You are on page 1of 4

Porównaj opisy dwóch kobiet, biorąc pod uwagę ich rolę w kreacji głównego bohatera

,,Granicy” Zofii Nałkowskiej. Zinterpretuj podane fragmenty, odnosząc je do całości


utworu.

Fragment I
Justyna Bogutówna, dziś, jak wiemy, w oczekiwaniu na termin rozprawy sądowej
przebywająca pod śledztwem w miejscowym więzieniu, weszła do biografii Zenona
Ziembiewicza w sposób prosty i naturalny.
Zobaczył ją po raz pierwszy w boleborzańskim ogrodzie, gdy miała lat dziewiętnaście.
Siedziała na ławce w pobliżu kuchni i trzymała na kolanach płachtę białego płótna, które uważnie
haftowała. Z pochylonej głowy zesypywały się ku jej twarzy proste, jasne włosy, obcięte równo
jak u chłopczyka.
Ukłoniła mu się pierwsza, nie wstając, i z dziecinnym uśmiechem powiedziała bez cienia
uniżoności „dzień dobry”. Był zdziwiony, gdy dowiedział się od pani Żanci, że ta różowa
dziewczyna, zdolna do szycia i bardzo w domu przydatna, a „kosztująca tylko tyle, co zje”, jest
córką nowej kucharki, baby grubej i nadąsanej, którą widział od rana człapiącą po kuchni i
podwórzu nogami bosymi, brudnymi i spuchniętymi.

Fragment II
W Paryżu życie zdawało się odmienne, przewekslowane na inne relsy1. Tutaj rozważania
genewskie, pacyfizm, Paneuropa już były groźną nowoczesnością. Tu były żniwa. Na rżyskach
stały snopy w kopkach, jak na obrazie Moneta, wieczory pachniały zbożem, do późna słychać
było skwierk świerszczy. Wielkie drzewa na skraju białego pola dźwigały się jak czarne,
nieruchome góry z liści. Księżyc nad nimi rozświetlał parę najbliższych chmurek i rozmieszczał
je w różnych planach perspektywy niebieskiej.
Wilga jeszcze odzywała się w starych olchach nad łąką, skowronki skwirzyły najdłużej
wieczorem, jakby do snu. Potem była cisza, cisza niewiarygodna po tamtym straszliwym łoskocie
stolicy świata.
Pośród tego wszystkiego odnajdywała się teraz ciągle Justyna, chociaż był prawie pewien, że
jej nie szuka. Była w ogrodzie, w domu i na podwórzu. Gdy wracał z pól wieczorem, spotykał ją
z dala od dworu na swojej drodze. Przybiegała tylko po to, żeby mu coś opowiedzieć. Jej życie
utkane było z cudzych zdarzeń. W swym epickim stosunku do rzeczywistości nie rozróżniała w
zjawiskach żadnej hierarchii. Wszystko zarówno było ważne i zajmujące. Gdy mówiła, sprawy
układały się na jednej płaszczyźnie, oddzielone konturami, bez perspektywy. Brała udział we
wszystkim i tym gorącym stosunkiem do świata osiągała rzecz dziwną, że geometryczne kształty
faktów ściśle przylegały do siebie, nie było między nimi miejsc pustych. Całe jej życie było od
nich pełne i szczęśliwe. Szła obok w pachnącym słomą, chrzęszczącym od upału popołudniu,
sama była ciepła, była miękka i przelewna jak jej głos. Szła obok, obrywając po drodze kity z
traw albo liście z krzaków, i mówiła, nie patrząc w jego stronę. Mówiła z zachwytem, że trzecie,
jeszcze żyjące dziecko Jasi Gołąbskiej, tyla dziewczyneczka, Jadwisia, już rozumie każdziutkie
słowo, taka jest mądra, albo mówiła ze śmiechem, że źrebaki wyleciały z ogrodzenia i biegały jak
wariaty po całym podwórzu, albo z przejęciem, co będzie na kolację.

1
relsy - tory

1
Fragment III
Jak dawniej służąca Ewcia wpuściła go do salonu pełnego cieniów, chociaż dzień był
pogodny. Natłoczone meble, fotografie, lampy pod parasolami, portrety rejenta i jego pierwszej
żony nad fortepianem - wszystko znalazł na miejscu. Niezmierna brzydota tego wnętrza, które
kiedyś upajało w nim zmysł piękna i zbytku, dała mu nagle poczucie zupełnej niezależności. Jak
gdyby przezwyciężył w sobie niedogodne złudzenie, jak gdyby tym skonstatowaniem ostatecznie
wyzbył się dzieciństwa. Stojąc, patrzył dokoła siebie i czekał. Doskonale. Może sobie teraz
wejść. Jakkolwiek okaże się w swej przemianie, jest tą, która nie ma już władzy zadawania
cierpienia. Za oknem, osłoniętym tiulem story i zwężonym ciężką portierą, jednak było widać,
jak przez mgłę, różnobarwny jesienny ogród cały w słońcu i niebieskie ponad drzewami niebo.
Elżbieta Biecka weszła do pokoju, nic nie wiedząc, że miała się oto zmierzyć ze swoim
losem. Zrobiła się przez ten czas dorosłą kobietą. Aż było dziwne, że wczoraj na ulicy mógł ją
poznać. Wystrzegał się jej o tym wspomnieć. Pamiętał jej grube warkocze pensjonarki. Teraz
miała małą głowę, ciasno objętą krótkimi, ciemnymi włosami. Ubrana była też wąsko i ciemno.
Weszła żywo, z uśmiechem, mówiąc głośno od progu, jak jest zdziwiona, jak się cieszy.
Nawet, jak jest wdzięczna, że nie zapomniał. Wszystko to była nieprawda, służąca do zajęcia
miejsca w czasie, do zorientowania się w sytuacji. Jak również wiadomość, że pani Kolichowska
czuje się niedobrze i nie będzie mogła go zobaczyć. Jakaż różnica od dzieciństwa, gdy istotną
radość okrywała złą miną i impertynenckimi słowami! Teraz konwencjonalna radość służyła do
okrywania pustki.
Zrobiła na nim złe wrażenie. I gest, żeby usiadł, i sposób, w jaki usiadła sama, coś
poprawiając przy sukni i jakoś ustawiając stopy. Była niespokojna nerwowo, niepewna siebie,
dawny urok pochmurnej siły znikł bez śladu. Rzecz nieoczekiwana, rzecz, na którą ani przez
chwilę nie liczył: poczuł nad nią swoją przewagę.
Rozpytywała go o te lata, o dalsze projekty z miną uważną i życzliwą. Oglądała go wciąż, nie
spuszczała z niego oczów, ciemnych i matowych.
- A pani? Dlaczego pani nic nie mówi o sobie?
Odgrodziła się od razu od tego pytania. Powiedziała gładko, że lubi tu być, lubi to miasto, ten
dom. Że jest stworzona do życia na prowincji.
- Zdaje mi się, że już inaczej być nie może. Tak jestem związana z tym, jakby to we mnie
tkwiło. Ten dom, ulica, podwórze - ja cała się z tego składam.
- Pani gdzieś wyjeżdżała tej wiosny? - zapytał. Spłoszyła się na chwilę.
- Tak, wyjeżdżałam do mojej matki, do Szwajcarii - odpowiedziała z przymusem. Opanowała
się jednak zaraz i uśmiechnęła. - Widziałam się z matką, ale nic jakoś z tego nie wynikło.
Zrobiła swój ładny gest cienkimi rękami, powiewnymi palcami. I ten gest znowu wydał się
mu sztuczny, a palce zbyt kościste i zbyt wypukłe paznokcie.
Teraz on pozwolił sobie być zachmurzony i wzgardliwy. Stało mu się jasne, jaką nie do
przebycia rzeczą od człowieka do człowieka jest jego jakość. Ten każdemu właściwy sposób, aby
być osobno. Dawniej Elżbieta odgradzała się od niego drwiną i złością, jak trzaśnięciem drzwi.
Teraz - grzeczna, wesoła i łatwa - nie istniała już wcale poza tymi otwartymi drzwiami. Nic nie
było pod samym wierzchem, zrobionym z twarzy, sukni, słów, gestów i śmiechu. Uczuł nie tyle
zniechęcenie, ile gniew. Cała była w tym nerwowym trzepocie uprzejmości.

2
Zaprezentowanie głównego bohatera powieści

Przedstawienie Justyny Bogutówny

Przedstawienie Elżbiety Bieckiej

Porównanie sposobu przedstawienia obu kobiet w przywołanych fragmentach – przyjęcie


punktu widzenia bohatera

3
Charakterystyka kreacji bohatera ze wskazaniem na rolę obu kobiet w jego życiu.

Wnioski:

You might also like