody, mieli sposoby ułatwienia podróży i czynili to z wszelką pa­
triotyczną gorliwością. Blisko jednak granicy 7, w miejscu, które nam za naj­
bezpieczniejsze wskazano, zostaliśmy schwytani przez komendę weteranów
austriackich, którzy wyśmiawszy nas do woli, przez jednego tylko żołnierza
z bronią odesłali do komendy. Trzeba wiedzieć, że istotnie ogłoszony był dekret
wieszania tych, którzy tajemnie granicę przebywają, lubo, ile mi wiadomo, do
żadnej podobnej egzekucji nie przyszło 8. Zatem przestrach nasz był niemały.
Dwaj młodzieńcy, mający cokolwiek więcej żołnierskiego ducha niż tylko poe­
tycznego uniesienia ku służeniu ojczyźnie, byliby pewno znaleźli sposób po­
zbycia się jednego żołnierza; nie związano nas, jak to czyniono w podobnych
przypadkach, bo obadwaj byliśmy dobrze kulawi od spiesznej i dalekiej drogi,
której my nie nawykli. Lecz tenże nad wszelkie spodziewanie sam podał nam
ratunek. Przechodząc z nami przez lasek brzozowy, opuścił swój karabin,
a długo wpatrując nam się w oczy, rzekł na koniec:
— Wy sem welkij krywdy Cesarowi ne zrobite.
Nie zrozumieliśmy, do czego to dąży, aż gdy nas spytał, czy mamy wiele
pieniędzy. Mój towarzysz miał przeszło dwieście reńskich, ja kilkanaście, bo
0 czterech dukatach zamilczałem. Kazał je sobie złożyć, cośmy natychmiast
uczynili. Odrachował i po cztery reńskie obydwóm oddał, resztę z zimną krwią
do kieszeni chowając, powtórzył:
— Wy sem Cesarowi krywdi ne zrobite; możecie pójść do czorta!
Rzuciliśmy się jak dzieci na szyję tak szlachetnemu wybawcy, ściskając go
serdecznie. Pokazał nam drogę, którędy bezpiecznie przejść możemy granicę,
1 życzył najlepszego powodzenia! Jakoż dostaliśmy się w Sandomierskie, na
ziemię przez Polaków zajętą, którąśmy jak dzicy ludzie całowali z radości.
Poniżenie nasze przez tego żołnierza było wielkie, którego moc dopierośmy
uczuli, gdyśmy bezpiecznie już do spoczynku się kładli. Stratv pieniędzy wca-
leśmy nie żałowali. Nie wiem, czy ten żołnierz przez względnego komendanta
miał zlecenie nas puścić, bo ciężko, aby się nie bał kary za swój postępek.
Doszła nas wiadomość, iż w tym właśnie czasie nastąpiło zawieszenie broni *,
że wojsko polskie zwycięsko w swoim pochodzie do Krakowa weszło i gdyby
nie to zawieszenie przez Napoleona zrobione, całą Galicję zająć by mogło. Ru­
szyliśmy więc do Krakowa i po drodze znaleźliśmy łatwo sposobność jecha­
nia, gdy zewsząd młodzież, obywatele, a nawet, kobiety, wszystko radością upo­
jone tamże ciągnęło.
Jak ja się czułem szczęśliwy, uwolniony od więzów nauczania i uczenia się,
tak wszystko widziałem koło siebie szczęśliwe wyswobodzeniem spod obcej
przemocy i nadzieją świetnej Polski przyszłości. Rozliczne dowcipy przeciw
Niemcom, powiastki o różnych dowodach waleczności wojska, a więc jeszcze
o cudach Napoleona nad Dunajem, każdy nieznajomy jako towarzysz minio­
nych dni więzienia ściskany, szumna wesołość, otwartość, równość stanów,
jednym tylko uczuciem zajętych, wszystkie te cechy ludu odmłodzonego i na­
szą młodość upoiły szczęściem nieporównanym. Bawiono się i częstowano nie

* z Austrią w Znojmie 11 VII 1809

» 14 «
tylko po dworach, ale w karczmach i na gościńcu; obywatele przed wojsko­
wymi i niewojskowymi z puzder dobywali butelek wykrzykując: „Niech żyje
Ojczyzna!” Każdy miał jakąś nową wiadomość pomyślną, a ta była powodem
nowego zdrowia, nowych uścisków. My, nowicjusze w tym wszystkim, przy­
glądał iśmy się, jak mogli, by się także jakimś słówkiem odznaczyć i swoje
uczucia dać poznać.
Wszedłszy do Krakowa, odurzeniśmy zostali wesołym zgiełkiem ludu wszel­
kiego stanu po ulicach. Cały Rynek zajęty przez wojsko na nim obozujące, da­
my, oficerowie, prości żołnierze, bogaci kupcy, szlachta, chłopy, wszystko cie­
szyło się wzajemnym siebie widokiem, zachwycone, bo się Polakami widzieli;
kupcy obywatele siedzieli na krzesłach z pałaszami na straży przed kwaterami
generałów lub rządowymi domami, obok nich kosze z winem i wędliny na ser­
wetach rozłożone, znajomi i wojskowi zapraszani, raczyli się wznosząc zawsze
okrzyki: „Niech żyje Polska! Napoleon Wielki! Książę Józef!” Żołnierze roz­
łożeni byli w budach, zwykle dawniej na jarmarki przyrządzanych, mając do
syta przynoszonej żywności i trunków. Obok starych oficerów, na których było
znać trudy wojenne, wyszarzane mundury i rzadkie naówczas krzyże polskie *
lub Legii Honorowej, tyleż, jeżeli nie więcej, widzieć można było nowych ry­
cerzy, w rozmaitych mundurach, a nawet z dala słychać ich było po brzęku
długo rozpuszczonych szabel. W oknach Rynku wszędzie widać było oficerów
i żołnierzy młodych i starych, matrony i dziewice, wszystko w rodzinnej po­
ufałości i weselu. Cały ten zajmujący obraz ćmił tylko widok wojska rosyj­
skiego, które, jak wiadomo, starało się w tej samej chwili wejść do Krakowa
od Podgórza, w której doń zwycięzcy Polacy od Kleparza weszli.
Polacy mieli swój główny odwach w ratuszu, oni obok ku kościołowi Panny
Marii. Zaciągowi na wartę przypatrywał się tłum ludu, zmianie zaś straży mo­
skiewskiej chłopcy uliczni podrzeźniali. Sztywność i niewola żołnierza carskie­
go dziwnie odbijała od swobodnej wesołości naszych żołnierzy. Cel przybycia
tych gości nieproszonych, ani przyjaciół, ni nieprzyjaciół, w chwili wylania się
patriotycznego był dla ludu niepojętym. Zaczepki żołnierzy, wyzywania mię­
dzy oficerami wojsk obudwu były cogodzinne. Atoli książę Józef przez pełne
grzeczności obejście się z młodym Suwarowern **, z umysłu publicznie okazy­
wane, potrafił utrzymać potrzebną harmonię, bo w tym szale uczuć narodowej
wolności żadne rozkazy i policja nie mogłyby były nieprzyzwoitościom za­
pobiec.
Spotykaliśmy wielu naszych kolegów i znajomych, częścią już od roku 1806
w wojsku będących, częścią świeżo przed nami przybyłych, wielu, co jeszcze
muliii* pułków nie wybrali lub nie mogli się doczekać munduru. Strwożeni zo-
«biliśmy wieścią, że dla natłoku roślejszych może już przyjęci nie będziemy.
Nu koniec dowiedziałem się, iż Reklewski Wincenty, niegdyś spółuczeń brata
w Akademii Krakowskiej, który w roku 1806 wszedł do wojska, komenderu­
je kompanią artylerii. Znałem go nieco, a więcej jeszcze mój towarzysz, jako
Sandornieizanina i sąsiada swojego. Niewiele się namyślając, udaliśmy się do
niego z oświadczeniem, iż pod jego rozkazami pragniemy służyć ojczyźnie. Poj-
rzał na nas, na pól z uśmiechem, na pół z litością, co bardzo nasz entuzjazm
osłabiło. Na koniec spytał, czy umiemy pić wódkę, Żyda za brodę targać i coś

* Virtuti Militari
** Arkadij Aleksandrowicz Suworow,
syn feldmarszałka Suworowa. Suwarow
albo Suwarów — używane wówczas
często formy nazwiska Suworow.
» 15 «
trzeciego. Reklewski nie miał wtedy lat jak 26, czerstwej twarzy sarmackiej,
rumianej, oczu pełnych życia, a przy zapale rycerskim malowała się na czole
jego niewypowiedziana dobroć i szlachetność duszy. Upojony był wtedy szczę­
ściem, jakiego tylko polski młodzieniec dosięgnąć może, bo walczył zwycięsko
w Sandomierzu, w ziemi swojej rodzinnej, bo wszedł do Krakowa, w którym
zawsze o wybawieniu go marzył, bo razem i Krzyżem Kawalerskim, i stopniem
kapitana artylerii zaszczycony został i tak go rodzice i siostry do Krakowa w i­
tać przybyły. Żart powyższy, który nam się zdał niewczesnym, był tylko w y­
razem tonu wojska podówczas, bo Reklewski aż nadto był znany z dziewiczej
swojej skromności i łagodnego obejścia się z ludźmi. Wśród rozmowy przy­
sunął się do nas sędziwy, w kontuszu, ojciec jego i zawołał:
— Zapisz ich, kapitanie, rozrosną się w obozie, a przez dwa miesiące zawie­
szenia broni poduczysz ich nabijania armaty.
Stało się tak, iż nas zapisano i pozwolono sprawić mundur artylerii.
Szczęśliwi i dumni po uczynieniu tak ważnego kroku i chcąc się polskim zwy­
czajem z tego powodu uraczyć, poszliśmy do cukierni dla nabrania, jak mówią,
fantazji, aie miło mi wspomnieć, jak mało jeszcze obudwu zepsucie doszło,
gdyśmy, nie co innego, jak po kilka szklanek orszady * wypili, napój, który ja,
prawdę mówiąc, pierwszy raz kosztowałem.
Otrzymaliśmy kwaterę razem z trzema starymi żołnierzami, od tyłu, w izdeb­
ce ciemnej i wilgotnej, o jakie w Krakowie nietrudno. Z początku znosić mu­
sieliśmy żarty i przymówki żołnierzy, którzy niewiele mieli względu dla nas,
nie dlatego żeśmy byli rekruci, ale że studenci, niezdolni tornistra udźwignąć.
Nasza łagodność, poszanowanie dla ich zasług, łatwo nam ich. zjednały, żeśmy
mieli w nich doradców i nauczycielów w nowym naszym zawodzie. Ten po­
czątek zawodu naszego zachmurzył się nieco wypadkiem nieprzyjemnym, gdy
jeden z ochotników, z nami na kwaterze stojący, okradł nas i spółżołnierzy na­
szych z lichych zasobów. Schwytany karanym był według zwyczaju trzewika­
mi ** przez wszystkich żołnierzy. Po ukończeniu tak nowego dla nas obrzędu,
sierżant, który nim dyrygował, miał mowę do całej kompanii przeciw kradzie­
ży, a zwracając szczególniej do nas nowozaciążnych swą mowę, ostrzegł, że
wszyscy tak karani będą w razie przestępstwa, dodając z ironią, choćby szlach­
ta albo studenci. W kilka dni potem wypadła dla nas obudwu kwatera w do­
mu publicznych kobiet, który wtedy przy natłoku wojsk polskich i rosyjskich
jedyny był na cały Kraków i który dzień i noc odwiedzany był najwięcej od
pijanych gości. Przy jednym wejściu jedne tylko drzwi nas dzieliły od miejsca
bezeceństwa. Obrzydliwość sama była ratunkiem naszej niewinności, i te nie­
szczęśliwe kobiety uważały nas jak dzieci, nie dozwalając sobie nawet żartów
z tego, że w mundurach naszych i przy pałaszach wcale nie chcieliśmy za dzieci
uchodzić. Z miejsca zepsucia nie tylko uszliśmy szczęśliwie, ale i wstręt na
zawsze uczuli od miejsc podobnych.

K. Brodziński Wspomnienia m ojej m lo-


iości, Kraków 1928, s. 52— 58.

* napoju chłodzącego z utartych mig­


dałów, cukr u i wody albo mleka
** rzucanie w delikwenta trzewikami

» 16 «
PRZYPISY

1 Wojsko polskie w latach 1806 -1807 dania zastępcy, któremu trzeba było
formowane było według systemu kan- jednak zapłacić znaczną sumę. Służba
tonalnego Każda gmina czy miasto do­ wojskowa trwała 6 lat. Zwalniano od
starczały po jednym rekrucie z 10 dy­ niej ludność żydowską.
mów, czyli zagród bądź domów. Rekru­ 2 Była to odezwa Dąbrowskiego i W y ­
ci byli wyznaczani przez szlachtę lub bickiego, której pojedyncze egzempla­
władze miejskie, przy czym bardzo czę­ rze docierały nawet na Wołyń i Litwę,
sto pozbywano się ludzi „niespokoj­ mimo że tamtejsza policja starała się
nych” bądź też łapano włóczęgów i że­ udaremnić wszelkie próby „obudzenia
braków. Gmina lub miasto dostarczały ducha narodowego” .
też mundury, żywność na kilka dni 3 Był to ks. Adam Kazimierz Czarto­
i pierwszy żołd. ryski, właściciel Puław.
9 V 1808 Fryderyk August, książę war­ 4 W ówczesnym wojsku polskim nie
szawski, zatwierdził dekret o poborze było w pułkach piechoty stopnia kade­
wojskowym, który zmieniał zasadniczo ta. Żubrowa przyjęta została zapewne
system dopływu rekrutów. Całą ludność jako krawiec i należała w ten sposób do
męską podzielono na cztery kategorie: sztabu pułku
małoletnich (do 21 lat), popisowych 5 Żołd kaprala fizylierów (kompania
(21— 28), odstawionych (28— 50) oraz sę­ 7 była fizyPerska) wynosił rocznie 303
dziwych (powyżej 50 lat). Do wojska złote, a krawca 243 złote. W wojsku
powoływano w zasadzie tylko popiso­ Księstwa wprowadzono specjalne ksią­
wych (i to nie wszystkich), natomiast żeczki żołdu, w których zapisywano co
odstawieni stanowili rezerwę nielinio­ dwa tygodnie wypłaty. W praktyce —
wą, służyli w gwardii narodowej. z braku funduszów — żołd wypłacano
W każdym departamencie utworzono bardzo nieregularnie.
ty w. rady popisowe, które sporządzały rt Koszary artylerii mieściły się przy
listy popisowych, zdolnych do służby. ulicy Orlej w pałacu Wielopolskich. Po­
Pod koniec roku minister wojny miał nieważ brakowało budynków wznoszo­
prawo zażądać od poszczególnych de­ nych z przeznaczeniem na koszary, w oj­
partamentów dostarczenia takiej liczby sko stacjonowało najczęściej w pustych
rekrutów, której trzeba było na wyrów­ pałacach bądź kościołach i klasztorach.
nanie strat wynikłych z chorób, zgonów 7 Była to zapewne linia rozejmowa
i dezercji. Zdarzało się, że uzupełnienia po wstrzymaniu walk 15 VTI 1809, daw­
dostarczały jeden lub dwa departamen­ na granica między Księstwem a Austrią
ty, ale w przypadku większego zapo­ przebiegała bowiem daleko na północy
trzebowania starano się to rozkładać na i była już oczywiście zniesiona.
cały kraj. Pobór odbywał się drogą lo­ 8 Nie jest to prawdziwe. Represje
sowania. Popisowi wyciągali z urn ta­ austriackie — zwłaszcza we wschodniej
bliczki białe (oznaczające powołanie do Galicji — obejmowały także wyroki
służby) bądź czarne (równoznaczne z po­ śmierci na ochotników przekradających
zostaniem w domu). Istniała możliwość się do armii polskiej.
29
U B IO R Y 1 S P L E N D O R Y

Po zakończeniu kampanii 1806/1807 do 17, a jazdy z 6 do 16. Powstały


wojsko polskie, którego etat okre­ też: pułk artylerii pieszej, pułk arty­
ślono na 30 tys. żołnierzy, poddane lerii konnej oraz batalion saperów.
zostało reorganizacji. Podzielono je Wśród nowych pułków jazdy dwa
na trzy dywizje, dowodzone przez: tworzyli huzarzy (10 — „złoty” i 13 —
ks. Józefa Poniatowskiego (dawna „srebrny” ; nazwy od ozdób przy
legia warszawska), gen. Józefa Za­ mundurach), a jeden (14) — kirasje-
jączka (kaliska) i gen. Jana Henryka rzy. Dawne dywizje zostały rozwią­
Dąbrowskiego (poznańska). Każda z zane jeszcze w czasie wojny 1809 r.,
dywizji składała się z czterech puł­ a na ich miejsce wprowadzono po­
ków piechoty — liczących początko­ dział na cztery okręgi — (warszaw­
wo po dwa bataliony, później po ski, poznański, lubelski i radomski),
trzy — oraz dwu pułków jazdy — tak że nowa terytorialna organizacja
strzelców konnych i ułanów. W każ­ wojskowa pokrywała się z podziałem
dej dywizji był też batalion artylerii administracyjnym kraju na departa­
i kompania saperów. Pułki piechoty menty.
i jazdy otrzymały w czerwcu 1807 r. Organizacją i administracją woj­
nowe numery, poczynając od dywizji ska polskiego zajmowało się Mini­
Poniatowskiego, a kończąc na — w sterstwo Wojny, które początkowo
rzeczywistości najstarszych — regi­ pod nazwą Dyrekcji Wojennej liczy­
mentach poznańskich. Pułki strzel­ ło tylko dwudziestu ludzi. Później
ców konnych miały numery 1, 4 i 5, rozbudowano je do ponad stu urzęd­
a ułanów 2, 3 i 6. Trzy dywizyjne ników. Ministerium przeżyło kilka
bataliony artylerii tworzyły razem reorganizacji. Dzieliło się na wydzia­
pułk artylerii pieszej. ły — funduszów, personalny, popi­
W czasie kampanii galicyjskiej sów, artylerii i inżynierii, zaopatrze­
1809, kiedy trzeba było powiększyć nia wojska, a te na wyspecjalizowa­
armię, z pospolitego ruszenia, ochot­ ne biura (m. in. żywności i furażu,
ników oraz poborowych utworzono administracji koszar i szpitali, umun­
kilka nowych pułków piechoty i ka­ durowania i oporządzenia, komisa­
walerii, które w większości utrzyma­ rzy wojennych itp.). Na czele Mini­
ne zostały po zakończeniu działań sterium Wojny stał ks. Józef Ponia­
wojennych. W marcu 1810 r. Fryde­ towski. Mieściło się ono w pałacu
ryk August zatwierdził nowy etat Pod Blachą. Później — także w pa­
wojska, wynoszący 60 tys. żołnierzy. łacu Prymasowskim.
Liczba pułków piechoty wzrosła z 12 Sztab dywizji Poniatowskiego zo­

» 18 «
stał z czasem rozbudowany i prze­ zbytnią rozrzutność w czasach, gdy
kształcony w pierwszy w naszej hi­ Księstwo Warszawskie przeżywało
storii sztab generalny, którego sze­ kryzys gospodarczy. Pod naciskiem
fem został gen. Stanisław Fiszer. Od szlacheckiej opinii publicznej i po
jesieni 1807 r. zajmował się on orga­ ograniczeniu budżetu Ministerium
nizacją polskiej piechoty i pełnił fun­ Wojny książę zmuszony był wpro­
kcję inspektora tej broni. Wyszkole­ wadzić znaczne oszczędności, zrezyg­
nie kawalerii należało do gen. Ale­ nować z ozdobnych mundurów ofi­
ksandra Rożnieckiego. a artylerii do cerskich bądź też zastępować sukno
Francuza w polskiej służbie — gen. importowane gorszym materiałem
Jeana Pelletiera. krajowym.
Ministerium Wojny, oprócz spraw Wojsko polskie należało wtedy do
związanych z organizacją i admini­ najpiękniejszych armii Europy. Był
stracją wojska, zajmowało się też za­ to nie tylko wynik rozrzutności arbi­
opatrzeniem armii w odzież i żyw­ tra elegancji ówczesnej Warszawy,
ność. W czasie wojen 1806/1807 i 1809 za jakiego uchodził Poniatowski.
żołnierz był ekwipowany głównie Barwny ubiór polskiego ułana przy­
z funduszów społeczeństwa. Rekruci ciągał do szeregów młodzież, która
przybywali do koszar już umunduro­ nie zawsze przecież była świadoma,
wani ze składek mieszkańców danej iż toczy się walka o wskrzeszenie
gminy, miasta czy powiatu bądź Rzeczpospolitej. Tym samym więc
otrzymywali mundury z sukna zaku­ kosztowne uniformy wojskowe, prze­
pionego przez bogatego ary stok rab;, wyższające szykiem mundury prus­
„fundatora” pułku. Latem 1807 r. kie czy austriackie, pozwalały zyskać
zaczęto wprowadzać pewne ujedno­ dla sprawy narodowej znaczną licz­
licenia, jeśli idzie o ubiory wojsko­ bę 18-letnich chłopców i ustrzec ich
we, zwracając uwagę na podobień­ przed wstąpieniem na służbę zabor­
stwo mundurów przynajmniej w ra­ cy. Dla wielu młodych ludzi — gdy
mach jednego batalionu. Mimo to do rodziła się dopiero polska świado­
końca swego istnienia armia Księ­ mość narodowa — zasadniczym mo­
stwa Warszawskiego prezentowała tywem wstępowania do armii był
się pod tym względem bardzo różno­ początkowo urok pięknego munduru,
rodnie, co było wynikiem zarówno brzęk posrebrzanych ostróg i autory­
braku środków państwowych, jak też tet, jakim cieszył się wśród cywilów
pewnej rozrzutności poszczególnych „pan oficer” . Dopiero później, już
dowódców, którzy pragnęli, aby ich pośród kolegów i przełożonych, z któ­
pułki górowały nad innymi elegan­ rych wielu miało za sobą udział w
ci/), a nawet przepychem. kampanii 1792 r., powstaniu kościu­
Armia Księstwa Warszawskiego szkowskim czy walkach legionowych,
przeżywała swój najświetniejszy o- kształtował się wśród młodych żoł­
k res bezpośrednio po zwycięskiej nierzy świadomy oatriotyzm, o wie­
kampanii galicyjskiej, kiedy to cie­ le głębsze przywiązanie do wojska
szyła się ogromu.) popularnością i pragnienie dorównania starszemu
wśród obywateli, a książę Józef — pokoleniu. Te świetne mundury, bar­
minister wojny i wódz naczelny — wą i krojem nawiązujące często do
świadomie dążył do wzbogacania jej armii Rzeczpospolitej, były też ze­
mundurów. W niektórych pułkach, wnętrznym przejawem faktycznego
zwłaszcza huzarów i ki ras jerów, koszt istnienia Polski, chociaż okoliczności
uniformu był bardzo wysoki i kry­ pozwalały na stworzenie tylko Księ­
tykowano nawet Poniatowskiego za stwa Warszawskiego.

»1 9 «
M A R C IN S M A R ZE W S K I
porucznik 8 pułku piechoty

W roku 1812 pułk polski pieszy składał się z trzech batalionów polowych, ba­
talion z sześciu kompanii; z tych pierwsza z prawego [skrzydła] grenadiery,
lud rosły, silny, barczysty; cztery następne fizyliery; szósta, ostatnia z lewego,
woltyżery. Do woltyżerów wybierano chłopaków smukłych, rzutkich, do bie­
gania, skakania, wspinania się, szermowania na bagnety, celnego strzelania,
sprawnych, służba ich bowiem była trudniejszą niż innej piechoty. I tak, kiedy
korpus maszerował gościńcem, woltyżery biegły bokiem w oddaleniu kilkuset
sążni, choćby po zaroślach, wzgórzach, wertepach, moczarach, aby od zasadzki
ostrzegać i bronić kolumnę, co w technicznym, wojennym języku francuskim
zwano éclairer *, stąd éclaireurs **, oddziały okalające kolumnę marszową. Je­
żeli konne patrole, zwiady (reconnaissance) potrzebowały piechoty, zwykle
komenderowano woltyżerów kłusować obok koni. Bitwy, utarczki zawsze roz­
poczynali woltyżery, rozsypując się przed frontem wyciągniętej linii bojowej
we flankiery i postępując z ogniem ku nieprzyjacielowi, jakby go drażniąc
i wyzywając. Na niespodzianki, podkradania się, na drabiny do szturmu, jako
zgrabniejszych i lżejszych, przed innymi używano. Grenadiery i woltyżery
mieli też żołd wyższy, a kompanie te zwano wyborczymi. W umundurowaniu
była różnica następująca: grenadiery nosiły bermycę niedźwiednią, kołnierz
i szlify amarantowe 1, woltyżery czapki polskie jak ułańskie czako, kołnierz
paliowy ***, szlify zielone. U grenadierów i fizylierów w służbie i marszu bito
w bębny, u woltyżerów dawano apele i komendy i odgrywano pobudki i mar­
sze na trąbkach. Skład kompanii powszechnie był następujący: kapitan komen­
dant, porucznik i podporucznik oficerowie. Sierżant, starszy gospodarz kom­
panii, prowadził książki raportowe, rozkazowe, listy płacy, kontroli mundu­
rów, obuwia itp. Sierżantów czterech jako naczelników czterech sierżaństw,
na które dzieliła się kompania. Furier jeden do odbierania z magazynów żyw­
ności i rozdzielania onej, ośmiu kaprali, po dwóch w sierżaństwie, dwóch do­
boszów lub trębaczów i 120 szeregowców. Co, gdy doboszów i trębaczów by­
wało i po trzech, czyniło w kompanii głów 140 ****.
W komput ***** należał jeszcze kapral doboszów, który gdy batalion sekcjami
lub rptami maszerował, szedł na czele wszystkich doboszow przed batalionem;
należała służba do furgonu o czterech koniach na aptekę i tornistry oficerskie,
należał lekarz i adiutant podoficer, którego zatrudnieniem było rozkwatero-
wywanie i prowadzenie w marszu furierów. Komendantem batalionu był szef
w randze podpułkownika, któremu do pomocy w wykonywaniu i rozsyłaniu
rozkazów, komendy w obrotach itp. dodany był adiutant batalionu w randze
kapitana. Szef brał furaż na dwa konie, adiutant na jednego. Orła batalionu
niósł zwykle jeden ze starszych sierżantów 2. W skład pułku zaś należała arty­
leria piesza z dwóch dział czterofuntowych pod komendą porucznika, w kom­
panii liczącego się z całą obsługą i pociągiem ****** (dodana pułkom pieszym
w 1811, oczywiście przeciw kozactwu), dalej sztabs *******. czyli nadlekarz, kapi-
* rozDoznać
** zwiadowcy
*'*■* jasnożółty, w kolorze słom­
kowym
**** dopiero od r. 1811
***** do tej liczby
****** pgK)r€vrn
******* oficer sztabowy

» 20 «
tan płatnik, utrzymujący kasę pułkową i wszelkie rachunkowości. Muzyka puł­
kowa, składająca się z 18 aż do 24 czasem głów, tarnbour-major, naczelnik
wszystkich doboszów i na ich czele idący przed pułkiem 3, a na koniec dwu­
nastu saperów z swoim kapralem, najokazalszym z pułku postawą, w grena-
d iorskich bermycach, wąsatych, z toporami na ramieniu, karabinem na flint-
pasie *, krótkim pałaszem na bandolierze **, a skórą na biało wyprawianą od
szyi po kolana okrytych. Ci po sześciu w szeregu szli przed frontem gre­
nadierów4. Naczelnie komenderował pułkiem pułkownik, po nim następował
w randze major, u Francuzów grosmajor, który się trudnił całą administracją
pułkową i przewodniczył posiedzeniom rady gospodarczej, złożonej z osób przez
pułkownika mianowanych ze wszystkich stopni. Pułkownik i major mieli osob­
ny furgon. Tak więc, wyłączywszy artylerię jako chwilowy na wyprawę 1812
dodatek, liczył pułk pieszy liniowy polski w 1812 roku w służbie frontowej
oficerów 62, podoficerów 255, szeregowych 2160. Prócz tego kapitana płatnika,
4 lekarzy. Muzykę, saperów, trębaczy i doboszów ze swoją starszyzną 40 głów,
a ogółem, już i zwoszczyków *** policzywszy, 2560 głów. Wszakże żaden pułk
w takim komplecie nie mógłby wystąpić na kampanię, bo do nadzoru i obsłu-
żenia lazaretu, komory pułkowej, gdzie broń, mundury, sukna, płótna itp.
ubinrcze potrzeby, zakładu rekonwalescentów, rzemieślników zawsze paru ofi­
cerów’ i kilkunastu podoficerów i żołnierzy musiało pozostać w garnizonie. Licz­
ny więc to byl Już pułk, jeżeli we frontowej służbie miał 60 oficerów i 2350 pod­
oficerów i żołnierzy we trzech batalionach.
Słówko jeszcze o uzbrojeniu. Żołnierz pieszy uzbrojony był w broń palną,
to jest karabin z bagnetem z fabryk francuskich. Była ona już lekszą od onej
w 1807 i 1800 roku noszonej, bo i kaliber mniejszy, i bagnet o wiele krótszy
od dwie stóp długich bagnetów przy broni na Prusakach zdobytej. Kompanie
wyborcze i podoficerowie mieli jeszcze pałasze mało co dłuższe jak dwie stopy,
z brzeszczotami miękkimi i cienkimi, rękojeściami mosiężnymi, słabymi, bez
gardy r>, do walki czy przeciw konnicy, czy przeciw bagnetom, zaczepnej czy
odpornej, całkiem niezdatne. Fizyliery, a więc 2/3 piechoty, nie mieli pałaszów.
Aby karabinem z nasadzonym bagnetem, prawie 6 stóp długim, w tłumnym
natarciu i zmieszaniu się z nieprzyjacielem celnie, a więc swobodnie, czy ata­
kować, czy bronić się można, miejsca niedostaje. Z tego to powodu w podob­
nych razach piechota używa raczej kolby niż bagneta, którym zaplątawszy go
w rzemień, w płaszcz lub pakunek, a choćby i w ziobra nieprzyjacielskie, często
więc skrzywiony lub złamany, z trudnością wydobywszy, atakować lub bronić
się dłużej nie mogła. Uderzeniem kolbą w łeb konia można zamroczyć, że się
/utoczy; w nogę — można ją złamać i do razu okulawić. Pchnięcie bagnetem
musiałoby być bardzo trafne i głębokie, aby te same, prócz złamania nogi, czego
wenie nie dokaże, sprowadzić skutki. Gdy więc broń z bagnetem, jak dopiero
nadmieniono, w danych okolicznościach do skutecznego nacierania lub obrony
nie wystarcza, gdy broń w szturmowym wspinaniu się — czy po drabinach,
czy bez drabin jest zawadą w jednej ręce, kiedy obiedwie do wspinania są
potrzebne, gdy na koniec w dziś przyjętym sposobie prowadzenia wojny żoł­
nierz po utrudzającym marszu lub stanąwszy obozem, najczęściej sam o wszyst­
ko starać się musi, a w nabyciu drzewa — czy z rozebranych budynków, czy
z sadów lub lasów, bądź na baraki, bądź na ogrzanie się i na warzenie — nie

* rzemień do noszenia karabinu


** szeroki pas służący do zawiesza­
nia broni
*** woźniców

» 21 «
mając sobie czym pomóc, żmudną i długą musi odbywać robotę. Kiedy mu
posiłku i spoczynku najpilniej, należałoby zamiast szabelki, ni do cięcia, ni do
pchnięcia zdatnej, dać mu tańszy, mocniejszy, a lekszy do obrony czy ataku
w tłumnym spotkaniu, do budowania baraków, niszczenia palisad, zasieków
itp. sprawniejszy toporek. Uderzenia toporka, czy obuchem, czy ostrzem, nie
wytrzyma ani karabin, ani pałasz, ani lanca, ani kirys *, a gdzie trafnie w y­
mierzone padnie, tam i doraźne odjęcie władzy lub śmierć. Bagnet ma zostać,
ale nie na lufę zakładany, jeżeli celności strzału nie ma być przeszkodą, na
bagnet i na toporek pochwy wraz 6.

M. Smarzewski Pamiętnik 1800— 1831,


Wrocław 1962, s. 34— 38.

F RA N CI SZ EK GA JEWS KI
porucznik 5 pułku strzelców konnych

Nowo sztyftujące się wojsko polskie przybrało zakrój tradycyjny w początku


swoim, później odmieniono takowy. Piechota i konnica ubrane były początko­
wo w granatowe kurtki z kołnierzem amarantowym i wypustkami takimi po
szwach, nosili szarawary granatowe z karmazynowym lampasem, czapki czwo­
rograniaste na głowie, obszyte czarnym barankiem. Szlify srebrne i guziki
białe. W następstwie ubierano piechotę w mundury granatowe według kroju
mundurów francuskich, wyłogi, kołnierz i łapki ** były karmazynowe, żołnierz
nosił białe płócienne spodnie na kamaszach letnią porą, a granatowe panta-
lony w zimie. Miał białą kamizelkę z łapkami, okrągłe czako *** na głowie z pom­
ponem i kordonami. Wyborcze kompanie nosiły bermyce. Cała piechota miała
białe płaszcze według zakroju francuskiego. Guziki i szlify były białe7. Tak
samo jak u Francuzów mieliśmy także i naszych cieśli pułkowych, także z du­
żymi brodami, postępujących przed muzyką pułkową. I orzeł polski wznosił
się nad batalionem; wiernie go strzegli żołnierze. Orły nasze pociągnęły aż
do Moskwy, widziały je iberyjskie kraje, wszędzie wśród chwały; dzisiaj nie­
stety zdobią one zbrojownię moskiewską8. Cała piechota miała lederwerki
białe, nie glansowane i broń francuską 9, tak samo jak piechota francuska mieli
grenadierzy i woltyżerzy szlify włóczkowe i numera pułków swych, a na gu­
zikach wybite i blachach u szaka, każdy żołnierz miał białą kokardę u szaka.
Konnica polska składała się ostatecznie po roku 1809 z 16 pułków ułanów,
z 3 pułków strzelców konnych, 2 pułków huzarów i 2 szwadronów kirasjerów.
Cała jazda miała bieżącą liczbę według pułków, bynajmniej według broni10.
Ułani byli ubrani w mundury granatowe z odmiennymi wyłogami, nosili łapki
czarne skórzane, ozdobione blachą białą od przodu, wyobrażającą pół słońca
promieniejącego, na której był przykuty żółty numer pułku, czapka była ozdo­
biona kordonami białymi, przy prawej stronie jaśniała kokarda narodowa, a na

* pancerz ochraniający piersi żoł­


nierza
** naszywki na kołnierzu lub ręka­
wach oznaczające rodzaj broni
*** wysoką sztywną czapkę z płaskim
denkiem

» 22 «
niej krzyż biały posrebrzany. Do parady powiewało pióro na czapce. Cała kon­
nica polska nosiła szaraczkowe rejtuzy, skórą obszyte, w codziennym stroju,
w czasie parady mieli ułani szarawary granatowe z lampasem barwy kołnierza.
Lanca z chorągiewką na wpół białą, pałasz szeroki i jeden pistolet składały
uzbrojenie ułana, roty flankierskie miały karabinki. Strzelcy konni byli cał­
kowicie ubrani jak francuscy strzelcy konni. Huzarzy mieli mantyki i dolma­
ny 11 granatowe, jedni z sznurami białymi, drudzy z sznurami żółtymi. Kira-
sjerzy wcale się nie odróżniali od francuskich kirasjerów 12. Artyleria polska
była przyodziana w mundury ciemnozielone z kołnierzem, wyłogami i łapkami
czarnymi, a pąsowymi wypustkami, nosiła pantalony zielone z pąsowym lam­
pasem w paradzie, a płócienne białe pantalony w czasie codziennym letnią porą.
Miała kamasze krótkie pod pantalonami. Nosiła szako z kordonami pąsowymi,
pomponem i kokardą narodową na przodku. Artyleria miała mosiężne guziki,
a oficerowie nosili szlify złote. Na przodku szaka były dwie mosiężne lufy
armatnie na krzyż ,3. Artyleria konna nosiła szaserskie kurtki zielone z czarnym
kołnierzem i łapkami, a pąsowymi wypustkami. Oficerowie nosili bermyce na
głowie z złotymi kordonami, żołnierze mieli szaka z kordonami pąsowymi
i dwie mosiężne lufy armatnie z przodku14. Żołnierz z artylerii konnej miał
pałasz i pan; pistoletów, w artylerii pieszej był uzbrojony w karabin i pałasz
pieehntny, nosił ładownic«;, lederwerki były białe.
N/lab wojska nosił mundur granatowy z karmazynowym kołnierzem bez w y­
łogów o dwóch rzędach guzików białych i kapelusz na głowie, szlify srebrne,
i Jenerał dywizji miał dubellowy haft srebrny na kołnierzu, generał brygady
imał pojedynczy haft. haft taki nosili generałowie i na łapkach.
Generałowie nosili kapelusze, wyłożone czarnymi strusimi piórami. Książę
Józef nosił zwykle granatową kurtkę ułańską z kołnierzem, z wyłogami i łap­
kami amarantowymi, na których był haft generałów dywizji. Miał ułańską
czarno pikowaną czapkę na głowie, rejtuzy amarantowe z lampasem srebrnym.
Nadzwyczajnie było mu do twarzy w tym mundurze. Adiutanci księcia nosili
amarantowe mundury huzarskie, srebrnymi sznurami wyszywane, błękitne koł­
paki, kołnierze i łapki haftowane srebrem, obcisłe spodnie amarantowe, sre­
brem wyszywane, węgierskie buty i srebrne ostrogi.

F. Gajewski Pamiętniki, Poznań 1913,


t. 1, s. 61—63.

:A l e k s a n d e r f r e d r o
podporucznik 5 pułku strzelców konnych

Wojsko nowo formujące się wzięło kokardy trójkolorowa i nazwę wojska


f raucusko-galicyjsk iego, czyli (bo już nie pamiętam) galicyjsko-francuskiego lr>.
Zostawało wprawdzie1 pod dowództwem księcia Józefa, ale nominacje na ofice­
rów do nowych pułków, które podczas wojny zaczęto wydawać, wstrzymano.
Największa część nowych oficerów nosiła epoletę tylko na mocy podania puł­
kowników10. Byli więc i nie byli oficerami. Dopiero po zawarciu pokoju, nie
domyślając się ani będąc w stanie wierzyć, jak nas i nasze zasługi Wielki Na­
poleon mało cenił, zostaliśmy znowu wojskiem polskim, a część zajętej Galicji
została dołączoną do Księstwa Warszawskiego, wyjąwTszy obwodu tarnopołskie-

» 23 «
go, który ofiarowano Rosji, jako douceur 1
*, mało od niej ceniony i z widocznym
2
niezadowoleniem przyjęty. Po złączeniu zaś finalnym wojska polskiego pod jed­
ne orły i jedno dowództwo armia dzieliła się in pętlo ** na stare i nowe pułki.
Stare, które się uformowały od 1807 do 1809 i odbyły dopiero ukończoną kam­
panię, nowe zaś, które powstawały już po owej krótkiej, świetnej kampanii
1809 ----
Żyłem z oficerami z czasów kościuszkowskich. Zacząłem służyć w 1809. By­
łem świadkiem powstania 1830 i muszę wyznać, że w tych trzech epokach, z ma­
łą może różnicą, formacje wojska tą samą szły drogą i tym samym podlegały
błędom. Zamiast żeby istniejące już pułki rozdymały się i w sobie nowy żywioł
umieszczały, o ile to możność dozwalała, nowe pułki zawiązywały się oddziel­
nie, ledwie po kilku oficerów dawniejszych przyjmując w swoje szeregi. Nie-
ledwie każdy powiat w pierwszym uniesieniu podejmował się wystawie pułk,
a czasem i dwa — jak to w Żółkwi: jeden konny, drugi pieszy. Nie chciano
wierzyć wielkości podobnego przedsięwzięcia, nikło też niczym nie zapewnione
w samym zawiązku. Byli tacy, których znaczny majątek czynił deklaracją z ich
strony wystawienia pułku do prawdy podobnym. Ale dając im epolety pułkow-
nikowskie, nie żądano od nich złożenia, a przynajmniej zapewnienia potrzeb­
nych funduszów. Dlatego niejeden z nas pytał się potem, dlaczego ten lub ów
bez żadnej zasługi, często bez żadnej zdatności otrzymał od razu tak wysoką
rangę. Pytał się i nie mógł innej wydobyć odpowiedzi jak: Bo miał bezczelność
jej żądać. Stąd to mnożyły się owe fragmenta pułków, a każdy z kompletem
oficerów, stąd mały przybytek na linii bojowej, stąd czas stracony na krawiec­
kich manipulacjach, wydatek pieniędzy na niepotrzebne ozdoby i nareszcie brak
jedności...17

A. Fredro Trzy po trzy [w:] Pisma


wszystkie, t. 13, cz. 1, Warszawa 1968, s.
123— 124.

PRZYPISY

1 Bermyca — wysoki kołpak wojsko­ miał swego orła. Później orzeł był
wy z niedźwiedziego futra, zazwyczaj wspólny dla całego pułku, a powierza­
czarny lub czarno-brązowy, noszony no go pierwszemu batalionowi. Nosił go
przez grenadierów piechoty, kompanie tzw. orłowy wT asyście dwu sierżantów.
wyborcze pułków jazdy, trębaczy ka­ 3 Dobosze i muzykanci — poza grą
walerii i saperów. Ber myce, których w czasie marszu — mieli do spełnienia
trwałość nie była zbyt wielka, noszono istotną rolę w codziennym życiu żołnie­
tylko podczas parad i w walce. Zazwy­ rza. Dobosze „odbijali” pobudki, apele,
czaj trzymano je w płóciennych nawo- zbiórki na posiłki, capstrzyk itp. W cza­
skowanych pokrowcach, przymocowane sie walki dobosze i trębacze przekazy­
do tornistra. wali sygnały zbiórki, zmiany szyku,
Szlify — epolety, naramienniki meta­ marszu, ataku, których nie sposób było
lowe z taśmy srebrnej lub złotej bądź podać głosem w ogólnej strzelaninie. We
też sukienne. Noszono na nich oznaki mgle i kurzawie łoskot werbli ułatwiał
stopni wojskowych. oddziałom utrzymanie kierunku mar­
2 Do 1808 każdy batalion piechoty szu. W razie konieczności muzykanci

* upominek
** w myśli

» 24 «
zajmowali się dostarczaniem amunicji Uważano po prostu, że udział w walce
i ewakuacją rannych. na bagnety dowodzi zimnej krwi i od­
Kapral doboszy bądź trębaczy pozo­ wagi, natomiast ranę postrzałową mo­
stawał stale przy boku dowódcy i prze­ że otrzymać nawet żołnierz z taborów,
kazywał od|X)wiednim sygnałem jego który nie wąchał jeszcze prochu. Umie­
rozkazy. Sygnał powtarzali dobosze jętną taktvkę wykorzystania broni pal­
i trębacze znajdujący się przy każdej nej i bagne^ stosowali Prusacy i Aus­
lun npa ni i. Muzykanci przebywali za­ triacy. Podczas gdy jeden z piechurów
zwyczaj bezpośrednio za pierwszą linią strzelał bądź nabijał, drugi osłaniał go
wa lezących. karabinem z nasadzonym długim bagne­
Szczególnie trudna była rola trębaczy tem. Strzelający na ogół nie nakładał
kawalerii, którzy musieli być w każdej bagnetu.
chwili gotowi do podjęcia walki z prze­ 7 Nie jest to ścisłe. Piechota nosiła
ciwnikiem. Wytrawny trębacz trzymał także płaszcze szare i granatowe, zależ­
swój instrument lewa ręką, a wodze nie od możliwości zakupu sukna, pro­
w prawej, po to by w razie niebezpie­ dukowanego głównie w Wielkopołsce.
czeństwa przerzucić wodze do lewej rę­ W większości szlify i guziki były złote,
ki, a prawą wydobyć szablę z pochwy. a nie białe. Po doświadczeniach kam­
Zdarzało się, że zaskoczony — nie ma­ panii 1806/1807 w całej armii napoleoń­
jąc innej możliwości ratunku — ude­ skiej zastąpiono mundury białe — ko­
rzał trąbką napastnika, starając się lorowymi. Białe kurtki i spodnie były
zrzucić go / konia. Trębacze mieli szcze­ mało praktyczne, łatwo bowiem brudzi­
gólnie bogato zdobione mundury i tra­ ły sic, a ślady krwi na nich były tak
dycyjnie dosiadali białych koni, b.v moż­ wyraźne, że osłabiały morale młodych
na by In Ich lal wo rozpoznać z daleka. żołnierzy. Mundury wolska polskiego
Ą Dn zadań rapciów należało budowa­ rzadko zresztą odpowiadały przepisom
nie umocnień ziemnycń dla osłony sta­ regulaminu. Żołnierze — zwłaszcza
nowisk arłylciii, naprawa mostów, lak w zimie starali się przystosować do
trudnych warunków a tm ns1e r y c z ny c h,
aby mogły po nich przechodzić działa
i tabory, bądź też budowa przepraw wdziewając pod spód cywilną bieliznę,
przez rzekę. Na strumieniach i małych wiążąc sznurkami spodnie w kostkach,
rzekach budowano mosty na kozłach lub wkładając własnym przemysłem spo­
zakotwiczonych tratwach (jeżeli prąd rządzone rękawice, czego nie przewidy­
nie był zbyt silny). Dla pokonania du­ wał 'egidami n.
żych przeszkód wodnych trzeba było 8 Rozdanie pierwszych orłów (legii
budować mosty na pałach lub pontono­ warszawskiej) odbyło się 3 V 1807 przed
we. Saperzy (także konni, przydam'mii pałacem Krasińskich w Warszawie,
do pułków jazdy) obowiązkowo rs di gdzie znajdowała się siedziba Komisji
Rządzącej. W czasie kampanii 1812
brody.
w ręce Rosjan dostały się sztandary 1
brzeszczot (głownia, klinga) — cześć i 14 pułków piechoty, podczas walk
broni siecznej od rękojeści w dół, słu­ o Borysów 21 listopada. Inne wywiezio­
żąca do cięcia i kłóci a. Ostra strona na­ no do Petersburga po upadku powsta­
zywa się ostrzem lub br z oścem, strona nia listopadowego, gdzie zawieszono
przeciwna tylcem, wcięcia na jej po­ je — na znak tryumfu — pod sklepie­
wierzchni In s.i rodziny. Garda — osło­ niem Soboru Kazańskiego, świątyni
na ręk o le.ści. ba łasze, o których wspo­ chwały rosyjskiego oręża. Część tych
mina Snmr/ewski, to właściwie tasaki sztandarów powróciła do Polski po trak­
do dęcia Ins/vity. używane w walce tyl­ tacie ryskim 1921 i dziś znajdują się
ko w oMbdecziinści, gdy zawiodła inna w Muzeum Wojska Polskiego w War­
In on. szawie.
Uzupełnia jąe wypowiedź Smarzew- 9 Broń francuska, zwłaszcza w po­
sklcgo na temat użyteczności bagnetu czątkowym okresie Księstwa, należała
dodać trzeba, że w ówczesnych armiach w wojsku polskim do rzadkości. Żoł­
europejskich, zwłaszcza francuskiej, pa­ nierz posługiwał się na ogół zdobycz­
nował swego rodzaju kult togo oręża. nym karabinem pruskim, który był nie­
Słynna jest formuła wpajana przez feld­ poręczny i miał nieproporcjonalnie dłu­
marszałka Aleksandra Siiwnrowa mło­ gi bagnet. Karabin ten ważył 6 kg, a ze
dym żołnierzom: „Kula głupia — bagnet względu na kształt nazywano go „kro­
zuch” ; Napoleon wielokrotnie wynagra­ wią nogą” . Była to broń mało celna, po­
dzał tych swoich wiarusów, którzy ran­ zbawiona wizjera. Po roku 1809 w armii
ni zostali od pchnięć bagnetem, nato­ polskiej było też trochę zdobycznej bro­
miast pomijał w awansach żołnierzy, ni austriackiej, uważanej za lepsza od
którzy otrzymali rany postrzałowe. francuskiej. Broń francuska (model 1777,.

» 25 «
unowocześniony w 1801) ważyła 4,65 kg, część podoficerów7 i grenadierów nie
miała 153 cm długości oraz kaliber miała tasaków.
17,5 mm. Ze względu na wadliwą kon­ 10 Pułki kawalerii uzbrojone były
strukcję zamka i niedokładność wyko­ w lekkie zakrzywione szable, z wyjąt­
nania karabiny francuskie były cztery kiem ki ras jerów, którzy mieli długie
razy mniej celne od austriackich i dwa proste pałasze (95 cm). Strzelcy konni
razy od rosyjskich. Aby wystrzelić, żoł­ otrzymywali krótkie karabinki (110 cm),
nierz musiał wykonać kilka operacji. a ułani lance (2,75 m). Kompanie w y ­
Najpierw należało rozerwać zębami ła­ borcze miały po dwa pistolety, a cza­
dunek, wsypać proch do lufy, przykle­ sem — z braku dostatecznej ilości bro­
pać go stemplem, wepchnąć kulę do lu­ ni — po jednym. Pistolety w pozosta­
fy, umocować ją przybitką z pakuł, pod- łych kompaniach należały do rzadkości.
sypać proch na panew7kę i zamknąć ją. Aby wystrzelić z karabinka, jeździec
Całość tych operacji (wykonanych w 12 musiał zatrzymać konia, a szablę trzy­
tempach) pochłaniała przynajmniej 30 mać w pochwie. Z pistoletu można było
sekund. Aż do 220 m można było zabić strzelać w biegu z szablą puszczoną luź­
przeciwnika, z tym jednak, że należało no, przywiązaną rzemieniem do prawej
celowTać w nakrycie głowy. Powyżej tej dłoni. Szable francuskie były lżejsze od
odległości — aż do 400 m — trafienie tych, których używano w innych ar­
śmiertelne było kwestią przypadku. Po­ miach. Łatwiej było nimi władać, ale
nad 400 m kula mogła spowodować je­ zadawały lżejsze rany.
dynie lekką ranę. Piechota francuska — 11 Mundury ułanów nie były jednoli­
na ogół słabo wyszkolona — odznaczała te i tylko niektóre pułki (m. in. 8 i 9)
się małą szybkością i celnością strza­ nosiły na czapkach tarcze z połową
łów. Na jeden strzał Francuza przypa­ słońca. Nie zawsze też czapki przyozda­
dały trzy strzały Prusaka i dwa piechu­ biano kitami i kokardami. Chorągiewki
ra austriackiego. Piechota polska na u lanc były zazwyczaj czerwono-białe
ogół przewyższała wojsko francuskie. bądź czerwono-granatowe w różnych
Niektóre pułki (np. Legia Nadwiślań­ kombinacjach.
ska) nie miały sobie równych — poza Mantyka (właśc. mantlik lub półman-
starą gwardią. cie) — półpłaszczyk. Był to rodzaj sa-
Ówczesna broń piechoty hvła zawod­ lopki, krótszej o połowę od zwyczajnej.
na, na 20 wystrzałów n r7v na dały bo­ Huzarzy nosili ją zawsze zarzuconą na
wiem 3—4 niewypały. Przv Hej pogo­ lewym ramieniu (by nie krępować pra-
dzie (np. mgła, deszcz) zdarzało się, że wicy), bardziej ku ozdobie niż dla isto­
piechota nie mogła w ogóle strzelać. tnej potrzeby. Mantyki były często pod­
Żołnierze owijali zamki na woskowany­ bijane futrem i bogato zdobione.
mi szmatami, aby nie dopuścić do za­ Dolman — kurtka obficie wyszywana
wilgocenia prochu. Trzeba też pamiętać, z przodu. Tutaj to samo co mantyka.
że używano wówczas prochu dymnego, 12 Jedyny w armii Księstwa 14 pułk
tak że po kilku salwach widoczność była ki ras jerów (dwa szwadrony) sformowa­
bardzo ograniczona, stad niewielka cel­ ny został w Końskich w 1809 przez płk,
ność ognia. Ogień salwo wy wykonywa­ Stanisława Małachowskiego. Do 1812
no kompaniami (zwanymi w manew­ pułk ten stacjonował przeważnie w7
rach bojowych plutonami), przy czym Warszawie. W kampanii rosyjskiej po­
strzelały dwa pierwsze rzędy, z których niósł duże straty (zwłaszcza pod Możaj-
pierwszy klęczał. Trzeci rząd nabijał skiem) i praktycznie przestał istnieć
broń i podawał kolegom. Jedynie pie­ Jego dowódca dostał się do niewoli pod
chota angielska stosowała ogień salwo- Krasnem. W 1813 odtworzono jeden sła­
wy nawet w czterech rzędach — tak by szwadron ki ras jerów, stanowiący za­
skuteczny, że np. pod Waterloo mogła zwyczaj straż przyboczną ks. Józefa.
powstrzymać kilkanaście szarż francu­ iś Artyleria piesza zaczęła tworzyć się
skiej kawalerii. już w listopadzie 1806 r. i kilka jej kom­
Wg raportów o stanie armii Księstwa panii wzięło udział w walkach na Po­
Warszawskiego, zachowanych w Archi­ morzu. Początkowo istniały trzy bata­
wami Wojennym w Vincennes i Archi­ liony (po jednym w każdej legii), a od
wami Narodowym w Paryżu, w począt­ 1810 — w ramach korpusu artylerii
kach 1812 r., przed kampanią rosyjską, i inżynierów — pułk artylerii pieszej,
większość pułków piechoty miała kara­ złożony z 12 kompanii poi owych i 4
biny pruskie „starego” i „now7ego” mo­ kompanii garnizonowych. Ponadto jed­
delu. Tylko 2 pułk piechoty Stanisła­ na kompania polskiej artylerii walczyła
wa) Potockiego (ulubiony ks. Józefa) i 8 w Hiszpanii. W ramach przygotowań do
pułk otrzymały broń francuską. We nowej wojny utworzono w 1811 batalion
wszystkich pułkach (z wyjątkiem 2) posiłkowy artylerii, złożony z 8 kom-

» 26 «
rani i. Lecznic więc w 1812 było już 25 dują się w Archiwum Wojennym w
kompanii tej broni, a ponadto w każ­ Vincennes i Archiwum Narodowym w
dym pułku piechoty, istniała półbateria Paryżu, a także w archiwum prywat­
Jekkich dział (2 sztuki) dla bezpośred­ nym potomków tego generała w Neuilly.
niej’,o wspierania grenadierów i fizylie- 14 Artyleria konna powstała w 1808.
inw. Artylerzyści polscy dysponowali Pierwszą kompanię wystawił Włodzi­
na ogol zdobycznym sprzętem pruskim mierz Potocki, idąc za przykładem swe­
<po/mej także austriackim) i kilkunastu go ojca — targowiczanina Szczęsnego,
«1/ta la in i dostarczonymi przez Francu- który jeszcze za czasów Stanisława
1’w. Ponieważ brakowało wykształco­ Augusta ofiarował Rzeczpospolitej 12
nych oficerów polskich, rozbudową tej armat. Drugą kompanię sformował Ro­
l)i oni kierowali Francuzi : Jean-Baptiste man Sołtyk, absolwent paryskiej Szkoły
Pelletier, Jean Mallet, Pierre Bontemps, Politechnicznej. Artyleria konna po raz
Charles Daret i Emile Guerin. pierwszy znalazła się w ogniu pod Ra­
Kaliber ówczesnych dział określano szynem i stała się od razu bronią o wiel­
zarówno średnicą lufy, jak też ciężarem kich wartościach bojowych. W 1810
pocisku — w funtach. Istniały więc utwmrzono pułk artylerii konnej w ra­
armaty 4-, 8- i 12-funtowe oraz moź­ mach korpusu artylerii i inżynierów,
d z i e r z e (i- i 8-calowe. Strzelano pełny­ składający się z 4 kompanii (łącznie 24
mi żeliwnymi kulami, którymi •niszczo­ działa). Kompania artylerii konnej li­
no wrogie armaty i umocnienia, oraz czyła zazwyczaj 6 dział — w7tym 2 moź­
Ka ii aeza m i wypełnionymi ołowianymi dzierze.
puer.kami niewielkich rozmiarów do 15 Mowa o pułkach formowanych w
mżenia „Miły żywej". Skuteczny ogień 1809 w Galicji, które przez pewien czas
mi |v lei 11 sięga| iioil m dla aimai 12-l’un- nosiły nazwę wojsk galicyjsko-francu-
|o\v\ eh, Mdli II funlowyrh I 700 skich i formalnie podlegały bezpośred­
I lunlowyeh. Przy użyciu kurlaezy y.n- nio Napoleonowi. Pułki te zostały włą-
•-,i•;i* /inhlejszal się* odpowiednio do 000, e/one do armii Księstwa po traktacie
hall i 400 i i i . K u l e mogły zabić lub spo­ Nchoenbnumskim. Część z nich zresztą
wodować ciężkie lany, tocząc sit; Jesz­ była tworzona z rekrutów i ochotników
cze po ziemi bądź odbijając rykoszetem. pochodzących ze „starych departamen­
Bezpośrednim trafieniem pełna kula tów".
mogła ściąć drzewo, zerwać dach, roz­ 1,1 Część pułków galicyjsko-francu-
bić bramę, zabić kilkunastu ludzi czy skich (jak np. IG piechoty — Czartory­
wbić się na metr w ziemny nasyp. Dla skich czy 17 — Zamoyskich) była w y ­
każdego działa przygotowywano zazwy­ stawiona — jak już wspominano —
czaj 800 pocisków, przewożonych w sumptem arystokratów bądź bogatych
.skrzyniach umocowanych na artyleryj­ ziemian. Zastrzegali sobie oni zazwy­
skim przodku bądź też w jaszczach czaj stopnie pułkowników i obsadzali
amunicyjnych. Obsługa tych dział skła­ stanowiska oficerskie własną klientelą.
dała się odpowiednio z 8, 13 i 15 ludzi. 17 Opinie Fredry odnoszą się raczej do
Kompanie (baterie) artylerii pieszej li­ pułków formowanych na Litwie w 1812
czyły zazwyczaj 8 armat. Lufy armat­ niż w Galicji trzy lata wcześniej. Pod­
n i e wykonane były z brązu i ważyły od czas kampanii rosyjskiej „pułkownik"
7110 do 98(> kg, zależnie od kalibru. Spo­ Abramowicz usiłował tworzyć regiment
rzy widy na drewnianych lawetach huzarów, Paweł Sapieha pułk piechoty
u dwu ludach (1,5 m średnicy). Działa mohylewskiej, Rudolf Tyzenhaus arty­
wymierzano najpierw „na oko", a na- lerię konną. Jednostki te miały zaled­
ł ę p u i e korygowano w pionie i pozio­ wie po kilkunastu ludzi, a niektóre
mie manipulując śrubami. Szczegółowe z nich ograniczały się do samego do­
lapuily u sianie polskiej artylerii, pod­ wódcy.
pisane przez gen. Jeana Pelletiera, znaj­
30
W GARNIZONIE I NA BIWAKU

Księstwo Warszawskie — zwłaszcza a jużci i bitnego w ojska---- nie wi­


po roku 1809 — uważane było po­ działa jeszcze Polska” .
wszechnie za zalążek przyszłej nie­ Inną cechą ówczesnej armii pol­
podległej Polski, a ks. Józef, stojący skiej była atmosfera prawdziwego
na czele resortu wojny, świadomie braterstwa żołnierzy i oficerów, po­
rozbudowywał armię przed de­ szanowania godności osobistej pro­
cydującą rozgrywką o wskrzeszenie stego szeregowca, dążenie do wydo­
Rzeczpospolitej. Księstwo, liczące za­ bycia z każdego żołnierza najlepszych
ledwie 4 min mieszkańców i dotknię­ jego wartości i stworzenia zeń nie
te głębokim kryzysem gospodarczym, tylko dobrego obrońcy ojczyzny, ale
przeznaczało wprawdzie na utrzyma­ także świadomego obywatela. Woj­
nie wojska dwie trzecie swego budże­ sko polskie odegrało również ogrom­
tu, ale mimo to armia cierpiała stale ną rolę w kształtowaniu nowoczes­
niedostatek, potrzeby i zadania były nego narodu, w szeregach sił zbroj­
bowiem znacznie wyższe niż zasoby nych spotykali się bowiem mieszkań­
i możliwości finansowe. W tych trud­ cy wszystkich zaborów i wszystkich
nych warunkach służby kształtował warstw ówczesnego społeczeństwa.
się jednak duch wytrwałości i po­ Pozwalało to przełamać zarówno roz­
święcenia, rzetelnej pracy nad rekru­ biorowe kordony, jak też — poprzez
tem i wiara, że starania te nie będą awans oficerski drobnej szlachty,
daremne. Nic więc dziwnego, że Mar­ mieszczaństwa i chłopów — naruszyć
cin Smarzewski mógł napisać, iż „tak wciąż jeszcze silne bariery stanowe.
ochoczego, karnego, porządnego,

ANTONI BIAŁKOWSKI
\porucznik 12 pułku piechoty

Nasz pułk udał się do Rawicza nad śląską granicę, gdzie konsystował 1 od
września 1807 do końca sierpnia 1808. Zaraz po przyjściu na wspomniany gar­
nizon rozpuszczono dużo wojska za urlopem h Wojsko nasze zostawało w sta­
nie opłakanym. Niepłatne, gole, bose, tak że po kilka miesięcy nie widzieliśmy*

* przebywał

» 28 «
grosza; jedynie żywność, którą codziennie odbieraliśmy, była całym naszym
utrzymaniem. Żywność składała się z racji pół funta mięsa z dodatkiem albo
pól kwaterki kaszy, albo grochu pół kwarty, albo kwarty kartofli; do tego
chicha funt, trochę słoniny i kieliszek wódki. Takową rację odbierały niższe
stopni«’. Zaś oficerowie naszych stopni po półtory racji takiej, a sztabsoficerowie
po d\\ ie rac je takie odbierali2. Co się tyczy ubioru, to te pułki, które konsysto-
wm! y w Warszawie, a szczególniej pułk 2 piechoty, wówczas pułkownika Stasia'
Potockiego, i pułk 2 ułanów, wówczas pułkownika Tyszkiewicza, jako fawory-
IaIno co moment odbierały nowe mundury i płaszcze, a przenoszone odsyłano
dla pułków stojących na prowincjach. Z tych dopiero udzielono mundurów
kompaniom wyborczym, a tyralierskim dostawał się ubiór zupełnie znoszony.
Co się tyczy trzewików, to gdy przyszło wykomenderować żołnierza na wartę,
pierwsze było zapytanie, czyli ma ten żołnierz trzewiki. Skoro nie miał, bez
ceremonii zdejmowano takowe innemu albo też zostawiano mu je, z tym że
za pierwszego musiał iść na wartę. Co się tyczy innej służby albo musztry, to
i te boso się odbywało i sam nieraz prowadziłem na musztrę cały pluton bo­
sych. Razu pewnego, gdy po kilkomiesięcznym niewypłacaniu żołdu żołnierze
porozumieli się z sobą, przyszli na plac zbioru kompaniami, postawili broń
w k«>zlach I»«’/ rozkazu starszych, pozdejmowali z siebie lederwerki i takowe
na broni porozwiesza wazy, sami się po mieście rozeszli. Gdy przyszedł czas w yj­
ada za miasto na musztrę, oficerowie wołają, aby się żołnierze udali do broni
i lakową rozbierali, wtedy reszta żołnierzy będących w pobliżu zaczęła się roz­
biegać. Wtem nadchodzi szef batalionu Grotowski i zapytuje o przyczynę ta­
kowego nieposłuszeństwa, na to pozostali żołnierze odpowiadają, że ponieważ
tak długo nie odbierali żołdu, służby pełnić nie myślą.
Na tę odpowiedź doby! Grotowski pałasza, chcąc skaleczyć albo przebić
wspomnianego żołnierza, który tylko ucieczką się uratował. W końcu my, ofi­
cerowie, nie mogąc nic środkami surowymi uczynić, wzięliśmy się łagodnego
wystawienia żołnierzom, że z takiej okoliczności skutki okropne ich czekają,
ze albo pułk rozbiorą, albo co dziesiątego rozstrzelać każą, że i my oficerowie
nie jesteśmy płatni, a służbę pełnić musimy. Dopiero po długich przedłożeniach
ledwośmy ich zebrali i wyszli za miasto na musztrę. Tam, będąc od publiczno­
ści odosobnieni, dopiero im sztabsoficerowie zaczęli wyrzuty czynić, że będąc
we włoskiej armii (Legionach) albo w’ San Domingo, daleko większe trudy i nie­
dostatek znosić musieli, a przy tym głodni i bosi po spieczonej w Egipcie ziemi
u/ «In kalectwa chodzić musieli, a przecież nie pomyślał żaden Polak o podob­
nym nieposłuszeństwie. Przydali przy tym, że nie pozostanie im nic więcej, jak
tylko takich niesfornych, nie iako żołnierzy, ale jako hordę arabską, porzucić.
Wyi/ekli to z taką energią i przejęciem, że wszystkich żołnierzy do rozczulenia
/umaili.
Ilędąe wskroś przejęci nierozmyślnym swym postępkiem, żołnierze nagle się
i żuci li do nóg swoim przełożonym i ze łzami żałując przepraszali nas wszyst­
kich, prosząc, abyśmy co się nam podoba z nimi uczynili, abyśmy im tylko winę
darowali i zapomnieli. Chociażby największy niedostatek łub nędza dokuczyć
im miała, więcej o tym ani pomyślą. Podobny wypadek miał miejsce także
w' Gdańsku. Gdy podobnie żołnierze parę miesięcy (pułki 10 i 11 piechoty pol­
skiej konsystujące wówczas w Gdańsku) żołdu nie otrzymali, podobnym spo­
sobem jak u nas sobie postąpili. Gdy zaraportowano to wyższej komendzie, je­
nerał Michał Grabowski, dowódca tejże brygady, przybywszy na plac, przed­
stawił łagodnie żołnierzom, aby wstydu wobec wojsk sprzymierzonych imieniu
polskiemu nie czynili. Gdy zdołał cokolwiek wzburzone umysły uspokoić, za­

» 29 «
brawszy brygadę, zaprowadził ją sam między baterie zewnętrzne Gdańska,,
starając się o takie miejsca, aby był z brygadą ukryty i nie widziany od nikogo.
Zamknąwszy pierwej za sobą wszystkie wejścia, kazał sformować czworo­
ścian tak, aby linia frontowa była wewnątrz. Dopiero przywołał do siebie, ta
jest do środka, wszystkich oficerów. Skoro się koło niego zebrali, odzywa się
do żołnierzy, że kiedy oficerów okryli hańbą takowego nieposłuszeństwa, ofi­
cerowie są niegodni, aby im dowodzili. Zakomenderował mówiąc:
— Baczność, na moją komendę! Nabijanie dowolne z ładunkami, nabij brońf
Żołnierze bez namysłu nabili broń ostrymi ładunkami, po czym jenerał za­
komenderował.
— Bataliony — Tuy! *
Co też brygada wykonała, a dopiero odzywa się do nich:
— Teraz dacie ognia do nas wszystkich, a po wystrzelaniu nas możecie się
rozejść, a nas uwolnicie od dowodzenia takimi jak wy, hardymi, nieposłusznymi
i niewytrwałymi.
Dopiero komenderuje:
— Bataliony, cel!
Żołnierze się przyłożyli naturalnie do środka, w kierunku ku swoim oficerom^
a na ostatku komenderuje:
— Pal!
Ani jeden żołnierz nie wystrzelił. Jenerał powtarza po raz drugi, trzeci raz,
a gdy nie wystrzelono, w największym gniewie wpada do kompanii grenadier-
skiej, a stanąwszy przed wymierzoną bronią, woła:
— Dlaczego jeszcze okazujecie nieposłuszeństwo?
W końcu dodał, że jeśli nie będą posłuszni, użyje środków najostrzejszych,
a gdy i to nie pomogło, zaczął szpadą bić żołnierzy, zacząwszy od prawego do
lewego skrzydła. Na to żołnierze odzywają się z płaczem, że proszą, aby naj­
pierw była komenda wykonana: „odstaw” .
Gdy to nastąpiło, rzucili się hurmem do nóg, nie tylko jenerała, ale i wszyst­
kich oficerów, przyrzekając największą wytrwałość i posłuszeństw o.

A. Białkowski Pamiętniki starego żoł­


nierza (1806— 1814), Warszawa 1903, s~
70— 73.

M A R C IN SMARZEW SK1
porucznik, 8 pułku piechoty

Zimę z 1810 na 1811 wesoło, hulaczo przepędziłem w Warszawie. Służba prze­


stała ciężyć, bo oswoiwszy się z nią, polubiłem ją nawet. Z wart najwięcej oży­
wioną była na placu przed Krasińskich pałacem, obok teatru, jako na punkcie
zetknięcia się głównych ulic, Długiej i Miodowej, wówczas Napoleońskiej.
W kordegardzie ** zawsze goście, za dnia i wieczorem koledzy i znajomi cywili-
ści. W nocy zaś sprowadzeni przez ronty i patrole rozmaici ptaszkowie, niekiedy
arcykomiczni w znalezieniu się oko w oko z oficerem warty. Nudną była warta

* gotuj broń
** na wartowni

» 30 «
zamkowa, bo u margrabiego Brońca, z rodziną zamieszkałego tamże, nie by­
wałem, więc tylko przeglądanie królewskich pokojów, pysznymi malowidłami
ozdobnych, onych, acz niemych, lecz niemniej dowodnych świadków historii
królów i narodu naszego, widok z tarasów na Wisłę, na Pragę i czarne na pia­
skach bory, niknące w oddali, 24-godzinną samotność rozrywać pomagały. Ob­
szerniejszego na dzieje narodowe poglądu z większą onych znajomością mło­
dzieniec ileż by tu od starych sług i rezydentów zamkowych nazbierać był mógł
z czasów Stanisława Augusta, Sejmu Konstytucyjnego, powstania stolicy, rzezi
na Pradze, życia króla i jego dworzan itp. tyczących powieści, anegdot, uwag.
Ale sowizdrzał podporucznik, któremu w dawanych przez Niemców naukach
historia ojczysta zakazanym była owocem, nie umiał korzystać z stojących mu
skarbów otworem. Przykrą była warta w prochowni nad Wisłą, gdzie nie pro­
chy, ale więźniów, zbrodniarzy najwystępniejszych trzymano. Oficer od warty
winien był w towarzystwie inspektora więzień zwiedzić je przy świetle wie­
czorem. Tylu podłych i wrogów społeczeństwa w nędzy, pleśni, zaduszę, ciem­
nicach, w ka jdanach, czasem i w obrożach żelaznych na szyi, do muru przyku­
tych, w jednej przejrzeć godzinie i swojej mieć poruczonych baczności budziło
mimowolni«' surowość i pogard«; dla ludzi. Po takiej inspekcji oka zmrużyć całą
noc ule mogłem, zdało mi ni«;, źem zajrzał w przedsionek piekła. Z użytych do
posługi wieczorem przeciw przepisom wymknął sic; raz jeden i czmychając
kanałami śród miasta, dopiero przez okropny fetor straży rozesłanej w pogoń
zdradzony I na powró! przyprowadzony, zapytany przez inspektora, dlaczego
lumalem ueleknł, rzecze:
A jużei uciekać najlepiej tędy, którędy nikt nie goni, a droga znana do­
leludnie.
— Skądże ci znana — spyta inspektor — czy pracowałeś w kanałach?
— I nieraz — odpowie więzień — alboż to dyshonor?
Tupnie z gniewem inspektor i krzyknie:
— Tobie, łotrze, o honorze mówić! tobie, złodzieju!
— Właśnie mówić — rzeknie więzień — bom tylko złodziej, a kradzież nie
zawsze jest występkiem. Rzekł ci Bóg: „nie kradnij” , ale nie dołożył: „choćbyś'
miał z dziećmi z głodu umierać” .
Owoż jasną, że socjaliści późniejsi nic nowego nie wymyślili. - - -
Inno służbowe obowiązki były jeszcze: tygodniowa inspekcja koszar co do za­
chowywania przepisanego w izbach, kuchniach, musztrach itp. porządku, pikie­
ta ogniowa, która mnie raz omal suchot nie nabawiła, bo do wybuchłego w nocy
im Marymoncie pożaru musiałem z kompanią pędzić cwałem z Nowego Miasta.
A rowie, n kursa improwizowane, ileż to znużenia nieraz kosztowały! Bo książę
imr/rhuk Mw celu wprawiania wojska do szybkiego zbierania się w marsz wpadł
nieraz niespodziewanie na plac przedkoszarowy, kazał uderzyć jenerałmarsz *
i w pięć minut po przybyciu na czele zebranych pułków pognał — czy w słotę,
burzę, śnieżnicę to jedno — gdzie go oczy wiodły. Tak obiegłszy miejskie oko­
lice, nanużywszy się nas przez kilka godzin, wracał do koszar i rozpuszczał...
z życzeniem dobrego apetytu. Warszawa się śmiała, wojsko pomruczało i po-
piorunowało, ale niemniej przeto serdecznie żegnało księcia okrzykiem: „Niech
żyje wódz naczelny!”
'Tak ochoczego, karnego, porządnego, a jużei i bitnego — bo mu to i Napoleon
przyznał — wojska nie miała jeszcze Polska4. Służba garnizonowa w stolicy
nie była zabawką dla żołnierza, któremu żołd ciągle zalegał, a tu czyszczenia,

* alarm generalny

» 31 «
latania, polerowania codzienna potrzeba. Mimo te wymogi czystość była wzoro­
wą, kary za opieszałość nieznane, a o kradzieży łub dezercji ani słychu. Bo też
oficerowie, którym i po kilka miesięcy żołdu nie wypłacano, chwalebnym byli
przykładem.

M. Smarzewski, op. cit., s. 23— 25.

F R A N C ISZE K G A JEW SK I
;porucznik. 5 pułku strzelców konnych

Przekonałem się wnet po przybyciu moim do Sieradza, że tryb życia w pol­


skim wojsku całkowicie odmienny od tego, co było w Saksonii. W owym czasie
nie było żadnej restauracji w całym mieście, żona podoficera gotowała dla
wszystkich oficerów, począwszy od pułkownika. Żaden z nas nie był żonaty,
nikt nie miał gospodarstwa, a zatem każdy z nas musiał przestawać na kuchni
pani sierżantowej, każdy musiał mieć swoją łyżkę, nóż i grabki, a kto usta
chciał obetrzyć, ten musiał się zaopatrzyć w własną serwetkę. Wystawcie sobie
izbę, kiedyś wybieloną, okna krzywe, ongi całe, stół długi karczemny, ławy
długości stołu z desek zaledwo ociosanych, na stole obrus kiedyś biały. Tale­
rze z fajansu najpospolitszego, kilka dzbanków7 glinianych wątpliwej czystości
z wodą, szklanki ze szkła zielonego. Zasiadamy 10— 12 oficerów w izbie pełnej
dymu i czadu. Pani sierżantowi i brudna kucharka przynoszą w misach glinia­
nych rosół, sztukę mięsa, pieczeń i kapustę albo kartofle na stół. Kapitan Szpeth
odgrywa rolę gospodarza, częstuje ową strawi, nie ma talerzy do zmiany; zjadł­
szy rosół, bierzemy sztukę mięsa, później pieczeń, jarzynę na tym samym tale­
rzu. Każdy głód zaspokaja i wychodzi czym prędzej z tego lochu. Rano, jak
tylko trębacz zatrąbił pobudkę, trzeba było wstawać i spieszyć wrśród zawieru­
chy śnieżnej albo grzęznąć w błocie po kostki do stajni plutonowej, ponieważ
pułkownik wymagał, ażeby oficer był przytomny czyszczeniu koni. Taka za­
bawka rozpoczynała się o szóstej z rana i trwała do ósmej. Po czyszczeniu i za­
sypaniu koniom obroku wolno było panu porucznikowi posiedzieć na kwaterze
do dziesiątej. Natenczas poczynała się parada, po paradzie musztra konna aż
do dwunastej, pomiędzy dwmnastą a pierwszą obiad, o trzeciej musztra karabi­
nowa, potem do stajni, w której się siedziało aż do zmierzchu, rewidując przy-
bory, będąc przytomnym powtórnemu czyszczeniu koni i zasypywaniu obroków.
Na apelu musieliśmy być obecnymi, zgoła wymagał pułkownik po porucznikach
służby, którą podoficerowie pełnili w gar des du corps *. Nieznośnym widział mi
się stan taki, ale cóż było robić, musiałem być rozkazowi posłusznym.----
Kary cielesnej nie było w wojsku, żołnierz prowadzony honorem poznał wnet
własną godność, a jeżeli się splamił brudnym czynem, kompania go sądziła.
Taki sąd kompanii był okropny, żołnierze nie mieli litości nad delikwentem,
wybierali spomiędzy siebie sędziów, a wyrok, przysłany dowódcy kompanii,
musiał tenże każdego razu złagodzić. Dezercja śmiercią była karana, jeżeli się
zdarzyła w czasie wojny; jeżeli w czasie pokoju, szedł dezerter w kajdany. W y­
stępek przeciwko subordynacji był karany rozmaicie, od aresztu aż do kary
śmierci, według wielkości wuny. Kradzież była karana kajdanami, pijakowi lano

* kompaniach przybocznych

» 32 «
wodę na głowę aż do otrzeźwienia. Dla mniejszych przestępstw był szyldwach
kilkodniowy, warta kilkodniowa, stanie kilkogodzinne pod bronią przy odwa-
rlm, maszerowanie pieszo przy tylnej straży. Jeżeli cały oddział zawinił, musiał
występować z mundurami przewróconymi albo wypełniać służbę za drugich.
Na Istrozszą karą jednakże był sąd kompanii 5.
Nasze wiarusy byli nadzwyczajnie przemyślni, potrafili rozmaitymi sposoba­
mi wyłudzić żywność od mieszkańców albo też i kraść zboże dla koni. Jeden
z ni cli np., będąc na kwaterze w marszu u gospodarza, który mienił się być tak
biednym, że nie miał rzekomo nic do jedzenia, kazał gospodyni podkowę ugo­
tować. Baba, zdjęta ciekawością, pyta się, w czym ma gotować podkowę?
— A nie inaczej jak w mleku — odpowiada żołnierz.
Kobieta poskrobała się w głowę, ale wydobyła garnek z mlekiem i nalała nim
ową podkowę, po chwili kazał jej wiarus osolić i zasypać jagłami ową strawę,
a gdy się ugotowały jagły, wylał sam na miskę i zaprosił gospodynią do uczty.
— Wszakże to jagły po prostu — zawołała kobieta — a podkowa twarda!
— To się wygotuje inną rażą, matko — odpowiedział żołnierz — a teraz jedz­
my, co ugotowane.
Baba dopiero poniewczasie poznała się na fortelu. Inny znów przykład: Ma­
szerując we Francji ze szwoleżerami Krasińskiego, nocowaliśmy w miasteczku
małym, nazajutrz wyruszyliśmy o świcie. Pułkownik Kozietulski prowadził
pułk. Zaledwo minęło pół godziny od wyjścia z miasta, przybiega zadyszany
plackomendant na chmyzie * pocztowej, zatrzymuje cały pułk i żąda ścisłej re­
wizji, ponieważ ukradziono mu cały jego drób tej nocy, obwinia więc żołnierzy
o złodziejstwo. Stało się wedle jego woli, nastąpiła ścisła rewizja; przetrząsano
manlelzaki, kieszenie u czapraków, rewidowano żołnierzy, ale nie znaleziono
żadnego drobiu. Kozietulski wygadał plackomendanta, który odjechał, prze­
praszając tysiącznie za posądzenie swoje.
Po upływie niejakiego czasu odezwał się kogut w drugim szwadronie, kaczka
mu odpowiedziała, indyk się dołączył do rozmowy, zgoła powstała kompletna
wrzawa drobiu. Śmiech i wesołość powszechna, hałas i powtarzanie ptasiej mo­
wy. Pułkownik zaciekawiony wysłał adiutanta swego, ażeby się dowiedział
o przyczynie tej wrzawy. Ten powrócił wkrótce i śmiejąc się do rozpuku, mówi:
— Wystaw sobie, pułkowniku, te diabły mają drób komendanta placu już
upieczony.
Nie może być — odzywa się pułkownik — a gdzież ci go potrafili ukryć.
Otóż drób mieli w czapkach nad samym dnem, przykryli go furażerką,
rh usiłuj i rozmaitymi drobiazgami. Nikomu nie przyszło na myśl rewidować
e/npek do dna, a tym sposobem uszła sztuczka bezkarnie.

F. Gajewski, op. cit., t. 1, s. 132—186.

A L EK SA NDE R FREDRO
adiutant major 5 pułku strzelców konnych

A teraz wracam do mego awansu. Zazdroszczono mi go, a jednak to mniema­


no szczęście stało się dla mnie źródłem niezliczonych przykrości, zahamowało
mnie, a potem strąciło z murowanej, prostej drogi, którą sobie zamierzyłem

* na lichym koniu

» 33 «
i którą tak raźnie zrazu posunąłem się naprzód. W owoczasowej francuskiej
organizacji wojska major (grosmajor) był niby drugim pułkownikiem, naczel­
nikiem administracji pułkowej, ale pułkownicy niechętnie dopuszczali tego po­
działu swojej władzy. Stąd wieczna wojna. Dążność do samowładztwa z jednej,
opozycja z drugiej strony. Kiedy zakłady dwunastu pułków jazdy pod dowódz­
twom majorów stały w Poznaniu, nazwano ten czas panowaniem Dwunastu Ma­
jorów. Teraz, kiedy powiem, że mój brat Maksymilian był majorem w pułku,
w którym zostałem adiutantem majorem, więc poniekąd i adiutantem pułkow­
nika, łatwo można pojąć, że byłem palcem między drzwiami. Brat mój był naj­
lepszy, najuprzejmiejszy towarzysz, zawsze starający się komuś pomóc, usłużyć,
ale z pułkownikiem Kurnatowskim trudno było żyć w zgodzie. Człowiek godny,
żołnierz dobry, ale despota z podwładnymi, a niechętny przełożonym. Ciężka
praca zachwiała niedościgłe jeszcze moje siły młodzieńcze. Przykrości, zmart­
wienia, sącząc się kropla po kropli, zaćmiły nareszcie ów świeży połysk duszy,
w którym świat odbija się tak pięknie a tak nietrwale.
W każdym pułku jazdy było dwóch adiutantów majorów, jeden niby do
pióra, a drugi do korda; do tego dwóch albo czasem trzech adiutantów podofi­
cerów. Ja byłem sam jeden. Zaraz na początku kampanii mój kolega, kapitan
Mieroszewski, był wzięty w niewolę. Adiutanta podoficera miałem tylko jed­
nego, i to pół-Niemca. Służba zaś adiutanta majora jest tak rozciągłą i tak roz­
maitą, że trzeba się dziwić, jeżeli kto jej wydołał przez kilka miesięcy wojny.
Adiutant major komenderuje całą służbą wewnętrznego porządku i zewnętrz­
nego bezpieczeństwa obozu, stawia placówki, wyprawia patrole, dowodzi częsta
flankierami, rozdziela furaż i żywność, a co najnieznośniejsze, pisze codzienny
apel, czyli stan pułku, raporta piętnastodniowe i miesięczne, na koniec wszelkie
ekspedycje. Prawdę mówiąc, niedoświadczenie podwajało mi każdą pracę, nade
wszystko piśmienną.----
Dziwna rzecz, że tak wiele myślą o sposobach niszczenia sił nieprzyjacielskich,
a tak mało o zachowaniu swoich własnych; nie mówię w boju, ale w wojnie
i szczególnie co do kawalerii. Dla pułkownika jazdy wszystko jedno: stracić
człowieka czy konia — strata tak jednego, jak drugiego uszczupla szeregi. Czło­
wiek z koniem, niby centaur, jest dopiero jednostką w kawalerii. Konie, moim
zdaniem, nie dosyć doznają starania i opieki. Więcej koni ginie w czasie wojny
z powodu okulbaczenia i okucia niż od kuli. Jak są rezerwy i lazarety dla ludzi,
lak powinny być i dla koni. Koń uszkodzony jakim bądź sposobem z powodu
okucia — mógłby ozdrowieć w kilku, a odsedniony * w kilkunastu dniach. Za­
niedbany zaś, nie usunięty z pracy, musi wkrótce stać się nieużytecznym i później
marnie zginąć. Po kilku miesiącach kampanii zgroza zajrzeć pod kulbaki. Smród
z jątrzących się pod nieustającym naciskiem ran ciągnie się wzdłuż maszeru­
jącej kolumny. Trzeba się tylko dziwić, jak zwierzę może znosić, i to czas dość
długi, takie męczarnie. Ale wszystko ma swoje granice — koń cierpi, chudnie,
•słabnie i koniec końców ginie. Dostarczają amunicją, dlaczegóż nie dostarczają
od czasu do czasu derek i kulbak na miejsce zużytych i popsutych. Trafia się,
z e niedbały żołnierz i nie wie, że terlica ** pękła, a przez to konia naciska. Terli-
e e powinny być ze stosownego i suchego materiału, równie jak i umiejętnie1zro­
bione. Przy nowych formacjach, gdzie dawnych terlic magazyny dostarczyć nie
mogą, lepsze są siodła. Oficerowie mało zwracają uwagi na okulbaczenie.
W wojsku polskim w 1812 roku było niedobre.

z odparzoną skórą pod siodłem


drewniany szkielet siodła

» 34 «
Nie mniej ważną jest rzeczą okucie. Im więcej koń strudzony, tym lepszego
wymaga okucia. Im słabszy, tym łatwiej się ślizga, tym ciężej upada. Widziałem
konie grenadierów konnych gwardii cesarskiej karmione lepiej i więcej szano­
wane' niż konie jazdy liniowej, które padłszy, jakby piorunem uderzone, już
więcej nie wstały. Podkowy z ufnalami powinny by mieć swój osobny wóz,
zawsze być pod ręką. Prócz tego każdy żołnierz jedne podkowę w torbie trzeba,
ul>y zawsze miał. Każdy powinien umieć przymocować podkowę. W czasie po­
koju byłoby bardzo łatwo pomnożyć liczbę, nie mówię dobrych kowali, ale
umiejących w potrzebie róg wybrać i podkowę przybić. Doświadczaliśmy, jaki
był zawsze ścisk przed miejscowymi, równie jak i wojskowymi kuźniami. Zło­
tem trzeba było czasem opłacić podkowę, która naprędce sklejona, naprędce
przybita, długo trwać nie mogła, a zwłaszcza wtenczas, kiedy była najpotrzeb­
niejszą, bo na kamienistej albo grudziastej drodze6.

A. Fredro, op. cit., s. 124— 131#

HENRYK DEMBIŃSKI
fHnljHHiłcmlh' A pułku stri vl cuw konnych

fik urn tyłku wladnmo/ić urzędowa o zawarciu pokoju * nadeszła, zaczęło woj-
hko polakie wracać ku Warszawie, Najpierwej wracały oddziały nie deformo­
wane i potrzebujące organizacji lub wyćwiczenia; pułkownik Turno odebrał
rozkaz, posłania zakładu pułku do Warszawy, zebrał więc oddział ludzi rannych
IuI> mniej do frontu przydatnych, dobrał do tego 30 kadetów, którzy się jako
ochotnicy do pułku jego zaciągnęli. Ja w tej liczbie się znajdowałem. Oddział
cały był powierzony porucznikowi świeżo na kapitana mianowanemu, Cimer-
inaii, dawnemu podoficerowi jazdy pruskiej, bo pułk nasz 5 początkowo prawie
całkowicie był sformowany ze starych żołnierzy pruskich. Polaków, jak się ro­
zumie'; ale podoficerowie niektórzy, chociaż Niemcy, najchętniej służbę pruską
na służbę polską zamienili. Cimerman był służbista, najzdolniejszy do utworze-
n;a szybko zdatnych szeregowych z młodych żołnierzy. Szybkie awanse, jakich
I HOP roku w kampanii doszedł, winien był waleczności, jaką okazał, będąc
wachmistrzem w szarży w mieście Kocku przez szefa szwadronu sławnego Żyda
lici ko zrobionej, gdzie Berko przez huzarów austriackich zarąbany, a Cimer-
nmn niezliczoną liczbę cięć pałasza odebrał; ręce miał tak pocięte pałaszem,
/e był prawdziwym kaleką, lecz że był dobrym instruktorem i administrato-
1 » ni, zachowano go w służbie. Kadeci w tym oddziale byli oddani pod szczegól­
ny dozur starszego wachmistrza grenadierów pułku naszego Fridriks, także
Niemca. Niełatwo było staremu Fridriksowi spokojność między 30 młodymi
ludźmi utrzymać, zdrożności wielkich nie było, jednakże trafiały się małe nad­
użycia i tak np. pamiętam, że w marcu około Jędrzejowa stanęliśmy w zamoż­
nej wsi, do księży cystersów należącej. Wysłani za kwaterami kadeci nie mogli
się racją żołnierską zadowolnić. Zastaliśmy więc we dworze, tj. u rządcy dóbr,
kwaterę dla nas zrobioną, przy tym zbiór kontrybucji przez kwatermistrzów
rozpisanej. Była tam znaczna liczba plastrów miodu, bo właśnie podbór pszczół
wtedy się odbywał, kilka kóp jaj, kilkadziesiąt kur, mleka, sera, śmietany, ma-

* z Austrią w V II 1809

» 35 «
sła, zgoła było czym bankietować. Stary Fridriks nie bardzo się gniewał, bo
oczywiście do biesiady z nami zasiadł. Za całą tę zdrożność ja jeden stałem się
odpowiedzialny, chociaż istotnie bynajmniej się inaczej do winy nie przyłoży­
łem jak tym, żem razem z innymi jadł, co było: istotnie winnymi byli kwater­
mistrze, lecz ci nazajutrz też umieli zręcznie dosiąść koni, że jak ksiądz komi­
sarz klasztorowy zaczął się o należytość upominać, nikogo już nie było na kwa­
terze oprócz mnie. Płacić za 30 hulaków nie chciałem, lecz że ksiądz wymagał
dowodu, aby się przed zwierzchnikami zasłonił, musiałem mu wydać bon, któ-
ren się zaczynał od słów: „Zaświadczam, jako my kadeci pułku 5, będąc na kwa­
terze, tu nazwisko wsi, data dnia i miesiąca, zjedliśmy kur, jaj etc.” , wszystko
wyliczone. Wspominam o tym, bo w kilka lat później, przejeżdżając przez Ję­
drzejów już jako oficer, spotkałem się z owym księdzem i on mi ów kwit przy­
pomniał mówiąc, że go jeszcze zachowuje. Od tej uczty już skromnie, jak na
żołnierzy przystało, maszerowaliśmy d a le j.----
Po jednym dniu odpoczynku w Końskich ruszyliśmy na Drzewicę, Raszyn do
Warszawy, gdzie na początku zimy 1809 roku stanęliśmy. Postawiono nas w ko­
szarach Mirowskich, gdzie zupełnie jak prości żołnierze służbęśmy odbywali.
Siennik i kołdra była każdego pościelą; musieliśmy konie nasze sami chędożyć;
ja miałem lokaja cywilnego, któremu jednak nie wolno było konia mego fron­
towego dotknąć. Musieliśmy furaż na plecach nosić, zgoła wszystkie służby od­
bywać równie z żołnierzami, oprócz wyrzucania nawozu spod koni. Bardzom
później w służbie mojej był kontent z tych kilku miesięcy w koszarach prze­
bytych, bom i służbę żołnierską dobrze pojął i nauczył się, jak żołnierzowi moż­
na nieraz ulżyć.
Ku wiośnie ściągnął pułk 5 spod Krakowa do Rawy, gdzie i zakład pułku
z Warszawy ściągnięto i my, kadeci, do właściwych kompanii na powróteśmy
wstąpili. Mojej kompanii kapitanem komendantem był Sokolnicki. W Rawie
już stojąc na kwaterze nie miałem obowiązku chędożenia konia, lecz przy trą­
bieniu pobudki musiałem być w stajni, tak jak inni żołnierze; wolałbym jednak
był konia chędożyć, a spać na sienniku w koszarach, jak mieć kwaterę, jaką
tam miałem. Stałem bowiem u Żyda rzeźnika, gdzie w dwóch izbach kilka się
rodzin mieściło. Poczciwi ludzie, ale bez litości licznie rodziły się im dzieci,
i kilka nocy pamiętam, jak mię przebudzały krzyki rodzących matek. Kosztował
mię każdy taki połóg najmniej jedno prześcieradło, bo dobrze w bieliznę z do­
mu opatrzony, zawsze na pieluchy nowo urodzonego prześcieradłom oddawał.
W parę miesięcy zostałem kapralem i nigdy nie zapomnę, jakem się zarumie­
nił, gdy mi przyszło pierwszy raz plutonem w zastępstwie sierżanta komende­
rować. Wkrótce po tym awansie, którego mi gospodarz mój Żyd winszował, że
kwatera jego szczęśliwa, przywołany zostałem do pułkownika Turno; ten oka­
zuje mi list od mojej matki do niego pisany w celu, aby mi dał dymisją.
Matka moja pisała do niego, że znając moję gorliwość i nauki w Wiedniu ode­
brane, pojąć nie może, żem nie został oficerem, a potrzebując pomocy w go­
spodarstwie i interesach, chce, abym do domu powrócił. Chociaż byłem zwykł
matce we wszystkim być posłuszny, czułem, że tu nie tyle potrzeba mienia mię
w domu, jak niechęć z nie dotrzymanych przez pułkownika obietnic, do tego
kroku ją spowodowała. A że mi pułkownik do woli wybór tego, com miał zrobić,
zostawiał, oświadczyłem, że do matki pisać będę, przedstawiając jej, że obraw­
szy sobie raz karierę wojskową, tej przerywać nie mam zamiaru. Podobało się
to bardzo pułkownikowi i dalej służyłem kapralem. W parę miesięcy woła mię
znowu do siebie pułkownik i powiada: „Mój panie Dembiński, patrząc na twoje
postępowanie, żałuję bardzo, że wakansu na oficera nie ma, wiesz dobrze, że

» 36 «
nam świeżo nadesłano oficerów z powodu rozpuszczenia szwadronu guidów *,
jednakże chciałbym ci pomóc. Przepisy pozwalają mi mianować cię adiutantem
podoficerem, to ci daje prawo noszenia szlify oficerskiej i czapki niedźwiedziej
oraz wspólnego życia z oficerami, to ci da prawo do awansu przed sztandaro­
wym i wachmistrzami, ale że jest adiutant podoficer już jeden, mogę cię tylko
na nadkompletnego podoficera adiutanta mianować, to jest, że płatnym nie bę­
dziesz” . Najchętniej to przyjąłem i w kilka dni nominacja moja wyszła, po czym
dostałem urlop, aby jechać do Krakowa na wyekwipowanie się oficerskie, bo
mundur podoficerów adiutantów był ten sam co oficerów .----
Była jedna służba adiutantów podoficerów, którą z niezmierną przykrością
odbywałem, to jest jechanie na czele muzyki pułkowej; jak na złość miałem ko­
nia czerkiesa, od oficera rosyjskiego w Krakowie kupionego, który, skoro muzy­
ka grać zaczynała, wyraźnie tańcował przed plutonem muzycznym. Chciałbym
był w ziemię wróść, kiedy mi przyszło do miasta, wracając z musztry, na czele
tej muzyki wjeżdżać. Blisko roku byłem adiutantem podoficerem, ale już służbę
podporucznika we froncie robiłem nieraz, gdziem plutonem dowodził.----
Na początku 1811 roku otworzył się w jeździe naszej liczny awans, bo przy­
szedł rozkaz od Napoleona, aby zamiast sześciu kompanii (szwadronów) każdy
pułk miał leli osiem i aby zamiast jednego podporucznika w każdej kompanii
było leli dwóch; tak że od razu 14 podporuczników zostało mianowanych i ja
bytem piątym od góry, to Jest, że tylko czterech starszych od siebie liczyłem.
Nominacją moją odebrałem w Sieradzu, gdzie sztab został przeniesiony, szwa­
drony (dwie kompanie) za/i stały w Warcie, Szadku, Kole i Koninie, a ponieważ
rozkaz był, aby wojsko przyzwyczajać do ruchów, ustawicznie zmienialiśmy
garnizony, zamieniając szwadron ze szwadronem. Rewie odbywaliśmy na równi­
nach pod Kaliszem, gdzie nasz pułk łączył się z pułkiem 7 ułanów i gdzie to Roż-
niecki, inspektor jazdy, to książę Poniatowski zjeżdżali. Przypominam sobie, ile
podobne rewie młodego oficera formują, bo choć dosyć dokładnie szkołę szwa­
dronową i plutonową umiałem, jednakże w wielkich manewrach pierwszy raz
poczułem moją nieudolność, lecz to tylko raz jeden, a że wtedy jenerał Roż-
niecki przysłał nam manuskrypt regulaminu dla jazdy, bez pochwały powie­
dzieć o sobie mogę, żem go może najdokładniej w całym pułku pojął i byłem
doskonałym instruktorem żołnierza, tak że się nieraz trafiło, żem na parę ty­
godni wysłany został do innej kompanii, aby porządek w niej zaprowadzić. Pod
Kaliszem miałem sposobność poznania, ile dobrze zrobiłem, żem nominacji
przez księcia Poniatowskiego mnie ofiarowanej do pułku 7 nie przyjął. W pułku
tym był taki zarodek nieporządku, że do końca istnienia swego był zawsze ru-
chawką7 i doznał pułk ten po odbytej pod Kaliszem rewii upokorzenia, bo na­
kazał książę Poniatowski, aby Kurnatowski, choć młodszy w nominacji pułkow­
nik, dozorował musztry przez pułk 7 odbywane i za wystąpieniem każdym
pułku naszego musiał zawsze cały korpus oficerów 7 pułku musztrze i manew­
rom naszego pułku się przypatrywać.----
W późnej jesieni roku 1811 dostał nasz pułk rozkaz udania się do Warszawy.
Nastąpiło to szczególniej z powodu, że pułk nasz, nadzwyczajnie regularny
w służbie, miał przy tym mundur strojny, a spodziewany zjazd króla saskiego
a księcia warszawskiego, na sejm odbywać się mający, wymagał porządnego
wojska.
Służba w Warszawie była dość męczącą, bo patrole nocne musiały co noc
* przewodników — była straż przy­
boczna ks. Józefa Poniatowskiego
w kampanii 1809

»37 «
wszystkie rogatki miasta i głównie od wachy zwiedzać, co przy mało brukowa­
nej naówczas Warszawie na przedmieściach, a błotnistej zimie, było uciążli­
wym, tym bardziej że tę służbę trzeba było zamienić na służbę w pałacu, gdzie
oczywiście czystość całego rynsztunku musiała być wielka. Pułk nasz odbywał
służbę jakoby gwardii. Szedł co dzień na służbę: kapitan jeden, porucznik lub
podporucznik z 30 grenadierami trzymającymi odwach w przedpokoju królew­
skim na 1 piętrze, oprócz tego porucznik lub podporucznik w 30 koni dla two­
rzenia eskorty powozów króla, któren codziennie na spacer wyjeżdżał. Oprócz
tej służby jazdy zaciągał zawsze na służbę batalion piechoty, któren warty trzy­
mał na dole w pałacu. Oficerowie, tak jazdy, jak piechoty, jadali zawsze u stołu
marszałkowskiego, gdzie i adiutanci królewscy, którymi wtedy byli Pakosz
i Paszkowski, pułkownicy i, o ile pamiętam, damy honorowe siadały. Oznaka
służby oficerów jazdy pieszo służbę odbywających była czarna laska z białą
gałką; tę kapitan oddawał do rąk kapitanowi, schodzący zaś z warty komendant
30 grenadierów pałasza z pochwy nie dobywał, lecz trzymając laskę w ręku,
broń schodzącej warcie zaprezentować kazał; zaciągający zaś wartę z pałaszem
dobytym wchodził do salonu przedpokojowego, a uszykowawszy się naprzeciw
schodzącej warty, po komendzie „prezentuj broń” postępował kilka kroków na­
przód dla spotkania się ze schodzącym ze służby oficerem, tam dopiero pałasz
chował do pochwy, laskę jako znak służby do rąk odbierał i cichym głosem
zdanie służby, tj. obowiązki, jakie były do wykonania, odbierał. Słowa te zda­
wania służby były zwykle następujące: „Nie pij białego wina, tylko czerwone,
bo lepsze, bierz dużo na talerze, abyś wszystkiego nie zjadał, służba dworska
to lubi, kieliszek pełny, jak będziesz wstawał od stołu, zostawiaj, a wtedy
z ochotą liberia służyć ci będzie” . Kto tę aryngę * pierwszy zaprowadził, nie
wiem, ale się szybko upowszechniła.

H. Dembiński Pamiętnik, Poznań 1860,


s. 67—94.

KLEMENS KOŁACZKOWSKI
kapitan korpusu inżynierów

W miesiącu lipcu 1810 roku wysłany zostałem do twierdzy Zamościa, ażeby


w praktycznych robotach fortyfikacyjnych odebrać naukę.----
Roboty około umocnienia twierdzy Zamościa już zastałem rozpoczęte; uży­
wano do nich żołnierzy i chłopów okolicznych.
Roboty te wszystkie razem wzięte do 100 tysięcy złp. kosztować musiały.
Mnie dostało się dzieło ** przed Lwowską bramą, które w ciągu roku 1810 do
stanu obronnego doprowadziłem8. Na początku zimy roku 1810 na 1811 powró­
ciłem do Warszawy i prace moje w biurze inżynierskim dyrekcji na nowo roz­
począłem. Połączywszy się z Prądzyńskim, mieszkaliśmy na Danielewiczowskiej
ulicy, na kwaterze u pana Hattowa, starozakonnego; biuro inżynierskie było
na Lesznie. Czas nasz prawie tym samym trybem został rozdzielony, co i prze­
szłej zimy; tylko żeśmy prywatnych lekcji u Liveta nie brali, ale w domu, szcze­
gólnie wieczorami, prywatnie pracowali.
* przepis, wzór
** zespół budowli spełniających okre­
śloną rolę w fortyfikacji
» 38 «
Nauki, dawane w szkole artyleryjskiej Księstwa Warszawskiego 9, nie były
tak obszerne jak później, za mego dyrektorstwa nauk; ograniczyły się na kursie
jeometrii wykreślnej z odpowiednimi rycinami, rachunku różniczkowym i cał­
kowitym bardzo krótko, do tego cokolwiek mechaniki, rysunkach architektury
i na kursie fortyfikacji polowej i stałej z odpowiednimi rysunkami, lecz to
wszystko bez najmniejszego zastosowania nie odpowiadało celowi, lecz też czas
zanadto był krótki; rok bowiem tylko dozwolony na całkowity kurs. Profesora­
mi byli pp. Li vet, któremu Coriot dodany za adiutanta, kapitan inżynierii Rou-
get i Vogel do architektury.
Księstwo Warszawskie miało prócz tego dwie szkoły kadetów, jedną w Cheł­
mie, a drugą w Warszawie; w obydwóch kształcili się młodzi ludzie, których
wybierano zdatniejszych na oficerów do wojska. Warszawską szkołą dowodził
kapitan i dyrektor Gutkowski, człowiek z niewielką zdatnością i dla wielu
śmiesznostek tak w powierzchowności, jak i w obejściu się, zupełnie niezdolny
dowodzić trzystu młodymi swawolnymi ludźmi. Do rzędu ostatnich należał tak­
że mój brat młodszy Adam, który, gdy po moim odjeździe nic nie korzystał we
Wrocławiu, umieszczony został w roku 1810 w Korpusie Kadetów. Niewiele
i tu się nauczył, pomimc zdatności swojej, a że był bardzo psotnym i niesfor­
nym, więcej w kozie jak w szkole przesiedział. Ale też jakich mizernych posia­
dała szkoła ta profesorów! Najzdatniejszym był Konkowski, profesor matema­
tyki, lecz i ten na podrzędny stopień zasługiwał.----
Z początkiem roku 1811 rozpoczęły się roboty wielkie około umocnienia twier­
dzy Modlina. Przeznaczony do nich zostałem i znaczny wydział powierzony
miałem.
Zatwierdzony przez cesarza projekt nadawał wielką rozległość dziełom.
Komendantem placu był pułkownik Hilary Krasiński. Roboty rozległe wys­
magały wielkiego rozwinięcia sił i ogromnych nakładów — kilka milionów zło­
tych polskich i dywizję wojska polskiego przeznaczono do ich wykonania. Prócz
tego zgromadzono kilkuset murarzy i cieśli do budowy murów, palisad, ścian
drzewnych, blockhauzów * itd., tak iż z początku wychodziło około 6000 żołnie­
rzy do sypania wałów, którzy płatni byli na wydział od sążnia sześciennego
ziemi, do pewnej wysokości wywiezionego; murarzy około 300 i tyleż cieśli.
Później drugą dywizję piechoty sprowadzono, a z całego kraju w roku następ­
nym ściągnięto chłopów 10.
Na moim wydziale pracowało w tym roku około 1000 żołnierzy, 100 cieśli
i tyleż murarzy. Dozorowanie tylu ludzi, wyznaczanie wydziałów, odbiór wy­
miaru, budowa wjazdów, rozmiary i równoważenie, wytykanie i stawianie pro­
filów, ścisły dozór nad murarzami i cieślami, nareszcie wygotowanie raportów
dziennych, sprawdzanie rachunków i asygnowanie wypłat do płatnika zajmo­
wały wszystkie godziny dnia długiego, tak że ledwie na kilka godzin do spo­
czynku wolnych rachować było można. Tak wielkie wytężenie przechodziło
pewnie siły ośmnastoletniego młodzieńca, lecz uczucie honoru, które nie do­
zwalało nikomu w wykonaniu obowiązku dać się wyprzedzić, i współzawodnic­
two kolegów przemagało wszelkie inne względy, nawet i zdrowia. Stołowaliśmy
się wszyscy razem u pani kapitanowej Cieciszewskiej i tam wesołe chwile w to­
warzystwie młodych kolegów się przepędzało. W dniu świątecznym wyjeżdża­
liśmy za urlopem do Warszawy, gdzie zabawiwszy do późnego wieczora, po
teatrze wracaliśmy w pogodnych nocach konno do pracy, która się rozpoczy­
nała o trzeciej godzinie z rana z wystrzałem armatnim.---- --------------------------
* umocnień drewnianych lub drew-
niano-ziemnych

» 39 «
Roboty koło Modlina nie ustawały w zimie; rozkazano mi powrócić do swego
wydziału i pomimo tęgich mrozów zatrudnić musiałem kilkuset robotników
na sypanie korony utrackiej u. Lecz wkrótce spostrzeżono niestosowność po­
dobnej pracy, daremność kosztów i pozwolono mi wrócić do Warszawy, gdzie
jak zwyczajnie dzieliłem mój czas pomiędzy pracę w biurze inżynierskim i pry­
watne zatrudnienie. Mieszkałem na Miodowej ulicy w domu pijarów, w samym
narożniku; w tym samym domu mieszkał pułkownik Mallet, kapitan Sałacki,
szef naszej rachunkowości, kapitan Minter i kilku innych oficerów. Tamże tak­
że znajdowało się biuro inżynierii12.
Dnia 12 stycznia 1812 roku dostałem nominację na adiutanta majora w ba­
talionie saperów, a 20 marca na kapitana drugiej klasy w korpusie inżynier­
skim. Miałem wtedy lat spełna ośmnaście (które skończyłem dopiero dnia
9 października 1811 roku).
Roboty modlińskie rozpoczęły się z ukazaniem wiosny, z większym nierów­
nie natężeniem i rozwinięciem większym środków aniżeli w roku przeszłym.
Dostał mi się ten sam wydział, lecz dodano mi do pomocy porucznika saperów
Zakrzewskiego i konduktora * Hermana do robót murarskich i ciesielskich.
Wojna 1812 roku zdawała się pewna; dlatego też z wielkim pośpiechem, skoro
tylko mrozy puściły, wzięto się do robót. Dwie dywizje piechoty przeznaczone
na ten cel zostały. Pierwsza z czterech pułków pod komendą jenerała Dąbrow­
skiego rozłożyła swoje obozy na prawym skrzydle twierdzy, od korony mo­
dlińskiej ku Pomiechowu, i porządne wystawiła szałasy. Druga z trzech pułków
pod komendą jenerała Kamienieckiego stanęła obozem około Nowego Dworu.
Obydwie dywizje dostarczały dziennie około 6000 ludzi. Prócz tej znacznej ilo­
ści zebrano z departamentów najbliższych około 10 tysięcy wieśniaków, którzy
pod wyznaczonymi z każdego powiatu komisarzami zalegli w obozach, również
od utrackiej do modlińskiej korony pod lasem. Zaopatrzenie tak wielkiej ilości
ludzi w chleb, krupy, okrasę i wódkę wymagało wielkich starań i zachodów;
nie mniej środki około ich zdrowia, a nareszcie regularna zapłata dziennych
robotników, których do 12 tysięcy wraz z żołnierzami, prócz cieśli i murarzy,
co dzień wychodziło. Strzał działowy równo ze wschodem słońca oznaczał po­
czątek roboty, podobnież i koniec tychże z zachodem słońca. Żołnierze na czele
mając swoich oficerów i podoficerów, chłopi zaś prowadzeni przez swoich ko­
misarzy i dozorców, a wszyscy w żywność na południową godzinę opatrzeni,
przychodzili na wydział. Niemałą to pracą być musiało 4000 takich robotników
rozdzielić i nimi kierować; tyle ich bowiem na mój wydział przychodziło, lecz
już i wprawę miałem większą i dobrą pomoc w poruczniku Zakrzewskim i kon­
duktorze Hermanie.

K. Kołaczkowski Wspomnienia , Kra­


ków 1898, ks. 1, s. 66—79.

JÓZEF J AS Z O W S K I
porucznik. —adiutant brygady artylerii

Chcąc poznać Warszawę, robiłem po całych dniach ustawiczne wycieczki


w rożnych kierunkach. Raz jeden napotkałem Linzenbarta, który jednocześnie
był ze mną na uniwersytecie we Lwowie. Opowiada mi więc, że chodzi do K or­
pusu Kadetów umieszczonych w Arsenale przy ulicy Długiej i że mieszka we
* ochotnika z korpusu inżynierów

» 40 «
trzech z Czajkowskim i Siemieńskim w pałacu Mostowskich, gdzie jest Komisja
Spraw Wewnętrznych, że pracują, iżby zdać egzamin na oficerów, a dowie­
dziawszy się ode mnie, żem świeżo przybył do Warszawy w celu umieszczenia
się w wojsku, mówi mi, że będąc bez zajęcia, żebym się do nich sprowadził
i z nimi korepetował *. Przystałem na to chętnie, a że w tym pałacu mieszkał je­
nerał artylerii polskiej Pelletier, dzielny Francuz, którego adiutantami byli
Francuz Guerin i Jakubowicz, bogaty Ormianin, znany mi także z uniwersytetu,
przez niego więc poznałem się z p. Guerin, któremu w ciągu pożycia, zadając
różne powikłane zagadki matematyczne do rozwiązania, tyłem sprawił, iż tenże
jak najlepsze o mnie powziął mniemanie.
Porucznik Guerin wyrobił mi, że byłem przyjęty 3 marca 1810 roku do kom­
panii 14 artylerii pieszej dowództwa kapitana Dareta, także Francuza, z pozwo­
leniem chodzenia na salę Korpusu Kadetów aż do egzaminu; ja też więcej nie
potrzebowałem. Dostałem tedy jako kanonier całe umundurowanie, uzbrojenie
(szabelkę i karabinek szwedzki), pobierałem żołd i rację żywności, tj. chleb,
mięso, kaszę, sól i okrasę. Stołowaliśmy się wszyscy czterej w tym samym domu
u drukarza Chmielewskiego, który był naczelnym w drukarni Mostowskiego.
Mogłem tedy z tego przy korepetycjach płatnych dobrze się utrzymać, nie mając
przy tym żadnego obowiązku lub służby w kompanii, bom był odkomendero­
wany na salę, i występując w kompanii tylko na lustracje przed inspektorem
lub podinspektorem popisów, który sprawdzał liczbę głów kompanii z kontro­
lami, wypytywał żołnierzy, czy regularnie żołd, żywność itd. odbierają.----
W Korpusie szło mi wybornie i gdy profesor matematyki zachorował, zastę­
powałem jego miejsce przez parę tygodni. Kapitan Dłuski, nasz instruktor
musztry piechoty, uformowawszy z kadetów batalion o sześciu kompaniach
podług wzrostu, tak nas wyćwiczył w robieniu bronią i obrotach i z taką dokład­
nością wszystko wykonywaliśmy, że przechodzący jenerałowie, jak Staś Po­
tocki, Mielżyński i inni, zatrzymywali się i z radością uważali, żeśmy wyko­
nywali obroty nawet w szkole batalionu się nie znajdujące. Co do nauk kadeci
byli podzieleni na klasy; dawano matematykę, trochę artylerii, fortyfikacji
i taktyki, języków: francuskiego, niemieckiego i rosyjskiego, rysunków ręcz­
nych, architektonicznych i topograficznych, dalej fechtunków i tańców. Ubranie
było gustowne dosyć: kurtka ciemnozielona z rabatami, wyłogami i łapkami
czarnymi aksamitnymi, kaszkiecik okrągły, jak w wojsku, z wierzchem i dasz­
kiem lakierowanym, krótki pałasik na białym lakierowanym bandolierze,
czechczery ** białe dymkowe i karabinek z bagnetem.
Dłuski też nie był pospolitym oficerem, odbywał już był kampanię w Hisz­
panii, gdzie był w udo ranny ***, wojsko francuskie znał na wylot i jak w po­
życiu z nami starszymi, w najwyższej klasie będącymi uczniami, był wesoły
i poufały — bo bywał u nas wiedząc, że wkrótce zostaniemy oficerami, i po­
trzebując czasem jakiego objaśnienia z matematyki — tak przed frontem będąc,
nie znał nikogo, a że byłem w straży chorągwianej niby-chorążym, do którego
cały batalion frontem maszerujący się stosował, musiałem dobrze uważać, ażeby
obierając punkta na ziemi na prostopadłej do linii frontu, w żadną stronę się
nie ciągnąc, postępować i tempo kroku czy zwyczajnego, czy podwójnego, czy
szturmowego zachować, inaczej by mnie gruba połajanka nie ominęła 13.
Dnia 15 sierpnia 1810 roku postąpiłem w kompanii na kaprala i przypiąłem
galonki; że to był pierwszy awans i w dzień imienin Napoleona, ucieszył mnie
* udzielał korepetycji
** długie letnie spodnie
*** w oblężeniu Saragossy

» 41 «
więcej niż późniejsze stopnie oficerskie i ozdoby wojskowe; była to uprzejmość
ze strony Dareta i Guerina, nie przepominając jeszcze i tego, że jako kapral
żołd większy pobierałem.
Co niedziela chodziliśmy w paradzie na mszę cichą, późną, do Kapucynów *,
stając po obu stronach ławek w szeregach, a czterech kadetów z boków i kapral
piąty z tyłu do asystencji księdzu mszę odprawiającemu. Raz w lecie podczas
upału stojąc za księdzem uczułem nagle mdłości, a byłem do tego na czczo, za­
jączki zaczęły mi biegać przed oczyma i byłbym zemdlał, a upadając narobił­
bym zamieszania w kościele; nie czekając więc ostateczności, poszedłem do za­
krystii, tam księża mnie posadzili w fotelu, dali mi wina się napić, po czym
wkrótce powróciłem na moje miejsce. Cały kościół bywał zawsze napełniony
damami mającymi synów, braci i innych krewnych między kadetami. Na Boże
Ciało kadeci formowali szpaler w kościele Św. Jana, od wielkiego ołtarza po­
czynając, a królestwo sascy, którzy byli wówczas w Warszawie, znajdowali się
na tym nabożeństwie przy wielkim ołtarzu z całym dworem; miałem więc spo­
sobność przypatrzenia się wszystkim osobom, ich ubiorom, aż do korków dam
dworskich. Paradą kościelną komenderował kapitan Słupecki, bo po kadetach
szli zaraz grenadiery i aż na Świętojańską ulicę się rozciągnęli.
W miesiącach lipcu i sierpniu zdejmowaliśmy okolice Warszawy; kapitan
Dłuski jako oficer inspektor i profesorowie kierujący robotami byli przez cały
czas z nami. Chwile te słodko sobie przypominam i nic dziwnego, gdy wysta­
wimy młodzież dobrze urodzoną, już pod wąsem, z Warszawy, Krakowa, Lubli­
na, Lwowa, Poznania, Krzemieńca, Wilna, Kijowa, po odbyciu tamże nauk,
zgromadzoną w Korpusie Kadetów w Warszawie, a pędzącą obecnie życie pod
gołym niebem wśród tysiąca zabaw, igraszek, kąpieli, sypiającą po stodołach
u włościan i dającą na zakończenie obiad w Łazienkach Królewskich dla swoich
przełożonych, na którym byłem jednym z czterech gospodarzy.
Nadszedł wreszcie tak pożądany popis w dniu 10 marca 1311 roku, na którym
znajdowali się: jenerał artylerii Pelletier, pułkownik artylerii Bontemps, puł­
kownik inżynierów Mallet, nazwany po otrzymaniu indygenatu Maletskim, pi­
jar matematyk Dąbrowski i wiele innych osób, po którym mianowano nas
ośmiu podporucznikami elewami, tj. oficerami uczniami. Przeznaczeniem ele­
wów było pobierać wyższe wojskowe nauki jeszcze przez rok jeden, z zastoso­
waniem ich do praktyki. Mieliśmy profesorem Liveta, sprowadzonego na to
umyślnie ze Szkoły Politechnicznej z Paryża, w której był korepetytorem. Był to
mały Francuzik, blondynek, z wielką tabakierą, ale biegły we wszystkich czę­
ściach matematyki. Gdyśmy do niego kilku nas na korepetycję uczęszczali —
a miał ładną żonę — musieliśmy tęgo uważać, żeby z ogromnych algebraicznych
rachunków, które na tablicy ślicznym pismem prowadził, nic nie uronić i razem
na żonę jego zerkać, która, jak widać było, o to się wcale nie gniewała, bo mogąc
być w innym pokoju, z robótką do naszego gabinetu regularnie przychodziła
i siadywała. Któż wie, może miała wrodzony gust do algebry, bo posądzać nigdy
nie należy.
Gdybym był wcześniej o parę miesięcy przybył do Warszawy, byłbym o rok
wcześniej został oficerem, bo umiałem daleko więcej, niż u kadetów uczono, ale
nie umiałem matematyki w języku polskim, tylko w łacińskim, nie umiałem jej
licznych i trudnych zastosowań do sztuki wojennej, nie miałem pojęcia o arty­
lerii, fortyfikacji, taktyce i rysunkach wojskowych, a najbardziej, że nie wie­
działem musztry z karabinem, musztry przy działach itp.; przybyłem wpraw­

* przy ul. Miodowej

» 42 «
dzie w roku 1810 nieco przed egzaminami i mogłem je zdać po łacinie przed
uproszonym pijarem Dąbrowskim, a jako elew dopełnić brakujących mi wia­
domości, ale że mi o czas nie szło, a wszystkiego chciałem się gruntownie na­
uczyć, pozostałem więc na cały rok w Korpusie Kadetów.
Zostawszy tedy, jak wyżej mówiłem, ośmiu nas elewami, w ciągu kilku ty­
godni letnich zajęci byliśmy praktyką. Ja z dodanym sobie pomocnikiem Karo­
li *m Skalskim — który później w roku 1822 został razem ze mną dowódcą ra­
kietników pieszych, gdy ja zostałem konnych — zdejmowałem stolikiem* Ma­
ry mont, busolą Łazienki Królewskie, mierzyłem i rysowałem deptak Roeslera
pod wolskimi rogatkami i zdejmowałem na oko Królikarnię z okolicą, co wszy­
stko trzeba było wykończyć, na czysto wyrysować i w pewnym terminie władzy
swej złożyć; wykonałem to należycie.----
Wracając do dawnego przedmiotu, powiem z żalem, że tylko przez cztery
miesiące byliśmy elewami, ponieważ nadchodząca wojna Francji z Rosją w y­
magała znacznego powiększenia sił z naszej strony; jakoż dnia 20 lipca 1811
roku postąpiliśmy wszyscy na oficerów do frontu; ja na porucznika drugiej
klasy do kompanii artylerii pieszej kapitana Wyganowskiego, dobrego szlach­
cica, który mnie obwoził po swoich znajomościach, przedstawiając swego mło­
dego oficera.
Już dnia 29 sierpnia tegoż roku wysłany zostałem do Modlina z transportem
dział, kul, granatów itd. na pięciu berlinkach z dodanym podoficerem i kilku
żołnierzami. Nieszczęściem woda na Wiśle była tak mała, że dwa tygodnie pły­
nąć musiałem, żeby się na miejsce dostać; biedni berlinkarze różnych używali
sposobów, żeby się naprzód posuwać, ale często w wieczór widzieliśmy okolicę,
z której rano odpłynęliśmy. Żyłem tylko wędliną, sypiałem na kulach armat­
nich, bo pęczka słomy nie było na posłanie, a w kajutach był zaduch nieznośny
od licznych niemieckich rodzin i pełno rozmaitego robactwa. Ta pierwsza, choć
krótka wyprawa dała mi się dobrze we znaki. Nie wiem wprawdzie, czy Jazon,
płynąc z Argonautami do Kolchidy po złote runo, więcej jak ja wycierpiał,
i dziwne mi było, że w własnym kraju wśród pokoju można takie męczarnie
ponosić.
Oddawszy cały ładunek według spisu w Modlinie, zabawiwszy się nieco z pa­
nami Witkowskimi, których pułk 1 liniowy (zda mi się Kaźmierza Małachow­
skiego) tam stał, wróciłem lądem do Warszawy i zdałem sprawę z mojej czyn­
ności. Dostałem bilet na kwaterę do pana Piotrowskiego, piwowara mieszkają­
cego przy Nowolipiu, którego żona (będąca wdową, poszła za niego, także
wdowca) była rodem z Galicji i tam znała moją rodzinę; stąd prędka znajomość,
a że ten dom był oddalony od miasta, prosili mnie raz na zawsze do swego
stołu i traktowali jak syna, widząc mnie cichym i pracowitym.----
Dnia 19 marca 1812 roku, na moje imieniny, postąpiłem na porucznika pierw­
szej klasy w artylerii pieszej do kompanii kapitana Abramowicza, który także
był dla mnie łaskawym. Przykładałem się pilnie do służby i poznałem grun­
townie moje rzemiosło we wszystkich szczegółach; stąd przełożeni dobrze mnie
uważali, chociaż nigdy nie byłem nadskakującym i tylko me powinności nale­
życie pełniłem.

J. Jaszowski Pamiętnik dowódcy ra­


kietników konnycht Warszawa 1968,
s. 42—48.
* przyrządem do pomiarów gruntów
i sporządzania planów

» 43 «
PRZYPISY

1 4 pułk piechoty z dywizji Dąbrow­ Podpisywał się oficjalnie: Minister Woj­


skiego (przemianowany wiosną 1807 na ny, Generał Dywizji, Naczelny Dowód­
12 pułk piechoty) częściowo formował ca Wojsk Polskich Księstwa Warszaw­
się właśnie w Rawiczu. Pułki dywizji skiego, różnych orderów i Wielkiego
Dąbrowskiego powróciły po traktacie Krzyża Wojskowego Polskiego kawaler.
w Tylży do swych miejsc formowania 4 Jak wynika z raportów o stanie ar­
i stały tam początkowo garnizonem. La­ mii Księstwa Warszawskiego, przesyła­
tem i jesienią 1807 r. zwolniono z woj­ nych przez ks. Józefa Napoleonowi, naj­
ska inwalidów i chorych oraz jeńców lepiej były wyszkolone 1, 2, 3, 6, 12, 13
rosyjskich i pruskich, których — zwłasz­ i 15 pułki piechoty. Za najsłabiej wy­
cza w legii warszawskiej — służyło po ćwiczony uchodził pułk 14.
kilkuset w każdym pułku. 5 Każdy żołnierz w swojej książeczce
2 W 1807 ustalono, że dzienna racja żołdu miał wypisany wyciąg z regula­
żywnościowa żołnierza składa się pra­ minu kar, który co pewien czas odczy­
wie z dwóch funtów chleba, pół funta tywał analfabetom dyżurny podoficer.
mięsa, pół funta leguminy suchej (m. iru Kary były następujące: „Opuszczenie
groch, fasola). Według zarządzenia gen. swej poczty dla rabowania — 5 lat do
Zajączka w drugiej legii w niedziele kajdan. Odcięcie koni od pociągu * dla
i poniedziałki odbierano mięso, we wtor­ schronienia się — śmierć. Bunt (dowód­
ki leguminę, w środy i czwartki mięso, ca lub pobudziciel tegoż) — śmierć.
a piątki i soboty leguminę. Chleb roz­ Buntownicze mowy — śmierć. Obdzie­
dzielany był codziennie. Żołnierz otrzy­ ranie bez rozkazu zabitych — 5 lat do
mywał ponadto sól i wódkę. W 1809 kajdan. Obdzieranie żyjących — 10 lat
regulaminowy jadłospis żołnierza przed­ do kajdan. Obdzieranie, dobijając lub
stawiał się następująco: śniadanie — obcinając rannego — śmierć. Ucieczka
pół kwaterki wódki i kawał chleba, z armii — 5 lat do robót publicznych.
obiad — zupa, pół funta mięsa gotowa­ Ucieczka z bronią — śmierć. Nieposłu­
nego i jarzyna oraz pół kwarty piwa, szeństwo stojąc przeciw nieprzyjacielo­
wieczerza — kluski lub kasza oraz pół wi — śmierć. Za porżnięcie i zniszczenie
kwarty piwa. Żołnierze żywieni byli „ze ubioru — 5 lat do kajdan. Podpalenie
wspólnego kotła”, oficerowie natomiast domu — śmierć. Lżenie słowami lub ge­
stołowali się u osób prywatnych, gdzie stami przełożonego — 5 lat do kajdan.
stali kwaterą. W czasie dłuższego posto­ Lżenie z dotknięciem przełożonego —
ju wojsko otrzymywało dosyć regular­ śmierć” itd. Podręcznik dla podoficerów
nie paszę i żywność z miejscowego ma­ piechoty, wyjątki z urządzeń i ustaw
gazynu. Wyruszając zabierało ze sobą wojskowych, drukowane z rozkazu
prowiant na 3—4 dni. We własnym kra­ JOKsięcia Ministra Wojny, Warszawa
ju zaopatrywało się w magazynach eta­ 1812.
powych (w zasadzie co 100 km). W kra­ 6 W pułkach jazdy był 1 siodlarz i 1
ju nieprzyjaciela żywiono się na koszt konował na cały pułk oraz po 1 kowalu
ludności. Zaopatrzenie było zawsze sła­ na każdą z ośmiu kompanii.
bą stroną armii napoleońskiej (także 7 Istotnie 7 pułk ułanów, obok puł­
wojska polskiego). Duża część żołnierzy ków 11 i 15 tejże broni, uchodził za
odłączała się samowolnie od oddziałów najsłabiej wyćwiczony w jeździe Księ­
w poszukiwaniu żywności. Każdy żoł­ stwa Warszawskiego. Najlepszymi były
nierz powinien mieć manierkę na wód­ natomiast 4 pułk strzelców konnych
kę, a każda kompania osiem kotłów Dulfusa i 5 pułk strzelców konnych
i zbiorników na wodę. W czasie marszu Kurnatowskiego.
żołnierze chętnie porzucali ciężkie ko­ 8 Przy robotach fortyfikacyjnych w
tły, a posiłki gotowano w naczyniach Zamościu zatrudniano 1000 okolicznych
zabranych ludności cywilnej, a nawet chłopów, 1000 żołnierzy miejscowego
w kirysach i metalowych skrzynkach garnizonu (głównie 13 pułku piechoty)
na amunicję. Często na pobojowisku — i 150 majstrów murarskich i ciesielskich.
gdy nie doniesiono gorącego posiłku — Pracę nadzorował płk Mallet, szef wojsk
żołnierze żywili się mięsem zabitych inżynieryjnych armii Księstwa. Szcze­
koni. Z zasady zabierano też poległym gółowe raporty z postępu prac znajdu­
suchary i manierki z wódką. ją się w Archiwum Narodowym w Pa­
3 Ks. Józef Poniatowski nie miał ty-' ryżu (AF IV 1653— 1657. Armée d’A lle ­
tułu Naczelnika jak Kościuszko w 1794. magne. 1810— 1812). „Dzieło przed

* taboru
» 44 «
Lwowską bramą”, które budował Ko­ murarzy, 815 cieśli i kowali oraz 702 sa­
łaczkowski, to „reduta nr 12”, broniąca perów i artylerzystow. Łącznie w Mo­
dostępu do Zamościa od południowego dlinie przy robotach fortyfikacyjnych
wschodu. zatrudniano do 19 tys. ludzi. Szczegóło­
î( 1 VIII 1808 utworzona została przy we raporty płk. Malleta, przesyłane co
batalionie artylerii i saperów 1 dywizji miesiąc lub co dwa tygodnie wraz z pla­
Szkoła Kiementarna Artylerii i Saperów. nami twierdzy, znajdują się w Archi­
Jej organizatorem był szef batalio­ wum Narodowym w Paryżu.
nu Jakub Redel. Szkoła kształciła 48 11 Korona utracka — jedno z głów­
uczniów, przy czym nie przyjmowano nych dzieł twierdzy modlińskiej. Nie
starszych niż dwudziestoletnich. Nauka zdołano jej ukończyć przed lutym
trwała 3 lata, wykładano tu arytmety­ 1813 r., kiedy to rozpoczęło się dziesię­
kę, algebrę, trygonometrię i geometrię. ciomiesięczne oblężenie twierdzy przez
Uczono też historii i geografii, języków wojska rosyjskie.
francuskiego i rosyjskiego oraz przed­ 12 W gmachu tym (obecnie Państwo­
miotów czysto wojskowych. Od lutego wa Wyższa Szkoła Teatralna) mieściła
1809 r. istniała też Szkoła Aplikacyjna się właśnie Szkoła Aplikacyjna Artyle­
Artylerii i Inżynierów, gdzie doskona­ rii i Inżynierów.
lono na rocznych kursach oficerów 13 Kpt. Wincenty Dłuski był też ofice­
artylerii i saperów. Komendantem szko­ rem polskiego wywiadu wojskowego. Na
ły był kpt. Mikołaj Rouget. Liczyła 30 polecenie gen. Fiszera „zbiegł” w 1811
słuchaczy. O tej właśnie szkole pisze do Rosji z rzekomymi planami ukończo­
Kołaczkowski. nej twierdzy modlińskiej. Sztab armii
10 Według raportu płk. Malleta o sta­ carskiej był przekonany, że Polacy są
nie twierdzy Modlin (Archiwum Naro­ dobrze przygotowani do obrony Księ­
dowe w Paryżu. AF IV 1656. Armée stwa, co m. in. zadecydowało o rezygna­
d’Allemagne. 1810—1812) w połowie cji z planu ataku na Księstwo wiosna
września 1811 r. pracowało 7000 żołnie­ 1811 r
rzy, 10 000 okolicznych chłopów, 300
31
Z A B A W Y P A N Ó W OFICERÓW

Oficerowie armii Księstwa Warszaw­ cami zalegano oficerom z wypłatą


skiego zajmowali szczególną pozycję żołdu. Zdecydowana większość ofi­
w społeczeństwie polskim. Weterani cerów musiała więc ograniczyć się da
walk niepodległościowych i przyszli tych skromnych warunków, jakie
uczestnicy ostatecznej rozgrywki mogły im zapewnić władze garnizo­
0 wyzwolenie ojczyzny cieszyli się nowego miasteczka.
powszechną sympatią i stanowili czę­ Korpus oficerski Księstwa War­
sto wzór kariery i obywatelskiego szawskiego składał się w swej masie
postępowania dla ówczesnej młodzie­ z młodzieży drobnoszlacheckiej
ży. Oficerowie — zwłaszcza niższych i mieszczańskiej, ale zdarzali się tu
stopni — zdawali sobie sprawę z tej także synowie chłopscy. Dla wielu
popularności, co skłaniało ich do na­ z nich otrzymanie patentu oficera
rzucenia sobie określonego stylu by­ było niewątpliwie życiowym sukce­
cia. Dobry oficer polski owych cza­ sem. Co kilka miesięcy przełożeni
sów winien nie tylko odznaczać się sporządzali tzw. konduit-listy, a więc
odwagą na polu bitwy, ale również oceny przydatności do służby danego
bronić honoru damy swego serca, być oficera, jego zdyscyplinowania, od­
gościnny wobec swych kolegów powiedzialności i wiedzy fachowej.
1 dawać dowody fantazji i pomysło­ Oceny te miały zasadniczy wpływ na
wości. Prowadziło to często do wy­ dalsze awanse, dlatego też niemal
bryków i ekscesów, do pojedynków wszyscy starali się zasłużyć na dobrą
i hulanek, które były tez swoistą for­ opinię.
mą podkreślenia wyższości wojsko­ Niejeden z oficerów pogłębiał swą
wych wobec cywilów. Ten styl bycia wiedzę w doskonałej pod względem
był obowiązujący w niektórych puł­ fachowym Szkole Aplikacyjnej bądź
kach kawalerii (5 — strzelców kon­ też poprzez lekturę książek i gazet.
nych czy 10 — huzarów), w artylerii W armii Księstwa służyło wielu zna­
konnej i sztabach, gdzie służyła bo­ nych później ludzi nauki i kultury,
gata młodzież ziemiańska, mogąca jak choćby: Aleksander Fredro, An­
utrzymać się własnym kosztem. toni Malczewski, Kazimierz Brodziń­
Zupełnie inaczej natomiast wyglą­ ski, Antoni Górecki, Tomasz Kantor-
dało życie typowego oficera piecho­ bery Tymowski czy Cyprian Godeb­
ty oraz tych pułków jazdy, które ski. Wielu młodych oficerów —
stacjonowały nie w stolicy, ale na uczestników pojedynków i wesołych
głuchej prowincji. Ówczesne wojsko zabaw — wyrosło na znakomitych
polskie cierpiało na chroniczny brak generałów w powstaniu listopado­
liiiiiliih/ów, sl/jd leż całymi miesią­ wym.

» lfj «
F R A N C IS Z E K G A J E W S K I
porucznik 5 pułku strzelców konn ych

Na pierwsze powitanie spoili mnie koledzy i jak nieżywego zanieśli do kwa­


tery. Z nieprzywykłym do wina węgierskiego łatwą mieli gratkę. Ja na odwet
zaprosiłem ich na węgrzyna do Grabowskiego i znowu spiłem się jak bela. Od­
chorowałem owe zaprzyjaźnienia i byłem wyśmianym, iż nic nie umiem. P y­
tano mnie się, czy w Dreźnie kawą niemiecką oficerowie zwykli się częstować b
Przyjmowałem kwaśno wszelkie urąganie ze sposobu życia naszego w gardes
du corps, a stąd wszczynały się kłótnie; im więcej się gniewałem, tym więcej
mi się koledzy sprzeciwiali.----
Duch ówczesnego wojska nie pozostawiał nic do życzenia, oficerowie pilno­
wali wszyscy prawideł honoru, nie cierpieli pomiędzy sobą jakiegokolwiek czy­
nu dwuznacznego, a jeżeli przypadkiem który kolega skaził mundur brudnym
czynem, taki, pomimo wszelkiej protekcji, musiał się podać o uwolnienie od
służby. Natomiast panowała wielka wolność w pułkach, nie wglądano w drob­
nostki, a postępki, które byłyby pociągnęły za sobą niezawodnie uwięzienie
w fortecy w czasie organizacji za w. ks. Konstantego, uchodziły bezkarnie. Dla
przykładu podaję następujący wypadek: Znajdowaliśmy się krótko przed roz­
poczęciem wojny roku 1812 w cukierni u Sedla w Warszawie, już wypito pon-
czu parę waz. Potworowski znalazł, że poncz, świeżo nam podany, nie był do­
bry. Sedel, obecny temu, odezwał się:
— Może pan nie piłeś nigdy sedlowskiego ponczu, dlatego ci nie smakuje.
Na te słowa wylewa Potworowski całą wazę gorącego płynu Sedlowi na gło­
wę, powiadając:
— Kiedy ci tak smakuje, to go masz.
Sedel poszedł oblany, jak był, do ówczesnego komendanta Warszawy, gene­
rała Stasia Potockiego, który posłał adiutanta swego po nas wszystkich.
— Cóż to — odezwał się — panowie uchybiacie obywatelom tak słusznym
jak pan Sedel?
— Nie, panie generale — opowiada Potworowski — my go tylko częstujemy.
Połajawszy nas, kazał się udać na kwatery. Za czasów w. ks. Konstantego
bylibyśmy niezawodnie odsiedzieli po kilka tygodni na odwachu.

F. Gajewski, op. eit., t. 1, s. 183— 184.

M A R C IN S M A R Z E W S K I
p o ru czn ik S pu łku piech o ty

Do rozrywek garnizonowych przyczynił się i teatr amatorski. Przedsiębiorcą


onegoż był Salamoński Henryk, sierżant kompanii woltyżerów, aktorami sami
woltyżerowie. Scenę urządzono w jednej z sal pałacu Sapieżyńskiego *, w któ­
rym wtenczas kompania nasza mieściła się. Pułkownik poruczył mi nadzór
i kierownictwo tej karnawałowej rozrywki, tym słuszniej, choć z niemałą dla
mnie mozołą, że muzyka pułkowa pod moją stała komendą. Salamoński klecił
rozmaite farsy, ja dorabiałem śpiewki i muzykę i wiarusy były uszczęśliwione.
* w Warszawie przy ul. Zakroczym­
skiej

» 47 «
Owóż niepłatne wojsko dawało bezpłatne widowiska. Czego to dobre nie do­
każą chęci! Tenże Salamoński, odbywszy w pułku 8 kampanie 1812 i 1813, wy-
kierował się w wolnym mieście Krakowie na sędziego pokoju i w 1831 u nie­
go — przed śledztwem zbirów rosyjskich po domach za wojskowymi polskimi
w parę dni po zajęciu Krakowa — znalazłem schronienie.
Z nowych przybyłych mi z owych czasów znajomości wspomnieć tu miejsce
0 rodzinie głośnego w powstaniu Warszawy szewca Kilińskiego. Śliczne tam,
ale zbałamucone dziewczątko gromadziło około siebie roje wielbicieli. Któryż
porucznik odmówić by sobie zdołał widoku takiego aniołka.----
Na wiosnę 1811 roku zmieniliśmy garnizon i przenieśli się z świetnej War­
szawy do ubożuchnego i pustego Serocka nad Narwią, do której tam Bug wpa­
da. Żadnego tu prócz musztry nie mając zajęcia, w towarzystwie Jacka Kossa­
kowskiego, podporucznika, puszczałem się na wędrówkę po Narwi w małym
rybackim czółenku, ale tak małym, że dla utrzymania równowagi, gdy jeden
z nas wiosłował, drugi leżeć musiał. Zachciało się raz sternikowi Kossakow­
skiemu przemknąć pomiędzy pływakami pytlującymi * pod miasteczkiem. Nie
wiem, jak i którędy manewrował, bo zaraz po obiedzie zdrzemnąłem się, lekko
kołysany, twarzą do spodu leżąc w czółenku. Jedną rażą czuję, żem w wodzie,
ręce na ratunek wyciągając — bo pływać nie umiałem — chwytam oburącz
przewrócone, nade mną właśnie unoszące się czółenko, a oglądając się za kolegą,
płynę popod czółenkiem, głowę tylko przy jego krawędzi ponad wodę trzyma­
jąc, silnie oburącz go objąwszy. Opodal już ujrzałem kolegę mocującego się
z prądem rzeki. Woda zaniosła czółenko i mnie z nim do krzu łoziny, której się
uczepiłem, a kolega, tęgi pływacz, dobił się brzegu szczęśliwie. Ale gdy prze­
brawszy się pobiegłem go odwiedzić, zastałem go w łóżku osłabionego w y­
miotami — snadź się wody napił — a mnie kąpiołka nie szkodziła.
Młodzież niech się pływać uczy!
Wieczorami zbierali się oficerowie ze strzelbami popisywać się zręcznością
w spuszczaniu jaskółek migających nad rzeką. A że nierzadko dubasy z Bugu
zatrzymywały się pod miasteczkiem, rad byłem z flisakami rozmawiać o oko­
licach rodzimych i niejednego się od nich dowiedziałem, czego w książkach nie
znaleźć!----
Oficerowie wojsk napoleońskich, miotani ciągłymi wojnami po Europie, ba,
1 po Azji, i po Ameryce, wiązali się wolnomularstwem (maçonnerie) w zakonne
bractwo, aby w każdym położeniu łacniej się znaleźć śród swoich, śród przy­
branych braci.----
W pułku wielu już liczono braci, między innymi Teodor Rudnicki, kapitan
zacny, moralny, ukształcony młodzieniec, i Bonawentura Jastrzębski, adiutant
batalionu (pierwszy z ran odniesionych 1812 w kampanii moskiewskiej zmarł
1813 roku w Warszawie, drugi pułkownikiem w 1831 roku w bitwie pod Ostro­
łęką postrzelany), jako dobrzy moi przyjaciele, a dawniejsi wolnomularze, zmó­
wili i mnie do zakonu. W przekonaniu, że cele zacne nie wzbraniają się jaw­
ności, notuję tu, co z ceremoniału recepcji pozostało w pamięci.
Kiedy się w dzień recepcji zgromadzenie zakonne zbierało w W. Loży pod
mianem Połączonych Braci Polaków 2, mnie osadzono w ciemnym prawie, bo
tylko przysłonioną lampą oświetlonym gabinecie, z francuską wszakże prze­
sadą w symbolu śmierci, znikomości ludzkiej, nieśmiertelności ducha itp. fir-
lefancje ** upstrzonym. Przed wyprowadzeniem mnie z onej rekolekcji na zgro­

* pływającymi młynami
** przedmioty, ozdoby

» 48 «
madzenie dano zapytania i żądano odpowiedzi na piśmie. Pierwsze z pytań
brzmiało tak: „Na co człowiek stworzony?” Odpowiedziałem: „Na to, aby być
szczęśliwym” .
Odpowiedź ta ujęła mi na wstępie wszystkich przyszłych braciszków, bo jako
młodzi, radzi byli takiej wierze i nadziei. Po spisaniu odpowiedzi zawiązano
mi oczy, kazano obnażyć prawe kolano i lewą łopatkę, z zatrzymaniem na kor­
pusie munduru, i wprowadzono do obszernej, wysokiej, rzęsisto oświetlonej
sali, po której obu stronach zasiadły liczne wolnomularzy szeregi, poprzed
którymi z zawiązanymi oczyma, przez dwóch sodalisów wiedziony, wśród
chrzęszczących nad głową i dotykających piersi i twarzy gołych szpad i pała­
szy musiałem z wolna defilować. Na koniec zbliżono coś gorącego do mojej
obnażonej łopatki, ale na okrzyk ogólny grace, grace * odwrócono ową mnie­
maną pieczęć zakonną i oczy rozwiązano, a ja ujrzałem się otoczony dygnita­
rzami (starszymi braćmi) zakonu wobec wielkiego mistrza loży, stojącego na
podwyższeniu. Podając mi rękę, przemówił do mnie w imieniu tu zgromadzo­
nych, jak i po szerokim świecie krzątających się wolnomularzy: „Witam cię
bratem! Zakon nasz Stwórcę Wszechświata uznaje jedynym Bogiem, a podnie­
sienie ku niemu, jak i uszczęśliwienie człowieka jedynym życia celem. Czuwaj
i działaj!”
Po czym nastąpiły jeszcze inne przemowy, wspomnienia zgasłych spółbraci,
zachęty do czynów, a wszystko zakończono braterską biesiadą. Jakkolwiek ani
do mnie wystosowana, ani inne tego rodzaju przemowy nie powinny być uwa­
żane za zgodne zupełnie z zasadami czy tam statutami, czy przykazaniami za­
konu, wszakże z wielu i przemówień, i pisemek, i czynności braci stwierdzało
się przekonanie, że te zasady i przykazania zakonu były szczere, moralne
i wzniosłe. Cześć odbierały zasługi dla ludzkości i ojczyzny, wsparcie nie zasłu­
żona nędza. A Boga zaprzańców zdania, jak np., że nieśmiertelność jest wy­
nalazkiem jakby pompy do dźwigania człowieka z barłogów zmysłowości, aby
w nich nie zezwierzęciał, równie jak spotęgowaniem kar doczesnych, gdzie
one do powściągania namiętności nie starczą itp., nie miały w katechizmie
wolnomularskim miejsca. Składka miesięczna wynosiła 6 złotych polskich, za
co już i fartuszek, i rękawice jerszane ** białe, i medalik z symbolem loży
(dwie ściskające się ręce i miecz pod nimi) dostarczano.
W zimie 1811 na 1812 nie bawiono się w stolicy tak hulaszczo, jak lat po­
przednich. Przebrzmiały tryumfy 1809 roku, nadciągała nawałnością brze­
mienna z zachodu chmura, z której jakkolwiek dla Polski zgubnych przewi­
dywać wypadków nikomu na myśl nie przychodziło, sam wszelako jej ogrom
i nacisk trwogą kraj przenikał. Wyprawa na Rosję była niezawodną, niena­
wiść Anglii silną i czynną jak zawsze, a wszyscy sprzymierzeńcy wątpliwi.
Książę Józef Poniatowski powoływany był do Paryża. Podwojono usiłowań do
postawienia armii polskiej w pogotowiu do wymarszu w pole, żołd nawet za­
legły wypłacono, a z przypieranym tchnieniem i natężonym słuchem oczeki­
wano rozkazu: „naprzód!” W zamiarze skoncentrowania armii pozmieniano
leże i w okolicach stolicy ku granicom rosyjskim poeszelonowano pułki ***.

M. Smarzewski, op. cit., s 25—31.

* łaski, łaski
** irchowe
*** podzielono na kolumny marszowe
» 49 «
JÓZEF M A T K O W S K I
porucznik, artylerii konne)

Pobyt mój w Gdańsku należał do najszczęśliwszych chwil życia mego 3. Mło­


dy, zdrów, miałem bardzo dostateczne utrzymanie i do tego wzięcie u moich
przełożonych — czegóż sobie więcej życzyć mogłem, mając do tego towarzy­
stwo takich, jak Bem, jak Władysław Ostrowski etc. Prawda, że się tam sowi-
zdrzalstwa niemało popełniało, ale jeszcze teraz mi miło, gdy o tych głupstwach
myślę, i dlatego ten dodatek im poświęcam, żebyście wiedzieli, co to za zmiana
z czasem w człeku zajść może.
I tak między innymi awanturami powiem wam to, że zaledwie przyszedłem
do Gdańska, pytam o niektórych kolegów, między innymi Wolskiego. Powia­
dają, że siedzi na Pfefferstadt *.
—- Co to jest? — pytam.
— O, to więzienie, do którego gubernator Rapp codziennie pakuje niespo­
kojne głowy.
Biegnę do niego, aż on mi opowiada, za co siedzi. A to za to, że jabłkiem
rzucił na aktora, którego wyświstali, a on im z sceny groził. Uniosłem się nad
taką niesprawiedliwością i poprzysiągłem pomścić krzywdę uwięzionych na
tym panu aktorze. A trzeba wam wiedzieć, że nas było dwadzieścia kilka ty­
sięcy garnizonu w Gdańsku, jako to Francuzów może z 1500, reszta samej Rze­
szy Niemieckiej wojska, Westfałów najwięcej, potem Bawarów, Sasów, Wir-
temberczyków, Badenów etc. i Polaków z 5000. Nigdy między Niemcami a nami
nie było harmonii, a teatr był prawdziwym teatrem wojny; kogo Niemcy pro­
tegowali, tego my i Francuzi wyświstywaliśmy i vice versa. A w teatrze mało
gdzie cywilnego, chyba w lożach zobaczyłeś i grupowanie było zawsze takie,
że po lewej stronie stały na parterze albo siedziały Niemcy różnorodne, po pra­
wej zaś Polacy i Francuzi, lecz ci mało uczęszczali na niemiecki teatr. Bawary
się ani za Niemcami nie ujmowali, ani za nami, tylko w środku nas przedzie­
lali, by nie było ciągłych niepokojów. W tym, chcąc się wywiązać z danego
koledze przyrzeczenia, robię stowarzyszenie i uzbrajamy się w różne do po­
dobnej katzenmusik ** potrzebne narzędzia: trąbki, kukułki, flety, jednym sło­
wem wszystkie instrumenta przy sobie do tej muzyki niesiemy i ja proponuję,
byśmy wleźli pomiędzy Niemców i tam im zagrali, gdy ów aktor wyjdzie.
Zaraz dwóch ochotników do mnie przybyło, a to Bem od artylerii kompanii
i Unrug od hułanów — siadamy pomiędzy oficerów niemieckich. Ci spogląda­
jąc na nas i przeczuwając, że się bez awantury nie obejdzie, proszą nas o miej­
sce, tak aby nas porozłączali i między siebie wzięli, na co my chętnie zezwa­
lamy. Gdy miał wychodzić aktor wiadomy, dobywam małej pikuliny i zaczy­
nam ją składać, a Niemcy mówią jeden do drugiego: Schau, schau! *** — a gdy
aktor wyszedł, jak dam znak — pewnie by nikt nie sądził, że tam ludzkie są
głosy, taki przeraźliwy gwar tych instrumentów nastąpił i, co gorsza, jabłka,
pomarańcze, a nawet sroki rzucano na tego bidnego aktora. Wtem siedzący
obok mnie kapitan westfalskich grenadierów obraca się do mnie i powiada:
— Das Pfeifen gefällt mir nicht.
A ja jemu z największą flegmą mówię:

* Obecnie ul. Korzenna. Idzie o ra­


tusz, w którym Prusacy urządzili sąd
cywilny.
** kociej muzyki
*** spójrz, spójrz!
» 50 «
— Wenn es Ihnen nicht gejjalt, so gehen Sie heraus! — i pokazuję mu boczne
drzwi.
No to on mnie łapie za rękę i wrzeszczy:
— Mit Ihnen heraus!
A ja mówię:
— Gut.
Ale uczepił mnie się z drugiej strony starszy kapitan od woltyżerów west­
falskich i wrzeszczy:
— Nein, mit mir!
A ia znów mówię:
— Sehr gerne, mit beiden! 1*
Ale go Bem uchwycił, a Unrug trzeciego i tak wyszliśmy. Zawołali latarni­
ków z tuzin i szliśmy na otwarte i mniej uczęszczane miejsce, by się trochę
przy latarniach wykrzesać, czego jednak adiutant placu, który z patrolem za
nami pędził, nie dopuścił, więc sobie na jutro daliśmy słowa na pałasze. Mnie
Bem sekundować nie mógł, bo się sam wtedy bił, kiedy i ja. Sekundował mi
Młocki, a obraliśmy sobie salę wielką, w której mieszkał Dąbski, porucznik
10 pułku, ten co teraz bawi we Lwowie. Tam niebawem, bo w minut kilka,,
przeplatałem łapę Westfalowi i na tym się ów ogromny hałas skończył. Bem
miał trudniejszą sprawę z swoim, bo to był jakiś z burszów i nie chciał się
bić —- tylko W ostre rapiery i z ogromnymi gardami; nie chciał zdejmować
munduru ani kaszkietu, więc się męczyli długo, nim go Bem gdzieś zadrasnął.
Mój zaś poczciwy grenadier naśladował mnie, zrzucił mundur i kamizelkę, pod-
kasał rękaw od koszuli i prędko rzecz się załatwiła.
Takich awantur było między nami co dzień z pół tuzina, a Pfefferstadt od­
powiadał, chociaż zawsze więcej szampana, porteru etc. wypłynęło jak krwi
ludzkiej, jednak można rachować, że na 6 pojedynków ledwie w jednym Nie­
miec Polaka przemógł.

J. Matkowski Zbiór niektórych szcze­


gółów życia mego [w:] Pamiętniki z lat
1792— 1849, Wrocław 1961, s. 112—115.

PRZYPISY

1 Autor służył poprzednio w gwardii Poniatowskim, który był jej członkiem


saskiej. honorowym. Istniała do 1821. Porucznik
2 Loża Bracia Polacy Zjednoczeni na Marcin ^marzewski był czeladnikiem
Wschodzie Warszawy założona została tej loży.
23 X 1807 przez płk. Stanisława Potoc­ 3 W Gdańsku stały garnizonem 10 i 11
kiego, dowódcę 2 pułku piechoty, i była pułki piechoty (później także 5), 9 pułk
związana z Wielkim Wschodem Francji. ułanów oraz kompania artylerii konnej
Składała się niemal wyłącznie z wojs­ Władysława Ostrowskiego.
kowych sympatyzujących z ks. Józefem

* — Nie podoba mi się to gwizdanie.


— Jeśli się panu nie podoba, to
niech pan wyjdzie!
— Ale pan wyjdzie ze mną!
— Dobrze.
— Nie, ze mną!
— Bardzo chętnie z obydwoma.
» 51 «
32
GWARDIA NARODOWA

Oprócz wojska polskiego w Księstwie głości większej niż dwie mile od gar-r-
Warszawskim istniała gwardia naro­ nizonu, trzeba było wypłacać gwar­
dowa, pełniąca — zależnie od oko­ dzistom żołd, tak jak w wojsku. Dla­
liczności — rolę straży obywatelskiej, tego też nie brała ona większego
policji, rezerwy wojskowej oraz re­ udziału w walkach w otwartym polu,
gularnych oddziałów sił zbrojnych. za to uczestniczyła w licznych potycz­
Pierwsze jej kompanie utworzono kach w obronie własnych miast.
w listopadzie 1806 r. w Poznaniu, kil­ Uważano ją za stałą rezerwę w oj­
ka dni po zajęciu miasta przez Fran­ ska polskiego i kiedy należało szybko
cuzów. Wiosną roku następnego sfor­ pomnożyć szeregi armii, włączano
mowano jej oddziały w Warszawie, całe kompanie gwardzistów do regu­
a następnie we wszystkich niemal larnych pułków. Do oddziałów gwar­
miastach Księstwa. dii przydzielano bowiem po kilku do­
Formacja ta w szczytowym okre­ świadczonych oficerów, którzy pełnili
sie swej działalności, a więc podczas funkcje dowódców i instruktorów, co
kampanii 1809, liczyła 30 tys. ludzi, pozwalało utrzymać przyzwoity po­
czyli sięgała połowy stanu wojska ziom wyszkolenia bojowego.
polskiego. Tak znaczna rozbudowa Członkami tej formacji mogli zo­
owych formacji była możliwa głów­ stać stali mieszkańcy danego miasta,
nie dlatego, że gwardziści sami spra­ niezależnie od zawodu, kategorii spo­
wiali sobie mundury, mieszkali we łecznej i narodowości. Obowiązek
własnych domach, sami się żywili służby obejmował początkowo wszy­
i, z wyjątkiem kilku etatowych ofi­ stkich mężczyzn od 18 do 50 roku ży­
cerów, nie pobierali żołdu W sytua­ cia, w 1809 rozszerzono go na lata
cji, gdy Księstwo Warszawskie prze­ od 16 do 60. W dużych miastach —
żywało stałe trudności finansowe, np. Warszawie i Krakowie — utwo­
iząd chętnie rozbudowywał więc rzono pełne pułki gwardii narodowej.
gwardię narodową, kosztowała ona Tam, gdzie zgromadzono około 1200
bowiem znacznie mniej niż regular­ gwardzistów, formowano bataliony.
na armia. W mniejszych zaś ośrodkach — pół-
Gwardię przeznaczano w zasadzie bataliony (600) bądź kompanie (120).
do utrzymywania porządku w mie­ Ludność małych osad ze względu na
ście, a jeśli chciano jej użyć w odle- to, iż liczba gwardzistów nie przekro-

» 52 «
czyłaby 50, została zwolniona od tego dyjskich — wybieranych przez sa­
obowiązku służby obywatelskiej. mych obywateli — przechodziła póź­
Od początku swego istnienia gwar­ niej do oddziałów liniowych. W ten
dia narodowa odgrywała istotną rolę sposób wśród oficerów Księstwa ry­
w życiu politycznym Księstwa. Prze­ sował się coraz znaczniejszy procen­
de wszystkim dzięki tego rodzaju towo udział mieszczan i chłopów, dla
służbie ludność miast i większych których ten rodzaj kariery był po­
osad wiejskich czuła się mocniej przednio niedostępny. Obywatelskie
związana z armią, uczestniczyła oddziały gwardii narodowej, repre­
w zbrojnym wysiłku całego narodu, zentujące najszersze warstwy ludno­
miała swój udział w walkach lat 1809 ści, wnosiły też elementy społecznego
i 1812. Służba gwardii narodowej radykalizmu do polskich sił zbroj­
była także nową drogą społecznego nych.
awansu, część bowiem oficerów gwar-

J Ó Z E F K R A S IŃ S K I
major pułku gwardii narodowej warszawskiej, organizator gwardii krakowskieĄ

Zaraz po zajęciu i ogłoszeniu Księstwa Warszawskiego po traktacie tylży­


ckim uformowano w Warszawie pułk jeden piechoty gwardii narodowej,
z dwóch tylko batalionów złożony h Pułkownikiem był mianowany Aleksander
Potocki, syn Stanisława, a majorem, czyli colonel en second, Piotr Łubieński,
lecz później, gdy wziął dymisję Aleksander Potocki, Piotr Łubieński awanso­
wał na jego miejsce, więc po nim został wakans na majora. Był w tym pułku,
jak we wszystkich pułkach gwardii francuskiej, i drugi major, stopień zwany
grosmajor, do którego należało biuro sztabu, rachunkowość, kasa, kontrola
i musztry, a tym był Józef Wiłucki, niegdyś, za polskich czasów, oficer w Kor­
pusie Kadetów.
Że byłem w tej obrzydłej służbie więcej niż trzy lata, więc cokolwiek pamię­
tam skład oficerów, z którymi kolegowałem. Major Wiłucki znał służbę, lecz
zaprószał * i był bardzo urażliwy. Podpułkownicy — komendanci batalionów —
jeden z nich poczciwy człowiek, ale aż nadto często nieprzytomny **; Win-
terstein, kupiec na Krakowskim Przedmieściu, zawsze w sklepie siedział
w mundurze; Żurawski piwowar także zaprószał; dwaj adiutanci majorowie
sztabowi, Janicki i Wolański, obaj niegdyś domowi słudzy księcia Poniatow­
skiego; dwaj adiutanci batalionów: Mohin — szynkowniany szuler, niegdyś
dworak pani Ogińskiej w Siedlcach, i Sawicki, poczciwy człowiek; kapitanowie
grenadierów: kupiec żelazny, później bankrut i Gąsiewski, rymarz tęgi i dobry
oficer; kapitanowie Krauze, obaj kupcy, dobrzy ludzie; Orłowski wyborny, dał
wiele dowodów dzielności w kampanii 1809 roku; Baudel pasjonowany żoł­
nierz, łożył wiele na broń, muzykę, bębny; Szlezinger, Granas kupcy, nie żało­
wali pieniędzy; Strukow — Rosjanin — służbista, potem w 1833 roku komisarz
policji; Zawadzki przechrzta, drapnął z placu; Wisbek, Brzeziński, Kijak, Jan
Nosek, w roku 1830 podpułkownik; porucznicy i podporucznicy: Kurtz młod­
szy, Nosek Antoni, Szpek, Barański, Liebrich, Horalik, Żytkowski, Majewski,
Witkowski etc. Oprócz tego każda kompania miała oficera zwanego adiutan-

* popijał alkohol
** nieobecny
» 53 «
tem sztabowym, tymi byli: Franke, Rokicki, mój przyjaciel, później podpułkow­
nik w Krakowie, a w końcu major u krakusów; Świeżawski, Chrzanowski, Fi-
leborn, Borowski, Zawadzki, Zagórski, Skirmunt, Kosiński, Rybiński i kilku
innych, których nie pamiętam, bo się często zmieniali; tambour-major Losow,
Francuz dany nam z wojska francuskiego; tambour-maître, także Francuz, La
Rosę, jeszcze w 1829 widywałem go w Warszawie, w dzień sprzedającego bułki
za straganem, a wieczorem odbierającego bilety w teatrze francuskim; kapel­
mistrz Niwiński, kapitan płatnik całego pułku Szreiber. Z całego tego korpusu
oficerów etatowi, czyli płatni, byli tylko grosmajor Wiłucki, dwaj adiutanci
sztabowi, dwaj adiutanci batalionowi i wszyscy adiutanci kompaniczni i dla­
tego też oni powinni byli być instruktorami i pilnującymi służby musztry i kon­
troli kompanicznych.----
Byłem całkiem zajęty służbą, albowiem mój kolega Wiłucki rad, że nie tra­
cąc płacy, pozbywa się pracy, zwalił na mnie cały zarząd biura i kancelarii.
Obok tego był zgryźliwy, osobliwie, gdy podpił sobie, co mu się często zda­
rzało. Wtenczas nie przestawał mi wyrzucać, żem podporucznik, żem z boku
spod nosa awans mu odebrał, z drugiej zaś strony wciąż martwiłem się nie­
snaskami oficerów, codziennie się między sobą gryzących, tak że wszystkie
dni mojej służby, osobliwie z początku, były dla mnie prawdziwym piekłem.
Do tego jeszcze dodać należy, że książę Józef Poniatowski nie lubił gwardii
narodowej i codziennie ją męczył wartami, występowaniem, paradami kościel­
nymi, ilustracjami itp. 2 Tylko gdy się zdarzyła jaka wielka parada z powodu
uroczystości, tośmy pierwsze miejsce na prawym skrzydle trzymali, i to cała
była nasza nagroda. Za to byliśmy posyłani na każdą egzekucję lub kościelną
paradę, a że musiał sztabsoficer komenderować, a moi koledzy albo czasu nie
mieli z powodu prowadzenia handlu, albo przychodzili pod dobrą datą, najczę­
ściej byłem zmuszony i moją, i ich kolej odbywać. Najgorzej zaś męczyły tak
zwane ronde supérieure *. Wtedy z placu dodawano dwóch ułanów i trzeba
było całą noc odwachy objeżdżać, złodziei łapać itp., w dzień zaś odbywać
inspekcje lazaretów, gdzie trzeba było do każdego wejść, wszystko obejrzeć,
z chorymi gadać i zapisać się w księgę. Pamiętam, że gdym jednego razu zwie­
dzał lazaret tyfusowych na Dynasowskiem i obejrzał wszystko skrupulatnie,
pokazało się, że ja pierwszy tam wszedłem do środka, bo wszyscy, co byli
przede mną na inspekcji, obawiali się wejść, lecz kazali ekonomowi księgę
sobie wynieść przed dom do zapisania. Wskutek mojej ścisłej wizyty w tym
lazarecie takie się tam kradzieże wykryły, że ekonom, niejaki Scypion, zaraz
został wydalony i pod sąd oddany. Liniowi sztabsoficerowie więcej musztrami
zajęci, mniej do tych powinności bywali używani.----
Komendantem Warszawy był Saunier, pułkownik żandarmów gwardii fran­
cuskiej, piękny i grzeczny człowiek, lecz niezmiernie ostry, a majorem placu
od początku Wolański, adiutant z gwardii narodowej, w którego zastępstwie,
gdyż właśnie przed samą kampanią ** umarł, z rozkazu tegoż Sauniera wyko-
menderowano mnie na stanowisko majora placu, jako najlepiej władającego
językiem francuskim oraz najlepiej mu znanego. Zostałem więc przy jego boku
przez cały czas aż do rozpoczęcia boju pod Warszawą wojsk naszych z austria­
ckimi.
Służba moja była jedną z przykrzejszych, zawsze bowiem na koniu lub na
nogach, to z rozkazami, to po rozkazy, z patrolami, czasem z eskortą lub do roz­

* warty specjalne
** r. 1809

» 54 «
dzielania wart itp. Prócz tego, nieraz zmuszony byłem działać arbitralnie, bę­
dąc częstokroć wysyłany do aresztowań, inkwizycji, egzekucji itd. Saunier,
człowiek najgrzeczniejszy u siebie, lecz nie na służbie, wielki faworyt mar­
szałka Davout, przez niego był niejako nam narzucony, jakby na guwernera
dozorującego od czasu, gdy już nie mieliśmy gubernatora francuskiego3. Ale
w stosunkach służbowych był — ledwo, że nie powiem — okrutnym tyranem.
Pamiętny mi jest dobrze mój wypadek w czasie mego placmajorstwa. Razu
jednego bardzo jeszcze rano kazał mnie zawołać do siebie i dał instrukcje, aże­
bym czym prędzej wziął z odwachu sześciu żołnierzy z bronią nabitą i podofi­
cera i udał się do domu Nestego na ulicy Miodowej pod numer i piętro opisane,
gdzie znajdę pana Ruckiego, tak a tak wyglądającego, żebym go zaraz areszto­
wał i przyprowadził, przestrzegając go, iż gdyby chciał uciekać, to każę do
niego strzelić żołnierzom. Dopiero później dowiedziałem się, że ów panicz był
razem szpiegiem austriackim i arcyzłodziejem. Jako u szpiega znaleziono
u niego i przez niego porobione raporta i etaty wojsk polskich i saskich, ruchy
i siły; jako złodziej okradł całkiem swego przyjaciela, z którym razem do
Warszawy przyjechał i razem w jednym pokoju mieszkał. Ukradzione 1000 du­
katów w złocie zaszył w stare ubranie, nie wiem, jak tego doszła policja, lecz
tego samego dnia, w którym był ujęty winowajca, papiery jego zabrano, pie­
niądze wypruto i oddano okradzionemu.---- Wkrótce potem, gdy Austriacy
zajęli Warszawę, a mnie wzięto do niewoli, spotkałem Ruckiego napuszonego,
chodzącego po ulicy, później w lat kilka kupił dobra, niestety w sąsiedztwie
moim, bo o pół mili tylko od Radziejowic.----
Wojna już była skończona, traktat w Wiedniu zawarty, a zatem nie miałem
już nic do czynienia w tym nieszczęśliwym pułku gwardii narodowej, prócz
wykonywania nudnych prac administracyjno-gospodarczych, zarządzeń we­
wnętrznych, prezydowania na odbywających się u mnie zebraniach rady
sztabu oraz udziału w wyznaczonych przez naczelnego wodza komisjach. W y­
znaję, że kilka razy będąc wykomenderowany na członka sądu wojennego,
w takim miałem te obowiązki obrzydzeniu, żem zawsze się pod różnymi pozo­
rami od tego wykręcał. Po powrocie księcia Poniatowskiego ze sztabem do War­
szawy, zaraz pierwszych dni lutego 1810 roku, ustanowiona była komisją do roz­
dawania gwardii narodowej krzyżów wojskowych za kampanię austriacką. Nie
bardzo była czynną nasza gwardia w tej kampanii i moim zdaniem nie bardzo
zasługiwała na te krzyże, jednakże, gdy król saski dla wszystkich pułków
w znacznej liczbie, a dla naszego siedem krzyżów przysłał, to jest dwa oficer­
skie, trzy złote i dwa srebrne 4, więc odrzucać ich nie można było. Z drugiej
strony trudno było bardzo wyszukać ludzi, co by istotnie zasłużyli na nie. Ile
pamiętam, to oprócz krzyżów na pułki, które się biły, przysłano jeszcze na
sztaby, generałów i sztabsoficerów a la suitę *, choć się wcale nie bili. Podług
ogólnych wydanych instrukcji i rozkazów w każdym, i w naszym [pułku], wy-
Komenderowano do tej komisji dwóch sztabsoficerów7, oficerów, podoficerów
i żołnierzy. Lubo byłem mianowany członkiem, jednak odmówiłem. Zasiedli
Piotr Łubieński pułkownik, Szaber podpułkownik, Kurtz i Gąsiewski kapita­
nowie, reszty nie pamiętam. Ci po długich naradach tak rozdzielili krzyże:
oficerskie — pułkownikowi i mnie, złote trzy — Szabrowi, Orłowskiemu i Bau-
dlichowi. Tym dwTóm ostatnim bardzo słusznie, jeżeli nie za odwagę w boju,
której nie mieli sposobności okazać, to za wiele przysług oddanych krajowi.
Dwa srebrne dano dwóm żołnierzom: Karasińskiemu, czyli Karaskowi5, i Sty-

* nadliczbowych

» 55 «
pułkowskiemu, który się odznaczył w utarczce pod Żeraniem. Nie pamiętam
szczegółów tej utarczki, lecz wiem, że tam dowodził Jan Ledóchowski od pie­
choty, bo był ukryty na Kępie, gdzie chcieli się Austriacy także do Pragi prze­
prawić, lecz Stypułkowski ,i Młynarczyk z tej strony przeprawili się wprzód
i zabrali w niewolę krypę z Austriakami.
Mnie myśl przyszła, że gdy dla pułku gwardii narodowej, w którym tylko
dwóch nas było szlachty — pułkownik i ja, dano do rozdania dwa Kawalerskie
Krzyże, a te właśnie nam obu przeznaczone zostały, to zrobi to wielki swar
i wznieci zazdrość między obywatelami, a mnie, którym się nie poczuwał do
tak wielkich zasług, będzie wszystko jedno, jaki mieć będę, czy to czarny, czy
złoty. Gdy zostałem przywołany na sesję komisji dla wysłuchania decyzji,
oświadczyłem chęć zamiany krzyża mojego z Szabrem, podpułkownikiem.
Prawda, że był to człowiek ciężki i że często się upijał, ale też przyznać trzeba,
że był uczciwy, dobrze myślący i nigdy do żadnych brudów nie należał. K o­
misja z wdzięcznością zezwoliła, a gdy podając raport o tym naczelnemu wo­
dzowi do potwierdzenia, wymieniła moje przedstawienie, ten potwierdził je,
a do mnie kazał ze sztabu głównego napisać prócz tego list pochwalający moje
postępowanie.----
Wkrótce po urodzeniu mojej córki, oraz gdy już moja żona do zdrowia i sił
wróciła, otrzymałem od sztabu naczelnego wodza nominację od dwóch woje­
wództw — krakowskiego i sandomierskiego — jako organizatora gwardii naro­
dowych oraz spisów wojskowych z gażą, furażem, mocą paletowania *, stójkami
i etapem oraz kwaterą, jako też z pozwoleniem wybrania sobie do pomocy adiu­
tantów z rzędu oficerów etatowych, których miałem zostawiać w miastach
departamentowych i obwodowych jako inspektorów i komendantów spisów
wojskowych. Wybrałem przeto mego przyjaciela Rokickiego, który po wzięciu
Warszawy, wchodząc do formującego się wojska liniowego, został kapitanem
i w tym stopniu mi go dodano, zaś adiutantów płatnych miałem: Staneckiego,
Francke, Chrzanowskiego i Borodzica; podoficerów Miętkę i Panuszewskiego
i kilku doboszy na instruktorów w departamentach. Z tą świtą wyruszyliśmy
naprzód do Radomia, i od tego czasu zaczyna się zawód nowy służby czynnej,
który lubo był, że tak powiem, tytularnie znakomity, jako wojskowego orga­
nizatora dwóch nowo zdobytych i przyłączonych departamentów, lecz w isto­
cie samej nudny, piśmienno-biurowo-administracyjny. Pracą tą powinien by
się raczej zajmować prefekt i podprefekci aniżeli wojskowy, choć tylko tytu­
larny.
Nie będę opisywał mojej podróży ani miast i miasteczek: Radomia, Kielc,
Chęcin, Jędrzejowa, Wodzisławia, Miechowa i innych, w których tylko były
powiaty, czyli podprefekci, gdzie wszędzie mieliśmy stać, robić konskrypcje,
zwoływać ludzi i spomiędzy nich, co było można wynaleźć starych żołnierzy,
wybierać na kadry instrukcyjne po małych gminach. Z władzami, to jest pre­
fektami, podprefektami i burmistrzami się układać, kontrole spisywać, wybory
między obywatelami na oficerów i podoficerów robić itp. Zostawiwszy w każ­
dym powiecie oficerów i doboszy na instruktorów i na piśmie dalsze rozkazy,
a od władz odebrawszy przedstawienia na oficerów i te wraz z raportami ode­
sławszy do sztabu generalnego, znowu jechałem dalej dla rozpoczęcia na nowo
tegoż samego i tak samo, jak się już w pierwszym miejscu zrobiło.
Nie zapomnę nigdy spisu wojskowego w Opatowie. Między innymi obywa­

* udzielania nominacji na stopnie ofi­


cerskie

» 56 «
telami przyjechał jakiś pan Kaszyc, który mianował się niegdyś pułkowni­
kiem, oraz podprefekt, który był kochankiem jego żony. Obaj razem zaprze­
czyli mi władzy organizacyjnej. Podprefekt dowodził, że to jego obowiązek,
a Kaszyc, że to jego urząd dowódcy batalionu radomskiego, aż musiałem szta­
fetę do Radomia posłać. Nadszedł też rozkaz od prefekta, żeby moich rozkazów
słuchali, ale i na to sobie poradzili, bo obaj z panią pojechali sobie spacerem
gdzieś daleko, a my sami z burmistrzem musieliśmy rzecz kończyć, chociaż
pan podprefekt odjeżdżając, papiery konskrypcyjne zamknął 6.
W końcu moich czynności z jednym już tylko Rokickim, drugim Staneckim
i jednym doboszem przyjechaliśmy do Krakowa dla założenia tamże i uformo­
wania dwóch batalionów gwardii narodowej i jej sztabu. Tu przecież milsze
daleko spędziłem chwile, stanąwszy w miejscu tak dobrze mi znanym i między
przyjaznymi mi osobami, a od chwili mojego ożenienia w większej części ze
mną spowinowaconymi, gdzie coraz czynniejsza czekała mnie praca.----
Złożyłem moje instrukcje i rozkazy sztabu generalnego u prefekta i zameldo­
wałem się gubernatorowi i komendantowi Krakowa7. Dano mi kwaterę na
Rynku w domu wówczas Lanckorońskich, dziś Helcia, na drugim piętrze i wła­
dze wydały stosowne rozkazy do wypełnienia moich poleceń. Pooddawałem
wizyty, wszędzie dobrze przyjęty, wszędzie znany i zaprzyjaźniony. Zdawało
mi się, jak gdybym był u siebie. Zacząłem moje prace, lecz wyznam teraz, że
nie z pośpiechem, bo mi się nie chciało prędko kończyć, ażeby nie być znowu
w inne departamenty wysłanym. Zostawszy zaś później komendantem Kra­
kowa, już myślałem o sprowadzeniu żony i jej rodziców na mieszkanie do
K ra k o w a .---- Zgoła wszystko mi się, że tak powiem, jakby uśmiechało, bo
nawet obywatele mieszczanie krakowscy, czy to z powodu nie znanej u nich
dotąd nowości, czyli też z pięknego, jaki później u nich poznałem, sposobu
myślenia, dopomagali mi z zapałem do uformowania jak najspieszniej gwardii
narodowej oraz do przewyższenia stolicy co do piękności, porządku i karności.
Jakoż każdy przyzna, że gwardia narodowa krakowska była w całym kraju
najpiękniejsza, najlepiej wymusztrowana i ledwo nie powiem równająca się
pułkom wyborczym, ona jedna była też czynna na linii bojowej w roku 1812.
Uformowany batalion z województwa i miasta Krakowa gwardii czynnej wy-
maszerował w roku 1812 do Zamościa, tam się bił i odznaczył, ale blisko po­
łowę ludzi utracił, tak w boju, jak z chorób wtenczas panujących.
Obywatele między sobą wybrali i podali na moje ręce wybór na oficerów,
których ja stosownie do danych mi instrukcji zaraz do sztabu generalnego
przedstawiłem, gdzie ich potwierdzono i nominacje na moje ręce przesłano.
Byli to Rokicki major; kapitanowie: Mączyński Albin, Bartel Piotr, Zamoyski
Józef, Fröhlich Wojciech, Mydlarski, Gołęberski Jacek, Statler Kanty, Fuchs
Kajetan płatnik, Zakrzewski Kazimierz; porucznicy: Waperal Józef, Przybylski
Jan Kanty, Lipnicki J., Koch Rudolf, a od fizylierów Benda Szymon, Kirchma-
jer Mateusz, Sztencel, Pyszka; podporucznicy: Szweinfleisz, Wenzel Kanty, a od
fizylierów Syrkowski, Krzyżanowski, Schwartz, Wentzel Antoni, Łącki Miko­
łaj, Nadmiller, adiutant Konstanty Stanecki, adiutant placu Biernacki, sztabsle-
karz Sztummer; kapelmajster Nowakowski.----
Adiutantów podoficerów i wszystkich podoficerów nominacje zależały ode
mnie po wyborze tychże przez obywateli. Nastąpiły ciągłe układania kontroli,
robienie spisów, musztry, i to wszystko szło z taką gorliwością i zapałem, ja­
kich w gwardii narodowej warszawskiej nigdy nie dało się spostrzec.
Prosili mnie obywatele, ażeby na pamiątkę założenia gwardii wyznaczyć jaki
plac dla niej dla parad, obluzów, wart i musztry. Uzyskałem na to pozwolenie

» 57 «
prefekta i wybrano plac î§w. Szczepana, na którym miała być urządzona w tym
celu feta, podczas której miano wmurować tablicę marmurową z napisem tej
pamiątki i nazwiskiem placu. Jakoż została wmurowana i do dziś istnieje
z napisem: plac Gwardii Narodowej * i data.
Czekaliśmy tylko odpowiedzi od sztabu głównego z nominacjami oficerów
przeze mnie przedstawionych, a wszyscy pewni, że mi nie odmówią, ekwipo-
wali się i mieli mundury i szlejfy ** gotowe. Dotąd albowiem, lubo już dwa
bataliony były kompletne i umundurowane z oficerów, ani jeden munduru wło­
żyć nie mógł, prócz nas trzech przybyłych, to jest mnie, Rokickiego i adiu­
tanta Staneckiego. Na koniec przyszły nominacje. Wodzicki dzień wyznaczył na
imieniny Napoleona ***, w którym miała być inauguracja placu broni, lecz sam
musiał wyjechać. Już wszyscy oficerowie wystąpili ubrani i mogę powiedzieć,
że parada kościelna i na placu były wzorowe, jakby ze starych żołnierzy zło­
żone. ---- Oprócz naszej gwardii był wówczas Kraków prawie całkiem bez
wojska, stały tylko dwa dépôts , to jest 12 pułku piechoty i 2 ułanów — bardzo
nieliczne, bo ledwo po paręset ludzi liczące, więc prawne wszystkie służby mu­
siała pełnić gwardia narodowa, czego dopełniała bez żadnego sarkania, nie tak
jak warszawska.

J. Krasiński, Ze wspomnień, jw., t. 2,


s. 422—427; t. 3f s. 46—53.

PRZYPISY

1 Komisja Rządząca podjęła uchwałę oficerów, wyższe klasy dla oficerów


0 utworzeniu gwardii narodowej w i generałów1
*7. Pierwsze rozdanie nastąpi­
4
3
2
Warszawie już 25 IV 1807. Kilka ty­ ło 26 XII 1807, kiedy to każdy generał
godni później — 22 czerwca — uchwalo­ dywizji otrzymał Krzyż Komandorski.
no formowanie gwardii w7 całym kraju. Dekretem z 25 II 1809 Fryderyk August
Pułk warszawski składał się z trzech, nadał ks. Józefowi Poniatowskiemu
a nie dwu batalionów Krzyż Wielki. Najwyższą klasę tego or­
2 Nie były to szykany ministra wojny, deru otrzymał jeszcze tylko marszałek
ale część normalnego szkolenia, którego Davout 22 III 1809.
celem było podniesienie poziomu wy­ 5 Patrz rozdział Warszawa wolna.
szkolenia bojowego i dyscypliny. 6 Po 1809 istniała stała rywalizacja
3 Marszalek Davout opuścił Księstwo ministra spraw wewnętrznych (najpierw
wre wrześniu 1808 r. Jana Pawła Łuszczewskiego, a potem
4 Zniesiony przez Targowicę order Tadeusza Mostowskiego) i ministra woj­
Virtuti Militari został przywrócony ny (ks. Józefa Poniatowskiego) o to, ko­
w 1807 pod nazwą Order Wojskowy mu winna podlegać gwardia narodowa.
Księstwa Warszawskiego. Dzielił się na Gwardia odbierała rozkazy zarówno od
pięć klas: Krzyż Wielki (noszony na władz wojskowych, jak też municypal­
wielkiej ciemnobłekitnej z czarnymi nych i prefektur.
pasami przy brzegach wstędze, przez 7 W owym czasie prefektem departa­
prawe ramię; srebrna gwiazda na le­ mentu krakowskiego był Stanisław Wo­
wej piersi), Krzyż Komandorski (na dzicki, dowódcą wojsk w czwartym
wstędze na szyi), Krzyż Kawalerski okręgu (departamenty radomski i kra­
(w kolorze czarnym), Krzyż Złoty kowski) gen. Michał Sokolnicki, dowód­
1 Krzyż Srebrny (noszone na wstążce na cą wojsk w departamencie krakowskim
lewej piersi). Krzyż Srebrny przezna­ gen. Łukasz Biegański (zwany tu guber­
czony był w zasadzie dla żołnierzy i pod- natorem).
* obecnie pl. Szczepański
** szlify
*** 15 sierpnia
VI
R O K 1812
33
P R Z Y G O T O W A N I A DO WOJNY.

Sojusz francusko-rosyjski zrodzony złożonego całkowicie z Polaków pod


na mocy traktatu w Tyiży (1807) za­ komendą ks. Józefa Poniatowskiego.
łamał się cztery lata później, kiedy Pamiętając doświadczenia kampa­
31 grudnia 1810 r. car Aleksander od­ nii zimowej 1807 w Polsce oraz w oj­
stąpił od blokady kontynentalnej ny hiszpańskiej, w której partyzanci
i wznowił stosunki handlowe stosowali często taktykę „spalonej
z W. Brytanią. Latem 1811 r. Napo­ ziemi” , Bonaparte dążył do zapew­
leon podjął intensywne przygotowa­ nienia możliwie pełnej samowystar­
nia do wojny prewencyjnej — prze­ czalności Wielkiej Armii, by nie cier­
konany po rozmowach z Poniatow­ piała głodu z chwilą, gdy wkroczy w
skim, że Rosja rzeczywiście dąży do granice rosyjskiego imperium. Dla­
militarnej rozprawy z Francją. N i­ tego też znacznie rozbudowano służ­
gdy jeszcze Wielka Armia — rozbu­ bę zaopatrzenia, tworząc 36 batalio­
dowana w następnych miesiącach — nów zaprzęgów (razem 25 tys. wo­
nie była tak liczna i tak dobrze w y­ zów), tak aby każdy żołnierz miał
posażona, a obok korpusów francu­ zapewnione pożywienie na pierwsze
skich w nowej kampanii miały wziąć 24 dni kampanii. Wielka Armia w
udział kontyngenty podbitych przeddzień nowej wojny liczyła 30 tys.
i sprzymierzonych państw niemiec­ koni w artylerii i 80 tys. koni kawa­
kich i włoskich, żołnierze polscy, leryjskich, a jej śladem pędzono 200
hiszpańscy, portugalscy, Duńczycy, tys. krów i wołów, które miały sta­
Holendrzy, Szwajcarzy, Chorwaci nowić „żywnościową rezerwę”
i Albańczycy. Prusy zobowiązały się z chwilą, gdy wojsko znajdzie się na
dostarczyć 20 tys. żołnierzy, a Au­ bezdrożach Litw y i Białorusi. Ponie­
stria wystawić 30 tys. korpus posił­ waż nie sposób było zapewnić stałych
kowy. Ogółem na nową wyprawę Na­ dostaw furażu dla tak ogromnej licz­
poleon zamierzał poprowadzić co naj­ by zwierząt, Napoleon zdecydował
mniej 600 tys. ludzi. Te ogromne się rozpocząć kampanię dopiero w
masy wojska podzielone zostały na końcu czerwca, kiedy łąki pokryją się
10 korpusów armijnych oraz 4 kor­ już świeżą trawą.
pusy kawalerii rezerwowej dowo­ Poczynając od kwietnia 1812 r. —
dzone przez francuskich marszałków trzy miesiące przed wybuchem woj­
i generałów, z wyjątkiem 5 korpusu ny — korpusy Wielkiej Armii zaczęły

» 60 «
koncentrować się w Księstwie War­ gusta: „wojsko pomnożone zostało
szawskim, żyjąc na koszt tego nie­ nowymi kompaniami zakładowymi
wielkiego państwa i tutaj też uzupeł­ i kompaniami artylerii, przydanymi
niając zapasy żywności i furażu. Po­ do każdego pułku piechoty, utworze­
nieważ rok 1811 był rokiem nieuro­ niem nowego batalionu posiłkowego
dzaju, a władze wojskowe odbierały artylerii, nowego batalionu saperów,
siłą ostatnie zapasy obywatelom, w y­ batalionu pociągów. Artyleria konna
tworzyła się wkrótce dramatyczna i kompanie rzemieślnicze także
sytuacja, nie było bowiem z czego wzmocnione zostały. Za zwołaniem
opłacać podatków, dostarczać kon­ 33 784 popisowych wszystkie korpu­
tyngentów dla własnego wojska ani sy wojska polskiego do najwyższego
pokrywać kosztów powiększonej kompletu doprowadzone były. Przy
armii Księstwa. rozpoczęciu wojny liczono 74 722 głów
Mimo takiego stanu rzeczy nie­ i 22 851 koni. Liczba głów, dopiero
wielkie czteromilionowe państew­ wyrażona, nie obejmuje popisowych
ko — dodatkowo wyczerpane bloka­ przeznaczonych do uzupełnienia Le­
dą kontynentalną i zamknięciem dla gii Nadwiślańskiej ani tych, których
polskiego handlu granic rosyjskich Księstwo dostarczyło do batalionów
oraz Gdańska — potrafiło zdobyć się zaprzęgowych formowanych kosztem
na ogromny wysiłek i wystawiło 100 administracji francuskiej w Warsza­
tys. żołnierzy, podczas gdy czterna- wie i Gdańsku” . Raport Rady M in i­
stomilionowy Związek Reński dał strów do króla dnia 17 listopada roku
Napoleonowi 120 tys. ludzi. Jak in­ 1812, Dodatek do „Gazety Korespon­
formowała później Rada Ministrów denta Warszawskiego” 1812, nr 96,
w swym raporcie do Fryderyka Au­ s. 1539— 1542.

ANTONI BIAŁKOWSKI
kapitan 12 pułku piechoty

Skończył się rok 1811. Przy zaczęciu nowo następującego roku, nieszczęśli­
wego 1812, w pierwszych jego miesiącach nic szczególnego nie nastąpiło.
Dopiero w miesiącu marcu zaczęto już przewidywać jakieś poruszenia. Z tego
względu zaczęto z nami rozpoczynać nasamprzód lustracje pułkowe, następnie
brygadowe, dywizyjne, a na koniec jeneralne, pod kierunkiem jenerała Fiszera
jako inspektora całej piechoty. Dała nam się ta rewia generalna ze wszystkich
najbardziej we znaki, bo nie tylko trzeba się było wyrachować z żołdu ode­
branego dla wojska, żywności, sprzętów koszarowych i pościeli, ale nadto z tak
nazwanej masy bielizny i obuwia, która była urządzona w ten sposób, że żoł­
nierz pobierał oprócz żywności żołdu 15 groszy dziennie, z których odciągano
mu na wspomnianą masę 3 grosze, a 12 dawano do ręki.
Dla obrachunku tych pieniędzy były sporządzone w kompaniach książki, tzw.
szczegółowe. W tej książce każdy podoficer i żołnierz zajmował dla siebie dwie
stronice, na których każdomiesięcznie wpisywano mu w rubryce przychodu
kwotę, jaka mu wpłynęła od masy i co sprawionym zostało. Trzeba wiedzieć,
że każdy żołnierz tylko przy wstąpieniu do wojska odbierał dwie koszule, dwie
pary trzewików i dwa halsztuki * z białymi sztyflikami, czyli wypustkami około

* krawaty lub chusty upinane wysoko


pod szyją

» 61 «
halsztuka, zaś reszta podobnych artykułów przez całą służbę sprawianą mu
była z jego masy. Co kwartał obowiązkiem było kapitana każdemu podofice­
rowi i żołnierzowi bilans zakreślić i podpisem swoim zatwierdzić. Gdy żołnierz
otrzymał dymisję, wypłacano mu wówczas całą składkę.
Gdy nastąpiła owa, prawie jak z całego życia spowiedź, lustracja, z powodu
wielkich śniegów i mrozów wówczas odbywała się ona codziennie w jednej sali,
na ten cel przeznaczonej w koszarach. Po zwykłym obejrzeniu kompanii jenerał
rozkazywał ustąpić z sali oficerom i podoficerom, a zamknąwszy się z samymi
żołnierzami, zapytywał się o wypłatę żołdu, odciąganie i wydatki. Niemniej ba­
dał ich, czyli nie są krzywdzeni przez oficerów albo podoficerów, a w końcu
pytał, jakie kto miał żądania. Później następowało to z podoficerami. Jeśli który
żołnierz miał jakie zażalenie na swoich przełożonych, Fiszer najsurowiej to ka­
rał, a nawet nie dał się tłumaczyć mówiąc: „Trzeba się starać, aby żołnierza do
siebie przywiązać; w takim razie w czasie boju żołnierz potrafi się za to swe­
mu oficerowi wywdzięczyć” .
Po tych ceremoniach rozkazał jenerał Fiszer zdjąć tornistry, otworzyć takowe
i najściślej oglądał tak bieliznę, obuwie, ubiór, a nawet rzeczy do wygody i oczy­
szczenia służące, a później osobno każdy rodzaj ubioru przeglądał. Gdy włożyli
na siebie żołnierze płaszcze, kazał takowe na dobrą stronę, a później podszewką
do góry włożyć, a za każdym razem ręce do góry podnosić, dla przekonania się,
czyli nie są płaszcze podarte; podobnie z każdą częścią ubrania postępował.
Każdą rzecz z książeczką żołnierską kontrolował. W końcu zapytywał się nas
0 nazwisko każdego żołnierza, a później kazał się w tył obrócić żołnierzom
1 znowu się zapytywał, jak się który żołnierz nazywa. Dodawał, że kapitan tak
dobrze powinien znać swoich żołnierzy, że nawet w nocy po głosie powinien
ich poznać.
Po skończonej tej lustracji ze wszystkimi pułkami piechoty ogłoszone nam
zostało, że cesarz Napoleon, mając wzgląd na małe dochody Księstwa War­
szawskiego, postanowił skompletować kompanię do 160 żołnierzy, z których 10$
na żołdzie krajowym, a 60 na żołdzie francuskim odtąd pozostawiał1. Wskutek
tego niezwłocznie odebraliśmy rekrutów z Krakowskiego do wspomnianego
kompletu 2. Od tej pory ruch wojska coraz bardziej dał się postrzegać. Przewi­
dywano bowiem, że zbliża się znowu jakaś nowa kampania. W miesiącu maju
zaczęły się już przechody wojsk obcych, a nasamprzód westfalskich. Niebawem
przybył do Warszawy i król westfalski Hieronim *, który wziął pod swoją ko­
mendę część wojska polskiego.
Wskutek tego rozpoczął z wojskiem polskim musztry z ogniem, a nasamprzód
7 tymi oddziałami, które warszawski garnizon składały. Gdy przyszła kolej na
nasz pułk 12, wystąpiliśmy za rogatkami powązkowskimi, jak nie mniej pułk
3 i 8 piechoty 3. Po zwykłym objechaniu całej linii i obejrzeniu Hieronim w y­
jechał przed środek pułku 3 piechoty i z tym rozpoczął manewra. Reszcie woj­
ska rozkazano, aby broń wzięła do nogi i spoczęła w miejscu, aż póki na nią
nie przyjdzie kolej. Gdy się to zrobiło, rozkazał król pułkowi 3 zejść w prawo
kompaniami, później zamknąć na pół odstępu, a na koniec rozkazał sformować
czworościan pułkowy. Zdaje się, że ten manewr był dosyć łatwy, ale nie wia­
domo, dla jakiej przyczyny tak się cały pułk pomieszał, że z owego czworo­
ścianu sformowała się masa do żadnego manewru niepodobna. Gdy chciano
znowu powrócić do linii, musieli oficerowie prawie pojedynczo żołnierzy w y­
prowadzać i w linii stawiać, król oświadczył swoje nieukontentowanie, ale

* brata Napoleona

» 62 «
mniejsza o króla. Kiedy obecna publiczność zobaczyła pułk 3 w takim stanie,
zaczęła miotać największe obelgi: „W y próżniaki, darmozjady! Czego się może
ojczyzna po was spodziewać, kiedy nie macie jeszcze nieprzyjaciela przed sobą,
a takcście się pomieszali! Cóż dopiero, kiedy wam przyjdzie pod ogniem nie­
przyjacielskim działać! To my wszystko łożymy na was, robimy największe w y­
silenia i ofiary, a wy nam taki wstyd i zawód robicie itd.” Reszta pułków, ocze­
kując swojej kolei, drżała z obawy, aby nie zasłużyć sobie od publiczności po­
dobnych wyrzutów, jakie spotkały pułk 3 piechoty; zarzutów tych więcej ba­
liśmy się niż nieukontentowania króla. Ale inaczej się stało. Pułk 8 powtórzył
poprzedni manewr, źle wykonany przez pułk 3, i udało mu się to wybornie.
Zrobiwszy jeszcze kilka innych, zasłużył na pochwałę królewską i publiczności.
Teraz przyszedł moment popisywania się i na nasz pułk 12, któremu król roz­
kazał maszerować frontem linią z trzech batalionów złożoną, z nastawionymi
bagnetami, krokiem podwójnym. Przyspieszając takowy marsz, znaleźliśmy się
w biegu. Po zatrzymaniu linii tak pułk cały stanął, że go nie było potrzeby rów­
nać. Za to odebraliśmy od króla podziękowanie, a od publiczności rzęsiste okla­
ski. Po odwróceniu pułku na stronę trzeciego szeregu znowu powtórzyliśmy te
same poruszenia z równą doskonałością. Później rozkazał król sformować się
w kolumny do ataku i takowymi w różnych kierunkach nas rozwijał z ogniem
rotowym *.
Po skończonych manewrach i oświadczeniu swego ukontentowania przywołał
Hieronim dowódcę naszego pułku Weyssenhoffa i w dowód tego czule go uści­
snął 4. Dopiero publiczność warszawska, otoczywszy nas, dziękowała nam imie­
niem całego narodu, dodając, że po takim pułku, jak był 12, można się wiel­
kich rzeczy spodziewać. Przeciwnie pułk 3, nie tylko na placu musztry, ale na­
wet, gdy publiczność spotykała pojedynczo oficerów tego pułku po mieście —
był przedmiotem krytyki.
Nareszcie zbliżył się i dzień 21 maja 1812 roku, w którym wszystkie pułki
piechoty, stojące tak garnizonem w Warszawie, jak i okolicach, zebrały się na
placu Saskim wobec całego sztabu jeneralnego, jako też i senatu. Po poświęce­
niu orłów, czyli sztandarów, po mianej przemowie stosownej do wojska, ode­
braliśmy wspomniane sztandary, wyobrażające orła polskiego bez berła i jabłka
srebrnego, umieszczone na podstawce, czyli tablicy, na której było wyrażone
z jednej strony wojsko polskie, na drugiej pułk n. piechoty.
Po wspomnianej przemowie i przedefilowaniu wyszliśmy przez most i Pragę
w okolice Modlina, gdzie staliśmy dni kilka po wsiach. Później udaliśmy się
w stronę Pułtuska i rozłożyliśmy obóz, do którego wojsko nasze codziennie przy­
bywało z różnych okolic, aż w końcu zebrało się wszystko 5.

A. Białkowski Pamiętniki starego żoł­


nierza (1806— 1814), Warszawa 1903^
s. 204—209.

* Rota — trzy szeregi żołnierzy, jeden


za drugim. Ogień rotowy odbywał się
w ten sposób, że pierwszy szereg strze­
lał klęcząc, a drugi stojąc. Trzeci szereg
nabijał broń i podawał stojącym przed
nim.

» 63 «
DEZYDERY CHŁAPOWSKI
szef szwadronu szwoleżerów gwardii

Gwardia cała kantonowała * wokoło Poznania, z naszej brygady strzelcy kon­


ni stali w Owińskach, my zaś w Murowanej Goślinie 6. Bywały bale w okolicy,
jeden u mojej ciotki w Łopuchowie. Tam odebrałem rozkaz w trzysta koni —-
150 strzelców i 150 naszych — w podwójnych marszach rozstawić pikiety od
Torunia aż pod Gdańsk7. Wymaszerowałem zaraz. Pierwszego dnia stanąłem
pod Gnieznem, drugiego za Mogilnem, trzeciego dwie mile za Inowrocławiem.
Tu oddział mój prawie cały po wsiach przy drodze został rozkwaterowany.
Mnie z kapitanem, dwoma oficerami i jednym plutonem przeznaczono Kacz-
kowo, gdzie był pałac, ale tylko mała wieś. Przybywszy przed bramę dziedziń­
ca, zastałem furiera, który mi oświadczył, że w pałacu stoi major wirtemberski
z pięciu oficerami, kompania zaś ich cała w stodołach, i że major powiedział mu,
iż nas nie puści tam na kwaterę. Wmaszerowałem w podwórze mimo dwóch
Wirtemberczyków, którzy w bramie z bronią na warcie stali i niby wpuścić nas
nie chcieli. Zsiadłem z konia, pluton uczynił toż samo, wszedłem do pałacu i do
pokoi na dole, gdzie stali ci oficerowie wirtemberscy. Nosili oni szlify wyższej
rangi niż ta, którą w istocie posiadali; i tak na przykład majorowska szlifa zna­
czyła kapitana. Wiedząc dobrze o tym, przemówiłem do tego, którego oni ma­
jorem dla dodania mu powagi tytułowali: kapitanie, i wytłumaczyłem mu
grzecznie, że forsownymi marszami idziemy dla rozstawienia pikiet dla cesa­
rza, że jutro o trzeciej z rana pójdziemy dalej, że zatem konie nasze potrzebują
wygody i proszę go uprzejmie, żeby nam stajnią napełnioną ich końmi na tę
noc odstąpił, a zresztą niczego nie potrzebujemy i w niczym nie przeszkodzimy.
Nie wstał nawet przede mną i kwaśnie odpowiedział, iż tego nie uczyni.
— A więc — rzeknę — kapitan, poślij ludzi, żeby konie łapali, ponieważ ja
je wyprowadzić i popuszczać każę.
Wyszedłem i kilku żołnierzom zaraz to uczynić rozkazałem, a sam dowie­
dziawszy się od furiera, iż pani kasztelanowa Dąbska jest na górze, poszedłem
do niej i zastałem ją z córką w ostatnim gabinecie. Bardzo mnie uprzejmie po­
witała mówiąc:
— Czymze ja panów przyjmę, kiedy Wirtemberezyki całą śpiżarnią sobie
przywłaszczyli, żołnierze ich tam na dole im gotują, a nam tu na górę ludzie
nasi ukradkiem prawie chleb przynoszą; mam jeszcze trochę kawy i herbaty
i tak od pięciu dni żyjemy, a w ciągłej obawie pożaru, bo oni na dole ogień palą
na podłodze i gotują.
Uspokoiłem te panie, jak mogłem. Miałem z sobą kuchcika na koniu, który
prowadził drugiego konia z jukami naładowanymi wszystkim, co do jedzenia
potrzeba i w Inowrocławiu kupił był dla nas mięsa i chleba.
— A więc — ozwałem się — ja panie proszę na wieczerzę.
Wkrótce wszedł porucznik Lubański i raportuje mi, że gdy konie wirtember-
skie z stajni wypuszczono i nasze wprowadzono, kilku Wirtemberczyków wla­
zło na dach słomiany tej stajni i poszycie obdzierać poczęło, i że jeden z na­
szych szwoleżerów, wszedłszy po drabce za nimi, zrzucił jednego z dachu, który
się rozbił na bruku przed stajnią i tak zaczął krzyczeć, że kapitan wybiegł z po­
koju i z dobytą szablą wpadł na naszego szwoleżera, że wreszcie wachmistrz
Smólski, który właśnie w stajni furaż rozdzielał, wyszedł ku niemu, szpadę mu
z rąk wyrwał, na kolanie swoim złamał, mówiąc po niemiecku: „Naucz się jej

* kwaterowała
» 64 «
pan na co innego używać!” Po czym kapitan wrócił ze wstydem do domu i wię­
cej się już nie pokazał.
Po tym zdarzeniu obawiałem się, żeby Wirtemberczyki, skoro nazajutrz wy-
maszeruję, nie zemścili się na pozostałych tam paniach albo żeby folwarku nie
spalili. Przechodząc przez Inowrocław, widziałem, że tam stoją kirasjery fran­
cuskie, a wiadomym mi było, iż nimi komenderuje jenerał Sebastiani. Do nie­
go więc napisałem zaraz o postępowaniu Wirtemberczyków i o naszym zajściu
z nimi, prosząc go, iżby przysłał tu przed trzecią z rana szwadron na kwaterę
dla ochronienia mieszkańców od zemsty.
Pani Dąbska od pięciu dni z córką nie opuszczała pokoju. Pozwoliła więc, żeby
z nami córka po ogrodzie się przeszła. Wszędzie Wirtemberczyki budy w ogro­
dzie pod drzewami porozstawiali, ognie palili i gotowali różne swoje przysmaki
tak, że smród wielki rozchodził się naokoło. Nie było lepiej w pokoju, w którym
oficerowie siedzieli. Poczułem tam podobnyż zaduch i smród, znać, że coś tłu­
stego smażyli.
Znalazł się kucharz pani Dąbskiej i wspólnie z moim kuchcikiem wieczerzę
nam zgotował. Siedzieliśmy przy stole, była może dziewiąta wieczorem, gdy
wszedł do pokoju Lavoist.ine, adiutant jenerała Sebastianiego. Zaledwie w y­
szło cztery godziny od wysłania mego listu do jenerała. Lavoistine był to młody
oficer, przyjemny i wesoły. Znał mię z Paryża, tak się do nas teraz spieszył, że
jak mi mówił, w godzinę przeleciał dwie mile z Inowrocławia. Oświadczył mi
od jenerała Sebastianiego, że przed trzecią z rana stanie w Kaczkowie szwa­
dron kirasjerów, aby Wirtemberczyki niczego złego się nie dopuścili, i że już
posiał raport do marszałka Neya, w którego korpusie oni byli. Lavoistine, bar­
dzo zmęczywszy konia, został z nami na noc. Bawiliśmy do dwunastej i pani
Dąbska zupełnie ze strachu się otrzęsła przy wesołości Lavoistine’a.
Upewniony, że kirasjerzy przyjdą, kazałem zwołać chłopów, których kilkuna­
stu z okolicy znajdowało się w Kaczkowie, jedni nie chcieli odstąpić swoich wo­
zów i koni w nadziei, że je im oddadzą, drudzy musieli Wirtemberczykom rąbać
drzewo na ogień i różne robić posługi. Kazałem im się rozbiec po wsiach, z któ­
rych Wirtemberczyki byli zabrali konie i bydło, ażeby właściciele tychże przybyli
do Kaczkowa przed trzecią z rana, a wszystko, co im wzięto, będzie im zwróconym.
Pożegnawszy o dwunastej te panie, położyliśmy się spać na dwie godziny,
ale już przede dniem trębacze z daleka zapowiedzieli nam, że się nasze w tyle
stojące oddziały i kirasjery zbliżali. Chłopi z okolicy jeszcze w nocy się zbiegli,
Każdy już przy swoim stał i nim na koń trąbić kazałem, wszyscy w cztery
strony z wozami i bydłem uciekali. Kapitan kirasjerów naprzód przybył, za­
meldował się i rzekł do mnie: „Bądź pułkownik pewien, że tu nic złego nie do­
puszczę”, i dodał na Wirtemberczyków epitety, których nie ma potrzeby po­
wtarzać 8.
D. Chłapowski Pam iętniki, Poznań 1899,
cz. 1, s. 111—114.

K L EM E NS K O Ł A C Z K O W S K I
kapitan korpusu inżynierów

Wojsko Księstwa Warszawskiego otrzymało w tym czasie organizację na


stopie wojennej. Z wojska tego uformowano 5 korpus Wielkiej Armii, z trzech
dywizji piechoty i jednej dywizji jazdy złożony, pod dowództwem księcia Jó­
zefa Poniatowskiego.

r> 65 «
Korpus ten składał się z 30 batalionów piechoty po 800 ludzi, razem 24 000 lu­
dzi; z 20 szwadronów po 200 koni, razem 4000 ludzi; artylerii 54 dział i arty­
lerii pułkowej 20 dział, razem 800 ludzi; dwie kompanie saperów, 300 ludzi; park
artylerii i pół kompanii rzemieślników, 300 ludzi. Ogółem 29 400 ludzi9.
Ilość tę wojska prędzej za nisko jak za wysoko podałem. Bataliony śmiało
do 850 ludzi przypuścić można. Dodać do tej liczby należy służących, ciurów,
markietanów, posługaczy itd., wreszcie całą służbę zdrowia, służbę żywności,
żandarmów, które są tu także opuszczone. Śmiało więc można by ten stan pod­
wyższyć do 32 000 lu d zi.----
Prócz 5 korpusu cesarz Napoleon rozkazał rozdzielić po rozmaitych korpu­
sach Wielkiej Armii: 30 batalionów piechoty po 800 ludzi, razem 24 000; 11 puł­
ków Księstwa Warszawskiego, tj. 44 szwadrony po 250 koni, razem 11 000 jazdy;
2 pułki w służbie francuskiej, 1500 jazdy; gwardię konną Krasińskiego, 800
jazdy. Ogółem 37 300. Między tymi przeszło 10 000 koni, 2 baterie piesze po
6 dział, 3 baterie konne po 6 dział, razem* 30 d ział10.
Zebrawszy te wszystkie pułki i oddziały, okazuje się, że Księstwo Warszaw­
skie, mające 4 miliony mieszkańców, wystąpiło na wojnę w 1812 roku z 48 000
piechoty, 17 200 jazdy i 104 dział z 1500 artylerzystami. Ogółem 66 700 ludzi,
prócz pociągów, parków, wojska inżynierskiego i ludzi luźnych. Wysilenie pra­
wie tak wielkie jak w roku 1831; z tą tylko różnicą, iż połowa tego wojska stała
na żołdzie francuskim 11. ----
Wkrótce też wojsko w marsz wyruszyło na Serock, Pułtusk, Łomżę do Augu­
stowa 12. Przeznaczono mnie do wybierania i wytykania obozów dla wojska,
które w masie maszerowało w pozycjach wybranych, jakby przed nieprzyja­
cielem. Już wtedy spostrzegać się dało złe rozporządzenie w marszach, które
się odbywały jedną tylko drogą, w jednej nieprzejrzanej kolumnie i w pocho­
dzie swoim z obłogami * i parkami blisko dwie mile zajmowało. Znać było, ze
i wodzowie niedoświadczeni w marszach, i młode wojsko niewprawne do po­
chodów. Gdy czoło kolumny już ognisko zakładało, ogon jeszcze wlókł się po
drodze przez trzy godziny, nim doszedł na stanowisko 13. Zaczęło już wtedy lu­
dzi w szeregach ubywać, a do Niemna dochodząc, bataliony nasze bardzo się
przerzedziły. Winę tak złego rozporządzenia kładziono na karb szefa sztabu Fi­
szera. Dywizjonerzy, między nimi najbardziej jenerał Dąbrowski, nie przyuczo­
ny do tak bliskiej nad sobą opieki i lubiący na swoją rękę prowadzić wojnę,
cierpiał na widok zdyszanego zawsze i źle żywionego żołnierza, którego był
ojcem, i mocno na taki stan rzeczy się uskarżał. Czemuż nie było maszerować
dywizjami, w odstępach dwugodzinnych za sobą, albo też trzema równoległymi
drogami, zostawiając największą dla głównego parku artylerii i dla pociągów.
Jeszcze dziś nie pojmuję takiego opacznego, przeciw wszelkim prawidłom, spo­
sobu maszerowania i wielką część winy na księcia Poniatowskiego składam,
który na czele kolumny swobodnie sobie jechał, nie dbając o to, co się w tyle
dzieje 14. Przez całą kampanię maszerowano następującym sposobem. Z rana
pobudka, po zakąsce chleba i wódki wojsko pod bronią stawało. Dywizja 1 wy­
ruszała ze stanowiska swojego i rozciągała się na drodze, następnie wszystkie
inne. To trwało dwie godziny przynajmniej. Czoło kolumn szło pospiesznie,
ostatnie plutony zadyszane doganiały; wśród marszu miały spoczynek, w cza­
sie którego żołnierze, jak niegdyś Gedeona 15, rzucali się do najbliższej wody
dla ugaszenia pragnienia; potem dalej maszerowano aż do noclegu, gdzie roz­
kładano się w pozycji jak przed nieprzyjacielem, z placówkami, wedetami itd.

* bagażami
» 66 «
Dopieroż budowanie szałasów, rozpalanie ognisk, posyłki za wodą, żywnością,
drzewem, tak że nawet w miesiącu czerwcu, gdzie dzień tak długi, żołnierz
zgłodniały ledwie o godzinie dziesiątej wieczorem doczekał się strawy; a naj­
częściej zmęczony rzucał się na ziemię i nie przebudzał się jak z rana, ażeby
resztą z kociołków posilić się do następnego pochodu. Stąd choroby w wojsku,
włóczęgi, oderwańce (maruderzy), a późrliej ucisk biednych mieszkańców, a koń­
cem końców ogromny ubytek w szeregach.

K. Kołaczkowski Wspomnienia, Kraków


1898, ks. 1, s. 80—84.

KSAW ERY LEOPOLD


p oru czn ik 2 pułku piechoty

W obozie pod Ostrołęką 19 VI [1812]


Naj ukoch ańsi R odzi ce!
Donoszę, iż pewnie teraz w marsz pomaszerujemy. Stoimy dziś w obozie pod
Ostrołęką, ale w nocy mamy podobno pomaszerować dalej. Z Kaziem widziałem
się dwa razy, wczoraj wieczór był u mnie i dziś ma być i także pisać do Pań­
stwa. Dzięki Bogu, że obydwa zdrowi jesteśmy i życzymy, gdy wrócim, cały
dom w podobnym zdrowiu zastać. Piszę teraz zdaje się pięknie, bo na mantel-
zaku, a sam leżę wyciągnięty jak pies, kiedy waruje na ziemi. Powróciłem trzeci
dzień temu z Wilensberga *, gdzie byłem kurierem od naszego księcia ** do ge­
nerała dowodzącego Bawarczykami z depeszami do niego, wicekróla włoskie­
go *** i cesarza Francuzów wysłany.
Mamie piszę, że na pierwszym stanowisku byłem u spowiedzi i notabene
absolucję dostałem, a dla wiary lepszej daję na to słowo honoru oficera. Jeżeli
Państwo do nas pisać będziecie, o co bardzo prosimy, to adres zawsze jest, jak
zwyczajnie do mnie, do 2 pułku, a de Kazia do 16 pułku, poruczników. Tam
gdzie się znajdujemy, poczta zawsze wiedzieć będzie, gdzie się nasze pułki znaj­
dują. My prawic zawsze przy księciu będziemy. Nareszcie nasz płatnik będzie
zawsze w Warszawie, Mrożek kapitar. w komisji kwaternicznej można się,
gdzie stoi, dowiedzieć. Stał dawniej na Podwalu, ale i poczta pewna. Prosimy
bardzo pisać do nas. Rączki Papie, Mamusi całuję, jako wszystkie siostry ser­
decznie ściskam. _ _ . .
Szczerze kochającym synem
Ksawery Leopold, porucznik

Akta z czasów Księstwa Warszawskie­


go. Biblioteka Polska w Paryżu, rkps
nr 335.

P R ZY P IS Y
1 Dekr°t Fryderyka Augusta z 2i III 2 12 pułk piechoty od 1809 stał w Kra­
1812 przewidywał powiększenie liczby kowie i okolicach.
żołnierzy w kompaniach do 140. W s z y ­ 3 Drobna nieścisłość. W skład 18 dy­
stkich ponad tę liczbę (do 160) Napoleon wizji gen. Ludwika Kamienieckiego
zobowiązał się utrzymywać własnym wchodziły obok 12 pułku piechoty pidki
kosztem. 2 i 8 Pułk 3 piechoty, dowodzony przez
* Wielbarka
** Poniatowskiego
*** ks. Eugeniusza Beauharnais

» 67 «
płk. Zakrzewskiego, należał do 16 dy­ zabierali, i chcieli tutaj je sprzedawać.
wizji gen. Józefa Zajączka. Za rogatka­ Nie mogłem umilknąć, tylko zatrzymać
mi powązkowskimi w Warszawie znaj­ dwa woły i jednego konia, których kil­
dował się od 1807 letni obóz wojskowy. ku właścicielom wydać rozkazałem, któ­
4 Kilka dni później płk Jan Weyssen­ re kapitan baterii artylerycznej sobie je
hoff mianowany został szefem sztabu 16 przywłaszczył.
dywizji piechoty. Nowym dowódcą 12 Kapitan ten, będąc na koniu, a pro­
pułku został płk Maciej Wierzbiński. wadząc swój oddział, na placu publicz­
5 18 dywizja piechoty pozostawała nie pytał mnie, jak mogłem poważyć
najdłużej w Warszawie. Dopiero 10 się te woły zatrzymywać, i odebrał ode
czerwca przesunięto ją do Pułtuska. mnie odpowiedź: uskutecznić rozkaz
6 Pułk szwoleżerów gwardii tworzył i kontynuować marsz, a jeżeli jemu się
brygadę wspólnie z pułkiem strzelców podoba, swojemu generałowi moją re­
konnych. zolucję komunikować, co też uskutecz­
7 Napoleon, udając się w 1812 na nił. W pół godziny po wymarszu wrócił
front, jechał z Poznania przez Toruń tu podpułkownik kirasjerski baron
i Gdańsk do Królewca. Rozstawione pi­ Knor 2 pułku, kapitan sztabu generała
kiety, zazwyczaj w sile 25-osobowych Hoyer z 4 oficerami i 20 kirasjerami,
plutonów, zmieniały eskortę, która ina­ a stanąwszy u mnie w kancelarii pla­
czej na zmęczonych koniach nie mogła­ cu, oświadczył ustnie, iż ma rozkaz od
by nadążyć za karetą cesarza. swojego generała woły te odebrać, za­
s Wspomniana brygada wirtemberska, lecając mi, abym się do tego rozkazu
należąca do 3 korpusu Neya, została za stosował. Taką ode mnie uzyskał odpo­
rabunki i grabieże rozwiązana rozka­ wiedź, że mam uszanowanie dla gene­
zem Napoleona. Nie tylko jednak Wir- rała, lecz że odbierając szczególnie roz­
temberczycy zachowywali się w ten spo­ kazy odtąd od WKs.Mci, od żadnego
sób. Oto relacja ppłk. Gabriela Jędrze- generała rozkazów nie odbieram, tam
jewicza, komendanta placu w Łowiczu, gdzie zachodzi utrzymywać porządek,
przesłana w formie raportu ks. Józe­ policję i bezpieczeństwo. Dodałem oraz,
fowi Poniatowskiemu: „Łowicz 3 V 1812. że jeśli gwałt chce zrobić, to woły znaj­
Jaśnie oświecony Mci Książę i Mini­ dują się w policji, a jeżeliby to wyko­
strze Wojny! Dnia wczorajszego przybył nał, że nie zostanie mi nic innego, jak
tutaj generał brygady, Lepel, wojsk donieść do WKs. Mci.
Najjaśniejszego Króla Westfalskiego Nie uważając na to, udali się do bur­
wraz z pułkiem 2 kirasjerów i baterią mistrza i gwałtownie te woły odebrali.
artylerii konnej. Sztab generała, sztab Wszelka delikatność jako komenderują­
pułku i 7 kompania tegoż regimentu cemu w placu uchybiona mi była i uży­
i bateria artylerii konnej tu kwatero­ wali wyrazów wcale nieprzyzwoitych,
waną była, inne zaś w okolicznych a których świadkami byli kapitan Dzi-
wsiach. miński pułku 15 jazdy, kapitan Wolke
Początkowo, gdy przybyli kwatermi­ pułku 2 piechoty, kapitan 6 pułku pie­
strze, sami się rozlokować chcieli, któ­ choty i podporucznik, którzy się tu znaj­
rym ja to niekoniecznie pochwalił dują przy rzemieślnikach tegoż pułku,
i oświadczyłem, iż dyslokacja wojsk, i wielmożny Matuszewski, adiunkt peł­
tam gdzie znajduje się komendant pla­ niący obowiązki komisarza wojennego.
cu, nie do nich samych, lecz do placu Dołączając zaświadczenie magistratu
należy. Po przybyciu tego oddziału sta­ tutejszego WKs. Mci winienem to z obo­
rałem się oddać atencję moją temuż ge­ wiązku urzędu mego donieść, że oddział
nerałowi i zapytałem, z czego furaż ma ten tak sobie z mieszkańcami postępo­
być złożony dla kirasjerów. Któren mi wał, jakby sam nieprzyjaciel postąpić
nie tylko odpowiedział, ale i napisał, nie mógł. Żołnierz po kwaterach wyma­
i takim sposobem rozkazałem go wyda­ gał tego po gospodarzu, co siły jego
wać, końcem ukontentowania tę komen­ wszelki sposób przechodziło. Nie prze­
dę i ponieważ taryfa nie jest mi wia­ stał na tym, co mu było potrzebnym,
doma. Żądałem warty policyjnej tego ale jeszcze zbytku we wszystkim szu­
korpusu, chcąc utrzymać porządek, lecz kał, chociaż żywność z chleba, mięsa,
ta mi odmówioną była. soli, legominy, wódki odebrał. Zabie­
Po czym wojsko, gdy zostało rozloko­ rał gwałtem konie, woły i te z sobą po­
wane, zewsząd odbierałem skargi o ich jął. U komenderującego tym oddziałem
niegrzecznościach i złym obchodzeniu nie znalazł nikt sprawiedliwości. Jeden
się, których załatwić nie mogłem, nie ten przechód tyle zniszczył mieszkańca,
mając siły zbrojnej. Żołnierze mieli kil­ że na odgłos sprzymierzonego wojska
ka wołów i koni należących do obywa­ z domu ucieka i najokrutniejszego nie­
teli, którym na trakcie maszerując po­ przyjaciela w nim sobie wystawia. Do

■> 68 «8
tej już prawie przyszło rozpaczy, że na Warszawskiego, Warszawa 1911) 5 kor­
widok grabieży lud się na rynek hur­ pus liczył 36 311 żołnierzy. Zbliżone da­
mem gromadził. Nie tylko, że nie wi­ ne podają M. Kukieł (Wojna 1812 roku,
dział w tym oddziale żadnej karności, Kraków 1935) i G. Zych (Arm ia Księ­
ale nawet od komenderujących żadna stwa Warszawskiego, Warszawa 1961).
władza nie miała poszanowania. Dodać 10 Poza 5 korpusem i dywizją Rożniec-
trzeba do tego i to, że w czasie pobie­ kiego walczyły jeszcze następujące pol­
rania furażów nie tylko biorą podług skie jednostki: dywizja „gdańska” (5, 10
upodobania i że nikogo o przypadającej i 11 pułki piechoty z kompanią saperów
ilości przekonać nie chcą, ale nadto i kompanią artylerii konnej) najpierw
przychodzą do składów siana i słomy w 1 korpusie Davouta, a później w 10
z palącymi się lulkami, czego wzbraniać Macdonalda;
nie byłem mocen. — dywizja „hiszpańska” (4, 7 i 9 pułki
Jeżeli tym nadużyciom żadna tama piechoty z kompanią artylerii) w 9 kor­
nie będzie położona, mieszkaniec nie pusie Victora;
tylko z tej okolicy, gdzie stać będą, ucie­ — dywizja „nadbużna” (kompanie za­
kać musi, ale nadto wszelkie zapasy kładowe, gwardia narodowa i częściowo
magazynowe zmarnotrawione zostaną. 13 pułk piechoty stojący garnizonem w
Obywatel już daje wszystko, jeszcze tyl­ Zamościu), strzegąca granicy Księstwa
ko zniszczenia ostatniego potrzeba. Od­ Warszawskiego od strony Bugu;
dział ten ma stać w Bolimowie i oko­ — brygada jazdy gen. Józefa Niemo-
licach do dalszych rozkazów Najjaśniej­ jewskiego (6 i 8 pułk ułanów), przy­
szego Pana, a jeżeli podobnie tam się dzielona do 1 korpusu kawalerii rezer­
zachowa, śmiało wyrzec mogę, że w pu­ wowej gen. Nansouty;
stynię tamta okolica się zamieni. - - - — 9 pułk ułanów w 2 korpusie kawale­
Kończąc ten raport, odbieram właśnie rii rezerwowej gen. Montbrun;
z różnych stron doniesienia, że wszędzie — 14 pułk kirasjerów (obok dywizji
sami po wsiach furażowali i że chłopi Rożnieckiego) w 4 korpusie kawalerii
całkiem ze wsiów pouciekali. Sam le­ rezerwowej gen. Latour-Maubourg;
dwo zwolniłem wiele podwód, które — 8 pułk lansjerów w 2 korpusie mar­
więcej jak po mil 12 z nimi tu przyszły, szałka Oudinota;
a konie i woły z głodu zdychać musiały. — Legia Nadwiślańska, pułk szwoleże­
Na tych zaś podwodach nie znajdowało rów i szwadron ułanów nadwiślańskich,
się nic więcej, jak tylko wódki, piwa, wchodzące w skład gwardii.
kury i różne rzeczy, które zapewne oby­ 11 Polski wysiłek zbrojny w 1812
watelom i chłopom pozabierane zosta­ (łącznie z Litwą) sięgał 108 tys. żołnie­
ły, a ponadto wszystko świeżych koni 157 rzy. W 1831 zmobilizowano 122 tys. lu­
dodać musiałem. Lecz na tym nie prze­ dzi.
stając, sami wszędzie na drodze i polu 12 Wymarsz z rejonu koncentracji (Se­
gwałtem dobytek zabierali. W tym mo­ rock— Pułtusk) nastąpił 16 czerwca.
mencie nadeszły tu konie i dwór Naj­ 13 Marsz w takim ugrupowaniu byl
jaśniejszego Pana, już generał brygady wynikiem braku dróg. Jedna tylko dro­
Wolff uwiadomił mnie, że z gwardią ga biegła z Warszawy do Augustowa,
JKs.Mci dnia jutrzejszego 1000 ludzi kilka kilometrów na zachód od g r a n i c y
mocną tu przybędzie, a która stąd do Księstwa z imperium rosyjskim. Zmu­
Warszawy udać się ma rozkaz. Zostaję szało to do rozciągnięcia kolumn, tym
WKs. Mci wiernym podkomendnym bardziej że każdy z pułków miał liczne
i najniższym sługą. Jędrzejewicz”. wozy taborowe.
AGAD. Korespondencja Rady Ministrów 14 Krytyczna ocena organizacji mar­
Księstwa Warszawskiego 258. Sekcja V szu 5 korpusu (niewątpliwie słuszna)
N 13 B (1812—1813). Zaskarżenie prze­ jest też wynikiem niechęci Dąbrowskie­
ciwko wojskowym francuskim i sprzy­ go do Poniatowskiego i Fiszera. Kołacz­
mierzonym. kowski był związany z Dąbrowskim,
9 5 korpus składał się z 16 dywizji klórv w 1814 zlecił mu nawnt onN ^ ie
gen. Józefa Zajączka, 17 gen. Jana Hen­ działań swej dywizji w kampanii 1812.
ryka Dąbrowskiego i 18 gen. Ludwika 15 Gedeon — jeden z biblijnych sę­
Kamienieckiego (później gen. Karola dziów izraelskich, wódz w wojnie z Ma-
Kniaziewicza). Dywizją jazdy dowodził dianitami. W decydującym starciu użył
gen. Aleksander Rożniecki, ale nie tylko tych żołnierzy, którzy potrafili
wchodziła ona w skład 5 korpusu. Wg oprzeć się pokusie ugaszenia pragnienia
B, Gembarzewskiego (Wojsko Księstwa w rzece.
34
POCZĄTEK K A M P A N II

Napoleon zamierzał zakończyć woj­ do skutku, Rosjanie bowiem postano­


nę z Rosją w ciągu kilku tygodni wili ograniczyć się do działań obron­
i w tym celu starał się od początku nych i nie zamierzali wcale pierwsi
wciągnąć przeciwnika w strategiczną podejmować działań. Kiedy więc 24
pułapkę. Większość sił cesarskich czerwca wojska napoleońskie prze­
skoncentrowana została na obszarze prawiły się przez Niemen, armia ro­
Prus Wschodnich, podczas gdy War­ syjska rozpoczęła odwrót na wschód,
szawę pozostawiono bez poważniej­ oddając bez walki kolejne gubernie.
szej osłony. Bonaparte chciał w ten W ten sposób przekreślony został cały
sposób skłonić przeciwnika do szyb­ plan Napoleona rozstrzygnięcia woj­
kiego marszu na polską stolicę, po ny w wielkiej bitwie przygranicznej,
której zajęciu Rosjanie — kontynu­ a jego armia — chociaż zajmowała
ując ofensywę w dół Wisły — znale­ Grodno, Wilno, Połock i Witebsk —
źliby się na tyłach głównych sił W iel­ nie mogła zmusić przeciwnika do
kiej Armii i mogliby dokonać próby przyjęcia walnej batalii.
odcięcia Napoleonowi drogi odwrotu. Większość żołnierzy dwudziestu na­
W rzeczywistości jednak, gdyby ro­ rodowości, ściągniętych ze wszyst­
syjskie dowództwo przyjęło taką kon­ kich stron podbitej Europy, szła nie­
cepcję — zresztą gorąco popieraną chętnie na tę wyprawę, r.ie zamierza­
m. in. przez gen. Bagrationa — jąc dopomagać Francuzom w rozsze­
Wrieika Armia wykonałaby zwrot rzaniu panowania nad resztą konty­
zaczepny z Prus Wschodnich ku po­ nentu. Tylko Polacy widzieli w tej
łudniowi i sama zaatakowałaby prze­ wojnie walkę o wskrzeszenie ojczy­
ciwnika już w jego marszu na War­ zny, pogrzebanej przed blisko ćwierć­
szawę. Cesarz zakładał, że niespo­ wieczem wraz z upadkiem powstania
dziewany atak na prawe skrzydło kościuszkowskiego i trzecim rozbio­
Rosjan doprowadziłby do rozbicia rem. Oni tylko wierzyli odezwie ce­
nieprzyjaciela, a resztki jego armii, sarza, głoszącej początek „drugiej
zepchnięte w błota poleskie, musia­ wojny polskiej,,, która miała dokoń­
łyby niechybnie kapitulować. czyć dzieła wyzwolenia, zapoczątko­
Operacja ta — podobna do ma­ wanego układami z Tylży.
newru zastosowanego przez cesarza Ta różnica w postawie Polaków i
pod Austerlitz — nie doszła jednak innych narodowości przejawia się

» 70 «
już od pierwszych dni kampanii. Je­ dla młodych żołnierzy okresem w y­
śli bowiem Niemcy, Włosi, a nawet jątkowych trudów i wyrzeczeń.
Francuzi uważają Litwę za „kraj W pościgu za uchodzącą armią Ba-
nieprzyjacielski” , żołnierze Księstwa grationa 5 korpus polski pokonywał
Warszawskiego dokładają wszelkich po kilkadziesiąt wiorst dziennie,
starań, aby przyspieszyć zwycięskie często po bezdrożach, lasach i werte­
zakończenie wojny i przynieść wol­ pach, z dala od ludzkich siedzib, w y­
ność swoim pobratymcom zamie­ godnych kwater i magazynów.
szkałym na wschód od Niemna i Bu­ Czerwcowe upały, gwałtowne burze
gu. Oddziały polskie — w swej zasad­ i choroby przerzedziły korpus do
niczej masie — starają się unikać tego stopnia, że nie uczestnicząc
gwałtów i rabunków, a tylko osta­ w żadnym poważniejszym boju, stra­
teczna konieczność zmusza je do re- cił trzecią część swego stanu. Polacy
kwirowania żywności i furażu. Przy­ przekonali się też wkrótce, że choć
jazny stosunek do miejscowej ludno­ przeciwnik cofa się na wschód, to
ści utrzyma się także w późniejszych jednak nie jest to paniczna ucieczka,
tygodniach, kiedy to wojska Księst­ ale planowy odwrót, podjęty dla ura­
wa znajdą się na ziemiach oderwa­ towania armii. W kilku potycz­
nych od Rzeczpospolitej jeszcze kach — m. in. pod Mirem i Roma­
w X V II wieku. nowem — kawaleria polska doznała
Już pierwszy okres kampanii przy­ dotkliwych porażek i odtąd przesta­
niósł dotkliwe rozczarowania. Nieja­ ła lekceważyć nieregularne oddziały
sna polityka samego Napoleona, kozackie.
który nie chciał niczego przesądzać Polacy znajdowali się niemal na
w sprawie przyszłości Rzeczpospoli­ wszystkich frontach tej kampanii,
tej, odstręczyła odeń tych nielicz­ cesarz bowiem rozdzielił większość
nych mieszkańców Litwy, którzy pułków Księstwa Warszawskiego po­
zdecydowali się początkowo stanąć między korpusy innych narodowości,
po jego stronie. Co gorsza, armia cią­ a pod rozkazami ks. Józefa pozo­
gnąca za cesarzem dopuszczała się stawił zaledwie 35 tys. żołnierzy.
takich rabunków i okrucieństw, że Korpus Poniatowskiego wchodził
Litwini i Białorusini nie mogli do­ w skład prawego skrzydła Wielkiej
patrzyć się w niej „wyzwolicieli” Armii i przekraczał Niemen w rejo­
i „sojuszników” . To odium — w zła­ nie Grodna. Inne oddziały polskie —
godzonej formie — spadło także na głównie pułki jazdy — osłaniały na­
żołnierzy Księstwa Warszawskiego, tomiast przeprawy bardziej na pół­
którzy z goryczą musieli stwierdzić, noc i w początkach kampanii szły
że się ich tu nie wita z entuzjazmem. poprzez Kowno i Wilno na Witebsk.
Pierwsze tygodnie wojny były też

ROM AN SO ŁTYK
szef szwadronu 6 -pułku ułanów

Szósty pułk ułanów, do którego należałem, oddany został pod rozkazy gene­
rała Bruyeres, dowodzącego dywizją kawalerii francuskiej, przeznaczoną do
marszu w awangardzie. Dywizja nadeszła 20 czerwca, ale jej obecność ukryta
była przed nieprzyjacielem, dzięki lasom ogromnym, które pokrywały brzegi
Niemna. Z przeciwnego brzegu można było dostrzec jedne tylko placówki
polskie.

» 71 «
23 czerwca nasi jeźdźcy wypoczywali jeszcze na swych biwakach, kiedy ka­
reta podróżna, zaprzężona w sześć rączych biegunów, nadeszła w pędzie drogą
od Królewca i zatrzymała się nagle pośród naszego obozu. Otaczało ją kilku
tylko strzelców konnych gwardii na zdyszanych i zmęczonych koniach.
Drzwiczki otworzyły się i dostrzeżono Napoleona żywo wysiadającego z po­
wozu, któremu towarzyszył książę Neuchâtel *. Nie pokazał się żaden z adiutan­
tów, żaden z oficerów ordynansowych. Wnet potem generał Bruyères nadbiegł
sam galopem. Napoleon ubrany był w mundur strzelców konnych gwardii. W y­
dawał się być mocno zmęczony podróżą, rysy jego nosiły ślady zatroskania.
Nadbiegło kilku oficerów, wśród których i ja się znajdowałem, a także major
pułku Suchorzewski. Napoleon zrobił szybko kilka kroków w jego stronę i za­
pytał się, gdzie jest dowódca pułku. Suchorzewski, nie zmieszany nieobecnością
pułkownika, który jeszcze wypoczywał, odpowiedział, że zastępuje go i że go­
tów jest przyjąć jego rozkazy. Wówczas cesarz zapytał go o drogę ku Niemnowi
i dowiadywał się, gdzie są przednie straże. Czynił też różne inne zapytania
o pozycje Moskali. Prowadząc nadal swe zapytania, zażądał zmiany ubioru,
pragnąc wdziać polski uniform, bowiem wydawało się dogodniejsze, a nawet
było nakazane, aby żaden wojskowy francuski nie pokazał się Moskalom. Zdjął
więc swój ubiór, co uczynił też książę Neuchâtel, a Suchorzewski, ja i pułkow­
nik Pągowski, który właśnie nadbiegł, poszliśmy za jego przykładem, podob­
nie jak gen. Bruyères. Tak więc znaleźliśmy się, pięć lub sześć osób, w koszu­
lach pośród biwaku, otaczając cesarza, a każdy z nas trzymał swój mundur
w ręku. Polacy ofiarowali swoje Francuzom, co stanowiło obraz szczególnie
oryginalny. Ze wszystkich naszych mundurów płaszcz pułkownika Pągow-
skiego i jego furażerka najlepiej odpowiadały cesarzowi. Zaproponowano mu
najpierw czapkę oficera ułanów, ale odmówił, bowiem była zbyt ciężka.
Wszystko to trwało kilka minut. Berthier również przebrał się w polski uni­
form. Przyprowadzono spiesznie konie pułkownika. Napoleon wsiadł na jed­
nego z nich, a Berthier na innego. Porucznik Zrelski, którego kompania stała
tego dnia na awanpostach, wyznaczony został do towarzyszenia cesarzowi i słu­
żenia mu za przewodnika. Udali się oni do Aleksoty, osady odległej o milę od
miejsca wymarszu, położonej naprzeciw Kowna, które było od niej oddalone
o jeden strzał armatni. Cesarz zsiadł z konia na podwórzu domu należącego
do pewnego lekarza, skąd łatwo było dostrzec okolicę (ja sam trzy dni wcze­
śniej uczyniłem z tego miejsca plan Kowna). Stąd Napoleon rozpoznał dokład­
nie kraj, nie będąc sam dostrzeżony. Konie zostały dokładnie ukryte na dzie­
dzińcu. Ukończywszy ten rekonesans, powrócił Napoleon do naszego biwaku.

H. Sołtyk Napoléon en 1812. Mémoires


historiques et militaires sur la campagne
de B,ussie, Paris 1836, s. 6—10.

W IN C E N T Y P Ł A C Z K Ó W S K I
porucznik, pułku szwoleżerów gwardii

Przybyliśmy pod miasto Kowno, na drugiej stronie Niemna leżące, było to


już późnym wieczorem; prowadził nas niejaki Ihnatowicz przez lasy gęste. Po­
zycja brzegu z tej strony była wyższa od położenia miasta.
* Louis Alexandre Berthier ks. Neu­
châtel i Wagram

» 72 «
Ze strony, do któreiśmy przybyli, był folwark, a las zaraz niedaleko, tam
domek niewielki i dwie stodół litewskich tak dużych, że w jednej dwa szwa­
drony stanąć mogło. Zastaliśmy już tam stojącą piechotę wojska Hessen-Kessel-
skiego strzelców. Napoleon zsiadł z konia i wszedł do tego domu, a my wszyscy
do stodół, w których ognie rozłożyć mogliśmy i cokolwiek się osuszyć.
Most na rzece Niemnie był na łyżwach, wysłany słomą i oblany smołą.
W mieście była jedna dywizja nieprzyjacielska i pułk kozaków; a nie spo­
dziewali się nas, abyśmy na tym punkcie pod Kownem przeprawiać się mieli.
Nasza armia całą noc za nami maszerowała. Jak tylko dzień rozświtać poczy­
nał, deszcz nie tak gęsty, a drobniejszy padał, stanęliśmy u brzegu tak cicho,
że nieprzyjaciel o tym nie wiedział. Napoleon rozkazał szwadronowi naszemu,
aby wpadł nagle na most i nie dał go spalić.
Do tego posłużył nam wąwóz głęboki i kręty, którym droga do mostu z w y­
sokiego brzegu prowadzona była. Ruszyliśmy z miejsca galopem i wpadli ma
most jak piorun. Kozacy, leżący koło ognia nad samym mostem, gdy nas spo­
strzegli, strwożyli się, krzyknęli i most zapalili, ale ten, bardzo deszczem na­
moczony, nie mógł się od razu zapalić tak prędko, abyśmy go nie zdołali przy­
gasić i przejechać. Kozacy poczęli wreszcie umykać, my zaś jadąc ogień ten
przydusiliśmy, a konie bardzo mało osmaliły się, bo i mieszkańcy biegli szybko
z wiadrami i ugasili ten ogień; za nami weszła zaraz kawaleria z konną arty­
lerią.
Wojsko nieprzyjacielskie uszło za rzekę Wilię, która pod Kownem wpada do
Niemna, i udało się prosto do Wilkomierza. Nasz szwadron i drugi szaserów
pomknęli się za kozakami drogą do Wilna, inni popędzili się ku rzece Wilii,
inni zaś chwytali wśród miasta i po domach rozpierzchłych kozaków, którzy byli
nagłym napadem wielce przerażeni; tych wszystkich za rzekę Niemen ku War­
szawie wysłano.
Na rzece W ilii nieprzyjaciel uciekający most spalił. Napoleon rozkazał jed­
nemu szwadronowi naszemu wpław przez tę rzekę się przeprawić. Generał
adiutant, książę Eustachy Sanguszko, na przód szwadronu popłynął śmiało
i odważnie. Gdyśmy płynęli, już niedaleko drugiego brzegu zaczęły się konie
plątać i przewracać, a żołnierze tonąć, jakoż i jeden z naszych wcale utonął.
Widząc to Napoleon zsiadł z konia na brzegu, wszedł aż w wodę i zaczął wołać,
aby szwadron brał się mocno pod wodę na prawo, bo poznał, że zostały liny
nie spalone przy palach od mostu i dlatego konie przewracały się.
W kilka szwadronów kawalerii przepłynęliśmy na drugą stronę rzeki, a książę
Sanguszko popędził z nami za nieprzyjacielem, ale nadaremnie, bo nagle umy­
kali, i to drogami w różne strony, więc kazano nam się wrócić 1.
Wkrótce postawiono most i korpus Oudinota wysłany był za uciekającymi,
a Napoleon śpiesznym marszem z gwardią prostą drogą do Wilna wyruszył,
a cała armia za nami. Przed awangardą naszą na przodzie ruszył książę Domi­
nik Radziwiłł z pułkiem swoich ułanów, a dniem i nocą pomykał się za koza­
kami.

W. Płaczkowski Pam iętniki, Żytomierz


1861, s. 163—165.

» 73 «
A N TO N I ROZW ADOW SKI
podporucznik 8 pułku ułanów

W Nowym Mieście nad Niemnem połączyliśmy się z 6 pułkiem ułanów,


2 którym przez całą kampanię roku 1812 tworzyliśmy jedną brygadę pod ko­
mendą generała Niemojewskiego. W Nowym Mieście staliśmy przez trzy dni;
po raz ostatni w tym roku w kwaterach. Trzeciego dnia po północy ruszyliśmy
ku Niemnowi.
Przed dojściem do rzeki spotkaliśmy armię francuską, a już nad samym
brzegiem Niemna brygada nasza, sformowawszy się, została wcieloną do 1 kor­
pusu jazdy rezerwowej pod dowództwem generała Nansouty, a do dywizji ge­
nerała Bruyeres, składającej się z ośmiu p u łków .---- Chociaż policzeni do
korpusu jazdy rezerwowej, objęliśmy zaraz awangardę armii.
Staliśmy jeszcze nad brzegiem Niemna, gdy przyjechał przed nasz front ce­
sarz Napoleon. Na rzece nie było mostu, kazał on więc naszej brygadzie szukać
brodu. Szukając niedługo trafiliśmy na miejsce, gdzie niewiele trzeba było
płynąć, przeszliśmy więc w bród, a za nami reszta dywizji. Na drugim brzegu
stanęliśmy zaraz w szyku bojowym, osłaniając budowę mostu i przeprawę
armii.
Do dnia wyruszyliśmy z kwater na czczo, dzień cały siedzieliśmy na ko­
niach, a gdy tylko część armii przeprawiła się, ruszyliśmy dalej, nie karmiąc
ani koni, ani ludzi. Dniało już, gdyśmy stanęli na odpoczynek pod jakimś mia­
steczkiem, czekając na rozdanie żywności i furażu z magazynu, o których
istnieniu nas zapewniano, a które egzystowały tylko w raportach.
Zdobywać sobie sami żywności nie śmieliśmy i nie chcieli, i tak znowu nie
mieliśmy nic do włożenia do ust, zarówno my, jak i nasze konie. Około dzie­
siątej przypędził do nas Murat, król neapolitański:
— Na koń i dalej!
Po drodze widzieliśmy już rozpasane rabunki Francuzów, a sami maszero­
waliśmy znów o głodzie przez cały dzień aż do późnej nocy, dotarłszy tak aż
do wzgórz pod Wilnem.
Z musu, z potrzeby, zdecydowaliśmy się już furażować, ale Francuzi uwinęli
się żwawiej od nas, a przed nie zrabowanymi domami i spichlerzami stawiali
warty, niby to zajmując je na kwatery dla marszałków, w7 rzeczywistości zaś
oszukując nas, abyśmy nie korzystając, zostawiali je w7yłącznie dla nich.
W ten sposób mało kto z naszych zdołał chwycić coś dla siebie i dla konia,
toteż przymieraliśmy prawie z głodu. Ja przynajmniej, nie lubiący z natury
pchać się naprzód, a jeszcze skromniejszy jako oficer najmłodszy wiekiem,
przez trzy doby ani razu nic nie jadłem, ani koniom moim niczego dać nie
mogłem. Do tego zabraniano nam i picia wody z obawy dyzenterii, był bowiem
wielki czerwcowy upał.
Trzeciego dnia po przejściu Niemna ruszyliśmy na wzgórza wileńskie.
Dwie armatki, trzy szwadrony jazdy i zw7ykła czerń kozaków, jaką Moskale
demonstrowali krótką obronę Wilna, nie powstrzymały nas, toteż ze stratą
tylko dwóch huzarów * z 8 pułku podstąpiliśmy pod samo Wilno; nasza brygada
na czele, a za nami cesarz z gwardiami.
Kazano się nam przebrać, oczyścić i oczekiwać deputacji, którą z miasta
zapowiadano. Reszta naszej dywizji poszła w pogoń za tą garstką kawalerii
rosyjskiej.

* właśc.: ułanów

» 74 «
Okrążając miasto, idąc na oślep, po drugiej stronie miasta na przedmieściu
zwanym Antokol, wpadli Francuzi nasi na drodze wiodącej przez gęsty lasek
w zasadzkę i straciwszy kilkudziesięciu ludzi, cofnęli się na Antokol. Oczeki­
waliśmy deputacji z miasta, lecz ta nie nadchodziła. Wreszcie nad wieczorem
przysłano, prosząc o konie, gdyż Moskale zabrali ze sobą wszystkie konie, jakie
tylko były w mieście.
Przed wieczorem ruszyliśmy wreszcie do miasta — nasz pułk, jako dowo­
dzony przez litewskiego magnata *, szedł w paradzie i z muzyką na czele. Nie
widziałem oznak radości z naszego przybycia. Ulice były prawie puste, domy
i sklepy pozamykane, trochę młodzieży na ulicy i trochę uliczników biegło koło
naszych koni, wołając: „Vivat!” Teraz rozumiem dobrze tę obawę i wstrze­
mięźliwość mieszkańców, lecz wówczas ta rozsądna ostrożność przejmowała
nas goryczą. Mimo woli porównywaliśmy ten głuchy pochód z owacjami, ja­
kie nas spotykały w innych miastach Polski.
Przechodząc przez Wilno spotkaliśmy pierwszy konwój rannych, byli to lu­
dzie z naszej dywizji, ranieni w owej zasadzce urządzonej za Antokolem.
Przeszedłszy Wilno, rozłożyliśmy się obozem na Antokolu, czekając jakichś
oznak sympatii, a bodaj po prostu nadesłania żywności od mieszkańców brat­
niego nam miasta. Czekaliśmy na próżno, daremnie; to nie pod Warszawą!
Dopiero późnym wieczorem przysłał nam książę pułkownik chleba i wódki,
dla koni zaś musieliśmy się sami postarać o jaką taką żywność. Żołnierze zna­
leźli siano na przedmieściu i to musieliśmy zabrać dla koni.
Kirasjerzy 2 dywizji naszego korpusu wprowadzili swe konie na łan zielo­
nego żyta i zaczęli je spasać. Na nasze uwagi i przestrogi, że konie swe strują,
ledwie gdzie niektóry zwrócił uwagę i posłuchał, reszta ze zwykłą francuską
zarozumiałością i uporem przedrwiwała nasze przesądy. Tejże nocy padło im
wskutek tego paszenia 111 koni, a dużo ledwie z gwałtownych kolek odrato­
wać zdołano, ale do pochodu były chwilowo niezdolne.
Konie luźne i bagaże szły zawsze na końcu dywizji i mój służący zatem nie
poszedł z nami przez miasto, lecz okrążył je z drugą częścią dywizji. Na
przedmieściach przychwycił ukryte gdzieś powózki moskiewskie i przyprowa­
dził mi dwie z nich do obozu, obładowane owsem, herbatą, cukrem i innymi
wiktuałami. Jedną powózkę zachował sobie i od tego czasu jechał na niej,
a konie moje prowadził inny żołnierz, który mniej o moje dobro dbały, w kilka
tygodni później dał je sobie w obozie ukraść.
Wieczorem, jak przyszło ruszyć na grangardę, kolej była po starszeństwie,
więc daleką ode mnie, jednego z najmłodszych oficerów, lecz w obozie po­
sprzeczali się starsi oficerowie, którym się tego dnia odpoczynku stracić nie
chciało, z przeznaczającym kolej służby adiutantem majorem. W sprzeczce
odezwał się jeden z nich, czemu to mnie do tej służby nie komenderuje? Obu­
rzony rzuconą tym odezwaniem się insynuacją, jakiejś niewłaściwej protekcji
w służbie względem syna dawnego pułkownika *'*, zgłosiłem się natychmiast
sam na ochotnika, co mi znowu między kolegami i żołnierzami życzliwych
przysporzyło.
Na grangardzie znalazłem się sam jeden oficer z oddziałem żołnierzy, gdy
podług przepisów grangarda powinna była składać się z najmniej stu ludzi
z trzema oficerami i pod komendą oficera sztabowego. Lecz w tych dniach
lekceważono Moskali, nie przypuszczano możliwości niespodzianego napadu,
* ks. Dominika Radziwiłła
** 8 pułkiem ułanów dowodził po­
przednio Kazimierz Rozwadowski

» 75 «
więc zaniedbywano służbę bezpieczeństwa. Sztabowy oficer, przeznaczony na
komendanta grangardy, nie wystąpił nawet do niej, tylko przysłał mi przez
ordynansa rozkaz, abym go zastąpił. Nazajutrz wyruszyliśmy spod Wilna,
a wieczorem stanęliśmy nad brzegami Wilii.
Na noc znowu mnie wyprawiono na patrol z 15 ludzi, zebranymi ze wszyst­
kich pułków dywizji. Miałem lat 16, pierwszy raz byłem przed nieprzyjacielem
z zadaniem trudnego, nocnego rekonesansu, bo kazano mi pójść brzegiem Wilii
lasami i manowcami. Sztabowy oficer oznaczył mi na mapie budy i chałupy
w lesie, a na końcu wieś, do której miałem dotrzeć i zrekognoskować. Na to
dano mi kilkunastu ludzi, zupełnie nieznajomych i mnie, i pomiędzy sobą. Byli
tam Francuzi, Prusacy, Holendrzy, a tylko dwóch swoich Polaków, podoficer
dodany był Francuz, ani słowa innego języka nie rozumiejący. Dzień był go­
rący, wieczór parny. Wybrałem się w lekkim mundurze, zostawiwszy płaszcz
przytroczony do siodła drugiego konia. Na moją biedę zerwała się burza, deszcz
lał jak z cebra. Oślepiony, przemoczony do nitki, jechałem prawie na oślep,
nie mogąc się obronić uczuciu pewnego lęku, bo zorientować się nie byłem już
w stanie. Dotarłem jednak szczęśliwie do owej zakazanej wioski. Z powrotem
było mi już raźniej, bo i zorientowałem się, i spotykałem nasze patrole, póź­
niej już wysłane.
Dopełniwszy powierzonego mi zadania i odmeldowawszy się, położyłem się
koło obozowego ogniska, aby trochę wypocząć i przemokłe odzienie, o ile się
da, wysuszyć. Nie czułem, śpiąc twardo, że mnie ogień nadto przygrzewał,
a gdym się rano obudził, jak się tylko ruszyłem, obleciało ze mnie odzienie,
tak że znalazłem się tylko w butach i w bieliźnie. Sukno munduru stlało zupeł­
nie i rozsypało się w proch.
Rankiem ruszyliśmy dalej, teraz furażu i żywności mieliśmy pod dostatkiem,
bo staraliśmy się o nie sami, na nic się już nie oglądając. Za furażowaniem
wysyłał pułkownik zwykle kapitana Jangrodzkiego, który miał do tego osobli­
wy spryt, tyle też dostarczał nam żywności, że pułkownik, mając z sobą ku­
charza, wyborny dawał stół w obozie dla wszystkich oficerów pułku.
Moskali nie widzieliśmy przez trzy tygodnie, choć ścigaliśmy ich tylne stra­
że, maszerując pospiesznie od rana do nocy. Na sześć mil przed miasteczkiem
Bieszenkowicze stanęliśmy na dwa dni dla odpoczynku. Kapitan Jangrodzki
pojechał naprzód do Bieszenkowicz, tam natrafił niespodziewanie na większy
oddział kozaków, oderwany od korpusu generała Bagrationa, i ci zabrali go
w niewolę. Jeden z jego żołnierzy zdołał się uratować i ten uwiadomił nas
o tym, co zaszło. Natychmiast wyprawiono kompanię kapitana Gackiego,
w której ja znowu służyłem (i to na nieszczęście chwilowo znowu bez żadnych
innych oficerów), aby dognać kozaków i starać się uwolnić Jangrodzkiego.
Wyruszywszy z obozu, Gacki jechał z dobrą miną, lecz ujechawszy ze dwie
mile, udał słabego i przyzostał z kilkunastoma żołnierzami w ostatniej wiosce
przed Bieszenkowiczami, puszczając mnie z oddziałem samego!
Podszedłszy pod miasteczko, zostawiłem wachmistrza z jednym plutonem
w rezerwie, a sam wpadłem do miasta. Kozaków nie zastałem, a ścigać ich nie
mogłem, bo dowiedziałem się, iż była to kupa nieregularna, nie należąca stale
do żadnego oddziału armii. Nie wiadomo było, którędy się obrócili i w jakim
kierunku ich ścigać.
Przemaszerowałem przez miasteczko, usadowiłem się jakby na placówce,
a uważając kapitana za nieobecnego, rozesłałem patrole na dwie mile w oko­
lice i składałem stosowne raporta do komendy pułku.
Obywatele okoliczni zjeżdżali się do mojej placówki i wetowali serdecznie,

» 16 «
toteż gdy po dwóch nocach przepędzonych na koniu, a dniach spędzonych
w przyjaznej kompanii, trzeciej nocy oczekiwałam, siedząc na koniu, nadejścia
dywizji, zasnąłem na koniu tak twardo, że nadejścia wojska naszego nie sły­
szałem i dopiero idący w awangardzie oficer z trudnością obudzić mnie zdołał.
Szliśmy tak szukając nadaremnie armii moskiewskiej, a spotykając tylko
małe oddziałki lub maruderów, aż do miasteczka Dzisna, położonego nad
Dźwiną o dziewięć mil od Witebska. Tam dopędziliśmy ariergardę * Bagrationa,
który zdołał się wymknąć naszemu prawemu skrzydłu, dowodzonemu niedbale
i niedołężnie przez króla westfalskiego.
Pierwszego dnia stanęła do boju Wwo nasza lekka dywizja jazdy, skończyło
się też na rozpoznawaniu terenu. Nazajutrz, gdy nadciągnęli kirasjerzy i nasi
zaczęli silniej następować za Moskalami, kazano naszej brygadzie, Bóg wie
z jakiej racji, przejść wpław na drugą stronę Dźwiny. Duży kawał płynęły
nasze konie, ale dzięki Bogu, bez szwanku i nikt się nie utopił. Ledwieśmy
zdołali stanąć po drugiej stronie otrzymaliśmy rozkaz powracania wpław na­
tychmiast. W tym powrocie nie byliśmy już tak szczęśliwi — konie nasze osła­
bione zbytnim wysiłkiem tonęły. Z naszego pułku utonęło marnie 7, a z 6 pułku
11 żołnierzy.
Gdyśmy powrócili na iewy brzeg nie dano nam czasu nawet na otrząśnię-
eie się z wody, lecz kazano ruszać natychmiast do ataku. Idziemy plutonami,
lekkim kłusem pod górę, a tu widzimy, jak 16 pułk szaserów francuskich, party
przez moskiewskich dragonów, u beka w nieładzie, a dragoni otoczyli już króla
neapolitańskiego wraz z jego świtą.
Książę pułkownik .caże pułkowi rozwijać się we front do ataku. Nie czeka,
aż się manewr skończy, Jęcz rozgorączkowany komenderuje:
— Marsz! marsz!
I sam wypuściwszy konia, nie oglądając się na pułk, leci naprzód. Jak się
wklinowaL w masę dragonów, znalazł się w okamgnieniu otoczony zbitym wa­
łem ludzi i Koni. Ściskają go, walą się jeden przez drugiego, chcąc ściągnąć
go z konia, chwytają za szlify, za barki, bc tak ciasno, że broni użyć niepodobna.
Ale w tej krytycznej chwili dobiega pułk, impetem swoim rozbija w puch ten
ogromny kłąb dragonii i w jednej orawie chwili oswobodziwszy naszego puł­
kownika i króla neapolitańskiego, zaczęliśmy już łowić uciekających.
Był to pułk dragonów rosyjskich, dobrzy żołnierze na wybornych koniach.
Wzięliśmy ich do niewoli — trzysta kilkadziesiąt żołnierzy, kilkunastu ofice­
rów i dwóch sztabsoficerów. Po wystąpieniu naszym na linię bojową, Moskale
zaczęli się cofać i stanęli az za miasteczkiem Ostrowno 2, gdzie nocowaliśmy,
my z jednej, a om z drugiej strony. W nocy przyłączył się do nas pułk lekkiej
piechoty trancuskiej, a z artylerii mieliśmy z sobą 12 lekkich armat.
Ostrowno oddalone jest od W itebska---- mil sześć. Kraj bardzo lesisty, tak
że droga do Witebska prawie ciągle w lesie lub pośród mniejszych lasków
prowadzi. Król neapolitański, który nami dowodził, tak jak pod Ostrownem
zaangażował się, nie czekając na piechotę, tak i teraz, mając tylko jeden pułk
piechoty i ten zostawił w tyle, bo za nami nadążyć nie mogła, i puścił się pra­
wie po szalonemu na Witebsk.

A. Rozwadowski, Pamiętnik. Bibliote­


ka Zakłada im. Ossolińskich, rkps nr
7994.

* straż tylną
77
KLEM ENS K O ŁA CZK O W SK I
Kapitan korpusu inżynierów

Pod Augustowem jenerał Allix, szef sztabu króla westfalskiego, pod którego
komendę cesarz oddał nasz korpus p ią ty ---- otrzymał polecenie od króla, ażeby
na czele przedniej straży naszej starał się ubiec przeprawę pod Grodnem. Prze­
znaczeniem tej masy, stanowiącej prawe skrzydło Wielkiej Armii, było prze­
szkodzić połączeniu się jenerała Bagrationa (którego główna kwatera była
w Wołkowysku) z główną armią rosyjską, pod dowództwem Barclaya de Tolly,
stojącą w okolicach Wilna, i pobicia jej, gdyby się sposobność do tego podała.
Odległość od Augustowa do Grodna wynosi 7 do 8 mil. Droga prowadzi la­
sami i bagnami około Lipska. Oddział, przeznaczony do tej wyprawy, składał
się z pułku 1 piechoty o trzech batalionach, pod komendą pułkownika Mała­
chowskiego, z dwoma armatami pułkowymi; dwóch kompanii saperów z na­
rzędziami do stawiania mostów; pułku 1 strzelców konnych Przebendowskiego
i pułku 12 ułanów Rzyszczewskiego, czyli 2700 piechoty i 1500 jazdy. O nie­
przyjacielu dokładnej nie było wiadomości, ponieważ brzegi Niemna jak naj­
pilniej strzeżone były. To tylko pamiętam, iż nieświadomi rzeczy główną kwa­
terę jenerała Bagrationa w Białymstoku przypuszczali, kiedy ta znajdowała
się w Wołkowysku. O kozakach Płatowa wiedziano, że się pod Grodnem znaj­
dują. Oddział ten był oczywiście za mały, ażeby przeprawę pod Grodnem
w przytomności Płatowa, stanowiącego przednią straż drugiej armii rosyjskiej,
uskutecznić.
Wyruszyliśmy dnia 28 czerwca z Augustowa i tegoż dnia około Lipska sta­
nęliśmy obozem. Dnia 29 czerwca około godziny piątej wieczorem odkryliśmy
brzegi Niemna i wieże Grodna. Pułk 1 strzelców konnych szedł brzegiem
Niemna, 12 pułk ułanów zwrócił się na trakt od Nowego Dworu, piechota
o jedną milę była jeszcze za nami. Piękna to była okazja dla Płatowa zniesie­
nia nas zupełnie; miał bowiem 7000 koni pod swoją komendą. Lecz rozkazy
jego inaczej brzmieć musiały, zachował bowiem tylko kilkaset kozaków przed
Grodnem, którzy się z ułanami Rzyszczewskiego żwawo ucierali, a uczyniwszy
przygotowania do spalenia mostu, nad wieczorem, przed nadciągnięciem na­
szej piechoty, ogień pod nim podłożyli. Sam Płatów cofnął się ku głównemu
korpusowi---- Nasza piechota w nocy przybyła, sapery most naprawili, a woj­
sko nasze dnia 30 czerwca weszło z rana do Grodna. Tu pierwsze strzały
armatnie ze strony rosyjskiej przeciwko nam się odezwały. Siły nasze główne
tegoż samego dnia zaczęły pod Grodno ściągać, mianowicie: korpus Latour-
-Maubourga, do którego 1 pułk strzelców konnych Przebendowskiego w tym
czasie przeszedł, nasz 5 i 8 westfalski.----
Spóźnienie przeprawy prawego skrzydła pod komendą króla westfalskiego-
w dni sześć po przeprawie Wielkiej Armii pod Aleksotą, która 24 czerwca za­
częła przechodzić, nie miało nic innego na celu, jak tylko ubezpieczenie i oszu­
kanie jenerała Bagrationa, który z korpusem 40 000 stał około Wołkowyska na
południe o 70 wiorst, czyli 10 mil, od Grodna, gdy tymczasem korpus marszałka
Davouta szybkimi pochodami poruszał się ku Mińskowi dla odcięcia go od
pierwszej armii rosyjskiej, pod Barclayem de Tolly.
Manewr ten, który dla Bagrationa fatalne mógł przynieść skutki, ze strony
króla westfalskiego tak niedbale i z taką nieznajomością wojny poparty zo­
stał, iż błędom tu popełnionym większą część dalszych niepomyślności przy­
pisać można.
Król westfalski, mając 80 000 ludzi pod ręką, nie powinien był zatrzymywać

» 78 «
się dłużej, jak czas potrzebny do przeprawy Niemna, to jest jeden dzień,
30 czerwca, w Grodnie.----
Tymczasem, nie wiedzieć dla jakich powodów, korpus Latour-Maubourga
dopiero dnia 4 lipca wyruszył z okolic Grodna ku Nowogródkowi, a korpus
księcia Poniatowskiego 5 lipca. Czoło kolumny ostatniego korpusu stanęło pod
Nieświeżem 13 lipca, potrzebowało zatem dni ośm, ażeby 27 mil przebiec. Ta
to niesłychana gnuśność w prowadzeniu operacji tak ważnej uratowała Bagra-
tio n a .---- Tu mi się nastręczają słowa Napoleona: la guerre c'est un calcul
d'heures! * Prawidło to wodzowie nasi w tym czasie zupełnie w niepamięć
puścili.----
Lecz do prowadzenia tak ważnej operacji innego wodza Napoleon powinien
był przeznaczyć; nie należało się Hieronimowi, niedoświadczonemu i gnuśne-
mu, powierzać tak wielkiej masy, lecz Davoutowi, który tyle, mianowicie pod
Auerstedt, dał dowodów swojej energii i samodzielności. Sam książę Ponia­
towski za mało miał doświadczenia w kierowaniu korpusu kilkodziesiąttysięcz-
nego, wojsko nasze po większej części składało się z pułków młodych, nie umie­
jących maszerować, które w f*gniu nigdy nie postały; pomiędzy pułkownikami
jazdy wielu takich było, którzy od razu do tego stopnia doszli i tę tylko za­
sługę mieli, że majątkami swoimi pułki formowali; do tego przydać należy,
że nasze dywizje do wielkich manewrów nie były wprawne i rzadko nawet
ściągane były w tym celu. I tak pułki jazdy nowej formacji: 7, 11, 12, 15 i 16,.
znajdujące się z nami, żadnej próby swojej waleczności jeszcze nie złożyły;
podobnież w piechocie: 14, 15, 16 i 17 nigdy nieprzyjaciela nie widziały. K or­
pus westfalski, chociaż na pozór był piękny, lecz duchem niemieckim zara­
żony, niechętnie służył i nie dawał wielkiej rękojmi za sobą. Jakoż w pierw­
szej zaraz bitwie pod Możajskiem, czyli pod Borodyną, w dwóch godzinach
ognia stopił się jak śnieg wiosenny.
Inny skład i porządek był w wojsku rosyjskim. Sam książę Bagration
z Gruzji rodem, wódz naczelny, wychowany w szkole Suworowa, w kampa­
niach włoskich składał dowody swojej zdolności i waleczności; należał on do
najznakomitszych jenerałów tego czasu i z Lannes’em, Neyem, Davoutem mógł
iść w porównanie. Posiadał do tego miłość i zaufanie swego wojska. Wojska
to, tak często spotwarzane, w karności, w wytrwałości, w znoszeniu znojów
wojennych przewyższało francuskie nawet, a nasze bardzo w tyle zostawiało
za sobą. Co się tyczy inteligencji, zapewnie żołnierz rosyjski, prosta machina
wykonywująca, o tej nic nie wie, lecz za to fanatyzm religijny i duma naro­
dowa są to dwa bodźce, których wódz nie na próżno używa dla zapalenia
umysłów. Żołnierz rosyjski nigdy nie bywał głuchy na te dwa głosy i w tym
wszystkich innych przewyższa, iż w szczęściu i w nieszczęściu zawsze równy
i nie da się łatwo zdemoralizować.
Dnia 5 lipca wyruszyliśmy z Grodna, a 6 lipca stanęliśmy obozem w Skidle,
5 mil za Grodnem. Odległość z Grodna do Szczuczyna wynosi 56 wiorst, z Szczu­
czyna do Nowogródka na Bielicę 59 wiorst. Przybyliśmy do Nowogródka
9 lipca. Przednia straż pod komendą jenerała Rożnieckiego w wilię 8 lipca
tamże obozowała, a dnia 9 lipca spotkała się z nieprzyjacielską tylną strażą
pod Płatowem za Mirem.
Tu przyszło do dwóch potyczek, których opis przez naocznego świadka, lubo
zbyt pochlebnie dla nas wystawiony, załączam:
„Dnia 7 lipca wieczorem dywizja jazdy pod dowództwem jenerała dywizji

* wojna to kw7estia godzin

» 79 «
Rożnieckiego przeszła wpław Niemen pod Bielicą i stanęła dnia 8 sierpnia
w Nowogródku, skąd udać się miała spiesznie do Nieświeża. Dnia 9 lipca jeden
szwadron pułku 3 ułanów, spotkawszy mocny posterunek kozaków przed Pia-
seczną, uderzył na niego i wpędził do miasta Mira; uniesiony zapałem, prze­
szedłszy miasto nacierał za przedmieściami na tenże sam posterunek, mocno
powiększony. Pułkownik Radzimiński wyruszył z resztą pułku dla posiłkowa­
nia swego pierwszego szwadronu. Gdy wychodził z przedmieścia, pięć pułków
kozackich natarło na niego, których liczba powiększała się w miarę odporu,
jaki im dawano 3. Naówczas, otoczony od przewyższającej siły, przymuszonym
był przerzynać się dla złączenia się z dwoma szwadronami pułku 16 i jednym
puiku 15 ułanów, które mu w posiłek przybywały. Potykano się z zaciętością,
nieprzyjaciel doznał daleko większej straty niż 29 brygada, składająca się
z 3, 15 i 16 pułku ułanów, której pomimo wszelkiej usilności, nie mógł w nieład
wprowadzić 4.
Brygada 28, składająca się z 2, 7 i 11 pułku ułanów, przybyła do Jarczy,
gdzie się z 29 złączyła, i tam przebyliśmy noc całą naprzeciw nieprzyjaciela
i chmary kozaków. Dnia 10 lipca cała dywizja ruszyła do Mira, gdzie wypo-
cząwszy, w południe w dalszą udała się drogę do Nieświeża. Straż przednia
spotkała nieprzyjaciela w Sienikowie (mila jedna od Miru) i odparła go żywo
w lasy, które odłączają Sienikowo od wsi Horodnicy. Pułk 7 ułanów z 28 bry­
gady przeszedł las, reszta dywizji została z tej strony onego. Rozpoznany nie­
przyjaciel był nadto w sile, żeby nań odważano się natrzeć. Siła jego składała
się z korpusów kozackich Płatowa i Iłowajskiego 5, połączonych z dywizjami
dragonów i huzarów. Nieprzyjaciel, wiedząc dokładnie o sile dywizji przez
wziętych w niewolę dniem wprzódy, rozumiał, że ją zniszczy zupełnie wśród
lasów i bagnisk; ze wszech stron zaczął posuwać się na nas i sypać ogień karta-
czowy na najbliższe nasze szwadrony. W mgnieniu oka cała płaszczyzna Sie-
nikowa zajęta była lekką jazdą. 7 pułk ułanów, który zajmował tamten brzeg
lasu, zmuszony był przebijać się przez nieprzyjaciela dla złączenia się z dy­
wizją. Wnet przybyły huzary i dragony, a wtedy silna i krwawa rozpoczęła się
walka. Pułki 3 i 16 ułanów najmniej po razy czterdzieści natarły na nieprzy­
jaciela i okryły się chwałą. Pułki 7 i 15 ułanów czynnie przyczyniły się do
boju, szczególnie zaś 15. Pułki 2 i 11 były w odwodzie, zasłaniając lewe nasze
skrzydło. Nieprzyjaciel, zaufany w przewyższającej swej sile, nie umiał korzy­
stać z pozycji naszej, gdyż już była godzina dziewiąta wieczór, kiedy odwód
nieprzyjacielski przybył na nasze lewe skrzydło i otoczył aż do ostatniego na­
szego plutonu w tyle pozostałego; kilka tysięcy kozaków wpadło nawet w od­
stęp pomiędzy pułki 7 i 11. Lecz cała 29 brygada oraz 7 pułk 28 brygady, na­
cierając na nieprzyjaciela, cofnęły się w porządku ku Mirowi. Brygada 19 jazdy
5 korpusu, pod dowództwem jenerała brygady Tyszkiewicza, przybyła wła­
śnie na ten czas do Mira i wysłała zaraz naprzód dwa szwadrony. Kilka w y­
strzałów działowych z baterii, postępującej za brygadą jenerała Tyszkiewicza,
wstrzymały zapał nieprzyjaciela, który zmuszony do odwrotu, ścigany był aż
za las, w bliskości tego miasta znajdujący się.
Dywizja została na placu boju do świtu, ale nieprzyjaciel zostawił nas spo­
kojnych. Sześciogodzinna walka, jedna z najżywszych, jaka być może w nie­
równie mniejszej liczbie, dała poznać nieprzyjacielowi, iż ma do czynienia z żoł­
nierzem dowodzonym przez wielkiego Napoleona. Pułk dragonów kijowskich
i pułk huzarów achtyrskich * poniosły wielką stratę. Generał lejtnant Pahlen,
* stacjonujących w mieście Achtyrka
w guberni charkowskiej

» 80 «
pułkownicy Andreinow i Iłowajski legli na płaci'; pobojowisko zasłane było
trupami kozaków, Kałmuków, Baszkirów i Tatarów. Nie straciliśmy żadnego
oficera wyższego stopnia; wszystko to, co się potykało, utrzymało honor wojska
naszego. Było kilku flankierów od ułanów, którzy ścigając nieprzyjaciela, prze­
darli się aż do korpusu piechoty Płatowa Wszystkie nasze pułki mają większą
liczbę krzyżów, oficerów nieprzyjacielskich wiele ubiorów śmiesznych i broni,
szczególniej zdobytych na pułkach azjatyckich, które są najgorszymi z żołnie­
rzy nieprzyjacielskich, słowem 3000 naszej jazdy wytrzymało sześciogodzinną
walkę przeciw 8000 kozaków, 3000 jazdy regularnej, dwom pułkom strzeleckim
i 30 działom polowym 6.
Dnia 14 lipca 1 pułk jazdy (Frzebendowskiego) ścigał uchodzącego nieprzy­
jaciela; we wsi Czarnołuby spędził posterunek kozacki z znaczną jego stratą
i posunął się z zapałem aż na wysokość Romanowa, na drodze od Nieświeża do
Słucka. Zastał tam cały obóz nieprzyjacielski, z którego kilka pułków kozackich
i liniowych wyruszywszy otoczyły go zewsząd, lecz przebił się walecznie przez
nieprzyjaciela, położywszy wielu trupem na placu, lubo z niemałą stratą swo­
ich, i okrył się chwałą. Major Montrezor, ranny, pojmany został w niewolę wraz
z kilku innymi oficerami Strata cała pułku tego wynosić ma do 240 ludzi, tak
w zabitych, rannych, obłąkanych *, jak w niewolę wziętych'57,
Opowiadanie naocznegc świadka d rć dobre wyobrażenie daje o tych trzech
wypadkach. W pierwszej potyczce pułk 3 ułanów najwięcej ucierpiał; sam puł­
kownik Radzimiński został ranny. Pułk stracił do 200 ludzi, zabitych, rannych
i wziętych w niewolę. Nieszczęśliwym tym wypadkiem nauczony, komendant
dywizji, jenerał Rożniecki, powinien był z większą ostrożnością rozporządzenia
swoje porobić, znając zwłaszcza nieprzyjacielską siłę. Nie tylko, że tego nie
uczynił, lecz niektóre swoje pułki w jednej linii uszykował, myśląc przez to
omamić nieprzyjaciela, natomiast bardziej się sam osłabił i łatwiej przewrócony
został. W tym jednak nie jego wina, iż ani artylerii kcnnej. ani piechoty nie
miał sobie przydanej.----
Bitwa pod Mirem jeszcze nie nauczvła jenerała Latour-Maubourga, jak na­
leży jazdę w przytomności nieprzyjaciela prowadzić, Pod Romanowem błędy
dwa pierwsze powtórzone zostały. Pułk 1 strzelców konnych, o 2 mile przed
korpusem wysłany na rozpoznanie bez żadnego wsparcia, ujrzał się nagle na­
padniętym przez nieprzyjacielską jazdę, musiał się przez nią przebijać i pędzo­
ny był półtora mili drogi bez wypoczynku; kto miał dobrego konia, ten uszedł
śmierci. Pułk ten, tak piękny, liczący przeszło 700 koni, stracił połowę ludzi i nie
był już czynny w całej kampanii. Formował się na nowo w Smoleńsku i w cza­
sie odwrotu Wielkiej Armii wszedł znowu na linię bojową w liczbie 500
koni.
Dodać tu jednak należy, lecz tą rażą na pochwałę jazdy naszej pod Mirem,
iż nieprzyjacielska jazda składała się z czternastu pułków kozackich Płatowa,
7000 koni, 1000 kozaków z Bagr&tiona korpusu, trzech pułkówr regularnych:
achtyrskiego huzarów o ośmiu szwadronach, kijowskiego i noworosyjskiego
dragonów o czterech szwadronach, i dwóch batalionów piechoty; do tego 6 dział
kozackich i 16 dział artylerii konnej — w ogóle 10 000 jazdy, 1400 piechoty
i 22 dział.
Rzecz zastanowienia godna, iż nasza czterotysięczna dywizja, bez armat i pie-

* zabłąkanych

» 81 «
choty, o 2 mile od korpusu swego, z taką chmarą jazdy potykając się, ciągle
oskrzydlona, i mając ciężką przeprawę przez groblę i trzy mosty, nareszcie przez
miasto Mir, nie uległa zupełnemu zniszczeniu! Moralnie bardzo ucierpiała.----
W Nieświeżu król westfalski odebrał widoczne dowody nieukontentowania
od potężnego brata z powodu opieszałego prowadzenia armii. Po gorzkich wy­
rzutach, które księcia Poniatowskiego także dotknęły, odebrał mu dowództwo
i oddał pod komendę marszałka Davoûta. Obrażony tak lekceważeniem swojej
świętej osoby, król Hieronim dnia 16 [lipca] opuścił nagle wojsko i na Warsza­
wę powrócił do swojej stolicy; oddawszy księciu Poniatowskiemu komendę nad
korpusami 5, 8 i 4 jazdy.----
Nareszcie dnia 28 lipca czoło naszej kolumny stanęło w Mohylewie, w stanie
znużenia trudnym do opisu. Dywizje 16 i 18 piechoty, o dziewięciu batalionach,
wchodząc do miasta, miały po 2000 ludzi, tylko w szeregach 17 i 12 batalionu
ledwie 400 ludzi; reszta piechoty wlekła się po drodze, jedni bezsilni lub chorzy
nie mogli żadną miarą wydążyć za kolumną, drudzy zdrowi, lecz jarzmo kar­
ności niechętnie dźwigający, korzystali ze sposobności dla opuszczenia szeregów
i starania się o żywność po bokach drogi. Były to owe marodery, czyli oderwań-
ce, plaga każdego wojska, a osobliwie francuskiego, w dalekich wojnach żywio­
nego sposobem rekwizycyjnym.
Lecz taki ubytek w szeregach nie tylko niedoświadczeniu lub złej chęci żoł­
nierza przypisać należy ; winę tę ponosili w większej części podoficerowie, z któ­
rych niewielu kampanie odbywało, i młodsi nasi oficerowie, którym się zda­
wało, że powinnością ich tylko bić się i przywodzić żołnierzowi w boju. Za­
pominali oni, iż na tym zależy najbardziej, ażeby licznymi i pełnymi rotami
stanąć wobec nieprzyjaciela, z niegłodnym żołądkiem, z rynsztunkiem i bronią
w porządku. To wszystko, co się tyczyło obozowania, ognisk, żywności, rozdzie­
lenia obowiązków i służby obozowej itd., niewiele ich obchodziło. Każdy znu­
żony o sobie tylko myślał i byle mógł wypocząć, o resztę nie dbał. Tu dopiero
różnica pomiędzy starym a młodym żołnierzem spostrzegać się daje. Że wiele
na oficerach polega: mogę tu za przykład podać kompanię 15 pułku kapitana
Macieja Rybińskiego, później w roku 1831 naczelnego wodza wojska polskiego,
która bez żadnego ubytku znalazła się po wyjściu z Księstwa. Za tę pieczoło­
witość około żołnierza naczelny wódz mianował Rybińskiego szefem batalionu 8.
Lecz i wódz naczelny, i szef sztabu słusznym tu zarzutom ulegają, a to przez
niestosowne wybieranie godzin marszu, nieporządek w pochodzie, odległość dy­
wizji zbyt małą, wypoczynki nieodpowiednie itd. Jakaż różnica między naszym
korpusem a pierwszym Davouta? Widziałem pułki 57, 61, 111, 85 i 108 piechoty
francuskiej, przechodzące nazajutrz po naszym przybyciu przez Mohylew; wra­
cali z bitwy pod Sałtanówką, o 2 mile od Mohylewa, stoczonej 23 lipca z kor­
pusem jenerała Bagrationa. Postać ich marsowa, mundury i zbroje w najlep­
szym porządku dźwigali, żywność na kilka dni, podwójna ilość naboi, podwójne
obuwie, narzędzia pionierskie9; z całym tym ciężarem zdawali się lekko i ocho­
czo, jakby do tańca postępować. W szeregach nikogo, prócz zabitych i rannych,
nie brakło, batalion po 800 ludzi: nielitościwy bowiem marszałek maroderów
nie cierpiał i krótką miał z nimi rozprawę. Wstyd nas ogarnął, porównywując
jego żołnierzy z naszymi. Dlatego też twierdziłem, i dziś jeszcze twierdzę, iż
nam potrzeba żelaznej ręki, ażeby z nas dobrych zrobić żołnierzy i w karbach
nas utrzymać.
Powoli zaczęli się oderwańce nasze ściągać; szeregi się zapełniały, wkrótce
bataliony liczyły 500 ludzi, a wychodząc z Mohylewa 600 ludzi. Kilka przykła­
dów podanych wojsku przez rozstrzelanie występnych przyprowadziły rabu­

» 82 «
siów do porządku; ubytek jednakże około 200 ludzi na batalion wynosił, z któ­
rych później marszowe bataliony uformowano. Wielu wcale się nie stawiło, wie­
lu nieprzyjaciel rozproszonych zastał i do niewoli zabrał.

K. Kołaczkowski, op. cit., ks. 1, s. 84—


101 .

S T A N IS Ł A W M A Ł A C H O W S K I
pułkownik —dowódca 14 pułku kirasjerów

Wojsko nieprzyjacielskie, postanowiwszy cofać się bez przerwy, wszystko pa­


liło na trakcie, przez który mieliśmy iść, i przymuszało mieszkańców do opusz­
czania swych siedzib, tak dalece, że skorośmy tylko Niemen przeszli, ani ma­
gazynów żywności, ani furażów dla koni nigdzie już nie było i niedostatek dał
się czuć nagle, nawet studnie zawalono, tak że wodę do napojów i gotowania
braliśmy ze stawów i kałuż. Przymuszeni, wysyłaliśmy do pobocznych wiosek
małe oddziały, które zastając puste chaty i dwory, niszczyły i zabierały, co tylko
było. Potrzeba ta zwolniła karność żołnierską, ja zaś byłem szczęśliwy, że z po­
czątku dwa domy dworskie uratowałem od rabunku. Cieszyło mnie to, żem
mógł wstrzymać najrozwięźlej szych z całej armii Westfalczyków, lecz później
sam, nie mając czym żywić koni, tolerowałem podobne grabieże, bo ludzi po­
rażonych przykładem powszechnego rozprężenia wstrzymać już nie mogłem. Tym
tylko różnili się moi od drugich, i to na ich usprawiedliwienie dodać muszę, że
do żadnych podpaleń ani niszczeń sprzętów nie należeli, że się brzydzili postę­
powaniem swawolnego żołnierza i prócz rzeczy do wyżywienia potrzebnych, nic
więcej nie wynosili. Nasz korpus był pod rozkazami jenerała Latour-Maubourg,
lecz znajdował się w wielkim nieładzie, chociaż sam wódz, mający przydomek,
słusznie sobie nadany przez Hiszpanów, „général sans peur et sans reproche” *,
wydawał najsurowsze rozkazy, aby krzywdy mieszkańcom nie robić. Nie było
można zapobiec złemu, sami niszczyliśmy ducha patriotyzmu. Obywatel, bojąc
się zemsty uchodzącego nieprzyjaciela, a nie widząc żadnej różnicy między po­
stępowaniem tych, co mu egzystencję polityczną i swobodę obiecywali, a swy­
mi wrogami, uchodził przed nami, unikał spotkania naszego, tak dalece, żeśmy
przez wsie jak przez dzikie stepy przechodzili, istoty żyjącej nie widząc. Pogłoski
gwałtów, których dopuszczaliśmy się, poprzedzały nasz przechód. Bojaźń, opinia
niechętnych powiększyła okropność; wystawiano nas gorszych jeszcze, jak by­
liśmy w rzeczywistości, tak dalece, że gdyśmy przeszli Dniepr, mieszkańcy wy­
nosili sprzęty, uprowadzali żywność, dobytki, uchodzili w lasy i szukali puszcz
głębokich, gdzie z bronią przeciw nam się okopywali. Głód, który coraz więcej
dawał nam się czuć, wiódł nas do ich schronień; posyłaliśmy więc oddziały z na­
bitą bronią, aby ich stamtąd wystraszyć. Mężowie uciekali przed hukiem strzel­
by w głąb lasów, a naprzeciw żołnierzy wychodziły zatrwożone matki u piersi
swoich trzymając dzieci i wołały: „Nie zabijajcie nas, oto o kilkanaście kroków
zastaniecie żywność naszą!” Podobne komendy za żywnością i gwałtowne mar­
sze, które robiliśmy dla złączenia się z Wielką Armią, wyniszczyły tak korpusy

* odpowiednik polskiego „bez skazy


i zmazy”

» 83 «
nasze, że gdyśmy się zeszli i stanąli na jedne? linii, każdy pułk mia1 mniej o po­
łowę ludzi i koni. Maszerowaliśmy po 11 mil na dzień, noc nawet nie była spo­
czynkiem; 36 godzin trzeba było siedzieć na koniu. Trzy miesiące byliśmy w ta­
kich trudach, nie mając ani razu do czynienia z nieprzyjacielem.

S. Małachowski Pamiętnik, Pcznań 1885,


s, 51—53.

M I C H A Ł JACKOWSKI
;prrucznik artylerii

Widziałem na Białejrusi wielkie spustoszenie. Francuzi zabierali wszędzie nie


tylko żywność, ale obchodzili się z własnościami tamtejszych mieszkańców Po­
laków jak z własnościami nieprzyjacielskimi; nie dziw więc, że ich Polacy tam­
tejsi nienawidzili i że także my, jako ich sprzymierzeńcy, nie byli bardzo łu­
biani.
W miasteczku Sienny na Białejrusi szlachcianka jedna wyraziła tę nienawiść
do kilku naszych oficerów mówiąc:
— Moskale daleko od panów grzeczniejsi.
W ciągu tego forsownego do Smoleńska pochodu straciliśmy z powodu upa­
łów i niewprawy młodego żołnierza do trudów wielu ludzi, których po lazare­
tach musieliśmy zostawiać.----
Spod mojej komendy wysłany był razu jednego podporucznik Obalski z po­
ciągiem o 2 mile drogi od Smoleńska di a furażowania, mając polecenie czeka­
nia tam dalszego rozkazu. Wieś, w której się zatrzymał furażując, nazywała się
Klementów.
Dla uporządkowania zaprzęgów i dla lustracji udałem się w to miejsce ma­
łym wózkiem, w parę dobrych koni. Żołnierz powoził i oprócz pary pistoletów
i pałasza mieliśmy z sobą karabin żołnierza, bo wtenczas i artylerzyści mieli
karabinki. Było widać dwie wsi tego samego nazwiska i nie mogłem trafić do
komendy podporucznika Obalskiegc.
Tak błądząc, spostrzegłem pod lasem wieś do 30 domów piętrowych i bardzo
porządnych mającą, a przede wsią może na 200 krokow stał przy drodze stary
człowiek, oparty na kiju. Dojechawszy do niego, przemówiłem po rusku:
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, zdarow staryk.
Na co mi z wypogodzonym licem odpowiedział:
— Na weki.
Zapytałem o Klementów, dobyłem manierki z arakiem, napiliśmy się wszyscy
trzej i starca zobowiązałem po przyjacielsku, aby haust powtórzył, co też uczy­
nił.
W tej chwili otoczyło nasz wózek kilkadziesiąt chłopów, a moj żołnierz prze*
lękniony rzecze:
— Żle z nami.
Starzec krzyknął natychmiast donośnym głosem:
— Rebiata nazad! W swoje miesta! Eto nasz chrestjanin!
Na głos jego wszyscy odstąpili, a starzec, pocałowawszy mnie, powiedział:
— Budtie zdarowy, pojeżdżaj hdie tobie ugodno i ne gawory o nas, odnak

» 84 «
dam tebia załohu, aby moja rebiata tiebie ne zabiła, aż do Klementowa on od-
wiedziot.
To mówiąc, zawołał chłopca, któremu z nami na wózek wsiąść i na drogę do
Klementowa doprowadzić nas kazał.
Pożegnaliśmy starego i ruszyliśmy.
Ujechaliśmy może milę, kiedy chłopiec nam dany, spostrzegłszy w lesie czte­
rech ludzi, z wózka zeskoczył i rzekł:
— Pojeżdżajti zdarowo priamo, a za lesom Kłementów siejczas.
W rzeczy samej, wkrótce potem dojechałem do Klementowa, gdzie zastałem
podporucznika Obalskiego.
Przychylność tę starca winienem był nie tyle poczęstowaniu go arakiem, ile
przyjacielskiemu obejściu się z nim, a nade wszystko przywitaniu religijnemu
w jego języku.
Moskale nie cierpieli Francuzów, raz za niesłychane rabunki, jakich w Prze­
chodzie ogromnej armii nie można było i nie chciano może uniknąć; po wtóre,
ponieważ uważali ich za pogan, za ludzi bez religii; za takich przynajmniej
głosił ich przed ludem rząd z duchwieństwem. Nas, jako ich sprzymierzeńców,
brano za jedno z nimi. Ile razy więc wydarzyło się, że Polak przemawiał po
ludzku, religijnie i zrozumiale, zadziwienie Moskala było tym więcej niespo­
dziewane i przyjemne.
Obalski opowiedział mi podobny przykład zaufania, jakiego sam i dla tej sa­
mej przyczyny doświadczył w Klementowie: Pop tamtejszy nie chciał dawać
chłopom ślubów, odkładając je do końca wojny. Chłopi udali się z prośbą do
Obalskiego, aby popowi dał rozkaz do ich dawania. Obalski użył swego wpły­
wu i skutecznie, za co chłopi bardzo go lubili i wszystkiego chętnie mu dostar­
czali.
Pomimo tej przychylności uważałem za rzecz roztropną cofnąć komendę, wy­
stawioną na niebezpieczeństwo, i tego samego wieczora przymaszerowałem do
Smoleńska, raportując całe zdarzenie pułkownikowi naszemu Tremo. Jenerał
Gerard pochwalił mój postępek.
Dano mi natychmiast kompanią piechoty i wysłano za Dniepr dla szukania
żywności i furażowania.
Przybywszy do jednej wsi, kazałem schwytać jednego włościanina i pamiętny
skuteczności obejścia się dobrego z owym starcem, przemówiłem do niego także
po rosyjsku:
— Mój bracie, nie my winni, bo to robić musimy, co nam starsi rozkażą; i oni
także muszą żywić wojsko. Kazano mi zabrać, co tylko w waszej wsi zastanę
z żywności i furażu. Ja tego nie uczynię, bo i wy z waszymi rodzinami żyć mu­
sicie, ale jest tu sześćdziesiąt domów; proszę was po chrześcijańsku, dajcie z każ­
dego po jednej sztuce bydła, po dwie owiec, po jednym koniu, a owsa i siana,
co możecie.
Żądanie moje nie było przesadzone, bo wieś była zamożna i wiedziałem, że
każdy gospodarz ma liczny inwentarz, ale uprowadzony do lasu; włościanin
ukląkł przede mną i zaczynając od słowa: karmilec, tak mi odpowiedział:
— Pierwszego Bóg nam zesłał dobrego człowieka. Rozumiem, że musicie
wypełnić dany rozkaz, wszystko zrobię z moimi sąsiadami, damy, co żądacie.
Wojsko nasze inaczej z nami postąpiło; wy przychodzicie jak przyjaciel,
nie rabujecie, nie zabieracie. Tu we wsi nic nie mamy, ale za dwie godziny
przywieziemy, co będzie można, i przypędzimy bydła i koni nad przewóz do
Dniepra. Ufajcie mi, jak ja wam ufam, a jeżelibym nie dotrzymał słowa, przyj­
dziecie i spalicie naszą wieś, lecz proszę was, nie wydajcie nas, że mamy bydło

» 85 «
i konie w lesie, i starajcie się zrobić u swoich starszych, aby więcej od nas nie
żądali, boby to było dla nas uciążliwe, a są i inne wsie.
Poszedłem nad Dniepr i tam z komendą czekałem więcej jak dwie godziny;
zaczynałem już wątpić o szczerości tego włościanina, gdy wtem spostrzegam
30 fur parokonnych, 60 sztuk bydła, 100 owiec, 10 świń. Na wozach było 120
worów owsa. Ten sam włościanin przyszedł z tym transportem i prosił o kwit.
Stał tam przy przewozie szef batalionu Truskowski ze swoim batalionem
i właśnie nadszedł, kiedy włościaninowi kwit dać chciałem. Zażądał on ode mnie
trzy konie, czego mu odmówiłem, bo konie kazano mi przyprowadzić do umon-
towania pociągów artylerii z trzech pułków do artylerii pozycyjnej przyłączo­
nych. Rozgniewany moją odpowiedzią, Truskowski odezwał się:
— Dlatego pan więcej wszystkiego nie przyprowadziłeś, bo musiałeś wziąć
za to pieniądze.
Z oburzeniem odpowiedziałem mu:
— Panie szefie, w Hiszpanii nie byłem, gdzie wielu rabowało, a podłym być
nie umiem; zresztą na zarzut ten później panu odpowiem.
Włościanin, stojąc przy nas, zrozumiał, co mówiliśmy, i rzekł:
— Jenerał, tot czesny oficer, ne żełał od nas dzieniok, tolki to, czto tu jest.
Truskowski zawołał:
— Wziąć chłopa, a wszystkiego więcej mieć będziem.
To usłyszawszy Moskal, nie czekając kwitu, drapnął do bliskiego lasu, a za
nim odbiegli fur i bydła inni włościanie.
Zabrałem wszystko z moją komendą i powróciłem do Smoleńska, gdzie na­
tychmiast zameldowałem pułkownikowi zajście moje z Truskowskim, prosząc
o wyznaczenie sądu wojennego i aby mnie na podobne komenay nigdy nie wy­
syłał.

M. Jackowski Pamiętniki [w:] Pamięt­


niki polskie , t. 1, Paryż 1844, s. 133—136.

P R Z Y P IS Y

1 Oto co pisze sam Eustachy Sangusz- 2 Bitwa pod Ostrownem stoczona zo­
ko: „Kilka dni Napoleon bawił w Kow­ stała 26 lipca. Rosyjski korpus Oster-
nie, budowanie mostu na Wilii i popis mana-Tołstoja zdołał powstrzymać tu
niektórych dywizji zatrudniły go czyn­ przez 24 godziny 4 korpus ks. Eugeniu­
nie. Markotnym był jawnie, że Moskale sza Beauharnais i kawalerię Murata,
cofnęli się bez bitwy. Na wzgórkach po umożliwiając w ten sposób głównej
prawym lądzie biegu Wilii okazywali armii rosyjskiej ewakuację Witebska
się kozacy, co widząc, szwadronowi Ko­ i dalszy odwrót na wrschód aż do Smo­
zietulskiego z gwardii przejść ją kazał. leńska, gdzie nastąpiło jej połączenie
Woda nie gasiła walecznych zapału i to­ z armią Bagrationa.
nący, których pięciu zginęło, jeszcze gło­ 8 Były to pułki atamana Płatowa, li­
sili «Wiwat cesarz!». Sam nazajutrz czące ponad 2 tys. szabel. Siły polskie
przede dniem po moście niegodziwym zaangażowane w tym starciu nie prze­
przebył rzekę. Kazał mnie, lubo z ob- kraczały 800 ludzi.
mokłym szwadronem tegoż Kozietul­ 4 Straty polskie były poważniejsze,
skiego, śledzić Wittgensteina uchodzą­ niż wynikałoby to z relacji. Wynosiły
cego do Kiejdan i promy na Niemnie w zabitych i rannych 80 oficerów i 500
zabrać, co dopełniłem”. E. Sanguszko żołnierzy, a w jeńcach 7 oficerów i 750
Pamiętnik 1786— 1815, Kraków 1876 żołnierzy. Do niewoli dostali się m. in
s. 60. ppłk Jan Sumiński z 3 pułku oraz
» 86 «
ppłk Wincenty Radzimiński z 16 pułku stwo oficerów, gdyż w czasie marszu
ułanów. Brygada gen. Kazimierza Turny ciągle to tu, to tu, przechodząc wsie
straciła trzecią część stanu. Warto zwró­ wstępowali do dworów sielskich lub na­
cić uwagę, że walczące tego dnia 7 i 11 wet schodząc sami na bok, aby się po­
pułki ułanów uchodziły za najsłabiej silić, nie dbając o swoje kompanie i lu­
wyćwiczone w całej armii Księstwa. dzi. Książę Poniatowski, obruszony
5 W kampanii 1812 walczyło blisko i zmartwiony, rozkazuje pod Mohyle­
dwudziestu dowódców kozackich tego wem przeciągać przed sobą piechocie
nazwiska. Dla odróżnienia nosili kolej­ kompaniami, ażeby widział, jak są licz­
ne numery. Ten miał numer 5. ne. Kompanie przeciągają po 30, po 50
6 W opinii współczesnych walka pod żołnierzy liczące. Gdy nadchodzi moja,
Mirem uważana była za przegraną i za­ licząca 180, i miałem jeszcze odkomen­
rzucano Rożnieckiemu, że „wygubił pol­ derowanych kilkanaście do ambulan­
skie legiony”. Przytoczona relacja dosyć sów powózki.
wiernie oddaje natomiast sam przebieg Wieczorem dnia tegoż szukają mnie
wydarzeń na polu bitwy. do księcia Poniatowskiego. Był u niego
7 Wg J. Staszewskiego (Walki kawa­ wieczór, a jenerał Fiszer przysyła mi
leryjskie pod M irem i Romanowem nominację na szefa batalionu. Lecz ja,
1812 r., „Przegląd Historyczno-Wojsko- przyszedłszy nad Dniepr po defiladzie,
wy” 1934, t. 7) straty wynosiły 9 ofice­ rzuciłem się w mundurze do rzeki i na­
rów i ponad 300 żołnierzy, czyli prawie piłem się w ody,----a potem znużony
trzecią część stanu 1 pułku strzelców spałem w ogrodach z kompanią pomię­
konnych. Pułk ten przez dwa miesiące dzy mymi rycerskimi towarzyszami bro­
nie brał udziału w walkach. ni. Nazajutrz byłem u księcia Poniatow­
8 Oto co na ten temat pisze sam Ma­ skiego. Uśmiechnął się i podał mi rękę,
ciej Rybiński: „Przyciągnąwszy korpus dowiadując się, jak gasiłem pragnienie
polski pod księciem Poniatowskim pod u wód Dniepra”. M. Rybiński, Moje
Mohylew nad Dnieprem, piechota pol­ przypomnienie od urodzenia. Biblioteka
ska, licząca pod Modlinem 36 000, nie Zakładu im. Ossolińskich, rkps nr 3517.
znalazła się nad Dnieprem jak w poło­ 9 Każdy pułk piechoty miał etatowy
wie ledwie, nie mając w czasie swej niewielki oddział saperów odpowiednio
drogi żadnej rozprawy z nieprzyjacie­ wyposażony, ale niezależnie od tego miał
lem. Najwięcej zaszkodził marsz spiesz­ też narzędzia do budowy dróg i mostów
ny we wielkie upały, ażeby gdzie do­ itp., tzw. narzędzia pionierskie. Narzę­
paść korpusu Bagrationa. Od Ihumena dzia te porzucano, gdy zaczynało bra­
do Mohylewa ten przedział przebyliś­ kować koni lub też gdy oficerowie zaj­
my w parę dni. Lasy przez kozactwo mowali wozy pod własne bagaże i łupy.
zapalone również mogły wpływać. Mar­ Fakt, że pułki Davouta miały narzędzia
szałek Davout, on, dognał ten korpus pionierskie jeszcze miesiąc po rozpoczę­
i urwał parę tysięcy. ciu kampanii, świadczy o ich dobrej dy->
Lecz również było powodem niedbal­ scyplinie.
35
BÓJ O S M O L E Ń S K

Po daremnym pościgu za Rosjanami jęcia rozstrzygającej bitwy. Dlatego


przez Litwę i Białoruś, Napoleon w też 17 sierpnia zdecydował się na
połowie sierpnia znalazł się z więk­ szturm miasta, gdyż obawiał się, że
szością swych sił w pobliżu Smoleń­ manewr oskrzydlający od wschodu,
ska. Tu właśnie nastąpiło połączenie który proponował mu Davout, może
1 i 2 armii rosyjskich i Barclay de spłoszyć nieprzyjaciela i spowodować
Tolly zdecydował się wówczas stawić jego natychmiastowy odwrót. Osta­
opór Francuzom. Część podległych tecznie jednak w walkach tych prze­
mu generałów (m. in. Bagration, Ben- ciw 45 tys. żołnierzy Wielkiej Armii
nigsen, Jermołow i w. ks. Konstanty) uczestniczył jedynie 6 korpus rosyj­
była przeciwna dalszemu odwro­ ski gen. Dochturowa oraz dywizje
towi ku Moskwie i domagała się wal­ Konowniczyna i Niewierowskiego,
nej bitwy, wierząc, że żołnierz ro­ razem 35 tys. ludzi.
syjski — w obronie własnej ziemi — Bitwa o Smoleńsk była pierwszym
zdoła powstrzymać nieprzyjaciela. większym starciem, w którym wziął
Smoleńsk, położony na obu brze­ udział 5 korpus polski. Jego zada­
gach Dniepru, otoczony był wysokim niem było zdobycie miasta od połu­
średniowiecznym murem o 32 ka­ dnia, poprzez przedmieścia Raczeń-
miennych wieżach, na których moż­ skie i Nikolskie, ora z „wyłom Zyg­
na było ustawić lekkie działa. Dostę­ munta III” w murach obronnych.
pu do miasta broniła sucha fosa oraz W dwudniowym szturmie (17— 18
kilka głębokich wąwozów, a żołnie­ sierpnia) zginęło bądź zostało ran­
rze rosyjscy obsadzili też przedmie­ nych 2000 polskich żołnierzy, a więc
ścia, przekształcając niektóre domy tyleż samo co podczas wielomiesięcz­
w samodzielne punkty oporu. nego oblężenia Saragossy. To porów­
Napoleon, dowiedziawszy się o po­ nanie wskazuje, jak zacięty i krwa­
łączeniu armii rosyjskich oraz o po­ wy bój toczono o miasto, co zresztą
zostaniu przeciwnika w Smoleńsku, było wynikiem zarówno bohaterstwa
mimo ataków francuskiej awangar­ obrońców, jak też ofiarności i poświę­
dy, miał nadzieję, że uda mu się cenia żołnierzy Poniatowskiego.
wreszcie zmusić Barclaya do przy­

» 88 «
F R A N C IS Z E K S A L E Z Y G A W R O Ń S K I
porucznik,, dowódca pólbaterii armat 12 pułku piechoty

Po kilkudniowym tam * odpoczynku (bo zapewne dla przejścia Dniepru na


całej linii wojennej robiono przygotowania) ruszyliśmy w pochód na Szkłów
ku Smoleńskowi. Droga wielka, prowadzona nad brzegiem Dniepru, była bar­
dzo szeroka, tak że sekcjami ** piechota maszerować mogła; wysadzana w cztery
rzędy brzozami, w lecie miły nam cień sprawiała, a że miękka, bo nie chaussée,
nie wysypywana kamieniami, wybornie się szło. Generałowie naprzód jechali,
żołnierze śpiewali. Wyruszyliśmy przed wschodem słońca z biwaków. W Szkło-
wie, miasteczku całkiem żydowskim, nad Dnieprem była dniówka ***. Tam do­
wiedzieliśmy się, że armia nieprzyjacielska Smoleńska bronić będzie i przepra­
wy na Dnieprze, gdzie jest most. Kazano się koncentrować skrzydłom w Kra-
snem, miasteczku o 3 mile przed Smoleńskiem; dążyliśmy z Szkłowa spieszniej
i pod Krasnem 15 sierpnia przed wieczorem stanęli w czystym polu. Ujrzeliśmy
masy na wzgórkach całej zebranej naszej Wielkiej Armii; powiadano nam, że
jest tam sam Napoleon. Jakaż była radość i ciekawość, by go można było zo­
baczyć! Z dala słychać było huk dział k
Miasteczko Krasne leży na samym wielkim trakcie od Wilna przez Smoleńsk
do Moskwy, którym właśnie środek Armii Wielkiej tam dążył; nasz korpus, jako
prawe skrzydło składający, innym szedł traktem, na prawo smoleńskiego trak­
tu. Tu pod Krasnem zeszły się korpusa; musiało tak z planu wojennego wyni­
kać, tym więcej gdy spod Mohylewa zaraz tu dążyliśmy, opuszczając na prawo
idącą drogę. Jedynie tylko dywizja generała Dąbrowskiego cała, z swymi trze­
ma brygadami2, odesłaną została od korpusu naszego w prawo, pod twierdzę
Bobrujsk, dla oblegania jej i mienia baczności nad korpusami nieprzyjacielski­
mi mogącymi ciągnąć od Podola, gdy głoszono już, jakoby tam nie były po­
trzebnymi, bo miał pokój nastąpić z Turcją. Pod Krasne przed wieczorem przy­
bywszy, ustawiono nasz korpus obozem w polu, na prawo wielkiej drogi, czyli
alei pięknej, brzozami wysadzonej. Gdy się wkrótce dobrze już ściemniło, ujrze­
liśmy na lewo tej alei na pagórku odosobnionym wielki obóz Wielkiej Armii,
w którym mnóstwo świateł i ogni rozjaśniało nagle. Na bagnetach i lancach
wiechy słomiane zapalone te światła wydały i krzyk Vive l'empereur ! dał się
słyszeć, muzyki grały; był to dzień 15 sierpnia, imieniny cesarza Napoleona, któ-
ren wojsko tym sposobem obchodziło, a marszałek Ney, zabrawszy nieprzyja­
cielowi 12 dział i coś jeńców w pochodzie ku Smoleńskowi, posyłał je w poda­
runku do obozu pod Krasne3. Cesarz leżał w alei wielkiej, gdy to już ciemno
w noc wojsko przed nim defilowało, nie można go było dobrze widzieć, można
go było tylko czuć i używać tego pięknego widoku całego obozu w świetle i tro­
feów zdobytych, co dało zapomnieć o niedogodności obozowej. Trochę się tylko
przespawszy w biwaku, tylko świt, koło czwartej z rana, ruszył korpus po ode­
braniu rozkazu znowu na prawo dla rozciągnięcia linii, biorąc swe stanowisko
na ubocznych drogach, dążąc ku Dnieprowi i Smoleńsku, zachodząc niejako
nieprzyjacielowi tam zgromadzonemu prawym skrzydłem. Cały dzień 16 byliśmy
w marszu. Po krótkich odpoczynkach dla gorąca nocowaliśmy w jakiejś wiosce,
dla głównej kwatery korpusu przeznaczonej, pułki w polu obozem leżały. Mó­

* w Mohylewie nad Dnieprem


** pół plutonu piechoty; w tym kon­
kretnym wypadku maszerowało 6—8
żołnierzy całą szerokością drogi
*** jednodniowy odpoczynek wojska

» 89 «
wiono o mającej się stoczyć bitwie z powodu zebrania się całej Wielkiej Armii,
którąśmy w wilię widzieli pod Krasnem; nikt nie wiedział z nas, dokąd idziemy.
Dnia 17 z rana zapowiedziano czyste ubranie, przygotowanie świeżych mun­
durów i chędożenie broni. Wystąpił cały nasz korpus jak w czasie rewii; książę
Poniatowski na czele sztabu swego oglądał pułki, polecał porządku zachowanie
i oświadczył, że tego dnia pewno cesarza ujrzymy i stoczymy walkę pod Smo­
leńskiem 4. W godzin trzy marszu, w duże gorąco i kurz wielki, lecz w piękną
pogodę, kazano spocząć; słychać było huk dział z daleka od lewego skrzydła,
broń wzięto, a przechodząc przez lasek niewielki w pełnym sekcjami marszu,
książę Józef był w wielkim mundurze z wstęgą Legii Honorowej na wierzchu,
przejechał około maszerującego korpusu i zalecił oczy mieć zwrócone w lewo.
Kiedy nagle, wychodząc z lasku, ujrzeliśmy cesarza Napoleona leżącego na zie­
mi, głowę podpartą tylko ręką mającego, muzyki wojskowe zagrzmiały z bębna­
mi, każdy pluton, przechodząc, brał za broń, książę się pozostał na koniu przy
cesarzu leżącym, a korpus dalej maszerował i ujrzeliśmy wkrótce miasto Smo­
leńsk atakowane już od rana i ogień mocny ze wszech stron. Taki dzień, jak
był ten, nie wyjdzie z pamięci. Jeszcze korpus nie przeszedł był cały przez ów
lasek, kiedy cesarz porwał się z ziemi i miejsca, gdzie leżał, wsiadł na trzyma­
nego obok konia i pospieszył galopem poprzed czoło korpusu, zawsze idącego
naprzód.
Może tak o ćwierć godziny od Smoleńska przy jakiejś wiosce i folwarku kazał
cesarz stanąć korpusowi w linii bojowej; gdy się rozciągnął, generałowie za­
komenderowali broń w kozły i odpoczynek zwykły. Wokoło Smoleńska trwał
ogień ciągle; cesarz wtedy rozmawiał przed frontem naszej linii z księciem
Józefem. Można mu się było dobrze przypatrzeć, jakaż to radość była widzieć
go przed naszym frontem! Mnie się wtedy zdawało, że gdyby mi był rozkazał
wkręcić się w ziemię lub samemu pójść zdobywać twierdzę Smoleńsk lub
w Dniepr obok nas płynący wskoczyć, bez żadnego namysłu byłbym wnet usku­
tecznił rozkaz; taki miał urok, taką ufność wzbudzał. Jeśli takim uczuciem by­
wało przejęte całe wojsko, jakże nie miało zwyciężać?! Ale nie byliśmy jesz­
cze w ciężkim boju, który się dał wkrótce uczuć. Po krótkiej z księciem Józe­
fem rozmowie i naszym niedługim spoczynku, zabębniono do wstawania i broni
wzięcia; cały korpus znowu pod bronią i przed Napoleonem — jakiż był zapał!
Zwinięto linię w ściśnięte kolumny, cesarz kazał maszerować ku miastu, sam
na czele; w chwili ujrzeliśmy go galopem odjeżdżającego w lewo, my w prawo
pociągnęliśmy ku miastu i w pół godziny do boju. Posłano tyralierów w przed­
mieście przed murowe \ między ogrody i parkany, by wypędzić tam sadowią­
cych się Moskali, artylerię ustawiono na wzgórkach małych i kazano strzelać
do miasta. Moją półbaterię postawił sam generał Fiszer, szef sztabu, w miejscu,
gdzie mogła dosięgać jednego bastionu, z którego ognia dawano, aby z niego
spędzić nieprzyjaciela. Jakoż wystrzelawszy jakie 80 ładunków, baszta strzelać
zaprzestała; musiało się coś w mieście stać niepomyślnego. Ogień się wielki po­
kazał w Smoleńsku za murami, a na przedmieściu, które nasze wojsko odbie­
rało, trwał ogień karabinowy ciągle; kulki nas dochodziły do baterii, kule dzia­
łowe przenosiły. Kłanialiśmy się im pięknie, nikt dotąd nie był raniony; to trwa­
ło od samego południa ku wieczorowi na tak wielkim dniu. Lecz wkrótce, nie­
stety, zaczęto poza linię wynosić rannych; widzę z naszego pułku kapitana
Dönhoff rannego w nogę, Chmielewskiego w brzuch, Szczawińskiego w ramię
i innych; odnoszono ich do opatrzenia w ambulansie i odwiezienia do tej wioski,
spod której my byli ruszyli. Donoszą, że generał Grabowski Michał zginął, ge­
nerał Zajączek ranny, Krukowiecki ranny, Jaś Dembiński z sztabu głównego

» 90 cc
poległ, od kuli ugodzony w czoło, i na parkan się wspinający, by go przejść,
kapitan Potkański; o innych nie z naszej dywizji nie zaraz się dowiedzieliśmy6.
Z owej radości pójścia do boju żal niejednego ogarnął i smutek; głodno przy
tym było, a noc zapadała. Już było dobrze ciemno, gdy nam się kazano pod­
sunąć pod same mury miasta. Widać, że nieprzyjaciel z przedmieść wyparowa­
ny został. Gdzie by się podział, widzieć już nie można było; artyleria tylko zo­
stała na swoich miejscach, bo zaklęśnięcia i fosa w przedmieściach nie pozwa­
lały działom dogodnego przejścia. Noc spędziliśmy o głodzie, każdy przy swej
kompanii; ogień wielki palił się w mieście w murach, na przedmieściach żywej
duszy nie było z mieszkańców.
18 sierpnia, ledwie dnieć zaczęło, głoszono, że miasto zdobyto, że pułki pie­
choty naszej wyłomem weszły do niego; ustały zupełnie strzały, pozwolono od­
dalić się od kompanii do miasta dla szukania żywności. Po takim całodziennym
boju i znużeniu, a do tego głodzie i niewyspaniu, trzeba było czuwać noc całą,
choć wprawdzie dość w tej porze krótką. Nie bardzo się chciało ruszać, ale
jednak ciekawość dowiedzenia się, gdzie kwatera główna, bo dotąd była w czy­
stym polu i na linii bojowej, co będziemy obowiązani dziś lub jutro, co nastą­
piło po ustaniu boju, na koniec zobaczenia zdobytego miasta, jak wygląda,
zachęciło to wszystko do wejścia w mury jego. Zostawiwszy podporucznika Le-
bowskiego przy działach bezpiecznie ustawionych, zameldowawszy się swemu
pułkownikowi Wierzbińskiemu, poszedłem z jednym żołnierzem do miasta przez
wyłom w murze wybity, który był najbliższy naszej linii. Ledwo kilkanaście
kroków zrobiwszy, już znajdujemy leżących trupów na ulicy; ale nic tyle wra­
żenia przykrego nie zrobiło, jak widok amputacji członków rannym, na uli­
cach leżącym, których nieprzyjaciel, z miasta w nocy się cofając, zostawił. Chi­
rurgowie francuscy i nasi natychmiast wezwani zostali do opatrywania ich, po
opatrzeniu swoich; ujrzałem, jak operowali, ręce lub nogi urzynając, innych
tylko opatrując, składali te ucinane członki na jedno miejsce, na które właśnie
natrafiłem. Stos tego leżał przy jednym na to obranym dornku, bo w tak piękną
porę pod gołym niebem to odbywano.

F. S. Gawroński Pamiętnik roku 1830/31


i kronika pamiętnikowa ( 1787— 1831),
Kraków 1916, s. 308—312.

M A C IE J R Y B I Ń S K I
szef batalionu 15 pułku piechoty

17 sierpnia był dzień pogodny, oświecony słońcem. Ubrani byliśmy jak naj­
czyściej — a grandę tenue — to jest w paradzie. Albowiem bitwa jest dzień
uroczysty dla żołnierza — czy umrze, czy zwycięża.
Gdy piechota polska szła do szturmu, widok piękny jej przedstawiał się wojsk
francuskich jazdy, którą we wilię szturmu król neapolitański obtoczył twierdzę
Smoleńsk. Jazda francuska stojąca w kolumnach, kirasjerzy, dragony, huzary,
szasery, promienie słońca dziwnie pięknie odbijały blask i światło od jej kasków,
hełmów, pancerzy i ubiorów.
O jedenastej przed południem staje na czele swej dywizji jenerał Zajączek
i prowadzi do szturmu. Pułk 15 piechoty na przedzie. Napoleon patrzy, a z nim

» 91 «
i Francuzi patrzą. Powstaje wielki i rzęsisty ogień z murów. Pułki polskie bez
odpowiadania idą pod mury przez przykre i głębokie wąwozy.
Przed szturmem zebrałem kapitanów mego batalionu i każdego uprzedziłem,
co wypadało czynić, a woltyżerów oddałem walecznemu kapitanowi Emilianowi
Węgierskiemu, aby gdy zbliżymy się, dawał tylko ognia do Rosjan, co są na
murach, kiedy ja, znalazłszy miejsce wprost, wpadniemy z innymi kompaniami
do ogrodu.
Gdy wychodzimy z wąwozów, na czele pod samym murem pada ciężko
ranny jenerał Zajączek i pułkownik Miaskowski, dowódca pułku, z tym koń
związał się i został skaleczony.
Widzę wychód w murach — poternę * — przyspieszam biegiem, by tam do­
paść. Już w nim jestem, kiedy w tej tak ważnej chwili szef batalionu I Biernacki
zawoła: ,,przewodni na lewo” , co się znaczyło, gdzie żołnierze mają kierować
się. I na nieszczęście był głęboki wąwóz w tej stronie, kroków może 30 od
muru.
Wszystko zaraz przez nałóg manewrów tam zawraca się. Z mojego II bata­
lionu żołnierze, część za mną już w tym wy chodzie — poternie — w murze, giną.
Tłuczemy się tam z Rosjanami kolbami i bagnetem. Ta komenda „przewodni na
lewo” wszystko zwichnęła.
Kiedy tedy nie można było dostać się do twierdzy, bowiem to miejsce było
zawalone ciałami poległych i mur był wysoki, a nie było drabin, formuję i ja
batalion w wąwozie i rozpoczynam ogień.
Z różnych stron naraz uderzały francuskie bataliony. Rosjanie bronili się
odważnie. Owych artyleria z drugiego brzegu Dniepra wyrządza między nami
wielkie szkody, biorąc strzały ciągliwymi szturmujących — en écharpe **. Napo­
leon rozkazuje jenerałowi, dowódcy artylerii francuskiej, Drouot postawić
dział 60. Rozpoczyna ogień i wkrótce miesza i przepędza rosyjską artylerię.
Ogień trwa z murów i nasz na całym obwodzie. Nadchodzi noc, Rosjanie
robią wycieczki kilkakroć, my je odpieramy przez strzały z wąwozu. Szef III ba­
talionu Mycielski przysyła do mnie (był starszy w służbie) i sam p r z y c h o d z i ,
ażeby się cofnąć. Pierwszy batalion i mój cofają się, ja odpowiadam: „Cofaj się
podpułkownik, jeżeli chcesz, ale ja nie” . Jakoż cofnął się z batalionami7.
Przed drugą godziną z rana idę do tej poterny, wchodzę szybko z batalionem,
przepędzam Rosjan jeszcze będących na murach i potem wybiłem bramę na
lewo. Rosjanie byli już po części w odwrocie. Zaczynamy gonitwy po ulicach,
zabieram i robię jeńców. Gdy to się dzieje w twierdzy, marszałek Davout roz­
kazuje, ażeby Polacy cofnęli się i ustąpili, i sam wszedł do twierdzy z pułkami
francuskimi. Pułk 15 stracił 19 oficerów i 800 ludzi. Ale do twierdzy wszedł
z bagnetem w ręku.----
Po bitwie w parę dni Napoleon nakazuje stanąć pułkom. Nadjechawszy
wprost ku pułkowi z wielką świtą, zatrzymał się i zsiadł z konia. Przywoływa
mnie i mianuje chevalier de Vempire ***, ozdabiając krzyżem Legii Honorowej 8.
Książę Poniatowski rozkazuje mi, chociaż nie byłem najstarszym w służbie
z sztabsoficerów pułku, ażebym prezentował oficerów i żołnierzy. Oficerowie
wszyscy z pułku wystąpili przed front. Cesarz przyznaje i ozdabia trzynastu
krzyżami Legii Honorowej. Pułkownik gwardii polskiej Krasiński zapisywał
imiona, Francuzom było trudno.----

* korytarz łączący fortecę z fosą


** na skos
*** kawalerem cesarstwa

» 92 «
Wkrótce przebyliśmy Dniepr, ścigając uchodzącego nieprzyjaciela. Niedaleko
Wiążmy przybyliśmy do jednej wsi i jakie było nasze zadziwienie, zastaliśmy
tej wsi właściciela w kontuszu, ubranego po polsku i po polsku mówiącego.
Po przyjemnym, gościnnym przyjęciu rzekł do nas:
— Ja tu jestem ostatni.

M. Rybiński, Moje przypomnienie od


urodzenia. Biblioteka Zakładu im. Osso­
lińskich, jw.

P R Z Y P IS Y

1 Tego dnia Wielka Armia nie toczy­ jest w Smoleńsku. Grupa oficerów po­
ła żadnych walk z Rosjanami. Gawroń­ jawiła się w narożniku bastionu, pole­
ski słyszał natomiast strzały na wiwat ciłem pułkownikowi artylerii, aby po­
francuskiej artylerii, obchodzono bo­ zdrowił ich kilku pociskami. Próba ta
wiem właśnie 43 rocznicę urodzin cesa­ wspaniale powiodła się i cała grupa roz­
rza. pierzchła się natychmiast. Wiele wozów
2 Dywizja Dąbrowskiego składała się taborowych odjeżdża drogą na Wielkie
tylko z dwu brygad piechoty (pułki 1, Łuki.
6, 14 i 17), ale dodano jej brygadę jaz­ Raport nr 16. Bateria Zygmuntowska
dy gen. Dominika Dziewanowskiego (2, o 5 godzinie rano 17 sierpnia.
7 i 13 pułki ułanów), która potrzebowa­ Nie było w nocy innych ruchów jak
ła wypoczynku i reorganizacji po stra­ tylko stała ewakuacja miasta drogą na
tach doznanych pod Mirem i Romano­ Wielkie Łuki. Ognie obozowe nieprzy­
wem. jaciela przy drodze wiodącej na prawo
3 Były to zdobycze z potyczki pod znacznie zmniejszyły się około 2 godzi­
Krasnem z poprzedniego dnia. Część ny po północy, ale może to być zjawi­
armat przeciwnika zagarnął 9 pułk uła­ sko naturalne, skoro znaki ogniowe obo­
nów polskich pod majorem Krzyckim. zu są w tej chwili niemal takie same
4 W paryskim Archiwum Narodowym jak wczoraj wieczorem. Zaczyna się
(w serii AF IV 1842—1652. Guerre de ruch, kolumna piechoty schodzi na wy­
Russie) znajduje się kilkadziesiąt rapor­ brzeże, by wycofać się wzdłuż brzegu
tów gen. Michała Sokolnickiego, który rzeki, a podobna kolumna, w chwili gdy
v/ kampanii 1812 był szefem służby wy­ zaczęła się strzelanina na naszym fron­
wiadowczej Wielkiej Armii. Zamiesz­ cie, wycofała się na lewo od miasta do­
czamy dwa raporty sporządzone jeszcze łem wąwozu”.
przed bitwą o Smoleńsk, kiedy Sokol- 5 Było to przedmieście Słoboda Ra-
nicki obserwował ruchy wojsk rosyj­ czeńska, położone na południe od mia­
skich z „baterii zygmuntowskiej”, sie­ sta. Kapitan woltyżerów 2 pułku pie­
demnastowiecznych okopów położonych choty, Karol Zieliński, tak opisuje ten
na południowych przedpolach miasta. fragment walki:
Raporty przeznaczone były dla Napo­ „W czasie uderzenia korpusu polskie­
leona: go na Smoleńsk ośmnaście kompanii
„Raport nr 6. Bateria Zygmuntowska woltyżerów mieli sobie zleconym wzię­
o 3 godzinie 20 minut po południu 16 cie części przedmieścia, do którego przy­
sierpnia. stęp bronionym był przez wybór woj­
Cały park artyleryjski i bagaże nie­ ska nieprzyjacielskiego. Nadto utrudza­
przyjaciela zgromadzono na prawym ły go wąwozy, cegielnie i liczne ogrody.
brzegu Dniepru, zdaje się z zamiarem Śmierć kapitana Kosińskiego, dowodzą­
ustąpienia mieisca nowej kolumnie pie­ cego kompanią 3 woltyżerów, pułku 2
choty, która nadchodzi drogą od Rudni. Księstwa Warszawskiego, w chwili gdy
Dostrzegłem szwoleżerów gwardii [ro­ ten waleczny oficer wskakiwał na par­
syjskipi], czerwonych huzarów i koza­ kan jednego z ogrodów, tak nrzeraziła
ków wyhorczvch. Jeniec zagarnięty jego towarzyszów broni i nodkomend-
orzez 27 dywizję widział też regiment nych, że wszyscy, jak gdyby na rozkaz,
izmajłowski i zapewnia, że Aleksander cofnęli się aż pod dość odległe od strza­
» 93 «
łów nieprzyjacielskich cegielnie i gdy powrócił na przedmieście do księcia*
jeden drugiego zdawał się wzrokiem py­ Poniatowskiego, któremu zameldował*
tać, co nam dalej czynić pozostaje, wy­ 0 wykonaniu rozkazu, nie otrzymawszy
skoczył z szeregów żołnierz prosty, na­ przy tym żadnej rany, tylko jego koń
zwiskiem Wróblewski, z kompanii 2 został dwukrotnie postrzelony. Piękny
wolty żerów tegoż pułku, i do pot rwożo­ to przykład, że szczęście sprzyja odważ­
nych tymi ozwał się słowy: nym”. H. Brandt, op. cit., cz. 3, s. 25—
— Wiarusy! ---- Dalej, naprzód, 26.
a śmiało, niech się tylko nikt poza sie­ Fragment ten oparty jest na relacjf
bie nie ogląda. samego Heliodora Skórzewskiego, któ­
Słowa te dodały odwagi i ogród zo­ rego Brandt poznał w czasie służby
stał wT kilku minutach zdobyty, w któ«. w wojsku pruskim po 1817, stojąc
rym zabrano 200 strzelców z gwardii w Wielkopolsce.
finlandzkiej. Żołnierza zaś Wróblew­ 8 Gen. Karol Kniazie wicz,-dowódca 18*
skiego za ten czyn ozdobił cesarz Fran­ dywizji polskiej, tak pisał do żony bez­
cuzów krzyżem Legii Honorowej”. pośrednio po bitwie:
K. Zieliński, Autobiografia. Biblioteka „Ze Smoleńska 18 Augusta 1312*
Zakładu im. Ossolińskich, rkps nr 5385. Donoszę Tobie, kochanie moje, żeśmy
6 Poległych pod Smoleńskiem ofice­ mieli wczoraj wielką batalię pod Smo­
rów polskich pochowano w dawnej mo­ leńskiem. Myśmy zwyciężyli, lecz zwy­
gile z czasów Zygmunta III, cdzie zna­ cięstwo nas drogo kosztuje. Ja i adiu­
leziono jeszcze kości Polakć * . tanci moi bez najmniejszej rany wy­
7 Oficer Legii Nadwiślańskiej Henryk szliśmy. Rozumiem, że po tak ważnym
Brandt przedstawia ten fragment walki zwycięstwie i pokój wkrótce nastąpi.
nieco inaczej: „W tej stronie, z której Sfatygowanym będąc, więcej pisać nie
nacierali Polacy, słychać było strzały mogę, ponieważ kurier zaraz wyjeżdża-
armatnie, zawładnęli oni, ale po bardzo Miło mi jest, że przynajmniej w krót­
gorącej walce, Przedmieściem Raczeń- kich wyrazach Ciebie, kochanie moje,
skim, a stamtąd przedarli się aż do zaspokoić mogę i zapewnić Ciebie, że
miejskiego muru. Dla tych zuchów lubię nad życie, kocham i adoruję”.
z przedniej straży był to pewien punkt AGAD. Archiwum Radziwiłłów z Nie­
honoru, żeby zapukać do bramy miasta. borowa. Seria I. Teka 6 N 51.
Skutkiem tego kilka batalionów z prze­ Tzw. rewia pojednania Napoleona
dniej straży znalazło się w przykrym z Polakami odbyła się 21 sierpnia. Ce­
położeniu i przyszło do tego, że trzeba sarz rozdał żołnierzom i oficerom 5 kor­
było nakazać im odwrót, ale wszyscy pusu 88 krzyży Legii Honorowej.
oficerowie, którzy otrzymali polecenie A. Révérend w swym Armorial du
zanieść ten rozkaz, padli pod strzałami Prem ier Empire (Paris 1974) nie wymie­
nieprzyjaciela. Wtedy ofiarował się mło­ nia Macieja Rybińskiego pośród kawa­
dy oficer, hrabia Heliodor Skórzewski, lerów cesarstwa. Tytuły kawalerów,
adiutant jenerała Fiszera, do zaniesie­ baronów i hrabiów cesarstwa otrzymali
nia rozkazu. Popędził galopem aż do pa­ zresztą tylko ci oficerowie polscy, któ­
rowcu, zsiadł z konia, sprowadził go za rzy służyli w jednostkach przyiętych do
cugle po stromej ścianie, w ten sam spo­ armii francuskiej, a więc w pułku szwo­
sób wdarł się na drugą stronę, oddał leżerów gwardii, Legii Nadwiślańskiej
rozkaz i przeciąwszy na poprzek parów, 1 pułku ułanów nadwiślańskich.
36
M O ZAJSK

Przez pierwsze dwa miesiące Napo­ południa tak, aby poprzez słabe lewe
leon daremnie starał się zmusić prze­ skrzydło przeciwnika zagrozić jego
ciwnika do przyjęcia walnej bitwy, tyłom. Obawiał się jednak, że podob­
która rozstrzygnęłaby losy wojny. nie jak pod Smoleńskiem, Rosjanie
Batalia o Smoleńsk, mimo swej za­ podejmą znowu odwrót na wschód
ciętości, nie spełniła nadziei cesarza, i że raz jeszcze nie dojdzie do decy­
gdyż Barclay de Tolly po dwudnio­ dującej bitwy. Dlatego też, gdy dwa
wych walkach opuścił miasto i wy­ dni później rozegrała się bitwa pod
cofał się dalej na wschód ku Mo­ Możajskiem, by nie spłoszyć Kutu-
skwie. Dopiero jego następca, Michał zowa, nie zaatakował energicznie jego
Kutuzow — bardziej pod presją ota­ lewego skrzydła i prowadził walkę
czających go generałów i dworu pe­ jedynie wyczerpującymi uderzeniami
tersburskiego niż z własnego prze­ od czoła. W rezultacie starcie pod Mo­
konania — zdecydował się stawić żajskiem przekształciło się w zmaga­
czoło Bonapartemu na przedpolach nia dużych mas wojska (130 tys.
rosyjskiej stolicy. Zajął pozycję Francuzów przeciw 121 tys. Rosjan),
obronną w rejonie wioski Borodino które odbierały sobie poszczególne
pod Możajskiem, zwracając swą wzgórza, wioski i pozycje, ponosząc
armię frontem na północny zachód, przy tym ogromne straty. Była to
skąd ze Smoleńska biegła droga ku także bitwa, w której obie strony
Moskwie. Napoleon dostrzegł od razu wykorzystały ponad tysiąc dział (587
błąd przeciwnika, który odsłonił francuskich przeciw 640 rosyjskim),
w ten sposób swe lewe skrzydło, przez co ogień artyleryjski był tak
oparte o redutę ziemną usypaną pod gwałtowny, że musiał spowodować
wsią Szewardino. 5 września korpu­ prawdziwe hekatomby śmiertelnych
sy Davouta i Poniatowskiego przy­ ofiar. W rezultacie więc, nie wykorzy­
puściły szturm na redutę, która po stując swych możliwości manewru,
bohaterskim i pełnym poświęcenia Napoleon okupił zwycięstwo wielkimi
oporze obrońców została zajęta w go­ stratami, a armia rosyjska — chociaż
dzinach wieczornych. poważnie osłabiona — nie została
Napoleon wiedział, że główną po­ rozbita i mogła w porządku wycofać
zycję rosyjską można teraz obejść od się z pola walki.

» 95 «
Polacy brali aktywny udział za­ Legia Nadwiślańska i kilka naszych
równo w zdobywaniu reduty szewar- pułków kawalerii. Polscy żołnierze
dyńskiej, jak i w decydującej batalii uczestniczyli tego dnia zarówno w
7 września. 5 korpus walczył na pra­ szturmie reduty Bagrationa (,,trzy
wym skrzydle ugrupowania Wielkiej strzały” ), jak też „wielkiej reduty” ,
Armii, a w centrum znajdowała się bronionej przez gen. Rajewskiego.

JAN W EYSSENHOFF
generał brygady — szef sztabu 16 dywizji piechoty

Zbliżyliśmy się nareszcie pod Borodino, wieś położoną na wielkiej drodze


o milę od Możajska 1. Tam w korzystnym położeniu nieprzyjaciel stanął i po­
stanowił przyjąć walną bitwę. Dnia 5 września nasz korpus, postępując zawsze
na prawym skrzydle na równi z awangardą, spotkał nieprzyjaciela. Atakowa­
liśmy natychmiast z natarczywością; nieprzyjaciel śpiesznie ustępował aż do
krzaków, w których walka stała się uporczywszą i straty znaczne, większe
przecież u nieprzyjaciela. Trwał bój po całej linii armii aż do nocy. Skutkiem
onego było opanowanie mamelonu * osadzonego działami przed frontem nie­
przyjaciela i zupełne odkrycie jego położenia. Dnia 6 września armie stały
w cichości naprzeciw siebie i gotowały się wzajemnie do wielkiej walki, która
nazajutrz, to jest 7, nieuchronnie nastąpić miała. Napoleon, objeżdżając swoje
linie, gdy przybył do naszej, stojącej na wczorajszym pobojowisku, widział
wzgórze okryte trupami i zawołał:
— On s’est bien battu ici! **
W rzeczy samej mieliśmy przeciwko sobie gwardie rosyjskie, a szczególnie
strzelców i pułk pawłowski2, które bardzo wiele straciły. Nie mogę tu nie wspo­
mnieć o jednym z najświetniejszych zdarzeń w bitwie wczorajszej. Dywizja
kirasjerów rosyjskich wpadła ze strasznym szturmem na dwa słabe pułki jazdy
z korpusu króla neapolitańskiego. Te nie wytrzymały ataku i pierzchnęły; go­
niąc za nimi, cała dywizja wpadła w środku obszernego pola na jedną kom­
panię grenadierską pułku 16, komenderowaną przez swego kapitana Skrzyne­
ckiego (znanego później naczelnego wodza). Nieustraszeni grenadierowie ufor­
mowali się w kłąb i tak dzielnie się bronili, że zrobiwszy sobie przedpiersie
z kirasjerów różnokołnierzowych3, zmusili ich do odstąpienia, nie straciwszy
sami prawie ani jednego człowieka. Gdy jako szef sztabu troskliwy o los tej
kompanii, nie wiedząc, co się z nią stać mogło w tym zamieszaniu, wyjecha­
łem na rzeczone pole, wszyscy oficerowie pułku francuskiego lekkiej piechoty,
stojącego opodal w krzakach, wybiegli naprzeciw mnie, jednogłośnie wołając:
— Allez, commandant, faire au prince Poniatowski le rapport sur la conduite
de cette invincible compagnie ; c’est le plus brillant fait d’armes, qu’on puisse
voir. Citez nous tous comme témoins oculaires ***.

* wzgórza
** Dobrze tu walczono!
*** Pospiesz, komendancie, uczynić
ks. Poniatowskiemu raport o zachowa­
niu się tej niezwyciężonej kompanii. To
najwspanialszy wyczyn, jaki można
oglądać. Powołaj się na nas wszystkich
jako naocznych świadków.

» 96 «
W rzeczy samej, gdym przyjechał do kompanii, stojącej jeszcze w swoim miej­
scu, znalazłem ją otoczoną poległymi kirasjerami, opatrującą spokojnie broń
swoją. Kapitan Skrzynecki został za ten czyn ozdobiony krzyżem Legii Hono­
rowej. Pisarze francuscy, a szczególnie Segur, na karcie 368 tomu 14, przeisto­
czyli to factum, nazywając kompanię batalionem, a Polaków Francuzami.

J. Weyssenhoff Pamiętnik, Warszawa


1904, s. 142—144.

!A N T O N I R O Z W A D O W S K I
'podporucznik. 8 pułku ułanów

Tego dnia [5 września] 6 pułk ułanów był w pierwszej linii, staliśmy uszyko­
wani w schody * (echelons). Dragoni moskiewscy zaatakowali 6 pułk, było to na
suchej roli. Ogromny, gęsty tuman kurzu, rozbity końskimi kopytami, zasłonił
nas zupełnie. Moskale, nie widząc nas, nacierali na 6 pułk, który cofał się
umyślnie. My daliśmy się minąć, a potem nagle, wziąwszy lewe skrzydło: „Na­
przód!” Jak nie wpadniemy z boku i z tyłu, diablośmy ich strzepali! Przy jed­
nym majorze dragonów przyzostał porucznik Strzembosz i wodził się z nim.
Porucznik Stawski łajał go, że porzucił szereg. Przyszło do gorzkich przy mó­
wek, a wskutek tego do pojedynku między nimi.
Po tej mocnej szarży zaszliśmy za lasek na dolinę i ujrzeliśmy idący już kłu­
sem na nas pułk jazdy, zupełnie podobny do dragonów, których dopiero co roz­
biliśmy (teraz pułki nasze stały w kolumnach, jeden za drugim i dopiero bry­
gady ustawione były w schody). Mazurzy 6 pułku rozzuchwaleni świeżym
tryumfem, tak sobie lekceważyli tego nieprzyjaciela, że przyjęli go stępa, do­
puściwszy go na koniec lanc, aż tu lance zamiast leźć w dragonów, oparły się
na kirysach. Nasze Mazury dawaj w nogi, wpadli na nas, zepchnęli nas, my
z nimi złamaliśmy pruskich huzarów i dopiero druga brygada stojąca w scho­
dach, poskoczywszy, atak kirasjerów sparła i wstrzymała. Wstyd nam było
okrutnie, bo właśnie książę Józef, który nas przez całą wojnę dotychczas nie
widział, przejeżdżał wtenczas tamtędy.
Po odparciu kirasjerów stanęliśmy w tym samym miejscu w asekuracji
armat. Z lewej strony, zza płotów, dochodziły do nas gęsto kule karabinowe5.
Jedną z nich ugodzony, padł o trzy kroki przede mną jeden z najdzielniej­
szych oficerów naszych, męczennik kryminałów lwowskich z czasów powstania
Deniski **, kapitan Berezowski. Cały pułk był dotknięty, nawet formalnie prze­
rażony jego stratą. Ja com osobiście za nikim tak nie żałowałem, jak za nim.
Dopóki on żył, byłem pewny najlepszej rady i pomocy, każdym kawałkiem
dzielił się ze mną, gdy płaszcz straciłem, on mi dał swój. Prawie wszyscy ofice­
rowie wyjechali z frontu, by go pożegnać i pochować ciało jego, ja jednak po­
czuwałem się do obowiązku pozostać we froncie z żołnierzami, bo ogień armatni

* Uszykowanie oddziałów polegające


na tym, że każdy następny znajduje się
w pewnym odstępie w bok i w pewnej
odległości w tyle w stosunku do poprze­
dniego.
*'* 1797
» 97 «
był bardzo silny i dokuczliwy, a i karabinowy był gęsty. Nie chciałem, aby się
w żołnierzach wzbudziło podejrzenie, że wszyscy oficerowie korzystają z tego
pretekstu, aby się choć na jakiś czas z tych gorących opałów usunąć.
Tego dnia staliśmy w miejscu i w ogniu do późnej nocy na koniach. Ku wie­
czorowi zaczęli nas Moskale rakietami ostrzeliwać, ale bez wielkiego skutku 6.
Następny dzień był dniem odpoczynku i przygotowaniem do wielkiej batalii
pod Możajskiem.
Podaliśmy wykazy rzeczywistego stanu wojska. Po zebraniu i wstąpieniu do
frontu przybyłych z rezerwy żołnierzy oraz i tych, którzy różnymi sposobami
o konie się wystarali i gorliwością swoją w szeregach stanąć zdołali, było nas
w pułku ogółem 220 ludzi i 13 oficerów z podpułkownikiem Obuchem na czele.
Książę pułkownik zachorował na silne zapalenie oczu i od Valentino nie był
przy pułku 7, podporucznik Czarnecki i kilku innych oficerów ciągnęło z tyłu
przy pułkowniku pod pozorem słabości. Oprócz tych brakowali we froncie kapi­
tanowie Kijański i Koźmiński, bo ci od początku wojny trudnili się przemysłem
rabunku.

A. Rozwadowski, Pamiętnik. Biblioteka


Zakładu im. Ossolińskich, jw.

STANISŁAW MAŁACHOWSKI
pułkownik —dowódca 14 pułku kirasjerów

Jeszcze noc zakrywała w trzech częściach horyzont, a w czwartej blade tylko


światło zapowiadało jutrzenkę, gdy generałowie już do brygad swoich wydawali
rozkazy. Odgłos trąby jak zwykle nie budził żołnierza, pułki w największym
milczeniu zebrały się i stanęły na miejscu przeznaczonym. Równo ze dniem
[7 września] ruszył nasz korpus, złożony z 5 regimentów kirasjerów, 5 hułanów
polskich i pułku artylerii, liczącym 24 armat. Na czele postępował dowódca,
generał Latour-Maubourg. Przechodziliśmy koło całej linii jazdy ciężkiej, złożo­
nej z regimentów różnych narodów. Powszechne w szeregach głosy chwalące
postawę naszą i dobry porządek dodawały ochoty.
Gdyśmy stanęli na prawym skrzydle kirasjerów francuskich, wkrótce nad­
jechał król neapolitański całą kawalerią komenderujący, a przebiegłszy otwarte
szeregi*, odebrał od dowódców pojedynczych pułków raporta o ich sile8. Ja
miałem podówczas zdatnych do boju 365 ludzi, a wyszedłem w 456. Po odby­
tym przeglądzie ruszyło naprzód prawe skrzydło jazdy naszej. Zaledwie weszli­
śmy w wąwóz, którego armaty neapolitańskie broniły9, gdy huk z dział ogłosił
rozpoczęcie bitwy. Miejsce tak było wąskie, że kolumna nasza tylko szóstkami
maszerowała. Krzyżowy ogień tak nam łamał szeregi, że pierwsze szóstki razem
od jednego wystrzału padały, a drugie szły na śmierć oczywistą. Tam na czele
swego szwadronu zginął mężny Jabłoński, jeden z najlepszych instruktorów
jazdy; kula armatnia jego i konia wpół uderzyła. Żyjąc ze mną w przyjaźni,
gdy padał o kroków kilkanaście ode mnie, wołał mnie po imieniu przeraźli­
wym głosem, abym go nie odstępował. Powinność kazała zamilczeć litości; po­

* tzw. pułki stojące w szyku rozwi­


niętym z podwójnymi odstępami

» 98 «
słałem chirurga, aby go opatrzył. Kazano nam kłusem miejsce to przebyć; da­
łem znak trębaczowi przy mnie jadącemu, by otrąbił apel. Zaledwie trąbę do
ust przyłożył, kula armatnia zabija konia i jego. Potem już nie uważałem na pa­
dających żołnierzy. Kłusem dobrym wśród takiego ognia w pół godziny przebie­
gliśmy wąwóz, z którego wyszedłszy, uformowaliśmy front i cała jazda uszyko­
wała się na równinie, mając jedną baterię nieprzyjacielską na wysokiej górze
naprzeciw siebie, a dwie inne z prawego i lewego boku. Tam dopiero prawdziwa
zaczęła się batalia. Ośmset paszcz spiżowych zionęło z obu stron piekielnym
ogniem, niosąc śmierć i zniszczenie na wszystkie strony. Jazda nasza stała nie-
poruszenie przez ośm godzin pod natężonym, kartaczowym ogniem, sama nie
nie działając 10. Świstanie kul podobne było do jesiennego wiatru, a nieprze­
rwany huk armat do nawałnicy w czasie wielkich upałów, połączonej z łosko­
tem grzmotów i piorunów. Grad kul wyrywał ziemię, obsypując nią ludzi
i konie. Wyrwane szeregi zapełniały się nowymi żołnierzami, którzy stawali na
poległych towarzyszach swoich. Wśród takiej okropnej pozycji żołnierz stał
w największym milczeniu, najmniejszy nieporządek oznaczający trwogę łub
nieufność nie wcisnął się w szeregi, z uszanowaniem pełnym uwielbienia pa­
trzałem na tę spokojną postawę żołnierzy. Dodać nawet trzeba, że żaden wódki
w ten dzień nie pił. a od dwóch dni nie mieliśmy pożywienia. Wtem przyszedł
rozkaz, abyśmy redutę po prawej stronie leżącą atakowali. Ruszyliśmy więc
stępa aż pod samą górę. Tu zaczął się atak; z prawej strony baterii uderzyli
Westfalczyki, nasza zaś brygada sam środek zaatakowała. Lecz rzęsisty ogień
sypany z baterii tak zmięszał brygadę kirasjerów westfalskich, że w najwięk­
szym nieporządku zepchnął już prawie na szczycie baterii będącą naszą kolumnę
i do cofnięcia się aż na dół przymusił. Nie tracąc momentu, jenerał saski Thiel-
mann, naszą brygadą komenderujący, szykuje nas pod górę śród kartaezowego
ognia, obchodzi z drugiej strony baterię i w największym impecie konia prze-
biia się na szczyt i zostaje panem baterii.
Nadeszła piechota francuska, my zaś w największym porządku maszerowa­
liśmy do środkowej baterii: jużeśmy o kroków 300 od niej byli oddaleni, gdy
przelatuje jenerał francuski, służbę adiutanta przy cesarzu pełniący, wołając do
mnie: Colonel au nom de Vempereur chargez ä Vinstant! * Odpowiedź moja była:
Vive Vempereur! en avant! ** i w mgnieniu oka bateria była okryta moim żoł­
nierzem. Rowy, które ją opasywały, nie były żadną zawadą; koń zdawał się
dzielić zapał i sławę jeźdźca, dobywał sił ostatnich, aby z drugimi w zawody
idąc, pierwszy przeskoczył. Tam pułk mój wziął przeszło 300 jeńców i jedną
armatę zagwożdżoną, którą zaraz oddałem do kwatery cesarskiej. Ryły jeszcze
4 armaty, ale bez koni, i tych nie można było uwieźć. Fosy były zasłane piecho­
tą rosyjską; chciałem bezbronnych od śmierci zachować, ale rozjuszony żołnierz
nie słuchał głosu dowódcy, rąbał i żelazo swoje broczył we krwi nieprzyjaciel­
skiej. Wyciągnąłem sam z rowów zatrwożonych i bez przytomności leżących
żołnierzy i ze czterech tym sposobem ocaliwszy, jako jeńców z kapralem i kil­
ku ludźmi odesłałem. Z lewego boku zostawała nam jeszcze do zdobycia jedna
bateria. Tu kirasjerowie francuscy formowali czoło kolumny. Atakowaliśmy
w kolumnie regimentami, których w tej akcji było 12; szliśmy, że tak powiem,
na wyścigi, aż na koniec, i ta w rękach naszych została. Była już czwarta z wie­
czora, a chociaż już byliśmy panami placu bitwy, staliśmy jeszcze gotowi do boju
na płaszczyźnie aż do dziewiątej w nocyn. Nieprzyjaciel cofał się strzelając
* Pułkowniku, w imię cesarza, szar­
żuj natychmiast!
** Niech żyje cesarz! Naprzód!

M 99 «
z ręcznej broni i armat, a chociaż był rozproszony, góry z tyłu służyły mu za
zasłonę. Żeby sobie wystawić okropność rzezi dnia tego, należy wiedzieć, że
naliczono 33 jenerałów francuskich zabitych lub rannych; w brygadzie saskiej
z trzech regimentów złożonej, w której ja byłem, 50 oficerów było rannych lub
zabitych, a w moim pułku żadnego nie było oficera, który by albo sam, albo
koń jego nie był rannym. Ja dwa konie miałem pod sobą ranne, jeden od kar-
tacza, drugi od kuli karabinowej, a kirys mój miał trzy zagięcia od kuli. Zda­
niem samych Rosjan, dnia tego stracili 38, my zaś 20 tysięcy, ale strata nasza
była największa w oficerach 12. Jenerałowie francuscy i sam nawet cesarz w y­
znał, że ani Jena, ani Austerlitz, ani Preussisch Eylau, ani nawet Wagram tak
długo nie wytrzymały ognia i podobnie były okropne. Bitwa ta była tylko bitwą
artylerii i jazdy, inne kolumny stały nieczynne w pozycji.

S. Małachowski, op. cit., s. 53— 56.

HENRYK BRANDT
k a p i t a n 2 p u ł k u L e g ii N a d w i ś l a ń s k i e j

Nie mam wcale zamiaru opisywać dokładnie samej bitwy, która się potem
rozpoczęła, mogę tylko wskazać ogólnie miejsca, w których walczono, i opisać
ducha wojsk, które walczyły, mając w pamięci wyrażenie Wellingtona o bitwie
pod Waterloo, że: tak samo niepodobieństwem jest opisać bal, jak bitwę.
Przed nami padło kilka strzałów, na prawo w lesie zawrzała żywsza walką 13.
Około siódmej bitwa rozwinęła się w całej pełni: na wszystkie strony grzmiały
działa. Ale, pomimo że staliśmy blisko pola bitwy i kule armatnie padały
przed nami albo też przelatywały ponad nami, nie widzieliśmy nic, co się dzieje.
Ranni, których przed nami przenoszono, opowiadali, że reduta została nam ode­
brana, że jenerał Compans, Dessaix i marszałek Davout ranieni14. Od czasu do
czasu dochodziły do nas wołania: En avant! — i rosyjskie „hura” !, które nam
wiatr przynosił; ale bitwy samej nie widzieliśmy. Zaraz po dziesiątej rozległa się
komenda:
— Na ramię broń!
Ruszyliśmy naprzód 15. Mieliśmy Szewardino z boku za sobą o jakie 1000— 1200
kroków i doszliśmy do małego załomu wzgórza, kiedy nagie odezwało się:
— Stój !
Armatnie kule zaczęły ze wzgórza padać przed nami i przelatywać ponad
nami. Jenerał Chłopicki przyjechał, przyjrzał się stanowisku nieprzyjaciela; je­
nerał Claparède przybył do batalionów, kazał wystąpić oficerom, przypomniał
im dawną sławę pułku, a potem udał się do kompanii grenadierów 1 pułku i tam
pozostał dłużej.----
Bitwa srożyła się dalej. Na prawo od nas widzieliśmy przeciągających tłumnie
rannych. Zdawało się, jak gdyby bitwa posuwała się z prawej strony i za na­
mi — i tu, i tam padały gęsto strzały. Pomimo że słyszeliśmy bezustanny świst
kul armatnich, nie postradaliśmy jeszcze ani jednego człowieka. Jenerał wybrał
nam stanowisko z największą przezornością; byliśmy zabezpieczeni od niepo­
trzebnych strat, a mogliśmy się poruszać swobodnie na wszystkie strony w razie
potrzeby. Około dziesiątej przybył ordynansowy oficer od cesarza. Wzięliśmy na­
tychmiast broń do ręki i skierowaliśmy się na lewo od zajmowanego miejsca.

»100 «
Przerżnęliśmy w ten sposób znaczną część pola bitwy, idąc przez łąki wzdłuż
małego przepływającego przez nie strumyka. Na prawo od nas wrzała bitwa,
na lewo stały długie szeregi jazdy en ligne *, w których ogień nieprzyjaciela
robił wielkie szczerby. I my także postradaliśmy kilku ludzi, ponieważ kule
armatnie uderzały niekiedy w nasze kolumny.
Niedaleko nas musiała się toczyć najgwałtowniejsza walka, staliśmy na miej­
scu dobrze osłoniętym, a całe gromady rannych przejeżdżały i przechodziły koło
nas. Wieża Borodina wznosiła się przed nami, widzieliśmy tylko jej zieloną
czapkę, na której połyskiwały chwilami promienie słońca. Nie wiem, która mo­
gła być godzina, kiedy zobaczyliśmy z tamtej strony wsi oddziały jazdy i usły­
szeli armatnie i karabinowe strzały. Słońce było już wysoko na niebie. Był to
sławny atak konnicy Uwarowa, odparty, jak wiadomo 16. W tejże chwili nad­
jechał wolno od prawego skrzydła kapitan Dessaix. Przystanął przed nami i po­
wiedział :
— Je viens de la droite, votre prince Poniatoiuski ne marche pas, Vaffaire
y est stationnée depuis quelques heures, Vempereur en est très peu satisfait, nos
pertes sont partout énormes, les Russes se battent comme les enragés **.
Około drugiej mniej więcej dostaliśmy rozkaz posunięcia się naprzód. Prze­
szliśmy przez jakiś strumień, zdaje się, że przez Semenówkę, w miejscu strato­
wanym przez konnicę. Wysunęliśmy się tym razem na front, ale gdyśmy weszli
na szczyt pagórka leżącego naprzeciwko, ujrzeliśmy przed sobą niesłychany tu­
man kurzu, a przerażający krzyk z towarzyszeniem silnej kanonady rozdarł po­
wietrze. Kule armatnie sypnęły się, padając nad nami i na nasze kolumny. Kie­
dy kurz opadł, zobaczyliśmy, że Francuzi zdobyli główny szaniec (szaniec Rajew-
skiego) i że konnica opodal od reduty ucierała się z nieprzyjacielem i ostrzeliwała
go. Dostaliśmy rozkaz ustawienia się tuż pod redutą. Stanowiliśmy rodzaj rezer­
wy dla kolumny idącej do ataku, ale nie za nią, lecz z boku od prawej strony.
Opisać widok, jaki przedstawiał szaniec Rajewskiego, jest wprost niepodobień­
stwem. Rzeczywistość przewyższała tam wszystko, co najokropniejszego może
wymyślić ludzka wyobraźnia. Ludzie, konie, żywi, ranni, zabici leżeli jedni na
drugich warstwami po sześciu i ośmiu, pokrywając szeroko i daleko wszystkie
drogi wiodące do reduty, zapełniając fosy i wnętrza szańca. Idąc w stronę redu­
ty, spotkaliśmy jenerała Caulaincourta — który przy zdobywaniu szańca, już
w jego wnętrzu, został śmiertelnie raniony — niesionego przez kilku kirasjerów
na białym, krwią zlanym płaszczu kirasjerskim. W samej reducie stało 21 dział
dwunastofuntowych. Na parapecie leżał oficer sztabowy, człowiek już niemłody,
z otwartą raną w głowie; najwięcej między poległymi było żołnierzy od piecho­
ty. Po prawej stronie i w samej reducie leżeli kirasjerzy w białych i niebieskich
mundurach, sascy gwardziści, kirasjerzy Zastrowa z 5 i 8 pułku, dalej na prawo
Polacy i Westfalczycy. Polacy nie mogli razem przeprawić się przez Semenówkę
i przybywali szwadronami, rozdrobnieni na części. W pułku były tylko cztery
Kompanie, którymi dowodzili rotmistrze: Wielopolski, Budziszewski, Załuski
i. Wołłowicz. Dowódca szwadronu Jabłoński — znany w Warszawie pod nazwą
„pięknego Jabłońskiego” — wynalazł miejsce do przeprawy, sformował spiesznie
* w jednej linii obok siebie batalio­
ny i szwadrony tego samego pułku
** Przybywam od prawego skrzydła.
Wasz ks. Poniatowski nie posuwa się
naprzód od kilku godzin, walka trwa
w miejscu. Cesarz jest bardzo niezado­
wolony, nasze straty są wszędzie ogrom­
ne, Rosjanie biją się jak wściekli.

» 101 «
swój szwadron i posunął się naprzód, ale padł pod ciosami nieprzyjaciół, zanim
jeszcze nadbiegły inne szwadrony.
Z chwilą zdobycia reduty umilkł od razu straszliwy ogień od tej strony, zda­
wało się, że walczący znużyli się pasowaniem — na prawo i na lewo od reduty
biła się jeszcze konnica i gdzieniegdzie rozdrobnione oddziały piechoty. Później
cofnęła się nasza jazda, a do reduty zbliżyła się znowu rosyjska piechota, nic
jednak nie przedsiębiorąc, Kiedy z tej strony nastąpiła przerwa w działaniach,
zobaczyliśmy, że przestrzeń pomiędzy zdobytymi szańcami Rajewskiego i Bagra-
tiona, naprzeciwko nas, zajęta została przez piechotę, artylerię i konnicę. Z na­
szej strony ustawiono wielką baterię, do której jenerałowie sprowadzali ze­
wsząd działa, i rozpoczęła się gwałtowna kanonada. Mianowicie szaniec Rajew­
skiego, za którym staliśmy, był niesłychanie ostrzeliwany. Byliśmy obsypywani
kulami, granatami i w pierwszych chwilach straty nasze były bardzo znaczne.
Wał rozsypał się wkrótce pod gradem kul, w parapecie były w kilku miejscach
wyłomy. Zabici i ranieni tworzyli jedną splątaną z sobą i krwawą masę, świad­
czącą o gwałtowności strzałów. Żołnierzom nakazano wkrótce kłaść się na ziemi,
a oficerowie naturalnie musieli stać, ażeby — jak się wyraził kapitan Recho-
wicz: d’attendre la mort debout *. Zaledwie wymówił te słowa, jego i mnie obryz­
gał mózg grenadiera, który podniósł się, chcąc podskoczyć na pomoc koledze
i któremu w tejże chwili kula armatnia urwała głowę. Plamy te nosiłem na
mundurze przez cały ciąg kampanii i ilekroć padł na nie kurz, występowało za­
raz jako memento mori miejsce obryzgane mózgiem w kształcie dużej tłustej
plamy. Baterie francuskie, których stanowiska fałszywie są oznaczone na wszy­
stkich planach, jakie widziałem, dochodziły do samego szańca Rajewskiego.
Końca ich nie było od nas widać. Stojąca najbliżej nas bateria straciła wszyst­
kich starszych oficerów: dowodził nią młodziuteńki oficer, który wydawał się
bardzo z tego dumny.
Niepojętym prawdziwie było to, że nigdzie nie było widać zdemontowanego
działa, pomimo tylu ranionych i zabitych kanonierów. Przed sobą mieliśmy
wielkie masy piechoty i jazdy. Poruszały się w różnych kierunkach, posuwały
naprzód i cofały, zdawało się, że silny ogień działowy przeszkadza im do ener­
gicznego posuwania się dalej. Wreszcie znikły zupełnie. O ile mogłem widzieć,
ani Rosjanie, ani Francuzi nie występowali zaczepnie; nie było nigdzie widać
wojska, wszyscy poukrywali się w zagłębieniach i pochyłościach gruntu przed
pustoszącym wszystko ogniem artylerii. Głównym usiłowaniem byłe utrzyma­
nie szyku bojowego i przygotowanie się do nowej walki. Tylko artyleria roz­
ciągała się linią ginącą w oddaleniu i stała w wielu miejscach bez żadnej osłony.
W reducie zgromadziło się wielu jenerałów, którzy śledzili poruszenia nieprzy­
jaciela. Sam cesarz miał tam być jakiś czas razem z Berthierem i Bessieres’em,
ale go nie widziałem. Murat był tam także, kule gwizdały naokoło, ale zdawało
się, że oszczędzają tę grupę mężnych wojowników. Zaczynało się ściemniać
i ogień z obu stron się uciszał; tylko jeszcze niekiedy odzywały się strzały ka­
rabinowe z towarzyszeniem słabej kanonady armatniej. Ale przy zapadającym
mroku podsunęli się Rosjanie do reduty i stanęli niedaleko. Nasza dywizja otrzy­
mała rozkaz wyparcia ich stamtąd. Zatoczyliśmy półkole na prawo od reduty
i wziąwszy przed siebie dwie kompanie woltyżerów, ruszyliśmy za nimi kolum­
nami. Przednie oddziały wpadły już pod gwałtowny ogień karabinowy, kiedy
końcowe bataliony defilowały jeszcze w najlepsze.

* oczekiwać śmierci stojąc

'» 102 «
— Na miłość boską! — zawołał do mnie żyw o pułkow nik — niech się ko­
lum ny zeszlusują!
Przystanąłem na chw ilę i zobaczyłem jednego z kapitanów, wracającego w m oją
stronę.
— Czy jesteś raniony? — zapytałem.
— N ie ! — odparł — tylko idę po żonę.
Poniew aż w iedziałem , że jeg o żona — Hiszpanka — została u jego rodziców
nad polską granicą, nie m ogłem zrozum ieć tej odpowiedzi. D opiero później do­
w iedziałem się, że kula przeszyw szy kaszkiet, ugodziła go w czoło, skutkiem
czego dostał obłędu. Choroba w zm ogła się tak dalece, że musiano go związać.
K rzy k i jeg o słychać było w całym o b o z ie .-----
Nastąpiła potem żw aw a utarczka piechoty, w której kilku o ficerów i dużo
żołnierzy poległo i otrzym ało rany, ale nie trw ała ona dłużej niż pół godziny.

H. Brandt Pam iętniki oficera polskiego


(1808— 1812), Warszawa 1904, cz. 3, s.
65— 71.

A N T O N I R OZ W A D O W S K I
porucznik, 8 pułku ułanów

W dzień w ielk iej batalii, przed wschodem słońca jeszcze, zaprosił nas kilku
kolegów porucznik Szaw łow ski na pożegnalne śniadanie, mówiąc, iż ma prze­
czucie, że to ostatni dzień jego życia, że dziś zginie. W kilka chw il później b y­
liśm y ju ż na koniach i ruszyliśm y popod lasek, znajdujący się na pochyłości
w zgórza, pom iędzy w zgórzem a baterią odebraną Moskalom, którą zająć miała
nasza artyleria g w a r d ii17.
Z lasku piechota w ypędzała piechotę, a m y oczyszczaliśmy pole. P rzy jęto nas
rzęsistym ogniem kartaczowym , a z lasku i karabinowe kule do nas dochodziły.
W pierw szych zaraz chwilach przedarła kula karabinowa Obuchowi czapkę
ułańską. Krzycząc, że ranny, poleciał cw ałem w tył. Pod kapitanem Zapolskim
ubiło konia, a ten nie chciał wsiąść na innego, i tak u jrzał się pułk o wschodzie
słońca pod komendą porucznika Stanowskiego o siedmiu oficerach, a byliśm y
tego dnia sami, zupełnie oddzielnie działający, bo reszta d y w iz ji poszła z pra­
w ej strony lasku 18,
Ostatecznie spędziliśmy nieprzyjaciela, a ja k tylko m iejsce było oczyszczone,
założyła natychmiast artyleria starej gw a rd ii cesarskiej, ubrana w pełnej para­
dzie, 24 dział ciężkiego kalibru na rzeczoną baterię 19. M y zeszliśm y na dół przed
nią w asekurację, bo nieprzyjaciel był bardzo blisko. P rzez kilka godzin znosili­
śmy ogrom ny ogień. Dostaw ały się nam i kule pełne, i granaty, i kartaczowe
strzały.
Porucznik Szołtański dostał w piersi kartaczami, porucznicy Putiatycki i Sta-
rorypiński ciężko ranni. Po trzech ludzi od razu w y ry w a ły nam kule z frontu,
a od huku naszych własnych dział ogłuszeni, otumanieni, zobojętniali, że bez
wzruszenia liczyliśm y na to, iż żaden z nas j*JŻ stamtąd nie w yjdzie. Doskonale
pamiętam, jak zupełnie obojętnie czekałem na kolej, kied y mnie kula zabierze,
choć zrazu gęsto się oglądałem, czy nie ujrzę naszego generała, aby nas z tego
piekła w yprow adził.

» 103
Z południa odsunął się nieprzyjaciel20, wyszliśmy na flankiery. Granat, za­
rywszy się w mokrą ziemię pod mojego konia, i mnie, i konia wywrócił, lecz
wstaliśmy oba bez szwanku.
Przed wieczorem, już ku końcowi batalii, kazano nam przejść kłusem na lewo,
na trakt, dla objęcia awangardy. Przechodząc na to stanowisko, traciliśmy lu­
dzi od pocisków działowych i trafiliśmy na chwilę, gdy moskiewscy kirasjerzy
rozwijali się do szarży na naszą baterię. Wicekról włoski dał nam rozkaz, żeby
ich odeprzeć, lecz widząc, jak liczebnie jesteśmy słabi, wsparł nas batalionem
grenadierów, którzy przypuściwszy nieprzyjacielską konnicę na 50 kroków, do­
piero dali ognia z potężnym skutkiem, bo zamieszanie i dużą stratę nieprzyjacie­
lowi wyrządziwszy, dali nam możność wysunąć się, rozbić ich do reszty i wziąć
w niewolę rannego podpułkownika, dwóch oficerów i kilkudziesięciu żołnierzy.
To spotkanie zakończyło batalię 21.
Przed naszym frontem ściągnęła wieczorem cała nasza dywizja na pozycje
przez 8 pułk zajęte. Stanęliśmy wszyscy na pobojowisku gęsto trupami zasłanym.
Ten jeden raz podczas całej tej morderczej kampanii trafiło mi się tak nocować.
Żołnierze śmiertelnie zmęczeni, ledwie że trupy od koni odciągnęli, kładąc się
pomiędzy nie i na nie, szukali we śnie trochę pokrzepienia, po tej nocy ani my,
ani konie nie mieliśmy nic w gębie, a nawet ognia nie było z czego rozłożyć.
Do dnia ruszyliśmy pod samo miasto Możajsk i tu obliczyliśmy się. Z całego
pułku zostało tylko 52 żołnierzy i 5 oficerów, to jest porucznicy Stanowski
i Strzębosz, podporucznicy Borysławski, ja i Niezabitowski, który właśnie tego
ranka do pułku przybył.

A. Rozwadowski, Pamiętnik. Biblioteka


Zakładu im. Ossolińskich, jw.

JA N W EYSSENHOFF
generał brygady — szef sztabu 16 dywizji piechoty

7 września rozpoczęła się bitwa, najkrwawsza może od początku wojny re­


wolucyjnej. Nasze wojsko miało z ćwierć mili krzaków gęstych, wysokich i tak
okrytych liśćmi, że nie tylko przez nie przedrzeć się, ale na krok przejrzeć było
trudno 22. Jenerał Sebastiani, który komenderował dywizją polskiej jazdy, nale­
żącej do korpusu naszego, przyjechał do księcia Józefa przed rozpoczęciem na­
szego ruchu i oświadczył, że ponieważ tu jazda działać wcale nie może, on chce
pełnić służbę adiutanta przy księciu. Rzeczone krzaki były osadzone przez nie­
przyjaciela, trzeba było zatem walczyć z zawiązanymi oczyma. Dywizja Zającz­
ka otrzymała rozkaz maszerowania naprzód przez krzaki, za którymi było wyso­
kie wzgórze (mamelon). cel wszystkich naszych usiłowań23, gdyż zostawiona tam
nasza artyleria byłaby strychowała * wzdłuż i z tyłu lewe skrzydło głównego
frontu nieprzyjaciela, ale on, widząc niebezpieczeństwo tego położenia, wzmac­
niał coraz te krzaki, przeznaczając do ich obrony najlepsze swoje pułki. Gdyśmy
się krwawo przebijali przez te gąszcze, ja jechałem z kilku sztabu naszego ofice­
rami na prawym skrzydle pułku 16, a że dla gąszczu musiałem zwracać konia to
w prawo, to w lewo, oddaliłem się o kilka kroków od frontu na miejsca nieco

* ostrzelała

» 104 «
rzadsze. Wtem ujrzałem tuż przed sobą ze 20 grenadierów pawłowskich; pozna­
łem ich po mosiężnych kaszkietach. Nie dali mi się jednak rozpatrzeć, gdyż oficer
komenderował natychmiast: ognia! — i wszyscy razem wystrzelili do mnie. Tak
nadzwyczajnie blisko żadna kula nie powinna była mnie minąć, a przecież tylko
jedną byłem ugodzony w prawe ramię, które zostało przeszyte. Utrzymałem się
przecie na koniu, a postrzegłszy bagnety zbliżającego się naszego frontu, woła­
łem na Rosjan, aby się poddali, sądząc, że mogą być otoczeni, lecz w tej chwili
kula przeszła mi między lewym bokiem i łokciem, nie naruszywszy mnie, ale
z taką siłą, że mię zrzucił' z konia i dała kontuzję. Józef Mieroszewski, kapitan
z naszego sztabu, wpadł w tym momencie z kilku grenadierami i kazał mnie
w tył odprowadzić. Wojsko tymczasem postępowało dalej i na koniec zdobyło
owo ważne wzgórze, ale niedługo mogło się utrzymać, bo odnawiane coraz pułki
rosyjskie nie dały się tam osadzić. Rychło też i noc nadeszła, a położywszy ko­
niec walce, dała Rosjanom cofnąć się spokojnie 24.

J. Weyssenhoff, op. cit., s. 144— 145.

L U D W I K JELSKI
K a p ita n 16 p u ł k u pie -c ho ty

Książę Józef, poprowadziwszy korpus pod wieś Borowna, ustawił baterie na


wyniosłym wzgórku, wieś dominującym, i natychmiast ogień działowy rozpo­
czął. Po niejakim, czasie przymusiła artyleria polska artylerię moskiewską do
milczenia, a batalion pułku 3 pod komendą szefa Kurcjusza aż do wsi się pod­
sunął, spędzając jegrów na polu i we wsi się broniących; drugie zaś dwa bata­
liony tegoż pułku prowadzone przez pułkownika Blumera, przeszedłszy wieś,
wypierały Moskali z lasów na prawo i na lewo, po czym korpus, we dwie linie
uszykowany, stanął w pozycji pode wsią na przedłużeniu korpusu westfalskiego
i korpusu marszałka Davout, czuwając jazdą swoją na prawej stronie, gdzie się
znaczna kolumna jazdy nieprzyjacielskiej pokazywała.
Tak wypełniwszy korpus 5 dany sobie rozkaz, to jest zająwszy wieś Borowna,
na pół już od granatów spaloną, był niejako uwolniony od dalszych czynności
i tylko na rozkazy w nieczynności mógł czekać.
Gdy jednak rozkazy nie przychodziły, gorliwość księcia Józefa, naczelnego
wodza 5 korpusu, trafiając w chęci każdego Polaka, nie dozwoliła mu tam prze­
stać, gdzie możność więcej uczynić nakazywała.
W tym celu wykomenderował szefa sztabu dywizji 16, pułkownika Weyssen­
hoffa na czele pułku 15, ażeby, wsparty resztą dywizji 16, atak rozpoczął. Atak
ten zrazu szczęśliwie poszedł; strwożony nieprzyjaciel baterię swoją z góry na
drugą pozycję cofnął, pułk zaś 15, wypierając strzelców z krzaków, baterię za­
słaniając, na sam wierzch wzgórka się dostał. Ale w tej chwili nieprzyjaciel
z drugiej, wyższej pozycji, zmusił ogniem kartaczowym pułk 15 do cofnienia się.
Książę, wódz naczelny, chcąc ten atak silniej wesprzeć, stanąwszy sam na czele
18 dywizji, zbliżył się pod same krzaki, ,,hura dzieci!” wykrzyknął i na bagnety
dywizji 18 iść kazał. Pomimo odwagi, z jaką żołnierze polscy naprzód się rzu­
cili, sięgające ze wszech stron działa nieprzyjacielskie całego korpusu Bagratio-
na zaczęły łamać pięciotysięczną linię polską, dotychczas z największym stara­
niem jenerała Kniaziewicza i oficerów utrzymywaną, a gdy ta zupełnie się ro­

» 105 «
zerwała, żołnierze odosobnieni, wpadłszy z zapałem w krzaki, nie zawsze nie­
przyjaciela rozeznać mogli i często swoich, w pierwszej linii z nieprzyjacielem
ucierających się, strzałami razili; niepodobna już było kończyć ataku z rozsypa­
nym żołnierzem. Książę Józef przyjął wtenczas propozycję jenerała Kniaziewi-
cza, ażeby przede wszystkim zebrać atakujących w masę, a dopiero potem atak
na nowo rozpocząć. Uskutecznienie tego jenerałowi temu poruczył. Jenerał Knia-
ziewicz zajął się tym natychmiast. Odparłszy Moskale pułk 15 już działa swoje
na powrót na górę zaciągnęli i kartaczami rozsypanych w krzakach żołnierzy
polskich razili. Porozsyłani adiutanci jenerała Kniaziewicza roznosili do cofania
się rozkazy, a wychodzące z krzaków obydwóch dywizji oddziały zbierał w masę
sam jenerał, okrywając nią artylerią swoją. Zebranych na koniec w największym
porządku, którym samych nieprzyjaciół zadziwił, tak że cofających się atakować
nie śmieli, pośród gradu kul jak najpowolniej w dwóch liniach ku dawniejszej
pozycji prowadził, a ile razy znużony żołnierz tracił linię, zatrzymywał ją jene­
rał z najzimniejszą krwią i obracał frontem ku nieprzyjacielowi, przenosząc stra­
tę kilku żołnierzy, pod strzałami nieprzyjacielskimi zostających, nad niebez­
pieczeństwo z nieporządku wyniknąć mogące. Sam zawsze przy ostatniej linii,
poprzedzającej, przesyłał rozkazy, nie chcąc spiesznym biegiem w tak niebez­
piecznym razie dać pozór nawet wahania się, który by mógł wstrząsnąć żołnierzy
odwagę. Tak postępując przybył jenerał Kniaziewicz na dawne przede wsią sta­
nowisko, uszykował korpus w jedną linię frontem do nieprzyjaciela i oznajmił
żołnierzom, że po odpoczynku, niewygodnym wprawdzie, bo sięganym przez
strzały nieprzyjaciela, zimniejsza odwaga na baterią ich doprowadzi. Tymczasem
zaś, o tyle, o ile brak amunicji dozwalał, dawać z dział ognia kazał.
Po niejakim czasie, gdy książę Józef spostrzegł, że lewe skrzydło Wielkiej
Armii nieprzyjaciół na prawym skrzydle z pozycji wyparło i że korpus nieprzy­
jacielski przeciw nam stojący odwrotny ruch czynić zaczyna, nie zważając na
szczupłe już siły wojska naszego, rozkazał jenerałowi Kniaziewiczowi, ażeby
powtórny atak przeciw bateriom nieprzyjacielskim rozpoczął. Jakoż jenerał ten,
uszykowawszy bataliony obydwóch dywizji w szczeble, pod zasłoną baterii do
ataku je poprowadził, lecz nieprzyjaciel, nie czekając ataku, działa swoje z po­
zycji ściągnął i cofać się zaczął, a wnet potem artyleria polska na górę wciągnio-
na dała ognia do uchodzących, woltyżery zaś wypędzili jegrów z krzaków, aż na
koniec jenerał Sebastiani z jazdą i dwoma działami artylerii konnej drogą ku
Możajskowi za nieprzyjacielem w pogoń się puścił. Noc zatrzymała dalsze nie­
przyjaciela ściganie.

L. Jelski Marsze i działania korpusu


polskiego w kampanii moskiewskiej
1812 [w:] Pamiętniki polskie, t. 3, Paryż
1845, s. 50—52.

HE NR Y K BRANDT
k a p i t a n 2 p u ł k u Legrii N a d w i ś l a ń s k i e )

Nieprzyjaciel cofnął się, a my zajęliśmy natychmiast miejsce, na którym od­


była się ostatnia potyczka. Otrzymaliśmy rozkaz zatrzymania się tu i porozsta­
wiania forpoczt. Użyliśmy do tego czterech kompanii i sam jenerał Chłopicki
zajął się ich rozstawieniem. Oparliśmy je z lewej strony nad strumieniem, gdy
z prawej sięgały daleko poza redutę. Nie przypominam sobie, żebyśmy gdziekol­

» 108 «
wiek mieli łączność ze stojącymi w pobliżu posterunkami, tylko od czasu do
ezasu ukazywały się patrole, ale służba forpocztowa była nędznie urządzona. My,
•tak jak w Hiszpanii, mieliśmy się zawsze na baczności i później nie żałowaliśmy
tego.
Biwakowaliśmy pośród umierających i umarłych, nie mieliśmy drzewa ani
wody, ale żywności nam nie brakowało. Rosjanie mieli tornistry wyładowane
kaszą i mąką, manierki z wodą i wódką pełne. Od dawna już zrobiliśmy to
odkrycie i zagarnęli dziedzictwo po nich. Z zapasów żywności, znajdującej się
przy żołnierzach, można było sądzić o mniejszej lub większej zabiegliwości do­
wódców; u wielu żołnierzy tornistry i flaszki bywały równie puste jak u nas.
Dla zdobycia drzewa rozbijaliśmy karabiny nieprzyjacielskie i kolby ich uży­
wali jako opał. Wózki z amunicją, lawety armat, porozrzucane tu i ówdzie, po­
służyły do tego samego użytku, dzięki czemu mogliśmy gdzieniegdzie porozpalać
ognie, niewielkie wprawdzie, ale wystarczające, żeby przy nich piec trochę koń­
skiego mięsa i ugotować zupy, do której sprowadziliśmy wodę z Kołoczy. Ale
ledwie zapłonęły ognie, ze wszystkich stron zaczęli ściągać i czołgać się ranni —
jedni po to, żeby zaraz skonać, inni dla ogrzania skostniałych członków. Wkrót­
ce było ich już tylu, co nas samych. Uważam to za piękny rys charakteru naszych
żołnierzy, że woleli cierpieć, niż pozostawić nieszczęśliwych rannych bez pomocy.
Niezadługo leżeli obok siebie umarli i konający, z utkwionymi w ogień gasną­
cymi oczyma, jakby oczekując od niego pomocy i wzmocnienia. Umarłych odno­
szono na bok troskliwie, jak gdyby obawiano się obudzić ich ze snu. Żywi po­
ruszali się w ciemnościach jak cienie umarłych. Biwak nasz podobny był do
ambulansu. Dzielni nasi lekarze opatrywali rannych i ratowali ich według moż­
ności. W każdym pułku kilka kompanii stało pod bronią.

H. Brandt, op. cit., s. 71—72.

JAN WEYSSENHOFF
generał brygady —szef sztabu 16 dywizji piechoty

Nazajutrz rano już nie było nieprzyjaciela przed nami. Korzyści tej strasznej
bitwy ograniczały się na kilku sztukach dział opuszczonych, kilkuset jeńcach
i placu otrzymanym. Nie wynagradzało to ogromnej straty w wojsku, a nade
wszystko tej demoralizacji, która pochodziła z opinii, że nieprzyjaciel cofając
się wzmacnia swoje siły, a my postępując tracimy je coraz. Napoleon w tej
bitwie był nadto przezorny; nic tu w nim nie było z owego śmiałego wodza, któ­
ry ważąc wiele, zwyciężał stanowczo i świat zadziwiał. Sam cesarz dwa razy nie
dał tej walce być stanowczą: pierwszy — gdy odmówił marszałkowi Davout,
który go błagał o pozwolenie, aby z korpusem i przybranym polskim wojskiem
obejść lewe skrzydło nieprzyjaciela, a tym sposobem odciąć mu wszelką możność
cofnięcia się — i to marszałek łatwo mógł zrobić, gdyż nieprzyjaciel alboby
musiał przeciw niemu manewrować, albo trzymając front przeciw głównemu
atakowi, dwa ognie znosić i być koniecznie zmieszanym. Ruch ten marszałka,
łatwy i bezpieczny, wskazywały położenie i stara droga pocztowa do Możajska.
Za śmiałe to było dla cesarza, który jako generał na tyle się odważał. Drugi raz,
kiedy wśród bitwy marszałek Ney, opanowawszy klucz pozycji nieprzyjaciela
ze słabym swoim korpusem, przysłał z żądaniem jednej dywizji piechoty i za­

» 107 «
pewniał cesarza, że przełamie nieprzyjaciela, Napoleon kazał ruszać dywizji pol­
skiej Nadwiślańskiej, stojącej w rezerwie przy jego gwardiach, a w kwadrans
później rozkazał ją odwołać na swoje miejsce. Tym sposobem usiłowania mar­
szałków zostały zniweczone i bitwa skończyła się tylko na czczym tryumfie otrzy­
mania placu. Nazajutrz ruszyliśmy w pochód za nieprzyjacielem, ale ten, ośmie­
lony, już mocniejszą ariergardę przeciw nam rozwijał i porządnie się cofał

J. Weyssenhoff, op. cit., s. 145—146.

P R ZY P IS Y

1 Relacjonowany tu bój o redutę pod szą skalę zostały użyte przez Anglików
wsią Szewardino rozegrał się 5 września pod Lipskiem i Waterloo.
i był dopiero wstępem do walnej ba­ 7 Książę pułkownik — to Dominik
talii. 5 korpus uczestniczył w ataku na Radziwiłł, dowódca 8 pułku ułanów.
redutę od strony południowej, walcząc Pod Valentino, właśc. Waltyną Górą
początkowo z oddziałami gen. Sieversa. (miejscowość na wschód od Smoleńska),
Ks. Józef Poniatowski dążył do obejścia tylko nieudolność gen. Junota, dowódcy
od tyłu lewego skrzydła przeciwnika 8 korpusu, przeszkodziła Francuzom
i poprzez gęsty lasek wierzbowy rzucił w rozbiciu Rosjan
do walki 16 pułk piechoty, a później 8 Murat zebrał całą niemal jazdę re­
całą dywizję Kniaziewicza. Już o zmro­ zerwową (korpusy 1, 2 i 4) w centrum
ku, gdy reduta szewardyńska została ugrupowania Wielkiej Armii, za pozy­
poważnie zagrożona, ks. Gorczakow, cjami zajmowanymi przez gwardię. Od
chcąc odeprzeć ataki Polaków, wysłał strony Rosjan zasłaniał kawalerię gęsty
przeciw nim 2 dywizję kirasjerów oraz las. 4 korpus jazdy (a w nim 14 pułk ki­
jazdę Sieversa. To właśnie wówczas od­ rasjerów Małachowskiego) stał na le­
znaczył się 16 pułk piechoty, a raczej wym, a nie na prawym skrzydle tego
dwie jego kompanie — Skrzyneckiego wielkiego zgrupowania kawalerii.
i Kempskiego, które walcząc początko­ 9 Był to wąwóz rzeczki Kami enki,
wo w tyralierze, zdołały uformować płynącej przed centrum pozycji rosj^j-
mały czworobok i stawiły kirasjerom skich, znajdujących się w zasięgu armat
zacięty opór. Ostatecznie wieczorem re­ baterii Bagrationa, zwanych też „trze­
duta została zdobyta, przy czym oprócz ma strzałami” od trzech nasypów ziem­
Francuzów weszły do niej dwie kompa­ nych w kształcie strzał.
nie polskie. 10 Ciężka jazda korpusu Latour-Mau-
2 Pawłowski pułk lejbgwardii walczył bourga została rozmieszczona naprze­
z Polakami dopiero dwa dni później. ciw „wielkiej reduty” dowodzonej przez
3 Po kolorze kołnierza, podobnie jak gen. Rajewskiego. Reduta ta była kil­
innych części munduru, można było roz­ kakrotnie atakowana przez kawalerię
poznać przynależność żołnierza do da­ Murata w godzinach południowych
nego pułku jazdy. W tym wypadku i wczesnym popołudniem. Atak pułku
autor chce podkreślić, że Skrzyneckiego Małachowskiego nastąpił ok. godziny 3
atakowało po kolei kilka pułków kira- po południu. Pułk nie stał pod ogniem
sjerskich. osiem godzin, chociaż poniósł jeszcze
4 Philippe de Segur w Campagne de przed szarżą ogromne straty.
Russie (Paris 1824) twierdził, że był to 11 Brygada polsko-saska, chociaż opa­
III batalion 61 pułku piechoty z dywizji nowała i zdołała utrzymać „wielką re­
Compansa. Wyd. polskie: Pamiętniki F i­ dutę”, to jednak poniosła tak wielkie
lipa Pawia de Segur a, adiutanta Napo­ straty od ognia rosyjskich artylerii, że
leona, Warszawa 1967, s. 105. praktycznie przestała istnieć. Walczy­
5 Rozwadowski prezentuje najpierw ła — już w szańcach — z 24 dywizją
walkę z kawalerią Sieversa, a później gen. Lichaczewa, którego wzięto do
atak dywizji kirasjerów. niewoli.
6 Wówczas to po raz pierwszy zasto­ 12 Kukieł ocenia straty rosyjskie na
sowano tzw. rakiety kongrewskie prze­ 50 tys. zabitych, rannych i jeńców, stra-
ciwko wojskom napoleońskim. Na więk­ ty Wielkiej Armii natomiast na 25 tys.
» 108 «
Współczesna historiografia francuska chodziła przez gęsty las brzozowy, czę­
przyjmuje, że Rosjanie stracili 60 ty­ ściowo zajęty przez Rosjan.
sięcy zabitych i rannych oraz 2 tys. jeń­ 23 Było to wzgórze, na którym leżała
ców, natomiast Francuzi 10 tys. zabi­ wioska Utica, broniona przez gen. Tucz-
tych i 20 tys. ciężko rannych. W szere­ kowa.
gach francuskich poległo bądź zostało 24 Rosjanie rzeczywiście utrzymy­
rannych 47 generałów (m. in. zginęli wali się na wzgórzu do godziny 3 po
Montbrun, Caulaincourt, Lepel, Com- południu. Wówczas jednak dywizja
pere, Marion, Romeuf, Plauzonne). Kniaziewicza odebrała je zdecydowa­
13 Legia Nadwiślańska, której ofice­ nym uderzeniem. W walkach z Polaka­
rem był Brandt, stanęła wraz z całą mi poległ gen. Tuczkow.
gwardią w centrum ugrupowania W iel­ 25 Głównym punktem orientacyjnym
kiej Armii, początkowo poza zasięgiem pola bitwy pod Możajskiem jest dziś
ognia przeciwnika. obelisk z czarnego marmuru, wzniesio­
14 Mowa o ,,trzech strzałach” Bagra- ny w 1839 na miejscu, gdzie znajdowa­
tiona, które próbował zdobyć 1 korpus ło się stanowisko dowodzenia Kutuzo-
Davouta. Generałowie Compans i Des- wa koło wioski Gorki. Na szczycie ko­
saix oraz marszałek Davout istotnie zo­ lumny — orzeł z brązu z rozpostartymi
stali ranni, a ich dywizje cofnęły się, skrzydłami.
ustępując miejsca 3 korpusowi Neya. W pobliżu wioski Siemienowskoje
15 Przesunięcie Legii Nadwiślańskiej można zobaczyć resztki reduty „trzy
bliżej pierwszej linii było związane strzały” — nasypy ziemne tworzące trzy
z nową próbą opanowania „trzech kąty o szerokości 60 stopni. Nasypy te
strzał”. Dokonała tego przed godziną 11 zostały podwyższone w 1912 podczas
rano dywizja gen. Moranda z korpusu obchodów setnej rocznicy bitwy. Zazna­
Davouta, spychając w tył pułki Bagra- czono także wówczas miejsca, gdzie sta­
tiona. Legia nie weszła jeszcze wówczas ły baterie Bagrationa. Na stokach re­
do walki. duty i w jej pobliżu znajduje się kilka­
16 Kozacy atamana Płatowa i 1 kor­ naście pomników ku czci żołnierzy ro­
pus konny Uwarowa obeszli w połu­ syjskich pułków i dywizji walczących
dnie lewe skrzydło francuskie i znaleź­ tutaj 7 września. Są to m. in. pomniki
li się na tyłach, wywołując panikę w ta­ pułków piechoty sybirskiego, odeskie-
borach. Atak odparli m. in. polscy szwo­ go i litewskiego, saperów, artylerii po-
leżerowie. Legia została zatrzymana ną lowej oraz 4 dywizji dowodzonej przez
swych stanowiskach, przewidywano bo­ ks. Wirtemberskiego. Znajduje się tu
wiem, że trzeba będzie jej użyć prze­ także grób generała Niewiarowskiego,
ciw kozakom. który poległ pod Lipskiem w 1813, ale
17 8 pułk ułanów wraz z 1 korpusem został pochowany na polu bitwy pod
kawalerii rezerwowej stał w centrum Możajskiem.
ugrupowania Wielkiej Armii, za stano­ Trzy kilometry na zachód widać resz­
wiskami gwardii. tki reduty szewardyńskiej, gdzie wznie­
18 Autor opisuje utarczki z piechotą siono pomnik ku czci saperów rosyj­
rosyjską na przedpolu „trzech strzał” skich, którzy nie chcieli poddać się 5
Bagrationa. września i zginęli w walkach z Francu­
19 Była to bateria gen Drouota, zami i Polakami. Kilkaset metrów w
ostrzeliwująca „trzy strzały”. kierunku wioski Borodino znajduje się
20 Rosjanie nie „odsunęli się”, ale zo­ jedyny francuski pomnik na polu bit­
stali wyparci z szańców Bagrationa wy — granitowa czworoboczna kolumna
przez dywizję Moranda. z cesarskim orłem i napisem: A ux
21 Mowa tu o walce korpusu ks. Euge­ wmts de la Grande Armée *. Kolumnę
niusza z kozakami Płatowa i Uwarowa tę ustawiono w 1912.
na lewym skrzydle sił francuskich. Na polu bitwy pod Możajskiem jest
W walce tej uczestniczył też 8 pułk uła­ też niewielkie muzeum, gdzie można
nów. zobaczyć armaty francuskie zdobyte
22 5 korpus polski zajmujący skraj przez Rosjan w kampanii 1812. Ekspo­
prawego skrzydła wojsk napoleońskich nowany tu orzeł 148 francuskiego pułku
stał na „starej drodze smoleńskiej” na piechoty (jednostka ta powstała dopie­
wschód od wioski Jelnia. Droga prze­ ro w początkach 1813) zdobyty został
29 V I I I 1813 w bitwie nad śląską rzeką
Kaczawą.

* poległym Wielkiej Armii


37
POŻAR MOSKWY

14 września późnym popołudniem w tyzm, iż własnoręcznie podpalił swój


asyście oficerów swego sztabu dotarł pałac w Woronowie, aby nie stał się
Napoleon na przedpola Moskwy i ze schronieniem żołnierzy tego „rewolu­
szczytu góry Pokłonnej ujrzał wresz­ cjonisty” Bonapartego.
cie stolicę carów. Była to dlań chwila Wydaje się, że Rostopezyn był istot­
wielkiego tryumfu, a zarazem wiel­ nie inicjatorem „polityki spalonej
kich nadziei, wydawało mu się bo­ ziemi” i dlatego w przeddzień utraty
wiem, że po krwawej bitwie pod Mo­ miasta wypuścił z więzień krymina­
zajskiem nieprzyjaciel musi nie­ listów, wydając równocześnie szefowi
uchronnie poprosić o pokój. Jeszcze policji Iwaszkinowi polecenie, by z ich
tegoż wieczora okazało się jednak, że pomocą przystąpił do podpalania
Rosjanie nie chcą wcale kapitulować domów. W pierwszych dniach pobytu
i że cesarz daremnie czeka przy doro- w Moskwie Francuzi — na rozkaz
gomilskiej rogatce na deputację bo­ Napoleona — energicznie walczyli
jarów, która wręczyłaby mu klucze z pożarem, a specjalny trybunał pod
do miasta i uroczyście wprowadziła przewodnictwem gen. Michela skazy­
na Kreml. Kiedy nazajutrz w eskor­ wał na śmierć przez rozstrzelanie
cie strzelców konnych i polskich schwytanych na miejscu przestępst­
szwoleżerów przejeżdżał ulicami Mo­ wa podpalaczy. Kiedy jednak pożary
skwy, nie witał go żaden z mieszkań­ zaczęły wybuchać na nowo, a silny
ców, a rosyjska stolica zdawała się wrześniowy wiatr przerzucał ogień
niemal wymarła. do innych dzielnic, Wielka Armia da­
Już 14 września wieczorem wy­ ła za wygraną i zajęła się — już na
buchły w mieście pierwsze pożary. skalę masową — grabieżą i rabun­
Przez długi czas publicyści i history­ kiem. Trudno zresztą dziwić się żoł­
cy starali się wyjaśnić, kto wywołał nierzom przyzwyczajonym od lat do
ów kataklizm, który w ciągu trzech grabieży, skoro generałowie obiecy­
dni zniszczył słynne ze swych zabyt­ wali im przecież, że „Moskwa będzie
ków „białokamienne miasto” . Rosja­ kresem ich cierpień i udręki” . Nie­
nie twierdzili, że było to dziełem liczni mieszkańcy stolicy także nie
Francuzów, ci natomiast zrzucali wi­ walczyli z ogniem, sądząc, że pożary
nę na carskiego gubernatora Rostop- są dziełem wroga i że za ich tłumie­
czyna, którego cechował taki fana­ nie grozi im niechybna śmierć. Nie-

» 110 «
jeden z nich zresztą przyłączył się do terował w Moskwie i nie splamił się
rabunku, tym bardziej że w mieście rabunkiem. Podobnie inne pułki pol­
pozostała wyłącznie najuboższa lud­ skie z kawalerii rezerwowej i Legii
ność, a pałace arystokratów — ku­ Nadwiślańskiej — przechodziły tylko
rzące przepychem — stały otworem, przez Moskwę i zajmowały pozycje
nie strzeżone przez nikogo. na jej dalekich przedpolach. W rezul­
Moskwa zajmowana była w owym tacie więc dysponujemy przede wszy­
czasie przede wszystkim przez gwar­ stkim relacjami tych Polaków, którzy
dię i pułki francuskie. 5 korpus pol­ przebywali w stolicy jako adiutanci
ski jeszcze 14 września otrzymał roz­ bądź oficerowie sztabowi przy boku
kaz osłonienia stolicy od południa, tak francuskich generałów.
że przeszedłszy do Podolska, nie kwa­

K O N S T A N T Y J A N TA
adiutant gen. Kirgenera, dowódcy saperów gwardii

Dnia 14 września po południu ujrzeliśmy w końcu z daleka wyniosłe, złocone


mury Kremlina i setnych cerkiew w stolicy Rosji, nad samym zaś wieczorem
całe wojsko stanęło obozem we wsi pod samą Moskwą. Wtem dowiedzieliśmy
się, że wszyscy prawie mieszkańcy opuścili ją z Rostopczynem, gubernatorem
wojennym, który odesłał klucze miasta cesarzowi i napisał do niego, że los woj­
ny podaje mu w ręce stolicę starożytną i że poleca jego opiece majątki obywa­
teli. Zaraz ks. Neuchâtel pojechał do miasta dla zaprowadzenia porządku i wziął
z sobą dwa bataliony gwardii na utrzymanie wewnętrznej policji. Nikomu zresztą
nie był wolny wstęp do miasta, które dla porządku oświecono i noc tak zeszła
spokojnie 1.
Dnia 15 września o godzinie szóstej rano, odebrawszy rozkaz generała Kirge­
nera udania się do miasta dla zrobienia mieszkań sztabowi, wjechałem nieledwie
pierwszy z Polaków do Moskwy i w całej jeszcze widziałem ją świetności2.
Rozległość jej (ma bowiem 7 mil niemieckich * obwodu), gmachy publiczne
i prywatne architektury wytwornej, wreszcie wszystko nad moje spodziewanie
znalezione, zdziwiło mnie niepomału. Ludzi tamecznych nie zastałem więcej jak
8000, samego prawie motłochu. Nie liczę do tego 500 familii cudzoziemców, które
cesarz ze sobą z Moskwy uprowadził, a które w czasie następnym, w odwrocie,
prawie ze szczętem z głodu i nędzy wyginęły.
Najprzód uskuteczniłem zlecenie generała. Zająłem dla nas pałac księcia Doł-
gorukiego i poboczne budowle. O godzinie dziewiątej rano wszczął się pierw­
szy pożar w starym Kremlinie, zbiorze wielkiej liczby najbogatszych sklepów
(w tych wszystko znaleziono); ta część miasta, przedzielona od jego reszty mura-
mi wokoło, przy tym składy sklepione, odziane zewsząd okiennicami, drzwiami,
kratami i dachami z blach żelaznych, aniby mogła roznieść pożar dalej nad swój
obwód.
Gwardie weszły z cesarzem koło południa. Wszyscy, widząc niepodobieństwo
rozprzestrzeniania ognia tego, chodzili spokojnie po Moskwie, pięknościom się
jej przypatrując. Dotąd żadnych jeszcze znacznych nie popełniono zdrożności,
prócz, że kilka z winem piwnic i składów żywności odbito. Ale to wybaczyć woj-
* 1 mila niemiecka (właśc. 1 miła
pruska) = ok. 7,5 km, czyli ok. 50 km
obwodu

» 111 «
sku należało, pomimo że od Możajska nic nie miało do pokarmu, że zgłodniałe
i spragnione weszło do stolicy. Ale mnie w tej mierze najbardziej zgorszył widok
znacznej liczby pijanych żołnierzy, leżących bez duszy po ulicach Moskwy. Przez
cały dzień 15 września chodziłem po tym nieszczęśliwym mieście i com tylko
mógł widzieć w tak krótkim czasie, tom wszystko widział.
Byłem naprzód w gmachu Akademii, w jej sławnym księgozbiorze, gdzie zna­
lazłem znaczną ilość rzadkich dawnych dzieł polskich i rękopism. Ująłem sobie
jego poddozorcę, który mi najpiękniejsze zrobił nadzieje. Nie mniej ucieszony
poszedłem do nowego Kremlina, gdzie są dawne i nowe pałace carów, dawne
i nowe arsenały, koronacyjne cerkwie, gmach dla senatu Moskwy przeznaczony
i wspaniały, jeszcze nie ukończony kościół 3. ----
Oglądałem to wszystko z ukontentowaniem. Byłem na wieży Iwana. Następ­
nie zdjęliśmy z niej ów krzyż święty, którego podług odezw imperatora oczy na­
sze nigdy widzieć nie miały. Widziałem sławny dzwon Moskwy, w ziemię za­
padły, którego tylko wierzchołek widać, 18 stóp francuskich obwodu mający,
dalej owo działo niesłychanej wielkości przed bramami Kremlina 4 i prześliczną
salę Senatu, okrągłą; w niej 24 kolumn kamiennych i rzeźby dłuta niepospoli­
tego. Byłem na długich korytarzach, przystrojonych dawnymi i nowoczesnymi
archiwami Senatu, ale na ich rozpoznanie długiego trzeba było czasu.
Z Kremlina poszedłem do domu dzieci znalezionych, prawie tak wielkiego, jak
dom inwalidów w Paryżu. Obejrzałem teatr jeden z najpiękniejszych w Europie,
szpital przepyszny dla chorych oficerów i kilkanaście pałaców pierwszych, otwo­
rem stojących, krótko mówiąc, tak mnie wszelkie rzeczy omamiły, żem nawet
oka zmrużyć nie mógł, kiedy za nadejściem nocy każdy posilony udał się do
spoczynku.
Przeczuwałem smutny los tego miasta i wkrótce ujrzałem jego początek. O go­
dzinie bowiem jedenastej zaczęły się naprzód palić dwa domy drewniane przy
podwalu. Zbudzeni saperowie ugasili je, lecz w tejże chwili we dwudziestu miej­
scach po różnych stronach pożary buchnęły i dotąd przez siedem dni nie było
nocy w Moskwie5. Masy okropnych płomieni i czarne powstające dymy raziły
ustawicznie oczy i czułych do najtkliwszego politowania pobudzały nad tylu
gorejącymi pięknościami.
Gdy już Kremlin wokoło ogniskami był otoczony, wyniósł się cesarz jeszcze
w nocy z niego i zajął mieszkanie za miastem w przepysznym pałacu letnim ca­
rów Petrowka, nad którego wewnętrzne urządzenie nic nie widziałem piękniej­
szego. Wszystkie gwardie tamże się udały, a gdy nazajutrz ogień koło Kremlina
zwolniał, wrócił cesarz do niego i już w nim bawił aż do opuszczenia Moskwy 6.
My za powrotem zajęliśmy naprzód pałac Gagarina, a potem Kutej sowa.
Dnie 16, 17, 18 i 19 września były dniami okropnego rabunku. Nikt już nie
myślał o ratowaniu miasta, ale tylko o robieniu zdobyczy. Rozhukane żołnierstwo
na wszystkie się nieprawości wylało. Napotykanych popów z brodami między
opalonymi ruinami, biorąc za podpalaczy, okrutnie zabijało. Żeby się nie roz­
wodzić nad tyle smutnymi i ludzkość hańbiącymi rzeczami powiem krótko, że
ten cały przeciąg, oniemiały prawie, siedząc jak przykuty w mym pokoju, są­
dziłem, iżem dnia sądnego doczekał, a za każdym zwróceniem oczu w okna ude­
rzały mnie nowe, coraz okropniejsze sceny.
Od pożaru Moskwy ledwie 500 pałaców i domów ocalało 7. Do tego nie liczę
nowego Kremlina i wiele cerkiew (do tysiąc ich było), których płomienie, dla
grubych sklepień i odzień żelaznych, pochłonąć nie mogły. Pałace rosyjskich
panów znalazłem nader wspaniałe. Meble z drzew drogich, brązy, kominy, osady
drzwi, wszystko z marmurów włoskich, obrazy pierwszych mistrzów, statuy,

» 112 «
obicie, zwierciadła, porcelana, zgoła wszystko kosztownością zadziwiało, a w każ­
dym pałacu znajdowało się coś szczególnego, godnego widzenia. Rafinerie
cukru i setne rękodzielnie Moskwy, którem przed pożarem część widział, wy­
sokiego stopnia doskonałości dopięły. Moskwa obszernemu handlowi z Azją
i pobytowi wojsk magnatów moskiewskich winna była prawo należenia do rzę­
du stolic, którymi się najoświeceńsze narody szczycą.
Co do pożaru jej, przyznam się, iż łubom na niego patrzył, dotąd z pewnością
nie wiem, czy my, czy Moskale Moskwę spalili. Ja znalazłem pozoru do tego
i owego mniemania. Prawiono nam o jakowymś Schmitcie8, angielskim me­
chaniku, o palnych jego kłódkach, alem nic z tego wszystkiego nie widział i lubo
czyniono wywody z naszej strony nas usprawiedliwiające, lubo 16 nieszczęśli­
wych, niby-podpalaczów, złapano i tych na zetknięciu się podwala z ulicą Pe­
tersburską na latarniach powieszono, ja jednak w tej mierze byłem ciemny i nie
wchodząc w dalsze badanie, kto Moskwę spalił, wniosłem tylko, że rządu mo­
skiewskiego było może interesem kazać podpalić Moskwę, gniazdo opozycji
i malkontentów, a naszym nie bronić im; dozwolić Rosji utracić najpiękniejszą
z jej ozdób.
Przez miesiąc i dni cztery bawiliśmy w Moskwie. W tym czasie znalazłem
sposobność zyskania kilku dawnych chorągwi, z których jedną, konfederacji
barskiej, złożył księżnie * generał Sokolnicki, ja zaś dwie polskie, a jedną Dy­
mitra Fałszywego. Na ręce tegoż generała kolega mój, kapitan K o s ---- złożył
pięknej roboty duży róg od prochu ze słoniowej kości, do Ludwika X IV nale­
żący. Są na nim wyrżnięte polowania.
Kolumna nasza pracowała przez ten cały pobyt nad rozwalaniem różnych
murów w starym Kremlinie. Kopała miny pod najdawniejszą cerkwią, pomni­
kiem śmiesznej struktury. Stawiała piece na chleb, rozbierała ołtarze z ozdób
srebrnych i świętych nawet z grobów dobyto, aby im kosztowności poodejmo-
wać. Była mi się dostała głowa niespróchniała Iwana cara, alem jej dla nie­
dostatku sposobów przewozu zabrać nie mógł.

K. Janta, Dziennik wojny moskiewskiej


w roku 1812, a szczególnie obrotów głó­
wnej kwatery ces. Napoleona. Bibliote­
ka Czartoryskich w Krakowie, rkps nr
3733.

!A NTON I R OZ W A D O W S K I
podporucznik 8 pułku ułanów

Wieczorem stanęliśmy pod miastem Moskwą. Wpośród przedmiejskich ogro­


dów rozkoszowaliśmy się piekąc kartofle i gotując kartofle z mięsem, lecz chleba
nie mieliśmy jeszcze. W bramach miasta stała mocna straż gwardii i nikogo nie
przepuszczała. Cesarz nocował w letnim carskim pałacyku, niedaleko od nas.
Do dnia weszła do miasta piechota. Kawaleria ruszyła poza miasto, oczysz­
czając przedmieścia, a nasza dywizja ruszyła dopiero koło południa, ciągnąc
przez środek miasta z dobytą bronią. Ludności miejscowej nie było zupełnie
widać. _______________
* Izabeli Czartoryskiej

» 113 «
W otwartych siłą sklepach gospodarowała piechota. Nam z koni zsiadać za­
kazano, żebyśmy mogli jak najprędzej stanąć za miastem w awangardzie. Ma­
szerując widzieliśmy już w kilku punktach miasta wybuchający ogień. Prze­
chodzącym kawalerzystom podawała piechota najrozmaitsze wiktuały. Chwytał
każdy, co mógł złapać. W przejeździe dostał mi się woreczek z rodzynkami i dak­
tylami, który mi podał żołnierz od piechoty na Długiej ulicy, wśród sklepów
korzennych. Zjawił się także między nami żołnierz z gwardii ułanów Krasiń­
skiego, wiozący na wózku beczkę wina. Sam stał nad nią z lewarem w ręku
i kto się zgłosił, dawał mu się napić. Pociągnąłem dobrze i ja tego wina i zrazu
nic nie czułem, lecz gdy wyszedłszy za miasto stanęliśmy obozem, tak mnie to
wino rozmarzyło, żem do białego dnia spał jak zabity. Obudziwszy się, jakże
miłą miałem niespodziankę, pozbywszy się bardziej dokuczliwej diarii, która
mnie od kilku dni ogromnie męczyła.
Z miasta dostaliśmy obficie wszelkiej żywności. Dzień cały staliśmy na tym
przedmieściu, rozumie się, że utrzymując wartę połową i rozsyłając patrole.
Przybył tu wreszcie i mój służący, miał powózkę, zaprzężoną trzema dobrymi
chłopskimi końmi, pełną najrozmaitszych zapasów żywności, a oprócz tego pro­
wadził jeszcze ze sobą krowę mleczną. Tych kilkanaście dni niczego nam nie
brakowało,

A. Rozwadowski, Pamiętnik. Biblioteka


Zakładu im. Ossolińskich, jw.

R OM AN S O Ł T Y K
szef szwadronu, adiutant gen. Sokolnickiego

O świcie opuściłem pałac Musina-Puszkina, aby połączyć się z generałem So-


kolnickim, który noc spędził w kwaterze głównej cesarza. Napotkałem go na
przedmieściu Smoleńskim i dowiedziałem się odeń, że Napoleon udał się już
na Kremlin, gdzie mają rozmieścić się jego dom, jego stara gwardia i sztab. Opo­
wiedziałem generałowi, czegom dowiedział się dzień przedtem i wskazałem mu
pomieszczenie, którem dla niego przygotował. Sokolnicki był z niego nader za­
dowolony i nawiązał zaraz kontakt z damami francuskimi, które zamieszkiwały
nasz pałac.
Zmieniwszy uniform i pożywiwszy się nieco, Sokolnicki udał się na Kremlin,
a ja mu tam towarzyszyłem. Podczas gdy on był w gabinecie cesarza, ja mia­
łem czas rozpatrzyć się w okolicy, której krótki opis nie znudzi czytelnika.
Kremlin jest cytadelą, której budowa sięga średniowiecza. Jest on otoczony
zębatym murem i osłaniany wieżami o różnych formach, tak jak mur w Avi-
gnonie. Jest to trójkąt, którego bok najdłuższy, mogący mieć około pięćset łokci,
rozciąga się wzdłuż rzeki Moskwy, która nie sięga w tym punkcie połowy sze­
rokości Sekwany w Paryżu.
Kremlin zawiera pałace, świątynie i różnorakie budowle publiczne, których
architektura zmienia się zależnie od czasu, w jakim zostały wzniesione, i za­
leżnie od gustu różnych narodów, które kolejno w Moskwie panowały. Znaj­
duje się tu świątynia najbardziej czczona przez lud moskiewski; jest zbudo­
wana w stylu wschodnim, z kopułą i minaretami, które datują się bez wątpie­
nia z czasu podboju Tatarów 9. Kiedy widziałem ją, wieńczył ją krzyż Wiel­
kiego Iwana. Arsenał o pięknej architekturze, zbudowany, jak mówią, na po­
czątku 18 stolecia i który mieścił ludwisarnie, świadczył o pobycie w Kremlinie

» 114 «
Polaków, którzy zajmowali ten ważny punkt prźez pięć lat i którzy założyli tu
wielki skład wojenny 10. Architektura pałacu carów, w którym mieszkał Na­
poleon, była w połowie stylu włoskiego, a w połowie wschodniego; jakkolwiek
nieregularny, stanowił on bryłę okazałą i przyjemną dla oka. W jego budo­
wie uderzyły mnie najbardziej zewnętrzne schody, najwspanialsze, z białego
marmuru. Pośród tych różnych gmachów wznosiły się stare drzewa, których
gęste liście rzucały cień, jaki przyczyniał się jeszcze do umilenia tu pobytu.
Służba moja wzywała mnie często na Kremlin, co mi dostarczyło okazji wi­
dzenia także wnętrza różnych budowli tam zebranych; ograniczę się więc tylko
do wspomnienia tego, co mnie szczególnie uderzyło. W jednej z sal pałacowych,
przeznaczonej na uroczystości koronacyjne carów, pośród bogatych draperii
i zdobycznej broni zawieszone były chorągwie wzięte na ludach Wschodu i kil­
ka sztandarów odebranych konfederatom barskim. Wielu generałów polskich
z świty Napoleona zabrało je, pragnąc po powrocie do swych siedzib przyozdo­
bić swe domostwa tymi oznakami, odzyskanymi na naszych wrogach. Ja zaś
zadowoliłem się płatem aksamitu szkarłatnego, który pokrywał tron, na którym
wszyscy carowie od wieków byli koronowani. Był to też tron Katarzyny II. — -
Dziś ten tron był w strzępach i doznawałem niewypowiedzianej przyjemności
wyrywając z niego resztki, które mogły przypominać mojej rodzinie pamiątkę
naszej wiekopomnej wyprawy 11.
Widok arsenału dostarczał mi nie mniejszego zainteresowania. Pośród 60 ty­
sięcy karabinów, które tam wzięliśmy, znajdowało się też 150 luf armatnich,
w większości odlanych przed dwustu laty przez oficerów polskiej artylerii i któ­
re z tej racji określano zawsze mianem dział zygmuntowskich 12. Ich wykona­
nie, jak też nadzwyczajne rozmiary wielu z nich, świadczyły o doskonałości,
jaką osiągnęła wówczas nasza artyleria.
Z chwilą gdy generał opuścił Napoleona, powróciliśmy razem do naszego pa­
łacu, a Sokolnicki, pragnąc zająć się bezzwłocznie organizacją tej walnej służ­
by, która była mu powierzoną l3, zebrał swój sztab i nakazał nam wszystkim
z największym pośpiechem siadać bez zwłoki na konie i przebiec miasto we
wszystkie strony, aby odnaleźć mieszkańców, z których pomocą mógłby wy­
pełnić swe zadanie. Było już po południu, kiedy zajęliśmy się wykonaniem roz­
kazów generała. Kilku oficerów miało sobie powierzone przebiec północną część
Moskwy, podczas gdy kapitan Dembiński i ja mieliśmy odwiedzić część południo­
wą tej stolicy.
Wybuch pożaru w różnych punktach miasta przyciągnął najpierw naszą uwa­
gę; nader było ważne poznać prawdziwą tego przyczynę. Aby do tego dojść
jednak, trzeba było znaleźć mieszkańców, którzy by mogli i chcieli oświecić nas
w tym względzie. Dostrzegliśmy, prawdę mówiąc, tu i tam kilku nieszczęsnych,
którzy wymykali się na wieś, niosąc swój dobytek na grzbiecie, ale uciekali oni
na nasz widok. Widzieliśmy też kilku moskiewskich maruderów, którzy rabo­
wali sklepy i domy i zdawali się spieszyć z dokonaniem grabieży, zanim się
im w tym przeszkodzi; nie byli to jednak ci ludzie, od których mogliśmy spo­
dziewać się uzyskania kilku ważnych wskazówek. Trzeba było więc udać się
do mieszkańców, którzy wciąż jeszcze siedzieli zamknięci w swych domach;
jakże jednak dotrzeć do nich, skoro wszystkie bramy były zamknięte, a więk­
szość można było otworzyć tylko je wyłamując. Pozostawał nam jeden środek:
próbować sprawić, by mniemano, że jesteśmy Moskalami, prosząc mieszkań­
ców w ich własnym języku, by otworzyli nam swe bramy. Udało się nam to
istotnie przy wielu okazjach, skoro jednak weszliśmy, by zadać pytanie, odpo­
wiadali lakonicznie bądź też w sposób wymijający, bowiem nasz polski mun­

» 115«
dur odkrywał im już, że jesteśmy nieprzyjaciółmi. W takim stanie rzeczy łatwo
pojąć, że informacje, któreśmy zebrali, musiały być niekompletne i nie mogły
usunąć naszej niepewności co do prawdziwych sprawców pożaru. Jeśli bowiem
z jednej strony przypomnimy sobie rewelacje dam z pałacu Musina-Puszkina
co do ciemnych projektów Rostopczyna, to z drugiej, będąc od dawna świadka­
mi nieporządków, jakie towarzyszyły marszowi naszych oddziałów, byliśmy
skłonni złożyć winę za pożary na naszych własnych żołnierzy.
Jednakże skoro było rzeczą nieodzowną wyjaśnić nasze wątpliwości, zbliży­
liśmy się do dzielnic, gdzie wybuchły pożary, aby dokładnie przepytać miesz­
kańców co do tej klęski, która może wkrótce ogarnąć ich własne domostwa
i którą w rezultacie, zarówno w ich, jak i w naszym interesie, należało jak naj­
szybciej powstrzymać. Nie mogliśmy jednak dowiedzieć się niczego więcej. Kon­
tynuując wciąż naszą jazdę, znaleźliśmy się na jednym z przedmieść Moskwy,
przed domem dosyć obszernym, który nosił napis w języku rosyjskim „dom
kształcenia panien” . Czyniono trudności z wpuszczeniem nas tam, chociaż da­
ma, która kierowała instytutem, jak też kilka uczennic znajdowały się tam
jeszcze. Jednakże grzeczny sposób, w jaki zwróciliśmy się do przełożonej pensji,
wywarł swój skutek. Surowa jej twarz wypogodziła się i wprowadziwszy nas
do salonu poprosiła, abyśmy usiedli, oraz ofiarowała nam jakieś napoje chło­
dzące. Nie chciała jednak mówić językiem innym niż moskiewskim, chociaż jest
nader prawdopodobne, że francuski nie był jej obcy, choćby dlatego, że miała
w swym instytucie wiele pensjonariuszek należących do arystokracji tego kraju,
która bardzo dobrze posiadła ten język.
Nasza rozmowa nie była więc zbyt ożywiona, bowiem Dembiński i ja mówi­
liśmy językiem moskiewskim nader niedoskonale. Wspomnieliśmy najpierw
o nieszczęściach chwili, o zniszczeniu miasta, o olbrzymich zasobach, które bez
wątpienia padną pastwą płomieni. Mówiliśmy dalej o rzadkości żywności i kło­
potach z jej zdobyciem. Nagle jedna z uczennic tego domu, jeszcze dziecko, która
przysłuchiwała się naszej rozmowie, poglądając przy tym przez okno na ulicę,
odwróciła się żywo i rzekła do nas z gwałtownością:
— Żywność dla Francuzów! Kit z tych okien jest wystarczającym dla nich
pożywieniem!
Obróciłem całą sprawę w żart, ale przyznaję, że byłem silnie poruszony. Nie
można wcale liczyć na podporządkowanie sobie ludności, jeśli dwunastoletnie
dzieci są egzaltowane do tego stopnia, a jeszcze mniej można oczekiwać wy­
korzystania ich tak, by spełnić nadzieje generała Sokolnickiego. Opuściliśmy
wkrótce pensję, gdzie tak nieprzyjaźnie przyjęci byliśmy przez moskiewskie
dziecko, i poszliśmy odwiedzić kilka gmachów publicznych.
Pośród tych naszą uwagę przyciągnęły zwłaszcza szpitale i koszary. Znaleźli­
śmy tam wielką liczbę chorych i porzuconych rannych, którzy znajdowali się
w stanie skrajnej nędzy i byli pozbawieni niezbędnej opieki. Nieprzyjacielscy
generałowie pozostawili wprawdzie oddziały dla ich obrony, ale żołnierze, któ­
rzy składali te oddziały, zamiast pomyśleć o połączeniu się z armią Kutuzowa,
dopuścili się wszelkiego rodzaju wybryków i niemal wszyscy znajdowali się
w stanie jak najpełniejszego pijaństwa. W miarę jak dostrzegaliśmy niektórych,
nakazywaliśmy im rzucać broń i iść za nami. Zebraliśmy ich w ten sposób w krót­
kim czasie 121, których to, przy pomocy dwu ordynansów nam towarzyszących,
przywiedliśmy do pierwszego posterunku wojskowego.
Nasi generałowie zajęli się wreszcie wysłaniem oddziałów na poszukiwania
maruderów moskiewskich. Przyprowadzono ich na Kremlin w wielkiej liczbie,
a ci nie stawiali żadnego oporu. Te oddziały miały też rozkaz porozumieć się

» 116 «
z mieszkańcami dla tłumienia pożaru i zatrzymywania podpalaczy, jeśliby ich
znaleziono. Z braku środków nie mogły one powstrzymać płomieni. Przynaj­
mniej jednak odkryły prawdziwych sprawców tej godnej ubolewania katastrofy.
Pochwyciły one kilku ludzi Rostopczyna, którzy wyznali, że popchnięci byli do
tej zbrodni przez samego gubernatora i zostali natychmiast rozstrzelani. Wszel­
kie nasze wątpliwości rozwiały się wówczas i pospieszyliśmy złożyć raport So-
kolnickiemu w tym przedmiocie, a ten udał się natychmiast do Napoleona.
Następnej nocy nie mogliśmy zaznać żadnego wypoczynku. Niespokojni o po­
stępy pożaru wstawaliśmy co chwilę, aby obserwować jego marsz. 16 o świcie
pojawił się nagle ogień w dzielnicy przylegającej do Kremlina. Ujrzeliśmy, jak
gęsty dym unosi się z kopuły pałacu Puszkina. Wkrótce ten wspaniały pałac,
położony naprzeciw tego, który sami zajmowaliśmy, stał się pastwą płomieni,
a nasze własne mieszkanie było mocno zagrożone. Trzeba więc było je opuścić,
nie czekając dłużej, co zdołaliśmy wykonać tym szybciej, że nasze rzeczy, które
nie zostały rozpakowane, znajdowały się jeszcze na wozach i w kufrach podróż­
nych sztabu. Jednakże postęp płomieni był tak wielki, że w tejże chwili, gdy
opuściliśmy dom, dachy zaczynały już płonąć. Damy francuskie i służba hra­
biny * opuściły go jeszcze przed nami i nie dowiedzieliśmy się nigdy, co się z ni­
mi stało.
Szczegóły tego, co poprzedziło te straszne wydarzenia, były nam już znane.
Przed swym wyjazdem Rostopczyn nakazał rozdać pośród kilkuset złoczyńców,
wypuszczonych na jego rozkaz w tym zamiarze z więzień, materiały zapalne
w wielkiej ilości i rozkazał im podpalić Moskwę. Pozostawił nawet przebra­
nych policjantów dla nadzorowania egzekucji swych rozkazów i aby tym pew­
niej osiągnąć swój cel, zabrał lub zniszczył wszystkie pompy i inne instrumen­
ty, którymi Francuzi mogliby posłużyć się dla zaduszenia pożaru. W pierwszych
chwilach naszego wejścia do miasta ci złoczyńcy, chociaż zatwardziali w zbrod­
ni, wahali się wykonać rozkazy gubernatora. Później jednak, pod wpływem
silnych trunków i zagrzani przez tę samą ich zbrodnię, rozbiegli się po różnych
dzielnicach miasta i podłożyli wszędzie ogień ze zdumiewającą zaciekłością.
Jednakże te przerażające przygotowania i ich wykonanie nie znane były więk­
szości mieszkańców Moskwy, a jeśli uciekali oni z miasta, było to skutkiem
przerażenia, jakim napełniali ich Francuzi, którym przypisywali oni stratę swe­
go majątku, jak też wynikiem obawy przed samym pożarem.
Jakiż wyrok wyda historia o postępowaniu Rostopczyna! Jest ono bez wątpie­
nia nacechowane dzikością, jakiej nie ma równej. Jednakże trzeba przyznać, że
czysty patriotyzm kierował jego względami. Podpalając Moskwę, wierzył, że
zadaje cios śmiertelny Napoleonowi i że ocali swą ojczyznę i jeśli, jak zobaczy­
my później, rachuba ta była w znacznej części błędna, to była przynajmniej
bezinteresowna i nosiła na sobie piętno gorącej miłości ojczyzny. Rostopczyn
sam dał przy tej okazji przykład poświęcenia. Wiedział on, że dwa jego domy
położone w Moskwie padną pastwą płomieni, ale nie chciał, aby pośród tej wiel­
kiej ofiary narodowej jego ofiara mogła być uważana za niepełną. Widziano
więc, jak sam własnymi rękoma podpalił swą wiejską siedzibę, jaką posiadał
w okolicach Moskwy, a na miejscu, gdzie znajdowała się ona, znaleźliśmy jedy­
nie słup z takim oto napisem: „Rostopczyn upiększał to miejsce przez długie
lata. Była to jego umiłowana siedziba. Gdy zbliżała się armia Napoleona, wy­
dał ten gmach na pastwę płomieni, aby nie został zbrukany obecnością Fran­
cuzów !”

* hrabiny Musin-Puszkin

» 117 «
Gdyśmy tylko opuścili pałac Musina-Puszkina, Sokolnicki udał się na Krem-
lin, aby połączyć się z cesarzem, i rozkazał mi, bym z jego sztabem szukał no­
wego pomieszczenia, bym tam się rozmieścił i dał mu znać o tym. Wszyscy ofi­
cerowie składający nasz mały sztab jechali konno. Kilku ordynansów, prowa­
dzących ze służącymi konie za uzdy oraz dwa bądź trzy powozy, postępowali za
nimi. Skierowaliśmy się na chybił trafił przez ulice tego obszernego miasta,
które pochłaniało wówczas ponad sto pożarów, starając się znaleźć pomieszcze­
nie, w którym moglibyśmy się zatrzymać. Zaledwie jednak zajęliśmy nowe
mieszkanie, kiedy płomienie wypędziły nas z niego. Zmienialiśmy tak trzy po­
mieszczenia, nie mogąc nigdy pozostać w żadnym na tyle długo, by przygotować
i spożyć nasz posiłek.
Ta włóczęga bez wytkniętego kierunku i bez celu innego, jak tylko uniknię­
cia ognia, była jedną z najszczególniejszych. Wynieśliśmy z niej przynajmniej
tę korzyść, że widzieliśmy dobrze straszliwe sceny, jakie rozgrywały się na na­
szych oczach.
Pierwsze wysiłki naszych oddziałów, aby opanować pożar, były bezowocne,
przestano się więc nim zajmować i wszystko pozostawiono przeznaczeniu. Do­
konało się ono więc w sposób szczególny. Ogromne składy zawierające bogactwa
Europy i Azji, świątynie poświęcone kultowi boskiemu, wspaniałe pałace, domy
mieszczańskie, mniej przepyszne, ale doskonale zbudowane, płonęły wszystkie
naraz. Nawet drzewa i krzewy w ogrodach stanęły w ogniu i zostały pochło­
nięte na pniu. W długich wędrówkach, jakie czyniliśmy aż do wieczora pośród
budynków ogarniętych pożarem, zdarzało się nam przechodzić przez te same
miejsca, których nie mogliśmy rozpoznać, innym razem zaś przez jakieś ruiny,
które odnajdywaliśmy pośród popiołów. Tak więc przypominam sobie, że w i­
działem ulicę, do której przylegały z obu stron składy powozów, które za na­
szym pierwszym przejściem wypełnione były wozami błyszczącymi wszelkimi
zdobieniami luksusu, ustawionymi w długie szeregi. W godzinę później na zie­
mi leżało samo tylko żelazo, którego ogień nie mógł zniszczyć, i tak dowiedzie­
liśmy się, że to właśnie tu stały kiedyś setki drogocennych powozów.
Złowroga i uroczysta cisza panowała w Moskwie, przerywana tylko odległy­
mi wybuchami materiałów zapalnych, jękami ofiar bądź złorzeczeniem kilku
żołnierzy widzących z rozpaczą, jak olbrzymie bogactwa uchodzą ich zachłan­
ności. Widziano, jak zewsząd uciekali mieszkańcy, unosząc swe najcenniejsze
dobytki, by połączywszy się w grupy, zatrzymać się w ogrodach podmiejskich,
gdzie będą biwakować następnych dni, padając pastwą głodu, oczekując chwili,
gdy będą mogli rozejść się po okolicy i połączyć z rodakami. Zdawało mi się,
że ich liczba jest wciąż jeszcze znaczna, i jestem przekonany, że gdyby znali
oni prawdziwego sprawcę pożaru, większość nie opuściłaby miasta i przyłączy­
łaby się do naszych wysiłków, by go opanować. Jednakże wierzyli oni, że klęska
ta była dziełem Francuzów, dlatego też odwracali głowy, gdyśmy zbliżali się,
i uciekali jak dzikie zwierzęta.
Pośród tej licznej ludności widziano, jak ludzie należący do najbogatszych
klas społeczeństwa, których osobiste względy zatrzymały w Moskwie, uciekali
wmieszani w tłum. Tu byli starcy osłabieni wiekiem i chorobą, których nieśli
na swych ramionach oddani słudzy; tam księżniczka Golicyn, ślepa i sterana
latami, szła chwiejąc się, wsparta na kilku wiernych sługach. Pośród tego tłu­
mu dostrzegłem młodą osobę w kwiecie wieku, której chód i ubiór zwiastowały
ogładę i dobre wykształcenie. Była rzadkiej piękności. Jej rysy pełne słodyczy
wskazywały jednak odwagę i rezygnację na wszelkie doświadczenia. Słysza­
łem, jak mówiła po francusku do osób, które jej towarzyszyły, by dopomogły

» 118 «
przecisnąć się przez tłum, który ją otaczał. Widok tej osoby tak delikatnej i o fi­
gurze prawdziwie zwiewnej, wystawionej tak na niebezpieczeństwa wojny i bru­
talność ludzi z gminu, natchnął mnie najżywszym zainteresowaniem; zbliżyłem
się do niej i przemówiwszy po francusku przedstawiłem jej, jak błędnym było
z jej strony narażanie się w ten sposób w takich okolicznościach. Zapropono­
wałem jej, że wezmę ją w swą opiekę i że ją odprowadzę do głównej kwatery
i że odeślę następnie z przepustką na łono rodziny. Nie trzeba było czekać na
jej odpowiedź. Krzyknęła z największą gwałtownością odwracając głowę i czy­
niąc gest przerażenia:
— Potworze! cóż mi proponujesz?
W chwilę później dojrzałem, jak znikała w tłumie.
Trudy dnia i żar powodowany przez ogień sprawiły, że cierpieliśmy palące
pragnienie, nie mogąc znaleźć wody, by orzeźwić się, kiedy dostrzegliśmy
w drzwiach przestronnego klasztoru wielu moskiewskich mnichów, którzy roz­
dawali żywność i wino wszystkim, którzy przechodzili przed ich świętym schro­
nieniem. Nie czynili oni żadnej różnicy ani co do rangi, ani co do narodowości.
Wydawało się, że ci pobożni ludzie, najbardziej zbliżeni ze względu na swój
stan do boskości, bezstronni w tym wielkim konflikcie, litowali się nad zbłą­
dzeniem ludzkim i nie mieli innego celu, jak tylko przynieść nieco ukojenia
ich mękom. Jeden z nich, skoro nas zobaczył, zbliżył się i ofiarował mi czaszę
napełnioną winem. Zawahałem się przez chwilę czy przyjąć, bowiem w po­
wszechnym rozjątrzeniu ludu Moskwy można było podejrzewać, że jest zatrute;
skoro jednak przyjrzałem się bogobojnej twarzy moskiewskiego mnicha, na któ­
rej panował wyraz spokoju i cnoty, przyjąłem czarkę z jego rąk i wychyliłem.
Oficerowie, którzy mi towarzyszyli, uczynili to samo. Byliśmy wówczas na skra­
ju jednego z przedmieść Moskwy, wyczerpani zmęczeniem, rozpaczliwie szuka­
jąc schronienia w mieście. Skierowaliśmy się na wieś; tu znajdował się kościół,
który zdawał się być opuszczony i który leżał pośród cmentarza otoczonego mu-
rem. Uznaliśmy, że może on dać nam schronienie i pozwoli nam na spokojne
biwakowanie, jednakże gwałtowny wiatr, wywołany bez wątpienia pożarem, za­
czął przenosić ponad murami cmentarza iskry, a nawet zapalone głownie, które
przelatywały znacznie dalej poza miejsce, w którym znajdowaliśmy się. Zapa­
dała noc. Podczas tej nocy wszystkie te cząstkowe pożary, które pochłaniały
Moskwę, zdawały się połączyć, tworząc jakby jeden. Był to zaiste ocean pło­
mieni. Cały horyzont był w ogniu. Długo kontemplowaliśmy ten widok, zara­
zem przerażający, jak i wspaniały, dyskutując w cichej rozmowie nad szansami
naszej przyszłości. Wreszcie sen zamknął nam powieki. Nieostrożni! spoczywa­
liśmy na wulkanie. O świcie jeden z naszych ordynansów wszedł przypadkowo
do kościoła, którego drzwi były otwarte. W chwilę później powrócił blady i ledwie
zdołał wykrztusić słowa:
— Komendancie — powiedział do mnie — kościół jest napełniony baryłkami
prochu, a okna są wybite.
— Na koń, panowie — krzyknąłem. — Na koń! Nasze głowy spoczywają na
magazynie prochu!
Zbudzono się natychmiast, machinalnie okiełznano konie wierzchowe, zaprzę­
żono konie pociągowe. Jeźdźcy skoczyli szybko na siodła i oddalili się w milcze­
niu, a za nimi nasze ekwipaże. Nie odezwano się ani słowem i dopiero, gdy by­
liśmy poza wszelkim niebezpieczeństwem uściskaliśmy się i gratulowali wza­
jemnie z okazji naszego niewiarygodnego szczęścia.

R. Sołtyk, op. cit., s. 279—297.

» 119 «
W I N C E N T Y P Ł A C Z K 0 WS K 1
porucznik polskich szwoleżerów gwardii

Miasto ciągle płonęło i w końcu mało co domów w całości zostało, jak o tym
szczegółowe dzieje obszerniej donoszą. Mieszkańcy, wynosząc się i siedziby opu­
szczając, po domach wszystko pozostawiali: sprzęty, zegary, srebro i inne kosz­
towne przedmioty, a nawet bieliznę i suknie.
Lecz sklepy wszystkie pełne były rozmaitych towarów: cukru, kawy, herbaty
i tym podobnych, bo nie mogli i nie byli w stanie z sobą powywozić, i nas tak
prędko do Moskwy się nie spodziewali.
Tych, którzy z obładowanymi galarami popłynęli rzeką, niedaleko za miastem
doścignęli i zabrali. Chociaż postrzegłszy, że nasi pędzą, zaczęli oni galary palić,
lecz te tylko z jednej strony nieco się nadpaliły, bo woda ogień zalała. Inni za­
bierali i wynosili kosztowniejsze rzeczy na brzeg, tam w piasek i ziemię zagrze-
bywali, i to przez naszych znalezionym było.
Pożar Moskwy był tak wielki i straszny, jakby wulkanu eksplozja; w powie­
trze buchały kłęby ogniste barw rozmaitych, czerwone, sine, zielonawe, siar­
czyste; a te dobywały się z miejsc, gdzie były ogromne składy słoniny, oliwy,
oleju, łoju, tranów, wosków i innych podobnych palnych przedmiotów. Mówio­
no nam później, że w pałacach i domach właściciele umyślnie ponakładali
w miejscach sposobnych miny ogniste, z prochu, siarki i saletry złożone, aby
nieprzyjaciół, gdy się rozkwaterują, pogubić, co i w rzeczy samej uczuć się
dało.
W cesarskim zamku Kremlu od spieków pożaru szyby popękały. Kryminali­
stów, których gubernator Moskwy kazał z turmy wypuścić dla prędszego spale­
nia miasta i uszkodzenia nieprzyjacielowi, patrole nasze chwytały i na słupach
latarniowych wieszali.
To miasto paliło się ciągle dniem i nocą prawie dni jedenaście, a tak wielki
był ogień, że w ciemnej nocy o mil kilka za miastem jakby we dnie widzieć
można było. W tym czasie widziałem Francuzów nader chciwych wzbogacenia
się, że dla zdobyczy zdrowie i życie ryzykowali. Nieraz przejeżdżając z patro­
lem, widziałem ich po domach, sklepach — wszędzie pełno niebacznych na
pożar piekielnie się rozszerzający; kupy ich tornistrów na ulicach złożone
były.
Chciwość ich była nienasycona; najprzód jeden drugiemu pokazuje zdobycz
swoją i rozkłada jakby na targu jakim do sprzedania, wtem widzi, że z innych
sklepów piękniejsze i kosztowniejsze rzeczy kamraci wynoszą, śpieszy więc za
nimi, zabiera znowu, co może; dawne zdobycze, co przez kilka godzin nosił w tor­
nistrze, wyrzuca, a nowe pakuje i tak idzie dalej.
Tym sposobem w zapamiętałej chciwości kilkakrotnie przez dzień coraz co
innego nabiera i wyrzuca, dźwiga i nosi na plecach, rad by wszystko pochłonąć,
jak gdyby był pewny i bezpieczny życia i powrotu do swego kraju, i że te zdo­
bycze dla swojej rodziny zaniesie. Zdarzyło mi się widzieć we Francji, gdyśmy
tam stali na kwaterach, że gdy jednego Francuza syn odstawny z wojska po­
wrócił i witał się z rodzicami, ci go dość mile i radośnie przyjęli, lecz w kilka
dni potem wypędzili go z domu, dlatego że bez żadnej zdobyczy powrócił i nic
do domu nie przywiózł.
Dla takiej to zapalczywej chciwości w Moskwie bardzo ich wielu poginęło:
nie uważając bowiem na to, że pożar coraz bardziej i nagiej obejmuje i że już
na domach dachy palą się, ci niebaczni na to cisną się tłumem jeden przez dru­
giego, uniesieni za zdobyczą wpadają na pierwsze, drugie i trzecie piętro, a tu

» 120 «
przepalone pułapy padają na nich, uciec niepodobna, bez ratunku więc żywcem
się palą i w tychże gruzach zagrzebani zostają.
Zdarzyło się jednej nocy, bardzo ciemnej, iż naprzeciwko Kremlu w rządo­
wych magazynach, w których był skład monety miedzianej, to jest kopiejek
i półkopiejek, a to w workach wielkich rogożowych, tam drzwi odbili: znaleźli
te worki, poczęli je dźwigać i wynosić.
W samych drzwiach na progu jeden wór spodem rozerwał się, postrzegli od
ognia blask tej monety nowo wybitej, która wydawała się jak złoto, a padając
rozsypała się po schodach i dalej aż na brukowaną ulicę. Poczęli więc krzyczeć
w uniesieniach radości: złoto, złoto! Cisnęli się na przełaj, a nawet bili się z sobą
i wydzierali mocą z rąk jeden drugiemu; z tornistrów wyrzucali różne rzeczy
i towary, które tam mieli i po kilka dni nosili, a pakowali te kopiejki znalezione,
bo mieli ich za dukaty rosyjskie.
Toż samo i artyleria, która stała z armatami na placu przed Kremlem, skrzy­
neczki do armat służące pełne ponasypywała. Lecz krótko trwało chciwości złu­
dzenie! Jak tylko dzień nastał, zaraz poznali, że to jest tylko czysta i nowa
miedź; w zapalczywości więc gniewu wszystko to potem powyrzucali i wszędzie
po ulicach tej miedzi rozsypanej na bruku wiele leżało.
Gdy już Moskwa przestała się palić, znaczna liczba mieszkańców z niższej
klasy powróciła, a między gruzami miasta w kilku miejscach szałasy sobie z tar­
cic pobudowali i różnymi towarami, napitkiem i żywnością handlowali. Inni
też z podobnej klasy zapoznali się z Francuzami i Niemcami i chodzili razem
z sobą po tych gruzach z rydlami, siekierami i kilofami; a wiedząc dobrze, gdzie
jakie sklepy lub składy w jakich domach były, żelaznymi drągami gruzy i po­
pioły odwalali, ziemię odkopywali i spuściwszy się w powyłamywane sklepie­
nia różne kosztowne i drogie towary i rzeczy dobywali, a takową zdobyczą na
równo się z sobą dzielili.
Tak to powszechnie się dzieje, że wojna jednych zuboża, a innych wzbogaca.
Staliśmy w Moskwie niedziel sześć; jesień była pogodna i ciepła, jeszcze po ogro­
dach był wszelki dostatek, bo nic nie wykopano, żyliśmy wygodnie i na niczym
nam nie zbywało.
Gdyśmy byli przy Napoleonie w Kremlu na służbie, nie mieliśmy dla koni
ani siana, ani słomy, tylko samym owsem ich karmiliśmy, a na podściółki dla
koni, które dzień i noc ubrane w siodłach stały, aby czapraków nie powalały,
przywożono nam z miasta furgonami sukna, różne materie i perkale w sztukach
i bardzo wiele takich towarów pognojonych zostawiliśmy.
Nieprzyjacielska armia stała za Moskwą, z jednej strony o mil 3, a z dru­
giej o 5. Prawie każdego dnia widzieć można było posłów rosyjskich, przyjeż­
dżających z papierami do Napoleona, a zdawało się, że układy jakieś o pokój
czyniono. Dyplomatyczna kancelaria Napoleona była w pałacu Orłowa, na Przed­
mieściu Kaługskim, za rzeką niedaleko od Kremlu położonym; tam też ciągle
wysłannicy przyjeżdżali i odjeżdżali.
Podczas pobytu swego w Kremlu Napoleon rozkazał z cerkwi Sw. Iwana,
z najwyższej wieży, zdjąć i spuścić krzyż, który był długi najmniej łokci 20,
a szeroki cali 8, gruby cali 4, kuty z czystego srebra, z wierzchu zaś obciągnięty
grubo złotem. Ten krzyż złożony był około muru tej cerkwi na ziemi i tam przez
kilka dni spoczywał.
Jeszcze wzięty był z cerkwi św. Jerzy, siedzący na koniu w postaci niewiel­
kiej, jak dziecię w roku trzecim, a koń jak źrebię czterotygodniowe: to było
wylane takoż z czystego srebra i grubo wyzłocone. Z sali tronowej dawnych

» 121 «
carów zabrano bardzo starożytnych podświeczników szczerozłotych i drogimi
kamieniami sadzonych sztuk dwanaście.
Rozkazał potem Napoleon też krzyż na szyny krótkie poprzecinać, a całą tę
zdobycz w paki przekładać i z tym wysłał do Francji generała Victora z dy­
wizją kilkunastu tysięcy14; te tym tylko sposobem można było z Moskwy wy­
wieźć, gdy komunikacja na wszystkie strony już zupełnie przeciętą była. Po
wysłaniu tej zdobyczy z Moskwy, jeszcze przeszło trzy niedziele staliśmy w tym
mieście.
Mając czas wolny od służby, wziąłem z sobą jednego mieszkańca, który po­
jechał ze mną za miasto dla pokazania mi mogił naszych Polaków, którzy za
króla Zygmunta III w mieście tym wyrżnięci byli.
Wstąpiłem na wierzch tych mogił, a smutek rozdarł serce moje! Wspomnia­
łem i was w obecnej chwili i zabolałem nad wzniecającym się przeczuciem, że
nadzieje nasze, za któreśmy tyle trudów ponieśli, tyle bratniej krwi przelali,
nigdy się pono urzeczywistnieć nie miały. Wyniosły zdobywca nie myślał o nas
pono wcale!...

W. Płaczkowski, op. cit., s. 195—201,

TA D E U SZ SUCHORZEW SKI
k a p ita n — oficer o r d y n a n s o w y s zta b u m a rsza łk a B erthiera

Z Moskwy 3 X 1812
Drogi Przyj aciel u! *
Chciałbym Ci powiedzieć, chociaż w to nie uwierzysz, że od czasu, jak roz­
łączyłem się z Tobą, piszę do Ciebie już piąty list. Niemal tyleż samo napisałem
do pana Kołaczkowskiego i do pani Tayler, do której nie będę już pisać, nie
chcąc anonsować jej złej wiadomości, która i Was także mocno zasmuci, kiedy
powiem Wam, że nasz biedny Krzycki zmarł z mocnej rany, którą otrzymał
w bitwie 7 września pod Możajskiem. Nie mogę zapomnieć tego biednego chłop­
ca, widziałem go razem z Bnińskim w wigilię tej wielkiej batalii. Taki już los
nas wszystkich, mogę tylko cieszyć się z mojego, że przez cały ten czas nie by­
łem ani ranny, ani chory. Jeśli zechcecie napisać do mnie, adresujcie Wasze
listy dla kapitana Suchorzewskiego przy sztabie głównym Jego Wysokości księ­
cia Neuchatel i Wagram, przy głównej kwaterze.
Rosjanie opuszczając Moskwę wypuścili z więzień wszystkich złoczyńców, da­
jąc im wolność pod warunkiem, że podpalą całe miasto, i postawiwszy na ich
czele oficerów, zabrali wszystkie pompy przeciwogniowe. W rzeczy samej ich
zamysł powiódł się, bowiem całe miasto zostało podpalone. Pochwyciliśmy wie­
lu z tych ludzi, którzy podkładali ogień, i wszyscy zostali rozstrzelani. Sam zła­
pałem jednego, który kładł ogień pod dom. Jednakże cel Rosjan nie został osią­
gnięty, bowiem podpalając miasto chcieli nas zmusić do jego opuszczenia i po­
zbawić nas zasobów do życia. Znaleźliśmy jednak zapasy w podziemiach i piw­
nicach i nie brakuje nam niczego. Zwłaszcza mamy w bród dobrego wina. Ura­
towaliśmy wiele dobrych domów i każdy z nas mieszka jak jaki książę. Wszyst­
kie domy są znakomicie umeblowane, ja mieszkam razem z Bnińskim, Reyta-
nem i Niegolewskim, mamy zupełnie znośny dom i bardzo dobre piano forte.
* adresat nieznany

» 122 «
Powiedz swej żonie, aby ubolewała nade mną, bowiem służący, którego wzią-
tem w drodze, aby prowadził mą kibitkę, okradł mię i pośród cennych rzeczy
zabrał mi flet, poza tym zegarek złoty i wszystkie me pieczęcie. Ja jednak nigdy
nie skarżę się Opatrzności i będę wystarczająco wynagrodzony, jeśli będę mógł
spędzić karnawał z wami, czyli w Kościańskiem.
Żegnaj mój drogi przyjacielu, nie zapominaj oddanego Ci druha i brata, niech
Twa żona czyni podobnie i bądźcie oboje przekonani, że nie zmienię się do końca
życia.
T. Suchorzewski

Listy różne wielkopolskich rodzin szla­


checkich z lat 1786—1812. Biblioteka
Uniwersytetu Warszawskiego, rkps nr
akc. 321.

P IOT R S T R Z Y Ż E W S K I
major — szef sztabu polskiej dywizji kawalerii

Moskwa 12X1812
fDo żony, Emmy z Potockich]
Kochanie,
Korzystając z pobytu w Moskwie, piszę do Ciebie każdego dnia. Nasz rozejm
trwa ciągle, chociaż zawarty został tylko przez generałów dowodzących przednią
strażą. Zdaje się on obiecywać to, czego pragniemy z taką niecierpliwością. Oby
Bóg zesłał wreszcie pokój! Potrafiłbym z niego korzystać.
Jestem tu za kilkudniowym urlopem. Moim pragnieniem było zrobić parę
zakupów dla Ciebie po przystępnej cenie, ale ci, którzy mają trochę pięknych
rzeczy do sprzedania, nie potrafią już podać rozsądnej ceny. Wszystko jest droż­
sze niż u nas. Mówiono mi, że sobole, za które zapłaciłem 24 franki w złocie,
nie są wcale drogie, ale w porównaniu z tym, co było w pierwszych dniach, jest
to cena wygórowana
Krążę ulicami, aby wynaleźć coś, ale to już koniec, nie można nic wyszukać.
Jedyne, z czego korzystam, to oglądanie miasta, które chociaż spalone w bardzo
znacznej części, ukazuje nam wciąż wyjątkową wspaniałość życia tutejszych
panów. Wszystkie pałace są ogromne, o niepojętym luksusie, zdobione stiukami
i kolumnadami o zachwycającej architekturze. Wnętrza tych przepysznych bu­
dowli są przyozdobione z wielkim gustem, poczynając od westybuli, schodów
aż po strychy — wszystko jest wykończone. Widać tu posągi naturalnej wiel­
kości, urzekającej roboty, wykonane w antycznym brązie i trzymające kande­
labry o 20 świecach.
Wczoraj byłem na spektaklu. Była to francuska komedia, grana przez aktorów
bardzo przeciętnych, w prywatnym domu, gdzie znajdowała się pałacowa scena,
bowiem wielki teatr jest spalony. Byłem zachwycony tym wszystkim, co w i­
działem. W salonie myślałem szczególnie o Tobie, bowiem w połowie zapełniony
był najpiękniejszymi kwiatami ir\
Opowiedziałem Ci tyle rzeczy o Moskwie, że boję się, iż nie uwierzysz mi. że
nie chcę tu pozostać na zimę. Bądź spokojna, to, co piszę, jest tylko sprawiedli­
wą pochwałą, której nikt nie może odmówić temu pięknemu miastu. Nawet

» 123 «
Francuzi, tak dumni z Paryża, są zaskoczeni wielkością Moskwy, jej wspania­
łością, luksusem tutejszego życia, bogactwami, chociaż miasto zostało niemal
w całości opuszczone. Nie mogę odżałować, że nie przybyłem tu wcześniej. Mógł­
bym kupić tysiące rzeczy po niskiej cenie, bowiem wszyscy chcieli się ich po­
zbyć.
Znajdujemy się wciąż w niepewnym oczekiwaniu tego, co ma wkrótce nastą­
pić. Wszyscy mają nadzieję na pokój, chociaż nie liczą zbytnio na takie szczę­
ście. Wysłano kuriera do Petersburga, a to, co przywiezie, będzie z pewnością
interesujące. Cesarz podjął wszystkie kroki na wypadek odmowy, aby zmusić
ich do pokoju, ale to potrwa jeszcze trochę. Tym samym nie pozostaje nic inne­
go, jak zdać się na łaskę Opatrzności, prosić o jej opiekę i zostawić rzeczy wła­
snemu biegowi.

Lettres interceptées par les Russes du­


rant la campagne de 1812, Paris 1913,
s. 58.

PRZYPISY

1 Autor myli się. List wysłał gen. Mi- 4 Dzwonnica Iwan Wielki wzniesiona
łoradowicz, polecając opiece Francuzów została w latach 1505—1508 przez archi­
pozostawionych w Moskwie rannych tekta Marco Bono, a ukończona w 1600.
żołnierzy rosyjskich. Rostopczyn nato­ Wielki złocony krzyż zdjęto bezpośred­
miast nie odesłał Napoleonowi kluczy do nio przed opuszczeniem Moskwy przez
miasta. Warto dodać, że kiedy 14 wrze­ Wielką Armię. Dalsze jego losy nie są
śnia po południu wkroczyła do Moskwy jasne. Według jednej z rozlicznych
awangarda Murata, napotkała tam jesz­ wersji został zatopiony w czasie od­
cze korpus Miłoradowicza. Aby urato­ wrotu w Jeziorze Semlewskim koło
wać swą straż tylną, zagrożoną odcię­ Smoleńska bądź też rozbity na mniej­
ciem, Miłoradowicz poprosił o rozejm, sze części, rozgrabione przez żołnierzy.
który został skwapliwie zaakceptowa­ Inna — głosi, że krzyż został odzyska­
ny, gdyż sądzono, że jest to pierwszy ny przez kozaków już pod Wilnem
krok ku negocjacjom pokojowym. Ro­ i ofiarowany cerkwi w Nowoczerkasku.
sjanie mogli więc spokojnie wycofywać W 1813 moskiewskie władze duchowne
się do godziny 6 następnego dnia, a Mu­ twierdziły, iż krzyż „cudownym sposo­
rat opuścił nawet na pewien czas mia­ bem” ocalał schowany za głównymi
sto. Utrzymaniem porządku w Moskwie wrotami jednego z soborów na Krem­
zajmował się w rzeczywistości gen. Du- lu. Autor widział też olbrzymi dzwon
rosnel, pierwszy gubernator miasta. Gu­ Car-Kołokoł z 1735 (5 m 87 cm wyso­
bernatorem prowincji moskiewskiej był kości i 218 ton) oraz armatę Car-Pusz-
natomiast marszałek Mortier. kę z 1585 o wadze 40 ton. Dzwon
2 Pierwszą polską jednostką, która i armata znajdują się do dziś na Krem­
weszła do Moskwy — zresztą na czele lu.
całej Wielkiej Armii — był 10 pułk 5 Pożar rozpoczął się już 14 września
„złotych” huzarów Jana Umińskiego. wieczorem w dzielnicy handlowej w oo-
3 Mowa o Akademii Medycznej, któ­ bliżu tzw. Gostinnego Dworu i na ulicy
rej gmach znajdował się na północ od Solianka, gdzie były kramy z solony­
Kremla, w pobliżu słynnej ulicy Kuz- mi rybami. Wzniecony został przez
niecki Most. Autor zwiedził też piętna- niejakiego Woronienkę, agenta car­
stowieczny pałac carów — Granowitą skiej policji, który działał na polecenie
Pałatę, nieco późniejszy pałac Tieremny gubernatora Rostopczyna.
Dworec, osiemnastowieczny Arsenał Tego dnia podpalono też bazar na
i pałac Senatu oraz koronacyjny sobór Placu Czerwonym u stóp Kremla, mię­
Uspienski, sobór Błagowieszczenski, dzy wieżami Spaską a Nikolską. 15
a także sobór Archangielski — mauzo­ września ponownie wybuchł tam pożar,
leum wielkich książąt i carów. a równocześnie zaobserwowano ogniska
» 124 «
nad rzeką Jałzą, na ulicy Arbat, Po­ skupa krakowskiego Kajetana Sołtyka,
krowce i drodze prowadzącej ku Doro- który w 1767 — wraz z innymi senato­
gomilskiej rogatce. rami — wywieziony został na rozkaz
6 Letnia siedziba carów — zbudowa­ ambasadora Repnina do Kaługi.
na w 1775, leżała przy trakcie peters­ 12 Były to armaty późniejsze, głów­
burskim 4 km za miastem. Cesarz opu­ nie z czasów Stanisława Augusta, zdo­
ścił Krem l 16 września około czwartej byte przez Suworowa i wywiezione po
po południu, a powrócił dwa dni póź­ powstaniu kościuszkowskim. Część
niej. z nich została zabrana przez Polaków,
7 Według rosyjskich danych oficjal­ cztery pozostają do dziś pod murami
nych na 2750 domów ocalało 578. Szcze­ Arsenału.
gólnie ucierpiały dzielnice Kitajgorod 13 Gen. Michał Sokolnicki kierował
i Zamoskworieczje. służbą wywiadowczą Wielkiej Armii.
8 Latem 1812 r. przebywał w M o­ 14 Nie jest to ścisłe. Marszałek Victor,
skwie — sprowadzony przez Rostop- dowodzący 9 korpusem, stał w owym
czyna — niemiecki wynalazca Leppich. czasie w rejonie Smoleńska i nigdy nie
Brano go też za „angielskiego mecha­ przebywał w Moskwie. Napoleon wy­
nika Schmitta”. M iał on skonstruować słał natomiast do Francji kilkunasto­
ogromny balon z obszernym pokładem, tysięczny konwój rannych i chorych,
z którego kilkudziesięciu ludzi mogło­ dowodzony przez gen. Nansouty. Kon­
by ostrzeliwać żołnierzy francuskich wój ten — prowadzący także liczne
i dokonać zamachu na Napoleona. Lep­ wozy ze zdobyczą — dotarł bezpiecznie
pich przygotował też rakiety łatwo pal­ do Francji.
ne, które miano zrzucać z balonu na 15 W Moskwie działał od 1808 Cesar­
wojska nieprzyjacielskie. Część tych ra­ ski Teatr Francuski, w którym wystę­
kiet użyta została do podpalenia M o­ powała m. in. słynna aktorka panna
skwy, resztę Francuzi znaleźli w pod­ George. 18 VI 1812 francuski zespół wy­
miejskiej rezydencji Rostopczyna — stawił sztukę o wybitnie antynapoleoń-
Woronowie. Rakiety Leppicha i inne skim charakterze, aby dowieść swej
materiały łatwo palne pozostawiono też lojalności wobec władz carskich. Przed
w kominach moskiewskich pałaców wkroczeniem Wielkiej Armii większość
i domów, licząc na to, że Francuzi — artystów opuściła miasto. Ci, którzy
przygotowując posiłki — sami wzniecą pozostali, zgodzili się występować na
pożar, a być może zginą w wyniku amatorskiej scenie w domu niejakiego
eksplozji. Pozniakowa. Od 7 października grano
9 Autor opisuje sobór Archangielski. komedię Marivaux Igraszki trafu i m i -
10 Arsenał, zbudowany w X V II w., łości oraz jednoaktówkę Cerana
nie ma nic wspólnego z pobytem Po­ Uamanty auteur et valet. Francuscy
laków na Krem lu za czasów Zygmunta aktorzy opuścili Moskwę wraz z Wiel­
III. ką Armią, ale większość z nich zginęła
11 Autor nawiązuje tu do tragicznych w czasie odwrotu.
losów jednego ze swych przodków, bi­
38
PRZEŁOM

Bezpośrednio po zajęciu Moskwy Na­ mogąc otrzymać natychmiastowego?


poleon wysłał w ślad za ustępującym wsparcia, musiała zaniechać dalszej
Kutuzowem trzy korpusy kawalerii ofensywy. Dlatego też na dwa tygo­
Murata, korpus polski ks. Józefa Po­ dnie przerwane zostały działania bo­
niatowskiego oraz Legię Nadwiślań­ jowe, a Murat zawarł nawet z Miłora-
ską. Osłabiona, ale nie rozbita, armia dowiczem lokalne porozumienie o za­
rosyjska cofała się początkowo w kie­ wieszeniu broni.
runku Riazania, a później zawróciła Napoleon zgodził się na wstrzyma­
na zachód i obchodząc Moskwę od nie ofensywy, wkroczywszy bowiem
południa, zatrzymała się w ufortyfi­ do Moskwy był przekonany o możli­
kowanym obozie pod Tarutino. Gru* wości rychłego rozpoczęcia negocja­
pa korpusów Joachima Murata zaję­ cji pokojowych, i w tym celu wysłał
ła stanowiska na drogach prowadzą­ do cara kilka listów z propozycją ro­
cych ze stolicy, starając się nie stra­ kowań. Pożar stolicy — przypisywa­
cić kontaktu bojowego z nieprzyja­ ny powszechnie ,,perfidnemu działa­
cielem i rozpoznać jego dalsze za­ niu Bonapartego” — sprawił jednaką
miary. W ten sposób doszło do poty­ iż na dworze petersburskim odrzuco­
czek pod Krasną Pachrą, Czirikowem no wszelką myśl paktowania z na­
i Woronowem (28, 29 i 30 września), jeźdźcą. Dlatego też kolejne zabiegi
w których uczestniczył przede wszy­ Napoleona były zbywane milczeniem,
stkim 5 korpus polski. 4 października a cesarz Francuzów, daremnie czeka­
połączone oddziały Poniatowskiego jąc na odpowiedź, tracił bezczynnie
i Murata odrzuciły za rzekę Narę dzień za dniem na Kremlu. Sam Ku-
w kierunku Tarutina rosyjską grupę tuzów łudził Murata, że zawarcie po­
osłonową gen. Miłoradowicza, zada­ koju jest bliskie, a tymczasem uzu­
jąc jej poważne straty. Kiedy jednak pełnił armię 70 tys. rekrutów, ścią­
stwierdzono, że pod Tarutinem za­ gnął znad Donu 20 tys. kozaków i po­
trzymały się główne siły Kutuzowa, wołał do szeregów drużyny ludowe­
zrezygnowano z dalszych działań za­ go „opołczenia” . Równocześnie wo­
czepnych, przechodząc do obrony. kół stolicy i na szlakach komunika­
Grupa Murata, oddalona od Moskwy cyjnych Francuzów pojawiły się
o 80 km, czyli trzy dni marszu, li­ groźne i ruchliwe oddziały party­
czyła tylko 21 tys. żołnierzy, a nie zanckie dowodzone przez oficerów

» 126 «
z armii Kutuzowa. Partyzanci i ko­ nisław Fiszer, posłany przez ks. Jó­
zacy przecięli praktycznie wszelkie zefa do 18 dywizji. Chwilę później
dostawy zaopatrzenia, a kiedy wy­ polska artyleria, ostrzeliwując wzgó­
głodniali żołnierze Wielkiej Armii rza za wsią Teterinka, nakryła celną
zaczęli rozchodzić się w poszukiwa­ salwą czoło korpusu ks. Wirtember-
niu żywności, wyłapywano ich bądź skiego, a wśród zabitych był też gen.
likwidowano po kilkuset dziennie. Baggowut.
Te dwa tygodnie względnego spoko­ Tymczasem z lasu pod Teterinką
ju przyniosły też demoralizację zaczął wysuwać się 3 korpus Strogo-
wojsk napoleońskich, które w Mo­ nowa, przeciw któremu Poniatowski
skwie zajmowały się grabieżą i pi­ rzucił brygadę jazdy gen. Sułkow­
jaństwem, a na przedpolach stolicy skiego. Atak 5 pułku strzelców kon­
topniały w drobnych utarczkach nych i 13 pułku huzarów rozbił
z partyzantami. pierwsze rosyjskie czworoboki, ale
18 października o świcie feldmar­ siły brygady były stanowczo zbyt ma­
szałek Kutuzow przeszedł niespodzie­ łe, aby mogła powstrzymać na dłuż­
wanie do kontrofensywy, atakując szy czas marsz przeciwnika. Brawu­
pod Winkowem nad rzeczką Czer- rowa szarża polskiej kawalerii — nie­
niszną korpusy Poniatowskiego i Se- licznej już i na osłabionych ko­
bastianiego. Przeważające liczebnie niach — pozwoliła ściągnąć polskie
wojska rosyjskie oskrzydliły jazdę ubezpieczenia i cały 5 korpus, stra­
francuską, która poprzedniego dnia ciwszy 1300 zabitych i rannych, wy­
otrzymała znaczny transport wódki cofał się za rzeczkę Czernisznę.
i po nocnym pijaństwie nie mogła W bitwie pod Winkowem ks. Józef
dosiąść koni. Równocześnie na pozy­ zademonstrował umiejętności dojrza­
cje 5 korpusu uderzyło kilka pułków łego dowódcy, a jego manewry
kozackich, powodując chwilowe za­ i kontrataki pozwoliły uniknąć klę­
mieszanie w szeregach 18 dywizji. ski.
Wkrótce jednak 16 dywizja, prowa­ Bitwa stoczona 18 października
dzona przez gen. Zajączka, odparła stanowiła jednak moment zwrotny
atak kozaków, pozwalając uporząd­ w całej kampanii, inicjatywa bowiem
kować się reszcie korpusu. W tej przeszła w ręce Kutuzowa, który dys­
pierwszej fazie bitwy pod Winko­ ponuje od tej pory wyraźną prze­
wem zginął, trafiony kulą w głowę, wagą liczebną nad Wielką Armią.
szef sztabu wojsk polskich, gen. Sta­

HEN RY K D EMB I ŃS KI
kapitan 5 pułku strzelców konnych

Ruszywszy z Moskwy, wzięliśmy dyrekcją północno-wschodnią, jak nam mó­


wiono, że się to działo w sposobie rekonesansu, żeby wiedzieć, w którą stronę
się główne siły nieprzyjacielskie cofnęły 1. A gdyśmy o półtory mili oddalili
się od Moskwy, obróciliśmy dyrekcją nasze prostopadle na południe, tak żeśmy
w tym oddaleniu półtoramilowym wschodnią część miasta prawie dokoła obe­
szli. Pamiętam, jak maszerując w nocy, wydobywaliśmy listy, jakie kto miał
na sobie, dla przekonania się, jak łatwym było czytać przy łunie palącej się
Moskwy. Mam nadzieję, że już nigdy takiej przestrzeni ognia widzieć nie będę:
było to ogromne ogniste jezioro, którego okiem trudno było objąć. Pierwszy
spoczynek w tym marszu mieliśmy w dobrach hrabianki Orłów, gdzie gospo­

» 127 «
darstwo było na wysokiej stopie udoskonalenia. Między innymi rzeczami pamię­
tam stajnie, gdzie było sto krów kałmogórskich, z których jednę od rzezi urato­
wałem i do jednej z powózek kompanii przywiązać kazałem. Ta krowa była
dużym zasiłkiem pod względem żywności, bo trzy razy na dzień dojona, pomimo
że tylko słomą, a często barłogiem żyła, na każdy dój przeszło garniec dawała
mleka.
Przez kilka dni marszu nie spostrzegliśmy żadnego nieprzyjacielskiego od­
działu i dopiero po raz pierwszy przyszło do walki pod Woronowem, gdzieśmy
się złączyli z królem neapolitańskim, któremu cesarz dowództwo korpusu ca­
łego wyprawionego ku nieprzyjacielowi powierzył. W Woronowie był piękny
i obszerny pałac, lecz tego zostały tylko mury, a na tych napis przez właściciela
dóbr, który mówił w języku francuskim: „przez dziesięć lat życia mego intraty
i czas mój na upiększenie tego miejsca obracałem, dziś palę go własną ręką,
aby pies Francuz w nim schronienia nie znalazł” 2. Tutaj bój nie był uparty,
po krótkiej kanonadzie cofnął się nieprzyjaciel i jedynie kozaki naprzeciwko
nas zostali, przeciw którym król neapolitański z jedenastoma pułkami francu­
skimi, wprawdzie już wtedy nielicznymi, ruszył. Nie znając fortelów, jakich ko­
zacy używać zwykli, za daleko posunął się za nim, reszcie wojska jako i na­
szemu korpusowi nakazawszy zająć obóz na noc. Tutaj książę Poniatowski dużą
królowi neapolitańskiemu oddał przysługę; był to początek przyjaźni i sza­
cunku, któren mu król aż do śmierci okazywał3. Widząc książę, że król usta­
wicznie robiąc szarżę coraz dalej się zapędza, kazał jednej brygadzie pieszej
wziąć za broń i ledwie nie biegiem poprowadził ją w dyrekcją, którą król nea­
politański ścigał kozaków. Pole, na którym francuska jazda ucierała się z koza­
kami, było obszerną równiną świeżo pooranego wybornego pszenicznego grun­
tu. Deszcze jesienne cały ten obszar w błoto zamieniły. Kozaki, nęcąc Francu­
zów coraz dalej, często front formowali, który szarże jazdy francuskiej, po naj­
większej części ze strzelców konnych złożone, łatwo łamały. A gdy dopiero
widzieli, że konie francuskie dobrze pomęczone, i więcej półtory mili od obozu
naszego byli oddaleni, zrobili szarżę po swojemu, tj. z ogromnymi okrzykami
oskrzydlając z prawej i lewej strony całą masą uderzyli. Jazda francuska zmie­
szana musiała w szybkiej ucieczce szukać ratunku, lecz zmęczone konie i grunt
błotnisty uchodzić przed lekkimi kozackimi końmi nie pozwalały. Nie wiem,
co by się było stało z całą tą jazdą i z samym królem neapolitańskim, gdyby
książę Poniatowski ruchu, jaki powyżej wspomniałem, z piechotą nie był w y­
konał. Widząc z tego, co się działo w szarżach króla neapolitańskiego, że tu od­
wrót szybki jazdy francuskiej nastąpić musi, zajął książę krańce lasu na lewej
stronie pola znajdujące się, i wtedy, kiedy jazda francuska w największym nie­
ładzie piechotę tę minęła, rzęsisty ogień długo rozciągniętego frontu całą go­
nitwę kozaków wstrzymał. Król neapolitański zdziwiony tym niespodziewanym
ratunkiem zwraca konia ku naszej piechocie i tam samego księcia Poniatow­
skiego na czele jej znajduje. Uściskał go serdecznie i nazwał swoim zbawcą, bo
istotnie tak było. Nie umiem dać szczegółów wszystkich ruchów, jakieśmy tu
przedsiębrali zawsze w zamiarze odkrycia głównych sił nieprzyjacielskich, to
tylko wiem, żeśmy się od Woronowa na kilka części rozdzielili.
Korpus polski pod komendą księcia Poniatowskiego ruszył ku Czirikowu,
spychając coraz bardziej opór kozaków wsparty artylerią. Pod Czirików przy­
byliśmy 29 sierpnia * z rana i w dzień mglisto deszczowy. O milę za nami znaj­
dował się jenerał La Houssaye z owymi jedenastu pułkami jazdy francuskiej,

* września

» 128 «
które tak wiele ucierpiały przez nieostrożność króla neapolitańskiego. Pod Czi-
rikowem już opór Moskali był zaciętym, piechota ich trzymała wieś i ogród
pałacowy, broniła go mężnie. Pójdę za działaniem moim osobistym w tej bitwie,
bo mi się zdaje, że tym sposobem najdokładniej ją opisać potrafię. Gdyśmy
front zrobili naprzeciwko ogrodu pałacu, na krótki strzał armatni, wyprawiony
zostałem ze szwadronem i dwoma działami artylerii konnej Straszewskiego na
lewe skrzydło, gdziem się opierał o gęste i wysokie krzaki. Przed frontem staro-
drzewny stał las dębowy, bynajmniej krzakami nie podszyty. Gdym się zbliżył
do owych krzaków, usłyszeliśmy tamże gwar kłótliwy. Wysłany sierżant Jagmin
z dwoma szaserami do krzaków, przyprowadził mi parę niewolników z opołcze-
nia (pospolite ruszenie). Ludzie ci uzbrojeni tylko w piki, z czapkami, na któ­
rych były wyszyte krzyże nad czołem, pierwaszy raz tutaj się nam ukazali.
Jagmin mówił, że ich dużo w krzakach i że się między sobą kłócili. Zdaje się,
że sam nieprzyjaciel niewiele na tę pomoc liczył, bo masy nie pokazały się
na placu. Po krótkiej godzinie zaczęliśmy spostrzegać między dębami dość licz­
nych doboszów piechoty nieprzyjacielskiej, którzy wychodząc zza krzaków wy­
raźnie widzieć chcieli, jaki jest nasz szyk i liczba. Posłałem natychmiast raport,
donosząc o tym, com widział, równie z mą opinią, że tu masy piechoty ukryte
być muszą, co się wkrótce sprawdziło. Książę Poniatowski wzmocnił tyralie­
rów naszych, Czirików atakujących, wziął środki, jakie należało przeciw koza­
kom, gdzie było opołczenie, a ja dostałem rozkaz przejścia na prawe skrzydło
całej naszej pozycji, przez co nie byłem świadkiem tego, co później działo się
na naszym froncie, więc tylko z opowiadania to opiszę.
Siły nieprzyjacielskie coraz bardziej rosły. Zdaje się, że Kutuzow, który już
wtedy naczelne był odebrał dowództwo, był w marszu ku Kałudze, kiedy parcie
na jego straż tylną do odwrotu ku nam go nakłoniło, w nadziei, że nas zbić
kompletnie potrafi. Książę Poniatowski, widząc przemagające nieprzyjaciela
siły, słał oficera po oficerze do jenerała La Houssaye, prosząc, aby mu w pomoc
przybywał. Lecz ten ruszyć się nie chciał i dość niegrzecznie odpowiedział: Bah!
bah ! Les Polonais se tireront d'affaire eux mêmes *. Było to podwójnie bole­
sne, gdyż wysłanie każdego oficera ku niemu o szwadron jeden nas osłabiało.
Kozaki wsunęli się byli między nas a niego i trzeba było silnej eskorty dla
utrzymania komunikacji. Przed samym zmierzchem nieprzyjaciel atak na cen­
trum nasze kolumnami piechoty przypuścił i równocześnie na prawe skrzydło,
gdzie się wtedy znajdowałem, silną kolumnę artylerii i jazdy obrócił, tak że­
śmy dokoła atakowani byli. Książę Poniatowski, widząc wysuwające się mo­
skiewskie masy, sądził zrazu, że to nasza piechota tak szybko pozycją opuszcza.
Przypuszcza więc konia ku masom i łajać zaczyna; dopiero ręczny ogień rosyj­
ski z błędu go wyprowadził. Szczęście, że dzień mglisto dżdżysty sprawił, że
mało która broń dobrze paliła. Musiał książę dobyć pałasza, jak również cały
sztab i czoło kolumn, rąbać i kłuć. Sam jenerał Fiszer dobył szpady w tym ata­
ku, a raczej obronie. Pułk nasz, który prawie o pół strzału karabinowego się
znajdował za księciem, dostał do szarży rozkazy i na szczęście wystarczył, aby
tę piechotę do odwrotu zmusić, co w tym punkcie oprócz tyralierskiego ognia
bitwie koniec położyło, bo też i noc była bliską. To wiem tylko z opowiadania;
na prawym zaś skrzydle, właśnie kiedym ja tam przebywał, rozwijał nieprzy­
jaciel kilka baterii artylerii, którym jedynie dwa działa sześciofuntowe Stra­
szewskiego odpowiadały.

* Polacy sami zdołają się z tego wy­


dostać.

» 129 «
Nieprzyjaciel wysunął z frontu artylerii 4 działa, które kartaczami razić za­
częły nas, eskortę dział; a reszta artylerii z położenia nieco wywyższonego gra­
natami i kulami raziła pułk 13 huzarów, który za mną stał rozwinięty, i 4 pułk
strzelców konnych, który za huzarami był w kolumnie uszykowany. Pamiętam,
kiedy przyleciał do mnie w czasie tego ognia kartaczowego Lefebvre-Desnouettes,
którego cesarz Napoleon na miejsce Sebastianiego na dowódcę naszej dywizji
jazdy był przysłał. Ten przylatując do mnie pyta się, co ja tu robię i co się tu
dzieje, odpowiadam mu, jak się rzecz miała, że zrazu nieprzyjaciel przypuścił
szarże na nasze działa, lecz że te odparłem i że teraz te cztery działa, które
bliżej widzi, kartaczami do nas strzelają, a owe na wzgórzu ciężkimi pociska­
mi. Nie wiem, czy miał wzrok krótki, czy też młodość jego była przyczyną, że
się obrócił do starego wachmistrza, który jedynie stanowił jego eskortę, i pyta
się go: Dagobert! dit-il-vrai? *. Wachmistrz, roztropniejszy od jenerała i więcej
dla mego stopnia uszanowania mający, mówi: Mais oui général, cela doit être
vrai puisque le capitaine vous le dit **. Lecz wyraźniej od raportu mojego i od
potwierdzenia Dagoberta przekonał nieprzyjaciel jenerała o prawdzie, bo jak
sypnie kartaczami, już wątpienia nie zostawił. Wtedy jenerał do mnie: Retirez
vous en arrière, vous êtes trop exposé ***. Alem go prosił, aby wprzód ten roz­
kaz dał artylerii, bo ja się wprzód od niej cofać nie mogę, co natychmiast wyko­
nał, i ja w kolumnie plutonowej za działami odszedłem. W tym odwrocie ran­
nym był sierżant mój Korn, w biodro kartaczem strzelony. Moskale wtedy nie
strzelali celnie, bo jak tutaj kartacze prawie wszystkie górowały. Strzały ich
jednak nie były dla nas bez szkody, zginęło kilku oficerów z 4 pułku strzelców
konnych, ranny był mocno dzisiejszy jenerał Gawroński, szef szwadronu z pułku
13 huzarów.----
Nazajutrz po bitwie, gdzieśmy plac kompletnie otrzymali, a nieprzyjaciel się
cofnął, przybył król neapolitański, który się nie mógł nachwalić i dość nadzię-
kować księciu za w wilią odbytą bitwę. Przejeżdża przed naszym frontem, nie
szczędząc pochwał dla waleczności Polaków. Jenerała La Houssaye przed fron­
tem naszym złajał najmocniejszymi wyrazami, których nawet nie powtórzę, bo
były zbyt grenadierskie. A na jego upokorzenie oświadczył mu, że go stawia
pod rozkazy księcia Poniatowskiego, prosząc księcia głośno, aby go ciągle
w przedniej straży używał. Wina jenerała La Houssaye zapewne, że była wiel­
ka; ale żeby ją nieco zmniejszyć, a przynajmniej okazać, że pomoc, jaką nam
mógł przynieść, nie była tak stanowcza, muszę powiedzieć, że owe jedenaście
pułków jazdy już wtedy nie więcej jak 1300 lub 1500 w ogóle koni liczyły. Tak
jazda nasza dużo była koni straciła, szczególniej u Francuzów, którzy mniej
o konie dbać umieją. Nazajutrz po bitwie pod Czirikowem, a raczej w nocy,
o- wszy spadł śnieg i dosyć grubo okrył ziemię, lecz około południa zupełnie
zniknął, a błoto oczywiście pomnożył. Zaraz po odjeździe króla neapolitańskiego
ruszyliśmy w marsz ku Kałudze. Nic znaczniejszego aż do dnia 4 października
nie nastąpiło. W dniu 4 przybyliśmy na równinę lasami otoczoną pod Tarutino.
Tu mieliśmy ledwie nie walną bitwę, bo nieprzyjaciel tego położenia silnie bro­
nił, a szczególniej starodrzewnego lasu, który to położenie ku Kałudze zamykał.
Ciężka jazda nieprzyjacielska z kirasjerów i dragonów złożona licznie z tego
lasu wysypała się, tak że książę Poniatowski nieliczną, lecz dzielną, piechotę

* Dagobert! Czy on mówi prawdę?


** Ależ tak, generale. Tak musi być
w istocie, bo to kapitan panu mówi.
*** Cofnij się pan, jesteś zbyt nara­
żony.

» 130 «
naszą we dwa czworoboki uszykować musiał. Między nimi front artylerii,
a jazdę na skrzydłach w kolumnach, i ten groźny szyk dopiero atakom nieprzy­
jacielskim koniec położył.
Tarutina była ostatnim punktem w naszym posuwaniu się naprzód. Tu stanę­
liśmy obozem i do 18 października nieporuszenie, lecz z wielkim utrudzeniem
naszym, staliśmy. Zaczęli tu Moskale Napoleona durzyć niby-pokojem. Działa­
nia te oczywiście do opisu mego należyć nie mogą; ja tylko piszę to, com naocz­
nie widział i gdziem sam działał. Wszystkie siły króla neapolitańskiego pod
Tarutinę ściągnęły. Że tu walną bitwę 18 października odbyliśmy, winienem
nieco położenie pola, na którym się odbyła, opisać. Przed całym naszym fron­
tem, o półtora strzału armatniego, ciągnął się starodrzewny las, który równie
prawie pod kątem prostym na lewym skrzydle naszym się znajdował i docho­
dził do strumyka, stąd biorącego początek, który płynął równolegle z całym
naszym frontem, miał spadek od lewej poza prawe skrzydło i w tej dyrekcji
był coraz głębszym. Za strumykiem, tj. na prawym brzegu tegoż, była dość
obszerna wieś, za którą frontem do nas i do strumyka stał rozwinięty korpus
ciężkiej jazdy jenerała Sebastianiego. Za frontem tego korpusu ciągnął się rów­
nie starodrzewny sosnowy las.
Przed prawym naszym skrzydłem polskim i na środku całej tej równiny był
mały gaik brzozowy z paru morgów złożony, w którym rozbito namiot księcia
Poniatowskiego. W prawo od tego gaiku trzymał pozycją król neapolitański
z wojskiem francuskim, przy którym znajdowała się Legia Nadwiślańska polska
jenerała Chłopickiego.
Codziennie połowa naszej polskiej jazdy chodziła po furaż, a to zawsze w dy­
rekcji, skąd strumyk wypływał, tj. ocierając się o skrzydło ciężkiej jazdy fran­
cuskiej Sebastianiego. Po kilkunastu dniach zmieniliśmy front w następujący
sposób, tj. że prawe skrzydło nasze pozostało w miejscu, a lewe zostało pod
prostym kątem w tył cofnięte, co zrobiło, że jakeśmy pierwej front ku Kałudze
i południowi obrócony mieli, teraz patrzaliśmy prosto na wschód. Sebastianiego
korpus pozostał na miejscu, lecz zamiast frontu rozwiniętego ku południowi
sformował się szwadronami w kolumnę i front kolumnowy równie na wschód
obrócił.
Sądziłem, że ta odmiana frontu nastąpiła z powodu licznych koni, które nam
tu były pozdychały, bo ich w naszej brygadzie samej więcej jak 150 upadło,
i to prawie wszystkie w jednej nocy. Tej nocy nastąpił mróz tak silny, że
wszystkie klacze źrebne tej nocy porzuciły i zdechły, równie jak i więcej od-
psute konie, gdyż to opsucie tak było mocne, że pomimo dek * w 16 razy złożo­
nych te kompletnie przegniły, tak że jeżeli zgnilizna i czaprak przegryzła, można
było wnętrzności konia, gdy żołnierz zsiadł z niego, z łatwością widzieć. Nie
dziw więc, że mróz taką śmiertelność sprowadził. Służba obozowa odbywała się
jak najregularniej, lecz z wielkiem utrudzeniem wojska, a szczególniej jazdy.
Środki ostrożności były przez Polaków jak najlepiej wzięte, bo oprócz placówek
i wedet, które jazda trzymała, bataliony piechoty miały w lasach grangardy,
które znowu wedety naokoło siebie stawiały. Jazda, jak powiedziałem, połowę
swej liczby co dzień za furażem wysyłała, a ta połowa tyle musiała nabrać żyta
w snopach, dopóki to wystarczyło, a później słomy i barłogu, aby tak dla siebie,
jako i połowy zostającej wystarczyło. Zrazu szło to dość łatwo, bo i miejsce
było bliższe, i nieprzyjaciel niewiele przeszkadzał, lecz z każdym dniem rosły
trudności: i miejsce po furaż coraz dalsze, i grunt co dzień błotnistszy, i nie­

* derek

» 131 «
przyjaciel coraz silniej atakował furażerów, tak że połowa tych stać pod bronią
musiała, kiedy druga wiązała furaż w snopy. Tak obładowana znowu tworzyła
front, dając czas drugiej połowie. Były jednak zdarzenia, gdzie nieprzyjaciel
tak był silny, że trzeba było furażu pozrzucać dla odparcia jego ataków i bez
niczego do obozu powrócić. Piechota mniej miała utrudzenia. Furgony i powózki
armii nawiozły jm słomy, z której porządne baraki sobie porobiła, lecz jazda,
pomimo mrozu, a czasem i słoty, obozowała pod gołym niebem; jedynie zasłony
od wschodniego wiatru porobiliśmy sobie; a paląc przed nimi ogień, dym i ciepło
szły ku koniom. Widzieliśmy, jak kapiemy po trochu, bo co dzień i konie słab­
sze, i ubywały, a ludzie prawie wszyscy mieli dyzenterią. Co łatwo było pojąć,
kiedy się racja żołnierza jedynie z funta mięsa składała. Bydło świeże bito co
dzień, i tego nigdy nie brakło, dopókiśmy stali w miejscu, ale chleba, soli,
wódki nigdy nie dawano. Żołnierze mełli między dwoma kamieniami żyto
i z tego piekli podpłomyki, ale to słabość żołądka pomnażało, bo grubo mielone,
a raczej tylko zgniecione żyto sprawiało, że się podpłomyk zjadło, a surowe pra­
wie żyto stolcem odchodziło. Szczęściem dla zdrowia naszego, że każdy z nas
był się obficie herbatą w Moskwie opatrzył, jak równie naczyniami miedzia­
nymi do prędkiego robienia herbaty. Ja miałem prócz tego blisko pół korca
najdelikatniejszej mąki pszeniczej, którą ostrożność służącego mego Marcinka
sposobem zapasu zdobytego w Moskwie oszczędziła. Kładzione kluski z tej mąki,
smażone w świeżym łoju na patelni, były głównym codziennym obok mięsa
pożywieniem, dlatego jednak od krwawej dezenterii nie byłem wolny i tylko
wiek młody mię uratował.
Nieraz oficerowie schodzili się w godzinach wolnych i nad położeniem na­
szym rozprawialiśmy. Widzieliśmy, jak nikniemy powoli, lecz ufność w jeniu-
szu Napoleona, w jego tyloletnich zwycięstwach, była tak nieograniczona, że
się zawsze te rozmowy kończyły decyzją, że on lepiej jak my musi wiedzieć, co
robi. Ufności podobnej wątpię, żeby który bądź człowiek od stworzenia świata
był posiadał, a co do mnie, wyznaję, że im więcej byłem niejako jego wyznawcą,
im więcej za nadzwyczajną go istotę uważałem, tym mniej dziś jestem skłonny
komukolwiek ślepo zaufać, bo rozliczając tyloliczne jego błędy, tak w kierowa­
niu losem narodów, jak i tą wojną, widzę, że każdy człowiek jest wielce ułomny.
Moskale wprawdzie byli zręczni w utrzymaniu Napoleona w nadziejach po­
koju, gdyż oprócz działań dyplomatycznych, które oczywiście wiadome nam być
nie mogły, we wszystkich stycznościach, jakie z nami mieli na fortpocztach,
o pokoju, jakby był bliskim, niby ze szczerością wojskową mówili. Na trzy dni
przed atakiem na nas zrobionym, znaleźli furażery z wielkim swym zadziwie­
niem, że mieszkańcy wsi opuszczonych na powrót do chat swych przybyli i pie­
czeniem chleba jako i innymi zatrudnieniami gospodarskimi byli zajęci, oświad­
czając żołnierzom, że ponieważ pokój już bliski, oni do chat wracają. Dowódcy
rosyjscy ze swej strony, ile mogli, te iluzje w nas utrzymywali. Razu jednego
dało się słyszeć na całej linii moskiewskiej mocne strzelanie karabinowe. Było
to wyraźnie przygotowanie się do walnej bitwy przez przestrzelenie broni staro
nabitej. Lecz dowódcy ci przysłali do nas parlamentarza, oświadczając nam,
żeby się tym strzałom nie dziwić, gdyż te pochodzą od rekrutów świeżo odebra­
nych, musztrę z ogniem odbywających. Próżne były jednak ich zabiegi, aby
księcia Poniatowskiego oszukać. Doskonały ten wódz wiedział, iż ostrożność
jest pierwszym obowiązkiem wodza i żołnierza. Co dzień o czwartej w nocy
siadaliśmy na konie i zakaz palenia fajek lub głośnego gadania był surowo
strzeżony. Z wydobytymi pałaszami staliśmy zawsze frontem do godziny szóstej
z runa, <> której nieco świtać poczynało. Książę Poniatowski dając przykład

» 132 «
wojsku sam na koniu ze sztabem zwykle stawał przed frontem. O godzinie
szóstej zsiadaliśmy z koni. ale każdy stojąc przy koniu, trzymał go za mundsztuk,
który ciągle na szyi miał zarzucony. O siódmej godzinie zaczęły kompanie ko­
leją prowadzić konie do pojenia, insze czekały we froncie swojej kolejki.
0 ósmej dopiero ruszała połowa koni za furażem, a wracała zwykle w noc
późną. Tę tak mozolną służbę, której żadne poruszenie nieprzyjaciela uspra­
wiedliwić nie dawało, odbywało karne nasze wojsko, bez myśli szemrania, a sku­
tek tej ostrożności księcia Poniatowskiego, bo jemu jedynie przypisać to należy,
18 października usprawiedliwiony został. Tym środkom ostrożności winna była
cała armia tu się znajdująca swoje ocalenie.
W dniu 16 przybył nam z Moskwy ogromny transport żywności i podchodziły
nas oddziały, które od Smoleńska były po drodze, z powodu ran lub innych
słabości, pozostawiane. Niektórzy nawet jenerałowie, a między innymi Zają­
czek, z tym konwojem przybyli. Jak na nieszczęście w tym transporcie nadeszło
wiele wódki, araku, dla korpusu ciężkiego jazdy Sebastianiego. Widać, że tam
niewielki musiał panować porządek, bo przez cały dzień 17 i w nocy z 17 na 18
w ogromnych rondlach warzyli rum z cukrem, co z obozu naszego, gdzie lewe
skrzydło nasze pod kątem prostym o ich prawe opierało się, widzieć było można.
Środki ostrożności były zaniedbane, bo nieprzyjaciel, właśnie spoza lewego ich
skrzydła z lasu wychodząc, atak swój rozpoczął, tj. przychodził w dyrekcji,
w którąśmy zawsze po furaż chodzili. Musiał książę Poniatowski bądź wiedzieć,
bądź przeczuwać, że z tej dyrekcji nieprzyjaciel atakować będzie, kiedy przed
10 dniami dyrekcją frontu naszego zmienił, a może i to miał, co śp. Chłopicki
pochlebnie mówiąc o mnie wspomniał, że mam węch. Jakkolwiek było, opiszę
bitwę tę tak, jak ją krok po kroku odbytą widziałem. Właśnie zsiedliśmy z koni
1 kompania 7 pułku naszego wracała od wody, a ja już moję 6 prowadzić mu­
siałem, kiedy okropne „hurra!” zapełniło powietrze i rzęsisty ogień ręcznej broni
dał się słyszeć, równie jak i jeden strzał armatni; krzykniono: „na koń” i nie
było czasu do dania komendy: „do dobycia pałaszy” , lecz dał książę Sułkowski
od razu komendę: „nacieraj” . Piechota bowiem rosyjska, w gęste nadzwyczaj­
nie rozsypana tyraliery, w kilku szeregach, ledwie o pół strzału karabinowego,
zalała przestrzeń całą przed naszym frontem. Ruszył nasz 5 pułk sam jeden do
ataku i zrąbaliśmy lub w niewolą zabrali wszystko, co było przed nami; działo
się to jeszcze przed wschodem słońca. Zapędziwszy się dalej od drugich z sze­
fem szwadronu Siemiątkowskim (słońce co tylko wschodzić zaczynało), widzimy
przed nami piechotę żywo ku nam postępującą w czworobokach. Sądziliśmy, że
to nasze piesze grangardy wracają z lasu na huk strzałów. Siemiątkowski był
krótkiego wzroku, a do tego trudno było i ostro na te kolumny patrzeć, bo
słońce wprost za nimi wschodziło, tak że się tylko formy głów ku słońcu odbi­
jały. Szerokie szako rosyjskie dawały wyobrażenie czworograniastych czapek
piechoty naszej, u góry rozłożystych. Siemiątkowski odzywa się do mnie: ..do­
trzyj no z bliska, bo ty ma>z lepsze oczy” , co oczywiście skoro tylko wyrzekł,
szybkim biegiem dzielnej mej karej klaczy zrobiłem, a dopadłszy do tych mas,
Moskali poznałem, a ci gęstymi mnie strzałami przywitali. Wróciliśmy w tył
i Siemiątkowski czynnie i sprężyście jął się rajlowania * pułku i uformowania
frontu. Był to człowiek nie tylko wielkiej odwagi, ale wielkiej przytomności
w chwili działania. Owa słodka postawa, która go znamionowała, nikła zupeł­
nie, głos sam zdawał się donośniejszy, a każdy krótki wyraz każdemu, co miał
wykonać, przypominał; tak że w tej chwili, pomimo że Kurnatowski dobry był

* zbierania, gromadzenia

» 133 «
żołnierz, istotnie Siemiątkowski komendę pułku objął. Nie było tu czasu do
stracenia, bo ledwieśmy front uformowali, zaczęły się owe masy ku nam zbli­
żać, lecz czy nieufne w siebie, czy też raczej, że prawdziwa ich dyrekcja, chcąc
nam tył zająć, była: trzymać się biegu strumyka, wzięły się te masy w prawo
skośne i dopiero od strumyka w lewo skośne ku nam maszerować zaczęły.
Książę Sułkowski nietęgi był manewrzysta, ale widząc masy blisko, dał ko­
mendę: „trzema w lewo” , a potem: „nacieraj” , co było niewłaściwym, bo gdy­
byśmy byli poszli w dyrekcji szóstek tak sformowanych, bylibyśmy po prostu
przed frontem czoła kolumny rosyjskiej defilowali. Lecz jeżeli słowa komendy
jego nie były stosowne do szyku naszego, przykład waleczności błąd słów po­
prawił, gdyż jak tylko dał komendę: „nacieraj” , puścił się galopem na batalion
czoło kolumny rosyjskiej formujący. A że konie żołnierskie były słabe i już
pierwszą szarżą zmęczone, przybyliśmy przed batalion w 7 koni, licząc w to
księcia Sułkowskiego. Jadąc obok niego z lewej strony, mówię: „Mości książę,
wolno, bo nas mało” , lecz on z zimną krwią odpowiada: „naprzód, naprzód” .
Wpadliśmy więc w ten batalion w 7 koni, nim pułk za nim zdążył. Te 7 koni
składało: jenerał książę Sułkowski, kapitan czy major, a później pułkownik
Bojanowicz, ja, porucznik czy wachmistrz Górecki i 3 żołnierzy. Na szczęście
nasze Moskale, żeby swe bataliony pomnożyć, byli je rekrutami wzmocnili, i ci
występowali w furażerkach, a starzy żołnierze w kaszkietach. Każdy rekrut po
wystrzeleniu chronił się w środek batalionu, tak że się w batalionie utworzyły
luki, któreśmy oczywiście i końmi naszymi, i cięciami pałaszy powiększyli.
Naturalnie pułk w krótkiej chwili zdążył za nami i batalion ten czoło kolumny
formujący został rozsiekany, co pochód całej wstrzymało kolumny4. Dostałem
tu silne pchnięcie w brzuch bagnetem, a lubo w pierwszej chwili ledwo nie
zemdlałem z powodu silnego uderzenia, jednak mię bagnet nie przebił, choć był
dobrze zaostrzony, bo znaki, jakie w pasku od owych łosiowych spodni zosta­
wił, były jakby scyzorykiem przecięte. Pod tymi byłem żołądek opasał sztuczką
materii wpółjedwabnej z Moskwy wywiezionej i ta, jakby lity pas, bagnet
wstrzymała 5. Po rozbiciu tego batalionu puściła się część pułku w rozsypce da­
lej, lecz żywym nader ogniem piechoty przyjęci, straciliśmy wiele ludzi i koni;
pode mną konia trzema strzałami ubito, a 7 kul dostałem w płaszcz kolisty na
mnie wiszący. Z 300 ludzi, które pułk przed tymi dwiema szarżami liczył, ze­
szedł na 100 koni, które wszakże nazajutrz na 200 się podniosły, bo żyjący ludzie
wsiedli na konie pozostałe po zabitych żołnierzach. Dziesięciu oficerów było
bagnetem rannych, a niektórzy od strzałów karabinowych; między innymi: Je­
zierski Stanisław ranny w udo kulą, kapitan kompanii grenadierskiej. Żywość
ataków naszych armią od zupełnej klęski wybawiła, bo nieprzyjaciel wstrzymał
swój ruch, a rozwijając liczną artylerią, raził nas srodze. To jest opis tego, co
się przed frontem polskim działo. Po odbytej tej drugiej szarży sformował się
nasz pułk za barakami piechoty, któia teraz dalszą miała prowadzić bitwę.
Wsunięcie się tak raptowne nieprzyjaciela w środek pozycji naszej nastąpiło
z powodu złego strzeżenia się korpusu Sebastianiego i ze stanu, w jakim się tak
oficerowie, jako i żołnierze tego korpusu znajdowali. Wszystko tam bez wyjątku
było kompletnie pijane, tak że piechota rosyjska zalała ich obóz, nim kto bądź
konia dopaść potrafił. Z 18 dział nabitych jedno tylko zdążyło dać ognia, resztę
Moskale zabrali nabite. Ja sam o mało od pijaków nie zostałem zarąbany, bo
koń padł pode mną w chwili, kiedym się za daleko był wysunął, tak że pieszo
ku pułkowi wracając polem, które granaty i kule nieprzyjacielskie silnie orały,
nadjechało parę kirasjerów pijanych, którzy się przez strumyk na naszą stronę
ratowali. Upuścił któryś z tych pijaków rękawicę, i tymże głosem woła na mnie:

» 134 «
Sacre matin, ramasse moi mon gant *, a gdym mu hardo odpowiedział, sięga
ręką do pałasza i obiecuje łeb przeciąć. Musiałem pychę z serca zrzucić i temu
pijakowi rękawicę podnieść. Wracając dalej natrafiam na trębacza kirasjerów
trzeźwego, siedzącego na koniu i wołającego na kapitana swego, któren pijany
w kirysie leżał obok konia, którego trębacz trzymał za cugle, aby wstał; kapitan
klnąc co niemiara nie chciał wstać i na koń wsiąść. Poczciwy trębacz widząc, że
wszelkie prośby i nalegania jego nic nie pomagały, zsiada z konia i mówi do
kapitana: „Niechże przynajmniej nieprzyjaciel się nie chwali, że zbrojnego ofi­
cera kirasjerów francuskich wziął w niewolę pijanego” i zabiera się do odpięcia
pendenta; to jakoś zrobiło na pijanym wrażenie, zaczął mówić: laisse donc,
loisse donc **, a ja poczciwemu trębaczowi pomogłem wsadzić go na konia i w tył
go odprowadziłem. Kozaki podczas samego boju jakby chmary much wszędzie
się między kolumny wsunęli, wszystkie nasze grangardy pominęli, lecz te szczę­
śliwie bez żadnej straty do nas się przebiły 6. Ledwie kilka minut po ataku, a już
namiot księcia Poniatowskiego przez kozaków był otoczony, kiedy w jednym
czasie wzdłuż strumyka inne kozackie snuły się oddziały i uchodzące powozy
z obozu poza rzekę niektóre uprowadzać zdołali. Pamiętam nawet, jak do jed­
nego z naszych oficerów z pułku 13 huzarów, jadącego w powozie pułkownika
Tulińskiego ***, przypadł oddział kozaków i zażądał od niego zegarka, ten
w przestrachu oddał, a kozacy spłoszeni przez jakiś nasz oddział odbiegli ekwi-
pażu, unosząc z sobą zegarek.
Skoro książę Poniatowski grangardy wszystkie ściągniętymi widział, nakazał
nam odwrót za strumyk, tj. w pozycją, gdzie parki nasze rezerwowe szeroką
przykopą opasane stały. Odbyło się to w największym porządku, ale nie bez
strat dla naszej piechoty, gdyż niejeden w tym odwrocie od kuli nieprzyjaciel­
skiej śmierć znalazł, między innymi jenerał Fiszer, szef sztabu księcia Ponia­
towskiego, któren powszechnego używał szacunku i był duszą porządku
w armii. Z wysokiego położenia, któreśmy zajmowali, mogliśmy przypatrzeć
się całemu tokowi bitwy. Liczna ciężka jazda nieprzyjacielska z kirasjerów
i dragonów złożona na próżno kilkakrotnie przeciw piechocie naszej próbowała
szarżę, i to nie tylko na piechotę polską, pod bezpośrednią komendą księcia
Poniatowskiego, lecz i -na Legią Nadwiślańską jenerała Chłopickiego. Ten tak
ufał swojemu żołnierzowi, że nawet czworoboków nie kazał formować, ale
w rozwiniętym froncie szarżę tę przyjmował. Po każdej szarży, po komendzie
„nabij broń” , dawał komendę „w ramię broń” , a gdy nieprzyjaciel odparty na
nowo szedł do szarży, komendy do przygotowania się do strzałów dawał w miarę
jego zbliżenia, tak ie komenda „pal” wtedy dopiero z ust jego wychodziła,
kiedy nieprzyjaciel o kilkadziesiąt kroków się znajdował7. Więcej dziesięciu
szarż tym sposobem odparł, 3 nieprzyjaciel, widząc próżność swoich ataków,
na silnym ogniu armatnim musiał skończyć bitwę. Brat mój, Wacław, po cięż­
kiej ranie kapitana swego Grzelachowskiego, dowodząc kompanią woltyżerską,
ariergardę korpusu księcia Poniatowskiego robił i mostka przez strumyk do
ostatniego bronił przed ro yjskimi kirasjerami, że to uwagę króla neapolitań-
skiego zwróciło. Trzy razy posyłał do niego podczas bitwy, pierwszy raz zapytu­
jąc o nazwisko, drugi raz obiecując, że go do krzyża poda, a trzecią rażą, kiedy
mój brat dla braku ładunków na bagnety poszedł ku kirasjerom, przyszedł
z oświadczeniem, że mu krzyż ofiaruje. Lecz że się mój brat po bitwie nie przy­
pominał, minęła go ta nagroda, o którą się wtedy tak silnie dobijano, a król
* Do kroćset, podnieś mą rękawicę!
** zostaw, zostaw
*** Tolińskiego
» 135 «
neapolitański, pomimo honorowej bitwy, jakąśmy odbyli, nie mógł się bardzo
u cesarza o nagrody upominać, bo istotnie bitwa dla nas była przegraną. Z kor­
pusu Sebastianiego ledwie się dwa szwadrony wyratowały, które były w stanie
front sformować. Znalazła ta waleczna garstka sposobność pomszczenia się za
klęski, jakie ten korpus spotkały; bo gdy nieprzyjaciel masy piechoty swojej
z lewego brzegu strumyka na prawy przeniósł i zawsze z dyrekcji ze wschodu
na zachód się posuwał, pożyczył jenerał Sebastiani u księcia Poniatowskiego
dwa działa artylerii konnej i ukrywając te poza frontem owych dwóch szwa­
dronów, wytrzymał nimi silny ogień ręczny, który te kolumny w ciągłym postę­
powaniu naprzód na tych kirasjerów sypały. A gdy dopiero na krótki strzał
kartaczowy zbliżyła się piechota, zakomenderował w lewo i w prawo szwadro­
nem, i po kilku strzałach artylerii naszej zrobił szarżę, która bez proporcji
szarżującej garstki trupami moskiewskimi pole zasłała.
Nazajutrz zaczęliśmy odwrót ku miasteczku Wereja.

H. Dembiński Pamiętnik , Poznań 1860,


s. 146— 169.

!A N T O N I R O Z W A D O W S K I
podporucznik 8 pułku ułanów

18 [października] rano spostrzegł nasz komendant, król neapolitański, że Mo­


skale manewrują, aby nas otoczyć. Zaczęliśmy więc wolny odwrót z działami na
prolonżach *, choć nas nawet bardzo z frontu nie atakowano. Ciągnęliśmy tak
z wolna przez dwa pagórki i minęliśmy las, który zaraz piechota moskiewska
zaczęła obsadzać. Za lasem, mając za sobą otwarte pole, stanęliśmy w asekuracji
armat. Wtem zaatakowała moskiewska kawaleria naszą, wypartą z lasu piecho­
tę — kazano nam spędzić tę konnicę. Poszliśmy kłusem. Moskale cofali się, pod­
prowadzając nas pod las. Gdyśmy już byli blisko, odkryli piechotę, która na ko­
mendę pułkownika: „Stój!” — dała do nas ognia na bardzo bliski dystans.
Ja dostałem kulę w lewe oko. Stałem wtedy na prawym skrzydle pułku, obok
mnie wachmistrz Szygodzki, syn ekonoma z Białobożnicy, pełen szlachetnej am­
bicji, lecz niezmiernie nerw ow y.---- Po moim zranieniu on jeden i sześciu
żołnierzy zostało z całego pułku na koniach, bo salwa piechoty nie mnie jednego
tylko trafiła. Adiutant, podoficer Tadeusz Wyleżyński, który dopiero co z księ­
ciem przybył i pierwszy raz przed nieprzyjacielem stanął, jednocześnie ze mną
postrzelony, utracił rękę.
Gdym dostał strzał w oko, pierwszą moją myślą przy nadzwyczaj gwałtownym
bólu było, że już koniec wszystkiemu, że od takiego postrzału muszę być zabity.
Bezwładnie opadła mi głowa na kulę ** od siodła, czekałem spokojnie, co też
dalej będzie. Po dłuższej chwili, czując się przytomnym, zawołałem kilkakrotnie,
że jestem ranny, ale mój Szygodzki nie wiedział, czy sam jeszcze żyje, i zostawił
mnie bez pomocy. Dopiero porucznik Strzembosz wziął konia mego za cugle,
obrócił w tył i dwom żołnierzom kazał mnie odprowadzić. Podniosłem głowę
i zasłoniłem sobie twarz kołnierzem od płaszcza, lecz widząc, że krew bardzo
obficie płynie, odrzuciłem płaszcz, bo mi go szkoda było. Pułk cofając się, zbliżał
* przodkach artyleryjskich
** część siodła na przednim łęku,
ułatwiająca wsiadanie i zsiadanie, służą­
ca też do mocowania wodzy

» 136 «
się do nas, za nim karlacze. Żołnierze, którzy mnie prowadzili, chcieli pospieszyć
kłusem. Nie pamiętam, czy nie chciałem, czy ruchu tego znieść nie mogłem, czy
też mnie siły opuściły, dość, że puściłem cugle, opuściłem pałasz i zsunąłem się
z konia, zostawiając kaszkiet na ziemi. Przypominam sobie tylko, że żywiłem
gorące pragnienia, aby mnie dobito. Nadjechali oficerowie z pułkiem, wsadzili
mnie na konia i uprowadzili z sobą. Otrzeźwiałem, siedząc na ziemi, podtrzy­
mywany przez kolegów. Od nich dowiedziałem się, że dostałem się tu po dwugo­
dzinnym marszu. Za frontem 16 pułku ułanów opatrzył mnie chirurg. Powieki
mocno już były spuchnięte, zatkał więc dziurę szarpiami, obandażował i wsa­
dzono mnie do bryki naszego generała brygady. Buda tej bryki zarzuconą była
różnymi gratami i wepchano mnie tam prawie na siłę. Huzar pruski, który tę
brykę powoził, umykał, o ile mógł najszybciej, nie wyszukując drogi, jak to
bywa w rejteradzie. Tłukłem się więc niemiłosiernie o graty tej budy i przekli­
nałem ją, póki nie straciłem przytomności. Nie wiem, jakim sposobem znalazłem
się, przyszedłszy w nocy do przytomności, między swoimi oficerami w baraku
i mając przy sobie swojego sługę.
19 rano już i drugie oko tak mi spuchło, że nic nie widziałem. Słysząc, że ktoś
mnie przyszedł odwiedzić, podniosłem palcami powiekę prawego oka, lecz wię­
cej po głosie, jak wzrokiem, poznałem generała Wincentego Krasińskiego i na­
szego księcia pułkownika. .
A. Rozwadowski, Pamiętnik. Bibliote­
ka Zakładu im. Ossolińskich, jw.

PRZYPISY
1 Przed opuszczeniem Moskwy zosta­ tyżerów, wysuwających się na przed­
ła utworzona w 5 korpusie podległa pole. Rozbicie czworoboku złożonego
bezpośrednio Poniatowskiemu dywizja z doświadczonych żołnierzy nie było
jazdy w składzie: brygada Tyszkiewi­ łatwe. Francuzi stosowali czasem nastę­
cza (4 pułk strzelców konnych i 12 pułk pujący manewr: pierwszy szwadron
ułanów), brygada Sułkowskiego (5 atakował czworobok i rozsypywał się
strzelców konnych i 13 huzarów) oraz na boki tuż przed salwą nieprzyjaciel­
kompania artylerii konnej kpt. Roma­ skiej piechoty. Kilkanaście sekund póź­
nowskiego. Dowódcą dywizji został gen. niej uderzał drugi szwadron, idący peł­
Lefebvre-Desnouettes, a szefem sztabu nym galopem na wroga, którego dwa
mjr Piotr Strzyżewski. Dywizja używa­ pierwsze szeregi nie miały wówczas
na była do działań rozpoznawczych nabitej broni. Impet rozpędzonych ko­
i ubezpieczała marsz polskiego korpusu. ni był tak silny, że obalały piechotę.
2 Był to — wspomniany wcześniej — Ta z kolei próbowała ratować się, pa­
pałac gubernatora Moskwy, Fiodora dając na ziemię. Leżący piechur osła­
Rostopczyna. Dembiński podobnie jak niał głowę lękami lub karabinem, plecy
Sołtyk cytuje ten napis z pamięci, przez zaś ochraniał mu tornister.
co w jego wersji brzmi on nieco ina­ 5 Był to często stosowany. w owych
czej, choć sens pozostaje ten sam. czasach sposób zabezpieczenia się przed
3 Przyjaźń Poniatowskiego z Mura­ ranami kłutymi szabel i bagnetów. Ra­
tem datowała się z początków 1807, ny brzucha były wyjątkowo groźne i na
kiedy ówczesny wielki książę Bergu ogół kończyły się śmiercią.
przebywał w Warszawie- 6 Ubezpieczenie polskiego korpusu
4 W wojnach napoleońskich piechota stanowił 3 pułk piechoty Ignacego Blu-
zagrożona szarżą kawalerii tworzyła mera i batalion 16 pułku Ignacego Do-
batalionowe bądź pułkowe czworoboki, brogoyskiego.
składające się z trzech szeregów żoł­ 7 Legia Nadwiślańska należała istot­
nierzy: pierwszy (klęczący) i drugi nie do najlepszych jednostek Wielkiej
strzelały ogniem salwowym, trzeci na­ Armii i jedynie grenadierzy gwardii —
tomiast stanowił ubezpieczenie i nabi­ tak jak Legia — mogli pozwolić sobie
jał broń. W rogach czworoboku umiesz­ na przyjmowanie ataków lekkiej ka­
czano nieraz lekkie armaty i grupy wol- walerii w szyku rozwiniętym.
39

PI ERWS ZE D NI ODWROTU

Rosyjska ofensywa pod Winkowem 19 października nad ranem opuści­


przekonała ostatecznie Napoleona, że ło Moskwę 150 tys. ludzi, prowadzą­
przeciwnik nie myśli wcale o pokoju cych 55 armat i ponad 10 tys. wozów
i że nie ma co dalej liczyć na rozpo­ taborowych, wyładowanych po brze­
częcie negocjacji. Spalona ?/loskwa, gi zdobyczą. W mieście pozostał jesz­
okrążona przez partyzantów, nie mo­ cze przez cztery dni korpus marszał­
gła stanowić dogodnej bazy ope­ ka Mortiera, który przed wymarszem
racyjnej, a pozostanie tu na kilka zi­ wysadził w powietrze część murów
mowych miesięcy byłoby równo­ Kremla.
znaczne z kapitulacją. Cesarz rozwa­ Wielu oficerów i żołnierzy Wielkiej
żał początkowo możliwość podjęcia Armii porzuciło już wówczas swe
działań w kierunku Petersburga, ale pułki, troszcząc się wyłącznie o za­
musiałby wówczas maszerować nad grabione łupy i nie mając najmniej­
Newę przez ziemie całkowicie niemal szej ochoty brać dalszego udziału w
ogołocone z żywności. Bardziej ko­ walkach. Wojska napoleońskie obcią­
rzystny wydał mu się wariant skie­ żone setkami powozów, które opóź­
rowania Wielkiej Armii na południe, niały przemarsz sprawnych jeszcze
tym bardziej że korpusy Murata i Po­ jednostek, podążały początkowo sta­
niatowskiego zajmowały już pozycje rym traktem kałuskim, prowadzącym
wyjściowe do ofensywy w tym kie­ ku obozowi pod Tarutino. Skoro jed­
runku. nak Kutuzow nie zamierzał zejść
Chociaż cesarz zamierzał w grun­ z drogi cesarzowi, ten postanowił
cie rzeczy wycofać się na leża zimo­ obejść lewe skrzydło jego wojsk
we w rejon Smoleńska, to przecież i w tym celu ruszył na przełaj w stro­
nie chciał opuścić Moskwy bez sto­ nę Małojarosławca. Francuzom uda­
czenia bitwy z Rosjanami, gdyż ina­ łoby się zapewne wprowadzić w błąd
czej wyglądałoby na to, iż porzucił przeciwnika, gdyby Wielka Armia
stolicę na skutek porażki pod Win­ nie była obciążona taborami i mogła
kowem. Dlatego też przeważyła osta­ posuwać się nieco szybciej. W rezul­
tecznie koncepcja odwrotu na Smo­ tacie jednak ks. Eugeniusz, maszeru­
leńsk nowym, nie zniszczonym szla­ jący w awangardzie, nie zdołał minąć
kiem południowym, na który Wielka Małojarosławca przed przybyciem tam
Armia miała wkroczyć po rozbiciu Rosjan. 24 października doszło więc
przynajmniej części wojsk Kutuzowa. do krwawych walk o miasto, które

» 138 «
siedmiokrotnie przechodziło z rąk do ku żywności — zabijano je codzien­
rąk i dopiero pod wieczór zostało nie setkami. Podobnie też — jeszcze
opanowane przez Francuzów. Straty w okolicach Wiążmy — zniknęły
były jednak tak znaczne, że Napole­ resztki kawalerii i odtąd Wielka A r­
on zdał sobie sprawę, iż prędzej zgubi mia stała się w znacznej części bez­
swą armię, niż przedrze się przez ładną masą maruderów. Ze 100 tys.
główne siły Kutuzowa. Po dramatycz­ żołnierzy, którzy przed trzema tygod­
nej naradzie w Horodni — nakłania­ niami opuścili stolicę rosyjską, do
ny usilnie przez marszałków — cesarz Smoleńska dotarło 8 i 9 listopada nie
zdecydował się powrócić na stary więcej niż 40 tys.
trakt smoleński, którym maszerował Zapasy w Smoleńsku, na które li­
do Moskwy zaledwie przed sześciu ty­ czył cesarz, okazały się niewystarcza­
godniami. Oznaczało to, że Wielka jące, a demoralizacja wojska stała się
Armia na całej trasie do Smoleńska tak powszechna, że nie mogło już ono
pozbawiona będzie żywności i furażu, stawiać dłuższego oporu. Dlatego też
ziemie te bowiem zostały zdewasto­ Napoleon postanowił cofać się po kil­
wane już w pierwszej części kam­ kudniowym odpoczynku za Dniepr,
panii. łudząc się jeszcze, że odwrót skończy
Początkowo marsz na zachód od­ się w Orszy bądź w Mińsku. Ten
bywał się we względnym porządku, krótki postój Wielkiej Armii pozwo­
gdyż Kutuzow nie ścigał bezpośred­ lił jednak Kutuzowowi wyprzedzić ją
nio Francuzów, maszerując równole­ i zagrodzić jej drogę w rejonie mia­
gle szlakiem południowym. Dlatego steczka Krasne. Idący przodem Napo­
też aż do Smoleńska Wielka Armia leon przedarł się bez trudu ze swą
miała do czynienia tylko z partyzan­ gwardią, dzień później Davout otwo­
tami oraz awangardą Miłoradowicza, rzył sobie przejście bagnetami, ale 18
który atakował ją pod Medynią, Bo- listopada ariergarda Neya została
rowskiem i Wiaźmą. Sam Kutuzow, otoczona przez przeważające siły ro­
którego wojska były również osłabio­ syjskie. Przyszedł mu w sukurs 1 pułk
ne głodem, mrozem i chorobami, wo­ strzelców konnych Przebendowskie-
lał odczekać jeszcze kilka dni z walną go, który stacjonując w Smoleńsku,
batalią, wiedząc, że przeciwnik jest poznał doskonale całą okolicę. Cho­
coraz słabszy. ciaż więc w dwudniowych walkach
27 października zaczęły się dotkli­ z 6 tysięcy żołnierzy pozostało nie
we mrozy i zamiecie śnieżne, które więcej niż tysiąc, 3 korpus Neya wy­
przyspieszyły rozkład wojsk napo­ prowadzony przez Polaków z okrą­
leońskich, porzucających teraz arma­ żenia przeszedł Dniepr po lodzie
ty i bagaże. Źle podkute konie fran­ i maszerując na przełaj przez lasy,
cuskiej artylerii nie mogły ciągnąć połączył się z Wielką Armią.
dział po gołoledzi, a zresztą — z bra­

F RA N CI SZ EK GA JEWS KI
kapitan — adiutant generała Chastela

19 października wydał cesarz rozkaz do odwrotu. Sam wyruszył z zamku


Petrowski na czele gwardii swej h Tylną strażą dowodził książę Treviso (mar­
szałek Mortier), który został w Moskwie aż do 23. Od 15 października już po­
ciągnęły wszystkie tabuny i szpitale wojskowe ku Smoleńskowi pod zasłoną
korpusu księcia d’Eckmuhl (marszałka Davouta). Batalion Portugalczyków za­
mknął się w Kremlinie, a razem z nim ówczesny kapitan, a później pułkowmik,

» 139 «
Kos z korpusu inżynierów polskich, któremu było polecone wysadzić w powie­
trze już podminowaną siedzibę Ruryków.----
Dowódca batalionu miał rozkaz opuścić Kremlin o samej północy; kapitanowi
Kosowi polecono zapalić miny, zanim batalion wyruszy. Opowiadam tu owe
dokonanie dzieła tak, jak mi udzielił w późniejszym czasie sam pułkownik Kos:
„Książę Treviso — mówił Kos — opuścił miasto dnia 23 października około
południa. W dwie godziny po jego ustąpieniu ukazali nam się kozacy i drużyna
(pospolite ruszenie). Każdy mijający Kremlin żegnał się, zdejmował czapkę,
a wielu z nich przyklękało przed obrazami wmurowanymi w bramach. Komen­
dant batalionu uszykował ludzi swoich na wałach i w oknach, gotów dać odpór
w razie szturmu, wszakże ten motłoch poprzestał na strzelaniu z dala do naszych,
my nie odpowiadaliśmy nawet. Zeszedłem do lochu, gdzie miny były pozakłada­
ne, było ich 47. Przekonałem się, że wszystko w porządku, pozakładałem lonty
i czekałem godziny oznaczonej. Nad wieczorem ucichło w Moskwie, ale kozaki
i chłopstwo pozakładało ognie nad brzegami rzeki Moskwy i po rozmaitych miej­
scach naokoło Kremlinu; snadź nas pilnowali. O wpół do dwunastej spuściłem się
do lochów, dowódca batalionu kazał uprzątnąć jednę z bram, które wszystkie
zatarasowane były; ja osobiście przyczepiłem do każdego lontu po kawale hubki,
w spiral wykrojonej, a obliczonej na godzinne tlenie, aż zapali lont. Po tej czyn­
ności zapaliłem hubki jednę po drugiej, a również taką samą hubkę zapaliłem
i dla siebie, chcąc się przekonać o czasie, kiedy wybuch nastąpi. Po uskutecz­
nionej czynności pobiegłem do batalionu, już uszykowanego w kolumnę i goto­
wego do opuszczenia Kremlinu. O samej północy otworzono bramę, batalion w y­
szedł w największej cichości i przeprawił się przez most, gdy się rozległ krzyk
pomiędzy kozactwem i drużyną: «Francuzy!». Ten motłoch otoczył nas zewsząd,
wszakże ustępował w miarę posuwania się naszego. Kilkanaście strzałów padło
z ich strony, nasi żołnierze nie odpowiedzieli. Wkrótce usłyszeliśmy dzwony
Kremlinu, a cała tłuszcza rzuciła się ku oswobodzeniu zamku2. Wyszedłszy
z Moskwy, zatrzymał dowódca batalion swój w lasku brzozowym o jakie ćwierć
mili od miasta, ażeby się przekonać o skutku min. Już dawno rzuciłem dogory­
wającą hubkę, a cichość nocy nie była przerywaną jakimkolwiek hukiem. Przy­
kra to była chwila dla mnie, obawiałem się zagaszenia lontów, jednakże wie­
działem, żem hubkę przyczepił własną ręką do nich z największą przezornością.
Wyrzuciłem sobie pośpiech, z którym opuściliśmy Kremlin, będąc przekonany,
że postradam na zawsze zaufanie moich przełożonych. Pozostawałem przez kwa­
drans w tej niepewności, aż rozległ się w powietrzu głuchy huk pierwszej miny,
a niebawem nastąpiły trzy inne. Dzieło było zatem wykonane, Kremlin leżał
w gruzach. Odtąd ucichły dzwony, nastąpiła cisza. Byłem spokojny, batalion
ruszył w dalszy pochód. Maszerowaliśmy całą noc bez jakiejkolwiek napaści;
około południa złączyli się Portugalczycy z tylną naszą strażą, było to dnia 24
października” 3. ----
Dnia 29 października stanęło wojsko pod Możajskiem. Mróz chwycił nagle
i bez jakiegokolwiek wstępu doszedł od razu do 15 stopni Reaumura *. Wojsko
cierpiało z braku żywności, a odzież żołnierza, zastosowana do łagodnego klima­
tu, nic nie znaczyła w kraju pod strefą tak na wschód posuniętą. Konie okute
bez ocelów **, według zwyczaju francuskiego, nie były w stanie ciągnąć ciężaru,
konnica musiała prowadzić konie za cugle, gdzie tylko jakiekolwiek gołoledzie
się znajdowało. W pierwszym i drugim etapie jeszcze wojsko się trzymało jako
* —35°C
** haków u każdego z dwóch końców
podkowy

» 140 «
tako, ale trzeciego dnia rzuciło kilka tysięcy broń, a każdy pobiegł za żywnością
i odzieżą według instynktu. Liczba włóczęgów była przerażającą, a pomnażała
się z każdym dniem. Bagaże stały opuszczone na drodze dla braku koni, zdycha­
jących codziennie z głodu. Wkrótce przyszła kolej na wozy prochowe i armaty.
Mnóstwo wozów, których nie było można uprowadzić, wysadzono w powietrze;
słyszałem od rana do wieczora huk wybuchów tego rodzaju. Zrazu biegli kozacy
skwapliwie do każdego furgonu opuszczonego, wszakże zaniechali tego, gdy
wyleciało w powietrze kilka wozów prochowych i kilkudziesięciu ludzi, zabici
albo ranni zostali; odtąd minęło zawsze nieco czasu, zanim który z nich zbliżył
się do pozostawionego wozu.
Nigdy nie wyjdzie mi z pamięci widok owych nieszczęśliwych żołnierzy, pi zed
kilku tygodniami jeszcze pełnych zapału i energii. Przyodziani w najosobliwszy
sposób, w szaty jakiej bądź płci i stanu, byle tylko mogły ich osłonić od mrozu
dokuczliwego, byliby pobudzili do pustego śmiechu w innych okolicznościach.
Otóż wlokło się kilkanaście tysięcy takich istot nieszczęśliwych, przemarzniętych
i zgłodniałych; żadnego piętna nie zatrzymali ludzkiego prócz powierzchowności.
Oczy powychodziły im nadzwyczajnie z głowy, warstwą brudu i dymu powle­
czeni, nie zatrzymali nawet barwy skórze ludzkiej właściwej. Wzrok ich był dziki,
twarz wychudzona, wszyscy niejako osłupieli, każdy milczał, a zdawał się ni­
czym nie zajęty. Długa kolumna t k a postępowała milcząco ku Smoleńskowi,
a następnie ku Wilnu. Gdzie końskie ścierwo leżało, czy dopiero co padłe, czy
zwierz zdechł w pochodzie naszym do Moskwy, tam się rzucało kilkadziesiąt
nieszczęśliwych, rozrzynali obrzydliwą strawę na kawałki i pożerali surową.
Żadnego apelu ni komendy nie słuchali, wszystkie stopnie hierarchii znikły, każ­
dy był tylko sobą zajęty. Zebrani w gromadę po kilkunastu, a nawet kilkudzie­
sięciu, postępowali od rana do późnej nocy, ile sił każdemu starczyło. Który
z nich padł, temu żaden nie dopomógł do powstania. Każdy go mijał obojętnie,
pozostawiając losowi. Co więcej, znajdowali się tacy, którzy takiego odzierali
z odzieży, okrywając własne członki łachmanami, zabranymi konającemu ko­
ledze, nie zważając wcale na jego jęki i złorzeczenia, a nie było nikogo, który by
się ujął za nim. Wieczorem zatrzymywała się owa kolumna, gdy się gwiazdy
ukazały, równym instynktem. Co było drzewa w okolicy, budynek czy płot, roz­
bierano na ogień, nie zważając, że w domostwach znajdowali się generałowie
albo ranni, a jeżeli zgraję taką odpędzali chwilowi mieszkańcy, palono domostwa,
i częstokroć ginęli w płomieniach ci, którzy chwilowego spoczynku pod dachem
szukali. Po rozpaleniu ogni szukał każdy sposobu do uśmierzenia głodu doku­
czającego; najwięcej służył do tego kawał ścierwa końskiego, niekiedy pies albo
jakie bądź zwierzę, co tam pod rękę wpadło. Byli tacy, którzy mieli mieszek
mąki, pilnie strzeżonej, ci rozpuszczali nad ogniem śnieg w kociołku, sypali garść
mąki do wody wrzącej, dodawali do niej parę nabojów prochu i spożywali ła­
komo ten rodzaj czerniny. Ów klajster obrzydliwy stawał się przedmiotem za­
zdrości wielu innych, a częstokroć płacono 20 franków i więcej za porcję tego
przysmaku. Ja sam zapłaciłem pod Krasnem, już za Smoleńskiem, 20 franków
za mały kieliszek wódki; pod Wiaźmą schwyciłem kota, zabiłem, ociągnąłem,
upiekłem i spożyłem jako kąsek najwyborniejszy.
Zaspokoiwszy głód, ugasiwszy pragnienie śniegiem roztopionym, kładła się
owa tłuszcza naokoło ognisk w ten sposób, że jeden kładł głowę na nogi dru­
giego; utworzywszy zatem koło naokoło ognia, zasypiali owi nieszczęśliwi, za­
pominali o cierpieniach swoich na chwilę. Każdej nocy umierało ich wielu, ci
już przestawali cierpieć.
Zdarzało się często, że śnieg przykrył wielkim całunem wszystkich, żaden się

» 141 «
nie ruszył z miejsca; nikt nie byłby się domyślił, że kilkanaście żebraków koczuje
na owym polu; wszyscy leżeli w niejakim rodzaju odrętwienia. Nie było straży,
co by ich pilnowała, nie było dowódcy między nimi. Im już było wszystko
obojętne, gdyż doszli do tego stopnia nieszczęścia, że dla nich było jednym i tym
samym umrzeć od razu albo powlec się o kilka mil dalej; wiedzieli, że się nie
wydobędą z położenia swego. Nad ranem podnosili się, ile ich jeszcze pozostało
przy życiu, reszta już nie cierpiała — snem wiecznym zasypiali, śmierć przynosiła
im ulgę. Nie potrzebowali ni bębna, ni trąbki do odebrania hasła; kto mógł, ten
wstawał razem ze świtem, chwytał kij i ruszał dalej. W tym okropnym czasie
ustały wszelkie uczucia przyjaźni i życzliwości; ktokolwiek się rozrzewnił nad
losem kolegi, przepadł ; należało posiadać nadzwyczajną siłę moralną, ażeby zdo­
być zobojętnienie na wszystko, co otaczało, w przeciwnych warunkach człek
ginął. Kto pragnął uratować własne życie, ten musiał mijać nawet rodzonego
brata, choć siły mu ustawały, a spieszyć czym prędzej dalej. Siła fizyczna stano­
wiła wszystko; różnica stopni wojskowych już nie miała żadnej wartości. Złoto
było niczym, kęs chleba skarbem nieocenionym. Były wypadki, że włóczęga włó­
częgę obdzierał nawzajem, w tym przypadku powstawał bój zacięty, kończący
się bardzo często śmiercią jednego z nich; inni mijali obojętnie zapaśników.
Powszechne hasło u wszystkich było: „Jeść!”
Taki sam niedostatek żywności panował pomiędzy końmi; słoma z dachów,
która nawet była bardzo rzadka, bo kozaki wszystko palili, stała się pokarmem
wielu pułków konnych i wielu baterii. Oczywiście, że konie opadły z sił w tym
niedostatku; porzucano zatem najprzód bagaże, następnie wozy amunicyjne,
a wreszcie i armaty. Konnica zjadła konie swoje. Począwszy od Możajska, widzia­
łem armaty pozostawione na trakcie, a nieustanne wysadzanie w powierzę wo­
zów prochowych przekonywało o niemożliwości uprowadzenia ich.
Wojsko pozostałe pod bronią dostawało resztki żywności uprowadzonej
z Moskwy, było przedmiotem pieczołowitości cesarza 4. Mianowicie gwardia po­
bierała regularnie żywność z Moskwy aż do Smoleńska, gdzie znów zaopatrzoną
została we wszystko na dwa tygodnie. Konie artylerii i konnica gwardii dosta­
wały, począwszy od Możajska aż do Smoleńska, po jednym garncu owsa dzien­
nie, a zatem nie utraciły siły, lubo wychudły. Wszakże niegodziwy zwyczaj kucia
koni u Francuzów, nie zostawiających oceli przy podkowach, spowodował wiel­
kie straty nawet i w gwardii. O żołnierzy zdemoralizowanych nikt się nie trosz­
czył, byli plagą wojska pozostałego pod bronią.
Kawaleria liniowa zniknęła zupełnie, konie padały z powodu całkowitego nie­
dostatku furażu, a w miarę padania były natychmiast rozćwiartkowywane i zja­
dane. Jeździec odpinał mantelzak i przyłączał się do maruderów; w parę dni
tracił powierzchowność żołnierza, stawał się takim jak inni.

F. Gajewski Pam iętniki, Poznań 1913^


t. 1, s. 259—26(i.

HEN R YK D EMB IŃ SK I
kapitan 5 pułku strzelców konnych

Między Wereją, do której wcale nie weszliśmy, a którą spalić kazano, aby nie­
przyjaciela pozbawić schronienia, między Wereją, mówię, a Możajskiem padł
koń pode mną i pieszo dalej ku Możajskowi za armią iść musiałem. Nie szedłem

>3 142 «
sam, bo już wielka liczba maruderów tworzyć się zaczynała. Nie pamiętam, wiele
dni szedłem do Możajska, lecz to pamiętam, że mróz był nadzwyczaj silny, gdym
to miasto przechodził, gdzie domy jeszcze stojące wszędzie podpalano, aby Mo­
skałów ochrony pozbawić. Okropny widok poprzedniego naszego pobojowiska!
Działa maszerując nie zawsze pilnowały się drogi, bo bez ocelów konie artylerii
francuskiej szukać musiały miejsc, gdzie by się mniej ślizgały. Gęsto leżące
trupy po walnej bitwie nie zagrzebane, dziś wyschłe przez mróz, wznosiły się
do góry, jeżeli działo któremu po nogach przejeżdżało. Widziałem tutaj praw­
dziwą przyczynę rozsypania się piechoty francuskiej; bezsilne konie i z gładkimi
podkowami pod najmniejszy pagórek dział wyciągnąć nie mogły. Musiano więc
używać piechotę do pchania dział pod górę. Stawiała piechota broń w kozły,
a po wyprowadzeniu dział do karabinów wracała. Lecz że na noc w obozie racji
żadnej żywności nie odbierali, wolał każdy broń i szereg opuścić, aby się od
pchania armat uwolnić i we trzy dni z armii zrobiła się procesja. Co dzień
z rana ustawiano w jeden szereg obok siebie furgony amunicyjne. Te otwarte
były i pakuły na wierzchu tak rozłożone, aby się łatwo zapalać mogły; po rusze­
niu z obozu od strony wiatru zapalano, tak aby ogień idąc od furgonu do fur­
gonu amunicją zniweczył.
Jakim sposobem doszedłem do Wiążmy? — ani wiem; czymem żył? — nie pa­
miętam. Nieraz kawał mięsa z leżącego konia odkroiłem, rzuciłem na węgle pa­
lących się wszędzie ogniów i jak się to opaliło z jednej i drugiej strony, gryźć
musiałem, tak żem więcej głód zagłuszył, jak go zaspokajał. Przed Wiaźmą
w późnej nocy natrafiłem na furgon pułku 13 huzarów, któren (inaczej jak cała
armia) miał długie węgierskie wozy płótnem okryte. Przyjęty gościnnie przez
adiutanta podoficera Trzeciaka, który pół wołu miał na bryczce i baryłkę wódki,
skrzepiłem się kompletnie, a spuszczając się na los, podczas całej bitwy pod
Wiaźmą z wozu Trzeciaka nie wysiadłem. Tu stare grenadiery gwardii Napoleo­
na, którzy jedyni w całej armii szeregów nie opuścili, bitwę tę utrzymali.
Przejeżdżałem wzdłuż ich kolumn rozwiniętych wśród niskich krzaków; każdy
żołnierz miał śnieg po kolana. Ani wiem, dlaczegom opuścił wóz Trzeciaka, lecz
może to było w Dorohobużu, gdzie w nocy znalazłem się przy reszcie naszego
pułku, który się składał z 15 może oficerów i 40 żołnierzy. Poczciwy wiarus
sprzedał mi za 5 franków — ostatnie, które miałem — dużą delią futrzaną, któ­
rej winienem ocalenie życia, bo nie miałem na sobie jak mundur i płaszcz koli­
sty wiatrem podszyty. Puściłem się wcześniej od pułku ku Smoleńskowi sam pie­
chotą; tak jakem już maszerował, dochodząc do Smoleńska o jedną lub dwie
stacje pocztowe, wszedłem do pocztowego domu opalisadowanego, jak wszystkie
były opasywane, gdzie oddziały jazdy trzymały stójki i utrzymywały komunika­
cję z armią. Tam zastałem porucznika 1 pułku strzelców konnych Skrzyńskiego,
któren co tylko był śniadanie skończył, z kilkoma oficerami podobnie jak ja
maszerującymi. Zastałem obrzynki pięknego chleba na stole i mówię mu: „Co
ty tak chlebem szafujesz, nie wiesz, jaki tu głód prawdziwy” . Nie chciał temu
wierzyć i śmiał się z nagany mojej. Prosiłem go o kawałek chleba, lecz go już nie
miał, a że rozkaz otrzymał, aby wracać z oddziałem do Smoleńska, bo ta stacja
na nocleg dla cesarza Napoleona była przeznaczona, umyśliłem sobie czekać tu
na cesarza i rzucić się na jedzenie, jakie by jemu podawali. Że zaś były dwie izby
w domu pocztowym, wszedłem do drugiej i zostałem do ziemi przykutym. Na
ławce w kącie siadłem z mocnym postanowieniem czekać cesarza, a bardziej na
jego obiad. Niedługo przyjechał dwór, tj. nadeszły muły niosące jego service
(nakrycie) stołowe, jako i furiery pałacowe. Zbliża się jeden z nich do mnie
i grzecznie prosi, abym z tego pokoiu ustąpił, bo tu najjaśniejszego pana nocleg

» 143 «
przygotowują: lecz na harde moje odpowiedzenie, że ja z cesarzem chcę mówić
i że w tym pokoju na niego chcę czekać, odpowiada mi najgrzeczniej, żebym
tylko wyszedł do pierwszego pokoju, a ten jak będzie uprzątnięty, będę mógł do
niego powrócić, i ja jak dudek dałem się w pole wyprowadzić. Wyszedłem
z pokoju i tej chwili dwóch grenadierów postawiono przede drzwiami, którzy
stawiając na krzyż karabiny, oczywiście nikogo nie byliby wpuścili. Widziałem,
że mój zamiar zrobienia niejako zgorszenia w obecności cesarza już jest nie­
podobnym, bo oczywiście z pierwszego pokoju, już nie w obecności jego, byliby
mnie gwałtem wyprowadzili. Wyszedłem więc na opalisadowane podwórze i do
obszernego ognia biwakowego, który tam zapalili, zbliżyłem się. Niedługo za­
jechał cesarz karetą przed pocztę, usłali mu ścieżkę ze słomy, aby suchą nogą
mógł dojść do domu, i przybył oddział szwoleżerów polskich pułku Krasińskiego.
Zbliżyli się do ognia Krasiński, Rostworowski, Załuski i kilku innych znajo­
mych moich, lecz ja, ponuro patrząc na wszystkich, z nikim się witać nie chcia­
łem.
Musiała obecność moja dojść do wiadomości sztabu cesarza otaczającego, bo
przybył do ognia jakiś francuski jenerał, spojrzał bokiem na mnie i odezwał się
po francusku : Allons, les cantines, qu'on nous serve du pain, du vin, du sucre *
i wkrótce liberia cesarska przyniosła ogromne tace srebrne naładowane czubato,
jedne chlebem w kostki pokrajanym, drugie cukrem, a trzecie ze szklankami.
Rzuciłem się jak wilk zgłodniały na ten posiłek, jadłem, co się zmieściło, i do
kieszeni chleb pakowałem. Wypiłem, jednę po drugiej, duże szlanki dobrego
bordeaux, kiwnąłem głową, niby na znak podziękowania, a że już noc zbliżała
się, puściłem się dalej ku Smoleńskowi. Mróz był potężny, niebo wyiskrzone,
szedłem, póki sił wystało, potem upatrzywszy, jak zwykle robiłem, miejsce, gdzie
wiatr mniej działał (zawsze daleko od ognia), kładłem się na śniegu, nakrywa­
łem głowę płaszczem kolistym i zasypiałem. Jeżeli kiedy śnieg padł w nocy,
ciepło było doskonałe, a sen tym smaczniejszy, lecz i tu nowa okazywała się
bieda, bo gdy się ciało dobrze rozgrzało, robactwo, którego kilka gatunków każ­
dy z nas na sobie nosił, zaczynało brać pożywienie, co sen choćby najlepszy
koniecznie przerywało. Do jakiego punktu plaga ta armią trapiła, przekona na­
stępujący wypadek: Razu jednego wstąpiłem do budynku niedaleko traktu sto­
jącego, a który, nie wiem jakim trafem, nie był spalony. Liczba odpoczywających
w głównej izbie była znaczna, podłoga cała okryta była słomą gładko udeptaną.
Wpada wśród nas młody oficer piechoty francuskiej, zrzuca z siebie odzież,
a nawet i koszulę, i przeklinając cesarza, który ich w taką biedę wprowadził,
obnaża skancerowane plecy, które jeden tylko strup formowały, tak były przez
robactwo zjedzone, rzuca się na ziemię i trze plecy o słomę, aż całe rozkrwawił,
po czym się na nowo ubrał, a klnąc bez ustanku, ruszył dalej w drogę. Pomimo
żeśmy do rozmaitej biedy byli przyzwyczajeni, ta scena mocno patrzących wzru­
szyła; nikt słowa nie wyrzekł, ale wszyscy jednej byli myśli. Powiedziałem po­
wyżej, że chcąc spać szukałem miejsca daleko od ognia. Robiłem to z dwóch
przyczyn, pierwsza, żem poznał, iż w gwałtownym mrozie kłaść się przy ogniu
było niebezpiecznie, bo z jednej strony ogień piekł, a z drugiej mróz dokuczał,
lecz robiłem to także z powodu, że niełatwo było zbliżyć się do ognia, który
przez kogo innego był założony, bo taka zazdrość, taka nienawiść jednych do
drugich panowała, że ci, co założyli ogień, choćby i najobszerniejszy, nikomu
obcemu zbliżyć się do niego nie pozwalali, szczególniej, jeżeli Francuzi wzniecili

* Chodźmy do kantyny, gdzie dadzą


nam chleba, wina i cukru.

» 144 «
takowy, a zbliżał się Polak, tego groźnie oddalali, bo nam zawsze wyrzucali, że
tę wojnę dla nas robią. Było więc dla Polaków podwójnie boleśnie, bośmy czuli
błąd Napoleona, że tego, co każdy żołnierz francuski rozumiał, nie robił, tj. Pol­
ski istnienia nie wyrzekł, i wyrzuty masy francuskich żołnierzy, którzy pomimo
tego nas za przyczynę wojny uważali. Wspomnę tu, do jakiego stopnia nieukon-
tentowanie mas było doszło, bo gdy raz, prawda później, cesarz chciał się do
ognia zbliżyć i wysłał wprzódy adiutanta, aby rozpoznał, kto ogień założył,
wrócił do niego adiutant mówiąc, że ogień przez francuskich żołnierzy założony,
lecz że byłoby dla osoby jego zbliżenie się niebezpiecznym, tak złorzeczenia na
osobę jego były powszechne, lecz to, jak powiadam, w kilka dni później, po
przejściu Smoleńska, było ogólne.
Nazajutrz, a może trzeciego dnia po owej stacji pocztowej, gdziem się wina
był napił, natrafiłem na powózkę moję, do której owa krowa kałmogórska zdo­
byta pod Moskwą była przywiązana; na tej powózce siedział sierżant z mojej
kompanii, Korn, ranny kartaczem pod Czirikowem; furmanił mu żołnierz z mo­
jej kompanii, którego rysy do dziś dnia pamiętam, lecz nie nazwisko. Powózka
zaś miała kilka postawów sukna zielonego, które nam w Moskwie rozdano, na
tej powózce zajechałem do Smoleńska, a raczej na jego przedmieście, około go­
dziny 11 z rana w dzień mroźny a pogodny. Zgłodniały, jakem był, pytam się
moich ludzi, czy nie mają jakiej żywności, odpowiada Korn, że nie mają nic
jak marynowaną rybę, był to sterlet zasolony, który wymagał gotowania. Za­
miast więc zająć kwatery, co było łatwym, bo nieco procesją tworzącą armią
byłem wyprzedził, założyliśmy ogień na ulicy i znaczny kawał sterleta w ko­
ciołku do tegoż przystawili. Lecz bądź z głodu, bądź widząc napływ maroderów
chciałem wcześniej kwaterę zająć, nie czekając, aby się ryba dogotowała, zjad­
łem znaczny kawał surowej ryby i popiłem mlekiem świeżo dojonym od pocz­
ciwej krowy, która, pomimo że bardzo schudzona, garniec mleka na każdy dój
dawała. Po tej niestrawnej biesiadzie, szczególniej na żołądek tak osłabiony, bo
dyzenteria krwawa panująca w całej armii i mnie już od dawna była zaraziła,
zaczęliśmy szukać na noc schronienia, lecz na próżno; wszystkie domy i zakąty
były już zajęte i wszędzie nas odpychano, tak że już wieczór nadchodził, a my
miejsca znaleźć nie mogliśmy. W takim poszukiwaniu, przed samym już wie­
czorem, przyszedłem nad wodę dosyć obszerną, nad którą stała kaplica ze sta­
tuą kamienną św. Jana; że miejsca około świętego nawet na położenie się nie
było, chcieliśmy statuę wyrugować, lecz oczywiście ruszyć jej nie było możności,
a mróz coraz bardziej się wysilał i noc się zbliżała. Sierżant Korn proponuje mi
jakiś budyneczek na środku tej wody na palach stojący, do którego po kładkach
z tarcic dojść było można. Oczywiście tę propozycją przyjąłem, tym bardziej że
skutki dyzenterii były coraz mocniejsze i nieprzyjemniejsze. Dowlókłszy się po
kładce do owego budynku poznałem, że to łaźnia parowa dla ubogich; powie­
trze u góry izby, gdzie się na piec wchodziło, było jeszcze dość ciepłe. Znalazło się
parę maroderów naszego pułku, powózkę więc z krową oddaliśmy im pod opiekę,
a sami z Kornem przenieśliśmy kilka postawów sukna do owej łaźni; ułożono
mi legowisko, część ubioru, która tego wymagała, na mróz wywieszono, jakby
do wyprania, i takeśmy się na noc przysposobili. Byłem mocno osłabiony, tak że
nawet wstawać sam nie mogłem, i w tej samej izbie skutki dyzenterii zostawać
musiały. Korn z ordynansem przynieśli cegieł i w sieni brudnej izdebki, w której
leżałem, ułożyli posadzkę i na tę ogień nałożyli, pokładli się około tegoż i wszy­
stko zasnęło. Ogień tlił pomału przed otwartymi drzwiami, naprzeciwko którego
leżałem bezsennie, gdy wtem raptem wszczął się duży płomień i wszystko
zgasło wielkim szumem, a to z tej przyczyny: Szparami między cegłą do­

» 145 «
szedł płomień do podłogi, tę wysuszył do najwyższego stopnia, tak że jak się
zapaliła, to się i załamała, i wszystko padło na lód poprzednio gorącym popiołem
rozpuszczony, tak że cegły swoim ciężarem przebiły go do reszty i wszystko
w wodzie utonęło.
Nazajutrz trudno było do mnie dostąpić; leżałem tak dzień jeden i dwie nocy,
żyjąc jedynie herbatą, którą Korn gdzieś dostał. Byłem prawdziwie bliski śmierci,
lecz wiek młody przemógł. Trzeciego dnia Korn się odzywa: „Jeżeli pan kapitan
wstać może, to musimy iść dalej, bo już ariergarda nadchodzi i wszystko za
Dniepr rusza” . Kazałem sobie podać mą odzież, która strząśnięta po wymarznię-
ciu była podana tak czystą, jakby ją rękawicznik wyczyścił; ubrałem się, wsia­
dłem na powózkę i przez most, nie bez trudności dla wielkiego tłumu, przeje­
chałem. Przejechałem przez Dniepr, nie wjechałem do miasta, do którego jedy­
nie gwardią cesarską wpuszczano, lecz pominąłem Smoleńsk i przejeżdżałem
przez miejsca, gdzie nasza piechota tyle była ucierpiała, i dostałem się do obszer­
nego budynku drewnianego, gdzie była sala redutowa. Było to miejsce na zabawy
miasta nieco ustrojone, tam natrafiłem na oddział woltyżerów, szefa batalionu
Samuela Różyckiego, który jeszcze sto kilkadziesiąt ludzi razem prowadził, a że
żywności żadnej dla oddziału nie miał, poświęciłem mu moją kałmogórską kro­
wę, którą mu darowałem, a chociaż chuda, wystarczyła oddziałowi na 24 godzin
pożywienia. Jaki nieporządek panował, można widzieć jeszcze i z tego: Obok
budynku, w którymśmy spoczywali, stał park wozów czterokonnych krakow­
skich, naładowanych ryżem i kaszą jęczmienną, którą rząd Księstwa Warszaw­
skiego za armią wysyłał. Dozór tego transportu miał jakiś szlachcic, zdaje się
ekonom z Krakowskiego, gdy się dowiedział od Różyckiego, że ja tu jestem,
przyszedł do mnie, aby pana chorążyca powitać, tak imię mego ojca, od tylu lat
zmarłego, było szanowane, i dopiero na usilne prośby moje dał nam parę kwart
krup, tłumacząc się, że robi wielkie nadużycie, bo mu surowo przykazali tej
żywności nie ruszać, jako dla gwardii cesarskiej przeznaczonej. Wątpię, żeby
to doszło w porządku tej gwardii, bo wkrótce po ugotowaniu rosołu z mej krowy,
do którego owe parę kwart kaszy wsypano, nadeszła ostatnia ariergarda fran­
cuskiej piechoty i ta nas bez ceremonii z owej sali redutowej wyrugowała. Scenę,
która tu nastąpiła, muszę opisać, jest bowiem charakterystyczna. Komendant tej
tylnej straży wszedł do sali w chwili, kiedyśmy tę dokoła na słomie obiegli i za­
sypiać zaczynali; musiał zapewne zawołać na śpiących, aby ustąpili, lecz widząc,
że to nie skutkuje, wprowadził kilku doboszy na środek sali i kazał im bić marsz,
a oddział jego wziąwszy broń do ataku, szeregami maszerując, zaczął po nas
deptać. Obudziłem się ze snu czując, że mnie depczą, i krzyknąłem ze złością,
żem jest oficer, lecz żołnierze z uśmiechem szyderskim zniżając bagnety do mego
brzucha, jakby do pchnięcia, mówią: „Przepraszamy pana oficera, ale ustąp” .
Wstałem ze złością, wyrzucając temu komendantowi jego błąd, że szlif oficer­
skich szanować nie każe, ale ten równie uśmiechając się, dalszą ewakuacją sali
wykonywał sposobem powyższym.
Opuściwszy salę, byłem świadkiem czynu jeszcze bardziej obruszającego, po­
mimo nieczułości, jaka w nas wszystkich panowała. Spostrzegłem żołnierza z jaz­
dy francuskiej, który zsiadł z konia, a dobywszy pałasz, stanął naprzeciwko konia
i wbił mu w piersi aż po gifes *, koń był tak osłabiony, że stał nieporuszenie,
pomimo że ten nieludzki żołnierz pałaszem na wszystkie strony kręcił, by go
domordować. Wydobywa w końcu ze złością pałasz z piersi konia, przeklina to
biedne stworzenie, że się ruszyć nie chce, staje obok niego, jakby do wsiadania,

* rękojeść

» 146 «
chwyta za prawą nogę jedną ręką, a drugą popycha, aby przewrócić, co po nie­
jakim czasie dokonał, i dopiero gdy leżał na ziemi, zaczął z bólu ruszać nogami,
a żołnierz nie czekając, aby życie konia opuściło, pałaszem bok mu przecina, wy­
dobywa wątrobę jako część najprędzej mogącą się ugotowrać. Długo mi rzecz
podobna stała przed oczami.

B. Dembiński, op. cit., s. 178—189.

EUSTACHY SANGUSZKO
generał brygady — adiutant Napolecnui

Po niesłychanych trudach, których opis prawie niepodobny i nie zdołałby


wyobrazić, ile to ludzie nędzy ucierpieli, w połowie zaledwo dostajemy się do
Smoleńska, gdzie przez obfitość obiecaną prowiantu miał być kres nieznośnego
głodu. Lecz skończyło się na obietnicy, a nieporządek strwonił, co tylko było
w nim zapasów. Straszniejsza jeszcze, bo już wycieńczonego żołnierza czekała
bieda. Skrupiło się znowu na naszych podjezdkach żmudziakach, które mniej
spadając ze ścierwa, aniżeli francuskie i niemieckie szkapy, obracały na siebie
wygłodniałych apetyt i oczy.
W Smoleńsku zapytany przez cesarza łaskawie, z ufnością względem niektó­
rych okoliczności krajowych, podałem mu na piśmie zdanie moje. Lecz pełzną
racgonacje tam, gdzie chłodno, głodno i do domu daleko. W Smoleńsku mróz
dwunastostopniowy *, ściskając ciała już bezsilne, gubi wielu ludzi. Widziałem
tego dnia cały biwak zmarzniętych i marznących. W Krasnem ocala nas odwaga
młodej gwardii, która odsądziła atakującego nas nieprzyjaciela. Nazajutrz, gdy
świeży korpus Miłoradowicza przybył pod Krasne, a młoda gwardia jeszcze za­
jętą była dziełem rozpoczętym w nocy, wystąpił Napoleon do bitwy przede dniem
piechotą ze dwoma batalionikami starej gwardii, z której jeden front, drugi re­
zerwę czynił i tak wytrzymał kanonadę czas niejaki, dopóki Davout nie zastąpił
miejsca. W korpusie cesarza byliśmy jeszcze szczęśliwi w porównaniu, co awan­
gardy doznawały. Dla ślizgoty konie nie mogły się utrzymać na nogach, Napo­
leon dość długo szedł piechotą. Właśnie na stawie, wychodząc z Krasnego, spot­
kał się z Poniatowskim w pojeździe będącym, a którego konie nie mogły wy­
wieźć na brzeg. Nie widział się z księciem od Możajska i bardzo go ozięble
wonczas traktował. Tu zaś przywitał go uprzejmie, stanął na stopniu karety
(gdyż książę dla nogi nie mógł z niej wysiąść) i dość długo rozmawiał. Nadzieja
pokoju go ominęła: zaczynał być dla nas względniejszy.----
Wśród błota już z Orszy ciągniem do Berezyny. Nie myśląc wtedy, bym kiedyś
w tej okoliczności pisał, i nie mając do tej pory żadnej obcej skazówki należytej,
która by pokrzepiała objęcie przebytych zdarzeń i nieprzyjemne ich wspomnie­
nia, jedne z ochotą opuszczam, drugie same uszły z pamięci mojej. Z tej jednak
nigdy nie wyjdzie skład obozu, jakim był w uchodzie naszym. Wojsko niegdyś
i tak połyskujące się sławą i przepychem, teraz przybrane zostaje w postać
stypowej procesji. Zbiór różnych narodów w ubiorach najdzikszych i obszar­
panych; głód, chciwość harpii, wyryta na spalonych ustach i twarzach nędzą
wyssanych, a okopconych sadzą biwaków, łby zwieszone koni, sierść ich prze­

* w skali Reaumura, czyli —32°C

» 147 «
wrócona i najeżona, co krok z ludzi i z nich zgasłe już ofiary, drugie słabo pa­
sujące się jeszcze z napaścią śmierci. Cichość ponura rozpaczy nie przerwana
tylko głosem przekleństw i bluźnierstwa. Broń zrazu płoch ością, a później nie­
mocą dźwigania jej, strwoniona: gdzieniegdzie tylko bagnet błyszczy. Taki to
był obraz pysznej i niezwyciężonej armii. Zbrodnie zastanawiają mniej czło­
wieka, który złego nie jest przyczyną i którego ciało osłabione mniej także zdo­
ła czuć wpływu duszy, bo i troskliwość o własne ocalenie zatwardza serce. Gęste
jednak zbrodnicze wydarzenia pomijam z boleścią, żałosnym na nie rzucając
okiem. Ale nad inne przeszyło mnie spotkanie grenadiera, którego niedawno
odszczególniałem, bo stojąc na flanku przenosił głową swój szereg, jak dąb
z czoła lasu poświęcony znakom granicznym. Znachodzę go obalonym i rzew­
nymi zalanym łzami, iż zniszczałemu wydarto ostatni kawał chleba. Z ciężkością
wynurzył się mi z niedoli swojej. Zachwycały mnie tym bardziej przy tym pła­
czu marsowe lica i męstwo jeszcze z nich nie starte, a poświadczone zaszczytny­
mi ozdoby. Głuchota, ćma, na kształt w dzieciństwie łatwość pobudzenia się do
płaczu, w skutku osłabionych nerwów powszechną była po tylu biedach klęską.
Lament tych ludzi wyblakłych, tułających się po całych nocach, odganianych
zewsząd dla zarazy, podwojony jeszcze cichością zmroku i cieniami niedogas*ych
ogniów, urzetelniały wystawy piekielne.
W środku tego żałobnego konwoju jasnokościstych sześć koni karych ciągnie
noga za nogą zażywnego Napoleona; z zimną krwią spogląda on na te okropne
widowiska. W czarnych czapeczkach i sobolach ciemno pokrytych z Berthierem
w karecie sobie towarzyszą. Jak dwóch filozofów wyższych nad wszystkie plagi
ludzkości, aby sami mieli co jeść, pić i gdzie się wyspać. Często także ze śnia­
daniem na śród drogi się potykali, o które wołał Berthier solennym przez nos
głosem. Murat siedząc na lewicy Napoleona w dramatycznej czamarce swojej
pocieszniej jeszcze wyręczył Berthiego! Zimna krew w złych razach ma swoją
zaletę i najpotrzebniejszą bywa, ale wtedy znosić wspólnie nieszczęścia naczel­
nikom i z podkomendnymi wypada.

E. Sanguszko Pamiętnik 1786—1815,


Kraków 1876, s. 110—116.

P r z y p is y
* Napoleon od 18 września przebywał szych strat, tego dnia bowiem padał
na Kremlu. Tutaj rozpoczął się odwrót deszcz i część ładunków prochowych
jego wojsk. Z Moskwy kolejno wycho­ była wilgotna. Uszkodzone zostały:
dziły korpusy: 4 — ks. Eugeniusza, 1 — Wieża Nikolska, narożna baszta od stro­
Davouta, 3 — Neya oraz gwardia. ny mostu, dwie wieże nad rzeką Mo­
2 Pierwsza weszła na Kreml grupa skwą, dzwonnica Iwan Wielki oraz
kozaków esaula Jazykowa z partyzanc­ Arsenał.
kiego oddziału Dorochowa. 4 Podczas całego odwrotu rozdano
3 Miny założone na Kremlu nie spo­ żywność oddziałom liniowym tylko trzy
wodowały w gruncie rzeczy poważniej­ razy — w Smoleńsku. Orszy i Wilnie.
40
BORYSOW— B EREZYNA

Bezpośrednio po walkach pod Kra- i Victor a oraz dywizję Dąbrowskiego,


snem, kiedy wydawało się, że armia tak że cesarz dysponował ok. 27 tys.
Kutuzowa pozostała w tyle, Napo­ żołnierzy przeciw 50 tys. Cziczagowa
leon dowiedział się, iż zagraża mu i Wittgensteina. Armia Kutuzowa,
teraz nowe niebezpieczeństwo. Dal­ wyczerpana pościgiem i wykrwawio­
szą drogę odwrotu przecięła bowiem na w bojach pod Małojarosławcem
nadciągająca z Mołdawii armia admi­ i Krasnem, nie zdążyła dotrzeć na
rała Cziczagowa, której z pomocą czas pod Borysów i ostatecznie nie
spieszył od strony Połocka silny kor­ wzięła udziału w operacji berezyń-
pus gen. Wittgensteina. Po zajęciu skiej.
Mińska Cziczagow uderzył na przy­ W chwili gdy 25 listopada główne
czółek mostowy w Borysowie, bro­ siły Wielkiej Armii dotarły już do Bo­
niony przez polską dywizję gen. Dą­ rysowa, ich dalszy los zależał od wy­
browskiego, pozostawioną na Biało­ prowadzenia w pole przeciwnika
rusi jeszcze w początkach sierpnia. i przeprawienia się przez rzekę tam,
21 listopada po wielogodzinnym sztur­ gdzie tego nie oczekiwał Cziczagow.
mie Rosjanie zdołali opanować przy­ Następnego dnia w południe Napo­
czółek, a choć dwa dni później zo­ leon rozpoczął przeprawę pod Stu-
stali odparci pod Łosznicą, to prze­ dzianką — na północ od Borysowa —
cież zdążyli spalić most na Berezynie gdzie lansjerzy pułkownika Łubień­
i utrzymać się na zachodnim brzegu skiego znaleźli dogodny bród, a sape­
rzeki w rejonie Borysowa. W ten spo­ rzy polscy i francuscy wybudowali
sób Wielka Armia (15 tys. żołnierzy dwa mosty na kozłach — dla piecho­
i 50 tys. maruderów) znalazła się w ty i artylerii. W tym samym czasie na
pułapce, zagrożona z trzech stron południe od Borysowa skierowano
przez wojska Cziczagowa, Wittgen­ kilka tysięcy maruderów, a Czicza­
steina i Kutuzowa. Sytuacja była tym gow, sądząc, że są to główne siły fran­
tragiczniejsza, że trwająca od kilku cuskie, pospieszył także w tym kie­
dni odwilż uniemożliwiała przejście runku, oddalając się od rzeczywiste­
Berezyny po lodzie i trzeba było szu­ go miejsca przeprawy. W ten sposób
kać brodu bądź budować mosty pod przez dwa dni na zachodni brzeg Be­
ogniem nieprzyjaciela. Na szczęście rezyny zdołały przedostać się niemal
zdemoralizowane oddziały zostały wszystkie korpusy Wielkiej Armii,
wzmocnione przez korpusy Oudinota a kiedy Cziczagow zorientował się

» 149 «
w sytuacji, było już za późno na in­ to 27 listopada kapitulowała francu­
terwencję. ska dywizja gen. Partouneaux, Pola­
W tym momencie — 27 listopada — cy zawsze uczestniczyli w walkach,
Napoleon zdał sobie sprawę, że oto i to zazwyczaj w liczbie większej niż
nadarza się jedyna szansa rozbicia inne narodowości. Ich udział był
armii Cziczagowa, która chociaż jest szczególnie duży — można nawet
liczebnie silniejsza (ok. 30 tys. żołnie­ stwierdzić, że decydujący — w naj­
rzy), to przecież nie ma połączenia krwawszej i najważniejszej bitwie,
z korpusem Wittgensteina, przebywa­ pod Stachowem, która według pla­
jącym na wschodnim brzegu rzeki. nów Napoleona miała przynieść roz­
Rozbicie wojsk admirała mogłoby od­ bicie armii Cziczagowa i powstrzy­
wrócić dotychczasowy bieg kam­ manie rosyjskiej ofensywy. Polacy
panii, a w każdym razie położyć kres stanowili wówczas ponad p )łowę wal­
dalszemu pościgowi ze strony Rosjan. czących, a ich decydującv wkład w
Dlatego też 28 listopada, przepra­ taktyczny sukces cesarza zauważyło
wiwszy już niemal wszystkie oddzia­ wielu uczestników owych zmagań.
ły i mając otwartą drogę odwrotu na Udział Polaków w operacji bere­
Wilno, Napoleon zdecydował się w y­ zyńskiej nie ograniczał się tylko do
dać bitwę na obu brzegach Berezyny, uczestniczenia w walkach i budowie
pod Studzianką i Stachowem. W bit­ mostów. Spełniali oni także najprze­
wie tej — zakończonej taktycznym różniejsze funkcje sztabowe, wywia­
sukcesem — nie udało się cesarzowi dowcze i łącznikowe. Wywiadem
uzyskać najważniejszego celu, jakim Wielkiej Armii kierował — jak już
było rozbicie armii admirała. Osiąg­ wspomniano — gen. Michał Sokol-
nął jednak inne korzyści, które jesz­ nicki i jakkolwiek wywiad ten ustę­
cze kilka dni przedtem wydawały się pował rosyjskiemu — co było natu­
nierealne. Oprócz żołnierzy zdolnych ralne ze względu na walkę miejsco­
do noszenia broni udało mu się prze­ wej ludności z najeźdźcą — to prze­
prawić na zachodni brzeg rzeki kil­ cież właśnie w okresie zmagań nad
kanaście tysięcy maruderów (razem Berezyną, w beznadziejnej, wydawa­
47 tys. ludzi), ratując w ten sposób łoby się, sytuacji Polacy potrafili
znakomicie wyszkolonych weteranów, szybko dostarczyć Napoleonowi pre­
którzy po pewnym czasie powrócili do cyzyjnych informacji, co pozwoliło
szeregów i stanowili kadry odrodzo­ wyprowadzić Cziczagowa w pole
nej w 1813 r. nowej Wielkiej Armii. i przeprawić armię na drugi brzeg.
W operacji berezyńskiej — od walk Warto też wspomnieć o poświęceniu
o przyczółek borysowski aż po osta­ polskich kurierów, niemal jedynych,
tni dzień przeprawy — szczególną ro­ którym udawało się przedostawać
lę odegrali Polacy. Z wyjątkiem boju z Wilna do odciętej armii napoleoń­
koło folwarku Stary Borysów, kiedy skiej.

IGNACY PRĄDZYŃSKI
kapitan — o/icer sztabu gen. Dąbrowskiego

Szczególnie sławną dla całego świata i po wszystkie wieki uczyniły Berezynę


wypadki zaszłe nad jej zlodowaciałymi brzegami przy schyłku roku 1812. Na­
poleon w ciągu kilkotygodniowego pobytu na gruzach Moskwy, nie doczekaw­
szy się porządnych układów o pokój, niespodzianym napadem przedniej jego
straży pod Tarutinem z ułudzenia przebudzony, opuścił swoją zdobycz i wracał
ku Polsce. Wielka jego armia, ulegając wszelkiego rodzaju niedostatkom w spu­

» 150 «
stoszonym kraju, nękana mrozem i niepokojona przez szarpiącego ją nieprzy­
jaciela, przez którego szeregi nieraz, a szczególniej pod Wiaźmą i Krasnem, orę­
żem sobie drogę przecinać musiała, co dzień bliższa zupełnego rozprzężenia, zo­
stawiała po sobie szlak zasłany trupami i konającymi, działami i wszelkimi
sprzętami wojennymi, których nie zdołano uprowadzić, zostawiała na łup na­
stępującym kozakom. Każdy dzień powiększał jej słabość i niebezpieczeństwa,
zwłaszcza dla grożących już chmur z dwóch stron na jej tyle, którymi były armie
Wittgensteina i Cziczagowa, ta od południa, owa od północy zachodzące. Pozo­
stałe siły na powierzchni Polski, pod Macdonaldem, Oudinotem, St-Cyrem,
Reynierem, Schwartzenbergiem, Dąbrowskim, Kosińskim i różne inne pomniej­
sze oddziały były zaiste aż nadto dostateczne dla zaradzenia poczynającemu się
złemu. Te atoli siły nie miały przyzwoitego kierunku; nie było jedności w dzia­
łaniach różnych dowódców. Już był minął dla Napoleona zawód powodzeń, już
się zaczynało dla niego pasmo klęsk, nic się nie wiodło, wszystko się rwało. Od
Inflant armia Wittgensteina, znacznie powiększona w czasie kampanii, po kilku
krwawych bojach pod Połockiem, w miesiącu październiku stoczonych 1, prze-
parła na lewy brzeg Dźwiny wojska francuskie i sprzymierzone, przez Oudinota
i St-Cyra dowodzone; nie zdołał jej przymusić do odwrotu bitwą pod Czaszni-
karni2 marszałek Victor, w tym celu z głównym odwodem wojsk francuskich
spod Smoleńska przybyły. Gdy tak Wittgenstein co dzień to mocniej zagraża
linii odwrotu Napoleona, z drugiej strony armia mołdawska, po zawartym z Tur­
cją w Jassach pokoju, zwróciła się ku teatrom, na których się losy świata wa­
żyły. W miesiącu wrześniu łączy się pod Łuckiem na Wołyniu z wojskiem Tor-
masowa, przez połączonych Schwartzenberga i Reyniera pobitym, odpycha tych
dwóch wodzów nad Bug, maskuje ich słabszym korpusem pod Sackenem, który
naprzeciw większych sił zostawiony, rozgromiony wprawdzie zostaje — ale za
to, gdy Schwartzenberg, dla jakich bądź powodów, fałszywymi się obrotami
zajmuje, odsłania całkiem tył Wielkiej Armii Napoleona. Cziczagow zatem w 40
tysięcy zwraca się ku Berezynie traktem mińskim w celu połączenia się z Witt-
gensteinem. Po drodze oddział jego pod Czaplicem napada i znosi w Słonimie
nowo formujący się dla Napoleona pułk litewskiej gwardii pod Konopką. Prze­
dnia jego straż pod Lambertem zarywa przy przeprawie Niemna korpus gene­
rała Kosseckiego, złożony z wojska polskiego, litewskiego, francuskiego i nie­
mieckiego. Następnie 15 listopada roztrąca go, minąwszy Kojdanów i Mińsk,
w którym wielkie zapasy wpadają w ręce Rosjan, którzy tu dni kilka tracą.
Część ich pod Lambertem staje pod Borysowem, którego rozwlekłe szańce przed-
mostowe, na tę właśnie wojnę przez Rosjan usypane, a następnie przez nich
opuszczone, z rozkazu Napoleona zburzone, były w tym momencie zajmowane
przez generała Dąbrowskiego z częścią jego dywizji. Generał Dąbrowski był
zostawiony nad Dnieprem i Berezyną przez idącego naprzód Napoleona jako
pośrednik między główną armią a prawym skrzydłem pod Schwartzenbergiem,
na Wołyniu zostającym dla trzymania na wodzy twierdzy Bobrujska i korpusu
Hertela w Mozyrze i zakrywania przed nimi zajętej i powstającej Litwy.
Generał Dąbrowski, mówię, zajmując obszerną przestrzeń kraju, po różnych
utarczkach w ciągu kampanii, przez nagłe ustąpienie Schwartzenberga na gra­
nicę Księstwa Warszawskiego na sztych wystawiony, wchodził właśnie z czę­
ścią swojej dywizji do zburzonych szańców przedmieścia borysowskiego, gdy
Lambert już na nie atak gotował3.

I. Prądzyński Berezyna, Warszawa 1920,


s. 57—61.

» 151 «
F R AN CI SZ EK
porucznik — adiutant gen. Dąbrowskiego

Byłem w sztabie Dąbrowskiego. Nie rozbierając się Dąbrowski zasnął do­


piero około północy. Lecz się już zbudził około drugiej i kazał mi jechać z sobą.
Noc była ciemna i chłodna. Konie niesłychanie zmęczone i „podbite” . Przeje­
chaliśmy miasto w śnie głębokim pogrążone, a puste już przed naszym przy­
byciem. Zbliżyliśmy się do mostu, przy którym czuwała placówka. Wzięliśmy
od niej hasło i odzew i stępa podążyliśmy przez most dudniący pod nami 4.
Berezyna, której wody nie opadły jeszcze zupełnie od jesiennego wezbrania,
szumiała i pieniła się złowrogo. Przed nami, z dr ugiej strony mostu, biły w górę
dymne łuny ognisk, rozłożonych w okopach, gdzie spoczywały dwa nasze pułki
wraz z rozbitkami Bronikowskiego. Cisza zalegała okopy. Rozłożeni kolumna­
mi przy ogniskach żołnierze spoczywali snem twardym. Milcząc zwiedzaliśmy
batalion po batalionie pułku 6, który się rozłożył w prawej połowie przyczółka,
od strony Ziembina. O hasło nikt nas nie spytał. W lewo jednak od mostu (stro­
na Ihumenia) pułk 1 nie zaniedbał otoczyć się łańcuchem straży czujnej. Dzielny
pułkownik Małachowski nie spał. Jeden z jego batalionów na lewym flanku
stał pod bronią.
W polu, o ile można było przejrzeć przez grubą zasłonę ciemności nocnych,
panował spokój martwy. Na lewo, ku Ihumeniowi i wzdłuż drogi mińskiej czer­
niały lasy, na prawo spoza krzaków wyglądało drobne światełko. Trudno było
rozpoznać, czy pochodziło ono ze wsi Dymek, czy też z karczmy położonej u Dy­
mek, przy zbiegu dwóch dróg: mińskiej (stare]) i ziembińskiej, idącej w górę
Berezyny, lewym jej brzegiem na północ.
— Czy sądzisz, kolego — zagadnął Dąbrowski Małachowskiego — że jest jaka
niepewność jeszcze tej nocy?
— Nie przypuszczam, generale — odrzekł — lecz nie lubię i lękam się ciszy.
Zanadto jakoś cicho dokoła.
— Placówki przecież rozstawione?
— Wiem, że rozstawione. Nie moja to jednak dziś służba.
Dąbrowski się zadumał. Raz jeszcze spojrzał w głąb pól czarnych, nierucho­
mych i pożegnawszy Małachowskiego wrócił do Borysowa. Zasnęliśmy n« go­
dzinkę.

Relacja F. Mycielskiego cytowana w:


Z pamiętników Czaphcav „Kłosy” 1886,
nr 1100, s. 78.

DOMINIK DZIEWANOWSKI
generał — dowódca 28 brygady lekkiej kawale*ii

Ledwie dnieć zaczęło, już z wielkim krzykiem był atak przypuszczony 5, w któ­
rym momencie przybiegł adiutant marszałka Oudim t z tym doniesieniem, że
ów marszałek nie dalej nocuje jak w Bobrze i że dziś wT Borysowie stanie; za­
leca więc, aby się jak najlepiej trzymać 6.
Każdy stanął do swej powinności Generał Dąbrowski bagaże i zbytnią arty­
lerię w tył odesłał. Generał Dziewanow>ki, nie znając pozycji, szukać musiał

» 152 «
tniejsca dla jazdy, którego nie znalazł aż za młynem i groblami, a które wtedy
znalazł zawalone do tego stopnia różnymi bagażami z Mińska rej terującymi, iż
za wielkim staraniem ledwo o ósmej na pozycji stanął. Uczyniwszy potem różne
ostrożności do strzeżenia rzeki, którą w bród przejść można było, pobiegł do
generała dywizji po dalsze rozkazy, który go zatrzymał przy sobie.
Generał Pakosz z ariergardą zanocowawszy o półtorej m ili---- przybył do­
piero o dziewiątej7. Był on bowiem przymuszony na czele batalionu z 14 pułku
piechoty przebijać się przez prawe skrzydło nieprzyjaciela i wypędzać go
z karczmy, w której się był zatarasował ponad mostem. Dwa zaś szwadrony
jazdy z pułku 7 pod dowództwem kapitana Radoszkowskiego ucierały się bar­
dzo długo z nieprzyjacielem dla ułatwienia przebicia się piechocie. Na koniec gdy
ta złączyła się z swoimi, te szwadrony, przechodząc potem pod ogniem nieprzy­
jacielskim, wiele ucierpiały, tak że ledwie połowa została. Kapitan Wilczek i Mar-
tyszewski ciężko byli ranni. Grabowski wzięty został w niewolę. Bagaże, tak sa­
mego generała Pakosza, jako też batalionu i pułku 7 jazdy wraz z oddziałem
300 ludzi i pułkownikiem Siemianowskim, chorym, nie mogąc się już przedostać,
cofnęły się nad Uszę i nad tą rzeką dostały się w ręce Hertela, idącego z swym
korpusem od Berezyny 8. Od godziny szóstej rano do jedenastej coraz nowym
wojskiem po trzykroć nowy szturm przypuszczano, lecz nasze waleczne bata­
liony zawsze odparły nieprzyjaciela. Artyleria nasza, która broniła mostów, wie­
le bardzo ucierpiała od wymierzonych przeciw niej, a rzęsistych razów. Ubiło
nam kilku kanonierów, rozwalono 1 armatę i kawał pękniętego granatu uderzył
generała dywizji w nogę, ale szczęściem nieszkodliwie. O godzinie 11 uciszyło
się trochę. Generał Dąbrowski, przewidujący nowy szturm, a mając powód oba­
wiania go się, rzekł do generała Bronikowskiego i innych przy nim obecnych:
— Co bym dał za to, żeby to już była godzina czwarta albo piąta, bo zdaje
się, że my im rady nie damy. Gdy oni coraz świeże wojska prowadzą, my ani
zasilić, ani odmienić nie mamy czym naszych. Przed wieczorem zaś może albo
Oudinot nadejdzie, albo my się będziemy mogli zrej terować.
Zaledwie tę rozmowę generał Dąbrowski ukończył, posłyszeliśmy huk dział
dwunastofuntowych, których dotąd nie było, a co nam dało powód wnosić, że
korpus Cziczagowa nadszedł, i takie zaraz mnóstwo granatów w miasto i na
most wypuszczono, że wątpić prawie nie można było, aby od nich w perzynę
obrócone nie zostało, przecież żaden granat więcej nie skutkował nad ubicie
lub pokaleczenie ludzi.
Między dwunastą i pierwszą z południa usłyszeliśmy bardzo gęsty ogień ka­
rabinowy, a z drugiej strony wielki krzyk idących do szturmu, którymi okryte
góry spostrzegliśmy. Nie można więc było ani jednego momentu wystawić po­
dobnego do oparcia się takiej sile, gdy naszych kilka tylko batalionów biło się
raz w raz już przez siedem godzin najmniej. Wszelakoż trzymały się jeszcze
przez pół godziny, lecz na koniec zaczęły się rej terować i na most wchodzić
w nieporządku, na które dwie baterie dwunastodziałowe krzyżowały granatami
i kartaczami. Nasza więc artyleria, stojąca na grobli między mostami, spostrzegł­
szy to zaczęła zaprzęgać i uciekać.
Generał Dąbrowski, nie chcąc dopuścić tak nieporządnego cofania się, a ra­
zem czekając, aby się pułk 6 wyrejterował, który stał na samym prawym skrzy­
d le 9, stanął sam na koniu na środku mostu, rozkazując generałowi Dziewa­
nowskiemu i kapitanowi Hauke, przy nim będącym, aby natychmiast armaty
obrócone zostały i żeby strzelały kartaczami do nieprzyjaciela na przedmoście,
który już rej terującym (drogę) zastępował, a razem, żeby nikogo w nieporządku
nie przepuszczać, lecz ile możności do szyku zmuszać, czyli raliować. Co też

» 153 «
było wykonane. Kapitan Weissflog 10 swymi wystrzały utrzymał nieprzyjaciela
i oddalił na czas jakiś od mostu.
W tym to momencie z owych niezliczonych kartaczy i granatów wysyłanych
od nieprzyjaciela w czasie raliowania naszego wojska jeden granat w całej swej
wielkości ugodził w generała Dziewanowskiego, stojącego obok generała dy­
wizji. Raniony w pierwszej chwili mniemał, iż ma cały krzyż złamany, albo­
wiem strzał ów pod same krzyże go trafił, wkrótce atoli spostrzegł, że równie
mocno jak w miarę tego zdarzenia szczęśliwie dosyć był piej zerowany. Pobiegł
więc co prędzej do ambulansu dać się opatrzyć, a potem jeszcze ujechał aż pod
Bóbr naprzeciw Wielkiej Armii. Gdzie osłabiony równie krwi upływem, jako
też boleścią rany, osądzono, iż w żaden sposób dalej jechać nie może. Po przej­
ściu więc armii, w łóżku leżąc, musiał się poddać generałowi Płatów.

D. Dziewanowski, Dziennik wypraw


wojennych z r. 1812. Biblioteka Zakła­
du im. Ossolińskich, rkps nr 3406/1.

IGNACY PRĄDZYŃSKI
kapitan — oficer sztabu gen. Dąbrowskiego

Na dniu 21 listopada przed świtem rozpoczęta bitwa trwała z zaciętością aż


do zmroku. Równe było z obu stron męstwo, Polakom mniej sprzyjały okolicz­
ności, utracili tak ważny wówczas most, 3000 ludzi i 6 dział. Łączą się nazajutrz
pod Bobrem z Oudinotem, przednią straż Napoleona formującym, z nim razem
i pod jego rozkazanie odwracają się na powrót szerokim traktem borysowskim,
przez same bory idącym. 2 i 7 pułki ułanów pod przewodnictwem szefa szwadro­
nu Kosseckiego, zaledwo 400 koni liczące, postępują na czele maszerującej ko­
lumny, towarzyszy im bateria artylerii konnej francuskiej. Opodal od Bobra
spotykają się z czołem kolumny rosyjskiej Lamberta. Dzielne ułany, wsparte
postępującym za nimi wojskiem francuskim, rzucają się na nieprzyjaciela; cała
przestrzeń od Borysowa staje się dla nich polem walki i sławy. Większa ich
część polega, ale Rosjanie, straciwszy kilka tysięcy ludzi w zabitych, rannych
i jeńcach i wszystkie bagaże, wtłoczeni do Borysowa i za rzekę przeparci u. Tak
więc klęska borysowska pomszczona dla Polaków; ale niepowetowane skutki
owej przegranej — albowiem wchodzące wojska do Borysowa zostają nagle
zatrzymane przez płonący most, a na wysokościach drugiego brzegu spostrze­
gają roztoczony obóz wszystkich sił Cziczagowa, w którego ręce wpadły i inne
mosty na Berezynie, pod Świsłoczą, Jakszycami i miasteczkiem Berezyną, przez
generała Dąbrowskiego wystawione i strzeżone. Przed frontem zagradza od­
wrót Cziczagow, broniący przeprawy rzeki, dla bagnistych i zarosłych brzegów
i licznych koryt trudnej do przeprawy. Z tyłu grzmią już działa Wittgensteina,
którego już ledwo zdoła wstrzymać Victor, tylną straż wojska francuskiego
czyniący; a nadchodząca, zbyt może wolno dla sprawy rosyjskiej, główna armia
Kutuzowa ani jednej chwili tracić nie dozwala. W ciągu dwóch dni gromadzą
się nad Berezyną szczątki owych pysznych korpusów, które przed pół rokiem
wojnę rozpoczynały i które zaledwo już dzisiaj wojskową postawę zachowują,
a w których co chwila szerzy się gangrena dezorganizacji, co chwila głód, zimno
i wszelkiego rodzaju niedostatek śmiertelny swój wpływ wywierają. Napoleon,

» 154 «
Kilku poruszeniami nad fbrzegiem rzeki zręcznie uskutecznionymi, uwodzi Czi-
czagowa, który sądząc, że przeprawa ma być poniżej ku miasteczku Berezynie
przedsięwzięta, udaje się swoim brzegiem w tym kierunku z większą częścią sił
sw* ich. Tymczasem oddział francuski zajmuje w cichości wieś Studziankę, gdzie
się znajdował bród wprawdzie dosyć trudny, miejsce wsławione już przeprawą,
przrd wiekiem Karola XII, ścigającego Piotra I, którego to miejsca strzegł ko­
czujący na drugim brzegu oddział Czaplica.

I. Prądzyński, op. cit., s. 61—63.

JÓZEF K R A S IŃ S KI
major — adiutant gen. Zajączka

Nazajutrz rano wyruszyliśmy do Bory sowa; zastaliśmy w tej mieścinie zgiełk,


o jakim wyobrażenia sobie zrobić nie może, kto tego nie widział. Muszę tu
objaśnić, że nad Drujcem 1* popalono tylko wozy oficerów i ludzi należących
4do wojska z jakiegokolwiek tytułu, ale tabor wychodźców francuskich z Mo­
skwy poszedł inną drogą lub szedł z daleka za wojskiem i uchronił się od znisz­
czenia. Może go sam Napoleon chciał uchronić i ta niezliczona ilość wozów
z kobietami, dziećmi, ludźmi bezbronnymi wtłoczyła się do Borysowa w prze­
konaniu, że most tamtejszy zostanie naprawiony i przez niego odbędzie się prze­
prawa na drugi brzeg Berezyny. Wszystko zdawało się zapowiadać, że tak będzie
rzeczywiście, gdyż Napoleon chciał zwieść nieprzyjaciela i udało mu się to; ale
zwiódł zarazem tych nieszczęśliwych wychodźców włóczących się za wojskiem.
Ulice Borysowa były tak zapchane tym taborem, że przejść przez nie było nie­
podobna inaczej, jak druzgocąc wozy i gniotąc ludzi. Pełno też na tych ulicach
było pogniecionych trupów, pokruszonych wozów, zmiażdżonych rzeczy, i nie
słychać było jak tylko krzyki, nawoływania się wzajemne, jęki, lamenta. Nam
kazano, gdyśmy zaledwie weszli do Borysowa, obrócić się na prawo i iść na
błonia pod miastem18. Noc już była ciemna; błyszczały tylko z daleka naokoło
ognie biwaków. Konie nasze, działa i jaszczyki musiały się przeciskać przez
nieszczęsne te tłumy, przechodzić po upadających i gnieść ich kołami i kopyta­
mi koni. Pamiętam, że na jednej uliczce wydobyłem spod nóg koni dziecko
w pieluchach na środku drogi leżące, a dalej widziałem na małym mostku wó­
zek kantonierski, zrzucony w wodę przez przepychających się przed nami Fran­
cuzów; a na tym wózku była kobieta z dzieckiem na ręku; wołała ona o ratunek,
którego nikt z nas dać jej nie mógł.
Zaraz za mostem na błoniu zatrzymaliśmy się, czekając dalszego rozkazu.
Przeziębnięci, przemokli, zgłodniali, nie mając ani słomy, ażeby się na niej po­
łożyć, ani drzewa, aby rozpalić ognie, widzieliśmy z zazdrością naokoło nas
Francuzów grzejących się przy wielkich ogniskach. Żołnierze nasi postrzegli
przy odblasku tych ogniów, przy oddalonych domach przedmieścia, ułożone sto­
sy drzewa rąbanego i poszli wziąć trochę, lecz rozkwaterowani tam Francuzi’
obstawili je wartami i ruszyć ich nie dali, lubo drzewa tego było tyle, że na
parę tygodni byłoby im wystarczyło. Gdy zaraportowano to Zajączkowi, wy-
komenderował mnie z kompanią piechoty, ażeby, choćby gwałtem, wziąć nieco
tego drzewa na potrzeby nasze. Francuzi snadź przewidzieli, że przyjdą nasi
w większej sile, i uszykowali także przed stosami kompanię piechoty z bronią;

» 155 a
gdyśmy się zbliżyli, dali ognia do nas jakby do nieprzyjaciela i dwóch ludzi mi
zranili. Nie chcąc wszczynać wojny domowej pod bokiem Napoleona, cofnęliśmy
się i korpusik nasz musiał w błocie bez ognia, bez strawy całą noc przebiedo-
wać.
To znalezienie się Francuzów było rzeczą dosyć zwyczajną w naszym odwro­
cie; garstki rozmaitych narodowości biły się jedna z drugą o wszystko: o dach,
0 żywność, o furaż, o słomę, o drzewo, a gdy użyły z tego, co zabrały, ile im
było potrzeba, resztę paliły, ażeby nadchodzący po nich z niej nie korzystali,
1 tak się też stało z tymi stosami drzewa, z których nic nam udzielić nie chcieli.
Wychodząc nazajutrz, zapalili je i zostawili z nich tylko węgle.
Rankiem po tej smutnej dla nas nocy udałem się piechotą do Borysowa od­
wiedzić moją dobrą znajomą, pania profesorową Suchecką, u której stałem był
na kwaterze, idąc na tę nieszczęśliwą wyprawę w głąb Rosji, a która była dla
mnie nader uprzejmą i gościnną. Ale zmieniły się czasy. Tym razem ledwie
mnie za drzwi nie wypchnęła. Wspomnienia jej gościnności dawnej, jakie przy­
wołałem, i czułe przemówienia moje ten tylko skutek osiągnęły, że mi za 10 duka­
tów sprzedała starą zabitą kurę, garnczek masła i worek może dwugarncowy
kartofli. Niestety, wracając do swoich, już na pierwszej ulicy w Borysowie wy­
ciągnięto mi kurę spod pachy tak zręcznie, żem ani wiedział, gdzie się podziała;
dalej, żołnierz francuski z kawalerii uderzył pochwą od pałasza w garnuszek
masła, który troskliwie w ręku trzymałem, i rozbił go; wnet kilku innych żoł­
nierzy przypadło i w mgnieniu oka pozbierało masło z zhmi, tak żem ledwie
zdołał sam troszkę, wielkości orzecha włoskiego, porwać z ziemi na skorupie
od garnka i co prędzej podążyłem do naszych, ażeby mi i tej reszty mojego pro­
wiantu nie zabrano.
Zaledwiem wrócił, odebraliśmy rozkaz maszerowania dalej ku Studziance,
gdzie budowano spiesznie most na Berezynie. Doszliśmy aż do miejsca, gdzie
stawiali go pontonierzy pod dyrekcją starego jenerała Fole, i tam staliśmy spo­
kojnie półtora dnia. Mieliśmy już cokolwiek drzewa z rozebranych chat wioski,
mogliśmy ognisko zapalić, osuszyć się i upiec końskiego mięsa. Ja dla siebie
i moich kolegów przyrządziłem bankiet lukullusowski z moich kartofli i chleba;
piekliśmy kartofle w popiele, a tymczasem pożeraliśmy jak wilki końskie ścier­
wo, nie dawszy mu czasu upiec się. W tej chwili nadjechała do ognia naszego
kareta, wioząca chorego księcia Józefa. Wysiadł z niej adiutant jego. Kie ki,
i przybiegł do nas z prośbą, ażebyśmy, jeżeli mamy co ciepłego do jedzenia,
udzielili z niego trochę choremu wodzowi naszemu. Na co to zeszło Alcybiade­
sowi spod Blachy! Natychmiast zaniosłem sam do karety kawałek chleba, tro­
chę gorących kartofli w mojej bermycy i ową próbkę masła, zebraną na sko­
rupie garnka, którą, przyznaję, zachowywałem dla siebie na mocy francuskiej
maksymy: Charite, hien entendue, commence par soi-meme*. Książę ze łzami
w oczach przyjął ten dar, a Kicki pokazując na mnie, rzekł: „On dał wszystko,
co miał” . I to była prawda. Książę uścisnął mnie też serdecznie. Była to krótka,
lecz nader ważna w życiu moim chwila zupełnego pojednania się mojego z księ­
ciem Józefem, po długiej jego ku mnie niechęci, z powodu dawnych jego nie­
snasek z panem Wincentym Krasińskim.

Relacja w: J. Falkowski Obrazy z ży­


cia..., t. 5., Poznań—Kraków 1887, s. 87—
91.
* Miłosierdzie — rzecz jasna — nale­
ży rozpoczynać od samego siebie.
» 156 «
IG N A C Y P R Ą D Z Y Ń S K l
kapitan — oficer sztabu gen. Dąbrowskiego

Ponlonierzy i saperzy korpusu Oudinota i dywizji Dąbrowskiego 14 pracują;


ci nad robieniem kozłów z rozebranych chałup wioski do stawiania mostów,
owi nad wiązaniem faszyn dla robienia drogi, bo na drugiej stronie rzeki ląd
stały przedzielało od brzegu 300 sążni i bagna, krzakami w części zarosłego,
które odwilż co i rzekę od kilku dni rozpuściła, dla dział i wozów nieprzystęp­
nym uczyniła. 26 listopada, skoro się dzień dobrze rozwinął, ukazuje się nad
brzegiem rzeki Napoleon, spoza chat wioski występuje artyleria Oudinota i na
sam brzeg rzeki działo swoje zatacza. Ułany polskie 8 pułku rzucają się poje­
dynczo do wody, przepływają rzekę i z wielką trudnością wydobywają się na
wyniosły brzeg przeciwny 15, oddziały woltyżerów francuskich przeprawiają się
na trzech tratwach 16; wnet stoi na przeciwnym brzegu kilka uszykowanych od­
działów konnicy polskiej i piechoty francuskiej wobec stojącego pod bronią
nieprzyjaciela, patrzącego w milczeniu na rozpoczynające się dzieło. Pontonie-
rzy francuscy stawiają tymczasem dwa liche mosty na kozłach, jeden dla pie­
choty, drugi dla koni i wozów przeznaczony; około tej roboty przepędzają część
dnia po pas, po szyję w marznącej wodzie i stają się niemal wszyscy ofiarą
swego poświęcenia się; pomagają im saperzy polscy17. Około południa dają się
spostrzegać w zaroślach poruszenia Rosjan; ciskają na nich gromy wszystkie
działa francuskie. Napoleon chodzi od jednego mostu do drugiego i zachęca
robotników, to po francusku, to polskimi urywanymi wyrazami. Już jeden most
dosięgną! przeciwnego brzegu; wzrusza się wojsko Oudinota przy okrzykach
Vive Vempereur!, na czele pluton piechoty, dwa lekkie działa i polscy saperzy
obładowani faszynami. Na drugim brzegu woltyżerzy rozsypują się w zaroślach
i rozpoczynają fizyladę * z rosyjskimi jegrami. Saperzy ścielą drogę z faszyn
i chrustu, po której postępują owe dwa działa, strzelając na Rosjan, uchodzą­
cych traktem ku Borysowowi. Cały korpus Oudinota, kilka już tysięcy tylko li­
czący, idzie za nimi i o pół mili od mostu, w lesie, po obu stronach traktu koczo-
wiska swoje zakłada, aby z tej strony zasłaniać od Cziczagowa odwrót Fran­
cuzów ku Wilnu. Za Oudinotem staje Ney ze szczątkami swojego korpusu. Za
Neyem wszystko, co zostawało z piechoty polskiej korpusu księcia Józefa Po­
niatowskiego, to jest szczątki 17 i 18 dywizji, niespełna tysiąc ludzi liczące, pod
Zajączkiem; szczątki piechoty z bitwy borysowskiej, tysiąc przeszło ludzi pod
Dąbrowskim, do którego nadeszły prócz tego dwa bataliony 14 pułku piechoty
ze świsłoczy, trzy bataliony 17 pułku i 15 ułanów z Rohaczewa, te wszystkie
w zupełności i w jak najlepszym stanie. Przez cały dzień 26 i 27 Francuzi
i sprzymierzeni przeprawiają się przez mosty i w nieforemnej masie ciągną ku
Wilnu. Rozprzężenie karności, a nawet wszelkiej organizacji, czyniły zupełnym
niepodobieństwem władanie tą masą, tak iż nie można było nawet korzystać
z ostatnich chwil na uregulowanie dalszego odwrotu. Przez całe dwie noce mosty
były zupełnie wolne; znaczna część tej całej hałastry, zamiast korzystania
z otwartej drogi, czekała w osłupieniu i z obojętnością ostatniej klęski, która
się zbliżała.
Dnie 26 i 27 Napoleon przepędził nad rzeką, wysilając się na zaprowadzenie
jakiegokolwiek ładu, co się każdej chwili coraz większym stawało niepodobień­
stwem. Na lewym brzegu rzeki Victor z tylną strażą doszedł do Borysowa w no­
cy, zburzywszy do reszty tameczny wielki most, po czym udaje się za resztą

* strzelaninę

» 157 «
wojska ku przeprawie pod Studzienkę. Niepojętym zdarzeniem cala dywizja
Parthoneaux, zboczywszy z drogi, wpada wśród koczowisk rosyjskich Wittgen-
steina i razem z dowódcą swoim broń składa, tak iż Victor z dwiema już tylko
dywizjami, Daendelsa i Girarda 18, przed mostami się rozwija dla zasłonięcia
ostatnich chwil przeprawy. Sam Napoleon stał z gwardią opodal rzeki na pra­
wym jej brzegu pod wioską Brylem, gotów wspierać obydwa oddziały wojska
swojego.
Cziczagow, poznawszy omyłkę, wrócił z pośpiechem po ustąpieniu Francuzów”
z Borysowa, zniósł się z Wittgensteinem, wodzowie rosyjscy umówili na dzień
następny atak na obu brzegach Berezyny, który rzeczywiście dnia 28 listopada
z natarczywością uskuteczniono. Na prawym brzegu, po trzygodzinnej walce,
Francuzi Oudinota i Neya w gęstwinie i między zawałami walcząc, rozprzężeni,
już Rosjanom wydołać nie mogli, zaczym Polacy odbierają rozkaz iść naprzód..
Zajączek bierze pod swoje rozkazy owe piękne pięć batalionów 14 i 17 pułku
i udaje się z nimi na prawo gościńca, gdzie także do walki wstąpiła dywizja
polska, zwana Legią Nadwiślańską, w dość dobrym jeszcze stanie będąca, pod
rozkazami generała Claparède.
Dąbrowski wziął pod swoje rozkazy resztę piechoty polskiej i poszedł na lewo-
traktu, na którym rozstawionych z każdej strony dział kilka przedzielały ogni­
stą ścianą weteranów polskich 19. Za tych przybyciem na pole walki wstrzymany
zapęd Rosjan za ustępującymi już ze wszech stron Francuzami ; kolumny pol­
skie uderzają naprzód, lecz skutkiem samej pogoni gęstwiną i zawałami roz-
przężone, mieszają się z żołnierzami przeciwnika, gdzie już bez porządku rzeź
następuje; nie mogąc się z daleka zoczyć, przeciwnicy o krok do siebie strze­
lają, a gdy sypiący się śnieg broń do palby niezdatną czyni, bagnety i kolby ją
zastępują.

I. Prądzyński, op. cit., s. 63—69.

JOZEF K R A S I Ń S K I
major — adiutant gen. Zajączka

Gdym przybył do Zajączka, było już po czwartej po południu, a już od świtu


trwała walka (tyralierska i armatnia) między dywizjami Oudinota a czołem
armii Cziczagowa, zawsze prawie na tymże samym miejscu, to jest na szerokim
bitym gościńcu i po bokach w lesie. To Francuzi się posuwali naprzód, a Rosja­
nie się cofali, to przeciwnie, Rosjanie postępowali naprzód, a Francuzi się cofali.
Francuzi jednak już byli bardzo znużeni tą więcej niż półdniową utarczką,
i właśnie, gdy tylko połączyłem się z naszymi jenerałami, odebrał Zajączek roz­
kaz rzucić się z całym korpusem swoim na drogę dla poparcia Francuzów. Jakoż
natychmiast stanąwszy na czele korpusu piechoty, z dobytą szpadą poprowadził
go Zajączek w ogień. Szedłem obok niego i widzę, jakby to dziś było, starego,
osiwiałego jenerała, w małych futrzanych bucikach idącego do ataku w posta­
wie metra do tańca 20. Przed nami spostrzegliśmy niebawem cofających się Fran­
cuzów i napierający na nich pułk rosyjski jegierski w kolumnach do ataku
i z bagnetem w ręku; jedni i drudzy, gdy nas zobaczyli, zatrzymali się. Naten­
czas dywizja Dąbrowskiego, wykomenderowana naprzód do ataku, poszła na
bagnety na pułk rosyjski; Francuzi już słabniejący, ożywieni tym przykładem,

» 158 «
zwrócili się także na niego. Zaatakowany z dwóch stron nieprzyjaciel placu nie
dotrzymał, batalion jeden jegierski broń rzucił i poddał się, drugi pierzchnął,
a nasz korpus cały poszedł naprzód i zluzował bardzo już znużone i zdziesiątko­
wane dywizje francuskie.
Zabrały one w niewolę batalion nieprzyjacielski, który się poddał, i wycofały
się z lasu, ażeby przejść na drugą groblę, którędy szła reszta armii. Korpus nasz
został sam jeden na wielkiej drodze dla osłaniania jej odwrotu przed armią
Cziczagowa. Położenie to było wcale niedogodne. Po rozbiciu pułku jegierskiego
odsłoniły się przed naszymi oczami baterie rosyjskie, usypane na drodze na
wzgórzu, i zaczęły prażyć nas kartaczami i granatami. W okamgnieniu szeregi
nasze ogromnie się przerzedziły. Zajączek dał rozkaz rozstąpienia się w las na
prawo i na lewo, sam został na gościńcu pilnując, ażeby dywizje spiesznie
i w porządku się rozeszły. Kniaziewicz w lewo, a Dąbrowski w prawą stronę
lasu. Postrzegłszy, że batalion jeden pułku Blumera ociągał się iść za dywizją
swoją, pobiegł ku niemu rozgniewany, ja za nim, wtem o kilkanaście kroków
od nas pada granat, pęka, mnie całego obsypuje śniegiem i ziemią, a Zajączka
0 parę kroków przede mną jeden odłam tegoż granatu trafia w nogę i grucho-
cze ją. Przyznaję, iż w tej chwili straciłem głowę, padłem na ziemię, lubo wcale
nie ranny. Może być, że się tylko poślizgnąłem, bo od rana mróz chwycił i była
wielka ślizgota; cóżkolwiek bądź, zerwałem się natychmiast, a widząc starego
jenerała leżącego na śniegu, we krwi obficie lejącej się z jego rany, przyskoczy­
łem do niego z kilku żołnierzami. Porwaliśmy go z drogi i zanieśliśmy na prawą
stronę boru; jenerał stracił był zrazu przytomność; odzyskawszy ją, rzekł do
mnie:
— Wszystko już dziś skończyło się dla mnie.
Żegnał mnie i dziękował za przychylność, jaką mu okazywałem przez ciąg
służby mojej. Odpowiedziałem mu, że nie jest tak źle z nim, jak sądzi, a ja go
nigdy nie odstąpię.
— Niechże i tak będzie, kiedy tego chcesz koniecznie — rzekł.
Zebrałem, co mogłem, ludzi pozostałych w tyle, którzy zrobili nosze z gałęzi
1 karabinów, pokryli je płaszczami i włożyli na nie Zajączka. On zaś polecił mi,
ażebym zaraz pojechał do Napoleona i prosił go w jego imieniu, aby pozwolił
swojemu chirurgowi, sławnemu Larreyowi, ranę jego opatrzyć. Larrey znał go
od dawna, opatrywał bowiem jego rany, gdy był z Napoleonem w Egipcie.
Wsiadłem natychmiast na koń, gdyż ordynans prowadził zawsze za mną konia,
kiedy przy Zajączku szedłem piechotą, i pobiegłem galopem do cesarza, a tym­
czasem ludzie nieśli powoli za mną jenerała.
Przeprowadziwszy nasz park artylerii przez Berezynę, zostawiłem był Napo­
leona stojącego na brzegu przy moście z tamtej strony rzeki i tam też prosto
dążyłem. Po drodze spotkałem znajomego mego Szymanowskiego, którego, mó­
wiąc nawiasem, nie poznałem, bo podobniejszym się stał do zbója z lasu niż do
oficera, ale on mnie poznał i dowiedziawszy się, że jadę do Napoleona za most,
powiedział mi, że on dawno już przeszedł na tę stronę rzeki i wskazał mi dy­
rekcję, w której go widział jadącego ze sztabem, tj. za mostem, na płaszczyźnie
przy zetknięciu się obu gościńców. Pojechałem w tę stronę i rzeczywiście na
wskazanym mi miejscu ujrzałem starą gwardię; bliżej dwa czy trzy baraki,,
urządzone naprędce ze splecionych gałęzi, a przed jednym z nich cesarza stoją­
cego samotnie bez żadnej świty. Zsiadłem z konia i śmiało do niego przystą­
piwszy, oświadczyłem, że jestem adiutantem Zajączka i że tenże ciężko ranny
prosi go o pomoc Larreya. Wiadomość ta snadź mocno go poruszyła, bo pytał
mnie, gdzie jest ranny? od jakiego strzału? itp. Na koniec rzekł: C’est hien,.

» 159 «
faites Vapporter ici, chez moi — Ventendez vous, chez moi ici *. Wsiadłem na
powrót co prędzej na koń i pobiegłem naprzeciw ludzi niosących jenerała; spot­
kałem ich niedaleko i powtórzyłem Zajączkowi, co mi cesarz powiedział, po
czym szedłem piechotą przy nim. Rozmawiał ze mną spokojnie, mówił mi, iż
czuje, że kości nogi ma zgruchotane, a więc bez amputacji się nie obejdzie i znie­
sie ją cierpliwie, ale jest przekonany, że w jego wieku i przy wycieńczonych
siłach nie przeżyje tej operacji. Kazał mi pojechać zaraz do Dąbrowskiego
i oznajmić mu, że mu zdaje dowództwo korpusu; prosił mnie także, ażeby
w jego imieniu pożegnać kolegów i przyjaciół.
Odprowadziłem Zajączka aż do baraku Napoleona; nie zastaliśmy cesarza,
lecz czekał już Larrey ze swoimi pomocnikami i instrumentami. Kazał zaraz
rozłożyć jenerała na składanym łóżku cesarskim i zabrał się do operacji, ja zaś
pojechałem wypełnić rozkaz rannego wodza.
Wiedząc, iż dywizja Dąbrowskiego stoi po prawej stronie gościńca, prze­
szedłem przez ten niebezpieczny gościniec zaraz na wstępie do lasu, to jest jak
najdalej mogłem od baterii nieprzyjacielskich; szedłem pierwszy przez las za­
walony pościnanymi drzewami, za mną ordynans prowadził konie, z którymi
biedę miał wielką przechodzić przez wszystkie te zawady. Po lesie rozlegały się
z pewnej jeszcze odległości strzały tyralierskie i grzmot dział, ostrzeliwających
ciągle nie tylko gościniec, ale i las. Niedaleko jeszcze zaszedłem, gdy spostrze­
gam idącą ku mnie kupkę żołnierzy naszych, a między nimi Dąbrowskiego sa­
mego z postrzeloną ręką. Wywiązać się jednak musiałem z danego mi zlecenia
i powiedziałem jenerałowi, że Zajączek składa dowództwo w jego ręce. Dąbrow­
ski był ogromnie rozdrażniony — snadź rana mu bardzo dokuczała, lubo tylko
w palec był ranny. Fuknął na mnie:
— Widzisz waćpan, żem sam ranny — idź do diabła! — Niedługo jednak
pożałował, że się ze mną tak niegrzecznie obszedł, i posłał za mną adiutanta,
ażeby mi powiedział, iż oddał już dowództwo Kniaziewiczowi.
Szedłem zatem dalej i spotykałem ciągle rannych; jednych idących pieszo,
innych, ciężej rannych, jęczących i umierających, których żołnierze nieśli na
karabinach i gałęziach. I tak, zaraz po Dąbrowskim spotkałem kilku żołnierzy
z 16 pułku, niosących jednego oficera. Miałem w tym pułku wielu znajomych;
zatrzymałem przeto żołnierzy i spytałem, kogo niosą.
— Naszego kapitana — odpowiedzieli.
— I gdzież ranny?
— Już zabity — odrzekli i położyli go z noszami na ziemi.
Poznałem go. Był to mój przyjaciel, nawet daleki krewny, Ignacy Dembow­
ski z Nacpolska, miał piersi na wylot przestrzelone kulą karabinową i nie dawał
już znaku życia.
— I gdzież go niesiecie — zapytałem — kiedy zabity?
— A jużcić, panie majorze — odpowiedzieli — musimy go pochować uczci­
wie, żeby go Moskale nie obdarli.
Żal mi się go wielki zrobiło, ale powiedziałem sobie, że gdzie ludzie padają
tak jak muchy, to i mnie wkrótce czeka, co spotkało Dembowskiego, a więc po­
szedłem dalej w moją stronę, żołnierze w swoją, z mniemanym nieboszczykiem,
który, chwała Bogu, dotąd żyje w swoim Nacpolsku pod Płockiem, zdrów, ma
żonę i dzieci.
Musiałem znowu przejść na lewą stronę gościńca do mojego jenerała Kniazie-
* Dobrze, spraw, by przyniesiono go
tutaj, do mnie. — Słyszysz, do mnie,
tutaj.

» 160 «
wieża i mojej własnej dywizji w początku kampanii. Stanowisko korpusu na­
szego, tak po lewej, jak po prawej stronie gościńca, było najokropniejsze dla
żołnierza zmuszonego stać ciągle z bronią na ramieniu pod morderczym ogniem,
gdy zasłanialiśmy odwrót armii i nic więcej nie mieliśmy do czynienia. Byliśmy
jak na straconej czacie, forpoczty nasze tylko odstrzeliwały się forpocztom nie­
przyjacielskim, ale ponad głowami ich działa wielkiego kalibru miotały na nas
kule. granaty, kartacze. Drzewa kulami połamane, gałęzie urwane waliły się
na nas; z boku zachodzili znienacka tyralierzy nieprzyjacielscy i spoza drzew
strzelali do nas jak do kaczek.
Pamiętam, że ludzie tak padali, iż Kniaziewicz kazał nam o kilkanaście kro­
ków dalej postąpić, ażeby się oddalić od trupów. Mój płaszcz, moja bernica *
były przestrzelone. Kula jedna karabinowa odbiła się o pochwę żelazną mojego
pałasza, ale opatrzność zdawała się czuwać nade mną, iż mnie żaden pocisk nie
ranił. Zresztą mogę powiedzieć, bez żadnej chełpliwości, bo nie ma z czego się
chełpić w tym straszliwym położeniu, widząc około siebie ze wszystkich stron
ginących ludzi i pewny, że podobnegoż losu nie uniknę, nie doznawałem naj­
mniejszego uczucia bojaźni; byłem zobojętniały na wszystko i dziś może bym
z większym wzruszeniem patrzał na zabicie kurczęcia niż wtenczas na cierpią­
cych, jęczących i konających moich towarzyszy broni. Doświadczyłem tego jed­
nak dopiero w tej ostatniej bitwie. Zdaje się, iż nadmiar nieszczęść, nędzy, nie­
bezpieczeństw przytępia, paraliżuje w człowieku jego uczucia naturalne i zmie­
nia go w jakąś machinę działającą bezmyślnie i bezwiednie.
Już zapadał zmrok, część lasu, gdzieśmy stali, była trupami naszych zasła­
na, strzały moskiewskie karabinowe i armatnie były coraz rzadsze. W tej chwili
przybył do jenerała Kniaziewicza adiutant marszałka Neya — który po ran­
nym Oudinocie objął dowództwo naczelne jego korpusu, a z nim i naszego —
z rozkazem, ażeby natychmiast do niego się udał. Kniaziewicz zdał komendę
jenerałowi Izydorowi Krasińskiemu i rozesłał adiutantów do dwóch innych dy­
wizji, ażeby dowódców o tym zawiadomili, a sam ze mną jednym wybrał się
piechotą przez las do marszałka. Ciemno było w lesie, trzymaliśmy się obydwa
pod ręce. drapiąc się przez pościnane i zawalone drzewa. Nie chcieliśmy przejść
na gościniec, ażeby nie narażać się niepotrzebnie na kule i granaty, które tam
artyleria nieprzyjacielska nie przestała jeszcze była ciskać. Na koniec znużeni
i prawie już bez sił, sądząc, że jesteśmy za obrębem strzałów, zwracamy się na
gościniec, przechodzimy przez rów niezbyt szeroki, ja podaję rękę jenerałowi,
a w tej chwili słyszę jakiś trzask blisko siebie, jakby złamanie kawałka drzewa,
pewny byłem, iż drąg był przez rów położony i złamał się pod nogami jenerała,
aż tu jenerał krzyknął i powalił się w rów. Kula działowa tocząca się już tylko
po ziemi trafiła go w nogę i uszkodziła mu kość.
Zostaliśmy sami jedni wśród nocy w lesie, kolosalny Kniaziewicz jęczący
w rowie, ja obok niego bezsilny, bo zaledwie mogąc nogi włóczyć, nie było mi
podobna wziąć go samemu na barki, a ratunku, pomocy znikąd. Daremnie wo­
łałem na przechodzących żołnierzy; wszyscy nas mijali udając, że nie widzą nas
i nie słyszą. Obawiali się zapewne, żebym ich nie zapędził do szeregów, które
opuścili. Nareszcie usłyszałem chrzęst w lesie i pojawił się przed nami mały, ale
krzepki woltyżer z 1 pułku, krakowiak, nazwiskiem Rosołek. Ten poczciwy
chłopiec nie dał się prosić, natychmiast przybiegł do nas, wydźwignął razem
ze mną Kniaziewicza z rowu, przyniósł z lasu grubą gałąź, posadził go na niej.
Jenerał silnie go za szyję oburącz uchwycił i tak potrafiliśmy go we dwóch kilka-

* właśc.: bermyca

» 161 «
set kroków gościńcem ponieść, przy czym Rosołek broni swojej nie porzucił.
Gdyśmy spotkali więcej naszych żołnierzy, ci zastąpili mnie do niesienia jene­
rała, bo już sił mi nie stało. Szedłem jednak obok niego. Doszliśmy do jednego
baraku z chrustu, jakich było kilka bliżej ku Berezynie wystawionych przez
żołnierzy z gwardii Napoleona i szczęśliwieśmy trafili, gdyż tu był ambulans
pułku polskiego lekkokonnego gwardii, a przy nim był chirurg naczelny tego
pułku, znany w całym wojsku Girardot. Ten natychmiast zajął się rannym jene­
rałem, rozciął mu but na nodze bardzo już nabrzmiałej, nie znalazł żadnej ranyT
lecz noga była czarna od silnej kontuzji, a kość pęknięta wzdłuż. Rozpłatał tę
nogę, ażeby krew spiekłą wypuścić, i opatrzył ją.
Wszystko to stało się w mojej nieobecności. Zaledwieśmy bowiem weszli do
baraku, jenerał, wielki służbista, wyprawił mnie na gwałt do marszałka Neya,
ażebym mu doniósł, iż on ranny, przeto rozkazu jego wypełnić nie może, i że
zdał dowództwo jenerałowi Izydorowi Krasińskiemu. To zlecenie wprawiało
mnie w rozpacz. Od 24 godzin, ciągle chodząc, byłem do najwyższego stopnia
znużony, miałem but jeden wykręcony, drugi bez podeszwy, przy tym nic nie
jadłem przez te 24 godzin, niczym pragnienia ugasić nie mogłem, połykałem
tylko trochę śniegu, ażeby odwilżyć język wysuszony i gardło spiekłe. W takim
to stanie był wyższy oficer polski, podszef sztabu dywizji, który rozpoczął kam­
panię z dziesięcioma końmi, a teraz miałem jeszcze szukać marszałka Neya
w chaosie rozprzężonej armii francuskiej pieszo i po ciemku.----
Ani wiem, jakim cudem się to stało, żem znalazł Neya i zdołał jeszcze powró­
cić do baraku, gdziem zostawił Kniaziewicza. Byłem bezmyślnym jak automat;
pamiętam to tylko, że noc była straszliwie ciemna, żem się kierował tylko podług
rzadkich ognisk na błoniu nad Berezyną, że z mostów dochodził mnie zgiełk,
hałas ogromny, krzyki, piski, jęki jakby na dniu sądnym, a na błoniu tłoczyli
się żołnierze wszystkich pułków w największym bezładzie. Pamiętam także bar­
dzo dobrze, że gdym znalazł, nie wiem jakim sposobem, Neya i powiedział mu,
co mi kazał Kniaziewicz, marszałek wykrzyknął comment, encore un! * Pamię­
tam na koniec, że wróciwszy do Kniaziewicza, zapewne na wpół śpiący, zasta­
łem zgromadzonych już około jenerała moich kolegów sztabowych, Jelskiego,
Wodzyńskiego, Orsettiego i innych, oraz wielu oficerów z naszego korpusu,
który już odebrał był rozkaz cofnięcia się, ażeby następnie iść za resztą armii
przez groblę ku Kamionnej, czyli tak zwaną groblę Ziembińską.
Zaledwie zdawszy jenerałowi w kilku słowach sprawę z mojego poselstwa,
rzuciłem się na ziemię przy baraku obok ognia i zasnąłem jak kamień. Pamię­
tam wszakże jeszcze, że już śpiący odpychałem nogami francuskiego żołnierza,
który chciał się rozłożyć przy ogniu i parł mnie dokuczliwie. Nie spałem więcej
jak godzinę, bo mnie obudzono gwałtem, ażeby iść dalej; ocknąwszy się uczułem
jakąś rzecz pod moimi kolanami, odpycham ją, kopię — to coś nieruchomego;
staję i postrzegam przy blasku płonącego jeszcze ognia, że to ów Francuz, który
się garnął usilnie do ognia, a w końcu wcisnął się pod moje kolana i pod nimi
umarł.

J. Falkowski, op. cit., t. 5, s. 102—113.

^C o, jeszcze jeden!

» 162 «
IGNACY PRĄDZYŃSKI
kapitan — ojicer sztabu gen. Dąbrowskiego

W tymże samym czasie Wittgenstein po drugiej stronie Berezyny uderzył na


Victora, którego siły, po przejściu dywizji Daendelsa na drugą stronę rzeki,
z samych już tylko Polaków złożone, a bez żadnej proporcji, od przeciwnika
słabsze 21, przez cuda tylko waleczności utrzymać się przez cały dzień zdołały
na zajętym stanowisku przed mostami, do których atoli sięgały kule i granaty
nieprzyjacielskie, zrządzały trwogę i do ostatniego stopnia wzmagały nieład
w tej ogromnej masie ludzi, koni i wozów, która się przy mostach zapchała
i z miejsca ruszyć nie mogła 22. Scena okropności, która tu nastąpiła, przecho­
dzi wszelkie wyobrażenie, żadnymi słowami określoną być nie może, powięk­
szyła ją tylko noc, podczas której Victor, nie mogąc już wystawić swojego zbyt
uszczuplonego korpusu na dalszą walkę w tak niekorzystnym położeniu, nie
chcąc na całkowitą i niezawodną zgubę narazić, poszedł za resztą wojska, uto­
rowawszy sobie drogę z jak największą trudnością aż do mostów28; wszystko
zaś, co po tej stronie wTojowników i bagażu zostało, dostało się w ręce rosyjskie.
Przejście Berezyny, lubo zaszczytne dla tych, co je wykonali, było ostatnim
czynem wojennym konającej Wielkiej Armii Napoleona. Przymuszone zatrzy­
manie się przez kilka dni na tym pustym miejscu dopełniło jej zguby. Korpusy,
które dotąd były zachowały swoją organizację, stopiły się w masie z Moskwy
wracającej. Masa ta w strasznej pstrociźnie i mieszaninie ciągnęła ku Wilnu,
co dzień głodem i wzmagającym się mrozem okropnie przerzedzana. Zasłaniał
ją cień tylnej straży pod Victorem, następnie pod generałem Maison, w której
najwięcej było może Polaków z dywizji Girarda i cokolwiek z 5 korpusu. Zaszło
jeszcze między nią a następującymi Rosjanami kilka mało znaczących spotkań,
mianowicie pod Mołodecznem. Napoleon już był ze Smorgoni pospieszył do
Paryża zbierać nowe siły na grożących nowych nieprzyjaciół.

I. Prądzyński, op. cit., s. 69—71.

PRZYPISY

1 Bitwę pod Połockiem stoczono 18 nad Polakami przede wszystkim licz­


ł 19 października. niejszą i silniejszą artylerią.
2 Bitwę pod Czasznikami rozegrano 6 Obawiając się utraty Borysowa
1 listopada. Wzięły w niej udział 4, 7 1 przecięcia drogi odwrotu Wielkiej
i 9 pułki piechoty polskiej. Armii, Napoleon wydał rozkaz marszał­
Przyczółka borysowskiego broniło kowi Oudinot, aby pospieszył ze swym
4170 ludzi i 14 dział. Dywizja Dąbrow­ korpusem na pomoc Dąbrowskiemu.
skiego przybyła tam po długim marszu Marszałek posuwał się jednak woino,
spod Mińska, idąc okrężną drogą przez był bowiem zwolennikiem przekracza­
lhumeń. Zajęła pozycje zaledwie kilka nia Berezyny bardziej na północ, w re­
godzin przed atakiem rosyjskim. jonie Lepią, i sądził, że cesarz przychyli
4 Szańce przyczółka znajdowały się się do tej koncepcji, w tym wypadku
na prawym brzegu Berezyny. Broniły zaś nie trzeba by było iść do Borysowa.
mostu i Borysowa, leżącego na lewym W rezultacie 2 korpus spóźnił się i Po­
brzegu. Dąbrowski rozmieścił piechotę lacy nie otrzymali na czas pomocy.
na przyczółku, a jazdę i artylerię po 7 Gen. Czesław Pakosz dowodził
drugiej stronie rzeki. ariergardą dywizji Dąbrowskiego. Idąc
5 Siły Lamberta atakujące przyczó­ prawym brzegiem Berezyny, przybył
łek liczyły ponad 5 tys. ludzi. Górowały w rejon przyczółka już po rozpoczęciu
» 163 «
walki, a nie mogąc połączyć się z za­ prawie zupełnie wybitych, musieli się
łogą, cofnął się, przeszedł rzekę kilka, cofać. Z pułku 1 pozostało się kilkadzie­
kilometrów na południe od Borysowa siąt Judzi, z pułku 6 kilkaset ludzi co­
i dopiero wówczas połączył się z Dą­ fnęło się na prawo, do lasu ponad Be­
browskim. rezynę. Oprócz straty oficerów i żoł­
8 Niewielka grupa płk. Euzebiusza nierzy straciliśmy 2 armat. Przy końcu
Siemianowskiego nie wchodziła w skład bitwy generał Dziewanowski mocno zo­
ariergardy Pakosza. Siemianowski pod­ stał raniony od kuli armatniej”.
dał się istotnie 21 listopada nad Uszą, „Przeszłość” 1933, nr 4, s. 60.
ale nie Hertelowi, lecz kozackiemu puł­ 12 Na rozkaz Napoleona w Orszy i To-
kownikowi Łukowkinowi. łoczynie żandarmeria francuska spaliła
9 6 pułk piechoty Juliana Sierawskie- część furgonów, które tarasując drogę,
go już na początku walki został odcięty opóźniały marsz resztek Wielkiej Armii
od reszty załogi i wycofał się do wsi ia Autor mówi o 5 korpusie polskim,
Dymki, gdzie zza opłotków odparł kilka dowodzonym teraz przez gen. Zajączka.
ataków rosyjskiej kawalerii. Żołnierze Ze względu na brak kwater, w mie­
Sierawskiego wycofali się w nocy na ście stacjonowały przede wszystkim od­
północ, ułożyli warstwę słomy na sła­ działy francuskie Pułki innych narodo­
bym lodzie, polali ją wodą, która za­ wości odesłano poza Borysów
marzła, ułożyli jeszcze jedną warstwę, 14 Mosty na Berezynie pod wsią Stu-
znów oblali wodą i po takim zaimpro­ dzianką budowało ok. 270 saperów
wizowanym moście przedostali się na i pontonierów z kompanii 1, 2, 3, 5
drugi brzeg. Następnego dnia połączyli i pontonierskiej armii Księstwa War­
się ze swą dywizją. szawskiego. Szczególnie zasłużyli sie
50 Kpt. Karol Weissflog dowodził dowódca 5 kompanii kpt. Salwator Ra­
obok mjr. Gugenmusa 11 kompanią kowiecki i porucznik inżynierów Mi­
artylerii pieszej. chał Swida.
11 Oto co pisze o tym starciu szef
szwadronu Michał Kossecki, dowodzący 15 Jako pierwsi na prawym brzegu
wówczas 2 i 7 pułkami ułanów. „O go­ znaleźli się żołnierze 8 pułku lansje-
dzinie 3 rano generał [Dąbrowski] po­ rów Tomasza Łubieńskiego, szwadron
jechał do obozu. Uprzedził pułkowni­ 7 pułku lansjerów por. Bogusławskie­
ków, że trzeba się spodziewać ataku go, resztki 18 pułku ułanów płk.
nieprzyjacielskiego. Kazał odprowadzić Przeździeckiego oraz szwadron 20 puł­
wszystkie wozy i 8 dział na lewy brzeg ku francuskich strzelców konnnych.
za miasto, a 4 działa zostały przy pie­ 16 Autor się myli. Niemal równocześ­
chocie. Jazda służyła w mieście. O go­ nie z konnym desantem odbiły od le­
dzinie 6, równo z dniem, atakował nas wego brzegu dwie tratwy, każda z 10
nieprzyjaciel. Ogień karabinowy zaraz żołnierzami, które — mimo kry — zdo­
był gęsty z obydwóch stron. Nieprzy­ łały przewieźć (20 nawrotów) 400 żoł­
jaciel został odpartym trzy razy. Ge­ nierzy polskich z dywizji Dąbrowskie­
nerał kazał dawać ognia z 2 granatni­ go. W tej pierwszej grupie nie było
ków i 4 dział rozstawionych na lewym francuskich piechurów
brzegu. Około godziny 10 rano generał 17 Oto co pisze szef batalionu Maciej
Pakcsz przybył z ariergardą ponad rze­ Rybiński, który ze swym 15 pułkiem
kę, wypędził nieprzyjaciela z karczmy. piechoty znalazł się: tam w nocy z 26
Ogień z ręcznej broni i armatni trwał na 27 listopada: „Przechodząc przez
nieustannie. Batalion z pułku 14, zaj­ most w nocy, zatrzymałem się przy je­
mujący karczmę, silnie był atakowany go wchodzie, póki by cały pułk nie prze­
i zaczął się cofać na most. Generał dy­ szedł. Tak stojąc, słyszę pluskanie w
wizji wśród ognia kartaczowego i gra­ wodzie, rąbanie pod mostem i głosy
natów, padających na most, stanął na ludzkie. Patrzę z oficerami, którzy byli
czele cofającego się batalionu i znowu przy mnie, widzę — ponton lerzy.
go poprowadził naprzód. Karczma zo­ Mniemałem, że to francuskie, ale to byli
stała odzyskana. Generał dywizji na polskie, a między nimi i francuskie, jak
moście dostał kontuzję od kuli armat­ stoją w wodzie i naprawiają belki
niej. Generał Pakosz już poprzednio obruszone i inne tym podobne rzeczy.
przy odbieraniu karczmy dostał był Odżywiam sie po polsku do oficerów:
kontuzję. Walka ta trwała już do godzi­ — Jaka ofiara tych ludzi! Dziś na­
ny 3 po południu. Nieprzyjaciel świeżo prawiają, jutro z przeziębienia febra,
nadoszlymi granatnikami usiłował za­ a w parę godzin i śmierć.
pal ió most. Nareszcie nieprzyjaciel, A ci odzywają się:
ucIchni wszy świeże posiłki, atakował — Tak. ale tu idzie, ażeby armia
czwarty raz. Reszty pułków naszych, przeszła!” M., Rybiński, Moje przypc-

» 164 «
mnienie ad urodzenia. Biblioteka Zakła­ Wystawić sobie z łatwością można za
du im. Ossolińskich, rkps nr 3517. każdą upływającą chwilą wzrastającą
18 W dywizji Girarda walczyły pol­ moją rozpacz wtenczas, kiedy ten ksią­
skie pułki piechoty — 4, 7 i 9. żę, wyższy nad wszystkie razy przeciw­
19 W bitwie na prawym brzegu, pod nej fortuny, nie myślał o sobie, tylko
Stachowem, brało udział 6700 Polaków, zajęty być zdawał się okropną niedolą
czyli 57% walczących po stronie Napo­ tylu nieszczęśliwych ofiar. Już zdawało
leona. Oddziały francuskie liczyły 3400 się wszystko dla mnie straconym, już
ludzi, tj. 29%». Resztę stanowili Niemcy, mało mi do ocalenia tak drogiego ży­
Holendrzy, Włosi, Szwajcarzy, Portu­ cia nadziei pozostało, gdy szukając
galczycy. jeszcze jakiego nieprzewidzianego środ­
20 „Na czele pierwszej dywizji — ka, zdybałem oddział żandarmów
wspomina Henryk Dembiński — szedł gwardii, którzy po części najusilniej­
pieszo jenerał Zajączek, mający czapkę szym prośbom moim, po części hojne­
sobolową na głowie i ciepłym szalem mu wynagrodzeniu nie mogąc się
owiniętą szyję. Maszerował z gołą szpa­ oprzeć, przyszli na pomoc moją, a krzy­
dą, lecz podpierali go z obu stron adiu­ cząc par ordre de l’empereur ** wszy­
tanci, Józef Mieroszewski i Wołodko- stkie powozy bez różnicy którymi dro­
wicz. Cesarz, nie poznawszy Zajączka, ga do mostu zawalona była, częścią wy­
dobrze mu znanego z Egiptu, wziął za wracali, częścią niszczyli, aby pojazdo­
Dąbrowskiego i mówi do niego: wi księcia wolną do przebycia zostawić
— Allons, Dąbrowski. Allez prendre drogę.
votre revanche! * O godzinie wpół do trzeciej w nocy
Zajączek pyta adiutantów, co on mó­ ta operacja szczęśliwie ukończona zosta­
wi, a gdy ci mu słowa cesarza powtó­ ła. Pułkownik Hornowski, komendant
rzyli, odpowiada: 17 pułku piechoty z dywizji jenerała
— Powiedzcie mu, że pójdę wziąć re­ Dąbrowskiego, do którego biwaku le­
wanż za Dąbrowskiego” . H. Dembiński dwo dopchaliśmy się, widząc koniecz­
Pamiętnik, Poznań 1860, s. 200— 201. ną potrzebę, dał z furgonu do karety
21 Na lewym brzegu Berezyny w al­ cztery świeże konie, za pomocą których
czyło ok. 1800 żołnierzy polskich i bli­ w dalszą puściliśmy się drogę, a mniej
sko 4000 żołnierzy niemieckich. więcej doświadczywszy trudów i nie­
22 A oto jak wspomina przeprawę Jó­ bezpieczeństw, których détails *** tu nie
zef Szumlański, który eskortował ks. są potrzebne, ostatnich dni grudnia w
Józefa Poniatowskiego: „Przybywszy Warszawie stanęliśmy”. Papiery Józe­
nad Berezynę w w igilię najokropniej­ fa Szumlańskiego. Biblioteka PAN w
szej katastrofy, jakiej żadne dzieje ani Krakowie, rkps nr 1800.
najbujniejsza wyobraźnia ludzka w y­ 23 Ostatnie oddziały polskie wycofa­
stawić sobie nie jest w stanie, dla mnó­ ły się z lewego brzegu 29 listopada
stwa nieprzezwyciężonych przeszkód o godzinie 6.30 rano. Most został spa­
kareta księcia do mostu zbliżyć się nie lony o godzinie 8 przez saperów i kom­
mogła i w miejscu na dobre pół ćwier­ panię grenadierską z 9 pułku piechoty
ci mili do nocy stać zmuszona była. polskiej.

* Dalej, bierz odwet!


** z rozkazu cesarza
*** szczegóły
41
KATASTROFA

Wielka Armia, wyczerpana długo­ rzy, którzy leżąc pokotem na ulicach,


trwałym marszem, dziesiątkowana ginęli na kilkunastostopniowym mro­
chorobami, mrozem i brakiem poży­ zie. Maruderzy — zaopatrzeni już
wienia, po blisko dwu tygodniach w żywność — wzięli się tu i ówdzie
wędrówki dotarła znad Berezyny do do rabowania domów prywatnych,
Wilna. Gubernator gen. Godart w paru punktach wybuchły pożary,
wzniósł wokół miasta palisady, pozo­ nieraz po prostu od rozniecanych na
stawiając tylko jeden wąski wjazd ulicach ognisk.
przez długą sklepioną Ostrą Bramę, Napoleon, który 5 grudnia opuścił
w której wkrótce powstał gigantycz­ Wielką Armię w Smorgoniach, uda­
ny zator z wozów taborowych, san jąc się niemal samotnie do Paryża,
i jaszczy amunicyjnych. Żandarme­ wyznaczył na swego zastępcę Joachi­
ria francuska bezskutecznie starała ma Murata i pozostawił mu szczegó­
się przywrócić porządek, strzelając łową instrukcję co do dalszego postę­
na oślep do tłumu, ale wozy były tak powania. Zakładał, że dzięki dobre­
sczepione, że przez długi czas można mu zaopatrzeniu Wilna i silnemu
było przedostać się do Wilna jedynie garnizonowi miasto będzie utrzyma­
po końskich grzbietach. Co chwila ne, co pozwoli na przeprowadzenie
wśród maruderów wybuchała pani­ reorganizacji wojska i powrót maru­
ka, wydawało im się bowiem, że ko­ derów do szeregów. Marszałkowie
zacy są już w pobliżu i że lada chwi­ jeszcze przed Wilnem zorientowali
la rozpoczną atak. Gdy w nocy się, że z tak zdemoralizowaną armią
z 8 na 9 grudnia zator został zlikwi­ nie będą w stanie wykonać cesar­
dowany, w bramie leżały dziesiątki skich poleceń, i na naradzie, pospiesz­
zaduszonych bądź zastrzelonych żoł­ nie zwołanej 9 grudnia, postanowili
nierzy. cofać się dalej w kierunku Królewca
Następnego dnia równie wstrząsa­ i fortec nad dolną Wisłą. 5 korpus
jące sceny powtórzyły się na ulicach polski, prowadzony przez gen. Izydo­
samego Wilna. Administracja fran­ ra Krasińskiego, otrzymał rozkaz
cuska nie chciała wydawać chleba marszu na Warszawę, dokąd zresztą
bez dopełnienia wszystkich formal­ pospieszyły samorzutnie także nie­
ności i w rezultacie wygłodniałe tłu­ które nasze pułki formowane na
my rozbiły większość składów. Coraz Litwie.
częściej widziało się pijanych żołnie­ Wymarsz „zasadniczych sił” Wiel­

» 166 «
kiej Armii r— w atmosferze paniki skie korpusy, utracona została niemal
i stałego zagrożenia ze strony koza­ cała artyleria, a sami cesarscy żołnie­
ków — nastąpił zaraz po północy rze zrabowali furgony z kasą impe­
10 grudnia. Długa kolumna, obciążo­ ratora.
na wozami taborowymi, sankami Bezładne kupy maruderów dwu­
i kilkudziesięciu ostatnimi działami, dziestu narodowości podążały teraz do
posuwała się bardzo wolno i dopie­ Królewca, osłaniane przez kilkakrot­
ro nad ranem osiągnęła podnóże Gó­ nie odtwarzaną ariergardę, w któ­
ry Ponarskiej, leżącej półtorej mili rej znajdowali się żołnierze Legii
na zachód od miasta. Góra nie była Nadwiślańskiej i polscy szwoleżero­
zbyt wysoka, ale oblodzona i oskal­ wie gwardii. W grudniu i styczniu do
powana, co sprawiało, że trudno było fortec nad Wisłą dotarło około
artylerii, kawalerii i taborom wydo­ 200 tys. ludzi spośród 630 tys., któ­
stać się na szczyt bądź też objechać rzy pół roku wcześniej wyruszyli na
ją bokiem. Jeszcze 8 grudnia zwra­ wyprawę moskiewską. Kilkanaście
cano Muratowi uwagę na tę poważną tysięcy zmarło wkrótce w szpitalach
przeszkodę terenową i król Neapolu Gdańska, Elbląga, Kwidzyna, Toru­
wyznaczył wówczas jednego z pol­ nia, Płocka i Warszawy z ran, od­
skich oficerów, by wynalazł taką dro­ mrożeń, głodu bądź na tyfus i grypę,
gę do Kowna, która omijałaby Pona- które przybrały wówczas rozmiary
ry. Oficer ów spełnił rozkaz, ale prawdziwych epidemii. Trudna do
gwardia wyruszyła z Wilna głęboką ustalenia liczba uratowanych (być
nocą i w rezultacie wozy jadące przo­ może nawet 100 tys.) powróciła sa­
dem straciły orientację w terenie. Za­ morzutnie do domów, nie chcąc wię­
miast skręcić w lewo, w kierunku cej brać udziału w walkach. Odnosi
Troków, jak to uczynił korpus polski, się to zwłaszcza do kontyngentów
poszły głównym szlakiem koweń- niemieckich, a także do oddziałów
skim, prowadzącym właśnie do owej polskich, które w roku 1812 złożone
fatalnej przeszkody, której starano były w dużej części z rekrutów siłą
się uniknąć. zaciągniętych do wojska. W punk­
Katastrofa Wielkiej Armii nastą­ tach zbornych pozostało więc zale­
piła rankiem 10 grudnia, kiedy to dwie 30 tys. ludzi, w większości zde­
przy pokonywaniu Góry Ponarskiej moralizowanych i chwilowo niezdol­
rozpadły się ostatecznie napoleoń­ nych do noszenia broni.

ANTONI KULESZA
podoficer 7 pułku lansjerów

Wojska wyborowego po przeprawie przez Berezynę zostało tylko 14 tysięcy.


Oskrzydlało ono i broniło jedynie osoby Napoleona, ale niebezpieczeństwo wzra­
stało co krok i zbyt się już groźnie zaczęło przedstawiać. W Smorgoniach prze­
to, stanąwszy na noc z najpoufalszymi swymi towarzyszami, złożył cesarz na­
radę, jakim sposobem wyślizgnąć się może z rąk nieprzyjaciela, który mu już
zewsząd zastępuje drogę. Stanęło na tym, że cesarz ma dowództwo nielicznej
armii zdać na Murata, sam zaś w towarzystwie Duroca i Caulaincourta z ulu­
bieńcem swoim mamelukiem Rustanem niepostrzeżenie wymykać się z zasta­
wionych sieci i dążąc przez pruskie prowincje, do Paryża pospieszać. Że jednak
bez żadnej straży puszczać się tak na los szczęścia nie było bezpiecznie, należało
z owego wyborowego wojska, które tyle trudów przetrwać zdołało, uczynić jesz­

» 167 «
cze jeden wybór, samego czoła ludzi najdzielniejszych, ku obronie cesarskiej
*' osoby.
Jest to chwila najwyższej wojska naszego chwały. Kogóż dla ubezpieczenia
własnej osoby wybiera ów geniusz wojenny i ci doświadczeni w bojach gene­
rałowie? Oto przeznaczają na eskortę cesarską dwa oddziały ułanów polskich —
■jeden z gwardii Krasińskiego, drugi nasz, z pułku Konopki, pod mężnym do­
wódcą Stokowskim, który nas jeszcze w Hiszpanii nieraz do boju prowadził.
Byliśmy prawdziwie dumni z tego wyboru. Wieczorem oznajmiono nam rozkaz,
nazajutrz przede dniem, mimo 28-stopniowego mrozu*, stanęliśmy już w goto­
wości.
Wyszedł cesarz i powitawszy nas uprzejmie, zwrócił się do Stokowskiego:
— Pułkowniku — rzekł -— gdybym miał się w ręce nieprzyjaciół dostać, pro­
szę was i nakazuję, abym z waszych rąk raczej zginął.
— Najjaśniejszy Panie — odparł śmiało Stokowski — gdyby do tego nie­
szczęścia przyjść miało, już z nas natenczas żyw ani jeden nie będzie.
Rzecz prawdziwie niepojęta, jaki ten człowiek na nas wszystkich urok wywie­
rał. Z odpowiedzią pułkownika wszyscy zawołaliśmy jednym głosem:
— Vive Vempereur !
Sanie ruszyły, pędziliśmy cwałem.
Lecieliśmy tak dzień cały, z małymi tylko odpoczynkami, ale drugiego dnia
w nocy w Równopolu okazało się, że ledwo dwadzieścia kilka koni i ludzi byłoby
w stanie może jeszcze czas jakiś dalej eskortować cesarza. Reszta koni albo
padła na miejscu, albo na nogach stać wcale nie mogła. Ludzie mieli poodma-
rzane ręce, nogi, twarze albo uszy. Cesarz przeto na obronę żadną liczyć nie
mógł, pozostawała jedna tylko rada — rzucić się w bok gościńca głównego
i manowcami uchodzić.
Miejscowy obywatel Falkowski, u którego cesarz odpoczywał, podjął się prze­
prowadzić Napoleona. Własne doskonałe konie zaprzągłszy do sani, w których
cesarz z Caulaincourtem jechał, powoził sam w prostym kożuchu, przebrawszy
się za furmana, na koźle obok niego siadł Stanisław Wąsowicz, dzielny oficer
z pułku Krasińskiego. W drugich saniach z rzeczami jechał Duroc z Rustanem.
Tak przez Miedniki, zatrzymawszy się krótko na przedmieściu w Wilnie, skąd
na Kowno dojechali do Mariampola. Tu poczmistrz Mikulicz, który nieźle po
francusku mówił, zwrócił uwagę cesarza, że kierunek podróży przez Prusy, lubo
drogę skraca, ale bezpiecznym nie jest.
— Dlaczego? — spytał Napoleon żywo.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział Mikulicz — tam każdy czyhać teraz
będzie na życie lub na osobą wcmości, tu u nas w Polsce każdy życie w jego
obronie położy.
Napoleon uznał słuszność uwagi, zgodzono się na to, że lepiej drogę na Księ­
stwo obrócić. Mikulicz przeto, wziąwszy naprędce starą karetę od pana Wę­
gierskiego, w kilka godzin osadził ją na płozy i własnymi końmi również jak
Falkowski powożąc, sam, z nieodstępnym obok Wąsowiczem, szczęśliwie i bez
żadnego przypadku dowiózł cesarza aż do samej Warszawy.
Za tę przysługę dostał trzysta napoleonów, które cesarz mu własnymi rękoma
do czapki nasypał L
Pomimo klęski i porażki strasznej Napoleon, jak zapewniają ci, co natenczas
mieli przystęp do jego osoby, rad był widocznie, że się osobiście z tak ciasnej

* według skali Celsjusza

» 168 «
matni wyśliznął, dało mu to humor niezwykły, wesoły, w dziwnej będący z oko­
licznościami sprzeczności. Wtenczas to po kilkakroć powtarzał owe historyczne
słowa: du sublime au ridicule il n’y a qu’un pas *.

K. Kraszewski Od szkolnej ławy, „Bi­


blioteka Warszawska” 1880, t. 3, s. 37—
39.

D E Z YD E R Y C H Ł A P OW SK I
Jcapitan — oficer ordynansowy sztabu Berihiera

Myśmy poszli do Wilna, ale tam tylko dwa dni zabawiwszy, dostaliśmy się
w trzech dniach marszu do Kowna. Wychodząc z Wilna, a widząc straszny nie­
ład i zamieszanie furgonów i powózek, które nie mogły po ślizgawicy pod Górę
Ponarską podjechać, a znając dobrze okolicę, skręciłem z naszą jazdą na prawo
i po lodzie na Wilii minęliśmy to niebezpieczne przejście. Za nami i na moje
zaręczenie, że tamtędy się przedostaniemy, pomaszerował i pułk jazdy sabaudz­
kiej, komenderowany przez księcia Carignan.
W pochodzie do Moskwy nasz pułk przebył Niemen w sile 915 koni. Daliśmy
kadry dla armii litewskiej, kadry na szwadron, który się uformował z ochotni­
ków w Gdańsku, a prócz tego wysłanych było trzech naszych kapitanów z Mo­
skwy z kadrami do formowania trzech pułków jazdy, na co nie stało już czasu.
Pbmimo tych umniejszeń pułk nasz, na powrót Niemen przekraczając, miał jesz­
cze 422 ludzi i mocniejszym był niż wszystkie trzy inne konne regimenta gwar­
dii razem wzięte **. Nie rachuję holenderskiego, bo oprócz kapitana Colquhoun
i jego brata podoficera, którzy do nas się przyczepili, już od Smoleńska nic
z tego regimentu nie widziałem, a przecież nas nie ochraniano. Jak tylko od
głównej kwatery przychodziły raporta, że się kozacy pokazują gdzieś na boku,
przychodził rozkaz: Polonais, allez ooir ***. Więc przepędzenie nocy spokojnej
było dla nas rzadkim wypadkiem.
Jaka była dezorganizacja pomiędzy wojskiem Rzeszy Niemieckiej, to najle­
piej okaże moje spotkanie się z jenerałem Wrede, dowódcą Bawarów. Było to
nazajutrz po przybyciu do Wilna. Mróz dochodził dwudziestu kilku stopni. Były
to najzimniejsze dnie w tej zimie. Z rana szedłem do głównej kwatery Murata
na zamku, spostrzegam na ulicy człowieka w płaszczu nie wojskowym, z Zawo­
jem na głowie, ze szpadą gołą w ręku, biegnącego szybko, a za nim około 12 lub
15 żołnierzy z karabinami, a bagnety spuszczone, jakby do ataku. Spostrzegłszy
mnie i poznawszy po mundurze i po czapce, żywym głosem zawołał:
— Gdzie główna kwatera? Kozacy w mieście, łapią naszych po ulicach,
a gwardie nie ruszają się z kwater!
Przypatrzywszy się dobrze twarzy obwiniętej w chustki, również jak po gło­
sie, poznałem jenerała Wrede, któregom często widywał w 1809 roku, i spokoj­
nie mu odrzekłem;

— Idę właśnie do głównej kwatery króla Murata i jeżeli jenerał pozwoli, będę

* Od wzniosłości do śmieszności —
jeden tylko krok.
** strzelców konnych, grenadierów
konnych i żandarmerii wyborczej
*** Polacy — rozpoczynać!

» 169 «
mu przewodniczył, ale możemy iść spokojnie, bramy obsadzone piechotą, a pla­
cówki jazdy wokoło miasta stoją, kozaków w mieście jeszcze nie ma, zaręczam.
Jenerał, bądź łaskaw, włóż szpadę w pochwę, ażebyśmy króla Murata nie wy­
straszyli.
Ogółem francuscy oficerowie wyżsi daleko lepiej zimno i niewygody do końca
znosili jak sprzymierzeńcy i przekonany jestem, że gdyby był cesarz sam kazał
swój namiot rozbijać wśród wyznaczonego obozu, nie byliby jenerałowie mogli
się oddalać do domów, a za nimi niżsi oficerowie i żołnierze, i porządek mógłby
się był utrzymać. Magazyny po etapach przygotowane byłyby porządnie rozda­
wanymi, zamiast co stawały się pastwą jakby ogólnego rabunku. Co zaś do
bitw kilku, które w odwrocie stoczono, za każdą rażą Francuzi, choć w mniej­
szej liczbie, zwycięsko się oparli.
Nasz pułk trzymał się dobrze. Oficerowie spali zawsze przy ognisku wśród
żołnierzy. Jeść tak bardzo nie brakło, bo jednak byliśmy blisko głównej kwa­
tery i spotykaliśmy transporta wołów, które były szły za armią. Przyszedłszy
na noc, ulany zajmowali jakie domostwo, strzegli, żeby je Francuzi dla ogrzania
się nie zapalili. W nim zajmował się mój kuchcik Garoliński z kilkunastu ludźmi
przygotowaniem, co można było. O mięso i mąkę postarali się żołnierze. Piekł
kawałki mięsa i robił z mąki duże kluski, które przypiekał. Brak soli dokuczał
nam mocno.
Rano przy wymarszu dostawał każdy taką kluskę ciepłą i kawał wołowiny,
który się na dzień cały miało. Garoliński ego strzegły ulany jak oka w głowie.

D. Chłapowski, op. cit., cz. 1, s. 136—138.

JÓZEF GRABOWSKI
porucznik — oficer ordynansowy sztabu Berthiera

Już przy przejściu Berezyny, pod Studzianką, zostało po tamtej stronie rzeki
kilkaset powozów, wózków różnych, częścią w rzekę wepchniętych, częścią przez
Rosjan razem z pilnującymi tych wozów oficerami i żołnierzami zabranych. Co
się mogło przez mosty przeprawić oraz co przed bitwą jeszcze ku Wilnw zdą­
żyło, zatrzymało się pod Ponarską Górą.
Ekwipaże cesarskie, skarb armii (dwadzieścia milionów franków), pojazdy
wielu marszałków, generałów, wozy amunicyjne, armaty i kilkaset innych po­
ciągów tam się zgromadziło. Mróz był okrutny, a mimo śniegu ślizgawica taka,
że koń ostro nie kuty pod górę nie mógł podejść. Wozy, które zdołały się dostać,
szły przez Wilno ku Niemnowi, lecz największa ich część uwięzia pod Górą Po­
narską; wówczas to pokazali się kozacy i zaczęli nacierać.
Kilkuset żołnierzy ze szczątków gwardii pieszej francuskiej eskortowało skarb,
ekwipaże cesarskie i wozy, ładowane dowodami pobytu armii francuskiej w Mo­
skwie, jak na przykład wielkim krzyżem wyzłacanym z cerkwi Iwana, mającym
być Paryżowi pamiątką zwycięstw odniesionych. Otóż, mimo wszelkie użyte
sposoby, pojazdy te nie mogły wjechać na ową Górę Ponarską; po pierwsze
dlatego, że owe wozy, powozy, amunicje ciągnęły się w największym nieładzie,
a każdy broniąc swej własności, chciał przed innym się wydostać i zawadzał
o drugiego, po wtóre, że upór Francuzów i ich zarozumiałość, że tak dawno wo­
jując mędrsi są od innych i rady nie potrzebują, nie zezwoliła im kucia koni

» 170 «
ostro. Nadto podkowy mieli bez ocelów i płaskie, a wiele koni zupełnie było
rozkutych, choć te lepiej jeszcze się trzymały na ślizgawicy niż kute na modę
francuską; niejednokrotnie radzono i wystawiano cesarzowi i marszałkom, aby
rozkazano ostro kuć konie — na próżno. Mieli potem przykład na naszej armii,
która po gołoledzi szarżowała i która wróciła z tymi samymi stu armatami,
^ którymi na kampanię wyciągnęła, a miała też same mrozy, śniegi i gołoledzie
co Francuzi -. Ba, lecz ci znów na przekór mieli przekonanie, że podkowy z ocen­
iam i psują i niszczą konia, że osłabiają mu nogi i że koń łatwo się wiąże, za­
czepiając przednie podkowy o tylne. Mogło się takie związanie kiedy wydarzyć,
lecz czy dla pojedynczego wypadku można było dobrowolnie zapomnieć o ko­
rzyściach, jakie daje koniowi kucie z ocelami i szczególnie ostrymi podczas śliz­
gawicy?
A temu tylko uporowi czy niedbałości zawdzięczają Francuzi straty większej
części swej artylerii, furgonów, amunicji i niezdolnej do marszu i nacierania
kawalerii.
Wróćmy do skupionej pod górą masy koni, wozów i ludzi. Gdy powożący
przekonali się, że podjazd pod górę jest niemożliwy, a kozacy coraz śmielej na­
cierali 3, zasypując już gradem kul cały tabor, powstał popłoch, jak Francuzi
mówią: sauve-qui-peut! to jest hasło demoralizacji ogólnej. Zaczęto odrzynać
konie od pojazdów i armat, chcąc bodaj z końmi uciekać, a kto miał jakie droż­
sze lub potrzebniejsze sprzęty w powózkach, wyciągał je pospiesznie. Równo­
cześnie gwardziści, widząc kasę cesarską, odbili wieko kolbami i jęli grabić
złoto w sądki * pakowane. Obładowawszy się nim do woli, poszli, zostawiając
innym resztę.
Tu już zaczął się rabunek. Do skarbów cesarskich rzucili się wszyscy, na­
poi eond o ry tarzały się po śniegu. Niejeden życiem przypłacił chciwość, powa­
lony kulą kozacką. Rozbito cały skarb i zrabowano doszczętnie ekwipaże ce­
sarskie. Srebro stołowe, mundury haftowane, klejnoty, tabakierki, zegarki i zło­
to objuczyło łupieżców tak, że niejeden ruszyć się nie mógł. Ostatki bogactw
wpadły w ręce kozaków, a wraz z nimi i ci, którzy zbyt objuczeni, stali się do
marszu niezdolnymi. Nadto i tych, co spod Ponarskiej Góry uszli, czekał los nie
mniej okrutny.
Pod Wilnem i w samym Wilnie, gdzie zmęczeni i zziębnięci chcieli spocząć
i użyć zrabowanych pieniędzy na pokrzepienie sił, tam najwięcej dostało się
ich do niewoli. Żydzi szczególnie, spostrzegłszy pieniądze i kosztowności, ścią­
gali do siebie biednych uchodzących pod pozorem dostarczenia im futer, ubio­
rów, obuwia i koni i podpitych lub sennych zabijali i z bogactw obdzierali. Ci
zaś, którzy zdołali dostać konia, wóz czy sił tyle mieli, by zdążyć za cofającą się
armią, napadani byli i zamordowywani na drogach i noclegach przez chłopów
pruskich i mieszczan. Rozgłosiło się już bowiem, że każdy Francuz jest bo­
gactwami obładowany. Gdy więc przybywał do austerii **, żądano odeń kilka
napoleondorów za kieliszek, a jeżeli nocował i nie był tyle przezornym, żeby
z kolegami się trzymać i straż z nimi ustanowić, zabijano go w nocy i grabiono.
Niekiedy chorych a samotrzeć idących w biały dzień łupiono i puszczano bez
grosza.
Przejście pruskiego generała Yorka do Rosjan 4 podniecało patriotyzm i obu­
dziło wściekłość ludu niemieckiego do tego stopnia, że nawet kobiety dopusz­
czały się mordów i łupiestwa na biednych Francuzach.

* naczynia drewniane
** karczmy

» 171 «
Kto nie był świadkiem tych wypadków, ten wiary nie da temu, co się działo.
Chociaż widok rannych lub ze zmarzłymi członkami pełznących żołnierzy i ofi­
cerów francuskich był godnym litości, to śmiech często zdejmował obojętnych
na widok ich dziwacznych ubiorów, a obraz nędzy i niedołęstwa zachęcał nie­
przyjaciół do obelg i poniewierania.
Ci nędzarze, uchodzący przed niewolą Rosjan, a walczący z mrozem, istotnie
bardzo niezwykle wyglądali. Na przykład w czapach wielkich futrzanych, w sa­
lopach, spódnicach kobiecych, w chustkach i szalach, nawet bardzo kosztow­
nych, lub w łachmanach i siermięgach chłopskich. Jedni mieli proste kożuchy,
drudzy dery i koce wełniane, ci płaszcze żołnierskie opalone przy ogniach biwa­
ków. I tak opierając się na kijach, z nogami spowiniętymi rozmaitymi płachta­
mi, z trudnością tylko wlec się mogli po śniegu. Uczucia ludzkie między tymi
biedakami zamarły. Przyjaciel odmawiał przyjacielowi miejsca w wózku, na
sankach, nie troszcząc się, że go skazuje na śmierć. Trupami i konającymi były
drogi wymoszczone.
Kozacy, którzy za armią postępowali, opatrując żywych i umarłych, a szuka­
jąc kosztowności, wyglądali nie mniej dziwacznie. Obarczonych łupem ledwo
konie unieść mogły. Bywało, że kozak miał pod płaszczem lub burką bogato
haftowany mundur generała francuskiego, w kieszeniach po kilkanaście pierście­
ni i zegarków i trzos złota pod siodłem. Widziano niektórych żołnierzy francu­
skich nawet w ornatach cerkiewnych i kościelnych, pochodzących z rabunków,
boć i oni w pochodzie ku Moskwie zabierali, co się dało.

J. Grabowski Pamiętniki wojskowe,


Warszawa 1905, s. 6—10.

F R A NC IS Z EK S A L E Z Y G A W R O Ń S K I
porucznik — dowódca półbaterii armat 12 pułku piechoty

W nocy więc [9 grudnia] zbieraliśmy się na rynku wileńskim w małe kupki


oficerów i żołnierzy, z różnych miejsc wychodzących, przyuczonych od dawna
do ustawicznego alarmu, a zebranych, gdy się wypytywałem, gdzie się działa
podzieją z braku pociągu, którym ledwieśmy do Wilna mogli je dociągnąć przed
nocą, oświadczono mi, że zaradzono tej potrzebie, że się nie trzeba o nie trosz­
czyć, bo już cały nasz park zaopatrzony został w nocy w zabrane innym par­
kom konie. A resztę wozów pociągną woły tymczasem, zebrane przez ordyna­
tora * Hermana. Skoro zaś nad Niemen dojdziemy w całości, tam łatwiej do­
staniemy koni, jako w kraju swoim, żmudzkim5, nie zajętym przez nieprzyja­
ciela, a wtedy woły, ciągnące działa i wozy, na żywność pójdą.
Nie widząc więc już dział swoich, bo nie miały być użyte i nie mogły być
nawet użytymi, jedynie ocalonymi, kazano nam wszystkim oficerom i żołnie­
rzom trzymać się kupy i koło godziny piątej lub szóstej po północy, bardzo jesz­
cze ciemno było, latarnie pobrawszy w Wilnie, wskazano ulicę, którą wyjść
mamy, i drogą na lewo od traktu kowieńskiego ku Trokom udać się polecono.
Oficer był wysłany do drogi rozstajnej za miastem, aby luzując się jeden po
* oficera, który jako komisarz woj­
skowy sprawował kontrolę nad zaopa­
trzeniem szpitali i służb medycznych

» 172 «
drugim, obwoływał: ,,Korpus polski na lewo!” Śnieg był wielki, tak żeśmy jak
w wąwozie brnąć musieli, idąc ku Trokom. Kiedy dnieć poczynało, już nasza
kupka mała z działami była złączona na tej drodze, może jakie 2, najwyżej
3 tysiące ludzi wynosząca, ledwie do obsługi dział 90 posłużyć mogąca; trochę
jazdy było przy tym. Generał Krasiński Izydor nami dowodził, a Różycki Sa­
muel był mu do pomocy. Wnet usłyszeliśmy za sobą huk dział, co dowodziło,
że Wilno atakuje nieprzyjaciel. Nie wiedząc o naszej wyprawie oddzielonej zu­
pełnie od Wielkiej Armii, która szła na Kowno, po zdobyciu Wilna za nią się
udał nieprzyjaciel, lecz nie skwapliwie, bo miał silny opór w Wilnie; my zaś
bardzo spokojnie do Troków doszli, mając ciągniony park w połowie wołami.
Od pogoni moskiewskiej wolni, bezpieczny mieliśmy marsz i po drodze znaj­
dowaliśmy wszędzie żywność i możność nocowania po wsiach ocalonych, tak aż
do samego Niemna.
Przybywszy nad Niemen, w bok Grodna, pod miasteczko Dąbrówna, znaleźli­
śmy tę rzekę dobrze zamarzniętą, tak że działa mogły po lodzie być przepra­
wionymi, że zaś brzegi były bardzo wysokie, a dla zmarznięcia ziemi spustu
na lód nie można było rozkopać, musieliśmy działa spuszczać bez zaprzęgu, tylko
się między koła drągi grube zakładały u ciężkich dział i tak się je spuszczało
z brzegu na lód, a te swoim ciężarem spuszczone z wysokiego brzegu aż
do drugiego same się dostawały; lżejsze były przez obracające się koła popchnię­
te, to samo i wozy amunicyjne. Na drugim brzegu zaprzęgano woły i te wy­
ciągały na brzeg; już i koni dostawiano ze wsi, a woły poszły na żywność dla
tych szczątków korpusu, które pilnowały dział. W Dąbrównie, nad brzegiem
Niemna, wypoczęliśmy dzień cały dla samej przeprawy dział; w żydowskich
pościelach kładli się oficerowie, nie zważając na ich niechlujność, taka była po­
trzeba spania. Dostarczono żywności i mrozy trochę zelżyły. Stamtąd doszliśmy
do Kalwarii, miasteczka na Żmudzi<}, i znowu dzień stojąc, nastąpiła organi­
zacja dalszego do Warszawy marszu. Polecono oficerom, nie mającym służby
(bo żaden pułk nie egzystował, tylko ze wszystkich oddział jeden był ułożony),
aby każdy osobno starał się dostać do Warszawy7, jak by mógł, i tam zameldo­
wawszy się komendzie, odebrał przeznaczenie i żołd, któregośmy całą wyprawę
nie pobierali; zostawiono tylko potrzebną liczbę do prowadzenia tych pułko­
wych szczątków. Ja się zmówiłem z trzema innymi, tj. Mieroszewskim, Lebow-
skirn i Szczawińskim, kupiliśmy konia i sanie chłopskie z dwoma deskami,
które przysposobiwszy do jazdy, tj. wysławszy sianem siedzenie, i zabrawszy
z sobą ordynansa. w pięć osób tym jednym koniem, otrzymawszy pozwolenie
na piśmie i marszrutę zwykłą wojskowym, zabrawszy jakie takie manatki swoje,
których mało co było, trochę kawy, herbaty i cukru na te biedne sanie chłop­
skie jednym koniem, tak puściliśmy się w podróż ku Warszawie z nadzieją, że
wstępując do wsi po drodze będących, jako w swoim kraju od nieprzyjaciela
dotąd wolnym, znajdziemy sposób wyżywienia siebie i konia, który nas miał
ciągnąć. Sanna była wyśmienita w kraju żmudzkim, równym, bo jeziorami za­
lanym, zamarznięte były i dały sposobność zbliżenia sobie drogi, przebywając
je po łodzie, o czym dowiadywaliśmy się od włościan żmudzkich, nader życzli­
wych.
Koło 10 grudnia * porzuciliśmy miasteczko Kalwarię, zostawując resztki kor­
pusu z paru tysięcy ludźmi i parkiem artylerii pod dowództwem generała Izy­
dora Krasińskiego z Samuelem Różyckim do pomocy, którzy mieli małymi mar­
szami kroczyć do Warszawy. Od wsi do wsi jadąc tymi saneczkami, bardzo nie­

* 20 g ru d n ia

» 173 «
wygodnymi, jakiś fałszywy wstyd nas ogarnął wstępować do dworów; tak by­
liśmy zbrudzeni, zeszkaradzeni ubiorem i postawą naszą zbiedzoną. Nocowa­
liśmy zwykle po chałupach u włościan, kędy nas którego dnia Pan Bóg na noc
przyprowadził. Nie znając przez całą tę niefortunną wyprawę dachu, pod któ­
rym by spocząć można było, zawsze pod gołym niebem, każda chata była nam
dogodnym pałacem, aby w niej ciepło było. Sołtysi wiejscy nam też wynajdo­
wali najporządniejsze i nie zawiedliśmy się na przyjęciu i żywności jakiej ta­
kiej, a czasem do dworu, gdzie był, posyłaliśmy, prosząc o jaki w żywność za­
siłek. Bóg nam przez całą drogę błogosławił pogodą. Przez tę drogę pomyliśmy
się trochę, poczyścili, jak mogli, czasem który z nas dostał koszulę lub obuwie,
bośmy obdarci byli zupełnie, jedynie futra mieliśmy pobrane jeszcze w Moskwie,
które nas od przeziębienia za pomocą opatrzności ochraniały. Przejechawszy
tak Augustów, Suwałki, Rajgród, Ostrołękę, Pułtusk, przybyliśmy koło 18 gru­
dnia * pod Warszawę. Ujrzawszy miasto z daleka, ucieszyliśmy się radośnie,
a spotkawszy się na Pradze z marymoncką bułką, uściskaliśmy ją serdecznie.
Tu była narada, jak się przyjdzie w mieście tak obrzydliwie obtargano pokazać,
jak wnijść do jakiego domu? Potrzeba przemogła, wstyd upadł i puściliśmy się
na most. Lecz książę Józef, wódz naczelny, który od Berezyny już się był na­
przód udał do stolicy8, nie mogąc na konia po upadku wsiadać, wyleczony,
pomniał na wojsko i kolegów; polecił, aby na moście zaraz stał jeden z ofice­
rów garnizonu, co na wyprawie nie był, i każdemu z nas przybywających wrę­
czał kartę kwaterunkową do miasta, razem asygnację do kasy wojskowej na
żołd zaległy. To nam wiele ułatwiło do zaspokojenia pierwszych potrzeb i oszczę­
dziło strudzonym szukania kwater.

F. S. Gawroński, op. cit., s. 343—346*.

ANTONI BIAŁKOW SKI


kapitan 12 pułku piechoty

W Wilię Bożego Narodzenia wjechaliśmy na Pragę. Zostawiwszy Tarnawskie­


go i sanki na Pradze, udałem się do komendantury placu. Gdym przechodził
ulicami, każdy prawie o mnie powtarzał: „Widać, że to oficer powracający
z Moskwy” . Łatwo to można było poznać po moim wyglądzie.
Gdy zjawiłem się w komendanturze, witano mnie jak z tamtego świata przy­
byłego, a wszyscy byli wyświeżeni i czyści. Gdy mnie ściskać zaczęto, ostrzegłem
tylko, aby się do mnie nie przysuwano. Doręczono mi bilet kwaterniczy i oświad­
czono, że wszyscy oficerowie, podoficerowie i żołnierze powracający z Moskwy
odbiorą oprócz żołdu gratyfikację.
Po owej pomyślnej wiadomości wracałem w lepszym humorze do mego ko­
legi na Pragę. Po udzieleniu mu pomyślnej wiadomości wsiedliśmy na sanki,
zmierzając do przeznaczonej kwatery przy Świętokrzyskiej ulicy, w domu „Ja­
śnie Wielmożnego szambelana dworu Jego Królewskiej Mości Króla Stanisława
Poniatowskiego, Niewieścińskiego” . Odczytując tytuły naszego przyszłego go­
spodarza, marzyliśmy, jak to będziemy dobrze przyjęci.
Stało się jednak inaczej. Gdy zajechaliśmy w dziedziniec domu, burgrabia
pałacu oświadczył, że nie ma nas gdzie pomieścić, gdyż wszystkie pokoje zajęte.

* k o ło 28 g r u d n ia

» 174 «
W końcu, litując sie nad naszym smutnym położeniem, zaprowadził nas do*
przedpokoju jw szambelana, w którym wszystkiego było jedno maleńkie okien­
ko kwadratowe, a co gorsza, że palono tu w trzech piecach, ogrzewających przy­
ległe pokoje. W pierwszej chwili byliśmy kontenci nawet z tego poddasza.
Eyło to już pod wieczór. Będąc głodni, udaliśmy się do oberży, znajdującej
się w sąsiedztwie, na rogu ulicy Świętokrzyskiej i Krakowskiego Przedmieścia.
Poczciwy oberżysta, widząc nas w tak smutnym stanie, żądających jedzenia,
odezwał się od razu: „Trzeba panom wiedzieć, że dziś u nas w Warszawie obcho­
dzimy Wilię Bożego Narodzenia. Panowie zapewne w obozach stracili datę. A za­
tem proszę panów — oto jest wódka, strucle, śledzie itp. Niech panowie raczą
się tymczasem posilić, a kiedy panów do nas szczęście sprowadza, raczcie nie
odmówić proszącemu i przyjąć z nami i stołownikami naszymi wieczerzę, która
wkrótce nastąpi” . Wyrazy te, wypowiedziane szczerze i ze wzruszeniem, zobo­
wiązały nas do przyjęcia gościnności, zwłaszcza z dodatkiem gospodarza, że
w dniu tym nie tylko swoim stołownikom, ale i obcym zwykł służyć (gratis).
Coraz więcej przybywało gości, którzy w miarę przybywania obsypywali nas
zapytaniami o przebieg obecnej kampanii. Na rozmowie o tym czas przed wie­
czerzą minął szybko. Po zwykłych ceremoniach dzielenia się opłatkiem za­
siedliśmy do wieczerzy, która nie tylko była porządna, ale nawet zbytkowna;,
było suto jedzenia i dostatek wina. Pod koniec wieczerzy obecni goście, zado­
woleni z naszej obecności, postanowili nas uczęstować. Zażądali od gospodarza
różnych trunków, dodając, że tylko wieczerzę przyjęli gratis, a teraz wolno im
jest za pieniądze coś wypić. Nie przyjął propozycji gospodarz, powtarzając:
„U mnie nie ma dziś nic za pieniądze. I tak szczęśliwy jestem z tak szanownych
gości, a szczególnie (zwracając się do nas) z łaskawych naszych obrońców, któ­
rzy nam wszystkim tyle przyjemności zrobili” . Humor wesoły malował się na
twarzach obecnych. Każdy coś dodał do wesołości ogólnej, a szczególnie nas
bawił starej daty wojskowy, Wodzyński, który nie śmiał się przy nas popisywać
swymi przygodami, ale za to różnymi anegdotami i śpiewkami bardzo dowcipny­
mi całe towarzystwo bawił.
Było już po dwunastej w nocy, gdyśmy się rozeszli. Noc pierwsza w przed­
pokoju szambelana była jaka taka, bo powróciliśmy późno, znużeni drogą, w do­
brych humorach po Wilii, do naszego ubogiego posłania (bo i posłania szambe-
lan odmówił).
Nad ranem obudził nas dym, wydobywający się z paleniska pieców i prze­
pełniający całą naszą izdebkę. Gdy dzień nadszedł, Tarnawski, który był więcej
wytrawnym ode mnie, postanowił udać się do gospodarza domu jw szambelana
w celu upomnienia się o lepsze pomieszczenie. Zastał jednak mieszkanie za­
mknięte, a rządca odpowiedział, że tylko on (rządca), widząc nas zziębniętych,
taką kwaterę dać się odważył. „Inaczej — mówił — musielibyście w stajni no­
cować” . Dodał, że pan jego, gdy jest kwaterunek, zwykł bardzo późno w noc
przychodzić do domu, a bardzo do dnia wychodzić, aby uniknąć nieprzyjemno­
ści. Nie mając innego sposobu, udaliśmy się do komendantury placu, użalając
się, że w marszu nawet nigdzie nie spotkała nas podobna niedogodność, jakiej
doświadczać musimy w miejscu, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć wszelką przy­
chylność ze strony rodaków. „Rodak — powtórzył jeden z placowych kolegów
z szyderczym uśmiechem — to jest gorszy od Żyda, bo nie ma dnia, aby nie
robiono do nas podobnych reklamacji. Ale ja wam poradzę — dodał — obracając
się do mego kolegi, widząc go w wieku daleko starszym ode mnie i marsowej
postaci. Kolega niech mu tak zrobi, jak to pewien oficer z nim zrobił, gdy tenże
szambelan, nie dawszy mu kwatery ani pościeli, ukrywał się przed nim. Oficer

» 175 «
postanowił koniecznie dostać się do niego i stanął przed drzwiami pokoju szam-
belana na szyldwachu. Niewieściński postanowił nie pokazać się wcale, a tak
jeden drugiego chcieli przetrzymać przez całą dobę. Jednakowoż potrzeby nie
odbyte zmusiły szambelana do otworzenia swego pokoju. Skoro tylko drzwi
się otworzyły, oficer wpada szturmem do pokoju i pakuje się w ubraniu, a na­
wet z butami, na łóżko Niewieścińskiego i okrywa się jego kołdrą, nie zważając
na groźby. Niewieściński widząc, że nic nie poradzi, udał się do władzy o wymiar
sprawiedliwości. Ta, będąc już uprzedzoną o niegodnym postępowaniu szambe­
lana, podała mu projekt, aby wynajął w domu zajezdnym lokal z potrzebną w y­
godą dla owego oficera, a on z domu jego i pościeli ustąpi. Szambelan, rad nie-
rad, niezwłocznie tak uczynił. Tak i wy sobie postąpcie” . Chociaż dobre, lubo
nieprzyjemne, adiutant placu podawał środki, przecież w pierwszy dzień Bo­
żego Narodzenia trudno to było uczynić, zwłaszcza że szambelan miał tysiączne
sposoby bawienia się za domem.
Zatem na razie udaliśmy się do kościoła Św. Krzyża dla podziękowania Bogu
za szczęśliwe ocalenie. Następnie, jak to w Warszawie, dzień ten upłynął swo­
bodnie, a późno w noc udaliśmy się znowu do naszej kurnej ciemnicy. Następ­
nego dnia, podobnie jak i poprzedniego, mój kolega zrobił wycieczkę do Nie­
wieścińskiego, ale na próżno; szambelan był parę godzin za domem. Na drugi
dzień świąt rano rozłączyliśmy się z moim kolegą. Udałem się do kościoła Augu­
stynów, a to z powodu mniejszego tam natłoku publiczności jak u Św. Krzyża,
gdyż mnie oczami wszędzie przeprowadzano, gdziem się tylko ruszył, a to za­
pewne litując się nad moim położeniem, chociaż nie było nic występnego w tym,
żem w sprawie narodowej w takowe popadł. Idąc Krakowskim Przedmieściem,
miałem oczy spuszczone przed siebie, wtem spojrzę na mężczyznę prawie przede
mną stojącego, który z rozpostartymi rękami na szyję mi się rzuca. Był to młody
urzędnik, Wyzlański, który tylko w takich stosunkach ze mną zostawał przed
wojną, żeśmy często widywali się po bilardach albo kaffenhauzach. Zawsze
objawiał się dla mnie z jakimś szacunkiem, lubo mu nic nie wyświadczyłem
dobrego, jedynie tylko tworząc przyjemne towarzystwo. Po czułym uściskaniu,
więcej prawie jak braterskim, gdy mnie zobaczył w tak ubogim stanie, pomimo
mego oporu wziął mnie zaraz po nabożeństwie do swej stancji przy Mostowej
ulicy. Kazał mnie rozebrać w ciepłej swej stancji swemu chłopakowi, a gdy zo­
baczył na moim ciele, podartym od brudu, blizny, kazał przynieść okowity do
obmycia całego ciała, bo — dodał — że który tylko przybyły z wojny udał się
do łazienek i wziął ciepłą kąpiel, wpadał zaraz w zgniłą gorączkę i umierał.
Obmyłem się tedy spirytusem, a następnie włożyłem, zacząwszy od bielizny aż
do kapelusza, całe ubranie gospodarza. Tak wyświeżony, we fraczku cywilnym
(bo nam wówczas wolno było używać ubioru cywilnego), udałem się z Wyzlań-
skim do restauracji i tam bawiliśmy się wśród młodzieży i naszych wojskowych,
którzy mi pozazdrościli, że się tak prędko oporządziłem. Ubiór mój, pozostały
z kampanii, rzucono gdzieś na mieście, bo spodziewano się, że nikt nie powa­
żyłby się wziąć go na siebie. Nie dosyć na tym. Poczciwy Wyzlański, słysząc
moje narzekania z powodu niewygodnej kwatery, nie puścił mnie ze swej stan­
cji. Tak przez czas mego pobytu w Warszawie nie tylko w jego ubiorze, ale po­
ścieli i stancji zostawałem.
Gdy święta minęły, udałem się do kasy, gdzie mi oprócz żołdu wyliczono gra­
tyfikację dwumiesięczną; odebrałem przeto blisko tysiąc złotych i natychmiast
zająłem się oporządzeniem wojskowym 9.

A. Białkowski, op. cit., s. 271—275.

» 176 «
PRZYPISY

1 Oba oddziały polskie — szwoleże­ Murat i Berthier pozostawili u stóp


rów gwardii i ułanów nadwiślań­ góry.
skich — liczyły 266 ludzi. Do Równo- 4 Gen. York dowodził kontyngentem
pola dojechało tylko 36, reszta pozosta­ wojsk pruskich, które wchodziły w
ła w tyle na osłabionych koniach bądź skład 10 korpusu marszałka Macdonal-
wyginęła w utarczkach z kozakami. da i uczestniczyły w oblężeniu Rygi
Wspomniany przez Kuleszę Falkowski oraz w walkach nad dolną Dźwiną.
mieszkał w Miednikach i był dawnym W grudniu 1812 r., gdy Macdonald co­
porucznikiem polskich ułanów. Dostar­ fał się pospiesznie w kierunku Kró­
czył Napoleonowi wygodniejszych sań, lewca, York pozostał umyślnie w tyle
okrytych rogożą (do tej pory cesarz je­ ze swymi pułkami i dał się otoczyć woj­
chał w niewielkich saniach chłopskich, skom rosyjskim. Na mocy tzw. konwen­
a towarzyszący mu oficerowie w powo­ cji z Taurogów Prusacy zobowiązali się
zach), i dowiózł aż do domu Frolanda przestrzegać neutralności w dalszych
na przedmieściu Wilna — Pohulance. działaniach wojennych, ale już wkrótce
Od Miednik do Wilna jechał wraz z Na­ jawnie przeszli na stronę cara Aleksan­
poleonem sekretarz stanu Maret, któ­ dra. W korpusie Macdonalda pozostały
ry otrzymał wówczas od władcy dyspo- tylko trzy pułki polskiej piechoty (5,
zyjce w sprawie obrony Wilna i rozlo­ 10 i 11) i drobne oddziały francuskie.
kowania Wielkiej Armii na leżach zi­ 5 Wielka Armia nie cofała się z Wil­
mowych. Węgierski (inne źródła mówią na przez Żmudź.
o Wilczewskim) mieszkał w Grajewie, 6 Kalwaria — niewielkie miasteczko
a nie w Mariampolu. Sprzedał za kil­ na Litwie, nie na Żmudzi, na północ od
ka dukatów lekką karetę na płozach, Sejn. W owym czasie biegła tędy głów­
skonstruowaną specjalnie na wesele na droga z Wilna do Warszawy. Szla­
córki, wygodniejszą od sań, którymi je­ kiem tym zdążał też Napoleon ze Smor-
chał do tej pory Napoleon, kareta bo­ goni do Paryża.
wiem była powozem zamkniętym, za­ 7 5 korpus cofał się z 18 i 21 pułkami
pewniającym osłonę od mroźnego wia­ piechoty formowanymi na Litwie, któ­
tru. re zapewniły osłonę zmęczonym dłu­
2 5 korpus polski wyruszył na wypra­ gim odwrotem żołnierzom. Oto relacja
wę z 74 armatami, z których utracił z tych dni płk. Aleksandra Chodkiewi­
kilka pod Medynią i Borysowem, kilka cza, dowódcy 18 pułku, zawarta w je­
zaś musiał przekazać innym korpusom. go raporcie z grudnia 1812 r. do ks. Jó­
Między Berezyną a Wilnem, kiedy nie­ zefa: „Mam honor donieść WKs.Mci, iż
mal wszyscy porzucali swe działa, Po­ stosownie do rozkazu datowanego
lacy zbierali je, zastępując nimi włas­ w Wilnie pod dniem 9 bm., a doszłego
ne utracone wcześniej, tak że w końcu do mnie dnia 11, udałem się niezwłocz­
grudnia przyprowadzili do Warszawy nie do Wilna, dokąd spiesząc, stanąłem
ok. 80 sztuk, a więc więcej, niż zabrali dnia 12 tegoż miesiąca pod wsią Mar­
na wojnę. Inne korpusy Wielkiej Ar­ cele, o 2 i pół mili oddaloną od miasta,
mii — razem wzięte — zdołały urato­ i tu, dowiedziawszy się o wzięciu Wil­
wać zaledwie jedno działo. na przez wojska nieprzyjacielskie, osą­
3 10 grudnia ok. godziny 9 rano roz­ dziłem rzeczą nieuchronną cofać się
począł się atak rosyjski na Górę Ponar- spiesznym marszem, zwłaszcza mając
ską. Wzięły w nim udział przede wszy­ wiadomość, iż nieprzyjaciel w znacznej
stkim pułki kozaków dońskich atama- sile był niedaleko tej wsi. Obróciłem
na Płatowa, wsparte baterią dział księ­ przeto marsz mój na Olkieniki i zna­
cia Kudaszewa, ustawioną na jednym lazłszy pułk 21 piechoty, cofałem się
ze wzgórz. Po pewnym czasie Płatów z nim na Orany, obrałem mój trakt
wysłał parlamentariusza z wezwaniem, ku Grodnu, po cz3^m rzuciwszy się nagle
by żołnierze napoleońscy złożyli broń. w prawo, przeszedłem Niemen w Łysz-
Gdy zostało ono odrzucone, ataman kowie w zamiarze skrócenia marszu ku
wprowadził do akcji brygadę kozaków Kownowi, gdzie, jak usłyszałem, cofnę­
gen. Iłowajskiego, dragonów arzama- ła się Armia Wielka francuska, lecz gdy
skich i żytomirskich oraz huzarów ol- mnie doszła niemylna wiadomość, iż
wiopolskich. Francuzi stawili zacięty wojska rosyjskie zajęły Merecz i postę­
©pór i mimo zamętu dopiero po godzi­ powały w granice Księstwa Warszaw­
nie udało się Płatowowi ująć pewną skiego, opuściłem mój projekt łączenia
liczbę jeńców i zdobyć 28 dział, które się z wielkim wojskiem, jako do usku-
» 277 «
tecznienia niepodobny i poszedłem na (gen. Potocki) i Astrachania (zesłano tu
Sejny. Tu miałem szczęście złączyć się dowódcę artylerii polskiej, Francuza
ze zwycięskimi orłami korpusu 5 i od­ gen. Jeana Pelletiera). Dokładne spisy
tąd z nimi zostaję w marszu. Oba pułki jeńców polskich zostały opublikowane
są znacznie zmniejszone przez choroby w zbiorach dokumentów z rosyjskich
i nadzwyczajne zimno, lecz jakkolwiek archiwów gubernia lnych w latach
one ucierpiały, ożywia je zawsze miłość 1910—1914, w związku z obchodami set­
ojczyzny i chęć służenia pod naczelnic­ nej rocznicy wojny ojczyźnianej. Za­
twem Jego”. Archiwum Wojewódzkie wierają one często nie tylko imiona
w Krakowie. Oddział na Wawelu. Ar­ i nazwiska jeńców, ale także stopnie
chiwum Chodkiewiczów z Młynowa. wojskowe, nazwy pułków oraz daty
8 Książę Józef opuścił Wilno 7 grud­ przybycia poszczególnych osób do danej
nia w towarzystwie gen. Paszkowskiego miejscowości. Jest to bogaty materiał
i Sanguszki, komendanta kwatery głów­ źródłowy, wciąż jeszcze nie wykorzy­
nej 5 korpusu płk. Józefa Szumlańskie- stany.
go oraz kilkunastu adiutantów i ofice­ Jak wynika z powyższych spisów,
rów sztabowych. Dotarli oni do War­ w grudniu 1812 r. i styczniu 1813 r. pa­
szawy 13 grudnia. nowała wśród jeńców epidemia tyfusu
9 Kilka słów o żołnierzach polskich i grypy* Zmarło wówczas kilka tysięcy
wziętych do niewoli rosyjskiej w 1812. Polaków.
Ich liczba jest trudna do ustalenia W styczniu 1813 r. car Aleksander
i można ją tylko szacunkowo określić zatwierdził projekt Komitetu Mini­
na 40—50 tys. Pierwszą większą grupę strów, przewidujący wcielenie jeńców
stanowili kawalerzyści spod Mira i Ro­ polskich do pułków rosyjskich stacjo­
manowa. Po kilkutygodniowej przerwie nujących na tzw. liniach kaukaskiej
dołączyli do niej jeńcy polscy ujęci pod­ i syberyjskiej. W rezultacie w następ­
czas stacjonowania 5 korpusu na przed­ nych tygodniach wysłano na Kaukaz
polach Moskwy. Od 18 października, i Syberię kilkusetosobowe grupy pol­
a więc od bitwy pod Winkowem, do skich żołnierzy i podoficerów. Oficero­
niewoli rosyjskiej dostawało się już po wie natomiast pozostali w „starych gu­
kilkuset, a nawet kilka tysięcy żołnie­ berniach”. W czerwcu 1814 r. — już po
rzy polskich dziennie. Ostatnia większa upadku Napoleona — Aleksander po­
grupa jeniecka przypada na 9—12 grud­ lecił odesłać do Księstwa Warszawskie­
nia, czyli walki w rejonie Wilna i Kow­ go Polaków wcielonych do armii.
na. W Białymstoku zorganizowano punkt
Polacy byli w większości wywożeni zborny. Uwolniono większość Polaków,
do tzw. starych guberni — kałuskiej, chociaż byli i tacy, którzy nadal pozo­
tulskiej, saratowskiej, tambowskiej — stali w carskim wojsku. Według spisu
i kierowani do miast powiatowych i wsi z 1816 w stanicach kozackich na „linii
albo też przekazywani gubernatorom kaukaskiej” znajdowało się jeszcze 256
na Ukrainie i Powołżu. Niewielkie gru­ Polaków, w tym kilkadziesiąt kobiet
py dotarły do Archangielska (był tu i dzieci.
ni. in. gen. Romuald Giedroyć), Wiatki
VII
HONOR PO LA K Ó W
42
K A M P A N I A WI OSEN NA

Napoleon przewidywał początkowo, snę podjąć kontrofensywę siłami swej


że rozbita w kampanii rosyjskiej nowej Wielkiej Armii i uderzając ko­
Wielka Armia zatrzyma się na linii lejno na Berlin i dolną Wisłę, rozbić
środkowej i dolnej Wisły i tu nastąpi poszczególne korpusy przeciwnika.
reorganizacja jej korpusów. Wkrót­ Zadanie to miały właśnie ułatwić za­
ce jednak okazało się, że Fran­ łogi wspomnianych twierdz, których
cuzi — wciąż jeszcze pozostają­ łączna liczba dochodziła do 120 tys.
cy pod wrażeniem klęski — nie są W wielu z nich zresztą znajdowały się
w stanie powstrzymać ofensywy Ku- oddziały polskiej piechoty, kawalerii
tuzowa i że trzeba wycofywać się i artylerii.
na linię Odry, a następnie na za­ Obrona linii Wisły, Odry i Łaby
chodni brzeg Łaby. Murat, które­ organizowana była w takim pośpie­
mu Napoleon powierzył dowództwo chu, że do twierdz kierowano nieraz
nad resztkami Wielkiej Armii, wyje­ pojedyncze bataliony czy szwadrony,
chał jeszcze w styczniu 1813 r. do rozbijając w ten sposób niektóre od­
swego neapolitańskiego królestwa, a budowane już pułki wojska polskie­
jego następca, wicekról Włoch, ks. go. Zależnie od inicjatywy poszcze­
Eugeniusz, mógł tylko opóźniać marsz gólnych marszałków żołnierze polscy
carskich dywizji. Posiłkowy korpus byli rozdzielani między pułki francu­
austriacki ks. Schwarzenberga wyco­ skie bądź też łączeni przypadkowo
fał się spod Warszawy na południe, z formacjami holenderskimi czy wir-
odsłaniając w ten sposób Rosjanom temberskimi w kombinowane bryga­
drogę na Śląsk. dy i dywizje, wskutek czego traciły
Aby związać część sił przeciwnika narodowy charakter. W ten sposób —
i utrudnić mu komunikację na zaję­ podobnie jak w poprzedniej kam­
tym już terenie, Napoleon pozostawił panii — przy każdym niemal francu­
na ziemiach polskich i w Prusach swe skim korpusie znajdowały się polskie
załogi w takich twierdzach, jak Za­ pułki i bataliony.
mość, Modlin, Toruń, Gdańsk (li­ Tymczasem obóz przeciwników Na­
nia Wisły), Głogów, Kostrzyn, Szcze­ poleona powiększył się o monarchię
cin (linia Odry), a także Torgau, Wit­ pruską. W grudniu 1812 r. na stronę
tenberga, Magdeburg i Hamburg (li­ Rosjan przeszły oddziały generała
nia Łaby). Cesarz zamierzał na wio­ Yorka, które walczyły pod rozkaza­

» 180 «
mi marszałka Macdonalda w ramach Reyniera. Atak został częściowo
10 korpusu Wielkiej Armii. Król pru­ powstrzymany przez załogi kilku
ski Fryderyk Wilhelm III początkowo twierdz nad Łabą, w których —
„potępił” swego generała, ale póź­ o czym już była mowa — bronili się
niej — widząc faktyczną likwidację też polscy żołnierze. Pozwoliło to Na­
armii cesarskiej — schronił się we poleonowi przybyć do Saksonii z no­
Wrocławiu i powoławszy do szeregów wą Wielką Armią, która sformowa­
ponad 50 tys. rekrutów, zawarł w lu­ na została w pierwszych miesiącach
tym 1813 r. tajny układ z carem Ale­ 1813 r., przede wszystkim z osiem­
ksandrem. 11 marca wkroczył do Ber­ nastoletnich rekrutów.
lina rosyjski feldmarszałek Piotr Armia ta (w jej szeregach walczył
Wittgenstein, a na całym niemal te­ polski pułk szwoleżerów gwardii)
rytorium pruskim zaczęto tworzyć zdołała odnieść kilka efektownych
oddziały ochotników do walki z Na­ zwycięstw (m. in. pod Lützen i Baut­
poleonem. Był to początek powstania zen), odrzucić przeciwnika aż za
podbitej Europy przeciw Francuzom Odrę, wkroczyć do Wrocławia i uwol­
i anty cesarska koalicja miała od tej nić oblężoną załogę Głogowa. W
pory rozszerzać się na coraz to nowe chwili gdy wydawało się, że Napo­
państwa niemieckie. leon lada dzień znajdzie się znów na
W początkach kwietnia Prusacy ziemiach Księstwa Warszawskiego,
i Rosjanie podjęli kolejną ofensywę, podpisany został 4 czerwca dwumie­
atakując z północy i wschodu (a więc sięczny rozejm w Pielaszkowie i zwy­
od strony Berlina i Śląska) korpusy cięska francuska ofensywa została po­
wicekróla Eugeniusza i generała wstrzymana.

JÓZEF P O N IA T O W S K I
generał, dowódca 5 korpusu

Z Warszawy d. 9 I [1813]
Żołnierze!
W odezwie, którą dziś do waszej podaję wiadomości, niosę wam najchlubniej-
szą, jedyną polskich rycerzy prawdziwie godną nagrodę, głos wdzięcznej Ojczy­
zny za zapewnioną na zawsze krwią waszą imienia Polaków sławę.
Otworzy się jeszcze męstwu waszemu pożądana do nabycia nowych w boju
zasług pora. Lecz nim przyjazne losów Ojczyzny koleje zwycięskimi wam się
znowu pozwolą wieńczyć wawrzyny, cieszę się, że duch, który was wśród walk
i niebezpieczeństw ożywia, jest duchem całego narodu. Wkrótce bracia wasi, po­
wołani do świętego obowiązku stawienia się na obronę polskiej ziemi, ubiegać
się będą o zaszczyt dzielenia z wami wojennych trudów i zasłonienia wzrasta­
jących na nowo waszych zawiązek. Wkrótce liczne nowych wojowników hufce,
obok waszych umieszczone szeregów, ochoczo w wasze wstępując ślady dowiodą,
że nie powierzchowność ani jednostajność stroju, lecz święta miłość Ojczyzny
i odziedziczona od przodków waleczność zrównały polskiego żołnierza z nie­
zwyciężonymi pierwszego w świecie wojska rotami.
Będziecie zapewne umieli cenić tak szanowny braci waszych i współobywa­
teli zapał, a wspierając doświadczeniem waszym pierwsze ich w polu sławy
kroki raz jeszcze okażecie światu, że jak Polak dla Ojczyzny się rodzi, tak za­
wsze dla niej umierać jest gotów.

Dodatek do „Gazety Krakowskiej” 1813,


nr 5.

»181 «
SYK STUS
general — dowódca 4 pułku Legii Nadwiślańskie)

Warszawa 28 X I I 1812
Do brata
---- O rozbiciu naszej armii cóż ci mam powiedzieć? Te dzieło nadnaturalne jest
nie do pojęcia. Mniejsza, że całą straciliśmy kawalerią i harmaty, ale prócz tego
przeszło 100 tysięcy piechoty, a co najgorsza, że z 20 tysięcy gwardii nie zna­
lazło się tylko 1900 reszty, która stoi w kwaterze głównej w Królewcu. 60 ty­
sięcy starego wojska idzie z Hiszpanii, gdzie armia Wellingtona zupełnie pobitą
została i podobnież nieco jak my tutaj uciekła w góry. Czy pokój, czy wojna,
nikt tego zgadnąć nie może, bo to zależy od całej Francji i od tejże resursów*.
Zdaje się jednak, że Moskale nie tkną Księstwa Warszawskiego przez względy
polityczne tylko. Tutaj w Warszawie wszyscy gadają o powstaniu, jednak nikt
nie wsiadł dotąd na konia, i wszyscy piechotą lub sankami jeżdżą. Słowem, jest
cała ta machina zagadką, której ciężko odgadnąć, aż na przyszłą wiosnę. Podług
obrotów teraźniejszych rzeczy, mówiąc po militarnemu, cała nadzieja i resurs
jest na panu Franciszku **. Zatem kiedy kto cudzej potrzebuje pomocy, łatwą
jest wniosek zrobić, jak dalej pójdą interesa. Stracić, pewnie nie stracim, mało
jednak możem zyskać lub nic. Gadają tutaj, że Turcy wojnę wydają Moska­
lom ---- Słowem, nasz Pan w stolicy świata wynajdzie pewnie źródła do od­
pędzenia kozaków, co nas tak nastraszyli.

Biblioteka PAN w Krakowie, rkps nr


681.

AUGUSTYN SŁUBICKl
marszałek pospolitego ruszenia departamentu bydgoskiego

Konfederacja jeneralna postanowiła powstanie *** ogólne kraju. Mianowała re­


gimen tarzem jeneralnym księcia Józefa Poniatowskiego, a wiceregimentarzem
księcia Eustachego Sanguszkę i do ośmiu departamentów ośmiu marszałków
mianowała, a między tymi: do departamentu warszawskiego Antoniego Gra­
bińskiego, do poznańskiego Wiktora Szołdrskiego, do bydgoskiego Augustyna
Słubickiego, do krakowskiego Walewskiego, z rangami generałów brygady. Roz­
jechali się spiesznie nowo nominowani marszałkowie po departamentach i roz­
poczęli czynnie organizację powstania. Wszyscy nominowani marszałkowie, po­
mimo największej gorliwości i czynności, nie zdołali nic skutecznego zrobić,
gdyż wojsko francuskie, spiesznie rejterując, nie było w stanie zasłonić nowej
organizacji. Przeto kraj po Wisłę, zaraz za ustępującym wojskiem francuskim,
przez Rosjan był zajętym. Gdyby wojsko francuskie mogło się nad Wisłą trzy­
mać i książę Schwarzenberg, którego korpus był nietknięty, chciał szczerze Wi­
sły bronić, powstanie to na lewym brzegu Wisły organizowane być by było
mogło, i wojsko rosyjskie, będące także mocno osłabione, nie byłoby się od­
ważyło przejść Wisły h

* zasobów
** Franciszku I, cesarzu Austrii
*** pospolite ruszenie

» 182 «
Będąc nominowanym marszałkiem departamentu bydgoskiego, udałem się
spiesznie w ten departament i rozpocząłem czynnie organizacją, lecz ten cały
departament bydgoski nad Wisłą położony, skoro wicekról włoski, książę
Beauharnais, który odebrał komendę ogólną po królu neapolitańskim, koło Kwi-
dzynia Wisłę przeszedł i z resztą swego wojska zrejterował, organizacja powsta­
nia w departamencie bydgoskim bez skutku pozostać musiała, a mając już ze­
branych dwieście koni, tych z rozkazu marszałka Davouta do Torunia odesła­
łem -. Sam zaś z swoją osobą do Poznania przy wojsku francuskim zrej tero­
wałem.
Gdyby Napoleon znad Berezyny odjeżdżając od wojska oddał był zaraz ko­
mendę ogólną nad wojskiem księciu Beauharnais, wicekrólowi włoskiemu, ten
prawdziwy bohater byłby jeszcze utrzymał w porządku resztę wojska. Zwłasz­
cza że korpus marszałka Macdonalda był jeszcze nietykalnym i nie będącym
w ogniu, który był tylko w rezerwie. Nawet generał pruski York nie byłby się
poważył bez rozkazu swego króla przejść na stronę nieprzyjaciela. Lecz król
neapołitański, który w rzeczach przychylnych nie miał nigdy daru menażować *
kawalerii, który zawsze wszelkie błędy popełniał, tylko że Napoleon będąc
zawsze zwycięzcą mniej już na podobne błędy zważał. Wtenczas będąc umysł
tego króla zdemoralizowanym i uważał już wszystko za stracone, on jedynie
zupełnego zniszczenia reszty wojska stał się przyczyną.
Od momentu, kiedy król neapołitański opuścił wojsko francuskie, objął ko­
mendę wicekról włoski i odtąd porządnie i z wolna do Poznania rejterował.
W Poznaniu zaczął się organizować wicekról włoski i zbierać cząstki wojska
swego. Lecz gdy Rosjanie do Kalisza wkroczyli3, nie mógł się już utrzymać
wicekról w Poznaniu i ku Frankfurtowi swą rejteradę obrócił, spodziewając się
spotkać 10 tysięcy nowego francuskiego wojska, pod dowództwem generała
Reynier, który w pomoc do Poznania przyjść miał.
Przy wicekrólu włoskim znalazło się kilku Polaków, którzy odtąd kampanię
niemiecką aż do Drezna czynili. Jako to: generałowie Sokolnicki, Woyczyriski,
Słubicki, Rembieliński, prefekt płocki, i pułkownik Klicki. Znalazło się też kilka
Polek, które z kraju wyjeżdżały, przeto pod zasłoną wojska francuskiego wy­
jazd swój bezpieczniejszy z kraju widziały, jako to: Rembielińska, Zabłocka,
Brzychwa, siostra generała Sokolnickiego, Giełgud z Litwy z dwoma córkami
i kuzynką Piłowską. Z takiego towarzystwa osób profitowa! generał Sokolnicki,
dawszy tańcujący wieczór w Międzyrzeczu. Wicekróla włoskiego wraz z gene­
rałami francuskimi zaprosił i całą koterią polską wraz z oficerami polskimi,
którzy przy generałach użytymi byli. Bawiono się jak najlepiej i wesoło, wiele
tańczono, gdzie wicekról włoski, będąc tańca amatorem, mile ten wieczór spę­
dził.
Nazajutrz z Międzyrzecza udało się wojsko francuskie w dalszy pochód, a pani
Giełgud z córkami, będąc zaprowidowaną w pieniądzach przez nas, udała się
wprost do Drezna, tam chcąc dla siebie spokojność znaleźć, lecz ujechawszy
mil kilka, napadnięta od kozaków zrabowaną została, wszystkie dane przez nas
pieniądze utraciła. Później zgłosiła się do nas w Magdeburgu, opowiedziawszy
wicekrólowi nieszczęśliwy jej przypadek, który litując się nad jej nieszczęściem
rozkazał przesłać 200 luidorów.
W rejteradzie od Poznania do Frankfurtu nigdzie żadnej utarczki stoczonej
nie było, gdyż tylko po bokach czasem okazywały się kozackie komendy, które
nigdy nic zrobić nie mogły.

* oszczędzać

» 183 «
Z Frankfurtu przeniósł wicekról swą główną kwaterę do Köpenick pod Berlin
i tam całe swe wojsko w tej okolicy rozkwaterował. Sam zaś swoją osobą
i z małym oddziałem kawalerii udał się do Berlina, gdzie było do kilkunastu
tysięcy wojska francuskiego, które na ulicy Pod Lipami * i innych obozem sta­
ło. Już w berlińczykach okazywał się duch niesubordynacji, już jawnie noszono
kokardy czarne z białymi obwódkami i lud prosty tłumami się często zbierał.
Chcąc wicekról rozpoznać siłę Rosjan około Berlina się okazującą, zrobił wy­
cieczkę w kilka tysięcy ludzi za Berlin i przekonał się, że generał Czernyszew,
który awangardą rosyjską komenderował, już z całą nadciągnął siłą, tak równie
dowiedziawszy się, iż król pruski nowy traktat z cesarzem Aleksandrem zawarł
w Kaliszu, musiał więc i Berlin opuścić i zrejterować na Wittenberg do Lipska.
Drezno zajął marszałek Davout, a Lipsk wicekról, lecz gdy Rosjanie pod
Drezno nadciągnęli, marszałek Davout kazał most ten, pięknie murowany
w trzy arkady, zrujnować i sam się zrejterował. Wicekról zaś włoski udał się
z swym wojskiem przez Halle do Magdeburga.
W Lipsku odpoczęło wojsko francuskie dni kilkanaście, zorganizowało się le­
piej i wyżywione dobrze było. Generał Sokolnicki w dzień św. Józefa ** dał
piękny bal dla wicekróla włoskiego na obchód imienin Józefiny, matki wice­
króla. Różne były pięknie zrobione transparenta, stosowane do okoliczności,
i różne kupleta francuskie, zrobione przez generała Sokolnickiego, które
w przytomności wicekróla odśpiewane były. Mile to przyjął wicekról włoski
i lubo dla Polaków przy nim będących był nader grzeczny i uprzejmy, przecież
cokolwiek się z nimi żenował, aby go przed Napoleonem nie oskarżono, iż on
sobie między Polakami partią robi, zwłaszcza że słychać było, iż po ukończonej
szczęśliwie wojnie jego Napoleon na króla polskiego przeznaczał.----
Połączywszy wszystkie wojska swoje w okolicach Magdeburga i oparłszy swoje
prawe skrzydło o Góry Harzowe, wicekról z częścią swojego wojska założył
główną kwaterę w Magdeburgu i tam oczekiwał momentu, dopóki Napoleon
z nowymi nie nadciągnie siłami z Francji, które już w pochodzie były. Robił
różne wycieczki z Magdeburga przeciw wojsku pruskiemu, które z awantażem ***
zawsze odnosił4.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806—1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, rkps nr
415.

JÓZEF R U D N I C K I
kapitan 4 pułku piechoty

Garnizon Wittenberga składał się wówczas z batalionu Francuzów, pułku


4 Legii Nadwiślańskiej, trochę artylerii pieszej i konnej, saperów i naszego
batalionu. Dowodził tą twierdzą jenerał dywizji baron La Poype, a dwóch ofi­
cerów od inżynierii w krótkim przeciągu czasu najwięcej naszymi żołnierzami
potrafili fortecę wzmocnić i do obrony przysposobić, nadto most na rzece
Elbie **** drewniany egzystujący przedmostowymi bateriami zabezpieczyć.

* Unter den Linden


** 19 marca
*** z sukcesem
**** Łabie

* 184 «
Miasto Wittenberg jest pięknie zamurowane. Miało dawniej w sobie wielką
akademię, dziś tylko pomniejsze szkoły egzystują. Sławne ono jest tak z dawa­
nia nauk, jak i wielkich dysput przez Lutra Marcina prowadzonych; pochowany
on jest w kościele przy rynku Wittenberga będącym.
Coraz ściślej Prusacy blokować nas zaczęli, a nieustanne ich strzelanie ani
chwili spoczynku nam nie dawało, dnia zaś 13 kwietnia 1813 roku, w sam dzień
pierwszego święta wielkanocnego, ze wszystkich stron szturm do fortecy przy­
puścili. Bomby i granaty w znacznej liczbie w miasto padały, a kiedy już kilka
kamienic ogniem płonęło, wtenczas Prusacy najsilniej działać poczęli; wytraw-
ność tylko naszych żołnierzy i śmiałe postępowanie artylerii zmusiło Prusaków
do zaniechania swego zamiaru i powrócenia ze znaczną stratą na poprzednie swe
posterunki.
Odtąd o wzięcie szturmem fortecy więcej się nie kusili, tylko nam wodę
czyszczącą kanały zakopali; nie mogąc się bez takowej w twierdzy obejść, z po­
wodu fetoru z kanałów, który by powietrze * w miasto mógł sprowadzić, roz­
kazał gubernator jenerałowi francuskiemu Bourdet wziąć batalion Legii Nadwi­
ślańskiej i nasz Księstwa Warszawskiego i pomaszerować o milę drogi celem
odkopania nieodzownie nam potrzebnej wody. W największej cichości przed
wieczorem wyszliśmy z miasta, udało się nam wodę odkopać, lecz kiedy ta praca
była już przy końcu, Prusacy otoczyli nas i ze wszystkich stron ognia dawać
poczęli; noc tylko ciemna posłużyła nam do przebicia się, jednakże ze stratą
kilkudziesięciu ludzi w zabitych, nierównie więcej rannych i dwóch w niewolę
wziętych, to jest szefa batalionu naszego Zboińskiego i kapitana Szulca z pułku
4 Legii Nadwiślańskiej, który z odniesionych tu ran życie zakończył. Gubernator
uwiadomiony, że wycieczka napadniętą została, wysłał nam w pomoc jeden
batalion Holendrów i konną artylerię z poleceniem cofania się w gruzy na
przedmieściu będące, i tam, aby przez ukrycie się nieprzyjaciół za nami gonią­
cych zwabić można było. Kolumny pruskie coraz się do nas zbliżały, wtem
i dnieć cokolwiek poczęło, skorośmy tylko kolumny ich dojrzeli, polecono nam
na nich z artylerią uderzyć, które po małym oporze haniebnie uciekać poczęły;
my ciągle za nimi goniąc, pod zasłoną nie próżnującej w dniu tym artylerii,
całe pole trupami ich pokryliśmy. Na koniec z wielkim tryumfem na powrót
do Wittenberga weszliśmy.
Jenerał baron La Poype, wymierzając sprawiedliwość oficerom, w dniu tym
odwagą się odznaczającym, podał kilkunastu do ozdoby Legii Honorowej, po­
między którymi ja się znajdowałem, lecz czy szef sztabu armii cesarzowi całej
listy nie przedstawił, czyli też cesarz Napoleon wyrywkiem kilku tylko zano-
minował, to nam nie jest wiadome, to tylko pewna, że z kilkunastu podanych
czterech tylko takową ozdobę dostało. Nie tylko gubernator, ale nadto jenerał
Bronikowski, tu, w Wittenbergu, Polakami dowodzący, podał nas kilku do krzy­
żów polskich wprost najjaśniejszemu królowi saskiemu, które zaakordowane
zostały, lecz je dopiero za powrotem do ojczyzny w roku 1819 odebraliśmy.
Patent na krzyż złoty polski doręczony mi został dnia 1 września 1819 roku za
numerem 491.
Wojska sprzymierzone Rosji, Prus i Austrii przeszły rzekę Elbę i zebrały się
celem stoczenia wielkiej batalii pod Lützen. W tym to czasie puścili Prusacy
na rzekę Elbę statek, na którym było mnóstwo palnych bomb i granatów5,
i tak czas wyrachowali, że gdy pod most wittenberski przypłynie, palne materie

* zarazę

» 185 «
swój skutek wezmą i most zapalą. Na znak oficera, straż w dniu tym mającego,
batalion nasz jak najśpieszniej w miejsce grożącego niebezpieczeństwa dążył
i wszelkie środki na wypadek przybycia statku tego zabezpieczył; wiatr był
bardzo wolny, przez co statek ledwie się poruszał, na koniec mały wietrzyk za­
pędził go na wysepkę, przy której się wstrzymał. Kompania jedna wy komende­
rowana została w celu, jak można, zatrzymania tej piekielnej maszyny, i kilku­
nastu żołnierzy udało się ochoczo w wodę i gdy już na ową wyspę wyleżli, linę
do statku tego przywiązawszy, silnie go do tej wyspy przymocowali, a po czynie
tak odważnym śpiesznie do lądu powrócili. W kwadrans czasu po przymoco­
waniu go, ogień doszedł do prochu i statek ten z wielkim hukiem rozerwał się.
Jenerał gubernator przez chlubny dla nas rozkaz dzienny wdzięczność nam
swoją okazał, a tym żołnierzom odważnym pieniężne nagrody rozdać polecił.
W kilku dniach po tym wypadku usłyszeliśmy dalekie, bo o 10 mil odległe,
mocne armatnie strzelanie, które z batalii pod Lützen pochodziło; a w 48 godzin
później ujrzeliśmy kawalerię od strony Lipska jadącą, na czele której jechał
jenerał Sebastiani, głównie nami w kampanii hiszpańskiej dowodzący, do mostu
przez nas obronionego przybył i z wyborowymi karabinami * gwardii most
przeszedł, na Prusaków, Wittenberg od strony Berlina oblegających, uderzył.
Nieprzyjaciele, lubo pobici, jednakże w dobrym jeszcze porządku do miasta
Beizig zrej terowali się. Rozpoczął się też i dowóz żywności do twierdzy, przez
cztery miesiące ściśle zamkniętej.
Francuzi, wygrawszy batalię pod miastem Lützen, aż pod miasto Bautzen **
posunęli się, gdzie po stoczonej batalii zawieszenie broni podpisane zostało.
W tym czasie przybył cesarz Napoleon do Wittenberga; a że z fortecy Spandau,
no kapitulacji onej 6, przybyła do nas znaczna liczba Polaków, tak do naszej
dywizji, jak i do Legii Nadwiślańskiej należąca, cesarz Napoleon na błoniach
przy rzece Elbie formując różne pułki i z naszych trzech — 4, 7, 9 — sformować
rozkazał jeden nr 4, niemniej komenderować nim pułkownikowi Cichockiemu,
z fortecy Spandau przybyłemu, polecił. Do tego świeżo sformowanego pułku
przeznaczony zostałem już nie jako adiutant kapitan-major, ale jako kapitan
z kompanią. W dni kilka czasu odebrał pułk rozkaz maszerowania do twierdzy
pierwszego rzędu ***, Magdeburga. Z wielkim ukontentowaniem opuściliśmy ten
pracowity dla nas garnizon i na noc do miasta Wörlitz przybyliśmy.

J. Rudnicki Pamiętnik , „Pismo Zbio­


rowe Wileńskie na rok 1862”, s. 102—
105.

A U G U S T Y N SŁUBIC K I
generał b r y g a d y w sztabie wicekróla włoskiego

Zebrawszy więc wicekról wszystkie siły swoje i zostawiwszy tylko małą osadę
w Magdeburgu, udał się przez Halberstadt ku Lipskowi. Rzekę Salę ****
chciał przejść około Halle, lecz gdy widział pozycję zbyt trudną do przejścia,
gdzie by przejście to wiele ludzi kosztowało, przeszedł takową koło Merseburga
* karabinierami
** Budziszyn
*'** twierdza o najwyższym znacze­
niu strategicznym
**** Saale

» 186 «
i tam z całą siłą obrócił. Napoleon z swoim wojskiem przeszedł Salę pod Weisen­
fels i około pomnika Gustawa Adolfa, króla szwedzkiego, pod Lützen Napoleon
z wicekrólem włoskim tam się połączył7, uściskawszy wicekróla włoskiego i po­
całowawszy jego w twarz. Wicekról zaś pocałowawszy Napoleona w ręce, nie­
zmierne ukontentowanie odnosił w sercu swoim jak i każdy, iż to nowe połą­
czenie armii francuskiej nastąpiło. Od tego momentu, skoro ujrzeliśmy na czele
wojska bohatera świata, każdego to nowe przekonanie natchnęło serce jego, iż
odtąd będziemy zwycięzcami, a my Polacy cieszyliśmy się, iż niezadługo ujrzy­
my niwy Polski.
Nie spodziewał się Napoleon, aby nazajutrz batalia około Lipska miała mieć
miejsce. Wieczorem, wydał rozkazy wicekrólowi włoskiemu, aby maszerował ku
Lipskowi i to miasto zajął. Gdy wicekról już prawie stanął pod murami Lipska
i już na przedmieściach awangarda jego ucierała się z nieprzyjacielem rej teru­
jącym się, wtem dały się słyszeć wystrzały armat w tyle, pod Lützen, i nieza­
długo przybył adiutant cesarski, aby wicekról na strzały armat prosto maszero­
wał. gdyż Napoleon jest atakowanym przez znaczne siły Rosjan i Prusaków.
Rozpoczęła się krwawa i uporczywa walka na całej linii Napoleona 8. Kilka razy
już byli spędzeni Francuzi i kilka razy takową na nowo odbierali. Napoleon był
bardzo czynny w tej walce i pomiędzy kulami karabinowymi i armatnimi czę­
sto się pokazywał, co ducha wojsku młodemu wiele dodawało. W tym czasie
maszerując spiesznie wicekról z swym wojskiem samymi polami, na strzał armat
nieprzyjacielskich, zaszedł nieprzyjacielowi z boku i pod Gross Gorschen zaczął
atakować nieprzyjaciela. Trwała uporczywa i krwawa bitwa aż do ciemnej nocy.
Dwa razy odbierali Rosjanie i Prusacy Gross Gorschen i dwa razy z tej wsi wy­
parowani z dużą stratą zostali. W tej wiosce utraciłem od kuli armatniej konia
pod sobą obok wicekróla włoskiego i surdut od kuli karabinowej dwa razy mia­
łem przestrzelony, nie otrzymawszy żadnej rany. Dzień ten był pomyślnym dla
wojsk francuskich, a princypalnie dla wicekróla włoskiego, który nadejściem
szybkim zdecydował wygranie batalii pod Lützen. Na lewym skrzydle wicekróla
włoskiego okazywały się znaczne masy kawalerii nieprzyjacielskiej, lecz (wice­
król włoski i Napoleon zawsze infanterią w carré * atakują) nie kuszono się na­
wet użyć tej kawalerii, którą dopiero przy ciemnej nocy użyć, przez napad nie­
spodzianie na obozy francuskie, plan sobie ułożono, na tył armii wicekróla wło­
skiego, na podnietę przez kozaków rosyjskich bagaży. Zabrano w tych wiele
bagaży, między którymi dostały się wozy z żywnością wicekróla, i z tego powodu
cały sztab jego był pozbawiony żywności. Bryczka moja wraz z kamerdynerem
i końmi dostała się także i którą za straconą miałem, lecz napadnięci przez
kozaków wielu się w bok schroniło, i mój kamerdyner z bryczką, i wiele tym
sposobem bagaży się znalazło.
Skoro już ciemna noc okryła horyzont i obozy spokojnie na placu bitwy odpo­
czynkowi się oddawać miały, szczęściem jakimś wysłany oficer z gwardii Napo­
leona polskiej, gdy miał powierzony z małym oddziałem dozór placówek, przy­
padkiem natarł na masy stojące kawalerii nieprzyjacielskiej i zbłąkanego pod­
oficera rosyjskiego zdołał ująć. Z tego przekonano się, iż te masy niezadługo
mają napaść obóz francuski i takowy zniweczyć i wyciąć. Ten przypadek posta­
wił Francuzów w stanie obrony; przysposobione armaty i wojsko w liniach przy
największej cichości uszykowane zostało. Zaraz po dwunastej godzinie został
wykonany ten napad, lecz razem wystrzeliwszy na całej linii z armat i ręcznej
broni w atakującą kawalerię, tym sposobem bardzo wiele kawalerii trupem po­

* czworobok piechoty

*> 187
łożono i zmuszono te masy do zrejterowania w nader wielkim nieporządku.
Gdy ten plan nieprzyjaciela został z dużą stratą wykonany, zaczęto się zaraz
rejterować z całej linii i dzień odkrył opuszczone przez nieprzyjaciela pozycje.
Odebrał wicekról włoski rozkaz maszerowania za rej terującym się nieprzyja­
cielem z całym swym wojskiem, który awangardą aż do Drezna komenderował.
Rosjanie i Prusacy (pomimo forsowanego za nieprzyjacielem marszu) rej terowali
w dużym porządku, stawając każdego dnia jak z rana i po obiedzie w awanta-
żownych pozycjach, zasłaniając swoją porządną rejteradę. Tym sposobem, cią­
gle się rej terując aż do Drezna, ewakuowali Drezno i spalili most drewniany na
trzech arkadach murowanych postawiony. Tego samego dnia przed wieczorem
Napoleon zrobił wjazd tryumfalny do Drezna z wielką okazałością znacznego
orszaku marszałków, generałów i różnego stopnia sztabu swego oficerów. Sta­
nął w zamku, a nazajutrz przybył król saski z całą swoją familią, który wten­
czas w Niemczech dla siebie schronienia szukał. Miłe było przyjęcie przez Napo­
leona króla saskiego, który zawsze był wiernym jego aliantem.
W Dreźnie wicekról włoski odebrał inne od Napoleona przeznaczenie. Otrzy­
mał rozkaz udania się do Włoch, tam organizowania nowego wojska i obserwo­
wania wojska austriackiego, aby to do koalicji przyciągnięte nie zostało i nie
zaczęto z tej strony zaczepnie działać.
Kilka dni zabawił w Dreźnie Napoleon, a tymczasem, przeprawiwszy całe swe
wojsko za Elbę, rozkazał ścigać nieprzyjaciela, będąc pewnym, że dopiero około
Bautzen znajdzie opór, gdyż za Bautzen przygotowane miał nieprzyjaciel
obronne okopy, z których tak łatwo wyparowanym być się nie spodziewał.
Po odjeździe wicekróla włoskiego ogólnie był wydany rozkaz, iż cały sztab
wicekróla włoskiego do głównego sztabu cesarskiego przeniesionym być ma.
Nie widząc, jak sobie z moją osobą postąpić mam, zwłaszcza że na wniosek
wicekróla przedstawiony byłem cesarzowi Francuzów i ten mi przyznał rangę
jenerała brygady, kazał mi być przy sztabie wicekróla włoskiego i pensją tej
randze przynależną pobierać. Udałem się do księcia Neuchâtel, Berthier, majora
jeneralnego armii francuskiej *, zapytując się, czyli i ja tym rozkazem objęty
zostałem. Major jeneralny rozkazał mi być przy sztabie, dodając, iż wkrótce
wkroczymy do Polski, gdzie użytym podług woli Napoleona być mam. Udałem
się więc z główną kwaterą Napoleona ku Bautzen. Co tylko stanął Napoleon,
wydał rozkazy do atakowania wojska nieprzyjacielskiego 9. Nieprzyjaciel zmu­
szony do rej terowania opuścił Bautzen i przeszedłszy to miasto o pół mili, wziął
pozycję przed okopami, w których schronienia swego szukać miał.
Napoleon tego dnia miał główną kwaterę w Bautzen, nazajutrz rano wyjechał
Napoleon na linię do wojska i zaraz rozpoczęła się na prawym skrzydle Fran­
cuzów kanonada, opierając swe skrzydło o Góry Czeskie. Parę godzin później,
po śniadaniu, odjechaliśmy po Napoleona z generałem Woyczyńskim, a wyje­
chawszy na linią dopytywaliśmy się, gdzie jest Napoleon. Powiedziano nam, iż
jest na lewym skrzydle armii francuskiej, tam więc udawszy się, zastaliśmy
tylko na lewym skrzydle oficera z kilku kanonierami i dwoma armatami na
wzgórzu ustawionymi. Mając dobry wzrok, dostrzegłem w odległości ćwierć
mili znaczne masy kawalerii, pod górą w tej odległości ustawione. Zapytany
przez nas oficer, co by to za wojsko stać mogło, odpowiedział nam, iż to jest
korpus marszałka Neya. Wtem nadjechał na to wzgórze książę Berthier, a gdy­
śmy mu powiedzieli, iż oficer utrzymuje, że to korpus marszałka Neya widziany
jest w tej odległości, odpowiedział książę Berthier, że to jest kawaleria nieprzy­

* szefa sztabu głównego

» 188 «
jacielska i że ta góra, będąc prawym skrzydłem armii nieprzyjacielskiej, jest
mocno ufortyfikowana i strzeżona przez kawalerię nieprzyjacielską.
Rozpoznawszy dokładnie przez perspektywę książę Berthier pozycją, udał się
na powrót do Napoleona na prawe skrzydło, gdzie już Napoleon czynny atak
rozpoczął.
Gdyby był nieprzyjaciel tak wielkimi masami kawalerii dokładne zrobił roz­
poznanie położenia armii francuskiej i godziną pierw rozpoczął lewego skrzydła
francuskiego atak, byłby znaczne korzyści odniósł i przyparł do Gór Czeskich
całą armią francuską tak, że cała armia schronienia swego w górach szukać by
musiała. Lecz nie umiał korzystać z swego położenia. Zdany raport księcia
Berthier o położeniu nieprzyjaciela na prawym jego skrzydle znaglił Napoleona
do jak najprędszego z tamtej strony ataku.
Przybył osobiście sam Napoleon na to wzgórze, nie wstrzymując ataku na
prawym skrzydle, wziąwszy z sobą kilka dywizji infanterii, którą nizinami prze­
prowadził 10. Rozkazał naprzód maszerować w kolumnie ściśnionej dywizji gene­
rała Bertranda, później marszałka dworu, za nim postępowała druga, trzecia
i czwarta dywizja w równej od siebie odległości, wszystkie w kolumnach ściśnio-
nych. Od wzgórza tego, gdzie stał Napoleon, aż do wzgórza, gdzie były nie­
przyjacielskie okopy, przedzielała to miejsce płaszczyzna. Z boku kolumn fran­
cuskich maszerujących odkryły się ukryte baterie, którymi mocno razili ko­
lumny ścieśnione i wielu położono trupem Francuzów.
Kawaleria nieprzyjacielska nie odważyła się atakować te kolumny ścieśnione
czterech dywizji. Skoro pierwsza dywizja generała Bertranda doszła do okopów
nieprzyjacielskich i poczęła takowe odbierać, Napoleon, widząc to przez per­
spektywę, kazał przywołać sekretarza swego i dał rozkaz, aby napisał list do
cesarzowej, iż batalia pod Hochkirchen jest wygrana. Słysząc to, wszyscy obok
Napoleona stojący, zdziwieni byliśmy podobnym rozkazem, widząc, iż na pra­
wym skrzydle francuskim linia nic się nie posuwa, tu zaś widząc jak masy
kawalerii, tak i mocnego w okopach osadzonego nieprzyjaciela; mógł jeszcze
wypadek przegranej batalii nastąpić. Wszelako wierząc każdy w Napoleona zna­
jomości i geniusz z zaufaniem największym wierzył temu, co z ust jego usły­
szał. Realnie w skutku w godzinę później tak się okazało, iż utraciwszy nieprzy­
jaciel mocno obwarowane to wzgórze, które prawe jego skrzydło formowało,
zmuszony był do opuszczenia tak warownych okopów, które tak długą pracą dla
swej obrony sobie przysposobił. W godzinę później po wyrzeczonych tych do
sekretarza słowach sam Napoleon na tych się znajdował okopach.
Takie to są korzyści wyższości geniuszu wodza dowodzącego wojskami. Jeden
tylko Napoleon z korzyścią mógł komenderować dużą armią, nie robił sobie
żadnych planów naprzód, lecz maszerując za nieprzyjacielem, atakował jego
i w czasie batalii uważał, jak z każdej pozycji korzystać. Wodzowie nieprzyja­
cielscy nie posiadając tego geniuszu, nie umieli korzystać z pomyłek, które się
Napoleonowi przytrafić mogły, on zaś przenikał wszystko i z rozpoczętego swego
poruszenia mógł naprzód powiedzieć o skutku. Skoro więc już okop prawego
skrzydła odbierał, mógł już być pewnym, że całe okopy opuszczone przez nie­
przyjaciela być muszą, inaczej byłby im wziął tył i większą klęskę mógłby nie­
przyjacielowi zadać.
Zimna nadzwyczajnie krew i obojętność, którą w każdej batalii okazywał
Napoleon, odznaczała widocznie człowieka wielkiego i wyższego nad wszystkich
go otaczających. Dlatego też wszyscy, zacząwszy od marszałków aż do prostego
żołnierza, wszyscy jednego byli przekonania, iż gdzie Napoleon jest przytomnym,
zawsze zwycięzcami koniecznie być muszą. Takie też to przekonanie w odwrot­

» 189 «
nym razie rejterady szkodziło Francuzom, gdyż ducha utracili i tym sposobem'
nieporządnie odbywali rejteradę, na czym najwięcej wojsko francuskie cier­
piało.
Po tej batalii ciągle szedł za nieprzyjacielem rej terującym się Napoleon i na­
zajutrz. chcąc odnieść korzyści, Napoleon nad wojskiem rejterującym się użył
pierwszy raz swej kawalerii, której jak pod Lützen, tak pod Bautzen i Hochkir-
chen najmocniej oszczędzał i wcale jej nie używał. Wszystkie te batalie samą
infanterią w carré batalionach wygrywał i artylerią działał najwięcej.
Pod Reichenbach nazajutrz, dogoniwszy nieprzyjaciela, atakował kawalerią,
gdzie także z gwardią konną użyta była lekka konnica polska gwardii pod do­
wództwem generała Krasińskiego. Lecz nie odniesiono żadnej znacznej korzyści,
owszem generał dywizji gwardii od kuli armatniej dwie nogi utracił i zabitym
zostałn.
Po tym ataku kazał spocząć Napoleon kawalerii, a sam zsiadłszy z konia, od­
począł sobie i cokolwiek wina się napiwszy i zjadłszy na zimno pieczystego, ka­
zał awansować awangardzie za rejterującym się nieprzyjacielem. Gdy już awan­
garda dochodzić miała do wioski Markersdorf, rozkazał Napoleon, aby kawa­
leria na konie siadła, z którym także rozkazem ja byłem posłany przez księcia
Berthier do generała Krasińskiego. Powracając od generała Krasińskiego już
na tym wzgórzu nie zastałem Napoleona, tylko samego marszałka dworu, ge­
nerała Duroca. który siedząc na kamieniu, trzymając konia, miał opartą głowę
na ręku. Zapytawszy się generała Duroca, gdzie się udał Napoleon, wskazał mi
ręką, iż pod tą wioską znajdować się musi. Dopędziłem Napoleona już w tej
wiosce stojącego w wąwozie na drodze, gdzie po jednej stronie drogi były wzgó­
rza, na których domy stały, po drugiej stronie drogi obok rzeczka płasko pły­
nąca.
Zdawszy raport księciu Berthier, stanąłem nad samą rzeczką obok wielu bę­
dących przy Napoleonie różnego stopnia oficerów. Napoleon właściwie stał
w awangardzie, obok niego przedzierały się tyraliery, skrobiąc się po górach
i wychodząc w bok tej wioski, aby wypędzić z tej wsi opierającego się nieprzy­
jaciela przy końcu tej wsi. Po małej chwili nadjeżdża marszałek Duroc i stawa
obok mnie tak dalece, że koń mój kręcąc się jego w rzeczkę napychał. Wtem
nadeszła na wzgórze za nami artyleria francuska i poczęła strzelać nad naszy­
mi głowami do nieprzyjaciela na wzgórzach, końca wsi jeszcze się broniącego.
Duroc wstępuje do rzeczki i konia poi, ja także będąc ciasnością inkomodowa-
nym, wjechałem w rzeczkę, gdzie stałem, a wtem odstrzeliwszy się po raz pierw­
szy i ostatni nieprzyjaciel z trzyfuntowej tylko armatki na artylerię francuską,
ta kula tak daleko donieść nie mogła i już spadająca kula przecina średnią
wierzbę nad brzegiem rzeczki stojącą, przykrywa mnie gałęziami swymi, godzi
przez pół wnętrzności Duroca i obok niego stojącego generała inżynierii Kirge-
nera, trafiwszy go w bok na miejscu ubija, a rekoszując o siodło jenerała
Kirgenera epoleta adiutantowi generała Paca, Dowgialle, obrywa. Tak to mniej
znacząca kula ubiła dwóch znaczących ludzi, to jest osobistego przyjaciela Na­
poleona, Duroca, w którym wiele zaufania pokładał, i generała Kirgenera, który
będąc generałem inżynierii, był wiele pomocnym Napoleonowi, którego strata
także nieodżałowaną. Marszałek Duroc jeszcze uniesiony od konia — za
drugimi końmi — spadł. Na ratunek przybiegł marszałek Mortier, do którego
wyrzekł Duroc te słowa : „Marszałku, dobij mnie” , i wtem zaczął sam
swoją ręką wnętrzności wyszłe w siebie wpychać. Zaniesiono zaraz marszałka
Duroca do obok stojącego domu. Zameldował książę Berthier cesarzowi o wy­
padku zdarzonym, który o kilkanaście kroków za cesarzem wypadł, równie po­

» 190 «
tem generał Friant z tą wiadomością do cesarza przychodzi, któremu z niecier­
pliwością odpowiedział, iż już jest mu wiadomo. Dla generała Kirgenera wy­
kopano zaraz na wzgórzu przy tym domu w ogrodzie dół, gdzie zaraz pochowa­
nym ciało jego zostało.
Lubo Napoleon miał zamiar tego dnia mieć główną kwaterę w Görlitz, lecz
po takim wypadku wyparowawszy nieprzyjaciela z tej wioski, udawszy się za
wieś w awangardzie, posunąwszy naprzód swoje wojska, wrócił się do tej wsi
i niedaleko od domu tego, gdzie leżał Duroc, kazawszy grenadierom gwardii
w carre bataliony stanąć, wpośród tej gwardii namiot rozbito i tam Napoleon
noc całą przepędził. W godzinę później udał się Napoleon do Duroca, zastał jego
przytomnym, oddającym córkę swoją pod szczególną opiekę Napoleona. I gdy
mu Napoleon mówił, że się niezadługo wszyscy na tamtym świecie zobaczymy,
odpowiedział mu Duroc z wszelką przytomnością, oby to było jak najpóźniej,
gdyż życie waszej cesarskiej mości jest potrzebne koniecznie dla uszczęśliwie­
nia ludów. Tak więc z żalem dużym odebrał ostatnie pożegnanie od przyjaciela
swego osobistego, który mu przez ciąg całego swego życia niezaprzeczone dawał
dowody przychylności i wierności dla pana i dobroczyńcy swego. Duroc żył
jeszcze trzydzieści kilka godzin, bo dopiero nazajutrz nad samą umarł nocą.
Serce jego pochowano w Reichenbach, ciało zaś zapakowane zostało w beczkę,
przewiezione do Paryża i tam między grobami królów francuskich było pocho­
wanym. Napoleon przed odejściem z tego miejsca kazał przywołać chłopa tego
pola, gdzie leżał Durne, a kazawszy mu wyliczyć 500 napoleondorów, przykazał
mu, aby w tym miejscu skromny pomnik dla generała Kirgenera i Duroca na
swym ogrodzie położył. Lecz ten niegodziwy chłop tego nie uczynił, skarżąc się
niby na księcia Repnina, który mu po przyjściu potem Rosjan dane pieniądze
przez Napoleona miał odebrać. Co jest fałszem, jak ludzie drudzy powiadali.
Miał to być chłop utratny, nie tylko te pieniądze, lecz majątek swój miał utracić.
Tak więc żadnego pomnika tam nie masz. Róg ogrodu tego wTzięto teraz na
szosę, lecz jak powiadał ten chłop, na brzegu tego wzgórza znajduje się grobo­
wiec Kirgenera. Nawet dla znaku prostego nie położył kamienia. Wiedząc ja
dokładnie, gdzie Kirgener był pochowany, kazałem przywołać tego chłopa, któ­
ry zgodził się na to miejsce, i strofowałem jego o tę nieczułość, że przynajmniej
dla znaku kamienia polnego nie położył. On się tłumaczył, że mu książę Repnin
odebrał pieniądze, co przecież drudzy chłopi tego zaprzeczali12.
Po takiej utracie jednego dnia trzech generałów znakomitych, nazajutrz po
południu ruszył swoje wojsko Napoleon, wszedł do Görlitz i tam na noc założył
swoją główną kwaterę. Maszerując z wojskiem swoim za rej terującym nieprzy­
jacielem przez Waldau, Bunzlau, Hainau do Neumarkt *, tam stanął kilka dni
Napoleon główną kwaterą, a korpus wojsk jego wkroczył już do Wrocławia.
Kiedy nieprzyjaciel żądał zawieszenia broni, zezwolił Napoleon na takowe,
i w głównej kwaterze Napoleona takowe podpisane zostało.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806— 1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, rkps. nr
415.

* Wykroty, Bolesławiec, Chojnów dc


Środy Śląskiej

» 191 «
DEZYDERY CHŁAPOWSKI
szef szwadronu pułku szwoleżerów gwardii

Z Neumarkt rozkazano mi eskortować wielkiego koniuszego Caulaincourt do


zamku naprzód Leuthen 1 *, a potem Pläswitz **, gdzie traktował o pokój z je­
nerałem Szuwałow. Staliśmy na podwórzu i zsiedliśmy z koni. Z jenerałem
Szuwałow przyszło kilkaset kozaków, którzy także zsiedli z koni, rozmawialiśmy
więc z oficerami, opowiadali nam, gdzie stali w Polsce, i zdarzyło się, że wspo­
mnieli o kilku domach mi znajomych. Zapytałem się pułkownika kozackiego,
czyby nie był łaskaw oddać na pocztę głównej kwatery moskiewskiej list do
mego ojca, który napiszę i zostawię nie zapieczętowany. Przyobiecał mi to uczy­
nić, ale prosił, żeby zapieczętować, tylko on adres napisze, a nikt nie otworzy.
Wszedłem do pałacu, uprosiwszy sekretarza cesarskiego, który był z Caulaincour-
tem, o papier, napisałem list do ojca. Znajdując się sam na sam z sekretarzem
[cesarza Fainem] w pokoju (Caulaincourt był w drugim z Szuwałowem i Kleis­
tern), pokazał mi on propozycje do układu cesarza z cesarzem Aleksandrem.
Zaraz na wstępie ofiarował cesarz Aleksandrowi całe Księstwo Warszawskie
i pozwalał, albo żeby przyjął tytuł króla polskiego, albo żeby Księstwo War­
szawskie wcielił do swego cesarstwa.
Sekretarz cesarski, który miał mnie tak jak za Francuza, widywał mnie bo­
wiem kilka lat przy cesarzu, ani domyślić się mógł, jako we mnie straszną re­
wolucję sprawił, pokazując mi ten projekt pokoju. Aby nie zdradzić pomięsza-
nia mego, wyszedłem i tak byłem zamyślony, że dopierom się ocucił, gdy mnie
pułkownik kozacki przytrzymał i o list zapytał. Oddałem mu go z konotatką,
jaki adres ma napisać. List ten doszedł mego ojca. Kozacy dla nas zawsze byli
grzeczni, jakby pamiętali, że niegdyś byli z nami.
Stanęło zawieszenie broni, nie pokój, jak cesarz proponował. Pomaszerowa­
liśmy na powrót do Drezna. Tam napisałem o dymisję i oddałem marszałkowi
Soult. Bardzo był zdziwiony i próbował mię nakłonić do pozostania w służbie.
Nie mogłem sekretarza Fain kompromitować i mówić wszystkim o owych pro­
pozycjach pokoju, bo mi je pokazał był pod sekretem. Przecież powiedziałem
o tym kapitanowi Jordanowi, z którym byłem w przyjaźni, i jenerałowi Chło-
pickiemu. Ten zaklął po swojemu i powiedział, że wolałby tłuc kamienie niż
dłużej służyć temu człowiekowi. Obaj się podali do dymisji,

D. Chłapowski Pamiętniki, Poznań 1899,


cz. 1, s. 160—161.

PRZYPISY

1 Ks. Karol Schwarzenberg, dowódca żywności i paszy, przeznaczone dla puł­


austriackiego korpusu posiłkowego, o- ków polskich, dopuszczał się rabunków
trzymał z Wiednia polecenie nieangażo- wobec ludności cywilnej i rozpędzał re­
wania się w walkę z Rosjanami i utrud­ krutów prowadzonych do koszar.
niania Polakom odbudowy wojska. Kor­ W styczniu 1813 r. rosyjski wysłannik,
pus austriacki zagarniał więc magazyny Anstett, nawiązał tajne rokowania ze

* Lutynia
** Pielaszkowo (Pielaszkowice)

» 192 «
Schwarzenbergiem, w których wyniku czyn za pustą swawolę, zaczęli surowo
podpisana została konwencja o odsło­ karcić skupionych, lecz wkrótce inne
nięciu przez Austriaków Warszawy uczucie zajęło ich serca, gdy tamci, za­
i o ich wycofaniu się za Pilicę, czyli na lani łzami, tymi się do swych naczelni­
dawne ziemie zaboru austriackiego, ków ozwali słowy:
sprzed 1809. Schwarzenberg pod pozo­ — Wolimy te orły nasze własnymi
rem, iż zagraża mu 180 tys. Rosjan rozszarpać rękoma, niżli je zostawić na
(w rzeczywistości było ich nie więcej pastwę drapieżnego nieprzyjaciela”.
niż 30 tys.), przeszedł Wisłę pod Ze­ K. Zieliński, Autobiografia. Biblioteka
grzem i odsłoniwszy Warszawę, zmusił Zakładu im. Ossolińskich, rkps nr 5385.
słaby jeszcze korpus polski do opusz­ 4 Nie wszystkie bitwy stoczone przez
czenia przed czasem stolicy. ks. Eugeniusza były pomyślne. 5 kwiet­
2 Marszałek Davout starał się zebrać nia pod Möckern generałowie Wittgen­
szczątki swego 1 korpusu w Toruniu, stein, York i Bülow zmusili go do wy­
w czym pomagał mu gubernator woj­ cofania się ;na lewy brzeg Łaby.
skowy tego miasta, gen. Stanisław Woy- 5 Był to tzw. brander, stosowany czę­
czyński. 5 korpus polski zbierał się sto podczas wojen rewolucyjnych i na­
w Warszawie, a 6 bawarski gen. Wre- poleońskich.
de — w Płocku. Pozostałe korpusy były 6 Dowódcą Spandau — twierdzy leżą­
reorganizowane w twierdzach nad dol­ cej na przedpolach Berlina, mającej
ną Wisłą — Elblągu, Malborku, Kwi­ duże znaczenie strategiczne — był gen.
dzynie i Gdańsku. Bruny, który objął komendę 3 marca,
3 Oto co pisze o udziale Polaków kilka godzin przed rozpoczęciem oblę­
w7bitwie pod Kaliszem Karol Zieliński, żenia. Broniły jej oddziały czterech puł­
kapitan 2 pułku piechoty: „W roku 1813, ków Legii Nadwiślańskiej, trzech puł­
dnia 14 lutego, uderzył generał Witt- ków Księstwa Warszawskiego oraz kil­
genstein pod Kaliszem na generała ka batalionów z dawnego 3 korpusu
Reynier, cofającego się z wojskiem sa­ marszałka Neya, złożonych z Fracuzów
skim. Napadnięcie na Tyniec, przedmie­ i Holendrów. W skład załogi liczącej
ście Kalisza, było tak niespodziane, że 3100 osób wchodziło 1700 żołnierzy pol­
kompania grenadierów pułku 2 kapita­ skich.
na Rembowskiego, tamże rozłożona, za­ 7 kwietnia Prusacy rozpoczęli silny
ledwie miała czas się zebrać. Żołnierze ogień, a jedenaście dni później udało
ci byli bez żadnego ładunku i już ku im się wzniecić pożar w cytadeli. Ogień
miastu cofać się mieli, gdy ujrzeli wkra­ ogarnął składy żywności i przeniósł się
czający oddział nieprzyjacielski, do 150 na pobliski „bastion królowej”, w któ­
ludzi mający. rym zgromadzono proch i amunicję.
— Szkoda — rzecze kapitan — że nie Eksplozja zniszczyła dwie ściany ba­
mamy ładunków, a wiem, jak bym tu stionu i przylegającą do niego kurty­
ich przyjął. nę, w rezultacie fosa została zasypa­
— Lecz mamy bagnety — odpowia­ na gruzem, tak że głębokość wody nie
dają jednym głosem waleczni grenadie­ przekraczała teraz dwu stóp. Gen. Bru­
rowi e. ny odparł wprawdzie atak Prusaków,
I w tej samej chwili bez żadnej ko­ ale już 24 kwietnia podpisał kapitula­
mendy składają broń do ataku, rzucają cję, uzyskując wolny przemarsz swej
się na nieprzyjaciela, gromią i przycho­ załogi z bronią i bagażami do Francji
dzą do miasta. Prawda, że ze stratą kil­ w zamian za obietnicę, iż nie będzie
ku towarzyszów broni, lecz przyprowa­ walczyć przez sześć miesięcy przeciw
dzają 30 niewolnika. wojskom koalicji.
Po bitwie pod Kaliszem dwa rzeczo­ Napoleon rozwścieczony kapitulacją
ne pułki (to jest 2 i 12) i różne oddziały Spandau — co przekreślało jego plan
wojska polskiego wyruszyły przez Pru­ odzyskania Berlina — powołał komisję
sy do Saksonii pod komendą generała śledczą, która uznała, że gen. Bruny nie
brygady Żółtowskiego. Wkroczywszy dopełnił swych obowiązków, że obrona
w granicę pruską, stanęli dla odpocz- była prowadzona „miękko”, a kapitula-^
nienia tuż przy orłach polskich. cja — przedwczesna. Cesarz wydał tak­
W czasie spoczynku powTstaie rozruch, że rozkaz zabraniający poddawania
który przez skupienie się żołnierzy co­ fortec, zanim nieprzyjaciel nie prze­
raz bardziej się zwiększał. Co widząc dostanie się do wnętrza i jeśli przy­
oficerowie pospieszyli na miejsce roz­ najmniej trzecia część początkowe­
ruchu i jakim nie było ich zdziwienie, go stanu załogi zdolna jest do stawia­
gdy ujrzeli podoficerów i żołnierzy roz­ nia energicznego oporu.
rywających tablice, na których wyma­ Załoga Spandau wyszła 27 kwietnia
lowanym był orzeł polski. A biorąc ten z twierdzy, kierując się ku Łabie, ale
» 193 «
grupy Prusaków uzbrojonych w widły, jęły stanowiska na dwu umocnionych
kosy i starą broń palną starały się ją liniach obronnych. Pierwszego dnia Na­
rozbroić po drodze. Namawiano żołnie­ poleon starał się jedynie związać bojem
rzy z Legii Nadwiślańskiej — w której przeciwnika, tak aby marszałek Ney
służyło wielu mieszkańców Pomorza, zdążył na pole walki.
Wielkopolski i Śląska — aby przeszli na 10 Zgodnie z opisem Słubickiego w al­
stronę koalicji. Pruska landwera chcia­ ka 21 maja rozpoczęła się na prawym
ła nawet nocą rozbroić żołnierzy gen. skrzydle francuskim, gdzie uderzył sil­
Bruny, ale ostatecznie doszli oni do li­ ny korpus Oudinota, odwracając uwagę
nii placówek francuskich, eskortowani przeciwnika od północnego odcinka
przez pułk rosyjskich ułanów Guriewa. frontu. Około 9 rano na lewym skrzy­
W pułku tym służyło wielu Polaków dle ruszyły do natarcia dywizje Fran­
z Litwy i Białorusi. cuzów i Wirtemberczyków, prowadzone
Napoleon nie uznał postanowień ka­ przez marszałka Soulta, a nie przez Na­
pitulacji, zwłaszcza o sześciomiesięcz­ poleona — jak pisze autor. Okopów —
nym zakazie służby w polu. Oddziały nazywanych „niemieckimi Termopila-
polskie zostały skierowane do Erfurtu mi” — bronił pruski generał Blucher.
i tam zreorganizowane. Utworzono pułk Bitwę wygrano dzięki interwencji kor­
piechoty nadwiślańskiej i 4 pułk pie­ pusu Neya, który zagroził tyłom Blti-
choty, które połączyły się z formacjami chera i zmusił go w ten sposób do od­
polskimi broniącymi Wittenberg!. (Ar­ wrotu. Ney, zamiast wykonać rozkaz ce­
chiwum Wojenne w Vincennes. Cam­ sarza i kontynuować pościg, zajął się
pagne 1813. Correspondance. Seria C2 zdobywaniem wioski Preititz, dzięki
135—166 oraz Legion de la Vistule. czemu Prusacy mogli się wycofać w po­
1810—1813. X1 8). rządku, utraciwszy 15 tys. ludzi i 19
7 Weissenfels nad Saalą zajęte zostało dział.
przez Francuzów 29 kwietnia. Spotka­ 11 W potyczce pod Reichenbach (22
nie Napoleona z Eugeniuszem Beauhar- maja) poległ generał kawalerii Pierre
nais nastąpiło w pobliżu pomnika kró­ Joseph Bruyeres.
la szwedzkiego Gustawa Adolfa, który „Po mym wyjeździć z pola bitwy pod
poległ pod Lützen 16 XI 1632. Bautzen — wspomina Józef Grabow­
8 Bitwę stoczono 2 V 1813. Stroną sk i— była walna potyczka pod Reichen­
atakującą byli Prusacy i Rosjanie. Blü­ bach, gdzie kawaleria francuska po
cher i Wittgenstein parokrotnie usiło­ raz pierwszy się mierzyła z kawalerią
wali przełamać front wojsk napoleoń­ rosyjską i pruską od czasu wyprawy na
skich, ale ostatecznie zmuszeni zostali Moskwę. Generał Walther dowodził
do odwrotu. Mimo taktycznego zwycię­ konnicą francuską, co mu się nie bardzo
stwa Napoleona bitwa pod Lützen prze­ udało. Przytomni temu moi koledzy
kreśliła jego plan otoczenia wojsk prze­ twierdzili, że gdyby nie pułk szwoleże­
ciwnika. Decydując się na walkę, 2 ma­ rów polskiej gwardii, który kilkanaście
ja Prusacy i Rosjanie mieli przeciw razy szarżował, źle by wypadła dla
sobie tylko 85 tys. Francuzów. Gdyby Francuzów ta pierwsza próba. Szef
nie podjęli tego dnia ataku, nazajutrz szwadronu Chłapowski wraz z szefem
Napoleon dysponowałby już — 140 tys. Fredrą dzielnie się odznaczyli” . J. Gra­
Bitwa pod Lützen została wygrana bowski Pamiętniki wojskowe, Warsza­
przez cesarza samą piechotą i artylerią wa 1905, s. 46— 47.
(39 tys. strzałów), w jego armii brako­ 12 Duroc i gen. Kirgener (dowódca sa­
wało bowiem kawalerii. Stąd też nie perów gwardii) zginęli w bitwie pod
można było wykorzystać taktycznego Markersdorf. W centrum tej wioski
sukcesu, przeciwnik — nie zagrożony znajduje się dziś kamienny pomnik z na­
pościgiem francuskiej jazdy — wycofał pisem „Duroc t 1813” . Zwłoki marszałka
się w porządku bez większych strat. dworu zostały istotnie przewiezione do
W bitwie pod Lützen (w walkach o wieś Paryża. Dziś spoczywają pod kopuła pa­
Gross Gorschen) został śmiertelnie ran­ łacu Inwalidów, przy wejściu do kryp­
ny gen. Gerhard von Scharnhorst, re- ty, gdzie znajduje się sarkofag samego
organizator pruskiej armii po klęskach Napoleona. Po drugiej stronie wejścia
1806-1807. jest grobowiec gen. Henri Gratiena Ber­
9 Bitwa pod Bautzen (Budziszynem) tranda, który został następcą Duroca
rozegrana została 20 i 21 maja. 92 tys. jako marszałek dworu.
Prusaków i Rosjan z 600 działami za­
43
ÓSMY KORPUS P O LS K I

Napoleon zdecydował się na rozejm wca pełną sprawność bojową, a ma­


licząc, iż zdoła w ciągu dwu miesięcy szerując znad Renu do Saksonii ucie­
rozbudować Wielką Armię, a przede rała się kilkakrotnie z niemieckimi
wszystkim jej kawalerię, której tak partyzantami von Lützowa, którzy
bardzo mu brakowało w kampanii nie uznawali rozejmu.
wiosennej. Istotnie, siły jego wzrosły Ponieważ zaproponowane przez
0 130 tys. żołnierzy, dochodząc do Austrię negocjacje pokojowe w Pra­
350 tys., ale równocześnie wojska au­ dze (V n 1813) nie dały żadnych re­
striackie i szwedzkie oraz nowe kon­ zultatów i obie strony w gruncie rze­
tyngenty armii rosyjskiej i pruskiej czy chciały wykorzystać rozejm je­
wzmocniły obóz koalicji. Po raz pier­ dynie dla wzmocnienia swych sił,
wszy sojusznicy uzyskali zdecydowa­ 17 sierpnia 1813 r. walka została
ną przewagę nad Napoleonem; trzy wznowiona. Blücher rozpoczął nie­
główne armie koalicji („północna” — spodziewanie ofensywę. Tym razem
szwedzkiego następcy tronu Berna­ wodzowie koalicji przyjęli zasadę ata­
dettę’ a, „śląska” —- Bluchera oraz kowania jedynie tych korpusów fran­
„czeska” — Schwarzenberga i Bar- cuskich, które w danej chwili nie
claya de Tolly) liczyły 540 tys. szabel były bezpośrednio dowodzone przez
1 karabinów. Napoleona. Armie sprzymierzonych
W połowie czerwca 1813 r. połączył szerokim pierścieniem — od Berlina
się w Żytawie z Wielką Armią ks. Jó­ przez Śląsk aż do Gór Czeskich —
zef Poniatowski, który po wielu trud­ otoczyły mniej liczne siły Wielkiej
nościach i szykanach Austriaków Armii, starając się zamknąć je w
zdołał przedostać się z Krakowa przez wielkim kotle na wschód od Drezna.
Czechy do Saksonii. Jego liczące 12 Samo miasto było bronione przez
tysięcy oddziały miały stać się teraz 14 korpus marszałka Gouviona-St-
8 korpusem, a z części pułków kawa­ -^Cyra, zdolnego wystawić zaledwie
lerii sformowano 4 korpus jazdy re­ 40 tys. żołnierzy przeciw 180 tys.
zerwowej gen. Kellermanna. W Sak­ Austriaków i Prusaków. Napoleon,
sonii stacjonowały także pułki: 8 powiadomiony o manewrach przeciw­
lansjerów, 13 huzarów i 16 ułanów, nika, pospieszył ze Śląska pod Drez­
które znalazły się w 1 korpusie. Sfor­ no ze swą gwardią i walcząc trzy dni
mowana w Wetzlar dywizja gen. Dą­ w strugach ulewnego deszczu, odniósł
browskiego osiągnęła w połowie czer­ tu jedno z najwspanialszych zwy-

» 195 «
cięstw (26—26 sierpnia). Zaprzepasz­ skim). Koalicja antynapoleońska co­
czone już dwa dni później, kiedy to raz częściej odnosi sukcesy. 8 korpus
ścigający Austriaków korpus Van- ks. Józefa broni frontu południowe­
damme’a został otoczony pod Kulm go, starając się nie dopuścić, by Au­
i zmuszony do kapitulacji. Równocze­ striacy i Rosjanie przekroczyli Las
śnie Blücher nad śląską Kaczawą roz­ Czeski i weszli do Saksonii (m. in.
bija Macdonalda, otrzymując w nagro­ starcia pod Gabel i Lobau). Samo­
dę od swego monarchy tytuł książęcy. dzielna dywizja gen. Dąbrowskiego
Przez wrzesień i pierwszą połowę walczy natomiast na froncie północ­
października trwają nieustanne ma­ nym, gdzie, mimo poświęcenia i tak­
newry i walki na wszystkich trzech tycznych sukcesów. Wielka Armia
frontach (północnym, śląskim i cze­ traci stopniowo teren,,

A U G U S T Y N S Ł UB IC K I
generał brygady

W czasie pobytu księcia Poniatowskiego w Krakowie i .konfederacji jeneral-


nej, na której czele był pan Zamoyski, senator wojewoda, jak równie znajdo­
wali się wszyscy ministrowie: Stanisław Potocki, Łubieński, Mostowski, Matu-
szewicz i Sobolewski, wtenczas różne projekta niektóre osoby robiły sobie, aby
odstąpić od Napoleona a przejść na stronę Rosjan, udawszy się pod szczególną
opiekę Aleksandra. Minister Matuszewicz, który od samego początku zdawał się
więcej skłaniać dla Rosji jak dla Napoleona, potrafił jak ministra Sobolewskiego,
tak Zamoyskiego na swoją przeciągnąć stronę. Użyty do tej misji przez cesarza
Aleksandra książę Antoni Radziwiłł, mający za żonę ciotkę króla pruskiego,
podjął się tej misji i przybył do Krakowa w celu zaproponowania tej zmiany.
Poparty był przez ministra Matuszewieża i niektórych członków konfederacji
jeneralnej. Lecz książę Poniatowski, od którego najwięcej decyzji zależało, który
zawsze jako dobry Polak dalekim był od wszelkiej zdrady, z pogardą najwięk­
szą przyjął proponowany mu z daleka ten projekt. Pan Bignon, który wtenczas
zastępował miejsce ambasadora Pradta przy rządzie polskim w Krakowie, do­
wiedziawszy się o tym niecnym zamiarze, zawezwał księcia Poniatowskiego, aby
księcia Radziwiłła Antoniego aresztował i do głównej kwatery Napoleona ode­
słał. Książę Poniatowski, pełen zawsze^ kawalerskiego honoru, nie chcąc nawet
0 tak szkaradny czyn Polaka posądzić i jego aresztować, zwłaszcza że był o so­
bie dostatecznie przekonanym, że podobny projekt nigdy do serca jego i do do­
brze myślących Polaków trafić nie może, oświadczył to panu Bignon i wspólną
z nim naradą kazał z boku ostrzec księcia Antoniego Radziwiłła, aby opuścił jak
najprędzej Kraków, gdyż aresztowanym i do głównej kwatery Napoleona ode­
słanym zostanie. Opuścił więc ze strachem książę Antoni Radziwiłł spiesznie
Kraków, bez czynienia wyraźnych propozycji księciu Poniatowskiemu. Senator
wojewoda Zamoyski rozwiązał konfederację jeneralną, przeciw któremu roz­
wiązaniu rozpisało się kilku członków. Pan Matuszewicz i Sobolewski Ignacy,
obawiając się już Napoleona, wyjechali w miejsca bezpieczne do Niemiec. Mi­
nistrowie zaś: Stanisław Potocki, Łubieński, Niemcewicz sekretarz senatu i wie­
lu innych Polaków, którzy podobny plan z pogardą przyjęli, przybyli do Drezna
1 prezentowali się Napoleonowi, którzy najlepiej przez niego przyjęci byli.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat.4806—1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, jw.

» 196 «
JÓ Z E F GRABOW SKI
oficer ordynansowy w sztabie marszałka Berthiera

Tu wypada przypomnieć, że książę Poniatowski, cofając się z Warszawy pod


Kraków przed naporem wojsk rosyjskich, ściągnął do siebie, co tylko mógł ze
szczątków armii polskiej. W Krakowie zarządził organizację i znacznie tam kor­
pus swój powiększył, nawet nowy pułk kawalerii uformował z samych Krako­
wiaków, pod imieniem krakusów.
Krakusi dosiadali małych, chłopskich koników i sami byli dobrani do ma­
łego wzrostu. Lecz był to lud, jak się okazało, silny, zwinny, ochoczy i odważny.
Pułk ten liczył przeszło 1000 koni, a pozostawał pod komendą pułkownika Obor­
skiego. Korpus zaś cały polski dochodził do 15 tysięcy żołnierzy, z czego połowa
prawie konnicy.
Książę Poniatowski, bawiąc w Krakowie od grudnia do kwietnia, wielokrot­
nie był nagabywany za sprawą rozmaitych pośredników, aby złożył broń i prze­
szedł ze swym korpusem do Rosjan. Cesarz Aleksander, który już wówczas od
dawna miał ku Polsce projekta i nosił się z ogłoszeniem Królestwa, jak to urze­
czywistnił w roku 1815, życzył sobie mieć księcia.
Austriacy tymczasem otaczali swym wojskiem Kraków i cisnęli się coraz bli­
żej do okręgu działań księcia.
Nie wiadomo, co by było z tych ruchów wynikło, gdyby cesarz Napoleon pod
Lützen był pobity, a raczej łatwo odgadnąć... Austriacy niezawodnie zmusiliby
Poniatowskiego do złożenia broni. Lecz skoro generał Sokolnicki przybył z wie­
ścią o wygranej bitwie ood Lützen oraz o zbliżeniu się armii francuskiej, Austria­
cy już się nie opierali marszowi korpusu polskiego przez Czechy i konwencję
z księciem, zawarli. Ostrożności atoli wielkie i upokarzające warunki w niej
umieścili.
Korpus polski miał być podzielony na trzy równe oddziały i. Żołnierze mieli
bez broni maszerować, a broń na wozach za nimi iść miała. Między jednym
a drugim oddziałem przestrzeń jednego dnia marszu zachowaną być musiała,
a za każdym polskim oddziałem szło po kilka tysięcy Austriaków, zajmując od­
stęp między jedną kolumną wojska polskiego a drugą. Tym wojskiem austria­
ckim dowodził książę Liechtenstein i przy księciu Józefie bawił.
W takim szyku wymaszerowało wojsko polskie z Krakowa2.
Tyle jedynie zdołał wyrobić książę Poniatowski, że podoficerowie i giefrej-
terzy * broń zachować mogli. Stąd też ostatnich pomnożono znacznie, tak że
prawie połowa piechoty pod bronią szła. Ale od chwili mego przybycia do
Austeriitzu, bez dalszego paktowania, żołnierze sami za broń z wozów sehwy-
cili i z bronią szli dalej. Austriacy nie śmieli się opierać, bo zwycięstwa Fran­
cuzów lękiem ich przejmowały, a nadto nie miano jeszcze decyzji, czy z nimi
pójdą, czy przeciw nim. Skupiono więc tylko oddziały i mitygowano je, bo na­
leży przyznać, że Austriacy pałali wciąż chęcią wojny i odwetu.
Wracam do mej bytności w Austerlitz.
Na południe przybył książę Liechtenstein z adiutantami i kilku generałów pol­
skich, którzy proszeni byli przez księcia Józefa na obiad. Ja także byłem za­
proszony. Udawałem skromnego w rozmowie, lecz głosiłem wciąż przed oczyma
Austriaków zwycięstwa francuskie i skutki tychże.
Książę Liechtenstein udawał radość i nad geniuszem cesarza się zastanawiał.
Wtem książę Ponicdowski wzniósł zdrowie cesarza przy odgłosie armat naszej

* starsi szeregowcy

» 197 «
artylerii za miasteczkiem. Austriacy radzi nieradzi musieli pić i wiwatować
z nami. Wojsko nasze na rynku uszykowane krzyki podnosiło i ,,hurra” wołało
z zapałem.
Tak się ów dzień świetny dla naszego wojska skończył, które przecież nie­
dawno jeszcze Austriakami otoczone już nie miało nadziei połączenia się z armią
francuską. Od tej chwili więc wojsko polskie znów pod bronią szło, a wojsko
austriackie zaprzestało je przegradzać.
Książę zmienił dalszą drogę i już nie na Pragę, lecz ku Saksonii do Zittau *
jął maszerować — a to w myśl przywiezionego rozkazu cesarskiego.
Wziąwszy od księcia listy do cesarza i do króla saskiego i o stanie korpusu
naszego zebrawszy szczegóły, które mi cesarz nakazał, ruszyłem z powrotem do
Brünn **, dokąd mnie książę ze sobą zabrał, chcąc mnie przedstawić arcyksięciu
Ferdynandowi, temu samemu, którego był w roku 1809 tak dzielnie pobił i kor­
pus jego czterdziestotysięczny ledwo dziesięcioma tysiącami Polaków do ucieczki
z Galicji przymusił.
Arcyksiążę Ferdynand natychmiast przyjął księcia, a po chwili mnie powo­
łano do pokoju. Książę Józef przedstawił mnie. I tu znów jak pacierz musiałem
recytować wypadki bitwy, którą zawsze pod Hochkirch nazywałem, usłyszaw­
szy tę nazwę z ust samego cesarza. Później tę samą bitwę nazwano pod Lützen,
lecz to, co tu mówię, jest szczerą prawdą.
Arcyksiążę małomówny był i zimno, chociaż grzecznie, pożegnał Poniatow­
skiego, prosząc go nazajutrz na obiad. Ja zaś po odebraniu depesz ruszyłem
tego samego dnia z Brünn tą samą drogą na Pragę i Toeplitz *** do Drezna.
W Pradze, na poczcie, nie zastałem owych znajomych mi oficerów, chociaż
jechałem przez rynek podczas parady wojskowej, a po moim mundurze łatwo
było poznać, do czyjej armii należę.
Tak po drodze, jak i od samego księcia Poniatowskiego dowiedziałem się
0 zbrojeniu się Austriaków. Spotykałem nadto wiele wojska, armat i wozów
ciągnących ku Pradze i granicy saskiej.
Książę Józef miał nieomylne dowody intencji Austrii do przedsięwzięcia kro­
ków zaczepnych przeciw Francji. Zwłaszcza korespondencje z Wiednia, odbierane
przez księcia od bawiących tam licznych jego krewnych i znajomych, zapowia­
dały niechybną wojnę. Nawet starsi oficerowie Austriacy, sami generałowie, nie
taili się i głośno powstawali dowodząc, że nadszedł czas Napoleona zrzucić
1 Francję za Ren przepędzić. Książę udzielił mi w tej mierze owych wiadomości,
które powtórzyć cesarzowi polecił.

J. Grabowski Pamiętniki wojskowe,


Warszawa 1905, s. 41—4Ö.

K L EM E N S K O Ł A C Z K O W S K I
kapitan — adiutant gen. Umińskiego

Pierwszych dni czerwca, po zawartym zawieszeniu broni, kolumny nasze bez


żadnej przeszkody przebyły granicę czeską pod Gabel i stanęły na ziemi saskiej,
w mieście Zittau i w okolicy3. Mieszkańcy tego pięknego kraju, nie dotknięci
* Zytawy
** Brna
*** Teplice — miasto w płn.-zach.
Czechach, u podnóża Rudaw. Polska
nazwa tej miejscowości — Cieplice.
» 198 «
jeszcze wojennymi klęskami, przyjęli nas jak braci. Nie pamiętam w czasie mo­
jej kariery wojskowej większej uprzejmości i gościnności.
Główny sztab stanął w Zittau. I mnie się tu dobra kwatera dostała w mieście
u poczciwego obywatela Plehna. Stąd różne wycieczki czyniłem w Góry Cze­
skie, do obozu francuskiego 7 korpusu pod Görlitz; zamek Ojbin i inne intere­
sujące miejsca, a mianowicie sławne fabryki płótna, zwiedziłem. Zastanowiła
nas zamożność mieszkańców, którzy prawie wszyscy są fabrykantami, a między
nimi tacy, co 50 tysięcy talarów posagu córkom swoim dają.
Dnia 4 czerwca nastąpiło pomiędzy cesarzem Napoleonem a sprzymierzony­
mi monarchami zawieszenie broni na kilka dni, po którym nastąpił dłuższy
rozejm we wsi Pläswitz pod Jauer *, do 20 lipca. W tym czasie toczyć się miały
w Pradze rokowania o pokój, do których cesarz austriacki ofiarował obydwóm
stronom pośrednictwo swoje.
Tymczasem organizacja 8 korpusu, ten bowiem numer porządkowy otrzyma­
liśmy od cesarza, szybkim postępowała krokiem4. Uformowano pięć pułków
piechoty o dwóch batalionach po 700 ludzi; później pułk nadwiślański, w oko­
licach miasteczka Stolpe, przyłączył się do nas. Z jazdy uformowano dwie dy­
wizje: pierwszą pod dowództwem księcia Sułkowskiego, drugą pod dowództwem
jenerała Sokolnickiego, razem 3500 ludzi.
Jazda ta przeszła pod komendę jenerała Kellermanna, hrabiego Valmy, pod
nazwą 4 korpusu rezerwowego. Dodano ze strony francuskiej dwie piękne konne
baterie.
Prócz tej jazdy utworzono korpus przedniej straży z pułku krakusów, o czte­
rech szwadronach, [razem] 880 koni, pod komendą majora Rzuchowskiego,
i szwadron kirasjerów bez kirysów, pod pułkownikiem Dziekońskim, z 180 koni,
nad którym dowództwo powierzone zostało jenerałowi Umińskiemu, dawnemu
dowódcy 10 pułku huzarów. Później dwa działa artylerii konnej pod poruczni­
kiem Wierzbickim przydane zostały.
Artyleria 8 korpusu składała się z czterech baterii pieszych, jednej ciężkiej
i jednej konnej, pod dowództwem pułkownika artylerii Redlą. Parkiem dowo­
dził pułkownik Bontemps; saperami, do których przyłączył się oddział saperów
naszych, wprawionych oblężeniami hiszpańskimi, pułkownik Rakowiecki. Wa­
leczny kapitan Szweycer, wsławiony w Hiszpanii, prowadził jedną kompanię.
Nareszcie z całego korpusu 8 wybrano batalion grenadierów, pod komendą puł­
kownika 2 pułku piechoty Kurcyusza, z 600 ludzi, i ten wcielony został do
gwardii cesarskiej pod nazwą gwardii polskiej.
Cała siła 8 korpusu składała się tym sposobem z 10 710 ludzi; doliczywszy do
tego: korpus jazdy hrabiego Valmy — 3500 ludzi, i dwie baterie francuskiej
artylerii konnej — 300 ludzi, otrzymamy cyfrę 14 510 ludzi; była to cała siła
pozostająca pod dowództwem księcia Poniatowskiego.
Sztab główny składał się z następujących osób: jenerał dywizji Rożniecki, szef
sztabu; jenerał brygady Rautenstrauch, podszef; adiutanci naczelnego wodza:
szef szwadronu Artur Potocki, kapitanowie: Kicki, Szydłowski, Heliodor Skó-
rzewski i Kamieniecki; major Aksamitowski. Adiutanci kapitanowie: Potulicki,
Langert, Kostkowski, Brodowski, Braun, kapitan Bleschamps. Ordonator kor­
pusu Darewski5.
Piechotą dowodzili: jenerał dywizji Izydor Krasiński; jenerał brygady Ma­
łachowski, weteran z Legionów; jazdą jenerałowie dywizji: książę Sulkowski,
Sokolnicki; brygadami pułkownik Kwaśniewski itd. Pomiędzy sztabsoficerami

* Jawor

» 199 «
piechoty odznaczali się już wtedy: pułkownik Jan Skrzynecki i podpułkownik
Maciej Rybiński. Legią Nadwiślańską dowodził waleczny i nader wykształcony
pułkownik Malczewski; pułkiem 1 strzelców konnych Kurnatowski. Podpuł­
kownicy 6 pułku ułanów: Dłuski i Kazimierz Skarżyński, do najdzielniejszych
dowódców jazdy słusznie policzeni być powinni. W korpusie jenerała Dąbrow­
skiego znajdowali się: jenerał Krukowiecki, pułkownicy jazdy: Estko, Siemiąt­
kowski i szef szwadronu artylerii Schwerin.
Prócz siły zebranej pod Zittau pod rozkazami księcia Poniatowskiego, wyno­
szącej, jak wyżej powiedziano, 14 510 ludzi z 42 działami, jenerał Dąbrowski
przyprowadził do Wielkiej Armii dywizję uformowaną w zakładach nad Renem
i Wezerą, złożoną: z dwóch pułków piechoty o dwóch batalionach po 700 ludzi,
dwóch pułków ułanów po cztery szwadrony i j-ednej baterii konnej o sześciu
działach; gwardii konnej Krasińskiego o sześciu szwadronach; pułku ułanów
nadwiślańskich pod pułkownikiem Stokowskim: doliczywszy do tego korpus 8
i korpus hrabiego Valmy, przyjdziemy do przekonania, iż przy Wielkiej Armii
znajdowało [się] 20 160 wojska polskiego, dobrze zorganizowanego i bitnego.
W garnizonach pozostało: w Modlinie niektóre zakłady starej piechoty, re­
konwalescenci z kampanii rosyjskiej i cztery pułki litewskie nowej formacji
pod komendą jenerała Daendelsa, Holendra rodem. Garnizon modliński składał
się z początku z 6000 ludzi piechoty, z odpowiednią wałową artylerią. Jedną
brygadą piechoty dowodził pułkownik Blumer, wsławiony w armii śmiałym od­
wrotem dnia 18 października [1812] pod Tarutino; inżynierami placu: pułkow­
nik francuski Prevost-Vernois, jeden z najdzielniejszych oficerów tej broni, pod
nim kapitan Meciszewski i porucznik Wiszniewski Konstanty. W Zamościu, prócz
różnych zakładów rekonwalescentów, znajdował się kompletny pułk 13 piechoty
0 trzech batalionach, pod pułkownikiem Żymirskim, z odpowiednią ilością arty­
lerii wałowej i jedną kompanią saperów. Twierdzą, na rok w żywność zaopa­
trzoną, dowodził jenerał brygady Maurycy Hauke, doświadczony oficer Legio­
nów, inżynierami kapitan Jodko. Garnizon zamojski wynosił 4000 ludzi.
W Gdańsku pozostały następujące oddziały polskie: jenerał brygady książę
Michał Radziwiłł, pułkownik szef sztabu Nowicki z 5, 10 i 11 pułkiem piechoty,
9 ułanów, 6 i 16 kompanią artylerii polnej, jedną kompanią artylerii konnej
1 kompanią saperów, to jest 5835 ludzi.
W Częstochowie zostało 1000 ludzi załogi, która za przybyciem korpusu Sacke-
na i z wyrzuceniem pierwszych granatów kapitulowała dnia 5 kwietnia.
Nareszcie w Hamburgu szef szwadronu Dwernicki uformował 17 pułk ułanów
polskich z rozmaitych zakładów, składający się z 300 koni.
Rekapitulacja siły oddziałów polskich w czasie kampanii 1813 roku:
Batalion Kurcyusza przy gwardii cesarskiej 700 ludzi, przy Wielkiej Armii
20 160, w Modlinie 6000, w Zamościu 4000, w Gdańsku 5835, w Hamburgu 300.
Ogółem było 36 995 ludzi.
Niemałe wysilenie na tak mały kraik, jakim było Księstwo Warszawskie,
zwłaszcza po stratach kampanii 1812 roku. Lecz jeszcze wtedy wierzono w gwiaz­
dę Napoleona i nikt spomiędzy nas nie wątpił o powrocie Francuzów nad Wisłę.
Tymczasem układy o pokój toczyły się w Pradze czeskiej, pomiędzy pełno­
mocnikami mocarstw" wojujących, pod protekcją Austrii. Lecz pośrednictwo
to przestało być bezstronne, skoro ofiarowane z bronią w ręku. Spostrzeżono
wkrótce ze strony francuskiej, iż Austria znacznie się przechyliła na stronę
Rosji i Prus, sądząc po warunkach podawanych z jej strony, które dążyły do
ograniczenia francuskiego państwa pomiędzy Renem, Alpami i Pirenejami, a za­
tem ustąpienia bez wystrzału królestwa włoskiego, Ilirii, Wysp Jońskich, Rzy­

» 200 «
mu i całego wpływu w Niemczech i Hiszpanii. Holandia, Królestwo Westfalskie,
Neapol, Hiszpania miały powrócić pod panowanie dawne. Los Księstwa War­
szawskiego w zawieszeniu pozostał, a zapewne trzy mocarstwa do rozbioru Pol­
ski należące byłyby o nim stanowić chciały bez udziału Francji.
Kilka przegranych bitew nie mogły gorszego rezultatu za sobą pociągnąć.
A jednak Francja rozbrojona nie leżała jeszcze u stóp koalicji. Owszem, wysile­
nia z jej strony były tak ogromne, jak niemal w 1812 roku; 300 tysięcy ludzi
stało między Elbą i Odrą. Rezerwy silne nadchodziły, nareszcie twierdze nad
Wisłą, Odrą, Elbą, z wyjątkiem Torunia, były dotąd jeszcze w naszym ręku.
Dodać do tego należy, iż sprzymierzeńcy Francji jeszcze wierności swojej nie
naruszyli.
Termin rozejmu, postanowiony z początku do 20 lipca, nie wystarczał do roz­
wikłania tak ważnej kwestii. Przedłużono go do 10 sierpnia za wspólną zgodą.
Lecz 7 sierpnia Austria, porzuciwszy rolę pośredniczki zbrojnej, kategoryczne
oświadczenie złożyła, któremu Napoleon w tej osnowie i z warunkami tymi nie
mógł się żadną miarą poddać. Oręż musiał rozstrzygnąć.

K. Kołaczkowski Wspomnienia, Kraków


1899, ks. 2, s. 12—16.

T O M A S Z Ł U SZ C Z E W S K I
kapitan — adiutant gen. Woyczyńskiego

Drezno 14 V I 1813
[Do króla saskiego Fryderyka Augusta]
Będąc rannym w ostatniej kampanii, zostałem wzięty w niewolę i zaprowa­
dzony do szpitala wojskowego w Wilnie. Pozostawałem tam od 12 grudnia 1812
do 26 lutego 1813. W marcu wysłano nas w drogę do Wiatki w Azji, gdzie prze­
nosi się wszystkich Polaków. 28 marca między Smoleńskiem a Dorohobużem
miałem szczęście zbiec z transportu z pewnym oficerem francuskim i mam za­
szczyt oznajmić Waszej Królewskiej Mości kilka interesujących informacji, ja­
kich dowiedziałem się w drodze.
Przechodząc przez województwa smoleńskie, mińskie, wileńskie i trockie, wi­
działem bardzo mało wojsk rosyjskich. Kilku wybitnych mieszkańców Litwy
zapewniło mnie, że tylko 4 do 5 tysięcy żołnierzy znajduje się na Litwie, by
pełnić tam służbę policji.
Z głębi Rosji wysłano wszystkie oddziały i widziałem nawet, jak przez 15 dnia­
mi przechodził przez Warszawę batalion piechoty z Tobolska. Generał dywizji
R;> mski-Korsakow, starzec osiemdziesięcioletni, dowodzi oddziałami na Litwie
i jest gubernatorem Wilna. W Księstwie Warszawskim znajdują się wojska na­
stępujące:
Generał dywizji, senator Łanskoj, jest gubernatorem Księstwa 6. Na garnizon
składają się — jeden regiment piechoty, mający około 700 ludzi, jeden batalion
strzelców pieszych i 100 kozaków dla służby zewnętrznej. W każdym powiecie
jest 13—20 kozaków, którzy są przeznaczeni do wypełniania rozkazów podpre-
fektów. Korpus nieprzyjacielski, który prowadzi blokadę Modlina, jak mnie za­
pewniał o tym pewien oficer rosyjski, składa się z regimentu piechoty liniowej,

» 201 «
dwu batalionów grenadierów, dwu kompanii artylerii i regimentu kozaków.
Koło Zamościa znajduje się dywizja z dwu regimentów piechoty liniowej, jed­
nego regimentu strzelców pieszych, 20 dział i mniej więcej 1000 kawalerii mię­
dzy Zamościem a Lublinem.
Na drodze z Warszawy do Wrocławia spotkałem 7000 piechoty, 1000 kozaków,
3000 ułanów i huzarów i kilka dział z parku pociągów. Wojsko to wzięło kie­
runek przez Kalisz, Ostrzeszów, Kernpno, Namysłów, Brzeg, Świdnicę. Na Ślą­
sku w Jułiusburgu *, o 8 mil od Wrocławia, założono magazyn 4000 korcy
pszenicy.
W Prusach i Księstwie Warszawskim krąży pogłoska, że generał, wódz na­
czelny, Wittgenstein, został zatrzymany i wysłany na Sybir. Generał Barclay
de Toliy ma objąć dowództwo armii. Ciało generała Kutuzowa zostało przewie­
zione do Moskwy w eskorcie 100 kozaków gwardii 7. ----
W Polsce zatrzymałem się tylko na kilka dni. Udałem się do armii i po szczę­
śliwym przebyciu awanpostów rosyjskich zgłosiłem się do generała Lauristona
we Wrocławiu i przekazałem mu powyższe wiadomości.
Mam zaszczyt upraszać Waszą Wysokość, abyś raczyła to przyjąć za dowód
mego przywiązania do Jego Cesarskiej Mości i do mej drogiej ojczyzny.

Archiwum Wojenne w Vincennes. Se­


ria C 2 135— 166. Campagne 1813. Cor­
respondance. Teczka z 14 VI 1813.

;A LEKSANDER FREDRO
kapitan — oficer ordynansowy sitaou Berthiera

Drezno 3 V III 1813


Raport oficera powracającego z więzień Rosji.
Wyruszyłem z Wilna 3 czerwca. 11 tegoż miesiąca przeszedłem Niemen. Nie
widziałem wcale oddziałów wojskowych aż do Narwi, którą przekroczyłem
25 wspomnianego miesiąca, w dwa dni po przejściu pułku huzarów, złożonego
z trzech silnych szwadronów. Między Narwią a Bugiem obozuje piechota rosyj­
ska. Żołnierz jest ubrany i uzbrojony, ale w większości są to rekruci. 27 tegoż
miesiąca przybyli do Sokołowa kwatermistrze pułku strzelców konnych i pułku
dragonów. Byli na dobrych koniach i dobrze ubrani. 28 [czerwca] przeszła przez
Łuków kolumna piechoty, która według tego, co mówią mieszkańcy Łukowa,
była już trzecią z kolei. Miała ona 3000 ludzi. Widziałem tego dnia, jak ćwi­
czyło w Łukowie 7000 do 8000 piechoty, ubranej, uzbrojonej i w furażerkach.
Wszystkie te oddziały skierowały się na Warszawę. 29 [czerwca] znajdowałem
się koło Kazimierza, gdzie na obu brzegach Wisły jest kilka tysięcy pospolitego
ruszenia uzbrojonego w lance. Według tego, co mówił mi podprefekt z Hru­
bieszowa, generał książę Golicyn przybył 14 czerwca do tego ostatniego miasta.
Rosjanie rozpuścili pogłoskę, że dowodzi on korpusem złożonym z 40 tys. ludzi,
ale generał sam powiedział podprefektowi, że wkrótce przekroczy granicę Księ­
stwa 20 tys. ludzi. [15 czerwca] dwa pułki kozaków weszły do tego kraju. Od­

* Dobroszycach

» 202 «
działy ks. Golicyna złożone są z chłopów, którzy, gdy obiecano im zgodę na splą­
drowanie Księstwa, opuścili swe domy, ale nad Bugiem umundurowano ich,
by skompletować pułki liniowe, co spowodowało wielkie niezadowolenie i mo­
cną dezercję.
Fredro, kapitan

Jw. Teczka z 3 VIII 1813.

T A D E U SZ B U Ł H A R Y N
podoficer 8 pułku lansjerów

Długimi klęskami znękane wojsko francuskie i polskie, wzmocnione po wiel­


kich stratach 1812 roku świeżymi zaciągami, odpoczywało na leżach w żyznej
Saksonii i Śląsku podczas zawieszenia broni w miesiącach lipcu i sierpniu
1813 roku. Cieszyły się narody, spodziewając się prędkiego pokoju: życzyło tego
wojsko, lecz wódz Francuzów nieugięty, ufny w mocy swego geniuszu i dziel­
ności swoich zastępów tudzież polegając na gotowości na własne rozkazy licz­
nych narodów, odrzucał dumnie wszelkie traktaty.
Fo skończeniu więc rozejmu w połowie sierpnia zebrało się wojsko w oko­
licy Drezna, które było główną kwaterą oraz środkiem działań francuskiej
armii. Jeszcze nie wszystkie oddziały były na miejscu swego przeznaczenia, gdy
wojsko austriackie jak okropna powódź, szybko spuszczając się z Gór Czeskich,
szło pochłonąć Drezno i zamknąć nas za Elbą. Lecz skutek nie uwieńczył przed­
sięwzięcia: po uporczywym boju Austriacy musieli odstąpić z wielką stratą;
zdobyto kilkanaście dział i cała dywizja jenerała Metzko dostała się w nie­
wolę 8.
Wtedy Napoleon powziął śmiały zamiar zaczepnie rozpocząć działania wo­
jenne i zwróceniem większej części sił na Berlin pomieszać cały plan kampanii
sprzymierzonych monarchów. Ney, Oudinot, Reynier byli wyznaczeni z korpu­
sami do wykonania tego przedsięwzięcia. Yandamme, mając w odwodzie kor­
pus Saint-Cyra ze strony Czech, powinien był utrzymywać postępy nieprzyja­
cielskiej armii.
Sam zaś Napoleon zostawał w Dreźnie. Trzy dni przed odebraniem rozkazu
do marszu rzęsisty deszcz lał bez ustanku. Stojąc cały ten czas pod odkrytym
niebem, konie bez karmu ledwo mogły się ruszać z miejsca; zgłodniali ludzie,
leżąc w błocie po oranych niwach, z trudnością utrzymując ognie, zostawali
w nędznym, a co większa w niedołężnym stanie. Zmokła i zardzewiała ognista
broń nie mogła być użyteczna, przesiąkłe wilgocią siodła ciężyły koniom. Prze­
cież z ochotą wystąpiło wojsko w nadziei (posuwając się naprzód) znalezienia
żywności i szczęśliwym bojem polepszenia stanu swojego opłakanego.
Wyruszył korpus Yandamme spod Drezna po drodze do Kónigsteinu. 1 dy­
wizja jazdy francuskiej składała przednią straż. Jeden tylko pułk polski,
8 lekkokonny, pod dowództwem pułkownika Tomasza Łubieńskiego, zostający
we francuskiej służbie, znajdował się w całym korpusie. I ta szczupła garstka
męstwem i przezornością pułkownika Łubieńskiego miała chlubny zaszczyt oca­
lić po przegranej bitwie szczątki korpusu.
Tegoż dnia z rana nieprzyjacielski korpus pod przewodnictwem księcia Wir-
temberskiego zastąpił nam drogę; po stoczonej bitwie zręcznie cofnął się małą

» 203 «
drogą przerzynającą Geiersberg, zostawując nam wolne przejście przez Elbę.
A tak pod samym Konigsteinem przebyliśmy rzekę i rozpołożyliśmy się obozem
naprzeciwko nieprzyjaciela, czekając wypadków dnia następnego. Groźny jest
widok Kónigsteinu, tego palladium saskiej niepodległości, dotąd nie tkniętego
jeszcze ręką nieprzyjaciela. Dla zbudowania twierdzy wybrano panującą opokę
nad pasmem skał otaczających brzegi Elby. Sterczące sosny i jodły w rozpadli­
nach i rozszczepach kamiennych sprawują bardziej ponurym widok natury,
skądinąd jałowy i posępny w tym miejscu. Oprócz kilku budowli wzniesionych
poziomo, koszary, magazyny i prochownie wysieczone są w skałach; źródło
wewnątrz twierdzy dostarcza wody, a ogromne zapasy żywności na lat kilka­
naście mogą ochronić od głodu nieliczną osadę w przypadku oblężenia. U spodu
skały leży małe miasteczko, gdzie tej nocy była nasza główna kwatera.
Ze świtem bój się rozpoczął, który trwał aż do samej nocy. Położenie miejsca
nie dozwalało całej kawalerii być czynną. Ciągle atoli, przenosząc się z miejsca
na miejsce, zostawaliśmy pod ogniem nieprzyjacielskim. Nieustanny huk dział
i ręcznej broni, krzyki rozjuszonego żołnierstwa, jęki konających, dym i kurza­
wa, które otaczały nas przez dzień cały, nie sprawiły w nas, nawykłych do
krwawych bojów, osobliwego wrażenia. Lecz zmrok odkrył nam nowe wido­
wisko : były to kongrewskie race z płomienistymi ogonami9. Ogniste te strzały
przeraźliwym trzaskiem napełniły powietrze. Nie pomnąc o własnym niebezpie­
czeństwie, z zadziwieniem i niejaką ciekawością patrzaliśmy na ten straszliwy
owoc ludzkiego zaślepienia. W końcu nieprzyjaciel odstąpił i my przepędziliśmy
noc na miejscu pobojowiska. Znaczna była strata obydwóch stron. Pułk 8, nie
będąc czynnym, stracił jednak kilkanaście koni. Waleczny szef szwadronu Jara-
czewski, który ledwo ozdrowiał od ran pod Bautzen odebranych, dostał w tym
dniu silnej kontuzji, nie opuścił atoli szeregów.
Ścierając się nieustannie z lekką nieprzyjacielską jazdą, korpus Vandamme’a
29 sierpnia wkroczył do Czech przez wąwozy Peterswaldu. Nieprzyjaciel słabo
nam bronił przejścia, wpuścił za sobą w dolinę ze wszech stron górami opasaną,
gdzie leży zamek Kulm ze wsią tego nazwiska, zająwszy wysokości pokryte za­
roślami ze strony Toeplitz i wielki trakt, nam zostawił odkryte pole.
Takim sposobem najmniejsze nasze poruszenie nie mogło być ukrytym, my
zaś tylko przez wystrzały wiedzieliśmy o miejscu zajętym przez nieprzyjaciela,
nie mogąc nawet widzieć liczby. Do tego uchybienia w zajęciu położenia miejsca
dodać należy, iż wąwozy w tyle korpusu zostały bez najmniejszej straży; nie
dano przy tym żadnej baczności na to, co się dzieje w tyle ze strony Pirny, spo­
dziewając się, że jenerał Saint-Cyr ciągnie w ślad za nami10.
Tak dobrowolnie wpadł w sidła jenerał Vandamme, który więcej był sławny
z osobistej śmiałości niżeli ze znajomości sztuki wojennej. Nieszczęśliwa była
ta strona, gdzie on przechodził z wojskiem, gdyż karność i zachowanie własności
obywatelskiej nie wchodziły nigdy do planu jego postępowania. O nim to powie­
dział Napoleon, że gdyby miał dwóch Vanclamme’ów, jednego kazałby roz­
strzelać.
30 sierpnia z rana już połączone siły sprzymierzonych wojsk uderzyły razem
na wszystkie punkta naszej pozycji. Armaty biły we środek i wkrótce zapaliły
wieś, gdzie stały nasze obozy i prochy. Wybór piechoty nieprzyjacielskiej nacie­
rał na nasze prawe skrzydło, jazda zaś na lewym skrzydle przypuszczała silny
atak, chcąc, zmięszawszy nas, ogarnąć z tyłu. Niewprawni francuscy konskryp-
cjoniści * nie mogli się opierać rosyjskiej kawalerii, słusznie poczytującej się za

* rekruci

» 204 «
jedną z najpierwszych w świecie. Przykład nieustraszonego pułkownika Łubień­
skiego, który na czele 8 pułku lekkokonnego przenosił się w miejsca najwięk­
szego niebezpieczeństwa, przykład, mówię, tego odważnego dowódcy na niejaki
czas utrzymał przewagę na naszej stronie i kilka razy zwracał do boju już pierz­
chające pułki. Wtedy nieprzyjaciel powziął zamiar działaniem artylerii zbić nas
ze skrzydła i pod zasłoną swej jazdy rozpoczął do nas ogień z dział na pagórku
uszykowanych.----
Armatnie kule przerzedzały szeregi, pękające pod końskimi nogami granaty
mieszały szyki; 8 pułk lekkokonny na przodzie będący najwięcej ucierpiał. Za
każdym wystrzałem padali ludzie i konie, przecie waleczni żołnierze zagrzani
świetnym przykładem swego pułkownika i oficerów, gdyby na musztrze stali
ochoczo. Zginąłby w tym miejscu cały pułk, żeby jenerał Corbineau nie cofnął
nas z ognia dla oparcia się na nowo nieprzyjacielskiej jeździe, która tymczasem
usiłowała z boku przedarć się w środek pozycji. Lecz mężny opór nie mógł, jak
na chwilę, oddalić naszą zgubę. Już prawe skrzydło nasze zwijało się do środka;
działa były wyrugowane z miejsc dogodnych. Odwaga nieprzyjaciela połączona
z siłą przeważającą zwyciężyły stałą uporczywość francuskiej piechoty. Widząc
niepodobieństwo utrzymania się dłużej, jenerał Vandamme, porzuciwszy w zam­
ku ranionych i wozy, rozkazał artylerii wyciągnąć na trakt peterswaldzki
z przykryciem kawalerii, mając zamiar z piechotą w wąwozach utrzymywać
natarczywość zwycięzców. Gdy już pierwszy oddział miał wstępować pomiędzy
góry, odkryto razem ogień z wierzchołków pokrytych lasem. Z początku
myśleliśmy, że to korpus Saint-Cyra, przybyły nam na pomoc, który przez
omyłkę mógł rozpocząć działanie w tym miejscu. Ale wkrótce zniknęła pocie­
szająca nadzieja, gdy ujrzeliśmy liczne hufce Prusaków spuszczające się z gór
oraz uszykowanych w wąwozach. Był to korpus pruskiego jenerała Kleista,
który idąc od Drezna zwrócił z małej drogi przerzynającej Geiersberg i prze­
szedłszy przez Breitenau i Fürstenwalde, wpadł na wielki trakt peterswaldzki,
którym Vandamme wkroczył do Czech, i tym sposobem oderżnął go od Saksonii.
Wtedy Vandamme, widząc, że został ze wszystkich stron otoczony, stracił zupeł­
nie przytomność, rozpacz ogarnęła umysł jego i męstwo zamieniła w szaleństwo:
z obnażonymi piersiami, bez kapelusza, z płaszczem w ręku, na spienionym ko­
niu zjawił się przed wojskiem i wyrzekłszy te okropne dla Francuzów słowa:
Sauve-qui-peut! (Ratuj się, kto może!) rzucił się szukając śmierci między nie­
przyjacielskie szeregi i dostał się w niewolę.
W jednym momencie zniknęła karność i posłuszeństwo w wojsku, rozprzęgły
się szyki, nie zostało śladu dawnego porządku. Większa część piechoty rzuciła
się w góry pokryte lasem, które dla wysokości i trudnego przejścia nie były
zajęte przez nieprzyjaciela; drudzy złożyli broń i szli dobrowolnie w niewolą.
Niektóre z konnych pułków chciały iść na przebój. Z liczby tych ostatnich był
9 pułk lekkokonny, złożony z Flamandczyków, którym dowodził znany z mę­
stwa i sztuki wojennej, jak polskim, tak i we francuskim wojsku, pułkownik
Fredro. Przywykły na czele Polaków lancami torować sobie drogę, uderzył
dzielny Fredro na mnóstwo nieprzyjaciół i okazawszy najświetniejszy przykład
odwagi i poświęcenia się dla ojczyzny, nie zwyciężony, lecz przywalony został
liczbą i wzięty w niewolą.
W tak smutnym położeniu pułkownik Łubieński, uważając, iż piechota nasza
tysiącami uchodziła w góry, nie będąc bynajmniej naciskaną, umyślił udać się
tąż samą drogą w nadziei zebrania jakiejkolwiek liczby i z tą oprzeć się w gó­
rach, znalazłszy dogodną do tego pozycją. Odkrywszy tedy niektórym oficerom
swój zamiar, wąską ścieżką prowadził pułk w skaliste góry pod gradem kul

» 205 «
pruskiej piechoty, usiłującej zastąpić nam drogę. Pieszo i po jednemu, wlekąc
za sobą konie, właziliśmy ze skały na skałę lub z większą jeszcze trudnością
spuszczaliśmy się w przepaści. Bystre potoki i zwalone drzewa często zatrudniały
nas w marszu, jednak po kilku godzinach wybraliśmy się na pole. Natych­
miast pułkownik Łubieński, uszykowawszy regiment i zmierzając ku Pirnie,
kazał trąbić apel. Rozproszeni po całej okolicy żołnierze pojedynczo wycho­
dzący z lasu, nie widząc, dokąd się mają udać, bez przewodnika i wodza złoży­
liby broń przed pierwszym nieprzyjacielskim patrolem. Postrzegłszy jednak
pułk 8 lekkokonny w porządku przyzwoitym, wolnym krokiem idący, jęli się
doń skupiać, tak że pułkownik Łubieński był w stanie utworzyć z kawalerzy-
stów kilka szwadronów, którym przykładem zachęceni oficerowie piechoty
utworzyli wnet kilka batalionów. Gdy więc w parę godzin wypadła lekka nie­
przyjacielska jazda, już znalazła nas w porządku i gotowych do boju. Z tym
oddziałem pułkownik Łubieński przykrywał rejteradę i wysyłając flanki er ów
na wszystkie strony dla obrony pieszych żołnierzy, którzy kupami zbierali się
i garnęli do oficerów, do zachodu słońca zebrał do kilku tysięcy zbrojnych.
Kilku generałów, między którymi się znajdował nasz generał dywizji Corbi-
neau, przyłączyli się do nas. lecz żaden z nich nie chciał się wtrącać do rozpo­
rządzeń pułkownika Łubieńskiego, woląc być raczej pod jego opieką i obroną.
W takim porządku połączyliśmy się niedaleko Pim y z korpusem Saint-Cyra,
który przybył nam na odsiecz. W nocy do rozłożonych ognisk zbierali się jesz­
cze żołnierze, i na drugi dzień rachowano już do 10 tysięcy ocalonych z korpusu
Vandamme'a, co uczyni niemal trzecią część liczby, z którą weszliśmy do Czech.
Później z oddziałem korpusu Saint-Cyra i dodaniem armat, których my zosta­
wiliśmy 70 pod Kulmem, utworzono na nowo jeden korpus Wielkiej Armii
pod dowództwem grafa Lobau.
Ocalenie tak wielkiej części rozbitego korpusu przypisać należy męstwu i gor­
liwości pułkownika Łubieńskiego. A chociaż po przegranej bitwie nie było
w zwyczaju nagradzać, jednak odgłos wojska, wyznanie samych jenerałów od­
dające sprawiedliwość pułkownikowi Łubieńskiemu dodały nowego blasku do
chwały, którą się nieraz wprzódy był okrył ten waleczny dowódca. Tak świetny
czyn ściągnął nawet uwagę wodza Francuzów, który wkrótce, pominąwszy wielu
jenerałów, jego zarządzeniu poruczył brygadę.

T. B.[ułharyn] Bitwa pod Kulm em ,


„Tygodnik Wileński” 1820, t. 10, s.
123—134.

P ROT L E L EW E L
k a p i t a n — a d i u t a n t ge n. D ą b r o w s k i e g o

Lewe skrzydło Wielkiej Armii, złożone z czterech korpusów: Oudinota^


Reyniera, Bertranda i korpusu jazdy Arrighi, księcia Padwy, wyruszyło na nie­
przyjaciela, który zasłaniał Berlin. Wojsko nieprzyjacielskie składało się z Pru­
saków, korpusu jazdy rosyjskiej Czernyszewa i wojsk szwedzkich; wszystkim
tym dowodził następca tronu szwedzkiego, Bernadotte, zaszczycony przez Na­
poleona stopniem marszałka państwa i tytułem księcia Ponte Corvo, który w tej
chwili nie wahał się krew bratnią przelewać i przyłożyć ręki do zguby Napo­
leona a klęski ojczyzny.

» 206 «
Od strony Magdeburga generał Gerard, mając sześć tysięcy, dał się pobić
i rozproszyć. Szczątki jego za naszą linię uchodzą. Marszałek Oudinot, genera­
łowie: Reynier, Bertrand. Arrighi, książę Padwy — korpusami swymi uderzają
na nieprzyjaciela. Trebbin zdobyty. Spotkanie i bitwa pod Grossbeeren. Berna-
dotte bije braci Francuzów, walczy za kraj, któremu panować powołany. Mocno
porażeni Francuzi śpiesznym marszem dążą pod Wittenberg i zbierają się pod
Torgau.
Klęskę tę spowodowały okoliczności mogące łatwo być przewidzianymi. Nie
było tego, który by głównie tam rzecz prowadził. Każdy korpus na swoją rękę
działał, co tym więcej złem było, że wojska te składały się z rozmaitych zbie­
ranin, a mianowicie z kontyngensów Ligi Reńskiej, które ani się bić umiały,
ani się bić chciały.
Manewrując jako obserwatorzy, stajemy pod Wittenbergiem. Zasłaniamy tę
fortecę, generał La Poype dowodzi w niej nielicznym garnizonem Francuzów.
Teraz w całej tej pozycji za Elbą nasz tylko korpusik pozostał, wystawiony
przeciw takim nieprzyjacielskim siłom. Napoleon, oceniając zdolności Dąbrow­
skiego, tak w prowadzeniu małych wojen, jako też przezorność i ostrożność
jego, powierzył jego pilności tę przestrzeń od Wittenberga i prawego brzegu
Elby — było więc zadaniem Dąbrowskiego, który małymi siłami swoimi odgry­
wać miał tę poważną rolę. Aby więc o sobie w nieprzyjacielu wyrobić większe
przekonanie, większe okazywał siły, w kilku punktach robił silne rekonesanse
oraz liczne patrole, które ciągle ścierały się z nieprzyjacielskimi — i zwykle
z korzyścią naszą. Mógł generał polegać na doświadczonych oficerach, którym
powierzał te wyprawy, a którym zalecał ostrożność, aby się nie ryzykowali na
zbyt śmiałe kroki, nie narażali niepotrzebnie żołnierza. Każda strata, chociażby
jednego — już generała do gniewu pobudzała. Powtarzał nam, że ma to od
cesarza mocno poleconym.
Z rekonesansów przypominamy znaczniejsze: Bieliński Julian, naówczas do­
wódca batalionu 4 pułku, stoczył silną walkę z przemagającym nieprzyjacielem
pod Belzig, wstrzymał ataki i w całości do obozu powrócił.
Rekonesans, którym dowodził pułkownik Kostanecki z batalionem podpuł­
kownika Skrzyneckiego pod Wettinern i Rudnickiego Józefa z pułku 4 piechoty
na Jüterbog, poparty przez generała Krukowieekiego, godzien też wspomnienia.
Kostanecki, obskoczony przez hurmę kozaków Czernyszewa w otwartym polu,
w czworobok zwinąwszy swoją kolumnę, długi bój toczy. Na odgłos strzałów
pośpiesza Żółtowski z kilku kompaniami, lecz zanim na plac boju podążył,
ogień ustal. Zastaliśmy Skrzyneckiego spoczywającego w lasku brzozowym,
Kostaneckiego — bez życia. Kostanecki wielce byi kochany od żołnierza; na
pomszczenie jego trzech ułanów robi czyn desperacki: wypadają z czworoboku
pomiędzy nieprzyjaciela, aby się pomścić na ich dowódcy, którego widzą świtą
otoczonego, a dopadłszy świetnie wyhaftowanego, ściągają z konia i rannego
kilkakrotnie przywodzą w swój czworobok. Lecz niemała zaszła omyłka, nie
był to Czernyszew, był to tylko adiutant króla pruskiego, którego z jego świet­
nego ubrania za większą wzięli figurę n. Zaiste szkoda fatygi i szkoda poświę­
cenia. Ten pan adiutant przyjęty z dyferencją wielką przez naszego dowódcę;
pochodził on z Berlina, z rodziny znanej Dąbrowskiemu. Oddany do Witten­
berga, z ran leczony, najlepiej traktowany, nieco później za dobre złem wypła­
cił się. Przednie straże nasze ujęły wieśniaka, przy którym znaleziono wiado­
mości potrzebne, które pan adiutant przesyłał swoim. Dostateczny powód do
rozstrzelania, ale generał nasz nie zrobił z tego użytku, obronił głow ę nie­
wdzięcznego. Miał nasz generał słabość do Niemców!

» 207 «
Rekonesans Rudnickiego Józefa z dwiema kompaniami pułku 4 piechoty
i szwadronem jazdy Łagowskiego przebył ostrzejszą walkę z Prusakami pod
Jiiterbogiem. Obskoczony przez przemagającą siłę nieprzyjaciela, walecznie ją
odpierając, utrzymywał się do przybycia w pomoc generała Krukowieckiego.
W walce tej tak on, Rudnicki, jako i kapitan Śmigielski, i kapitan ułanów Dunin
Seweryn odznaczyli się męstwem i wytrwałością. Obszerny opis tej wyprawy,
przez samego dowódcę skreślony, jest w tomie III Cmentarza Powązkowskiego9
wyd. K. W. Wójcickiego 1~.
Takimi to śmiałymi działaniami Dąbrowski powstrzymywał postępy nieprzy­
jaciela. Posterunkowe utarczki, flankierowanie jazdy codziennie bywały. Rosja­
nie z naszymi spotykali się często z butelką w ręku. Razu pewnego kozak powi­
tał Dunina jako znajomego z ojczystego domu na Ukrainie i na pamiątkę obda­
rował batożkiem. Później wydany był rozkaz, aby nie dozwalać tych zaprzyjaź-
nień.
Tymczasem marszałek Ney, przysłany do Torgau, obejmuje komendę nad ową
zdemoralizowaną armią, która poniosła klęskę pod Grossbeeren. Ney, jako do­
wodzić mający całymi północnej armii ruchami, mając wyruszyć przeciw nie­
przyjacielowi, prosił i otrzymał od generała Dąbrowskiego w pomoc batalion
pułku 2 i szwadron ułanów Biernackiego, które poprowadził pułkownik Sie­
miątkowski. Ney ufał więcej tej słabej eskorcie aniżeli czterem korpusom zło­
żonym z rozmaitych oddziałów wojsk zwątpiałych wypadkami poprzednimi,
i nie zawiódł się wcale. Przed rozpoczęciem bitwy świadkiem był sławnej szarży
ułanów naszych na piechotę pruską. Dał on rozkaz pułkownikowi Siemiątkow­
skiemu zaczepienia Prusaków stojących w czworobokach na płaszczyźnie.
Szwadron poszedł do ataku. Za uderzeniem na pierwszy czworobok pułkownik
kazał trąbić na odwrót — nadaremnie, ułani już czworobok rozbijali. Kiedy
jednego dokonali, wpadają na drugi, ten również rozbity, w zapędzie wpadają
na trzeci i ten tegoż losu doznał, wszystko, co nie zdołało uciekać, kłuto, tuman
kurzu i dym od strzałów pokrywał horyzont. Wtem liczna jazda nieprzyjacielska
wpada na akcję i ułani nasi po morderczej walce zniszczeni. Poległ szef szwa­
dronu Biernacki, kapitan Suchecki i inni, Puszet kapitan, ranny, wzięty w nie­
wolę. Powrócił Siemiątkowski z trębaczem i podobno dwunastu ułanami, lanca
każdego z nich w posoce zanurzona. Ów najwaleczniejszy z walecznych, Ney,
podziwiał odwagę, dojrzał niebezpieczeństwo grożące, posłał rozkaz do najbliż­
szego oddziału jazdy (była to brygada westfalska), aby szła śpiesznie w pomoc.
Dowódca tej, widząc niebezpieczeństwo, nie poszedł. Marszałek odesłał go do
cesarza, jak mówiono, obdarłszy własnoręcznie szlify, zaś raport zdany o tym
czynie jazdy naszej miał być najzaszczytniejszy.
Świetny ten czyn za wiele nas kosztował. Wprawdzie w czworobokach mnó­
stwo legło Prusaków od lanc i szabel ułanów, ale to nie nagrodziło straty na­
szych.
Następna bitwa przegrana, następuje odwrót w największym nieładzie, a nie
ma go kto zasłaniać; jeden tylko batalion nasz stanowi cały opór i zakrywa
uciekających, a kompania woltyżerów tegoż batalionu Karola Zielińskiego
ukrywa bagaż i bagaże marszałka.----
Tak zeszedł miesiąc wrzesień, początek października, który miał być tak
płodny w zdarzenia i w nieszczęścia, obfity w smutne wypadki.

P. Lelewel Pamiętnik i diarusz domu


naszego, Wrocław 1966, s. 192—195.

» 208 «
PRZYPISY
1 Informacja nieścisła. Wojsko polskie czenia się w armię. Jednomyślnie wy­
podzielone zostało na pięć kolumn, do­ braliśmy połączenie z armią, a komen­
wodzonych początkowo przez genera­ dant Znojma oświadczył, że dalszy
łów: Tolińskiego, Kamienieckiego, Bie­ marsz będzie już odbywał się na nasz
gańskiego, Krasińskiego i Sułkowskie­ koszt.
go. Gen. Łukasz Biegański pozostał w Wyruszyliśmy ze Znojma 28 sierpnia,
Podgórzu, gdzie objął dowództwo cho­ a 2 września przybyliśmy do Amstet-
rych i rekonwalescentów i starał się pro­ ten, gdzie dano nam rozkaz maszerowa­
wadzić jeszcze pobór do wojska polskie­ nia z powrotem do Krems. Zaczęliśmy
go. Kolumny opuszczały okolice Krako­ marsz 8 września, 11 byliśmy w Linzu,
wa w odstępach dziennych od 7 do 10 a 14 wreszcie w Braunau. Druga ko­
maja 1813 r. Ostatnie oddziały polskie lumna dowodzona przez majora Pogo­
wkroczyły do Czech w Cieszynie 18 maja. nowskiego wyprzedziła nas o 24 godzi­
Według raportu ks. Józefa z 15 V I 1813 r. ny. Panowie oficerowie z tej kolumny
wTojsko polskie, które dotarło do Sakso­ rozeszli się do domów.
nii, liczyło łącznie 1035 oficerów, 14 825 Napotykaliśmy po drodze wielu de­
podoficerów i żołnierzy oraz 5676 koni. zerterów francuskich i z wojsk sojusz­
2 Znacznie później — w sierpniu niczych, a wszyscy byli zaopatrzeni
1813 r. — z Podgórza, gdzie pozostał w paszporty pozwalające na przemarsz
jeszcze gen. Łukasz Biegański, wyru­ w głąb Austrii. Wielu żołnierzy naszych
szyły do Saksonii kolumny rekonwale­ poprzednich kolumn, którzy pozostali po
scentów (300 i 350 ludzi), prowadzone drodze w szpitalach, nie zdołało uzyskać
przez płk. Bardzkiego, dawnego do­ zgody na połączenie się z korpusem.
wódcę wojsk w departamencie bydgo­ Otrzymawszy w Amstetten rozkaz po­
skim, oraz mjr. Pogonowskiego. Oto re­ wrotu do Krems, sporządziłem raport
lacja płk. Bardzkiego: „Oddziały nasze dla generała Straucha, dowodzącego
pozostawały na Podgórzu koło Krako­ w Linzu, by powiadomić go, że brak
wa na mocy konwencji zawartej mię­ nam pieniędzy. Od tego dnia aż do wej­
dzy ich cesarskimi mościami Francji ścia naszego do Bawarii żywność, furaż
i Austrii w maju 1813 roku i powinny i środki transportu były dostarczane
być odesłane przez Cieszyn i Kolin do przez Austrię.
Żytawy w Saksonii. Po przybyciu 21 Przybyliśmy 12 września do Weissen-
lipca do Cieszyna otrzymaliśmy kartę kirchen, 14 do Braunau, a 21 do Mona­
drożną dalszego marszu na Svitavy chium, skąd rozkazem cesarza Francu­
i Litomyśl, ale w Svitavach dano nam zów skierowano nas do Wiirzburga.
kontrrozkaz udania się poprzez Brno, Wurzburg 1 października 1813”. Archi­
Igławę do Czasławia. W Habern raz wum Wojenne w Vincennes. Campagne
jeszcze zmieniono nam kartkę, kierując 1813. Correspondance. Seria C2 135—166.
na Żnojrno.. Teczka z 1 X 1813.
Widząc, że rząd austriacki zwodzi nas, Resztki kolumny płk. Bardzkiego,
kierując moją kolumnę to tędy, to owę­ które połączyły się z 8 korpusem, liczy­
dy, uznałem za konieczne wysłanie ofi­ ły 27 żołnierzy i oficerów, a wśród nich
cera do głównej kwatery cesarskiej znajdowała się znana nam już Joanna
albo do księcia Poniatowskiego, który Żubrowa. Wielu z tych, których Au­
przedłożyłby mój raport. Wszystkie me striacy zatrzymali po drodze bądź wcie­
żądania zostały jednak odrzucone przez lili siłą do swych pułków, zdezerterowało
generała feldmarszałka Buchla w Brnie. w czasie walk we wrześniu i październi­
27 sierpnia dotarliśmy do Znojma. ku, przechodząc na stronę wojsk napo­
Nadeszły tu rozkazy dworu austriackie­ leońskich. W Archiwum Wojennym w
go. Zabrano nam broń, która, zgodnie Vincennes zachowały się dziesiątki pro­
z postanowieniami układu, spoczywała tokołów z przesłuchania owych żołnierzy,
na wozach. Austriacy zagarnęli także na­ którzy dostarczyli cennych informacji o
szych żołnierzy, mówiąc, że będą oni za­ składzie i położeniu armii austriackiej.
prowadzeni do Brna, gdzie pozwoli im się 3 Jako pierwsza dotarła do Zittau
pozostać swobodnie w tym kraju albo też (Żytawy) kolumna druga — 14 czerwca.
powrócić do Polski. Zabrano również Ostatnie oddziały polskie stanęły tu
broń wiezioną przez oficerów artylerii w cztery dni później.
Czasławiu, a której było 22 tysięcy sztuk. 4 Dekret o sformowaniu 8 korpusu
Na mocy tegoż samego rozkazu ce­ polskiego podpisał Napoleon 7 VI 1813
sarza Austrii zezwolono oficerom na w Chojnowie na Śląsku. Wojsko pol­
swobodę wyboru powrotu do Polski skie przechodziło na żołd Francji od
bądź też kontynuowania marszu i połą­ 1 czerwca, utworzono pięć pułków pie­

» 209 «
choty o numerach 1, 8, 12, 15 i 16 oraz 10 Napoleon zamierzał początkowo
sześć pułków lekkiej jazdy o nume­ wysłać na pomoc 14 korpus Saint-Cyra,
rach 1, 3, 6, 8, 13 i 16. ale ponieważ żołnierze byli zmęczeni
5 Kołaczkowski wymienia tylko część trzydniowymi walkami w obronie
oficerów sztabowych, w paru wypad­ Drezna, zrezygnował z tego, uznając, że
kach dając im stopnie wyższe, niż mieli „Vandamme musi sam zapracować na
w rzeczywistości. marszałkowską buławę”. Cofający się
6 W marcu 1813 r. car Aleksander po­ spod Drezna pruski korpus generała
wołał Radę Najwyższą Tymczasową Kleista przeszedł przez góry i znalazł
Księstwa Warszawskiego pod przewod­ się na drodze z Pirny do Toeplitz już
nictwem senatora Łanskoja dla tym­ po przejściu oddziału Vandammea.
czasowego zarządu ziem polskich. Ad­ W ten sposób Francuzi zostali zamknię­
ministracja lokalna pozostała nie zmie­ ci z obu stron w górskiej dolinie.
niona. Taki stan trwał do chwili ogło­ 11 Sam generał Dąbrowski tak opisu­
szenia Królestwa Polskiego (20 VI 1815) je to starcie w raporcie przesłanym
na mocy decyzji kongresu wiedeńskiego. 21 sierpnia z Teuchel do marszałka
7 Feldmarszałek Piotr Wittgenstein Neya: „Mam zaszczyt zdać sprawę Wa­
w kampanii wiosennej 1813 r. dowodził szej Wysokości, że dzisiaj o siódmej
armią północną sprzymierzonych i obok rano me straże przednie na całej linii
części armii rosyjskiej podlegały mu od Zahna aż do Melsdorf koło Coswig
pruskie korpusy Yorka, Bülowa i Klei­ zostały zaatakowane na różnych punk­
sta. Po zajęciu Berlina oddziały Witt- tach.
gensteina brały udział w blokadzie Ma­ Jedna kolumna, złożona z 600 ludzi,
gdeburga, a następnie w bitwie pod pojawiła się przed Zahna. Posterunek
Lützen. Informacja o aresztowaniu nie­ ten, wsparty przez rezerwę, zmusił nie­
prawdziwa. Po śmierci Kutuzowa Witt­ przyjaciela do odwrotu. Druga kolum­
genstein był głównodowodzącym połą­ na, licząca 200 albo 300 kozaków, zaata­
czonych armii rosyjskiej i pruskiej. kowała posterunek w Kropstadt, który
Feldmarszałek Michaił Kutuzow, do­ mimo przewagi liczebnej wroga utrzy­
wódca armii rosyjskiej w kampanii mał się na swej pozycji. Trzecia kolum­
1812, zmarł w Bolesławcu na Śląsku na, złożona z pułku kozaków, zaatako­
28 IV 1813. Pochowany został w Pe­ wała placówki w Strakau i Berka u.
tersburgu w soborze Kazańskim; jego Rezerwy zebrane przed Strakau pobiły
grobowiec do dziś zdobi sześć sztanda­ go z korzyścią. Jeszcze inna kolumna,
rów zdobytych przez Rosjan, m. in. z pięciu pułków kawalerii, mająca czte­
sztandar jednego z polskich pułków ry działa, pod rozkazami generała Czer­
strzelców konnych. Obok zawieszono nyszewa, wyszła na drogę z Treubriet-
klucze sześciu miast zajętych przez Ro­ zen do Wettin, gdzie umieściłem szwa­
sjan w kampanii 1814 r., m. in. belgij­ dron 4 pułku ułanów z trzema kompa­
skiego Mons i francuskiego Nancy. niami 14 pułku piechoty i dwoma dzia­
Po śmierci Kutuzowa wodzem armii łami pod komendą pułkownika Kosta-
rosyjskiej, a także całości sił sprzymie­ neckiego z 4 pułku ułanów. Mimo li­
rzonych, został Barclay de Tolly. czebnej przewagi [wroga] ta placówka
8 Straty austriackie pod Dreznem się­ w Wettinie utrzymała się aż do jede­
gały 27 tys. zabitych, rannych i wzię­ nastej godziny, nie tracąc terenu. Wy­
tych do niewoli. słałem dwa szwadrony i jeden batalion,
9 Było to jedno z pierwszych zasto­ jakimi dysponowałem, na pomoc temu
sowań rakiet zapalających, wynalezio­ posterunkowi. Gdy nadeszły te posiłki,
nych przez brytyjskiego generała arty­ nieprzyjaciel zaczął wycofywać swe od­
lerii Williama Congreve. Rakiety skła­ działy. Ścigano go ciągle bijąc się.
dały się z metalowej rury wypełnionej Kawaleria nieprzyjacielska atakowa­
ściśle prochem strzelniczym jako mate­ ła więcej niż dziesięć razy, ale wciąż
riałem napędowym i z głowicy zapala­ bez powodzenia. 500 kozaków zeszło na­
jącej bądź rozpryskowej. Rakiety były wet z koni, by atakować w tyralierach.
montowane na specjalnych stojakach Ten sposób walki nie lepiej im się po­
i wystrzeliwane pod ostrym kątem. wiódł. Nasza piechota sprawiła im wie­
Chociaż armia brytyjska znała je od le szkody, podobnie jak dwa działa,
1806, na szerszą skalę znalazły zastoso­ które strzelając bez ustanku, wyczer­
wanie dopiero pod Lipskiem i Water­ pały swą amunicję. Nasze trzy szwa­
loo. Rakiety powodowały panikę w od­ drony kawalerii odznaczyły się w tym
działach kawalerii i wzniecały pożary starciu w sposób szczególny. Wydaje
wśród stanowisk przeciwnika. Po się, że straty nieprzyjaciela są poważ­
1815 rakiety Congreve’a wprowadzono ne. My sami mieliśmy nieszczęście stra­
w armii Królestwa Polskiego. cić dzielnego pułkownika Kostaneckie-
» 210 «
go, który został zabity. Żołnierze nasi, szwadronem kawalerii rejteradę. Pru­
aby pomścić śmierć swego wodza, nie sacy, nie mogąc się tak prędko do bram
chcieli wcale brać jeńców, zarąbali miasta dostać, okrążać go koniecznie
więc tych wszystkich, których dostali musieli: profitowałem przez to na cza­
w swe ręce. Zagarnięto oficera ze szta­ sie i prawie truchtem wraz z hułanami
bu generała Czernyszewa, rannego biegłem, lecz to wszystko było za mało,
osiem razy. Mam zaszczyt dołączyć do bo już kawaleria pruska na równe pole
mego raportu kopię listu, jaki napisał wyjeżdżała; rozkazałem wówczas sfor­
on do swego generała, i który wysłałem mować z dwóch kompanii czworobok,
przez trębacza. Jest też kilku kozaków a szwadron Łagowskiego starał się, o ile
zagarniętych, których odesłałem do gu­ możności, zasłaniać go. Lecz gdy sześć
bernatora Wittenbergi. szwadronów pruskich kłusem na nas
To starcie przynosi wiele zaszczytu awansować poczęło, wtenczas to z nad­
części oddziałów mojej dywizji. Musiała stawionymi lancami jeden tylko szwa­
ona walczyć tego dnia z około 6000 ko­ dron polski na sześćkroć liczniejszego
zakami, którzy zostali żywo odparci na nieprzyjaciela uderzył i męstwem go
wszystkich punktach przez me awan- swoim o staj kilka drogi odpędził. Ja zaś
posty. Wydaje się, że nieprzyjaciel nie tracąc czasu ani momentu, ciągle
chciał rozpoznać moją siłę i twierdzę się w porządku cofałem; na koniec
Wittenbergi, ale jego cel został obrócony przyszła i na mnie kolej bronić się ca­
wniwecz”. Archiwum Neya w Archi­ łemu pułkowi kawalerii, któren pędem
wum Narodowym w Paryżu. Sekcja swoim rozbić szwadron mój zamyślał,
„Archiwa Prywatne”. 137 AP 14. brakło mu tylko męstwa do dopięcia
swego zamiaru, bo po rozpoczęciu przez
12 Józef Rudnicki, kapitan 4 pułku nas dwuszeregowego ognia, haniebnie
piechoty, tak oto wspomina owe wyda­ uciekać zaczął, a ja znów rejte-
rzenia: „Wykomenderowany zostałem rować się począłem. Nieprzyjaciel
z dwoma kompaniami piechoty celem całą siłą na szwadron polski ude­
udania się do miasta Jüterbog, w ase­ rzył, a lubo kapitan Dunin Seweryn
kuracji mojej maszerował szwadron ka­ ze swym plutonem cudów waleczności
walerii polskiej, pod komendą szefa dokazywał, jednakże siłą przemogli go,
szwadronu Łagowskiego będący. Mia­ znaczną liczbę żołnierzy wykłuli i przez
łem sobie polecone, abym jeżeli zastanę to 40 w niewolę zabrali; kiedy się po­
jaką załogę, i to niewielką, takową sta­ wtórnie na mnie szykować poczęli,
rał się z miasta wypędzić, militarnie spoza góry słyszeć się dały armatnie
się w mieście obsadzić i wszelką żyw­ strzelania, przez generała Krukowiec-
ność zabierać, później wozami ją do kiego na nieprzyjaciela wymierzone.
brygady odsyłać. Przymaszerowaliśmy Masa tej kawalerii zmieniła swój kie­
pod Jüterbog o godzinie dziewiątej runek, a przez to dozwoliła mu złączyć
z rana: kawaleria uszykowała się na się ze swymi, nim jednak połączenie to
wzgórzu, a ja zająłem miasto tylko co nastąpiło, schodząc z góry dostrzegłem,
przez Prusaków opuszczone. Miasto że w małym wąwozie Prusacy zabra­
Jüterbog jest murem opasane, w któ­ nych w niewolę hulanow z wszystkiego
rym trzy bramy egzystują. Rozprowa­ obdzierają; z czworoboku sformować
dziłem warty, a widząc, że u bram są kazałem koło, i tak z nadstawionym
duże zamki, poleciłem oficerom, że sko­ bagnetem na nich uderzyłem, gdzie bez
ro odbiorą rozkaz cofania się, ażeby wystrzału 14 konnych Prusaków zabra­
bramy zamknęli i klucze od nich z sobą łem, nadto prawie wszystkich Polaków
zabrali; podoficera zaś jednego posła­ przed chwilą w niewolę zabranych od­
łem na wieżę na ratuszu będącą celem biłem. Utarczka z generałem Kruko-
obserwowania poruszeń nieprzyjaciel­ wieckim trwała przez kilka godzin, w
skich. Gdy to rozporządzenie ułatwione którym to czasie kawaleria pruska, go­
zostało, rozpocząłem żywność z różnych niąc naszą, w opłotki wsi wpadła, i tam
domów zabierać i spiesznie do swego przez kompanią wolty żerów kapitana
korpusu odsyłać. O godzinie trzeciej Śmigielskiego w tychże na zasadzce bę­
z południa dał mnie podoficer z wieży dącej, bardzo wielu w zabitych i ran­
znak, że liczne kolumny nieprzyjaciel­ nych straciła. Samym już wieczorem
skiej kawalerii pod miasto się zbierają. Prusacy cofnęli się do miasta Jiiterbog,
Wyruszyłem natychmiast z miasta a my dowiedziawszy się, że wielka po­
i udałem się z kompaniami mymi łączona armia tom na noc przybywa,
w stronę kawalerii swojej: rozkazałem na powrót do Wittenberga wróciliśmy”.
oficerom przy bramach stojącym rejte- K. W. Wójcicki Cmentarz Powązkowski,
rować się; skoro się tylko ze mną złą­
czyli, rozpocząłem ogólną wraz ze t. 3, Warszawa 1858, s. 93—94.
44
B I T W A N AR OD Ó W I ŚMIERĆ K SI Ę CI A JOZEFA

Klęski napoleońskich marszałków wiem, że uda mu się odrobić błędy


w sierpniu i wrześniu 1813 r. spra­ swych podkomendnych i że zdoła po­
wiły, że na początku października ce­ konać kolejno armie sprzymierzo­
sarz dysponował zaledwie 300 tys. nych (przede wszystkim Schwarzen-
żołnierzy, podczas gdy armie koali­ berga), zanim te zdołają połączyć
cji — stale wzmacniane nowymi dy­ swe siły.
wizjami — dochodziły już do 540 tys. W ten sposób 16— 19 października
Mając tak zdecydowaną przewagę, doszło do krwawej batalii pod Lip­
alianci nie wahali się podjąć działań skiem — największej w napoleoń­
przeciw samemu Napoleonowi i naj­ skiej epopei — która z racji ogromu
wyraźniej pragnęli doprowadzić do sił zaangażowanych przez obie stro­
walnej batalii. Ich plan polegał na ny nazwana została później „bitwą
wciągnięciu cesarza w pułapkę przez narodów” . Pośród szesnastu narodo­
skłonienie go do marszu na wschód — wości biorących w niej udział nie za­
w stronę Zgorzelca — podczas gdy brakło też Polaków. W zmaganiach
potężne skrzydła, południowe i pół­ tych uczestniczyły zarówno 8 korpus
nocne, miały zamknąć się za nim ks. Józefa Poniatowskiego i 4 korpus
w rejonie Lipska, odcinając w ten kawalerii gen. Sokolnickiego, jak też
sposób Wielką Armię od Francji. dywizja gen. Dąbrowskiego.
Plan ten wydawał się tym łatwiejszy Napoleon, mając mniejsze siły, po­
do zrealizowania, że na stronę sprzy­ stanowił rozegrać bitwę „z położenia
mierzonych przeszła jedna z dywizji środkowego” , a więc skupić korpusy
saskich i cała armia bawarska. w Lipsku i na jego przedmieściach,
W szeregach Wielkiej Armii pano­ dzięki czemu przeciwnik, pragnąc
wała powszechna depresja, a więk­ otoczyć półkolem Francuzów, musiał
szość marszałków i generałów opo­ rozrzucić swe armie na znacznej prze­
wiadała się za jak najszybszym wy­ strzeni, tak że nie zawsze mogły spie­
cofaniem do Francji. Ulegając tym szyć sobie wzajemnie z pomocą. Ce­
żądaniom, Napołeon zdecydował się sarz chciał przy tym skoncentrować
skoncentrować swą armię w rejonie posiadane rezerwy w rejonie głów­
Lipska, ale przed podjęciem odwrotu nego ataku wroga, czyli miejscu,
za Ren chciał raz jeszcze spróbować gdzie zaangażuje on najwięcej sił.
szczęścia na polu walki. Wierzył bo­ Tym sposobem — gdy zasadnicza

» 212 «
część armii koalicyjnej zostanie już rzucili przeciwnika na pozycje w yj­
wprowadzona do walki i gdy sprzy­ ściowe, to przecież było to pirrusowe
mierzeni nie będą mieli większych zwycięstwo, a liczebna przewaga nie­
rezerw — Francuzi mogliby przejść przyjaciela nie została zmniejszona.
do kontrnatarcia, uderzając na głów­ Polacy w końcowej fazie walki oto­
ne siły przeciwnika z boku. Ma­ czyli i zmusili do kapitulacji austria­
newr — stosowany przez Napoleo­ cką dywizję Mer veldt a — tego same­
na już kilkanaście razy od bitwy pod go, który w 1809 r. rozstrzeliwał ga­
Rivoli aż do walk nad Berezyną — licyjskich powstańców. Ogromny wy­
miał doprowadzić do rozbicia zasad­ siłek i poświęcenie polskich żołnierzy
niczych sił nieprzyjaciela, zmusić go nie przyniosły jednak rozstrzy­
do bezładnego odwrotu i umożliwić gnięcia, stąd również wśród nich
zadanie maksymalnych strat w cza­ zaczął się szerzyć defetyzm. Wie­
sie pościgu. czorem 16 października — jako
16 października o dziewiątej rano wyraz uznania dla postawy Pola­
Schwarzenberg dowodzący wojskami ków — Napoleon mianował Ponia­
koalicji atakuje Wielką Armię na po­ towskiego marszałkiem Francji, co
łudniowych przedpolach Lipska wie­ zresztą nie zostało najlepiej przyjęte
dząc, że będzie musiała stawić rów­ w 8 korpusie. Polacy obawiali się po
nocześnie czoła na północy woj­ prostu przekształcenia ich korpusu
skom Blüchera. Uderzenie Austria­ w legiony, sądzili, iż cesarz — aby
ków i Rosjan prowadzone było trze­ ułatwić sobie rokowania z koalicją —
ma kolumnami, przy czym lewa chce zatrzeć narodowy charakter
z nich (patrząc od strony Schwarzen- wojska polskiego.
berga) otrzymała zadanie przebicia Ponieważ w pierwszym dniu „bi­
się wzdłuż rzeki Pleissy do miasta twy narodów’' sprzymierzeni nie uzy­
i odcięcia w ten sposób, Francuzom skali powodzenia, a Francuzi utrzy­
drogi odwrotu na zachód. Na jej dro­ mali w całości pole walki, Napoleon
dze podczas głównego uderzenia zna­ spodziewał się, że mu się uda skłonić
lazł się 8 korpus Poniatowskiego, bro­ przeciwnika do zaakceptowania no­
niący ofiarnie powierzonych mu po­ wego rozejmu i podjęcia negocjacji
zycji. Stracił trzecią część stanu. Oko­ pokojowych. Wzięty do niewoli przez
ło południa żołnierze polscy musieli Polaków generał Merveldt wypusz­
wycofać się z wiosek Markkleeberg czony został na słowo honoru, a przed
i Dölitz, ale odwrót ten ułatwiał w y­ zachodem słońca 17 października miał
konanie planu Napoleona, Austriacy powrócić do Lipska i przynieść odpo­
wchodzili bowiem w ten sposób wiedź koalicji na propozycje ro­
w wąski korytarz między Pleissą kowań. Merveldt pozostał jednak
a korpusem Victor a i mogli być — w obozie sprzymierzonych, nie trosz­
właśnie tak jak pragnął tego ce­ cząc się o dane słowo, a Napoleon —
sarz — zaatakowani z boku. Ów ma­ czekając na odpowiedź — stracił cały
newr został wykonany siłami gwar­ dzień, zamiast spokojnie wycofać się
dii i kawalerii Murata. Przyniósł po­ za Ełsterę, nie atakowany przez wro­
wodzenie jednak tylko w początko­ ga.
wej fazie operacji. Dwudziestoty- 18 października walkę wznowio­
sięczny korpus Marmonta, który no na skróconym froncie, długości
miał brać udział w rozbiciu wroga, 20 km, cesarz bowiem — ze względu
związany został wówczas na północ­ na dużą liczbę zabitych i rannych —
nych przedmieściach walką z Prusa­ wycofał swe korpusy na przedmie­
kami Blüchera. Chociaż więc Fran­ ścia. Skrócony front pozwolił jednak
cuzi odnieśli taktyczny sukces i od­ także sprzymierzonym połączyć armie

» 213 «
Schwarzenberga i Błiichera, wobec małe, aby można było dłużej po­
czego mogły teraz współdziałać ze so­ wstrzymać nieprzyjaciela i uniemożli­
bą, atakując miasto od południa, wić mu wdarcie się do centrum. Kie­
wschodu i północy. Na stronę koali­ dy więc żołnierze rosyjscy pojawili
cji przeszły tego dnia niektóre kon­ się nad brzegiem Elstery, saperzy
tyngenty niemieckie, co spowodowa­ wysadzili w powietrze most w Lin­
ło załamanie obrony francuskiej na denau, odcinając w ten sposób drogę
odcinku dowodzonym przez Neya, odwrotu kilkunastu tysiącom towa­
tak że przeciwnik zdołał w kilku rzyszy broni.
punktach wedrzeć się do miasta. Od­ 19 października to dla Polaków
działy Węgrów i Austriaków poważ­ przede wszystkim dzień śmierci ks.
nie zagroziły przedmieściu Lindenau, Józefa, który kilkakrotnie raniony
przez które wiodła jedyna droga od­ utonął podczas przeprawy przez ba­
wrotu na zachód. gnistą Elsterę. Zgon Poniatowskiego
19 października — w ostatnim dniu zbiegł się z zagładą 8 korpusu. Ozna­
bitwy — Wielka Armia wycofuje się czał kres aktywnego reprezentowa­
z miasta, które od wczesnych godzin nia sprawy polskiej u boku cesarza
rannych ostrzeliwane jest przez Francuzów. Chociaż wojsko polskie —
1500 armat wroga. Odwrót przebie­ w sile dywizji — będzie nadal wal­
ga początkowo we względnym po­ czyć w szeregach Wielkiej Armii, to
rządku, gdyż Lipsk broniony jest je­ przecież żaden z generałów nie mógł
szcze przez Poniatowskiego, Macdo- już wywierać takiego wpływu na ce­
nalda i Reyniera, chociaż siły są zbyt sarza jak Poniatowski.

T A D E US Z W Y L E Ż Y Ń S K I
kapitan — oficer sztabowy 8 korpusu

Dnia 14 października monarchowie: rosyjski, austriacki i pruski, przybyli oso­


biście do armii czeskiej dla nadania większej jedności i skutku zbliżającym się
ważnym wypadkom *. Książę Schwarzenberg myślał, że może by wypadało pójść
na lewo za Saalę, a tak zmusić Napoleona do odstąpienia Lipska bez bitwy,
gdyż wtedy i armia francuska byłaby zniewoloną przejść za Saalę, ale impera­
tor rosyjski Aleksander zawyrokował, że gdy teraz już wszystkie armie tak były
z sobą zbliżone, nie należało więc tracić czasu, na manewrach strategicznych,
ale stanowczo uderzyć na skupionego nieprzyjaciela i kres tej wojnie położyć.
Co też przedsięwzięto 2.
Armia czeska już była pod samym Lipskiem, generał Blücher szedł z Halli,
książę szwedzki od Köthen i Zörbig, a generałowie Bennigsen i Coli o redo spod
Drezna, wszyscy ku Lipsku. Dnia 15 października wszystkie wojska francuskie
skupiły się w okolicach Lipska, tak te, które już tam były z królem Muratem,
jak i te, które szły od Düben z cesarzem 3. ----
Król saski Fryderyk August, ten pozostały wierny sprzymierzeniec Napoleo­
na, opuściwszy Drezno 15 października, przyjechał ze swoją rodziną do Lipska.
Cesarz Francuzów, który właśnie objeżdżał stanowiska Murata, za zbliżeniem
się króla saskiego wyjechał naprzeciw niemu, zsiadł z konia i zbliżywszy się do
pojazdu królewskiego, czule witał szanowną tę rodzinę. Zaspokajał o dających
się słyszeć czasami strzałach działowych na forpocztach i długo z nią rozmawiał;
po czym stary król wjeżdżał konno do Lipska z pocztem ułanów gwardii cesar­

» 214 «
skiej *, a za nim królowa ze swą córką, ozięble witani od ludu, który bardziej
sprzymierzonym niż swojemu monarsze sprzyjał.
Zamysł cesarza Napoleona o wydaniu bitwy księciu Schwarzenbergowi, nim­
by nadeszli książę szwedzki **, Bennigsen, Colloredo, był bez wątpienia dobry,
ale do tego trzeba było pewnym być zwycięstwa, co było trudnym przy tak
przemagających siłach przeciwnych; inaczej, za nadejściem innych armii, jak
się i stało, wielka klęska była niechybna. Zresztą wydanie bitwy przed nie obwa­
rowanym Lipskiem, mając za sobą błotniste rzeki Pleissę i Elsterę, na których
była tylko jedna długa grobla z kilką mostami, a zatem niedobra przeprawa,
a dalej jeszcze mając rzekę Saalę do przejścia, było zupełnie przeciw prawidłom
strategii i taktyki, gdyż odwrót był najgorszy i niczym nie zabezpieczony 4. Za­
miast tedy wydania bitwy przed Lipskiem, gdyby Napoleon zaraz się był cofnął
za Saalę, miałby tam lepsze stanowiska do obronnej wojny i do bitew, lub gdy­
by, udawszy się na Erfurt ku Moguncji, z dość jeszcze silną armią stanął nad
Renem, wtedy oparty o wszystkie zasoby Francji, położenie swoje uczyniłby
groźnym i mógłby w jakie dla siebie dogodne układy wchodzić.
Dzień 16 października.
Cesarz Francuzów, lubo zamierzył w dniu tym uderzyć na armią księcia
Schwarzenberga, musiał jednak pozostawić znaczną siłę dla zasłany od idącego
z Halli generała Blüchera. Na północy Lipska stanęły zatem pod rozkazami mar­
szałka Neya korpusy 3, 6 i 3 jazdy i osobna dywizja generała Dąbrowskiego 5.
Generał Reynier z korpusem 7 był jeszcze w Eilenburgu, zasłaniając się od nad­
chodzącej armii księcia szwedzkiego, i ledwo wieczorem mógł pod Lipsk zdą­
żyć. Napoleon miał sam na południe Lipska przeciw armii czeskiej 110 tysięcy
ludzi w szeregach, tj. gwardie cesarskie piesze i konne, korpusy 2, 4, 5, 8, 9, 11
i korpusy 1, 2, 4 i 5 jazdy, które przed świtem 16 października w następujący
sposób uszykowane były.
Na samym końcu prawego skrzydła był korpus 8 księcia Poniatowskiego6,
oparty w prawo o rzekę Elsterę i zasłaniający drogę z Zwenkau do Lipska tu­
dzież przejścia przez rzekę Pleissę we wsiach Konnewitz i Dölitz. W lewo od
Poniatowskiego, przy wiosce Dösen, stał korpus 9 marszałka Äugereau, ma­
jący na swym prawym korpus 4 jazdy, dowodzony przez generała Sokolnickie-
go, a na lewym 5 jazdy generała Milhaud. Dalej w lewo, na wzgórzach poza
Wachau, stał korpus 2 marszałka Victora, a bardziej jeszcze na lewo wsi Lie-
bertwolkwitz korpus 5 generała Lauriston, za którym stały korpusy jazdy: 1 ge­
nerała Latour-Maubourg i 2 generała Sebastiani. Na skraju lewego skrzydła,
po drodze do G&imma, przy wsi Holzhausen, był marszałek Macdonald z kor­
pusem 11. W rezerwie u wsi Probstheyda stały w kolumnach gwardie cesarskie
konne i piesze. Korpus 4 generała Bertranda przeszedł był Lipsk i stanął za
groblami i za rzeką Elsterą, zakrywając wielką drogę do Lützen i Erfurtu jako
związek z Renem.----
Chociaż cesarz Napoleon zamierzył wydać bitwę i był do niej przygotowany,
nie ogłosił jednak zwykłych do swego wojska rozkazów dziennych, które daw­
niej wielkie bitwy poprzedzały. Jego gwardie nie stroiły się jak dawniej w pa­
radne mundury. Wszyscy byli zadumani i los bitwy każdego niepokoił. Przy
tym dzień był wilgotny, pochmurny, i wszystko w wojsku Napoleona posępną
postać miało. Nikomu przecież na odwadze nie zbywało i każdy walecznością
i męstwem w tych dniach okazanym dowiódł, że los osobisty bynajmniej go nie
obchodził.----
* polskich szwoleżerów gwardii
** tj. Bernadotte

» 215 «
O godzinie ósmej rano wszystkie obustronne wojska stały pod bronią i cze­
kały tylko rozkazu do bitwy. O wpół do dziewiątej przyjechał Napoleon z Lip­
ska do swojej armii; gwardie zebrane w kolumnach przed Probstheydą przy­
witały go okrzykiem: „niech żyje cesarz’’, i w tej samej chwili, kiedy wysiadał
z pojazdu, mocny ogień działowy dał się słyszeć z baterii wojsk sprzymierzo­
nych, które były podeszły przed środek armii francuskiej. Kule i granaty pa­
dają koło cesarza i w kolumny gwardii; wszystko spieszy do boju, jazda siada
na koń. Druga dywizja jazdy gwardii generała Lefebvre idzie na lewe skrzydło
pod rozkazy marszałka Macdonałda, piechota młodej gwardii szykuje się przed
wsią Probstheydą, stare gwardie piesze i konne pozostają w miejscu. Cesarz
Napoleon jedzie naprzód ze czterema szwadronami służbowymi starej swej
gwardii konnej i staje za wsią Wachau na wzgórzach przy owczarni Meusdorff.
Na całej linii rozpoczyna się ogień.
Książę Schwarzenberg uprzedził Napoleona. Była to pierwsza linia wojsk
sprzymierzonych pod wodzą generała Wittgenstein a, która poprzedzona dwoma-
set działami, rozpoczęła walkę.
Na lewym brzegu Pleissy jednocześnie rozpoczął walkę korpus austriacki ge­
nerała Merveldta7 z księciem Poniatowskim, mającym ledwie 7000 piechoty
polskiej na obronę przepraw przez Pleissę. Austriacy, którzy przez błotniste
i krzakami zarosłe brzegi z trudnością do rzeki doszli, chcieli naprzód ją przebyć
pod Konnewitz, lecz tego przeciwna piechota i artyleria im nie dozwoliła. Wtedy
generał Merveldt skierował swoje siły na przeprawę u wsi Dölitz i opanował
folwark przy lewym brzegu rzeki. Na tym ograniczyły się jego wszystkie wy­
silenia, gdyż i tu dzielny opór znalazł; długo przesyłano sobie nawzajem dzia­
łowe i karabinowe kule, bez żadnych innych poruszeń i korzyści.
Już południe minęło, na całej linii zacięta trwa walka, żadna strona drugiej
nie ustępuje. Merveldt, Kleist, książę Wirtemberski, Gorczakow i Klenau da­
remnie usiłują przełamać wojska przeciwne. Lauriston spod Liebertwolkwitz,
a Victor spod Wachau już szóste natarcie wojsk sprzymierzonych odpierają,
ale sami iść naprzód nie mogą 8. Wtedy cesarz Napoleon daje rozkaz, aby cała
piechota młodej gwardii ruszyła wesprzeć środek, a dywizja piechoty starej
gwardii aby stanęła w drugiej linii za prawym skrzydłem dla wsparcia Po­
niatowskiego lub marszałka Augereau.----
Cesarz Francuzów, widząc wojska swoje zatrzymane u Gossa i Avenhayn,
chciał masami jazdy złamać i rozbić szyki przeciwne. Z prawego skrzydła wojsk
marszałków Victora i Oudinota 4 korpus jazdy, z generałami Sokolnickim i Suł­
kowskim, rusza naprzód, uderza na kir asjerów generała Lewaszewa i na pułk
huzarów gwardii rosyjskiej i odpiera ich aż ku wsi Goehren; wtedy piechota
francuska zdobywa Avenhayn, a generał Rajewski, dowódca korpusu grena­
dierów rosyjskich, i generał Lewaszew zostają ranni. Jednocześnie król Murat
wychodzi zza lasku pod Wachau z 1 korpusem jazdy generała Latour-Maubourg,
uderza na środek armii przeciwnej, rozbija najpierw kilka pułków jazdy ro­
syjskiej i pruskiej generała Pahlena i przełamuje kilka kolumn piechoty księcia
Wirtemberskiego; następnie jazda francuska obiega całym pędem koni wieś
Gossa, zabiera 26 dział, spędza przybywające pułki jazdy lekkiej gwardii rosyj­
skiej, dowodzone przez generała Szewicza, który w tym spotkaniu polega, i tym
stanowczym natarciem zbliża się do ostatnich rezerw pod wsią Goehren, gdzie
byli monarchowie. Imperator Aleksander, widząc środek swej armii przełamany
i krytyczne położenie całej bitwy, rozkazuje pułkowi kozaków gwardii, który
był przy jego straży, natrzeć na tak daleko zaszłą jazdę francuską; jakoż pułk
ten z generałem Orłow-Denisow na czele walecznie uderza na jazdę francuską,

» 216 «
będącą w koniecznym, nieporządku szczęśliwego i długiego ataku, wstrzymuje
ją, a wsparty innymi pułkami jazdy gwardii i artylerią konną gwardii rosyj­
skiej, zmusza jazdę przeciwną do spiesznego odwrotu i odzyskuje większą część
zdobytych dział. Generał Latour-Maubourg w tym zdarzeniu miał nogę urwaną;
jazda francuska, unosząc zasłużonego i rannego wodza, wróciła do pierwotnego
stanowiska swego; a tak świetne natarcie, mogące mieć wielkie skutki, i na
niczym spełzło.
Pierwotnym zamiarem księcia Schwarzenberga było wymusić i opanować ko­
niecznie przeprawę na rzece Pleissie pod Konnewitz i Dölitz, i dlatego korpusa
rezerwowe austriackie stały na lewym brzegu Pleissy, u wsi Zöbigker, za woj­
skami generała Merveldta. Lecz widząc postępy Francuzów na prawym brzegu
Pleissy, widząc, że cała pierwsza linia Wittgensteina, a nawet część rezerw ro­
syjskich się cofały, że środek armii był mocno zagrożony, dał rozkaz, aby wszyst­
kie rezerwy austriackie księcia Hessen-Homburg przeszły spiesznie na prawy
brzeg Pleissy i wsparły wojska rosyjskie Wittgensteina i Rajewskiego oraz pru­
skie Kleista. Właśnie kiedy jazda polska korpusu 4 zaszła była aż pod Grobem
za huzarami i kir asjerami rosyjskimi, napadniętą została z prawego boku przez
generała Nostitz, który z ośmiu pułkami kirasjerów austriackich, tworzących
czoło kolumny rezerw austriackich, przechodził groblę na Pleissie pod wsią
Gröbern i zaraz one rozwijając prowadził naprzód, w miarę jak przebywały
rzekę. Pułki jazdy korpusu wytrzymały wprawdzie pierwszy atak, ale nie mo­
gąc wydołać świeżym hufcom, za powtórnym natarciem odparte zostały aż na
wzgórze ku Wachau, gdzie wsparły one pułk dragonów gwardii francuskiej ge­
nerała Letort. W tym spotkaniu wielu oficerów i żołnierzy korpusu 4 jazdy
ciężkie rany od pałaszów austriackich odniosło i generał austriacki Nostitz był
także ranny.----
Na prawym końcu linii francuskiej piechota korpusu 8 utrzymała cały dzień
brzegi Pleissy przy Dölitz i Konnewitz przeciw powtarzanym natarciom Austria­
ków. Książę Poniatowski zimną krwią, talentami wodza i osobistym przykładem
ciągle odpierał wojska generała Merveldta. Lecz na koniec pułki polskie, coraz
bardziej i uszczuplane, i znużone całodzienną walką, z trudnością już opór sta­
wiały i ogień ich słabnąć zaczynał. Nad wieczorem generał Merveldt, wprowa­
dziwszy w ogień swoje rezerwy, zdołał ostatnim atakiem odeprzeć nieco Pola­
ków; spostrzegłszy to Napoleon posłał w pomoc księciu Poniatowskiemu gene­
rała Curial z 12 działami i dwoma pułkami piechoty starej swej gwardii, które
właśnie przybyły, kiedy Merveldt na czele piechoty już był stanął na prawym
brzegu rzeczki we wsi Dölitz. Natychmiast wyborcze pułki gwardii francuskiej
uderzają na Austriaków, rozbijają przeprawione już bataliony i w mgnieniu oka
odpędzają je za rzekę, a samego generała korpuśnego Merveldta, któremu konia
ubito, biorą do niewoli. Z tym nowym posiłkiem książę Poniatowski walczył
znowu korzystnie, ale wkrótce nadeszła noc, przerwała bitwę tu i na całej linii;
ogień tylko działowy czas niejaki jeszcze się przeciągał, ale i ten niedługo zupeł­
nie ustał.
Znużone oba wojska tak długim, zaciętym bojem .rozłożyły swe ognie na ran­
nych prawie stanowiskach i szukały spoczynku obok swych licznych towarzy­
szów broni już wiecznym snem ujętych. Cesarskie namioty rozbito wśród starej
gwardii francuskiej przy cegielni na dolinach za Wachau.
Jeszcze tego samego wieczora, nim ogień działowy ustał, cesarz Napoleon wy­
niósł księcia Poniatowskiego na godność marszałka francuskiego. Napoleon wi­
dział, jak Poniatowski cały dzień mężnie walczył, jak jego dzielności i zdolno­
ściom winien był utrzymanie swego prawego skrzydła; powodowany może jakim

» 217 «
tajemnym przeczuciem i jak gdyby nie miał czasu do stracenia, by mu swój
dług wypłacić, przed skończeniem jeszcze bitwy pospieszył mu przesłać znaki
nowego, tak zasłużonego dostojeństwa 9.
W tym dniu, 16 października, Francuzi pod Wachau zwycięstwo sobie przy­
pisują; i sprawiedliwie, gdyż będąc natarci, odparli przeciwników na wszystkich
punktach, a nawet środek, mianowicie zaś skrzydło Macdonalda, nieco zyskały
pola. Lecz zwycięstwo, które tak wiele kosztowało, było bez korzyści, bo wojska
sprzymierzone nie tylko że się nie cofnęły, ale pozostawszy w miejscu, oczeki­
wały na przybywające nowe siły dla rozpoczęcia powtórnej b itw y.----
Dzień 17 października.
Mniemano, że siedemnastego walka się ponowi; z rana we wszystkich obu­
stronnych obozach wojska stanęły pod bronią. Monarchowie sprzymierzeni i ksią­
żę Schwarzenberg zamierzali uderzyć dnia 17 po południu na armię francuską;
stosowne ku temu już rozkazy dano, zwłaszcza że o jedenastej godzinie rano
korpus generała Colloredo, idący z Borna, połączył się z armią czeską i wstąpił
na linią. Z drugiej strony armia księcia szwedzkiego, po całonocnym marszu
z Landsberg, przyszła o dziewiątej godzinie rano na równiny pod Breitenfeld
i stanęła za Blücherem. Lecz generał Bennigsen, dla złych dróg, ledwo późno
wieczorem mógł przybyć. Książę Schwarzenberg chciał więc czekać na zjedno­
czenie sił, a widząc, że armia francuska się nie cofa i stoi na stanowiskach,
odłożył do dnia jutrzejszego ogólne natarcie wszystkich armii sprzymierzonych.
Francuzi po tak znacznych stratach dnia poprzedzającego potrzebowali spo­
czynku, uporządkowania się wewnętrznego w pułkach i napełnienia świeżymi
ładunkami wozów amunicyjnych. Cesarz Napoleon chciał także rozpoznać do­
kładnie wszystkie stanowiska i stosownie do zaszłych zmian ustawić swoje siły.
Wypadało mu już nie zaczepnie, lecz tylko odpornie działać, co też przedsię­
wziął; a dopiero gdyby odparł przeciwników, sądził, że wtedy mógłby na nich
uderzyć, a może i pokonać, korzystając z jakiej szczęśliwej dla siebie nadarzyć
się mogącej chwili. Zdaje się jednak, że to już było rzeczą niepodobną, bo kiedy
16 nie mógł odnieść zwycięstwa nad armiami Schwarzenberga i Blüchera, cze­
góż się mógł spodziewać, kiedy na pole bitwy przybywały korpusy sprzymie­
rzonych generałów Colloredo, Bubny i Bennigsena oraz cała armia księcia
szwedzkiego, to jest 126 tysięcy nowego wojska! Jemu zaś nadchodził tylko
korpus 7 generała Reynier.----
Jeszcze jedna okoliczność powodem była do nieczynności Napoleona w dniu 17.
Znany mu był wzięty do niewoli generał austriacki hrabia Merveldt, który
dawniej w imieniu swego zwyciężonego monarchy użyty był do układów przy
Campoformio, a później po bitwie austerlickiej zażądał zawieszenia broni IU.
Sądził Napoleon, że obecnie nawzajem będzie mógł mu dać zlecenie, w swoim
imieniu, do poniesienia przedstawień o zawieszenie broni, i mniemał, że głos
posłannika, bogaty w wspomnienia, pożądany skutek sprowadzi. Oddał zatem
mu szpadę i odesłał zaraz do przednich czat przeciwnych z listem do swego
teścia, cesarza austriackiego, wzywającym do ukończenia wojny bez dalszego
krwi rozlewu, ofiarując cofnąć się za Ren. Czekał Napoleon dzień cały na od­
powiedź, lecz żadnej nie otrzymał; Merveldt nie wrócił i nazajutrz oręż miał
sprawę rozstrzygnąć.----
Wieczorem 17 przybyły do sprzymierzonych: armia rosyjska generała Bennig­
sena i dywizja austriacka generała Bubny, i stanęły w prawo armii Schwarzen­
berga koło Fuchsnain, po drodze z Naumhof do Lipska; dalej w prawo, koło
Taucha, stanęła armia księcia szwedzkiego, stykając się z lewym skrzydłem
Blüchera. Takim sposobem wszystkie armie sprzymierzonych, przeszło 300 ty­

» 218 «
sięcy ludzi w szeregach liczące, obstąpiły w półkole skupioną przed Lipskiem
armią Napoleona, ledwo 150 tysięcy ludzi pod bronią wynoszącą. Na żyznych
niwach Lipska, w pięknych okolicach i we wsiach otaczających to bogate mia­
sto. rozniecone ogniska niezliczone obu przeciwnych wojsk jaskrawą łuną oświe­
cały pochmurne niebo. Przeszło 450 tysięcy wojowników, na przestrzeni dwóch
ledwo mil kwadratowych zebranych, oczekiwało z bronią w ręku hasła do no­
wego boju; jedni z nadzieją zwycięstwa, acz krwawego i trudnego; drudzy z po­
święceniem się zupełnym dla wodza, który przez tyle lat na ich czele zwyciężał,
z mocnym postanowieniem utrzymać dawną świetność swojego oręża i polec ze
sławą.
Dzień 18 października.
Cesarz Napoleon, mając stoczyć bitwę z dwakroć silniejszym przeciwnikiem,
uczuł potrzebę odmienić swój szyk bojowy i znieść przedział, jaki był mię­
dzy Macdonaldern a Neyem, zamierzył więc skupić bardziej swe wojska
i zbliżyć je pod Lipsk. O godzinie drugiej po północy z 17 na 18, kiedy blade
promienie księżyca zaczęły przebijać się po zachmurzonym niebie, wojska
francuskie cofnęły się spod Dölitz, Wachau, Liebertwolkwitz, Pössnau i więcej
zbliżone stanowiska zajęły. Na samym końcu prawego skrzydła przy wsi Konne-
wilz pozostał książę Poniatowski z korpusami polskimi: 8 piechoty i 4 jazdy,
do którego przyłączyły się dnia 17 dwa pułki ułanów z dywizji Dąbrowskie­
go. —
Wojska sprzymierzone tworzyły sześć wielkich kolumn, które z rana 18 stały
już uszykowane do natarcia na armią Napoleona i wszystkie miały za punkt
dyrekcyjny wieże miasta Lipska.----
Przodowe wojska francuskie stawiły z początku mocny opór, i ledwo o dzie­
siątej godzinie kolumny sprzymierzonych stanęły przed właściwą linią armii
Napoleona. Lewa kolumna austriacka księcia Hessen-Homburg, idąca z Mark-
kleeberg, uderzyła na prawe skrzydło Francuzów; dywizja księcia Liechtenstein
zajęła wieś Dösen, skąd dywizja francuska generała Lefol z korpusu Augereau
ustąpić musiała. Książę Hessen-Homburg, na czele dywizji generała Bianchi,
naciera na wieś Dölitz, bronioną przez przodowe wojska korpusu polskiego; po
upartym boju zdobywa ją i sam mocno ranny zostaje. Jenerał Colloredo objął
dowództwo lewego skrzydła; wspiera Bianchiego dywizją grenadierów austria­
ckich generała Weissenwolf, po długiej walce zdobywa wieś Lössnig i idzie
do Konnewitz. Tu książę Poniatowski upornie się broni i ze swymi szczupłymi
siłami (bo miał ledwo 5000 piechoty) odpiera natarcia Austriaków po pra­
wym brzegu Pleissy, równie jak i natarcie generała Lederer z jej lewego
brzegu.
Napoleon, sam w te miejsca przyjechawszy, rozkazuje marszałkowi Oudinot
wstąpić z drugą linią do boju. Wnet dwie dywizje młodej gwardii z pułkami
8 korpusu uderzają na Austriaków, których wypędzają ze wsi Lössnig, a nawet
z Dölitz; generał Lefol zdobywa wtedy także na powrót wieś Dösen. Austriacy
już się w nieporządku cofali, gdy generał Colloredo wprowadza w ogień świeże
dwie dywizje generałów Wimpfen i Greth swojego korpusu; zwracają się tak­
że pułki Bianchiego, Weissenwolf a i Liechtensteina i razem wchodzą szturmem
do Dölitz, Dösen i Lössnig, lecz wszystkie ich usiłowania, aby postąpić dalej,
były bezskuteczne. Daremnie sypią tysiące pocisków ze swych dział, daremnie
dywizja generała Hardegg i kirasjery austriackie weszły w działanie, daremnie
szykowali się coraz na nowo, by koniecznie przełamać prawe skrzydło armii
Napoleona. Generał austriacki Giffing poległ, inni byli ranni; próżne ich wszel­
kie usiłowania; zawsze ze stratą odparci przez waleczną piechotę Poniatów-

» 219 <(
skiego, spieraną od jazdy korpusu 4 i przez pułki francuskiej gwardii, dowo­
dzone przez okrytego w dawnych bojach ranami marszałka Oudinot.----
Bitwa ta, 18 października, chociaż nieszczęsne dła Napoleona miała skutki,
jednak może być uważaną za jedną z najwięcej sławy przynoszących dla oręża
francuskiego. Mimo całą nierówność sił, mimo odwagę i energią wojsk sprzy­
mierzonych, mimo odstąpienie Sasówn, wojska jednak Napoleona utrzymały
wszystkie główne stanowiska: Konnewitz, Probstheydę, Stötteritz i Pfaffen-
dorf przed bramą Kaliską. Wojska Neya mające przeciw sobie całą armię księ­
cia szwedzkiego z wojskami Langerona, Bubny i Płatowa nie mogły wpraw­
dzie utrzymać się w Schönefeld, ale zachowały Reudnitz i północne przedmieścia
Lipska.
Chociaż z obu stron straty były znaczne, jednak w wojskach sprzymierzo­
nych mniej się czuć dawały, bo te, będąc daleko liczniejsze, za każdą stratą
zyskiwały jeszcze bardziej przewagę numeryczną nad znużonymi krwawym
i bezskutecznym bojem Francuzami, u których przy ciągłym przerzadzaniu sze­
regów i moralność słabieć zaczęła. Zdaje się, Napoleon, wysyłając naprzód do
Weissenfels korpus generała Bertrand, miał już odwrót w myśli, zwłaszcza gdy
mu wiadomo było, iż nowa armia austriacko-bawarska generała Wrede spie­
szyła odciąć go od Francji. Z tym wszystkim twierdzą, że widząc waleczność
i stałość swego wojska w utrzymaniu wszystkich głównych stanowisk, jeszcze
chciał pozostać na miejscu, i dopiero gdy generałowie artylerii Dulauloy i Sor-
bier przyszli mu powiedzieć, że brakuje amunicji, że w parkach nie ma więcej
jak 16 tysięcy ładunków działowych, ledwo na dwugodzinną bitwę wystarcza­
jących, postanowił na koniec odwrót, drogą jeszcze swobodną na Erfurt, w któ­
rego cytadeli były znaczne zapasy wojenne. W bitwach pod Lipskiem od 14 paź­
dziernika wystrzelano ze strony Francuzów 240 tysięcy ładunków działowych,
z których 95 tysięcy w jednym dniu, 18 października 12.
Dzień 19 października.
Kiedy odwrót już był postanowiony, zaraz w armii francuskiej stosowne ku
temu rozkazy wydano. W nocy z 18 na 19 zaczęły iść z Lipska drogą do Lützen
tabory, parki i artyleria, za którymi miało postępować wojsko. Niemałe jednak
były w tym trudności, bo od Lipska do Lindenau, którędy odwrót uskuteczniać
trzeba było, jedna tylko jest droga, a raczej grobla pół mili długa, na której
było ośm mostów przez błotniste koryta rzek Pleissy i Elstery.----
W nocy z 18 na 19 wszystkie korpusa francuskie, opuściwszy cicho stano­
wiska dotąd zajmowane, przy Konnewitz, Probstheydzie, Thonbergu, Stötteritz
i Reudnitz, pozostawiły tam niektóre oddziały dla utrzymania przeciwników
w mniemaniu, że stoją w miejscu, i cofnęły się do przedmieść Lipska. Korpu­
sy 2 i 9 marszałków Victora i Augereau oraz wszystkie korpusy jazdy zaczęły
przed świtem przechodzić za Elsterę, do Lindenau, za którymi miały iść gwar­
die. Tymczasem generał Reynier z dywizją generała Durutte miał bronić z końca
lewego przedmieście i błonia Rosental; dalej marszałek Marmont obsadził bramę
Hallską i Pfaffendorf korpusem i dywizją Dąbrowskiego; w środku korpus 3 sta­
nął na przedmieściu od Reudnitz; dalej na prawo, aż do brzegów Pleissy, były
korpusy: 5 generała Lauriston, 11 marszałka Macdonald, a na prawym końcu
8 marszałka księcia Poniatowskiego 13. Następnie przechodzić miały za Elsterę
korpusy 3, 5, 6 i dywizje Dąbrowskiego i Durutte, a korpusy 8 i 11 miały two­
rzyć ostatnią straż tylną i zasłaniać odwrót. Główny most na rzece Pleissie był
podminowany i strzeżony przez oddział saperów, który miał go wysadzić w po­
wietrze za przejściem ostatniego oddziału wojska. Dwa bataliony piechoty gwar­
dii saskiej i książąt saskich zostały uszykowane na ulicach starego miasta, przy

» 220 «
mieszkaniu króla saskiego, dla zabezpieczenia osoby królewskiej od pierwszego
nieporządku przy wejściu do miasta wojsk sprzymierzonych. Szanowny bowiem
starzec dał się nakłonić przez Napoleona, aby nie dzielił dalszych jego losow
i pozostał w Lipsku dla ochrony zawojowanego kraju swego 14. ----
Wojska sprzymierzone, po wyparowaniu z przodowych stanowisk oddziałów
francuskich, zbliżyły się o godzinie dziewiątej rano ku zewnętrznym obwodom
przedmieść Lipska i zatoczyły wokoło 260 dział, których strzały burzyły miasto.
Na prawym skrzydle sprzymierzonych korpus generała Sackena naciera na
przedmieście Hallskie, bronione przez Francuzów korpusu Marmonta i przez dy­
wizję Dąbrowskiego. Te osadziwszy wielki dom fabryczny przed samą bramą
Hallską, odpierały kilkakrotne natarcia. Nadeszła piechota generała Langerona
nie była w pierwszym swym ataku szczęśliwą i pułk piechoty rosyjskiej, zwany
archangielski, większą połowę swych walecznych żołnierzy stracił, kilka zaś puł­
ków rosyjskich, które obchodziły to stanowisko, przez działa francuskie do od­
wrotu zmuszone. Na koniec oba korpusy razem, Sackena i Langerona, ude­
rzywszy i opanowawszy dom fabryczny, przeszły następnie Parthę * i weszły
do samego przedmieścia Hallskiego, lecz tylko z wolna postępować tu mogły,
bo każdy krok był broniony.----
Od końca lewego sprzymierzonych wojska Wittgensteina, Kleista i Colloredo
wdzierają się do przedmieścia południowego, upornie bronionego przez księcia
Poniatowskiego, który ledwo 1500 Polaków miał w szeregach 15. Ze wszystkich
stron kolumny wojsk sprzymierzonych wdarły się już były do przedmieść Lip­
ska, lecz tylko z wolna dalej posuwać się mogły, bo każdy dom, każdy ogród
i zawalone ulice przedmieść najwaleczniej były bronione.
Gdy tak część wojska francuskiego potykała się na przedmieściach, reszta
przechodziła za Elsterę. Z rana korpus 2 i 9, cała jazda i artyleria rezerwowa
przeszły za mosty. Około dziesiątej godziny opuszczały Lipsk gwardie piesze
cesarskie; naprzód dywizja starej gwardii, a następnie marszałkowie Mortier
i Ouainot z młodą gwardią 10. Cesarz Napoleon, który był dotąd w mieście, udał
się wtedy do króla saskiego; po długim i czułym pożegnaniu z nim i dostojną
jego rodziną, siadł na konia, wydał ostateczne rozkazy wojskom tylnej straży
i przejechał za Elsterę do Lindenau, co mu jednak już z trudnością przyszło 17.
Ulice bowiem do mostu wiodące natłoczone były kolumnami cofających się
wojsk, rannymi, ciurami, działami i taborami. Natłok i nieporządek coraz się
zwiększał, tak że i o godzinie jedenastej, kiedy ostatnia tylna straż przechodzić
miała mosty, jeszcze z połowa wojska była w mieście. Przeszły następnie za
Elsterę korpus 3 z marszałkiem Neyem, korpus 6 marszałka Marmont z dy­
wizją generała Dąbrowskiego 1B, którą zastąpił generał Keynier z dywizją pie­
choty Durutte’a i bronił jeszcze przedmieście Hallskie bliżej wałów. Słabe kor­
pusy 5, 8 i 11 rozszerzają się w lewo, zajmują miejsca już odeszłych wojsk, wal­
czą ciągle i przyparte na koniec zostają do samych wałów, otaczających stare
miasto, gdzie przestrzeń otwartsza dozwala łatwiej działać artylerii. Działa też
francuskie i polskie sypią kartacze we wszystkich kierunkach na występujące
z przedmieść hufce przeciwne, a piechota, rozsypana w strzelcy, walczy z ogniem
z rozsypanymi także w tyraliery po większej części pułkami sprzymierzonych.
Jenerałowie Reynier i Durutte na lewym, Macdonald i Lauriston w środku, a na
prawym Poniatowski najmężniej broni ogrody południowe nad rzeką Pleissą.
Była chwila, że strzelcy piesze austriackie wstąpili na wały i już szli do starego
miasta; wtedy ks. Poniatowski z ranną lewą ręką, a w prawej z pałaszem, rzucił

* rzekę Parthę

» 221 «.
się sam na czele swojego sztabu i z 3J jeźdźcami swojej eskorty przymusza
Austriaków do odwrotu. Natłok i nieporządek w mieście i po ulicach koło mo­
stu coraz bardziej się zwiększający pomnożony był jeszcze to walką już wokoło
samego starego miasta, to pożarem niektórych domów, to strzałami batalionu
saskiej gwardii, którego żołnierze, zostawieni dla straży swojego króla, wystrze­
liwali karabiny wśród miasta na cofających się Francuzów. Wtedy także brama
starego miasta, Św. Piotra, oddaną została bez wystrzału Austriakom korpusu
generała Klenau przez batalion Badeńczyków; a niektóre oddziały strzelców
rosyjskich z korpusu Langerona albo Sackena podeszły brzegiem zarosłym rzeki
aż pod most na Pleissie.
Miano jednak nadzieję, że cała straż tylna zdoła przejść za rzekę, bo obrona
była waleczna i wodzowie dzielni; już nawet część korpusu Macdonalda prze­
szła mosty, on zaś był jeszcze w mieście przewodnicząc walce. Wtem około po­
łudnia sapery francuskie, przy straży głównego mostu będące, widząc zbliża­
jących się strzelców rosyjskich, słysząc strzały Sasów w samym mieście i po
ulicach koło grobli, mniemając zatem, że już ostatni oddział tylnej straży prze­
szedł, niebaczni zapalają prochy pod mostem, kiedy jeszcze Macdonald i Ponia­
towski, generałowie Reynier, Lauriston i wielu innych z dziesięciotysięcznym
wojskiem pod bronią i 150 działami byli w mieście19. Ostatni ten sposób ocale­
nia widząc zniweczony, oficerowie i żołnierze wpadają w rozpacz. Zamieszanie
wówczas dochodzi do najwyższego stopnia, pomnożone ogólnym natarciem
wojsk sprzymierzonych, które spostrzegłszy kłęby dymu z wysadzonego mostu
i ostatni odwrót Francuzom odcięty, z przeraźliwym krzykiem ze wszystkich
stron uderzają na miasto. Wszystko w okropnym nieładzie, każdy ratuje się,
jak może; jedni bronią się zapamiętale, chociaż pewną śmierć widzą; drudzy
uchodzą ku rzece, której grzęskość i wysokie brzegi trudne do przebycia; wielu
też w jej nurtach śmierć znajduje, a inni dostają się w ręce ścigających prze­
ciwników.
Książę Poniatowski był ranny kulą karabinową w piersi; o poddaniu się jed­
nak nie myśli; cofa się przez ogrody Reicheła i Reichenbacha, ciągle walcząc
z rozpaczą; dwa razy spotyka przed sobą przeciwników, lecz toruje sobie drogę
ostrzem swej szabli i poświęceniem się towarzyszów broni, którzy przy nim
ginęli. Przebywa na koniec szczęśliwie Pleissę; ale nieco dalej, otrzymawszy
jeszcze jedną ranę od strzału rosyjskiego, przebywając Elsterę, gdy już do prze­
ciwnego brzegu dopływał, osłabiony — runął z koniem w rzekę, i w jej nur­
tach waleczny i dostojny wódz skończył świetny zawód chwalebną śmiercią 20.
Marszałek Macdonald, szczęśliwszy, wpław przebył Elsterę, ale jego szef szta­
bu, generał dywizji Dumoustier, utonął. Generałowie korpusowi Reynier i Lau­
riston oraz wielu innych wojskowych wszelkiego stopnia dostali się w niewolę.
Mała tylko liczba zdołała przebyć rzekę i dostać się do wojska, które cesarz
Francuzów zgromadził przy Marktranstadt między Lipskiem a Lützen. Marsza­
łek Oudinot z dwiema dywizjami piechoty młodej gwardii i nieco jazdy tworzył
tylną straż i jeszcze w bliskości Lindenau utrzymał się do nocy, strzelając z dział
w kierunku Lipska.
Imperator rosyjski Aleksander, król pruski, a później nieco cesarz austriacki
wjechali na czele swych wojsk do Lipska w tryumfie i w pierwszej radości z tak
wielkiego zwycięstwa. Książę szwedzki, książę Schwarzenberg, generałowie
Blücher, Bennigsen, Barclay de Tolly, Wittgenstein, Kleist, Längeren, Klenau,
Colloredo i inni, zebrani wśród zdobytego miasta, winszowali sobie nawzajem
tak szczęśliwego dla nich dnia. Wszystkie korpusy wojsk sprzymierzonych roz­
łożyły się w Lipsku i okolicach; tylko jazda rosyjska generałów Wasilczykowa,

» 222 c<
Czernyszewa i Kreuza przeszła zaraz w bród rzekę Płeissę i Elsterę. Wieczorem
dopiero po nowo zbudowanym moście dywizja piechoty rosyjskiej generała
Faskiewicza przeszła do Lindenau.
Straty z obu stron były bardzo znaczne. W czterech dniach bitew pod Lip­
skiem *, 16, 17, 18 i 19 października, armia Napoleona miała samych zabitych
do 18 tysięcy ludzi, a rannych przeszło 30 tysięcy, z których ze 23 tysiące zostało
w ręku przeciwników. Marszałek Poniatowski poległ, a marszałkowie Ney i Mar-
mont oraz kilkunastu znakomitych generałów, jak: Latour-Maubourg, Maison,
Sebastiani, Souham, Compans, Fredericks i inni, odnieśli rany; polegli genera­
łowie: Vial, Dełmas, Rocliambeau, Dumoustier, Estko, Bachełet i inni. Do 10 ty­
sięcy żołnierzy z bronią w ręku zostało jeńcami wojennymi wraz z dwudziestką
aenerałów francuskich, polskich i niemieckich, z których połowa była rannych;
liczyć między tymi należy generałów: Reynier, Lauriston, Durutte, Rożnieckie-
go. szefa sztabu korpusu 8, Krasińskiego Izydora, Małachowskiego, Bronikow­
skiego, Rautenstraucha, Umińskiego, Valory, Dorsenne, Couloumy, księcia Emila
Darmstadzkiego* Zeschau, Stóckhorn etc.21 Król saski był również uważany za
jeńca i zaraz odesłany pod strażą do Berlina. Stracono także ze 600 wozów
amunicyjnych i przeszło 260 dział, po większej c«ęści znalezionych potem w gru­
zach murów wałowych i zakopanych po ogrodach. Prócz tego przeszło do sprzy­
mierzonych z 15 tysięcy Niemców, a pułki Rzeszy Niemieckiej, które były jeszcze
przy Napoleonie, tu do reszty go opuściły. Straciła zatem armia Napoleona pod
Lipskiem do 70 tysięcy ludzi, a korpusy 5, 7, 8 i część 11 zupełnie istnieć prze­
stały.
Armie sprzymierzone, jeśli nie straciły materiału i prawie nic jeńców, stra­
ciły jednak do 20 tysięcy ludzi zabitych i do 40 tysięcy rannych; miały 8 gene­
rałów zabitych i 14 rannych, a oficerów do 2000 poległych i rannych.

T. Wyleżyński Bitvja lipska r. 1813, „Bi­


blioteka Warszawska” 1841, t. 2, s. 265—
343.

JÓZEF G RA BO WS KI
■ kapitan — ofice* ordynansowy sztabu Berthiera

W nocy już wojsko francuskie zaczęło maszerować przez Lipsk ku Weissenfełs.


Cesarz zkś nazajutrz, dnia 19, około godziny dziesiątej rano pożegnał się z kró­
lem saskim i jego rodziną i przez ową ciasną ulicę, przez którą cała armia prze­
szła, przejechał, z trudom przesuwając się między wozami, furgonami i armata­
mi stłoczonymi w ulicy.
Przy krom saskim był w Lipsku jako adiutant generał Turno, czynny, choć
cierpiący na rany odebrane pod Berezyną. Turno dostał się razem z królem do
nie Won, jak również pułkownik Błeszyński i generał Paszkowski.
Ja się trzymałem świty i równie przejechałem aż za most na Eislerze. Tam
cesarz zsiadł z konia i wszedł do małego domu, znajdującego się tuż przy moście,
po lewej ręce. Tu zastałem czekających na mnie służących, z czego ucieszyłem
się nieinało. Zmieniłem konia i cackałem, oo dalej.
* Bitwa pod Lipskiem trwała właści­
wie trzy dni. 17 X nie było walki.

» 223 «
Wojsko tymczasem francuskie, a nawet i artyleria maszerowały przez most
bez ustanku. Od strony Lipska zbliżać się zaczęły gęste strzały.
Korpusy marszałka Macdonalda, Lauristona, Reynier i księcia Poniatowskiego
były jeszcze w Lipsku i broniły się w przedmieściach. Dąbrowski walczył na
przedmieściu Hallskim.
Most na rzece Elster, bardzo mały, o jednym łuku, był podminowany i zu­
pełnie niepotrzebnie. Na tak mało znaczącej rzeczce, przez którą w godzinę moż­
na rzucić most drewniany, most podminowanym być nie powinien, bo nieprzy­
jaciela zatrzymać by i tak nie zdołał. Nieprzyjaciel bowiem otoczył miasto tak
przemagającą siłą, że mógł bądź wpław, bądź po innych mostach za miastem
rzeczkę przebyć i maszerować ku Weissenfels dla przecięcia nam drogi. I tak
się stało. O podminowaniu mostu nie wiedziałem. Postrzegłem tylko stojący
przy moście oddział saperów z oficerem.
Podczas właśnie książę Poniatowski przyjechał na karym koniu z jednym
oficerem, lecz nie pamiętam, którym, i ordynansem do cesarza.
Książę pozdrowił mnie uprzejmym ukłonem głowy i zapytał, gdzie jest ce­
sarz. Wskazałem mu. Książę zsiadł z konia i poszedł do cesarza na piętro dom-
ku 22. Ja zostałem w sieni. Po chwili książę zeszedł i podaną mu przez ordynansa
fajkę chciał zapalić. Postrzegłszy to, wpadłem do kuchni gospodarza, chwyciłem
obcęgami za węgielek i na fajkę (stambułkę) księciu włożyłem.
Książę podziękował mi uprzejmie słowami:
— Dziękuję ci, bywaj zdrów!
Zaczem na konia siadł i na powrót jął się przeciskać przez tłok ku Lipskowi.
Twarz księcia była blada i widać na niej było smutek i ponurość. Postawa
jednak księcia wspaniała, determinowana, była znakomitą.
Poniatowski miał wówczas na sobie mundur generalski polski, spodnie szare
z lampasami, gwiazdę Legii Honorowej i wojskowego krzyża, kapelusz stoso­
wany i burkę, którą trzymał ordynans, bo ją książę zdjął wchodząc do ce­
sarza.
Już więcej tego bohatera naszego nie widziałem, lecz mnie to do dziś dnia
cieszy, żem mu podał ognia do ostatniej fajki, którą wypalił.
Cesarz powierzył księciu dowództwo całej ariergardy. Poniatowski miał, bro­
niąc się na tyłach, dać czas wojsku, pozostałym jeszcze, a licznym ekwipażom
wojskowym i artylerii rezerwowej do przejścia przez miasto i most.
Cesarz miał się podobno odezwać wtedy o swych marszałkach:
— Ils sont tous démoralisés, hormis Poniatowski *.
Po odjeździe księcia Józefa cesarz dosiadł konia i na szosę ku Weissenfels
zawrócił. Nie ujechał atoli nawet mili, gdy już dogonił go oficer donosząc, że
most na Elsterze został wysadzony w powietrze, wskutek czego rejterada tylnej
straży została odcięta.----
Tu dopiero wydało się, iż oficer, któremu polecono ów mały most na Elsterze
wysadzić, gdy się wojsko nasze przeprawi, a nieprzyjaciela nadciągającego zo­
baczy, zdał komendę podoficerowi. Podczas strzelcy celni ** pruscy czy rosyjscy,
skradając się przez ogrody i mury, dotarli owego mostu w chwili, gdy jeszcze
wojsko nasze biło się w Lipsku i broniło bram, i zaczęli do saperów strzelać
z dala. Saperzy, widząc to, a sądząc, że nadeszła pora, aby most wysadzić, za­
palili minę prochu. Mina wysadziła most, a saperzy zawrócili za armią.
Na tę wieść, która się błyskawicznie po mieście rozeszła, zrobił się francuski
* Wszyscy są zdemoralizowani, o-
prócz Poniatowskiego.
** wyborowi

» 224 «
un sauve-qui-peut, czyli że taki przestrach i popłoch walczące wojsko ogarnął,
a nieład taki powstał, że nie do rejterady, lecz w rozsypkę poszło wszystko.
Granaty i kule padające do miasta powiększyły jeszcze ten popłoch. Wojska
nieprzyjacielskie tymczasem otoczyły Lipsk i odcięły zupełnie odwrót. Co woj­
ska było w mieście, dostało się do niewoli, liczą, że przeszło 20 tysięcy ludzi,
a z nimi mnóstwo armat, amunicji, wozów itd.

J. Grabowski Pamiętniki wojskowe,


Warszawa 1905, s. 123—132.

K LEM ENS K O ŁA C ZK O W SK I
kapitan — adiutant gen. Umińskiego

Książę Poniatowski podjął się obrony od bramy Grimma do Peterskiej; mar­


szałek Macdonald obrony reszty. Tym końcem książę Poniatowski obsadził
mury, płoty i ogrody tyralierami, w ulicach prowadzących do bram zatoczył
kilka dział, rezerwy zachował w alejach. Przy królu saskim pozostał batalion
grenadierów gwardii saskiej; prócz tego kilka batalionów heskich, badeńskich
i francuskich z dawnego garnizonu lipskiego pod jenerałem brygady Bertrandem
stały w mieście.
O godzinie ósmej z rana grzmot dział ze wszystkich wzgórzy oznajmił atak
nieprzyjaciela. Masy sprzymierzonych wojsk stały w ściśniętych kolumnach na
strzał armatni od miasta; na lewym skrzydle rezerwy austriackiej korpus pierw­
szy Colloredo, obok niego korpus Kleista i Wittgensteina, następnie armia pol­
ska * Bennigsena, dalej pod Reudnitz korpus Btilowa, mający w odwodzie za
sobą Szwedów pod marszałkiem Stedinckiem; nareszcie od Kaliskiej bramy kor­
pusy Sackena i Langerona z śląskiej armii.
Atak rozpoczął się na Kaliskim przedmieściu ze strony korpusu Sackena.
Około godziny dziesiątej z rana Rosjanie podstąpili pod Hallską bramę, zdobyli
barykady i opalisadowania broniące przystępu do niej, lecz tu natrafili na
mocniejszy opór. Dopiero za nadejściem korpusu Langerona powtórny atak na­
stąpił, ten się udał i brama Kaliska zdobytą została. Rosjanie wstępnym bojem
weszli do miasta, bój się wszczął w ulicach.
Z armii północnej korpus Bulowa, trzymający porządek, atakował przedmie­
ście od Schoenefeld. I tu bramę zatarasowaną znaleźli; spoza murów strzelni­
cami opatrzonych i spoza płotów szedł ogień nader żywy ze strony francuskiej.
Książę Kessen-Homburg, dowódca brygady pruskiej, ranę tu otrzymał, kilku
oficerów i żołnierzy pruskich padło; atak się nieco zastanowił. Dopiero za przy­
byciem sześciu batalionów szwedzkich z baterią artylerii rozstrzygła się tu walka
na stronę sprzymierzonych, a wchód od Schoenefeld zdobyty został.
Jednocześnie strzelcy armii północnej korpusu Woroncowa opanowali bramę
Grimma i do miasta wkroczyli, pomimo najzaciętszego oporu; za nimi korpus
Bennigsena.
Kolomny sprzymierzonych ze wszech stron wchodziły w ulice i szykowały się

* Była to oczywiście armia rosyjska.


Nazywano ją jednak „polską”, ponieważ
przed przybyciem na teren głównych
działań militarnych koncentrowała się
w Księstwie Warszawskim.

» 225 «
na rynkach. Żołnierze francuscy pojedynczo spotykani prezentowali broń przed
jenerałami nieprzyjacielskimi, a potem ją składali. Mieszkańcy na widok zwy­
cięzców witali ich radosnymi okrzykami, kobiety powiewały z okien chustkami,
wieńce pod nogi rzucały; niektóre nawet ściskały oficerów i żołnierzy wołając:
Die Kosaken sind doch schoene Leute!* Inni, zaciętsi, za naszymi żołnierzami
strzelali.
Od strony Petersthor ** korpusy Kleista, Wittgensteina i Colloredo walczyły
od samego rana z garstką Polaków. Po dzielnym oporze musieli oni przed siłą
przemagającą ustąpić z przedmieść. Książę Poniatowski batalion po batalionie
sam w ogień wprowadzał; zostawiwszy parę batalionów, mianowicie 4 [pułk]
nadwiślański pod pułkownikiem Malczewskim, w alejach w odwodzie, książę
na czele eskorty kirasjerów i krakusów w ulicy szarżując na tyralierów pru­
skich pierwszą ranę odebrał w rękę od kuli karabinowej; kazał się opatrzyć,
wsiadł znów na konia i rękę na chustce trzymając, nie przestał wałczyć.
Niebezpieczeństwo rosło z każdą chwilą. Hesi i Badeńczycy, stojący w mieście,
przeszli na stronę sprzymierzonych i zaczęli z murów miasta do naszych strze­
lać. Pułkownik Malczewski poległ od ich strzałów.
W tej chwili tyralierzy nieprzyjacielscy z korpusu Sackena, obszedłszy mury
od zachodniej części miasta, zaczęli się zbliżać ku Ranstedzkiej bramie; kule ich
dochodziły już murowanego mostu. Ulice prowadzące doń zapchane były tłu­
mami rannych, chorych i bezbronnych; wozy amunicyjne, armaty, powozy ofi­
cerskie w zbitej, nierozwikłanej masie cisnęły się ku mostowi; zamieszanie
powstało nie do opisania. Berezyna mi się przypomniała...
W tej ostateczności oficer minierów, czuwający nad mostem, mając rozkaz
wysadzenia go za zbliżeniem się nieprzyjaciela, przyłożył lont i most w powietrze
wyleciał.
Tym to sposobem odwrót wojskom polskim i francuskim, broniącym się jesz­
cze w ulicach miasta i w alejach, przy Peterskiej bramie przecięty został. Książę
Poniatowski na czele garstki walczących, przyparty do Pleissy, wystawiony
był na ogień tyralierów nieprzyjacielskich, w gęstych zastępach ze wszystkich
stron zbliżających się. Jenerał Bronikowski, przy księciu stojący, radził mu szu­
kać ocalenia wpław. Lecz książę żywo mu odparł:
— Chcę zginąć śmiercią walecznych!
Nakazał reszcie eskorty swojej nowy atak na nieprzyjacielskich tyralierów,
lepz ten tylko na chwilę zdołał wstrzymać ich postępy. Nie było jednej chwili
do stracenia! W tej ostateczności książę nareszcie poszedł za zdaniem otacza­
jących go oficerów, wspiął konia i wskoczył z nim w rzekę!
Woda wysoko zalewała brzegi; koń porwany jej pędem nie mógł do brzegu
przybić. Na ten widok kapitan sztabu Bleschamps rzuca się za księciem, pomaga
przepłynąć i dostać się na brzeg przeciwny.
Niebezpieczeństwo jednak jeszcze nie minęło; głęboka, do tego błotnista od­
noga Elstery zostawała do przebycia. Książę szedł pieszo ogrodami leżącymi
pomiędzy Elsterą i Pleissą: tu kulą karabinową w bok po raz drugi ugodzony,
padł w objęcia otaczających go oficerów. Wkrótce odzyskał jednak przytomność
i z pomocą adiutanta dosiadł z trudnością konia, lecz już się chwiał na siodle.
Zaczęto go ze wszystkich stron zaklinać, aby się dał opatrzyć i oddawszy ko­
mendę innemu generałowi, zachował się dla ojczyzny. Lecz odwaga księcia z nie­
bezpieczeństwem wzmagać się zdawała.

* Kozacy — co za piękni ludzie!


** bramy Peterskiej

» 226 «
— Nie! nie! — zawołał — Bóg mi powierzył honor Polaków, Bogu tylko go
oddam.
Oficer inżynierów przybiega i miejsce najdogodniejsze do przeprawy wska­
zuje; książę brzegiem rzeki postępując, kieruje się w tę stronę, lecz spostrzegłszy
nieprzyjacielski oddział, zachodzący mu drogę, zawoła głośno:
— Otóż oni!
Konia zwraca i rzuca się do Elstery. Osłabiony ranami, koniem już nie po­
woduje, ten jednak pasuje się z nurtem i wspiąć się na brzeg wysoki, urwisty
nie może. To wszystko działo się pod gradem kul. W tej ostatecznej chwili
książę odbiera trzecią ranę, zsuwa się z konia i pędem wody porwany, tonąć
zaczyna. Zacny Bleschamps i tu na ratunek spieszy. W szlachetnym zapale rzuca
się w rzekę i porywa księcia. Widziano, jak obejmując wpół, starał się unosie
głowę księcia nad powierzchnią wody, lecz daremne były usiłowania tego szla­
chetnego męża. Znikli obaj na zawsze w nurtach zdradliwej rzeki! Taki był
zgon bohatera polskiego, wodza kochanego, przekładającego śmierć nad sro­
motną niewolę 28.
Oficerowie sztabu, co zdążyli przepłynąć Pleissę w jego ślady, osłupieni tą
stratą, wzięci tu zostali do niewoli. Tenże sam los spotkał pozostałych na pra­
wym brzegu głównodowodzących: Rożnieckiego, Bronikowskiego, Umińskiego
(adiutant księcia, Szydłowski, na wylot przestrzelony, pozostał w Lipsku) i puł­
kowników: Malleta, Rautenstaucha, adiutanta księcia — Kickiego i wielu
innych oficerów; z niektórymi Prusacy najniegodziwiej się obeszli.
W czasie tej śmiertelnej katastrofy piechota nasza ciągle walczyła w ulicach
przed Peterską bramą; zewsząd otoczona sformowała się nareszcie w małą
kupkę, w liczbie może jeszcze 500 ludzi, gotowa do ostatniego tchu bronić orłów
polskich. Były tam pułki: 15 — pod dowództwem pułkownika Macieja Rybiń­
skiego, 16 — pod majorem Bolestą, 8 — pod pułkownikiem Ostrzeżewiczem,
pułk 1 — pod kapitanem Łubieńskim *. O dwóch innych, o 4 — nadwiślańskim
i 12, nie mogłem powziąć dokładniejszej wiadomości. Jenerał Małachowski,
dowodzący tu, nie wiedząc, co czynić, udał się sam trochę na bok i został w ulicy
schwytany. Gdy niepotrzebnie łudzi tracono od ognia nieprzyjacielskiej pie­
choty, a nawet od niemieckich naszych sprzymierzonych, chcieli nasi dowódcy
przynajmniej w polu, z bronią w ręku, kapitulować. Stali spokojnie w kolumnie
ściśniętej, na ramieniu broń, o pół strzału kartaczowego od dział wymierzo­
nych przeciwko nim, otoczeni dokoła kolumnami rosyjskimi, pruskimi i austria­
ckimi. Nie śmiał nieprzyjaciel uderzyć na garstkę bohaterów w rozpaczy! Zbli­
żył się nareszcie jenerał Paskiewicz i żądał zdania się na łaskę, lecz gdy nie
mógł dogodzić żądaniom dowódców naszych, nawinął się flugeladiutant ** ce­
sarza Aleksandra, za radą którego wysłali dowódcy polscy pułkownika Rybiń­
skiego do cesarza. Kiedy wszedł na rynek lipski, zastał cesarza Aleksandra
otoczonego monarchami sprzymierzonymi i głównie naczelnymi.
— Co żądasz? — zapytał cesarz.
— Najjaśniejszy Panie! — odpowiedział Rybiński w języku francuskim —-
pięćset Polaków, odciętych i otoczonych, składa broń u stóp waszej cesarskiej

* W 1 pułku piechoty nie służył ża­


den oficer o tym nazwisku. Był to za­
pewne kpt. Józef Łubieński z 6 pułku
piechoty, który stanął na czele kilku­
dziesięciu ocalałych żołnierzy.
** adiutant przyboczny cara, zazwy­
czaj w stopniu generała

» 227 «
mości, któremu się należy zaszczyt wygranej. Zachowaj, najjaśniejszy panie,
żołnierzom naszym te godła honoru, które oni nad życie cenią. Los nas poddaje
waszej cesarskiej mości, lecz gotowi jesteśmy w stanowczej dla nas chwili bro­
nić tych godeł do ostatniego tchu naszego.
Patrzał w czasie tej mowy cesarz surowo na Rybińskiego, potem z łagodno­
ścią wyrzekł:
— Zgoda!
Tym sposobem dokonane zostało poddanie się garstki naszej piechoty; zło­
żyli broń, orły znikły, zatrzymali swe znaki i ubiór żołnierze i pożegnawszy
obok nich leżących, rannych swoich i przyjaciół Francuzów, również rannych,
poszli do niewoli.

K. Kołaczkowski Wspomnienia , Kra­


ków 1899, ks. 2, s. 93—98.

PRZYPISY

1 Wojska koalicji antynapoleońskiej zanie kompromisowe postanawiając, że


(Rosja, Prusy, Austria, Szwecja, Anglia) austriacki korpus Gyulaia wspólnie
znajdowały się pod nominalnym do­ z pruską dywizją Thielmanna (łącznie
wództwem ks. Schwarzenberga i dzie­ 20 tys. ludzi) uderzy wzdłuż zachodnie­
liły się na kilka armii. Armią pół­ go brzegu Elstery na Lindenau, by opa­
nocną, maszerującą z rejonu Berli­ nować tam most kamienny — jedyną
na, dowodził szwedzki następca tro­ drogę odwrotu Napoleona. Główne siły
nu, dawny marszałek Francji — Ber­ sprzymierzonych miały natomiast pod­
nadette. a w skład jej wchodziły kor­ jąć atak według koncepcji cara Aleks­
pusy pruskie Bülowa i Tauenziena, ro­ andra. 40 tys. Austriaków Merveldta
syjski Winzingerodego oraz szwedzki i księcia Hessen-Homburg postanowio­
Stedincka. Armia śląska znajdowała się no rzucić na wieś Dölitz, gdzie stał kor­
pod rozkazami generała Bliichera pus Poniatowskiego. 70 tys. Prusaków
i obejmowała pruski korpus Yor- i Rosjan podjęło natomiast atak na Wa­
ka oraz rosyjskie korpusy Sackena, chau i Liebertwolkwitz.
Langerona i St-Priesta. Zdążała z Dol­ 3 Wielka Armia dzieliła się wówczas
nego Śląska w stronę Lipska. Wreszcie na następujące korpusy: 1 — gen. Van-
armią czeską dowodził sam ks. Schwar­ damme’a (zniszczony w bitwie pod Kul-
zenberg, a składała się ona z austria­ mem), 2 — marsz. Victora, 3 — marsz.
ckich korpusów Colloredo, Merveldta, Neya, 4 — gen. Bertranda, 5 — gen.
Gyulaia i Klenaua, pruskiego korpusu Lauristona, 6 — marsz. Marmonta, 7 —
Kleista oraz rosyjskich korpusów Witt- gen. Reyniera, 8 — ks. Poniatowskiego,
gensteina i Barclaya de Tolly. Dotarła 9 — marsz. Augereau, 10 — gen. Rappa
ona do Lipska z rejonu Gór Kruszco­ (oblężonego w Gdańsku), 11 — marsz.
wych. Koalicja antynapoleońska dyspo­ Macdonalda, 12 — marsz. Oudinota,
nowała łącznie 540 tys. ludzi. 13 — marsz, Davouta (w Hamburgu),
2 Wśród sprzymierzonych ścierały się 14 — marsz. Gouviona-St-Cyra (oblę­
dwie koncepcje. Rosjanie i Prusacy żonego w Dreźnie), 1 korpusu kawalerii
pragnęli, by główny atak na pozycje gen. Latour-Maubourga, 2 — gen. Se-
francuskie został przeprowadzony na bastianiego, 3 — gen. Arrighi, 4 — gen.
prawym (wschodnim) brzegu Pleissy. Kellermanna i 5 — gen. Milhauda. Do
Austriacy natomiast byli zdania, że le­ tego dochodziły gwardia, artyleria re­
piej jest zaatakować Lipsk od południa, zerwowa, wojska inżynieryjne, tabory.
wzdłuż lewego (zachodniego) brzegu Napoleon dysponował na głównym
Pleissy i Elstery, tak aby po połączeniu froncie 250 tys. żołnierzy francuskich
z pruskim korpusem Bliichera na pół­ i 50 tys. wojsk sojuszniczych, w tym
nocnych przedpolach zamknąć Napoleo­ 15 tys. Polaków.
na w mieście i pozbawić go możliwości 4 Napoleon dlatego nie zabezpieczył
odwrotu. Ostatecznie przyjęto rozwią­ sobie wygodnej drogi odwrotu na za­
» 228 «
chód przez błotniste rzeki Pleissę i Li­ Ks. Józef, który zginął trzy dni póź­
sterę (co 19 października doprowadziło niej, nie zdążył otrzymać marszałkow­
do katastrofy), ponieważ zamierzał po­ skiej buławy i ani razu nie wdział mar­
czątkowo wycofywać się na północny szałkowskiego munduru. Nie istnieje też
zachód, w kierunku Halle. Wskazuje na żaden dokument z jego podpisem jako
to pozostawienie w pierwszym dniu bi­ marszałka Francji.
twy całego parku artylerii i taborów na 10 Gen. Merveldt reprezentował Au­
przedmieściu Eilenburg, czyli właśnie od strię zarówno podczas rokowań o zawie­
strony Halle. Nadejście korpusu Blu- szenie broni w Leoben, jak też w Cam-
chera i zablokowanie planowanej drogi poformio (1797). Napoleon wezwał go do
odwrotu zmusiło cesarza do zmiany 17 siebie 17 października o godzinie dru­
października całej koncepcji. giej po południu. W czasie rozmowy' de­
5 Tj. korpusy marszałków Neya i Mar- klarował gotowość wycofania się z pew­
monta oraz gen. Arrighi. Dywizja gen. nych terytoriów i ograniczenia strefy
Dąbrowskiego należała nominalnie do wpływów francuskich do linii rzeki Sa-
8 korpusu polskiego, ale faktycznie wal­ ale. Merveldt oświadczył mu jednak, że
czyła samodzielnie, najczęściej współ­ sprzymierzeni nie zgodzą się na zawar­
działając z korpusem Neya. W skład dy­ cie pokoju, jeśli wojska cesarskie nie
wizji wchodziły wówczas brygada pie­ powrócą na zachodni brzeg Renu,
choty gen. Żółtowskiego (pułki 2 i 14) opuszczając m. in. Hanower i Holandię.
oraz brygada jazdy gen. Krukowieckie- 11 Wojska saskie broniły północnych
go (pułki 2 i 4 ułanów), a także kom­ przedmieść Lipska. Saska kawaleria,
pania artylerii konnej szefa szwadronu zajmująca pozycję w szeregach korpu­
Schwerina. Dywizja liczyła razem do su Marmonta, opuściła niespodziewanie
2700 łudzi. swe stanowiska, wychodząc na przed­
6 Pod bezpośrednimi rozkazami Po­ pole. Początkowo Francuzi sądzili, że
niatowskiego znajdowały się 1 pułk pie­ Sasi zamierzają atakować Bliichera
choty Piotrowskiego, 4 — Cichockiego, i dlatego też nie zdołali przeszkodzić im
8 — Stuarta, 12 — Wierzbińskiego, 15 — w połączeniu się z nieprzyjacielem. Śla­
Rybińskiego, 16 — Bolesty oraz pułk dem kawalerii poszła piechota i artyle­
Legii Nadwiślańskiej Malczewskiego ria, a także dwa pułki wirtemberskie,
i artyleria płk. Redlą. Pułki jazdy wcho­ które ostrzelały przy tym sąsiednią dy­
dziły w skład 4 korpusu kawalerii re­ wizję Durutte’a. Część Sasów nie zdą­
zerwowej i były dowodzone przez gen. żyła wydostać się na przedpole, została
Sokolnickiego. Korpus ten walczył na rozbrojona i odesłana na tyły. W sze­
tym samym odcinku frontu i ściśle regach francuskich pozostał tylko do­
współdziałał z oddziałami ks. Józefa. wódca wojsk saskich, gen. Zeschau,
7 Siły austriackie liczyły 19 tys. żoł­ z 500 żołnierzami. Po zdradzie Sasów
nierzy. korpus Reyniera musiał opuścić wioskę
8 Do tego momentu poległo bądź zo­ Paunsdorf i wycofać się do Lipska.
stało rannych 4 tys. Francuzów i 12 tys. 12 Relacja Wyleżyńskiego oparta jest
żołnierzy koalicji. Tak wysokie straty na Biuletynie W ielkiej A rm ii z 24 X 1813
wojsk sprzymierzonych były przede i na pamiętnikach cesarskiego sekreta­
wszystkim wynikiem celnego ognia 150 rza A. Faina Manuscrit de 1813, Paris
armat gen. Drouota, broniących cen­ 1824, t. 1—2.
trum francuskich pozycji. Napoleon w 13 Lipsk w owym czasie nie był już
dalszym ciągu trzymał wioski Dblitz, fortecą, gdyż mury obronne zaczęto bu­
Wachau i Liebertwolkwitz, o które od rzyć w 1784. Tuż przed bitwą usypano
rana toczyły się walki. Sytuacja uległa trochę umocnień drewniano-ziemnych
zmianie, gdy w południe rozpoczął atak przed bramami miejskimi, ale ponieważ
na północnych przedpolach Lipska pru­ Napoleon chciał rozegrać walkę na
ski korpus Bliichera i gdy cesarz mu­ przedpolu, nie przywiązywano większej
siał tam skierować część swych rezerw. wagi do tego rodzaju prac, W rezulta­
9 Według relacji Ludwika Kickiego cie więc jedyne poważniejsze umocnie­
(adiutanta ks. Józefa) Napoleon miał nia znajdowały się od strony północnej,
oświadczyć Poniatowskiemu: koło bramy Kaliskimi, gdzie stały 2 i 14
„— Jesteś pan zuchem, mianowałem pułki piechoty z d> wizji Dąbrowskiego.
pana marszałkiem Francji. Kawaleria tej dywizji odesłana została
— Najjaśniejszy panie, wszakże ja do 8 korpusu. Korpus ks. Józefa miał
dowodzę Polakami. bronić Lipska od strony południowej,
— To nic nie szkodzi, będziesz pan od wschodniego brzegu Pleissy aż do
dowodził nimi zawsze i nosić będziesz bramy Peterskiej (Św Piotra). Drugą li­
wasz mundur”. A. Skałkowski O cześć nię obrony stanowiły tu oddziały mar­
imienia polskiego, Lwów 1908, s. 444. szałka Augereau z 9 korpusu.
» 229 «
Ks. Józef otrzymał rozkaz obrony po­ miennego mostu, jedynej drogi odwro­
łudniowego odcinka dopiero 19 paź­ tu. Jego stanowisko dowodzenia znaj­
dziernika nad ranem w kwaterze cesa­ dowało się teraz na pierwszym piętrze
rza, kiedy znaczna część polskich od­ starego młyna, gdzie cesarz wydał kil­
działów zeszła już ze swych stanowisk ka rozkazów, spotkał się po raz ostatni
i zdążała ku mostowi w Lindenau. Od­ z Poniatowskim, a następnie — zmę­
działy te zawrócono, ale nie zdążyły one czony — zasnął w fotelu. Obudziła go
zająć wszystkich wyznaczonych pozycji, eksplozja ładunku wybuchowego, któ­
zwłaszcza na przedmieściach. W ten rym wysadzono most. Wybuch był tak
sposób utracono bez walki sporo tere­ silny, że kamienie padły na oba brzegi
nu i trzeba było podjąć bój na linii Elstery, raniąc kilkudziesięciu żołnie­
dawnych murów miejskich otaczających rzy.
śródmieście. Poranna mgła utrudniała 18 Tylko 2 i 14 pułki piechoty oraz
rozpoznanie przedpola i zorientowanie kompania artylerii konnej Schwerina.
się w sytuacji. Współdziałanie z korpu­ 13 W Archiwum Wojennym w Vin­
sem Macdonalda, broniącym Lipska od cennes zachował się raport kapitana,
wschodu, było bardzo słabe. Oddziały dowódcy kompanii saperów gwardii,
polskie — wykrwawione w wralkach 16 która strzegła mostu Lindenau. Raport
i 18 października — były bardzo zmę­ sporządzony został już 20 października
czone, a spora część żołnierzy nie miała na biwaku pod Weissenfels, a więc na­
amunicji. Wielu oficerów, którzy nie zajutrz po dramatycznych wydarze­
sprawowali już bezpośredniego dowódz­ niach. Kapitan ten (podpis nieczytelny)
twa, odeszło samowolnie na tyły, wy­ stwierdza, że ostatniego dnia bitwy lip­
cofując się z Wielką Armią bądź też skiej jego kompania oddana została do
pozostając przy królu saskim Frydery­ dyspozycji pułkownika saperów Mrmt-
ku Auguście, by wraz z nim kilka go­ forta i otrzymała zadanie rozebrania
dzin później dostać się do niewoli. Osta­ wszystkich drewnianych mostków na
tecznie tego dnia Poniatowski dyspono­ Eisterze w obrębie przedmieść i na dro­
wał zaledwie 2500 żołnierzami. dze do Lindenau. Zniszczono więc sześć
14 Napoleon przeprowadził ostatnią małych drewnianych mostków, które
rozmowę z Fryderykiem Augustem oko­ znajdowały się na tym odcinku rzeki,
ło godziny dziewiątej 19 października. gdzie później usiłował przeprawić się
Pozostawił mu całkowitą swobodę na­ Poniatowski z resztkami 8 korpusu. W
wiązania rokowań ze sprzymierzonymi, rzeczywistości więc ks. Józef zginął nie
prosił tylko o opiekę nad rannymi Fran­ dlatego, że wysadzony został w powie­
cuzami w lipskich szpitalach. Fryderyk trze kamienny most w Lindenau (do
August uznany został później przez którego i tak nie mógłby przedostać się
sprzymierzonych za jeńca ^wojennego przez miasto), ale dlatego, iż zerwano
i odesłany do Berlina. drewniane mostki i kładki służące mie­
15 Ze względu na małe siły 8 korpusu szkańcom domów położonych nad Li­
ks. Józef nie mógł obsadzić wszystkich sterą. Trzeba zresztą dodać, że rozebra­
pozycji południowego odcinka obrony nie mostków nie miało większego zna­
miasta. Część swych żołnierzy wysłał na czenia dla zabezpieczenia francuskich
przedpola — w charakterze wolty że­ pozycji, gdyż austriacki korpus Gyulaia
rów — by ostrzeliwali zbliżającego się od samego początku bitwy znajdował
nieprzyjaciela. Resztę podzielił na kil­ się na zachodnim brzegu Elstery.
ka kolumn, które rozmieścił na skrzy­ Saperzy gwardii, dowodzeni przez kpi
żowaniach ulic i rzucał do przeciwna­ Picot, założyli tymczasem miny procho­
tarcia, gdy tylko przeciwnik zdołał prze­ we pod mostem Lindenau, a po wyko­
kroczyć linię murów miejskich. W ten naniu zadania odeszli zgodnie z rozka­
sposób udało się Poniatowskiemu po­ zem na tyły. Płk Montfort pozostawił
wstrzymywać wroga przez trzy godzi­ kaprala i trzech żołnierzy polecając im
ny. W południe napór nieprzyjaciela był wysadzenie mostu, gdy tylko nieprzy­
już tak wielki, że trzeba było ewakuo­ jaciel pojawi się w pobliżu. Most wy­
wać bramę Peterską. Wtedy też Polacy sadzono około dziesiątej, kiedy zbliżyli
zostali ostrzelani przez piechotę badeń- się doń jegrzy rosyjscy z korpusu gen.
ską, należącą do korpusu Augereau, Langerona.
która przeszła na stronę koalicji, odci­ 20 W chwili śmierci ks. Józef miał
nając 8 korpusowi drogę odwrotu do pięć ran. 12 października w walkach
mostu Lindenau. z kozakami pchnięty został dzidą w pra­
16 Wówczas też wycofany został pol­ wą dłoń koło wielkiego palca. 16 paź­
ski batalion gwardii Kurcyusza. dziernika otrzymał postrzał — także w
17 Napoleon zatrzymał się w Lindenau prawą rękę — pomiędzy dłonią a łok­
na zachodnim brzegu Elstery koło ka­ ciem, tak że w następnych dniach mu­

» 230 «
siał ją trzymać na temblaku i z trudem czących palów, na które sapery francu­
tylko kierował koniem. 19 października skie zarzucili belki leżące na brzegu. Na
około południa otrzymał nową ranę po­ jednej z tych belek siedział jakiś ofi­
strzałową w górną część lewej piersi, cer francuski, którego sapery francuscy
między obojczykiem a łopatką. Rana na drugi brzeg przeciągali. Niewiele
była ciężka i spowodowała znaczny myśląc, zeskoczyłem z konia i puściw­
upływ krwi. Tuż po dwunastej — po szy go, wskoczyłem za tego oficera, że
przebyciu Pleissy — kula ugodziła go zaś z powodu rany miałem głowę ob­
pomiędzy żebra i od tej pory z trudem wiązaną bandażem, który mi się zsunął
tylko zachowywał przytomność. Wresz­ na oczy, przeto lękając się stracenia
cie podczas przeprawy przez Elsterę zo­ równowagi w tak niebezpiecznej prze­
stał raniony kulą po raz piąty, prosto prawie, uchwyciłem się za poły surdu­
w pierś, i osunąwszy się z konia, uto­ ta siedzącego przede mną. Położenie je­
nął w rzece. go pogorszyło się tym sposobem, bo bel­
21 W trzydniowej bitwie pod Lipskiem kę z dwoma ciężej było ciągnąć; nie
oprócz ks. Poniatowskiego zginęli: sio­ oglądając się za siebie, wołał tylko cią­
strzeniec Kościuszki, gen. Sykstus Est- głe Francuz: «Chcesz mnie utopić» i ko­
ko, oraz płk Malczewski. Do niewoli pał w tył nogami. Ale ja nic na to nie
dostali się generałowie: Kamieniecki. zważałem, tylko się mocno trzymałem
Izydor Krasiński, Małachowski, Pasz­ jego poły. Wtem belka osunęła się
kowski, Turno, Bronikowski, Grabow­ i obadwa wpadliśmy w wodę, szczęś­
ski, Umiński, Rautenstrauch oraz puł­ ciem, że to było już blisko brzegu i sa­
kownicy Mallet, Straszewski, Piotrow­ pery wyciągnęli nas. Stanąwszy na
ski, Wierzbiński, Błeszyński i Rybiński. brzegu, poznałem, że ten, z którym tę
Pod Lipskiem zginęło ok. 7000 Polaków, osobliwą przeprawę odbyłem, był mar­
a 3000 dostało się do niewoli. szałek Macdonald. On mnie także po­
22 Był to wspomniany już młyn koło znał i nawzajem przepraszaliśmy się
mostu Lindenau. Według cesarskiego i winszowali sobie tak szczęśliwego oca­
sekretarza Agathona Faina rozmowa lenia. Na drugiej stronie rzeki napotka­
Napoleona z ks. Józefem miała przebieg łem karetę, w której siedział cesarz. Ja
następujący: mu pierwszy zaniosłem tę smutną wia­
„— Książę, będziesz bronił przed­ domość o śmierci naszego wodza. Zapy­
mieść południowych. tał mnie, czym to na swoje własne oczy
— Sire, mam bardzo mało ludzi. widział? A skoro odpowiedziałem, że tak
— To nic, będziesz bronił przedmieść jest, smutnie wzruszył ramionami, nic
tym, co masz. nie odrzekłszy”. K. W. Wójcicki, op. cit.,
— Sire, utrzymamy się. Jesteśmy go­ t. 1, s. 132—133.
towi zginąć dla waszej cesarskiej moś­ Śmierć ks. Józefa tak opisują adiu­
ci!” A. Fain, op. cit., t. 2, s. 432. tant Poniatowskiego, Ludwik Kicki,
33 Dowódca artylerii 8 korpusu, Ja­ i adiutant gen. Izydora Krasińskiego —
kub Redel, tak pisze: „Już mostu na Wacław Sierakowski: „Dnia 19 paź­
Elsterze nie było, bo go Napoleon spalić dziernika, w czasie cofania się wojska,
rozkazał, aby się zabezpieczyć od ściga­ miał książę Poniatowski z rozkazu ce­
jącego nieprzyjaciela, ale niemało jesz­ sarza Francuzów powierzoną swojej
cze na drugiej stronie pozostało wojska, obronie, z garstką dwóch tysięcy pie­
które jak i gdzie mogło, przebywało tę choty polskiej, część przedmieścia lip­
rzekę. Książę otoczony kilkunastu woj­ skiego ze strony drogi do Borna prowa­
skowymi, pomiędzy którymi i ja byłem, dzącej. Pomimo jednak dzielnego odpo­
szukał także dogodnego miejsca do prze­ ru, dawanego nacierającemu wojsku,
prawy. Długo krążyliśmy nad brzegiem, ujrzał po lewej swojej stronie będące
nareszcie w ogrodzie, przez który ta kolumny francuskie w mocnym cofaniu
rzeka płynie, trafiliśmy na miejsce, któ­ się przed natarczywością przemagają-
re się zdawało dobrym, a czasu tracić cej siły, a widząc się nagle odsłonionym
już nie można było, bo dochodziły nas na skrzydle i przewidując zamysły za­
krzyki zbliżających się nieprzyjaciół. chodzących mu w tył kolumn, gdy most,
Wskoczył książę w rzekę i już się wię­ ciągle zatkany cofającym się parkiem
cej nie pokazał. Podobno w tym skoku artvlerii i wozami, przejścia nie zosta­
popręg pękł, koń się przewrócił i zgniótł wił, dobył pałasza, odzywając się do
jeźdźca. kilku oficerów otaczających go wten­
Widząc tak okropny koniec tego wo­ czas: «Panowie, lepiej jest zginąć, jak
jownika, dałem koniowi ostrogę, aby przystoi!» i na czele kilkudziesiąt kira-
stracić z oczu widok tego miejsca. Pod­ sjerów polskich, składających straż je­
jechawszy dalej, zawsze nad brzegiem, go i oficerów go otaczających, żywo na­
spostrzegam w poprzek rzeki kilka ster­ tarł na będące już na przedmieściu ko­

» 231 «
lumny pruskie, iż zmusił je do cofnięcia Korespondenta Warszawskiego” z 13 XI
się aż za rogatki przedmieścia. Wtem 1813, s. 1352—1353.
ugodzony kulą karabinową w lewe ra­ Według informacji Tomasza Ostrow­
mię, będąc już na dniu 14 i 16 raniony, skiego, prezesa senatu Księstwa War­
proszony, aby się dał opatrzyć, zosta- szawskiego, który 19 października był
wując komu z przytomnych na czas do­ w Lipsku, na krótko przed śmiercią Po­
wództwo, rzekł: «Bóg mi oddał honor niatowskiego przybył do polskiego wo­
Polaków, jemu samemu go oddam». dza oficer saperów francuskich z wia­
Uważając zaś, że ta rana wszystkich Po­ domością, że w pobliżu zdołano zorga­
laków dotknęła, kazał odstąpić ofice­ nizować prowizoryczną przeprawę i że
rom, skupionym dla wspierania go, i po­ gotów jest zaprowadzić tam Polaków.
suwając się przed żołnierzy wyrzekł: Ledwie jednak Poniatowski i grupa to­
«Nic to, dzieci — naprzód!» Widząc warzyszących mu oficerów przeszli kil­
ogromne siły ze wszech stron nadcho­ kadziesiąt metrów we wskazanym kie­
dzące, gdy już nic do przedsięwzięcia runku, pojawili się strzelcy pruscy,
nie zostawało, wracał do swojej piecho­ otwierając ogień karabinowy. „Oto
ty, ale już jej na miejscu nie zastał; oni!” — miał zawołać ks. Józef i nie
uczyniła ona była dzielne poruszenie wahając się dłużej, skoczył z koniem
naprzód, lecz utraciwszy oficerów, w do Elstery, daremnie starając się prze­
większej części wycięta, a reszta do rze­ dostać na zachodni brzeg rzeki. Chwilę
ki zagnana. Książę zastał już przed­ później — trafiony kulą w pierś —
mieścia napełnione strzelcami nieprzy­ zniknął pod wodą.
jacielskimi i badeńskimi, którzy zarów­ Prowizoryczna przeprawa, o której
no z innymi ubiegali się dla zabrania poinformował Polaków oficer francuski,
go, i przebił się, dostawszy jednak została zorganizowana przez pułkowni­
w krzyż postrzał; lecz gdy już na żad­ ka saperów Mariona. Rozkazał on ściąć
nym moście przejazdu nie było, widząc dwa drzewa rosnące tuż nad Elsterą,
przepływających rzekę Pleissę, rzucił upadły one w ten sposób, iż można było
się w nią i szczęśliwie na drugą stronę, po nich przedostać się na zachodni
za pomocą oficerów otaczających go, zo­ brzeg. Na pniach saperzy ułożyli drzwi,
stał wydobyty. okiennice i deski z pobliskich domów,
Gdy koń, na którym siedział, w tej tworząc rodzaj pomostu. Po pewnym
pierwszej rzeczce już został, wsiadł osła­ czasie konstrukcja ta zawaliła się i po­
biony książę do innego, którego mu po­ zostały jedynie pnie. To właśnie po
dano, a gdy nadjechał nad rzekę Elster, owych pniach przedostali się na drugą
która już była osadzona strzelcami stronę marszałek Macdonald i Jakub
pruskimi i saskimi, i gdy ujrzał zbliża­ Redel. Gdyby więc Poniatowski nie zde­
jących się za sobą, skoczył w rzekę cydował się skoczyć do Elstery, zoba­
i z koniem natychmiast zatonął. Kilku czywszy nieprzyjacielskich żołnierzy,
oficerów, którzy rzucili się za księciem, miałby jeszcze szansę przeprawienia się
utonęli, inni na brzegu lub w wodzie przez rzekę kilkaset metrów na północ.
zostali pojmani”. Dodatek do „Gazety
45
W. O B R O N I E M O D L I N A

Podczas gdy rozbita pod Lipskiem przy budowie Modlina zostały ogra­
Wielka Armia odchodziła na zachód niczone i dopiero w przeddzień kam­
ku granicom Francji, na terenach panii 1812 r. podjęto je z nowym roz­
opanowanych już przez wojska koa­ machem. Ogrom zadań sprawił jed­
licji broniło się jeszcze kilkanaście nak, że forteca nie została ukończona
napoleońskich fortec. Część z nich i kiedy w lutym 1813 r. przyszło jej
obsadzona była także przez polskich znowu bronić — nie nadawała się
żołnierzy, m. in. Gdańsk, Zamość, właściwie do obrony.
Modlin, Drezno i Hamburg. Oblęże­ Trzon załogi Modlina stanowiły
nie tych twierdz rozpoczęło się jesz­ pułki litewskie (18, 19, 20 i 21), które
cze w lutym 1813 r. i dopiero w li­ w grudniu 1812 r. zdołały wycofać
stopadzie i grudniu — po upływie się z okolic Wilna ku Warszawie,
dziesięciu miesięcy — udało się nie­ a także 3 i 17 pułki Księstwa, czę­
przyjacielow i zmusić niektóre z nich ściowo odtworzone po klęskach po­
do kapitulacji. przedniej kampanii. W skład załogi
Modlin, leżący w widłach Wisły wchodziły również drobne oddziały
i Bugu, był główną twierdzą Księ­ francuskie i niemieckie, a całością
stwa Warszawskiego. Decyzję o jej sił dowodził holenderski generał
budowie podjął Napoleon w grudniu Daendels. Obok dowództwa francu­
1806 r., kiedy to właśnie w tym rejo­ skiego istniało też polskie z gen.
nie walczył z rosyjską armią Ben- Franciszkiem Kosseckim jako ko­
nigsena. Twierdza odgrywała pewną mendantem twierdzy i płk. Piotrem
rolę już podczas kampanii 1809 r., Łubieńskim jako szefem sztabu. Ob­
gdyż właśnie tutaj reorganizowało lężenie Modlina rozpoczęło się 5 lu­
się wojsko polskie po bitwie pod Ra­ tego 1813 r., a kapitulacja nastąpiła
szynem i opuszczeniu Warszawy. 1 grudnia — na wiadomość o klęsce
W roku 1810 w związku z trudną sy­ Wielkiej Armii pod Lipskiem.
tuacją finansową Księstwa prace J

;> 233 «
F R A N C IS Z E K K S A W E R Y KOSSECKI
generał brygady — dowódca polskiej załogi Modlina

Modlin 11 VI 1813
Do Księcia Ministra Wojny
Próbowałem wielokrotnie przesłać Waszej Wysokości wiadomość o stanie
twierdzy podczas czteromiesięcznego oblężenia, mam jednak podstawy sądzić,
że skoro jesteśmy tak ściśle otoczeni przez nieprzyjaciela, wiadomości te nie
mogły dotrzeć. Korzystając dziś spiesznie z przybycia kapitana Textora, wysła­
nego przez Jego Wysokość szefa sztabu głównego 1 dla powiadomienia nas o za­
wieszeniu broni, przesyłam Waszej Wysokości zestaw sił garnizonu, jak też
ogólny zarys naszych działań.
Chociaż strata trzeciej części naszego garnizonu jest z pewnością znaczna, to
przecież jest ona o wiele mniejsza od tej, jakiej doznały oddziały sprzymierzo­
nych, które zmniejszone zostały do mniej niż połowy ich sił początkowych2.
Wasza Wysokość osądzi przez to, jaka jest siła całego garnizonu. Chociaż, jak
się wydaje, wszelkie choroby winny ustać w obecnej porze roku, to przecież
sądzę, że trudno będzie podjąć kroki dosyć skuteczne, aby zapobiec wszelkiej
dezercji. Żołnierze pułków litewskich tęsknią do swych domów, a ci z 13
i 17 pułku Księstwa to w większości rekruci z okolic twierdzy.
Nie będę tu opisywał, w jakim stanie znajdowała się twierdza w początkach
oblężenia, ponieważ Wasza Wysokość wie o tym sama. Winienem jednak wspo­
mnieć o przyczynach chorób, które spowodowane były głównie brakiem świe­
żego mięsa i medykamentów. Ze 150 wołów połowa padła z mrozu, tak że w po­
czątkach lutego trzeba było zaprzestać dystrybucji mięsa świeżego dla załogi,
aby można było zachować chociaż trochę dla szpitali. Pod koniec tego miesiąca
1 te resursy zostały wyczerpane z powodu bardzo znacznej liczby chorych. Wy­
pad uczyniony od strony Nowego Dworu na początku marca dał nam tylko
38 krów, z czego część wykorzystano dla szpitali, a resztę przeznaczono na da­
wanie mleka i wyrób masła dla oficerów, nie było bowiem w twierdzy żadnego
rodzaju tłuszczów. Trzeba było robić zupę dla chorych z mięsa solonego, i kiedy
później zaczął się pojawiać szkorbut wśród załogi i inne choroby, zmuszeni byli­
śmy pozabijać konie. Złe kwatery, brak odzienia, nieustanna czujność przed
nieprzyjacielem i roboty fortyfikacyjne w złej porze roku spowodowały rów­
nież wiele chorób, dezercji i zgonów. Brak kawalerii nie pozwalał nam czynić
wypadów i trzeba było codziennie niepokoić nieprzyjaciela i spędzać jego pla­
cówki, aby zaopatrzyć się w drewno na opał, wykorzystując stare baraki i domy
leżące najbliżej twierdzy. Te wyprawy nie kosztowały nas zbytnio, nasze straty
wynosiły tylko kilku rannych i zabitych. Z drugiej strony dawały one tę korzyść,
że pozwalały młodym żołnierzom obcować z ogniem i niebezpieczeństwem.
2 kwietnia spłonęło lewe skrzydło koszar, gdzie znajdował się szpital. Pożar ten
kosztował nas wielu ludzi, wiele wyposażenia i sprzętu koszarowego, magazyn
ubiorczy 20 pułku piechoty i aptekę, gdzie rozpoczął się ogień. Szpital przenie­
siono do jednego z drewnianych magazynów. Nie można go było założyć w kaza­
matach ze względu na wilgoć i wielką liczbę chorych. Odwilż dodała nam
wreszcie nieco sił, wzmacniając nas z najsłabszej strony twierdzy w zimowej
porze, i skierowaliśmy teraz naszą uwagę i nasze prace na inny punkt. Trzeba
było odbudować całą kontrskarpę *, dokończyć w wielu miejscach parapety

* mur otaczający rów forteczny od


zewnątrz

» 234 «
i przebić nowe embrazury *. Jednym słowem twierdza potrzebuje jeszcze i wy­
maga wielkich prac, które jednak w części są już wykonane3.
Mimo tych wszystkich niedogodności i przymusów nieprzyjaciel nie odważył
się zaatakować twierdzy, mając na to siły niewystarczające. Dopiero w nocy
z 7 na 8 tego miesiąca próbował szturmu na dzieła ** zewnętrzne pod osłoną
swej artylerii. Trzy baterie założone na wprost koron B i C, każda po 10 granat­
ników, wrzuciły do twierdzy ponad 200 granatów i kul zapalających, jedna z ko­
lumn nieprzyjacielskich ruszyła na koronę A, aby zająć ją szturmem. Żywy
ogień naszej artylerii nie tylko zmusił tę kolumnę do rezygnacji ze swego pro­
jektu, ale także zmusił wrogie baterie do milczenia, ze znaczną stratą bowiem
zdemontowano jedno działo i zabito majora artylerii. Nasza strata wynosiła
tylko dwu żołnierzy zabitych i trzech rannych. Granaty nie sprawiły żadnego
pożaru. Wasza Wysokość może z przyjemnością stwierdzić, że wszelkie wybuchy
granatów nie wywarły żadnego wrażenia na młodych żołnierzach. Oczekiwali
oni z zimną krwią i niecierpliwością chwili, kiedy będą mogli pokazać nie­
przyjacielowi, iż potrafią bronić z honorem powierzonej im twierdzy ł.
Zawieszenie broni, ogłoszone tutaj w dniu wczorajszym, przeszkodziło pro­
jektom nieprzyjaciela, który otrzymawszy posiłki miał ponowić ataki. Mogę
zapewnić, że duch, jakim Wasza Wysokość potrafiłeś natchnąć swe oddziały,
ożywia również garnizon Modlina. Żołnierz z odwagą znosi wszelkie niewygody,
oczekując niecierpliwie pory, gdy będzie mógł złożyć dowody swych wartości.
Znając ojcowską troskę Waszej Wysokości wobec swych oddziałów, ośmielam
się przedstawić ich potrzeby. Pułk 18 nie ma żadnych mundurową co powToduje,
że 149 ludzi z 19 i 22 pułku, których Wasza Wysokość poleciłeś włączyć do tego
regimentu, są w pułku 21. We wszystkich pułkach brak jest koszul i butów.
Suma 200 tysięcy złotych polskich, wysłana dla zapłacenia żołdu garnizonu, wy­
starczyła tylko na miesięczną płacę dla oficerów i 15 dni żołdu dla oddziałów.
Żołnierz, pracując przy fortyfikacjach, był do tej pory opłacany za te prace
i nie odczuwał jeszcze tak bardzo braku pieniędzy, co podoficerowie i oficero­
wie, którzy, bez żadnej przesady mówiąc, pozbawieni są mundurów i butów.
Racz, Panie, wziąć pod uwagę naszą nędzę. Czyż nie byłoby możliwe przynaj­
mniej otworzyć kredyt w Warszawie na wypłacenie dwumiesięcznego żołdu,
aby pozwolić im na wyekwipowanie się i zaopatrzenie na wypadek, gdyby dzia­
łania wojenne zostały wznowione.
Kossecki, generał brygady

Archiwum Wojenne w Vincennes. Se­


ria C2 168. Defense de Modlin (1813).

:ALEK SA NDE R CHODKIEWI CZ


putkownik — dowódca 18 pułku piechoty

Nieszczęśliwy koniec wyprawy 1812 roku wrzucił mnie w twierdzę Modlin,


której upadek, jakowym nastąpił sposobem, powiedzmy. Garnizon składał się
z artylerii francuskiej, artylerii polskiej, jednego batalionu Francuzów, dwóch
batalionów Sasów, jednego batalionu Wirzburgów, jednego batalionu pułku
3 piechoty polskiej, jednego batalionu pułku 17, jednego batalionu pułku 18,
dwóch batalionów pułku 20, dwóch batalionów pułku 21 i kompanii saperów
* otwory strzelnicze
** dzieło — od franc, ouvrage — for­
tyfikacja

» 235 «
saskich. Komenderował twierdzą generał dywizji francuskiej, rodem Holen­
der — Daendels. Pod nim generał brygady Kossecki, pułkownik inżynierów
Prévost z wojska francuskiego. Pułkownicy Polacy w pułkach piechoty: Blu-
mer w 3, Koszarski — 17, Chodkiewicz — 18, Biszping — 20, Giełgud — 21, Kry­
siński major artylerii.----
Twierdza nasza, lubo nie dokończona, staraniem wszelako Prévosta a pracą
garnizonu tak została wzmocnioną, że mogła się bronić przez miesiąc cały prze­
ciw regularnemu dobywaniu, a chociaż już się niszczyło mięso końskie, miała
wszelako kilkanaście tysięcy korcy zboża, legumin na miesięcy 14 od septembra *
licząc, garnizonu blisko jeszcze 3000, dział 160 i amunicji pod dostatkiem. W ta­
kim byliśmy stanie, gdy Daendels tę twierdzę chciał jeszcze poddać w czasie
armistycjum * * .----
Dnia 21 septembra ośmielił się [Daendels] ukazać wezwanie generała dywizji
Kleinmichela [do kapitulacji], zrobione na jego prośbę — jak powiedział — a to
w celu niby zachowania garnizonu naszego. Wszyscy cudzoziemcy przystali na
ten projekt, myśmy go tylko odrzucili i Prévost. Widząc nie przyjęty ten pro­
jekt większością głosów, które były samych Polaków, oświadczył mimowolnie
być naszego zdania i odmówił wezwaniu, używając do tego barona Berc, komen­
danta Sasów, który całą intrygę prowadził. Dla dopięcia celu zaczął jednak naj­
gorsze roznosić nowiny, skrył wygraną pod Dreznem, na koniec, dla zepsucia
ducha, ogłosił całą radę obrończą, dając ją czytać każdemu. Adherenci i ci, któ­
rym sława jest obca, poczęli wychwalać zamiary jego, a tak duch, który dotąd
wszystkich ożywiał, począł nagle stygnąć u wszystkich, a cudzoziemcom więk­
szej dodawać odwagi. Ponieważ ja i Blumer powiedzieliśmy, iż póki chleba star­
czy, myśleć nawet o poddaniu się nie należy, generał przeto, chcąc mieć wypadek
do poddania twierdzy, wydał rozkaz, aby dla doświadczenia, czyli będzie można
obyć się samym chlebem, nakazał trzydniową próbę. Rzecz ta była ukartowana
wprzódy. Zagraniczni oświadczyli, iż na pewno się obejść bez mięsa nie mogą,
a za nimi poszli wszyscy oprócz regimentu Blumera i mojego. Odbyliśmy próbę
i pomimo [niedostatku mięsa] żadnegośmy zbiega nie mieli.
Wezwał nas później [Daendels] na radę, zapytując się, czyli ma pomniejszyć
racje w mięsie. Godzono się na pomniejszenie dla Polaków do połowy, wyna­
gradzając leguminami, dla cudzoziemców zaś zostawiono w całości. Że zaś
chleba nie brakło, mając młyny — zostawiono ilość chleba jak dawniej. Zwo­
łano znów radę. Generał chciał, aby pomniejszono chleb, lecz odrzucono [to]
powtórnie, prosząc o pomniejszenie mięsa.----
Dnia 22 października [Daendels] podał nam znowu na wezwanie generała
Kleinmichela propozycje względem poddania się. Wszyscy cudzoziemcy oświad­
czyli, iż są za kapitulacją, oprócz Prévosta, który na nią nie przystał. Generał,
chcąc mieć większość głosów, przydał kapitana During od Wirzburczyków, aby
wotował za kapitulacją.----
Zdanie moje było w tych słowach:
,,Jeśli chodzi o sprawę, czy mamy rozpocząć rokowania o kapitulację z braku
żywności, dla dobra naszego garnizonu mam zaszczyt przedstawić moje zdanie
następująco. Zawsze wierzyłem i będę wierzyć zawsze, iż dzielny żołnierz zdolny
jest bronić twierdzy mu powierzonej. Mimo czterodniowej próby głodu 18 pułk
służy nadal jak przystało na dzielnych żołnierzy, co jest wystarczającym dowo­
dem tego, co miałem wam zaszczyt przedstawić” . ----

* września
** zawieszenia broni

» 236 «
Opinia moja, mimo nalegań, z rozkazu generała w protokóle obrad umiesz­
czoną nie została.---- Ponieważ zdanie moje wpisane nie było, nie podpisałem
przeto tej sesji, co uczynili także Blumer i Prévost. Generał Daendels nie chciał
poprzestać na przestrodze rozsiewania złych wieści, rozgłosił więc przegraną
główną cesarza pod Lipskiem, śmierć księcia Poniatowskiego, przejście Sasów
[na stronę nieprzyjaciela], niewolę króla saskiego itp. wieści z gazet dobyte.
Podmówił też niektóre osoby do pisania prośby o kapitulację, w końcu ośmielił
się one podać dnia 1 listopada radzie obrończej. Nie przybyli na nią Prévost
i Blumer, udający chorych. Wszyscy ją przyjęli oprócz mnie jednego. Wysłano
przeto do paktowania Łubieńskiego, Bezego i Jacha, którzy zawieźli umowę,
o której dotąd nie wiem jeszcze z pewnością. Dziś, to jest dnia 3 [listopada],
była znowu rada wojenna, nie byli na niej Kossecki, Blumer i Prévost pod
pozorem choroby. Czytano na niej warunki kapitulacji zasadzające się na ode­
słaniu garnizonu do Francji, lecz bez broni, i oddaniu Modlina dnia 31 listo­
pada [sic!]. Ja i Krasiński odrzuciliśmy kapitulację, Koszarski, Bisping i Kry­
siński oświadczyli, iż pozwalają na nią z warunkiem maszerowania z bronią,
a inaczej wolą iść w niewolę 5.
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskie­
go. Dział Rękopisów, sygn. 172, s. 7—24.

PRZYPISY
5 Tj. marszałka Berthiera. Po podpi­ nia, natomiast pozbawiony był artyle­
saniu rozejmu w Pielaszkowie (4 VI rii.
1813} do każdej z oblężonych twierdz 5 Umowa kapitulacyjna podpisana zo­
wysłano oficera ze sztabu głównego stała wstępnie 2 XI 1813, z tym że pew­
Wielkiej Armii, który po kilkudniowym ne jej artykuły — wymarsz z twierdzy
pobycie w fortecy miał dostarczyć Na­ z bronią w ręku oraz sprzedaż części
poleonowi szczegółowy raport o sytua­ ziarna na potrzeby garnizonu — musia­
cji załogi. ły być zatwierdzone przez cara Alek­
2 Według raportów generała Daen- sandra, który znajdował się przy głów­
delsa załoga Modlina liczyła początkowo nej armii rosyjskiej w Niemczech. Od­
5300 ludzi, ale już w połowie lutego cho­ powiedź cara — odmowna — znana była
rych było 900 żołnierzy, a w marcu — dopiero 29 listopada, a Modlin kapitu­
2000. W pierwszym okresie oblężenia lował 1 grudnia.
umierało codziennie 30—35 ludzi, tak że W chwili poddania twierdzy jej gar­
do momentu ogłoszenia rozejmu (poło­ nizon przedstawiał się następująco: ar­
wa czerwca) załoga zmniejszyła się tyleria francuska — 8 oficerów, 107 żoł­
o 1937 żołnierzy, częściowo także na nierzy; francuskie wojska inżynieryj­
skutek dezercji. Choroby ustały latem, ne — 2 oficerów; 1 batalion 133 pułku
ale już we wrześniu notowano znów francuskiej piechoty (złożony z Toskań-
w szpitalach 900 chorych. W rzeczywi­ czyków) — 22 oficerów, 148 żołnierzy;
stości więc tylko 2500—3000 ludzi mo­ oddziały niemieckie — 26 oficerów
gło pełnić normalną służbę. W większo­ i 264 żołnierzy; pułki polskie i litew­
ści byli to żołnierze polscy. skie — 159 oficerów i 2140 żołnierzy.
3 Do końca marca oblężonym groził Łącznie załoga Modlina liczyła wów­
przede wszystkim atak od strony Wisły, czas 237 oficerów i 2659 żołnierzy.
którą można było przejść wówczas po W czasie dziesięciomiesięcznego oblę­
lodzie. Szańce ziemne z tej strony nie żenia zmarło w wyniku chorób 1914 lu­
zostały ukończone i trzeba było wybu­ dzi, zdezerterowało 524, dostało się do
dować prowizoryczne palisady, aby za­ niewoli 37, a 4 skazano na karę śmierci
mknąć przystęp do fortecy. i rozstrzelano. Łącznie więc straty wy­
4 Był to jedyny atak podjęty w pierw­ nosiły 2479 ludzi, czyli blisko połowę
szym okresie oblężenia przez korpus początkowego stanu załogi. Wg doku­
rosyjski stojący pod Modlinem. Korpus mentów z Archiwum Wojennego w Vin­
ten składał się głównie z pułków ko­ cennes. Seria C2 168. Defense de Modlin
zackich i od<tóaVnv pospolitego rusze- (1813).
46
O ST A TN I E W A L K I

W listopadzie 1813 r. Napoleon w y­ 31 grudnia 1813 r. pierwsze oddzia­


cofał się za Ren, a w działaniach wo­ ły sprzymierzonych przeprawiły się
jennych nastąpiła kilkumiesięczna przez Ren. wkraczając do Francji.
przerwa. W grudniu i styczniu cesarz Większość dowódców Wielkiej Armii
powołał do szeregów 120 tys. rekru­ nie wierzyła już w zwycięstwo, a w i­
tów, ale wielu z nich trzeba było na­ dząc zdecydowaną przewagę liczebną
tychmiast odesłać do armii włoskiej koalicji (460 tys.), zrezygnowała de
ks. Eugeniusza oraz do korpusów facto ze stawiania oporu, oddajac bez
Sucheta i Soulta. które starały się nie walki kolejne departamenty. Dopie­
wpuścić Anglików i Hiszpanów poza ro w końcu stycznia 1814 r., kiedy
linię Pirenejów. W nowej kampanii Napoleon przybył do armii, powrócił
1814 r. Napoleon musiał bowiem bro­ częściowo dawny entuzjazm, zwłasz­
nić Francji aż na trzech frontach cza wśród młodych rekrutów, zwa­
(Ren, Włochy i Pireneje), przy czym nych ,.Marie-Louises” (na cześć cesa­
nie mógł już liczyć na pomoc króla rzowej), oraz niższych oficerów.
Neapolu Murata, który przeszedł na Przez dwa miesiące (luty i marzec)
stronę koalicji. Ponad 100 tys. ludzi cesarz krążył pomiędzy armiami koa­
miał jeszcze cesarz w twierdzach na licji, odnosząc raz wspaniałe zwycię­
terenie Niemiec, ale garnizony te by­ stwa (Brienne, Champaubert. Vau-
ły unieruchomione i nie można było champ, Montmirail), to znów dozna­
ich wykorzystać w aktywnych działa­ jąc porażek (La Rothière, Arcis-sur-
niach przeciw sprzymierzonym. Nie­ -Aube. Craonne). Biorąc pod uwagę
które załogi, wyczerpane głodem niewielkie siły, jakimi dysponował
i chorobami, kapitulowały w listopa­ Napoleon, brak wiary w zwycięstwo
dzie i grudniu 1813 r. wiedząc, że po­ większości generałów, upadek ducha
zostawione bez pomocy nie zdołają wśród ludności cywilnej, wyczer­
przetrwać nadchodzącej zimy. Tak na panie zasobów materialnych kraju
przykład stało się z garnizonem oraz bierny opór części administra­
Drezna, gdzie przez parę tygodni bro­ cji — kampania 1814 r. raz jeszcze
nił się 14 korpus marszałka Gouvio- dowiodła jego wielkich talentów wo~
na-St-Cyra, a w jego szeregach kil­ dzowskich. Kiedy jednak sprzymie­
ka tysięcy polskich kawalerzystów rzeni — za radą Talleyranda — ru­
i piechurów. szyli bezpośrednio na Paryż i kiedy

» 238 «
stolica Francji kapitulowała po sła­ mał pewną odrębność wojska pol­
bej obronie, marszałkowie zaczęli skiego, polecając dekretem z 48 gru­
opuszczać cesarza, szukając porozu­ dnia stworzyć korpus złożony z dwu
mienia z koalicją. pułków ułańskich (Kurnatowskiego
W tej kampanii nie zabrakło rzecz i Siemiątkowskiego), pułku eklere-
jasna Polaków. Zagłady pod Lipskiem rów (dawnego krakusów) pod Ludwi­
zdołały uniknąć dywizja gen. Dą­ kiem Oborskim oraz dwubataliono-
browskiego i 4 korpus jazdy, które wego regimentu piechoty nadwiślań­
przekroczyły most Lindenau bezpo­ skiej płka Michała Kąsinowskiego.
średnio przed jego wysadzeniem. Do tego dochodziła bateria artylerii
Z okrążenia wydostały się także luź­ konnej, cztery baterie artylerii pie­
ne grupy żołnierzy 8 korpusu (nie szej oraz kompania saperów. Całość
więcej niż 500 ludzi), którzy wędro­ miała liczyć 4680 ludzi, ale poza kor­
wali kilka dni. nie mając kontaktu pusem Dąbrowskiego znajdowały się
z żadną zorganizowaną polską jed­ jeszcze pułki szwoleżerów i eklere-
nostką. rów gwardii, 7 pułk lansjerów oraz
To co pozostało z wojska polskie­ tzw. gwardia honorowa (160 ludzi),
go — szczątki 2 i 14 pułków piechoty złożona z wyższych oficerów. Ponie­
oraz kilkuset ludzi z każdego regi­ waż w Sedanie przebywało kilkuset
mentu jazdy — odesłano w końcu li­ oficerów bez wojska, część z nich
stopada do Sedanu. Tutaj też gen. odesłano do Paryża do dyspozycji mi­
Dąbrowski, który objął dowództwo nisterstwa wojny, a niektórych uży­
po kilkudniowej komendzie Antonie­ to w pułkach francuskich. Mimo
go Sułkowskiego, miał na rozkaz ce­ więc klęski pod Lipskiem istniały
sarza przystąpić do reorganizacji w dalszym ciągu wystarczające ka­
„polskiego korpusu” . dry, aby odtworzyć kilka dalszych
Francuski sztab generalny i mini­ pułków, ale dopiero w lutym 1814 r.
sterstwo wojny, widząc, że z polskiej wyrażono zgodę na przeprowadzenie
piechoty pozostało tylko 1400 ludzi, rekrutacji w obozach jenieckich. Ze
proponowały Napoleonowi wcielenie względów politycznych Napoleon
tych żołnierzy do pułków jazdy, któ­ ograniczył rekrutację tylko do jeń­
re przydzielone do większych francu­ ców Polaków pochodzących z Księ­
skich jednostek działałyby niezależ­ stwa Warszawskiego, choć w rzeczy­
nie od siebie. Ponieważ w Wielkiej wistości oficerowie Dąbrowskiego
Armii odczuwano wówczas dotkliwy zwerbowali także kilkuset żołnierzy
brak kawalerii, chciano odbudować urodzonych na Litwie, w Galicji i na
7 i 8 pułki lansjerów, a Legię Nad­ Wołyniu. Ludzi tych użyto przede
wiślańską posadzić na chłopskie ko­ wszystkim do uzupełnienia piechoty
niki i stworzyć z niej „polskich ko­ nadwiślańskiej, stąd też mimo spo­
zaków” . rego napływu kadr żołnierskich nie
Ostatecznie jednak Napoleon utrzy­ udało się stworzyć nowych pułków.

A U G U S T Y N SŁUBIC K I
generał brygady

Za Naumburgiem, na rzece Saali, zastał Napoleon most spalony, który


wkrótce odbudować rozkazał i wojsko swe przeprawił. Między innymi oddzia­
łami francuskimi odebrał rozkaz poduułkownik gwardii Kurcyusz, który wy­
brany miał batalion z pułków polskich, grenadierów najbitniejszych, i ten od­
dział formował grenadierów polskich gwardii Napoleona h

» 239 «
Oficer ten, który się bitnym w obozie okazał i był okryty dwoma krzyżami:
francuskim i polskim 2 — o tyle nie poznał wysokiego swego przeznaczenia, iż
będąc zostawiony w ariergardzie, która zakrywać miała przejście przez most
wojsku francuskiemu, tyle został wtenczas zdemoralizowanym, iż począł na­
mawiać cały batalion do przejścia na stronę rosyjską. Inni oficerowie ani bata­
lion nie dał się uwieść tak szkaradnemu projektowi; ten zaś obawiając się, aby
lub nie był zabitym, lub aresztowanym, wysunąwszy się z trębaczem i kilku
żołnierzami naprzód, przeszedł na stronę nieprzyjaciół. Taki szkaradny oficera
tego sztabowego postępek rozgłosił się zbyt szybko po całej armii, lecz jak
ludzie nie lubią się dokładnie o wszystkim dowiedzieć, a lubią powtarzać z ohydą
i powiększeniem rzeczy baśne, tak też i to rozgłosiło się, że cała gwardia Napo­
leona, z Polaków złożona, przeszła na stronę nieprzyjaciół.
Będąc nader zmartwionym ciągłymi wypadkami, których naocznym byłem
świadkiem, widząc upadek zupełny interesów Polski i przypatrując się intry­
gom Polaków, jakich się dopuszczali po odebranej wiadomości o śmierci księcia
Poniatowskiego, z mocnym uczuciem serca to przyjmując, udałem się wieczorem
do sztabu jeneralnego dla dowiedzenia się o rozkazach i wypadkach, jakie nas
co moment spotykały.
Usiadłszy sobie na boku w surducie granatowym, słuchałem spokojnie, co
mówiono. Wtem wchodzi generał francuski, którego nigdy nie znałem, słyszę
z ironią wyrzeczone te słowa:
— Otóż i polska gwardia, najwierniejsza Napoleonowi, dziś przeszła na stronę
nieprzyjaciół, a co więcej, że to ta gwardia cesarska, którą tak Napoleon pieścił.
Nie było nikogo, jak na nieszczęście, z Polaków, który by równie tak uczuł
jak ja te ohydne na Polaków paszkwile. Porwawszy się z miejsca mego, a za­
pomniawszy i właśnie w osłupieniu będący i uniesiony będąc nadzwyczajną
pasją, porywam się do szpady i biegnę przeciw nie znanemu generałowi, chcąc
jego na miejscu przebić, mówiąc prostym wyrazem:
— Kłamiesz, oszczerco!
Szczęściem dla mnie, że generał Monthyon, podszef sztabu jeneralnego, osoba
bardzo łagodna i moim się mienił przyjacielem, wstrzymał mnie w tym zapę­
dzie pasji i wściekłości i zaczyna mu tłumaczyć, że to jest generał polski, który
nie mogąc znieść takiego na Polaków rzuconego zbrodniczego szyderstwa, to
jego do podobnego przyprowadziło kroku.
Nie potrafiłem się w tym momencie wstrzymać od pasji, którą powodowany
byłem, zacząłem generałowi wyrzucać ostro łatwowierność bez pewnego się
przekonania. Tłumacząc, iż Kurcyusz nie jest Polakiem, pochodzi on z Prusa­
ków, którego ojciec był amtmanem * pruskim, łatwo mógł zdradzić Napoleona
i lubo miał batalion wybranych Polaków jako grenadierów gwardii pod swoją
komendą, nie potrafił ich namówić do tak szkaradnego czynu. Powrócili wszy­
scy, tylko on sam obawiając się, aby nie był przez nich zabitym lub areszto­
wanym, ucieczką się ratował wraz z kilkoma do nieprzyjaciela. Wszelako w tej
pasji wyzwałem tego generała na pojedynek, który nie przyszedł do skutku,
bo generał Monthyon rzecz tę zaraz ukończył i zrobił to na tym generale, że
mnie przeprosił i wiele mi po tym grzeczności powiedział.----
Należy mi tu wspomnieć o wojsku polskim, jakim duchem ożywione było.
Demoralizacja, jaka się tu w wojsku polskim poczęła tworzyć, byłaby najgorsze
dla honoru narodu polskiego i interesu kraju przyniosła skutki. Już zaczęło woj­
sko polskie pod Lipskiem się odzywać z nieukontentowaniem, że książę Ponia-

* urzędnikiem

» 240 <(
fowski zostawszy marszałkiem Francji tych poprowadzi do Francji i tam ich
w służbie zatrzyma i sprzeda Francuzom. Gdy przyszła wieść o śmierci księcia
Poniatowskiego, generałowie Krukowiecki i Toliński, będąc osobistymi nieprzy­
jaciółmi tak generała Dąbrowskiego, jako też generałowi Sokolnickiemu, któ­
rym (jednemu z tych) należała się komenda po księciu Poniatowskim, udali się
do księcia Berthier i oświadczyli swoje życzenia, aby generał książę Sułkowski
objął wojska polskiego komendę. Stąd generał Dąbrowski i generał Sokolnicki
byli nieukontentowani i ze swej strony różne nieukontentowania oficerom
oświadczali. Wkradła się już demoralizacja między wojskiem i oficerami, gdyż
już wielu oficerów i generałów, którzy mieli dosyć czasu zrejterowania się
z Lipska, dobrowolnie i z namysłem w Lipsku zostali. Jako to generałowie: Ka­
mieniecki, Rożniecki, Turno, Umiński i wielu innych oficerów. Jeden tylko
generał Małachowski, który komenderował przy księciu Poniatowskim infan-
terią, z bronią w ręku pojmanym został. Wszyscy zaś wyszczególnieni generało­
wie, nie chcąc już trudów wojennych i niebezpieczeństwa znosić, jako amato-
rowie swego życia pozostali w Lipsku. Ten zły przykład rozszerzał się codzien­
nie w wojsku już w marszu będącym tak dalece, że codziennie po kilkunastu
oficerów w marszu na noclegu umyślnie zostawało. Widząc to nowy dowódca
Polaków, książę Sulkowski, pragnąc, aby mu się komenda nie rozeszła, zebraw­
szy wszystkich oficerów i żołnierzy, przemówił do nich, dawszy im słowo hono­
ru, że nie przejdzie Renu, że do Renu Napoleona odprowadzi i sam się z hono­
rem z wszystkimi wróci Polakami, aby tylko sami pojedynczo oficerowie nie
zostawali oraz pilnowali, aby się wojsko nie rozchodziło. Ten krok księcia Suł­
kowskiego, godny dobrego Polaka, wstrzymał wszystkich Polaków i odtąd żad­
nego już oficera ani żołnierza z noclegu nie brakowało.
Napoleon, dowiedziawszy się o tych niesnaskach Polaków, polecił wielkiemu
koniuszemu Caulaincourt, aby się dokładnie o tym przekonać zechciał. Wysłał
więc generała Paca do wojska polskiego, aby mu szczery i otwarty w najwięk­
szym sekrecie zdał raport, co jest nieukontentowania Polaków przyczyną. Rów­
nie i mnie to poleconym zostało, abym wywiedział się w wojsku polskim i po­
dobny zrobił raport pod największym sekretem. Jeden o drugim nie wiedząc,
żeśmy prawdę szczerą odkryli i zrobiliśmy panu Caulaincourt słowny raport,
że Polacy nie wiedzą, jak mają być przez Napoleona uważani, gdyż mając króla,
odstąpili jego, a cesarz nic do nich ani rozkazem dziennym, ani ustnie nie prze­
mawia, że to jest przyczyną, iż wielu oficerów pozostało i dlatego książę Suł­
kowski dał im słowo honoru, że nie przejdzie z nimi Renu.
Nazajutrz, po wyjeździe z Erfurtu, Napoleon jadąc konno spotyka na boku
traktu odpoczywające wojsko polskie, posłał adiutanta swego, aby się oficero­
wie wszyscy zebrali. Sam się więc w to miejsce udał i w następującym sposobie
do Polaków przemówił:
„W Polakach zawsze pokładałem moje zaufanie. Czy myślicie, że już nie je­
stem tym, czym byłem dawniej? Jeżeli oddalam się od granic waszych, to za­
wsze jestem dosyć silny, że mogę jeszcze być zwycięzcą lub przynajmniej wy­
robić wam to, że z bronią w ręku i z honorami powrócić będziecie mogli do
ojczyzny swojej. Kiedy mnie teraz odstąpicie — uważani będziecie za niewol­
ników i jako tacy traktowani będziecie. Czy myślicie, że król saski byłby wa­
szym panem? Wcale ja inne przeznaczenie dla was stanowiłem, z którego by
kontenci byliście” .
Wtem wszystko wojsko wykrzyknęło: ,,Niech żyje Napoleon!” i przyrzekło
jednomyślnie, że los Napoleona dzielić będą.----
Nazajutrz przejeżdżając Napoleon około powozów dojrzał w jednym powozie

» 241 «
piękną kobietę, o której nazwisko zapytał. Odpowiedziano mu, że to jest Polka.
Była to córka Kosierkiewicza, oberżysty z Łowicza, żona pułkownika Lebland,
Francuza 3. Zapytał się potem, kto z nią siedzi. Odpowiedziano — generał Dą­
browski. Kazał jego natychmiast do siebie przywołać, który będąc na oko sła­
bym, miał czarną chustką podwiązane oko, i nie mając na sobie żadnych zna­
ków wojskowych, ubranym był w ciemnozielonym wytartym bajowym surdu­
cie. Nie mając już czasu przebrać się, zawołany przez Napoleona w tym po­
dobnym dziwacznym kostiumie i dosyć brudno, przedstawił się Napoleonowi.
Cesarz do generała Dąbrowskiego podobnymi wyrzekł słowy;
— Generale, odbierzesz Polaków pod swoją komendę!
Gdy generał Dąbrowski tłumaczył się, iż jest rannym i już siły jego przez
wiek są stargane, Napoleon odpowiedział, że to na czas krótki, a później po­
myśli o wodzu dla Polaków, z którego kontenci Polacy będą. W takim położeniu
rzeczy nie mógł się dłużej generał Dąbrowski wymawiać, a gdy zapytał się
Napoleon Dąbrowskiego, gdzie są jego ekwipaże, odpowiedział, że utracił pod
Lipskiem. Kazał Napoleon dać mu jednego ze swoich koni z zupełnym gene­
ralskim ubraniem. Od tego momentu więc odebrał generał Dąbrowski nad Po­
lakami komendę i przy nich maszerował.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806—1831.


Biblioteka Polska w Paryżu, jw.

FRANCISZEK SALEZY GAWROŃSKI


kapitan batalionu polskich grenadierów gwardii

Marsze mieliśmy bardzo nagłe i uciążliwe w brzydkiej porze; dokuczały nam


wszelkiego rodzaju przykrości Taka masa wojska cofając się ku Renowi, na
karku mając nieprzyjaciela ze wszech stron, bo nawet samych mieszkańców już
nam niechętnych, wszelką żywność znalezioną zabierała. Jazda, naprzód zawsze
idąca, wyjadała wszystko; później przybyłym nie było co jeść gdzie dostać.
Oprócz więc mrozów których jeszcze nie było, klęska podobna świeżo doznanej
zeszłej zimy w Moskwie przed oczy nam się jasno stawiała, a do tego nader
forsowne marsze męczyły do ostatniego; a tu wypadało koniecznie uprzedzić
nieprzyjaciela, bo grożono że korpus bawarski pod generałem Wrede ciągnie
zastępować nasze cofanie pod Banau nad Men. Przeszłej kampanii 1812 mie­
liśmy do czynienia z jednym nieprzyjacielem, którego siły równie wyczerpane
były, tej zaś, 1813, ze wszech stron przeciw nam powstawano i zastępowano
drogę obraną; trzeba było wielkiej siły moralnej i fizycznej, by dotrzymać i wy­
trwać do końca, łaski Opatrzności, by znieść tyle znowu dręczących cierpień.
Żołnierze ustawali w marszu; młodzi nie mogli wytrzymać, starzy dobry dawali
przykład. Nie można się było oddziwie gwardiakom starym; jak który zesłabł
lub ustawał, składali drudzy broń. jak nosze, w krzyż i nieśli niektórych grena­
dierów. Małe, raczej krótkie, bywały odpoczynki, dzień i noc maszerować przy­
chodziło. Przez Naumburg, Butieistedt doszliśmy do Erfurtu. Kilka razy w no­
cy kazałem się podnosić z ziemi i prowadzić, osobliwie po odpoczynku, tak sił
brakowało; nie pozostałem jednak nigdy w tyle, ciągle będąc przy batalionie.
Grenadiery francuskie czasem zostawały, nigdy jednak do apelu żadnego nie
brakowało; ci nam służyli za przykład, tam się można było nauczyć maszero-

» 242 «
wać, bo sześć i osiem mil uchodziliśmy na dobę. W Erfurcie chwila odpoczynku
i więcej żywności, potem Gotha, Eisenach, Vacha, doszliśmy do Fu Idy; tam
przybywszy wśród dnia, tak byłem z sił ogołocony, że nim obóz wytknięto, po­
łożyłem się na gołym bruku i zasnąłem, nie mogąc już, jak zwykle byłem robił,
iść oglądać miasto. Mieliśmy, po zostaniu się Kurcyusza w Saksonii, dowódcą
batalionu kapitana de Smett, Polaka, który był dawniej w Legii Nadwiślańskiej,
robił był wszystkie kampanie i w Hiszpanii był, znał służbę doskonale, uzdatnio­
ny i względny dla kolegów oficer; 1 kompanią dowodził kapitan Sulejowski,
którego żona, Hiszpanka rodem .----Poznałem się z nimi w ciągu marszu te­
raźniejszej wyprawy, będąc wraz zawsze na czele kolumny w marszu. Ciągle
na koniu, po męsku ubrana z wielką schludnością, opatrzona była we wszystko,
co do żywności potrzebne; znając kraj, bo go kilka razy przechodziła z armią,
wiedziała zawsze, jak się znaleźć w nim, jak dostać żywność. Wielką z niej do­
godność mieliśmy na froncie, bo nim się stanęło obozem, ona już przygotowała
biwuak*, barakę zrobić kazała; żołnierze nasi znosili słomę, drzewo, a ona za­
raz jeść gotowała dla nas trojga zwykle — dla męża, siebie i mnie. Zawsze
czynna, wesoła, śpiewająca i śmiejąca się; nie mogłem się wydziwić jej w y­
trzymałości w znoszeniu tylu trudów, kiedy my upadali pod ich ciężarem. Znała
wszystkie etapy wojskowe, czasem naprzód pojechała z ordynansem jakim, żeby
wiedzieć, gdzie na noc staniemy, aby tam przygotować dogodniejszy biwuak,
bo to bardzo wiele w obozie znaczy.
Z Fuldy przez Schlüchtern, Wertheim, Gelnhausen doszliśmy w parę dni do
Hanau twierdzy nad Menem, ostatnich dni października, mając zapowiedziane,
że korpus bawarski pod generałem Wrede [drogę] nam zastępuje, więc się bę­
dziemy musieli przez niego przebijać i zapewne bitwę stoczyć; ostrożność więc
w marszu zalecono. Dnie były brzydkie, słotne, jak zwykle w jesieni późnej,
marsz dużo utrudzony. Już przednie straże i poprzednio idące korpusa strzała­
mi oznajmiły nam, że wstępują do boju. Gwardie, zostawione w rezerwie, sta­
nęły na pozycji, nim nas do boju użyto; artyleria najwięcej działała, jazda
szarżowała nader pomyślnie, szczególniej pułk polski szwoleżerów generała Win­
centego Krasińskiego gnębił Bawarczyków, odznaczył się znakomicie i odpędził
ich do twierdzy. Na placu leżała masa trupów, nawet z odciętymi głowami,
kaszkiety były rozrzucone po polu, gdyśmy na niego weszli już ku wieczorowi,
pędząc przed sobą cofających się Bawarów. Generał Wrede był ranny i kapi­
tulował z oddaniem twierdzy Hanau 4, co nim nastąpiło, zbliżyliśmy się do lasu
dębowego, który do niej przytyka. Kazano nam go zająć. Deszcz padał, błoto
było znaczne, mokro wszędzie, w lesie z drzew kapała woda, noc się zbliżyła;
tam trzeba było zostać i bez porządku się ustanowić w tym lesie, zgarniając
liście już opadające i opadłe na posłanie mokre. Po apelu zrobionym pokazało
się kilku grenadierów poległych; por. Wacław Dembiński z kompanii drugiej
Chmielewskiego kontuzję w nogę otrzymał lekką wedle biodra i zasłabł, ale
maszerował z nami. Kiedy się tak do spoczynku gotujemy pod samą twierdzą,
niespodzianie zajeżdża kareta sześciokonna z eskortą. Mówią nam: ,,Cesarz przy­
jechał” ; tej chwili grenadiery stanęły pod bronią. Napoleon wysiadł z karety
i marszałek Berthier, oświadczając, że tu nocować między nami będą. Cóż się
stało? Gdzie nocować w błocie, wśród lasu? Taka wola. Rzucili się grenadiery
do rozpalenia ogniska, co z trudnością przychodziło, bo w dębowym lesie po
deszczu mokre były gałęzie obrębywane, sosnowy byłby nam się prędzej przy­
dał. Cięły jednak grenadiery pałaszami, sapery siekierami gałęzie i pniaki su-

* od franc, bivouac — biwak

» 243 «
che ne ognisko dla cesarze i dla siebie, gdy tymczasem z furgonu cesarskiego,
który szedł zawsze z główną kwaterą przy oddziale gwardii, dobyto potowego
namiotu, ten rozpięto, światła rozświecono i do niego Napoleon wraz z Berthie-
rem weszli. Na to wszystko z wielką ciekawością i interesem patrzałem, gdyż
naokoło namiotu warty rozstawiałem: cała kompania przed namiotem pod bro­
nią stała. To zaś przybycie w nocy do naszych obozowych w lesie hanauskim
hlwuków samego cesarza było z tej przyczyny, że gdy po stoczonej bitwie i ustą­
pieniu Bawarczyków z pola twierdza Hanau kapitulowała, zdawało się Napo­
leonowi, że w niej powinien nocować i dalsze rozkazy do wojska wydawać;
tymczasem gdy sie kazał wieźć do miasta, znalazł jeszcze bramy zamknięte
i garnizon w nim bawarski, bo nie była owej chwili jeszcze kapitulacja pod­
pisana Kazał więc cesarz powozowi nawrócić i do obozu gwardii swojej się
zawieźć, aby między grenadierami bezpieczniej noc przebyć i rozkazy poroz-
syłać: wielki to był bowiem tryumf, że te liczne zastępy, zgromadzone pod
Hanau dla przecięcia armii francuskiej w cofaniu nad Ren, zostały pobite. Na
to rachowała koalicja, bo wojska jej pod Lipskiem zgromadzone taką były klęskę
odniosły w ciągu trzechdniowej walki, że nie były w stanie gonić armii fran­
cuskiej; na świeży tylko Bawarczyków korpus 40-tysięczny. który zastępował
cofającej się armii francuskiej na drodze ku Renowi, rachowała. Lecz się w na­
dziejach omyliła, bo ten korpus pobity zupełnie, sam jego dowódca generał
Wrede ranny, twierdzę Hanau poddać był zmuszony i wolną drogę otworzył do
Moguncji.----
Przybywszy do Frankfurtu razajutrz, zda mi się 1 listopada, na przedmieściach
i pięknych plantacjach miasta obozem stanęła piechota i artyleria, bośmy tam
żywność otrzymali. Między klombami na plantacjach ognie były pozakładane
w wielkim nieładzie; głód, zimno, błoto, fatyga niepospolita dókuczały pospołu.
Po całodziennym wypoczynku ruszyliśmy do Hochheim pod Moguncją nad Ren,
który grenadiery francuskie ujrzawszy, z całego gardła wykrzykiwali: Vive
notre chère patrie! Vive la France! * Radość była wielka, obóz się rozlokował
po winnicach; kołki od wina posłużyły do robienia ognisk, lecz sławnego Hoch-
heimera ** nie dowieziono. Był rozkaz dany marszałkowi Mortier, który naszym
korpusem gwardii dowodził, dopóty tam obozem pozostać, dopóki cała armia
i wszystkie marodery, parki i pociągi wojskowe nie przejdą na drugą stronę
Renu, co mogło kilka dni potrwać5. Pogoda nastała, żołnierze gwardii zaczęli
chędożyć broń, mundury, ubierać się i pudrować, bo to niezmordowany żoł­
nierz; pierwszy raz widziałem ich — nie będąc nigdy dotąd wraz spoczynku
dłuższym, bo zawsze w ustawicznym marszu — jakie to eleganty, gdy wystąpić
trzeba. Nasz batalion grenadierów polskich nie miał jeszcze mundurów gwar-
dyjskich, tylko w swoich tę kampanię robili, odznaczając się jedynie grenadier-
kami, czyli bermycami futrzanymi, lecz i w nich dobrze wyglądali.----
Zostawszy dni ośm czy dziesięć w Moguncji, wyruszały wojska na zimowe
kwatery; myśmy mieli przeznaczony Sedan, dokąd przez Winnweiler, Laute-
recken, Trewir, Luksemburg, Longwy, Montmédy — same twierdze, małymi
marszami dążyliśmy. W Lauterecken, stojąc na kwaterach, dowiedzieliśmy się
o skonie księcia Dominika Radziwiłła, pułkownika gwardii Napoleona, i jego
adiutanta, który z kontuzji odebranej pod Hanau chorując, padł ofiarą śmierci
w Kaiserslautern. Był to jeden z najbogatszych panów polskich, odważny, przy-

* Niech żyje nasza kochana ojczyzna!


Niech żyje Francja!
** znane wino reńskie

» 244 «
stępny, miły w obcowaniu, nieodżałowanej straty, młody jeszcze człowiek; obcho­
dzono jego skon 6. ----
Doszedłszy do Sedanu, dostaliśmy z oddziałem na kwatery wieś Pourru-St-
-Rémy, w której pozostaliśmy do późniejszego rozkazu. Domek włościański po­
rządny miałem, gospodyni staruszka, pobożna, niezamożna, ale usłużna była;
co do jadła, to mizerne, składaliśmy się oficerowie, by nie być mieszkańcom
ciężarem.-----
Tu mi należy wspomnieć, że w Sedanie zebrani wojskowi polscy już na spo­
kojnym kwaterunku obrali dzień 23 grudnia 1813 roku na obchód żałobny w ko­
ściele za duszę śp. wodza naszego, ks. Józefa Poniatowskiego, w czasie którego
kościół był wojskowo ubrany, mnóstwem ludu i dam napełniony. Pułkownik
Morawski miał mowę rozczulającą, nad którą się unoszono; drukowana była
potem w Paryżu.----
W środku stycznia odebraliśmy rozkaz udania się z oddziałem do Sedanu,
gdzie nam wygotowano marszrutę do Paryża jako gwardii; reszta z korpusu
polskiego w Sedanie przez zimę stała. Szliśmy do Fumay, Givet, Charlemond,
które to miasteczka rzeką Mozą przedzielone, La Chapelle, Guise, St-Quentin —
tam był rasztag * cały dzień, miasto większe, dobre kwatery — dalej na Ham,
Noÿon, Compiègne, gdzie przepyszny pałac cesarski. Lasy wielkie, przez które
chaussée prowadzona. Tu otrzymałem jako adiutant-major rozkaz udania się
wraz z furierami naprzód do Paryża dla dowiedzenia się, gdzie nam w tej wiel­
kiej stolicy kwatery przeznaczą, i na Senlis, gdzie był nocleg; drugiego dnia
stanąłem w Paryżu. Czas był zupełnej zimy, śnieg gęsty padał, ja ciągle konno
jechałem. W miasteczku St-Denis, ostatnim przed Paryżem, odpocząłem; było
to w dzień moich imienin, 29 stycznia. Poszedłem na mszę św. do katedry, którą
z wielką ciekawością oglądałem; wspaniała świątynia, zawierająca groby kró­
lów francuskich, starannie przez Napoleona odnowiona i dla niego już grób
przygotowany mająca, którego się nie doczekał nieborak.
Wieczorem stanąłem w Paryżu, a znalazłszy komisję kwaterniczą, dostałem
polecenie udania się do koszar zwanych Ave Maria, z jakiegoś klasztoru znie­
sionego przerobionych, na Quai des Célestins nad samą Sekwaną stojących;
tam wiedziano o naszym przybyciu i zaraz nas ulokowali, mnie zaś samego w bli­
skości koszar umieszczono na osobnej kwaterze, wysoko, bo na trzecim piętrze,
aleć porządny znalazłem pokój. Potem oświadczono, że go muszę sam opłacać,
przeznaczając na to fundusz. W kilka dni później cały mój oddział przybył, a za
jego przybyciem został wcielony do jazdy gwardyjskiej, bo formowano pułk no­
wy, z Polaków składać się mający, pod nazwą les éclaireurs de la vieille garde 7.
Dowódcą był Kozietulski, pułkownik, szefami Zielonka, Jankowski. Żołd po­
bierano dostateczny, na umundurowanie przeznaczono fundusz. Ja brałem 300
franków za miesiąc, można się było utrzymać przy oszczędnym życiu. Służba
niewielka, bośmy koni do pułku nie tak łatwo dostać mogli, po tak ciężkiej
kampanii. Po odbyciu służby z rana, zrobieniu raportu, miałem dosyć czasu na
poznanie Paryża.----
Cesarz odjechał. Król hiszpański Józef, brat Napoleona, odbywał rewie na
placu du Caroussel przed pałacem Tuileries. Występowaliśmy często jako na­
leżący do garnizonu paryskiego. Szczególniej pułk jazdy szwoleżerów polskich
zawsze oko ciekawych dam zwracał, bo ślicznie był ubrany i dzielne miał konie.
Mając swe koszary w Chantilly, w stajniach kondeuszowskich, wspaniałych,
z marmurowymi żłobami, przychodził co drugi tydzień na służbę pałacową do

* odpoczynek

& 245 «
Paryża. Zwykle podczas parady na placu du Caroussel, przed pałacem cesar­
skim w Tuileries, po odjeździe cesarza do armii nad Ren bywał obecny Józef,
król hiszpański, jako namiestnik w czasie nieobecności Napoleona. Na dole
pałacu w oknie przypatrywał się paradzie król rzymski, syn cesarstwa, mający
wtedy czwarty rok. Obok niego bywał syn generała Wincentego Krasińskiego,
Zygmunt, w równym będąc wieku z tamtym, w stroju polskim występował
z karabelą u boku. Obydwa strzeżeni przez hrabinę Montesquiou, ochmistrzy­
nię dworu, krzyczeli: Vivat! jak pułk polskiej jazdy przechodził. Dwóch żan­
darmów gwardii przy oknie stało zwykle, aby się nie cisnęli ciekawi do okien,
bo pełno ludzi bywało. Tymczasem Napoleon zwycięstwa odnosił nad sprzymie­
rzonymi, którzy się byli odważyli Ren przekroczyć. Pobił ich pod Arcis-sur-
-Aube 8, pod Château-Tierry, pod Laon itp. Trudno to jednak było opierać się
tak silnej, ledwie nie całej Europy napaści. Tę jednak za najpiękniejszą mu
znawcy przypisują kampanię, nieporównane manewra w obronie kraju w 1814
roku. Gdzie tylko sam obecny się znajdował, nigdzie się nieprzyjaciel utrzymać
nie potrafił. Lecz wszędzie być nie mógł. Już intrygi przeciw niemu knuły się
w niewdzięcznym kraju. Party ze wszech stron przez tak liczne zastępy, ciągnął
w cofaniu ku Paryżowi, opierając się jak najsilniej przemocy tak silnych nie­
przyjaciół. Biuletyny de la Grande Armée przychodziły codziennie, a w Paryżu
chłopcy gaminy * roznosili je po ulicach, krzycząc o zwycięstwach.

T. S. Gawroński Pamiętnik r. 1830/31


i kronika pamiętnikowa (1781— 1831),
Kraków 1916, s. 372—386.

IGNACY PRĄDZYŃSKI
podpułkownik — adiutant gen . Dąbrowskiego

Skoro tylko wojska sprzymierzone we wszystkich miejscach Ren przeszły


i w głąb Francji posuwać się zaczęły, odebrał nasz korpus rozkaz udania się
niezwłocznie do Compiegne w celu śpiesznego użycia wszelkich sposobów ekwi-
powania i uzbrojenia się. Z tego względu generał nasz wydał rozkaz dnia 16 sty­
cznia 1814 roku, aby cały korpus polski, podzielony na trzy oddzielne kolumny,
każda jednodniowym etapem oddzielona od siebie, do nowego stanowiska ma­
szerował, stosownie do którego sztab główny korpusu na czele pierwszej ko­
lumny wojska ruszył.
Dnia 17 stycznia 1814 roku do Mezieres, 18 do Launois, 19 do Rethel, 20 do
Reims, 21 spoczynek, 22 udał się do Fismes, 23 do Soissons, 24 stanął w Com­
piegne, w której okolicy rozlokowanym tenże korpus został. W czasie marszu
wojska z Rethel do Reims przybył generał dywizji Pac z rozkazem zabrania
tyle, ile było ubranego, uzbrojonego i zdatnego do boju żołnierza z jazdy, koń­
cem zaprowadzenia go do Wielkiej Armii, co najpierwej pułkownik Kurnatow­
ski i Siemiątkowski uskutecznili, zebrawszy około 400 koni, a pod rozkazami
tegoż generała, maszerując na przeznaczone stanowisko, w bitwie zaszłej pod
Laon natarli na nieprzyjaciela, gdzie generał Pac był ranny, a później w po­
tyczce pod Craonne — pułkownik Siemiątkowski, i oba dla wyleczenia udali
się do Paryża. Pułkownik Kurnatowski objął potem komendę nad kawalerią
* urwisy

» 246 <t
pozostałą i późniejszą, która z różnych zakładów do Wielkiej Armii posłaną
była.
W Compiègne odebrał generał nasz rozkaz, aby korpusem polskim Soissons,
Compiègne i okolice przyległe od napaści nieprzyjaciela bronił. Zostawił zatem
piechotę polską pod komendą pułkownika Kosińskiego w Soissons, a szczątki
kawalerii, artylerii i pontonierów w Compiègne. Nie ubraną zaś kawalerię dla
ekwipowania się posłał do Wersalu, skąd w miarę ubrania i uzbrojenia onej
do Wielkiej Armii odsyłano. Kompanie gwardii honorowej pod komendą ge­
nerała dywizji Woyczyńskiego, złożone z samych oficerów, udały się do Cler-
mont-d’Oise.
Dnia 8 lutego 1814 roku odebraliśmy rozkaz pomaszerowania do Senlis i obsa­
dzenia ile możności Compiègne, rzekę Oise, iżby od napadów nieprzyjacielskich
zabezpieczyć. W tym celu piechota nasza w Soissons będąca i wszystko, co było
tylko zdolnym do obrony, zostały do Compiègne ściągnięte. Verberie, Pont-Ste-
-Maxence, Creil nad wspomnianą wyżej rzeką leżące, zasłoniono lekkimi forty­
fikacjami pod dozorem kapitana inżynierów Valentin, zwierzchnia zaś komenda
nad tym wszystkim generałowi dywizji Sokolnickiemu oddana była, któren
główną kwaterę miał w Compiègne.
Przykre położenie rzeczy, mała liczba wojska do obronienia tych trzech sta­
nowczych przepraw nie zatrwożyły bynajmniej walecznego generała dywizji
Sokolnickiego, który pomimo przewagi nieprzyjaciela liczbą i stanowiskiem po­
trafił i tu otrzymać sławę bitnego wojska polskiego.
W tymże samym czasie generał dywizji Woyczyński utrzymywał kompania­
mi gwardii honorowej komunikację pomiędzy Clermont-d’Oise i Pont-Ste-Ma-
xence. Posterunek swój miał w St-Just, a patrolował do Breteuil i Montdldier.
Generał ten, znany ze swego męstwa i przezorności, komendant tego świetnego
hufca, złożył i tu piętno prawdziwej wytrwałości i odwagi, kompanie gwardii
honorowej, jak się wyżej rzekło, z samych oficerów złożone, pełniły służbę pro­
stego żołnierza, nie zapominając ani na chwilę o tym, co od nich honor walecz­
nego wojska i świętość wykonania rozkazów swych naczelników wymaga. Z ta­
kim to oddziałem, z najszlachetniejszej młodzieży naszego narodu złożonego,
odparł generał ten patrole nieprzyjacielskie i najdokładniejsze wiadomości o po­
zycji nieprzyjaciela raportował. Przyjemną jest rzeczą odczytywać w listach
korespondencyjnych pochwały temu generałowi i gwardii przez niego dowo­
dzonej dane, tak przez samego ministra wojny francuskiego, jak przez majora
generalnego księcia Berthier.
Dnia 17 lutego 1814 roku odebrał generał rozkaz od majora generalnego księ­
cia Berthier, aby całą piechotę, będącą w stanie do boju, posłał do marszałka
Mortiera w Château-Thierry, a artylerię do uzbrojenia zamku Vincennes, leżą­
cego pod samym Paryżem. Sam zaś z pozostałą resztą do Pontoise pomasze­
rował.
Na tyle więc części korpus polski podzielonym został tak dalece, że do Pontoise
przybyliśmy tylko z inwalidami, weteranami i kompaniami gwardii honorowej.
Piechota nasza, również i kawaleria, wszędzie po rozmaitych korpusach fran­
cuskich użyta była. Później też piechota pod komendą pułkownika Kosińskiego
została posłana przez marszałka księcia Treviso do bronienia Soissons, gdzie
walcząc z właściwą jej odwagą, przez wytrwałość i dobry porządek na pochwałę
generałów i komendantów francuskich zasłużyła, lecz nie tylko tu, ale we
wszystkich następnych bitwach dała dowody swego męstwa, a szczególniej pod
Troyes i Arcis, gdzie podpułkownik Skrzynecki ciężko był rannym, a w nagrodę
tej akcji odebrała od samego cesarza Napoleona 12 ozdób Legii Honorowej.

* 241 «
Po bitwie pod Arcis maszerowała też piechota rozmaitymi obrotami, bijąc się
ciągle z nieprzyjacielem, i tak dnia 22 marca 1814 roku przybyła do Vitry-sur-
-Marne, 26 bm. znajdowała się w bitwie pod St-Dizier, 3 kwietnia tr. pod
Fontainebleau, a 5 trn. odebrał dowódca rzeczonej piechoty rozkaz wejścia pod
komendę generała dywizji hr. Krasińskiego i oczekiwania dalszych jego roz­
kazów. Przybyła zatem dnia 11 kwietnia 1814 roku pod St-Denis, gdzie całe
wojsko polskie zgromadziło się.
Niewiadome są nam szczegóły naszej kawalerii i artylerii, ponieważ, jak się
wyżej rzekło, rozebrane były po różnych korpusach francuskich. To tylko z pew­
nością powiedzieć można, że wszędzie, aż do ostatniego momentu przez swoje
męstwo i karność utrzymały honor i duch narodowy. Ostatnią bitwą, którą taż
kawaleria pod komendą pułkownika Kurnatowskiego stoczyła, była pod St-
-Dizier nad rzeką Marną dnia 26 marca 1814 roku — nieprzyjaciela odparła,
5 armat, 14 wozów amunicyjnych zdobyła i około 600 niewolnika zabrała, a póź­
niej według zaszłych okoliczności do Fontainebleau przybyła. Część artylerii
naszej w końcu znajdowała się w obronie Paryża, którą zaświadczają dzienniki
i uczniowie Szkoły Politechnicznej, gdzie taż artyleria swojej pozycji broniła
aż do czasu kapitulacji Paryża.

Relacja opublikowana w: B. Gemba-


rzewski Wojsko polskie, Warszawa 1905,
5. 350—351.

A U G U S T Y N SŁUBICK1
marszałek pospolitego ruszenia departamentu bydgoskiego

Oficerowie polscy podali notę do generała Dąbrowskiego z oświadczeniem,


iż są gotowi ginąć w obronie Paryża. Ta nota odesłana była gubernatorowi,
żadnej odpowiedzi nie dano.
Tak więc nadszedł dzień ataku Paryża. Każdy z nas obrał sobie punkt, z któ­
rego obronę Paryża widzieć mógł, aby tym sposobem zszedłszy się razem u ge­
nerała Dąbrowskiego wiedzieć mogliśmy, na którym punkcie, jaka obrona być
mogła. Ja byłem na górze Montmartre, z której najdokładniej całość obrony
widzieć się dała.
Góra Montmartre, która była największą obroną Paryża, miała tylko kilka
armat, gdzie kilkadziesiąt armat wygodnie ustawić się dało. Zdziwiony byłem
podobną obroną. Przed Montmartre stał pułk konnicy, który eklerery * formo­
wali, było przed nimi także parę pułków kozaków, którzy przez cały dzień po­
jedyncze wystrzały dawali. Na prawym skrzydle wojska francuskiego odzywa­
ły się armaty Szkoły Politechnicznej. Ci się szczerze bronić chcieli, zresztą tylko
czasami sama ręczna broń słyszeć się dała, z której do przybliżających się ko­
zaków strzelano. Cały dzień prawie przeszedł na podobnej obronie. Nad wie­
czorem na lewym skrzydle nieprzyjacielskim zaczęły się okazywać znaczne masy
wojska, które się posuwały ku Paryżowi. Wtem nadjeżdża oficer na górę Mont­
martre, który donosi dowodzącemu oficerowi, iż marszałek Marmont kapitu­
lował i wydał rozkazy do cofania się. Taka więc była całodzienna obrona Pa-

* pułk Józefa Dwernickiego

» 248 «
ryża i gdyby nie Szkoła Politechniczna, może armaty w obronie Paryża słyszeć
by się nie dały 9.
Na wieczór zjechaliśmy się prawie wszyscy do generała Dąbrowskiego, aby
się naradzić, co z sobą czynić mamy, skoro Paryż już kapitulował. Generał To-
liński, Aksamitowski, Falkowski byli zdania, aby się już pozostać w Paryżu,
utrzymując, że rzeczy są już ukończone, tylko się ryzykować będziemy, że nas
gdziekolwiek w niewolę zabiorą i ze wszystkiego obedrą. Generał Woyczyński,
Sokolnicki i ja utrzymywaliśmy, iż honor narodowy koniecznie tego wymaga,
abyśmy do ostatka dzielili los Napoleona i gdzie się wojsko francuskie rejte-
rować będzie, tam i my udać się powinni, zwłaszcza że armia polska jest cała
przy Napoleonie. Generał Dąbrowski nic się nie odezwał, gdyż sobie życzył
pozostać w Paryżu przy żonie, która dwa dni pierwej rozwiązaną została 10.
Pragnąłby był, abyśmy się wszyscy na pozostanie w Paryżu zgodzili. Tłumaczył
się generał Dąbrowski, iż nawet nie ma powozu i koni, którymi bv mógł wy­
jechać z Paryża, a koni nająć w tak krótkim czasie jest rzeczą niepodobną.
Ja — mając kocz i parę koni — ofiarowałem zabrać generała Dąbrowskiego
oświadczając, iż ludzie moi mogą pójść piechotą koło powozu, aby tylko z Pa­
ryża wyjechać. Wszyscy się przeto na wyjazd z Paryża zgodzili i umówiliśmy
się, iż około godziny dwunastej każdy zajedzie przed generała Dąbrowskiego
i tak się zbierać będziemy, jak tylko będzie można, aby Paryż opuścić. Posła­
liśmy na plac komendanta, aby nam dał rozkaz, gdzie się rej terować mamy,
i ten nam udzielony nie został.
Koło godziny dwunastej w nocy ja pierwszy przybyłem do generała Dąbrow­
skiego i już jego karetę w parę koni zaprzężoną widziałem, przeto okazało się,
że generał Dąbrowski miał konie i powóz w Paryżu. Przyszedłszy do generała
Dąbrowskiego, zastałem jego zamyślonego i chodzącego, gdy mnie ujrzał, zaczął
załamywać i ścierać ręce, mówiąc:
— Oj, co to jest ten honor, jak to często przeciw przekonaniu postępować
należy. Ryzykujemy się wszyscy bezpotrzebnie, wszelako honor każe nam opusz­
czać Paryż i oddać się losowi.
Przy generale Dąbrowskim był Prądzyński podpułkownik, jego adiutant,
i wkrótce potem nadszedł pułkownik Szymanowski. Czekając może jeszcze go­
dzinę — nikt z generałów nie nadjechał. Przywdzieliśmy na siebie mundury,
zostawiwszy pieniądze przy generałowej Dąbrowskiej, udaliśmy się w podróż
ku Wersalowi. Generał Dąbrowski wsiadł do swej karety ze swoim adiutantem,
ja zaś do mego kocza z pułkownikiem Szymanowskim. Mój kocz szedł naprzód.
Że była noc ciemna, a mój powoziciel nie znał dobrze drogi do Wersalu, już
za Paryżem zmylił drogę i udał się nad Sekwanę, gdzie w błocie konie moje
uwięzły. Szukać musieliśmy ludzi, którzy by nas wyciągnęli z tego błota i wy­
prowadzili na drogę wersalską. Równo ze dniem stanęliśmy w Wersalu, już nie
zastaliśmy żadnego wojska. Powiedziano nam, iż traktem ku Rambouillet rej-
terowało się. Zabawiwszy tam dobrą godzinę i konie popasłszy, w tym czasie
nadjechali generałowie: Woyczyński, Sokolnicki i pułkownik Cichocki, który
nająwszy sobie kabriolet dał 80 franków, do Wersalu aby był wywieziony.
Generał Dąbrowski posłał do Pontoise, gdzie stali oficerowie gwardii hono­
rowej, z rozkazem, aby się do Le Mans w Normandii rejterowali. Tak więc,
zabrawszy z sobą pułkownika Cichockiego, który później dostał od artylerzy-
stów francuskich parę koni, te przyprzężone były do mego konia i zabieraliśmy
się wszyscy, jak tylko można było. Przybywszy do Rambouillet zastaliśmy tam
cesarzową z królem rzymskim i królem Józefem. Tak więc ciągle małymi eta­
pami się rej terując, przybyliśmy do Le Mans. W Le Mans znalazł się później

» 249 «
generał Klicki, Pac i w dni kilka wszyscy oficerowie gwardii honorowej nad­
ciągnęli oraz reszta wojska polskiego, która nie była w czynnej przy armii
służbie.
Po wejściu Rosjan do Paryża dowiedzieliśmy się przez gazety, że Napoleon
zrucony jest z tronu przez senat, że przywołany jest na króla Ludwik X VIII, że
Napoleon w skutku tej detronizacji abdykował koronę za siebie i syna swego,
króla rzymskiego. Taka wiadomość bardzo nas wszystkich obeszła, widząc przed
sobą najgorsze położenia i spodziewając się co moment wysłania parę pułków
kozaków i nas w niewolę zabrania. Zszedłszy się wszyscy do generała Dąbrow­
skiego, narady zaczęły się odbywać, jak sobie w tak gwałtownych okoliczno­
ściach zaradzić.
Większość uradziła, aby najprzód udać się do Fontainebleau do Napoleona,
żądać od niego uwolnienia, a dopiero udać się do cesarza Aleksandra. Ułożyw­
szy adres do Napoleona i Aleksandra, wysłaliśmy z tymi adresami generała So-
kolnickiego i pułkownika Szymanowskiego, którzy niebawem wyjechali. Przy­
bywszy najprzód do Napoleona, mieli u niego posłuchanie, który naszych depu­
towanych jak najlepiej przyjął, wyraził wdzięczność Polakom, którą dozgonnie
w sercu swym zachowa, i usiadłszy, sam własnoręcznie wydał pismo sprawowa­
nia się Polaków, uwolnienia ich z dodaniem, iż pamiętał o Polakach, aby powró­
cili do ojczyzny z bronią w ręku i z wszelkimi honorami wojskowymi1 11. Na tym
się skończyła deputacja naszych posłanników, którzy z Fontainebleau udali się
do Paryża i nazajutrz mieli audiencję u cesarza Aleksandra.

A. Słubicki; Pamiętniki z lat 1806— 1831.


giblioteka Polska w Paryżu, jw.

PRZYPISY
1 Dekretem z 2 X 1813 Napoleon przez osiem lat służył pod rozkazami
utworzył polski batalion starej gwardii, Napoleona, a teraz przeszedł na stronę
przydzielony do 2 pułku grenadierów koalicji, zebrał 52 tys. Bawarów i Au ­
pieszych i zarządzany przez radę admi­ striaków i usiłował zagrodzić W ielkiej
nistracyjną tego regimentu. Batalion Armii drogę odwrotu do Francji u zbie­
polski — według pełnego stanu — miał gu rzek Menu i Kinzing. Gdyby udało
liczyć 830 ludzi, podzielonych na cztery mu się powstrzymać na kilka dni Fran­
kompanie po 204 w każdej. Batalion nie cuzów, zostaliby oni rozbici przez armie
otrzymał własnego sztandaru ani mu­ koalicji, zdążające już od strony Lipska.
zyki; dano mu 8 saperów. Nową jedno­ Po kilku godzinach walki bez powo­
stkę sformowano z oficerów nadliczbo­ dzenia drogę odwrotu otworzył Napo­
wych oraz żołnierzy wybranych z kilku leonowi wspaniałą szarżą polski pułk
pułków polskich. szwoleżerów gwardii.
2 Odznaczony był Legią Honorową 5 Na rozkaz cesarza zbierano w Mo­
i Krzyżem Wojskowym Polskim (Vir- guncji luźne grupy żołnierzy poszcze­
tuti Militari). gólnych korpusów. Oficer kwatery
3 Napoleon, jadąc w grudniu 1806 r. głównej adiutant komendant Hipolit
do Warszawy, zatrzymał się na kilka Falkowski zgromadził w kościele Sw.
godzin w Łowiczu u Kosierkiewicza, Ignacego 290 ludzi z 8 korpusu, których
który miał oberżę na rynku. Płk Le- odesłał do dywizji gen. Dąbrowskiego.
bland był wówczas komendantem pla­ W Moguncji — gdzie warunki sanitarne
cu w Łowiczu i wkrótce ożenił się z cór­ były wyjątkowo złe — wybuchła epi­
ką oberżysty. demia tyfusu. Ogółem zmarło tu 1100
4 Bitwa pod Hanau stoczona została żołnierzy W ielkiej Armii, w tym wielu
30 października. Gen. Wrede, który Polaków.

» 250 «
8 Ks. Dominik Radziwiłł, major pułku Francuzy, a kabłąk nieprzyjaciel; przy
szwoleżerów gwardii, został kontuzjo­ czym wioska w tyle Francuzów będąca,
wany w bitwie pod Hanau (kula armat­ zajęta kilka razy przez nieprzyjaciela
nia zerwała mu czako). 10 X I 1813 przy­ i przez Francuzów odbierana, została
był do Lauterecken — pozornie w do­ ku wieczorowi w ręku nieprzyjaciel­
brym zdrowiu — ale zmarł trzy dni skim. Podczas ataku jazdy nieprzyja­
później w gospodzie „Pod Koroną” — cielskiej Napoleon, pędzony przez ko­
według relacji świadków — „na apo­ zaków, schronił się nie do którego
pleksję”. Zwłoki przewieziono do kraju. z francuskich czworoboków, ale do pol­
7 Dekretem z 4 X II 1813 Napoleon skiego, a postrzegłszy starych żołnierzy,
utworzył trzy pułki eklererów włączo­ rzekł do szefa batalionu Muchowskie-
ne do starej gwardii. Dwa pierwsze go:
składały się z żołnierzy francuskiej — Vous aves des moustaches dans
gwardii honorowej, a trzeci z Polaków. votre bataillon*.
Polski pułk eklererów gwardii przydzie­ Nieprzyjaciel natężał cały ogień swej
lony został do pułku szwoleżerów i ob­ artylerii na ten czworobok, ale to żad­
sadzony przez oficerów tego regimentu. nego innego skutku nie zrobiło, tylko
Większość żołnierzy (800) pochodziła że był trupami ku końcu wieczora ob­
z korpusu gen. Dąbrowskiego. Pułk do­ sypany. Napoleon stojąc w tym czworo­
siadał koni miary: 4 stopy i 3 cale, boku, zobaczywszy, że cztery szwadrony
i miał spełniać zadania rozpoznawczo- jego gwardii przed nieprzyjacielem ucie­
-dywersyjne. Nie należy mylić tego puł­ kają, chciał dobyć swej szpady, co gdy
ku z regimentem eklererów polskich trudno szło, porwał szpadę adiutanta
(dawnych krakusów) w korpusie gen. i poleciał do tych szwadronów, które,
Dąbrowskiego (brygada gen. Paca), re­ jak tylko go zobaczyły, natychmiast się
gimentem, którym dowodził płk Ludwik obróciły i tak żywo natarły na nieprzy­
Oborski. jaciela, że pola odstąpił i całym pędem
8 20 III 1814 Napoleon (16 tys.) napot­ uciekał.
kał pod Arcis-sur-Aube 30 tys. Austria­ Późnym wieczorem, gdy już gwardie
ków i Bawarów i stawił im tak zacięty nadciągnęły, przyjechał Napoleon do
opór, że Schwarzenberg, przeceniając polskiego pułku i powiedział:
jego siły, czekał ęlo następnego dnia na — Régiment de la Vistule! Je vous
wsparcie całej armii czeskiej. Napoleon donne deux bataillons de mes gardes,
z kolei brak inicjatywy przeciwnika prenez-moi ce village en arrière. Mon­
tłumaczył sobie jako zapowiedź odwro­ sieur le maréchal Lefebvre mettez-vous
tu i 21 marca, mając już 34 tys. ludzi, à leur tête **.
zaatakował 100 tys. nieprzyjaciół. Marszałek natychmiast wziął komen­
W takiej sytuacji po paru godzinach dę i stanąwszy na ięh czele w parad­
krwawych walk Francuzi musieli po­ nym mundurze, z orderami i wstęgą, po­
spiesznie przejść na prawy brzeg rzeki prowadził ich do ataku. Pułk polski
Aube, z trudem unikając klęski. Gen. wziął tę wioskę. Marszałek chciał dalej
Jan Krukowiecki tak opisuje udział pędzić nieprzyjaciela. Na przedstawie­
polskiej piechoty nadwiślańskiej w tych nie szefa batalionu, chcącego rozhuka­
zmaganiach: „Pod Arcis-sur-Aube, nim nych w ataku żołnierzy przyprowadzić
nadeszły gwardie, Napoleon, nie mając do porządku, zatrzymał się cokolwiek,
z sobą jak tylko pułki nowozaciążnymi pochwalił szefa mówiąc:
zapełnione i jeden polski ze starych żoł­ — Vous savez garder votre sang froid
nierzy złożony, został prawie obskoczo- dans le plus grand danger et profiter
ny przez wojska nieprzyjacielskie. Po­ de votre experience militaire ***.
zycja obydwóch wojsk była podobna do A jak się pułk uporządkował, pędził
łuku, którego stronę prostą zajmowały dalej za nieprzyjacielem, mając zawsze

* Masz pan wąsaczy w swoim bata­


lionie. Moustaches — wąsacze — to
doświadczeni żołnierze mający za sobą
nieraz po kilka kampani.
** Pułk Nadwiślański! Daję wam
dwa bataliony mojej gwardii, weźcie mi
tę wioskę, tam z tyłu. Panie marszałku
Lefebvre, stawaj pan na czele.
*** Potraficie zachować zimną krew
w największym niebezpieczeństwie i w y ­
korzystać wasze doświadczenie bojowe.

» 251 «
Polaków na czele, a dwa bataliony leona, zachowane w Archiwum Naro­
gwardii w tyle” . Biblioteka Uniwersy­ dowym w Paryżu (A F IV 1670):
tetu Warszawskiego. Dział Rękopisów. „Chavannes 5 XV 1814
Papiery Krukowieckiego. Fragmenty Sire,
wspomnień, rkps 577. Marszałkowie zdradzili Cię, genera­
9 Sprzymierzeni, korzystając z chwi­ łowie przechodzą na stronę nieprzyja­
lowego oddalenia Napoleona, podjęli ciela. Polacy, Sire, nie zdradzą Cię ni­
próbę opanowania Paryża gwałtowanym gdy, jeżeli stanę na ich czele. Zechciej
atakiem od północy. 30 marca — po za­ rozkazać, aby zebrali się oni w Fontai­
ciętej obronie (9 tys. zabitych i rannych nebleau, przybędę tam ze swym regi­
po obu stronach) — korpusy marszał­ mentem, sformuję nieprzenikalne bata­
ków Mortiera i Marmonta musiały od­ liony i zobaczysz, Sire, co może zdzia­
dać przedmieścia. Kiedy pruska piecho­ łać garstka ludzi z tego narodu, który
ta wdarła się na Montmartre i zajęła winien jest Ci swą wdzięczność. Tw oje
tę pozycję górującą nad miastem, Józef zaufanie jest naszym najpiękniejszym
Bonaparte upoważnił Marmonta do apanażem *. Pozostały nam tylko honor
podpisania konwencji o wycofaniu od­ i życie, które niezbędne są dla Twojego
działów francuskich. Następnego dnia bezpieczeństwa. Opuszczam me kwatery
w południe do Paryża wkroczył na cze­ bez rozkazu, by stawić się przy Tobie.
le sprzymierzonych car Aleksander, Widzę bowiem, Sire, iż nieprzyjaciel
któremu towarzyszyli król pruski i feld­ wykorzystuje wszelkie możliwe w ybie­
marszałek Schwarzenberg. 1 kwietnia gi, jakich wobec nas nie odważyłby się
Talleyrand utworzył rząd tymczasowy, stosować. Sire, każdy środek jest dobry,
który dwa dni później ogłosił detroni­ jeśli mogę przez niego udowodnić me
zację Napoleona. 4 kwietnia cesarz — przywiązanie do Waszej Cesarskiej Mo­
pod naciskiem marszałków — zrzekł się ści, jak też mego narodu. Możesz liczyć
korony na rzecz syna, króla Rzymu. K il­ na nas.
ka godzin później, gdy przedstawiciele Fontainebleau 5 IV 1314
Napoleona — Ney, Macdonald i Cau- Sire,
laincourt — prowadzili rozmowy z ca­ Racz zezwolić, że w obecnych oko­
rem Aleksandrem, na stronę sprzymie­ licznościach zaniosę Waszej Cesarskiej
rzonych przeszedł 6 korpus dowodzony Mości wyrazy uczuć oficerów i żołnie­
przez marszałka Marmonta, Opuszczony rzy powierzonych mym rozkazom.
przez większość marszałków i genera­ Wierni honorowi, noszą Cię w swych
łów, pozbawiony dowództwa nad w oj­ sercach, poszliby za Tobą wszyscy i nie
skiem, Napoleon podpisał 6 kwietnia po chcą znać innego szczęścia, jak te, by
raz drugi abdykację, tym razem zrze­ służyć Tw ej osobie. Wszystko może się
kając się korony także w imieniu syna. zmienić, ale nie zmieni się przywiąza­
W obronie Paryża uczestniczyły pol­ nie. Upraszam Waszą Cesarską Mość,
skie kompanie artylerii pieszej, dowo­ by była o tym przekonana.
dzone przez kapitanów: Walewskiego, Fontainebleau 7 IV 1814
Bujalskiego i Piętkę; gen. Sokolnicki Sire,
z trzecią kompanią polskiej gwardii ho­ W obecnych okolicznościach nie po­
norowej bronił wzgórza Buttes-Chau- zwoliłbym sobie żądać czegokolwiek,
mont, a ranny gen. Pac na rogatkach gdybym nie był zmuszony prośbami
La Villette dowodził grupą szwoleżerów wszystkich oficerów polskich. Prosili
kpt. Zajączka. Na górze Montmartre mnie, Sire, abym uzyskał list, którym
walczył pułk eklererów Dwernickiego, upoważniłbyś mnie do wzięcia komen­
wchodzący w skład korpusu Marmonta. dy nad wszystkimi Polakami i którym
Kiedy korpus ten przeszedł na stronę wyraziłbyś swą satysfakcję z ich służ­
koalicji, eklererzy jako jedyni odmówili by, a także udzieliłbyś im prawa wzię­
wykonania rozkazu i pomaszerowali do cia dymisji, nie chcą bowiem oni pod
Fontainebleau, by połączyć się z Napo­ żadnym oretekstem służyć naszym nie­
leonem. Przybył tam również pułk przyjaciołom. Jest to jedyny środek, aby
szwoleżerów Krasińskiego. mogli powrócić z honorem do swego
10 Dąbrowskiemu urodziła się w ów ­ kraju i odróżnić się od tych, którzy
czas córka Bogusława. opuścili Cię poprzednio lub teraz.
11 W tym samym czasie podobną ini­ Pozostaję Waszej Cesarskiej Mości
cjatywę podjął gen. Wincenty Krasiń­ najpokorniejszym i najposłuszniejszym
ski. Oto trzy jego listy pisane do Napo­
Krasiński

* darem

» 252 «
47
POWRÓT DO K R A J U

Po upadku Paryża i abdykacji Na­ cięzca Napoleona — stał wówczas


poleona nadszedł czas, by Polacy na­ u szczytu powodzenia, mógł narzucić
wiązali kontakt z tryumfującą koa­ swą koncepcję pojednania z Polaka­
licją. Nowa sytuacja — odejście Bo- mi tym wszystkim dowódcom rosyj­
napartego i zakończenie wieloletnich skim i dworakom z Petersburga, któ­
wojen — umożliwiała porozumienie, rzy postulowali automatyczne włą­
a nawet pojednanie z carem Alek­ czenie Księstwa do Rosji bądź też
sandrem, który był faktycznym przy­ powrót do granic rozbiorowych
wódcą sprzymierzonych i którego z 1795 r. Decyzją cara dowództwo nad
wojska zajmowały wówczas Księstwo wojskiem polskim objął wielki ksią­
Warszawskie. Niemal równocześnie żę Konstanty. Po rewii pod St-Denis
przybyły do cara delegacje wysłane 23 kwietnia polecił on gen. Wincen­
przez generałów Krasińskiego i Dą­ temu Krasińskiemu odprowadzenie
browskiego. Pierwszy zgromadził żołnierzy Polaków do kraju. Odma-
w Fontainebleau żołnierzy czynnych szerowały też — wcześniej i póź­
w armii, drugi w Le Mans ,,oficerów niej — mniejsze oddziały dowodzone
bez wojska” , rannych i inwalidów. przez generałów: Dąbrowskiego, So-
Polacy uzyskali od Napoleona list po­ kolnickiego i Łubieńskiego. Oddział
chwalny z wyrazami satysfakcji za Sokolnickiego zabrał z Lipska zwłoki
wierną służbę oraz obietnicę, iż nie ks. Józefa Poniatowskiego, które
zapomni o nich, gdy trzeba będzie w żałobnym a równocześnie tryum­
układać się o traktat pokojowy. falnym pochodzie przewieziono do
Car Aleksander, który już wtedy Warszawy.
myślał o utrwaleniu swej przewagi Książę Konstanty zajął się także
w środkowej Europie, nader łaska­ zgromadzeniem tych polskich żołnie­
wie przyjął polskich wysłanników, rzy i oficerów, którzy służyli w puł­
biorąc od razu na siebie rolę rzeczni­ kach francuskich bądź też znajdowali
ka i opiekuna narodu polskiego. Fakt, się w niewoli hiszpańskiej i angiel­
że wojsko polskie, które do tej pory skiej. To właśnie z jego rozkazu udali
trwało wiernie u boku Napoleona się do Londynu i Madrytu z zadaniem
i uosabiało „legalne prawa” do Księ­ uwolnienia polskich jeńców gen. Jan
stwa Warszawskiego, zwróciło się Krukowiecki i szef szwadronu Sewe­
właśnie doń z prośbą o protekcję, ryn Krzyżanowski. Ludzie pozosta­
dawał mu dodatkowe argumenty jący w niewoli często od walk na San
w przetargach o podział napoleoń­ Domingo i bitwy pod Maidą powró­
skiego spadku. Ponieważ car — zwy­ cili wreszcie do kraju jesienią 1814 r.

» 253 «
M ICH AŁ S O K O LN 1C K I
general d y w iz ji

J Ó Z E F SZ Y M A N O W S K I
p u łk o w n i k ,

Paryż 13 IV 1814
Do generała Jana Henryka Dąbrowskiego
Mon Général!
Przepraszam Generała wcześnie za nieporządek tego listu, albowiem nie chcąc
opuścić żadnej okoliczności zdania sprawy naszej czynności, będę je mieścił
w porządku, w jakim mi je moja pamięć wystawi. Mieliśmy już honor donieść
Generałowi, że pan Ségur zapewnił nas był przez list w oryginale pokazany, od
ojca w Tours pisany 1, iż cesarz już podpisał abdykację, a przeto będąc już pod
Chartres, zamiast drogi Orleanu wzięliśmy drogę Wersalu, gdzie z pewnością
dowiedziawszy się, że abdykacja nie jest podpisaną, postanowiliśmy koniecznie
wśród obozów koalicyjnych jechać do Fontainebleau, ażeby nie chybić kroku,
który nam honor dyktował i któren od nikogo nie powinien był być źle wi­
dziany.
Przybywszy więc do Fontainebleau dnia 11 o godzinie szóstej rano, udaliśmy
się do duc de Bassano i komunikowaliśmy list Generała w imieniu korpusu pol­
skiego do Napoleona pisany. Z powodu zatrudnienia cesarza, jako i jednej dla
niego nader przy tych zgryzotach dotkliwej okoliczności, której nie śmiem po­
wierzyć pismu, nie tylko ze spóźnieniem do godziny dziewiątej wieczór dla nas
została audiencja, ale nadto mniej przyjemny może, jak się w istocie stało, obie­
cała nam skutek 2. Żeby skrócić tę narrację, która by zbyt długą być mogła do
oddania jej na piśmie, mamy honor komunikować Generałowi w kopii pismo,
jakie de Bassano z gabinetu Napoleona nam oddał. Konwersacja zaś z nim,
aczkolwiek w tonie uprzejmym, a nawet uśmiechającym się, była krótka —
mniej więcej jak następuje:
— Cóż panowie robicie tutaj?
— Sire, przybyliśmy, aby oddać Waszej Cesarskiej Mości wyrazy szacunku
i list generała Dąbrowskiego w imieniu jego towarzyszy broni.
— Jak miewa się generał Dąbrowski?
— Jest chory.
— Czyż ciągle cierpi z powodu swej rany?
— Tak, Sire.
A generał Sokolnicki dodał :
— Cierpi on jeszcze bardziej pod względem moralnym w obecnych okoliczno­
ściach.
Na to wzruszył ramionami i odchodząc odpowiedział nam z uśmiechem:
— Zawsze byłem zadowolony z Polaków.
Trzeba prócz tego, żeby Generał wiedział, iż zaraz dnia czwartego po decyzji
abdykacji Napoleona wydał on rozkaz Krasińskiemu, żeby zebrał wszystkich
Polaków i miał nad nimi główną komendę (rozumie się, że to Polaków w obozie
jego znajdujących się) oraz aby w imieniu jego podziękował im za okazane
w tych wojnach poświęcenie się i ofiary, których po tylekroć był świadkiem.
Generał Krasiński zgromadził w rzeczy samej wszystko, co było pod jego ręką,
i wysłał za wiadomością Napoleona do cesarza Aleksandra swoją sumisję *, jak
sam nam ustnie powiedział, w przyzwoitym stylu napisaną. Z tą pierwszą

* poddanie, podporządkowanie się

*> 254 «
misją jeździł pułkownik Szeptycki. Ta pierwsza misja nie wzięła dość porząd­
nego skutku, lecz drugi raz, zawsze za wiedzą Napoleona, wysłał generała Kur­
natowskiego, któremu cesarz kazał odpisać to, co w kopii załączam, a prócz tego
ustnie tak Kurnatowskiemu, jako i osobno Tolińskiemu wiele przyjemnych rze­
czy nagadał, jak na przykład:
— Jesteście dzielnym narodem, zapominam wszystkie błędy kilku waszych
indywiduów. Widzę w was tylko odwagę i zapał. Powrócicie do Księstwa jako
dzielni, z bronią i bagażami.
Kurnatowski na to się zapytał:
— Czy to do Księstwa, Sire?
— Tak, jest ono zachowane. Wierzcie, że szanuję was i pragnę dla was wiele
dobrego.
Na to rzekł Kurnatowski:
— Sire, Wasza Cesarska Mość może być przekonana o naszym oddaniu i na­
szej wdzięczności.
— Nie pragnę wdzięczności, jak tylko wówczas, kiedy czynię coś dla was,
coś, co mi da do tego prawo. To prawda, że trzeba będzie pokonać wiele trudno­
ści i uczynić wiele ofiar. Ale widzicie mnie tu w Paryżu, i to wystarczy.
Tolińskiemu także był już coś w tym guście powiedział. Pytał się go był Toliń-
ski, czy możemy nosić kokardę polską, odpowiedział ścisnąwszy go za rękę:
— Tak. I mogę was zapewnić, że niedługo będziecie ją nosić z większym jesz­
cze prawem.
Krasiński, mając rozkaz Napoleona, mniemał może, że ma komendę wszyst­
kiego, lecz się pomylił, bo cesarz dał komendę ogólną wielkiemu księciu Kon­
stantemu, któremu dziś rano byliśmy prezentowani i już znaleźliśmy w jego
ręku list do Generała, któren chciał posłać, a któren w oryginale zasyłam. Prze­
czytał notę od cesarza, pochwalił przyzwoity krok, czeka na przybycie Generała
i korpusu 3, i jest o tym przez Tolińskiego i przez nas uprzedzony, że Generał
jesteś najstarszym generałem i komenderowałeś dotąd nami en ch ef*. Dziś już
nie idzie o dowództwo en chef, bo wielki książę Konstanty cieszy się tym, że
cesarz uczynił mu honor dowodzenia naczelnie korpusem polskim i w tym celu
załączamy list wielkiego księcia Konstantego do Generała pisany. Obecnie ze
strony cesarza i wielkiego księcia mamy pełno obietnic naszej egzystencji. Daj
Bóg, aby się prędko sprawdziły. Wielki książę kazał sobie dodać wynotowanie
tego, co dla nas prosić ma u cesarza. Łączymy kopię tego podania.

Dnia 13 kwietnia 1814 z Paryża


W ten moment przychodzimy od cesarza Aleksandra, któremu zostaliśmy pre­
zentowani przez wielkiego księcia Konstantego. Przyjął nas najłaskawiej, odpo­
wiedział na przemowę generała Sokolnickiego, że przyjmuje przedstawienie,
które mu na piśmie podaliśmy, chce wkrótce dać dowód, że go Polacy intere­
sują, że w nich widzi dzielny naród, którego konduita zasługuje na szacunek,
że chce zapomnieć błędy tych, którzy fałszywie go mniemali, że pragnie nawet,
aby nie było więcej o tym mowy. Na to odpowiedzieliśmy mu krótko, że może
nie wątpić w nasze uczucia wdzięczności, a on na to rzekł:
— Nie jestem szarlatanem, zażądam od was wdzięczności, kiedy poprzez
fakty, które nastąpią wkrótce, nabiorę do niej praw.
Generał Sokolnicki, ośmielony jego łaskawym przyjęciem, zwierzył się w w y­
razach przyzwoitych o kroku, któren zrobiliśmy u Napoleona. On na to odpo­
wiedział :
* naczelnie

255 «
-— Wiedzieliście jednak, co stało się?
Na to odpowiedzieliśmy mu, że kiedy opuszczaliśmy Le Mans, fakt abdykacji
nie był jeszcze znany, a zresztą obawialiśmy się choćby cienia podejrzeń dezercji
i uznaliśmy za swój obowiązek uczynić to, co dyktowały nam uczucia honoru.
A on na to, ścisnąwszy go za rękę:
— Znam od dawna to uczucie, które charakteryzuje wasz dzielny naród, i da­
leki jestem od potępienia waszego kroku.
Co do liczby pułków powiedział nam cesarz:
— Będziemy mieli więcej wojska, niż mogło go utrzymać Księstwo. Omó­
wimy to z rządem Księstwa Warszawskiego. Polecam wam oświadczyć waszemu
dzielnemu wojsku dyspozycje, w jakich mnie znaleźliście wobec niego i wobec
waszego kraju.
Przy tym wielki książę oddał nam, a raczej komunikował, co cesarz odpisał
ołówkiem na każden artykuł przez nas podany i kopię tegoż znajdziesz Gene­
rał na marginesie. Gdy już tak pierwszy krok jest zrobiony, z którego spodzie­
wam się, że Generał i wszyscy będą kontenci, godzi się, żeby Generał sam tu
przyjechał, ale trzeba koniecznie jak najprędzej przysłać tu sytuację tego
wszystkiego, co tam jest, a to przez sztafetę, bo ustawnie o to wołają. Trzeba
tę sytuację ułożyć stopniami z wyrażeniem jeszcze, gdzie i wiele ich zostało, aby
się o zwrócenie ich, jeżeli są w niewoli, upomnieć można u ministra wojny.
Generał Toliński jest już uważany i aprobowany przez cesarza jako szef
sztabu wielkiego księcia Konstantego. List ten może jest nieporządny, ale spo­
dziewam się, że będzie dostatecznym dla objaśnienia wszystkiej zaszłej czyn­
ności.
Wszystkich naszych, co tu byli pozostali, ani się zapytano, co tu robią. Zdaje
się, że się byli uradzili, by nas przez swoją wspaniałomyślność i grzeczność do
siebie przywiązali i dokażą tego pewnie, jeżeli dotrzymają tego, co obiecali.

B. Gembarzewski Wojsko Polskie, t. 1:


Księstwo Warszawskie 1807— 1814, W ar­
szawa 1905, s. 354— 355.

J Ó Z E F SZY M A N O W SK I
;p u ł k o w n i k

Przybywszy do Paryża, udaliśmy się natychmiast do księcia Adama Czarto­


ryskiego, który niezmordowanie egzystencją Polski jak najserdeczniej zajęty,
w nadziei, iż przy tej sposobności sprawie jej będzie mógł służyć, przybył także
do Paryża i nie odstępował cara Aleksandra I, w którego prawdopodobnie do­
brej dla nas dyspozycji jedyną w ówczesnym zbiegu okoliczności pokładał na­
dzieję i ufność. Książę Adam, z oczywistym zadowoleniem wysłuchawszy nas,
oświadczył, że zaraz oznajmi carowi o naszym przybyciu. Zwracał jednak uwa­
gę, że trzeba nam będzie zameldować się carowi przez wielkiego księcia Kon­
stantego, który ma sobie powierzoną komendę udających się pod protekcję
rosyjską Polaków, tymczasowo zakwaterowanych w St-Denis. Udaliśmy się
przeto do wielkiego księcia Konstantego, który nas nader uprzejmie przyjął i za­
dawszy nam kilka pytań, kazał ze sobą jechać do cara Aleksandra 4. Przyjął
nas car nad wieczorem w swoim gabinecie. U drzwi stał jenerał adiutant Orłów,
zaś o kilka kroków dalej, w pobliżu kominka, zatrzymał się cesarz. Sokolnicki,

» 256 «
zajęty przygotowaną przemową, a przy tym nieco dystrakt, skłonił się nisko
Orłowowi, biorąc go za cesarza, i chciał już mówić. Spostrzegłszy jego pomyłkę,
choć cara znałem tylko z portretu, zwróciłem Sokolnickiego, wziąwszy go nie­
znacznie za łokieć, we właściwą stronę, co zoczywszy monarcha uśmiechnął się.
Car wysłuchał, nie przerywając mowy Sokolnickiego, której celem głównym
była prośba, aby nas przyjął pod swoją protekcję i dozwolił armii polskiej po­
wrócić do kraju z bronią w ręku, po czym car, jak zwykle trafny i uprzejmy,
odpowiedział nam w tych mniej więcej słowach:
— Panowie! Kto z takim jak wy honorem umiał, mimo zbiegu nieszczęśli­
wych wypadków, zaszczytnie nosić broń, ten nigdy z nią rozstać się nie powi­
nien. Biorę was pod moją protekcję i zezwalam z chęcią, abyście wrócili do
Polski z wszelkimi wojskowymi honorami, z bronią, ze sztandarami i z armata­
mi 5. Zresztą przebaczam to. co się działo w przeszłości. Odtąd chcę, by pamię­
tano. że jestem wam przychylny i dobrze dla was usposobiony, czego pragnę
dać dowody. Oddaję was pod rozkazy mego brata Konstantego, abyście nie
mieli nic do czynienia z innymi jenerałami rosyjskimi, jeno z mym bratem, a za
jego pośrednictwem ze mną samym. Powtarzam raz jeszcze, iż chcę zapomnieć
0 całej przeszłości.
Gdy już po raz drugi obok wielu uprzejmych i ujmujących wyrazów z ust
monarchy usłyszeliśmy ową nieszczęsną wzmiankę, zmazującą rzekome winy
1 grzechy, a kolega mój Sokolnicki milczał, przeto poważyłem się odezwać w na­
stępujący sposób:
— Dziękuję waszej cesarskiej mości, iż przez takie wyrażenie upoważniasz
nas do oświadczenia w jego imieniu tym współrodakom naszym, służącym
w naszych szeregach, którzy są jego poddanymi, iż gdy wrócą do kraju, nie
będą prześladowani i że im łaskawą amnestię dać raczysz. Co do nas przecież,
reprezentujących tu armię polską, do króla jegomości saskiego jako księcia
warszawskiego, nam dotąd panującego, należącą, nie sądzimy, abyśmy tu być
mogli jako wykraczający przeciw prawnemu swojemu monarsze.
Ta uwaga moja, zda się, iż bynajmniej nie uraziła cara, gdyż wysłuchawszy
jej spokojnie odrzekł:
— Toteż nie mówię o was jako o armii należącej do króla saskiego, ale nie
potraficie mi zaprzeczyć, że wśród wszystkich kadrów znajduje się wielu moich
poddanych. O nich to chciałem mówić...
Gdy mi właśnie nic na myśl nie przychodziło, co bym mógł dalej cesarzowi
powiedzieć w tej mierze, skłoniwszy głowę, zamilkłem. Po skończonej audiencji
pospieszyliśmy do księcia Adama Czartoryskiego, którego nasze posłuchanie
mocno interesowało, a nazajutrz byliśmy znowu, ale już jako podkomendni,
u wielkiego księcia Konstantego, który nas także bardzo uprzejmie przyjął.

J. Szymanowski Pamiętniki, Lwów 1898,


s. 113—115.

!ADAM TURNO
kapitan p u łk u eklererów g w ardii1

1 kwietnia. Dziś my się dowiedzieli, że nieprzyjaciel przez zdradę marszałka


Marmonta zajął Paryż; ten do armat sześciofuntowych kazał przystawić dwuna­
sto funtowe kule. Paryżanie wołali o broń, to jest pospólstwo, bo pierwsi rzą-

» 257 «
dzący, a raczej Talleyrand, to życzyli sobie końca. My, smutni, przewidując nasz
przyszły los, poszli na noc do wioski Tomery nad Sekwaną.
2 kwietnia pomaszerowaliśmy do Fontainebleau, miasteczka porządnego, prze­
defilowali przed naszym kochanym i smutnym cesarzem na dziedzińcu przed
zamkiem i poszli na noc do Chavannes. W Fontainebleau zamek cesarski wspa­
niały, lasy same prawie dębowe wokoło. Krótko przed naszym przyjściem wy­
jechał papież Pius V II ku Rzym owi0. Co minuta nowiny najgorsze: Francuzy
Napoleona opuszczają, idą samopas do Paryża, nie tylko prości żołnierze, ale
i oficerowie, nawet sztabowi. My, Polacy, naszemu słowu wierni, ani jeden
swojej chorągwi nie opuścił. Ludwik X V III królem ogłoszony. Anglicy w Bor­
deaux.
3—4 kwietnia staliśmy w Chavannes. Przysłał cesarz po generała Krasińskie­
go, którego dziś imieniny, i oświadczył, że w ręce syna dobrowolnie składa
koronę dla szczęścia Francji i spokojnie chce sobie żyć. Marszałek Marmont,
generał Nansouty przeszli do nieprzyjaciela. Nam naszej wierności tak zazdro­
ścili, że chcieli nas rozbroić, lecz nasz pułkownik i generał Krasiński, przemó­
wiwszy czule, zebrał wszystkich Polaków i poszedł z nami pod Fontainebleau,
gdzieśmy w lasku stanęli olszowym; było nas wszystkich blisko 5000. Sam nie­
przyjaciel umie nas szanować i Aleksander nie proszony przysłał wszystkim
Polakom generalną amnestię.
Napoleon w swym nieszczęściu zawsze wielki. Dziś, szóstego, rozdawano
krzyże i rangi. Wielu nas podanych było na wyższe rangi, ja na majora; już
mi nawet szef Kozietulski szlify swoje dawał, abym przyjął, lecz ja mówiłem,
jak patent dostanę, to przyjmę. Tymczasem nasz Krasiński prędki pokłócił się
z Berthier, major-général, który wszystkie nasze patenta przez Napoleona już
podpisane w ogień wrzucił7. Ja się już więcej nie prosił, gdyż ani dla rangi nie
służyłem, ani tejże przez pochlebstwa lub podłości mieć nie chciałem; służyłem
li tylko, abym mą ojczyznę całą i świetną widział.
Napoleonowi przeznaczają wyspę Elbę. Dziś było śniadanie u Jerzmanow­
skiego in gratiam imienin Krasińskiego. Zatrąbiono na koń, gdyż nam się zda­
wało, że Francuzi nas obsaczają. Tymczasem nasz szef Szeptycki pojechał do
Aleksandra z pismem od nas Polaków.----
8 kwietnia Szeptycki wrócił od Aleksandra. Wielki książę Konstanty sam go
do gabinetu Aleksandra zaprowadził przez salę, gdzie pełno było oficerów mo­
skiewskich, austriackich i pruskich ; ci ostatni widocznie się dąsali, że taki honor
ma mężny Polak. Aleksander przyjął Szeptyckiego najgrzeczniej i wszystko
akordowa! ; widząc to Szeptycki ośmielił się prosić cesarza, abyśmy z bronią,
armatami i chorągwiami do kraju wracać mogli. Cesarz odpowiedział: Bien
entendu avec armes et bagages, et dites au général K rasiński , que je l’attends
et que nous irons ensemble *.
Po obiedzie Kozietulski, Szeptycki, Skarżyński, Madaliński, ja i jeszcze kilku
oficerów pojechali oddać nasze uszanowanie naczelnikowi Kościuszce, który
mieszkał w Berville u przyjaciół swych Celtnerów. Ten starzec 68-letni, wyso­
kiego wzrostu, przyjął nas ze łzami i my pełne oczy tych mieli. Każdego osobno
o nazwisko pytał i całował, a my go w ręce. Gdy mu Kozietulski pokazał pier­
ścień, który dał generałowi Madalińskiemu w 1794 roku, a który miał na palcu
syn jego, pułkownik, rozpłakał się. Powiadał nam, że radził Napoleonowi, gdy

* Rozumie się, że z bronią i bagaża­


mi, i powiedz pan generałowi Krasiń­
skiemu, że czekam nań i że pomaszeru­
jemy razem.

» 258 «
wychodził na kampanię 1812 roku, aby nie iść ponad Morzem Bałtyckim, tylko
przez Ukrainę, przez armię Tormasowa, kozaków zbuntować. Potem dodał: „Nie
podpisywałem aktu konfederacji, bo nie widziałem jak tylko podpisy samych
magnatów, ani imienia Polski, ani jej granic, że nigdy nie było myślą Napo­
leona zrobić nas królestwem, tylko trzecią prowincją” . Poczęstował nas winem
i z płaczem, i pełnym sercem z radością odjechaliśmy, szczęśliwi, żeśmy mogli
oblicze tego wielkiego i prawdziwego widzieć i ręce te ucałować, które ojczyznę
naszą tak dzielnie i nieszczęśliwie broniły.
Kościuszko mieszka tu u bankiera Celtnera, od którego tę wieś trzymał pier­
wej dzierżawą, po polsku gospodarował i chłopy ograniczone wydziwić się nie
mogli, tak jak dobremu gospodarstwu, jako i jego dobroczynności.
Miał z naszego pułku straż honorową i potrzebną, a to następującego przy­
padku. Wysłany patrol po furaż przyjechał do Berville i nie pytając się zaczęli
sobie pozwalać, wyrzucając siano, słomę, słowem dokazywać. Widząc to Ko­
ściuszko przybliżył się do żołnierzy, a byli z naszego pułku, i mówi do nich:
„Czy tak się sprawują Polacy, aby rabowali?” Ci, zdziwieni, że tak do nich
ich język mówi, pytają: „Kto jesteś, co tak nas strofujesz?” „Jestem Kościusz­
ko” . Na te słowa padli na kolana i ze wstydem, nic nie wziąwszy, odjechali.
Kozacy nawet, jak przyjechali i dowiedzieli się, że to Kościuszko, nic nie ruszyli.
9 kwietnia był apel, przy którym rozkaz dzienny przeczytali taki:
„Kiedy błysnęła nadzieja powstania ojczyzny naszej, wszyscy Polacy rzucili
się służyć bohaterowi świata, który ją chciał postawić. Męstwo w boju, wier­
ność w nieszczęśliwych czasach były naszym udziałem. Honor, pierwszy wasz
przedmiot, który piastować umieliście, na nieprzyjacielu samym wymógł sza­
cunek dla cnotliwych. Cesarz Rosji dał nam zupełną amnestię. Polacy bez zło­
żenia broni powrócą do kraju, kto do ojczyzny wróci, wolny będzie od obcej
służby, wróci do domu z bronią i koniem swoim na pamiątkę męstwa i wier­
ności. Złożeniem korony cesarz Napoleon Wielki uwolnił nas od wszystkich obo­
wiązków. Dziś na czele Polaków Polsce oddać was jest moim obowiązkiem.
Kiedyś nadzieja uśmiechała się nam, że jako zwycięzcy wrócimy, dzisiaj losy
inaczej przeznaczyły. Honor nienaruszony i wierność monarsze, któremu my
służyli, uzyskał nam w oczach Europy szacunek, w ojczyźnie wdzięczność. Po­
lacy, miejcie ufność w wodzu, który was nigdy nie zdradził. W. Krasiński” .
23 kwietnia mieliśmy rewię w St-Denis przed Aleksandrem. Moi żołnierze
nie chcieli trzykolorowe kokardy na białe zamienić mówiąc, że nie chcą Burbo-
nów znaki nosić. Ledwo my im wyperswadowali, że kokarda biała jest polska,
więc francuska cała biała, a polska ma brzeg srebrny. Potem kazali nam na
znak laurów gałązki za kaszkiety włożyć, co się tylko zwycięzcom należy;
ledwo to zrobili, i to tylko na prośbę Krasińskiego, i gdyśmy przed Aleksandrem
defilowali, ledwo go minęli, tak zaraz odrzucili. Było Polaków na tej rewii
szesnaście szwadronów jazdy, dwadzieścia kompanii piechoty, artyleria piesza
l konna, wszystko pięknie ubrane. Eklerery najgorzej się popisali, bo ludzi od
piechoty wsadzili na najgorsze konie.

rA . Turno Z pamiętnika [w:] A. Skał-


kowski Fragmenty, Poznań 1928, s. 170—
178.

» 259 «
ANTONI BIAŁKOWSKI
kapitan 12 pułku piechoty

Nadszedł też 24 maja 1814, w którym to dniu podzieleni zostaliśmy na ko­


lumny. Kolumny te dzień po dniu z miejsc dotychczasowej konsystencji wyru­
szyły, kierując się do traktu głównego. Mieszkańcy żegnali nas ze łzami i jak
gdyby przewidując zmianę wkrótce nastąpić mającą, prosili nas, abyśmy, gdy
przyjdziemy znowu do Francji, jako jej natenczas nieprzyjaciele, nie zapomnieli
0 tym, że Francja zawsze nam była przychylną. Tego symbolu nietrudno było
podówczas odgadnąć, że oni wiedzieli, iż już należymy pod berło rosyjskie,
1 mówili tak, ponieważ się spodziewano, że Napoleon nie pobawi długo na wy­
spie Elbie, i przewidywano nowe wkroczenie skoalizowanych.----
Maszerując dalej, przybyliśmy do Nancy. Wiadomo każdemu z historii, że
miasto Nancy było stolicą króla polskiego Stanisława Leszczyńskiego, który
w tym mieście życie zakończył. Jako monarsze i zięciowi króla francuskiego po
zgonie jego wystawiono mu wspaniały pomnik w kościele, tak zwanym tam
Bon-Secours *. Wiadomo każdemu, że Francja przy owej pamiętnej rewolucji
wzięła się do broni dla strącenia tronów, jak niemniej ołtarzy. Miasto Nancy
nie było wyłączonym od tego zaburzenia. W owym czasie przez rozhukany na­
ród został ów pomnik Leszczyńskiego zburzonym, a ciało jego, dzięki zabalsa­
mowaniu, znalezione w całości, zostało wywleczonym na ulicę i zwalanym
w rynsztokach, w końcu rydlami porozcinanym na sztuki i porozrzucanym po
najobrzydliwszych kałużach. Widząc to, jego dawni dworzanie, czyli ich potom­
kowie, przez wdzięczność pozbierali szczątki tylko zwłok rozrzuconych króla
i w wielkiej tajemnicy, bojąc się zemsty rozhukanego ludu, takowe starannie
ukryli. Przy powróceniu porządku przez Napoleona złożono je znowu w tym
samym kościele, mieszcząc niektóre tylko ocalone części w małej srebrnej tru­
mience. Szczątki te składały się z głowy już bez ciała, jednej ręki i jednej nogi,
paru żeber itd.
Gdyśmy przybyli do owego miasta pod dowództwem jenerała Sokolnickiego,
mieszkańcy czy potomkowie dworzan królewskich, przewidując znów podobną
burzę, zebrali się do wspomnianego jenerała prosząc, aby te drogie szczątki
Leszczyńskiego zabrać i umieścić na ziemi jego rodzinnej. Jenerał Sokolnicki,
nie mogąc osobiście zdecydować tego, postanowił zrobić raport do n. cesarza
Aleksandra i prosić o jego pozwolenie, na co też otrzymał rozkaz, że nie tylko
zwłoki króla Leszczyńskiego, ale nawet księcia Józefa Poniatowskiego, zosta­
jące w Lipsku, może pod swym dozorem doprowadzić na ziemię rodzinną; ce­
sarz zostawił tylko sobie przepisanie formalności w ich przeprowadzeniu. W tym
celu rozkazano, aby kolumna Sokolnickiego zatrzymała się w Nancy do dal­
szego rozkazu 8. ----
Następnie rozpoczęto przygotowanie do zabrania pozostałych części zwłok
Leszczyńskiego i na ten cel w owym kościele zrobiono podniesienie od wiel­
kiego ołtarza aż do chóru, na nim porobiono miejsca dla publiczności. Gdy
nadszedł ów dzień ceremonii, miejsca owe zapełniły tylko damy, urzędnicy
i klasa wyższa, wpuszczona za biletami. Jenerał Sokolnicki miał długą mowę
w języku francuskim wspominając uplynione wypadki historyczne. W mowie
tej nie przepomniał podziękować mieszkańcom tego miasta w imieniu narodu
polskiego za ocalenie wspomnianych szczątków. Odpowiedział znowu jakiś oby­
watel, czyli urzędnik. Na wspomnianą mowę znowu jeden z naszych jenerałów

* Notre-Dame-de-Bon-Secours

>> 260! <c


miał mowę i opowiedziano znowu, tak że trudno wyliczyć, ile było mów przez
trzy dni odbywającego się nabożeństwa. Jenerał Sokolnicki powybierał nas
także i przygotował do eskorty zwłok księcia Józefa, która w komplecie miała
się zebrać w Lipsku, jak będzie niżej. Po skończeniu wszystkiego udaliśmy się
w dalszą drogę.
Przybywszy do Lipska, odebraliśmy rozkaz, aby oficerowie wybrani do
eskorty, w ilości 180 koni, jak niemniej oddział krakusów, z 200 koni złożo­
nych, zostali w Lipsku do dalszego rozkazu, reszta zaś wojska, aby po odpo­
czynku jednodniowym udała się w dalszą drogę. Ponieważ zostałem wybrany
do eskorty, przeto wraz z innymi oczekiwałem kilkanaście dni, póki, jak mó­
wiono, n. cesarz Aleksander przez to miasto nie przejedzie i nie wyda rozka­
zów do wzięcia zwłok księcia Poniatowskiego. Przez ten czas odwiedzaliśmy
miejsca smutnej pamiątki, a nasamprzód udaliśmy się nad rzekę Elster, na
miejsce, w którym utonął książę Poniatowski. Następnie odwiedziliśmy pole
bitwy owej pamiętnej, jak niemniej niebezpieczne miejsce mojej przeprawy
przez Els terę.
Nim nastąpiło wyprowadzenie zwłok Poniatowskiego, zebrano z eskorty na­
szej wyższych i niższych oficerów dla naradzenia się o nastąpić mającej cere­
monii wyprowadzenia zwłok. Pierwszą kwestią było, na czym będą wiezione
zwłoki. Ponieważ byliśmy w obcym kraju i mieście, które i tak poniosło przez
bitwę znaczne szkody, nie mogliśmy żądać, aby owo miasto dostarczyło nam
odpowiedniego karawanu. A że i w tym względzie ucierpiałaby ambicja naro­
dowa, przeto obliczono koszta na ten cel i zaproponowano składkę, ale Sokol­
nicki nie pozwolił, aby wszyscy eskortę składający ponosili koszta, które sam
ofiarował się ponieść. Dodał tylko, że w obecnym czasie nie jest przy odpowied­
nim zapasie pieniędzy, ale że ktokolwiek by mu na ten cel zaliczył, temu
z wdzięcznością zwróci w krótkim czasie. Spomiędzy obecnych członków oświad­
czył się kapitan od ułanów Otwinowski, że nie tylko gotów dać zaliczenie, ale
nawet decyduje się własnym kosztem to uczynić. Sokolnicki, podziękowawszy
za ofiarę dodał, że tego pierwszeństwa nikomu nie ustąpi, że sam koszta ponie­
sie, a ofiarę przyjmuje tylko jako zaliczkę. Gdy na tym stanęło, wzięto się
zaraz do rzeczy, zbudowano karawan bardzo obszerny; podstawa na trumnę
była na niskich resorach, a nad nią wznosił się na czterech słupkach daszek
w kształcie baldachimu. To wszystko pomalowane olejno kolorem czarnym.
Przygotowano trumny metalową i drewnianą i pudło objętości takiej, aby
obydwie trumny wygodnie pomieścić mogło. Do tego sprawiono całun na okrycie
całego karawanu z sukna koloru czarnego, obszyty galonami i frędzlami srebr­
nymi, ozdobiony po dwóch rogach orłami polskimi białymi, na dwóch przeciw­
nych — ciołkami, czyli herbami rodziny Poniatowskich. Sprawiono także sześć
kap czarnych, równie ozdobionych galonami, na przykrycie sześciu koni, któ­
rych artyleria saska dostarczyła (jak niemniej dwóch zwoszczyków dla odwiezie­
nia zwłok aż na miejsce, to jest do Warszawy).
Gdy tedy wszystko przygotowanym zostało, oczekiwaliśmy przejazdu przez
Lipsk n. cesarza. Gdy ten nastąpił, gubernator wówczas całej Saksonii, książę
Repnin, odebrał od n. cesarza instrukcje. Po jego wyjeźazie naznaczono dzień,
w którym owa ceremonia odbyć się miała. Zaraz z południa dnia tego ściągnię­
to wszystkie oddziały wojsk rosyjskich i pruskich stojące kwaterami w okolicy
Lipska oraz oddział krakusów, jak niemniej naszą eskortę konną. Zebrało się
wszystko przed kościołem, gdzie w grobie familijnym jednego z książąt saskich
ciało Poniatowskiego było tymczasowo złożone. Po przybyciu na miejsce księ­
cia Repnina, jego sztabu, jak również generalicji wojsk rosyjskich i pruskich,

» 261 «
rady miejskiej miejscowej i mnóstwa osób różnego stanu, po otworzeniu grobu
rozkazano naszej eskorcie, aby zsiadłszy z koni, udała się do grobu, a to w tym
celu, aby być świadkami, że ciało, które pod swój dozór bierzemy, jest ciałem
prawdziwego Poniatowskiego, aby później takich kwestii i wątpliwości nie było.
Gdyśmy w komplecie się znaleźli, wystawiono ciało na środek grobu, odkry­
to i pokazano go nam wszystkim. Ciało to zostało wydobytym z wody po upły­
wie 24 godzin przez tamecznych rybaków, ale wiadomo wszystkim, że Ponia­
towski wówczas liczył życia około lat 00, nie miał już na głowie włosów, ale
nosił perukę i faworyty sztuczne, co wszystko przy utonięciu w wodzie zostało 9.
Chociaż przeto był w mundurze i orderach, przecie trudno było i nam poznać
go, tak był zmienionym, raz dlatego, że był bez peruki, po wtóre czoło miał tak
czarne jak u Mulata. Z tego powodu rada miejska, jako mająca ciało wspomi­
nane pod swym dozorem i kluczem, wykonała przysięgę, jako ciało to jest istot­
nie ciałem Poniatowskiego. Następnie przystąpiła rada lekarska do uzupełnie­
nia, nabalsamowania ciała i opatrzenia go do dłuższej podróży. Gdy to skoń­
czonym zostało, zawinięto ciało w przygotowane na ten cel długie ręczniki, prze­
kładając takowe ziołami. Następnie, gdy kładziono ciało do trumny, obłożono
je z boków i z wierzchu znowu ziołami i kłakami, tak aby podczas jazdy nie
taczało się po trumnie i z tego powodu nie popadało zepsuciu. Na ostatek oby­
dwie trumny włożono do przygotowanego pudła, opatrzonego trzema zamkami,
i po zamknięciu pudła oddano jeden klucz księciu Repninowi, drugi Sokol-
nickiemu, a trzeci radzie miejskiej. Następnie przyłożono pieczęci herbowe
księcia Repnina, Sokolnickiego i rady miejskiej i nam, na eskorcie będącym,
polecono, aby pod żadnym pozorem nie dozwalać ich naruszenia. Po dopełnie­
niu owych formalności Sokolnicki już miał przygotowaną mowę pożegnalną,
w której wynurzył podziękowanie i wdzięczność księciu Repninowi, jako też
i obywatelom Lipska, która tak czule napisaną była, że obecnych do łez czułych
poruszyła. Na koniec wzięliśmy zwłoki, których dotknęły się wyż wspomniane
znakomite osoby, i tak razem umieściliśmy na przygotowanym karawanie.
Przy wynoszeniu zwłok z grobu artyleria obu wojsk, rozstawiona po placach,
uderzyła z dział salwę, a piechota, zacząwszy od kościoła, pod którym grób się
znajdował, aż do gościńca za miastem dawała ognia batalionami z ręcznej broni.
Przed ruszeniem karawanu taki uczyniono porządek co do eskorty, który ciągle,
aż do Warszawy, był zachowany. Naprzód czterech oficerów trzymało za rogi
całunu, ośmiu przeznaczonych wiozło osiem sztandarów, z których jeden, żółty
aksamitny, srebrem haftowany, należał dawniej do gwardii przybocznej króla
Leszczyńskiego; ten i trzy inne wzięli z Nancy, a cztery pozostałe — były to
orły wojska Księstwa Warszawskiego. Ci oficerowie otaczali w pewnej odległo­
ści karawan. Przed karawanem, o kilka kroków, jechał oficer dyżurny (naj­
mniej kapitan) i za nim dwóch niższych oficerów sztabowych. Potem postępo­
wał oddział krakusów, a za karawanem cały skład eskorty, mając na czele
jenerała Sokolnickiego, a w zastępstwie majora Malinowskiego. Przy ruszeniu
karawanu dano znowu drugi raz salwę, tak z dział, jako i z ręcznej broni.
Gdyśmy się zbliżali do czoła wojska rosyjskiego, na którego czele stał książę
Repnin z całym swym sztabem, oddawano ciału honory należne feldmarszałko­
wi, bo takie było polecenie n. pana. Książę Repnin przeprowadził ciało przed
frontem swych wojsk, uszykowanych w liniach, które prezentowały broń, biły
w bębny, muzyka grała marsza, a oficerowie salutowali ciału, przed którym
pochylono sztandary. Po przejeździe takim tryumfalnym, gdyśmy wojska już
na polu pominęli, zatrzymano nas i dopiero książę Repnin, zebrawszy wszyst­
kie sztaby, jak niemniej oficerówT frontowych, miał mowę pożegnalną, w któ­

» 262 «
rej te pamiętne wyrzekł słowa: „Na popiołach tego walecznego wodza potwierdź­
my sobie wieczną przyjaźń między polskim a rosyjskim narodem” . Po skończo­
nej mowie wojska wszystkie, zaszedłszy plutonami, defilowały przed karawa­
nem ze spuszczonymi sztandarami, niosąc broń spuszczoną jak do pogrzebu. Po
przedefilowaniu, znowu we właściwym porządku, uszykowały się wojska w linie
po drugiej stronie szosy, a gdy karawan ostatecznie ruszył, książę z całym na-
czalstwem odprowadził zwłoki aż do granicy lipskiej, blisko pół mili. Wojsko
wykonało salwę, dając trzy razy ognia batalionami, a działa przedłużały strzały
tak długo, jak tylko nasz konwój widzieć mogły, co już przy zmroku się ukoń­
czyło.
Przybyliśmy do jakiegoś małego miasteczka, na trakcie leżącego, z którego
cała ludność wyszła, jak niemniej miejscowa gwardia narodowa, która wów­
czas wszędzie służbę miejscową odbywała, i ta asystowała naszemu konwojowi,
aż przybyliśmy przed kościół. Taki porządek, jaki tu wymieniam, był ciągle
zachowanym przez całą drogą. Wiadomo zapewne każdemu, że w całej Saksonii
jest wyznanie ewangelickie i oprócz kaplicy dworskiej w Dreźnie obrządku ka­
tolickiego, który tylko dwór wyznaje, nie ma innych kościołów, jak tylko ewan­
gelickie. Przecież i te podług swego obrządku odbywały ceremonie pogrzebowe,
a że dla uniknięcia ambarasu, a więcej dla nienaruszenia pieczęci w zdejmowa­
niu na każdej stacji pudła z karawanu, postanowiono, aby w każdym miejscu,
gdy się przeprowadzi karawan przed kościół, starano się, aby ten ustawiony
był bokiem jak najbliżej podwoi kościelnych, a te aby były całkiem otwarte,
w kościele zaś podług obrządku wszystko miało się odbywać. A zatem, gdyśmy
się zbliżyli do kościoła, pastor tameczny wyszedł i przyjął podług swego obrząd­
ku ciało. Gdy przed wrotami kościelnymi postawiono ciało, znowu w kościele
odbyło się krótkie nabożeństwo z powodu nocy. Po skończonym nabożeństwie
konie z karawanu wyprzęgano, wartę z krakusów przy karawanie zostawiono,
za którą oficerowie służbowi każdego dnia byli odpowiedzialni. Nasza eskorta
przy przeprowadzeniu przed kościół karawanu, zsiadłszy z koni, udawała się
do kościoła na nabożeństwo, a po skończonym nabożeństwie burmistrz miasta
tego zaprosił nas na wieczerzę, po której rozeszliśmy się po przygotowanych dla
siebie kwaterach, do przygotowania których w wigilię każdego marszu oficer
bywał posyłany. Dnia zaś następnego, stosownie do umowy, w oznaczonym cza­
sie zbieraliśmy się przed kościołem. Tymczasem przed kościół już nam konie
przyprowadzono, a po nabożeństwie ruszyliśmy w drogę. Pomimo tego, że Sasi
nas w części zdradzili w roku 1813, przecież przy przeprowadzeniu zwłok przez
ten kraj doznaliśmy wielkiej przychylności ze strony mieszkańców. Wszędzie
nas najgościnniej przyjmowano i ze łzami żegnano. Nie widzę potrzeby wy­
mieniać stacji i obrządków czynionych dla zwłok Poniatowskiego, gdyż te były
jednostajne, a zatem nie wzbudzają ciekawości. Ale nadzwyczajne wypadki obo­
wiązują mnie do zrobienia wzmianki.
Sokolnicki odprowadził nas tylko do drugiej stacji, a sam pojechał naprzód
w celu uwiadomienia familii Leszczyńskiego o tym, że wiezie zwłoki króla Sta­
nisława; komendę i nadzór nad eskortą i zwłokami otrzymał po nim major Ma­
linowski. Tak postępując przybyliśmy do Rosen, miasteczka leżącego nad gra­
nicą śląską. Wszedłszy w owo miasteczko, spostrzegliśmy już tam stojące wojsko
pruskie, to jest landwerzystcw, którzy otwarcie objawiali przeciwko nam jakąś
nienawiść, pochodzącą, jak widać, z wypadków ostatniej kampanii, jak o tym
wyżej mówiłem. Nie tylko nie okazywali oni żadnego uszanowania dla zwłok,
ale nawet pogardę. Gdy podług zwyczaju po nabożeństwie udaliśmy się do kwa­
ter, prawie każdy z oficerów naszych miał pod swym oknem serenadę. W se­

» 263 «
renadzie takiej ludowej, zastosowanej do obecnych okoliczności, w najobelżyw-
szych wyrazach spotwarzano nasz naród i Poniatowskiego. Z tego to powodu
nasz dowódca, dowiedziawszy się o tym, że to wojsko idzie jednym traktem
z nami i ma nazajutrz bardzo rano wyruszyć, postanowił, że nasz konwój o dwie
godziny później ruszy, aby się z nimi w drodze nie spotkać. Dnia następnego
wyruszyli oni o świcie, a my później, spóźniwszy się jeszcze przy tym dzięki
odbywającemu się nabożeństwu i innym ceremoniom. Przy naszym wyjściu
władza tamtejsza zatrzymała naszego dowódcę, który miał wkrótce za nami po­
śpieszyć. Ale, pomimo to, że landwerzyści daleko prędzej wyszli, ponieważ droga
była piaszczysta, niesporo jakoś maszerowali, a może też i oni naumyślnie ocią­
gali się, aby się z nami w drodze zejść. Uszedłszy może więcej jak milę drogi,
gdyśmy się do lasu zbliżyli, spostrzegamy ową piechotę tuż obok, tak żeśmy
wkrótce z nią się zeszli. Nasz zastępca dowódcy, kapitan Otwinowski, widząc,
że trudno będzie za nimi w pewnej odległości maszerować, a bokiem trudno
ominąć, gdyż to był trakt szeroki, ale z obu stron las był bardzo gęsty, a droga
sama bardzo piaszczysta, dzięki czemu Prusacy, unikając piasku, rozdzielili się
na dwie połowy, idąc brzegiem lasu, a środek został wolnym. Otwinowski po­
słał do krakusów, na czele idących, aby korzystając z odkrytego traktu, ru­
szyli kłusem, co i myśmy następnie zrobili, aby pomiędzy Prusakami prędko
się przesunąć. Gdy oni to zobaczyli, jak najśpieszniej zaczęli się skupiać, chcąc
niejako nam przejście zatamować, ale nie zdążywszy, zbliżali się tylko śpiesz-
nie, strasząc nasze konie stemplami od broni. Gdy widzieli, że nasze konie są
oswojone z bronią, przeto na inny sposób się wzięli. Zaczęli wszyscy wykrzy­
kiwać najobelżywsze wyrazy: ,,Gdzie ten gnój wieziecie?” Inni: „ Wiozą cielca
(bo widzieli na całunie ciołki), któregośmy w Elsterze utopili!” Na koniec w y­
gadywali, co tylko może być najokropniejszego. Spokojnieśmy to wszystko znie­
śli, aż dostaliśmy się do czoła, gdzie kilku ich oficerów się znajdowało. Chcie­
liśmy się przed nimi poskarżyć, ale widzimy, że ci nie tylko nie poskramiają
swych podkomendnych swawoli, ale nawet ich ona bawi i żołnierzy sami pod­
puszczają. A zatem gdyśmy ich wyprzedzili o paręset kroków, oficer z naszej
eskorty podaje nam sposób satysfakcji mówiąc: „Oto widzicie, którzy się dobrze
umiecie bić na pałasze, wróćmy się do nich i oficerów, za to, że nie umieją
utrzymać karności przyzwoitej, wyzwijmy na pojedynek” . Wkrótce nas pięciu,
tj. tylu, ilu było tamtych, zwracamy konie i w galopie do nich ruszamy. Zo­
baczywszy to oni, zaczęli wojsko skupiać, a sami jakby się kryli pomiędzy żoł­
nierzy. Ale my, nie zważając na to, skorośmy dotarli do szeregów, zsiadamy
z koni i jeden z oficerów, nazwiskiem Ress, od kirasjerów, przystępuje tuż do
nich i w imieniu wszystkich do nich mówi: „Panowie oficerowie! Nie mamy
żadnej urazy za te obelgi waszych żołnierzy, bo to jest bydło. Ale wy, którzy,
mogąc temu zapobiec, jeszczeście ich podburzali, jesteście odpowiedzialni, prze­
to wymagamy od was osobistej satysfakcji. Jest nas tu tylu, ilu was, prosimy
zatem, z kim się komu podoba” . Ci nie odpowiadają nic, ale tłoczą się pomiędzy
swych żołnierzy, którzy spiesznie sami kolumnę formują. Nareszcie Ress się
odzywa: „Jeżeli z nami na ostrze szabli nie pójdziecie, zmusicie nas do użycia
płaza” .
Gdy się to dzieje, nasze krakusy wracają i przybywają nam na pomoc. Tamci
zaczynają broń nabijać, wszystko przybiera postać wojenną. Tymczasem przy­
bliża się koczyk, z którego wychyla głowę nasz dowódca, a widząc, do czego
rzecz zmierza, szybko wyskoczył z koczyka, a zbliżywszy się do nas, pyta się
o przyczynę. Opowiedzieliśmy mu wszystko, a ten d n a s się tak odzywa: „Do­
brze, żeście się panowie o honor narodowy upominali, ale z tym wszystkim pro­

» 264 «
szę udać się na miejsce, a ja rzecz tę sam załatwię” . Nimeśmy odjechali, za­
pytuje się Malinowski oficerów pruskich: „Kto z panów dowodzi tym batalio­
nem?” Gdy odebrał odpowiedź, że dowódcą jest podpułkownik Potuliński, który
jeszcze w mieście pozostał, przeto Malinowski postanowił na miejscu na niego
zaczekać, aby prosić o satysfakcję. Niebawem nadjechał ów dowódca, a gdy
mu Malinowski doniósł o zaszłym wypadku, ten natychmiast najstarszego po
sobie oficera aresztował, jak niemniej z każdej kompanii podoficera służbowego
i do ariergardy takowych odesłał przyrzekając, że skoro do miasta Hagenau
przyjedzie, nie omieszka zrobić najściślejszego śledztwa i winnych surowo uka­
rać. Po skończonej tej utarczce ruszyliśmy dalej, a przybywszy do Hagenau, po
skończonej ceremonii kościelnej otrzymaliśmy od dowódcy naszego polecenie,
aby, ile możności, unikać w mieście zajść. Dodał przy tym Malinowski, że roz­
jątrzeni Prusacy, których zapewne ich dowódca ukarał, będą się chcieli mścić,
co nie obejdzie się bez krwi rozlewu. Ale jakież było nasze zdziwienie, gdy ów
batalion wchodził do miasta i widzieliśmy w ariergardzie idących trzech ofi­
cerów i mnóstwo podoficerów i żołnierzy niosących za karę po kilka broni. Nim
się rozeszliśmy na kwatery, ich dowódca najsurowsze dał polecenie, aby pod
żadnym pretekstem nie wszczynać awantur, a spotkawszy naszego kwatermi­
strza, prosił go, aby się pofatygował i był świadkiem ukarania winnych, co się
też i wykonało na odwachu. A tak dzień zeszedł jak najspokojniej, bo nasi, a tym
bardziej Prusacy, unikali zajść.
Dnia następnego znowu ów batalion wyruszył bardzo wcześnie, a my, prze­
ciwnie, spóźniliśmy nasz wymarsz jeszcze więcej. Na koniec, gdyśmy uszli może
połowę drogi sądząc, że tamci już muszą być na kwaterach, naraz gdy wchodzi­
my na wzgórek, widzimy ów batalion pruski stojący w szyku bojowym. Przeto
nasz dowódca rozkazał poprawić porządek w szeregach i powoli kazał się zbli­
żać, chcąc rozpoznać, co zamierzają Prusacy. Gdy na koniec zbliżyliśmy się do
nich, Potuliński wyjechał konno naprzeciw nas, prosząc naszego dowódcę, aby
zboczyć z drogi i przeciągnąć przed frontem jego batalionu dla odebrania przy­
należnych zwłokom honorów. Gdyśmy doszli, po sprezentowaniu broni i odbi­
ciu przez doboszy marsza przeciągnęliśmy wolnym krokiem przed frontem, a na­
stępnie prosił Potuliński, abyśmy my, oficerowie, przybyli przed ich front. Sta­
nąwszy tam, Potuliński odezwał się do batalionu swego: „Żołnierze! Mylne jest
wasze wyobrażenie, że obcemu wodzowi nie należą się zasłużone honory, a na­
tomiast rzucanie ohydnych obelg. W każdym wojsku należy czcić waleczność
i czyny wielkie w tych, którzy sobie na to zasłużyli, chociażby to byli i nieprzy­
jaciele, bo oni to nawzajem dla nas uczynią. Wczorajsze uchybienie zasługuje
na naganę i jedynie tylko mam wzgląd na was, młodzi żołnierze, którzy nie
oswojeni jeszcze jesteście z ustawami wojennymi. Ale więcej winy spada na
panów oficerów, że zamiast w drodze oddać przynależne honory tym zwło­
kom — bo trzeba wiedzieć, że nie tylko zwłoki księcia Poniatowskiego, ale
i zwłoki monarsze tu ten karawan unosi — przeto, nie wchodząc dalej w spra­
wę, przepraszam za uchybienie” . Malinowski zaś w krótkich wyrazach podzię­
kował Potulińskiemu za załagodzenie tej rzeczy, który odpowiedział, że spełnił
tylko swą powinność. Dodał, że ponieważ tutaj trakt rozgałęzia się na dwa i oni
idą w prawo, a my w lewo, dlatego tu zatrzymał batalion i czekał godzin kilka,
aby swych ludzi przekonać i wyprowadzić ich z błędu.
Podobny wypadek miał miejsce, gdy jenerał Wincenty Krasiński prowadził
na ostatku wojsko polskie pod bronią będące z Francji. Gdy przechodził przez
Śląsk, przybył do miasteczka Cottbus. Tam, z powodu że w mieście stał już
załogą batalion landwTery pruskiej, nie mógł pomieścić na kwaterach swych żoł-

» 265
nierzy; w końcu ulokował tylko główną kwaterę i dla porządku tylko rozkazał,
aby warta polska, złożona z piechoty, zajęła odwach. Reszta wojska została roz­
kwaterowaną w przyległych wioskach. Wielu żołnierzy polskich przybyło wnet
ze wsi do owego miasteczka. Między tymi znajdował się weteran polski, który
szedł ulicą, a za nim piesek jego. Spotkało go paru landwerzystów, jeden z nich
odezwał się do swych kolegów z ironią: „Patrzcie, oto idzie Polak, a za nim
Napoleon” . Weteran, usłyszawszy to, zatrzymał się i odpowiedział: „Nie, nie
poznałeś, bracie, to nie Napoleon, to Fryderyk” . Ta odpowiedź oburzyła land­
werzystów i rzucili się na weterana, któremu przybiegli na pomoc żołnierze
przybyli do miasta, a stąd powstała bójka. Warta polska, zobaczywszy to, wy­
słała kilku żołnierzy i przyaresztowano kłócących się, ale wkrótce przybył oficer
pruski domagając się, aby mu oddano aresztowanych landwerzystów, którzy
niby mieli być ukarani. Komendant warty uczynił to i oddał owych landwe­
rzystów. Ale następnie przychodzi podoficer pruski z kilku uzbrojonymi żołnie­
rzami żądając, aby owego weterana oddano im pod straż. Na to komendant
warty odpowiedział: „Waszych już oddałem, a do naszego nie macie prawa, bo
on zostaje pod aresztem u nas. Jeżeli będziecie chcieli jakiej z niego satysfakcji,
macie oto tu obecnego jenerała naszego, do niego się udajcie, a weterana nie
wydam” . Ów oddział odszedł, nic nie wskórawszy, ale niedługo przybywa znowu
oddział daleko większy z bronią nabitą, grożąc, że jeżeli weterana warta nie
wyda, dadzą ognia. Ponieważ przy tym oddziale nie było żadnego oficera, prze­
to komendant warty tym więcej się upierał. Gdy Prusacy nie mogli nic wskórać,
dali ognia do warty, która stała już w szyku przed odwachem. Wskutek tak
bliskiego strzału raniono kilku ludzi z warty, a zatem i owa warta odpowie­
działa salwami, od których Prusacy ponieśli straty. Ale na ten odgłos strzałów
w mgnieniu oka zebrał się cały garnizon pruski z bronią, chcąc swego dopiąć.
Gdy warta spostrzegła taką siłę, cofnęła się do odwachu i zabarykadowawszy
drzwi, przez okna broniła się strzałami przed natarczywością Prusaków. Ci po­
nieśli znaczną stratę w ludziach, będąc odkrytymi na strzały, zaś warta, lubo
mniejsza, ale zakryta ścianą, nie tyle uszkodzoną została. Gdy się to dzieje, je­
nerał Krasiński, mając kwaterę naprzeciwko odwachu, przebudzony został ze
snu strzałami. Zobaczywszy z okna, co się dzieje, wysłał na odwach adiutanta,
zdaje mi się, księcia Radziwiłła. Ten, przybywszy pomiędzy Prusaków, zapytuje
się o przyczynę tego zamieszania, ale za odpowiedź odbiera cios pałaszem w gło­
wę, po czym, nie czekając smutniejszych skutków, ucieka na powrót pod pro­
tekcję i obronę swego jenerała. Ten, widząc z okna, że za adiutantem już ra­
nionym biegnie kilkunastu rozjuszonych żołnierzy, chcąc go dognać i więcej
ciosów zadać, ponieważ był wówczas rozebranym, dla zabezpieczenia siebie
i wspomnianego bierze czym prędzej na siebie mundur i wybiega na schody,
chcąc wstrzymać rozjuszonych żołnierzy. Skoro tylko się zbliżył, sądząc, że jako
jenerała szanować go będą, zapytuje się: „Czego chcecie, zrobię wam satysfak­
cję” . Ci, nie odpowiedziawszy nic, rąbią i jenerała, i może byłby smutny koniec
nastąpił, gdyby nie gospodarz domu, który, wstrzymawszy cokolwiek rozhuka­
nych, jenerała wepchnął do stancji, a zamknąwszy drzwi, innymi go wyprowa­
dził i ukrył. Następnie przybyło i więcej żołdactwa, które wybiło drzwi, szukając
jenerała po całym domu. Gdy się to dzieje, żołnierze polscy, którzy przybyli
przed tym zdarzeniem do miasta, widząc ten smutny wypadek, dali znać swoim,
stojącym po pobliskich wioskach, a ci znowu do wiosek dalszych. A tak w mo­
mencie, uchwyciwszy za broń, zebrani otoczyli miasteczko, a artyleria odprzod-
kowała działa, chcąc strzelać do miasta. Prusacy, którzy blokowali odwach, wi­
dząc to, w tym momencie rozbiegli się po mieście i pochowali się. Całe miasto

» 266 «
było w największej trwodze, spodziewając się zemsty. Wtedy komendant miasta
pruski przybiegł do kwatery jenerała i za pomocą gospodarza wynalazłszy go
w kryjówce owej, z największym przestrachem zawołał: „Jenerale, ratuj! Mia­
sto i mieszkańcy jego są zagrożeni zniszczeniem. Oto wasi obiegli miasto, działa
zatoczyli i postanowili bombardować” . Na to jenerał odpowiedział: „Teraz pan
wołasz ratunku, a nie przeszkodziłeś tym smutnym wypadkom, Któż teraz od­
powie za to?” Ale pierwszy nalegał, aby wstrzymano zniszczenie i rozlew krwi,
po czym jenerał posłał do oblegających, aby się wstrzymali, a dopiero do owego
komendanta się odzywa: „Któż teraz wstrzyma tych, którzy postanowili Pola­
ków w mieście będących wyrżnąć?” Na to komendant się odezwał, że w wojsku
pruskim jest takie prawo, iż osoba starsza w stopniu ma komendę, że jenerał
ma prawo rozkazywać, że władza komendanta ustała i nie istnieje, skoro jene­
rał do miasta przybył, że on oczekuje rozkazu jenerała w tym względzie. Je­
nerał odpowiedział, że kiedy przy nim komenda, to poleca, aby garnizon pruski
co do jednego żołnierza opuścił miasto i wydalił się w miejsce odległe, tak aby
nie miał żadnej komunikacji z wojskiem polskim, bo inaczej on nie odpowiada
za zajść mające smutne starcia, a to aż do opuszczenia przez Polaków tej oko­
licy. Ten rozkaz natychmiast uskuteczniono.
Gdy Prusacy oddalili się z miasta, pozbierano trupów i rannych, wartę po­
większono i Polacy wrócili na swoje kwatery, a po przenocowaniu, dnia na­
stępnego, udali się w dalszą drogę. Jenerał Krasiński miał wówczas do 7000 woj­
ska i 35 dział.
Wracam do dalszego marszu przy zwłokach Poniatowskiego, prz^ których ten
marsz odbywałem. Po rozejściu się z owym batalionem Potulińskiego postępo­
waliśmy dalej, aż wreszcie weszliśmy do Śląska. Gdyśmy przybyli do Oylichau,
oficer z naszej komendy wysłany poprzednio dla zrobienia kwater wyjechał na­
przeciw nas z oświadczeniem, że został przez komendanta pruskiego, jak nie­
mniej władzę miejską najniegrzeczniej przyjętym i odmówiono mu dla nas
kwater i furażu. Tłumaczenie, że zostajemy obecnie pod opieką n. cesarza Alek­
sandra, nie zostało przyjętym. Zatem nasz dowódca postanowił iść dalej i po
drodze żyć za gotowe pieniądze. Gdyśmy weszli w owo miasto, mieszkańcy
tegoż rzucali na nas wzrok pogardliwy i ucinkowe gadaniny wciąż dochodziły
do naszych uszu. Co najgorsze, że gdyśmy przechodzili około kościoła, przed
którym stał ksiądz tamtejszy wyznania rzymskokatolickiego, nie tylko nie za­
dzwoniono (jak to miało miejsce w Saksonii), ale nie robiono żadnych obrząd­
ków żałobnych. Gdy nasz komendant zaczepił księdza mówiąc: „A cóż to, księ­
że, czy nie widzisz tego żałobnego orszaku, nie każesz zadzwonić?” , ksiądz tylko
wzruszył smutnie ramionami mówiąc, że nie wolno. Po przejściu owego miasta,
gdyśmy uszli parę wiorst, doszliśmy do karczmy dużej i porządnej, zatrzyma­
liśmy się przy niej, chcąc konie popaść i sami się czym posilić. Ale na zapytanie
się szynkarza, czy ma siano, owies i co do zjedzenia, ten odpowiedział, że nic
nie ma. Dopiero gdy mu powiedziano, że chcemy to mieć za gotowe pieniądze,
lubo się niby wzbraniał, ale dał do zrozumienia, że mu tego zakazały jego wła­
dze. Ale niby od siebie powiedział, że chyba sobie sami weźmiemy. Otworzy­
liśmy tedy sobie sami skład siana i owsa, czego gospodarz nie tylko, że nie
wzbraniał, ale jeszcze wskazywał, gdzie się co znajduje, mówiąc: „Bierzcie so­
bie, panowie, co chcecie, wiem, że mi krzywdy nie zrobicie” . Tak dawszy ko­
niom siana i owsa, braliśmy, co się znalazło do pożywienia i trunki. Na koniec
nagrodziliśmy szynkarza hojnie, z czego bardzo był zadowolonym. Przy opusz­
czaniu karczmy ów szynkarz, żegnając nas, powiedział nam otwarcie, że władza
miejscowa zakazała mu sprzedaży, że zapewne w całym Śląsku musimy sobie

* 267 «
sami brać wszystko, i dodał, że nam życzy, abyśmy w miejscach takich odpo­
czywali, które nam podyktował, jako mu dobrze znajome. Radził przy tym, aby
w tych miejscach wspomnieć nazwisko jego karczmy, jego samego imię i sposób,
jaki nam sam w tym względzie podał.
A tak uszedłszy znów parę mil, zatrzymaliśmy się znowu przy wskazanej
karczmie i postąpiwszy sobie jak wyżej, przedłużaliśmy marsz przez dwie doby.
Na koniec przybyliśmy do miasteczka Krosna. Tam, lubo robiono nam trudności
w przyjęciu nas na noc, ale w końcu, niby sposobem gościnności, zdecydowano
się nas przenocować. Wspomniane miasteczko leży blisko granicy polskiej, a owi
mieszkańcy wiedzieli, jakie robiono na granicy przygotowania dla nas i o tym
sami zawiadomili. Może i to było przyczyną ich gościnności, Po owym długim
marszu, bo przez mil 14, któreśmy przebyli, popasając tylko, kwatery obecnie
wydawały się bardzo wspaniałymi. Chociaż już przed wieczorem przybyliśmy
do miasteczka, jednakże nasz dowódca, jak się zdaje za porozumieniem się z wła­
dzą miejscową, postanawia dnia następnego spoczynek, a dopiero dnia trzeciego
wyruszyliśmy dalej. Już było kawał na dzień, gdy przeszedłszy ten mały dystans,
na koniec wyszliśmy z lasu i ujrzeliśmy miasteczko do Polski należące, Kargo-
wę. Przed Kargową na kilka wiorst ujrzeliśmy mnóstwo ludu zebranego na
samej granicy polskiej. Ponieważ tej granicy nie odznacza żadna rzeka, przeto
jakaż była nasza niewypowiedziana radość, gdyśmy za słupkami pruskimi ujrzeli
słupy świeżo pomalowane kolorem biało-czerwonym, a na nich tablicę, na któ­
rej figurowały w czerwonym polu orły polskie białe. (N. cesarz Aleksander,
skoro nas przyjął w Paryżu pod swą protekcję, natychmiast posłał do Księstwa
Warszawskiego z poleceniem, aby zdjęto wszędzie herby sasko-polskie, a nato­
miast zawieszono orły li tylko polskie białe). Kto nie opuszczał w życiu swoim
swej ojczyzny, ten nie pojmie nigdy, co się w duszy dzieje na jej widok. Tego
właśnie uczucia my wówczas wszyscy doznali po przystąpieniu do słupów wspo­
mnianych. Jedno uczucie wszystkich ogarnęło i tak jak gdyby każdemu do ucha
powiedziano: „Oto jest ziemia macierzyńska”.
Wszyscy w jednym momencie zeskoczyliśmy z koni, a padłszy na ziemię tę,
oblewając łzami, stokrotnie ją całowali. Widok nasz tak rozczulił obecnych, na
granicy nas witających, że pomieszał łzy wspólnie. Długo tak my, jak tamci
uspokoić się nie mogliśmy; łkając, od łez trudno było co przemówić. Gdy przy­
szła wiadomość do kraju, że prowadzimy zwłoki króla Stanisława Leszczyńskie­
go i księcia Józefa Poniatowskiego, zachęcone duchowieństwo i obywatele polscy
wspaniałością n. cesarza Aleksandra, który polecił przeprowadzenie zwłok zza
granicy z należnymi honorami na ziemię ojczystą, postanowili urządzić uro­
czyste przyjęcie tychże na granicy. Przeto zastaliśmy tu arcybiskupa poznań­
skiego ze wszystkimi biskupami, prałatami i księżmi pontyfikalnie przybranymi,
prefekta i podprefektów departamentu poznańskiego, jak niemniej prawie
wszystkich obywateli i urzędników tego departamentu, poprzeplatanych dama­
mi i wojskowymi, którzy poprzednio wzięci byli w niewolę a teraz uzyskali
ogólną amnestię. Gdy konwój nasz wprowadził karawan, który unosił zwłoki,
i stanął wśród tego świetnego orszaku, nasamprzód duchowieństwo odbyło ce­
remonialnie żałobny obrządek i żałobne śpiewy, po czym rozpoczęto egzortę
żałobną. Dalej rozpoczęto mowy, stosowne do okoliczności, których było bez
liczby, a na koniec, po upływie kilku godzin, z powodu, że w Kargowej nie ma
żadnego kościoła rzymskokatolickiego, odprowadziliśmy zwłoki do miasteczka
małego, niezbyt oddalonego, Kopanicy.
Wyruszywszy z Kargowej ciągnęliśmy dalej. Arcybiskup poznański, czyli
gnieźnieński, sw ym listem pasterskim polecił wszystkim proboszczom blisko

» 268 *
traktu będącym, którędy konwój przechodził, aby czekali na trakcie, gdy ten
przechodzić będzie, i odbywali zwykłe ceremonie pogrzebowe. Z tego tytułu
mieliśmy przedłużony marsz dla odbywanych w parafiach obrządków, o czym
niżej będzie. Następnie przyszliśmy do Wolsztyna, miejsca rodzinnego familii
Leszczyńskich, którego szczątki z Nancy prowadziliśmy, i tam zostały w gro­
bach familijnych złożone. Tam arcybiskup z całym duchowieństwem, tak jak
to miało miejsce w Kargowej, czekał na przyjęcie zwłok i odbycie ceremonii
monarchicznej żałobnej. Zatrzymano nas tu dni kilka, a po odbytych nabożeń­
stwach, zostawiwszy zwłoki Leszczyńskiego, udaliśmy się przez Grodzisk, Ko-
narzew do Poznania 10. Zbliżając się do tego miasta, gdy nam przyległe lasy
odsłoniły wierzchołki szczytów i wież tego starożytnego grodu, na widok ten
tak zostałem przejęty uczuciem radości, że mimowolnie łzy puściły się strumie­
niem. Na zapytanie moich kolegów, skąd to rozczulenie, odpowiedziałem:
„Wszakże tó jest życia mego kolebka, tu pierwsze światło dzienne ujrzałem” .
Zbliżywszy się do przedmieścia Św. Marcina, zastaliśmy zebraną ludność przed
miastem, która towarzyszyła konwojowi aż do kościoła zwanego Tumem. W nim
już był pyszny przygotowany katafalk ozdobiony kolumnami, na których umiesz­
czone były wieńce, a w nich na każdym osobno napisy miejsc, czyli batalii,
w których się nieboszczyk znajdował. Od wyprowadzenia zwłok z Lipska nie
zdejmowano zwłok z karawanu (jak to wyżej wspomniałem), tylko w Wolszty­
nie i tu w Poznaniu, gdyż to robiło wielką trudność. Z całym pudłem trzeba
było zdejmować, a to dla nienaruszenia pieczęci na wierzchu będących, i tu
blisko tydzień zatrzymano nas dla odbycia nabożeństw. Korzystając z tego dla
mnie drogiego czasu, bom się znajdował w gniazdeczku swoim, odwiedziłem
swych znajomych, familię i kolegów szkolnych.

A. Białkowski s. 477—499.

PR ZYPISY
1 Philippe de Ségur był jednym z ofi­ 5 Wszystko to zawarowane zostało art.
cerów kwatery głównej Napoleona. Je­ 19 traktatu paryskiego, podobnie jak
go ojciec — mistrz ceremonii — znaj­ prawo do noszenia odznaczeń i otrzy­
dował się wówczas w Tours przy dwo­ mywania związanych z nimi pensji.
rze cesarzowej Marii Luizy, stąd też So- 6 Od 1809 papież znajdował się w nie­
kolnicki i Szymanowski mieli podsta­ woli francuskiej, najpierw w Savonie,
wy sądzić, że informacje o abdykacji a później w Fontainebleau.
są prawdziwe. 7 Po abdykacji Napoleon utracił wła­
2 Kilka dni wcześniej Napoleon usi­ dzę nad armią, którą dowodził szef szta­
łował popełnić samobójstwo, zażywając bu głównego marszałek Berthier, nie­
truciznę — mieszaninę opium i bella­ chętny Polakom.
donny — którą nosił przy sobie od cza­ 8 Informacja nieścisła. Polacy nie za­
su, gdy w październiku 1812 r„ omal nie brali z Nancy zwłok Stanisława Lesz­
dostał się pod Horodnią w ręce koza­ czyńskiego. Odnowili natomiast swoim
ków. Przyjmując Polaków, cesarz nie kosztem grobowiec króla i jego żony
powrócił jeszcze do sił, stąd przygnę­ Katarzyny z Opalińskich oraz umieścili
bienie i skrócona do minimum rozmo­ w kościele Notre-Dame-de-Bon-Secours
wa z wysłannikami Dąbrowskiego. tablicę pamiątkową.
8 W Le Mans znajdowało się ok. 800 9 Zwłoki Poniatowskiego (który w
oficerów i 1800 żołnierzy. chwili śmierci liczył 50 lat) zostały wy­
4 Car zamieszkał w pałacu Talley­ dobyte po pięciu dniach, wieczorem 24
randa przy ulicy Saint-Florentin. października. Rybak Friedrich, który na

» 269 «
nie natrafił, pokazywał je za drobną cjalne obrączki z napisem: „Ostatnia
opłatą okolicznej ludności. Grupa pol­ straż wodza 1814”, wykonane — jak gło­
skich oficerów pozostałych w Lipsku si legenda — z podków konia, którego
wykupiła zwłoki i poleciła je przenieść ks. Józef dosiadał w bitwie pod Lip­
do podziemi ratusza. Stąd po oficjalnych skiem. Obrączka ofiarowana Antonie­
oględzinach dokonanych przez polskich mu Białkowskiemu zachowała się do
generałów (m. in. Kamienieckiego i Ro- dziś w zbiorach Biblioteki Jagielloń­
żnieckiego) przewieziono szczątki pol­ skiej w Krakowie.
skiego wodza, zamknięte w miedzianej 10 2 sierpnia kondukt wyruszył z Po­
trumnie, do magistratu na przedmieściu znania. Przez Konin, Kościelec, Kłoda­
Grimma, przy kościele Św. Jana. wę, Krośniewice, Kutno dotarł do Ło­
W początkach czerwca 1814 r. gen. Dą­ wicza 13 sierpnia. Tu zwłoki ks. Józefa,
browski, który pierwszy przejeżdżał po uroczytej ceremonii, złożono w ko­
przez Lipsk, polecił otworzyć trumnę legiacie. Dopiero 7 września, gdy do Ło­
i zabalsamować zwłoki, czego dokonał wicza przybył korpus polski pod do­
lekarz Johann Ehrlich. Gubernator Sa­ wództwem gen. Wincentego Krasińskie­
ksonii ks. Repnin nie zezwolił mu jed­ go, żałobny kondukt ruszył dalej, by po
nak na zabranie zwłok do kraju. Do­ dwóch dniach dotrzeć do Warszawy. Ce­
piero druga grupa wojsk polskich — remoniom żałobnym nadano niezwykle
pod komendą gen. Sokolnickiego — mo­ uroczysty charakter. Ciało ks. Józefa
gła wywieźć szczątki ks. Józefa (17 lip- Poniatowskiego złożono w podziemiach
ca). kościoła Św. Krzyża, a w 1817 przewie­
Na pamiątkę odprowadzenia zwłok ziono do podziemi katedry na Wawelu.
Poniatowskiego do kraju wybito spe­
48
EPIGONI

Układem podpisanym w Paryżu 11 Cesarz opuścił stolicę swego pań­


kwietnia 1814 r. zwycięska koalicja stewka, Portoferraio, 26 lutego
przyznała Napoleonowi niewielką 1815 r., a w pełną niebezpieczeństw
wyspę Elbę, leżącą u wybrzeży Włoch. wyprawę po utraconą koronę zabrał
Cesarzowi pozwolono zabrać ze sobą ze sobą szwoleżerów, którzy przy­
500 żołnierzy i oficerów, wśród któ­ byli do Francji schowani pod pokła­
rych znajdowało się 109 Polaków, dem kupieckiego statku ,,Saint-Es­
tworzących szwadron szwoleżerski. prit” . Kiedy wylądowano 1 marca
Szwadronem tym dowodził pułkow­ w zatoce Juan koło Cannes, Jerzma­
nik Paweł Jerzmanowski, a jego za­ nowski odkupił konie od miejsco­
stępcą był kapitan Jan Schultz — wych żandarmów i wieśniaków, tak
oficer 7 pułku lansjerów, który po­ że po kilku dniach cały szwadron
wrócił niedawno z pięcioletniej nie­ mógł już pełnić normalną służbę kon­
woli w Anglii. Połowa szwadronu nej awangardy.
stacjonowała początkowo we włoskim 20 marca 1815 r, — pozyskawszy
księstwie Parmy, którego władczynią bez wystrzału większość armii fran­
uczyniono Marię Luizę, żonę Napo­ cuskiej — Napoleon wkroczył tryum­
leona. Cesarz spodziewał się, iż jego falnie do Paryża, skąd klika godzin
małżonka przybędzie na Elbę. Gdy wcześniej zbiegł do Gandawy Lud­
nadzieje z tym związane okazały się wik X V III. Bezpośrednio po odzys­
po kilku miesiącach daremne, rozka­ kaniu władzy cesarz przystąpił do
zał szwoleżerom dołączyć do reszty formowania nowej Wielkiej Armii.
szwadronu, pełniącego od maja 1814 Już w pierwszych dniach zwrócili się
służbę na wyspie. doń z prośbą o przyjęcie do szeregów
W niewielkim państewku, które ci polscy żołnierze i oficerowie, któ­
sam Napoleon nazywał ironicznie rzy nie zdążyli jeszcze odjechać do
,,polem kapusty” , tylko część szwo­ kraju i których na rozkaz Ludwi­
leżerów dosiadła koni, inni natomiast ka X V III zgromadzono w zakładzie
zajmowali się obsługą armat. Puł­ w Reims. Było tam 31 oficerów i 563
kownik Jerzmanowski został miano­ żołnierzy. Mieli wyruszyć w drogę do
wany dowódcą portu w Longrono Polski 18 marca, kiedy jednak do­
i brał aktywny udział w przygotowy­ wiedzieli się o powrocie Napoleona,
waniu powrotu Napoleona do Fran­ podnieśli bunt. Postanowili zbrojnie
cji. wesprzeć cesarza. Już 23 marca Bo­

» 271 «
naparte wydał rozkaz utworzenia blisko dwudziestoletnią epopeję na­
polskiego batalionu, a kilka dni póź­ poleońską, wsławili się znakomitą
niej sformowania polskiego pułku szarżą, rozbijając najlepszą angielską
piechoty. Równocześnie dawny ofi­ jazdę — dragonów generała Ponson-
cer 7 pułku lansjerów, Adam Hup- by. Pułk piechoty polskiej i 7 pułk
pe (Iiupet), wystąpił z propozycją lansjerów — organizowane w Sois-
odtworzenia tego regimentu, który — sons — nie zdążyły dotrzeć na teren
pod różnymi nazwami — walczył we głównych działań bojowych, ale w
Włoszech, w Hiszpanii, Rosji, Niem­ końcu czerwca i początkach lipca
czech i Francji. Ogółem w piechocie brały udział w obronie Paryża (m. in.
i pułku lansjerów zgromadzono w mostu Sèvres i przedmieścia Saint-
czerwcu 1815 r. 855 ludzi, do czego -Cloud).
dochodził oddział szwoleżerów z El­ Wielki książę Konstanty na wieść
by, tworzący teraz pierwszy szwa­ 0 przyłączeniu się Polaków do Na­
dron regimentu „czerwonych lansje­ poleona wysłał wiosną 1815 r. do Pa­
rów” gwardii. Łącznie z oficerami, ryża generała Łączyńskiego (brata
którzy przydzieleni byli do sztabów pani Walewskiej). Zdołał on — po
francuskich, w ostatniej kampanii powtórnym upadku cesarstwa —
napoleońskiej wzięło udział około skłonić większość naszych żołnierzy
1000 Polaków. 1 oficerów do powrotu do kraju. Byli
Szwoleżerowie polscy, towarzysząc jednak i tacy — jak kapitan
Napoleonowi, uczestniczyli w wal­ Schultz — którzy chcieli towarzyszyć
kach 15 i 16 czerwca pod Quatre- Napoleonowi nawet na Sw. Helenę,
-Bras, a dwa dni później w zakoń­ gdzie ostatecznie dotarł tylko jeden
czonej klęską bitwie pod Waterloo. Polak — kapitan Piątkowski.
W tej tragicznej batalii, zamykającej

PAW EŁ JERZM ANO W SKI


pułkownik polskich szwoleżerów gwardii

Batignolles 1 marca 1852


Do pana Lamartine
Panie,
Czytając trzeci tom Pańskiej Historii restauracji znalazłem tam nieścisłości, co
do podróży cesarza z Fontainebleau na wyspę Elbę i co do jego powrotu do
Francji.
Jako naoczny świadek, poprzedzając jego pojazd wraz z furierami pałaco­
wymi, panami Baillon i Dechamp, którzy mieli przygotować postoje i noclegi
w miejscach wyznaczonych, przekazuję Panu moje uwagi.
Cesarz wyruszył z Fontainebleau z pikietą strzelców konnych gwardii, a inne
eskorty tegoż regimentu towarzyszyły mu aż do trzeciego przeprzęgu. Od tej
pory kontynuował swą podróż bez eskorty.
Kozaków nie było w Lyonie, dlatego też nie mogli oni strzec nocą jego pobytu
w tym mieście, jak Pan to opublikował. Dopiero od wrogich demonstracji pija­
nego ludu w Orange i Avignonie, podburzonego przez rojalistów, austriacki ge­
nerał Koller, jeden z komisarzy, zażądał eskorty swego wojska i huzarzy nie­
mieccy dostarczyli pikiet aż do Frejus *.
Księżniczka Paulina nie weszła na pokład fregaty angielskiej2. Przybyła ona
do Portoferraio dopiero 1 czerwca, a matka cesarza dopiero 2 sierpnia.

» 272 «
Byłem jedynym oficerem gwardii na pokładzie. W kilka dni po moim przy­
byciu na wyspę udałem się do Genui, by doręczyć wezwanie admirałowi Ex­
mouth, aby ten dostarczył statki transportowe dla oddziałów cesarza, a gwar­
dia, załadowana w Savonie, przybyła do Portoferraio dopiero w końcu maja.
Cesarz po wylądowaniu zamieszkał w budynku merostwa, a później zajął dwa
pawilony oficerów korpusu inżynierów, które kazał połączyć galerią 3.
Nazajutrz odśpiewano Te Deum w kościele, w czym uczestniczyły władze
i cesarz. Garnizon wyspy tworzył jego orszak.
Nie dokonał on przeglądu milicji miejscowej, aby natknąć ją wojowniczym
duchem. Był to batalion wolnych strzelców, złożony z mieszkańców kraju, któ­
rzy dostarczali oddziałów służbowych, zmieniających się co osiem dni, i którzy
otrzymywali żołd tylko podczas służby. Batalion ten — umundurowany i uzbro­
jony — istniał zawsze na wyspie.
Wspomina Pan o etykiecie cesarskiej zaprowadzonej na wyspie i o świętach,
które tu obchodzono, by odwrócić uwagę opinii publicznej od późniejszych pro­
jektów. Za cały ceremoniał musiało wystarczyć czterech szambelanów i sześciu
oficerów ordynansowych, zwykła straż dowodzona przez oficera, kilku wartow­
ników i czterech lansjerów polskich do eskorty, którymi cesarz rzadko się po­
sługiwał.
Generał Bertrand przedstawiał obcokrajowców cesarzowi, który łatwo godził
się na audiencje4. Podziw cudzoziemców, nasz szacunek i nasze oddanie zastę­
powały ceremoniał.
Księżniczka Paulina wydała kilka wieczorów i uroczystości.
We wrześniu cesarz spędził trzy tygodnie w Longrono, gdzie sprawowałem
dowództwo. Skorzystałem z jego pobytu w tym mieście, by wydać dwa bale,
które cesarz, jak też księżniczka Paulina raczyli zaszczycić swą obecnością. Na­
pływ cudzoziemców na wyspę był taki, że nie znajdując kwater, musieli pozo­
stać na pokładach statków, które ich przywiozły.
Mówiąc o panu Fleury de Chaboulon r>, insynuuje Pan, iż załadował się on na
statek w Longrono bez wiedzy komendanta. Ta ostrożność nie mogła mu być
zalecana, gdyż właśnie na rozkaz generała Bertranda przygotowałem dla niego
felukę * w porcie i spędził on cały dzień u mnie, zanim odpłynął do Neapolu.
Mówi Pan także, że pierwsze raty dotacji dla cesarza posłużyły na opłacenie
kosztów ekspedycji. Tymczasem jest powszechnie wiadome, że Ludwik X VIII,
nie uznając traktatu z Fontainebleau, niczego nigdy nie wypłaci! 6.
Przyznaje Pan cesarzowi we Francji wielu wspólników, a tymczasem procesy
polityczne i egzekucje w roku 1815 i 1816 nie dostarczają ku temu żadnych
śladów. Opinia publiczna i nienawiść do Burbonów tworzyły cały spisek.
Nie wiadomo, czy generałowie Bertrand, Drouot i Cambronne znali projekty
cesarza, ale mogę zapewnić, że pan Pons de THerault, administrator kopalń
żelaza w Rio, wiedział o nich doskonale. Rozmowa cesarza na Wyspie Sw. He­
leny zrelacjonowana w Memoriale 7 potwierdza moje opinie.
Ów człowiek energiczny i o wielkim charakterze cieszył się zaufaniem cesa­
rza. To właśnie pan Pons wynajął w Civita Vecchia wielkie statki kupieckie
i sprowadził je do portu Longrono, gdzie na trzy dni przed odjazdem przybył,
by zaopatrzyć je w żywność i załadować, amunicję, którą dostarczyłem i która
została załadowana potajemnie. Statki te odpłynęły do Portoferraio nocą
w przeddzień odjazdu i posłużyły do przewiezienia części armii cesarza.
* Mały statek żaglowy, zazwyczaj
jednomasztowy; dziób i rufa — tego sa­
mego kształtu.

» 273 «
Cała flotylla zgromadzona w zatoce Juan zaczęła wyładowywać się o czwar­
tej godzinie z wieczora. Generałowie Bertrand, Drouot i Cambronne, pan Pons
de 1’Herault i ja byliśmy z cesarzem na pokładzie „Inconstant” .
Był Pan źle poinformowany, jeśli napisał Pan, że generał Drouot wyładował
się przed nami i że wziął nasz bryg za statek, który chciał przeszkodzić lądo­
waniu.
Kiedy wysłano oddział do Antibes, który został zatrzymany, myli się Pan,
mówiąc o wzburzeniu żołnierzy, którzy mieliby chcieć zdobywać szturmem mia­
sto, by uwolnić swych towarzyszy. Kiedy dowiedziano się o zatrzymaniu, żoł­
nierze cesarza maszerowali już do Grasse, czyli posłusznie i nie deliberowali.
Mówi Pan o zdumieniu i wahaniu mieszkańców Cannes po naszym lądowa­
niu. Kiedy jednak dowiedzieli się oni, że to cesarz, dali dowody zaskoczenia,
pełnego zadowolenia i nadziei.
Załadowano tylko cztery konie, pierwszego dosiadł cesarz, drugiego generał
Bertrand, trzeciego ja, a czwartego szef szwadronu Roule, wysłany jako obser­
wator i dla informowania o drogach dochodzących.
Polacy nie dosiadali koni i nieśli na plecach swój ekwipunek. Udało mi się
zakupić w Cannes przy świetle latarń kilkanaście koni od celników i żandar­
mów. Prowadziłem tę remontę * aż do Grasse i w miejscach, które przechodzi­
liśmy, kupując konie żandarmów i rolników, a opuszczając Gap wszyscy lansje-
rzy dosiadali już koni.
Przybywszy do Grasse o świcie, kolumna zatrzymała się na wzgórzu ponad
miastem. Mieszkańcy przybyli tłumnie, przynosząc jedzenie, ludność przyjęła
nas z entuzjazmem i od tego momentu towarzyszyli nam zawsze mieszkańcy
okolic, przez które przechodziliśmy, pozdrawiając cesarza z radością i nadzieją,
dorzucając parę przekleństw przeciw szlachcie i dawnym emigrantom, którzy
już im dali odczuć swą pogardę.
Tak mało obawialiśmy się oporu batalionu 3 pułku, który wysłano przeciw
nam, że liczna i rozentuzjazmowana ludność otaczała nas ze wszystkich stron.
Pańskie porównanie Polaków do mameluków nie jest słuszne. Pierwsi, skom­
promitowani w Egipcie dla sprawy francuskiej, zmuszeni byli opuścić swój
kraj wraz z armią, podczas gdy Polacy, istniejący jako naród w Księstwie
Warszawskim, poszli za cesarzem z poświęcenia i narodowej wdzięczności.
Napoleon umiał docenić ich odwagę i wierność. To na polach bitewnych we
Włoszech, w chrzcie ogniowym, Legiony Polskie ujrzały narodziny tego brater­
stwa narodowego, jakie istnieje wciąż między Francją a Polską, mimo wszelkich
niestałości polityki i rządu.
Jest zaszczytem dla Polaków, że cesarz w swym układzie abdykacyjnym
z Fontainebleau zawarował artykuł na ich korzyść, jako świadectwo swego sza­
cunku.
Nazywa pan Polaków nomadami i mącicielami, którzy znajdują swą ojczyznę
we wszystkich rewolucjach. Oni tymczasem szukali chwały, zwalczając rozbior-
ców ich ojczyzny.
W 1807 roku cesarz Napoleon przywrócił im ich imię i gdyby nie katastrofa
kampanii w Rosji, uzyskaliby oni przywrócenie Polski. Dlatego też cesarz był
ich bożyszczem, a ich wdzięczność była ogromna, a poświęcenie bez granic.
Kiedy wasi sojusznicy zdradzali was, kiedy porzucali was zdradziecko nawet
na polu bitwy, opuszczając wasze szeregi, by połączyć się z nieprzyjacielem, Po­
lacy zawsze trzymali się drogi honoru.

* zakup koni dla wojska


» 274 «
Po odwrocie w 1812 roku korpus z piętnastu tysięcy ludzi pod rozkazami
księcia Poniatowskiego zorganizował się w Krakowie na granicy Austrii. Żadne
środki dyplomatyczne, wpływy rodziny, pokusy cara Aleksandra, łaskawe
oferty neutralności, a nawet gwarancje własnego państwa nie mogły spowodo­
wać odstępstwa Polaków. Armia pozostała niezachwiana w swej wierności dla
sprawy Napoleona, a sprzymierzeni nie mogli pozyskać nawet kilku dezerterów.
Korpus zbrojny przeszedł Austrię podczas okresu neutralności i połączył się
z armią francuską. W Saksonii wziął udział w wielu bitwach, a jego wódz zgi­
nął w batalii pod Lipskiem, otrzymawszy w przeddzień śmierci buławę mar­
szałka Francji.
Kiedy Duńczycy porzucili sprawę cesarza, regiment kawalerii polskiej pod
wodzą pułkownika Brzechwy znajdował się w ich korpusie. Nie mogąc pocią­
gnąć go do zdrady, chcieli go rozbić. Ale dumna postawa tego regimentu narzu­
ciła taki szacunek i podziw Duńczyków, że nie odważyli się przeciwstawić jego
połączeniu z marszałkiem Davoutem 8.
Kiedy zdrajca książę Raguzy 9 porzucił cesarza w Esonne i kiedy zdołał oszu­
kać swój korpus, dwa regimenty kawalerii polskiej, które były pod jego rozka­
zami, nie wpadły w pułapkę zdrady. Krocząc drogą wierności, połączyły się
z cesarzem w Fontainebleau.
To wciąż owe mącicielstwo — jak Pan to nazywa i określa, a co historyk
nazwałby bohaterską wytrwałością — wpłynęło bez wątpienia na ich rozbior-
ców, zebranych na kongresie w Wiedniu, iż utworzyli pozór królestwa. Trudno
im bowiem było wypowiedzieć imię Polaka, które wymazali z mapy Europy.
Porównuje Pan Polaków do Germanów, których cesarze rzucali przeciw lu­
dowi Rzymu.
Polacy, przyjaciele narodu francuskiego, nigdy nie mieli z nim sporów i nie
mogli nawet mieć, podzielali bowiem ten sam kult i podziw dla Napoleona.
Dopuszcza się Pan insynuacji, mówiąc o wejściu cesarza do Grenoble, Lyonu
i Paryża, iż czekał on zawsze na noc, aby się tam wślizgnąć. Nie widzę sensu
w Pańskim twierdzeniu, gdyż to właśnie w nocy jest się najbardziej wystawio­
nym na ciosy skrytobójcy. To przeglądy wojska, które wychodziło cesarzowi
naprzeciw, powodowały to opóźnienie.
Kiedy cesarz był u bram Grenoble, otoczony tysiącami osób niosących latar­
nie w ręku, wydałem rozkaz, aby zagaszono te, które były w jego pobliżu. Ce­
sarz zauważył to i skarcił mnie.
— Czyż boisz się, że nas zobaczą?
— Tak, Sire, gdyż jakiś fanatyk rojalistyczny może strzelić do Waszej Cesar­
skiej Mości.
Byliśmy wówczas w zasięgu strzału pistoletowego z murów.
To garnizon Lyonu przygotował nasze wejście do miasta i nie było żadnych
pijanych Polaków, którzy obaliliby ostatnie zapory, większość bowiem mieszkań­
ców poprzedzała nas.
Cesarz dokonał przeglądu w pewnej odległości od miasta i Polacy nie wkra­
czali wraz z nim. Tym samym nie mogli ścigać marszałka Macdonalda z szablą
w ręku i lancą do boju. Prawdą jest natomiast, że to 4 pułk huzarów dogonił
marszałka w ucieczce i rozpoznawszy go, pozwolił mu dalej uchodzić.
Wspomina Pan, że emisariusze polscy urabiali opinię w armii w Lyonie
i Montereau. W 1815 roku w zakładzie w Sedanie było tylko kilkuset żołnierzy
i 28 oficerów, którzy wyszli z więzień Hiszpanii i Anglii. W jakiż sposób mo­
gliby oni robić cesarską propagandę w Lyonie, skoro w samym Paryżu skry-
$yano $rejścię cesarza do tego miasta?

» 275 «
Mówi Pan, że przy każdym z czterech kół karety eskortował cesarza lansjer
z szablą w ręku. Lansjer nie posłuży się swą szablą, dopóki lanca jest zdolna
do walki. Pikieta towarzyszy zawsze powozowi z małym wyprzedzeniem i nigdy
nie trzyma szabli w ręku.
Kiedy cesarz zatrzymał się na kilka godzin w Moret, miałem okazję zakupić
sześć koni od żandarmów. Lansjerzy na świeżych koniach pospieszyli za panami
Dechamp i Marchand, którzy mieli przygotować kwaterę cesarza w Fontaine­
bleau, ów przybywając tam, znalazł lansjerów na straży przy zamkowej kracie.
Ponieważ wyprzedził on wszystkie oddziały, generał Magnan, wówczas kapi­
tan gwardii, stanął na straży u drzwi apartamentów, czekając na przybycie
piechoty. Połączył się on z cesarzem przed Fontainebleau i eskortował go aż do
Paryża.
Wszystko to, co mówi Pan o inspekcji pałacu, jest błędne. Kilka godzin w y­
tchnienia, kilka listów i rewii na dziedzińcu zamkowym zajęło czas cesarza i nie
mógł on w tak ważnych okolicznościach zajmować się bagatelkami.
Niemało zachodu poczyniono, aby poinformować Pana o ponurym szemraniu,
głuchych przekleństwach i z trudem powstrzymywanych łkaniach w dniu wej­
ścia cesarza do Paryża. Ale nie kontynuował Pan swej opowieści po jego przy­
byciu i nie opisał Pan entuzjazmu i aklamacji ludu podczas jego pobytu w pa­
łacu.
Wejście cesarza nie było ani przewidziane, ani oczekiwane na dzień 20 marca.
To wyjaśnia, dlaczego tak mało ludu znajdowało się na ulicach. Ale mimo to
na placu Karuzeli i na dziedzińcu Tuileries tłum był bardzo liczny.
Jako stary i wierny żołnierz nie mogę pominąć milczeniem Pańskiej anty­
patycznej stronniczości wobec cesarza. Pańskie komentarze jego działań, Pań­
skie interpretacje jego intencji są mu zawsze wrogie. I jeśli narracja zmusza
Pana do mówienia o jego geniuszu czy też o jego wielkich akcjach, czyni to
Pan z niedomówieniami i w wyrażeniach przesadnie skąpych.
Tymczasem o księciu Angouleme 10 mówi pan jako o bohaterze i wychwala
pan nieustraszoność jego ochotników.
Rozczula się Pan i pomniejsza zdradę księcia Raguzy. Czyni pan z niego ofiarę
sytuacji i okoliczności. Lituje się Pan nad jego wrażliwością mówiąc, iż zacho­
wał on zawsze w swym sercu afektację dla cesarza.
Jest Pan jednak osamotniony w swym sądzie, nawet bowiem ci, którzy sko­
rzystali z tej zdrady, odmówili mu swego szacunku.
Dezerter Bourmont11 czeka swej apologii z oświadczeniem okoliczności łago­
dzących.
Doszukuje się Pan być może w postępowaniu więziennego dozorcy Hudsona
Lowe 12 wobec cesarza dobroczynnych intencji i uczuć filantropijnych.
Czas nienawiści i stronniczości minie i jakiś nowy Tacyt odda sprawiedliwość
nieśmiertelnemu herosowi.
Mam zaszczyt pozostawać z poważaniem
baron Jerzmanowski

Lettre à M. de Lamartine en réfutant


ses assertions [w:] L'histoire de la Re­
stauration relative à l’empereur Napo­
léon I et aux Polonais, Paris—Ratignol-
les 1852.

» 276 «
'ADAM H U P P E
major 7 pułku Iansjerów

Paryż 24 marca 1815


Do Jego Ekscelencji księcia d’Ecmuhl, ministra w o jn y13
Monseigneur,
W chwili gdy rząd zajmuje się organizacją armii, sądzę, że spodoba się Wa­
szej Ekscelencji, iż przedłożę kilka uwag, które mogą przyspieszyć sformowanie
pułku kawalerii, a więc broni, której szkolenie zajmuje najwięcej czasu.
Jako były major 7 pułku lansjerów obecny byłem przy rozwiązaniu tego regi­
mentu, który, jako że w większości złożony z Polaków, winien wówczas opuścić
Francję. Zwróciłem wówczas uwagę, a nawet uczyniłem, co było w mej mocy,
aby nasi ludzie pozostali w kraju, zatrudniając się jako robotnicy — wszędzie
gdzie było to możliwe 14.
Powrót Jego Cesarskiej Mości ożywił ducha tych ludzi i już wielu zażądało
powrotu do służby. Przekazuję Waszej Ekscelencji propozycję, aby zechciała
przedłożyć ją Jego Cesarskiej Mości i uzyskać zezwolenie na sformowanie pułku,
co byłoby tym szybsze i łatwiejsze, iż w zakładzie polskim w Reims jest blisko
300 dawnych kawalerzystów, którzy dodani do Francuzów wyszłych z regi­
mentu, a znajdujących się za terminowym i bezterminowym urlopem, pragną
gorąco podjąć służbę. Ponadto pozostała dwudziestka oficerów 7 pułku lansje-
rów.
Jeśli pragnie się wykorzystać te resursy, sądzę, iż mogę stwierdzić, że w prze­
ciągu miesiąca miałbym 500 do 600 ludzi, dawnych kawalerzystów, ożywionych
dobrym duchem, jako stanowiących resztki 7 pułku lansjerów, który przez swą
konduitę w Hiszpanii i na Północy wyrobił sobie szacunek rządu i przyjaźń
armii.
Jeśli te propozycje spodobają się rządowi, wystarczy zadecydować, gdzie bę­
dzie miejsce zboru oficerów, podoficerów i żołnierzy byłego 7 pułku lansjerów.
Mam zaszczyt pozostawać z najgłębszym respektem, pokornym i posłusznym
sługą Waszej Ekscelencji.
Huppe, major

Akta 7 pułku lansjerów. Archiwum Wo­


jenne w Vincennes.

J E R Z Y DESPOT ZE NO W ICZ
oficer sztabu głównego Wielkiej Armii

Z rozdartym sercem przystępuję do pisania swej relacji o 18 czerwca. - - -


Zasadniczy epizod tego dnia to działania prawego skrzydła, dowodzonego przez
marszałka Grouchy. Nie ma co dłużej nad tym dyskutować, jedyną bowiem
przyczyną przegranej batalii pod Waterloo była źle zrozumiana akcja korpusu
pozostającego pod rozkazami hrabiego Grouchy, który manewrował stale
sprzecznie z wyraźnymi rozkazami Napoleona 15. Ponieważ fakt ten jest w pełni
ustalony i nie podlega dyskusji, nasuwa się natychmiast następne pytanie. Czy
hrabia Grouchy mógł wykonać rozkazy cesarza? Jeśli odpowiedź jest pozytyw­
na, to w jakim stopniu zasłużył na wyrzuty ze strony Francji?
Nie powinienem niczego z góry przesądzać w sprawie zarówno tak delikatnej,
jak też o wielkim znaczeniu. Ograniczę się tylko do dorzucenia do znanych
wszystkim autentycznych dokumentów, moich osobistych informacji, jakie mam

» 277 «
z racji udziału w wydarzeniach pod Waterloo. Powinienem zresztą stwierdzić,
że — w mej opinii — honor hrabiego Grouchy pozostał nienaruszony w tych
smutnych okolicznościach. Składam to oświadczenie z całą świadomością, tym
bardziej że jest to zgodne z powszechną opinią.----
18 czerwca 1815 roku, w dniu bitwy pod Waterloo, miałem służbę jako wyż­
szy oficer w kwaterze cesarskiej i otrzymałem rozkaz nieopuszczania ani na
chwilę Napoleona.
Około dziewiątej rano cesarz wsiadł na konia. Ruszyłem za nim. Zbliżając się
ku prawemu skrzydłu armii, zamieniwszy kilka słów z hrabią Erlonem, pozosta­
wił on swą świtę w tyle i w towarzystwie jednego tylko szefa sztabu głównego
(marszałka Soulta) wjechał na niewielki pagórek, skąd łatwo było rozpoznać
różne pozycje obu armii. Przez pewien czas, nie zmieniając miejsca, obserwował
on przez lunetę, po czym powiedział kilka słów do szefa sztabu głównego. Jesz­
cze później, kiedy ten schodził z pagórka, cesarz dał znak, abym przybliżył się
do niego. Wykonałem rozkaz. Wówczas powiedział do mnie:
— Oto hrabia Erlon, nasze prawe skrzydło — i wskazał mi korpus tego gene­
rała. Później mówił dalej, zatoczywszy ręką w prawo:
— Grouchy maszeruje w tym kierunku, udaj się natychmiast do niego, prze­
chodząc przez Gembloux, idź jego śladem.
Chciałem zwrócić uwagę cesarzowi, że droga, jaką mi wskazał, jest zbyt długa,
Ten jednak, nie pozwalając mi dokończyć, rzekł:
— To nie ma znaczenia. Zostałbyś pochwycony, gdybyś jechał najkrótszą
drogą.
Natychmiast też wskazał kraniec naszego prawego skrzydła i dodał:
— Powrócisz tędy, by połączyć się ze mną, kiedy Grouchy wyjdzie na po­
zycję. Chciałbym, aby czym prędzej nawiązał bezpośredni kontakt i zajął sta­
nowiska wraz z nami. Ruszaj, ruszaj!
Kiedy tylko otrzymałem ten rozkaz, pobiegłem do szefa sztabu głównego,
który w tym momencie kierował się ku farmie Caillou, gdzie kwatera cesarska
przepędziła noc. Przybyliśmy o dziesiątej godzinie do farmy. Szef sztabu udał
się do swej izby i wezwał sekretarza. Pierwsza rzecz, jaką czyni się rozpoczy­
nając pisanie rozkazu, jest położenie daty i godziny. Łatwo jest zrozumieć, że
godzina ta nie może być zgodna z chwilą wyjazdu z depeszą, gdyż przed w y­
jazdem potrzeba czasu na jej napisanie. Trzeba też czasu, by wpisać depeszę
do rejestru rozkazów szefa sztabu głównego. Wszystko to wymaga dosyć czasu.
W zwyczajnej służbie, kiedy godziny i minuty nie mają żadnego znaczenia,
uwaga ta nie miałaby sensu. Jednakże w tym szczególnym przypadku, kiedy
liczą się godziny i minuty, kiedy zrzuca się winę na oficera niosącego rozkaz,
trzeba ustalić fakty, tak jak zachodziły one. Powtarzam, iż data niesionego
przeze mnie rozkazu ustalona została na godzinę dziesiątą. Wówczas też wyco­
fałem się do salonu służbowego. Po półgodzinnym oczekiwaniu powróciłem do
szefa sztabu. Niczego jeszcze nie napisano poza datą. Szef sztabu spoglądał na
mapę, a jego sekretarz zabawiał się ostrzeniem pióra. Powróciłem do salonu,
gdzie znalazłem pana Regnault, ordonatora głównego pierwszego korpusu, który
dowiedziawszy się, iż od dwudziestu czterech godzin, będąc ciągle w rozjazdach,
nie mogłem niczego zdobyć do jedzenia, zechciał posłać kogoś do swego furgonu
po kawałek chleba i nieco wódki. Po mym posiłku wszedłem znów do szefa
sztabu. Zajęty był dyktowaniem rozkazu, na który czekałem. Raz jeszcze uda­
łem się do salonu służbowego. Po półgodzinie wezwano mnie. Marszałek Soult
powtórzył mi — wręczając swój rozkaz — to co już powiedział mi cesarz. Wyru­
szyłem natychmiast.

» 278 «
Wszystkie opisane przeze mnie szczegóły dowodzą więcej niż wystarczająco,
że uwagi pisarzy na temat mojej misji były nieścisłe. Kilku z tych pisarzy można
wybaczyć. Nie mogli oni znać okoliczności, jakie przytoczyłem. Na podstawie
opublikowanych rozkazów osądzili mnie według źle położonej godziny mego
wyjazdu. Jeśli idzie o innych, którzy prawdę poświęcili na rzecz swej politycz­
nej nienawiści, nie będę zajmować się ich krytykami stronniczymi i nieuzasad­
nionymi.
Minęło zaledwie kilka minut mej jazdy, kiedy rozległa się strzelanina i ka­
nonada. Wynika z tego, iż opuściłem szefa sztabu około południa, a więc o go­
dzinie, w której rozpoczęła się bitwa. Trudno jest mi ustalić dokładną minutę.
Aby zajmować się czasem w podobnej sytuacji, potrzeba znacznych powodów.
Na polu bitwy żołnierz zapomina o godzinach, jak u boku pięknej kobiety, i nie
myśli o mijającym czasie. Po raz pierwszy zatrzymałem się, by zapytać o drogę
do Gembloux, a następnie w samym Gembloux, by dowiedzieć się o kierunek,
jaki wziął korpus Grouchy. Nie mogłem od nikogo uzyskać zadowalającej odpo­
wiedzi na to ostatnie pytanie. Ruszyłem więc dalej zgodnie ze wskazówkami
cesarza i zgodnie z kierunkiem, który sam mi wskazał. Trafiłem dobrze. Do­
tarłem wreszcie między godziną trzecią a czwartą do dywizji ariergardy stano­
wiącej część korpusu, jakiego szukałem. W kwadrans później połączyłem się
z hrabią Grouchy. Znajdował się on z generałem Gerard w maleńkiej izbie
pewnego domu, gdzie założono lazaret. Oddałem depesze marszałkowi i powie­
działem mu jeszcze głośno to, co mi polecono przekazać. Przeczytawszy wrę­
czony przeze mnie rozkaz, marszałek Grouchy pokazał go generałowi Gerard,
który zapoznawszy się z nim, zawołał poruszony wzburzeniem do Grouchy:
— Zawsze ci mówiłem, że jeśli przegramy, będzie to twoja wina!
Kiedy zobaczyłem, iż hrabia Grouchy odpowiada w takim samym tonie,
i kiedy zaczęto zamieniać grubiańskie słowa, których nie ma potrzeby tu cyto­
wać, uznałem za stosowane oddalić się i pod pretekstem zajęcia się mym ko­
niem — odeszłem.
Wkrótce jednak sądząc, iż emocje już opadły, powróciłem do marszałka
Grouchy, w momencie gdy ten wyszedł nagle ze swego gabinetu z generałem
Gerard i idąc wprost ku mnie rzekł:
— Zobaczymy jeszcze. Pan zostajesz z nami, nieprawdaż?
Odpowiedziałem, iż mam rozkaz jego cesarskiej mości nie opuszczać go, do­
póki jego korpus nie wyjdzie na linię bitewną.
Marszałek Grouchy wezwał wówczas swych adiutantów. Wydał rozkazy, udał
się sam nad brzegi rzeczki Dyle i wnet rozpoczął się atak młynu Bielge, a to
w celu zajęcia go, i przejście rzeczki w tym ważnym punkcie. Czyniono wielkie
wysiłki, by osiągnąć lewy brzeg Dyle. Przeszkody zdawały się zwiększać w miarę
nasilenia ataków. Generał Gerard, nie bacząc na niebezpieczeństwo, walczył
pieszo jak prosty żołnierz. Został trafiony kulą, upadł i zwycięstwo zdawało
się oddalać od nas. Zapadła noc, trzeba było zaprzestać walki. Wreszcie 19 czerw­
ca o świcie zdobyto młyn. Korpus generała Thielmanna był w pełnym odwro­
cie. Byliśmy pełni radości licząc, iż nie ma żadnych przeszkód w połączeniu
się z cesarzem i jego armią. Oddawszy ostatnie posługi memu przyjacielowi,
generałowi Penne, który został zabity, przeszedłem na lewy brzeg Dyle z kilku
szaserami, których dał mi generał Pajol. Nie spotkałem nikogo. Nieprzyjaciel
wycofywał się pospiesznie drogą ku Brukseli.
Powróciłem wkrótce, by wziąć rozkazy od marszałka Grouchy. Spotkałem go
wprost na polu, zajętego pisaniem. Powiedziałem mu zbliżając się:
— Marszałku, oto piękny dzień dla pana!

» 279 «
Przyjął mnie ze zwykłą mu uprzejmością. Wnet jednak spostrzegłem ze zdu­
mieniem, że zajęty był smutnymi myślami, co wydawało się dziwne po nie­
dawnym sukcesie. Zauważył on me zdumienie i zapytał się, czy znam oficera
sztabu głównego, który przybył przed chwilą. Kiedy odpowiedziałem, iż nie
widziałem go jeszcze, wskazał mi go pośród grupy oficerów. Zaniepokojony,
pospieszyłem do niego. Wówczas to poznałem straszne rezultaty bitwy pod
W aterloo!16
Nie będę mówił o odwrocie hrabiego Grouchy na Namur. Jest on dostatecz­
nie znany. Nie ma to zresztą żadnego związku z kwestią, która nas zajmuje.
Generał Vandamme, dowódca awangardy, w odwrocie zaproponował, abym
pozostał z nim. Zgodziłem się z pośpiechem i od Wavre aż do Namur nie opusz­
czałem go, był to jedyny bowiem sposób, abym mógł połączyć się z kwaterą
cesarską. 20 czerwca około piątej z rana zażądałem rozkazów marszałka, który
powiedział mi:
— Napisałem kilka słów do cesarza. Zajmę się wszystkimi szczegółami, panu
pozostaje tylko zdać sprawę jego cesarskiej mości z tego, co pan widział
Po czterech dniach nieustannych trudów, zwłaszcza zaś po wytężonej jeździe
18 czerwca z rozkazami do hrabiego Grouchy, mój koń był niezdatny do służby.
Wziąłem więc pocztę i jadąc na złamanie karku, przybyłem do Laon rankiem
21 czerwca. Cesarz wyjechał już do Paryża. Znalazłem sztab główny w wielkim
niepokoju co do losu korpusu hrabiego Grouchy. Chociaż kurier wysłany przez
marszałka w noc przed moim odjazdem miał nade mną znaczną przewagę, no­
winy, jakie przywiozłem, były pierwszymi. Wywarły one wielkie wrażenie
i znacznie ułagodziły niepokoje. Nietknięty korpus Grouchy stanowił chwilowo
jedyną wystarczającą siłę dla osłony odwrotu na Paryż Szef sztabu głównego
zdawał się bardzo zadowolony z mego raportu i wysłuchawszy wszystkich szcze­
gółów mej misji, zaszczycił mnie słowami w obecności wszystkich oficerów:
— Lubię bardzo, kiedy służy się z takim zapałem jak pan.
Opowiedziałem dokładnie wszystko to, co widziałem, wszystkie fakty, w któ­
rych uczestniczyłem podczas krótkiej kampanii pod Waterloo. Przedstawię teraz
moje uwagi nad dniem 18 czerwca.----
Cesarz po bitwie pod Ligny upewniwszy się, iż Blücher wycofuje się na
Wavre, rozkazał hrabiemu Grouchy ścigać Prusaków i dopełnić ich klęski,
a przynajmniej przeszkodzić ich połączeniu z Wellingtonem, jeśli nie można ich
zniszczyć, i w każdym przypadku połączyć się z główną armią dowodzoną przez
Napoleona. Wreszcie utrzymywać z nim łączność drogą, która prowadzi do
Quatre-Bras.
Zadanie hrabiego Grouchy było jasne. Aby zapewnić powodzenie planu kam­
panii, wystarczyło tylko, aby rozkazy dane marszałkowi Grouchy zostały wiernie
spełnione. Nie potrzeba było ku temu otrzymywać nowe rozkazy.
Dlaczegóż marszałek Grouchy zwolnił swój pościg za Prusakami? Dlaczegóż
nie podjął poważnych działań, aby przeszkodzić ich połączeniu z Wellingtonem?
Odpowiadać, że nie dotarły do niego ustne rozkazy, nie jest odpowiedzią wy­
starczającą. Zadaniem hrabiego Grouchy było nie spuszczać oka z Prusaków.
Nie otrzymawszy nowych rozkazów, powinien wykonywać pierwsze. Rozkazy
ustne, na które powołuje się hrabia Grouchy w swych tłumaczeniach, mogły
tylko potwierdzić pierwsze, dotyczące nieustannego ścigania korpusu Blüchera.

G. Zenowicz Waterloo. Déposition sur


les quatre journées de la campagne de
1815, Paris 1848, s. 26—33.

» 280 «
PRZYPISY

1 Od Awinionu do Fréjus Napoleon dostał się do niewoli. Poważnie kontu­


jechał w przebraniu służącego, z białą zjowany pruski dowódca kazał przywią­
burbońską kokardą przypiętą do kape­ zać się do swego wierzchowca i wyco­
lusza, bądź też w mundurze austriac­ fywał pospiesznie w kierunku miastecz­
kiego generała, pożyczonym od Kollera. ka WTavre, aby uniknąć ostatecznej klę­
2 Cesarz przewieziony został z Fréjus ski. Tegoż wieczora Bonaparte, zadowo­
do Portoferraio na pokładzie angielskie­ lony z sukcesu, zatrzymał się na noc
go okrętu „Undaunted”. we Fleurus, rezygnując chwilowo z po­
3 Jest to wilia „M ulini”, położona na ścigu za armią angielską, która cofała
wysokim brzegu nad morzem, ponad się w kierunku Brukseli. Kilka lat póź­
Portoferraio. Dziś znajduje się tam mu­ niej, już na Sw. Helenie, Napoleon przy­
zeum napoleońskie, a w nim kilka po­ znał, iż był to jeden z jego najpoważ­
loników — m. in. portret Jerzmanow­ niejszych błędów, gdyby bowiem kon­
skiego, sztych przedstawiający śmierć sekwentnie prowadził pościg, to bitwa
ks. Józefa w nurtach Elstery oraz ko­ pod Waterloo odbyłaby się dzień wcze­
pia sztandaru polskich szwoleżerów. śniej i wówczas nie mogłoby jeszcze
Oryginał — z napisem „Escadron Na­ dojść do ponownego złączenia Angli­
poleon — Chevaulégers polonais” i zło­ ków z Prusakami.
tymi pszczołami, godłem rodu Bonapar­ W sobotę 17 czerwca Anglicy, dowo­
tów — przechowuje paryskie Muzeum dzeni przez Wellingtona, trzymali wciąż
Armii. ważne skrzyżowanie dróg, zwane Qua-
4 Wśród tych, którzy odwiedzili wów­ tre-Bras, nie pozwalając marszałkowi
czas Napoleona, była również Maria Neyowi posuwać się ku północy. Kiedy
Walewska. Przywiozła na wyspę małego Napoleon podjechał do swych straży
Aleksandra — syna cesarza. przednich, przyprowadzono mu schwy­
5 Był to ówczesny sekretarz cesarza, taną właśnie angielską markietankę,
jeden z jego zaufanych ludzi, wysyłany która ujawniła, że Anglicy pozorowali
w różnych misjach na kontynent. jedynie obronę węzła drogowego i że
6 Traktat ten zobowiązywał Ludwika na wieść o klęsce Bliichera i jego od­
XVIII do wysyłania co roku Napoleono­ wrocie wycofali się pospiesznie w kie­
wi 2 milionów franków. runku Brukseli, aby zbliżyć się do Pru­
7 Chodzi o słynne dzieło Emanuela de saków. Tego dnia Francuzi popełnili
Las Casesa: Mémorial de Sainte-Hé­ drugi błąd, gdyż nie zdołali dopaść Wel­
lène, Paris 1823 — pierwszy z serii lingtona i w ten sposób rozstrzygająca
dzienników, które opublikowali towa­ batalia mogła odbyć się dopiero naza­
rzysze niewoli Napoleona na tej wys­ jutrz — 18 czerwca.
pie. Tymczasem Wellington, wycofawszy
8 Był to 17 pułk ułanów litewskich. się na wzgórze koło miasteczka Wa­
9 Mowa o marszałku Marmoncie, księ­ terloo, zajął tu pozycje bojowe i we­
ciu Raguzy. zwał Bliichera, by czym prędzej starał
1(ł Ks. Ludw ik Angoulême z rodziny się z nim połączyć. Napoleon, spędziw­
Burbonów organizował w 1815 wojnę szy noc w farmie Caillou, na południe
partyzancką przeciw Napoleonowi na od Waterloo, zdecydował się wydać An­
południu Francji. glikom decydującą bitwę, ale początek
11 Gen. Louis Auguste Victor Bour- boju nastąpił dopiero o 13.30, gdyż po
mont, dowódca jednej z dywizji W iel­ wielogodzinnych deszczach ziemia była
kiej Armii, przeszedł na stronę sprzy­ rozmokła i czekano, aż łąki podeschną
mierzonych, wyjawiając im szczegóły nieco, by można było przeprowadzić
strategicznego planu cesarza. szarżę ciężkiej kawalerii.
12 Hudson Lowe był angielskim gu­ Tymczasem Grouchy, który otrzymał
bernatorem Sw. Heleny, kiedy przeby­ rozkaz konsekwentnego ścigania Prusa­
wał tam Napoleon. Legenda uczyniła ków i który prowadził 33 tys. doboro­
zeń oprawcę obalonego cesarza. wych żołnierzy, znajdował się 18 czerw­
13 Mowa o marszałku Davout. ca rano na północ od Gembloux, gdzie
14 7 pułk lansjerów został rozwiązany spożywał właśnie śniadanie u notariu­
w 1814 r. na rozkaz Burbonów w ra­ sza Hollerta. Kiedy tuż przed południem
mach zmniejszania sił zbrojnych i usu­ usłyszał odgłosy artyleryjskiej kanona­
wania z armii bonapartystów. dy, nie zaniepokoił się tym wcale, wie­
15 W piątek 16 czerwca pod Ligny Na­ dział bowiem, że cesarz zamierza wy­
poleon rozbił pruskiego marszałka Blü- dać bitwę Anglikom, rozłączonym prze­
chera, który obalony z koniem omal nie cież z Prusakami. Około 2 po południu

» 281 «
gen. Gerard wezwał go, by „maszero­ pojawił się korpus Blüchera, który po­
wał na odgłos dział”, ale Grouchy auto­ zostawił pod Wavre jedynie dywizję
rytatywnie stwierdził, że cesarz rozka­ Thielmanna dla pozorowania obecności
zał mu ścigać Prusaków. Dopiero około oddziałów pruskich.
15.30, a nawet 16, dotarł do niego Jerzy Sporą część winy za klęskę pod Wa­
Zenowicz, ale rozkaz, jaki przywiózł, terloo ponosi także marszałek Soult,
nie był zbyt precyzyjny i mówił jedynie który był dobrym dowódcą liniowym,
o potrzebie „nawiązania łączności z głó­ ale nie nadawał się do pełnienia funk­
wnymi siłami”. O godzinie 13.30 szef cji szefa sztabu. Z tak ważnym rozka­
sztabu głównego, marszałek Soult, wy­ zem jak wezwanie, by Grouchy powra­
słał nowy rozkaz do Grouchy’ego, tym cał pod Waterloo, wysłał zaledwie dwu
razem wzywając go, by czym prędzej oficerów, podczas gdy jego poprzednik,
spieszył na pole bitwy. Rozkaz ten do­ Berthier, wysyłał w podobnych wypad­
tarł do marszałka około godziny 17, w kach kilkanaście depesz, by być pew­
chwili gdy ten atakował pruską dywi­ nym, że dotarły do rąk adresata — i to
zję Thielmanna na przedpolach Wavre. w możliwie krótkim czasie. Soult za­
Grouchy raz jeszcze nie podporządko­ niedbał także zaopatrzenia swych ku­
wał się wezwaniu cesarza, tłumacząc rierów w najlepsze konie, co spowodo­
później, że przeczytał w rozkazie sfor­ wało, że na pokonanie kilkunastu kilo­
mułowanie, „bitwa jest wygrana” (La metrów błotnistych dróg musieli stracić
bataille est gagnée), podczas gdy rozkaz wiele godzin.
zawierał słowa „la bataille est enga­ 16 Był to kpt. Dumonceau, który na
gée” (bitwa została rozpoczęta). Grou­ dotarcie do Wavre stracił dziesięć go­
chy znajdował się wówczas zaledwie dzin. Wieść o klęsce była tak zaskaku­
15 km od pola bitwy, i w ciągu dwu jąca, że nie chciano mu wierzyć i uwa­
godzin (Wielka Armia broniła się w po­ żano początkowo za wrogiego agenta,
rządku do 19) dotarłaby tam przynaj­ który pragnie wprowadzić w błąd mar­
mniej jego kawaleria. Tymczasem jed­ szałka Grouchy.
nak zamiast Francuzów na polu walki
49
KRÓLESTWO POLSKIE

Wkrótce po powrocie wojska polskie­ dziewany zwrot w sytuacji, kiedy to


go do kraju, we wrześniu 1814 r., Napoleon powrócił z Elby do Paryża
zebrał się w Wiedniu kongres mo­ i odzyskawszy utracony przed rokiem
narchów, by dokonać podziału napo­ tron, zdawał się znów zagrażać swym
leońskiego spadku. Na kongresie tym dawnym przeciwnikom. W obliczu
zadecydowano także o losach Księ­ nowego niebezpieczeństwa uczestnicy
stwa Warszawskiego, które od wio­ kongresu doszli szybko do porozumie­
sny 1813 r. znajdowało się pod fak­ nia, car Aleksander bowiem zrezy­
tycznym zarządem rosyjskim. gnował z utrzymania całości tery­
Car Aleksander — jeszcze w Pary­ torialnej Księstwa Warszawskiego
żu, podczas pierwszego spotkania i zgodził się na jego podział. Prusy
z polskimi oficerami — wziął na sie­ otrzymały dawne departamenty —
bie rolę protektora i obrońcy polskie­ poznański i bydgoski z Toruniem, na­
go narodu i potwierdził to w czasie tomiast Kraków stał się „wolną i ści­
wiedeńskich przetargów. Chcąc za­ śle neutralną” Rzeczpospolitą. Pod­
chować jak największą część Księ­ stawowa część kraju uznana została
stwa, wszedł w porozumienie z Pru­ za Królestwo Polskie, którego mo­
sami, które w zamian za zrzeczenie narchą miał być każdorazowy car ro­
się pretensji do swych dawnych za­ syjski. W ten sposób chwilowe
borów, miały otrzymać rekompensatę wskrzeszenie napoleońskiego impe­
w Saksonii. Przeciw takiemu rozwią­ rium wiosną 1815 r. fatalnie zawa­
zaniu wystąpiła jednak Anglia, oba­ żyło na rozwiązaniu sprawy polskiej
wiając się zbytniego wzrostu potęgi i spowodowało przyjęcie w Wiedniu
rosyjskiej, a jej przedstawiciel, lord mniej korzystnego dla Polaków wa­
Robert Stewart Castlereagh, uzyskał riantu.
poparcie dworów francuskiego i au­ Wyniki kongresu — w formie trak­
striackiego. Spór o losy Księstwa tatów, jakie Rosja zawarła z Prusa­
i Saksonii był już tak ostry, że w po­ mi i Austrią 3 maja — przyjęte zo­
czątkach 1815 r. wydawało się, iż stały z wyraźnym zawodem przez
musi dojść do zbrojnego starcia mię­ polskie społeczeństwo. Po kilkakrot­
dzy dwoma zarysowującymi się blo­ nych deklaracjach cara Aleksandra
kami. i jego początkowych staraniach
W marcu jednak nastąpił niespo­ w Wiedniu wydawało się, że utrzy­

» 283 «
many zostanie ten polski stan posia­ czywistość i po chwilowym zwątpie­
dania, jaki wywalczyli napoleończycy. niu zwyciężyło przekonanie, że prze­
W pewnym sensie wiosną 1815 r. po­ cież byt narodu został zachowany i że
wtórzyła się sytuacja z okresu potyl- istnieją nadal szanse, by powiększyć
życkiego, kiedy to również nadzieje kiedyś Królestwo Polskie.
Polaków były większe niż twarda rze­

JÓZEF K R A S IŃ S K I
były adiutant gen . Wielhorskiego

Po ukończeniu, czyli raczej zawieszeniu wojny powróciłem z mej emigracji


do kraju i do stolicy. Lubo zastałem kraj cały zajęty i władze wyższe objęte
przez nieprzyjaciela, lecz że to miało charakter tymczasowy i że czynione były
nadzieje, a nawet obietnice szczęśliwego losu dla Polski, przeto zastałem byt
nasz polityczny mniej okropnym, niżelim się obawiał. Zajączek wypuszczony
na wolność, a nawet przywołany do Warszawy, stanął w moim domu na kwa­
terze *. Po abdykacji Napoleona w Fontainebleau zaczęły się najprzód zjeżdżać
niektóre figury z rządu i wojska, snadź ażeby wobec nadziei nowego bytu nie
ubiegł ich kto w zajęciu najwyższych, ile było można, szczebli. Już generał
Dąbrowski, teraz po śmierci księcia Józefa a kalectwie Kniaziewicza2, naj­
większym w wojsku dygnitarzem, zaczął pisać i ogłaszać odezwy do obywateli
i wojskowych, pozostałych i przybywających, zgoła wszystko zaczynało przy­
bierać nową postać.----
Przybył też z Francji i brat cesarza Aleksandra, Konstanty, mianowany na­
czelnym wodzem wojsk polskich, których organizacją szczerze się zająwszy, zło­
żył i wezwał Komitet Wojskowy, z polskich generałów złożony.

J. Krasiński W pierwszych latach


Królestwa Kongresoioego, „Biblioteka
Warszawska” 1913, t. 2, s. 41—42.

!A u g u s t y n s ł u b i c k i
general brygady

Przed kongresem wiedeńskim, zaraz po powrocie z Francji, wielki książę


zajmował się organizacją nowego wojska polskiego. Ustanowiwszy Komitet
z generałów jeszcze w Paryżu, zajął się nową organizacją wojska. Gdy szło
0 reformę wojska polskiego, które jeszcze od przysięgi przez króla saskiego,
księcia warszawskiego, zwolnionym nie było, znaleźli się generałowie, Kniazie-
wicz, Woyczyński i Paszkowski, którzy wnioski swoje zrobili, iż zaczynać orga­
nizację Komitet nie powinien, dopóki od przysięgi wykonanej księciu warszaw­
skiemu zwolnieni nie będą, a gdy inni generałowie, jako to Zajączek, Dąbrow­
ski, książę Sułkowski, Sierakowski, temu się nie opierali i tych przekresko-
wali — wyszli z Komitetu 3. Od tego to czasu wielki książę za nieposłusznych
ich uważał, dymisji udzielić nie chciał, oni zaś nawet pensji pobierać się zrzekli
1 odtąd widocznie prześladowani byli. Generałowie Kniaziewicz i Paszkowski

» 284 «
udali się do Drezna, zaś Woyczyński osiadł sobie na wsi, utrzymując się z mier­
nego swego majątku.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806—


1831. Biblioteka Polska w Paryżu, jw.

:J Ó ZE F K R A S IŃ S K I
były adiutant gen. Wielhorskiego

W końcu października [1814] zaczęto w Warszawie robić wielkie przygoto­


wania na nastąpić mający przyjazd cesarza.---- Pierwszy ten przyjazd króla
polskiego do stolicy pamiętnym na zawsze będzie Polakom, co do jego miłego
dla nich przystępu i ojcowskiego przyjęcia oraz prawdziwie narodowych festy­
nów. Pamiętne mi są bardzo w przyjęciu cesarza wyrażone dowody wielkich
jego zamiarów. Była umyślnie przez J. U. Niemcewicza na tę uroczystość napi­
sana opera Jadwiga, czyli połączenie Litwy z Polską, z muzyką Kurpińskiego,
gdzie na końcu chorągwie tych dwóch narodów — Orzeł z Pogonią — się łączą.
W podobnym rodzaju były wszędzie przezrocza na iluminacjach. Pyszny bal
dla cesarza w teatrze rozpoczął taniec polski z muzyką Kurpińskiego, śpie­
wany przez 200 głosów: Witaj, królu Polski.----
Odjechał monarcha z Warszawy, zostawiwszy nas przy największych nadzie­
jach pomyślnej przyszłości oraz danych władzom najwyższym instrukcjach dal­
szych zmian i ulepszeń, które po jego wyjeździe, pomału się rozwijając, czę­
ściowo ogłoszono.

IT. Krasiński, op. cit., s. 45—46.

F R A N C IS Z E K S A L E Z Y G A W R O Ń S K I
były kapitan grenadierów gwardii

Właśnie się zbierał kongres monarchów w Wiedniu dla ułożenia stanu


państw europejskich po uwolnieniu ich spod władzy Napoleona, który był odda­
lony na wyspę Elbę. Wszystko rokowało pokój europejski. Do Wiednia się
zjeżdżali monarchowie i posłowie zagraniczni, gdzie się już był znajdował ce­
sarz Aleksander, możnowładca wtedy największy i ustanowiciel powszechnego
pokoju. Od niego tylko mogliśmy się wtedy spodziewać ustalenia losu kraju
naszego, nad czym nasi tam pracowali, a w tym oczekiwaniu schodził rok
1814. - - -
Kongres wiedeński trwał ciągle, największy wpływ na nim mieli dyplomaci
Talleyrand z francuskiej, Castlereagh z angielskiej, Tatiszczew i Nesselrode
z rosyjskiej strony. Książę Adam Czartoryski z hrabią ordynatem Zamoyskim
upominali się o wskrzeszenie całej Polski. Niewiele już podobno do tego brako­
wało, bo cesarz austriacki miał odstąpić Galicję za prowincję nad Morzem
Adriatyckim, jak to nam donoszono, kiedy w miesiącu marcu [1815] nadzwy­
czajny, bo nigdy nie przewidywany, wypadek zamieszanie wielkie między ukła­
dającymi się na kongresie sprawił. Napoleon w największej tajemnicy wypły­

» 285 «
nąwszy z wyspy Elby, gdzie był osadzony, wylądował na brzegu Francji,
a z największym zapałem przez mieszkańców przyjęty, z łączącą się z nim armią
w Grenoble i Lyonie maszeruje na Paryż. Kończą więc co prędzej układy kon­
gresowe, podpisują traktaty, o ile te nie były przygotowane, zostawiają resztę
upoważnionym posłom do ukończenia, a sami monarchowie rozjeżdżają się, by
stanąć na czele każdy swych respective * zastępów, by się wspólnie łączyć prze­
ciw tak groźnemu im i doświadczonemu nieprzyjacielowi, ułożywszy wprzód
pospołu uznać go za zdrajcę, łamiącego układ z nim zrobiony w Fontainebleau
i chcącemu sobie na nowo przywłaszczyć tron francuski.

F. S. Gawroński, op. cit., s. 414.

:A u g u s t y n s ł u b i c k i
generał brygady

Przy końcu kongresu wiedeńskiego Napoleon z wyspy Elby do Francji w y­


lądował. Zezwoliły przecież sprzymierzone mocarstwa, że Aleksander przyjął
tytuł króla polskiego i Królestwo Polskie przez inne narody przyznane było.
Przecież Austria i Prusy starały się w traktatach tych opisać, że w wątpliwość
było poddane, czyli kraje polskie pod ich panowaniem będące podobnej kon­
stytucji co i Królestwo Polskie używać będą.----
Podług konstytucji, na pozór liberalnej, Królestwu Polskiemu nadanej, nomi­
nował na nowo cesarz Aleksander ministrów, rząd cały i senatorów. Zastępcą
zaś swoim na wicekróla pod nazwiskiem namiestnika mianował generała broni
Zajączka, któremu wielki książę tę godność wyrobił, będąc pewnym, że jemu
będzie zawsze uległym i że z nim wszystko zrobi, czego tylko od niego zażąda.
Obiecywał sobie kraj, że z pewnością na tę godność powołanym zostanie książę
Czartoryski, i zdawało się, że z pewnością tę godność osiągnie, ile że od mło­
dości był przychylnym i przyjaznym Aleksander księciu Czartoryskiemu Ada­
mowi. Wszelako przemógł wielki książę na cesarzu i dokazał tego, że nad spo­
dziewanie całego narodu generał Zajączek namiestnikiem królewskim ogło­
szony został. Lubo wielki książę zdawał się nie mieszać do interesów wewnę­
trznych kraju, wszelako wszystko to Zajączek wykonać musiał, co tylko wielki
książę przez swego adiutanta ustnie mu powiedział.

A. Słubicki, Pamiętniki z lat 1806—


1831. Biblioteka Polska w Paryżu, jw.

J O Z E F K R A S IŃ S K I
były adiutant gen. Wiclhorskiego

P ierw szego października [1815] przyjech ał cesarz Aleksander, którem u m e l­


dow ałem się jako szambelan. W czasie sw ego pobytu b ył n adzw yczaj popu­
larn y ubierał się w mundur polski, a n aw et odw iedzał pryw atn ych ob yw a teli

* poszczególnych, odnośnych

» 286 «
w ich domach, b yw a ł na balach u Stanisława Potockiego, u namiestnika oraz
w pałacu Raczyńskich, gdzie ze składek dobrow olnych mieszczanie W arszaw y
bal dla niego w ydali. W szędzie przystępny i uprzejm y, w y w a rł tym razem
w rażenie nie m onarchy wszechwładnego, lecz dobrego ojca swoich poddanych.
Jednak po w yjeźd zie jeg o w iele rzeczy poszło inaczej, n iżeli obiecał i niż się
spodziewano...

J. Krasiński, op. cit., s. 51.

PRZYPISY

* Gen. Józef Zajączek — ciężko ran­ Ponieważ w Wiedniu decydowała się


ny w bitwie nad Berezyną, dostał się kwestia, czyim kosztem — Księstwa
kilka dni później w Wilnie do niewoli Warszawskiego czy Saksonii — należy
rosyjskiej. Więziono go w Kijowie. zaspokoić pretensje Prus, wielki książę
2 Gen. Karol Kniaziewicz był kontu­ Konstanty wzywał polskich oficerów do
zjowany w bitwie nad Berezyną i złym udziału w organizowaniu armii narodo­
stanem zdrowia wymawiał się później wej, która miała wesprzeć Rosjan, gdy­
od udziału w pracach Komitetu Woj­ by doszło do starcia z Austrią, Anglią
skowego. i Francją. Tym samym więc stanowi­
3 Spór co do organizacji nowego woj­ sko Dąbrowskiego, Zajączka, Sułkow­
ska polskiego wynikł zarówno z powo­ skiego i Sierakowskiego w pełni odpo­
du ambicji personalnych wymienionych wiadało polskim interesom narodowym.
tu generałów, jak też racji politycznych. |
KALENDARZ
NAJWAŻNIEJSZYCH W YDARZEŃ

1793 17 marca — wymarsz dwu pierwszych


25 czerwca — kpt. Wojciech Turski batalionów polskich z Mediolanu do
przedstawia projekt utworzenia legionu Mantu i.
polskiego przy armii francuskiej. 18 kwietnia — rozejm w Leoben.
17 maja — utworzenie dwu legii pol­
1794 skich.
Październik — gen. Jan Henryk Dą­ 30 czerwca — klęska wyprawy bryga­
browski opracowuje plan przebicia się diera Joachima Deniski pod Dobronow-
z resztkami wojska polskiego do Fran­ cami na Bukowinie.
cji. Lipiec — Józef Wybicki układa w Reg-
gio Mazurka Dąbrowskiego.
1795 14 października — pokój w Campofor-
1 stycznia — memoriał Polaków prze­ mio.
bywających na emigracji w Wenecji do 7 grudnia — zdobycie zamku San Leo.
rządu francuskiego o potrzebie odbudo­
wy Rzeczpospolitej. 1798
22 sierpnia — utwórzenie w Paryżu De- 3 maja — pierwsza legia gen. Dąbrow­
putacji Polskiej. skiego wkracza do Rzymu.
1 grudnia — gen. Karol Kniaziewicz
1796 zwycięża Neapolitańczyków pod Magłia-
20 września — gen. Jan Henryk Dą­ no.
browski przybywa' do Paryża. 4 grudnia — legia Kniaziewicza prze­
9— 10 października — gen. Dąbrowski sądza o zwycięstwie nad Neapolitańczy-
prowadzi rozmowy z Dyrektoriatem kami pod Civitacastellana.
w sprawie utworzenia legionu pol­ 9 grudnia — gen. Kniaziewicz zdobywa
skiego. umocnioną pozycję wojsk neapolitań-
5 grudnia — naczelny dowódca armii skich pod Calvi.
włoskiej, gen. Bonaparte, wydaje roz­ 30 grudnia — kapitulacja neapolitań-
kaz sformowania w Mediolanie batalio­ skiej twierdzy Gaeta, utworzenie legio­
nu polskiego „na modłę lombardzką”. nowego pułku jazdy.

1797 1799
9 stycznia — konwencja gen. Dąbrow­ 8 marca — gen. Kniaziewicz składa Dy­
skiego z Administracją Generalną Lom ­ rektoriatowi „sto krwawych sztanda­
bardii o utworzeniu „Legionów Polskich rów”, zdobytych w kampanii neapoli-
posiłkujących Lombardię”. tańskiej.
20 stycznia — odezwa gen. Dąbrowskie­ 26 marca — bitwa pod Legnano, druga
go wzywająca Polaków, by wstępowali legia traci 750 ludzi.
do Legionów. 4 kwietnia — bitwa pod Magnano, dru­
25 stycznia — Bonaparte zatwierdza ga legia traci 1000 ludzi, gen. Rymkie­
konwencję. wicz śmiertelnie ranny.

» 289 «
12 kwietnia — początek oblężenia Man- 4 listopada — Francuzi wkraczają do
tui. Poznania.
27 kwietnia — początek odwrotu pierw­ 7 listopada — powstańcy wielkopolscy
szej legii gen. Dąbrowskiego znad rzeki pod wodzą gen. Pawła Skórzewskiego
Garigliano na północ. 1 kpt. Kacpra Miaskowskiego opanowu­
17— 19 czerwca — bitwa nad Trebbią, ją Kalisz.
krwawe straty pierwszej legii. 11 listopada — akt powstania dawnego
29 lipca — kapitulacja Mantui, koniec województwa łęczyckiego, za którego
drugiej legii gen. Józefa Wielhorskiego. przykładem idą inne ziemie polskie.
15 sierpnia — bitwa pod Novi z udzia­ 14 listopada — Dąbrowski przedstawia
łem resztek pierwszej legii. projekt przeprowadzenia poboru w de­
6 września — uchwała Rady Pięciuset partamencie poznańskim i utworzenia
o utworzeniu Legii Naddunajskiej. pierwszych oddziałów wojska polskie­
28 listopada — nominacja gen. Knia- go.
ziewicza na dowódcę Legii Naddunaj­ 18 listopada — kpt. Miaskowski opano­
skiej. wuje fortelem Częstochowę.
1800 19 listopada — Napoleon przyjmuje w
12 lipca — Legia Nadduna jska uczestni­
Berlinie delegację szlachty z Wielko­
czy w bitwie pod Offenbach.
polski.
3 grudnia — bitwa pod Hohenlinden,
27 listopada — Francuzi wkraczają do
znakomita postawa ułanów polskich.
Warszawy, Napoleon w Poznaniu.
2 grudnia — ostatni wojewoda gnieź­
1801 nieński, Józef Radzimiński, wydaje ma­
9 lutego — pokój w Lunéville.
nifest zwołujący pospolite ruszenie
szlachty zamieszkałej na lewym brzegu
1802 Wisły.
21 stycznia — Legiony Polskie przecho­ 19 grudnia — Napoleon przybywa do
dzą na służbę Republiki Włoskiej.
Warszawy.
Maj — 3 półbrygada polska (późniejsza 26 grudnia — bitwy pod Pułtuskiem
113) odpływa na San Domingo.
i Gołyminem z udziałem kilkudziesięciu
Wrzesień — pierwsze oddziały legioni­
ochotników polskich.
stów lądują na San Domingo.
29 grudnia — utworzenie pierwszej
kompanii artylerii.
1803
1807
27 stycznia— 11 lutego — 2 półbrygada
polska (późniejsza 114) odpływa z Ge­
1 stycznia — utworzenie pułku kawa­
nui na San Domingo.
lerii narodowej Jana Michała Dąbrow­
24 września — przekształcenie 1 pół- skiego z pospolitego ruszenia szlachec­
brygady w pułk piechoty polskiej.
kiego, zgromadzonego pod Łowiczem.
2 stycznia — utworzenie brygady pie­
1805 choty gen. Wincentego Aksamitowskie-
24 listopada — pułk piechoty polskiej
go.
przyczynia się do rozbicia austriackie­
14 stycznia — powstanie Komisji Rzą­
go korpusu ks. Rohana pod Castelfran-
dzącej; tymczasowego rządu polskiego.
co.
15 stycznia — ks. Józef Poniatowski
mianowany zostaje dyrektorem wojny.
1806 20 stycznia — pierwsze grupy dawnych
4 lipca — przegrana bitwa pułku pie­ legionistów wyruszają z Włoch w drogę
choty polskiej z Anglikami pod Maidą do kraju.
w Kalabrii. 26 stycznia — dekret Komisji Rządzącej
Październik — w Landau i Moguncji o utworzeniu trzech legii wojska pol­
powstaje Legia Północna. skiego.
14 października — klęska armii prus­ 28 stycznia — powołanie „warszawskiej**
kiej pod Jeną i Auerstedt. legii ks. Józefa.
26 października — rozmowy Dąbrow­ 4 lutego — wprowadzenie francuskich
skiego z Napoleonem w Charlottenbur- regulaminów w wojsku polskim.
gu na temat utworzenia 40-tys. wojska 7—8 lutego — bitwa pod Pruską Iławą.
polskiego. 23 lutego — zwycięska dla legii Dą­
27 października — Napoleon przybywa browskiego potyczka pod Tczewem.
a o Berlina. 12 marca — początek oblężenia Gdań­
3 listopada — berlińska odezwa Jana ska.
Henryka Dąbrowskiego i Józefa W ybic­ 6 kwietnia — dekret Napoleona o utwo­
kiego do Polaków z wezwaniem o chwy­ rzeniu pułku polskich szwoleżerów
cenie za broń. gwardii.
» 290 «
7 kwietnia — dekret Napoleona o utwo­ 24 czerwca — płk Józef Chłopicki na
rzeniu Legii Polsko-Włoskiej pod do­ czele piechoty Legii Nadwiślańskiej roz­
wództwem gen. Józefa Grabińskiego, bija pod Epilą Hiszpanów idących na
złożonej z trzech pułków piechoty i puł­ pomoc załodze Saragossy.
ku ułanów. 14 lipca — szwadron polskich szwole­
24 kwietnia — utworzenie gwardii na­ żerów gwardii pod wodzą szefa Radzi­
rodowej warszawskiej. mińskiego odznacza się w bitwie pod
3 maja — uroczystość rozdania w War­ Mediną del Rioseco.
szawie orłów pułkowych. Sierpień — dywizja Księstwa Warszaw­
15 maja — wracający z Włoch do Pol­ skiego (4, 7 i 9 pułki piechoty) wyrusza
ski pułk dawnych ułanów legionowych do Hiszpanii.
rozbija Prusaków pod Strugą na Ślą­ Wrzesień — wycofanie 3 korpusu mar­
sku. szałka Da voûta z Księstwa Warszaw­
26 maja — kapitulacja Gdańska, w któ­ skiego.
rego oblężeniu uczestniczyła legia Dą­ 23 listopada — świetne zwycięstwo uła­
browskiego. nów nadwiślańskich pod Tudelą.
14 czerwca — bitwa pod Frj^dlandem 30 listopada — trzeci szwadron pułku
z udziałem legii Dąbrowskiego. szwoleżerów gwardii pod wodzą szefa
21 czerwca — koniec działań wojen­ Jana Kozietulskiego i kpt. Jana Dzie­
nych. wanowskiego zdobywa przełęcz Somo-
7— 9 lipca — układy pokojowe w Tylży, sierrę, otwierając Napoleonowi drogę na
utworzenie Księstwa Warszawskiego z Madryt.
ziem drugiego i trzeciego zaboru prus­ 20 grudnia — początek drugiego oblę­
kiego, bez okręgu białostockiego. żenia Saragossy z udziałem Legii Nad­
12 lipca — wojsko polskie podporząd­ wiślańskiej.
kowane zostaje marszałkowi Davout, 24 grudnia — potyczka pod Puente de
dowódcy 3 korpusu. Almaraz z udziałem dywizji Księstwa
22 lipca — nadanie konstytucji Księ­ Warszawskiego.
stwu Warszawskiemu, przewidującej
30-tys. wojsko polskie i przywracającej 1809
order Virtuti Militari. 11 lutego — utworzenie Szkoły Elemen­
7 września — włączenie Legii Północ­ tarnej Artylerii i Inżynierii w Warsza­
nej do armii Księstwa Warszawskiego. wie.
16 września — do Warszawy powracają 20 lutego — kapitulacja Saragossy.
weterani i inwalidzi Legionów Polskich 24 marca — porażka pułku ułanów nad­
we Włoszech. wiślańskich pod Jevenes.
5 października — ks. Józef Poniatowski 15 kwietnia — początek wojny polsko-
zostaje ministrem wojny Księstwa War­ -austriackiej.
szawskiego i naczelnym wodzem wojska 18 kwietnia — odparcie austriackiej
polskiego. próby opanowania Częstochowy.
11 listopada — Legia Polsko-Włoska 19 kwietnia — bitwa pod Raszynem,
przechodzi na służbę westfalską. śmierć płk. Cypriana Godebskiego.
26 grudnia — pierwsze rozdanie krzyży 21 kwietnia — konwencja o oddaniu
Virtuti Militari. Warszawy, wojsko polskie wycofuje się
na prawy brzeg Wisły.
1808 24 kwietnia — narada w Zegrzu, ks. Jó­
31 stycznia — rozkaz ks. Józefa Ponia­ zef przedstawia plan polskiej ofensywy
towskiego dotyczący organizacji woj­ w kierunku Galicji.
skowej służby zdrowia. 26 kwietnia — potyczka pod Grocho-
25 lutego — utworzenie Szkoły Aplika­ wem.
cyjnej Artylerii i Inżynierów. 3 maja — zdobycie austriackiego przy­
20 marca — Legia Nadwiślańska (daw­ czółka mostowego pod Ostrówkiem.
na Polsko-Włoska) przechodzi na służ­ 8 maja — szef szwadronu Berek Jose-
bę francuską. lewicz ginie pod Kockiem.
8 maja — umowa Napoleona z rządem 14 maja — zajęcie Lublina.
Księstwa Warszawskiego w Bajonnie 15 maja — odparcie austriackiej próby
o przyjęciu 8 tys. żołnierzy polskich na opanowania Torunia.
żołd francuski. 17 maja — gen. Michał Sokolnicki zdo­
9 maja — dekret Fryderyka Augusta, bywa Sandomierz.
króla saskiego i księcia warszawskiego, 20 maja — generałowie Pelletier i K a ­
o organizacji poboru. mieński zdobywają Zamość. Odezwa ks.
19 czerwca—14 sierpnia — pierwsze Józefa do mieszkańców Galicji z we­
oblężenie Saragossy z udziałem Legii zwaniem do formowania oddziałów woj­
Nadwiślańskiej. skowych.

è> 291 «
22 maja — klęska Napoleona pod Es- sta o organizacji gwardii narodowej w
sling i Aspern. Księstwie Warszawskim.
27 maja — por. Starzeński wkracza do 16 maja — ułani nadwiślańscy rozbija­
Lwowa. ją piechotę angielską pod Albuherą.
2 czerwca — odzyskanie Warszawy. 21 czerwca — kapitulacja Tarragony
3 czerwca — rosyjski korpus gen. Goli- obleganej przez Legię Nadwiślańską.
cyna przystępuje do wojny z Austrią.
12 czerwca — porażka ks. Józefa pod 1812
Wrzawami.
3 marca — utworzenie 5 korpusu W iel­
15 czerwca — Legia Nadwiślańska zwy­ kiej Arm ii złożonego z części wojsk
cięża pod Marią w Hiszpanii.
Księstwa Warszawskiego; Legia Nad­
15—18 czerwca — walki o Sandomierz
wiślańska włączona do gwardii cesar­
1 utrata miasta.
skiej.
18 czerwca — Legia Nadwiślańska de­
22 czerwca — odezwa Napoleona z W ił-
cyduje o zwycięstwie pod Belchite w
kowyszek, ogłaszająca „drugą wojnę
Hiszpanii.
polską”.
5—6 Lipca — zwycięstwo Napoleona pod
24 czerwca — początek kampanii rosyj­
Wagram, polscy szwoleżerowie gwardii
skiej, przeprawa przez Niemen.
rozbijają ułanów austriackich.
28 czerwca — powołanie konfederacji
8 lipca — dekret Napoleona o utworze­
generalnej pod laską ks. Adama Kazi­
niu drugiej Legii Nadwiślańskiej, prze­
mierza Czartoryskiego, Napoleon wkra­
kształconej następnie w 4 pułk Legii.
cza do Wilna.
10 lipca — Napoleon przejmuje na żołd
francuski oddziały polskie utworzone I lipca — Napoleon tworzy w W ilnie
w Galicji (tzw. wojsko galicyjsko-fran- Komisję Rządu Tymczasowego Litew ­
cuskie). skiego.
12 lipca — rozejm w Znojmie. 9— 10 lipca — porażka polskiej jazdy
15 lipca — wojsko polskie wkracza do pod Mirem.
Krakowa, zakończenie wojny z Austria­ II lipca — Napoleon przyjmuje w W il­
kami. nie deputację sejmu polskiego z Józe­
11 sierpnia — w Hiszpanii dywizja Księ­ fem W ybickim na czele.
stwa Warszawskiego decyduje o zwy­ 17— 18 sierpnia — bitwa pod Smoleń­
cięstwie pod Almonacid. skiem, śmierć gen. Grabowskiego.
14 października — pokój w Schoen- 5 września — bój o redutę szewardyń-
brunnie, powiększenie Księstwa War­ ską.
szawskiego o cztery departamenty. 7 września — bitwa pod Możajskiem
18—19 listopada — dywizja Księstwa (Borodino).
Warszawskiego przyczynia się do zwy­ 14 września — Wielka Arm ia wkracza
cięstwa pod Ocańą w Hiszpanii. do Moskwy.
7 grudnia — konwencja między Napo­ 29 września — potyczka pod Cziriko-
leonem a Fryderykiem Augustem o po­ wem.
większeniu armii Księstwa Warszaw­ 30 września — potyczka pod Worono-
skiego o 60 tys. wem.
18 grudnia — uroczysty powrót wojska 18 października — bitwa pod Winko-
polskiego do Warszawy po wygranej wem, śmierć gen. Stanisława Fiszera.
wojnie z Austrią. 19 października — początek odwrotu
Wielkiej A rm ii spod Moskwy.
1810
Styczeń — ułani nadwiślańscy zajmu­ 15 listopada — porażka gen. Kosseckie-
ją przełęcz Paso des Despeńaperros, go pod Kojdanowem.
otwierając armii francuskiej drogę do 21 listopada — utrata przyczółka mo­
Andaluzji. stowego w Borysowie.
14 maja — kapitulacja Leridy obleganej 26— 28 listopada — przeprawa przez
przez Legię Nadwiślańską. Berezynę, bitwa pod Stachowem i Stu-
4 lipca — początek oblężenia Tortosy dzianką.
z udziałem Legii. 5 grudnia — Napoleon opuszcza Wielką
15 października — świetna obrona zam­ Arm ię w Smorgoniach, eskortowany
ku Fuengirola przez oddział 4 pułku pie­ przez polskich szwoleżerów gwardii
choty pod dowództwem kpt. Francisz­ i ułanów nadwiślańskich.
ka Młokosiewicza. 10 grudnia — Napoleon przybywa do
Warszawy.
1811 Grudzień — powrót wojska polskiego
2 stycznia — kapitulacja Tortosy. do Warszawy z całą artylerią 5 korpu­
10 kwietnia — dekret Fryderyka Augu­ su.

» 292 «
1813 I grudnia — kapitulacja Modlina bro­
5 lutego — wojsko polskie opuszcza nionego m. in. przez Polaków.
Warszawę.
18 lutego — początek formowania dy­ 1814
wizji Dąbrowskiego w Głogowie, a na­ 29 stycznia — szarża polskich szwole­
stępnie w Wetzlar. żerów pod Brienne.
25 marca — koniec krótkotrwałej obro­ 7 marca — szarża polskich szwoleże­
ny Częstochowy. rów pod Craonne.
2 maja — bitwa pod Lützen z udzia­ 19 marca — pułk piechoty nadwiślań­
łem polskich szwoleżerów. skiej odznacza się pod Arcis-sur-Aube.
3 maja — wojsko polskie opuszcza Kra­ 26 marca — szarża polskich szwoleże­
ków. rów pod Saint-Dizier.
12 maja — rozwiązanie rady ministrów 30 marca — Polacy w obronie Paryża.
Księstwa Warszawskiego. 4 kwietnia — gen. Wincenty Krasiński
21 maja — bitwa pod Budziszynem obejmuje dowództwo resztek wojska
z udziałem polskich szwoleżerów. polskiego.
4 czerwca — rozejm w Pielaszkowie. II kwietnia — traktat paryski zezwa­
26—27 sierpnia — bitwa pod Dreznem lający Polakom na powrót z bronią do
z udziałem polskich szwoleżerów. kraju.
Wrzesień — utworzenie polskiego bata­ 24 kwietnia — rewia wojska polskiego
lionu starej gwardii. w Saint-Denis przed carem Aleksan­
16—19 października — „bitwa narodów” drem.
pod Lipskiem, rozbicie 8 korpusu pol­ 30 maja — wojsko polskie wyrusza
skiego, śmierć ks. Józefa. z Francji w drogę powrotną do kraju.
11 listopada — kapitulacja Drezna bro­ Sierpień — wojsko polskie w kraju.
nionego m. in. przez 7 pułk lansjerów.
22 listopada -- kapitulacja Zamościa 1815
bronionego przez polską załogę pod do­ 1 marca — Napoleon ląduje w zatoce
wództwem gen. Maurycego Hauke. Juan osłaniany przez szwadron pol­
29 listopada — kapitulacja Gdańska bro­ skich szwoleżerów gwardii.
nionego m. in. przez 5, 10 i 11 pułki pie­ 18 czerwca — bitwa pod Waterloo
choty polskiej. z udziałem polskich szwoleżerów.
Listopad—grudzień — reorganizacja
wojska polskiego w Sedanie.
S Ł O W N IK
AUTORÓW

AKSAMITOWSKI Wincenty (1760— skiem i Frydlandem. Służył w 12 pp,


1828). Ur. 15 września w Kamieńcu Po­ z którym dzielił losy w kampaniach
dolskim, służbę rozpoczął jako kadet w 1809 i 1812. W 1813 należał do 8 korpu­
Szkole Artylerii Koronnej w 1774. su ks. Józefa, bił się pod Dreznem
Uczestnik kampanii 1792 i powstania i Lipskiem. Po katastrofie przeszedł
kościuszkowskiego, po pobycie w Gali­ z resztkami wojska polskiego do Fran­
cji przedostał się do Włoch i wstąpił cji. Służył wtedy w oficerskiej gwardii
do Legionów. Jako szef batalionu zajął honorowej. W drodze powrotnej do kra­
się organizacją artylerii. Walczył w ju należał do honorowej eskorty odpro­
obronie Mantui, a po jej kapitulacji do­ wadzającej zwłoki ks. Józefa. W armii
stał się do niewoli austriackiej. Po po­ Królestwa Polskiego dosłużył się rangi
wrocie do Francji awansował na szefa ppłk. W powstaniu listopadowym do­
brygady, w 1802 objął dowództwo dru­ wodził 18 pp. Skorzystał z amnestii,
giej półbrygady Legionów, przemiano­ pozostał w kraju, osiedlając się na Pod­
wanej na 114 półbrygadę. Nie po­ lasiu, Pisał przez wiele lat swe pamię­
płynął ze swymi żołnierzami na San tniki. Zmarł 30 stycznia 1852, pocho­
Domingo, lecz pozostał w Europie pod wany w Leśnie0
pretekstem porządkowania rachunków.
Uważano go zresztą za jednego z głów­ BIERNACKI Paweł (1740—1826). Ucze­
nych sprawców ekspedycji. Przez kilka stnik konfederacji barskiej, poseł na
lat służył w armii francuskiej. Jesienią sejm, członek Rady Nieustającej i Ko­
1806 mianowany komendantem Pozna­ misji Skarbowej. W kampanii 1792 był
nia, awansowany do stopnia gen. bry­ brygadierem kawalerii narodowej,
gady, zajął się organizacją wojska pol­ uczestniczył też w powstaniu kościusz­
skiego, zwłaszcza zaś korpusu artylerii kowskim, W 1806 powołany przez Dą­
i inżynierów. Skłócony z Poniatowskim, browskiego na organizatora brygady
przez dłuższy czas przebywał we Fran­ jazdy. Nie odegrał potem większej roli.
cji. W 1812 był gubernatorem Poznania, Zmarł 23 września 1826 w Bartochowie.
a następnie zastępcą szefa sztabu króla
neapolitańskiego. W kampanii 1813 do­ BRANDT Henryk (1789—1868). Ur.
wodził jazdą w dywizji gen. Dąbrow­ w Łąkach pod Bydgoszczą, syn drobne­
skiego. Po upadku Napoleona wrócił do go urzędnika Niemca. W 1806 służył
kraju, był komendantem departamen­ w armii pruskiej, a w 1808 przeszedł do
tu siedleckiego, ale w 1816 wziął djuni- Legii Nadwiślańskiej w stopniu ppor.
sję. Zmarł 13 stycznia 1828 w Warsza­ Bił się przez cztery lata w Hiszpanii,
wie. m. in. pod Saragossą, Tortozą, Walencją.
Brał udział w kampanii rosyjskiej i w
BIAŁKOWSKI Antoni (1788—1852). Ur. walkach 1813. Ranny pod Lipskiem, do­
13 czerwca w Poznaniu. W 1806 iako stał się do niewoli. W 1815 służył w ar­
ochotnik wstąpił do wciska polskiego. mii Królestwa Polskiego, ale wnet prze­
Bił się na Pomorzu, m. in. pod Gdań­ szedł do armii pruskiej, w której do­

» 294 «
szedł do stopnia generała. W 1831 prze­ dowodził brygadą piechoty w korpusie
bywał jako obserwator w sztabie Dybi- marszałka Victora. Ranny pod Lip­
cza. Po upadku powstania asystował skiem, dostał się do niewoli. Zmarł 23
w Brodnicy podczas kapitulacji wojska stycznia w Warszawie.
polskiego. Nakłaniał Polaków do po­
wrotu w granice zaboru rosyjskiego. BUŁHARYN Tadeusz (1789—1859).
W 1848 tłumił powstanie wielkopolskie, Kształcił się w petersburskim korpusie
rozbijając obóz powstańczy w Książu. kadetów, od 1809 w armii rosyjskiej.
Zmarł w 1868 w Berlinie. W 1810 zaciągnął się do armii francu­
skiej, przejściowo służył w 8 pułku lan-
BREKIEIt Stanisław (1789—1860). Ur. sjerów polskich. Brał udział w kampa­
8 maja pod Międzyrzeczem. Kształcił niach 1812 i 1813. Po upadku Napoleona
się w korpusach kadetów w Kaliszu zamieszkał w Wilnie, a potem w Peters­
i Berlinie. W 1806 rozpoczął służbę burgu, gdzie zajął się działalnością li­
w armii pruskiej, brał udział w walkach teracką. Był renegatem, wrogiem pol­
na Śląsku przeciw Francuzom. W 1808 skości. Zmarł w Dorpacie.
wstąpił do 9 pp Księstwa Warszaw­
skiego i wyruszył z nim do Hiszpanii. CHŁAPOWSKI Dezydery (1788—1879).
W 1810 był por. Wzięty 21 sierpnia 1811 Ur. 23 maja w Śmiglu lub Turwi
do niewoli w Motril, był więziony w w Wielkopolsce. Służbę wojskową za­
Alicante, potem na Balearach. W 1814 czął w armii pruskiej, ale już w 1806
zwolniony, powrócił przez Neapol, Ge­ przeszedł do armii francuskiej, był
nuę, Austrię do kraju. Zmarł w Warsza­ m. in. oficerem ordynansowym Napo­
wie 4 stycznia 1860. W 1824 spisał po nie­ leona. Bił się na Pomorzu w 1807, po­
miecku swe wspomnienia z wojny hisz­ tem studiował w paryskiej Szkole Po­
pańskiej, wydane po jego śmierci przez litechnicznej. Uczestniczył w wojnie
córkę Paulinę Cybulską w przekładzie hiszpańskiej oraz kampaniach 1812
polskim. i 1813. Jeszcze przed upadkiem Napo­
leona podał się do dymisji i wrócił do
BRODZIŃSKI Kazimierz (1791—1835). kraju. Przez wiele lat zajmował się go­
Ur. 8 marca w Królówce pod Bochnią. spodarką, był propagatorem nowocze­
W 1809 ukończył gimnazjum tarnow­ snych metod uprawy roli i hodowli.
skie i zaciągnął się do artylerii Księst­ Brał udział w powstaniu listopadowym,
wa Warszawskiego. W 1811 służąc bił się pod Grochowem, następnie po­
w wojsku uczęszczał na uniwersytet słany został na Litwę, gdzie działał jako
krakowski. Brał udział w wyprawie dowódca oddzielnego korpusu, z którym
moskiewskiej, bił się pod Smoleńskiem, zmuszony był schronić się w Prusach.
Możajskiem i nad Berezyną. Ranny pod Dwa lata był więziony w Szczecinie, po­
Lipskiem, dostał się do niewoli. Od 1814 tem wrócił do Wielkopolski, gdzie brał
osiadł w Warszawie. Był znanym i ce­ czynny udział w życiu politycznym
nionym poetą, członkiem Towarzystwa i kulturalnym. Zmarł 26 maja 1879 w
Przyjaciół Nauk, profesorem Uniwer­ Turwi. Jego pamiętniki ukazały się
sytetu Warszawskiego. Zmarł 10 paź­ w Poznaniu w 1899.
dziernika 1835 w Dreźnie.
CHŁOPICKI Józef Grzegorz (1771—
BRONIKOWSKI Mikołaj (1767—1817). 1854). Ur. w Kapustynie na Wo­
Ur. 6 stycznia. Ukończył Szkołę Wojsko­ łyniu. Służbę wojskową zaczął w 1785
wą w Berlinie. W 1786 wstąpił do woj­ w wojsku polskim. W 1788 jako ochot­
ska polskiego. Brał udział w kampanii nik wziął udział w wojnie Rosji z Tur­
1792 i powstaniu kościuszkowskim. Na­ cją. Uczestniczył w kampanii 1792, po­
leżał do przyjaciół ks. Józefa. W 1809 tem wcielony został do armii rosyjskiej.
uczestniczył w bitwie pod Raszynem, Po upadku powstania kościuszkowskie­
a pod koniec maja posłany został do go, w którym wziął udział, przedostał
głównej kwatery Napoleona. Cesarz po­ się do Włoch i tam wstąpił do Legio­
lecił mu organizację drugiej Legii Nad­ nów. Bił się nad Trebbią i pod Novi,
wiślańskiej, przekształconej w 4 pułk bronił Mantui, walczył w Kalabrii.
Legii. W latach 1810—1811 bił się w W latach 1808—1812 bił się w Hiszpanii
Hiszpanii jako gen. dowódca brygady jako dowódca jednego z pułków Legii
w korpusie Sucheta. Dopiero w 1812 Nadwiślańskiej, a następnie jej fak­
zdołał uzyskać zgodę na powrót do kra­ tyczny dowódca. Mianowany w 1809
ju. W kampanii rosyjskiej był guberna­ gen. brygady, wziął udział w kampanii
torem Mińska. Próbował daremnie or­ rosyjskiej. Skłócony z Napoleonem, po­
ganizować obronę linii Berezyny, został dał się do dymisji w 1813. W armii
rozbity pod Kojdanowem. W 1813 Królestwa Polskiego był dowódcą dy­
» 295 «
wizji piechoty, ale po zatargu z Kon­ DĄBROWSKI Jan Henryk (1755—1818).
stantym wystąpił z wojska w 1818. Po Ur. 2 lub 29 sierpnia w Pierzchowcu
wybuchu powstania listopadowego po­ pod Krakowem. Od 1771 wT wojsku sa­
wołany do Rady Administracyjnej, któ­ skim, od 1792 w armii Rzeczypospolitej.
ra powierzyła mu dowództwo wojsk w Brał udział w powstaniu kościuszkow­
stolicy, ogłosił się 5 grudnia 1830 dykta­ skim, bronił Warszawy i dowodził sa­
torem. Nie wierząc w powodzenie walki modzielną wyprawą do Wielkopolski.
zbrojnej, próbował nawiązać rokowa­ Jesienią 1796 przybył do Paryża, gdzie
nia z carem, czym zwrócił przeciw sobie przedstawił projekt utworzenia Legio­
powstańczą lewicę. 17 stycznia 1831 zło­ nów Polskich. 9 stycznia 1797 podpisał
żył dyktaturę, ale pozostał faktycznym w Mediolanie układ z rządem lombardz-
dowódcą armii przy boku nieudolnego kim powołujący Legiony Polskie jako
naczelnego wodza ks. Michała Radzi­ korpus posiłkujący Lombardię. Na cze­
wiłła. W bitwie pod Grochowem został le I legii brał udział w bitwach nad
ciężko ranny i parę dni później opuścił Trebbią i pod Novi. Nie wziął udziału
Warszawę. Ostatnie lata spędził w Kra­ w wyprawie na San Domingo, pozostał
kowie, gdzie zmarł 30 września 1854. we Włoszech. Jesienią 1806, wezwa­
ny przez Napoleona, stawił się w Ber­
CHODKIEWICZ Aleksander (1776— linie, gdzie otrzymał zadanie zorganizo­
1838). Ur. 4 czerwca w Czarnobylu. wania wojska polskiego. Stworzył w
Brał udział w powstaniu kościuszkow­ Wielkopolsce pierwsze pułki, na czele
skim jako major gwardii narodowej, własnej legii (dywizji) wziął udział w
potem osiadł w swych dobrach na Wo­ walkach na Pomorzu w 1807. Ranny
łyniu, zajmując się pracą naukową i li­ pod Tczewem, oblegał Gdańsk, bił się
teracką. Współorganizator Liceum pod Frydlandem. Po pokoju tylżyckim
Krzemienieckiego, członek Towarzyst­ odsunięty przez Poniatowskiego, w
wa Przyjaciół Nauk. W 1812 po zajęciu 1809 organizował opór przeciw Au­
Wilna Napoleon mianował go członkiem striakom w Wielkopolsce i uczestni­
Rządu Tymczasowego Litewskiego. czył w ofensywie w Galicji. W kampanii
Otrzymawszy stopień pułkownika, wy­ 1812 dowodził 17 dywizją piechoty 5
stawił swym kosztem 18 pp, z którym korpusu, z którą bronił linii Berezyny.
pod koniec kampanii wycofał się do W kampanii 1813 Napoleon powierzył
Warszawy. Brał udział w obronie Mo­ mu dowództwo oddzielnej dywizji, zor­
dlina, a po kapitulacji twierdzy przeby­ ganizowanej w Wetzlar. Wziął udział
wał kilka miesięcy w niewoli rosyjskiej. w bitwie pod Lipskiem, następnie objął
Służył początkowo w armii Królestwa, naczelne dowództwo nad szczątkami
ale już w 1818 wziął dymisję jako gen. wojska polskiego. Po powrocie do kraju
brygady. W 1819 został senatorem kasz­ wszedł do Komitetu Wojskowego orga­
telanem, ale za gwałtowną krytykę nizującego armię Królestwa Polskiego.
Konstantego został pozbawiony tej god­ Piastował też godność senatora, ale ze
ności. Wybrany rok później deputowa­ względu na podeszły wiek nie odgrywał
nym, należał w Sejmie do stronnictwa większej roli. Zmarł 6 czerwca 1818
kaliszan. Za związki z dekabrystami w swym majątku w Winnogórze w
aresztowany i odesłany do Petersburga, Wielkopolsce.
ale zwolniony z braku dowodów winy.
Ostatnie lata spędził w rodzinnym Mły- DEMBIŃSKI Henryk (1791—1864). Ur.
nowie, gdzie zmarł 24 stycznia 1838. 16 stycznia w Strzałkowie na Kielec-
czyźnie. Od 1809 w wojsku polskim, w 5
CICHOCKI Dominik. Ur. 21 września pułku strzelców konnych, wziął udział
1781 w Kopicach pod Siedlcami. Od w wojnie z Austriakami, a także wy­
1807 w pułku szwoleżerów gwardii, do­ prawie moskiewskiej i kampanii 1813.
szedł do stopnia por. w 1812. Walczył Był posłem na sejm w 1825. Po wybu­
w Hiszpanii, Austrii i Rosji. W 1812 chu powstania listopadowego zajmował
przeszedł do 3 pułku litewskich szwo­ się organizacją wojska w województwie
leżerów gwardii. krakowskim. Mianowany płk. i dowód­
cą brygady jazdy, posłany został po
bitwie pod Ostrołęką na Litwę. Wsła­
DALEKI Andrzej — syn chłopski spod wił się doskonale zorganizowanym od­
Krotoszyna, jesienią 1806 wcielony do wrotem z Litwy do Warszawy, za co
wojska polskiego. Bił się na Pomorzu, mianowany został generałem i guberna­
a w 1808 posłany został ze swym 9 pp torem stolicy. Krótko był także wodzem
do Hiszpanii. W 1811 dostał się w Mo- naczelnym po odebraniu tego stanowi­
tril do niewoli, w której przebywał do ska Skrzyneckiemu. Bronił Warszawy,
1814. a po kapitulacji stolicy przeszedł do

» 296 «
Prus. Był jednym z działaczy emigra­ się na Pomorzu, uczestniczył m. in.
cyjnej prawicy, związanym ze stronni­ w oblężeniu Gdańska. W 1809, w kam­
ctwem Czartoryskiego. Odegrał istotną panii przeciw Austriakom, zajął Lublin
rolę w rewolucji węgierskiej 1848— i brał udział w zdobyciu Zamościa
1849 jako jej wódz naczelny. Od 1851 i Sandomierza. W 1810 awansował do
ponownie we Francji. Zmarł 13 czerwca stopnia gen. brygady i objął komendę
1864 w Paryżu. Autor znanych pamięt­ departamentu lubelskiego, a następnie
ników, tłumaczonych także na język radomskiego. W kampanii 1812 dowo­
francuski. dził 28 brygadą kawalerii, bijąc się pod
DOBIECKI Wojciech (1780—1862). Ur. Mirem. Działał w ramach dywizji gen.
17 kwietnia w Chełmcach. Mając 18 lat Dąbrowskiego na Białorusi. Ranny pod
wstąpił do Legii Naddunajskiej, z któ­ Borysowem 20 listopada, dostał się kil­
rej przeszedł do jazdy legionowej. ka dni później do niewoli. Wiosną 1814
Z pułkiem ułanów odbył kampanie wło­ wrócił do kraju i wziął dymisję. Był
skie, bił się w 1807 na Śląsku, a potem jednym ze zdolniejszych dowódców
w Hiszpanii, m. in. pod Saragossą. Ran­ wojska polskiego.
ny, powrócił do Księstwa Warszawskie­
go, gdzie w 1809 był komisarzem wo­ DZIEWANOWSKI Jan (1782—1808). Ur.
jennym. Brał udział w wojnie z Austrią w Płonnem. W listopadzie 1806 był uży­
i wyprawie moskiewskiej. Wiosną 1813 ty przez gen. Dąbrowskiego do misji
wziął dymisję i ^osiadł na roli. W po­ wywiadowczych, później służył w szta­
wstaniu listopadowym był generalnym bie gen. Milhauda. W pułku szwoleże­
ordonatorem wojska. Po upadku po­ rów gwardii otrzymał stopień kapitana
wstania schronił się w Prusach, prze­ i dowództwo 3 kompanii w 3 szwadro­
bywał kilka lat na emigracji. Za namo­ nie. Odznaczył się w szarży na Somo-
wą gen. Kazimierza 'Tańskiego napisał sierrę, gdzie został śmiertelnie ranny.
Wspomnienia wojenne, ogłoszone w 1859 Zmarł w szpitalu w Madrycie 5 grud­
w dodatku do krakowskiego „Czasu”. nia 1808.

DRZEWIECKI Józef (1772—1852). Ur. ESTKO Sykstus (1776—1813). Ur. w


7 marca w Juskowicach koło Krze­ Brześciu Litewskim, siostrzeniec Ko­
mieńca. Uczestniczył w powstaniu ko­ ściuszki. Służbę wojskową zaczął w 1791
ściuszkowskim jako płk milicji wołyń­ w korpusie inżynierów. Brał udział
skiej, pod Maciejowicami dostał się do w powstaniu kościuszkowskim, przedo­
niewoli. Brał udział w życiu konspira­ stał się w 1797 do Legionów. Uczestni­
cyjnym Galicji, po czym przedostał się czył w kampanii neapolitańskiej, bił się
do Legionów Dąbrowskiego. W latach nad Trebbią, a w 1805 pod Castelfran-
1799—1801 służył w Legii Naddunaj­ co. W 1807 przeniesiono go do Legii
skiej, ale zerwał z Bonapartem po po­ Polsko-Włoskiej na szefa batalionu. Od
koju w Lunéville. Po powrocie do kraju 1808 walczył w Hiszpanii, uczestniczył
współpracował z Tadeuszem Czackim m. in. w oblężeniu Saragossy, gdzie w
przy organizowaniu szkolnictwa na Po­ stopniu płk. otrzymał dowództwo 3 puł­
dolu. Był opiekunem Liceum Krzemie­ ku Legii. Od stycznia 1812 objął komen­
nieckiego. Na krótko przed śmiercią dę 4 pułku Legii, stojącego w północnej
opublikował pamiętniki. Hiszpanii, z którym pospieszył na wy­
prawę moskiewską, ale dotarł tylko do
DZIEWANOWSKI Dominik (1759— Warszawy. W lipcu 1813 mianowany
1827). Ur. 15 lutego w Płonnem pod Ry­ został gen. brygady. Bił się pod Lip­
pinem. Służbę wojskową zaczął w armii skiem, gdzie kula działowa strzaskała
pruskiej, potem przeszedł do armii mu udo. Wzięty do niewoli, zmarł kil­
Rzeczpospolitej, m. in. jako adiutant kanaście dni później.
ks. Stanisława Poniatowskiego. Brał
udział w powstaniu kościuszkowskim, FĄDZIELSKI Paweł (1779—1813). Ur.
a po jego upadku zajął się gospodarką 29 czerwca w Warszawie. Przedostał
i studiowaniem dzieł wojskowych. Prze­ się do Legionów we Włoszech, bił się
łożył na język polski pracę Grand- m. in nad Trebbią, pod Novi, Castel-
-Maisona Mała wojna, czyli opis służby franco, w Kalabrii. W 1807 otrzymał
lekkich pułków w czasie wojny. W li­ szefostwo batalionu i przeniesiony zo­
stopadzie 1806 z polecenia Dąbrowskie­ stał do Legii Polsko-Włoskiej. Trzy la­
go zajął się formowaniem pułku kawa­ ta spędził w Hiszpanii, walcząc m. in.
lerii, którego trzon stanowili dezerte­ pod Epilą, Marią, Belchite, Saguntemu
rzy z pruskiego pułku „towarzyszów”. Jako pułkownik przeszedł całą kampa­
W styczniu 1807 został płk. i dowódcą nię rosyjską, był pod Smoleńskiem, Mo-
tego pułku — późniejszego 6 pułku. Bił żajskiem, Czirikowem, Krasnem. Ciężko

» 297 «
ranny nad Berezyną, zmarł 7 stycznia skim. Zmarł 16 kwietnia 1871 w Kra­
1813. kowie.
FREDRO Aleksander (1793—1876). Ur. GIEŁGUD Ignacy (zm. 1807). Poseł na
20 czerwca w Surochowie koło Jarosła­ sejm i członek Towarzystwa Przyjciół
wia. W 1809 wstąpił do wojska polskie­ Konstytucji 3 Maja, uczestnik powsta­
go, służąc m. in. w 5 pułku strzelców nia kościuszkowskiego. Kiedy po roz­
konnych. Brał udział w kampanii mo­ biorze Polski zjawił się w Warszawie
skiewskiej, dostał się do niewoli rosyj­ były faworyt carycy Płaton Zubow,
skiej, ale z niej uciekł i latem 1813 prze­ Giełgud wyzwał go na pojedynek, co zy­
dostał się przez Lwów do Wielkiej Ar­ skało mu znaczną popularność. W grud­
mii. Został oficerem ordynansowym niu 1806 Murat powierzył mu organiza­
sztabu Berthiera i w tym charakterze cję wojska w departamencie warszaw­
brał udział w walkach 1813 i 1814. Po­ skim, a w marcu 1807 objął komendę
wrócił do kraju w stopniu kapitana. po rannym Dąbrowskim nad legią wal­
Wystąpiwszy z wojska, osiadł w Galicji, czącą na Pomorzu. Brał udział w oblę­
zajmując się działalnością literacką. żeniu Gdańska, ale zmarł z trudów wo­
Zmarł 15 lipca 1876 we Lwowie. jennych 6 czerwca w Gniewie.
GAJEWSKI Franciszek (1792—1868). GODEBSKI Cyprian (1765—1809). Ur.
Ur. 31 marca we Wsi Margoninskiej na Polesiu Wołyńskim. W 1798 przedo­
w Wielkopolsce. Uczył się w szkole in­ stał się do Legionów, gdzie rozwijał
żynierskiej w Dreźnie, w 1809 bił się działalność oświatową wśród żołnierzy,
jako ppor. inżynierów saskich w Bawa­ wydawał „Dekadę Legionową”. Dzielił
rii, a potem w korpusie marszałka Ber- losy Legii Naddunajskiej, w 1803 roz­
nadotte pod Wagram. W 1810 przeszedł czarowany do'Napoleona wrócił do kra­
do służby polskiej, do 5 pułku strzelców ju, wydając w latach 1804—1806 w War­
konnych. W kampanii 1812 służył jako szawie „Zabawy Przyjemne i Pożytecz­
adiutant francuskiego gen. Chastela. ne”. Wrócił do służby wojskowej
Odznaczył się pod Dreznem, zakończył w 1806, był komendantem Modlina i do­
kampanię 1814 w stopniu płk. we fran­ wódcą 8 pp. Poległ 19 kwietnia 1809
cuskim sztabie głównym. W 1815 wy­ w bitwie pod Raszynem.
stąpił z wojska i zajął się gospodarką.
W powstaniu listopadowym walczył w 1 GORAYSKI Stanisław (1784—1809). Ur.
pułku jazdy kaliskiej. Z korpusem Ró­ w Strzeboszewicach na Mazowszu. Służ­
życkiego wszedł do Rzeczypospolitej bę wojskową zaczął w 1807 w gwardii
Krakowskiej. Zmarł 9 kwietnia 1868 honorowej asystującej Napoleonowi.
w Poznaniu, pozostawiwszy pamiętnik Mianowany por., a następnie kpt. w
spisany dla synów. pułku szwoleżerów gwardii, bił się
w Hiszpanii i Austrii. Zmarł 1 sierpnia
GAWROŃSKI Franciszek Salezy 1809 z ran w szpitalu w Wiedniu.
(1787—1871). Ur. 29 stycznia w Niena­
szowie pod Jasłem. Po zajęciu Krako­ GRABIŃSKI Józef (1771—1835). Ur. 19
wa przez wojsko polskie wstąpił do marca w Warszawie. W służbie wojsko­
2 pp, po czym przeniesiony został do wej od 1791, uczestnik kampanii 1792
sztabu gen. Biegańskiego. Od 1811 słu­ i powstania kościuszkowskiego. Po
żył w 11, a następnie 12 pp, z którym krótkotrwałej niewoli rosyjskiej i po­
uczestniczył w kampanii rosyjskiej. bycie w Petersburgu przedostał się do
Pod Lipskiem przeszedł do polskiego Paryża, a stamtąd do Mediolanu.
batalionu grenadierów gwardii cesar­ W 1797 uzyskał szefostwo jednego z ba­
skiej, a później do kawalerii gwardii. talionów Legionów Polskich. Skłócony
Należał do eskorty cesarza w ostatnich z wielu oficerami musiał rok później
tygodniach jego rządów. Po abdykacji opuścić Legiony, i to zadecydowało o je­
Napoleona wrócił do kraju. Służył jesz­ go udziale w wyprawie egipskiej. Wra­
cze w sztabie 2 dywizji piechoty-, ale cając z Egiptu do Francji, wpadł w rę­
w 1816 wziął dymisję i zajął się gospo­ ce korsarzy tureckich i przez rok sie­
darką. W powstaniu listopadowym słu­ dział w więzieniu w Stambule. Uwol­
żył jako ppłk w 10 pp, potem przeszedł niony po interwencjach posłów hiszpań­
do sztabu naczelnego wodza. Po upadku skiego i pruskiego, powrócił do Paryża,
rewolucji znalazł się w Prusach, wrócił a w 1800 wznowił służbę w legii wło­
do Galicji, ale utraciwszy majątek, mu­ skiej Dąbrowskiego. W 1805 bił się pod
siał zamieszkać w F$:akowie. W 1846 Castelfranco, a w 1806 nad zatoką
aresztowany przez władze rosyjskie, Santa Eufemia. Latem 1807, już w stop­
przesiedział rok w więzieniu warszaw­ niu gen. brygady, otrzymał dowództwo

» 298 '<
organizowanej na Śląsku Legii Polsko- morzu, awansując do stopnia gen. bry­
-Włoskiej, z którą spędził rok na służbie gady. W 1809 organizował obronę To­
westfalskiej w Kassel. W drodze do runia, potem został komendantem Za­
Hiszpanii odebrano mu komendę za mościa. Od stycznia do listopada 1813
braki organizacyjne. Osiadł wtedy pod dowodził bohaterską obroną tej twier­
Bolonią, gdzie pozostawał bezczynny do dzy. Wielki książę Konstanty mianował
1831. Wtedy to stał się naczelnym wo­ go generalnym kwatermistrzem powsta­
dzem powstania liberałów bolońskich, jącej armii Królestwa Polskiego. Po
próbujących zrzucić rządy papieskie. dymisji gen. Wielhorskiego został za­
Jeszcze przed upadkiem powstania stępcą ministra wojny, którą to funkcję
schronił się we Francji. pełnił 15 lat. W 1826 awansował do
stopnia gen. broni (artylerii). Zwolennik
GRABOWSKI Józef (1791—1881). Ur. 23 karności i ślepego posłuszeństwa, wier­
lutego w Wełnie pod Rogoźnem w Wiel- nie wykonywał rozkazy Konstantego,
kopolsce. Po studiach w Dreźnie był brał udział w sądach wojskowych nad
w latach 1810—1811 sekretarzem w In- Łukasińskim i Krzyżanowskim. Był
tendenturze Dóbr i Lasów Narodowych znienawidzony w wojsku *i potępiany
w Poznaniu. Służbę wojskową zaczął przez opinię publiczną. Zginął w noc
w listopadzie 1812 jako oficer wywiadu listopadową, próbując przeciwstawić się
w sztabie gen. Sokolnickiego. Od maja podchorążym.
1813 był w sztabie marszałka Berthiera,
z którego polecenia udał się po bitwie HEMPEL Joachim (1787—1874). Ur. 1
pod Lützen z Saksonii *do ks. Józefa. września w Puławach, wychowywał się
Awansował do stopnia majora, uczest­ na dworze Czartoryskich. W 1807 wstą­
nicząc m. in. w bitwach pod Dreznem pił do pułku szwoleżerów gwardii, brał
i Lipskiem. Po upadku Napoleona wró­ udział w wojnie hiszpańskiej, gdzie od­
cił do kraju i zajął się gospodarką. Nie znaczył się pod Mediną del Rioseco.
brał udziału w powstaniu listopado­ Walczył też w 1809 pod Wagram i Zna-
wym, ale organizował zbiórkę pienię­ im, brał udział w kampanii rosyjskiej.
dzy i pomoc dla rodzin uczestników. Na W 1813 już jako kpt. dowodził pierw­
Boże Narodzenie 1831 gościł w swym szym szwadronem. W 1814 bronił Fran­
dworze Mickiewicza. Wybierany paro­ cji, bijąc się dzielnie pod Arcis-sur-
krotnie na sejmy prowincjonalne, re­ Aube, gdzie rozbił batalion bawarski
prezentował ugodowo-konserwatywną i osłonił cesarza. Po upadku Napoleona
szlachtę, był nawet obecny przy poło­ wrócił do kraju, wystąpił z wojska i za­
żeniu kamienia węgielnego pod cytade­ jął się gospodarką. W powstaniu listo­
lę poznańską. Sprzedawszy część mająt­ padowym był instruktorem ;krakusów
ków, które tym samym przeszły w ręce i kosynierów. Zmarł 28 października
niemieckie, przeniósł się z czasem 1874 w Tuchowiczu.
w Lubelskie. W 1863 zaczął spisywać
wspomnienia, wydane przez Wacława HEMPEL Stanisław. Ur. 19 październi­
Gąsiorowskiego w 1905. Wspomnienia ka 1788 w Puławach, brat Joachima.
te wkrótce doczekały się tłumaczenia Służbę wojskową zaczął jako prosty
na język francuski. Cytują je liczni żołnierz w 1807 w pułku szwoleżerów
francuscy historycy epoki napoleoń­ gwardii, z którym poszedł na wojnę
skiej. Zmarł 6 maja 1881 w Bachowie. hiszpańską. Awansował do stopnia kpt.
Bił się w kampanii austriackiej 1809,
HAUKE Maurycy (1773—1830). Ur. 25 walczył w Hiszpanii w latach 1810—
października pod Dreznem. W 1790 1811, następnie w Rosji, Niemczech i we
wstąpił do saskiej szkoły inżynieryjnej. Francji. W bitwie pod Małojarosławcem
Wziął udział w kampanii 1792 i powsta­ ocalił życie Napoleonowi, 'kiedy to ob­
niu kościuszkowskim, po którego upad­ jął komendę szwadronu po rannym
ku pomagał ojcu w prowadzeniu w Kozietulskim.
Warszawie instytutu pedagogicznego.
Na wiadomość o tworzeniu Legionów JACKOWSKI Michał (zm. 1849). Od
pospieszył do Włoch, gdzie zaczął służbę 1806 w wojsku polskim, najpierw w po­
w artylerii legionowej. Po upadku Man- wstaniu łęczyckim, potem w artylerii
tui dostał się do niewoli austriackiej, konnej, wreszcie w 7 pp. Odbył kam­
a po powrocie z niej wszedł do sztabu panie 1808—1807, 1809 i 1812. Z ks. Jó­
gen. Dąbrowskiego, z którym był zwią­ zefem przeszedł z Krakowa do Saksonii,
zany przez kilka lat. Wraz z nim przy­ gdzie włączono go do oficerskiej gwar­
był do Polski jesienią 1806, w stopniu dii honorowej. Służył w armii Królest­
płk. był szefem sztabu legii Dąbrow­ wa Polskiego, ale wystąpił z niej po za­
skiego. Brał udział w walkach na Po­ targu z Konstantym. W powstaniu li­

» 299
stopadowym zajmował się organizacją Bił się pod Waterloo. W latach 1815—
wojska, walczył w korpusie gen. Sie- 1821 przebywał w Polsce, po czym uzy­
rawskiego, a następnie na Litwie. Za­ skawszy amnestię, osiadł we Francji.
raz po przejściu granicy pruskiej spisał W czasie powstania listopadowego pró­
swe wspomnienia z wojen napoleoń­ bował organizować dostawy broni dla
skich i powstania. Od 1832 na emigracji wojska narodowego i kierował nieudaną
we Francji. Zmarł w Paryżu w 1849. wyprawą morską do brzegów Żmudzi.
Zmarł 15 kwietnia 1862 w Paryżu.
JASZOWSKI Józef (1788—1866). Ur. 8
lutego we wsi Moczeredy koło Przemy­ KAHLE Karol — por. Legii Północnej.
śla. W 1810 wstąpił do służby wojsko­ Uczestniczył w walkach na Pomorzu
wej jako kanonier. W 1811 był ppor., 1807 i kampanii 1809. Wziął dymisję
a w 1812 por. Wziął udział w wyprawie w 1810.
moskiewskiej i kampaniach 1813 i 1814.
W armii Królestwa Polskiego od 1815. KIERZKOWSKI Jakub (1771—1862). Ur.
W 1822 mianowany dowódcą półbaterii 1 kwietnia w Smoszewie pod Krotoszy­
rakietników konnych. W powstaniu li­ nem. Służbę wojskową zaczął w 1787,
stopadowym bił się pod Grochowem, brał udział w kampanii 1792 i powsta­
został mianowany kolëjno mjr., ppłk. niu kościuszkowskim. W 1800 wstąpił
i płk. Po upadku powstania pozostał do Legii Naddunajskiej, brał udział w
w kraju i osiadł na wsi. Zmarł 5 lipca walkach na Elbie, we Włoszech i ekspe­
1866 w Warszawie. Pamiętniki ukoń­ dycji na San Domingo. W 1803 wrócił
czył w 1860. do Francji, dwa lata później wstąpił do
armii francuskiej, biorąc udział w bi­
JELSKI Ludwik (1785—1843). Ur. twie pod Austerlitz. W początkach 1809
w Massalanach pod Grodnem. W la­ znalazł się w Hiszpanii, gdzie służył we
tach 1807—1810 przebywał w Paryżu, francuskich sztabach i żandarmerii.
studiując ekonomię. Po powrocie do Walczył w 1813 w Niemczech i 1814 we
kraju wstąpił do 16 pp, skąd przenie­ Francji. Po powrocie do kraju osiadł
siony został do sztabu głównego. Od­ w Wielkopolsce i zajął się gospodarką.
był kampanię 1812 w stopniu kpt. Brał udział w powstaniu listopadowym
w sztabie 5 korpusu. W 1813 w randze jako major, za co władze pruskie ska­
mjr. przeszedł do armii francuskiej, był zały go na 9 miesięcy twierdzy. Prze­
oficerem ordynansowym w sztabie bywał początkowo na emigracji we
Berthiera. W 1815 wystąpił z wojska. Francji, ale „źle przyjęty” zdecydował
Zajął się działalnością gospodarczą. Był się .na powrót do zaboru pruskiego i od­
urzędnikiem Komisji Rządowej Przy­ siedzenie wyroku. Przebywając w wię­
chodów i Skarbu, referendarzem stanu, zieniu w Świdnicy, spisał swe wspo­
a od 1828 prezesem Banku Polskiego. mnienia. Zmarł 24 lutego 1862 w Pozna­
W czasie powstania listopadowego peł­ niu.
nił funkcję zastępcy ministra skarbu,
próbował uzyskać obce pożyczki dla KNIAZIEWICZ Karol (1762—1842). Ur.
Rządu Narodowego i sprowadzić broń 4 (października w Assiten koło Mitawy
z zagranicy. Po upadku powstania prze­ w Kurlandii. Wychowanek Szkoły Ry­
bywał w Anglii. Zmarł 8 sierpnia 1843 cerskiej, służbę wojskową rozpoczął w
we francuskim uzdrowisku Neris w dep. artylerii. Brał udział w kampanii 1792
Allier. i powstaniu kościuszkowskim, kiedy to
był szefem sztabu gen. Zajączka. Pod
JERZMANOWSKI Jan Paweł (1779— Maciejowicami dostał się do niewoli.
1862). Ur. 25 czerwca w Mniéwie. W 1797 przedostał się do Włoch, gdzie
W 1799 przedostał się do Legii Nàddu- objął dowództwo pierwszej legii. Od­
najskiej, bił się pod Hohenlinden. Po znaczył się w kampanii neapolitańskiej
pokoju w Lunéville wziął dymisję, ale pod Civitacastellana. Wiosną 1799 po­
pozostał we Francji. W 1805 powrócił słano go do Paryża dla złożenia Dy­
do służby, walczył pod Austerlitz, był rektoriatowi sztandarów zdobytych w
adiutantem gen. Duroca. W 1807 prze­ tej wojnie. Wkrótce stanął na czele Le­
szedł do pułku szwoleżerów gwardii ja­ gii Naddunajskiej, którą dowodził m. in.
ko kpt. Walczył w Hiszpanii i pod\ Wa- pod Hohenlinden. Po pokoju w Luné­
gram, w kampanii rosyjskiej, w 1813 ville zrażony do Bonapartego podał się
i 1814. Po abdykacji Napoleona towa­ do dymisji i osiadł na Wołyniu. W 1807
rzyszył mu na Elbę jako dowódca szwa­ car Aleksander próbował wykorzystać
dronu szwoleżerów. Brał udział w przy­ go do organizowania oddziałów polskich
gotowywaniu powrotu cesarza, osłaniał w służbie rosyjskiej. W 1812 powrócił
go w marszu do Paryża w marcu 1815. do służby wojskowej, dowodząc jedną

» 300 «
z dywizji 5 korpusu. Brał udział w wy­ do kraju. W latacłi 1804—1806 wspólnie
prawie moskiewskiej, kontuzjowany z Godebskim wydawał „Zabawy Przy­
nad Berezyną podał się do dymisji w jemne i Pożyteczne”, był członkiem To­
początkach 1813. Po utworzeniu Króle­ warzystwa Przyjaciół Nauk. W 1807
stwa Polskiego był członkiem Komite­ wstąpił w stopniu kpt. do wojska pol­
tu Wojskowego, ale wnet zraził się do skiego, organizował legię kaliską. Wal­
Konstantego. W 1817 wyjechał do Dre­ czył na Pomorzu, a po awansie na płk.
zna. W czasie powstania listopadowego został szefem sztabu legii Zajączka. Brał
był wraz z kasztelanem Ludwikiem udział w kampanii 1809, został ranny
Platerem przedstawicielem rządu naro­ pod Jedlińskiem. Niechętny ks. Józefo­
dowego w Paryżu, Na emigracji zwią­ wi, zaliczał się do jakobinów. W 1812
zany był z ks. Adamem Czartoryskim. mianowany gen. brygady. W wyprawie
Zmarł 9 maja 1842 w Paryżu. moskiewskiej walczył pod Smoleńskiem,
potem dowodził samodzielną grupą na
KOŁACZKOWSKI Klemens (1793— Białorusi. Rozbity pod Kojdanowem, bił
1873). Ur. w Poznaniu, studiował na się nad Berezyną. W 1813 był polskim
uniwersytecie wrocławskim. W’ 1809 komendantem twierdzy Modlin i ucze­
przyjęty do Szkoły Aplikacyjnej, wziął stniczył w jej bohaterskiej obronie. W
udział w wojnie z Austrią jako adiu­ 1815 wystąpił z wojska, ale w 1823
tant ppłk. Malleta. Pod jego kierun­ awansowano go jeszcze do stopnia gen.
kiem nadzorował prace fortyfikacyjne dywizji. Należał do zaufanych Konstan­
w Zamościu i Modlinie. Uczestniczył tego, w noc listopadową próbował prze­
w kampanii rosyjskiej, a także walkach ciwstawić się powstaniu. Wnet opuścił
w Niemczech i we Francji. Służył w Warszawę i przedostał się, do Peters­
armii Królestwa Polskiego w korpusie burga. Zmarł 20 maja 1857 w Warsza­
inżynierów, założył pierwszy tajny wie.
związek — Prawdziwi Polacy. Od 1820
profesor fortyfikacji w Szkole Aplika­ KRASIŃSKI Józef (1783—1845). Ur. 10
cyjnej. W powstaniu listopadowym, już sierpnia w Zegrzu. Służbę wojskową
jako płk, przygotował obronę Warsza­ zaczął w 1806 w 5 pp. Służył początko­
wy, fortyfikował też Pragę i Modlin. wo w pułku szwoleżerów gwardii, lecz
W czerwcu 1831 mianowany gen. bry­ w chwili wymarszu tejże do Francji po­
gady. Po upadku Modlina wrócił do został w Warszawie. Uczestniczył w or­
Warszawy i ponowił przysięgę wierno­ ganizowaniu gwardii narodowej war­
ści carowi Mikołajowi. Schronił się jed­ szawskiej, której majorem był od 1808,
nak wnet w zaborze pruskim, gdzie W kampanii 1809 bił się pod Raszynem.
osiadł na gospodarce pod Kruszwicą. W 1810 organizował gwardię narodową
Pod koniec życia przeniósł się do Dre­ w departamentach krakowskim i ra­
zna i tam zmarł 23 września 1873. domskim. W wyprawie moskiewskiej
KOSIŃSKI Antoni Amilkar (1769—1823). był adiutantem gen. Kniaziewicza. W
Uczestnik powstania kościuszkowskiego. początkach 1813 wziął dymisję. W po­
wstaniu listopadowym w stopniu płk.
Po upadku insurekcji wyjechał do dowodził 1 pułkiem gwardii narodowej
Włoch, po czym wstąpił do armii francu­ w Warszawie. Po upadku powstania
skiej. W 1797 został szefem pierwszego schronił się do Krakowa, gdzie zmarł
batalionu Legionów Dąbrowskiego. Po w październiku 1845.
kapitulacji Mantui dostał się do niewoli
austriackiej. W 1803 wrócił do kraju, LELEWEL Prot (1790—1884). Ur. 11
ale jesienią 1806 wznowił służbę woj­ września w Warszawie, brat Joachima.
skową, organizując wojsko polskie w W 1809 wstąpił jako ochotnik do 3 pp.
Wielkopolsce. Brał udział w walkach Kampanię rosyjską odbył już w stopniu
na Pomorzu w 1807. W kampanii 1812 kpt. jako adiutant gen. Żółtowskiego.
objął komendę tzw. dywizji nadbużnej, W kampanii 1813 był adiutantem gen.
ale zrażony do władz Księstwa War­ Dąbrowskiego. Dostał się do niewoli pod
szawskiego podał się do dymisji. Lipskiem, a po powrocie do kraju wy­
KOSSECKI Franciszek Ksawery (1778— stąpił ze służby wojskowej, zajmując się
1857). Ur. 3 grudnia w Kotiużyncach na gospodarką. Podczas powstania listopa­
Podolu. Wziął udział w powstaniu ko­ dowego pracował w biurach wydziału
ściuszkowskim, w 1797 wyjechał do wojskowego przy Rządzie Narodowym.
Włoch i wstąpił do Legionów. Jako adiu­ W połowie lat pięćdziesiątych spisał
tant Kniaziewicza uczestniczył w kam­ pamiętnik. Część wspomnień wyszła
panii neapolitańskiej i wraz z nim prze­ jeszcze za życia P. Lelewela. Zmarł on
szedł do Legii Naddunajskiej. Po pokoju 21 marca w swym majątku — Woli
w Lunéville podał się do dymisji i wrócił Cygowskiej.

» 301 «
LEOPOLD Ksawery — służbę wojsko­ W 1806 walczył w Kalabrii i z resztka­
wą zaczął w 1809 jako ppor. w 15 pp. mi piechoty legionowej dotarł na Śląsk.
W 1810 przeszedł do 2 pp i w 1812 otrzy­ W 1807 przeszedł z Legii Polsko-Wło­
mał stopień por. Wziął udział w kam­ skiej w stopniu majora do 1 pp, któ­
panii rosyjskiej. rego dowódcą został rok później. Od­
znaczył się w wojnie z Austrią, w kam­
LUX Kazimierz (1780—1846). Ur. 4 mar­ panii rosyjskiej dowodził pułkiem w ra­
ca w Warszawie. Mając 16 lat przedo­ mach dywizji gen. Dąbrowskiego. W
stał się do Legionów, walczył we Wło­ 1812 mianowany gen. brygady, z 8 kor­
szech do 1803. Posłany na San Domin­ pusem przeszedł z Krakowa do Sak­
go ze 114 półbrygadą, po kapitulacji sonii. Pod Lipskiem dostał się do nie­
Cayes dostał się do niewoli angielskiej. woli. W 1815 był komendantem Modli­
Więziony na Jamajce i pontonach u wy­ na, ale już w 1818 wystąpił z wojska.
brzeży angielskich, uwolniony, wrócił na Wrócił do służby w czasie powstania li­
San Domingo. Wziął dymisję w 1807 stopadowego, bił się pod Białołęką, Wa-
i przez Nowy Jork przedostał się do wrem i Ostrołęką. Mianowany zastępcą
Europy. Służył w legionie północnym, naczelnego wodza, nieudolnie bronił
a następnie w 6 pp Księstwa Warszaw­ Warszawy. Po dymisji Krukowieckiego
skiego. Bił się pod Raszynem, brał objął naczelne dowództwo, ale wobec
udział w kampanii 1812, bronił Modlina niechętnej postawy innych generałów
w 1813. W armii Królestwa Polskiego zdecydował się na kapitulację stolicy.
dosłużył się stopnia majora,, wziął dy­ Po upadku powstania przebywał na
misję w 1820. W latach czterdziestych emigracji we Francji. Zmarł w Chan-
spisał swe wspomnienia. Zmarł 16 sier­ tilly pod Paryżem.
pnia 1846 w Warszawie.
MAŁACHOWSKI Stanisław (1770—
ŁUBIEŃSKI Tomasz (1784—1870). Służ­ 1849). Ur. 26 lutego w Legnicy na Ślą­
bę wojskową rozpoczął w 1806. W puł­ sku. Służbę wojskową zaczął w 1809,
ku szwoleżerów gwardii otrzymał do­ kiedy własnym kosztem wystawił 14
wództwo pierwszego szwadronu. Brał pułk kirasjerów. Wziął udział w kam­
udział w kampanii hiszpańskiej i 1809 panii rosyjskiej, dostał się do niewoli,
w Austrii. Mianowany płk. objął ko­ w której przebywał do 1814. W 1815 zo­
mendę 8 pułku lansjerów polskich na stał gen. brygady w armii Królestwa
służbie francuskiej, z którym wziął Polskiego. W 1817 senator kasztelan.
udział w kampanii rosyjskiej i walkach W powstaniu listopadowym był regi-
w Saksonii 1813. Od 1815 w armii Kró­ mentarzem pospolitego ruszenia woje­
lestwa Polskiego, był posłem na sejm. wództw na lewym brzegu Wisły. Po
W powstaniu listopadowym był dowód­ upadku powstania osiadł w swych ma­
cą dywizji jazdy, bił się pod Grocho- jątkach. Zmarł 28 maja 1849.
wem i Ostrołęką. W czerwcu 1831 mia­
nowany szefem sztabu głównego armii MATKOWSKI Józef (1792—po 1860).
powstańczej. Po kapitulacji Warszawy Służbę wojskową zaczął w 1808 w 1 pp.
pozostał w mieście i ponowił przysięgę Brał udział w kampanii 1809, a po ukoń­
wierności carowi Mikołajowi. Wywie­ czeniu Szkoły Aplikacyjnej wszedł do
ziony do Petersburga, po powrocie do korpusu inżynierów, stacjonując m. in.
kraju zajął się działalnością gospodar­ w Gdańsku. Kampanię 1812 odbył w
czą. sztabie 5 korpusu, a w roku następnym
został przeniesiony do służby w szta­
ŁUSZCZEWSKI Tomasz — por. adiu­ bach francuskich. Po kapitulacji Drezna
tant gen. Woyezyńskiego, mianowany dostał się do niewoli, a po powrocie do
kpt. w 1809 za udział w wojnie z Au­ kraju wystąpił z wojska i osiadł na go­
striakami. Uczestniczył w kampanii ro­ spodarce.
syjskiej, dostał się do niewoli, ale zbiegł
z niej i w czerwcu 1813 przedostał się MŁOKOSIEWICZ Franciszek (1769—
do Saksonii. Od 1816 w korpusie wete­ 1845). Ur. 5 maja w Koźminku pod Ka­
ranów Królestwa Polskiego. liszem. Służbę wojskową rozpoczął w
1789. Brał udział w kampanii 1792 i po­
MAŁACHOWSKI Kazimierz (1765— wstaniu kościuszkowskim. W 1806 po­
1845). Ur. 24 lutego w Wiśniewie na Lit­ wrócił do wojska jako por. 4 pp. Z puł­
wie. Brał udział w powstaniu kościusz­ kiem tym pomaszerował do Hiszpanii,
kowskim, odznaczył się pod Racławi­ gdzie bił się m. in. pod Talaverą, Almo-
cami. Od 1797 w Legionach Dąbrow­ nacid, Ocańą. Wsławił się bohaterską
skiego, posłany został na San Domingo, obroną zamku Fuengirola 14 paździer­
skąd udało mu się wrócić do Europy. nika 1810. W 1812 walczył w Rosji, rok

» 302 «
później dostał się do niewoli pod Lip­ sał swe wspomnienia i zachęcił do tego
skiem. W armii Królestwa Polskiego był także kilku innych dawnych kolegów
początkowo w korpusie weteranów, ale pułkowych. Zmarł 18 lutego 1857 w Po­
już w 1817 wziął dymisję i osiadł na znaniu.
roli. W powstaniu listopadowym orga­
nizował 11 ppl, walczył w korpusie gen. PASZKOWSKI Franciszek (1778—1856).
Sierawskiego, dowodził brygadą pod­ Po studiach na uniwersytecie lwowskim
czas wyprawy łysobyckiej. Po upadku przedostał się do Legionów, gdzie w 1799
Warszawy wziął dymisję i złożył przy­ dosłużył się stopnia kpt. W 1802 wystą­
sięgę wierności carowi Mikołajowi. pił ze służby, udał się do Paryża, gdzie
Zmarł 23 marca 1845 w Warszawie. zbliżył się do Kościuszki. W 1805 zo­
stał adiutantem Murata, z którym przy­
MROZIŃSKI Józef (1784—1839). Ur. 19 był rok później do Polski. Wnet został
marca we wsi Koniuchy w Galicji. W płk. i adiutantem króla saskiego. Po bit­
1807 wstąpił do Legii Polsko-WToskiej, wie pod Raszynem prowadził rokowania
późniejszej Nadwiślańskiej, i z nią po­ z Austriakami o warunki ustąpienia
maszerował do Hiszpanii. Walczył tam z Warszawy. Po wyzwoleniu Krakowa
do 1814, m. in. pod Saragossą, Leridą, odbierał przysięgę wierności od miesz­
Saguntem, był adiutantem marszałka kańców miasta. W 1812 dowodził, już
Sucheta. Po upadku Napoleona powró­ jako generał, brygadą jazdy. W 1814 na­
cił do kraju i wstąpił do armii Króle­ leżał do deputacji wojska polskiego
stwa Polskiego. W 1820 otrzymał awans przyjętej w Paryżu przez cara Aleksan­
na płk., a w 1829 został gen. brygady. dra. W 1815 wystąpił ze służby i wy­
Podczas powstania listopadowego pra­ jechał za granicę. Potem zajął się go­
cował w Komisji Rządowej Wojny. spodarką w Wielkopolsce. Organizował
Przed upadkiem powstania wziął dy­ budowę kopca Kościuszki w Krakowie,
misję i złożył przysięgę wierności ca­ zajmował się historią Polski, napisał
rowi Mikołajowi. Deportowany do Wo- biografię Kościuszki i ks. Józefa. Zmarł
łogdy, powrócił z zesłania w 1833. Zmarł 10 marca 1856 w Krakowie.
16 stycznia 1839 w Warszawie. Był zna­
nym językoznawcą. PŁACZKOWSKI Wincenty (zm. 1855).
Służbę wojskową zaczął w 1807 w puł­
NIEGOLEWSKI Andrzej (1787—1857). ku szwoleżerów, z którym ruszył do
Ur. 12 listopada w Bytyniu koło Sza­ Hiszpanii. Wziął udział w wojnie z Au­
motuł. W listopadzie 1806 wszedł jako strią i kampanii rosyjskiej. Dostał się
ochotnik do gwardii honorowej asystu­ do niewoli nad Berezyną. Służbę opu­
jącej Napoleonowi przy wjeździe do Po­ ścił w stopniu por. Ostatnie lata spę­
znania. Później był ppor. w 5 pułku dził w Miropolu u hr. Rostworowskich.
jazdy, bił się pod Tczewem, Gdańskiem Zmarł tam 18 kwietnia 1855.
i Frydlandem. Przeniesiony do pułku
szwoleżerów gwardii, ruszył z nim do PONIATOWSKI Józef (1763—1813). Ur.
Hiszpanii. Brał udział w szarży na wą­ 7 maja w Wiedniu, bratanek króla
wóz Somosierrę, gdzie odniósł 11 ran Stanisława Augusta. Wychowany w
i gdzie cesarz osobiście dekorował go Austrii, służbę wojskową zaczął w armii
Legią Honorową. Służył w szwoleżerach austriackiej, uczestniczył w wojnie
do lipca 1812, kiedy to przydzielono go z Turcją, był ranny pod Sabaczem. W
do sztabu głównego Wielkiej Armii 1789 na wezwanie stryja przybył do
z awansem na kapitana. Towarzyszył Polski, otrzymał stopień gen. majora
cesarzowi w wyprawie moskiewskiej i dowództwo dywizji bracławskiej.
i kampanii 1813. Kontuzjowany pod Lip­ Osłaniał „zamach stanu” 3 maja 1791,
skiem, wziął urlop i udał się do Pary­ po czym otrzymał dowództwo nad całym
ża. Po powrocie do kraju osiadł na go­ wojskiem mającym bronić Ukrainy. W
spodarstwie. W powstaniu listopado­ kampanii 1792 odniósł kilka taktycznych
wym bił się pod Grochowem, awansu­ sukcesów, m. in. pod Zieleńcami. Po
jąc do stopnia płk. i objął komendę 1 przystąpieniu króla do Targowicy de­
pułku jazdy sandomierskiej. Za udział monstracyjnie podał się do dymisji, wy­
w powstaniu władze pruskie osadziły go jeżdżając do Wiednia, a następnie do
na cztery miesiące w twierdzy Koźle. Belgii. Na wieść o powstaniu kościusz­
Jako poseł do sejmu prowincjonalnego kowskim wrócił do kraju, brał udział
był gorącym obrońcą polskości. W 1850 w obronie Warszawy, dowodząc jednym
zaczął polemikę z francuskim history­ z odcinków frontu. Po upadku insurek­
kiem Adolphe?em Thiersem na temat cji pozostał w kraju, nie biorąc udziału
przebiegu szarży na Somosierrę i roli w życiu politycznym. Jesienią 1806 zde­
Polaków. Polemika ta sprawiła, że spi­ cydował się wrócić do czynnej służby.

» 303 «
Najpierw stał na czele milicji miejskiej krytykę przełożonego Prądzyński utra­
Warszawy, a od 6 grudnia objął komen­ cił stanowisko generalnego kwatermi­
dę nad powstającym wojskiem pol­ strza. Przez jeden dzień sam był wo­
skim. Był dyrektorem wojny w Komisji dzem naczelnym, brał udział w roko­
Rządzącej i równocześnie dowódcą jed­ waniach o kapitulację Warszawy, a po
nej z trzech legii. Zajmując się orga­ upadku stolicy pozostał w niej, pona­
nizacją wojska, nie brał udziału w wal­ wiając przysięgę carowi Mikołajowi.
kach 1806—1807. Po utworzeniu Księ­ Wywieziony w głąb Rosji opracował na
stwa Warszawskiego został ministrem polecenie cara historię wojny polsko-
wojny i pełnił tę funkcję do 1813. Wy­ -rosyjskiej. W 1834 wrócił do kraju.
kazał talenty doskonałego wodza w woj­ Zmarł 4 sierpnia 1850 na wyspie Hel-
nie z Austriakami 1809, staczając nie goland, gdzie przebywał na leczeniu.
rozegraną taktycznie, ale zwycięską mo­
ralnie bitwę pod Raszynem, przeprowa­ REDEL Jakub (1759—1845). Ur. 20 lip­
dzając ofensywę na prawym brzegu Wi­ ca w Warszawie. Służbę zaczął w 1788
sły, zajmując Kraków. Wielokrotnie na­ jako kanonier artylerii konnej. Uczest­
mawiany do porzucenia Napoleona stał nik kampanii 1792 i powstania kościusz­
wiernie przy cesarzu, broniąc równo­ kowskiego. Po dwu latach niewoli ru­
cześnie interesów polskich. W 1811 prze­ szył do Włoch i w 1797 wstąpił jako kpt.
bywał kilka miesięcy w Paryżu. W do artylerii legionowej. W 1807 wrócił
kampanii 1812 dowodził 5 korpusem do kraju, był adiutantem marszałka
Wielkiej Armii złożonym z Polaków. Masseny. W 1808 został dowódcą pierw­
Kontuzjowany w czasie odwrotu, zajął szego batalionu artylerii pieszej. Ucze­
się zaraz po przybyciu do Warszawy stniczył w wojnie z Austrią i kampanii
odbudową wojska polskiego. Starał się rosyjskiej. W 1813 dowodził artylerią 8
jak najdłużej pozostać w Księstwie, korpusu. W 1814 wrócił do kraju, w 1817
stąd jego odwrót z Warszawy do Kra­ został gen. brygady. Zmarł 20 kwietnia
kowa w początkach 1813. Na czele puł­ 1845 w Warszawie.
ków polskich, tworzących 8 korpus
Wielkiej Armii, przeszedł przez Cze­ REGULSKI Józef (1773—1851). Ur. 7
chy do Saksonii i wziął udział w wal­ października we wsi Wielki Las pod
kach jesiennych. Mianowany na polu Kurowem. Służbę zaczął w 1790, brał
bitwy pod Lipskiem marszałkiem Fran­ udział w kampanii 1792 i powstaniu ko­
cji, utonął 19 października 1813 w El- ściuszkowskim. Od 1797 w Legionach,
sterze, próbując — kilkakrotnie ran­ gdzie był adiutantem generałów Rym­
ny — wydostać się z okrążenia. kiewicza i Dąbrowskiego. Walczył w
oblężeniu Mantui i pod Castelfranco.
PRĄDZYŃSKI Ignacy (1792—1850). Ur. W 1807 został szefem batalionu w Legii
20 lipca w Sannikach w Wielkopolsce. Polsko-Włoskiej i szefem sztabu tej Le­
W 1807 wstąpił do wojska Księstwa gii. Rok później objął komendę 2 pułku
Warszawskiego, od 1809 studiował w Legii. Walczył w Hiszpanii w latach
Szkole Aplikacyjnej. Uczestniczył w 1808—1812, m. in. pod Saragossą, Marią,
wojnie z Austrią, a w latach 1810—1812 Belchite, Tortozą i Saguntem. Poszedł
pracował przy fortyfikacji Zamościa na wyprawę moskiewską, walczył w
i Modlina. W wyprawie moskiewskiej Niemczech w 1813, dowodząc pułkiem
należał do sztabu dywizji Dąbrowskie­ piechoty nadwiślańskiej. Po kapitulacji
go. Po bitwie pod Lipskiem mianowany Drezna dostał się do niewoli austriac­
szefem batalionu. W armii Królestwa kiej. Po powrocie do kraju został ko­
Polskiego od 1815. Prowadził wykłady mendantem kaliskiego korpusu kade­
dla oficerów kwatermistrzostwa, opra­ tów. Od 1824 na reformie. Zmarł
cował plan budowy Kanału Augustow­ w Warszawie 24 lipca 1851.
skiego. Należał do tajnych związków,
za co z rozkazu Konstantego został ROWICKI Gracjan (1785—1808). Ur 8
uwięziony w 1826. W powstaniu listo­ października w Grudusku pod Płoc­
padowym bliski kaliszanom. Był szefem kiem. Służbę wojskową zaczął w 1806.
sztabu, generalnym kwatermistrzem, Mianowany ppor. w pułku szwoleżerów
awansował do stopnia płk. i gen. bry­ gwardii w 1808. Wziął udział w wojnie
gady. Opracował plan wiosennej ofen­ hiszpańskiej, zginął w szarży na Somo-
sywy wojsk polskich, przyczyniając się sierrę 30 listopada 1808.
w niemałym stopniu do zwycięstwa
pod Wawrem, Dębem Wielkim i Iga- ROZWADOWSKI Antoni (1795—1855).
niami. Jego plan wyprawy na gwardie Syn Kazimierza, płk., twórcv 8 pułku
zakończył się niepowodzeniem z racji ułanów. Wstąpił do tego pułku w 1811
nieudolnych działań Skrzyneckiego. Za w stopniu ppor. Wziął udział w wypra­

» 304 «
wie moskiewskiej, w której został ran­ Wołoszczyznę dotarł do Włoch i wstąpił
ny. Mianowany w styczniu 1813 por. do Legionów Dąbrowskiego. Bił się nad
W 1815 w stopniu kpt. wstąpił do armii Adygą, bronił Mantui, od 1800 w Legii
Królestwa Polskiego, do 1 pułku strzel­ Naddunajskiej. W wojsku Księstwa
ców konnych. W powstaniu listopado­ Warszawskiego dowodził 6 pp, na które­
wym był kpt. pułku jazdy lubelskiej. go czele wziął udział w wojnie z Austrią
W 1843 dowodził gwardią narodową w i wyprawie moskiewskiej. W armii Kró­
Tarnopolu. lestwa Polskiego był m. in. komendan­
tem Modlina i Zamościa. W powstaniu
RUDNICKI Józef (1782—1849). Ur. 19 listopadowym dowodził samodzielną
marca w Warszawie. Od 1806 w służbie grupą, broniącą linii Wisły. Po upadku
wojskowej w 4 pp. z którym poszedł do Warszawy przeszedł do Prus, a potem
Hiszpanii. Erał też udział w wyprawie znalazł się na emigracji we Francji.
moskiewskiej i walkach w Niemczech Zmarł w Paryżu w 1849.
w 1813 W 1814 należał do pułku Legii
Nadwiślańskiej. Od 1816 w korpusie SKÓRZEWSKI Paweł (zm. 1820). Kon­
weteranów i inwalidów. W 1833 miano­ federat barski, generał ziemski woje­
wali v majorem w tym korpusie. Zmarł wództwa kaliskiego w powstaniu koś­
3C stycznia 1849 w Warszawie. ciuszkowskim. Jesienią 1806 stanął na
czele powstania kaliskiego. W 1812 był
RYBIŃSKI Maciej (1784—1874). Ur. w marszałkiem pospolitego ruszenia w
Sławucie na Wołyniu. Służbę wojskową swym departamencie. W 1817 miano­
rozpoczął w 1806. Mianowany kpt. w wany senatorem wojewodą Królestwa
1808, wziął udział w wojnie z Austrią, Polskiego.
odznaczając się m. in. pod Sandomie­
rzem. Mianowany szefem batalionu 15 SMARZEWSKI Marcin (1788—1866). Ur.
pp w 1812, odznaczył się szczególnie w Izdebkach w Galicji, odbył studia
w walkach o redutę szewardyńską i pod prawnicze na uniwersytecie lwowskim.
Możajskiem. W armii Królestwa Pol­ W 1809 wstąpił do wojska polskiego,
skiego od 1815. W powstaniu listopado­ znalazł się w szeregach 8 pp, z którym
wym dowodził 1 dywizją piechoty, zo­ dzielił losy aż do upadku Napoleona.
stał mianowany gen. brygady. Brał Brał udział w wyprawie moskiewskiej,
udział w bitwach pod Wawrem i Ostro­ walkach w Niemczech i obronie Francji.
łęką, bronił Warszawy. Po kapitulacji Od 1814 osiadł na gospodarce w Galicji.
stolicy mianowany ostatnim wodzem W powstaniu listopadowym był majo­
naczelnym, wyprowadził resztki wojska rem i organizował Legię Nadwiślańską.
polskiego do Prus. Od 1332 na emigra­ Zmarł we Lwowie 23 lipca 1866.
cji we Francji, w latach czterdziestych
próbował rozwinąć działalność polity­ SOKOLNICKI Antoni. W stopniu kpt.
czną na czele „stronnictwa wojskowe­ był adiutantem gen. Michała Sokolnic-
go”. W czasie Wiosny Ludów chciał kiego. Brał udział w walkach na Pomo­
organizować legiony polskie we Wło­ rzu w 1807. Wziął wtedy do niewoli hr.
szech. Zmarł w 1874 w Paryżu. Krockowa, jednego z dowódców pru­
skich oddziałów partyzanckich. Wystą­
SANGUSZKO Eustachy (1768—1844). pił z wojska w 1808.
Ur. 2" września. Poseł na Sejm Cztero­
letni, zwolennik Konstytucji 3 maja, SOKOLNICKI Michał (1760—1816). Ur.
przyjaciel ks. Józefa. Brał udział w 29 września w Wierzei w Wielkopolsce.
kampanii 1792 i powstaniu kościuszkow­ Ukończył Szkołę Rycerską, odbył też
skim. Ułaskawiony przez Katarzynę, studia w Saksonii w zakresie inżynierii
osiadł w swych dobrach na Wołyniu. wojskowej. W 1787 został kpt. inżynie­
W 1809 próbował przeciągnąć Poniato­ rów armii Rzeczpospolitej, w kampanii
wskiego na stronę Rosji. Wziął udział 1792 był generalnym kwatermistrzem
w wyprawie moskiewskiej w stopniu armii litewskiej. Płk, a następnie gen.
gen. w sztabie Napoleona. Mianowany major w powstaniu kościuszkowskim,
wiceregimentarzem pospolitego rusze­ dostał się do niewoli rosyjskiej. W 1797
nia w 1813, uchylił się od tej godności, przybył do Paryża, brał udział w orga­
wziął dymisję i wycofał z działalności nizowaniu Legii Nadwiślańskiej i został
politycznej. jej szefem sztabu. Jesienią 1806 zajął
się organizacją wojska w Wielkopolsce,
SIERAWSKI Jan Kanty Julian (1777— brał udział w walkach na Pomorzu w
1849). Ur. w Krakowie, uczestniczył w 1807. W wojnie z Austrią odznaczył sie
powstaniu kościuszkowskim, dostał się pod Raszynem. Ostrówkiem. Sandomie­
do niewoli pod Maciejowicami. Przez rzem. W 1810 mianowany gen. dywizji
» 305 «
i dowódcą czwartego okręgu wojskowe­ się w 1809 pod Wagram, uczestniczył w
go. Skłócony z Poniatowskim, wziął wyprawie moskiewskiej, bitwie pod
urlop i wyjechał do Paryża. W wypra­ Lipskiem i obronie Francji 1814.
wie moskiewskiej stał na czele wywia­ Dosłużył się stopnia płk. Od 1815
du Wielkiej Armii. Brał też udział w w armii Królestwa Polskiego, w 1818
kampaniach 1813 i 1814. Zmarł 24 wrze­ wziął dymisję, osiadł na roli, zajmując
śnia 1816 w Warszawie, po upadku z ko­ się gospodarką i literaturą. W 1830 po­
nia. wrócił do wojska, otrzymał stopień gen.
brygady. Potem osiadł w Galicji, gdzie
SOŁTYK Roman (1791—1843). Po stu­ zmarł 22 stycznia 1836 we Lwcwie.
diach w paryskiej Szkole Politechnicz­
nej wstąpił w 1808 do wojska polskiego SZUMLAŃSKI Józef (zm. 1839). Służbę
i wystawił własnym kosztem kompanię wojskową rozpoczął w 1790 w armii
artylerii konnej. Brał udział w wojnie Rzeczpospolitej, uczestniczył w kampa­
z Austrią, a w wyprawie moskiewskiej nii 1792 i powstaniu kościuszkowskim.
był oficerem wywiadu w sztabie gen. Przedostał się w 1797 do Legionów
Sokolnickiego. Odznaczył się też w bit­ 1 wsiął udział w wyprawie egipskiej
wie pod Lipskiem. Poseł na sejm, brał jako por. 7 pułku dragonów. W drodze
udział w pracach konspiracyjnych za powrotnej do Francji dostał się do nie­
czasów Królestwa Polskiego. W powsta­ woli tureckiej i szesnaście miesięcy spę­
niu listopadowym organizował ruchomą dził w kajdanach w Konstantynopolu.
gwardię narodową, został mianowany Wykupiony przez ks. Adama Czartory­
gen. brygady. Po upadku powstania skiego. Przez trzy lata służył w armii
znalazł się na emigracji we Francji, rosyjskiej jako rotmistrz, a potem ma­
gdzie prowadził ożywioną działalność jor smoleńskiego pułku dragonów.
polityczną. Zmarł w 1843 w Saint-Ger- W 1806 wstąpił do wojska polskiego,
main-en-Laye. w 1809 został płk. i adiutantem poło­
wy m ks. Józefa. Wziął udział w wrypra­
STRZYŻEWSKI Piotr (1777—1853). Je- wie moskiewskiej i kampanii 1813. Do­
sienią 1806 jeździł do Napoleona jako stał się do niewoli pod Lipskiem. Zmarł
członek delegacji szlachty galicyjskiej. we Lwowie w 1839.
Od 1807 w wojsku polskim. Zyskał so­
bie znaczną sławę w kampanii 1809 SZYMANOWSKI Józef (1779—1867).
znakomitymi działaniami partyzancki­ Wychowanek Szkoły Rycerskiej, uczest­
mi na Podolu galicyjskim. Uczestniczył nik powstania kościuszkowskiego.
w wyprawie moskiewskiej, w 1812 mia­ W 1806 wstąpił do sztabu marszałka
nowany płk. Wystąpił z wrojska w 1816. Davouta jako oficer ordynanscwy. Bił
się pod Pruską Iław^ą, gdzie został kon­
SUCHORZEWSKi Tadeusz (1779—1852). tuzjowany. Sztab Davouta opuścił w>
IJr. 28 października w Sarbinowie pod 1809 w stopniu szefa batalionu. Walczył
Kościanem. Służbę rozpoczął w 1800 z Austriakami pod Aspern i Wagram,
w Legii Naddunajskiej, bił się m. in. wrócił do kraju w 1810. Uczestniczył
pod Hohenlinden. W 1801 wziął dymisję w wyprawie moskiewskiej jako ppłk,
i wrócił do kraju. Jesienią 1806 wstąpił organizował nowe pułki, a w ostatnich
do poznańskiej gwardii honorowej, oo- dniach odwrotu dowodził resztkami
iem znalazł się w 5 pułku strzelców 2 pp. Wziął udział w kampanii 1813
konnych. Brał udział w walkach na Po­ i obronie Francji. W kwietniu 1814 w
morzu 1807, dostał się do niewoli ro­ imieniu korpusu gen. Dąbrowskiego po­
syjskiej. W wojnie przeciw Austrii bił słany został do cara Aleksandra. W ar­
się pod Raszynem, Górą, Sandomie­ mii Królestwa Polskiego został dowmd-
rzem. W 1812 został płk., wziął udział cą pułku strzelców pieszych gwardii,
w wyprawie moskiewskiej. Pod Lip­ ale skłócony z Konstantym w^ziął dy­
skiem dostał się do niewoli. Od 1815 misję w 1818. W powstaniu listopado­
w armii Królestwa Polskiego, w 1818 wym powderzono mu organizację 19 pp.
awansowany na gen. brygady. W po­ Bił się pod Ostrołęką, poszedł na Litwę,
wstaniu listopadowym pozostawał ałow­ później znalazł się w Prusach. Na emi­
nie na tyłach. Po upadku powstania gracji początkowa w Dreźnie, potem
emigrował do Francji. Zmarł 17 marca w Neapolu i Rzymie. Zmarł w Rzymie
1852 w Paryżu. 15 stycznia 1867.
SZEPTYCKI Wincenty (1782—1836). SLIWOWSKI Józef. Ur. 1788 we Wło­
Służbę zaczął w 1807 w pułku szwole­ dzimierzu Wołyńskim. Wstąpił w 1807
żerów gwardii, z którym wyruszył do jako żołnierz do pułku szwoleżerów
Francji, a następnie do Hiszpanii. Bił gwardii. Był ppor. w początkach woj­

» 306 «
ny hiszpańskiej. Bił się w 1809 w Au­ brygadą jazdy. Zmarł 1816 w Dobrzycy
strii, ranny pod Wagram. Za złe spra­ na skutek ran odniesionych nad Bere­
wowanie przeniesiony do 4 pp Księstwa zyną.
Warszawskiego w 1810.
WEYSSENHOFF Jan (1774—1848). Ur.
TAŃSKI Kazimierz (1774—1853). Ur. w Andżelmujże (Inflanty). Służbę woj­
4 marca, uczestnik kampanii 1792 i po­ skową rozpoczął w 1789 w armii Rzecz­
wstania kościuszkowskiego. W 1797 pospolitej, wziął udział w kampanii 1792
wstąpił do Legionów jako ppor. Od 1802 i powstaniu kościuszkowskim. W 1806
w pułku jazdy legionowej. Bił się m. in. wrócił do służby jakc ppłk adiutant
pod Castelfranco i w 1807 na Śląsku. gen. Dąbrowskiego. Mianowany mir. w
Z pułkiem ułanów nadwiślańskich po­ 12 pp, objął komendę tegc pułku w 18:>8.
szedł do Westfalii. W 1809 powierzono Uczestnik wojny z Austrią, w kampanii
mu organizację drugiej Legii Nadwi­ 1812 był szefem sztabu 16 dywizji pie­
ślańskiej z jeńców austriackich. Był ma­ choty. W 1813 mianowany gen. bryga­
jorem 4 pułku Legii, od 1810 w Hiszpa­ dy dowodził brygadą jazdy. Dostał się
nii, ale wnet wziął dymisję. Od 1811 do niewoli po kapitulacji Drezna. W
w wojsku polskim Księstwa Warszaw­ armii Królestwa Polskiego od 1815,
skiego jako mjr 11 pułku ułanów. dowodził 2 brygadą ułanów. W powsta­
W 1812 organizował 3 pułk szwoleżerów niu listopadowym dowodził całą jazdą,
gwardii. W 1813 objął dowództwo 7 puł­ organizował Legię Nadwiślańską, był
ku lansjer ów polskich (dawnych uła­ też dowódcą wojskowym departamentu
nów nadwiślańskich). Dostał się do nie­ krakowskiego. Zesłany do Kostromy,
woli po kapitulacji Drezna. W armii powrócił w 1833 do kraju. Osiadł na wsi
Królestwa Polskiego dowódca 3 ppl, ale i zajął się gospodarką. Zmarł 19 maja
w 1818 wziął dymisję. Zmarł 7 marca 1848 w Samoklęskach. Swe pamiętniki
1853 w Łagiewnikach. spisał w latach 1841—1843.
TOEDWEN Wincenty. Ur. 1788 w Dzię- WOJCIECHOWSKI Kajetan (1786—
ciołowie na Litwie. Służbę wojskową za­ 1848). Służbę wojskową rozpoczął w 1807
czął w 1807 w pułku szwoleżerów gwar­ w pułku huzarów Kalinowskiego, który
dii. Walczył w Hiszpanii i pod Wagram, włączony został wnet dc ułanów nad­
brał udział w kampanii rosyjskiej. wiślańskich. Od 1808 walczył w Hisz­
W 1812 mianowany kpt. w 3 pułku li­ panii, wziął udział w kampanii 1813 w
tewskich szwoleżerów gwardii, powró­ Niemczech. Służbę zakończył w stopniu
cił do macierzystego pułku w począt­ kpt. Po powrocie do kraju osiadł na wsi.
kach 1813. Uczestniczył w kampaniach Wziął udział w powstaniu listopado­
1813 i 1814. wym w stopniu płk. Po upadku powsta­
nia pozostał w kraju, zajmując się go­
TRZCIŃSKI Feliks. Ur. 18 marca 1776 spodarką.
w Popowie na Mazowszu. Służbę woj­
skową zaczął w 1806 w armii pruskiej. WYBRANOWSKI Roman (1789—1863).
W 1807 został ppor. w pułku szwoleże­ Ur. 9 sierpnia w Żurowie. W maju 1809
rów gwardii. Bił się w Hiszpanii i Au­ wstąpił do oddziału Piotra Strzyżew­
strii, przeniesiony w 1812 w stopniu skiego i v/alczył z Austriakami na Podo­
majora do 18 pułku ułanów. lu galicyjskim. Uczestnik kampanii 1812,
1813 i 1814, był kpt. 2 pp. W 1816 w ar­
TURNO Adam (1775—1851). W 1806 w mii Królestwa Polskiego jako mjr 6 ppl.
gwardii honorowej, potem kpt. 9 pułku Wziął udział w powstaniu listopado­
ułanów. W 1812 przeszedł do pułku wym. Przeszedł z korpusem Ramorina
szwoleżerów gwardii, w którym w 1813 do Galicji. W 1848 organizował gwardię
otrzymał rangę kpt. W 1814 w pułku narodową we Lwowie i był jej dowód­
eklererów gwardii, ranny pod Reichen- cą. Zmarł 21 stycznia 1863 w SzoŁmyi.
bach. Wziął dymisję w 1816.
WYLEŻYŃSKI Tadeusz (1794—1844).
TURNO Kazimierz (zm. 1816). W 1807 Ur. na Podola w Teremcach. Po ukoń­
płk wojska' polskiego, wziął udział w czeniu uniwersytetu wileńskiego wstą­
walkach na Pomorzu jako dowódca pił w 1812 do wojska polskiego. Stracił
pułku jazdy, późniejszego 5 pułku strzel­ rękę w kampanii rosyjskiej, ale wyle­
ców konnych. Uczestnik kampanii gali­ czywszy się. wznowił służbę i prze­
cyjskiej, w 1810 mianowany gen. bry­ szedł z ks. Józefem z Krakowa do Sak­
gady i dowódcą wojskowym departa­ sonii. W 1814 awansował na kęt. W 1817
mentu kaliskiego. W 1812 bił się w Ro­ zaliczony do pułku strzelców konnych
sji, a w 1813 dowodził w Niemczech gwardii. W 1827 mianowany ppłk.

» 307
W pierwszych dniach powstania listo­ lację z bitwy pod Waterloo spisał jako
padowego posłany przez Chłopickiego odpowiedź na zarzuty, iż to on spowo­
do cara do Petersburga. W 1831 wystą­ dował klęskę Napoleona, zbyt późno
pił z wojska. Zmarł w 1844 w Warsza­ doręczywszy Grouchy’emu depeszę.
wie. Autor kilku prac z dziejów kam­
panii 1813. ŻUBR Joanna (1786—1852). Ur. w Ber­
dyczowie, córka porucznika kawalerii
ZENOWICZ Jerzy (ok. 1782—1853). Ur. narodowej Jana Pasławskiego. Wraz
w Zamościu pod Połockiem na Litwie. z mężem, Maciejem Żubrem, wstąpiła
Od 1797 w Legionach, był adiutantem do 2 pp i wzięła udział w kampanii ga­
gen. Grabowskiego. Służył wTarmii fran­ licyjskiej. Odznaczyła się przy szturmie
cuskiej, m. in. w sztabie marszałka Zamościa. Przeszła następnie do 17 pp,
Oudinota, i przyjął francuskie obywa­ w którym mąż został ppor., a ona sier­
telstwo. W przeddzień bitwy pod Wa- żantem. Brała udział w kampanii rosyj­
terloo przeszedł do sztabu głównego skiej w walkach na Białorusi w dywizji
Wielkiej Armii i został posłany z roz­ Dąbrowskiego Latem 1813 przedostała
kazem Napoleona do marszałka Grou- się z Krakowa do Saksonii i powróciła
chy ego 18 czerwca 1815. Za działalność do służby. Po powrocie do kraju osiadła
przeciw Burbonom aresztowany i ska­ w Popowicach pod Wieluniem, gdzie-
zany w 1816 na deportację. Przebywał Maciej Żubr miał posadę w lasach rzą­
m. in. wr Belgii, wrócił w 1830 do Fran­ dowych. Zmarła w 1852 w Wieluniu.
cji. Zmarł w Brukseli w 1853. SwTą re­
B I BL I O GR A FI A
T EK ST ÓW P U B L I K O W A N Y C H
WYKORZYSTANYCH
W WYBORZE

Aksamitowski W. Historia artylerii pol­ Warszawskiego. Według ustnego opo­


skiej w Legiach we Włoszech [w:] wiadania spisane przez ks. Jakuba Da­
Amilkar Kosiński we Włoszech 1795— lekiego, Poznań 1903.
1803 r. Zbiór materiałów do historii Le­ Dąbrowski J. H. Dąbrowski do Wybic­
gionów Polskich we Włoszech, Poznań kiego [w:] Archiwum Wybickiego. Ze­
1877, s. 406-408. brał i wvdał A. M. Skałkowski, t. 2:
Białkowski A. Pamiętniki starego żoł­ 1802—1822, nr 527, Gdańsk 1950.
nierza ( Ï806— 1814). Wydał Wacław To­ Dąbrowski J. H. Jenerała Henryka Dą­
karz, Warszawa 1903. browskiego pamiętnik wojskowy l egio­
Brandt H. Pamiętniki oficera polskiego nów Polskich we Włoszech poparty no­
(1808— 1812). Przekład z niemieckiego tami wyjaśniającymi. Przełożył z fran­
M. G., z przedmową prof. Szymona cuskiego rękopisu nie ogłoszonego dru­
Askenazego, cz. 1—3, Warszawa 1904 kiem na język polski Ludwik Miłków-
Brodziński K. Wspomnienia mojej m ło­ ski, Poznań 1864.
dości i inne pisma autobiograficzne. Dąbrowski J. K. Odezioa do Holendrów
Wstępem i objaśnieniami zaopatrzył i wszystkich rodu niemieckiego miesz­
Aleksander Łucki, Kraków 1928. kańców na polskiej ziemi, „Gazeta Po­
Broekere S. Pamiętniki z wojny hisz­ znańska” 1807, nr 15. s. 4—5.
pańskiej (1808— 1814) Stanisława Broe-
kera, b. oficera legionów francusko-pol­
Dąbrowski J. H. Raport do księcia J. P o ­
niatowskiego z 15 VI 1807, „Gazeta
skich. Tłumaczone z oryginału niemiec­
kiego przez córkę jego Paulinę Cybul­ Poznańska” 1807, nr 51.
ską, Warszawa 1877. Dąbrowski J. H„ Wybicki J. Urządzenie
Bronikowski M. Lettre du général Bro­ względem rekrutowania żołnierzy [w:]
nikowski [w:] Władysław de Fedoro­ Archiwum Wybickiego. Zebrał i wydał
wicz 1809. Campagne de Pologne depuis A. M. Skałkowski, t. 2: 1802—1822.
le commencement jusqu’à l’occupation nr 496, Gdańsk 1950.
de Varsovie, vol. 1. Documents et maté­ Dąbrowski J. H. Wezwani'' do pn sia­
rialise français, nr 231, Paris 1911. nia n a rod owego [ w :] A ri ■ i wurn W ;>hic -
Bułharyn T. Bitwa pod Kilimem sierp­ kiego. Zebrał i wydał A M. Skałkowski.
nia 30, roku 1813. Wyjątek z pamiętnika t. 2: 1802— 1822, nr 479, Poznań 1950.
polskiego oficera Tadeusza B[ułharyna], Dembiński H. Pamiętnik Henryka Demi-
„Tygodnik Wileński” 1820, t. 10. Lińskiego, jenerała wojsk polskich.
Chłapowski D. Pamiętniki, cz. 1: Wojny Z rękopisu wydał S[tefan] Baszczyń­
napoleońskie 1806— 1813, Poznań 1899. ski], Poznań 1860.
Chłopicki J. Żurnal oficera. Wydał S. Dobiecki W. Pismo pułkownika Wojcie­
Askenazy, „Bellona” 1926, t. 23, z. 1. cha Dobieckiego do śp. jenerała Kazi­
Daleki A. Wspomnienia mojego ojca, mierza Tańskiego jako pamiętnik o puł­
żołnierza dziewiątego pułku Księstwa ku jazdy Legionów, „Czas” (dodatek

» 309 «

You might also like