You are on page 1of 3

Anna Wittenberg, Polski Mc Uniwersytet: Student zdobywa dziś dyplom, jakby kupował

hamburgera (Dziennik Gazeta Prawna, 21.11.2014).


Kult optymalizacji ma wpływ na całe uczelniane życie.
Student zdobywa dziś dyplom, jakby kupował hamburgera w McDonaldzie. W jednym
okienku – zamówienie i opłata, w drugim – odbiór. Pośrodku: żadnego zaangażowania.

W największej jednostce Uniwersytetu Warszawskiego frekwencja w tegorocznych wyborach


do samorządu studenckiego wyniosła zaledwie 1,1 proc. Oznacza to, że na studenckie władze
Wydziału Zarządzania zagłosowali mniej więcej sami kandydaci na najważniejsze
stanowiska. W pozostałych jednostkach nie było wiele lepiej. Jak informuje uczelniana
komisja wyborcza, na Wydziale Ekonomicznym frekwencja wyniosła 6,1 proc., w Ośrodku
Studiów Amerykańskich – 2,62 proc., w Instytucie Polityki Społecznej – 7,81 proc., na
Wydziale Prawa i Administracji – 6,58 proc., w Instytucie Nauk Politycznych – 8,34 proc.
Tylko nieliczne jednostki wyszły poza 10 proc. Zwykle te najmniejsze, gdzie jeden student to
już kilka procent głosów. Ponad 90 proc. studentów pozbawiło się tym samym wpływu na
ciało, którego uprawnienia mogą mieć wpływ na życie każdego uczącego się na
uniwersytecie.
Na podstawie prawa o szkolnictwie wyższym uczelniany samorząd bierze udział na przykład
w procesie rozdzielania pieniędzy: z jednej strony na stypendia i zapomogi dla swoich
kolegów, z drugiej – na inne cele studenckie. Prawo nakazuje też, by 20 proc. składu
uczelnianego senatu stanowili reprezentanci studentów i doktorantów. To samo tyczy się rad
wydziałów. Oznacza to, że każda opuszczająca te ciała uchwała musi być podjęta przy
współudziale studentów. Przykłady? Zmiany w programie nauczania, zmiana kierownika
studiów, nadanie stopnia doktora. Samorząd ponadto ma prawo weta w sprawie regulaminu
studiów, który precyzuje np. opłaty. Może też nie zgodzić się, by wskazany kandydat został
prorektorem ds. studenckich.
– Zaangażowanie w życie studenckie bardzo się zmieniło – uważa prof. Ireneusz Białecki,
socjolog edukacji i kierownik Zakładu Ewaluacji i Studiów nad Edukacją w Instytucie
Stosowanych Nauk Społecznych UW. – Dziś najważniejsze cele młodzi ludzie lokują poza
uczelnią – dodaje.
Zaangażowanie w wybory to więc jedynie papierek lakmusowy stanu polskiego środowiska
akademickiego. W czasach, kiedy dyplom zdobywa się na zasadzie wejść – wyjść, wszystkie
formy zaangażowania w studencką społeczność stają się przeszkodą w optymalizacji tego
procesu.
McDziałanie
Kult optymalizacji ma wpływ na całe uczelniane życie. Przed transformacją, kiedy na
uniwersytety trafiało niecałe 10 proc. młodzieży, były one ważnymi ośrodkami debaty – dość
przypomnieć, że od strajków na uczelniach w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, Łodzi i
Poznaniu zaczął się marzec 1968 r. Ostatnim dużym zrywem środowiska akademickiego było
zaangażowanie w pomoc ukraińskiej pomarańczowej rewolucji.
– Kiedyś było inaczej, głównie dlatego, że uniwersytet był dla studentów podstawowym
środowiskiem społecznym i kulturowym. Prawie każdy coś robił – występował w teatrze,
śpiewał w chórze, kręcił filmy. Uniwersytet był środowiskiem totalnym – przypomina prof.
Krzysztof Wielecki, socjolog młodzieży. – Konkurencja o wolny czas studenta jest dziś
nieporównanie większa niż kiedyś. Poza tym aspiracje młodych nie są już związane z
uniwersytetem. Uczelnia nie ma już rozwijać horyzontów, pozwalać na kontakt z
prawdziwymi osobowościami. Uczelnia ma dać papier – nie pozostawia wątpliwości.
zobacz także:
– W lepszej sytuacji są te szkoły wyższe, do których zgłaszają się najlepsi absolwenci. Takie
osoby mają wyższą motywację do nauki, więc bardziej interesują się też życiem uczelni –
przekonuje prof. Białecki. Faktycznie – duże uczelnie wciąż przyciągają debaty, koła
naukowe, organizują imprezy. Coraz częściej studenci są jednak wyręczani przez prywatne
firmy. O ile juwenalia zwykle leżą jeszcze w gestii samorządu, o tyle otrzęsiny są już hasłem
mającym przyciągnąć młodych do komercyjnych klubów.
Pomaga w tym system boloński, który dzieli studia na trzyletni licencjat i dwuletnie
magisterium. Na pierwszym roku student zapoznaje się z uczelnią, na drugim – kiedy mógłby
właśnie zacząć działać – ma już na horyzoncie pracę dyplomową i koniec studiów.
Zwyczajnie nie ma więc motywacji, by poświęcać czas na dodatkowe atrakcje.
– To źle dla samych studentów. Dodatkowe aktywności uniwersyteckie pozwalały uczyć się
zarządzania, pracy w grupie, współdziałania. Teraz uczelniom zarzuca się, że tego nie robią.
Ależ nadal stwarzają takie możliwości, tylko studenci już tego nie chcą – mówi prof.
Wielecki.
McTesty
W 1983 r. amerykański socjolog George Ritzer wydał esej, w którym postawił tezę o
makdonaldyzacji społeczeństwa – procesie, który sprawia, że kraje bogatej Północy, a
zwłaszcza Stany Zjednoczone, zaczynają przypominać fast foody – dążą do maksymalnej
optymalizacji procesów. Dziesięć lat później rozwinął tę teorię w książce „Makdonaldyzacja
społeczeństwa”. W skrócie: Ritzer uznał, że dla społecznego baru szybkiej obsługi liczy się
to, co wymierne – głównie cena i ilość czasu potrzebne na wykonanie usługi. Dobre staje się
to, co dostajemy w dużej ilości i dostatecznie szybko, jakość schodzi na drugi plan. W
makdonaldyzacji kluczowym pojęciem staje się efektywność – wszystkie procesy są z góry
zaplanowane, dzięki temu system jest przewidywalny – wszędzie za te same pieniądze
dostajemy tę samą usługę. Big Mac ma smakować tak samo w Texasie i na Śląsku i być tak
samo wydajnie produkowany.
Ritzer swoją teorię odniósł do wszystkich sfer funkcjonowania społeczeństwa. Nie tylko do
ekonomii, ale też administracji, sztuki, religii czy właśnie do uniwersytetów. Jako przykład
podał ogromną popularność testowego egzaminowania. „We wcześniejszej epoce studenci
byli egzaminowani indywidualnie przez swoich profesorów. To mógł być dobry sposób, by
sprawdzić, co studenci wiedzieli, ale wymagał dużych nakładów pracy i był nieefektywny.
Później bardzo popularne stało się egzaminowanie poprzez prace pisemne. Ocenianie esejów
było bardziej efektywne niż egzaminy ustne, ale nadal pochłaniało dużo czasu. Dlatego
wprowadzono testy wielokrotnego wyboru, których ocenianie było błyskawiczne. W dodatku
mogli to robić asystenci, co czyniło system jeszcze bardziej wydajnym dla profesora. Teraz
mamy do czynienia z testami sprawdzanymi przez komputery. To maksymalizuje wydajność i
profesorów, i asystentów” – napisał. Zauważył też, że system posunął się jeszcze dalej,
zdejmując obowiązek jakiegokolwiek zaangażowania z profesorów. „Testy wielokrotnego
wyboru nadal pozostawiały profesorów z obowiązkiem komponowania odpowiednich
zestawów pytań. Co więcej, przynajmniej niektóre z nich musiały się zmieniać, ponieważ
studenci łatwo uzyskiwali dostęp do egzaminów z poprzednich lat. Rozwiązanie? Wydawcy
podręczników akademickich zaczęli przygotowywać dla profesorów bezpłatne książki z
pytaniami testowymi. Jakkolwiek profesorowie nadal musieli je przepisywać. Wydawnictwa
poszły więc krok dalej – zaczęły rozdawać zestawy na płytach. Wystarczy zainstalować
program i pozwolić drukarce dokończyć dzieła” – zauważył. Ritzer dodał, że pytania na
płytach CD nie były ostatnim punktem procesu. Wydawnictwa zaczęły bowiem oferować
profesorom także materiały do zajęć, filmy, a nawet pomysły na projekty studenckie. W ten
sposób zwolniono wykładowców z jakiegokolwiek zaangażowania. Wszystko w imię
efektywności.
McWiedza
Jeśli uznać, że celem było zwiększenie liczby studentów wykształconych wedle
wystandaryzowanych procedur, trudno będzie się spierać ze skutecznością systemu. Zdaniem
Ritzera przemiany nie zostały jednak bez wpływu także na samych studentów. Z jednej strony
pozwoliły one bowiem wyeliminować z oceniania subiektywne oceny egzaminatora, z drugiej
obniżyły wymagania, sprawiając, że żacy mieli mniej materiału do przyswojenia. Przy okazji
zaszły też inne przemiany – studenci rozpoczęli własną walkę o efektywność w procesie
zdobywania dyplomu. Jak zauważył socjolog, na amerykańskich uniwersytetach rozwinął się
nowy typ płatnej usługi: „Za opłatą studenci dostawali notatki z wykładów. Nigdy więcej
nieefektywnego notowania. Czyli w praktyce – nigdy więcej nieefektywnego uczęszczania na
zajęcia”.
Choć ocenianie testów przy użyciu komputerów nie jest jeszcze na polskich uczelniach
rozpowszechnione, pozostałe opisane przez Ritzera symptomy – jak najbardziej. Ze świecą
szukać profesorów, którzy poświęcą czas na pracochłonne egzaminowanie ustne całego
rocznika studentów. Coraz więcej ma za to w zwyczaju wyręczać się studentami. Na
zajęciach królują prezentacje przygotowywane przez żaków. Schemat jest prosty: referujący
czyta z kartki, sala unika zadawania pytań, wykładowca się nie czepia. Po co robić sobie
problemy?
Coraz częstszą praktyką jest też wyręczanie studentów w przygotowaniu do zajęć – w
uczelnianych bibliotekach można dziś znaleźć całe pakiety materiałów skserowane przez
wykładowców. Tak by żacy nie musieli szukać lektur w bibliotekach. Podobnie jak licealiści
w przypadku lektur szkolnych, tak i oni zapoznają się jedynie z fragmentami dzieł.

You might also like