You are on page 1of 68

Najpiękniejsza SMIERĆ

Jestem Weronika. Pochodzę z małej wsi. Mam niebieskie, małe oczy. Na mojej bladej twarzy
są piegi. Do pępka wiszą mi blond włosy. Noszę czarne okulary. Jestem bardzo wysoka, jak
na piętnastolatkę, ponieważ mam 170 cm. Średnia figura, bo szczerze mówiąc, nie lubię
ćwiczyć. Wolę czytać książki, oglądać filmy albo spędzać czas przed komputerem. Ostatnio
poznałam na portalu społecznościowym Michała, który bardzo mi się spodobał. Od razu
między nami coś zaiskrzyło. Pisaliśmy każdego dnia i każdej nocy. Mieliśmy mnóstwo
wspólnych tematów. Chłopak ostatnio wspominał, żebyśmy się spotkali. Nie miałam nic
przeciwko, więc się zgodziłam.
Tak to właśnie dziś jest upragniona niedziela. Mam Go dziś spotkać. Pierwszy raz zobaczę
jego twarz i usłyszę barwę głosu. Internetowa miłość zaistnieje w rzeczywistości.
Tylko wstałam i od razu ubrałam się i zjadłam śniadanie. W tej samej chwili dostałam od
niego wiadomość, że już jedzie. Moja mama miała mnie zawieźć. Na pozór moja mama jest
surową kobietą, która rzadko się zgadza na jakieś wyjazdy. Na szczęście teraz, dzięki tym
wszystkim prośbą udało się. Wsiadłyśmy do naszego auta i pojechałyśmy. Czekałam może 3
minuty, kiedy poczułam jego oddech na ramieniu. Tak byłam pewna, że to on. Mało nie
zeszłam na zawał. Serce waliło mi jak oszalałe. Odwróciłam się, zobaczyłam bruneta
mojego wzrostu, który patrzył się na mnie z iskierką w oku. Miał zielone oczy. Blada skóra
współgrała z jego ubraniem. Miał na sobie niebieską koszulkę i szare dresy. Na nogach miał
czarne buty. Na ramionach spoczywała czarna kurtka. Jego włosy były postawione na żel.
Nic nie mówiąc przytuliliśmy się. Chciałam, żeby ta chwila trwała wiecznie. Nagle odchylił
moją twarz i poczułam, jak mnie pocałował. To było wspaniałe uczucie. Czułam, że jestem w
niebie. Zaraz potem na jego twarzy pojawił się szyderczy uśmiech. Złapał mnie za talię i
powiedział:
- Pamiętasz, jak pisałaś mi o swoim marzeniu. Ja nadal o nim pamiętam. Jestem po to, żeby
Ci pomóc spełnić je.
Byłam trochę zakłopotana. Nie wiedziałam dokładnie, o które z moich marzeń mu chodzi.
W tej chwili ponownie mnie przytulił. Poczułam ciepło, ale nie było zwykłe, bo zaczynało. Z
minuty na minute ciepło spływało ze mnie. Nie wiedziałam, co się dzieje. Lekko się od niego
odsunęłam. Zobaczyłam ranę w brzuchu. On trzymał nóż. Spanikowałam.
-Widzisz skarbie. Chciałaś śmierci. Oto ona. Żegnaj Suko.-Powiedział i odszedł z uśmiechem.
Tak marzyłam o śmierci, ale czy o takiej sama nie wiem? Wiedziałam jedno, że musiał mnie
mocno kochać, żeby to zrobić albo mnie tak nienawidzić.
Nadal czułam na sobie jego szyderczy uśmiech. Bałam się, że zaraz umrę. Chciałam mu
jeszcze powiedzieć, że go kocham. Chyba już nie zdążę...
Nie wiem, jak to się stało, ale parę minut później zjawili się lekarze. Tylko tyle pamiętam, bo
potem zemdlałam. Okazało się, że to tylko powierzchowna rana. Cieszyłam się. Nie wiem
czemu, bo przecież tak bardzo chciałam umrzeć. Zawsze robiłam wszystko by ze sobą
skończyć, a teraz ? Teraz zachciało mi się żyć? To przecież niemożliwe. Leżałam tak całą noc
i myślałam nad tym. Z samego rana usnęłam. Nie spałam długo, bo usłyszałam, jak ktoś
usiadł koło mnie. Przebudziłam się. Zobaczyłam Go. Miał oczy pełne łez. Nic nie mówiłam,
tylko delikatnie się uśmiechnęłam. W tej samej chwili po jego policzku spłynęła łza. Z trudem
podniosłam się, otarłam mu policzek.
- Dziękuje, że mi to zrobiłeś. Tylko następnym razem mocniej- Powiedziałam z uśmiechem. -
Nie już tego nie zrobię. To wszystko było ustawione. Gdy tylko Cię zobaczyłem zadzwoniłem
po karetkę, żeby zdążyli Cię uratować. Byłem przekonany, że wreszcie zrozumiesz, jak
śmierć jest straszna. Cholernie Mi na Tobie zależy i nigdy tego nie zrobię. Bałem się
strasznie, że zrobię to za mocno. -Powiedział, a po jego policzkach spływały kolejne łzy.
Kazałam mu odejść. Myślałam, że naprawdę chciał spełnić moje marzenie, a nie tylko
wystraszyć. Nienawidzę Go za to. W tej chwili wyjęłam ze swojej torebki, którą miałam przy
sobie żyletkę. Delikatnie przejechałam po gardle. Do buzi włożyłam kołdrę którą byłam
przykryta aby nie było słychać mojego krzyku. Widziałam się już z góry. To było
najcudowniejsze uczucie, jakie doznałam. Chociaż nie powiedziałam mu najważniejszej
rzeczy, że go kocham. Znowu zapomniałam! Kurwa!
Czułam, że umieram. Cudowne uczucie,ale co?
Oczywiście wpadł do pomieszczenia, gdzie leżałam prawie martwa. Zaczął mnie budzić i
wołać lekarzy. Po jego policzku spływały łzy. Bardzo mnie to bolało. Nie wiem czemu tak mi
na nim zależało.
Myślałam, że nie udało im się mnie uratować. A jednak uratowali.
Otworzyłam oczy. Był przy mnie, trzymał za rękę i płakał. Miał podpuchnięte oczy, pewnie od
nieprzespanych nocy. Słyszałam tylko, jak mówił, że mnie kocha.
Nagle zobaczył, że się obudziłam i wszystko słysze. Zaczerwienił się. Patrzyłam na niego jak
głupia, nie byłam w stanie wydusić z siebie nawet jednego słowa. Wtedy zamknęłam oczy i
zasnęłam.
perspektywa michała.
Jest 18 października. Trzy dni siedziałem przy niej. Nie jadłem i nie piłem. To było najgorsze.
Chciałem ją zabić. A teraz kocham ją? Boże, co się ze mną dzieje? Pewnie nie słyszy tego, co
do niej mówię. Ku mojemu zdziwieniu budzi się. Jaki ja byłem szczęśliwy. Chciałem ją
pocałować, ale nie potrafiłem?! Nagle poczułem, że ściska moją rękę jeszcze bardziej. Serce
waliło mi jak głupie. Pomimo tego miałem w głowę kogoś innego... Mianowicie Julkę i Kamile.
Obie je kochałem, a teraz jeszcze ona? Muszę się którejś pozbyć. Nie mogę mieć trzech na
raz. Wyeliminuje dwie z nich. Te suki muszę zniszczyć. Eh, to będzie ich najpiękniejsza
śmierć.
Od razu wyszedłem ze szpitala, kiedy tylko przypomniałem sobie o Kamili i Julii. One też były
moją miłością, ale nie zauważały mnie. Nie to, co Weronika, która mnie bardzo kocha.
Chodziłem tym chodnikiem długie godziny i rozmyślałem, które zabić, a która będzie moją
wybranką na całe życie. Postanowiłem iść do Kamili. Mieszkała niedaleko. Jakieś 15 minut
drogi.
Właśnie stałem pod jej domem. Miałem mieszane uczucia. Nie wiedziałem jak jej powiedzieć
to, co czuje, jak powiedzieć to wszystko. Jej uroda wprawiała mnie w zakłopotanie.
Odważyłem się i zapukałem w jej drzwi. Otworzyła i zmarszczyła nosek. Najwidoczniej była
sama w domu, bo było dziwnie cicho. Zaprosiła mnie niechętnie do środka. Zdjąłem kurtkę i
buty. Usiedliśmy w kuchni przy stole. Rozmawiałem z nią o nas, ale ona totalnie to olewała.
Nagle wstałem, sam nie wiem po co. Pokręciłem się po kuchni. Zaproponowałem jej dziwny
układ.
- Jeżeli ugotuje ci coś specjalnego, to dasz nam szanse? Wiem to głupie, ale co ci zależy
spróbować? - Powiedziałem zachęcająco.
- No, dobra mogę zaryzykować, tylko mnie skarbie nie otruj.- Zaśmiała się cynicznie.
Wziąłem parę garnków, miseczek, przypraw i owoców. Ona stała z boku i przyglądała się.
Wsypałem sypkie produkty do miski i włączyłem mikser. Poprosiłem ją o szklankę wody,
którą od razu dostałem. Wsypałem kwasek i sok z cytryny do do wody. Nachyliłem ją nad
miska i szybko odwracając się wylałem substancje wprost na jej oczy. Zaczęła krzyczeć.
Szybko wziąłem ścierkę i udawałem, że wycieram jej gałki. W tej samej chwili wziąłem mikser
i włożyłem w jej włosy. Wyrwałem prawie wszystkie. Krew była wszędzie, nie mówiąc o
włosach. Widziałem, że jeszcze żyje, wiec wziąłem widelec, który był pod ręką i zacząłem
wbijać jej w klatkę piersiową. Krew tryskała na moją niebieską koszulkę. Przypomniało mi się,
że nie jestem u siebie i muszę szybko uciekać, żeby nikt mnie nie zauważył. Szybko zatarłem
ślady. Wychodząc sprawdziłem puls. Nie było go. Nie żyła.
Wyskoczyłem z jej domu z ogromnym uśmiechem. Wiedziałem, że teraz będzie łatwiej. Mam
do wyboru tylko dwie dziewczyny.
Ludzie na ulicy dziwnie na mnie patrzyli. Nie wiedziałem, o co chodzi. Przechodząc obok
jakiejś staruszki patrzyła na mnie z obrzydzeniem jakby wiedziała, co zrobiłem. Odwróciłem
się i podszedłem do niej.
-Dzień Dobry Pani.
-Witaj Młodzieńcze.
-Może mi pani powiedzieć, co ze mnie nie tak ? Wszyscy dziwnie na mnie patrzą. - Zapytałem
zakłopotany.
-Masz chyba krew na twarzy.- Powiedziała ze
strachem w oczach.
Odwróciłem się. Założyłem kaptur i szybkim
krokiem udałem się do domu. Wziąłem prysznic i oczyściłem się z krwi. Zrobiłem sobie małą
kolację, po której poszedłem spać.
Perspektywa Weroniki
Nie mam pojęcia, gdzie jestem i kim jestem. Czemu tu jest tak biało? Czemu jestem sama? Co
się tu dzieje?
Nagle białe drzwi otworzyły się, zza nich pojawił się wysoki mężczyzna w białym ubraniu. W
tej samej chwili zza okien wpadły ciepłe promienie słońca. Mężczyzna był coraz bliżej mnie.
Miał podpuchnięte oczy i zaczerwieniony nos. Było coś z nim, nie tak. Bałam się, nie
wyglądał normalnie. Wziął mnie za rękę. Trochę ją potrzymał, później sprawdzał kroplówki i
pobierał mi krew. Nic nie mówił. Nagle wstał. Szedł w stronę białych drzwi.
Nie mogłam przepuścić takiej okazji. - Halo, proszę pana. - Powiedziałam, lekko krzycząc.
Facet odwrócił się i strzelił mi piorunujące spojrzenie. Teraz z jego oka wypłynęła ogromna
łza. Miał spuszczoną głowę. Trzymał klamkę jakby była jego jedynym ratunkiem. Po dłuższej
chwili odezwał się załamanym głosem.
- Słucham dziecko?
-Mogę zadać panu kilka pytań? -Powiedziałam nieśmiało.
-Eh, no dobrze. Pytaj- Rzekł uprzejmie. - Kim ja jestem? Gdzie jestem ? Jak się tu
znalazłam ?
- Kochanie... nie wiedziałem, że z Tobą tak źle. Jesteś Weronika i jesteś w szpitalu. Zostałaś
zaatakowana nożem przez jakiegoś chłopaka. - Powiedział ze smutkiem.
- A pan? Kim jesteś? Czemu jesteś smutny ? Co się stało?
-Ja... Ja jestem lekarzem. Jestem smutny, bo straciłem jedyną córkę. Została zamordowana
wczoraj. Nie było żadnych śladów. Sprawcy nikt nie widział. Kochałem moją Kamile ... - Po
tych słowach jego głos się załamał i opuścił pomieszczenie.
Leżałam tak długo i myślałam nad słowami lekarza. Wszystkie wspomnienia wróciły.
Przypomniałam sobie chłopaka, który chciał mnie zabić. Znałam Kamile. Słyszałam, jak ten
chłopak mówił, że pozbędzie się dwóch dziewczyn. Żadna nie będzie wiedzieć, którą zabije.
Teraz została mu jedna do zabicia. Niech to będę ja! Nie chcę, żeby ktoś inny umierał!
Proszę ! -Zaczęłam krzyczeć na cały głos. Z moich oczu leciały łzy. Byłam załamana.
Dostawałam jedzenie, ale nie jadłam. Przychodziły do mnie różne osoby i próbowały
rozmawiać, ale nie chciałam. Nadal myślałam, kogo zabije. Mijały minuty, godziny dni. Nie
byłam na pogrzebie Kamili. Bardzo bolał mnie ten fakt. Codziennie kupowałam gazetę, żeby
sprawdzać, czy nie umarła żadna nowa dziewczyna. Na szczęście nic nie znajdowałam.
Byłam pewna, że knuje coś tak podstępnego, żeby policja nie wykryła tego. Minął tydzień i
nic. Zaczynałam się niepokoić. Nie chciałam jeść ani pić. W nocy bałam się
spać.Sprawdzałam, czy kraty w oknach są dobrze zamknięte. Drzwi zamykałam na
skradziony kluczyk. Zaczynałam wariować. Bałam się własnej miłości. Przecież to chore! Jak
mnie kocha, to nic mi nie zrobi?! Ale może on nie kocha? Obawiałam się wszystkiego. Moje
sprężyny w łóżku skrzypiały, miłości. Przecież to chore! Jak mnie kocha, to nic mi nie zrobi?!
Ale może on nie kocha? Obawiałam się wszystkiego. Moje sprężyny w łóżku skrzypiały, a
wtedy ja przeżywałam zawał serca. Myślałam, że to uchylające się drzwi.
Perspektywa Michała
Wstałem wcześnie rano. Słońce padło na moją twarz. Siedziałem na łóżku dłuższy czas.
Myślałem, co zrobiłem tej dziewczynie. Przecież to było okropne ! To było okropnie
nieprofesjonalne! Teraz muszę się bardziej postarać. To zabójstwo ludzie zapamiętają na
wieki. Miałem milion pomysłów. Każdym był stosunkowo dobry. Postanowiłem użyć każdego
po trochu, odczekałem prawie dwa
tygodnie od poprzedniej zbrodni. Zrobiłem sobie takie mini wakacje.
Nareszcie przyszedł czas zabicia kolejnej. Była godzina 15:00, kiedy postanowiłem wyjść z
domu. Pogoda mi nie odpowiadała. Widziałem tylko deszcz i szary świat. Miałem wrażenie,
że każdy wie, co zrobiłem. To mnie dobijało. Nie chciałem, żeby się to wydało. Przecież to
jest bardziej śmieszne niż straszne ! Chłopak zabił dziewczyny mikserem i widelcem!?
Amatorstwo! Zabójstwo, które teraz planuję, będzie doskonałe. - Mówiłem sam do siebie,
mijając przechodniów.
Chciałem iść do Weroniki. Bałem się, że ona wie o wszystkim i będzie się mnie bała.
Chciałem iść do Julki, ale ona mnie nienawidzi. Nie zostało mi nic innego niż szukać
potrzebnego sprzętu do kolejnego zabójstwa. Tylko teraz pojawia się dylemat. Nie wiem, czy
zabić Weronikę, czy Julkę.
Któraś z nich umrze, a druga zostanie ze mną. To bardzo ciężki wybór. Muszę podjąć szybko
decyzję.
Miałem dwa tygodnie i nawet o tym nie pomyślałem! Co za debil ze mnie !
Szukanie potrzebnych przedmiotów, które zajęły mi kilka dni. Nie wszystkie są tak łatwo
dostępne. W dzień szukałem, a w nocy zaglądałem do okien Weroniki i Julii. Pomogło mi to w
decyzji.
-Mija kolejna noc, a ja zastanawiam się, kiedy ją zabić? Widziałem Julke, która spokojnie
spała w nocy. Eh, jest taka piękna, gdy śpi. Byłem też u Weroniki. Ona prawie wcale nie spała,
cały czas rozglądała się. Jakby wiedziała, że na nią patrze. Pomimo tych ich ślicznych buziek
muszę jedną z nich zabić. Zrobię to jutro, a teraz pójdę spać.- Mówiłem sam do siebie.
6:53 rano.
Wstałem bardzo wcześnie. Za oknem widziałem tylko szary świat i ludzi ze spuszczonymi
głowami. Oni wiedzieli, że następna młoda dziewczyna umrze. Każdy patrzył w chodnik.
Wszyscy byli dziwnie zamyśleni. Do tego ten pieprzony deszcz rozmywał wszystko. Wstałem
z łóżka i powędrowałem do łazienki, żeby jakoś wyglądać. Potem zjadłem parówki, ta
najlepszy posiłek zabójcy. Ubrałem się w ciepła kurtkę i zadzwoniłem do Weroniki. Niestety
nie odbierała. To zepsuło mi plany. Postanowiłem więc pójść do szpitala, gdzie leżała.
9.47
Jestem w szpitalu. Strasznie tu zimno. Coraz bardziej się boje o swoją psychikę! Cały czas
gadam do siebie. No trudno jakoś muszę z tym żyć. Podszedłem do sali nr 13. Chwyciłem za
klamkę. Ku mojemu zdziwieniu drzwi były zamknięte. Byłem pewien, że Weronika zamknęła
się w nocy i jeszcze nie wstała, żeby otworzyć. Udałem się do pokoju lekarzy, gdzie spytałem
o nią. Lekarze nie mieli zielonego pojęcia,o kogo mi chodzi. Po tych słowach przeszły mnie
ciarki. Wybiegłem ze szpitala i szybko wszedłem na Facebook'a szukałem
jej w znajomych, ale nie znalazłem! Co jest kurwa grane? Nie wiedziałem co robić. Nagle
znikła? Tak po prostu? -Wtedy już nie mówiłem, tylko krzyczałem sam do siebie.
12.03
Poszedłem nad rzekę. Tu miałem wszystko przygotowane. Miało być tak pięknie, ale musiała
zniknąć! Siedziałem tak dobre trzy godziny, kiedy usłyszałem kroki. Odwróciłem się
gwałtownie. Zobaczyłem piękne długie nogi, króciutką spódniczkę, długie włosy do pasa,
piękne piersi i olśniewającą twarz. Jej oczy były piękniejsze niż niebo, które zaczęło
wychodzić zza szarych chmurek. Jej spódniczka powiewała na wiaterku. Nie mogłem
oderwać wzroku. Dziewczyna o imieniu Julia stała przede mną. Nie wiedziałem skąd, ona się
wzięła, ale cieszyłem się, że przyszła. Siedzieliśmy nad rzeką długi czas. Trzymałem ją za
rękę i całowałem w policzek, który zawsze był zaczerwieniony. Zbliżał się wieczór, było coraz
chłodniej. Julka wtuliła się we mnie. Nie powiem, było przyjemnie. Cieszyłem się, że wzięła
kurtkę, bo w innym wypadku ja musiałbym jej dać swoją, a tego nie zamierzałem. Nastała
zupełna noc, a my cały czas rozmawialiśmy. Wpadłem na świetny pomysł i od razu jej go
oznajmiłem.
- Kochanie poczekaj chwileczkę, tu obok jest stara szopa, a w niej są zapasy z winem. Pójdę i
przyniosę najlepsze, jakie znajdę. - Powiedziałem z uśmiechem.
- Oczywiście. Idź, ale szybko wracaj ! -Powiedziała, po czym ucałowała mój rozpalony
policzek. Wiedziałem, że uwielbia wino. W sumie ona uwielbia wszystko, co ma trochę
procenty.
22:34
Wróciłem tak szybko, jak się dało. Zdziwił mnie fakt, że nie było jej. Zacząłem się rozglądać.
Nie było nikogo. Moje serca przeżyło zawał, kiedy nagle wyskoczyła z krzaków. Głupiutka
myślała, że mnie wystraszy. Usiedliśmy w tym samym miejscu. Otworzyłem z trudem
butelkę. Nie mieliśmy kieliszków, ale jej to nie przeszkadzało. Wzięła pierwszego łyka.
Widocznie jej bardzo smakowało.
Potem napiłem się ja. Nienawidziłem wina. Udawałem, że też mi smakuje. Gdy tylko
odwróciła głowę wyplułem zawartość, którą miałem w ustach. Tak minęła nam następna
godzina.
Julka chciała bardzo wracać, ale ja pragnąłem spędzić z nią więcej czasu. Mówiła, że źle się
czuje. Eh, dziewczyny ! Czy one zawsze tak mają?! Po wielu prośbach zgodziłem się na
powrót. Za to zostałem pocałowany w czoło. Właśnie byliśmy obok tej szopy, kiedy ona
zemdlała. Nie wiedząc, co zrobić wciągnąłem ją do niej. Położyłem na stercie gratów.
Niechcący przewróciłem jakiś bak i wylała się jego zawartość. Zapach substancji drażnił
moje nozdrza. Nie skupiałem się za bardzo na nim, bo chciałem ratować Julkę.
Reanimowałem ją, ale nic nie pomagało. Czułem doskonale jej puls i bicie serca. Nie
wytrzymałem i zapaliłem szluga. W połowie upuściłem go. Wybiegłem jak najszybciej z
szopy. Cała szopa płonęła, a w niej Julia. Na szczęście, nawet jej urok nie przeszkodził mi w
trzeźwym myśleniu. Dałem do wina trochę cyjanku potasu, żeby się udusiła. Ja nie piłem
specjalnie. Kładąc ją w szopie, miałem obmyślony plan. Wylałem szybko bak z benzyną i
zapalając ostatniego szluga rzuciłem go wprost na wylaną ciecz.
-Niech suka ginie w piekle ! - Zacząłem krzyczeć.
Pobiegłem do domu jak najszybciej, żeby nikt nie zauważył mnie przy miejscu zdarzenia.
Koło 00:13 było słychać dźwięk syreny strażackiej i jadących radiowozów policji.
-Troszkę się panowie spóźniliście. - Syknąłem w stronę okna.
Byłem bardzo dumny z tego zabójstwa. Chciałem odpocząć i przespać się, ale coś mi nie
pozwalało. To było okropne uczucie. Jakbym był obserwowany z każdego kąta mojego
brudnego pokoju. 
W nocy było bardzo zimno. Chłód przeszywał moje ciało. Nie mogłem spać, kręciłem się po
łóżku. Miałem dość.
-Wyrzuty sumienie takie nie są? To musi być coś innego! Tylko co ? Czułem powiew wiatru w
moim pokoju, gdzie drzwi i okna były szczelnie pozamykane. Zaczynałem się bać. Usnąłem
chyba na 15 minut. Gdy obudziłem się, mój nocny zegarek pokazywał 3:33. Nienawidziłem tej
godziny. Usiadłem na łóżku, objąłem rękoma moje dogi. Były jeszcze ślady krwi pozostałe po
Kamili, których nie domyłem. Cały czas patrzyłem na wskazówkę. W pewnej chwili się
zatrzymała ?! Byłoby to całkiem normalne, ale zatrzymała się równo na trzydziestej trzeciej
sekundzie. To było naprawdę dziwne. Poczułem ciarki, nawet pod brzuchem ! Wziąłem kołdrę
i zakryłem się ją po sam czubek nosa. Patrzyłem po kątach, czy nikogo jeszcze ze mną nie
ma. Moje krzesło koło biurka dawało tylko jakiś dziwny cień. Jakby ktoś tam siedział. Eh, ta
moja wyobraźnia. Płata figle ! Przecież nikogo tam nie ma ! Mój wzrok skierował się na okno.
Tam było jeszcze dziwniej. Wiatr wiał, no tak to normalne, ale czy normalne jest to, że każda
gałązka była wyginana w inną stronę ? Jeszcze teraz one dawały cień, który był bardzo
widoczny na największej ścianie mojego pokoju. Cholera ! Znowu ten chłód! Boże ! Przecież
to normalna noc ! Czemu ja ją tak wyolbrzymiam ? Co jest ze mną ? Postanowiłem wszystko
olać i położyłem się. Oczywiście, nie wystawiłem nóg spod kołdry. Bałem się, że ktoś mnie za
nie złamie. Miałem takie omamy z dzieciństwa, w których myślałem, że pod moim łóżkiem
leży drwal z siekierą i tylko czeka, kiedy będzie mi się chciało iść do łazienki. Wtedy odrąbie
mi nogi. Nadal tak myślę. No, ale cóż inni boją się duchów, a ja boje się drwala. Usłyszałem
tykanie ! Jej, jak ja się ucieszyłem ! To było coś wspaniałego. Zegar znowu chodzi. Jest 3:34.
Uff! Teraz pójdę normalnie spać! I udało się, spałem jak niemowlę.
Śniła mi się Weronika w białej sukni nad wodą. Stała tam zupełnie sama. Oczy miała ciemne,
lekko podpuchnięte. Usta fioletowe i kremową cerę jak zawsze. Wiaterek rozwiewał jej blond
włosy. Była naprawdę zjawiskowa. Ku mojemu zdziwieniu z jej oczy zaczęły płynąć łzy,
których wcześniej nie dostrzegłem. Były czyste i przezroczyste. Nie wiedziałem, czemu
płakała. Chciałem się zbliżyć, ale gdy robiłem krok to ona rozpływała się. Postanowiłem stać
i patrzeć, co zrobi. Jej wzrok był smutny. Odwróciła się, jakby szła na ścieńcie. Szła tym
drewnianym mostkiem na środku rzeczki. Jej białą suknią bawił się wiatr. Nagle stanęła na
końcu. Pomachała mi i wskoczyła do wody. Chciałem biec za nią, ale nie mogłem ! Mostek
znikał sprzed moich oczu!?
*10:09*
Obudziłem się z krzykiem i byłem oblany potem. Nie bałem się tak od dawna. W sumie nigdy
aż tak się nie bałem. Coś kazało wstać, ubrać się i nawet nie zjeść śniadania. Kazało mi po
prostu iść! W głowie miałem mapę jakby GPS. Szedłem tak dobre 30 min. Nie wiedziałem
nawet, gdzie jestem. Nie zwracałem na to uwagi. Miałem cały czas w głowie białą suknię, w
którą była ubrana Weronika.
Chyba trafiłem na miejsce. Bo tu moje mapy się skończyły. Zatrzymałem się. Po rozejrzeniu
się zrozumiałem, że jestem na cmentarzu. Przeraziło mnie to. Była wielka tabliczka, a na niej
widniał napis.:

„Św. Weronika Nowak


żyła 15 lat
została zamordowana"

Nie wiedziałem, co zrobić. Nagle świat stał się szary. Spojrzałem na godzinę w telefonie. Była
3:33!? Upadłem na ziemie i zacząłem płakać.
-Jak zamordowana ? Co się jej stało ? Kto to zrobił ? Jak oni mogli! Lekarze tylko udawali, że
nie wiedzą, o kogo chodzi. Nienawidzę ich! Muszę się dowiedzieć, kto to zrobił! Głos załamał
się, a ja wydałem z siebie przeraźliwy jęk. 
Płakałem tam długo. Trudno mi określić ile, ponieważ mój zegarek pokazywał nadal 3:33.
 To mnie przerażało. Nie mogłem uwierzyć nawet, gdzie jestem. W końcu wstałem z ziemi i
otrzepałem się. W tej samej chwili nadeszły chmury. Tego jeszcze brakowało. Wichura! Po
raz kolejny poczułem w głowie impuls, który chciał mi pokazać, gdzie mam iść. Poszedłem
bez zawahania się. Nic gorszego od śmierci Weroniki nie mogło mnie spotkać. Sam nie wiem
po co, ale spojrzałem na zegarek. Uff ! Ruszył się! Była już 3:35. 
Chociaż jedna dobra wiadomość dzisiejszego strasznego dnia. Deszcz padał coraz bardziej.
Mgła zakrywała mi widok. Było szaro, w sumie nie szaro, ale czarno. Tylko błyskawice
rozjaśniały ten mrok. Nie słyszałem ani ludzi, ani samochodów. Pustka! Nawet lasu nie
wiedziałem, który pomimo mgły pewnie byłby widoczny. Dotarliśmy na miejsce, bo mój
„GPS" przestał mnie kierować. Szybko zamknąłem oczy. Nie chciałem wiedzieć, gdzie tym
razem mnie zabrał. Było tu o wiele zimniej niż na cmentarzu. Nie słyszałem wiatru, a co
najlepsze nie czułem deszczu. Nagle poczułem promieniujący ból w głowie. Znikał, jak
otwierałem oczy. Tak jakby ktoś chciał, żebym je natychmiast otworzył. Serce waliło mi
bardzo szybko, ledwo łapałem oddech. 
Moje oczy zobaczyły rzekę. Już ją znałem, tylko nie wiem skąd? Dookoła była plaża, ale
szara. No w sumie, jaka może być plaża w nocy ? Od razu coś mi kazało spojrzeć na zegarek.
Ku mojemu zdziwieniu nie była 3:33, ale była gorsza godzina 00:13! Tak to była ulubiona
godzina Weroniki. I co ? Cholera znowu się stary gracie zatrzymasz ?
 Zacząłem gadać z zegarkiem. (Tak to bardzo mądre) Od razu powinni mnie zamknąć w
jakimś psychiatryku. Po tej trudniej rozmowie, z samym sobą, rozejrzałem się.
Na rzece był mostek, którego też już gdzieś widziałem. To było naprawdę dziwne. Coś kazało
mi na niego wejść. Nie chciałem tego robić, więc usiadłem na plaży i próbowałem sobie
przypomnieć, skąd znam to miejsce. Wydaje mi się, że nie siedziałem długo. Zawiał wiatr,
który dziwnie zahuczał. Jakby chciał mi coś powiedzieć. Wtedy zrozumiałem co „mówi".
Przekazał mi, że to wszystko było w moim śnie. To by się zgadzało! Tylko teraz nie ma
Weroniki, a wtedy była. Moje oczy ponowie były pełne łez. Nienawidzę mojej głowy ! Czemu
ona każe mi iść w miejsca, gdzie tak naprawdę nie chce ?
Wtedy z moją psychiką było coraz gorzej. Gadam ze sobą, z wiatrem, z zegarkiem i co
jeszcze ? Naprawdę ? Czy ja wariuje ?!
Postanowiłem poddać się głowie i pójść tam, gdzie mi każe. Nie miałem już nic do stracenia.
Kiedy byłem już na mostku, zobaczyłem coś na jego końcu. Dookoła było czarno i szaro, a ta
rzecz była przejrzyście biała. Pomyślałem, że to Weronika, że może tak naprawdę nie umarła!
Myślałem, że wszystko, co stało się wcześniej to tylko jedno z moich omam. Podbiegłem do
białej rzeczy. Podniosłem ją. Była to tylko sukienka. Ta sama sukienka, w którą była ubrana
Weronika, kiedy widziałem ją we śnie. W moich oczach ponownie zawitał strach. Usłyszałem
skrzypienie mostka. Bałem się odwrócić, ale znowu ten cholerny mózg mówił mi co innego !
Nienawidzę go! Upuściłem białą suknię. Odwróciłem się na pięcie.
Przede mną stanął wysokiej postury mężczyzna. Miał około dwóch metrów. Ubrany był
bardzo schludnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tylko jego wzrok przeszywał
mnie na wylot. Znowu się bałem. Mężczyzna zbliżał się do mnie. Na jego twarzy pojawił się
szyderczy uśmiech. Zdziwiło mnie tylko, że z jego oczu zaczęły lecieć malutkie łezki. Nie
wiedziałem, co się dokładnie dzieje. Próbowałem się cofnąć. W sumie to już nie miałem
gdzie. Stałem na końcu mostka. Muskularny mężczyzna wyciągnął w moją stronę ręce.
Czułem, że to ostatnie chwile na tym świecie. Nie pamiętam, co stało się tam na moście.
Wiem teraz jedno, że jestem w jakimś dziwnym pomieszczeniu przywiązany do krzesła. Nie
ma tu żadnego światła. Nic, a nic. Strach przeszywa moją skórę na wylot. Obawiam się
każdego szmeru.
Nagle usłyszałem, że ktoś idzie. Prawdopodobnie był to ten sam mężczyzna, którego
widziałem na moście. Schodził po schodach. Czułem jego oddech. Serce na przemian mi
stawało i waliło. Zimne poty oblały moje ciało. Mężczyzna dotknął mnie po karku. Tam
poczułem najsilniej ciarki. Jego pięść wylądowała na mojej twarzy. Bił mnie przez kilka
dobrych minut. Czułem, że tracę przytomność. Kiedy przestał, odczułem ulgę. Nie trwała
ona zbyt długo, bo moja noga odczuła piekące ciepło. Chyba przyłożył mi gorący pręt.
Myślałem, że wyjdę z siebie. Ból był nie do zniesienia. Chciałem krzyczeć, płakać. Przewrócił
krzesło i jego ciężka noga uderzała mnie w żebra. Czułem, jak się łamią. Ten ból nie jest do
opisania. Byłem pewien, że wolałby rodzić niż przeżywać te męki. Najwidoczniej mężczyzna
nie miał dość. Bił mnie tak dobre 30 minut. Gdy skończył, przyłożył mi do ust gąbkę z octem.
Myślałem, że tam zaraz zwymiotuję.
Leżałem tak dwa dni. Bez jedzenia i picia. Bez możliwości wypróżnienia się. Przywiązany do
krzesła, które tym razem leżało. Bałem się, że przyjdzie i mnie dobije. Nie wiedziałem, co mu
tak dokładnie zrobiłem, że tak mnie traktuje. Parę minut później zapaliło się światło. Znów
jego postura ukazała się mym oczom. Ku mojemu zdziwieniu dał mi suchy chleb i wodę.
Podniósł mnie z ziemi. Powiedział, że będę się tak męczył, póki nie umrę. Zapytałem go o
parę rzeczy.
-Przepraszam. Mógłby mi pan powiedzieć czemu to wszystko spotkało mnie ? -
Powiedziałem ze strachem na ustach.
Mężczyzna podszedł do miejsca gdzie było światło. I tak poznałem go. To był ojciec Kamili.
Ten lekarz, co nie chciał mi nic powiedzieć o Weronice. Moje serce zawrzało. Nie chciałem
dać mu tej satysfakcji, że zabije chłopaka, który zabił jego jedyną córeczkę. W tej chwili
obudził we mnie tyle złości i nienawiści. Poczułem się znowu mordercą niźli jakimś tam
chłopaczkiem, który cały czas się boi i płacze.
Mijały kolejny dni, a on każdego dnia przynosił mi wodę wraz z suchym chlebem. Codziennie
katował. Wydaje mi się, że z dnia na dzień trochę lżej mnie uderzał. Czułem też, że moje
żebra się zrastają. Może nie tak jak powinny, ale zrastają się. Rosłem w sobie potęgę. Byłem
pewien, że wydostanę się stąd i jeszcze tego starego zgreda zabiję. On widział, że moja siła
rośnie. Widział to w moich oczach. Starałem się pokazywać mu to jak najlepiej, żeby czuł się
jak ofiara. Jak osoba słabsza. Pomimo tego, że ja leżałem bity to on i tak był dużo słabszy niż
ja. W jego oczach było widać żal i smutek z tego, co robi. On nie potrafiłby mnie zabić, co
mnie bardzo cieszyło. Jednakże przez ostatnie trzy dni przynosił tylko wodę i chleb. Przestał
katować. Jego oczy dziwnie się zmieniły, a jego dotyk był jedwabny. To chyba zaczęło mnie
przerażać.
Był to już czwarty dzień. Przestałem się go bać. Teraz moje serce wrzało jak nigdy. Szukałem
czegoś, co mógłbym rozciąć te sznurki, którymi byłem związany. Dziś wcale mnie nie
odwiedził. Czułem władzę. Obawiałem się tylko tego, że szykuje coś mocniejszego niż
katowanie. Teraz się tylko przygotowuje. Wiedziałem, że mam mało czasu. Ręce trzęsły mi
się bez potrzeby. Zepsuła się ta głupia żarówka, która była jedynym światłem w tej cholernej
piwnicy. Jedyne światło, które dawało mi nadzieję. No trudno, będę musiał poradzić sobie
bez niego. Mam tylko nadzieję, że żaden drwal z siekierą nie przyjdzie mi odrąbać kończyn
albo głowy.
Tak jak już mówiłem wcześniej, ten muskularny mężczyzna już mnie nie odwiedza. Mam czas,
żeby szukać po ciemku jakichś rzeczy, którymi mógłbym przeciąć sznurki. Oczywiście po
ciemku nie wiele znajdowałem. Tylko jakieś śrubki, gwoździe, młotek i tyle. Często się
przewracałem, żeby poluzować liny. Nie powiem, że się nie udawało, bo jakieś efekty były.
Moje nogi nie były już tak zciśnięte, ale za to nabiłem sobie nie mało siniaków. Niektóre
wyglądały jak malinki, ale nie ważne.
Nadeszedł szósty dzień. Znowu usłyszałem to skrzypienie schodów. Ojciec Kamili zauważył,
że nie ma światła. Ta latarka, która miał w ręku za dużo mu nie oświetli, ale okej. Pod
światłem jego latarki zobaczyłem oddalony o metr nóż. Byłem zawiedziony, że
zrezygnowałem ze spadania z krzesła. Myślałem, że będzie jeszcze okazja rozciąć sznurki.
Ojciec Kamili wyglądał nieco inaczej. Jakby przez te sześć dni schudł. Jego włosy nie były
tak idealnie ułożone. Miał nieprzytomny wzroki szare usta. Wiedziałem, że dziś mnie nie
skatuje. Jest za słaby. Wycieńczony. Oczywiście miałem rację. Najprawdopodobniej
przyszedł po butelkę, którą teraz trzyma w ręku. Mój uśmiech był szyderczy. Widział to.
Widziałem, jak zaczynało w nim wrzeć, ale nie mógł nic zrobić. Ku mojemu zdziwieniu
mężczyzna zbliżał się bardzo powoli. Czułem jego brudny zapach. Pewnie przez ostatnie dni
nie wychodził z domu, a w szpitalu ma zastępstwo. Dzieliło nas teraz niecałe 30 cm. Dusiłem
się jego smrodem. Nie wyczuwałem żadnych używek. To chociaż była dobra wiadomość.
Dostałem butelką w łeb. Tyle pamiętam.

* Perspektywa Ojca Kamili *


Nie spałem kilka dni. Prawie nie jadłem. Kombinowałem jak ukarać tego chłopaczynę.
Chciałem, żeby cierpiał bardziej niż ja i moja świętej pamięci córeczka. Nie widziałem sensu
w katowaniu. Widocznie jego to bolało przez chwilę, a później się uśmiechał. Jadł z zapałem.
Jakby był w jakimś hotelu, a nie w piwnicy. Przez ostatnie sześć dni pracowałem nad
przygotowaniem jego śmierci. Wiedziałem, co i jak robić. Wiedziałem wszystko. Byłem
pewien, że wszystko pójdzie po mojej myśli.
Z samego rana poszedłem do piwnicy. Widocznie zdziwiłem go tym przyjściem. Nie było
światła. Tego się nie spodziewałem. Miałem na szczęście latarkę, nie chciałem tracić czasu
na zmienianie żarówki. Chłopak jak mi wiadomo, ma na imię Michał. Boże, co za pedalskie
imię! Widziałem, że jest blady. Pewnie z nie jedzenia i odwodnienia. No to już na samym
starcie mam łatwiej. Szukałem butelki, która miała mi pomóc w moim planie. Szybko znalazła
się w moich rękach. Spojrzałem jeszcze raz na chłopaka. Widocznie nie bał się niczego.
Uśmiechał się jak gdyby nigdy nic. Nie wiedział, co go czeka. Szedłem powoli w jego stronę.
Wcale go to nie ruszało. Podniosłem butelkę i uderzyłem go w tył głowy. Od razu zemdlał.
Odwiązałem go ze wszystkich sznurków i lin. Wziąłem go na ręce i zaniosłem do innego
pomieszczenia. Nie będę ukrywać, chłopak był dość ciężki. Położyłem go na specjalnie
przygotowanym stole. Przewiązałem sznurami, linami, kablami i wszystkim, czym się dało. W
jego usta wsadziłem wacik nasączony w miksturze, która miała go uśpić. Nie chciałem
używać żadnych znieczuleń, bo nie o to w tym chodzi. On ma się męczyć i czuć ból. Tak jak
cała nasza rodzina po stracie Kamili.
Wtedy bez zawahania się wziąłem skalpel. Rozciąłem śliski brzuch na pół. Można
powiedzieć, że z perfekcją chirurga. Powoli jak żółw zacząłem wyjmować trzewia. Trochę
zaplątałem się w jelitach jakby w korzeniach drzewa. Taplałem się w jego flakach dobre kilka
godzin. Następnie silnym pociągnięciem wyrwałem z klatki piersiowej płuca. Nie myśląc
wcale czy rodzina z góry nie usłyszy, jak używam piły. Właśnie dzięki niej pozbyłem się jego
czterech kończyn. Fioletowe żyły były dosłownie wszędzie, a krew tryskająca z boków
zasłaniała mi ten obraz. Zacząłem gwizdać sobie piosenkę „Gdzie jesteś ?" , to była ulubiona
piosenka Kamili. Wtedy szybko oddzieliłem głowę od tułowia. Jego krew wtedy była nawet w
moich ustach, a co najgorsze jego części wątroby były na mojej czuprynie. Potem wszystko
schowałem w worek, wszystko oprócz głowy. Kości i ścięgna razem z sflaczałym ciałem
wrzuciłem do pieca, a jego głowę włożyłem do dużego słoika po ogórkach kiszonych. Żebym
nigdy nie zapomniał, kto mi córeczkę zabrał. Na koniec wyjmując telefon zrobiłem sobie
selfie z trupem, który zabił moją córkę.
Byłem bardzo dumny z tego, co zrobiłem. Należało się chłopakowi! Zabrał mi najważniejszą
osobę w moim życiu. Jedyną córeczkę, a teraz, co ? Jestem sam, pomimo że go zabiłem.
Teraz się zastanawiam, czy słusznie zabiłem go, bo przecież to nic mi nie dało. Jego śmierć,
nie odda mi córki !
Usłyszałem, że ktoś stoi za mną. To była moja żona. Wpadła w panikę. Chyba pierwszy raz
widziała tyle krwi. Zaczęła mnie sprawdzać. Myślała, że to moja krew. Była pewna, że coś
sobie zrobiłem. Laura, bo tak miała na imię, domyślała się, że chciałem popełnić
samobójstwo z powodu straty córki. Przytuliłem ją i powiedziałem, że ją bardzo kocham i nie
zrobiłbym jej tego. Nie zostawiłbym jej samej z tym wszystkim. Byliśmy wtuleni w siebie od
paru minut. Kiedy poczułem, że przeszły ją ciarki. Właśnie w tej chwili zobaczyła głowę
chłopaka w słoiku. Odepchnęła mnie. Zaczęła płakać i krzyczeć. Było mi jej bardzo żal, ale
nie mogłem w żaden sposób się wytłumaczyć. Pobiegła na górę, zamykając mi drzwi.
Siedziałem w tej piwnicy dobre dwie godziny. Prosiłem i krzyczałem, żeby mnie wypuściła.
Nic do niej nie docierało. Była cała przelęknięta. W sumie nie dziwię się jej. Na jej miejscu
przeszedłbym zawał. Nie mogłem sobie wybaczyć, że musi tak cierpieć. Ma męża zabójcę i
martwą córkę. No lepiej być nie może!
Nagle usłyszałem, że do domu ktoś wszedł i rozmawiał z moją żoną. Nie miałem pojęcia, kto
to może być. Zaniepokoiłem się. Drzwi do piwnicy gwałtownie się otworzyły. Usłyszałem
gruby męski głos.
-Do góry ręce ! Na ziemię ! Padnij ! - Krzyczał.
Od razu wykonałem rozkaz. To była policja. Nie wiedziałem, jak moja żona mogła mi to
zrobić. Byłem na nią bardzo zły. Mogliśmy na spokojnie o tym wszystkim porozmawiać. Teraz
pewnie mnie zamkną na dożywocie.
Parę minut później stawiłem się na komisariat. Przesłuchano mnie bardzo szczegółowo.
Powiedziałem wszystko, nie chciałem nic zatajać. Ludzie z policji nie wierzyli własnym uszą.
Patrzyli na mnie jak na psychopatę. W sumie to nawet czułem się jak psychopata. Teraz, nie
wiem, jak mogłem coś takiego zrobić zwykłemu dziecku. Jestem chory !
Po przesłuchaniu jeden z policjantów chwycił mnie za kark i prowadził do celi. Miałem
nadzieję, że nic nie wyczuję. Myliłem się. Chwytając mnie za kark, odkrył moją maskę. Zaczął
ją rozrywać. Spuściłem głowę. Wtedy byłem całkowicie załamany. Teraz cały świat dowie się,
kim tak naprawdę jestem.
Odkryli moją twarz. Spod maski ukazały się blond włosy. Sięgały mi do pasa. Twarz była
trochę blada, ponieważ nie mogłam zbytnio oddychać. Policja nie miała pojęcia, co w tej
chwili zaistniało. Zamiast napakowanego mężczyzny ujrzeli drobniutką postać kobietki. Moją
sztuczną masę wypełniła warstwa ubrań pod swetrem. Jednakże nikt nie zauważył tych
smukłych rąk, które były cały czas widoczne. Mały rozmiar buta był widoczny, ale nikt nie
przyciągnął do niego większej uwagi. Mała spryciula, co ? Wszystko uknułam.
Policja szukała jakichś moich danych, bo nie chciałam im nic powiedzieć. Nie trwało to długo,
bo moi rodzice już dzień po ucieczce ze szpitala zgłosili to na policję. Wszystko stało się
jasne. Trafiłam do zakładu i w sumie nie żałuje żadnego czynu jakiego dokonałam.

*Perspektywa Weroniki*
Nie byłam długo w poprawczaku. W sumie siedziałam w nim kilka dni. Policja mnie zwolniła.
Oczywiście nie na wolność tylko na komisariat.
Prosili mnie, abym złożyła jeszcze raz zeznania tylko tym razem, żeby były one od samego
początku. Od dnia, kiedy pierwszy raz spotkałam Michała. Ta prośba mnie zabolała, sama nie
wiem czemu. Może dlatego, że przypomniał mi się ten koszmar. Mówiąc koszmar, mam na
myśli to, jak go zabijałam. Chciałam wtedy, żeby zobaczył jeszcze moją twarz, ale chyba
dość było mu wrażeń.
Policjanci trzymali mnie jeszcze dwa dni. Wiem długo, ale co poradzę, że nie chciałam mówić.
Cały czas dopytywali mnie, gdzie jest prawdziwy ojciec Kamili. Tego nie miałam zamiaru
wyjawiać. Od tego są psy (policja), żeby szukać zaginionych, martwych, rozkładających się
trupów nie ?
Miałam dość tych cel i spojrzeń gości obok. Chyba to jacyś niewyżyci pedofile. Najchętniej
włożyłabym im metalowy pręt w gębę tak, żeby wyszedł drugą stroną !
Postanowiłam opowiedzieć policji dokładnie wszystko. Miałam epicki plan, jak się wydostać.
Na razie nikt się mnie nie boi. Do czasu... !
Weszłam do szarego pomieszczenia. Za mną szedł jakiś przełożony. Na środku stał mały
brązowy stoliczek okryty kurzem. Po obu stronach były dwa krzesełka. Pomyślałam, że fajnie
by się na nich robiło tortury, ale nie ważne. Kazali mi usiąść. Robiłam wszystko, co mi
powiedziano. Naprzeciwko mnie usiadł dość wysoki brunet o zielonych oczach i niebywałej
cerze. Miał wąskie ładne usteczka i lekko zaróżowione poliki. Mały prosty nos był prawie
niezauważalny. Na oko miał jakieś 30 lat.
Zaczęły się te cholerne pytania!
-Witam panienkę. Mogłabyś mi opowiedzieć wszystko po kolei tylko tak bez zmyślania? -
Powiedział donośnym, męskim głosem.
-Witam. No mogłabym. Tylko proszę mi nie przerywać.- Powiedziałam oschle.
-Dobrze skarbeńku, a więc jak to było ? - Uśmiechnął się życzliwie.
-Tylko nie skarbeńku! -Ryknęłam. -Zaczęło się od tego, że poznałam Michała przez media.
Wydawał się milutki i zawsze pomocny. Po prostu chłopak idealny. Miał cudny głos. Często
wysyłał mi swoje piosenki. Uwielbiałam je, chyba nawet bardziej niż jego. Znaliśmy się już
kilka miesięcy. Zaproponował spotkanie. Od razu się zgodziłam, mówiąc szczerze, chciałam
go spotkać. Michał wiedział o wszystkich moich próbach samobójczych i o dziwnej psychice.
Pomimo tego podobałam mu się. Pierwsze spotkanie wiadomo, przebiegło dziwnie, mało
mówiliśmy. Tego samego dnia trafiłam do szpitala. Dźgnął mnie nożem. Leżąc w szpitalu,
podcięłam sobie żyły. Niestety lekarze mnie uratowali. W sumie uratował mnie ojciec Kamili.
Michał siedział często przy mnie i mówił sam do siebie. Dowiedziałam się, że kocha trzy
dziewczyny. Na szczęście miał tak zjebaną psychikę dzięki mojej osobie. Wiedziałam, że
zabije Kamilę pierwszą. W ten sam czas pozbyłam się jej ojca. Zauważyłam, że brunet chciał
o coś zapytać, ale się powstrzymał.-Mówiłam dalej.- Nie spodziewałam się tego, że
następnej nocy przyjdzie do mnie, więc schowałam się. Następnego dnia dowiedziałam się o
śmierci Julki. Wtedy wpadł mi do głowy świetny pomysł. Zrobiłam mu w nocy Paranormal
Activity. Nawet nie spostrzegł się, że mówię mu, gdzie ma iść. Nie widział mnie. Na jakimś
starym nagrobku napisałam moje imię. To były proste. Widziałam, że oszalał. W mojej głowie
zrodził się kolejny plan. Chciałam się go pozbyć za to, że drugiej nocy chciał przyjść do mnie
i zabić. Zrobiłam maskę na podobiznę twarzy ojca Kamili. Nikt nie zauważył, że to ja.
Zabrałam go do piwnicy, gdzie zaczynałam katować. Chciałam, żeby poczuł ból, jak ja, kiedy
mnie dźgnął nożem. Miałam go wypuścić, ale to byłoby za łatwe. Postanowiłam go zabić.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie wparowała żona prawdziwego ojca Kamili. Ona zepsuła
cały plan. Mogłam się tego spodziewać. Powinnam zabić ją na samym początku.-
Powiedziałam z szyderczym uśmieszkiem.
Wyraz twarzy policjanta był komiczny. Miał otwartą buzię i nie wiedział, co powiedzieć.
Kazał, żeby mnie zaprowadzono do celi, a on wszystko sobie przemyśli. Widziałam w jego
oczach strach! Taki sam jak w oczach Michała !
 Więzienie... Idealne miejsce dla piętnastoletniej dziewczyny. Po moich zeznaniach każdy
patrzył na mnie z przerażeniem. No dobra, może nie każdy, bo faceci z celi obok patrzyli na
mnie, jak napaleni pedofile. Przerażało mnie to miejsce.
Moja cela była prawie pusta. Śmierdziało tu strasznie. Było szaro i wilgotno. Nie mówiąc o
tym chłodzie. Po obu stronach stały 2 łóżka. Za nimi stała toaleta. Oczywiście bez papieru.
Woda w kranie była raz dziennie. Widocznie bardzo oszczędzali. Na środku pomieszczenia
stało okno umieszczone prawie pod sufitem. Jak to w więzieniu wszędzie były kraty. Ostatnio
zauważyłam w rogu szczura. Widocznie podobało mu się to miejsce.
Miałam plan jak się wydostać. Policjanci jeszcze bardziej mi to ułatwili. Do mojej celi dostał
się osiemnastoletni chłopak. Wysoki blondyn o niebieskich jarzących oczach. Pięknej
słowiańskiej urodzie. Lekko umięśniony. Spokojny wyraz twarzy wywołał na mojej twarzy
uśmiech. Ubrany był w czarną bluzę z białym napisem i szare dresy. Na jego nogach były
markowe buty.
Wchodząc do celi, nawet na mnie nie spojrzał. Bardzo mnie to zirytowało. Nie rezygnując,
podeszłam do niego pewnie.
-Cześć jestem Weronika ! - Powiedziałam hardo.
-Cześć jestem Adam. - odpowiedział niechętnie.
-Co zrobiłeś, że tu się znalazłeś? -Zapytałam, patrząc się w jego oczy.
- Zabiłem starszą kobietę. To był zwykły wypadek. Jechałem motocyklem. Straciłem
panowanie. Mgła i deszcz zasłaniały wszystko. Nagle ona znalazła się na środku drogi. Mnie
wyrzuciło w rów, a w nią trafił rozpędzony motocykl. - Mówiąc to, jego głos zaczął się łamać.
- Nie powinieneś się tu znaleźć. Tu siedzą ludzie ze strasznymi zbrodniami. - Powiedziałam,
dodając mu otuchy.
-Wiesz?jesteś bardzo miła, czemu tu się znalazłaś? - Zapytał ciekawsko.
Spuściłam głowę. Nie chciałam, żeby już na starcie myślał, że jestem psychopatką.
-Em, pobierałam nielegalnie filmy z internetu i sprzedawałam ludziom. - Perfidnie go
okłamałam.
Nic nie odpowiedział. Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę. Chciałam zaproponować mu
współprace, żeby się wydostać.
-Jeżeli tu zostanę, to wsadzą mnie do poprawczaka, a później tutaj będą trzymać. Pewnie
będę mieć dożywocie. Nie chce reszty życia tu spędzić! To nie jest miejsce dla mnie. -
Tłumaczyłam sobie szeptem.
Miałam doskonały plan. Powiedziałam go Adamowi. Chłopak był lekko zdziwiony, ale zgodził
się mi pomóc.
Wyrwałam rurkę z toalety i wsadziłam w tył spodni. Była godzina 3:00 w nocy. Była
kompletna cisza. W sumie było, aż za cicho. Zawołałam strażnika, że na Adam zemdlał i nie
oddycha. Ułożyliśmy poduszki pod kołdrą, udając, że to człowiek. Adam stał w
najciemniejszym miejscu pomieszczenia. Nie było go widać. Policjant otworzył kratki i
wszedł. Zajrzał pod kołdrę. W tej samej chwili dostał ode mnie rurką w tył głowy. Huk był
głośny. Było słychać, że połamałam mu jakąś kość. Wyskoczył Adam, który go dobił.
Zabrałam klucze, broń, portfel i paralizator. Włożyliśmy go na drugie łóżko i zakryliśmy
kołdrą. Zamknęliśmy cele. Biegliśmy ze wszystkich sił. Szybko znaleźliśmy się przy wyjściu.
Jeden z policjantów szedł w naszą stronę. Dostał po przyrodzeniu paralizatorem, resztą zajął
się Adam. Drugiego policjanta załatwiłam sama.
Pierwszy policjant miał przy sobie klucze do samochodu. Łatwo go znaleźliśmy. Adam
prowadził. Nasz oddech był szybki i nierównomierny. Na naszych ustach pojawił się szeroki
uśmiech. Patrzył mi głęboko w oczy. Oboje poczuliśmy smak wolności. Nie wiedziałam, że
tak niewinny chłopak jest zdolny do tak ryzykownych akcji. Bardzo mi to zaimponowało.
Wydaje mi się, że trafił do tamtego miejsca z innego powodu. Może sam, kiedyś mi powie, z
jakiego prawdziwego powodu trafił do więzienia? Zawsze warto poczekać.
Jechaliśmy na północ. Co parę godzin zatrzymywaliśmy się na stacji by dotankować gaz.
Mieliśmy pieniądze z portfela policjanta. Widocznie dziś miał wypłatę. Wszystko szło po
naszej myśli. Byliśmy już w Gdyni. Kilkanaście męczących godzin za nami. Mnie udało się
zasnąć w trakcie jazdy, ale Adam nie miał wyjścia, nie mógł spać. Zatrzymaliśmy się na
obrzeżach miasta, na jakimś starym parkingu. Rozłożyliśmy tylne siedzenia. Zamknęliśmy
samochód i poszliśmy spać. Pamiętam jeszcze, jak przed snem Adam zbliżył się do mnie i
położył swoją dłoń na mojej tali. To było miłe.
Dziwne, że osoba ,która zabiła tyle ludzi, może spać obok jakiegoś człowieka.
-Może niedługo coś do niego poczuje ? Nie ! To niedorzeczne ! Jest on mi tylko potrzebny,
żeby prowadzić auto i czasami zamienić parę zdań. -Wymamrotałam, mając nadzieję, że tego
nie usłyszał. 

 * Perspektywa Adama *
Jest taka śliczna, gdy śpi. Jej blond włosy są piękne. Te ranne słońce pada na jej twarz. Lubie
na nią patrzeć. Tylko wydaje mi się, że w więzieniu nie powiedziała mi całej prawdy. Ciekaw
jestem, co tak naprawdę zrobiła, że chciała uciekać.
Ja musiałem skłamać, bo inaczej w ogóle by ze mną nie poszła. Jestem typem alfonsa.
Miałem burdel w Gdańsku. Najlepsze dziwki w całym kraju. Wszystko byłoby dobrze, gdyby
nie fakt, że jedna z dziewczyn jakimś sposobem mi uciekła. Zgłosiła to na policję. Pff, suka !
Niby była źle traktowana? Każda z moich dziewczynek po skończeniu dwudziestego ósmego
roku życia została zabijania. Policja szybko trafiła na mnie. Właśnie trochę coś za szybko.
Teraz tylko muszę dojechać do moich kumpli, żeby zobaczyć, czy interes się jeszcze kręci.
Miałem też cichą nadzieję, że Weronika zostanie moją dziewczynką.
Była już 10:00 rano. Właśnie się przebudziła. Ja już jechałem, nie chciałem tracić zbędnego
czasu. Pewnie policja zacznie nas szukać po całym kraju, toteż musieliśmy się szybko ukryć.
* Perspektywa Weroniki *
Obudził mnie dźwięk trąbienia. Adam już był za kierownicą. Nie wiedziałam nawet, gdzie
jedziemy. Ufałam mu, a może nie powinnam tego robić ? Teraz trochę za późno. Siedząc na
tyle, obmyślałam kolejny plan. Jak się go pozbyć i wykorzystać w stu procentach?
On patrzył na mnie jeszcze dziwniej niż wczoraj. Jego wzrok był chłodny. Jakby chciał zaraz
mnie zabić albo rozszarpać. Wiedziałam, jak taki wzrok wygląda, bo sama, gdy zabijam ofiarę
to tak mam. Jechaliśmy jeszcze godzinę. Cały czas mnie obserwował. Powiedziałam, że
jestem głodna, toteż zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej i kupił mi hot doga, frytki, colę i
batona. Było nawet smaczne.
Tym razem usiadłam z przodu. Zapięłam pasy i ruszyliśmy. Jechaliśmy po pięknych terenach.
Nie wiedziałam, że Polska jest taka piękna! Wszędzie lasy pełne zieleni. Na drzewach były
ptaki. Ich dźwięk był miły dla ucha, ale ten debil włączył radio i leciało jakieś głupie disco
polo. Zdziwiło mnie, że jeździmy cały czas jakimiś wąskimi drogami, a nie autostradami.
-Ej mała, mam dosyć dyskretne pytanko. - Zaczął rozmowę.
-No jakie ? - Powiedziałam obojętnie.
-Robiłaś już to ? -Zapytał zaciekawiony.
-Co ? Nie ! Przecież mam tylko piętnaście lat ! - Powiedziałam oburzona.
Jego wzrok był już skierowany na drogę. Chyba go wkurzyłam, ale czemu przyszło mu takie
pytanie do głowy ?! Jak on zadaje takie odważne pytania to ja też.
-Adam, teraz ja mam do ciebie jedno pytanie. Tylko nie kłam jak w więzieniu. -Powiedziałam z
uśmiechem.
Jego źrenice stały się większe. Ręce na kierownicy zacisnęły się mocniej. Widocznie bardzo
się spiął. Zaczął głośniej oddychać. Widocznie tym pytaniem bardzo go zdenerwowałam.
Cały czas milczał, działało mi to na nerwy!
-Do cholery, mogę zadać to pytanie ?! - Szturchnęłam go w ramię i krzyknęłam.
W tej samej chwili Adam spojrzał na mnie z oburzeniem. Było widać, jak miota go złość.
Czułam, że zaraz coś złego się wydarzy. Przeleciał mnie strach.
Zatrzymał samochód. Staliśmy na polnej drodze przy lasku. Obok była ładna zielona łąka. Na
niej było kilka sarenek i jeleni. Śpiew ptaków ukajał moje serce. Lekki wietrzyk poruszał
gałązkami. Nagle trzask ! W tej chwili wyszedł z samochodu i szedł w moją stronę. Otworzył
drzwi. Krzyczał, żebym odpięła pasy i wyszła z samochodu. Nawet nie dał mi spokojnie
wyjść, tylko mnie z niego wyciągnął. Upadłam na ziemie, uderzając nogami w kamień.
Zdarłam sobie lewy nadgarstek i kolana. Chwycił mnie za włosy i postawił do pionu. Spojrzał
głęboko w oczy.
- Co, Ty suko sobie myślisz ? Nie wolno ci zadawać pytań ! Zrozumiano !? - Krzyczał, a w
moich oczach pojawiły się łzy. Nikt mnie tak nigdy nie traktował.
W tej samej chwili poczułam na twarzy siarczystego liścia. Uderzył mnie bardzo mocno.
Przez co ponownie upadłam. Tym razem nie próbował mnie podnieść. Kopnął kilka razy w
żebra. Z moich ust popłynął strumyczek krwi. Adam odszedł, sama nie wiem, gdzie.
Teraz wiem, jak czuły się moje ofiary. Jak musiały cierpieć. Ja przy tym miała wielką zabawę i
frajdę, a oni cierpieli. Nie miałam serca. Nie wiedziałam, że to takie straszne. Bałam się
Adama. Był istnym potworem. Teraz wiem, że był w więzieniu za coś innego. Obawiałam się o
moje życie. Muszę się pozbyć go, zanim on zrobi to mi ! 
Leżałam na ziemi dość długo. Adam wrócił z dziwnym wyrazem twarzy. Nie widziałam go
jeszcze takiego. Zaczął się do mnie zbliżać. Bałam się, że znowu mnie uderzy albo coś w tym
stylu. Na szczęście nic takiego nie zrobił. Usiadł koło mnie i zaczął przytulać.
-Muszę Cię bardzo przeprosić. Nie chciałem, żeby tak wyszło, to wszytko źle się potoczyło.
Przepraszam. - Spuścił głowę, zawstydzony.
-Nie no okej rozumiem. Każdy ma takie napady złości.- Powiedziałam z kwaśnym
uśmiechem.
Pomógł mi wstać i zaprowadził do samochodu. Wyjął apteczkę i opatrzył nos, z którego
ciągle leciała krew. On także wsiadł do auta i pojechaliśmy dalej. Droga mijała ciężko. Nie
rozmawialiśmy. Byłam wpatrzona tylko w jakąś pieprzoną szybę. Nie miałam zielonego
pojęcia, gdzie jedziemy. Zaufałam mu. Tylko nie wiem, czy słusznie.
Tym razem zatrzymaliśmy się w mieście na parkingu. Tam mieliśmy spędzić kolejną noc.
Oczywiście wszystko pięknie przygotował. Troszczył się aż chyba za bardzo.
Czekałam, aż tylko uśnie. Miałam na tę noc plan.
* Godzina 23:44 *
Właśnie usnął. Wymsknęłam się z samochodu, jak najciszej mogłam. Wzięłam ze sobą
najpotrzebniejsze rzeczy. Wokół było ciemno. Ludzi nie było widać. Tylko lampy oświetlały
drogę. Szukałam planu miasta. Pf, nie trudno go znalazłam. Miałam do mojego punktu około
pięciuset metrów. Musiałam udawać niepozorną osobę. Schowałam pod kurtkę wszystkie
rzeczy. Większość ludzi, których mijałam to młodzież, wracająca z imprez. Na szczęście
musiałam skręcić w uliczkę obok. Tu zupełnie było cicho i pusto. Bardzo mnie ta sytuacja
ucieszyła. Zobaczyłam właśnie budynek, którego szukam. Był to szary dwupiętrowy sklep.
Na parterze było tylko jedno okno, ku mojemu zdziwieniu bez krat. W środku było ciemno,
więc nie widziałam dokładnie tego, co się znajdowało w środku. Obawiałam się, że to nie tu.
Na szczęście zauważyłam wielki napis nad sklepem. Więc to musi być tutaj. Zbadałam cały
budynek dookoła. Patrzyłam, czy nie ma żadnych ludzi wokół. Trzymając w ręku łom
otworzyłam drzwi. Bardzo się zdziwiłam, że poszło mi tak łatwo. Teraz byłam gotowa wpaść
do sklepu wziąć potrzebne rzeczy i uciekać, bo pewnie był zamontowany alarm. Uchyliłam
drzwi tak, żebym mogła spokojnie wejść. Zrobiłam kilka kroków w sklepie i nic. Najwidoczniej
sprzedaje tu jakiś stary człowiek, który nie zna się totalnie na alarmach. Dzięki Bogu.
Skoczyłam do kasy i wzięłam trochę forsy. Rozejrzałam się po sklepie i widziałam piękne
cudeńka. Wzięłam jeden pistolet maszynowy, jeden zwykły i jeszcze dwa do kieszeni.
Wzięłam także sporo amunicji. Wybiegłam ze sklepu jak poparzona. Tym razem udałam się
bocznymi uliczkami do samochodu. Nie chciałam wracać koło tej całej młodzieży. Wszystko
było idealnie. Nikt mnie nie widział, a mam wszystko to, co chciałam. Szłam z wielkim
uśmiechem na twarzy. Właśnie na moje nieszczęście przechodziłam obok jakiegoś baru.
Ukryłam broń pod kurtką. Najciężej było schować maszynowy, bo cholernie był duży. Uf,
przeszłam obok baru niepostrzeżenie. Jak na razie wszystko szło po mojej myśli. Nagle
usłyszałam, jak jakiś facet mnie woła. Zignorowałam go. Szłam dalej, może troszkę
przyspieszyłam tempa. Facet szedł za mną i mówił obrzydliwe, sprośne rzeczy.
-Ej maleńka ! Dzwonił do mnie hipopotam ! Pytał się, kiedy oddasz mu ciało ! - Krzyczał przez
śmiech.
W pewnej chwili poczułam jego rękę na moim ramieniu. Dreszcze mnie przeszły. Wyjęłam
jeden z małych załadowanych pistoletów. Odwróciłam się z uśmiechem. Popatrzyłam na
kolesia. Miał ognistorude włosy. Twarz wysypana piegami i koślawy nos. Był mojego wzrostu.
Bardzo chuda postura nie przerażała mnie ani trochę. Jego zielone oczy wpatrywały się we
mnie. Patrzyłam na niego z uśmiechem po czym powiedziałam „ Dowidzenia" i strzeliłam mu
w łeb. Huku dużego nie było, ale nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie przy nim znalazł.
Byłam już na parkingu i wsiadłam po cichu do samochodu. Wsadziłam broń pod siedzenie i w
dziury jakie tylko były. W schowku schowałam amunicję. Była godzina 3:23. Trochę mi
zeszło. Właśnie miałam się położyć, kiedy obok przejechała policja i pogotowie. Strach
stanął mi w oczach. Obudziłam Adama i powiedziałam, że słyszałam huk i teraz przejeżdżały
psy. Zerwał się na równe nogi i odpalił samochód. Szybko z tamtego miejsca odjechaliśmy. O
nic więcej nie pytał. 
Właśnie opuściliśmy miasto. Droga dłużyła się. Bałam się do niego odezwać, żeby mi nic nie
zrobił. Teraz wiem, że był nieobliczalny. Na szczęście nie zna mnie i nie wie, że ja też potrafię
być groźna. Koło godziny 12:00 po południu, dojechaliśmy do Elbląga. Tam poszliśmy na
miasto.
Miasto było piękne. Wysokie domy i zabytkowe kamienice. Z balkonów wisiały piękne
różnokolorowe kwiaty. Ludzie uśmiechali się na każdym kroku. Co chwilę spotykaliśmy młode
pary z dziećmi. W środku miasta był plac zabaw, przepełniony dziećmi. Obok były fontanny,
przy których siedzieli rodzice i inni. Po bokach było czuć zapach gofrów, zapiekanek itp. Było
także wiele stoisk z balonami. Słońce tego dnia dopisywało. Atmosfera poprawiła się. Dzieci
biegające pomiędzy naszymi nogami puszczały bańki mydlane, które się wysoko unosiły.
Wszystko było piękne, tylko on? Taki smutny. Nie odzywał się, a nawet na mnie nie patrzył.
Czułam się trochę niepotrzebna.
Szliśmy właśnie główną ulicą, kiedy złapał mnie za rękę i przyjaźnie się uśmiechnął.
Powiedział, że bardzo tego potrzebował. Jeszcze raz przeprosił, że wtedy tak się uniósł.
Wybaczyłam mu, bo tak wypadało. Poszliśmy na duże truskawkowe lody. Adam kupił parę
kolorowych baloników i mi je wręczył. Poszliśmy też do sklepu, gdzie zakupiliśmy nowe
ubrania.
Adam wybrał sobie niebieski T-shirt i dżinsowe, przecierane spodnie. Wyglądał cudnie. Mój
wzrok nie chciał go opuszczać. Przechodząc ulicami, widział wzrok innych dziewczyn.
Najwidoczniej mi zazdrościły. Kupiłam sobie cytrynową, rozkloszowaną sukienkę. Do tego
ładne czarne buty na koturnie. Oboje wyglądaliśmy jak z bajki.
Wracając, zatrzymaliśmy się na ławce. Kazał mi poczekać, po czym zniknął. Trochę się
martwiłam, że tak po prostu mnie zostawił. Minęło już piętnaście minut. Jego nadal nie było.
Byłam nieco zła. Nagle poczułam jakiś oddech na ramieniu. Dwie delikatne ręce zakryły mi
oczy. Od razu zgadłam, że to Adam. Stał z bukietem róż. Uklęknął i przeprosił po raz kolejny.
Kazałam mu wstać i przytuliłam go z całej siły. Patrząc mi się w oczy-hipnotyzował. Chwilę
później poczułam jego usta. Właśnie pocałował mnie. Chciałam, żeby ta chwila trwała
wiecznie. Niestety to była jedna jedyna chwila. Adam zaskoczył mnie, powiedział, że idziemy
jeszcze na jakąś imprezę. Wróciliśmy szybko do samochodu. Nie potrzebne rzeczy wrzuciłam
do bagażnika. Poszliśmy do najlepszego klubu w Elblągu.
Było świetnie. Masa ludzi. Wszędzie kolorowe światła i głośna, nowoczesna muzyka. Czułam
się w swoim żywiole. Cały czas tańczyłam z Adamem. Zamawialiśmy spore ilości alkoholu. Ja
byłam już lekko pijana, ale po Adamie nic nie było widać. Musiałam iść skorzystać z toalety.
Oczywiście on stał przed. Zrobiłam to, co musiałam. Wyszłam i spostrzegłam, że go nie ma.
Byłam lekko rozkojarzona. Poszłam zamówić trochę alkoholu. W tej samej chwili przysiadł się
młody mężczyzna.
Miał może z 22 lata. Umięśniony wysoki facet. Mógł mieć około 190 cm wzrostu. Miał czarne
oczy, tak samo, jak i włosy. Śniada, piękna twarz. Bardzo mi się przyglądał. Nie
przeszkadzało mi to.
-Cześć jestem Kuba, a Ty ? -Odezwał się nieznajomy.
-Cześć jestem Weronika, miło poznać.-Powiedziałam.
- Nie jesteś stąd? Nigdy cię tu nie widziałem. - Powiedział z uśmiechem.
- No niestety nie jestem stąd, ale bardzo mi się tu podoba.
- Chcesz może zatańczyć? - Zapytał z uśmieszkiem.
- No pewnie !
Ruszyliśmy na parkiet. Muszę przyznać, że był naprawdę świetnym tancerzem. Nawet
zapomniałam, że nie ma przy mnie Adama. Taniec zaczął się trochę przeistaczać w
obmacywanie. To mnie trochę zdezorientowało i postanowiłam opuścić lokal. Nie chciałam,
żeby ktokolwiek mnie tak dotykał. Wyszłam na zewnątrz. Było grubo po 23:00. Facet z klubu
wybiegł za mną. Przeprosił za to nieodpowiednie zachowanie. Wybaczyłam i szłam dalej, ale
ona nie odpuszczał i też szedł.
- Po co za mną idziesz ?
-No wiesz, jesteś ładna, a takiego maczo jak ja, nie spotyka się codziennie. Więc może się
jakoś zabawimy ? - Powiedział ochrypniętym głosem.
- Że co ? O nie, nie ! W nic nie będziemy się bawić ! Muszę już iść. - Zaczęłam podnosić głos.
Szłam dalej, tym razem trochę szybszym krokiem. Nagle poczułam, jak ktoś mnie złapał za
talię. To ten Kuba. Dalej nie odpuszcza. Zaczął mnie dotykać i próbował całować. Najpierw
próbowałam sama jakoś się wyrwać. Niestety był za silny. Jego ręce wędrowały po całym
moim ciele. Zaczęłam krzyczeć o pomoc. Głośna muzyka uśmierzała mój krzyk. Bałam się
tego psychola. Nie miałam przy sobie żadnej broni. Nagle ktoś pojawił się za Kubą. W jednej
chwili upadł. Uratował mnie Adam. Uderzył Kubę łomem w głowę. Cieszyłam się, że go
widzę. Tylko widocznie on się nie cieszył, że widział mnie. Szybkim ruchem wziął mnie na
ręce i pobiegł do auta. Tam zrobił mi wielką awanturę. Znowu byłam w jego oczach dziwką i
puszczalską szmatą. Łzy zbierały mi się do oczu, ale byłam twarda. Nie chciałam go słuchać i
poszłam spać. On jeszcze długo krzyczał, potem również poszedł spać. 
Wstałam o 8:17 rano. Nie czułam siebie, chyba byłam nadal sparaliżowana wczorajszym
dniem. Bałam się, że jak wstanę to, będę w innym miejscu albo Adam się na mnie rzuci i
zacznie serie wyzwisk. Mój rozum podpowiadał mi, żebym wstała, bo przecież ja tu jestem
osoba, która zabija, a nie która jest zabijana. Bez wahania wstałam. Zobaczyłam, że coś
osuwa się po moim ciele. To była ręka Adasia. Cały czas mnie trzymał przy sobie, a ja głupia
nie czułam tego. Wstając, obudziłam go.
Miał lekko rozkojarzony wzrok. Widocznie nie wyspał się w nocy. Chciał coś powiedzieć, ale
najwidoczniej się przeziębił i boli go gardło. Na pewno od tego darcia się na mnie. Widząc
mnie, na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech. Dzięki temu zapomniałam całkowicie
wczorajszą noc. Wstałam i założyłam kurtkę. Wyszłam z samochodu i poszłam sobie.
Widocznie to bardzo zdziwiło Adama. Wstał szybko jakby z jakiegoś transu.
* Perspektywa Adama *
Nie mogłem sobie wybaczyć tego, że jakiś koleś ją obściskiwał. Do tego ona jeszcze znalazła
się z nim daleko od klubu. Pewnie jej się bardzo spodobał albo coś w tym stylu. Dobrze, że
załatwiłem łajdaka. Nikt nie może teraz jej dotykać, prócz mnie. Właśnie, o tym myślałem
całą noc i nie mogłem spać. Przynajmniej bliskość Weroniki dawała poczucie
bezpieczeństwa. Nie byłem pewny czy ona coś do mnie czuje, ostatnio mało rozmawiamy.
Bardziej na siebie krzyczymy. Mamy się dość. Jeszcze teraz musiała tak rano wstać i mnie
obudzić. To bym jej jakoś wybaczył, ale to, że gdzieś sobie poszła bez słowa ?! To
niedorzeczne. Pewnie wróci zadowolona i uśmiechnięta. Lubię, gdy się uśmiecha, ale tylko
wtedy, gdy uśmiech jest szczery. Czasami patrzy na mnie jak na ofiarę, nie jak na przyjaciela.
Jej oczy po prostu zabijają moją duszę. Serce mówi, że to dobra dziewczyna i warta starań,
ale mój mózg mówi mi, że ona coś knuje i żebym uważał. Są to tak duże przeciwieństwa, że
nie potrafię ich pogodzić ani wybrać jednego z nich. Jest godzina 9:06 i nadal jej nie ma.
Przebrałem ciuchy, bo szczerze mówiąc, nie były zbyt czyste.
Tak jak myślałem, wróciła zadowolona i pełna uśmiechu. Na pewno ma jakiegoś kochasia na
mieście i się z nim spotkała. Wykorzystała moment, gdzie jestem otumaniony. Eh, jak ona tak
może mnie perfidnie wykorzystywać!?
Myliłem się, co do niej. Moja kochana dziewczynka była w aptece po leki. Chyba zauważyła,
że z moim gardłem nie jest idealnie. Tak miło, jak się mną opiekuje. Nie chcę nic takiego
mówić, ale kurde ! Polubiłem tę smarkulę !
Dzisiaj zrobię jej naprawdę niezłą niespodziankę.
-Weronisiu, mam do ciebie sprawę. Dam ci pieniądze, a Ty polecisz do sklepów i kupisz nam
trochę jedzenia. Tak, żeby starczyła na więcej niż dwa dni. Nie śpiesz się tylko, bo mam parę
spraw na mieście i chciałbym je załatwić. Będę o 15:00, spokojnie powinnaś się wyrobić. -
Powiedziałem łagodnym, zachrypniętym głosem.
-No dobrze, niech Ci będzie. Tylko mnie nie wystaw! - Uśmiechnęła się z pogardą.
Piętnaście minut później nie było jej w samochodzie. Wziąłem większość pieniędzy i
poszedłem na miasto. Weronika nie wiedziała, że tu kiedyś mieszkałem. Znam każdy zakątek.
Tu nie da się przede mną uciec. Wszedłem do jednej z nowocześniejszych kamienic. Nie była
tak stara i szara jak inne. Wręcz przeciwnie. Była kremowa miała dużo ordnamentów.
Mieszkali tam sami bogaci ludzie. Z balkonów zwisywały piękne kwiaty, ale zapach był
piękniejszy niż one same. Zadzwoniłem do mojego starego kolegi. Planowałem akcję.
Nie czekając długo, moim oczom pojawił się niski mężczyzna o twarzy bandyty. Miał przy
sobie pistolet i nóż, który mu wystawał. Był łysy i nie miał za dużo znaków szczególnych.
Opowiedziałem mu cały plan i wspomniałem o mojej Weronisi. Kolega aż oniemiał z wrażenia.
Był gotowy.
Weszliśmy na najwyższe piętro, gdzie mieszkał 60-letni bogaty mężczyzna. Z tego, co wiem,
nie posiadał rodziny. Właśnie mieliśmy wchodzić do jego domu, kiedy drzwi naprzeciwko się
otworzy i ukazał nam się 35-letni kawaler. Od razu oznajmiliśmy mu, że przyszliśmy
odwiedzić dziadka i zabrać go do domu starości, bo tu sobie nie radzi. Jak widać łatwo jest
wcisnąć jakiś kit ludziom. Po długim pukaniu w drzwi otworzył nam starszy człowiek.
Wpadliśmy do środka. Kolega zamknął drzwi i „dziadek" dostał nożem w głowę. Chwilę
potem był martwy. W domu nie było nikogo więcej. Wyprowadziliśmy staruszka i
wpakowaliśmy do samochodu mojego przyjaciela. Powiedział, że go wywiezie za miasto.
Byłem mu bardzo wdzięczny.
Poszedłem jeszcze do jego domu, żeby się rozejrzeć i zabrać stare, głupie zdjęcia. Oto dom
był gotowy. Spokojnie mogłem tu zamieszkać z Weroniką, a nie w tym pieprzonym twardym
samochodzie. Na pewno będzie szczęśliwa, jak to wszystko zobaczy.
Dokładnie o godzinie 15:00 wróciłem do samochodu. Oczywiście czekała już na mnie
Weronika. Siedziała na ławeczce obok. Miała siatki zakupów. Ubrana w cytrynową sukienkę.
Jej blond włosy rozwiewał wiaterek. Podbiegłem do niej i złapałem ją w talii. Chciałem od
razu jej wszystko powiedzieć, ale to miała być niespodzianka. Pomogłem jej wrzucić
wszystkie zakupy do samochodu. Gdy wrzucała ostatnią torbę, szybkim ruchem rzuciłem się
na nią. Zaczęła się wojna. Łaskotałem ją po całym brzuchu i żebrach. Nie wiedziałem, że ma
tak piękny śmiech. Tak ładnie prosiła, żebym przestał.
-Wiesz co Adam ? Od trzech dni, kiedy tu jesteśmy, zauważyłam, że prócz naszego
samochodu stoi tu drugi i nikt w nim nie siedzi. -Powiedziała zachęcająco.
-A co ? Może chcesz sprawdzić, czy działa ? - Zachichotałem.
-No, a czemu nie ? Ktoś zabroni ?
-No, dobra maleńka. Chodźmy sprawdzić. - Powiedziałem, przewracając oczami.
Nie wiem po co w ogóle się zgodziłem, ale chyba też miałem ochotę sprawdzić, co tam się
kryje. Chętnie bym wam go opisał, ale nie znam się na markach i częściach samochodu. Tyle,
co widzę to, że ma kolor jasnoniebieski. Był o wiele ładniejszy od naszego grata. Weronika
podeszła i pociągnęła za klamkę. Chciałem na nią nakrzyczeć. Przecież mógł się alarm
włączyć! Ku mojemu zdziwieniu nic takiego się nie stało. Auto było otwarte, a w nim kluczyki.
Było to podejrzane, ale mogliśmy teraz mieć dwa auta. Weronika zaproponowała, żebyśmy
spali osobno. Wtedy podobno się lepiej wyśpimy. Nie chciałem tego, bo wolałem być blisko
niej. Przypomniałem sobie o niespodziance, która powinna zwalić ją z nóg.
-Wera ! Chodź do starego auta! Muszę Cię, gdzieś zawieźć. - Krzyknąłem i posłałem jej
promienny uśmiech.
Od razu pojawiła się na siedzeniu obok i pojechaliśmy pod mieszkanie. Widocznie trochę była
zdziwiona, że wjeżdżamy na taką kamienicę. Wziąłem jakąś szmatkę i zawiązałem jej oczy.
Zaprowadziłem na najwyższe piętro. No nie powiem, ale ciężko było. Cały czas się potykała.
Otworzyłem drzwi.
-Od teraz tu będziemy mieszkać.- Zdjąłem jej opaskę z oczu.
Nie mogłem przestać się śmiać z miny Weronisi. Miała opuszczona dolną wargę i
wybałuszone oczy. Zaczęła wszystko oglądać. Najwidoczniej była pod zachwytem.
Podbiegła do mnie i zaczęła mnie przytulać i całować. Nigdy tego sama z siebie nie robiła.
Poszliśmy na nasz malutki balkon, na którym rosły jakieś różowe, czerwone i żółte kwiaty.
Nie jestem w stanie określić ich rodzaju. Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi.
Wszedł do mieszkania mój przyjaciel.
-Siema stary ! Zauważyłem, że zaparkowałeś i nie zamknąłeś auta. Wziąłem zakupy i
zamknąłem. Łap kluczyki ! - Powiedział rozradowany.
-No Siema, siema. Jej dzięki, a tak propo. To moja najwspanialsza loszka. Poznajcie się. -
Powiedziałem aksamitnym głosem.
Patrzył na nią jak na coś dziwnego. Oglądał z każdej strony. Dotykał po włosach i po talii.
Zaczęło mnie to troszkę irytować. Gdy zaczął dotykać jej nóg, nie wytrzymałem. Od razu
zapomniałem, ile dla mnie zrobił. Strzeliłem mu w pysk. Kazałem wyjść. Nikt nie mógł tak jej
dotykać ! Nikt prócz mnie !
Weronika stała jak wryta. Nie wiedziała, co się dzieje. Stała i bała się podejść. Zrobiłem kilka
kroków w jej stronę. Pobiegła do pokoju i zamknęła się. Prosiłem, żeby otworzyła, ponieważ
jest bezpieczna. Słyszałem tylko jak płacze. Było mi jej strasznie szkoda.
-Kochanie ja idę się przejść, posiedź sobie i przemyśl wszystko.- Powiedziałem z
załamującym się głosem.
Wyszedłem. Poszedłem w stronę przyjaciela. Tamten, jak zwykle siedział pod murkiem i palił
szluga. Miał jeszcze czerwony polik. Jego łysa głowa odbijała promienie słoneczne.
-Ej stary ! Co to miało być? Czemu ją tak dotykałeś !? No słucham ! - Powiedziałem, jak
najgroźniej umiałem.
-Kurde, no co ? Sprawdzałem tylko czy się nadaje ! - Powiedział, wstając.
-Do czego nadaje?! Ona jest tylko moja ! Zrozum ! Już się w dziwki nie bawię ! Rozumiesz !? -
Powiedziałem wściekły.
-Tak, tak już ci wierze. Adam bez dziwek!? Hahahha! Proszę cię, nie rozśmieszaj mnie.
Przecież wiem, że teraz na razie ją poznajesz. Przy najbliższej okazji wsadzisz ją do burdelu !
- Powiedział wrednie.
-Właśnie nie ! Skończyłem z tym ! Nie chcę żadnych dziwek, bo przez nie siedziałem w
więzieniu. Ona też tam była ! Na pewno nigdy nie pozwolę, żeby ktoś ją dotykał !
Zrozumiano ? - Powiedziałem i w każdej chwili byłem gotowy mu przyłożyć.
-Dobra stary luzuj ! Nie wiedziałem, że tak ci w główce poprzestawiała. - Zachichotał.
Trochę pogadaliśmy o tym, co się działo, kiedy mnie nie było.
-Dobra walić te stare czasy ! Teraz mamy ważniejszą sprawę ! Jest paru kolesi, którzy chcą
zabrać nam dziwki z burdelu. Dzisiaj mamy ustawkę. Będziesz potrzebny ! Przyjdziesz ? -
Zapytał, pełen nadziei.
-Spróbuje przyjść. Tylko muszę zrobić wszystko, żeby Weronika została w domu. Nie chcę jej
narażać. - Powiedziałem, obawiając się reakcji mojego skarba.
-Czekamy na Ciebie o 22:00. Tam gdzie zawsze !
W głowie miałem mętlik. Nie wiedziałem, czy zostawić Weronikę i pójść. Bałem się, że coś
może się jej stać. Tego bym sobie na pewno nie wybaczył ! Poszedłem do domu. Unosił się
piękny zapach. Wszedłem do kuchni, gdzie stała moja królewna. Przez te dwie godziny nie
obecności, zrobiła ciasto. Usiedliśmy przy stole. Nałożyła mi kawałek i wlała kawy. Wieczór
spędziłem z nią, a później miałem zamiar się wymsknąć. 
Ciasto, które zrobiła, było wyborne. Później położyliśmy się na kanapie i oglądaliśmy
telewizję. Przytulaliśmy się.
-Skarbie pamiętaj, że bardzo Cię kocham i nie pozwolę, żeby cokolwiek Ci się stało. Czasami
wybucham to fakt, ale pracuję nad tym. Mam nadzieję, że tą wadę mi wybaczysz. Gdy proszę
Cię, o coś to proszę, wysłuchaj mnie i zrób to, co mówie, bo to wszystko dla Twojego dobra.
-Mówiłem, całując ją po czole.
- Co ja mam z tego rozumieć ? Pewnie zaraz powiesz coś, żebym zrobiła. Znam Cię dobrze,
wiem, jaki jesteś.- Powiedziała ze smutkiem w oczach.
- Eh, no dobrze. Rozgryzłaś mnie. Chcę, żebyś dziś w nocy została w domku i zamknęła się.
Nie wpuszczaj nikogo. Nie otwieraj, nawet jeżeli to będę ja. To dla Twojego bezpieczeństwa.
Zrób tylko to, proszę. Otwórz drzwi dopiero o 9:00 rano. Wtedy będę punktualnie. Wcześniej
nie wolno ci otwierać. Wybacz skarbie, ale ja muszę już iść. Mam nadzieję, że jakoś mi to
wybaczysz. - Powiedziałem to z wielkim zawahaniem się.
Na jej twarzy pojawiła się jedna wielka łza. Nie chciałem jej zostawiać, ale musiałem.
-Dobrze. Tylko wróć.-Powiedziała jąkając się.
Wyszła z salonu i poszła do łazienki.
Przebrałem się. Ona nadal tam siedziała. Chyba płakała. Moja kochaniutka. Wziąłem kurtkę i
włożyłem buty.
-Pa skarbie, nie martw się. - Powiedziałem, dobitym głosem.
Odpowiedziała mi cisza. Najwidoczniej nie chciała ze mną rozmawiać. No trudno, spróbuje z
nią pogadać, jak wrócę.
Szedłem ciemną ulicą. Minęły może dwie minuty, kiedy podjechał jakiś samochód. To był mój
kolega z jakimiś ziomkami. Podobno tamci już czekali. Byłem pewien, że to będzie ustawka,
jak zawsze. Obijemy im mordy i będzie spokój. Najwyraźniej myliłem się. Chłopaki mieli
pistolety. Sam dostałam jakiegoś maszynowego. Lekko mnie to sparaliżowało.
Dojechaliśmy na miejsce. Było to za miastem. Ciemno dookoła. Nie zgaszaliśmy świateł
samochodu, żeby było widać do kogo strzelać. Zza lasu wyłoniło się pięć wkurzonych twarzy.
Szli prosto na nas. Każdy z nich miał ponad 175 cm wzrostu. Nasze mięśnie nawet w połowie
nie dorównywały im. Mieli trzy maszynowe pistolety i dwa zwykłe. W butach mieli wystające
noże. Wyglądali naprawdę groźnie. Wtedy bardzo chciałem być w domu. Nie wiedziałem na,
co się piszę. Jeden z nich podszedł do mnie.
-Co kochaś ? Jak tam dziewczyna ? Dobrze ? To teraz już nie dobrze ! - Śmiał mi się w twarz.
Po ciele przeszły mnie ciarki. Wystraszyłem się, że mogą coś jej zrobić. Nagle poczułem, jak
koleś mnie szturchnął. Nie wytrzymałem i strzeliłem mu w głowę. Od razu upadł. Jego nerwy
jeszcze pracowały i usłyszałem ciche słowa: „ Ona nie żyje".
Szybko schowałem się za auto. Jego wkurzeni koledzy zaczęli do nas strzelać. Nadal miałem
w głowie słowa tego kolesia. Był dość wiarygodny. To mnie nieźle przeraziło i zapomniałem,
że miałem nie zabijać. Zobaczyłem, że mój przyjaciel leży na ziemi i zwija się z bólu. Dostał
kule w udo. To wzbudziło we mnie jeszcze większą żądzę krwi. Wyskoczyłem zza auta i
strzeliłem do dwóch wrogów. Miałem niezłego cela. Obydwaj upadli. Jeden dostał w klatkę
piersiową, a drugi w szyję. Został tylko jeden, bo jednego zdjęli koledzy mojego kumpla. Ten,
który został miał ponad 190 cm. Miał pistolet maszynowy. W jednej chwili załatwił trzech
naszych ludzi. Zmroziło mi krew. Znowu ukryłem się za samochodem. Miałem niecałe 30
sekund na wymyślenie jakiegoś skutecznego planu.
Przeszedłem niepostrzeżenie na drugi koniec samochodu. Kucając, przemieszczałem się do
przodu. Nie widziałem go. Adrenalina sprawiała, że czułem omdlewanie rąk. Wyłoniłem się
zza maski auta. Nie widziałem go nadal. Nagle poczułem na karku lufę. Po woli na pięcie
obróciłem się. Stałem oko w oko z tym bandytą. Szczerze mówiąc, czułem śmierć na
plecach.
- No to teraz nie żyjesz ! Tak samo, jak twoja dziewczynka – Zaczął groźnie.
- No to mnie zabij ! - Wykrzyczałem mu w twarz.
W tej samej chwili podniosłem ku górze mój karabin. I strzeliłem mu w szyję i głowę. Nie
czekałem długo, żeby zobaczyć, jak kona. Niestety udało mu się oddać jeden strzał. Trafił
mnie w prawą rękę.
Było już posprzątane. Pokonaliśmy wroga. Zostałem tylko ja, mój konający kolega i jakiś
ziomeczek. Dowiedziałem się, że ma na imię Karol. Pomógł mi wsadzić przyjaciela do
samochodu i położyć go na tylnych siedzeniach. Karol wsiadł za kierownice, ponieważ nie
odniósł żadnych obrażeń. Ja siedziałem z boku. Chciałem od razu jechać do domu i
sprawdzić, co z Weroniką. Nie mógłbym wybaczyć sobie, jakby coś się jej stało.
Karol zatrzymał się pod moją kamienicą. Pobiegłem na górę i zacząłem walić w drzwi i wołać,
żeby otworzyła. Nikt mi nie odpowiadał. Złość kipiała ze mnie. Postanowiłem wrócić o 9:00
rano tak, jak mówiłem. Pewnie się mnie posłuchała i dlatego nie otworzyła. Wróciłem do
Karola i pojechaliśmy na pogotowie opatrzyć moją ranę i przyjaciela. Na szczęście rany nie
były poważne. Co mnie bardzo ucieszyło. Noc spędziliśmy w szpitalu. Z rana chciałem
pojechać do domu, sprawdzić, jak jest z Weronisią. 
Noc w szpitalu przedłużała się nie miłosiernie. Cały czas patrzyłem na zegarek. Byłem
niemal pewien, że stoi w miejscu. Leżałem w sali z opatrunkiem na ramieniu. Byłem tylko
lekko draśnięty. Obok na łóżku leżał mój łysy kolega. Tamten przeżywał męki. Kula utkwiła
mu w kości udowej. Miał ją unieruchomioną. Operacje miał mieć z samego rana.
Wpatrywałem się w jego twarz, gdzie było wymalowane cierpienie, że prawie zapomniałem o
Weronice. Koło 6:00 rano wstałem z łóżka i pochodziłem po oddziale. Nie mogłem tak
bezczynnie leżeć. Chwilę później zobaczyłem, jak wywożą mojego kumpla na salę
operacyjną. Miał zamknięte oczy i nawet na twarzy nie było widać bólu. O 7:00 trafiłem
znowu do swojej sali. Właśnie przyszedł ordynator. Wypytywał, jak się czuje. Pozwolił mi dziś
opuścić szpital. Moja euforia nie miała granic. Cieszyłem się, że już za dwie godziny będę
obok mojej Weronisi.
O 8:35 opuściłem szpital. Postanowiłem się przejść. Nie miałem ochoty rozbijać się po
mieście taksówkami albo autobusami. Dzień był bardzo pochmurny. Z nieba, co chwilę padał
deszcz. Mgła była gęsta. Nie odczuwałem, że jest rano. Powiedziałbym, że jest wczesny
wieczór.
Trafiłem nareszcie pod swoją kamienicę. Teraz strach był równy szczęściu. Idąc po
schodach, bałem się, że nikt nie otworzy drzwi. Moje uczucia były dość mieszane. Szedłem
jak na ścięcie. Z opuszczoną głową. Myślałem już o najgorszym. W jednej chwili stanąłem
naprzeciwko swoich drzwi. Ciężką ręką zadzwoniłem dzwonkiem. Potem delikatnie
zapukałem. Odpowiedziała mi cisza. Poczułem kucie w sercu. Wiedziałem, co mogło się stać.
Pociągnąłem za klamkę. Drzwi otworzyły się szeroko. Strach i złość sięgały zenitu. Meble i
wszystko w domu było powywracane. Zacząłem biegać po domu jak głupi. W salonie
widziałem rozbitą szybę. Tak jakby ktoś tu ze sobą walczył. Kuchnia była pusta. Nie dało się
zrobić kilku kroków, bo wszędzie były porozbijane talerze. Nasza sypialnia była nieruszona.
Co mnie bardzo zdziwiło. Zajrzałem do łazienki. Moim oczom ukazała się maleńka postać,
siedząca w kącie. Podszedłem bliżej. To była Weronika. Najwyraźniej spała. Wziąłem ją
delikatnie na ręce i zaniosłem do sypialni. Cały się trząsłem. Jej ciało i twarz były
zmasakrowane. Wszędzie siniaki i krew. W ręku miała powbijane kawałki szkła. Miała mało
włosów. Dużo jej wyrwali. Na sobie prawie nie miała ubrań. Na nogach miała kilka
poważniejszych zadrapań.
Miałem okropne wyrzuty sumienia, że ją tu zostawiłem. Gdybym został, ona byłaby cała. A
teraz ? Teraz śpi cała we krwi. Usiadłem obok na łóżku. Próbowałem ją obudzić. Podniosłem
jej głowę i pocałowałem sine usteczka. Moja piękna, się obudziła. Pierwsze, co z siebie
wydała to głośny jęk. Widać było, że strasznie cierpiała. Przyniosłem jej szklankę wody. Piła
z trudem, chyba nie mogła jej do końca przełknąć.
Dałem jej trochę odpocząć. Wyjąłem największe kawałki szkła z jej ręki. Później wziąłem ją na
ręce i zaniosłem do samochodu. Pojechałem na pogotowie. Lekarze od razu się ją zajęli. Była
w sali ze specjalistami przez ponad dwie godziny. Właśnie kiedy miałem do niej zajrzeć,
zauważyłem, jak wiozą mojego kumpla z sali operacyjnej. Pobiegłem w jego stronę. Chciałem
się dowiedzieć, co z nim.
Chłopak jakby urodził się na nowo. Nie miał już kwaśnego wyrazu twarzy. Teraz gościł tam
uśmiech. Trzymał mnie za rękę mówiąc, że dorwą tych, którzy zrobili to Weronice. Bardzo
mnie pocieszał. To było naprawdę miłe z jego strony. Po krótkiej pogawędce z nim poszedłem
sprawdzić, czy lekarze wiedzą, co z moją kochaną. Sala była pusta! Pobiegłem do pokoju
lekarskiego, wypytać jak z nią i gdzie teraz jest.
Okazało się, że większość ran nie dosięgła kości ani narządów wewnętrznych. Co mnie
bardzo cieszyło. Niestety wykryli coś, co miała od dawna w sobie. A dzięki temu wypadkowi
znowu się poruszyło. Miała krwiaka w mózgu. Podobno był bardzo niebezpieczny i mógł
zagrozić jej życiu. Gdyby nie ten wypadek, to dziewczyna w ciągu sześciu miesięcy mogła
umrzeć. Ta wiadomość mnie kompletnie sparaliżowała. Nie widziałem, co się dzieje. Jednego
dnia jest wszystko pięknie, a drugiego wszystko się wali. Każdy dzień jest nowym, nic do
siebie nie pasuje. Każdego pieprzonego dnia są nowe akcje i nowe historie. Czemu ja nie
mogę żyć jak reszta ludzi ?
Wychodząc z gabinetu dostałem wiadomość od lekarza, że Weronika jest w sali nr 19.
Szybkim krokiem dotarłem tam. Było tylko jedno łóżko. W nim właśnie leżała. Eh, chciałem z
nią pogadać i dowiedzieć się czegoś, ale spała. Nie dziwię się. Tyle wrażeń i bólu przeżyła.
Resztę dnia spędziłem przy jej łóżku. Nie chciałem jej opuszczać nawet na chwileczkę. Była
moim jedynym światem, gdyby ona zginęła, to życie straciłoby sens. 
Cały dzień byłem przy niej. Trzymałem jej małą rączkę. Lekarze ciągle chcieli jej książeczkę
zdrowia, ale nie miałem. Mieli jej rodzice, z którymi nie mamy kontaktu. Nie znałem numeru,
nawet nigdy ich nie widziałem. Czułem się taki bezradny. Koło godziny 19:00 zacząłem
chodzić od sali do sali. Raz u kumpla, raz u Weronisi. Oboje byli dla mnie bardzo ważni.
Dopiero od 22:00 siedziałem tylko u Weroniki. Tak słodko wyglądała z zamkniętymi oczkami.
Choć bardzo chciałem, żeby je otworzyła. Chodziłem do sklepu, przynosiłem wodę i serki.
Nie wiedziałem, co z sobą robić. Nie mogłem na nią patrzeć, czułem wtedy, że leży tu tylko
wyłącznie z mojej winy.
Miałem głowę na jej ręcę, kiedy właśnie poczułem, że ją poruszyła. Zerwałem się i stanąłem
jak wryty. Miałem iskierki w oczach. Zbliżyłem się do niej.
W tej samej chwili otworzyła oczy i zacisnęła wargę.
-Adam, boli. - Jęknęła.
Trzymała się za brzuch, który nie wyglądał za dobrze. Nie wiem, co ona musiała czuć, wiem
tylko, że bardzo cierpiała. Chciałem ją przytulić i nie puścić, ale bałem się, że za mocno ją
ścisnę. Wtedy by za bardzo cierpiała. Jeszcze troszkę zahipnotyzowany siedziałem przy jej
łóżku, gdy w pewnej chwili nie mogłem patrzeć na jej ból. Poszedłem do pielęgniarek, żeby
dały jej coś znieczulającego. Nie chciałem, żeby się męczyła. Czekałem przed salą, bo nie
chcieli mnie wpuścić. Ku mojemu zdziwieniu sala obok była otwarta, a wszystkie inne
zamknięte. Co jeszcze bardziej mnie zdziwiło, że to była sala mojego kumpla. Szedłem
powoli i po cichu. Nie chciałem, żeby ktoś mnie zauważył.
Podszedłem do uchylonych drzwi. Było słychać jakieś szmery. Najwidoczniej ktoś z kimś
rozmawiał. Podchodziłem bliżej, a słowa osób zaczynały być wyraźniejsze. Nabierały sensu.
Zorientowałem się, że mój kumpel z kimś rozmawia. Co mnie bardziej zaciekawiło. Już bliżej
nie mogłem podejść. Nasłuchiwałem.
-Ej stary ! Co to miało być ? Nie taki był plan ! - Zaczął krzyczeć mój kumpel.
- Nic nie mogłem zrobić ! Dostałem cynka, że ustawka szybko się skończyła i musiałem
uciekać. - Powiedziała obcy głos.
- Mogłeś wziąć ze sobą, a nie zostawiać ! Teraz wszystko może się wydać ! Co Ty człowieku
najlepszego zrobiłeś !? - Jego głos zaczynał być coraz głośniejszy. Złość gotowała się w
nim.
-Spokojnie. Nic się nie wyda. Będzie dobrze ! Ona nic nie pamięta ! - Obcy uspokajał mojego
kolegę.
Gdy powiedział „Ona nic nie pamięta! „ Od razu pomyślałem o Weronice. Jeżeli to oni jej to
zrobili ? Boże ! Nie chciałem nawet tak myśleć. Wytężyłem słuch.
-Adam coś podejrzewa ! To widać po nim ! Musimy uciekać, bo nas zabiję. - Mówił mój
kolega.
-On jest za głupi na to ! Przecież pewnie nie raz w snach widział, jak jego loszka tańczy w
klubie GoGo. Jeszcze go do tego pomysłu przekonamy. Ona ma takie ciało, że zarobimy
fortunę. - Zaczął tłumaczyć nieznajomy.
Złość wrzała we mnie. Miałem ochotę wpaść do sali i ich zabić. Teraz wiem, że oni to zrobili.
Nigdy nie pozwolę, żeby Weronika była dziwką ! Moje oczy zaczęły puchnąć ze złości.
Chciałem już wejść do sali, kiedy pielęgniarka wyszła od Weroniki, a ten obcy w tej samej
chwili chwycił za klamkę. Szybko stanąłem na nogi i pobiegłem do mojej kochanej.
Na szczęście wyglądała coraz lepiej. Siedziałem z nią jakieś dwie godzinki. Czekałem, żeby
usnęła. Wychodząc z sali, przykryłem ją kołderką. Udałem się do stołówki szpitalnej, która
zawsze była otwarta. Wszedłem niepostrzeżenie. Zabrałem to, co chciałem i ruszyłem w
stronę znienawidzonej sali, gdzie leżał mój „kolega". Zanim wszedłem tam, rozejrzałem się.
Nikogo w pobliżu nie było. Najciszej jak umiałem, wszedłem do sali. Leżał wygodnie w łóżku.
Zamknąłem drzwi i odłączyłem mu kroplówki. Uderzyłem go z całej siły w gips, który miał na
udzie. Z jękiem obudził się.
-O witaj, witaj. Jak się masz ? Nie boli cię coś przypadkiem ? - Zacząłem z ironią.
-Co Ty robisz !? Cholernie boli ! Co Ty w ogóle odwalasz? - Zaczął się buntować.
- Ładnie się twój kolega bawił z moją Weronisią ?! Co ? Teraz ja, pobawię się z Tobą ! -
Wrzasnąłem i szybko ręką zatkałem sobie usta.
-O czym Ty do mnie mówisz ?! Adam ogarnij się ! -Zaczął podnosić głos.
Bardzo mi się to nie spodobało. Wziąłem kołdrę i wcisnąłem mu do ust. Zatkałem nos.
Zacząłem go dusić. Po dwóch minutach zabawy stracił przytomność. Wtedy wyjąłem ze
spodni nóż, który zawinąłem ze stołówki.
Szybkim i zdecydowanym ruchem wbiłem go w jego prawe płuco. Później dostał cios w
środek głowy. Widząc, że jeszcze oddycha, wbiłem teraz narzędzie w lewe płuco. Obok stała
jego torba z rzeczami. Wziąłem kilka z nich. Zacząłem zatykać krew, by nie plamiła
prześcieradła. Gdy skończyłem, odłożyłem torbę i wyrzuciłem nóż za okno. Jego przykryłem
delikatnie kołdrą i wyszedłem.
Poszedłem do łazienki umyć ręce. Spokojny i pełny uśmiechu poszedłem do Weronisi.
Spokojnie spała. Wtuliłem się ponownie w jej dłoń i usnąłem.
Był wczesny poranek. Promienie słońca otulały moją twarz. Dłoń Weroniki była cieplutka.
Bardzo mnie to cieszyło. Gdy już porządnie się przebudziłem, spojrzałem pierwszy raz tego
dnia na nią. Miała bardzo bladą twarzyczkę, oblaną rumieńcami. Blond włosy wyglądały lepiej
niźli wcześniej. Usta nabrały różowego kolorku. Tym razem słoneczko było przy niej. Świeciło
jej tak bardzo, że się obudziła. Zobaczyłem błękitne oczy, które na co dzień wydawały się
szare. Niestety, gdy podniosła rękę, żeby mnie dotknąć ujrzałem jej fioletowe żyły
wychodzące spod skóry. Bordowe siniaki oblewały jej ciało. Rany i przetarcia miały okropne
strupy. Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Pomimo tego, jak teraz wygląda, kocham ją
nad życie. Widząc jej rany winie siebie. Mogłem zostać i jej pilnować. Na szczęście już
powinno być lepiej. Teraz nie możemy mieć nawet przyjaciół, bo każdy jest fałszywy.
O godzinie 9:00 do naszego pokoju weszła spanikowana pielęgniarka. Kazała siedzieć
spokojnie, bo policja będzie szukała tu jakichś śladów. Domyśliłem się, że znaleźli ciało
mojego kolegi. Miałem dużo szczęścia, policjanci nic nie znaleźli. Nam kazano przejechać do
innego szpitala, bo nie wiadomo co może się jeszcze stać. Koło 15:00 po południ tego
samego dnia byliśmy już w małym przytulnym szpitalu oddalonym o dwa kilometry od
naszego domu.
Poprosiłem lekarzy i pielęgniarki o dopilnowanie, aby nikt nie odwiedzał pod moją
nieobecność Weroniki. W ten czas poszedłem posprzątać w domu. Musiałem parę rzeczy
wymienić. Pod sam wieczór pojechałem jeszcze do sklepu meblowego po nową kanapę,
szybę lustro i parę innych drobiazgów. Już przed 22:00 byłem znowu u mojej ukochanej.
Lekarz zapewnił mnie, że jej życiu nie zagraża nic. Prosił, tylko aby się nie przemęczała, bo to
może spowodować omdlenia, a nawet rozlew krwiaka, którego ma w mózgu. Jest on dość
poważny i lepiej na to uważać. Ustaliłem termin operacji usunięcia go z lekarzem.
Weronika następnego dnia mogła wracać do domu. Bardzo mnie to cieszyło, tylko martwił
mnie fakt, że nic do mnie nie mówiła. Tylko patrzyła i dotykała. Była wpół obecna, co mnie
bardzo drażniło. Musiałem tę noc przetrwać.
Obudziła się o 7:00 rano. Widziałem zza uchylonych drzwi, jak się rozejrzała czy nikogo nie
ma, a później szybko ziewnęła. Miała kapryśny wyraz twarzy. Jakby coś jej nie pasowało. Nie
chciałem się kłócić w szpitalu, więc nie pytałem.
Zabrałem ją do domu, gdzie było wszystko przygotowane. Położyłem delikatnie na łóżku i
poszedłem kupić coś do jedzenia. Oczywiście kolejki w sklepach były niemiłosiernie długie.
Szukanie produktów zajęło mi dłuższą chwilę, co opóźniało mój powrót.
Dopiero po półtorej godzinie wróciłem do domu. Wbiegłem do pokoju, gdzie leżała Weronika,
żeby sprawdzić, jak się czuje. Ku mojemu zdziwieniu nie było jej. Zacząłem panikować.
Wystraszyłem się, że znowu ktoś ją porwał i teraz zabił, a mnie jak zwykle nie ma obok.
Zacząłem biegać po domu jak postrzelony.
Zauważyłem tajemniczą postać, która zamykała balkon w salonie. Była to Weronika, miała
ładnie uczesane rzadkie włosy. Lekko się podmalowała. Ubrała przecierane dżinsy i żółtą
bluzkę. Odwróciła się w moją stronę, po czym zobaczyłem coś, co mnie zwaliło z nóg. Nigdy
nie spodziewałem się tego, że sprawy tak się potoczą. Miała inny wyraz twarzy, którego
wyraz nie widziałem przedtem. W jej małych rączkach był pistolet. Nie zdążyłem nawet
zauważyć, jak go załadowała. Patrzyła na mnie jak na ofiarę, jakbym coś złego jej zrobił.
-No, no Adasiu. Ładnie to wszystko uknułeś. Najpierw mnie zostawiasz samą w domu, a
później nasyłasz na mnie swoich koleżków ? Pięknie to rozegrałeś ! Tylko ten twój
współpracowonik jakiś ciapowaty, bo nie potrafił mnie zabić, ale mniejsza z tym. Dobrze, że
ja potrafię i zaraz to zaprezentuje. - Mówiła cichutkim głosem prawie przez łzy.
Próbowała udawać twardą i niczego niebojącą się panienkę.
-Boże skarbie! To nie tak ! Ja wszystkiego się dowiedziałem wczoraj, gdy podsłuchałem
rozmowę moich kumpli. Wszystko uknuli. Mnie zabrali stąd specjalnie, żebyś została sama i
mogliby cię zwinąć. Ja nie brałem udziału w tej chorej akcji ! Połóż ten pistolet! - Mój głos był
spokojny, ale z każdą chwilą rósł w siłę. Prawie krzyczałem. Bałem się, że pod wpływem
złości może mnie zabić.
Patrzyła na mnie jak na głupiego. Nic nie mówiła. Jej kamienny wzrok rozrywał moją duszę.
Nagle nie mogąc wytrzymać napięcia, zrobiłem gwałtowny krok do przodu. Ona od razu się
zerwała i uniosła w mgnieniu oka pistolet. Muszę przyznać, że ciarki mnie przeszyły. Miałem
plan, aby podbiec szybko i wyrwać jej broń z ręki. Przymierzałem się do celu. Zrobiłem kilka
szybkim kroków w jej stronę. W tej chwili usłyszałem tylko huk. Z pistoletu w moją stronę
wyleciała kula, która idealnie we mnie trafiła. 
Gdy pistolet wystrzelił w moją stronę, widziałem niepewność w jej oczach. Miała skubana
cel. Kula wyleciała z broni jak petarda i przeszyła mój brzuch na wylot. Upadłem na ziemie i
nie wiedziałem, co wokół mnie się dzieje. Widziałem na przemian czarne i białe plamy.
Trzymałem kurczowo brzuch, który niemiłosiernie bolał. Ból przeszywał mnie na wylot.
Czułem, że umieram. Na moich rękach było pełno krwi. Gdy probowałem ucisnąć moją ranę,
to krew wychodziła otworem na plecach. Leżałem w bezduchu. Nie mogłem wstać ani nic
powiedzieć. Byłem spanikowany. Wzrokiem szukałem Weroniki, aby uzyskać od niej pomoc.
Niestety ona zajęła się przeładowaniem amunicji. Nawet nie patrzyła na mnie. Panicznie
szukałem telefonu, aby zadzwonić na pogotowanie i policje. Nie było go ! Cholerny nie fart !
Chciałem prosić Weronikę o pomoc, ale bałem się kolejnego strzału. Myślałem, że zaraz
dostanę kulkę w głowę. Nie poznawałem jej, kim ona w tej chwili była !? Jej oczy były czarne,
jakby się przeobrażała w jakiegoś potwora. Brzmi to bardzo absurdalnie, ale to tak wszystko
wyglądało. Myślałem świadomie, pomimo tego cholernego bólu. Miałem dość tego, wolałem
umrzeć niż tak się męczyć. Nagle bestia (Weronika) odwróciła się w moją stronę. Zatopiła
spojrzenie w moją ranę. Wiedziałem, że to mój koniec. Przyklękła nad moim ciałem. Z jej ust
leciała piana. Dyszała jak nie ludzkie stworzenie. Była żądna krwi. Skąd to wiedziałem ? To
wszystko widać w oczach, które nie wyglądały normalnie. Złapała mnie gwałtownie za
nadgarstki. Na szczęście miałem trochę siły w nich, ponieważ ból jeszcze tam nie dotarł.
Odepchnąłem ją z całej siły. Uderzyła głową w kant stołu i była lekko otumaniona. Złość była
wypisana na jej twarzy. Gdybym tego nie zrobił, to może by sobie mnie odpuściła. Tak to,
teraz musi się za to zemścić. Podbiegła w moją stronę i wbiła swoje zęby w mój lewy
nadgarstek. Drugą ręką starałem się odepchnąć ją, ale na marne. Jedną ręką za dużo nie
mogłem zdziałać. Właśnie poczułem, jak przegryzła skórę. Teraz miała przewagę. Nie
mogłem nic zrobić, byłem za słaby. W jej oczach zobaczyłem małe białe plamki niczym
iskierki cieszące się na widok krwi. Parę minut siedziała przy mnie w bezruchu. Bałem się
wykonać jakikolwiek ruch. Nie chciałem, żeby znowu coś mi się stało. Czekałem spokojnie,
jeżeli tak można to nazwać. Z każdą chwilą oddychało mi się ciężej. Rana była nie do
wytrzymania. Chciałem zemdleć, żeby jej już nie czuć. Rzuciłem wzrokiem na Weronikę. Na
jej twarzy pojawił się złowieszczy uśmiech. Miałem ciarki na całych plecach. Nie chciałem nic
mówić, żeby jej nie drażnić. Złapała mnie delikatnie za brzuch. Jej ręce zbliżały się do
miejsca rany. Czułem się bardzo nie pewnie. Nie widziałem, co zrobi. Prawa ręka
przykrywałem otwór, który wyrządziła kula. Ona delikatnie chciała mi ją zabrać. Nie
sprzeciwiałem się. Podwinęła moją niebieską koszulkę, aby zobaczyć ranę dokładniej. Swoim
rękawem wytarła częściowo krew. Z jej ust poleciało kilka kropel śliny, które idealnie wpadły
w moją ranę. Poczułem pieczenie. Patrzyła na otwór jak na coś niesamowitego. Przejeżdżała
palcem dookoła. W pewnej chwili poczułem ból nie do zniesienia. Włożyła jeden z palcy w
ranę. Zaczęła wymachiwać nim w prawo i lewo dotykając moich narządów wewnętrznych.
Krew zmieniła bieg, chciała wydostać się jamą ustną. Co nie pozwalało mi na normalne
oddychanie. Jej uśmiech z kolejnymi sekundami się zwiększał. Bawiła się dobrze. Po krótkiej
chwili poczułem jej drugi palec. Z następnymi sekundami zaczęła rozszerzać ranę. To było na
pewno gorsze niż poród, chociaż go nie przeżyłem. Ból rozrywał mnie, zacząłem panicznie
do niej krzyczeć, aby przestała. Jej palce zesztywniały, a wzrok skierowała na mnie. Widziała
moją mękę wypisaną w wyrazie twarzy. Wyjęła palce z rany. Ja zacząłem się krztusić krwią,
której było coraz więcej. Patrzyła na mnie zaciekawiona, jakby czekała na jakiś spektakularny
moment. Ja męczyłem się z każdą chwilą. Złapałem ją za rękę mając nadzieje, że ma jakieś
ludzkie bodźce i mi pomoże. Była dość zdezorientowana moim ruchem. W chwili później
chwyciła moją dłoń i odrzuciła od siebie uderzając drugą ręką w mój brzuch. Potem już tylko
siedziała i patrzyła, jak się wykańczam. To chyba było dla niej ciekawsze niż oglądanie
telewizji.
Zacząłem tracić przytomność. Wiedziałem, że długo na tym świecie nie pobędę. Zamykałem
oczy. Czułem, że odpływam. Niestety poczułem także na twarzy siarczyste uderzenie.
Weronika nie chciała pozwolić mi na tak szybkie odejście.
Zdałem sobie sprawę z kim się zadaję. To nie była żadna mała dziewczyna i moja królewna,
dla której zrobiłbym wszystko, tylko wredna żmija. To maszyna do zabijania! Teraz domyślam
się za co siedziała w więzieniu. Dlaczego policja jej nie szukała, skoro była taką psychiczną
osobą ? Bali się?
Nie wiedziałem, co się dzieje, bo w pewnej chwili uniosłem się. Weronika wzięła mnie za ręce
i zaczęła, gdzieś mnie czołgać. Bałem się cholernie, wiedziałem, że to nie koniec mojej męki.
Będzie się mną bawiła, póki nie zdechnę. 
Skubana miała dużo siły. Wyczołgała mnie z salonu i zawlokła do sypialni. Straciłem ją z
oczu. Panicznym wzrokiem szukałem telefonu, żeby zadzwonić po pomoc. Tak ! Był! W moich
oczach pojawiła się iskierka nadziei. Leżał na małej komodzie przy łóżku. Jakieś trzy metry
odemnie. Wiedziałem, że mi się uda. Zcisnąłem z całej siły brzuch, a w usta wsadziłem małą
poduszkę, która była z boku. Nie chciałem, żeby usłyszała jakikolwiek mój jęk.
Odpychałem się jedną ręką. Czas przedłużał się. Uszami nasłuchiwałem jakichś kroków. Na
moje szczęście ich nie usłyszałem. Czołgałem się w stronę komody. Już nie daleko. Kwaśny
wyraz twarzy zmienił się w lekki uśmiech.
- Moment tego bólu i będzie wszystko dobrze.-Powtarzałem sobie.
Chwyciłem za mojego samsunga. Szybko odblokowałem telefon i wybrałem numer na policję.
Czekałem, aż ktoś odbierze. Nagle ciach ! Poczułem cholerny ból. Nie miałem już w rękach
telefonu. Leżał teraz obok mnie, ale, co było obok niego ?! Nie mogłem uwierzyć w to, co
widze! Spojrzałem panicznie na rękę. Miałem na niej wyrytą literę W. Ręka była cała we krwi.
Zacząłem się drzeć. Ból był nie do wytrzymania. Zapomniałem o kuli w brzuchu i zająłem się
tym bólem. Po chwili uświadomiłem sobie, że za moimi plecami stoi jakaś postać. Nie trudno
się domyślić, że to Weronika. Miała w ręce jeden z najostrzejszych noży w domu. Trząsłem
się jak cholera. Z jej ust nie wypływała piana, ale krew. Soczysta, bordowa krew. Patrzyła na
mnie czarnymi ślepiami. W panice zacząłem się czołgać w stronę ścian, by być, jak najdalej
od niej.
Stała w bezruchu. Przyglądała mi się. Zrobiła kilka kroków do przodu. Uklęknęła przy mnie i
zbliżała swoją głowę do mojej. Próbowałem się obkręcać na wszystkie strony, żeby tylko na
nią nie patrzeć. Nasze nosy się stykały. Nie chcący otworzyłem oczy. Patrzyła na mnie jak
nigdy. Strach przed nią mnie sparaliżował i chyba zemdlałem. Nie pamiętam, co stało się
później. Przynajmniej w tamtej chwili nie czułem żadnego bólu, co było bardzo przyjemne.
Niestety wszystkie piękne chwile, kiedyś się kończą. Obudziło mnie uderzenie w głowę.
Potem kolejne i następne. Trzymała mnie za nogi i ciągała ze schodów. Uderzałem głową, o
każdy jebany schodek. Nie mogłem wytrzymać. Wszystko mnie bolało. Znowu odczułem ból
brzucha i ręki. Do moich oczu napłynęły łzy.
Usłyszałem jakiś nieznany mi głos. Weronika nie była sama. Przetarłem oczy, żeby
sprawdzić, co się dzieje. Byłem na parterze. Na szczęście pokonałem wszystkie schodki i
moja głowa jest cała. Weronika przy wejściu stoi i gada z jakimś facetem. Wtedy nie byłem
nawet zazdrosny. Byłem pewien, że ten koleś będzie następny. Chciałem usłyszeć, o czym
gadają, ale byłem za daleko i zrozumiałem tylko parę słów.
-Kamil do cholery jasnej! Miałeś być wcześniej i pomóc mi go znieść! Jak zwykle ciebie debilu
nie było! - Zaczęła na niego krzyczeć.
Chłopak patrzył na nią dość nieprzytomnie. Jakoś nie był wystraszony jej podniesiony tonem
głosu.
-Co może to znowu moja wina ? Przecież, to Ty zwiałaś ! Ja szukałem Cię przez pół kraju
idiotko! Weronika nie wiesz, jak się martwiłem, a teraz mi z takim tekstem wyjeżdżasz !?
Serio ? Dobra bierzmy go i z głowy ! Gliny już cię szukają, znaleźli jakiś trop. Musimy wiać. -
Powiedział pośpiesznie.
Najwyraźniej nie chciał tracić czasu. Nie przypomniał chłopaka, który zadaje się z
morderczynią.
Wiedziałem, że razem współpracują. Czemu, tego nie zauważyłem wcześniej ? Byłem głupi,
ślepy i zakochany !
Poczułem, jak się unoszę. Tak, właśnie ten Kamil wziął mnie na bark. Idąc walnąłem kilka
razy w ścianę i futrynę. Moja głowa miała tego naprawdę dość. W sumie nie tylko ona.
Wpakował mnie do auta, a raczej do bagażnika. Było ciemno i zimno, to aż dziwne, bo akurat
kończyły się wakacje. Nie wiedziałem, gdzie mnie wiozą ani, co się ze mną stanie. Bałem się
cholernie.
Próbowałem podsłuchać, o czym gadają.
-No teraz genialna Weronisiu, powiedz, gdzie mamy jechać ! - Zaczął chłopak.
Usłyszałem mocne uderzenie. Coś się tam stało, ale nie wiem co.
-I co się głupio pytasz !? Katowice, na ulicę Olszewską ! Jedź jak najszybciej i nie robimy
postoi ! - Zaczęła groźniej tak, jak umiała najlepiej.
-Zgięło cię !? Ja tam nie jadę ! Po pierwsze to za daleko! A po drugie tam są same
nawiedzone mieszkania! Nie jedziemy tam! - Mówił z przekonaniem, z którym ja nigdy nie
potrafiłem mówić.
Zapadła dość dziwna cisza. Nikt nic nie mówił, radia nie było słychać. Nawet sam samochód
nie wydawał głośnych dźwięków. Bałem się ciszy. Wiem, że miałem straszną przeszłość i, że
też zabijałem. Teraz się boje, cholernie ! Podróż była dość długa. Po mniej więcej dwóch
godzinach, Kamil i Weronika zaczęli rozmawiać, ale nic nie rozumiałem. Strasznie bolał mnie
tył głowy. Później nic nie pamiętam, prawdopodobnie usnąłem. Miałem naprawdę piękny sen.
Śniło mi się, że trafiłem do więzienia, a obok była Weronika. Ona piękna i schludna
dziewczynka. Nie wiedziałem, co tam robiła. Zaproponowała ucieczkę, a ja od razu się
zgodziłem. Byłem onieśmielony jej urodą. Szybko znalazłem sposób, żeby uciec. Mieliśmy
farta, że stał jakiś otwarty samochód z kluczykami w środku. Z piskiem opon szybko
odjechaliśmy. Wywiozłem nas koło granicy. Tam znaleźliśmy jakieś stare mieszkanie.
Spotkałem kumpla, który wyrobił nam lewe dowody osobiste. Ja poszedłem do pracy na
budowę, a ona była opiekunką do dzieci. Nie wracaliśmy do przeszłości. Odbudowaliśmy tę
starą ruderę i w niej zamieszkaliśmy. Parę miesięcy później ona zaszła w ciąże. Opiekowałem
się ją, jak tylko umiałem. Po dziewięciu miesiącach urodziła nam zdrowego dużego syna.
Wszystko było tak idealne.
W tej chwili obudziło mnie otwieranie bagażnika. Promienie słońca padały na mnie. Przez to
nic nie widziałem. Jechaliśmy całą noc, a po słońcu widać, że jest południe. Ktoś wyciągnął
mnie z auta i upuścił gwałtownie na ziemie. To był Kamil. Dostałem od niego kilka kopniaków
w żebra. Dziwiłem się, że jeszcze żyje z dziurą w brzuchu. Najdziwniejsze było to, że rana nie
krwawiła.
-Kamil ! Dość zostaw go ! Bierz go na plecy i idziemy! Ale to raz ! - Usłyszałem głos Weroniki.
-Już spokojnie ! Biorę go, a Ty tam wszystkich poinformuj i przygotuj wszystko. -
Odpowiedział hardo Kamil.
Te słowa mnie sparaliżowały.
-Jak to innych ? Gdzie oni mnie wywieźli ? Co to ma być ? Czy to jakiś zebranie zabójców, czy
jak ? To są chyba jakieś żarty. I co do cholery ona ma przygotować? Może trumnę ? Ja
pierdole. -Powiedziałem szeptem.
Zacząłem się wyrywać Kamilowi. Był silny jak cholera. Nie chciałem nigdzie trafić, chciałem
spokojnie żyć. Nagle zobaczyłem kontem oka, że jesteśmy w jakimś drewnianym
pomieszczeniu. Był mały harmider. Słyszałem jakieś głosy, widocznie to są ci inni.
-Kamil połóż go ostrożnie na tym stole ! - Usłyszałem milutki głosik, który nie należał do
Weroniki.
-Już spokojnie. Będę ostrożny jak zawsze. -Zaśmiał się ironicznie.
Położył mnie na twardych deskach. Zobaczyłem wokół siebie sporą ilość postaci. Nie byłem
w stanie ich policzyć, bo w jednej chwili dostałem białym światłem po oczach. Najwidoczniej
była to jakaś mocna lampa.
-Uważaj tylko. Daj mi tę strzykawkę i tę fiolkę z niebieską substancją na półce! Ale szybko. I
możesz przynieść coś znieczulającego. - Powiedział stary ochrypnięty głos.
-Już się robi Feliks! -Powiedział aksamitny głos. Wzrokiem szukałem osoby, która to
powiedziała, ale białe światło mi nie pozwalało.
Poczułem piekielne ukucie w brzuch. Po chwili mi ulżyło. Zrozumiałem, że dostałem bardzo
dobre znieczulenie. Nie czułem nareszcie tego cholernego bólu. Potem dostałem na twarz
jakimś wacikiem z niebieską substancją, po której natychmiast usnąłem. Nie mam pojęcia, ile
spałem, wiem tylko, że znowu śnił mi się ten sam sen. Teraz głos Weroniki był jak ten, który
słyszałem przy stole. Ukajający głosik.
I jak zwykle coś mnie obudziło ! Kamil uderzył mnie w polik. Najpierw byłem mocno
zdezorientowany. Nie wiedziałem, co się dzieje. Wokół mnie stały już tylko trzy osoby. Był to
Kamil, Weronika i jakiś stary człowiek. Chyba to ten Feliks. Próbowałem wstać, ale nie
mogłem. Zobaczyłem, że wszystkie rany mam zabandażowane.
-Spokojnie chłopcze, spokojnie. Już nic nie będzie cię boleć. Leż teraz spokojnie, zaraz Cię
przeniesiemy do cieplejszego pomieszczenia. - Powiedział ochrypły głos.
-No tak. Teraz mnie z nim zostawcie ! Ale to raz !- Powiedziała Weronika.
Po czym wszyscy odeszli. Bałem się, że coś mi się stanie.
- Spokojnie Adam, chciałam cię przeprosić za tę akcję i za to, co ci zrobiłam. Nie chciałam,
ale pragnienie było większe. Teraz Feliks zajął się tobą i będzie tylko lepiej. Staniesz się
jednym z nas i wszystko się ułoży.- Złapała mnie za rękę i mocno ścisnęła. Szybko odeszła.
Nie potrafiłem jej nic powiedzieć, strach sparaliżował mnie całkowicie. To, co powiedziała,
było bardzo miłe. Nie wiedziałem, czy jej wierzyć, nadal się jej bałem. Co miało znaczyć, że
będę jednym z nich ? To jakaś sekta ?!
Po chwili ktoś znowu stanął przy moim stole.
-Teraz gościu lepiej się pilnuj ! Ona jest dla ciebie za dobra ! Pamiętaj, że mam cię na oku ! -
Powiedział Kamil. Ten głos umiałem bez problemu rozpoznać.
Lekko zaskoczony pokiwałem głową. Muskularny chłopak wziął mnie na barki i zaniósł do
jakiegoś pokoju. Położył na miękkim łóżku i odszedł. Byłem zmęczony, więc bez namysłu
poszedłem spać. Byłem bardzo ciekaw, co stanie się jutro i czego się dowiem. Następny
dzień był nadwyraz spokojny. Obudziłem się sam z siebie. Zajebiste uczucie! Przyglądałem
się moim opatrzonym raną, widocznie ten Feliks był jakimś gościem, co znał się na rzeczy. A
co najważniejsze, to już mnie to tak nie boli. Gdy skończyłem oglądać siebie, zająłem się
pokojem. Leżałem na wielkim miękkim łóżku. Było bardzo wygodne. Ściany były z drewna.
Ozdabiały je skóry zwierząt. Podłoga, też była z drewna, ale na niej nic nie było. Naprzeciwko
siebie miałem duże okno, zza niego widziałem tylko sporą ilość drzew. Zero firanek ani
zasłon. Ogólnie rzecz biorąc, pokój był zadbany.
Usłyszałem jakieś kroki, a później ktoś szarpnął za klamkę. Do pokoju wbiegł jakiś
ciemnowłosy chłopak. Może miał z 16 lat. Zdyszany i lekko wystraszony. Jego oczy ociekały
adrenaliną. Nawet mnie nie zauważył. Trzymał drzwi jakby nie chciał, żeby ktoś się tu dostał.
Coś go goniło ? Nie mam pojęcia. Nie odzywałem się, tylko obserwowałem całą sytuację.
-Jonatan ! Raz otwieraj te drzwi, bo naprawdę cię zabije ! - Usłyszałem aksamitny głosik.
-Nie ! Bo i tak mnie idiotko zabijesz ! Zostaw mnie ! - Powiedział przestraszony chłopiec.
-Że co ? Nawet ta dziewczyna o pięknym głosie zabija? No to są chyba jakieś żarty. Gdzie ja
jestem !? -Powiedziałem szeptem.
Drzwi coraz bardziej się otwierały, widocznie Jonatan nie miał już siły. Teraz jak pomyślałem
o jego imieniu, to zbierało mi się na śmiech. Jak można mieć tak na imie ?
-Hahahaha -Nie mogłem się opanować i wybuchłem śmiechem.
W tej chwili wzrok chłopaka padł na mnie. Oczy zrobiły mu się kocie. Puścił drzwi i chciał się
na mnie rzucić, ale dziewczyna pchnęła nimi i uderzyła go w twarz.
-Hahahaha -Ponownie nie mogłem się powstrzymać.
Chłopak leżał zirytowany. Dziewczyna śmiała się razem ze mną.
-Kurde Aldona ! Chciałem być straszny i go przestraszyć! Zepsułaś wszystko ty świnio ! Nie
żyjesz ! - Chłopak rzucił się na dziewczynę.
Turlali się na podłodze. On miał groźny wyraz twarzy, a ona cały czas się śmiała.
-Zostaw mnie ! Hahaha ! Jesteś za młody i za cienki dla mnie ! Spadaj do piaskownicy!
-Zaczęła go drażnić.
-To, że jesteś moją siostrą to jakaś pomyłka! Pewnie kupili cię na targu z mięsem ! Byłaś na
przecenie ! - Po tych słowach wybiegł z pokoju.
-Hahahaha – Nie mogłem się powstrzymać. - Na przecenie ! Hahaha – Łzy leciały mi ze
śmiechu.
Otworzyłem szerzej oczy i zobaczyłem obok siebie dziewczynę. To Aldona, patrzyła na mnie
odrażającym wzrokiem.
-Co się śmiejesz ? Nowy jesteś? Kto Cię zabił? Kto nie wytrzymał ? Czym to zrobił ? Bardzo
bolało ? Skąd jesteś? Ile masz lat ? - Usłyszałem z jej ust milion pytań.
-Ej, ej mała spokojnie! Nie odpowiem Ci na wszystko! Jak chcesz wiedzieć, dzięki komu tu
jestem to proszę bardzo. Przez Weronikę i Kamila.- Wyjąkałem.
-Boże znowu Weronika ?! Ona tylko zabija i przywozi tu każdego!
-Adam jestem miło mi. - Zachichotałem.
-O matko przepraszam ! Aldona. Miło Cię poznać. Przepraszam za Jonatana. To takie
nieogarnięte dziecko.
-Nie szkodzi, przynajmniej się trochę pośmiałem.
-No to dobrze, idę po Feliksa, to cię obejrzy.
Wyszła, a ja nic nie mogłem z siebie wykrztusić, jej uroda mnie onieśmielała. Miała czarne
włosy do bioder. Piękne duże niebieskie oczy i białą cerę. Wszystko idealnie ze sobą
współgrało. Biała bluzka i czarne spodnie dodawały tylko uroku. Tylko szkoda, że i ona
zabija.
Czekałem jakieś pół godziny aż przyjdzie ten Feliks. Ciekawe kto to ? Może ich ojciec? Kto tu
kim dla kogo jest ? Bo serio zaczynam się gubić.
Do pomieszczenia wszedł starszy człowiek. Popatrzył na mnie krzywo i podszedł. Nic nie
mówił, nawet się nie przywitał. Usiadł na brzegu łóżka i podciągnął mi koszulkę. Sprawdzał,
jak trzyma się bandaż. Uciskał niektóre miejsca, patrząc na twarz czy mnie to boli. Zajęło mu
chwilę, zanim zbadał całe moje ciało. Właśnie wstał i kierował się w stronę drzwi.
-Proszę pana! - Zawołałem go.
-Tak ? -Odrzekł Feliks.
-Co się ze mną teraz stanie ? Coś mi zrobicie ? Jestem tu bezpieczny? -Zacząłem mój
wywiad.
-Teraz będziesz leżał. Spokojnie nic Ci nie zrobimy, jesteś tu całkowicie bezpieczny.
-A gdzie jest haczyk ? Tak po prostu za nic mnie wyleczyłeś? - Powiedziałem zaciekawiony.
-Eh, masz mnie. Jest haczyk. Musisz tu zostać do końca twojego życia. Będziesz szkolony
przez naszych domowników. Będziesz spełniał marzenia nastolatek z depresją. -Powiedział z
dziwną ironią.
-Przecież takie nastolatki myślą o tym, żeby uciec albo zabić się ?
-Dobrze chłopcze myślisz.
Mężczyzna wyszedł z pokoju, a mnie ogarnął strach. 
Leżałem sparaliżowany dłuższą chwilę. Nie wiedziałem, co miał na myśli Feliks. Mam być
szkolony, aby pomóc w ucieczkach ? Może w zabijaniu ? O co tu chodzi ?
Nagle usłyszałem, że ktoś idzie po schodach. W mig oprzytomniałem. Nasłuchiwałem
każdego kroku. Z chwili na chwilę był coraz głośniejszy i szybszy.
Czułem, że ta osoba stoi już przed moimi drzwiami. Chyba się wahała wejść, bo drzwi nie
chciały się otworzyć.
-Jest tam kto ? - Zapytałem cichym głosem.
W tej samej chwili drzwi uchyliły się. Zobaczyłem postać Weroniki. Dreszcze przeszły mnie
po całym ciele. Patrzyła na mnie dość dziwnie, nawet nie jestem w stanie opisać. Podeszła
małymi kroczkami w moją stronę. Na mojej twarzy pojawił się wielki grymas połączony z
obrzydzeniem.
Wzięła głęboki oddech i usiadła na skraju łóżka. Patrzyła na mnie, ale nie w oczy. Czyżby się
bała?
Pragnąłem na wszystkie sposoby zobaczyć jej źrenice, ale nie byłem w stanie.
Ponownie wzięła głęboki wdech i wyprostowała się. Podniosła dumnie twarz w moim
kierunku. Wtem ujrzałem jej oczy. Nie były szare, ale czarne! Cholernie czarne !
-Adamie, muszę z tobą poważnie porozmawiać. -Jej głos rozległ się po pokoju.
-T-tak? A o czym ?- Mój głos drżał.
-Zlitowałam się nad tobą, chociaż wiedziałam za co trafiłeś do więzienia. Dałeś mi tyle ciepła
jak żadna z moich ofiar. Musiałam cię ocalić, to była siła wyższa. Teraz musisz być mi
wdzięczny. Zostaniesz jednym z nas. Będziesz szkolony. Zaczniesz już jutro z samego rana.
Pierwszy z twoich nauczycieli będzie Jonatan albo Aldona. To sobie sam wybierzesz. Mają
bardzo podobne umiejętności. Bez obaw, będziesz tu bezpieczny. Wszystko powinno być
dobrze, jeżeli będziesz robił, co ci każemy. Chyba wszystko jasno określiłam ?
-Weroniko, ale jakie szkolenia? O co w nich chodzi? -Byłem bardzo zakłopotany.
-Zwykle szkolenie, masz się stać mną. To znaczy, nie koniecznie mną, ale na wzór masz brać
mnie. Domyślasz się, co mam na myśli ?
- Mam zabijać ? - Wydukałem z trudem.
Jej smukła sylwetka wstała. Popatrzyła na mnie swoimi czarnymi oczyma. Odwróciła głowę i
delikatnie na palca opuściła mój pokój.
-I co teraz mam być zabójcą- psychopatą? Naprawdę?! Chyba już wolałem zginąć! Co to za
sekta?! Ilu nas tu jest ? Wszystkich tu przyprowadziłaś ?! -Zacząłem krzyczeć, mając
nadzieję, że się odwróci i odpowie.
Postanowiłem wstać i się rozejrzeć. Mój brzuch nadal był obandażowany. Nie bolał już tak
bardzo, co mnie bardzo cieszyło. Stanąłem na równych nogach. Trochę się chwiałem i
miałem mroczki przed oczami. Odczekałem, aż to minie i powędrowałem w stronę wielkiego
okna.
Moim oczom ukazał się piękny leśny krajobraz. Byliśmy w środku lasu, a dom był naprawdę
ogromny. Na tarasie siedziała Weronika, Feliks i Kamil. Chyba o czymś rozmawiali.
Wpatrywałem się w głąb lasu i szukałem czegoś wzrokiem.
Moim oczom ukazała się mała postać na drzewie. I to bardzo dużym drzewie. Siedziała
skulona i przytulona do niego. Próbowałem dojrzeć kto to, ale nie dałem rady. Postanowiłem
zejść na dół i poinformować resztę.
Otworzyłem delikatnie drzwi i powoli zszedłem ze schodów. To był mój błąd.
Poczułem mocne uderzenie w prawy bok. Upadłem na ziemie, uderzając mocno głową o
schodek. Nie zważając na ból, szybko wstałem i wzrokiem szukałem sprawcy.
Zobaczyłem chudego, wysokiego chłopaka. Ubrany był cały na czarno. Miał krótkie czarne
włosy. Blada cera dodawała mu uroku. Nie miał nawet jednego rumieńca. Spod rękawa
wystawały mu białe, a gdzieniegdzie czerwone bandaże. Patrzył na mnie złowrogo.
Jego chude ręce złapały mnie za barki i odepchnęły w stronę schodów.
-Simon ! Cholera jasna zostaw go! -Usłyszałem aksamitny głos.
Podbiegła do nas zgrabna dziewczyna. Była to Aldona.
Chwyciła chłopaka za ręce i wytłumaczyła, kim jestem. Najwidoczniej był bardzo zdziwiony
nową osobą.
-Dobra, Aldona ! Skończ ! Nie wiedziałem, to się już nie powtórzy ! Okej !? - Warknął
młodzieńczy głosik.
Przechodząc obok mnie spojrzał, głęboko w oczy z pogardą.
Zostałem sam z Aldoną.
-A więc Adamie, gdzie się wybierałeś ?
-Em, no, bo z okna u siebie widziałem kogoś na drzewie i chciałem powiadomić resztę. -
Powiedziałem niepewnie.
-Eh ! Spokojnie, to tylko Jonatan. Ma takie zadanie, żeby wytrzymać 5 godzin na jakimś
wysokim drzewie. Jak mu się nie uda to musi oddać całą swoją skrzynię skarbów. -Zaśmiała
się dziewczyna.
-No to dobrze, chociaż to dość dziwne. To ja wrócę do siebie.
-Spoko ! Wyluzuj, czuj się jak u siebie. Jakbyś czegoś potrzebował, to krzyknij przez okno, na
pewno cię usłyszę.
Nic nie odpowiedziałem, odwróciłem się w stronę schodów. I powędrowałem na górę.
-Adam ! O 16:00 jest obiad na tarasie! Przyjdź ! -Usłyszałem za sobą ponownie anielski
głosik.
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech i lekki rumienić. Sam nie wiem czemu. Wszedłem do
pokoju i położyłem się, głowa mnie jeszcze bolała od uderzenia Simona. 
Położyłem się z ogromnym bólem głowy. Z miejsca nienawidziłem Simona. Sam nie wiem,
kiedy usnąłem. Miałem dość dziwny sen.
Byłem w jakimś lesie. Dość gęstym i ciemnym. Byłem całkowicie sam. Co dziwne to, że
niczego się nie bałem. Słyszałem w głowie płacz dzieci. Gdy tylko o tym myślę, serca mi
pęka. Szedłem w głębie lasu, a głosy były coraz głośniejsze. Zobaczyłem piękny dom, calutki
z drewna. Jakby opuszczony. Bez wahania do niego wszedłem. Kierowałem się odgłosami
płaczu dzieci. Trafiłem do jakiegoś pokoju na górze. Otworzywszy drzwi, ujrzałem
kilkadziesiąt istot. Siedziały w kątach i płakały żałośnie. Podszedłem do jednego z nich. Ono
spojrzało na mnie czarnymi, podpuchniętymi oczami i wydało przeraźliwy ryk.
W tej samej chwili przebudziłem się z ogromnym krzykiem. Pot spływał mi z czoła. Ręce
miałem całe bordowe, a pięści ściśnięte tak mocno, że krew do nich nie dochodziła. Byłem
bardzo szczęśliwy, że to tylko zwykły sen.
Położyłem się na boku, twarzą do małej komody. Patrzyłem obojętnym wzrokiem. Nagle
zauważyłem zegarek, którego jeszcze tu nie widziałem. Była godzina 15:50.
Przypomniało mi się, że miałem zjeść na kolacje. Wstałem z łóżka i zszedłem ostrożnie ze
schodów. Kilka razy się cofałem w obawie, spotkania Simona albo jakiegoś innego
mieszkańca. Na szczęście nikogo nie było. Trafiłem na taras jako ostatni. Cała reszta
siedziała już przy stole. Cieszył mnie fakt, że nie ma tu nikogo, kogo bym nie znał.
Stół był cały z drewna, tak samo, jak i krzesła. Na nim było wiele kolorowych potraw, które
jadłem już samym wzorkiem. Na samym środku siedział Feliks. Po jego prawej stronie
Weronika, a po lewej Kamil. Od strony Weroniki siedział Simon i Jonatan, którzy już
pałaszowali dziczyznę. Zaś po lewej stronie siedziała Aldona. Cieszyłem się, że tylko koło
niej jest wole miejsce. Przyglądałem im się chwilę, a później zasiadłem do stołu. Wszyscy
patrzyli na mnie życzliwie, oprócz Kamila i Simona.
-Adamie proszę, skosztuj czegoś. Pewnie jesteś głodny i zmęczony. -Powiedział Feliks.
-Owszem, dziękuje.
Zajadałem, aż mi się uszy trzęsły. Nie jadłem nigdy w życiu tak dobrze przygotowanych dań.
Wszyscy patrzyli ze zdumieniem. Chyba nie mogli pojąć, jak tak szczupły chłopak może zjeść
taką ilość jedzenia.
Pół godziny później od stołu odszedł Kamil z Weroniką, a chwilę później Jonatan. Oczywiście
inni siedzieli i rozmawiali ze sobą, a ja wcinałem kolejny deser.
-A więc Adamie jak Ci się tu podoba? -Zapytała Aldona.
-Jak na razie jest dobrze. Tylko obawiam się tych szkoleń.
-Hahaha! Cienias ! Kto go tu w ogóle przygarnął ? Taka łamaga tu nie pasuje. - Powiedział
zbulwersowany Simon.
-Jaka łamaga!? On jest taki jak my, Weronika nam wszystko powiedziała. Więc zamknij pysk!
Z tego, co ja wiem, to Ty tutaj nie pasujesz ! Może mam przytoczyć twoją historię jak tu
trafiłeś, co ? Chcesz tego !? -Powiedziała gniewnie Aldona.
Simon bez słowa opuścił nasze towarzystwo. Jego oczy zrobiły się jeszcze ciemniejsze niż
zwykle. Widocznie on był tu kozłem ofiarnym.
-Eh, no dobrze. Ja idę się przespać. W nocy muszę wyruszyć w podróż. Dobranoc.-
Powiedział Feliks, po czym ziewnął.
-Dobranoc. -Powiedziałem razem z Aldoną.
Feliks powoli opuścił taras. Zbliżała się noc. Szarość ogarnęła las. Aldona zbliżyła się do
mnie.
-Wiesz już, z kim chcesz jutro zacząć szkolenie? -Zapytała ciekawska.
-Nie jestem pewien. Mam do wyboru ciebie i Jonatana. Macie podobno takie same zdolności.
-O nie ! Mamy podobne, ale na swój sposób inne. Jakbyś chciał, to ja mogę jutro cię po
szkolić. Będzie to dla mnie wielka przyjemność. -Uśmiechnęła się, a jej biel zębów oślepiała.
-Oczywiście, bardzo chętnie. -Odwzajemniłem uśmiech.
-Ja muszę iść do miasta, a wrócę późno w nocy. Więc dobranoc ! -Wstała i się pożegnała.
Chwyciła za czarną skórzaną kurtkę i poszła w stronę lasu.
-Dobranoc. -Zdążyłem jej jeszcze odkrzyknąć.
Udałem się w stronę domu. W większości pokojów światła były zgaszone. Tym razem pewny
siebie udałem się do swojego pokoju. Pierwszy raz mi zaskrzypiały, co wywołało u mnie
dreszcze. Na łóżku leżała jakaś walizka. A w kątach pokoju pojawiły się nowe, drewniane
mebelki.
Otworzyłem walizkę. Była pełna ubrań, który od razu poskładałem i włożyłem w szafki. Na
dnie walizeczki była skórzana torebka. Szybkim ruchem wyjąłem ją i usiadłem na łóżku.
Otworzyłem i wysypałem zawartość.
Ujrzałem kilka noży, harpunów i kół zębatych. Moje ciało zostało całkowicie sparaliżowane.
Nie wiedziałem po co mi to, ale chyba mi się to przyda. Włożyłem zawartość znowu do
torebki i zamknąłem w innej szufladzie. Byłem tak najedzony, że położyłem się i usnąłem. 
Przebudziłem się równo o 6:00. W domu powoli robił się szum. Widocznie większość już
wstała. Przetarłem zaspane oczy i zajrzałem do komody z ubraniami. Wybrałem niebieską
koszulkę i siwe dresy. Zmieniłem gacie i założyłem skarpetki. Poszedłem do toalety i się
trochę ogarnąłem. Około 6:28 byłem już całkowicie gotowy. Zszedłem na dół. W kuchni
pałętała się tylko jedna osoba, Aldona. Miała na sobie czarne leginsy i czerwoną bokserkę.
Włosy ładnie spięte w kucyk. Była uśmiechnięta, robiąc naleśniki. Idealnie pasowała mi w
kuchni. Wyglądała uroczo. Przyglądałem się jej dłuższą chwilę.
-Adam ! Łobuzie, nakryj do stołu ! -Krzyknęła, gdy tylko mnie zobaczyła.
-Dzień Dobry ! - Uśmiechnąłem się i zrobiłem to, co kazała.
Na jej policzkach zagościły rumieńce, bo zrozumiała, że się wcale nie przywitała. W sumie z
czerwonymi policzkami jej ładniej. Usiadłem na jednym z drewnianych krzesełek i czekałem
na śniadanie. Nie czekałem długo, kiedy do kuchni wpadł Jonatan i od razu włożył dwa palce
do słoika z nutellą. Od razu dostał po głowie drewnianą łyżką od Aldony. Nie mogłem się
powstrzymać od śmiechu. Chwilę później do kuchni wpadł pobudzony Kamil i zabrał ze sobą
zimną Cole z lodówki. Nie wiedzieliśmy co się dzieje. Po jakiś 3 minutach usłyszeliśmy na
górze straszliwe krzyki. Tak to była Weronika, najwidoczniej miała niezapomnianą pobudkę !
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Zza drzwi wychyliła się postać Feliksa. Najwidoczniej
dopiero teraz wrócił do domu. Był lekko zmęczony, usiadł przy stole i czekał na porcje
naleśników.
Wszyscy w kuchni usłyszeliśmy ciężkie i powolne stąpanie na schodach. Przed nami pojawił
się anioł. Dosłownie, anioł ! A, nie to nie anioł, to tylko Kamil cały w pierzach. Chyba
porządnie oberwał od Weroniki poduszkami. Odstawił pustą butelkę i otrzepał się z piórek. Z
wielkim krzykiem Weronika zbiegła z góry.
-Teraz się nauczysz głąbie, że masz mnie tak nie budzić !- Zachichotała.
Kamil tylko mruknął coś pod nosem i razem z Weroniką zasiedli do stołu. Aldona nakładała
już pierwsze naleśniki.
Usłyszeliśmy wielki trzask. Nasze oczy skierowały się w stronę wielkich okien w salonie
połączonym z kuchnią. Do pomieszczenia wpadł Simon. Rozbił całe okno.
-Cholera Simon ! Znowu !? Co Ty drzwi nie widzisz, czy jak ?! - Zaczął się wydzierać Feliks.
-Dobra, luz. Kupię drugie. -Mruknął i także zasiadł do stołu.
Naleśniki były gotowe, wszyscy pałaszowaliśmy. Aldona patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
Nie pojmowała, że mogę być aż taki głodny.
Po śniadaniu w kuchni sprzątali Jonatan i Simon. Każdy wiedział, że to skończy się
remontem, albo kupnem nowych naczyń.
Ja z Aldoną poszliśmy w las. Tam miały zacząć się nasze pierwsze szkolenia. Nie powiem
lekko się bałem. Nie wiedziałem co mnie czeka.
Stanęliśmy przed wielki dębem. Weronika wskazała na niego palcem, a w chwili później
wdrałapa się na pierwszą gałąź, która była na piątym metrze. Sam nie wiem jak ona to
zrobiła. Kazała zrobić to samo.
Złapałem się wystającej kory i odepchnąłem nogami od ziemi. To jednak nie było takie
trudne. Jedną ręką chwyciłem za wystającą kikut, gdzie wcześniej była gałąź. Szybko mi
poszło. Byłem prawie na gałęzi, gdyby nie rozbawiły mnie słowa Aldony.
-Ej, ej kochany jądra to trochę szerzej ! - Zaśmiała się.
Wybuchnąłem śmiechem i spadłem wprost na tyłek. Jej śmiech był wtedy jeszcze
głośniejszy. Śmiała się jak dziecko, które jest łaskotane.
-Ciota z Ciebie ! Właź, bo nie zaliczę ci szkolenia, a wtedy trafisz do Simona ! Tam to nawet 5
minut nie przeżyjesz. -Ledwo ją rozumiałem, przez ciągłe chichotanie.
-Dobra, dobra ! Czekaj, jak Cię tam dorwę to pożałujesz ! - Powiedziałem z szerokim
uśmiechem na twarzy.
Ponownie wdrapałem się na drzewo, tym razem jej głupie docinki nie zwaliły mnie. Dostałem
się na gałąź. Ona z niej jak małpka zeskoczyła i kazała zrobić to samo.
-A więc rozgrzewkę mamy za sobą ! Pora na coś lepszego !- Powiedziawszy to, zaczęła biec
na palcach omijając gałązki.
Zrobiłem to, co ona. Nagle zatrzymała się i kazała zachowywać się cicho. Posłuchałem jej.
Oboje kucaliśmy za krzakami. Jednym okiem zauważyłem, że przed nami jest jeleń. Pierwszy
raz widziałem jelenia na żywo. Jego rogi, były wielkie, niczym korzenie drzewa.
Aldona wyjęła z kieszeni mały scyzoryk i wzięła nóż. Zatkała ręką mi usta, żeby nic nie
mówił. Jednym celnym ruchem cisnęła w jelenia. Trafiła mu między oczy. Zdezorientowany
jeleń pobiegł w stronę krzaków gdzie zahaczył rogami o gałęzie. Tam także zdechł.
Razem z Aldoną podeszliśmy do niego i wyczołgaliśmy go na czysty teren. Wyjęła z jego
głowy scyzoryk, który utknął dość głęboko. Rozcięła brzuch zwierzęciu. Miałem ochotę
zwymiotować. Wsadziła tam zgrabną rękę i wyjęła jedną z nerek.
-Teraz Ty ! Pamiętaj to szkolenie ! Jak zawalisz to trafisz do Simona.-Jej słowa były dość
motywujące.
Patrzyłem na bezbronne zwierzę. Wsadziłem rękę i czułem jak po mnie spływa zimny pot.
Czułem jego wszystkie narządy i tryskającą krew. Wymioty stawały mi w gardle. Wiedziałem
mniej więcej gdzie były nerki, bo miałem 6 z biologii. Aldona była dość zaskoczona, że za
pierwszym razem i w tak krótkim czasie udało mi się to wykonać.
Zostawiliśmy ciało zwierzęcia w lesie i razem z nerkami wróciliśmy do domu. 
Weszliśmy dumni z naszych łowów. Aldona od razu podbiegła do całej reszty i zaczęła
relacjonować wszystko, co się zdarzyło.
-Ten gnojek wyrwał mu ot, tak nerkę !? To są jakieś żarty ! - Zaczął we mnie wątpić Simon.
-Nie wierzysz ? Mam jeszcze raz udowodnić czy co ?! - Warknąłem do niego.
-Dobra chłopcy koniec ! Adam wykonał zadanie i dobrze, jutro przejdziesz szkolenie z
Jonatanem. -Powiedział spokojnie Feliks.
Mruknąłem coś pod nosem i opuściłem wścibskie towarzystwo. Poszedłem do pokoju.
Wyjąłem skórzaną torebkę i wyjąłem wszystko narzędzia. Patrzyłem ich ostrość i
próbowałem robić jakieś triki. No nie powiem, nawet mi wychodziły.
Nagle do mojego pokoju ktoś zapukał. Wpuściłem ją. Była to Aldona. Jak zawsze piękna i
uśmiechnięta. Weszła do pokoju i usiadała na moim łóżku. Pokazując ręką, żebym uczynił to
samo.
-Wiesz... Adam, zauważyłam u ciebie cechy dominatora.
-Dominatora? To znaczy ? Chyba nie rozumiem... - Powiedziałem zakłopotany.
-Proszę, tu masz laptopa, poczytaj trochę o relacjach BDSM. Może wtedy będziesz wiedział,
o co mi chodzi. - Powiedziała nieśmiało.
-Eh, no dobrze.
Po tych słowach opuściła mój pokój. Usłyszałem tylko cichy szept: "Jestem uległą". Nie
wiedziałem nic o BDSM. Chociaż słyszałem o tym, w końcu pracowałem w burdelu. Pewnie to
ma coś z tym wspólnego. Może to dla mnie jakiś kolejny egzamin? Nie chce mieć nic
wspólnego z dziwkami ani burdelem.
Nie miałem zamiaru szukać żadnych informacji o BDSM. Było to dla mnie chore i
niezrozumiałe.
Po wyjściu Aldony oglądałem trochę YouTube, a później w salonie znalazłem kilka ciekawych
książek. Zabrałem się do czytania. Większość z nich to jakieś straszne historie bez nutki
romantyzmu. Na kolacje ani na obiad nie miałem ochoty schodzić. Miałem przed oczami
nadal widok martwego zwierzęcia. Noc minęła mi bardzo błogo, bez hałasów.
Rano obudziło mnie mocne szturchanie za ramię. Podniecony Jonatan budził mnie na kolejną
porcję szkoleń. W jego oczach była mała iskierka, która robiła coraz większy płomień.
Chłopak był ubrany na czarno, a przy pasku miał skórzaną torbę.
-Rusz dupę ! Za pięć minut masz być na dole gotowy ! Ale to raz. - Zakrzyknął do mnie
młodzieniec.
Postanowiłem ubrać się podobnie, zadbałem trochę bardziej o moje włosy i cerę. Do paska
przypiąłem torebkę z narzędziami. Czułem, że dzisiejsze szkolenie będzie dużo ciekawsze od
tego z Aldoną.
Szybkim krokiem zszedłem na dół. Większość jadła już śniadanie. Były to gofry z nutellą.
Oczywiście dla mnie nie starczyło, bo Jonatan wyjadł całą palcami. Nie czekając ani chwili
obaj wyszliśmy z budynku. Jonatan był skupiony i zamyślony, zupełne przeciwieństwo mnie.
Chciało mi się skakać i krzyczeć jaki świat jest piękny.
-Debilu ! Zamknij mordę ! Ale to już ! Nie chcesz chyba oblać szkolenia? -Zaczął szeptem, a z
każdym kolejnym słowem jego głos rósł w siłę.
Moja twarz posmutniała. Robiłem identyczne kroki jak Jonatan. Patrzyłem na liście, raz na
drzewa, ogólnie rzecz biorąc – nuda.
Poczułem jego rękę na piersi. Zrozumiałem, że musimy się zatrzymać. Lekko wychyliłem się
zza drzewa. Ujrzałem trójkę dzieci, które szukały grzybów. Niedaleko nich szło dwoje
dorosłych. Zapewne to ich rodzice.
Jonatan pokazał palcem na małego chłopczyka w niebieskiej bluzce i czerwonych spodniach.
Nie wiedziałem, o co mu chodzi. Otworzył swoją torbę i wyjął koło zębate. Rzucił go w
przeciwną stronę. Mały chłopiec zauważył błyszczący przedmiot i pobiegł za nim. Jonatan
rzucał kółkami tak długo, aż chłopak był oddalony wystarczająco od rodziców i reszty
rodzeństwa. Podbiegł do niego i jednym muśnięciem noża zrobił mu nacięcie na szyi. Zatkał
usta swoją ręką. Nie czekaliśmy długo, chłopak umarł na jego rękach. W moich oczach
pojawiły się dwie ogromne łzy. Ręce trząsły mi się okrutnie. Wiedziałem, że teraz moja kolej.
Miałem na celu dwie urocze dziewczynki. Uśmiechnięci rodzice, miłość i szczęście. Oni mieli
to wszystko, czego ja zawsze pragnąłem. Nie miałem serca im tego zabrać.
Usłyszałem jakieś dziwne pyknięcie z tyłu. To głupi Jonatan bawił się szczątkami chłopca.
Wyrywał mu kończyny i szukał nerek. Jego uśmiech był ogromny i cały we krwi. Nie mogłem
patrzeć na tę krwawą masakrę.
Przyglądałem się dziewczynką. W ręku miałem kółka zębate. Jednym z nich lekko naciąłem
swój palec, piekło okropnie. Nie mogłem sobie wyobrazić bólu, który musiał przeżywać ten
chłopczyk. Czułem się winien. Nie zareagowałem w żaden sposób.
Nagle ktoś chwycił mnie za ramie. To Jonatan. Wskazał palcem całym we krwi na młodszą
dziewczynkę zbierającą kwiatki i jedzącą jagódki. W oku zakręciła mi się łza.
-Rób to szybko ! Musimy się zmywać ! - Szepnął Jonatan.
Te słowa pokrzepiły moje serce. Zmieniłem pozycje i uniosłem rękę razem z zębatym
kółkiem... 
Patrzyłem na dziewczynkę z bólem serca. Rodzice nawet nie zauważyli, że brakuje im
jednego dziecka. To wzbudziło we mnie nową burzę emocji. Kurczowo trzymałem koło zębate
w ręku. Przymknąłem jedno oko i z wielką precyzją wycelowałem w dziecko. Było tylko
słuchać, jak ostrze przebija dziecięcą czaszkę. Dziewczynka upadła, nie wydała z siebie
żadnego dźwięku.
-Dobra robota ! Teraz w nogi ! - Usłyszałem głos Jonatana. Prawie zapomniałem, że jeszcze
tu jest.
Nie miałem zamiaru odchodzić. Jego palce, na których była świeża krew tylko mnie
zachęcały do następnego działania.
-Krew...- wypowiedziałem prawie bezgłośnie. Jednakże Jonatanem na te słowa aż zatrzęsło.
Spojrzałem w jego piwne oczy i obaj wiedzieliśmy co robić.
Bez zawahania wyjąłem ze swojej torby nóż. Zacisnąłem palce na trzonie i dałem znak
chłopakowi. W jego oczach pojawiła się mała iskierka, kolor tęczówek zmienił barwę. Były
teraz czarne.
Nie chciałem, żeby cała ta akcja potoczyła się szybko. W mig ułożyłem plan i
zaproponowałem go Jonatanowi. Chłopakowi na samą myśl ciekła ślina.
Moja postać wychyliła się zza krzaków. Szedłem pewnie. Małżeństwo bawiło się jeszcze z ich
ostatnią córeczką. Nie spostrzegli, że stracili dwoje dzieci. Stanąłem za mężczyzną i
musnąłem go nożem po plecach. Bardzo delikatnie, żeby tylko poczuł, że tu jestem.
Postawna osoba odwróciła się i wtopiła swoje spojrzenie we mnie.
Spojrzał w dół, zobaczył mój nóż. Zrobił dwa kroki do tyłu. Popatrzył na żonę i dziecko.
Wskazującym palcem kazał im uciekać. Przewidziałem jego ruchy. Kobieta z dziewczynką
zaczęły biec na oślep. Wtem poczułem obok siebie szybki, orzeźwiający wiaterek. Koło mnie
przebieg Jonatan. Miał pianę na ustach, a w ręku nóż i pręt.
Mężczyzna, który cały czas stał przede mną wzdrygnął się. Nie chciałem, żeby mi zwiał ,więc
lekkim ruchem rzuciłem nożem jak rzutką w jego klatkę. Padł. Zwijał się z bólu i krzyczał.
Polubiłem patrzeć na cierpienie. Ukucnąłem obok niego i przejechałem nożem po jego
ubraniu, rozcinając je. Zobaczyłem niemałą ranę. Z torby wyjąłem pręt kolczasty, którym
przywiązałem mężczyznę do drzewa. Sam się trochę pokaleczyłem, ale delikatnie.
Spojrzałem w jego krzyczące o pomoc źrenice. Wziąłem mój tasak do rąk. Powoli jak żółw
zacząłem ucinać, łamać jego palce. Dławił się bólem. Gdy zabrakło mi już palców
postanowiłem wyjąć śrubokręt. Na samym początku nie miałem pojęcia, po co mi on.
Jednakże teraz się bardzo przyda. Pokazałem ofierze moją kolejną broń, chłopaka przeleciał
strach.
Szybki i zdecydowanym ruchem wtopiłem narzędzie w jego polik. Przebiłem go o raz i
wybiłem dwa zęby. Zaczął skowyczeć i drzeć japę. W tej samej chwili jakieś palce przejechały
mi po karku. Poczułem, jak włosy mi się jeżą. Odwróciłem powoli głowę i zobaczyłem twarz.
Tak to tylko Jonatan z maską krwi na twarzy. Miał przy sobie ładne buty, zapewne tej kobiety.
W drugiej ręce trzymał sukieneczkę, jak się domyślacie była to rzecz należąca do córki mojej
ofiary.
-Kurde, stary ile Ty będziesz się z nim jeszcze bawił !? Spadamy ! -Zaczął krzyczeć na mnie
Jonatan.
Obojętnie poruszyłem ramieniem. Wstałem i wlepiłem wzrok w konającego mężczyznę. Od
niechcenie wycelowałem w jego głowę nożem. Jak się domyślacie, trafiłem.
Z Jonatanem rozmawiałem o całej akcji. Był bardzo ze mnie dumny, tak samo, jak ja z siebie.
Wróciłem dumny siebie. Opowiedziałem wszystko i znowu dostałem ogrom pochwał.
Czekałem teraz na kolejne szkolenia... Tylko ciekawe z kim !?
Gdy wróciłem do domu i powiadomiłem wszystkich o naszym czynie, poszedłem od razu
spać. Nie miałem siły nawet słuchać pochwał. Odłożyłem na półkę torbę z narzędziami i
usnąłem w błogim śnie. Noc minęła jak zwykle bardzo szybko.
Przebudziłem się koło 8:00. W domu panował gwar. Było słychać krzyk Weroniki i Kamila.
Pewnie się pokłócili albo coś. Nie miałem zamiaru schodzić, póki to wszystko się nie uspokoi.
Wyjrzałem za okno. Na taras padały ciepłe promienie słońca. Na krześle siedział Jonatan.
Las dawał poczucie świeżości. Z zielonych igiełek spadały małe kropelki deszczu, który
padał w nocy. Patrzyłem na ten krajobraz dłuższą chwilę. Później powędrowałem do łazienki,
żeby ogarnąć mój busz na głowie. Wziąłem szybki prysznic i umyłem zęby. Wróciłem do
pokoju i znalazłem nowe ciuchy. Była to ciemnoniebieska bluza z kapturem i czarna dresy.
Włożyłem także szare buty i usiadłem na łóżku.
Spojrzałem na torbę ociekającą krwią. Przypomniało mi się, że nie zdążyłem jeszcze oczyścić
sprzętu. Od razu zabrałem to do łazienki i porządnie wymyłem. Wszystkie narzędzia
położyłem wokół umywalki, aby wyschły. Torbę powiesiłem na suszarce.
Nie słyszałem już żadnych krzyków na dole, więc postanowiłem przyjść na śniadanie.
Jadalnie była prawie pusta. Przy stole siedział tylko Feliks, a w kuchni siedziała Aldona.
-Dzień Dobry wszystkim
-Dobry. -Odpowiedzieli równocześnie.
Chyba coś było nie tak. Feliks nawet na mnie raz nie spojrzał, a Aldona nie odezwała się ani
słowem. Zajrzałem do lodówki i wyjąłem kabanosy, jajka i chleb. Co ?! Co robi chleb w
lodówce ? WTF? Dobra nieważne zrobiłem jajecznice i usiadłem obok Feliksa. Pałaszowaniem
bardzo szybko, może jeszcze we krwi miałem trochę adrenaliny ze wczorajszego dnia.
-A więc, z kim dzisiaj zacznę szkolenie ? -Zapytałem z pełnymi ustami.
-Eh... najpierw musisz przejść szkolenie, które polega na wytrzymałości bólu. -Powiedział z
trudem.
-Jak to ? Nie rozumiem ? Na czym to polega ? Z kim to będą szkolenia? -Zacząłem swoją
serię pytań. Widocznie to nie spodobało się Feliksowi, bo przez dłuższą chwilę nic nie
odpowiadał.
-Będziesz bity i w każdy sposób nacinany. Szkolenie to przejdziesz razem z Simonem. -Jego
głos zadrżał.
Usłyszałem, jak ktoś zbił talerz. Aldona upuściła go i z płaczem wybiegła z kuchni. Nie
wiedziałem nawet dlaczego. Moja mina zrzedła na wieść, że szkolenie ma odbyć się ze
znienawidzonym Simonem.
Feliks tylko poklepał mnie po ramieniu i wyszedł z jadalni. Był bardzo przybity. Chyba
wszyscy byli na mnie źli. Nie wiem, co jest grane, wiem tyle, że jest źle.
Postanowiłem nie tracić czasu i pójść do pokoju Simona. Stanąłem na progu jego drzwi. Były
czarne z czerwonym napisem „ PAIN", co oznaczało ból i cierpienie. Na samą myśl przeszły
mnie ciarki.
Nie pewną ręką zapukałem do drzwi, nie czekałem długo, kiedy otworzył je Simon. Miał na
sobie kolczastą obroże i bat w ręku. Z jego dolnej wargi sączyła się krew. Jak zawsze był
ubrany na czarno. Jego ręce nadal oplatywały biało-czerwone bandaże. Gestem ręki zaprosił
mnie do środka. Z gęsią skórką na całym ciele wszedłem do jego komnaty. Było ciemno i nic
nie widziałem.
-Simon, mógłbyś zapalić światło ? -Powiedziałem, lekko dygocząc.
Pokiwał głową i zapalił. Rozbłysły czerwone światła. Pokój był naprawdę ogromny, a brak
okien wprawiał mnie w osłupienie. Po lewej stronie stało łóżko, na którym nie było materacu,
tylko gwoździe. Troszkę dalej wisiały liny. Na środku pokoju leżały czarne kamienie,
przypominające węgiel. Po prawej zaś stronie był wielki łańcuch, a obok szafeczka. Tam
właśnie kierował mnie Simon. Otworzył jedną z półek i zobaczyłem różnego rodzaju bicze i
kneble. Ich widok mnie przeraził.
Poczułem zimny oddech na ramieniu. W Simonie krew wrzała jak nigdy dotąd. Odwróciłem
się nie pewnie w jego stronę. Jego czarne oczy, jasno mówiły, że mam usiąść pod ścianą z
łańcuchami. Nie chciałem się narażać, więc szybko to zrobiłem. Simon ucieszył się na znak
mojego posłuszeństwa. Nie czekałem długo na jego ruch. Jego chude i zimne ręce chwyciły
moje. Wyciągnął je do góry i przypiął łańcuchem. Na razie czułem duży dyskomfort, ale nie
ból. Kazał mi wstać. Od razu to uczyniłem. Podciągnął łańcuch tak wysoko, że musiałem
stawać na palcach. Patrzył chwilę na mnie. Czułem się dość dziwnie, a w dodatku zaczynały
boleć mnie palce u stóp.
Twarz Simona zbliżała się do mojej.
-No co Adamie ? Nadal jesteś taki chojrak ? Jak bardzo się boisz w skali od 1 do 10 ? - Zapytał
z chrypką w gardle.
-Sześć. -Powiedziałem przełykając ślinę.
Simon chwycił półkę i wyjął z niej bicz z numerem sześć i knebel ze znaczkiem podobnym do
szóstki. Ich czarny, połyskujący kolor przyprawiał mnie o palpitację serca.
Za chwilę miał się zacząć mój horror... 
Patrzyłem w rozszerzone źrenice Simona. Chwycił czarny lśniący knebel i włożył mi go do
ust. Chwycił za bicz. Popatrzył na mnie chwilę. Z wielkim zamachem uderzył w mój lewy bok.
Miałem na sobie grubą bluzę co zamortyzowało uderzenie. Chłopak zauważył to od razu i nie
czekając ani chwili, rozsunął ją. Pod nią nic nie miałem. Na mojej klatce piersiowej pojawiły
się ciarki, a później całe ciało przeleciały dreszcze. Simon uśmiechnął się szyderczo.
-Nie krzycz, bo i tak masz knebel. Lepiej stój prosto i się nie ruszaj. -Powiedział z chrypką w
gardle.
Kiwnąłem na znak, że rozumiem. Miałem nadzieję, że nie będzie zbyt brutalny.
Simon przejechał biczem po moim brzuchu i gwałtownym ruchem cisnął we mnie. Zgiąłem
się i podskoczyłem. Łańcuch na moich rękach zacisnął się jeszcze mocniej.
Potem było tylko gorzej. Chłopak uderzał mnie biczem z całej siły. Nie dał chwili wytchnienia.
Z ran leciała mi krew. Na jej widok Simon mało co nie oszalał. Zaczął walić mocniej i mocniej.
Nie mogłem krzyczeć. Knebel coraz bardziej mi przeszkadzał. W pewniej chwili Simon wyjął
go, a z moich ust było słychać głośny krzyk. Krzyk cierpienia i bólu. Darłem się  wniebogłosy.
Miałem nadzieje, że ktoś przyjdzie i mi pomoże albo chociaż on przestanie mnie uderzać.
Jednak on brał przyjemność z tego, co robił. A mój krzyk to była muzyka dla jego uszu.
Miałem nadzieje, że zaraz zemdleje i przestane to wszystko czuć. Pomimo moich wysiłków
trzymałem się i nie dawałem żadnych oznak słabości. Po dwugodzinnych męczarniach Simon
odpuścił sobie. Był zły, że tyle wytrzymałem. Przybliżył swoją twarz do mojej i ze wstrętem
plunął we mnie. Jego ślina spływała po mnie jak smoła. Czułem obrzydzenie. Chłopak z
kieszeni wyjął czarną chustkę i zawiązał mi ją na oczach. Przez pół godziny stałem przypięty
do łańcuchów. Czułem się dość idiotycznie, odczuwałem nadal ten ból w okolicach brzucha.
Rany mnie cholernie piekły. Słyszałem tylko, że Simon chodzi po pokoju, ale nie wiedziałem,
co robi.
Po pewnej chwili poczułem, że ktoś rozpina łańcuchy. Moje ciało bezwładnie runęło na
ziemię. Zgiąłem się w pół, kiedy poczułem krew sączącą się z ran. Szybki i zdecydowanym
ruchem zdjąłem czarną chustkę. Zobaczyłem wściekłą postać Simona. Pokazał palcem na
kamienie. Były teraz one czerwone i parowały. Wiedziałem, co się święci. Przyczołgałem się
do węgli. Przełknąłem z trudem ślinę. Na twarz dostałem metalową maskę. Poczułem
kopnięcie w plecy. Upadłem na rozżarzone węgle. Od razu odskoczyłem od tego. Simon nie
poddawał się i co chwila mnie na niej wpychał. Raniłem moje ręce, a moje rany na brzuchu
pękały, sprawiając mi okropny ból. Syczałem z cierpienia. Moja twarz piekła, bo metalowa
maska się nagrzewała. Po pół godzinnym cierpieniu Simon oblał mnie lodowatą wodą, co
wywołała u mnie dreszcze i mocne ukucia w miejscach ran. Miałem dość, chciałem końca.
Czułem, że więcej nie wytrzymam.
Jednak Simon czerpał z tego niemałą satysfakcję i brnął w to dalej. Widziałem, że w jego
głowie tworzyło się milion pomysłów. Nie mógł się na żaden zdecydować.
Po chwili chwycił mnie swoimi zimnymi dłońmi. Rzucił mnie na łóżko z gwoździ.
Mój organizm dość szybko zareagował. Wyplułem pewną ilość krwi. Kilka gwoździ przebiło
moją skórę, a niektóre poprzebijały nawet rany. Chciałem już śmieci, miałem dość tej
męczarni. Byłem wyczerpany, ale nadal nie mogłem zemdleć. To było najgorsze.
Simon bawił się moim ciałem jeszcze dłuższą chwilę, kiedy do jego pokoju wparował Feliks.
-Dobra koniec tego ! Minęło 4 godziny ! Koniec szkolenia !
-Co !? Jak minęły 4 godziny ? Tak szybko? - Powiedział zrezygnowanym głosem Simon.
-To były 4 godziny !? To była wieczność. -Powiedziałem, zaciskając zęby.
-Adam, choć już. Trzeba cię trochę opatrzyć, aby nie wdały się jakieś zakażenia. Egzamin
zdany. Teraz wiesz już jak bawić się z ofiarami. Będziesz musiał je tak samo krzywdzić i
bawić się ich cierpieniem i bóle. Simon jest w tym specjalistą. Chyba ty jako pierwszy
przetrwałeś jego tortury, bez zemdlenia. -Powiedział dumnie Feliks.
Uginając się pod wpływem bólu, dochodzącego z ran dotarłem do pokoju Feliksa. Gdzie
podano mi leki przeciwbólowe i usypiające. Po niecałych pięciu minutach wiedziałem, że
moje męki się skończyły. Nie czułem tego cholernego, przeszywającego moje ciała bólu.
Nie czekałem długo, kiedy leki zaczęły działać. Usnąłem. Sen ? Nie miałem snu. Spałem jak
zabity.
Obudziłem się z kroplami potu na ciele. Mój tułów był cały zabandażowany i bardzo uciskał.
Przypomniało mi się, że już drugi raz mam rany na brzuchu. Znowu przez tę bandę idiotów.
Byłem wściekły na Simona, że tak bardzo mnie ranił. Nie chciałem być czyjąś marionetką do
zabawy. Mogłem przecież zginąć, a on pewnie dalej by się bawił moim martwym ciałem.
Po moim intensywnym myśleniu zapadłem w błogi sen, który mógłby się nigdy nie kończyć... 
Mój sen mógłby się praktycznie nie kończyć. Spałem i śniłem o normalnym życiu, a
mianowicie o tym, co było przed tym, zanim poznałem tę bandę idiotów.
-Adam ! Obudź się !
Ten głos zawsze drażnił mój sen. Nie wiedziałem, kto go mówi, ale ta osoba najwyraźniej
chciała, żebym znowu cierpiał.
Pewnego dnia, głos tak bardzo dokazywał o swoim istnieniu, że musiałem się obudzić. Sen
został, zakłócony. Otworzyłem oczy i nic nie widziałem, nie licząc czarnych i białych plan. Po
krótkiej migotce ujrzałem chwiejący się obraz. Z każdą chwilą zaczął przybierać ludzkich
kształtów. Nadal leżałem na tym samym miejscu. W tym samym pokoju, była noc. Padał
deszcz i wiał wiatr. Pokój rozjaśniała tylko jedna świeczka. Mój tułów, nie był już okryty
białym bandażem. Z lewej strony moje łóżka siedziała osoba, wpatrywała się we mnie
czarnymi oczami. W sumie nie jestem pewien, jakie to były oczy. Co chwila zmieniały swój
kolor, co było bardzo niepokojące. Ciarki przechodziły przez moje ciało. Osoba
uśmiechnęłam się krzywym uśmiechem i przechyliła głowę w lewo. Po czym wstała z
niewidzialnego krzesła i zaczęła się oddalać. W głowie słyszałem, jak jakieś dziecko śpiewa
kołysankę. Osoba przede mną była w białym albo szarym fartuchu. Pomarszczone ciało i
blada skóra. Łysa głowa i obojętny wzrok. To sprawiało, że chciałem iść za tym czymś.
Zobaczyłem jego białe, żółte, a gdzieniegdzie czarne zęby. W mojej głowie nadal grała ta
melodyjka, która chwilami mnie uspokajała, ale czasami przez nią miałem gęsią skórkę.
Postać bez otwierania drzwi wyszła z pomieszczenia. Wtedy usnąłem. Nie wiem, co działo
się później.
Obudziłem się kilka godzin później. Za oknem było szaro i ponuro. Pokój był bez barw.
Smutek i nędza... Tylko tak umiałem to wszystko zobrazować. Do drzwi w moim pokoju
weszła osoba. Jej twarz była rozmazana. Przyjrzałem się jej dokładniej i zobaczyłem, że to
Feliks.
-Oh, witaj księżniczko. Ile to się spało ?
-Em, co ? Eee... Nie wiem ? Długo ?- Zapytałem lekko zdezorientowany.
-I Ty się jeszcze pytasz !? Spałeś dwa tygodnie ! Na szczęście w tym czasie udało nam się
wyleczyć całkowicie twoje rany zadane przez Simona. O resztę nie musisz się bać. - Odrzekł
starzec, po czym opuścił mój pokój.
Resztę !? O co mogło mu chodzić ? Muszę poszukać Aldony, ona mi wskaże, kto teraz będzie
mnie szkolił. Chce mieć to jak najszybciej za sobą. Nie chcę zwlekać.
Chwiejnymi nogami stanąłem na drewnianej podłodze. Na moment straciłem równowagę,
która zaraz odzyskałem. Podtrzymując się ścian i innych mebli dotarłem do schodów. Cały
świat wirował mi przed oczami, ale po wielkich trudach zszedłem. W kuchni nikogo nie było.
Na tarasie zobaczyłem Jonatana, Feliksa, Simona i Kamila. Nie chciałem do nich dołączać, bo
nadal obawiałem się Simona, który tak bardzo mnie znieważył. Dotarłem do salonu, gdzie
siedziała Aldona z Weroniką.
-Hej dziewczyny, mogę o coś zapytać ? -Powiedziałem, przekraczając próg pokoju.
-Oh, wstałeś ! Hej ! Tak, pytaj ! -Powiedziała uradowana Aldona. Rzuciła mi się na szyję i
wtuliła w mój tors.
-Kto teraz będzie mnie szkolił ?
Obie zamarły. Tak jakbym po tych słowach znikł. Ich gałki oczne skierowały się w dół.
-Kto do cholery będzie mnie teraz szkolił !? - Krzyknąłem z napadu emocji.
-Em, teraz to będzie kolej Kamila... -Powiedziała ledwo słyszalnie Weronika.
-Na czym będzie polegało szkolenie ? -Zapytałem drżącym głosem.
Weronika opuściła głowę i wyszła z salonu. Słyszałem, jak przewracają się garnki,
wywnioskowałem z tego, że poszła do kuchni.
Aldona patrzyła na mnie, bez żadnego wyrazu twarzy. Jej wzrok przykuł jakiś punkt na mojej
bluzce. Powtórzyłem pytanie, po czym ona się ocknęła. Pokręciła głową na boki i uniosła
wzrok.
-To może wydawać się dość niedorzeczne, ale to naprawdę istnieje. Wielu ludzi w to nie
wierzy. Kamil zaprowadzi cię do opuszczonego krematorium, gdzie są piece i pełno słoików z
prochami ludzi. Będziesz musiał rozbić tyle słoików, ile chcesz mieć talentów. Przez rozbicie
uwalniasz duszę, która prześladuje cię do czasu bycia w tamtym budynku. Musisz wytrzymać
tam trzy dni. Nie gwarantujemy ci, że wyjdziesz żywy. Ludzie, których tam spalono to
mordercy, gwałciciele, psychopaci itp. Musisz dać sobie radę... -Ostatnie zdanie powiedziała
przez łzy i od razu przytuliła się do mnie.
Moje serca zabiło szybciej. Wiedziałem, że to będzie gorsze niż to, co przeżyłem w pokoju
Simona. Lekko odepchnąłem Aldonę od siebie i skierowałem się w stronę tarasu. Moje serce
było niczym młot ! 
Ciało kierowało się w stronę tarasu. Przechodziłem obok Jonatana, zostawiając mu
piorunujące spojrzenie. Lewym ramieniem uderzyłem Feliksa. Przed sobą zobaczyłem
Simona wpatrującego się w moje ciało, tak jakby szukał na nim ran i blizn. Dałem mu tylko
mój szyderczy uśmiech i ominąłem go. Wreszcie ukazała się postać Kamila. Patrzył przed
siebie w głębie lasu. Byłem obok niego. Szturchnąłem jego kark, przez co się odwrócił i
strzelił mi poirytowane spojrzenie.
-Teraz ty ? Teraz Ty będziesz mnie szkolił ? Nie traćmy czasu ! -Powiedziałem, przepełniony
adrenaliną.
-Tak, teraz moja kolej. Wiesz, na czym to wszystko ma polegać ?
Przytaknąłem. Spojrzałem w jego czerwone oczy.
Chwycił moje ramię i zaprowadził na bok.
-Słuchaj, to nie takie łatwe, jak może się wydawać. Idź do pokoju, ubierz się lepiej. Weź torbę
i spakuj wszystkie narzędzia, potem przyjdź do mnie dam ci jeszcze kilka potrzebnych
rzeczy. Wyruszymy o 3:03 w nocy. Wszystko jeszcze dokładnie powiem co w nocy. A teraz
uciekaj.
Posłuchałem go i bez odpowiedzi opuściłem taras. Pobiegłem po schodach. Otworzyłem
swoje drzwi i zobaczyłem mały wirek w pokoju, który zaraz zniknął. Na chwilę zdębiałem, ale
później olałem to. Wskoczyłem w ciemne dżinsy i zieloną koszulkę. Zarzuciłem czarną
rozsuwaną bluzę i adidasy. Obmyłem twarz i ułożyłem włosy. Zabrałem narzędzia i torbę.
Wszystko ładnie poukładałem, żebym nie musiał później w niej szukać.
Skierowałem się w stronę pokoju Kamila. Przed progiem był rozsypany szary proch, a na
małej wycieraczce był niewyraźny napis „ghost". Zapukałem w stare drzwi i otworzyłem
skrzypiące drzwi. Pokój był cały biały, w porównaniu do innych był dość dziwny. Każdy mebel
miał inny odcień bieli. Na biurku siedział Kamil i wpatrywał się w moją torbę. Podszedłem
wolnym krokiem w jego stronę.
-Gotowy ? Mam coś tu dla ciebie. -Rzekł z uśmieszkiem.
Wyjął dwie fiolki. Jedna była niebieska, a druga różowa.
-Ta niebieska jest na męskie duchy, jeżeli będziesz czuł się bardzo zagrożony osyp się tym.
To działa na 24 godziny, pamiętaj. Gdy męskie duchy przez to nie mogą nic ci zrobić, to po 24
godzinach zaczynają być wściekłe. Uważaj !-Powiedział ostrzegawczo. -Ta różowa, jak
się,domyślasz jest na żeńskie duchy. Zwykle rzadko się tego używa, ale jeżeli trafisz na
piszczącą damę, to musisz tego użyć, żebyś nie został głuchy. To działa także 24 godziny.
Używaj tego mądrze.
Otworzył białą szufladę, z której wyjął małą białą fiolkę. Trochę się w nią patrzył, po czym
rzekł.
-Ta fiolka jest wyjątkowa, musisz jej pilnować. Jest ona na Mutanta Ksekse. Najgroźniejszy z
duchów. Objawił się tylko raz, ale warto mieć to przy sobie. Działa to 71 godzin. Czyli musisz
przeżyć jedną godzinę w niepewności.
Popatrzył na moje prawe ramię i dostrzegł delikatną skórę, która strasznie szczypała. Bez
zawahania się otworzył szarą szafeczkę i wyjął czarną fiolkę.
-A ta jest dla ciebie. Nikt z nas jej nie używał, bo nie było potrzeby. Jest ona na ból, gdy
duchy będą cię za bardzo mordować wtedy wysyp to na siebie. Męki ucichną na 48 godzin.
Używaj każdej z nich rozważnie. Jest godzina 2:20. Idź coś zjeść i weź ze sobą parę nerek, to
odstrasza duchy. Za czterdzieści minut czekaj przed tarasem. -Powiedział tajemniczym
głosem.
Chwyciłem wszystkie cztery fiolki i włożyłem je do torby. Zszedłem na dól i zjadłem pięć
kanapek z szyneczką i wypiłem dwie kawy. Do torebki z biedronki wrzuciłem trzy nerki.
Powędrowałem na taras. Otoczył mnie zimny wiatr i świeże powietrze. Nie czekałem długo,
kiedy przy moim boku pojawił się Kamil. Był ubrany na biało. Białe, obcisłe spodnie, biała
koszulka z szarym napisem i biała bluza z małym trójkątem na piersi. Końcówki jego włosów
były pomalowane na biało. Popatrzył na mnie badawczo i uderzył między łopatki, przez co
lekko się zgiąłem.
Kamil ruszył pierwszy, a ja od razu za nim. Las był cichy i ponury, zbyt cichy. Przełykanie
śliny wydawało się jednym z najgłośniejszych rzeczy. Pośród krzaków, byłem prawie
niewidoczny, nie to, co Kamil. Jego biały strój był jak odblask. Nie miałem szans, nawet żeby
go zgubić.
Po dwudziesty minutach dotarliśmy do opuszczonego budynku. Był cały szary, a jedna ze
ścian prawie odpadała. Stanęliśmy przed drzwiami. Kamil dał mi ostatnie wskazówki, po
których zostawił mnie sam na sam z budynkiem. Spojrzałem jeszcze ostatni raz na las, po
czym otworzyłem skrzypiące drzwi. Od razu ukazał mi się szaro-czarny korytarz.
Skierowałem się w pierwsze drzwi na prawo... 
Dzień pierwszy. -Krematorium.
 Czułem, że nie jestem sam w tym budynku. Na pewno są tu dusze innych, bo przecież to
krematorium. Skręciłem w drzwi na prawo.
Moim oczom ukazała się wielka, żelazna rzecz. Przypominała stalowe pudło. Na chwilę
zawahałem się. Po bokach stały półki, a na nich słoiki. Nie rozumiałem, po co one tu były ?
Wszędzie pełno pajęczyn i kurzu. Powolnym krokiem podszedłem do pierwszej pułki. Na
słoikach były dziwne karteczki, niestety przez kurz zawarty w pojemnikach nie mogłem
odczytać.
Wziąłem jeden z nich i potrząsnąłem. Poczułem od razu zimny powiew. Gwałtownym ruchem
odwróciłem się, żeby sprawdzić, czy kogoś nie ma. Na szczęście za moimi plecami nic oprócz
pajęczyn, nie znalazłem.
Ponowie skierowałem swoją uwagę na słoik. Z trudem odkręciłem go. Zobaczyłem dużą ilość
dymu i kurzu. Zawartość pojemnika wysypała się i znikła. Nie widziałem nic przez pewien
czas. Chrząkałem i kasłałem. Wymachiwałem rękoma, aby oddalić unoszący się kurz.
Po krótkich zmaganiach znów poczułem na swoich plecach coś zimnego. Tym razem to nie
był zwykły powiew, ale czyjaś dłoń. Czułem dokładnie jak kościste palce przejeżdżają po
moim kręgosłupie. Byłem tym faktem sparaliżowany, dopiero kiedy oprzytomniałem,
gwałtownie się odwróciłem. Tak, jak myślałem, nic za mną nie było.
Wokół mnie nie unosił się dym i kurz. W ręku nadal miałem ten cholerny słoik. Spojrzałem na
plakietkę do niego przyklejoną.
„Mutant Ksekse"
Ostatni wyraz przemówiłem ze złamanym głosem. Czyżbym wypuścił najgroźniejszego
ducha !?
Bez zawahania się chwyciłem wolną ręką do torby. Wyjąłem białą fiolkę.
-Buf, cyt, buf.
Usłyszałem dziwne dźwięki. Sztywnymi palcami okręciłem fiolkę. Wiem, że działa przez 71
godzin. Muszę wytrzymać jeszcze 30 minut, żeby potem spokojnie tu przebywać.
-Buf, szaka, buf, zmara, buf, buf.
Usłyszałem ponownie dźwięki, niestety były one coraz bliżej. Obróciłem się na pięcie, w
stronę żelaznej rzeczy. Zobaczyłem przed nią garść pyłu, która wiruje. Formuje się w jakąś
postać.
Pył utworzył coś na postać człowieka. Miał może 190 cm wzrostu. Wielki łeb,
przypominający byka. Duże umięśnione ręce i obwisły brzuch. Twarz potwora, cały czas
ulegała zmianie. Tam pył, był w ciągłym ruchu. Można było uchwycić, że postać ma groźną
minę.
Nie zorientowałem się, nawet kiedy pył zaczął do mnie wirować. Nie myśląc, chwyciłem białą
fiolkę, która była już otwarta. Jednym sprawnym ruchem, wysypałem na siebie zawartość.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy pył zniknął.
Uświadomiłem sobie, że zrobiłem to w 59 minucie, bycia tu. Oznaczało to, że zobaczę
potwora jeszcze przez minutę. Na tę myśl, włosy stanęły mi dęba.
Postanowiłem opuścić to pomieszczenie. Nie chciałem, więcej ryzykować. Bałem się, że
stłucze słoik i przy tym uwolnię następnego ducha.
Wszedłem na piętro.
Schody wydawały się skomleć, pod moim ciężarem.
Gdy dotarłem na miejsce, rozejrzałem się.
Ściany tu były koloru białego i szarego. Poobdzierane tapety leżały na ziemi. Po lewej stronie
były trzy pary drzwi, a po prawej tylko dwie.
Mozolnymi ruchami doszedłem do pierwszych drzwi na prawo. Zamknąłem oczy i
pociągnąłem za klamkę. Złapałem szybki oddech i otworzyłem oczy.
Zobaczyłem niebieskie pomieszczenie, z którego ociekały białe plamy. Po bokach stały dwa
łóżka. Na środku było okno, na którym nie było żadnych zasłon ani firanek. Podłoga była
czarna.
Rozejrzałem się jeszcze raz po korytarzu i po pokoju.
Wszedłem pełen obaw. Delikatnie usiadałem na łóżku i poczułem się bardzo senny.
-Może, gdy usnę, to żadne duchy nic mi nie zrobią ? -Powiedziałem, przecierając oczy.
Od razu mój mózg pozwolił mi na sen. Nawet nie jestem pewien, ile spałem, bo obudziły mnie
jęki, ryki i szmery.
Zerwałem się z łóżka i oczywiście nic nie zobaczyłem.
Nadal w mojej głowie słyszałem szlochy i jęki, co bardzo mnie drażniło. Nie chciałem, przez
takie coś, zużywać fiolek.
Ponownie położyłem się, kładąc na głowę poduszkę. Trochę pomogło, bo wszystkie dźwięki
były otumanione.
Co chwilę czułem zimne powiewy, ale przecież nie było żadnego przeciągu ?
Znowu jakieś duchy, czy tym razem moja wyobraźnia ?
Potem było już tylko lepiej, usnąłem. Spałem chyba długo, bo budząc się, był zachód słońca.
To znaczy, że przetrwałem cały dzień. Przede mną jeszcze dwa dni i trzy noce.
Noc, stosunkowo do dnia była nudna. Chodziłem po budynku i rozglądałem się. Znalazłem
jedno laboratorium, drugie pomieszczenie ze słoikami. Dwa pokoje, w których były miękkie
łózka. Pokój, w którym było pełno map i dat. Strych był całkowicie pusty i niewarty uwagi.
Reszta pokoi była pozamykana, nawet nie trudziłem się ich otworzyć. Ominąłem tylko
piwnicę. Może zrobiłem to ze strachu ? Sam, nie wiem.
Tak właśnie minął mi pierwszy dzień w krematorium. 

Dzień drugi. -Krematorium.

Wstałem wcześnie rano. Promienie słońca wpadały do pomieszczenia, gdzie spędziłem


pierwszą noc.
Byłem bardzo zadowolony, że udało mi się pierwszy dzień tak dobrze przeżyć. Miałem cichą
nadzieję, że w dzisiejszym dniu będzie podobnie.
Wyjąłem ze swojej torby kanapkę z szynką i zacząłem jeść. Do moich nozdrzy dobiegł zapach
stęchlizny albo czegoś o podobnym zapachu. Starałem się tym nie przejmować. Lewą ręką
zakryłem sobie nos i nadal jadłem swoją kanapkę. Żułem i żułem, ale cały czas miałem pusty
żołądek. Dopiero po skończeniu kanapki i przejściu do okna, poczułem, że jakiś pokarm trafił
do moich narządów.
W rogu pokoju stała doniczka, której wcześniej nie zauważyłem. Postanowiłem ją sensownie
wykorzystać. Mam na myśli, potrzeby fizjologiczne. Oczywiście po ich zrobieniu doniczkę ze
zwartością wyniosłem na strych.
Po dwóch męczących godzinach ciszy postanowiłem pójść do pokoju, gdzie znajdowały się
mapy i daty.
Pomieszczenie znajdowało się na parterze, tuż obok schodów. Na drzwiach był wydrapany
znak hitlerowski. Wczoraj bez problemu otworzyłem je, jednak dziś coś się zaklinowało.
Zebrałem w sobie siły i kopnąłem w drzwi. Od razu wyleciały z zawiasów.
Zdziwiłem się, nadmiarem swojej siły. Podniosłem drzwi i przyparłem je do muru. Chwilę
potem znalazłem się w pomieszczeniu. (Patrz na tło rozdziału, tak wyglądało to
pomieszczenie).
Po boku była zielona rura. Na ścianach wisiały jakieś informacje. Wyglądały jak niedawno
zrobione. Co wywołało u mnie dreszcz.
-Może ktoś tu mieszka, a może to jakieś stare muzeum ? -Pytałem sam siebie.
Co chwile odpowiadało mi echo. 
Chodziłem i przyglądałem się. Natrafiłem na żółtą tablicę, na której był napis, wielkimi
literami :
„Feliks Powder"
Zobaczyłem zdjęcie obok. Facet był bardzo podobny do Feliksa, kt óry mieszka z nami.
-Może to ten sam !?
Zacząłem czytać krótką ciekawostkę o nim.
„Generał, podporucznik AK (Armii Krajowej). Odznaczony Krzyżem Walecznym i Virtuti
Militari. Wierny człowiek, który jako jeden z nielicznych uciekł z Oświęcimia. Miał kontakty z
Adolfem Hitlerem. Wierny patriota, który po pewnym czasie stracił zmysły. Zaczął służyć
Niemcom. Zabił ponad dwóch tysiąca ludzi. Zrobił dwa ataki bombowe na Warszawę. Zaginął
7 stycznia 1945 r. Miał zaledwie 18 lat. Jego zwłoki nie zostały jeszcze odnalezione."
Zabrakło mi słów. Nie wiedziałem co mam sobie myśleć.
-Feliks ma teraz 89 lat ?! I tak dobrze się trzyma ? Nikt nie chce powiadomić, że on dalej
żyje ? Naprawdę ? To są jakieś żarty.
Obok zdjęcia z Feliksem, było inne zdjęcie.
„Kserkses Powder"
-Mają takie same nazwiska ! To wszystko zaczyna być coraz bardziej skomplikowane.
„Pięcioletni chłopiec, znaleziony w 1948 roku. Znaleziono przy nim dokumenty, które
jednoznacznie mówią, że był synem Feliksa Powdera. Matka została nieznana. Mały chłopiec
trafił do zakładu opiekuńczego, co było błędem. Kserkses zabił 50 osób. W tym 33 dzieci i 17
opiekunów. Władze państwa rozstrzelali go w więziennym szpitalu dla umysłowo chorych."
Teraz wszystko zaczynało mnie przerażać.
-Czyżby Mutant Ksekse, był synem Feliksa ?!
Nie wiem, co stało się później. Pamiętam tylko chłodny powiew wiatru i, że coś uderzyło mnie
w tył głowy.
Obudziłem się z wielkim grymasem. Siedziałem przywiązany do krzesła. Nadal byłem w tym
samym pomieszczeniu. Nie widział nikogo.
-Kto to zrobił !? -Zacząłem się wydzierać, mając nadzieję, że nic mi nie odpowie.
Na szczęście odpowiedziała mi tylko cisza. Zacząłem poruszać się na krześle, dzięki czemu
poluźniłem liny i wydostałem ręce. Potem szybko odwiązałem nogi.
Stanął prosto. Przed oczami miałem nadal żółtą tablicę.
Upadłem. Coś niewidzialnego zaczęło uciskać mi kark. Nie mogłem się poruszać. Zacząłem
panicznie krzyczeć.
Ucieczka ? To bez sensu. I tak to coś by mnie dorwało.
Zwijałem się za bólu. Na moim czole wyskoczyła, żyła. Pot spływał po moich ustach. Piekło
mnie. Brzuch zaczął ściskać i rozkurczać się. Miałem ochotę zwymiotować.
Na nadgarstkach zobaczyłem trzy kreski. Równe kreski. Poczułem jak coś przejeżdża
ponownie, ktoś mnie oznacza. Trzy kreski zostały przekreślone. Zwykle takie coś widuje się
w więziennych ścianach, a nie na nadgarstkach.
Moja szyja puchła, a ja nie mogłem złapać oddechu. Ostatkiem sił chwyciłem do torby i
wyjąłem niebieską fiolkę. Obsypałem się zawartością. Od razu poczułem ulgę. Cieszyłem się,
że akurat wyciągnąłem dobrą.
Opadłem na podłogę. Nie miałem na nic siły. Prawdopodobnie usnąłem.
Przespałem całą noc. Dzień drugi, pełen wrażeń i nowych informacji.

Dzień trzeci. -Krematorium.


Obudziłem się. Leżałem na podłodze, w pokoju, gdzie usnąłem. Było południe. Ucieszyłem
się. Teraz muszę wytrzymać do 3:03 w nocy. Szkolenie z Kamilem będzie wykonane. Muszę
przyznać, że bałem się tu przychodzić, ale to nie jest tak straszne. Ratują mnie przede
wszystkim fiolki Kamila. Bez nich, już pierwszego dnia bym skonał.
Nadal siedziałem na podłodze. Wyciągnąłem kanapkę z szynką. Zacząłem jeść. Nie wiem,
czemu, ale od kąt tu jestem, bardzo mało jem. Praktycznie tego nie odczuwam. To dość
dziwne, bo jestem typem człowieka, który może jeść cały czas.
Po skończeniu śniadania i swoich rozmyśleń wstałem i udałem się na piętro. Nic się nie
zmieniło. No, może zapach był bardziej intensywniejszy. Im bliżej okien, tym bardziej
cuchnęło.
Zajrzałem do ostatniego pokoju. Jak dobrze pamiętam, tam nie ma okien. (Wygląd pokoju
macie nad rozdziałem).
Wszedłem, lekko popychając drzwi. Usiadłem na konstrukcji łóżka i siedziałem tak przez
dłuższą chwilę. Zastanawiałem się, co teraz robią inni. Czy się może martwią ?
Bardzo w to wątpię.
Przypomniało mi się, to co mówiła Aldona. Mam na myśli spróbowanie BDSM. W sumie nie
spodziewałem się takiego czegoś po niej, bo przecież to normalna dziewczyna. Wolałbym z
nią się kochać, a nie pieprzyć.
W tej samej chwili, drzwi w pomieszczeniu, w którym przebywałem uchyliły się. Wpadło
zimne powietrze, które zakręciło się wokół mnie.
Przyzwyczaiłem się do tego. Tutaj, zawsze jest chłodno.
 -Adamie, pamiętasz mnie ?
-A mnie pamiętasz ?
 -Może mnie zapamiętałeś?
Usłyszałem trzy różne głosy. Każdą z nich skądś znałem, ale nie wiedziałem skąd.
 -Kim wy jesteście ?!
 -Oh, teraz nas nie pamiętasz ? A jak nas sprzedawałeś albo zmuszałeś do sprośnych rzeczy,
to o nas pamiętałeś !?
Potem słyszałem tylko pisk. Był tak nieznośny, że nawet zatkanie uszu nie pomagało. Głosy
krążyły wokół mnie. Krzycząc i mówiąc straszne rzeczy.
Przypomniały mi się dziewczęta. Miały 14 lat. Było ich trzy. Porwałem je. Kazałem tańczyć w
klubach nago, musiały chodzić do czarnych pokoi z klientami. Pewnego dnia zbuntowały się.
Przez, co poderżnąłem im gardła. Ciała schowałem w pobliskim lasie. Dotąd nie jestem sobie
w stanie wybaczyć tego, co tam zrobiłem. Nie byłem wtedy człowiek, tylko potworem.
Maszyną dla zysku i zabijania. Nic niewartą częścią tego świata.
Głosy przez następne dwie godziny nie dawały mi spokoju, więc postanowiłem zużyć fiolkę
różową. Ona skutecznie mi pomogła. Głosy ucichły. W sumie nie ma tu nic strasznego, bo na
wszystko mam fiolki.
Teraz pewien swego, poszedłem do pomieszczenia, gdzie było łózko z materacem.
Otworzyłem drzwi, kopnięciem. Pomieszczenie lekko się zmieniło, ponieważ na oknach
wisiały czarne zasłony.
Były ładne, ale skąd one tu się wzięły ? Nie wiem i raczej nie chce wiedzieć.
Znowu pogrążyłem się w błogim śnie. Teraz zdaje sobie sprawę, że większość czasu, jaką
tam spędziłem, to przeznaczyłem na sen. Dość dziwne.
Obudziły mnie dziwne hałasy, dobiegające z parteru. Była godzina 3:00. Niezmiernie się
ucieszyłem, że spałem tak długo i się nie nudziłem. Miałem bardzo erotyczny sen, ale o nim
powiem, kiedy indziej.
Zabrałem moją torbę i poszedłem na parter. Dziwne dźwięki dobiegały z pomieszczenia,
gdzie były słoiki. Nie miałem zamiaru tam wchodzić i w ostanie 3 minuty bycia tu, umrzeć.
Stanąłem obok drzwi wyjściowych i patrzyłem na mój stary zegarek. Zostało jeszcze 1 minuta
i 30 sekund.
Wyjąłem z torby nóż, którego tak dawno nie widziałem. Zacząłem się nim bawić. Próbowałem
nawet robić jakieś triki, co mi się udawało.
Pozostała minuta.
Moja uwaga była skupiona na ostrym narzędziu. Nagle poczułem wielki chłód. Miałem gęsią
skórkę. Rozejrzałem się po korytarzu i zobaczyłem pył.
Od razu przypomniałem sobie, że jeszcze może przyjść Mutant Ksekse. Sparaliżował mnie
strach. Patrzyłem na wicherek.
Zbliżał się do mnie z wielką szybkością.
-Jeszcze 30 sekund. -Mówiłem sobie w myślach.
Coś złapało mnie za gardło i ciągnęło w górę. Wisiałem w powietrzu. Nie mogłem złapać
oddechu.
Przypomniałem sobie o ostatniej fiolce. Lewą ręką otworzyłem torbę i w ustach odkręciłem
koreczek. Gwałtownym ruchem wysypałem czarną zawartość. Nadal wisiałem, ale nie
odczuwałem bólu. Kątem oka spojrzałem na zegarek
Czas minął.
Szybkim ruchem poruszyłem się w stronę drzwi. Wypadłem z uścisku Mutanta. Pędem
chwyciłem za klamkę i otworzyłem drzwi. Znalazłem się na zewnątrz. Gwałtownym ruchem
zamknąłem drzwi. Mój oddech dopiero teraz zaczął się stabilizować.
Usłyszałem klaskanie.
 -Brawo, brawo. Żyjesz. -Zachichotał.
Poznałem głos od razu.
Dzięki stary, że mi powiedziałeś. -Powiedziałem ironicznie.
 -Dobra, wracamy.
 -No nareszcie. -Powiedziałem, wstając.

Wracaliśmy skrótami. Kamil patrzył na mnie i klepał po plecach. Czułem, że coś ze mnie nie
tak, bo z każdym uderzeniem ból na plecach nasilał się.
Wreszcie dotarliśmy do domu. Wszędzie były już pozapalane światła. To dość dziwne, bo nie
ma jeszcze 04:00. Weszliśmy do pomieszczenia.
Moje zmysły zaczęły normalnie działać. Od razu zaprowadziły mnie od kuchni, gdzie stali
wszyscy. Wpatrywali się we mnie z dziwną iskierką.
-Witajcie.
-Heej. -Powiedzieli chórem.
 -Jak było ? -Zapytał Simon.
 Nie odpowiedziałem.
Zajrzałem do lodówki. Była pełna. Zacząłem wyjadać wszystko. Pułka po pułce, wyjadałem.
Czułem na plecach spojrzenia innych. Patrzyli na mnie jak na nienormalnego. W sumie, do
normalnych nie nalezę.
Gdy skończyłem jeść, odwróciłem się na pięcie. Reszta grupy, nadal się na mnie patrzyła z
wielkim zainteresowaniem.
-O co wam chodzi ?
 -Nic cię nie boli ? -Zapytał podejrzliwie Feliks.
 -Em, no raczej nie. Chyba, że trochę plecy.
 -Ej, szybko szykujcie stół i aparat ultrafioletowy. -Zakrzyknął Feliks.
 Reszta szybko zabrała się do działania. Ja stałem jak wryty. Nie wiedziałem, co właśnie się
dzieje.
Nagle Kamil i Simon zaciągnęli mnie do pokoju gościnnego, gdzie był już przygotowany stół.
Położyli mnie na brzuchu i zdjęli koszulkę.
 Usłyszałem tylko głośny dźwięk zdziwienia.
 Na moich plecach był tatuaż. (Zdjęcie nad rozdziałem)
 Był to czarny anioł. Nie mam pojęcia, co ona oznaczał. Widocznie to był jakiś znak ? Nie
mam pojęcia.
Feliks zaczął robić zdjęcia aparatem ultrafioletowym. Jego mina była straszna. Widocznie,
coś było nie tak. Nikt nie chciał mi nic mówić.
Zobaczyli jeszcze na nadgarstku przekreślone trzy kreski.
 Pokazali mi też swoje. Mieli identyczne.
 Po tej całej chorej akcji wstałem i patrzyłem się w ich rozszerzone źrenice.
 -Macie też takie tatuaże ?
 -Tak.- Powiedzieli chórem.
Aldona zdjęła bluzkę. Miałem chwilę, żeby przyjrzeć się jej piersią. Na plecach miała małą
dziewczynkę z balonikiem. Dopiero później zauważyłem, że w drugiej rączce trzyma nóż.
Kamil miał wytatuowane jakieś hieroglify. Nie wiedziałem, co one znaczą.
 Simon miał całe czarne plecy z przedzierającym się czerwonym i białym kolorem. Dość
dziwne...
Weronika miała tatuaż na brzuchu. Inaczej niż wszyscy. Miała na nim stado ptaków, które
leciały w stronę jej piersi. No nie powiem, nawet seksownie.
Jonatan miał tatuaż na klatce piersiowej. Miał na niej ładnego anioła z twarzą trupa.
Wszystkie tatuaże, było bardzo dziwne i niespotykane.
 Nastała kolej Feliksa. Zobaczyłem jego plecy i wystraszyłem się. Miał na nich wielki wicher
pyłu, który układał się w kształt człowieka. Wiedziałem, że to Mutant Ksekse.
Nie skomentowałem żadnego z tatuaży. Od razu po ich obejrzeniu odszedłem do swojego
pokoju.
Nie czekałem długo, kiedy weszła do niego Aldona z miną szczeniaczka.
-Heej. -Powiedziała, lekko się rumieniąc.
 -Cześć. -Strzeliłem jej łobuzerski uśmieszek.
Wskazałem ręką, aby obok mnie usiadła.
 -Wiesz, co znaczy ten tatuaż ?
 -Nie wiem, nikt nie chce mi powiedzieć. Może Ty mi powiesz ?
 -Em, ja nie mogę tego powiedzieć, chyba że chcesz wiedzieć coś innego. -Spojrzała na mnie
ze słodkim uśmieszkiem.
 -Chce. A więc?
 -Bardzo za tobą tęskniłam. -Powiedziała i rzuciła mi się na szyję.
 Przytulała mnie bardzo mocno. W pewnej chwili nie dałem rady i razem z nią położyliśmy się
na łóżku i tam się przytulaliśmy. Muszę powiedzieć, że też mi jej strasznie brakowało.
Nie mogłem powstrzymać się do samego przytulania, więc zacząłem działać.
-Aldono, mogę coś zrobić ?
Kiwnęła głową i wpatrywała się w moje tęczówki.
Ująłem jej podbródek i delikatnie musnąłem jej usta. Zacząłem powoli całować. Przygryzałem
jej wargę. Na jej twarzy pojawiał się malutki uśmieszek. Nasz pocałunek z chwili na chwilę był
coraz bardziej namiętny. Prosiłem o dostęp mojego języka do jej. Oczywiście otrzymałem go.
Wiadomo było, że mój język dominował, co jej się bardzo podobało. Nasze całowanie zaczęło
przybierać formę bardziej zachłanną. Po chwili przerwałem to, aby całować jej szyję. Lekko ją
odchylała, żebym miał większy dostęp.
 -Lepiej, będzie, jeżeli dziś na tym skończymy. Muszę już iść. -Powiedziała, cała w
rumieńcach.
 -Eh, a może zostaniesz ze mną i poprzytulasz mnie do snu ? -Zaproponowałem.
 -No, dobrze. To akurat jestem w stanie zrobić.
Wtuliliśmy się w siebie. Kurczowo trzymałem się jej klatki piersiowej. Chciałem usłyszeć bicie
serca, jak i czuć jej jędrne piersi. Usnęliśmy, przytuleni na łyżeczkę.
Rano obudziłem się przez wielki huk.
 -Co się dzieje !? -Wydarłem się.
Nikt mi nie odpowiedział.
Koło mnie już nie było Aldona, co bardzo mnie zasmuciło. Leniwie zszedłem z łóżka i
poszedłem do łazienki. Wziąłem prysznic, umyłem zęby i ułożyłem włosy. Wróciłem do
pokoju i wyjąłem przypadkowe cichy z komody. Była to niebieska podkoszulka i czarna rurki.
Ziewając, zszedłem na dół. Panował gmach. Każdy, gdzieś chodził i czegoś szukał.
Postanowiłem nie zwracać na to uwagi. Poszedłem do lodówki i wyjąłem sobie pizze, którą
potem wsadziłem do mikrofali. W międzyczasie zrobiłem sobie kawę.
Po pełnowartościowym śniadaniu poszedłem do salonu.
 -Siema ! -Powiedział, widząc postać Jonatana.
 -Cześć.
 -Co się dzieje ze wszystkimi ?
 -Em, co masz na myśli ? -Zapytał i wlepił we mnie swoje spojrzenie.
 -Czemu wszyscy tak biegają i w ogóle ?
 -Em, no bo tatuaż Weroniki i Aldony się zmieniły, a w dodatku nasz dom jest trochę
pomalowany czarną farbą. Więc każdy próbuje to zbyć. Feliks jest u siebie i bada całą
sprawę.
 -Co jest nie tak z ich tatuażami ?! -Zapytałem ze strachem w oczach.
 Może ja mam z tym coś wspólnego !?
 -Balonik Aldony pękł i wylała się z niego krew, a ptaki Weroniki zaczęły spadać. -Powiedział,
lekko chichocząc.
 -Nie śmiej się ! -Powiedział, pełen wściekłości.
Odszedłem od rozbawionego Jonatana. Teraz dopiero zauważyłem, że ogląda Anime.
 -Naprawdę !? Kto to jeszcze ogląda ? - Powiedziałem prawie bezdźwięcznie.
Poszedłem na pierwsze piętro i zapukałem do drzwi Feliksa. Odpowiedziała mi cisza, więc nie
chciałem czekać. Chwyciłem za klamkę i lekkim pchnięciem otworzyłem drzwi.
Feliks siedział przy swoim biurku. Miał przy sobie stertę kartek i notatek.
 -Ej, powiesz mi, co jest !? -Zapytałem, przez stłumiony krzyk.
 -Nie wiem, nie mam pojęcia. Coś jest nie tak, ale nie jestem w stanie powiedzieć, co. Muszę
nad tym popracować. Ty się tym nie martw. Idź do Weroniki i róbcie szkolenia. Czasu coraz
mniej. Uważaj, bo wszystko teraz może się zdążyć.
 -To chociaż mi powiedz, co mam robić na tych szkoleniach.
 -Nie wiem, niech ona sobie cos wymyśli. Teraz ja nie mam czasu.
Nic nie odpowiedziałem. Nie chciałem już go bardziej denerwować.
 Poszedłem na taras, gdzie była cała reszta.
 -Gdzie jest Weronika !? -Wydarłem się, kiedy tylko wszedłem na dwór.
Poszedłem w busz. Było pochmurno, więc mgła unosiła się, co bardzo utrudniało mi
widoczność.
Nagle ktoś skoczył mi na plecy. Gwałtownie położyłem się na plecy. Postać na mnie
nieznacznie jękła. Odwróciłem się i zobaczyłem, że to była Weronika.
 -Nienawidzę cię! -Wyjąkała.
 -Przepraszam, nie wiedziałem, że to Ty jesteś tym potworem. -Zachichotałem.
 -Dobra, zamknij mordę. Co Ty tu robisz !?
 -Szkolenia ? Feliks kazał zrobić je dzisiaj.
 -Ta, wiem. Otóż to. W lesie ukryłam dwie wątroby, płuco, trzy serca i jeden żołądek. Jak uda
ci się, to znaleźć w mniej niż dwie godziny to dostaniesz bonus. Mam na myśli, że będziesz
mógł zajść trzy głowy. Dzięki temu zyskasz trzy punkty. Punkty są po to, żebyś mógł być
lepszy. Potem dostaniesz rangę np.: zabójcy, ale o tym powiem ci później. Teraz idź, szukaj,
bo nie chce tracić czasu.
 Weronika w mgnieniu oka zniknęła. Zobaczyłem, że jest równa 11:00. Mam dwie godziny.
Rozejrzałem się i mgła zaczęła znikać. Poszedłem prosto i od razu zobaczyłem wątrobę na
drzewie. Uśmiechnąłem się i wiedziałem, że będzie łatwo. Wszedłem na drzewo. Trochę się
ślizgałem. Na drzewie była torebka, żebym mógł włożyć tam wątrobę.
 Chodziłem po lesie już 1,5 godziny. Zebrałem wszystkie narządy. Zdziwiłem się, że to
wszystko było tak proste. Szczerze mówiąc, myślałem, że ona wymyśli coś lepszego. Coś
trudniejszego.
 Poszedłem na taras i położyłem wszystko na stole. Weronika siedziała na krześle i tylko
krzywo się uśmiechnęła.
 -Dobra, te trzy głowy znajdziesz później, bo na razie tylko dwie schowałam. Teraz idź na
górę i przygotuj się psychicznie na drugą część zdania !
 -Co ?! Druga część !? Zgieło cię !
Nic mi nie odpowiedziała.
 Poszedłem do swojego pokoju i uwaliłem się na łóżku. Głową wtuliłem się w swoją poduszkę
i usnąłem.
 Chyba ktoś położył się koło mnie i wtulił. Pewnie to była Aldona. Uśmiechnąłem się przez
sen.
W nocy miałem dziwny sen.
Widziałem Feliksa, który oprowadzał mnie po dziwnych pomieszczeniach. Wszędzie
śmierdziało. Nie widziałem, co leżało w metalowych rowach. Może to martwe zwierzęta? Nie
mam pojęcia. Pamiętam tylko, jak Feliks opowiadał o tym miejscu z uśmiechem.
Obudziło mnie mocne uderzenie w twarz. Szybko otworzyłem oczy i zobaczyłem czyjś
łokieć. Odchyliłem głowę i zobaczyłem leżącą obok Aldonę. To ona mi tak przyłożyła.
Głupiutka.
Delikatnie zszedłem z łóżka i pobiegłem do łazienki. Do kubeczka nalałem wodę i
wskoczyłem do pokoju.
Aldona leżała całym ciałem na moim łóżku. Pff... Co ona sobie wyobraża ?
Uśmiechnąłem się i podszedłem bliżej.
Jednym gwałtownym ruchem wylałem zawartość kubeczka.
Hahahaha.
Mina Aldony. Była bezcenna. Miała otwartą z przerażenia buzię. Wybałuszone oczy.
Nie wiedząc, co się dzieje, przetarła gałki oczne.
-Hahaha ! -Zacząłem się śmiać, gdy zobaczyłem, co zrobiła.
Przetarła oczy i jej makijaż rozmył się na całej twarzy. (zdjęcie nad rozdziałem)
-Z czego rżysz baranie !? -Wykrzyknęła, po czym pobiegła do łazienki.
Usłyszałem jeden wielki krzyk.
Pewnie zobaczyła się w lustrze i wystraszyła się.
W sumie tak samo bym zareagował.
Usiadłem na łóżku i zobaczyłem, że zostawiła telefon.
Na szczęście nie miała hasła. Wszedłem w wiadomości. Przeczytałem na głos rozmowę z
Jane.
-Aldona! To są jakieś żarty!
-Nie ! Właśnie nie ! Boję się to powiedzieć, mieszkamy w jednym domu. Jak się pokłócimy, to
ja nie wytrzymam. Nie chcę go stracić, przez to, co mu powiem.
-Nie stracisz ! Przekonasz się. Nikt się tobie nie oprze. On może czuje to samo ! Spróbuj.
-Dobra, ale jak nie wyjdzie, to obiecuje, że zabiję cię tym nożem, który kupiłaś mi na
urodziny!
-Okej ! Trzymaj się.
No nie wierzę ! Aldona zakochała się w Simonie !? No nieźle.
-Co Ty robisz ! -Wykrzyknęła dziewczyna, wychodząc z łazienki.
-Em, no bo ja, ten...Yyy.. Twój telefon. -Oddałem jej własność.
-Nie masz co robić ! To idź do Weroniki ! Pewnie macie szkolenia. -Powiedziała, a na jej
twarzy ukazały się rumieńce złości. Przy słowie „szkolenia" zrobiła, ironiczny cudzysłów
palcami.
Wzruszyłem ramionami i ominąłem Aldonę. Nawet się nie przebrałem. Nie umyłem. Lekko
wściekły poszedłem na taras, gdzie Weronika sprzątała po śniadaniu.
-Hej, co tam ? -Powiedziałem obojętnie.
-Hej. Spóźniłeś się z Aldoną na śniadanie. Nie szkodzi. Najwyżej zrobisz resztę szkolenia z
pustym żołądkiem.
-A właśnie, o co chodziło z tą drugą częścią szkolenia ?
-To chodziło, o te głowy, a Ty pewnie bałeś się, że to coś innego ? -Zaśmiała się ironicznie.
-Dobra nie ważne, mam już zacząć szukać?
-Ta, szukaj. Tylko w domu. -Uniosła głowę i puściła oczko.
Super, teraz będę łazić po pokojach i szukać jakichś głów. Extra !
Odwróciłem się i coś kazało mi zajrzeć do lodówki. Pewnie głód...
-Co to ma być !? -Wydarłem się na cały dom.
Odpowiedziała mi cisza.
W lodówce, w której szukałem jedzenia, znalazłem głowę. Nie no super.
Z tyłu czaszki była przyklejona mała karteczka.
Wskazówka
Druga główka, do pierwszej podobna.
Szukaj tam, gdzie nigdzie boisz się.
Tam jeden potwór czai się.
Yyy okej ? Nie mam pojęcia, co to znaczy.
Wnioskuję, że głowy tych osób były bliźniakami.
Gdzie ja się boję chodzić ?
 W domu jest takie miejsce, którego się boje ?
Oczywiście ! Pokój Simona...
Potwór? Pewnie to chodzi o Simona...
Extra !
Przecież, ja tam nie wejdę !
Głośno nabrałem powietrza. Położyłem ręce na blacie.
-Adam, dasz radę ! -Mówiłem sam do siebie.
Skierowałem się w stronę drzwi Simona, które były niedaleko. Niepewnie zapukałem do jego
drzwi. Moje serce niczym młot waliło w moją pierś.
Po chwili drzwi otworzyły się i zobaczyłem postać Simona. Ubrany był jak zwykle, na czarno.
-Em, czego chcesz ? -Zapytał lekko wkurzony.
-Jest u ciebie w pokoju, może jakaś głowa? Ludzka ?
-Co ? Nie, znaczy, nie wiem. Wchodź i poszukaj.
-Nie wolałbym nie... -Nie dokończyłem, bo mi przerwał.
-Nie świruj, tylko właź.
Dygocącymi nogami wszedłem do pokoju. Było tak samo, jak wtedy. Wszędzie ciemno.
Zapalił czerwone światło. Usiadł na kanapie i przypatrywał się temu, co robie. Trochę mnie to
drażniło, bo nie czułem się tu bezpiecznie.
Zobaczyłem, że pokój Simona jest o wiele większy niż mój. Ma jeszcze małe przejście do
drugiej części. Tam się właśnie udałem. Wszędzie były pułki z książkami. Zacząłem się
rozglądać.
Jedna z książek była bardzo duża, aż za bardzo. Uniosłem ją i zobaczyłem, że to tylko pusta
okładka. Spojrzałem jeszcze raz na pułkę, na której stała. Była tam głowa. Tak, jak mówił
wierszyk, była identyczna. Wziąłem ją i szybko udałem się do wyjścia.
Simona nadal siedział w tej samej pozycji, co wcześniej i przyglądał mi się badawczo.
Poszedłem do kuchni i spojrzałem na tył drugiej głowy.
Wskazówka
Masz już główeczkę kolejną, brakuje ci jeszcze.
Tam gdzie illuminati jest wszędzie, tam znajdziesz sześcian.
Nie szukaj daleko, nie szukaj blisko.
No dobra, to jest bardziej chore niż myślałem !
Położyłem łokcie na blacie i zacząłem myśleć nad słowami wskazówki.
Czytałem drugą wskazówkę kilkakrotnie. Nie mogłem dojść, o co w niej chodzi.
Usiadłem na kanapie i wczytywałem się w każde słowo.
 -Iluminati. -Powtarzałem w myślach.
Kto może mieć coś wspólnego z iluminati? Przecież to bez sensu ! A co ma do tego jakiś
sześcian?
Chyba że to muszę inaczej zinterpretować.
Sześcian to 3. Czyli trzecia głowa.
Nie szukaj daleko, nie szukaj blisko. Najbliższy pokój należy do Simona, najdalszy do Aldony.
A ten pomiędzy ?
 -Tak nareszcie !
Szybko popędziłem pod drzwi Feliksa. Zapukałem trzy raz. Dlaczego ? Bo iluminati ma trzy
kąty ! Trzy ściany !
Otworzył mi drzwi. Spojrzał na mnie życzliwie i uśmiechnął się.
 -Brawo ! Myślałem, że nie podołasz zadaniu. W końcu Weronika, wybrała jedne z
trudniejszych. Nie będę ci jeszcze utrudniał i pozwalał na grzebanie w moich rzeczach, więc
proszę trzymaj tę głowę i zmykaj do niej.
Podziękowałem i z szerokim uśmiechem wpadłem do pokoju Weroniki. Zapomniałem
zapukać, ale to teraz najmniej ważne.
Leżała na łóżku przy laptopie i przeglądała coś. Rzuciłem ją głową, żeby zwróciła na mnie
uwagę. Na moje nieszczęście trafiłem obok jej głowy. Dziewczyna gwałtownie podniosła się i
strzeliła mi groźne spojrzenie.
 -Wykonałem zadanie. -Powiedziałem z wielkim bananem na twarzy.
 -I co mam bić ci brawo? -Zapytała poirytowana.
Uniosłem lekko brew do góry i odwróciłem się na pięcie. Wychodząc, trzasnąłem drzwiami i
udałem się do swojego pokoju. Myślałem, że to, co było pomiędzy mną a Weroniką, to było
szczere. Jednak myliłem się. Woli tego lalusia Kamila. Palant.
Wchodząc do swojego pokoju, kopnąłem drzwi z całej siły. Byłem mega wkurzony. Usiadłem
na łóżku i zacząłem rzucać poduszkami po całym pokoju.
W tamtej chwili nie chciałbym siebie spotkać, bo pewnie bym siebie zabił.
Nie panowałem nad sobą.
 -Hej, wszystko okej ? -Do pokoju weszła Aldona.
 -Tak wszystko w, jak najlepszym porządku ! A teraz wypad !
 -Ej, co jest? Coś nie tak? Chcesz może pogadać.
 Nic jej nie odpowiedziałem, tylko wstałem z łóżka i zacząłem się kierować w jej stronę.
Dziewczyna wpatrywała się w moje tęczówki bez strachu. Nie wiedziałem, co właśnie robie.
 Chwyciłem jej nadgarstki z całej siły i rzuciłem nią o ścianę. Nieznacznie jękła i opadła na
podłogę. Patrzyła na mnie z jedną iskierką w oku. Nagle po jej poliku spłynęła łza. Byłem tak
wściekły, że nawet mnie to nie ruszyło. Kopałem w jej żebra. Płacz zmieszał się z jękami. Po
jakimś czasie nogi zaczęły mnie boleć i rzuciłem się na nią z pięściami. Z jej warg zaczęła
płynąć ciemna krew. Wygląda strasznie na jej bladej, posiniaczonej twarzy.
Opadłem na podłogę. Spojrzałem na swoje ręce i na Aldonę. Zakrywała rękoma twarz. Cała
się trzęsła. Skulona przy ścianie, niewinna niczemu dziewczyna. (Zdjęcie nad rozdziałem)
Zacząłem trzeźwo patrzyć na całą sytuację, popatrzyłem ponownie na swoje ręce. Była tam
krew, jej krew. Wstałem oszołomiony i zacząłem dygotać.
 -Aldona, wyjdź. Nie chce zrobić, ci krzywdy.
 Powiedziałem załamującym się głosem i spojrzałem na wychodzącą postać. Przecież ona nie
była niczemu winna, a ja ją tak skrzywdziłem.
 Uderzyłem głową w materac i usnąłem.
 Nie trudno zgadnąć, co mi się śniło. Widziałem skuloną posturę Aldony i mnie wściekłego. To
wcale nie musiało się wydarzyć!
 Obudziłem się samoczynnie. Był wieczór tego samego dnia. W domu, co chwila było słychać
jakieś rozmowy. Nie odważyłem się wychodzić z pokoju. Nie miałem odwagi spojrzeć
komukolwiek w oczy. To, co zrobiłem było niewybaczalne.
Jestem potworem ! To wszystko przez to, że tu jestem ! Przez te cholerne szkolenia ! Po co
one wogóle są ? Wolałbym umrzeć niż robić takie coś na co dzień !
Krzyczałem na siebie w myślach.
Nagle do pokoju wszedł Feliks z kamienną miną, on już wiedział, co zrobiłem. Teraz dałbym
się mu zabić, nawet w największych torturach.
 -Spokojnie wiem, co się stało. Aldona jest w stanie stabilnym. Ma parę złamanych żeber i
siniaków, ale to wszystko.
 -Spokojnie ?! Feliks, ty sobie żarty robisz ?
 -Adam, ale to nic takiego. Właśnie chciałbym prosić cię, abyś tej nocy udał się ze mną w
jedno miejsce. Tam wykonasz ostatnią część szkolenia. Najtrudniejszą. Nie przejmuj się,
wiem, że dasz sobie radę. -Powiedziawszy to, klepnął mnie po ramieniu.
 -Ta na pewno. Już ! Kiedy wychodzimy?
 -Za 15 minut, ubierz się na czarno. Nie chcemy, by ktoś nas zauważył. Weź ze sobą jeden z
najostrzejszych noży. Będę czekać na tarasie. Do zobaczenia.
 Po tych słowach Feliks opuścił mój pokój.
 Nie zastanawiałem się nawet nad celem tego szkolenia, chciałem jak najszybciej opuścić ten
budynek i znaleźć się gdzieś indziej.
Byłem gotowy i zszedłem na dół. Na szczęście wszyscy byli w swoich pokojach. Nikt mnie nie
widział. Na tarasie wyczekiwał mnie Feliks. Zobaczywszy mnie, pomachał. Odmachałem.
Doszedłem do Feliksa i spojrzałem na niego. Był także ubrany na czarno, a włosy miał
zaczesane do tyłu. Szedł wolniej niż ja, ponieważ był o wiele starszy.
Po długim spacerze dotarliśmy do dziwnego budynku. To, co się tam znajdowało, odjęło mi
mowę.
Weszliśmy do budynku. Feliks musiał znać to miejsce bardzo dobrze, bo po ciemku wiedział,
gdzie, co jest. Naprzód zeszliśmy do rozległej, ciemnej piwnicy. W pochyłym świetle, idącym
od dalekich, wysoko umieszczonych okien, umarli leżeli jak wczoraj. 
Ich ciała, nagie, białokremowe, młode, podobne do twardych rzeźb, były w doskonałym
stanie, mimo że czekały tu już od szeregu miesięcy na chwilę, w której wreszcie przestaną
być potrzebne. Leżeli, jak w sarkofagach, w cementowych długich basenach z uniesionymi
pokrywami - wzdłuż, jedni na drugich.
 Mieli ręce opuszczone wzdłuż ciała, nie złożone na piersiach według pogrzebowego rytuału.
A głowy odcięte od torsów tak równo, jakby byli z kamienia. W jednym z tych sarkofagów
leżał na stosie umarłych znany już "marynarz" bez głowy - młodzieniec wspaniały, wielki jak
gladiator. 
Na jego piersi szerokiej wytatuowany był kontur statku. Poprzez zarysy dwóch kominów
przechodził napis wiary daremnej: Bóg z nami.  
Mijaliśmy jeden za drugim baseny pełne trupów. Było tam  trzysta pięćdziesiąt trupów. Dwie
kadzie zawierały same głowy bezwłose, odcięte od tamtych ciał. Leżały jedne na drugich -
twarze człowiecze, niby zesypane do dołu ziemniaki - jak popadło; jedne bokiem, jak się leży
na poduszce, inne obrócone w dół albo na wznak.
Były żółtawe i gładkie, też świetnie zakonserwowane, też równiutko od karku odcięte, jak z
kamienia.  W rogu jednej kadzi spoczywała na wznak ta nieduża, kremowa twarz chłopca,
który umierając mógł mieć osiemnaście lat. Lekko skośne, ciemne oczy nie były zamknięte,
tylko zaledwie spuszczone. Pełne usta, barwy tej samej co twarz, przybrały wyraz
cierpliwego, smutnego uśmiechu.
 Brwi równe i wyraźne unosiły się ku skroniom jakby z niedowierzaniem. Oczekiwał w tej
najdziwniejszej, przechodzącej jego pojęcie sytuacji na ostateczne orzeczenie świata. Dalej
były znowu baseny z umarłymi, a później kadzie z ludźmi przeciętymi na pół, pokrajanymi na
części i odartymi ze skóry. W jednym tylko basenie leżały osobno i daleko nieliczne zwłoki
kobiet.
 Poza tym w podziemiu obejrzeliśmy jeszcze parę basenów pustych, zaledwie wykończonych,
bez pokryw. Przeszliśmy do czerwonego domku i tam widzieliśmy na wyziębłym palenisku
ogromny kocioł, pełen ciemnej cieczy. 
Ktoś obyty z terenem uchylił pokrywy i pogrzebaczem wyciągnął na wierzch ociekający
płynem, wygotowany tors człowieczy, odarty ze skóry. W dwóch innych kadziach nie było
nic. Ale w pobliżu, na półkach oszklonej szafy, leżały rzędem wygotowane czaszki i
piszczele. Widzieliśmy też skrzynię, a w niej ułożone warstwami - oczyszczone z tłuszczu,
płaty skóry ludzkiej. 
Na półce słoje z sodą kaustyczną, przy ścianie wmontowany w mur kocioł z zaprawą i duży
piec do spalania odpadków i kości.
 Wreszcie na wysokim stole kawałki mydła białawego i chropowatego i parę metalowych,
powalanych zeschłym mydłem foremek. Nie wchodziliśmy już tym razem na strych po
drabinie, by oglądać tam zalegające wysoko polepę zsypisko czaszek i kości.
 Zatrzymaliśmy się tylko na chwilę w tej części dziedzińca, gdzie widać ślady spalonych
całkowicie trzech budynków, szczątki pieców metalowych typu krematoryjnego i bardzo
licznych rur i przewodów. Wiadomo, że i czerwony domek podpalano już dwukrotnie.
 Za każdym razem jednak powstający pożar został dostrzeżony i ugaszony.
 Nie widziałem po co tu przyszliśmy. Co miałem tu robić? Przecież, nikt tu nie żyje !
 Popatrzyłem kątem oka na Feliksa, który z iskierką w oku oglądał każdego trupa. 
 -Pewnie dziwi cię to, dlaczego tu jesteśmy ? 
 -Em, tak. -Odpowiedziałem niepewnie.
 -Jak wiesz, jest tu trzysta pięćdziesiąt trupów. Znajdź w którymś z ciał klucz. Masz ze sobą
nóż ? 
 -T-tak. -Przeraziłem się na słowa Feliksa ! 
 Nie wiedziałem, co mam zrobić? Mam tam zejść i rozcinać każego trupa po kolei !? To chyba
jakieś chorę żarty. 
 To faktycznie jedno z najgorszych szkoleń. Zapamiętam je do końca życia.
Delikatnie wyjąłem nóż z tylnej kieszeni i popatrzyłem na niego krzywo. Nauczyłem się
zabijać, ale nie potrafię rozrzynać martwych. Nigdy takie czegoś nie robiłem ani nie
widziałem, żeby robili to inni.
Inni myślą, że samo zabijanie jest chore, ale nie! Zabijanie przy tym, co mam teraz robić to nic
takiego!
Moja dłoń z każdą chwilą była coraz mokrzejsza. Zimne poty oblewały moje ciało.
-Feliks, czy ten klucz jest w brzuchu, głowie, czy gdzie ? -Zapytałem z obawą.
-Pod sercem. -Odpowiedział oschle, po czym dalej skierował swój zimny wzrok na baseny z
trupami.
Przełknąłem głośno ślinę i skoczyłem do pierwszego basenu. Zimne ciała zaczęły dotykać
mojego. Sztywne wyrazy twarzy i smród, który się unosił, przerażały mnie.
Chwyciłem jedno z ciał i podniosłem do góry. Był to wychudzony facet. Miał sztywne ręce i
nogi. Jedynie jego klatka piersiowa była cieplejsza. Oparłem go o ścianę i szybkim ruchem
przeciąłem jego mostek. Jego kości były słabe i kruche, dzięki temu szybki uporałem się z
żebrami. Jego mięsień zwany sercem nie bił. Był koloru fioletowego, a może niebieskiego.
Nie jestem w stanie teraz go określić. Odciąłem dwie komory serca i pozbyłem się jednego
przedsionka. Tętnica płucna była zatamowana, dlatego z jej przecięciem długo się
męczyłem. Energicznym pociągnięciem wyrwałem ostatnią część serca i nic nie zobaczyłem.
Pod sercem była pustka. Rzuciłem ciało na bok.
Już lekko zrezygnowany chwyciłem kolejne z ciał, które leżała na samym spodzie. Złapałem
za jego zimny kark i wyciągnąłem go spod ciał innych. Ten osobnik miał nieco więcej masy
niż jego poprzednik. Był strasznie wysoki, a jego włosy na głowie zaczęły odrastać. Niestety
on już nie żył. Każda z twarzy była taka sama. Kamienna i kremowa. Nic nie wyrażały ani
bólu, ani strachu. Tylko obojętność.
Przyparłem zwłoki do tej samej ściany basenu i ponownie chwyciłem nóż, rozcinając klatkę
piersiową. Mocnym uderzeniem pozbyłem się drobnych żeber. Lewą dłonią złapałem za serce
i wyciągnąłem je.
Moim oczom ponownie ukazała się pustka. Nic.
Usiadłem pomiędzy trupami i zacząłem intensywnie myśleć.
-Przecież ten klucz musiał się jakoś w tej klatce znaleźć? Feliks musiał go tam umieścić.
Czyli rozciął mu klatkę piersiową! Pozbył się żeber! Tak!
-Zacząłem sam do siebie mówić.
Podniosłem się, przy czym zmiażdżyłem sobie kolejną część ciała a to doprowadza mnie do
omdleń. Nienawidzę tego miejsca. Zabije się.
Trafiłem do przedostatniego basenu. Ciała w nim wyglądały tak, jak wszystkie. Nie różniły się
niczym.
Chociaż...
Ten chłopak ma mięśnie, ma dość postawne ciało, tatuaż na piersi. To ten marynarz ? Gdy tu
przyszedłem, on jeszcze chyba żył. Podbiegłem do niego, miażdżąc przy tym inne czaszki.
Jego ciało nie było zimne, ale nie było też ciepłe. Jego klatka piersiowa była zapadnięta.
Czułem, że to ten. Chwyciłem nóż, na którym była jeszcze skrzepnięta krew. Wytarłem ją o
pobliskie ciała.
Nie zważając już na nic, przeciąłem jego klatkę piersiową, gdzie był tatuaż. Nie było żeber!
To musi być on.
Łapczywie zacząłem grzebać w jego wnętrzu. Szybko odnalazłem ciepłe niebijące serca.
Nawet szczególnie nie przywiązałem do tego uwagi, po prostu złapałem je i siłą moich mięśni
wyciągnąłem.
W moim oku zaiskrzyło coś. Za sercem błyszczał metalowy przedmiot. Prawą ręką
wyciągnąłem go i ujrzałem złoty klucz, na którym widniał mały napis „Gotowe. To koniec."
Uśmiechnąłem się i zszedłem z martwego człowieka. Wyszedłem z basenu i pobiegłem w
stronę kamiennych schodów. Szybko znalazłem się na górze. Było cicho, nawet bardzo cicho.
Byłem przekonany, że Feliks wrócił do domu, więc uczyniłem dokładnie to samo.
Otworzywszy drzwi, ujrzałem ciemną noc. Myślałem, że spotka mnie dzień, no cóż.
Zamknąłem za sobą metalową rzecz i pobiegłem w stronę domu. Oczywiście drogę znałem
na pamięć.
Biegnąc pomiędzy drzewami, krzakami i całym tym buszem, czułem na sobie czyjś wzrok.
Obracałem się kilkakrotnie, ale nic nie zauważałem. To było dziwne. Droga trwała wieczność,
pomimo że jestem dobrym biegaczem, zmęczyłem się.
Postanowiłem chwilę się przejść i złapać na spokojnie oddech. Z daleka widziałem światła z
domu. Góra jego była cała oświetlona. Cieszyłem się, że jeszcze nie śpią.
Niestety ten strach przed osobą trzecią nie dawał mi spokoju. Depcząc gałązki i liście,
przechodził mnie dreszcz. Wiedziałem, że nikogo tu nie ma, ale bałem się. Cholera, bałem
się.
Po chwili stałem centralnie przed domem na tarasie. Było cicho i spokojnie.
Nabrałem do swoich płuc powietrza i poszedłem w stronę drzwi. Otworzywszy je, poczułem
niesamowity zapach. Totalnie inny niż w tych basenach. Dobiegał z kuchni.
-Ej ferajna, wróciłem ! -Krzyknąłem za nim, znalazłem się przy garach.
Zacząłem pałaszować bigos. Wszyscy zlecieli się na dół i zaczęli się przyglądać.
Gdy spojrzałem się na twarz Aldony, jedzenie w moim przełyku stanęło. Wyglądała
niesamowicie, wyglądała lepiej niż to jedzenie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że nie
mogę oddychać, bo bigos zapchał mnie zaczął kurczowo zginać się.
Poczułem zimne ręce na moim brzuchu. Był to Feliks, który uratował mnie od uduszenia
bigosem. Podziękowałem mu i podarował znaleziony klucz.
-Brawo, choć myślałem, że od razu wpadniesz na tego trupa. Ważne, że znalazłeś, a teraz idź
spać, bo zapewne jesteś zmęczony. -Powiedział, po czym poklepał mnie po ramieniu.
Uśmiechnąłem się i odszedłem od stołu. Reszta nie spuszczała ze mnie wzroku. Jakbym coś
złego zrobił.
Wszedłem do mojego ciepłego, pachnącego pokoju i zatopiłem swoje ciało w ciepłej kołdrze.
Wtuliłem się i usnąłem.
Obudziłem się z krzykiem. Coś na dole upadało i tłukło się. Słyszałem okropne krzyki.
Usłyszałem głośne wrzaski Aldony i Simona, zapewne znowu się biją albo coś. Nie miałem
ochoty się tym zajmować. Uderzyłem głową o poduszkę i próbowałem usnąć.
Nie udało się.
Krzyki jedynie się nasilały, a do nich dołączył się Jonatan, Kamil i Weronika. Brakuje tylko
Feliksa i będzie rodzinka w komplecie.
Głośne wzdychnąłem i powoli jak żółw zszedłem z łóżka.
Poszedłem pod prysznic, aby obmyć ten trupi smród. Przy okazji ułożyłem jeszcze włosy i
umyłem zęby. Wszystko nie trwało dłużej niż 10 minut. Zajrzałem do komody i wyjąłem
ciuchy na dziś. Ubrałem zieloną bluzkę z napisem „Free Hugs" i kremowe spodnie. Do
mojego stroju brakowała tylko czarnych adidasów, które chwilę później ubrałem.
Krzyki nawet na chwilę się nie osłabiły.
Nabrałem w płuca powietrza i szybko go wypuściłem.
Trzymając się barierki, schodziłem na dół.
Wychyliłem nieco głowę.
 -Bum ! Giń! On się dowie Aldona! Hahaha Powiem, powiem, powiem! -Darł się Simon.
-Cholera, gorzej wam? Mało byś mnie tą doniczką nie zabił. -Mruknąłem ponuro w jego
stronę.
Wszyscy w jednej chwili spojrzeli na mnie z dziwnym uśmieszkiem. Nie miałem pojęcia, o co
tej bandzie debili chodzi.
Aldona patrzyła w podłogę. Miała zaróżowione policzki, które pewnie ją piekły. W prawej ręce
miała wałek. No nieźle, co tu się działo?
Nie zwracając na nich uwagi, poszedłem do lodówki i wyjąłem sobie kotleta ze wczoraj.
Usiadłem z kromką chleba i zacząłem jeść.
 -Heeeej Adasiu ! Ty misiu, pysiu. No chodź tu. - Przybiegł Jonatan i zaczął mówić do mnie te
bzdety. Głaskał mnie i przytulał. Reszta śmiała się niemiłosiernie.
 -Co to ma być? Co jest grane? -Wybełkotałem wściekły.
 -No kochaniutka, powiedz mu ! Nanana...
AA+ - Powiedział Kamil, po czym prychnął w moje ucho.
 -Kto ma mi coś powiedzieć? Co z wami ?
Gwałtownie stanęła przy moim boku Weronika i szepnęła na ucho.
 -Nie bądź zły, to nie jej wina. -Po tych słowach wiedziałem dokładnie, że Aldona ma mi coś
powiedzieć. Coś bardzo ważnego.
 -Dobra ludzie koniec zebrania, my tu chcemy pogadać ! -Krzyknąłem w stronę tej hołoty.
 -Okej kiziu miziu, mry-mry. -Powiedział, a raczej zamruczał Jonatan.
Nie mogłem się powstrzymać i rzuciłem w niego deską do krojenia. Debil ma szczęście, że
zdążył uciec za ścianę.
 -A więc słucham, powiesz mi, co jest grane? -Zapytałem, zbliżając się w jej stronę.
 -Em, tak, nie to znaczy nie. W sumie tak, bo nie. Yy, niedobra to tak.
 -Co kurwa?
 -Dobra Adam posłuchaj, raz się żyję. Od kąt tu jesteś, jestem w tobie zakochana na zabój.
Nie jem, nie śpię, pragnę cię. Nie mogę bez ciebie żyć, jesteś pieprzonym narkotykiem.
-Powiedziała na jednym wdechu, po czym w jej oczach stanęły dwie wielkie łzy.
 Stałem jak wryty. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Iść do niej? Odejść? Powiedzieć coś?
 Zatkało mnie.
 Byłem przekonany, że ona kocha Simona. Bo te SMS, które czytałem to chyba były o nim ?
 A może i nie...
 W jednej chwili spojrzałem na Aldonę, a nasze oczy spotkały się. Nic nie mówiłem, zbliżyłem
się do niej. Wyciągnąłem ręce na przód, żeby wpadła w me ramiona i się przytuliła. Niestety
spuściła głowę i uciekła.
 Stałem tam jak ostatni dupek. Poszła...
 Ale gdzie?
 Muszę ją odnaleźć i powiedzieć, że ona też mi się od samego początku bardzo podoba. Bo na
razie, nic do niej nie czuje.
 Po kilku minutach kamiennego stania, postanowiłem ruszyć się i jej poszukać. Odwróciłem
się na pięcie i powędrowałem prawie biegiem w stronę tarasu.
 Na jednym z krzeseł siedział Feliks, nie miałem ochoty z nim teraz gadać, dlatego
zwiększyłem tempo.
 -Stój ! -Usłyszałem głos za sobą.
 Znieruchomiałem.
 -Stój, musimy pogadać. -Powiedział Feliks.
 Odwróciłem się i poszedłem za nim. Znaleźliśmy się w jego pokoju. Usiadłem na miękkim
łóżku i wpatrywałem się w twarz starca.
 -A więc skończyłeś już szkolenia. Teraz jesteś jednym z nas. Prawowity mieszkaniec o to, tej
posiadłości. Możesz tu mieszkać, ile ci się podoba, ale możesz też się wyprowadzić i
prowadzić taki dom, jak nasz osobno. Twój wybór. Pewnie, jak się domyślasz, po tych
wszystkich szkoleniach to będziesz zabijał. To prawda, będziesz zabijał dzieci pragnące
śmierci, uciekinierów, pedofilii, zabójców i starych schorowanych staruszków. Tylko
oszczędź mnie. -Powiedział z uśmieszkiem.
 -Czyli można powiedzieć, że teraz będę prowadzić w miarę normalny tryb życia?
 -Tak, a teraz zmykaj na północ. Tam jest Aldona. Ona bardzo się w tobie zakochała.
 -Oh, tak. Mało nie zapomniałem. Już lecę, cześć ! -Szybko wybiegłem z pokoju.
 Wyszedłem na taras, słońce było na środku nieba, co ukazywało, że jest południe. Nie tracąc
czasu, pobiegłem szukać Aldony.
Wbiegłem w gęsty las. Gałęzie łamały się pod moimi nogami. Liście i pajęczyny miałem na
całej twarzy. I wiecie, co? Wcale mi to nie przeszkadzało. Chciałem jak najszybciej znaleźć
Aldonę.
 Z lewego policzka zaczęła sączyć się krew. To pewnie od tych pieprzonych gałęzi.
 Momentalnie zdałem sobie sprawę, że jestem na jakimś polu ! Pole w środku lasu?
 Trawa tam była nadzwyczaj zielona, bardziej zielona niż w lesie. Kwiatki białe, fioletowe i
niebieskie mieniły się w słońcu. Zaś na samym środku było coś w podobnie do czarnego
kamienia.
 Nabrałem powietrza i szedłem w stronę głazu. Z każdym następnym krokiem, głaz
przesuwał się. A może to złudzenie?
 Słyszałem cichy szloch. Moje serce momentalnie zaczęło bić jak przy zawale. Podbiegłem
do kamienia, ale moim oczom ukazało się coś zupełnie innego.
 Uklęknąłem i dotknąłem czarnego materiału. To wcale nie był kamień, to była ona...
 Spojrzała na mnie szklanymi oczami i ponownie wybuchła gorzkim płaczem. Automatycznie
przysunąłem się do jej ciała i wtuliłem się. Czułem każdą spływającą łzę.
 -Ej, mała dość. Już nie płacz. Spójrz na mnie.-Powiedziałem, prawie bezgłośnie.
 Lekko uniosła głowę i spojrzała na mnie swoimi szarymi oczami. Wcześniej, w domu, miała
oczy czarne niczym smoła. A teraz ? Zapytam ją o to kiedy indziej...
-Naprawdę coś do mnie czujesz ? Czemu nic wcześniej nie mówiłaś? -Spojrzałem żałośnie w
jej oczy. Dziewczyna nabrała rumieńców i spuściła głowę.
 Delikatnie złapałem jej podbródek i uniosłem ku górze.
 -Tak, czuje. I to nie jest zauroczenie, uwierz. Gdy jesteś w pobliżu, moje serca wali niczym
młot. Oddech staje się nierównomierny. Ciało zaczyna dygotać. Gdy jesteś daleko albo w
niebezpieczeństwie, to pragnę biec za tobą i oddać za ciebie życie. Czemu nie mówiłam
wcześniej? Bo, jak by to wyglądało. Znałam cię tylko parę dni, może tygodni, a już kochałam.
Uznałbyś mnie za za kochliwą małolatę. Simon usłyszał, jak rozmawiałam przez telefon o
tobie z koleżanką. Wygadał wszystkim, a wtedy już wiedziałam, że muszę ci to wyznać.
-Ostatnie słowa były ledwo słyszalne, jej oczy ponownie się zeszkliły. Miały teraz
szmaragdowy odcień. Aldona lekko się odemnie odsunęła i spuściła głowę.
 Westchnąłem głośno i złapałem ją w talii, przyciągając do siebie. Dziewczyna popatrzyła na
mnie z rumieńcami na polikach.
 -To, jak mi już to powiedziałaś, to nie wolno ci się odemnie odsuwać. -Powiedział z
zadziornym uśmieszkiem. Dziewczyna tylko pokiwała głową i wtuliła ją w mój tors.
 Siedzieliśmy tak dłuższą chwilę. Ja czułem ogromne ciepło, które powodowała jej osoba.
Oboje przy sobie czuliśmy się dobrze. Złapałem ją za drobną dłoń i uniosłem na wysokość
moich ust, po czym pocałowałem ją w rękę.
 Aldona tylko lekko zachichotała i delikatnie wstała z trawy usłanej kwiatami. Przyglądałem
się jej z wielką ciekawością. Intrygowało mnie jej zachowanie.
 Zbierała lekko różowe kwiatki i łączyła je w przedziwny sposób.
 W pewnej chwili pociągnęła mnie za rękę i kazała się schylić. Oczywiście postąpiłem tak, jak
mi powiedziała.
Poczułem coś na moich włosach. Otworzyłem szeroko oczy i popatrzyłem na uśmiechniętą
dziewczynę.
 -Coś, ty mi zrobiła?- Spytałem ze zdziwieniem. Dotknąłem rzeczy, którą miałem na głowie.
 -No, co? Wianek. I nawet nie próbuj go zdjąć ! -Ostrzegła mnie. (Zdjęcie nad rozdziałem)
 Uśmiechnąłem się żartobliwie i chwyciłem jej rączkę. Przeszliśmy całą łąkę i weszliśmy w
las, w którym robiło się już powoli ciemno.
 Teraz jesteśmy, jakby zakochaną parą, która idzie przez las? Pomyślałem i uśmiechnąłem
się.
 -Co cię tak śmieszy?
 -Mnie? Zupełnie nic. -Posłałem jej kolejny uśmiech i cmoknąłem ją w nosek.
 Po 30 minutach dopiero dotarliśmy do domu.
Panował chaos. Wszyscy biegali i szukali czegoś. Nad naszym domem wirował jeden czarny
helikopter, a z dala było słuchać głośne krzyki.
 Zdezorientowani wpadliśmy do pomieszczenia i wpadliśmy do pokoju Feliks, który panicznie
wyrywał podłogę.
 -Co się dzieje? -Zapytałem, nadal trzymając dłoń Aldony.
-To ja powinienem was się pytać, czemu jeszcze się nie pakujecie ! -Krzyknął w naszą stronę
Feliks.
 -Po co? Co się dzieje!
 -Ktoś nakrył nas, że zabijamy. Wiele ludzi widziało nas przy ofiarach, a później, jak znikamy
w lesie. Teraz znaleźli naszą bazę. Dziewczyny uciekacie razem z Jonatanem. Reszta zostaje.
Musimy ich powybijać.
 -Aldona, do pokoju i się pakuj szybko ! -Lekko ją od siebie odepchnąłem.
 -Bez ciebie nie jadę !
 -Nie dyskutuj. Wszystko będzie dobrze. Tylko uciekaj !
 -Zamknijcie się! Adam pomóż mi odrywać podłogę! Pod nią mam składowisko broni, na takie
wypadki jak dziś.
 Podbiegłem do spoconego Feliksa i zacząłem wyrywać panele. Wszędzie karabiny
największego kalibru. Noże i mniejsze pistolety były dosłownie wszędzie.
 Aldona dużo wcześniej wybiegła z pomieszczenia, by się pakować. Martwiłem się, bo za nimi
też mogą jechać. Jonatan nie da sobie z nimi rady...
 Feliks chwycił jeden czarny worek, który był schowany pod łóżkiem. Pewnie w nim wynosił
przebadane zwłoki...
 Wrzuciliśmy do niego całą broń. Wybiegliśmy z pokoju, kierując się na dół. Rozglądałem się
w poszukiwaniu Aldony, ale nigdzie jej nie widziałem.
 Feliks otworzył drzwi, których wcześniej nie dostrzegłem. Zeszliśmy po kamiennych
schodach i już było słychać kłótnie chłopaków.
 Na dole było małe składowisko broni i cztery auta.
 Dziewczyny też tam były, szybko podbiegłem do Aldony i pocałowałem ją w jej miękkie usta.
Chłopaki, oczywiście nie mogli się powstrzymać od gwizdów.
 Podeszła do nas Weronika.
 -Dobra, mała spadamy. W drogę. -Na te słowa Aldona, odkleiła się ode mnie i pobiegła do
dużego sportowego auta.
 -Weronika, opiekuj się nią. Bądźcie ostrożne.
 -Spokojnie, na tyłach jest Jonatan. Chłopak ma niezłego cela. No i jestem jeszcze ja. Umiem
kierować i strzelać. Aldona też strzela, ale nie jest w tym taka dobra. Za kilka miesięcy
wszyscy będziemy znowu.-
Weronika pobiegła do samochodu, gdzie siedziała już Aldona z Jonatanem. Dziewczyna
odpaliła samochód i drzwi schronu otworzyły się. Z piskiem opon wyjechali. Modliłem się w
duchu, żeby nic się im nie stało.
 Na pięcie odwróciłem się do chłopaków. Byli zajęci. Ładowali broń, a Simon wkładał je do
aut. Szybko podbiegłem i pomogłem im. 
 W mig uwinęliśmy się z robotą.
 -Dobra, czas jechać. Jedziemy w inną stronę, co dziewczyny i Jonatan. Musimy ich zmylić!
 -Dlaczego? A jak coś im się stanie! -Krzyknąłem przerażony.
 Kamil był spokojny? Nie martwił się o Weronikę? Nic nie rozumiem.
 -Zamknij się. Ja i Simon jedziemy razem. Za nami jedzie Kamil. Ostatni jedzie Adam. Pilnujcie
się. Macie zapas broni i amunicji. W naszym samochodzie są też granaty. Uważajcie.-
Powiedział z powagą Feliks.
 -Dobra panienki jedziemy.-Zaśmiał się Kamil.
 Jak on może w takiej chwili żartować?
 Feliks i Simon opuścili schron 5 minut temu, właśnie wyjeżdża Kamil. Boję się, że nie dam
rady.
Schron był pusty, słyszałem strzały i wybuchy. Po niespełna 3 minutach wyjechałem i ja.
Na samym początku lekko się zgubiłem. Nie widziałem śladów samochodu. W lesie było
pełno snajperów.
 -Północ! -Usłyszałem z krótkofalówki.
 Głos Feliksa mnie uspokoi i ruszyłem. W lewej ręce trzymałem karabin i strzelałem w las.
(Zdjęcie terenu nad rozdziałem) Mając nadzieję, że kogoś trafiam. Strzały żołnierzy
podziurawiły auto, na szczęście opony były całe.
Po 3-godzinnej ucieczce nareszcie udało nam się zatrzymać i zdać relacje.
Moje serca biło strasznie szybko, za szybko.
Wokół panował smutek. Wszyscy stali ze szklanymi oczyma. Moje ręce trzęsły się. Nie
wiedziałem, jak to mogło się stać.
 Byliśmy wszyscy, po tylu miesiącach rozłąki.
 Wszyscy...
 Wybuchnąłem płaczem, a wzrok innych padł na mnie. Z oczu innych także zaczęły spadać
pojedyncze łzy.
Dlaczego, tak wszystko się potoczyło?
 Staliśmy przy dole, w czarnych strojach. Nasze serca były martwe. Nie wyobrażałem sobie
życie bez tej osoby. A teraz ? Nie ma jej.
 Nienawidzę tego, kto to zrobił. Obiecuję, że jak go znajdę to zabije.
 Ceremonia pogrzebu nie trwała długo... Prawie wszyscy odeszli, zostałem tylko ja i nasza
stara grupka. Bez jednej osoby. Osoby, która jest teraz w grobie.
 -Czemu to się stało? Mogłem temu zaradzić. Mogliśmy się spotkać, później. Wszyscy by
żyli... -Powiedział, dławiąc się łzami Kamil.
 Weronika wybuchnęła płaczem i wtuliła twarz w tors chłopaka.
 Nerwy i ból po stracie ukochanej osoby był najgorszy.
 -Chodźcie, trzeba uciekać dalej. To jeszcze nie koniec. -Powiedział w naszym kierunku
Jonatan.
 Wszyscy pokiwaliśmy głowami i zaczęliśmy się rozchodzić.
 Ostatni raz spojrzałem na tablicę, na której wyryty napis.:
„Św. Feliks Hught Żył 91 lat.Zginął śmiercią tragiczną."
 Łzy popłynęły ponownie po moich policzkach. Ścisnąłem rękę Aldony i ruszyliśmy za resztą.

You might also like