Professional Documents
Culture Documents
Joanna Balicka
Wydawnictwo NieZwykłe
Redakcja:
Kamila Recław
Korekta:
Katarzyna Mirończuk
Joanna Kasprzyk
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek
www.wydawnictwoniezwykle.pl
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
Epilog
Podziękowania
PROLOG
Bryson
– Gdzie ty byłeś w tym wszystkim, huh? – Podniosłem się, a alkohol we krwi zachwiał
moim ciałem. – Gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowałem? – wycedziłem z całą nienawiścią, jaką
miałem w sobie.
– Zmień ton. – Ojciec skierował palec w moją stronę.
Odtrąciłem jego dłoń i pchnąłem go na ścianę.
– Gdzie byłeś, kiedy cię potrzebowałem?! – wrzasnąłem mu w twarz. – Zostawiłeś mnie
samego w tym gównie! Nigdy cię nie było! Nigdy!
Ojciec odepchnął mnie i zanim zdążyłem zareagować, uderzył w twarz. Pochyliłem głowę
i wypuściłem powietrze z ust. Choć oczy wezbrały mi łzami, musiały też pociemnieć jak
u pierdolonego diabła, bo jego wzrok był pełen przerażenia.
– Nie waż się mówić do mnie w ten sposób – ostrzegł. – Gdybym ja powiedział tak do
swojego ojca…
Wykpiłem go gromkim, szyderczym śmiechem. Potrząsnąłem głową i przesunąłem
językiem po wnętrzu ust.
– Różnica między nami jest taka, że ty miałeś ojca. – Bez skrupułów odważyłem się do
niego zbliżyć. – Nienawidzę cię… – cedziłem przez zaciśnięte zęby. – Nienawidzę jak
pierdolonego psa. Gardzę tobą – wychrypiałem, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jego
twarzy. – Ty mi to zrobiłeś. – Wbiłem palec w pierś. – Ty mnie zniszczyłeś. To wszystko
wydarzyło się przez ciebie.
Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała we wściekłym rytmie. Wykrzywił usta
w pogardliwym uśmiechu. Powstrzymywałem się ze wszystkich sił, by nie rozjebać mu mordy.
– Zostawiła cię, bo nie potrafiłeś jej zatrzymać – rzucił chłodno i pewniej uniósł
podbródek. – Możesz mnie winić za swój charakter, ale za to, że puściła się z innym, nie masz
prawa mnie obwiniać.
– Nie zrobiła tego! – Krew wrzała mi w żyłach. – Sophia mnie nie zdradziła.
– Naprawdę jesteś tak głupi? – Złapał moją szczękę i uważnie spojrzał w oczy. – Jesteś
pijany jak diabli, zachowujesz się jak skończony kretyn. Masz firmę na karku, a płaczesz za tą
zdzirą? – szydził.
– Nie waż się tak jej nazywać – warknąłem.
– Lepiej dla ciebie, że tak się stało. Mówiłem ci, że kobiety to samo zło. Kolejna
zawróciła ci w głowie i kolejna doprowadziła cię w to samo gówno. Zastanów się, co, do cholery,
robisz ze swoim życiem, zanim kompletnie wymknie ci się spod kontroli – powiedział, nim
odsunął się na bezpieczną odległość. – Naprawdę chcesz wrócić na dno?
– Byłem tam z twojego powodu. – Wysunąłem palec w jego stronę i warknąłem wściekle.
– To ty mnie zniszczyłeś…
Ojciec znów mnie wykpił. Patrzył na mnie spod byka, niemal tak, jakbym był naćpany.
– Dzieciaku…
– Co? Boli cię to? Wstydzisz się, huh? – Wygiąłem brew i kiwnąłem na niego głową. –
Życie by ci się rozpierdoliło, gdyby świat się dowiedział, jakim jesteś podłym skurwysynem.
Wykrzywił usta, zacisnął szczęki i przymrużył oczy.
– Nie jesteś ubezwłasnowolniony. Sam podejmujesz decyzje. – Mierzył mnie surowym
wzrokiem, a na jego usta zawitał sardoniczny uśmiech. – Naucz się wreszcie przyjmować
odpowiedzialność za swoje czyny. Twoje gówno to twój problem.
– Wypierdalaj stąd!
Steven zmarszczył czoło. Przekrzywił głowę i uniósł brwi.
– Co?
– Powiedziałem, żebyś stąd wypierdalał. – Mój głos był chłodny. Rytmicznie zaciskałem
szczęki. – Powtórzyłem to raz i więcej nie zamierzam.
– Będziesz tego żałował. – Kręcił głową z kpiną. – Zapamiętaj moje słowa.
– Najbardziej na świecie żałuję tego, że jestem twoim synem – rzuciłem bez krzty litości
dla niego. – Nie prosiłem się o to ani o firmę, ani o popierdolone życie czy sławę. To nie była
moja decyzja. – Byłem rozgoryczony i pełen żalu. Złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi. –
Ale mogę zdecydować, czy wciąż chcę ciebie w nim mieć. Odpowiedź jest prosta: nie chcę –
mruknąłem i kiwnąłem głową w stronę wyjścia.
Ojciec otworzył szerzej oczy jakby w zaskoczeniu. Patrzył na mnie i nie dowierzał, że
właśnie wyrzucam go z domu. Sam w to nie wierzyłem. Postawiłem się mu. Zrobiłem to. Był
pierwszą toksyczną osobą, od której musiałem się odciąć, jeśli miałem choć w minimalnym
stopniu wrócić na odpowiednie tory.
Stojący z boku Carter patrzył na mnie uważnie, jak gdyby próbował znaleźć na mojej
twarzy odpowiedź. Gdy przeniósł wzrok na Stevena, niemal zdębiał. Ojciec minął go
w milczeniu, a chłód pociągnął się za nim. Przyłożyłem czoło do drzwi i gwałtownie wypuściłem
powietrze z ust. Ignorując ból w krwawiącej dłoni, zwinąłem ją w pięść i z całej siły uderzyłem
w drewnianą powierzchnię.
– Panie Scott…
– Carter, zostaw mnie.
Byłem zrezygnowany. Straciłem wszystko. Nie było dla mnie nadziei. Zrozumiałbym,
gdyby to zdarzyło się po raz pierwszy. Historia zatoczyła koło, a ja wróciłem do punktu wyjścia.
Wszystko, co robiłem, robiłem z myślą o niej – o nas. Spierdoliłem to. Zrujnowałem wszystko,
co było najlepsze.
– Potrzebuje pan lekarza?
Zauważyłem, że wpatruje się w moją rękę. Przyjrzałem się jej i wykrzywiłem usta.
– Nie czuję bólu. – Minęła chwila, zanim prychnąłem sam do siebie.
– Bo jest pan pijany. – Jego głos był odrobinę głośniejszy od szeptu, jakby bał się, że
skarcę go za tę uwagę.
– Lubię ból, Carter. – Podniosłem na szofera martwy wzrok. – On mnie leczy, pozwala mi
zapomnieć.
– To tylko złudne wrażenie, proszę pana. Ból jest chwilowy, przemija. To blizny czynią
nas silniejszymi – wyznał ze spokojem.
Prychnąłem pod nosem. Trafił mi się pierdolony Coelho.
– Przestań, bo się zrzygam – mruknąłem i potrząsnąłem głową, by odrzucić tę myśl.
– Mogę panu pomóc.
– Nie możesz mi pomóc – odpowiedziałem, wykrzywiając usta.
Carter powiódł wzrokiem po pomieszczeniu. Pewnie w głowie układał kosztorys strat
spowodowanych przez chaos, którego byłem sprawcą. Gdy jego wzrok zatrzymał się na lustrze,
westchnął.
– Zbite lustro to siedem lat nieszczęścia – zauważył.
– Nie pierdol, Carter. Do tej pory ani razu nie zbiłem lustra, a pecha mam przez całe życie
– burknąłem rozzłoszczony.
Szofer parsknął śmiechem. Uniosłem brew na jego reakcję.
– Pan ma pecha? – Patrzył na mnie jak na kretyna. – Bycie Brysonem Scottem to grube
miliony na koncie, prywatne wyspy, odrzutowce, limuzyny, samochody, domy w każdym
zakątku świata, kobiety na wyłączność i władza porównywalna z prezydencką. Pan mówi mi, że
ma pecha?
– Właśnie to, Carter… to widzą wszyscy. Pieniądze, sławę, jebane gówno wokół. Nikt nie
widzi tego, co dzieje się wewnątrz mnie… – przytknąłem palce do skroni – …tu siedzą legiony
demonów, które właśnie krzyczą, bym przypierdolił ci w pysk. – Zachowałem kamienny wyraz
twarzy. – Rozdzierają mnie od środka, Carter. Nie radzę sobie. Nie udźwignę tego długo –
wychrypiałem, gdy emocje zdzierały mi głos. – Jeśli jutro znajdziesz mnie…
– Nie waż się mówić takich rzeczy, słyszysz? – warknął hardo, zaskakując mnie.
Zamrugałem na jego słowa. Przechyliłem głowę i, nie rozumiejąc jego reakcji,
zmarszczyłem czoło.
– Carter…
– Straciłem żonę przez cholerną depresję. Przysięgam, że jeśli wspomni pan o tym jeszcze
raz, osobiście przywalę panu w twarz – syknął przez zęby i postawił kołnierzyk.
Odwróciłem wzrok na myśl o tym, że też miałem dziecko. Dziecko, które nie wiedziało
nawet o tym, że istnieję. Każda myśl o tym to tykająca bomba, którą noszę w brzuchu –
destrukcyjna, doprowadzająca do szału i niszcząca mnie tym bardziej, że to wszystko wydarzyło
się z mojej winy.
– Pan potrzebuje pomocy, panie Scott. – Carter położył dłoń na moim ramieniu. –
Zadzwonię do pańskiego agenta, umówi pana do psychiatry.
– Psychiatry? – Wytrzeszczyłem na niego oczy. – Nie jestem wariatem.
– Staram się uchronić pana przed powtórką sprzed lat – mówiąc to, poklepał mnie po
plecach i wykrzywił usta w bladym uśmiechu. – Potrzebuje pan prawdziwej terapii – dodał,
kładąc nacisk na słowo „prawdziwa” i mając pewnie na myśli moje wcześniejsze pozorowane
próby w tym zakresie.
– I co, miałbym o tym z kimś rozmawiać, żeby mógł zebrać sobie materiał do artykułu
i jeszcze na mnie zarobić? – wykpiłem go. – To absurdalne.
– Carter ma rację. – Znajomy głos dotarł do moich uszu.
Odwróciłem głowę, by ujrzeć w progu Christiana. Patrzył na mnie, wykrzywiając twarz
w grymasie. Dłonie trzymał w kieszeniach, a ciężar ciała przeniósł na prawą nogę, gdy oparł się
o ścianę.
– Załatwiłem ci wizytę u specjalisty. Nikt nic nie wie, Carter będzie cię tam woził
specjalnym samochodem. Gość jest dyskretny, będzie cię przyjmował w swoim apartamencie. –
Kiedy to wszystko mówił, czułem jeszcze większą złość niż przed momentem.
Potrząsnąłem głową i przytknąłem dłoń do czoła. Nie. Błagam, niech powie, że to
pierdolony żart.
– Że co zrobiłeś?
– Ratuję cię, stary. – Zmierzył się ze mną wzrostem i uważnie spojrzał mi w oczy. –
Właśnie straciłeś trzy kontrakty na potężny biznes, w tym z holdingiem z Hong Kongu. Jeśli
nadal będziesz wrakiem człowieka, International Finance Center upadnie, a ja stracę przyjaciela –
rzucił, nim oparł ręce na moich ramionach. – Nie pozwolę ci na to.
Zacisnąłem usta, bo poczułem, że zadrżał mi podbródek. Mimo to moje oczy pozostały
suche. Byłem już zmęczony emocjami, które mnie niszczyły.
– Straciłem ją, Christianie – wychrypiałem.
– Wiem – sapnął i przyciągnął mnie do męskiego uścisku. Choć nie byłem
przyzwyczajony do bliskości, dopiero w tym momencie uświadomiłem sobie, jak bardzo tego
potrzebowałem. – Ale nie jesteś w tym sam. Nie tym razem. Nie pozwolimy ci upaść na dno –
zapewniał.
– Ona mnie nie pamięta. Nie wie, kim jestem. – powiedziałem głosem przepełnionym
żalem i drżącym z emocji.
– Obiecuję ci… – zaczął, odsuwając się ode mnie – że zrobimy wszystko, by ją znaleźć
i sprowadzić do domu.
Miałem wrażenie, jakby ktoś zacisnął mi rękę na gardle i miażdżył krtań. Choć kiwnąłem
zgodnie głową, w myślach uznałem to za kompletną bzdurę. Próbowałem jej szukać, ale
zniknęła. Moja Sophia zaginęła. Podczas gdy ja umierałem z tęsknoty, ona nawet nie wiedziała,
kim jestem. Każda kolejna minuta zbliżała mnie do desperackiego kroku, ale obiecałem sobie, że
ją znajdę, więc muszę to zrobić.
Nazywam się Bryson Scott i… straciłem ją.
ROZDZIAŁ 1
4 lata później
Sophia
Potrzebowałam zmian. Nie wiedzieć czemu, gdzieś w głowie utkwiła mi myśl, że muszę
coś zmienić. Po czterech latach od wypadku i częściowej utracie pamięci czułam się tak, jakbym
utknęła w tunelu czasu. Wszystko stało się monotonne.
Urodziłam synka, najpiękniejszego chłopca pod słońcem. Razem z Lucasem
postanowiliśmy, że damy mu na imię Justin. Gdy po raz pierwszy wzięłam go w ramiona, stał się
dla mnie wszystkim. Miał oczy jak karmelowe cukierki, pełne dobra i niewinności. Zakochałam
się w jego ciemnych włosach, delikatnej skórze, malutkich usteczkach i kruchych rączkach. Był
idealny. Jego uśmiech był niezwykły. W chwilach, gdy nachodziły mnie wątpliwości,
wystarczało, że pociągnął swoje drobne kąciki ust do góry, by wypełnić mnie słońcem i dać
wewnętrzny spokój.
Chciałam dać mu wszystko, na co zasługiwał, a nawet więcej, niż mogłam zaoferować.
Cudownie było słuchać jego gaworzenia, obserwować próby raczkowania, stawiania pierwszych
kroków i pierwszych słów. Gdy powiedział mama, byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi… ale
gdy nauczył się chodzić, a jego słownictwo stało się bogatsze, kompletnie straciłam rachubę
nowych słówek i umiejętności.
Charakterem nie przypominał żadnego z nas. Justin był stanowczy, uparty, święcie
przekonany o tym, co mówi. Potrafił argumentować najprostsze decyzje, a gdy tylko próbowało
mu się coś z góry narzucić, tupał nogami i złościł się, jakby walczył o swoje prawa. Gdyby dać
mu transparent i marker, wyszedłby na rynek i żądał dodatkowej porcji słodkich pianek. Może to
dlatego, że za bardzo go rozpieszczaliśmy? Za każdym razem, gdy coś nabroił, wystarczyło jedno
spojrzenie tego malucha, by miękło mi serce. Tak, ta słodka buźka, za którą niebawem będą
uganiać się wszystkie dziewczęta z Berlina, jest moją największą słabością.
Przeprowadziliśmy się tu jeszcze przed porodem. Lucasowi zależało na tym, byśmy mieli
swoje własne miejsce na ziemi. Podobno dom z widokiem na jezioro, z dala od zgiełku,
w zacisznej okolicy, zawsze był moim marzeniem. Od tego więc zaczęło się nasze wspólne życie.
Choć z trudem przychodzi mi deklaracja, że go kocham, jest dla mnie ważny i zawsze dbałam
o to, by tak właśnie się czuł.
Po prostu nie pamiętałam tej chwili, w której się w nim zakochałam. Pomimo opowieści
Lucasa i jego chęci przywrócenia mi pamięci, w pewnym momencie ustaliliśmy, że wracanie do
przeszłości nie ma żadnego sensu. To, co działo się tu i teraz, stało się dla nas najważniejsze.
Poznawaliśmy się od nowa i było w tym coś wyjątkowego.
Zmianę rozpoczęłam od siebie. Skończyłam zaocznie dziennikarstwo. Luke powiedział,
że zarządzanie nie było dla mnie i być może miał trochę racji. Czułam się zacofana z materiałem.
Pewność siebie i asertywność napędzały mnie do działania. Od roku, za sprawą znajomości
mojego partnera, pracowałam dla magazynu o tematyce biznesowej. Prowadziłam wywiady
z inwestorami, biznesmenami, a nawet prawdziwymi potentatami, którzy zarabiali krocie.
Zmieniłam też wygląd. Rozjaśniłam włosy na blond i podcięłam końcówki, przez co
sięgały mi teraz jedynie do piersi. Po porodzie zadbałam też o ciało. Lucasowi podobało się to
i wspierał mnie na każdym kroku. Szkoda tylko, że małemu nie poświęcał tyle czasu. Mogliśmy
wyskoczyć gdzieś razem jedynie w weekend, ale nawet wtedy odbierał służbowe telefony. Mimo
upływu lat grupa moich znajomych była ograniczona. Brakowało mi Shawna i Eleny, ale nasze
drogi niestety się rozeszły. Kontakt ograniczał się jedynie do sporadycznej wymiany wiadomości.
Dziś mój mężczyzna zaoferował, że podwiezie małego do niani. Justin bardzo ją polubił,
a mi przypominała Dalię, za którą niemożliwie tęskniłam. Zamarzyłam nagle o powrocie do
Stanów, ale nie mogłam przecież zostawić obecnego życia. Wszystko zresztą robiłam z myślą
o małym.
– No już, koniec bajek! – Klasnęłam i wyciągnęłam ręce do synka.
– Mamooo… – jęknął marudnie ze zrezygnowaną miną.
– Tata spieszy się do pracy, kochanie – westchnęłam. – Podrzuci cię do niani, dobrze?
– Niania jest nudna. – Ześlizgnął się wiotko z kanapy, jakby dopadł go nagły niedowład.
– Nie mogę chodzić…
Zaśmiałam się na te wygłupy i pochyliłam nad nim. Gdy zaczęłam go gilgotać, jego
gromki śmiech zalał radością cały salon. Porwałam syna wreszcie w ramiona i czule ucałowałam
w policzek, nim wreszcie puściłam wolno.
– No już! Tata czeka, pospiesz się – ponaglałam go.
Mały ciągle się guzdrał, a ja wzięłam pilota. Stłumiłam warknięcie, gdy upadł mi na
podłogę.
– Cholera.
Uklęknęłam w poszukiwaniu baterii. Kiedy spojrzałam na ekran telewizora, moją uwagę
przykuł niezwykle przystojny mężczyzna w garniturze. Sposób, w jaki się poruszał, jak zaciskał
szczęki, jego przenikliwe spojrzenie… coś sprawiło, że zastygłam w miejscu. Usiadłam na
piętach i zmarszczyłam czoło, czując nagle dziwny ból w głowie.
…jeden ze światowej rangi biznesmenów, Bryson Scott, otworzył oddział International
Finance Center na terenie Niem… – mówił reporter, ale ekran nagle zgasł.
– Co ty robisz? – warknął Lucas, na co aż podskoczyłam. Zmarszczyłam brwi,
obserwując jak trzyma w dłoni wtyczkę. – Musimy już iść.
– Wiem, po prostu wypadł mi…
– Nie mam czasu na tłumaczenia – uciął i rzucił nerwowe spojrzenie na zegarek. – I tak
jestem już spóźniony – burknął podenerwowany.
Rozumiałam, że był pochłonięty pracą, ale cholernie nienawidziłam, gdy przenosił ten
problem do domu. Jego nerwy negatywnie odbijały się na naszym związku, a tym bardziej na
naszym dziecku.
– Kto mnie odbierze? – spytał Justin, zwracając na siebie uwagę.
Uśmiechnęłam się do niego czule i podeszłam bliżej. Zaczesałam czekoladową grzywkę
chłopca na bok i zaczepnie przesunęłam palcem po drobnym nosku.
– Tata, skarbie. – Ujęłam jego dłoń i już po wyjściu z domu przykucnęłam, poprawiając
mu sweterek.
– Och… – Mina nieco mu zrzedła. Otulił ramionami moją szyję i kurczowo wtulił się,
prezentując przy tym swoją siłę. – Kocham cię, mamusiu.
– Ja ciebie też, słoneczko, całym serduszkiem. – Pogłaskałam go kciukami po policzkach.
– Daj mi buziaka. – Wydęłam lekko wargi, które on miękko musnął. – I wskakuj do auta –
powiedziałam, nim otworzyłam drzwi do czarnego SUV-a.
Malec wgramolił się do fotelika i przymrużył powieki.
– Wsiadasz z tym tyłkiem? – burknął pod nosem pod adresem Lucasa i skrzyżował
ramiona na piersi.
Otworzyłam oczy ze zdumienia.
– Justinie, bądź miły dla taty – upomniałam go.
– Nie – droczył się.
– Misiu…
Uparcie kręcił głową.
– Kupię ci zabawkę, jeśli będziesz grzeczny, co ty na to? – Uniosłam zachęcająco brew
i ostrożnie zapięłam jego pasy.
– To powiedz mu, żeby przestał się drzeć – mruknął po chwili niepewności.
Przymknęłam powieki i odetchnęłam, by zachować spokój.
– Tata jest zestresowany pracą, skarbie – starałam się to wyjaśnić, choć sama nie do
końca rozumiałam zachowania mężczyzny. – My też się czasem denerwujemy, prawda? –
Uśmiechnęłam się delikatnie i zmierzwiłam jego kasztanowe włosy.
– Możemy już jechać? – spytał Lucas, opierając dłoń na moich plecach.
Przytaknęłam i pocałowałam synka w czubek głowy, nim zamknęłam drzwi samochodu.
– Jedź ostrożnie, dobrze? – poprosiłam, spoglądając na Lucasa.
Czule musnął mój policzek, po czym westchnął markotnie i przesunął po nim kciukiem.
– Dzwoń do mnie, gdyby coś się działo – poprosił. Mówił tak za każdym razem i nigdy
nic się nie działo.
Objęłam się ramionami, obserwując, jak opuszczają podjazd. Przygryzłam policzek
i odchyliłam głowę w tył. Coś było nie tak. Cokolwiek się działo, nie potrafiłam tego rozgryźć.
Nigdy nie czułam się tak wyobcowana jak teraz. Znalazłam się w złym miejscu i choć chciałam
jak najlepiej dla syna, nie czułam się tu dobrze. Za każdym razem, gdy próbowałam poruszyć
temat powrotu do Stanów, Luke starał się wybić mi ten pomysł z głowy, przypominając, ile
pieniędzy włożył w ten dom i że oboje mamy stabilne zatrudnienie. Na moją propozycję zawsze
miał setki argumentów na nie, a później denerwował się i dochodziło do dość ostrych kłótni.
***
Bryson
– A co, jeśli doktor miał rację? – spytałem, patrząc na Christiana. – Co, jeśli ona sobie
przypomniała?
Przyjaciel wyciągnął mnie z domu po tym, jak zaszyłem się w nim po konferencji
związanej z otwarciem nowego oddziału w Europie. Biznes przestał być dla mnie najważniejszy,
ale wiedziałem, że jeśli sam nie pociągnę korporacji, będę zmuszony ją sprzedać.
– Nie mogę uwierzyć, że ci to zrobił – westchnął ciężko i prychnął pod nosem. – Nie
sądziłem, że będzie z niego taki skurwiel.
– Może to faktycznie nie moje dziecko? – chrząknąłem, spoglądając na pustą butelkę po
piwie. – Nie, jest moje. Czuję to.
– Możesz być pewny, że jest twoje. – Poklepał mnie po ramieniu, na co parsknąłem
szorstkim śmiechem i wstałem z miejsca.
– Ani razu nie odebrała ode mnie telefonu, nagrałem się jej miliony razy, aż pewnego
dnia odebrała jakaś gówniara i powiedziała, że ten numer od kilku dni należy do niej –
powiedziałem z przekąsem i zacisnąłem gniewnie szczęki.
– Nie wierzę, że sama tak po prostu wyjechała. To niemożliwe, Dalia by jej nie
wypuściła. – Skrzywił się, po czym pociągnął łyk piwa.
– Ona mnie nie pamięta, Chris… – Potrząsnąłem głową i przesunąłem językiem po
wnętrzu ust. Nagle w amoku z całej siły rzuciłem butelką o ścianę. – Ona mnie, kurwa, nie
pamięta! – wydarłem się i wplotłem palce we włosy. – Nie wiem, kurwa, czy mam syna, czy
córkę, nie wiem, gdzie ona jest, nie wiem, co robi, czy jest z nim, czy nie – wymieniałem
nerwowo, ściskając nasadę nosa. – A co, jeśli wzięła z nim ślub? Albo on ją krzywdzi? –
Zatrząsałem się z emocji i poderwałem. – Jeśli położył na niej łapy w zły sposób, zamorduję go,
kurwa, uduszę, rozpierdolę tego skurwysyna!
– Bryson! – Przyjaciel chwycił mnie za ramiona.
Byłem przepełniony gniewem. Wszystko się we mnie gotowało, a emocjonalny kocioł
groził wybuchem. Chris popchnął mnie twarzą do ściany, wykręcając ręce do tyłu. Dobrze, że był
w wojsku, bo normalnie by sobie ze mną nie poradził.
– Uspokój się… – powiedział. Po chwili odsunął się ode mnie. – Znajdziemy ją –
zapewnił. – Znajdziemy ją i sprowadzimy do Nowego Jorku.
***
Wróciłem do firmy. Musiałem ułożyć sobie życie od nowa, mimo że to nie było łatwe. Od
czterech lat nie otrzymałem znaku życia od kobiety, którą kochałem. Tęskniłem za nią każdego
wieczoru, gdy nie mogłem zasnąć z natłoku myśli. Bezsenność stała się moim codziennym
kompanem. Nawet wtedy, gdy w samotności piłem kawę, moje myśli uciekały do niej. Co robi
Sophia? Czego smakują jej usta? Czy dba o siebie? Czy nadal ma piękne, brązowe włosy?
Tęskniłem, gdy siedziałem samotnie w bugatti, a jej nie było obok. Miałem wrażenie, że
zapach jej perfum przesiąknął tapicerkę, albo to moja wyobraźnia wytwarzała te zapachy,
przypominając mi o niej. Jeździłem do miejsc, w których spędzaliśmy czas. Odtwarzałem
w pamięci wszystkie chwile, które teraz były już tylko wspomnieniem. Ona nawet ich nie
pamiętała. Zniknęły nawet jej wszystkie konta na portalach społecznościowych. Może Lucas nie
chciał, żeby sobie przypomniała? Zabrał jej okno na świat i nie dopuszczał do mnie.
Choć tak naprawdę ona nie była moja. Może… może jednak przypomniała sobie
wszystko i nie chce, żebym ją znalazł? Pieprzyłem się z wieloma kobietami, ale tylko do niej
byłem przywiązany grubym sznurem. Ona natomiast nawet nie złapała za jego końcówkę.
Potrzebowałem jej bardziej niż kiedykolwiek. Żadna kobieta nie dawała mi takiej miłości,
jaką otrzymywałem od niej. Jej nigdy nie miałem dość. Nie byłem już sobą. Zatraciłem się w tym
gównie i zgubiłem gdzieś po drodze.
Rzuciłem telefon na stół, gdy zostałem sam w sali konferencyjnej. Przytknąłem pięść do
ust. Kurwa. Nigdy jej nie znajdę. Muszę pogodzić się z tym pierdolonym faktem. Pragnąłem
wierzyć, że Sophia wciąż mnie kocha, że może jej umysł mnie nie pamiętał, ale serce wciąż
należało do mnie. Nie chciałem jej krzywdzić, ja po prostu zapragnąłem znów mieć ją
w ramionach. Chciałem ją przytulić, trzymać blisko siebie, całować, pieścić, kochać się z nią,
poczuć ciepło jej piersi, jej wilgotną kobiecość. Pragnąłem jej.
Poddałem się terapii, bo zamierzałem poprowadzić swoje życie na odpowiednie tory.
Chciałem pozostać jej wierny i podtrzymałem to przez kolejne lata. Ona była moja, a ja chciałem
być jej… nawet jeśli o tym nie wiedziała. Nie pamięta mnie, ale to nic. Rozkocham ją w sobie na
nowo. Miałem blokadę w stosunku do innych kobiet i jakkolwiek próbowałem to sobie
wytłumaczyć, żadna z nich nawet nie dorównywała mojej małej Cole.
Żadnych kobiet. Jeśli miałem wrócić na dobrą drogę, kobiety musiały stać się dla mnie
kompletnie zakazane. To było jak powtórka z odwyku, ale tym razem z satyryzmu. Przyznanie
się przed sobą do problemu było największym wyzwaniem. Skupienie się na biznesie stało się
jedyną odskocznią od ciągłego obwiniania się za wszystko, co się wydarzyło.
Weź się w garść.
Sophia
– Justin, skarbie... – wyszeptałam przy uszku synka, smyrając lekko jego mały nosek.
Zmarszczył go i wymruczał coś cicho. – Kochanie, mama musi wstawać do pracy. Pojedziesz
dziś ze mną, dobrze?
– Dlaczego nie mogę jechać do niani? – wymruczał markotnym głosem i wtulił policzek
w poduszkę.
– Niania jest chora, a dziś nie mam nikogo na zastępstwo, dlatego pojedziesz ze mną –
westchnęłam, odkrywając go. – Chodź, mój książę.
Zrezygnowany jęk malca sprawił, że mimowolnie się uśmiechnęłam. Zawsze ciężko
radził sobie z pobudkami.
– Tata nas zawiezie? – wymamrotał leniwie.
– Nie. Tata jest już w pracy – skłamałam, udając radosny nastrój.
Luke nie wrócił na noc, nie zostawił wiadomości ani też nie odpisywał na sms-y. Nie
chciałam jednak angażować małego w nasze sprawy. Wystarczy, że czuł w powietrzu napiętą
atmosferę.
Malec przeciągnął się z ziewnięciem i usiadł. Grzywa opadła mu na czoło, a burza
roztrzepanych kosmyków wywijała się we wszystkie strony świata.
– Pojedziemy moim samochodem – powiedziałam, zachęcając go do wstania. – Masz
śniadanie na swoim stoliku, wyprasowałam ci koszulę, założysz ją z jeansami, dobrze?
– Pewka – odparł z zadowoleniem i podniósł się z łóżka.
Obserwowałam, jak próbował zdjąć koszulkę. Kiedy chciałam mu pomóc, odepchnął
moje dłonie.
– Ja sam – mruknął, szarpiąc się z podkoszulkiem.
Powstrzymałam się od śmiechu.
– Jus, pomogę ci – proponowałam.
– Nie, ja sam! – burknął ze złością.
– Jasne, panie władczy. – Przewróciłam oczami i wyszłam do salonu.
W głowie rozpoczęłam odliczanie.
Trzy.
Dwa.
Jeden…
– Maaamooo! – jęknął marudnie, na co zaśmiałam się pod nosem i wróciłam, aby mu
pomóc.
– Wyglądasz jak prawdziwy mężczyzna. – Uśmiechnęłam się szeroko, całując go
w czoło.
– Bo ja jestem prawdziwym mężczyzną – odparł zadowolony i oparł dłonie na biodrach.
Zmierzył mnie wzrokiem i uniósł teatralnie brew. – Wyglądam jak pan prezes – zakpił pod
nosem.
Potrząsnęłam głową z dźwięcznym chichotem.
– Aha, pan prezes nie śpi w nocy z mamusią. – Przewróciłam oczami, chwytając za
klucze od samochodu.
– Gdzie jedziemy? – spytał z pełną buzią.
– Do tego nowego budynku niedaleko twojego ulubionego placu zabaw – powiedziałam,
gdy usadziłam go w foteliku.
– Po co?
– Mama pisze bardzo ważny artykuł do gazety, a żeby to miało ręce i nogi, muszę też
pogadać z kimś ważnym w tym budynku, wiesz? – odparłam.
– Dlaczego? – drążył zaciekawiony, nim wziął kolejny kęs słodkiej bułki.
– Bo tak kazała mi pani Bradley – odetchnęłam ciężko.
– Uhh, nie lubię jej – wymamrotał.
– Nie tylko ty – sapnęłam i przesunęłam kciukiem po jego policzku. – Obiecujesz mi, że
będziesz grzeczny?
– Jak zawsze.
– Mówię poważnie, Justinie. – Popatrzyłam na niego błagalnie.
Mój mały nie stronił od żartów czy wykorzystania okazji do psot. Choć wszyscy mieli go
za aniołka, pokazywał różki, gdy tylko nadarzyła się okazja.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, obeszłam samochód, by wyjąć Justina z fotelika.
Postawiłam go na ziemi, a potem sięgnęłam po swoją teczkę. Wtedy maluch zaczął szarpać mnie
za sukienkę.
– Mamo…
– Chwilunia, kotku.
– Mamo, patrz!
Spojrzałam w jego stronę i zobaczyłam, że wzrok miał skupiony na czarnej, luksusowej
limuzynie.
– Wow, mogę podejść?
– Justinie… – Spojrzałam na niego z politowaniem.
– Tylko na chwilkę!
– Synku, nie mamy czasu! – Przekręciłam nadgarstek, by spojrzeć na zegarek.
– Mamo, tylko chwila! Sekunda! – Tupał uparcie nóżkami.
– Dobrze, ale tylko na moment – westchnęłam i chwyciłam chłopca za rękę, podchodząc
do czarnego bentleya.
W chwili gdy Justin dotknął karoserii samochodu, mężczyzna w garniturze wysiadł
pierwszymi drzwiami, doskakując w naszą stronę.
– Proszę nie…! – urwał nagle, gdy tylko na mnie spojrzał.
– Najmocniej przepraszam! Mój synek strasznie chciał zobaczyć ten samochód, nie
mieliśmy zamiaru sprawić problemu – wyjaśniłam pospiesznie i złapałam małego za rączkę.
– Nic się nie stało. – Uśmiechnął się ciepło, a wzrok utkwił w moim urwisie.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę budynku. Zaczesałam blond włosy do tyłu
i wypuściłam powietrze z ust. Przyłożyłam dłoń do czoła, gdy poczułam lekki ból głowy, ale
zignorowałam to. Jeszcze brakowało, by jakiś cholerny bogacz pozwał mnie za bzdurę.
Podeszłam do recepcjonistki i powitałam ją nerwowym uśmiechem.
– W czym mogę pani pomóc? – Podniosła na mnie wzrok z promiennym uśmiechem.
– Jestem Sophia Cole z magazynu „Golden Wolf”, byłam umówiona na wywiad. –
Pokazałam jej przepustkę.
Kobieta wykrzywiła usta i przekrzywiła głowę z miną, która mówiła mi tylko jedno.
Cholera… nie.
– Niestety, prezes nie życzył sobie żadnego wywiadu. Przykro mi. – Popatrzyła na mnie
z politowaniem i wzruszyła ramionami.
Zamrugałam. Uniosłam brwi i pokręciłam głową, wciąż starając się podtrzymać uśmiech.
– Nie, to jakaś pomyłka. Byłam umówiona na dzisiaj – zaznaczyłam wyraźnie.
– Bardzo mi przykro, ale niewiele mogę z tym zrobić. – Posłała mi współczujące
spojrzenie.
Odetchnęłam głęboko, uwalniając napięcie. Zerknęłam na synka i uśmiechnęłam się do
niego niezwykle spokojnie.
– A kto może coś z tym zrobić?
– Obawiam się, że tylko prezes. – Oparła dłonie na marmurowym blacie i uśmiechnęła się
nieco sardonicznie.
– Och, świetnie.
– Sophia, Justin! – Usłyszałam radosne wołanie.
Odwróciłam głowę w stronę wejścia, a na widok znajomej, rudowłosej kobiety słabo się
uśmiechnęłam.
– Hej, Mel…
– Cześć, Mel! – zawołał mój wścibski czterolatek.
– Przyszłaś na wywiad, tak?
– Chyba już po wszystkim. Właśnie się dowiedziałam, że: prezes nie życzy sobie żadnego
wywiadu. – Rzuciłam spojrzenie na recepcjonistkę i uraczyłam ją równie sztucznym uśmiechem.
Już z niejednym takim miałam do czynienia. Jak chcą podbudować sobie PR, to sami do
nas wypisują, a jak gazety chcą od nich czegoś więcej, zawsze jest nie dziś, nie teraz, pan prezes
jest zajęty, pan prezes ma bardzo ważne spotkanie, nie jesteś umówiona. Cholerni hipokryci.
– Cholera, naprawdę? – Przygryzła wargę i odwróciła się w stronę recepcjonistki. –
Jeremy jest w biurze?
– Oj nie… pan Scott – zdradziła ponuro dziewczyna.
– Och… – Mel wciągnęła powietrze i zacisnęła usta. – Cholera, Jeremy na pewno
znalazłby dla ciebie chwilę. – Zwróciła się w moją stronę. – Jestem asystentką jego asystentki,
tak że na pewno bym cię gdzieś wcisnęła, ale Scott… – wypuściła powietrze z ust i machnęła
dłońmi w geście kapitulacji. – To naprawdę ciężki przypadek. Facet ma ego wyższe niż ten
budynek.
– Aż tak? – burknęłam.
– A nawet i gorzej. Pozwie cię do sądu za samo spojrzenie na niego, jeśli będzie trzeba –
stwierdziła z nikłym rozbawieniem i zerknęła na zegar. – Siedzi na swoim trzydziestym piętrze
jak cholerny cerber.
– Więc jest zajęty, tak? – Skrzyżowałam ramiona na piersiach.
– Albo nie ma humoru, nigdy nie wiadomo – mruknęła i przewróciła oczami. – Ostatnio
wokół niego zadziało się tyle skandali, że sama nie nadążam za newsami.
– Co za gość – wycedziłam przez zęby i odchyliłam głowę.
Moją uwagę przykuł dźwięk windy, która właśnie nadjechała. Spojrzałam w tamtym
kierunku, zerknęłam na Mel i Justina, a po chwili znów odwróciłam wzrok. Zacisnęłam teczkę
w dłoni i rzuciłam się w stronę żelaznych drzwi.
– Sophia! Sophia, nie możesz tam wejść! – zawołała za mną Melanie.
Wciskałam gorączkowo przycisk zamykania, żeby drzwi odcięły mnie od rudowłosej.
Słyszałam jej nawoływania, ale za nic w świecie nie dam za wygraną. Pieprzony Bryson Scott
zniszczył mi rodzinny wyjazd swoimi humorami. Mało tego, był powodem kolejnej kłótni
z Lucasem.
Wysiadłam na trzydziestym piętrze i rozejrzałam się wokół. Byłam zbyt zdeterminowana,
by tak po prostu mu odpuścić. Pieprzyć to! Nawet jeśli nie przeprowadzę z nim wywiadu, to
opierniczę go za wszystkie czasy. Może wreszcie nauczy się szanować ludzi i ich czas. Gdyby
nie on, już dawno byłabym w Monachium.
Stawiałam prężne kroki w stronę wyraźnie wyróżniających drzwi. Nie nawiązywałam
z nikim kontaktu wzrokowego, nie dałam się zatrzymać. Nie tym cholernym razem.
– Przepraszam, a pani do kogo? – Wyrwała się dziewczyna zza biurka.
Ignorując jej uwagi, uniosłam pewniej głowę i przybrałam bojową postawę.
– Proszę pani, nie może pani tam wejść! – zawołała za mną.
– Zaraz się przekonamy – syknęłam wściekła i pociągnęłam za klamkę.
Wpadłam do biura jak burza, ignorując to, kimkolwiek był facet za biurkiem. Nieważne
czy to cholerny prezes międzynarodowej korporacji, prezydent czy pierwszy lepszy gość
w garniaku. Mnie się nie wystawia do wiatru.
– Powiedziałem, że masz nikogo nie wpuszczać – warknął ozięble.
– Starałam się, panie Scott! Ta pani weszła tu bez pozwolenia! – broniła się.
– Słuchaj no, cholerny dupku – wyrzuciłam wściekła i śmiało stawiałam kroki. – Mam
gdzieś to, kim jesteś, jaki jesteś, nie obchodzi mnie, czym się zajmujesz. – Złość kipiała ze mnie
jak lawa tuż po wybuchu wulkanu. – Myślisz, że możesz sobie ot tak poniewierać ludźmi, jak ci
pieprzony wiatr zawieje?!
Mężczyzna patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie odzywał się. Mrugał jakby
oniemiały i usiadł z wrażenia. Proszę, ktoś wreszcie utarł mu nosa.
– Proszę stąd natychmiast wyjść! – skarciła mnie kobieta.
– Słuchaj, kochanie, rozmawiam, nie wpieprzaj się – wycedziłam rozdrażniona.
– Nie może pani…
– Wyjdź. – To pierwsze co powiedział szatyn, gdy w końcu się odezwał… i to wcale nie
do mnie.
Musiała minąć chwila, zanim podwładna wykonała jego polecenie. Skrzyżowałam
ramiona na piersiach i zmierzyłam mężczyznę wzrokiem. Nie zamierzałam zmięknąć. Byłam
cholernie wkurwiona!
Facet nic sobie z tego nie robił. Gapił się na mnie tak, jakby właśnie zobaczył chodzące
milion dolarów.
– Ogłuchłeś?! – Podniosłam głos zirytowana. – Mówię do ciebie!
Ogarnęło mnie nagle cholernie dziwne uczucie, gdy tak milczał. Bez przerwy się we mnie
wpatrywał. Miałam coś na twarzy? Rozmazałam się? Może moja sukienka była zbyt
wyzywająca? Okej, może i podkreślała kształty, ale jeszcze nikt nie zareagował na mnie w ten
sposób. Jego postawa była wręcz nienaturalna. W myślach rozważałam dwie opcje: uciec albo
zostać. Cholerny psychol.
– Jak masz na imię? – zapytał ściszonym głosem.
– Co, zamierzasz mnie oskarżyć? – syknęłam wściekła i potrząsnęłam głową. – Po moim
trupie! To ja ciebie zaskarżę! – Skierowałam palec w jego stronę i zacisnęłam gniewnie usta. –
Gdyby nie twoje widzimisię, „wielki prezesie”, już dawno byłabym na urlopie!
Szatyn niespodziewanie podniósł się z fotela. Stawiał energiczne kroki w moją stronę,
a jego ciemne oczy wbiły mnie w ścianę. Dosłownie. Uderzyłam plecami o chłodną
powierzchnię, gdy tylko zmniejszył odległość między nami. Dominował nade mną wzrostem, ale
to nie odebrało mi pewności siebie. Sprawdziłam, jak daleko miałam do drzwi i czego mogłabym
użyć, gdyby próbował mnie skrzywdzić.
– Podaj mi dłoń – szepnął.
Ściągnęłam ku sobie brwi i prychnęłam mu w twarz.
– Co? – Zmarszczyłam czoło i potrząsnęłam głową. – Nie zamierzam się z tobą godzić.
– Mogę cię dotknąć? – Niski ton jego głosu wywołał we mnie niepowołane uczucie.
Sophia, masz chłopaka i dziecko.
Wyrwałam się do przodu, ale gdy tylko znalazłam się przy drzwiach, jego dłoń
natychmiast sprowadziła mnie z powrotem.
– Wypuść mnie! – wrzasnęłam z nadzieją, że ktoś z zewnątrz będzie mógł mi pomóc.
Wtuliłam plecy w ścianę, a moje przerażone spojrzenie powiodło po jego twarzy.
– Proszę, wysłuchaj mnie…
– Nie dotykaj mnie! – warknęłam na niego.
– Daj mi chwilę, proszę. Moment. Tylko minutę – powtarzał z desperacją. – Wszystko ci
wyjaśnię, błagam, daj mi szansę, Sophio, dam ci wszystko, czego potrzebujesz, tylko błagam, daj
mi chwilę – wyrzucił z siebie, znajdując się niebezpiecznie blisko mnie.
Zamknęłam oczy i odwróciłam głowę. Przełknęłam nerwowo ślinę, gdy próbowałam
uspokoić myśli. Serce łomotało mi o żebra.
On mi nic nie zrobi. Nic mi nie zrobi.
– Proszę… – powtórzył, wpatrując się we mnie intensywnie. – Nie bój się mnie, nie chcę
cię skrzyw…
– Jak mam się nie bać, skoro zaatakowałeś mnie tak nagle? – syknęłam oburzona. –
Powtarzam po raz ostatni, proszę mnie wypuścić – dodałam po chwili, wodząc spojrzeniem po
jego twarzy. – Dość tego…
Gdy próbowałam się wyrwać, zagrodził mi drogę ramieniem.
– Jesteś Sophia Anne Cole, urodziłaś się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym
czwartym roku w Nowym Jorku. Masz hiszpańskie korzenie, twoja matka – Samantha – nie żyje,
wychowywała cię Dalia, twoja babcia. Mieszkałaś u niej przez cały ten czas, dopóki nie poszłaś
na studia, zarządzanie. Twój numer buta to trzydzieści osiem. Nie przepadasz za
ekstrawaganckimi ubraniami. Jesteś uczulona na pyłki wyłącznie wiosną i jesienią. Masz
piętnaście… szesnaście pieprzyków, z czego jeden znajduje się pod lewym pośladkiem. Masz
maluteńką bliznę na palcu wskazującym, po tym jak ugryzł cię kot twojej sąsiadki. Jeździłaś
czarnym nissanem, który nadawał się jedynie na złom. – Wszystko mówił tak, jakbym miała to
wypisane na czole.
Rozchyliłam usta, choć nic nie przychodziło mi na język. Otworzyłam szerzej oczy.
Odebrał mi zdolność myślenia. Skąd on mógł to wiedzieć? Pieprzony stalker. Moment, dlaczego
ktoś taki jak on miałby mnie śledzić? Dlaczego miałby mieć na moim punkcie obsesję? Cholerny
świr…
– Zgłoszę tę sprawę do prokuratury – podkreśliłam wyraźnie, starając się odepchnąć go
od siebie.
– Sophio…
– Nie waż się mnie dotykać… – wycedziłam przez zęby.
Miałam wrażenie, że za moment zemdleję albo zwymiotuję. Nic pomiędzy. Zamrugałam
powiekami, czując ostry ból w głowie. Kiedy mnie puścił, jedną dłoń przyparłam do czoła,
a drugą oparłam na jego ramieniu, gdy wszystko wokół mnie zaczęło wirować.
– Wszystko w porządku…?
Cholera, co on mi zrobił?!
Bryson
Nie wierzyłem własnym oczom, gdy zobaczyłem ją po tak długim czasie. Była tu.
Widziałem ją, choć byłem pewny, że to złudzenie. Ale nie. Była tu. Nieistotne, że krzyczała,
opieprzała mnie, bo czegokolwiek by nie robiła, po prostu była. Musiałem ją dotknąć.
W pierwszej chwili zapragnąłem rzucić się na nią, wpić się w jej usta, posmakować ich,
wyznaczać dłońmi kształty jej ciała… ale w drugiej wiedziałem, że wciąż mnie nie pamięta.
Sophia stała się bardziej kobieca, seksowniejsza, o ile to w ogóle możliwe. Miała
pełniejsze piersi, zapewne po ciąży i zgrabnie zaokrąglone biodra. Jej włosy były teraz
w ciemnym kolorze blond z lekkimi pasemkami. Była cholernie piękna, jak sen na jawie.
Moja słodka Persefona znów stała przede mną. Czułem się jak wtedy, gdy pierwszy raz
postawiła stopę w moim biurze. To jak do mnie mówiła, jak patrzyła… to wciąż była moja
Sophia. Choć jej oczy mnie nie rozpoznawały, a umysł nie przytaczał żadnych informacji, w jej
sercu wciąż było miejsce dla mnie.
Zacząłem recytować zupełnie przypadkowe fakty, kiedy zaczęła się wyrywać. Nie
mogłem pozwolić jej odejść, nie teraz, nie po tylu latach, gdy znów miałem ją przy sobie. Ona
musiała mi uwierzyć, musiała przypomnieć sobie o mnie.
– Sophio! – zawołałem, gdy zasłabła w moich ramionach.
Wsunąłem jedną dłoń pod jej kolana, a drugą pod plecy. Podniosłem ją i wtuliłem
w siebie. Zaniepokoiło mnie to nagłe osłabienie. Nie mogłem się jednak na nią napatrzeć.
Położyłem ją ostrożnie na sofie i ruszyłem po pomoc.
– Leno, zadzwoń po lek… – przerwałem, gdy zobaczyłem małego chłopca.
Miał brązowe włosy, bujną grzywkę i miodowe oczy… Boże… to musiał być on.
To on. Mój syn. Boże, mam syna… Był taki podobny do mnie.
– Panie Scott, była tu taka blondynka? Strasznie się wściekła na pańską decyzję i nie
potrafiłam jej zatrzymać – powiedziała recepcjonistka.
Zamrugałem i odwróciłem głowę w stronę biura.
Cholera, Sophia!
– Jest taka seksowna, piękna... cholera, ledwie mogłem się powstrzymać, gdy ją
zobaczyłem – przyznałem, nawet nie walcząc z uśmiechem.
– Bardzo się zmieniła? – spytał Christian, gdy prowadziliśmy wideorozmowę.
– Jest jeszcze piękniejsza, niż ją zapamiętałem. Skróciła włosy, przefarbowała na ciemny
blond, nabrała kształtów… nie mogłem oderwać od niej wzroku – powiedziałem, rzucając
spojrzenie na laptop. – Wciąż mnie nie pamięta. Była przerażona, a później krzyczała, że mam
się do niej nie zbliżać – mruknąłem i przesunąłem ręką po twarzy.
– Nic dziwnego, stary. Postaw się w jej sytuacji. Obca laska rzuca się na ciebie, mówi że
jest matką twojego dziecka, a do tego rzuca ci fakty, o których wiesz tylko ty, a przecież nigdy
w życiu jej nie spotkałeś – oświecił mnie.
– Cholera, nie pomyślałem o tym w ten sposób – burknąłem bardziej do siebie niż do
niego. – Może dlatego zemdlała…
– Zemdlała?
– Obawiam się, że nie miała zapewnionej odpowiedniej opieki neurologicznej. Gdyby
była jakaś poprawa, pamiętałaby mnie chociaż ze szpitala, ale nic się w niej nie obudziło –
mruknąłem ponuro i potrząsnąłem głową. – Justin powiedział, że często jej się to zdarza.
– Justin? – Christian uniósł brew.
Uśmiechnąłem się szeroko i pokiwałem dumnie głową.
– Zobaczyłem go – przyznałem radośnie i wyszczerzyłem się jeszcze bardziej. – Mam
syna, stary. Jest cudowny, wygląda jak ja, kiedy byłem mały.
– Pewnie wyszczekany jak tatuś – zaśmiał się w odpowiedzi.
– Jest bardzo mądry, strasznie gadatliwy. Przyjemnie się go słucha, ma wiele do
powiedzenia – wychwalałem chłopca, choć nasza rozmowa trwała nie dłużej niż dziesięć minut.
– A wiesz, co z Lucasem? – spytał zaintrygowany.
Mój uśmiech natychmiast przygasł, zmieniając się w gorzki grymas. Zacisnąłem szczęki
i wypuściłem z kontrolowanym spokojem powietrze przez nos.
– Justin powiedział, że na nich krzyczy. – Sama myśl o tym była dla mnie ciężka do
przełknięcia. – Gdybym dopadł skurwysyna…
– Nie powinien dowiedzieć się o tym, że Sophia miała z tobą kontakt – odpowiedział
natychmiast. – Facet może być niezrównoważony.
Kurwa. Christian jak zwykle miał rację. Działałem zbyt gwałtownie, ale to było
odruchowe. Nie mogłem jej znów stracić. Po tylu latach wreszcie ją zobaczyłem i wszystko, co
robiłem, było podyktowane emocjami.
– Muszę zapewnić jej bezpieczeństwo…
– Nie możesz niczego zrobić bez jej zgody – przerwał mi. – Pomyśl logicznie, Bryse.
Jeśli będziesz działał na przekór jej oczekiwaniom i narzucał się, to nie licz na nic pozytywnego
z jej strony. – Kręcił głową z dezaprobatą. – Chociaż Sophia jest dla ciebie cholernie ważna, ona
do tej pory nie wiedziała o twoim istnieniu. Kochała ciebie sprzed czterech lat, a teraz jesteś dla
niej zupełnie obcy. – Słowa, które wypowiedział, uderzyły we mnie mocniej niż kiedykolwiek.
Zwiesiłem głowę i westchnąłem głęboko, by pozbyć się uczucia frustracji.
– Zrobię wszystko, by ją odzyskać.
– Zrób to jednak małymi kroczkami, tak jak na początku. Zdobywaj ją, jak jeszcze żadnej
innej kobiety – zachęcał mnie, a jego uśmiech dodawał mi otuchy.
– Mam się bawić w kwiaty i czekoladki? – spytałem z rozbawieniem.
– Myślę, że dla niej będziesz w stanie to zrobić – rzucił mi wyzwanie.
Przytaknąłem i opadłem na łóżko, tuż obok laptopa. Schowałem twarz pod ramieniem
i odetchnąłem głęboko. Widok Sophii po tylu latach obudził we mnie coś, czego od dawna nie
czułem. Jakaś cząstka nadziei rozpaliła we mnie poczucie, że to jeszcze nie koniec. Do trzech
razy sztuka. Z Julii zrezygnowałem sam, ale mojej Cole nie mogłem sobie odpuścić.
– Nie wrócę do Stanów – zadecydowałem.
Oczami wyobraźni widziałem zszokowany wyraz twarzy Christiana.
– Moment… mówisz poważnie? – spytał niepewnie.
– Nie wrócę, dopóki ich nie odzyskam. – Postawiłem to sobie za cel. – Sprowadzę ją
i Justina, ale bez nich się stąd nie ruszam.
– Ale co z firmą? Steven się wku… – Chris aż zachłysnął się, nie kończąc zdania.
– Nie rozmawiam z ojcem. Nate jest naszym pośrednikiem. Przekażę mu, by zajął się tym
gównem. Ja mam ważniejsze sprawy na głowie – odparłem i nakierowałem laptopa w swoją
stronę. – Ja też chcę mieć rodzinę, Chris.
Przyjaciel przez chwilę analizował wyraz mojej twarzy. Opuścił ramiona i odetchnął, gdy
odczytał to, co powinien.
– Zawalcz o nich. Cokolwiek by się nie zdarzyło, nie poddawaj się i nie rób niczego
głupiego, w porządku? – Patrzył na mnie uważnie i wyczekująco. – Przylecę pierwszym
samolotem, gdybyś tego potrzebował.
Uśmiechnąłem się na jego deklarację. Był podporą, której potrzebowałem w tym trudnym
czasie.
– Carter mnie kontroluje. Jestem czysty jak łza – zapewniłem go.
– Cieszę się, że jest tam z tobą. To twój głos rozsądku, gdy zaczyna ci odpierdalać –
mruknął z cieniem uśmiechu.
– Już niedługo. Sprowadzę ich do Stanów. Zrobię wszystko, by udowodnić, że mi na niej
zależy.
– Wierzę, że tak będzie.
Dźwięk mojego telefonu rozbrzmiał echem w pokoju hotelowym. Wyciągnąłem dłoń po
smartfona, a gdy spojrzałem na ekran, zobaczyłem nieznany numer.
– To dziwne… – wymamrotałem i odebrałem połączenie. – Halo?
Nie usłyszałem niczego w odpowiedzi. Zmarszczyłem czoło, Starając się wyłapać
z drugiej strony cokolwiek słyszalnego. Ciszę przeciął nagły szloch, który natychmiast postawił
mnie na równe nogi. Ten dźwięk wyrwał mi serce z piersi i zgniótł je bez skrupułów.
– Sophia?
– Nie wiem, co mam robić – załkała, a dźwięk jej głosu przyprawiał mnie o poczucie, że
stało się coś kurewsko złego.
– Proszę, powiedz mi, co się dzieje. – Czułem, jak ciśnienie napierdalało mi w głowie.
– Nie wiem… – wydusiła z siebie w przerwie łkań. – Justin musiał coś palnąć. Mój
chłopak wpadł w szał…
– Zrobił wam coś? – Powstrzymałem się od warknięcia i natychmiast złapałem za
płaszcz.
– Uderzył mnie, zamknął w łazience, nie mogłam nic zrobić…
Zacisnąłem dłoń w pięść, czując, że wściekłość wypełnia mnie po brzegi. Jeśli tylko go
dorwę, przysięgam, że rozpierdolę skurwysyna.
– Powiedz mi, gdzie jesteś – rzuciłem, gdy zakładałem buty.
– W domu, wyślę panu adres.
– Będę tam tak szybko, jak tylko się da. Gdyby coś się działo, dzwoń do mnie, dobrze?
Słyszałem jej drżące westchnienie. Przynajmniej przez chwilę wydawała się spokojna.
Schowałem telefon do kieszeni płaszcza i zacząłem dobijać się do pokoju hotelowego Cartera.
Wtargnąłem do środka, gdy tylko otworzył drzwi. Krążyłem po całym apartamencie
w poszukiwaniu kluczy do bentleya.
– Panie Scott…? – Szofer przecierał zmęczone powieki.
– Daj mi klucze do auta.
– Sir, zbliża się północ… – wymamrotał.
– Daj mi klucze do auta! – wrzasnąłem, w pełni wybudzając go ze snu.
– Zawiozę pana, gdziekolwiek pan chce.
Potrząsnąłem głową i przebiegłem nerwowo palcami po włosach.
– Sam sobie świetnie poradzę.
– Panie Scott…
– Daj mi te pierdolone klucze! – Złapałem go odruchowo za ramiona, by po chwili
bezwładnie puścić. – Lucas uderzył Sophię, zamknął ją w łazience, nie wiem, czy nic jej nie
grozi – wykrztusiłem, patrząc mu uważnie w oczy. – Carter, ja naprawdę muszę tam jechać już
teraz.
– Zawiozę pana. Nie zostawię pana z tym samego – mówił z głową schowaną w szafie.
– Pieprz ten garnitur, bierz byle co – syknąłem, wychodząc na korytarz.
***
Postawiłem wszystkie służby w gotowości, zdając sobie sprawę z tego, jakim psycholem
był Lucas. Furia, która zakorzeniła się w moim ciele w dniu, w którym Sophia do niego odeszła,
zaczęła rozlewać się po żyłach jak cholerny wirus. Kierowca pędził przez miasto szybciej niż
kiedykolwiek, dzięki czemu na miejscu byliśmy zdecydowanie wcześniej.
– Czysto – rzucił Carter, wpuszczając mnie do środka.
– Sophia?! – zawołałem.
– Tutaj!
Obaj podbiegliśmy do drzwi, zza których dochodził głos dziewczyny.
– Proszę odsunąć się od drzwi!
Carter z impetem kopnął w miejsce przy klamce, wyrywając tym samym zamek. Sophia
leżała skulona na ziemi z głową skrytą pod ramionami. Kiedy jej wzrok padł na mnie, wyraz ulgi
na moment ocieplił jej twarz.
– Jak się czujesz? Nic ci nie jest? – spytałem, lustrując ją zdesperowanym wzrokiem.
Dziewczyna potrząsnęła głową, a podbródek zadrżał jej z emocji. Przytuliłem ją do siebie
i schowałem w ramionach. Skryłem twarz w jej włosach i odetchnąłem. Nagle zamarłem.
– Gdzie jest Justin?
– On go zabrał. – Jej zrozpaczony głos był solą na moje rany.
– Wezwać pańskich ochroniarzy? – wtrącił Carter.
– Nie, muszę tylko znaleźć Lucasa. – Odchyliłem się, by spojrzeć na twarz blondynki,
zdziwionej, że znam imię jej chłopaka.
– Wiesz, gdzie on może być? – spytałem.
Przez chwilę mrużyła powieki, po czym cicho westchnęła.
– Jest kilka takich miejsc, gdzie chodzi, kiedy jest zły.
– Znasz je? – Założyłem jej kosmyk włosów za ucho i troskliwie przesunąłem kciukiem
po policzku.
– Mniej więcej tak. W każdym razie mogę spróbować was nakierować.
– Podaj mi miejsca, patrole zaczną je przeszukiwać, a ty jedź z Carterem do mojego
hotelu. Nie możesz tu zostać – powiedziałem stanowczo.
– Nie, nie – zaprzeczyła natychmiast, a kruche palce mocno wbiła w moje ramiona. –
Chcę jechać z wami, chcę znaleźć synka.
– Znajdziemy go, obiecuję.
Kiedy wsiedliśmy do samochodu, zapiąłem pasy i upewniłem się, że Sophia też to
zrobiła.
– Opowiedz mi spokojnie, co się stało – poprosiłem, kładąc dłoń na jej kolanie.
Nie chciałem działać gwałtownie. Rozmowa z Christianem uświadomiła mi, że to może
być dla niej złe.
– Wróciliśmy do domu, Lucas już tam był. Źle się czułam i chciałam się położyć, ale gdy
ledwo zasnęłam, usłyszałam krzyki i poszłam sprawdzić, co się dzieje. Mały powtarzał nie jesteś
moim tatą, a wtedy Luke doskoczył do mnie i zaczął szarpać. Krzyczał, że spotkałam się z tobą
za jego plecami, że go zdradzam. – Schowała twarz w dłoniach, by po chwili wsunąć palce we
włosy. – Kiedy oznajmiłam, że nie mam pojęcia, o co mu chodzi, uderzył mnie w twarz. Zanim
zdążyłam zareagować, zamknął siłą w łazience, zabrał Justina i zniknął. – Pociągnęła nosem,
a jej ciało zadrżało z emocji.
Nie potrafiłem tak bezczynnie siedzieć. Musiałem coś zrobić. Objąłem ją ramionami
i poczułem cholerne ciepło, gdy wtuliła się we mnie. Schowałem twarz w jej włosach
i zaciągnąłem się ich zapachem. Wciąż używała figowego szamponu. Pachniała dokładnie tak
samo, jak zapamiętałem. Zamknąłem oczy, powstrzymując chęć pocałowania jej. Westchnąłem
cicho i oblizałem wargi.
– Justin będzie bezpieczny.
– Przysięgam, nie mam pojęcia, dlaczego tak zareagował na nasze spotkanie – zapłakała
mi w ramię.
– Jest wiele rzeczy, o których jeszcze nie wiesz – wyznałem cichym głosem
i przesuwałem kojąco palcami po jej ramieniu.
Między nami zapadła głucha cisza. Przerwał ją dopiero dźwięk telefonu Cartera. Szofer
przyłożył palce do słuchawki przy uchu.
– Zgadza się. Gdzie? – Zatrzymał samochód i zawrócił. – Już tam jedziemy.
– I co? – wyrwała się Sophia.
– Namierzono Lucasa, kamery zarejestrowały go na dworcu. – Rzucił mi krótkie
spojrzenie w przednim lusterku.
– Na dworcu? Boże, on chciał go gdzieś wywieźć – mówiła spanikowana.
– Służby będą tam za parę minut.
– Już tam powinny być – warknąłem rozdrażniony.
Carter znacząco przyspieszył. Nerwy zjadały mnie całego, a samo myślenie o tym, że
moglibyśmy nie zdążyć, przyprawiało o mdłości. W takich chwilach nie potrafiłem myśleć
pozytywnie. Gdy tylko szofer zaparkował, zostawiłem Sophię w samochodzie i pierwszy
wyrwałem się biegiem w stronę dworca.
– Przepraszam! – zaczepiłem ochroniarza. – Widział pan mężczyznę z dzieckiem?
Zmarszczył brwi i lekko potrząsnął głową. Cholera, nie rozumiał mnie.
– Chłopiec, mały. – Wyznaczyłem dłońmi jego wzrost. – Niebieska kurtka, brązowe
włosy. Był tu z dorosłym mężczyzną – tłumaczyłem najprościej, jak mogłem.
– Mały. Tak.
– Chłopiec, szatyn. Malutki – mówiłem wszystko, co napatoczyło mi się na język.
Facet rozkładał ręce. Kurwa. Rozejrzałem się wokół.
– Cholera, nie widzę ich – warknąłem, miotając się wokół.
W głowie miałem miliony chorych myśli. Boże, to tylko dziecko. Czym on mu do cholery
zawinił? Justin nawet nie rozumiał, co się działo wokół niego. Modliłem się w duchu, żeby nic
mu się nie stało. Nie wybaczyłbym sobie tego. Nagle stał się wszystkim, co miałem. On i Sophia
stanowili mój sens istnienia. Musiałem odkupić swoje winy, sprawić, by ona znów mnie
pokochała. Chciałem ochronić naszego syna i zapewnić mu wszystko, co najlepsze.
– Jest tam! – zawołał Carter. – Zatrzymaj się, bo strzelę! – Mierzył z pistoletu do Lucasa.
– Nie, Carter, nie! – wrzasnąłem na całe gardło. – Nie strzelaj! Tam jest moje dziecko!
Nie mógł tego zrobić, nie wtedy, gdy mój synek był z nim. Ten kutas trzymał Justina za
ramiona. Stał blisko torów. Zdecydowanie za blisko. Gdy w tunelu odbiły się światła
nadjeżdżającego pociągu, z przerażenia otworzyłem szerzej oczy. Szybko połączyłem fakty.
Natychmiast zerwałem się w jego stronę. Bez skrupułów pchnął go na żelazne szyny.
Wskoczyłem na tory, łapiąc Justina w pasie i w ostatniej chwili przeturlałem się wraz z nim pod
betonowy próg. Wtuliłem małego w siebie, ochraniając go swoim ciałem. Zakryłem mu jedno
ucho policzkiem, a drugie dłonią, aby nie został ogłuszony przez przejeżdżający tuż obok nas
pociąg. Czułem, jak cały się trzęsie, słyszałem jego płacz, ale teraz nic się nie liczyło, tak długo,
jak miałem go przy sobie.
– Tata jest przy tobie – powiedziałem, głaszcząc włosy chłopca. – Jesteś bezpieczny,
Justin. – Próbowałem go uspokoić, gdy kurczowo trzymał się mojej koszuli.
Lucas chciał popełnić samobójstwo, zabierając ze sobą moje dziecko. Nie chciałem
dopuścić do siebie myśli, co by się stało, gdybyśmy nie przybyli tu na czas. Justin cały się trząsł.
Jego płacz mnie paraliżował. Wziąłem go na ręce i podniosłem z ziemi. Owinął ramiona wokół
mojej szyi, a ja kojąco głaskałem jego plecy.
– O mój Boże, Justin! – zapłakała Sophia, wyciągając ręce w stronę czterolatka.
Przekazałem jej syna, żeby poszła z nim do ratowników medycznych. Podparłem się na
betonowym peronie i syknąłem, gdy poczułem rozchodzący się w lewym barku ból. Dwóch
mężczyzn pomogło mi podnieść się na nogi.
– Wszystko z nim dobrze? – spytałem, przeciskając się między policjantami. – On jest
cały, prawda?
– Na pierwszy rzut oka to same zadrapania i obicia, ale zostanie zabrany na obserwację,
wtedy będzie można stwierdzić ewentualne obrażenia – poinformował.
Kiwnąłem głową na znak, że rozumiem. Widziałem, jak gliny przyciskają Lucasa do
ziemi. W jego oczach było czyste szaleństwo. Zabrał mi ukochaną, a teraz chciał odebrać mi
dziecko. Ruszyłem w jego stronę, nie odrywając wzroku od tej paskudnej mordy.
– Zabiję cię… – wycedziłem chłodno.
– Woah, panie Scott! – Carter stanął mi na drodze i przytrzymał za ramiona. – Nie warto,
naprawdę. Masz ją – zwrócił na siebie moją uwagę. – Jest twoja. Twoja rodzina cię potrzebuje –
przypomniał o tym, co powinno być dla mnie najważniejsze.
– Myślisz, że to jest koniec? – Głos Lucasa wzbudził najgorsze emocje.
Zacisnąłem dłonie w pięści. Wyrywałem się z uścisku Cartera.
– Puść mnie! – ryknąłem.
– Nie.
– Przyjdę po nią! – Jego wrzaski odbijały się echem w mojej głowie. – Nie zabierzesz jej!
Nie rozdzielisz nas!
To było silniejsze ode mnie. Zanim zdążyłem odepchnąć szofera, poczułem, jak delikatne
ramiona otulają mój tors. Sophia mocno chwyciła mnie od tyłu i ściskała koszulę.
– Proszę… proszę, przestań – płakała w moje plecy.
Oddychałem ciężko. Serce zapierdalało mi w piersi, a puls trzeszczał w głowie. Napięcie
zalało mnie jak pierdolone tsunami. Odwróciłem się, a ona chwyciła moją twarz w dłonie.
Mówiła, ale nie słyszałem jej słów. Mój wzrok stale uciekał do Lucasa. Widziałem, jak pakowali
go do radiowozu. Śmiał się. Kutas szczerzył się do mnie jak cholerny psychol.
Sprawię, że zgnijesz w pierdlu.
ROZDZIAŁ 5
Bryson
Czas wydawał się stanąć w miejscu, gdy wpatrywałem się w Sophię i Justina przez
szpitalną szybę. Obserwowanie ich z tej perspektywy zapewniło mnie, że teraz będzie już tylko
lepiej. Nie mogłem zostawić jej z tym samej. Byłem gotów poświęcić wiele, by ich odzyskać
i myślę, że byłem coraz bliżej celu.
Chciałem pokazać, jak bardzo mi na nich zależy. Zapragnąłem wejść w rolę ojca, być dla
Justina takim tatą, jakiego sam nigdy nie miałem. Obiecałem sobie, że będę lepszy, że będę się
starał, miałem przecież potężną motywację – mogłem zyskać rodzinę albo stracić to, o czym
zawsze marzyłem.
Sophia złożyła czuły pocałunek na czole śpiącego syna. Wyszeptała mu coś do ucha
i niespodziewane podeszła do szyby. Spojrzała na mnie, a następnie na dłoń, którą trzymałem na
szkle. Oparła rękę po drugiej stronie – powoli i ostrożnie, jak gdyby bała się, że ściana rozsypie
się na milion kawałków. Gdy tym razem podniosła na mnie wzrok, uświadomiłem sobie, jak
bardzo mi tego brakowało. Zakochałem się w niej jeszcze bardziej. Obudziła we mnie tę cząstkę,
którą zgubiłem kilka lat temu. To nie ona mnie potrzebowała. To ja potrzebowałem jej.
Nieśmiały uśmiech rozświetlił jej twarz, ale nie trwało to długo. Ruszyła w stronę wyjścia
i gdy pociągnęła za klamkę, serce zabiło mi mocniej na samą myśl, że znów będzie blisko mnie.
W milczeniu stanęła obok. Tak wiele myśli przelatywało mi przez głowę, ale żadnej nie
potrafiłem uformować w sensowne słowo. Patrzyłem oniemiały na jej odbicie. Była tak blisko
mnie, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. Nie mogłem jej pocałować, nie mogłem zrobić tych
wszystkich rzeczy, które jeszcze cztery lata temu robiłem zupełnie bez wahania. Walka z chęcią
objęcia jej była dla mnie sporym wyzwaniem.
– Nie wiem, co powiedzieć – odezwała się cicho.
Musiałem zachować świadomość, że każde słowo, jakie wypowie, może być dla mnie
kurewsko bolesne.
– Nie musisz nic mówić – odparłem, przekręcając głowę w jej stronę. – Najważniejsze, że
nic mu nie jest.
– Tak – przyznała niemal szeptem i przesunęła wzrokiem po moim ciele. – Jak twoje
ramię?
– Właściwie to już o nim zapomniałem. – Pociągnąłem kącik ust ku górze i równie
szybko go opuściłem.
Kwestia bólu w porównaniu z tym, co czułem podczas jej nieobecności, była właściwie
znikoma. Między nami nastała głucha cisza. Miałem wrażenie, że wszystko wokół usiłowało
wywrzeć na mnie presję, bym wyznał jej prawdę. Kochałem ją, choć musiała wydarzyć się
tragedia, bym musiał to sobie uświadomić. Obawiałem się jednak, że nie będę w stanie znów jej
stracić po tym, jak dowie się, z jakiego powodu tak naprawdę straciła pamięć. Moje demony
wrzeszczały, że to moja wina i po raz kolejny miały rację.
Ciche łkanie sprawiło, że spojrzałem na Sophię. Widok jej łez był dla mnie pieprzoną
torturą. Nie mogłem nic zrobić. Miałem tak patrzeć? Pozwolić na to, by sama przechodziła przez
cierpienie? Kurwa. Mogę ją dotknąć? Mogę ją przytulić? Rozważałem swój następny ruch tak
ostrożnie, jak gdyby od tego zależało jej życie.
W całkowitym milczeniu objąłem ją ramieniem i przyciągnąłem do siebie. Potrzebowała
tej bliskości bardziej niż ja. W ułamku sekundy jej szloch wypełnił mi umysł, a dłonie zmięły
moją koszulę w pięściach. Niewiele myśląc, przytuliłem ją mocniej i schowałem twarz w jej
włosach. Świat Sophii runął po raz kolejny, a ja tak bardzo zapragnąłem go odbudować.
Cały czas drżała. Przesuwałem kojąco dłonią w dół jej pleców i wędrowałem nią
z powrotem do góry. Chciałem, by wiedziała, że ma we mnie oparcie, że może mi zaufać.
Musnąłem ustami czubek jej głowy i westchnąłem cicho. Znów mogłem ją poczuć. Miałem
w ramionach cały swój świat i obiecałem sobie, że od tej pory będę ją chronił, nawet przed
samym sobą. Już nigdy jej nie skrzywdzę.
Spojrzałem na szybę, za którą widziałem naszego syna.
Mój syn.
Choć tak długo oczekiwałem tej chwili, nie sądziłem, że będę gotowy, by się do tego
przyzwyczaić. Mój synek. Tak wiele chciałbym mu pokazać, tak wiele go nauczyć. Za
priorytetowe uznałem, że będę lepszym ojcem, niż Steven był dla mnie. Chciałem oddzielić go
od świata, w którym byłem wychowany i dać mu wszystko, co najlepsze. A przede wszystkim –
chciałem być obecny w jego życiu.
– Słuchaj, ja… – usłyszałem zachrypnięty od płaczu głos – … nie wiem, jak mam ci za to
podziękować. – Gdy podniosła na mnie zapłakane oczy, przełknąłem ślinę i zmusiłem się do
uśmiechu.
Ująłem jej twarz w dłonie i przesunąłem kciukami po delikatnych policzkach.
– Po prostu mnie pocałuj – wyszeptałem bezmyślnie.
Wodziłem wzrokiem po jej twarzy, jak gdybym szukał na niej odpowiedzi. Oparłem
swoje czoło o jej, po raz pierwszy od czterech lat będąc z nią tak blisko. Wyraz dezorientacji
w zapłakanych oczach mówił mi, że nie było to dobre posunięcie.
– Ja… nie… panie Scott, ja naprawdę…
– Proszę – nalegałem, przechylając lekko głowę na bok – Szukałem cię tyle lat, nie
odpuściłem nawet jednego dnia… – wyszeptałem, znów patrząc w jej oczy. – Chcę, żebyś dała
mi szansę na wytłumaczenie ci tej chorej sytuacji. Wiem, że czujesz się skołowana, ale musisz mi
uwierzyć, że pragnę dla ciebie dobrze.
– Widzę pana pierwszy raz…
– Nie mów do mnie „pan” – przerwałem jej i zsunąłem dłonie na drżące ramiona. –
Byłem u ciebie w szpitalu, byłem pierwszą osobą, którą zobaczyłaś po przebudzeniu. Pamiętasz?
– Uniosłem pytająco brwi.
Kilka mimicznych zmarszczek ozdobiło jej czoło, gdy patrzyła na mnie w zastanowieniu.
Przygryzła niepewnie wargę i potrząsnęła głową.
– Nie.
Grdyka boleśnie drgnęła mi pod skórą. Opuściłem dłonie wzdłuż ciała i wypuściłem
powietrze.
– Nie wiem, co powiedział ci Lucas.
Sophia cofnęła się o krok.
– Znasz Lucasa? – Patrzyła na mnie uważnie.
– Ten kutas pracował dla mnie – warknąłem wrogo i odwróciłem wzrok, by nie ujrzała
furii w moich oczach. – Miał pieprzoną obsesję na twoim punkcie. Byliśmy razem, ty i ja.
Słysząc jej prychnięcie, uniosłem brew.
– Ty i ja? – Ściągnęła brwi. – Że my?
– My.
– Ty… – Wskazała mnie palcem, by za moment skierować go na siebie. – I ja?
Nie przypominałem sobie, żeby w wypadku utraciła też słuch.
– Byliśmy razem. – Przyciągnąłem ją do siebie i położyłem dłoń na jej talii. Oparła dłonie
o mój tors i gdyby nie jej podejrzliwość, uznałbym to za seksowne. – Znam każdy fragment
twojego ciała, znam twoje sekrety i wiem, gdzie lubisz być całowana – mruknąłem cicho. – Ten
sukinsyn wyrwał cię z mojego życia, a ja przysiągłem sobie, że zrobię wszystko, by cię odnaleźć.
– Dlaczego miałbyś to robić?
Ach, prawie zapomniałem, jak piękny był jej dociekliwy umysł.
– Bo cię kocham.
To był moment, w którym zastygła. Zamrugała niepewnie i przekrzywiła głowę w stronę
szpitalnej sali. Gdyby nie westchnęła, pomyślałbym, że zamarła.
Nie mów tego. Błagam, nie mów mi tego.
– Przepraszam, ale ja nie czuję tego samego – wyznała, gdy spotkały się nasze spojrzenia.
– Nie musisz przepraszać za rzeczy, na które nie masz wpływu – odparłem ze spokojem,
choć sam jak głupiec rozdrapywałem rany. – Byłaś przy mnie szczęśliwa, ale nie doceniłem tego
– powiedziałem tak cicho, że musiałem na nią spojrzeć, by upewnić się, że mnie usłyszała.
– Co się wydarzyło? – zapytała.
– Lucas ci nie powiedział? – Zmarszczyłem czoło.
– Powiedział… – Ściągnęła brwi w zastanowieniu. – Powiedział, że… – Cokolwiek
starała się mi przekazać, czułem, że miała problem z przytoczeniem faktów z niedalekiej
przeszłości.
– Powiedział, że jest twoim chłopakiem?
– Tak. I że spodziewamy się dziecka – przyznała i przymrużyła powieki. – Miał nawet
zdjęcie z badania USG.
Och. Więc to próbowała mi wtedy pokazać…
Bryson
Oddalaliśmy się od siebie, a sama myśl o tym była dla mnie niedopuszczalna. Chciałem
mieć ją blisko, a przynajmniej czuwać obok. Skoro zadzwoniła akurat do mnie, to albo doceniła
moją wpływowość, albo nie miała innego mężczyzny w pobliżu. Druga opcja mimowolnie mnie
pocieszała, bo znaczyła jedno – mogłem ją odzyskać. W głowie jednak nieustannie siedziało mi,
co by było, gdybym nie zdążył?
Justin był mały i liczyłem, że szybko uda mu się o tym zapomnieć. Chciałem tak wiele
mu zapewnić, wynagrodzić swoją nieobecność. Nie mogłem stracić ich drugi raz.
– Truskawkowe, truskawkowe! – skandował Justin, skacząc przed budką z lodami.
– Z polewą? – Uniosłem brew.
– Czekoladową! – Przeskakiwał z nogi na nogę. – O, i z posypką!
– Nie za dużo tego cukru? – zaśmiała się Sophia i potrząsnęła głową z rozbawieniem. –
Jesteś słodki i bez tego.
– Ugh, mamo! – jęknął marudnie, nim znów przykleił nos do szyby.
– Niech będzie, truskawkowy z polewą i z posypką, dla mnie zwykły jagodowy. A co dla
ciebie, kochanie? – spytałem, zerkając na blondynkę.
Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, dotarło do mnie, co powiedziałem.
Cholera.
Musiałem być w pełni opanowany. Cholera, przy niej to było trudniejsze niż przy
jakiejkolwiek innej kobiecie.
– Czy to znaczy „nie pomyślałem”? – Uśmiechnęła się zwycięsko, a oczy jej błysnęły. –
Za trudne dla prezesa?
– Ależ ty się prosisz o… – Zacisnąłem dłonie w pięści, przemilczając resztę tego, co
cisnęło mi się na usta. – Powiedz, czego ode mnie oczekujesz.
– Wywiadu. – Skrzyżowała ramiona na torsie i zmierzyła mnie wzrokiem.
Kurwa, nie rób tego.
Małe ramiona mocno owinęły się wokół moich nóg. Kiedy spojrzałem w dół, duże,
czekoladowe oczy patrzyły na mnie z błyskiem.
– Pa, tato.
Tato.
Cały zdrętwiałem. Przesunąłem palcami po jego włosach, ale to było za mało. To zrobiłby
mój ojciec. Zmierzwiłby mi kosmyki i kazał spadać. Chciałem być inny. Ukucnąłem naprzeciw
niego i wziąłem w ramiona.
– Niedługo się zobaczymy – zapewniłem go, głaskając po plecach.
– No jasne – ucieszył się.
Ująłem jego twarz w dłonie i prześledziłem uważnie. Widziałem w nim siebie i to bolało
mnie najbardziej. Kącik ust mi drżał, ale wysiliłem się na uśmiech.
Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić.
Bryson
Powrót do rzeczywistości oznaczał tylko jedno: biznes. Nate umówił mnie na wywiad do
magazynu, dla którego pracowała Sophia. Szybko przekonałem się, że był niezastąpiony
w swojej pracy. Żaden pachołek nie załatwiałby dla mnie tyle spraw, więc ścignąłem go ze
Stanów. Zostałem zaproszony do wzięcia udziału w sesji zdjęciowej, aby uatrakcyjnić artykuł.
Nie pamiętam, kiedy po raz ostatni bawiłem się w celebrytę.
Szofer zatrzymał się przed budynkiem redakcji magazynu „Golden Wolf”. Rzuciłem
krótkie spojrzenie na Cartera, który uważnie mi się przypatrywał. Na moment przed wejściem
zrobiłem wydech i nasunąłem okulary na nos. Paparazzi rzucili się na mnie z aparatami, a fala
pytań szturmowała mój umysł. Dobrnąłem do wejścia i gdy tylko drzwi zasunęły się za mną,
poczułem się spokojniejszy.
Wsiadłem do windy i oparłem się o metalową ścianę. Zmierzwiłem włosy i podgryzłem
dolną wargę.
– Dobrze wyglądam? – mruknąłem do agenta.
Nate kiwnął głową.
– Oczywiście, sir.
Zsunąłem okulary i spojrzałem na niego spod byka.
– Pytałem poważnie.
– Panie Scott, pan nawet w worku po ziemniakach wyglądałby dobrze – skwitował
z uśmiechem. – Poza tym to nie szata zdobi człowieka.
– Owszem, ale dużo o nim mówi. Inaczej odbiorą mnie ubranego w garnitur od Saint
Laurenta, a zupełnie inaczej odzianego w dres, czyż nie? – Uniosłem pytająco brew.
– Oczywiście, sir – przytaknął i jako pierwszy wysiadł z klaustrofobicznego
pomieszczenia. Już stąd mieliśmy świetny widok na czekające na nas trzy kobiety.
– Wywiad będzie prowadziła Sophia Cole, blondynka w czarnej sukience. Ta druga,
w czerwonej, to jej przełożona, Monica Bradley. A brunetka ma uśmiechać się ładnie
i ewentualnie przynieść kawę, nikt ważny – uprzedził mnie, dotrzymując kroku.
– Cudownie – burknąłem pod nosem.
Zatrzymaliśmy się przed paniami, a mój wzrok od razu spoczął na Sophii. Cholera.
Uwielbiałem oglądać ją w sukienkach. Niepostrzeżenie przygryzłem wargę i przesunąłem
spojrzeniem po jej ciele. Słodki Jezu. Była niezwykle seksowna. Ze wszystkich sił starałem się,
by nic nie szarpnęło mnie w jej stronę.
– Dziękuję, że przyjął pan zaproszenie do wywiadu, panie Scott. – Sophia wyciągnęła
dłoń w moją stronę.
Nie odrywając spojrzenia od jej oczu, ująłem podaną mi rękę i pochyliłem się, by musnąć
jej wierzch.
– Cała przyjemność po mojej stronie, panno Cole. – Pozwoliłem, by moje usta
rozciągnęły się w uśmiechu.
Zamrugała powiekami i spuściła wzrok. Urocze rumieńce oblały jej policzki, choć starała
się to zatuszować najbardziej, jak tylko mogła. Ta druga wyrwała się w moją stronę.
– Monica Bradley, prezes zarządu i…
– Wiem – przerwałem jej zdawkowo, rzucając beznamiętne spojrzenie. – Dostanę chociaż
kawę?
Spojrzenie jasnowłosej zatrzymało się na mojej twarzy. Przymrużyła niepewnie oczy
i odwróciła głowę w stronę asystentki.
– Patricio, zrób panu Scottowi…
– Nie, nie, nie. – Potrząsnąłem głową z rozbawieniem. – Nie zrozumieliśmy się. –
Podniosłem pewnie podbródek, patrząc wprost w oczy przełożonej Sophii. – Tobie zleciłem
zrobienie mi kawy – skwitowałem, a gdy jej mina lekko zrzedła, nie spuściłem z niej
intensywnego spojrzenia. Justin zdradził mi wcześniej, że szefowa często dogryzała Sophii. –
Długo mam czekać?
– Nie, panie Scott. – Powiało chłodem.
– Mam nadzieję – podsumowałem.
Nate patrzył to na mnie, to na Sophię i słabo się uśmiechnął. Potem pchnął śmiało
skrzydła drzwi do biura, wpuszczając nas do środka. Sophia zachichotała pod nosem i przytknęła
dłoń do ust.
– Co? – Zmarszczyłem brwi, mimowolnie się uśmiechając.
– Widziałeś jej minę? – spytała, odkładając teczkę na biurko. – To ona zawsze wszystkich
ustawia, a ty po prostu tu przyszedłeś i zdominowałeś ją.
– Zawsze dominuję. – Oblizałem usta z cieniem rozbawienia.
Przechyliłem głowę, mierząc kobietę wzrokiem. Blondynka rozchyliła usta, gdy jej wzrok
uciekł do mojego agenta. Popatrzyła na mnie znacząco i zmarszczyła czoło.
– Miałam na myśli…
– Tak, ja też. – Mrugnąłem do niej i usiadłem w fotelu. – Nate, dopilnuj, by nikt nam nie
przeszkadzał.
– Oczywiście, panie Scott.
Odprowadziłem mężczyznę spojrzeniem, dopóki nie zniknął za drzwiami. Nie chciałem,
by dodatkowe pary uszu wyciągnęły niepotrzebne wnioski z moich wypowiedzi. Oparłem brodę
na dłoni. Trochę minęło, zanim Sophia przeszła do konkretów. Najpierw wyjęła z teczki
dyktafon, arkusze papieru i długopis. Kiedy chciała odłożyć je na biurko, wszystko raptownie
wypadło jej z rąk. Kartki rozsypały się w całym gabinecie. Parsknąłem śmiechem i natychmiast
postarałem się ukryć rozbawienie.
– Denerwujesz się przy mnie? – Uniosłem brew i podniosłem się z fotela.
Przykucnąłem naprzeciw, by pomóc jej pozbierać kartki.
– To nie jest śmieszne – fuknęła na mnie.
W tej złości było coś zabawnego.
– Och, jest i to bardzo – wymruczałem, mocno naginając jej cierpliwość.
Sophia pochyliła się do przodu na klęczkach. Nieświadomie udostępniła mi widok na
swój biust, gdy znalazła się naprzeciwko mnie. Szybko dostrzegłem, że nie miała na sobie
stanika. Na widok jej pięknych piersi przełknąłem ślinę i choć rozsądek nakazywał odwrócić od
nich wzrok, nie zrobiłem tego. Były większe, niż je zapamiętałem. Bardziej jędrne, pełne i wciąż
młode. Sterczące sutki ocierały się o materiał sukienki. Stęskniony język przemknął po wnętrzu
policzka.
Jezu, kurwa, Chryste.
Sophia
– Wychodzisz z tatą?
Kończyłam właśnie malować rzęsy, gdy mój ciekawski czterolatek wpatrywał się we
mnie ciekawskimi oczami.
– Mhm – wymruczałam, chwytając za błyszczyk. – To takie koleżeńskie spotkanie.
– Tata nie może być kolegą – upierał się. Oparł rączki na szafce, jakby chciał podciągnąć
się nieco wyżej. – Lubicie się?
– Kolegujemy się – podkreśliłam wyraźnie, wiedząc, co dla niego oznaczało „lubienie”.
– Tata bardzo cię lubi.
Przewróciłam oczami z westchnieniem. Przesunęłam błyszczykiem po wargach
i potarłam je o siebie. Wygładziłam materiał różowej sukienki z szyfonu i odwróciłam się
przodem do synka.
– Jak wyglądam?
– Też bym się w tobie zakochał, gdybym był tatą. – Owinął ramiona wokół mojej nogi
i oparł brodę na brzuchu. Podniósł na mnie orzechowe oczy i uśmiechnął się szeroko. – Jesteś
piękna.
Potrząsnęłam głową i zaśmiałam się na te słowa. Złapałam go za policzki i czule
musnęłam ustami czoło.
– Wiesz, co powiedzieć kobiecie. – Uśmiechnęłam się i przesunęłam kciukami po
gładkiej skórze synka. – Bądź grzeczny i słuchaj niani, dobrze?
– Pewnie. – Zawadiacki cień odbił się w jego spojrzeniu.
– Mówię poważnie, Justinie. – Przechyliłam głowę, zerkając przelotnie na zegar. –
Żadnych wygłupów.
– Żadnych. – Głowa kiwała mu się od przytaknięć.
Słysząc dzwonek do drzwi, podniosłam się i nerwowo przygryzłam wargę. Cholera,
czyżbym się stresowała?
– Na mnie pora.
– Nie, ja otworzę! – Justin wyrwał się w stronę drzwi.
Pociągnął za klamkę i wychylił głowę.
– Dobry wieczór…
– Cześć mały, wpadłem po mamę.
– Spytałeś mnie o zdanie? – Chłopiec uniósł pewnie brodę.
Rozszerzyłam oczy, przykładając dłoń do czoła. Przez chwilę myślałam, że spalę się ze
wstydu.
– Cóż… – Bryson przykucnął przed synem. – Czy mógłbym zabrać twoją mamę na
randkę? – spytał z szelmowskim uśmiechem.
Zwrócił na mnie spojrzenie. Ciepły dreszcz przebiegł mi po plecach. Niekontrolowanie
przesunęłam paznokciami po ścianie i omiotłam mężczyznę wzrokiem. Skłamałabym mówiąc, że
nie był przystojny. W progu mojego domu stał Adonis w drugim wcieleniu.
– Jasne, że tak. – Justin oparł dłonie na biodrach. – Ale wrócicie przed północą?
– Przed drugą? – Scott przymknął oko z nadzieją.
– Przed pierwszą. – Justin nie odpuszczał.
– Drugą. – Negocjowali między sobą. Bryson wyjął banknot z kieszeni i wyciągnął go
w stronę malca. – Jesteśmy kwita?
Justin odwrócił do mnie głowę i podskoczył w miejscu. Oczy zaświeciły mu się na widok
cyfry na pięćdziesięciodolarówce. Wziął ją i otworzył usta z zachwytu, choć nigdy nie widział
takiego banknotu.
– Mamo, możesz iść z tatą! – zawołał rozpromieniony.
– Dzięki, właśnie sprzedałeś mnie za pięćdziesiąt dolarów – zaśmiałam się i zmierzwiłam
zaczepnie jego grzywę.
– Biznes to biznes. – Wzruszył ramionami i skocznym krokiem ruszył do Iris.
Oboje jeszcze przez chwilę wpatrywaliśmy się w miejsce, w którym widzieliśmy go po
raz ostatni.
– Przepraszam za niego, to urodzony artysta, stale się popisuje. – Potrząsnęłam głową
i wsunęłam kosmyk włosów za ucho.
Bryson zawtórował mi śmiechem.
– Podoba mi się jego sposób myślenia – odparł z cieniem rozbawienia. – Moja krew.
Sposób, w jaki poruszał szczękami i uśmiechał się w ciemności, sprawiał, że nie mogłam
oderwać oczu od jego twarzy. Postawił krok do przodu i zamknął za sobą drzwi. Kiedy spojrzał
mi w oczy, szybko spuściłam wzrok, starając się nie zarumienić. Działał na mnie w zaskakująco
dziwny sposób.
– Wyglądasz… – Zacisnął na moment usta, kręcąc głową na boki. – Nie mam słów, aby
to opisać, wyglądasz pięknie.
– Ty też niczego sobie – zrewanżowałam się, przesuwając opuszkami palców po jego
flanelowej koszuli, kiedy był już przy mnie.
Dobrze było widzieć go bez garnituru. Wyglądał teraz młodziej. Założyłam czarny
płaszcz i wsunęłam botki na stopy.
– Chodźmy, twój szofer pewnie już czeka. – Odwróciłam uwagę od tego, do czego
mogłoby dojść, gdyby patrzył na mnie choćby minutę dłużej.
– Przyjechałem sam.
Uniosłam brew w zaskoczeniu.
– Tak?
Ucieszyłam się na myśl, że mogliśmy być sami. Szczerze nie mogłam się tego doczekać.
Bryson wyjął z kieszeni skórzanego pilota z logo bugatti i zamachał nim w ręku. Przypominał
licealistę, któremu ojciec pożyczył auto na jedną noc.
Kiedy wyszliśmy przed dom, mężczyzna położył dłoń na moich plecach i poprowadził
mnie do samochodu. Dopiero gdy kliknął przycisk na pilocie, a ledy rytmicznie zarysowały
krawędzie, mogłam dostrzec, że staliśmy przed luksusowym Veyronem. Zabawka Brysona
przykuwała wzrok niemal tak, jak on sam. Otworzył dla mnie drzwi pasażera i uważnie przyjrzał
się mojej twarzy.
– Coś nie tak?
– Jest twój? – wypaliłam.
Prychnął rozbawiony.
– Uwielbiam twoje reakcje na moje samochody – rzucił rozbawiony i skinął głową
w stronę fotela. – Wskakuj, tyłek ci zmarznie.
Omiotłam wzrokiem sukienkę i wygładziłam jej materiał. Była za krótka? Uniosłam brew
na jego uwagę. Zajęłam miejsce i przyciągnęłam drzwi. Zapięłam pasy i czekałam, aż zrobi to
samo. Starałam się nie patrzeć na niego, bo wiązało się to z wewnętrzną walką. Nawet gdy
odwracałam spojrzenie, zapach jego perfum owijał ciasno wokół siebie i przyciągał.
Warknięcie silnika wybudziło mnie z ciemnych zakamarków umysłu. Bryson ruszył na
opustoszałą ulicę. W głośnikach rozbrzmiała spokojna piosenka, o dziwo w moim guście.
– Co to za kawałek? – spytałam, marszcząc lekko czoło.
– Podoba ci się? – Na jego ustach zawitał seksowny uśmiech.
Poczułam, jak uderza mnie fala gorąca, a ogromna siła nieznanego pochodzenia
przycisnęła do fotela. Nie myśl o nim w ten sposób… Nie zdążyłam odpowiedzieć.
– Tough love, Jessie Ware – oznajmił niskim głosem.
Obserwowałam, jak płynnie prowadził samochód. Jego dłoń co jakiś czas zwisała nad
moim udem, gdy zmieniał biegi. Niemal czułam palące ciepło, niewerbalnie prosząc o dotyk.
Nie. Nie mogłam o tym myśleć. Wsłuchałam się w muzykę i odchyliłam głowę na zagłówek.
Była taka spokojna, pobudzająca emocje i cholernie zmysłowa. Słodki Jezu… to działało na mnie
jeszcze gorzej. Zdałam sobie sprawę, że mój oddech stał się cięższy. Po tym, jak pokazał mi, do
czego był zdolny, miałam ochotę na więcej. Jedyne co zrobił, to użył palców, a doprowadzał do
utraty świadomości. Był taki męski, pewny w swoich działaniach… dominujący. Podniecał mnie
i to było moim zmartwieniem. Przecież teoretycznie go nie znałam.
– Wiem, że nie lubisz ekstrawaganckich restauracji, dlatego sprawdziłem kilka miejsc,
w których możemy się zaszyć. – Bryson wyrwał mnie z transu. – Tylko ty i ja – dodał, kładąc
dłoń na moim kolanie, jakby czytał mi w myślach.
W ostatniej chwili zahamowałam drżenie ciała. Zacisnęłam usta, modląc się, aby nie
przesunął palców między uda. Mógłby poczuć, że sama jego obecność odpalała tykającą bombę
w moim podbrzuszu.
– Na tylnych siedzeniach mam rzeczy, które uwielbiasz jeść. – Trudno było mi skupić się
na tym, co mówił, gdy opuszkami palców muskał moją rozpaloną skórę.
Miał tak chłodny dotyk, że prawie drżałam z zachwytu. Skończę w piekle z myślami,
które plątały mi się w głowie. Dlaczego tak do cholery było? Westchnęłam, zamykając mocno
oczy i modląc się, by nie usłyszał cichego jęku. Nawet nie spostrzegłam, kiedy się zatrzymał.
Zerknęłam na niego spod wachlarza rzęs i zamrugałam. Bryson pochylił się nade mną, a cień
uśmiechu przemknął przez jego twarz.
– Jesteśmy na miejscu, skarbie – wyszeptał, muskając płatek mojego ucha.
Pokiwałam głową w milczeniu. Kiedy wysiadł, wypuściłam powietrze z ust, nie wiedząc
nawet, że je wstrzymywałam. Przeczesałam włosy palcami, odgarniając je do tyłu. Zacisnęłam
dłoń na kosmykach, próbując zapanować nad wewnętrznym pragnieniem. Lucas nigdy nie działał
na mnie w ten sposób.
Bryson wyciągnął do mnie dłoń i pomógł wyjść z bugatti. Ujęłam rękę mężczyzny
i otuliłam się mocniej płaszczem. Choć noc była ciepła, cała drżałam z emocji. Zaciągnęłam się
powietrzem i wypuściłam je z cichym świstem. Wziął jeszcze z samochodu koszyk, włączył
przycisk na pilocie i skinął głową w stronę jeziora.
Zatrzymaliśmy się na molo, na końcu którego stała altana z atłasowym baldachimem.
Girlandy ciągnęły się po jej krawędziach, przeplatając się z aranżacjami kwiatowymi. Niebo
odbijało się w tafli wody, dopełniając całą scenerię. Jeszcze nikt nigdy nie zabrał mnie w takie
miejsce.
Poczułam oplatające talię silne dłonie. Zamknęłam oczy, gdy pocałował mnie delikatnie.
Przechyliłam głowę, dając mu większe pole do manewru. Wciągnęłam powietrze, gdy do ust
dołączył język.
– Nigdy nie zabrałem cię do takiego miejsca. – Gorący oddech połaskotał moją szyję.
Przełknęłam ślinę, nie wiedząc właściwie, co powinnam zrobić z dłońmi.
– Dlaczego? – Wyszeptałam tak cicho, że bałam się, iż nie usłyszy.
– Nie doceniałem twojej obecności w moim życiu. – Przerwał pocałunki, wpatrując się
we mnie. – I żałuję tego.
W mgnieniu oka stęskniłam się za jego pieszczotą.
– Żałujesz? – powtórzyłam.
– Nawet nie wiesz jak bardzo. – Powrócił wargami do wgłębienia mojej szyi. Zwinęłam
palce u stóp i przekrzywiłam głowę. – Dzień, w którym cię straciłem, był dla mnie jak zderzenie
z górą lodową. Czułem, że tonę i nie mogłem nic z tym zrobić. – Słyszałam cierpienie w jego
głosie.
Zamrugałam na te słowa i wciągnęłam dolną wargę. Poruszył mnie szczerością tego
wyznania. Przesunęłam palce w dół ciała. Odnalazłam jego dłoń i ostrożnie nakreśliłam jej
kształt opuszkami palców. Chciałam dać mu znać, że już nie musiał być z tym sam.
– Kochałeś mnie? – wyszeptałam.
– Wciąż cię kocham – odparł bez zawahania.
Serce załomotało mi o żebra. Choć właściwie niewiele o nim wiedziałam, w jakiś sposób
poczułam to, czym darzył tamtą Sophię. Ta nowa musiała nauczyć się tego od początku.
– Brysonie… ja nie…
– Wiem – uciął moje słowa i zamruczał przy zagłębieniu szyi. Skubnął zębami okolice
obojczyka i powoli wędrował do ramienia. – Chcę, byś zakochiwała się we mnie powoli… – gdy
musnął moje wrażliwe miejsce, przymknęłam powieki i wypuściłam drżący oddech – …w swoim
tempie.
Dotyk tego mężczyzny, pocałunki, spojrzenie, a nawet cholerny głos sprawiały, że moje
ciało zaczynało wariować, choć mózg nie potrafił pojąć, dlaczego. On z pewnością znał mnie na
pamięć. Wiedział, co mnie kręci i wykorzystywał to na swoją korzyść.
Oparłam się plecami o jego tors. Jeszcze nikt nigdy nie doprowadził mnie do stanu utraty
świadomości samymi pocałunkami. Kiedy przestał, poczułam lekkie rozczarowanie.
Przechyliłam głowę, ale on nawet nie drgnął. Oblizałam usta i odwróciłam się przodem do
mężczyzny. Miał ciemne, niemal czarne oczy. Miałam wrażenie, że intensywność jego spojrzenia
przeszywała mnie na wskroś. Przyciągał niczym magnes. Nie istniało nic silniejszego od tego
uczucia.
Wpadłam bezwładnie w pułapkę jego ramion i odbiłam się lekko o twardy tors. Jego dłoń
spoczęła na moim krzyżu. Przechylił głowę na bok pocierając swoje wargi o moje. Rozchyliłam
je zapraszająco, zaglądając wprost w jego źrenice. Bezczelnie wpił się w nie, zaciskając palce na
moich pośladkach. Nie protestowałam. Pragnęłam go. Podniósł mnie zwinnie, oplatając nogi
wokół swych bioder. Jego wybrzuszenie zetknęło się z moją kobiecością. Zachłysnęłam się
powietrzem. Cholera, był taki duży.
Bryson prowadził namiętny taniec naszych języków. Podejmowałam próby
zdominowania go, ale spełzłam na niczym. Nie pozwolił mi, a do tego sam narzucił tempo.
Głaskałam opuszkami palców jego miękkie włosy na karku, by już za moment wpleść je w burzę
kasztanowych kosmyków. Gdy zabrakło nam powietrza, oparłam swoje czoło o jego. Nie
mogłam się doczekać, by znów go poczuć.
– Sophio, ja… – mówił, choć miał zamknięte oczy.
– Shh… – wyszeptałam, uśmiechając się delikatnie. – Chcę tego. – Liznęłam odważnie
jego wargi. – Bardzo…
– Mogę się nie powstrzymać… – Czarne oczy patrzyły na mnie tak, jakby sam diabeł
czekał, by z nich wyskoczyć.
Chwyciłam go za brodę i uniosłam ją. Wpatrywałam się w niego, jednocześnie zatracając
się w jego spojrzeniu.
Matko…
To, jak walczył sam ze sobą, było podniecające, a zarazem przerażające. Ja jednak
kochałam ryzyko.
– Proszę – jęknęłam błagalnie. – Chcę tego. Nie powstrzymuj się, po prostu kochaj się ze
mną.
Brałam to w ciemno. Nie wiedziałam, do czego był zdolny, ani co na mnie czekało.
Bryson ruszył nagle w stronę altany. Pochylił się, kładąc mnie ostrożnie na dużej leżance. Złożył
na moich wargach skromny pocałunek, sprawiając, że chciałam więcej. To dla mnie za mało.
Wędrował w dół mojego ciała. Zsunął ramiączka sukienki i powoli odkrył nagie piersi.
Dyszałam w odpowiedzi na jego działania. Nie chciałam być mu dłużna. Jak pijana sięgnęłam do
guzików jego koszuli i gorączkowo pokonywałam każde zapięcie. Przesunęłam opuszkami po
twardym torsie, a moim oczom ukazały się tatuaże. Przełknęłam ślinę, wodząc palcami po
zgrabnie umięśnionym brzuchu. Zmarszczyłam brwi.
– Coś nie tak? – spytał, gdy nagle zastygłam.
Spojrzałam na niego z osłupieniem. To niemożliwe. Moje oczy trzepotały. Już to gdzieś
widziałam. Powoli sięgnęłam do jego rękawów, odsłaniając każdą kolejną dziarę. Czarne
malunki oplatały jego kark, rozlewały się po ramionach i kończyły przy dłoniach. Mała mewa
przy biodrze. Napisy purpose i forgive nad pępkiem. Długi krzyż na mostku, korona, rzymskie
liczby. Orzeł, tygrys, róża.
Anioł. Gdzie jest anioł? Złapałam go za dłonie i obróciłam ku sobie. Powietrze zadrżało
mi w płucach. Podniosłam na niego oczy pełne łez i potrząsnęłam głową. Potarłam kciukiem
tatuaż kobiety ze skrzydłami. Zmienił go. Zapamiętałam go inaczej. Jak to możliwe, że już to
widziałam?
– Sophio…
To on. Jakim cudem to właśnie on pojawiał się w moich snach? I dlaczego nie
zapamiętałam jego twarzy?
Bryson
– To byłeś ty… – Sophia wpatrywała się w moje ciało, wodząc palcami po tatuażach
i mięśniach.
Przełknąłem ślinę i niepewnie przekrzywiłem głowę. Jej zachowanie było co najmniej
dziwne, jak gdyby próbowała się czegoś doszukać. A co, jeśli sobie przypomniała?
– O czym mówisz? – Znieruchomiałem, wstrzymując oddech.
– To ty, ty byłeś w moim śnie… – Ujęła moją twarz w dłonie i powoli przesunęła palcami
po zaroście. – Jak to możliwe?
– Śniłaś o mnie? – Zmarszczyłem brwi.
Przytaknęła. Jej oczy błyszczały i przez moment pomyślałem, że ją odzyskałem.
Przyciągnąłem Sophię do siebie. Uśmiechnąłem się ponętnie, gdy stopniowo zaczynała mi
ulegać. Wplotłem palce w blond włosy i oczekiwałem, aż zbliży do mnie usta. Początkowo
przejechałem subtelnie koniuszkiem języka po różanych wargach, jak gdyby były czymś
kruchym, wartym miliony. Pytałem o pozwolenie.
Złączyłem nasze usta w żarliwym pocałunku. Warknąłem spragniony, gdy to
odwzajemniała. Przesunąłem dłonie do pełnych piersi. Ścisnąłem je na swój ulubiony sposób,
sunąc kciukami po napiętych sutkach. Całe jej ciało cieszyło się na moją obecność.
Zaraz mnie poczujesz, maleńka.
Sophia
– Trochę popyskowałam.
– Chcesz mi powiedzieć, że Bryson Scott zgodził się udzielić ci wywiadu, bo mu
napyskowałaś? – Patrzyła na mnie spod byka.
– Tak właśnie było. – Oparłam dłonie na biodrach i zmierzyłam ją zwycięskim
spojrzeniem. – Codziennie trenuję słowne potyczki z czteroletnim chłopcem.
– Taa… cóż… nie kupujemy tego. – Klaus kręcił na mnie nosem.
Przygryzłam dolną wargę na wspomnienie o tym, co jeszcze kilka dni temu działo się na
podłodze tego biura. Spuściłam wzrok na ziemię i chrząknęłam, próbując opanować uderzającą
mnie falę gorąca.
– Po prostu… jesteśmy dobrymi znajomymi – wyjaśniłam, splatając razem palce.
Oparłam się tyłem o biurko i wydęłam wargi. – Zdarzyło nam się wyskoczyć razem raz czy dwa.
– Wyskoczyć? Do łóżka?
Złapałam długopis i rzuciłam nim w Klausa. Fuknęłam pod nosem i skrzyżowałam
ramiona na piersiach.
– W każdym razie wasz Scott się spóźni – wtrącił Victor, wpatrując się w zegarek na
nadgarstku. – Zaraz wybije dwunasta, a jego wciąż nie ma.
– Nie spóźni się – zapewniłam, przechylając głowę w jego stronę. – Scott jest ostatnią
osobą, która by się spóźniła.
– Ta, jeśli ma odrzutowiec lub specjalny portal, to może zdąży. – Przewrócił oczami
i zajął miejsce w fotelu naprzeciwko mnie.
– Nie potrzebuje tego, zaufaj mi.
– On po prostu się spó… – Przerwało mu otwarcie drzwi.
Nagła cisza w pomieszczeniu zwiastowała przybycie papieża lub prezydenta. Ale nie. To
był on. Amerykański rekin w ciele cholernego Adonisa. Za nim wpadł drobny facet z teczką
w jednej i kubkiem w drugiej dłoni. Spojrzenie miodowych oczu padło na mnie.
Niekontrolowanie zwinęłam palce u stóp.
– Wszystko w porządku? – Scott zmarszczył brwi i zerknął na zegarek. – Przyszedłem nie
w porę?
– Nic takiego, panie Scott. – Uśmiechnęłam się z resztką opanowania, którą miałam
w rezerwie. – Jest nam niezwykle miło, że zgodził się pan na sesję dla naszego magazynu.
Jego oczy nieco pociemniały. Wyłapałam w nich odrobinę chłodu. Podniósł podbródek
i przesunął językiem po wewnętrznej części policzka.
– Przyjemność po mojej stronie, panno Cole – odparł rzeczowo i wsunął dłonie do
kieszeni jedwabnych spodni.
Dziwnie było zachowywać z nim biznesowe relacje, gdy kilka dni temu doprowadził
mnie do serii orgazmów. Moje ciało omiótł dreszcz, gdy znów na mnie spojrzał. Potarłam
ramiona, a oczami szukałam punktu zaczepienia.
– Och, to jest Victor – wskazałam na asystenta, który poderwał się z fotela – …to Klaus
a to…
– Adeline, miło mi pana poznać – wtrąciła czarnowłosa.
Scott zerknął na jej dłoń i słabo się uśmiechnął. Niemal tak, jakby ciocia wpadła do niego
z odwiedzinami. Uciekł wzrokiem do mnie. To zabawne. Bryson plasował się w kategorii
kobieciarza, a tymczasem wydawało się, że stronił od kobiet. To dziwne.
– Czy możemy przejść do sesji, panie Scott? – Odwróciłam uwagę od niezręcznej
sytuacji.
– Jak zwykle niecierpliwa – skwitował z cieniem uśmiechu skrytym w kąciku ust.
Przesunęłam językiem po ustach i uniosłam brew.
– To moja praca, panie Scott.
Szatyn stanął tuż obok mnie, a jego ramię zetknęło się z moim. Wciągnęłam wargę
i wyprostowałam się w efekcie tego piorunującego uczucia.
– Podobasz mi się w roli bizneswoman… panno Cole – powiedział niskim głosem.
Rzuciłam mu spojrzenie pełne zaskoczenia.
– Proszę, to nowość dla pana.
– Bzdura. – Cichy wibrujący śmiech wydostał się z jego ust. – Lubię dominujące kobiety.
– Czyżby?
Odwrócił głowę w moją stronę i uniósł wyzywająco brew.
– Chciałaby pani pokazać mi swoje umiejętności?
– Manipulacji dziennikarskiej? – Obserwowałam, jak Victor ustawia odpowiednie
parametry w aparacie. – Myślę, że jest pan w tym wyjątkowo dobry.
– W poruszaniu językiem też jest pani niczego sobie – odgryzł się i opuścił dłoń wzdłuż
ciała, celowo zahaczając palcami o moje biodro.
– Uważaj, gryzę.
– Chce pani wprowadzić kneblowanie? – Jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym
uśmiechu.
Niemal zadławiłam się śliną. Mój wzrok uciekał do pozostałych z nadzieją, że nikt poza
nami tego nie słyszał.
– Skoro chce pani gryźć… – nachylił się nad moim uchem – …będę zmuszony użyć
odpowiednich metod, by temu zapobiec.
Wciągnęłam powietrze, gdy przekroczył moją strefę komfortu. Jego głos wywołał falę
pożądania w podbrzuszu. Oparł dłoń na moim krzyżu, powoli opuszczając ją w dół, aż jego mały
palec dotknął tyłka.
– I nie nazywaj mnie panem. To tak na przyszłość – wychrypiał. – Kurewsko mnie to
podnieca, gdy ty to mówisz.
Opuściłam głowę, starając się ukryć zaczerwienione policzki pod kurtyną blond
kosmyków. Powstrzymywałam się, by nie prychnąć śmiechem. Jednak w tym, co mówił, było
coś podniecającego. Bez pytania przesunął dłoń niżej, do linii pomiędzy pośladkami. Zatrzymał
się na moment i uniósł brew z zaskoczeniem.
– Odważnie.
Strzepnęłam jego dłoń i przymrużyłam oczy.
– Ręce przy sobie.
– Po tym, jak odkryłem, że nie masz majtek? – Uśmiechnął się głupawo i przeciągnął
językiem po śnieżnobiałych zębach. – To może być trudne.
– Jesteś w pracy. – Wetknęłam palec w jego tors i posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Nie, to ty jesteś. – I tu miał rację.
– Lubisz przyciągać uwagę, co? – prychnęłam.
– A co, działa? – Nabijał się ze mnie.
– Proszę, chodząca gwiazda. – Przewróciłam oczami. – Autografy też rozdajesz?
– Kręci mnie twój pyskaty język. – Jego oczy śmiały się, gdy to mówił. Przeciągnął
palcami po kosmykach moich włosów i wsunął je za ucho. – Jeszcze chwila i każę im wyjść, bym
mógł lizać twoją cipkę na tym cholernym biurku.
Wbiłam spojrzenie w ścianę. Przełknęłam ślinę i mimowolnie zacisnęłam uda. Uderzenie
gorąca mieszało się z dreszczami. Przeniosłam na niego spojrzenie i po wyrazie jego twarzy
mogłam śmiało stwierdzić, że byłby do tego zdolny.
– Jedno słowo, maleńka… – Jego głos otulał mnie, a jednocześnie był jak szept diabła,
który próbuje przekabacić mnie na swoją stronę.
– Sesja – przypomniałam mu. – Jesteś tu dla zdjęć.
– Panie Scott, zapraszam. – Victor zamachał aparatem.
Zespół był w trakcie robienia zdjęć Brysonowi, podczas gdy ja wprowadzałam ostateczne
poprawki w wywiadzie. Przeczesałam włosy palcami i westchnęłam. Choć materiał był dobry,
miałam wrażenie, że wyglądał na typowego gotowca podrzuconego przez agentów Scotta do
mediów. Odpowiadał na moje pytania, ale nie przypominało to jego. Było dość bezosobowe
i wyprane z emocji.
Co jakiś czas zerkałam znad laptopa na efekty pracy. Prezes przestępował z nogi na nogę,
inaczej przekręcił głowę, nawet dwa razy zmienił marynarkę, natomiast wyraz jego twarzy
pozostawał niezmienny. Wstałam od biurka, obeszłam je dookoła i oparłam się o nie tyłem.
Skrzyżowałam ramiona na piersiach i wlepiłam spojrzenie w mężczyznę.
Scott wodził za mną wzrokiem, od kiedy wstałam z fotela. Przymrużył oczy, zaciskając
szczęki. Przełknęłam ślinę, czując się miażdżona pod wpływem tej intensywności. Przerwał ciszę
niskim, służbowym głosem.
– Przestań być tak seksowna. Rozpraszasz mnie.
Mój żołądek podskoczył jak na trampolinie, a serce prawie rozerwało sukienkę na piersi.
Spojrzenia wszystkich spoczęły na mnie. Zaczesałam włosy do tyłu i przesunęłam językiem po
ustach. Puściłam to mimo uszu, udając, że tego nie słyszałam.
– Myślę, że masz już wystarczająco dużo zdjęć – mruknął oschle do Victora.
– T-tak, właściwie to tak.
Bryse wyprostował się i spojrzał na mnie uważnie. Zmniejszył odległość między nami.
Bezceremonialnie złapał za podbródek, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. Mój wzrok
uciekał w stronę asystentów. Nie chciałabym, żeby doszło do pomówień. W pracy musiałam
mieć nieskazitelną opinię, a poza nią mogłam być wszystkim tym, czego Scott ode mnie
oczekiwał. Odsunęłam dłonie mężczyzny i posłałam mu uprzejmy uśmiech.
– Chodźmy na wspólny lunch albo wróćmy już do domu. – Wskazał głową na drzwi. –
Nie chcę tu być.
– Brysonie, jestem w pracy – przypomniałam mu ściszonym głosem.
Odetchnął. Poruszył nerwowo szczękami i odwrócił głowę do reszty.
– Zostawcie nas samych.
Choć to byli moi asystenci, bez podważania zdania wykonali jego polecenie.
– Nie. Chcę. Tu. Być – podkreślał każde słowo, nie spuszczając wzroku z mojej twarzy.
– Powiedziałeś, że się zgadzasz na… – zakręciłam palcem w powietrzu – wywiad i sesję.
Przejrzałam wywiad. Wygląda tak, jakby podyktowała go Siri na podstawie twojej historii
wyszukiwania. Jeśli możesz, daj mi przynajmniej dobre materiały z sesji – starałam się brzmieć
uprzejmie.
– Nie jestem przyzwyczajony do udzielania wywiadów. – Jego chłodne oczy przyszpiliły
mnie do biurka. Złapałam się krawędzi i wzięłam niespokojny wdech. – Nie robiłem tego od… –
Przygryzł nerwowo wnętrze policzka i zmarszczył czoło.
Wyprostowałam się na te słowa. Mogłam odczytać wyraz bólu w karmelowych oczach.
Wyciągnęłam dłoń do jego ramienia i delikatnie pociągnęłam kącik ust ku górze.
– Może jestem wobec ciebie zbyt ostra.
– Nie, jesteś wymagająca. – Posłał mi pokrzepiający uśmiech i znacznie się rozchmurzył.
– Podoba mi się to.
– Szefowa mnie udupi, jeśli nie zrobię tego wywiadu. – Oparłam czoło na jego bicepsie,
pozwalając, by objął mnie ramionami. – To dla mnie ważne, a im szybciej to skończymy, tym
lepiej dla mnie.
– Dla nas – poprawił mnie
– Dla nas – przytaknęłam.
– Bradley mi nie podskoczy – stwierdził w pełni pewny siebie i przejechał dłonią po
moich plecach.
Poczułam, jak w moim ciele rozchodzą się przyjemne dreszcze, które teraz nie powinny
się ujawniać. Mimo wszystko jego dotyk działał na mnie dziwnie kojąco.
– Wyjedźmy gdzieś razem – rzucił nagle. – Ty, ja i Justin. Razem – mruczał, chowając
twarz w moich włosach. – Na moją wyspę w Belize.
– Belize?
– Ameryka Środkowa.
– Och – westchnęłam. – Chwila, masz własną wyspę?
– Czyli się zgadzasz? – Odsunął się, by spojrzeć mi w oczy.
Przekrzywiłam głowę i wzruszyłam ramionami.
– Zastanowię się…
– Co powiesz na za tydzień? – Jego grymas zmienił się w szarmancki uśmiech.
– Brysonie… – Patrzyłam na niego spod byka.
– Świetnie, czwartek mi odpowiada.
– Bryson!
– Co?
Przewróciłam oczami i szturchnęłam go w tors.
– Przestań się rządzić.
– Ja? – Przyparł dłoń do piersi i przekrzywił głowę. – Ależ skąd.
– Nie powiedziałam, że się zgadzam. – Wytknęłam palec w jego stronę. – Nie ciesz się
tak szybko.
Uśmiechnął się zwycięsko i objął mnie ramieniem.
– Chodź, odbierzemy Justina i pojedziemy na zakupy – zaproponował, wyciągając mnie
z biura.
Zerknęłam na moich współpracowników, którzy czatowali przed drzwiami i potrząsnęłam
głową rozbawiona. Posłałam im przepraszające spojrzenie.
– Nienawidzę cię – rzuciłam do Brysona.
– Kochasz – droczył się.
– Nienawidzę – uparłam się, strącając jego dłoń z biodra.
Zatrzymał się niespodziewanie. Zmarszczył czoło i zmierzył mnie wzrokiem. Pochylił się
i niespodziewanie złapał w pół.
– Co ty… Bryson! – pisnęłam, kiedy zawisłam głową w dół na jego ramieniu. – Postaw
mnie w tej chwili! – krzyknęłam, zwracając na siebie uwagę wszystkich pracowników.
Scott nie zamierzał przestawać. Ruszył ze mną w kierunku wind, a ja zwisałam na nim
niczym bezwładna laleczka.
– Monico, zabieram Sophię do domu – rzucił szorstko do mojej szefowej.
Policzki zalały mi się rubinem. Mocniej złapałam się jego boków, by podnieść głowę.
Bradley patrzyła na nas z szeroko otwartymi oczami, podobnie jak reszta ludzi, których
mijaliśmy. Nie dziwiłam im się. Cholerny Bryson Scott właśnie wynosił mnie z budynku, jak
ochroniarz małolatę z klubu nocnego.
– Nieprawda, nigdzie mnie nie zabierasz!
Weszliśmy do windy. Jęknęłam ze zrezygnowaniem, gdy drzwi się zamknęły.
– Nienawidzę cię, Scott, przysięgam na Boga…
– Och, zamknij się – mruknął, klepiąc mnie w tyłek.
ROZDZIAŁ 10
Bryson
– Bo ja i mama nie jesteśmy razem. – Przyznanie się do tego wymagało ode mnie sporego
wysiłku.
– Nie kochasz jej? – Podniósł głowę, wciąż będąc przyklejony do mojego ramienia.
– Kocham ją jak diabli.
Justin zmarszczył brwi.
– Czyli jak? – Pociągnął nosem.
Zabiłbym dla niej, gdybym musiał.
– Bardzo mocno.
– O tak? – Rozciągnął ramiona na całą długość.
– O tak. – Wyciągnąłem wolną dłoń. – I jeszcze bardziej.
– Ona też cię kocha.
Spojrzałem na niego uważnie i zmarszczyłem czoło.
– Skąd wiesz?
– Uśmiechała się, gdy wróciła do domu.
– Justin, ludzie zazwyczaj się uśmiechają. – Przewróciłem oczami i stłumiłem chęć
parsknięcia.
– Nie – natychmiast zaprzeczył. – Nie uśmiechała się przy ta… no wiesz…
– Nie? – Uniosłem brew.
– Nie. – Jego uśmiech nagle przygasł. – Ostatnio dużo płakała. Chcieli wyjechać, ale…
– No, chłopcy, schodzicie na obiad? – Brunetka wyrosła w progu drzwi.
Chłopcy?
Złapałem kolejny, tym razem czarny komplet. Subtelna koronka i, kurwa… wcięcia na jej
atuty. Przełknąłem ślinę i wypuściłem powietrze z płuc. Sięgnąłem do pierwszego guzika koszuli
i rozpiąłem go. Koniec. Dość z bielizną. Zasunąłem szufladę i otworzyłem drugą.
Body… znów koronka. Od bladych, pudrowych kolorów po intensywnie, piekielnie
seksowne barwy. Cholera. Ta kobieta mnie opętała. Miałem już zamknąć szufladę, gdy podłużny
przedmiot przykuł moją uwagę. Przeturlał się na koniec i skrył pod szarym materiałem.
Wyciągnąłem po niego dłoń i zmarszczyłem czoło.
– Kurwa… – sapnąłem do siebie.
Złapałem silikonowy, czarny wibrator i uniosłem brew.
Interesujące.
– Musisz być taki wścibski? – Za wszelką cenę próbowałem wymigać się od odpowiedzi.
Wyszczerzył się i złapał mnie za policzki.
– Powiedz! – domagał się. – Powiedz, powiedz! – skandował.
Zebrałem myśli i westchnąłem ze spokojem.
– Więc… jest dwoje ludzi, którzy się kochają. Zaczynają się całować, przytulać
i wychodzi taki ciekawski kurdupel – odparłem z uśmiechem i lekko pstryknąłem palcem jego
nos.
Cóż, to nie było takie złe.
– Będziecie się częściej całować z mamą? – Patrzył na mnie podejrzliwie.
Kurwa.
Sophia
Obudziłam się sama w łóżku. Wyjęłam czystą bieliznę i poszłam pod prysznic.
Odświeżyłam się i ubrałam. Powędrowałam na boso do salonu, skąd dochodziły odgłosy
włączonego telewizora. Zmarszczyłam czoło, gdy nikogo tam nie zastałam. Sięgnęłam po pilota
i wyłączyłam urządzenie.
– Gol! Trafiłem!
Odwróciłam głowę w stronę tarasu. Rozsunęłam szklane drzwi i wyszłam do ogrodu.
Justin biegał wokół Brysona z rękoma podniesionymi w geście zwycięstwa.
– To było dobre. – Przybili sobie piątkę, a dziecięcy chichot rozgrzał moje matczyne
serce.
– Zrób to jeszcze raz! – Mały pisnął z ekscytacją, podskakując przy tym w miejscu.
Bryson podbił piłkę za siebie i uderzył nią o ziemię. Gdy ta przeleciała nad nim, przyjął ją
na głowę, spuścił na kolano i strzelił do bramki.
Justin podskoczył z gromkim okrzykiem i przyklaskiwał z podziwem.
Czy jest coś, czego ten facet nie potrafi zrobić?
– No, no, brawo – zagwizdałam, dołączając do zachwytu malca. – Chyba pomyliła ci się
ścieżka kariery, bo byłbyś całkiem niezłym piłkarzem – zachichotałam w rozbawieniu.
Scott spuścił głowę z uśmiechem i spojrzał na mnie z przygryzioną wargą.
– Jeden z moich opiekunów był fizjoterapeutą w LA Galaxy, udzielił mi kilku lekcji za
młodu – odparł z zadowoleniem i wyciągnął dłoń w moją stronę, zachęcając do podejścia.
Gdy znalazłam się u jego boku, przyciągnął moje ciało do siebie i pocałował w skroń.
– Jak się czujesz?
– Lepiej. – Posłałam mu słaby uśmiech i oparłam głowę na jego ramieniu. – Długo już
gracie?
– Z godzinę.
– Tata nie chciał cię budzić – wtrącił Justin i oparł brodę na moim brzuchu. Patrzył na
mnie z dołu i uśmiechnął się zawadiacko. – Całowaliście się?
– Justin… – W głosie Brysona dało się usłyszeć nutę apodyktyczności.
– Kochanie, rozmawialiśmy o tym wczoraj, pamiętasz? – Ukucnęłam naprzeciwko synka
i ujęłam jego buźkę w dłonie. – Biorę tabletki, dzięki którym nie będziemy mieli maluszka.
Jego brwi się zmarszczyły. Wyglądał tak samo, jak jego ojciec, gdy się denerwował.
Zacisnął markotnie szczęki i spojrzał na Brysona.
– To głupie.
– Ja nie narzekam. – Scott przewrócił oczami i wziął małego na ręce. – Słyszałem, że
wypuszczają nową wersję psiego patrolu – sprytnie odwrócił jego uwagę.
– Nie gadaj! – pisnął zafascynowany.
– Zabiorę cię do największego sklepu z zabawkami… – zaproponował.
– O ja cię! – Justin podskoczył w jego ramionach.
– Pod jednym warunkiem…
Czterolatek zmarszczył uważnie brwi.
– Jakim?
– Żadnego poruszania tematu dzidziusia, nigdy więcej. – Bryson wbił palec w bok
malucha. – Umowa stoi?
– Ale będę mógł wybrać w sklepie, co chcę? – negocjował chłopiec.
– Co chcesz i ile chcesz.
Oczy Justina zapaliły się jak dwie iskierki.
– O ja cię! Zgoda! – Mocno otulił ramionami szyję ojca i rytmicznie bujał się na boki
w zwycięskim tańcu. – Jedziemy!
Mężczyzna puścił wolno chłopca.
– Biegnij na górę, przebierz się i lecimy.
Justin, niczym uczestnik zawodów w maratonie, rzucił się biegiem w stronę schodów.
Skrzyżowałam ramiona na piersiach i potrząsnęłam głową.
– Przekupstwo czterolatka? – Pokręciłam nosem. – Nieładnie, panie Scott.
– Działa? Działa. Liczy się efekt, a nie środki. – Wyciągnął palec w moją stronę
i uśmiechnął się szelmowsko.
– Może na twoich klientów to działa. – Zmierzyłam go wzrokiem i odwróciłam spojrzenie
w miejsce, w którym zniknął syn. – To czterolatek. Jutro nie będzie pamiętał o waszej umowie.
Uśmiechnął się cierpko, bo wiedział, że wygrałam tym argumentem. Zmniejszył
odległość miedzy nami i przyciągnął mnie do siebie za biodro.
– Dawno nikt nie zatkał ci ust, co? – mruknął nieco znudzonym tonem.
– Ktoś ugryzł cię w dupę? – Uniosłam wyzywająco brew.
– W jaja. – Nachylił się nade mną i trącił nosem czubek mojego. – I nie narzekałem.
Uderzyłam go w tors i prychnęłam na jego przesadną dosłowność. Gardłowy śmiech
nieco rozchmurzył atmosferę. Mały, wyszykowany do wyjścia, zbiegł po schodach i rzucił się na
Brysona.
– Jestem gotowy! – oznajmił z entuzjazmem.
– Świetnie. – Mężczyzna wyciągnął pilota z kieszeni i wcisnął przycisk, a światła bugatti
jasno błysnęły. – Wskakuj na fotelik.
Chłopiec wytrzeszczył oczy i jak dzikie zwierzę puścił się pędem w stronę samochodu.
Pociągnął za klamkę i wskoczył do środka. Przykleił nos do szyby i pomachał do mnie
z szerokim uśmiechem. Zaśmiałam się na jego reakcję i odmachałam mu.
– Jest taki szczęśliwy przy tobie – przyznałam, przenosząc wzrok na Scotta, a on
pociągnął kąciki ust ku górze.
– Chciałbym, by tak już zostało – stwierdził poważnie.
Zastanowiły mnie jego słowa. Zabrzmiały tak, jakby coś się za nimi kryło.
– Jedziesz z nami? – odezwał się po chwili milczenia.
Zamrugałam ocucona i potrząsnęłam pospiesznie głową.
– Nie. – Założyłam kosmyk włosów za ucho i skinęłam kciukiem w stronę domu. –
Muszę zająć się pracą.
Patrzył na mnie uważnie. Jego ciemne oczy przeszywały moje ciało na wskroś. Szukał
czegoś, ale nie wiedziałam czego. Gdy to znalazł, wciągnął powietrze nosem i wyprostował się.
– W porządku. – Zwilżył językiem dolną wargę. – Powiedziałabyś mi, gdyby coś było nie
tak, prawda?
– Tak. Oczywiście, że tak.
Ramiona mu opadły. Posłał mi słaby uśmiech i skinął głową.
– Ostatnim razem mieliśmy problem z komunikacją.
– Mieliśmy? – Uniosłam brew.
– Ja miałem. – Wykrzywił usta i ciężko westchnął. – Wciąż staram się nad tym pracować.
Oparłam dłoń na jego torsie i posłałam mu ciepły uśmiech.
– Myślę, że idzie ci świetnie.
Rozjaśniły mu się oczy i przyjemny odcień karmelu zdradzał, że znacznie się
rozchmurzył. Pochylił się nade mną i pocałował w usta. Delikatnie, czule i powoli. Zamknęłam
powieki pod wpływem tej niewinnej pieszczoty. Czułam się jak pijana. Spojrzałam na niego spod
rzęs i zamrugałam oniemiała.
– Pocałowaliście się! – wrzasnął Justin zza uchylonej szyby. – Widziałem!
Bryson zacisnął powieki i schował twarz w zagłębieniu mojej szyi.
– Cholera, zapomniałem, że on tam jest – jęknął marudnie.
Zachichotałam cicho, przesuwając palcami po jego karku.
– Mówiłam… – zanuciłam zwycięsko.
***
Wypiłam już trzecią kawę, by uniknąć znużenia. Odstawiłam kubek i wyłożyłam nogi na
podłokietniku sofy. Wywiad z Brysonem miał ukazać się w magazynie już w przyszłym
tygodniu. Redakcja naciskała na zdobycie prywatnych informacji, poza tym, co składało się na
jego sukces. Mówiąc „redakcja”, miałam na myśli oczywiście Monicę – moją zawziętą, upartą
i totalnie sukowatą szefową.
Odkąd zobaczyła, jak Scott wyniósł mnie z firmy na ramieniu, próbowała mailowo
wywrzeć na mnie presję, by zdradzić co nieco o wielkim rekinie biznesu.
Otóż Bryson Scott jest niezwykle apodyktyczny. Zawsze musi górować nad innymi…
właściwie ludzie zazwyczaj liczą się z jego opinią. Da się poznać na tyle, na ile sam chce, by ktoś
go poznał. Jest pełen tajemnic, nie ma w nim nic oczywistego. Posiada swoją ciemną stronę,
którą pokazuje całemu światu. Pod tą maską oschłego skurwysyna kryje się czuły, choć
skrzywdzony facet. Karmelowe oczy wypełnione są bólem, a uśmiech kontrastuje z tym, co ma
w duszy. To cholernie dziany biznesmen, a jego korporacja dyktuje warunki na rynku. To gość
z karabinem zamiast penisa, który cholernie dobrze się pieprzy.
Niekontrolowanie przygryzłam dolną wargę i odchyliłam głowę. Nie mogę przecież tego
napisać. Musiałam naskrobać coś w stylu „niezwykle wpływowy rekin w ciele gorącego
trzydziestolatka”. Nie! Nie gorącego. Posądziliby nas o romans, a ani mnie, ani jemu nie był
potrzebny medialny rozgłos.
Telefon zawibrował na stole. Sięgnęłam po niego i odebrałam połączenie.
– Cześć, ciociu! Świetnie, że dzwonisz. – Uśmiechnęłam się szeroko i odłożyłam laptopa
na bok.
– Cześć, kochanie.
Ton jej głosu był niezwykle przygnębiający. Usiadłam z wrażenia i przymrużyłam
powieki.
– Wszystko w porządku? – Niepokój uderzył we mnie ze zdwojoną siłą.
– Nie chciałam cię niepokoić, ale powinnaś o tym wiedzieć – powiedziała cicho.
Im dłużej zwlekała, tym szybciej biło mi serce.
– Proszę, mów – ponagliłam ją niecierpliwie.
– Kochanie, Dalia… – Włosy na karku stanęły mi dęba, gdy jej głos się załamał.
Nie. Nie. Nie.
Patrzyłam na niego w oczekiwaniu, że coś powie, ale nie podtrzymał rozmowy. Wziął
naszego synka na ręce i owinął go szczelniej kocem. Przytulił chłopca do torsu i ruszył w stronę
wyjścia.
ROZDZIAŁ 12
Sophia
Lot był długi i wyczerpujący. Dopiero godzinę przed końcem udało mi się przysnąć. Po
przylocie zostawiłam wszystkie bagaże w rodzinnym domu. Byłam wdzięczna cioci, że Justin
mógł zostać pod jej opieką.
Carter zawiózł nas do szpitala, w którym leżała babcia. Serce łomotało mi z każdą kolejną
chwilą coraz to mocniej. W myślach zmówiłam tysiące modlitw, błagając Boga, by mi jej nie
odbierał. Jeszcze nie teraz.
Samochód zatrzymał się na parkingu. Rozpięłam pasy drżącymi palcami i wysiadłam.
Bryson dotrzymywał mi prężnego kroku w drodze do budynku. Trzymał dłoń na moim krzyżu
i stale dawał znać o swojej obecności. Zatrzymał się dopiero przed drzwiami do sali chorych. To
moja osobista chwila z Dalią. Warga mi zadrżała, a oczy automatycznie się zaszkliły, gdy tylko
ją zobaczyłam.
– Babciu… – sapnęłam zduszonym głosem.
Została podłączona do maszyny monitorującej pracę jej serca. To jedyna rzecz, która
zdawała się zapewniać, że wciąż przy mnie była. Przysunęłam krzesło bliżej łóżka i zajęłam
miejsce. Sięgnęłam po dłoń kobiety i przejechałam po niej kciukiem. Czułam jej ciepło i to mnie
pocieszało.
Otworzyła oczy na mój dotyk. Puls jej przyspieszył. Zerknęłam na monitor i zacisnęłam
drżące usta.
– Babciu, to ja, Sophia. – Mój głos się łamał.
Uśmiechnęłam się przez łzy, widząc jej zagubiony wzrok. Dalia zsunęła maseczkę
z twarzy i chrząknęła, zanim zdołała wypowiedzieć słowa.
– Sophio, kochanie – wychrypiała ledwie słyszalnie.
Wyciągnęła do mnie rękę. Pochyliłam się i wtuliłam w nią policzek. Starałam się
powstrzymać wzruszenie, ale nie potrafiłam. Myśl, że nie byłam przy niej przez cały ten czas
cholernie mnie dręczyła.
– Powiedz, że wszystko będzie dobrze, proszę… – Musiałam to usłyszeć.
Nawet jeśli to miało być największym kłamstwem w historii, musiałam usłyszeć to
właśnie od niej. Z trudem gładziła kciukiem moją skórę, jakby starała się otrzeć łzy, ale było ich
zbyt wiele.
– Zadałaś mi to samo… – przerwała w chwili na zaczerpnięcie oddechu – …pytanie,
kiedy byłaś malutka – dodała cicho.
Popatrzyłam na nią z czułością.
– Powiedziałam „obiecuję” – mówiła dalej. – Obiecuję, że zajmę się tobą. Teraz też
będzie dobrze. – Ledwo uniosła kąciki ust. – Jesteś już duża… i ktoś inny się tobą zajmie, taka
jest kolej rzeczy.
– Teraz ja zaopiekuję się tobą – zapewniłam ją.
Popatrzyła na mnie i słabo się uśmiechnęła.
– Lucas tu jest?
Nie chciałam zdradzać jej prawdy o byłym partnerze. Zwilżyłam nerwowo wargi.
– Nie, jest ze mną Bryson. – Spuściłam wzrok na jej dłoń. – Przylecieliśmy aż z Berlina,
nie potrafiłam czekać. Musiałam znaleźć się przy tobie.
– Bryson? – Zamrugała.
– Bryson Scott… podobno się znacie.
Obserwowałam uważnie twarz staruszki. Jej powieki opadały i otwierały się powoli.
– Spotykacie się?
– My tylko… – Naparłam zębami na dolną wargę, by zebrać myśli. – Podobno kiedyś
między nami coś było.
Zacisnęła mocniej dłoń wokół mojej. Doceniłam to bardziej niż jakiekolwiek przytulenie
z jej strony.
– Byłaś w nim bardzo zakochana. – Mówienie stanowiło dla niej wysiłek.
Spojrzałam na jej twarz i uniosłam uważnie brwi.
– Tak?
– Tak. – Przesunęła kciukiem po wierzchu mojej ręki. – Szalałaś za nim.
Zaśmiałam się przez łzy i potrząsnęłam głową. Byłam w stanie po części zrozumieć mój
fizyczny pociąg do niego.
– On też cię kochał.
Wbiłam oczy w jej bladoniebieskie tęczówki. Zastygłam na te słowa.
Kochał mnie. Bryson Scott mnie kochał.
– Pamiętam wyraz jego twarzy, gdy leżałaś w szpitalu. Bardzo cierpiał – przytaczała mi
fakty, które były dla mnie zupełnie obce. – Czuwał przy tobie całą noc, zapłacił za leczenie
i hospitalizację.
– Lucas powiedział, że on to zrobił – powiedziałam bardziej do siebie niż do niej.
– Ależ skąd… – zakasłała i przyłożyła dłoń do piersi. – Nie wiem, co się stało, ale Bryson
przestał przychodzić. – Nastała cisza. W głowie huczało mi od nowych informacji. – Lucas
zaoferował ci pomoc. Mówił, że zna świetnych lekarzy w Berlinie i że szybko przywrócą ci
pamięć.
– Nigdy nie… – Zmarszczyłam czoło i wbiłam spojrzenie w podłogę. – Nigdy nie zabrał
mnie do lekarza – przyznałam ze wstydem.
Jak mogłam być tak ślepa?
– Mam wrażenie, że mnie kocha – wydusiłam przez ściśnięte gardło. – A ja nie mogę dać
mu tego, czego oczekuje.
Choć Bryson naprawdę się starał, coś powstrzymywało mnie przed otwarciem się na
niego. Moja czujność już raz zawiodła. Bałam się, że gdy pozwolę sobie na uczucia, świat znów
mi się zawali. Nie ja w tym wszystkim byłam jednak najważniejsza, a mój syn. To dla niego
chciałam jak najlepiej.
– Zawsze podziwiałam twój upór, aniołku. – Starała się mocniej uścisnąć moją dłoń. –
Samantha byłaby z ciebie dumna.
Podbródek zadrżał mi z emocji. Wspomnienie o mamie było dla mnie bolesne,
w szczególności kiedy babcia była na łożu śmierci. Zasłoniłam usta dłonią i… przegrałam.
Wodospad łez wylał się z moich oczu, a wraz z nim dręczący szloch. Byłam tym zmęczona. Nie
lubiłam płakać. Nauczyłam się zaciskać zęby i wysoko trzymać głowę, ale to mnie przerosło. Nie
można dmuchać balona w nieskończoność i mieć pretensję, że pękł.
Pękłam. Zostałam przebita. Zostały ze mnie resztki, które Bryson starał się poskładać. Był
trochę jak dziecko, gdy trzymał popsutą zabawkę w dłoniach i wciąż ma nadzieję, że uda się ją
naprawić. Zostałam zniszczona, ale nie rzucona w kąt. Ponieważ… on sam był zniszczony.
– Opowiem jej o tobie…
Poderwałam się z miejsca. Wytarłam łzy w rękaw swetra i pociągnęłam nosem.
– Nie, nie, nawet tak nie mów. Proszę, nie mów tego – jęknęłam błagalnie. – Nic jej nie
powiesz, bo zostaniesz tu ze mną, z nami – upierałam się, trzymając kurczowo rękę babci. –
Proszę, potrzebuję cię…
Uścisk osłabł. Oczy zgasły. Rozbrzmiał długi, ciągły dźwięk. Oddech mi przyspieszył.
– Nie, nie… – Dotknęłam jej policzka. Spojrzałam na monitor, a cienka linia rozlewała
się w ciągu, bez żadnego drgnięcia. – Ba… babciu…
Do sali wpadła grupa pielęgniarek z lekarzem na czele. Ktoś do mnie mówił. Dłonie
podjęły próbę oderwania mnie od Dalii. Uszy zalał mi własny krzyk, pełen desperacji i żalu.
Odeszła ode mnie w momencie, gdy najbardziej jej potrzebowałam.
Bryson
Bryson
Odkąd się obudziłem, słuchałem, jak deszcz uderza w okno, jakby próbował zakraść się
do środka. Rozproszone światło przebijało się przez kłęby chmur, wpraszając do sypialni.
Z trudem podniosłem ociężałe powieki. Westchnąłem, przecierając twarz dłonią,
i podniosłem się na łokciach. Gdy rozpoznałem miejsce, zmarszczyłem czoło. Zerknąłem na bok.
Sophii przy mnie nie było. Sięgnąłem dłonią do jej poduszki. Przenikliwe zimno przeszyło mi
palce. Musiała wstać dużo wcześniej. Nie lubiłem, gdy zostawiała mnie samego, tym bardziej
teraz.
Nie myśląc wiele, podniosłem się z łóżka. Wsunąłem spodnie i ciemną bluzę. Zapiąłem
skórzany pas i odwróciłem głowę w stronę drzwi. Gdy wyszedłem z sypialni, uderzyła mnie
cisza, która wywołała obawę. Kompletna cisza. Coś było nie tak. Niepokój sparaliżował moje
żyły jak trucizna.
– Sophio?
Żadnej odpowiedzi.
– Sophio? – Podniosłem ton.
Głos odbijał się od ścian i wracał do mnie. Wszedłem z powrotem do pokoju. Mój wzrok
padł na walizkę. Jej rzeczy zniknęły.
– Jezu… – szepnąłem w powietrze. – Sophio?! – wrzasnąłem.
Przeszukiwałem każde pomieszczenie, jakby miała schować się w skrzynce, w szafie czy
za krzesłem. Kurwa. Ani jednej żywej duszy. Co się do cholery dzieje?
Chwyciłem za telefon i wybrałem jej numer. Pojawił się sygnał, a po chwili połączenie
zostało przerwane przez pocztę głosową.
Rozłączyła się. Przełknąłem ślinę, marszcząc brwi. Zadzwoniłem raz jeszcze. Tym razem
nie pojawił się żaden sygnał. Wyłączyła telefon. Serce waliło mi w piersi jak pojebane.
– Kurwa! – warknąłem pod nosem i zmierzwiłem włosy palcami. – Jezu, nie… nie, nie,
nie!
To na pewno miało logiczne wytłumaczenie. Przestań świrować. Nie odeszła. Oczywiście,
że nie odeszła. Na pewno pojechała do ciotki. Zadzwoniłem do Cartera.
– Natychmiast po mnie przyjedź!
Trzasnąłem drzwiami, gdy wsiadłem do bentleya. Chłonąłem ciszę. Carter nic nie mówił.
Wybrałem numer do Sophii i przytknąłem telefon do ucha. Zamknąłem oczy i ciężko
wypuściłem powietrze. Moje ramiona się napięły, a umysł zalały najgorsze scenariusze.
– Nie możesz mi tego zrobić… – mruczałem do telefonu. – Proszę, odbierz…
Gdybym był sam, rzuciłbym smartfonem o podłogę. Wplotłem palce we włosy
i pochyliłem głowę. Zapadłem się w fotel i rozmasowałem czoło. Moje demony zaglądały mi
głęboko w oczy i parskały śmiechem. Zacisnąłem powieki, starając się zapanować nad drżeniem.
Drwiły ze mnie, jakby wiedziały, że to nastąpi – prędzej czy później.
Ten dzień był początkiem mojego piekła i żadne błaganie bogów tego nie zmieni.
Carter zatrzymał się na podjeździe. Drażniący chłód bryzy, zapach wilgoci i mocny
deszcz nie powstrzymał mnie przed osobistym załatwieniem tej sprawy. Musiałem dowiedzieć
się, co, do cholery, właśnie się wydarzyło.
Zapukałem do drzwi. Tonąłem w deszczu, a jego strugi spływały mi po twarzy. Przez
chwilę obserwowałem, jak kolor bluzy zmienia się z szarego w kamienny odcień. Z napięciem
wcisnąłem dzwonek.
Jeszcze chwila i wyważę te pierdolone drzwi.
Tiffany otworzyła je na oścież, ale gdy mnie zobaczyła, od razu je przymknęła. Co do
cholery?
– Jest Sophia?
– Nie szukaj jej – rzuciła oschle.
Zmarszczyłem brwi.
– Jest tu czy nie? – warknąłem.
Jej źrenice zmieniły się w szpile. Patrzyła ze wściekłością. Gdyby była psem, bez
zawahania rzuciłaby się na mnie i rozszarpała. Tymczasem przyglądała mi się z nienawiścią
w oczach.
– Proszę, powiedz mi. Szukam jej od rana i niepokoję się – wyznałem, tym razem ze
spokojem. – Sophia po wypadku traci orientację. Jeśli gdzieś wyszła…
– Nie szukaj jej! – syknęła w złości.
Przełknąłem nerwowo ślinę i potrząsnąłem głową. Nic z tego nie rozumiałem.
– Przynajmniej powiedz mi, co z Justinem… – Byłem bliski błagania.
Omiotła mnie spojrzeniem i skrzywiła się.
– Zabrała go.
Oddech ugrzązł mi w płucach, gdy na nią spojrzałem. Zabrała go. Zabrała mojego syna.
– Dokąd? – wychrypiałem, opierając dłoń na ścianie.
Odsunęła się, by zamknąć drzwi. W ostatnim momencie wcisnąłem między nie stopę
i wtargnąłem do mieszkania. Tiffany odskoczyła, a wyraz jej twarzy balansował pomiędzy
gniewem a przerażeniem. Zacisnąłem szczęki, niemal czując, jak coś we mnie pęka.
– Gdzie ona jest? – powtórzyłem. – To ostatni raz, gdy pytam spokojnie.
Wiedziałem, że długo nie powstrzymam swoich nerwów, a jeśli ja tego nie zrobię, nikt
nie będzie w stanie. Nie miałem pojęcia, co się z nią działo, gdzie była, co z moim dzieckiem,
dlaczego odeszła bez słowa? I czemu, do chuja, miałbym jej nie szukać? Byłbym durniem,
gdybym tego nie robił.
– Proszę wyjść, zanim zadzwonię na policję – zagroziła, nie odrywając wzroku od mojej
twarzy.
– Dzwoń. – Postawiłem krok do przodu, a ona odskoczyła. – Nie wyjdę stąd, dopóki nie
powiesz mi, gdzie jest moje dziecko – wycedziłem, dominując wzrostem nad kobietą. – Gdzie
jest Sophia?
Prychnęła pod nosem z nieszczerym rozbawieniem. Miałem ochotę rozerwać ją na
strzępy, ale, kurwa, nie mogłem. Była ważnym źródłem informacji.
– Świetna przemowa, bardzo łapiąca za serce. – Jej sardoniczny uśmiech przesiąkł ironią.
– Wszystko robisz na pokaz, prawda? – Uniosła brew i pokręciła głową. – Jak mogłeś jej to
zrobić?
Nie. Nie, nie, nie.
Sophia
– Tatusiu!
– Jestem tutaj, cały czas tu jestem.
Nabrałam powietrza w płuca, jakbym miała za moment zniknąć pod niewidzialną taflą
wody. Przygotowałam się do tonięcia. Powoli podniosłam się z podłogi i oparłam czoło o ścianę.
– Jak nas znalazłeś? – To pierwsze, co przyszło mi na myśl.
– Dałem Justinowi swój telefon, aby mógł do mnie zadzwonić, gdy będzie kładł się spać –
wyjaśnił, a mój wzrok padł na chłopca. – Zrobił to i dzięki temu tu jestem.
To dlatego mały ukrył się w pokoju…
Z rezygnacją uniosłam wzrok na sufit i pokręciłam głową. Przekręciłam kluczyk
w drzwiach i uchyliłam je. Na widok Brysona we łzach coś we mnie pękło. Widziałam cierpienie
w jego oczach. Miał takie spojrzenie, jakby… jakby nie był tu obecny. Jakby nie stał przede mną
dorosły mężczyzna, a skrzywdzony chłopiec. Przełknęłam ślinę i zacisnęłam usta.
Justin przepchnął się obok mnie i rzucił się na ojca, mocno go przytulając.
– Nie zostawiaj nas, tatusiu! – zapłakał mu w pas.
Bryson padł przed nim na kolana. Objął go ramionami i mocno wtulił w swój tors.
– Nigdzie się nie ruszam, synku. Obiecałem, że nigdy cię nie zostawię. – Ujął jego twarz
w dłonie i z czułością pocałował go w czoło. – Pamiętasz?
Mały pospiesznie pokiwał głową.
– Nie odejdziesz? – Nadzieja wyzierała z każdego jego słowa.
– Nie.
– Nigdy? – Upewniał się.
Moje serce rozbiło się na miliony kawałków.
– Nigdy – zapewnił mężczyzna, uważnie patrząc synowi w oczy. – Nigdy, słyszysz?
Małe ramiona owinęły się wokół szyi Brysona, który z niezwykłą wrażliwością przytulił
i muskał ustami głowę chłopca.
– Możesz iść do pokoju? Chcę porozmawiać z mamą. – Jego wzrok spoczął na mnie.
Justin posłusznie wykonał polecenie. Po raz pierwszy poczułam się dziwnie, gdy byłam
z nim sam na sam. Potarłam ramiona, jakby w pomieszczeniu temperatura sięgnęła zera.
– Dlaczego mi to zrobiłaś? – Miał osądzający ton. – Dlaczego karmisz go kłamstwami? –
Rzucił oskarżycielskie spojrzenie.
– A ty tego nie robiłeś przez cały ten czas? – Wbiłam w niego wzrok i uniosłam brwi. –
Cały czas nas okłamywałeś.
– Ale nie grałem ci na emocjach, do cholery! – Ledwie powstrzymywał się od wrzasku.
Złość przeszywała go tak, jak mnie ból. – Naprawdę chcesz, żeby on na to wszystko patrzył?
Chcesz, żeby wychowywał się bez mojej obecności i miał w głowie do końca życia obraz,
w którym matka zabiera mu ojca? – Słowne gierki zawsze były jego mocną stroną.
– Jakoś przez cztery lata świetnie dawaliśmy sobie radę. – Odwróciłam głowę i dodałam
szeptem. – Teraz też damy.
– Szukałem cię. – Zrobił krok do przodu. – Szukałem cię przez ten cały pierdolony czas.
Poddałem się terapii. Podjąłem się leczenia. Chcę was odzyskać. – Desperacja w jego głosie była
niemal namacalna. – Kocham cię, Sophio.
– Tak jak kochałeś ją? – Uniosłam brwi, patrząc na niego oczami pełnymi łez. – Jak miała
na imię?
Bryson niepewnie zamrugał.
– Kto?
– Kobieta, z którą mnie zdradziłeś! – Drżałam na samą myśl o dniu, w którym to
wszystko się wydarzyło.
– Nie kochałem jej. – Potrząsnął głową i zwilżył wargi.
– Jak miała na imię? – wycedziłam we łzach.
Chciałam pamiętać imię kobiety, która spieprzyła mi życie.
– Sophio…
– Jak. Miała. Na. Imię?! – wrzasnęłam, uderzając go w tors.
Nie bronił się. Przyjmował ciosy, jakby tego właśnie się spodziewał.
– Nic dla mnie nie znaczyła. Była błędem. Tylko błędem. – Zaryzykował, gdy ujął moją
twarz w dłonie.
Rozpłakałam się, a szloch rozniósł się echem w pokoju.
– Powiedz mi jej imię… – łkałam w jego rękach.
– Amanda… – zawahał się.
– Kochałeś ją?
– Nie. Nigdy jej nie kochałem. – Ciemne oczy skanowały moją twarz. – Byłem zły, byłem
wściekły. Zobaczyłem zdjęcie na okładce magazynu plotkarskiego, na którym całowałaś się
z Lucasem. Nie wiedziałem, co czuję, Sophio. Czułem się oszukany i zdradzony. – Był pełen
konsternacji. Wziął głęboki oddech i miękkim muśnięciem kciuka otarł moje łzy. – Już raz
zostałem wcześniej zdradzony i to utkwiło we mnie na zawsze.
– Spałeś z nią?
Palec zastygł mu na mojej skórze. Jezu.
– Spałeś z nią… – pytanie zmieniłam na stwierdzenie.
– Tak.
Natychmiast odepchnęłam od siebie mężczyznę, policzkując go z całej siły. Dłoń
zdrętwiała mi od natężenia.
– Jak mogłeś?!
Pochylił głowę. Poruszył szczękami i przymrużył oczy. Ściągnął ku sobie brwi, nim
spojrzał na mnie uważnie.
– Przespałeś się z nią, wiedząc, że jestem w ciąży? – Szloch wyrwał się z mojego gardła.
– Lucas namącił mi w głowie – wychrypiał. – Powiedział, że jest w tobie zakochany –
mówił ze spokojem. Jego spojrzenie było prawie martwe. – Zasugerował seks z tobą. Powiedział,
że skoro go pocałowałaś, to nie odmówiłabyś… – podniósł na mnie niemal czarne oczy –
…pójścia z nim do łóżka.
Znieruchomiałam. Warga mi zadrżała, a głośny jęk zobrazował moją bezsilność.
– Nigdy bym… nigdy nie…
– Wiem. – Przełknął gorzko ślinę i wzniósł ironicznie brew. – Patrzyłem na sprawę przez
pryzmat byłej narzeczonej, tego, co ona zrobiła.
Julia… to imię zadudniło w mojej głowie niczym refren piosenki, którą kiedyś znałam.
Harper, jego asystentka, opowiedziała mi kiedyś o tym, jak bardzo przeżył tamto rozstanie.
– Tak naprawdę to dopiero przy tobie odżyłem. Byłaś tym, czego potrzebowałem.
Wyrwałaś mnie z łańcuchów tej pierdolonej niewoli. Pokazałaś mi życie poza firmą. Pokazałaś
normalność, coś, co zatraciłem lata temu. – Jego spojrzenie łagodniało, przechodziło w odcień
nadziei. – Byłem w złym miejscu, gdy cię poznałem. Kobiety stały się dla mnie rozrywką,
zamiennikiem narkotyku. Nie wiedziałem, że to złe. Mając władzę nad innymi, nie byłem
świadomy tego, że tracę kontrolę nad własnym życiem – westchnął, jakby odprężająco. – Odkąd
wróciłem do Stanów po odwyku, obiecałem sobie, że się nie zakocham… a później spotkałem
ciebie. – Oczy miał karmelowe, odrobinę cieplejsze, gdy na mnie patrzył. – Nie planowałem się
w tobie zakochać. Byłem pewny, że to minie, ale tak się nie stało. Zdałem sobie sprawę, że jesteś
w stanie uciszyć moje demony.
– Demony? – sapnęłam cicho.
– Cierpię na zespół stresu pourazowego – przyznał, jakby się tego wstydził. – Tylko
wtedy, gdy znajdowałaś się obok, myśli się wyciszały, a każdy dzień nabierał sensu. Nie
prowadziłem samochodu od wielu lat. Za każdym razem, gdy siadałem za kierownicą, wracały
do mnie wspomnienia z wypadku, który spowodowałem.
– Z Julią?
Zamarł i zwiesił głowę.
– Tak. – Zerknął na mnie jakby zaskoczony, że znałam imię kobiety, która go zniszczyła.
– Przy tobie to… znikało. Wyciszałem się, gdy byłaś obok.
Harper mówiła też, że tamtego dnia stracił syna. Być może dlatego przelał całą miłość na
Justina.
– Poszedłem na terapię. Zależało mi na tym, by odzyskać swoje życie z powrotem.
A przede wszystkim was. – Jabłko Adama drgnęło mu pod skórą. – W dniu, w którym to się
stało, byłem wściekły na cały świat. Zostałem sprowokowany przez Lucasa. Wypiłem szklankę
whisky, myślałem, że zadziała uspokajająco, ale to był błąd. – Odwrócił głowę w stronę okien
i potarł wargi o siebie. – Amanda mnie uwiodła. To, co zobaczyłaś w biurze, było efektem
wszystkiego, co się namnożyło. Gniewu, żalu, zawodu i niedomówień.
– Utrzymujesz z nią kontakt? – szepnęłam, licząc w duchu, że zaprzeczy.
– Nie. Wyrzuciłem ją. Pozwałem. Wyjechała – wyjaśnił pospiesznie.
Mój żołądek ścisnął się niemiłosiernie. Przynajmniej tyle.
– Czy ona była… lepsza?
Mrugał w niepewności.
– Nie.
– Kłamiesz, prawda? – Nie mogłam w żaden sposób przełamać nieufności, choć bardzo
chciałam uwierzyć w to, co mówił.
– Nawet tak nie mów… – Jego zachrypnięty głos sprawił, że przez kręgosłup przeszedł
mi dreszcz. – Zdradziłem cię. Zdradziłem cię, ale żałuję tego, Sophio. Cztery lata żyłem
w niewiedzy. Nie wiedziałem niczego o moim własnym dziecku. Nie oddzwaniałaś, nie
odpisywałaś mi na listy, maile, wiadomości, a potem kompletnie straciłem z tobą kontakt –
dodał, a jego wzrok złagodniał. – Nie tknąłem nikogo przez ten czas. Jestem ci wierny i kocham
cię na tyle, że mógłbym zostać samobójcą z miłości – wycedził przez zęby, ciężko przełykając
gulę w gardle. – Wskoczyłem na tory za Justinem, załatwiłem ci lot tutaj, udowadniałem ci
miłość, gdy spędzaliśmy intymne chwile, wspierałem cię, byłem przy tobie cały czas, nie
zostawiłem cię, gdy Dalia umarła, kurwa, byłem tu. Byłem tu cały czas.
– Oszukiwałeś mnie, Brysonie – przypomniałam mu. – Dlaczego nie powiedziałeś mi
prawdy?
– Wiedziałem, że znów cię stracę…
– Teraz też mnie straciłeś – burknęłam przez łzy. – Może mniej by bolało, gdybyś
powiedział to wcześniej.
– Proszę, nie mów tego. – Strach tańczył mu w oczach, a po pewnym siebie mężczyźnie
nie było ani śladu. – Nie zostawiaj mnie.
– Brysonie…
– Bóg jeden wie, ile poświęciłem, aby zdobyć cię na nowo. Próbowałem uchronić nas od
upadku, ale jak widać próbowanie nie dało żadnych efektów. Pokazało mi tylko, jak bardzo cię
kocham i pragnę. – Sięgnął dłonią do mojej twarzy, otulając nią policzek. – Nie walcz z tym
uczuciem, po prostu powiedz, że też mnie kochasz.
Zamknęłam oczy pod wpływem jego dotyku.
– Ale nie kocham. – Wzięłam drżący wdech. – Nie chcę cię kochać. Powinniśmy się
rozstać, znaleźć dla siebie kogoś lepszego. Obiecuję cieszyć się z twojego szczęścia, może ktoś
inny będzie mógł cię kochać bardziej niż ja. – Posłałam mu drżący uśmiech. – Po prostu
pożegnajmy się na tym etapie – szepnęłam, ukradkiem podnosząc na niego skrępowane
spojrzenie.
– Ludzi się nie zastępuje – wycedził, a w jego oczach błysnęły łzy. Zmiękłam na ich
widok. Miałam ochotę rzucić mu się w ramiona i mocno przytulić, ale moja duma była silniejsza.
– Nie wiesz, co czułem, przez co przechodziłem, żeby cię znaleźć, Sophio – dodał, mrugając
powiekami. – Piłem, wisząc nad słuchawką z nadzieją, że odbierzesz pierdolony telefon, po czym
dowiedziałem się, że wyjechałaś bez słowa. Jak kretyn wierzyłem, że cię odnajdę wśród ośmiu
miliardów ludzi na świecie. Wierzyłem, że znów cię zobaczę. – Bezwiednie głaskał kciukiem
moją skórę – Mam wiele wad, daleko mi do ideału, ale jestem tylko człowiekiem i wciąż chcę
być tym kimś, z kim się ustatkujesz – przekonywał, przyciągając mnie bliżej siebie. – Kurewsko
cię kocham i nie chcę stracić ani ciebie, ani naszego syna. – Głos mu się łamał, gdy otulił
ramionami moją talię.
Oparłam policzek na jego torsie, wtulając się w niego. Na myśl o tym, że mógłby odebrać
sobie życie z mojego powodu, serce podskoczyło mi do gardła z niemiłosiernym bólem.
Widziałam, że się starał. Ja… bałam się. Bałam się, że znów mu zaufam i będę musiała
przeżywać to wszystko od nowa.
Kocham cię, Brysonie. Kocham cię całą sobą, nawet gdybym próbowała oszukać
wszystkich, nic nie uchroni mnie przed uczuciem do ciebie…
Sophia
Nie miałam czasu na zaprzeczenie. Bryson pociągnął mnie za sobą i otworzył drzwi do
bentleya.
– Wsiadaj.
– Grzeczniej, Scott. – Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie.
– Jestem kłębkiem nerwów. Proszę, nie utrudniaj mi tego.
Sama nie miałam już ochoty na przepychanki słowne. Wgramoliłam się na tylną kanapę.
Poczułam jego dłoń na pośladku i zastygłam.
– Ręce przy sobie – syknęłam chłodno.
– Sama ją tam przyciągnęłaś! – uświadomił mnie.
– Nie zabrałeś jej.
– Uznałem to za zaproszenie. – Uśmiechnął się bezczelnie.
– Trzymaj się swojej strony! – nakrzyczałam na niego.
Ciche chrząknięcie zmusiło nas do podniesienia wzroku. Carter patrzył na mnie
w przednim lusterku.
– Dzień dobry, panno Cole.
– Dzień dobry, Carter. – Posłałam mu przepraszające spojrzenie.
– Jedź do IFC.
Przekaz był prosty. Samochód ruszył. Odwróciłam głowę w stronę okna. Przebywanie
sam na sam – nie licząc szofera – z Brysonem może źle się dla mnie skończyć. Znał moje
słabości i doskonale je wykorzystywał. Sam był jedną z nich. Niespodziewanie poczułam dotyk
na dłoni. Natychmiast się spięłam. Rany. Dlaczego on mi to robi? Chciałabym mu powiedzieć,
by przestał, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Serce, gdyby mogło, rzuciłoby się w jego
ramiona. A moja wewnętrzna lafirynda? O niej nawet nie wspominam.
Przesunął palce na kolano. Sukienka podciągnęła się do góry, odkrywając do połowy uda.
Zauważył to. Ciemne oczy wpatrywały się we mnie uważnie i dość analitycznie. Sprawdzał
mnie.
– Chyba lubisz, jak na ciebie krzyczę – zagadnęłam.
– W szczególności moje imię. – Płonący wzrok wypalał dziurę w mojej głowie.
– Przestań – prychnęłam, odwracając głowę.
Niespodziewanie objął moje udo. Mięśnie Kegla zacisnęły się na ten gest. Długie palce
łaskotały mnie w skórę. Miałam ochotę się poruszyć, a jednocześnie zastygłam jak posąg. Serce
łomotało mi w piersi, gdy był tak blisko. Starałam się to ignorować aż do przyjazdu do
strzelistego drapacza chmur.
– Jesteśmy na miejscu, panie Scott. – Spojrzenie Cartera spoczęło na moim odbiciu. –
Panno Cole…
– Złap mnie za rękę. – Bryson wyciągnął do mnie dłoń.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią.
– Dlaczego?
– Proszę, choć raz bądź posłuszna. – Jego głos był dziwnie spokojny.
Pomógł mi wysiąść z limuzyny i pociągnął moją dłoń pod szary płaszcz. Sprytnie.
Odnosiłam wrażenie, że świat na moment się zatrzymał, a wszystkie spojrzenia
skierowały się na nas. Miałam nadzieję, że nie wyglądam jak Alice Cooper z rozmazanym
makijażem. Cisza nastała od razu, gdy tylko Scott pojawił się na horyzoncie. Kobiety rozszerzały
oczy na mój widok. Proszę, ktoś taki jak ja u boku kogoś takiego jak on.
Przesunęłam paznokciami po jego plecach, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co
właśnie zrobiłam. Wypiął się do przodu, niemal tak, jakby ktoś przytknął mu coś chłodnego do
pleców. Rzucił mi zaskoczone spojrzenie i wciągnął wargę.
– Nie rób tego.
– Przepraszam – wymamrotałam speszona. – To nie było planowane.
Weszliśmy do windy. Atmosfera zgęstniała, gdy żelazne drzwi odcięły nas od świata.
– Zrób to jeszcze raz.
– Co? – Spojrzałam na niego jak na wariata.
– Słyszałaś, co powiedziałem.
– Przed chwilą powiedziałeś… – burknęłam.
– Jeszcze – zażądał.
Powoli przesunęłam paznokciami po jego plecach. Przygryzł dolną wargę i zamruczał
nisko. Rozchyliłam usta na ten dźwięk. Ciemne oczy wbiły mnie w ścianę. O nie… tylko nie to
spojrzenie. Wyglądał jak wygłodniały gepard tuż przed atakiem na łanię.
Przełknęłam ślinę, a on poruszył się lekko.
– Nie patrz tak na mnie – zdusiłam jęk.
– Nie mogę się powstrzymać – mówił jak ktoś na diecie, kto chce sięgnąć po cukierka.
Przechyliłam głowę i zmierzyłam go wzrokiem. Winda stanęła, ale drzwi się nie
otworzyły. Zmarszczyłam brwi, a gdy mój wzrok padł na Brysona, posłał mi zawadiacki
uśmieszek.
– Możemy na moment zapomnieć o naszej kłótni? – Uniósł pytająco brew.
Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Cholera, jego abrakadabra uderzyło mnie jak
obuchem w głowę. W mgnieniu oka znalazł się naprzeciw. Oparł obie dłonie na ścianie,
pociągając razem nasze skute ręce. Znalazłam się między silnymi ramionami.
Nie, nie możemy.
Sophia
Pogrzeb był dla mnie ciężkim przeżyciem. Dotarło do mnie, że już nigdy nie zobaczę
babci. Nie przytuli mnie, nie powie dobrego słowa, nie usłyszę jej śmiechu ani dogryzania.
Wszystko, co się z nią wiązało, przeminęło. Nie zdążyła się nawet nacieszyć Justinem, choć tak
bardzo na niego czekała.
Leki uspokajające pozwoliły mi jakoś przetrwać ten dzień. Czułam się po nich
obrzydliwie. Nie miałam siły na płacz. Łzy spływały po moich policzkach, a z ust nie wydobył
się nawet szloch. Byłam tym zbyt zmęczona. Obecność rodziny, przyjaciół i Brysona
podtrzymywała mnie na duchu.
Wtuliłam się w bok mężczyzny, pozwalając, by objął mnie ramieniem. W kojący sposób
głaskał moje plecy. Zanurzył nos we włosach i delikatnie muskał ustami czubek głowy.
– Cała drżysz – mruknął zaniepokojony.
Zsunął marynarkę z ramion i otulił mnie nią. Przyciągnął przodem do siebie i znów
pocałował w czoło. Otoczona jego ramionami, poczułam, że tu był mój dom. Moje miejsce na
ziemi. Przesunęłam nosem po umięśnionym torsie i zaciągnęłam się znajomym zapachem.
– Dziękuję – wychrypiałam.
– Tak mi przykro, kochana. – Usłyszałam za sobą znajomy głos.
Bryson powoli rozluźnił uścisk, gdy odwróciłam głowę. Elena patrzyła na mnie ze
współczuciem. W mgnieniu oka padłam w objęcia dziewczyny. Przytuliłam się do niej i gorzko
zapłakałam. Nie widziałam jej tyle lat…
– Przyjechałaś… – wydobyłam z siebie.
– Nie mogłabym inaczej. – Głaskała mnie po włosach w iście matczyny sposób. – Dalia
była dla mnie jak babcia.
– Uwielbiała cię, Ella.
– Wiem, kochanie, wiem – westchnęła i złapała mnie za ramiona, ale zanim zdążyła coś
powiedzieć, jej wzrok padł na mężczyznę stojącego za mną. – Och… to ty. – Nie kryła
zdziwienia.
– Cześć.
– Cześć. – Wykrzywiła usta i zmarszczyła czoło, jakby Bryson miał co najmniej dwie
pary oczu. – Co tu robisz?
– Jest ze mną – wtrąciłam.
– Z tobą? – Zaskoczona otworzyła szerzej oczy. – A co z…
– Jest w więzieniu. – Głos Brysona przeciął chłodne powietrze.
– O kurwa – sapnęła i nachyliła się w naszą stronę. – Słyszałam, że policja przeszukiwała
jego dom w Queens.
– Eleno… – Bryse mruknął ostrzegawczo.
– Wiedziałeś o tym? – Spojrzałam na niego z wyrzutem.
Zacisnął szczęki. Wiedział. Zamrugałam i przymrużyłam oczy. Leki otępiały moje
myślenie, ale wszystkie informacje powoli do mnie docierały.
– Jego mieszkanie było oklejone zdjęciami, podobno wyszła spora afera. – Wyraz jej
twarzy był dość napięty.
– Jakimi zdjęciami? – spytałam ostrożnie.
– Twoimi.
Znów zerknęłam na Brysona. Rozchyliłam usta, a oczy miałam szeroko otwarte
z przerażenia.
– Co? – Oddech mi przyspieszył.
Zanim jednak wpadłam w panikę, Bryson złapał mnie za ramiona i spojrzał w oczy.
– To minęło. Tego już nie ma. On nie wróci – mówił dosadnie. – Oddychaj. Oddychaj, no
już.
Z przesadnym naciskiem wbiłam palce w silne ramiona.
– Jesteś bezpieczna, słyszysz? – Nie pozwalał, żeby zdominowało mnie przerażenie. –
Proszę, powiedz coś.
Odbijałam się w jego oczach. Wyglądałam, jakbym miała za moment się rozpłakać i tak
też się czułam. Drżałam z emocji.
– Mów do mnie – wycedził chłodno.
– Mam przy sobie wodę. – Elena sięgnęła ręką do torby. Wyjęła butelkę i odkręciła ją. –
Napij się i spróbuj uspokoić.
Posłusznie wzięłam kilka łyków. Wypuściłam powietrze i pokiwałam głową.
– Dziękuję – sapnęłam, pomimo paraliżującego mnie uczucia paniki. Miałam wrażenie,
że Lucas gdzieś tu był, że patrzył na mnie. To takie chore. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Właśnie dlatego. – Choć jego oczy były ciemne, głos miał spokojny. – Wiedziałem, że
tak zareagujesz.
– Bryson ma rację… – W ustach Elli brzmiało to wyjątkowo dziwnie. – Nie powinnam ci
o tym mówić w takich okolicznościach.
– Jak się dowiedziałaś? – spytałam cicho.
– Mama mieszka dwa piętra niżej. Wie wszystko o wszystkich. Myślałam… – powiodła
wzrokiem ode mnie do Brysona – …myślałam, że sprzedał to mieszkanie.
– Chyba nie czuję się najlepiej. – W głowie kręciło mi się od natłoku informacji.
– Wracajmy do domu. – Bryson położył dłoń na moich plecach i pocałował mnie
w czubek głowy.
– Trzymaj się, maleńka.
Kiwnęłam do Eleny i dałam się prowadzić szatynowi. Przez cztery lata żyłam
z psychopatą i nikt nie próbował mnie od tego odwieść. Nikt poza Brysonem. Lucas albo
świetnie się ukrywał, albo ja byłam zbyt zaślepiona.
– Kim jest ten facet? – W głosie Brysona wyczułam niepokój.
Podniosłam głowę i zmarszczyłam czoło. Starszy mężczyzna szedł w naszą stronę
z uśmiechem. Był ubrany w niedopasowany garnitur. Kruczoczarne włosy rozjaśniały siwe
refleksy. Wyglądał dziwnie znajomo, ale na myśl nie przychodziło mi żadne imię.
– Nie mam pojęcia – odpowiedziałam po dłuższej chwili.
– Chcesz, żebym z tobą został?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, potencjalny znajomy mocno otulił mnie ramionami,
prawie popychając Brysona. Scott od razu zareagował. Oderwał mężczyznę i pchnął go na
bezpieczną odległość.
– Cofnij się – warknął chłodno.
Zaskoczenie oblało twarz ciemnowłosego. Popatrzył na Brysona, ale gdy ten zaszczycił
go surowym spojrzeniem, zwrócił się w moją stronę.
– Chciałem tylko złożyć kondolencje – powiedział niepewnie. – Tak mi przykro,
córeczko.
Zamarłam. Mocniej ścisnęłam dłoń prezesa.
– Słucham? – Z ledwością wypuściłam tlen z ust.
– Możemy na słówko? – Kiwnął palcem w powietrzu.
– Nie. – Usłyszałam Brysona i ucieszyłam się, że zachował trzeźwość umysłu.
Byłam sparaliżowana.
– Przepraszam, ale musiał mnie pan z kimś pomylić – wydusiłam z siebie. – Mój tata…
nie…
– Sophio, to ja, Richard. – Mężczyzna przyłożył dłoń do piersi. – Twój ojciec, pamiętasz?
Czułam się, jakby ktoś kopnął mnie w brzuch. Naprawdę miałam dość wrażeń jak na
jeden dzień.
– Ale ja… ja pana nie znam – wyszeptałam.
– Jak to, kochanie? – Skwasił się i wygiął brwi. – Jestem twoim…
– Wyraźnie powiedziała, że cię nie zna. – Głos Brysona był tak chłodny, że niemal
podskoczyłam na ten dźwięk.
– A ty to niby kto?
Zanim Scott wyrwał się w jego stronę, położyłam dłoń na torsie szatyna i zatrzymałam
przy sobie.
– Proszę… wracajmy już.
– Nie waż się do niej zbliżać. – Prezes wydawał się kryć w myślach dalszy ciąg
ostrzeżenia – „albo połamię ci ręce”.
Bryson poprowadził mnie pod ramię do bentleya. Carter otworzył drzwi, przyglądając mi
się z troską. To taki kochany facet.
– Potrzebuje pani pomocy, panno Cole? – Spojrzał pytająco.
– Źle się poczuła – odparł Scott, jakbym nie była zdolna do mówienia.
– To przez nerwy – wymamrotałam i zajęłam miejsce na tylnej kanapie.
– Sophio? Już jedziecie? – Ciocia Tiffany spojrzała na mnie spod przeciwsłonecznych
okularów.
– Nie czuję się najlepiej.
– Och… dobrze, dobrze. – Oparła dłoń na ramieniu Scotta i posłała mu wymowne
spojrzenie. – Zajmij się nią.
– Tak zrobię.
– Ciociu? – zawołałam, zanim odeszła. Obróciła się w moją stronę i przechyliła głowę. –
Zaprosiłaś mojego ojca na pogrzeb?
– Co? – Tiffany ściągnęła brwi i zsunęła okulary z nosa. – Absolutnie. Dalia by sobie tego
nie życzyła.
Oboje z Brysonem spojrzeliśmy po sobie.
– Był tu mężczyzna, który podał się za jej ojca – mruknął ze skupieniem wymalowanym
na twarzy. – Powiedział, że ma na imię Richard.
Ciocia otworzyła szerzej oczy. Schowała okulary do torebki i sapnęła sfrustrowana.
– Porozmawiamy w domu, dobrze? – Wyglądała na podenerwowaną. Ścisnęła grzbiet
nosa i pokręciła głową. – A ty odpocznij, kochanie. I zjedz coś. Jesteś blada jak ściana.
Westchnęłam w odpowiedzi. Skinęłam głową i przesunęłam się, by zrobić mężczyźnie
miejsce. On zamknął za sobą drzwi i oparł dłoń na moim kolanie.
– W porządku? – Troskliwy wzrok przesunął się po mojej twarzy.
Pozwoliłam, by objął mnie ramieniem i podkuliłam nogi. Oparłam głowę na jego brzuchu
i wtuliłam się w niego. Długie palce przeczesywały kojąco moje włosy. Mimo sytuacji, w której
się znaleźliśmy, cieszyłam się, że to właśnie on był przy mnie. Nie zamieniłabym go na żadnego
innego mężczyznę. Zamknęłam oczy i poddałam się przyjemnemu dotykowi. Działał
przeciwbólowo, koił mi duszę i pęknięte serce.
W domu uderzyła nas cisza. Ten spokój mnie dręczył. Wiecznie żywy i gwarny salon
zamienił się w pole po przegranej bitwie. Liczymy straty, zbieramy rannych, chowamy
poległych. Nadzieja umiera ostatnia, ale w tym przypadku pierwsza przyjęła pocisk.
Byłam wdzięczna Brysonowi, że pokrył koszty pogrzebu, załatwił prawników, którzy
załatwili sprawę spadku, a do tego był przy mnie przez cały ten czas, pomimo tego, jak go
potraktowałam. Zależało mu i tym razem pokazywał to nie tylko przez cielesne pocieszenie.
– Zrobiłem ci herbatę. – Spokój, jaki przez niego przebijał, był przyjemną odmianą.
Podał mi kubek i zajął miejsce obok. Wyciągnął ramię na oparciu sofy, ale nie dotknął
mnie. Posłałam mężczyźnie subtelny uśmiech.
– Jesteś kochany. – Przesunęłam kciukiem po jego policzku.
Karmelowe oczy błysnęły. Niespodziewanie pocałował mnie w dłoń. To takie niepodobne
do niego.
– Lepiej się czujesz?
– Daję radę – westchnęłam. Cóż, jakoś muszę. Nie mam wyjścia.
– Znalazłaś już coś? – Zerknął na stosy dokumentów.
– Tak, zobacz. – Podałam mu akt urodzenia.
Prześledził wzrokiem treść i uniósł brew z zainteresowaniem.
– Richard Fuentes… – Spojrzał na mnie. – To by się zgadzało.
– Wszystko na to wskazuje – westchnęłam, choć chciałabym, by prawda była inna.
Oparłam głowę na ramieniu mężczyzny i uśmiechnęłam się pod wpływem jego pocałunku
na czole.
– Nawet znalazłam ich wspólne zdjęcie – dodałam, grzebiąc przez chwilę w starej,
skórzanej torebce wypełnionej po brzegi rodzinnymi pamiątkami. – O, tutaj. – Podałam mu
fotografię z sesji ślubnej mojej mamy.
Stała w objęciach swojego męża. Była taka szczęśliwa…
– Podobny – wymruczał w zamyśleniu i spojrzał na mnie. – My też będziemy takie mieć.
– Nie żartuj sobie – zaśmiałam się w odpowiedzi.
Przesunął językiem po wnętrzu ust. Uśmiechnął się enigmatycznie i obdarzył mnie nieco
zdystansowanym spojrzeniem, jakby poczuł, że przekroczył niewidzialną granicę.
– Wiem, że nie jesteśmy razem, ale…
Dźwięk otwieranych drzwi uratował mnie przed kolejną łamiącą mi serce rozmową.
Tiffany wróciła sama. Większość gości była zapewne na rodzinnym obiedzie, którego chciałam
uniknąć. Nigdy nie czułam się dobrze w takich sytuacjach. W chwili, gdy pożegnałam babcię,
wolałam schować się przed światem.
– Mieliście rację – odetchnęła, zsuwając płaszcz z ramion. Odwiesiła go w przedpokoju
i weszła do salonu. – To był on.
Niespodziewanie uścisnęłam dłoń Brysona. Spojrzeliśmy na siebie, ale żadne z nas
niczego nie powiedziało.
– Czego chciał? – spytałam.
– Sama chciałabym wiedzieć. – Przetarła dłońmi po twarzy i zajęła miejsce naprzeciwko
nas.
– Herbaty?
Obie spojrzałyśmy na prezesa. Zmarszczyłam czoło. Od kiedy stał się taki uległy i…
uprzejmy?
– Chętnie – wymamrotała ciocia. Mrugała w osłupieniu. Bryson zniknął za drzwiami,
a kobieta nachyliła się do mnie. – Co z nim?
Wzruszyłam ramionami i zwilżyłam niepewnie wargę.
– Zależy mu – wyszeptałam.
– Ostatnio, kiedy tu przyszedł, wykłócał się, by się dowiedzieć, gdzie jesteś. Po tym, co
powiedziałaś, nie sądziłam, że wrócicie do siebie – przyznała cicho z grymasem niezadowolenia.
– Nie jesteśmy razem. – Mówienie o tym sprawiało mi ból… i brzmiało tak dziwnie.
– Och… – Odchyliła się z wrażenia. – I dalej… tu jest?
– Justin jest do niego bardzo przywiązany. – I ja też, choć… wątpliwość zaglądała w moje
oczy.
– Dobrze, że utrzymujecie kontakt ze względu na dziecko – powiedziała, splatając palce
na kolanie. – W najmłodszych latach wasza obecność jest dla malucha bardzo ważna.
– Tak…
Scott wrócił z kubkiem. Postawił naczynie na szklanym stoliku i zajął miejsce obok mnie.
– Dziękuję. – Głos cioci złagodniał.
Bryson skinął głową. Zerknął na mnie i uśmiechnął się lekko.
– I co? Wiadomo już, co on tu robi?
– Wiesz, Brysonie… właściwie wszystko może go tu sprowadzać – burknęła
rozgoryczona i sięgnęła po herbatę. – Ten facet ma spore długi.
– Jak spore? – Brew mężczyzny podniosła się pytająco.
– Na tyle, że postanowił wrócić. – Zamoczyła usta w napoju i zerknęła na mnie. – Ale
czego chce od ciebie?
– Może liczył na spadek – sapnęłam.
– Spadek? – zaśmiała się gromko. – Po moim trupie! – warknęła chłodno. – Ten człowiek
nie dostanie ani centa! Choćby błagał na kolanach, żadna moneta nie wpadnie w jego ręce!
Oparłam głowę na ramieniu Brysona i pozwoliłam, by mnie nim otulił. Dłoń Scotta
spoczęła na moim biodrze, a palce delikatnie przesuwały się po materiale jeansów.
– Będziesz chciała rozmawiać z Richardem?
– Ja… – Rozchyliłam usta i równie szybko je zamknęłam. – Nie bardzo wiem, o czym
miałabym z nim mówić.
– O tym, dlaczego zostawił dziecko na pastwę losu! – Tiffany powstrzymała się przed
uderzeniem pięścią w stół. – Co za… niech spłonie w piekle!
Dawno nie widziałam jej tak wściekłej. Ciocia była jedną z najbardziej opanowanych
osób, jakie znałam. Ja jednak nie byłam zła na ojca. Zdążyłam się pogodzić z faktem, że nie był
obecny w moim życiu. Bardziej brakowało mi matki, ale ją były w stanie zastąpić babcia
i Tiffany.
Dzwonek do drzwi sprawił, że wszystkie głowy odwróciły się w jedną stronę.
– Och… jeśli to on… – Ciocia zwinęła dłonie w pięści i wyszła do przedpokoju.
– Szukam… szukam pani Cole.
Poczułam suchość w gardle. Podniosłam się z sofy na dźwięk podenerwowanego głosu.
Opiekunka Justina stała w drzwiach. Serce zabiło mi w piersi.
– Sophio, tak bardzo przepraszam…
– Co się stało? – Uniosłam brwi. Oczami starałam się odnaleźć syna. – Gdzie jest Justin?
Bryson zerwał się z kanapy i znalazł się tuż obok mnie. Jego oczy stały się chłodne jak
stal.
– Gdzie jest mój syn? – spytał tak niskim głosem, że aż przeszedł mnie dreszcz.
– Nie ma go – jęknęła, chowając twarz w dłoniach.
Nogi mi zadrżały i ledwo byłam w stanie utrzymać się na nich.
– Co? – Scott warknął ze złością. – Gdzie on jest?
– Byliśmy… byliśmy na placu zabaw. Bawił się w piaskownicy. Dosłownie na moment
spuściłam chłopca z oczu – wydusiła z siebie.
– Boże… – szepnęłam. – Mój synek…
– Jego już tam nie było, szukałam go, wołałam, pytałam ludzi, podobno jakiś starszy
mężczyzna prowadził go do swojego samochodu – zapłakała roztrzęsiona.
Krew odpłynęła mi z twarzy. Zachwiałam się na nogach. Złapałam się ściany i wzięłam
drżący wdech. Uderzył we mnie przeraźliwy chłód.
– Moje dziecko… – Łzy stanęły w moich oczach.
– Jak mogłaś być tak cholernie nieodpowiedzialna?! – wykrzyczał Scott. Echo jego głosu
zadrżało mi w piersi. – Kurwa, gdzie to było?!
– Heckscher w Central Parku.
Bryson wyciągnął telefon z kieszeni i bez słowa wyrwał się w stronę wyjścia.
– Poczekaj, jadę z tobą. – Chwyciłam go za dłoń, zanim zdążył wyjść. – Ciociu, zostań tu
na wypadek, gdyby ktoś się odezwał.
Ubrałam się i w pośpiechu złapałam płaszcz.
– Sprawdźcie monitoring. O czymkolwiek się dowiesz, natychmiast daj mi znać – Scott
mówił do telefonu. Gestem ręki przywołał Cartera. – Jasne. Jadę tam.
– Panie Scott…
– Jedziemy do Central Parku, ktoś zabrał Justina.
Przez całą drogę Bryson wisiał na linii. Wpatrywałam się w szybę, a moje myśli uciekały
do dziecka. Mój mały chłopiec. Musi być cholernie przerażony. Myśl o tym przygnębiała mnie
i doprowadzała do łez. Dopiero co pożegnałam się z babcią, nie chcę… nawet nie umiałam o tym
pomyśleć. Drżałam z nerwów. Kto mógłby go zabrać? I dlaczego właśnie jego?
ROZDZIAŁ 17
Sophia
Bryson
– Chyba nie mówisz poważnie – marudny jęk Sophii dotarł do moich uszu, gdy zdjąłem
przepaskę z jej oczu.
Staliśmy przed moim prywatnym G650, potężnym odrzutowcu… albo raczej
apartamencie z funkcją latania.
– Czy ja kiedykolwiek nie byłem poważny? – rzuciłem z rozbawieniem i objąłem ją od
tyłu w tali. – To część mojej niespodzianki. – Musnąłem jej kark i uśmiechnąłem się pod nosem.
– Tylko część? – Zastygła. – O mamo…
– Potrzebujesz relaksu, a ja gwarantuję ci, że tam z pewnością go zaznasz.
– Tam? – Spojrzała na mnie przez ramię. Przerażone oczy zmieniają się w nieco
zdenerwowane. – O, nie…
– O, tak.
– Nie możemy wyjechać tak z dnia na dzień! – zaprotestowała.
– Możemy i zaraz to zrobimy – odpowiedziałem pewnie.
– Co z Justinem? – Cień wątpliwości błysnął w jej oczach. – To absurdalne.
– Ma najlepszą opiekę pod słońcem, nawet nie zauważy, że nas nie ma. – Złapałem ją za
podbródek i uniosłem go, zmuszając, by na mnie spojrzała. – Ostatnio byłaś kłębkiem nerwów.
Zasługujesz na to jak nikt inny i nie chcę słyszeć żadnego sprzeciwu. – spojrzałem na nią
badawczo. – Czy to jest jasne?
– Nie wiem, czy to dobry pomysł, Brysonie…
Wzniosłem oczy ku niebu i westchnąłem. Chwyciłem ją na wysokości kolan i uniosłem,
przerzucając przez ramię. Pisnęła z zaskoczenia, po czym zaczęła się głośno śmiać.
– Nie dajesz mi wyboru, przykro mi, panienko Cole – odparłem z uśmiechem, wchodząc
po schodach na pokład. – Jeśli nie polecisz tam dobrowolnie, to zamierzam cię porwać.
– Dzień dobry, sir. – Usłyszałem. – Dzień dobry, panno Cole.
Okrągły tyłek mojej dziewczyny przysłaniał mi widoczność. Postawiłem Sophię
i splotłem nasze palce.
– Właśnie zostałam porwana, nie wiem, czy taki dobry – zakpiła, patrząc na mnie
z lekkim wyrzutem. – Jestem w ogóle spakowana?
Przygryzłem wargę w odpowiedzi. Przepuściłem ją przodem do salonu pokładowego
i powędrowałem wzrokiem za jej tyłeczkiem.
– Przy mnie nie potrzebujesz ubrań – rzuciłem śmiało.
W mgnieniu oka policzki spłonęły jej rubinową czerwienią. I to wcale nie ja byłem tego
powodem. Odwróciłem się, by ujrzeć za sobą pilota.
– Panie Scott, bardzo nam miło znów pana gościć. – Hudson posłał mi wyrafinowany
uśmiech i skinął uprzejmie głową.
– Witaj, Hudsonie. – Wyciągnąłem dłoń do mężczyzny, by wymienić uścisk. Przeniosłem
ją po chwili na plecy kobiety.
– Sophia Cole – przedstawiła się i powtórzyła mój ruch.
– Goście pana Scotta to także nasi goście – oświadczył z ciepłym uśmiechem i skinął
głową. – Bardzo nam miło, panno Cole.
Zajęliśmy miejsca po obu stronach kabiny. Zapiąłem pas i przekręciłem nadgarstek.
Świetnie. Przy dobrych warunkach będziemy na miejscu w mniej niż cztery godziny. Samolot
wystartował, a po stabilizacji postanowiłem zająć się czymś pożytecznym. Wyjąłem laptopa
z bocznej kieszeni fotela i postawiłem go przed sobą na stoliku. Miałem czas, by załatwić kilka
spraw. Christian przedstawił mi kilka projektów inwestycyjnych, w tym otwarcie więcej
oddziałów w Europie – w Belgii, w Austrii, w Polsce i na Cyprze.
Palce Sophii przebiegły po moim ramieniu, wysyłając impuls w dół ciała. Podniosłem na
nią oczy i pytająco uniosłem brew.
– Nudzę się.
Nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu. Wyglądała jak mała, naburmuszona
dziewczynka.
– Co chciałaby pani zrobić, panno Cole?
Przytknęła palec do brody. Udawała, że się zastanawia. Im dłużej mnie zwodziła, tym
bardziej byłem nią zainteresowany. Rzuciła mi znaczące spojrzenie i uśmiechnęła się zadziornie.
– A ty co chciałbyś ze mną zrobić?
Zacisnąłem zęby na jej słowa.
– Wiele… bardzo niegrzecznych rzeczy – przyznałem szczerze.
Sophia rozpięła pasy bezpieczeństwa. Podniosła się z fotela i zamknęła mojego laptopa.
Jej piękne, ciemne oczy pełne były obiecujących iskierek. Powoli tracąc kontrolę, wbiłem palce
w skórzany podłokietnik.
– Ja z tobą też – wymruczała i nachyliła się nade mną. – Bardzo dużo… – wyszeptała mi
przy ustach – …bardzo niegrzecznych rzeczy. – Otarła wargą o moją wargę.
Kurwa… co ona ze mną robi? Czułem się, jakby poraziła mnie prądem. Lubiłem ból.
Chciałem więcej, ale czy ona była na to gotowa? Czy moja mała Cole była gotowa na przyjęcie
moich demonów? Nie. Jeszcze nie teraz. Pozwoliłem jej, by przejęła inicjatywę.
– Powiedz mi, co chcesz zrobić – wychrypiałem.
Chwila wątpliwości zagościła w jej oczach. Były duże i błyszczące. Śmiało usiadła na
mnie okrakiem i wbiła kolana po obu stronach moich bioder. W milczeniu zaczęła składać
namiętnie pocałunki na mojej szyi, uchu i brodzie. Ciężki oddech wydostał się z moich ust.
– Nie. Powiedz mi – rzuciłem chłodno.
– Pragnę cię. – Jej jęk był niski. Mój wewnętrzny demon z impetem wciskał zakazany
czerwony guzik. Wciąż z nim walczyłem. – Chcę cię posmakować – szeptała. – Wypieprzyć
ustami.
– To bardzo brzydkie słowo – zwróciłem jej uwagę.
– Lubię brzydkie słowa… – Przesunęła językiem po górnej partii zębów i uniosła
wyzywająco brew. – A jeszcze bardziej lubię je zamieniać w brzydkie czyny… – Uśmiechnęła
się i gładko musnęła moje usta.
Temperatura mojego ciała osiągnęła szczytowy punkt. Jej palce powędrowały w dół, aż
do pasa. Zwinnie poradziła sobie z klamrą. Rozpięła guzik, a później suwak. Odsunęła się na
koniec moich kolan. Wyciągnęła szyję, sprawdzając teren. Gdy oceniła sytuację, uśmiechnęła się
do siebie. Pociągnęła bokserki w dół, aż penis wyskoczył na zewnątrz.
Jej oczy śmiały się do mnie. Wariatka. Zakochałem się w kompletnej świrusce. Sophia
przesunęła palcami po wzwodzie. Cień uśmiechu plątał się w kąciku różanych ust.
– Spluń – poleciła, wskazując na penisa.
– Co?
– Spluń na niego – mruknęła odważnie. – No już, Scott. Nie lubię na sucho. Wierzę, że ty
też nie.
– Nigdy nie plułem sobie na kutasa.
Zachichotała na to stwierdzenie. Musnęła moje wargi i chwyciła dolną zębami.
– Zawsze musi być ten pierwszy raz…
Dziwnie poczułem się z tym, że te słowa padły z jej strony. Cholera, stworzyłem potwora.
– Jesteś szalona – wydusiłem w odpowiedzi.
Pochyliłem się do przodu i powoli wypuściłem strużkę śliny. Sophia objęła ręką kutasa,
powoli rozprowadzając ją niczym lubrykant. Dłoń kobiety poruszała się powoli, w podobnym
rytmie co usta, gdy naparły na moje wargi. Całowała mnie miękko, delikatnie. Jezu, kurwa…
torturowała mnie. Jej język dotarł do mojego. Przejechała czubkiem po podniebieniu, a dłonią
przyspieszała tępo.
Oderwała się niespodziewanie i przeniosła pocałunki na szyję. Słodkie pomrukiwania
dziewczyny doprowadzały moje demony do wrzenia. Walczyłem sam ze sobą, by nie sprowadzić
kobiety na kolana. Oddałem jej kontrolę. Pozwoliłem, by przejęła nade mną władzę. Byłem tak
sztywny, gotów dojść w każdej chwili.
– Chryste… – syknąłem. – Sophio, proszę…
Prosiłem. Naprawdę ją prosiłem. Rzuciła mi kokieteryjne spojrzenie. Uniosła kącik ust
i powoli osunęła się na kolana. Znalazła się pomiędzy fotelem a stolikiem. Jeszcze raz
wyciągnęła szyję i przygryzła wargę. Wyglądała na rozbawioną i podobało mi się to. Czerpała
przyjemność z możliwości torturowania mnie.
Zagarnąłem jej włosy i oplotłem je wokół nadgarstka. Patrzyła to na mnie, to na penisa
i znowu na mnie. Rozchyliła usta i przyjęła go między wargi. Z jękiem liznęła czubek i delikatnie
zassała.
– Kurwa… – warknąłem nisko.
Czułem ten cholerny uśmiech. Zaczęła go mocniej ssać, zsunęła się w dół, aż wreszcie
uderzyła nosem o podbrzusze. Syknąłem i wyrzuciłem biodra. Zrobiła to jeszcze raz, przejmując
nade mną kontrolę. Jej usta… jej łapczywe, żarliwe, spragnione usta. Żadna inna kobieta nie
działała na mnie w ten sposób. Złapałem ją za tył głowy i przytrzymałem, ale gdy tylko
spróbowałem podbić biodra, odtrąciła moją dłoń, a włosy rozsypały się po twarzy Sophii
i wszędzie dookoła.
– Ręce przy sobie – syknęła na mnie i podniosła pewniej głowę. – Nie rządzisz tu. Ja
mam władzę.
Zacisnąłem szczęki z frustracji i odchyliłem głowę.
– Powiedz to – zarządziła. Przyjęła mnie w usta, zassała czubek i puściła go wolno. –
Mów.
– Masz… – wycedziłem. – Masz władzę.
Uśmiechnęła się zwycięsko, a chwilę później nadała takie tempo, że jądra odbijały się od
jej brody. Brała mnie jak dzikie zwierzę, jakby walczyła o przetrwanie.
– Kurwa… Sophio… – Nie mogłem wytrzymać napięcia.
Wsparła się na moich udach. Wzięła go jeszcze głębiej. Nie nadążałem za jej rytmem.
Straciłem kontrolę. Odrzuciłem głowę i mocno trzymałem Sophię przy sobie. Gardłowe jęki
mieszały się z ciężkim dyszeniem. Doszedłem wprost w usta dziewczyny.
Przesłoniłem twarz dłonią. Jezu. Co to, kurwa, było?
Ona jeszcze wylizała mnie do czysta. Połknęła spermę i pożegnalnie wycałowała kutasa.
Wstała z klęczek. Posłała mi rozbawione spojrzenie, w którym igrały błyski diabelskiego
zwycięstwa. Przesunęła kciukiem po ustach. Przetarła resztki i zassała palec.
Boże. Patrzyłem na nią jak zaczarowany. Oczy miałem szeroko otwarte, a w głowie
pojawiła się myśl, że mógłbym nawet ożenić się z nią. Cholera. Co ona mi zrobiła?
– Moment, gdzie idziesz? – mruknąłem, gdy zaczęła odchodzić.
– Do łazienki – prychnęła i zmierzyła mnie wzrokiem. – Już nie potrzebujesz pomocy. –
Zawadiacki uśmieszek rozświetlił jej twarz.
Przeciągnąłem ręką po włosach i potrząsnąłem głową. Ześwirowałem. Podniosłem się
z fotela, nasunąłem bokserki i zapiąłem spodnie. Stewardessa rozchyliła drzwi. Rzuciłem
kobiecie spojrzenie i zamrugałem. Wciąż byłem oszołomiony.
– Zamawiał pan wino i obiad na trzecią. – Kiwnęła głową, jakby dziwiła ją moja mina.
– Tak… – wychrypiałem. Położyłem dłoń na piersi i chrząknąłem, przywracając głosowi
normalną barwę. – Tak, rzeczywiście… co to jest?
– Łosoś słodko-kwaśny z kolendrą i półsłodkie wino.
– A frytki? – Usłyszałem za sobą.
Odwróciłem głowę do mojej dziewczyny i uśmiechnąłem się pod nosem.
– A frytki? – powtórzyłem, wracając spojrzeniem do stewardessy.
– Och… sprawdzę, co da się zrobić.
Kiedy odeszła, Sophia objęła mnie od tyłu w pasie i trąciła moje ramię.
– Zjadłabym coś tłustego – wymamrotała w mój biceps. – Coś kalorycznego.
– Coś z grilla? – Uniosłem brew.
– Nie… bardziej z fastfoodu – powiedziała z przekonaniem.
– Nigdy nie jadłem nic z fastfoodu.
– Wiele rzeczy pan nie robił, panie Scott – zachichotała i odwróciła mnie przodem do
siebie. – A to zaskakujące.
– Od tego mam ciebie. – Ująłem jej twarz w dłonie i musnąłem czoło. – Żebyś pokazała
mi świat, którego nie znałem.
Uśmiechnęła się rozczulona i wydęła wargi, prosząc o pocałunek. Złożyłem na nich
muśnięcie i uniosłem brew.
– Mięta?
– Umyłam zęby – wymamrotała nieśmiało.
Zaśmiałem się i potrząsnąłem głową.
– Jesteś niezwykła.
Staliśmy tak jeszcze przez chwilę. Jej oczy były hipnotyzujące, nie badały mnie. Dobrze
mnie znały.
– Może mnie oprowadzisz, hm?
– Oprowadzić?
– No… – Rozejrzała się wokół. – Sporo tu miejsca.
– Zatem to jest salon – oznajmiłem, wskazując dłonią na moje ulubione miejsce
w samolocie.
Były tu drewniane, lakierowane ściany, sporych rozmiarów telewizor, półki z książkami,
lampką, wazonem, dwie skórzane sofy w jasnych kolorach, fotele i kilka stolików.
– Pani przodem. – Wskazałem ręką, prowadząc ją do kolejnego pomieszczenia. – To jest
sala konferencyjna.
Jej wykończenie nie różniło się niczym od salonu, z tym że pomieszczenie zajmował
długi stół do konferencji biznesowych wraz ze skórzanymi fotelami. Na końcu stał bar
z alkoholami.
– Tu jest mój pokój do pracy – powiedziałem, gdy przeszliśmy dalej. Jedyne co różniło to
pomieszczenie od reszty to biurko oraz fotel. – Na końcu jest sypialnia… a łazienkę już
widziałaś.
– Zgubiłam się przy sali konferencyjnej. – Popatrzyła na mnie skonfundowana.
Przesunąłem językiem po wnętrzu ust i obróciłem ją tyłem do siebie. Oparłem dłonie na
jej ramionach, popychając lekko we wspomnianym przez nią kierunku.
– To dobrze… – Nachyliłem się do ucha Sophii i musnąłem płatek. – Bo tam zamierzam
cię zerżnąć.
Zastygła. Cicho chrząknęła i spojrzała na mnie w odbiciu przyciemnianej szyby, która
zasunęła się automatycznie przed nami.
– Tak?
– Mhm… – mruczałem nisko.
– Panie Scott? – Usłyszałem z tyłu.
Zamknąłem oczy i przekląłem pod nosem.
– Hm? – Odwróciłem głowę do stewardessy.
– Frytki są już gotowe.
– Och, cudownie! – Cole wyrwała się z moich ramion i skocznym krokiem podążyła za
kobietą.
Naprawdę zostawiła mnie dla jedzenia? Prychnąłem.
***
Na miejscu czekał już na nas przewodnik. Pochylił głowę, trzymając kapelusz w ręce.
Uśmiechnął się szeroko i natychmiast wyciągnął do mnie dłoń.
– Panie Scott, dzień dobry! Świetnie pana zobaczyć.
– Witaj, Manuelu. – Uścisnąłem jego dłoń i przeniosłem swoją na plecy kobiety. – To
moja partnerka, Sophia Cole.
– Bardzo miło panią poznać, panno Cole.
Dziewczyna obdarzyła go promiennym uśmiechem i skinęła głową.
– W trakcie państwa pobytu jestem do państwa dyspozycji przez cały czas. Jeśli zajdzie
taka potrzeba, mogą państwo dzwonić do mnie nawet w środku nocy – mówił
usatysfakcjonowany, jakby faktycznie tylko czekał na zlecenie. – Jesteście gotowi na przygodę
życia? – Oczy błyszczały mu z radości.
– Przyjechaliśmy, aby odpocząć od tłocznego i melancholijnego miasta, więc jeśli pytasz
o przygodę, to wchodzę w to! – Sophia zaśmiała się uroczo.
– Zazwyczaj mieszczuchy z Ameryki robią wielkie oczy i marudzą, że nie mają
prywatnych wagonów – mruknął z wyraźnym sarkazmem i otworzył przed nami drzwi do
wagonu. – Niech państwo zajmą miejsca, ja skoczę kupić bilety.
Odetchnąłem, gdy wreszcie odszedł. Nigdy nie lubiłem gadatliwych ludzi.
– „Jesteście gotowi na przygodę życia?” – przedrzeźniałem przewodnika. – Facet pewnie
się zjarał, zanim tu przyszedł.
– Za dużo mroku było w twoim życiu, on jest po prostu wesoły. – Sophia rzuciła mi
autorytarne, nieco surowe spojrzenie.
Och, to było cholernie seksowne. Uśmiechnąłem się mrocznie i przygryzłem wargę, nie
mogąc się dłużej powstrzymywać. Nachyliłem się i musnąłem jej kark. Zrobiłem to
niespodziewanie. Sophia wciągnęła powietrze i rzuciła mi przez ramię pytające spojrzenie.
Przesunąłem dłonią po udzie kobiety, a moje usta znów opadły na szyję.
– Możesz mi powiedzieć, co próbujesz zrobić? – spytała miękko.
– Zaspokoić cię palcami – wymruczałem i zahaczyłem palcem o koronkowe figi.
– Tutaj? – Jej wzrok powędrował po pozostałych pasażerach.
– Tutaj.
– Ale ludzie… – spłoszyła się, próbując się odsunąć.
– Nie patrzą. – Uśmiechnąłem się znacząco i przesunąłem dłoń wyżej.
Odsunąłem paseczek na bok i wyznaczyłem linie od pośladków, aż do kobiecości. Sophia
westchnęła. Tyłkiem naparła na kutasa. Rozchyliłem jej wargi i zassałem powietrze. Cholera.
– Maleństwo… jesteś wilgotna. – Mój niski głos działał na nią jak dodatkowy bodziec. –
Dla kogo?
Odwróciła delikatnie głowę. Zafascynowane oczy patrzyły na mnie z uwagą.
– Dla ciebie – wyszeptała.
Toczyłem kółka na jej łechtaczce. Sophia spięła się i mocno zassała wargę. Pochyliła
głowę i jęknęła niespokojnie. Zamierzałem odpłacić się za to, czym uraczyła mnie kilka godzin
temu.
– Shh, musisz być cichutko. Żadnego dźwięku, rozumiesz? – wyszeptałem przy uchu
blondynki. Przesunąłem nosem po szyi, zaciągając się zapachem i schowałem twarz w jej
włosach. – Inaczej natychmiast przestanę…
– N... nie – niemal błagała, poruszając się niespokojnie.
Wsunąłem w nią dwa palce i zabrałem się za testowanie cierpliwości partnerki.
Rozciągałem jej cipkę i mruczałem. Wilgoć oklejała moje palce. Zataczałem kręgi,
w poszukiwaniu tego, co moje. Dotarłem do punktu, który natychmiast wysłał sygnał do całego
ciała. Niespodziewanie jęknęła nisko.
Nie tak się umawialiśmy, maleńka.
Sophia
Bryson wparował do łazienki, pociągając mnie za sobą. I choć wolałam nie przykuwać
uwagi, Scott robił wszystko z cholernym rozmachem. Zanim zdążyłam pojąć, co się dzieje,
uderzyłam plecami o chłodną ścianę.
Jęknęłam z podniecenia. Jego próby dominacji nade mną zawsze wychodziły mu na
dobre. Potężna dłoń zacisnęła się na moim gardle, a kciuk przesunął po wargach. Rozszerzyłam
oczy, wpatrując się z fascynacją w kochanka. Mężczyzna miał zadać mi karę, a ja byłam na to
gotowa. W pełni gotowa. Liczyłam na to.
Odwrócił mnie raptownie i niemal wcisnął w ścianę. Był taki ostry, wściekły i cholernie
podniecający. Uśmiechnęłam się zwycięsko i przygryzłam wargę z napięcia. Usłyszałam, jak
uwolnił pas ze szlufek. Obwiązał mi nim nadgarstki za plecami. Czułam się jak niewolnica, jak
Bonnie przy Clydzie, jak Edie Sedgwick przy Andym. Był moją trucizną, którą sama sobie
wybrałam, moim lekarstwem, narkotykiem, pierwszorzędną potrzebą, tlenem dla moich płuc,
darem dla spragnionych warg, jedynym, którego tak bardzo pragnęłam. Płomień wybuchł mi
w żyłach, kiedy tylko sukienka podniosła się do góry. Jęknęłam, gdy rozchylił moje nogi.
Ostrym ruchem zerwał figi. Syknęłam, gdy zapiekła mnie skóra.
– Rozchyl usta.
Zrobiłam to. Wepchnął mi koronkowe majtki do ust i złapał od tyłu za gardło.
– Teraz zamierzam cię ukarać za twoje pieprzone pyskowanie – warknął chłodno
i przejechał językiem po krawędzi ucha. – Zrozumiałaś?
Pokiwałam pospiesznie głową. Z trudem powstrzymywałam się od dźwięków
z przeszywającej frustracji seksualnej. Otwartą dłonią uderzył mnie w cipkę. Przylgnęłam do
ściany, a z ust wyrwał mi się stłamszony jęk. Cholera…
Bryson złapał za pas i trzymał go sztywno, uniemożliwiając moje ruchy.
– Nie ruszaj się… – Przywołał mnie do porządku.
Przesunął palcami po zgięciach miednicy i z czułością pogłaskał łechtaczkę, a potem
uderzył jeszcze mocniej. Zacisnęłam uda i zadrżałam pod wpływem rozchodzącego się bólu.
Jego erekcja napierała mi na biodro. Uwielbiał moje cierpienie.
– Lubisz to, prawda? – wychrypiał, przesuwając nosem po moim karku. Gorący oddech
przyprawiał o ciarki. Prawie traciłam przytomność, gdy tak mnie podniecał. – To za twoją
bezczelność. – Znów zadał mi uderzenie. Próbowałam wyrwać nadgarstki. – Och, jesteś taka
mokra… – wyszeptał, zacieśniając uścisk na moim gardle. Oddech mi przyspieszył, a widok
przed oczami zamazywała mgła.
On nawet z zakonnicy zrobiłby swoją uległą dziwkę, która byłaby na każde jego żądanie.
Moja wilgoć zapewne przylepiła się teraz do jego dłoni. Poczułam ją, gdy tym razem zadał
klapsa w pośladki. Biodra przywarły mi do chłodnej ściany. Smagnął mnie pasem. Wyplułam figi
z ust, a z gardła wydostał się jęk. Nie wiedziałam, ile byłam w stanie znieść. Nie znałam jeszcze
swoich granic. Kolejne uderzenie było tak srogie, że mój pisk zmieszał się z krzykiem.
Przerwał. Pas znów zwisał mi z nadgarstków. Zerknęłam na niego przez ramię, widziałam
jak oblizał palce. Zamruczał zadowolony, a diabelski uśmiech przebiegł mu po twarzy.
– Kurwa, smakujesz cholernie dobrze, maleńka.
Niespodziewanie poczułam go między nogami. Napierał palcami na nabrzmiałą cipkę.
Przewinęły się z impetem do środka, jak czołg przez mur. Wtuliłam policzek w chłodne kafelki
i zapłakałam z napięcia. Pasjonujące ruchy, moje westchnienia, jego natarczywe, wściekłe
pocałunki, którymi atakował szyję… czułam, że długo tego nie zniosę.
Odwrócił mnie przodem do siebie, kontynuując słodkie tortury w moim wnętrzu.
Odchyliłam głowę w tył, próbując ustać na własnych nogach. Za każdym razem, gdy prawie się
osuwałam, poruszał palcami mocniej i szybciej, aż kolana trzęsły mi się z emocji. Kwiliłam
z pożądania. To wzbudzało jego agresywność. Wpił się w moje usta, próbując uciszyć jęki.
Całował mnie, kosztował ust, nad którymi ledwie panowałam. Zdarł sukienkę w dół. Piersi
wyskoczyły spod materiału. Ścisnął jedną w dużej, męskiej dłoni i pociągnął za sutek. Rolował
go między palcami.
Przerwałam pocałunek, próbując złapać oddech. Bryson patrzył mi w twarz, spijał każdą
emocję. Oczy miał niemal czarne. Cholera. Jego tortury doprowadzały mnie do szału. Upadł do
moich stóp na kolana. Rozchylił nogi i podziwiał swoje dzieło. Komplementował, jak cudownie
na niego reagowałam. Podniósł moją nogę, opierając ją na barku i przejechał całym językiem po
łechtaczce.
– Bryson… – płaczliwy jęk wydobył się z mojego gardła.
Odrzuciłam głowę z uśmiechem rozkoszy i zwilżyłam leniwie usta. Smakował mnie,
degustował, jadł niczym kanibal. Jego język wzniecał fale. Ssał wargi i podgryzał je
z zachwytem. Trzęsłam się. Nogi miałam jak z waty. Nie da mi spokoju ani na chwilę,
wiedziałam o tym. Nie przerywał, nawet gdy starałam się wyrywać z przeszywającej rozkoszy.
Złapał mnie tak mocno, że nie miałam nawet szansy się ruszyć. Straciłam kontrolę nad własnym
ciałem. Doprowadził moje zmysły do wrzenia. Doszłam, nieruchomiejąc. Uwolnił mi dłonie
z pasa.
Nie zarejestrowałam momentu, w którym rozpiął spodnie. Naprężony penis w jego dłoni
prezentował się idealnie. Czułam się, jakbym miała przyjąć trofeum. Och, tak. Przesunął główką
po wrotach cipki. Torturował mnie.
– To jest to, czego chcesz? – Złapał za mój podbródek.
Zamglony umysł jeszcze nie pozwalał mi przyswoić wszystkich informacji. Przesunął
językiem po moich ustach i pocałował mnie żarliwie.
– Odpowiedz mi, co powinienem z tobą zrobić? – Wpatrywał się w moje źrenice
z dominującym błyskiem w oczach. Ciężka dłoń spadła mi na pośladki. – Odpowiedz mi. – Jego
głos był ostry.
– Pieprz mnie… proszę. – Poddałam się.
Zostałam obrócona jednym ruchem. Chwycił za włosy, oplótł je wokół nadgarstka
i odciągnął głowę w tył. Złożył lekki pocałunek na ustach. Zanim zdążyłam go odwzajemnić,
poczułam jak mocno pchnął biodrami, by znaleźć się we mnie. Zachłysnęłam się powietrzem.
Manewrował biodrami, wbijał się mocniej i szybciej z każdą chwilą.
– W ten sposób? – mruczał.
Nasze rozpalone ciała obijały się o siebie w akcie erotycznym. Moje jęki i jego
warknięcia uzupełniały całą resztę niczym efekty specjalne na wielkim ekranie.
– O mój Boże, tak, proszę… – powtarzałam co chwilę.
Pchnięcia stały się perwersyjne, ostre. Nie potrafiłam złapać oddechu. Wypełniał mnie
całą, czułam go wszędzie. Moje mięśnie zaciskały się wokół niego. Nie przestawał, poruszał się
dziko. Eksplodowałam w niesamowitej fali orgazmu. Trzęsłam się gorączkowo. Bryson doszedł
chwilę później. Trzymał mnie blisko siebie. Całował mój kark i ramię.
– Mmm… ty mała… cholerna… moja…
Gardłowe jęki Scotta uderzały moje ciało jak pioruny. Otulił ramionami talię, abym nie
upadła i odwrócił przodem do siebie. Wpił się w moje usta. Atakował je, podgryzał, ssał i pieścił
językiem. Wciąż nie obudziłam się z transu. Ciepło jego spełnienia we mnie sprawiało, że uda
miałam jeszcze bardziej wilgotne. Oboje byliśmy w kompletnym nieładzie, ale
usatysfakcjonowani i spełnieni.
– Nie mam siły – mruknęłam cicho.
– Dziękuję za komplement.
Posłałam mu piorunujące spojrzenie i potrząsnęłam głową. Poprawiłam sukienkę
i rozejrzałam się w poszukiwaniu bielizny.
– Tego szukasz?
Scott wyszczerzył się diabelsko. Choć zapierał dech w piersiach, potrafił też przyprawić
o białą gorączkę.
– Możesz mi je oddać?
– Porwały się.
– Nie, to ty je porwałeś. – Skinęłam na niego palcem.
– Nagle potrzebujesz majtek? Ostatnio dość odważnie prężyłaś się bez nich. – Jego głos
stał się niski, niemal służbowy. – I to jeszcze przy obcych.
Gniewnie zacisnęłam szczęki. Oparłam się o ścianę i skrzyżowałam ramiona na piersiach.
– Jesteś zazdrosny.
Oburzenie zalało jego twarz, wściekłość na oczach, a linia żuchwy zarysowała się ostrzej.
– A proszę, żebyś wiedziała, że jestem. – Zrobił krok do przodu i niemal wmurował mnie
w ścianę. – Jestem zazdrosny. Czy ta odpowiedź cię satysfakcjonuje?
– To toksyczne. – Zmarszczyłam uważnie czoło.
– Toksyczne? – prychnął. – Już raz cię straciłem dla innego. Drugiego razu nie będzie.
– A coś ty taki pewny?
– Nie igraj ze mną. Nie jestem dobrym kompanem do twoich gierek.
– Nie jestem twoją zabawką – wycedziłam i odepchnęłam go od siebie. – Sama
zdecyduję, co jest dla mnie najlepsze.
Bryson wstrzymał powietrze. Wypuścił je powoli, bardzo powoli. Opuścił ramiona
i przesunął dłonią po twarzy. Wściekłość znikała.
– Masz… masz rację. – Jego spojrzenie nieco złagodniało. – Wciąż uczę się twojej
niezależności.
Uśmiechnęłam się zwycięsko. Odsunęłam się od ściany i przywarłam do niego.
Musnęłam silne ramię i oparłam na nim brodę.
– Kocham twoją porywczość i dominację – wymruczałam z kokieteryjnym uśmieszkiem
i przesunęłam ręką po jego torsie. – Ale zachowaj ją do seksu, zgoda?
Ten wyjazd był dla nas. Nie chciałam tracić ani chwili na awanturę. Negatywne emocje
powinniśmy zostawić w Nowym Jorku. Tutaj, w Belize, zaczynaliśmy zupełnie nowy rozdział.
Mężczyzna objął mnie ramieniem i złożył pocałunek na moim czole. Przymknęłam oczy pod
jego wpływem.
– Możemy wyjść tylnymi drzwiami? Głupio mi będzie przechodzić przez tę ścieżkę
wstydu. – Przygryzłam wargę z niewinnością.
– Wziąć cię na ręce? – Karmelowe oczy patrzyły na mnie z uczuciem.
– Nie mam bielizny – przypomniałam mu i pacnęłam zaczepnie w nos. – Jeśli nie chcesz,
bym świeciła tyłkiem, pozwól mi iść.
Zadarł głowę, a mięsień w jego szczęce delikatnie drgnął.
– Racja. – Prześledził mnie wzrokiem i naciągnął materiał mojej sukienki jeszcze niżej. –
Tak lepiej.
Zaśmiałam się cicho. Ujęłam jego dłoń i owinęłam się męskim ramieniem. Wyszliśmy
tylnymi drzwiami przed budynek.
– Och, twoja marynarka…
– Manuel mi ją przywiezie.
Cały Scott. Na wszystko zawsze znajdował odpowiedź. Przeszliśmy w dół promenady
wzdłuż wybrzeża. Wtuliłam się w bok mężczyzny. Obejmowałam plecy Brysona, a on oparł dłoń
na moim biodrze. Po raz pierwszy poczułam się przy nim zwyczajnie i było w tym coś
wyjątkowego. Bez ochroniarzy, bez agentów, fleszy, ciekawskich oczu. Tylko on i ja. Nie
zachowywał się jak prezes potężnego holdingu. Był sobą i był mój.
Zerknęłam w stronę morza i uniosłam zadziornie brew. Och, tak!
– Brysonie?
– Nawet o tym nie myśl. – Chłodny, nacechowany ojcowską barwą głos zdawał się łapać
mnie za nogi, bym została na ziemi.
A ja chciałam odlecieć.
– O czym? – Mrugałam niewinnie.
– Oczy świecą ci się zawsze wtedy, gdy masz szalony pomysł. – Popatrzył na mnie
i pochylił czoło. – Znam cię na wylot, Cole. Odpowiedź brzmi: nie.
– Hmm…
– Nie próbuj – ostrzegł.
Oderwałam się od niego.
– Sophio, nawet się nie waż – powtórzył ostrzeżenie głośniej.
Uśmiechnęłam się łobuzersko.
– O nie. Znam ten uśmiech. – Wytknął palec w moją stronę i surowo ściągnął brwi. –
Natychmiast przestań.
– Zmuś mnie – mruczałam rozbawiona.
Scott próbował złapać moją dłoń, a wtedy odskoczyłam. Zrobił to jeszcze raz. Ruszyłam
biegiem w stronę Morza Karaibskiego. Zachichotałam, gdy próbował za mną nadążyć. Ledwie
zdążyłam zamoczyć stopy, gdy porwał mnie w pasie. Pisnęłam głośno, śmiejąc się jak mała
dziewczynka.
Zarzuciłam mu ręce na szyję i złączyłam nasze usta w czułym pocałunku. Jego dłonie
powoli zsunęły się w dół, aż dotarły pod sukienkę.
– Och… – Wciągnęłam powietrze. – Masz zimne ręce.
– Popatrz, co za nowość. – Surowość zastąpiło rozbawienie. – Jesteś szalona.
– Kochasz mnie za to – wymruczałam mu w usta.
– Kocham – potwierdził. – Bardzo… – Przeniósł pocałunki na moją szyję.
Naparłam zębami za dolną wargę i jęknęłam cicho. Działało to na niego jak zapalnik.
Pocałunki stały się intensywniejsze, a do wilgotnych śladów dołączył język i zęby. W kilka chwil
stałam się wilgotna.
– Nie, nie. – Oparłam dłonie na torsie Scotta. – Chodź ze mną do wody.
Bryson odchylił głowę. Ciemne oczy niechętnie zerknęły na morze.
– Jest późno, a to nie najlepszy pomysł.
– Przestań wszystko kontrolować… – prychnęłam.
– Nie kontroluję. Ktoś z nas musi zachować zdrowy rozsądek.
Przyglądałam mu się z niezadowoleniem. Pociągnęłam go za sobą za szlufki.
– Chyba lubisz być karana – zauważył.
– Lubię się dobrze bawić.
– Łączysz jedno z drugim, a to bardzo źle rokuje – zawyrokował, unosząc brwi.
– Sprytne spostrzeżenie, panie prezesie – zachichotałam i pociągnęłam go jeszcze głębiej.
Podczas gdy mi woda sięgała do kolan, jemu ledwie do połowy łydek. – To jak?
– Mogę chociaż się rozebrać? Mam w kieszeni telefon za sześć kafli.
Oparłam dłonie na biodrach i przewróciłam oczami. Scott pozbył się spodni, zdjął
koszulkę i pozostał w czarnych bokserkach. Moje ciało reaguje na niego bezwarunkowo. Miał
posturę atlety… i te cholerne mięśnie. Dlaczego jeszcze nie przyzwyczaiłam się do jego
seksapilu? Zdumiewał mnie za każdym razem.
Bryson dotknął mojej dłoni, posyłając dreszcz wzdłuż ciała.
– Chciałaś popływać – przypomniał mi.
– Właśnie utonęłam – wyszeptałam, całując go w tors. Jego oczy stały się uważne jak
u tygrysa na moment przed atakiem.
– Mało zabawne. – Dosięgnął dłonią do mojego policzka i przesunął kciukiem po skórze.
– Jestem za ciebie odpowiedzialny.
Odpowiedzialny. Za mnie. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Pociągnęłam go w głąb
morza. Woda wciąż była letnia i była w stanie ostudzić moje szalejące libido. Zastygłam. Bryson
złapał mnie za ramiona.
– Co się stało?
– Rekiny. – Podniosłam na niego wzrok. – Są tu rekiny?
Gardłowy śmiech mężczyzny sprawił, że czułam zakłopotanie.
– Boisz się rekinów? – Nie mógł powstrzymać drwiny.
– Śmiej się, śmiej – prychnęłam oburzona. – Jak zobaczę jakiegoś, bądź pewien, że
wepchnę cię w jego paszczę.
Pierś drżała mu od nabijania się ze mnie.
– Rawr – zawarczał mi przy uchu i ugryzł w ramię.
– Bryson! – jęknęłam, uderzając go w brzuch. – Przestań!
Wybuchnął drwiącym śmiechem i zmarszczył brwi. W złości popchnęłam go wprost do
wody. Zachwiał się i zniknął pod powierzchnią. Złapał mnie niespodziewanie wpół i pociągnął za
sobą. Pisnęłam z zaskoczenia i nabrałam powietrza. W wodzie posłał mi zadziorny uśmiech,
skory do zabawy.
Odepchnęłam się od niego i wypłynęłam. Zakaszlałam i odrzuciłam włosy do tyłu.
Mężczyzna pojawił się obok mnie. Ciemna grzywa opadła mu na czoło. Przetarł twarz
przedramieniem i wyszczerzył się w uśmiechu dokładnie jak Justin.
– Jesteś niemożliwy – prychnęłam, wyciskając wodę z kosmyków.
– To ty chciałaś popływać. – Zbliżył się do mnie. Nie mógł powstrzymać uśmiechu.
– Przestań się nabijać!
– Przepraszam, przepraszam. – Uniósł dłonie w obronnym geście i położył je na moich
biodrach. – Po prostu świetnie się bawię.
Chlapnęłam go wodą i zaśmiałam się, gdy odrzucił głowę.
– Och ty…
– Nie! – pisnęłam. – Nie zbliżaj się!
Nie posłuchał. Nic dziwnego. Dobiegł do mnie, złapał i wyszedł z wody. Uśmiechnęłam
się pod nosem i objęłam go za szyję. Krew odpłynęła mi z twarzy, gdy zauważyłam jednak, gdzie
mnie niesie.
– Bryson, nie!
Uśmiechnął się łobuzersko i zatrzymał na krawędzi pomostu. Kurczowo złapałam się jego
ramion i zawisłam na nim jak koala.
– Proszę, nie! – pisnęłam. – Będę grzeczna, obiecuję!
– Jeśli cię nie ukarzę, zrobisz to po raz kolejny. – Surowy wzrok przyprawił mnie o nagłe
osłabienie.
– Zrób to w inny sposób – burknęłam cicho. – Nie wrzu… ach!
Wpadłam do wody. Odbiłam się od dna, poruszyłam dłońmi i wypłynęłam na
powierzchnię. Zakasłałam i prychnęłam. Odrzuciłam włosy za plecy i wytarłam twarz.
– Kretyn! – syknęłam.
Patrzył na mnie z góry. Skrzyżował ramiona na torsie i przekrzywił głowę. Z trudem
powstrzymywał uśmiech.
– Wracajmy do hotelu – zaproponował.
– Nigdzie z tobą nie wracam! – parsknęłam obrażona.
Bryson zmarszczył czoło. Przykucnął przy krawędzi i uniósł brew.
– A gdzie będziesz spać?
– U jakiegoś seksownego Belizeńczyka – rzuciłam oburzona.
– Dosyć. – Wyprostował się i przymrużył oczy. – Wyłaź.
– Nie.
– Nie chcesz, żebym to ja cię stamtąd wyciągnął – warknął nisko.
Prychnęłam rozdrażniona. Złapałam się barierek i powoli pokonywałam drewniane
schodki. Weszłam na pomost i przeszłam obojętnie obok mężczyzny. Posunął się zdecydowanie
za daleko.
– Sophio…
Rzuciłam mu spojrzenie w stylu „nie odzywaj się do mnie”. Przetasował myśli w głowie
i ruszył za mną. Biała, mokra sukienka prześwitywała, przylegając do ciała. Wyglądałam, jakbym
była naga. Bryson musiał to zauważyć. Ubrał się w pośpiechu i złapał za koszulkę.
– Załóż to – nakazał.
– Sam to załóż.
Złapał mnie za nadgarstek i hardo przyciągnął do siebie.
– Nie puszczę cię ubranej w ten sposób. Belize nocą nie jest bezpieczne. – W jego głosie
słychać było jednocześnie autorytaryzm i troskę. Cholernie kontrastujące, jak on sam. – Włóż
to… proszę.
Zerknęłam na czarną koszulkę i wypuściłam powietrze nosem, jak wściekły byk. Zdjęłam
mokre ubranie, ukazując przy tym nagie ciało. Wzrok Brysona od razu przeskanował okolicę,
jakby szukał kogoś, kto mógłby się nam przyglądać. Założyłam t-shirt, który dopasował się jak
sukienka.
– W porządku? – Popatrzył na mnie. Z dozą niepewności objął moją talię i pocałował
w policzek.
Posłałam mu nieco zdenerwowane spojrzenie. Patrzył na mnie przepraszająco, ze skruchą.
Przygryzłam wnętrze policzka i kiwnęłam powoli głową. Poprowadził nas w stronę promenady.
Wyjął smartfona z kieszeni spodni. Na ekranie mogłam dostrzec kilka nieodebranych połączeń.
Lekko się zaniepokoiłam.
– Cholera, zapomniałem o Manuelu – mruknął cicho, wybrał numer i podniósł telefon do
ucha. – Już wracamy. Nie, nie ma nas w restauracji. Zmieniliśmy plany. Możesz zabrać moją
marynarkę? Jest na krześle, o ile obsługa jej nie zabrała. Świetnie. Będziemy tam. – Rozłączył się
i schował smartfon z powrotem do kieszeni.
– Czekał na nas? – Uniosłam brew.
– Przez cały czas – prychnął cicho i potrząsnął głową. – Trudno, za to mu płacę.
Przewróciłam oczami na jego obojętność. Gdy doszliśmy do restauracji, Manuel stał
przed wypożyczonym samochodem. Pomachał do nas i uśmiechnął się przyjaźnie.
– Panie Scott, marynarka. – Przekazał mu ją i otworzył drzwi do auta.
– Przepraszam, że musiałeś na nas tyle czekać, Manuelu – powiedziałam ze słabym
uśmiechem.
Wiedziałam, że jeśli ja tego nie zrobię, Bryson będzie milczał jak grób. Przewodnik
odpowiedział szerokim grymasem i machnął ręką.
– To drobiazg.
– Uregulowałeś zapłatę? – Srogi głos Scotta przypomniał nam o jego obecności.
– Tak, proszę pana.
Prezes mruczał pod nosem. Zajął miejsce z tyłu. Usiadłam obok niego i chwyciłam go za
dłoń. Oparłam głowę na ramieniu mężczyzny i cicho ziewnęłam.
– Zmęczona? – spytał troskliwie.
– Jak diabli.
Zatrzymaliśmy się przed domem. Bryson wziął mnie w ramiona, uważając, by koszulka
nie ukazała zbyt wiele. Ruszył do naszego apartamentu i pozwolił mi stanąć na chłodnej,
marmurowej posadzce. Owinęłam ramionami szyję mężczyzny i oparłam się leniwie o jego tors.
Gdzieś w tle grała muzyka. Scott zaczął kołysać się w rytmie meksykańskich dźwięków.
– Nieee… – wymamrotałam śpiąco.
– Pamiętasz nasz taniec na bankiecie? – mruczał mi we włosy.
Podniosłam na niego oczarowane oczy i uśmiechnęłam się szeroko.
– Pamiętasz to?
– Ciężko to zapomnieć. – Okręcił mną wokół i pochylił pod sobą. Oparłam mu dłoń na
torsie, a mój cichy śmiech wzbudził w nim radość. Nachylił się, by złączyć nasze usta
w pocałunku. – Nie poszedłbym tam z inną kobietą – szepnął. – Teraz też nie widzę siebie
z nikim innym.
Rozbroił mnie jak saper. Delikatnie, ostrożnie i z nutą ryzyka. Wplotłam palce w jego
włosy i przeczesałam burzę wciąż wilgotnych kosmyków. Gdy stanęłam prosto, przycisnął mnie
do siebie. Poruszał biodrami i zgrabnie wykonywał choreograficzne kroki.
Potężny biznesmen, bóg seksu, wspaniały ojciec, wszechstronnie uzdolniony sportowiec
i w dodatku umie tańczyć! Repertuar zmienił się w coś z rapu. Bryson przesunął dłonie do moich
ud i poderwał mnie z podłogi. Oplótł nogi wokół swoich bioder i zaczął iść w stronę sypialni.
Ustami pieścił mi szyję.
Położył moje ciało na miękkim łożu i obdarował ciepłym uśmiechem.
– Jestem zmęczona – wymamrotałam.
– Wiem.
– Połóż się ze mną.
Przez chwilę analizował te słowa. Rozebrał się do naga i położył posłusznie obok. Okrył
nas pościelą i wtulił mi się w plecy. Pocałował mnie w bark i objął ramieniem. Przesunęłam
palcami po jego dłoni i uśmiechnęłam się delikatnie. Wtuliłam policzek w poduszkę. Moje
powieki stały się ciężkie. Odpłynęłam.
ROZDZIAŁ 20
Sophia
Obudziłam się, a słońce świeciło już w pełni. Szum fal był wyraźny. Przeciągnęłam się
i zamruczałam. Dawno nie byłam tak wyspana. Gdy obróciłam się na bok, Brysona już przy mnie
nie było. Pan pracuś nie marnował czasu na wylegiwanie się do południa.
Podniosłam się z łóżka. Koszulka, którą miałam na sobie, pachniała morzem i moim
mężczyzną. Cudne połączenie. Zdjęłam ją z siebie i pomaszerowałam nago do łazienki.
Deszczownica znajdowała się na samym środku, zwisała niczym kwadratowy żyrandol. Kiedy
popłynęła woda, odchyliłam głowę w tył i wplotłam palce we włosy, rozprowadzając szampon.
Spłukałam pianę, a gdy się obróciłam, zobaczyłam go za sobą.
Bryson stał na końcu łazienki. Obserwował mnie uważnie, jakby kupił złoty bilet
z wejściem za kulisy. Powiodłam wzrokiem po jego ciele. Wciąż był ubrany… ale chwilę później
pozbył się spodni, koszulki i całej reszty. Serce podeszło mi do gardła, gdy zmniejszał odległość
między nami prężnym krokiem. Stanął przede mną, a ciepłe oczy przyglądały się
z zainteresowaniem.
Oparł śmiało dłoń na mojej szyi i pocałował mnie na przywitanie. Gorący, niesamowicie
uwodzicielski i odurzający.
– Dzień dobry – zamruczał.
Zamrugałam otępiała. Oblizałam usta z jego smaku.
– Dzień dobry.
Podkręcił intensywność strumienia. Wzdrygnęłam się na większą ilość wody. Spojrzenie
Bryse’a było na tyle prowokujące, że ledwie stałam w miejscu.
– Mogę cię umyć?
Zaskoczył mnie tym pytaniem.
– Najpierw ja – rzuciłam śmiało.
Sięgnęłam po myjkę, zmoczyłam ją i oblałam jagodowym żelem. Bryson patrzył mi
prosto w oczy, gdy sięgnęłam jego obojczyka. To rozpraszające. Ostrożnie pocierałam skórę,
przesuwałam ręką od góry do dołu, a następnie przeszłam do ramion. Wciąż się przyglądał.
– Przestań tak patrzeć, rozpraszasz mnie. – Ręce trzęsły mi się z napięcia.
– Tak? – Uniósł brew, nie krył rozbawienia.
– Wiesz co… sam się myj. – Rzuciłam w niego myjką i prychnęłam.
– A, a, a… nie. – Złapał mnie za dłoń i ucałował jej wierzch. – Proszę, kontynuuj. Nie
mogę oderwać od ciebie wzroku. Jesteś… wow.
– Wow? Wyglądam jak mokry pudel – zaśmiałam się, spotykając z rozbawieniem z jego
strony.
– Bzdura. Jesteś piękna.
Zwiesiłam głowę z zawstydzeniem i przesunęłam językiem po wnętrzu ust. Złapał za mój
podbródek i zmusił do spojrzenia na siebie.
– Jesteś niezwykła, słyszysz? – Beształ mnie wzrokiem. Pochylił się i musnął moje wargi.
– Przepiękna. Moja.
– Twoja – wyszeptałam.
Uśmiechnął się przy moich ustach i przedłużył pocałunek o kilka chwil. Wzięłam
z powrotem myjkę i przesunęłam ją w dół. Gdy dotarłam do podbrzusza, sapnął mi w usta. Jego
erekcja rosła w siłę. Był cholernie podniecony. Przerwałam muskanie tułowia i osunęłam się na
podgrzewane kafelki. Myłam mu stopy, łydki, uda, pośladki, aż dotarłam do męskości. Piękny,
duży i stojący na baczność, jak żołnierz gotowy do wypełnienia rozkazów.
Bryson nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Ciemne oczy były bardzo tajemnicze.
Porzuciłam myjkę i namydliłam jego penisa. Przesuwałam ręką po twardym trzonie, dotarłam do
jąder i okryłam je pianą. Usłyszałam westchnienie. Podobało mu się. Przeciągnęłam ręką po całej
długości i podgryzłam wargę z napięcia. Uwielbiałam sposób, w jaki na mnie reagował.
Gdy woda spłukała mydło, przesunęłam językiem po żołędzi penisa. Bryson oparł się
tyłem o ścianę. Dotknął moich włosów, a potem zsunął dłoń na dolną wargę ust. Rozchyliłam je
posłusznie. Przyjęłam go i posmakowałam czubek koniuszkiem języka. Zaczęłam ssać,
wciągałam go głębiej i mocniej. Przesunęłam ostrożnie zębami po wrażliwej skórze.
– Chryste – syknął, wypychając biodra. – Sophio… – Gardłowe warknięcie dodawało mi
odwagi, działało jak salwa braw.
Bryson chwycił mnie włosy i sam narzucił rytm. Pewny, mocny, apodyktyczny.
Przyjmowałam go śmiało, wsłuchując się w jego jęki. Niespodziewanie poderwał mnie do góry.
Otulił palcami moją szyję i pchnął na ścianę. Wstrzymałam oddech, wpatrując się w niego.
Podniecenie mieszało się ze strachem – co zamierzał ze mną zrobić?
Wepchnął mi język do ust, smakował ich wnętrze. Łapczywe pocałunki zmieniły się
w walkę. Podniósł moją nogę, zahaczył ją o swoje biodro i wślizgnął się do mojego wnętrza bez
ostrzeżenia. Jęk stłumiłam w jego ustach. Trzymał mnie za gardło i napawał się tym widokiem.
Od razu poruszał się mocno i pewnie, brnąc do samego końca.
Odrzuciłam głowę i mocno zarysowałam paznokciami umięśnione plecy. Męskie
warknięcie było tak niskie, tak diabelskie. Zataczał biodrami kółka, dręczył słodką torturą.
Eksplodowałam wokół niego po kilku pchnięciach. Oparł moje plecy o ścianę i poruszał się,
dopóki sam nie doznał spełnienia. Słodkie, delikatne muśnięcia ust kolidowały z jego mrocznym,
ostrym pieprzeniem.
Wyprowadził nas spod prysznica i usadowił na łazienkowej szafce. Oparłam się plecami
o lustro i przeczesałam mokre włosy palcami.
– Obsługa właśnie serwuje obiad. – Przekręcił nadgarstek, by spojrzeć na zegarek. –
Głodna?
– Mhm…
– Pytałem o jedzenie – zaśmiał się cicho, a chwilę później poczułam jego usta na czole.
Przesunął nosem po moim nosie i podciągnął mnie w górę za biodra. – Chodź, nie lubię tracić
dnia.
Wyszliśmy na balkonowy taras z widokiem na morze. Pogoda dopisywała. Gorące
powietrze mieszało się z morską bryzą. Obsługa nakryła stół. Mój żołądek skurczył się na sam
widok piersi z kurczaka, pomidorów i mozzarelli.
– Diego, to moja dziewczyna, Sophia Cole – Bryson przedstawił mnie kucharzowi.
Jego dziewczyna. Serce załomotało mi w piersi, a wewnętrzna dziewczynka podskoczyła
z radości.
– Bardzo mi miło, panno Cole. – Mężczyzna ujął moją rękę i musnął dżentelmeńsko jej
wierzch.
– Ciebie również, Diego. – Uśmiechnęłam się szeroko i pozwoliłam, by Scott otoczył
mnie ramieniem.
– Chodź. – Poprowadził nas do stolika i odsunął krzesło, bym mogła usiąść. – Kuchnia
Diego jest wspaniała. Gotował dla mojej matki, gdy tu przyjeżdżała.
– Pani Scott tu przyjeżdżała? – spytałam, gdy zajęłam miejsce.
– Tak. Lekarze mówili, że to dobrze działało na regenerację po chemioterapii. – Barwa
jego głosu znów stała się służbowa. Wzrok mężczyzny posmutniał. – Uciekała tu od zgiełku.
Dotknęłam dłoni partnera i przesunęłam po niej kciukiem. Posłałam mu uśmiech pełen
otuchy.
– Na pewno była wspaniała.
Scott nabrał kęs mięsa i włożył go do ust. Zrobiłam to samo. W milczeniu pokiwał głową
i zerknął w stronę morza. Gdy powrócił wzrokiem do mnie, wydawał się już spokojniejszy.
– Podoba mi się twoja sukienka – przyznał, pociągając kącik ust ku górze.
Przesunęłam palcami po kwiecistym wzorze i skłoniłam głowę na jego komplement.
– Proszę, jakiś ty uprzejmy. – Oblizałam usta z sosu i sięgnęłam po pomidora. – Cała
garderoba jest wypełniona. Pożyczyłam ją.
– Nie pożyczyłaś, jest twoja – powiedział, jak gdyby nigdy nic.
– Jak to? – Widelec zamarł mi przy ustach.
– Kazałem wypełnić nasze garderoby ubraniami. Wszystkie rzeczy, które tam wiszą, są
w twoim rozmiarze – wyjaśnił, krojąc soczystą pierś. – Należą do ciebie. Kupiłem je.
– Kupiłeś je? – Zamrugałam oniemiała.
– Właśnie to powiedziałem.
– Przecież jesteśmy tu tylko na tydzień – sapnęłam.
– Chcesz chodzić nago? – Rzucił mi dość sardoniczne spojrzenie. – Tylko przy mnie –
zaznaczył wyraźnie i wziął kawałek kurczaka do ust. – Ale na zewnątrz musisz być ubrana.
– Muszę? – podchwyciłam.
– Dostajesz pierwsze ostrzeżenie – mruknął niczym arbiter. – Drugiego nie będzie.
– Och… ale jest mi tak gorąco… – Sięgnęłam do sznureczka na karku i rozplątałam
kokardę. Paseczki opadły wzdłuż piersi.
Bryson niemal doskoczył do mnie przez stół.
– Nie waż się – warknął chłodno. – Zawiązuj, już.
– Chętnie pochodziłabym nago. Wiesz jak bardzo bym się opaliła? – Obdarzyłam go
kokieteryjnym uśmiechem i ścisnęłam piersi przez materiał. – Nie chciałbyś popatrzeć na
opalone cycki?
– Chryste, kobieto… diabeł miał cię dość, że wygonił cię z piekła? – zapytał niskim
głosem.
Złapałam go za szczękę i pocałowałam w usta.
– Będę mogła? – Przybrałam uroczy wyraz twarzy.
– Nie.
– Proszę… – jęknęłam mu w wargi. – Tatusiu…
Jego knykcie pobielały, gdy ścisnął blat stołu.
– Tylko na tarasie – zaznaczył wyraźnie. – I nie przy krawędzi. Nie chcę, by ktokolwiek
inny, poza mną, oglądał cię nago. Obsługa zbyt często się tu kręci.
Pokiwałam posłusznie głową. Bryson stanął za mną. Zawiązał na karku górę od sukienki
i pochylił się do ucha.
– A później wypieprzę te cycki.
Przełknęłam ślinę i zerknęłam na mężczyznę z zaskoczeniem.
– Tak? – prawie szepnęłam.
Pogłaskał mnie po włosach. Pochylił się i pocałował czubek mojej głowy.
– Tak. – Wsunął kosmyk za ucho i pogładził podbródek. – Lubię twój popaprany umysł.
Patrzyłam na niego jak zaczarowana. Musnęłam jego dłoń i obserwowałam, jak oczy
mężczyzny nabrały ciemniejszego odcienia. Rany…
– Ja kocham twój zboczony umysł.
– Zboczony? – Uśmiechnął się i złączył nasze usta w czułym pocałunku.
– Brudny… perwersyjny… taki twój – mruczałam.
Patrzył na mnie z podziwem. Pogładził kciukiem policzek i zerknął na mój talerz.
– Zjedz do końca. – Zajął miejsce po przeciwnej stronie stołu i rzucił spojrzenie na
zegarek.
Podczas gdy ja kończyłam obiad, on pił tonik z limonką.
– Co chcesz dzisiaj robić? – Zerknął na mnie.
Oho, czyżby pozwolił mi zadecydować?
– Poczułam się zaintrygowana twoim tańcem.
Zmrużył oczy. Uśmiechnęłam się wyzywająco.
– I? – Odchylił szklankę od ust.
– Chciałabym potańczyć w jakimś klubie.
– Wykluczone – zaprotestował natychmiast.
Uniosłam brwi i prychnęłam w odpowiedzi.
– Ale dlaczego?
– Nikt nie będzie na ciebie patrzył, jak tańczysz – warknął nisko i potrząsnął głową. – Nie
chcę o tym myśleć, a co dopiero słyszeć.
– A kto by patrzył na kobietę po porodzie? – Wyrzuciłam dłonie w powietrze.
– Ja patrzę! – syknął i powstrzymał się od uderzenia w stół. – Jesteś cholernie atrakcyjna!
– Przecież będę tam z tobą! – krzyknęłam.
– I z innymi napalonymi kutasami! – on również podniósł głos.
– Sam jesteś napalonym kutasem! – Rzuciłam serwetkę na stół.
– O tym właśnie mówię! – ryknął, obdarzając mnie gorączkowym spojrzeniem. – Wiem
jak myślą faceci i jestem tym kurewsko przerażony.
– Nie mówisz poważnie… – burknęłam i potrząsnęłam głową. – Zresztą… – Wstałam od
stołu i rzuciłam mu krótkie spojrzenie. – Nie chcesz iść, to pójdę tam sama.
Jego warknięcie przyprawiło mnie o dreszcz. Krzesło odsunęło się z charakterystycznym
dźwiękiem.
– Dobrze… już dobrze. – Usłyszałam za sobą. – Pójdę z tobą.
Uśmiechnęłam się zwycięsko i spojrzałam na mężczyznę przez bark, unosząc brew.
– Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz być ugodowy.
***
Bryson obejmował mnie ramieniem i zaborczo trzymał dłoń na lędźwiach. Prowadził nas
do wejścia, ignorując kolejkę, a z ochroniarzem wymienił jedynie krótkie spojrzenie. Czy on znał
Scotta? Nie miałam chwili na zastanowienie, bo moje myśli zostały zagłuszone przez latynoskie
dźwięki. Ekskluzywność tego miejsca była stonowana. W Nowym Jorku większość klubów
wyglądała jak te ze striptizem.
Musiałam wczuć się w klimat tego miejsca. Bryson zamówił mi kilka shotów, podczas
gdy sam sączył tonik z sokiem.
– Hej, hej. – Bryson zatrzymał mnie przy trzecim kieliszku. – Masz czas, zwolnij.
Zaśmiałam się w odpowiedzi i wzruszyłam ramieniem. Zerknęłam na kawałek owocu
w jego drinku i uśmiechnęłam się zadziornie.
– Dasz mi tę limonkę?
– Po co?
– Daj, to się przekonasz. – Posłałam mu obiecujące spojrzenie. Kiedy to zrobił,
połaskotałam go w kark. – Pochyl głowę.
Wycisnęłam sok z kawałka cytrusa na szyję mężczyzny i wsunęłam go między wargi
szatyna. Pochyliłam się i przesunęłam całym językiem po jego skórze. Poczułam, jak się spina,
i usłyszałam cichy pomruk. Kwaśny posmak mieszał się z cholernie seksownym smakiem.
Delektowałam się nim. Sięgnęłam po kieliszek i wypiłam shota. Wyjęłam owoc z ust mężczyzny
i śmiało złączyłam nasze usta w czułym pocałunku.
– Co to było? – wychrypiał.
– Studenckie picie drinków – zaśmiałam się i poruszyłam brwiami.
Przesunęłam ręce na jego nadgarstki i pociągnęłam za sobą na parkiet. Klub był
przyciemniony, ściany czarne, pokryte kurtyną szklanych diamentów, które mieniły się
w kolorach świateł. Z sufitów wystawały platformy z klatkami, w których zazwyczaj pewnie
poruszały się tancerki. Ciemnopurpurowe kanapy w kształcie litery U znajdowały się w prawym
skrzydle baru, a w lewym – bar w kształcie dużego L. Podłogę przecinały podświetlane panele.
W powietrzu uniosła się mgła i nie do końca byłam pewna, czy to z maszyny, czy ktoś z tłumu
popalał trawkę. Na środku znajdował się parkiet, na którym ludzie poruszali się do Lento Lauren
Jauregui.
– Chcę zatańczyć – wymruczałam, zarzucając Brysonowi ręce na szyję. Głaskałam
palcami jego miękkie włosy na karku i powoli sięgnęłam do bujnej fryzury.
Próbowałam wczuć się w latynoskie brzmienia. Przeciągnęłam włosy na jedno ramię.
Poruszyłam biodrami, powtarzając nieprzerwanie swoje ruchy. Zaczęłam falować ciałem do
Brysona i z powrotem, posyłając mu ponętny uśmiech. Odwzajemnił go, po czym cicho się
zaśmiał. Ocieraliśmy się o siebie w tańcu. Obróciłam się do niego tyłem i przemknęłam ręką po
karku mężczyzny. Dłońmi śmiało przesuwał po moim ciele. Próbowałam powstrzymać
wewnętrzne drżenie. Był w tym naprawdę dobry.
Gdy kręciłam ósemki, oparł mi ręce na biodrach i przejął nade mną władzę. Zgraliśmy się
w jednym rytmie, synchronizacja w tańcu działała jak w seksie. Prawie jęknęłam, gdy mocniej na
mnie naparł.
– Jesteś niegrzeczna, maleńka – wychrypiał.
– Lubisz to, czyż nie? – Zerknęłam na niego przez ramię.
Zamiast odpowiedzi usłyszałam niski śmiech mieszający się z gardłowym pomrukiem,
gdy sunęłam pośladkami po jego wybrzuszeniu. Cholera… był taki twardy.
– Wciąż ci mało? – Gorący oddech owiał mój kark.
Obróciłam się przodem i objęłam go za szyję.
– Wiecznie mi mało… – mruknęłam mu w usta.
Pocałunek był żarliwy. Jego język rozbił się o mój i wyraźnie dał znać, że przejmuje ster.
Prześlizgnął się po podniebieniu, a nogi natychmiast odpowiedziały drżeniem. Złapałam się
mocniej silnego ramienia. Palcami wędrował do moich pośladków. Zacisnął na nich dłonie
i przyciągnął do siebie.
– Uwielbiam to, jak na mnie działasz…
Podniosłam oczy na te słowa i przesunęłam opuszkami po męskim zaroście.
– Mogę powiedzieć to samo. – Musnęłam go w usta i złapałam za podbródek. Celowo
przedłużałam pocałunek, ssąc wargę Scotta. – Cieszę się, że się zgodziłeś…
– Och, jakim kosztem – zaśmiał się i przechylił głowę z łobuzerskim uśmiechem. – Jesteś
manipulatorką.
– Lubię przeciągać los na swoją korzyść – odpyskowałam i wystawiłam do niego język.
Piosenka zmieniła się w coś spokojniejszego. To był moment wytchnienia. Cholera,
byłam cała zgrzana.
– Skoczę po coś do picia, chcesz coś? – Starał się przekrzyczeć muzykę.
– Coś mocniejszego, może tym razem drinka.
– Idziesz ze mną? – Jego dłoń przesunęła się do mojego krzyża.
Z głośników wydobyły się pierwsze nuty Mayores. Pisnęłam i podskoczyłam.
– Kocham tę piosenkę!
Bryson poruszył szczęką i zerknął w stronę baru, jakby oceniał odległość.
– Będę miał na ciebie oko. Za chwilę wrócę.
Pokiwałam głową, obserwując przez moment, jak się oddala. Dałam porwać się melodii,
kręcąc biodrami i przesuwając kokieteryjnie dłońmi po ciele. Zarzuciłam włosy do tyłu, a mój
tyłek rwał się do tańca. Bujałam się odważnie. Nie myślałam o problemach, o przeszłości. Żyłam
tym, co działo się tu i teraz. Czerpałam przyjemność z chwil przeznaczonych tylko dla mnie.
Męskie dłonie przesunęły się po moim ciele. Bryson złapał mnie za biodra i płynnie
współgrał w rytmie, który narzuciłam. Przygryzłam wargę rozbawiona, zaczynając falować na
zmianę z partnerem stronami, abym mogła wreszcie ujrzeć jego twarz. Och, to nie był Bryson!
Zatrzymałam się niepewnie.
– Co to za samotna piękność tak kokietuje na parkiecie? – spytał, gdy odwróciłam się
przodem do niego. Był dobrze zbudowanym mulatem. Miał krótko ścięte włosy i lekki zarost na
twarzy.
– Nie jestem sama – odparłam, machając ręką przy szyi. – Jestem tu z kimś.
– Ale czy to przeszkadza w tym, by bliżej się poznać, kochanie? – Oparł mi dłoń na karku
i przyparł czoło do mojego.
Rozpoczął niezwykle erotyczny taniec i zaczął się ocierać. Okej… to przekraczało
granice. Oparłam dłonie na twardym torsie i starałam się odsunąć w tył.
– Jesteś stąd? – mruczał. – Jak to możliwe, że nigdy wcześniej cię nie widziałem?
– Mógłbyś… – Odchyliłam głowę, wycofując się. – Nie dotykaj mnie – wycedziłam
chłodno.
Mężczyzna w mgnieniu oka runął na stoliki, które przewróciły się pod jego ciężarem.
Klatka piersiowa Scotta unosiła się cholernie szybko, a gdy spojrzenie Brysona skrzyżowało się
z moim przerażonym wzrokiem, wyrwał się z warknięciem w stronę nieznajomego. Wymierzył
mu mocny, siarczysty cios z pięści prosto w twarz.
– Bryson! – krzyknęłam, łapiąc go za ramię. – Brysonie, przestań! – Starałam się go
odciągnąć.
– Nie dotykaj mojej dziewczyny, skurwysynie! – Diabelskie warknięcie wypadło z jego
ust.
Wszystkie oczy patrzyły na nas. Złapałam Scotta za ramiona i odsunęłam go na
bezpieczną odległość. Przez moment przeszyła mnie panika, gdy podeszli obcy mężczyźni. Jeden
stanął przy nieznajomym, a dwóch przy Brysonie. Mój partner dyszał wściekle. Oczy miał czarne
jak smoła.
– Widziałem, co zrobił – wycedził jeden z mężczyzn. – Jest pani bezpieczna?
– Tak, tak, dziękuję. – Przytakiwałam pospiesznie.
– Zbliż się, kurwa, jeszcze raz, a rozpierdolę ci ryj! – Scott był gotowy wyrwać się znowu
do napastnika.
Facet przytrzymał go za ramię i odsunął.
– Nie warto. Nie rób sobie problemów. – Potrząsnął głową.
Mimo to wzrok prezesa wciąż uciekał do mojego niedoszłego adoratora.
– Proszę, już wystarczy. – Ujęłam twarz mężczyzny w dłonie i wtuliłam się w niego. –
Chodźmy stąd.
***
Bryson z hukiem zamknął drzwi, gdy wróciliśmy do domu. Złość wciąż mu nie przeszła.
Kłóciliśmy się właściwie przez całą drogę. Zazdrość Scotta osiągnęła najwyższy możliwy szczyt.
Mimo wszystko cieszyłam się, że nic nikomu się nie stało. Mogliśmy wdać się w niepotrzebne
kłopoty, a nam nie było to potrzebne.
– Kutas ma szczęście, że go nie pozwę. – Jego głos świadczył, że był wściekły.
– Daj spokój, to nic takiego – westchnęłam ciężko. – Już minęło.
– Nic takiego?! – wykrzyczał, aż podskoczyłam. Przechylił głowę na bok, wpatrując się
we mnie intensywnie ciemnymi oczami. – Kurwa, prawie go ujeżdżałaś! Jeszcze chwila i by cię
tam zerżnął – warknął nisko.
Przeciągnął palcami z frustracją po włosach, zaciskając gniewnie szczęki.
– O czym ty, do cholery, mówisz? – Zamrugałam oniemiała i rozmasowałam czoło. –
Brysonie, nie dotykałam go, próbowałam go tylko odepchnąć.
– Widziałem, co odpierdalałaś. Jeszcze chwila i dobrałby ci się do dupy – mówił chłodno.
Złapał za karafkę z whisky. Nalał trunku do szklanki i wypił go duszkiem. Odstawił
szkło, a mięśnie jego szczęki drgnęły. Odchyliłam głowę. Westchnęłam i zamknęłam oczy
w próbie zapanowania nad sobą.
– Nie zamierzam za to przepraszać, a jeśli ci to nie odpowiada, chętnie wrócę do domu. –
Skrzyżowałam ramiona na piersiach.
Scott uniósł wyzywająco brew i gdy powoli zbliżał się do mnie, poczułam, jak serce
waliło mi szybko z przerażenia. Cofałam się z każdym jego krokiem w przód, aż przylgnęłam do
ściany. Pochylił się nade mną. Będąc niebezpiecznie blisko, przysunął usta do moich, ale nie
zadał pocałunku.
– Będziesz mnie przepraszała całą, pierdoloną noc, jeśli będzie trzeba – wychrypiał
z dozą obietnicy.
Przełknęłam ślinę, gdy spojrzałam mu w oczy. Zmarszczyłam czoło i podniosłam pewniej
głowę.
– To ty powinieneś przeprosić. Dobrze o tym wiesz. – Wbiłam palec w umięśniony tors. –
Nic. Nie. Zrobiłam.
– Pożałujesz, że poznałaś jego imię – syknął, a zanim odpyskowałam, zamknął mi usta
swoimi.
Ugryzł moją wargę, na co jęknęłam. Wsunął język do środka, a dłonie pod sukienkę.
Zerwał ze mnie figi. Syknęłam na rozchodzące się pieczenie. Wciągnęłam powietrze, gdy mocno
naparł dłonią na kobiecość. Przerwałam pocałunek, jęcząc mu w usta. Cholera, byłam wściekła.
Nie powinnam ulegać mężczyźnie. Obrzuciłam go srogim spojrzeniem. Walczyłam ze sobą.
– Ona… – Przesunął opuszkami po mojej cipce. – Jest moja. – Niski głos rozbijał mi się
o szyję.
Poruszyłam niespokojnie nogami i zacisnęłam palce.
Bryson rozerwał materiał sukienki. Piersi wyskoczyły tuż przed jego twarzą. Sterczące
z podniecenia sutki przykuwały uwagę. Ścisnął jeden z nich między palcami i mocno wykręcił.
– Ach! – krzyknęłam.
– One… – syknął mi przy uchu, gdy zaczęłam się wić. – Są moje.
Odwrócił mnie przodem do ściany. Przygwoździł ciało do chłodnego muru.
– Te tutaj… – Musnął nosem mój kark. Przygryzłam wargę i jęknęłam. Ciężka dłoń
opadła mi na pośladki. Krzyknęłam, wtulając policzek w ścianę. – …też są moje. Rozumiesz? –
Pociągnął mnie za włosy, odchylając głowę i zmusił do spojrzenia na niego. – Spytałem, czy
mnie rozumiesz. – Gniew ściszył mu głos do głębokiego szeptu.
Byłam tak pijana, że poczułam podniecenie.
– Rozumiesz czy mam powtórzyć? – warknął.
– T... tak – prawie zapłakałam z frustracji.
Bryson odwrócił mnie do siebie i potrząsnął głową. Mierzył moje ciało surowym
wzrokiem.
– Nie, nie rozumiesz – wyszeptał i założył mi kosmyk włosów za ucho. Na moment
przymknęłam oczy pod wpływem tego dotyku. – Nienawidzę twojego nieposłuszeństwa,
doskonale o tym wiesz. – Głaskał mój policzek. – Zdenerwowałaś mnie dzisiaj setki razy –
powiedział i rozpiął pas. Kiwnął głową. – Na kolana.
Zamrugałam, jakbym analizowała jego słowa. Oczekiwanie działało na niego jak płachta
na byka.
– Teraz! – ryknął wściekle.
Posłusznie wykonałam polecenie. Gdy spodnie osunęły mu się do kostek, uwolnił penisa
i rzucił mi srogie spojrzenie. Westchnęłam, ujmując go w dłoń. Zerknęłam w ciemne oczy, po
czym przesunęłam językiem po długości jego sterczącego kutasa. Przez moment to ja miałam
ochotę dać mu nauczkę i trochę go skrzywdzić, ale wiedziałam, że będę tego żałować. Odrzucił
głowę w tył i syknął bezdusznie.
– Och, nie pierdol się ze mną. – Pchnął biodrami na tyle mocno, że czubkiem uderzył
w tył mojego gardła.
Zakrztusiłam się, ale nie pozwolił mi na przerwanie tego. Pieprzył mnie w usta, bez
chwili wytchnienia, dopóki nie wbiłam mu paznokci w udo. Chwycił za mój podbródek i spojrzał
w oczy.
– Masz zapomnieć o imieniu tego skurwiela.
Prychnęłam, spluwając ślinę na ziemię. Nawet nie znałam imienia tamtego, ale podobała
mi się gra z jego demonami.
– Spróbuję, ale nie zamierzam cię przepraszać – odpyskowałam, unosząc wyzywająco
głowę. Prawie spłonął ze złości. Uwielbiałam grać mu na emocjach. – On pieprzyłby się o wiele
lepiej – mruknęłam, muskając jego żołądź.
– Kurwa… w co ty grasz? – wycedził.
Przewrócił mnie na podłogę i zawisł nade mną. Rozchyliłam przed nim nogi ze skrytym
zadowoleniem.
– Aż tak mokra na starcie? Prawie lśnisz, malutka – wyszeptał do mojej łechtaczki.
Przewróciłam oczami. Podparłam się na łokciach i omiotłam go spojrzeniem.
– Zrobisz coś z tym, czy będziesz się gapić jak pieprzony gówniarz?
Och, grabiłam sobie. Zaszłam mu za skórę. Nikt inny nie mógł przeciwstawić się
Scottowi w ten sposób i przez to czułam władzę. Jeśli miał mnie dzisiaj pieprzyć, to tylko tak,
bym nie była w stanie chodzić przez kilka kolejnych dni.
– Kto cię tak podniecił, huh? – zamruczał, pocierając swym nabrzmiałym kutasem o moją
rozpaloną łechtaczkę.
Gdy wypełnił mnie po brzegi, opadłam na panele i rozłożyłam dłonie. Palcami starałam
się czegoś złapać.
– On… on to zrobił – stękałam, gdy za każdym razem wbijał się do końca. – Pieprzyłby
mnie dużo lepiej niż ty. – Srogie syknięcie zamieniło się w jęk.
Nie powstrzymywałam się. Nawet gdyby obsługa nas słyszała, miałam to gdzieś. Teraz
nic nie miało żadnego znaczenia. Wygięłam ciało w łuk, spazmatycznie wciągając powietrze.
Boże, pieprzył się jak dzikie zwierzę. Zbliżający się orgazm targał moim wnętrzem.
– Nienawidzę kłamczuch, Cole – warczał wściekle.
Chwycił mnie za nogi i rozchylił je przed sobą, by po chwili zarzucić sobie na ramiona.
Szpilki od Jimmy’ego Choo wbijały mu się w barki. Wyglądał cholernie seksownie, gdy był
wkurwiony. Ostry seks z moim prezesem był tym, co uwielbiałam, czego potrzebowałam.
Przejmował kontrolę i pokazywał mojej małej wewnętrznej zdzirze, kto tutaj, do cholery, rządzi.
ROZDZIAŁ 21
Sophia
Bryson wciąż spał, gdy się obudziłam. A to nowość. W głowie huczały mi wspomnienia
z wczorajszego dnia, a włosy śmierdziały alkoholem i dymem. Zamarzyłam o wzięciu prysznica
i zjedzeniu czegoś soczystego.
Po odświeżeniu się dostrzegłam, jak wiele sińców pojawiło się na moim ciele. Na samą
myśl przewróciłam oczami. Świetnie. Kolor skóry nie będzie wyrównany po opaleniźnie.
Założyłam zwiewny kombinezon i schowałam telefon do kieszeni. Wyszłam na taras. Słońce
grzało już od rana, choć ciało odpowiadało dreszczem. Alkohol powoli ze mnie schodził.
Obsługa kończyła właśnie serwować śniadanie przy stoliku.
– Dzień dobry – starałam się brzmieć na zadowoloną.
Kobieta podniosła oczy i uśmiechnęła się wesoło.
– Dzień dobry, proszę pani. – Jej pozytywne nastawienie normalnie byłoby zaraźliwe, ale
dziś jak na złość byłam na to odporna. – Śniadanie za moment będzie gotowe.
– Bez pośpiechu – rzuciłam krótko i usiadłam na huśtawce ogrodowej.
Moje myśli odbijały się od ściany do ściany. Wyjęłam z kieszeni smartfona.
Potrzebowałam rozmowy z kimś, kto by mnie pocieszył, więc wybrałam numer i podniosłam
telefon do ucha.
– Halo?
– Cześć, Ella.
– Mmm, zabiję cię. Właśnie wyrwałaś mnie ze snu z cholernym Michaelem B. Jordanem.
Koleś ma sprzęt jak bazooka – jęczała marudnie. Prychnęłam na jej słowa. – Mam nadzieję, że to
coś ważnego. Wiesz, która jest godzina? Zawsze śpię do dwunastej… – ziewnęła do słuchawki.
– Bardzo przepraszam, że przerwałam ci rżnięcie z powietrzem, ale potrzebuję twojej
porady. – Przeczesałam włosy palcami i markotnie wygięłam usta. – Znajdziesz chwilę?
– Jesteś okropnie złośliwą suką, powiedział ci to ktoś kiedyś? – burczała markotnie.
– Ella, stałaś pod moim domem o trzeciej w nocy i darłaś się na całe gardło, że mnie
kochasz i jestem najlepszym, co cię w życiu spotkało. Po wstydzie, jaki mi przyniosłaś przed
sąsiadami, tak, będę złośliwą suką – prychnęłam w odpowiedzi i rozmasowałam skroń. –
Porozmawiasz ze mną czy nie?
Chwila ciszy po drugiej stronie mieszała się ze złośliwym mamrotaniem pod nosem.
– Nawijaj.
– Chciałam zapytać, czy znasz dobry sposób na siniaki. – Przygryzłam wargę z nadzieją,
że nie będzie wchodzić w szczegóły. Ale Elena to jednak Elena.
Słyszałam, jak zaczerpnęła haust powietrza. Mogłam sobie wyobrazić, jak poderwała się
do siadu.
– Dobra, czy ten kutas cię uderzył? Bo jeśli tak, to przysięgam, że go wykastruję
i pożegna się ze swoim superprezesowym penisem – warknęła z przekąsem.
Zaśmiałam się i potrząsnęłam głową rozbawiona.
– Właściwie to tak… a teraz mam pręgi i sińce. Byłam wstawiona, więc nawet nie
czułam, jak mocno i jak wiele razy mnie uderzył. – Przewróciłam ostentacyjnie oczami. – Ludzie
pomyślą, że znęca się nade mną.
– Trzeba było mu przywalić. Jestem ciekawa, jak on by się pozbywał limo spod oka –
burknęła, jak zawsze trzymając moją stronę.
– Wściekł się, że tańczyłam z innym kolesiem. A ja myślałam, że to on. Kiedy
zorientowałam się, że to obcy facet, próbowałam go odepchnąć, ale Bryson mnie wyręczył. Cały
klub na nas patrzył… – Na samą myśl o tym było mi głupio. – Przez cały czas się kłóciliśmy.
Zamiast siedzieć już cicho, nakręcałam go jeszcze bardziej. Był tak wściekły, że pieprzyliśmy się
z trzy godziny.
– Nie wiem, czy ci współczuć czy być dumną z ciebie, mała suko, że tyle zniosłaś. Na
twoim miejscu pewnie miałabym problemy z chodzeniem. – Mogłam sobie tylko wyobrazić,
jakie miny stroiła. – Pamiętam jak uścisnął mi dłoń! – kontynuowała. – To było wystarczająco
mocne, a co dopiero jego kutas – zamruczała rozbawiona.
– Rzeczywiście jest w tym… dobry… – Odparłam zarumieniona.
– Dobry?! – Nie miała kontroli nad swoim głosem. – To jakby powiedzieć, że Jordan jest
w porządku. To chodzące arcydzieło! – piszczała jak nastolatka.
– Dlaczego ja się z tobą zadaję? – Pacnęłam się dłonią w czoło.
– Też cię kocham, malutka! – zaśmiała się dźwięcznie. – Och, właśnie, prawie
zapomniałam ci powiedzieć. Jakiś facet pytał o ciebie. Kazał przekazać, że cię szuka.
Przełknęłam ślinę i poruszyłam się niespokojnie w miejscu.
– Mówił, kim jest?
– Hmm… Wydaje mi się, że przedstawił się jako Richard…
Moje serce szybciej zabiło na te słowa. Zamknęłam oczy i wypuściłam ze świstem
powietrze.
– Co mu powiedziałaś? – spytałam z napięciem w głosie.
– Prawdę, że wyjechałaś.
– Och… dobrze. Bardzo dobrze – odetchnęłam z ulgą.
– Moment… chyba nic przede mną nie ukrywasz, huh? – Jej podejrzliwość wzięła górę. –
To chyba nie twój kochanek? Jakiś za stary.
– Eleno! – Prawie zakrztusiłam się śliną. – Oczywiście, że nie!
– Jezu, tylko spytałam… – Niemal widziałam, jak obruszona wzrusza ramionami.
– Lepiej zakończę tę rozmowę, zanim pójdzie za daleko. Trzymaj się, wariatko – rzuciłam
i rozłączyłam się.
Przyłożyłam telefon do ust i przygryzłam nerwowo wargę. Richard węszył. Czego chciał?
Myśl o tym, że byłam tak daleko od domu, nagle zaczęła mnie przerażać. Nie było nas przy
Justinie. Przegrzebałam smartfon i wybrałam numer do jego opiekunki.
– Halo? – spytała grzecznie.
– Alessa? Tu Sophia.
– Dzień dobry! Jak mija państwu urlop? – wydawała się być w dobrym humorze, co
oddaliło moje obawy na drugi plan. Westchnęłam, przeczesując włosy palcami.
– Wszystko w porządku – odparłam zdawkowo. – Czy Justin już wstał? – spytałam.
– Tak, od rana biega z chłopakami, czasem za nim nie nadążam – zaśmiała się
optymistycznie. – Oczywiście jest pod stałą obserwacją, moją i ochroniarzy.
Ochroniarze… po ostatnim incydencie Bryson uznał, że zapewnienie małemu
bezpieczeństwa poprzez wynajęcie olbrzyma będzie najlepszym rozwiązaniem na czas naszej
nieobecności.
– Możesz dać mi go do telefonu? To znaczy, Justina, proszę.
– Justinie, mama dzwoni!
– Mama! – Usłyszałam w tle.
Uśmiechnęłam się szeroko. Moje maleństwo…
– Cześć, kochanie. – W sekundę włączyły się we mnie okropne wyrzuty sumienia, że nie
było go z nami. Pierwszy raz od czasu porodu byłam z nim w tak długiej rozłące. – Strasznie za
tobą tęsknie, synku – westchnęłam, próbując opanować wzruszenie.
– Ja za tobą też, mamusiu… – Jego głos przez moment był ponury. – Nie mam czasu,
budujemy statek, mamo!
– Statek? Och, to świetnie! – Otarłam kąciki oczu i uśmiechnęłam się do siebie. –
Niedługo będziemy w do… – zanim dokończyłam, usłyszałam głos Alessy.
– Pobiegł do chłopaków – zachichotała.
– Och. Świetnie. Nawet mój własny syn mnie olał. – Przewróciłam oczami. – Powiedz
mi, czy w tym czasie wydarzyło się coś… nietypowego?
– Co ma pani na myśli? – Jej głos od razu spoważniał.
– Cóż… cokolwiek dziwnego. Nikt podejrzany nie kręcił się wokół domu? – Skubałam
wargę z napięcia.
– Nie, w żadnym wypadku. Właściwie to częściej jesteśmy poza domem.
Zorganizowałam Justinowi zajęcia od rana do wieczora. Jest zachwycony! – Z jej spokoju
wywnioskowałam, że faktycznie nic im nie groziło.
– W takim razie ucałuj go ode mnie.
– Tak zrobię. Niech pani odpoczywa. Wszystkim się zajmę.
Rozłączyłam się i wsunęłam telefon do kieszeni kombinezonu. Podniosłam się z huśtawki
i oparłam dłonie na balustradzie, podziwiając okolicę. Dostrzegłam Brysona rozmawiającego
z obsługą. To dziwne, nie widziałam, że wyszedł.
Gestykulował stanowczo, a postawę ciała miał prężną i pewną siebie. Nic dziwnego, że
na twarzy jego rozmówcy malował się stres i pewnego rodzaju strach. Na każde słowo Scotta,
mężczyzna przytakiwał, kiwając głową, jakby tamten głosił mu ewangelię, a nie zamawiał deser.
Gdy kucharz zwrócił spojrzenie w moją stronę, zaraz po nim biznesmen zrobił to samo.
Przez chwilę miałam ochotę zapaść się pod ziemię lub uciec, ale przecież on był moim
partnerem. Zarumieniłam się i pomachałam w ich kierunku. Mężczyzna odwzajemnił gest, ale
Scott tego nie zrobił. Mruknął coś do wystraszonego faceta, wtykając palec w jego tors. Zaczął
iść w kierunku domu.
– Oho… – mruknęłam.
Jak gdyby nigdy nic obróciłam się w stronę morza. Usłyszałam kroki. Czułam, jak
szybciej zabiło mi serce. Byłam zła. Walczyłam ze sobą, by na niego nie spojrzeć, ale cholera –
przegrałam. Podniosłam pewnie podbródek i skierowałam wzrok tam, gdzie zaraz miał się
pojawić.
– Co? – mruknął, przyglądając mi się tym swoim chłodnym spojrzeniem. Przeczuwał, co
wisiało w powietrzu.
– Chcę… wrócić do domu. – Wyczekiwałam jego reakcji.
Bryson uniósł brwi i omiótł mnie spojrzeniem.
– Dlaczego? – spytał, a gdy spuściłam głowę, oczywiście karcąc się w duszy za ten gest,
on cicho się zaśmiał. – Daj spokój, mamy jeszcze cztery dni.
– Chcę wrócić do mojego dziecka. – Zerknęłam na niego i nerwowo przygryzłam wnętrze
policzka.
Scott wyglądał na zagubionego. Zmniejszył odległość między nami. Trzymał dłonie
w kieszeniach koszykarskich szortów i wystawił kciuki.
– Justin jest…
– Tak, wiem. Jest bezpieczny, ale chcę go przy sobie – upierałam się. – Richard zaczął
węszyć i nie wiem, czego od nas chce, ale cholernie boję się o Justina.
Bryson westchnął. Złożył czuły pocałunek na czole, a ramiona owinął wokół mojej tali.
– Nie musisz się bać, mały ma najlepszą ochronę. – Ujął moją twarz w dłonie i przesunął
kciukami po policzkach. Nie przekonywało mnie to i wiedziałam, że to wyczuł. – Sophio, co ja
zrobię z nim tutaj? Sama powiedziałaś, że zanudziłby się na śmierć – mruknął, jakby to była
moja wina, że nie ma go tu z nami.
Rozchyliłam usta i odepchnęłam go.
– To był twój pomysł, żebyśmy wyjechali sami – rzuciłam szorstko i ruszyłam w stronę
sypialni.
Bryson chwycił mnie za nadgarstek i przyciągnął do siebie.
– Co ty robisz?
– Wracam do domu – oznajmiłam i zacisnęłam usta. Wyrwałam dłoń. – Proszę, przestań.
– Skarbie… porozmawiajmy o tym. Powinnaś odpoczywać, a nie myśleć o tym, co dzieje
się w domu.
– Ktoś musi o tym myśleć – syknęłam rozzłoszczona.
– Co proszę? – Uniósł brew i zdezorientowany pokręcił głową. – Twierdzisz, że mam
w dupie to, co się dzieje z moim synem?
– Nie. Twierdzę, że powinien tu z nami być lub ja powinnam być tam. – Wyrzuciłam
dłonie w powietrze. Doprowadzał mnie do szewskiej pasji.
– A ja twierdzę, że powinnaś odpoczywać – warknął, zmniejszając odległość między
nami. – I na tym się skupimy.
– To nazywasz odpoczynkiem?! – wrzasnęłam. Odsłoniłam materiał kombinezonu
i pokazałam mu swoje siniaki. – To zniszczyło mi cały pobyt tutaj!
– To zabawne, wczoraj nie narzekałaś – mruknął bezczelnie, a ciemne oczy przybiły mnie
do muru.
Rozdziawiłam usta i pchnęłam go w tors. Złapał mnie za nadgarstek i wystawił palec
w moją stronę. Zacisnął szczęki do tego stopnia, że linia jego żuchwy idealnie się zarysowała.
– Powinnaś…
– Niczego nie powi…
– Nie przerywaj mi, kiedy mówię. – Oschły ton przywrócił mnie do porządku. Podniósł
mój podbródek. – Powinnaś odpoczywać i zrobisz to teraz. Nie ruszysz się stąd bez mojego
pozwolenia, bo nikt z personelu nie będzie wykonywał poleceń, których ja nie wydałem.
Rozumiemy się?
Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia.
– Za kogo ty mnie, kurwa, uważasz?! – Byłam pewna, że wszyscy nas słyszeli. – Myślisz,
że kim ja jestem? Cholernym eksponatem, który możesz zamknąć w klatce? – prychnęłam
i potrząsnęłam głową. – Od wczoraj zachowujesz się jak bezczelny skurwysyn, chociaż nie
zrobiłam nic złego!
– Jak mnie nazwałaś? – mruknął, zmuszając mnie, abym podeszła do samej ściany
budynku.
Zamrugałam powiekami z napięcia. Podniosłam głowę z zaszklonymi oczami.
– Chcę wracać do domu – wycedziłam przez zęby.
– Nigdzie nie wracamy. – Jego głos był zwodniczo spokojny, choć oczy wrzały mu
w złości.
– Teraz – upierałam się. – Nie spędzę tu ani chwili dłużej.
– Justin jest bezpieczny, ty jesteś bezpieczna, jesteśmy w pierdolonym Belize, załatwiłem
ci wszystko, czego potrzebowałaś, masz najlepszą opiekę pod słońcem, chciałem zająć się tobą,
wzbudzić w tobie odpowiednie emocje i zabronić ci wreszcie rządzić! – syknął, opierając dłonie
na ścianie po obu stronach mojego ciała. – Dlaczego mi nie pozwalasz?
– Po wczoraj zaczynam mieć wątpliwości, czy naprawdę tego chcesz. – Rzuciłam mu
spojrzenie pełne rozczarowania. – Obiecałeś, że mnie nie skrzywdzisz…
Bryson odsunął się o krok. Jego ramiona opadły, a mięśnie szczęki poruszyły się
niespokojnie.
– Sophio, nie skrzywdziłem cię.
– Tu nie chodzi o zdradę, Bryson. – Mój nabrzmiały z emocji głos ledwo pozwolił mi
kontynuować. – To, co próbujesz zrobić…
– Próbuję dać ci szczęście. – Pochylił głowę. Podniósł powoli podbródek i odetchnął. –
Proszę, naprawdę nienawidzę się z tobą kłócić.
– Jesteś nieufny. To nie może działać w ten sposób. Nie zadawaj mi kar za to, że inny
mężczyzna próbował mnie napastować – wyrzuciłam z siebie i zacisnęłam dłonie w pięści.
– To się we mnie skumulowało. Postąpiłem źle. Przepraszam. – Sposób, w jaki mi się
przyglądał, łamał moje serce. – Myślałem… cóż, nieważne co myślałem.
– To jest ważne. Rozmowa. Sprawy między nami są ważne – podkreśliłam
i zmniejszyłam odległość między nami. – Nie jestem zainteresowana innym mężczyzną.
– Nie? – Uniósł brwi, a coś w nim jakby złagodniało.
– Na Boga, oczywiście, że nie – wyszeptałam, dosięgając dłonią do policzka partnera. –
Ale to, co w tobie siedzi… ta złość… czasem widzę w tobie twojego ojca i to mnie przeraża.
Bryson zastygł. Grdyka drgnęła pod jego skórą, a on sam poczuł się zaatakowany.
Próbował się skryć, ale nie miał gdzie. Tylko ja, on i demony, które nie pozwalały mu żyć.
Jednym z nich był apodyktyczny ojciec-tyran, którego postawił sobie kiedyś za wzór. Myśl
o tym, że mój mężczyzna widział, jak tamten karał jego matkę, poruszała mnie, a jednocześnie
wzbudzała strach, że wkrótce zrobi to samo ze mną. Nie chciałam iść z nim tą drogą.
– Przysięgam… – Wstrzymał powietrze w płucach. – Przysięgam, że nie chcę być taki jak
on. Nigdy nie chciałem być. To wczoraj… straciłem kontrolę.
Rozszerzyłam powieki na to wyznanie. Zwilżyłam wargi i niepewnie przesunęłam
wzrokiem po jego twarzy.
– Nie myślałeś…?
– Nie wiem… nie kontrolowałem się. Złość zaćmiła mi umysł. – Patrzył na mnie
przepraszająco. W karmelowych oczach mogłam dostrzec zranionego chłopca. – Przepraszam.
– To ja przepraszam – wydukałam, zwieszając głowę. – Nakręcałam tylko twoje…
demony… do działania.
– Mówisz, jakbym był opętany – westchnął ciężko.
– Czasem jesteś, nie sądzisz?
Przygryzł wnętrze policzka w chwili zastanowienia. Wypuścił powietrze nosem i powoli
pokiwał głową.
– Pracuję nad tym dla ciebie.
– Nie – zaprzeczyłam. – Dla nas.
Przyciągnął mnie do siebie. Oparł mi dłoń na karku i czule złączył nasze usta. Jego wargi
poruszały się synchronicznie z moimi. Był delikatny, przepraszał na swój sposób.
– Dla nas – wymruczał, gdy przerwał pocałunek.
– Rozmawiałam z Justinem. Faktycznie… dobrze się bez nas bawi. – Trudno było
przyznać się do tej racji.
– Wiem, rozmawiam z nim codziennie. – Uśmiechnął się dumnie.
Zmarszczyłam czoło i przechyliłam głowę.
– Tak?
– Tak, wciąż ma mój telefon. – Uśmiechnął się promiennie.
– Och… i nic mi nie powiedziałeś? – burknęłam i zaczepnie uderzyłam go w tors.
– Wpadłabyś w panikę, gdybyś go usłyszała. Jesteś bardzo wrażliwa na jego punkcie.
– A dziwisz się? – Omiotłam spojrzeniem jego twarz. – To mój syn.
– Tak samo jak mój – odetchnął i dość markotnie wykrzywił usta. – Ale dobrze,
w porządku. Niech będzie tak, jak ty chcesz.
– Wrócimy do domu? – Nadzieja przebijała przeze mnie na tyle, że Bryson się
uśmiechnął.
– Jutro, dobrze? – Ujął moją twarz w dłonie i lekko pocałował skroń. – Chcę dla nas jak
najlepiej, ale zostańmy tu jeszcze jedną noc. Nate zorganizuje lot. Nie chcę, żebyśmy wrócili do
domu skłóceni.
Pokiwałam głową i wtuliłam się w niego. Silne ramiona otuliły mnie i obdarzyły ciepłem.
Zamknęłam oczy pod wpływem jego zapachu.
– Kocham cię.
Dłoń mężczyzny zastygła na moich plecach. Wciąż nie był do tego przyzwyczajony.
Miałam nadzieję, że wkrótce dla nas obojga to stanie się normą. Chciałam nauczyć go miłości,
dać wszystko to, czego nie otrzymał w życiu – nie drogie zabawki, błyskotki czy
ekstrawaganckie rzeczy, którymi rodzice zastępowali mu potrzebę bycia kochanym. Chciałam
dać partnerowi coś, co płynie z serca. Choć dla niego było to metafizyką, dla mnie stanowiło
najważniejszy element naszej relacji.
– Ja też cię kocham… – odpowiedział, przyciskając mocniej do siebie.
ROZDZIAŁ 22
Sophia
Chłód nowojorskiego powietrza uderzył we mnie, gdy drzwi odrzutowca zostały otwarte.
Otuliłam się marynarką Brysona, a mimo to dzwoniły mi zęby.
– Mówiłem, że będzie zimno – zanucił z satysfakcją.
Przewróciłam oczami i puściłam to mimo uszu. Partner oparł dłoń na moim krzyżu,
prowadząc nas do limuzyny. Carter otworzył przede mną drzwi i posłał serdeczny uśmiech.
– Panno Cole, panie Scott, dzień dobry.
– Cześć, Carter. – Uśmiechnęłam się i zerknęłam na partnera.
Zmarszczyłam czoło i szturchnęłam go w brzuch. Popatrzył na mnie zdziwiony.
– Co? – burknął.
– Przywitaj się.
– Witaj, Carter. – Rzucił szoferowi zdawkowy uśmiech i zajął miejsce na tylnej kanapie.
– Zadowolona? – spytał, gdy usiadłam obok niego.
– Dlaczego nigdy nie witasz się z Carterem? Właściwie… z nikim się nie witasz. –
Ściągnęłam zastanawiająco brwi.
– Nie przywykłem do pożegnań. – Jego spojrzenie było znaczące, przybrało
przygnębiający odcień. – A powitania nie są w moim stylu.
– Bycie oschłym gburem jest w twoim stylu?
– Dobrze wiesz, że nie jestem gburem – obruszył się, podrywając głowę.
– Twoi pracownicy na pewno by się ucieszyli z dnia dobroci dla ludzi. – Kiwnęłam
palcem w jego stronę i posłałam mu słaby uśmiech. – Przemyśl to.
– Jeśli zacznę być dla nich miły, przestaną czuć do mnie respekt. A to nie wpisuje się
w moje ramki. Ludzie muszą wiedzieć, gdzie jest ich miejsce – wyrzucił z siebie i wyjął telefon
z kieszeni.
Wzniosłam oczy na sufit i wypuściłam zrezygnowany wydech. Odwróciłam głowę do
szyby. Myśl o tym, że niedługo spotkam się z synem, podtrzymywała mnie na duchu.
Przymknęłam powieki i oparłam policzek na ramieniu Brysona. Ujął moją dłoń i pieścił ją
kciukiem. Zupełna odmiana od jego burzliwego charakteru. Ten mężczyzna był tak
skomplikowany, że kolidował sam ze sobą.
– Hej, jesteśmy na miejscu. – Usłyszałam ciche mruczenie.
Otworzyłam oczy i zamrugałam. Musiałam przysnąć. Przesunęłam dłonią po twarzy
i zerknęłam w stronę okna. Niepewnie pokręciłam głową.
– Mieliśmy jechać po Justina…
– Jest tutaj – powiedział, wysiadając z bentleya.
– U twojego ojca? – Nie kryłam oburzenia. – I nic mi nie powiedziałeś? – Trzasnęłam
drzwiami po wyjściu z auta.
– Słuchaj, nie jest tam sam. Jest z nim Diana.
– Diana?
– Moja opiekunka.
– Twoja opiekunka? – Zatrzymałam się z wrażenia.
– Z dziecięcych lat. Chyba nie myślisz, że jakaś babcia się teraz mną zajmuje – prychnął
i potrząsnął głową. – Nie bądź niedorzeczna.
– Czy ona jest w porządku?
– Uważasz, że zostawiłbym swojego syna pod opieką kogoś niesprawdzonego? –
W głosie mężczyzny dało się wyczuć pierwszy stopień zdenerwowania. Czuł się zaatakowany.
– Wiesz, nie chciałabym, żeby Justin widział, jak jego dziadek posuwa rozpadającą się
babcię – mruknęłam na tyle cicho, by Carter nas nie usłyszał.
– Jesteś absolutnie zboczona, skoro ta myśl przeszła ci właśnie przez głowę. – Wzburzony
wzrok był dla mnie alarmem, bym nie przekraczała granicy.
– Jestem ostrożna – wyjaśniłam.
– Myślisz o moim ojcu posuwającym starszą panią – zarzucił mi gniewnym tonem.
– Wcale nie! – Uderzyłam go w ramię i potrząsnęłam głową.
– Wcale tak, właśnie to powiedziałaś – prychnął i otworzył drzwi do willi. – Jeśli cię to
pocieszy, ojciec gustuje w dużo młodszych.
– Bryson…
– Przestań, dobrze wiesz, że by tego nie zrobił.
– Nie ufam mu – wycedziłam chłodno.
Zamilkł. Przepuścił mnie przodem i poprowadził w głąb domu. Odgłos bajek buczał
gdzieś w tle. Ktoś krzątał się w kuchni, bulgotała woda. Żadnych jęków i odgłosów perwersji.
Zadziwiające.
– Diano? – zawołał mój partner.
– Och, pan Scott! – Staruszka niemal wbiegła do holu. – Nie słyszałam, że ktoś otworzył
drzwi, bardzo przepraszam. – Zamknęła go w niedźwiedzim uścisku i pogłaskała po plecach. –
Och i pani…
– Wystarczy Sophia. – Posłałam kobiecie nieco nerwowy uśmiech.
– To ta Sophia? – Uniosła brwi i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Diano, proszę…
– O rany! Jesteś taka śliczna! Niech no ci się przyjrzę! – Entuzjastycznie machała rękoma,
zanim oparła je na moich ramionach. – Piękna. Przepiękna.
– Dziękuję… – wymamrotałam i posłałam Scottowi nieco zaskoczone spojrzenie.
– Tak bardzo przypominasz…
– Diano, dość! – Bryse przerwał jej w pół zdania.
Głos Scotta był tak oschły, że wszystko wydawało się cichnąć. Nawet gotująca woda.
Kobieta posłała mu przepraszające spojrzenie i puściła mnie. Krew odpłynęła mi z twarzy.
– Julię, prawda? – szepnęłam.
Mężczyzna utkwił we mnie wzrok. Skonsternowany i rozbrojony Bryson. To rzadkość.
– Ależ skąd… Panią Amelie. – Diana znów przesunęła ręką po moim ramieniu. – Macie
to samo spojrzenie, niewiarygodne.
Jej uwaga nieco mnie uspokoiła. Zerknęłam na Brysona i słabo wygięłam wargi ku górze.
Twarz miał pozbawioną wyrazu. Och… był zły.
– Gdzie mój ojciec?
– Pan Scott jest na spotkaniu. Wyszedł godzinę temu – wyjaśniła i odwróciła głowę
w stronę antycznego, masywnego zegara.
– A Justin?
– Och, śpi – ściszyła głos i kiwnęła brodą w stronę salonu. – Oglądał bajki. Zjadł obiad
i zasnął, dosłownie jak pan – zachichotała.
– Też powinnaś coś zjeść – mruknął Bryson, całując moją skroń.
– Może później… – westchnęłam i przymknęłam powieki pod wpływem jego ust na
skórze. – Pójdę zobaczyć, co z małym.
– Cóż, ja… – Zerknął na telefon. – Jestem umówiony.
– Co? Jak to?
– Mam coś do załatwienia – odparł wymijająco i pogłaskał mnie po ramieniu. – Diana
dotrzyma ci towarzystwa.
– Zostawiasz mnie?
– Nie zdążysz za mną zatęsknić – mruknął z uśmiechem.
– Masz rację… odpoczynek od ciebie jest dobrą alternatywą.
Rozchylił usta i zmarszczył czoło.
– Zapamiętam to. – Wytknął palec w moją stronę i uśmiechnął się arogancko. – Dopadnę
cię później.
Złapałam go za kołnierzyk i przyciągnęłam do pocałunku. Nasze usta poruszyły się
w jednym rytmie.
– Nie wątpię.
Oddalił się w stronę drzwi i ostatnie co widziałam, to jak machnął ręką do Cartera.
Odetchnęłam i weszłam do salonu. Justin leżał na połowie sofy. Jedna dłoń wolno zwisała prawie
przy ziemi, a drugą trzymał pod policzkiem. Czekoladowa grzywa rozsypała się we wszystkie
strony świata. Okryłam go szczelniej kocem i musnęłam czule policzek. Serce mocniej mi zabiło.
Mój mały chłopiec…
– Sophio, przygotowałam łososia pieczonego w cytrusach, masz ochotę? – spytała Diana,
stojąc w drzwiach do salonu.
– Nie… ale chętnie napiję się herbaty.
– Herbata. Jaką sobie życzysz?
– Och… – Zagłębiłam się w myślach. Nie znam innej poza czarną, earl grey i owocową.
– Zielona, biała, żółta, czarna, oolong… – wymieniała staruszka.
– Jakąś… owocową.
– Malinowa, jagodowa, pomarańczowa, cyt…
– Diano, obojętnie. Nie ma znaczenia. Chcę tylko herbatę – wtrąciłam, starając się
brzmieć jak najbardziej uprzejmie. – Czy ich też tak pytasz o te herbaty?
– Cóż, pan Scott codziennie pija inną. – Wzruszyła ramieniem i uśmiechnęła się
sympatycznie.
– Jak widzisz, nie jestem panem Scottem.
Przeszłyśmy do kuchni. Obserwowałam ruchy kobiety. Wyglądała, jakby była stworzona
do bycia gosposią. Dobrze czuła się w żywiole pomagania czy dbania o innych. Bryson
wspominał, że była jego opiekunką. Musiała być chodzącą skarbnicą wiedzy… skrytej, zakazanej
wiedzy. Zastanawiałam się, czy miała nałożoną klauzulę lub umowę dotyczącą zachowania
tajemnicy zawodowej. Zajęłam krzesło barowe i oparłam brodę na dłoni. Starałam się ją
przeanalizować, zbadać teren.
Kobieta postawiła przede mną kubek z herbatą.
– Proszę. Owoce leśne, dodałam odrobinę imbiru. W tym okresie to dobrze działa na
odporność. – Była taka miła. Nie pasowała mi do obrazu tej popieprzonej rodziny.
– Diano… – Oparłam rękę na dłoni staruszki i pochyliłam się nad stołem. – Byłaś z nimi
od dłuższego czasu, prawda?
– Z kim? – Zamrugała.
– Z rodziną Scottów.
– Och tak! Od trzydziestu lat. Jestem babcią, ciocią, opiekunką i gosposią na pełny etat. –
Uśmiechnęła się dumnie i zanurzyła usta w filiżance herbaty. – Bryson zawsze był bardzo
uczynnym chłopcem. Był grzeczny i nigdy nie było z nim większych problemów, kochanie. Jak
patrzę na Justina, to aż mam deja vu! Jest taki podobny do ojca – westchnęła, wpatrując się
w gorący napój. – Dzieci tak szybko dorastają…
Oho, była rozmowna. Lepiej dla mnie.
– Rzeczywiście… ma świetne podejście do maluchów. Justin go uwielbia – przyznałam,
a moje palce błądziły po krawędziach porcelany.
– Nic dziwnego. Ma własną fundację dla ubogich dzieci i tych wyzwolonych
z patologicznych domów. – Uśmiechała się dumnie. – Dzieciaki z rodziny też są nim
zafascynowane.
Dzieciaki z rodziny? Poza Olivią, jego kuzynką z małym synkiem, nikogo nie poznałam.
Jak wielka była ich familia?
– A Steven i Bryson… czy oni zawsze mieli takie… napięte relacje? – Niepewnie
uniosłam brew. Nie wiedziałam, ile informacji była w stanie mi przekazać.
Patrzyła na mnie uważnie. Jej oczy zmrużyły się subtelnie, ledwie zauważalnie.
– Napięte relacje? – Udawała zaskoczoną tym pytaniem.
– Diano, wiem o tym, co się działo między nimi – powiedziałam tak cicho, jakby partner
stał tuż za mną. – Wiem, że… Steven znęcał się nad Brysonem.
Zastygła na moment. Zamrugała i pochyliła głowę. Wiedziała. Wiedziała o wszystkim.
– To nie jest dobry temat do herbaty – wykrętnie zwracała mi uwagę. – Popsuje nam jej
smak.
– Widziała to pani? – drążyłam.
Gorzej, jeśli nie zareagowała.
– Pan Scott w tamtym czasie był w okropnym stresie. Przejął kierownictwo holdingu po
swoim ojcu. Ten mężczyzna uwielbiał odnosić sukcesy. International Finance Center miało
pewną pozycję na rynku, ale nie była ona wystarczająca dla pana Stevena – opowiadała dość
wymijająco. – Wiadomo, to duża odpowiedzialność, a konkurencja stale rosła – mruknęła
zniesmaczona. – Masz ochotę na ciasteczka? Sama je upiekłam. – Zmiana tematu byłaby jej na
rękę, gdybym na to przystała.
Potrząsnęłam głową i uparcie obserwowałam twarz staruszki. Chciałam poznać więcej
tajemnic, które skrywała ta rodzina. Jedno pytanie było szczególnie dręczące – czy Bryse
oczekiwał ode mnie tej samej uległości, którą jego matka wykazywała wobec ojca? Wzięłam łyk
herbaty i oblizałam usta z jej posmaku.
– I dlatego używał przemocy? Sama zdajesz sobie sprawę, że to absurdalne, prawda? –
Miałam nadzieję, że tak było.
Poruszyła się niewygodnie pod moim spojrzeniem.
– Pan Steven żył tylko firmą. Była dla niego najważniejsza. Rodzina zawsze plasowała się
na drugim planie, dlatego z czasem jedno zaczęło eliminować drugie. – Jej głos z chwili na
chwilę był coraz bardziej pozbawiony radości.
– A romanse? Bryson mówił, że ojciec miał wiele kochanek – drążyłam zaciekawiona.
– Tak… to prawda – przeciągała. – Już jako dziecko był tego świadkiem. Nawet nie pytał,
dlaczego tatuś całuje się z inną panią. To było dla niego normalne. Były panie dla taty i była
mama. Amelie nie mogła wiele z tym działać. Kochała go, a on… – Wbiła spojrzenie w swoją
herbatę.
Sięgnęłam ręką do dłoni staruszki i niepewnie pogładziłam jej wierzch, by dodać kobiecie
otuchy.
– Zdradzał ją? – mówiłam cicho.
– Wykorzystywał seksualnie. – Te słowa ledwo przeszły kobiecie przez gardło. –
Zmuszał do odbywania stosunków, a jeśli mu odmawiała…
– Karał ją… – szepnęłam.
– Były takie dni, gdy pani Amelie nie wychodziła ze swojego pokoju nawet na chwilę.
Nie wiem, czy miała karę czy to już po karze. – Jej głos był nabrzmiały z emocji. – Pan Steven
był bardzo rygorystyczny – mruknęła, kciukiem głaskając brzeg filiżanki.
Nie odezwałam się ani słowem. W głowie przetwarzałam informacje. Miałam tylko
obawę, co by było, gdybym nie zareagowała na to wcześniej. Czy skończyłabym jak Amelie?
Nie, mój partner taki nie jest.
– Bryson to widział? – Przełknęłam ślinę.
– Bryson… on… on też był karany. Reprymendy i nauki o szacunku były na porządku
dziennym. Mały skończył prywatną szkołę katolicką, miał bardzo dobre stopnie, czasem wpadały
mu czwórki, a wtedy prosił mnie, abym nic nie mówiła o nich ojcu, że on szybko je poprawi.
Pewnego dnia był strasznie zmęczony i nie nauczył się na sprawdzian, z którego dostał
dostateczną ocenę. – Starcze, zmęczone życiem oczy zaszkliły się. – Bał się wrócić do domu,
wyobrażasz to sobie, moja droga?
Poczułam żałość w sercu i supeł w żołądku. Niemiłosierny ból sprawił, że wykrzywiłam
się ze współczuciem na twarzy. Ojciec, w którego wierzył i był wzorem do naśladowania, był
także tyranem dla własnego syna. Ciężko było przyjąć to do wiadomości, gdy samemu nigdy nie
było się traktowanym w ten sposób. Bryson był wobec Justina zupełnie inny. Świetnie się
dogadywali. Bawił się z nim, odpowiadał na wiele jego pytań. Miał do niego podejście
i cierpliwość… a do mojego syna czasem trzeba żelaznych nerwów.
– Bryson miał ogromny szacunek do ojca…
– Dalej go ma – niechętnie to przyznałam. – Może w mniejszym stopniu, ale nadal czuje
przed nim respekt.
– Myślę, że robi to podświadomie. To jak odruch bezwarunkowy. – Niebieskie oczy
obserwowały moją twarz. – Jest bardzo szczęśliwy, odkąd cię odnalazł.
Serce zastukało mi w piersi. Dreszcz napięcia rozszedł się po moim ciele. Bryson był
szczęśliwy… ze mną. Uśmiechnęłam się słabo i przytaknęłam powoli.
– Tak… – bąknęłam niepewnie. – Wciąż pracujemy nad wieloma kwestiami.
– Jakimi?
– Jego wybuchami złości i podważaniem zaufania – odparłam zduszonym głosem
i wsunęłam kosmyk włosów za ucho. – Myślę… że dobrze nam idzie.
– Dobrze widzieć go w takim stanie. Psychika mu odetchnie. Potrzebował tej…
równowagi w swoim życiu. – Obdarzyła mnie ciepłym, dość wymownym uśmiechem i ujęła
moją dłoń. – Mam nadzieję, że niedługo przywitamy cię w rodzinie.
Zastygłam na jej słowa. Poczułam, jak policzki mi purpurowieją. Ja? W ich rodzinie?
Przełknęłam ślinę na samą myśl o poślubieniu Brysona. Cholera… to takie odległe i nierealne
marzenie.
– Bryson nie wygląda na kogoś, kto bawi się w… stałe związki.
– Och, jak możesz tak mówić? – Przekrzywiła głowę ze współczuciem. – Już raz był
zaręczony…
– I bardzo tego żałował.
– Tamta dziewczyna… – Zacisnęła usta i wymagało to od niej sporo wysiłku, by nie
przewrócić oczami. – To pomyłka.
– Co, jeśli ja też jestem pomyłką? – zasugerowałam.
– Nie wierzysz w waszą przyszłość? – spytała łagodnie.
– Raczej cholernie się jej obawiam. – Nerwowo bawiłam się palcami pod stołem. –
Bryson to ciężka osoba do kochania.
– Jest skrzywdzony, Sophio – wyszeptała smutno. – Przyznawanie się do miłości jest dla
niego ciężkie, ale jeśli kocha, to na zabój. W szczególności ciebie.
– Ledwie mnie pani zna – odparłam szybciej, niż zdążyłam to przemyśleć.
Podniosłam głowę z obawą, że mogło zabrzmieć to zbyt obcesowo.
– Obserwowałam go, kiedy zaginęłaś i widzę go teraz. To wystarczające dowody. –
Starała się uśmiechać, choć jej oczy wciąż były smutne. – Bardzo to przeżył. Podjął się terapii.
Nie był na niej od czasu odwyku.
– Odwyku od…?
– Narkotyków – wyznała cicho. – Miał z nimi problem.
– Zażywał ich, gdy mnie nie było? – Przymrużyłam oczy.
– Nie… wydaje mi się, że nie. – Nie skrywała niepewności.
W mojej głowie zrodziło się kolejne pytanie. Dźwięk telefonu przerwał moje zamiary.
Wyjęłam telefon z marynarki i uśmiechnęłam się pod nosem. Odebrałam połączenie.
– Cześć, Ella. – Uśmiechnęłam się. Tak bardzo odczuwałam brak przyjaciółki.
– Cześć… – brzmiała niemrawo. – Wróciliście już z podróży?
– Tak, od dwóch godzin jesteśmy w Nowym Jorku.
– Słuchaj, bo… to dziwne, ale chyba widziałam Brysona w centrum. – W jej głosie
zdawało się słyszeć wahanie.
– Co w tym takiego dziwnego? Był umówiony na spotkanie – odetchnęłam i potrząsnęłam
głową.
– Z kobietą? – wypaliła Elena.
Zalała mnie zimna fala paraliżującej, nagłej rozpaczy. Na moment wstrzymałam oddech.
Zamrugałam oniemiała.
– Soph, jesteś tam?
Mój wzrok padł na Dianę, która uważnie mi się przyglądała.
– Z ko… kobietą? – wykrztusiłam.
– Wiesz co, chyba się pomyliłam – burczała. – W co był ubrany przed wyjściem?
– Ciemne spodnie, czarna koszula. Bez marynarki, mam ją przy sobie.
Proszę, powiedz, że to nie on.
Sophia
Krew odpłynęła mi z twarzy, a właściwie to z całego ciała. Nie wiedziałam, czy byłam
bardziej wściekła czy załamana. Nie. Byłam w szoku. Dlaczego ona? Zbyt wiele pytań nazbierało
się w mojej głowie, bym mogła na którekolwiek z nich znaleźć logiczną odpowiedź. To było
popieprzone. Tu nie było żadnej logicznej odpowiedzi!
Wszystkie najgorsze scenariusze atakowały moje myśli, nie pozwalając mi nawet na
chwilę wytchnienia. To mógł być każdy, dlaczego akurat Amanda? Czy celowo działał wbrew
mnie? Dlaczego robił mi na złość, doskonale wiedząc, że nienawidzę tej kobiety?
– Sophio? Coś nie tak z Brysonem? – Diana przyglądała mi się przez cały ten czas.
Prawie zapomniałam o jej obecności.
Oddychałam ciężko. Uczucie rozczarowania zalewało mnie jak kubeł zimnej wody.
Obiecał, że to się nie powtórzy. Mówił, że skończył z nimi wszystkimi. Czyżby Amanda była
jego wyjściem awaryjnym? Gdy spojrzałam na gosposię, wyraz jej twarzy zmienił się
z zaciekawionej w przerażoną.
– On… – Brakło mi słów. – On…
Kobieca dłoń odnalazła moją.
– Kochanie, jesteś cała zimna – stwierdziła z troską. Oderwała się od stołu i obeszła go
dookoła. – Strasznie zbladłaś. Co się dzieje?
Zawładnęło mną uczucie paniki.
On cię zdradził. Był z nią. Zostawił cię. Byłaś tylko zabawką. Nie jesteś wystarczająca.
Wszystko powoli stawało się wyraźne. Sterylny zapach drażnił moje nozdrza. Palce
dotykały czegoś miękkiego. Ze wszystkich sił starałam się otworzyć oczy. Kiedy to zrobiłam,
tępy ból kręcił się w zakamarkach głowy. Wpatrywałam się w sufit gołębiego koloru.
– Wreszcie. – Usłyszałam gdzieś nad sobą. Ciężkie kroki brzmiały dwa razy głośniej niż
normalnie, jakby w pokoju było echo. – Strasznie długo śpisz.
Steven patrzył na mnie jednocześnie zirytowany i pełen ulgi.
– Co ty… – ochrypłam. – Gdzie ja jestem?
– W szpitalu. Awanturowałaś się. Zemdlałaś – odpowiadał zdawkowo.
– Zemdlałam? – Ściągnęłam brwi i przytknęłam dłoń do czoła. Cholera. Ostatnie, co
pamiętałam, to rozmowa z Dianą. – Dlaczego zemdlałam?
Patrzył na mnie uważnie. Jego oczy nawet nie drgnęły, gdy przyłożył do ust kubek kawy.
Och… ile bym dała za łyk wody. Moje spierzchnięte usta potrzebowały przynajmniej kropli.
– Uderzyłaś się w głowę.
– Przecież siedziałam…
Steven posłał mi słaby, niepodobny do niego uśmiech. Zajął miejsce na krześle i wzruszył
obojętnie ramionami.
– Przyszedłem, kiedy to się stało. Diana strasznie krzyczała. Mówiła, że potrzebujesz
karetki.
– Nie pamiętam tego – burknęłam cicho.
– Lepiej dla ciebie, nie sądzisz? – Odkręcił butelkę z wodą i podał mi ją. – Napij się, na
pewno masz pustynię w ustach.
Podniosłam się do siadu i wzięłam kilka łapczywych łyków. Byłam spragniona.
– Czuję się, jakbym była odurzona.
– Mhm.
No tak. Steven nie był zainteresowany moim losem.
– Dlaczego tu jesteś?
Jego wzrok padł na mnie. Zmrużył oczy i przekrzywił głowę.
– Diana siedzi z twoim dzieckiem. Zawiozłem cię do szpitala.
Zamrugałam. Zawładnęło mną nagłe obrzydzenie. Byłam z nim sam na sam, w dodatku
nieprzytomna. Czy mógłby zrobić mi krzywdę?
– Poza tym… Bryson by mnie zabił, gdybym tego nie zrobił. – Uśmiechnął się drwiąco.
– Jesteś dziwnie uprzejmy. To nie w twoim stylu – burknęłam zdezorientowana.
– Nie wiesz, co jest w moim stylu. – Mrużył zielone oczy. Były inne niż młodszego
Scotta.
– Gdzie jest Bryson?
– Nie wie, że tu jesteś – odparł obojętnie.
– Jak… jak to nie wie? – Zamrugałam z przerażenia.
– Jest na spotkaniu.
Rozchyliłam usta i powoli je zamknęłam. Jest na spotkaniu. Na spotkaniu.
– Z kim? – wyszeptałam.
– Strasznie dużo mówisz jak na kogoś, kto niedawno stracił przytomność – mruknął
niezadowolony. Nie był skory do rozmowy, a tym bardziej ze mną.
– Możesz już iść – westchnęłam i odstawiłam butelkę na stolik.
– Jesteś pewna? – Uniósł brwi.
– Nie potrzebuję twojej sztucznej dobroci. – Rzuciłam mu oschłe spojrzenie i obróciłam
się na drugi bok.
– Jak wrócisz do domu? – Kolejne pytanie z pewnością nie wynikające z troski.
– Co cię to obchodzi? – warknęłam rozdrażniona. Miałam już dość obecności mężczyzny.
– Ja cię tu przywiozłem, więc schowaj te zasrane uwagi w swoim małym, kobiecym
móżdżku i na moment się przymknij, dobrze? – Jego oschłość wzbudziła we mnie kolejną falę
obrzydzenia.
Zamilkłam i zamknęłam oczy. Cholerny szmaciarz. Nie zamierzałam zamieniać z nim ani
słowa. Usłyszałam zrezygnowane westchnienie.
– Przestań zachowywać się jak dzieciak – warknął gniewnie.
– Naprawdę nie chcę tego mówić. – Zsunęłam pościel poniżej linii oczu, by na niego
spojrzeć.
– Czego?
– Żebyś spierdalał – wycedziłam chłodno.
Złość w błyskawicznym tempie wzięła nad nim górę. Przyglądał mi się z mordem
w oczach. Gdyby mógł, udusiłby mnie gołymi rękoma. Na szczęście byliśmy w szpitalu. Jedyne
co robił, to gromił wzrokiem.
– Jakim cudem on jeszcze z tobą wytrzymuje? – warknął nagle. – Jesteś taka dzika.
Rozwydrzona, pyskata… – Kolejne epitety przychodziły mu na język. – Zupełnie nie w jego
stylu.
– Nie wiesz, co jest w jego stylu – odparłam cicho. – Nic o nim nie wiesz.
– A to błędne stwierdzenie, dziecinko – zacmokał pod nosem i przesunął kciukiem po
moim policzku. Powstrzymałam się ze wszystkich sił, by nie zadać mu uderzenia. – Znam go
lepiej niż ktokolwiek inny. Na wylot. Każdy brudny sekret, każde potknięcie, wszystko to, co
sprawiłoby, że uciekłabyś od niego i nigdy nie wróciła. Nie chcesz wiedzieć, z czym walczy, gdy
jest sam.
Moje oczy napełniły się łzami. Podbródek mi zadrżał, ale nie zamierzałam pokazać mu
swojej słabości.
– To ty go zniszczyłeś. – Głos miałam napięty i mocno powstrzymywałam się od płaczu.
– Nie Julia, nie wypadek. – Kręciłam głową, nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego. – Ty
doprowadziłeś do miejsca, w którym…
– W którym ćpał do nieprzytomności? – zadrwił, a ja uniosłam brwi na jego słowa. – W
którym pieprzył się z brazylijskimi prostytutkami? W którym ochroniarze musieli badać mu puls,
by sprawdzić, czy jeszcze żyje? – prychnął sucho. – Nie, kochanie – cmokał z dezaprobatą.
– Sam się do tego doprowadził.
W pamięci odtwarzałam obraz Brysona, gdy opowiadał o swojej przeszłości. Z napięciem
przygryzałam wnętrze policzka. Oczy miał pełne bólu. Przez tyle lat nauczył się tłumić wszystkie
negatywne emocje do tego stopnia, że nie potrafił dzielić się nimi otwarcie. Zrobił to przede mną.
– Dlaczego tak bardzo go nienawidzisz? – zapytałam, podnosząc na niego wzrok.
– To najgłupsze, co mogłaś powiedzieć. – Potrząsnął głową z dezaprobatą. – Oczywiście,
że go nie nienawidzę. Raczej chronię przed upadkiem.
– Przed upadkiem? – prychnęłam oburzona i uderzyłam dłońmi w materac łóżka. – To ty
sprawiłeś mu to cholerne piekło! Gdyby nie ty…
– Gdyby nie ja, stoczyłby się na dno – wtrącił z surowym wyrazem twarzy. – Miał tylko
mnie.
– To nieprawda. On był sam.
– Nigdy nie był sam – zaprzeczył takim tonem, jakby naprawdę w to wierzył.
– Chryste, Steven! – wrzasnęłam wściekła. – Człowiekowi nie jest potrzebna wyłącznie
obecność drugiego człowieka! Można czuć się samotnym w pokoju pełnym ludzi…
– Co za bzdura…
– Próbowałeś z nim rozmawiać? Próbowałeś mu pomóc? – beształam go.
– Wysłałem go na pieprzony odwyk.
– To nie wystarczy! – krzyknęłam. – Odwyk działał tylko na jedno, a gdzie w tym
wszystkim byłeś ty?
Steven pobladł. Jego spojrzenie nieco złagodniało. Zgrzytnął zębami, ale nie odezwał się,
nie zareagował.
– On ci tego nie powie, ale… – Wbrew sobie dotknęłam ramienia mężczyzny. – On cię
potrzebuje, Steven – powiedziałam nieco ciszej. – Nawet bardzo.
– Ostatnio mówił coś przeciwnego – obdarzył mnie powątpiewającym spojrzeniem.
– Bryson mówi wiele rzeczy, czasem bardzo krzywdzących… ale w myślach siedzi mu co
innego – odparłam z bladym uśmiechem. – Pomimo tego, jak chora jest wasza rodzina, jak
popieprzone są wasze relacje… jesteś kimś bardzo ważnym dla niego. On ma tylko ciebie. – Mój
głos był nadzwyczaj spokojny.
– Gdybym wtedy nie zabrał Justina, prawdopodobnie nigdy by się do mnie nie odezwał.
– Poruszył nerwowo szczęką i rzucił mi obojętne spojrzenie.
– Justin… choć ciężko to przyznać… też cię bardzo lubi – wymamrotałam.
– Ciągnie swój do swego – zaśmiał się ironicznie.
– Nie waż się robić mu gówna z mózgu. Mój syn ma być wychowany z dala od waszych
pokurwionych upodobań. – Wytknęłam palec w jego stronę, a moje spojrzenie go sparaliżowało.
– Pokurwionych? – Uniósł brew i uśmiechnął się pod nosem. – Jeszcze nie wiesz, do
czego jestem zdolny.
– I nie chcę wiedzieć.
Zmierzył mnie wzrokiem i przesunął językiem po wnętrzu ust.
– Jesteś taka… inna.
– Inna? – powtórzyłam zaskoczona.
– Kobiety, z którymi wiązał się Bryson, były… głupie.
– A jednak to Julia najbardziej zawróciła mu w głowie – westchnęłam i przewróciłam
oczami na wspomnienie o niej.
– To była chodząca głupota. Ich związek to głupota. Wszystko, co wiązało się z nimi,
było głupie.
– Tak głupie, że wytatuował ją sobie na nadgarstku? – Popatrzyłam na niego uważnie.
– Prawdopodobnie był naćpany, kiedy to zrobił – mruknął zniesmaczony. – Ta dziewucha
była… cholernie seksowna, ale też cholernie irytująca. Otrzymała od Brysona wszystko. Był nią
oczarowany w najgorszy, najgłupszy, możliwy sposób.
– Co to znaczy?
– Wystarczyło, że kiwnęła palcem, a on robił to, co chciała. W zamian za uległość. Co
prawda była maszyną do ruchania, ale… – Przerwałam mu machnięciem ręki.
– Steven, to obrzydliwe, kiedy to mówisz. – Wykrzywiłam usta i potrząsnęłam głową.
– Rany, nie sądziłem, że jesteś taka delikatna – prychnął i wygiął brew. – Wracając…
puściła się. Z jego współpracownikiem. Miała wszystko i wszystko straciła. Jak głupim trzeba
być, by to zrobić?
– Twój syn też mnie zdradził – przypomniałam mu i pochyliłam głowę.
– Z tym, że to mój syn ma wszystko.
– Nie miał miłości, nie był szczęśliwy, materialne rzeczy nie są dla niego ważne
– odetchnęłam i przytuliłam kolana do piersi. – Był zagubiony.
– Wciąż jest? – spytał.
– Chyba odnalazł swoją drogę.
– Niech ta droga pokieruje go do IFC. Tam jest najbardziej potrzebny – brzmiał tak, jakby
próbował mi o tym przypomnieć.
– Nie. To nam jest potrzebny.
Wykrzywił usta. Wstał z krzesła i wsunął dłonie w kieszenie jedwabnych spodni.
– Pomyślałem… – zanim zdążył dokończyć, do szpitalnej sali wpadł Bryson.
Twarz miał pobladłą. Dyszał. Musiał tu biec. Rzucił krótkie spojrzenie na swojego ojca
i bez wymiany zdań podszedł do mnie. Nachylił się nade mną i objął moją twarz. Pocałował
w czoło i uważnie skanował reakcję.
– Pamiętasz, kim jestem?
– N... nie… – wyszeptałam.
Martwy wyraz zalał mu oczy. Nagle się wyprostował. Zaśmiałam się pod nosem.
– Głuptasie, oczywiście, że pamiętam!
Wypuścił powietrze. Opadł z wrażenia na krzesło i oparł głowę na moim brzuchu.
– Nie rób mi tego. To nie jest zabawne – mruknął ponuro, obejmując mnie. – Jak się
czujesz? Diana mówiła, że zemdlałaś.
– Właściwie… chyba nie jestem pewna – wymamrotałam i zmarszczyłam czoło. – Nie
pamiętam, co się stało. Faktycznie, czułam się słabo.
– To pewnie różnica temperatur lub ciśnienia. – Uśmiechnął się smutno i spojrzał na ojca.
– Dziękuję, że ją przywiozłeś.
Kącik ust Stevena ledwie drgnął. Przekręcił nadgarstek, by spojrzeć na zegarek i w
milczeniu opuścił salę. Bryson ujął moją rękę i z czułością musnął ustami jej wierzch. Mój
piękny, troskliwy mężczyzna.
– Chcę wyjść do domu – odetchnęłam.
– Jeśli lekarz się zgodzi…
– Proszę. – Oparłam dłoń na jego karku i przyciągnęłam do pocałunku. – Nie chcę tu być.
Szpital mnie przygnębia.
– Mnie też… – przemknął po sali niechętnym spojrzeniem.
Usłyszeliśmy ciche pukanie. Drzwi uchylił mężczyzna w lekarskim kitlu.
– Dzień dobry, pani Scott. – Uśmiechnął się ciepło i rzucił spojrzenie na mojego
mężczyznę. – Pan zapewne jest mężem. Bardzo mi miło, Dorian Clark.
Rozchyliłam usta na jego słowa i zamrugałam. Co on powiedział? Aż tak mocno
uderzyłam się w głowę?
– Przepraszam, ale… – Nim zdążyłam dokończyć, Bryson posłał mi znaczące spojrzenie.
– Chciałbym zabrać żonę do domu – powiedział i podniósł się z krzesła. Przerastał
lekarza zarówno wzrostem, jak i masą ciała. – Najlepiej od razu.
– Właściwie to była pani jedynie na obserwacji. Badania z rezonansu nie wykazały
niczego niepokojącego. W porównaniu z sytuacją sprzed kilku lat, jest nawet lepiej – wyjaśniał
uprzejmie. – Ale…
– Ale? – powtórzył Bryse, kiedy ten nadal milczał.
– Niepokoją mnie sińce na pani ciele – rzucił cierpko, patrząc znacząco w moją stronę.
Partner rzucił mi niezręczny uśmiech i spuścił głowę. Oboje zbledliśmy.
– Panie Scott, czy mógłbym na słówko z panią Scott?
Pani Scott… jak cudownie to brzmi.
– Jeśli chce pan zasugerować, że znęcam się nad żoną, to taka opcja jest wykluczona
– odparł rzeczowo Bryson i potarł zarost długimi palcami.
– Myślę, że to kobieta powinna wypowiedzieć się w tej sprawie. – Dwójka samców
walczyła na spojrzenia, a we wzroku szatyna kryło się coś tajemniczego.
– Doktorze, bo ja i mąż… – Mój głos brzmiał niepewnie. – Lubimy… eksperymentować.
– Eksperymentować? – Mężczyzna zmrużył oczy.
– Chodzi o seks. – Bryson nie bawił się w poetyckie nazewnictwo.
Twarz lekarza oblała się czerwienią. Posłał mi przepraszający uśmiech i szybko
przekartkował historię choroby.
– Tak że… przygotuję wypis i… może pani… państwo…
– Zaraz po niego przyjdę – rzucił prezes i krzywo się uśmiechnął. – Rachunek proszę
wystawić na mnie.
– Oczywiście. – Wycofał się do drzwi. – Państwo wybaczą…
W momencie, w którym klamka opadła, Bryse parsknął śmiechem.
– Mówiłam, że te sińce wyglądają źle.
– Przeprosiłem za nie. – Uśmiechnął się cierpko i kiwnął do mnie głową. – Chodź.
Zbieramy się.
W głowie przetwarzałam słowa jego ojca. Nasza rozmowa nieco otworzyła mi oczy.
Stevenowi też na nim zależy. To bardzo dziwna i chora relacja, w którą wolałam się nie
zagłębiać, ale potrzebowali siebie, choć żaden z nich nie chciał tego przyznać.
– Bryson… – Przygryzłam niepewnie wargę.
– Tak?
– Twój ojciec…
Jego wzrok stał się uważny. Poruszył rytmicznie szczękami.
– Zrobił ci coś? – spytał cicho.
– Nie. Nie. – Raczej nie. Przynajmniej miałam taką nadzieję. – Powiedział, że mu na
tobie zależy.
Bryson spojrzał na mnie tak, jakbym miała trzy głowy. Wybałuszył oczy i prychnął pod
nosem.
– Mój ojciec by tak nie powiedział. – Cóż… znał go na wylot.
– No… między słowami, tak to odebrałam.
– Rozmawiałaś z nim? – Ton jego głosu stał się surowy.
Podniosłam się z łóżka. Zdałam sobie sprawę, że zamiast ubrań mam na sobie szpitalną
koszulę. Zamiast ciągnąć rozmowę o Stevenie, Scott zauważył mój problem.
– Kurwa. Jak zwykle. Gdzie są twoje ubrania? – burknął z oburzeniem.
– A co pan taki narwany, panie Scott? – Rzuciłam mu spojrzenie pełne rozbawienia. – I
skąd wiedziałeś, że tu jestem?
Zaczął przeszukiwać szafki z nadzieją, że znajdzie moje rzeczy.
– Diana mi powiedziała – mruknął rozdrażniony. – No i nie lubię, gdy ktoś inny cię
rozbiera.
– Och, zazdrość…
– O ciebie zawsze będę zazdrosny. – Cichy i zachrypnięty głos wysłał sygnał do mojego
ciała. – Mam.
Rzucił na łóżko reklamówkę z ubraniami, w których zostałam tu przywieziona. Bryson
rozpiął guziki mojej koszuli i odsłonił moje nagie ciało. Musnął mnie w ramię i westchnął
melancholijnie.
– O co chodzi? – Od razu rozpoznałam, że coś jest nie tak.
– Rzuciłem wszystko, gdy dowiedziałem się, że jesteś w szpitalu. – Coś go dręczyło.
Czułam to. – Diana cała się trzęsła. Ledwie wyciągnąłem z niej tę informację.
– Musiałam ją przestraszyć – sapnęłam, zapinając guzik jeansów i odwróciłam się w jego
stronę. – Jestem głodna.
– Głodna? – Uniósł brwi z zainteresowaniem.
– Jak diabli… – syknęłam, stając przed nim.
Mężczyzna czule objął mnie ramieniem. Musnął moje czoło i spojrzał w oczy.
– Znam świetną restaurację w pobliżu.
– Och nie… nie restauracja. Spójrz, jak ja wyglądam – jęknęłam markotnie.
Przesunął spojrzeniem po moim ciele. Zmarszczył czoło i wykrzywił usta w obrzydzeniu.
– Jakby założyć worek na głowę, to dałoby się znieść. – Głos miał poważny.
Wciągnęłam powietrze i uderzyłam go w ramię.
– Ty… bezczelny!
Uniósł moją brodę i mnie pocałował.
– Zabieram cię do restauracji – mruczał między pocałunkami. – I nie przyjmuję odmowy.
ROZDZIAŁ 24
Bryson
Carter zatrzymał się na Piątej Alei przed wejściem do jubilera Tiffany & Co. Przed
monumentalnym, marmurowym budynkiem czekała dobrze znana mi brunetka – Harper. Jedyna
kobieta, z którą utrzymywałem przyjazną relację, nie wliczając oczywiście Sophii.
– Zaczekaj na nas – rzuciłem, wysiadając z samochodu.
– Oczywiście, proszę pana.
Kobieta natychmiast mnie zauważyła. Uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła dłonie
w moją stronę.
– Dzień dobry, panie Scott. – Przyjęła mnie w niedźwiedzim uścisku i ucałowała w oba
policzki. – Jak świetnie pana widzieć!
– Dziękuję, że zgodziłaś się przyjść. – Poklepałem ją delikatnie po plecach i podałem
ramię.
Przy wejściu powitał nas portier w czarnym garniturze i charakterystycznym błękitnym
krawacie.
– Dzień dobry, panie Scott. – Wyszczerzył się do mnie. – Bardzo miło pana gościć
w naszych nieskromnych progach – mówił, pchając obrotowe drzwi do środka.
Na parterze dominowały biel i brąz. Drewniane wykończenia, błyszczące panele, potężne
gabloty, pełno halogenów i drogich świecidełek.
Pracownica za ladą wyprostowała się na mój widok.
– Dzień dobry, panie Scott. – Posłała mi profesjonalny, wyuczony uśmiech. – Pan
Carpenteri oczekuje już pana w apartamencie.
– Świetnie.
Harper pociągnęła mnie w stronę wind. Potrzebowałem kobiecego oka w tej sprawie.
Miałem nadzieję, że znała się na biżuterii. Po wyjściu skierowaliśmy się w stronę odosobnionych
drzwi, za którymi kryło się wejście do prywatnego apartamentu.
– Witam w Tiffany, panie Scott. – Starszy mężczyzna wyciągnął do mnie dłoń. –
Cieszymy się, że wybrał pan nasz salon – zachwycał się z półfrancuskim, półamerykańskim
akcentem. – A pani to zapewne wybranka… – Wyciągnął dłoń do asystentki.
Harper rozszerzyła powieki. Spojrzała na mnie z wypiekami na twarzy i powoli pokręciła
głową.
– Nie, to znajoma – Harper Baldwin. Doradzi mi w wyborze – odparłem rozbawiony
reakcją kobiety. – Moja wybranka nie wie o oświadczynach.
– Oświadczynach! – Harper podskoczyła w miejscu. – O mój… – ucięła, gdy posłałem jej
szorstkie spojrzenie. – Przepraszam, panie Scott. – Przepraszająco zwiesiła głowę.
– Fabien Carpenteri. – Wymienił uścisk dłoni z kobietą i gentlemańsko musnął wierzch
ręki. – Zapraszam do apartamentu dla naszych najlepszych klientów. – Wskazał w głąb
śnieżnobiałego pomieszczenia.
Wnętrze przypominało mieszkanie żywcem wyjęte z magazynu dla projektantów.
Wystrój był elegancki i stonowany. Duży, czarno-biały obraz z zarysem kształtów kobiety wisiał
na frontowej ścianie. Kremowa sofa i dwa fotele stały wokół szklanego stołu. Pod dwiema
ścianami znajdowały się rzędy gablot z biżuterią ze specjalnych kolekcji. Na środku, na
puchowym dywanie stał stolik jubilerski i trzy dębowe krzesła. To przy nim zajęliśmy miejsce.
– Słucham zatem, panie Scott, co pana interesuje? – spytał, splatając palce. – Mamy tutaj
specjalnie wyselekcjonowany asortyment. Jeśli coś się panu spodoba, będziemy mogli
zaproponować coś w wybranym stylu – wyjaśniał rzeczowo.
– Chcę stworzyć zupełnie niestandardowy projekt. Chcę czegoś wyjątkowego –
zaznaczyłem wyraźnie.
– Srebro, złoto, platyna?
Spojrzałem pytająco na Harper.
– Złoto? – Uniosłem brew.
– Złoto. Będzie pasować do kolczyków, które lubi nosić – przytaknęła kobieta, trafnie
zwracając uwagę na ten szczegół.
– A kamień? Diament, tanzanit, szmaragd, może szafir? – Przyglądał mi się uważnie. –
Ostatnio coraz więcej par sięga po kolorowe diamenty, są w różnych odcieniach – od żółtego po
różowy.
– Zdecydowanie diament. Sophia nie przepada za wymyślnymi rzeczami –
zdecydowałem. – Ale jest coś, co chciałbym, by było wkomponowane w pierścionek. – Wyjąłem
z kieszeni aksamitny woreczek i wyjąłem z niego małą perłę. – Pochodzi z kolczyka jej babci,
z którą była bardzo związana. Chciałbym, by symbolizował przywiązanie do osoby, którą
kochała najbardziej. – Wygiąłem usta w uśmiechu i przekazałem Fabienowi saszetkę.
– Hmm… – mruknął, przyglądając się małej kulce. – To bardzo piękny gest. Możemy
dołączyć perłę przy diamencie lub otoczyć ją diamentem.
– Myślę, że druga opcja będzie najlepsza. – Zerknąłem na Harper, która poparła mnie
kiwnięciem głowy.
– Na dziesiątym piętrze znajduje się warsztat Tiffany, tam przekażę wszystkie potrzebne
informacje.
– Chciałbym być zaangażowany w cały proces powstawania pierścionka. Mam bardzo
precyzyjne oczekiwania co do finalnego dzieła. – Splotłem palce i oparłem dłonie na stole. –
Dwunastokaratowy diament w owalnym cięciu, osadzony w osiemnastokaratowym złocie.
Gemmolog uniósł brwi i uśmiechnął się, jakby był zadowolony z faktu, że z góry
odpowiedziałem na niezadane pytanie.
– Mogę spytać, dlaczego wybrał pan akurat takie liczby?
– Poznaliśmy się w mojej firmie. Mój agent zwrócił mi uwagę, że od godziny trwało
spotkanie. Kiedy wszedłem do sali konferencyjnej, była dwunasta osiemnaście. – Uśmiechnąłem
się do siebie na to wspomnienie i wbiłem spojrzenie w dłonie. – Mówi się, że kiedy jest „to coś”,
to następuje uczucie spiorunowania. W momencie, gdy na mnie spojrzała, poczułem się, jakby
trafił mnie grom z jasnego nieba – mruknąłem nieco rozbawiony wspomnieniami.
– Zing.
Obaj spojrzeliśmy na Harper.
– Co takiego?
– No, zing! – Uśmiechnęła się szeroko. Napotykając moje zdziwienie, złapała mnie za
ramię i niemal pisnęła. – Nie oglądał pan Hotelu Transylwania? – Jej oczy się zaświeciły, a ona
sama zakołysała się na krześle. – Wiedzieli, że będą razem już cały czas, bo w życiu takie zing
zdarza się tylko raz! – rzuciła entuzjastycznie.
Zamrugałem i potrząsnąłem głową.
– Harper… może załatwisz nam kawę? – Spojrzałem na nią znacząco i poklepałem po
plecach.
Spojrzała na mnie przepraszająco. Udała, że zamknęła usta i wyrzuciła za siebie kluczyk.
– Więc… – Fabien przypomniał nam o swojej obecności. – Wstępnie taki projekt będzie
kosztował około dwóch milionów dolarów.
– Chcę, żeby jej obrączka ślubna idealnie obejmowała pierścionek, by razem stanowiły
jedność.
– Obrączka ślubna! – pisnęła tylko Harper. Zgromiłem ją spojrzeniem. W sekundę
pobladła. Carpenteri uśmiechnął się ze współczuciem. – To ja może… załatwię te kawy.
– Myślę, że to świetny pomysł – mruknąłem chłodniej, niż planowałem.
– Blue Box Cafe znajduje się na czwartym piętrze, panno Baldwin – poinformował
mężczyzna. Gdy tylko brunetka zniknęła za drzwiami, Fabien pochylił się nad stołem. – Bardzo
szalony przypadek.
– Faktycznie… jest specyficzna, ale moja partnerka bardzo ją lubi.
– Musi być fantastyczna. – Uśmiechnął się przyjaźnie.
– Jest… jest wyjątkowa. Chciałbym też, by tak właśnie się poczuła. – Przytaknąłem. – Na
kiedy zrealizujecie mój projekt?
– Jeszcze w tym tygodniu nasz doradca prześle panu szkic oraz jego komputerową
wizualizację. Jeśli pan go zaakceptuje, to myślę, że za trzy, maksymalnie cztery tygodnie będzie
gotowy do odbioru – odpowiedział zwięźle i pomachał saszetką w dłoni. – Perła to bardzo dobry,
oryginalny wybór.
– Świetnie. – Ucieszyłem się, że przynajmniej to miałem z głowy. – Mogę zapłacić
z góry?
– Jak najbardziej. Spiszemy umowę. Mam już wszystko przygotowane. – Zaskoczył mnie
swoim zorganizowaniem. Wysunął teczkę spod stolika i przekazał dokumenty w moje ręce. –
Myślał pan już o sposobie zaręczyn?
Dłoń zastygła mi nad papierem. Cholera. Zapomniałem, że w tym wszystkim muszę ją
jeszcze poprosić o rękę. Kiedy podniosłem wzrok na Fabiena, on stłamsił uśmiech i przechylił
głowę.
– Och… świeży temat – wystosował własną opinię.
– Można tak powiedzieć.
– Wie pan, w jaki sposób ja się oświadczyłem? – zapytał, gdy podpisywałem umowę. –
Kiedy byliśmy na wycieczce szkolnej, powiedziałem jej, że zostanie moją żoną. – Uśmiechnął się
na to wspomnienie i skinął głową do Harper, która zaserwowała nam kawę. – Piętnaście lat
później zaczepiłem pierścionek na obroży jej kota. Bez zastanowienia powiedziała „tak” –
zaśmiał się, kraśniejąc na myśl o młodzieńczych latach.
– Mam nadzieję, że nie spotkam się z odrzuceniem. – Przekazałem mu dokumenty. – Bo
to będzie kosztować mnie dwa miliony.
– To dla pana dwa dni pracy – skwitowała Harper.
Niepowstrzymywany śmiech Fabiena rozniósł się po apartamencie.
– Harper… przypominam, że ty też jesteś w pracy.
Brunetka zacisnęła wargi i wzruszyła ramionami.
– Ale… – Kiwnęła palcem w moją stronę. – Przyniosłam kawę. Na coś się przydałam –
starała się odkupić winy rozbrajającym humorem. – W dodatku na wynos.
– Fantastycznie, bo właśnie wychodzimy – mruknąłem, piorunując ją spojrzeniem,
i wyciągnąłem dłoń do Fabiena. – Dziękuję za konsultację.
– Cała przyjemność po mojej stronie, panie Scott. – Uścisnął moją rękę i uśmiechnął się
uprzejmie. – Życzę panu udanych zaręczyn.
– O tym przekonamy się za jakiś czas.
Po wyjściu od jubilera wyrzuciłem kubek do śmietnika. Carter otworzył drzwi do
bentleya, a Harper zamiast wsiąść, patrzyła na mnie jakby z poczuciem winy. Była szalona,
wyrywna, sentymentalna i zapewne dozgonnie wdzięczna, że mogła dla mnie pracować.
– Harper, wsiadaj. Nie mam całego dnia.
– Jest pan zły… – zacmokała. – To niedobrze.
– Bo ktoś mnie zdenerwował. – Uśmiechnąłem się cierpko.
– Naprawdę? – Oparła dłoń na piersi i rozejrzała się wokół. – Nie mam pojęcia kto –
zachichotała cicho i ruszyła w stronę auta.
– Zaczekaj. – Złapałem ją za dłoń i przytrzymałem w miejscu. – Ani słowa Sophii. Ona
nie może się o tym dowiedzieć.
Brunetka przytakiwała energicznie. Oczami uważnie lustrowała moją twarz. Poklepała
mnie po torsie i posłała ciepły uśmiech.
– Ani słowa. Jasne. Milczę jak grób.
– Mówię poważnie. – Oparłem dłoń na jej ramieniu. – Musisz mi obiecać, że to zostanie
między nami.
Spoważniała. Przechyliła głowę i, gdy zamierzała coś powiedzieć, nagle została
odepchnięta.
– Ty… ty cholerny dupku! – wrzasnął dziwnie znajomy głos.
Harper miała spanikowane oczy, a szurnięta przyjaciółka mojej dziewczyny wyrosła
nagle między nami.
– Kim pani jest? – burknęła moja asystentka.
– Kim ja jestem?! – wrzasnęła, stawiając energiczny krok do przodu. – Kim ty jesteś,
zdziro?
– Eleno… czy ty jesteś pijana? – Złapałem kobietę za ramiona i ustawiłem w bezpiecznej
pozycji.
– Wszystko widziałam! – Wytknęła palec w moją stronę i dźgnęła mnie nim w brzuch.
– Co takiego widziałaś? – starałem się zrozumieć źródło tego gniewu.
– Jak się obściskujesz z tą… z tą… z tą wywłoką! – Gotowa była rzucić się na moją
asystentkę. – Jak możesz jej to robić?! Z kimś takim? – prychnęła.
– To jest moja asystentka – wycedziłem, mocniej zaciskając palce na ramionach kobiety.
Ella była tak rozzłoszczona, że nawet nie skrzywiła się pod wpływem mojego nacisku.
– Ona o wszystkim wie! – rzuciła oschle i mocno uderzyła mnie w ramię. – Jak śmiałeś
jej to zrobić?!
– O czym wie? Kto?
– Sophia! Że ją zdradzasz! Z kimś takim! – syknęła lodowato.
– Że co? – Harper przystanęła obok mnie. – Ty myślisz, że my się spotykamy? –
Wpatrywała się zszokowana w blondynkę.
– Widziałam, jak się obściskiwaliście! I jeszcze to „nie mów Sophii”… – warczała jak
wściekły pies. – A żebyś wiedział, że ona już wie!
Totalnie popierdolona wariatka – Bóg wie, czy nie naćpana – wydzierała się na mnie na
środku Piątej Alei. Oboje z Harper spojrzeliśmy po sobie, jakbyśmy badali, czy faktycznie
którekolwiek z nas posunęło się za daleko. Ale to się nie wydarzyło. Nic między nami nie
zaistniało. Dlaczego nawet próbowałem się wytłumaczyć?
– Eleno, posłuchaj mnie uważnie… – Mój głos był niezwykle spokojny, choć w środku
cały wrzałem. – Harper jest moją asystentką. Pomogła mi w podjęciu decyzji…
– Asystentką! Akurat! – Ryknęła. W sekundę twarz dziewczyny przybrała zszokowany
i nieco pokonany wyraz. – Moment… jak ją nazwałeś?
– Harper…
– Har... Harper? – wyszeptała. – To nie Amanda?
Wyglądała na skonsternowaną. Kolory odpłynęły jej z twarzy, a spojrzenie znacznie
złagodniało.
– Amanda? – Podniosłem brwi w irytacji. – Oczywiście, kurwa, że nie Amanda!
– Więc co tu robicie? I co to za podejrzane teksty? – brzmiała osądzająco.
– Wybieraliśmy pierścionek zaręczynowy dla Sophii – wypaliła Harper.
Spojrzałem na nią z wściekłością. Krew płonęła mi w żyłach, ale być może ta informacja
uratowała nas przed chorymi oskarżeniami tej wariatki.
– C... co… – wykrztusiła zduszonym szeptem.
– Tu jest umowa – warknąłem chłodno i niemal wepchnąłem papier w jej ręce. – Ale jeśli
powiesz Sophii o moich planach, wytoczę ci proces o znieważenie. A to gówno kosztuje.
Ella śledziła wzrokiem dokument i uniosła na mnie oczy pełne rozterki. Rozchyliła usta
i szybko je zamknęła.
– Ja…
– Nic już nie mów i zejdź mi z oczu – syknąłem przez zaciśnięte zęby i poprowadziłem
Harper to limuzyny.
– Brysonie… bo… narobiłam zamieszania.
Spojrzałem na nią z chęcią uderzenia jej w twarz. Ze wszystkich sił starałem się, by tego
nie zrobić.
– Co ty, kurwa, nie powiesz?!
– Sophia siedzi teraz w domu i myśli, że jesteś z Amandą. – Brzmiała jak skarcone
dziecko.
– Harper, usiądź z przodu. – Nie odrywałem wzroku od Eleny. Złapałem ją za ramię
i wepchnąłem siłą do auta. Gdyby był tu większy tłum, ludzie pomyśleliby, że ją porwałem. –
Jedziesz tam ze mną i wszystko odkręcasz.
Ella miała rozszerzone ze strachu oczy. W pośpiechu zapięła pasy i skarcona opuściła
głowę.
– Spróbuję do niej zadzwonić – wymamrotała, grzebiąc w telefonie.
W myślach planowałem jej morderstwo na tysiące różnych sposobów.
– Carter, jedź do mojego ojca – wycedziłem przez zęby.
Musiałem tłumaczyć się z czegoś, czego nie zrobiłem, jakbym, kurwa, za mało miał na
głowie.
– Nie odbiera…
– Zaskakujące, co? – rzuciłem szorstko. – Możesz być z siebie zadowolona.
– Ja naprawdę nie miałam złych zamiarów…
Prychnąłem i uśmiechnąłem się ironicznie. Potrząsnąłem głową i przyłożyłem dłoń do
czoła.
– Dlaczego w ogóle wpierdalasz się w nasz związek?
– Już raz ją zdradziłeś, okej? Mam wszelkie prawo, by martwić się o moją przyjaciółkę. –
Jej mina zmieniła się z przestraszonej na wściekłą.
– Gdzie byłaś, gdy ten kutas zabrał ją do Niemiec, co? – warknąłem wściekle. – Byłaś
tam i pozwoliłaś, by to zrobił. Nie kiwnęłaś nawet palcem, żeby ją zatrzymać – ściszyłem głos
i przymrużyłem oczy. Twarz tej idiotki powoli traciła kolory. Wiedziała, że w tej dyskusji
zdobyłem punkt. – Nasz związek to nie twoja sprawa. Czy to jest jasne?
Nie odzywała się do końca jazdy. Lepiej dla niej. Wysiadłem z samochodu i ruszyłem
energicznym krokiem w stronę domu. Cisza nigdy nie zwiastowała nic dobrego. Starałem się
zapanować nad nerwami. Mój syn spał na sofie. Odetchnąłem na jego widok i bezszelestnie się
nad nim pochyliłem. Musnąłem ustami czoło i mimowolnie się uśmiechnąłem. Nie odeszłaby bez
niego.
– Nie ma jej.
Podniosłem wzrok na Elenę i zmarszczyłem czoło.
– Jak to jej nie ma?
– Nie ma jej w domu – powtórzyła.
Nagle do salonu wpadła Diana. Dostrzegłem, że w starczych oczach błyszczały łzy.
Wyglądała na przestraszoną. Wyprostowałem się i uniosłem brew.
– Gdzie jest Sophia? – spytałem cicho.
– Pan Scott zabrał ją do szpitala. – Głos kobiety był przepełniony emocjami.
– Do szpitala? – Rozszerzyłem oczy i spojrzałem ze złością na Elenę. – Jeśli coś jej się
stało, będziesz za to odpowiedzialna – wycedziłem gniewnie.
– Ona… – Diana zaciągnęła się powietrzem i spuściła wzrok na dłonie. Palce gosposi
plątały się w nerwowym odruchu. – Ona zemdlała.
– Zemdlała?! – niemal krzyknąłem. – Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś?
Zamiast udzielić odpowiedzi, głośno się rozpłakała. Umysł zalały mi same czarne
scenariusze.
– Diano… – Starałem się zachować nad wyraz spokojny głos. – Czy wiesz, do którego
szpitala ją zawiózł?
– Panie Scott, to stało się tak szybko… – łkała zdruzgotana.
Wiedziałem, że niewiele od niej wyciągnę.
– Eleno, zostań z Dianą. Jesteś mi to winna – rzuciłem, nie przyjmując odmowy.
Kiwnąłem głową do Cartera i zająłem miejsce na tylnej kanapie. Wyjąłem telefon
z kieszeni i sprawdziłem lokalizację ojca. Jeśli był z nią, to doprowadzi mnie na miejsce.
Przesłałem adres do nawigacji bentleya.
– Szpital? – Szofer spojrzał na mnie w przednim lusterku.
– Sophia zemdlała.
Pod wpływem tych słów Carter ruszył z impetem z podjazdu. Pierdolona Ella. Nie wierzę,
że po tym wszystkim, co się wydarzyło, Sophia wciąż buja się z tymi durnymi przyjaciółmi. Byli
najgorszym, co ją spotkało – nie wliczając kretyńskiego Lucasa. Ten szmaciarz był największym
gównem w całym tym syfie. Na domiar złego mój ojciec nie odbierał. Miałem wrażenie, że cały
świat był dziś przeciwko mnie.
Z samochodu wybiegłem jak oparzony. Telefon zawibrował mi w kieszeni.
Od: Steven
Blok H, trzecie piętro, pokój 303. Zapisałem ją pod naszym nazwiskiem.
Wiedział, że już tu byłem. Dlaczego sam mi nie powiedział? Przebrnąłem przez korytarz,
zwracając na siebie uwagę wszystkich tam zgromadzonych. Czułem się, jakbym biegł na
porodówkę, a nie do mojej dziewczyny. Trzysta dwa, trzysta trzy! Złapałem za klamkę i niemal
wpadłem do środka. Była tam. Była przytomna. Prawie wyrzygałem płuca.
Dlaczego zemdlała? Mój ojciec posłał mi łagodne spojrzenie. Po raz ostatni spojrzał na
Sophię i wyszedł z sali. Kurwa. Była tu. Cała i… miałem nadzieję, że zdrowa. A co najlepsze, nie
krzyczała. Przez moment bałem się, że mogła mnie nie rozpoznać, ale nie. Jej oczy cieszyły się
na mój widok. Cholera, nigdy nie zapomnę tego spojrzenia sprzed kilku lat w podobnej sytuacji.
Po niespełna pół godzinie zabrałem ją z tego miejsca. Uczucie ulgi było niemal
obezwładniające. Objąłem ją ramieniem i czule ucałowałem policzek. Jeśli nie krzyczała, nie
zamierzałem poruszać tego tematu. Dlaczego, do cholery, zemdlała?
– Gdybyś poczuła się gorzej, powiedz mi o tym – wydałem polecenie. Brzmiałem
zdecydowanie zbyt służbowo.
– Mówisz to już trzeci raz. – Rzuciła mi poirytowane spojrzenie, gdy zajęliśmy miejsce
przy stoliku.
– Martwię się o ciebie. Ktoś musi o ciebie dbać i pozwól, że tym kimś będę ja. –
Sięgnąłem ręką do jej dłoni i schowałem ją między swoimi. – Wystraszyłaś mnie jak cholera.
Diana była przerażona. Nie mogłem wydobyć z niej żadnej informacji, poza tym, że jesteś
w szpitalu.
Spojrzenie ukochanej utkwiło w moich oczach. Zamrugała niepewnie.
– Rozmawiałyśmy… – Wyglądała na skupioną. – O twoich relacjach z ojcem.
Przewróciłem oczami i odchyliłem się na krześle. Skierowałem wzrok na kelnera, który
wyrósł przed nami.
– Czy są państwo zdecydowani, by złożyć zamówienie?
Wpatrywałem się wyczekująco w Sophię, a ona we mnie. Ocknęła się, jakby zaskoczona
tym, że pozwoliłem jej wybrać. Wzrokiem pospiesznie przesunęła po karcie dań.
– Może… może penne z indykiem. Tak, poproszę. – Uśmiechnęła się uprzejmie do
mężczyzny i zamknęła menu.
– A dla pana? – Kelner uniósł pytająco brew.
– Co jest daniem dnia?
– Pierś z kurczaka zapiekana z ziemniakami, sir. Szef kuchni poleca także białe wino –
recytował z pamięci.
– Poproszę, bez wina.
– Ja się skuszę, ale na czerwone – dodała szybko Sophia.
Posłałem jej zaskoczone spojrzenie.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
– Jeden kieliszek…
Kelner patrzył na mnie, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że ostatnie słowo należało do
mnie.
– Niech pan doliczy butelkę do rachunku, weźmiemy tylko kieliszek.
– Oczywiście, proszę pana.
Zacisnąłem usta i odprowadziłem mężczyznę wzrokiem. Myślami wróciłem do naszej
rozmowy. Palcami przesunąłem po krawędziach stołu i zerknąłem na Sophię.
– Jest tyle fascynujących tematów. Dlaczego rozmawiałaś z Dianą o mnie?
– Bo jesteś moim mężczyzną – odparła, jak gdyby to było czymś oczywistym.
Rzeczywiście, tak było. Jestem jej mężczyzną. Te słowa podziałały kojąco na moje
nerwy.
– Ale wciąż… jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, uderzaj do źródła – starałem się nie
brzmieć na zdenerwowanego. – Nie lubię, gdy rozmawiasz o mnie z innymi.
– Zawsze jest jakaś część, którą starasz się przede mną ukryć – westchnęła, markotnie
opuszczając ramiona.
Zmarszczyłem brwi, nieco przygaszony jej uwagą. Przygryzłem wnętrze policzka
i przymrużyłem oczy.
– Dla mnie… dla mnie twoja przeszłość jest ważna. – Poczułem, jak delikatny kciuk
przesunął się po mojej dłoni, wysyłając impuls w głąb ciała.
– Moja przeszłość nie jest warta wspominania. – Omiotłem spojrzeniem twarz kobiety
i pociągnąłem kącik ust ku górze. – To, co się działo bez twojej obecności w moim życiu nie ma
dla mnie żadnego znaczenia.
Zamrugała. Przebłysk uszczęśliwienia przemknął przez jej twarz. Ale tylko na chwilę.
– Słyszałam o tym, co się stało z twoją mamą.
Krew zastygła mi w żyłach. Przełknąłem ślinę i potrząsnąłem głową.
– Nie wiem, ile powiedziała ci Diana…
– Steven znęcał się też nad nią, prawda? – spytała cicho.
Gdyby była kimś innym, od razu podniósłbym się z miejsca i bez słowa wyszedł
z restauracji. Fakt, że przede mną siedziała kobieta, którą kochałem, siłą utrzymał mnie na
miejscu.
– Dążysz do jakiegoś wniosku? – Mój głos był szorstki.
Wypuściła powietrze i powiodła wzrokiem po lokalu. Wydawało się, jakby szukała
odpowiednich słów. Gdy jej wzrok padł na mnie, widać w nim było zwątpienie.
– Nie chcę być taka jak ona.
– Nie jesteś… – Walczyłem ze sobą, by nie uderzyć dłonią w stół. – Nie jesteś taka jak
ona.
– Nie podoba ci się to, że chcę mieć własne zdanie i sama podejmować za siebie decyzje
– brzmiała tak, jakby zwracała mi uwagę.
– Nie, to nieprawda, dobrze o tym wiesz.
– Więc dlaczego tak bardzo mnie kontrolujesz? – zapytała z napięciem
– Bo robisz głupstwa! – Zdecydowanie podniosłem głos.
Oczy wszystkich skierowały się na nas. Miałem wrażenie, że nawet rybki w ściennym
akwarium przestały pływać, by przyjrzeć się nam. Zacisnąłem palce na krawędziach stołu
i przesunąłem językiem po wnętrzu ust. Spokój. Tylko spokojnie.
– Działanie przeciwko tobie to głupota?
– Tu nie chodzi o to, czy robisz coś wbrew mnie, a o to, do jakich konsekwencji
prowadzą twoje działania, Sophio. – Starałem się stłamsić swój gniew. – Relacje pomiędzy moją
matką i ojcem, a mną i tobą są zupełnie inne. To, że staram się ugasić twój porywczy zapał, nie
znaczy, że zamierzam się nad tobą znęcać – prychnąłem, wyrzucając dłonie w powietrze. – To
absurdalne. W życiu nie zrobiłbym ci krzywdy.
– Twój ojciec powiedział…
– Próbujesz mnie zdenerwować? – warknąłem chłodno.
Kelner zatrzymał się metr od nas. Patrzył na mnie wyczekująco, jakby prosił
o pozwolenie. Chęć mordu musiała być namacalna. Facet pospiesznie zaserwował nasze dania
i kieliszek.
– Życzę państwu…
– Wynoś się – wycedziłem.
– Brysonie… – Sophia uścisnęła moją dłoń. – Nie chciałam cię zdenerwować,
przepraszam.
– Dlaczego w ogóle przywołujesz temat mojej matki? Nigdy nie potraktowałbym cię
w ten sposób. I co to za popierdolony pomysł, że nagle zaczęłaś słuchać mojego ojca? –
Rzuciłem jej srogie spojrzenie, pod którym wydawała się kulić.
– Masz rację, przepraszam.
– Przestań mnie przepraszać. – Wykrzywiłem usta i zerknąłem na pierś kurczaka na moim
talerzu. Z nerwów straciłem apetyt. – Naprawdę się staram – zaznaczyłem. – Wszystko co robię,
czynię z myślą o nas. Jeśli to wciąż dla ciebie mało…
– Doceniam to, co robisz – wtrąciła, patrząc na mnie ze skruchą.
– Może nie jestem taki, jaki chcesz, żebym był…
– Jesteś dokładnie taki, jakiego cię pragnę. – Sięgnęła do mojej dłoni i przygryzła wargę.
– Widzę twoją zmianę. Bardzo to lubię. Kocham cię takiego.
– Więc o co chodzi? – wypaliłem wreszcie.
Widziałem w jej twarzy, że coś cholernie ją gryzło. Tylko dlaczego mówiła o tym tak
wymijająco? Najpierw prosi o szczerą rozmowę, a później sama szuka okrężnej drogi, zamiast
uderzać prosto z mostu.
– Steven powiedział, że nie jestem w twoim stylu. Nie wpasowuję się w twoje ramki, nie
jestem tak potulna jak Julia. – Głos jej się łamał, ale robiła wszystko, by nie się nie rozkleić. –
Ona była…
– No właśnie, była – przerwałem jej. – Ona należy do przeszłości. – Opuściłem głowę
i zamknąłem oczy z westchnieniem. – Cokolwiek miało z nią związek, przeminęło. Nie ma jej
w moim życiu i żałuję, że kiedykolwiek znalazła się w nim.
– Ale kochałeś ją.
– Oczywiście, że ją kochałem. – Spojrzałem na kobietę przed sobą. Wyglądała na
zagubioną. – A teraz kocham ciebie. Ciebie i naszego syna. Bóg mi świadkiem, że nie
zamieniłbym was na nic innego – wychrypiałem i odnalazłem palcami jej dłoń. Przysunąłem ją
do ust, muskając wierzch. – Zostawiłem to wszystko za sobą. Nie żyj moją przeszłością. Żyj ze
mną tu i teraz.
Brązowe oczy zalały się łzami. Niewiele myśląc, podniosła się z miejsca i rzuciła mi się
na szyję. Wtuliła się we mnie, a cichy szloch zabrzmiał mi przy uchu. Otuliłem ją ramionami
i podniosłem się, by przyjąć ją w swojej strefie komfortu. Rozległy się nagłe oklaski. Kiedy
podniosłem głowę, dziesiątki par oczu wpatrywały się w nas, a dłonie biły brawo, jakbym
właśnie się jej oświadczył. Uśmiechnąłem się mimowolnie i ująłem twarz Sophii w dłonie.
Pocałowałem usta, spijając słone łzy.
Nowy rozdział właśnie został otwarty. Wiedziałem, że wkurwiłem tym moje demony do
czerwoności. Być może wszechświat jednak chce widzieć nas razem?
ROZDZIAŁ 25
Sophia
Carter wysadził nas przed domem Stevena. Szłam wtulona w bok partnera. Byłam
jednocześnie zmęczona i nakręcona po jednym kieliszku wina, ale fakt, że usłyszałam przy tak
dużej grupie osób, że Bryson Scott mnie kocha, było jak wypicie całej butelki na raz. Czułam się
pijana, totalnie upojona miłością do tego faceta.
Cieszyłam się, że uszło z niego napięcie. Nie był ani wściekły, ani nie miał morderczego
spojrzenia. Kiedy tylko stanęliśmy przed drzwiami, porwał moje ciało w ramiona i podniósł
niczym świeżo upieczoną małżonkę. Roześmiałam się głośno, gdy zaczął mną podrzucać.
Pocałował czule w policzek, a ja zarzuciłam mu ręce na szyję, wtulając się w niego.
– Bryson! – zapiszczałam.
Przeszedł przez próg i pozwolił, bym stanęła na podłodze. Zamknął za nami drzwi
i pocałował mnie w usta. Zamruczałam, czując jego dłonie na pośladkach.
– Przestań, ktoś może nas zobaczyć! – zachichotałam pod nosem i jęknęłam, gdy
przygryzł moją dolną wargę. – Nie, nie…
– Chodź ze mną na górę… – mruczał mi w usta.
– Nie, Justin tu jest – przypomniałam mu.
– Jest z Dianą. – Przeniósł wilgotne pocałunki na moją szyję.
– Muszę się wykąpać, nie czuję się komfortowo. – Ostatkiem sił walczyłam ze sobą, by
się nie poddać.
Jego magiczne abrakadabra za moment opętałoby całe moje ciało. Zdrowy rozsądek
wciąż walczył.
– Lubię twój smak, twój zapach, twój pot, wszystko, co jest twoje – wychrypiał niskim
głosem i przesunął mi językiem po szyi.
Fala podniecenia coraz bardziej opanowywała moje ciało.
– O nie, nie, nie… – Oparłam dłonie na jego torsie i odsunęłam na bezpieczną odległość.
– Poza tym to nie nasz dom.
– Połowa tego domu jest moja. – Uśmiechnął się zwycięsko.
– Czy ty zawsze masz na wszystko odpowiedź?
Tupot stóp sprawił, że oboje zwróciliśmy głowy w kierunku, z którego dobiegał. Justin
podbiegł do nas z głośnym okrzykiem.
– Wrócili! Diano, rodzice wrócili!
Bryson porwał syna w ramiona i pocałował go w głowę. Dwie karmelowe pary oczu
patrzyły teraz w moją stronę – obie z miłością, a jedne dodatkowo z pożądaniem. Przytuliłam się
do ukochanych chłopców i oparłam głowę na torsie mężczyzny.
– O mój Boże, jak dobrze, że nic pani nie jest. – Diana popatrzyła na mnie smutno, niemal
przepraszająco. – Jak się pani czuje?
– Troszeczkę zmęczona, ale najważniejsze, że już jestem z wami – odparłam
z uśmiechem i zerknęłam znacząco na Brysona.
– Och, nie przerywajcie sobie, gołąbeczki. Właśnie wybieraliśmy się na spacer. –
Mrugnęła do nas.
Potrząsnęłam głową rozbawiona, chowając twarz w zagłębieniu szyi partnera.
– Będziemy wdzięczni – odparł Bryson, patrząc na mnie znacząco i uniósł brew.
Och nie, nawet o tym nie myśl…
– Plac zabaw! – pisnął Justin i kręcił się, dopóki ojciec nie wypuścił go z ramion.
– Ochroniarze pójdą z wami. Zaraz dam znać Carterowi – mruknął służbowo Scott i wyjął
telefon z kieszeni.
– A gdzie jest Steven?
Diana spięła się na dźwięk jego imienia. Spojrzałam na Brysona z myślą, że on też to
zauważył, ale ten właśnie wystukiwał wiadomość w smartfonie.
– Och, pan Scott deklarował, że wróci w nocy. Ma spotkanie w innym mieście –
wyjaśniła pospiesznie i złapała chłopca za rączkę. – To my już pójdziemy.
– Bawcie się dobrze! – zawołałam za nimi i odprowadziłam ich do drzwi. – Idę pod
prysznic.
– Na końcu korytarza po prawej stronie – Bryson nakierował mnie do łazienki.
Musiałam zmyć z siebie wspomnienia z całego dnia. Gdy tylko gorący strumień zetknął
się z moim ciałem, odchyliłam głowę i opuściłam ramiona. Moje mięśnie były zwiotczałe,
jakbym spędziła całe popołudnie w siłowni. Odświeżyłam się i osuszyłam ciało ręcznikiem.
Włożyłam bieliznę, satynowe szorty i bluzeczkę na ramiączkach.
– Naprawdę? – Zaskoczony głos mężczyzny wzbudził moją ciekawość. Podążyłam do
salonu, gdzie Bryson stał przed oknem, za którym rozpościerał się widok na ogromny,
przepiękny ogród. – Czy to już zostało potwierdzone? Cholera. Ojciec wie? – Brzmiał na
zadowolonego, co zmniejszyło mój niepokój. – Jasne. Umów mnie z nią.
Z nią? Przymrużyłam powieki i oparłam się bokiem o futrynę.
– Dzięki za wiadomość. Trzymaj się, Nate – zakończył Bryse.
Podniósł głowę i odwrócił się po tym, jak wyczuł moją obecność.
– Chyba jednak będziemy mieli co świętować. – Uśmiechnął się znacząco i powiódł
wzrokiem po moim ciele.
– Hmm… wypuścili nowy smak nachosów? – Uniosłam brew z rozbawieniem, wiedząc,
jak bardzo je uwielbia.
Bryson odrzucił głowę z gromkim śmiechem. Podszedł bliżej i oparł dłoń na moim
policzku. Pocałował w czoło i uważnie spojrzał mi w oczy.
– „Forbes” właśnie ogłosił mnie miliarderem.
Szczęka opadła mi z wrażenia. Zaschło mi w gardle, a nogi ugięły się pode mną.
Złapałam się jego ramion i zamrugałam. Wypuściłam powietrze i otrząsnęłam się.
– Wow.
– Wow? – Uniósł brwi i prychnął pod nosem. – Tylko tyle masz do powiedzenia?
– Nie mogę sobie wyobrazić, ile to jest miliard. – Posłałam mu spojrzenie pełne
zmieszania. – Jestem… jakby… oszołomiona.
Bryson ujął mój podbródek, odchylił mi głowę i obserwował z zainteresowaniem. Im
dłużej tak patrzył, tym bardziej miękły mi kolana. Przygryzłam wargę z napięcia i to wystarczyło,
by go podjudzić. Złączył nasze usta w żarliwym pocałunku, posyłając impuls w dół ciała.
Językiem eksplorował wnętrze moich ust. Pokazywał mi swoje pragnienie. Kiedy się odsunął,
zamknęłam oczy.
– W cholerę. – Gardłowy, zachrypnięty głos działał na mnie jak wibrator. – To w cholerę
hajsu, maleńka.
– Chodźmy na górę – szepnęłam, gdy otworzyłam oczy.
Napotkałam jego diabelski uśmiech. Pisnęłam i oplotłam go nogami wokół bioder, gdy
niespodziewanie mnie podniósł. Cichy śmiech wydostał się z moich ust, nim znów złączyliśmy
wargi. Wspiął się krętymi schodami na piętro i wszedł do sypialni. Zamknął drzwi kopnięciem.
Opadłam na łóżko, a on wbił mi nadgarstki w materac ponad głową.
– Jak ochrzcimy tę wiadomość? – Jego wilgotne usta wyznaczały ścieżkę w dół piersi.
Rozchyliłam usta i zwilżyłam wargę.
– Zdejmij krawat – wyszeptałam. – Chcę być sekretarką…
– Dominującą sekretarką? – Uniósł brew z zadowoleniem.
Przykląkł, a ja obserwowałam z dołu, jak powoli rozplątuje węzeł.
– O tak – wymruczałam, przyciągając szatyna do siebie za kołnierzyk. Nienasycona
pocałowałam go delikatnie i spojrzałam prosto w oczy. – Bardzo dominującą…
Tęczówki mu pociemniały. Pozbył się krawatu i przekazał mi go. Niespodziewanie
obróciłam nas tak, że znalazł się pode mną. Usiadłam okrakiem na jego kolanach i popchnęłam
tors, aby całkowicie położył się na materacu. Podgryzłam dolną wargę, gdy przesuwałam palcami
po umięśnionych ramionach. Jęknęłam niekontrolowanie, czując ich kształt. Był tak męski
i seksowny. Nie mogłam się oprzeć.
Pragnęłam go na milion różnych sposobów. Jeszcze tyle przed nami. Dlaczego już na
początku mam ochotę paść przed nim na kolana, gdy patrzy na mnie tak zniewalającym
spojrzeniem? Zdjęłam bluzeczkę i zrzuciłam ją na podłogę. To samo zrobiłam z szortami.
– Panie prezesie… – zachichotałam, przesuwając palcami po umięśnionym torsie.
Ponieważ byłam już w samej bieliźnie, a on wciąż był ubrany, postanowiłam podręczyć
partnera. Nie chciałam popsuć tej magii i zapragnęłam go tylko dla siebie. Otarłam się o niego
płynnym ruchem bioder. Jego męskość podskoczyła jak na zawołanie. Mój grzeczny, duży
chłopiec. Zaskakujące rzeczy mogą się zdarzyć właśnie teraz, mój drogi, uległy panie.
Uległy Bryson… ta myśl była tak nierealna, a przez to cholernie podniecająca.
– Lubisz, kiedy cię dotykam, huh? – wyszeptałam, grając w grę Scotta. Pochyliłam się
nad nim, owiewając oddechem ucho. – Pragnę cię na wiele sposobów… – Przysłoniłam mu oczy
krawatem i zawiązałam z tyłu głowy.
– Mmm, coraz bardziej mi się podoba – wychrypiał, kładąc dłonie na moich pośladkach.
– Rączki przy sobie, panie prezesie – zamruczałam, odpychając go i zabraniając
dotykania mnie.
Zerknęłam na jego pasek i wpadłam na kolejny pomysł. Rozpięłam klamrę i pociągnęłam
za skórzany pas, żeby wydobyć go ze szlufek.
– Wyciągnij je do mnie – zarządziłam, a gdy to zrobił, uśmiechnęłam się szelmowsko.
Owinęłam mu nadgarstki i skrępowałam je.
– O nie, nie, nie – mruknął tylko i już był przywiązany do balustrady łóżka. – Sophia, bez
tego, zostaw moje dłonie, proszę – jęknął błagalnie, na co przygryzłam mocniej wargę.
Upewniłam się, że przez pewien czas nie będzie mógł się uwolnić. – Kochanie, proszę – warknął,
podejmując próby poluźnienia skrępowanych dłoni. Uśmiechnęłam się zwycięsko, widząc, że
moje dzieło się sprawdziło. – Naprawdę chcę cię dotykać, pozwól mi – syknął, gdy jego
dominująca strona zaczęła wychodzić na wierzch.
– Jeszcze jedno piśnięcie z twojej strony i wsadzę ci coś w usta, a to nie będzie
przyjemne. – Postanowiłam przyjąć dla zabawy jedno z oblicz mężczyzny.
Rozerwałam mu brutalnie koszulę. I tak ma ich dziesiątki w garderobie. Warknął, a jego
klatka piersiowa poruszała się tak, jakby miał zaraz się rzucić w moją stronę.
– Sophio…
Chwyciłam go za podbródek, mocno ściskając palcami idealnie wyrzeźbioną szczękę.
Przesunęłam językiem po wargach, a gdy chciał mnie pocałować, nie pozwoliłam mu, na co
znów ciężko westchnął.
– Żadnych. Słów.
Moja podświadomość podsyłała mi jeszcze więcej erotycznych pomysłów. Rzucała nimi
jak kartami w pokerze. W tej grze byłam asem. Podniosłam się z niego i ruszyłam do gablotki
z alkoholem.
– Gdzie idziesz? – Usłyszałam zdesperowany głos Scotta. Próbował się podnieść, ale pas
mu to uniemożliwiał.
Uśmiechnęłam się sprośnie, spoglądając przez ramię na kochanka. Pochyliłam się przy
barku, szperając między whisky, winami i wódkami dopóki nie natrafiłam na wykwintne Château
Margaux. Chwyciłam butelkę i zerknęłam na etykietę. Francuskie, dwa tysiące drugi rok,
czerwone, wytrawne hmm… idealne.
Znalazłam korkociąg i wykręciłam korek. Bezszelestnie podeszłam do łóżka. Mój
mężczyzna był czujny. Miałam wrażenie, że przysłuchiwał mi się niczym dzikie zwierzę.
Przechyliłam butelkę z winem, rozlewając trunek na jego ciele. Bryson podskoczył, wyginając
ciało w łuk i warknął. Nie wiem, czy bardziej z zaskoczenia czy z podniecenia.
– Kurwa! – krzyknął, szarpiąc dłońmi na tyle mocno, że całe łóżko zadrżało. Nic z tego. –
Mój Boże, Sophia, cholera… – wychrypiał niskim głosem, ciężko oddychając. – Skarbie, jak
tylko cię dopadnę, to przez miesiąc nie usiądziesz na tym cholernym tyłku – syknął, na co
przewróciłam oczami w pełni rozbawiona.
Przełożyłam włosy na jedno ramię i pochyliłam się nad nim. Przesunęłam językiem po
jego torsie. Mmm, smakował wybitnie. Nuta owocu muśnięta truflą, kokosem i sam on…
W głowie zakręciło mi się przez tę cholernie seksowną mieszankę. Bryson westchnął,
rozchylając usta, i odchylił głowę. Polubił to, tak myślę. Spijałam alkohol, podgryzałam mięśnie
brzucha i mocno zassałam, wywołując purpurowy znak na skórze. Moje zwisające włosy
łaskotały go, a sprośne usta bawiły się nim jak nową zabawką. Miałam do wypróbowania na panu
prezesie wiele sztuczek, a jego męskość już był gotowa stać się atrakcją wieczoru.
Przesunęłam koniuszkiem języka po włoskach na podbrzuszu Bryse’a. Uklęknęłam
między nogami partnera i odstawiłam butelkę na stolik, aby zająć się rozporkiem. Rozpięłam go
i poklepałam biodro mężczyzny, aby podniósł uda. Gdy to zrobił, zsunęłam spodnie w dół. To
samo zrobiłam z bokserkami. Kiedy penis prężnie wyskoczył z ukrycia, oblizałam stęsknione
wargi.
Owinęłam palce wokół męskości i złożyłam powitalny pocałunek na główce. Witaj, mój
duży chłopcze. Tęskniłam. Pociągnęłam łyk wina, zostawiając płyn w ustach. Rozchyliłam je
przed kutasem i wsunęłam go do środka. Niski, gardłowy jęk upewnił mnie co do tego, że było
mu dobrze. Mój język wirował wokół żołędzi. Zassałam czubek i zamruczałam. Bryson
pojękiwał, a jego twarz wyrażała miliony emocji, które powodowały, że miałam ochotę sama
sobie przybić piątkę.
Sielankę przerwał nam dźwięk telefonu. Przełknęłam wino i oblizałam wargi.
– Kochanie, pozwól mi odebrać. Nate miał do mnie zadzwonić – mruknął, podnosząc
lekko głowę.
Westchnęłam, sięgając do kieszeni jego spodni. Zerknęłam na ekran i uniosłam
wyzywająco brew. Przesunęłam kciukiem i przyłożyłam smartfon do ucha.
– Halo? – spytałam, obejmując dłonią penisa mężczyzny i musnęłam go, by po chwili
z aprobatą przesunąć po nim językiem. – Och, niestety, Nathanie – wymruczałam, spoglądając na
minę Brysona, który automatycznie zamarł. – Pan prezes nie może teraz odebrać. Jest zajęty –
odparłam, obejmując jego męskość ustami i mimowolnie jęknęłam, kosztując go na swoim
podniebieniu. – Mhm... – zamlaskałam, pieszcząc penisa dłonią. – Oczywiście, mogę mu
przekazać. – Składałam wilgotne muśnięcia na jądrach. Scott wyrzucił biodra w moją stronę, ale
spokojnie ujarzmiłam mężczyznę, ssąc wrażliwą skórę na jednym z nich. – Mhhmm… –
wymruczałam, drażniąc go językiem.
Wreszcie głośny i, jak myślę, niekontrolowany, gardłowy jęk wyszedł z jego ust. Panie
Scott, proszę wstrzymać swoje emocje, przecież prowadzę bardzo ważną konwersację.
– Dobrze, przekażę – odparłam, gdy wreszcie wypuściłam go z pułapki moich
swawolnych warg.
Rozłączyłam się bezczelnie i odrzuciłam telefon gdzieś na materac. Przerwałam ssanie
w najmniej spodziewanym momencie. Nie chciałam, aby zbyt szybko doszedł, a czułam już, jak
mocno pulsował.
Nie uronisz ani jednej kropli, dopóki ci na to nie pozwolę.
Podniosłam się i usiadłam na wysokości jego bioder. Odchyliłam materiał fig na bok.
Pragnęłam poczuć go w sobie, ale przedtem zaczęłam ocierać się o niego delikatnie. Moja cipka
sunęła po całej długości, to w przód, to w tył. Odrzuciłam głowę ze słodkim jękiem. Nie
powstrzymywałam się. Byliśmy sami.
Naprowadziłam penisa i osunęłam się powoli. Oparłam dłonie na torsie mężczyzny
i uśmiechnęłam się pod nosem. Westchnienie wymieszało się z cichym jękiem.
– Jesteś kurewsko wilgotna, maleńka – wychrypiał, zaciskając pięści.
Przyjęłam komplement niczym puchar za osiągnięcie w kategorii „posłuszna
dziewczyna”… wróć… ubrudźmy te piękne słowa – „posłuszna dziwka miesiąca”. Och, idealnie.
Wypięłam mocniej biodra, wyginając ciało w łuk. Oparłam ręce na jego nogach
i przyspieszyłam płynne ruchy. Przyjęłam go całego. Z płomyka wznieciłam pożar, gdy nasze
ciała ocierały się o siebie splecione w jednym miejscu. Dokładnie tam, gdzie byliśmy złączeni.
Pochyliłam się nad nim i zerwałam mu z oczu krawat. Chciałam w nie spojrzeć. Były cholernie
wygłodniałe i ciemne. Totalnie zagubiły się w oceanie grzesznej przyjemności.
Jęknęłam cichutko przy ustach partnera, które wręcz błagały o pocałunek. Wpiłam się
w nie z tęsknotą, jak gdybym nie smakowała ich całe wieki. Spowolniłam ujeżdżanie go,
zaczynając zaciskać się wokół kolosalnego kutasa. Kręciłam biodrami, wyznaczając nimi ósemki.
Kropelki potu spływały po jego czole, jakbyśmy pieprzyli się w saunie, a nie w sypialni.
Z ostatnim posunięciem doszliśmy niemal jednocześnie. Krzyczałam, nie przestając poruszać się
na nim, dopóki nie opadłam bezwładnie na niego.
***
Kiedy się obudziłam, Brysona nie było obok. Zerknęłam na zegar. Cholera, już wieczór.
Podniosłam się z łóżka i sięgnęłam po ubranie. Wciągnęłam na siebie szorty i uśmiechnęłam się
na widok bluzy, którą przygotował.
Zeszłam na dół i twarz mi się rozjaśniła na widok moich chłopców. Justin bawił się
w salonie, a Bryson parzył kawę. Spojrzał na mnie przez ramię i podniósł kąciki ust. Podeszłam
do niego i wtuliłam się w umięśnione plecy.
– Wyspałaś się? – spytał, wyciągając ręce do moich bioder.
– Jestem cholernie głodna – zamruczałam w odpowiedzi na zapach zapiekanki.
Mężczyzna odwrócił się do mnie przodem. Omiótł wzrokiem moją twarz i ujął ją
w dłonie. Jego kciuki z czułością przemknęły po policzkach. Uśmiechnął się i złożył muśnięcie
na wargach. Raz, drugi, trzeci.
– Pocałowaliście się!
Usta Brysona zastygły przy moich. Posłał mi poirytowane spojrzenie i potrząsnął głową.
– Siadaj do stołu, mały – mruknął, odsuwając krzesło, na które maluch wspiął się bez
problemu. – O czym rozmawialiśmy ostatnio?
– Mhm hmm mmm… – burknął z oburzeniem Justin.
– Słucham?
– Zero rozmów o dzidziusiu! – Chłopiec podniósł głos i schował twarz między ramionami
na stole.
Stłumiłam chichot w kubku herbaty i zajęłam miejsce obok syna. Przeczesałam palcami
jego włosy.
– Kochanie, tata i mama często się całują. Tak ludzie okazują sobie miłość – wyjaśniłam,
przesuwając dłoń na plecy chłopca.
– Głupia miłość – burczał w stół.
– Zobaczysz, za kilkanaście lat sam będziesz spotykał się z dziewczynami. – Bryson
postawił przed nami talerze z porcjami zapiekanki.
– I będę się całował? – Jus podniósł na nas spanikowany wzrok.
– Jeśli będziesz chciał…
– Eww… to jest fuuuj! – otrząsnął się z odrazą.
– Masz rację, kobiety to kłopoty. – Scott wydawał się mieć niezły ubaw.
– Raczej faceci… – Posłałam mu oburzone spojrzenie. – To oni chcą się całować.
– Fuu, tato, to obrzydliwe! – Mały spojrzał na ojca.
– Tak? A kto wczoraj całował tatę? – Bryson uniósł wyzywająco brwi.
– Tata sam chciał się całować! – rzuciłam na swoją obronę.
– Mama to nawet gryzie, niedobra jest. – Zaczął przeginać Scott.
– Bryson!
– Sama powiedziałaś, że nie można gryźć! – Justin wyciągnął palec w moją stronę. – Ale
jesteś niedobra.
– Powinna dostać karę, co nie? – Mężczyzna uśmiechnął się szelmowsko i zmierzwił
synowi włosy.
– Zabronisz jej oglądać telewizję? – Malec spojrzał na niego z zainteresowaniem.
– Dokładnie tak zrobię – skwitował Bryson z rozbawieniem i postawił przed dzieckiem
pomarańczowy sok. – A teraz zajadaj kolację. Niedługo zbieramy się do domu.
Odkroiłam kawałek zapiekanki i wsunęłam porcję na widelcu do ust. Obserwowałam ich
w pełni zauroczona. Uwielbiałam podejście Brysona do małego. Uzupełniali się, była miedzy
nimi więź i coś, czego brakowało między Lucasem a Justinem. Relacja ojca z synem jest
nierozerwalna. Mimo że odnaleźli siebie po czterech latach, z łatwością wzajemnie się
zaakceptowali.
Przypomniała mi się rozmowa Scotta, a później telefon od jego agenta.
– O jakim wywiadzie mówił Nate? – Rzuciłam na partnera spojrzenie znad talerza.
Karmelowe oczy przyjrzały mi się uważnie. Odchrząknął, grzebiąc widelcem w swojej
porcji.
– Chcą przeprowadzić ze mną wywiad w telewizji w związku z moim nowym tytułem. –
Wydawał się być tym niewzruszony.
Miliarder. Siedziałam naprzeciwko mężczyzny, którego wartość aktywów przekraczała
miliard dolarów. Moment, ja z nim spałam… mam z nim dziecko… tworzymy parę… cholera.
To takie niewyobrażalne. Kawałek zapiekanki ledwo przeszedł mi przez gardło.
– Ale nie jestem pewien, czy chcę wziąć w tym udział – dodał.
Uniosłam brwi na jego słowa i potrząsnęłam z niezrozumieniem głową.
– Dlaczego nie?
– Ciężko jest mi pojawiać się przed kamerami po tym, co się stało – przyznał ponuro
i zwiesił głowę. – Poza tym na pewno padną pytania, które nie będą dotyczyły biznesu.
– A skąd wiesz?
– Bo to typowy talk show.
Talk show! Prawie podskoczyłam w miejscu.
– O rany! To fantastycznie! – skomentowałam z entuzjazmem.
– Nie – mruknął zniesmaczony. – Wcale nie. Wywiadem do magazynu mogę
manipulować. Nawet nie muszę na to osobiście odpowiadać. A to cholerstwo będzie odbywać się
na żywo.
– Jeśli chcesz, pójdę tam z tobą. Dotrzymam ci towarzystwa zza kulis. – Złapałam go za
dłoń i posłałam mu ciepły uśmiech.
– Zrobiłabyś to? – Patrzył na mnie z zaskoczeniem. – Przecież… nie lubisz tego świata.
– Świata bogatych i sławnych? Nie. Ale mojego faceta chciałabym wspierać. – Omiotłam
wzrokiem jego twarz i cicho westchnęłam. – Nie możesz być w tym sam.
Przyglądał mi się ze skupieniem. Oczy mu błysnęły, a on sam znacznie się rozluźnił.
– Nie chcę być sam.
– I nie będziesz – zapewniłam go. – Masz mnie.
– I mnie! – wtrącił Justin.
Uśmiechnęłam się do syna. Bryson nachylił się nad nim i czule musnął ustami jego skroń.
– I jestem bardzo szczęśliwy, że tak jest.
ROZDZIAŁ 26
Bryson
Jak doszedłem do tego miejsca? Jakim cudem znalazłem się tu, gdzie byłem? Pierwszy
raz postanowiłem zawalczyć o swoje szczęście i tym razem nie przegrałem. Była dla mnie
nadzieja. Odzyskałem kontrolę nad swoim życiem. Obdarzałem miłością. Ja, Bryson Scott, który
uchodził za jednego z najgorszych sukinsynów – byłem kurewsko zakochany.
Z Julią było inaczej. Straciliśmy dziecko, a potem całą wizję na wspólną przyszłość. Nie
potrafiliśmy być razem i udawać, że nic się nie stało, a stało się zbyt wiele. Nie liczyłem się
z uczuciami innych, w szczególności kobiet. Z perspektywy czasu zrozumiałem, jak bardzo
przedmiotowo je traktowałem. W firmie miały ze mną naprawdę przesrane. Krzyczałem na
wszystkich, kiedy coś nie szło po mojej myśli. Obwiniałem każdego, tylko nie siebie. Swój
gniew wyładowywałem poprzez seks. Nieważne, czy to była moja sekretarka, asystentka czy
praktykantka.
Zdradzałem. Po Julii nie potrafiłem żyć w stałym związku. Kobiety zaś były we mnie
zapatrzone. Pozwalały mi na zdrady, nawet nieświadomie. Godziły się na wszystko, byle bym
tylko ich nie porzucił. Były naiwne. A ja byłem skurwysynem. Od jednej do drugiej. Kochanka
za kochanką. Niszczyłem te kobiety, a one dawały mi chwilowe ukojenie.
Sophia miała być następna. Była moją kolejną ofiarą, kolejnym celem. A jednak coś
poszło nie tak. Kiedy traktowałem ją jak zabawkę, ona próbowała mnie ratować. Nie doceniałem
jej. Nie grała według moich zasad. Wyłamała się. I, cholera, gdyby tego nie zrobiła, nie wiem,
czy zwróciłbym na nią uwagę.
Teraz planowałem z nią przyszłość. Została matką mojego dziecka. To ona pokazała mi
życie, którego nie znałem – miłość, z której istnienia nie zdawałem sobie sprawy, a tak jej
potrzebowałem. Wybrała mnie mimo całego gówna, które wyrządziłem. Nadeszła pora, bym to ja
wybierał ją. Na zawsze.
– Bryson… – Poczułem dłoń dziewczyny na ramieniu.
Stałem na balkonie podczas rodzinnego spotkania i zbierałem myśli. Zazdrościłem Sophii
tego, że jej bliscy potrafili trzymać się razem. Moim tego brakowało. Traktowaliśmy się jak
wrogowie nawet z ojcem.
– Wszystko w porządku? – Wtuliła się w moje plecy i pocałowała w ramię.
Wypuściłem powietrze i zamknąłem oczy. Lubiłem, gdy znajdowała się obok. Jej dotyk
mnie leczył. Zrozumiałem, że Sophia nie była narkotykiem. Była terapią. Dragi niszczyły ludzi.
Choć dawały chwilową uciechę, pozostawiały po sobie trwałe piętno, jak moje kochanki. To
Sophia wyciągała mnie na powierzchnię, gdy czułem, że tonę. Przyjęła mnie takiego, jakim
byłem. A przecież byłem najgorszy, zniszczony, a ona to pokochała.
Obróciłem się i objąłem kobietę ramionami. Schowałem twarz w jej włosach
i uśmiechnąłem się pod wpływem zapachu znajomych perfum. Miałem ją przy sobie. Po całym
piekle, przez które nas przeprowadziłem, znów była moja.
– Jest idealnie – wychrypiałem. Ująłem jej twarz w dłonie, a oczami pożerałem każdy cal.
Zdałem sobie sprawę, że poczuła ulgę. – Po prostu nie jestem przyzwyczajony do rodzinnych
spotkań.
Przechyliła głowę. Przełknęła ślinę i niepewnie musnęła palcami mój policzek.
– Ja jestem twoją rodziną – wyszeptała.
– Oczywiście, że jesteś. – Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości.
– Bardzo mi przykro, że nie ma z nami twojego ojca… ani nikogo, kogo moglibyśmy
zaprosić. – Brzmiała tak, jakby się za to obwiniała.
Pochyliłem się w milczeniu, łącząc nasze usta w delikatnym pocałunku. Kiedy coś
zbijesz, starasz się zebrać wszystkie kawałki. Nigdy nie jesteś w stanie tego skompletować. Gdy
moje serce było złamane, ja robiłem wszystko, by nikt go nie zbierał. Pogubiłem części, odpryski
zmiotłem pod dywan i żadna osoba nie próbowała tego zmienić, dopóki nie poznałem Sophii. To
ona poskładała mnie na nowo. Walczyła z moimi demonami i choć one ją niszczyły, nie
poddawała się. Nie przestawała w nas wierzyć.
Poczułem słony posmak. Zorientowałem się, że to łzy. O nie.
– Dlaczego płaczesz? – Dusiłem się tym uczuciem.
– Przykro mi, że tak się czujesz. – W jej spojrzeniu mogłem dostrzec żal.
Czas się dla nas zatrzymał. Tylko my dwoje na pustym, oświetlonym słabym światłem
księżyca, balkonie.
– Nie płacz z mojego powodu – mruknąłem i oparłem swoje czoło o jej. – Moja rodzina
nie jest warta zachodu. W twojej czuję się jak u siebie. Ty – powtórzyłem. – Ty jesteś moją
rodziną.
– Kocham cię – wyszeptała.
Uśmiechnąłem się i pocałowałem ją. Czułem, jak łzy spływają jej po policzkach. Gdybym
mógł zamienić się z nią ciałem na jeden dzień, chciałbym ujrzeć to, co we mnie kochała, bo
pomimo moich wad czułem, że faktycznie tak było.
– Ja ciebie też kocham, maleńka – mruczałem, osuszając wilgotne ścieżki na jej skórze. –
Nie płacz. Goście pomyślą, że się pokłóciliśmy.
– Przepraszam – burknęła cicho i pociągnęła nosem. Posłała mi słaby uśmiech i zaśmiała
się cicho. – Jeśli chcesz, możemy już iść.
– Uszczęśliwia cię to, a ja w żadnym wypadku nie zamierzam tego przerywać. –
Zaczesałem jej włosy do tyłu i uważnie spojrzałem w piękne, brązowe oczy. – W porządku?
– Myślę, że tak.
Oparłem dłoń na jej plecach i poprowadziłem do salonu. Zajęliśmy miejsce przy stole
w rodzinnym domu dziewczyny. Spotkanie było dla mnie szansą, abym mógł poznać się
z bliskimi Sophii. Justin bawił się z innymi chłopcami, wciąż będąc pod czujnym okiem niani.
Cieszyłem się, że chociaż jemu byliśmy w stanie zapewnić miłość, na którą zdecydowanie
zasługiwał.
– Brysonie, możesz nam pomóc w kuchni? – Wujek Sophii wpatrywał się we mnie
z cieniem uśmiechu.
– Jasne.
W pomieszczeniu zebrali się wszyscy mężczyźni. Zmarszczyłem czoło na widok ich
szczerzących się twarzy. Większość z nich była już na rauszu. Jeden wręczył mi kieliszek
z wódką. Wtedy dowiedziałem się, że to ojciec chrzestny, a reszta towarzystwa to wujkowie.
– Za rodzinę – wzniósł toast szeroko uśmiechnięty Henry.
Cholera.
– Za rodzinę!
W mgnieniu oka przezroczysty trunek zniknął w ich ustach. Nie chcąc od nich odstawać,
wyzerowałem szkło i sięgnąłem po sok. Zakasłałem i przetarłem usta.
– Jezu, co to było? – wydusiłem.
– Dobre, co? – Wyszczerzył się.
– Okropne. – Łapczywie sięgnąłem po więcej soku. – To wódka?
– Bimber. – Szturchnął mnie zaczepnie łokciem w bok. – Przywiozłem z Polski.
– Jesteś z Polski? – Uniosłem brew z zaskoczeniem.
– Moja żona jest. – Uzupełnił mój kieliszek.
– Otwieram tam oddział IFC.
– I to kolejny dobry powód, by wznieść toast! – Stuknął się ze mną kieliszkiem. – Za IFC!
– Za IFC!
Zrozumiałem, że dla nich każdy powód był dobry do picia. Druga porcja była już lżejsza
w smaku. Szybko ogarnęło mnie uczucie zrelaksowania i luzu.
– Więc jak ci się układa z moją siostrzenicą? – Objął mnie ramieniem i poklepał po
plecach.
– Dobrze. Bardzo dobrze.
– Jest szczęśliwa, podoba mi się to. – Nalał porcję zawartości butelki do mojego kieliszka.
– Długo jesteście razem?
– Byliśmy osiem miesięcy, potem mieliśmy przerwę i teraz wróciliśmy do siebie. – Nie
chciałem wchodzić w szczegóły.
– Kochasz ją? – Uniósł badawczo brew.
– Bardzo. – Jedocześnie opróżniliśmy nasze szkła.
– Macie świetnego malucha. Dzieciaki są wspaniałe. – Kiwał głową na własne słowa. –
A wiesz co, pamiętam jak Sophia była malutka. Stroiła się w koszule swojej matki, buty na
obcasie i paradowała po całym domu. – Niewyraźne wyobrażenie o małej Cole odtworzyło się
w mojej głowie. – Krew prezesa to ona ma… znaczy się bycie prezesem ma we krwi.
– To prawda, lubi się rządzić – mruknąłem z uśmiechem. – Coś o tym wiem.
– Wyszczekana jest, co?
– Ma swoje zdanie i chyba to najbardziej mnie w niej urzekło.
– Tak. Tak. Jest jak jej matka. – Głowa mu się kiwała od przytaknięć. – Samantha to
samo. Obie się rządziły. U nas w domu zawsze dominowała kobieta.
– Jezu… – Poczułem, że muszę się napić. Przechyliłem kieliszek i wytarłem usta
w rękaw. – W moim domu… – chrząknąłem. – …kobieta miała ładnie wyglądać. To mężczyzna
podejmował decyzje.
– Uuu… starcie tytanów – zaśmiał się głośno. – Twoja kobieta ładnie wygląda.
– Jest śliczna – mruknąłem.
– Piękna, tak. To po matce.
– Chyba ją kocham – czułem, jak głos mi się łamał.
– Napij się jeszcze. – W moim kieliszku znów pojawił się zdradliwy trunek. – Za Sophię?
– Za Sophię!
Mój umysł powoli stawał się zamroczony. Obiecałem sobie, że to ostatni. Kolejny.
Następny… jeszcze jeden.
– Chcę poprosić ją o rękę – wypaliłem nieco bełkotliwie.
Henry złapał mnie za ramię i otworzył szeroko oczy. Uśmiechnął się, zarumieniony od
alkoholu.
– Masz moją zgodę, synu.
– Jest wspaniała. Jest piękna. – Czułem się zafascynowany. – Kocham ją. – Kochałem ją
tak bardzo, że prawie popłynęły mi łzy.
– Chcesz ją za żonę? – Powstrzymał pijacki chichot.
– Za żonę… – powtórzyłem. – Pięknie to brzmi.
– Pani Scott. Sophia Scott. Bardzo ładnie – przytakiwał.
Moja żona. Usiadłem na krześle z wrażenia. Moja żona. Pani Scott.
– Moja żona – powiedziałem na głos.
– Będzie twoja.
– Moja – mruczałem. – Tęsknię za nią.
– Chyba poszła na górę.
– Na górę? – Zmarszczyłem brwi. Nie zdałem sobie sprawy, jak szybko minął czas.
Próbowałem wstać. Złapałem się ściany i zamrugałem. Chwiejnie utrzymałem się na
nogach. Słodki Jezu. Parsknąłem.
– Idę do żony.
– Po cichutku. – Kiwnął na mnie palcem.
Zatrzymałem się przed schodami. Zawahałem się w pierwszej chwili. Iść? Nie iść?
Odważnie ruszyłem na górę. Nie było tak źle. Trzymałem się barierki, pokonując stopień za
stopniem. Wreszcie stanąłem na górze. Poszedłem do sypialni, gdzie Sophia leżała na łóżku
z laptopem na kolanach.
Wpatrywałem się w nią oparty o ścianę. Zauważyła mnie. Wytrzeszczyła oczy
i wyskoczyła z pościeli.
– Boże, jesteś pijany! – Nie mogłem rozpoznać, czy była zła, czy zaskoczona.
Wzruszyłem ramionami. Nie wiedziałem właściwie, co miałbym na to odpowiedzieć.
– Może troszkę – wymamrotałem. Zbliżyłem się i oparłem dłonie na jej biodrach.
– Jestem bardzo szczęśliwy, że cię mam. – Byłem gotowy ją pocałować.
Sophia złapała mnie za podbródek i trzymała w bezpiecznej odległości.
– Zebrało ci się na wyznania? – Uniosła brwi, omiatając mnie wzrokiem
Parsknąłem śmiechem i zawarczałem jak lew.
– Uwielbiam, gdy jesteś dominująca.
Sophia przymrużyła oczy i potrząsnęła głową.
– Nieprawda, nie lubisz tego.
– Kocham. – Przesunąłem jej dłoń na swoją szyję i zamruczałem. – Możesz mnie
podduszać.
– Zrzygasz się, jeśli to teraz zrobię.
– Nie wierzysz w moje możliwości – oburzyłem się i odchyliłem głowę.
– Chodź, trzeba się tobą zająć – westchnęła i przyciągnęła mnie za koszulkę.
– Lubię, gdy się mną zajmujesz – wymruczałem i schowałem twarz w zagłębieniu jej
szyi. Zacząłem składać jeden po drugim słodkie pocałunki na skórze. – Jestem twardy na myśl
o tym…
– …by iść spać. – Dokończyła i odsunęła mnie na bezpieczną odległość, klepiąc po
policzku. – Nieźle się załatwiłeś.
– Twój chrzestny mi to zrobił, to nie moja wina – mruknąłem, znów przyciągając ją do
siebie.
– Mhm, groził ci, że jak nie wypijesz, to mnie porwie? – rzuciła sarkastycznie
i przewróciła oczami.
– Niekoniecznie, ale nie dał mi wyboru, musiałem. – Rozłożyłem bezradnie ręce.
Sophia spojrzała na mnie spod byka i westchnęła, potrząsając głową.
– Jutro masz spotkanie, nie wiem, jak na nie wstaniesz. – Patrzyła na mnie z ramionami
skrzyżowanymi na piersiach.
– Chciałbym cię zjeść – wymruczałem, łapiąc ją śmiało za tyłeczek. – Wylizać, zjeść.
Och, mała…
– Wszyscy są w domu, a poza tym jesteś pijany. – Brzmiała jak moja matka.
– Pieprzyłbym cię, najchętniej związaną – wychrypiałem przy jej ustach i pociągnąłem ją
za sobą na łóżko.
– O nie, nie, nie! Nie będziesz spał w ubraniach! – oburzyła się, pociągając mnie za dłoń,
abym usiadł.
– Lubisz jak śpię nago, huh? – Poruszyłem komicznie brwiami i podniosłem się,
rozpinając koszulę. – Może chcesz striptiz? – zamruczałem, a gdy zacząłem zdejmować ubranie
przez głowę, trochę się zaplątałem. – Sophia… – jęknąłem.
Jej zirytowane westchnienie sprawiło, że zaśmiałem się zdecydowanie zbyt głośno. Gdy
pozbyła się mojej koszuli, ujrzałem zdenerwowaną twarz.
– Wyglądasz seksownie, gdy się złościsz. – Wciągnąłem ją na kolana i wsunąłem dłoń za
linię koronkowych majtek. – Moja żona – mruczałem, całując wyeksponowany dekolt ukochanej.
– Kto?
– Ty – szeptałem w jej szyję. – Moja.
– Panie Scott, jeśli za pięć minut nie będziesz spał, gwarantuję ci, że wylądujesz na
kanapie – odpyskowała, popychając mnie na materac.
– Uuu, na ostro – zagwizdałem.
Rozpięła mi spodnie i zsunęła je w dół. Wciągnąłem wargę i podniosłem się na łokciach.
– Wystarczy poprosić, jeśli mnie chcesz – zaśmiałem się pod nosem.
– Jesteś gorszy od Justina – jęknęła marudnie.
– Jakiego Justina? – Posłałem jej oburzone spojrzenie.
– Twojego syna!
Wciągnąłem powietrze. Poderwałem się do siadu.
– Ja mam syna! – krzyknąłem uradowany.
– Ciszej! – syknęła i uderzyła mnie w tors. – Obudzisz wszystkich.
Markotnie opadłem na materac. Sophia znalazła się przy mnie. Okryła nas pościelą
i przesunęła palcami po moich włosach. Przysunąłem rękę do jej uda i posłałem zawadiacki
uśmiech.
– Dobranoc. – Strzepnęła moją dłoń.
– Buziaczek do snu?
– Bryson…
– Taki malutki, proszę…
Znów westchnęła. Kiedy się pochyliła, chwyciłem ją za biodra i gładko rzuciłem obok
siebie. Jej cichy pisk mnie rozbawił. Wtuliłem twarz w piersi dziewczyny i objąłem ramieniem
biodra. Moja. Cała moja.
***
Tuż po wejściu do budynku IFC zsunąłem okulary z nosa. Choć wytrzeźwiałem, wciąż
byłem wczorajszy. Cisza zalała chłodne wnętrze. Spojrzałem na zegarek. Dziesiąta. Miałem czas
na załatwienie spraw związanych z wywiadem.
– Dzień dobry, panie Scott. – Nate czekał na mnie z kawą przy windzie.
– Co udało się ustalić? – wychrypiałem przepitym głosem i chwyciłem kubek.
Ciemne kakao i słodko palony aromat. Przyjemna odmiana dla podniebienia.
– Wywiad odbędzie się pod koniec miesiąca, transmisja na żywo przez stację ABC –
powiedział, gdy weszliśmy do windy.
– Przygotują zagadnienia?
– Obawiam się, że nie. Prowadząca lubi zadawać spontaniczne pytania, które nawiązują
do całości lub podtrzymują rozmowę. – Patrzył na mnie uważnym, wyszkolonym wzrokiem. –
Widzowie ją uwielbiają. Cała Ameryka zasiada przed telewizorami, by obejrzeć jej talk show.
Cała Ameryka. Oparłem się tyłem o ściankę i wziąłem łyk kawy. Musiałem jakoś
przełknąć własne myśli.
– Wiem, że to może być skok na głęboką wodę, ale Amerykanie uwielbiają Brysona
Scotta.
Rzuciłem mu spojrzenie pełne konsternacji.
– Ludzie są pamiętliwi.
– Sprawa z paparazzi jest zamknięta. Gazety ze zdjęciem panny Cole zapłaciły
odszkodowania. Wycofano cały nakład. – Wiedziałem, że starał się mnie uspokoić. – Ludzie są
zainteresowani śledzeniem życia człowieka sukcesu. Myślę, że cztery lata to wystarczająco dużo,
by zacząć od nowa. W szczególności po tym, jak odciął się pan od mediów.
– Nie łatwiej im śledzić Ryana Goslinga czy Katy Perry? – prychnąłem.
– Panie Scott, ludzie pana uwielbiają z prostej przyczyny. Ma pan gadane, inwestuje
w ważne przedsięwzięcia, wspiera fundacje, dyktuje warunki na rynku ekonomicznym, a w
dodatku… – urwał na moment. Szukał czegoś w tablecie. Odwrócił go do mnie i uśmiechnął się
szeroko. Na ekranie wyświetliło się moje zdjęcie z pierwszym miejscem w rankingu:
najseksowniejszy biznesmen roku. – Kobiety szaleją za najgorętszym kawalerem w Stanach.
– Nazwałeś mnie najgorętszym kawalerem? – Uniosłem brew w rozbawieniu.
– Cytuję prasę – wybronił się.
– Czyli nie uważasz, że jestem gorący? – Przekrzywiłem głowę z chłodnym wyrazem
twarzy.
– Panie Scott, moja żona prawie padła na zawał, gdy dowiedziała się, czyim będę
agentem – zaśmiał się lakonicznie.
Opuściliśmy windę na naszym piętrze. Wyrzuciłem kubek do śmietnika i otrzepałem ręce.
– Fenomen Brysona Scotta polega na tym, że w sieci przebija pan popularnością
prezydenta USA, jest pan uosobieniem marzeń i, nie ukrywajmy, kobiecych pragnień. Ludzie
marzą o majątku, który pan posiada. Wczorajsza informacja dominowała w trendach na
Twitterze. – Szczerzył się do mnie, jakby sam spamował pod moim nazwiskiem. – Co innego
Trump. Gdy go widzą, rzucają w niego butelkami.
– To co, kwestię wywiadu mamy załatwioną?
Nate patrzył na mnie z zaskoczeniem. Ściągnął ku sobie brwi i po chwili je uniósł.
– Czy to znaczy, że pan się zgadza?
– Przekonał mnie fakt, że jestem najgorętszym kawalerem – rzuciłem rozbawiony
i mrugnąłem do niego. – Ale to się niedługo zmieni.
– A, właśnie. Doradca od Tiffany’ego przesłał projekt… sam pan wie czego. –
Uśmiechnął się znacząco i skierował kciuk w stronę swojego biura. – Zajmę się organizacją
wywiadu.
Skinąłem głową na jego słowa i ruszyłem w stronę gabinetu. Zerknąłem na zegarek
i odetchnąłem. Miałem w planach zlecenie moim ludziom wyceny domu Sophii w Berlinie,
wideokonferencję w sprawie panelu inwestorów i papierkową robotę.
– Panie prezesie? – Harper zwróciła moją uwagę.
– Co masz dla mnie? – Stanąłem obok niej.
– Pana gabinet obładowany jest kwiatami gratulacyjnymi. To znaczy, to był mój pomysł,
żeby je tam rozstawić. – Odrzuciła włosy na plecy z przesadnym zadowoleniem.
– Harper… doskonale wiesz, że nienawidzę wszystkiego, co stoi i się kurzy.
– Biuro też się kurzy! – jęknęła markotnie i patrzyła na mnie jak zbłąkany pies. – To
świetna okazja, by zobaczył pan, ilu ludzi pana uwielbia i że wszyscy cieszymy się na pana
powrót!
– Harper, to kwiaty. Zaraz zwiędną i pójdą do śmieci.
– Ale to piękne kwiaty! – upierała się i pociągnęła mnie pod ramię do gabinetu.
Kiedy tylko drzwi się otworzyły, ze wszystkich zakamarków wyskoczyli moi
współpracownicy z Christianem na czele.
– Gratulacje! – zawołali hucznie.
Z zaskoczenia uderzyłem plecami o szklane drzwi i zmarszczyłem czoło. Huk
wystrzeliwanych serpentyn wymieszał się z dzikimi wrzaskami i aplauzem. Ich uśmiechy
rozkwitały jeszcze bardziej, gdy podchodzili w moją stronę. Naruszyli moją strefę komfortu,
moje królestwo, bezcenne metry kwadratowe, które skrywały więcej tajemnic niż niejedna teczka
z aktami.
– Okej, kto uznał, że to będzie świetny pomysł? – Zaskoczenie na mojej twarzy powoli
skrywało się pod wyrazem zadowolenia.
– Harper nie mogła się powstrzymać. – Nate wyrósł obok mnie. Skąd on się tu wziął?
– Jesteś niezwykła – zaśmiałem się cicho i poklepałem kobietę po ramieniu.
– To co, może jakaś przemowa? – Christian ukazał szereg śnieżnobiałych zębów, jakby
tylko czekał na ten moment.
Wyszedłem przed szereg. Splotłem palce razem i uśmiechnąłem się, jeszcze w natłoku
emocji. Cholera, nikt nigdy nie zrobił dla mnie czegoś takiego. Nawet moje urodziny nie rozeszły
się podobnym echem.
– Bardzo dziękuję za to huczne przywitanie. Nie spodziewałem się tego. Jak wiecie, nie
lubię niespodzianek, ale ta jest wyjątkowo przyjemna – przyznałem łagodnym głosem. – Cieszę
się, że udało nam się przekroczyć miliard aktywów. Z tego, co widziałem w prognozach,
wskaźnik stale rośnie. Jest to głównie zasługa nowych inwestycji, otwartych oddziałów IFC
w różnych rejonach świata, wykupienia innych przedsiębiorstw i wdrożenia ich do naszej
korporacji, ale przede wszystkim… – rozłożyłem ręce i posłałem zgromadzonym ciepły uśmiech
– zasługa czynnika ludzkiego, czyli was. Każdy w tym budynku, przyczynił się do tego, że
jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Choć aktywa IFC dawno przekroczyły miliard, cieszę się, że ja jako
prezes tak wielkiego holdingu, mogłem dołączyć do grona biznesmenów cieszących się tak
dużymi udziałami. Być może udałoby się osiągnąć to wcześniej, gdyby nie fakt, że kilkakrotnie
znikałem z głównego planu firmy. Jak wiecie, mój staruszek już od dawna mieści się w tym
gronie, a teraz przyszła pora na mnie.
Wszystkie pary oczu błyszczały z radości. Cieszyłem się, że podzielali moje szczęście.
Christian potrząsnął szampanem. Korek wystrzelił, powodując, że wszystkie głowy pochyliły się
na dół. Rozlał alkohol do kieliszków, tak by starczyło dla wszystkich.
– Dochód operacyjny w zeszłym roku przyniósł sześćdziesiąt osiem miliardów dolarów.
Całkowity kapitał IFC sięga blisko dwustu miliardów, panie Scott. – Nate kiwnął szkłem w moją
stronę.
Złapałem za swój kieliszek i metalowe mieszadełko. Postukałem nim o naczynie,
przerywając rozmowy, które rozlegały się w gabinecie.
– Wiem, że fajnie słucha się o tych potężnych liczbach – zacząłem, w myślach zbierając
odpowiedni ciąg słów. – Wiem, że nie mówię tego często, ale cieszę się, że możemy być tu
razem, że mamy siebie. – Przygryzłem wargę w chwili zastanowienia i wypuściłem powietrze. –
Jestem z nas dumny, nas jako potężnego zespołu. Każdy kolejny rok to tysiące zrealizowanych
inwestycji. Rozszerzyliśmy nasze zasięgi o nowe sektory: od przemysłu budowlanego, przez
informatyczny, aż po lotniczy. Następne lata będą jeszcze bardziej owocne i myślę, że to
odpowiedni moment, by wznieść toast za IFC. – Podniosłem kieliszek i wszystkie szkła
powędrowały do góry.
– Za IFC!
Gdy miałem już szampana przy ustach, moje oczy skupiły się na jednej osobie. Co ona tu
do cholery robiła? Próbowałem odwrócić wzrok od jej twarzy, ale sposób, w jaki na mnie
patrzyła, krył coś intrygującego. Zawsze, gdy to robiła, zwiastowało to coś złego. Haustem
wypiłem trunek i odstawiłem kieliszek na stolik.
– Harper, co tu robi Susanne? – spytałem cicho, kierując głowę w stronę asystentki.
– Jest oczami i uszami pana Stevena – odetchnęła i posłała mi poirytowane spojrzenie. –
Dziwię się, że wciąż ją tutaj trzyma.
– Myślałem, że ostatnim razem wyraziłem się wystarczająco dosadnie. – Zmrużyłem
gniewnie oczy. – Żadnych dziwek w mojej firmie.
– Najwyraźniej ta jedna ma immunitet – burknęła w kieliszek i wypiła szampana. –
Dolewki?
– Nie, dzięki.
– A ja z wielką chęcią – wymamrotała i ruszyła w stronę Christiana.
Czułem na sobie ten palący wzrok. Udałem, że jej nie widzę. Wycofałem się i wyszedłem
na korytarz. Odetchnąłem głośno. Gdy zerknąłem na zegarek, usłyszałem za plecami dźwięk
otwieranych drzwi. Stukot szpilek drażnił mnie jak nigdy wcześniej.
– Kolejny miliarder w Stanach… – Tembr głosu kobiety ma w sobie coś, czego nie
potrafiłem rozgryźć. – Nie pozostaje mi nic innego, jak złożyć ci gratulacje.
Zamknąłem oczy i policzyłem do trzech.
– Oszczędź sobie wielkich scen – mruknąłem nad wyraz chłodno i spojrzałem na nią
przez ramię, zanim obróciłem się w jej stronę. – Co tu robisz?
Śmiało podeszła bardzo blisko mnie. Gotowa była musnąć moją brodę, ale
powstrzymałem ją. Złapałem za nadgarstek i odsunąłem. Uśmiechnęła się niewzruszona
i przygryzła wargi potraktowane czerwoną szminką.
– Pracuję tu nieprzerwanie od kilku lat – odpowiedziała z ironicznym uśmieszkiem.
– Najgorszy błąd kadrowy tej firmy – prychnąłem i potrząsnąłem głową.
– Zapominasz, że ten błąd niejednokrotnie wyciągał cię z bagna. – Skrzyżowała ramiona
na piersiach i zmierzyła mnie kocimi, zielonymi oczami. – Zapominasz już, do kogo uciekałeś,
gdy palił ci się grunt pod nogami?
– Do pierdolonego psychiatry. Czy ten fakt cię uszczęśliwia? – powstrzymałem się przed
warknięciem.
Ona tego chciała. Napawała się moim gniewem, jak niegdyś białą koką. Pieprzona ćpunka
stworzona do bycia kurwą. Dlaczego ojciec mi to robił? Dlaczego wciąż trzymał ją w firmie,
w dodatku na tak wysokim stanowisku?
Ponownie zbliżyła się do mnie. Przekrzywiła odważnie głowę i uważnie spojrzała mi
w oczy.
– Czy ten psychiatra miał cipkę, którą rżnąłeś do utraty tchu? A może brałeś ją zawsze
wtedy, gdy wrzałeś ze złości? – Ten sardoniczny uśmiech wyjątkowo działał mi na nerwy.
Była jak nieświeży posiłek, który chciałem wyrzygać. Choć kiedyś zjadłbym go ze
smakiem, dziś przyprawiał o odruch wymiotny. Kilka lat temu byłem nią zafascynowany. Kręciło
mnie to, że była starsza. Jej sztuczna troska, niewinność i potrzeba uległości były jak benzyna,
a ja w tym gównie byłem zapałką. Teraz ze wszystkich sił musiałem się przed nią ochronić.
Siebie i innych.
– O nie, to nie psychiatra – powiedziała z udawanym smutkiem i wydęła usta. – To ja,
kochanie – zamruczała, zarzucając mi dłonie na szyję.
Odepchnąłem ręce kobiety i syknąłem chłodno.
– Jesteś dziwką, Susanne.
– Tak… – Przylgnęła do mnie i podniosła głowę. Usta miała centymetr od moich. –
Twoją. Tylko twoją.
– Jesteś dziwką dla całego świata – warknąłem, łapiąc ją za szczękę. – Przyszłaś się
zabawić? Otóż ja się nie bawię. Zejdź mi z oczu.
Oddychała ciężko, a kąciki ust pięły się do rozpaczliwego uśmiechu.
– Chodź… – Ignorując fakt, że niemal miażdżyłem jej żuchwę, wsunęła palce za mój pas
i przesunęła językiem po moich ustach. – Zerżnij mnie – wyszeptała. – Proszę, weź mnie.
– Jesteś do reszty pokurwiona. – Odepchnąłem głowę blondynki.
Odskoczyła ode mnie, ledwie utrzymując równowagę. Jej dekolt unosił się w rytmie
wściekłych oddechów. Zagryzła wargę i uśmiechnęła się chłodno. Miała męża, dzieci, a do tego
była cholerną nimfomanką.
– To gówno między nami… – zaznaczyłem dzielącą nas przestrzeń – …skończyło się lata
temu – podkreśliłem wyraźnie. – Jesteś bałaganem. Jesteś skończona.
Przełknęła ślinę, choć wciąż miała przyklejony do twarzy ten kurewski uśmiech. Omiotła
spojrzeniem moją twarz i potrząsnęła głową.
– Potrzebujesz mnie – powiedziała tak, jakby przekonywała samą siebie.
– Jedyne czego potrzebuję, to mojego syna i kobiety, z którą zamierzam się ożenić –
syknąłem chłodno, rzucając jej pogardliwe spojrzenie – W moim życiu nie ma miejsca dla ciebie.
– Ożenić? – W pierwszej chwili rozchyliła usta, jakby ruszyła ją ta informacja. Chwilę
później gorzki śmiech podziałał na mnie jak płachta na byka. – To w niczym nie stoi na
przeszkodzie. Twój tatuś doskonale o tym wie.
– Nie jestem jak on. – Męczyło mnie, że musiałem to udowadniać. Stale byłem
prześladowany przez widmo jego błędów.
– Nie nadajesz się do stałych związków, oboje o tym wiemy. Dzieciak był wpadką, ale ta
dziewczyna nie jest w stanie dać ci chociaż w połowie tego, co ja ci dałam. – Wymusiła swój
słynny, chytry uśmieszek i uniosła wyzywająco brew. – Przekonasz się, że popełniasz błąd.
– Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy. – Uderzyła plecami z hukiem o drzwi do mojego
gabinetu, gdy doskoczyłem do niej. Zmalała, kiedy patrzyłem na nią surowo, a jej pewność siebie
na moment się ulotniła. – Jedno potknięcie i wypierdolę cię stąd bez mrugnięcia okiem –
warknąłem wściekle. – Rozumiemy się?
Christian wyjrzał zza drzwi. Spojrzał to na mnie, to na Susanne i uniósł brew.
– Wszystko gra?
– Skończyliśmy – rzuciłem dosadnie, wskazując palcem w stronę przeklętej dziwki. –
Christian, wywal tych ludzi. Muszę być sam.
***
Sophia
Deszcz słodkich pocałunków spadł na mój policzek. Mocniej wtuliłam się w poduszkę.
Stłumiłam śpiące marudzenie i zmarszczyłam nos. Uderzył mnie mocny zapach znajomych,
męskich perfum.
– Wychodzę, mała – Bryson chrypiał mi do ucha, a wilgotne wargi powędrowały na kark.
– Już? – wymamrotałam.
– Carter czeka na mnie przed domem. – Jego chłodna dłoń sięgnęła pod satynową pościel
i powędrowała do moich pośladków. Zacisnęłam palce na poszewce i wciągnęłam cicho
powietrze, gdy potarł moją kobiecość. – Żałuję, że nie możemy spędzić razem tego poranka.
– Zawsze można to zmienić – zamruczałam.
Odciągnął majtki na bok i przesunął palcami po łechtaczce. Rozchylił wargi i przemknął
do różowego guziczka. Przyjemne napięcie zrodziło się w moim podbrzuszu. Jęknęłam
i poruszyłam się niespokojnie.
– Można. – Nachylił się nad moim uchem i wsunął we mnie palec. Zamknęłam powieki
i rozchyliłam usta. – Ale nie teraz. Przyjedź do mojego biura.
Do biura! Zanim dopuściłam do siebie złe wspomnienia, palcami eksplorował moje
wnętrze, odbierając mi zdolność myślenia. Wilgotne usta pieściły mój kark. Czułam, że wariuję.
– Wejdź we mnie – błagałam.
– Wypnij tyłeczek, malutka.
Usłyszałam dźwięk rozpinanej klamry, gdy posłusznie wykonałam jego polecenie.
W wyczekiwaniu wtuliłam nos w poduszkę. Zanurzył we mnie czubek penisa, a moje ciało
zareagowało w odpowiedzi dreszczem. Złapał za moje ramię i mocniej pchnął biodra. Jęk wyrwał
mi się z gardła.
– Shhh… nie wszyscy jeszcze wstali – zwrócił uwagę.
Brnął raz za razem, tak głęboko, że jądra obijały się o mój tyłek. Nasłuchiwałam jego
stłumionych sapnięć i odgłosów odbijających się od siebie ciał. Mocno zacisnęłam palce na
pościeli i powoli osunęłam się na łóżko. Bryson chwycił mnie za biodra. Poruszał się bezlitośnie,
podtrzymując w górze mój wypięty tyłek.
W kilka chwil straciłam wszystkie zmysły. Rozpadłam się pod nim na atomy, a wulkan
wybuchł w moim wnętrzu. Zanim zdążyłam wydobyć jakikolwiek dźwięk, sięgnął dłonią do
mojego gardła. Niespodziewanie obrócił mnie na plecy. Spojrzenie ciemnych oczu
hipnotyzowało mnie. Uśmiechnął się zadziornie i ujął mój podbródek. Pochylił się, by złączyć
nasze wargi w pocałunku. Odpowiadałam mu nieco oniemiała.
– Muszę iść – rzucił krótko i zapiął rozporek.
Uniosłam brwi z zaskoczeniem i zamrugałam.
– Nie skończyłeś – wyszeptałam, unosząc biodra.
– Najlepsze zostawię na później. – Mrugnął do mnie i znów się pochylił. Tym razem
oparł dłonie po obu stronach mojego ciała. – Zerżnę cię w moim gabinecie – wymruczał mi
w usta.
Pokiwałam powoli głową i zarzuciłam mu ręce na szyję. Chciałam, by został na dłużej.
– Mała, Carter czeka.
– Niech czeka – mruknęłam z zadziornym uśmiechem i pozwoliłam, by mnie podniósł.
Owinęłam nogi wokół jego pasa i wplotłam palce w burzę ciemnych włosów. Po wczorajszym
nieładzie nie było ani śladu. – Jesteś prezesem, to inni czekają na ciebie – mruczałam, wodząc
zębami po wyraźnie zarysowanej żuchwie.
– Oni potrzebują tego prezesa – odparł bez zająknięcia.
– Nie bardziej niż ja. – Przejechałam językiem po jego ustach i zamruczałam rozbawiona.
– Panno Cole, cóż to za perwersja? – Udawał zaskoczonego.
– Nie lubię się dzielić – mruknęłam z oburzeniem.
– Dobrze to słyszeć. – Zrzucił mnie z siebie na łóżko, aż niespodziewanie pisnęłam. – Bo
ja też nie.
Przyglądał mi się z góry. Uśmiechnął się i pogłaskał mój policzek. W garniturze zawsze
wyglądał jak milion dolarów. Kiedy przygryzłam wargę, przesunął po niej kciukiem i uważnie
prześledził moje usta.
– Oszczędź te usteczka.
– Widzimy się w gabinecie? – Uniosłam brew.
– W gabinecie. Daj znać Harper, kiedy będziesz.
Przewróciłam oczami i oparłam się na łokciach.
– Naprawdę muszę się umawiać na spotkanie z własnym facetem? – prychnęłam.
– Wolałbym mieć cię dla siebie na dłuższy czas, nie na pięć minut. – Przekonał mnie tą
uwagą. – Do później.
– Do później… – Uśmiechnęłam się obiecująco.
Zamknął za sobą drzwi. Opadłam na łóżko i dotknęłam dłonią czoła. Wciąż się nie
przyzwyczaiłam do tego, jak na niego reagowałam. Głupawy uśmiech wkradł mi się na usta. Był
mój. Tylko mój, tylko dla mnie.
– Mamo? – Głos Justina przywołał mnie z krainy fantazji.
Podniosłam się z łóżka i złapałam za szorty. Wsunęłam je na siebie i to samo uczyniłam
z bluzą.
– Tak?
– Tata poszedł do pracy? – ziewnął, stojąc w drzwiach.
– Nie pożegnał się z tobą?
– Pomachałem mu przez okno – wymamrotał, podchodząc do mnie bliżej. – A ty nie
idziesz do pracy?
– Pracuję zdalnie.
– Jak? – mina chłopca wyrażała zdziwienie.
– Z domu. – Przesunęłam palcami po jego włosach i musnęłam go ustami w policzek. –
Jadłeś już śniadanie?
– Ciocia zrobiła mi płatki.
– Ja umieram z głodu – zamruczałam, chwytając go w ramiona i obsypałam buźkę
całusami. – Zjem cię całego!
Głośny śmiech rozbrzmiewał mi w uszach, otulał moje serce i doprowadzał do szybszego
bicia. Wtuliłam go w siebie i razem zeszliśmy na dół.
– Mamo, kiedy wrócimy do domu? – Podniósł na mnie zaciekawione oczy.
W mgnieniu oka moja radość zgasła jak świeca. Przykucnęłam naprzeciwko niego i z
matczyną troską ujęłam jego twarz w dłonie.
– Jesteśmy w domu, kochanie – powiedziałam ciepło.
– Tęsknię za moim pokojem – mówił cicho, a wzrok wlepił w podłogę.
Przygryzłam wnętrze policzka i odetchnęłam niespokojnie.
– Wiem, że jest ci przykro, że nie możemy tam wrócić… – Przesunęłam kciukiem po jego
buzi. – Ale ja i tata zrobimy wszystko, byś miał najlepszy pokój na świecie. Jaki tylko chcesz.
Pozwolę ci nawet wybrać farby i meble, zgoda? – Uśmiechnęłam się do niego.
– Nie spotkam się już z Annie, prawda? – wymamrotał ponuro.
– Och, kochanie… – Wydęłam wargi i przytuliłam go do siebie. – Jeśli rodzice Annie się
zgodzą, będzie mogła do nas przyjeżdżać, kiedy tylko będzie chciała.
– Ale to daleko – burczał mi w szyję.
– Na pewno da się coś wymyślić. – Głaskałam czule jego plecy. – Wiem, że bardzo ją
lubiłeś.
– Tu nie mam przyjaciół. – Miał nabrzmiały z emocji głos. – A Harry i Dylan nie zawsze
chcą się ze mną bawić.
– Bo są już starsi, kochanie.
– To takie głupie – mamrotał.
– Wujek Christian ma dzieci – przypomniałam sobie. – Może będziesz chciał się z nimi
zapoznać?
– Wujek Christian? – Podniósł na mnie oczy, w których błysnęło zainteresowanie.
– Przyjaciel taty, ma synka w twoim wieku.
– O rany! – Podskoczył z szerokim uśmiechem. – Możemy do nich jechać?
– Cóż… nie jestem pewna, gdzie mieszkają.
– Och… a tata?
– Jest zajęty, szkrabie – mruknęłam w słabym uśmiechu i musnęłam jego czoło. – Ale
Carter na pewno wie.
– Carter! Mogę do niego zadzwonić?
No tak, wciąż miał drugi telefon Brysona.
– Możesz.
Z wesołym okrzykiem popędził w stronę schodów, o mały włos nie potrącając Tiffany.
– Ojej! Ależ on porywczy – zaśmiała się i zeszła powoli na dół.
– Jak tatuś – mruknęłam rozbawiona i wcisnęłam przycisk „latte” w ekspresie. – Nieźle
się wczoraj załatwili, co? – Spojrzałam na nią przez ramię.
Ciocia przewróciła oczami. Zajęła miejsce przy stole i sięgnęła po jabłko.
– Nic mi nawet nie mów. Henry nakręcał wszystkich do picia. Wszyscy padli o trzeciej.
Załatwiłam im transport do domu. – Nie brzmiała na zadowoloną. – A jak się trzyma Bryson?
– Odpadł jako pierwszy – zaśmiałam się cicho i pokręciłam głową na wspomnienie
o wczorajszym wieczorze. – Rano był całkiem rześki. Pojechał do pracy.
– Henry mówił, że stał się dość wylewny. – Uśmiechnęła się i wgryzła w owoc. –
Podobno wzruszył się, gdy powiedział, jak bardzo cię kocha.
– Taaak… – Dotknęłam dłonią twarzy. Czułam, jak czerwienieję. – Bardzo ochoczo
wyznawał mi miłość.
Wyjęłam kubek z ekspresu i wzięłam mały łyk latte. Justin zbiegł ze schodów.
– Carter po nas przyjedzie! – zawołał, podskakując z ekscytacji.
– To świetnie! Wypiję kawę, odświeżę się i lecimy, zgoda?
– Tak!
***
– Sophia! Justin! – Christina otworzyła nam drzwi. – O rany, jakiś ty śliczny! – Złapała
malca za policzki i wypieściła je kciukami. Zerknęła na mnie i przyciągnęła do uścisku. – Dobrze
cię widzieć. Nie widziałyśmy się od…
– Pokazu? Tak myślę – mruknęłam niepewnie i musnęłam jej policzek. – Justin bardzo
chciał poznać twojego syna.
– Och, jest u siebie w pokoju. – Otworzyła szerzej frontowe drzwi. – Wchodźcie. Sophio,
napijesz się czegoś? Jesteście głodni?
– Może kawy. Mały nie dał mi wytchnienia w domu – westchnęłam, zsuwając z ramion
płaszczyk i wieszając go na wieszaku. – Justin jest zbyt zaaferowany, żeby cokolwiek zjeść.
– Och, dzieciaki. – Przewróciła oczami, doskonale mnie rozumiejąc. – Tyler! – zawołała.
– Na górze! – Rozległ się dziecięcy głos.
– Mamy gości, mógłbyś zejść?
Minęła chwila, zanim chłopiec z burzą kręconych, złotych loków zjawił się na szczycie
schodów. Jego wzrok błądził od Justina do mnie. Był idealną mieszanką matki i ojca. Syn
mocniej ścisnął moją rękę.
– Dzień dobry – powiedział niepewnie złotowłosy chłopiec.
– Dzień dobry! – odparłam z uśmiechem.
– Pani Sophia jest dziewczyną wujka Brysona. A to ich synek, przywitasz się? – Christina
nakłaniała go do wykonania pierwszego kroku.
– Cześć – powiedział nieśmiało.
– Cześć! – Justin pomachał mu energicznie. – Mama kupiła nam żelki. Chcesz? – Zdjął
z ramion plecak i wygrzebał z niego cukierki.
– Pewnie! Chcesz zobaczyć mój pokój? – Od razu złapali kontakt.
– Mogę iść? – Brązowe oczy padły na mnie, a uroczy uśmiech od razu rozbroił.
– Biegnij, kochanie.
Gdy czterolatkowie wbiegli na górę, Christina rozstawiła kubki z kawą na hebanowym
stole. Ich salon był ogromny, a wystrój imponujący, jakby wyjęty z katalogu aranżacji wnętrz.
Zajęłyśmy miejsce na skórzanej kanapie. Z podwieszanego sufitu zwisał piękny, kryształowy
żyrandol. Światło przedostawało się przez masywne okna z widokiem na rozciągający się ogród.
Wyraźnie było czuć tu kobiecą rękę.
– Opowiadaj, jak się czujesz? – Położyła mi dłoń na kolanie i przeniosła ją na moje
włosy. – Wyglądasz promiennie! Tak wiele o tobie słyszałam. Cudnie, że wpadłaś.
Była wiecznie uśmiechnięta i pozytywna. Dokładnie taka, jak ją zapamiętałam. Ona
i Christian nie uzupełniali się – dobrali się jak puzzle.
– Justinowi bardzo się przykrzy. Christian wspominał kiedyś, że macie syna, więc
pomyślałam, że wpadnę do was z wizytą. Poza tym byłoby fajnie, gdyby się poznali – odparłam
wyjaśniająco i wzięłam łyk świeżo zaparzonej kawy. – Myślę, że wszystko powoli się układa.
Dobrze było tu wrócić.
– Bryson bardzo przeżył wasze rozstanie – westchnęła smutno i przekrzywiła głowę. –
Christian zaangażował się w poszukiwania. W życiu nie pomyślałam, że tamten wariat
wywiózłby cię na inny kontynent! – Wyrzuciła pretensjonalnie dłoń.
Poruszyłam się niespokojnie na wspomnienie o Lucasie i cicho chrząknęłam.
– Tak… cóż. Było, minęło. – Przesunęłam wzrokiem po salonie i uśmiechnęłam się słabo.
– Cieszę się, że nasze drogi znów się zeszły.
– To musiało być przeznaczenie! – Klasnęła w dłonie. – Co innego ja i Chris.
– Jak się poznaliście? – Gdy na nią patrzyłam, jej oczy błyszczały. Jakby czekała na tę
chwilę.
– Chodziliśmy razem do liceum. Dokuczał mi przez cały czas. – Przewróciła oczami
i sięgnęła po owsiane ciasteczko. – Na studiach powiedział, że prędzej czy później będę jego –
zaśmiała się dźwięcznie. – Później zajmowałam się projektem tego domu. – Machnęła ręką
wokół. Wiedziałam! – No i stało się. – Wzruszyła miękko ramieniem.
– Byliście razem? – Uniosłam brew.
– Nie od razu, najpierw przeleciał mnie na schodach – szepnęła cicho.
– Na schodach! – powiedziałam głośniej, niż powinnam.
– Potłukł mi żebra! – Zaczepnie szturchnęła moje w kolano. – Dopiero, gdy skończył się
projekt, powiedział: Christino, teraz zaprojektuj mi życie.
– Och… wydaje się bardzo…
– Roztrzepany? Zwariowany? Lekkomyślny? Dokładnie taki jest – rzuciła rozbawiona. –
Bryson to jego totalne przeciwieństwo. Jest poważny, chłodny, zdystansowany. Do tej pory nie
wydedukowałam, jakim cudem się przyjaźnią.
– Bryson go uwielbia. Cieszę się, że ma kogoś takiego jak on.
– A ja cieszę się, że ma kogoś takiego jak ty – powiedziała słodko i objęła mnie
ramieniem. – Jego eks była taką suką…
– Znałaś Julię? – Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia.
– Znałam? Przyjaźniłam się z nią – prychnęła szorstko. – Zakłamana, fałszywa… gdybym
wiedziała, jaka była naprawdę, łatwo moglibyśmy uniknąć tragedii.
– Ale… teraz nie byłby ze mną – wymamrotałam nieśmiało.
– Myślę, że tak po prostu miało być – westchnęła i pokręciła głową. – Ale wierz mi, jesteś
dla niego o wiele ważniejsza. Bryson jest… – starała się znaleźć odpowiednie określenie –
…niebiańsko szczęśliwy, że cię ma.
– Też mi się tak wydaje – szepnęłam i przygryzłam wargę.
– On bardzo cię kocha. Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam go tak pogodnego. –
Pogłaskała moje ramię i posłała jeden ze swoich przyjaznych uśmiechów. – Christian mówił, że
odciął się od wszystkich kobiet, gdy zniknęłaś. Podobno żył w celibacie.
– To było częścią jego terapii – przyznałam i przytaknęłam na jej słowa. – Bardzo się
zmienił od czasu naszego rozstania.
– Diametralnie! – niemal pisnęła. – Nawet zaczął być dla mnie uprzejmy!
– A nie był?
– Nie odwiedzał nas od czasu rozstania z Julią, a mnie unikał jak ognia – odetchnęła
i wzruszyła ramieniem. – Dopiero przy tobie nabrał… więcej człowieczeństwa.
– Tak… wciąż uczymy się od siebie wielu rzeczy. – Uśmiechnęłam się pod nosem
i spuściłam głowę, mając na myśli różne aspekty.
– Cieszę się, że dałaś mu szansę.
Rozmawiałyśmy jeszcze przez dobrą godzinę. Telefon kobiety zawibrował, przerywając
pogawędkę o jej zakupach w Montrealu.
– Och, to moja mama. Zapowiedziała się na weekend. – Nie wyglądała za zadowoloną. –
Zawsze gdy przyjeżdża, marudzi, że jestem rozrzutna. Muszę chować przed nią nowe torebki
i buty.
– Wiesz, właściwie to będziemy się już zbierać. Jest już późno, a ja miałam wskoczyć
jeszcze do IFC. – Uśmiechnęłam się do niej i wstałam z sofy. – Dziękuję, że mogliśmy wpaść.
– Odwiedzajcie nas częściej! Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało – odparła, mocno
mnie przytulając. – I zabierz ze sobą Brysona. Może wyskoczymy kiedyś razem na kolację? –
Chwyciła moje dłonie z ekscytacją. – Uuuwielbiam podwójne randki!
– Może kiedyś – zachichotałam i musnęłam jej policzek. – Justin! – zawołałam.
– Tak?
– Zbieramy się już!
Dwójka chłopców stanęła na górze schodów. Mój mały szatyn posłał mi rozczarowane
spojrzenie.
– Och… już? – jęknął marudnie.
– Jesteśmy w połowie zabawy! – dodał Tyler.
– Na pewno jeszcze wpadniemy, kochanie.
– Mamo… – naburmuszył się.
– Niech zostanie. – Christina objęła mnie ramieniem i uniosła kąciki ust. – Odwiozę go,
gdy będzie chciał.
– Tak! – krzyknęli jednocześnie.
Skrzyżowałam ramiona na piersiach i potrząsnęłam głową. Poddałam się, gdy piękne,
orzechowe oczy patrzyły na mnie błagalnie. Miałam do nich ogromną słabość.
– No dobrze – odetchnęłam, w odpowiedzi uzyskując radosny aplauz.
Pożegnałam się i opuściłam dom Wheelerów. Carter wysiadł z bentleya i skinął głową.
– Panno Cole… – Otworzył drzwi do samochodu.
– Przepraszam, Carter, nie wiedziałam, że na mnie czekasz. – Posłałam mu
przepraszające spojrzenie.
– Nie narzekam, obejrzałem cały film. – Uśmiechnął się w odpowiedzi.
Cały film… o cholera. Zajęłam miejsce na tylnej kanapie i zapięłam pasy.
– Możemy pojechać do firmy? Chciałabym zabrać Brysona na lunch.
– Nie musi pani o to pytać. – Spojrzał na mnie łagodnie w przednim lusterku.
– Wiem, że Bryson rzuca rozkazy na lewo i prawo, ale ja raczej się do tego nie
przyzwyczaję.
– To moja praca – brzmiał tak, jakby mi o tym przypominał.
Skarcona uwagą szofera, poprawiłam się na siedzeniu i wyjęłam telefon. Napisałam
wiadomość do Harper z informacją, że niedługo wpadnę do IFC. Jeśli już miałam umawiać się
z moim facetem, to tylko przez nią.
– Carter, co Bryson lubi jeść? – Zmrużyłam oczy.
– Zapytałbym o to jego kucharza.
– Myślałam, że wiesz…
– Pan Scott rzadko jada w restauracjach. – Znów zerknął na mnie w lusterku. – Ostatnio
chwalił sobie karkówkę w sosie musztardowo-miodowym. Lubi też chińszczyznę i kuchnię
włoską. Kiedyś często jadał w Masa.
Pamiętam, gdy wspominał mi o tej restauracji na naszym pierwszym spotkaniu. Co
najgorsze – choć należy do tych luksusowych – nie posiada menu. Nie wiem, czego mogłabym
się tam spodziewać.
– Jest wybredny? – Przygryzłam wargę.
– Myślę, że zna pani odpowiedź.
– A zasmakuje mu schab z dziczyzny i puree z pasternaku? – To takie głupie, że pytałam
szofera o to, co je mój facet.
– W punkt. Pan Scott lubi tłuste mięso.
– Sądząc po tym, jak wygląda, nie wydaje mi się – mruknęłam pod nosem.
Carter parsknął niepohamowanym śmiechem. Dziwnie było usłyszeć jego rozbawienie.
– Jesteśmy na miejscu, panno Cole – powiedział, a chwilę później otworzył przede mną
drzwi. – I proszę nie wspominać panu Scottowi, że o nim rozmawialiśmy. On bardzo tego nie
lubi.
– Dzięki, Carter. – Poklepałam go po ramieniu i ruszyłam w stronę potężnego drapacza
chmur.
Poczułam się dokładnie jak za pierwszym razem. Chłód tego miejsca bił z wnętrza tak,
jakby klimatyzacja zawsze utrzymywała temperaturę poniżej piętnastu stopni. Patrzyłam na
rudowłosą kobietę za biurkiem i zastanawiałam się, czy powinnam podać jej cel mojej wizyty.
Cóż, nie wszyscy wiedzą, że spotykam się z prezesem.
– Dzień dobry, czy Bryson Scott jest w biurze? – Cholera, zabrzmiałam jak jedna z jego
dziwek.
Spojrzenie jej oczu podniosło się na mnie, a uprzejmy uśmiech zagościł na ustach
kobiety.
– Była pani umówiona?
– Och… jestem tu prywatnie – odparłam niepewnie. – Sophia Cole. – Jakby miało jej to
cokolwiek powiedzieć.
– Panna Cole! – Uśmiechnęła się i pokiwała energicznie głową. – Oczywiście, Harper
wspominała, że pani przyjdzie. Zapraszam. Dziewięćdziesiąte piętro, bardzo charakterystyczne
drzwi na końcu korytarza. Na miejscu na pewno ktoś panią poprowadzi. – Wyszczerzyła się
i odznaczyła mnie na liście przybyłych gości.
Tak, wiem. Skinęłam wdzięcznie głową i podążyłam w stronę wind. Oparłam się tyłem
o metalową ściankę i dość nerwowo skubałam wargę. Cholera. To miejsce zawsze budziło we
mnie wachlarz emocji, a te negatywne przeważały na szali. To minęło. Już tego nie ma. Na
kolejnych piętrach dołączali inni ludzie. Toczyły się rozmowy o sałatce z kurczakiem,
o przecenie butów Valentino Garavaniego, o świeżych inwestycjach, o nowym albumie Ariany
Grande i o tym, że w barze zabrakło silikonowych pokrywek do kubków na kawę.
Na osiemdziesiątym szóstym wsiadła ona. Przerżnięta przez większą część męskiej
populacji w tej firmie, sekretarka mojego faceta, Susanne. Czułam żółć podchodzącą do gardła na
sam jej widok. Żołądek skręcił się boleśnie i zacisnął z nerwów. Rzuciła mi zaskoczone
spojrzenie. Uśmiechnęła się wymownie i celowo zajęła miejsce obok. Udawała, że się nie znamy.
Miałam wrażenie, że winda wznosiła się coraz wolniej. Większość osób wysiadła, aż wreszcie
zostałyśmy same.
– Sophia – sapnęła, jakby brzydziło ją moje imię. Widziałam w odbiciu stalowych drzwi,
jak oblizała wnętrze ust i uniosła brew z poirytowaniem. – Cóż za niespodzianka.
Wykrzywiłam usta, zmuszając się, by na nią nie patrzeć.
– Zabawne… – zaczęłam ironicznie – …miałam powiedzieć to samo, gdy cię tu
zobaczyłam.
– Jestem, jakby ci to powiedzieć… – oparła dłoń na biodrze i zwróciła się w moją stronę.
– …starą gwardią w tej firmie. – Uśmiechnęła się szyderczo.
Zmierzyłam ją spojrzeniem i zrobiłam lekceważącą minę.
– Widać – prychnęłam i wyminęłam ją, opuszczając windę. – Trochę się sypiesz.
– Jeśli zamierzasz iść do niego, to wiedz, że ma już zapewnione towarzystwo. –
Usłyszałam za sobą.
Nie. Nie rób tego sobie. Mój umysł układał różne scenariusze. Najgorzej było wyobrazić
sobie nagiego Brysona obok niej. Wiem, że uprawiali seks… albo raczej, że pieprzył ją zawsze
wtedy, gdy był wściekły. Zamknęłam oczy i powoli odwróciłam się w jej stronę.
– Nadal jesteś na stanowisku sekretarki? – Przymrużyłam oczy.
– Głównej sekretarki – podkreśliła, jakby miała to cokolwiek zmienić.
– No więc, główna sekretarko – przeciągałam słowa i zrobiłam krok do przodu. – Weź się
do roboty. Inaczej naprawdę zacznę wierzyć, że płacą ci za ssanie kutasów – rzuciłam chłodno
i odwróciłam się na pięcie ze zwycięskim uśmiechem.
Susanne podążyła za mną jak cholerny cień.
– Zawsze lepiej jest być główną sekretarką niż utrzymanką – syknęła ostro.
Zatrzymałam się w pół kroku. Odwróciłam się w jej stronę i przekrzywiłam głowę.
– Co ty do mnie właśnie powiedziałaś?
– Myślisz, że zatrzymasz go na dziecko? – Skrzyżowała ramiona na piersiach i gdy
zlustrowała moją twarz, parsknęła śmiechem. – Och, kochanie… twoja naiwność jest… jakby to
powiedzieć… urocza – mruknęła z udawaną wyższością.
– Kochanie, jakby ci to powiedzieć… odpierdol się – warknęłam.
Znów szła za mną jak zagubiony dzieciak.
– Teraz, kiedy rośnie mu kolejny miliard na koncie, nic dziwnego, że sięgasz po
najbardziej desperackie metody. – Odgłos jej szpilek wymieszany z tym cholernym głosem
podkręcał moje wrzenie. – Kiedyś twój nędzny płacz przestanie na niego działać. Co wtedy
zrobisz? Kolejne dziecko?
– Posłuchaj… – Zatrzymałyśmy się w prawym skrzydle budynku. Nawet, gdy starałam
się ją zgubić, szła za mną jak mol za światłem. – Nie wiem, co próbujesz mi teraz udowodnić, ale
dobrze ci radzę, odpieprz się od mojego dziecka – wycedziłam poirytowana.
– Biedne, naiwne dziewczę – cmoknęła z udawanym przejęciem. – Bryson nie jest
stworzony do grzebania w pieluchach. To człowiek sukcesu. Ludzie tacy jak on potrzebują
prawdziwej kobiety. A znając jego upodobania… – Oblizała zmysłowo usta i nachyliła się
w moją stronę, mrużąc przy tym oczy. – …ostrego, mocnego seksu.
Żołądek wywrócił mi się na drugą stronę. Przygotowałam się na emocjonalny cios, od
kiedy tylko ją zobaczyłam.
– I wiesz co, zaserwowałam mu to dzisiaj. Nie sprzeciwiał się – mruczała
z zadowoleniem. – Był zdenerwowany, strasznie spięty… – wzdychała z przejęciem. – Nie
musiałam go nawet pytać… zerżnął mnie na swoim biurku, a później przy oknie. Kochanie, był
boski. – Uśmiechała się, a ja nie mogłam złapać tchu ze złości. – Naprawdę myślisz, że mógłby
zostawić to wszystko dla ciebie?
Zacisnęłam dłonie. Walczyłam ze sobą, by się nie rozpłakać z napięcia. Byłam wściekła.
Serce waliło mi jak szalone. Starałam się znaleźć jakikolwiek argument, ale wszystko, co
odtwarzało się w mojej głowie, to wspomnienia z dnia, w którym Bryson faktycznie mnie
zdradził. Im szerzej się uśmiechała, tym bardziej miałam ochotę zedrzeć ten uśmieszek
z przebotoksowanej twarzy. Moja dłoń wystrzeliła sama jak rakieta. Uderzyłam ją tak mocno,
jakbym szykowała piłkę do serwu. Głowa jej odskoczyła, a z ust wyszło zaskoczone
westchnienie.
Warga mi zadrżała, a łzy wściekłości spłynęły po policzkach. Usłyszałam kroki. Mocne,
twarde kroki. Bryson patrzył na mnie zaskoczony, a gdy zrozumiał, co się stało, zaczął na nią
wrzeszczeć. Susanne posyłała mi mordercze spojrzenie. Pozostali pracownicy przyglądali się
z boku, jakby oglądali przedstawienie w teatrze. To nie powinno się wydarzyć.
Scott wyglądał, jakby właśnie przegrał milion dolarów na fałszywej loterii. Miał
zaciśnięte szczęki, napięte mięśnie i totalne wkurwienie na twarzy. Wyrzucił ją. Zwolnił.
Podszedł i schował mnie w ramionach. Moje nerwy były w strzępach. Miałam ochotę
wymiotować i wyć na zmianę.
– Chodź do gabinetu, nie będę rozmawiać przy wszystkich. – Przynajmniej on zachował
trzeźwość umysłu.
Objął moją talię ramieniem, ostrożnie przesuwając dłoń do lędźwi. Niemal ciągnął za
sobą, gdy nogi wrosły mi w marmurową podłogę. Przepuścił mnie w przejściu i odciął nas od
reszty świata. Był zdenerwowany, nie podnosił wzroku. Miał tak ciężki oddech, że słyszałam go
dwa metry dalej.
– Możesz ze mną porozmawiać? – Miał niepewny głos. – Potrzebuję cię usłyszeć –
błagał, kładąc mi dłonie na ramionach.
Śledziłam wzrokiem każdy cal jego ciała. Jak głupia szukałam wszystkiego,
czegokolwiek, ale nie znalazłam najmniejszej wskazówki. Żadnej szminki, żadnego wygniecenia,
nawet krawat miał prosty. Włosy wyglądały tak samo, jak rano. Wtuliłam się w niego i jedyne,
o czym zamarzyłam, to odetchnąć z ulgą. Zaciągnęłam się jego zapachem. Nie czułam jej. Nie
czułam Susanne. Rozpłakałam się.
Skumulowane wcześniej emocje wybuchły jak wulkan. Mocno owinęłam go ramionami
i wyłam mu w koszulę. Nie zdradził mnie. Nie zrobił tego. Mogłam oddychać. I wtedy poczułam,
że pokochałam go jeszcze mocniej.
– Kochanie… – szeptał w moje włosy. – Proszę, powiedz coś.
– Ona powiedziała… – Powietrze zadrżało mi w płucach, a potem poczułam dreszcz,
który wstrząsnął moim ciałem. Zapłakałam jeszcze głośniej.
– Co powiedziała? – Głaskał moje plecy.
– Że ty… i ona…
Całe jego ciało napięło się na słowa, które zamierzałam wymówić. Podczas gdy ja
łapałam kolejne hausty w ataku paniki, on ujął moją twarz w dłonie i potrząsnął głową. Wyglądał
na przerażonego. Kręcił mocno głową w zaprzeczeniu.
– To się nie stało – mówił ostrym głosem. – Nic. Próbowała mnie uwieść, ale nic nie
zrobiłem. Przysięgam… – Gorzko przełknął ślinę i otarł moje łzy. – Nie zdradziłem cię. –
Wypowiedzenie tych słów wydawało się dla niego trudne.
Samo wyobrażenie o nim i Susanne było cholernie bolesne. Nie zniosłabym kolejnej
zdrady. Nie po tym, co staraliśmy się odbudować.
– Są kamery. Jeśli chcesz, pokażę ci nagranie. – Jego oczy przyglądały mi się uważnie,
gdy walczył o swoją rację. – Nie zdradziłem cię.
– Wierzę ci – wychrypiałam i potrząsnęłam głową. Oparłam czoło na twardym torsie
i przełknęłam gulę w gardle. Rozluźnił się na dźwięk tych słów. – To po prostu mnie uderzyło…
– Wiem – szepnął krótko i przytulił jeszcze mocniej. – Przepraszam, że musisz się tak
czuć.
– Nienawidzę jej, tak bardzo jej nienawidzę – cedziłam wściekła.
– Już nigdy nie wróci – zapewniał mnie.
– Dlaczego w ogóle tu była? – mruknęłam.
– Zadałem sobie to samo pytanie, gdy ją zobaczyłem. – Zaprowadził mnie do sofy
i ukucnął naprzeciw mnie. – Potrzebujesz czegoś? Wody? – Troskliwe oczy skanowały moją
twarz.
– Chusteczki – wymamrotałam.
Wyjął swoją jedwabną poszetkę z logo firmy i przekazał mi ją.
– Weź ją.
– Jest zbyt…
– Weź ją, jest twoja.
Najpierw otarłam łzy, a później opróżniłam nos. Schowałam chustkę do kieszeni płaszcza
i rozmasowałam skronie.
– Sprowokowała mnie. – Czułam złość, że tak się stało. – Mówiła tyle bolesnych rzeczy,
a ja jak dziecko dałam się wciągnąć w jej grę.
– Teraz wiesz, co czułem, gdy Luke robił to samo. – Uśmiechnął się smutno i zwiesił
głowę. Zacisnął szczęki i zajął miejsce obok mnie. – Przepraszam za to.
– To ja przepraszam, że w ogóle pomyślałam, że mógłbyś…
– Hej… – Uniósł mój podbródek i uważnie spojrzał mi w oczy. – Kocham cię, czy to jest
jasne?
– Tak, przepraszam.
Uśmiechnął się, twarz miał pozbawioną udręki.
– Chodź tutaj – wymruczał.
Usiadłam bokiem na kolanach partnera i wtuliłam się w umięśniony tors. Owinął mnie
ramionami i złożył kilka pocałunków na mojej głowie. Jego serce zwolniło rytm. Już nie biło jak
szalone. Cieszyło się na moją obecność. Położyłam mu rękę na piersi i podniosłam wzrok na
twarz ukochanego.
– Bałem się, że mi nie uwierzysz. – Te słowa wzbudziły we mnie poczucie winy. – Nawet
jeśli nic nie zrobiłem, poczułem desperacką potrzebę udowodnienia ci tego.
– Brysonie…
– Nie mogę cię stracić. – Patrzył na mnie z bólem w oczach. – A już na pewno nie przez
takie ścierwo.
– Nie stracisz – zapewniłam go. Podniosłam się i zmieniłam pozycję na jego kolanach.
Usiadłam na nim okrakiem i ujęłam twarz mężczyzny w dłonie. Zetknęłam nasze czoła razem,
a ręce przeniosłam na silne ramiona. – Kocham cię jeszcze mocniej. To kolejna próba.
– Nie chcę próbować – mówił surowo. – Chcę cię mieć całą dla siebie.
– Masz mnie – wyszeptałam i zamknęłam oczy. – Jestem twoja.
Z ostrożnością złączył nasze wargi, jakby pytał o pozwolenie. Usta zamykały się
i otwierały jednocześnie. Jego gorliwa namiętność wzięła górę. Przemknął językiem przez moje
wargi i smakował ich wnętrza. W głowie zawirowało mi z braku powietrza. Rozpinałam już
klamrę grubego paska.
– Nie. – Chwycił mnie mocno za nadgarstki.
Ten chłód działał otrzeźwiająco. Oderwałam się od niego i zlustrowałam wzrokiem twarz
mężczyzny.
– Nie?
– Jesteś zraniona, nie mogę cię wykorzystywać – wychrypiał nisko.
Zwilżyłam usta i westchnęłam. Skinęłam powoli głową i zsunęłam się na miejsce obok.
Oczy mnie zapiekły, a głowa nagle rozbolała po wylanych łzach.
– Chciałaś wyskoczyć na lunch. – Oparł dłoń na moim udzie. – Nadal chcesz?
– Nie czuję się najlepiej.
– Jesteś zła? – Wyciągnął do mnie rękę, oczekując, że ją przyjmę. Kiedy to zrobiłam,
rozchmurzył się.
– Nie. – Splotłam razem nasze palce i oparłam się o jego ramię. – Przypomniałam sobie,
jak powiedziałeś, że Susanne przyprawia cię o ból głowy. – Podniosłam na niego wzrok i słabo
się uśmiechnęłam. – Teraz rozumiem dlaczego.
Bryson zacisnął szczęki. Przyglądał się badawczo mojej twarzy. Kąciki ust
niezauważalnie drgnęły mu do góry.
– Nie mówmy o niej. Nigdy więcej. Najprawdopodobniej pozwę ją za napaść.
– Mogłaby ci zaszkodzić – westchnęłam, zderzając się z szarą rzeczywistością. – Ty też
ją… wykorzystywałeś.
– Była faworytą w Baccaracie.
Ściągnęłam brwi i potrząsnęłam głową, nie rozumiejąc.
– Gdzie?
– Hussain, znajomy biznesmen, zorganizował sobie ekskluzywny burdel w hotelowym
penthousie. Były tam między innymi Susanne i Amanda.
– Mieliście własny burdel? – wyszeptałam.
– Ojciec mnie w to wprowadził. – Poprawił się na miejscu pod wpływem nerwów
i niechętnie wykrzywił usta. – Kobiety podpisują umowy, które zobowiązują je do zachowania
milczenia. Grubo im za to płacą.
– Więc co robiła w IFC?
– Ojciec chciał ją dla siebie. Zamiast jeździć do Baccaratu, zatrudnił ją tutaj.
– Czyli wy… razem… – Samo wyobrażenie o tym przyprawiało mnie o mdłości.
– Proszę, nie myśl o tym.
To za dużo informacji jak na jeden raz. Nie wiedziałam, czy dałabym radę znieść ich
więcej. Zwinęłam dłonie w pięści i wypuściłam powietrze z ust. Związek z nim wymagał wiele
pracy. Świadomość, że spał z wieloma kobietami, nie ułatwiała mi tego, ale nie zamierzałam się
do nich porównywać. Z jakiegoś powodu wybrał właśnie mnie.
– Muszę porozmawiać z Christianem. Poczekasz tu na mnie? – Znów miał ten służbowy
ton.
– Załatw to, co musisz, i wracajmy do domu.
Podniósł się z kanapy. Zrzucił marynarkę z ramion na oparcie. Posłał mi sekundowe
spojrzenie i zerknął na zegarek. Przetasował myśli i sekundę później był już za drzwiami.
To była moja chwila. Sama w jego pieczarze. Te ściany skrywały więcej sekretów niż
dom, w którym mieszkał. W tym miejscu przebywał więcej czasu niż gdziekolwiek indziej.
Potarłam dłonie i podeszłam do biurka. Pociągnęłam za szufladę. Cholera, zamknięta.
Gdzieś tutaj musi być kluczyk. Przesuwałam kupki papierów, pieczątki, pudełko z piórem.
Złapałam za marynarkę, którą zostawił i przeszukałam kieszenie. Wyjęłam z niej portfel. Karty
płatnicze, wizytówka. Och… zdjęcie Justina i moje. To słodkie.
Ale nie tego szukałam.
Kluczyk znalazłam w drugiej kieszeni. Od razu wróciłam do biurka i włożyłam go do
zamka. Przekręciłam i przyciągnęłam do siebie. Papiery. Masa papierów. Dokumenty, paczka
prezerwatyw, papierosy. On pali? Chyba niewiele, bo brakowało tylko trzech, czterech sztuk.
Okulary, słuchawki, naboje do pióra.
Zastygłam. Podniosłam zdjęcie USG. Było pogniecione, jakby ktoś zmiął je setki razy
i na nowo prostował. To nie moje. Julia Clarke. To… ona. Dlaczego wciąż to trzymał? Bryson
miał szansę na zostanie młodym ojcem. Gdyby nie zdrada byłej narzeczonej, czy wciąż byłby
z nią? Te myśli mnie dręczyły. Ułożyłam wszystko na swoim miejscu i przygryzłam wargę
w zamyśleniu. Sama nie wiedziałam, co mogłabym tu znaleźć. Czego właściwie szukałam? Nie
powinnam zajmować sobie głowy jego przeszłością.
Przekręciłam kluczyk. Schowałam go w marynarce mężczyzny i westchnęłam. Przyszłość
z nim może być cholernie trudna. Ale chciałam tego. Chciałam, by wciąż był obok. Podeszłam do
okien z widokiem na ruchliwe ulice Nowego Jorku i przygryzłam wnętrze policzka. Czy byłam
na to gotowa?
Jego świat wciąż był dla mnie jedną wielką niewiadomą, ale on chciał, bym była w nim
obecna. Nasza miłość była wielokrotnie wystawiana na próbę. Czasem wisiała na włosku,
a czasem była tak mocna, że czułam jak się nią duszę. Potrzebowałam go, a on potrzebował
mnie. To Scott pokazał mi miłość, nawet jeśli była najbardziej porypaną rzeczą. Był moim
pierwszym. Nawet jeśli był bezwzględny, oschły i próbował wepchnąć mnie w szereg
pozostałych kobiet, z jakiegoś powodu wciąż wracał w moje ramiona.
Najpierw wyrządził mi bolesną krzywdę, a po wszystkim odłożył broń. Znalazł się gdzieś
pomiędzy byciem moim kochankiem a katem. Mimo wszystko, mimo tych straconych lat, tak
wielu ran, wyrządzonego bólu – blizny, które pozostawiał, były moimi ulubionymi. Pokochałam
ten ból, później pokochałam Brysona, jego demony, wady i wszystko, co było w nim najgorsze.
Jak mogłam uratować kogoś, kto tonął, gdy przy tym sam sprowadzał mnie na dno?
Chciałam tego. Jeśli miałam utonąć, to z nim. Chciałam tego, co mieliśmy, co udało nam
się stworzyć. Nawet jeśli to bolało jak cholera. Miłość wymagała poświęceń, a w naszej
pokładałam wiele nadziei.
ROZDZIAŁ 28
Sophia
Od ostatnich wydarzeń minęły dwa tygodnie. Większą część tego czasu Bryson poświęcił
na realizację projektów inwestycyjnych. Sprzedałam dom w Niemczech. Zrezygnowałam
z pracy. Musiałam zrobić sobie przerwę na poszukanie nowej. Chciałam znaleźć swoje miejsce
na ziemi i zająć się czymś, co będzie sprawiało mi przyjemność. Skupiłam się na rodzinie,
budowaniu relacji z moim mężczyzną i na sobie – przede wszystkim na sobie i poszukiwaniu
własnego ja.
Carter zatrzymał się na tyłach prostokątnego giganta, w którym znajdowała się siedziba
stacji telewizyjnej. W milczeniu spojrzał na nas w przednim lusterku. Bryson odpiął pasy.
Chwycił za okulary przeciwsłoneczne i gdy myślałam, że złapie już za klamkę, pochylił się do
przodu i przeczesał włosy palcami. Odnalazłam jego dłoń i ścisnęłam. Miał nieodgadniony wyraz
twarzy. Nie pokazywał zdenerwowania, ale wiedziałam, ile dla niego znaczył ten moment –
medialny powrót.
– Jesteś gotowy? – Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że szepczę.
– Mam mętlik w głowie. – Nerwowo wypuścił powietrze.
– Jestem tu z tobą. – Musnęłam jego bark i objęłam ramieniem. – I tam też będę.
Pokiwał głową w milczeniu. Mogłam dostrzec, że nieco się rozluźnił. Założył okulary na
nos i skinął głową w stronę budynku.
– Chodźmy.
Dwójka ochroniarzy wyłoniła się z SUV-a w tym samym momencie, gdy otworzyliśmy
drzwi od bentleya. Bryson oparł dłoń na moim krzyżu i prowadził do wejścia. Za barierkami stali
fotoreporterzy, a dźwięk fleszy zlał się niemal w odgłos kropel deszczu. Przy obrotowych
drzwiach zsunął rękę do mojej i złączył nasze palce. W towarzystwie mężczyzn pojechaliśmy
windą na odpowiednie piętro. Harper i Nate czekali już na nas na korytarzu.
– Panie Scott, panno Cole… – Agent posłał nam uprzejmy uśmiech.
– Wszystko przygotowane? – Poczułam, jak wzmocnił uścisk na dłoni.
– Wszyscy czekają już w sali nagraniowej – odparł rzeczowo. – Oczekują od pana
szczerego i obszernego wywiadu. Maya, pół żartem, pół serio chciałaby, by wyłożył pan
wszystkie karty na stół. – Patrzył na Scotta, jakby upewniał się, że ten na pewno chciał w to
wejść.
Wczoraj obejrzałam pobieżnie kilka wywiadów, które przeprowadziła Maya
Witherspoon. Nie bez powodu była jedną z najbardziej cenionych postaci w showbiznesie. Jej
talk show co piątek wieczorem przyciągał przed ekrany prawdziwe tłumy. Jak sama twierdzi, jest
w stanie wycisnąć prawdę nawet z największego kłamcy.
– Dacie nam chwilę? – Choć Bryse mówił do reszty towarzystwa, zza ciemnych szkieł od
Cartiera patrzył prosto na mnie.
Pierwszy raz widziałam go w takim stanie. Zazwyczaj był opanowany i trzymał wszystko
pod kontrolą. Tymczasem niemożność panowania nad sytuacją wzbudzała w nim frustrację. Na
żywo mogło się wydarzyć wszystko. Gdy zostaliśmy sami, wyciągnęłam dłonie do jego twarzy.
– Wszystko będzie dobrze – mówiłam spokojnie, a kciukami sunęłam po policzkach
mężczyzny. – Masz to pod kontrolą.
– Nie mam i to doprowadza mnie do furii – mruknął zirytowany. – Słuchaj… – zwilżył
wargę i przygryzł ją nerwowo – …mogą zapytać mnie dosłownie o wszystko. Powiem im to, co
chcą usłyszeć. Gdyby zaczęli wyciągać brudy lub wspominać moją przeszłość…
– Hej, shh… – Uciszyłam go pocałunkiem, delikatnym, a jednocześnie zmysłowym. –
Kwestię przeszłości mamy już ustaloną, pamiętasz?
– Nie chcę, żeby cokolwiek cię zaskoczyło. – Przycisnął usta do mojej skroni. Objęłam go
mocno ramionami i oparłam brodę na umięśnionym torsie, by móc patrzeć mu w oczy. – Możesz
się spodziewać wszystkiego.
– Myślę, że jestem na to gotowa. – Wsparłam go uśmiechem i odsunęłam się. – Nie
próbuj jej zdominować, bo dojdzie do starcia.
– Mam swoją taktykę. – Zsunął okulary, a w jego oczach dostrzegłam względny spokój.
– Panie Scott, jak wspaniale, że pan przyszedł! – Głośna i zaznaczająca swoją obecność,
dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam. – Maya Witherspoon, miło pana poznać. Czy mogę
mówić panu po imieniu?
– Nie mogłem zaprzepaścić takiej okazji. – Wymienili uścisk dłoni, a ona przyciągnęła go
do przywitalnych pocałunków. – Scott, Bryson, panie prezesie – rzucił żartobliwie, a ona
roześmiała się dźwięcznie i niczym nastolatka pacnęła go w tors.
Uniosłam brew i powoli ją zmarszczyłam. Jego abrakadabra działało na wszystkich,
nawet na zaciętą reporterkę.
– A to asystentka? – Rzuciła mi krótkie spojrzenie.
– Nie, partnerka – odparłam, zanim Bryse zdążył to zrobić za mnie.
Objęłam mężczyznę ramieniem i posłałam jej pewny, a może nawet zadziorny uśmiech.
– Partnerka! – Klasnęła w dłonie, a po chwili uścisnęła moją rękę. – Maya Witherspoon.
– Sophia Cole. – Wyczułam między nami niemal namacalne napięcie. Dlaczego
próbowała wywołać to uczucie?
– Ach… więc tak nazywa się tajemnicza wybranka – mruczała, lustrując uważnie moją
twarz. – To będzie naprawdę fascynujący wywiad – kładła nacisk na każde ze słów. – Jesteś
gotowy, Brysonie? – Zerknęła na niego z uśmiechem.
Spojrzenie karmelowych oczu spoczęło na mnie. Płonęły. Choć wyglądał na
wyluzowanego, wiedziałam, że zdenerwowanie dawało mu się we znaki.
– Życz mi szczęścia – powiedział nisko, nachylając się nade mną.
– Już je masz. – Musnęłam miękko jego wargi i pogłaskałam po policzku.
Kobieta oparła dłoń na ramieniu prezesa, prowadząc go do pomieszczenia wizażystów.
Wypuściłam powietrze z ust i odchyliłam głowę. O rany. Harper pomachała do mnie z planu. Jej
widok napawał mnie spokojem. Przeszłam przez rozsuwane drzwi, wprost do studia
nagraniowego. Wnętrze było pozbawione sentymentalizmu, tętniło nowoczesnością. Wszystko
było tak duże, że czułam się przytłoczona. Każdy kąt był idealnie czysty, wyprofilowany.
Wystrój brązowo-srebrny, składający się na krzesła dla publiczności, akustyczne panele, dwa
fotele ustawione naprzeciwko siebie, oddzielone jedynie okrągłym kawowym stolikiem. W tyle
wisiał ekran plazmowy, na którym wyświetlało się logo talk show. Grupa asystentów dbała
o każdy szczegół. Ktoś ustawiał kamerę, ktoś polerował stolik, ktoś sprawdzał naświetlenie.
Mocny gwar przyprawiał o ból głowy.
– I jak tam? – Harper oparła mi dłoń na barku, zaskakując mnie. – Zestresowana?
– Ja? Nie. – Wzruszyłam ramieniem, choć w moim wnętrzu szalał niepokój. – Bryson nie
czuje się zbyt pewnie.
– Dawno nie występował przed kamerami. Kiedyś to było dla niego normą. – Była przy
nim dłużej niż ja. – Pan Scott ma obsesję na punkcie kontroli. Gdy ją traci…
– Świruje – uzupełniłam i wykrzywiłam usta w smutnym uśmiechu.
– Och, Sophio. – Potarła moje ramię i przytuliła. – To Bryson Scott, on ma odpowiedź na
wszystko. Głodna? – Pociągnęła mnie do bufetu.
– Zwymiotuję, jeśli coś zjem – wymamrotałam.
– To może drinka? – Sugestywnie poruszyła brwiami.
– Może jednego – odparłam z uśmiechem.
Stanęłyśmy przed bogato zastawionym szwedzkim stołem. Harper wzięła w jedną dłoń
kieliszek, a w drugą szampana – Armand De Brignac. Rozlała alkohol do szkieł i stuknęła się ze
mną, zanim obie zamoczyłyśmy usta w trunku.
– Mmm, cudownie, że o nie zadbali – cmoknęła z zachwytem.
– Zadbali?
– Cały stół jest obładowany wszystkim, co lubi pan Scott. Zanim gdziekolwiek
przyjeżdża, jego agent dostarcza do hoteli, organizatorów przyjęć, paneli inwestorów czy właśnie
wywiadów listę, na której znajdują się ulubione rzeczy prezesa, od przystawek po alkohole –
wyjaśniła i zamachała butelką. – Wiedziałaś, że Jay Z nabył prawa do tej marki? Pijemy to samo
co Beyoncé! – pisnęła uradowana i sięgnęła po grillowane halloumi. – Kocham tę robotę!
Przewróciłam oczami w reakcji na jej ekspresję i wypiłam zawartość kieliszka. Harper
nagle wybałuszyła oczy, patrząc mi przez ramię. Zanim zdążyłam obrócić głowę, silne ramiona
oplotły moją talię. Natychmiastowa ulga opanowała ciało. Znajomy zapach i miękkie usta za
uchem działały na mnie jak melisa.
– Jak się czujesz? – spytałam, patrząc na niego przez ramię.
Jego twarz była gładko zmatowiona. Włosy ułożone idealnie do góry w wyczesanego
quiffa. Wyglądał jak wycięty z okładki „Vogue’a”.
– Lepiej, zdecydowanie lepiej. – Wymienił porozumiewawcze spojrzenie z asystentką. –
Zaraz zaczynamy.
– Połamania nóg… znaczy się… niech pan da show… ach, po prostu życzę powodzenia –
jąkała zestresowana jego surowym spojrzeniem.
– Gdybyśmy mieli więcej czasu, wziąłbym cię w ich akustycznym pomieszczeniu –
szepnął tak cicho, że tylko ja byłam w stanie go usłyszeć.
Oblałam się rumieńcem. Opuściłam delikatnie głowę i przesunęłam językiem po wnętrzu
ust. Poczułam, jak ścisnął moje biodra.
– Później? – mruczał.
– W domu – zaznaczyłam.
– Nie umiesz się bawić. – W jego głosie słychać było nutę rozbawienia. Miał dobry
humor, to najważniejsze.
– Zajmij się wywiadem. – Musnęłam go w usta i poklepałam po torsie.
– Brysonie? Jesteś gotowy? – Maya przyglądała nam się badawczo, demonstrując przy
tym śnieżnobiały uśmiech.
– Mam wrażenie, że urodziłem się gotowy – odparł tym swoim służbowym tonem.
– Wrażenie to kwestia względna. – Przekrzywiła głowę i ponagliła go ruchem palców. –
Chodź, chodź. Widzowie czekają. Emisję zapowiedziało wiele krajów. – Objęła go ramieniem
i poprowadziła do fotela. – Czuj się jak u siebie w domu. Tylko ty i ja. Wiem, że nie lubisz
widowni, więc studio zarezerwowane jest tylko dla nas – wprowadzała go.
Skrzyżowałam ramiona na piersiach i oparłam się bokiem o ścianę. Harper podsunęła mi
kieliszek napełniony szampanem. Jeśli tak dalej pójdzie, do końca wywiadu skończę pijana.
Wzięłam go i umoczyłam usta w trunku.
– Wszyscy na miejsca!
– Wchodzimy na wizję!
Reporterka prężyła się przed kamerą z szerokim uśmiechem.
– Witaj, wielki świecie! – szczerzyła się, machając zalotnie. – Tylko u mnie, po raz
pierwszy po odcięciu się od błysków fleszy, potężny rekin biznesu, świeżo upieczony miliarder.
Choć ledwo ukończył trzydzieści lat, wyraźnie dominuje na rynku ekonomicznym. Jego holding
jest znany na całym świecie, a milionowe inwestycje towarzyszą wielu z nas – wychwalała go do
tego stopnia, że Scott wydawał się być rozbawiony. – Niezwykle szarmancki, olśniewająco
przystojny… mhm… – mówiła z zachwytem. – Jedyny w swoim rodzaju, Bryson Scott! –
Wyrzuciła dłoń w jego stronę i sama zaklaskała.
– Ona tak zawsze? – mruknęła Harper, stając obok mnie.
– Nie wiem, zazwyczaj przewijałam początki. – I teraz wiedziałam, że nie żałuję.
Zakręciłam kieliszkiem i upiłam łyk szampana. Spokojnie, Sophio, nie zamierzamy dzisiaj
nikogo zabić. Prychnęłam na tę myśl i uniosłam brew.
– Twój ojciec siedział w tym fotelu kilka lat temu. To dla mnie bardzo ważny wywiad,
zważywszy na to, że wasz sukces jest owiany tajemnicą. – Założyła nogę na nogę i oparła dłonie
na kolanie. – Czy kiedy byłeś młodszy, wiedziałeś, że zajmiesz jego miejsce?
– Nasz holding jest rodzinną firmą. Zwierzchnictwo otrzymuje się w głównej mierze
przez dziedziczenie. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wiedziałem – odparł i uniósł kącik
ust w cierpkim uśmiechu.
– Czy płeć ma znaczenie w tej kwestii? – Maya wygięła brew, a jej oczy uważnie śledziły
jego mimikę.
O rany. Przełknęłam ślinę i wzięłam cichy wdech. Czy ona próbowała zrobić z niego
seksistę?
– Jeszcze nie nadarzyła się taka okazja. W linii od dziadka do ojca są sami mężczyźni –
rzucił zwięźle.
– A będzie? – Przyciskała go do muru.
– Być może.
– Kiedy? – drążyła.
– O tym zadecyduje moje potomstwo – wybrnął z uśmiechem.
Maya zarzuciła czarne włosy za ramię i przekrzywiła głowę. Przymrużyła oczy
i zawadiacko uniosła brew.
– Twój styl życia wymaga wielu poświęceń. Nie lubisz pokazywać się w błysku fleszy,
unikasz wypadów do restauracji, a jeśli już tam jesteś, korzystasz z tylnych wejść. Jesteś do tego
przyzwyczajony? – Uważnie lustrowała jego twarz.
– Tak jak mówisz, to jest mój styl życia. – Rozłożył bezradnie dłonie i uśmiechnął się
słabo. – Czasem chciałbym wyjść bez myśli, że mój ruch może być oceniany przez resztę ludzi.
– Nawet przy minimalnej ekspozycji z twojej strony, wciąż dochodzi do maksymalizacji
twojej widoczności. Ludzie najchętniej staliby nad tobą i obserwowali każdy twój ruch. Jak się
z tym czujesz? – Znów uderzyła w jeden z jego czułych punktów.
– Jak eksponat w muzeum – parsknął poirytowany.
– Rzadko bywasz sam. Wszystkie twoje samochody mają przyciemnione szyby. Masz
wiele posiadłości w różnych zakątkach świata i nikt nie zna ich dokładnej lokalizacji. Wiem, że
bardzo cenisz sobie prywatność. Zanim wymieniliśmy kilka słów na backstage’u, wiedziałam
o tobie tyle, ile jest napisane na twojej stronie w Wikipedii – mówiąc to, przelotnie dotknęła jego
kolana. – Ale powiedz sam, jak to jest być tobą?
Wzrok Brysona uciekł w moją stronę. Posłałam mu ciepły uśmiech. Gdybym tylko mogła,
usiadłabym obok i wsparła go uściskiem dłoni.
– Czasem jest ciężko – przyznał, wracając spojrzeniem do kobiety. – Ale doceniam to, co
mam. Jestem w zdecydowanie lepszym miejscu, niż byłem przed laty.
– Udało ci się odnaleźć siebie? Wielcy ludzie zazwyczaj mają z tym duży problem. –
Znów się uśmiechnęła. Twarz jej od tego nie boli? – Wiesz… często słyszy się o narkotykach,
alkoholu, ucieczce w seks. – Jasno brnęła w jeden punkt.
– To był ciemny czas – zaznaczył wyraźnie i poprawił się w fotelu. Och… denerwował
się. – Zaufanie drugiej osobie przychodzi mi bardzo ciężko. Jest niewielu ludzi, do których mogę
się zwrócić. Wtedy miałem ich jeszcze mniej. Czułem się samotny. Inni pojawiali się w moim
życiu i znikali – opisywał to wyjątkowo łagodnie.
– Miałeś kontakt z narkotykami? – drążyła.
Jego wzrok znów uciekł do mnie. Przechyliłam głowę i ponownie odpowiedziałam mu
uśmiechem. Wiem, że ten temat był dla niego ciężki, nieważne ile lat minęło – wciąż zmagał się
ze swoimi demonami. Przeszłość ciągnęła się za nim jak kula u nogi.
– W momencie, gdy zmagasz się z uczuciem, że ludzie wokół ciebie są obok tylko po to,
żeby cię wykorzystać, ciężko jest pozostać wiernym swoim ideałom. Kiedy uważałem kogoś za
przyjaciela, on w tym czasie zbierał materiał, który mógł wykorzystać przeciwko mnie. Miałem
problem z zaufaniem samemu sobie, bo to ja sam dopuszczałem do siebie tych ludzi. – Pochylił
się do przodu i zacisnął szczęki z chwilą na zebranie myśli. – Podjąłem w życiu kilka złych
decyzji, ale dzięki nim zdobyłem lekcje. Narkotyki dawały mi złudne wrażenie poczucia
bezpieczeństwa. Używałem ich, gdy nie potrafiłem skupić się na pracy, a później dla własnej
wygody. Gdy przestały działać, poczułem, że chcę się od tego oderwać. Nienawidziłem tracić
kontroli. Czuję się niespokojny, gdy tak się dzieje. – Splótł razem palce i podniósł oczy na
kobietę.
– I wtedy ją straciłeś? – spytała cicho. Być może wyczuwała jego cierpienie.
– Tak i przez to czułem się wyczerpany.
– Ale teraz… jest inaczej. Jesteś rozpogodzony. Bardzo dobrze widzieć cię
uśmiechniętego – przyznała, a mina kobiety wyraźnie złagodniała. – Odzyskałeś kontrolę.
– Zdecydowanie.
– To widać. Doszły do nas słuchy o potężnych inwestycjach czynionych przez
International Finance Center. – Jej głos nabrał ciętości. – Jak to jest dowodzić takim gigantem? –
Przyparła palec do brody z zainteresowaniem.
– Czuję się jak pilot za sterami ogromnej maszyny. Gdy stoisz przed samolotem, jesteś
w pełni zafascynowany jego wielkością i potęgą. Tak samo jest z IFC. Osoby z zewnątrz widzą
tylko ogromny budynek, inwestycje, ich realizacje, nasze logo. Zapominają, że za tym wszystkim
stoją ludzie. Ten samolot nie ruszy bez odpowiedniej brygady. A uczucie jest niezwykłe. Ciąży
na mnie wielka odpowiedzialność – wyjaśniał rzeczowo.
Podobał mi się sposób, w jaki posługiwał się słownictwem. Harper niespodziewanie
uzupełniła mój kieliszek.
– Dobrze sobie radzi – mruczała zadowolona.
– Bardzo dobrze. – Przytaknęłam i wzięłam łyk szampana. Nie sądziłam, że tak bardzo
tego potrzebowałam.
– Ostatnio, oprócz uzyskania tytułu miliardera, pojawiłeś się w nagłówkach gazet jako
najprzystojniejszy człowiek biznesu. – Głos kobiety zwrócił moją uwagę. Ona sama była nim
onieśmielona. – Jak się czujesz z tym, że krytycy uznają cię otwarcie za seksownego? Jesteś tak
oczywiście postrzegany przez kobiety.
Gardłowy śmiech Brysona przyprawił mnie o szybsze bicie serca… albo to alkohol tak
działał. Uśmiechnęłam się na ten dźwięk i przygryzłam wargę.
– To na pewno miłe wyróżnienie, ale chcę, żeby to biznes był na pierwszym miejscu.
Chcę być przestrzegany przez pryzmat tego, co robię, a nie jak wyglądam.
Scott doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak działał na kobiety. Niegdyś często to
wykorzystywał. Myślę, że dojrzał do tego stopnia, by ujarzmić swój seksapil. Gdy na mnie
spoglądał, jego wzrok był ciepły i opanowany. Przebrnął przez najgorszą część wywiadu.
– A teraz? Czy czujesz się samotny? – Wróciła do punktu wyjścia.
– Nauczyłem się, że człowiek potrzebuje czyjejś bliskości. Kiedyś uważałem inaczej.
Myślałem, że jeśli będę sam, to uniknę emocji, które mogłyby mi zaszkodzić.
– Masz na myśli miłość? – Przyjrzała mu się uważnie.
– Tak, miłość. – Kiwnął głową na swoje słowa.
– Cały czas tam spoglądasz – zwróciła uwagę, a jej uśmiech znacząco się poszerzył.
Bryson uniósł brew, a gdy jego wzrok padł na mnie, pociągnął kącik ust do góry. Nagle
poczułam się pijana i to wcale nie przez alkohol. Zarumieniłam się. Uderzenie gorąca było
mocne i znaczące.
– Czy stoi tam ktoś dla ciebie znaczący?
Serce podeszło mi do gardła. Modliłam się, by kamera nie odwróciła się w moją stronę.
Nerwowo ścisnęłam kieliszek.
– Bardzo. – Oczy mu płonęły.
Słodki Jezu. Harper ścisnęła mnie za ramiona. Cieszyłam się, że tu była.
– Ja już ją poznałam. Wydaje się być… bardzo racjonalna. Tego potrzebowałeś w swoim
zwariowanym życiu? – Brzmiała na zainteresowaną.
– Jest wyjątkowa. Nie wiedziałem, że tego potrzebuję, dopóki jej nie poznałem. Jest silna,
stabilna… to moja bezpieczna przystań. – Wyglądał na szczęśliwego, gdy o tym mówił.
– Co sprawiło, że się w niej zakochałeś?
– Wyraz troski w jej oczach i piękny umysł. Lubię to, że ma własne zdanie. Nie idzie
ślepo za tym, co jej wskażę. Tasuje myśli w głowie i gdy przekraczam granicę, ona trzyma mnie
przy ziemi. Wiele się od niej nauczyłem. – W jego głosie słychać było ulgę, jakby cieszył się, że
mógł o tym opowiedzieć.
Uścisk Harper nasilił się. Kieliszek prawie pękł mi w dłoni. Kobieta bezpiecznie usunęła
go z mojej ręki.
– Zdajesz sobie sprawę, że on mówi o tobie? – pisnęła jak nastolatka.
– Nie… – wymamrotałam. – Nie do końca.
– Brysonie, wiemy, że twoje życie toczy się w błysku fleszy. Zniknąłeś na kilka lat
z mediów. Wycofałeś się z tej szklanej pułapki, by odnaleźć samego siebie. – Maya przestała
naciskać, a jej głos był spokojniejszy, jakby wiedziała, że wyciągnęła z niego wystarczająco
dużo. – Ostatnio zacząłeś pokazywać się z tajemniczą kobietą.
Podniosłam głowę na pytanie reporterki. Serce załomotało mi o żebra, a fala gorąca zalała
całe ciało. O nie. Dlaczego znów poruszyła ten temat? Niecierpliwie przebierałam nogami.
Zerknęłam na zegar wiszący na frontowej ścianie i wykrzywiłam usta. Program niedługo
powinien dobiec końca.
– Na tę odpowiedź czekają tysiące… o ile nie miliony osób… – Uśmiechnęła się
i skrzyżowała dłonie, gdy pochyliła się do przodu. – Czy czujesz się gotowy, by nazwać ją swoją
dziewczyną?
Zamarłam. Wzrok Brysona spotkał się z moim. Podczas gdy oczy miałam pełne
przerażenia, jego opanowała konsternacja. Cała drżałam.
– Nie – sapnął.
Harper jeszcze mocniej uścisnęła moje ramiona, na tyle, że czułam, jak miażdży mi kości.
Wszystko mnie przytłoczyło. Zamrugałam oniemiała i zerknęłam niepewnie na asystentkę.
Powiedział „nie”. Nie jest na nas gotowy. Cofnęłam się, zaciskając usta.
– O mój Boże, on wstał – pisnęła.
Nie jest na nas gotowy. Jego „nie” odbijało się głośnym echem w mojej głowie. Złapałam
za kieliszek i wyzerowałam go bez namysłu. Przetarłam usta i skrzywiłam się jeszcze mocniej.
Nagłe zaczerpnięcie powietrza zwróciło moją uwagę.
– O kurwa… – pisnęła Harper.
Odwróciłam się zaciekawiona i zmarszczyłam czoło. Bryson klęczał przede mną.
Skonfundowana, rozejrzałam się po twarzach innych w poszukiwaniu odpowiedzi. Wszystkie
pary oczu były skierowane na nas.
– Jestem gotowy, by nazwać ją moją żoną – wychrypiał, patrząc na mnie.
Szkło wypadło mi z dłoni. Pochyliłam głowę i zamrugałam.
– Co ty robisz? – Mój głos był o stopień głośniejszy od szeptu.
Wyjął z kieszeni ozdobne pudełeczko i otworzył je. Spoglądałam to na pierścionek, to na
niego i rozchyliłam usta. Serce waliło mi jak młot, a nogi drżały z emocji. Dławiłam się własnym
oddechem.
– Znalazłaś mnie w ciemnym miejscu. Byłaś moją latarnią, gdy tonąłem na rozszalałym
morzu. Poprowadziłaś do domu. Uratowałaś mnie. – Jego oczy błyszczały, gdy mi się przyglądał.
Ujął moją dłoń. Ogarnięta przez nagłe uczucie paniki, przełknęłam ślinę i popatrzyłam na
Harper. Miała otwarte usta. Maya patrzyła na nas ze łzami w oczach, a kamerzysta trzymał nas
w kadrze. Nawet Nate wydawał się zszokowany. Przez myśl przeszło mi, że to żart, a zaraz ktoś
nagra mnie całą czerwoną i we łzach na oczach całego świata.
– Kocham cię – przyznał otwarcie. – Chcę dzielić z tobą życie. Wszystko co moje, będzie
twoje. Dam ci to, czego zapragniesz. Jeśli nie ty, to nikt. – Zwilżył wargi i uważnie spojrzał mi
w oczy. – Sophio, wyjdziesz za mnie?
Wstrzymałam oddech. Nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. Łzy napłynęły mi do
oczu. Potężny Bryson Scott, mężczyzna, który mnie złamał i poskładał na nowo, mój pierwszy,
mój jedyny, właśnie klęczał przede mną i prosił o rękę. Zakryłam dłonią usta i zaszlochałam, nie
mogąc dłużej trzymać tego w sobie. Stałam tam w rozsypce, z rozmazanym tuszem i kołaczącym
sercem, które ledwie zdążyłam złożyć w ciągu kilku sekund po jego głośnym „nie”. Nie chciał
mnie w roli dziewczyny. Pragnął mieć mnie za żonę.
– Tak – wyszeptałam.
Odetchnął z szerokim uśmiechem. Wsunął pierścionek na mój serdeczny palec, a ja nie
kryłam wzruszenia. Rozległy się gromkie brawa i okrzyki. Wpadłam w ramiona mężczyzny, gdy
tylko podniósł się z ziemi. Otuliłam jego szyję i złączyłam nasze usta w namiętnym pocałunku.
Przytulił mnie mocno, pewnie, a czułe muśnięcia zgrywały się z moimi.
– Kocham cię – mruczałam.
Był mój. Tylko mój. Odkryliśmy się przed całym światem. To takie popieprzone,
a jednocześnie ekscytujące. Nasze czoła wciąż się stykały, a karmelowe oczy były wpatrzone
w moje. Nate przyciągnął Brysona do uścisku, a Harper skakała niemal tak szczęśliwa, jakby to
jej się oświadczył.
– On to zrobił! – Potrząsnęła moimi ramionami i mocno mnie przytuliła. – Pokaż ten
kamień!
Wyciągnęłam dłoń i podziwiałam pierścionek. Złoty, z diamentem i… perłą. Perłą mojej
babci! Dokładnie to zaplanował. Zaprojektował dla mnie. Multum myśli krążyło mi po głowie.
Maya zakończyła program. Kamery zostały wyłączone. Otarłam łzy i przyłożyłam dłoń do czoła.
– Jesteś gotowa na nasz nowy początek? – Usłyszałam za sobą. Przymknęłam powieki
i szeroko się uśmiechnęłam. Narzeczony oplótł mnie dłońmi w tali i przyciągnął bliżej. – Jesteś
moja – szepnął i odwrócił przodem do siebie.
– Twoja – przytaknęłam.
– Na zawsze.
Epilog
Sophia
– Nawet nie wiesz, jak bardzo chce mi się ryczeć, gdy widzę cię w tej sukience – jęknął
Shawn, a w odbiciu masywnego lustra ujrzałam jego zaszklone oczy.
Uśmiechnęłam się szeroko i przesunęłam palcami po śnieżnobiałym materiale. Syreni
krój idealnie podkreślał moją talię. Suknia odsłaniała ramiona, dekolt i plecy w zmysłowy,
niewulgarny sposób. Koronka ciągnęła się zgrabnie po rękawach. Góra to klasyczny haft
z kwiatami. Na wysokości kolan stopniowo się rozszerzała i gładko opadała na podłogę. Mieniła
się tysiącem drobnych diamencików, które wydawały się spływać wodospadem do samego dołu.
Ricardo, stylista, przyczepiał właśnie potężny, kilkumetrowy welon do fryzury. Włosy miałam
upięte w niski kok a francuska grzywka spływała romantycznie wzdłuż mojej twarzy.
– Przestań ryczeć, to mój ślub – jęknęłam rozbawiona. Nawet wizażystka zachichotała.
– No właśnie. – Opadł wygodnie na fotel i sięgnął po kieliszek z szampanem. – Dochodzi
do ciebie fakt, że bierzesz ślub z pieprzonym Brysonem Scottem?
Uśmiechnęłam się na tę myśl i zerknęłam na diament na palcu. Myśli zabrały mnie do
dnia, w którym to wszystko się rozpoczęło. Odmienił moje życie. Z perspektywy czasu to wydaje
się takie nierealne. Wielki rekin biznesu i nic nieznacząca studentka, która dopiero starała się
zdobyć doświadczenie.
Cóż, rano słyszałam, że dla spóźnialskich w tej firmie nie ma miejsca.
Spojrzenie, które mi wtedy rzucił… przygryzłam wargę na wspomnienie wyrazu jego
twarzy i cholernego błysku w oku. Gdybym wiedziała, że to on był prezesem, nigdy nie
odezwałabym się do niego w ten sposób. Najwyraźniej los chciał, bym postąpiła inaczej. Był
bezpośredni, konkretny, bardzo służbowy. Wszyscy zamarli. Wyraźnie czułam na sobie to jedno
spojrzenie. Wypalał dziurę w moim ciele do tego stopnia, że nie potrafiłam ustać w miejscu ani
chwili dłużej. Przewróciłam oczami rozbawiona.
Potrzebujemy w firmie osób takich jak ty, panno Cole.
Od początku chciał mieć mnie przy sobie. Coś nas połączyło. Coś w tym wszechświecie
zawsze kierowało wszystkie moje drogi do niego. Dziś już wiedziałam, że to zmusiło nas do
kontynuowania walki o to, co było dla nas najważniejsze – o nas samych. Zapomnieliśmy o tym,
co mogłoby wydawać się ważniejsze, choć tak naprawdę było bez znaczenia. Wszystko traci na
znaczeniu, gdy ma się przy sobie kogoś, kogo darzy się niezwykłym rodzajem miłości. Można to
sobie uświadomić dopiero wtedy, gdy tej osoby nie ma obok.
Był w złym miejscu. Był złamany. Ukrywał swoje blizny. Nawet jeśli wszyscy widzieli
w nim potężnego, bezwzględnego mężczyznę, to gdy zdejmował maskę, był wrakiem człowieka.
Prowadził wiele wewnętrznych bitew z demonami. Ich siłę poznałam dopiero po kilku latach.
Wiedziałam, że chciał walczyć, a ja chciałam mu w tym pomóc. Uznałam, że lepiej przejść z nim
przez piekło, niż przeżywać dobre chwile z kimś innym. Oboje byliśmy skrzywdzeni, a mimo to
chcieliśmy dalej trwać jako para. Bez względu na to, co miał przynieść los, mieliśmy siebie.
Gdy patrzyłam na swój pierścionek zaręczynowy, uśmiech sam wkradał mi się na usta.
Nie mogłam tego pojąć. Bryson zawsze był bezpośredni i władczy, miał pozycję na rynku
i ciężką przeszłość. Zastanawiałam się czasem, jaki był, zanim się poznaliśmy. Oprócz tego, że
bezkarnie mnie dotykał, potrafił też mówić rzeczy, które przyprawiały o zakrztuszenie. Były dni,
kiedy unikałam go jak ognia. Jego obecność była oszałamiająca. Drobne muśnięcia, nic
nieznaczące pocałunki, dotyk, który stawał się coraz bardziej zmysłowy… to wszystko
zaprowadziło nas do gorącego romansu.
Teraz stałam przed lustrem w sukni, w której pójdę do ślubu z samym Brysonem Scottem,
mężczyzną mojego życia, ojcem mojego dziecka, panem mego serca… moim przyszłym mężem.
Łzy utworzyły kalejdoskop w moich oczach na samą myśl o tym, jak wiele lat było przed nami.
Bryson potrzebował kogoś, kto pokazałby mu naturalność, zwyczajne życie. Ja potrzebowałam
kogoś, kto okazałby mi miłość i pokaże, że nie wszystko zostało przesądzone.
– Nie, Shawn. To wciąż do mnie nie dociera. – Spojrzałam na niego przez ramię
i pociągnęłam kąciki ust ku górze.
– Kurwa, wychodzisz za mąż! – Drzwi otworzyły się z hukiem, gdy Elena wpadła do
środka. Zatrzymała się nagle i zastygła, gdy jej oczy skupiły się na mnie. – O Boże… – jęknęła
i odstawiła butelkę z winem na stolik. Wachlowała twarz dłońmi, by nie doprowadzić się do
płaczu. – O nie, nie po to spędziłam dwie godziny… – ucięła i podeszła do mnie z szeroko
otartymi ramionami.
– Nie! – wrzasnął Ricardo, stając pomiędzy mną a przyjaciółką. – To Elie Saab, trzymaj
się z daleka z tym ściekającym tuszem! – Pstrykał palcami przed jej twarzą, by odgonić ją ode
mnie.
– Rany, prędzej czy później ciotki rzucą się na nią ze szminkami za dolara – prychnęła
i złapała za wino. – To może po kieliszku? – Zamachała szkłem i poruszyła znacząco brwiami.
– Ani się waż!
– To szampan, jest przezroczysty! – Shawn poderwał się z fotela i podał mi butelkę.
– Per l’amor di Dio! Masz Diora na ustach! – awanturował się.
– Zaraz wylecisz za drzwi! Psujesz całą zabawę! – Ella wytknęła palec w stronę stylisty. –
Pozwól jej się napić, to bez problemu powie mu „tak”!
– Za bogactwo! – Shawn wzniósł kieliszek.
Wszystkie oczy skierowały się w stronę blondyna. Łącznie z moimi.
– Może to jego powinniśmy wyrzucić – mruknęła moja przyjaciółka. – Za pannę młodą!
– Za pannę młodą!
Gdy wszyscy w pokoju wznosili toast, ja stałam z kieliszkiem i wykrzywiłam usta.
– Dlaczego nie pijesz? – Shawn zmarszczył czoło.
– Nie mogę. – Zawirowałam palcem wokół ust. – To Dior.
Ricardo klasnął w dłonie. Odetchnął i oparł dłonie na mojej talii.
– Pan Scott zrzuciłby mnie ze skał, gdyby coś poszło nie tak – sapnął, a przerażenie
w jego głosie i zaangażowanie w przygotowaniach do ślubu świadczyło o tym, że brał słowa
Brysona na poważnie.
Ella na zmianę z Shawnem skakali po apartamentowym łożu, krzycząc na całe gardło.
Roześmiałam się, potrząsając głową i spojrzałam z pożałowaniem na wizażystkę.
– Przepraszam za nich – jęknęłam nieco zażenowana.
– To nic wielkiego, kochanie, nie takie akcje się widziało. – Machnęła ręką i zerknęła na
zegarek. – Zostało jeszcze pół godziny.
Pół godziny! Nogi prawie się pode mną ugięły. O rany. W głowie zawirowało mi
z emocji. Usłyszałam pukanie do drzwi, a zaraz potem wychyliła się zza nich ciocia Tiffany.
Rozchyliła usta na mój widok, a wzruszenie zawitało w jej oczach.
– Wyglądasz zjawiskowo, kochanie – powiedziała rozczulona i podeszła bliżej. Złapała
mnie za dłonie i przechyliła głowę. – Pięknie – szeptała. – Przez ponad dwadzieścia lat
prowadziłyśmy cię z Dalią przez życie… a teraz ta rola przypadnie Brysonowi.
– Och, ciociu… – Zacisnęłam usta, by uniknąć rozpłakania się. Ricardo pomógł mi zejść
z podestu, bym mogła przytulić ukochaną kobietę. – Dziękuję, że jesteś przy mnie.
– Jeśli Bóg postawił go na twojej drodze, to nikt nie ma prawa tego kwestionować. Cieszę
się, że jesteś szczęśliwa. – Czule głaskała moje plecy, kołysząc mnie w ramionach.
– Jestem – zapewniłam ją. – Kocham go. – Uśmiechnęłam się promiennie.
– Wiem, kochanie – zgodziła się ze mną. – Mogę ze spokojem oddać cię w jego ramiona.
Widzę, jak bardzo się dla was zmienił. – Jej głos był pełen emocji. – Chcesz, żeby Henry
poprowadził cię do ołtarza?
– Chyba wolałabym, żeby zrobił to Carter – zdradziłam szeptem. – Był przy nas częściej
niż Henry.
Ciocia uniosła brwi w zaskoczeniu. Przechyliła głowę i przytaknęła z uśmiechem.
– Myślę, że to uroczy pomysł.
– Kochani, już czas. – Harper zajrzała przez drzwi. Gdy jej wzrok padł na mnie, zaczęła
tupać nogami z zachwytu. – Słodki Jezu! Facet padnie, jak cię zobaczy!
– Oby nie – zaśmiałam się cicho.
Miałam ostatnie chwile dla siebie. Popatrzyłam w lustro i podniosłam pewnie podbródek,
nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Nie chciałam płakać. Chciałam krzyczeć, skakać, śmiać się,
piszczeć, wszystko na raz. Byłam przepełniona emocjami. Wreszcie będziemy naprawdę razem.
Po przejściu tak wyboistej drogi, po poznaniu wszystkich wad i zalet, oddaniu się sobie
i zgubnym zakochaniu, wreszcie możemy stanąć na ślubnym kobiercu. Odnaleźliśmy miłość
w momencie, gdy cała reszta ją przekreśliła.
Wychodziłam z pokoju hotelowego na nogach jak z waty. Wzięłam głęboki wdech
i powoli wypuściłam powietrze. Złapałam za krańce sukienki i ostrożnie zeszłam schodami
w dół. Carter stał przy ochroniarzach, tuż przy wyjściu. Złapałam go za ramię i pociągnęłam za
sobą.
– Panno Cole, czy wszystko w porządku?
– Poprowadzisz mnie do ołtarza – rzuciłam z uśmiechem.
Pobladł, przyglądając mi się z zaskoczeniem. Czułam, jak jego dłoń zrobiła się zimna ze
stresu.
– Och… ja…
– Proszę, to dla mnie ważne – nalegałam. Nie było już odwrotu.
– Cokolwiek pani sobie życzy. Będę zaszczycony. – Posłał mi szeroki uśmiech.
Ceremonia odbywała się z dala od blasku reflektorów, w Montage Palmetto Bluff
w Południowej Karolinie. Resort w całości został wynajęty dla nas i naszych gości. Lista
zaproszonych obejmowała sto pięćdziesiąt osób – rodzinę, przyjaciół, znajomych,
współpracowników czy wysoko postawionych biznesmenów. Kaplica znajdowała się
naprzeciwko hotelu. Prowadziła do niej ścieżka ozdobiona lampionami z płonącymi świecami.
Wiele kwiatowych aranżacji i girland rozciągało się aż do wejścia.
– Jesteś gotowa? – Harper opuściła mi welon na twarz i wręczyła delikatny bukiet
biało-różowych frezji.
– A kiedy jest się gotowym? – Zamrugałam.
– Jak trzęsą ci się nogi, nie możesz oddychać, a w myślach rodzi się pomysł, żeby
uciekać. – Złapała mnie za ramiona i uśmiechnęła szeroko.
– W takim razie jestem cholernie gotowa – jęknęłam i spojrzałam na Cartera. – Możemy
iść.
Asystentka wtopiła się w tłum gości. Ścisnęłam dłoń mężczyzny zdecydowanie mocniej,
niż powinnam. Skrzypce rozbrzmiały w romantycznych dźwiękach Elvisa Presleya Can’t help
falling in love. Dziewczynki w uroczych, wrzosowych sukienkach sypały płatki róż na drodze do
ołtarza. Dreszcze przeszyły moje ciało od czubka głowy aż po palce. Wszyscy podnieśli się
z ławek, a spojrzenia skierowały się na mnie.
Skupiłam wzrok wyłącznie na Brysonie. Z ruchu jego warg odczytałam krótkie „wow”.
Serce łomotało mi o żebra. Przełknęłam ślinę i cicho sapnęłam. Starałam się kontrolować
szalejące emocje w moim wnętrzu. Mój przyszły mąż wyglądał zniewalająco w trzyczęściowym,
czarnym garniturze. Patrzył na mnie jak nikt inny i to zapierało mi dech w piersiach. Ciotki z obu
stron wylewały łzy, kobiety wzdychały, a mężczyźni klepali się po ramionach. Justin stał wśród
drużbów, w dopasowanym do ubioru reszty mężczyzn szarym garniturze. Druhny szczerzyły się
na mój widok. Poza Ellą. Elena ryczała jak bóbr.
Stanęłam obok narzeczonego i spojrzałam w jego błyszczące, karmelowe oczy. Jabłko
Adama drgnęło mu pod skórą, zlustrował mnie wzrokiem. Uśmiechnął się szelmowsko, unikając
wzruszenia. Oblałam się rumieńcem i cieszyłam się, że welon to ukrył.
– Ślubuję uroczyście, że zawsze będę stawiać cię na pierwszym miejscu. Wśród ośmiu
miliardów ludzi zawsze wybiorę ciebie. Przyrzekam cię wiernie kochać, w zdrowiu, w chorobie,
w trudnych i pięknych chwilach. Zawsze cię szanować. Chcę iść tam, gdzie ty. Obiecuję
respektować każdą twoją decyzję, wspierać cię, gdy będziesz tego potrzebowała, zawsze stać
obok. Podejmę się każdej walki o ciebie i twoje marzenia. Będę cię chronił, kochał i czuwał przy
tobie, tak długo, jak zechcesz i zdecydowanie dłużej. Wszystko, czym jestem i co posiadam, jest
twoje. Moje serce i życie składam w twoich rękach. Cały jestem twój. – Chłodną dłonią ujął
moją, drżącą z emocji. Wpatrywałam się w niego w pełni oczarowana. – Ja, Bryson Drew Scott,
biorę ciebie, Sophio Anne Cole, za żonę. – Grdyka drgnęła mu pod skórą, a ton głosu lekko się
załamał. Wpatrywał się w moją twarz, jakby uczył się jej na pamięć.
Justin podszedł do nas z obrączkami na tacy. Cała kaplica wypuściła zachwycony dźwięk
„aww”. Bryse ujął tę przeznaczoną dla mnie i wsunął mi na palec. Idealnie objęła mój
pierścionek zaręczynowy.
– Przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności.
Poczułam łzę na policzku, a podbródek drżał z emocji. Zamrugałam i cicho
zachichotałam, na co wszyscy odpowiedzieli tym samym.
– Brysonie Drew Scott… ślubuję ci dozgonną miłość, oddanie, wierność, pełne zaufanie
i uczciwość. Pragnę dzielić z tobą życie, teraz i na zawsze. Przysięgam być twoją przyjaciółką
w potrzebie, twoją latarnią na wzburzonym morzu, twoją pocieszycielką, towarzyszką, a przede
wszystkim żoną. Obiecuję cieszyć się z tobą z sukcesów i podnosić cię po porażce, wspierać
twoje mocne strony i akceptować słabości, dążyć do realizacji naszych marzeń, pielęgnować
naszą miłość i zawsze być dla ciebie, gdy wypowiesz moje imię. Wierzę, że wspólnie pokonamy
wszelkie wyzwania w trudnych chwilach. Będę szukać zrozumienia w twoich działaniach,
chronić twoje uczucia i wspierać twoje wybory. Ślubuję szanować cię, podziwiać i stać za tobą.
Teraz i na wieki – mówiłam wzruszona. – Przyjmij tę obrączkę na znak mojej miłości
i wierności. – Wsunęłam obrączkę na jego palec i posłałam mu delikatny uśmiech.
– Może pan pocałować pannę młodą – ogłosił pastor, a wzruszenie tańczyło nawet
w starczych oczach.
Bryson odsłonił mi twarz, przekładając welon za moje plecy. Obdarzył promiennym
uśmiechem i przesunął palcem po szczęce, by unieść podbródek. Wpatrywałam się w niego
oniemiała, oczarowana… zakochana. Oparł dłoń na moim policzku i pochylił się, żeby złączyć
nasze usta w czułym, delikatnym pocałunku. W popisowej chwili złapał mnie w ramiona
i pochylił pod sobą, aż zapiszczałam z zaskoczenia.
– Moja – wymruczał.
– Twoja – wyszeptałam.
Kaplica wybuchła gwarnym aplauzem i okrzykami radości. Objęłam Brysona za szyję
i pogłębiłam pocałunek. Mój. Tylko mój. O rany. Zamrugałam, sprawdzając, czy nie śnię. Ale
nie, on tu był, ze mną. Mój mąż…
Wszyscy goście skierowali się do wyjścia. Bryson splótł nasze palce i razem ruszyliśmy
w ich ślady. Serpentyny wystrzeliły, rozbłysnęły sztuczne ognie, a deszcz kwiatów spłynął na nas
jak zasłona. Zachichotałam w rozbawieniu i wtuliłam się w bok męża. Impreza przeniosła się do
hotelu. W ogromnej sali dominowały biel, złoto i naturalne kwiaty. Obsługa powitała nas
szampanem. Butelka Moët & Chandon Impérial była w pełni pokryta złotymi diamencikami
z miejscem na etykietę, a puste miejsca tworzyły napis: The Scotts z datą naszego ślubu.
Bryson poprowadził mnie w stronę parkietu, rozpoczynając nasz pierwszy taniec.
Pierwsze nuty Say you love me Jessie Ware wprowadziły nas do walca wiedeńskiego. Krążyliśmy
po całej sali, trzymając ramę, a jednocześnie w objęciach, obok siebie, za sobą. W trakcie
dołączali do nas pozostali goście. W przełomowym momencie uniósł mnie nad sobą i obrócił
dookoła, zanim znów skrył w swoich ramionach. Objęłam go za szyję, nadal nie mogąc
uwierzyć, że był mój.
Pokroiliśmy tort, spijaliśmy drinki i tańczyliśmy przez kilka godzin. W trakcie wielkiego
wieczoru dwa razy zmieniłam sukienkę. Wzięliśmy udział w sesji zdjęciowej i porozmawialiśmy
z gośćmi. Dłonie męża owinęły się wokół mojej talii, a spragnione usta obsypywały pocałunkami
moją szyję. Zachichotałam szczęśliwa.
– Nie mogę uwierzyć, że jesteś moja – zamruczał mi do ucha, nim przesunął językiem po
jego płatku.
Przygryzłam wargę i wtuliłam plecy w tors męża. Odchyliłam głowę na silne ramię
i położyłam mu ręce na dłoniach.
– Zawsze byłam twoja – odparłam w uśmiechu.
– Ale teraz masz moje nazwisko, pani Scott. – Obrócił mnie przodem do siebie i miękko
pocałował. Zarzuciłam dłonie na szyję ukochanego i pogłębiłam pocałunek.
– Powiedz to jeszcze raz – wyszeptałam.
– Pani Scott… – mruczał mi w usta. – Moja – mówił między muśnięciami. – Tylko. Moja.
– Tak bardzo cię kocham…
Oparł czoło o moje i uśmiechnął się szeroko. I to wcale nie przez alkohol. Jego dłonie
spoczęły na moich biodrach, a palce łakomie sięgały pod satynowy materiał.
– Mam dla ciebie prezent.
– Dla mnie? – Uniosłam brew z zaskoczeniem.
– Chodź. – Splótł nasze palce i pociągnął mnie do wyjścia z głównej sali.
– A goście?
– Są pijani w trupa, nie zauważą, że nas nie ma – rzucił rozbawiony. Cieszył się jak
dziecko.
– Powoli! – jęknęłam. – Jestem w szpilkach!
– Zdejmij je.
– Co?
– No już! – przykucnął i zabrał się za rozpinanie paseczków.
Oswobodziłam nogi z Jimmy’ego Choo i pisnęłam, gdy pociągnął mnie schodami na
górę. Ostatnie wyjście prowadziło na dach hotelu. Bryson zdjął marynarkę i zarzucił ją na moje
ramiona. Otuliłam się nią i zmarszczyłam czoło. Rozejrzałam się wokół i uniosłam brew.
– Tu nic nie ma – stwierdziłam zaskoczona.
– Spójrz w niebo – rzucił zwięźle i oplótł mnie w tali ramionami.
W niebo? Zerknęłam na niego przez ramię w pełni zdezorientowana. Pisnęłam, gdy
fajerwerki rozbłysnęły nad nami, przebijając się przez ciemną noc. Żywe kolory płonęły,
przecinając czerń. Każda z nich rysowała wzór przypominający kwiaty. Z dołu słyszałam radosne
okrzyki naszych gości, westchnienia dzieci i oklaski. Bryson odsunął się na moment. Byłam
zajęta obserwowaniem mieniącego się pejzażu.
Wszystko ucichło, poza muzyką z weselnej sali. Kiedy odwróciłam się do męża, stał
przede mną z oprawionym dokumentem.
– Dla ciebie, ode mnie – wręczył mi ramkę.
Zamrugałam oniemiała i potrząsnęłam głową. Prześledziłam wzrokiem tekst. Certyfikat
nabycia gwiazdy, data zarejestrowania, położenie, numer rejestracji i… o cholera, jest moja.
Kupił mi cholerną gwiazdę, w dodatku nazywając ją moim imieniem.
– To żart? – Rozchyliłam usta, a szczęka prawie sięgnęła ziemi.
– Jest twoja.
Wciągnęłam głośno powietrze. Cała promieniowałam szczęściem. Oczy mi się zaszkliły,
a wzruszenie uderzyło w ciągu sekundy.
– Byłem w ciemnym miejscu, gdy cię spotkałem – zaczął, a jego dłonie sięgnęły moich
bioder. – Wśród wszystkich kobiet to ty byłaś moją gwiazdą. Ty wskazałaś mi drogę do domu,
gdy byłem zagubiony. – Głos miał ściszony, oczy mu błyszczały.
Przełknęłam ślinę i przechyliłam głowę. Poczułam gorące łzy na policzkach.
– Bryson… – szepnęłam.
– Nie chcę, żebyś zgasła. Nigdy. – Zmniejszył odległość między nami i złożył pocałunek
na czole. – Zawsze prowadź mnie przez życie.
Serce załomotało mi w piersi. Rzuciłam się w jego ramiona i zapłakałam ze szczęścia.
Wtuliłam się w niego. Moje miejsce na ziemi. Moja własna, druga połówka. Schował twarz
w zagłębieniu mojej szyi. Całował ją delikatne, przyprawiając o dreszcze. W dodatku powiew
wiatru muskał wilgotne ślady, które pozostawiał. Byłam wrażliwa na każde działanie. Bez
większego powodu mogłabym paść przed nim na kolana i zrobić to, czego by sobie zażyczył.
Wzięłam głęboki, drżący wdech. Przygryzłam wargę i niekontrolowanie zacisnęłam uda. Odsunął
się w najmniej spodziewanym momencie i omiótł moje ciało powolnym, cholernie seksownym
spojrzeniem. O rany. Ten wzrok…
– Chodź.
Czułam się jak pijana. Zaciągnął mnie do hotelu i poprowadził przez długi korytarz.
Pchnął drzwi do apartamentu, który był zarezerwowany na naszą noc poślubną. Pokój oświetlono
delikatnym, romantycznym światłem. Łoże małżeńskie i zawieszone na suficie lustro przykuwały
uwagę. O cholera.
– Zawsze marzyłem o tym, by pieprzyć jakąś żonę – zamruczał mi do ucha i wciągnął
powietrze. – Kto by pomyślał, że moją własną. – Rozplątywał mój kok, wyciągając spinki.
Zaśmiałam się na te słowa i rzuciłam mu zawadiackie spojrzenie.
– Mój mąż będzie wściekły, jeśli mnie pan przeleci, panie Scott – wymruczałam
z ponętnym uśmiechem.
Złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie.
– Jak bardzo będzie zły? – wychrypiał nisko, wysyłając dreszcze w dół mojego brzucha.
– Myślę, że mógłby pana nawet zamordować. – Uderzyłam tyłkiem o twarde krocze. –
A ja uwielbiam jego brutalność.
– W takim razie będzie musiał pogodzić się z tym, że zamierzam zerżnąć jego żonkę jak
dziwkę. – Przesunął językiem po mojej szyi, aż jęknęłam rozkosznie.
– Jak dziwkę? – powtórzyłam z krytym zadowoleniem.
– Mhmmm… – Podgryzał moją skórę i zatrzymywał się w najbardziej wrażliwych
punktach. Rozchyliłam usta i jęknęłam cichutko. – Załóż je. – Wystawił przede mną pudełko
z grubą czerwoną kokardą.
O cholera. Christian Louboutin! Położyłam prezent na łóżku i rozpakowałam. Kiedy
zdjęłam wieczko, moim oczom ukazały się skórzane szpilki w szpic na dwunastocentymetrowej
szpilce. Były piękne… i cholernie seksowne. Wsunęłam je na stopy i zerknęłam na męża.
Przyglądał mi się uważnie. Oczy mu pociemniały.
– Co teraz, proszę pana? – Wygięłam brew.
– Rozbierz się – odparł niskim, zmysłowym głosem.
Z przyjemnością. Sięgnęłam po krańce białej, weselnej sukienki w stylu mini
i pociągnęłam materiał do góry. Rzuciłam kieckę na podłogę, pozostając w koronkowym
komplecie z pończochami. Znów na niego spojrzałam. Po wygłodniałym spojrzeniu wiedziałam,
że walczył sam ze sobą, by się na mnie nie rzucić.
– A teraz?
– Odkryj pościel, kochanie. – Uśmiechnął się dość demonicznie i przesunął językiem po
wnętrzu ust. – Prawy dolny róg.
Podniosłam skrawek kołdry i zamarłam. Cholera. Mój wibrator. Jakim cudem go znalazł?
Przełknęłam ślinę i zerknęłam na męża przez ramię. Czekałam na dalsze rozkazy.
– Pochyl się, rozstaw nogi i wypnij tyłeczek. – Ten niski głos działał na mnie jak
szpicruta. – Chcę widzieć, jak się zabawiasz. – Rozgościł się wygodnie w fotelu naprzeciwko
łóżka.
Zamrugałam, oblewając się rumieńcem. Nigdy nie robiłam tego przy kimś. Niepewnie
wciągnęłam wargę i nieco speszona obróciłam się do niego tyłem. Przecież to mój mąż. Jego ręce
były w wielu miejscach na moim ciele… nie wspominając o języku. Rozstawiłam nogi
i pochyliłam się do przodu. Przesunęłam paseczek koronkowych stringów na bok i wypuściłam
powietrze z ust. Cholera. Czułam na sobie przeszywający wzrok.
Spojrzałam na niego przez ramię. Przeniósł wzrok na moją twarz. W głowie zakręciło mi
się z podniecenia. Nie zrywając z nim kontaktu wzrokowego, wsunęłam przedmiot do ust
i zwilżyłam go językiem. Cień zadowolenia przemknął mu przez oczy. Włączyłam wibracje
i wsunęłam czubek wibratora w cipkę.
Wypustka masowała moją łechtaczkę, a ja powoli poruszałam ręką, przyzwyczajając
kobiecość do przyjemnych drgań. Wciągnęłam powietrze i pochyliłam się do przodu. Oparłam
dłoń na łóżku i jęknęłam rozkosznie. Świadomość, że na mnie patrzył, powodowała, że fala
gorąca mną zawładnęła. To było cholernie podniecające. Poruszałam wibratorem coraz szybciej
i mocniej. Pościel tłumiła moje jęki. W podbrzuszu zrodziło się przyjemne uczucie. Cholera, nie
wytrzymam! Nogi drżały mi z napięcia. Czułam, że nie dam rady dłużej stać.
Poczułam rękę na biodrze i wzdrygnęłam się na nagły dotyk. Jego palce odnalazły moje.
Docisnął mocniej wibrator i sam zaczął nim posuwać. Stawałam się coraz bardziej mokra,
a erotyczne odgłosy zalały mi uszy. Robił to coraz mocniej, szybciej, a druga dłoń ochraniała
mnie przez upadkiem. Orgazm przyszedł niespodziewanie. Czułam drżenie nóg, a on nie
przestawał. Skurcze były mocne, porywały w dół i paraliżowały. Krzyknęłam i zacisnęłam dłonie
na pościeli.
Wibracje ustały. Dyszałam w satynowy materiał, walcząc o każdy oddech. Bryson obrócił
mnie jednym ruchem na plecy i przyglądał mi się z góry.
– Nie wiedziałem, że miewasz wytrysk – mruknął zadowolony i przesunął językiem po
silikonowym czubku. Oblizywał to, co przed chwilą było w moim wnętrzu.
Ja pierdolę. Nie sądziłam, że to może być tak podniecające. Ten facet zaskakiwał mnie
coraz bardziej.
Zajął miejsce na łóżku i poklepał swoje kolano. Niemal natychmiast wytrzeźwiałam.
Usiadłam na nim okrakiem, wspierając się na silnych ramionach. Przesunęłam palcami po jego
twardym torsie, jeszcze przez materiał koszuli. Wyznaczałam każdą krzywą pod opuszkami.
Oparł dłoń na moim karku, głaszcząc kciukiem policzek.
– Co chcesz, żebym zrobił? – zapytał, patrząc mi w oczy.
Poruszyłam się niespokojnie na jego kroczu. Mój seksowny diabeł powoli wychodził na
wierzch, by porwać mnie do piekła – jak Hades Persefonę.
– Całuj mnie – wymruczałam mu przy ustach. – Wszędzie.
Miękko musnął moje wargi. Czułam na nich swój smak. Przesunęłam językiem po języku
mężczyzny. Uśmiechnął się przez pocałunek. Zsunął ramiączko biustonosza, tym samym
odsłaniając piersi. Pozbył się stanika i rzucił go w kąt. Westchnęłam, gdy ujął cycki w dłonie
i przesunął kciukami po sterczących z podniecenia sutkach. Pochylił się i przejechał językiem po
jednym z nich. Odchyliłam głowę, gdy ssał, podgryzał i drażnił wrażliwą brodawkę. Wplotłam
palce w jego włosy i przyciągnęłam go jeszcze bliżej.
Pomruki Brysona wibrowały na mojej skórze. Wiedziałam, że następnego dnia będę
obolała, ale było to warte tej chwili. Niespodziewanie zrzucił mnie na łoże. Pisnęłam
i zachichotałam z zaskoczenia. Pozbył się koszuli, a zaraz po niej bawełnianych spodni. To samo
zrobił z bokserkami. Nawilżyłam dłoń, wysuwając ją w jego kierunku. Przesunęłam ręką po
penisie, oplatając go wilgocią, która przyprawiła go o cudowny jęk. Patrzyłam mu w oczy
z udawaną niewinnością.
Pchnął mnie na materac. Pociągnął za kostki i rozchylił uda. Pochylił się i przylgnął
ustami do kobiecości. Przesunął językiem od tyłeczka aż do rozgrzanych warg. Moja głowa
powędrowała w tył z głośnym jękiem. Wplotłam mu palce we włosy i przyciągnęłam go jeszcze
bliżej. Eksplorował moje wnętrze, jakby był na cholernym głodzie. Język mężczyzny wirował jak
tornado. Nie minęła nawet minuta, a ja już trzęsłam się w spazmie, który mną zawładnął. Znał
mnie na wylot, a wrażliwe strefy zapisał w pamięci, jak punkty na mapie. Wiłam się pod nim,
poruszałam biodrami w rytmie, jaki nadawały ruchy jego ust. Rozpadłam się pod nim kolejny
raz. Wstrząsy w moim wnętrzu osiągnęły najwyższą amplitudę.
Nie dając mi chwili wytchnienia, uniósł nogi i musnął łydkę z pomrukiem zadowolenia.
Nie zdejmując szpilek, oparł je na swoich ramionach i wślizgnął się we mnie. Pisnęłam i aż się
podniosłam w reakcji na przeszywające uczucie wypełnienia. Poczułam, jak oplótł palcami moją
szyję i przyszpilił do materaca. Poruszał się w rytm moich jęków – ostro, mocno i cholernie
szybko. Oprócz tego, że zawładnął moją cipką, to jeszcze kontrolował mój oddech.
Odpłynęłam, gdy nadeszła kolejna fala. Nie chciałam tego kończyć, ale nie potrafiłam.
Nie przestawał. Brnął we mnie, a ja roztapiałam się pod nim. Zamknął mi usta pocałunkiem,
uciszając dźwięki, które wypadały spomiędzy warg. Zahaczył moje nogi o biodra, a louboutiny
wbijały się w jego tyłek.
– Pamiętasz, czyja jesteś? – wyszeptał, opadając ustami na moją szyję.
– Twoja – sapnęłam.
– Właśnie tak, maleńka, jesteś moja – chrypiał, liżąc napiętą skórę. – Cała moja – warknął
mi przy uchu.
– Jeszcze raz – błagałam. – Mocniej…
– Chcesz, żebym rżnął cię mocniej? – Jego gorący oddech wzniecał u mnie kolejną serię
pożarów.
Pokiwałam głową.
– Powiedz to – zarządził.
– Rżnij mnie mocniej – syknęłam.
– Czego tylko sobie życzysz, kochanie.
Dłonią skrępował mi nadgarstki i wbił je w materac, tuż nad moją głową. Zaczął zataczać
kółka biodrami, a jego jądra obijały się o mnie raz za razem. Nie potrafiłam złapać oddechu.
Przejął rolę dyrygenta. Grał na emocjach, rządził moim ciałem i umysłem. Zabrał na szczyt
i spychał z klifu wprost w otchłań wyuzdania.
– Bryson… – jęknęłam błagalnie, gdy czułam, że jestem już blisko.
Spowolnił, złapał mnie za szczękę i zmusił do spojrzenia mu w oczy. Wyglądał, jakby był
odurzony. Naćpany mną. Przesunął kciukiem po moim policzku, by po chwili potrzeć nim wargi.
Posłusznie je rozchyliłam, a gdy wsunął go do środka, nie utraciłam z nim kontaktu wzrokowego.
Przesunęłam po nim językiem i zassałam go, mrucząc.
Warknął gardłowo i wpił się pożądliwie w moje usta. Wsunął pomiędzy nas kciuk.
Pocierał intensywnie mój wzgórek. Wygięłam ciało w łuk, wijąc się pod nim z rozkoszy. Och,
słodki orgazm rozerwał mnie po raz kolejny. Eksplodowałam wokół niego, a on nie przestawał
się poruszać, dopóki sam nie zaznał spełnienia. Rozłożył szeroko ramiona i dyszał mi w szyję.
Objęłam go i pozwoliłam, by przygniótł swoim ciężarem.
Oboje przeszliśmy zmianę. Przy nim czułam się bezpieczna, kochana, potrzebna,
szczęśliwa i spełniona. Odnalazłam siebie. Muskałam delikatnie jego czoło i przeczesywałam
włosy. Nie mogłam się ruszyć, ale nie przeszkadzało mi to. Nie w chwili, gdy był przy mnie.
– Myślisz, że powinniśmy wrócić do reszty? – spytał, gdy wrócił mu zdrowy rozsądek.
– Wyglądam jak czupiradło – prychnęłam na tę propozycję.
– Wyglądasz jak bałagan po seksie – wymruczał, wysuwając się ze mnie.
Przygryzłam wargę i powoli opuściłam szpilki na materac. Pozbył się mojej bielizny.
Wziął w ramiona i zaprowadził do łazienki. Wykąpaliśmy się w ogromnej, pozłacanej wannie.
Osuszyłam ciało, a Bryson otulił je hotelowym szlafrokiem. Objął mnie w tali, gdy stanęliśmy
przed lustrem.
– Ja też mam dla ciebie prezent – wyznałam, podnosząc na niego wzrok.
– Ty jesteś moim prezentem. – Uśmiechnął się i z niezwykłą czułością złączył nasze usta
w pocałunku.
Zaprowadziłam go do sypialni. Usiadł na łożu i wodził za mną spojrzeniem. Kazałam
Harper schować mój prezent dla męża w toaletce. Nigdy by tam nie zajrzał. Wysunęłam szufladę
i wyjęłam kwadratowe pudełko przepasane zieloną kokardą. Podeszłam do mężczyzny
i wysunęłam pakunek w jego stronę.
– Ode mnie dla ciebie.
Posłał mi sekundowe spojrzenie, a następnie zerknął na pudełko i położył je na kolanach.
Rozwiązał wstęgę i otworzył wieczko.
– Futerał? – Zmarszczył czoło.
– Wysuń szufladkę. – Kiwnęłam palcem.
– Klucze… – Popatrzył na mnie skonfundowany.
– Do Range Rovera.
– Mam mnóstwo aut, mała.
– Ale nie masz takiego. – Poruszyłam zabawnie brwiami i oparłam dłonie na biodrach.
– Jakiego? – Przymrużył oczy.
– Dużego. – Usiadłam bokiem na jego kolanach i musnęłam czule policzek. –
Potrzebujemy dużego auta.
Oblizał wargi, a brwi wystrzeliły mu do góry. Wzruszył ramieniem. Zaśmiałam się cicho
i wzięłam go za rękę. Bawiłam się długimi palcami i westchnęłam, pełna niepewności.
Przyciągnęłam dłoń męża do podbrzusza i przycisnęłam tam. Posłałam mu ciepły uśmiech, gdy
przeniósł spojrzenie z mojego ciała na kluczyki. Zmarszczył czoło i zerknął na mnie pytająco.
Wydawał się być uroczo zagubiony.
Jeszcze przez chwilę patrzyłam mu w oczy, po czym powiedziałam:
– Jestem w ciąży.
Podziękowania