You are on page 1of 668

1

-2-

SWEET COLLATERAL

LP LOVELL

Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa


autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym
służącym do promocji twórczości danego autora.
Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a
co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż
marketingowy, łamie prawo.

NAJLEPSZYM ZACZYTANYM ROZBITKOM NA ŚWIECIE, WARTO DLA WAS! ORAZ


MOIM KSIĄŻKOHOLIKOM NA PIERWSZYM FRONCIE, NITCE, GRAŻCE, GOSI, LULU,
KATE, POLI, OSO, ADZE, ŻAKI, ASIULCE. DZIĘKUJĘ ZA WSZYSTKO.
RebelJustice.

Przekład nieoficjalny: RebelJustice#®


Korekta: RebelJustice#®
Oprawa graficzna: RebelJustice#®
Data wydania przekładu: październik 2021r.
-3-

Prolog

ANNA
WIEK TRZYNAŚCIE LAT

Moje serce bije tak mocno, że obawiam się, że może uciec z moich
żeber. Stojąc tam, pośród innych dzieci, odnoszę wrażenie, jakby
migoczący znak unosił się nad moją głową i to sprawia, że kurczę się
w sobie, żałując, że nie mogę stać się niewidziala. Wpatruję się w
brudne, kremowe kafelki u moich stóp i przygryzam dolną wargę, aż
czuję w ustach smak krwi.

Powolne klikanie butów na kafelkach brzmi jak bicie w bęben do


egzekucji. Zamykam oczy i walczę z drżącym oddechem. Następuje
pauza. Moja skóra mrowi z przerażenia i ciężko przełykam, zanim
powoli otwieram oczy, wpatrując się w podłogę. Widzę tylko lśniące
buty, które zatrzymały się tuż przede mną, wskazując złowrogo w
moją stronę. Żadne kurczenie się nie może uczynić mnie
niewidzialnym. Powinnam już wiedzieć lepiej, żeby nie myśleć, że
jakieś szczęście może przyjść na moją drogę. W końcu trzy lata temu
obserwowałam moją siostrę stojącą dokładnie w tym pokoju.
Płakałam, gdy ten sam mężczyzna odciągał ją, by nigdy więcej mnie
nie widziano. Mogła być martwa… albo gorzej. Nie wiem. Od trzech
lat mieszkam w tym sierocińcu bez niej i nigdy nie czułam się tak
samotna, tak całkowicie porzucona przez wszelki ślad dobra na tym
świecie jak w tej chwili. A ten człowiek chce przypieczętować mój los,
zabrać mnie i wysłać nie wiadomo dokąd.

Słyszałam historie o Volynschik , wypowiadane przerażonymi


szeptami przez przerażone dzieci. Kiedyś myślałam, że był mitem –
historią opowiadaną, by przestraszyć dzieci, żeby się grzecznie
zachowywały. Człowiek, który przychodzi i kradnie dzieci rodzicom.
Ale ja nie mam rodziców, podobnie jak moja Una. Wziął ją, a teraz
zabierze mnie. Moje tętno przyspiesza, gdy powoli przeciągam
wzrokiem po jego garniturze na lekko pomarszczoną twarz z ciemnymi
oczami i włosami przetykanymi siwizną. Wygląda jak normalny
-4-

mężczyzna, ale okrucieństwo w jego oczach przyprawia mnie o


dreszcze. Jego usta wykrzywiają się w uśmiechu, który sprawia, że
żołądek mi się buntuje i czuję, że zaraz zwymiotuję.

Pochylając się chwyta moją brodę dłonią, aż jego twarz znajduje się
zaledwie kilka centymetrów od mojej. Jego pachnący tytoniem oddech
owiewa mnie, gdy jego oczy śledzą każdą moją cechę.

– Piękno to takie przekleństwo, maleńka. Cichy jęk przemyka mi przez


usta i staram się nie wpadać w panikę, ale nic na to nie poradzę.
Strach uderza we mnie mocno i szybko, więc cofam się o krok. Znowu
się uśmiecha.

-Nie masz dokąd uciekać.

-Proszę- słyszę, jak mówię.

Prostuje się, a z jego wąskich ust wydobywa się szorstki śmiech. -


Ona już błaga. Wezmę ją i dwie pozostałe.

Opiekunka patrzy na mnie, grymas nie schodzi z jej twarzy. Jej siwe
włosy są ściągnięte w ciasny kok, a kwiecisty kardigan, który nosi,
nie robią nic, by ukryć potwora, którym naprawdę jest. Volynschik
wręcza jej plik banknotów i podają sobie ręce, zanim odprawia resztę
dzieci.

Właśnie zostałam sprzedana, sprzedana jak bydło na aukcji.


-5-

ANNA
OBECNIE

Liczę płytki na przeciwległej ścianie. Trzynaście w poprzek i


piętnaście w dół. Łącznie sto dziewięćdziesiąt pięć. Pamiętam każde
pęknięcie, każdą smugę brudu, każdy wyszczerbiony i poczerniały
kawałek zaprawy jak mapa odciśnięta w moim umyśle. Te rzeczy,
które powinny być bez konsekwencji i nie mają żadnego znaczenia,
są moim jedynym zbawieniem w tych murach. Kafelki i pęknięcia —
konieczne rozproszenie.

MOJA WIZJA skacze rytmicznie, gdy gorący oddech atakuje moją


szyję. Zrogowaciałe palce chwytają moje biodra, krótkie paznokcie
ranią mi skórę.

-PATRZ NA MNIE ! – warczy. Z westchnieniem rezygnacji odwracam


do niego twarz. Nie umiem ci powiedzieć, jak wygląda, to po prostu
kolejna postać bez twarzy, nieokreślona i nieważna. Wbija się we
mnie, stękając i jęcząc, gdy czerpie przyjemność. Moja wizja szkli się,
a umysł dryfuje w to samo miejsce, co zawsze; do nikąd. Całkowity
brak myśli lub uczuć.

KIEDYŚ myślałam o życiu, które miałam. Chciałabym mieć nadzieję


i marzyć o czymś lepszym. Ten czas już dawno minął. To, co kiedyś
wydawało mi się najbardziej brutalną formą degradacji, jest teraz
moją normalnością, a w mojej akceptacji odnalazłam pewien spokój.
To po prostu… ja po prostu egzystuje. Istnieję. On istnieje i to jest
moje życie. Gdy tylko zaakceptujesz sytuację, stanie się ona znacznie
łatwiejsza do zniesienia. Nadzieja jest tym, co łamie nawet
najsilniejszych.
-6-

CHWYTA moją szczękę i wydaje długi jęk w zgięciu mojej szyi.


Oddychając ciężko, powoli podnosi głowę. Jak tylko mnie puszcza,
moja głowa przewraca się na bok i wracam do liczenia płytek.

– JESTEŚ CHUJOWA, Rubio – syczy. Nic nie mówię, a on odsuwa


się ode mnie. Słyszę, jak przechodzi przez pokój, zanim drzwi się
zamykają. I leżę, czekając na następnego i następnego… i
następnego.
-7-

RAFAEL

Agonalne krzyki odbijają się echem w mojej głowie, aż za oczami


pojawia się tępy ból. Odrzucając papiery na bok, wstaję od biurka i
otwieram drzwi biura. Wszystkie dziewczyny w magazynie podnoszą
wzrok znad swoich stanowisk pracy, ubrane w zużytą i brudną
odzież, małe papierowe maski powstrzymują je przed wzniesieniem
się wyżej niż cholerny latawiec oddychający w moim gównie.

-Wracać do pracy!- krzyczę, a oni wszyscy błyskawicznie wykonują


polecenie.

Mój wzrok pada na mojego sekundanta, Samuela, który stoi


pośrodku magazynu. Przed nim facet wisi za związane nadgarstki,
metalowy łańcuch skrzypi, gdy jego ciężar kołysze się tam i z
powrotem na wyciągarce. Pod nim powoli zbiera się szkarłatna
sadzawka, plamiąc matowy szary beton. Sam od niechcenia wyciera
ręce w brudną szmatę, po czym robi to samo z ostrzem.

– Nie powinieneś przeciągać jego cierpienia, Samuelu. Po prostu go


zabij.
-8-

-Nie. Nie, proszę – błaga mężczyzna, lekko unosząc głowę.

Ten człowiek to szczur, który przejechał do nas z DEA i ma czelność


błagać o życie.

-Wrobili mnie! – tłumaczy się. Jeśli jest jedna rzecz, której


nienawidzę bardziej niż szczura, to jest to cipka. -Powiedzieli, że mnie
ochronią.

Śmiech wyrywa się z moich ust, przerywając pełną napięcia ciszę.

-Jestem Rafael D’Cruze.


Przysuwając się bliżej, chwytam go za szczękę, zmuszając go, by na
mnie spojrzał.

-Nie ma przede mną ochrony. Nigdzie nie możesz uciec. Nigdzie nie
możesz się ukryć. Bawili z tobą. Wiedzieli, że cię zabiję. Niski jęk
wysuwa się z jego gardła, zanim zaczyna błagać.

-Nie chcesz umrzeć? – pytam z uśmieszkiem.

-Proszę, mam dzieci.

-Nie znoszę zdrady. Wyjmuję szmatkę z kieszeni i wycieram smugę


krwi pokrywającą jego policzek. -Ale nie przepadam za tym, gdy
muszę zostawiać dzieci bez ojca, a wierzę w odkupienie, Javier.
Klepię go w policzek, a on zwisa w łańcuchach.

-Dziękuję Ci. Dziękuję – sapie.


-9-

-Moje miłosierdzie nie jest bez kosztów.. Już kiwa głową, zgadzając
się na warunki, których jeszcze nie usłyszał. Bo w obliczu wyboru
życie lub śmierć człowiek zrobi wszystko, byleby tylko nie umrzeć. -
Będziesz nadal współpracować z DEA i mówić im wszystko, tak jak
cię poinstruuję. Wszystko jasne?

-T-tak.

-Doskonale. Uśmiecham się. Tak to łatwo. Jedynym sposobem na


zagranie w DEA są własne brudne sztuczki. Mogą grozić więzieniem
takiemu człowiekowi jak Javier, jeśli nie zastosuje się do tego, ale
ryzykuję, że wolałby pójść do więzienia, niż cierpieć z powodu kartelu.
Bardzo makabryczne.

-Zdradź mnie ponownie, a cenę zapłacą twoje dzieci. Jego oczy


rozszerzają się, przelatuje przez nie panika. Tak. W mojej pracy
musisz stać się potworem, aby utrzymać władzę.

Mój telefon zaczyna dzwonić i odpycham Javiera od siebie, zanim


odwrócę się do niego plecami. Wyciągam telefon z kieszeni,
rozmazując krew na ekranie.
Nero Verdi. Do cholery. Mężczyzna przechodzi przez kokainę jak
jej wodę. Przesuwam przycisk odpowiedzi.

– Samuelu, odwieź Javiera do domu, a kiedy już tam będziesz,


zapoznaj się z jego żoną i dziećmi – mówię przez ramię.

-Tak szefie.

Odwracam się i wracam do biura, przykładając telefon do ucha.


- 10 -

-Nero.

-Widzę, że łapiesz stare sztuczki.

– Ech, pieprzone gringos rzucające szczury na statek. Jestem suchy


do czwartku, Nero.

Nadal nie wiem, dlaczego capo kupuje tyle kokainy, żeby zaopatrywać
kilka miast, ale przecież to Nero. Niczego bym mu nie dał. Dopóki
otrzymuję zapłatę, nie obchodzi mnie to.

-Nie potrzebuję kolejnej przesyłki. Chcę spłaty mojej przysługi. Cóż,


to nie może być dobre. Minęło pięć lat. Jeśli teraz o tym mówi, to
musi to być coś dużego i niewątpliwie niewygodnego.

-Czego potrzebujesz?

-Kupuję dziewczynę. Andre negocjuje jej sprzedaż, gdy


rozmawiamy…-

Jęczę. – Wiesz, że ten mały pieprzyk okradnie cię ze ślepoty.

-Musiałem skorzystać z pośrednika, Rafaelu. Nie mogę wejść do


kartelu Sinaloa i przystąpić do licytacji seksualnej niewolnicy,
prawda? Nie mogę zwrócić zbytniej uwagi. Kiedy sprzedaż się
zakończy, Andre przyprowadzi ją do ciebie.

– Nie handluję dziewczynami, Nero. Wiesz o tym. Jestem ci winien,


ale nie proś mnie, żebym...
- 11 -

-Nie kupię jej jako niewolnicy.

– Po co ją w takim razie kupujesz?

-Zabezpieczenie.

-Zabezpieczenie czego? Cisza. – Nie powiesz mi?

-Jest bezpieczniej, jeśli nie wiesz. Nikt nie może wiedzieć, że jest z
tobą.
W co on się pakuje?

– A co mam z nią zrobić?

– Po prostu ją chroń. Nie mogę jej jeszcze wywieźć z Meksyku.

Nero jest poważny. -I nie zamierzasz mi powiedzieć, kim ona… jest.

-Nazywa się Anna Vasiliev. W tej chwili nie mogę ci powiedzieć


więcej.

Pocieram palcami skronie. – To znaczy, że nie jest kimś, kogo chcę


blisko mnie.
Ale co mogę zrobić? Mam wobec Nero dług, którego tak naprawdę
nigdy nie można spłacić i nigdy mnie o to nie prosił. Do teraz.
- 12 -

Parska krótkim śmiechem.

-Potrzebuję jej z kimś, komu ufam, kimś, z kim nikt nie ośmieli się
pieprzyć. Naprawdę nie mam tu wyboru i to mnie irytuje.

-Zadzwoń do mnie, kiedy Andre zabezpieczy sprzedaż. Poproszę


moich ludzi, żeby ją odebrali.

Odkładam słuchawkę i kręcę głową. Nero Verdi pomógł mi umieścić


mnie tu, gdzie jestem. Jestem mu winny lojalność, o której niewielu
ma pojęcie. Niejednokrotnie udowodnił, że jest dobrym przyjacielem,
jeśli nie bardzo niebezpiecznym. Włoch jest bezwzględny, żądny
władzy i zupełnie pozbawiony moralności, którymi zwykle szczyci się
mafia. Kartele w większości nie lubią obcych, ale Nero i ja gramy
według innych zasad, bardziej ambitnych. Na takich krwawych
sojuszach zbudowane są imperia.

ANNA

Mężczyzna ubiera się, ledwo rzucając okiem na moją nagą postać


rozciągniętą na brudnym materacu. Liczę kafelki na przeciwległej
ścianie. Trzynaście w poprzek i piętnaście w dół. Łącznie sto
dziewięćdziesiąt pięć. Pamiętam każde pęknięcie, każdą smugę
brudu, każdy wyszczerbiony i poczerniały kawałek zaprawy jak mapa
odciśnięta w moim umyśle. Te rzeczy, które powinny być bez
- 13 -

konsekwencji i nie mają żadnego znaczenia, są moim jedynym


zbawieniem w tych czterech ścianach. Kafelki i pęknięcia —
konieczne odwrócenie uwagi od mojej zjebanej egzystencji.

Był czas, kiedy miałam nadzieję i marzyłam o czymś lepszym niż to.
Ten czas już dawno minął. To co kiedyś wydawało się najbardziej
brutalną formą degradacji; codzienny gwałt, to teraz moja
normalność. W mojej akceptacji odnalazłam pewien spokój. To po
prostu… ja po prostu jestem. Istnieję i to jest moje życie. Gdy tylko
zaakceptujesz sytuację, stanie się ona znacznie łatwiejsza do
zniesienia. Nadzieja jest tym, co łamie nawet najsilniejszych.

Mężczyzna zatrzaskuje za sobą drzwi i zostawia mnie w ciemnej celi


bez okien. A ja leżę, czekając, aż przyjdzie kolejny mężczyzna i
następny… i następny.

Jakiś czas później zamek stuka złowieszczo, zanim zawiasy skrzypią,


pozwalając smudze światła pełznąć po brudnej podłodze. Do pokoju
wchodzi jeden wyraźny zestaw kroków. Utykanie, o którym wiem, że
jest jego uszkodzoną prawą nogą. Wzrok Alejandro wędruje po moim
odsłoniętym ciele. Nie ma sensu zakładać tu ubrań; po prostu się
tu nie przydają. Skromność jest dla tych, którym zależy. Mnie to nie
dotyczy. Tłuste czarne włosy przyklejają mu się do czoła, a spod pach
i wokół szyi rozlewają się plamy potu. Alejandro to obrzydliwa świnia,
ale jego łaski można łatwo kupić. Ssij jego kutasa, a dostaniesz
wszystko, czego zapragniesz. Szybko nauczyłam się, że narkotyki
pomagają złagodzić sytuację. Mówiąc dokładniej, ketamina, choć nie
jest tak łatwa do zdobycia jak kokaina czy heroina. Pogodziłam się z
moim losem, ale nie mogę zmusić się do całkowitego poddania się, a
tym właśnie jest heroina, umieraniem bez przyjęcia kuli. A kokaina
wzmacnia wszystko, co chcę wyciszyć.

-Przyniosłeś trochę? – pytam łamiącym się głosem.

-Nie. Wstań. To twój szczęśliwy dzień.


- 14 -

Na jego ustach pojawia się chory uśmiech. – A może pechowy.


Śmieje się i odwraca, wychodząc przez drzwi. Podnoszę się i ruszam
za nim, wahając się w drzwiach.

-Gdzie mnie zabierasz?


Zaczyna ogarniać mnie panika, gdy wpatruję się w tę linię na
podłodze, niewidzialną granicę mojego pokoju.

-Masz nowego właściciela, Rubia. Będę tęsknić za tymi słodkimi


ustami owiniętymi wokół mojego fiuta.
Wiem, jak to działa. Widziałam dziewczyny, które przeżywają swoją
przydatność – stają się zużyte i niepożądane. Albo zachorują, a
następnie zostaną sprzedane lub zabite. A bezużyteczne
dziewczyny… miejsca, w których kończą… Sprzedane. Słowo to
wywołuje napływ strachu, który porusza krańce mojego zdrętwiałego
umysłu. Wiem, do czego zdolni są ludzie, do jakich głębin zepsucia
mogą się pogrążyć. Tutaj nie jest tak źle. Tam będzie dużo gorzej.

-Pośpiesz się!- Alejandro szczeka.

Nawet nie wiem, jak dawno mnie tu przywieziono. Tu nie ma miejsca


na czas.
Kiedy ostatni raz opuściłam te cztery ściany?

Przechodzę przez próg i idę za nim korytarzem i przez kolejne drzwi.


Oświetla mnie jasne światło słoneczne i mrużę oczy, nerwowo
rozglądając się po otoczeniu. To magazyn.

Marszcząc brwi, patrzę za siebie na labirynt drewnianych ścian


wzniesionych pośrodku ogromnej przestrzeni. Wyciągając rękę,
pozwalam słońcu tańczyć po mojej skórze, gdy wpada przez okna
wysoko nad nami. Tak blisko. Byłam tak blisko wolności przez cały
- 15 -

ten czas. Założyłam, że ciemny pokoik został zakopany w piwnicy


jakiegoś budynku, nieprzenikniony i zapomniany.

Alejandro przechodzi przez magazyn i otwiera drzwi, cierpliwie


wskazując mi wnętrze.

-Umyj się i ubierz.

Drzwi trzaskają, zostawiając mnie samą.


Rób, jak ci każą. To łatwa do przestrzegania zasada, która w ogóle
nie wymaga myślenia. Zwykle zgadzałam się, tkwiąc w odrętwiałej
akceptacji, ale jedyną myślą, która krąży mi w głowie, jest to, że
zostanę sprzedany lub zabity. To może wydawać się okropnym
sposobem na życie, ale dobrze wiem, że może być znacznie gorzej.
Zamykam oczy, gdy wspomnienia nikczemnych czynów i
zdeprawowanej przemocy wirują w moim umyśle, wyciągając mnie ze
ślepego stanu, do którego się przylgnęłam. Po drugiej stronie tych
drzwi wolność jest tak blisko, że niemal czuję jej smak. Był czas,
kiedy myślałam o ucieczce. Mogą mnie zabić, ale wolę umrzeć, niż
skończyć z kimś takim jak Mistrz.

Plan zaczyna nabierać kształtu, początkowo niepewny, jak dzikie


zwierzę zbliżające się do nowego otoczenia, ostrożne i nerwowe. Idę
na palcach w kierunku perspektywy, a potem wycofuję się, po czym
nerwowo ruszam do przodu. Tam i z powrotem, życie i śmierć, znane
i nieznane.

Jestem w szatni typu siłownia. Przechodzę do wspólnych pryszniców


i odkręcam wodę, używając kawałka mydła do rąk, by jak najszybciej
umyć włosy i ciało. Miesiące brudu i syfu spływają do kanalizacji w
wir skażonej wody. Powiedziałabym, że czuję się czysta, ale tak nie
jest. Oczywiście, że nie. Splamiłam się na duszy i żadna ilość mydła
mnie tego nie uwolni.
- 16 -

Wychodząc, wycieram się spranym ręcznikiem pozostawionym na


ławce. Ubrania są proste, dżinsowe szorty i czarny podkoszulek, ale
są czyste. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nosiłam czyste ubrania lub
w ogóle ubrania.

W końcu podejmując decyzję, wiążę włosy w węzeł i gorączkowo


przeszukuję szatnię. Włączam kilka pryszniców, aż pomieszczenie
wypełni się odgłosem uderzania wody w kafelki. Para unosi się,
szybko wypełniając przestrzeń. W końcowej kabinie chwytam
metalową rurę, na której znajduje się słuchawka prysznica. Metal
jęczy, kiedy go szarpię, ale nie ustępuje. Zbierając wszystkie siły,
szarpię ją jeszcze trzy razy, aż się poluzuje. Woda tryska z urwanej
rury, mocząc moją koszulę i paląc skórę, aż w końcu odrywa się od
ściany.

Ciężkie, nierówne kroki Alejandro odbijają się echem w szumie z


prysznica. Biegnę przez pomieszczenie i kucam obok szafek,
obserwując, jak jego postać pojawia się w gęstej parze.

-Rubia?- woła.

Biorę głęboki oddech, rzucam się na niego i uderzam metalową rurą


z tyłu jego głowy. Przekręca się w ostatniej chwili, a rura zderza się
z bokiem jego twarzy. Przed uderzeniem o podłogę słychać pęknięcie
kości. Nie patrzę na niego, po prostu biegnę. Otwieram drzwi i biegnę
przez magazyn, szukając wyjścia. Do niego prowadzi metalowa
kładka z drabiną. Biegnę po nią i jak najszybciej wspinam się po
drabinie. Kiedy wchodzę na chodnik, biegnę do otwartego okna,
które jest uchylone na szczycie magazynu. Wychylam głowę i mrużę
oczy w jasnym słońcu. Droga do ziemi jest długa. Z boku jest kosz
na śmieci. Gdybym tylko mogła posunąć się trochę dalej…

Seria okrzyków odbija się echem w magazynie poniżej. Nie mam


czasu. To wszystko, teraz albo nigdy. Mój puls przyśpiesza, aż słyszę
go w uszach– adrenalina krąży w moich żyłach i napędza mnie.
- 17 -

Przesuwam nogę nad parapetem i opadam na kucki, zanim opadnę i


przeskoczę nad krawędzią. Długo uśpione mięśnie krzyczą w
proteście, gdy mój palec przywiera do betonowego parapetu. Kosz na
śmieci jest tuż po mojej lewej stronie. Jeśli tylko potrafię…
wymachuję ciężarem tam i z powrotem, aż nie mogę już dłużej
wytrzymać, a potem puszczam i zamykam oczy, czekając, aż ziemia
uniesie się i złamie mnie jak raczkujący ptak. Coś mocno uderza
mnie w kostkę, zanim wyląduję w stercie gorących, śmierdzących
śmieci. Powstrzymując łzy, ściskam kostkę, gdy przeszywa ją ból.
Musiałam przyciąć wierzch śmietnika. Zmuszając się do ruchu,
przeciągam się przez krawędź i kuśtykam za małą oficyną. To jest
takie bezcelowe. Prawdopodobieństwo wydostania się stąd jest
niewielkie. Jest ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym i wszędzie
chodzą mężczyźni. Rząd zaparkowanych samochodów jest oddalony
o jakieś dwadzieścia stóp. Facet opuszcza magazyn bocznymi
drzwiami i wsiada do samochodu, wyjeżdżając tyłem, zanim
przejedzie przez kompleks do bramy. Strażnik macha do niego bez
wahania. Alejandro niedługo tu przyjdzie, żeby mnie sprowadzić.
Muszę się ruszać. Odsuwam się od mojej kryjówki, jak najszybciej
kuśtykam do samochodów i chowam się za starym SUV-em Ford.
Pociągam za klamkę tylnych drzwi. Zablokowane. Cholera. Zerkając
na linię samochodów, szukam czegoś starego i gównianego. Trzy
samochody w dół stoi Honda Accord. Opadam na podłogę i toczę się
pod samochodem obok mnie, powoli schodząc w dół, aż dotrę do
Accord.

– Proszę, proszę, proszę – szepczę pod nosem. Drzwi otwierają się z


trzaskiem, a ja oddycham z ulgą, wchodząc do środka. Muszę się
gdzieś schować. Obmacując się za tylnymi siedzeniami, znajduję
zatrzask zwalniający siedzenia. Składają się do przodu, a ja
zaciskam dłonią usta, walcząc z chęcią zakrztuszenia się
obrzydliwym zapachem. Panika wznosi się jak fala na widok
przerażonych, przekrwionych oczu wpatrujących się bez życia zza
przezroczystego plastiku. Ciało. W bagażniku jest ciało.

Przełykam żółć zbierającą się w gardle, rozważając konieczność


wczołgania się do bagażnika z martwym ciałem. A co, jeśli
postanowią usunąć zwłoki i mnie znajdą? Moje serce bije szybko,
- 18 -

mój umysł przetwarza opcje, a potem słyszę głosy. Sięgam do


wnętrza bagażnika, oddychając przez nos, gdy czuję wokół
zagrożenie. Moje palce muskają chłodny metal i chwytam przedmiot,
wyciągając go. Pistolet w mojej dłoni jest ciężki, jego ciężar jest dla
mnie tak obcy, a jednocześnie dający siłę. Głosy zbliżają się, więc nie
mam wyboru. Przygotowując się, wpełzam obok martwego
mężczyzny. To czysta desperacja. W tej chwili nie mam innych opcji.
Sięgam do tylnego siedzenia, wyciągam je do góry, upewniając się, że
nie wskoczyło na swoje miejsce. Bagażnik pogrąża się w ciemności,
zostawiając mnie samą z trupem. Myślę o wszystkim poza zimną,
woskowatą skórą dociskającą się do mojego uda. Otwierają się drzwi
i samochód przesuwa się pod ciężarem wsiadającego do środka.
Przed uruchomieniem silnika słychać głosy i śmiech. Staram się
słuchać hiszpańskiego rapu rozbrzmiewającego w głośnikach. W
moich żyłach krąży adrenalina, pęd do przetrwania mocno mnie
napędza. Jestem dziewczyną, która nie ma nic do stracenia i
wolności do zyskania. Strach miesza się z dawno zapomnianym
uczuciem nadziei. Tak blisko, a jednak tak daleko. To naprawdę jest
wolność lub śmierć. Na tej ścieżce nie ma dla mnie nic więcej i jest
w tym coś ekscytującego. Po raz pierwszy od bardzo dawna przejmuję
kontrolę nad własnym losem.

Samochód odjeżdża i zatrzymuje się na chwilę. Po cichu modlę się,


żeby strażnicy nie zajrzeli do bagażnika. Zanim znów się ruszamy,
rozlega się niski pomruk głosów. Samochód toczy się po wyboistych,
wypełnionych wybojami drogach, co wydaje się wiecznością.
Bagażnik robi się coraz gorętszy, aż zaczyna mnie dusić zapach
gnijącego ciała. Staram się oddychać przez usta, żeby nie
zwymiotować na wciąż nasilający się zapach.

W końcu samochód się zatrzymuje i w chwili, gdy silnik gaśnie, moje


serce skacze do sprintu. Ściskam pistolet tak mocno, że zaczynają
mi drętwieć palce. Drzwi samochodu trzaskają i zapada napięta
cisza, przerywana tylko dźwiękiem moich własnych, nieregularnych
oddechów. Kiedy przez kilka sekund nic nie słyszę, ostrożnie
przesuwam tylne siedzenie do przodu i zaglądam przez szczelinę.
Niewiele widzę. Ludzie przechodzą przez okno, a przez zmierzch
widać słabą czerwoną poświatę czegoś, co wygląda jak neony. Zimna,
- 19 -

pozbawiona życia kończyna naciska na mnie i tracę kontrolę nad


wszelkimi pozorami spokojnej kontroli. Uderzając swoim ciężarem w
siedzenie, siadam na tylnym siedzeniu, wciągając powietrze do
zaciskających się płuc. Bez wahania szarpię za klamkę i wyskakuję
z samochodu na ruchliwą ulicę. Ludzie patrzą na mnie, gdy wstaję i
rozglądam się. Samochód jest zaparkowany przed zniszczonym
barem z rzędami motocykli z przodu. Na zewnątrz jest drewniany
ganek, a kilku mężczyzn pokrytych gangowymi tatuażami zatrzymuje
się i wpatruje we mnie. Przyglądają mi się uważnie, aż jeden z nich
podchodzi do mnie z krzywym uśmiechem na twarzy.

-Proszę, proszę, co my tu mamy?- krzyczy przez muzykę.

Odwracam się i biegnę. Biegnę tak daleko i tak szybko, jak mogę na
kontuzjowanej kostce. Przynajmniej moi oprawcy mieli powód, by
utrzymać mnie przy życiu. Tutaj żyją wyzwolone potwory, a teraz
jestem kulejącą gazelą w mieście pełnym ich.

ANNA

Ledwo pokonałam kilka przecznic od samochodu, zanim podszedł do


mnie facet. Próbowałam uciekać, próbowałam walczyć, ale bez
efektu.
- 20 -

A teraz jestem tutaj. Gdziekolwiek to jest. Pociągam za łańcuch


przymocowany do ściany i owinięty wokół nadgarstka. Skóra pod
metalowym mankietem jest otarta i boląca. Podciągam kolana do
klatki piersiowej, kładę na nich czoło i ostrożnie muskam palcami
opuchniętą kostkę. Ostry oddech syczy przez moje zaciśnięte zęby,
gdy ból wbija się w moją nogę. Myślę, że jest uszkodzona. Przeszył
mnie dreszcz, a po mojej mokrej od potu skórze przeszył dreszcz. Mój
żołądek gwałtownie skręca się i zaciska. Jęcząc, pochylam się nad
krawędzią łóżka i wymiotuję na podłogę. Grube prześcieradła pode
są jak papier ścierny rozdzierający moją skórę. Potrzebuję…
potrzebuję odlotu. Pragnienie jest tak intensywne, tak pochłaniające
wszystko. To tak, jakby moje zmysły były przeciążone, a wszystko
jest zbyt jasne, zbyt głośne, zbyt rzeczywiste. Pragnę ciemności,
poczucia nicości, które otaczało mnie tak długo i czyniło moje życie
znośnym. Kolejne konwulsje przeszywają mnie i czuję, jakby moje
ciało się rozpadało.

Leżę na plecach, dysząc, wpatrując się w beżowe ściany, łuszczące


się i poplamione na żółto latami nikotyny. Okno zasłonięte brudnymi
i podartymi zasłonami, wpuszczające przygnębiające, przytłumione
światło. Całe miejsce pachnie potem dymem papierosowym,
moczem, a teraz wymiocinami.

Uciekłam od jednego mistrza tylko po to, by wpaść w ręce drugiego.


Ale teraz jestem dosłownie przykuta do łóżka i czuję się, jakbym
umierała. Naprawdę jednak wszystko jest takie samo. Mężczyźni
pieprzą mnie. Dlaczego ma znaczenie, jacy są mężczyźni? I szczerze,
nie mam nic przeciwko byciu pieprzonym. Nie boli mnie. To tylko
gra. To wszystkie inne rzeczy, o których wiem, że mnie złamią, jeśli
będę musiała je ponownie znosić.

Drzwi się otwierają i krzywię się przed jasnym światłem, które wlewa
się do środka przez chwilę, zanim ponownie się zamkną. Chudy
mężczyzna pokryty tatuażami uśmiecha się do mnie, a ja wzdycham,
skupiając wzrok na poplamionym suficie.
- 21 -

-Ech, mała suka gringo. Pociąga nosem, podchodząc do mnie, już


zdejmując koszulę. Chwyta moją pierś i mocno ściska. Ledwo to
czuję. Po prostu pozostawanie świadomym to wysiłek w tej chwili.
Łapie mnie łapami i szarpie mnie z łóżka tak mocno, że łańcuch
zaciska się mocno, grożąc wyrwaniem ramienia ze stawu. Z
westchnieniem zamykam oczy. Mój umysł dryfuje w to samo miejsce,
co zawsze; do nikąd. Całkowity brak myśli lub uczuć.

Słyszę brzęk klamry jego paska, szelest materiału, a potem znowu


otwierają się drzwi…

Strzał!

Otwieram oczy, serce podchodzi mi do gardła, a w uszach dzwoni.


Coś mokrego pokrywa moją klatkę piersiową i brzuch, a kiedy patrzę
w dół, muszę walczyć ze ślepą paniką. Krew. Jestem cała we krwi.
Mężczyzna w drzwiach wpatruje się we mnie z pistoletem w dłoni, a
jego ogromna sylwetka zasłania światło z zewnątrz. Podchodzi do
mnie, a ja obserwuję go niewyraźnymi zmysłami. Zamykam oczy i
czekam na strzał. Wiem, jak to działa. Żadnych świadków. Nikt nie
będzie dwa myśleć, że oszczędzi życie dziwce zwłaszcza członek
gangu. Uśmiech pojawia się na moich ustach na myśl, że to może
się skończyć tu i teraz. Zastanawiam się, jak to będzie. Czy będzie
tak spokojnie, jak często myślałam, że może być? Czy będzie coś
poza tym, czy po prostu nic?

Palce muskają moje ramię, a ja się wzdrygam. Mężczyzna szarpie za


łańcuch na moim ramieniu i słyszę szczęk metalu o metal, zanim
odpadnie. Niepewnie podnoszę na niego wzrok, moje serce bije w
nierównym rytmie, gdy biorę grube bicepsy pokryte tatuażami, jego
kamizelkę i dżinsy. Podnosi koszulę zabitego faceta i rzuca ją we
mnie z chrząknięciem i szarpnięciem podbródka. Drżącymi rękoma
naciągam koszulę przez głowę, na tkaninie unosi się trupi zapach
ciała i marihuany. Potem bez słowa wyciągnięto mnie z łóżka i za
drzwi. Jasne światło słoneczne fizycznie rani moje oczy, wysyłając
oślepiający ból rozdzierający moją czaszkę. Moje nogi łamią się, a
- 22 -

świat przechyla się i wiruje wokół własnej osi. Zataczam się, a jego
palce mocniej ściskają moje ramię, ale jest już za późno. Mrugam raz
i wydaje się, że czas zwalnia na chwilę, zanim wszystko stanie się
czarne.

RAFAEL

Rozlega się pukanie do drzwi mojego biura, a ja wzdycham i siadam


z powrotem na krześle.

-Tak?

Carlos wchodzi do środka; jego bluza z kapturem naciągnięta na


czapkę. -Znaleźliśmy ją. Jeden z moich kontaktów właśnie
wygrzebał ją z burdelu na zaułku.

Wreszcie. Dwa dni Nero pełzającego po mojej dupie. Nie


wspominając o gównie od Domingesa, jej byłego właściciela.
Znalezienie niewolnika bez pieniędzy, przyjaciół i paszportu nie
- 23 -

powinno trwać tak długo. Oczywiście schwytanie jej było zawsze


bardziej prawdopodobne niż rzeczywista ucieczka.

Ściskam grzbiet nosa, starając się powstrzymać narastający ból


głowy. -Czyj burdel?

-Espanozy.

-Cóż, upewnij się, że Dominges wie, że Espanoza znalazł jedną ze


swoich zbiegłych niewolników i nie zdołał jej wydać.

To nie moja domena i nie widać, żebym angażował się w gówno, które
mnie nie dotyczy. Nie powinno mnie to obchodzić, ale jestem
wkurzony, bo ten skurwiel sprawia mi niekończące się kłopoty.
Wszystkie ich kurwy mają na sobie tatuaże z kartelu. Tylko ktoś, kto
marzy o śmierci, może ukraść jedną z ulubieńców Domingesa.

– Nie, szefie. Jest w Diablo.

Podnoszę się na nogi. -Chodźmy i zobaczmy, o co to całe


zamieszanie.

Carlos prowadzi samochód przez ruchliwe ulice. Jest piątkowy


wieczór, a każdy róg ulicy jest pełen dilerów i dziwek. Zrujnowane
budynki mijają w mgnieniu oka okno. Jednostajne trzaski,
wystrzałów odbijają się echem w oddali jak fajerwerki. To jest moje
miasto. Jest różą, jej ciernie pokryte są krwią ofiar, jej płatki są
podarte i zniszczone wojną – a jednak zawsze będzie piękna.

Samochód zatrzymuje się przed Diablo. To bar dla motocyklistów w


najgorszej części miasta. Neon rzuca czerwoną poświatę na rząd
- 24 -

rowerów na zewnątrz, sprawiając, że chromowane rury wydechowe


błyszczą demonicznie. Wysiadam z samochodu, wyjmuję z kieszeni
cygaro i zapalam je, wdychając gęstą chmurę dymu.

Carlos przesuwa się obok mnie, wyciągając pistolet z tyłu dżinsów.


Wygląda jak bandyta z założoną czapką; naciągnięty kaptur. Samuel
jest moim drugim, tym, który zajmuje się biznesem, ale Carlos jest
moim facetem na ziemi. Zna wszystkich, wszystko słyszy i składa
sprawozdania. Obaj są biegunowymi przeciwieństwami.

– Zróbmy to i wychodzimy – mówię. Kiwa głową i idzie przede mną z


pistoletem w dłoni. Drzwi otwierają się, pisząc na zawiasach. W
chwili, gdy moje buty stukają o zużytą drewnianą podłogę, rozmowa
przechodzi w niski pomruk, aż muzyka rozbrzmiewa samotnie.
Patroni siedzą przy pokrytych bliznami i zniszczonych stołach,
skuleni nad butelkami piwa i kieliszkami. Striptizerki, trochę za
stare, żeby nadal pracować, wieszają kijki i ocierają się o spoconych,
pijanych mężczyzn. Rockowa muzyka dudni przeze mnie, gdy
przechodzę przez pokój, krótko kiwając głową barmanowi, zanim
kierujemy się do tylnych drzwi. Tył baru to nic innego jak obskurny
korytarz z biurem na końcu. Wewnątrz znajduję właściciela baru,
Fernando, siedzącego za biurkiem, z podniesionymi obcasami i
papierosem w dłoni.

– Ach, Rafaelu. Jak się masz? – pyta, wstając i wsuwając brudne,


poplamione olejem dżinsy po brzuchu.

Ignoruję go, skupiając się na ledwie przytomnej kobiecie, trzęsącej


się i przywiązanej do krzesła na środku pokoju. Długie blond włosy
w kolorze czystego złota wiszą na jej twarzy. Podchodzę do niej,
poznając każdy najdrobniejszy szczegół jej sylwetki.

-Czy ona jest ranna?


- 25 -

-Nie jest za bardzo w jednym kawałku. Moje oczy śledzą szereg


siniaków pokrywających jej odsłonięte ręce i nogi. Jej lewa kostka i
stopa są spuchnięte, skóra poczerniała, a nadgarstki są otoczone
krwawiącą, otwartą skórą. Wpatruję się w Fernando, a on podnosi
ręce.
-To nie byłem ja. Za kogo Mnie uważasz? Drwi i zaczyna liczyć zwitek
gotówki, który właśnie dał mu Carlos. – Prosiłeś o nią. Lubię moje
kończyny nienaruszone. Nie jestem głupi. Powinieneś wiedzieć…
zanim Espanoza ją dorwał, uciekła z kompleksu Domingesa,
wsiadając do samochodu Psycho…- Wzrusza ramionami. -Psycho
miał ciało w swoim samochodzie, uważa, że za dużo widziała.

Ściskam grzbiet nosa. Psycho to sicario1 i, jak sugeruje jego nazwa,


użyteczny, ale nie jest mój. Jest freelancerem2, co oznacza, że moja
kontrola nad nim jest w najlepszym razie słaba. – Po prostu powiedz
mu, że jest moja. Odwracam się do dziewczyny. – Rozwiąż ją.

Carlos bierze nóż i odcina opaski zaciskowe na jej nadgarstkach.


Mimo to nie podnosi głowy. Naciskam jeden palec pod jej podbródek,
zmuszam jej głowę do góry, aż kurtyna włosów opada z jej twarzy i
spotykam się z jej przeszklonymi, niebieskimi oczami. Łzy spływają
po jej bladych, wilgotnych policzkach, spływają po taśmie klejącej,
która zakrywa jej usta. Jest taka ładna i delikatna, nie wspominając
już o czymś. Co mógłby chcieć zrobić Nero z tym złamanym
ptaszkiem?

-Co jej dałeś? Kieruję pytanie do Fernando.

-Słuchaj, była w złym stanie. Była na głodzie. Miałem trochę


metadonu.

1 Zabójca na zlecenie.
2 Wolny strzelec, zabójca na zlecenie, ale nikomu nie podległy. Zostawiam oryginalną pisownię, bo jest schludniejsza.
- 26 -

Zaciskam szczękę tak mocno, że bolą mnie zęby. Wygląda na


zdezorientowaną, ale świadomą. -Ile jej dałeś?

-Niewiele.

– Przyprowadź ją – mówię Carlosowi i odwracam się, wychodząc z


gównianego pokoiku.

ANNA

Odsuwam się od delikatnego dotyku pod brodą, ale on to ignoruje.


Biorę głęboki oddech, odchylam głowę do tyłu, a mój wzrok powoli
przesuwa się po idealnie skrojonym garniturze, przylegającym do
szerokich ramion. Jego koszula jest rozpięta przy kołnierzyku,
odsłaniając sieć tatuaży, które pełzają po jego szyi, jakby atrament
próbował go udusić. Kiedy spotykam ciemne oczy, włoski na karku
rosną, a puls przyspiesza. Garnitur, zimna maska bezwzględnej
obojętności na twarzy; wszystko w nim sprawia, że czuję się jak
ofiara. Mój zamglony umysł przepływa przez lek, który mi dali. Ale
nawet przez moje stłumione zmysły strach bije z każdym oddechem,
aż tonę w nim. Nie wiem, kim jest ten człowiek, ale mogę powiedzieć,
że jest kimś ważnym, a w Meksyku to nigdy nie jest dobre. Za dużo
widziałam. Za dużo wiem. Zabiją mnie.

Łzy spływają mi po policzkach i chcę być silna, ale to nie jest jakiś
hollywoodzki film. To jest kartel, a dla nieposłusznej dziwki nie ma
drugiej szansy. Ta myśl złości mnie tak samo, jak mnie przeraża.
- 27 -

Prawie zapomniałam, jak smakuje strach. Myślałam, że jestem


odrętwiała na takie rzeczy, ale perspektywa śmierci złamie nawet
złamanych. Wszystko, co mogę zrobić, aby nie krzyczeć na ten
okropne zrządzenie losu, który sprowadził mnie do tej chwili.
Zaciskam szczękę i patrzę prosto na niego. Ściska brwi, a pełne usta
zaciskają się w wąską linię.

– Przyprowadź ją – warczy, odwracając się do mnie plecami.


Mężczyzna, który z nim wszedł, podchodzi do mnie, a ja próbuję się
od niego odsunąć. Jest pokryty tatuażami gangów. Nie widzę
wyraźnie jego twarzy w cieniu bejsbolówki z naciągniętym kapturem.
Trzy łzy spływają pod jego prawym okiem, a blizna szpeci lewą brew.

Na jego podniesioną rękę zaciskam powieki, odruchowo odsuwając


się od siebie. Palce muskają mój policzek, zanim łapie krawędź taśmy
i szarpie ją, zabierając ze sobą warstwę skóry.

– Przesuń się – mówi.

Ostrożnie podnoszę się na nogi, a ból rozpala mi lewą nogę, gdy grozi
jej ustąpienie. Facet w garniturze zniknął i nie jestem pewna, z kim
wolę być: z nim czy z gangsterem. Kuśtykam do drzwi, zaciskając
szczękę z powodu paraliżującego bólu. Moje serce bije tak mocno,
jakby miało wyrwać się z mojej klatki piersiowej. Z każdym
rozpaczliwym uściskiem w moim uchu rozbrzmiewa ostrzeżenie.
Niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo, niebezpieczeństwo.

Wpadam do zatłoczonego baru, wbijając wzrok w drewnianą podłogę,


kiedy zderzam się z czymś, a raczej z kimś. Podnoszę ręce i ląduję na
miękkiej, drogiej tkaninie marynarki. Szerokie mięśnie zwijają się i
kurczą pod moimi dłońmi, a ja szybko je wyrywam. Muzyka cichnie,
a atmosfera w pomieszczeniu natychmiast staje się napięta. Facet w
garniturze łapie mnie za nadgarstek, ciągnąc mnie mocno za siebie,
aż dociskam się do jego pleców. Nie mogę uciec, nie widzę niczego
poza nim.
- 28 -

-Psycho - mówi. Cisza zapada nad barem i czuję napięcie jak


namacalną siłę.

– Rafaelu. Będę jej potrzebował.

Rafael śmieje się, dźwięk rozbrzmiewa w jego klatce piersiowej.


Potem śmiech urywa się i jest jak dusząca presja przed burzą. Cisza.
Napięcie.

-Zejdź mi z drogi.

– Za dużo widziała.

Z westchnieniem Rafael odsuwa się w bok, zostawiając mnie


odsłoniętą i stojącą teraz przed mężczyzną, który wygląda jak każdy
koszmar, jaki mogłabym zebrać. Potwór. Zabójca. Jego twarz jest
całkowicie wytatuowana, aby wyglądała jak czaszka – oczy otoczone
czarnym atramentem. Nie żyje. Bez dna. Robi krok w moją stronę,
zanim Rafael mnie złapie. Silne ramiona owijają się wokół mojego
ciała, aż moja twarz dotknie miękkiego materiału jego koszuli.
Zapach jego wody kolońskiej atakuje moje zmysły.

Strzał!

Wzdrygam się, nieumyślnie przyciskając się bliżej do nieznajomego


w garniturze. Ledwo zauważyłam łomot ciała Psycho uderzającego o
podłogę, zanim znów się ruszamy. Rafael odpycha mnie od siebie i
odchodzi, zostawiając mnie stojącą pośrodku brudnego baru z krwią
trupa wokół moich bosych stóp.
- 29 -

-Ruszaj się!- Drugi facet chowa pistolet z powrotem za pas dżinsów


i popycha mnie do przodu.

Zanim wyjdziemy na zewnątrz, muzyka ponownie rozbrzmiewa.


Gangster otwiera tylne drzwi i wpycha mnie do środka obok Rafaela.
Facet wchodzi za mną, dopóki nie dociskam do Rafaela, uwięzionego
między nimi dwoma. Nikt się do mnie nie odzywa, gdy samochód
odjeżdża. Nie mam pojęcia, co mi zrobią. Zabiorą mnie z powrotem
do kompleksu Sinaloa? Zabiją mnie? Może po prostu mnie przelecą
i wykorzystają.

Przez krótką chwilę myślałam, że jestem wolna. Myślałam, że się


udało. Przez chwilę miałam nadzieję, a nadzieja jest bardzo
niebezpieczna dla kogoś takiego jak ja. To sprawia, że nie wpadnięcie
w rozpacz jest o wiele trudniejsze .

– Jestem Rafael D’Cruze – mówi w końcu mężczyzna w garniturze


głosem pełnym autorytetu. -Baron kartelu Juarez.

Powoli patrzę na niego, mrugając przez mglistą mgłę, wciąż próbując


trzymać się mojego umysłu. Wpatruje się we mnie, oceniając każdy
możliwy szczegół. Nie lubię tego. Po raz pierwszy od lat patrzę na
kogoś. Naprawdę patrzę. Lata niewoli sprawiły, że nienawidzę
mężczyzn takich jak on każdym włóknem mojego jestestwa, po prostu
mężczyzn w ogóle. Wszyscy mnie obrzydzają, a mimo to nie mogę nie
zauważyć zimnej formy piękna Rafaela. Jego twarz mogłaby
wyrzeźbić mistrz rzeźbiarski — każda linia bez skazy. Marszczę brwi
na tok moich myśli.

– Tu podajesz mi swoje imię – mówi niecierpliwie.

Bez słowa podnoszę rękę i odsuwam włosy od szyi, pokazując mu


tatuaż tuż pod uchem. Wijący wąż i, liczba 624 wyryta na jego
łuskach.
- 30 -

– Nie prosiłem o twój numer niewolnika.

-Nie mam imienia - mówię, lata „treningu”- zaczynają się ujawniać.


Nie masz imienia. Jesteś nikim.

Mruży na mnie oczy, zanim mały uśmiech dotyka jego ust. Nic nie
mówi, a jego milczenie sprawia, że czuję się nieswojo, ponieważ jest o
wiele groźniejszy niż cokolwiek, co mógłby powiedzieć.

-Nazywasz się Anna Vasiliev. Nie pamiętam, kiedy ostatnio


słyszałam własne imię, a nawet o nim pomyślałam. Wydaje mi się to
dziwnie bez znaczenia – po prostu imię dziewczyny, której dawno nie
ma.

-To było dawno temu.

Łapie mnie za podbródek i zmusza do patrzenia prosto na niego.


Jego oczy są tak ciemne, bezdenne i nieczytelne, a mimo to błyskają
ostrzeżeniem, jakby celował pistoletem w moją twarz. Wszystko w
nim powinno wywoływać strach, wiem o tym, a jednak nie ma emocji,
jak zawsze.

-Skąd znasz Nero Verdiego?- warczy.

-Nie wiem, kto to jest.

Przygląda się mojej twarzy, zanim marszczy brwi.

– Nie wiesz.
- 31 -

Sposób, w jaki na mnie patrzy – jakbym go w jakiś sposób obrażała,


wkurza mnie, a rzadki przebłysk gniewu mocno i szybko przeszywa
mój krwioobieg. Myślałam, że już dawno minęły takie emocje.

-Czy powinnam ?- dopytuje.

Na jego ustach pojawia się mały uśmiech.

-Uważaj, avecita3. Jego kciuk gładzi bok mojej szczęki.

Zamykam oczy, przełykając gorzki gniew. W ciągu kilku sekund


zmuszam wszystkie moje emocje do ciemnego miejsca, w którym
zwykle żyją, zamykając przed nimi drzwi. Nie ma tu miejsca na
wściekłość ani gorycz. Przyjęcie. Jestem dziwką. Nic więcej.

Kiedy ponownie otwieram oczy, on wpatruje się we mnie. Ściąga


lekko brwi, gdy szuka na mojej twarzy… nie wiem. I pozwalam sobie
po prostu odpłynąć z tego miejsca, tej chwili… z istnienia.

W końcu samochód podjeżdża do solidnej metalowej bramy, tak


wysokiej, że w świetle reflektorów nic nie widzę poza nią. Uzbrojeni
mężczyźni odsuwają się na bok, a bramy powoli otwierają się,
ukazując ogromną rezydencję za nimi. Front domu oświetlony jest
reflektorami, odbijającymi się od jasnej, białej farby. Samochód
zatrzymuje się tuż przy drzwiach wejściowych, a mnie wyciągają.

Po obu stronach zwisającego ganku znajdują się filary, a od frontu


domu rzędy wysokich okien. Otacza mnie zapach nocy Jasmine i
biorę głęboki oddech. Dawno nie czułam nic poza tanią wodą

3 Avecita z języka hiszpańskiego mały ptaszek. Tu pasuje pieszczotliwe określenie ptaszyna.


- 32 -

kolońską i desperacją. Wszystko w tym domu krzyczy o pieniądzach


i władzy, i to mnie niepokoi. Ogrodzenie o wysokości dziesięciu stóp
otacza posiadłość, o ile mogę zobaczyć, co oznacza, że nawet gdybym
była na tyle odważna, by spróbować uciec, nie zaszłabym daleko.

Rafael wysiada z samochodu, a ja podążam za nim, utykając.


Kobieta w średnim wieku w stroju pokojówki otwiera drzwi i wita go.
Chłód w jego rysach natychmiast znika, gdy całuje policzek starszej
kobiety, po czym mówi coś cicho. Oboje odwracają się i patrzą na
mnie, a ja widzę litość przecinającą jej rysy, gdy przyjmuje mój
rozczochrany stan. Podchodzi i bierze mnie pod ramię, ciągnąc w
stronę drzwi. Kiedy kuśtykam do przodu, zatrzymuje się i zerka na
moją nogę. Następną rzeczą, jaką wiem, podrywa mnie krzepki
mężczyzna. Całe moje ciało napina się w jego uścisku i muszę
przełknąć żółć, która wzbiera mi w gardle, gdy jego dłonie dotykają
mojej skóry, nawet tak niewinnie jak one. Jestem zbyt świadomy,
zbyt okablowany. To sieje spustoszenie w mojej zdolności do
wyłączenia się z… tego.

Mężczyzna wnosi mnie do domu, a pokojówka mówi do mnie, ale nie


słucham. Pomimo moich najlepszych starań, by zachować spokój,
słyszę tylko puls w uszach, gdy oczekiwanie pełza po mojej skórze.
Wspinamy się po wielkich schodach i wzdłuż korytarza, zanim
otworzy podwójne drzwi. W środku jest sypialnia, a ja leżę na łóżku.
Mężczyzna odwraca się i odchodzi bez słowa. Chwilę zajmuje mi
dostrzeżenie otoczenia. Pokój wypełniają grube kremowe dywany i
bogate meble. Pode mną miękka szczotka satynowej pościeli sprawia,
że przesuwam palcami po materiale. Po drugiej stronie pokoju
znajdują się otwarte francuskie drzwi. Przewiewa przez nie ciepłe
nocne powietrze, chwytając za długie, gazowe zasłony. Ale teraz się
boję, bo wcześniej byłam w domu podobnym do tego; tak samo
luksusowe i pozornie ładne. Dziwki nie są trzymane w ładnych
miejscach, trzymane są w burdelach i brudnych piwnicach. To nie w
porządku.

Pokojówka wybiega przez drzwi i słyszę odgłos płynącej wody.


- 33 -

Wraca, zatrzymując się przede mną, marszcząc brwi na twarzy.

-Nazywam się Maria.

Nic nie mówię, a ona wzdycha, marszcząc brwi coraz bardziej.

-Tu jesteś bezpieczna.


Nie ma czegoś takiego jak bezpieczeństwo, a gdyby było, z pewnością
nie czułabym tego w tym domu z tymi mężczyznami.
-Powinnaś zmyć brud. W szafie są ubrania. Wezmę te ubrania i
pozbędę się ich. Stoi tam i czeka. Powoli ściągam koszulę przez
głowę, a potem wysuwam dżinsowe szorty, które dostałam w barze, i
wręczam je jej. Jej oczy śledzą moje ciało, pełne przerażenia i litości.
– Przyślę trochę jedzenia – mówi, a jej głos ledwie przewyższa szept.
Wiem, co widzi: chudą dziewczynę pokrytą bliznami, coś złamanego.
-Potrzebujesz też lekarza.

Prowadzi mnie do łazienki, mocno chwytając mnie za łokieć, żeby mi


pomóc, zanim zamknie drzwi. Ogromna wanna stoi pośrodku
ogromnej łazienki, a woda paruje. Oczywiście chcą, żebym była
czysta, zanim mnie przelecą.

RAFAEL

Gdy wchodzę do domowego biura, dzwoni mój telefon.


- 34 -

Dominges, szef kartelu Sinaloa i były właściciel Anny.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio z nim rozmawiałem. Mała Rosjanka


jest w moim posiadaniu nie dłużej niż kilka godzin i dzwoni do mnie.
Zbyt przypadkowe.

Odpowiadam na prośbę o film, a jego postarzała twarz wypełnia


ekran, siwe włosy są starannie zaczesane do tyłu.

– Ach, Rafaelu. Dobrze cię widzieć.

Nie lubię tego człowieka, ale kartel dotyczy tyleż polityki, co kokainy
i krwi.

-Czemu zawdzięczam tę przyjemność?

Zaciąga się papierosem. – Masz coś mojego.

-Och, a co to jest?

-Rosyjska dziewczyna. Chciałbym, żeby wróciła. Uśmiecha się jak


rekin.

Śmiejąc się, siadam za biurkiem.

-Ona nie jest moja. Wierzę, że wynegocjowałeś uczciwą sprzedaż


przez płot. Kupujący za nią zapłacił, a teraz jest jej właścicielem.
- 35 -

-To powiedz kupującemu, że jestem gotów mu zwrócić pieniądze i


trochę więcej za jego kłopoty.
Pstryka palcami i obok niego pojawia się dziewczyna. Ciągnie ją na
swoje kolana. Jest zakneblowana, blond włosy przyklejają się do jej
wilgotnych policzków. Koszula, którą ma na sobie, została podarta i
zwisa z niej, ledwo zakrywając jej piersi. Przerażony skowyt
podchodzi jej do gardła, gdy ją obmacuje.
– Wygląda tak jak ona, prawda? W kącikach jego ust pojawia się
chory uśmiech. -Jestem pewien, że kupujący uzna tę ofertę za bardzo
satysfakcjonującą.

-Dlaczego tak bardzo chcesz odzyskać Rosjanke? Czy jest w niej coś
wyjątkowego?
Chcę wiedzieć, dlaczego Nero chce tę dziewczynę, dlaczego Włoch
kupił meksykańską niewolnicę seksualną i bez powodu zadawał
sobie te wszystkie kłopoty.

– Ona jest dziwką. Pragnę jej, bo uciekła! Ta mała dziwka sprawia,


że wyglądam na słabego.

Wymuszam obraz obojętności. Prawda jest taka, że za każdym


razem, gdy myślę o jednej z tych dziewczyn w tych miejscach, widzę
tylko moją matkę; zepsuta dziwka lub moja siostra; ćpunem, który
chce zrobić wszystko, aby naprawić.

– Wolałbyś stracić pieniądze tylko po to, żeby ją zabić? Unoszę na


niego brew. – To zły interes, Dominges.

Uśmiecha się.
-Zła reputacja to zły interes. Teraz jest mi winna znacznie więcej niż
dziesięć milionów, które zarobiła. Dziesięć milionów! Za te pieniądze
mógłby kupić setkę najpiękniejszych niewolników w Meksyku.
- 36 -

Spojrzenie w jego oczach mówi mi, że zrobi o wiele więcej niż tylko
zabicie Anny i będzie się cieszył każdą pokręconą sekundą tego.
Łapie dziewczynę za gardło, a ona zaczyna szlochać.

-Ten okaz jest wart dużo pieniędzy. Gładzi dłonią jej twarz, macając
jej ciało. -Jest Amerykanką. Bez wątpienia jakiś niczego
niepodejrzewający turysta porwał się z ulicy. -Skontaktuj się z
kupującym.

-Nie ma sensu. Wiem, że Rosjanki nie sprzeda. Po prostu


oszczędzam sobie wysiłku rozmowy telefonicznej.

Z warczeniem Dominges przykłada pistolet do boku głowy


dziewczyny. Chory uśmiech pokrywa jego twarz, zanim pociąga za
spust. Jej głowa odskakuje z głośnym hukiem, zanim jej ciało zniknie
z pola widzenia. Wewnątrz chcę go zabić, ale na zewnątrz jestem
obrazem spokoju. Przeziębienie. Szef kartelu. Żal mi jej, ale muszę
wybierać swoje bitwy. Nie mogłem jej uratować, bo nie obchodzi mnie
los każdej porwanej i maltretowanej dziewczyny w Meksyku. To
niemożliwe i to nie mój problem. Los, który ją czekał… ta kula była
dobrocią, słodko-gorzkim miłosierdziem.

-Pieprzyć jej ciało i powiesić w obozie. Powiedz dziewczynom, że to


Rosjanka – warczy Dominges do kogoś spoza ekranu. – Liczyłem na
twoją pomoc w tej sprawie, Rafaelu. Udaje rozczarowany, choć
podejrzewam, że wiedział, że mu nie pomogę. Wyświadczanie mu
przysług nie leży w mojej naturze.

– Wiesz, że nie handluję niewolnikami, Dominges. Ona jest tylko


przysługą. Nie cofnę słowa.
- 37 -

– Ach tak, szanowny szef kartelu. Dobry biznesmen sprzedałby mi


ją, wziął pieniądze i powiedział kupującemu, że uciekła.

Uśmiecham się. -I ogłosić światu, że nie mogę powstrzymać


bezradnej dziwki? To by mnie osłabiło. Jego twarz staje się
zdecydowanie mordercza i chichoczę do siebie, zanim się rozłączam.

Dziesięć milionów dolarów.

-Carlos!- Kilka sekund później wchodzi do pokoju. -Chcę


wszystkiego i mam na myśli wszystkiego, co można znaleźć na temat
rosyjskiej dziewczyny i Nero Verdiego. Wypuszczam długi oddech i
opadam na krzesło. -Chcę wiedzieć, jaki rodzaj zabezpieczenia
kupuje się za dziesięć milionów dolarów.

Zerkam na ścianę monitorów, obserwując, jak Maria i lekarz zajmują


się Anną na łóżku. Wygląda na to, że moja ptaszyna skrywa
tajemnice… albo ona jest sekretem.

Takie zepsute maleństwo, cofające się przed lekarzem. Aż do


momentu, gdy próbuje jej coś wstrzyknąć. Wtedy jest jak dzikie
zwierzę, a Maria nie może jej powstrzymać. Zeskakuje z łóżka i
kuśtyka na balkon. Czy ona skoczy? Szlak by to. To byłoby
problematyczne.

Podnosząc się na nogi, idę na górę, w kierunku jej pokoju.

Kiedy wchodzę, Maria płacze, gdy lekarz próbuje powstrzymać Annę


na balkonie. Zadrapania pokrywają jego twarz, a ona krzyczy jak
banshee, gdy wciąga ją z powrotem do środka. – Uspokój się – mówi.
Co wydaje się działać tak dobrze.
- 38 -

Podchodzę do nich i chwytam ją za gardło. -Wystarczająco.


Zatrzymuje się, walka opuszcza ją natychmiast, zastąpiona pustymi,
wypełnionymi łzami oczami.

Lekarz puszcza ją, wzdychając. Po prostu stoi tam jak posąg z moimi
palcami wokół jej gardła i chociaż jej warunkowa odpowiedź jest
użyteczna, robi mi się niedobrze. – Wskakuj na łóżko, Anno.

Po cichu wdrapuje się na materac i kładzie się jak cholerny trup.


Jak niewolnik posłuszny panu. Żółć zagraża tyłowi mojego gardła i
muszę ją zmusić. Maria się nad nią denerwuje, ale dziewczyna nawet
nie zauważa starszej kobiety.

-Czy wiesz, jakie narkotyki zażywa?- pyta mnie lekarz.

-Nie. W ciągu ostatnich dwunastu godzin podawano jej metadon.

To nie jest rzadkością. Znani są z tego, że handlarze porywają


dziewczyny z ulicy, ale niewolnicy muszą być posłuszni i bez względu
na to, jak bardzo załamana, dziewczyna zawsze będzie tęsknić za
swoją wolnością, być może nawet ryzykując śmiercią, aby uciec. Tak
więc uzależniają ich od heroiny tak bardzo, że nie odejdą, ponieważ
nie mogą być bez źródła. Nie wygląda na uzależnioną od heroiny.
Brakuje jej ziemistego, dzikiego wyglądu, jaki zwykle posiadają.

-Anno, powiesz lekarzowi, co bierzesz? Czy nie wiesz?

– Proszę, nie – błaga. -Bez igieł.

-Albo mówisz, albo on bierze krew. Z igłą. Twój wybór.


- 39 -

– Ketamina – szepcze.

-Cóż, to wyjaśnia drżenie i nudności. Obawiam się, że będziesz


musiała to przejechać. Jak już mówiłem, kostka nie jest złamana,
ale sądząc po opuchniętych, zdecydowanie zerwanych więzadłach.
Jeśli tylko pozwolisz mi podać ci środki przeciwzapalne… Bierze
strzykawkę z płynem ze stolika nocnego, a Anna wyrywa się z transu,
w którym była. łóżko w ciągu kilku sekund.

-Anno. Powstrzymuję chęć, by na nią warknąć, gdy moja cierpliwość


maleje. Chwytam ją od tyłu, przyciągając do piersi. Walczy, gdy
wciągam ją do łóżka, wspinam się na nie i przyciskam ją do siebie.
Lekarz wygląda na przerażonego, kiedy nas obserwuje. Kiedy rzuca
się na mnie, mój umysł przelatuje do mojej siostry – do czasu, kiedy
to ją trzymałem w ten sposób. Przełykam guzek w gardle i zaciskam
ramię wokół jej klatki piersiowej.

-Anno. Nikt cię nie skrzywdzi. Głaszczę jej włosy jak wystraszonego
konia – tak jak kiedyś z Violet. Jej klatka piersiowa unosi się pod
moim usztywnionym ramieniem i czuję, jak jej serce bije w żebrach.
– Po prostu ją ogłusz, doktorze.

– Ja… – waha się.

– Kurwa, zrób to – burczę, gdy Anna odchyla głowę do tyłu, wijąc się,
jakby odczuwała fizyczny ból.

Wyciąga inną strzykawkę.

– Nie, nie, nie – woła i to szarpie coś w mojej piersi.


- 40 -

Doktorowi udaje się utrzymać jej ramię na tyle nieruchomo, by ją


dźgnąć. Walczy, mimo że tłok powoli uwalnia do jej żył środek
uspokajający. Jej oddech wyrównuje się, aż staje się martwym
ciężarem w moich ramionach, jej policzek opiera się o moją klatkę
piersiową. Jej usta lekko się rozchylają, a długie rzęsy wiją się na jej
bladych policzkach. Jak dziewczyna, która niewątpliwie jest skażona
przez Bóg wie ilu mężczyzn, może wyglądać tak niewinnie i czysto?

Lekarz odchrząkuje, a ja wpatruję się w niego, przenosząc ciężar


ciała spod maleńkiej sylwetki Anny.

– Rób, co musisz – mówię szorstko i wychodzę z pokoju, nie oglądając


się za siebie.

Zbyt blisko. Uderza zbyt blisko domu.

ANNA

Budzę się powoli, mój wzrok się rozmywa, gdy mrugam i otwieram
oczy. Jasne światło wlewa się przez pobliskie okno, a drobinki kurzu
łapią się w promieniach słońca jak drobinki brokatu. Ostatnią
rzeczą, jaką pamiętam, jest igła i drżę na samą myśl. Boję się igieł,
odkąd zostałam sprzedana po raz pierwszy i musiałam oglądać
przestraszonych, nowo nabytych niewolników ustawionych w kolejce
i wstrzykniętych heroinie. To palące, majaczące uczucie jest tym,
którego nigdy więcej nie chcę doświadczyć, i och, jak próbowali mnie
wciągnąć, uzależniając od nich moją następną poprawkę. Byłoby tak
- 41 -

łatwo poddać się temu, ale wiedziałam, że w chwili, gdy to zrobiłam,


byłam ich więźniem. Dopóki miałam własny umysł, tak naprawdę
nigdy mnie nie mieli. Na początku myślałam o mojej siostrze, o tym,
żeby do niej wrócić, ale z biegiem czasu po prostu przebrnęłam przez
następny dzień, ponieważ już doszłam do tego.

Odwracam głowę w poduszkę i wyczuwam najsłabszy ślad


cytrusowego zapachu, który znam zbyt dobrze na tak małą
interakcję: Rafael. Przytrzymał mnie, podczas gdy lekarz wbijał mi
igłę w ramię i to sprawia, że go nienawidzę. Czuję się zgwałcona w
najgorszy sposób.

Odsuwam kołdrę i opuszczam nogi przez krawędź łóżka, tylko po to,


by znaleźć bandaż zakrywający stopę i połowę łydki. Ból w kostce
jest stłumiony do tępego bólu i sądząc po otępieniu kłębiącym się w
moim umyśle, domyślam się, że dali mi jakieś narkotyki. W żołądku
wciąż mam mdłości i chociaż jest mi chłodno, moja naga skóra jest
wilgotna. Ubrania, które dał mi Rafael, są wyrzucane na łóżko,
jakbym je w nocy zdarł.

W przepychu pokoju powoli płonie w moich żyłach niechęć. To


miejsce, ten pokój, to tylko pozłacana klatka, która czeka, by uwolnić
swoje pokręcone horrory. Miałam trzynaście lat, kiedy rosyjska
Bratva wyciągnęła mnie z sierocińca, w którym byłam od piątego roku
życia. Tej nocy dowiedziałam się, że nie ma czegoś takiego jak
niewinność, tylko potwory i ofiary. Tak było, dopóki nie zostałam -
zbawiony. Tak dobrze pamiętam, jak pierwszy raz zostałam
wprowadzony do domu podobnego do tego, pozornie uratowany z
udręki Bratvy przez człowieka, który obiecał, że jestem teraz
bezpieczny… tak długo, jak robię to, co chce. To, czego pragnął,
prześladowało mnie w sposób, który niemal doprowadził mnie do
szaleństwa.

Rafael nie jest lepszy. To mężczyzna, który czerpie korzyści z


cierpienia kobiet, handluje ciałem i duszą. A ja jestem jego więźniem.
Wolność była tak blisko, że odważyłam się mieć nadzieję. Ta nadzieja
- 42 -

pożera mnie teraz, szepcząc o niesprawiedliwości i krzywdzie. Moja


ślepa akceptacja jest strzępiona, zmęczona gniewem tak gorącym, że
wydaje mi się, że fizycznie mnie pali.

Znowu spoglądam na zabandażowaną nogę, marszcząc brwi.


Większość ludzi nie zadałaby sobie trudu, aby to naprawić. Kręcę
głową. W tej sytuacji dobroć jest jedynie prequelem okrucieństwa.
Dobrze znam tę ścieżkę. Jednak po raz pierwszy od dłuższego czasu
chwytam się gniewu i goryczy, pozwalając, by mnie pochłonęła. Jeśli
poczekam, aż moja noga się zagoi, może uda mi się uciec z tego
miejsca. Może rzeczywiście zdołam to rozgryźć, albo umrę próbując.

Silnik samochodu warczy tuż za otwartymi drzwiami balkonowymi,


odciągając mnie od moich myśli. Wstaję, wchodzę na chłodną
marmurową podłogę i przenoszę ciężar ciała na jedną nogę. Gdy
tylko wychodzę na zewnątrz, wiatr pieści mój policzek, łapie zasłony
z gazy i sprawia, że falują wokół mnie. Ciepłe słońce natychmiast
kąpie moją skórę i zamykam oczy, uśmiechając się, gdy przechylam
twarz w kierunku oślepiającego kuli światła wkradającego się w
niebo. Zapomniałam, jak jego promienie mogą ogrzać mnie do samej
duszy. Moją uwagę zwraca chrzęst opon chrzęszczących na żwirze.
Zerkam przez barierkę i patrzę, jak ogromne wrota otwierają się dla
SUV-a. Brama zamyka się za nią, uzbrojeni mężczyźni ponownie
przejmują straż. W świetle dziennym widzę dokładniej cały zasięg
ogrodzenia. Wokół jest solidny metal, a uzbrojeni mężczyźni
patrolują teren w różnych punktach. To miejsce jest jak Fort Knox.
Wygląda na to, że -próbowanie umrzeć- jest znacznie bardziej
prawdopodobne niż wydostanie się stąd.

✅✅✅

Słyszę pukanie do drzwi, ale je ignoruję. Kilka sekund później Maria


stoi w drzwiach na balkon.
- 43 -

– Rafael chce cię widzieć. Musisz się ubrać – mówi, starając się nie
patrzeć na moje nagie ciało. – Będziesz ich potrzebować. Wyciąga
parę kul. Wstaję i kuśtykam z powrotem, siadam na skraju łóżka. -
Co chciałbyś ubrać?

Nic nie mówię. Jestem niewolnikiem. Nie wolno mi myśleć ani czuć,
muszę robić tylko to, co mi każą, a robić inaczej… Nie nabieram się
na to. Przez kilka sekund panuje cisza, zanim Maria zniknie w szafie,
wracając w bladoniebieskiej sukience.

-To?

Na stojąco zakładam bieliznę i letnią sukienkę, którą Maria kładzie


na łóżku. To dziwne uczucie nosić tyle ubrań. Myślałam, że byłbym
wdzięczny za normalność, ale uważam, że materiał nieprzyjemnie
przylega do mojej nagiej skóry. Przez chwilę stoi tam, załamując ręce,
jakby chciała coś powiedzieć. Ona jednak nie. Zamiast tego otwiera
drzwi, oferując mi kule. Ignoruję ją, zamiast tego wolę kuśtykać
korytarzem.

Mężczyźni swobodnie poruszają się po domu Rafaela, większość z


nich uzbrojeni i pokryci gangowymi tatuażami.

Wprowadzają mnie do drzwi, zanim odchodzi, zostawiając mnie


twarzą do niego. Podnoszę rękę, waham się przez chwilę, zanim
zapukam i czekam.

-Wejdź - woła głos z drugiej strony gęstego drewna.

Otwieram drzwi, z podniesioną głową wchodzę do środka i


zatrzymuję się przed ogromnym drewnianym biurkiem. Skupiam się
na całym pokoju, zatrzymując się na małej złotej kuli umieszczonej
pośród oprawionych w skórę książek na półce za biurkiem; mały
- 44 -

obraz szerokiego świata, którego prawdopodobnie nigdy nie zobaczę.


Obok leży książka, którą dobrze znam, złoty napis imienia autora jest
ledwo widoczny na nadmiernie wygiętym i popękanym grzbiecie.

-Wszystkie rzeczy naprawdę niegodziwe zaczynają się od niewinności


- oddycham.

-Co?

Ignoruję go.

-Chciałeś mnie widzieć. Moje spojrzenie zdaje się dryfować na niego


bez mojego pozwolenia, szukając go. To mnie denerwuje. Co jest w
nim takiego, że moje żelazne ściany wyginają się, jakby były zrobione
tylko z papieru i kleju? Lata cierpienia doprowadziły mnie do tego
niezwyciężonego punktu. Nikt nie może mnie skrzywdzić, bo nikt nie
może mnie dosięgnąć, przynajmniej mentalnie. A czyż nie jest cały
ból w umyśle? Ale jakoś do mnie dociera, wywołując dawno zakopane
emocje: złość, wrogość i nienawiść.

Być może to sposób, w jaki patrzy na mnie bez pragnienia, do którego


jestem przyzwyczajona. Niepokoi mnie to, ponieważ pragnienie jest
przewidywalne. Wyrywa mnie z mojej gorzkiej obojętności i sprawia,
że zbytnio go sobie uświadamiam, może nawet boję się go w świecie,
w którym nauczyłam się już bardzo mało się bać. Może to te jego
prawie czarne oczy lub ta aura mocy, którą tak łatwo włada,
niebezpieczeństwo, które spływa z niego jak woda po klifie.

Porusza się, zatrzymując się zaledwie kilka stóp ode mnie, zanim
opiera się o przód biurka. Jego oczy spotykają moje, pełne…
podejrzeń? Wpatruję się w niego, próbując przewidzieć, co mi zrobi
– czego chce.
- 45 -

-Mówisz, że nie wiesz, kim jest Nero Verdi? Mruży oczy, jakbym była
złą osobą w pokoju.

-Jestem dziwką. Gdybym go przeleciała, nie znałabym jego imienia.

Robi głęboki wdech, stukając palcem wskazującym po dolnej wardze.


– To mężczyzna, który cię kupił. Kupowane i sprzedawane jak bydło
na targu. Wstręt wkrada mi się do gardła i zaciskam zęby, żeby
nieznajome uczucie gniewu groziło wyrwaniem się na powierzchnię.

-Czy kiedykolwiek byłaś w Nowym Jorku?

-Jestem dziwką – odpowiadam na co unosi brew. -Nie.

-Czy masz jakichś włoskich krewnych?

-Nie.

-Nie możesz wymyślić żadnego powodu, dla którego włoska mafia


mogłaby cię chcieć?

-Nie.

-W takim razie wygląda na to, że jesteś tajemnicą, Anno Vasiliev.

-Czy mogę już iść?


- 46 -

Odpychając się od biurka, podchodzi do mnie, drapieżnik w każdym


calu. Wyciąga rękę i owija wytatuowane palce wokół mojego gardła.
Zimne, ciemne oczy spotykają się ze mną na chwilę, zanim zbliża usta
do mojego ucha.

-Nero poprosił mnie, żebym cię chronił. Ciepły oddech owiewa mi


szyję i mimowolnie drżę. – Ale jeśli w którymkolwiek momencie
dowiem się, że mnie okłamałaś, uznam, że moja umowa o ochronę
jest nieważna. Jestem wystarczająco jasny? Szorstki szept przesuwa
się po moich zmysłach jak papier ścierny, gdy jego kciuk gładzi kółko
z boku mojej szyi. Jego palce wzdrygają się na mojej skórze
ostrzegawczo, ale nie reaguję. Następuje długi oddech ciszy, zanim
się cofa. -Możesz pojechać w dowolne miejsce na terenie posesji…-

– Ale nie uciekaj – kończę za niego.

Jego usta drgają. -Nie.

– Bo twój przyjaciel mnie posiada.

-Ponieważ tak powiedziałem. Twardy, nieubłagany, niewątpliwie


niebezpieczny, a jednak nie przypomina nikogo, kogo kiedykolwiek
spotkałam. Nie jestem pewien, czy chce mnie skrzywdzić, czy mnie
przelecieć. Obie? Nic? Nieobliczalny. Niedobrze. -Lucas!- on
krzyczy.

Drzwi otwierają się z trzaskiem i przez otwarte drzwi przechodzi


nerwowo młody chłopak. -Tak szefie?

– Będziesz osobistym strażnikiem Anny. Zerkam na faceta, patrząc


na niego od góry do dołu. Jest chudy, zgarbione ramiona, rozbiegane
oczy. Z łatwością mogłam przed nim uciec. Dlaczego Rafael miałby
go chronić? Być może nie ma dla niego pracy, więc jest to
- 47 -

symboliczny gest; pilnuj bezradnego małego niewolnika, który nawet


nie spróbuje uciec. -Masz powstrzymać ją przed ucieczką, jeśli
zdecyduje się być głupia, a jeśli ktoś spróbuje jej dotknąć, masz moje
pozwolenie na zastrzelenie go. Spogląda znacząco na chłopca. -
Ktokolwiek, by to nie był.

Lucas kiwa głową, pasmo czarnych włosów opada mu na czoło. -


Tak szefie.

– Możesz iść – mówi Rafael, a ja wychodzę z pokoju.

Jestem pod drzwiami mojej sypialni, gdy za mną odchrząkuje gardło.


Odwracam się i staję twarzą w twarz z Lucasem. Patrzy na mnie, a
potem na podłogę.

– Uch, jestem Lucas. Wyciąga do mnie rękę.

Marszczę brwi na jego wyciągniętą rękę, nie bardzo wiedząc, co z nią


zrobić.

-Anna. Chwytam jego rękę, a on nią potrząsa, a potem puszcza.

– Miło cię poznać, Anno. Och, szef kazał ci to dać. Wyciąga zużytą
i poobijaną wersję Ernesta Hemingwaya; Uczta ruchoma.
Jasnoniebieska okładka jest zużyta i bąbelkowata. Złoty napis
odcięty przez odrywany róg karty. Ta książka jest bardzo lubiana i
dobrze czytana. Usłyszał mnie.

– Dał ci to?
- 48 -

Wzrusza ramionami. – Będę uh, będę tutaj, jeśli będziesz mnie


potrzebować. Przysięgam, że jego policzki robią się różowe, zanim
zajmuje pozycję obok moich drzwi, z wyprostowanymi plecami.

-Um, dzięki?

Musi być najdziwniejszym strażnikiem, jakiego kiedykolwiek


widziałam.

✅✅✅

Budzę się gwałtownie, boli mnie gardło, gdy wciągam głębokie


wdechy do płuc. Chwilę zajmuje mi dostrzeżenie postaci, która czai
się nade mną w ciemności. Instynktownie odskakuję, moje serce bije
jeszcze mocniej.

-Szlak. Przykro mi. Przepraszam – szepcze mężczyzna. Marszczę


brwi i mrużę oczy na chudą postać w ciemności, zanim zapali się
światło, chwilowo mnie oślepiając. – Krzyczałaś, a ja nie…
myślałem… – Lucas z podnieceniem pociera dłonią kark. Zerkam na
jego spodnie od piżamy w kratę i koszulkę z Gwiezdnych Wojen, jego
włosy sterczą we wszystkich kierunkach. Moje ciało odpręża się, a
oddech wyrównuje się.

– Tak, to się zdarza. Złe sny.

Kiwa głową i niezręcznie odwraca wzrok. – Przepraszam – mówi


ponownie i odwraca się, by wyjść z pokoju.

– Lucas? Zerka przez ramię, a na jego twarzy pojawia się wyraz


troski. -Dziękuję. Słowo wymyka się z moich ust nieproszone. To
- 49 -

człowiek, który mnie „strzeże” - powstrzymuje mnie przed ucieczką.


Nie powinnam mu dziękować, ale jego nieskrępowana troska jest
czymś, czego nie widziałam od tak dawna.

Na ustach Lucasa pojawia się nieśmiały uśmiech, zanim pochyla


głowę. -Nie ma problemu. Mój pokój jest obok, jeśli mnie
potrzebujesz. Wybiega z pokoju, a moje usta układają się w mały
uśmiech.

Rzeczywiście dziwne.

RAFAEL

Kiedy wchodzę do kuchni, przez okna wpada późne poranne słońce.


Podczas rozmowy z Carlosem trzymam telefon między uchem a
ramieniem.

– Mam szczura, szefie – mówi.

– Kurwa do cholery. Posortuj to, Carlos, i wyślij wiadomość. Myślę


o metalowym pudełku i kilku gryzoniach.
- 50 -

Śmieje się. -Robi się. Zadzwonię, kiedy to się skończy. Rozłącza się,
a ja sapie. Maria krząta się po kuchni, a zapach jej specjalnego chili
wypełnia powietrze.

-To pachnie dobrze. Zaglądam jej przez ramię do bulgoczącego


garnka.

– Przyniosę ci trochę – mówi, nie patrząc na mnie. Jej głos jest gruby
i lekko drgający. Chwytam ją za ramię, odwracając ją twarzą do
mnie. Kobieta w średnim wieku ociera się po policzkach i posyła mi
wodnisty uśmiech.

-Co jest nie tak?- prawie warczę. Maria jest dla mnie jak druga
matka i nie mogę powstrzymać się od opiekowania się nią.

-To nic. Odpycha mnie. -Po prostu stara kobieta jest głupia.

-Maria…- Sapie z krótkim oddechem, przewracając oczami.

-Po prostu łamie mi serce. Dokładnie wiem, o kim mówi. Kolejna


łza spada na jej policzek i odwraca się do mnie plecami. -Mówiłem
ci, że jesteś naiwna.

Nie widziałem dziewczyny osobiście od ponad tygodnia, ale


oczywiście codziennie widzę ją na monitorach w moim biurze. Wiem,
że nigdy nie wychodzi z pokoju, ale dopóki jest bezpieczna, a ja
dotrzymuję swojej części umowy, naprawdę mnie to nie obchodzi.

– Po prostu za bardzo ci zależy, Maria. Kiwa głową, wkładając chili


do miski i kładąc ją na wyspie śniadaniowej. Podnoszę stołek. –
- 51 -

Mogę poprosić kogoś innego, żeby się nią zajął. Wkładam jedzenie do
ust. Cholera, to jest takie dobre.

-Nie! Nie musi przebywać w pobliżu mężczyzn. Przestraszą ją.

– Nie przywiązuj się, Maria.

– Ona jest tylko dziewczyną, Rafaelu. Połowicznie oczekuję, że


uderzy mnie w głowę. – Została porwana i zgwałcona. Przeciągam
dłoń po twarzy. Jezu ja jebię. Ta kobieta. To cholerny kartel, ale
Maria zawsze wydaje się przymykać oko na ten rażąco oczywisty fakt.

-Siedzi na balkonie cały dzień, jakby nigdy więcej nie widziała


słońca. Je, bierze prysznic i śpi, kiedy jej każą. Bez względu na to,
ile razy powiem jej, że może robić, co jej się podoba, po prostu patrzy
tępo.

Przechowuję te informacje. -Co chcesz, abym zrobił?

– Po prostu z nią porozmawiaj. Zabierz ją na spacer po domu.


Wyciągnij ją z tego pokoju.

– Możesz ją zabrać sama. To nie jest obóz wakacyjny. Mam lepsze


gówno do roboty niż zabawianie się zastawem Nero.

Kręci głową. – To musisz być ty. Wstaję i wrzucam pustą miskę do


zlewu. -Proszę. Dla mnie.

Ta cholerna kobieta. -W porządku. Zrobię to później. A teraz


przestań mnie męczyć, kobieto. Sprawiasz, że wyglądam miękko.
- 52 -

Na jej ustach pojawia się uśmiech, marszcząc kąciki oczu. -Jesteś


dobrym chłopcem. Wyprostowuje kołnierzyk mojej koszuli i całuje
mnie w policzek.

Jezu Chryste.

✅✅✅

Wracam z akcji z Carlosem i cieszę się z efektu rozprawienia się ze


szczurami. Wysłałem Samuela, żeby zorganizował jutrzejszą
wysyłkę, i mam godzinę, zanim muszę zadzwonić do kolumbijskich
dostawców. Gdy tylko wchodzę, Maria czeka. Bierze moją kurtkę,
patrząc na mnie znacząco.

Idę na górę do pokoju Anny. Lucas przesuwa się niezręcznie przy


drzwiach, starając się na mnie nie patrzeć. To dobry dzieciak, ale nie
nadaje się do kartelu. Chwilę zajmuje mi dostrzeżenie Anny, kiedy
wchodzę do środka. Przez otwarte drzwi balkonowe widzę jej długie
nogi, gdy leży na podłodze z bandażem zakrywającym jedną kostkę.
Podchodzę bliżej i opieram się o framugę. Ma zamknięte oczy, mały
uśmiech na ustach. Jest całkowicie naga, jej niegdyś blada skóra ma
teraz złoty odcień, który podkreśla srebrzyste blizny na jej ciele.
Tydzień jedzenia Marii dobrze jej zrobił. Wskazówka możliwych
krzywizn leżała tam, gdzie kiedyś była tylko kość. Przez chwilę nie
mogę nie zauważyć, jaka jest piękna, delikatna, jak porcelanowa
lalka.

Kiedy odchrząkuję, jej oczy powoli się otwierają, głowa przechyla się
na bok, gdy mnie przyjmuje. To prawie drapieżne; dystans w jej
oczach, gdy mnie ocenia.

-Chodź. Pokażę ci resztę domu.


- 53 -

Obserwowałem jej rutynę z Marią, jej niezdolność do samodzielnego


podjęcia decyzji, więc idę do szafy i szukam sukienki. Bez słowa
bierze materiał, wsuwając jedwabisty materiał przez głowę, aż spływa
kaskadą po jej nagim ciele i muska podłogę. i

Przechodzimy przez dom w milczeniu, a ona powoli kuleje za mną.


Nie tak, że nie przyniesiono dla niej kul, ale najwyraźniej wolałaby
cierpieć.

Zabieram Annę na dół i do pokoju gier. Chłopaki czasami


przychodzą tu na zmianę, żeby pograć w gry wideo lub w bilard.

-To jest pokój gier. Możesz grać w bilard lub cokolwiek. Wskazuję,
ale ona nie zwraca uwagi, skupia się na oknie. Patrzy przez okno na
ciemność, jakby to było jej zbawienie, i zastanawiam się, czy
kiedykolwiek pozwolono jej wyjść na zewnątrz.

-Dalej. Prowadzę ją korytarzem i tylnymi drzwiami, które prowadzą


na taras przy basenie. Podwodne światła oświetlają całą przestrzeń
jasnym turkusem. -Basen i ogrody. Wskazuję na wdzierającą się
ciemność. Jej wzrok skupia się na ogrodach za basenem i robi
niepewny krok do przodu.

-Chciałabyś wychodzić? Zatrzymuje się i nie odpowiada. To tak,


jakby chciała być więźniem, jakby nie mogła wyrazić tego, czego chce,
a może nawet już nie wie. I tak zaczynam iść w kierunku ogrodów,
przechodząc przez wyrzeźbione żywopłoty, które wychodzą na
idealnie przystrzyżony trawnik. Krzewy róż i noc Jasmine kwitną na
rabatach, które ciągną się wzdłuż chodnika do ogromnego stawu.
Powiedziano mi, że mój ojciec zbudował go dla swojej żony lata temu.
- 54 -

Dochodzę do stawu i patrzę, jak Anna przesuwa palcami po


kwiatach, zatrzymując się, by poczuć zapach krwistoczerwonej róży
w pełnym rozkwicie. Sposób, w jaki pieści aksamitne płatki; jasne
jest, że została pozbawiona wszelkiego rodzaju piękna. Jej bose stopy
szepczą nad świeżo podlaną trawą i przez chwilę wygląda na
spokojnego. Przez chwilę wygląda jak ładna, beztroska młoda
dziewczyna spacerująca po ogrodzie pełnym kwiatów. Jak wygląd
może być mylący. Unosi wzrok na mnie i uważnie mnie obserwuje,
zbliżając się do niskiego kamiennego muru otaczającego okrągły
staw. Jej palce po szklistej powierzchni wody. To prawie dziecinne,
niewinna ciekawość. Kiedy kilka ryb wychodzi na powierzchnię,
uśmiecha się i siada na krawędzi. Zdaję sobie sprawę, że po raz
pierwszy widzę, jak się uśmiecha, i nie mogę oderwać wzroku,
bezradnie zwabiona jak zagubiony marynarz na czarujący dźwięk
syreny.

Przenikliwy dzwonek mojego telefonu przebija się przez ćwierkające


świerszcze, rozbijając każdą bańkę, w której mnie ma. Wyjmuję
telefon z kieszeni, zerkam na ekran i marszczę brwi na migającą na
ekranie nazwę mojego dostawcy.

-Muszę to wziąć. Nic nie mówi, ale uśmiech zniknął, a ona nie chce
na mnie spojrzeć. -Znajdź własną drogę powrotną. Nie czekam na
odpowiedź, po prostu odwracam się na pięcie i wracam do domu, gdy
odbieram telefon.

To szybka rozmowa. Proste -nie, nie możesz mieć większego cięcia.


Właśnie się rozłączam i jestem już prawie w biurze, kiedy Lucas mnie
zatrzymuje. -Raf… Szefie, czy mogę z tobą porozmawiać? Spogląda
na mnie, choć brodę trzyma nadal przyciśniętą do piersi. -Proszę.

Dzieciak wygląda, jakby miał się zesrać.

– Dzisiaj, Lucas.
- 55 -

Biorąc głęboki oddech, w końcu na mnie patrzy. – Anna potrzebuje


tabletek nasennych. Unoszę brew, a jego twarz blednie. -Ona… ma
koszmary i krzyczy. Tak, doskonale zdaję sobie sprawę z demonów
małego ptaszka. Wiem też, jak dobrze młody Lucas gra Białego
Rycerza, co wieczór spiesząc jej z pomocą.

-Więc co? Chcesz ją znokautować?

-Poprosiła mnie o…- nerwową łyk-trochę ketaminy.

Wydycham długi oddech. Cholera. -Ja sobie z tym poradzę.

Kiwa głową i ucieka. Wygląda na to, że mała Rosjanka może wcale


nie jest taka trudna, ale jeśli potrzebuje pomocy, będzie musiała o
nią poprosić. Będzie musiała do mnie przyjść.

RAFAEL

Drzwi mojego biura otwierają się bez ostrzeżenia i podnoszę wzrok,


wpatrując się w tego, kto do cholery wszedłby tutaj bez pukania.

Bardzo naga Anna kuśtyka, jej dzikie oczy padają na mnie. Ona
drapie swoje już zaczerwienione ramiona, całe jej ciało się trzęsie.
- 56 -

-Potrzebuję…-

Przechylam głowę na bok, obserwując jej drżącą postać. Co się stało


z pozbawionym emocji małym robotem? Ona jest bałaganem.

Staję na nogi i okrążam biurko.

-Czego potrzebujesz?

-Tylko jedna linijka - błaga, a łzy napływają jej do oczu. I tak


przychodzi do mnie, jej lodowata fasada rozpada się na zimny proszek
na moich oczach. – Proszę, Rafaelu. Zrobię cokolwiek. Pada na
kolana przede mną, a potem jej ręce są na moim pasie. -To jest to,
czego chcesz, prawda?- szarpie za skórę.

-Kurwa, Anno.

Chwytam jej nadgarstki jedną ręką, uspokajając ją. Patrzy na mnie,


szeroko niebieskie oczy tak niewinne, pełne usta, które wyglądają
jakby zostały stworzone do ssania penisa. Wyobrażam sobie, jak
wpatruje się we mnie w ten sposób, gdy pieprzę jej usta. Cholera.
Zaciskam powieki na sekundę i przełykam jęk, gdy mój kutas staje
na baczność. Boże, to jest schrzanione, nawet według moich
standardów. Niesmak wzbiera mi w gardle; na siebie, na nią, na całą
tę cholerną sytuację, w którą wpakował mnie Nero. To czyjaś córka,
kochanek, siostra. W pewnym momencie wiem, że to
prawdopodobnie moja siostra, błagająca mężczyznę bez twarzy, by
dał jej narkotyki w zamian za jej resztki godności. Przysiadam przed
Anną, a ona po prostu pęka, wyginając się w moim uścisku.
Skończyliśmy na podłodze z plecami przyciśniętymi do ściany i
słodką Anną przytuloną do piersi.
- 57 -

Ciągle drapie się po i tak już obolałych ramionach, a ja chwytam ją


za nadgarstki, naciągając je mocno na jej ciało.

– Proszę – błaga.

-Przykro mi. Nie mogę.

-Potrzebuję tego. Lekko uderza czołem o moją klatkę piersiową. -


Nie mogę tego zrobić. Jedna linijka – woła.

-Nie. Biorę jej podbródek i zmuszam, by na mnie spojrzała. Jej oczy


są odległe i nieostre, wypełnione horrorem, którego nigdy nie
poznam. – Spójrz na mnie – powoli skupia się na mojej twarzy. Te
jasnoniebieskie oczy spotykają się z moimi i kurwa, ona mnie zabija,
nawet o tym nie wiedząc. -Otrząśnij się z tego. Nie masz wyboru,
musisz to zrobić.

-Pamiętam wszystko. Jej brwi ściągają się w bolesnym grymasie.

-Wybierz, czy chcesz być ofiarą, czy ocalałym, avecita.

Jej policzek opiera się o moją klatkę piersiową, łzy moczą moją
koszulę. Nie pozwalam jej odsunąć się przez, jak mi się wydaje,
godzinami, aż jej oddech się wyrównuje i zasypia przy mnie. Zerkam
na nią i dostrzegam tatuaż na jej biodrze i kolejny na wewnętrznej
stronie nadgarstka. Liczby. Numery niewolników. Przeszła przez
trzech różnych właścicieli, co jest rzadkością w przypadku tak pięknej
dziewczyny jak ona. Mężczyźni, którzy kupują niewolników jak ładne
rzeczy i często nie sprzedają ich innym, ponieważ pieniądze są
nieistotne; to własność. Wolą je zabić, gdy skończą, niż pozwolić,
aby ktoś je miał.
- 58 -

Słyszę kroki idące korytarzem, zanim Carlos pojawia się w otwartych


drzwiach z kocem w dłoni. Musiał ją usłyszeć. Podaje mi go, a ja
owijam nim Annę, zakrywając jej nagie ciało.

-Dziękuję.

– Wszystko w porządku, szefie?

Wzdycham i opieram głowę o ścianę, wyciągając nogi. -Tak.

-Jesteś pewien? Ciemne oczy przeszukują moje, widząc za dużo, za


dużo wiedząc. Obaj wiemy, że to nie pierwszy raz, kiedy to robię.

– Ona nie jest Violet, Carlos – mówię, ogarnia mnie niepokój.

-Nie.

-Nie mogę wysłać Nero jego zabezpieczenia, naćpanego narkotykami


i całkowicie zepsutego, prawda?

– Nie możesz? Tak ją znalazłeś. Nie zaoferowałeś placówki


odwykowej.

-Więc chciałbyś, żebym ją dalej uzależniał i kontynuowała?

– Tego nie powiedziałem. Ale jest całkiem popieprzona. Nie twoim


zadaniem jest ją ratować. Ma rację, ale kurwa, jeśli ten pomysł mi
nie przeszkadza.
- 59 -

– Możesz iść, Carlos. Odwraca się, potrząsając głową, gdy odchodzi.

Delikatne oddechy Anny owijają moją skórę i gdy zamykam oczy,


prawie pamiętam, że to była Violet, ściśnięta w moich ramionach,
jakbym mogła ją uratować. Nie mogłem. Anna mi ją przypomina;
piękny, ale tak beznadziejnie kurwa zniszczony. Wyglądało to tak,
jakby świat był tak ciemny w jej oczach, niekończące się piekło bez
światła, może z wyjątkiem igły heroiny.

Ale Anna nie upadła tak daleko. Można ją naprawić. Muszę w to


uwierzyć, a może nawet muszę w to uwierzyć.

✅✅✅

Nie widziałem Anny przez cały dzień, odkąd obudziłem się z nią w
moim biurze i obserwowałem, jak praktycznie ode mnie uciekła.
Spałem z dziewczyną na cholernej podłodze i to mnie wkurza. Kiedy
zawierałem tę umowę, nie było to częścią tego. Nie powinno mnie to
obchodzić, ale nie mogę sobie pomóc. Uderza dla mnie zbyt blisko
domu, w mój najsłabszy punkt. To jest problem.

Carlos przerywa to, co mówił i zerka na mnie. -Czy słuchasz gówna,


o którym mówię? Uśmiecha się, poprawiając kaptur na czapkę.

-Tak. Kontynuuj.

Przez chwilę nic nie mówi, po czym odchrząkuje. -Zawsze możesz


powiedzieć Włochowi, nie.

– A dlaczego, do cholery, miałbym to zrobić?


- 60 -

-Wiesz dlaczego. Bardzo dobrze jest trzymać się z dala od cudzych


interesów, jeśli chodzi o handel dziewczynami, ale ta dziewczyna ma
cię na linach, człowieku. Unosi ręce do góry, kiedy patrzę na mnie.
-Mówię tylko. Jeśli pieprzy się z twoją głową, najlepiej się jej pozbądź.

-Ona nie pieprzy się z moją głową. Jest tylko dziewczyną i nie jest
moim cholernym problemem.

– Ach, Rafe. Ona jest więc twoim problemem. Śmieje się i podnosi
z krzesła.

Zaraz po jego odejściu jęczę i wychodzę z biura, idąc na tyły domu.


Kiedy wychodzę na zewnątrz, chłodne wieczorne powietrze pomaga
mi oczyścić umysł.

Idę w stronę stawu, jakby wzywała mnie tam cholerna latarnia


morska. Słońce schowało się za horyzontem, przecinając niebo
głębokimi błękitami i odcieniami złota. Długie cienie sięgają po
dywanie trawy przede mną, gdy zbliżam się do okrągłego żywopłotu,
który otacza wodę. Przechodzę obok żywopłotu i zatrzymuję się, w
cieniu, obserwując ją – ponieważ wiedziałem, że tu będzie. Wpatruje
się w powierzchnię tej wody, jakby wszystkie odpowiedzi życia były
ukryte w jej czarnych głębinach. Jej długa biała sukienka rozlewa
się na ziemi u jej stóp, sprawiając, że wygląda niewinnie i anielsko.

-Anno. Podskakuje na dźwięk swojego imienia, a jej oczy skanują


wszystko dookoła, aż lądują na mnie. Jej brwi ściągają się na chwilę,
zanim szybko odwraca wzrok. – Byłaś tu cały dzień – mówię,
zauważając lekko czerwony odcień jej skóry. -Myślałeś, że uciekłam?
Spogląda na mnie i patrzy gniewnie. Wyjmuję z kieszeni cygaro. –
Powiesz mi, o co chodziło zeszłej nocy?
- 61 -

Zalega między nami cisza i jestem pewien, że nie powie nic, kiedy w
końcu się odezwie. -Koszmary…-

Litość nad ptaszkiem gnieździ się w moich trzewiach i nie mogę się
powstrzymać od zadania pytania, które pali mi na czubku języka. -
Jak długo tam byłaś?

Powoli odwraca twarz w moją stronę. -Nie wiem.

-Ile masz lat?

Wpatruje się w wodę. -Nie wiem.

Dziewczyna nawet nie wie, ile ma lat. Jest jak cholerne krwawiące
serce. Cholera. Nie mogę tego z nią zrobić. Nie dbam o jej gówniane
życie. Narkotyki, broń, dziwki, wszystko to jest częścią
wielomiliardowego biznesu. Jest tylko jedną dziewczyną,
pojedynczym trybikiem w potwornej maszynie. Bez znaczenia.

-To, co próbowałaś zrobić zeszłej nocy, nie rób tego ponownie. Myśl
o niej błagającej o narkotyki sprawia, że żółć podchodzi mi do gardła.
– Nie jesteś tu niewolnikiem.

-Jestem własnością. Jestem niewolnikiem.

– Właśnie tutaj, w tej chwili, jesteś tym, kim mówię, że jesteś – warczę
przez zaciśnięte zęby.

Iskra ożywa w jej oczach, przebijając się przez martwą glazurę. -


Dlaczego to robisz? Jeśli próbujesz mnie złamać…
- 62 -

-Nie muszę cię łamać.


Anna już jest zepsuta.

Stoi ze sztywnymi ramionami. Wpatruję się w jej oczy, a przez tę


narzuconą sobie ścianę lodu widzę cały ból i rozpacz, palącą
nienawiść i surowy opór. Jest zakopany, ale tam jest, żar czekający
na tlen.

Jej małe pięści zaciskają się. -Cokolwiek chcesz zrobić, po prostu to


zrób!

-A co ja chcę robić?

– Pieprz mnie. Pobij mnie. Wybierz swoją truciznę, ale miejmy to


już za sobą!- Podnosi głos i sięga po ramiączka sukienki, zsuwa je z
ramion, aż materiał opada, odsłaniając piersi. Chwytam jej
nadgarstki i przyciskam je do piersi, wolną ręką poprawiając jej
sukienkę.

-Czy nie mówiłem ci właśnie, żebyś przestała z tym gównem?

Trzęsie się, oddycha nierówno, a oczy są dzikie. Czuję, jak szaleje


jej puls na nadgarstku, pierwotny bęben uderza w opuszki moich
palców.

-Nie udawaj, że nie chcesz. Szarpie się w moim uścisku.

Na moich ustach pojawia się zimny uśmiech. – Chciałabyś tego,


prawda? Abym był dokładnie tym, czego oczekujesz. Pochylam się
- 63 -

w jej stronę, przykładając usta do jej ucha. – Myślę, że chcesz być


niewolnicą, Anno. Myślę, że chcesz być traktowana jak lalka do
pieprzenia. Wolisz być dziwką niż zajmować się nieznanym.
Przynajmniej w ten sposób wiesz, czego mężczyźni od ciebie chcą,
prawda? Wiedziałabyś, czego od ciebie chcę.

Znowu szarpie się , próbując się ode mnie oderwać, ale jej nie
pozwolę. -Nie! Chcę…-

-Czego chcesz, ptaszyno?

-Chcę być wolna - szepcze.

Podchodzę do niej i kładę palec pod jej brodą. – Nie, nie to nie
prawda. Mówisz, że tego chcesz, ale oferuję ci to i boisz się to przyjąć.
Jesteś tak zajęta byciem tak cholernie złą, że nie zauważyłaś, że stoisz
w klatce, a drzwi są otwarte.

-Nie jestem zła.

Śmieję się. -Och, avecita, jesteś najbardziej rozgniewaną osobą, jaką


kiedykolwiek spotkałem. Ten gniew sam w sobie jest niestabilny,
ponieważ tak jak ona została uwięziona, tak on też. Zamknęła go
tak mocno, że walczy, by się uwolnić.

-A ja nie jestem wolna.

-Teraz nie. Nie możesz nawet funkcjonować bez mówienia, co masz


jeść, robić lub nosić. Wyjdź z klatki, ptaszyno.
- 64 -

-Dlaczego?- pyta. -Po co prosisz mnie o opuszczenie klatki, skoro


wiesz, że nie należę do ciebie? Jeśli ktoś chce mnie w to tylko
wsadzić, wolę nie smakować wolności. Nie możesz tęsknić za czymś
czego nie znasz .

Przesuwam kciukiem po jej policzku, łapiąc zabłąkaną łzę, która


spływa po jej porcelanowej skórze. Czym mogłaby być, gdybym
uwolnił w niej cały ten gniew? Czym stałaby się Anna Vasiliev ze
swoją wolnością? Nie zasługuje na to, by żyć tym życiem. Chcę złożyć
jej obietnice i są na końcu mojego języka, ale powstrzymuję się. Ona
to tylko biznes. Biznes, który wchodzi mi pod skórę.

– Nie będziesz znowu niewolnicą. To jedyna obietnica, jaką mogę


złożyć, ale jej dotrzymam. Nero poradzi sobie z tym albo poradzi sobie
ze mną.

– Nie możesz tego obiecać.

-Jestem Rafael D’Cruze. Mogę.

-Szef kartelu. Odrywa się ode mnie, jakby budziła się ze snu, i cofa
się o krok. -Znałam takich mężczyzn jak ty przez całe życie. Nie
udawaj, że mi pomagasz, kiedy oboje wiemy, że gdyby nie twój –
„przyjaciel” - z radością zatrudniłbyś mnie do napełnienia kieszeni.
Wszyscy jesteście tacy sami.

Mój gniew napina się jak gumowa opaska i zamykam małą


przestrzeń, na którą jej pozwoliłem zaledwie kilka sekund wcześniej.
Odwraca się, jakby chciała uciec, ale łapię ją, zaciskając dłoń na jej
gardle i przyciągając do siebie. – Nie myśl, że mnie kurwa znasz.
- 65 -

Nierówne oddechy wymykają się jej z ust i czuję, jak jej serce bije na
mojej piersi. Muszę zmusić się do uwolnienia siniaczącego uścisku
na niej i odejść. -Nic nie wiesz.

W mgnieniu oka jej gniew rozprasza się, zastąpiony przez chłodną,


nietykalną maskę, którą wydaje się tak dobrze nosić. I choć może się
to wydawać nieprzenikniona, to właśnie to reklamuje, jak bardzo jest
złamana, ponieważ nie może znieść tego cholernego uczucia.

-Czy mogę już iść?- pyta robotycznie.

-Spójrz na mnie.

Patrzy prosto na mnie, te niebieskie oczy są puste, odległe,


pozbawione niczego. -Gdybym chciał cię skrzywdzić, zrobiłbym to. A
gdybym chciał cię przelecieć, wiedziałabyś o tym.

Bez słowa okrąża mnie, kuśtykając z powrotem w ciemność.

-Kurwa!- Nie mam wielkiego serca, ale gdybym miał, mogłaby je


złamać. Jest jak ptak z uszkodzonym skrzydłem, ale nie mogę być
głupcem, próbując ją naprawić. Choć jest ładna, mała Rosjanka już
nigdy nie będzie dobrze latała. Niektórym ludziom nie można pomóc.
Ja ze wszystkich ludzi to wiem najlepiej. Ona jest problemem Nero,
nie moim.

A jednak wiem, że nie będę się od niej trzymać z daleka, tak


wyraźnie, jak wiem, że jutro wzejdzie słońce.

10
- 66 -

ANNA

Siedzę na skraju mojego łóżka, obserwując poranne światło


wpadające przez okna. Zerkam na jasnożółtą karteczkę, wciąż
przyklejoną do stolika nocnego, i ponownie czytam słowa.

Tabletki nasenne dla ciebie.

Rafael.

Jego pismo jest gustowne i eleganckie, duże, zapętlone wiruje


atramentem, podobnie jak atrament pokrywający jego ciało.
Obudziłam się z kolejnego koszmaru w środku nocy i znalazłam
notatkę wraz z dwiema małymi białymi tabletkami i szklanką wody.
Po wszystkim, co powiedziałam i zrobiłam zeszłej nocy, zostawił mi
tabletki nasenne. Chce mi pomóc. Przyciskam palce do skroni i
pocieram je małymi kółeczkami. Nie rozumiem tego. Nie rozumiem
go.

Pukanie do drzwi odrywa mnie od myśli. Drzwi się otwierają i do


środka wchodzi Lucas.

-Hej, szef powiedział, że od teraz musisz zejść do kuchni na


śniadanie. Wzruszy chudymi ramionami.

-Dlaczego?

Kolejne wzruszenie ramion. -Nie wiem. Wyciąga paczkę z kieszeni


bluzy i wyciąga z niej coś, wkładając do ust. Zauważa moje spojrzenie
i zatrzymuje się, zanim mi je poda. -Chcesz jedno?
- 67 -

Zerkam na kolekcję wielokolorowych cukierków. Nie jadłam


cukierków od dziecka. Biorę jedną i wkładam ją do ust. Owocowa
słodycz wybucha na moim języku, ale szybko goni ją ohydny kwaśny
smak. Pluwam cukierkiem z powrotem do ręki, a Lucas zaczyna się
śmiać. -Prawdopodobnie powinienem był cię ostrzec; są naprawdę
kwaśne.

-Dlaczego miałbyś to zjeść?

Ciągle się śmieje. -Lubię je. Jeśli się pośpieszysz, możesz dostać
trochę bekonu, zanim chłopaki wszystko zjedzą.

Wstaję i idę do łazienki, wyrzucam paskudne cukierki Lucasa do


kosza i myję ręce. Następnie wychodzę za nim z pokoju, wciąż
utykając, ale ból ustępuje z każdym dniem.

Wchodzimy do kuchni, ale chwieję się, gdy widzę faceta siedzącego


przy barze śniadaniowym. To ten sam facet, który był z Rafaelem,
kiedy przyszli po mnie, ten, który nakręcił Psycho. Widziałam go w
domu – z daleka, nie w ten sposób. Lekko unosi jego podbródek,
chociaż nie widzę jego twarzy pod kapturem i czepkiem.

-Ach, jesteś tutaj - uśmiecha się Maria z patelni ze smażonym


jedzeniem. – Carlosie, to jest Anna. Anna, Carlos pracuje dla
Rafaela. Sposób, w jaki mówi: -pracuje dla Rafaela - to tak, jakby był
legalnym biznesmenem z pracownikami. Zabija dla Rafaela, a Rafael
zajmuje się handlem narkotykami, bronią i kobietami. Po prostu
kiwam głową i idę za Lucasem dalej do kuchni. Jest jedynym,
któremu naprawdę ufam tutaj. A może Maria.

Siadam najdalej od zakapturzonego mężczyzny i przyłapuję go na


uśmiechu znad kubka z kawą trzymanego przed twarzą. To nie jest
- 68 -

ciepły uśmiech, więcej rozbawienia, że wyraźnie nie chcę być blisko


niego. Ma wokół siebie cichą, ale złowrogą atmosferę. On patrzy na
mnie, a ja na niego.

Maria kładzie przede mną talerz i wzdycha. – Carlosie, przestań.


Zapina go z tyłu głowy, a on robi unik.

-Au!- Unoszę brwi. Ta drobna kobieta właśnie uderzyła faceta, który


wygląda jak seryjny morderca, a on uśmiecha się do niej, jakby była
jego ulubioną osobą. -Po prostu szukam.

– Denerwujesz ją.

Posyła mi szybki uśmieszek. -Przepraszam.

– Nie denerwujesz mnie – mówię. To prawda. Wiem o nim, o tym,


do czego jest zdolny, ale nie boję się. Już nigdy nie jestem, po prostu
odrętwiały.

-Ignoruj chłopców. Są naprawdę nieszkodliwe. Prawie zakrztusiłam


się kawą. Ona wie, co robią, prawda?

Carlos prycha, po czym otwiera gazetę, a na jego ustach pozostaje


rozbawiony uśmieszek. -Młodszy brat. Carlos drapie włosy Lucasa.
-Jak tam służba wartownicza?

– Odpieprz się – jęczy Lucas. -W porządku.

-Dobra. Powiem mamie, że może przestać na mnie krzyczeć, że


wciągnęłam cię do mojego gangu.
- 69 -

Zerkam między nimi, zauważając podobieństwo. Obaj mają ciepłe


oczy w kolorze whisky i uśmiech, który mówi, że często wpadają w
kłopoty. Ale podczas gdy Carlos wygląda, jakby to on wszczynał
kłopoty, Lucas wygląda, jakby przypadkowo je uruchomił, a potem
uciekł na jego widok.

– Tutaj mieszkają Carlos i Samuel – mówi do mnie Maria, ignorując


chłopaków. – Samuel poszedł do magazynu z Rafaelem, ale Carlos
jest tu nocnym markiem. Kobieta mówi i mówi, ale wydaje mi się, że
mi to nie przeszkadza. Dźwięk jej krojenia warzyw, bulgotania
garnków i rozmowy prawie do siebie jest nieco kojący. Rozglądam się
po ogromnej kuchni z marmurowymi blatami i wysokimi oknami. Na
chwilę pozwalam myślom powędrować do ulotnego wspomnienia:
dużego domu z kuchnią podobną do tej. Moja mama gotuje, ojciec
całuje ją w szyję i rozśmiesza, a obok mnie starsza siostra, która
przewraca oczami. Uśmiecham się do wspomnień i wracam do
rzeczywistości. Kiedyś to była normalność, a teraz cóż, nawet to nie
jest dla mnie normalne. Mimo to czuję nowość, więc przez chwilę
rozkoszuję się prostą czynnością siedzenia w kuchni, jedzenia
bekonu i picia kawy, jak wielu normalnych ludzi.

-Więc przyjaźnisz się z Nero Verdi - mówi Carlos, nie patrząc na


mnie.

Zwykle odmawiam rozmowy z nim z powodu tego, kim i czym jest,


ale on pracuje dla Rafaela. Nie ufam mu, ale z jakiegoś powodu
myślę, że ufam Rafaelowi.
I tak właśnie diabeł zwabia cię do piekła, Anno, fałszywym
uśmiechem i obfitością uroku.
Nie żeby Rafael był czarujący. Daleko stąd.

– Nie – mówię w końcu.


- 70 -

Opuszcza gazetę, unosząc przekłutą brew. Jego spojrzenie opada na


moją klatkę piersiową i nie przeszkadza mi to, bo to jedno spojrzenie
czyni go przewidywalnym, a to mi się podoba. Podnosi kubek z kawą
do ust, biorąc łyk. -Masz szczodrych nieprzyjaciół.

-Nie mam przyjaciół. Jestem dziwką.

Naczynie głośno klekocze do zlewu, a Maria odwraca się, wskazując


na Carlosa. -Wystarczy!- Patrzy na mnie. -Nie chcę znowu tego
słyszeć. Jest zdenerwowana. Dlaczego jest zdenerwowana?

Odchrząkuje, a ja podnoszę głowę i widzę Rafaela stojącego w


drzwiach. Jego wzrok jest utkwiony we mnie i przez chwilę po prostu
odwzajemniam spojrzenie, dostrzegając każdy szczegół jego twarzy.

-Szefie? Wyrywa mnie z tego głos Carlosa i odrywam wzrok.

– Carlos, mamy problem. Krzesło Carlosa trzeszczy, gdy wstaje. –


Lucas, zostań dziś z Anną – rozkazuje Rafael, jakby Lucas nie stał
codziennie przed moim pokojem.

-Tak szefie.

Siedzę tam przez chwilę, słuchając mężczyzn biegnących


korytarzem, zanim silniki kilku samochodów odpalą na zewnątrz,
żwir chrzęści pod ich oponami, gdy odjeżdżają. W domu nagle robi
się bardzo cicho.

– A więc… – zaczyna Lucas, pocierając dłonią kark. -Czy… chcesz


coś dzisiaj zrobić?
- 71 -

-Coś?

-Tak. Poza pozostaniem w swoim pokoju, mam na myśli.

-Jak co? – pytam podejrzliwie.

-Moglibyśmy… obejrzeć film?

– Och, to wspaniały pomysł, Lucas – wtrąca się nagle Maria z


szerokim uśmiechem na starzejącej się twarzy.

– Dobra – mówię ostrożnie, wychodząc za nim z kuchni. Prowadzi


mnie przez dom i wpada do ciemnego pokoju. Zatrzymuję się w
drzwiach, nie podoba mi się brak światła.

Przełącza przełącznik i ukazuje się pokój. Kilka ogromnych krzeseł


stoi naprzeciw wielkiego białego ekranu. To kino. Pamiętam, jak
kiedyś poszedłam z rodzicami do kina, żeby obejrzeć film animowany.
Lucas opada na jedno z krzeseł, a ja siadam na krześle obok niego.
Między nami jest przegroda z ogromnymi uchwytami na kubki
wyciętymi w meblach. Sięga do mnie i naciska guzik. Dół mojego
krzesła porusza się, unosząc nogi i odchylając ciało do tyłu. -Co
chcesz oglądać?

-Nie wiem.

Odwraca twarz w moją stronę. -Cóż, jakie filmy lubisz?

– Nie wiem – mówię cicho.


- 72 -

Zatrzymuje się na chwilę, przechylając głowę na bok, zanim kiwa


głową. -Ok, cóż, masz filmy akcji: szybkie samochody, broń i kiepski.

Na to moje usta drgają. -Bondomania?

– Tak, jak James Bond. Całkowicie kiepski.

-Co jeszcze?

-Komedia? Rzeczy, które cię rozśmieszają.

Kręcę głową. -Co zwykle oglądasz z innymi chłopakami?

Jego brwi ściągają się w grymasie. -Tak naprawdę nie spędzam z


nimi czasu.

-Dlaczego nie?

-Wydaje mi się, że po prostu ich nie lubię.

Nie mogę się powstrzymać od uśmiechu. -Ja również nie.

– Tak, chyba nie. Śmieje się. -Czy mogę cię o coś zapytać?

-Pewnie.
- 73 -

-Kiedy mój brat patrzy na ciebie, jakby chciał cię… przelecieć, nie
obchodzi cię to. Nerwowo pochyla głowę. -Ale kiedy proszę cię o
obejrzenie filmu, wydajesz się przestraszona. Patrzy na mnie, jego
chłopięce oczy płynęły z zakłopotaniem i ciekawością. -Dlaczego?

Wypuszczam głęboki oddech i odchylam się na wygodnym fotelu. –


Rozumiem, czego chce twój brat – przyznaję. – Nie rozumiem… tego.
Gestem między nami.

-Czego?

-Życzliwości. Rumieni się na tyle mocno, że widzę to w słabym


świetle w pokoju. – Jesteś miły, Lucas.

– Dzięki – mamrocze niezręcznie, sprawiając, że uśmiecham się


mocniej. -Myślę, że mam dla ciebie film.

Naciska kilka przycisków i muzyka zaczyna się, zanim pojawia się


obraz czystej turkusowej wody i białych piasków. Sprawia, że tęsknię
za życiem, na który porzuciłam nadzieję, że kiedykolwiek będę mogła
patrzeć. Siedzę cicho i oglądam film, skupiając uwagę na ekranie.
Są piraci i chodzący trupy, a ja śmieję się z głównego bohatera. W
końcu dziewczyna z filmu zakochuje się w jednej z pozostałych
postaci, a ja uważnie przyglądam się, jak przedstawiana jest ich
miłość. Sposób, w jaki na nią patrzy, jakby była cenna i godna; czuję
szarpnoęcie w mojej klatce piersiowej. Kiedy film się kończy,
zwracam wzrok na Lucasa i widzę, że śpi.

Rafael kazał mu pracować do późna w nocy-strzegąc- mnie. To


zupełnie niepotrzebne. Gdzie bym w ogóle poszła? Jak mogłabym
przejść przez to ogrodzenie? To niemożliwe. Lucas wygląda na tak
spokojnego, więc wstaję i wychodzę tak cicho, jak tylko mogę. Idę do
kuchni na drinka, nie widząc nikogo, gdy przechodzę przez zwykle
- 74 -

ruchliwy dom. Pomimo tego, że nienawidzę większości ludzi, jest to


trochę niepokojące.

Wylewam szklankę soku pomarańczowego, kiedy czuję, że ktoś mnie


obserwuje. Odwracając się, drgam, gdy dostrzegam nieznanego
mężczyznę stojącego w drzwiach. Licznik obija się o moje plecy,
uniemożliwiając mi wyjście.

-Anno. Podchodzi powoli do mnie. Ciemne włosy do ramion są


ściągnięte w niski kucyk, a dolną wargę ma metalowy kolczyk.
Zdecydowanie go nie poznaję.

-Skąd mnie znasz? Przesuwam się wzdłuż baru śniadaniowego,


trzymając go między nami, gdy go obchodzi.

-Jestem tu, żeby Ci pomóc. Unosi ręce do góry, próbując zbliżyć się
do mnie. -Pracuję dla Rafaela.

– Nigdy cię nie widziałam.

Uśmiecha się, ale uśmiech nie dociera do jego oczu. – Poznałaś


wszystkich ludzi, którzy dla niego pracują?

– Po prostu wrócę do swojego pokoju. Nie przetrwałam tak długo


będąc kiepskim sędzią. Przeczucie mówi mi, żebym nie ufała temu
człowiekowi.

– Rafael wysłał mnie po ciebie. Zabiorę cię do niego. Rafael bardzo


jasno dał do zrozumienia, że poza jego murami nie jest bezpiecznie,
więc dlaczego miałby chcieć, żebym do niego przyprowadzono?
- 75 -

– Och, w porządku. Poczekam tutaj na niego. Rzucam się w stronę


drzwi i dobiegam do połowy korytarza, po czym ciągnę mnie z
powrotem za włosy. Zszokowany krzyk wyślizguje się z moich ust,
gdy ramię obejmuje moje gardło.

– Będzie łatwiej, jeśli będziesz cicho – szepcze mi nad szyją. Walczę


z chęcią zamknięcia i zablokowania tego wszystkiego. Zamiast tego
znajduję przebłysk walki, o której myślałam, że dawno wygasł, i
uderzam w jego stopę. Wykrzykuje przekleństwo, po czym mocniej
ściska moją szyję. Rozpaczliwie walczę o powietrze. Czerń liże
krawędzie mojego pola widzenia i walczę z nią jak wściekłe zwierzę, a
głos w mojej głowie krzyczy na mnie, że zaraz umrę. Kręci mi się w
głowie, a potem wszystko się ściemnia.

Budzi mnie głośny huk, po którym następuje dźwięk chrzęszczącego


metalu, gdy moje ciało staje się zupełnie nieważkie. Przez chwilę
panuje dziwna cisza, zanim wszystko natychmiast wraca. Uderzam
w coś twardego, a ból promieniuje na moje czoło, gdy moja klatka
piersiowa jest mocno ściśnięta. A potem wszystko się kończy.
Otwieram oczy i mrugam, gdy płyn kapie na moje rzęsy. Zapach
benzyny przenika moje zmysły, a kiedy się rozglądam, uświadamiam
sobie, że jestem w samochodzie, z wyjątkiem tego, że leżę na wpół
rozciągnięta przy oknie, zwisając za pasem bezpieczeństwa w
przewróconym pojeździe. Grzebiąc, odpinam pas i opadam
całkowicie na okno. Kawałki potłuczonego szkła wbijają się w moją
skórę i kaszlę na widok wirującego wokół mnie kurzu. Huk, trzask,
wystrzałów gdzieś w pobliżu i przez niewyraźne widzenie widzę ciężkie
czerwone kropelki spadające na pęknięte szkło pod moimi rękami.
Wszyscy inni ludzie w samochodzie wiszą bezwładnie na swoich
siedzeniach, albo nieprzytomni, albo martwi. Następuje kolejna seria
strzałów i wiem, że muszę się ruszyć, ale nie mogę powstrzymać mojej
wizji, by przestała się podwajać.

Zapach paliwa… Strzelanina. Wystarczy jeden pocisk i ten


samochód może eksplodować. Nie chcę umrzeć.
- 76 -

11

RAFAEL

-Skurwiele. Chcę. Ich. Martwych – warczy Carlos, podnosząc się


na nogi i strzelając serią strzałów z półautomatu.

Nasłuchuję ognia powrotnego, ale on nigdy nie nadchodzi. – Pomyśl,


że to mogło to zrobić. Znajdź Annę.

Carlos odsuwa się od naszej pozycji za SUV-em i zaczyna rozkazywać


mężczyznom. Rozglądam się z tyłu SUV-a i nie widzę nikogo
stojącego. Podbiegam do odwróconego SUV-a, rozciągniętego na
boku. Ten był w środku trzech samochodów, które jechały drogą z
mojego domu. Gdyby Lucas nie zadzwonił do mnie, przegapilibyśmy
ich, a Anna byłaby już w połowie drogi do cholera wie gdzie. Mój
wysadzony magazyn był tylko rozproszeniem uwagi. Byłem
wkurzony, że dzieciak pozwolił im ją zabrać, ale sądząc po tym, ilu
uzbrojonych ludzi właśnie pokonaliśmy, on tylko by się zabił, a wtedy
na pewno byśmy ją stracili.

Z tyłu samochodu wyłania się postać i czołga się przez rozbitą tylną
szybę. Instynktownie unoszę pistolet, zanim widzę masę blond
włosów z pasemkami czerwieni.

-Anna - wołam ją po imieniu, gdy upada na plecy na twardą ziemię.


Padam na kolana obok niej. Mocno krwawi. Rany pokrywają jej
ramiona i odsłoniętą skórę klatki piersiowej, a także głęboką ranę na
czole.
- 77 -

– Rafael? Jej oszołomione oczy skupiają się na mnie, palce muskają


moją szczękę, jakby nie była pewna, czy jestem prawdziwy.

-Mam cię. Biorę ją w ramiona i wstaję.

-Gdzie ja jestem?

Prawdopodobnie ma uraz głowy i zdezorientowana. Mogli nawet ją


odurzyć, chociaż sądząc po ciemnofioletowym śladzie wokół jej
gardła, powiedziałbym, że została przyduszona. Wbijam palce w jej
udo, próbując okiełznać ślepą wściekłość, która przeze mnie krąży.
Zabrali ją. Z mojego pieprzonego domu. Kto byłby na tyle głupi, żeby
wyrwać mi ją spod nosa w taki sposób? Przychodzi mi do głowy tylko
jedna osoba, która tak bardzo pragnie jej powrotu.

Trzymam ją mocniej. – Jesteś ze mną – mówię. -Na pustyni- też nie


jest dobrym wyjaśnieniem. Nie bez powodu mój dom jest zbudowany
daleko poza miastem. Jest łatwo broniony, prowadzi do niego
ogromna, szeroka otwarta przestrzeń, aby nikt nie mógł podkraść się
do głównej bramy. To niemożliwe.

Carlos otwiera dla mnie tylne drzwi SUV-a, a ja wsiadam, trzymając


Annę na kolanach. Samochód rusza, podskakując na nierównym
pustynnym terenie, po czym wraca na gładką drogę. Ktoś podaje mi
szmatkę, którą przyciskam do rozcięcia na jej wciąż krwawiącej
głowie.

-Anno. Delikatnie przesuwam opuszkami palców po jej policzku, a


jej oczy błyskają, zdezorientowana, ale świadoma. -Co się stało?

– Chciał, żebym z nim poszła – mówi, unosząc rękę na posiniaczoną


szyję.
- 78 -

Wdycham głęboki oddech, próbuję się uspokoić. Jestem wkurzony,


że sprawia, że wyglądam słabo, ale jestem cholernie wkurwiony, że
jej dotknęli. Moja wściekłość jest namacalna – pieczenie tak gorące,
że pozostawia kwaśny posmak w ustach. Obserwuje mnie przez
minutę, a potem wyciąga rękę i kładzie rękę na mojej twarzy.

-Uratowałeś mnie. Ptaszyna nigdy wcześniej nie patrzyła na mnie z


czymś innym niż strachem i odrazą. Zdecydowanie uraz głowy. Krew
z jej czoła wciąż wsiąka w tkaninę; złote kosmyki jej włosów zmieniły
się w makabryczny szkarłat.

Zamyka oczy i chowa twarz w moją koszulę, wdychając powietrze. -


Czy właśnie mnie powąchałaś?

-Mam kontuzję głowy - mówi, nie otwierając oczu.

Staram się nie śmiać, ale nic na to nie poradzę. -Czy właśnie
zażartowałaś?

-Być może.

-Oczywiście ptaszyno żartujesz z niebezpieczeństwa.

-Nie jestem w niebezpieczeństwie. Jestem z tobą – mówi, jej słowa


są lekko niewyraźne. Jej słowa wywołują nieoczekiwany efekt, gdy
przedziera się przeze mnie coś na kształt opętania. Kurwa.
Niedobrze. Absolutnie nie dobrze.
- 79 -

-Anno. Potrząsam nią. -Nie zasypiaj. Jeszcze nie. Nie zasypiaj.


Odchyla głowę do tyłu, a ja przesuwam ramię, opierając ją plecami o
drzwi samochodu. -Mów dalej.

-O czym?

-Powiedz mi, jak wyglądało twoje życie przed tym wszystkim.

-Nie wiem. Jej brwi ściągają się. -Mieszkałam w sierocińcu z moją


siostrą.

-Czy była z tobą, kiedy cię sprzedano?

– Nie, sprzedano ją trzy lata przede mną. Nie wiem, czy żyje, czy nie.
Przez chwilę milczy. -Czy mogę cię o coś zapytać?

-Pewnie.

-Czemu to robisz? – szepcze głosem napiętym i ochrypłym. -Z


pewnością są inne sposoby zarabiania pieniędzy.

Zajmuje mi chwilę, zanim zorientuję się, o czym ona mówi. – Myślisz,


że handluję niewolnikami.

Kiwa głową.

– No cóż, mylisz się. Nie robię tego. Ciągle się na mnie gapi. Muszę
sprawić, żeby mówiła, a myślę, że i tak nie będzie tego pamiętać. -
Moja matka była dziwką kartelu Juarez. Dostrzegam spojrzenie
- 80 -

Carlosa w lusterku wstecznym, zmarszczenie brwi szczypie jego rysy.


-Była samotną matką, żyjącą w biedzie w najgorszej części Juarez.
Miała bardzo mały wybór. A kiedy moja siostra dorosła, również stała
się dziwką, pracując na ulicach za pieniądze. Tylko moja siostra nie
radziła sobie z tym zbyt dobrze. Przełykam ślinę na wspomnienie
tego, kim kiedyś była Violet. -Chciała wyjechać do Ameryki i
studiować, aby zostać pielęgniarką, ale wiesz lepiej ode mnie, jak
okrutne może być to życie. Nie miała możliwości oszczędzania
pieniędzy. Kiedy więc jeden z klientów mojej mamy zaoferował jej
dużo pieniędzy za dziewictwo, wzięła je. Oczywiście to nie
wystarczyło, więc pracowała dalej. W końcu rzeczywistość tego, czym
stało się jej życie, była zbyt wielka dla Violet. Więc znalazła ucieczkę.

– Została narkomanką? Jej głos jest tak cichy, że ledwo go słyszę.

-Tak. Zacząłem handlować narkotykami dla kartelu, mając nadzieję,


że uda mi się zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, żeby ją wydostać,
ale… było już za późno. Przedawkowała, kiedy miałem osiemnaście
lat.

-Przykro mi. Myślałam…-

-Myślałaś, że jestem jednym z tych chorych skurwysynów, którzy


kupują dziewczyny takie jak ty i je pieprzą. Kręcę głową. -To, co ci
zrobiono i co wybrała moja siostra, to dwie różne rzeczy, Anno. Moja
siostra była dziwką. Jesteś ptaszyno ofiarą i ocalałym. Odgarniam
jej zakrwawione włosy z twarzy, wciąż walcząc z wściekłością, która
mnie ogarnia.

Jakby mogła to wyczuć, wyciąga rękę i chwyta mnie za nadgarstek,


owijając delikatne palce wokół mojej wytatuowanej skóry. Kontrast
jest jak noc i dzień.
- 81 -

-Co Nero mi zrobi? – pyta, jej mowa znów jest niewyraźna. To nie
może być dobre.

Zataczam roztargnione kręgi na jej szyi. – Nie wiem, po co cię chce,


avecito. Ale obiecałem, że już nigdy nie będziesz niewolnikiem.
Dotrzymam tej obietnicy. Nie proś mnie o więcej, proszę. Poważnie
kiwa głową i skupia wzrok prosto przed siebie, zamykając rozmowę.
Nie mogę tak po prostu złamać umowy dla niej. Nie tak działa świat.
Nie tak działa ten świat. Odmówić Nero dziewczyny, na którą wydał
dziesięć milionów dolarów? Cóż, to by wywołało wojnę, na którą nie
jestem przygotowany. Nie dla niej. Może mi żal dziewczyny, ale nie
mam zamiaru zadzierać dla niej z Nero.

On i ja na pewno będziemy mieć słowa. Muszę wiedzieć, że nie będzie


jej bił się ani nie przekazywał nikomu, kto to robi. To jedna z tych
sytuacji, w których emocje są tylko przeszkodą.

Kiedy samochód podjeżdża pod bramę, wpatruję się w scenę przede


mną. Jedna z solidnych żelaznych bram wisi na zawiasie, a obaj
strażnicy leżą martwi, a ich krew wsiąka w pustynny piasek. Jezu
pieprzony Chrystus. Kilku moich ludzi wyskakuje z SUV-a za nami i
udaje się otworzyć drugą bramę na tyle szeroko, żebyśmy mogli
przejść. Gdy tylko się zatrzymujemy, Lucas wybiega z frontowych
drzwi, a za nim idzie lekarz.

Podaję Annę Lucasowi, a jej głowa opada na jego ramię, gdy dryfuje
na krawędzi snu. -Zostań z nią, dopóki lekarz się nią zaopiekuje.
Patrzę na rozcięcie na jej głowie. -Ona nie lubi igieł. Być może
będziesz musiał ją przytrzymać.

Jego twarz blednie, ale kiwa głową i odchodzi z lekarzem. Carlos


opiera się o bok SUV-a z papierosem w ustach. -Udało mi się załatać
dziurę po kuli. Żyje, jeśli chcesz zacząć go torturować. Zerkam za
niego, gdzie dwóch moich ludzi ciągnie faceta z tyłu SUV-a. Jedyny
ocalały z tego małego ataku. Jakie to niefortunne dla niego. – Zostaw
- 82 -

go w piwnicy – woła Carlos. – I przykuj łańcuchami. Jego oczy


błyszczą czymś mrocznym i złowrogim.

Przeciągają mężczyznę obok nas, jego nogi zwisają pod nim


bezużytecznie. – Jesteś pewien, że najpierw nie potrzebuje lekarza?
Nie chcielibyśmy, żeby teraz umierał, prawda? Uśmiecham się do
Carlosa, chociaż nie czuję się rozbawiony.

– Ech, sto dolców mówi, że możesz to od niego wyciągnąć, zanim to


zrobi.

Parskam. -Dlaczego miałbym stawiać przeciwko sobie? I dlaczego


miałbym chcieć zrobić to szybko?

-Hej, to uczciwy zakład. Nie tak, że przypadkiem nie zabiłeś


wcześniej kogoś, od kogo chcieliśmy uzyskać informacje.

-Jeden raz. Przewracam oczami i idę w stronę domu. -Kiedy lekarz


skończy z Anną, niech naprawi faceta na tyle, aby przeżył godzinę i
dużo pieprzonej utraty krwi.

Carlos się śmieje. – Jasne, szefie.

Godzinę później staję przed człowiekiem, którego przyprowadził


Carlos. Jego nadgarstki są skute łańcuchami i wyciągnięte nad
głowę. Jest bez koszuli, z szerokim bandażem wokół tułowia,
zakrywającym ranę postrzałową. Kawałek taśmy trzyma igłę w
ramieniu, przyczepioną do worka z krwią. Powiedziano mi, że mimo
wszystko wykrwawi się wewnętrznie przed końcem nocy, ale nie
powiem mu tego. Brak nadziei sprawia, że ludzie tak bardzo
niechętnie rozmawiają.
- 83 -

-Dla kogo pracujesz? – pytam, tłumiąc płonącą wściekłość, żebym


mógł się skupić. Przesłuchanie musi być zawsze racjonalne. Zgrzyta
zębami i wpatruje się we mnie, rozśmieszając mnie. – Włamałeś się
do mojego domu, więc musisz wiedzieć, kim jestem. Musiałeś
wiedzieć, że to nie może się dla ciebie dobrze skończyć.

– Nie walczę z tobą – warczy. - Przyjechaliśmy po dziewczynę.

Kręcę szyją w bok, po czym chwytam go za gardło. Dusi się, jego


oczy się rozszerzają. -Jest pod moją opieką. Zabierzesz ją ode mnie
i będziemy się kurwa gniewać – warczę. Pytające spojrzenie Carlosa
spotyka moje z jego pozycji pod ścianą. Ignoruję go i ponownie
skupiam się na mężczyźnie wiszącym w łańcuchach. -Dla kogo
pracujesz?

Nic nie mówi, a na moich ustach pojawia się powolny uśmiech.

-Och, właśnie bardzo utrudniłeś sobie życie, mi amigo. Carlos kręci


głową. -Przyniosę szczypce.

12

ANNA

Budzę się, słysząc dudnienie w głowie. Przewracając się, powoli


wykręcam szyję z boku na bok, próbując złagodzić ból. Przeciągam
się i zamarzam, gdy moje palce stykają się z ciepłym ciałem.
Otwieram oczy i znajduję Lucasa po drugiej stronie łóżka. Jego oczy
są zamknięte, a usta otwarte, gdy śpi. Między naszymi w pełni
ubranymi ciałami wciśnięta jest poduszka. Czekam, aż nadejdzie
poczucie dyskomfortu, ale tak się nie dzieje. To tak, jakby mój umysł
nie mógł nawet pojąć Lucasa jako jakiejkolwiek groźby. Jest po
prostu zbyt niewinny, zbyt… miły. Życzliwość to cecha, której nie
- 84 -

przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widziała u innej osoby, ale


on ją ma.

Budzi się gwałtownie, wypuszczając przy tym słodkie pociągnięcie


nosem.

– Ach, Anno. Mogę wyjaśnić… – urywa, rumieniec plami jego kości


policzkowe. – Doktor powiedział, że ktoś musi cię pilnować, bo
możesz mieć wstrząśnienie mózgu, i uh, zasnąłem. Przykro mi.

-Czyli mogłam umrzeć, a ty nawet byś nie wiedział?

Jego oczy otwierają się szeroko. -Nie! Tak. Być może.

Uśmiecham się. – W porządku, Lucas.

Wydycha powietrze. -Więc, jak się dzisiaj czujesz?

-Jakbym uczestniczyła w wypadku samochodowym i strzelaninie.

– Pójdę po więcej środków przeciwbólowych. Podskakuje i


praktycznie biegnie do drzwi.

Podnoszę rękę do rozciętego czoła i wyczuwam zgrabny rząd


motylkowych szwów. Krew pokrywa kosmyki moich włosów i wiem,
że muszę wyglądać na bałagan.

Lucas nie wraca przez jakiś czas, więc wciągam się pod prysznic.
Kiedy kurz i krew spłyną do kanalizacji. Wychodzę, zaskoczona,
- 85 -

kiedy wracam do swojego pokoju i znajduję Rafaela siedzącego na


łóżku.

-Rafael.

Pod jego oczami widnieją gęste cienie. Jego spodnie od garnituru i


koszula są pomięte, a guziki luźne do połowy klatki piersiowej.
Nigdzie nie widać jego zwykłego poskładania siebie.

-Czy spałeś? - pytam.

Jego usta unoszą się po jednej stronie. -Miałem pracowitą noc.

Przysuwam się bliżej, aż moje kolana znajdują się zaledwie kilka


centymetrów od jego. Te ciemne oczy przesuwają się po moim
okrytym ręcznikiem ciele, po czym przyglądają się mojej twarzy. To
dziwne uczucie ogarnia mnie w piersi, a powietrze między nami się
zmienia. Przez chwilę Rafael wydaje się prawie bezbronny, dopóki nie
dostrzegam plamy krwi na kołnierzyku jego koszuli i pęknięć w jego
knykciach.

Podąża za moim wzrokiem i zaciska pięści. Nie wiem, dlaczego to


robię, ale łapię się na tym, że sięgam po niego, chwytając jego
znacznie większą dłoń w swoją. Jego wytatuowana, pokryta bliznami
skóra kontrastuje z moją. Te ręce popełniły tyle przemocy i zrobiły
straszne rzeczy.

– Zasłużył na wszystko, co dostał – mówi cicho.

-Kto?
- 86 -

-Człowiek, który zabrał cię z mojego domu. Przełykam i przesuwam


palcem po otwartym draśnięciu jego knykcia.

– Czy to cię przeraża, avecito? Odgarnia pasmo włosów z mojego


policzka, jego dotyk jest tak delikatny i sprzeczny z jego brutalnym
wyglądem. -Czy ja cię przerażam?

– Nie – oddycham i to nie jest kłamstwo. Wszystko w nim powinno


mnie przerażać, ale tak nie jest. Rafael D’Cruze jest ostatnią osobą,
która powinna sprawić, że poczuję się bezpiecznie, ale jeśli mam być
ze sobą szczery, czułam się bezpiecznie z Rafaelem od tamtej nocy w
jego biurze. To przeczucie, którego nie potrafię wyjaśnić, coś poza
racjonalnym działaniem mojego umysłu.

Odwraca rękę i gładzi palcami spód mojego nadgarstka. -Mam coś,


co myślę, że powinnaś zrobić. Wstaje, zmuszając mnie do cofnięcia
się o krok od jego imponującej sylwetki. -Ubierz się i spotkajmy się
na dole. Potem wychodzi przez drzwi. Co on może chcieć, żebym
zrobiła?

Rafael czeka na dole schodów, kiedy tam dotrę. Jego włosy są


wilgotne od prysznica, wymięte ubranie zastąpiono czystą koszulą.

-Więc czego chcesz, żebym zrobiła?

Odwraca się i rusza korytarzem. -Chodź ze mną. Idę za nim, moje


bose stopy szepczą nad terakotową płytką. Na końcu korytarza
otwiera drzwi, odsłaniając schody prowadzące w dół. Wpatrując się
w ciemność, po moim kręgosłupie przebiega dreszcz strachu.

-Boisz się ciemności? - niedowierza.


- 87 -

-Zależy, co jest w ciemności.

Po naciśnięciu przełącznika schody oświetlają się. Przysięgam, że


gdy schodzimy, temperatura spada o kilka stopni. Zatrzymując się
przed drzwiami na dole, odwraca się twarzą do mnie.

-Jeśli chcesz odejść, możesz to zrobić w dowolnym momencie,.

Uspokajające słowa. Marszczę brwi i drzwi otwierają się z trzaskiem.


Widok, który wita mnie, gdy wchodzę do pokoju, sprawia, że
zamarzam w miejscu.

Postać zwisa z haka na środku sufitu, ma nadgarstki skute


łańcuchem, a jego ciało opadło niezgrabnie. Wydaje się, że jest
nieprzytomny, broda opada na jego klatkę piersiową. Do jednego z
jego ramion przyczepiona jest linka, przyczepiona do worka z krwią.
Wprawia mnie to w zakłopotanie, dopóki nie ogarnę reszty. Jedna z
jego rąk jest zabandażowana, krew przesiąka przez białą pościel.
Przy bliższym przyjrzeniu się zauważam, że brakuje mu palców, a
ręka jest niczym więcej niż zakrwawionym kikutem. Koszula
zwisająca z jego ciała jest podarta, zakrwawiony materiał odsłania
szereg siniaków i skaleczeń na całej jego skórze. To płótno
przedstawiające brutalną i makabryczną historię. Worek z krwią
utrzymuje go przy życiu na tyle długo, że nie wykrwawia się. To
szalenie makabryczne.

Pokój wygląda jak komora uboju. Jest zimno jak w lodówce. Nie ma
okien, tylko jedne drzwi – nie ma ucieczki. Ściany, podłoga i sufit są
szare, poplamione w różnych miejscach ciemniejszymi plamami rdzy.
Pod ścianą stoi metalowy wózek z różnymi nożami, szczypcami i
kastetami. Rafael ma pokój w swojej piwnicy wyłącznie w celu
torturowania i zabijania ludzi. W głębi mojego umysłu jest ta
dręcząca świadomość, że to powinno mnie niepokoić, ale czas na to,
co powinno lub nie powinno być, dawno już minął. Przemoc tego
wszystkiego uważam za dziwnie spokojną, ponieważ wiem o tym.
- 88 -

Krew i ból; prosty akt konsekwencji i kary; Rozumiem to bardziej


niż cokolwiek innego.

Rafael opiera się o ścianę, jedną nogą kopiąc o nią, gdy jego grube
ramiona zaplatają się na jego klatce piersiowej. Przygląda się każdej
mojej reakcji, jakby spodziewał się, że wybiegnę z pokoju z krzykiem.

-Kim on jest? - pytam.

– Nie poznajesz go? Jego oczy błyszczą mrocznym rozbawieniem.

-Trudno go rozpoznać przez całą krew.

– To facet, który włamał się do mojego domu i zabrał cię. Uśmiecha


się. -Opowiedział mi o tym wszystko. Dlaczego to zrobił, dla kogo
pracuje…-

-I? Kto to był?

– Zatrudnił ich Dominges.

- Nie wiem kto to jest.

– Szef kartelu Sinaloa – wyjaśnia.

I to mnie przeraża, bo dlaczego mężczyzna, który mnie sprzedał,


miałby mnie teraz chcieć?
- 89 -

-Oh.

– A więc, avecita… – Odsuwa się od ściany, skradając się w moim


kierunku ze śmiercionośnym rodzajem gracji. Nieznane mi poczucie
bezpieczeństwa ogarnia mnie, kiedy się zbliża, i marszczę brwi,
ponieważ nie mogę do końca policzyć tego nagłego zaufania do niego.
To nie jest racjonalne. Ale czy tak musi być? Zatrzymuje się tak
blisko, że nie widzę nic poza kolosalną przestrzenią jego klatki
piersiowej. -Co zamierzasz z tym zrobić?- szepcze przy mojej twarzy
i unoszę brodę, żeby na niego spojrzeć.

-Ja? Chcesz, żebym coś zrobiła?

– Ten mężczyzna cię skrzywdził. Jego wzrok opada na moją szyję,


która, jak wiem, jest otoczona gęstymi fioletowymi siniakami. Gładzi
lekkimi jak piórko palcami po maltretowanej skórze, a jego wyraz
twarzy ciemnieje z każdą mijającą sekundą. Rafael krąży za mną jak
drapieżnik bawiący się zdobyczą i odsuwa moje włosy na bok. –
Zabrał cię i bez namysłu oddałby cię Domingesowi, avecita.

-Wiem. Mój głos jest niczym więcej jak łamanym szeptem. Ciepło
ciała Rafaela krwawi na moje plecy, oferując siłę, jednocześnie
grożąc, że mnie poparzy – taka niepewna linia. Opieram się
niebezpiecznej chęci oparcia się na nim, pocieszenia w mężczyźnie, o
którym wiem, że nie może go zapewnić. Może i uratował mnie w jakiś
sposób, ale dla niego to tylko interes.

– Ten człowiek uczynił cię bezsilną, Anno. Tutaj. W moim domu.


Gdzie obiecałem ci bezpieczeństwo.

Odwracam się do niego. – To nie twoja wina. Kładę dłoń na jego


klatce piersiowej i czuję, jak jego serce bije pod moją dłonią.
- 90 -

Zakłada mi za ucho kosmyk włosów, a ja odwracam wzrok od niego,


skupiając się na widoku mojej dłoni na jego klatce piersiowej.
Chętnie. Chętnie go dotykam. Marszczę brwi na ten nieznajomy
widok, a moja ręka opada.

– On umrze, avecita. Kiwa głową w kierunku zakrwawionego


mężczyzny. -Myślę, że powinnaś ty to zrobić.

Moje oczy się rozszerzają, natychmiast wpadając na jego. -Co?

-Wyrządził ci krzywdę, a w moim świecie to gwarantuje zapłatę krwi.


Sięga za siebie i powoli wyciąga pistolet z pasa spodni. -Nie wiem,
jak ci pomóc w inny sposób - mówi cicho, jak wyznanie, którego nie
odważy się wypowiedzieć zbyt głośno. -Więc daję ci wybór. Tak czy
inaczej, on umrze. Wyciąga do mnie broń.

Niepewnie sięgam, owijając palce wokół chłodnego metalu. Czekam,


żeby coś poczuć… poczucie niepokoju, albo szept z mojego
sumienia… cokolwiek. Wszystko, co czuję, to oszałamiający przypływ
siły, który towarzyszy trzymaniu tej broni, mocy, której nigdy
wcześniej nie miałam. Zerkam przez ramię na nieprzytomnego
mężczyznę. Oddałby mnie z powrotem tym samym ludziom, którym
uciekłam, a widziałam wystarczająco dużo tego okrutnego świata, by
wiedzieć, że mój los byłby jeszcze gorszy niż ten, który zadawali mi
przez lata. Zabiją mnie. Z ciężarem pistoletu w dłoni moja obojętna
obojętność pęka jak zasłona, pozwalając, by lata tłumionej
wściekłości i goryczy wyśliznęły się na powierzchnię.

– Obudź go – mówię. Rafael bez protestu podchodzi do małej


umywalki, której nie zauważyłam w kącie pokoju. Napełnia metalowe
wiadro wodą, po czym rzuca nią w leżącego mężczyznę. Budząc się
gwałtownie, facet wciąga do płuc hałaśliwy oddech. Kiedy podnosi
głowę, widzę, że jedno z jego oczu jest spuchnięte i zamknięte. Krew
płynie z jego ust i nosa, a jego szczęka ma wiele różnych kolorów.
Rafael mu to zrobił. Wyobrażam sobie go jak anioła zemsty, zupełnie
- 91 -

bez litości, gdy jego pięści wyrządzają niewypowiedziane szkody,


napędzane grubymi mięśniami i czystą mocą.

Wzrok mężczyzny ześlizguje się na broń w mojej dłoni, po czym


wybucha śmiechem, który zamienia się w kaszel. – Pozwolisz
dziewczynie mnie zabić?

Rafael chwyta go za garść włosów, odchylając głowę do tyłu. –


Powinieneś być wdzięczny. Zginiesz z ręki pięknej kobiety. Ja
zacząłbym usuwać części ciała, dopóki się nie wykrwawisz. Jabłko
Adama podskakuje, zanim Rafael go upuszcza i wraca do mnie.

-Umiesz strzelać? - pyta.

Kręcę głową, a mały uśmiech pojawia się na jego ustach, zanim rusza
za mną. Jego ciało mocno przyciska się do moich pleców i tym razem
naprawdę się do niego opieram. Broń wydaje mi się ciężka w dłoni i
niepokoi mnie perspektywa zakończenia życia tego mężczyzny.
Spokojne oddechy Rafaela uspokajają mnie, jego klatka piersiowa
unosi się i opada na moje plecy.

-Pomogę ci. Ciepło jego oddechu pieści moją szyję i drżę. Powoli
przesuwa dłonie w dół moich ramion, chwytając moje nadgarstki,
zanim je unosi. Jego cała rama obejmuje moją, gdy skupiam się na
mężczyźnie przede mną, człowieku, który próbował wysłać mnie na
śmierć. Choć raz nie muszę tego akceptować. Tym razem mam moc.

– Odbezpiecz spust – Rafael przesuwa kciukiem po małym


przełączniku z boku pistoletu. -Zamknij jedno oko i wyceluj. Robię,
jak mówi, zamykam jedno oko i celuję pistoletem w głowę mężczyzny.
Zatrzymuję się na chwilę, widząc jego twarz, zdecydowany układ
szczęk kontrastujący ze strachem w jego oczach. Tak. Chcę jego
strachu.
- 92 -

-I po prostu pociągnij za spust. Ręce Rafaela przesuwają się po


moich, trzymając nieruchomo broń. W jednej chwili mężczyzna
przede mną staje się każdym mężczyzną, który kiedykolwiek mnie
skrzywdził, dotknął, znęcał się nad mną. Wściekłość, która stale
gotuje się głęboko pod moją wymuszoną obojętnością, rośnie,
ogarniając mnie czerwoną mgłą. Nienawidzę ich wszystkich i chcę
jego krwi. Bez wahania pozwalam Rafaelowi pokierować moim celem
i nacisnąć spust. Pistolet eksploduje w mojej dłoni, wystrzeliwuje
surowa moc. Na czole mężczyzny pojawia się dziura, gdy jego głowa
odchyla się do tyłu i osuwa się w łańcuchach. Krew rozpryskuje się
na betonowej podłodze i przez chwilę po prostu stoję i słucham, jak
spływa do kanalizacji. Właśnie zabiłam człowieka. W ułamku
sekundy przejęłam władzę nad życiem i śmiercią. I nie czuję
wyrzutów sumienia. Obmywa mnie dziwny spokój, jakby krew
spływająca do ścieku zabierała ze sobą cały ból i bezradność
nastoletniej dziewczyny, którą kiedyś byłam. Wielu mężczyzn zraniło
mnie i wykorzystało mnie przez lata, a ja nigdy nie byłam w stanie
nic na to poradzić. Nie było kary za ich czyny, nie można było znaleźć
sprawiedliwości, a ja nie spodziewałam się żadnej, bo całe moje życie
było niesprawiedliwością. Może nadal jest. Ale w końcu znalazłam
jakąś formę zemsty i jest to uderzające uczucie. Nie chcę zaufać
Rafaelowi, ale jak mogę tego nie robić, kiedy wręcza mi takie
prezenty? Nigdy bym tego nie zrobiła sama, ale to tak, jakby wiedział,
czego potrzebuję, lepiej niż ja.

Ręce Rafaela odsuwają się od moich, a ja odwracam się do niego.


Bierze ode mnie broń, ponownie wsuwając ją w tył spodni.

– Witamy w kartelu, avecito. Przeciąga knykcie po moim policzku z


delikatnością, która tak bardzo różni się od wszystkiego, czym jest.
Jego wzrok opada na moje usta, a moje serce dziwnie podskakuje.
Nie jestem pewna , czy to strach, czy coś innego. Te ciemne oczy
zatrzymują się chwilę dłużej, zanim wyrywa rękę, jakbym go parzyła.
A potem wychodzi z pokoju, nie oglądając się za siebie. Rzucam
ostatnie spojrzenie na zmarłego i podążam za Rafaelem. Właśnie
odebrałam życie mężczyźnie i nic nie czuję. Czy to czyni mnie
potworem? Jeśli tak, to dlatego, że mnie nim zrobili.
- 93 -

13

RAFAEL

Stoję pod wiaduktem, nad nami stały szum ruchu. Samuel jest obok
mnie, z rękami skrzyżowanymi na piersi, gdy patrzymy, jak dwaj
faceci przed nami unoszą się na linie i wyciągają w powietrze ciało za
kostki – ostatni z ósemki. Ośmiu ludzi zatrudnionych przez
Domingesa. Wysyłam mu wiadomość. Jestem Rafael D’Cruze i tak
się właśnie dzieje, kiedy mnie wkurwisz. Uliczne latarnie powyżej
rzucają pomarańczowy blask na zakrwawione ciała, sprawiając, że
scena jest jeszcze bardziej upiorna. Zwykle nie jestem zwolennikiem
pokazów, ale Dominges wypowiedział wojnę. Zerkam na ciało po
prawej stronie, delikatnie kołyszące się na ciepłym wietrze, na
zgrabną dziurę po kuli w jego czole. Nadal czuję, jak ciało Anny styka
się z moim, tak pełne determinacji. Spodziewałem się, że będzie
przerażona, będzie płakać, a może wybiegnie z tej zakrwawionej
piwnicy, ale nie. Wzięła ten pistolet z moich rąk z ledwie śladem
wahania. Coś w jej wnętrzu powstało, by sprostać wyzwaniu, a ja nie
mogę oprzeć się pokusie dumy z małego Rosjanina. Ta wściekłość,
którą tak często widzę w jej oczach wyszła na powierzchnię, jak
niewidzialne palce wabiące ją do pociągnięcia za spust.

Zawsze miała do siebie ten zimny dystans, ale to, co uważałem za


złamane, nagle wydało się tak pięknie bezwzględne, gdy stała
uzbrojona w pistolet. Anna Vasiliev ma wszelkie powody do
bałaganu, ale w tym momencie zobaczyłem ją w całej jej perfekcyjnie
zrujnowanej chwale. Mój ptaszyna jest w rzeczywistości małym
wojownikiem.
- 94 -

Krew, przemoc, śliczny mały Rosjanin z bronią… Mój kutas nigdy nie
był tak twardy. Nie jestem pewien, co sprawia, że jestem bardziej
chory; stanie się twardym przez zabicie faceta lub przez dziewczynę,
która spędziła życie zmuszając się do ruchania mężczyzn.

Dzwoni mój telefon, wyjmuję go z kieszeni i wypuszczam powietrze,


gdy widzę na ekranie imię Nero. Odwracam się i odbieram. -Tak?

-Jak leci? – pyta uciętym głosem.

-W porządku.

– Więc nic jej nie jest? Muszę się z tego śmiać. -Coś śmiesznego?

-Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek wyzdrowieje. Kręcę głową.

Następuje cisza, skrzypienie biurowego krzesła. -Cóż, musi być


zepsuta.

-Dziewczyna była niewolnicą seksualną od… jak długo tam była?


Wygląda na to, że wie o niej wiele rzeczy, jestem pewien, że ona nawet
nie wie.

Odchrząkuje. -Dziewięć lat.

-Dziewięć…- Próbuję to rozpracować. Ledwie wygląda na


osiemnaście lat.

-Sprzedano ją w wieku trzynastu lat.


- 95 -

Kurwa mać. Przeciągam ręką po włosach, walcząc z wściekłością i


miażdżącym poczuciem rozpaczy na myśl o porwaniu i zgwałceniu
trzynastoletniej Anny. Robi mi się niedobrze na żołądek. -Co do
diabła zamierzasz z nią zrobić? Teraz praktycznie warczę na niego
przez telefon. Zgodziłem się na to, ale kurwa, jeśli nie wyżre tego
kawałka moralnego kompasu, który mi zostawiła.

-To moja sprawa. Zgodziłeś się na to i jesteś mi to winien. Nero ma


rację. Niezależnie od tego, w którą stronę się z tym obrócę, jestem
osaczony.

– W porządku, ale cokolwiek jest dla ciebie warta, mam przeczucie,


że Dominges mógł to rozgryźć.

-Dlaczego?

– Wynajął najemników, żeby spróbowali ją zabrać.

Nero wypuszcza serię przekleństw.

-Oczywiście im się nie udało. Wpatruję się w ciała wiszące jak


ozdoby świąteczne z przejścia podziemnego. – I wiem, że powiedział,
że chce ją odzyskać, żeby móc ją zabić, ale to jest ekstremalne nawet
dla niego. Nie widzę, żeby posuwał się tak daleko z uciekinierką.
Jeśli jest coś, co chcesz mi powiedzieć, nadszedł czas.

– Po prostu ją chroń. Nieważne co.

– Do końca tego będziesz miał dług.


- 96 -

-Tak, tak, zawdzięczam ci moje pierworodne dziecko. Wiem.

Uśmiecham się, kiedy się rozłączam. Odwracając się, rzucam


zwłokom ostatnie pożegnalne spojrzenie. -Chodźmy!

✅✅✅

Siedzę na leżaku, dym z cygara unosi się nad moją twarzą,


obserwując świetliki tańczące w ciemności. Rzadko jestem sam.
Nawet mój własny dom jest jak forteca, pełna żołnierzy i personelu.
Ktoś zawsze czegoś ode mnie chce. Tutaj powietrze jest nieco
łatwiejsze do oddychania, uspokajające. Dym tańczy w nocnym
powietrzu, gdy wydycham, zapach miesza się z nocnym jaśminem i
chlorem. Podnoszę piwo do ust i biorę łyk, lodowaty płyn spływa mi
do gardła. Coś porusza się w ciemności poza blaskiem basenu i
mrużę oczy.

Powoli wysuwam się ze swojego miejsca na leżaku i sięgam za siebie,


owijając palce wokół pistoletu schowanego z tyłu dżinsów. Krążę
wokół brzegu basenu, trzymam piwo i wychodzę do ogrodów.
Przechodząc przez szczelinę między żywopłotami, wyciągam broń
przed siebie, gdy coś poruszy się na moim obrzeżu. Nawiedzone
niebieskie oczy spotykają się z moimi bez śladu strachu. Opuszczam
pistolet i chowam go z powrotem do dżinsów.

– Jest późno, Anno. Nie powinnaś się skradać we wczesnych


godzinach porannych.

Jej podbródek dotyka piersi i przysięgam, że widzę cień uśmiechu,


zanim włosy zakryją jej twarz. -Nie mogłam spać, więc pomyślałam,
że będę się relaksować.
- 97 -

Czy ona po prostu stała się przy mnie cholernie mądra? -Wiesz,
ogrody są trochę bezcelowe, jeśli nie możesz ich zobaczyć.

-Lubię to. Odwraca się i zaczyna iść w kierunku stawu. Idę za nią,
obserwując, jak przesuwa palcami po płatkach róż, gdy przechodzi.
Znowu jest boso, a jej długa do ziemi biała spódnica muska trawę,
gdy idzie. Złote włosy opadają jej na plecy, niechlujne fale niemal
muskają jej tyłek. Wygląda jak zagubiony duch, błąkający się w
ciemności, nawiedzony.

Zatrzymuje się przy stawie i znów siada na brzegu, muskając


palcami powierzchnię wody. Ryby podpływają, by ją powitać,
otwierając i zamykając usta, próbując ssać jej palce. Przez chwilę
wygląda… pogodnie.

– Koszmary nie pozwalają ci zasnąć, wojowniczko? Kiwa raz głową.


– Czy to pierwszy raz, kiedy kogoś zabiłaś?

– Nie – oddycha. -Kiedyś należałam do mężczyzny, który lubił łamać


młode dziewczyny. Ciągle rysuje wzory w wodzie. -A kiedy jego
metody mnie nie złamały, wpadał w złość i zmuszał mnie do zabicia
jednego z pozostałych.

– Ale on cię nie zabił. Staram się nie kąsać gniewu w moim głosie.

Kręci głową. -Uciekłam kilka razy. Zawsze byłam zmuszona patrzeć,


jak umierają dziewczyny, które ze mną podążały. Chciałam, żeby
mnie zabił. Bardziej niż cokolwiek innego. Ale byłam jego
ulubieńcem.

– Próbowałaś dalej?
- 98 -

-Wiedziałam, że w momencie, w którym przestałam próbować, w


końcu mnie złamał. Jej oczy zamykają się. -Są rzeczy gorsze niż
śmierć. Jej głos pozostaje mocny i stabilny, pełen siły. Kurwa, jeśli
nie sprawi, że chcę ją przytulić i obiecać jej całe bezpieczeństwo na
świecie. Chcę domagać się imienia takiego człowieka, żeby go zabić,
ale to nie moja walka. To nie moja sprawa. Siadam na brzegu stawu
i nie wiem, czy w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jak jej ciało
przechyla się w kierunku mojego.

-Jesteś ocalałym.

– Przetrwałam – oddycha. -Ale wydaje się to takie bezcelowe,


prawda? Co to za życie?

Bez namysłu biorę ją za rękę, ściskając ją między swoją. -Jeden krok


na raz, avecita. Wpatruje się w swoją dłoń w mojej. -Po pierwsze,
prawdopodobnie powinnaś przestać ukrywać się w ogrodzie na noc.

-Lubię ciemność.

-Dlaczego?

Jej oczy spotykają się z moimi, miękki uśmiech szepcze na jej


ustach. -Czy nikt ci nigdy nie powiedział? Nie można zobaczyć
gwiazd bez ciemności.

-Poetycki. Popijam piwo, zanim jej je poczęstuję. Ostrożnie


przygląda się butelce. – Nigdy nie piłaś piwa? Jej zęby zapadają się
w jej dolną wargę i nie powinno to zwracać mojej uwagi, ale jest takie
niewinne, a jednak… -Spróbuj. Puszcza moją rękę i bierze ode mnie
butelkę. Niepewnie podnosi ją do ust i odchyla butelkę do tyłu,
- 99 -

przełykając, zanim jej twarz się skrzywi. Śmieję się i zabieram


butelkę z powrotem. -Rośnie na tobie.

Wycofuje się w swoim milczeniu. Dziewięć lat niewoli. Jak ona jest
nadal w połowie zdrowa psychicznie? Słyszałem historie o dziwkach
z Sinaloa próbujących uciec i pobitych na śmierć lub, co gorsza,
uciekających i wrzucanych do najgorszych burdeli, jakie mają.
Niektórym udaje się nawet zabić, choć im to utrudniają. Większość
z nich nie przeżyje roku, a te, które przeżyją, są w tym momencie
zrujnowane psychicznie. Dziewięć lat. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś
robił to tak długo. I chociaż jest niewątpliwie uszkodzona, jest silna.
Kiedy patrzę w jej oczy, widzę torturę i ból, ale nosi to jak
nieprzeniknioną tarczę. Nie mogę nie szanować tego rodzaju
wytrwałości, aby przetrwać.

Chcę ją chronić, po prostu dlatego, że mogę i dlatego, że zasługuje


na to, by kogoś na tym całym cholernym świecie obchodziło. Ale nie
mogę jej tego zaoferować. Nie mogę tego obiecać – z powodu Nero.
Tylko interesy, przypominam sobie, bo chyba po raz setny pieprzony,
odkąd ją poznałem, nie mogę jej wiele zaoferować, może poza jedną
rzeczą…

— Dwadzieścia dwa — mówię.

-Co?

– Tyle masz lat. Dwadzieścia dwa.

Wstaję, zostawiając piwo na murku obok niej. Muszę się zmusić do


odejścia od Anny, zdystansowania się od niej, bo już nie jestem
racjonalny w jej sprawie. Dziewczyna jest strzałką z adrenaliną
wycelowaną w moje zimne, martwe serce. Nie stać mnie na to, by
czuć, że żyję – czuć – bo troska o kogoś to nic innego jak słabość.
- 100 -

Taki, który wiele razy mnie drogo kosztował. Rozważ zdobytą lekcję.
Przechodzę przez wyrwę w żywopłocie, jakby mój tyłek się palił.

-Rafael. Zatrzymuję się, kiedy powinienem iść dalej. – Dziękuję –


mówi cicho, a czystość w jej głosie dociera do mnie jak do cholernej
ręki śmierci. Zaciskam na chwilę oczy i wychodzę.

✅✅✅

Kiedy rano wchodzę do kuchni, Maria stoi przed piecem i smaży


boczek. Całuję ją w policzek, a ona patrzy na mnie bokiem, po czym
uderza mnie ściereczką do naczyń. Próbuję zgarnąć kawałek bekonu,
kiedy wyczuwam kogoś za sobą. Odwracam się, pali mnie gorący
bekon, kiedy staję twarzą w twarz z Anną. Wpycham jedzenie do ust,
zlizuję tłuszcz z palców.

-Wychowałam się w stodole…- Maria narzeka, odsuwając mnie na


bok. – Usiądźcie oboje.

Wyrywam pistolet z pasa spodni i kładę na wyspie śniadaniowej.


Maria sapie. -Brak broni przy stole!

-Czy nie jestem właścicielem tego pieprzonego domu?

-Język!- Wskazuje głową w stronę Anny, a ja biorę pistolet i chowam


go do kuchennej szuflady. Anna pochyla głowę, zasłaniając
rozbawienie.

Samuel wchodzi do kuchni i pisze na swoim telefonie. -Dobry. Jego


marynarka jest rozpięta – włosy wilgotne od prysznica. Wyglądałby
- 101 -

jak szanowany młody biznesmen, gdyby nie tatuaże pełzające po jego


szyi i zakrywające dłonie i palce. – Anno – potrząsa brodą, siadając.

-Poznałaś Samuela. Pracuje dla mnie. Nic nie mówi. Maria kładzie
talerz przed Anną, a potem przed mną, robiąc jeden dla Samuela.

– A więc, Anno, skąd jesteś? On już wie, skąd ona pochodzi, ale
uśmiecham się, gdy stara się wciągnąć małego Rosjanina do
rozmowy.

Patrzy na niego tępo, a ja prawie mam ochotę się roześmiać.

– Pomyśl, że w końcu znalazłeś dziewczynę, której nie możesz


oczarować, Sam.

On się śmieje. – Ach, chodź. Nie gryzę.

Spogląda na mnie i coś między nami przechodzi, coś


niewypowiedzianego. To tak, jakby szukała pozwolenia. – Moskwa –
mówi w końcu.

Na peryferiach przyłapuję go na patrzeniu na mnie, zanim


odchrząkuje i zaczyna mówić o kilku moich barach. Dla Anny to
wszystko brzmiałoby słusznie, ale tak naprawdę używamy sztabek do
czyszczenia pieniędzy. Od czasu do czasu patrzę na nią, obserwując,
jak powoli je jedzenie, delektując się każdym kęsem. Wypełniła się w
ciągu ostatnich kilku tygodni, a gdy jej zdrowie wróciło, nie sposób
nie zobaczyć, jaka jest piękna.

– Rafe – mówi niecierpliwie Samuel. Patrzę na niego. -Trochę


rozkojarzony? Wpatruję się w niego, a on śmieje się, odgryzając
- 102 -

kawałek bekonu w dłoni. Anna wstaje i cicho jak mysz wychodzi z


pokoju. Wypuściłem oddech. – Jest ładna – mówi Samuel.

-Odpieprz się.

– Nie udawaj, że pieprzone dziwki są poniżej ciebie. Śmieje się.

-Ona nie jest dziwką!- Moje mięśnie napinają się z wściekłości, a


chęć złapania go za gardło sprawia, że czuję się mocno. Dziwka
wybiera seks za pieniądze. Anna była niewolnicą, zabraną wbrew
swojej woli i zgwałconą. Zaciskam pięść na stole przede mną. -Mam
pracę do wykonania. Odsuwam się od stołu, wyciągam pistolet z
szuflady i wychodzę z pokoju.

Nic nie wiem, że mały Rosjanin nie powinien mnie drażnić. Samuel
nazywając ją dziwką, nie powinno mi w najmniejszym stopniu
przeszkadzać. To tylko słowo. A jednak chcę rozerwać go na strzępy
za brak szacunku dla niej. Cholera, to jest problem.

14

ANNA

Siadam nad brzegiem stawu, rozrywając małe kawałki chleba i


wrzucając je do wody. Pomarańczowo-perłowe ryby wynurzają się na
powierzchnię, świetliste plamy w ciemności wody. Staw jest jak
bańka, odcięta od świata zewnętrznego. Samotność daje poczucie
spokoju, które koi moją udręczoną duszę. Słyszę za sobą hałas i
odwracam głowę, by znaleźć ciemną postać, która czai się w pobliżu
żywopłotu. Dym z cygar unosi się w powietrzu, a następnie maleńka
wiśniowa poświata oświetla twarde rysy twarzy Rafaela. Zaledwie
- 103 -

kilka tygodni temu nienawidziłam go i wszystkiego, za czym się


opowiada, ale zaczęłam mu ufać. Przez ostatni tydzień co wieczór
wychodzę tu do ogrodów i co wieczór go widuję. Czasami
rozmawiamy, czasami w ogóle nic nie mówi, ale za każdym razem,
gdy wychodzi, wydaje się zły, a może zdenerwowany. Zawsze myślę,
że nie wróci, ale oto on. Może jestem głupcem. Zakorzeniony
instynkt podpowiada mi, żebym go odciął – interesuje mnie tylko
najbardziej podstawowe przetrwanie, a Rafael jest zagrożeniem dla
tego, dla oporu, którego budowałam tak długo. Ale jest też ta inna
część mnie, która staje się coraz głośniejsza. Myślę, że została
uwolniona w dniu, w którym Rafael włożył mi broń do ręki i pomógł
mi zastrzelić człowieka, który mnie skrzywdził. Ta dziewczyna jest
zła i zraniona, ale pragnie czegoś więcej niż tylko istnienia i
przetrwania. Moje ciało stało się tą strefą wojny między dwiema
częściami – akceptującą i walczącą – dwie połówki całości. Rafael mi
to dał i po raz pierwszy od dłuższego czasu pozwalam sobie poczuć
coś, co zawsze blokowałam: nadzieję. Niebezpieczny i odurzający,
pachnie jak dym z cygara zmieszany z drogą wodą kolońską i
odrobiną piwa.

Ciemne oczy obserwują mnie, migocząc w ciemności jak drapieżnik


prześladujący swoją ofiarę. Odwracam się z powrotem do ryby i
słyszę, jak się zbliża, aż staje za mną. Moja skóra drży ze
świadomości, a moje serce przyspiesza, gdy każdy instynkt nakazuje
mi się odwrócić i stawić czoła zagrożeniu, o którym wiem, że jest. A
jednak wiem, że mnie nie skrzywdzi.

– Hej – mówię w końcu.

-Witaj, avecito.

Siada na skraju ściany obok mnie, plecami do stawu. Opiera łokcie


na rozsuniętych kolanach, cygaro ma między palcami. W dzień
zawsze jest ubrany w garnitury, dziś wieczorem ma na sobie dżinsy i
t-shirt. Nie jestem pewien, co czyni go bardziej niebezpiecznym. Jego
mięśnie napinają się pod materiałem jego czarnej koszuli i wiem, że
- 104 -

mógł mnie tak łatwo zranić. Tatuaże pokrywają jego ramiona i dłonie,
sprawiając, że wygląda mrocznie i zabójczo. Jego głowa przechyla się
do przodu, gdy podnosi cygaro do ust. Pasmo włosów opada mu na
czoło i czuję dziwną potrzebę odgarnięcia go.

Nic nie mówimy, a często to wszystko, co robi. Po prostu siedzi,


pochłaniając ciszę, która nigdy nie jest napięta. Jest chodzącą
sprzecznością, szefem kartelu, który przychodzi i siedzi z dziwką bez
powodu. Mężczyzna, który nosi garnitur, ale nie potrafi ukryć
tatuaży gangów, które pełzają po jego skórze. Mężczyzna, który
będzie sprzedawał narkotyki nastolatkom, ale nie chce sprzedawać
kobiet.

-Dlaczego tu przychodzisz? – pytam w końcu.

Wykrzywia twarz w moją stronę, a mały uśmiech wykrzywia kąciki


jego ust. – Z tego samego powodu co ty.

– Bo nienawidzisz ludzi?

-Nie nienawidzisz ich. Po prostu nikomu nie ufasz. Podnosi cygaro


do ust i zaciąga się po raz ostatni, po czym rzuca je na ziemię. -Za
dużo doświadczyłaś, za dużo widziałaś, a to zmieniło twoją percepcję.
Wiesz, że możesz przetrwać najgorsze, jakie ludzkość ma do
zaoferowania. Wyciąga rękę i szczypie kosmyk moich włosów między
palcami. Wstrzymuję oddech, gdy te ciemne oczy zderzają się z
moimi. -To sprawia, że jesteś oderwany, a nawet nieustraszony.

-A co, jeśli przeżycie jest tym, czego się boję?

Mały uśmiech dotyka jego ust, a jego palce muskają moją szczękę.
Moja skóra drży pod jego miękką pieszczotą, gdy zbliża usta do
mojego ucha. Zamykam oczy, moje serce przyspiesza, gdy jego
- 105 -

oddech porusza kosmyki moich włosów. -W takim razie żyj, avecita.


A potem zniknął, a powietrze wokół mnie nagle zrobiło się zimne.
Kiedy otwieram oczy, on odchodzi, jego postać chowa się w cieniu, aż
znika z pola widzenia.

I po raz pierwszy tęsknię za nim.

✅✅✅

Pociągam za łańcuchy wiążące moje nadgarstki nade mną. Moja


skóra jest otarta, ramiona pokryte starą, zaschniętą krwią. Ava stoi
naprzeciwko mnie, przykuta do przeciwległej ściany. Jej głowa
przechyla się na bok – ciemne, splątane włosy spływają na jej
posiniaczoną i poobijaną twarz. Była nieprzytomna zbyt długo.

– Ava – szepczę. -Ava.

Rozlega się głośny huk, gdy rygiel w drzwiach cofa się, zanim się
otworzy. A potem wchodzi mistrz, za nim jeszcze dwóch mężczyzn.
Chory uśmiech wykrzywia mu usta, gdy przeciąga wzrokiem po moim
nagim ciele.

– Widzisz, do czego mnie zmusiłaś, Amado. Wskazuje na Avę, a ja


skupiam się na jej twarzy. Oczy ma spuchnięte, złamany nos i szeroko
rozwartą wargę. Krew pokrywa jej uda, a nagie ciało pokrywają
siniaki. Przygryzam wargę, a łzy spływają mi do oczu.

Podchodzi do mnie i przesuwa dłonią po moich zakrwawionych


nadgarstkach, ramionach i nagich piersiach. -Wszystko to należy do
mnie. Wszystko, czym jesteś, wszystko, czym kiedykolwiek będziesz
– syczy w moją szyję. -Jesteś moja!- Zaciskam powieki, czekając na
ciosy, o których wiem, że nadejdą. -Odmówisz mi? Gładzi moją twarz.
- 106 -

– Myślałem, że mnie kochasz, Amado? Ale nieważne. Nauczysz się.


Pstryka palcami. – Rozkuj ją.

Jeden z jego ludzi puszcza mi kajdanki, a ja opadam, próbując


utrzymać się na nogach. Moje żebra są połamane, a skóra pokryta
otwartymi krwawiącymi pręgami, które ciągną się i pękają przy
każdym ruchu, wysyłając świeże fale krwi na moje ciało. Podchodzi
do mnie i wyjmuje nóż, kładąc go w mojej dłoni. Wpatruję się w to
kompletnie zdezorientowana.

-Sam to sprowadziłaś na siebie. Jego gorący oddech dotyka mojej


szyi i walczę z żółcią rosnącą w moim gardle. -Wszystko, co musiałaś
zrobić, to krzyczeć dla mnie. Więc naucz się tej lekcji i ucz się jej
dobrze. Jeśli nie zrobisz tego, czego ja chcę, to inny testament, a kiedy
już z nią skończę, sprawię, że ją zabijesz. Jego dłoń owija się wokół
mojego gardła. -W kółko, aż cię złamię.

Ręka zaczyna mi się trząść, a na karku pojawia się zimny pot. -Nie.
Proszę. Nigdy go nie błagam, ale nie mogę jej zabić.

Uśmiecha się i wie, że mnie ma. -Zabijesz ją, albo wyrucham cię z
twoimi ulubionymi przedmiotami tutaj, na oczach wszystkich. Ogarnia
mnie lodowaty strach. Mistrz ma zabawki, które rozciągają się i
rozrywają, aż ból będzie nie do zniesienia. – Tak czy inaczej umrze.

Podchodzę do mojej przyjaciółki. Łzy spływają mi po twarzy, a serce


wali jak szalone w piersi. Ona i tak umrze. Pogorszą jej sytuację.
Ręka mi drży, kiedy podnoszę nóż, przyciskając go do skóry jej gardła.
Nawet nie wiem, jak zrobić to szybko dla niej.

-Jeden - woła mistrz. -Dwa. Jeśli dojdzie do trzech… Z chrapliwym


krzykiem przeciągam ostrze przez jej gardło, obserwując, jak jej szyja
otwiera się jak stuknięcie. Krew spływa jej do gardła, pokrywając
- 107 -

nagie ciało. Ciało Avy szarpie się przez kilka sekund, zanim upada w
łańcuchach. Krzyczę.

Ze snu wyrywa mnie głośny huk, gdy otwierają się drzwi sypialni.
Mrugam oczy w jasnym świetle i widzę stojącego w drzwiach Lucasa
i patrzącego na mnie. Moja klatka piersiowa faluje i ocieram łzy
spływające po mojej twarzy. Koszmar przylega do mnie jak koc
rozpaczy, jedno z najgorszych wspomnień, jakie mam. Zasłaniam
usta dłonią, próbując uciszyć szloch wychodzący z moich ust.

– Anno – jąka się niezręcznie. -Czy wszystko w porządku? Jedyne,


co słyszę, to moje własne nierówne oddechy, gdy napięcie przenika
przeze mnie. -To brzmiało gorzej niż normalnie.

Z korytarza dobiegają ciężkie kroki, a potem całe powietrze wydaje


się wysysać z pokoju.

-Wyjdź!- krzyczy Rafael.

Drzwi zamykają się z trzaskiem, gdy Lucas wychodzi, a wtedy Rafael


podchodzi do łóżka. Materac zapada się pod jego ciężarem, zanim
obejmuje moją twarz, a oba kciuki ocierają mi łzy.

-Anno.

– Przepraszam – krztuszę się. Próbuję się pozbierać, ale jego


delikatny dotyk czyni mnie jeszcze bardziej wrażliwą.

– Myślałem, że ktoś próbuje cię zabić. Prycha cichym śmiechem.


- 108 -

– Przepraszam, że cię obudziłam. Boże, nie chcę, żeby to zobaczył, a


jednak pragnę nieugiętego poczucia bezpieczeństwa, które mam, gdy
jest blisko, jakby nic nie mogło mnie dotknąć, nawet moje własne
wspomnienia.

– Nikt nie przeprasza za koszmar, Anno.

– Prawdopodobnie dlatego, że nikt, kogo znasz, nie ma koszmarów –


mamroczę, z roztargnieniem owijając kosmyk włosów wokół palca.

-Powiedziałbym, że to wymaga sumienia.

-Powiedziałabym, że je masz. Czy on też ma koszmary? Wielokrotnie


powtarzałam sobie, że jest zły, ale im więcej się o nim dowiaduję, tym
trudniej w to uwierzyć. Zwłaszcza kiedy patrzy na mnie, jakby zabił
każdego demona, którego mam, gdyby tylko mógł.

Prycha. – Myliłabyś się.

— A jednak tu jesteś. Przychodzisz z pomocą łkającej dziwce. Moje


słowa prawie szydzą, bo ironia jest gorzka.

Zaciska szczękę, a oczy błyszczą czymś lotnym. – Nie jesteś dziwką


– warczy.

Przyglądam mu się przez chwilę, jak mięsień w jego szczęce tyka. -


Dlaczego cię to denerwuje? – szepczę, ogarnia mnie zamęt. Jest jak
zagadka, której nie potrafię rozgryźć.
- 109 -

-Nie jesteś dziwką - powtarza. Nic nie mówię, czekając, aż napięcie


w jego mięśniach zniknie. -Powinnaś spać.

-Próbowałam.

-Czy robisz się ze mną mądra? Uśmiecha się.

-Nie.

-Chcesz jakieś tabletki nasenne?

Kręcę głową. -Przestałam je brać.

-Dlaczego?

-Nie chcę być bezradna i przyłapana na nieświadomości, jeśli coś się


stanie.

Jego ciepła dłoń obejmuje mój policzek. -Nikt nie może wejść do
mojego domu. Nikt cię nie dotknie. Ale raz to zrobili. Ostatnią
rzeczą, jaką chcę być, jest bezradność. – Lucas jest tuż za drzwiami.
Lucas nie sprawia, że czuję się bezpiecznie, nie do końca. -Nie
czujesz się bezpiecznie?

Przygryzam dolną wargę, wpatrując się w te ciemne, niebezpieczne


oczy, które w żaden sposób nie powinny mnie uspokajać. – Teraz
wiem – szepczę, jak wstydliwe wyznanie.
- 110 -

Z ciężkim westchnieniem porusza się, siadając obok mnie na łóżku i


opierając się o poduszki.

-Czym są...-

– Śpij, Anno. Trzymam potwory z daleka.

15

RAFAEL

Powinienem wyjść, ale nie mogę, gdybym spróbował. Jestem zły.


Jestem zły na to, że ktoś włożył jej do głowy te koszmary i że czuje
potrzebę przeprosin za nie. Jestem wkurzony, że ci skurwiele zabrali
ją z mojego domu i teraz nie czuje się tu bezpiecznie. Nienawidzę
tego, że patrzy na mnie, jakbym była zarówno potworem pod łóżkiem,
jak i jej zbawieniem. Ale przede wszystkim jestem zły, że tu jestem,
że nie mogę się powstrzymać od troski, że jej ból rozdziera mnie na
oścież. Sprawia, że chcę dla niej krwawić.

Zerkam w dół, na nią przyciśniętą do mojego boku, jej palce


zaciskają się na mojej koszuli, jakbym lada chwila zniknęła. Złote
blond włosy opadają na poduszkę, a ona wygląda na taką małą, tak
cholernie łamliwą. Otacza mnie jej zapach – malinowy szampon i
ślad nocnej Jasmine.

Nie mam już, kurwa, pojęcia, co robię. Jest idealną równowagą


czystej niewinności i najbardziej zdeprawowanej ciemności, która
mnie wciąga. Chcę zarówno wyleczyć ją ze skazy na jej duszy, jak i
zepsuć ją tak całkowicie, że jest tak samo poczerniała jak ja. Tak,
mała Anna Vasiliev jest niezrównaną urodą naznaczoną bliznami po
- 111 -

brutalnej wojnie. Nauczyła się przetrwać w ciemności, zamknięta w


klatce, z podciętymi skrzydłami. Teraz chcę ją uwolnić.

Pochylam się i otwieram szufladę szafki nocnej, wyjmując pilota.


Naciskam guzik i telewizor wysuwa się z wezgłowia łóżka. Unosi
głowę, obserwując ją.

-Co to jest?

-Telewizor. Nie wiedziałaś, że tam jest?

Kręci głową. Mam wrażenie, że nawet gdyby to zrobiła, nie użyłaby


tego. Przewijam kanały, aż znajdę film.

Nie widzę ani nie słyszę filmu. Jestem dotkliwie świadomy Anny
przeciwko mnie, każdego najmniejszego ruchu, każdego zachwianego
oddechu.

-Dlaczego to robisz?- pyta tak cicho, że ledwo ją słyszę.

-Nie wiem. To prawda. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć, nie


mówiąc już o niej. Nie mogę jej powiedzieć, że coraz większa część
mnie jej pragnie, bo wiem, że nie powinnam. To jest popieprzone.

-Dziękuję. Całuje mnie w policzek, miękkie usta pozostają na mojej


skórze tylko przez krótką chwilę, zanim szybko pochyla głowę i znów
się kładzie. Muszę zdusić jęk. Jak sprawia, że tak mały, niewinny
akt sprawia wrażenie, jakby ofiarowała mi wszystko?
- 112 -

W pewnym momencie musiałem zasnąć, bo kiedy się budzę, pokój


jest ciemny, oświetlony jedynie niebieską poświatą telewizora. Od
spania pod dziwnym kątem boli mnie szyja i przewracam się.

– Hej – mówi Anna. Leży na boku, z małym uśmiechem na ustach,


gdy mnie obserwuje. Jej dłoń spoczywa na mojej klatce piersiowej, a
moja skóra płonie pod jej dotykiem.

Przygryza dolną wargę, a ja wyciągam rękę, wyciągając ją z jej zębów.


– Sprawisz, że zaczniesz krwawić.

Odwraca wzrok ode mnie, skupiając się na swojej dłoni na mojej


klatce piersiowej.

-Co jest nie tak?

Ona milczy, a ja wzdycham, siadam i macham nogami z boku łóżka.


Muszę wyjść. Spanie w jej łóżku to taki zły pomysł, ponieważ jeśli
mam być szczery, nie jestem całkowicie pewien, czy ufam sobie w jej
stosunku. To czyni mnie drapieżnikiem najgorszego gatunku, a Anna
nigdy nie będzie na to gotowa.

– Zaczekaj – mówi. Zerkam przez ramię na jej małą postać zakopaną


w poduszkach ogromnego łóżka. Niebieski ekran telewizora oświetla
jej twarz. -Czy… czy mógłbyś nauczyć mnie strzelać z pistoletu?-pyta
w pośpiechu, a ja unoszę na nią brew. Nawet w niebieskim świetle
widzę, że jej policzki robią się różowe. -Właściwie, mam na myśli.
Samej.

-Dlaczego? Już wiem dlaczego, ale chcę to usłyszeć. Siada, a kołdra


spada z jej piersi, odsłaniając małą koszulkę, którą ma na sobie.
Wzrusza jednym szczupłym ramieniem. – Powiedz mi dlaczego,
Anno. Okrążam łóżko, aż zatrzymuję się obok niej. Jej wzrok wznosi
- 113 -

się do mnie, oczy miękkie, a wyraz twarzy bezbronny. Chwytając jej


szczękę, odchylam jej głowę do tyłu i pochylam się bliżej. -Powiedz
słowa, avecita.

Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale żadne słowa nie wychodzą.
Czekam, aż kwitnący kwiat zamknie płatki, schowa się z powrotem w
sobie, ale ona tego nie robi. Coś się rozwija, trzeszcząc między nami,
aż moje tętno stale rośnie.

– Nie chcę już być słaba – szepcze.

Delikatnie przesuwam kciukiem po jej dolnej wardze, by złapać


oddech. -Ach, wojowniczko, daleko ci do słabości.

– Proszę – mówi. I kurwa, ta drobna, błagalna nuta w jej głosie trafia


prosto do mojego penisa. Opuszczam kącik jej warg, zanim zmuszam
się do puszczenia jej.

– Jutro rano – mówię szorstkim głosem. Mam gówno do zrobienia


jutro rano, ale nic nie może być ważniejsze od tego teraz. Chcę włożyć
jej broń do ręki i patrzeć, jak przejmuje kontrolę nad swoim życiem.
Chcę patrzeć, jak złamany ptaszyna staje się wojownikiem, o którym
wiem, że może być i będzie. Jeśli nie mogę nic więcej dla niej zrobić,
to przynajmniej mogę to zrobić.

16

ANNA
- 114 -

Maria już gotuje śniadanie, kiedy następnego ranka wchodzę do


kuchni, nucąc pod nosem. Zaznajomiłam się z rutyną tego domu i
znajduję w nim dziwny komfort. Są jak rodzina, bez względu na to,
jak bardzo mogą być dysfunkcyjne.

Rafael jest przy barze śniadaniowym, ale nie jestem gotowa na niego
patrzeć. Został w moim łóżku, żebym czuła się bezpieczna, a ja nie
mam pojęcia, jak się z tym czuć. Czuję, jak jego wzrok płonie w bok
mojej twarzy, a mój żołądek zaciska się w odpowiedzi. Biorę filiżankę
kawy i siadam naprzeciwko niego, zanim w końcu zbieram się i
podnoszę wzrok.

W wytatuowanych dłoniach ściska kubek, opierając łokcie o blat.


Zauważam, jak jego marynarka napina się na bicepsach, a guziki
koszuli ciągną się lekko pod szeroką klatką piersiową. Zmuszam się
do odwrócenia wzroku, a on prycha niskim śmiechem.

-Ach, avecita, nadal mnie zaskakujesz.

Spoglądam na niego pod rzęsami, a w jego oczach pojawia się coś


mrocznego, coś, co aż za dobrze rozpoznaję: pożądanie. Nie jestem
pewien, czy to denerwujące, czy uspokajające, że w końcu wydaje
się… ludzki. – Powiedziałeś, że nauczysz mnie strzelać.

Odkłada kawę i wyciąga pistolet z kabury na piersi, kładąc go na


blacie przed sobą.

-Brak broni na stole!- Maria uderza go ściereczką do naczyń, a on


przewraca oczami, po czym wstaje i podchodzi do drzwi z pistoletem
w dłoni, emanując z każdym krokiem tą swobodną mocą. Nawet
gdybym nie wiedziała, kim był Rafael, domyślałabym się, że był ważny
tylko ze sposobu, w jaki się porusza.
- 115 -

Odchodzi, a ja zeskakuję ze stołka barowego, spiesząc za nim.


Mężczyźni schodzą mu z drogi, mrucząc pozdrowienia, gdy ich mija.
Nikt nie zwraca na mnie uwagi, kiedy wychodzimy z domu i
wychodzimy do ogrodów. Za wysokimi, idealnie przyciętymi
żywopłotami stoi budynek. Wygląda jak stodoła z drewnianymi
bokami i dachem z blachy falistej. Rafael chwyta za klamkę jednych
z ogromnych drzwi i przesuwa je po prowadnicach. Odsuwa się na
bok i słyszę kliknięcie kilku przełączników, wywołując ciche
brzęczenie, gdy rząd świateł ożywa nad nami. Cholera jasna. Tu jest
jak w jakimś skarbcu z bronią. Po prawej stronie są klatki
wypełnione stojakami na karabiny i pistolety.

– Wystarczy na armię – oddycham.

Otwiera klatkę i wyjmuje karabin, zatrzaskując coś na swoim


miejscu, zanim mi go poda. -Dokładnie tak.

Ostrożnie go biorę, owijając palce wokół chłodnego metalu lufy.


Znaczący uśmiech pojawia się na jego twarzy, gdy jego palce muskają
moje. Wskazuje na drugi koniec stodoły, a ja patrzę na cel w kształcie
człowieka. Naciska przycisk na pilocie i cel przesuwa się bliżej, aż
widzę nadrukowany na nim strzał w dziesiątkę.

– No, mów dalej – mówi machnięciem ręki. Biorę drżący oddech i


podnoszę pistolet. -Stój. Zamieram, a on podchodzi bliżej,
przesuwając moje ręce na broni. -Przyłóż tyłek do ramienia. Skup
się na widokach. Robię, jak mówi, a on ustawia się za mną, wokół
mnie. Przypomina mi się pokój śmierci w jego piwnicy, sposób, w jaki
jego ciało trzymało moje, kiedy strzelałam do mężczyzny. Czekam, aż
poczucie strachu lub wstrętu podniesie głowę, ale nigdy nie
nadchodzi. Moje serce bije ciekawą melodią, niepewną i niespokojną,
a jednocześnie pełną chęci.

Zrogowaciałe palce przesuwają się po moich własnych. -Odbezpiecz


spust. Jego głos to niski dudnienie, które sprawia, że ciepłe
- 116 -

powietrze przepływa przez moją szyję, a ja mimowolnie przechylam


głowę na bok. Jego kciuk przesuwa mały przełącznik pod moim. -
Weź głęboki oddech. Słowa wywołują gęsią skórkę biegnącą po moich
ramionach. Jego usta muskają punkt tuż pod moim uchem. -Skup
się na celu. Następnie zrób wydech i pociągnij za spust. Odsuwa się
i nagle czuję zimno bez jego dotyku. Nigdy nie sądziłam, że pomyślę
tak o jakimkolwiek mężczyźnie. Zbieram się w garść, skupiam się,
wpatrując się w cel przede mną. Wydycham długi oddech i pociągam
za spust. Pistolet eksploduje, uderzając mnie w ramię i dzwoniąc w
uszach. Opuszczam go i patrzę na cel. Po lewej stronie zewnętrznego
pierścienia oka byka znajduje się zgrabna dziura.

-Dobra. Wyciąga pistolet z kabury na piersi i podaje mi go, biorąc


strzelbę. – Teraz ten. Wpatruję się w niego przez chwilę. -Karabiny
są łatwiejsze, ale trudniejsze do noszenia - wyjaśnia. -Stań tak.
Chwyta mnie za biodra i manewruje mną, aż moje plecy ponownie
zostaną przyciśnięte do jego klatki piersiowej. Szczelina niepokoju
próbuje się podnieść, ale kiedy mówi, jego kciuk gładzi kojące kręgi
po moim biodrze, niemal z roztargnieniem. -Teraz jest to trudniejsze,
ponieważ broń ma większy odrzut. Nie walcz z tym. Wyciąga przede
mnie obie ręce. — Obie ręce, tak. Zdejmij zabezpieczenie, a
następnie zrób to samo, co poprzednio. Wdech, wydech, a następnie
pociągnij za spust.

Robię, jak mówi, a głośny huk rozbrzmiewa ogłuszająco po stodole.


Tym razem kula odskakuje, uderzając iskrą metalu w ścianę. -Co…-

– Walczyłaś z tym – mówi. -Niektóre rzeczy, Anno, są zbyt silne. Nie


możesz z tym walczyć. Możesz to tylko zaakceptować i odpowiednio
dostosować. Nie jestem pewien, czy mówimy już o strzelaniu.

Ciężko przełykam ślinę, zerkając na niego przez ramię. -Jak mam


się dostosować?

Odgarnia pasmo moich włosów z twarzy. -Przewidujesz wynik.


- 117 -

Moja skóra mrowi się pod jego dotykiem, a moje policzki stają się
gorące.

-Nie wiem nic o niebezpiecznej broni. Jak mogę je przewidzieć?

Jego palce chwytają moje biodra, a jego usta muskają moją szyję, a
jego ciepły oddech sprawia, że drżę. – Trening czyni mistrza,
wojowniczko.

Siedzimy w stodole godzinami, dopóki nie uda mi się konsekwentnie


trafić w pierwsze trzy pierścienie byczego oka. Jestem prawie pewna,
że to głównie przypadek, ale wezmę to za dobry kierunek.

-Dobrze - mówi w końcu Rafael. Wysuwam magazynek z dna jego


pistoletu i ponownie go ładuję, zanim oddaję mu go z
zabezpieczeniem.

– Nie chciałbym, żebyś została bez kul.

Uśmiecham się, patrząc na niego, ale szybko spuszczam wzrok z tych


intensywnych oczu. W jednej chwili sprawia, że czuję się szanowana
i chroniona, a w następnej przypominam sobie, kim i czym jest, i to
mnie denerwuje.

Jego palec ląduje pod moją brodą i zmusza mnie, żebym na niego
spojrzała. Ciemne brwi unoszą się w grymasie, a jego usta zaciskają
się. Jest taki zimny, ale taki piękny. -Nie rób tego.

-Czego nie robić?


- 118 -

-Nie odwracaj się ode mnie, jakbyś się mnie bała.

-Nie boję się ciebie.

-Kłamstwa. Jego usta wykrzywiają się, spojrzenie spada na moje


usta. Jego kciuk gładzi moją szczękę. – Nie musisz się mnie bać,
wojowniczko. Niewielu może to powiedzieć.

– Przerażasz mnie – przyznaję, wysychając w ustach. Podchodzi


bliżej, tak blisko, że moja klatka piersiowa muska jego brzuch.
Obejmuje moją twarz obiema rękami i dotyka moim czołem, jakby
chciał mnie dotknąć, ale żałuje, że tego nie zrobił. – Ale nie z
powodów, o których myślisz – szepczę. To z tego powodu właśnie
tutaj. To przyciąganie, które ma nade mną, wrodzona chęć bycia
blisko niego, ponieważ czuje się jak jedyna bezpieczna przystań w
apokaliptycznym świecie. Bo kiedy jestem z nim, nie muszę być aż
tak silna.

Odsuwa się lekko i wpatruje we mnie. Gubię się w jego spojrzeniu,


aż czuję, że tonę w tych ciemnych wodach, pochłonięta, chroniona i
opętana pod czarną głębią. A potem jego usta są na moich.
Najdelikatniejszy z pędzli. Moje ciało napina się na sekundę, a umysł
zmaga się z samym sobą, ale on gładzi moją twarz tak delikatnie, że
uspokaja moje spanikowane serce. Trzyma mnie i całuje, jakbym
była czymś cennym i łamliwym, czymś cennym.

Kiedy się odsuwa, ledwo mogę oddychać. – Nigdy się mnie nie bój,
Anno. Jeden raz przyciska usta do mojego czoła, a potem się
odwraca. Patrzę, jak wychodzi ze stodoły, a jego zapach wciąż do
mnie przylega, a moje usta mrowią od jego pocałunku. Nie, nie boję
się go. Boję się, że ze wszystkich ludzi może mnie zrujnować,
ponieważ sprawia, że moje serce ma nadzieję pomimo mojej głowy i
- 119 -

nadzieja mnie złamie. Nadzieja to wszystko, co mi zostało, ostatni


kawałek, który mam do oddania.

Rafael D’Cruze mógłby mnie zniszczyć tam, gdzie setki przed nim
zawiodły.

17

ANNA

Opuszczam stodołę i decyduję się iść dalej, z dala od domu, dalej na


posiadłość Rafaela. Trawa jest tak długa, że całuje moje palce, gdy
przez nią przechodzę. Słońce świeci na mnie i prawie czuję, jak
ogrzewa moją duszę, dociera do wnętrza i pieści najzimniejsze części
mnie. W zasięgu wzroku nie ma nikogo, a im dalej idę, tym czuję się
swobodniej. Ale nie jesteś wolny. Zaciskam zęby i próbuję skupić się
na czymś innym niż okrutne głosy kręcące mi umysł. Pocałował cię.
On Cię pragnie. Tak jak wszyscy inni. Tylko inni nigdy mnie nie
całowali. Nie tak.

Idę przez trawę, jakbym mógł uciec przed własną przeszłością,


prześcignąć wszystkie brzydkie prawdy i wątpliwości, które
nieustannie tkwią na krawędzi mojego umysłu. Boję się nadziei, a
jednak pragnę jej, chcę ją objąć z otwartymi ramionami. Chcę
pozwolić sobie mieć nadzieję, że Rafael może być człowiekiem, który
faktycznie mi pomoże. Wiem, że to głupie i nierealne. Może wydawać
się miły, ale jest szefem kartelu, a ja jestem biznesem. Nie dotarł
tam, gdzie jest, przywiązując się do dziwek. Ale rzecz w nadziei polega
na tym, że wynik jest nieistotny; to dreszczyk możliwości, który
przynosi zwykłą radość. Chcę po prostu doświadczyć czegoś dobrego,
bez względu na to, jak krótki może to być czas.
- 120 -

Długa trawa nagle się kończy, a drewniany słupek i płot oddzielają


długą trawę od krótszej trawy znajdującej się za nią. Ogrodzenie
rozciąga się daleko po mojej lewej stronie, zahaczając o wzgórze. Po
mojej prawej stronie biegnie, aż spotyka się z wysokim metalowym
murem otaczającym całą posiadłość. Cholera jasna. Myślałam, że
jest tu tylko więcej ogrodów, ale to miejsce jest ogromne.

Słyszę niski pomruk — tupot, po czym dwa konie przeskakują przez


wzgórze i podbiegają do mnie. Zwalniają, a ja uśmiecham się, gdy
biały zbliża się, przyciskając klatkę piersiową do ogrodzenia i
wąchając mnie. Jego przyjaciel nie jest tak odważny. Dotykam
palcami jedwabistego futra końskiego pyska. Czyje to konie? Na
pewno nie Rafaela? Nigdy nie widziałam konia w prawdziwym życiu,
nigdy go nie dotknęłam. Jest coś w sposobie, w jaki zwraca moją
uwagę, ostrożny, a jednocześnie odważny. Koń jest silny, ale lekki.
Potężny i wrażliwy jednocześnie. Odsuwam jego grzywę od szyi i
głaszczę gładkie mięśnie. Koń pozostaje po drugiej stronie płotu,
obserwując mnie, jakbym była najciekawszą rzeczą na świecie.
Słońce sięga wysoko w niebo, zanim w końcu niechętnie odwracam
się i wracam do domu.

Większość samochodów zniknęła z podjazdu, a wiem już


wystarczająco dużo, by wiedzieć, że to oznacza, że Rafael wyjechał i
zajmuje się sprawami. Ogarnia mnie pełzające poczucie
rozczarowania i zamiast wejść do środka, okrążam dom, kierując się
do ogrodów.

Kilka tygodni temu nie lubiłam wychodzić z pokoju. Teraz czuję się
tu bezpiecznie. Uwielbiam przebywać na zewnątrz; śpiew ptaków i
świerszcze, słońce na mojej skórze, trawa pod moimi stopami.
Uwielbiam zapach kwiatów w ogrodach, nawet dotyk pustynnego
pyłu unoszącego się na wietrze i muskającego moje odsłonięte ciało.
Wszystko to jest dla mnie tak obce, że każdy drobny akt wydaje się
osobnym cudem.
- 121 -

Trawa jest mokra od zraszaczy, które wyginają się w łuk, łapiąc


światło słoneczne i zamieniając się w tęcze, rozciągające się na
klombach pełnych róż.

Idę dalej w głąb ogrodów, krążąc wokół stawu i przez żywopłot po


drugiej stronie. W końcu docieram na okrągłą polanę z zegarem
słonecznym pośrodku. Kładę się na trawie i zamykam oczy,
uśmiechając się do siebie. Tutaj jest mały kawałek pokoju.

Drgam się na dźwięk mojego imienia. Ciemność. Otacza mnie


ciemność, a chłodna trawa pieści skórę pod moimi gołymi nogami.
Jestem w ogrodzie. Musiałam zasnąć.

-Anno!

Marszczę brwi. Rafael? Podnoszę się na nogi w chwili, gdy jakaś


postać przekracza linię żywopłotu i wchodzi na polanę.

-Czy jesteś kurwa głucha? Podchodzi do mnie jak burza i instynkt


podpowiada mi, że chcę się cofnąć, ale zamiast tego stoję na swoim,
czując lodowaty odpływ moich emocji, gdy uciekają z mojej
świadomości. W ciemności Rafael wygląda złowieszczo, ale kiedy
wylewa się z niego złość, jest wręcz zabójczy.

Wzdycha, a ja podnoszę oczy, obserwując, jak odwraca się i


przeczesuje obiema rękami włosy. Podbiega do mnie i zatrzymuje się
tak blisko, że czuję ciepło jego ciała. Wciskając dłoń w moje włosy,
odwraca moją głowę do tyłu. Moje ciało zwiotcza się , staje się giętkie,
wycofuje się. Kiedy mnie gwałcili, wkurzałam się na siebie. Kiedyś
nienawidziłam mojego uległości, ale potem zdałam sobie sprawę, że
to nie jest uległość, to zachowanie. Umysł jest potężny, ale raz
złamany nie może być uzdrowiony, podczas gdy ciało może się łamać
raz za razem. To nie jest uległość – to opór. W końcu nigdy nie
mogłam ocalić swojego ciała, ale mój umysł uratował się.
- 122 -

Rafael wpatruje się we mnie, mięsień w szczęce tyka. – Nikt cię nie
widział od dzisiejszego ranka. Gdzie byłaś?

-Tutaj.

Zaciska powieki i zaciska się na moich włosach, gdy przyciąga mnie


bliżej, przyklejając moje ciało do siebie. -Myślałem…-

– Co myślałeś? – pytam chłodno. -Jak ucieknę? Gdzie bym poszła?

Jego oczy otwierają się i patrzy na mnie. – Myślałem, że cię zabrał –


warczy. Jego słowa zmuszają trochę świadomości do powrotu na
powierzchnię, a ja marszczę brwi, gdy w moim żołądku pojawia się
gnące poczucie winy. Panuje między nami cisza i słyszę każdy ciężki
oddech, który opuszcza jego usta, czuję bicie jego serca o moją pierś,
a może to tylko bicie własnego serca.

Jego oczy twardnieją i widzę dokładnie moment, w którym skończył


tę rozmowę. Uwalniając mnie, robi powolny krok do tyłu, przenosząc
wzrok na moje odsłonięte nogi. -Noś więcej ubrań. To nie jest burdel
– warczy.

Nasze oczy spotykają się na chwilę, a potem odwraca się do mnie


plecami i idzie z powrotem tą samą drogą, którą przyszedł.
Nienawidzę go i potrzebuję go. Kiedy zaczął czuć się bohaterem i
złoczyńcą?

Szelest w krzakach sprawia, że głowa przechyla się na bok. Lucas


potyka się na trawniku, unosząc ręce do góry. – Tylko ja – mówi.
- 123 -

-Hej.

-On nie ma tego na myśli - mówi nieśmiało. Uwielbiam to, że próbuje


sprawić, żebym poczuła się lepiej, ale szczerze mówiąc, nie ma nic, co
mógłby powiedzieć Rafael, co by mi przeszkadzało. Może normalna
osoba zostałaby zraniona, ale nie jestem normalną dziewczyną.
Nigdzie blisko.

– Odprowadzę cię z powrotem do domu.

✅✅✅

Budzę się, czując muśnięcie szorstkich palców na moim ramieniu.


Na mojej skórze wybucha gęsia skórka, mrugam i otwieram oczy. Nic
nie widzę w ciemności, ale instynktownie wyczuwam Rafaela po
prostu przez to, że nie czuję się zagrożony. Przewracam się i szukam
jego ciepła, jak latarnia naprowadzająca wzywająca mnie do niego.

-Co Ty tutaj robisz? – szepczę oszołomiona.

Jego duża ręka przesuwa się po mojej talii. -Mówiłem ci, trzymam
potwory z daleka. Tak powiedział wczoraj wieczorem.

-Nie musisz…-

-Ciii, idź spać, avecita. Przyciąga mnie bliżej, a ja przyciskam twarz


do jego gardła, wdychając jego wyraźny zapach. Cytrusy, cygara i
ciepło niczym zapach pustynnego piasku pod rozpalonym słońcem.

– Przepraszam, że cię zmartwiłam – mówię w ciemności.


- 124 -

Jego pierś unosi się w ciężkim westchnieniu. – Przepraszam, że


powiedziałem, że jesteś ubrana jak dziwka.

-Jestem dziwką, Rafaelu.

Jego ciało napina się pode mną. -Co ci powiedziałem, mówiąc o tym?
Kiedy nie odpowiadam, gładzi dłonią moje włosy.

– Śpij, Avecito.

Po kilku minutach w nocnej ciszy jego oddech się wyrównuje.


Powolne bicie jego serca to kojący rytm, który usypia mnie. A kiedy
zamykam oczy i odpływam, koszmary nie przychodzą, jakby mógł
fizycznie chronić mnie przed własnymi demonami.

Kiedy budzę się rano, już go nie ma, ale na poduszce została wielka
krwistoczerwona róża, świeżo ścięta z ogrodu. Prezent. Podnoszę go,
a ciernie rozcinają mi skórę. Niektórzy mogą wziąć to za romantyczne
wyobrażenie, ale to coś więcej. Uwielbiam róże, ale uwielbiam też to,
jak zwodniczo ładne są, gdy przywdziewają takie ostre ciernie.
Sprzeczność. Pięknie mocna.

Zostawił to dla mnie i sprawia, że się uśmiecham. To najmilsza


rzecz, jaką ktokolwiek mi podarował.

18
- 125 -

RAFAEL

Przecieram dłonią po twarzy, kiedy wchodzę na frontowe schody


domu. Słońce już chowa się za horyzontem. Mój magazyn to
pieprzona jatka, bo oczywiście, kiedy najemnicy Domingesa poszli po
Annę, wysadzili magazyn, żeby mnie odwrócić. To jest kartel. To się
zdarza i jesteśmy na to gotowi. Przenoszę wszystko w bezpieczniejsze
miejsce, ale wymaga to pracy, planowania. Zwykle zostawiam
Samuela, żeby sobie z tym wszystkim poradził, ale kiedy obudziłem
się dziś rano obok Anny, jej miękkie oddechy na mojej skórze i penisa
przyklejone do przodu moich bokserek, musiałem wyjść z domu.
Poza tym gównem w ogrodzie zeszłej nocy… wyprowadza mnie z
równowagi, a ja, kurwa, nie mogę sobie na to pozwolić.

Drzwi frontowe otwierają się i wychodzi Carlos. -Szef. Mija mnie i


schodzi po schodach.

-Mam interesy w mieście. Z Carlosem może to być wszystko, od


gangów po jedną z jego matek. Otwieram usta, żeby coś powiedzieć,
ale przerywa mi. -Anna jest w pokoju gier z moim bratem. Na jego
ustach pojawia się zadowolony uśmiech, a ja patrzę na niego. Śmiech
podąża za nim, gdy skręca za rogiem domu w kierunku swojego
motoru. Stinger.

Idę prosto do biura i nalewam drinka. Alkohol pali się, gdy spływa
mi do gardła i osiada w jelitach. Napięcie przylega do mnie jak druga
skóra. Moje myśli latają między biznesem, Anną, Dominges, Nero iz
powrotem. Jest zbyt wiele rzeczy, których nie wiem, a zbyt wiele
wydaje się bardzo trudne do odkrycia. Carlos szukał o niej informacji
od tygodni i nie może znaleźć gówna. Anna Vasiliev, osierocona w
wieku pięciu lat, została umieszczona w sierocińcu ze swoją siostrą
Uną Vasiliev. Płyty obu dziewczyn ucięły, gdy miały trzynaście lat,
przypuszczalnie w momencie, gdy obie zostały sprzedane. To tak,
jakby od tego momentu po prostu przestały istnieć. Przypuszczam,
- 126 -

że w istocie Anna tak naprawdę nie istnieje, nie w prawdziwym


świecie. To dlatego dziewczyny takie jak ona są tak łatwe do zdobycia
– po prostu prześlizgują się pod radarem.

Problem, jaki mam, polega na tym, że nawet nie wiem, kim lub czym
ona jest, ona też nie. A jednak mały wojownik ma nade mną władzę.
Próbuję z tym walczyć, ale nie mogę, a ona szybko staje się dość małą
rozrywką. Chcę poznać każdy paskudny szczegół, każdą mroczną
tajemnicę i każde smutne małe marzenie, które ma. Chcę ją złamać,
rozbić tę twardą skorupę na oścież i wyeksponować wszystkie
okropności pod spodem tylko po to, żebym mogła ją ponownie złożyć.
I to wszystko mnie wkurza, bo osłabia.

Siedzę przy biurku, czytając ten sam zestaw liczb co najmniej


dziesięć razy, zanim z jękiem odrzucam je na bok. Wychodzę z biura
i kieruję się w stronę kuchni, ale zatrzymuję się na korytarzu,
przechylając głowę na bok, kiedy słyszę… znowu ten dźwięczny,
niemal melodyjny dźwięk śmiechu. Idę za dźwiękiem do pokoju gier.

Anna pochyla się nad stołem bilardowym, śmiejąc się, gdy Lucas
próbuje położyć ręce na kiju bilardowym i ustawić jej strzał. -
Słuchaj, po prostu musisz…- Jego ciało przylega zbyt blisko jej,
chociaż wyraźnie stara się nie naciskać na nią.

-Pogarszasz to.

-Po prostu trzymaj to właściwie. Możesz zgiąć rękę, wiesz?

Ona prycha. -Nigdy wcześniej tego nie robiłam.

-Mogę powiedzieć. Po prostu – bierze ją za nadgarstek i zsuwa po


drewnie. -Tam i spójrz na długość kija.
- 127 -

– Masz na myśli kij?

Jęczy. -Jesteś niemożliwy.

Ten uśmiech… mogła rozświetlić nim świat i to smutne, że nigdy


wcześniej go nie widziałam. Przesuwa się, pochylając bliżej stołu. Ma
na sobie inną letnią sukienkę, nie tak krótką jak ta, którą miała
wczoraj, ale kiedy się pochyla, rąbek podwija jej uda, grożąc, że otrze
jej tyłek. Lucas cofa się i oczywiście, kurwa, patrzy, zanim się
odwraca, rumieniąc się i trzepocząc. Wtedy mnie zauważa. Jego oczy
się rozszerzają, jego usta otwierają się, a potem szybko zamykają.

– Szefie – piszczy. -Byliśmy po prostu…-

– Lucas, możesz iść.

Kiwa głową i szybko biegnie do drzwi. Odsuwam się na bok,


pozwalając mu odejść.

Anna odkłada kij bilardowy i opiera biodro o stół, zakładając ręce na


piersi. Gdybym nie wiedział lepiej, powiedziałbym, że mały wojownik
dawał mi odpowiednią postawę. – Nie musisz być taki… – macha
ręką w powietrzu, nie mogąc znaleźć ani słowa.

Wchodzę do pokoju, przysuwając się bliżej, jakby przyciągała mnie


sama grawitacja. -Więc co, avecita?

-Niegrzeczny.
- 128 -

Walczę z uśmiechem. -Niegrzeczny? Zatrzymuję się przed nią tak


blisko, że dzieli nas ledwie cal odstępu. Nie cofa się, a ja zaciskam
pięść przy boku, żeby jej nie dotykać.

Wpatruje się we mnie. -Tak.

– Do Lucasa? Moja dłoń ląduje na jej biodrze, ześlizgując się do


rąbka jej sukienki, zanim pieści gołą, jedwabistą skórę jej uda. Jej
oddech urywa się ze zdziwienia, więc odsuwam rękę, zaciskając
szczękę. Kurwa. – Albo dlatego, że wchodzę tutaj i znajduję cię z
młodym Lucasem pochyloną nad stołem bilardowym w kolejnej,
pieprzonej, krótkiej sukience? Nie miałbym nic przeciwko, gdybym
była tutaj ze mną, ale z drugiej strony prawdopodobnie kazałbym ją
rozłożyć na tym stole na długo przed zakończeniem jakiejkolwiek gry.

-Dlaczego miałoby cię to obchodzić? Jestem tylko tą dziwką, którą


musisz opiekować się dzieckiem, prawda? Jest zła, a ja pragnę
dźwięku śmiechu, który usłyszałem zaledwie przed chwilą. Ale to nie
było dla mnie.

– Lucas jest tutaj, żeby cię pilnować, nic więcej. Moja wściekłość
trzeszczy w powietrzu jak bicz i spodziewam się, że się cofnie. Ona
nie.

Zamiast tego z jej ust wysuwa się wysoki śmiech. – Myślisz, Lucas…
– Kręci głową. -On nie jest taki.

Obejmuję dłonią jej szczękę, przechylając jej głowę na bok. Kremowa


długość jej szyi rozciąga się przede mną, tak cholernie kusząca. –
Wszyscy tacy jesteśmy – mówię tuż przy jej uchu. -Nawet ty?

Mój uścisk przesuwa się na tył jej szyi, gdzie mocno ją przyciągam.
Miękki do twardego, jasny do ciemnego. Jej zapach przenika każdy
- 129 -

mój zmysł, więc pochylam się, muskając ustami jej szczękę. – Och,
avecita, zwłaszcza ja.

Jeszcze bardziej przechyla głowę, jak cholerne zaproszenie. Jej mała


rączka ląduje na mojej klatce piersiowej i czuję, jak elektryczność
przeszywa moją skórę, nawet przez koszulę. Pieprzyłem niezliczone
kobiety i żadna nigdy nie doprowadzała mnie do szaleństwa, tak jak
robi to jej prosty, niewinny dotyk. Żadna nie sprawiła, że chciałem
je zdobyć. Jej dłoń przesuwa się niżej, centymetr po centymetrze, po
moim brzuchu. Sposób, w jaki na mnie patrzy… jakbym był czymś,
czego nigdy wcześniej nie widziała. Zaciskam szczękę i walczę z
jękiem, który brzmi bardziej jak warczenie. Jej ręka wyrywa się, ale
chwytam ją za nadgarstek i przykładam z powrotem do klatki
piersiowej, trzymając ją tam. Nie wiem, co robię, bo nie wiem, co ona
ze mną robi.

Telefon dzwoni w kieszeni i wyjmuję go, zerkając na ekran. Jest


wiadomość od Samuela, prosząca o moją obecność.

-Muszę iść i coś załatwić.

-W porządku.

-Wrócę później.

-Czy mogę co…- zaczyna, a potem przerywa, odsuwając się ode mnie.

-Nie rób tego. Jeśli czegoś chcesz, zapytaj.

Nic nie mówi, ale w jej oczach widzę walkę, wojnę między tym, kim
chce być, a tym, do czego została zmuszona.
- 130 -

-Czy chciałbyś iść ze mną? – pytam, uchylając się, dopóki nie patrzę
w te jej niebieskie oczy. Kiwa głową. Przesuwam ustami po jej
policzku, a ona drży, gdy szepczę jej do ucha. – W takim razie
powiedz to, słodka Anno.

-Proszę, czy mogę iść z tobą?

-Tak, ale ostrzegam, może ci się nie spodobać to, co widzisz.

-Wiem.

– Załóż jakieś ubranie, zanim zmienię zdanie i zerwę z ciebie tę


pieprzoną sukienkę. Unosi brew, jej oczy twardnieją. -Przywiozę
samochód.

✅✅✅

Odsuwam się od głównej bramy, boleśnie świadoma obecności Anny


obok mnie. Wygląda przez okno, kiedy wyprowadzam sportowy
samochód na pustynną drogę prowadzącą do miasta. Kocham
Juareza, ale gdy tylko wzniosłem się ponad poziom ulicy,
zapragnąłem otwartej przestrzeni i czystego powietrza. Juarez
wydaje się żyć pod chmurą ucisku i desperacji, pełen ludzi gotowych
zrobić wszystko i wszystko tylko po to, by przetrwać, a ci, którzy
naprawdę chcą ryzykować, jak ja, nawet się rozwijają.

Odwraca się twarzą do mnie. -Czy konie są twoje?

– Poszedłaś do stajni?
- 131 -

-Widziałam dwóch na padoku. Na jej ustach pojawia się mały


uśmiech.

-Mój dziadek miał kiedyś małą farmę. Używał koni do pracy bydła.
Obserwuje mnie z cichą ciekawością. – Hoduję je. Nazwij to hobby,
jeśli chcesz.

-Ile masz?

Wzruszam jednym ramieniem. – Może dwadzieścia.

Odwraca się do okna. – Jesteś pełen niespodzianek, Rafaelu. Przez


resztę drogi nie mówi nic więcej, dopóki nie podjeżdżam do starej
fabryki. Posiadam go, ale jeszcze nie miałem z niego żadnego
pożytku. Jeden z moich Hummerów jest zaparkowany i podjeżdżam
do niego.

– Zostań tutaj – mówię do Anny. Spogląda na mnie, a potem na


scenę za przednią szybą. Samuel i Carlos opierają się o maskę
Hummera, obserwując, jak dwóch chłopaków Sama trzyma
nastolatka. Na jej milczenie wpatruję się w nią, zaciskając szczękę.
-Anno…-

– Zostanę tutaj – mówi.

Włączam radio i podkręcam głośność, po czym przez głośniki


rozbrzmiewa muzyka klasyczna, zanim wyjdę i trzaskam drzwiami.

Samuel patrzy, jak podchodzę i zajmuję pozycję obok niego pod


maską Hummera.
- 132 -

– Wszystko w porządku, szefie? Zerka na samochód za mną, na jego


ustach pojawia się uśmieszek.

-W porządku. Nie jest mi dobrze. Wyglądam jak miękko


popieprzona, bo mam ją tu ze sobą. Docierają do nas wyciszone
dźwięki skrzypiec wydobywające się z wnętrza samochodu, dodając
dramatyczny efekt temu, co ma się wydarzyć. Wszyscy tutaj czekają,
żeby zobaczyć, co zrobię. Dzieciak walczy z rękami, które go
przygniatają, gdy patrzy na mnie, a ogień pluje mu w oczy.

-Czy wiesz kim jestem? - pytam.

-Pieprz się. Ja nie… Wyciągam pistolet i w ułamku sekundy


przyciskam lufę do jego głowy.

– Jestem Rafael D’Cruze, dzieciaku.

Jego oczy się rozszerzają. -Nie zrobiłem gówna. To wolny kraj.


Próbuje zachować swoją brawurę, ale kruszy się, wiedząc, że jest w
głębokim gównie. Przynajmniej ma jakieś podobieństwo do komórki
mózgowej.

– Tutaj się mylisz. Wbijam mu pistolet w czoło, a on ciężko przełyka


ślinę. -Juarez to moje miasto. Jak głupi jesteś, myśląc, że możesz
po prostu zacząć sprzedawać gówno na moich ulicach, hej? W każdej
innej sytuacji bym mu klaskał. Pracuje dla niego cały zespół
dzieciaków, małe przedsiębiorstwo, ale nie ma tu miejsca na start-
upy. Każda konkurencja, bez względu na to, jak mała, jest szkodliwa.

Ma na sobie dżinsy i kurtkę, ale są drogie. Projektant. Nie jest


ulicznym szczurem. – A może nie wiesz. Odwracam się do Samuela,
- 133 -

ale mój wzrok wędruje do mercedesa zaparkowanego obok hummera.


Anna mnie obserwuje. Jej brwi zmarszczyły się. Nie chcę, żeby
zobaczyła to gówno, ale musi. Musi przestać na mnie patrzeć,
jakbym miał ją kurwa uratować, a ja muszę przestać myśleć, że mogę.
Taka jestem i ani ona, ani ja nie możemy tego zmienić. – Masz jego
portfel? Samuel grzebie w kieszeni i rzuca mi skórzany portfel.

Wyjmuję prawo jazdy i odczytuję adres. – Ładne wykopaliska,


Antony Gastrello. Uśmiecham się. – To imię brzmi jak dzwonek,
chłopcy?

– Nie ma mowy – jęczy za mną Samuel.

Śmieję się. -Syn senatora jest dilerem. ja tut. -Co na to tatuś powie?

– To mój wujek – wypluwa dzieciak, próbując otrząsnąć się z


trzymających go facetów.

Chwytam go za gardło, a jego oczy rozszerzają się, gdy ściskam,


czując, jak jego tętnica szyjna pulsuje nieregularnie pod moimi
palcami. Kaszle i wierci się, próbując się uwolnić. Przyciągam go
blisko. -To nie jest twoja prywatna szkoła, masz prawo mały
pieprzyku. To jest kartel. Puszczam go, a on upada na podłogę,
krztusząc się i płacząc.

Wyjmuję telefon z kieszeni i dzwonię do Benjamina, przez głośnik. –


Rafael – odpowiada po dwóch sygnałach. -Jak się masz?

-Byłem lepszy, Benjaminie. Cisza. -Nienawidzę zajmować się


głupimi bzdurami, a jednak muszę. Mam tu jednego Antony'ego
Gastrello. Czy jest z tobą spokrewniony? Zerkam na Antoniusza i
dzieciak zbladł.
- 134 -

-Mój bratanek.

-Cóż, prowadzi małą operację koksową. Wiesz, co o tym myślę,


Benjamin. Wiesz, jak sobie z tym radzę.

-Proszę. On jest… jest po prostu głupim dzieciakiem. Wzdycha


ciężko.

-Gdybym wypuścił każde dziecko, które mnie spotkało, wyglądałbym


na słaby. Jeśli pozwolę nastolatkom urządzać zamieszki w moim
mieście, gangi uznają, że to dojrzało.

-Wiem, ale…-

-Chciałbyś z nim porozmawiać? – pytam, trzymając telefon w jego


kierunku, kładąc go na głośniku. -Powiedz cześć.

– Wujku – ledwo szepcze.

-Co zrobiłeś?

-Przykro mi. Proszę, po prostu to napraw.

Senator milknie. – Nie jestem pewien, czy mogę, Antoniuszu.

W oczach dziecka pojawia się panika. -Ale ty jesteś senatorem!-


- 135 -

-A Rafael D’Cruze to kartel! Ty głupi chłopcze. Dzieciak zaczyna


krztusić się szlochem, pochylając się nad zakurzoną pustynną
posadzką.

– Będę w kontakcie, Benjamin – mówię i rozłączam się. Ponownie


przyciskam lufę pistoletu do jego głowy i trzaskają drzwi samochodu.

-Rafael!- Ten głos – szept anioła z ugryzieniem wojownika. Zaciskam


szczękę i powstrzymuję się od odwrócenia się do niej.

-Samuel, wsadź Annę z powrotem do samochodu. Rozlega się


szuranie stóp, a potem trzaskanie drzwi samochodu.

Dzieciak zaciska powieki, a ja podnoszę broń i pociągam za spust.


Huk odbija się echem wokół nas, a pióropusz kurzu wzbija się w
miejscu, gdzie moja kula wbiła się w ziemię o cal od jego kolana.
Otwiera oczy i bierze głęboki oddech, a na jego kroczu pojawia się
mokra plama.

– Tak się składa, że lubię twojego wujka, więc idź do domu. Rób to,
co jest uprzywilejowane, tak jak robisz, ale jeśli przyłapię cię na
handlu, dowiem się, że nawet dotknąłeś jakiegoś produktu, zabiję cię.
Niezależnie od twoich szczęśliwych więzów rodzinnych. Wpatruje się
we mnie. -Nie daję drugiej szansy, dzieciaku. Rzadko daję
pierwszeństwo. Kiwa głową, a chłopaki cofają się, pozwalając mu
wstać.

Chowam pistolet z powrotem do kabury, odwracam się. – Zabierz go


do domu, Samuelu. Sam kiwa głową, a ja okrążam maskę
mercedesa, zanim wsiadam. Silnik warczy i pluje, kiedy go
uruchamiam, wzbijając kurz i żwir, gdy wciskam pedał gazu.
- 136 -

Nic jej nie mówię, kiedy wracam do Juarez. Wierci się obok mnie,
ciągle zakładając włosy za ucho, nawet jeśli się nie ruszają. Kiedy
docieram do domu, wysiadam, a jeden z chłopaków podbiega, żeby
zaparkować dla mnie samochód. Nie patrząc na Annę, wchodzę do
domu i idę do biura.

-Rafe. Zatrzymuję się z ręką na klamce. Szlak. Nikt nie dzwoni do


mnie, kto akceptuje Carlosa i Samuela, ale z jej ust to mnie skręca.

Zerkam przez ramię na nią, która stoi w korytarzu, wyglądając na


nieufną, ale tak cholernie silną. – Czego chcesz, Anno?

-Przykro mi.

-Po co? Wzdycha i przeczesuje dłonią długie włosy. Bez świadomej


myśli odwracam się i ruszam w jej stronę.

– Kazałeś mi zostać w samochodzie…

– Tak, kurwa, zrobiłem. Jestem teraz tuż przed nią. Chwytam jej
szczękę i zmuszam, by na mnie spojrzała. Moje oczy śledzą kształt
jej idealnych ust, tych warg, tak pełnych. -A jednak stoisz tutaj, tak
niepewny siebie, ponieważ mi się sprzeciwiłeś. Nachylam się bliżej,
wdychając jej zapach, gdy przesuwam nosem po jej szyi. Pachnie
niewinnością i zupełną korupcją. – Czy życie jednego człowieka było
warte mojego gniewu, wojowniczko?

– Nie – szepcze. Odsuwam się i patrzę na nią. Niewzruszenie


napotyka moje spojrzenie. – Ale twoje sumienie było.

Śmieję się. -Och, słodka mała Anno. Ten statek odpłynął.


- 137 -

Jej oczy błyszczą i powoli podnosi rękę, kładąc ją na mojej twarzy.


Jego delikatność wstrząsa mną do głębi. Muska opuszkami palców
moje usta. -Jesteś w błędzie. Pozwoliłeś mu żyć.

Chwytam ją za nadgarstek, odsuwam jej rękę i całuję wnętrze jej


nadgarstka. -Jesteś w błędzie. Żyje, bo jego wujek jest senatorem.

-Był tylko chłopcem.

-Wiesz lepiej niż ktokolwiek inny, że chłopcy stają się mężczyznami,


a mężczyźni są zdolni do wielu rzeczy. Kiwa głową, jej ramiona lekko
opadają, a jej stalowa odwaga znika. Tęsknię za tym.

-Anna…- Głaszczę bok jej szyi.

– Nie jesteś potworem – szepcze. -Widzę cię.

Zanim zdołam się powstrzymać, przyciskam ją mocno do siebie.


Moje usta lądują na jej ustach, a ona napina się na chwilę, zanim jej
ciało powoli się rozluźnia, krzywe zlewają się ze mną cal po calu. Jej
usta rozchylają się niepewnie, a mój język muska jej. Jest taka
ostrożna, taka niepewna, jakby nigdy wcześniej nie była całowana. I
zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie nigdy nie była dotykana z
własnej woli. Małe dłonie owijają się wokół mojej szyi, szukając,
badając. Jęczę przy jej ustach, walcząc z chęcią wzięcia jej,
zniszczenia każdego jej centymetra. Ale nie mogę. W każdym innym
świecie Anna byłaby poza zasięgiem mężczyzn takich jak ja, ale w tym
świecie, w okrutnym świecie, w którym dziewczyny takie jak ona są
kupowane i sprzedawane; Chcę ją. Chcę ją naprawić i jednocześnie
zrujnować dla wszystkich innych. Przesuwa się, a jej biodra
przyciskają się do mnie, ocierając się o mojego twardego penisa.
Pożądanie ryczy w moich żyłach jak wyjąca bestia, wypychając mnie
- 138 -

poza racjonalność. Chwytam ją w talii i uderzam o ścianę, wciskając


między jej nogi. Moje usta szukają jej szyi, smakując miękką skórę,
gdy wdycham jej zapach. Dopiero po kilku sekundach zdaję sobie
sprawę, że całkowicie zamarła. Odsuwam się i patrzę na nią.
Wpatruje się w miejsce nad moim ramieniem, jej ręce luźno
spoczywają na moich ramionach.

-Anno?

Po prostu jest zamknięta, nie odpowiada, martwa. Odsuwam się od


niej i chociaż dzielą nas tylko centymetry, wydaje mi się, że u naszych
stóp właśnie rozpruto krater. Zaciskając pięści, cofam się od niej o
kolejne kroki. Wreszcie mruga i skupia się na mnie.

-Przykro mi. Jej oczy wypełniają się łzami, zanim odchodzi.


Przeciągam obiema rękami włosy i uderzam pięścią w ścianę.

-Cholera!- Muszę się przy niej, kurwa, kontrolować. A może nie.


Może ludzie tacy jak ona i ja nigdy nie powinniśmy być w tej samej
rzeczywistości. W końcu ciemność i światło pożerają się nawzajem.

19

ANNA

Stoję przed mężczyzną na kolanach. Jego twarz jest nie do


odróżnienia. Nie rozpoznaję go, a jednak instynktownie wiem, że go
nienawidzę. Pistolet leży w mojej dłoni, metal stygnie na mojej dłoni.
Nie odwracam od niego wzroku, ale czuję za sobą obecność: silną,
- 139 -

potężną, bezwzględną. Rafaela. To tak, jakby jego moc mnie


wzmacniała, przesiąkała przeze mnie, aż poczuję, jak płynie w moich
żyłach. Po raz pierwszy w życiu czuję, że mam kontrolę.

– Chcesz władzy, Anno? Więc weź to – mówi Rafael głębokim i


rozkazującym głosem.

Mężczyzna na kolanach patrzy na mnie, jego oczy błagają mnie o


okazanie mu litości, ale wiem, że mnie zranił. Zranili mnie. Zgwałcili
mnie. Zabrali mi wszystko. Gniew narasta we mnie, wypełniając
mnie, aż się gotuje, pęka, by się uwolnić. Podnoszę pistolet i odsuwam
bezpiecznik. Mój palec naciska na spust i wypełnia mnie poczucie
słuszności. To jest sprawiedliwość, to jest władza i tego chcę. Chcę
być jak Rafael. Chcę być nietykalny.

Mężczyzna jeszcze raz na mnie patrzy, a ja go widzę, widzę w jego


oczach wszystkie obrzydliwe czyny, wszystkie krzywdy. Naciskam
spust i pistolet eksploduje. Odskakuje do tyłu i pada na ziemię.

Z jego ciałem pochylonym u moich stóp czuję się jak bogini, ktoś silny
i nietykalny. Odwracam się i stawiam czoła Rafaelowi. Jego ciemne
włosy i czarny garnitur wtapiają się w cień za nim i wygląda jak
demon wezwany z samego piekła. Podchodzi do przodu, owijając dłoń
wokół mojej szyi. Ciepłe buczenie przeszywa moje ciało i kłaniam się
mu jak narkoman poddający się podmuchowi narkotyku. Jego usta
muskają moje, a moje oczy się zamykają.

– Weź to, wojowniczko. Jest twój – oddycha. I tak go całuję, czerpiąc


z jego sił, działając na tę głęboko zakorzenioną, a jednak
niewytłumaczalną potrzebę jego posiadania. Rozchylam usta, a jego
język z szacunkiem gładzi mój. Odblokowuje części mnie, o których
istnieniu nie wiedziałam, i w tej chwili nic innego się nie liczy oprócz
niego i mnie. Dwie połówki całości. – Jestem twój – szepcze mi przez
usta.
- 140 -

Ze snu wyrywa mnie pukanie do drzwi. Dotykam ust, wciąż czuję


mroczny urok Rafaela, doznanie tak obce, a jednocześnie intrygujące.
Maria wbiega do pokoju z tacą, zapach kawy towarzyszy jej, gdy
wchodzi. Zachowuje się, jakby wszystko było w porządku – jakbym
nie zauważyła, że przynosi tu śniadanie od tamtej nocy, kiedy Rafael
przyszpilił mnie do ściany. Od tego czasu też go nie widziałam i
najwyraźniej właśnie tego chce. Nie chodzę już każdego ranka do
kuchni, a on nie szuka mnie co wieczór w ogrodzie. Nawet nie
zdawałam sobie sprawy, jak bardzo lubiłam przebywać z nim, dopóki
się nie wycofał, i to moja wina. Chciałam jego pocałunku, ale wtedy
mój umysł stracił kontrolę nad rzeczywistością i Rafael zaczął stawać
się postacią bez twarzy, tak jak wszyscy przed nim. Nic dziwnego, że
nie chce mnie widzieć. Dlaczego miałby? Pewnie pamiętał, jak
bardzo jestem wykorzystana i brudna.

Maria odsuwa zasłony i stawia na stoliku nocnym tacę z kawą i


tostem. – Dzień dobry – mówi.

– Dzień dobry – odpowiadam beznamiętnie, wysuwając się z łóżka,


ignorując tacę. Biorę prysznic i pozwalam, aby górna woda obmyła
mnie. Minął ponad tydzień, odkąd go ostatnio widziałam, a ja tonę
w ciemną dziurę. Nigdy nie czułam się bardziej więźniem lub mniej
poszukiwanym, ale nawet poza tym… rzeczą dla Rafaela jest fakt, że
bez jego uczucia po raz kolejny obawiam się, jak to się skończy.
Rozprasza mnie, a bez tego pozostaję z zimną rzeczywistością, że
rzeczywiście jestem jego więźniem. Przysługa — nic więcej. Co
oznacza, że to właściwie dobra rzecz. Mogę być dla niego zabawną
zabawą przez chwilę, ale użyje mnie tak jak wszystkich innych, bo w
końcu odda mnie temu Nero i to wszystko nic nie da. To dobrze, bo
pozwala mi przypomnieć sobie, gdzie leżą moje przynależności i jest
to to samo miejsce, które zawsze mają: ze sobą. Kilka dobrych aktów
nie zmienia lat samozachowawczych. Skończyłam być czyimś
pionkiem.

Czekam, aż Maria wyjdzie, a potem ubieram się i niepostrzeżenie


przemykam przez dom, tak jak zawsze. Kieruję się do gabinetu
Rafaela, zdeterminowana, by z nim porozmawiać, kiedy zatrzymuje
- 141 -

mnie cichy hałas. Brzmi jak jęk dziewczyny; dźwięk, który słyszałam
zbyt wiele razy, by go zliczyć. Przechylam głowę na bok, cofam się,
aż stanę przed tymi drzwiami, tymi, które prowadzą do sali śmierci w
piwnicy. Ostrożnie naciskam klamkę w dół i łatwo się otwiera. W
górę klatki schodowej wznoszą się głosy i znów słychać ten skowyt.
Na palcach schodzę po wyłożonych dywanem schodach, żeby się
zbliżyć. Drzwi na dole są uchylone i zaglądam przez nie, widząc
Samuela opartego o ścianę z rękami skrzyżowanymi na piersi. Ktoś
inny jest poza zasięgiem wzroku, ale słyszę jego kroki na betonie,
skrzypienie łańcuchów, na których ktoś wisi. Przesuwam się,
zbliżam i pojawia się osoba. Kobieta. Jej nadgarstki są związane i
skute łańcuchem tak samo jak mężczyzna, którego tu przywieźli. Z
jej ciała zwisa ubranie, zakrwawione i podarte. Patrzę, jak dłoń nagle
pojawia się wokół jej gardła, dłoń, którą dobrze znam. Rozpoznaję
tatuaż z czarną różą Rafaela, rzymskie cyfry, które zdobią palce jego
prawej dłoni.

-Nie mam czasu na twoje kłamstwa. Chcę odzyskać te pieprzone


dziewczyny, słyszysz mnie?

-Nie wiem, gdzie oni są. Jej głos jest załamany i słaby.

Śmieje się, zimny dźwięk, od którego po moim kręgosłupie


przechodzi lodowaty dreszcz. -Och, nie martw się, będę ich ścigał jak
psy.

Muszę zwalczyć żółć rosnącą w moim gardle. Nie mogę już słuchać,
więc odwracam się i wbiegam po schodach tak cicho, jak to możliwe,
uważając, aby zamknąć za sobą drzwi. Skręcam za róg i wpadam
prosto na Carlosa.

-Hej. Wyciąga ręce, chwyta mnie za ramiona, żeby mnie podtrzymać.


-Wszystko ok?
- 142 -

– Nic mi nie jest – mówię, wyrywając się z jego uścisku i biegnąc


wokół niego. Gdy tylko wychodzę na zewnątrz, wciągam
oczyszczający oddech do płuc. Kłamstwa. Wszystko, co mi
powiedział, to kłamstwa. Rafael niczym się nie różni od pozostałych,
a co to dla mnie oznacza? Co on mi zrobi? Powiedział, że mnie
ochroni, ale jak mam mu teraz wierzyć. Chcę odzyskać te pieprzone
dziewczyny. Zaciskam powieki. Myliłam się, on jest potworem, tylko
znacznie gorszym niż ci, których spotkałam wcześniej. Nigdy nie
udawali, że są kimś innym niż byli. Wchodzę do ogrodów, mijając
kwietniki, które kiedyś kochałam. Krwawoczerwone róże wydają się
teraz o wiele bardziej złowieszcze, więc idę dalej, mijając stodołę, do
której nauczył mnie strzelać Rafael. Idę dalej, aż docieram do
padoków z końmi i wspinam się przez płot.

Przychodzę tu codziennie w zeszłym tygodniu. Konie uspokajają


mnie. Ich cicha obecność i sposób, w jaki tak łatwo ufają, uspokaja
moje nadszarpnięte nerwy. Po drugiej stronie wybiegu znajduje się
wzgórze, które opada do stodoły na dole. Wspinam się przez płot i
zakradam się do stodoły. Biały koń rży na mnie, kiedy wchodzę,
rzucając głową, gdy się zbliżam. Tabliczka z imieniem na jej drzwiach
mówi, że nazywa się Sky. Stary człowiek chodzi po okolicy karmiąc
konie sianem i sprzątając stajnie, ale wydaje się, że nie obchodzi go
to, że tu jestem.

Z przodu stodoły dobiega dźwięk walenia, a ja raz jeszcze głaszczę


Sky, zanim podchodzę do niej. Przyczepa jest zaparkowana, a dwaj
mężczyźni zapinają plecy. Przyczepa kołysze się w przód iw tył, gdy
koń w środku kopie metalowe pudełko. Inny facet wślizguje się przez
małe drzwi z przodu, zanim dołącza do pozostałych dwóch. Podają
sobie ręce i przez chwilę rozmawiają. Wpatruję się w te małe drzwi,
kiwając do mnie jak drzwi do samego nieba. Niezdecydowanie
przewija się przez mój umysł, zanim zrobię coś, od czego wiem, że nie
ma odwrotu. Poruszam się cicho po niewielkiej odległości między
stodołą a przyczepą, po czym otwieram drzwi przyczepy. Gdy tylko
wchodzę do środka, jestem tylko kilka centymetrów od pyska
ogromnego konia. Parska i tupie przednią stopą. Ciężko przełykam
ślinę i podnoszę drżącą dłoń do jego nosa, głaszcząc go. Ucisza się,
a ja wślizguję się w szczelinę między metalową przegrodą a ścianą,
- 143 -

gdzie miał stać kolejny koń. Mam tylko nadzieję, że tutaj nie zajrzą.
Kucam, a koń znów kopie ściany, kiedy silnik się uruchamia. Ledwo
mogę oddychać, czekając, aż przyczepa się ruszy. Kiedy to robi,
kołysze się z boku na bok, podskakując na drodze, aż się zatrzyma;
Chyba przy bramie. Mój towarzysz znów zaczyna kopać do diabła z
przyczepy, a ja po cichu mu dziękuję, ponieważ strażnicy na bramie
prawdopodobnie nie mają ochoty zaglądać tutaj z wściekłym koniem.
Nikt nie otwiera tych drzwi, a przyczepa znów podskakuje do przodu.

Nie wiem, jak długo jedziemy, ale przyczepa podskakuje


nieprzyjemnie na drodze, aż boli mnie głowa. Zapach końskiego potu
i łajna wypełnia powietrze, sprawiając, że oddychanie jest prawie nie
do zniesienia.

W końcu zatrzymujemy się, a ja natychmiast stanęłam w gotowości.


Słychać trzaskanie drzwiami samochodu i głosy mówiące o zdobyciu
wody dla konia. Podbiegam do drzwi i lekko je otwieram. Wygląda
na to, że nikogo nie ma w pobliżu, więc wymykam się i poruszam z
tyłu przyczepy. Dosłownie czuję smak wolności, gdy ręka szarpie tył
mojej koszuli od tyłu. Umyka mi okrzyk zaskoczenia i rzucam się na
bok przyczepy. Patrzy na mnie starszy mężczyzna w kowbojskim
kapeluszu.

-Co my tu mamy? Pasażer na gapę? Jego skórzasta skóra marszczy


się, gdy patrzy na mnie.

– Nie, ja… proszę. Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. -Po prostu


pozwól mi odejść. Będę w drodze.

Kręci głową. -O nie. Dzwonię do władz. Policja? Szlak. Aresztują


mnie za… za co? Za kilkakrotne sprzedanie? Za ucieczkę przed
oprawcą? Może mi pomogą i odeślą do domu. Ale nie mam domu,
już nie.
- 144 -

✅✅✅

Naprzeciw mnie przy stole siedzi mężczyzna, z filiżanką kawy przed


sobą i poważnym wyrazem twarzy. W dłoni ściska długopis,
rytmicznie stukając jego końcem po notesie. Siedzę w tym maleńkim
pokoju ponad godzinę.

-Panno Vasiliev, nie ma żadnych zapisów, by kiedykolwiek wjeżdżała


pani do kraju. Wszystko, co mogę znaleźć w twoim imieniu, to akt
urodzenia. Brak paszportu. Nic.

Wzdycham, przyciskając łokcie do chłodnej metalowej powierzchni


stołu przede mną. -Mówiłam Ci. Zostałam sprzedany.

Odchyla się na krześle i stuka knykciami po stole. – I nie powiesz


mi, od kogo uciekłaś? Kręcę głową. Nie wiem dlaczego, ale nie chcę
podawać im imienia Rafaela. Ze wszystkich ludzi, z którymi miałam
do czynienia w ciągu ostatnich dziesięciu lat, jest jedynym, który
sprawił, że poczułam się jak osoba, a nie przedmiot – nawet jeśli to
wszystko było kłamstwem i udawaniem… Nic na to nie poradzę ale
czuję wobec niego lojalność, ponieważ bez względu na powody
wyciągnął mnie z piekła. Uratował mnie, nawet jeśli miał służyć tylko
swoim własnym korzyściom. Mogłam im powiedzieć, że byłam z
kartelem Sinaloa, ale wiem, jak to działa. Wypowiadam ich nazwisko
na policji i podpisuję własny wyrok śmierci. Mężczyzna naprzeciwko
mnie wypuszcza ciężki oddech. – Cóż, w takim razie nie mam innego
wyjścia, jak tylko aresztować cię za nielegalne przebywanie w kraju.

blednę. -Co?

Wzrusza ramionami. -Nie możesz podać mi żadnych nazwisk ani


powiedzieć, gdzie byłaś przez ostatnie dziesięć lat.
- 145 -

-Mówiłam Ci…-

-Bez imion nie mogę uznać twojej historii za coś więcej niż to…
historię, którą wymyśliłaś, aby wydostać się z złego miejsca.

-Ja…- Nie wiem, co powiedzieć. Co mogę powiedzieć? Pochylam


głowę, a oczy łzawią mi łzami. – Dobra – mówię, akceptując to, co
nadejdzie, ponieważ cokolwiek to jest, miałam gorsze. To wiem.

20

RAFAEL

-Gdzie jest Anna? – pyta Carlos, wchodząc do mojego biura.

Odchylam się na krześle i wyjmuję papierosa. – Skąd, do cholery,


mam wiedzieć? Nie rozmawiałem z nią ani nie widziałem jej od tamtej
nocy.

Unosi brew. – Tak, cóż, właśnie dostałem telefon od mojego faceta


na stacji La Cantos. W areszcie mają dziewczynę o imieniu Anna
Vasiliev. Jakiś facet podniósł konia ze stajni i znalazł ją z tyłu swojej
przyczepy…-

– Kurwa do cholery. Staję na nogi i wybiegam z biura. Carlos podąża


za mną, kiedy idę do samochodu. Siadam po stronie pasażera, a on
wskakuje za kierownicę i odjeżdża od domu.

Ta pieprzona dziewczyna. Jak, do diabła, w ogóle wydostała się


niezauważona? – Co, do cholery, robili faceci przy bramie? Nawet
nie sprawdzili tej cholernej przyczepy?
- 146 -

-Szefie, są bardziej przyzwyczajeni do trzymania ludzi z daleka niż w


środku.

-To nie jest usprawiedliwienie!- Pstrykam. To jest gówniany


program. Dokąd, do diabła, miałaby pójść? Ona nie ma nikogo.
Kiedy dostanę Annę w swoje ręce, będzie miała szczęście, jeśli nie
przykuję jej do łóżka i nie dam jej w tyłek.

Wyjeżdżamy na pustynię, aż docieramy do małego miasteczka


pełnego rolników. Carlos wjeżdża na parking przed małym
posterunkiem policji, a ja wysiadam z samochodu, zanim jeszcze się
zatrzyma. Ciepły upał przesiąka przez mój garnitur, aż moja skóra
pokryje się warstwą potu. Wir piasku unosi się przede mną, gdy
dochodzę do schodów. Jestem tu zaledwie kilka sekund, a już czuję
się brudna.

Kiedy wchodzę na komisariat, kilku funkcjonariuszy milknie.


Chłodna pieszczota klimatyzatora nieznacznie poprawia mi humor.
Marginalnie.

Oficer na biurku zrywa się na równe nogi. -Pan. D’Cruze – bełkocze.


Wszyscy w tej stacji mnie znają, bo wszyscy dla mnie pracują.

– Daj mi rosyjską dziewczynę – warczę.

Kilka minut później ten sam oficer wchodzi do pokoju, popychając


Annę przed sobą jak ofiarę. W chwili, gdy jej oczy spotykają się z
moimi, rozszerzają się, a ona zatrzymuje się, próbując się cofnąć.
Policjant wpada na jej plecy, rozkuwa ją przed ponownym
pchnięciem. Carlos chwyta ją za ramię, jakby w każdej chwili mogła
się rzucić.
- 147 -

-Kto ją przesłuchiwał? - pytam oficera.

– Ja – mówi niepewnie. -Zrobiłem.

Przyglądam mu się od góry do dołu. W średnim wieku, standardowo


umyty policjant. -Co Ci powiedziała?

-Że została sprzedana z Rosji i była niewolnicą, ale uciekła.


Przyglądam się Annie zmrużonymi oczami.

– Czy podała ci jakieś imiona?

-Nic. Nic, co by pomogło.

-Ok. Wymażesz jej imię i aresztowanie z akt. Nie odpowiada. – I


nikomu ani słowa, jasne ?
-Tak. Absolutnie – wyrywa szybko.

-Ok. Rzucam mu spojrzenie, które jasno pokazuje, że nie chce mnie


skrzywdzić. Facet praktycznie drży. Całe to podrabianie strachu
czasami działa na moją korzyść.

Słyszę, jak drzwi otwierają się za mną z kliknięciem i czuję, jak na


karku chlusta płonące powietrze, zanim znów się zamykają. Policjant
zerka przez moje ramię, jego twarz staje się biała, a oczy rozszerzają
się, gdy robi powolny krok do tyłu.

Odwracając się, staję twarzą w twarz z nikim innym jak


Domingesem. Jego słono-pieprzowe włosy są idealnie zaczesane do
- 148 -

tyłu, a trzyczęściowy garnitur na miejscu. Dwóch jego ludzi zostaje


za nim z pistoletami w dłoniach.

– Ach, Rafaelu. Jak się masz? – pyta, ale jego oczy są wpatrzone w
Annę, jakby była Złotą Gęś.

-Dominges. Właśnie przyszedłem odebrać zgubione mienie.

– Ach, ale ona nie jest twoją własnością, prawda? Wyobraź sobie mój
szok, kiedy otrzymałem telefon z informacją, że jedna z moich dziwek
się tu pojawiła. Wskazuje na stację. -W szczerym polu. Cholera, ma
tu kogoś. -Te tatuaże są bardzo przydatne. Unosi brew, wyjmuje z
kieszeni paczkę papierosów i uwalnia jedną.

Napięcie wisi w powietrzu, gęste i mdłe. Przyszedł tu po nią i aż za


bardzo zdaję sobie sprawę, jak bardzo jej pragnie – wystarczająco, by
zaryzykować mój gniew bez mrugnięcia okiem.

Zerkam na Annę, która stoi z Carlosem, w połowie drogi między


Domingesem a mną. Wierci się w uścisku Carlosa, a on rozluźnia
uścisk, skupiając uwagę na zagrożeniu w pokoju. Dominges również
ją obserwuje z krzywym uśmiechem na ustach.

– Nie jesteś jej właścicielem i nie jest na sprzedaż, więc co zamierzasz


zrobić? Ukraść ją?

Przechyla głowę na bok. -Czy wiesz jeszcze, kim ona jest, Rafaelu?
Zaciskam szczękę i nic nie mówię. Na jego twarzy pojawia się szeroki
uśmiech. – Och, nigdy bym jej nie sprzedał, gdybym wiedział. Jest
warta o wiele więcej niż dziesięć milionów. Jego wzrok przesuwa się
na nią i znów pojawia się to tęskne spojrzenie. -Ona jest bezcenna.
- 149 -

Anna wyrywa się i odskakuje od Carlosa. Jestem gotów ją złapać,


ale rzuca się na mnie tak mocno, że chrząkam.

Biorę jej nadgarstki i przesuwam ją za siebie.

-Jak słodko - mówi Dominges z uśmieszkiem, pstrykając palcami.


Jego ludzie unoszą broń, jeden celuje we mnie, drugi w Carlosa, który
wyciąga swoją broń na Dominges.

Unoszę brew. -Strajk meksykański? Mały banał, nie sądzisz? Anna


mocniej przyciska się do moich pleców, aż nie ma między nami ani
milimetra odstępu. Czuję jej drżące oddechy przez materiał mojej
kurtki. Najwyraźniej myśl o powrocie do Dominges przeraża ją o wiele
bardziej niż ja.

Podnoszę rękę i słyszę za sobą szuranie stóp. Szybki rzut oka


pokazuje pięciu gliniarzy, wszystkich uzbrojonych i gotowych zabić
na mój rozkaz. Dominges może mieć tu szczura lub dwa, ale ja płacę
im pensję. Posiadam je. Wyraz twarzy Domingesa zmienia się z
zadowolonego na wściekły w zaledwie kilka sekund.

– Jak myślisz, co się tutaj wydarzy? Uśmiecham się. -Wyjdę stąd z


dziewczyną, a ty będziesz się zachowywać. Nie jestem dziś w nastroju
na strzelaninę.

Carlos podchodzi i przyciska pistolet do skroni Domingesa.

– Dopadnę ją, Rafaelu. To tylko kwestia czasu – mówi przez


zaciśnięte zęby. Jego ludzie wyglądają na zdezorientowanych,
niepewnych, co zrobić w tej sytuacji. Sięgając za siebie, mocno
chwytam jeden z nadgarstków Anny i przyciągam ją do siebie,
przechodząc obok Carlosa i Domingesa.
- 150 -

Gorące pustynne powietrze na zewnątrz faktycznie daje ulgę po


napięciu na posterunku policji. Pozwalam, by ciepła bryza spływała
mi po twarzy, drobne ziarenka piasku pieszczą moją wilgotną skórę.
Było blisko. Zbyt blisko.

Otwieram tylne drzwi samochodu, wpycham Annę do środka i


wsuwam się za nią, starając się zachować pozory spokoju. Carlos
pojawia się przez frontowe drzwi komisariatu i biegnie do samochodu,
wskakując do środka, zanim odjeżdża w mgiełce piasku i kręcących
się oponach.

Anna patrzy przez okno, nic nie mówiąc przez długie mile. Im dłużej
tu siedzę, tym bardziej się wkurzam, aż staje się to niemal fizyczną
rzeczą, zajmującą każdy centymetr przestrzeni między nami. Gdy
tylko podjeżdżamy do bramy, Anna przesuwa się, podchodząc bliżej
drzwi, jakby chciała mi uciec. Ona nie może.

Carlos zatrzymuje się przy drzwiach wejściowych i zerka na mnie


przez ramię z nutą zmartwienia w wyrazie twarzy. Potem wychodzi
bez słowa. Wie, że lepiej nie próbować ze mną racjonalizować w tej
chwili. Otwieram drzwi i Anna wysiada, okrążając tył samochodu.
Podchodzi do mnie, ale mocno chwytam ją za ramię i ciągnę w bok.
– O nie, avecito. Ty i ja potrzebujemy małej pogawędki.

Walczy, gdy ciągnę ją przez frontowe drzwi i korytarzem do mojego


biura. Wrzucam ją do środka, zamykam drzwi i opieram o nie dłonie.
Wdycham kilka głębokich oddechów, próbując stłumić tę dziką
wściekłość.

– Ty kurwa uciekałaś. Cisza.


- 151 -

Okrążam ją, przyciskając plecy do drzwi, jakby kontakt mógł mnie


tu zatrzymać. Stoi tam, drżąc, a jednak wpatruje się we mnie z tym
kuloodpornym oporem. Włosy opadają jej na twarz, a biała koszula
jest pokryta brudem. -Dlaczego do cholery byś uciekał? Gdzie, do
diabła, byś w ogóle poszedł? Przysuwam się do niej. I złap garść
złotych włosów, odchylając jej głowę do tyłu. Zaciska zęby, oczy plują
ogniem i nienawiścią. – Nikogo nie masz, Anno.

– I nic do stracenia – mówi spokojnym i mocnym głosem.

– Och, mylisz się. Masz wszystko do stracenia. Masz pojęcie, co


Dominges by ci zrobił? Nic nie mówi, zaciskając szczękę. -Czy nie
zapewniam ci bezpieczeństwa? Czy nie jesteś tu dobrze traktowana?

Patrzy mi prosto w oczy. – Jak długo, Rafaelu? Dopóki nie oddasz


mnie swojemu przyjacielowi? Albo dopóki nie zdecydujesz się odciąć
od bzdur i pokazać swoje prawdziwe oblicze? Unosi odważnie brew.
-W końcu dziewczyny takie jak ja są coś warte, prawda?

Moje ciśnienie skacze, puls wali jak wściekłe uderzenie wojennego


bębna. -Sugeruję, żebyś stąpała ostrożnie, mała ptaszyno.

Zerka na moją twarz z wyrazem obrzydzenia. – Nie jesteś lepszy od


Domingesa.

Zaciskam uchwyt na jej włosach, a ona syczy przez zęby. -Co ty mi


kurwa, właśnie powiedziałaś?

-Prawdopodobnie byś mnie pieprzył, ale zgaduję, że to nie jest część


umowy. Pstrykam, jak gumka naciągnięta zbyt ciasno. Wypuszczam
jej włosy i kładę dłoń na jej gardle, popychając ją na biurko. Sapie,
walcząc z moim uściskiem, gdy przyszpilam ją do drewna.
- 152 -

– Moja cierpliwość nie jest, kurwa, nieskończona, Anno – warczę jej


w twarz. -A moja wściekłość nie jest czymś, co powinieneś zapraszać.

Napięte wiatry między nami, ładunek elektryczny iskrzy w powietrzu,


czekając, aż coś wprawi je w ruch. Oddycha ciężko iz każdym
wdechem jej cycki naciskają na moją klatkę piersiową. Każda z jej
krągłości naciska na mnie, jej nogi znajdują się po obu stronach
moich bioder. Boleśnie uświadamiam sobie każdy piękny centymetr
jej ciała pod moim. Jej usta rozchylają się, a język nerwowo przesuwa
się po dolnym. Śledzę ruch, przyspieszam puls, gdy toczę wojnę z
bardziej zwierzęcą stroną mojej natury. -Co zamierzasz ze mną
zrobić? – pyta i słyszę drżenie w jej głosie, chociaż tak bardzo stara
się to ukryć. Takie naładowane pytanie. Co ja jej zrobię?

Powinienem zrobić sto rzeczy, ale żadnej z nich nie robię. Moje palce
wzdrygają się na miękkiej skórze jej gardła, moja ostatnia próba
opanowania, zanim wszystko pójdzie w gówno. Zaciskam usta na jej.
Jej smak, zapach jej skóry… jest zaraźliwy, chwyta mnie jak cholerna
gorączka. – Zrobię wszystko, by przypomnieć ci o twoim pieprzonym
miejscu – warczę przy jej ustach.

Wciąga ostry oddech. -Niewolnika.

Przesuwam uścisk z jej szyi na szczękę, zmuszając ją, by spojrzała


prosto na mnie. -Nie, jesteś tu kurwa niewolnikiem. Znowu ją całuję,
przyciskając jej małe ciało do biurka. Nie wiem, co robię. Jest w niej
coś, czego nie mogę zostawić. Jej siła, wytrwałość, którą pokazuje
pomimo tego wszystkiego, co jej się przydarzyło… Pragnę chwil, kiedy
patrzy na mnie wzrokiem. Kiedy widzę walkę w jej oczach. Potrzebuję
jej gniewu. Chcę jej zaufania.

Odsuwam się, moje usta unoszą się tuż nad jej wargami, a moja
klatka piersiowa unosi się od nierównych oddechów. Niepewnie
- 153 -

przyciska dłoń do mojego policzka, a potem unosi podbródek i muska


ustami moje usta. Przełykam jęk na ten mały kontakt. Jest taka
czysta, taka zepsuta… jej czysty pocałunek sprawia wrażenie, jakby
właśnie zaoferowała mi bezcenny prezent. Chęć zerwania jej ubrań i
pieprzenia jej na tym biurku sprawia, że naciskam między jej nogami.
Ona sztywnieje, a ja natychmiast się cofam. Ma zamknięte oczy i
oddycha głęboko. – Avecito, spójrz na mnie. Ona nie. -Nie każ mi
pytać dwa razy - ostrzegam. Jej oczy otwierają się, spotykając moje.
Widzę bitwę szalejącą w jej umyśle, lot walczący z niewinną
ciekawością. -Nie odwracaj ode mnie wzroku.

Jej oczy spotykają się z moimi, tak ufne. Przesuwam wolną ręką po
jej talii do biodra. – Rafe, ja… – urywa, gdy unoszę na nią brew. Leży
na moim biurku, jej złote włosy są potargane, a usta lekko
spuchnięte. Mój fiut jest przyciśnięty do materiału moich spodni,
krew płynie w moich żyłach jak panika. Ze wspólnym wysiłkiem
zmuszam się do cofnięcia się, aż stanę dwie stopy od niej. Mała Anna
nie może poradzić sobie z tym, co chcę jej zrobić, więc muszę
sprowadzić bestię na smycz.

Siada na biurku, a jej policzki zabarwiają się na głęboki róż, zanim


zakryje twarz dłońmi. -Dlaczego mi to robisz?

Nie jestem pewien, czy mam dla niej odpowiedź. Powoli zdejmuje
ręce z twarzy i widzę łzy lśniące w jej oczach, czekające, aż spadną.

Ignoruję ją, bo nie mam wyjaśnienia. -Dlaczego uciekłaś?

– Bo wiem, kim jesteś – szepcze.

-Oh? A kim ja jestem, wojowniczko? – pytam, ledwo powstrzymując


warkot w moim głosie.
- 154 -

-Widziałam cię. Wpatruje się we mnie, ten jej gniew jest w pełni
widoczny. – Z tą dziewczyną. Okłamałeś mnie. Ta historia o twojej
siostrze… czy to tylko część jakiejś pokręconej gry? Co, chciałeś,
żebym ci zaufał, żebyś mógł mnie złamać o wiele łatwiej? Histeria
zaczyna wkradać się do jej głosu, a łzy płyną, ściekając po jej bladych
policzkach jedwabistymi liniami.

-Nigdy cię nie okłamałem.

-Dziewczyna przykuta łańcuchami w piwnicy sugerowałaby inaczej.

Kurwa.

Myśli, że skłamałem na temat Violet. Jak czerwona mgła, wściekłość


ściska mnie mocno i pospiesz ją, opierając ją o krawędź biurka. Jej
szybkie oddechy owijają moje usta, gdy jej drżące ciało jest
przygniatane do mojego. -Nigdy nie nazywaj mnie pieprzonym
kłamcą. Mówiłem ci, że nie handluję niewolnikami i tak nie jest. Ta
dziewczyna jest mułem. Myślę, że w końcu spodziewałem się jej
strachu, ponieważ wiem, że jestem bardzo blisko granicy kontroli, ale
ona nie emituje strachu. Zamieszanie tak, ale nie strach. -Opłaca
się jej szmuglować narkotyki. Dwóch jej przyjaciół biegało z kokainą
wartą pół miliona dolarów w żołądkach.

Jej twarz blednie. -Jest to…-

-Barbarzyński? To biznes, Anno. Otrzymują za to wynagrodzenie i


wybierają to. Ale teraz mnie okradli. Wyciągam rękę, ocierając jej
śliczne łzy. -Nie jestem dobrym człowiekiem. Okradanie mnie ma
straszne konsekwencje.

Marszczy brwi. – Przemycają dla ciebie narkotyki? Przytakuję. –


Pozwoliłeś jej odejść? Dziewczyna w piwnicy?
- 155 -

Biorę głęboki oddech. -Nie zadawaj pytań, na które nie chcesz


odpowiedzi, avecito. Odgarniam jej blond włosy z twarzy i
spodziewam się, że się cofnie, ale zamiast tego pochyla się pod moim
dotykiem.

-Jesteś złą osobą - oddycha.

-Tak.

-Nie powinienem czuć się przy tobie bezpieczny. Opada do przodu,


przyciskając czoło do mojej piersi.

Przeczesuję dłonią jej włosy. -Nigdy bym Cię nie zranił.

-To nie o ciebie się martwię - przyznaje.

-Anno--

– Dominges powiedział… powiedział, że jestem bezcenna – mówi


cicho. -Że nie wiesz, kim jestem. Co to znaczy? Za kogo on mnie
uważa?

-Nie wiem. Próbuję się dowiedzieć.

Kiwa głową i odrywa twarz od mojej piersi. Obserwuję ją, gdy udręka
znika z jej rysów, zastąpiona maską obojętności. To tak, jakby po
prostu pozbyła się emocji za naciśnięciem przełącznika.
- 156 -

Odchylam jej głowę do tyłu, aż jej oczy spotykają się z moimi. -Nie
pozwolę, żeby coś ci się stało - przysięgam pospiesznie.

-Oboje wiemy, że nie możesz złożyć takiej obietnicy.

Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, kiedy ktoś puka do drzwi.


Zaciskając szczękę, wpatruję się w nią. -Wejdź.

Drzwi za moimi plecami otwierają się ze skrzypieniem. -Szefie, mam


coś dla ciebie. Samuela.

-Daj mi chwilę. Drzwi zamykają się za nim z trzaskiem.

Głaszczę kciukami szczękę Anny, jej skóra pod moimi dłońmi jest
tak blada. – Żadnego biegania, avecito. Góruję nad nią, gdy zbliżam
usta do jej ucha. – Tylko cię złapię. A potem puszczam ją i wychodzę
z pokoju, zanim zapomnę o wszystkim i spróbuję ją uratować. W tym
momencie jedyne, od czego potrzebuje ratunku, to ja.

Samuel opiera się o ścianę w korytarzu z teczką w ręku. Kiedy


wychodzę, odwraca się i idzie korytarzem, wchodząc do salonu.
Zamykam drzwi, a on rzuca akta na stolik do kawy.

– Chyba coś mam – mówi, pocierając dłonią szczękę.

Wyciągam z kieszeni cygaro i przed zapaleniem opadam na kanapę.


-Trwać.

-Wiesz, jak Nero Verdi został capo Nowego Jorku.


- 157 -

-Kiedy zabrano jego brata. Unoszę brew i czekam. Robi krok do


przodu i otwiera akta, odwracając je twarzą do mnie. To zdjęcie z
miejsca zbrodni, zdjęcie bladej twarzy Lorenzo Santosa. A na środku
jego czoła znajduje się jasnoczerwony odcisk szminki. -Angel de la
Muerte. Niefortunne dla niego. Anioł śmierci, lub, jak ją niektórzy
nazywają, pocałunek śmierci ze względu na jej niesławną wizytówkę,
jest rosyjską zabójczynią – choć pracuje dla każdego, za odpowiednią
cenę. Jest dobra w tym, co robi, i stała się bardziej szeptanym mitem
niż rzeczywistością, chociaż jest bardzo realna. Włosi z pewnością
nie podali tego do wiadomości publicznej.

– Wiesz, że nie jest tania, więc ktoś bardzo chciał, żeby odszedł.

– Myślisz, że Nero to zrobił? Wzruszam ramionami. -Nie jest zbyt


włoski, ale to Nero. Bóg wie, że człowiek nie ma moralności. I tak w
połowie podejrzewałam jego udział.

– Cóż, wygląda na to, że była zajęta. Przesuwa obraz od góry i


rozkłada jeszcze trzy. Trzy trupy. Jedna twarzą do dołu na stole, a
dwie kolejne na podłodze. Jest jeszcze jedno zdjęcie z miejsca zbrodni
rozbitego okna, a następnie łusek na betonowej podłodze garażu,
obok karty. Królowa Kier, z tyłu nadruk w kolorze czerwonej szminki.

Marszczę brwi, patrząc na zdjęcia. -Kim oni są?

-Bernado Caro i Franco Lama, obaj włoscy capo. I Marco Fiore, drugi
Caro.

-Kto ma coś do Włochów?

Wzrusza ramionami. -Może być każdy, ale ci faceci sprzeciwili się


Nero Verdiemu, gdy przejął funkcję capo.
- 158 -

Mrużę oczy na obrazy przede mną i stukam palcem w dolną wargę.


-To dla niej ryzykowne. Włochom nie spodoba się, że w ciągu
miesiąca wyjęła cztery z nich.

Unosi brew. -Dokładnie tak. Nigdy wcześniej nie zabiła tylu osób z
jednej organizacji. Nie, ponieważ jest neutralnym gruntem bez
prawdziwych sojuszy. Jasne, jest własnością Rosjan, ale jest
freelancerem. A pieniądze nie byłyby wystarczającym motywatorem,
nie dla kogoś takiego jak ona.

– To nie ona. To musi być pułapka.

– A może tak jest. Samuel przeczesuje palcami włosy i uśmiecha się.


– Gdyby miał przy sobie jakieś poważne zabezpieczenie.

Anna.

Opieram się o kanapę. -Nie pozwoliła mu żyć wystarczająco długo,


aby z niego skorzystać.

– Może, a może on ją bawi.

Niewiele wiadomo o zabójcy. Jest bardzo wybredna, z kim będzie


miała do czynienia. Ci, którzy wiedzą, jak wygląda, nie ośmielą się
tchnąć ani słowa, ponieważ nie zawaha się je zakończyć. Bardzo
poważnie traktuje swoją anonimowość. Plotka głosi, że jest córką
Nikołaja Ivanova, jednego z rosyjskich królów. Czy to możliwe, że
Nero jest z nim zamieszany? Czy Anna jest zabezpieczeniem
przeciwko Nikołajowi?
- 159 -

Cokolwiek się dzieje, Nero jest w gronie poważnych ludzi. Mam tylko
nadzieję, że nie zaciągnie ze sobą Anny.

21

ANNA

Nie mogę się ruszyć, ale kołnierz na mojej szyi wbija mi się w skórę,
gdy łańcuchy przykręcone do podłogi napinają się. Ciężkie kroki
odbijają się echem w moim umyśle, znacznie głośniej niż powinny.
Błyszczące buty pojawiają się na moim polu widzenia i powoli
podnoszę wzrok. Znam tę scenę, przeżywałam ją setki razy, ale to się
zmieniło. To nie jest mistrz. Zamiast tego mężczyzna stojący przede
mną jest szefem kartelu Sinaloa. Jego trzyczęściowy garnitur jest
dokładnie taki sam, jak na posterunku policji, srebrne pasemka we
włosach wydają się mniej dotkliwe w ciemności pokoju.

-Jak ładnie tak wyglądasz; nago i na kolanach dla mnie. Są to słowa


mistrza, ale pochodzące z ust tego człowieka. Czubek jego buta trąca
wnętrze mojego kolana, zanim rozsuwa mi nogi. – Tak, taka ładna.
Uśmiecha się, przykucając przede mną. Spuszcza wzrok na podłogę,
a kiedy znów podnosi wzrok, to twarz mistrza. Ten chory uśmiech
pojawia się na jego ustach, gdy przeciąga kciukiem po kąciku moich
ust. Zamykam oczy i ciche łzy spływają mi po policzkach. -Bardzo
młody. Tak nietknięty. Daleko mi do nietkniętej. Słyszę, jak się
przesuwa, a potem brzęk jego paska, opuszczanie zamka
błyskawicznego. Chwyta moją szczękę, ściskając tak mocno, że jego
palce zatapiają się w mojej skórze. -Otwórz się dla mnie, amado.

Zaciskam szczękę, walcząc z bólem. Myśl o nim sprawia, że mój


żołądek ściera się z żółcią. Puszcza mnie, zanim jego dłoń zderzy się
- 160 -

z moją twarzą. Odchylam się na bok, a kołnierzyk wbija mi się w


gardło, dławiąc powietrze. Smak krwi rozlewa się po moim języku,
gorący i metaliczny. Chwyta mnie za włosy, ponownie szarpie mnie
do pionu, wysyłając uczucie pieczenia na moją skórę głowy. – Otwórz,
bo znowu złamię ci szczękę.

Wpatruję się w niego, tego potwora w postaci mężczyzny. A potem


zamykam oczy i otwieram usta, bo nie mam innego wyjścia.

Budzę się i przysięgam, że czuję delikatny ślad krwi na języku.


Światło księżyca wlewa się przez moje otwarte drzwi balkonowe,
przecinając kremowy dywan. Wiem, że już nie będę mógł zasnąć,
więc wstaję i wychodzę z pokoju. Jest późno, a Lucasa nigdzie nie
widać. Przemierzam dom, rozkoszując się ciszą panującą w
korytarzach. Gdzieś z korytarza dobiega niski pomruk głosu. Idę za
nim, podchodząc do drzwi gabinetu Rafaela i delikatnie je otwierając.
Jego oczy natychmiast spotykają się z moimi, jakby mnie oczekiwał.
Ma telefon przyciśnięty do ucha; jego oczy zwęziły się, gdy słucha, co
mówi druga osoba.

-Dwadzieścia procent i dostarczę pańską przesyłkę w przyszłym


tygodniu - mówi sztywnym niemieckim. Jezu, jak daleko jest jego
zasięg? Gdy wchodzę dalej do biura i przeglądam półki z książkami,
aż dochodzę do tej małej złotej kuli, którą trzyma za sobą. Obracam
go i kładę palec w jednym miejscu, gdzieś w Chinach. Ręka Rafaela
ląduje na moim biodrze, zanim odwraca mnie twarzą do siebie,
wciągając mnie między kolana. Skończył ze swoim telefonem.

-Czemu się obudziłaś?

-Nie mogłam spać.

Wyciąga cygaro z popielniczki i wkłada je do ust. Koniec świeci


jasno, zapach dymu unosi się na powitanie. -Kolejny koszmar?
- 161 -

-Kto w ogóle potrzebuje snu? Zerkam przez ramię na laptopa na


biurku. – Najwyraźniej wolałbyś sprzedawać narkotyki Niemcom.

Jego usta drgają. -Może rozmawiałem o pogodzie z moją niemiecką


babcią.

Unoszę brew. -Niezła próba.

Jego oczy zwężają się. -Mówisz po niemiecku? Tylko trochę.

odwracam się; przesuwając palcami po książkach oprawionych w


skórę. – Co, myślałeś, że jestem niewykształcona?

-Zastanawiałem się, skąd niewolnik sprzedany w wieku trzynastu lat


poznał Hemingwaya.

Kiwam głową, biorę książkę z półki i otwieram ją. To księga poezji z


wierszami łacińskimi. -Ponieważ zostałam sprzedana mężczyźnie,
który lubił, aby jego dziewczyny wyglądały młodo, pięknie i brzmiały
inteligentnie. Zatrzaskuję książkę i odwracam się do niego.

-Jest to…-

-Chore? Skręcone? Zdeprawowany? Był wszystkimi tymi rzeczami.


Wyciągam rękę, wygładzając zmarszczkę między jego brwiami.

Łapie mnie za rękę i przykłada do ust, przesuwając nimi po moich


knykciach. -Muszę się Ciebie o coś zapytać.
- 162 -

-W porządku.

Ciągnie mnie na swoje kolana, kładąc rękę na moim krzyżu.

-Czy twoja rodzina była powiązana z bratvą?

-Uch, zostałam sprzedany bratvie.

-Wcześniej, przed sierocińcem.

Marszczę brwi. -Moi rodzice byli dobrymi, normalnymi ludźmi.


Dlaczego? Obserwuje mnie przez chwilę i widzę niezdecydowanie
grające na jego rysach. -Powiedz mi.

-Nero. Może coś mam. Myślę, że może mieć w kieszeni jednego z


rosyjskich królów. Kiedy poprosił, żebym się tobą zaopiekowała…-
Bierze głęboki oddech. – Powiedział, że jesteś zabezpieczeniem.
Myślałem, że może…-

– Mogę coś dla kogoś znaczyć. Kręcę głową. -Ja nie. Nie mam
nikogo, a przynajmniej nie, o którym wiem. Wygląda na
rozczarowanego. -Dlaczego to robisz? Nero ci płaci?

Prycha. – Nie, nie potrzebuję pieniędzy Włocha.

-To czemu?
- 163 -

– Ponieważ jestem mu winny przysługę. Dużą.

-Jaką przysługę?

-Zabił mojego ojca.

– I… jesteś mu za to winna przysługę? - piszczę.

Uśmiecha się. -Nie bardzo lubiłem mojego ojca.

– Był szefem przed tobą?

Potakuje. -A twoja matka była…-

-Prostytutka. Tak. Chociaż kiedy zostałem poczęty, był jej


właścicielem. Jej ciąża sprawiała mu kłopoty, więc ją -uwolnił.
Wyrzucił ją na ulicę. Skończyła na samotnej matce bliźniaków, która
wyszła, by nas nakarmić. Dołączyłem do kartelu, żeby zarabiać
pieniądze, ale kiedy usłyszał, że jakiś podrasowany gang uliczny
sprzedał mu cały ten cios, zainteresował się nim. Rafael śmieje się
bez humoru. -Zachowywał się, jakbym był synem marnotrawnym,
który do niego wrócił.

– A ty czekałeś.

-Aż do idealnego czasu.


- 164 -

– I odebrał mu jego kartel. Na jego twarzy pojawia się uśmiech, gdy


kiwa głową. Rozumiem podstawowy pęd do zemsty – głód, potrzebę.
-I twoja matka?

-Mieszka w kurorcie w Cancun.

Rafael naprawdę nie jest taki jak wszyscy ci mężczyźni. Jest inny,
może trochę załamany, jak ja. Och, jak bardzo bym chciał, żeby mógł
mnie uratować tak, jak uratował swoją matkę.

-Rafe, co Nero zamierza ze mną zrobić? – szepczę przez ściskające


gardło.

-Nie wiem. Przesuwa palcami po moim policzku, delikatność tak


sprzeczna ze wszystkim innym w nim. -Powiedz mi, słodka Anno, co
byś zrobiła, gdybyś miała swoją wolność?

Mój umysł uderza w ścianę i zamykam usta. -Nie wiem.

– Nigdy o tym nie myślałaś?

-Przeżyłam, bo nie chciałam mieć nadziei. Więc nie, nigdy o tym nie
myślałam.

Bierze kawałek moich włosów i owija nim wokół palca, aż złote


kosmyki owijają się ciasno wokół jego opalonej skóry. -Cóż, może
powinieneś zacząć o tym myśleć.
- 165 -

-A jeśli nie chcę? Oddycham. Bycie wolnym oznaczałoby


opuszczenie go, opuszczenie mojej bezpiecznej przystani i wejście do
świata pełnego niebezpieczeństw i wrogów.

Biorę jego twarz w obie dłonie i patrzę mu w oczy, moje usta unoszą
się zaledwie cal od jego. Tańczę z tym poczuciem ciekawości,
pamiętając, jak jego usta dotykały moich. Miękki, a jednocześnie
twardy. Wymagający, ale nigdy na siłę. Tego rodzaju pocałunek to
coś, czego nigdy nie doświadczyłam i… podobał mi się. Podobało mi
się z nim.

– Weź to, Anno – oddycha. Ciężko przełykam i przesuwam językiem


po nagle wyschniętych ustach. Rafael wydaje z siebie cichy jęk, jego
dłoń obejmuje mój policzek i przesuwa kciukiem po kąciku mojej
wargi. – Bierz, co chcesz, avecito. Jakoś udaje mu się sprawić, by
zabrzmiało to jak groźba. Powoli zamykam dzielącą nas przepaść, aż
moje usta musną jego. Nie rusza się, czekając, aż go pocałuję. Kiedy
całkowicie przyciskam usta do jego ust, czuję poczucie mocy. Aby
mężczyzna taki jak Rafael chętnie poddawał się moim
poszukiwaniom… Moja ręka ślizga się po jego szyi, a językiem
muskam jego dolną wargę, sprawiając, że się napina.

Biorąc moją twarz, trzyma mnie z dala od siebie, gdy jego ciepły
oddech spływa mi po ustach. Czuję, jak rumieniec pełza mi po
policzkach. -Czy zrobiłem coś złego?

Znowu jęczy. -Nie. Kurwa, nie. Opiera głowę na krześle. -Anno,


nie masz pojęcia, jaka jesteś kusząca. Zamieram, puls podskakuje
mi w gardle. -Nie. Nie rób tego. Nie jestem nimi, avecito. Nigdy cię
nie dotknę, chyba że tego chcesz.

-Obietnica?

– Obiecałbym ci świat, gdybym mógł, wojowniczko.


- 166 -

-A co, jeśli nie mogę zaoferować ci ani jednej rzeczy w zamian?

Pochyla się i składa najdelikatniejszy pocałunek na moim gardle. -


Od Ciebie, słodka Anno, prosiłbym tylko o uśmiech.

✅✅✅

Gdy dochodzę do świadomości, waga Rafaela przesuwa się pode


mną. Moja noga jest zarzucona na jego, moje ramię ciasno owinięte
wokół jego grubej talii. Moja twarz płonie i próbuję się od niego
odsunąć.

Przyciąga mnie bliżej, więziąc mnie przy swoim twardym ciele.


Szorstkie palce przesuwają się po moich włosach, odgarniając je z
mojej twarzy.

– Dzień dobry – burczy.

-Hej.

Jego telefon zaczyna dzwonić, wibrując nad stolikiem nocnym.


Podnosi go i przykłada do ucha, siadając przy wezgłowiu.

-Tak? Następuje cisza i ciężko wzdycha. – Tak, zajmę się tym. Będę
tam za godzinę. Rozłącza się i spogląda na mnie. -Ubrać się.
Wychodzimy.

-Gdzie?
- 167 -

-Załatwić jakiś biznes. Wstaje z łóżka i wyciąga ręce nad głowę.


Rumienię się, kiedy zdaję sobie sprawę, że ma na sobie tylko
bokserki. Jak to jest, że on mi to robi? Pieprzyłam więcej facetów,
niż mogłam zliczyć i zrobiono mi rzeczy, których tak bardzo się
wstydzę, a jednak opalona, wytatuowana skóra tego mężczyzny może
sprawić, że zarumienię się jak dziewica. Mięśnie jego brzucha
napinają się pod wpływem jego ruchu, a kiedy patrzę na jego twarz,
uśmiecha się złośliwie. Odrywam wzrok, moja twarz płonie.

– Możesz wyglądać, jak chcesz, avecito. Pochyla się nad łóżkiem i


składa pocałunek na moim płonącym policzku, zanim odchodzi do
łazienki.

Co ja w ogóle robię, do diabła? To prawie normalne. Wygodny. Jeśli


to jakaś pułapka lub sztuczka, to jestem tak bardzo przerąbany,
ponieważ się na nią nabrałam, haczyk, linka i ciężarek. Powinienem
wiedzieć lepiej. Moje serce bije jak młotem, kiedy wraca do pokoju,
wciąż w bokserkach. Głupie serce.

Godzinę później siedzę przed jednym z Range Roverów Rafaela, a


koła podjeżdżają po nierównym torze, aż podjeżdżamy pod coś, co
wygląda jak magazyn. Strażnik otwiera bramę, a mój wzrok śledzi
długość ogrodzenia otaczającego posiadłość. Aby się tu dostać,
przejechaliśmy kilometrami opuszczonej pustynnej drogi i wydaje się,
że jest to jedyny budynek w promieniu wielu kilometrów. Uzbrojeni
mężczyźni patrolują ogrodzenie, wyglądając czujnie i śmiertelnie. Są
jedyną wskazówką, że to nie jest tylko opuszczony stary budynek.
Jedziemy z tyłu, a on parkuje pod nawisem.

Gdy tylko wysiadam z samochodu, dusi mnie gorące pustynne


powietrze. Piasek jest szorstki i szorstki na mojej skórze, gdy wiatr
plącze mi włosy. Jest gorąco i brudno, ale w dzikości pustyni jest
coś, co mnie oczyszcza. Zatęchłe powietrze jest jakoś wyzwalające,
pełne przestrzeni i możliwości.
- 168 -

Idę za Rafaelem, który z cichym jękiem protestujących zawiasów


otwiera drzwi. Moje kroki słabną, kiedy wchodzę do środka. Stoją
długie stoły, ustawione stanowiska pracy. Przy każdym stoi kilka
kobiet, wszystkie w bieliźnie, z papierowymi maskami zakrywającymi
twarze podczas pracy. Tną, pakują i zawijają bloki kokainy, pracując
szybko i wydajnie jak dobrze naoliwiona maszyna. Mężczyźni ładują
pudła z zapakowanymi lekami na ciężarówki zaparkowane przy
rampach załadunkowych. To ogromna operacja.

W magazynie znajduje się jednopiętrowa konstrukcja typu


breezeblock, a nad nią balustrady zamykają drugie piętro.
Spoglądam w górę i dostrzegam dwie kobiety oparte o pręty,
obserwujące mnie uważnie. Z palców zwisają im papierosy, ich ciała
są ubrane w obcisłe dżinsowe szorty i przycięte koszule. Coś w nich
jest… smutne. Zdesperowany. To spojrzenie, które dobrze znam,
które widziałam zbyt wiele razy, by je sobie przypomnieć.

Rafael otwiera drzwi i wciąga mnie do czegoś, co wygląda jak biuro.


Jest prosty, funkcjonalny, nie przypomina ciepłego wystroju jego
domowego biura. To oczywiście cała sprawa. Siadając za biurkiem,
naciska przycisk na pilocie, a ściana telewizorów wypełnia się
różnymi obrazami z całego magazynu.

-Dlaczego wszyscy są w bieliźnie? - pytam.

Na jego ustach pojawia się uśmieszek, gdy te ciemne oczy spotykają


się z moimi.

-Bo nie mogą niczego ukraść.

– Myślisz, że by cię okradli?


- 169 -

-Łatwiej jest mi założyć, że to zrobią i tego uniknąć, niż ufać, że nie


będą i będą musieli to naprawić. Wyciąga z kieszeni cygaro i wkłada
je do ust. Przez chwilę wpatruję się w jego usta, tak okrutne, a
jednocześnie tak miękkie, tak niezaprzeczalnie pociągające, nawet
dla kogoś takiego jak ja. Płomień zapalniczki tańczy przed jego
twarzą, zanim długi strumień dymu zasłania jego intensywne
spojrzenie. -Kartel opiera się na swojej reputacji. Naruszenie,
nieważne jak małe, musi zostać ukarane. Surowo.

-Wiem. Wiem lepiej niż ktokolwiek inny, ale przecież nigdy nie
popełniłam żadnych naruszeń w kartelu, prawda? Zostałam tam jak
dobra, chętna mała dziwka tak długo, jak dawali mi leki, o których
musiałam zapomnieć. Więc nie wiem.

-Nieliczni umierają, aby wielu przeżyło. Ludzie są jak owce. Od


czasu do czasu ktoś może zabłądzić, ale jeśli zostanie zjedzony przez
wilka, to przestraszy resztę stada i nie zabłądzi ponownie.

-Czy jesteś wilkiem?

Uśmiecha się, gdy wstaje z krzesła, umieszczając cygaro w


popielniczce. -Och, avecita, jestem wielkim złym wilkiem.

Okrąża biurko, śledząc mnie jak wilk, którym się deklaruje.


Zatrzymuje się tak blisko, że czuję ciepło jego ciała. Ogarnia mnie
zapach cytrusów i dymu z cygar, a ja wdycham odurzający zapach.
Powoli unoszę oczy nad jego ogromną klatką piersiową, aż napotykają
niekończące się kałuże ciemności. Jego palce delikatnie przesuwają
się po mojej szczęce.

– Och, jakie masz wielkie zęby – szepczę.


- 170 -

Uśmiech pokrywa jego twarz i pochyla się, muskając ustami moje


usta. Mimowolny dreszcz przebiega po mojej skórze i chwytam go za
nadgarstek. “Tym lepiej cię zjeść. Jego zęby szurają powoli po mojej
dolnej wardze. Serce bije mi w piersi dziwnie i biorę głęboki oddech,
próbując je uspokoić. Jego język podąża ścieżką jego zębów, a ja
rzucam się do przodu, szukając, pragnąc. Jęczy przy moich ustach,
a potem odsuwa się ode mnie, coś dzikiego i niepohamowanego
błyska w jego oczach. -Uważaj, Anno. Smakujesz trochę za słodko.
Nie kuś mnie. Część mnie chce go kusić, a druga wzdryga się w
absolutnym przerażeniu. Zamykam oczy, zmniejszam to chore
uczucie i skupiam się na uspokojeniu przyspieszonego pulsu.

Rozlega się pukanie do drzwi biura, zanim się otwierają i Samuel


zagląda do pokoju. Jego wzrok biegnie ode mnie do Rafaela iz
powrotem.

Odchrząkuje. -Szefie, mamy ich. Unosi znacząco brew.

Rafael podnosi palące cygaro z popielniczki i wychodzi z biura. Idę


za nim, ponieważ nie kazał mi zostać. Z boku magazynu stoi dwóch
uzbrojonych mężczyzn, a między nimi dwie kobiety. Dziewczyny
klęczą, mają posiniaczone twarze. Krew spływa z nosa jednej z nich,
pokrywając jej usta i plamiąc przód bladoniebieskiej koszuli. Chociaż
jest pobita, nie wygląda na przestraszoną. Jej szczęka zaciska się, a
oczy płoną z wściekłości, którą bardzo dobrze znam. Drugi nie jest
tak silny. Łzy spływają po jej policzkach, ramiona drżą bezgłośnie.
Źle rozjaśnione włosy zwisają przed jej zapadniętą twarzą, muskając
zbyt wystające obojczyki. Ze smutkiem znam nawiedzony,
zapadnięty wyraz jej oczu, spojrzenie kogoś, kto jest niewolnikiem
prostego haju. Heroina.

Robotnicy pakujący narkotyki po całym magazynie ledwo rzucają


okiem na maltretowane kobiety. Próbuję sobie wmówić, że to coś
innego, że te kobiety nie są niewolnicami. Że postanowili tu być. Ale
kiedy na nie patrzę, trudno nie postrzegać ich jako jednej z setek
- 171 -

dziewczyn, które spotkałam w mojej niewoli. Nie są jednak. To nie


to samo.

Rafael nic nie mówi przez dłuższą chwilę, tylko ich obserwuje, dym
wije się złowieszczo wokół jego twarzy. -Jestem zaskoczony, że wciąż
żyjesz - mówi w końcu. -Można kupić dużo klapsa za pół miliona.

Tym bardziej wyzywający z dwóch spojrzeń na niego, ale nie jest na


tyle odważna, by cokolwiek powiedzieć. Spojrzenie, które jej rzuca,
sprawia, że nawet ja chcę się od niego odsunąć. Kładzie palec pod jej
brodą, jeszcze bardziej odchylając jej głowę do tyłu. Jego kciuk
przesuwa się po jej szczęce i coś ciasnego i niewygodnego osadza się
w moim żołądku. Nie lubię tego. Nie chcę, żeby tak jej dotykał. – W
twoim buncie jest pewne piękno – mówi cicho, dym przemyka mu
przez usta jak ziejący ogniem potwór. Opuszcza rękę. -Okradanie
mnie jest… odważne. I chociaż cenię odwagę, to szybko staje się
głupotą, gdy prawdopodobieństwo życia na tyle długo, by wydać
pieniądze, jest tak znikome.

Płacząca dziewczyna zaczyna szlochać, duszne oddechy opuszczają


jej ciało. Moje serce zaciska się trochę, prawie jakby próbowało coś
do niej poczuć, ale szybko znika.

-Więc, co mam teraz z tobą zrobić? Podchodzi do miejsca, w którym


cofam się przed tym wszystkim, jego wzrok przesuwa się po mojej
twarzy. – Co byś zrobiła na moim miejscu, avecito? Co do cholery?
Znowu wkłada cygaro do ust.

– Pytasz mnie? Zauważam, że Samuel porusza się niezręcznie obok


mnie. Rafael krzyżuje ręce na piersi, jedyny znak jego
zniecierpliwienia. Zatrzymuję się i przez chwilę myślę o sytuacji. –
Okradli cię – mówię, a on kiwa głową. – I zapłaciłeś im za pracę.
Kolejne skinienie głową. -Czy dobrze im płacono?
- 172 -

Unosi brew, jakby pytanie go obrażało. -Bardzo.

Rozglądam się wokół niego na dwie dziewczyny. – Ile ci zapłacił?

Żadne z nich nie mówi nic, a Samuel wzdycha. – Proponuję jej


odpowiedzieć – warczy.

-Pięć - krztusi się szlochająca dziewczyna. -Pięć tysięcy.

– Dolary amerykańskie – wyjaśnia Samuel. -Za bieg. To dwa dni


pracy. Wow!

-Jest to…-

– Rozsądne – wyjaśnia Rafael.

-Wystarczy, żeby zrobić to raz i wyjść.

Uśmiecha się. – Ach, ale oni nigdy tego nie robią. Nie, ponieważ
heroina i pieniądze często tworzą najsilniejszą z klatek.

-Więc są tutaj i robią to z własnego wyboru.

-Tak.

Może to nie być legalna ani szczególnie przyjemna praca i wiem, że


prawdopodobnie nie mają wielu możliwości wyboru, ale jest to praca,
która nie wymaga leżenia na plecach. Znam wiele dziewczyn, które
- 173 -

oddałyby duszę za taką okazję. Dziewczyny zmuszane do rozkładania


nóg za nic poza luksusem możliwości oddychania. Zaciskam pięści i
biorę głęboki wdech, gdy ukłucie paznokci wbijających się w dłoń
pomaga stłumić wściekłość. Tutaj jest to bezpodstawne. Jedna
sytuacja nie może być porównywana do drugiej, przynajmniej nie
przez te dziewczyny. Nic nie wiedzą, a to sprawia, że czuję się urażony
tymi nieznajomymi, kobietami, których nigdy nie spotkałam, bez
powodu.

– Są znacznie gorsze losy – mówię cicho.

– Tak, wojowniczko, są.

-Czy możesz… ukarać ich, czy coś? Wzdrygam się, gdy słowa
wyślizgują mi się z ust. Karać. To słowo przywodzi na myśl przypływ
okropnych wspomnień i ciężko przełykam ślinę.

Rafael odchyla głowę do tyłu i wypuszcza długi strumień dymu, po


czym rzuca cygaro na ziemię i rozrzuca żar po betonowej podłodze. -
Lub coś. Jego głos jest wystarczająco zimny, by przyprawić mnie o
dreszcz. -Problem polega na tym, że jeśli je uwolnię, bez względu na
to, co im zrobię wcześniej, wyglądam na słabą. W końcu, co
większość ludzi zrobiłaby za pół miliona dolarów? Niewiele jest
okropności, których nie znosiliby za takie pieniądze.

-Jesteś w błędzie. Znosiłam rzeczy, których żadna kwota nie zmusiła


mnie do przeżycia.

Podskakuję, kiedy jego palce muskają mój policzek. – W takim razie


sugerujesz, żebym zrobił coś… niezapomnianego.

Nie. Zamykam oczy i wdycham drżący oddech. Nie mogę… Dlaczego


mnie o to pyta? -Nie jestem odpowiednią osobą, by pytać.
- 174 -

-Nie? Myślę, że jesteś idealną osobą, by zapytać.

Otwieram oczy i patrzę na niego. -Dlaczego? Jestem po prostu...

Spojrzenie w jego oczach odcina mnie. -Rozumiesz ten zepsuty


świat, w którym żyjemy lepiej niż większość innych,
niesprawiedliwość ludzkiej natury, szansę, którą dałem tym
kobietom. Jego dłoń opada z mojej twarzy do talii i delikatnie zmusza
mnie do cofnięcia się o krok, a potem o kolejny, jego kroki podążają
za moimi, aż jesteśmy kilka stóp od jego mężczyzn i dwóch kobiet.

– To twoja sprawa, Rafe, nie moja.

Jego usta drgają, a oczy tańczą od czegoś, o czym nie chce mówić. -
Ufasz mi?

-Tak - odpowiadam bez wahania, które niewątpliwie powinienem


mieć.

-Czy myślisz, że jestem sprawiedliwy?

-Tak.

Jego palec wciska się pod moją brodę, jego wzrok zatrzymuje się na
moich ustach. -To, co ci się przydarzyło, nie było tym. Mieli wybór,
a wybory mają konsekwencje. Ten szorstki czubek palca ciągnie się
wzdłuż mojego gardła. -Nie patrz na nich z litością. Wiesz, jak to
działa. Wiesz, co to gwarantuje, więc powiedz to. Nie bój się tego.
- 175 -

– Nie jestem – oddycham. -Boję się, jak łatwo mógłbym ich potępić.
Wiem, że kluczowe części mojego człowieczeństwa zostały zgubione,
skradzione i dzięki temu mogłam tak łatwo stać się jak te same
potwory, których tak bardzo nienawidzę. Nie mogę tego ogarnąć. Nie
mogę wypowiedzieć słów, które przypieczętowałyby los tych kobiet,
chociaż wiem, co powiem, umrą. -Nie zmuszaj mnie.

Jego oczy wbiły się w moje, twarde i bez odrobiny litości. Wiem, że
te kobiety umrą. -Ach, avecita, twój opór jest tak pięknie daremny.

Spogląda na Samuela i raz kiwa głową. Jest ciąg przekleństw od


bardziej wyzywającej dziewczyny, podczas gdy ta druga szlocha, gdy
są wciągani na nogi i zabierani. Samuel podąża za nimi w kierunku
drzwi na tyłach magazynu, wyciągając broń z kabury, zanim znika za
nią. Drzwi zamykają się z głośnym hukiem, którego ostateczność
rozbrzmiewa w powietrzu jak wystrzał w idealnie cichą noc.

-Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?- pytam.

– Bo jesteś gotowy.

-Po co?

-Musisz to przyjąć.

-Objąć co?

-Kim jesteś. Nigdy nie będziesz normalna, Anno. Słowa są jak ostrze
wbijające się między moje żebra, wbijające się we wrażliwe miejsce. -
Nigdy nie wrócisz do Rosji, będziesz miał normalną pracę i ożenisz się
z normalnym facetem…-
- 176 -

Spuszczam wzrok na ziemię, dziwne poczucie straty wije się wokół


mnie jak niewidzialne palce, wyciskając ze mnie powietrze. Ponieważ
ma rację. Jestem nieodwracalnie odmieniony i nigdy nie będę miał
racji, nigdy nie myślę tak, jak myślą ludzie przy zdrowych zmysłach.

– Chcę tylko… spokoju – szepczę.

-Więc zaakceptuj siebie takim, jakim jesteś teraz.

-To oznaczałoby zaakceptowanie tego, co mnie stworzyli.

-Nie. To akceptacja osoby, którą się stałaś, aby przetrwać. Jest


silna. Lubię ją – mówi, przechodząc przez magazyn.

Dlaczego to robi? Nie wiem, czy próbuje mnie naprawić, czy dalej
mnie złamać. I dlaczego? Dlaczego go to obchodzi? Pomimo
wszystkich pięknych słów, jakie wymieniliśmy między nami,
wszystkich sposobów, w jakie sprawia, że czuję się tak
niewiarygodnie bezpieczna, oboje wiemy, że odda mnie w ręce Nero
Verdi. Może nie ma wyboru. Chciałbym tak myśleć.

Idę za nim do drzwi, przez które weszliśmy i wyszliśmy na palące


słońce. Otwiera drzwi od strony pasażera, czekając, aż wejdę. Gdy
tylko docieram do samochodu, słyszę charakterystyczny trzask
wystrzału, który odbija się echem po rozległej przestrzeni otaczającej
magazyn. Mój puls skacze na dźwięk tego dźwięku, gdy moje oczy
spotykają chłodną, twardą minę Rafe'a. Szybko następuje drugi
strzał z broni palnej i wiem, że to Samuel położył te dwie dziewczyny,
bez wątpienia po wykopaniu dla nich płytkiego grobu w piaszczystej
ziemi. Wiem, że powinienem coś czuć, litość dla nich, może nawet
obrzydzenie do Rafaela, ale nic nie przychodzi. Jak zawsze nic nie
czuję, tylko pustą, pustą akceptację, że tak właśnie jest.
- 177 -

Rafael podaje mi rękę, a ja ją biorę, pozwalając mu pomóc mi wsiąść


do samochodu, zanim zamknie drzwi. A potem odjeżdżamy z jego
magazynu narkotyków i śmierci, a za nami kłębią się chmury
pustynnego pyłu.

22

RAFAEL

Anna nie mówi ani słowa, gdy wracamy do domu. Jest pogrążona w
myślach, bez wątpienia walcząc ze sobą. Nie zareagowała jednak na
odgłos wystrzałów, po raz kolejny udowadniając, że jest odporna na
tak brutalne akty. Ciągle czekam, aż pokaże mi połamane małe
stworzenie czające się pod tym frontem, ale ono nigdy nie nadchodzi.
Z pewnością jest zepsuta, ale nie w taki sposób, jak można by się tego
spodziewać.

Kiedy docieramy do domu, nie wysiada z samochodu. Zamiast tego


siedzi, jej dalekie spojrzenie utkwione jest poza przednią szybą.

-Dlaczego mi to robisz? - szepcze.

-Mówiłem Ci.

-Nie, powiedziałeś mi, co robisz, ale nie dlaczego. Opiera głowę o


zagłówek. – Dlaczego w ogóle cię to obchodzi, Rafe? Jej słowa mnie
wkurzają. – Oddasz mnie Nero. Koniec opowieści. Cokolwiek
myślisz, że jestem, kim byłem lub mógłbym być, nic nie znaczy. Kupił
dziwkę.
- 178 -

-Nie.

-Jestem dziwką.

Zanim zarejestruję ruch, moja dłoń obejmuje jej gardło, a jej


ciemnoniebieskie oczy wpatrują się we mnie bez cienia strachu. -Nie.
Ty nie jesteś.

Tak złamany, tak silny. Jest jak rozbite lustro, pęknięcia falujące
na zniekształconym odbiciu. Jej prace są tak rozpaczliwie kruche, a
jednocześnie niezniszczalne, ponieważ została już nieodwołalnie
zniszczona.

-Ufasz mi? - pytam ją dzisiaj po raz drugi.

-Wiesz że ja tak.

– Więc wiedz, że robię to dla ciebie. Mam plan, ale potrzebuję Anny
kurczowego trzymania się tej mrocznej bestialstwa, która pozwoliła
jej przetrwać tak długo.

Powinna być taka zmęczona, ale kiedy mnie dotyka – kiedy te


cholerne jej usta dociskają się do moich, tak łagodne, tak
dociekliwe… cóż, to jest po prostu dziewczyną, która nigdy nie była
całowana, nigdy nie była chroniona. Nigdy nie byłem kochany.
Patrzyłem, jak rozkwita dla mnie jak ciasny pączek róży, której płatki
szukają pocałunku słońca. I martwię się, że uczyniłem ją tak samo
wrażliwą, jak ona mnie.
- 179 -

Przyciągam ją bliżej, a jej czoło dotyka mojego, nasze oddechy


mieszają się, aż dzielimy to samo powietrze. -Nie jesteś dziwką, ale
jeśli wierzysz, że tak, to wszyscy inni też.

Nero chce jej. To prosty fakt. Ma też moc, by mnie zrujnować,


gdybym z tym walczył. Nie jestem pewien, czy mogę ją przed nim
ochronić, i to mnie pali w sposób, którego nawet nie potrafię wyjaśnić.
Nigdy nie czułam się tak bezradna, bo jeśli nie mogę ochronić Anny,
to wszystko wydaje się… bezcelowe.

Rozdrażnienie jest w tej chwili moim stałym towarzyszem, ponieważ


nie wiem, czego on od niej, kurwa, chce, więc potrzebuję jej, by była
twarda. Chcę, żeby była tak samo niezniszczalna, jak wtedy, gdy
należała do Sinaloa, ale nie dlatego, że nie ma innego wyboru. Musi
to wybrać, być tą osobą. I jeszcze jej tam nie ma. Widzę to czasami
w jej oczach, ten smutek, jakby opłakiwała utratę tego, kim mogła
być. Im bardziej się czuje, im bardziej mi ufa, tym bardziej widzę, jak
się pojawia.

Przyciskam usta do jej czoła, zanim ją puszczam. Bez słowa


wyślizguje się z samochodu, zamykając za sobą drzwi.

Gdy tylko wchodzę do domu, idę do salonu i nalewam sobie drinka.


Whisky rozgrzewa mi gardło i osiada w żołądku, ale nie pomaga w
bałaganie myśli biegających przez mój umysł. Ktoś odchrząkuje, a ja
patrzę w górę i widzę Carlosa stojącego w drzwiach, z kapturem
naciągniętym na starą czapkę jankesów. Trzyma u boku kopertę z
manili.

-Masz chwilę? On pyta. Kiwam głową i podnoszę kieliszek do ust,


popijając resztki bursztynowego płynu. Carlos wchodzi do pokoju i
siada na kanapie. Opieram się o okno, czekając.
- 180 -

-Znalazłem informacje o Annie. Jednemu z hakerów udało się


uzyskać dostęp do zapieczętowanego pliku z jej sierocińca.

-Zapieczętowany? Dlaczego podejrzany sierociniec, który sprzedaje


dzieci, miałby zapieczętowane akta?

Rzuca kopertę na stół i spogląda na mnie ze ściągniętym wyrazem


twarzy. – Bo to nie oni je zapieczętowali.

Zrywa się na nogi i cicho wychodzi z pokoju, zostawiając kopertę na


stole. Chyba nadszedł czas, aby dowiedzieć się, kim naprawdę jest
Anna Vasiliev i dlaczego jest na tyle ważna, że jest bezcenna.

✅✅✅

Dźwięk wybierania rozbrzmiewa wokół mojej czaszki w rytm mojego


bijącego pulsu, aż w końcu się wyłączy i na ekranie laptopa pojawi
się twarz Nero Verdi.

-Rafael. Jego zwykle wypolerowany wygląd jest dziś nieco szorstki


na brzegach. Jego włosy wyglądają, jakby przeczesywał je rękami, a
jednodniowy cień na jego szczęce pasuje do tych pod oczami.

-Musimy porozmawiać.

Odchyla głowę do tyłu. -Jeśli powiesz mi, że coś się stało


dziewczynie…-

-Ona jest w porządku.


- 181 -

-Dobry.

-Dam ci ostatnią szansę, by mi powiedzieć, kim ona jest.

Mruży oczy i odchyla się na krześle, nic nie mówiąc przez długie
sekundy. -Już wiesz.

-Nazwij to uprzejmością dla starego przyjaciela. Wiem, że jej siostrą


jest Una Vasiliev, zmieniona dziesięć lat temu na Unę Ivanov. Proszę,
powiedz mi, siostra Anny nie jest tym, za kogo ją uważam…-

Bierze głęboki oddech. -Jej siostrą jest Una Ivanov i tak, jest -córką-
Nikołaja Ivanova, ale tylko z faworyzowania, a nie z krwi.

-Anioł de la Muerte.

Potakuje. -Anna jest zabezpieczeniem swojej siostry.

-Więc możesz jej użyć do usunięcia konkurencji.

Na jego ustach pojawia się mały uśmiech. -Coś w tym stylu.

– A jak dokładnie zamierzasz ją wykorzystać?

-Prosty. Una szukała swojej siostry. Znalazłem ją i wiem, gdzie jest.


- 182 -

– Nie jesteś jedyną osobą, która kurwa wie, gdzie ona jest – warczę.
– Albo kim ona jest. Jestem prawie pewien, że Dominges to
rozpracował. Bardzo mu zależy, żeby ją z powrotem. Posiadanie
mistrza zabójców w kieszeni to zawsze plus, o czym na pewno wiesz.

Zaciska szczękę. -Bez znaczenia. Moja praca z Unią jest skończona.

– Więc Anna do niej idzie?

-Nie dokładnie.

23

ANNA

Słyszę mężczyzn chodzących po korytarzu, niski pomruk głosów


dobiegający z dołu. Coś się dzieje. Otwieram drzwi i widzę Lucasa
stojącego na zewnątrz, opartego o ścianę i wyglądającego na
znudzonego.

-Co się dzieje? - pytam go.

Wzrusza ramionami, odsuwając się od ściany. -Nie mam pojęcia.


- 183 -

Mężczyzna wychodzi z jednej z sypialni korytarzem i idzie w naszą


stronę. – Zapytaj jego – podpowiadam, szturchając go łokciem.

Mężczyzna nas mija. -Hej, wiesz, co się dzieje? - Lucas potyka się.

-Szef przeprowadza się do innego domu. A potem odchodzi.


Rafael wyjeżdża i nie powiedział nic Lucasowi ani mnie, więc czy to
oznacza, że mnie tutaj zostawia? Ta dziwna panika wkrada mi się w
gardło i biorę kilka głębokich oddechów, gdy ból opada mi za żebra.
Potykam się w kierunku schodów, drętwie chodząc po domu. Ludzie
kręcą się, przenosząc rzeczy, zabierając rzeczy, ale zostawiając
wszystkie meble.

Znajduję Rafaela w jego biurze, jego krzesło jest odwrócone od drzwi,


gdy wykrzykuje rozkazy do telefonu.

-Nie obchodzi mnie to, po prostu zrób to, kurwa. Rozłącza się i
odwraca, brutalnie rzucając telefon na biurko. Przerywa, kiedy mnie
widzi, a gniewna energia, którą nosił zaledwie kilka sekund temu,
wydaje się rozpraszać w jednym wydychanym oddechu.

-Anna.

– Wyjeżdżasz – mówię, oskarżenie jest wyraźnie w moim głosie.

Odchyla się na krześle, unosząc obie brwi. -Tak.

Zaciskam szczękę i przełykam guzek w gardle – narastająca panika.


Stałem się zbyt wrażliwy, ponieważ sprawia, że czuję się bezpieczna.
Ile razy powtarzałem sobie, że bezpieczeństwo to tylko iluzja? Wiem,
że lepiej nie przywiązywać się do człowieka takiego jak Rafael
- 184 -

D’Cruze, złego człowieka, szefa kartelu, ale nie sposób nie czuć… tego
dla niego, cokolwiek to jest.

Walcząc z bólem i strachem, kiwam głową. -Czy zamierzałaś się


pożegnać?

Przechyla głowę na bok i kiwa palcem, przyzywając mnie do przodu.


I oczywiście idę. Chwytając moje biodra, ciągnie mnie na swoje
kolana. Moja dłoń ląduje na jego klatce piersiowej, gdy staram się
zachować dystans między nami, ale on na to nie pozwala. Jego nos
przesuwa się wzdłuż mojej szyi, wdychając po skórze. – Nie jestem
pewien, czy kiedykolwiek zdołam się z tobą pożegnać, wojowniczko.

Serce wali mi niezręcznie w piersi. – W takim razie żadnych


pożegnań – szepczę, gładząc palcami szorstki zarost na jego policzku.

Ujmuje moją dłoń, obraca ją i całuje w nadgarstek. Takie niewinne


dotknięcia w porównaniu do tego, do czego jestem przyzwyczajona, a
jednak każdy z nich wysyła dreszcz energii przez moje ciało. Iskry
wydają się przeskakiwać po mojej skórze w miejscu, gdzie łączą się
jego usta i chcę, żeby mnie całował przez cały czas. Codziennie. Ale
on odchodzi, a to zawsze była sytuacja ograniczona czasowo.
Myślałem, że dawno temu straciłem zdolność odczuwania emocji, ale
to boli, głęboki, pulsujący ból, który odbija się echem przy każdym
zduszonym uderzeniu mojego serca. Pochylam się do przodu,
przyciskając swoje czoło do jego, chcąc rozkoszować się jego
bliskością, komfortem jego dotyku. I to jedyny dotyk, jakiego pragnę,
ponieważ jest moim wyjątkiem od wszystkiego, czego nauczyło mnie
to okrutne życie. Jego palce przeczesują moje włosy, ugniatając
podstawę mojej czaszki.

Cichy śmiech przebija się przez jego usta, ciepły oddech pieści moją
twarz. – Anno, nie zostawię cię.
- 185 -

Marszczę brwi i odsuwam się. -Ty nie jesteś?

– Tylko sama śmierć może cię ode mnie odebrać – mówi twardym
głosem.

Zaciskam jego koszulę w pięść i wpatruję się w swoją dłoń, tak małą
na tle jego masywnego ciała. – Nie rób tego – szepczę.

Jego palec naciska pod moją brodę, powoli zmuszając moje


spojrzenie do jego. -Nie robić czego?

-Nie udawaj, że nie oddasz mnie Nero, gdy tylko mnie zechce. To
tylko biznes, pamiętaj.

-Ach, avecita, to wykroczyło daleko poza biznes i dobrze o tym wiesz.

– Ty… mylisz mnie – wyznaję.

-To naprawdę bardzo proste. Chcę ciebie.

Dotyka mnie poczucie winy. – Rafe… – zaczynam.

Przyciska palec do moich ust. – Nie tylko twoje ciało, Anno. Chcę
twojej ciemności, twojego ognia, twojej czystej woli przetrwania.
Powoli przesuwa się po moich ustach. -Potrzebuję tego; twoje
zaufanie, sposób, w jaki patrzysz na mnie, jakbym był twoim
zbawicielem, nawet jeśli wiesz, że naprawdę jestem potworem.
- 186 -

– Nie jesteś potworem, Rafe. Daleko stąd. W pewnym sensie Rafael


i ja staliśmy się czymś, czego nienawidziliśmy, aby przetrwać. Tacy
jesteśmy, ocaleni. Pochylam się i całuję go, pozwalając, by wypełnił
mnie lekki przypływ podniecenia, a ciepło jego ust mnie uspokoiło. –
Ale nadal należę do Nero – mówię ze smutkiem.

-Rzeczy się zmieniły. Musimy porozmawiać.

Puszcza mnie, a ja siedzę, wpatrując się w niego. -Jakie rzeczy?

Pochyla się, otwiera szufladę i wyjmuje dużą kopertę. -Otwórz to.


Podaje mi go. Wyjmuję kilka kartek z koperty i wyrzucam je na
biurko. Wydaje się, że są duplikaty wszystkiego, jeden po rosyjsku,
a drugi po angielsku. Moje spojrzenie przelatuje nad słowami,
starając się je wchłonąć tak szybko, jak tylko potrafię.

-To tylko akta sierocińca.

Usuwa pierwsze strony, dopóki nie przejdę do następnej. To akt


zgonu dla mojej siostry Uny Vasiliev. Moje serce gwałtownie wali w
piersi, absolutny zanik nadziei jak ziejąca, otwarta pustka we mnie.

Usuwa kolejną stronę. Ta jest kserokopią paszportu, zdjęciem


twarzy, którą znałbym wszędzie, mimo że wygląda starzej i inaczej.
Oczy koloru ametystu patrzą na mnie z papieru, ale brakuje im
ciepła, które kiedyś znałem. Nazwisko w paszporcie brzmi Una
Ivanov.

-Nie rozumiem.
- 187 -

– Dowiedziałem się, kim jesteś. Wiem, dlaczego Nero cię potrzebuje.


Czuję, że nie mogę oddychać, jakby wszystko na chwilę się
zatrzymało, gdy czekam na jego następne słowa.

-Czy Una nie żyje? – pytam, prawie przerażony, że to zostanie


potwierdzone.

-Nie. Twoja siostra cię szukała. Ona chce cię z powrotem. Ona żyje.
Po całym tym czasie. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech, a w mojej
piersi pojawia się fala emocji tak mi obcych.

– Ona żyje – oddycham. Twarz Rafaela osadzona jest w kamiennej,


nieczytelnej masce. Chwilę czekam. -Nie jesteś szczęśliwy z mojego
powodu?

-Anno, twoją siostrą jest Una Ivanov, ceniona zabójczyni bratvy,


»córki« Nikołaja Ivanova. Nero kupił cię, żebyś ją przekupił, żeby dla
niego zabiła, bo jest pieprzonym idiotą. Kręci głową. -Ale teraz praca
jest skończona.

Nagle ogarnia mnie świadomość. – Odsyłasz mnie z powrotem do


niej. Kiedyś marzyłem o zobaczeniu mojej siostry, ale teraz… jej nie
znam. Jest dla mnie obcą i zabójczynią. Chcę ją zobaczyć, ale myśl
o zostawieniu Rafaela, aby do niej pojechać…

-Dlatego odchodzę. Nero nie wie już, gdzie jest Una. Wyszła.

– I gdzie poszedłeś?

-Jej zabicie wszystkich celów zwróciło uwagę. Ktoś ją uderzył. Myśli,


że może po ciebie przyjść.
- 188 -

Marszczę brwi. – Ona mnie nie skrzywdzi.

-Nie, ona cię nie skrzywdzi.

-Dlaczego miałaby…-

Siada wygodnie i obiema rękami przeczesuje włosy. – Ona nie jest


siostrą, którą pamiętasz, Anno, tak samo jak ty jesteś taką, jaką
byłaś. Niektórzy nazywają ją pocałunkiem śmierci, inni aniołem
śmierci, a niektórzy nawet samą śmiercią. Może dotrzeć do każdego
i wszędzie. Twoja siostra jest prawdopodobnie jednym z najlepszych
zabójców na świecie. A kiedy po ciebie przyjdzie, bo przyjdzie, zabije
każdego, kogo uzna za odpowiedzialnego za to, że cię przed nią
uchronił. Nie wiem co powiedzieć. Co mogę powiedzieć? To jest…
surrealistyczne. -Gdybym wiedział, gdzie ona jest, zabrałbym cię do
niej, ale nie wiem. Mogę cię zawieźć do Nero…-

-Ale ty mnie przed nią nie przeszkodziłeś. Nero zrobił. Zapewniłeś


mi bezpieczeństwo.

-Ona nie jest typem, który zadaje pytania przed zrobieniem zdjęcia.
Nero ostrzegł mnie. Ona nadchodzi i zabije mnie, jeśli będzie mogła.

Nie, nie on. Kręcę głową. – Ona nie może.

-Nero poprosił o ciebie. Wygląda na to, że jeszcze nie skończył z Uną


i myśli, że ją do niego zwabisz. Jego palce przesuwają się po mojej
szczęce. – Powiedziałem mu, że nie może cię mieć.

-Ty co? Dlaczego?


- 189 -

Patrzy na mnie z taką intensywnością, że nie mogę odwrócić wzroku.


– Bo nie jesteś pieprzoną własnością. Ponieważ nie pozwolę mu cię
wykorzystać i ponieważ jesteś moja.

-Chcesz mieć mnie na własność? Oddycham, a moje serce bije


zduszonym strachem.

-Nie. Chcę cię kochać. Pięć słów, które przechylają cały mój świat
wokół własnej osi. Czuję, jak małe kawałki mnie pękają i pękają pod
nimi, a moje niegdyś solidne ściany słabną i drżą w jego ślady.
Dziwne, jak w ciągu zaledwie sekundy wszystko, o czym myślałeś, że
chciałeś, może się zmienić, a coś, o czym nigdy nawet nie myślałeś,
staje się wściekłym pragnieniem. – Ale daję ci wybór. Jego oczy
śledzą każdy centymetr mojej twarzy, jakby zapamiętywał to. -
Wybierz, avecito. Chcesz iść do Nero, gdzie cię odnajdzie, czy chcesz
iść ze mną?

24

ANNA

-Wybierz, avecito. Chcesz iść do Nero, gdzie znajdzie cię Una, czy
chcesz iść ze mną? Czarne jak węgiel oczy Rafaela przyglądają mi się
uważnie, a same ściany wydają się wstrzymywać oddech, czekając na
moją odpowiedź.

Wir myśli przepływa przez mój umysł w mgnieniu oka, zbyt szybko,
bym mógł go uchwycić. Moja siostra żyje. Ona jest zabójcą. A ona
mnie szuka. Byliśmy tylko dziećmi, kiedy zabierano nas sobie
nawzajem – sprzedawano, maltretowano. Kim bylibyśmy teraz,
gdybyśmy nie byli rozdzieleni? Na pewno nie zabójca i dziwka.
- 190 -

Ale jak zawsze jestem zmuszony zaakceptować gorzką prawdę


rzeczywistości. Bez względu na wszystko, jesteśmy sobie obcy,
dzielimy światy. Może nadal jest opiekuńczym starszym
rodzeństwem, ale nie jestem już jej słabą młodszą siostrą. Wszystko
się zmieniło, ponieważ w ciągu ostatnich dziewięciu lat moje życie
było tylko horrorem. Aż do niego. Aż do Rafaela.

Jestem rozdarta między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością,


ale nauczyłam się nie patrzeć zbytnio w przyszłość, ponieważ jest
bardzo wątła. Wszystko, na czym naprawdę możemy polegać, to tu i
teraz, i teraz, to, co mam, to Rafael. On jest znany. On jest
pewnikiem. On jest bezpieczeństwem. W tej chwili moja siostra jest
tylko uwielbionym wspomnieniem małej dziewczynki, której już nie
ma. Nie mogę dać się zwieść możliwościom, tylko tym, co jest mi
prezentowane. Rafael to moja rzeczywistość i moje zbawienie. Chcę
cię kochać. Chcę, żeby mnie kochał.

Zsuwam się z jego kolan i staję przed nim. Ciemne oczy zwężają się
na mnie i już mogę powiedzieć, co według niego będzie moja
odpowiedź. -Wybieram ciebie, Rafe.

Stoi, górując nade mną, jego cielsko blokuje wszystko, co nie jest
nim. -Musisz być pewien…-

– Jesteś już jedyną rzeczą, której jestem pewien.

– Ona jest twoją siostrą, Anno.

-Na razie jest obcą.

– I to się nie zmieni, jeśli uciekniesz.


- 191 -

Marszczę brwi. -Jeśli nie chcesz, żebym poszła z tobą…-

-Nie. Duże dłonie obejmują moją twarz, kciuki przesuwają się po


linii szczęki. -Nie chcę, żebyś popełnił błąd, bo się boisz.

-Nie boję się.

Przygląda mi się przez chwilę dłużej, zanim powoli się cofa. -W


porządku. Więc zaczynajmy.

-Nic nie spakowałam.

-Maria to zrobi. Trzymając otwarte drzwi, gestykuluje na mnie przed


sobą. Dom wciąż tętni życiem, a kiedy Rafael wychodzi frontowymi
drzwiami, wokół niego pojawia się w magiczny sposób mała armia
mężczyzn. Pomaga mi usiąść na przednim siedzeniu swojego
mercedesa, a potem wskakuje za kierownicę. Mężczyźni wsiadają do
dwóch Hummerów, a pojazdy flankują nas, jeden z przodu, jeden z
tyłu.

– Czy to… pistolet na dachu? Gdy to mówię, przez szczelinę w dachu


samochodu z przodu wyskakuje mężczyzna, ustawiając się za bronią.

– To kartel, avecita. Rafe uśmiecha się.

-W porządku, spodziewamy się ataku? Mam na myśli, że Una to


tylko jedna osoba. A ty jej nie zabijesz, prawda?
- 192 -

Konwój odjeżdża, a ogromne metalowe wrota otwierają się dla nas. -


Mamy teraz więcej niż jednego wroga, ale nie lekceważ swojej siostry.
Wielu ludzi to zrobiło i wszyscy zginęli.

Przełykam gulę w gardle. Una była zawsze zacięta, twarda w sposób,


o jakim nigdy nie myślałem, że będę. Była starsza, kiedy zmarli nasi
rodzice, więc chyba lepiej to rozumiała i wzięła za mnie
odpowiedzialność. Jednak patrząc teraz wstecz, niemal natychmiast
pozbawiło ją to dziecięcej niewinności.

-Zawsze myślałem, że została sprzedana jako niewolnica, tak jak ja.

Opony samochodowe zderzają się z nierówną ścieżką na drodze,


zanim wygładza się. Rafael opiera łokieć o drzwi, jego masa
przytłacza ciasną przestrzeń w małym sportowym samochodzie. – To,
że nie skończyła jako niewolnica seksualna, nie oznacza, że była
wolna, Anno. Spogląda na mnie przelotnie i wzdycha na mój
zdezorientowany wyraz twarzy. -Niewiele wiem o Nikołaju Ivanovie,
poza tym, że ma dużą władzę i ma własną osobistą armię. Nazywa
ich Elitą i są. Jest właścicielem baz wojskowych, w których szkoli
ośmioletnie dzieci.

-Jest to…-

-Pomieszany? Może, ale wszyscy są mu niezawodnie lojalni. Nie


mogę powiedzieć, że w jego szaleństwie nie ma pewnej metody.

-Więc, jak Una pracuje z Nero?

-Nikolai zatrudnia swoich najlepszych zabójców, naliczając miliony


za trafienie. Jednak nadal są w dużym stopniu własnością.
- 193 -

Jak by to było? Został wychowany do zabijania? Być w posiadaniu


człowieka, który postrzegałby cię jako broń? Ale przecież Una ma
swoje nazwisko, więc może jest w tym coś więcej. Pojawia się
maleńka szczelina urazy do mojej siostry. Spędziłem lata będąc
pieprzonym i maltretowanym, podczas gdy ona była szkolona do
walki i zabijania. Bez względu na to, co mówi Rafael, została
stworzona, by była silna, podczas gdy ja musiałem być słaby.

Kilka godzin później wspinamy się na zbocze wzgórza otoczone


pustynią jak okiem sięgnąć. Droga opada po lewej stronie, w dół
stromej ściany klifu, a po prawej stronie znajduje się ściana skalna,
gdzie ścieżka została wycięta w zboczu wzgórza. Podjeżdżamy do
żelaznej bramy, która przecina dwa kamienne filary. To mniej Fort
Knox i więcej bramkowanego luksusu. Uzbrojeni strażnicy odsuwają
się, a brama cofa się, pozwalając nam przejść na dziedziniec.
Pośrodku ceglanego podjazdu znajduje się mała fontanna, a front
willi z terakotowym dachem pokryty jest wiszącymi koszami. Pod
oknami leżą kwietniki, żywe, kolorowe kwiaty sprawiają, że miejsce
to jest jasne i urocze. Jest tak nieskazitelny jak dwór, tylko
ładniejszy.

Wysiadam z samochodu i ruszam w kierunku frontu domu. Napięcie


jest tu wyczuwalne, więcej mężczyzn, bardziej uzbrojeni i wszyscy
czujni. – Czy Lucas tu przyjdzie? - pytam Rafaela, kiedy przestaje
wydawać rozkazy i idzie za mną.

-Wygląda na to, że lubisz chłopca - mówi od niechcenia, pisząc na


telefonie.

-Lubię go. Jest miły.

Prycha. -Miły?

-Tak. Niewiele byś o tym wiedział.


- 194 -

Śmieje się. – Nie, nie zrobiłbym tego. Kiedy włóczę się po domu,
panuje chaos, wokół poruszają się mężczyźni, a z mebli wyrywają się
prześcieradła.

-Mam kilka spraw do załatwienia. Rafe całuje mnie w czoło. -Być


dobrym. Potem odchodzi.

Szedłem po domu, aż znalazłem się w cichym salonie. Wentylator


na suficie wiruje leniwie nad moją głową, rzucając rzucające się cienie
na posadzkę i wygodnie wyglądające meble. Podchodzę do okna i
zerkam na scenę za nią. Zraszacze wystrzeliwują wysoko w
powietrze, nawadniając szmaragdowozielone trawniki otaczające
willę. Za ogrodem znajduje się niski mur, a za nim… zwykły spadek
na wiele mil pustyni. Widzę poszarpaną linię formacji skalnych na
horyzoncie, przełamującą nieskończone błękitne niebo.

Mój umysł dryfuje do Uny i do sytuacji, w której się teraz znajduję.


Bo w mgnieniu oka wszystko się zmieniło. Nie jestem już dziewczyną,
która nie ma nikogo — która jest bezradna. Mam teraz Unę, ale tylko
w teorii. Nadal jest tą ulotną fantazją, snem, który wydaje się tak
realny, a jednocześnie tak nieosiągalny. I jest jeszcze Rafael,
człowiek, o którym wiem, że jest tak zły pod wieloma względami, ale
sprawia, że czuję się chroniony i godny. Człowiek, który mnie uwolnił
– ponieważ technicznie jestem teraz wolny, prawda? A może Rafael
po prostu otworzył drzwi klatki, żebym mógł wlecieć do ptaszarni.
Często zastanawiałem się, co bym zrobił, gdybym naprawdę otrzymał
wolność. Podróżować przez świat? Tańczyć w deszczu? Zakochać
się? Nigdy nie sądziłem, że mężczyzna, w którym się zakocham,
będzie moim oprawcą. Kiedy mam do czynienia ze wszystkimi
rzeczami, o których myślałem, że zrobię, jestem gotów poświęcić je
wszystkie dla jednej rzeczy: miłości. Jedno słowo nie powinno mieć
tak wielkiej mocy, a jednak nawet ja, niewolnica, dziwka – nawet ja
wiem, że jest to dokładnie to, czego wszyscy pragniemy. Nie jestem
inna, tylko zepsuta dziewczyna szukająca najsurowszej formy
kontaktu. Rafael koi moją udręczoną duszę i leczy zmaltretowane
- 195 -

serce. Una jest moją siostrą, ale w głębi duszy wiem, że nie jest tym,
czego teraz potrzebuję. On jest.

Odwracając się od okna, dryfuję po domu. Wchodzę do jadalni i


dostrzegam otwarte francuskie drzwi po drugiej stronie. Pozwalają
mi dostrzec osłonięty dziedziniec. Wokół usiane są garnki lawendy i
jaśminu, a ich zapach przenika powietrze, gdy popołudniowe słońce
pada na kamienne płyty.

Pośrodku znajduje się mała fontanna, a środek zdobi posąg kobiety.


Woda spływa kaskadami po jej ciele, malując szare linie jej postaci
zielonym odcieniem. Algi pełzają po kamieniu, zżerając jej rysy, aż
są ledwo rozpoznawalne. Jest w tym coś smutnego i mam ochotę ją
umyć, ale tego nie robię. Zamiast tego wychodzę na zewnątrz i kładę
się na ławce obok fontanny, odwracając twarz w stronę słońca.

– Myślałem, że cię tu znajdę. Siadam i znajduję Lucasa opartego o


drzwi z chudymi ramionami skrzyżowanymi na piersi.

-Doszedłeś. Na moich ustach pojawia się prawdziwy uśmiech.

-Oczywiście. Jestem twoim ochroniarzem. Gdzie ty pójdziesz, tam i


ja pójdę. Mój uśmiech pozostaje na myśl o Lucasie jako o
jakiejkolwiek ochronie. Jest po prostu taki młody i niewinny i jestem
prawie pewien, że Rafael dał mu tę pracę tylko dlatego, że nie miał
nic innego do roboty.

-Czy byłeś już w tym domu?

– Tak, Rafael był tu trochę w zeszłym roku.


- 196 -

-Dlaczego?

Wzrusza jednym ramieniem. -Jego wewnętrzny krąg czasami


przychodzi tutaj, jeśli myśli, że jesteśmy zagrożeni. To uciążliwe,
ponieważ jest daleko od miasta, ale zaatakowanie jest prawie
niemożliwe.

– Jego wewnętrzny krąg?

-Tak, Sam, Carlos, Maria, kilku facetów.

-A ty?

Znowu wzrusza ramionami. -Mama zabiłaby Carlosa, gdyby coś mi


się stało.

– Carlosa? Czekaj, to twój brat?

Potakuje.

-Czy twoja mama wie, dla kogo pracujesz?

-Uważa, że Carlos jest w gangu. Chciała, żebym został lekarzem, ale


nie jestem wystarczająco mądry. Wzrusza ramionami. -W Juarez,
jeśli chcesz zarabiać, pracujesz dla kartelu. Mam szczęście, że mój
brat jest tak wysoko.

Spuszczam wzrok na dłonie spoczywające na moich kolanach. –


Mógłbyś zrobić lepiej.
- 197 -

-Myślisz?

– Nie jesteś taki jak oni, Lucas.

Jego policzki zabarwiają się na różowo, a on wyraźnie się potyka. -


Chcesz, żebym ci oprowadził?

-Pewnie. Wstaję i idę za nim z powrotem do domu. To jest piękne.


Nie jak rezydencja, ale bardziej egzotyczna, z podłogą wyłożoną
kafelkami i roślinami doniczkowymi. Każde okno jest otwarte, przez
co do środka wpada ciepłe powietrze. Tu, wysoko na wzgórzach, jest
chłodniej. Lucas oprowadza mnie po wszystkich pokojach, zanim w
końcu zatrzyma się przed sypialnią na pierwszym piętrze.

– Rafael przyniósł twoje rzeczy do tego pokoju – mówi niezręcznie, a


potem prawie ucieka. Naprawdę czasami jest dziwny.

Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Na środku pokoju znajduje


się ogromne łóżko z baldachimem, a białe zasłony z gazy zwisają
kapryśnie ze wszystkich stron. Przypomina mi to coś ze starej bajki,
którą czytałam jako dziecko, o zamkach, księżniczkach i białych
rycerzach.

Przysuwam się bliżej, okrążam łóżko, przesuwając palcami po


białych firankach z lekkim jak piórko dotykiem. Mój wzrok wędruje
do stolika nocnego, a raczej tego, co na nim spoczywa. Jest książka
Hemmingwaya, którą Rafael dał mi, kiedy pierwszy raz przyjechałem
do jego domu, a obok niej jest mała złota kula, którą trzyma w swoim
biurze. Kładę na nim palec, strzepując małą błyszczącą kulkę, aż
kręci się wokół osi w rozmyciu. Uderzając palcem w dół, przestaje.
Nowa Zelandia. Zastanawiam się, jak wyglądają te miejsca, czy
ludzie mówią z akcentem, a nawet tym samym językiem co ja. Mistrz
- 198 -

zawsze zapewniał, że jestem wykształcony, ale nic, co mógłbym


kiedykolwiek zastosować do niczego rzeczywistego. Mógłbym
powiedzieć pierwiastek kwadratowy z pi, recytować poezję na pamięć,
grać Bacha na fortepianie i przeprowadzić dogłębną rozmowę o
zaletach i wadach Szekspira. Ale nie mogę powiedzieć, jak wygląda
Nowa Zelandia. To nie jest konieczne. To nie jest imponujące. Z
westchnieniem odpycham małą kulę i zwracam uwagę na książkę,
która spoczywa na innej. Prześlizgując się po tytule, uśmiecham się.
Duma i uprzedzenie. Naprawdę? Przewidywalny Rafael. Zbierając
książkę, kieruję się w stronę drzwi po drugiej stronie pokoju.
Wychodzą na kamienny balkon, a kiedy wychodzę na zewnątrz, pod
moimi stopami dostrzegam kolorowe mozaiki. Widok zapiera dech w
piersiach, jakby świat mógł trwać wiecznie, w pogoni za własnym
horyzontem. Siadam na jednym z żelaznych krzeseł, które stoi po
obu stronach małego stolika, chłód metalu przesącza się przez cienki
materiał mojej sukienki. Nie wiem, jak długo tam siedzę, zamyślona,
ale podskakuję, gdy coś muska moje ramię.

Gorący oddech przepływa przez moją szyję i drżę, przechylając głowę


na bok. Zapach Rafaela mnie otacza, wymazując z mojego umysłu
wszystko, co nie jest nim.

-Avecita. Jego usta muskają moje gardło, a jego palce przesuwają


się po moim ramieniu tak delikatnie, że na mojej skórze pojawia się
gęsia skórka. -Jesteś jak jaszczurka. Zawsze na słońcu. W jego
głosie słychać rozbawienie.

Odwracam się i spotykam jego spojrzenie, te ciemne oczy, które


wydają się tak całkowicie zimne, dopóki naprawdę nie spojrzysz. Nie
zimny, po prostu strzeżony, pełen tajemnic trzymanych blisko.
Sięgając, przesuwam czubkiem palca po jego szczęce. – Boisz się,
Rafe?

Ogromne ramiona unoszą się i opadają przy ciężkim oddechu. -


Twojej siostry? Nie.
- 199 -

-Więc dlaczego uciekamy?

Dotyka palca na czole, jakby próbował ugruntować się moją


obecnością. -Nigdy się niczego nie bałem, wojowniczko, ponieważ
nigdy nie miałem niczego, czego bałbym się stracić.

-Nawet twoje życie.

Odsuwa się, a na jego ustach pojawia się mały uśmiech. -Nawet


moje życie.

-I teraz?

Kolejny głęboki oddech. – A teraz nie chcę brać od ciebie więcej, niż
już straciłeś. Jeśli twoja siostra przyjedzie do Juarez, nie mogę
obiecać, że po żadnej ze stron nie będzie krwi.

Przeżuwam wewnętrzną stronę wargi. -Rozumiem.

-Czy ty?

-Una jest dla ciebie wrogiem. I nie jesteś jej winien litości.

– Nie, nic nie jestem winien Angelowi de la Meurte, a jednak jej


siostrze… – Jego palce tańczą po moim policzku. -Czuję, że jestem z
tym związany.
- 200 -

Spuszczam wzrok na podłogę. -Przykro mi --

Odcina mnie, chwytając mnie za podbródek i uderzając ustami o


moje. Pocałunek kradnie mi oddech, zabierając wszystkie małe
kawałki mnie i przyciągając je do siebie jak magnes unoszący się nad
połamanym metalem. Po prostu trzyma mnie razem jak siła natury.
Nie mógłbym z tym walczyć, gdybym próbował. I nie chcę.

Jego kciuk gładzi moją szczękę. – Nie przepraszaj za to, avecita.


Kolejne muśnięcie jego ust na moich i odsuwa się. Natychmiast za
nim tęsknię.

-Ubierz się na obiad za godzinę. Mam do czynienia z jakimś


interesem. Czuję, jak krew odpływa mi z twarzy. -UH uh uh. Żaden
z tych. Ufasz mi? pyta, nie po raz pierwszy.

-Tak.

-Będziesz ze mną przez cały czas. Nikt na ciebie nie spojrzy. Nikt
cię nie dotknie. To po prostu… pewne formalności, których należy
dopełnić.

-To sprawia, że brzmi to prawie legalnie. Wzdycham, zerkając na


blednącą panoramę indygo.

-Ach, avecita, najbardziej zdeprawowane stworzenia kryją się wśród


cywilnego towarzystwa. Powinieneś to wiedzieć. Ja robię. Aż za
dobrze. I właśnie dlatego nie chcę uczestniczyć w jego kolacji ani w
zebraniu – cokolwiek to jest. Ale nie odmówię mu.
- 201 -

-W porządku. W co mam się ubrać? Nadal nie mam pojęcia o modzie


ani ubraniach. Dopiero przyzwyczajam się do ich ciągłego noszenia.

– Po prostu zakryj.

Marszczę na niego brwi. -Dlaczego?

-Ponieważ, mój wojowniczko, to bardzo kiepski interes odcinać


mężczyźnie oczy od głowy podczas kolacji.

Przewracam oczami. – Jestem sl…

-Nie rób tego!

– Nikt mnie nie zauważy, Rafe. Mistrz zawsze chciał, żebym był
błyszczącym przedmiotem na jego ramieniu na imprezach
towarzyskich. Chciał, żebym wzbudził w nim zazdrość innych
mężczyzn. Szybko nauczyłem się próbować stać się cieniem.
Oczywiście nigdy na to nie pozwolił, ale dobrze mi to służyło, kiedy
mnie sprzedawał. Mogę być praktycznie niewidzialny, jeśli chcę.

– Jak rozpaczliwie nieświadoma jesteś, avecita. Nie mówi nic więcej,


po prostu zaczyna rozpinać koszulę, a potem wraca do środka i idzie
do łazienki. Słyszę, jak zaczyna się prysznic i marszczę brwi.
Dlaczego on tu bierze prysznic?

Z zrezygnowanym westchnieniem wchodzę do szafy i zatrzymuję się.


Z jednej strony są sukienki i wieszaki z butami – o wiele więcej, niż
mogłabym kiedykolwiek potrzebować lub używać – az drugiej
koszule, marynarki i wieszaki z błyszczącymi brogsami.
- 202 -

Ubrania Rafaela są tutaj. Odkładam na chwilę tę małą informację,


wyjmuję z hangaru pierwszą sukienkę i przebieram się w nią.
Spojrzenie na swoje odbicie w dużym lustrze zajmuje mi ułamek
sekundy, by rozpoznać siebie. Pastelowa niebieska sukienka ma
szeroki dekolt, który znajduje się tuż pod obojczykiem, a rękawy
zakrywają ramiona, zasłaniając tatuaż na nadgarstku. Materiał
przylega do mojego teraz bardziej zaokrąglonego ciała, zatrzymując
się tuż nad moimi kolanami. Zerkając na drążek sukienek, widzę, że
jest ich znacznie więcej, równie ładnych. Nigdy tak naprawdę nie
szukałam, zawsze nurkuję w krótkich spodenkach i podkoszulkach
lub letnich sukienkach.

Wracając do swojego odbicia, przekręcam się lekko, przeczesując


palcami włosy. Złote fale opadają na krzywiznę mojej talii, bardziej
lśniące i sprężyste niż kiedykolwiek wcześniej. Moja skóra jest
opalona, oczy jaśniejsze. Nie mogę pojąć tej dziewczyny z kim jestem.
Różnimy się jak noc i dzień. Jest błyszczącą powierzchnią
zakrywającą bałagan w środku i nienawidzę jej za to. Nienawidzę jej
za to, że wygląda tak perfekcyjnie. Nienawidzę jej, ponieważ chcę nią
być i nigdy tak naprawdę nie będę. Ona jest kłamstwem.

Cofając się o krok, opadam na mały, tapicerowany stołek na środku


szafy. Dziewczyna w lustrze wpatruje się we mnie smutnymi oczami,
a ja czuję się winna, że przytłumiłam blask, który miała przed chwilą.
Gdzieś otwierają się drzwi, a potem Rafael wchodzi do szafy, wahając
się, kiedy mnie widzi. Nasze oczy spotykają się w lustrze na sekundę,
zanim prześlizgnie się po moim pełnym odbiciu.

-Pięknie wyglądasz - mówi.

-Kłamstwo.

-Nie kłamię.
- 203 -

-Nie. Ją. Wskazuję na odbicie. -Ona jest kłamstwem. Odwracam


się twarzą do niego. Marszczy brwi na mnie. -Ładne, lśniące…
czyste. Silny.

-Ona jest tobą. Ona jest twoją nową prawdą. Jak szybko odrzucasz
to na rzecz kłamstwa. Jego kciuk przesuwa się po mojej dolnej
wardze, a jego oczy śledzą ruch. -Powstań z popiołów, avecita lub
pozostań w wypalonej skorupie tego, czym kiedyś byłaś.

Odsuwa rękę, te zimne, bezlitosne oczy na mojej twarzy. Nie wyraża


współczucia, żadnych miłych słów, tylko to proste, niezłomne
przekonanie, że mogę być lepszy i działać lepiej. Patrzy na mnie,
jakbym była kuloodporna. Rafael odwraca się do mnie plecami i po
raz pierwszy moje oczy opadają na nagą skórę jego wytatuowanych
pleców. Biały ręcznik przylega do jego bioder i rumienię się na
przytłaczający widok tak wielu mięśni i atramentu.

Podnosząc się na nogi, zamierzam przejść obok niego, ale zatrzymam


się, gdy widzę prostą czerwoną różę na jego prawym ramieniu,
zakopaną w morzu czarnego atramentu. Coś w tym zwraca moją
uwagę. Sposób, w jaki czerwone płatki są tak szczegółowe, że niemal
czuję ich aksamitną konsystencję pod palcami. A może to małe
czerwone kropelki krwi przyczepione do cierni i zadrapań w jego
skórze, jakby to była jego krew. Zanim zarejestruję ruch, moje palce
lądują na jego gorącej skórze. Zastyga, a ja cofam rękę, zanim
odwraca się twarzą do mnie.

Temperatura w małej szafie wydaje się podwoić, gdy stoję przed


ścianą półnagiego Rafaela zaledwie kilka centymetrów ode mnie.
Zarówno mnie intryguje, jak i sprawia, że czuję się zupełnie nieswojo.

-Stajesz się odważna, wojowniczko. Uśmiecha się.

– Ja tylko… róża. Lubię to.


- 204 -

-Oczywiście, że tak. Obserwował mnie w ogrodach, gdy wąchałem


róże. – To dla mojej siostry Violet.

-Więc dlaczego nie fiołek?

-Ponieważ jak róża była piękna, ale delikatna, i sprawiała, że


krwawiłem, gdy próbowałem ją zbyt mocno przytulić. Moje serce się
zacina. Boże, to piękne i takie tragiczne.

-Przykro mi.

Przysuwa się do mnie, a ja zmuszam się do stania w miejscu. Nie


będę się bał tego człowieka. -Chociaż to jest miłe, muszę się ubrać.
Uśmiecha się, przedzierając się przez grubość powietrza. Jego ręka
sięga do ręcznika i przez sekundę, tylko sekundę, zastanawiam się,
stojąc tam i pozwalając mu go upuścić. Wiem, że by to zrobił. To
dziwne ciepło przenika przeze mnie, dotykając palców, pieszcząc,
drażniąc coś tak obcego dla mnie, że nie mogę tego zidentyfikować.
Ciekawość i możliwości przemykają mi przez głowę jak migające
obrazy starej taśmy filmowej. Rafael nie jest jednak jakimś
eksperymentem. Nie mogę przetestować na nim granic mojego
strachu i ciekawości. Wybiegam z szafy, unikając jego spojrzenia.
Dźwięk jego głębokiego śmiechu dudni za mną i nienawidzę siebie za
ucieczkę od niego, ale muszę znać swoje ograniczenia. Rafael jest
zawsze moim limitem i moim wyjątkiem.

25

RAFAEL
- 205 -

Czuję paznokcie Anny wbijające się w moje ramię nawet przez


kurtkę. Pozostaje blisko mnie, jej kroki są równe i rytmiczne obok
moich. Prowadzę ją do frontowych drzwi domu Ricardo Rosiego, a
ona bierze słyszalny oddech, gdy drzwi się przed nami otwierają.
Pokojówka zaprasza nas do środka i prowadzi do formalnego salonu.
Samuel podnosi wzrok ze swojego miejsca na jednej z kanap z
czarującym uśmiechem na twarzy. On, Carlos i jacyś ludzie przybyli
przede mną, żeby zbadać ochronę, jak to ma miejsce w przypadku
takich spotkań.

— Ricardo — mówię. Mężczyzna naprzeciwko Sama podnosi się i


odwraca twarzą do mnie. Kobieta obok niego również stoi, ale nie
podchodzi. Zakładam, że to jego ostatnia żona. Lubi, gdy są młode
i… prężne. Kolacja, żony… to wszystko pozory cywilnego biznesu, ale
nie jesteśmy cywilnymi ludźmi.

-Rafael. To duży facet, prawie tak duży jak ja. Marynarka, którą
nosi, nie do końca na niego pasuje, jakby materiał desperacko starał
się pomieścić całą tę masę i zawodził. Kładzie przed sobą kieliszek
brandy, drugą rękę wpycha od niechcenia do kieszeni. Mętne,
brązowe oczy prześlizgują się ze mnie na Annę.

-A kto to?

Odsuwa się ode mnie tylko trochę. – Anno – mówi głosem silniejszym
i wyraźniejszym, niż się spodziewałem.

-Ricardo Rosi. Miło poznać. Jego oczy przesuwają się po jej ciele,
kiedy sączy swojego drinka. Zaciskam pięści po bokach. Mała rączka
Anny przesuwa się po mojej dłoni, zmuszając mnie do uwolnienia
zaciśniętych palców, zanim włoży swoje palce w moje. Ricardo śledzi
ruch. -Czy ona jest twoja, Rafaelu?
- 206 -

– Nie jestem niczyją własnością! – warczy Anna. Uśmiecha się, a ja


przyciągam ją bliżej mojego boku, wpatrując się w niego. Ona jest
moja.

Samuel odchrząkuje, a Rosi odwraca się z gardłowym chichotem.


Kurwa, tracę spokój. Może obecność tutaj Anny nie była dobrym
pomysłem.

-Dobijamy targu? - Samuel przełamuje napięcie.

Kiwając głową, wychodzę za Ricardo z pokoju do sąsiedniej jadalni.


Kilku mężczyzn stoi w milczeniu pod ścianami, zarówno Ricardo, jak
i mój. Tak to wygląda. Carlos stoi przy drzwiach i tym razem brakuje
mu czapki i bluzy z kapturem, ku jego obrzydzeniu. Nadal ma na
sobie t-shirt i dżinsy. To było najlepsze, co mogę zrobić.

Oczy Anny spotykają się z moimi na chwilę, kiedy odsuwam jej


krzesło, a potem siadam obok niej. Powinienem ją wspierać. Zamiast
tego utrzymuje mnie na ziemi w sposób, w jaki tylko ona może.

Ricardo siedzi naprzeciwko nas, jego kobieta siedzi obok niego. Jest
facetem w średnim wieku, ale w każdym calu jest szefem kartelu, z
tą twardą, nieubłaganą przewagą. Mogę kierować Juarezem, ale on
prowadzi Tijuanę. Juarez to dzikie zwierzę, ale Tijuana to betonowa
bestia, trudna do trzymania, wymagająca cotygodniowych ofiar z
krwi. Ricardo rządzi, bo jest bezwzględny, ale zawsze mieliśmy
bardzo wzajemne zrozumienie, swego rodzaju sojusz. W końcu
sojusze są podstawą wszystkich wielkich imperiów.

Kobieta obok niego jest jego przewidywalnym typem. Długie ciemne


włosy, cycki wyskakujące ze zbyt ciasnej czerwonej sukienki, twarz
pełna makijażu. Ricardo jest znany z tego, że para się niewolnikami,
więc może nawet zostanie kupiona, ale wygląda na zadbaną. Dziwka
i niewolnik to nie to samo.
- 207 -

– Nie wyłapałam twojego imienia – mówi Anna do kobiety.

Patrzy na Annę, potem na Ricardo, potem na Annę.

-Rosa- odpowiada niepewnie co sprawia, że brzmi to jak pytanie.

Anna uśmiecha się i to małe brzęczenie przelatuje przez moją pierś.


To ta pieprzona czystość, która z niej promieniuje. Prosta potrzeba
spytania dziewczyny o jej imię, ponieważ jej to zależy. Nie pasuje do
tego pokoju z podłymi przestępcami i tanimi dziwkami.

Sam odchrząkuje i natychmiast zaczyna rozmawiać o interesach.


Moja uwaga jest podzielona między rozmowę a małą dłoń Anny na
moim udzie.

– Masz coś, czego pragnę – mówi Ricardo.

Parskam. -Nie, mam coś, czego potrzebujesz; korzystanie z mojego


portu w La Paz. A ty nie masz nic w zamian.

Ricardo odchyla się na krześle, zmruży oczy, a na jego twarzy pojawia


się mały uśmiech. -Każdy mężczyzna czegoś chce, Rafaelu.

Samuel się śmieje. -Ma wszystko, czego chce.

Opieram łokcie na stole. -Tutaj oferujesz mi coś, haczyk z przynętą,


jeśli chcesz.
- 208 -

-Może coś mam…-

Kelnerzy przynoszą na stół talerze z jedzeniem i wszystkie rozmowy


o interesach na chwilę się przerywają. Kursy przychodzą i odchodzą.
Płynie alkohol, choć mam tylko dwie szklanki. Ricardo ma znacznie
więcej.

– Po prostu idę do łazienki – szepcze mi do ucha Anna, przyciskając


usta do mojego policzka, zanim wstaje. Spoglądam na Carlosa i
kiwam głową, żeby poszedł za nią. Nie ufam ludziom Rosi.
Niespecjalnie chcę być w tym domu, ale jego oferta wymiany nie była
czymś, co mogę przepuścić. Prawdę mówiąc, on ma coś, czego chcę,
ale nie mam zamiaru mu tego mówić, ponieważ myślę, że nie jest to
coś, co chętnie zrezygnuje. Potrzebuję go zdesperowany, gotowy dać
mi wszystko.

-Skąd go kupiłeś? Ricardo wpatruje się w niego, wpatrując się w


tyłek Anny, gdy wychodzi z pokoju.

– Zaczynam myśleć, że masz życzenie śmierci, Ricardo.

Odrzuca głowę do tyłu w głębokim, dudniącym śmiechu. -Ostrożnie,


Rafaelu. Pokażesz słabość. Taka zgubna rzecz dla ludzi takich jak
my.

Mój puls wali w skronie. Jedno machnięcie palcem i jego ludzie


zginą. Mogłabym wsadzić mu kulę między oczy, zanim jeszcze
zarejestrował rzeź. Twardy zarys mojego pistoletu przyciska się do
moich pleców, błagając, bym pociągnął za spust, bym obserwował,
jak krwawi na nieskazitelnie białym obrusie.

-Istnieją trzy rzeczy, które mężczyzna powinien zawsze szanować:


swojego Boga, swoją działalność i swoją kobietę. Wpatruję się w
- 209 -

niego. -A jeśli inny człowiek nie szanuje tego… cóż, takie rzeczy są
śmiertelne dla każdego człowieka.

Wpatruje się we mnie przez dłuższą chwilę. -Porozmawiajmy o


interesach.

Napięcie w moim kręgosłupie nieco słabnie, rozpraszając się jeszcze


bardziej, gdy Anna zajmuje swoje miejsce obok mnie. Nie lubię nie
patrzeć na nią, gdy w domu jest tak wielu nieznajomych.
Natychmiast zaczynam wstawać. -Ustaliliśmy, że naprawdę nie masz
mi nic do zaoferowania. Chcesz przewozić przesyłki przez mój port,
co zawsze wiąże się z dużym ryzykiem. Jak wiesz, im więcej ciosu
przez to przebiję, tym bardziej DEA próbują mnie przelecieć.

Odchyla głowę do tyłu. -Co chcesz? Oboje wiemy, że czegoś chcesz,


inaczej nie przyjąłbyś mojego zaproszenia i zmarnowałby swój czas.
Skończ z tymi bzdurami. Podnoszę szklankę do ust i powoli popijam,
ciesząc się jego najeżoną niecierpliwością.

-Dwadzieścia procent.

Unosi brew. – Chcesz dwadzieścia procent przesyłek. To


niedorzeczne.

-Nie, chcę mieć dwadzieścia procent całej twojej firmy.

Śmieje się. – Pojechałeś loco, przyjacielu.

-Korzystanie z mojego portu pozwoliłoby na rozwój Twojej firmy o


czterdzieści procent w ciągu najbliższych pięciu lat. Tak więc, nawet
- 210 -

jeśli stracisz dwadzieścia, nadal zyskujesz dwadzieścia procent więcej


niż obecnie. To ogromna stopa wzrostu.

Mruży na mnie oczy. Ricardo może być brutalny i żądny krwi, ale
jest tylko uwielbionym żołnierzem. Aby utrzymać swoje miasto,
potrzebuje tylko strachu. Nauczyłem się być biznesmenem. Przemoc
nie wystarczy, by utrzymać kartel, bo bez względu na to, jak silny
jesteś, zawsze znajdzie się ktoś bardziej bezwzględny, z większą liczbą
ludzi, z większą liczbą broni. Wybieram większość moich bitew w ten
sposób, przy stole z twardymi liczbami i strategicznymi rozdaniami.

Pociera dłonią po szczęce. -Chcesz dwadzieścia procent wszystkich


moich dochodów.

W kącikach moich ust pojawia się uśmiech. -Nie. Chcę tylko


jednego klienta, który stanowi dwadzieścia procent twojego handlu
kokainą. Oboje wiemy, że kokaina to nie cała jego sprawa, ale tu nie
chodzi o biznes. To jest cholernie osobiste.

Jego oczy mrużą się podejrzliwie. -Który klient?

-Sinaloa. Anna sztywnieje obok mnie, a ja przesuwam rękę wzdłuż


oparcia jej krzesła, przeczesując palcami jej włosy u podstawy jej
czaszki.

Wyraz twarzy Ricarda zmienia się w lodowatą maskę, a on porusza


się niespokojnie na krześle. -Chcesz przejąć ich zapasy?

-Coś w tym stylu. Dominges to leniwy seks. Postanawia kupić cios


i osiągnąć rozsądny zysk, zamiast osiągać potencjalnie dwa razy
większy zysk. Jego głównym biznesem są kobiety. Kokaina jest jak
obowiązkowa linia uboczna, choć nadal dostarcza większość
Kalifornii. Rosi mu sprzeda, bo to łatwe pieniądze. Nie musi wywozić
- 211 -

go z kraju i nie dostarcza Cali, więc jest to korzystne dla wszystkich.


Outsourcing jego ciosu może stać się kosztownym błędem dla
Domingesa. Widzę koła obracające się w umyśle Ricardo.
Przetwarzam to. Naprawdę, to dobry ruch biznesowy. Będzie miał
cały ten dodatkowy cios, aby sprzedać po cenie ulicznej, a nie po
obniżce, jaką niewątpliwie daje Sinaloa.

Wydycha długi oddech. – Muszę to przedyskutować z Domingesem.

Wyciągam cygaro z wewnętrznej kieszeni i przykładam je do ust,


otwierając zapalniczkę. Zapada cisza, kiedy wdycham strumień
gęstego dymu. Zapalniczka zamyka się w ostateczności. -Nie.
Porozmawiaj z nim, a umowa nie wchodzi w grę.

Jego wyraz twarzy szczypie, zmarszczki w kącikach oczu zapadają


się głęboko. – W co, kurwa, chcesz mnie wciągnąć, Rafaelu?

– To nie twoja sprawa. Wrzucam popiół do pustej szklanki. -Jesteś


na rozdrożu, Ricardo. Możesz sprawić, że Twój biznes będzie większy,
lepszy. Możesz przeciąć niektóre więzi, a inne umocnić. Sojusze…
Kręcę głową. -Tak ważna w naszej pracy.

– Wiesz, że Dominges również posiada port. Unosi brew, a ja się


śmieję.

– Ty też, ale San Juanico, podobnie jak Tijuana, jest głównym


szlakiem żeglugowym między Meksykiem a Kalifornią, jak dobrze
wiesz. Traci więcej narkotyków, niż przechodzi każdego miesiąca.
Kręcę głową. -Niechlujny interes. Ty i ja wiemy lepiej.

-Zawsze istnieje ryzyko. Uciekasz do Miami, do cholery.


- 212 -

Tylko się uśmiecham. Nigdy nie tracę przesyłek, bo wszyscy mam


do cholery, a już na pewno nie płynę z moim gównem aż do Miami.
Co oni mówią — wejdź tylnymi drzwiami?

-Naturalnie. Patrzymy na siebie i widzę, jak ugina się, chwyta się


słomek pod rozpaczliwym pędem czystej chciwości. Ten biznes
sprawia, że tak się dzieje. Bez względu na to, ile zarabiasz, zawsze
chcesz więcej. Nieważne, jak duże jest imperium, chcą, żeby było
większe, i to jest błąd. Rozstaw się za daleko i chudniesz.
Bezpieczeństwo nie jest tym, czym było kiedyś. Trudniej jest mieć
ludzi w kieszeni. Tak, chciwość i władza idą w parze. A Ricardo Rosi
chce więcej, więcej, więcej. Wystarczy, żeby dać mi to, czego chcę.
On to wie i ja to wiem.

Wydysza powietrze. -Potrzebuję kilku dni.

Podnoszę cygaro do ust i wdycham, aż bolą mnie płuca. – Masz


dwadzieścia cztery godziny. I pamiętaj, nie tylko ty chcesz ten port.

Wstaję, podając Annie rękę. Bierze go, a ja stawiam ją na nogi.

-Dlaczego chcesz dostarczać Dominges? pyta, gdy jesteśmy w


samochodzie.

-Ponieważ mam u niego dług zemsty, a nic nie rani człowieka


bardziej niż utrata kontroli.

-Więc zamierzasz spłacić ten dług, kontrolując jego narkotyki?


Uśmiecham się, a na jej twarzy pojawia się zrozumienie. -Jeśli ty go
nie dostarczysz, zrobi to ktoś inny.
- 213 -

-Nie zamierzam nic robić. Na razie. Poczekam na odpowiedni


moment. Będzie kompletnie nieświadomy, że to ja mu zaopatruję, aż
do momentu, gdy odetnę mu nogi. Czy mógłby zdobyć innego
dostawcę? Oczywiście. Ale zdobycie takiej ilości kokainy wymaga
czasu. Przyjdzie za późno i straci klientów z Kalifornii.

-Nie idź rozpoczynać wojny. Karci mnie jak zbłąkane dziecko.

Śmieję się i chwytam ją w pasie, kładę na kolanach i wciskam między


moje ciało a kierownicę. Nie napina się już, gdy moje biodra
naciskają na wewnętrzną stronę jej ud. Zaufanie: tak niepewne, jak
raczkujący ptak szykujący się do lotu. Wiatr porwał skrzydła młodej
Anny i wkrótce podskoczy, czuję to. Materiał jej sukienki pełza jej po
nogach, ale zdaje się tego nie zauważać.

– Dominges rozpoczął wojnę w chwili, gdy po ciebie przyszedł,


avecita.

Chwyta przód mojej kurtki obiema rękami i przymyka oczy na długi


oddech. -Nie zaczynaj o mnie walki. Proszę.

Przesuwam palcami po miękkiej skórze jej policzka, szczęce, a potem


eleganckiej szyi. – Tu nie chodzi o ciebie. Chodzi o nią. -To zasada,
że włamał się do mojego domu i zabrał coś mojego.

Unosi na mnie delikatną brew. -Coś twojego?

-Moja, avecita. Chwytam jej kark i przykładam usta do jej ucha.


Drży w moim uścisku. -Jesteś mój. Moje usta muskają jej ucho i
opuszcza ją drżący oddech, gdy przechyla głowę na bok. Uśmiechając
się przy jej skórze, pocieram zębami o jej gardło. Jej zapach mocno
mnie uderza, zaciemnia mój umysł, odwraca uwagę od wszystkiego,
- 214 -

co nie jest nią. Tak niewinny, tak czysty, a jednak tak bardzo
niebezpieczny: mój wojowniczko.

– To wciąż nie powód…

Spotykam jej spojrzenie. – To jedyny powód, którego, kurwa,


potrzebuję. Pokazano mu, że jest gotów przekroczyć. Dlatego
postawię się dziesięć kroków przed wszystkim, co może zrobić.
Wpatruje się we mnie przez chwilę, a potem tylko kiwa głową,
prawdopodobnie dlatego, że wie, że tego nie wygra.

-W porządku. Odsuwa się ode mnie. -Skończyłeś z… tym? macha


ręką w powietrzu.

-Ten?

-Macho rzeczy.

-Na razie.

-O Boże. Mały uśmiech pojawia się na jej ustach, zanim wyswobodzi


się z mojego uścisku.

Kiedy wracamy do domu, kieruje się prosto do schodów, ta sukienka


jest trochę za wysoko na udach, a jej biodra kołyszą się z trochę za
mocnym nastawieniem. Rzeczywiście mały wojownik.

Idę za nią po schodach, ta cholerna linia dokucza mi na każdym


kroku. Mój puls mocno wali, wysyłając ciepło przez moje ciało we
wszystkie niewłaściwe miejsca. Boże, ona nie ma pieprzonego
- 215 -

pojęcia, jaka jest wspaniała. Jestem nią tak oszołomiony, że nie


zauważam, że przestała chodzić, dopóki nie odwróci się twarzą do
mnie. Stoi w drzwiach do sypialni, z delikatnymi palcami owiniętymi
wokół ramy po obu stronach.

– Cóż, dziękuję za… – Macha ręką w powietrzu. – Cokolwiek to było.


Muszę walczyć z uśmiechem na myśl o tym, jaka jest niezręczna.

-Czy to ty próbujesz powiedzieć dobranoc?

-Uch…-

Śmieję się i chwytam ją w talii, podnosząc ją. Cichy pisk prześlizguje


się przez jej usta, a jej ręce lecą na moje ramiona. -Rafe…-

-Tak?

-Co ty robisz?

-Idę do łożka.

Jej oczy zwężają się na mnie. – Nie zawsze musisz ze mną mieszkać,
wiesz?

Rzucam ją na łóżko i trzymam łokcie po obu stronach jej głowy. –


Anno… to mój pokój.

Rozgląda się i wypuszcza długi oddech. – No dobrze, po prostu pójdę


do wolnego pokoju.
- 216 -

-Nie.

-Nie?

-Zostań ze mną.

Jęczy i opada na materac, blond włosy opadają wokół jej głowy jak
jej osobista aureola. – Rafe, nie musisz tego robić.

Dotykam ustami jej szyi. -Czego robić?

-Nikt mnie nie zabierze. Moje koszmary są do opanowania…-

Kolejny pocałunek, smak jej skóry tak odurzający. -Wiem. I dobrze.

-Więc nie musisz sprawiać sobie… niewygody.

Odsuwam się i uśmiecham do niej. -Niewygodny? Jej policzki stają


się różowe i patrzy wszędzie, tylko nie na mnie.

W końcu przewraca oczami i wskazuje między nami. -Niewygodny.

Owijam palce wokół jej nadgarstków i przypinam je nad jej głową. -


Jest mi bardzo wygodnie.
- 217 -

Jej oddech przyspiesza, piersi unoszą się, by mnie powitać, zanim


znów opadną. Cholera, naprawdę sprawdza każdy cal mojego
ograniczenia. Nie jestem pewien, czy zdaje sobie sprawę z
rozchylania nóg czy subtelnych zaproszeń, które rzuca mi z każdym
oddechem. Jej umysł może nie być gotowy, ale jej ciało budzi się z
nadużyć. Moje usta ocierają się o jej, a ona chwyta mnie za kark,
przyciągając mnie do siebie. Słodki dotyk jej języka na moim sprawia,
że jęczę w jej usta. Te kremowe uda zaciskają się wokół moich bioder,
sprawiając, że koszula się rozluźnia. Naga skóra jej uda styka się z
odsłoniętą skórą w talii i zerkam w dół. Materiał jej sukienki jest
teraz podwinięty wokół bioder i zamykam oczy, zanim dostrzegam jej
bieliznę. Ale za późno już wyobrażam sobie białą koronkę, a mój
kutas jest boleśnie twardy na tę myśl.

Małe dłonie przywierają do mojej szczęki, przyciągając moją twarz z


powrotem do jej, zanim znów mnie pocałuje. Trudniejsze,
odważniejsze, bardziej wymagające. Jej ciało odskakuje od łóżka,
unosząc się przy moim, jakby było opętane. W moich żyłach płynie
gorąca krew. Mój wzrok rozmazuje się i rozmazuje, a moje pięści
zaciskają się wokół bawełnianej pościeli pod nią. Szlak by to. A
potem gryzie mnie na tyle mocno, że miedziany posmak krwi
rozchodzi się po moim języku. Pstrykam. Z warczeniem zbieram całą
siłę woli, jaką mam, i odsuwam się od niej, dopóki nie stanę kilka
stóp od łóżka. I pieprz mnie – ma na sobie białą koronkę. Odwracam
się do niej plecami i biorę kilka głębokich oddechów.

Najbardziej prymitywne instynkty często przewyższają racjonalność.


Nie chcę jej ślepego pragnienia. Pragnę jej, umysłu, ciała i duszy. Ale
testuje mnie z każdym oddechem, bo Anna Vasiliev to lekcja
powściągliwości, jak żadna inna.

-Rafael. Jej dłoń ląduje na moich plecach, a ja powoli odwracam się


do niej. -Przykro mi.

-Kurwa, Anno. Nie przepraszaj.


- 218 -

-Chociaż o to mi chodzi. Nie jestem pewien, czy powinieneś przez to


przechodzić.

Uśmiecham się. -Dlaczego? Ponieważ nie możesz się kontrolować?


Opuszcza podbródek, rumieniąc się wściekle. -Żartuję, avecito. W
porządku.

-Naprawdę przepraszam. Patrzy na mnie smutnymi oczami. -Żałuję,


że nie mogę być… kimś więcej. Nie wiem nawet, co jej powiedzieć, bo
zdąży. Widzę ją dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Jest jak
pączkujący kwiat, który desperacko potrzebuje słońca, ale nie chce
go rozkwitać i wchłaniać. Pewnego dnia to zrobi. Pewnego dnia
obudzi się i nie będzie pamiętała przestraszonej dziewczyny, którą
kiedyś była. Zabierze w tym życiu wszystko, czego chce, bo może –
bo ja jej to dam. Pewnego dnia Anna zobaczy siebie taką samą jak
ja: silną, prężną, piękną i pełną mocy. Ale ten dzień nie jest dzisiaj.

-Idź do łóżka, wojowniczko. Całuję ją w czoło i wracam do drzwi. -


Będę spał z tobą w tym łóżku, ale właśnie przypomniałem sobie, że
mam kilka e-maili do wysłania. Nie, ale ona potrzebuje minuty. I
odmawiam spania w innym pokoju.

Ona jest moja. Koniec opowieści.

26

ANNA
- 219 -

Dni zdają się mijać spokojnie, ale im więcej czasu upływa, tym
wszyscy stają się bardziej spięci. Wszyscy na coś czekamy, ale nie
jestem do końca pewien na co. Nie mam pojęcia, czy Rafael wykonał
ruch na Dominges, czy nie, i nie jestem pewna, czy chcę wiedzieć.
Odkąd się tu przeprowadziliśmy, widuję go coraz mniej, a między
nami panuje inny rodzaj napięcia. Nie jestem już jego więźniem ani
podopiecznym Nero. Ale wybrałam go. A teraz jesteśmy zamknięci,
w tej willi, a waga tego wyboru nigdy nie była cięższa. Nasza
dynamika się zmieniła. Nie ma już obowiązku mnie zatrzymywać, ale
chce mnie… tylko nie w taki sam sposób, w jaki ja pragnę jego.

Jestem stale świadoma wszystkich sposobów, których niestety mi


brakuje, nie mogę dać tego, czego wiem, że potrzebuje. Jak długo
taki człowiek jak on będzie naprawdę czekał? W końcu się znudzi.

Nalega na spanie w tym samym łóżku co ja i każdej nocy, kiedy mnie


trzyma, myślę, że może po prostu mogłabym uprawiać z nim seks.
Robiłam to z tysiącami innych mężczyzn. Czy mogę to dla niego
zrobić? Zatrzymać go? Aby zachować jego miłość? Pociąga mnie.
Chcę jego pocałunków, dotyku i miłości. Czy mogę zrobić z nim coś
tak strasznego? A może Rafael zostałby skażony w moim umyśle?
Jeden z nich?

Drzwi do sypialni zamykają się z trzaskiem, a ja przekręcam głowę,


zerkając przez drzwi balkonowe. Rafael wchodzi do pokoju z
przemoczoną kamizelką i mokrymi od potu włosami. Wydaje się, że
on i Samuel dużo tu trenują, codziennie sparują ze sobą na siłowni.
Nigdy tego nie robili w rezydencji. To kolejny wskaźnik tego, jak
spięty stał się Rafael.

Sięgając ponad głowę, Rafe chwyta tył koszuli i ciągnie przez głowę
wilgotny materiał. Moje oczy powoli opadają na twarde mięśnie jego
ciała. Naprawdę jest wspaniały: potężny, zabójczy, piękny. Jak jeden
z posągów Michała Anioła – kamienny hołd złożony męskiej formie.
Kropla potu toczy się między jego klatkami piersiowymi, a następnie
- 220 -

przesuwa się wzdłuż każdego zdefiniowanego odcinka brzucha.


Ciężko przełykam i zwilżam nagle suche usta.

Niski pomruk sprawia, że patrzę na jego twarz. – Anno – mówi przez


zaciśnięte zęby. Jego oczy błyszczą niebezpiecznie, coś mrocznego i
rozpaczliwego wiruje w ich głębi.

-Tak? Wyciskam to słowo przez ściskające gardło.

Zaciskając oczy, odchyla głowę do tyłu, zaciska i puszcza pięści. A


potem bez słowa odwraca się i odchodzi, kierując się w stronę
łazienki. Mięśnie jego pleców toczą się pod mapą ciemnego
atramentu plamiącą każdy centymetr jego skóry od ramienia do
ramienia i na całej długości kręgosłupa. Tatuaż przedstawia kobietę
na kolanach, szlochającą i modlącą się, gdy ciemne chmury
przetaczają się przez jego łopatki, niosąc ze sobą czterech jeźdźców
apokalipsy. Jest piękny, artyzm nie ma sobie równych. I oczywiście
pośród chaosu na jego prawym ramieniu znajduje się krwawiąca róża
Violet.

Prześlizguje się przez drzwi łazienki, ale nie zamyka ich do końca,
zanim słyszę, jak zaczyna prysznic. Chwiejna ciekawość zaczyna
formować się w moim umyśle, zanim się cofnę, ale potem wkrada się
z powrotem. Wyobrażam sobie Rafaela pod prysznicem, woda
spływająca po jego wyrzeźbionej sylwetce, wypaczająca namalowane
tuszem obrazy na jego skórze. Ciepło promieniuje przez moje ciało
na tę myśl, a mój puls skacze w... co? Oczekiwanie? Nie. Kręcę
głową, jakbym fizycznie próbował usunąć obrazy z mózgu. Nie chcę
tego. Ale jego pocałunki sprawiają, że czujesz się tak bezpieczna, tak
pożądana, tak kochana. Niepewna potrzeba tańczy na skraju mojego
umysłu, rozpalając takie nieznane uczucia, ale zamiast się cofać, z
radością ją przyjmuję.

Ciekawość zabiła kota, a jednak idę w stronę łazienki, popychając


drzwi, aż wokół mnie zacznie kłębić się para. Szklana kabina
- 221 -

prysznicowa jest zaparowana, ale widzę sylwetkę Rafaela, z głową


odchyloną do tyłu, gdy woda na niego spływa. Stoję tam przez chwilę,
zamrożona między potrzebą ucieczki a delikatną tęsknotą za
eksploracją, stąpaniem po ziemi przede mną, wcześniej nie
chodzonej.

Bliżej, bliżej…

Ręka Rafaela przesuwa się po szkle, usuwając mgłę, aż te ciemne


oczy skupiają się na mnie, twarde i nieubłagane. Zamieram jak
królik w świetle reflektorów, cofam się chwiejnie. Nie powinno mnie
tu być. Powinnam odejść, ale on więzi mnie swoim spojrzeniem,
cementując moje stopy na miejscu. Złośliwy uśmiech tańczy na jego
ustach i przeciąga dłonią po swoich mokrych włosach.

-Zamierzasz do mnie dołączyć? A może zamierzasz tylko popatrzeć?


Drętwo kręcę głową. Nie wiem, co robię. Nie wiem, dlaczego tu
jestem. To taki niebezpieczny teren z takim człowiekiem jak on. -Po
prostu patrz, jak to jest. Jego głos jest szorstki i głęboki, przenoszący
dźwięk wody rozbryzgującej się o płytki.

Przykłada dłoń do szkła, pozwalając wodzie obmyć jego plecy. Przez


mgłę widzę, jak opuszcza drugą rękę i porusza nią powoli, w przód iw
tył, w przód iw tył. Jego oczy trzymają moje, więziąc mnie w łazience,
gdy mnie obserwuje, obserwując jego. Ruch jego ręki staje się
bardziej gwałtowny. Ponownie przesuwa wolną rękę po szkle,
upewniając się, że mnie widzi. Mięśnie jego szyi napinają się, szczęka
drga, gdy oddech staje się szybszy. Jego spojrzenie staje się tak
intensywne i czuję, jakbym pod nim płonął, a moje ciało drży od
obcego doznania.

Niski gardłowy jęk wyrywa się z jego gardła, dziki i prymitywny,


odbijając się echem od ścian prysznica. Nigdy nie odwraca ode mnie
wzroku, gdy jego ciało napina się i szarpie, ukryte za zamglonym
szkłem, ale dokładnie wiem, co się dzieje. Moim jedynym celem było
- 222 -

sprawianie przyjemności. Widziałem to już tysiące razy, ale nigdy w


ten sposób. To jest piękne, odurzające, hipnotyzujące. Oczy Rafaela
zamykają się na sekundę, zanim się otworzą, ponownie skupiając się
na mnie. Moje policzki płoną, a jego płonące spojrzenie sprawia, że
jestem krnąbrna, więc instynktownie odwracam się i wybiegam z
pokoju. Idę dalej, dopóki nie wyjdę z domu – dopóki nie będę mógł
znów prawidłowo oddychać.

Co ja robię?

27

RAFAEL

Uśmiecham, gdy patrzę, jak Anna wybiega z łazienki. Moja klatka


piersiowa faluje, gdy próbuję złapać oddech. Szlak by to. Nie potrafię
nawet znaleźć w sobie wstydu. Przyszła tutaj, chciała mnie oglądać i
pieprzyć, jeśli to nie sprawi, że mój kutas będzie twardy. Z jej
niewinnymi oczami utkwionymi we mnie, nigdy nie doszedłem do
siebie tak mocno. Dziewczyna wywraca mnie na lewą stronę i nie ma
pojęcia.

Spłukuję się i wychodzę spod prysznica, owijając się ręcznikiem


wokół talii. Zastanawiam się, jak daleko poszła? Czy będzie na mnie
czekała w sypialni? Kiedy przechodzę przez drzwi, stwierdzam, że są
puste. Oczywiście.

Anna tańczy tę cienką granicę między zapraszaniem jej wszystkiego,


co chcę jej zrobić, a uciekaniem od tego tak daleko i tak szybko, jak
tylko może. Mój mały wojownik jest ciekawy. Nigdy nie była
naprawdę dotykana, całowana… kochana. Widzę to w jej oczach za
każdym razem, gdy przyciska usta do moich, wygłodniała potrzeba,
ale to takie cholernie niewinne. I to właśnie ta niewinność sprawia,
- 223 -

że zarówno tęsknię za zniszczeniem jej, jak i zachowaniem jej. Nigdy


w życiu tak bardzo nie chciałem nikogo przelecieć, ale ona nie jest
gotowa. Może nie było mądrze pokazywać jej, jak bardzo jej pragnę,
ale cholera, nie powinna tu przychodzić i tak na mnie patrzeć.
Człowiek ma tylko tyle powściągliwości. Czasami zastanawiam się,
czy została włożona w moje życie, żeby mnie przetestować, jak jakaś
kara za porażkę Violet.

✅✅✅

Carlos krzyżuje ręce na piersi, opierając się o oparcie kanapy.

-Jest za cicho.

Strzepuję popiół z końca cygara i podnoszę go do ust. – On coś


planuje.

– Niedługo wykona ruch. Musi. Wyciągnął wszystkich swoich


dilerów z ulic. To musi go mocno uderzyć.

Nie lubię tego. Nie podoba mi się, że Dominges może być przede mną
w jakikolwiek sposób. Staram się znać każdy możliwy ruch, jaki
może wykonać przeciwnik, ale jest nieprzewidywalny i przebiegły w
sposób, w jaki większość moich przeciwników nie jest. W każdej innej
sytuacji byłbym prawie wdzięczny za wyzwanie, ale nie wtedy, gdy
wiem, że chce Anny. Nie, kiedy już raz udało mu się ją zabrać.

-Zacznij zwiększać łapówki. Ktoś musi coś wiedzieć. Jeden z jego


ludzi zaśpiewa za odpowiednią cenę.

– A jeśli nie?
- 224 -

Unoszę brew. – Nie muszę ci mówić, jak działa kartel, Carlos. Krew
i przemoc. Jedyna realna waluta, jaka istnieje. Jeśli nie możesz
kupić mężczyzny, wykrwawiasz go.

Z małym uśmiechem i szarpnięciem podbródka prostuje się i


wychodzi z pokoju.

Jest już późno, kiedy wychodzę z biura, i kiedy idę korytarzem w


stronę schodów, słyszę dźwięk, samotną, ponurą nutę odbijającą się
echem po całym domu. Nuta fortepianu. Skręcając korytarzem w
stronę słonecznego pokoju, podążam za dźwiękami kolejnych nut.
Pokój słoneczny skąpany jest w świetle księżyca, wpadającym przez
okna i rzucającym na wszystko srebrzyste światło.

Samotna postać Anny znajduje się za dawnym fortepianem mojej


mamy. Jej palce przesuwają się powoli po klawiszach, jakby je
sprawdzały. Uroczysta nuta to dwa, a potem trzy. Skręca razem
melodię, której nigdy wcześniej nie słyszałem i jest tak brutalnie
smutna, każda nuta jest bolesnym uderzeniem, które przecina
powietrze jak rosnąca chmura rozpaczy. A jednak w każdym
melancholijnym dźwięku jest udręczona piękność, która jest w
każdym calu, Anna. Obserwuję, jak gra, aż nagle przestaje.

Dopiero gdy słyszę cichy urywany oddech, uświadamiam sobie, że


płacze. Czuję się jak intruz w jej złamanym sercu, cichy świadek jej
bólu. Miała prawie rację, mówiąc, że jest kłamstwem. To tylko dwie
połówki bardzo rozbitej całości. Z jednej strony jest silną, prężną,
piękną kobietą i jestem jej zachwycony. Z drugiej jest tak cholernie
zepsuta, tak ciemna, pokręcona i całkowicie zrujnowana. I szczerze
mówiąc, to ta surowa, obnażona wersja jej wzywa mnie na poziomie
trzewi. To sposób, w jaki potrafi się podnieść i przemieniać z jednego
na drugi, sprawia, że się w niej zakochuję.
- 225 -

– Avecita – mówię cicho, wchodząc do pokoju. Szybko ociera łzy, nie


chcąc na mnie patrzeć.

– Rafaelu. Myślałam, że pracujesz.

Odgarniam jej włosy z szyi i składam mały pocałunek pod jej uchem.
-Myślałem, że śpisz.

-Nie mogłam zasnąć.

Przykucam obok jej stołka, a ona opada brodą na pierś, pozwalając,


by złote włosy opadły jej na twarz. Wyciągam rękę, wkładam go za
jej ucho i ocieram zabłąkaną łzę na jej policzku.

-Nie chowaj się przede mną.

-Po prostu miałam koszmar. Nic mi nie jest. Nie czuje się dobrze,
ale pozwolę jej jeszcze trochę udawać.

-Dobrze grasz.

-Jeden z wielu prezentów, które dał mi Mistrz - mówi z goryczą. -


Powinnam się tym cieszyć, ale kiedy gram, to po prostu… boli.

-Więc po co grać?

-Czasami robisz rzeczy, które cię ranią, tylko po to, by przypomnieć


sobie, że możesz je przeżyć.
- 226 -

-Taka silna, wojowniczka.

Wpatruje się we mnie przez chwilę, nic poza ciszą rozciągającą się
między nami, aż w końcu ją przerywa. – Dlaczego próbujesz mnie
naprawić, Rafe?

-Czemu myślisz, że to robię?

Pustka niewypowiedzianych słów pozostaje między nami, ponieważ


mogę jej dokładnie powiedzieć, dlaczego, ale tego nie zrobię. -Nie
wiem. Nigdy cię nie rozwiążę. Po prostu wiem, że nie powinienem ci
ufać, ale nie mogę się powstrzymać.

-Przed… spytałeś mnie, czy chcę cię mieć.

-Pamiętam. I powiedziałeś, że chcesz się ze mną kochać.

-Chcę… to oznacza wybór, prawda? Przechyla głowę na bok. – Nie


jestem pewien, czy kiedykolwiek miałem wybór, jeśli chodzi o ciebie,
avecita. Powinna być niczym, a jednak ten złamana ptaszyna stała
się wszystkim.

Wyciąga rękę ze smutnym wyrazem twarzy, gdy gładzi zarost mojej


szczęki. -Nigdy nie będę… tym, czego potrzebujesz.

-Skąd wiesz, czego potrzebuję?

– Jesteś mężczyzną, Rafe. Nigdy…- urywa, jej ręka odsuwa się ode
mnie, gdy to robi.
- 227 -

Wciskam palec pod jej podbródek, zmuszając ją, by na mnie


spojrzała. -Mówi dziewczyna, która obserwowała mnie pod
prysznicem.

-Rafe…-

– Nawiasem mówiąc, mylisz się. Nie próbuję cię naprawiać.


Naprawienie czegoś oznacza, że jest z tym coś nie tak. I jest taka
idealna w swojej kruchości.

-Chciałabym, żeby to była prawda. Pewnego dnia stracisz


cierpliwość i zdasz sobie sprawę, jak bardzo jestem bezwartościowy.

-Avecito, jesteś najcenniejszą rzeczą, z jaką się spotkałem.

Zaciska powieki i pojedyncza łza spływa jej po policzku. Jej dłonie


obejmują moją twarz i zmniejsza niewielką odległość między nami,
przyciskając usta do moich. Mój mały wojownik całuje mnie, jakbym
była powietrzem, którym musi oddychać.

Ona się myli. Jestem cierpliwym mężczyzną i dla niej nieskończenie.


Widziałem, jak obserwowała mnie pod prysznicem, żar w jej oczach,
sposób, w jaki jej ciało delikatnie napinało się w moim kierunku.
Nigdy nie pozwolono jej być ciekawa, nigdy nie zaznawała
przyjemności ani autentycznego uczucia pożądania kogoś. Widzę
sposób, w jaki jej oczy czasami zatrzymują się na mnie, zanim odrywa
wzrok. Chce patrzeć, ale nie chce niczego zapraszać. Czuję niepewną
potrzebę w jej pocałunku, w sposobie, w jaki przyciąga do mnie.

Pragnę każdej jej części, ale przede wszystkim pragnę jej


absolutnego, niezłomnego zaufania. Stało się dzikim rodzajem
- 228 -

pragnienia, gnijącym wszelkim racjonalnym myśleniem. I będę to


miał. Jeśli mam czekać wiecznie.

28

ANNA

Widzę siebie siedzącą za fortepianem, jak widz we własnym


koszmarze. Mistrz stoi nade mną. Ten wykrzywiony uśmiech na jego
twarzy, gdy patrzy, jak gram. A po drugiej stronie pokoju jest Rafael.
Obserwuje z cienia, z grubymi ramionami założonymi na piersi, gdy
obserwuje. Piosenka Mistrza, którą kazał mi dla niego napisać krąży
po pokoju, nuty pełne są mojego bólu i smutku.

Rafael podchodzi coraz bliżej, jakby zwabiony muzyką. – Avecito –


mówi. Nie podnoszę wzroku znad klawiszy. Mistrz uśmiecha się
złośliwie.

-Ona jest moja. Zawsze będzie moja – mówi. Rafael patrzy na mnie,
na tę wersję mnie z rozdartym wyrazem twarzy. – Zadbałem o to,
kiedy ją złamałem. Łapie za włosy zniszczonej dziewczynki siedzącej
przy pianinie i obraca ją twarzą do siebie, całując ją. Ona z nim nie
walczy. Ona po prostu… przestrzega.

Rafael cofa się o krok, a potem kolejny i kolejny, aż ześlizguje się w


cień. Krzyczę, żeby wrócił, ale mnie nie słyszy.

Budzę się gwałtownie, szybko wciągając powietrze do płuc. Pot


pokrywa moje ciało, a puls uderza w bębenki. Zamykam oczy i
przeczesuję dłonią wilgotne włosy. To tylko koszmar i wcale nie tak
zły, jak niektóre inne, ale o wiele trudniejsze, ponieważ po raz
- 229 -

pierwszy Rafael pojawił się w moim piekielnym świecie snów. Ten


sam sen, dwa razy w ciągu jednej nocy. To gówniane, nawet dla mnie.

Wysuwam się z łóżka, zmęczenie ciąży na mnie. Nigdy nie


powiedziałabym Rafaelowi, ale prawda jest taka, że moje koszmary
są znacznie lepsze, kiedy ze mną śpi. Może moja podświadomość wie,
że jestem z nim bezpieczna. Ostatnio jednak wydaje się, że niewiele
śpi.

Sen dręczy mnie długo po tym, jak wzięłam prysznic i przebrałam


się. Muszę być wśród ludzi i wyjść z mojej głowy.

Schodzę na dół i wchodzę do kuchni. To stało się moją ulubioną


częścią dnia, ponieważ wydaje się normalne. Czuje się jak rodzina.
Czuje się jak w domu. Maria nuci do siebie, smażąc bekon na patelni.
Carlos i Lucas siedzą przy stole w wiejskim stylu na środku pokoju,
kłócąc się o coś.

Siadam naprzeciwko dwóch braci i obaj patrzą na mnie. – Anno –


mówi Lucas, uśmiechając się, nalewając mi kubek kawy.

-Hej.

-Więc…- zaczyna Carlos.

No to ruszamy. -Więc?

– Czy możemy już rozmawiać o twojej siostrze, czy Rafe odetnie mi


jaja? Uśmiecha się, lekko odchylając głowę do tyłu, dopóki kaptur
nie przesunie się, odsłaniając trochę więcej twarzy. Moje oczy
instynktownie wbijają się w dwie małe łzy pod jego prawym okiem.
- 230 -

Wzruszam jednym ramieniem. -Prawdopodobnie wiesz o niej więcej


niż ja.

Maria upuszcza talerz bekonu na środek stołu, a Carlos łapie


kawałek. – Że jest twardzielem? - mówi.

-Coś w tym stylu. Gdy myślę o Unie, która po mnie idzie, w dole
brzucha ogarnia mnie mdłe uczucie. Czy zabije ich wszystkich, jeśli
mnie z nimi znajdzie? Czy mnie wysłucha, jeśli ją poproszę? Czy
spróbuje mnie zabrać wbrew mojej woli? Dlaczego jeszcze nie
przyszła? Tyle pytań, na które nie mam odpowiedzi, bo to nie ta mała
dziewczynka, która kradła dla mnie jedzenie. Zmienili ją, tak jak
zmienili mnie.

– Powinieneś być zadowolony. Posiadanie kogoś takiego w swoim


kącie…-

Wierzę się nieswojo, dopóki Lucas w końcu mnie nie uratuje. -Mama
powiedziała, że musisz do niej zadzwonić.

Carlos przewraca oczami. -Ta kobieta jest loco.

Maria pozornie wyskakuje znikąd i przypina go z tyłu głowy. -Nie


lekceważ swojej mamy.

Zasłaniam usta dłonią, ukrywając śmiech. Carlos wpatruje się we


mnie, a Lucas parska śmiechem. -Powiedziała, że nie byłeś u niej od
miesięcy, a ona chce zobaczyć nowe dziecko.

Na to unoszę brew. -Masz dziecko?


- 231 -

Lucas prycha. -Wypróbuj trzy.

-Łał. Czy jesteś żonaty?

Tym razem Lucas praktycznie dławi się śmiechem. -Jak gdyby. Ma


troje dzieci z trzema różnymi kobietami.

Carlos wbija łokcie brata w żebra, po czym uśmiecha się do mnie. -


Jestem męski.

– Albo niezdolny do ograniczeń – odpowiada Lucas.

-Cokolwiek. Carlos podnosi się na nogi. -Muszę trenować z Rafe.


Przed wyjściem z pokoju wskazuje brodą na Marię i na mnie.

Lucas uśmiecha się, wyraźnie z siebie zadowolony. -Więc Anno, co


my dzisiaj robimy?

-Co chcesz robić?

-Cóż, technicznie rzecz biorąc, jestem twoim ochroniarzem, więc


podążam za tobą.

Wpatruję się w niego. -Nie jesteś zabawny. Wzrusza ramionami i


myślę o tym przez chwilę. Chcę wyjść z domu, z dala od tego
wszystkiego… z dala od Rafaela. Nie sądzę, że przebywanie ze mną
jest dla niego dobre. Jest tak ciasno ranny, że jestem pewien, że lada
chwila się złamie, i to moja wina. Ta cała sprawa z prysznicem… o
- 232 -

czym myślałem? To może tylko pogorszyć sytuację. Nie chcę być tą


delikatną istotą, wokół której musi chodzić na palcach.

-Chodźmy i strzelajmy.

Przez chwilę marszczy brwi. -W porządku. Pójdę po kule.


Spotkajmy się na zewnątrz?

Kiwam głową i podnoszę się z mojego miejsca, idąc przez dom.


Rytmiczny dźwięk stłumionych łomotów dociera do moich uszu, a
stopy niosą mnie w kierunku dźwięku własnej woli. Opieram się o
drzwi sali gimnastycznej, obserwując Rafaela, jak jego nagie pięści
uderzają w worek treningowy tak mocno, że prawie krzywię się na
samą siłę każdego ciosu. Worek jest mokry od krwi, ale on się tym
nie przejmuje. Carlos zdejmuje bluzę z kapturem i podskakuje na
małym, zmatowionym obszarze, zakrywając dłonie rękawiczkami bez
palców. Rafael dołącza do niego i krążą, ich uwaga jest całkowicie
skupiona na sobie. Są jak dwa drapieżniki szukające słabości. A
drugi Rafael widzi ten, który go bierze, uderzając Carlosa w szczękę,
a potem w brzuch. Carlos przechyla się, kaszląc gwałtownie.

-Kurwa, Rafe!

-Nie bądź cipką - warczy na niego Rafael.

Z warknięciem Carlos wstaje i uderza Rafaela w twarz. Wymieniają


ciosy tak mocno i szybko, że ledwo nadążam. Serce wali mi w gardle,
paznokcie wbijają mi się w dłonie, gdy uwalniają każdy cal agresji,
jaką mają na siebie. Rafael zawsze utrzymuje jednak przewagę,
dominuje swoim rozmiarem. Grube mięśnie napinają się i napinają,
pot i krew zamazują linie jego tatuaży w kolaż czystej przemocy. I
właśnie tutaj, kiedy go widzę w takim stanie, uświadamiam sobie,
jaki jest dla mnie delikatny. Nigdy nie widziałem go z tej strony, ale
mogę powiedzieć, że to jego naturalny stan. Chociaż wilka można
- 233 -

oswoić, jest on naturalnie dziki i brutalny. Rafael to dzikus, bestia,


a ja staram się go pogłaskać przez kraty klatki.

Odpycham się od drzwi i biegnę korytarzem, moje serce tonie jak


kotwica w bezkresnym oceanie. Wkrada się we mnie beznadziejność,
ale powinnam się do tego przyzwyczaić. W końcu to była moja jedyna
stała, ale teraz uważam, że nie podoba mi się to.

Lucas już czeka na mnie na zewnątrz z torbą przerzuconą przez


ramię i workiem na śmieci w ręku. -Jesteś gotowy?

Przytakuję. Chcę tylko zatracić się w ogłuszającym dźwięku


wystrzału, poczuciu mocy w dłoni. Idziemy na tyły domu, gdzie
znajduje się mały gaj eukaliptusowy. Lucas grzebie w worku na
śmieci i wyciąga kilka butelek piwa. Podchodzi do niskiego muru
otaczającego posiadłość i równo rozstawia butelki.

-Nie wydaje mi się, żebym był tak dobrym strzelcem - mówię.

Podaje mi pistolet. – Nie to, co słyszałem.

Sprawdzam magazynek, a następnie ustawiam strzał i wyłączam


bezpiecznik. Mój umysł opróżnia się i cała moja uwaga skupia się na
krótkiej lufie pistoletu i szklanej butelce na linii oczu. Nic więcej.
Strzelam, a tłuczenie szkła, gdy rozbija się butelka, przenika
satysfakcjonujący huk pistoletu.

Lucas prycha. – Niezbyt dobry strzał. Wejść.

-To mogło być po prostu szczęście.


- 234 -

Przewraca oczami i oddaje strzał, chybiając za pierwszym razem i


uderzając w butelkę za drugim. Zostajemy tu godzinami. Dopóki nie
skończą nam się kule i butelki.

Podchodzimy do małej kamiennej ławki, która stoi w rogu zagajnika.


Między ławką a dużym kamiennym garnkiem jest maleńki skrawek
stokrotek, jakby ogrodnik nie zauważył tego, gdy pielił. Kucam i
wybieram garść, kładę je na ławce, po czym siedzę na niej ze
skrzyżowanymi nogami i zabieram się do robienia łańcuszków. Lucas
obserwuje mnie uważnie, marszcząc brwi, jakby był całkowicie
zdezorientowany. To dziecinne i proste, ale to coś, co robiłyśmy z
Uną, kiedy byłyśmy małymi dziewczynkami. Do tej pory o tym
zapomniałem. Zaplatała mi włosy w warkocze i wplatała małe kwiatki
w warkocze.

Kiedy skończę, kładę go na głowie Lucasa jak małą koronę. Spogląda


na mnie gniewnie, a ja się śmieję. – Wyglądasz tak ładnie.

Przewraca oczami i podnosi pojedynczą zabłąkaną stokrotkę z ławki


przede mną. Wyciąga rękę i wsuwa mi go we włosy za uchem. – Taki
ładny – mówi, po czym zarumienił się tak mocno, że jestem pewien,
że cała krew opuściła jego ciało.

Uśmiecham się. -Dziękuję.

Zostajemy tam, rozmawiając i śmiejąc się przez, jak się wydaje,


godzinami. Lucas jest taki łatwy w prowadzeniu. Nie można go uznać
za jakiekolwiek zagrożenie. Jest po prostu beztroski i łatwy do
przebywania w pobliżu w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie znałem.
Prawie sprawia, że czuję się normalnie. Mogłam sobie wyobrazić, że
w innym życiu będziemy przyjaciółmi. Spotkaliśmy się na kawę i
poszliśmy do barów. Może pójdziemy razem na studia. Uśmiecham
się na tę kapryśną myśl.
- 235 -

– Naprawdę, Lucas? Charakterystyczny głęboki głos Rafaela wyrywa


mnie z moich marzeń. Patrzy na Lucasa, unosząc jedną brew, gdy
chwyta koronę w kształcie stokrotek. Lucas wyrywa go z głowy, a ja
patrzę na Rafaela.

-Zostaw go w spokoju. Zrobiłem to dla niego.

Usta Rafaela drgają.

Lucas robi się czerwony burak. – Ja… uh, muszę… iść. Wstając,
praktycznie potyka się o siebie, żeby uciec.

Rafael dopiero co opuścił siłownię. Jak długo tam był? Godziny?


Jego kamizelka jest przesiąknięta potem, co jest wyraźnym
przypomnieniem stłumionej agresji, którą właśnie wyzwolił na
Carlosie. Nienawidzę tego, że go do tego doprowadzam. Unikając
jego spojrzenia, opieram dłonie o krawędź ławki i odchylam się do
tyłu, zamykając oczy. Promienie słońca ogrzewają moją skórę, a
delikatny wiatr porusza kosmyki włosów.

-Zawsze na słońcu, avecita. Odwracam się do niego, a on łapie


robaka. -Tu jest cholernie gorąco.

-To Meksyk. Oczywiście, że jest gorąco.

-Myślałem, że Rosjanie lubią zimno.

-Nie jestem pewien, czy naprawdę mogę być już zaliczany do Rosjan.
Wyciągam rękę, zerkając na złoty odcień mojej skóry.
- 236 -

Siada obok mnie, podnosząc kosmyk moich blond włosów. – Nadal


jesteś rzadkim ptakiem, avecita.

Naciąga koszulę przez głowę i odrzuca ją na bok, odsłaniając


wilgotną klatkę piersiową i brzuch. Zmuszam się, by nie patrzeć, i
zamiast tego wyrywam jedną z wyrzuconych stokrotek z ich miejsca
na ławce obok mnie, pieszcząc miękkie płatki. Nienawidzę tego, że
nagle czuję się tak niezręcznie przy nim ze wszystkich ludzi.

– Dzwonił Nero – mówi w końcu. Wciąż i pozornie tak wszystko wokół


mnie: dźwięk delikatnej bryzy, cykady… wszystko się zatrzymuje.
Jakakolwiek chwilowa chwila spokoju, którą mieliśmy, zostaje
natychmiast rozbita.

-Czego chciał? Czy on idzie po Rafaela? Czy Rafael będzie cierpieć


reperkusje, ponieważ zaprzeczył Nero?

-Zadzwonił, żeby powiedzieć, że ma niejasne miejsce pobytu na Unie.


Jest w Europie.

-Europa? Dlaczego?

Wzrusza ramionami. -Ona jest stamtąd. Ale myślę, że próbuje uciec


przed uderzeniem.

-Kto próbowałby zabić zabójcę?

-W naszym świecie zawsze musi istnieć równowaga. Jedna


organizacja przestępcza zyskuje zbyt dużą władzę i wszystko odrzuca.
Una ma być neutralna. Ale Nero właśnie kazał jej zabić czterech
- 237 -

Włochów, wszyscy dość wpływowi. Umieścił cel na jej plecach.


Powiedziałbym, że to jeden z bossów mafii.

-Dlaczego miałaby to zrobić? Spogląda na mnie, unosząc brew,


czekając, aż poskładam to w całość. – Kupił mnie… żeby się do niej
dostać.

Potakuje. -Nero zyskuje na sile, a twoja siostra z pewnością będzie


na szczycie gównianej listy Włocha.

– Z pewnością wiedzą, że ją zatrudnił?

-Powiedzmy, że Nero ma kilku potężnych przyjaciół i nie ma w nim


zwyczajowej mafijnej moralności. Bez solidnego dowodu nikt nie
będzie na tyle odważny, by wskazać go palcem.

-Więc moja siostra jest teraz ścigana przez niego?

-Postanowiła to zrobić, Anno.

-Dla mnie.

– Nic jej nie będzie. Ktokolwiek odważy się za nią pójść, czeka
niemiła niespodzianka. Nie mówiąc już o tym, że Nikołaj Ivanov straci
swoje gówno. Z tego, co słyszę, jest do niej bardzo przywiązany. Nikt
nie chce po nich tego szalonego drania.

Przysuwam się do niego bliżej i opieram głowę na jego ramieniu,


potrzebując jego bliskości. To wszystko jest takie brudne. -Czy Nero
nadal chce, żebym do niego trafiła?
- 238 -

– Nie obchodzi mnie, czy to robi.

Mimo upału drżę. – Nienawidzę tego – mówię cicho.

Rafael chwyta mnie za udo i jednym ruchem ciągnie przez swoje


kolana. Próbuję się od niego odsunąć, ale jego palce wbijają się we
włosy, trzymając mnie przy sobie. Natychmiast dostrzegam każdą
część jego ciała, która dotyka mojego. -Nie pozwolę, żeby coś ci się
stało.

-Rafe, stawiasz się w samym środku gówna, które nie powinno cię
obchodzić. Jego szczęka napina się, a wyraz twarzy twardnieje.
Drapię paznokciami zarost na jego twarzy. -Chodzi mi tylko o to, że
to nie jest dobre dla twojego biznesu.

-Kurwa biznes.

Odchylam głowę z westchnieniem. Chcę krzyczeć, bo wydaje mi się,


że przeznaczeniem nigdy nie ucieknę. Wydaje się, że zawsze za mną
podąża. Zaciska palce i dotyka moim czołem. -Pieprzyć wszystko, co
nie jest tym, właśnie tutaj.

– W pewnym momencie bańka pęknie – szepczę. Czuję, że już pod


wszystkim się napina.

-Jaka bańka? Wszystko, czym jesteśmy, rodzi się z chaosu,


wojowniczko. Życie w kartelu jest niebezpieczne. Wiesz o tym.

-Nie zdecydowałem się być częścią kartelu.


- 239 -

– Prawda?

Jest na końcu mojego języka. Nawet pozostanie z nim nigdy nie było
wyborem. Wybierając między kartelem a mafią… cóż, to skała i
trudne miejsce, prawda?

-Wybieram ciebie. Nie kartel.

– To jedno i to samo, avecita.

Sięga do mojej twarzy, ale chwytam go za rękę w powietrzu, zerkając


na jego rozdwojone kostki; bardzo realne przypomnienie tego, kim i
czym jest. Przenoszę wzrok z jego zakrwawionej skóry na twarz. -
Zraniłeś siebie.

Zaciska pięść i skóra znów zaczyna krwawić. -Jest niezbędne.


Czasami łamiesz coś, aby to wzmocnić. Przesuwam palcami po
czymś, co wygląda jak wieloletnia blizna na jego kostkach. Pęknięty,
raz po raz, aby skóra była twardsza i silniejsza.

Uczyń to silniejszym. Lubić go. Jak Una. – Naucz mnie walczyć –


wypalam.

Marszczy brwi. -Anna…-

-Uczyń mnie silniejszym. Proszę. Muszę być silniejszy pod każdym


względem.
- 240 -

-Nie musisz walczyć. Jego spojrzenie spotyka moje i delikatnie gładzi


palcami mój policzek. -Zawsze będę cię chronić.

-A co, jeśli nie zawsze możesz tam być?

Jego oczy zaciskają się. – Planujesz odejść?

-Rafael, nie zawsze mogę być przywiązany do twojego boku. Ci faceci


weszli do twojego domu i zabrali mnie, kiedy cię tam nie było.
Gdybym mógł się bronić…-

-Możesz się bronić. Wstaje, zabierając mnie ze sobą, zanim rzuci


mnie na nogi. Nic nie mówi, maszerując z powrotem do domu,
ciągnąc mnie za sobą. Prowadząc mnie po domu, idziemy do jego
biura. Podchodzi do obrazu za biurkiem, olejnego obrazu
przedstawiającego plażę. Odchyla się od ściany, odsłaniając za sobą
sejf. Naciśnięcie kilku przycisków i sygnał dźwiękowy otwierają
metalowe drzwi.

– Dałem to Violet na jej szesnaste urodziny – mówi, wciąż zwrócony


do mnie plecami. Odwracając się, kładzie pistolet na biurku. -Chcę,
żebyś to miała.

Zerkam na srebrny pistolet, taki niepozorny, ale należał do jego


siostry, co oznacza, że ma znaczenie. – Nie mogę zabrać broni twojej
siostry.

Opiera obie ręce na biurku. – Przecież to nie mogło jej uratować,


Anno. Proszę. Posiadać to. Podnosi go, sprawdza magazynek, zanim
mi go podaje, tyłkiem do przodu. -A teraz możesz się bronić. Nie
musisz walczyć.
- 241 -

W jego oczach jest coś, prawie na granicy paniki, więc postanawiam


to odpuścić. Na razie. -Dziękuję Ci.

Wsuwam pistolet za pasek moich szortów, a on uśmiecha się


drwiąco. -Bądź ostrożny.

Przewracam oczami. – Nie zamierzam się zastrzelić, Rafe. Obchodzi


biurko i przyciska buziaka do moich ust. Uderza mnie zapach potu
i cytrusów. Marszczę nos. -Pachniesz.

Śmieje się i cofa do drzwi. -Idę wziąć prysznic. Chcesz popatrzeć?


Moja twarz płonie i nic nie mówię. Jego śmiech odbija się echem w
korytarzu, kiedy wychodzi z biura.

Wyciągam pistolet z tyłu szortów i wpatruję się w niego, ściśnięty w


dłoniach. Pistolet jego siostry. Przygryzam dolną wargę, odwracając
broń. Światło odbija się od srebrnej lufy, podkreślając
wygrawerowane wzory na kolbie. Dał mi pistolet Violet i wiem, ile to
znaczy. Daje mi tak wiele. I po raz kolejny poczucie nieadekwatności
osadza się w moich jelitach, pożerając mnie jak choroba. Dał mi
wszystko, a ja mu nic.

A jeśli mogłabym ? To nie tak, że nie znam się na pieprzonych


facetach. Dlaczego jestem tak niezdolna do zrobienia tego z nim?
Może nie byłoby tak źle. Na tę myśl ogarnia mnie strach, który
sprawia, że moje serce bije szybciej. Mój żołądek zaciska się, a żółć
podchodzi mi do gardła. Nie mogę… Ale potem wyobrażam sobie, jak
by to było, gdyby go stracić, i ten strach jest o wiele bardziej
intensywny. Nieważne, jak mocno go trzymam, rozsuwamy się. A ja
go potrzebuję. Stał się dla mnie jak powietrze, a myśl, że odchodzi…
to boli o wiele bardziej niż moja utracona godność. Przygotowując
się, zamykam oczy i wdycham głęboki oddech. Mogę to zrobić.
Robiłam to już wiele razy.
- 242 -

Odwracam się, wychodzę z biura i prosto po schodach. W sypialni


słyszę prysznic płynący przez pęknięte drzwi łazienki. Moje serce bije
w rytm spadających kropel. Wyjmuję pistolet z tyłu szortów i kładę
go na komodzie. Chodzę po pokoju przez kilka sekund, walcząc z
nerwami.

Dość przeciągania. Otwieram drzwi łazienki i wchodzę w parę.


Odgłos wody nad płytkami staje się głośniejszy, para zalewa płuca i
przywiera do skóry, aż czuję, jak włosy przyklejają mi się do karku.
Mój oddech jest słyszalny dla własnych uszu i staram się uspokoić.

Wygląda na to, że mnie nie zauważa, więc zbliżam się, aż stoję prawie
przy szybie. Na głębokim wdechu sięgam po brzeg mojego zbiornika.
Drzwi się otwierają, aż podskakuję. Jego palce owijają się wokół
mojego nadgarstka i szarpie mnie do przodu, aż uderzam w jego
ogromne ciało. Gorąca woda natychmiast zalała mój podkoszulek i
szorty. Drzwi zamykają się za mną, zamykając mnie tutaj ze sobą.

– Ach, avecito. Taki ciekawy mały kotek.

Nagle czuję się jak osaczona ofiara. Dlaczego uważam, że to dobry


pomysł? Głupia, głupia, Anno. Adrenalina przeszywa mi krew, a mój
oddech spływa szybko spodniami, które, jak wiem, musi być w stanie
usłyszeć nad wodą. Zanim zdołam to przemyśleć, jego palce
zaplątują się w moich mokrych włosach, odchylając moją głowę do
tyłu, zanim jego usta dotkną moich. Ten pocałunek nie jest delikatny
ani ostrożny, jest twardy i zdesperowany, człowiek na krawędzi. Jego
palce odrywają się od moich włosów i chwytają moje uda, podnosząc
mnie i uderzając o wykafelkowaną ścianę. Serce podskakuje mi w
piersi i zamykam oczy, próbując wciągnąć desperackie oddechy do
wciąż kurczących się płuc. Wiem, że jest nagi i dokładnie wiem, czym
jest ten twardy pręt, który naciska na wnętrze mojego uda. Im
bardziej mnie dotyka, tym bardziej maleńkie ziarenko pewności siebie
się kurczy. Możesz to zrobić.
- 243 -

Kładę drżącą dłoń na jego klatce piersiowej, a on nieruchomieje,


odrywając usta od moich. – Trzęsiesz się.

-Nic mi nie jest.

Jęczy. – Nie powinnaś była tu przychodzić.

Nie wiem, co powiedzieć, więc po prostu owijam dłoń wokół jego szyi
i przyciągam go bliżej, aż mogę go pocałować. Mój umysł pędzi razem
z moim pulsem, gdy zsuwam wolną rękę z jego klatki piersiowej na
brzuch. Możesz to zrobić. Jestem tak blisko, żeby go tam dotknąć,
kiedy jego palce owijają się wokół mojego nadgarstka. Odciąga moją
rękę i przypina ją do kafelka nad moją głową.

– Zabijesz mnie, kobieto. Usuwa moją drugą rękę z karku i pierwszą


przypina ją do ściany, chwytając obie nadgarstki jedną ręką, zanim
postawi mnie na nogi. Góruje nade mną, bez wysiłku przytrzymując
mnie przy płytce. Ciężko przełykam, a moje spojrzenie podąża za jego
wolną ręką po każdym wyraźnym wybrzuszeniu jego brzucha, niżej,
niżej, aż owija wokół siebie wytatuowane palce. Mały srebrny kolczyk
błyszczy się pod jasnymi światłami łazienki. Woda nadal wylewa się
na nas oboje, a ja zlizuję kroplę z dolnej wargi. Rafe syczy przez zęby,
jego ruchy nieco przyspieszają. Obserwując go, zapominam o swoim
strachu. Zapomniałam, po co tu przyszłam.

Jego klatka piersiowa wydaje się rosnąć, jego brzuch pęka i


gwałtownie się napina. Nasze oczy się spotykają i powoli pochylam
się, muskając ustami jego szczękę. Sznurowate mięśnie jego gardła
pękają, gdy odchyla głowę do tyłu, strumienie wody spływają
kaskadą po jego skórze. Przesuwam językiem wzdłuż jego gardła,
zlizując z niego gorącą wodę. Kawałek po kawałku Rafael kończy się.
Z każdym dotknięciem, każdym pocałunkiem staje się trochę bardziej
dziki, trochę bardziej niespokojny i stwierdzam, że tego chcę. Chcę
mieć kontrolę nad takim człowiekiem jak on. Podnoszę się na
palcach i przykładam usta do jego. Czuję ciasne utwierdzenie w
- 244 -

każdym calu jego ciała, jego dłoń pocierająca o mój brzuch, gdy
dystans między nami się zmniejsza. Chcę, żeby doszedł dla mnie,
ponieważ ta rzecz, która zawsze czyniła mnie tak bezsilną, daje teraz
siłę.

Dziki pomruk wzbiera mu w gardle i na krótką chwilę mój umysł się


rozluźnia – mój uścisk na rzeczywistości lekko się rozmywa. Czuję
się chora w żołądku. To jest złe i brudne.

-Boże, rujnujesz mnie, Anno. Anna. Mam tu imię. Jestem osobą, a


nie rzeczą. Skupiam się na Rafaelu, na sposobie, w jaki jego ciało
napina się i napina, na przeszklonym, potrzebującym spojrzeniu w
jego oczach. Puszcza mnie i uderza dłonią w dachówkę nad moją
głową, jego ramiona opadają do przodu, gdy przegrywa walkę z
samym sobą. – Anno… kurwa.

Otwiera się szeroko, pęka i roztrzaskuje na moich oczach. Jest


wrażliwy i czysty, nieskażony. Pomiędzy ciężkimi oddechami
opuszczają go jęki, jego ciało napina się, zanim głowa opada na moją
klatkę piersiową. Przez chwilę żadne z nas nic nie mówi.

– Zawsze mnie zaskakujesz, avecito.

Rzeczywistość tego, co się właśnie wydarzyło, uderza we mnie jak


fala rozbijająca się o skalisty brzeg. Moje myśli stają się niczym
więcej jak rozsypaną białą pianą, bulgoczącą na powierzchnię w
nieuporządkowanym pośpiechu.

– Ja… uh, ja…

Jego dłoń ląduje na moich ustach. -Przysięgam, jeśli przeprosisz, w


tej chwili…- Próbuję się odsunąć, odsunąć się od niego, ale używa
- 245 -

ciężaru swojego ciała, by mnie uwięzić. -O nie. Zostaniesz tutaj,


dopóki ten wyraz nie zniknie z twojej twarzy. Opuszcza rękę.

-Co za widok?

– Jakbyś po prostu zrobiła coś złego, coś, czego się wstydzisz.


Odchylam głowę do tyłu i zamykam oczy. Za dużo widzi. Nie lubię
tego. Jego usta muskają mój policzek, zatrzymując się przy moim
uchu. -To nie jest złe. Ale tak po prostu, jak coś może czuć się
dobrze, skoro przez tak długi czas było to twoim osobistym
koszmarem? Walczę ze sobą, rozdarta między tym zakorzenionym
wstrętem a tęsknotą za byciem kimś innym niż jestem. Otwieram
oczy i widzę, że mnie obserwuje.

-Dlaczego mnie powstrzymałeś? – szepczę ledwie słyszalnym głosem


ponad szumem wody.

-Dlaczego tu przyszłaś? Nic nie mówię. – Nie jesteś gotowa.

Zamykam oczy. -Jeśli poczekasz, aż- będę gotowa - możesz czekać


w nieskończoność.

-W takim razie będę czekać wiecznie. Otwieram oczy i spotykam jego


stalowe spojrzenie.

Mówi to teraz. Staram się go ominąć, ale oczywiście mnie blokuje.


Stojąc tam bez słowa jak nieprzenikniona ściana. -Pozwól mi odejść.

-Nie. Mów.
- 246 -

Moja frustracja i wstręt do siebie splatają się w toksyczną miksturę,


w której wszystko w niekontrolowany sposób wypływa na
powierzchnię. – Ale nie będziesz tego robił!- krzyczę.

-Nie zrobię czego?

-Nie będziesz czekać w nieskończoność. Łzy ciekną mi z oczu i


spływają po policzkach, zamaskowane przez wodę z prysznica.

Zamyka przestrzeń między nami, ponownie przyciskając mnie do


ściany. Jego palce delikatnie przesuwają się po moim policzku. – Nie
doceniasz tego, jak bardzo cię pragnę. Nie twojego ciała – ciebie.
Pewnego dnia przyjdziesz do mnie i poprosisz mnie, abym dał ci coś,
czego nikt inny nie może.

-Co...?

-Ufasz mi?

Waham się przez chwilę. -Tak.

– W takim razie zaufaj mi, że wiem, czego potrzebujesz.

A co z tym, czego potrzebuje? Wciągam głęboki oddech, a przestrzeń


między nami wypełnia cisza.

-Myślę… myślę, że powinieneś pieprzyć kogoś innego. Ledwo mogę


wymusić słowa z moich ust, a kiedy wyobrażam sobie go z inną
dziewczyną, całującego inną dziewczynę, moje serce jeszcze bardziej
pęka.
- 247 -

Rafael nieruchomieje, a kiedy na niego patrzę, wygląda na


wkurzonego. Cofa się powoli, a potem kolejny, odcinając wodę pod
prysznic. Bez słowa odwraca się i wychodzi, biorąc ręcznik. Owija
go wokół pasa i wychodzi prosto z pokoju, nie oglądając się za siebie.

Moje nogi uginają się i ześlizguję się po ścianie na podłogę prysznica,


podciągając kolana do piersi. Co właśnie zrobiłem? Czy go
zdenerwowałem? Czy po prostu uwolniłam go w ten sam sposób, w
jaki uwolnił mnie? Rafael nie jest człowiekiem, który można zamknąć
w klatce ani ograniczać. To jest właściwa rzecz. Wiem to. Więc
dlaczego czuję się, jakbym po prostu oderwała część mojej duszy i
rzuciła ją w płomienie?

✅✅✅

Kiedy w końcu zwlekam się z podłogi prysznica, postanawiam, że


muszę działać proaktywnie. Wydaje mi się, że wszystko wokół mnie
się rozpada, ale sam się nie rozpadam. Chcę być silna.
Wystarczająco silna, by być tym, czego potrzebuje Rafael, albo
wystarczająco silna, by patrzeć, jak odchodzi. Nie jestem pewna, czy
to możliwe.

Lucas czeka tuż za drzwiami sypialni z rękami złożonymi za plecami


jak żołnierz w pogotowiu. –

Nauczysz mnie walczyć.

-Co?

-Ty idziesz i mnie uczysz.


- 248 -

-Słyszałem, ale czy szef nie powinien tego robić?

-On jest zajęty.

Jęczy. – Powiedział, że nie, prawda?

-Nie. Jak powiedziałam, jest zajęty. Dalej.

-Proszę, nie pozwól mu mnie zabić - jęczy. Kiciuś.

Godzinę później jestem na siłowni, naprzeciwko Lucasa, z pięściami


uniesionymi przed twarzą.

-Nie lubię tego. Lucas chwyta mnie za ramiona i wykręca ciało. -


Stopy szersze. Poruszam się, a on kiwa głową. Stoi naprzeciw mnie
z rozłożonymi nogami i uniesionymi pięściami. -Teraz cię uderzę.
Zablokuj mnie. Porusza się, żeby mnie uderzyć. Powoli. Wszystko,
co muszę zrobić, to podnieść przedramię, ale zamiast tego cofam się.
– Anno – jęczy.

Wypuszczam powietrze i opuszczam ręce. -Słuchaj, nie jestem


wojownikiem, dobrze?

-Nie musisz być, po prostu broń się.

-Nie możesz mnie winić za to, że nie chciałam zostać uderzona.


- 249 -

-Dokładnie, nie chcesz zostać trafiona, więc zablokuj to.

Podskakuję, kiedy słyszę za sobą odchrząkujące gardło. Odwracając


się, znajduję nie tylko Carlosa, ale także Samuela, który nas
obserwuje. Świetnie. -Nie masz pracy do zrobienia czy coś? - warczę.

Chłodna maska Carlosa pęka, a on się uśmiecha. – Ach, Anno. Po


prostu dostajemy trochę rozrywki.

-Cieszę się, że cię bawię.

– To bardziej twój pomysł, żeby mój brat uczył cię walczyć. Carlos
wchodzi dalej do sali gimnastycznej i zdejmuje bluzę z kapturem. Ma
na sobie spodnie od dresu i kamizelkę, atrament na jego ramionach
jest jeszcze gęstszy niż u Rafaela. Warstwy na warstwach
skomplikowanych wzorów, które poplamiły jego skórę w wielu
kolorach.

Podchodzi do mnie i kopie moją stopą szerzej. -Co ty robisz?

-Uczę cię czegoś.

Mrużę oczy. -Dlaczego? Dlaczego Carlos miałby mi pomagać?

– Carlos – wtrąca Samuel. Patrzą na siebie przez chwilę, zanim


Carlos przewróci oczami.

– Nie zrobię jej krzywdy.


- 250 -

Samuel wzrusza ramionami. – To twój rdzeń kręgowy wyrwie ci z


dupy…

Marszczę nos. -Dość.

-Ok, nie musisz walczyć. Potrzebujesz tylko przewagi. Carlos


pochyla się, wpatrując się we mnie. -Jeśli ktoś do ciebie podejdzie,
uciekasz albo strzelasz. Nie próbujesz zadać ciosu, dobrze? Krzywię
się na niego, ale kiwam głową na znak zgody. -Trzy punkty: oczy,
gardło, krocze. Powtarzaj. Unosi ciemne brwi pod daszkiem czapki.

-Oczy, gardło, krocze.

Potakuje. -Teraz chcesz tu celować. Wskazuje na miękkie miejsce


u podstawy gardła. -Dwa palce i dźgnięcie. Macha do mnie do
przodu. -Dalej. Waham się przez chwilę, zanim spróbuję dźgnąć go
w gardło. Z łatwością odpycha moją rękę. -Szybciej. Jedyną szansą,
jaką będziesz miała, jest zaskoczenie przeciwnika. Musisz być
szybka.

Godzinę później zaciskam zęby, dźgając Carlosa w gardło i klęcząc


go w jądra. Łapie mnie za kolano, zanim nawiąże kontakt. -Dobrze.
Potakuje.

Lucas i Samuel już dawno wyszli, a Carlos spogląda na zegarek. –


Rafe wkrótce tu będzie. Widząc, że to Lucas próbował cię tego
nauczyć, myślę, że Rafe nie wie o twoich aspiracjach ninja.

-Nie. Nie mówię mu, że pytałam, a on po prostu dał mi broń. – I uh,


dzięki. Za pomoc. Pozdrawia mnie na wpół salutując i nakładając z
powrotem bluzę z kapturem.
- 251 -

Może jednak Carlos nie jest taki zły.

Lucas znów czeka tuż za drzwiami.

– Wiesz, że to trochę przerażające – mówię.

-Jestem twoim ochroniarzem. Gdzie jeszcze mam być?

Wzruszam ramionami. -Nie wiem.

Spogląda na zegarek. -Już prawie obiad. Maria robi enchilady.

-Skąd wiesz?

– Uh, ponieważ zapytałem ją dziś rano.

Parskam. -Priorytety.

-Dokładnie tak.

Idę za nim do kuchni, a on siada, obserwując, jak Maria gotuje jak


pies szukający resztek. Idę do lodówki i otwieram ją, szukając soku.
Zamiast tego dostrzegam butelkę białego wina i wyrywam ją ze
stojaka. Wyrywam korek zębami i popijam. Nie smakuje
wyśmienicie, ale mam ochotę zrobić coś dzikiego i darmowego. Maria
wzdycha i podaje mi szklankę. Wylewam go i podaję Lucasowi.

-Chcesz się ze mną upić?


- 252 -

Unosi brwi. -Czy kiedykolwiek byłaś pijany?

-Nie.

Przesuwa dłonią po twarzy. -Szefowi się to nie spodoba.

-W porządku. Krzywię się i zabieram mu szklankę. -Wypiję sama.

– Nie, to gorzej. Odbiera go i popija wino. Uśmiecham się,


odwracając butelkę.

Maria zaczyna mamrotać pod nosem i kręcić głową. -Tutaj.


Nastawia dwa talerze jedzenia. -Zjedz coś, albo zachorujesz.

Lucas pożera swój talerz jedzenia, a potem zjada większość mojego.


Mój żołądek jest zbyt ściśnięty, by jeść. Próbowałam o tym nie myśleć
przez całe popołudnie, ale w ogóle go nie widziałam. Nie żeby to było
niezwykłe. Często pracuje. Ale co, jeśli nie jest? A jeśli jest z kobietą?
Kazałaś mu, więc ssij to.

Zamykam oczy i wciągam powietrze przez zaciśnięte zęby, zanim


przechylam butelkę.

Dwie godziny później i jestem pijana. Leżę na plecach na trawie,


wpatrując się w morze gwiazd eksplodujące na niebie jak ktoś, kto po
prostu rozsypał brokat na czarnym papierze.

– Jest ładna – mówię. -Tak piękna.


- 253 -

Lucas siada obok mnie. -Jesteś pijana. Może powinienem


sprowadzić Rafaela.

-Nie. Marszczę brwi. – Niszczysz moje… – macham ręką w


powietrzu. -Szczęśliwe myśli.

– Będzie wkurzony.

-Nie. Pieprzy jakąś dziewczynę.

-Co? Nigdy by...

– Kazałam mu.

Lucas wzdycha i pada obok mnie. -Dlaczego chcesz to zrobić?

Odwracam się twarzą do niego.

– Bo mężczyźni mają potrzeby – szepczę konspiracyjnie. Powinnam


czuć się zraniona albo… coś, ale po prostu czuję to przyjemnie ciepłe
buczenie w klatce piersiowej.

– Jesteś taka ślepa.

Zamykam jedno oko, a potem drugie.


- 254 -

-Nie, nie jestem.

Prycha i wstaje, wyciągając do mnie rękę.

– Dobra, wystarczy. Wstajesz.

Biorę go za rękę, a on chwieje się, gdy stawia mnie na nogi. Padam


na niego, śmiech wymyka się z moich ust.

Na wpół idziemy, na wpół zataczamy się w kierunku domu. Lucas


mówi coś do strażników przy drzwiach, ale nie słucham. Myślę, że
nudzi się w połowie schodów, ponieważ obejmuje mnie ramieniem w
pasie i praktycznie niesie mnie po nich.

-Mogę chodzić – mówię, klepiąc go w ramię. Stawia mnie na górze i


prycha.

-Dobrze. Po prostu odprowadzę cię do twojego pokoju. Żeby być


bezpiecznym.

Zatrzymuję się i ciężko przełykam.

– Ja… czy mogę spać w twoim pokoju?

Jego oczy się rozszerzają, a policzki przybierają ten uroczy odcień


różu.

– Chcesz mnie zabić?


- 255 -

-Nie chcę tam spać.

Z irytacją przeczesuje dłonią włosy.

-Anno, myślę, że powinnaś…

-Proszę.

-Są pokoje gościnne.

-Nie lubię być sama – przyznaję. Ledwo mogę powiedzieć Rafaelowi,


że jeszcze butelka wina i podobno mówię każdemu, kto będzie
słuchał.

-Umrę. Odwraca się i cicho zaczyna iść korytarzem. Zataczam się


za nim.

Otwiera drzwi do swojej sypialni i idzie do łóżka, przeciągając


poduszkę i koc.

– Masz łóżko.

Nawet się nie rozbiera, po prostu kładzie się na podłodze na plecach


i naciąga koc na siebie. Teraz czuję się źle.

– Ach, w porządku. Mogę spać w innym pokoju.


- 256 -

-Anno, kładź się do łóżka – mówi nie otwierając oczu.

Padam na łóżko i wszystko wokół mnie wiruje. Zamykam oczy,


próbując się skoncentrować. To nie działa. Mój żołądek ściska się
gwałtownie i przez chwilę wydaje mi się, że będę chory, ale potem
mija.

Jestem pijana się i wszystko wydaje się lepsze. Uśmiecham się do


siebie, gdy zasypiam.

29

RAFAEL

Całe popołudnie byłem na krawędzi, ledwo mogłem się na niczym


skupić. Samuel wchodzi do biura i rzuca przede mną teczkę.

-Liczby z barów - mówi.

-Dziękuję.

– I uh, faceci na drzwiach powiedzieli, że widzieli Annę i Lucasa


wchodzących jakąś godzinę temu. Patrzę na niego niecierpliwie.
Dlaczego ma to jakieś konsekwencje? – Najwyraźniej miał pełne ręce
roboty. Była pijana.

Zaciskam pięść. -Dziękuję Ci. To wszystko.


- 257 -

Śmieje się i wychodzi z pokoju. Co do diabła jest z nią nie tak?


Przeciągam dłonią po twarzy. Właśnie kiedy myślę, że czuje się
znacznie lepiej, rozbija się i pali u moich stóp. Myślę, że powinieneś
pieprzyć kogoś innego. Cholera, gdybym mógł, może to byłoby lepsze
dla nas obojga. Ale nie mogę. Nigdy bym jej nie skrzywdził, bo jej ból
jest gorszy niż mój. I to byłoby jak próba zapalenia papierosa, żeby
wyleczyć głód heroiny. Bezcelowy.

Podnoszę się z biurka, wyjmuję z kieszeni cygaro i zapalam.


Przechodzę przez dom, wciągając dym do płuc, zanim go wypuszczę.
Stało się pewnego rodzaju nawykiem, palić cygaro na balkonie,
patrząc na Annę śpiącą w moim łóżku. Idę po schodach i korytarzem,
otwierając drzwi do sypialni. Chwilę zajmuje moim oczom
przyzwyczajenie się do srebrzystego księżycowego światła w pokoju,
ale kiedy to robią, widzę bardzo wyraźnie, schludnie zaścielone łóżko,
bez Anny. Co do cholery?

Gdzie do diabła jest Lucas? Idę korytarzem do jego pokoju i


otwieram drzwi tak mocno, że uderzają o ścianę. Jakaś postać pełza
po podłodze, a moje oczy skupiają się na Lucasie, kocu rzuconym na
niego niedbale i poduszce na podłodze. W pościeli jego łóżka chowa
się drobna postać. Jego łóżko. Nie moje. Czerwona mgła opada,
bardziej wściekła strona mojej natury grozi mi pochłonięciem.

-Dlaczego do cholery Anna jest w twoim łóżku?

– Ja… ona zapytała. Ona nie…

-Wystarczy.

Podchodzę do łóżka i podnoszę ją, przyciągając do piersi. Unosi się


z niej ciężki zapach wina. Bez słowa wychodzę z pokoju. Lucas i ja
- 258 -

porozmawiamy jutro, ale nie teraz, nie wtedy, gdy Anna próbuje spać
w łóżku innego mężczyzny, żeby się przede mną ukryć.
Odprowadzam ją do mojego pokoju, a ona ledwo się rusza, dopóki nie
kładę jej na łóżku.

-Rafe? Pomiędzy jej brwiami pojawia się niewielka zmarszczka.

– Avecita – mówię przez zaciśnięte zęby. Moja wściekłość jest


namacalna, napędzana częściowo przez najbardziej samolubną formę
posiadania, a częściowo przez absolutny trawiący strach, że próbuje
mnie opuścić.

Siada, ma rozczochrane włosy i zaspane oczy. – Nie chcę tu spać –


mamrocze.

Zamykam oczy na chwilę, chcąc się uspokoić.

-Dlaczego?

Jej dłoń ląduje na mojej twarzy, palce niechlujnie gładzą mój


policzek.

-Bo cię kocham, ale nie mogę cię kochać. Spuszcza wzrok i pociąga
nosem. – A jeśli uprawiałeś seks z kimś innym, to w porządku. Jej
głos się łamie, a ja przyciągam ją do piersi, owijając ramiona wokół
jej maleńkiej postaci.

-Słodka Anna. Taka nieświadoma – wzdycham w jej włosy.


- 259 -

Trzymam ją, aż przestanie się trząść. Zasypia w moich ramionach,


jej miękkie oddechy rytmicznie dmuchają na moje gardło. Kładę ją
na łóżku i odgarniam jej włosy z twarzy. Światło księżyca obmywa jej
rysy, aż rzęsy rzucają cień na jej blade policzki.

Jest tuż obok mnie, ale równie dobrze może być między nami tysiąc
mil, ponieważ ona nie wierzy, że wystarczy.

Dałem jej wolność, a teraz używa jej, by uciec.

✅✅✅

Pięść Carlosa uderza w moją szczękę i cofam się o krok. Cholera,


mały skurwiel jest szybki. Łamie knykcie i uśmiecha się do mnie.

– Rozmiar to nie wszystko, Rafe.

Parskam. – Och, to prawda.

Przywalam mu w brzuch. Uchyla się, chybiając główną siłę ciosu,


ale wciąż łapię go w bok. Kaszle, wciągając oddech do płuc. – Kurwa,
jesteś skurwysynem – wykrztusza.

Przenikliwy dzwonek mojego telefonu przecina salę gimnastyczną,


ale ignoruję to. Natychmiast znowu zaczyna dzwonić. Z
westchnieniem podchodzę do miejsca, w którym rzuciłem go na maty
i podnoszę. Nero.

-Włochu.
- 260 -

– Rafaelu. Jak leci?

– Jeśli masz na myśli Annę, to nic jej nie jest.

Wypuszcza długie westchnienie. -Mam Unę.

Zapada cisza. -Czy ona żyje?

-Tak.

-Jak długo? Nie mogę tutaj rozgryźć kąta Nero. To Włosi zaatakowali
Unę Ivanov. Więc jest w to zamieszany? Czy on nastawił ją na tego
faceta od upadku? Czy zamierzał wykorzystać obie siostry Vasiliev?

-Nikt nie dotknie Uny. Jest pod moją opieką.

-Poinformowałeś o tym resztę mafii?

-Nie dotkną kobiety.

-Nie sądzę, żeby moralność Włochów jakoś miała do niej


zastosowanie. Nie jest przeciętną gospodynią domową. A ona jest
Rosjanką. Włosi nienawidzą Rosjan.

Następuje pauza. -Nie dotkną mojej kobiety.


- 261 -

– Cholera, powiedz mi, że z nią nie śpisz.

– Trudno z tobą rozmawiać. Wysłałem ci dziewczynę do ochrony, a


ty odwracasz się i ją pieprzysz.

– Nie pieprzyłem Anny – warczę.

-Nie wciskaj mi tego gówna. Chcesz mieć ją dla siebie. Słuchaj, i


tak mam Unę. Więc nie przychodzi po Annę. Ma… większe problemy.

-Najwyraźniej.

-Na razie trzymam ją w zamknięciu, ale w pewnym momencie będę


musiał ją wypuścić.

– Masz ją…. uwięzioną? Kręcę głową. Pieprzył ją, a teraz trzyma ją


w niewoli. -Ty, mój przyjacielu, masz życzenie śmierci.

-Tak, cóż, w pewnym momencie będę musiał zaoferować jej gałązkę


oliwną.

– Nie wykorzystasz do tego Anny.

-Teraz kto więzi dziewczyny?

-Anna może odejść, kiedy tylko chce, ale tylko wtedy, gdy chce. Nie
dlatego, że tego żądasz i nie dlatego, że zabiera ją jej siostra
psycholka.
- 262 -

-Uważaj, Rafaelu.

-Nie, Nero. Ty uważaj. Mój dług wobec ciebie został spłacony. Nic
Ci nie jestem dłużny. Dotknij jej, a przekonasz się, jak cholernie
niebezpieczny potrafię być. Na moim obrzeżu widzę Carlosa, który
wkłada bluzę z kapturem, całe jego ciało jest sztywne i czujne.

Następuje pauza, skrzypienie biurowego krzesła, trzask zapalniczki.


– Uspokój się, Rafaelu. Zapewniam, że nasze cele są zbieżne.

-Więc czego chcesz? - warcze. Moja cierpliwość się kończy,


wyczerpuje się.

-Una będzie chciała przynajmniej porozmawiać z Anną przez telefon.

Zastanawiam się nad tym przez chwilę. – Przejdziemy przez ten


most, kiedy tam dotrzemy. Niczego mu nie obiecuję. To wybór Anny,
czy porozmawia ze swoją siostrą.

-Bardzo dobrze.

-Więc teraz można bezpiecznie wrócić do miasta?

– Nie – mówi szybko. -Jeszcze nie. Anna jest łatwym celem dla
każdego, kto chce Uny. Nadal jest bezbronna. Czy mogę ci zaufać,
że ją ochronisz?
- 263 -

Rozłączam się z nim. Nie zaszczycę tego nawet odpowiedzią, a jak


mu powiedziałem, nic mu nie jestem winien. Ochronię Annę, bo jest
moja. Nie dla niego ani dla Uny.

Carlos opiera się o ścianę przy oknie, z papierosem wciśniętym


między usta. – Wchodzisz w to z Włochem?

– Od tak dawna jestem mu winna przysługę, że myśli, że mnie należy.


Czasami potrzebuje przypomnieć, że jest inaczej.

Kiwa głową i odpycha się od ściany, kierując się do drzwi. -Daj mi


znak, jeśli potrzebujesz wojsk naziemnych.

– Do tego nie dojdzie.

Zatrzymuje się w drzwiach i odwraca się twarzą do mnie. – Och, i


naucz swoją dziewczynę rzucania ciosów, dobrze? Marszczę brwi, a
on się uśmiecha. -Musiałem uratować ją przed okropnymi lekcjami
samoobrony, jakie Lucas jej zafundował.

– Do cholery. Ściskam grzbiet nosa. Co się z nią do diabła dzieje?

-Nie ma nic złego w nauczeniu jej samoobrony. Rafe.

Wpatruję się w niego. -Jeśli nauczysz ją bronić się, spróbuje, gdy


jakiś skurwiel ją zaatakuje. Pomyśli, że sobie poradzi.

– Boisz się, że nie będzie już potrzebowała twojego macho? Jego brwi
podskakują, a usta drgają w rozbawieniu.
- 264 -

Wskazuję na niego. – Niczego nie uczysz Anny.

Podnosi ręce. – Ktoś musi. Nikt nie powinien uczyć się zadawać
ciosów Lucasowi.

Mój telefon dzwoni w tym samym czasie co jego, a to nigdy nie jest
dobre. Zerkam na ekran i widzę wiadomość obrazkową od Samuela.
Otwieram i natychmiast przyspiesza mi puls.

To zdjęcie kobiety: blondynki, ładnej. A raczej była, zanim jej gardło


zostało poderżnięte. Tatuaż niewolnika Sinaloa jest wyraźny z boku
jej szyi. Telefon zaczyna dzwonić w mojej dłoni i odbieram.

-Tak?

-Widziałeś obrazek?

-Tak.

-Została przy bramie rezydencji. Wraz z notatką.

-Jaka notatka?

-Była zaadresowana do Anny.

Opuszczam telefon na sekundę, zmagając się ze ślepą wściekłością,


która pełza po moim kręgosłupie. Przyłożyłem telefon z powrotem do
ucha. -Dominges?
- 265 -

– Najwyraźniej będzie zabijał dziwki, dopóki Anna do niego nie wróci.


Wyślę ci zdjęcie notatki.

-Dobrze, a Samuelu?

-Tak.

— Ani słowa w pobliżu Anny. Dziewczyna ma krwawiące serce.


Byłoby tak, jakby ona sama się męczyła i oczywiście właśnie dlatego
to robi. Wie, że nie może się do niej dostać, więc teraz próbuje ją
wyrzucić. Ale to głupie. Nigdy bym jej tego nie zobaczyła. Odkładam
słuchawkę i jeszcze raz zerkam na zdjęcie martwej dziewczyny.

Anna nie może o tym wiedzieć.

Carlos wpatruje się w ekran swojego telefonu.

-To nie może być dobre.

Unoszę brew.

-Wydaje mi się, że to desperacka ostatnia próba.

-Owszem.
- 266 -

-Gdzie w ogóle jest Anna? Nie widziałem jej dziś rano. Wiem, że pyta
z obawy. Wszyscy strzegą jej, jakby należała do rodziny królewskiej,
ponieważ dla mnie wiedzą, że nią jest.

– Jeszcze nie wstała.

Uśmiecha się. -Kac?

Odwracam się do drzwi. -Coś w tym stylu. Albo fakt, że zamknąłem


ją w swoim pokoju.

Anna i ja będziemy rozmawiać, a ona nie wyjdzie z tego pokoju,


dopóki tego nie zrobimy.

30

ANNA

Budzę się, a głowa mi wali. Mój żołądek grozi buntem z każdym


oddechem, a usta mają smak śmierci. Jęcząc, przewracam się w…
łóżku Rafaela? Jestem pewna, że położyłam się spać w łóżku Lucasa.

Siadam, a mój żołądek natychmiast się przewraca. Wyskakując z


łóżka, pędzę do łazienki i wymiotuję do toalety. Moje ciało szarpie się
i dręczy, aż w końcu upadam na chłodną płytkę. Umieram.
Dosłownie umieram. Zmuszam się do wstania, ubieram się – w te
same, które miałam na sobie wczoraj – i biorę prysznic. Spadająca
woda jest jak igły na mojej wrażliwej skórze, ale czuję się też
obrzydliwa, więc pozwalam jej zmyć brud z poprzedniego dnia i nocy.
- 267 -

Kiedy kończę, wycieram się, myję zęby i zakładam sukienkę.


Zostawiam mokre włosy opadające mi na plecy, zanim idę do drzwi.
Nie wiem, która jest godzina, ale słońce sięga wysoko w niebo.
Chwytam klamkę i przekręcam ją… nie rusza się. Próbuję ponownie.
Nic. Co do cholery?

Próbuję jeszcze dwa razy, szarpiąc drzwi tak mocno, jak tylko
potrafię. Jest zamknięta. Jestem zamknięty w tym pokoju! Czy
znowu jestem w niewoli? Nie, Rafael by tego nie zrobił. Czy on? Co
jeśli Nero zdecyduje, że nie przyjmuje -nie- jako odpowiedzi? A jeśli
Rafael nie ma wyboru?

Szarpnięciem otwieram drzwi balkonowe, które na szczęście są


odblokowane, i podbiegam do balustrady, spoglądając na ziemię
piętro niżej. Czy mogę skoczyć? Mogę coś złamać. Nie potrafię
wymyśleć niczego racjonalnego poza tym, że jestem zamknięta.
Więzień. Nie mogę znów zostać pozbawiona wolnej woli, nawet dla
mojej siostry. WWolałabym zaryzykować z pustynią.

Słyszę dźwięk obracającego się zamka, a moje palce zaciskają się


wokół poręczy, gdy mocno się do niej dociskam. Drzwi otwierają się
i Rafael wchodzi do pokoju, jego wzrok pada na łóżko, zanim mnie
przeszuka. Kiedy jego oczy znajdują mnie, jego ramiona lekko się
rozluźniają.

-Avecita.

Podchodzi do mnie, a ja tak mocno naciskam na balustradę balkonu,


że grozi mi przewrócenie się przez nią. Zatrzymuje się w drzwiach na
balkon, przyjmując moją postawę. Jego brwi marszczą się głęboko.

-Co ty robisz? – pyta ostrożnie.


- 268 -

-Co ty robisz? Oddajesz mnie Nero, prawda? Powiedziałeś, że jestem


wolna!

Jego grymas pogłębia się. -Nero? Co?

Podchodzi bliżej, a ja wyciągam rękę. -Stój.

-Anno, co do cholery? Bez ostrzeżenia mnie oskarża. Ledwo mogę


zarejestrować ruch, zanim obejmuje mnie ramionami w pasie i
wciąga z powrotem do środka, zamykając za sobą drzwi na patio.

-Jeśli już mnie nie chcesz, po prostu pozwól mi odejść. Mój głos się
łamie, zdradzając nawałnicę stłumionych emocji z ostatnich dwóch
dni.

Z dzikim warczeniem pokonuje krótką odległość między nami, jego


dłoń łapie mnie za gardło, gdy rzuca mnie na łóżko.

-Naciskasz moje pieprzone guziki, a mi kończy się cierpliwość. Jego


palce zaciskają się na moim gardle, a ja zamykam oczy, gdy cicha łza
spływa po mojej skroni. Jak my się tu znaleźliśmy? Jak wszystko
stało się tak wypaczone? Ciepły oddech przepływa przez moją twarz,
zanim jego usta dotkną mojego czoła, tak sprzeczne z siniaczącym
uściskiem, jaki ma na moim gardle. -Słuchaj mnie i słuchaj uważnie.
Nigdy nie pozwolę ci odejść. Otwieram oczy i widzę, że wpatruje się
we mnie. -Jesteś zamknięta, ponieważ musimy porozmawiać, i nie
opuścisz tego pokoju, dopóki tego nie zrobisz. Puszcza mnie i
odpycha, zostawiając mnie na łóżku.

Powoli siadam. Rafael usiadł w małym fotelu w rogu pokoju. Jego


nogi są rozłożone, łokcie spoczywa na kolanach. Wygląda na…
- 269 -

wyczerpanego. Zmęczony. Milczy przez dłuższą chwilę – oczy


utkwione we mnie.

– Zeszłej nocy byłem wkurzony, kiedy tu przyjechałem, by cię znaleźć


w łóżku Lucasa.

– On nie…

Unosi rękę, przerywając mi.

-Nie obchodzi mnie, co się stało. Śpisz w moim łóżku. Zawsze.

Podciągam kolana do piersi i drżącą ręką przeczesuję wilgotne włosy.


– To nie jest dobre dla ciebie, Rafaelu. Nie jestem dla ciebie dobra.

-Nie nakładaj tego na mnie. To nie ma ze mną nic wspólnego.

Jak mógł to powiedzieć? – To ma z tobą wszystko – warczę.

Przechyla głowę. – Kazałaś mi iść i pieprzyć się z kimś innym.


Dlaczego?

-Bo musisz!

-Nie! Bo mnie kurwa potrzebujesz! Wyrywa się z krzesła, a całe jego


ciało promieniuje gniewem, gdy dźga mnie palcem w moją stronę. -
Chcesz, żebym potwierdził, że nie jesteś wystarczająco dobra, by
zaakceptować to gówno. Łatwiej to zaakceptować niż o to walczyć,
prawda?
- 270 -

Sprawia, że czuję się jak gówno kilkoma zdaniami. Moje kruche


serce pęka i krwawi. Czuję, jak ciepły płyn przenika do każdego
atomu mojego ciała, topiąc je. Duszę się w tym morzu nienawiści i
nienawiści do siebie i nie mam już pojęcia, jak się uratować. Pod
wieloma względami moje życie jako niewolnika było łatwiejsze. Nie
miałem emocji, celu, nie miałem potrzeby myśleć, czuć ani robić
czegokolwiek. Przeżycie było łatwe. To… życie… jest trudne.

-Czego ode mnie chcesz?- szepczę.

Stoi tam, praktycznie drżąc z wściekłości. -Chcę twojego zaufania.

-Masz to.

Śmieje się bez humoru. -Och, wojowniczko. Nigdy nie byłem tak
daleko od posiadania tego, jak teraz.

-Ufam ci. Ufam mu.

Przysuwa się bliżej i przykuca przede mną, a jego gniew się cofa. -
Zrobiłeś. Kiedy byłem twoim porywaczem i należałaś do mnie. Ufałaś
mi. Ale teraz…-

-Robię to. Krztuszę się szlochem, bo wygląda na zranionego i wiem,


że to ja go ranię. Wyciągam rękę i głaszczę go po policzku. -Ufam Ci.

-Musisz mi zaufać, aby wiedzieć, czego potrzebujesz. Bierze moją


rękę i obraca ją, muskając ustami wnętrze mojego nadgarstka. -
Musisz zaufać, że cię kocham.
- 271 -

-Wiem, że tak.

– Więc zaufaj mi, że ci kurwa pomogę, bo kochanie, nienawidzisz


siebie i to mnie zabija. Zamykam oczy i łzy spływają mi po
policzkach. Jestem załamana i smutna dla niego, ale bardziej dla
siebie. Ten mężczyzna mnie kocha, jest cierpliwy i taki silny. Czuję
się jak duch dziewczyny, brodząc w gruzach czegoś, co kiedyś było
piękne. A on tam jest, wyciąga rękę, oferując, że przywróci mnie do
życia. Tylko za każdym razem, gdy idę go wziąć za rękę, moja
przechodzi przez jego.

-Nie możesz mi pomóc. Nigdy nie zostanę naprawiona, Rafe.


Dlaczego tego nie widzi?

-Więc przerwij. Będę tutaj, aby znów cię poskładać.

Frustracja i gniew wzbierają w moim krwiobiegu. -Nie ma nas! To


jest tak dobre, jak to tylko możliwe. Jestem dziwką…

Stoi błyskawicznie – jego pięść ciągnie mnie za włosy tak mocno, że


odchyla mi głowę do tyłu. Zamyka oczy, jego szczęka tyka nierówno.
-Nie jesteś dziwką!

Czuję, jak wiruję, spadam w otchłań, a on próbuje mnie uratować,


bo to właśnie robi. Kocha mnie, a ja nie mogę się nawet zmusić, by
dać mu coś, co tak wielu innych mężczyzn ode mnie miało. -Masz
rację. Nawet nie mogę cię pieprzyć.

Puszcza mnie i cofa się, jego gniew jest teraz instynktowną rzeczą,
wypełniając pokój, aż ledwo mogę oddychać. W górę i w dół, w kółko
i w kółko, to właśnie robimy. Moje emocje sieją spustoszenie w nas
- 272 -

obu, gdy jest zmuszony podążać za mną w tym toksycznym tańcu.


Przeciąga dłońmi po włosach, zanim je zgubi, i wbija pięść w ścianę.
Kiedy go odciąga, jego ręka krwawi, jego krew plami tapetę.

– Jesteś lepsza, Anno – mówi przez zaciśnięte zęby. Potrząsając


głową, patrzy na mnie smutnymi oczami, jego gniew miesza się z
rozpaczą. -Nigdy nie wyszedłeś z klatki, ale drzwi są nadal otwarte.
Odwraca się do mnie i wyciąga rękę. -Wyjdź na zewnątrz.

Wpatruję się w jego dłoń i to o wiele więcej niż tylko bezsensowny


gest. -Muszę ci tylko zaufać?

-Całkowicie. Wszystko w porządku. Bądź wolna, avecita. Bądź


wolna. Technicznie jestem wolna, ale wiem, że ma rację. Nie jestem.
Jestem więźniem własnych myśli i lęków. Niewolnik lat
uwarunkowań i wstrętu do siebie. Ale jak mogę od tego uciec?
Zawsze będę skalana tym, kim jestem, kim byłam. – Zaufaj, że cię
kocham – mówi tak cicho, że ledwo to słyszę, ale czuję to do głębi
duszy. Szepcze do niego, błagając go, by ocalił go od własnej udręki.
On mnie kocha. Kocham go. I może pokocha mnie wystarczająco za
nas oboje.

Z drżącym oddechem podnoszę rękę, wahając się, zanim włożę ją do


jego. I nie przechodzi przeze mnie. Chwyta mnie w sposób, który
mówi mi, że nigdy nie puści.

-Kocham cię - szepcze.


- 273 -

31

RAFAEL

-Kocham cię. Tak słodko, tak niewinnie, tak ufnie. Nie popełnię
błędu zaniedbywania jej ponownie. Jak mogłem być tak
nieświadomy, że nie widziałem, jak zsuwa się z powrotem po zboczu,
na które tak długo się wspinała? Tak dobrze sobie radziła. Czasami
zapominam, skąd pochodzi, bo jest tak cholernie silna.

Uwolnić niewolnika; powinno być proste, ale oczywiście tak nie jest.
Nie chodzi o to, że nie chce swojej wolności – po prostu nie wie, jak
ją przyjąć. I będąc tutaj, ograniczony do tego domu. To nie pomaga.

– Zabiorę cię gdzieś.

-Gdzie? Spogląda na mnie – jej brwi zmarszczyły się w zmieszaniu.

-Ty wybierasz. Musi sama dokonywać wyborów.

– Myślałam, że jesteśmy zamknięci?

– Anno, wybierz.

-Nawet nie wiem, gdzie jesteśmy.

Wzdycham. – Po prostu wybierz, kobieto. Sprawię, że to się stanie.


- 274 -

Przygryza dolną wargę. -Gdziekolwiek?

-Gdziekolwiek.

-Tęsknię za stawem - mówi. I to jest piękno Anny. Daj jej cokolwiek,


a wybierze coś tak niejasno prostego, że mnie to zniechęca.

-Zobaczę co da się zrobić.

«^»

Zjeżdżam Hummerem z drogi na szorstki pustynny piasek.


Zawieszenie podskakuje i podskakuje, a żwir i kurz wzbijają się w
chmurę za nami. Anna ma opuszczone okno, jej włosy rozwiewane
na wietrze i okulary przeciwsłoneczne zakrywające połowę twarzy.

Kładę stopę i samochód rusza do przodu, w coś, co wygląda na


środek pustkowia. Wspinamy się na skaliste zbocze i zatrzymuję się
na szczycie.

-Gdzie jesteśmy?

Wyłączyłem silnik. -Chodź i zobacz. Wysiadam z samochodu, a ona


podąża za mną, spotykając mnie na skraju urwiska, które opada
poniżej.

– Wow – oddycha. -To jest piękne.


- 275 -

Poniżej znajduje się miska, otoczona okrągłymi ścianami klifowymi


dookoła. A w jego centrum znajduje się oaza. Krystalicznie
niebieskie jezioro otoczone zielenią. To taki kontrast ze sceną za
nami, że można by niemal uwierzyć, że to miraż. Chcę dać jej coś,
czego nigdy nie zapomni, ale co więcej, chcę, żeby Anna zasmakowała
w normalności.

-Nie sądzę, aby wiele osób o tym wiedziało. Kiedy byliśmy dziećmi,
moja matka przyprowadziła tu mnie i siostrę. Nie mogła sobie
pozwolić na zabranie nas na plażę, więc to była kolejna najlepsza
rzecz. Podaję jej rękę. -Dalej. Musimy stąd iść.

Spacer po zboczu wzgórza jest w najlepszym razie niebezpieczny.


Anna piszczy, ślizgając się na luźnym żwirze, wpadając mi na plecy.
-Tak pełen wdzięku.

-Hej. Musiałabym być w połowie kozłem, żeby tu zejść.

Kiedy docieramy na dno, jest tak zafascynowana jeziorem, że nawet


na mnie nie patrzy. Na skraju wody jest mała plaża, a ona przykuca,
muskając palcami szklaną powierzchnię. Ściągam koszulę przez
głowę i zrzucam dżinsy, zrzucając je z butami. Wchodzę do wody, a
ona mnie obserwuje.

-Wchodzisz?

Spogląda na jezioro, po czym znów na mnie patrzy. -Czy są tam


rzeczy żyjące?

Uśmiecham się. -Nie martw się. Nic cię nie ugryzie.


- 276 -

-Obiecujesz?

-Obiecuję.

Z wahaniem ściąga ramiączka sukienki, aż materiał zbiera się u jej


stóp, pozostawiając ją tylko w bieliźnie. Słońce tańczy na złocistych
odcieniach jej skóry, odbicie wody migocze nad jej rysami. Ona jest
piękna.

Ostrożnie wchodzi do wody, wpatrując się w nią, zanim zrobi każdy


krok. -Anno, nic cię nie zje.

Naciąga okulary przeciwsłoneczne na głowę i patrzy na mnie.


Śmiejąc się, podchodzę do niej i chwytam ją, wciągając na głębszą
wodę. Krzyczy i zarzuca ręce na moją szyję, owijając nogi ciasno
wokół moich bioder. Każdy jej cal jest przyklejony do mnie, ale nie
jestem pewien, czy w ogóle zauważyła. Zdecydowanie mam problem.

-Przysięgam, że coś mnie dotknęło.

-Wiele cię teraz dotyka.

Przewraca oczami. -Nie ty. Nerwowo spogląda na otaczającą nas


wodę. -Czy to właśnie robią normalni ludzie dla zabawy?

– Tak, chyba tak. Nie wygląda na pod wrażeniem. – Musisz tylko…


odpuścić. Strach jest irracjonalny. Umysł ponad materią.
- 277 -

-Uważaj nad materią. Umysł ponad materią. Powoli mnie puszcza i


zanurza się w wodzie po pierś. -W porządku. Ale nie zostawiaj mnie.
Chwyta mnie za ramię. -Nie umiem pływać.

Oczywiście. Dlaczego miałaby umieć pływać? -Powinnaś dodać go


do swojej listy do zrobienia.

-Co to jest lista rzeczy do zrobienia?

-To lista rzeczy, które chcesz zrobić przed śmiercią.

-Hę.

-Musisz to mieć. Przez chwilę marszczy brwi, a ja chwytam ją w


pasie, przyciągając ją bliżej siebie tylko dlatego, że lubię jej dotykać.
-Teraz jesteś wolna, wojowniczko, jakie rzeczy chciałabyś robić?

Jej oczy spotykają się z moimi i przygryza dolną wargę. -Chcę


pojechać do Nowej Zelandii.

-W porządku. Dlaczego Nowa Zelandia?

-Dlaczego nie? Ona wzrusza ramionami. -Znalazłam go na świecie


i nawet nie wiem, w jakim języku tam mówią.

Uśmiecham się, odgarniając jej włosy z szyi. -Język angielski. Co


jeszcze?
- 278 -

-Chcę tańczyć w deszczu. I jeść naleśniki. Takie proste rzeczy.


Sprawia, że chcę jej podarować świat, tylko po to, by zobaczyć cud na
jej twarzy, gdy go bada. -Co z tobą?- pyta.

Przesuwam dłoń w górę jej krzyża na kark. – Mam wszystko, czego


chcę – przechylam jej głowę na bok i przykładam usta do jej ucha. -
Tutaj.

-Jesteś tego pewien? Unosi brew, na jej ustach pojawia się mały
uśmiech.

-Bardzo.

Jej ramiona owijają się wokół mnie, jej palce przeczesują moje włosy.
-Na mojej liście była jeszcze jedna rzecz, ale już to zrobiłam.

-Co to jest?

Odsuwa się na tyle, żeby na mnie spojrzeć. – Zakochaj się – szepcze.


Jej oczy opadają na moje usta, a potem pochyla się, składając
najsłodszy pocałunek na moich ustach. Smakuje jak słońce i
pustynny piasek. Czuje się jak zwykłe szczęście; pływanie w jeziorze
w upalny dzień, podskakiwanie mojego serca, gdy błysnęła mi
pięknym uśmiechem i czysta, nieskażona radość.

To właśnie tutaj, w tej chwili, wydaje się cenne i niefiltrowane.

Spędziłem całe życie na dążeniu do więcej. Więcej władzy. Więcej


pieniędzy. Więcej terytorium. Nigdy tak naprawdę nie doceniałem
niczego poza tymi rzeczami. Jest moim przyciskiem pauzy,
- 279 -

przypomnieniem o oddychaniu. Sprawia, że chcę się zatrzymać i po


prostu uchwycić z nią chwilę, aby stworzyć wspomnienia.

Anna Vasiliev to moje powietrze w toksycznym świecie.

32

RAFAEL

Spędziłem z Anną dwa dni, ale nie mogę dłużej unikać biura. Samuel
robi zamieszanie jak matka kura, a Carlos jest przekonany, że na
ulicach niedługo wybuchnie trzecia wojna światowa. Muszę sobie
poradzić z jakimś gównem.

-Jimmy został zabity w biały dzień, Rafe!

Odchylam się na krześle, zapalam cygaro i zaciągam się. – To


Juarez, Carlos. Ludzie cały czas są dźgani.

Wbija palec w moje biurko. -Nie nasi pieprzeni faceci! To prawda,


że Jimmy był tylko gangsterem, ale ze znanym nam skojarzeniem. To
sprawia, że trafienie w niego jest naszym problemem i musimy się
zemścić. Taka jest korzyść ze współpracujących z nami gangów.
Nasza nazwa ich chroni.

Samuel podchodzi i kładzie dłoń na ramieniu Carlosa. – Zajmiemy


się tym.
- 280 -

Zerkam na Sama. -Dowiedz się, kto to zrobił. Zrób przykład. Nie


lubię nieuzasadnionej przemocy, ale czasami jest to konieczne. W
tym momencie nie mogę sobie pozwolić na jakiekolwiek
nieporozumienia. Wciąż czuję, jak Dominges unosi się w pobliżu
mojego tyłka, tylko czekając, by się tam wbić. Cholernie wiem, że to
gówno jest na nim.

-Musisz zająć się zastąpieniem Jimmy'ego - mówi Sam.

Przytakuję. – Carlos, zadzwoń. Zobacz, czy ktoś wie, kto zabił


Jimmy'ego. Pójdę dzisiaj do Juarez i zajmę się zastępstwem. Obaj
wychodzą, a ja wdycham kolejny oddech cygara, zanim podnoszę się.
Wychodzę z biura, chcąc zameldować się u strażników, kiedy łapię
Annę i Lucasa skradających się.

Wychodzę za róg korytarza, prosto na ich ścieżkę. Lucas robi krok,


jego twarz blednie. Oczy Anny rozszerzają się na ułamek sekundy,
po czym się zwężają.

-Rafael.

-Avecita. Moje oczy prześlizgują się po jej ciele w obcisłych


spodniach do jogi i sportowym staniku. Opalona skóra brzucha aż
prosi się o dotknięcie, a z każdym oddechem jej piersi naprężają się
o materiał stanika. Kiedy spotykam jej spojrzenie, patrzy na mnie
niemal wyzywająco. Wie, że została złapana. -Gdzie idziesz?

-Lucas i ja mieliśmy ćwiczyć.

-Ćwiczyć? Kiwa głową. -Jaki rodzaj ćwiczeń? Myśl o tym, że Lucas


robi jakikolwiek trening samoobrony z bliska, gdy jest tak ubrana,
przyspiesza mi tętno. On i ja wciąż potrzebujemy małej pogawędki.
Po prostu byłem zbyt pochłonięty Anną, żeby znaleźć czas.
- 281 -

– Zwykły – mówi wymijająco.

-Czy tak jest?

Wyprostowuje do mnie ramiona, a ja prawie się uśmiecham. Mój


mały wojownik, robi się taki zadziorny. Tymczasem Lucas
praktycznie wpełza po deskach podłogi, jakby robił wszystko, żeby
ziemia po prostu otworzyła się i go połknęła. Nie spojrzy na mnie. Z
westchnieniem Anna chwyta mnie za ramię i ciągnie do biura,
trzaskając drzwiami, gdy jesteśmy w środku.

-Czy musisz tak straszyć Lucasa? - mówi, przyciskając plecy do


drzwi i zakładając ręce na piersi.

Zamykam dystans i zamykam ją w klatce, ciągnąc za gruby pasek


stanika na jej ramieniu. -Jeśli tak bardzo chciałaś nauczyć się
walczyć, powinnaś był po prostu zapytać.

-Zrobiłam to. Dałeś mi broń.

Unoszę brew. -Nie musisz walczyć, jeśli najpierw ich zastrzelisz.

Uderza głową w drzwi. -To nie o to chodzi.

-Więc zamiast wyjaśniać, że tak desperacko chcesz zbić swój tyłek,


idziesz do dzieciaka?

-Kto ci powiedział?- mruży oczy. – To był Carlos, prawda? Szczurzy


drań.
- 282 -

Śmieję się. -Wiem wszystko, co dzieje się w moim kartelu, avecita.


Kładę palec pod jej brodą, zmuszając ją, by na mnie spojrzała. -I
wiem wszystko, co cię dotyczy.

-I co teraz?

– Zapytaj mnie – mówię. Zatrzymuje się i widzę, jak pulsuje jej na


szyi. Pochylam się, muskając ustami jej tętnicę. -Poproś, żebym cię
nauczył. Całuję miękką skórę. Jej głowa przechyla się na bok, jej
dłonie lądują na mojej klatce piersiowej. Jak słodko. Tak chętnie.

– Naucz mnie walczyć, Rafe – mówi chrapliwym głosem. Mój kutas


drga. Nie jestem pewien, czy to najlepszy pomysł, jaki kiedykolwiek
miałem, czy najgorszy rodzaj tortur. Prawdopodobnie jedno i drugie.

-Co dasz mi w zamian? Chwytam ją za kark i odciągam od drzwi, po


czym obracam ją i uderzam o nie klatką piersiową. Jej dłonie lądują
równo z drewnem po obu stronach jej głowy. Wykrzywia twarz,
zerkając na mnie przez ramię. Każdy jej idealny cal jest przyciśnięty
do mnie, gdy jej zapach przenika moje zmysły.

– Teraz – jęczę przy jej uchu. -Uwolnij się ode mnie.

-Co? Nie mogę. Jesteś trzy razy większy ode mnie, Rafe.

– Powiedz to facetowi, który chce cię skrzywdzić, avecita. Trochę się


zmaga, ale to naprawdę żałosne. -Połóż ręce przed klatką piersiową
i podnieś kolano, aż będziesz mogła oprzeć stopę o drzwi. Ona to
robi. -Teraz pchaj. Robi to, zdołała mnie odepchnąć o kilka cali,
zanim znów się do niej zwrócę. -Jeśli to nie zadziała, zrób to samo,
ale tym razem odrzuć głowę do tyłu. Znowu się rusza, a ja schylam
- 283 -

się w bok, gdy ona odchyla głowę do tyłu. Pozwalam jej odsunąć nas
od drzwi, zanim owijam obie ręce wokół jej ciała, mocno przytulając
jej ramiona do piersi. -Dobra. Całuję jej szyję, a ona drży. -Teraz,
jak zamierzasz się z tego wydostać? Rzuca się dookoła, ale nie ma
ściany, na której można by się podnieść, i waży nie więcej niż
szmacianą lalkę.

Po kilku minutach wybucha frustracją. -Nie mogę. Wydaje się taka


przygnębiona.

-Wszystko tkwi w technice. Odwróć dłonie do dołu. Ona to robi. -


Dobrze, teraz wypchnij biodra do tyłu i użyj każdej siły, aby opuścić
ręce. Lekko rozluźniam uścisk, a ona wykonuje wszystkie ruchy,
łamiąc mój uścisk. Kiedy się odwraca, ma na twarzy najwspanialszy
uśmiech.

-Ja to zrobiłam.

-Tak. Zakładam, że Carlos pokazał ci, jak trafić w krocze. Kiwa


głową. – Ten drań to lubi – mamroczę.

-I co teraz?

Unoszę na nią brew. -Uwalniasz się, kopiesz go w kutasa i uciekasz.

-Rafael. Wzdycha. -Nie chcę uciekać.

Opieram się o biurko i krzyżuję ręce na piersi. -O czym to jest?


Otwiera usta, żeby coś powiedzieć. – I nie okłamuj mnie. Jej usta
ponownie się zamykają i wpatruje się we mnie w milczeniu. -Nie
chcesz nauczyć się bronić – chcesz wiedzieć, jak walczyć. Dlaczego?
- 284 -

Obejmuje się ramionami i opada podbródkiem na klatkę piersiową. -


Chodź tu. Kiwam na nią palcem, a ona z wahaniem podchodzi bliżej.
Wciągam ją między nogi, odsuwam jej włosy z twarzy. -Dlaczego?
Powtarzam cicho.

Jej oczy spotykają się z moimi i wygląda na tak wrażliwą. -Moja


siostra…-

– Nie zrobi ci krzywdy. Zrobiła wiele, aby cię odzyskać.

-Nie. To nie to. Kręci głową. -Nie rozumiesz. Una… zawsze była
silna. Mały uśmiech pojawia się na jej ustach, zanim opadnie. -Kiedy
byliśmy w sierocińcu, karmili nas tylko raz dziennie. Kiedyś
miewałem okropne skurcze żołądka. Tak więc Una włamywała się w
nocy do kuchni i kradła jedzenie. Sama jednak nigdy tego nie zjadła.
Po prostu wzięła tyle, że nie zauważyli – wystarczająco dla mnie. A
potem opiekunka czasami się dowiadywała. Biła Unę pasem, aż się
wykrwawi. Ciężko przełyka ślinę. -Po prostu kuśtykała z powrotem
do naszego pokoju i wychodziła tej samej nocy, żeby ukraść więcej
jedzenia.

-Kochała cię.

-Zawsze była silna, Rafe. A teraz jest tym wielkim złym zabójcą, a ja
nadal jestem jej słabą siostrą. Jedyne, do czego jestem dobry, to
leżenie na plecach. W mgnieniu oka mój puls przyspiesza, zabierając
ze sobą mój gniew. Zaciskam dłoń na jej gardle, a jej oczy rozszerzają
się, gdy przyciągam ją tak blisko, że jej szybkie oddechy owijają moje
usta.

Moje zęby zgrzytają o siebie tak mocno, że z wysiłku boli mnie


szczęka. -Anna…- Jej paznokcie ocierają się o moje nadgarstki, a ja
zmuszam się, by rozluźnić uścisk na tyle, by mogła oddychać. –
Proszę, nie mów tak. Mój głos to niski pomruk.
- 285 -

– Rafe – szepcze.

-Boisz się, wojowniczko? - pytam. Potrzebuję, żeby powiedziała te


słowa, żeby mnie od tego oderwać.

Jej oczy opadają na moje usta, zanim jej małe dłonie obejmą moją
twarz, paznokcie drapią zarost. – Ciebie? Nigdy – oddycha. Mój
uścisk na jej gardle rozluźnia się jeszcze bardziej, a ona pochyla się,
przyciskając usta do moich. Czysty i niewinny. -Przepraszam - mówi
przy moich ustach, a mój gniew natychmiast spada do niskiego
wrzenia.

– Nie jesteś dziwką, Anno. I nie jesteś słaby. Twoja siostra ze


wszystkich ludzi to zobaczy. Owijam ramiona wokół jej małej talii,
przyklejając ją do mojego ciała. Nadal wygląda na przygnębioną i
kurwa, jeśli nie jestem dla niej zupełnie słaby. Ta dziewczyna ma tyle
mocy, że nawet o tym nie wie. -Ale jeśli naprawdę chcesz nauczyć się
walczyć, nauczę cię.

Mały uśmiech pojawia się w kącikach jej ust. – Zrobiłbyś to?

-Pod jednym warunkiem.

-Co to takiego?

-Jeśli kiedykolwiek zostaniesz zaatakowana, strzelasz lub uciekasz.


Kiwa głową. -I mam inny stan.

Mruży oczy. – Nie możesz po prostu zmienić słupków bramkowych,


Rafe.
- 286 -

-Jeśli usłyszę, że mówisz do siebie lub mówisz o sobie jako o dziwce,


skończę.

Jej wyraz twarzy się zamglił, w jej oczach pojawił się cień paniki. -
Gotowa?

-Koniec walki. Chciałbym jej powiedzieć, że odejdę od niej – że z nią


skończę. Tak bardzo mi to przeszkadza. Ale wiem, że to byłoby
kłamstwo. Nigdy nie przyznam się do poziomu mojego uzależnienia
nikomu poza sobą, nawet jej, ale jestem beznadziejnie zakochany w
tym złamanym małym wojowniku. Mężczyźni tacy jak ja nieczęsto
stają się słabi, ale dobrze, że ktoś tak wytrzymały i silny jak ona
powinien być moim jedynym słabym punktem. Nie znam mężczyzny,
który by się w niej nie zakochał. Jest zaraźliwa, jej przynęta,
magnetyczna.

-W porządku. Jej głos jest niepewny, niepewny. Nerwowo odgarnia


włosy za ucho. -Kiedy zaczynamy?

Wstając, zmuszam ją do cofnięcia się o krok, odsuwając się od


biurka. -Muszę jechać do miasta, więc po tym.

-Wychodzisz?

Kiwam głową, podchodząc do szuflady biurka i wyjmuję źrebaka,


sprawdzając klips. -Tak, mam trochę gówna, z którym muszę sobie
poradzić. Nic nie mówi, a ja podnoszę wzrok i widzę, jak zawiązuje w
palcach dół koszuli.

-Czy mogę iść z tobą?


- 287 -

-Anna…- Patrzy na mnie tymi błagalnymi oczami. -W mieście nie


jest bezpiecznie. Dominges nadal cię chce.

– I moja siostra, wiem. Una nie jest już problemem. Ale ona tego nie
wie.

-I ludzie, którzy chcą Uny. Nie przyjdziesz. Omijam ją, a ona staje
na mojej drodze. Unoszę na nią brew. -Moja ptaszyno, czujemy się
dzisiaj odważni. Chwyta przód mojej koszuli, odchylając głowę do
tyłu, by na mnie spojrzeć.

– Po prostu… myślę, że z tobą jestem bezpieczniejsza.

Jęczę. Nie ma pojęcia, co mi robi, kiedy mówi takie rzeczy. Taka


mała, prosta rzecz, ale jej zaufanie jest cenne.

– Jesteś bezpieczniejsza w fortecy na wzgórzu otoczonej przez moich


ludzi. Będą cię chronić.

Przełyka ciężko, jej oczy zamykają się na sekundę, zanim kiwa głową
i cofa się. Kiedy ponownie je otwiera, z jej rysów zniknęła cała
bezbronność, a na jej miejsce pojawił się stalowy chłód. Nienawidzę
go i szanuję. Zerkam na zegarek i podnoszę telefon, pisząc SMS-a do
Samuela.

-Zmieniłem zdanie. Będę teraz pracował z tobą na siłowni, ale potem


muszę iść, a ty zostaniesz.

Spogląda na mnie. -Ok dobrze.


- 288 -

33

ANNA

Pot spływa mi po kręgosłupie, a mięśnie krzyczą w proteście, gdy


ponownie zderzam się z matą. Jezu, myślałem, że Rafael może mi
pomóc niż Carlos. Jest brutalny. Zrywam się na nogi, pierś faluje,
kiedy moje włosy spadają z warkocza. Rafael łamie szyję z boku na
bok, a ja ciężko przełykam ślinę, gdy grube mięśnie jego ciała kołyszą
się i napinają złowieszczo. Przysięgam, że zdjął koszulę tylko po to,
żeby mnie bardziej przestraszyć.

-Szybciej, avecito. Musisz być mała i szybka, ponieważ nigdy nie


będziesz silniejsza. Podchodzi do mnie i panikuję, tak samo jak
ostatnio dwadzieścia razy. Uchylam się w bok, ale nie dość szybko.
Jego pień drzewa uderza w moją klatkę piersiową, gdy jego stopa
wysuwa moje nogi spode mnie. Uderzam w matę z łoskotem,
powietrze wyleciało mi z płuc. Tym razem ląduje na mnie,
przypinając mi oba nadgarstki do głowy.

-Teraz cię mam, wojowniczko. Nie ma nawet śladu strachu. Od


tamtego dnia, kiedy poprosił o moje zaufanie, daję mu je bez pytania.
I to jest takie wyzwalające. Przestałam myśleć o możliwościach tego,
co mogłoby być i zaczęłam żyć chwilą – bo Rafael jest bezpieczny.
Zawsze jest bezpieczny. Jest dokładnie tym, czego potrzebuję,
ponieważ zawsze wie, czego potrzebuję lepiej niż ja.

Moja klatka piersiowa unosi się, mój puls przyspiesza, gdy próbuję
zregenerować się po całym wysiłku fizycznym, przez który mnie
przeszedł. Nawet się nie poci. Wygląda tak chłodno i spokojnie, jak
- 289 -

zawsze. Przeciąga nosem wzdłuż mojej szyi, niski jęk wysuwa się z
jego gardła.

-Czy właśnie mnie powąchałaś? – pytam, walcząc z uśmiechem. -


Czy masz uraz głowy?

Chichocze. -Bez urazu głowy. Po prostu pachniesz niesamowicie.

– Obrzydliwe, Rafe. Cały jestem spocona.

Jego zęby drapią jego dolną wargę, ciemne oczy błyskają. -Dokładnie
tak. Usta muskają moją szyję, a ja instynktownie przekręcam głowę
na bok, dając mu większy dostęp. Jego język przesuwa się po mojej
szyi, a ja drżę.

– Powineneś mnie nauczyć, jak walczyć. Mój głos wychodzi zdyszany


i napięty.

-Potrzebujesz przerwy. Jego zęby szczypią moją szczękę,

Zanim jego usta przesuną się do kącika moich ust, aż mnie pocałuje.
Jego naga skóra spotyka się z odsłoniętym paskiem ciała między
moim sportowym stanikiem a spodniami, rozgrzanym do
czerwoności, a mimo to wywołującym gęsią skórkę na każdym calu
mojego ciała. Przeciska się między moimi nogami, a ja zapraszam:
jego uwagę, jego posiadanie. Idę na palcach po linie powściągliwości
Rafaela, tylko czekając, aż spadnę, ale wiedząc, że nigdy tak
naprawdę nie pozwoli mi upaść na ziemię. Zawsze mnie złapie. To
zaufanie, ta prosta wiedza, która otwiera bramę dla wszystkich tych
obcych uczuć. Dziwne mrowienie pojawia się w moich jelitach, ciepło
przenika mnie do samego rdzenia. Pod jego drażniącymi
pocałunkami rój motyli wzlatuje w moją pierś, delikatne skrzydła
uderzają o moją klatkę piersiową jak pierwotny bęben. Palce Rafe'a
- 290 -

ześlizgują się z moich nadgarstków, spływają po moich ramionach,


pozostawiając po sobie iskry. Pocałował mnie już wcześniej. Zawsze
chciałem tego wcześniej. Jest jednak inaczej. To jest więcej;
tęsknota, potrzeba, której nie potrafię zidentyfikować.

Moje ręce lecą na jego plecy, paznokcie wbijają się w twarde jak skała
ciało, gdy jego językiem pieści mój.

– Anno – warczy.

To uczucie zżera mnie, presja, która narasta, aż jestem niespokojna.


– Pragnę cię – wypalam. Naprawdę nie wiem, co mówię lub co robię.
Nie wiem, czego chcę, oprócz niego. Chcę wszystkiego, co jest
Rafaelem. Jego brutalność, bezwzględność, zepsucie, czułość i
sposób, w jaki jednym spojrzeniem sprawia, że czuję się bezpieczna i
kochana.

Opuszcza czoło na moją pierś. -Ufasz mi? – pyta napiętym głosem.


Dlaczego zawsze mnie o to pyta? Kiwam głową, a on spogląda na
mnie. -Słowa, avecita. Potrzebuję słów.

– Tak, wiesz, że tak. Nie wiem, ile razy muszę mu mówić.

– Spójrz na mnie – rozkazuje. Patrzę prosto na niego, w te bezdenne


ciemne oczy. Jego palce przesuwają się po moich bokach, zanim
wślizgną się pod materiał moich spodni do jogi. Moje oddechy
przyspieszają wraz z biciem serca, gdy jego dłonie ześlizgują się w dół,
po moich biodrach, w dół moich ud, zabierając ze sobą materiał.
Panika zaczyna rosnąć jak fala, grożąc, że mnie pochłonie. Ale jak
tratwa ratunkowa, którą jest, Rafe wyciąga mnie z zimnych głębin
moich wspomnień. – Skup się na mnie, Anno.
- 291 -

W końcu zdejmuje moje spodnie do jogi, a ja leżę tam z napiętymi


mięśniami, oczekiwanie na granicy strachu, gdy jego ogromne ciało
góruje nade mną.

Głaszcząc moją twarz, składa delikatny pocałunek na moim czole.

-Kocham cię. Bum-bum, puk-bum. Moje serce bije nierówno. -


Zapamiętaj to. Gdy patrzę w jego oczy, czuję to, nierozerwalna więź
zacieśnia się między nami. Mnie, dziewczynę, którą nieświadomie
uratował, i jego, moje najbardziej nieprawdopodobne zbawienie.
Czuję to, prawdziwe i namacalne, sięgające przez powietrze między
nami, liżące moją skórę, ciepłe i zachęcające; kocham. Potrzebuję.
Pragnę. Nie czułam tego od tak dawna, że prawie zapomniałam, jak
to jest.

Przez sekundę po prostu mnie obserwuje, jego palce muskają lekkie


jak piórko dotyk po mojej odsłoniętej skórze. Całuje mnie, jego usta
są mocne i zachęcające. Powoli odprężam się w nim, napięcie w
moich mięśniach znika. Odsuwając się, obserwuje mnie uważnie, po
czym kładzie usta na mojej szyi i przesuwa językiem po moim
obojczyku. Składa delikatne pocałunki na mojej klatce piersiowej i
brzuchu. Zamykam oczy i rozkoszuję się prostym uczuciem jego
ciepłego oddechu ślizgającego się po mojej skórze. Opuszki palców
szepczą w dół mojego uda, po czym wracają do środka. Im wyżej
pójdą, tym mniej się zrelaksuję.

Jego usta dotknęły wewnętrznej strony mojego uda i napinam się. –


Powiedziałaś, że mi ufasz. Całuje mnie delikatnie.

– Tak – mówię, chociaż mój głos brzmi drżący i niepewny nawet w


moich uszach.

Zerkam na niego, jego twarz praktycznie między moimi udami. Jego


palce poruszają się coraz wyżej. Moja klatka piersiowa napina się z
- 292 -

każdym centymetrem, a kiedy jego palce muskają brzeg mojej


bielizny, wzdrygam się. Jestem tam, balansując na krawędzi chęci
bycia odważną, normalną… i uginającą się pod napięciem lat
zakorzenionego strachu. Jeśli mnie dotknie… nic dobrego nigdy nie
wyszło z tego, że ktoś mnie tam dotykał.

Przerywa. – To ja, avecito. Nikt inny.

Kiwam głową, słuchając jego głosu, ale wpatrując się w sufit.


Potrzeba wszystkiego we mnie, by zostać tutaj z nim.

-Wiem.

-Chcę Ci coś pokazać. Znowu na niego spoglądam. Złośliwy


uśmieszek tańczy na jego ustach i mrużę na niego oczy. -Ale nadal
musisz zapytać…-

-Co?

-Nigdy cię nie dotknę, chyba że poprosisz.

– Rafael, ja… ja nie….

Odwraca twarz i znów całuje mnie w udo. -Chcesz czegoś, czego


nigdy wcześniej nie miałaś, ponieważ teraz czujesz coś, czego nigdy
nie czułaś. Jego język kreśli mokrą linię na moim udzie, a ja drżę. -
Chcesz tego, tylko po prostu się boisz. Zapytaj mnie, avecito. Jego
spojrzenie znów spotyka moje. -Zaufaj mi, że wiem, czego
potrzebujesz.
- 293 -

Serce mi wali tak szybko, że mam wrażenie, jakby wyrwało mi się z


klatki piersiowej i wystartowało. -Dotknij mnie. Gdy tylko słowa
wyślizgną mi się z ust, czuję, że zaraz zwymiotuję. Zaciskam pięści,
paznokcie wbijają mi się w dłonie. Dotknie mnie tak blisko.
Obserwować, widzieć wszystko. Chcę od niego uciec. Chcę do niego
pobiec. Chcę walczyć z tym strachem, jednocześnie pozwalając, by
mnie pochłonął. Jego palec muska mnie przez bieliznę i opuszcza
mnie ostry oddech, każdy mięsień mojego ciała krzyczy z napięcia.
Mój umysł mruga, sięgając do tego nietykalnego miejsca, które
uratowało mnie przez większość mojego życia.

– Spójrz na mnie, Anno – żąda. Podnoszę głowę i patrzę na niego


odpoczywającego z twarzą tak blisko. Owijają mnie gorące oddechy i
przygryzam wnętrze policzka. Patrzę, jak odsuwa moje majtki na bok
i kładzie na mnie usta. Jego usta! Ogarnia mnie zakłopotanie i
próbuję się od niego odsunąć, ale jego dłonie owijają się wokół moich
ud, trzymając w miejscu.

-Rafe. Jego imię pojawia się w chrapliwym jęku, gdy jego usta
wywołują wrażenia, których nigdy wcześniej nie czułem.

Jęczy przy mnie, silne palce wbijają się w skórę moich ud. Opadam
na matę i czekam na strach i udrękę, a potem pustkę nicości. Ale
nigdy nie nadchodzi. On na to nie pozwala. Rafael rozdziera mnie
na strzępy tylko batem za język. Świat, jaki znam, kruszy się na
moich oczach jak zrywana zasłona. Moje ciało drży i trzęsie się, gdy
łzy spływają po moich skroniach. Długo zakopane korzenie wyrywają
się z ziemi i nagle odkrywam, że jestem wolna, nieważko odpływam.
Jakby dokładnie wiedział, czego potrzebuję, jego dłonie zsuwają się z
moich ud i owija moje palce, trzymając mnie razem, gdy niszczy
wszystko, co myślałam, że wiem.

-Rafe. Znowu wykrztuszę jego imię, błagając w jakiejś formie, ale nie
wiem, czy błagam go, żeby przestał, czy kontynuował. Coś buduje się
głęboko we mnie jak tsunami zmierzające prosto na suchy ląd;
niepowstrzymany i silny. Mój puls uderza w bębenki uszne, a moje
- 294 -

płuca krzyczą o powietrze, gdy mój wzrok zaczyna się pojawiać. W


jednym oddechu wszystko imploduje i wszystko czym kiedyś byłam,
eksploduje na zewnątrz w kalejdoskopie pięknych kolorów. Fala za
falą przyjemności spływa po moim ciele, usypiając mnie z każdą
mijającą sekundą. A potem wszystko się kończy. Zamykam oczy,
potrzebując chwilowego wytchnienia własnej głowy. Puls uspokaja
się, aż słyszę własne chrapliwe oddechy. Moje ciało drży, gdy
desperacko próbuję zlokalizować wszystkie połamane kawałki mojego
umysłu. To było proste. Wszystko było proste. Dobre i złe. Linie
rysowane bardzo wyraźnie na piasku. I teraz…

-Anna. Palce Rafaela przesuwają się delikatnie po moim policzku, a


ja jestem go nadmiernie świadoma. Dźwięk jego miarowych
oddechów – ciepło promieniujące z jego ciała. -Spójrz na mnie.

Przygryzam dolną wargę. -Nie mogę.

Prycha cichym śmiechem. -Spójrz na mnie. Biorąc głęboki oddech,


otwieram oczy. Chciałabym, żeby ziemia się otworzyła i mnie
pochłonęła. – Przestań – rozkazuje.

-Przestać co?

-Wyglądasz, jakbyś właśnie zrobiła coś okropnego. Nic nie poradzę


na to, że to chore uczucie dręczy moje wnętrzności.

-Nie wiem, co właśnie zrobiłam. Co właśnie zrobiliśmy…-

-To się nazywa orgazm, avecita. Posyła mi zarozumiały uśmiech i


mruga, po czym podnosi się na nogi. Podaje mi rękę, a ja ją biorę,
pozwalając mu się podciągnąć. Przechyla głowę na bok, obserwując
mnie w ten swój drapieżny sposób. Łapie mnie za twarz, odchylając
głowę do tyłu. -Dlaczego jesteś zawstydzona? Smakujesz
- 295 -

niesamowicie. Rumienię się jeszcze mocniej, a on śmieje się, całując


mnie w czoło. – Jesteś tak cholernie niewinna, ale zamierzam cię
skorumpować, avecita. Kawałek po kawałku. I spodoba ci się.

Podobało mi się, tak samo jak tego nienawidziłam. Dwie strony tej
samej monety. Wszystkim seksualnym zawsze towarzyszyć będzie
wstyd. Dlaczego miałby to robić? Dlaczego miałby dotykać mnie
ustami? Jestem skażona i zmarnowana. Zawsze wraca do tego,
dlaczego miałby mnie pragnąć? Dlaczego miałby powiedzieć, że mnie
kocha? Zaufaj Mu.

-Ja…- Chwytam spodnie do jogi i naciągam je. -Muszę iść. Biegnę


do drzwi, a Rafael woła za mną moje imię, ale nie zatrzymuję się.
Potrzebuję powietrza. Potrzebuję przestrzeni. Potrzebuję minuty,
aby spróbować zrównoważyć to, kim jestem i kim byłam, ponieważ w
tej chwili ci dwaj walczą o przestrzeń w mojej głowie. Jestem
niechlujną miksturą ich obu, jak kawałki nici tak niemożliwie
splecione razem, że nigdy naprawdę nie będziesz w stanie ich
rozdzielić. Ale ja chcę. Boże, chcę.
34

ANNA

Cofam się do sypialni i biorę gorący prysznic, próbując zmyć wstyd i


oczyścić umysł. Samo powietrze wokół mnie wydaje się ciężkie i
przytłaczające, a mój umysł jest jak ruchome piaski, które próbują
mnie zatrzymać i wciągnąć pod siebie, ale walczę z tym.

Gdy zamykam oczy, wyobrażam sobie uśmiech na twarzy Rafaela,


dumę w jego oczach. Staram się tego trzymać, ale to takie trudne.
Wychodzę spod prysznica i owijam się ręcznikiem przed pójściem do
szafy.
- 296 -

-Anno. Odwracam się i znajduję Rafaela, który jedną ręką opiera się
o framugę. Przyglądam mu się, a mój żołądek ściska się pod jego
spojrzeniem. -Twoja siostra chce z tobą porozmawiać. Podnosi
telefon, a ja wpatruję się w niego przez sekundę, a moje tętno
wyraźnie podskakuje. Zakrywa mikrofon, marszcząc brwi. -Nie
musisz jeszcze z nią rozmawiać, jeśli nie chcesz.

– To moja siostra – szepczę.

-Mam w dupie, kim ona jest. Jeśli nie chcesz z nią rozmawiać, nie
rozmawiaj z nią.

Biorę oczyszczający oddech i wyciągam rękę po telefon. Jego oczy


spotykają się z moimi, gdy wkłada go do mojej dłoni. Tyle razy
wyobrażałam sobie, jak by to było, gdybym ją kiedykolwiek znalazła,
ale teraz, gdy to się dzieje, cofam się, bojąc się rozczarowania. Nie
jesteśmy już dziećmi. Nie jest już starszą siostrą opiekuńczą, którą
kiedyś znałam, a ja nie jestem niewinną małą dziewczynką, którą tak
bardzo starała się zachować. Przykładam telefon do ucha, serce bije
mi nierówno.

- Witaj.

Następuje pauza.

– Hej – mówi z akcentem bardziej amerykańskim niż rosyjskim, ale


z odrobiną naszej ojczyzny.

Nie wiem, co jej powiedzieć. Rafael odwraca się do wyjścia, ale


chwytam go za rękę, zatrzymując go. Nie wiem dlaczego. Po prostu…
go potrzebuję. Nie mam pojęcia, co powiedzieć Unie, i patrzę na
niego, jakby mógł mi pomóc, ale to jedyna rzecz, w której nie może
- 297 -

mi pomóc. Muszę to zrobić sama. Jego palce przesuwają się po


moich, a kciuk zatacza małe kółka po wierzchu mojej dłoni.

– Dziękuję za pomoc – mówię. Una i ja jesteśmy sobie obcy, ale


zaryzykowała wszystko, żeby mnie uratować.

– Ja… jesteś moją siostrą – bierze oddech. -Szukałam cię.

-Wiem. Rafael mi powiedział.

Kolejna długa pauza. -Wywiozę cię z Meksyku. W tej chwili po


prostu nie jest to bezpieczne.

Co? Nie.

-Jestem bezpieczna z Rafaelem. Jestem jej wdzięczna, jestem, ale


ona wciąż jest snem bez twarzy.

-W porządku. Cóż, kocham cię – szepcze. – A Anno, bądź ostrożna.


Ten świat jest pełen wrogów.

Rozłączam się, bo nie wiem, co jeszcze jej powiedzieć. Oddaję telefon


,Rafaelowi.

– Una dzwoniła do ciebie?

– Nero to zrobił.
- 298 -

– Jest z nim?

Pociera dłonią twarz. -Myślę, że są razem.

-Razem…?

– Ona jest jego. Moje oczy się rozszerzają. -Ona chce być jego-
Wyjaśnia.

-Dlaczego miałaby chcieć zostać z mężczyzną, który ją szantażował?

Podchodzi bliżej, wpatrując się we mnie. -Dlaczego chcesz zostać z


mężczyzną, który trzymał cię w niewoli?

-To nie to samo.

– Prawda? Po prostu wiedz, że nikt nie może zmusić Uny do


zrobienia czegoś, czego nie chce.

-Nie lubię go.

Rafael odrzuca głowę do tyłu, śmiejąc się. – Tak, potrafi być


kutasem.

-Kupił mnie- Zakładam ręce na piersi. – To więcej niż kutas.


- 299 -

Rafe uśmiecha się. – Kupił cię, żeby dać Unie. Wpatruję się w niego.
-Czasami łatwiej jest coś kupić niż wziąć na siłę. Dominges nie jest
najłatwiejszy do pokonania.

-Czy teraz bronisz Nero Verdiego?

Ściąga koszulę i sięga po nową wiszącą na wieszaku. -Absolutnie


nie. Narzuca materiał na ramiona, zapinając małe guziki, chociaż
jego duże dłonie sprawiają, że zadanie wygląda jak męka. Robię krok
do przodu i odpycham go, wykonując je jeden po drugim. Czuję na
sobie jego oczy, ale nie podnoszę wzroku. -Anno.

-Tak? Nadal na niego nie patrzę.

-Czy wszystko w porządku? Takie skomplikowane pytanie bez


prostej odpowiedzi. Zamiast zdradzać bałagan w mojej głowie, maluję
uśmiech na ustach.

-Nic mi nie jest.

Kładzie mi palec pod brodą, zmuszając mnie do patrzenia na niego


w taki sam sposób, jak zawsze. Nie ma ucieczki przed Rafaelem – on
na to nie pozwoli. Zmusza mnie do stawienia czoła wszystkim, tak
jak on.

-Nie okłamuj mnie.

Wdycham uspokajający oddech. -Próbuję. Tylko obiecaj mi, że nie


zmusisz mnie do pójścia z moją siostrą.
- 300 -

Przez chwilę przygląda się mojej twarzy, szczęka tyka pod ciemnym
zarostem. -Dlaczego myślisz, że pozwoliłbym na to?

– Powiedziała, że po mnie przyjdzie.

Jego kciuk przesuwa się po kąciku mojej wargi. -Jesteś moja,


wojowniczko. Una nie może tego zmienić. Kiwam mu drżącym głową,
a on przyciska całusa do mojego czoła. -Zajmę się tym biznesem w
Juarez. Zostawiam Lucasa i dwóch moich pozostałych chłopaków.
Reszta moich ludzi będzie na obwodzie i w domu.

Przewracam oczami. – Nie potrzebuję trzech opiekunek, Rafe.

Uśmiecha się i cofa się, zsuwając dżinsy z nóg. -Chcę, żebyś miała
trzech strażników- Bierze parę spodni i naciąga je.

-To niepotrzebne. Będą się nudzić. Znienawidzą mnie.

Z jego twarzy spływają wszelkie ślady humoru, jedna brew uniesiona


wysoko. – Zrobią wszystko, co im, kurwa, powiem. Przesuwa dłoń
na moim karku. -Powinni uważać się za zaszczyconych, że ufam im,
że cię chronią, kiedy nie mogę.

-O mój Boże. Jesteś śmieszny.

Przyciąga mnie bliżej i wciska usta w moje włosy. -Tylko dla Ciebie.
Wciskam twarz w zgięcie jego gardła, wdychając dym z cygar i
cytrusowy zapach, który zdaje się trwale przywierać do jego skóry. –
Muszę iść, avecito.
- 301 -

Nie wiem dlaczego, ale mój żołądek ściska się na myśl, że odchodzi.
To jest głupie. Nie muszę być z nim przez cały czas, ale z jakiegoś
powodu w moich wnętrznościach zagnieździło się coś złego. Nie
potrafię tego wyjaśnić. To prawdopodobnie było przed chwilą – kiedy
odszedł, a ci faceci się włamali. To nie tak, że nie wyjeżdżał i załatwiał
interesy wiele razy. Tylko nie odkąd byliśmy w tym domu.

-W porządku. Widzimy się później. Wychodzę z jego uścisku, a on


odwraca się, wychodząc z szafy. Mocniej owijam ręcznik wokół ciała,
odsuwając to uczucie zbliżającej się zagłady. To jest w mojej głowie.
Stałem się zbyt zależny od niego. Kiedyś byłam taka silna i
niezniszczalna, a teraz… uczynił mnie tak delikatną. Życie, które
przeżyłem, czyni cię nietykalnym, ale Rafael mógłby mnie zniszczyć,
bo mu zaufałem. Żaden inny mężczyzna nie może powiedzieć tego
samego. Trzyma moje serce w dłoniach jak mały żar, który nadal
pielęgnuje, osłaniając je przed wiatrem, aż stanie się maleńkim
płomieniem. Ale wszystko, co musi zrobić, to zacisnąć pięść, a tak
łatwo zostanie zdmuchnięta.

«^»

Omijam skraj ogrodu i wychodzę do gaju eukaliptusowego. Słońce


tańczy między liśćmi drzew, a ja wybieram jeden, miażdżąc go między
palcami, aż wokół mnie unosi się pachnący zapach soków.

Wiem, że gdzieś tu jest Lucas, a także dwóch nieznanych strażników,


których się spodziewam. To nieprzyjemne uczucie nie zniknęło i co
dwie sekundy zerkam przez ramię, podejrzliwie. To tylko dlatego, że
Rafael odszedł. Kiedy jest w pobliżu, naprawdę czuję się tak, jakby
nic i nikt nie mógł mnie dotknąć. Nie jestem pewna, czy ktokolwiek
by się odważył, ale kiedy ostatni raz odszedł… Czuję się jak ulubiona
owieczka pozostawiona bez opieki przez jej lwa, a teraz wilki tylko
czekają, by ugryźć. Wiem, że to śmieszne. Rafael powiedział, że ten
dom jest jak forteca na wzgórzu. Nikt by tu nie zaatakował iw
przeciwieństwie do ostatniego razu zostawił tu swoich najlepszych
ludzi.
- 302 -

Zmuszam się, by wejść dalej w gaj eukaliptusowy, by poczuć suchą


trawę pod palcami i słońce na skórze. Kieruję się do samego końca
zagajnika, gdzie niski murek oddziela trawę od stromego zbocza
wzgórza. Opierając na nim łokcie, wpatruję się w skalistą pustynię
rozciągającą się daleko pod nami. Płaska przestrzeń ciągnie się
kilometrami, zanim napotka formację skalną, która wydaje się sięgać
wysoko w niebo, tworząc górzysty grzbiet. Jest rozległa i piękna.
Nigdzie nie ma śladu życia, jak okiem sięgnąć.

Na moim peryferiach widzę, jak Lucas porusza się obok mnie,


opierając plecy o ścianę.

– Jest tu cholernie gorąco – mamrocze.

-Dlaczego wy Meksykanie ciągle narzekacie na upał?

Prycha.

-Możemy tu mieszkać, ale jest coś takiego jak klimatyzacja.


Dlaczego tak bardzo lubisz słońce, Rosjanko?

Zerkam na niego. -Nie widziałam go przez bardzo długi czas.

Od razu wygląda na upokorzonego. -Och... tak. Przepraszam.

-W porządku. Chcesz, żebym wróciła do środka?

Przesuwa dłonią po karku. -Nie, jest w porządku.


- 303 -

– Czy Carlos poszedł z Rafaelem?

Lucas kręci głową.

– Nie, szef kazał mu tu zostać. Jest wkurzony. Nie jest


przyzwyczajony do przebywania w drogich domach, wiesz? Woli
ulice.

Przytakuję. -Czuje się nie na miejscu.

-Tak. Zostaliśmy wychowani biedni. Czasami prawie czujesz się


winny, że masz więcej. Zwłaszcza, gdy zarabiasz na tym pieniądze.
Kopie trawę swoim podrapanym konwersem.

Znowu spoglądam na pustynię. -Wszyscy robimy, co musimy, aby


przeżyć, Lucas. Nie ma w tym wstydu. Lucas, Carlos, Rafael… nie
są dobrymi ludźmi, ale nie są też złymi ludźmi. Po prostu korzystają
z jedynych szans, jakie im dano.

-Dziękuję. Zerkam na szeroki, niezdarny uśmiech na jego twarzy.


Powietrze rozdziera huk, który brzmi prawie jak trzask bicza.
Uśmiech znika z twarzy Lucasa, jego skóra natychmiast staje się
biała, gdy chwyta się za brzuch. Czerwona plama powoli
rozprzestrzenia się pod jego palcami, plamiąc białą koszulkę.

-Lucas! Upada na ziemię, lądując na plecach na trawie. Jego usta


otwierają się i zamykają, jakby próbował mówić, ale nie może. -
Lucas! Został postrzelony. Przyciskam dłonie do jego brzucha, gdzie
między palcami zbiera się ciepła krew. Gdzie do diabła są ci inni
strażnicy? Rozglądam się, ale nikogo nie widzę. W panice poklepuję
Lucasa po kieszeni i znajduję jego telefon. Drżącymi palcami udaje
- 304 -

mi się wybrać numer Carlosa i przełączyć go na zestaw


głośnomówiący, żeby móc przycisnąć obie ręce do brzucha Lucasa.

– Mały bracie – odpowiada Carlos.

– Carlos – szlocham. – Został postrzelony. Nie mogę… jest tyle krwi.

-Gdzie jesteś?

-Ten...-

Coś zasłania mi usta i rzucam się dziko, gdy okropny chemiczny


zapach sprawia, że moje oczy łzawią. Moje widzenie się zamazuje,
mój umysł wiruje, a ostatnią rzeczą, jaką widzę, zanim wszystko
stanie się czarne, jest krwawiąca postać Lucasa leżąca na trawie.

35

RAFAEL

Telefon wibruje w mojej kieszeni, ale ignoruję go, wpatrując się w


stół pośrodku opuszczonej małej kawiarni. Nad nami leniwie wiruje
wentylator, mieszając się z pobrzękiwaniem tradycyjnej muzyki
trzeszczącej z głośników.

-Dwadzieścia pięć procent - mówi zastępca Jimmy'ego.


- 305 -

Zerkam na Samuela obok mnie. Jego usta drgają, a ja się śmieję. –


Ma jaka mały skurwiel. Te uliczne gangi. Szczerze mówiąc, prowadzą
kilka narkotyków, zarabiają trochę pieniędzy, zabijają kilku facetów
i myślą, że są gównem. Irytująco, ten konkretny gang stanowi
pięćdziesiąt procent moich dochodów z Juarez. Dlatego sam mam do
czynienia z tym gównem.

Sam wzrusza ramionami. -Bez szacunku, szefie.

Mój telefon znowu wibruje, wkurzając mnie. Patrzę na dzieciaka


siedzącego naprzeciwko mnie, z gównianymi tatuażami z boku
twarzy, jakieś gówno nabazgrane nieczytelnie na czole.

-Dostaniesz piętnaście, tyle samo, co umówiłem się z Jimmym, a jeśli


dostanę jakieś gówno na twojej łatce, odpadniesz. Marszczy brwi,
przyglądając mi się w górę iw dół, zanim niechętnie kiwa głową. –Ok.
Teraz jestem twoją własnością.

Samuel odwraca się od nas, wyjmuje telefon z kieszeni i zerka na


ekran.

-Szefie, musimy iść. W jego głosie jest ponaglenie, nuta paniki,


której nikt inny nie usłyszy, ale znam go.

– Będziemy w kontakcie – mówię do dzieciaka, podnosząc się na nogi.


Nie czekam na odpowiedź, zanim wychodzę z gównianego małego
baru, zapinając guziki marynarki. Samuel podchodzi do mnie.

– Anna została zabrana. Serce ściska mi się w piersi, a wszystko


wokół mnie rozpływa się w cichym buczeniu. Anna została zabrana.
Strach niepodobny do niczego, co kiedykolwiek czułem, ściska mnie
w swoich szponach, wyciskając powietrze z moich płuc. Zwalczam
nadchodzącą panikę i zamykam na nią pokrywę. Na jego miejscu jest
- 306 -

tylko lodowate skupienie i właśnie tego potrzebuję. Serce tłucze mi


się po żebrach jak zwierzę w klatce uderzające w kraty, które właśnie
wokół niego wzniosłem. Nie potrafię teraz myśleć niczym innym niż
głową.

Wychodzę na zewnątrz i otwieram tylne drzwi samochodu. -Kto ją


ma? Wsiadam do samochodu, a Samuel wślizguje się za mną,
zatrzaskując drzwi.

Naciska kilka przycisków na swoim telefonie i samochód wypełnia


sygnał wybierania.

-Tak. To Carlos i brzmi… kiepsko.

– Powiedz mi wszystko – mówię.

Następuje pauza.

– Ja… Lucas został postrzelony.

Zamykam oczy i wdycham głęboki oddech. Carlos to rodzina, co


czyni Lucasa rodziną. Przygryzam wnętrze policzka na tyle mocno,
że wylewa mi się krew. -Czy on jest…? Samuel nie może
wypowiedzieć słów.

-Nie jestem pewien, czy mu się uda. Zabrali go do szpitala – szepcze


Carlos. -Zastrzelili również Michaela i Enrique. Oni nie żyją. Anna
zniknęła.

Zaciskam pięści, aż bolą mnie knykcie z wysiłku.


- 307 -

-Kto?

Carlos milczy przez chwilę. -Zadzwoniła do mnie. Zanim ją zabrali.


Zadzwoniła z telefonu Lucasa, żeby powiedzieć mi, że został
postrzelony. Oczywiście, że tak. Ile pieprzonych razy kazałem jej
uciekać? -Słyszałem przytłumione głosy przez telefon, ale nic nie
mogłem zrozumieć. Może akcent? To nie znaczy gówno.

– To Dominges – warczę.

– Nie wiem, Rafe. Weszli i wyszli, a nikt ich nie widział. Nie mogę
zrozumieć, jak w ogóle zbliżyli się do tego miejsca, niezauważeni.
Kula, którą właśnie wyciągnąłem z Enrique to pocisk 25 kalibru.
Rzadki. Specjalistyczny. To nie są uliczni gangsterzy.

– Wcześniej zatrudniał ludzi. To on. Wiem, że to on. Wciąż mogę


sobie wyobrazić jego twarz – sposób, w jaki patrzył na Annę, jakby
była tym cholernym złotym runem.

-Co chcesz robić? - pyta mnie Samuel.

Stukam palcem wskazującym o dolną wargę, chcąc, by moje emocje


opadły na tylne siedzenie.

– Carlos. Zbierz paru ludzi. Idź do kamienicy Dominges. Zabij


wszystkich. Przyprowadź kobietę.

-Tak szefie. Telefon się wyłącza, pochłania mnie nieznane uczucie


bezradności.
- 308 -

Nie patrzę na Sama, kiedy mówię.

-Zadzwońcie do wszystkich. Wyślij wiadomość do naszych


chłopaków na granicy. Prawdopodobnie spróbują wydostać ją z
Meksyku. Poza moim zasięgiem.

Zaczyna stukać w ekran swojego telefonu, zbierając żołnierzy.

– Rafe, musisz zadzwonić do Nero.

Wpatruję się w niego. Mój umysł jest kompletnym bałaganem i


ledwo mogę uchwycić spójną myśl. Widzę tylko Annę, a najgorsze
jest to, że kiedy myślę o niej z jakimiś obcymi mężczyznami, nie widzę
jej płaczącej ani błagającej. Widzę to szkliste, nieistniejące spojrzenie
w jej oczach, gdy powoli się zatraca. Jestem przerażony, że wszystko,
czym się stała, zostanie dla mnie stracone na zawsze, jeśli nie zdołam
jej odzyskać wystarczająco szybko. – Musisz – powtarza Samuel.

-Wiem to! Kurwa, nie chcę dzwonić do Nero, ale Una musi wiedzieć.
Dominges wie, kim jest Anna. Chce jej, bo wie, że dopadnie go Una.
Poradzę sobie z Domingami. Mogę ją odzyskać, ale Una jest moim
najlepszym wsparciem.

Wyjmuję telefon z kieszeni, wybieram jego numer i niecierpliwie


czekam, aż zadzwoni. Nie chcę być osobą, która musi powiedzieć
Unie Ivanov, że straciłam jej siostrę, ale kończą mi się opcje i zrobię
wszystko, aby jak najszybciej odzyskać Annę. Przechodzi do poczty
głosowej.

-Kurwa! Dzwonię ponownie, wsłuchując się w ton wybierania.


- 309 -

Linia klika. -Uh, telefon szefa - facet odbiera telefon.

-Muszę porozmawiać z Nero. Ale już.

– Jest teraz zajęty.

– No, kurwa, przeszkadzaj mu. Powiedz mu, że to Rafael.

Nad linią słychać szelest, zanim on krzyczy. -Szefie.

– Jestem cholernie zajęty, Tommy. Oddzwonię – warczy Nero.

-Ale szefie…-

– Cholera, cholera, Tommy! Najwyraźniej ma dzisiaj kurwicę.

– To Rafael – mamrocze Irlandczyk.

-Gio, zastrzel go, jeśli się poruszy - głos Nero jest teraz bliżej. – To
nie jest cholernie dobry czas – warczy do telefonu.

– Anna zniknęła.

-Co? Jak?
- 310 -

– Miałem na niej czterech mężczyzn. Trzej zostali zabici pół godziny


temu. Wezwałem zwiadowców z krańców mojego terytorium i
wysłałem wezwanie na granicy. Odzyskam ją, ale będę Cię
informować.

-Szlak by to. Kurwa, odzyskaj ją, Rafael albo ty i ja będziemy mieli


wspólny problem w postaci Uny. Rozłączam się i rzucam telefon na
tylne siedzenie.

– Zabierz nas do Los Zepata – mówię do kierowcy. Skręca samochód


w wąską uliczkę, prowadząc nas w stronę kompleksu Sinaloa, w
którym trzymano Annę. Wiem, że będzie tam Dominges. Lubi tarzać
się w brudzie i nędzy własnego skorumpowanego świata. Zamykam
oczy i wyobrażam sobie twarz Anny, aż przekształci się w obraz
przedstawiający go za nią, śledzącego ją. Uśmiech znika z jej twarzy,
strach przejmuje jej piękne rysy. Uderzam pięścią w drzwi i żałuję,
że to jego szczęka.

-Rafe, musisz trzymać się razem - ostrzega Sam.

– Zabiję go.

-Musisz stąpać ostrożnie. Nie możesz zacząć wojny od nowa…


przez...

-Przez co?

Przygląda mi się uważnie. -Przez dziewczynę.

Śmieję się bez humoru.


- 311 -

-Dziewczynę?

-Czym ona więc jest?

– To moja pieprzona kobieta – ryczę. -Zabiję cały jego kartel i


wykąpię się w ich krwi, żeby ją odzyskać. Jego brwi unoszą się do
góry, a usta otwierają się i ponownie zamykają. -Przychodzą na moją
posesję. Biorą ją, strzelają do moich ludzi. Kręcę głową, walcząc z
oślepiającą wściekłością, która grozi mi pochłonięciem. - Dowiedz
się, gdzie, do cholery, leży twoja lojalność, Samuelu. Jeśli nie jesteś
ze mną, jesteś przeciwko mnie.

-Czy to była groźba?- warczy

W mgnieniu oka moja ręka leci do jego gardła, mocno ściskając.


Patrzy prosto na mnie – jego brwi ściągnęły się mocno, a twarz zrobiła
się czerwona. -To było proste stwierdzenie. Stań mi na drodze, a
przejdę przez ciebie. Przyjaciel czy nie. Zmuszam się, żeby go puścić
i rzucam głową z powrotem na siedzenie. Moja wizja jest zabarwiona
na czerwono, krew pulsuje w moich żyłach jak uciekający pociąg.

Sam lekko kaszle, wciągając ciężki oddech do płuc. -Zawsze masz


moją lojalność, kutasie. Po prostu nie chcę widzieć, jak giniesz, bo
idziesz na wpół naciągnięty.

Poczucie winy mnie dręczy, ale myślę tylko o niej. -Kocham ją.

– Tak, nie pierdol, człowieku. Pociera dłonią szyję. – Odzyskamy ją.

-A jeśli nie mogę? Kurwa, to okropne. Czuję, jakby ktoś sięgnął do


mojej klatki piersiowej i owinął palcami moje serce. Mogliby to
- 312 -

zmiażdżyć w każdej chwili, a ja jestem kompletnie bezradny, żeby coś


z tym zrobić. Nigdy nie byłem tak odsłonięty lub bezbronny. Nigdy
nie czułem się tak słaby.

-Damy radę. Jesteś Rafael D'Cruz. Zbierz swoje gówno do kupy,


przyłóż twarz do gry i zniszcz tego skurwysyna. Klepie mnie w ramię,
a ja kiwam głową. On ma rację. Anna nie potrzebuje, żebym był
teraz facetem, który jest w niej zakochany. Muszę być tak samo
okropny, jak kiedyś mnie oskarżyła. A dla niej to wcale nie będzie
wysiłek.

✅✅✅

Opieram się o przód Hummera i czekam. Sam stoi obok mnie z


lornetką przyłożoną do twarzy.

– Lada chwila – mówi cicho. Liczę do piętnastu w mojej głowie, zanim


niski huk eksplozji zafaluje w oddali, wibrując ziemię pod moimi
stopami. Zamykam oczy, wdycham słaby zapach spalenizny i
wyobrażam sobie chaos na wyciągnięcie ręki.

Sam milczy, obserwując, jak wszystko się rozwija. Od czasu do


czasu mamrocze coś do słuchawki, którą nosi, prowadząc,
zamawiając.

-Dobrze, jesteśmy dobrzy - mówi w końcu.

Okrążam samochód i wskakuję na siedzenie pasażera. Samuel


prowadzi samochód w dół zbocza wzgórza między zawalonymi
budynkami pokrytymi graffiti, a następnie do kompleksu. Metalowe
wrota z ogniw łańcucha są szeroko otwarte, a nieco dalej od nich
leżały dymiące ciała dwóch mężczyzn. Samuel wciąga samochód do
- 313 -

środka, a my po prostu musimy podążać tropem ciał i zniszczeń do


głównego budynku.

Wysiadam z samochodu, wyjmuję cygaro i wkładam je do ust,


zapalając. Wdychając gęsty dym, staram się uspokoić,
skoncentrować tę gotującą się wściekłość, która grozi wybuchem przy
najmniejszej prowokacji. Bo Dominges mnie sprowokuje i zmusi
moją rękę.

Jeden z chłopaków Samuela stoi przed drzwiami budynku, ubrany


od stóp do głów w czarny bojowy strój. Mój kartel nie jest bandą
ulicznych bandytów. To armia. Jeden, który uwalniam tylko wtedy,
gdy jest to absolutnie konieczne. Dominges właśnie nacisnął duży
czerwony przycisk i teraz odczuwa konsekwencje.

Wchodzę do czegoś, co wygląda jak mały biurowiec. Inny z moich


ludzi trzyma windę i wsiadamy. Obserwuję, jak cyfry wskakują na
czwarte piętro. Drzwi rozsuwają się, ukazując przyziemnie
wyglądający hol. Gówniana grafika wisi na ścianach i prawie się
śmieję. Po co zawracać sobie głowę, by wyglądało to jak prawdziwy
budynek biurowy, skoro tylko kilka metrów dalej znajduje się burdel,
w którym zmusza swoich niewolników do pieprzenia mężczyzn?

Otwieram drzwi do czegoś, co wygląda jak główne biuro i widzę


Domingesa opartego o biurko, trzech jego ludzi plecami do ściany, z
wyciągniętą bronią i wycelowanymi w garstkę chłopaków Samuela.
Uśmiecham się i rzucam cygaro na dywan. Dominges ma zadowolony
uśmiech na twarzy, jakby nie był w jakiś sposób zapchany w kąt.

– Rafael, umrzesz za to.

Śmieję się. -Naprawdę? Zerkam na jego ludzi, którzy poruszają się


niewygodnie. Może i jest pełen fałszywej brawury, ale tak nie jest.
- 314 -

-Skontaktowałem się już z moim bratem. W chwili, gdy szturmujesz


te bramy, byłeś trupem. Całe Sinaloa będzie polować na ciebie jak
na psa.

Wyjmuję pistolet z kabury i przykładam lufę do jego głowy. Napięcie


w pokoju rośnie, ponieważ każdy człowiek ma ochotę pociągnąć za
spust, a jednak nikt nie chce być tym, który odda pierwszy strzał. To
niepewna cienka linia między życiem a śmiercią. Szanse są tutaj
naprawdę nikomu nie sprzyjające. Z wyjątkiem mojego.

– Sam tylko pogarszasz sprawę, Rafaelu.

Uderzam pistoletem w jego podbródek i odchylam głowę do tyłu. —


Rozejrzyj się, Dominges. Mam w dupie to, co robi twój brat, i ty też
nie powinieneś, biorąc pod uwagę, że twój mózg wkrótce będzie na tej
ścianie, jeśli nie dasz mi tego, czego chcę.

Mruży oczy. -A czego chcesz?

Nie mam do tego cierpliwości. Celuję w jego udo i pociągam za spust.


Pojedynczy strzał pada gdzieś za mną i chwytam Domingesa,
przyciągając go do siebie jako osłonę ciała. Jego ludzie go nie
zastrzelą. Następuje kilka kolejnych strzałów, a kiedy podnoszę
wzrok, widzę wszystkich jego ludzi na podłodze i jednego z moich.

-Wiem, że ją masz, kurwa! Zaciskam dłoń na jego gardle, walcząc z


chęcią skręcenia karku.

Z jego ust wymyka się chrapliwy śmiech


- 315 -

. – Więc straciłeś bezwartościową dziwkę?

Odwracam go twarzą do mnie, zimna furia krwawi w moich żyłach.


-Ty zabierzesz moją kobietę, a ja twoją.

– To twój plan? Grozisz mojej żonie?

Uśmiecham się, odpychając go, aż zatacza się na biurku.

-Kto powiedział coś o twojej żonie?

Samuel wychodzi z pokoju, a kilka sekund później słyszę stukot


windy na końcu korytarza, a po nim kilka kroków. Wchodzi Carlos
ze stalowym wyrazem twarzy, a mimo to widzę ból w jego rysach.
Ciągnie za sobą kobietę ze związanymi nadgarstkami i torbą na
głowie. Zmuszając ją do upadku na kolana przed Domingesem,
Carlos zdejmuje torbę. Krztusi się szlochem, błagając niezrozumiale.
Tusz do rzęs spływa jej po twarzy, a jej ciemne włosy są splątane.
Jest ładna, młoda, głupia… Jedno spojrzenie na twarz Domingesa i
wiem, że trafiłem w sedno. Jego wyraz twarzy powtarza wszystko, co
czuję. Szybko ociera udrękę ze swoich rysów, a jego twarz zmienia
się w kamienną maskę. Obchodząc jej łkającą postać, chwytam go
za szczękę i zmuszam, by na nią spojrzał.

-Kobiety. Czy nie są one wieczną słabością ludzi takich jak my?
Oddechy muskają jego klatkę piersiową, stając się coraz bardziej
chaotyczne. -Ci, którzy mają być tak nieprzenikani. Jego zęby
zgrzytają o siebie, mięśnie policzka drżą pod obciążeniem. — Spójrz
na nią, Dominges. Patrz, jak płacze, błaga i błagaj o uratowanie jej.
Gniew ogarnia mnie, rośnie z każdym oddechem, który ten skurwiel
nadal bierze. Cofam się i kładę dłoń na jej głowie, wyciągając z niej
skowyt. Zwykle nie krzywdzę kobiet, a każdego innego dnia
widziałbym tę dziewczynę jako niewinnego obserwatora w znacznie
większej grze. Prawdopodobnie nie jest z Dominges z wyboru.
- 316 -

Kobiety takie jak ona nie odmawiają mężczyznom takim jak on,
bogatym i potężnym.

Przysuwam swoją twarz do jej twarzy i owijam dłoń wokół jej szczęki.

-Patrz, jak skręcam jej kark przed tobą. Prostuję się i kładę drugą
rękę na jej włosach, zmuszając jej głowę do przechylenia. Krzyczy,
błaga i płacze w obliczu nieuchronnej śmierci.

Jego maska drga, oczy odwracają się od niej na mnie iz powrotem.


Jest w niej zakochany. Nazwałbym go słabym, ale dobrze znam to
uczucie.

-Przestań! Jego szczęka drga, irytacja migocze w oczach.

Uśmiecham się powoli, ponieważ w naszej grze w kurczaka właśnie


wygrałem. -Mów albo ją zabiję.

-Nie mam twojej Rosjanki. Z westchnieniem zmuszam dziewczyny


do głowy pod jeszcze ostrzejszym kątem. -Ja nie! Ona jest… – Urywa,
a ja mrużę oczy. -Rosjanie.

-Co ty do cholery wiesz o Rosjanach?

-Nicholai Ivanov.

Sprzedał ją. Uwalniam kobietę i łapię pistolet, celując w jego głowę.


Mój palec drży na spuście, ogarnia mnie wściekłość.
- 317 -

-Rafe. Ręka Carlosa ląduje na moim ramieniu. -Wiem, że chcesz go


zabić, ale odpuść. Carlos odwraca się plecami do Domingesa i
szepcze mi do ucha. -On jej nie ma, więc to tylko rozpocznie wojnę.
Nie możesz tu walczyć i znaleźć Anny, jeśli jest w Rosji. Odsuwa się,
jego oczy spotykają się z moimi. Widzę w nich ból, udrękę. – Tak
samo jak ty pragnę jego śmierci, ale zostaw go dla Uny.

Biorę głęboki oddech, zaciskam zęby i opuszczam pistolet. –


Powinienem cię zabić, ale nie zamierzam. Nie traktuj tego jako
słabość, tylko polityczny manewr. Jeśli jednak nie odzyskam Anny,
zabiję ją. Wskazuję na kobietę. – Przyprowadź ją – rozkazuję
mężczyznom. Carlos praktycznie wyciąga mnie z pokoju, a Samuel
podchodzi do nas, gdy wchodzimy do windy.

-Co teraz?- pyta.

-Teraz jedziemy do Nowego Jorku. Jeśli Rosjanie ją mają, to


potrzebujemy Uny Ivanov, a ona jest z Nero. Carlos, zostań z
Lucasem.

-Jest z nim moja matka. Nic nie mogę zrobić. Wolałbym raczej
pomóc upolować drania.

Zerkam na niego, odczytując jego minę. On i ja jesteśmy stworzeni


z tego samego materiału, bracia we wszystkim oprócz krwi.
Rozumiemy zemstę i działanie. To brak działania jest zabójcą.

Przytakuję. -Zadzwońcie. Powiedz Nero, że nadchodzimy.

36
- 318 -

ANNA

Moja świadomość wkrada się z powrotem jak pierwsze promienie


świtu wznoszące się nad horyzontem. Kręci mi się głowa i mrugam
oczami, otwierając niewyraźne widzenie. Dudniący rytm przenika
moją czaszkę, wywierając nacisk na tył moich oczu. Przewracam się
i podnoszę, moje dłonie stykają się z lodowatym betonem pode mną.

-Ach, nie śpisz. Staram się poruszać szybko, ale to jest jak brodzenie
w ruchomych piaskach. Wszystko jest powolne i niewyraźne.
Pojawia się rozmazany zarys mężczyzny, a ja odsuwam się od niego
jak najdalej, aż moje plecy uderzają o ścianę. – Narkotyki wkrótce
przestaną działać – mówi z mocnym akcentem.

Przyciskam palce do skroni i udaje mi się bardziej skupić na nim.


Ma na sobie idealnie skrojony trzyczęściowy garnitur, a jego siwiejące
włosy są starannie zaczesane. Pomimo uprzejmości te
bladoniebieskie oczy zdają się przecinać wszelkie pozory
człowieczeństwa.

-Kim jesteś?- pytam.

Na jego ustach pojawia się krzywy uśmiech. – Wyglądasz dokładnie


jak ona, wiesz?

-Kto?

– Oczywiście, twoja siostra. Zarejestrowanie słów zajmuje mi chwilę,


ale w końcu przebijają się przez mgłę, która wciąż tkwi w moim
umyśle.
- 319 -

-Moja siostra. Kim jesteś?- powtarzam.

Podchodzi bliżej i powoli opada przede mną kucając. -Och, mała


ptaszyno, jestem Nicholai Ivanov i mam twoją siostrę tak samo
pewnie, jak teraz mam ciebie. Wyciąga rękę, a ja cofam się tuż przed
jego chłodnym koniuszkiem palca po moim policzku. -Tak, tak jak
ona, ale nie tak silna.

-Czego ode mnie chcesz?

-TSK TSK. Jeśli mam ciebie, moja mała gołębica wróci do mnie.
Przygląda mi się od góry do dołu. – Zdradziła mnie dla ciebie, wiesz?
Zawsze była taka lojalna, taka silna. A teraz… – Kręci głową. -Tak
rozczarowująca. Ale…- Klaszcze w dłonie i podnosi się na nogi. –
Mogę ją naprawić. Przyjdzie po ciebie i wszystko będzie dobrze.

-Nie widziałam siostry, odkąd skończyłam dziesięć lat. Dlaczego po


mnie przyszła?

-Tak, to dziwne. Przechyla głowę na bok i jest to niemal zwierzęce,


nieludzkie, wyrachowane. -Taka słabość.

Coś w tym mężczyźnie skłania mnie do ostrożnego stąpania.


Spotkałam złych ludzi, ale on jest inny. Źli ludzie kierują się czymś:
podstawowymi pragnieniami, prostymi deprawacjami. Nicholai
Ivanov jest zimny, zdystansowany – dopóki nie mówi o Unie. W jego
oczach jest to światło, wściekła obsesja. Kimkolwiek jest, Una; bez
względu na to, jak groźna by była, nie jest z nim bezpieczna.

Wyjmuje telefon z kieszeni i uśmiecha się, wybierając numer, kładąc


go na głośniku. Słucham, jak ton wybierania rozbrzmiewa w pustym
pokoju, zanim się wyłączy.
- 320 -

-Dzień dobry. Zaciskam oczy na dźwięk głosu Uny. Słyszałam to


raz na dwanaście lat, ale rozpoznałabym to wszędzie, jakbyśmy byli
zestrojeni.

-Mała gołębica- Nicholai ma ten nostalgiczny uśmiech na twarzy.

-Nicholai.

-Dostałaś moją kartę i prezent? – pyta prawie radośnie.

-Tak.

-Poprosiłem cię, żebyś wróciła do domu, gołąbku.

-Nie mogę tego zrobić. Brzmi obojętnie, jakby rozmawiała tylko o


pogodzie.

Uśmiecha się pobłażliwie. – Ranisz mnie. Ale nieważne.


Powiedziałem ci, że po ciebie przyjdę, ale musiałem zrobić wiele. Nie
jestem z ciebie zadowolony.

-Jakie długości?

Nic nie mówi.


- 321 -

-Jakie długości? Jej głos lekko się podnosi, obojętność znika. Z


uśmiechem podsuwa mi telefon i unosi brwi. Chce, z nią
porozmawiać. Oczywiście.

– Una?

– Anno – szepcze, a moja siostra – moja silna zabójczyni – brzmi tak


rozbita tym jednym słowem. -Czy wszystko w porządku?

-Chyba tak. Co się dzieje?

-Po prostu zachowaj spokój. Rób, co mówią. Idę po ciebie.

Nicholai odsuwa ode mnie telefon.

– Ona jest bardzo do ciebie podobna, gołąbku. Ale zawsze byłaś taka
silna, Una. Jesteś idealnym żołnierzem, którego tylko Twoje dziecko
może przewyższyć. Jej dziecko? Una ma dziecko? -Ale Anna… Anna
nie jest tak silna jak ty, gołąbku. Ona nie zrobi żołnierza…- Pozwala,
by to zawisło w powietrzu, abyśmy oboje mogli usłyszeć.

-Obiecuję ci, że jeśli jej dotkniesz, wyrwę ci serce z piersi - pluje Una.
I w każdym calu brzmi jak zabójca, o której wiem, że teraz jest.

– Tsk...tsk.., wychowałem cię lepiej. Nie było cię zbyt długo. To cię
splamiło. Myślałem, że wystarczająco dobrze cię nauczyłem, że
miłość to słabość. Twoja siostra, Włoch,, twoje dziecko… osłabiają
cię, Una. Stałaś się krucha – wypluwa, praktycznie trzęsąc się z
wściekłości. -Ale jest w porządku. W porządku. Mogę cię naprawić.
Nie martw się, gołąbku. Sprawię, że znów będziesz doskonała. I
sprawię, że twoje dziecko będzie silniejsze niż ty. Macha ręką w
- 322 -

powietrzu. On naprawdę jest szalony. To jest człowiek, który


wychował Unę? Kto nauczył ją zabijać? -Wrócisz do domu, a ja
uwolnię Annę. Masz czterdzieści osiem godzin, a potem ją zabiję. TIK
Tak. Rozłącza się i uśmiecha do mnie. -Przepraszam, mała ptaszyno.
On mnie zabije. Czekam na poczucie strachu lub osamotnienia, ale
ono nigdy nie nadchodzi. W wielkim schemacie rzeczy są znacznie
gorsze losy niż śmierć.

Podchodzi do drzwi i puka do nich. Grube stalowe drzwi otwierają


się z głośnym piskiem, ukazując dwóch mężczyzn w wojskowych
mundurach. Stają na baczność, ręce splecione za plecami i sztywne
postawy.

Po ostatnim spojrzeniu z pokoju wychodzi Nicholai. Drzwi zamykają


się za nim z trzaskiem, a dźwięk odbija się echem po zimnych
betonowych ścianach. Gdy się rozglądam, uświadamiam sobie, że
nie ma okien, tylko jedne drzwi, łóżeczko i toaleta. Otóż to. Jestem
więźniem w celi śmierci, chyba że moja siostra, siostra, którą ledwo
znam, odda siebie i swoje dziecko temu szaleńcowi.

Mam nadzieję, że ucieknie tak daleko i tak szybko, jak tylko może.

37

RAFAEL

Nowy Jork. Jest zimno i chaotycznie. Po chodnikach biegają


mężczyźni i kobiety w garniturach z telefonami przyciśniętymi do
uszu. Wysiadając z samochodu, zerkam na elegancki drapacz chmur
rozciągający się w stronę błękitnego nieba o północy, jak latarnia
morska. Niski dudnienie metra odbija się echem przez kraty pod
moimi stopami, posyłając wokół mnie smród śmierdzącego powietrza.
- 323 -

Nie chcę tu być. Chęć lotu do Rosji mnie pożera, ale wiem, że bez
planu nie ma to sensu. Po prostu nienawidzę wiedzieć, że ona tam
jest, a ja tu jestem.

Gdy tylko wchodzimy do budynku, facet kiwa na nas głową,


naciskając przycisk windy. Nie ma przycisków dla żadnych pięter, a
liczby tykają, dopóki nie dotrzemy do szczytu. Oczywiście Nero
zamieszkałby w penthousie.

Drzwi się otwierają i wita nas widok wycelowanych w nas pistoletów.

-Wpuść ich - skądś krzyczy głos. Dwaj mężczyźni cofają się,


pozwalając nam wejść do apartamentu. Nero przechadza się po
marmurowym holu. Nie wygląda na szefa mafii, ale nie można go
lekceważyć.

-Nero.

– Rafaelu. To Gio i Jackson. Wskazuje na dwóch facetów z bronią.

Przytakuję. -Carlos i Samuel.

-Ivanov zadzwonił do Uny. Chce wymiany.

-Na co?

Nero szczypie grzbiet nosa, zmarszczki naprężenia zatapiają się w


kącikach oczu. -Una za Annę.
- 324 -

Widzę w jego oczach, że to nie jest handel, na który jest gotów.

– Sam pójdę za Rosjaninem, jeśli będę musiał – mówię.

Nero się śmieje. -I umrzesz. Ten facet… – Kręci głową. -Cokolwiek


słyszałeś lub myślisz, że wiesz, jest o wiele gorzej.

Dostrzegam ruch za Nero w chwili, gdy Gio mamrocze pod nosem.

-Ach, cholera. Maleńka blond kobieta obchodzi Nero i wbija mi pięść


w szczękę tak szybko, że ledwo mam czas na reakcję. Uderzenie
przechyla moją głowę na bok i sprawia, że się chwieję. Jezus. Samuel
musiał sięgnąć po swój pistolet, bo kiedy podnoszę wzrok, ma broń
przyciśniętą do jego głowy i czyste morderstwo w fioletowych oczach.
Wygląda jak Anna, ale jest twardsza, okrutna i bezwzględna w
sposób, w jaki Anna nigdy nie mogłaby być. To byłaby wtedy Una.

-Zastrzelę twój bezwartościowy, gówniany tyłek tam, gdzie stoisz -


mówi.

Pocieram szczękę, zerkając na Nero. -Ona zawsze to lubi? Wzrusza


ramieniem, po czym przesuwa się i staje obok niej. Jego ręka ślizga
się wokół jej talii, opierając się na jej brzuchu. I wtedy zauważam
guzek rozciągający materiał jej czarnej bluzy z kapturem. Ona jest w
ciąży. Nero przygląda mi się uważnie. Nic dziwnego, że tak bardzo
chciał ją odzyskać.

-Są tutaj, aby pomóc-zapewnia ją Nero.


- 325 -

– Loco puta 4 – mamrocze Sam. Idiota. Uderza go pistoletem w


nasadę nosa, nie odrywając ode mnie wzroku. Sam jęczy i ściska
złamany nos. Nero odchrząkuje, żeby ukryć śmiech.

– Straciłeś moją siostrę.

Oskarżenie kłuje, ale nie myli się. Przesuwam dłonią po twarzy. -


Nie myśl, że lekceważę to. Rosjanie zastrzelili trzech moich ludzi.
Oboje mamy tu dużo do stracenia, w postaci Anny, ale szczerze,
gdyby nie Una, Anna nigdy nie byłaby w niebezpieczeństwie.

-Mam w dupie twoich ludzi! Obiecałeś, że jest z tobą bezpieczna.

-Była pilnie strzeżona i znajdowała się w jednym z moich domów, o


którym wiedzą tylko moi najbliżsi ludzie.

– Cóż, wygląda na to, że jeden z twoich najbliższych ludzi jest


szczurem, Rafaelu. Wpatruje się w Samuela i Carlosa.

-Jednym z zastrzelonych mężczyzn był mój brat - mówi Carlos.

-Nie. Obchodzi. Mnie. To.. Gdybym był tobą, moją jedyną troską
byłby fakt, że moja siostra nie żyje.

Kładę dłoń na jego ramieniu, aby powstrzymać go przed


poruszaniem się.

4 Szalona dziwka, suka.


- 326 -

-Wiesz, kim jestem?- pyta cicho, podchodząc do niego, aż staną od


stóp do głów.

-Jeśli jej nie odzyskam, przyjadę do Meksyku i rozwiążę cały twój


pieprzony kartel.

-Okay…- Nero przyciąga ją do swojej piersi. -Przyszli z pomocą.

Odsuwa się od niego i krąży po pokoju. Jest drobna, ale sposób, w


jaki się porusza, krzyczy niebezpieczeństwem. Jej stopy suną po
ziemi, jej ruchy są gibkie i pełne wdzięku. Wiem dokładnie, kim ona
jest, a jednak trudno uwierzyć, że ta dziewczyna jest jedną z
najbardziej zabójczych i poszukiwanych zabójców kontraktowych na
świecie. Patrzenie na nią powoduje ból w mojej piersi. Jej maniery
w niczym nie przypominają Anny, ale są tak podobne. Włosy Uny
mają kolor od białego blond do złotego Anny, a tam, gdzie Anna ma
szafirowo niebieskie oczy, Uny mają najdziwniejszy odcień liliowy, ale
rysy twarzy są takie same.

Nieprzerwanie krąży i to tak, jakby patrzeć na dzikie zwierzę w


klatce, czekające, aż pęknie i oderwie rękę przewodnikowi. Nero jest
o wiele odważniejszym mężczyzną niż ja, nie tylko po to, by
szantażować tę dziewczynę, ale potem ją pieprzyć i podbić. Z drugiej
strony Włoch nigdy nie był zbyt zdrowy na umyśle.

W końcu przechodzi przez hol i znika w drzwiach.

Odwracam głowę w jej kierunku.

– Zakładam, że to twoje dziecko?


- 327 -

– Tak, dlatego byłoby wspaniale, gdybyś mógł zapewnić dziewczynie


bezpieczeństwo, tak jak prosiłem.

Mój gniew rośnie niebezpiecznie i zbliżam się do niego, zaciskając


pięści po bokach. Jego ludzie napinają się, a ja się uśmiecham. -
Jeśli chodzi o Nicholię Ivanov, odebrałeś mu Anioła Śmierci. Anna
jest niewinna w całym tym gównie, a teraz jest zastawem do dostania
się do swojej siostry.

-Zdaję sobie sprawę. Ale nie mogę pozwolić, żeby Una poszła do
niego, nie z dzieckiem.

Gdyby Anna tu była, nigdy nie chciałaby, żeby Una narażała swoje
dziecko, ale ta samolubna część mnie nie obchodzi. Ból w klatce
piersiowej zagłębia się jeszcze głębiej, gdy powaga sytuacji całkowicie
opada na mnie.

– Potrzebuję jej z powrotem, Nero.

Oczy koloru whisky spotykają się z moimi i coś między nami


przechodzi, zrozumienie. Człowiek z mężczyzną. Jesteśmy dwoma
mężczyznami zrezygnowanymi z paraliżującej słabości miłości.
Dwóch mężczyzn, których takie rzeczy nie powinny dotyczyć, a
jednak oto jesteśmy.

– Ja też, bo jeśli jej nie odzyskamy, nie jestem pewien, czy uda mi się
powstrzymać Unę przed zrobieniem czegoś głupiego.

– Poświęci się dla Anny?

Jego usta zaciskają się w twardą linię. -W mgnieniu oka.


- 328 -

Zerkam przez otwarte drzwi i prawie dostrzegam sylwetkę Uny na tle


ogromnego okna, światła panoramy Nowego Jorku oświetlają
przestrzeń wokół niej. Nero podąża za moim wzrokiem, ściskając
brwi, gdy ją obserwuje. Dobrze znam wyraz jego oczu. Miłość i strach
– ponieważ te dwa są jednym i tym samym, odzwierciedlone.

-Gio, zabierz ich do biura. Porozmawiam z Uną.

Gio prowadzi nas korytarzem eleganckiego, nowoczesnego


penthouse'u. Wszystkie ściany zewnętrzne są niczym innym jak
przeszkleniem od podłogi do sufitu, co zapewnia nieprzerwany widok
na tętniące życiem miasto daleko w dole. Otwiera drzwi i wchodzimy
do biura. Nie ma tu okien, tylko półki na książki zakrywające każdy
cal ściany. Trzy skórzane kanapy stoją naprzeciwko stolika
kawowego, a pod tylną ścianą stoi duże biurko.

-Jak bardzo, w stylu Ojca Chrzestnego -zauważa Carlos.

Włosi nic nie mówią. Jackson, o którym sądzę, że jest mięśniem,


siada na jednej z kanap, podczas gdy Gio zaczyna nalewać alkohol z
karafki. Podaje mi jedną, a ja wpatruję się w szklankę z
bursztynowym płynem, a moje myśli znów wracają do Anny. Robię
wszystko, co mogę. Jestem tu z Włochami. Zostawiłem swój kartel
na krawędzi wojny, żeby ją odzyskać, i nawet nie potrafię się tym
przejmować.

Gio kładzie coś na stoliku do kawy przed nami, odciągając mnie od


moich myśli. Zerkam na coś, co wygląda jak plan piętra. -To jest
baza, w której Una wierzy, że Nicholai będzie przetrzymywał Annę.

-Jakie zabezpieczenia? - pyta Samuel.


- 329 -

Jackson odrzuca głowę do tyłu, wybuchając śmiechem.

-To główna baza jego elity.

-Ile?

-Setki. Wskazuje głową w kierunku drzwi. – Setki takich jak ona.

Sam unosi brew i zerka na mnie. Po prostu kręcę głową, ponieważ


nie chcę, aby przypominano mi, jak nieprawdopodobne są teraz
nasze szanse.

-Baza ma tylko jedno wejście i wyjście, a brama jest silnie strzeżona,


a zbliża się do niej dwumilowa droga. Jeśli zdołasz dostać się na milę
od bramy i nie zostaniesz postrzelony przez ich snajperów dalekiego
zasięgu, musisz wejść przez bramę. Gdybyś widział tych facetów
walczących lub strzelających, wiedziałbyś, jak trudne będzie to. W
takim razie masz odporny na wybuchy betonowy bunkier z
podziemną bazą, cały wypełniony Elite.

Drzwi otwierają się i do środka wchodzi Una, a tuż za nią Nero. Bez
większego zainteresowania zerka na plany leżące na stole.

Ciemne cienie pojawiają się pod oczami Nero i mogę sobie tylko
wyobrazić, jak to jest, gdy kobieta taka jak Una Ivanov nosi twoje
dziecko. Gio podaje mu szklankę i połyka whisky dwoma łykami, po
czym siada naprzeciwko mnie. Una siada obok niego, a on kładzie
zaborczą dłoń na jej udzie. Nic nie mówi, gdy wszyscy idą tam i z
powrotem, dochodząc raz za razem do tego samego wniosku. Nie ma
możliwości włamania się do tej bazy. Anna nie wyjdzie, chyba że
Nicholai dobrowolnie ją wypuści.
- 330 -

Nie mogę tego znieść. Nigdy nie czułem się tak sfrustrowany lub
bezradny. Jestem człowiekiem z siłą, ale nawet z pomocą włoskiej
mafii nie mogę odzyskać jedynej rzeczy, o którą tak naprawdę dbam.
Zrywam się na nogi, wypluwam przekleństwo i chodzę.

Una wstaje i wychodzi. Ona też to czuje. Wiem, że tak. Oboje


jesteśmy tak blisko utraty czegoś, co kochamy. Nigdy nawet nie
połączyła się ze swoją siostrą, a po tak długim czasie bez niej znów
może ją stracić.

✅✅✅

Siedzę we frontowym pokoju Nero ze szklanką whisky w jednej ręce


i cygarem w drugiej. Potrzebuję likieru, aby uspokoić moje nerwy i
pozwolić mi po prostu usiedzieć spokojnie. Nic nie robić — to
najtrudniejsza rzecz. Akcja, krew, przemoc; to są rzeczy, które
rozumiem. Tracę kontrolę i nigdy nie czułem się tak zagubiony.

Ktoś odchrząkuje, a ja podnoszę wzrok i widzę Samuela opartego o


framugę drzwi.

– Dzwonił Miguel. Miguel jest najbardziej zaufanym facetem Sama,


jedynym, który ma nadzorować wszystko pod naszą nieobecność. -
Sinaloa właśnie spalił jedną z naszych fabryk i zastrzelił Red's.
Przeciągam dłonią po włosach, próbując przez chwilę zebrać w sobie
wolę troszczenia się o cokolwiek innego niż o Annę. Zostawienie
Miguela było głupie. Jest zdolny, ale nie ufam mu tak jak Samuelowi
czy Carlosowi.

-Wyślij Carlosa do domu.

-Mogę iść.
- 331 -

– Nie, potrzebuję cię – mówię cicho. Potrzebuję logicznego,


racjonalnego sposobu myślenia Samuela. Potrzebuję mojego
przyjaciela, ponieważ czuję, że teraz balansuję na krawędzi rozpaczy.

-W porządku. Odeślę go z powrotem. Wychodzi z pokoju bez słowa.


I oto siedzę, mój świat przechyla się niebezpiecznie wokół własnej osi,
gdy ta wściekłość jątrzy się we mnie. Penthouse cichnie i ogarnia
mnie ciemność. Światła miasta rozpościerają się za oknami jak
morze gwiazd i przywodzi mi na myśl Annę. Czy nikt ci nigdy nie
powiedział? Nie możesz zobaczyć gwiazd bez ciemności. To
naprawdę trafne, bo bez niej wszystko wydaje się czarne jak smoła.
Ona jest gwiazdami.

Zapalam kolejne cygaro i wciągam dym głęboko w płuca, jakby jego


palący ból mógł wymazać ten pusty ból w mojej klatce piersiowej.
Słyszę za sobą ruch i rozglądam się, aby zobaczyć jednego z
dobermanów Nero kłusującego podekscytowany przez salon. Ledwo
zauważam ciemną postać, która czai się na dole schodów, dopóki pies
nie zatrzyma się przed nią. Una patrzy na mnie zmrużonymi oczami,
z ręką za plecami, bez wątpienia sięgającą po broń.

– Idziesz do niego – mówię. Wiedziałem, że to zrobi, bo ja to zrobię.


Wystarczy, że na nią popatrzę, żeby zobaczyć, jak odbijają się we mnie
wszystkie moje własne uczucia. Oboje jesteśmy bezradni, ale ona ma
moc, by coś zrobić.

-Nie próbuj mnie zatrzymywać. Robię, co muszę.

Pochylam się do przodu, pozwalając cygaru zwisać luźno z moich


palców, gdy opieram łokcie na udach.

-Poświęcisz się dla niej?


- 332 -

-Tak.

Powinienem być zadowolony, ale dręczy mnie poczucie winy.

-A twoje dziecko? Poświęcisz dla niej swoje dziecko?

Jej oczy błyszczą, szczęka tyka.

– Myślałam, że… coś do niej poczułeś.

Wzdycham i podnoszę się, poczucie winy i czysta, pieprzona


desperacja unoszą się nade mną, gdy staję przed nią. – Tak, ale Anna
nigdy nie życzyłaby sobie, żebyś poświęciła niewinne dziecko, Aniele.

-Mam plan.

Podnoszę cygaro do ust, zaciągając się powoli.

-Ach, ty i Nero i twoje plany.

-Ten… nie dotyczy Nero. Więc zwraca się przeciwko niemu dla swojej
siostry, uciekając do Rosji z jego dzieckiem w brzuchu. To go złamie.
Wyobrażam sobie Annę. Co by na to powiedziała? Wiem, że nigdy by
na to nie pozwoliła. Może powinienem powstrzymać Unę, ale kurwa
nie mogę, bo wiem, że bez tego Anna jest dla mnie stracona. Miłość
jest samolubna dla mężczyzny takiego jak ja.
- 333 -

-Skąd wiesz, że wypuści Annę? A jeśli po prostu zatrzyma was oboje?

-Nie wiem Kiedy ktoś tak utalentowany jak Una wygląda na tak
niepewnego, wiesz, że gówno jest złe. – Potrzebuję, żebyś wyświadczył
mi przysługę.

Przytakuję.

-Jeśli nie wypuści Anny, targuj się o jej powrót. Kiedy już mnie
dostanie, nie potrzebuje jej. Niech zrobi z niej dobry użytek gdzie
indziej.

– Targować się o co?

-Masz port…-

-Tak.

-Zaproponuj mu korzystanie z tego. Zdobycie broni przez


południową granicę jest najłatwiejszym punktem dostępu do
Ameryki, ale kartele nie pozwolą Rosjanom na jakikolwiek przyczółek.

Nic nie mówię, myśli przelatują mi przez głowę z prędkością stu mil
na godzinę.
– To spowodowałoby problemy – mruczę, wiedząc nawet, że nie ma
nic, czego bym nie zrobił dla Anny.

Zerka nerwowo w kierunku szczytu schodów. – Słuchaj, to nie


potrwa długo. W każdym razie, Nicholai nie łamie słowa. Myślę, że
pozwoli jej odejść.
- 334 -

Nie sądzę, żeby pozwolił jej odejść. Nie zrobiłbym tego, gdybym miał
tego rodzaju zabezpieczenie. -Jesteś jego ulubionym zwierzakiem,
Aniele. I okazałaś się niesforny. Ma środki, by cię kontrolować. Nie
myśl, że łatwo z tego zrezygnuje.

Dręczy mnie dziwne poczucie winy, nie z powodu jakiegokolwiek


moralnego obowiązku, ale po prostu dlatego, że wiem, że Anna by
tego nie zniosła. Znienawidziłaby mnie za to, że pozwoliłem Unie to
zrobić.

-Idź. Nie widziałem cię.

-Dziękuję Ci.

-A Una…-

-Tak?

Zerkam na jej zaokrąglony brzuch. -Uważaj na siebie.

Wychodzi z pokoju i słyszę stłumione stukot windy, po czym


podnoszę się i gaszę cygaro w popielniczce. Wcześniej czy później
ktoś zorientuje się, że zaginęła. Nie jestem pewien, jak wymknęła się,
nie zauważając Nero. Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć.

Wchodzę po schodach na drugi poziom, gdzie Nero przydzielił nam


pokoje gościnne. W głowie pływa mi whisky, ale wciąż nie mogę
zagłuszyć własnych myśli. Niczym rój wściekłych pszczół,
zaciemniają wszystko, kłując mnie raz za razem z podłymi
możliwościami i co jeśli. A jeśli nie mogę jej odzyskać? A jeśli Una
- 335 -

nie może jej odzyskać? A jeśli Nicholas ją zatrzyma? A jeśli ją zabije?


A przede wszystkim, co jeśli ją odzyskam, tylko po to, by straciła nie
tylko siostrę, ale i niewinne dziecko? Czy ona mnie znienawidzi?

Opadam na łóżko i chwytam się za głowę. W czasie wojny robimy to,


co musimy. Mój ojciec zwykł mi to powtarzać, aby usprawiedliwić
krew i śmierć, w których będę się dla niego kąpać. To jest wojna,
prawda? Rosjanka i ja stoimy po dwóch stronach planszy z
przeciwstawnymi pragnieniami. W gruncie rzeczy nie powinienem się
z nią kłócić, nie ma powodu do obrazy. Anna nigdy nie powinna była
być warta takiej sprawy, a jednak jest.

Wielki człowiek powiedział kiedyś, że wojny toczą się z wielu


powodów, więc dlaczego nie miłość? Czy nie jest to najważniejsza
przyczyna ze wszystkich? A może po prostu oślepia nas tak
absolutnie, że racjonalni ludzie stają się dzicy.

Miłość jest czysta, ale utrata miłości… cóż, to całkowicie zepsuje


duszę człowieka.

38

RAFAEL

Budzę się, słysząc walenie do drzwi.

-Rafe!

Siadam i przesuwam dłonią po twarzy. Kurwa. Głowa mi wali, a


żołądek jest jak betoniarka. Jest taki moment, jeden błogi moment,
- 336 -

w którym myślę tylko o moim kacu, a potem wszystko wraca jak


powódź. Anna. Jak grzmot błyskawicznie przedziera się przez moje
myśli.

-Rafe! Kolejny łomot.

-Tak?

Drzwi otwierają się i wchodzi Samuel, który ma nos dobrze i


naprawdę posiniaczony, dzięki wczorajszej uprzejmości Uny. Jego
oczy prześlizgują się po mnie przez chwilę, przyglądając się moim
ubraniom z wczoraj.

-Una odeszła.

Pocieram dłonią kark.

-Wiem.

Zerka nerwowo przez ramię, po czym wchodzi do środka i zamyka


drzwi.

– Co masz na myśli, mówiąc, że wiesz?

– Widziałem ją zeszłej nocy.

Przeciąga obie ręce po włosach i wypuszcza wzburzony oddech. -


Proszę, nie mów tego Włochom. Odurzyła Nero, żeby uciec.
- 337 -

Staję na nogi i walczę z falą zawrotów głowy. -Nie mam zamiaru


mówić Nero.

– Poszła po Annę?

-Tak. To nie tak, że mogę ją powstrzymać, ale nawet gdybym mógł,


nie zrobiłbym tego.

– Ona jest w ciąży, Rafe. Nie tęsknię za jego cichym osądem.

-Wiem o tym, ale to Anna. Ufam, że Una nie oddałaby się po prostu
w jakiejś samobójczej misji. Ona tak nie działa.

-Ufasz Rosjance?

-Ufam, że kocha swoją siostrę. Przeciągam koszulę przez głowę i


krzywię się na bolące mięśnie. Walenie w mojej czaszce staje się coraz
głośniejsze. Potrzebuję kawy.

– Wyglądasz jak gówno – mówi Sam, przyglądając mi się od góry do


dołu. – Będę na dole. Drzwi zamykają się za nim z trzaskiem

Zerkam na swoje odbicie w lustrze w łazience. Pod oczami pozostają


ciemne kręgi, a lewa strona mojej twarzy zrobiła się wczoraj brzydka
fioletowa od prawego haka Uny. On ma rację. Wyglądam jak gówno.

Kiedy schodzę na dół, panuje czysty chaos. Napięcie w apartamencie


można było przeciąć nożem. Nero przechadza się po kuchni, jego
włosy sterczą wszędzie, jakby przeczesywał je palcami bez przerwy.
- 338 -

Czerwony ślad jest bardzo wyraźnie widoczny z boku jego szyi i myślę,
że to tam Una go odurzyła.

Siadam przy barze śniadaniowym obok Samuela z Gio po drugiej


stronie. Nero zatrzymuje się, odwracając się do mnie. Ma na sobie
dżinsy i t-shirt, co świadczy o tym, jak bardzo jest zdenerwowany, bo
nigdy nie widziałem Włocha bez garnituru. Jest szefem mafii.
Zimnym zabójcą. To facet, którego wynająłem do zabicia mojego ojca;
potężny szef kartelu. A jednak teraz wygląda dokładnie tak, jak się
czuję. Bezradny, żałosny… złamany.

-Rafael, masz kontakty w Rosji? - pyta.

Chwyta się brzytwy. -Zaopatruję Bratvę w colę, ale inne kartele też.
To tylko znajomi biznesowi.

Zaciska i puszcza pięści, po czym wraca do chodzenia.

-Wiemy, dokąd zmierza, ale nie zdążylibyśmy tam na czas.


Potrzebuję tylko kogoś, żeby ją powstrzymał. Uderza dłonią w barek
śniadaniowy. – Ale my kurwa nie mamy nikogo.

-Pozwól mi zadzwonić. Zsuwam się ze stołka barowego i idę do


salonu. Poranne światło ogrzewa moją twarz, gdy patrzę na telefon.
Czy staram się mu pomóc? Pozwoliłem Unie odejść zeszłej nocy, bo
wiedziałem, że to ona i tylko ona może odzyskać Annę. Zaciskam
palce na telefonie, aż moje knykcie stają się białe. Nie jestem
człowiekiem moralności. Rozumiem tylko biznes, przemoc i
samolubną potrzebę. Anna jest najbardziej samolubną i
zaabsorbowaną potrzebą, jaką mam. Nero jest moim największym
sprzymierzeńcem biznesowym, a Una… cóż, jest czymś, co oboje
kochają. Gdzie to mnie zostawia? Gdybym kochał Annę, naprawdę
ją kochał, na pewno uratowałbym jej siostrę? Tego by chciała,
prawda?
- 339 -

Opieram czoło o chłodną szybę okna, mając nadzieję, że spowolnię


wir bezużytecznych myśli przelatujących przez moją głowę.

- Zadzwonisz do Dymitra? Zerkam przez ramię na Samuela.

-Nie wiem. Bardzo wątpię, czy pomoże. Następuje chwila ciszy. –


Czy znienawidziłaby mnie za to, że pozwoliłem jej siostrze odejść? -
szepczę.

-Czy to ma znaczenie? Kochasz ją. Czy naprawdę obchodzi cię, że


cię nienawidzi, dopóki jest bezpieczna?

– Znaliśmy tylko podstawowe metody przetrwania, Sam. Kartel był


naszym zbawieniem. Patrzę na niego. -Czuję, że bez niej nie mogę,
kurwa, oddychać. Powinienem być mądrzejszy, ale poświęciłbym
dużo więcej niż jej siostra, żeby ją odzyskać.

-Dobrze. Ponieważ prawdopodobnie będziesz musiał. Wyciąga rękę


po telefon, a ja kładę go w jego dłoni. – Zadzwonię do Dymitra.
Przygląda mi się znacząco, a ja kiwam głową, wychodząc z pokoju.
Najlepiej, żeby to było poza moim zasięgiem.

✅✅✅

Drzwi do biura otwierają się gwałtownie i Nero wychodzi, jakby miał


zamiar rozjebać świat, jaki znamy. On i jego ludzie są tam od wielu
godzin.

– Dzwoniła Una – mówi przez zaciśnięte zęby.


- 340 -

-Co powiedziała?

Spogląda na mnie z lodowatym wyrazem twarzy. -Do widzenia. Więc


teraz robimy rzeczy w staromodny sposób.

-Co masz na myśli?

Na jego ustach pojawia się powolny, złośliwy uśmiech i dziwnie się


uspokaja. Aż za dobrze rozumiem ten złośliwy błysk w jego oku. -
Krew, wojna, rzeź. Rzucimy Rosjan na kolana. Zobaczmy, jak długo
zatrzymają dwie kobiety, kiedy ich kobiety umierają, a ich interesy są
sparaliżowane.

W mojej piersi pojawia się uczucie ulgi, iskierka nadziei odpędzająca


bezradność, którą odczuwam odkąd Anna została zabrana. Akcja,
którą mogę zrobić. Czekać nie mogę. Ale muszę dać Unie szansę.
Poświęciła się dla swojej siostry i chociaż nie wierzę, że Rosjanin
dotrzyma słowa i ją uwolni, to muszę dać sekundę. Prawda? Problem
polega na tym, że Nero patrzy na mnie, jakby był gotowy podpalić
świat i śmiać się, gdy patrzy, jak płonie.

-Czego potrzebujesz? - pytam.

Wyjmuje z kieszeni puszkę, wyjmuje papierosa i wkłada go do ust.


Jego zapalniczka klika, płomień tańczy na końcu. -Chcę, żebyś
zlikwidował ich interes. Wszystkie ich narkotyki pochodzą z
Meksyku.

Pocieram dłonią szczękę. -Zajmują się kilkoma kartelami.


- 341 -

-Więc zrób, co musisz, aby zaprzestać ich dostaw.

– A co z ich bronią?

Jego usta drgają, choć w jego wyrazie twarzy nie widać żadnego
śladu humoru. To Nero Verdi, którego boją się nawet Włosi. Nosi w
sobie pewne szaleństwo, które jest tak bardzo nieprzewidywalne. -
Kupują od Arabów. Mam tam mężczyznę.

-Poznaj godziny i miejsca dostaw, a moi ludzie się tym zajmą.


Subtelnie, moi ludzie zajmą się tym subtelnie. Jeśli będę ostrożny,
mogę to wykorzystać na swoją korzyść. Po prostu muszę mieć zero
winy. Nero sprawi tyle problemów, że skupią się na nim i jako tacy
założą, że wszelkie brakujące narkotyki lub broń są jego zasługą.
Chcę tylko zabrać moją dziewczynę i wyjść, ale Nero i ja jesteśmy
związani w tej sytuacji tak samo, jak dwie siostry, o które walczymy.
Jesteśmy od chwili, gdy poprosił mnie o zabranie Anny, a może nawet
na długo przed tym. W końcu zabił dla mnie mojego ojca, a ten rodzaj
przysługi niesie ze sobą niezłomną lojalność.

Bierze głęboki oddech. -W porządku. Gio? Jego facet wygląda jak


duch. -Przynieś mi trochę C4. Dużo tego. Nowy Jork będzie
świadkiem największego rosyjskiego grilla, jaki kiedykolwiek widział.

Tak, szaleństwo, słabo przebrane za geniusza, to jest Nero.

Stojąc, wychodzę z pokoju, a Samuel idzie obok mnie. -Daj mu trzy


dni, a potem nawiąż kontakt z Nicholaiem Ivanovem.

Nie znoszę czekać tak długo. Każda minuta jest jak opuszczanie
siekiery w stronę odsłoniętej szyi Anny, ale muszę dać szansę Unie.
Poszła tam na handel. Nie ma dla niego zachęty, by był w tym
honorowy. Jeśli jednak rzucę broń zbyt wcześnie, oddam mu
- 342 -

korzystanie z mojego portu, podczas gdy i tak mógł ją wypuścić. Trzy


dni to tyle, ile chcę dać, ale poza tym… no cóż, pieprzyć biznes. To
wykroczyło daleko poza to. Nie obchodzi mnie już port.

Ona jest wszystkim, co się liczy.


39

ANNA

Straciłam poczucie czasu. Bez okien nie potrafię nawet powiedzieć,


czy to dzień, czy noc. Deprywacja sensoryczna jest czymś, do czego
jestem przyzwyczajona, ale brak kontaktu z ludźmi wpływa na mnie
o wiele bardziej, niż kiedykolwiek myślałam. Nigdy nie sądziłam, że
będę pragnęła interakcji, ale kiedy siedzę tutaj, z pierwszymi śladami
szaleństwa pieszczącymi skraj mojego umysłu, zastanawiam się, czy
wszyscy ci mężczyźni naprawdę utrzymywali mnie przy zdrowych
zmysłach? Czy te ponure interakcje były rzeczywiście niezbędne do
mojego przetrwania? Nie, nie wierzę w to. Opieram plecy o ścianę,
podciągam kolana do piersi i zamykam oczy. Rafael jest tam, czeka
za moimi zamkniętymi powiekami jak zjawa. Na moich ustach
pojawia się mały uśmiech, kiedy go sobie wyobrażam. Zawsze
wiedziałam, że nadzieja jest niebezpieczna, ale on jest, jak maleńki
płomień, ledwo świecący w ciemności; mam nadzieję, że Rafael mnie
przed tym uratuje, mimo że kilka racjonalnych części mojego umysłu
wie, że to niemożliwe. Głupia. Tak bardzo głupia. Jedynym
sposobem, w jaki stąd wyjdę, jest to, że moja siostra po mnie przyjdzie
i modlę się, żeby tego nie zrobiła.

Słyszę metaliczne kliknięcie zwalnianego zamka, a następnie głośny


pisk zawiasów, gdy ciężkie metalowe drzwi są otwierane. Oczekuję,
że strażnik przyjdzie z jedzeniem, tak jak zawsze. Zamiast tego
wchodzi Nicholai w swoim nieskazitelnym garniturze, z tym zimnym,
nieobecnym spojrzeniem w oczach. Drzwi zamykają się za nim z
trzaskiem, huk jak wystrzał w zamkniętej betonowej celi.
- 343 -

-Ach, ptaszyno. Wykrzywiony uśmiech pojawia się na jego ustach,


gdy jego oczy prześlizgują się po mnie. Nic nie mówię, chociaż
wypaczona część mnie pragnie tej rozmowy, bez względu na to, jak
odrażająca. -Mam nadzieję, że zakwaterowanie jest dla Ciebie
odpowiednie.

-Miałam gorsze.

Uśmiecha się. -O tak. Niewolnik seksualny w Sinaloa, ale dopiero


po pobycie z Alexandru Dalcą. Unosi brwi, a ja wewnętrznie się
wzdrygam na dźwięk prawdziwego imienia Mistrza. Mój żołądek
skręca się nieprzyjemnie. – To człowiek o raczej… specyficznych
gustach, prawda? Nie odpowiadam, a jego uśmiech tylko się
poszerza. – I dobrze płaci. Ten człowiek jest na szczycie Bratvy, co
czyni go odpowiedzialnym za zabranie mnie i sprzedanie, tak jak
ukradł moją siostrę tyle lat temu. Boję się go prawie tak samo, jak
jestem nim zniesmaczona.

-Dlaczego tu jesteś? - pytam.

Składa ręce na piersi i opiera się o ścianę obok drzwi. -Rafael


D’Cruze. Moja klatka piersiowa ściska się na dźwięk jego imienia na
ustach tego mężczyzny. -Kim on jest dla ciebie?

Ciężko przełykam ślinę, próbując zmusić swój umysł do myślenia,


dać mu przebłysk prawdy, nie ujawniając mojej miłości do Rafaela.
To człowiek, który wykorzystałby miłość przeciwko mnie i Rafe'owi. -
Zabrał mnie, kiedy Nero kupił mnie od Sinaloa.

-Więc jest wobec ciebie lojalny?


- 344 -

-Może czuć obowiązek ochrony.

-Ale jesteś mu lojalna.

-To nie ma nic wspólnego z Rafaelem. Przyjął mnie tylko na prośbę


Nero. Chodzi o moją siostrę i Nero Verdi.

Uśmiecha się. – Mam twoją siostrę.

To mnie zbija z tropu. -Tak?

-Tak, wkrótce moja mała gołębica zostanie przywrócona do dawnej


świetności.

-Jeśli Una jest tutaj, to dlaczego wciąż mnie chcesz?

– Wygląda na to, że Rafael D’Cruze chciałby cię z powrotem, ale mam


dla ciebie znacznie lepsze zastosowania. Klaszcze w dłonie i odpycha
się od ściany, podchodząc do łóżka. Siedząc na krawędzi, wyciąga
rękę i przesuwa zimnym palcem po moim policzku. – Jesteś siostrą
mojej małej gołębicy – mówi z niemal dziecinną radością. -Taka
nagroda genetyczna. Wiesz, dzieci są najłatwiejsze do uformowania.
Im młodsze ich szkolisz, tym są bardziej lojalni. Stają się lepszymi
żołnierzami. On wzdycha. -Żałuję, że wcześniej nie znalazłem mojej
małej gołębicy. Na jego słowa przechodzą mnie dreszcze. Dzieci-
żołnierzy. To takie złe. -Ale wyobraź sobie, że wyhodujesz
żołnierzy…- Zamieram, a moje tętno przyspieszyło, gdy powaga tego,
co mówi, zapada w pamięć. -Wyhodujesz następne pokolenie,
ptaszyno. Twoja siostra urodzi mi dziecko i ty też.
- 345 -

-Nie. Kręcę głową, odsuwając się od niego, ale nie ma dokąd pójść.
Tylko ten pokój.

-Będziesz pod dobrą opieką. Mówi to, jakby to mnie uspokoiło.


Wstaje, a ja przyciskam drżące ręce do brzucha.

-Nie mogę mieć dzieci! Może to wyrok śmierci, ale nie obchodzi mnie
to, bo wiem, co będzie dalej.

Uśmiecha się pobłażliwie. -Och, mylisz, mały ptaszku. Podchodzi


do drzwi i stuka w metal. Otwiera się wysokim piskiem, a on
zaprasza kogoś do środka. Do przodu podchodzi mężczyzna z
wyprostowanymi plecami i rękami splecionymi za plecami.

— Sir — mówi mężczyzna, skupiając całkowicie niepodzielną uwagę


na Nicholai.

– Masz ją zapłodnić. Wskazuje na mnie, a moja klatka piersiowa


zaciska się tak, że ledwo mogę zassać tlen do płuc. Zaciskając oczy,
staram się uspokoić, znaleźć tę obojętność, w którą tak łatwo
wpadałam. Mój puls uderza w bębenki w nieregularnym rytmie.
Ogłuszający huk zatrzaskujących się drzwi odbija się echem w moim
umyśle i otwieram oczy. Żołnierz stoi na środku pokoju z wyrazem
twarzy pozbawionym emocji.

Podchodzi do mnie, chwyta mnie za kostki i ciągnie, aż leżę płasko


na plecach. Zdziera mi spodnie dresowe z nóg, po czym odpina
pasek. Jest metodyczny i oderwany od rzeczywistości. Panika rośnie,
pełza coraz wyżej, aż wciska swoje ciało między moje nogi. To się nie
dzieje. Nie znowu. Nie mogę na to pozwolić.

Próbuję z nim walczyć, ale to bez sensu. Jestem na to za słaba i


nieprzygotowana. W jednej chwili moje ściany kruszą się, a mój świat
- 346 -

zamienia się w gruz w ciągu kilku sekund. Myślałam, że jestem


bezpieczna. Nigdy nie będę bezpieczna. Wszystkie moje myśli
zapadają w płaski obrót i zaczynam swobodnie lewitować, spadając
bezradnie na ziemię tak szybko, że nie mogę nawet przetworzyć
opadania. Mój świadomy umysł mruga, jak światło zapalające się i
gaszące, zanim w końcu całkowicie się wyloguje. Zatapiam się w
zimnych, ciemnych wodach w głębi siebie, pozwalając im zagłuszyć
wszystko. Zamiast z nim walczyć, witam ciemność z otwartymi
ramionami, która okrywa mnie jak ciepły koc, otulając mnie w
objęciach. Ledwo dostrzegam sztywne, niezręczne ruchy jego ciała.

Wszystko kończy się tak szybko, jak się zaczęło. Po prostu wstaje i
wychodzi, drzwi zatrzaskują się za nim. Przesunięcie zamka
sygnalizuje, że znów jestem sama w więzieniu. Świadomość
stopniowo wkrada się z powrotem i chciałabym, żeby tak się nie stało.
Zwlekam się z łóżka i udaję się do toalety w rogu pokoju, po czym
wyrzucam całą zawartość żołądka.

Myślałam, że uciekłam z tego życia, ale teraz jestem z powrotem


tutaj, zmuszona znieść to jeszcze raz. I po co? By nosić dziecko,
którego nie jestem w stanie począć? To była pierwsza rzecz, jaką
zrobił Mistrz: wysterylizował mnie. Nicholai chce mieć dziecko, co
oznacza, że będę musiała to znosić w kółko, dopóki nie zrozumie, że
to bez sensu.

Ześlizguję się na ziemię, moja naga skóra uderza o betonową


podłogę. Na myśl o Rafaelu, tym, który zwykle przynosi mi
pocieszenie, po twarzy spływają mi łzy. Co by teraz o mnie pomyślał?
To dla niego jak zdrada i nienawidzę tego, że nie jestem na tyle silna,
by to powstrzymać.

Nienawidzę siebie.
- 347 -

40

RAFAEL

Od porwania Anny minęły ponad dwa miesiące i z każdym mijającym


dniem staję się coraz bardziej zdesperowany, przygnębiony i
brutalny. Kartel jest skorumpowany i niebezpieczny, ale mój świat
nigdy nie był tak ciemny jak przez ostatnie dwa miesiące. Plan Uny
się nie powiódł i od tego czasu staram się wprowadzić w życie plan B.
Dołożyliśmy wszelkich starań, aby skontaktować się z Nicholaiem
Ivanovem, ale nic nie wymyśliliśmy. Prosty fakt jest taki, że gdyby
chciał mieć ze mną do czynienia, to by to zrobił. Woli jednak
zatrzymać Annę.

Zaciskam dłoń na kierownicy, wszechobecne napięcie napędza mnie


dziś wieczorem jeszcze bardziej niż zwykle.

- Jest tutaj - mówi cicho Samuel, przerywając ciszę w samochodzie.


Wręcza mi lornetkę noktowizyjną i radio. -Wprowadź się, przygotuj
wszystko - mówię do niego.

Patrząc przez lornetkę, widzę ziarnisty obraz samolotu


transportowego unoszącego się zaledwie kilka metrów nad pasem
- 348 -

startowym, zanim koła uderzają o ziemię. Toczy się po asfalcie, zanim


w końcu zwolni i zatrzyma się.

Rampa z tyłu obniża się i kilka pojazdów zjeżdża z pasa startowego,


kierując się w jego stronę. Znowu odbieram radio.

-Wyrzutnie granatów. Snajperzy.

To wszystko dzieje się na moich oczach jak perfekcyjnie wykonany


taniec. Kilka granatów wystrzeliwuje na odległość od linii drzew do
zbliżających się samochodów. Wszystkie trzy pojazdy eksplodują w
ogromną kulę ognia, a ja nie potrzebuję już noktowizora, aby widzieć,
ponieważ całe lotnisko jest oświetlone. Mężczyźni wybiegają z tyłu
samolotu tylko po to, by spadać jak marionetki z strunami zerwanymi
pod kulami moich snajperów. Silniki samolotu znów się
uruchamiają, a ja wzdycham. Zawsze jest jeden. Obserwuję, jak
samotna postać przeskakuje przez pas startowy do jednego z kół,
zanim się wycofuje. Samolot porusza się kilka stóp do przodu, zanim
koło eksploduje, a skrzydła przechylają się pod niepewnym kątem,
lewe skrzydło zderza się z asfaltem. To nic innego jak anarchia,
śmierć i zniszczenie, a ja teraz się tym rozkoszuję. Im dłużej jej nie
ma, tym mniej człowieczeństwa czuję. Pragnę tego rodzaju
szaleństwa. Chcę, żeby wszyscy i wszyscy związani z Rosjanami
zostali wypatroszeni – żeby krwawili i palili się tak samo pewnie jak
ja. Nigdy nie byłam tak wytrącona z równowagi i nie mogę znaleźć
woli, żeby się pieprzyć.

– Niech załadują broń – mówię do Samuela. Wysiada z samochodu,


a ja odjeżdżam, wijąc SUV-a przez zaśnieżony las na skraju
rosyjskiego pasa startowego. To wszystko jest naprawdę zbyt proste.
Nic dziwnego, że Bratva są tak bogaci. Rząd jest jeszcze bardziej
skorumpowany niż w Meksyku. Broń i narkotyki pojawiają się w tym
kraju w takiej obfitości, jak żywność czy woda. Bratva ma tak wielką
władzę, że nikt nie mógłby im się przeciwstawić. Z wyjątkiem mnie i
Nero.
- 349 -

Oczywiście nie musimy tak bardzo odstawiać narkotyków. Carlos


zajmuje się tym z naszego końca. Pozwoliliśmy kartelom dalej
sprzedawać Rosjanom, milcząc o naszym zaangażowaniu. Ale gdy
tylko te przesyłki przekroczą granicę, są uczciwą grą. Zatrzymaliśmy
większość z nich, nie wspominając o wykładniczym zwiększeniu
naszych własnych zapasów. Nawet -kradnę- własne przesyłki, aby
uniknąć podejrzeń. Dimitri staje się coraz bardziej krnąbrny, gdy
jego zapasy wciąż się kurczą. Ich biznes cierpi na wszystkich
frontach i oczywiście obwinia Nero.

Włosi szaleją, wypowiadając wojnę w wielkim stylu. A jednak końca


nie widać. Nicholai nadal ma Annę i Unę, ale nie jej dziecko. Niewiele
wiem o szczegółach, tylko że Unie udało się uzyskać pomoc w środku.
Dziecko zostało przeszmuglowane do Nero. Można by pomyśleć, że
to nieco go uspokoi, ale myślę, że dzieje się odwrotnie. Być może ma
jeszcze więcej do walki: matkę syna.

Rosjanie masowo uciekają z jego miasta, ponieważ w tej chwili nikt


nie jest bezpieczny przed gniewem Nero. Wszystko to i wciąż na nic.
Zaczynam tracić nadzieję.

Opony samochodu podskakują na nierównym terenie i wjeżdżam na


wiejską drogę oddaloną od pasa startowego. Nie mijam ani jednego
samochodu przez wiele mil, dopóki nie dotrę do zewnętrznych granic
Moskwy. Nagie tereny wiejskie kłaniają się cywilizacji, niski
pomarańczowy blask ulicznych latarni nadaje posępną atmosferę
ponurym, zaśnieżonym ulicom.

Wjeżdżam na podjazd przed nijako wyglądającym domem na końcu


ślepej uliczki. Moje kroki szpecą śnieg, gdy idę ścieżką. W
wynajmowanym domu jest zimno i przysięgam, że każda deska
podłogowa skrzypi, kiedy wchodzę do środka. Mogę zostawić tu ludzi,
żeby powstrzymali dostawy broni, wrócić do domu na pustynię i upał,
ale nie mogę. To tak, jakby do mojej piersi przyczepiony był
- 350 -

niewidzialny akord, przyczepiony do Anny. Im dalej od niej jestem,


tym bardziej czuję, że pęknie, a w chwili, gdy to nastąpi, nie wiem, co
zrobię. Będąc tutaj, w Rosji, wiem, że jestem pod tym samym niebem
co ona; a to przynosi niewielki komfort.

Mówię sobie, że muszę tu być. Prawda jest taka, że porzuciłem swój


kartel i wciągnąłem moich ludzi do tego zamarzniętego piekła i po co?
Moja osobista obsesja. Jednak nigdy nie narzekają. Są po prostu
szczęśliwi, jeśli mogą wysadzić w powietrze, kraść broń i pieprzyć
Rosjan.

Zdejmuję butelkę wódki z blatu i przechylam ją, obserwując, jak


bąbelki unoszą się w górę, a płonący płyn spływa mi po gardle.
Przełykam kilka kęsów, po czym odkładam i wyjmuję z kieszeni
cygaro. Zawsze byłem człowiekiem przywar, ale w dzisiejszych
czasach uważam, że są one bardziej podporą, niwelując skrajność tak
dużej przemocy. To nie jest mój kartel, nie ma żadnego biznesowego
punktu widzenia, żadnego programu politycznego, żadnego powodu,
by być taktownym w jakiejkolwiek formie czy formie. Dopóki
zdobędziemy broń, nie ma znaczenia, jak to zrobimy, a ja pragnę
najkrwawszych metod. Nienawiść do tych ludzi gnieździ się w mojej
duszy, zmuszając mnie do utraty wszelkiego rozsądku. I w obliczu
tak nieskrępowanej agresji, wydaje mi się, że sięgam po butelkę,
pozwalając jej wyrównać poziom, abym nie straciła jej całkowicie. To
błędne koło mojego życia bez Anny, bez jej łagodności, jej
niewinności. Spędziłem dużo czasu próbując uciec od mężczyzny,
którym byłem zmuszony zostać, a ona sprawiła, że chciałem być
lepszy. Teraz… to jak swobodny upadek do piekła, w którym czeka
na mnie tylko ogień.

Siedzę w kuchni, piję i palę, dopóki drzwi się nie otwierają. Tu


przebywa Samuel i dziesięciu jego ludzi. To wyspecjalizowana
drużyna, wojskowa, wyszkolona, pułkowa. Wszystkie znikają jak
zjawa, która nigdy nie istniała. Żaden z nich nigdy nie przebywał w
mojej obecności zbyt długo, z wyjątkiem Sama. Może jest po prostu
żarłokiem kary.
- 351 -

-Ktoś będzie tu rano, żeby odebrać broń. Tam też jest kilka
pocisków.

-Pieprzeni Rosjanie i ich podejrzane gówno.

Prycha i bierze ode mnie wódkę, oddając ją z powrotem. -Boże,


nienawidzę tego cholernego zimna. Jak ci ludzie mogą tak żyć?

– To wampiry.

Prycha.

Telefon wibruje w kieszeni, wyjmuję go i zerkam na ekran. Nieznany


numer. Ze zmarszczonym czołem odpowiadam.

-Tak?

– Rafael D’Cruze – mężczyzna po drugiej stronie mruczy z wyraźnym


rosyjskim akcentem.

-Tak?

-Wierzę, że próbowałeś się ze mną skontaktować.

-Nicholai. W mojej piersi zapala się maleńka iskierka nadziei.


Dzwoni, co oznacza, że musi być otwarty na wymianę. Samuel
sztywnieje obok mnie, wpatrując się we mnie.
- 352 -

-Słyszałem, że masz port, który chcesz przehandlować za Annę


Vasiliev.

Pocieram pulsujące skronie. -Próbowałem skontaktować się z tobą


z tą ofertą dwa miesiące temu.

-Oh? Cóż, miałem dla niej inne zastosowania, ale wygląda na to, że
jej nie potrzebuję. Śmieje się. -Czy to teraz nie wchodzi w grę, że tak
powiem?

-Nie. Chcę z nią rozmawiać.

-TSK TSK. Obawiam się, że to niemożliwe.

-Potrzebuję dowodu życia. Nienawidzę tego mówić, ale nie ufam mu


do gówna.

Śmieje się. -Tak wymagający, ale myślę, że trzymam wszystkie


karty, nie?

-Chcesz port czy nie?

-Moi ludzie będą w kontakcie na spotkanie. Aha, i Rafael… sugeruję,


żebyś przestał brać moją broń, albo po prostu zabiję twojego cennego
małego niewolnika. Linia się urywa, a ja wpatruję się w telefon w
mojej dłoni, jakby to był miraż. Jest gotów dokonać wymiany. Dwa
miesiące i jest gotów dokonać wymiany.

-I co? - pyta Samuel.


- 353 -

-Chce się spotkać.

-A dowód życia? Kręcę głową, bo nie mogę znieść myśli, że może nie
żyje, ale wiem, że to całkowicie możliwe. – Nie możesz dać mu za dużo
– mówi z wahaniem Samuel. Zaciskam pięści. – Nie bez dowodu.
Mógłby cię zerżnąć.

-Wiem o tym, Sam!

– Troszczę się tylko o ciebie, Rafe, zanim zniszczysz wszystko, co


zbudowaliśmy. Nawet samo umożliwienie mu korzystania z tego
portu spowoduje anarchię w kartelach.

-Wiem.

– No to nie dawaj mu aktu za zmarłą dziewczynę.

Podnoszę butelkę wódki i rzucam nią przez pokój, aż rozbija się o


zużytą żółtą tapetę. Ciecz spływa po ścianie i gromadzi się wokół
szyby. -Nie mów tego, kurwa,.

– Musisz stawić czoła faktom, Rafe. Ta maleńka racjonalna szczelina


w moim umyśle wie, że ma rację, ale jest zagłuszona przez wszystko
inne.

-Jeśli ona nie żyje, nie dostanie ode mnie niczego poza kulą w głowę.
Kiwa głową, a ja wstaję, znajdując w zamrażarce kolejną butelkę
wódki. Wchodzę na górę i zamykam się w ponurej sypialni. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu piję za możliwości, za to, że Anna może
po prostu być na wyciągnięcie ręki.
- 354 -

Wysyłam wiadomość tekstową do Nero.

Nicholai chce spotkać się z Anną i ewentualnie wymienić.

Odrzucam telefon na bok i opadam z powrotem na łóżko, pozwalając


alkoholowi wciągnąć mnie w stan nieważkości.

Anna stoi naprzeciwko mnie, jej blond włosy powiewają wokół niej
na ciepłym, pustynnym wietrze. Zaczynam chodzić po stawie, ale za
każdym razem ona też się porusza, trzymając to między nami.

-Avecita.

Na jej ustach pojawia się smutny uśmiech, otwiera usta, ale wita mnie
tylko cisza. Jej twarz marszczy się i zaczyna płakać, a jej łzy
zamieniają się w krew, spływając po jej pięknych policzkach.

-Anna! Wskakuję niski murek do wody, brodząc w nim, próbując do


niej dobiec. Moje palce są o oddech od dotknięcia jej, kiedy upada na
ziemię. -Nie!

Budzę się gwałtownie, słysząc głośne brzęczenie. Moje oddechy są


nierówne, serce wali. Zlokalizowanie źródła dźwięku zajmuje mi
zdezorientowaną chwilę. Mój telefon tańczy po drewnianej
powierzchni szafki nocnej.

Podnoszę go.

-Tak?
- 355 -

-Powiedz mi wszystko.

Nero.

-On po prostu chce się spotkać. Poprosiłem o dowód życia. Nie


pozwolił mi z nią porozmawiać.

-Czego on chce?

-Mam port…- Waham się. -Dostałem informację, że Rosjanie


szukają przyczółka w Meksyku. Sposób na zdobycie broni przez
amerykańską granicę od południa.

Przez chwilę milczy. – Zaoferuj mu, co chcesz, Rafaelu. Brzmi tak


samo spięty jak ja. W tle słychać dźwięk; wysoki krzyk. -Z Anną
stamtąd jest znacznie bardziej prawdopodobne, że Una wróci.
Współczuję mu. Anna została zabrana, ale Una dobrowolnie poszła,
a następnie wysłała mu swoje dziecko. Czy kiedykolwiek zamierza
wrócić? Stracić kogoś siłą to jedno. To kolejna sytuacja, kiedy
zdecydują się cię porzucić.

-Zrobię, co będę musiał, żeby odzyskać Annę.

-Wiem. Rozlega się kolejny krzyk i Nero wzdycha. -Muszę iść.


Dziecko się obudziło.

-Będę cię informował. Rozłącza się, a ja ponownie rzucam telefon na


stolik nocny.
- 356 -

To musi działać, ze względu na nas wszystkich. Potrzebuję Anny, on


potrzebuje Uny, a ten dzieciak potrzebuje swojej matki. Wszystko
jedzie na tej jednej maleńkiej gałązce oliwnej, którą Rosjanie
rozciągnęli. To nie wystarczy, ale to wszystko, co mamy.

41

RAFAEL

Zaaranżowanie spotkania zajęło temu draniowi dwa tygodnie.


Wjeżdżam na najwyższy poziom podestu parkingowego. Domyślam
się, że ma miejsce zakryte przez snajperów, ale niewiele mogę z tym
zrobić. Jeśli mnie zabije, nie będzie miał dostępu do mojego portu, a
jeśli go zabiję, nie odzyskam Anny. To wstępne zrozumienie i nie
ufam Rosjaninowi do gówna. Wyłączam światła i czekam. Śnieg
wiruje na otwartej przestrzeni w szaleńczych wzlotach, znikając w
ciemności nocnego nieba tak szybko, jak się pojawia. Po kilku
minutach czarny SUV podjeżdża pod rampę, krąży za naszym
samochodem i zatrzymuje się tuż przed nami.

Wysiadam z samochodu, podobnie jak dwaj faceci, których ze sobą


przywiozłem. Samuel został na ten czas. Nie mogę ryzykować, że to
pułapka i wyprowadzą nas oboje. Jest zbyt ważny dla przetrwania
kartelu i pomimo tego, jak może się to wydawać, nadal mam w dupie,
co się z nim dzieje.
- 357 -

Drzwi samochodu otwierają się i przed reflektorami pojawia się


postać. Jego ciemne włosy siwieją, a jego oczy mają tak chłodny
odcień bladoniebieskiego, że wygląda jak czarny charakter z każdego
filmu. Drogi wełniany płaszcz wisi rozpięty na trzyczęściowym
garniturze. Jest zarówno banałem, jak i tym, czego się spodziewałem.
Dwóch innych zbliża się po jego obu stronach, a moje oczy napotykają
zaskakujące liliowe tęczówki Uny Ivanov. Zmuszam wyraz twarzy, by
pozostał niewzruszony, ale przyznam, że jestem w szoku, widząc ją
tutaj. Wpatruje się we mnie jeszcze przez chwilę, zanim odrywam
wzrok i skupiam się na Nicholai.

Już określiłem, kim jestem i nie jestem tu na pogawędki . Prawdę


mówiąc, niewiele bym nie dał za Annę, ale na tym polega problem.
Pokaż przeciwnikowi swój słaby punkt, a on go wykorzysta. Chociaż
nie jestem pewien, czy w tym momencie jest sens to ukrywać. W
końcu jestem tutaj, chętny do wymiany rzeczy, których nigdy
wcześniej nie wymienił. Za jej życie. -Oferuję ci rozsądne warunki,
ale chcę dowodu życia.

Nicholai odrzuca głowę do tyłu, śmiejąc się. -Nie jesteś u siebie. Nie
stawiaj wymagań.

Tutaj jestem nikim, a on uważa się za nietykalnego, otoczony swoją


armią, ale w Meksyku… zostałby zjedzony żywcem. To jedyne małe
kondolencje, jakie mam, pozwalając mu na jakiekolwiek przyczółki w
moim kraju. -Tutaj. Sięga do kieszeni i rzuca mi coś. Łapię go,
marszcząc brwi. To plastikowa torebka Ziploc, a w niej palec.

-Czy to żart?

-Oczywiście, że nie. Widzisz, to jest świeże. Ucięty dziś rano.


Nicholai rozkłada ręce na bok.
- 358 -

-To nie jest dowód życia. Serce wali mi w piersi tak mocno, że to
wszystko, co czuję, wszystko, co słyszę. -To może należeć do każdego.
Nie wspominając już o tym, że ktokolwiek go posiada, może już
umrzeć.

-Jeśli przyjrzysz się uważnie, zobaczysz wyblakły tatuaż z numerem


niewolnika. Wzrusza ramionami. -Zwykliśmy tatuować ich palce,
dopóki nie zdaliśmy sobie sprawy, że znikną. Potem zrobiliśmy
nadgarstki. Żółć podchodzi mi do gardła, gdy zauważam plamę
wyblakłego atramentu, tę samą plamę, którą wcześniej zauważyłem
na małym palcu Anny. Podchodząc do mnie, Nicholai uśmiecha się i
kładzie dłoń na swojej piersi. -Klnę się na mój honor, to jej. Una
sama go odcięła. Mój wzrok wędruje do Uny i zaciskam zęby, gdy
rozpalona do czerwoności wściekłość rozdziera moją skórę. Odcięła
palec własnej siostrze. Jakim zwierzęciem jest?

-Ty to zrobiłaś?

W jej zimnym spojrzeniu nie ma nic, nawet cienia emocji. -Chciałeś


dowodu życia. Teraz to masz. Jej palec za wolność wydaje mi się
dobrym towarem. Zerkam od Uny do Nicholaia i z powrotem,
próbując zrozumieć, co się dzieje. Wierzę, że Una do pewnego stopnia
chroni swoją siostrę, ale teraz…

– Ona cię kocha – warczę.

-Miłość to słabość, Rafaelu. W końcu spójrz na siebie tutaj,


pośrednicząc w niekorzystnych transakcjach, wszystko dla mojej
słodkiej młodszej siostry.

Odprawiam ją z grymasem warg. Jest hańbą. Nawet jak na moje


standardy to mało. Kartel może nie ma wielu zasad etycznych, ale
nigdy nie okaleczylibyśmy naszej rodziny. -Czy mamy umowę? -
pytam Rosjanina.
- 359 -

Głowa Nicholaia przechyla się na bok. -Tak.

-Dobry. Spodziewam się Anny za dwadzieścia cztery godziny. Jak


tylko ją dostanę, możesz skorzystać z portu.

Uśmiecha się. -Skontaktuję się w sprawie twojej dostawy. Odwraca


się i wraca do samochodu. Una po prostu odwraca się i wsiada do
samochodu, jakbyśmy się nigdy nie spotkali. Czy jej lojalność
naprawdę tak łatwo się zachwiała? A może gra jakąś rolę? Rola czy
nie, odcięła palec swojej siostrze. To jest popieprzone.

✅✅✅

Minęły dwa dni i nic nie słyszałem. Siedzę przy stole w rosyjskim
domu, popijając butelkę najlepszej rosyjskiej wódki. Wczoraj
wieczorem wysłałem Samuela do Rosji z połową mężczyzn. Reszta
pozostaje w domu, ale jak zwykle unika mojej obecności. Zasypiam
w niespokojnym śnie i budzę się na dźwięk pisku opon tuż za domem.
Musiałem zemdleć. W korytarzu rozlegają się głosy, a potem
otwierają się drzwi frontowe. Wstaję i idę na korytarz. Dwóch
chłopaków Samuela stoi w otwartych drzwiach z bronią w ręku.

-Co się dzieje?

Jeden z moich żołnierzy wchodzi na światło ganku z małą postacią


w ramionach. Anna. Podchodzę do niego i odpycham innych
mężczyzn, zanim naprawdę zdołam przetworzyć to, co się dzieje.
Podaje mi ją, a ja mocno przyciskam ją do piersi. Jej oczy są
zamknięte, a głowa przekrzywiona na bok.

-Wyrzucili ją z przodu i odjechali - mówi zwięzłym głosem.


- 360 -

-Co jest z nią nie tak?

-Prawdopodobnie odurzona.

Wracam do salonu i kładę ją na kanapie. Jej puls jest stały i silny,


kiedy moje palce dotykają jej gardła. Głaszczę palcami jej policzek,
ledwo mogąc uwierzyć, że jest prawdziwa po tym, co wydaje się
wiecznością próbując ją odzyskać. Złote rzęsy rzucają cień na jej
kości policzkowe, a w głębokim śnie wygląda niemal spokojnie.
Zastanawiam się, czy będzie taka spokojna, kiedy się obudzi? Co oni
jej tam zrobili? Dwa miesiące to dużo czasu. Przyciskam usta do jej
czoła, czekając, aż uderzy we mnie malinowy zapach jej szamponu,
ale go nie ma.

-Szefie?

Zerkam przez ramię na mężczyznę, który ją przyprowadził. – Musimy


się przeprowadzić. Wiedzą, gdzie jesteśmy.

Marszczę brwi. Podrzucili ją tutaj. Nicholai dokładnie wiedział, gdzie


byliśmy przez cały ten czas?

-Spakuj wszystko. Wyjeżdżamy natychmiast. Patrzę na Annę. -


Wracamy do Meksyku. Tam, gdzie mogę ją zabezpieczyć. Może już
nigdy nie spuszczę z oczu Anny Vasiliev.

42

ANNA
- 361 -

Słyszę głosy. Niskie pomruki dochodzące gdzieś z pokoju. Ciepło


tańczy po mojej skórze i od tak dawna nie czułam niczego poza
zimnem. Moje ciało czuje się obciążone, a może to tylko mój umysł,
który nie chce podnieść się do świadomości i powitać to, co mnie
czeka.

– Nie ma jej od dwudziestu czterech godzin. Coś musi być nie tak.
Rozpoznaję głęboką barwę tego głosu.

– Lekarz mówi, że nic jej nie jest. Prawdopodobnie po prostu


zaaplikowali jej zbyt dużo.

Mrugam, otwieram oczy i od razu krzywię się przed jasnym światłem


słonecznym wpadającym przez pobliskie okno.

-Anna?

Materac zanurza się obok mnie i zerkam na mężczyznę, który teraz


na mnie patrzy. Rafaela. W mojej piersi jest ten mały szarpnięcie,
ale szybko się rozprasza.

Na jego twarzy pojawia się uśmiech, na jego rysach pojawia się ulga.
-Jesteś w porządku. Nic nie mówię, a jego uśmiech powoli opada. –
Nieprawdaż?

W porządku. To takie nieokreślone słowo. Czy wszystko w


porządku? Żyję. -Tak.
- 362 -

Jego brwi ściągają się i sięga po moją rękę, ale wyrywam ją. Nie chcę
być dotykany. Kiedykolwiek. Ból zmienia jego rysy, a moja klatka
piersiowa znowu czuje lekkie szarpnięcie, jakby coś próbowało się
wydostać, ale nie może, ponieważ jest tak głęboko schowane. Wiem,
że kiedyś pragnęłam jego dotyku. Wiem, że go kochałam, ale to
uczucie… jest zdystansowane, jakbym kiedyś przeczytała to w
książce i mogła sobie wyobrazić, jak to jest, ale tak naprawdę nie
identyfikuje się z nim. Wiem, że powinienem coś poczuć, ale po
prostu… nie mogę.

Jestem w bezpiecznym miejscu i nic nie może mnie tu dotknąć.


Nawet on.

43

RAFAEL

Wychodzę z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Gdy tylko


wychodzę na zewnątrz, przysiadam i przeczesuję palcami włosy.
Pomyślałem, że kiedy ją odzyskam, ten pieprzony ból nie do
zniesienia złagodzi, ale jest gorzej niż kiedykolwiek.

Nie tylko ją złamali. Zniszczyli każdy ślad tego, czym była.


Wściekłość i złamane serce mieszają się razem, aż walczę ze łzami i
chcę wszystko rozerwać. Kiedy zamykam oczy, wciąż wyobrażam
sobie to całkowicie pozbawione wyrazu spojrzenie w jej oku. Nie
dotarłem do niej wystarczająco szybko. Nie zrobiłem wystarczająco
dużo i nie mogłem jej uratować.

-Rafe. Zaciągając się gwałtownie, próbuję zebrać się w sobie, zanim


wstaję i mierzę się z Samuelem.
- 363 -

-Tak?

-Wszystko ok?

-Szczerze mówiąc? Nigdy nie byłem tak daleko od porządku.

– Przejdzie. Zawsze tak robi.

Kręcę głową. -To jest inne. To jak… jakby ledwo mnie rozpoznała.

-Daj temu czas. Kładzie mi rękę na ramieniu i prowadzi w stronę


schodów. -Dalej. Wyglądasz, jakbyś potrzebował drinka. Ja robię.
Cała butelka tego produktu.

✅✅✅

Nie mogę długo trzymać się z daleka od Anny. Siedzę w kącie mojego
pokoju, obserwując, jak śpi, oddając brandy. Leży na boku, zwinięta
w ciasną kłębek, z zabandażowaną ręką przyciśniętą do piersi.
Zawsze wyglądała tak spokojnie we śnie, jakby lata złych wspomnień
zostały wymazane. Teraz jednak… wygląda na spiętą i znękaną ,
nawet w spoczynku.

Wyrywa się z niej cichy jęk, a potem przewraca się na plecy i wydaje
pojedynczy okrzyk.

-Nie.
- 364 -

Wstaję i w mgnieniu oka przechodzę przez pokój, siadam na


materacu obok niej. Głaszczę palcami jej twarz, a ona uspokaja się,
lekko pochylając się pod moim dotykiem. Po kilku chwilach budzi
się i przez sekundę, tylko sekundę widzę moją Annę. Ale potem jej
wyraz twarzy się zaciera, jakby coś ją ode mnie odciągało. Jej oczy
stają się zimne i odsuwa się.

– Miałaś koszmar – mówię.

-Nic mi nie jest.

Kurwa, nie mogę tego znieść. Jak mam to naprawić? Jest gorsza
niż wtedy, gdy po raz pierwszy dostałem ją z Sinaloa. A może nie, i
po prostu wtedy jej nie kochałem. Jej ból nie bolał mnie wtedy.
Muszę wiedzieć, co ją tak uczyniło.

Zamykam oczy, przygotowując się na to, co będzie dalej. -Anno,


musisz mi powiedzieć, co ci się przydarzyło… w tym miejscu.

Patrzy na mnie tępo. -Dlaczego?

-Bo mogę ci pomóc.

– Nie możesz mi pomóc.

Bardziej niż czegokolwiek boję się, że ma rację. -Proszę. Po prostu…


pozwól mi spróbować. Muszę wiedzieć.

Jej wzrok odrywa się ode mnie i skupia się na suficie. -Próbowali
mnie zapłodnić - mówi zupełnie pozbawiona emocji. Żółć podchodzi
- 365 -

mi do gardła, a pięści zaciskają się. – A potem Una odcięła mi palec.


W jej głosie jest najmniejsze drżenie, najdrobniejsze zakłopotanie.

-Przykro mi. Opuszczam brodę na klatkę piersiową, czując, że


dosłownie uginam się pod ciężarem wszystkiego. – Obiecałem cię
chronić i zawiodłem.

-Nie możesz mnie chronić. Nie możesz mnie uratować. Kurewsko


tego nienawidzę. Nienawidzę rezygnacji w jej głosie. Nienawidzę tego,
że się poddała. Moja mała wojowniczka odłożyła broń i poddała się.

Podnoszę się na nogi i podnoszę butelkę brandy z bocznego stolika,


gdzie ją zostawiłam. -Kocham cię, avecito. A potem wychodzę z
pokoju, bo potrzebuję minuty.

✅✅✅

Maria wchodzi do mojego gabinetu z rękami splecionymi przed sobą


i ponurym wyrazem twarzy.

-Co z nią? - pytam.

-To samo. Ona jest zawsze taka sama.

Minęły tygodnie, a Anna po prostu istnieje. I wydaje mi się, że ja też


powoli przestaję istnieć.

-Przyniosę ci coś do jedzenia - mówi Maria z nadzieją.


- 366 -

-Nie jestem głodny.

Z zrezygnowanym westchnieniem wychodzi z pokoju, a ja otwieram


szufladę biura, sięgając po butelkę brandy, którą tam trzymam. To
stało się moim jedynym sposobem na przetrwanie; stać się tak
otępiałym jak Anna.

Wychodząc z biura, idę bez celu po domu, aż znajduję się w jej


pokoju, moim pokoju. Chociaż nigdy już nie śpię w łóżku, ale nie
chcę jej nigdzie indziej. Leży na boku, wpatrując się tępo w otwarte
drzwi balkonowe. Nie szuka nawet słońca, jak kiedyś. Jest po
prostu… zniszczona. Każdego dnia, kiedy tu przychodzę i widzę ją
taką, tracę trochę więcej siebie.

Nigdy nie sądziłem, że tak osłabnę, ale moja mała wojowniczka


trzyma mnie na moich pieprzonych kolanach, błagającego ją, by
walczyła jeszcze raz.

44

ANNA

Nie wiem ile czasu mija. Tygodnie? Miesiące? Nie wychodzę z tego
pokoju. Nie chcę. Wchodzi Maria i zmusza mnie do jedzenia i
prysznica. Rafael przychodzi codziennie, chociaż widzę, jak się
pogarsza wraz ze mną.

Wiem kim byłam. Wiem, kim jestem, ale nie mogę jej znaleźć.
- 367 -

To tak, jakbym była zamknięta w przeszklonym pokoju i widzę na


zewnątrz, słyszę, co się dzieje, ale nie jestem słyszana. Nie można
mnie zobaczyć. Są dwie wersje mnie: ta, która żyje, kocha i śmieje
się. A to: dziewczyna, która przeżyje, bez względu na cenę. W tym
miejscu naprzemiennie przeskakiwałam między nimi. Nadzieja
sprawiła, że wróciłam. Nadzieja powstrzymała mnie przed
całkowitym zaciemnieniem, ale w chwili, gdy moja siostra wyszła z
tego pokoju, z odciętym palcem w dłoni… cóż, przełącznik
przeskoczył i nie mogę go cofnąć.

Nie chcę odczuwać takiego poziomu zdrady. Nie chcę pamiętać tych
wszystkich mężczyzn, ich ręce na mnie, ich zimne oczy, gdy mnie
pieprzyli. Całe życie byłam niewolnikiem, spełniałam chore męskie
pragnienia, ale w zimnym oderwaniu tych rosyjskich żołnierzy było
coś okropnego. Zaciskam powieki, gdy wspomnienia próbują się
podnieść, ale ta ciemność jest właśnie tam, oferując mi uścisk. Więc
wkraczam w to, pozwalając, by drętwienie ogarnęło mnie, aż nie ma
nic poza tym istnieniem.

Drzwi otwierają się z trzaskiem i wchodzi Rafael. Cienie pozostają


pod jego oczami, a on schudł. Zarost na jego szczęce urósł do pełnej
brody. On się poddaje. Widzę to w jego oczach.

Boli mnie serce i marszczę brwi na to doznanie. Zamykam oczy i


przez sekundę prawie przypominam sobie, jak to było być przez niego
pocałowanym, być kochanym. Wspomnienia są zamazane i
zamazane, jak sen, którego nie pamiętasz. Myślę jednak, że ich chcę.

– Chcę wyjść – mówię.

Jego wzrok wpada na mnie, jakby był zaskoczony, że z nim


rozmawiałam. Czy stałam się taka zła?

-I gdzie chcesz iść?


- 368 -

-Ogród. Chcę przypomnieć sobie, jak wygląda na zewnątrz.


Potrzebuję czegoś.

Wstaję z łóżka, a on otwiera przede mną drzwi. Przechodzimy cicho


przez dom, a gdy wychodzimy na zewnątrz, słońce kąpie mnie w
rozgrzanych do czerwoności promieniach. Zamykam oczy i zwracam
ku niemu twarz, poddając się jego sile. Sucha trawa muska moje
bose stopy i wszystko wydaje się… więcej. Ciepła bryza owiewa moją
skórę, niosąc ze sobą zapach eukaliptusa. Wchodzę do gaju
eukaliptusowego, aż docieram do miejsca, w którym wszystko się
zaczęło. Słyszę Rafaela tuż za mną, ale cofa się, kiedy zatrzymuję się
i patrzę na miejsce na ziemi.

To tutaj zostałam odciągnięta od Lucasa. Krwawił w trawie.


Umierał. To uczucie w mojej klatce piersiowej nasila się i znów się
od niego wycofuję. Boję się to poczuć, boję się, że nie mogę tego
przeżyć.

– Lucas? – pytam cicho.

-Żywy.

Przytakuję. -Chcę iść sama.

Praktycznie czuję ukłucie odrzucenia w jego ciężkim oddechu, zanim


odwraca się i odchodzi ode mnie.

Idę przez chwilę po ogrodzie, walcząc ze sobą. Nie chodzi o to, że nie
chcę odczuwać tych emocji. Ja robię. Po prostu nie mogę. Rafael
mnie uratował. Dwa razy. Nie zasługuje na to. Chcę złagodzić jego
ból. I to ten samotny fakt sprawia, że jestem zdesperowana.
- 369 -

Wracam do domu i po cichu poruszam się po korytarzach. Głosy


dobiegają zza rogu, a ja chowam się do kuchni, gdy się zbliżają.

-Czuje się coraz lepiej. Wyszła z tego pokoju. Myślę, że to Carlos.

– Straciłem ją, Carlos. Spóźniłem się. Rafaela. Brzmi na tak


złamanego i zdaję sobie sprawę, jak bardzo musiał to trzymać przede
mną.

-Co zamierzasz zrobić?

– Chroń ją, tak jak powiedziałem.

– Rafe… może nie powinieneś sobie tego robić.

-Ona jest moja. Brzmi na złego. – Nawet jeśli już tego nie wie.

Ich głosy odpływają, a ja przyciskam dłoń do piersi. Opierając się o


blat, zamykam oczy, czując ból, próbując go objąć. On się poddaje,
a ja nie jestem tak załamany, żebym nie wiedział, że go potrzebuję.
Otwieram oczy, odwracam się i dostrzegam blok noża. Muszę czuć.
Coś. Wszystko. Wyrywam nóż z bloku, wybiegam z kuchni i wchodzę
po schodach, zanim zamykam się w jego pokoju.

Słońce pada na metal, gdy obracam go w dłoni. Biorąc głęboki


oddech, idę do łazienki i staję przed toaletką. Patrzę na odbicie,
spotykam w lustrze własne martwe oczy. Zniknęła silna, piękna
dziewczyna, która kiedyś stała przed Rafaelem w pudrowoniebieskiej
sukience. Ta dziewczyna była odważna. Ona boli. Była złamana i
chwilami słaba, ale miała odwagę. Ta dziewczyna to wszystko czuła
- 370 -

i kochała. Zaciekle. Teraz widzę, że osoba, która na mnie patrzy, jest


kłamstwem, czymś, czym się stałem, aby przetrwać, ale nie chcę
przeżyć. Chcę żyć.

Trzymając rękę nad zlewem, biorę ostrze i przyciskam je do ciała


poniżej łokcia. Wdycham głęboko, przeciągam go po skórze w
płonącym śladzie. To boli i ból promieniuje w górę ramienia, ale czuję
to. Jak piorun elektryczności dla mojej uśpionej duszy. Poruszając
ostrzem, rysuję kolejną linię obok pierwszej. Studnie krwi,
spływające po mojej skórze i spływające do odpływu, a gdy to się
dzieje, zabierają ze sobą moje odrętwienie. Gdy ból promieniuje przez
mój umysł, uwalnia wszystko inne; wstyd i wstręt, nienawiść i
wstręt. Pamiętam dotyk ich dłoni na moim ciele, żółć, która wezbrała
mi w gardle. Czuję oślepiające ukłucie zdrady mojej siostry,
całkowite rozpacz, gdy na nią patrzę – moja ostatnia nadzieja, odejdź
ode mnie. Raz za razem przeciągam ostrze przez ramię, aż uginam
się pod ciężarem wszystkich stłumionych emocji. Ból w klatce
piersiowej staje się tak intensywny, że czuję się tak, jakbym była
rozrywana od środka.

Szloch wyrywa mi się z gardła i łzy spływają mi po twarzy. Tak


właśnie jest. Tak to jest żyć. Po prostu mogę tego nie przeżyć.

45

RAFAEL

-Szefie.
Jeden z moich strażników podbiega do mnie z zarumienioną twarzą,
gdy próbuje złapać oddech. -Widziałem, jak dziewczyna idzie na górę
z nożem.
- 371 -

-Co? Dlaczego jej nie powstrzymałeś? Nie czekam na odpowiedź.


Serce mi wali tak mocno, jak biegnę po domu, pokonując trzy stopnie
naraz. Otwieram drzwi sypialni. -Anna! Moje oczy krążą po pokoju
i wtedy słyszę zdławiony szloch z łazienki.

Kiedy wchodzę do środka, czuję się jak z miejsca zbrodni. Anna


siedzi na podłodze w kałuży krwi, z plecami opartymi o ścianę. W
jednej ręce trzyma nóż, a jej drugie przedramię pokrywają głębokie
krwawiące rany.

-Kurwa. Nie nie nie. Zdzieram koszulę przez głowę i zawiązuję ją


ciasno powyżej jej łokcia. Chwytam ręcznik i owijam go wokół jej
ramienia.

-Rafael. Unosi rękę, przesuwając zakrwawionymi palcami po moim


policzku.

Wyciągam telefon z kieszeni i dzwonię do lekarza.

-Dzień dobry.

-Musisz tu teraz dotrzeć!

-Jestem w drodze.

– Anna podcięła sobie nadgarstek.

-Jestem w drodze. Jeśli możesz, włóż ją do lodowej kąpieli. To


spowolni jej tętno. Rozłącza się, a ja przyciskam palce do jej gardła.
- 372 -

Jej puls nadal jest w porządku. Sięgając do wanny, odkręcam zimną


wodę.

– Poczekaj dla mnie – mówię do niej, dzwoniąc do Carlosa.

– Tak – odpowiada.

-Potrzebuję tyle lodu, ile możesz dostać w mojej łazience. Ale już.

Rozłączam się i podnoszę Annę, umieszczając ją w wannie. Odwraca


się, by na mnie spojrzeć, a ja widzę ból w jej oczach. -Przykro mi.

-Dlaczego miałbyś to zrobić? Mój głos łamie się w porażce. Zawsze


była dziewczyną, o której myślałem, że mogę uratować, ale nigdy do
końca nie mogłam.

-Czuć. Na sekundę zamyka oczy.

-Anna! Czuwaj, kochanie. Jej oczy znów się otwierają. -Mów do


mnie.

-O czym?

-Wszystko.

-Pamiętam, jakie to uczucie - szepcze.

-Co?
- 373 -

-Kochać Cię. W innym przypadku byłbym uszczęśliwiony, gdybym


to usłyszał, ale jestem cholernie przerażony. Krew sączy się przez
biały ręcznik, który owinąłem wokół jej przedramienia, zabarwiając
podnoszącą się wodę na chorobliwy róż.

-Podciąłeś sobie nadgarstek, a teraz chcesz porozmawiać o miłości?


Jestem zły. Jestem zły, że mi to zrobiła. Do nas.

-To było tego warte.

Za mną otwierają się drzwi. -Cholera kurwa. Odwracam się do


Carlosa i biorę od niego wiadro lodu. Wlewam go do wody, a Anna
gwałtownie wciąga powietrze.

-Potrzebuję więcej. Kiwa głową, bierze wiadro i wychodzi. Anna


ponownie zamknęła oczy, a jej usta są zabarwione na niebiesko. –
Nie umieraj przy mnie – szepczę. -Potrzebuję cię.

Brak odpowiedzi.

✅✅✅

– Nic jej nie będzie – mówi doktor, zerkając na nią. Jest podłączona
do worka z krwią, jej przedramię pokryte bandażami. – Ale myślę, że
powinieneś rozważyć umieszczenie jej w zakładzie.

-Co?
- 374 -

– Potrzebuje profesjonalnej pomocy, panie D’Cruze. To bardzo


niespokojna młoda dziewczyna.

-Wyjdź.

Z westchnieniem wychodzi z pokoju, zostawiając mnie samą z Anną.


Jest pod wpływem środków uspokajających, więc wiem, że nie obudzi
się przez kilka godzin, ale nadal mam ochotę być z nią. Ostrożnie
położyłem się obok niej. Zniknę, zanim się obudzi, a ona nawet nie
będzie wiedziała, że tu byłam. Może to przerażające, ale ograniczam
się do nawiązywania z nią najmniejszego kontaktu, jaki tylko mogę.

Dochodzi do mnie przytomność, czując, jak coś gładzi moją szczękę.


Mrugając oczami, odwracam twarz w stronę źródła i znajduję Annę.
Leży na boku, z zabandażowanym nadgarstkiem przyciśniętym do
piersi. Jej wolna ręka spoczywa na mojej szyi.

Na jej ustach pojawia się delikatny uśmiech i wygląda na


spokojniejszą niż od czasu, gdy została zabrana. -Hej.

-Anna? Marszczę brwi. -Jak się czujesz? To głupie pytanie. Do


cholery, podcięła sobie nadgarstek.

-Nic mi nie jest.

Dotykam knykciami miękkiej skóry jej policzka. Nie wzdryga się,


zamiast tego pochyla się pod moim dotykiem. To tak, jakby…
wróciła. Moja Anna. Ale nie jest w porządku.

Przyciskam usta do jej czoła, wdychając zapach malin po raz


pierwszy od miesięcy, ponieważ nie jestem w stanie jej dotknąć ani
- 375 -

nawet być blisko, odkąd ją odzyskałem. Brakowało mi tego: małych


rzeczy, prostej umiejętności dotykania jej. Jest tysiąc rzeczy, które
muszę jej powiedzieć, ale to nie czas. Jest oszołomiona i ranna. Ona
potrzebuje odpoczynku.

-Musisz spać.

Poruszam się, a ona prawie w panice chwyta za garść mojej koszuli.


– Ale zostaniesz?

-Nigdzie nie idę.

Odpręża się, przysuwając się bliżej, aż jej głowa znajdzie się na mojej
piersi, jej zabandażowana ręka spoczywa na moim brzuchu. To tak,
jakby przeskoczył przełącznik, a ona w końcu jest tu ze mną. Jestem
wdzięczny, ale nienawidzę pomysłu, że musiała spróbować się zabić,
zanim tu przyjechała.

Zawiodłem ją, ale już nigdy jej nie zawiodę.

46

ANNA

Wstaję i przewracam się na bok, mrugając oczami. Natychmiast


cofam się pod jasnym światłem. Głowa mi wali i wydaje mi się, że
wszystko kręci się wokół mnie. Niech szlag trafi tego lekarza i jego
głupie leki. Ramię pulsuje pod warstwą bandaży, skóra napina się
nieprzyjemnie przy każdym ruchu.
- 376 -

-Avecita. Ten głęboki, szorstki głos szepcze mi przez zmysły i


natychmiast się odprężam. Moje serce wypuszcza jedno chwiejne
uderzenie, gdy ogarnia mnie zapach dymu z cygar i cytrusów. Rafael
siada na skraju łóżka, już ubrany. Kiedy na mnie patrzy, pamiętam,
ile razy wyobrażałam sobie jego twarz, kiedy byłam zamknięta w tym
pokoju. Moje wspomnienia nigdy nie oddały mu sprawiedliwości. Ale
trzymał mnie od krawędzi, od przewrócenia się przez krawędź w
całkowite spustoszenie.

-Jak się czujesz?

– Nic mi nie jest – mówię cicho.

Jego oczy zwężają się. – Podcięłaś sobie nadgarstek. Nic nie jest w
porządku.

Zerkam na zabandażowany nadgarstek. -Przecięłam sobie ramię. I


było to konieczne.

-Konieczne do czego? Jego głos lekko się podnosi i widzę, jak walczy
z gniewem. To właśnie robi Rafael – kiedy nie wie, jak radzić sobie ze
swoimi emocjami, wpada w szał.

-Zamknięcie się w sobie. To… mechanizm przetrwania- staram się


to wyjaśnić. -Ale tym razem nie mogłam się wydostać.

Opuszcza brodę na klatkę piersiową i wypuszcza ciężki oddech. –


Myślałem, że cię straciłem.

Wyciągam rękę i wsuwam palce w jego.


- 377 -

– Próbowałaś się zabić, Anno.

-Nie próbowałam się zabić. Potrzebowałam tylko czegoś fizycznego.

– Prawie umarłaś. Odsuwa się ode mnie i wstaje, przechadzając się


po pokoju. -Czy ty to rozumiesz? Prawie umarłaś.

Uśmiecham się smutno. – Ale i tak nie żyłam, prawda?

Okrąża łóżko i siada obok mnie. -Avecito, kocham cię… ale nie
sądzę…- Waha się i bierze głęboki oddech. -Nie sądzę, że mogę ci
pomóc. Nie jestem tym, czego potrzebujesz.

Moje tętno szybko rośnie. -Co? Chwytam go za ramię tak mocno, że


czuję, jak moje paznokcie uginają się pod jego skórą, ale nie obchodzi
mnie to.

Obejmuje mój policzek. -Są miejsca. Ludzie, którzy mogą ci pomóc.

Ogarnia mnie panika, aż moje płuca się kurczą. Chce mnie odesłać.
Po tym, jak tak ciężko walczyłem, żeby do niego wrócić. -Nie. Proszę,
nie rób tego. Moje oddechy stają się coraz krótsze – pierś ściska mnie,
aż się duszę.

-Anna. Kurwa. Oddychaj. Głaszczę mnie po twarzy, szepcząc mi do


ucha słodkie słowa. Łzy spływają mi po twarzy, a moje kruche serce
wypuszcza żałosny kaszel.

– Proszę, nie zostawiaj mnie, nie odsyłaj nigdzie – błagam.


- 378 -

Oczywiście, że chce cię zostawić. Pieprzyłaś wszystkich tych


mężczyzn. Jesteś nieczysta. Ból, który tak bardzo chciałam poczuć,
pochłania mnie, aż czuję, że stoję w płomieniach, czując, jak ciepło
spływa po mojej skórze. -Proszę nie.

-Szlak by to. Przyciąga mnie do swojej piersi, owijając ramiona


wokół mojego ciała. – Nie wiem, jak to naprawić, wojowniczko.

-Rozumiem, jeśli… już mnie nie chcesz.

Chwyta moją twarz obiema rękami, patrząc mi w oczy. Mój ból


odbija się w jego ciemnych tęczówkach. -Zawsze będę cię pragnąć,
ale potrzebujesz pomocy.

Kręcę głową. -Po prostu cię potrzebuję.

-Musisz poradzić sobie z tym, co ci zrobili…-

-Przestań. Nie chcę o nich myśleć ani o niczym. Jest jedyną osobą,
która powstrzymuje zaporę wstrętnych emocji i czuję je właśnie tam,
unoszące się w powietrzu, tylko czekające, by mnie spalić. Po prostu
muszę przez chwilę dłużej nie czuć niczego poza tym.

Przesuwając rękę na jego karku, przyciągam go bliżej i desperacko


przyciskam usta do jego. Jest niezdecydowany i ostrożny, nie tak jak
zwykle. Przyczołgam się do niego, przeczesując palcami jego włosy i
żądając więcej. Ogarnia mnie dzika potrzeba. Potrzebuję go do
naprawienia wszystkich zła. Wiem, że może mnie oczyścić.

Jęczy, kiedy siadam okrakiem na jego kolanach, a jego palce


chwytają moją talię. – Anno – szepcze mi w usta.
- 379 -

Biorąc mnie za ramiona, odpycha mnie, aż jego wzrok spotyka się z


moim. Przeciera oba kciuki pod moimi oczami, ocierając łzy. Gdy
wpatruję się w te ciemne oczy, coś trzepocze w mojej piersi, jak ptaki
odlatujące naraz, skrzydła biją gorączkowo. Pochylam się i znów go
całuję. Jego dłonie przesuwają się po mojej szczęce, a jego usta
delikatnie przesuwają się po moich. Twardy, a jednocześnie miękki,
taki właśnie jest Rafael. Smakuje jak słońce i egzotyczne kwiaty oraz
dzikość pustyni. Czuje się jak w domu. Nie mam prawdziwego domu,
ale myślę, że to on.

Jedna ręka opada na moją talię, a on przyciąga mnie bliżej, aż


przyklejam się do jego ciała. – Avecita – szepcze przy moich ustach.
-Potrzebujesz…-

-Potrzebuję cię.

Jego czoło dotyka mojego i jęczy. -Nie możesz nałożyć na to plastra.


Już cię nie stracę.

– Nie stracisz. Zawsze jesteś tym, który mnie ratuje. Fizycznie mnie
ratuje, ale jego miłość trzyma mnie z dala od najciemniejszych części
mnie. Moja miłość do niego wystarczyła, by wyciągnąć mnie z głębi
siebie. – Kocham cię – szepczę.

Ostatnie kilka miesięcy zmieniło mnie, może trochę bardziej mnie


złamało, ale też uświadomiły mi, że życie jest krótkie i kruche. Nie
wiedziałem, czy jeszcze go zobaczę. Za każdym razem, gdy żołnierze
Nicholaia składali mi wizytę, najbardziej raniło mnie to, że ci
mężczyźni zabierali mi, tak jak wielu przed nimi, i dostawali część
mnie, na którą nie zasłużyli. Część, której nigdy nie oddałam
jedynemu mężczyźnie, którego kochałam. Może po prostu nie
zdawałem sobie sprawy, ile Rafael znaczył do tego momentu, do tego
momentu.
- 380 -

Bierze mnie za rękę, muskając kciukiem miejsce, w którym kiedyś


znajdował się mój mały palec. Przypomnienie mojej największej
zdrady: moja własna siostra. Zamykam oczy i łza spływa mi po
twarzy. Jestem smutna, ale przede wszystkim jestem taka zła.
Jestem na nich zła. Jestem zła na siebie, że jestem taka bezradna i
żałosna. Jestem zła na niesprawiedliwość.

Chcę, żeby zabrał wszystkie złe wspomnienia i po prostu je wymazał.


Potrzebuję, żeby złamał mnie tak całkowicie, żeby tylko on mógł mnie
z powrotem złożyć.

-Zabierz to. Pochylam się i całuję go. -Proszę. Pozostaje


nieruchomy, a ja biorę głęboki oddech, zanim sięgam po guziki jego
koszuli. Rozpinam dwa, zanim jego palce owijają się wokół mojego
nadgarstka, uspokajając mnie.

– Anno, dużo przeszłaś.

Odrzucenie obmywa mnie tak mocno i szybko, że wypiera oddech z


moich płuc. Odrywam mu rękę i cofam się, aż uderzam o wezgłowie.
Boże, to boli bardziej niż myślałem, że będzie. Nigdy nie widziałam
dnia, w którym chętnie ofiarowałabym się komukolwiek, a on mnie
nie chce.

-Nie rób tego- jęczy.

– Czy możesz po prostu… odejść. Proszę. Czuję, jak krater


przestrzeni rozdziera się szeroko między nami, gdy moje zranione
małe serce kuleje w nierównym rytmie.
- 381 -

-Nie. Jego palce owijają się wokół mojej kostki i ciągnie po łóżku, aż
moje plecy uderzają o materac. Jego ogromne ciało naciska na moje,
dopóki nie patrzy na mnie. – Nie możesz się tak ode mnie odciąć. Nie
możesz spędzić ostatniego miesiąca jak zombie, tylko po to, żeby się
pokroić, a potem udawać, że wszystko jest w porządku. Zamykam
oczy i łzy spływają mi po skroniach. Jest taki zły, jego ciało drży na
moim. – Nie możesz mnie tak po prostu zostawić – mówi, teraz ciszej.

-Przepraszam - nie mogę tego zrobić. Chwila odwagi, którą miałam,


minęła, a teraz po prostu się wstydzę. On cię nie chce. Dlaczego
miałby? Jesteś brudna i splamiona. Jesteś brudną dziwką.
Zakrywam twarz dłońmi, a szloch dławi się przez usta.

– Mała wojowniczko, nie możesz się teraz złamać – szepcze, muskając


ustami moje ramię.

– Spóźniłeś się na to dziesięć lat.

Odsuwa moje dłonie od twarzy i przypina je do materaca nad moją


głową. – Możesz być przygnębiona. Możesz być trochę poturbowana,
ale nigdy nie jesteś zepsuta, avecita. Jesteś najsilniejszą osobą, jaką
kiedykolwiek spotkałem. Jego oczy przesuwają się po mojej twarzy.
-Dlatego cię kocham.

– Ale nie na tyle, żeby mnie pragnąć.

Prycha cichym śmiechem. -Mała wojowniczko, byłaś zmorą mojej


egzystencji, odkąd cię zobaczyłem. Chcieć czegoś, o czym wiesz, że
tak bardzo zniszczysz; to szczególna forma tortur.

-To czemu...?
- 382 -

– Bo muszę wiedzieć, że jesteś gotowa. To nie może być próba


zapomnienia tego, co ci zrobili.

-To nie jest.

-Jesteś tego pewna?

Przygryzam dolną wargę i odrywam wzrok od jego. Pochyla się,


przesuwając nosem po mojej szyi.

-Zabrali mi coś, czego nie chciałam dać, aby mieli, i nienawidzę tego,
że mieli część mnie, której nie masz.

-Dlaczego?- Odsuwa się, jego oczy spotykają się z moimi. -Muszę


usłyszeć, jak mówisz te słowa, avecita.

– Bo to jest inne.

Jego usta drgają w cieniu uśmiechu.

– Bo nie jesteś nimi.

-Nie, nie jestem. Jego palce przesuwają się wzdłuż mojego ramienia,
po bandażach na moim nadgarstku. -Zapytaj mnie ponownie.

Jest takt, chwila, jakby świat wstrzymywał z nami oddech.


- 383 -

– Proszę, zabierz to wszystko – oddycham. Czuję się jak podnoszenie


ciężarów, jakbym nigdy wcześniej nie była w stanie prawidłowo
napełnić płuc. Po prostu poprosiłam Rafaela o coś, o czym nigdy nie
myślałem, że będę chciał. Ale robię z nim. Aż tak bardzo.

Znowu mnie całuje, palcami ślizgają się po brzuchu i podciągają


koszulę, nasze usta rozrywają się tylko po to, by mógł zdjąć materiał.
Jego oczy nigdy nie opuszczają moich, kiedy rozbiera mi spodnie i
bieliznę. Nerwowość przelatuje przez mój żołądek, a instynkt lotu
chwieje się na granicy mojej świadomości, ale walczę z tym. Koszula
Rafaela znika, odsłaniając twarde mięśnie, opaloną skórę i
niekończący się atrament wijący się na każdym calu jego ciała. Jest
piękny w dziki, dziki sposób, coś, czego nie da się oswoić ani na
smyczy. Bestia ze skłonnością do gryzienia, a jednak sposób, w jaki
patrzy na mnie z taką czcią; Wiem, że nigdy by mnie nie skrzywdził.
On jest moją bestią.

Kiedy nic między nami nie ma, jego ciało naciska na moje, gorąca
skóra piętnuje mnie, aż się rozpalam. Jego palce przesuwają się po
mojej szczęce, jego ciemne spojrzenie przeszukuje moją twarz. -Taka
piękna.

Byłam naga przed wieloma mężczyznami, ale nagle czuję się


odsłonięta w sposób, który tylko on może wywołać. Rozbiera mnie w
sposób nie tylko fizyczny. To jest dla mnie ostatni krok. Stoję przed
nim z sercem w dłoni, ofiara. Mógł mnie zranić bardziej niż
którykolwiek z mężczyzn, którzy byli przed nim, ponieważ ma coś,
czego nie zrobili: moje zaufanie, moje serce, moją duszę. To wszystko
jest bardzo delikatne, a jednak chcę, żeby to miał. Albo zwiąże
wszystkie fragmenty mojej duszy, albo zniszczy ją tak całkowicie, że
nie będzie już powrotu.

Jego usta muskają moją szyję, obojczyk, pierś, brzuch. Z każdym


najmniejszym dotykiem drżę. Idzie dalej, aż jego szerokie ramiona
spoczną między moimi udami. – Spójrz na mnie – żąda.
- 384 -

Robię to, a gdy nasze oczy się spotykają, kładzie na mnie usta. Czuje
się źle, a jednak tak dobrze. Chcę jednocześnie się odsunąć i nigdy
się nie ruszać. Jednak to nie jest jak ostatnim razem. Wiem, co
nadchodzi. Ogarniają mnie obce doznania, gdzieś głęboko w środku
zapalają się iskry. Uczucie narasta, aż moje ciało porusza się z
własnej winy, moje plecy odchylają się od łóżka. A potem przestaje.
Zerkam na niego, a on uśmiecha się złośliwie, całując mnie w dolną
część brzucha. Siada i obejmuje ramieniem moje plecy, ściągając
mnie z materaca, aż stajemy twarzą w twarz, moje uda po obu
stronach jego. Nasze usta są oddalone od siebie zaledwie o cal i czuję
nierówne unoszenie się i opadanie jego klatki piersiowej na mojej.
Palce przesuwają się po karku, jego czoło dotyka mojego. -Wszystko
ok?

Wymuszam mały uśmiech, moja odwaga maleje. -Tak.

– W takim razie skup się na mnie. Odsuwa się odrobinę, jego wzrok
uwięził mnie, gdy jego ręce przesuwają się na górę moich ud. Wtedy
czuję, jak na mnie napiera. Moje serce bije szybciej, a oddech
przyspiesza, gdy każdy mięsień się napina. -Anno, spójrz na mnie.
Nie umiem się skupić. Mój umysł zaczyna wirować, myśli zlewają się
w błotnistą plamę, jak zakłócenia na ekranie telewizora. Instynkty
przetrwania przeważają nad wszystkim, co logiczne, i czuję, że ciążę
w kierunku tej małej, ciemnej kryjówki głęboko we mnie.

– Kocham cię – szepcze mi do ucha. Te trzy słowa są jak błyskawica


przedzierająca się przez czarne chmury, oświetlanie mojego świata
jest oślepiającym światłem i jak uderzenie przed grzmotem, wszystko
po prostu… zatrzymuje się. W błogą ciszę przenika tylko dzwonienie
w uszach, po czym pojedynczy oddech wciąga do wygłodniałych płuc.
Wciska się we mnie, a burza rozbija się w całej okazałości, uderzając
w moją obronę i zmywając wszystko, co było przed nim. Jest pięknie
chaotycznie. Rafael rozdziera wszystkie brzydkie aspekty mnie, które
istniały przed tą chwilą, rozrywając moje fundamenty i niszcząc
wszystko na swojej drodze. Niszczy moje ciało i duszę, a wszystko,
co mogę zrobić, to przytulić się do niego, gdy łzy spływają mi po
- 385 -

twarzy. Rujnuje mnie, tak jak zawsze wiedziałam, że to zrobi. Ale


potem powoli, kawałek po kawałku, dopełnia mnie. Każdy delikatny
dotyk, każdy delikatny pocałunek, każdy powolny ruch jego bioder
wydaje się magnetyczny. On ściąga mnie z powrotem do kupy,
przestawia wszystko, czym byłam, dopóki wszystko nie nabierze
sensu – dopóki nie będę silniejsza, lepsza… jego osobiste arcydzieło.

Mój umysł wraca na swoje miejsce, a strach, wstręt, wstręt… to


wszystko po prostu rozpada się, jakby nigdy nie istniało. To tak,
jakby nic, zanim ten punkt nie miał żadnych konsekwencji. On i ja
– to wszystko.

Obejmuje mój policzek, a ja skupiam się na nim, na tym, jak porusza


się we mnie, czyniąc nas jednością. Łapię jego twarz i całuję. Chcę
to. Chcę każdego jego kawałka.

– Anno – jęczy przy moich ustach.

Zmusza mnie do doświadczania wszystkiego, dopóki nie wpadnę w


falę uczuć, tonę, a mimo to oddycham po raz pierwszy. Rafe otula
mnie swoją miłością, składając nierozerwalną przysięgę swoim
ciałem. Jego imię wypada z moich ust jak modlitwa, gdy silne
mięśnie zaciskają się pod moimi palcami, a długi warkot przedziera
się przez jego gardło. To surowe i prymitywne, mój wielki zły wilk.

Zatrzymuje się, ciężkie oddechy spływają mi po gardle przez długie


chwile. Kiedy próbuje się ode mnie odsunąć, przyciągam go bliżej.
Nie jestem jeszcze gotowy, by go puścić. Całuje mnie w czoło.

-Czy wszystko w porządku?

Na moich ustach pojawia się delikatny uśmiech. Chciałabym mu to


wyjaśnić, ale nie mogę. Tego odczucia nie da się naprawdę wyrazić
- 386 -

słowami. Moje palce gładzą jego usta. -Jesteś jak powrót do domu,
kiedy nigdy go nie miałam.

Jego ramiona obejmują moje plecy, zaciskając się jak imadło. -


Dobrze. Chcę być dla ciebie wszystkim. Nie ma pojęcia, ile jest.

Podnosi mnie, kładąc na łóżku, zanim przejdzie do łazienki. Słyszę,


jak zaczyna się prysznic. – Chcesz do mnie dołączyć?-pyta.

-Może później. Potrzebuję minuty, żeby po prostu… przetworzyć


wszystko.

-W porządku. Drzwi się zamykają, a on zostawia mnie samą z moimi


myślami, ale kiedy powoli opuszczam czujność w moim umyśle,
spodziewając się zalewu uczuć, nie ma nic – tylko błoga akceptacja,
jakbym wreszcie wiedziała, gdzie należę. Brak zamieszania jest
właśnie tym; nieobecny. To jest dziwne. Spokojna.

Rafael to balsam na moją zmaltretowaną duszę, a na razie po cichu


leczy.

«^»

Jasne poranne światło słoneczne wpada przez otwarte drzwi


balkonowe. Cząsteczki kurzu łapią światło, mieniąc się jak drobinki
brokatu. Podnoszę rękę, pozwalając moim palcom igrać w świetle.
Westchnienie przemyka mi przez usta, kiedy patrzę na dziwną płaską
pustkę, w której kiedyś znajdował się mój mały palec. Nie byłem na
tyle obecny, by przetworzyć prosty fakt, że zgubiłem palec. Wygląda
prawie tak, jakby tak miało być, ale tak nie jest. Brakuje części mnie.
Nie mogąc już na to patrzeć, idę do łazienki w poszukiwaniu bandaża
czy czegoś, czegokolwiek, co by to zakryło. Dostrzegam swoje odbicie
w lustrze, cienie pod oczami tak ciemne, że są prawie fioletowe, ale
- 387 -

nie wyglądam już jak chodząca martwa dziewczyna i jest w tym


pewna ulga. Odrywając wzrok, grzebię w szufladach w łazience, aż
znajduję bandaż. Drżącymi palcami próbuję owinąć go wokół
okaleczonej dłoni. Zdaję sobie sprawę z obecności Rafaela na długo
przed tym, zanim jego dłoń zakryje moją. Łzy kłują mnie w oko, gdy
zdejmuje ode mnie bandaż. To tylko palec. Mogą się zdarzyć gorsze
rzeczy. Nie wiem, dlaczego tak mnie to denerwuje.

Rafael nic nie mówi, gdy zaczyna owijać moją rękę.. -Nie masz już
wystarczająco bandaży? Mały uśmiech pojawia się na jego ustach,
gdy go wiąże.

-Nie chcę tego oglądać.

-Można się tym denerwować, avecita.

– To tylko palec – mówię, bardziej do siebie niż do niego.

Jego kciuk muska wnętrze mojego nadgarstka. -Nikt nie chce


stracić części ciała.

– Nawet nie mrugnęła.

– Twoja siostra musi mieć własne powody.

-Jaki może być powód tego?

Chwyta moją szczękę, przesuwając kciukiem tuż pod moim uchem.


-Wiesz, jakim człowiekiem jest Nicholai…-
- 388 -

Odsuwam się od niego.

– Bronisz jej?

– Nie, ale… poświęciła się dla ciebie. Poświęciła swoje dziecko.

-A jeśli taki był zawsze plan? Jest córką Nicholaia.

Kręci głową. – Nie widziałaś, jak patrzyła na Nero.

-Ona jest wyszkolonym zabójcą. Tacy jak Una są szkoleni, by


uwodzić, Rafe. Manipuluj i zabijaj. Z pewnością nie da się go tak
łatwo oszukać? Moja siostra nie jest lojalna wobec nikogo poza
Nicholaiem. Widziałam to na własne oczy.

-Więc po co zabijać dla Nero w zamian za ciebie?

-Nicholai mógł zaaranżować całą sprawę. Nie wiesz, jaki on jest. Ja


tak. Jest czystym szaleństwem.

Jego oczy miękną i widzę litość w jego oczach. Nie chcę jednak jego
litości. Chcę, żeby poczuł ten sam gniew, co ja. — A Nero? Myślisz,
że był w to zamieszany? Że ja byłem?

-Nie wiem, ale moja siostra jest zdrajczynią.

Podchodzi bliżej, opierając mnie o toaletkę. -W porządku. Nie ufasz


teraz Unie. I masz powód, by nie ufać Nero, ale czy naprawdę we
mnie wątpisz?
- 389 -

Moje oczy spotykają nieskończone ciemne głębie jego. -Może


powinnam.

– Ale tego nie robisz.

-Jesteś jedyną osobą, której ufam. Jesteś wszystkim co mam. Ja


na pewno nie mam Uny.

Oplata dłonią moją szyję i wciska usta w moje włosy. – Daj sobie
czas, avecito. Wychodzi z pokoju.

Żadna ilość czasu nie sprawi, że będzie to w porządku. Była moją


ostatnią nadzieją w beznadziejnym miejscu i zdradziła mnie. I to ten
ból, ten oślepiający poziom wściekłości i nienawiści sprawiły, że tak
długo się ukrywałam. Bo to boli: dusza głęboko, do szpiku kości,
boli.

Una to jedyny krewny, jaki mi pozostał, a ona zwróciła się przeciwko


mnie.

47

ANNA

Wędruję po domu, czując na sobie oczy jego ludzi. Gdy tylko


wchodzę do kuchni, zebrani tam faceci przestają rozmawiać. Rafael
podnosi wzrok ze swojego miejsca przy stole, jego wzrok prześlizguje
się po moim ciele. Jeden prosty akt wszystko zmienił. Czuje się
bardziej ożywiona, bardziej napiętnowana w mojej duszy niż
- 390 -

kiedykolwiek wcześniej. Mimo to w kuchni panuje cisza, dopóki nie


odchrząkuje.

-Avecita. Przywołuje mnie do przodu. Podchodzę do niego, tylko po


to, by uciec od wszystkich innych. Bierze mnie za rękę, kładzie na
kolanach i całuje skroń. Ciepło dotyka mojej twarzy, wywołując niski
chichot Rafe'a.

Maria stawia przede mną filiżankę kawy z wodnistym uśmiechem na


twarzy.

– Tak się cieszymy, że wróciłaś. Kładzie mi rękę na głowie, jak babcia


małe dziecko, a potem wycofuje się. Zerkam nieśmiało po stole,
wpadając w oczy Samuela, a potem Carlosa. Czy oni wiedzą? Czy
myślą, że jestem jakąś szaloną dziewczyną, która próbowała się
zabić?

Szukam jednej brakującej twarzy w pokoju i odwracam się do


Rafaela.
– Lucas? Przez chwilę jestem z powrotem w tym gaju
eukaliptusowym z jego krwią spływającą niekontrolowanie przez moje
palce, obserwując, jak umiera, zupełnie nie mogąc nic z tym zrobić.

-Wraca do zdrowia.

Wypuszczam napięty oddech.

-Dobrze. To… to jest naprawdę pocieszające.

– Anno – Carlos odchrząkuje. -Dziękuję Ci. Za telefon do mnie.


Uratowałaś go.
- 391 -

-Został postrzelony przeze mnie.

Ręka Rafaela chwyta mnie za kark w żelaznym uścisku. Jego oddech


szepcze mi na szyi, zanim odzywa się do mojego ucha.

-Rosjanie zastrzelili moich ludzi i zabrali ciebie. Chciałbym


usłyszeć, jak to twoja wina, wojowniczko.

– Był twoim ochroniarzem.

- To jego praca – mówi Carlos lekceważąco.

Palce Rafaela zaciskają się na mojej szyi, jakby prowokując mnie do


kłótni, ale nigdy nie zobaczę Lucasa jako ochroniarza, ponieważ był
moim jedynym przyjacielem, kiedy jeszcze dla nikogo byłam tylko
dziwką.

-Czy on tu jest?

Rafael spogląda na zegarek.

-Powinien być teraz na siłowni.

Kiwam głową i podnoszę się. Pozwala mi odejść bez walki.

– Upewnij się, że jesz – mówi, gdy idę do drzwi. Czy zawsze był taki
wymagający?
- 392 -

Idę na siłownię, spodziewając się, że Lucas ćwiczy. To, co znajduję,


powoduje, że mój żołądek zaciska się w ciasny węzeł, a żółć rośnie z
tyłu gardła. Na środku sali gimnastycznej na wysokości pasa
ustawione są dwie białe balustrady, a Lucas trzyma się ich, powoli
robiąc krok po kroku, gdy kobieta obserwuje go, dając mu zachętę.
Odrzucony na bok to wózek inwalidzki. Zatrzymując się w drzwiach,
przyciskam rękę do piersi, próbując złagodzić gulę w gardle.

Kiedy mnie zauważa, na jego młodej twarzy pojawia się szeroki


uśmiech. Ja również się uśmiecham.

-Anna!

Wchodzę dalej do pokoju, zmuszając się do uśmiechu na mojej


twarzy.
-Hej.

Kuśtyka do końca balustrady i obejmuje moją szyję ramieniem w


mocnym uścisku.

– Tak się cieszę, że nic ci nie jest. Rafael nie pozwolił nikomu cię
zobaczyć.

– Nie byłam do końca dobrym towarzystwem.

Wpatruje się w ziemię, niezręcznie kiwając głową.

– Lucas, tak mi przykro, że zostałeś postrzelony.


- 393 -

Przewraca oczami.

-Jestem twoim ochroniarzem.

Dlaczego wszyscy mówią, że to sprawia, że wszystko jest w


porządku?

-Jesteś moim przyjacielem.

Uśmiecha się szeroko.

-To też.

-Jak się masz? Wydaje się głupim pytaniem, kiedy ledwo może
chodzić.

-Kula utkwiła mi w kręgosłupie. Żadnych trwałych uszkodzeń, ale


to jak nauka poruszania się od nowa. To trudniejsze, niż się wydaje.

-Wygląda wystarczająco ciężko. Uśmiecha się, a kobieta przysuwa


wózek inwalidzki, żeby mógł na nim usiąść. Powoli obniża się i zerka
na mnie.

-Czy musisz robić więcej odcięcia?

-Nie. Skończyłam z tym.


- 394 -

– No to chodźmy i coś zróbmy. Tęskniłam za nim i nienawidzę tego,


że przeszedł przez to wszystko bez przyjaciela.

-Jestem cały Twój.

Chwytam za uchwyty jego krzesła i popycham go przez dom. -Co


chcesz robić?

-Możemy wyjść na zewnątrz?

Ta myśl natychmiast sprawia, że krew mi zamarza. Nic już nie


wydaje się bezpieczne.

-A może film?

-W porządku. Ale nie oglądam Notatnika.

-Co to jest Notatnik?

Jęczy. – Ach, widzisz, teraz czuję, że omija cię jakiś dziewczęcy


rytuał przejścia czy coś takiego.

Za rogiem, moje umiejętności nawigacji na wózku pozostawiają wiele


do życzenia. -Jestem pewna, że przeżyję.

W tym domu nie ma sali teatralnej, ale w salonie jest ogromny płaski
ekran. Lucas podjeżdża do regału i wyciąga DVD, wręczając mi je.
- 395 -

-Po prostu naciśnij ten przycisk. Wskazuje na przycisk na małej


maszynie na półce, a ja postępuję zgodnie z jego instrukcją,
wkładając dysk do środka. Podjeżdża z powrotem do dużej narożnej
kanapy. -Mogę potrzebować pomocy. Podaję mu rękę, a on ją bierze,
podnosząc się z krzesła i opadając na kanapę.

-Więc, hm, co się stało z twoją ręką? Bluza z kapturem, którą mam
na sobie zakrywa bandaże na moim ramieniu, ale nie chowa ręki.
Tak po prostu, mój nastrój się pogarsza i nawet Lucas nie może
powstrzymać moich depresyjnych uczuć.

– Moja siostra odcięła mi palec – mówię chłodno.

-Jest to…-

– Popieprzone? Tak. Naciągam rękaw na bandaż, nie chcąc


przypomnienia.

-Masz brakujący palec, a ja chodzę jak facet, który wypił butelkę


tequili. Co za parę tworzymy. Na jego twarzy pojawia się niezdarny
uśmiech i od razu czuję się winna. Straciłam palec. Lucas stracił
zdolność do prawidłowego chodzenia. Trzy miesiące i nadal jeździ na
wózku inwalidzkim. Jestem okropna.

-Przykro mi. Biorę jego dłoń, a on wsuwa swoje palce w moje.

Siedzimy i po raz pierwszy oglądam Notatnik. Lucas zasypia po


około dziesięciu minutach, a ja uśmiecham się, gdy niezgrabnie
osuwa się na mnie. W końcu kładę poduszkę na kolanach i
przestawiam go, aż będzie wyglądał wygodnie. Ten film jest bolesny
i piękny, a pod koniec płaczę. Nie jestem pewna, czy jestem smutna,
czy szczęśliwa.
- 396 -

Po prostu ocieram łzy, gdy gardło przeczyszcza. Podnoszę wzrok i


widzę Rafaela opartego o framugę, z grubymi ramionami
skrzyżowanymi na piersi.

– Ten dzieciak cię znudził? Pociągam nosem, a on kręci głową. -


Próbuję nałożyć ruchy na moją dziewczynę.

Parskam. -Nawet tego nie oglądał. Zemdlał i cały czas chrapał.

Rafael podchodzi bliżej, zerkając przez oparcie kanapy na śpiącą


postać Lucasa. – Wygląda na to, że dostał dobre miejsce.

Opieram głowę na poduszkach na kanapie i patrzę na niego. -Czy


jesteś zazdrosny?

Pochyla się, aż jego usta dotykają moich. Całuje mnie powoli i


słodko. -Być może.

Szybko przypominam sobie Lucasa i rumieniec rozgrzewa moje


policzki. -Rafe.

-Czy wstydzisz się mnie? Kręcę głową, a on się śmieje. -Będziesz


musiał przenieść tam Śpiącą Królewnę. Wchodzimy do Juarez.

Na myśl o opuszczeniu domu przechodzi przeze mnie maleńka


szczelina strachu.

-Dlaczego?
- 397 -

-Mam Biznes.

-Nie mogę tu zostać?

Powoli wypuszcza oddech, jego wyraz twarzy staje się ściągnięty. –


Nie ufam nikomu innemu, avecito. Dopiero teraz widzę, jakie żniwo
wywarły na nim ostatnie miesiące. Rafael zawsze był taki silny i
nieustraszony, ale teraz się boi. O mnie.

-W porządku. Przenoszę ciężar ciała, ostrożnie zsuwam się i


zamieniam kolana na poduszkę. Usta Rafe'a są zaciśnięte w ciasną
linię, jego szczęka klekocze wściekle.

-Co jest nie tak? Kładę dłoń na jego klatce piersiowej, a jego serce
bije nierówno pod moją dłonią.

-Nic. Całuje mnie w czoło. -Rzeczy biznesowe. Nie ma się czym


martwić.

Łapię go za rękę. -Po prostu mi powiedz.

-Ostatnio byłem nieobecny w kontaktach biznesowych. To wszystko.


Mam kilka rzeczy, z którymi muszę sobie poradzić, a które nie mogą
czekać.

-W porządku. Pójdę z tobą. Prawdę mówiąc, nie chcę wychodzić z


willi, ale tak jak boję się świata zewnętrznego, boję się być
gdziekolwiek bez niego.
- 398 -

-Będziemy mieli dwa razy więcej niż zwykle.

-Rafe…-

-Juarez jest teraz bardzo niestabilne.

-Dlaczego? Co się stało? Nic nie mówi. – Rafaelu?

Wzdycha i przeciąga ręką po swoim zarostu. – Wymieniłem cię za


korzystanie z portu. Kiedy pozwoliłem Rosjaninowi z niego
skorzystać, musiałem zerwać umowę z Ricardo.

-W porządku.

-Ricardo nie jest szczęśliwy. On i Dominges są teraz w zmowie.

-Przeciwko Tobie?

-Tak. I to naraża Cię na ryzyko. Jesteś moim jedynym słabym


punktem, avecita. Będą dążyć do tego, jeśli będą mogli. Jego oczy
łagodnieją, gdy przeczesuje palcami moje włosy i przyciąga mnie do
swojej klatki piersiowej. Wdycham jego wyraźny zapach,
pochłaniając ciepło jego ciała. Przez cały stres i strach zawsze to
mam. Mam go, a kiedy mnie tak trzyma, czuję, jakby nic na świecie
nie mogło mnie dotknąć. To takie fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
W końcu Rafael to tylko jeden człowiek. Jeden człowiek, ale wszystko
dla mnie. A teraz zrobił sobie wrogów. Dla mnie. Gdyby coś mu się
stało… Udało mi się wrócić z najgorszych okrucieństw, jakie można
sobie wyobrazić, ale go stracę; nie będzie już z tego powrotu.
- 399 -

Oplatam ramionami jego szerokie plecy i obiema rękami ściskam


jego koszulę. -Nienawidzę tego.

Jego usta wciskają się w moje włosy. -Ustabilizuje się.

-Czy tak będzie? Czy zawsze tak będziemy uciekać? Patrzeć przez
ramię, zastanawiając się, kto będzie z nas następny.

-To jest kartel, wojowniczko. Jest zbudowany na fundamencie


kokainy i rozlewu krwi. To się nigdy nie zmieni, ponieważ mężczyźni
zawsze chcą więcej władzy, więcej pieniędzy, więcej korupcji. Taka
jest natura ludzi takich jak my.

Odsuwam się od niego i patrzę mu w oczy. -Co z tobą? Chcesz więcej


władzy i pieniędzy?

Na jego ustach pojawia się uśmieszek. -Nie potrzebuję więcej władzy


ani pieniędzy.

-Nie pytałam, czy tego potrzebujesz.

Jego palce zaciskają się na moich włosach, aż odciąga moją głowę do


tyłu, zakleszczając mnie. Jego usta szepczą na moich, nigdy nie
nawiązując pełnego kontaktu. -Mam wszystko, czego chcę, właśnie
tutaj.

-Więc pozwól im mieć to, czego chcą. Niech mają więcej terytorium,
więcej pieniędzy.
- 400 -

Całuje mnie delikatnie. – Ach, avecito. Taka mądra, a jednocześnie


naiwna pod wieloma względami. Jeśli dam im choć ziarnko piasku z
mojego terytorium, pomyślą, że jestem słaby i zabiorą wszystko.

Część mnie chce go błagać, żeby po prostu odszedł, zostawił to


wszystko za sobą, ale Rafael jest szefem kartelu. To część tego, kim
jest i za to go kocham. Ale wiem, że jest w niebezpieczeństwie.
Zamykam oczy i wdycham głęboki oddech, próbując stłumić panikę.
To dla mnie nowość. Zawsze musiałam się o siebie martwić, ale jest
inaczej, gdy to ktoś inny. Dbanie o siebie jest łatwe, ponieważ możesz
kontrolować własne działania, nawet jeśli nie możesz kontrolować
tego, co się z tobą dzieje. Nie mogę kontrolować tego, co robi Rafael,
i to mnie przeraża.

-Hej. Ciągnie mnie za włosy, odchylając głowę do tyłu, aż moje


spojrzenie uderza w jego. -Nie martw się o to.

Przewracam oczami. – Naprawdę, Rafe?

– Jestem Rafael D’Cruze, kochanie.

-Boże, jesteś niemożliwy. Z uśmiechem całuje mnie mocno i klepie


w tyłek. -Przygotuj się. Wyjeżdżamy za piętnaście minut.

48

RAFAEL
- 401 -

Opony podskakują na wyboistej pustynnej drodze – piasek i żwir


podskakują i odbijają się od lakieru samochodu. Klimatyzator
dmucha lodowato zimnym powietrzem na moją odsłoniętą skórę,
kontrastując z żarem słońca wlewającym się przez okno.

Anna siada obok mnie na tylnym siedzeniu z rękami złożonymi na


kolanach. Jest tam, a jednak tysiąc mil stąd. Minęły dwa dni, odkąd
się okaleczyła. Dwa dni, odkąd prawie ją straciłem. I dwa dni odkąd
do mnie wróciła. A jednak czasami zauważam, że wymyka się na
kilka chwil. Powinnam mieć trochę więcej cierpliwości, ale ta
niewidzialna bańka, którą czasami wydaje się wokół siebie, niepokoi
mnie.

Cokolwiek wydarzyło się w Rosji, zasadniczo ją zmieniło. Jest inna…


a jednak taka sama. Wciąż trzyma tę niewinność – tę wrodzoną
dobroć, która przyciąga mnie do niej, jakby była samym słońcem, ale
coś się zmieniło. Jej duch jest tylko trochę bardziej złamany niż
przedtem, a to może być najtrudniejsze do zniesienia. Po dziewięciu
latach niewoli udało jej się wytrzymać. Patrzyłem, jak stopniowo
staje się trochę mniej zblazowana, trochę bardziej ufna. Dzień po
dniu. A jednak w ciągu dwóch miesięcy została mi odebrana, a w
następnym miesiącu straciła ten nieskończony blask. Mój umysł jest
wypełniony podłymi obrazami, możliwościami wszystkiego, co mogli
zrobić, aby spróbować złamać mojego małego wojownika.

Spoglądam na nią, jej wzrok utkwił w otwartym oknie, gdy mijamy


niekończące się mile pustyni. Światło słoneczne tańczy na jej bladej
skórze, a ona zamyka oczy, pochłaniając je. Biorę ją za rękę i
kompulsywnie przetykam palcami jej palce. To nie jest chęć, ale
potrzeba dotknięcia jej, by wiedzieć, że jest tu i bezpieczna – ze mną.
Odwraca głowę na bok, opierając policzek o oparcie siedzenia, patrząc
na mnie. I oto jest smutek, który przylega do niej w sposób, w jaki
nigdy wcześniej.

Dotykam ustami jej knykci. – Mów do mnie, avecito.


- 402 -

-O czym?

O czym. Czy chcę, żeby mi powiedziała wszystko, co się wydarzyło?


Czy naprawdę chcę tych szczegółów?

– To spojrzenie w twoim oku. Widziałem cię przygnębioną i


przestraszoną, wojowniczko, ale nigdy tak pokonaną. Wydycham
ostry oddech. -Jeśli chcesz… opowiedzieć mi… o tym, co się stało,
możesz.

-Nic, co się wcześniej nie wydarzyło. Kiedyś dziwka…

-Nie rób tego.

-Rafe, możesz nie widzieć we mnie dziwki, ale wszyscy inni tak.

-Nikt inny się nie liczy.

-Nie. Nie. Przez chwilę milczy. – Ale to nie tak.

-Więc co?

-Potrafię zrozumieć czyny okrutnych ludzi. To wszystko, co


wiedziałam. Ale Una zawsze była dla mnie... bohaterką. Kiedy
byliśmy dziećmi, chroniła mnie, chroniła przed wszystkim. Śmierć
naszych rodziców, sierociniec, głód…- Na jej ustach pojawia się mały
uśmiech. -Przez lata, poprzez najgorsze rzeczy, przeżyłam, ponieważ
marzyłam o dniu, w którym mnie od tego wybawi. To była oczywiście
bajka dla dzieci. Nie wiedziałam nawet, czy była żywa, czy martwa.
- 403 -

Lata mijały, nadzieja blakła, a ja przestałam marzyć o mojej dawno


zaginionej siostrze i zaakceptowałem to, jakie jest moje życie. Ale
wtedy Nero kupił mnie i trafiłam do ciebie. Jej palce zaciskają się
wokół moich. -I dowiedziałam się, że żyje i zadała sobie wiele trudu,
aby mnie znaleźć. Czułam się, jakby bajka ożyła, a ja miałam
nadzieję, Rafe. Kiedy zobaczyłam ją w tej celi, pomyślałam, że
przyszła mnie uratować. Kręci głową, przez jej usta przemyka
beztroski śmiech. -Myślę, że dziewięć lat niewoli nie mogło zrobić mi
tego, co ona zrobiła w ciągu jednej minuty; złamać moje serce.

Obejmuję jej policzek, przeczesując palcami jej włosy. – Avecito, ona


może złamać ci serce. A ja będę tutaj, żeby złożyć je z powrotem.

Jej czoło opada na moją pierś i trzymam ją tam. -Jeśli ci je dam, czy
zachowasz go dla mnie w bezpiecznym miejscu? – szepcze.

-Zawsze.

Znowu unosi twarz, aż jej usta są tylko szeptem od moich. -Jesteś


jedyną osobą na tym świecie, której ufam. Jesteś teraz wszystkim,
co mam.

– Jestem pewien, że twoja siostra ma swoje powody. Nie spisuj jej


na straty.

Jej spojrzenie twardnieje, jej wyraz twarzy staje się zamknięty. -Mam
już swoje zdanie na ten temat.

-Nie mówię tego, by jej bronić. Mówię to, ponieważ widzę, jak bardzo
cię to boli.
- 404 -

– Moja siostra odeszła, Rafaelu. Może sprzedała duszę diabłu, żeby


przeżyć.

-Czy możesz ją za to winić?

-Nie. Zrobiłam to samo. Odsuwa się ode mnie, przyciskając się do


drzwi. Ta nieprzenikniona bańka znowu opada wokół niej,
zostawiając mnie na zewnątrz, zaglądającego do środka obserwatora.
Nie sądzę, żebym mogła to naprawić. Tak bardzo się bałam, że
Rosjanie ją złamią, ukradną mi, ale wygląda na to, że realne
zagrożenie było dużo bliżej domu. Moja własna siostra.

– Daj jej czas, avecito. Nie wiem, co jeszcze jej powiedzieć. Nic nie
sprawi, że będzie lepiej.

✅✅✅

Słońce świeci mi w plecy, gdy podchodzę do przodu baru. Dwóch


uzbrojonych ludzi Ricardo otwiera przed nami podwójne drzwi, a ja
ściskam dłoń Anny, wchodząc do środka. Carlos jest po jej drugiej
stronie i jestem wdzięczna za jego obecność. Mając ją przy sobie w
ten sposób, tylko podkreśla, jak słaby jestem dla niej, ale co jeszcze
mam zrobić? Myśl o zostawieniu jej, trzymaniu jej z dala ode mnie…
zabiłabym Ricardo i wszystkich jego ludzi tylko po to, żeby to zrobić i
wrócić do niej. W tej chwili odłożyłem to spotkanie na miesiąc, bo nie
mogę jej opuścić.

Ricardo jest pochylony nad stołem bilardowym z kijem w dłoni, gdy


oddaje strzał. Ciężki dym, który unosi się w powietrzu gęstymi
zawirowaniami. Ricardo wbija piłkę i prostuje się, wpatrując się we
mnie.
- 405 -

– Ach, Rafaelu. Jego ramiona są sztywne, a postawa napięta.

-Ricardo. Zmuszam się do namalowania obrazu niedbałego spokoju,


wyciągam krzesło dla Anny przy barze, zanim siadam obok niej.
Barman stawia przede mną butelkę piwa, a ja biorę ją i przykładam
zimną szklankę z powrotem do ust.

– Wygląda na to, że mamy problem – Ricardo opiera się o bar obok


mnie.

-Problem? Nie.

-Wywiązujesz się ze swojej umowy, prawda?

Odwracam się na stołku, by w pełni stawić mu czoła. -Przekazano


wiadomość, że nastąpi opóźnienie w korzystaniu z mojego portu,
prawda?

Jego szczęka drga. – Zawarłeś układ z Rosjanami.

-Oj, oj. Gdzie to słyszałeś?

-Dogadałeś się z Rosjanami? Pluje na podłogę, gniew przenika


każdy cal jego ciała. -Dla dziewczyny. Kręci głową. -Jesteś na
krawędzi wojny z Sinaloa, a teraz to?

Mój gniew szaleje pod wpływem ciasnych ograniczeń, jakie na niego


nałożyłem. -Byłbym ostrożny, słuchając Domingesa. W końcu jest
w łóżku z Rosjanami. W jego oczach pojawia się chwila wahania i
widzę to. -Moja walka toczy się z nim i tylko z nim.
- 406 -

-Czy zawarłeś z nimi układ?

-Swego rodzaju. Wyjmuję z kieszeni cygaro i zapalam.

– Cóż, wygląda na to, że tobie nie należy ufać.

Zaciskam pięści, a on wychwytuje ruch. Mała dłoń Anny ląduje na


moich plecach. -To moja wina - mówi. Zamykam oczy na sekundę,
zaciskając zęby. Co ona, kurwa, robi? -Rafael się tym zajmuje. Daj
mu tylko trochę czasu.

Wpatruje się w nią, a ja mam ochotę oderwać mu oczy, zanim zwróci


na mnie uwagę. -Ile czasu?

-Nie wiem. Wkrótce nasza umowa zostanie wznowiona, a ja


zrezygnuję.

Zgarnia kieliszek alkoholu z baru, gdy tylko postawi go przed nim. –


To zły interes, Rafaelu. Czy ja tego nie wiem.

-Z kim wolałbyś iść do łóżka, ze mną czy z Domingesem?

-On mnie nie zawiódł. Wypija drinka. -Nie doceniam tego rodzaju
niepowodzeń.

– Powiem ci coś, zaopatrujesz go do czasu, kiedy będę mógł ponownie


skorzystać z doków.
- 407 -

Wydycha długi oddech. -Jeśli wpuścisz Rosjan do Meksyku,


będziesz miał znacznie większe problemy niż tylko ja lub Dominges.
Ryzykujesz sprowokowanie każdego kartelu w kraju.

– Do tego nie dojdzie. Problem polega na tym, że nie mogę tego


wiedzieć, ponieważ nie mam w tym momencie żadnego planu. Wiem
tylko, że nie mogę pozwolić Nicholaiowi Ivanovowi na korzystanie z
tego portu, ponieważ połowa baronów narkotykowych w Meksyku
będzie dla mnie strzelać. Rosjanie są tutaj jak antychryst. Nie narażę
Anny na takie niebezpieczeństwo. Nie zaryzykuję swojego kartelu,
mojej rodziny.

Ricardo kiwa głową. -Nie będę czekać wiecznie, Rafaelu. Oczekuję,


że ta umowa zostanie dotrzymana.

Wrzucam cygaro do popielniczki i wstaję. -I tak będzie. Po prostu


miej cierpliwość i pamiętaj, czyj sojusz będzie ci najlepiej służył.

Biorę Annę za rękę i mocno przyciągam ją do siebie, zanim udaję się


do drzwi. Carlos zostaje z tyłu, obserwując nasze plecy, gdy
wychodzimy z baru. Gdy tylko jesteśmy w samochodzie, przeczesuję
palcami włosy.

-Kurwa!

Carlos odsuwa się od baru, a Anna wierci się obok mnie.

– Możesz to naprawić, prawda? - pyta Anna.

Zawarłem układ, żeby ją uratować. Jedyną umowę, jaką


kiedykolwiek zawarł Nicholai Ivanov. Ani przez chwilę nie żałuję, ale
- 408 -

teraz muszę wymyślić, jak rzucić kostką na swoją korzyść i zdobyć


wszystko, czego chcę. Potrzebuję mojego kartelu i jej potrzebuję. Nie
poświęcę jednego dla drugiego. Przegrana nie wchodzi w grę.

-Szczerze mówiąc?- zwracam się do niej. -Nie wiem. Nie mogę


przeciwstawić się Nicholaiowi bez wielkich strat. A i tak bym
prawdopodobnie przegrał. Mam swego rodzaju armię, ale on ma
armię Elity. Nie jesteśmy nawet na tym samym boisku.

Ściąga brwi i powoli kiwa głową. — A inne kartele wypowiedzą wojnę,


jeśli pozwolisz mu korzystać z portu?

-Rosjanie mają zbyt dużą władzę. Jeśli damy im jakąkolwiek


kontrolę tutaj, przejmą nasze interesy, obalą kartele… nie możemy
na to pozwolić. Przygryza dolną wargę i zakłada pasmo włosów za
ucho. Wyciągam rękę, chwytam ją za podbródek i uwalniam jej dolną
wargę. – To nie twój problem, avecito. Nie stresuj się. Opanuję to.

-Jak to nie może być moim problemem? Jesteś w tej sytuacji przeze
mnie.

-Nie, nie jestem.

-Zawarłeś dla mnie układ z Nicholaiem…-

-To był mój wybór, nie twój.

– A jeśli… – Waha się, jej usta rozchylają się przy następnych


słowach. -A gdybym… odeszła na chwilę?
- 409 -

Napięcie przebija się przez samochód i Carlos chrząka nieprzyjemnie.

-Nie.

– Rafe, to nie będzie trwało wiecznie. Musisz sobie z tym poradzić, a


moja obecność tutaj nie pomaga. Jeśli odejdę, nie masz słabości,
prawda?

-Powiedziałem nie.

Jej mała rączka przesuwa się po moim policzku i przyciąga moją


twarz do swojej. – Właśnie dlatego powinnam jechać, bo nie chcesz,
żebym to zrobiła.

Ściskam jej włosy i przyciągam ją bliżej, wdychając jej słodki zapach,


pławiąc się w jej wrodzonym cieple, które ogrzewa mnie do samej
mojej duszy. Uziemia mnie. Czuję, że mógłbym stawić czoła światu
z nią u boku. -I właśnie dlatego nie powinnaś. Po prostu pozwól mi
cię zatrzymać, dobrze?

– Rozbijemy się i spłoniemy, Rafe.

-Być może. W tym momencie nie jestem pewien, czy mi zależy,


dopóki ją mam. Trudno sobie przypomnieć, że istnieją inne osoby,
wobec których jestem lojalny; że nie mogę tego po prostu pieprzyć,
bo ją mam. Ale chcę. Chcę ją zabrać jak najdalej od tego i nigdy nie
oglądać się za siebie. Ale nie możemy zaprzeczyć, kim lub czym
jesteśmy. A ja jestem szefem kartelu. Miłość to luksus, który
ukradłem, ale na który nie zasługuję.
- 410 -

49

ANNA

Przez drzwi balkonowe wlewa się poranne słońce, ale strona łóżka
Rafaela jest chłodna. Dni przeszły w tygodnie, a tygodnie w miesiące.
Rafe jest spięty, zdenerwowany i czeka. Przychodzi późno spać i
wychodzi wcześnie. Trzyma mnie trochę mocniej i mówi bardzo mało
mówi. Pożera wszystko do tego stopnia, że prawie zapomniałam o
swoich problemach.

Niski, brzęczący dźwięk wypełnia sypialnię, a ja przewracam się,


szukając źródła. Zatrzymuje się, a potem zaczyna od nowa.
Otwieram szufladę przy łóżku i widzę telefon, który Rafael dał mi na
nagłe wypadki. Numer jest nieznany. Podnoszę go, jakby miał
wybuchnąć w mojej dłoni i odbieram.

-Halo?

-Anno. Mój żołądek zaciska się instynktownie na charakterystyczny


dźwięk głosu mojej siostry, jej amerykański akcent z kołyszącym
rosyjskim akcentem.

-Jak zdobyłaś ten numer?

-Mogę dotrzeć do każdego i wszędzie.

-Dobrze dla ciebie. Mam zamiar się rozłączyć.


- 411 -

-Nie rozłączaj się. Wiem, że jesteś zła, ale to jest ważniejsze niż
kłótnia. Kłótnia ? Czy ona jest poważna? -Muszę porozmawiać z
Rafaelem.

-Nie wiem, gdzie on jest. Nie pomogę jej.

-Proszę poproś Rafaela, aby zadzwonił do Nero. To ważne. Nie


prosiłabym inaczej.

-Dlaczego powinniśmy ci pomóc? Jestem na nią zła, ale gdy tylko


słowa wychodzą z moich ust, czuję się winna. Jestem z Rafaelem
tylko z jej powodu, ale zdradziła mnie, kiedy jej potrzebowałam. I to
jest źródło tego. Miała moje zaufanie. Tak wiele przeżyłam bez niej,
bo musiałam i nie winię jej za to. Ale pewnego razu mogła mi pomóc,
stała się tym samym oprawcą, przed którym modliłam się, by mnie
uratowała. Una nie jest już w moich oczach zbawicielem, ale
ciemiężcą. Ile innych osób okaleczyła lub zabiła? Ile niewinnych
sióstr znalazło się w krzyżowym ogniu?

-To pomoże nam wszystkim. Niech tylko zadzwoni do Nero. Proszę.


Dla mojego syna. A potem rozłącza się. Oczywiście wspomni o swoim
dziecku. To jedyna rzecz, która może przebić się przez moją
wściekłość i ból, ponieważ on jest po prostu niewinny. Nie wie nic o
okrucieństwie, jakie ten świat może zaoferować, i zrobię wszystko, co
w mojej mocy, by ochronić przed nim mojego siostrzeńca.

Kiedy wchodzę do kuchni, Rafaela i Samuela nie ma, co w


dzisiejszych czasach jest normalne. Lucas posyła mi szeroki uśmiech
z baru śniadaniowego, przeżuwając kęs jajek. Carlos siada obok
niego i kiwa na mnie brodą, po czym zwraca uwagę z powrotem na
swoją gazetę. Przechodząc obok niego, dostrzegam otwartą stronę.
Jest obraz kilku ciał zwisających z mostu u ich stóp, krew spływająca
po ramionach z wyrytej wiadomości na brzuchu. Wszyscy mówią to
samo: Wojna.
- 412 -

Zaczynam przeglądać artykuł o członkach kartelu Sinaloa i


podejrzeniu wojny między kartelem Juarez i Sinaloa, ale Carlos
zamyka artykuł.

– Więc teraz nie chcesz, żebym czytała gazetę?

Składa ręce przed sobą na stole. -Nie musisz oglądać tego gówna.

Śmieję się. -Mówisz poważnie?

-Śmiertelnie.

– Wiesz, że jestem z Rafaelem, prawda?

Nic nie mówi.

-Carlos, nie są mi obce najbardziej barbarzyńskie praktyki karteli.


Łapię papier, a on patrzy na mnie.

-Kartele to nie Rafael.

-To jedno i to samo. On jest szefem. On jest kartelem.

– Jest, ale nie dla ciebie. Wstaje i zabiera swój kubek do zlewu, po
czym staje ze mną od stóp do głów. Był czas, kiedy Carlos mnie
przerażał, ale nie teraz. -Możesz nie lubić tego, co widzisz, gdy
- 413 -

przyjrzysz się zbyt uważnie. Kiwa głową w stronę gazety w mojej ręce
i wychodzi z pokoju.

Ze złością opadam na jego opuszczone krzesło i otwieram gazetę z


powrotem na stronę, którą czytałem.

-On ma rację, wiesz?- mówi Lucas.

Przewracam oczami. -Ty też?

-Kiedyś widziałem mojego brata w określony sposób. Wiedziałem, że


był w kartelu, ale chyba nigdy tak naprawdę nie rozumiałem tego w
pełni. A potem zacząłem z nim pracować… Kocham go. On jest moim
bratem. Ale nie widzę go tak, jak kiedyś. Rzeczy, które robi…
czasami trudno nie być zniesmaczonym- wzrusza ramionami.

– Lucas, nie możesz osądzać, kiedy jesteś w kartelu.

-Tak, ale zawsze powtarzałem, że nigdy nie mógłbym torturować i


zabijać ludzi.

– Jakim byłbyś ochroniarzem, gdybyś nie zabił kogoś dla mnie?


Drażnię.

-To co innego. Nie mogę po prostu kogoś przykuć łańcuchem i


torturować. Kręci głową, a mój umysł odpływa do piwnicy, do
skutego mężczyzny i do mnie… z pistoletem w dłoni i Rafaelem za
plecami.
- 414 -

– Jeśli ktoś wyrządzi ci krzywdę wystarczająco mocno, możesz –


mówię cicho.

– A jeśli nie skrzywdzili cię?

-W tym świecie każdy jest złym człowiekiem, Lucas. Wszyscy mają


za co odpokutować.

– Nawet Rafael?

Biorę głęboki oddech i niechętnie spotykam jego wzrok. -Tak.


Zwłaszcza Rafael. Ale w moim umyśle już odpokutował za wszystko,
co zrobił, kiedy mnie uratował.

-Nawet ja?

-Nie, oczywiście nie.

Stuka palcem w bok kubka z kawą. -To nie jest nasze miejsce, by
być sędzią, ławą przysięgłych i katem.

Patrzę na niego, naprawdę patrzę. Jego ciemne włosy opadają mu


na czoło, a czekoladowe oczy spotykają się z moimi, pełne
niewinności, którą ledwo pamiętam. Zawsze myślałam, że Lucas i ja
jesteśmy podobni; jagnięta żyjące w jaskini wilków, ale prawda jest
taka, że jestem o wiele bliżej do bycia jak Rafe i Carlos, niż
ośmieliłabym się przyznać. Rafael powiedział kiedyś, że jestem
najbardziej rozgniewaną osobą, jaką kiedykolwiek spotkał. Może to
prawda, bo kiedy myślę o tym skutym łańcuchem mężczyźnie w tej
piwnicy, czuję tylko złość. Wszystko, czego chcę, to wrócić i znowu
- 415 -

go zastrzelić. Kiedy myślę o jego martwym ciele ze schludną małą


dziurą po kuli między oczami, nic nie czuję.

Spoglądam na papier, na obrazy rozklejone na kartce. Może


powinnam być zniesmaczona, ale nie jestem. Kiedy patrzysz, jak
okropni mężczyźni gwałcą i zabijają niewinne dziewczyny, oglądanie,
jak zabijają się nawzajem, nie ma większego znaczenia.

Wiem, że to był Rafael i gdybym nie wiedział wcześniej, to zachowanie


Carlosa by to potwierdziło. – To biznes, Lucas. Obserwuje mnie przez
chwilę, jakby nie był do końca pewien, kim jestem. -Zaufaj mi, na
tym świecie są gorsze rzeczy niż rozwieszanie członków kartelu.

Szybko spuszcza wzrok na stół. -Oczywiście. Masz rację.

Nie mam czasu ani ochoty na jakąkolwiek litość. -Gdzie jest Rafael?

– Myślę, że w biurze.

-Dziękuję.

Wstaję i idę do biura, ale Rafaela tam nie ma. Wracam do kuchni,
kiedy dostrzegam Samuela wychodzącego frontowymi drzwiami.
Zamyka się za nim, ale przez jedno z okien w salonie widzę, jak
przecina ścianę domu do ogrodów. Gdzie on idzie?

Prześlizgując się przez frontowe drzwi, ignoruję ustawionych tam


strażników, mając nadzieję, że nie spróbują mnie zatrzymać. Nie.
Biegnę przez ogrody, aż widzę Samuela wchodzącego do małej
oficyny. Jest wtulony w otaczającą posiadłość i jest ledwo widoczny
- 416 -

pod wszystkimi winoroślami, które wyrosły na ścianach i nad


dachem.

Co on robi w szopie? Ciekawość sprawia, że podążam za nim,


podchodzę do frontowych drzwi i przykładam ucho do ciężkiego
drewna. Nic nie słyszę. Instynkt podpowiada mi, żebym się
pospieszyła, żebym nie została złapana, ale co on robi? Żaden z nich
mnie nie skrzywdzi. To nie tak, że nie wyszedł od razu frontowymi
drzwiami, żeby ktokolwiek mógł to zobaczyć. Po kilku chwilach
namysłu ciekawość bierze górę. Podnoszę rękę i pukam do drzwi.
Otwiera się i wpatruję się w lufę pistoletu przyczepionego do ręki
Samuela.

Wypuszcza długi oddech i chowa pistolet z tyłu spodni. -Co ty tu do


cholery robisz?

-Przyszłam za tobą. Unosi brew. -Szukam Rafe'a. Oczywiście.

– Wpuść ją, Sam – głęboki, charakterystyczny głos Rafaela dobiega z


wnętrza szopy.

Samuel waha się przez chwilę, zanim niechętnie otwiera drzwi


szerzej. W chwili, gdy wchodzę do obskurnego budynku, atakuje
mnie zapach pleśni i miedziany posmak krwi. Moje oczy
przyzwyczajają się do przyćmionego światła i widzę Rafaela stojącego
w cieniu przeciwległej ściany. Nie ma koszuli, ma grube ramiona
splecione na piersi. Smugi krwi splamią czarny atrament jego
tatuaży w postaci dużych smug. Niski jęk sprawia, że odwracam
uwagę od Rafaela na mężczyznę pośrodku pokoju. Leży na boku w
pozycji embrionalnej, pod nim zbiera się krew. Czuję na sobie
spojrzenie Rafe'a, jakby oceniał moją reakcję. Czy mam się bać? W
głębi duszy wiem, że powinnam, ale nie nie chcę i nie potrafię. Pokój
jest tak mały, że ciężko się poruszać wokół faceta, więc przechodzę
nad jego nogami, unikając krwi. Uśmiech pojawia się na twarzy
Rafaela, kiedy do niego podchodzę.
- 417 -

-Avecita.

Kładę dłoń na jego nagim brzuchu, czując palące ciepło jego skóry
na mojej dłoni. -Muszę z tobą porozmawiać.

-Czy to może poczekać? Widzę żądzę krwi w jego oczach – bestia


została uwolniona. Powinno mnie to chyba przestraszyć, ale
identyfikuję się z tą stroną Rafaela tak samo, jak z mężczyzną, który
mnie trzyma i mówi, że mnie kocha.

-Cóż, nie przyszłam do twojej małej chatki śmierci, żeby rozmawiać


o pogodzie.

– Dobrze, to mów. Wyciąga rękę, prawie z roztargnieniem i owija


kosmyk moich włosów wokół swojego zakrwawionego palca.

– Um, może prywatnie. Przyglądam się pobitemu mężczyźnie, który


wydaje się być w stanie półprzytomności.

-Bez znaczenia. Niedługo umrze. W porządku.

– Dzwoniła Una – mówię. Zatrzymuje się, jego oczy spoglądają na


mnie, ta żądza krwi szaleje na powierzchnię, aż wygląda na
zdecydowanie mordercę.

-Czego chciała?

-Nie jestem do końca pewna. Nie chciałam z nią rozmawiać. Ale


poprosiła o kontakt z Nero. Najwyraźniej próbował cię złapać.
- 418 -

– Byłem zajęty – mamrocze pod nosem.

-Cóż, zadzwoń do niego.

Jego dłoń owija się wokół mojego karku i czuję lepkość krwi na jego
palcach. -Czy tego chcesz?

Wpatruję się w te bliskie czarne oczy. -Co masz na myśli?

– Una musi znowu z nim pracować, jeśli zadzwoniła do ciebie w jego


imieniu. Bierze mnie za rękę, muskając kciukiem miejsce, w którym
kiedyś znajdował się mój mały palec. Już nie zawracam sobie głowy
ukrywaniem tego. W pewnym momencie muszę się z tym pogodzić,
chociaż jeszcze mnie tam nie ma.

– Nie chcę, żebyś był zmuszany do zajmowania się nią.

-To tylko biznes- Oczywiście to nie tylko biznes. To o wiele bardziej


skomplikowane i głęboko zakorzenione.

Przyciąga mnie bliżej, przyciska usta do mojego czoła, a ja zamykam


oczy, wdychając zapach dymu z cygara i krwi. Chłonę jego ciepło, to
nie do zdobycia poczucie bezpieczeństwa, które tylko on może
zapewnić.

-Ona jest twoją siostrą, wojowniczko. Ona nie jest tylko biznesem.

– Wybrała swoją stronę, Rafe.


- 419 -

-Tak bezwzględna, avecita. Przykłada swoje usta do moich. W miarę


upływu miesięcy jego pocałunki stały się o wiele więcej niż ciepłe i
pocieszające. Nawet najbardziej niewinne pędzle są dla mnie jak
narkotyk: uzależniające, uspokajające, ekscytujące. Sprawia, że
czuję rzeczy i pragnę rzeczy, których nigdy nie sądziłam, że będę
pragnąć, i nie sądzę, bym kiedykolwiek mogła od nikogo poza nim.
Na chwilę świat znika i jesteśmy tylko on i ja w naszej małej bańce.
Krew, niebezpieczeństwo, biznes i rodzina… wszystko to na kilka
sekund traci sens.

Odsuwa się i ponownie rzeczywistość przenika z powrotem.

-Zawołaj go. Cofam się i zerkam na mój biały podkoszulek, teraz


pokryty wyblakłymi czerwono-brązowymi smugami. – I załóż koszulę.

Uśmiecha się. -Dlaczego miałabyś tego chcieć?

-Po prostu myślę o Samuelu. Sprawiasz, że będzie zazdrosny.

Odwracam się i przechodzę nad przytomnym już pobitym


mężczyzną. -Proszę. Chwyta mnie za kostkę, dopóki Rafael nie
nadepnie mu na nadgarstek, wyciągając pistolet z tyłu pasa. Biegnę
do drzwi, wymykam się na zewnątrz, zanim słyszę huk.

Podoba mi się, że Rafael nie ukrywa przede mną tego, kim jest, ale
ja również, mój umysł wciąż zmaga się z podstawową moralnością
strzelania do człowieka na zimno. Nie dlatego, że mi to przeszkadza,
ale dlatego, że nie.

Jakim człowiekiem mnie to czyni?


- 420 -

✅✅✅

Lucas i ja jesteśmy ramię w ramię, biegamy na bieżni. Jest o wiele


lepszy, chociaż czasami ma słabość w lewej nodze. Kiedy dostrzegam
dużą sylwetkę Rafaela opartą o framugę, wciskam przycisk stop.
Jego ramiona są ponownie założone na piersi, dzięki czemu wyglądają
na jeszcze grubsze, a on jeszcze bardziej imponujący. Przynajmniej
tym razem ma na sobie koszulę.

-Wszystko ok? – pytam, podchodząc do niego.

-Zadzwoniłem do Nero.

-I?

Wskazuje głową w kierunku drzwi. -Zaraz mam spotkanie z


Carlosem i Samuelem. Chodź.

Spoglądam na siebie. -Czy mogę najpierw wziąć prysznic?

-Nie. Lubię, że jesteś spocona.

-Masz problem.

Bierze mnie za rękę i prowadzi na korytarz.


- 421 -

-Tak, ona ma około półtora metra wzrostu, blondynka, seksowna.


Nagle uderza mnie w ścianę. Oddech opuszcza moje płuca w
pośpiechu, a serce podskakuje w oczekiwaniu. Kiedyś nienawidziłam
pragnienia, które widziałam w jego oczach, teraz pragnę tego, bo
wiem, że on mnie pragnie, kocha mnie i będzie mnie chronić przed
wszystkim i wszystkim. To uderzające uczucie, ta głębia lojalności,
miłości. I wiem to wszystko z jednego spojrzenia.

Jego dłonie chwytają moje uda, a potem mnie unosi, blokując


biodrami i krępując ramionami po obu stronach głowy.

Jego usta zaciskają się na moich, kradnąc nie tylko mój oddech, ale
wszystko. Nieważne, ile razy mnie całuje, zawsze wydaje mi się to
wstrząsające ziemią, jakby ustawiał gwiazdy tylko dla mnie. Iskry
zapalają się między nami jak elektryczność statyczna przed burzą.
Zawsze tak się do mnie czuje, gdy zostaje wrzucona w burzę. Jest
dziki, zaciekły i całkowicie chaotyczny. Jego usta przesuwają się w
dół mojego gardła i przesuwa językiem po mojej skórze. -Zawsze
smakujesz tak dobrze, avecita. Zawsze tak się dzieje, kiedy jestem
spocona. Prawdopodobnie powinnam uznać to za obrzydliwe, ale jest
w tym coś fundamentalnie pierwotnego, co czyni go tak bardzo
Rafaelem.

Zęby zaciskają mi szczękę, a ja przechylam głowę na bok, wciąż


próbując złapać pełny oddech. Chichocze, głęboki dudniący dźwięk
rozbrzmiewa we mnie.

-Tak chętna, avecita.

Przykładam usta do jego ust i całuję go powoli, drażniąc językiem


jego dolną wargę. Jęczy i kręci się biodrami na mnie. – Myślałam, że
masz spotkanie.
- 422 -

-Owszem. Ale ty i ja dokończymy to później. Całuje mnie jeszcze


raz, zanim pozwala mi zsunąć się na ziemię.

Gdy tylko jesteśmy w biurze, wpada za biurko i siada. Opuszczam


brodę, żeby ukryć uśmiech.

– Rozmawiałem wcześniej z Nero – zaczyna Rafael. Samuel przesuwa


się niespokojnie. -On i Una mają plan pokonania Nicholaia Ivanova.

Mrużę oczy. -Dlaczego Una miałaby zdjąć swojego ukochanego


Nicholaia?

Jego wzrok wędruje na mnie, zimny i twardy, w każdym calu szef


kartelu. Zniknął mój żartobliwy człowiek. -Wydaje się, że Una gra
po obu stronach. Próbuje go pokonać od środka.

– Nie ufaj jej.

-Jestem z Anną - mówi Carlos spod cienia swojego kaptura.

Rafael odchyla się na krześle i z wewnętrznej kieszeni marynarki


wyjmuje cygaro i zapala je. Dym kłębi się wokół niego, sprawiając,
że wygląda niemal demonicznie.

-Rosjanie są problemem. I są praktycznie nietykalni. Możliwe, że


jedynym sposobem na ich pokonanie jest ktoś od wewnątrz.

-Jaki jest ich plan? - pyta Samuel.


- 423 -

-Nicholai chce ich dziecka. Wygląda na to, że wysłał Unę do Nowego


Jorku, aby je odzyskać, jako test lojalności. Chce wrócić do Nicholaia
i powiedzieć mu, że Nero przysłał dziecko tutaj, do Anny, dla ochrony.

Samuel przeciera dłonią twarz. – To by sprowadziło tutaj połowę jego


elitarnej armii.

– Tak, ale Una uważa, że Nicholai nie do końca jej ufa. Myśli, że
będzie nalegał, żeby przyjechać. Jego spojrzenie spotyka się z moim.
-Ona jest jego słabością, więc zaślepia go pragnienie. Z dala od Rosji
będzie najsłabszy. To nasz najlepszy strzał.

-To nie pomoże nam z armią elity, którą bez wątpienia przyniesie ze
sobą - mówi Carlos, odsuwając się od regału. -Czy mamy ludzi,
którzy się tym zajmą? Potrzebujemy trzech naszych do każdego z
nich. Są jak cholerni terminatorzy.

-Mogę sortować mężczyzn, ale proszę cię - patrzy na każdego z nas –


-jak na moją rodzinę, jeśli chcesz się w to wplątać. Nie wciągnę cię w
wojnę, ale muszę też przypomnieć, że to jest skała, a Nicholai z
naszym portem i wywołaniem wojny kartelowej jest trudnym
miejscem.

Samuel bierze głęboki oddech i nagle wygląda na zmęczonego, jego


zwykle ułożonego siebie, strzępiącego się. Wojna z Sinaloa,
Rosjanami, problemy z Ricardo… odbiła się na wszystkich, ale
Samuel jest prawą ręką Rafaela. To facet, który musi ponosić
konsekwencje decyzji podejmowanych przez Rafaela, a pod
nieobecność Rafaela z pewnością był to duży ciężar do udźwignięcia.
Jestem aż za dobrze świadoma tego, że Rafe prawdopodobnie podjął
nieprzychylne dla mnie decyzje. Boję się, że tak jak Nicholai może
wpaść w pułapkę, ponieważ jest oślepiony przez Unę, tak Rafael
poprowadził dla mnie swój kartel do zniszczenia.
- 424 -

-W porządku. Wchodzę w to – mówi Carlos.

– Nie mamy wielkiego wyboru, prawda? - dodaje Samuel.

Rafael rzuca mi spojrzenie. -Anno?

-Dlaczego mnie pytasz?

– To znaczy chcesz pracować z Uną.

W mojej klatce piersiowej znów pojawia się małe ukłucie bólu. Biorę
go i zmuszam, sięgając po chłodną obojętność, do której jestem
przyzwyczajony. – Tak jak powiedziałam, to tylko biznes, Rafe.

Jego spojrzenie trzyma mnie przez chwilę dłużej. -W porządku.


Ustalone. Samuel i Carlos wychodzą z pokoju, ale kiedy tylko
docieram do drzwi, ręka Rafaela obejmuje mój nadgarstek,
powstrzymując mnie. -Nie ty.

-Jeśli chcesz porozmawiać o Unie, nie chcę o tym rozmawiać.

Całuje tył mojej głowy. -W porządku.

Wychodzę z pokoju. Wygląda na to, że zaraz rzucimy się do walki z


Rosjanami, a ja szczerze nie wiem, czy moja własna siostra przyczyni
się do naszego zwycięstwa, czy zniszczenia.
- 425 -

50

RAFAEL

Po zadzwonieniu do Nero i omówieniu jego szalonego planu,


wychodzę z biura i idę na górę. Dom jest cichy poza strażnikami
stojącymi w milczeniu przy każdych zewnętrznych drzwiach. Odkąd
Sinaloa podnieśli poziom przemocy, jesteśmy w stanie wysokiej
gotowości dzięki podwojonej rotacji strażników.

Sypialnia jest ciemna, kiedy wchodzę do środka, przez pokój przebija


się tylko skrawek księżycowego światła. Anna zawsze śpi przy
otwartych drzwiach balkonowych. Myślę, że po tylu latach bez niego
lubi świeże powietrze. Uwielbiam, kiedy budzi się rano, słońce tańczy
na jej skórze i ten mały uśmiech na ustach. Podchodzę do drzwi
balkonowych i wyjmuję cygaro, zapalam je. Dym wnika głęboko w
moje płuca, wydzielając słodkie, toksyczne oparzenie. Stoję tam, palę
i patrzę, jak mój mały wojownik śpi – moja ulubiona rozrywka.

Prześcieradła są odrzucone na bok, odsłaniając jej długie, stonowane


nogi i białą koronkową bieliznę, którą nosi. Światło księżyca przebija
się przez złote kosmyki jej włosów, zamieniając je w srebrne i przez
chwilę mogłaby być jej siostrą. Tyle że nie jest. Z westchnieniem
ściskam grzbiet nosa. Muszę ją stąd zabrać, zanim Una sprowadzi
Rosjanina na głowę. Dosłownie. Plan Nero jest szalony i jeśli się nie
powiedzie, wszyscy możemy umrzeć. Ale nie ona. Nie mogę pozwolić
jej umrzeć. Myśl o oddzieleniu od niej sprawia, że lodowaty strach
osadza się we mnie, pochłaniając wszelkie poczucie
bezinteresowności. Przeraża mnie. Jej utrata przeraża mnie. Jeśli
ją odeślę, mogę ją stracić. Jeśli ją tu zatrzymam, prawdopodobnie
przypieczętuję jej los.
- 426 -

Odrzucam cygaro przez krawędź balkonu i zbliżam się do łóżka, po


drodze zdejmując spodnie i koszulę. Gdy tylko wślizgnę się pod
prześcieradło, toczy się do mnie jak grawitacja, nawet we śnie.
Obejmuję ją ramieniem, przyciągając do piersi i wdychając jej zapach.

– Rafaelu? - szepcze.

– Tak, kochanie?

-Co jest nie tak?

-Nic. Przesuwam palcami po jej boku.

– Jesteś złym kłamcą. Całuje moją klatkę piersiową. Kurwa, jest


taka słodka, taka czysta i niewinna. Nie mogę pozwolić, żeby została
wciągnięta w to gówno. Ona już wystarczająco wycierpiała.

-Nie mówmy o tym. Przewracam się na nią, a ona mruga na mnie


oczami tak całkowicie ufnymi. Pocieram ustami jej usta i wyrywa się
z niej ciche westchnienie.

– Rozmawiałeś z Nero?

-UH Huh. Całuję ją mocniej, aż wszystko, o czym może myśleć,


wszystko, co czuje, to ja. Jej palce przeczesują moje włosy, jej ciało
ugina się pode mną. Jest taka giętka, taka giętka w moim uścisku.
Ale tylko dla mnie. Jest moja i nigdy nie będzie należeć do nikogo
innego.
- 427 -

Przesuwa dłoń na moich ustach, uśmiech tańczy na ustach, gdy


odpycha mnie o cal. -Co on powiedział?

Jęczę i przewracam się na plecy. – Przyleci tu jutro. Nicholai


prawdopodobnie zaatakuje w ciągu najbliższych kilku dni.

Siada, odgarniając włosy z twarzy. -Tutaj? Na dniach?

– Odsyłam cię.

-Co?

– Wysyłam cię do rezydencji ze strażnikami.

W jednej chwili dosiada mnie okrakiem. Jej palce chwytają moją


szczękę i widzę panikę w jej oczach. Ona się boi. -Nie chcę iść do
rezydencji.

-Avecito, nie mogę mieć cię w pobliżu Nicholaia. Jeśli to się nie
uda…-

-Co? Co się stanie, jeśli coś pójdzie nie tak, Rafaelu?

Biorę głęboki oddech. -Wszyscy umrzemy.

Zamyka oczy, złote włosy opadają na jej twarz. Odsuwam je z


powrotem za jej ucho, przesuwając palcami po miękkiej skórze jej
policzka. -Nigdy nie będziesz bezpieczna, póki on żyje. Twoja siostra,
jej syn…
- 428 -

-Nie dbam o nich.

– Nie masz tego na myśli. Nawet jeśli nie możesz się teraz zmusić,
by współczuć Unie, nie chciałabyś, żeby cokolwiek stało się jej
dziecku. I nie mogę pozwolić, żeby coś stało się kartelowi.

Chwyta moją twarz obiema rękami. -Po prostu ucieknijmy. Ty i ja.


Możemy to zostawić.

-Kartel to moja rodzina. Jestem ich liderem. Nie zostawię ich tak.
Sprowadziłem na nich to niebezpieczeństwo. Nigdy nie powinni byli
wdawać się w jakąkolwiek walkę z Rosjanami.

— Ale jesteś… przeze mnie.

-Nie. Jesteśmy tutaj dzięki moim decyzjom. Chwytam ją za


podbródek i przyciągam jej wzrok do mojego. -Decyzje, których nie
żałuję ani przez chwilę.

– Powinieneś był mnie tam zostawić – szepcze.

-Gdybym mógł myśleć racjonalnie, jeśli chodzi o ciebie, może bym to


zrobił. Gdyby był w ogóle wybór, może wybrałbym inny. Ale nie mogę
być racjonalny, jeśli chodzi o ciebie. Nigdy nie ma wyboru.

Jej paznokcie drapią mnie po szczęce. -Nie mogę cię zostawić. Więc
nie proś mnie o to.

-Nie narażę cię na niebezpieczeństwo.


- 429 -

-Zawsze jesteśmy w niebezpieczeństwie. To jest życie, którym


żyjemy, ale wolałabym umrzeć z tobą niż żyć bez ciebie.

-Anna…-

Przerywa mi pocałunkiem, który zostawia ślad na mojej cholernej


duszy. -Jesteś jedyną rzeczą, która sprawiła, że to życie stało się
czymś wartym przeżycia, Rafe.

Kurwa, rozrywa mnie na strzępy, a nawet o tym nie wie. Nie chcę jej
z dala ode mnie, chociaż wiem, że to samolubne. Nie chce odejść.
Powinienem ją zmusić, niech diabli wezmą konsekwencje, ale
szczerze mówiąc, gdyby sytuacja się odwróciła, nie zostawiłbym jej.

– Na śmierć czy życie?

Na jej ustach pojawia się mały uśmiech. -Zawsze. Znowu mnie


całuje. Jej usta są miękkie i słodkie, jej zęby muskają moją dolną
wargę. Jest taka ciekawa, taka ufna, a jednocześnie zupełnie
nieświadoma tego, jaka jest seksowna.

Przewracam ją na plecy i siadam między jej udami. – Minęło trochę


czasu, odkąd cię posmakowałem, wojowniczko. Jej policzki
zabarwiają się na różowo w srebrzystym świetle księżyca, a ja
uśmiecham się. Taka niewinna.

Ściągam jej bieliznę po nogach, a ona wije się na materacu. -Rafe.


Nie... Jej chrapliwy jęk urywa jej słowa, a ja jęczę na jej smak. Kurwa.
Nigdy nie będę miał jej dość – nigdy nie potrzebuję nikogo innego.
Jest jak crack, a ja nieustannie pragnę haju.
- 430 -

To tutaj jest wszystkim, o co warto walczyć. Na śmierć i życie.

51

RAFAEL

Następnego ranka zabieram ze sobą Annę do magazynu, aby


sfinalizować trochę dodatkowej broni i ludzi. Gdy po południu
wracamy do domu, Samuel czeka z surowym wyrazem twarzy.

-Nero Verdi jest tutaj. Gdy tylko słowa opuściły jego usta, Nero
pojawia się na korytarzu, zacieniony przez dwóch innych. Jego wzrok
pada na Annę, która sztywnieje, przysuwając się bliżej mojego boku.
Nie boi się mnie, a jednak Verdi ją przeraża. Wygląda na
bezwzględnego drania i jest niewątpliwie niebezpieczny. Kiedy patrzy
na ciebie, to tak, jakby kalkulował wszystkie sposoby, w jakie mógłby
cię zabić.

– Anno – mówi, a ona chwyta mnie za ramię. – Wyglądasz dokładnie


jak ona.

– Tak mi powiedziano.

Jego usta drgają, łamiąc zabójczą okleinę. -Cieszę się, że u ciebie


wszystko w porządku. Una jest… chroni cię.

Anna prycha.
- 431 -

-W porządku.

Jej niesmak do siostry jest wypisany na jej twarzy. Odwraca się,


żeby odejść, ale chwytam ją za ramię, odwracając ją twarzą do mnie.
Chwytam jej podbródek, jej twarz jest tak delikatna w moich grubych
palcach. Potem przyciskam usta do jej ust, a ona wpada w
pocałunek, miękki i słodki, zaciskając palce na przodzie mojej
koszuli. Kiedy się odsuwa, zanim odchodzi, jej twarz jest czerwona
jak burak. Tym razem pozwalam jej odejść.

Nero wpatruje się w oddalające się plecy Anny. Jego brwi złączyły
się.

-Anna nie czuje się teraz szczególnie przychylna Unie. Jego grymas
zmienia się w złość. – Una odcięła jej palec.

-Aby uratować jej życie. To tylko palec.

-Anna nie widzi tego w ten sposób. Była do niego raczej przywiązana.

– Una poświęciła wszystko…

– A Anna wiele wycierpiała, ale nie jesteśmy tu, żeby rozmawiać o


naszych kobietach, Nero. Nicholai jest naszym priorytetem. Mam
dodatkowych ludzi. I będę wiedzieć, jak tylko wyląduje. Jaki jest
plan?

✅✅✅
- 432 -

Bębnię palcami po kierownicy, zerkając na zegar na desce


rozdzielczej. Anna siada obok mnie, każdy mięsień jej ciała jest
napięty. Jestem rozdarty między nienawidzeniem jej obecności, tak
blisko niekwestionowanego niebezpieczeństwa, a tym, że nie chcę, by
była gdziekolwiek poza moim boku. Nie jestem pewien, czy to czyni
mnie samolubnym. To nie tak, że nie próbowałem jej odesłać.

Gorące pustynne słońce odbija się od maski samochodu, a ja zerkam


na hummera zaparkowanego przed nami na krawędzi skalnej ściany,
z której widać rozległą pustynię poniżej. Nero zmierza w tym
kierunku. Zna Unę i wydaje się jej ufać. Domyślam się, że to, że jest
matką jego dziecka, prawdopodobnie zaślepia go przed
niebezpieczeństwem pokładania wiary w taką kobietę. Biorę
lornetkę, gdy widzę chmurę kurzu wzbijającą się w ślad za konwojem
czarnych Range Roverów. Okna są zaciemnione i nie mogę rozróżnić
mieszkańców, ale kto to będzie inny niż Nicholai? Zatrzymują się na
ramieniu i wszystkie drzwi otwierają się – kilku żołnierzy wysiada i
uzbraja się. Dostrzegam Unę stojącą na czele prawdopodobnie
dwudziestki Elite, jej jasnoblond włosy i drobną posturę wyróżniają
się spośród innych.

-Ile? - pyta Samuel z tylnego siedzenia.

-20.

Kilka sekund później rozmawia przez telefon z mężczyznami w willi,


aktualizując ich i przygotowując.

Uśmiecham się, kiedy otwierają się tylne drzwi drugiego Range


Rovera i wysiada Nicholai Ivanov w garniturze, jego blada skóra
praktycznie odbija słońce. Szczerze, nie sądziłem, że przyjdzie. Jest
całkowicie odsłonięty, gotowy do odstrzału. Nawet z jego elitą… to
jest kraj kartelu. Jest arogancki i obsesyjny. To jego obsesja na
punkcie Uny doprowadzi do jego śmierci.
- 433 -

-Nicholai jest tutaj.

-Doskonale. Więc możemy zabić skurwiela, prawda?

-To jest plan.

Banda Elity rozprasza się, kierując się w górę wzgórza w kierunku


mojej willi i zostawiając Nicholaia samego z dwiema elitami, które go
chronią. Głupi. Tak bardzo głupi.

Opuszczam lornetkę. Dajemy im tylko minutę, żeby dotarli do willi


i wystawili ich pana i mistrza. Adrenalina płynie w moich żyłach jak
cholerny narkotyk.

To jest to, zrób lub złam. Uruchamiam silnik i Samuel wspina się
przez dach, żeby obsługiwać 50. cal na dachu. Te samochody zostały
dosłownie zbudowane na wojnę kartelową.

Biorę Annę za rękę i całuję jej knykcie.

-Na śmierć i życie?

Kiwa głową, a jej uśmiech jest taki niewinny, taki pełen miłości.

Odsuwam się, posyłając Hummera po stromym zboczu wzgórza za


Nero, wzbijając kurz i gruz za naszym śladem. Carlos wyskakuje z
szyberdachu samochodu Nero, przygotowując broń.
- 434 -

Nero chce żywego Nicholaia, ale cóż, na tym froncie nie mogę składać
żadnych obietnic. Chcę, żeby ten skurwiel był martwy i pogrzebany,
w taki czy inny sposób.

Gdy tylko grunt się wyrówna, kierujemy go w stronę zaparkowanych


Range Roverów. Dwaj pozostali żołnierze poruszają się przed
Nicholaiem, strzelając kulami. Strzały odrywają się od maski i
przyspieszamy. Kiedy zdają sobie sprawę, że ich kule nie robią nic
przeciwko pancerzowi, biegną do samochodu, wprowadzając Nicholai
do środka.

50-tki wykonują swoją pracę, zostawiając dziury wielkości piłki


golfowej w karoserii Ranger Rovers. Samochód Nicholaia z piskiem
opon odjeżdża, kierując się na pustynię. Kule rozpryskują tył SUV-
a, rozbijając szyby i wyrywając dziury w nadwoziu, aż wybuchnie
jedna opona. Samochód gwałtownie skręca w bok, zataczając ogon,
po czym kilkakrotnie się przewraca. Wciskam stopę w hamulec,
wzbijając chmurę kurzu, która unosi się przed rozbitym pojazdem.

– Zostań tutaj – mówię do Anny. – Sam, osłaniaj nas. Otwieram


drzwi, wysuwam się i podchodzę do miejsca, gdzie już stoją Nero i
Gio. Elitarny oparł się o kierownicę, ściskając jego głowę. Drugi
wygląda na martwego. Nero podnosi pistolet i zabija ocalałego.
Podchodzę do tylnych drzwi, moja ręka unosi się nad klamką drzwi,
gdy Nero celuje pistoletem w drzwi, po czym kiwa głową. Otwieram
drzwi i Nicholai wypada z samochodu. Przez chwilę wygląda na
martwego, ale potem jęczy i próbuje czołgać się po podłodze. To
prawie zabawne, jakby myślał, że może iść wszędzie. Powiedziałbym,
że chodzi o to, że teraz zdaje sobie sprawę, jak bardzo jest
popieprzony.

Nero podchodzi i kopie mężczyznę w brzuch, na tyle mocno, że ląduje


na plecach, łapiąc powietrze. Garnitur Rosjanina jest pokryty
kurzem, a krew spływa mu z nosa i spływa po brodzie.
- 435 -

-Nicholai Ivanov - Nero podnosi go na nogi. -Tak upadają potężni.

-Nero Verdi - mówi Nicholai, po czym się śmieje. -Sięgasz za daleko.


Nie wyjdziesz z kraju żywy.

-Kto mnie zatrzyma? Nero ściska jego ucho. -Nic nie słyszę.
Zaczekaj. To dlatego, że nikt nie nadchodzi. Nie masz już
sojuszników, Nicholaiu.

Zaciska zęby. -Nie potrzebuję sojuszników. Mam armię. Moja elita


wykończy cię, a twoje dziecko będzie moje.

-Twoja elita umiera, kiedy mówimy. Zabity przez ciebie… najlepiej.


Sprawiłeś, że Una stała się budzącą grozę zabójczynią.

-Uczyniłem ją silną. Uczyniłem ją najlepszą…-

– Zepsułeś ją, kurwa! - krzyczy Nero, jego spokój trochę się


poślizgnął. Nie mogę zachować spokoju ani racjonalności, gdy Anna
jest zaangażowana. Wszyscy mamy swoje słabości. – Ale masz rację,
Nicholaiu. Sprawiłeś, że była silna. Wystarczająco silna, by położyć
ci kres.

-Una jest moja. Zawsze będzie tym, kim ją stworzyłem. Na ustach


Nicholaia pojawia się chory uśmiech. Każdy by pomyślał, że chce
umrzeć. Nero nie jest człowiekiem, którego można prowokować.

-Niedługo zobaczysz, co się stanie, gdy spróbujesz zabrać to, co jest


kurwa moje. Kiwa głową Gio, który ciągnie Nicholaia do samochodu.
- 436 -

Nero zaciska i puszcza pięści. Założę się, że żałuje, że nie obiecał


teraz Unie zabójstwa. Wygląda, jakby gołymi rękami chciał oderwać
kończynę Nicholaia od kończyny. Mężczyzna zabrał nie tylko jego
kobietę, ale także dziecko. Powiedziałbym, że jego gniew jest
zasłużony.

– Nie mogę się doczekać, kiedy to zobaczę – mówię. Zawsze


zastanawiałem się, jaka byłaby Una w pełni uwolniona.

Chyba zaraz się dowiem.


52

ANNA

Przejeżdżamy nad zmasakrowanymi pozostałościami metalowej


bramy, unikając ciał zaśmiecających podjazd, zarówno Rosjan, jak i
ludzi Rafaela. Brama płonie, a części dziedzińca są zniszczone i
dymiące. Po raz pierwszy uświadamiam sobie pełną powagę sytuacji
– skalę zniszczenia. Zatrzymujemy się, a ja wysiadam z samochodu,
przechodząc nad ciałem upadłej elity. Jestem dziwnie oderwana od
całej tej śmierci, zauważając, że wszystkie wyglądają jak małe,
pasujące do siebie połamane lalki w swoich czarnych mundurach.
Okrążam przód Hummera i zatrzymuję się obok Rafaela. Chwyta
mnie w pasie i podciąga na kaptur, jakby starał się trzymać mnie
ponad śmiercią i chaosem. Jego ciało układa się między moimi
kolanami, a kiedy czekamy, z roztargnieniem kreślę kręgi na jego
karku.

Moją uwagę przykuwa ruch. Spoglądam w górę i widzę Unę


wchodzącą przez frontowe drzwi willi z blondynem u boku. Kolejna
elita. Kilku ludzi Rafaela podąża za nią, większość zakrwawionych i
wyglądających na zmęczonych. Chłodne spojrzenie Uny prześlizguje
się po scenie przed nią, zatrzymując się na mnie. Plamy krwi
- 437 -

pokrywają jej szyję i policzek, zabarwiając na czerwono koniec jej


białego kucyka, a jej wygląd dopełnia szereg pistoletów i noży
przymocowanych do jej ciała. Jest zabójcą w każdym calu, maszyną,
bronią. Nie jestem pewien, czy się jej boję, czy się boję. Facet obok
niej wygląda jeszcze bardziej zabójczo niż ona. Jego oczy nieustannie
się przesuwają, skanując, oceniając, jakby spodziewał się ataku w
każdej chwili i był bardziej niż gotowy do odparcia go.

– To Sasha – Rafael szepcze mi przez ramię. – Ten, który przemycił


dziecko z posiadłości Nicholaia. Nagle mnie olśniewa. To on mnie
przytrzymał, żeby wzięła mnie za palec.

Przyglądam mu się dalej, jak lekko pochyla swoje ciało do ciała Uny,
jakby chciał wziąć za nią kulę. Kocha ją lub przynajmniej ma wobec
niej silną lojalność.

-Teraz, kiedy wszyscy są tutaj…- Nero otwiera tylne drzwi


samochodu i wyciąga Nicholaia. Jego garnitur jest wymięty i brudny
od pustynnej podłogi, a krew wciąż spływa mu po brodzie, rozlewając
się po koszuli. Wydaje się taki mały w porównaniu z szaleńcem,
którego spotkałam w Rosji.

Nicholai wpatruje się w Unę, a następnie w stojącego obok niej


mężczyznę. – Ty – mówi do Sashy głosem pełnym oskarżeń i
rozczarowania. -Dałem wam obojgu wszystko.

Una przesuwa się przed Sashą, jak siostra chroniąca go przed


gniewem rozgniewanego ojca. – Nic nam nie dałeś. Zabrałeś
wszystko. Wyciąga rękę do Sashy, a on wkłada dwa noże w jej
czekającą dłoń. – Wierzyłeś, że jesteś niezwyciężony, chroniony przez
twoją armię. Chroniony przez twoje dzieci. Spójrz teraz na siebie.
Nie oczekuję, że rzuci nożami na ziemię. Z klekotem zatrzymują się
tuż przed Nicholaiem. -Podnieś je. Kręci szyją z boku na bok, gdy
przechadza się kilka stóp w kierunku Nero i z powrotem. -Kurwa,
podnieś je!- krzyczy, kiedy nie odpowiada.
- 438 -

-Żebyś mogła mnie zabić i nazwać to uczciwą walką?- on mówi. Una


prycha, a Nero rozlega się śmiechem. Obserwuje każdy jej ruch,
oparty o bok samochodu, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Nie
próbuje jej chronić ani osłaniać. Pozwala jej po prostu być, robić to,
do czego została stworzona… zemścić się na tych, którzy ją
skrzywdzili. Nie jest dla niego ładną lalką. Jest wojowniczką na
wskroś.

-Nic nie sprawi, że ta walka będzie uczciwa - mówi mu Nero z


rozbawieniem i dumą w swoim tonie. – Niewątpliwie umrzesz.

-Zabrałeś mi moje dziecko, a zaledwie kilka dni później zmusiłeś


mnie do walki z najlepszymi. Una praktycznie pulsuje z wściekłości,
ale słyszę ból w jej głosie. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak to musi
być, gdy tak odebrano ci dziecko. -Więc teraz będziesz walczył
najlepiej jak potrafisz, Nicholaiu. Będziesz wiedział, co to znaczy
walczyć o swoje życie.

Starszy mężczyzna patrzy na nią przez chwilę, między nimi


przepływa milion niewypowiedzianych słów. A potem chwyta noże,
wstając, zanim ją zaatakuje. Moje serce bije szybciej, ale Una tylko
się uśmiecha, stojąc całkowicie nieruchomo, gdy ją pogania. W
ostatniej sekundzie porusza się, chwytając go za ramię, gdy strzela
prosto obok. Wykręca mu rękę za plecami z obrzydliwym chrzęstem
łamanej kości. Nóż wyślizguje mu się z uścisku, a ona łapie go,
wbijając go głęboko w jego ramię. Krzyczy z bólu, a na jej ustach
pojawia się dziki uśmiech.

– Cholera – oddycha Rafael, odwracając się do mnie. -Może nie


powinnaś tego oglądać.

– Nie jestem delikatną księżniczką, Rafaelu.


- 439 -

Z westchnieniem wraca do walki.

Nicholai kręci się, tnąc dziko pozostałym nożem, a jego ruchy są


niczym więcej niż desperackim, ostatnim wysiłkiem człowieka, który
wie, że jego los jest przesądzony. Bez odrobiny litości i wysiłku Una
bierze drugi nóż, wbijając go w drugie ramię. Chce jego cierpienia,
jego bólu. Mogę to zrozumieć, ponieważ to samo chciałabym zrobić z
każdym mężczyzną, który kiedykolwiek mnie dotknął. Łącznie z nim.

Nicholai chwieje się na nogach, krew leje się z obu ramion, gdy patrzy
na nią. -Bratva zapoluje na ciebie, gołąbeczko - mówi z grymasem.

-Nie sądzę, że będą chcieli to robić. W końcu po twojej śmierci ich


broń i narkotyki znów będą swobodnie działać. Chwyta rękojeści obu
ostrzy, wyrywając je i krzyżując przed sobą tak szybko, że ledwo mogę
śledzić ruch. Jego żołądek otwiera się na krzyż od żeber po biodra,
po obu stronach. Jego oczy rozszerzają się i kaszle krwią, zataczając
się na chwilę, zanim upada na ziemię. Tyle krwi i przysięgam, że
widzę jelita. Mój żołądek się skręca, żółć podchodzi mi do gardła. Nie
mogę patrzeć, jak zadaje ostateczny cios śmierci. Wiem, że to koniec,
bo czuję zmianę w powietrzu, napięcie ustępuje z ulgą.

Nicholai Ivanov nie żyje.

✅✅✅

Stoję na balkonie z widokiem na ogrody poniżej. Słońce właśnie


zachodzi, przecinając horyzont kalejdoskopem kolorów.

Dom jest pełen ludzi i wiem, że prawdopodobnie powinnam z nimi


porozmawiać, ale szczerze mówiąc, nie jestem gotowa, aby o tym
poruszyć. Rafael nadal jest moją bezpieczną przystanią. Czuję u
- 440 -

niego pewność siebie, która ulatnia się w obliczu tak wielu dziwnych
ludzi, a konkretnie mężczyzn. Nie znam Włochów. Nie ufam im.

Za moimi plecami ktoś odchrząkuje, a ja odwracam się z ręką na


piersi. Una stoi w drzwiach balkonowych jak posąg. – Nie możesz
tak podkradać się do ludzi – warczę.

Na jej ustach pojawia się mały uśmiech. -Przepraszam.

Moje serce wciąż wali, ale to nie tylko z szoku. Odwracam się od niej,
owijając palce wokół balustrady balkonu, próbując się zakorzenić.
Nie chcę zajmować się Uną i moimi burzliwymi emocjami wobec niej.
Chcę tylko zostać w mojej małej bańce z Rafaelem, gdzie moja siostra
wciąż jest dla mnie zdrajczynią i nic poza nim i mną nie ma znaczenia.
Ale patrząc, jak zabija Nicholai… Wiem, że nie jest tak czarno-biała,
jak mogłoby się wydawać.

Podchodzi do mnie, opierając łokcie na poręczy. -Szukałam cię.


Przez tak długi czas. Zrezygnowałam z nadziei, że kiedykolwiek cię
odnajdę – mówi cicho. -A potem Nero poprosił mnie o wykonanie
pracy i rzucił mi zdjęcie w twarz. Nie odpowiadam, bo nie wiem, co
mam powiedzieć. Wzdycha. -Czy mnie nienawidzisz?

-Nienawidzę tego, do czego zostałaś zmuszona. Siostra, którą


pamiętam, odeszła.

-Ty też jesteś też niewinnym, delikatnym dzieckiem, którym kiedyś


byłaś.

-Niewinna? Nie. Krucha…-


- 441 -

-Jesteś w błędzie. Nie przeżyłabym tego. To, co zrobił Nicholai, było


trudne i brutalne, ale nie przetrwałabym niewolnictwa seksualnego.

– Nie zrobiłam tego – mówię, bardziej do siebie niż do niej. Gdyby


nie Rafael, nadal byłabym tym duchem, zastanawiając się co dalej.

Na jej twarzy pojawia się zmarszczka. -Przepraszam, że odcięłam ci


palec. Gdybym tego nie zrobiła, Nicholai wyczułby moją lojalność
wobec ciebie i nigdy by cię nie wypuścił.

– Myślałam, że mnie uratujesz. Śmieję się bez humoru. -Powinnam


była wiedzieć lepiej.

Zamyka oczy na chwilę, ból przecina jej rysy. – Zrobiłam wszystko,


co mogłam – szepcze. – A kiedy mi się nie udało, dałam Rafaelowi
środki, by cię stąd wydostać. Czy to nic nie znaczy?

– W porządku – mówię. Nic z tego nie jest w porządku, prawda?


Może tak naprawdę nigdy nie będzie. A może nic nam nie będzie. Czy
ktokolwiek naprawdę może wyzdrowieć z takiego życia, jakie
przeżyliśmy? -Co zrobisz teraz, gdy Nicholai nie żyje?

-Ludzie zawsze potrzebują zabijania. Boże, to brzmi tak zimno. – A


co z tobą, Anno? Jaki jest twój cel?

-Cel ?

-Każdy go potrzebuje, siostrzyczko. Bez tego po prostu… istniejemy.


Mój pracował dla Nicholaia. Wtedy kończyło się Nicholai. A teraz…
będę musiała znaleźć jeden.
- 442 -

-Czy czujesz się lepiej?- pytam. -Zabicie człowieka, który


doprowadził cię do tak wielu nieszczęść… czy to… czy to polepszyło?

-Czy pytasz mnie? A może pytasz sama dla siebie?

Zaciskam palce na poręczy i opuszczam głowę do przodu. -Czasami


tak się denerwuję, że ledwo mogę oddychać. Bo kiedy tu jestem,
walczę o przetrwanie, nie mogę spać z powodu koszmarów,
zniesmaczona… oni tam robią dokładnie to samo innej dziewczynie.

Nagle nieruchomieje, jej głowa przechyla się na bok, zanim jej wzrok
pada na jakiś punkt w ciemności. Staje przede mną i w mgnieniu
oka trzyma w ręku pistolet. Mijają sekundy, zanim słyszę pisk opon
dochodzący od strony głównej bramy. Odwraca się i wraca do środka.

– Zostań tutaj. Zamknij drzwi. Wybiega z pokoju, ale ja tu nie


zostaję. Wychodzę na korytarz, mijając plamy krwi, które wciąż
szpecą dywany po szturmie elit. Kiedy schodzę na dół, wszędzie są
ludzie. Rozglądam się gorączkowo, szukając Rafaela. Ręka przesuwa
się po karku i obracam się, stając twarzą w twarz z masywną klatką
piersiową Rafaela.

-Avecita.

– Rafe, co się dzieje?

-Samochód właśnie upuścił coś przy bramie. Carlos poszedł to


sprawdzić.

– Carlos… a jeśli to bomba?


- 443 -

– Jak myślisz, dlaczego to trwa tak długo?

Jęczę. Nie znoszę tego rodzaju stresu.

Przyciąga mnie do swojej piersi, przyciskając usta do moich włosów.


Roztapiam się przy nim, przyciskając policzek do jego masywnej
klatki piersiowej. Zza osłony jego ramion dostrzegam Unę stojącą po
drugiej stronie holu, obserwującą nas. Jej brwi są ściągnięte, usta
zaciśnięte w płaską linię.

Carlos i inny facet chwieją się do środka, między nimi masywne


plastikowe pudło. Rafael podchodzi do nich, ale ja trzymam się z
tyłu, opierając się o balustradę schodów. Rafael, Samuel, Nero, Gio
i Carlos tłoczą się wokół, gdy pokrywa z brzękiem uderza o ziemię.

A potem zapada zupełna cisza, zanim ktoś weźmie zdławiony oddech;


pojedynczy dźwięk, który rozrywa powietrze. Patrzę, jak całe ciało
Rafaela napina się pod koszulą, a jego pięści zaciskają się po bokach.
Odchodzi bez słowa, Samuel za nim goni.

Robię krok do przodu, chcąc zobaczyć, co jest w tym pudełku, na


które Rafael jest tak zły.

Ktoś staje przede mną, a ja patrzę na niewyraźne rysy Carlosa. –


Nie, Anno – mówi, tak delikatnie, że mnie to przeraża. Wygląda na
przygnębionego, a jego rysy zmieniły się w smutek.

-Kto to jest? Wiem, że ktoś musi być martwy. Kręci głową. – Czy to
Lucas? Mój głos drży, dochodzi do histerii.
- 444 -

Próbuję przejść obok niego, ale on chwyta mnie za ramiona. -To


Maria i jej rodzina.

Maria. Ktoś właśnie zabił kobietę, która była jak druga matka
Rafaela, zresztą dla wszystkich facetów. Kobieta, która troszczyła się
o mnie bez pytania, kiedy nie miałam nikogo.

Zamykam oczy, łzy się uwalniają. Biedny Rafael.

53

RAFAEL

Rozumiem, dlaczego Anna miałaby chcieć pojechać do miejsca, w


którym nic nie czuje. Mam nadzieję, że to agonia, której nigdy więcej
nie poczuję, ale ten smutek jest tak samo surowy i bezradny, jak po
śmierci Violet.

Maria pomogła wychować Samuela, Carlosa i mnie. Była


niezmienna. Ciepła obecność w zimną noc. Kiedy zmarła Violet,
przygotowała jedzenie dla mojej mamy i dla mnie. Przeciągnęła nas
przez to. Kobieta była aniołem, siłą natury i powinna być nietykalna.

A śmierć jej dwóch synów… to za dużo, za daleko.

Wiem, że to Dominges. Chciał wypowiedzieć wojnę, no cóż, teraz to


zrobił. To miasto zaraz spłynie krwią Sinaloa.
- 445 -

Moja wściekłość jest intensywna, wiruje i miesza się z czystym bólem


po stracie Marii, że ledwo mogę oddychać. Szukam Anny choćby po
to, żeby choć na chwilę złagodzić ten ból.

Jest późno, a ona już śpi, kiedy znajduję ją w naszym pokoju, ale
nawet jej obecność wystarcza, by ukoić poszarpane, płonące
krawędzie mojego postrzępionego serca.

Siadam na łóżku obok niej i opieram plecy o wezgłowie. Anna


przewraca się, grawitując w moim kierunku, jak zawsze.

-Rafe?- szepcze w ciemności.

-Tak.

– Przepraszam – mówi, kładąc głowę na mojej piersi i obejmując mnie


ramieniem. Nie ma nic więcej do powiedzenia, żadne z nas nie może
nic powiedzieć.

Czekam, aż oddechy Anny staną się głębokie, a nawet zanim


wymknę się jej i wstanę z łóżka. Mam pracę do wykonania.
Wychodząc z pokoju, cicho zamykam drzwi sypialni. Kiedy się
odwracam, wpadam prosto na Unę.

-Szlak by to. Jezu, ona jest jak duch.

-Powinieneś zwrócić większą uwagę na otoczenie. Może wtedy twój


kartel byłby w lepszym stanie. Unosi brew i odchodzi korytarzem, po
czym zatrzymuje się na końcu. -Chodź. Ty i ja musimy porozmawiać.
- 446 -

Nie mam na to nastroju, ale jeśli chodzi o nią, to nie mam wielkiego
wyboru. Idę za nią korytarzem i schodzę w dół. Udaje się do mojego
biura, wpuszczając się, jakby była jego właścicielem. Zamykam drzwi
i siadam przy biurku. Zajmuje miejsce naprzeciwko mnie, kładąc
nogi na biurku.

– Powiedziałeś, że nikt nie wie, gdzie jest ten dom – mówi.

– Tak było.

-A jednak pudełko odciętych głów zostało właśnie osobiście


dostarczone do twojej bramy. Zerka na swoje doskonale pomalowane
paznokcie, jakby już znudzona rozmową.

-Ja się tym zajmuję. Jej oskarżenie sprawia, że mój gniew przechodzi
przeze mnie jak tornado.

-Nie poradzisz sobie- prycha. – Anna nie jest tu bezpieczna. Musi


ze mną pojechać.

Zawsze wiedziałem, że w pewnym momencie będę miał z nią tę


rozmowę, ale nie mogę sobie z tym teraz poradzić. -Anna doskonale
potrafi decydować, dokąd chce się udać. Jest dorosłą kobietą. A ona
jest moja. Nikt mi jej nie odbiera, nawet anioł śmierci.

– To… – wskazuje na korytarz. -To było wypowiedzenie wojny przez


mężczyznę, który już raz prawie ją porwał. A może myślałeś, że o tym
nie słyszałam? Nic nie mówię. -Wszędzie mam uszy. Widzę to, słyszę
o każdym twoim ruchu.

-Dobrze dla ciebie.


- 447 -

Wyciąga nóż ze snopa uda i zaczyna przerzucać go między palcami.


– Nie możesz jej zapewnić bezpieczeństwa. Nie od Nicholaia ani od
Domingesa. Jej oczy spotykają się z moimi. – Nie od twojej natury.
Jesteś samą istotą kartelu. Władza i przemoc są tkanką twojej
egzystencji.

Zaciskam zęby. – Nie znasz mnie.

-Znam wystarczająco. Zrywa się na nogi i pochyla nad biurkiem,


opierając dłonie o drewno. -Ty i ja jesteśmy stworzeniami ciemności.
Ale moja siostra jest nadal krucha, mimo wszystko nadal jest dobra.

– Nie sądzisz, że o tym wiem?

– Przyciąga cię to. Widzę sposób, w jaki patrzysz na nią, jakby była
ogniem w zimną noc.

-Możesz tego nie rozumieć, ale ją kocham. Potrzebuję jej teraz


bardziej niż kiedykolwiek.

– A jednak wciągasz ją w ciemność. Narażasz ją na


niebezpieczeństwo.

-Nigdy.

– W takim razie pozwól jej odejść – warczy. -Gdybyś naprawdę ją


kochał, wysłałbyś ją w bezpieczne miejsce. Jej słowa wbijają się w
moją skórę jak pasożyt, ale znam Annę lepiej niż ona. Anna może
być dobrocią i światłem w moim świecie, ale jej życie zostało skażone
wszystkim, co jej się przydarzyło.
- 448 -

-Próbowałem. Kocha mnie tak samo, jak ja ją, i nie będę jej zmuszać.

Potrząsa głową i patrzy na mnie z góry na dół. -Czy kiedykolwiek


pomyślałeś, że ona może tylko myśleć, że cię kocha? Zacząłeś jako
jej porywacz. Nigdy nie była wolna. Jesteś tylko pierwszym
mężczyzną, który nie zgwałcił jej, gdy tylko ją zobaczył. Niesmak
kłębi się w moich jelitach.

-Nie. Nie rób tego.

-Co? Nie mówić ci prawdy? Wiesz, że mam rację. Musi iść ze mną.

-Może robić, co chce. Anna nienawidzi swojej siostry. Ona z nią nie
pójdzie.

– Wiesz, że nie zostawi cię bez nacisku.

Przesuwam dłonią po twarzy. – Co chcesz, żebym zrobił, Uno? Po


prostu to przeliteruj.

– Uwolnij ją. Prawdziwie wolna. A jeśli naprawdę cię kocha, w końcu


do ciebie wróci. Jej oczy spotykają się z moimi. -Staram się tylko
uczynić ją silną i dać jej cel. Mogę jej pomóc.

-Prosisz o za dużo.

-Proszę, abyś był bezinteresowny.


- 449 -

-Kocham ją!- ryczę tak głośno, że mój puls uderza w bębenki.

Na jej ustach pojawia się mały uśmiech, choć jej oczy są smutne. –
Wiem – szepcze. -Ale wiem lepiej niż ktokolwiek inny, że jeśli coś
kochasz, czasami musisz odpuścić.

Stojąc prosto, odwraca się na pięcie i podchodzi do drzwi. -Gdybyś


pozwolił Marii odejść, ona i jej synowie mogliby nadal żyć. Otwiera
drzwi, wychodzi. A w ślad za nią zostaję z okaleczającym poczuciem
winy. Ona i jej synowie mogliby jeszcze żyć.

Ona ma rację. Mój świat jest toksyczny. I zabije Annę w taki sam
sposób, w jaki zabił Marię.

54

ANNA

Budzę się, czując ciepły oddech na plecach. Palce przesuwają się po


moim ramieniu tak delikatnie, że na mojej skórze pojawia się gęsia
skórka. Przewracam się, mrugając oczami i widzę, że Rafael mnie
obserwuje. Jego włosy są w nieładzie, a oczy są przekrwione, jakby
nie spał przez większość nocy. W jego oddechu czuję delikatny
zapach whisky. Podnoszę rękę, przesuwając kciukiem po ciemnych
cieniach pod jego oczami.

-Musisz spać.

-Nie mogę. Wszystko jest zniszczone. Bierze mnie za rękę i muska


ustami moje knykcie. -Wszystko oprócz tego. Nigdy nie widziałam
go tak pokonanego.
- 450 -

-Więc przez chwilę udawaj, że nic innego nie istnieje.

Obejmuje mój policzek, ciemne oczy przyglądają się mojej twarzy,


jakby chciały ją zapamiętać. -Chciałbym móc.

Coś jest bardzo nie tak. Czuję to, jak ręka śmierci sięgająca od niego
do mnie. -Rafe?

-Nero i Una wyjeżdżają dzisiaj.

-W porządku…-

Zamyka na chwilę oczy, jego usta zaciskają się w wąską linię. –


Powinnaś iść z nimi – mówi tak cicho, że nie jestem pewna, czy dobrze
go usłyszałam.

-Co?

-Słyszałeś mnie. Nie jesteś tutaj bezpieczna. Byłem samolubny…

-Nie. Siadam wyprostowana, serce wali mi w piersi, gdy patrzę na


niego. Chce mnie odesłać, a moje serce ściska boleśnie na tę myśl.
– To co się stało z Marią… przepraszam, ale…

-Dominges się nie zatrzymuje. Przerywa mi głosem zimnym i


zdystansowanym. -Nero i Una nie muszą już walczyć z Rosjanami…-
Przewraca się na plecy i obiema rękami przeczesuje włosy. – Będziesz
tam bezpieczna.
- 451 -

-Jak długo? Na pewno będzie kara za Nicholaia? Jest częścią


Bratvy.

-Nero zapewni wznowienie dostaw narkotyków i broni. Nie wdadzą


się w wojnę o jednego człowieka, kiedy ich biznes wróci na właściwe
tory.

-Więc to jest to. Po prostu się poddajesz? Nic nie mówi i wszelkie
poczucie spokoju znika. Gniew wypływa na powierzchnię, napędzany
bólem jego odrzucenia. Uderzam go w pierś. -Nie. Nie możesz po
prostu mnie podnieść i upuścić, kiedy masz na to ochotę. Uderzam
go raz za razem, aż piecze mnie dłoń i oślepiają mnie łzy. Idę znowu
go uderzyć, a on w końcu wydaje z siebie dziki warkot, chwytając
mnie za gardło i zmuszając do leżenia na plecy. Jego ciężar spada na
mnie, przygniatając mnie do materaca.

-Nie podrzucam cię. Ja cię chronię. Wreszcie robię właściwą rzecz,


bo cię kurwa kocham. Bardziej niż ktokolwiek lub cokolwiek. Jest
tak blisko, że jego usta muskają moje. -Nie otworzę kolejnego
pudełka, żeby znaleźć w nim twoją głowę. Nie mogę. Głos mu się
łamie. -Więc proszę, nie utrudniaj tego, bardziej niż już jest.

-A co z tym, czego ja chcę?- wyduszam. -Czy to nie ma znaczenia?

Wzdycha, gładząc palcami mój policzek. -Nie. Ponieważ jesteś w


niebezpieczeństwie.

– Jestem z tobą bezpieczna – szepczę.

-Jestem pewien, że Maria myślała tak samo. I po tych kilku słowach


wiem, że go straciłam. Jest zaślepiony smutkiem i przestraszony.
- 452 -

Widzę to w jego oczach. Jeśli ktoś może dostać się do Marii, może
dostać się do mnie, ale nie obchodzi mnie to. Myśl o zostawieniu go
powoduje, że w mojej piersi otwiera się pustka. Nie mogę. Nie
przeżyję tego.

– Proszę, nie rób tego – błagam, a głos łamie mi się wraz z sercem,
bo wiem, co nadchodzi. -Potrzebuję cię.

– Nie, nie potrzebujesz.

Chwytam garść jego włosów, żałując, że nie mogę go przytulić. -


Kocham cię.

-Ja też cię kocham, bardziej niż myślisz. Możesz wrócić, kiedy będzie
bezpiecznie. Ale on w to nie wierzy, a jeśli to, co mówi, jest prawdą,
nigdy nie będzie bezpiecznie.

-Co się stało na śmierć i życie? – pytam łamiącym się głosem.

Zamyka na chwilę oczy, po czym ponownie je otwiera. – Nie będę


patrzeć, jak umierasz, avecito. Wiem, jak to jest cię stracić.

To nie jest walka, którą zamierzam wygrać. Znam Rafaela. Widzę,


że jest zdecydowany i nie będzie odwrotu. Łzy pieką mnie w oczy i
pędzę do łazienki, zanim on widzi, jak spadają.

Odkręcam prysznic, pozwalając, by szloch zagłuszał szum


kaskadowej wody. To boli. Aż tak bardzo. Ale przeżyłam znacznie
gorsze rzeczy. Staram się przypomnieć sobie dziewczynę, którą
byłam przed nim, twardą, złamaną dziewczynę bez nadziei. Była
nieszczęśliwa i złamana, ale jej serce należało do niej i to czyniło ją
- 453 -

nietykalną. Wpatrując się w swoje odbicie w lustrze, skupiam się na


tym uczuciu, bólu, odrzuceniu… i wpycham je głęboko. Sięgam po
tę część siebie, tę odrętwiałą nieobecność, całkowity brak czucia. To
trudniejsze, niż myślałam, że bez jakiejś formy nadużycia, aby to
wywołać. Po co jednak mnie opuszczać teraz, kiedy odczuwam
największy ból? Zamykam oczy, robię coś, co rzadko robię;
Przypominam sobie moją przeszłość. Każdy okropny czyn, każdy
obrzydliwy człowiek. Ta zimna obojętność okrywa mój umysł jak koc:
opiekuńcza i pocieszająca, której się czepiam.

Rafael właśnie zacisnął dłoń na kruchym, małym biciu mojego serca.


Zgasił mnie i teraz zostaje mi tylko zimno i ciemność.

✅✅✅

Una czeka przy drzwiach wejściowych, kiedy schodzę po schodach.


Jej oczy przesuwają się po mojej twarzy, jej brwi ściągają się.

-Gdzie jest Rafael?- pyta.

Ból przeszywa moją klatkę piersiową, zagrażając mojej


nieprzeniknionej bańce. -Nie wiem. Mijam ją i otwieram frontowe
drzwi.

-Anna! Zerkam przez ramię i znajduję Lucasa. -Odchodzisz?

-Jadę z siostrą do Nowego Jorku.

– Nie chciałaś się pożegnać? Wygląda na tak zranionego.


- 454 -

– Teraz to robię.

Zarzuca ramiona wokół mojej talii i przyciąga do siebie. – Wracasz,


prawda?

-Być może. Wiem, że nie. Za bardzo boli.

– Będę za tobą tęsknić – szepcze i puszcza mnie. Emocje grożą


uwolnieniem i wiem, że sobie z tym nie poradzę, więc posyłam mu
mały uśmiech i odwracam się.

Kiedy otwieram drzwi samochodu i spoglądam na dom, widzę


Rafaela, który zatrzymuje się przy jednym z okien na pierwszym
piętrze. Nasze oczy się spotykają, jego są z niewypowiedzianym
bólem, a dziura w mojej klatce piersiowej otwiera się szeroko. Fala
emocji napiera na moją bańkę, jak tysiące pszczół żądlących w kółko.

Poprosił mnie, żebym mu zaufała, a ja tak ciężko walczyłam, by


oddać mu każde ziarnko siebie. Tylko po to, żeby mnie zniszczył.
Zamykam oczy i łzy spływają po moich policzkach. Odwracając się,
wsiadam do samochodu.

Una wchodzi za mną, rzucając mi krótkie spojrzenie. -Chodźmy do


domu.

Dom. Rafael był moim domem.

55

RAFAEL
- 455 -

Światło słoneczne przesiąka przez materiał mojej marynarki, aż


płonę pod jego ciepłem. Szarpię za kołnierz, a pot spływa mi po karku
i spływa po plecach.

Ptaki śpiewają na pobliskich drzewach, a cykady radośnie ćwierkają


w wysokiej trawie otaczającej cmentarz. Nienawidzę tego.
Nienawidzę tego wszystkiego. To tak, jakby świat po prostu nadal
istniał, trwał, mimo że teraz brakuje mu czegoś ważnego, czegoś, co
uczyniło go o wiele lepszym.

Cisza owija się wokół mnie jak duszący koc, gdy patrzę, jak trumna
opada w ziemię. Lilie na wieczku są jasnobiałe, kontrastujące z
błyszczącą, czarną, lakierowaną powierzchnią. Nie mogę przestać
myśleć o nich, zmiażdżonych pod ciężarem całej tej ziemi.
Zmarnowany. Zrujnowany. Tak jak Maria. Tragiczne marnowanie
czegoś tak jasnego.

Przez mój wyciszony stan przenikają szlochy kobiety, ale nie


zwracam na nie uwagi. Uwięziony w mojej prywatnej agonii, dręczony
własnymi słabościami i torturowany świadomością, że nawet po
śmierci zawiodłem Marię. Wszystko, co znajduje się w tej trumnie, to
odcięta głowa, która została wysłana do moich drzwi. Nie mogliśmy
odzyskać ciała, a znając Domingesa, prawdopodobnie jest pochowane
w nieoznaczonym grobie na pustyni. Moje pięści zaciskają się tak
mocno, że z wysiłku bolą mnie palce. Wpadam w błędne koło
nieznośnego bólu i wściekłości. Część mnie życzy sobie, żeby Anna
tu była. Jej prosty dotyk, kilka wyszeptanych słów i wiem, że ta burza
będzie o wiele łatwiejsza do przetrwania, ale nie mogę jej ryzykować.
To, co teraz czuję, to tylko ułamek tego, jak by ją stracić. Jednak bez
niej wszystko to wydaje się o wiele bardziej destrukcyjne.

Gdy tylko trumna dotknie dna tej głębokiej, ciemnej dziury,


odwracam się i odchodzę.
- 456 -

Światło słoneczne uwydatnia cienkie pajęczyny, które pokrywają


trawę warstwą jedwabiu – czystego i nieprzerwanego. Zdejmuję
marynarkę, zdejmuję krawat i odpinam dwa górne guziki koszuli.

-Rafe.

Carlos biegnie obok mnie, a ja szybko na niego zerkam, nie


zatrzymując się. -Co?

-Gdzie idziesz? Pogrzeb jeszcze się nie skończył.

– To koniec, Carlos. Ona nie żyje. Nie zmienię tego.

-To nie była twoja wina - mówi po raz setny.

-Nie marnuj oddechu.

Chwyta mnie za ramię, a ja zabieram je, wpatrując się w niego.

– Po prostu… musisz się pożegnać – mówi cicho.

-Zrobię to, ale nie, dopóki nie poproszę o zemstę. Nie mogę tu
siedzieć i pożegnać się, wypowiadać słowa o tym, jaką była dobrą
osobą, podczas gdy jej zabójca biegnie na wolności, śmiejąc się ze
mnie. Nie. Znowu zaczynam iść, kierując się do samochodu.

-Co zamierzasz zrobić?


- 457 -

Dochodzę do samochodu i otwieram drzwi. -Coś, czego Dominges


nie spodziewa się. I oczekuje, że będę dzisiaj na pogrzebie.

Jego usta wykrzywiają się w małym uśmiechu, jedynym śladem


czegokolwiek innego niż nieszczęścia, jakie widziałem u niego od
kilku dni. Okrąża samochód i otwiera drzwi pasażera. -Co miałeś na
myśli?

-Zamierzam podpalić cały jego świat.

56

ANNA

Przenosząc ciężar z nogi na nogę, poprawiam Dantego na biodrze.


Radośnie owija moje włosy swoją pulchną małą pięścią, zanim
próbuje włożyć je do ust. Delikatnie kołyszę go, patrząc na rozległy
Nowy Jork daleko pod penthousem, światła jak świetliki wędrujące
bez celu przez ciemność. Tam na dole są tysiące ludzi, którzy żyją
życiem, które uważają za oczywiste. Robię obiad, karmię kota,
oglądam telewizję… a tu stoję, tak daleko odsunięta, tak zazdrosna o
ich podstawową normalność.

Te chwile z moim siostrzeńcem to jedyne chwile, kiedy czuję, że mogę


właściwie oddychać. Jest zupełnie nieświadomy niczego poza tym,
- 458 -

co jest przed nim. Kiedy jestem z nim, jestem w stanie skupić się
tylko na tym, w którym momencie się znajduję. Przez resztę czasu po
prostu tęsknię za tym, czego już nie mogę mieć: Rafaelem, a to powoli
mnie zabija.

Jakikolwiek mały ślad szczęścia, który wcześniej znalazłam w tym


życiu, został mi odebrany, ponieważ żyję w świecie niebezpiecznych
mężczyzn i nieszczęśliwych dziewczyn. Rafael jest równie
niebezpieczny jak każdy z nich, ale był moją bezpieczną przystanią,
a teraz po prostu się zgubiłam; statek dryfuję bez kotwicy. Wszystko,
co leży przede mną, to nieskończone morze niczego, bez ziemi ani
zbawienia w zasięgu wzroku.

Moja klatka piersiowa boli mnie boleśnie, jakby coś ważnego zostało
usunięte, a wszystko, co po niej zostało, to ta ziejąca pustka.
Przyłapuję się na tym, że szukam tego ciemnego, małego miejsca w
sobie, gdzie wiem, że to wszystko po prostu się skończy, ale w chory
sposób pragnę bólu. Przypomina mi, że to było prawdziwe; że nasza
miłość była prawdziwa. Ale wiem, że gdyby wystarczyła miłość, nic
nie mogłoby nas rozdzielić. W pewnym sensie to najgorsza część tego
wszystkiego. Moje udręczone, obdarte ze skóry serce nienawidzi go
za to, nawet jeśli moja głowa potrafi zracjonalizować rozumowanie.
Obiecaliśmy sobie, że na śmierć i życie, a on złamał tę obietnicę.

Drzwi do sypialni otwierają się z trzaskiem, zanim ciche kroki padają


na gruby dywan. – Dzwonił Rafael – mówi cicho Una. Moje serce
skacze po sobie, kulejąc w słabnącym rytmie. Skupiam się na
Dantem, próbując zignorować uczucie kłucia za żebrami. Po prostu
oddychaj, wdech i wydech, wdech i wydech. – Dałam mu twój nowy
numer.

Odwracam się twarzą do niej. -Dlaczego to zrobiłaś?

Mruży na mnie oczy i robi krok do przodu, biorąc Dantego. – Bo nie


zamierzam za ciebie odpowiadać. Jeśli nie chcesz z nim rozmawiać,
- 459 -

nie odpowiadaj. Nie wiem, czy jestem na tyle silna, by odrzucić jego
telefon, ale wiem, że nie chcę słyszeć jego głosu. Nie mogę słuchać,
jak składa fałszywe obietnice, kiedy już złamał jedyną, która się
liczyła.

Pocieram bolące miejsce na środku klatki piersiowej.

– To musi się skończyć – Una przesuwa Dantego na biodro. Wygląda


tak nie na miejscu, wszystkie napięte mięśnie i niebezpieczeństwo, z
dzieckiem na biodrze.

-Co?

– Od tygodnia jesteś w Nowym Jorku i jedyne, co zrobiłaś, to płakałaś


i tęskniłaś za nim.

Lata spędzone na zastanawianiu się, czy moja dawno zaginiona


siostra żyje i to właśnie dostaję. Odwracając się od niej, kieruję wzrok
z powrotem przez okno, mając nadzieję, że zniknie.

Wciska się w moją linię widzenia. – Przeżyłaś dziewięć lat jako


niewolnica seksualna, Anno. Patrzy na mnie w górę iw dół, w jej
oczach widać ślad obrzydzenia. -Z pewnością możesz przeżyć małe
złamane serce.

-To nie to samo. Prędzej przyjmę z tego powodu fizyczny ból.

-Rafael cię osłabił.


- 460 -

Zawsze mówiłem, że po wszystkim to on mnie złamie. Kości się


zagoją, psychologiczne blizny można zamaskować, ale serce… serce
tak łatwo ulega zniszczeniu.

– Nie oczekuję, że to zrozumiesz, Una. Moja siostra jest zimna i


twarda, prawie nieprzenikniona. W jej świecie nie ma miejsca na
emocje, chyba że dla jej syna.

-Rozumiem lepiej niż myślisz, ale tak właśnie jest. Rafael dokonał
wyboru, aby cię chronić.

-Nie chcę się chronić! – krzyczę, cała moja frustracja i ból wypływają
na powierzchnię.

Przez krótką chwilę na jej rysach pojawia się cień współczucia. -


Masz miłość potężnego mężczyzny, Anno. To, czego chcesz, nie ma
większego znaczenia.

Patrzę na nią, naprawdę patrzę. -Masz miłość potężnego mężczyzny,


ale on cię nie odrzuca.

-Jestem Pocałunkiem Śmierci - mówi po prostu. Jest bronią samą


w sobie, kobietą, której obawiałby się każdy mężczyzna. Ludzie
Rafaela szeptali imię mojej siostry ze strachem, jakby była bardziej
mitem niż rzeczywistością. Una nie jest słabością Nero, ona jest jego
siłą i zazdroszczę jej tego. -Naprawdę go kochasz? ona pyta.

-Oczywiście, że tak. Co to za pytanie?

– Pomyśl o tym, Anno. Czy naprawdę go kochasz? A może był tylko


pierwszym człowiekiem, który potraktował cię uprzejmie? Pierwszy
- 461 -

mężczyzna, który cię pokocha? Marszczę brwi. – Zawsze byłeś tylko


niewolnikiem. Miłość i wdzięczność to nie to samo.

– Kocham go – mówię, nawet gdy jej słowa wdzierają się do mojego


umysłu. Sprawia, że czuję się jak głupie, naiwne dziecko. -Ja go
potrzebuję.

-Nie. Po prostu myślisz, że tak.

-Dlaczego to robisz?

Jej fioletowe oczy spotykają się z moimi. -Świat nie zaczyna się i nie
kończy na Rafaelu D’Cruze. Teraz musisz nauczyć się żyć bez niego.
Żyj swoim życiem.

Przez chwilę nic nie mówię, pozwalając, by jej słowa do mnie dotarły.
– Nie wiem jak – przyznaję.

– Byłaś Anną niewolnicą i Anną Rafaela. Teraz musisz dowiedzieć


się, jak wygląda niezależna Anna. Cieszyłam się, że jestem Anną
Rafaela, może nie chcę być niezależna.

-A co, jeśli to jest tak dobre, jak to tylko możliwe?

-To nie jest. Jesteś silniejsza niż myślisz.

-Nie czuję się silna.


- 462 -

– W takim razie uczynię cię silną, siostrzyczko. Sprawię, że będziesz


niezniszczalna. Spotykam jej spojrzenie, odnajdując obietnicę w jej
zimnych oczach. Czuję, że pragnę jej lodowatej samodyscypliny,
ponieważ moja siostra jest potężna.

-W porządku.

Na jej ustach pojawia się mały uśmiech i zaczynam się zastanawiać,


na co, u diabła, właśnie się zgodziłam. Tak czy inaczej, to krok
naprzód i w pewnym momencie muszę zacząć chodzić.

57

RAFAEL

Zapadam z powrotem na moim krześle biurowym, obserwując


ekrany przedstawiające magazyn, nucąc od aktywności. Wszystko
się układa. Prawie wszystko. Jak zawsze, gdy jestem sam, mój umysł
dryfuje do Anny. Próbowałem do niej zadzwonić. Każdy piątek jak w
zegarku, bo tyle, na ile sobie pozwalam. Muszę się skoncentrować, a
bez samodyscypliny dzwoniłbym do niej codziennie. Nie żeby to miało
znaczenie. Nigdy nie odpowiada i za każdym razem coś we mnie
pęka, pozwalając tej ciemności na trochę więcej. Chcę, żeby była
szczęśliwa, bezpieczna, ale też po prostu jej pragnę, potrzebuję jej.
Bycie bez mojego małego wojownika to ból, którego nie mogę ukoić.
Fizyczny dystans to coś, co tam umieściłem, ale ten emocjonalny
dystans to jej działanie i jest to cięcie, które nie przestanie krwawić.

Drzwi do biura otwierają się gwałtownie i Samuel wpada do środka,


wyglądając na znacznie bardziej rozczochranego niż zwykle.

-Rafe, tracimy dystrybutorów z lewej i prawej strony.


- 463 -

-Ok.

-Co?- Kręci głową. – Straciłeś pierdolony mózg?!

-Nie. Ja nie.

-Cóż, czy chcesz mi wyjaśnić swój plan gry , ponieważ staram się
zobaczyć, jak nie mamy zamiaru się rozpieprzyć? Dominges sra na
całym naszym terytorium, zabija naszych ludzi, zabiera naszych
dystrybutorów. Wiesz, że zabrał jeszcze dwa?

– Po prostu czekam na swój czas, Samuelu. Przez kilka pierwszych


tygodni po śmierci Marii i nieobecności Anny malowałam ulice
mojego miasta na czerwono krwią Sinaloa. Na każdego z nich,
którego zabiliśmy, odpowiadali w naturze. Dopóki moja żądza krwi
nie oczyściła się i przypomniałem sobie, że jestem silniejszy, bo
jestem mądrzejszy. Bezsensowna krew i rzeź to styl Domingów, nie
moja.

Podnoszę się na nogi i otwieram drzwi biura, wchodząc do


magazynu. Są dziewczyny pakujące koks w bloki, łańcuch
produkcyjny wciąż w pełnym rozkwicie, ale nigdzie się nie wybiera.
Mam hangary lotnicze i magazyny w całym Juarez pełne koksu, a
dokładnie na miesiąc.

Przechodzę przez magazyn i otwieram drzwi, które prowadzą na


zewnątrz tam, gdzie jest pas startowy. Jeden z moich ciężkich
samolotów towarowych stoi na asfalcie, jego silniki właśnie się
kończą. Kiedy się zatrzymuje, tylna rampa obniża się, a mężczyźni
starają się wyładować zawartość, po jednej beczce na raz.
- 464 -

-Co to jest? - pyta Sam.

-Eter. Robimy rzeczy w staromodny sposób.

Przeciąga dłonią po twarzy. -Produkcja zajmie trzy razy dłużej.

– I będzie dwa razy czystszy towar.

-Dystrybutorzy nie będą czekać tak długo.

Wzruszam ramionami. -Wtedy zdobędziemy nowych dystrybutorów.


Kto nie będzie chciał dziewięćdziesięciu ośmiu procent czystej
kokainy? Nic nie mówi, a ja się uśmiecham. – To będzie wojna, Sam.
Wszyscy będą się starać, żeby to kupić. A Dominges będzie na tyłku.
Zabierzemy wszystkich jego klientów.

-Wyprodukowanie będzie droższe. Mniej znaczników.

-Nie obchodzi mnie to. Powiedz dystrybutorom, że za tydzień będą


mieli pierwszą partię. W domu.

Patrzy na mnie i widzę kłótnię na końcu jego języka, ale nic nie mówi.
Jest to korzystne dla obu stron. Dilerzy są szczęśliwi, bo mają
darmowe gówno, a ta cudowna nowa cola będzie wbijała się do nosa
narkomanów i strzelała do ich krwioobiegów. Będą chcieli więcej i
więcej, aż nic innego nie zrobią. Epidemia. A Dominges nie może z
tym walczyć, ponieważ nie produkuje własnej kokainy i nikt inny nie
zawraca sobie głowy myciem eterem. Jest w nim mniej znaczników.
- 465 -

Nie jestem tu jednak dla pieniędzy. Jestem tutaj, aby wygrać. I mam
do tego dziesięć ton koksu. Muszę wygrać, bo nie sprowadzę Anny z
powrotem do niebezpiecznego miasta, ale im więcej czasu spędzam
bez niej, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że nie mogę po prostu
pozwolić jej odejść. Toczę dla niej tę wojnę.

58

ANNA

Ból eksploduje w mojej szczęce, zanim moje plecy uderzają o


podłogę.

-Skup się! Twarz Uny pojawia się w moim polu widzenia. -Musisz
się skupić. Podaje mi rękę i podnosi mnie na nogi. Całe moje ciało
boli od tygodni –„pomocy”- mojej siostry. Siniaki na mojej skórze
odwracają jednak uwagę od mojego zmaltretowanego serca, więc
obejmuję to. Niektóre dni są lepsze niż inne, ale dzisiaj nie jest
jednym z nich.

– Potrzebuję minuty.

Una składa ręce na piersi, smukłe mięśnie napinają się wraz z


ruchem. Moja siostra jest zabójcza, nieustępliwa i twarda pod
każdym względem. Sięga po mnie, chwyta mnie za podbródek i
krzywię się w jej uścisku. -W porządku. Przyłóż trochę lodu do
twarzy.

Idzie za mną do kuchni i czuję, jak jej oczy palą mi plecy, gdy
wyjmuję z zamrażarki lód.
- 466 -

– Jesteś dzisiaj rozkojarzona.

Jestem rozkojarzona i próbuję wykorzystać przemoc jako odwrócenie


uwagi, ponieważ Rafael próbował wczoraj zadzwonić ponownie. Od
mojego wyjazdu minęły cztery tygodnie, cztery piątki z rzędu, kiedy
próbował się ze mną skontaktować. Cztery telefony nie odebrałam,
bo nie mogę z nim rozmawiać. Nadal jestem zbyt zraniona. Część
mnie chce, żeby całkowicie przestał dzwonić, podczas gdy druga
zastanawia się, dlaczego, u diabła, nie próbował więcej niż raz w
tygodniu. Moim jedynym rozwiązaniem jest dzwonienie do Lucasa
kilka razy w tygodniu. Byli jak rodzina, mojego najlepszego
przyjaciela, a ja pragnę znajomości, której moje serce nie może znieść
z rozmowy z Rafaelem.

– Siłownia to moja rozrywka – mówię, siadając przy barze


śniadaniowym.

-Może powinnaś przestać szukać rozrywki. W pewnym momencie


musisz go puścić, Anno.

Czuję, że się najeżan moja obrona natychmiast się podnosi. -Nie


chcę znowu rozmawiać o Rafaelu. Odkąd tu przyjechałam, powtarza
to samo i za każdym razem, gdy ją zamykam i zmieniam temat, bo
nie chcę o tym rozmawiać.

– Tyle przeszłaś, Anno, ale pod wieloma względami jesteś taka


naiwna.

– Bo nie chcę zabijać ludzi?

Zwraca na mnie lodowate spojrzenie. -Ponieważ myślisz, że go


kochasz, więc utknęłaś, nie możesz się cofnąć, nie chcesz iść
naprzód.
- 467 -

-Kocham go. Chociaż czasami żałuję, że nie inaczej. To by to


ułatwiło.

Siada obok mnie. -On nie jest zbawicielem, za jakiego go uważasz.

-Dokładnie wiem, kim on jest.

Wyciąga telefon z kieszeni i stuka w ekran, zanim mi go pokazuje.


Jest seria obrazów, które przegląda. Kobiety zwisały z mostu, dzieci
martwe na ulicach. Krew i tortury, rzeź i zniszczenie.

-Oto kim on jest. On jest zabójcą, tak jak ja jestem zabójcą, a ty,
słodka siostro… jesteś dobra. Musisz odpuścić. Czuję się prawie tak,
jakby mnie prowokowała, kpiła ze mnie moimi niedoskonałościami.

– Nie znasz mnie, Uno. Nie jestem dobra, a to… – Wskazuję na


telefon i wzruszam ramionami. -To tylko kartel. Widziałam znacznie
gorsze. Wiem, kim on jest, i kocham go. Ciężko przełykam,
opuszczam brodę na pierś i wpatruję się w Dantego. Rafael dał mi
wolność od niewoli, siłę od słabości. Miłość, kiedy nigdy nie
wiedziałam, jak to jest być przez nikogo opieką. Jak odejść od tego i
nie opłakiwać tego? Jak żyć życiem, którego nie znasz? Mówi mi,
żebym odpuściła i unikała nieszczęścia, ale ja zaznałam tylko
nieszczęścia i to w znacznie gorszych formach niż ta. W pewnym
sensie myślę, że lubię ten ból, ponieważ przypomina mi, że są rzeczy
w tym życiu, które są piękne i czyste. W porządku jest opłakiwać
utratę tych rzeczy.

– Meksyk może nigdy nie być bezpieczny, Anno. Więc sugeruję,


żebyś znalazł jakiś cel poza tym. Ona sprawia, że brzmi to tak łatwo,
ale prawda jest taka, że jestem tak zagubiony, że czuję się, jakbym
szedł otępiały w ciemności: głuchy, ślepy i nie czuję. Nie wiem, kim
- 468 -

lub czym jestem. -Znajdź swój cel, a kiedy już go osiągniesz,


znajdziesz siebie.

-Cel…-

-Czego chcesz? To trudne pytanie, na które staram się odpowiedzieć.


-Gdyby Rafael nie istniał, czego byś, Anno Vasiliev, chciała? Staram
się odsunąć na bok wszystkie myśli o Rafaelu i mocno zastanowić się
nad jej pytaniem. Prawda jest taka, że nie wiem. Kiedy próbuję się
przeszukać, czuję tylko wściekłość.

Rafael powiedział mi kiedyś, że jestem jednym z najbardziej


rozgniewanych ludzi, jakich kiedykolwiek spotkał, i nigdy nie było to
tak prawdziwe. Pożera mnie gniew, aż to wszystko, co czuję,
wszystko, co widzę. Jestem na niego zła, że mnie porzucił, kiedy
obiecał, że nigdy tego nie zrobi. Jestem zła na siebie, że tak bardzo
go potrzebuję, bo nie mam nic innego. Jestem zła na los, że pozbawił
mnie życia, zanim naprawdę się zaczęło. Nienawidzę świata i swojego
w nim miejsca.

Zamykam oczy, wypycham wszystko z umysłu i kopię głęboko,


szukając źródła całej mojej wściekłości. Warstwy odklejają się, aż
zostanie mi odpowiedź tak prosta, a jednocześnie tak oczywista.
Rafael nie jest przyczyną mojej nędzy. Był tylko plastrem, który
został teraz zerwany, odsłaniając ropiejący bałagan pod spodem. Mój
ból jest złożony, różne nici są tak mocno nawinięte, że nigdy tak
naprawdę nie zostaną rozerwane. Sama rana została zadana dawno
temu przez wielu różnych mężczyzn.

– Chcę zemścić się na mężczyznach, którzy mnie zniewolili – mówię,


a kącik jej warg powoli się uśmiecha. Wygląda jak jakiś mroczny
anioł. Twarz doskonałości ze śmiercią na ustach, szepczącą słodkie
obietnice zemsty.
- 469 -

-Świetnie Miałam przeczucie, że w końcu tu dotrzesz.

-Jak?

-Ponieważ chociaż możemy być różne, jesteśmy bardzo podobne.


Chciałabym ich śmierci, tak samo jak chciałam śmierci Nicholaia.

Kiwam głową i po raz pierwszy od dłuższego czasu burza we mnie


trochę się uspokaja.

59

ANNA

Dwa miesiące później

Otacza mnie ciemność i wdycham głęboki oddech świeżego nocnego


powietrza. Przede mną perfekcyjnie wypielęgnowane trawniki
rozświetla światło wpadające z ogromnych okien posiadłości.
Wewnątrz, na ścianach błyszczą smugi światła, odbijane przez
kryształowe żyrandole.

Wygląda tak wspaniale i idealnie. Błyszcząco. Ale znam prawdę,


ponieważ w tym domu są horrory, które odgrywają główną rolę w
moich koszmarach każdej nocy, nawet po tylu latach.

Strażnik przechadza się po obwodzie dosłownie kilka metrów dalej,


ale ukryty w ciemności, tak jakbyśmy nie istnieli. Muszę spojrzeć w
lewo, żeby sprawdzić, czy Una wciąż tam jest, tak bardzo milczy.
Potrafi wtopić się w ciemność jak cień – więc i tak nigdy nie dowiesz
się, że tam jest, dopóki nie będzie za późno.
- 470 -

Wyłamuje się z ukrycia, a ja podążam za nią, biegnąc przez trawnik.


Przysiadamy w cieniu ogromnego domu. Ile razy Una kazała mi
recytować ten plan, czuję, że mogłabym przez niego przejść przez sen.
To jej druga natura, codzienność, ale prawdę mówiąc, denerwuję się.
Mój puls wali nieregularnie w uszach, gdy adrenalina napływa do
moich żył. Spędziłam lata próbując uciec z tego miejsca, a teraz
włamuję się z powrotem. Jeśli nam się nie uda… jeśli nas złapią…
Nawet nie chcę myśleć o tym, co się stanie ze mną lub moją siostrą.

Jakby wyczuwając moje myśli, Una sięga za siebie, owijając palce


wokół mojego nadgarstka i przytulając mnie mocno do swoich
pleców. Zerka na zegarek, odliczając sekundy na przerwę w
zabezpieczeniach. Rozlega się kliknięcie zamka, który się przewraca,
gdy go otwiera, a potem staromodne okno delikatnie się otwiera. Una
prześlizguje się po cichu. Biorę głęboki oddech, szukając w sobie
odwagi, zanim pójdę za nią i nie ma odwrotu. Ciężar chwili napiera
na mnie, ponieważ wiem, że to skrzyżowanie dróg między dziewczyną,
którą jestem, a kobietą, którą mógłbym być, gdybym to zrobił.

Una zamyka okno i odchodzi korytarzem, nie oglądając się za siebie.


Dokładnie naśladuję jej kroki. Ochrona nie jest taka zorganizowana.
Nie została zaprojektowana, by trzymać ludzi z daleka. Ma
zatrzymywać ludzi.

Idę za nią przez dom, schylam się do drzwi i chowam przed


okazjonalnym strażnikiem na korytarzach. W końcu docieramy na
najwyższe piętro i kiedy wchodzę na szczyt schodów, oddech zapiera
mi dech w piersiach. Na końcu korytarza są podwójne drzwi, a ich
widok jest wyryty w moim umyśle, ogarnia mnie strachem. Za tymi
drzwiami jest moje osobiste piekło.

Una kroczy naprzód niczym uosobienie śmierci, bez śladu wahania.


Kiedy dociera do drzwi, odwraca się i unosi brew. Mijają sekundy, a
ona się nie rusza. Czeka, aż podejmę decyzję, bo to jest dla mnie.
- 471 -

Nie ona. Una jest zabójczynią, ale to jest moje zabójstwo i oboje o
tym wiemy. Muszę to zrobić. Znam to aż do pokawałkowanych głębin
mojej duszy.

Z każdym krokiem, jaki robię w jej kierunku, moje serce bije mocniej,
łomocze o moją klatkę piersiową. Wstrętne wspomnienia przelatują
mi przez głowę jak uszkodzona taśma filmowa, przedstawiając
wszystkie czasy przed tym, jak zostałem doprowadzony do tych
właśnie drzwi. Una wysuwa pistolet z kabury na udzie, przykręcając
do końca tłumik. Spodziewam się, że wejdzie tam prosto, ale zamiast
tego wkłada mi broń do ręki, a potem opada na kolano i otwiera
zamek. Potem wyjmuje nóż z drugiego uda i cicho naciska klamkę w
dół.

Charakterystyczny zapach pasty do drewna i wody kolońskiej uderza


we mnie, gdy tylko drzwi się otwierają. Pokój rozświetla przyćmione
światło lampek nocnych, skąpiając wszystko w delikatnym blasku.
Na pierwszy rzut oka pokój wygląda na wystawny, ale widzę tylko salę
tortur. Nie zmieniło się ani trochę od czasu, gdy byłem tu ostatnio,
sześć lat temu. Wciąż pamiętam ten ostatni raz, ponieważ był to
najgorszy prezent pożegnalny, który Mistrz dał mi, zanim sprzedał
mnie Sinaloa jak niechciane bydło.

Zza drzwi do łazienki dobiega odgłos prysznica, a oczekiwanie pożera


mnie, czekając, aż wyjdzie tutaj.

Wchodzę do środka, okrążam dno potwornego łóżka z baldachimem


i nieruchomo. Tam na boku na podłodze leży dziewczyna – a ona jest
tylko dziewczyną – naga i krwawiąca. Biegnę do niej, zapominając o
wszystkich myślach o misji lub zabójstwie. Nawiedzone szafirowe
oczy spotykają się z moimi przez zasłonę złocistych blond włosów
zwisających jej na twarzy. To wyjątkowe spojrzenie ciągnie mnie z
powrotem do tego miejsca, tego miejsca. Czuję jej ból, jej smutek i
jej absolutną pustkę. Dzielimy się tym, ponieważ to, co jej, jest moje,
a to, co moje, jest jej. Oboje jesteśmy dwiema zagubionymi duszami,
o których świat zapomniał i porzucił. Spuszczam wzrok na złoty
- 472 -

kołnierzyk zawiązany wokół jej szyi, krew plami metal, który wcina
się w jej szyję. Dobrze wiem, co to znaczy. Oznacza ją jako jego
ulubioną. Tak jak ja. Bycie jego ulubieńcem oznacza przeżycie losu
gorszego niż śmierć. Jest przykuta do ramy łóżka kołnierzem na szyi,
łańcuszkiem mającym tylko kilka cali długości. Kiedy odgarniam jej
włosy z twarzy, wzdryga się i wtedy naprawdę widzę, jaka jest młoda.
Może trzynaście. Jej ciało jest pokryte bliznami, niektóre rozpoznaję
aż za dobrze, a niektóre muszą być nową formą tortur, którą
wymyślił.

– To tylko dziecko – szepcze gdzieś za mną Una.

Zerkam na moją siostrę. -Tak.

Jej szczęka kleszczy i widzę rzadki ślad emocji od Uny, zanim powoli
wstaje. -Musimy się nim zająć. Musisz się skoncentrować – mówi,
śledząc wzrokiem drżącą postać dziewczyny. Wiem, że ma rację.
Jedna rzecz na raz. Chcę pomóc tej dziewczynie, ale nie mogę tego
zrobić, póki jeszcze oddycha.

Podchodzę i staję obok Uny, przy drzwiach do łazienki. – Możesz to


zrobić, Anno.

-A jeśli nie mogę?- szepczę. To jak stawienie czoła potworowi pod


łóżkiem, konfrontacja z najgorszymi i najbardziej wyniszczającymi
lękami, ale kiedy patrzę na maltretowaną dziewczynę, wiem, że nie
chodzi tylko o mnie.

Una unosi twarz, zasłona białych blond włosów opada, ukazując


fioletowe oczy. -Możesz i zrobisz.

Prysznic wyłącza się, a Una przesuwa się, ustawiając się przy


drzwiach do łazienki. Bierze coś, co wygląda jak kawałek sznurka i
- 473 -

ściska go w pięści. Jej oczy spotykają się z moimi, a czas wydaje się
stanąć w miejscu, gdy klamka się przekręca, para kłębi się w
szczelinie i chwilowo zamazuje postać w drzwiach. A potem para się
rozwiewa, odsłaniając samego potwora. Aleksandru Dalca. Nawet
myślenie, że jego prawdziwe imię sprawia, że się wzdrygam. Mistrz.
On zawsze będzie Mistrzem, bez względu na to, jak bardzo wiem, że
ten człowiek nie zasługuje na taki szacunek ani uległość z mojej
strony.

Zatrzymuje się, a ja unoszę pistolet w dłoni. Drży, kiedy wskazuję


na niego, a on mruży na mnie te zimne, niebieskie oczy. Wygląda
starzej, a jednak dokładnie tak, jak pamiętam.

– Amado – przemawia, a ja zamieram. Mój umysł jest pusty, mój


język jest gęsty w ustach, a płuca chwytają mnie, aż czuję, że
dobrowolnie tonę. Robi krok w moją stronę, a potem Una rusza się,
przesuwając się za nim i ciągnąc coś, co wydawało mi się, że jest
sznurkiem przez jego gardło, ale kiedy wgryza się w jego skórę, zdaję
sobie sprawę, że jest drutem. Cienka czerwona linia pojawia się
natychmiast, spływając wzdłuż jego szyi.

– Proponuję usiąść, panie Dalca – mówi mu przy uchu. Jego plecy


wyginają się niezręcznie, gdy próbuje zmniejszyć nacisk drutu. Una
zmusza go do pójścia na podłogę u wezgłowia łóżka przed owinięciem
drutu wokół słupka łóżka, uwięziając go za szyję. Tak jak zrobił to z
tą dziewczyną. Jeśli spróbuje się poruszyć, poderżnie sobie gardło.
Krew nadal płynie, z każdym najmniejszym ruchem pojawia się
świeża fala. Jego widok przynosi małe poczucie satysfakcji.

Una staje przed nim, jej ciało jest nietypowo napięte. Jego oczy
śledzą ją, zanim przenoszą się na mnie. – Myślałem, że już nie żyjesz
– mówi, a jego mowa ciała i głos nie zdradzają dyskomfortu, który,
jak wiem, musi odczuwać. Wie, co mi zrobił. Musi wiedzieć, że
umrze.
- 474 -

– Cóż, na nieszczęście dla ciebie nie jestem martwa.

W kącikach jego ust pojawia się uśmiech. -Więc czego chcesz?

Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale Una porusza się


błyskawicznie, chwytając garść jego włosów i odchylając jego głowę
do tyłu, odsuwając swoją twarz zaledwie kilka centymetrów od jego.
-Nie ma tu potrzeby rozmowy. To jest prosta sprawiedliwość.
Przerzuca mu oczy, szyderczo ciągnie jej usta. -W swoim czasie
miałam do czynienia z kilkoma potworami, ale ty, panie Dalca…
pieprzenie i ranienie małych dziewczynek… jest specjalne miejsce w
piekle dla mężczyzn takich jak ty. Trzymając go za podbródek,
przykłada usta do jego czoła, a obraz jest tak dziwny, że nie mogę go
przetworzyć, dopóki nie zacznie krzyczeć. Opuszczam wzrok na jej
wolną rękę, osadzoną między jego nogami pod ręcznikiem. Czerwona
plama rozkwita na nieskazitelnym białym materiale, powiększając się
z każdą sekundą. Kiedy moja siostra cofa rękę, widzę zakrwawiony
nóż w jej palcach. Czy po prostu… go wykastrowała? Klepie go po
policzku i wstaje. – On jest cały twój, Anno. To do niej nie pasuje.
Nie robi niekontrolowanego lub niechlujnego. Jej spojrzenie spotyka
moje i widzę zamęt wirujący w tych fioletowych tęczówkach. Walczy
z demonami tak samo jak ja teraz. -Możesz się zemścić tylko raz.
Zrób to dobrze. Nie zrobi tego dla mnie. Wyjaśniła to jasno, kiedy
zgodziliśmy się tu przyjechać. To moja przeszłość, moja zemsta i mój
demon do zabicia.

Moje emocje są wszędzie, ponieważ chociaż powinnam być teraz w


pozycji władzy, ale czuję się słaba, krucha i złamana. I zła. Jestem
taka zła, bo czyni mnie bezsilną. Lata najbardziej manipulacyjnych
nadużyć zaszczepiły we mnie ten strach przed nim. Powiedz, że mnie
kochasz, Amado. Wspomnienie tych słów podsyca mi żółć w gardle.

Nie mam mu nic do powiedzenia, a jednak wydaje mi się, że chcę,


żeby coś mi powiedział. Potrzebuję czegoś. – Zrujnowałeś mi życie –
mówię mu, bo chcę, żeby ten potwór wiedział.
- 475 -

– Nie, uratowałem ci życie. Jego głowa przechyla się na bok, jego


oczy zamykają się na chwilę, zanim ponownie się otwierają. –
Byłabyś martwa, gdybym zostawił cię z Rosjanami.

– Wolałabym umrzeć – wykrztuszam nie mogąc powstrzymać łez, gdy


przypominam sobie każdą obrzydliwą, poniżającą rzecz, jaką mi robił.
Pamiętam twarze każdej dziewczyny, którą widziałam umierającą w
tych murach. Wspomnienia są napiętnowane na mojej duszy: trwałe
i nieodwracalne. A jednak oto on, po prostu robi to innej dziewczynie.

-Ale tu stoisz, żywa i próbujesz mnie zabić.

Obrzydzenie ropieje w moich trzewiach, aż zamienia się w nienawiść,


a nienawiść zamienia się we wściekłość tak gorącą, że ledwo mogę ją
powstrzymać. -Nie ma próbowania.

Podnoszę pistolet, odbezpieczam. Moje emocje kłębią się w


chaotycznym tornado, wirując coraz szybciej, aż wszystko we mnie
staje się bałaganem. Ostatnią rzeczą, jaką widzę, jest ten zadowolony
uśmiech na jego ustach, zanim pociągnę za spust, czekając na huk,
który nigdy nie nadejdzie. Zamiast tego wyraźny pyk wita moje uszy,
zanim na jego czole pojawi się idealna czerwona kropka. Jego oczy
stają się szerokie i szkliste, zanim upada do przodu, rozcinając
szeroko własne gardło. Krew rozpryskuje się na jego udach jak
wodospad spadający kaskadą na krawędź urwiska. Wypuszczam
oddech, z którego nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję.
Nie wiem, czego się spodziewałam – może uczucie ulgi? Zamiast tego
jestem jeszcze bardziej zła, ponieważ w tym ostatnim momencie tego
nie żałował. Nie było wyrzutów sumienia, nie było strachu. Nic.
Czegokolwiek, co chciałam dzięki temu osiągnąć, jest nieobecne, a
rozczarowanie jest trudną pigułką do przełknięcia.
- 476 -

– Zrobiłaś to, po co tu przybyliśmy – Una staje przede mną i bierze


pistolet, wkładając go z powrotem do kabury. Zrobiłam, ale wydaje
mi się, że to za mało. Otwieram szufladę przy łóżku i szukam klucza,
który zawsze tu trzymał. W końcu przesuwam palcami po maleńkim
przedmiocie i wyjmuję go, biegnąc do boku młodej dziewczyny. Klucz
z łatwością wsuwa się w małą kłódkę z tyłu jej szyi, a solidny złoty
kołnierz zwalnia. Mruga na mnie, wielkie niebieskie oczy szkliste od
niewypłakanych łez, a jednak zupełnie pozbawione niczego.

-Mam na imię Anna. To moja siostra Una. Pomożemy ci.

Una chwyta mnie za ramię i stawia na nogi. – Nie tak się


umówiliśmy.

-Musimy im pomóc.

-Mamy plan. Przebiegliśmy przez to. Mówiłam ci, to jest zabójstwo,


a nie misja ratunkowa. W tym domu jest jeszcze wielu uzbrojonych
ludzi.

– Dokładnie, zostawimy ją i Bóg wie ilu innych im. Zostaną


sprzedani i zgwałceni. Zamyka oczy i bierze głęboki oddech. -Nie
porzucę ich tak samo jak wcześniej.

Wiem, że to niski cios, który przyjmie osobiście, ale nie obchodzi


mnie to. Chciała, żebym miała cel – cóż, to jest to. Jeśli zdołam
pomóc tym dziewczynom, to będzie mój cel. Ogień, niepodobny do
żadnego, jaki kiedykolwiek czułam w żyłach, dający mi stalową
determinację.

-W porządku. Zabieramy ją.


- 477 -

-Nie. Pomagam dziewczynie wstać. -Pomagamy im wszystkim. Una


pluje przekleństwem i krąży po pokoju. -Ilu innych jest tutaj?- -
pytam dziewczynę po rumuńsku.

– Osiem – mówi cicho.

Z zrezygnowanym westchnieniem Una oddaje mi broń i bierze do ręki


swój własny.

-Idź po nich, ja powstrzymam strażników. Masz mniej niż pięć


minut, Anno.

Po tym znika. Młoda dziewczyna prowadzi mnie do piwnicy, trasę,


którą znam jak własną kieszeń. Otwarcie klatek i uwolnienie
dziewcząt nie zajmuje dużo czasu, klucze wiszą na ścianie. Niektóre
są oczywiście nowe i wymagają bardzo niewielkiej perswazji, podczas
gdy inne uważają, że to sztuczka. W końcu przepycham je przez cały
dom.

Dziewczęta gromadzą się razem jak stado owiec. Wszyscy oprócz


jednej. Blondynka. Odchyla się do tyłu, jej ramiona są trochę
bardziej wyprostowane, a głowa trochę wyżej. Nawet tutaj, w tym
miejscu, na moich ustach pojawia się mały uśmiech. Nie jest
zepsuta. Z obrożą, pobita, może uszkodzona, ale nie roztrzaskana.
Jest silna. I to ta siła przyciągnęła go do niej, ponieważ Alexandru
nie lubi zepsutych rzeczy. Lubi być tym, który je łamie.

Odległy dźwięk wystrzałów rozbrzmiewa w domu, gdy się poruszamy,


a moje serce skacze w piersi, gdy wyobrażam sobie, że strzelają do
mojej siostry, która ma całkowitą przewagę liczebną. Korytarze są
ciche i zaśmiecone poległymi mężczyznami. Przechodzimy nad
powalonymi ciałami, aż docieramy do drzwi wejściowych.
Podskakuję na dźwięk wystrzału w pobliżu. Podnoszę pistolet,
unosząc palec nad spustem i celując w ciemne drzwi. Moje serce bije
- 478 -

tak mocno, jakby wyrwało mi się z klatki piersiowej, a potem z cienia


wyłania się Una. Oddycham z ulgą i opuszczam broń.

-Jesteś cała.

Marszczy brwi, jakby moja troska ją wprawiała w zakłopotanie. -


Oczywiście. Wyciąga magazynek z pistoletu, zastępując go innym. -
Będziemy musieli strzelać do wyjścia. Każda przesłanka subtelnego
wyjścia już dawno minęła. Plan zniknął, a teraz mamy nadzieję na
najlepsze. – Osłaniaj mnie, Anno.

A potem przechodzi przez frontowe drzwi. Dziewczyny idą za nią, a


ja zajmuję tyły. Kule lecą w lewo i prawo. Una skupia się na dwóch
facetach przed nią, kiedy dostrzegam faceta, który celuje w nią z
pistoletu. Celuję pistoletem w jego głowę i strzelam. Z tym małym
trzaskiem upada i uderza o ziemię. Mam najkrótszą chwilę do
przetworzenia, a potem biegnę po wypielęgnowanym trawniku,
goniąc Unę, która zachowuje się jak jednoosobowa armia. Kiedy
nadrabiam zaległości, brakuje mi tchu, ale ona nie. Wszystkie
dziewczyny ciężko oddychają, a Una krąży po pokoju, co kilka sekund
sprawdzając zegarek, od czasu do czasu strzelając do marudera.

W końcu pod bramę podjeżdża czarny SUV, a okno pasażera


opuszcza się, ukazując stoicki wyraz twarzy Sashy. – To nie jest plan
– mówi stanowczo.

-Nie. To jest plan Anny.

Sasha zerka na mnie, po czym niechętnie kiwa głową. Wiem, że tak


nie działają, ale jestem im teraz wdzięczny. Jestem wdzięczny, że
chcą to dla mnie zrobić, ponieważ w głębi duszy wiem, że tego właśnie
potrzebuję. Tak samo jak te młode dziewczyny potrzebuję zbawienia.
Jak mogę temu zaprzeczyć?
- 479 -

60

ANNA

Uderzam pięściami w worek treningowy i choć zwykle mnie to


uspokaja, dziś nic nie pomaga. Mój umysł jest pochłonięty myślami
o tych dziewczynach, o tym, przez co przeszły. Zamieszkują w jednym
z mieszkań Nero i pracujemy nad tym, aby wrócić do swoich rodzin,
ale niektórzy nie mają rodziny. Są po prostu zagubieni, porzuceni.
Ale nie porzucę ich. Rafael mnie uratował, kochał mnie i nauczył
mnie, co to znaczy być docenianym. Chcę to dla nich zrobić. Chcę
je uleczyć, zatrzymać, usunąć ból, który wiem, że czują. Chciałbym
móc to dla nich wziąć na ramię, ponieważ jestem starszy, bardziej
przyzwyczajony do tego uczucia. Są tacy młodzi, a jednak tacy silni.

Przynajmniej ma do czynienia z kobietami, nawet jeśli Una jest


trochę szorstka. Nie miałam tego luksusu. Na moich ustach pojawia
się mały uśmiech, gdy przypominam sobie, jak pierwszy raz
spotkałam Rafaela. Byłam przywiązana do krzesła, zrozpaczona, że
prawie uciekł i mnie złapano. W chwili, gdy spojrzałam w te ciemne
oczy, wiedziałam, że jest potworem i od razu go znienawidziłam. Był
jak diabeł w przebraniu, atrament pełzający po jego szyi i dłoniach
był jedyną wskazówką dla mężczyzny pod tym drogim garniturem.
Nie wiedziałam, że tak naprawdę było na odwrót, ta wytatuowana
powierzchowność kryła jednego z najlepszych mężczyzn, jakich
kiedykolwiek poznałam. Kiedy nie miałam nikogo i nic, uratował
mnie i wyciągnął na światło.

Nie mogę tego zaoferować tym dziewczynom, ponieważ to, co dał mi


Rafe, było głęboką więzią duszy. Próbuję go wyrzucić z głowy, ale
teraz bardziej niż kiedykolwiek nie mogę. Nawet po miesiącach
spędzonych z dala od niego nadal czuję ból w głębi siebie. Przeżywam
i robię to, co czuję, że muszę, ale to tak, jakby brakowało
- 480 -

fundamentalnej części mnie – jakby została wyrwana. Chcę go za to


nienawidzić, ale nie mogę. A to najgorsza rzecz, zranić i tęsknić za
kimś, ponieść tego rodzaju stratę, nie będąc w stanie wskazać
przyczyny, ostatecznego czynnika, dlaczego. Pozwolił swoim wrogom
rozerwać nas na strzępy. Zrezygnował z nas, kiedy ja nigdy nie
mogłam.

Moja krew maluje płócienny worek, ale wciąż uderzam. Trzy


miesiące treningu Uny sprawiły, że moje knykcie są stwardniałe i
powstały blizny. I nawet kiedy pękają i krwawią, ledwo to czuję.
Obraz zakrwawionych kostek Rafaela przelatuje mi przez głowę, jego
słowa szepczą z moich wspomnień, jakby stał tuż obok mnie,
oddychając nimi przy moim uchu. Czasami łamiesz coś, aby to
wzmocnić. Dlaczego wszystko do niego wraca?

Jestem tak pogrążona w myślach, że nie zauważam Uny, dopóki nie


leżę na plecach i nie patrzę na nią. Moja klatka piersiowa unosi się,
gdy patrzy na mnie.

– Uważaj – warczy.

Mrugając, podnoszę się na nogi i podtrzymuję kołyszący się worek


treningowy. -Próbuję oczyścić umysł - mówię.

-To nie ma znaczenia. Zawsze zachowujesz czujność. To jest jej


świat, jedyny, jaki zna. Nie sądzę, żeby można było podkraść się do
mojej siostry. – Jesteś zdenerwowana z powodu tych dziewczyn –
mówi, ściskając brwi. Patrzy na mnie, jakbym była układanką, której
po prostu nie może ułożyć.

– Nie… to znaczy tak, ale… – waham się, próbując wyrazić siebie


wokół niej. Możemy być siostrami, ale wciąż jesteśmy bardzo obcy
pod wieloma względami. -Jak się czułaś… kiedy zabiłaś Nicholaia?
- 481 -

– Polował na mnie. Chciał Dantego. Śmierć Nicholaia była taką


samą koniecznością jak cokolwiek innego. Ulżyło mi, że mój syn był
bezpieczny. Wzdycha i patrzy prosto na mnie, więziąc mnie swoim
spojrzeniem. -Nie czujesz się tak, jak myślałaś, że poczujesz się po
zabiciu Alexandru.

– Po prostu… myślałam, że to będzie… więcej… Mocno owijam


ramiona wokół siebie. -Myślałam, że odczuję tę ogromną satysfakcję,
ale tak nie jest.

-Zabiłam wielu mężczyzn z wielu powodów. Mogli na to zasłużyć,


może nie, tak naprawdę nie myślę o tym, ale ten człowiek na to
zasłużył, Anno. Nie zmienia tego, co ci się przydarzyło. To nie
sprawia, że jest lepiej, ale jest tak blisko, jak masz zamiar dostać się
do sprawiedliwości. Resztę… musisz sama wymyślić. Kiwam głową
i zapadamy w ciszę. Podskakuję, kiedy czuję, jak jej palce ocierają
się o moje ramię. -Wiesz, nigdy tak naprawdę nie nienawidziłam
Nicholaia przed Dantem. To, co zrobił, było złe, ale uczynił mnie
silną. W pewnym sensie Alexandru uczynił cię silną.

-Złamał mnie. Jak może postrzegać to, co zrobił, jako coś innego niż
okrutne?

– I zepsute rzeczy…

– Ulecz mocniej – szepczę.

Ona wzrusza jednym ramieniem. -Możesz spojrzeć na całe swoje


życie negatywnie lub spróbować zbudować coś lepszego z wraku.

-Nie wiem, co teraz robić - przyznaję.


- 482 -

-Co chcesz robić?

Nie wiem, jak na to odpowiedzieć. Powiedziała, że potrzebuję celu w


życiu, a czułam to tylko wtedy, gdy wychodziłam z tego domu z tymi
dziewczynami, wiedząc, że mężczyzna, który nas torturował, nie żyje.
W pewnym sensie jestem zła, że nie żyje. Że moja zemsta skończyła
się tak szybko, bo teraz jest ta pustka jak nieobecność.

-Nie wiem. Chciałam zabić Alexandru.

– A teraz masz inny cel.

-Tak. Ale to nie wystarczy.

-Więc, co by wystarczyło?

Ściskam grzbiet nosa i zamykam oczy. Chce ich wszystkich. Każdy


jeden facet ma być martwy. Każdego mężczyznę, który mnie
skrzywdził i zgwałcił, który chętnie zniszczyłby dziewczyny takie jak
ja, dziewczyny takie jak Zara. -Chcę Sinaloa.

– Masz na myśli Domingesa?

-Mam na myśli Sinaloa.

Wydycha powietrze. – Nie możesz zlikwidować całego kartelu, Anno.


Nieważne, jak bardzo cię skrzywdzili. Ale to cały kartel był
odpowiedzialny za moje cierpienie. To cały kartel, który przemyca
młode kobiety, zniewala je i gwałci dla zysku i przyjemności.
- 483 -

-Kartel składa się wyłącznie z mężczyzn. Ludzi z krwi i kości, których


można zabić.

-Jedno lub dwa zabójstwa to strzał w dziesiątkę. Setki to wojna, a


ja nie jestem do niej przygotowana.

Ona ma rację. Wiem, że ma rację. -Jeśli Dominges upadnie, co się


stanie?

-Ktoś go zastąpi.

-Kto?

– Jego brat lub jeden z najbliższych ludzi.

– A co, jeśli zabijemy cały jego wewnętrzny krąg, by go osłabić?


Wystarczająco, by kartel Juarez to zakończył. Rafael nawet nie
musiałby wiedzieć. Una i Sasha są duchami, szybcy, wchodzą i
sprytni, pozostawiając po sobie tylko śmierć. Moglibyśmy
wyeliminować wewnętrzny krąg, a wojna kartelowa naturalnie
faworyzowałaby stronę Rafe'a.

– Nie możesz walczyć w wojnie Rafaela, Anno.

-Nie jestem tym zainteresowana, ale potrzebuję tego. Jestem złapana


między tęsknotą za mężczyzną, którego nie mogę mieć, a potrzebą
czegoś, co wypełni tę pustkę. W głębi mojego umysłu wiem, że to
zbliży mnie to do niego, a przynajmniej do tego samego kraju. Może
potajemnie podoba mi się pomysł pomocy mu w wojnie bez jego
wiedzy. Jako silna kobieta nie sądzi, że jestem bez jego wiedzy. Tym
- 484 -

razem byłabym dla niego atutem, a nie słabością. Zmieniłam się,


trenowałan i szlifowałam techniki pod czujnym okiem Uny. Ta
sytuacja nie jest taka, jak kilka miesięcy temu.

To jest cel. To coś więcej niż przetrwanie, to życie. I teraz


postanawiam żyć dla zemsty. Chcę, żeby kartel Sinaloa umarł i został
pogrzebany.

Una przeciąga dłonią po długich włosach iw jej rysach dostrzegam


rezygnację. – Dobrze, Anno, ale nie odwalam za ciebie twojej brudnej
roboty. Będziesz musiała trenować dużo ciężej, jeśli chcesz stawić
czoła mężczyznom takim jak Dominges.

-Będę.

-A to zajmie dużo czasu.

Dostrzegam kogoś w drzwiach za Uną. Nero wchodzi w światło sali


gimnastycznej iw mgnieniu oka Una wycelowała broń w jego głowę,
nawet nie odwracając się, by na niego spojrzeć.

Przewraca oczami. – Za każdym razem – mamrocze, chwytając ją za


nadgarstek i ciągnąc za plecami. Ona na to pozwala. Oczywiście,
gdyby tego nie chciała, miałby już złamany nos. Całuje ją w szyję i
maleńka oznaka uczucia przeszyje mi ukłucie tęsknoty.

– Nie powinieneś się do mnie podkradać – mówi z pobłażliwym


uśmiechem na ustach.

-Nie ma mowy o skradniu się, kiedy słyszysz mnie z odległości mili.


Zresztą, co planujesz?
- 485 -

– Nic – odpowiadam defensywnie, prawdopodobnie dlatego, że wiem,


że uzna ten cały plan za niedorzeczny.

Uśmieszek tańczy na jego przystojnych rysach i odwracam wzrok od


jego intensywnego spojrzenia. Nero jest piękny, ale przerażający i nie
wiem dlaczego. Brakuje mu masy i oczywistego poczucia zagrożenia
Rafe'a. Ale to wszystko jest częścią jego uroku. Wygląda na to, że
powinien ozdabiać strony magazynu o modzie swoim drogim
garniturem i idealnymi włosami, ale wiem, że uśmiechnąłby się do
rozchylenia męskiego gardła. Jest jedynym mężczyzną, który mógłby
poradzić sobie z moją siostrą, a to samo w sobie wystarczy, żebym się
na niego uważała. Brakuje mu empatii, jaką ma Rafael. Cóż, to
znaczy dla każdego oprócz Uny i Dantego.

-Anna chce iść na wojnę z Sinaloa - mówi Una, odrywając rękę od


pleców i chowając pistolet do kabury. Opiera się o niego, a on
zaborczo chwyta ją za biodro.

Twarz Nero staje się kamienna. -Chcesz rozpocząć wojnę kartelową.


Tsk, Tsk, Anna. Za dużo się uczysz od tego swojego mężczyzny.
Rafael powinien wiedzieć lepiej, by nie wszczynać wojen, i ty też
powinnaś. To jest złe dla biznesu.

-Tu nie chodzi o biznes.

-Wszystko dotyczy biznesu.

– Nie to – wtrąca się Una, za co jestem wdzięczna. Nie mogę znieść


ich obu przeciwko mnie.
- 486 -

-Morte - ostrzega, nazywając ją imieniem, które tak bardzo za nią


lubi. Śmierć.

-Ona jest moją siostrą. Dam jej to, czego potrzebuje. Odwraca się
twarzą do niego.

– Porozmawiamy o tym później. Całuje ją w czoło, zanim wychodzi z


pokoju.

Zerka na mnie przez ramię. -Zrobię to z tobą, Anno, ale musisz


zdecydować, gdzie jest granica. Wyznacz ją, albo znajdziesz się dnie
na zawsze.

61

RAFAEL

Wybieram numer, który mógłbym wyrecytować z pamięci nawet


śpiąc, czekając z niepokojem, bo mam nadzieję, że to czas, w którym
odbierze. Desperacko potrzebuję tylko odrobiny światła w tej
wiecznej ciemności. Potrzebuję jej, ale nie mogę jej mieć. Linia się
urywa… a ona nawet mi tego nie chce ułatwić.

Chwytam telefon w dłoniach i wypuszczam długi oddech, próbując


stłumić miażdżące rozczarowanie. Zrywając się na nogi, wychodzę z
biura i przechodzę przez magazyn. Hala fabryczna jest w pełnym
rozkwicie, dziewczyny pakują koks, a chłopaki ładują go do skrzynek
gotowych do wysyłki. To moja domena, moje imperium, coś, co
znaczyło wszystko aż do niej, a teraz znajduję w tym pustą
satysfakcję.
- 487 -

Carlos i Lucas sprawdzają dostawę broni, którą właśnie


otrzymaliśmy od Rosjan, kiedy się do nich zbliżam.

-Lucas.

Odwracam głowę w bok, a on rzuca to, co robi, i biegnie za mną.


Prowadzę go z powrotem do biura i zamykam drzwi. Dzieciak
wygląda, jakby miał się zesrać. – Usiądź – mówię, kładąc mu dłoń na
ramieniu. Robi to, wyprostowany. – Uspokój się, Lucas.

-Czy zrobiłem coś złego?

-Nie. Wzburzony przeciągam dłonią po szczęce. – Musisz zadzwonić,


Anny.

Marszczy brwi. -Dlaczego?

– Rozmawiasz z nią, prawda?

-Cóż, tak, ale… to znaczy, to nie… to nie tak…-

-Wiem to..

-Jesteśmy przyjaciółmi.

-Wiem to. Dlatego musisz do niej zadzwonić.


- 488 -

-I co mam jej powiedzieć?

Oddycham głęboko i sięgam po cygaro z kieszeni marynarki. – Po


prostu z nią porozmawiaj. Muszę tylko usłyszeć jej głos. Kurewsko
pragnę tego jak szaleniec. Z westchnieniem wyjmuje telefon z
kieszeni i wpatruje się w ekran, ściskając brwi. Naciska kilka
przycisków. -Daj to na głośnik. Czuję się jak kompletny gnojek, ale
do tego jestem sprowadzony. To właśnie dziewczyna mi robi.
Odesłałem ją, by była bezpieczna, ale w miarę upływu dni zaczynam
mieć wrażenie, że po prostu odcięłam sobie dopływ tlenu.

Usta Lucasa zaciskają się w twardą linię i widzę niezdecydowanie


wypisane na jego twarzy. – Nie jesteś nielojalny, Lucas. Chcę tylko
usłyszeć jej głos – przyznaję. Słaby. Jestem taki słaby, ale nie dbam
o to. Ona jest moją jedyną słabością.

Ze zrezygnowanym skinieniem głowy wybiera jej numer, a ja


słucham zagranicznego dzwonka, który wskazuje, że jest daleko ode
mnie. Dzwoni i dzwoni, aż w końcu odbiera. – Lucas – mówi, z ulgą
i gorzkim smutkiem.

-Anna. Jak się masz?

-Nic mi nie jest. Nie brzmi jednak dobrze, a ten ciągły ból w klatce
piersiowej wbija się trochę mocniej. -Jak idzie Twój trening?

-Dobrze. Teraz chodzę prawie całkowicie bez utykania.

– Jestem z ciebie taka dumna – mówi, a jej głos mięknie tak samo,
jak zawsze przy Lucasie. Zawsze go lubiła. -Jak się mają wszyscy
faceci?
- 489 -

Lucas zerka na mnie, wiercąc się na swoim miejscu. – Tak dobrze,


jak tylko mogą. Wciąż opłakują Marię.

– Oczywiście – szepcze. -Czuję się okropnie, że nie było mnie na


pogrzebie.

-W porządku. Mówiłem Ci; Maria nie chciałaby, żebyś była w


niebezpieczeństwie.

Następuje długa pauza i praktycznie wyczuwam stąd napięcie. -


Byłabym tam, gdybym mogła. Dla niego.

Unika mojego spojrzenia. -Wiem to.

-Jak on się miewa?- pyta cicho i nagle czuję się jak intruz. Jak się
teraz ma? To oznacza, że zadała to pytanie wcześniej.

Lucas patrzy na mnie, gdy mówi. – To Rafael D’Cruze. Upewni się,


że jej zabójcy za to odpokutują.

-To mnie martwi.

– Nie odbierasz jego telefonów.

– Nie mogę z nim rozmawiać, Lucas. Za bardzo boli.

-Nie możesz go wiecznie unikać. To znaczy, wracasz, prawda?


- 490 -

Następuje długa pauza. -Nie sądzę, żebym mogła.

Serce podskakuje mi w klatce piersiowej i muszę ugryźć wnętrze


policzka, żeby powstrzymać się od mówienia, bo chociaż cholernie
krwawię dla niej, wiem, że nie powinna wracać. I jak bardzo
samolubnym draniem robi ze mnie to, że próbuję do niej zadzwonić?
Jak bardzo jestem pokręcony, że tak bardzo muszę słyszeć jej głos,
że sprawiam, że Lucas zdradza jej zaufanie.

– Chcę, żebyś wróciła, Anno.

– Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Lucas. Kocham Cię. Mamy


tylko telefon.

Zaciskam pięści, kiedy ona wypowiada do niego te trzy słowa.


Kocham Cię. Powinno to należeć do mnie i tylko do mnie, ale to on
jest osobą, z którą chce rozmawiać. On jest jej pocieszeniem, a ja jej
bólem. Wiem o tym i kurwa tego nienawidzę. W tle słychać cichy
płacz dziecka. -Muszę iść, ale wkrótce porozmawiamy. W porządku?

– Dobrze – szepcze. Linia się kończy i Lucas potrzebuje kilku


sekund, żeby na mnie spojrzeć.

Odchylam się na krześle i przeczesuję palcami włosy. -Dziękuję Ci.

– Zamierzasz sprowadzić ją z powrotem, prawda?

Wkładam cygaro do ust i zapalam. – Nie, jeśli mogę tego uniknąć.

– Ale przecież ją kochasz.


- 491 -

-Tak. Jesteś wolny na dziś, Lucas.

Wstaje i wychodzi z pokoju — jego ramiona opadły w porażce.

Jest zbyt młody i naiwny, by w pełni to zrozumieć, podobnie jak


Anna. Może dlatego tak bardzo go lubi. Oboje mają tę samą kruchą
niewinność. Żadne z nich nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji
stania po mojej stronie. Tak kruchy kwiat nie jest w stanie przetrwać
trudnych warunków kartelu. Raz udało mi się ją wypuścić. Wiem,
że nie będę mógł tego zrobić ponownie. Jeśli tu wróci, to na dobre.
Zawsze będzie w niebezpieczeństwie. Zawsze będzie słabym punktem
mojej zbroi. I jestem może samolubny, ale nie będę się przejmował,
dopóki mam ją.

To cienka linia, aby chodzić, kochać ją, potrzebować jej, a


jednocześnie ciągle być narażonym na jej utratę. Czy lepiej kochać i
przegrywać, czy po prostu kochać i tęsknić z daleka?

✅✅✅

Samuel opiera się o pickupa z papierosem przyciśniętym do ust, a


wokół niego kłębi się chmura dymu. Kiedy mnie widzi, odpycha się i
rzuca papierosa na ziemię, rzucając małe iskry po asfalcie.

– Rafe, nie musisz tego robić.

Już o tym mówiliśmy. – Nie wyślę cię samego, Sam.

– Mogę zabrać Carlosa.


- 492 -

Zaglądam do skrzyni ciężarówki, przyglądając się leżącym tam dwóm


karabinom i skrzynce z amunicją.

– Wiesz, że ja też bym tego nie zrobił. Dominges może postrzegać


swoich ludzi tylko jako żołnierzy, mięso armatnie wysłane, aby go
chronić, ale ja nie. Nie prosiłbym Sama ani Carlosa o zrobienie
czegokolwiek, czego sam bym nie zrobił. Nie wyślę ich tylko po to,
żeby się chronić.

On wzdycha. -Bez ciebie…-

– Beze mnie ty lub Carlos moglibyście podejść i prowadzić to gówno


z zamkniętymi oczami. To nie jest pierdolone prawo z urodzenia,
Sam, i dobrze o tym wiesz. Mój ojciec był szefem przede mną i to
zdecydowanie pomogło w zmianie, jeśli chodzi o mężczyzn, którzy byli
wobec niego lojalni, ale na tym się skończyło. W kierowaniu kartelem
chodzi o siłę i lojalność. Jasne i proste.

– Nie obchodzi mnie, kurwa, kartel, Rafe. To gówno z dnia na dzień


staje się coraz bardziej niebezpieczne. Wydaje się, że to tylko kwestia
czasu, zanim ktoś w końcu zdoła cię zabrać. Jego usta zaciskają się
w ponurą linię. Jesteśmy facetami i jesteśmy złymi facetami. Nie
rozmawiamy o emocjach, ale wiem, co chce powiedzieć, bo czuję
dokładnie to samo do niego i Carlosa. Są moimi braćmi pod każdym
względem oprócz krwi. Wszyscy dużo straciliśmy i cierpieliśmy.
Walczyliśmy razem i przedzieraliśmy się do tego momentu. Jesteśmy
związani. Ale to jest życie, które wybraliśmy, ryzyko, które
podejmujemy. Do tego momentu byliśmy wystarczająco
niezwyciężeni, rządzący kartel, całkowicie bezsporny. Pomysł, że
faktycznie możemy być w prawdziwym niebezpieczeństwie, nie pasuje
do żadnego z nas.

Otrzepuję to z uśmieszkiem. -Zapomniałeś? Jestem Rafael D’Cruze.


- 493 -

Przewraca oczami. – Nie oznacza to, że jesteś kuloodporny,


skurwielu.

Podnoszę jeden z karabinów i sprawdzam przyrządy celownicze. -


Dalej. Chodźmy.

Wysiadamy z ciężarówki i przedzieramy się przez ciemność do


ogrodzenia otaczającego stary, wyglądający na opuszczony magazyn.
Mam człowieka w Sinaloa, który powiedział nam, że Miguel, brat
Dominges, robi tu dziś układ. To zbyt dobra okazja, by przepuścić,
co oznacza, że może to być pułapka. Dlatego to tylko Sam i ja.
Powinniśmy być w stanie wślizgnąć się i wyjść niepostrzeżenie. W
teorii. Chęć zadania prawdziwego emocjonalnego ciosu Domingesowi
przewyższa ryzyko. Przechodzimy przez dziurę w ogrodzeniu, zanim
użyjemy cienia, by podejść do tylnych drzwi.

Przykucając, Sam szybko manipuluje zamkiem. Samuel, Carlos i ja


szybko nauczyliśmy się otwierać zamek. Kiedy mieliśmy trzynaście
lat, kradliśmy samochody na zamówienie, włamywaliśmy się i
wjeżdżaliśmy, jakby to było nasze prawo. Tak postępują zubożałe
dzieciaki w zarządzanym przez kartel mieście. Drzwi otwierają się i
oboje zatrzymujemy się, czekając, nasłuchując. Drzwi prowadzą do
korytarza, który wygląda jak wydzielone biuro w magazynie.
Wchodzę do środka, upewniając się, że moje kroki są powolne i ciche
po wytartym dywanie. Niski szum głosów dobiega gdzieś z głębi
budynku.

Na końcu korytarza znajdują się drzwi z jednej strony i schody z


drugiej. Mamy dwie możliwości; wyjdź do magazynu lub wejdź po
schodach. Wskazuje w górę, więc idę za nim, po cichu wspinając się
po schodach. Biuro na górze jest puste, a okno na górze daje
doskonały widok na cały magazyn poniżej. Pomiędzy nimi stoi
furgonetka, SUV i około pięciu mężczyzn, wylewających zawartość
jednej z metalowych skrzynek. Wewnątrz skrzyń znajdują się stojaki
- 494 -

z porządnie ustawionymi karabinami. W innym jest ciężki dział 50


Cal, a w innym; granaty. Przybyłem tu, by zabić Miguela, ale nie
mam wątpliwości, że Sinaloa kupują to gówno, by użyć przeciwko
mojemu kartelowi. Zdejmowanie go z nich nie będzie trudne.
Otwieram jedno okno i Samuel przechodzi przez korytarz do drugiego
biura, robiąc to samo. Wpatruję się w przyrządy celownicze,
ustawiając Miguela na celowniku. Wygląda zupełnie jak Dominges:
oślizgły i zadowolony z siebie, z warstwą zepsucia, która przylega do
niego jak plugawa jednostka, którą jest. Uśmiecham się, gdy mój
palec muska spust. W ciągu ostatnich kilku tygodni odebrałem mu
wielu dobrych ludzi Domingesa. Porucznicy, egzekutorzy, sicarios.
Jego osobisty egzekutor padł ofiarą nieuczciwej bomby
samochodowej zaledwie dwa dni temu. Nie ustawiłem tego, więc
wydaje się, że ma więcej problemów niż tylko ja.

Ale to… Po prostu cieszę się wiedząc, że Dominges będzie znacznie


słabszy bez swojego starszego brata. Zarówno strategicznie, jak i
emocjonalnie. Robię wdech, skupiam się, wstrzymuję oddech… i
wtedy słychać huk. Miguel znika z pola widzenia, a ja przeklinam
pod nosem. Sam przeniósł się zbyt szybko, kurwa. Kiedy ogarniam
scenę w magazynie, jest chaos. Miguel leży martwy, ale jego ludzie
ledwo mają szansę coś z tym zrobić, zanim rozlega się kilka kolejnych
grzywek i zaczynają spadać jak muchy. Zerkając przez drzwi, widzę,
że Samuel biegnie w moim kierunku.

-Co do cholery?- pyta.

-To nie ja. Nie oddałem ani jednego strzału.

Kucamy, a moje oczy przeczesują każdy centymetr magazynu, i


wtedy dostrzegam błysk lufy, wysoko na jednym ze spacerów gangu.
Zmrużając oczy, prawie dostrzegam postać leżącą na metalowej
podłodze z karabinem snajperskim przed nimi. Czarny kaptur
zakrywa ich twarz, więc nie widzę gówna.
- 495 -

-Dalej. Zbiegam po schodach, śledząc kroki, które podeszliśmy do


drzwi zewnętrznych. Ciepłe nocne powietrze wita mnie, gdy tylko
wyjdę na zewnątrz. Samuel podąża za mną, gdy biegnę na drugą
stronę budynku. Strzelanina w środku ustała, ale chcę wiedzieć, kto
do cholery angażuje się w nasze gówno. Może chcą broni. To miałoby
największy sens tutaj. Metal chwiejnej drabiny jęczy pod czyimś
ciężarem, zanim miękkie dudnienie stóp uderza o podłogę. Skręcam
za róg z uniesionym pistoletem i celuję w maleńką postać ubraną na
czarno.

-Stop. Zamarzają, pochylając twarz w dół, z kapturem


zasłaniającym twarz. Zmrużając oczy, podchodzę o krok bliżej.
Ubrana cała na czarno… malutka; za mały, żeby być facetem,
naprawdę… świetny strzał. – Una? Gdy tylko to słowo opuściło moje
usta, czuję szturchnięcie chłodnego metalu z tyłu głowy. Zerkając w
prawo, widzę Sama stojącego z podniesionymi rękami, z karabinem
u jego stóp.

-Tęskniłeś za mną? – mówi Una zza mnie charakterystycznym


rosyjskim śpiewem. -Rzuć to.

Upuszczam strzelbę, a postać przede mną odwraca się do mnie z


karabinem snajperskim przyciśniętym do boku. Kaptur opada, a
złote blond włosy opadają jej na ramiona.

– Anno – oddycham.

Te jej szafirowoniebieskie oczy spotykają się z moimi i nie wiem,


czego spodziewam się zobaczyć, ale to nie jest ta chłodna obojętność,
którą znajduję. Czarne ubranie przylega do każdej krzywizny i widzę,
że jest twardsza, szczuplejsza, gładsza. Różne. Ona jest taka inna.

– Rafael – mówi, unosząc pasek karabinu wyżej na ramieniu.


- 496 -

Odwracając się, wpatruję się w Unę. Przystawia lufę pistoletu do


mojej piersi.

-Ty to zrobiłaś?

– Rafe – ostrzega Sam.

Una tylko się uśmiecha. – Dla Anny?

– Oczywiście dla Anny.

-Uczyniłam ją silną, tak jak powiedziałam, że zrobię.

-Była już silna.

Anna przechodzi obok nas z torbą marynarską przewieszoną przez


ramię. Zmienił się nawet sposób, w jaki chodzi. – Musimy iść – mówi
do Uny.

Una opuszcza pistolet i wsuwa go do kabury na udzie, robiąc krok


do tyłu.

– To wszystko? Po prostu wyjeżdżasz? W moim głosie pojawia się


nuta desperacji.
- 497 -

Anna odwraca się i spuszcza wzrok na podłogę. Pomimo tego, jak


się wkłada, wiem, że jest to dla niej prawie tak samo trudne jak dla
mnie.

-Nie przybyliśmy tutaj, aby cię odwiedzić - mówi Una.

– Pojawiasz się w moim mieście bez żadnego pieprzonego


wcześniejszego ostrzeżenia. Powiedziałbym, że Nero jest mi winien
przynajmniej jeden heads-up.

-Nie. Nero nie jest ci nic winien i dobrze o tym wiesz.

– Czy on wie, że tu jesteś?

– To nie twoja sprawa. Ale nie.

-Dlaczego tu jesteś?

-Wystarczy. Anna robi krok do przodu, biorąc siostrę pod ramię. -


Una mi pomaga. To wszystko, co musisz wiedzieć. Idzie się ruszać,
ale ją łapię. Zatrzymuje się, jej wzrok opada na moje palce owinięte
wokół jej smukłego nadgarstka. Jej oczy unoszą się do mnie i na
chwilę wszystko znika tak samo, jak zawsze, gdy jestem z nią. Świat
znika w tle, aż wszystko, co widzę, to doskonałość jej twarzy, mojego
osobistego anioła. Jej oddech urywa się nierówno i zamyka oczy,
odwracając twarz ode mnie. – Nie zostaniemy tu długo.

-Zabijasz ludzi Domingesa…-

– Nie tylko ty zasługujesz na zemstę, Rafaelu.


- 498 -

Mój kciuk przesuwa się po wewnętrznej stronie jej nadgarstka, a ona


mięknie w moim kierunku, zanim się odsuwa. -Anna!

Oboje znikają w nocy jak cienie, a ja stoję z moim pieprzonym sercem


bijącym jak bęben.

-Co do cholery?- Samuel staje obok mnie, przeczesując palcami


włosy. -Anna właśnie zastrzeliła Miguela. Anna.

– Wiem, Sam.

-To spowoduje problemy.

Zerkam na niego. -Dlaczego? Tak czy inaczej, on nie żyje.

Wskazuje na mnie. – Z powodu tego wyrazu twojej twarzy. Twoje


priorytety już się zmieniły i widziałeś dziewczynę przez wszystkie dwie
minuty.

-Moje priorytety są takie same, jak zawsze.

Prycha i podnosi swój karabin z ziemi. -Proszę. Możesz okłamywać


samego siebie, ale nie możesz okłamywać mnie.

Odchodzi w kierunku bramy, a ja podążam za nim, niezdolna do


sformułowania słów o sytuacji. On ma rację. Anna jest tutaj. W
Meksyku. A ona nie tylko jest na linii ognia – idzie prosto na nią.
Chciałem, żeby była jak najdalej od tego gówna. Wydaje mi się, że
- 499 -

spełniły się wszystkie moje najgorsze obawy i skłamałbym, gdybym


powiedział, że nie jestem przerażony. Dla niej. I dla siebie.

Nie jestem pewien, czy przeżyję jej utratę.

Jak tylko jesteśmy w samochodzie, dzwonię do Nero.

-Rafael.

-Mam nadzieję, że nie zdajesz sobie sprawy z faktu, że twoja


dziewczyna biega obecnie po Meksyku, zabijając członków kartelu.
Chociaż jakoś w to wątpię.

Nero wzdycha. -Wiem, że pojechała do Meksyku, by pomóc swojej


siostrze.

– Nie pomyślałeś, żeby mnie uprzedzić? Kipię, ale staram się to


powstrzymać. Emocje są niczym innym jak słabością w kontaktach
z mężczyznami takimi jak Nero.

-Powiedziałem im, że nie mogę angażować się w tę politykę. To jest


złe dla biznesu. Więc nie, nie powiedziałem ci, bo nigdy nie miałeś
wiedzieć, że tam są. Więc myśleli, że mogą się przede mną ukryć w
moim własnym mieście.

-Cóż, teraz mam. Rozłączam się i rzucam telefon na deskę


rozdzielczą.

Samuel odchrząkuje. -Wyślę chłopaków po broń i podpalą magazyn.


- 500 -

Normalnie po prostu zostawiłbym ciało jego brata, aby Dominges


znalazł, niech wie, że to ja. Ale to nie byłem ja i teraz martwię się, że
za bardzo go podburzę przy Annie tak blisko. Nie powinno jej tu być.
Napięcie napina moje mięśnie, aż całe moje ciało zaczyna od niego
krzyczeć. Światła miasta mijają za oknem w bałaganiarskim
rozmyciu.

-Co zamierzasz zrobić z Anną? Cóż, oto było pytanie. Wysłałem ją


do Nowego Jorku, żeby była bezpieczna, a zamiast tego jej siostra
zamienia ją w pewnego rodzaju… zabójcę i sprowadza głowę na moją
wojnę. Chcę ją wytropić i odciąć od tego wszystkiego, bo jeśli moi
wrogowie dostaną choćby ślad o tym, że tu jest, to będzie sezon
otwarty, i to bez faktu, że właśnie zabiła brata szefa. Jestem zły, ale
też boję się o nią. Ale to jest moje miasto i nic się tu nie dzieje bez
mojej zgody. Nawet jej.

62

ANNA

Siadam przy maleńkim stoliku w zaniedbanym pokoju motelowym i


patrzę, jak moja siostra spaceruje, co jakiś czas zaglądając przez
zaciągnięte zasłony. Zdecydowała, że musimy tu przyjechać, zamiast
wracać do naszego hotelu, na wypadek, gdyby Rafael nas
skompromitował. Cokolwiek to znaczy. Rafael nigdy by mnie nie
skrzywdził. Tyle wiem. Nie miał się jednak dowiedzieć, że tu
jesteśmy, a jego widok zaskoczył mnie.

– Kurwa – Una zgarnia pistolet z małego stolika do kawy i podchodzi


do drzwi, otwierając je szarpnięciem. Wystrzeliwuje jeden strzał w
noc, a ja podskakuję, chwytając swoją broń.

-Wynocha!- woła na zacieniony parking.


- 501 -

-Nie mogę tego zrobić - wyrywa znajomy głos.

– Carlos? Chcę ominąć Unę, ale ona pociąga mnie do tyłu,


niebezpiecznie drgając palcem nad spustem.

– Musisz z nami pojechać, Anno. Nadal nie widzę go wyraźnie, tylko


chmurę dymu, która unosi się z cieni ukrytych przed blaskiem
znaku.

-Albo co? Ośmielę się, mój gniew rośnie. Kim do diabła myśli Rafael,
że po prostu wyśle po mnie swojego człowieka? -Jak mnie znalazłeś?

Robi krok do przodu, a neonowe czerwone światło kąpie jego postać,


sprawiając, że wygląda demonicznie pod tym kapturem. – To kraina
kartelu, señorita. Nie możesz uciekać i nie możesz się ukryć. Byłoby
łatwiej, gdybyś po prostu przyjechała. Mały uśmieszek dotyka jego
ust, zanim wkłada między nie papierosa.

– Potraktuję to jako zagrożenie – Una celuje.

-Nie! Drzwi samochodu otwierają się, zanim postać gramoli się przed
Carlosem. Lucas.

-Nie. Odpycham broń Uny od mojego przyjaciela.

– Proszę, po prostu chodź z nami, Anno – błaga Lucas.

Wychodzę kilka kroków na pokryty brudem parking. -Powiedz


Rafaelowi, że to go nie dotyczy.
- 502 -

Carlos ssie zęby, wypuszczając ze śmiechu chmurę dymu. -Jakoś


nie sądzę, że to pójdzie zbyt dobrze. Carlos odpycha brata z drogi i
robi kilka kroków w moją stronę, aż dzieli nas zaledwie kilka stóp. -
Widzisz, on nie jest racjonalny, jeśli chodzi o ciebie. Ale nie mylcie
jego słabości ze słabością w ogóle. Zapominasz, kim on jest, Anno.

-Dokładnie wiem kim i czym on jest. Wiem, że jest złym człowiekiem,


ale po prostu nie mogę uwierzyć, że kiedykolwiek mógłby mnie
skrzywdzić. Jeśli teraz odmówię pójścia, co on zrobi? Przeniesiemy
się z Uną lokacjami i nie obchodzi mnie, czy to sam Bóg, jeśli nie
będzie chciała zostać znaleziona, Una może zniknąć jak zjawa.

Carlos rzuca papierosa na ziemię, wysyłając w ciemność iskry. -


Ostatnia szansa. Następnym razem wyśle więcej niż tylko mnie.

Słyszę za sobą kliknięcie pistoletu, zanim Una przesuwa się obok


mnie. -Człowiek na wojnie nie powinien być tak chętny do
marnowania dobrych ludzi.

– Ach, ty też jesteś mile widziana, Rosjanko. Carlos odwraca się,


idzie w stronę Hummera i otwiera drzwi szarpnięciem. -To jak
będzie?

Lucas pojawia się na moim polu widzenia. – Proszę, Anno. Wygląda


jak szczeniak i nie mogę go odrzucić.

Z westchnieniem zwracam się do Uny. -Pójdę. Porozmawiam z nim


i wrócę przed końcem dnia.

– Poważnie, Anno? Jesteś taka naiwna.


- 503 -

-On mnie nie skrzywdzi.

-Nie o to się martwię. Chowa pistolet do kabury i zamyka drzwi przed


szturmem w kierunku samochodu. Lucas uśmiecha się do mnie,
otwierając drzwi samochodu. Ignoruję go i wsiadam. Rafael
praktycznie wysłał go jako ludzką tarczę. Oboje o tym wiemy.

Lucas zamyka drzwi i siada na przednim siedzeniu. Odwraca się i


uśmiecha do mnie, ale nie oddaję. Jest zdrajcą. -Przykro mi. Nie
chcę, żebyś została zraniona.

– Więc zdradziłeś mnie?

Spuszcza wzrok i powoli się odwraca, ale nie brakuje mi zranienia


na jego twarzy. Przez chwilę czuję się naprawdę źle. Lucas jest i był
dla mnie dobrym przyjacielem, ale to powinien być mój wybór. Jeśli
pójdę do Rafaela, chcę, żeby było na moich warunkach. Nie tak jak
to. To odbiera mi możliwości wyboru.

Una wyciąga telefon i wybiera numer, bardzo celowo zostawiając go


w trybie głośnomówiącym. – Morte – odpowiada Nero, a sposób, w
jaki wypowiada to jedno słowo, sprawia, że się rumienię.

-Jestem w drodze do Rafaela D’Cruze. Może powinieneś wezwać


mnie i przypomnieć mu, że nie zawaham się zabić jego i wszystkich
jego ludzi, jeśli spróbuje zatrzymać moją siostrę wbrew jej woli.

-Na pewno porozmawiam z nim, ale Una…-

-Tak?
- 504 -

-Staraj się grać ładnie. Zbyt wiele kul szkodzi biznesowi.

Rozłącza się, a Carlos się śmieje. Mam nadzieję, że Rafael nie


spróbuje niczego szalonego, ponieważ znam Unę i wiem, że mówi
absolutnie poważna, że go zabije.

Samochód wije się przez miasto i wyjeżdża na pustynię. Byłam w


magazynie tylko kilka razy, ale wiem, że tam idziemy.

Kiedy zatrzymujemy się przed masywnym budynkiem, wysiadam, a


zapach pustyni niesie ze sobą zarówno okropne, jak i przyjemne
wspomnienia. Mój czas w Sinaloa i mój czas z Rafaelem.
Przygotowując się, idę za Carlosem i Lucasem do środka, moja siostra
zostaje za mną.

Kiedy idziemy do gabinetu Rafaela, moja klatka piersiowa się ściska.

– Chce się z tobą zobaczyć – mówi do mnie Carlos. Wiem, że Una


będzie się kłócić, ale kładę dłoń na jej ramieniu, co rzadko robię,
ponieważ nienawidzi być dotykana. -On mnie nie skrzywdzi. Dam
sobie radę.

Mogę powiedzieć, że jest na krawędzi, będąc tutaj, ale nic nie mówi,
po prostu wpatrując się w Carlosa z pistoletem w dłoni. To więcej niż
wystarczająco.

– Nie zabijaj nikogo – mówię, odchodząc i podążając za Carlosem do


drzwi biura. Wcześniej zostałam zaskoczona i nie miałam okazji
przetrawić spotkania z Rafaelem, ale teraz mój żołądek trzepocze z
nerwów, serce ściska mi się w piersi. Wygląda na to, że wcześniej był
tak samo zaskoczony, bo kiedy drzwi do biura się otwierają, cały
- 505 -

ciężar jego ciemnego spojrzenia spada na mnie i nie wygląda na


szczęśliwego.

Widzenie go ponownie rozpala we mnie tę tęsknotę. Jest jak


grawitacja, wciąga mnie do siebie i och, jak bardzo chcę wpaść w
ciepło jego uścisku. Ale już tego nie oferuje. Kochałam go, a on mnie
odesłał. Nadal to robię i nienawidzę tego.

– Nie spodziewałem się, że cię tu zobaczę – mówi, gdy drzwi się za


mną zamykają.

– To zabawne, bo ty i Carlos nie daliście mi wielkiego wyboru.

– Nie spodziewałem się, że wrócisz do Meksyku.

Przygotowuję się do mojego żałosnego serca, próbując walczyć z


emocjami. On mnie tu nie chce. Cóż, trudne. – Nie jestem tu dla
ciebie.

– To nie twoja walka, Anno.

-Moja walka jest moja. Jak powiedziałam, nie jestem tu dla ciebie.
Ponieważ on nie chce mnie tutaj w żadnym charakterze.

Kręcąc się wokół biurka, podchodzi do mnie, a ja się napinam. – Nie


możesz tu być.

– Odesłałeś mnie, Rafaelu. Nie masz nic do powiedzenia, gdzie


powinnam lub nie powinnam być.
- 506 -

Zaciska pięści po bokach, tyka szczęki. Wygląda w każdym calu jak


przerażający szef mafii, którego wszyscy widzą. – Odesłałem cię,
żebyś była bezpieczna.

Moje wkurwienie rośnie, przedzierając się przez starannie wzniesiony


mur obojętności. -To nie była twoja decyzja!

-To był absolutnie mój wybór! Jest teraz tak blisko, że czuję na
twarzy ciepło jego oddechu, czuję zapach dymu, który do niego
przylega. -Maria powinna być nietykalna. Była rodziną. Ciebie też nie
stracę.

A to łamie mi serce na wielu poziomach.

63

RAFAEL

Wygląda dobrze, jej krągłości są pokryte czernią, do jej uda przypięta


jest kabura na broń. Una otarła się o nią. Powinienem był się tego
spodziewać, a jednak nie mogę powstrzymać ukłucia rozczarowania.
Kiedy ją odesłałem, było to głupie założenie, że będzie chroniona i
bezpieczna, a nie żeby zamieniła się w tych samych zabójców, do
których ją wysłałem.

-Straciłeś Marię, więc musiałam cię stracić? Czy to było to? -


szepcze. I oto jest, mały przebłysk dziewczyny, którą znam. Ból w jej
oczach, to wszystko jej; moja Anna. Słodka, łamliwa.
- 507 -

Nie mogę się powstrzymać przed zmiataniem złotego loka z jej


twarzy. – Nie narażę cię na ryzyko.

Delikatna wrażliwość znika w mgnieniu oka. – Pierdol się, Rafe.


Zrobiłeś to, bo się bałeś.

-Zrobiłem to, bo cię kocham! Zaciska powieki, a ja przesuwam


palcami po miękkiej skórze jej policzka. -Kocham cię.

Kiedy otwiera oczy, nie ma nic poza bólem i gniewem. – Nie, nie
masz. Myślałam, że cię kocham, bo mnie uratowałeś. Myślałeś, że
mnie kochasz, bo byłam niewinna i złamana…-

-Nie.

-To wszystko było kłamstwem.

-Nie!

-Teraz to widzę.

Zatykam jej usta dłonią, bo nie mogę słuchać, jak wyrzuca pieprzoną
truciznę. Jestem na granicy jej utraty. Mogę to poczuć. Nasze oczy
się spotykają i tysiące niewypowiedzianych słów przepływa między
nami. Wszystko, przez co razem przeszliśmy, cenne chwile i
potworne okropności; to wszystko utrzymuje się w tej małej
przestrzeni między naszymi ciałami. Myślałem, że nic nie może tego
złamać, złamać nas. Być może Nicholai Ivanov lub Dominges nie
mogli, ale ja mogłem. Może to zrobiłem. – Przepraszam – oddycham.
Przepraszam, że ją odesłałem, bo teraz widzę, że moje porzucenie
- 508 -

głęboko ją przecięło, a Una uzdrowiła ją, wkładając jej broń do ręki i


zamieniając ją w to.

Palce Anny owijają się wokół mojego nadgarstka i pozwalam jej


wyciągnąć rękę z ust. Moje serce bije mocno, a czas wydaje się stanąć
w miejscu, gdy jej usta się rozchylają, a ona gwałtownie wciąga
powietrze do płuc, przygotowując się do wypowiedzenia kolejnych
słów jak dzierżony nóż.

-Nie czuj się winnt. Wyświadczyłeś mi przysługę.

Kochanie jej zawsze było bolesne, ale to tortura.

Patrzymy na siebie przez dłuższą chwilę. W tej zbroi, którą owinęła


wokół siebie, nie ma ani śladu szczeliny. Nie mam teraz czasu, żeby
ją przekonać. Spędziłem ostatnie kilka miesięcy będąc mężczyzną,
którego nawet by nie rozpoznała, a teraz nie pora wracać do
mężczyzny, którego kiedyś kochała.

Zajmuję miejsce za biurkiem. – Zostaniesz tutaj.

Unosi brew i to spojrzenie to cała Una. Nie wiem, czy cieszyć się, że
nabrała pewności siebie, czy wybebeszyć, że moja słodka Anna
została tak pochowana pod moją nieobecność. – Nie, nie zrobię tego.

– To nie była prośba. Jej ręka przesuwa się do pistoletu na udzie.


Uśmiecham się. – Nie sądziłaś chyba, że możesz po prostu wejść do
mojego miasta i wzniecić zamieszki?

Podchodzi do przodu, aż jej uda uderzają o krawędź mojego biurka i


opiera dłonie na drewnie. Moje oczy opadają na jej dekolt, zanim
- 509 -

ponownie napotkam jej spojrzenie. -Zabawne, z tego miejsca, w


którym stoję, wygląda strasznie, jakbym wybiła twoich wrogów.

Podnoszę się, kładąc dłonie na biurku i dopasowując się do jej


pozycji. -To jest moje miasto. Moja wojna. Moja walka. Gdybyś była
kimś innym…-

Mały uśmiech dotyka jej ust, a potem czuję chłodne muśnięcie


metalu na moim gardle, ostre ukłucie jej ostrza. -Moja walka z
Sinaloa jest moja. Więc stąd wychodzę.

Nie mogę powstrzymać uśmiechu, który pojawia się na moich


ustach.

-Ach, wojowniczko, zapominasz kim jestem. Zaciskam dłoń na jej


gardle iw mgnieniu oka kładę ją na plecach na biurku. Wciąga
głęboko w płuca, trzymając ostrze przy moim gardle. Kiedy patrzę jej
w oczy, spodziewam się zobaczyć ślad strachu, ale go nie ma. Prawdę
mówiąc, nigdy nie mógłbym jej skrzywdzić i myślę, że ona o tym wie.
-Możesz zostać lub wyjechać i wrócić do Nowego Jorku. Wszystko we
mnie krzyczy, żebym jej nie puścił. Ciężko było patrzeć, jak raz
odchodzi, drugi raz może mnie zabić. Ona jest moim powodem, moim
poczuciem spokoju w najbardziej niszczycielskiej z burz. Bez niej
jestem chaotyczny, bez centrum.

Z każdym oddechem jej piersi napinają się na materiale koszuli i z


każdą mijającą sekundą staję się jej bardziej świadomy. Powietrze
trzeszczy między nami, a ciepło z jej ciała przenika do mnie,
wypychając to zimno, które wydaje się utrzymywać, odkąd odeszła.
Stal jej ostrza wgryza się w moją skórę, a ciepła krew spływa do
gardła. Twardość w jej oczach zanika przez sekundę i ciężko przełyka
ślinę. Powinienem mieć nad nią większą kontrolę, ale nie mogę się
powstrzymać.
- 510 -

Moje usta musnęły jej w lekkim jak piórko pocałunku. Pochyla się
we mnie, tylko ułamek, drobny ruch, ale to wszystko, czego
potrzebuję. Zatykam jej usta ustami, wciskając język w jej wargi.
Zatrzymuje się na chwilę, nóż przeciąga się niebezpiecznie po mojej
skórze, ale mnie to nie obchodzi. Może jestem gotów umrzeć za jej
smak. Ostatni raz. Gryzie mnie wystarczająco mocno, by upuścić
krew, a ja się cofam. Korzysta z okazji, żeby mnie od siebie
odepchnąć, zanim stacza się z biurka. Krew napływa mi do ust i
pluję nią na podłogę, gdy na nią zerkam. Jej oczy są dzikie, usta
zabarwione na czerwono.

– Sprawię, że będziesz krwawić, jeśli będę musiała, Rafaelu. Nie


wchodź mi w drogę. Z uśmieszkiem przesuwam dłonią po ustach,
wycierając krew. Czuję stałą strużkę wciąż spływającą po mojej szyi
z jej noża.

– W takim razie nie zostawiasz mi wyboru, avecito. Carlos!

Drzwi otwierają się i Carlos wchodzi do środka. -Zaprowadź Annę


do pokoju, przez jakiś czas będzie naszym gościem.

Carlos bierze Annę za ramię, ale ona wyrywa mu je. Nagle


nieruchomieje i wtedy widzę za sobą Unę z pistoletem wbitym w tył
jego czaszki. -Tsk, tsk, myślałam, że jesteś mądrzejszy od tego,
Rafaelu. Moja siostra i ja wyjeżdżamy.

-Możesz odejść. Anna nie jest.

Una uśmiecha się. -Ostrożnie, Meksykanie. Nie stać cię na kolejną


wojnę. Myślałam, że Nero zadzwonił z wyprzedzeniem.

– Zrobił i ostrzegł mnie, żebym cię nie zatrzymywał. Możesz odejść,


o ile nie angażujesz się w moje sprawy.
- 511 -

Una mocniej wbija pistolet w głowę Carlosa. -Szybko tracę


cierpliwość do twojego małego kartelu. Anno, chodź.

Anna podchodzi do siostry, a ja zbliżam się do drzwi. – Masz


przewagę liczebną, Una. Nie zabieraj Anny. Prawdę mówiąc, jeśli ma
zamiar nalegać na pobyt w Meksyku, nie mam innego wyjścia, jak
tylko ją strzec, ponieważ tam jest tylko słabością, którą moi wrogowie
mogą wykorzystać. Może i jest twardsza i silniejsza niż wcześniej, ale
nie jest Uną. W żadnym wypadku nie jest niepokonana.

-Nie jestem? Możemy to przetestować, jeśli chcesz? Una przechyla


głowę na bok, wykręcając swój pistolet ruchem. – Osobiście
sądziłam, że bardziej interesuje cię utrzymanie swoich ludzi przy
życiu. Wygląda na to, że Dominges sprawił, że nie masz nic do roboty.
Policzę do trzech. Una cedzi, jakby znudzona całą tą wymianą. -
Jeden.

Spojrzenie Anny biegnie gorączkowo ze mnie na jej siostrę. –


Rafael… – mówi cicho.

-Dwa.

Anna i ja gapimy się na siebie i mogę przewidzieć jej następny ruch.


Nie pozwoli swojej siostrze zastrzelić Carlosa. Znam ją. Przynajmniej
mam nadzieję, że nadal to robię.

-Trzy.

-Nie!- Anna staje przed siostrą, odpychając pistolet od głowy


Carlosa. – Przestań – mówi ciszej. Una patrzy na nią, a napięcie w
pokoju rośnie. Widzę, jak zastanawia się nad swoim kolejnym
- 512 -

planem, a to zawsze jest niepokojące, biorąc pod uwagę, kim i czym


jest Una. Dzwonek telefonu przerywa ciszę w pokoju. Una sięga do
tylnej kieszeni, wyjmuje telefon i przykłada go do ucha.

-Capo, jestem trochę zajęta…- Słucha, a jej wyraz twarzy staje się
coraz bardziej lodowaty z każdą mijającą sekundą. – Pieprzyć twoją
politykę, Nero. W końcu rozłącza się i łamie szyję na bok, patrząc na
mnie. – Nie pozwolisz Annie odejść.

-Nie mogę.

-Niech tak będzie. Lekko unosi pistolet i pociąga za spust. Rozlega


się huk i Carlos upada na podłogę. Serce podchodzi mi do gardła i
wyciągam rękę z pistoletu, gotów ją wyciągnąć.

-Przestań!- krzyczy Anna. Odrywam wzrok od spuszczonej postaci


Carlosa na Unę, ale to już nie Una stoi w moim polu widzenia, to
Anna. Osłaniając mnie przed pistoletem siostry skierowanym w moją
stronę.

– Una, po prostu… idź.

– Nie zostawię cię tutaj.

-Nie skrzywdzą mnie. Po prostu idź. Porozmawiam z Rafe i


zadzwonię do ciebie. Wzrok Uny przeskakuje na mnie, na jej twarzy
pojawia się jadowity blask.

– Masz dwadzieścia cztery godziny na powrót mojej siostry. Potem


wracam i nie będę sama. Pozwala, by ostrzeżenie zawisło między
- 513 -

nami, zanim wręczy Annie pistolet w dłoni. A potem odwraca się i


wychodzi z pokoju.

Anna podbiega do Carlosa, który jęczy i krwawi po całej podłodze.


Został postrzelony w udo. Naciąga koszulę przez głowę i zawiązuje ją
nad raną postrzałową. – Musiałeś ją popchnąć – warczy, mocno
szarpiąc materiał. Oddech syczy przez zęby Carlosa, gdy próbuje
oprzeć się o ścianę.

-Kurwa, to boli.

– Masz szczęście, że to nie była twoja głowa.

Wzywam kilku moich ludzi, żeby zabrali Carlosa do lekarza.


Wynoszą go z pokoju, a potem znowu jest tylko ona i ja.

Moje oczy prześlizgują się po jej staniku i płaskich płaszczyznach


brzucha. – Wracaj do Nowego Jorku, Anno. Zgadzasz się odejść, a
ja cię teraz pozwolę. Praktycznie ją błagam.

-Nie mogę.

-Dlaczego? Dlaczego miałabyś narażać się na takie


niebezpieczeństwo?

-Żyjemy niebezpiecznym życiem, Rafaelu.

Kręcę głową. -Nie ty. Miałaś być bezpieczna.


- 514 -

Spogląda na plamę krwi na podłodze. – Jak myślisz, co się stanie?


Pojechałam do Nowego Jorku i prowadziła normalne życie?

-Myślałem, że będziesz bezpieczna i szczęśliwa.

-Czy miałaś nadzieję, że spotkam miłego faceta i ustatkuję się?


Zapomnę o tobie tak, jak zapomniałeś o mnie?

Niski pomruk przemyka mi przez usta, a fala gniewu rozdziera moją


skórę, rozgrzaną i szybko. Podchodzę do niej, a ona cofa się, aż
ściana uderza ją w plecy. -Wyjaśnijmy jedną rzecz, avecita. Jesteś
moja. I zawsze będziesz moja. Żadna ilość czasu ani odległość nie
może tego zmienić.

-Nie. To zmieniło się w momencie, w którym wybrałeś swoją wojnę


nade mną.

Uderzam dłonią w ścianę przy jej głowie, a ona lekko się wzdryga. -
Nie miałem wyboru!

– Mylisz się – szepcze. -Zdecydowałeś się zrezygnować ze mnie, kiedy


ja nie zrezygnowałam z ciebie.

-Nie poddałem się.

Unosi rękę, przyciskając palce do moich ust. Smutek w jej oczach


prawie rzuca mnie na kolana. – Cóż, musiałem. Uchyla się pod moim
ramieniem i wychodzi, nie oglądając się za siebie.
- 515 -

Myślałem, że walczę o coś ważnego, ale gdy patrzę, jak odchodzi,


zdaję sobie sprawę, że mogłem już stracić najważniejszą rzecz.

64

RAFAEL

Przecieram dłonią twarz, próbując wyrzucić znużenie z mojego


umysłu, gdy rozglądam się po pozbawionej okien sypialni, w której
mieszkam w magazynie. W dzisiejszych czasach sen jest luksusem,
którego rzadko jestem w stanie uchwycić, a ostatnia noc była jeszcze
gorsza. Chęć wstania i przejścia korytarzem do pokoju, w którym jest
Anna, jest tak silna, że pomysł jej bycia tutaj, ale nie na tyle,
doprowadza mnie do szału. Zegar tyka. Una wraca, a Dominges w
tej chwili planuje zemstę.

Magazyn jest już w pełnym rozkwicie, a pakujące się dziewczyny


przyglądają mi się nerwowo, gdy je mijam. Dzwoni mój telefon i
wyjmuję go z kieszeni, widząc migające na ekranie imię Nero.
- 516 -

-Nero.

-Czy masz pojęcie, jak to jest próbować trzymać taką kobietę na


smyczy?

Prawie się śmieję.

-Przepraszam przyjacielu.

– Masz jaja, żeby stanąć przed nią i powiedzieć jej, że zatrzymasz jej
siostrę.

-Cóż, dzięki za pomoc. Pośród całego zgiełku magazynu dostrzegam


Annę, która kręci się tuż za skromnym aneksem kuchennym,
odwrócona plecami do mnie, fale złotych włosów spływają jej po
plecach. Jest różą wśród cierni.

-Uspokajałem ją przez dwadzieścia cztery godziny. Po tym…-

-Wiem to.

Wypuszcza jęk.

-Ostrzegam cię, Rafaelu, nie mogę jej kontrolować. Niewiele jest


rzeczy, których nie zrobi dla Anny.
- 517 -

Zirytowany przeciągam dłonią po szczęce. Una to tylko jeden z


moich wielu problemów w tej chwili. Chciałem tylko, żeby zabrała
Annę, żeby była bezpieczna.

-Dałem jej szansę. Nie wróci do Nowego Jorku.

-Wiesz, że to może być dla ciebie korzystne. Masz jednego z


najlepszych zabójców na świecie, gotowych wyrwać rdzeń twojego
wroga.

-Gdyby to była tylko Una, z radością bym to przyjął, ale nie mogę
mieć tam Anny. Obserwuję, jak Anna krąży po kuchni, robiąc
filiżankę kawy. Kilka mułów zatrzymuje się w pobliżu, ale żaden się
do niej nie zbliża.

– Rafael, ona nie jest tą samą dziewczyną, która wyjechała z


Meksyku – mówi cicho. -Jest wyszkolona. Zabiła Alexandru Dalcę.

Ciekawość drapie mnie na skrajach umysłu i zastanawiam się, kim


był ten Alexandru i co jej zrobił… Ta myśl gotuje mi krew. Mimo to
nienawidzę pomysłu, że straciła niewinność, która jest w niej tak
tkwiąca.

-Ona jest moją słabością i oni o tym wiedzą. Jeśli Dominges ją


znajdzie. Tutaj. W Meksyku…- Pozwalam temu zawisnąć w
powietrzu. – Czy chciałbyś, żeby Una biegała dookoła,
niekontrolowana, z wrogami tak blisko?

Jego milczenie to jedyna odpowiedź, jakiej potrzebuję.


- 518 -

– Anna może i jest wyszkolona, ale nie jest Uną. Jeśli nie opuści
Meksyku, nie opuści mojej ochrony.

Nero wzdycha. -Kurwa. Rozumiem, ale Una nie. Musisz


porozmawiać z Anną. Niech zostanie z własnej woli. To jest jedyna
droga.

-Dzięki za głowy do góry.

-Powiedziałbym, że to przyjemność, ale naprawdę nie potrzebuję tego


gówna. Właśnie wyszedłem z wojny. Linia przestaje działać, a ja
wsuwam telefon z powrotem do kieszeni. Nie wyobrażam sobie, przez
co ten biedny drań musi przejść z taką kobietą jak Una. I ma z nią
dziecko. Wystarczy wysłać człowieka za krawędź.

Mój wzrok ponownie wpada na Annę. Opiera się teraz o blat, z


filiżanką kawy w ręku, rozmawiając z Lucasem. Ich niegdyś łatwa
przyjaźń wydaje się napięta, ich język ciała strzeżony i
podenerwowany. Wysłanie go, by ją odzyskał, mógł być błędem, ale
naprawdę nie mogę tego żałować, kiedy to zadziałało.

Spojrzenie Anny wpada na mnie, gdy się zbliżam, a jej oczy


twardnieją w sposób, którego nie mogę znieść. -Rafael.

-Muszę z tobą porozmawiać. Odpycha się od ściany, gestem


wskazując, żebym prowadził. Nienawidzę tego napięcia między nami.
-Chodź.

Zamiast iść do biura bez okien, wyjmuję klucze z sejfu i idę do


tylnych drzwi. Słyszę za sobą jej lekkie kroki, kiedy otwieram drzwi i
wychodzę na zewnątrz. Poranne słońce wpełza na niebo, malując
pustynię w odcieniach bursztynu i złota, gdy przemierzam pokryty
piaskiem asfalt.
- 519 -

-Gdzie mnie zabierasz? – pyta, spiesząc się, by nadrobić zaległości.

Podchodzę do jednego z dwóch helikopterów, które stoją na skraju


lotniska i otwieram drzwi pasażera.

-Wyrzucasz mnie.

-Nie.

-Nie ufasz mi?

– Nie – mówi cicho.

Boli bardziej niż powinno, ale kiwam głową. -Cóż, nie zamierzam
umieszczać się na gównianej liście Uny, więc obiecuję, że sprowadzę
cię z powrotem.

– Ten statek odpłynął – mamrocze, wchodząc do środka. Zamykam


drzwi i okrążam front. Kiedy wskakuję, patrzy na mnie. -Czy
naprawdę wiesz, jak się tym latać?

-Jak trudne może to być? Jej oczy rozszerzają się, a ja się śmieję. -
Oczywiście, że wiem, jak nim latać.

Wypuszcza oddech i zapina paski na swoim ciele. -Nigdy nie byłam


w helikopterze.
- 520 -

Nie mogę walczyć z uśmiechem, ponieważ przegapiłem to. Sprawia,


że chcę jej dać wszystko tylko po to, żebym mógł patrzeć na jej twarz,
gdy doświadcza tego po raz pierwszy. Obrotowe ostrza budzą się do
życia, a kiedy tasak odrywa się od ziemi, Anna wyciąga rękę,
chwytając mnie za ramię. Po kilku sekundach puszcza mnie i
wygląda przez okno, jak pustynia przechodzi pod nami. Lecę nisko,
paranoja zmuszająca mnie, bym nie ryzykował. Okrążam jezioro
przed odłożeniem helikoptera.

-Dlaczego tutaj?- pyta, kiedy zdaje sobie sprawę, gdzie jesteśmy.

-Nazwij to ziemią niczyją.

65

ANNA

Ziemia niczyja.

Otwieram drzwi i wysiadam z helikoptera. Gdy tylko moje stopy


uderzają w znajomy piasek pustyni, czuję poczucie słuszności, za
którą zawsze uganiałem się w Nowym Jorku: upał, piasek, zapach
spalonej ziemi i świeżego powietrza. Chętnie wspinam się po zboczu
prowadzącym do krawędzi klifu. Kiedy do niego docieram,
zatrzymuję się i łapię oddech, wpatrując się w oazę stworzoną w tej
skalistej niecce. Kiedy po raz pierwszy mnie tu przyprowadził, było
to magiczne, a teraz wydaje się wyjątkowe. Jest coś w tym miejscu,
bo nie powinno istnieć. Drzewa, kwiaty, krystalicznie niebieska
woda… nic z tego nie powinno istnieć na środku pustyni. Wydaje się,
że to bardziej sen niż rzeczywistość. Mogłabym tu przychodzić tysiąc
razy i zawsze przypominało mi to Rafaela – nas. Ale czy nie zawsze
byliśmy bardziej snem niż rzeczywistością? Czuję się tak teraz,
- 521 -

jakbym naprawdę nie mogła sobie przypomnieć ani pojąć tego, co


kiedyś mieliśmy.

Rafael staje obok mnie, a ja odchodzę, schodząc po kamienistej,


stromej ścieżce, która wcina się w klif. Potykam się i prawie upadam,
podobnie jak za pierwszym razem, kiedy tu przyjechałam, ale tym
razem Rafael nie jest przede mną, by zablokować upadek swoim
ogromnym ciałem. Nie umka mi ironia i ogarnia mnie paraliżujące
poczucie straty. On to zrobił, nie ja. Odepchnął mnie od siebie, kiedy
bym została. Kiedy docieram do wody, jest idealnie nieruchoma jak
lustro, w którym odbija się świat.

Obecność Rafaela jest dla mnie ciężarem na plecach, ale nie robi
żadnego ruchu, by podejść bliżej. Zamykam oczy i przechylam twarz
do słońca, pozwalając, by jego ciepło obmyło mnie. Tak bardzo za
tym tęskniłam.

-Więc… neutralny grunt? – mówię w końcu, odwracając się do niego.


Nienawidzę motyli, które wybuchają w mojej piersi, ilekroć na niego
patrzę. Jeśli już, to wydaje się jeszcze bardziej dziko piękny niż
przedtem. Może to ta niebezpieczna krawędź, która zawsze tkwiła tuż
pod powierzchnią i jest teraz w pełni widoczna. Nie jest już tylko
człowiekiem, który mnie uratował. Kierunkowskazy są wyłączone i
teraz widzę, że jest szefem kartelu, o którym zawsze wiedziałam, ale
rzadko bywałam świadkiem.

Wyciąga paczkę cygar z kieszeni spodni i wyjmuje jedno, trzymając


je w palcach i wpatrując się w nie z roztargnieniem przez kilka
sekund. -To miejsce wydaje się… nieskażone. Jego ciemne
spojrzenie wpada na moje, zwężając się na tle jasnego słońca. -Nasze.

Ciężko przełykam ślinę, przypominając sobie popołudnie, kiedy mnie


tu przywiózł, jakby to było dopiero wczoraj. To był dzień, w którym
podjęłam świadomą decyzję, by zaufać mu całym sercem, przestać
- 522 -

myśleć o wszystkich powodach, dla których to było złe, i przyjąć, że


mamy rację. Ale złamał to zaufanie i robiąc to, zmienił wszystko.

– Chciałeś porozmawiać – mówię lekceważąco. -Więc mów.

Wkłada cygaro do ust, a ja patrzę, jak jego pełne usta zaciskają się
wokół niego, końcówka świeci jasnoczerwoną wiśnią. – Musisz
odejść, Anno. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że to nie boli.
Byłam przy nim od dwunastu godzin i już moje emocje są
pogmatwanym bałaganem, który był bardzo wyraźny przez ostatni
miesiąc.

Walczę z użądleniem rozczarowania i wpatruję się w niego. – Zaufaj


mi, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie chcesz mnie tutaj…

-To nie ma nic wspólnego z tym, czego chcę. Przerywa mi. -To jest
niezbędne.

Ból przeradza się w gniew, a ja patrzę na niego. -Zdecyduję, co jest


konieczne, jeśli chodzi o moje życie. Nie jesteś już w tym, pamiętasz?

Robi złowieszczy krok w moją stronę, jego pięści zaciskają się wraz
ze szczęką. -Więc co, jesteś teraz na jakiejś misji straży
obywatelskiej? Śmieje się. – Jeszcze nie rok temu byłaś niewolnicą
seksualną. Kilka miesięcy z twoją siostrą i myślisz, że jesteś gotowa
na zmierzenie się z kartelem? Jego oczy krążą okrutnie po moim
ciele. – Nadal jesteś naiwną małą dziewczynką, a Dominges sprawi,
że wrócisz do łóżka, z którego zaczęłaś.

Jego słowa ledwo dotarły do mnie, gdy cofam łokieć, wściekłość wbija
pięść prosto w jego szczękę. Jego głowa odchyla się na bok i na
sekundę oboje zamieramy. Szok przebiega nade mną, gdy patrzę, jak
kropla krwi wycieka z jego warg i spada na piasek u jego stóp. Rzuca
- 523 -

cygaro na ziemię i przesuwa dłonią po zakrwawionej wardze,


wpatrując się w szkarłatny płyn, który pokrywa teraz jego palce.

– Cóż, możesz rzucić cios. I na to zasłużyłem.

Moje serce i dusza boleją z jego powodu i czuję, że łamię stojąc tutaj
z nim. Walcząc z nim. Mój wzrok opada na wypaloną pustynną
ziemię poprzetykaną małymi chwastami, z nadzieją sięgającymi
życia. — Odesłałeś mnie…

– Nie rób tego gówna, Anno. Podchodzi bliżej, aż jego ogromne ciało
zasłania słońce. -Nie zachowuj się, jakbym cię po prostu nie chciał.
Nie oskarżaj mnie, że się poddaję.

– To nie prawda?

Chwyta mój podbródek kciukiem i palcem. Powinnam się odsunąć,


ale spojrzenie jego oczu zmroziło mnie. Mój umysł ucieka od Rafaela,
buntując się pod każdym względem, ale moje serce prawdopodobnie
zawsze będzie jego więźniem.

– Nigdy – mówi cicho, jego oczy opadają na moje usta. -Są pewne
rzeczy, od których nigdy nie możesz odejść.

W miarę upływu długich sekund rozlega się cisza i mentalna bitwa


szaleje w moim umyśle. Uczucia, które tak bardzo starałam się
opanować, grzechotają o pręty klatki, które wokół nich narzuciłam.
Zamykając oczy, przyciąga mnie blisko i opiera czoło o moje. Taki
prosty, ale intymny dotyk i pławię się w nim, moje kruche serce
trzepocze nieregularnie, błagając mnie, abym po prostu wpadła w
ochronne ciepło jego ramion.
- 524 -

– Proszę – szepcze surowym i wyeksponowanym głosem. – Proszę


wracaj do Nowego Jorku.

Bez względu na moje uczucia do niego, zawsze byłam niewolnikiem,


a on zawsze szefem kartelu. Dopiero teraz zaczynam odkrywać, kim
w ogóle jest Anna Vasiliev, i wiem, że mężczyzna nie będzie tak łatwo
nią sterować, nawet on.

– To był błąd – próbuję się odsunąć, ale jego ramiona mocno


obejmują moją talię, zanim zdołam wycisnąć między nami więcej niż
cal odstępu. Gorący oddech przebiega mi przez szyję i drżę. Moje
płuca słabną, by zaczerpnąć powietrza, gdy jego usta muskają moją
szyję, a paznokcie wbijają się w jego ramiona. Nie jestem pewien, czy
próbuję go odciągnąć, czy mocno trzymać. Nigdy nie byłam tak
skonfliktowana. -Nigdy się nie mylimy, avecita.

– A może to wszystko, czym byliśmy.

Jego usta muskają kącik moich ust i czuję, jakby płynny ogień
przelewał się przez moje żyły. – Nie wierzysz w to.

Jest tak blisko, a w mojej głowie szumi niski szum białego szumu,
który zagłusza wszystko, co racjonalne. Ciepło jego ciała w
połączeniu z pustynnym słońcem pali mnie, ale nie mogę się tym
przejmować. Myślę, że chcę, żeby mnie spalił i być może zawsze będę.

– Kocham cię, avecita – oddycha, a moje serce wypuszcza żałosny


kaszel. -Jeśli Dominges dowie się, że tu jesteś, zapoluje na ciebie
tylko po to, żeby się do mnie dostać. Rzeczy, które zrobiłem w ciągu
ostatnich kilku miesięcy…- Wątpię, czy ktokolwiek inny dostrzegłby
aurę żalu, która do niego przylega. szef kartelu, ale jest lepszym
człowiekiem, niż chciałby, żeby ludzie wierzyli. -Dominges chce mnie
na kolanach, a ty jesteś idealnym narzędziem, żeby mnie tam
umieścić. Nawet twoja siostra nie może przeciwstawić się całemu
- 525 -

kartelowi. Powiedziała to sama, kiedy zdecydowałam, że chcę iść za


Sinaloa. -W czasie wojny musimy być gotowi do poświęcenia, ale nie
poświęcę ciebie. Nie proś mnie o to.

– Dominges nawet nie będzie wiedział, że tu jesteśmy. Nic nie mówi,


a ja wzdycham. -Możesz nie mieć wielkiego wyboru. Una wróci dziś
wieczorem z Sashą. Nienawidzę tego, że to zawsze jest tak
skomplikowane i pełne niebezpieczeństw. Nienawidzę tego, że nie
mogę go nienawidzić. – Nie możesz kontrolować wszystkiego, Rafe.
Nie ma takiej wersji, w której odwracam ogon i uciekam z powrotem
do Nowego Jorku.

Widzę ból wyryty w jego rysach wyraźny jak dzień. To nie tylko
męskie ego, on się o mnie boi. Po tym, co stało się z Marią, rozumiem,
ale nie chcę być u niego schroniona. Sięgam w górę i wygładzam
zmarszczkę między jego brwiami. -A co, jeśli razem będziemy
silniejsi? – pytam, a do ucha szepcze mi najsłabszy ślad nadziei,
delikatne palce pieszczą moją udręczoną duszę. A jeśli to nie musiała
być bitwa między dziewczyną, którą chcę być, a dziewczyną, którą
chce chronić?

Na jego ustach pojawia się smutny uśmiech. -Zawsze będziesz moją


słabością.

Ta nadzieja gaśnie, a moje serce tonie. -Rozumiem. To nigdy nie


będzie równe partnerstwo. Rafael chce mnie rozpieszczać. -Ale
człowiek strzeże swojej słabości, więc zawrę z tobą układ. Możesz
zostać w Meksyku, ale zostaniesz ze mną. Twoja siostra jest mile
widziana, ale nic się nie dzieje, jeśli nie przebiegniesz obok mnie.

-Nie mogę tego obiecać. Una lubi pracować według własnych


parametrów.
- 526 -

– Taka jest umowa, wojowniczko. Możesz zostać w Meksyku.


Możesz nawet iść za Domingesem, ale pod moją opieką. Przygryzam
dolną wargę, a jego wzrok śledzi ruch.

– Nie wie, co robi…

-Una nie jest pionkiem, którego szuka. Już raz udowodniłem, że


poświęcę dla ciebie swój kartel. Dominges tego nie zapomną. Kiedy
się odsuwa, jego wyraz twarzy zmienił się w wyraz stalowego
autorytetu. Mój Rafael zniknął, a jego miejsce zajął bezwzględny szef
kartelu, którego tak wielu się boi. -Czy mamy sojusz?

Jaki mam wybór? Wróć do Nowego Jorku lub zmierz się z nim,
wzniecając walkę między nim a Uną. To ostatnia rzecz, jakiej chcę.
-Mamy sojusz. Jak tylko Dominges umrze, odejdę.

-Ach, wojowniczko. Puściłem cię raz. Poprosiłem cię, żebyś odszedł


po raz drugi, a ty odmówiłeś. W jego oczach jest coś gwałtownego i
zaborczego, co powoduje ucisk w moim żołądku. -Jeśli myślisz, że
będę patrzeć, jak odchodzisz, gdy wszystko się skończy, zapomniałeś
o jednym rzecz. Jego palce owijają się wokół mojego gardła i ciągnie
mnie do przodu, aż jego usta prawie muskają moje.-Jesteś
moja.Zawsze będziesz moja.

Rzuca pocałunek na moje usta i wszelki opór, o którym myślałam,


znika, jak poranna rosa parująca na słońcu. Tama pęka. Całe
zranienie i odrzucenie, miłość i potrzeba, agonia ostatnich kilku
miesięcy tonie mnie. Ogarnia mnie czysta nieuchronność faktu, że
zawsze zamierzamy tu trafić właśnie w tym momencie. Ciepło
rozkwita w mojej piersi, zachęcająco i odurzająco. To jest dom. Jest
w domu, jedyny, jakiego kiedykolwiek znałam… ale mnie wyrzucił.
Powoli moje serce uwalnia duszę z mojego racjonalnego umysłu.
- 527 -

Odsuwając się od niego, kładę drżącą dłoń na ustach. – Nie mogę


tego zrobić – mruczę.

– Jeszcze nie skończyliśmy, Anno. Nigdy nie skończymy - przysięga.


-Przepraszam, że cię odesłałem, ale to była właściwa rzecz.

– Złamałeś nas, Rafe.

-Wiem to. I nienawidzę tego. Bez ciebie wszystko wydaje się takie
cholernie ciemne, wojowniczko.

Wdycham jego zapach cygar i cytrusów, podkreślony


charakterystycznym zapachem pustyni. – Obiecałeś, że pojedziemy
albo zginiemy.

Ból przebłyskuje w jego oczach. -Dopóki nie zobaczyłem, co się stało


z Marią. Przesuwa palcami po moim policzku. – Dominges nie tylko
cię zabije, Anno. Sprawiłeś, że wyglądał na słabego. Sprawiłem, że
wyglądał na słabego. Zgwałci cię i będzie torturował tylko po to, by
udowodnić swoją rację. Z drżącym oddechem sięga wokół mnie i
wyjmuje pistolet z tyłu moich szortów, trzymając go przede mną. -
Jeśli nie odejdziesz, obiecaj mi… jeśli cię dopadnie…-

Zaciskam palce na rękojeści i mocno ściskam metal. Wolałby


umrzeć. -Wiem to.

Wciska mi palec pod brodę, zmuszając mnie do spojrzenia na niego.


Te ciemne oczy są twarde i zdeterminowane. – Nie daj się złapać,
avecito.
- 528 -

– Nie zrobię – szepczę. I mam nadzieję, że to obietnica, której mogę


dotrzymać, bo choć raz mam nadzieję, że los rzeczywiście się do mnie
uśmiechnie.

Mimo wszystko chcę mieć przyszłość z Rafaelem. Jestem gotów


walczyć z własnymi demonami i jego, aby to zdobyć. Dominges umrą.

66

RAFAEL

Dokładnie dwadzieścia cztery godziny. Czekam na jakiś atak z


ukrycia. Una jest do tego więcej niż zdolna. Pozbycie się moich ludzi
i zabieranie Anny byłoby w jej stylu i to mnie niepokoi.

Anna przesuwa się obok mnie.

-Dała ci dwadzieścia cztery godziny. Ona się z tego nie wycofa. Dała
ci szansę oddania mnie.

-Jesteś tego pewna?

Zakłada włosy za ucho. – Nero nie pozwoli jej po prostu cię


zaatakować.

Śmieję się. - Ach, avecita, zakładasz, że Nero ma ją na smyczy.

-Musi trzymać się pewnego stopnia polityki.


- 529 -

-To po prostu mafia, ona nie jest nikomu podległą.

Drzwi do magazynu otwierają się, a ja napinam się, czekając.


Samuel wchodzi ze stalowym wyrazem twarzy. – Są tutaj – oznajmia.

-Przyprowadź ich.

Rozglądam się po magazynie, napotykając wzrok kilku moich ludzi,


którzy stoją w pobliżu, uzbrojeni i gotowi. Nie chcę skrzywdzić Uny,
bo to by zdenerwowało Annę. Chcę sojuszu Rosjanki tak samo jak
ona swojej siostry, ale Una Ivanov to nieprzewidywalne zwierzę,
któremu nigdy nie można naprawdę ufać. Jest niebezpieczna, a
wsparcie Nero sprawia, że jest potężna. W rzeczywistości połączenie
tych dwojga sprawia, że są praktycznie nietykalni.

Kilka sekund później wchodzi Sam z Uną… i Sashą.

– Cholera – mamroczę pod nosem.

Ręka Anny ląduje na moim ramieniu, jakby chciała mnie uspokoić,


a może powstrzymać. -Będzie dobrze.

Oczy Uny zawężają się, skupiając się na dłoni Anny na moim


ramieniu. -Wow, szybki jest - mówi cierpko.

Anna ustawia się pomiędzy swoją siostrą a mną.

-Zawarłam umowę.
- 530 -

Sasha cofa się, jego bystrym spojrzeniem przygląda się każdy


szczegół magazynu. Praktycznie widzę, jak zauważa każde wyjście,
planując dokładnie, jak zabije każdego z moich ludzi i w jakiej
kolejności. Zawsze jest coś nieodłącznie niepokojącego w absolutnej
zimnicy, która wydaje się przenikać każde jego działanie. Sama Una
jest zła, ale bardzo mnie niepokoi.

– Zawarłaś umowę? - pyta Una z uśmieszkiem.

-Wszyscy chcemy tego samego - mówi Anna.

Una wyciąga nóż, a Samuel sięga po broń, dopóki nie rzuca mu


niepewnym spojrzeniem. Kręci nożem w dłoni, przechadzając się
kawałek przez magazyn. -Więc przybyłaś tutaj, aby zabić ludzi,
którzy cię uwięzili i zniewolili, a teraz pozwalasz mu uwięzić cię i
zrobić to za ciebie… mam rację?

Wydaję niski pomruk.

-Nie trzymam tu Anny wbrew jej woli.

Anna robi krok w kierunku swojej siostry. – To mądra decyzja, Una.


Pomagają nam, my pomagamy im i możemy zniszczyć całe Sinaloa.

Una patrzy od swojej siostry na mnie i z powrotem. -I czy doszłaś do


tego porozumienia dobrowolnie, czy też zostałaś zepchnięta w kąt?-
Anna nic nie mówi. -Tak myślałam.

Una krąży przy nieruchomej postaci Anny, aż staje naprzeciwko


mnie. -Przegiąłeś. Anna nie jest twoja. Jedynym powodem, dla
- 531 -

którego zdajesz sobie sprawę z jej istnienia, jest to, że zostałeś


poproszony o opiekę nad nią… dla mnie.

-Nie popełniaj błędu Angel de la Muerte, Anna jest bardzo moja. Una
w mgnieniu oka uderza mnie ostrzem noża w gardło i słyszę
zjednoczony dźwięk kilku uniesionych pistoletów. Zerkając ponad jej
głową, widzę Samuela z pistoletem wycelowanym w tył głowy Uny.
Sasha przykłada pistolet do głowy Sama.

– Każ swoim ludziom ustąpić – mówi chłodno.

Sam zaciska zęby. -Pieprz się, Rosjaninie.

-Wycofać się! – wołam, zanim Samowi rozwalą mózg. Moi ludzie z


wahaniem opuszczają broń.

Znowu skupiam się na Unie. -Anna zawsze będzie moja, ponieważ


ją kocham. Szczęka Uny kleszczy, a nóż wzdryga się przy moim
gardle, wbijając się w strupy rany, którą Anna zadała zeszłej nocy.
Moje serce mocno bije i czekam, aż otworzy mi gardło. Jej ramię
napina się, a ja wciągam szykujący oddech.

-Nie! – krzyczy Anna, celując pistoletem we własną siostrę. Jej


ramię drży, a wyraz twarzy ma zbolały. Una spogląda na nią
nieruchomo.

– Wybierasz jego? - pyta.

Anna gwałtownie wciąga powietrze. – Nie pozwolę ci go zabić.


- 532 -

Una wydaje się zastanawiać przez chwilę, zanim nóż zniknie z mojego
gardła. Odwraca go w dłoni i wkłada do kabury na udzie. -To nie
musi być ostateczny wybór - mówi Anna.

Una odchodzi i zajmuje pozycję obok Sashy. Akcja jest pozornie


roztargniona, ale pamiętam, jak Nero powiedział kiedyś, że Sasha jest
dla Uny jak brat. Wyraz twarzy Anny sugeruje, że ją to boli.

-Chętnie pożyczę ci całą siłę roboczą, broń i ochronę, jaką mam do


dyspozycji - mówię do Uny. -W zamian proszę tylko o to, żeby Anna
pozostała pod moją opieką.

Una prycha i zakłada ręce na piersi. -Byś mógł trzymać moją siostrę
zamkniętą w swojej pozłacanej klatce?

– Nie – odpowiada Anna. -Dominges jest mój. Po prostu pozwalam


Rafaelowi… nadzorować sprawy.

-Dlaczego? Nie potrzebujemy go. Jego kartel ledwo płaci wysoką


cenę za tę wojnę.

-Im więcej mamy siły roboczej, tym większe mamy szanse na sukces.

-Dominges to jeden człowiek - mówi Una.

-Nie chcę tylko Domingesa.

-Przechodziliśmy przez to. Nie rozbijamy całego kartelu.


- 533 -

– Nie, ale mogą. Anna wskazuje na mnie. -I wtedy…-

-I co wtedy?- Una przechyla głowę na bok.

– A potem możemy wydostać dziewczyny.

Una pluje przekleństwem i przechyla twarz do sufitu. -Nie. To nie


jest plan, Anno.

-Jakie dziewczyny?

-Moja siostra uważa się za jakiegoś zbawiciela. Anna chce uratować


niewolników. Po prostu nazwij ją Mojżeszem.

Marszczę brwi. -Sinaloa mają setki niewolników.

-Po co to wszystko, jeśli po prostu tam zostaną? – pyta Anna. -Nie


porzucę ich. Moja mała wojowniczka jest taka silna, ale to głupie
zadanie.

Wzrok Uny przesuwa się na mnie. -Zgodziłam się zabić Domingesa


i jego wewnętrzny krąg. Będę się tego trzymać, ale jeśli chodzi o
ratowanie dziewczyn… to zależy od ciebie. Jestem zabójcą, nie
świętym.

– W tej chwili skupiam się na pokonaniu Sinaloa – mówię, unikając


nieco tematu, ponieważ nienawidzę rozczarowywać Anny, ale mogę
znieść tylko tyle. Nie składam jej fałszywych obietnic. -Wolałbym
pracować z tobą niż przeciwko tobie.
- 534 -

Una z wahaniem kiwa głową, wyciągając do mnie rękę. Biorę jej i jej
ciało wyraźnie się napina, rozluźniając dopiero, gdy ją puszczam.
Dziewczyna jest szalonym psychopatą. Nie wiem, jak Nero to ogarnia.

-Możesz tu zostać. Ruch uliczny wjeżdżający i wyjeżdżający z


kompleksu stwarza ryzyko bycia śledzonym.

Kiwa sztywno głową i przerzuca białoblond włosy przez ramię,


odwracając się i kierując do drzwi magazynu. Sasha podchodzi do
niej, a Anna idzie za nią, zanim łapię ją za nadgarstek.

-O nie, wojowniczko. Ty i ja potrzebujemy rozmowy. Zaciągam ją


do mojego biura i zamykam za nami drzwi. -Chcesz ocalić wszystkich
niewolników. Naprawdę, Anno?

Opierając się o drzwi, zakłada ręce na piersi. -Nie prosiłam o twoją


pomoc.

– Serio? Bo mam wrażenie, że do tej pory nie taki był plan. A co, do
cholery, wydarzyło się w Rumunii?

-Zabiłam Alexandru Dalcę. Opuszcza brodę na klatkę piersiową i


fale złotych włosów opadają na jej twarz. -I uratowałam
trzynastoletnią dziewczynę, którą znalazłam przykutą do łóżka, nagą
i krwawiącą.

Opieram się o biurko, chwytając się krawędzi i przełykając


wściekłość.

-W piwnicy było jeszcze siedem. Życie w klatkach na mrozie…-


- 535 -

– Nie możesz ich wszystkich uratować – mówię cicho.

Szkliste oczy podnoszą się do mnie, lekko mnie łamiąc. -Ta


dziewczyny były kiedyś mną. Nie porzucę ani jednej, jeśli mogę mu
pomóc.

Staram się tego nie robić, ale widzę Annę, nagą, krwawiącą i
przykutą łańcuchami. I nawet nie wyobrażam sobie jej
trzynastoletniego ja w taki sposób. To sprawia, że chcę zamknąć ją z
dala od każdego, kto mógłby ją skrzywdzić, tak jak powiedziała Una.
Smutne oczy spotykają się z moimi, nawiedzane przez demony warte
całe życie. Jest taka silna, moja mała wojowniczka. Tyle przeżyła.

-Rozumiem, dlaczego chcesz je uratować, ale to po prostu


niemożliwe, avecita.

-Czy tak łatwo ze mnie zrezygnujesz? Gdybym była na ich


miejscu…-

– Wiesz, że nie. Nie robię tego. Kiedy Rosjanie ją zabrali, myślałem,


że straciłem całe poczucie zdrowego rozsądku. Oddałbym za nią
wszystko. -Ale ja cię kocham, jest inaczej.

-Nie mają tyle szczęścia, żeby mieć kogoś, kogo to obchodzi.

Chęć dotknięcia jej, pocieszenia jej czułego serca jest tak silna, ale
pozostaję w miejscu. – Avecito, masz na to zbyt miękkie serce.

— Nie, jeśli chodzi o Dominges. Chcę, żeby cały jego kartel był
martwy i pogrzebany. Jeśli zostawimy przy życiu choćby garstkę
- 536 -

mężczyzn z Sinaloa, te dziewczyny umrą w niewoli i dobrze o tym


wiesz.

– Nie mogę ci obiecać, że mogę je uratować, mała wojowniczko.

– Nie potrzebuję cię. Po prostu wygraj swoją wojnę.

-Z Rosjanami po mojej stronie, to bardziej prawdopodobne.

Kiwa głową. -Ok. Muszę iść i porozmawiać z Uną. Planowaliśmy


dziś wieczorem zaatakować jednego z ich dystrybutorów.

Sztywnieję na myśl, że biegnie prosto na linię ognia, ale na to się


zgodziłem, czyż nie? Wszystko to zmusza mnie do walki z moją
naturą.

– Będzie dobrze – mówi nonszalancko.

– Dopiero co zabiłaś consigliere kartelu Sinaloa. Będą w stanie


najwyższej gotowości. Nic w tym nie jest w porządku.

-Nawet nie myśl o próbie wyperswadowania mi tego. Mamy umowę,


sojusz. Nie tak jak... cokolwiek.

-Jesteś moja. Tylko moja, mała wojowniczko. I chętnie jej o tym


przypomnę.
- 537 -

-To sojusz między dwojgiem ludzi ze wspólnym wrogiem. Nic więcej.


Nie jestem pewien, czy wierzy w kłamstwo, czy po prostu ma nadzieję,
że to zrobię.

Odpychając się od biurka, podchodzę do niej. Chce bawić się w


zabójcę ze swoją siostrą, ale wiem, jak niebezpieczne jest to miasto,
jak zabójcze potrafią być Dominges. Zaciskając dłoń na jej karku,
pociągam ją do przodu. Jej dłonie lądują na mojej klatce piersiowej,
szybkie oddechy obmywają moje usta. -Pójdę z tobą.

-Strategicznie byłoby lepiej, gdybyś uderzył ich gdzie indziej w tym


samym czasie. Zdezorientuj ich i zadaj podwójny cios. Ma rację, ale
to nie ma większego znaczenia. -Samuel odejdzie.

Mały uśmiech dotyka jej ust, a ona chwyta moją twarz, zmuszając
mnie do spojrzenia jej w oczy. Ten prosty kontakt jest jak zastrzyk
wszystkiego, czego pragnę, wstrzyknięty prosto do mojego
krwiobiegu. Jest niewinnością, światłem i wszystkim, czego tak
bardzo brakuje w moim świecie. – Sam pojedziesz. Otwieram usta,
żeby odpowiedzieć, ale ona kładzie mi dłoń na ustach. -Nie będę
twoją słabością. I jestem złapany między chęcią jej zamknięcia, a tą
niepewną, pieprzoną nadzieją, ponieważ jej słowa sugerują, że mamy
przyszłość, że ona chce przyszłości.

– Tak właśnie powinno być, Rafe. Zdecyduj się.

-Mała wojowniczko… próbujesz być kimś, kim nie jesteś.

-A skąd ty to możesz wiedzieć?

-Ty nie jesteś taka.


- 538 -

-Może ja mam rację, a może ty masz rację, ale jeśli nigdy nie
pozwolisz mi odejść, nigdy tego nie zobaczysz.

Wiem, że nie wygram z nią tej walki, a jeśli będę zbyt mocno naciskał,
ona po prostu pójdzie z siostrą i zrobi to mimo wszystko. -W
porządku. Owijam palce wokół jej gardła i odwracam się, zmieniając
nasze pozycje i zmuszając ją do oparcia się o biurko. -Ale jeśli
umrzesz… lub zostaniesz zraniona.

– Nie zostanę. Przełyka ciężko, mięśnie jej gardła napinają się na


mojej dłoni, gdy zmuszam ją, by usiadła na biurku. Jej nogi
rozchylają się wokół moich bioder i czuję, jak jej puls pulsuje na
palcach. Mój kutas budzi się do życia, gdy jej palce zaciskają się na
moim bicepsie, a paznokcie wbijają się wystarczająco mocno, by
zostawić ślady. Dotykam jej czołem, wdychając subtelny kwiatowy
zapach, który do niej przylega.

– Nic mi nie będzie – szepcze.

-Nie mogę przetrwać w świecie, w którym nie ma ciebie, avecita.


Biorę głęboki oddech i odsuwam się, przesuwając kciukiem po kąciku
jej warg. Jej spojrzenie zatrzymuje mnie na chwilę, zanim odepchnie
się od biurka i wyjdzie bez słowa.

Musimy się zgodzić, żeby się nie zgodzić i mieć nadzieję, że Dominges
nie zbierze owoców swojej zuchwałości. Tak czy inaczej, ryzykuję, że
ją stracę, z jego ręki lub z własnej.
- 539 -

67

ANNA

Patrzę przez lornetkę noktowizyjną na zielono zabarwioną scenę


przede mną. Jest co najmniej dwudziestu ludzi, wszyscy ładują
rzeczy do kilku ciężarówek. To podstawa jednego z głównych
dystrybutorów kokainy Sinaloa. Cała operacja jest prowadzona przez
faceta, którego nazywają Scorpion. Jeśli go usuniemy, zadamy
ogromny cios biznesowi Sinaloa. Rafael i jego ludzie uderzają w
dwóch innych dużych dystrybutorów. Teoretycznie powinniśmy
sparaliżować operację narkotykową Sinaloa w ciągu jednej nocy.
Oczywiście to tylko część ich działalności, ale to dopiero początek.
Imperia nie mogą być po prostu zniszczone — muszą zostać
rozebrane. Tyle nauczyłam się oglądając Rafaela.

Una prześlizguje się przez płot, mijając kilka krów, które ledwo
podnoszą wzrok znad sterty siana, którą zjadają. Ta farma jest
jednym z największych dystrybutorów wołowiny w Teksasie… ale ich
mięso pakuje dodatkowe specjalne składniki. W biznesie
kokainowym dystrybutor jest tak dobry, jak jego metody przemytu.
A Scorpion są… pomysłowi.

Una dociera do drzwi stodoły, a mój uścisk na broni zacieśnia się,


gdy szykuję się do skoku do tego, co jest po drugiej stronie tych drzwi.
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że się nie boję. Nie jestem jak
moja siostra. Dla niej zabijanie jest odruchem jak wciąganie tlenu
do płuc. Co więcej, nie sądzę, że Una boi się śmierci. Może zabiła
tak wielu ludzi, że po prostu jest na to znieczulona. Nie chcę umierać.
Ale czasami to właśnie takie chwile naprawdę zmuszają cię do życia.

Wyślizguje się przez drzwi stodoły, a ja idę za nią, ostrożnie je


zamykając, żeby nie wydawały żadnego hałasu. Zapach mięsa i krwi
uderza we mnie tak mocno, że praktycznie się nim krztuszę. Po lewej
- 540 -

i prawej stronie krążą rzędy tusz bydlęcych, przyczepionych do


haków, które są następnie przymocowane do stale poruszającego się
systemu krążków, który rozciąga się na zewnątrz obory. W oddali
słyszę rozpaczliwe ryki czegoś, co brzmi jak spanikowane krowy, i
przewraca mi się żołądek. Una idzie naprzód bez wahania.
Pozostając cicho i cicho, jest jak cień w nocy, niewidoczna,
niesłyszana. Kiedy więc zauważamy szeryfa i innego mężczyznę
nadzorującego pakowanie kokainy do tusz, nie dziwię się, że nawet
nas nie zauważają. Drugi mężczyzna ma na sobie nienaganny
garnitur, który wygląda nie na miejscu w tej jaskini narkotyków i
śmierci. Jest w średnim wieku i zupełnie niewyraźny, z wyjątkiem
ogromnego skorpiona wytatuowanego z boku jego szyi.

Spodziewam się, że Una zabije ich szybko i cicho, tak jak zawsze.
Zamiast tego chwyta jeden z ciężkich żelaznych haków i uderza nim
w kark Skorpiona. Szeryf szuka broni, ale jestem gotowy. Strzelam
mu w udo, a on natychmiast uderza o ziemię. Podchodzę bliżej, biorę
jego pistolet.

Okropny, zdławiony bulgoczący dźwięk to jedyny dźwięk dochodzący


z umierającej postaci Skorpionów. Hak przebił mu szyję i teraz
wystaje mu z gardła. Walczę z żółcią, obserwując, jak krew spływa
kaskadą po jego skafandrze, nasiąkając tkaninę, aż nie może już
dłużej wytrzymać, a potem zaczyna rozlewać się na betonową podłogę
pod nim. Niewidzące oczy przewracają się w jego głowie, gdy jego
ciało drga nieregularnie. Una unosi się na grubym łańcuchu,
wciągając go na karuzelę śmierci. To makabryczne i brutalne,
zupełnie nie w stylu Uny. Zwykle jest czysta i spokojna, w środku i
na zewnątrz. To... to jest okropne. Patrzę, jak jego spazmujące ciało
znika z pola widzenia.

-Czas iść. Zastrzel go – mówi, wskazując na szeryfa.

Wpatruje się we mnie, trzymając się za zakrwawione udo. Podnoszę


pistolet, a mój palec wisi nad spustem, ale ten się nie porusza. Nasze
oczy się spotykają i coś porusza się w powietrzu, cicha rozmowa,
- 541 -

która przebiega między nami. Może to mundur, pomysł, że ten


człowiek może nie być całkowicie „złym człowiekiem”? Moje
wypaczone poczucie moralnego kompasu chwieje się, a palec zastyga
na spuście.
-Anna?

Zerkam na Unę, a ona wpatruje się we mnie. Myślę, że to widzi i


skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czułam się sobą
rozczarowana. Rozlega się cichy trzask, a kiedy znów na niego patrzę,
jest martwy. Idealna dziura po kuli szpeci mu czoło. Moja siostra
chowa pistolet z powrotem do kabury i zaczyna chodzić, co nie jest
problemem.

W chwili, gdy nadwozie Scorpiona wjeżdża do strefy załadunku,


wiemy o tym. I to jest moment, w którym zaczynamy biec.

✅✅✅

Kiedy wchodzę do magazynu, brakuje wszystkich głównych ludzi


Rafaela; Carlos i Samuel oraz ludzie, których zwykle trzymają wokół
siebie. Idę do biura, ale facet staje przede mną, blokując mi drogę.

– Nie możesz tam wejść.

-Muszę zobaczyć Rafaela. Przekonuję siebie, że muszę mu


powiedzieć, jak poszło, ale to coś więcej. To są kłamstwa, które sobie
powtarzam, starając się utrzymać tę postrzeganą siłę.

– Nie ma go tutaj.
- 542 -

Odsuwając się, postanawiam nie zadawać więcej pytań. Rafael


wkrótce wróci. Wchodzę po schodach na drugie piętro i idę do
pokoju, w którym nocowałam. Dzieli go z kilkoma dziewczynami,
które działają jak muły, a w magazynie za nim panuje hałas, ale udało
mi się trochę przespać. Nie tak, że nie żyłam w znacznie gorszych
warunkach. Kładę się na łóżku i zamykam oczy, chcąc powstrzymać
dudnienie, które zadomowiło się w mojej czaszce. Zanim zasnę,
ogarnia mnie zmęczenie.

Jest całkowicie czarny i nie słyszę nic poza własnymi nierównymi


oddechami wchodzącymi i wychodzącymi z mojego ciała na
zduszonym zgrzycie. Deprywacja sensoryczna sprawia, że czuję się
nieswojo, a po plecach przebiega mi dreszcz.

Podskakuję, gdy coś mokrego ociera się o moje ramię, z moich ust
wysuwa się cichy krzyk.

Rozlega się niski pomruk śmiechu. – Nie możesz ode mnie uciec,
amado. Drżę na dźwięk tego głosu. Kręcąc się dookoła, staram się
znaleźć jego źródło. Mokry palec prześlizguje się po moim policzku i
cofam się, ale nie ma dokąd uciec, nie ma do czego uciekać. -Zawsze
będziesz moja.

Nagle wszystko oświetla oślepiające białe światło, dłoń zaciska się


na moim gardle i patrzę w szkliste, zamglone oczy Mistrza. Jest cały
we krwi, a jego mokre, śliskie palce przesuwają się po mojej skórze.
Uśmiecha się z zębami poplamionymi na czerwono, z dzikim wyrazem
twarzy. A potem mnie całuje.

-Anna!- Otrząsam się z krzykiem na końcu języka, gdy jestem


wyrwany ze snu. Twarz Rafaela nabiera ostrości, a ja wciągam coś,
co wydaje się moim pierwszym pełnym oddechem od dłuższego czasu.
Ciemne oczy badają każdy cal mojej twarzy, jego brwi są mocno
ściągnięte.
- 543 -

– Nic mi nie jest – mówię zdławionym oddechem.

Wiem, że mi nie wierzy. -Dalej. Chodź ze mną na drinka. Pociąga


mnie na nogi, a ja pozwalam mu na to bez słowa. Na korytarzu
mijamy grupę kobiet, które patrzą na mnie, jakbym była atrakcją w
zoo. Szeroka dłoń Rafe'a spoczywa na moim krzyżu nad wilgotną
koszulą. W swoim biurze zamyka drzwi i rzuca się na mnie.

– Już tam nie śpisz – mówi, podchodząc do rogu i zdejmując karafkę


z alkoholem z małego bocznego stolika. Nalewa dwie szklanki i
podaje mi jedną.

-Gdzie chciałbyś, żebym spała?

Zatrzymuje się ze szklanką w połowie drogi do ust. -A jak myślisz,


mała wojowniczko?

– Nie taki jest układ, Rafaelu.

-Kiedy koszmary znów się pogorszyły? – pyta, ignorując mnie.

Wypijam drinka jednym haustem. -Zawsze są złe.

Unosi brew. -Nie zawsze.

Nie, nie kiedy jestem z nim. Dlaczego? Nigdy nie mogę tego rozgryźć.
-To tylko sny. Następuje pauza, uderzenie ciszy, która wydaje się
istnieć tylko w sennych wczesnych godzinach porannych. Nic nie
mówi, tylko czeka, pozwalając, by cisza otaczała nas oboje, dopóki
nie zacznę mówić. Wygląda na to, że słowa wypadają z moich ust bez
- 544 -

pozwolenia, jakby opanował moją duszę tak całkowicie, że


wyjawiłabym wszystkie moje najmroczniejsze sekrety tylko dla niego.
– Myślałam, że kiedy go zabiję, przestanie mnie nawiedzać – szepczę.

– To nie działa w ten sposób, avecito. Wspomnienia nie umierają


wraz ze swoim stwórcą. Opiera się o biurko i wyjmuje cygaro z
puszki. -A ten rodzaj nienawiści nie kończy się kulą.

-Czy kiedykolwiek nienawidziłeś kogoś tak bardzo, że czułeś, że to


cię pochłania? Zakładam ręce na piersi, próbując zwalczyć dreszcz,
który osiadł w moich kościach. -On nie żyje, a jednak wydaje mi się,
że ropieję od środka.

Zapala cygaro i głęboko zaciąga się. Ten znajomy, kojący zapach


otacza mnie. – Mój ojciec – mówi cicho. -Tak jak powiedziałem, kula
czasami nie wystarczy, niestety.

– Czy to dlatego go zabiłeś? Bo go nienawidziłeś? - pytam szczerze


zaciekawiona. Rafael wie o mnie różne rzeczy – głębokie, mroczne
sekrety – a ja naprawdę niewiele o nim wiem. Ale wiem, że kazał Nero
zabić swojego ojca, ponieważ ta pojedyncza akcja była katalizatorem
wszystkiego, co nastąpiło. To jest powód, dla którego teraz tu stoję.

Te ciemne oczy wbijają się we mnie, czerwony blask jego cygara


odbija się w nich demonicznie. -Tak.

-Dlaczego?

Wydaje się, że zastanawia się nad kolejnymi słowami. -Moja matka


była dziwką mojego ojca. Kiedy zaszła w ciążę, wyrzucił ją na ulicę.
Dopiero kiedy zacząłem spuszczać fale w jego kartelu, uznał, że
zasługuję na miano jego syna. Miałem piętnaście lat. Wciąga, a
potem wypuszcza gęsty obłok dymu, krzyżując jedną kostkę nad
- 545 -

drugą, obraz przypadkowej mocy. -Był dupkiem, który uważał się za


niepokonanego, ponieważ był szefem kartelu. Ale władzę zawsze
można odebrać, mała wojowniczko. Nadal go nienawidzę, nawet po
śmierci, ale uśmiecham się, wiedząc, że wziąłem wszystko, co kiedyś
było jego i wzmocniłem.

– Wydaje mi się, że to za mało – szepczę.

-I może nigdy nie będzie, ale musisz spróbować i odpuścić. Właśnie


tego przegapiłem. Una próbuje zrozumieć i może do pewnego stopnia
robi z pewnymi rzeczami, ale Rafael zawsze wydaje się, że mnie
rozumie. Nasze drogi były tak bardzo różne. Jest bliżej mężczyzn,
którzy mnie zniewolili, niż mojej sytuacji, a jednak zawsze po prostu
wie. Patrzy na sprawy z innej perspektywy i to tak, jakby wszystkie
zranione, rozdrobnione części mnie płynęły w jego kierunku,
błagając, by ponownie je poskładał. – Nadal stoisz, mała
wojowniczko. I jakoś deprawacje tego świata nie splamiły cię
nieodwołalnie. Wyciąga rękę, chwyta garść mojego zbiornika i
przyciąga mnie blisko. -Nie jestem pewien, czy zdajesz sobie sprawę,
co to za wyczyn.

Kładę dłonie na jego klatce piersiowej, przesuwając dłonie po


miękkim, drogim materiale jego koszuli. -Dzisiaj Una poprosiła mnie
o zabicie człowieka. Zawahałam się. Obserwuje mnie, czekając na
więcej, ale tylko kręcę głową.

– Powiedz mi – żąda, gdy jego kciuk gładzi miękkie kółka z boku


mojej szyi.

-Wbiła żelazny hak rzeźniczy w gardło Skorpiona i powiesiła go za


niego.

– W porządku… – Wpatruje się we mnie, jakby czekał, aż wyjaśnię,


gdzie jest problem.
- 546 -

Przewracam oczami. – To nie ona, Rafe. Jej zabójstwa są czyste,


szybkie… humanitarne.

– Tak, ale nie próbuje zabijać jak mistrzowski zabójca, avecita.


Zabija jak kartel.

– Czy tak byś go zabił?

-Musisz zrozumieć, że śmierć to coś więcej niż kara czy efekt uboczny
bycia w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym czasie. Śmierć jest
narzędziem. Zabij człowieka w taki sposób, że przestraszy innych, a
jego śmierć w rzeczywistości ocali innych.

-Tak sobie wmawiasz?

-To jest kartel. Działa od wielu lat i nie zmieni się w najbliższym
czasie. Dlatego się wahałaś? Boisz się?

-Nie. Był szeryfem.

Rafael wydaje niski pomruk, przeklinając po hiszpańsku. -Chwila…-

-Już strzeliłam mu w nogę. Nie był zagrożeniem. Kazała mi go zabić,


a ja po prostu… zamarłam.

-To jest wojna. Ocaleni i miłosierdzie to luksus.


- 547 -

-Wiem to.

– Nie żałuj go, avecito. Przypieczętował swój los w chwili, gdy


zdecydował się zabrać pieniądze Scorpiona.

-Nie współczuję mu. Po prostu jestem zła na siebie za to, że jestem


słaba.

Jego usta drgają. -Ach, wojowniczko. Jesteś wieloma rzeczami, ale


nigdy słabymi. Jesteś światłem w ciemności.

-Światło nigdy nie jest nieskończone, Rafe. Prędzej czy później


ciemność go pochłonie.

-Zawsze będę z tym walczył.

– Czy to dlatego wysłałeś mnie do Nowego Jorku?

-Człowiek może tylko próbować. Jego palce przesuwają się po moim


policzku, a sposób, w jaki na mnie patrzy… jakby nic innego nie
istniało.

-A co, jeśli… co, jeśli będę musiała stać się tą osobą? A co, jeśli
chcesz, żebym została tą osobą? Wyznaję moje najgłębsze dręczące
lęki, szepty, które dręczą mnie w nocy, gdy wszystko inne milczy.

-Nie.

— Ale odesłałeś mnie. Nie sądziłeś, że przeżyję twoją wojnę.


- 548 -

-Anna…-

-Nie chcę twojej ochrony. Muszę być w stanie pociągnąć za spust i


nie wahać się tylko dlatego, że osoba po stronie odbierającej może nie
być taka zła.

Pochyla się, jego usta dotykają mojego czoła, a jego wydychany


oddech porusza moje włosy. -Jest późno. Musisz spać.

Przerywa mi, kończy rozmowę. Szczerze, jestem zmęczona. Przez


ostatnie kilka miesięcy mój umysł był nieustannym polem minowym
tego, co jest i może. Chcę po prostu przestać myśleć, przestać
planować, przestać marzyć.

Czuję się tak, jakbym próbowała zanurzyć się w ciemności, przed


którą tak bardzo starał się mnie uratować, a to zaprzecza
wszystkiemu, co przychodzi mi naturalnie. Być może zawsze była to
przegrana bitwa i zawsze byłam skazana na to, by stać się tą osobą,
stale będącą w stanie wojny ze sobą. Dwie połówki całości. A
Rafael… człowiek, który powinien wciągać mnie głębiej, to tratwa
ratunkowa trzymająca moją głowę tuż nad tymi czarnymi wodami.
Gdzie będziemy, gdy ta wojna się skończy? Kiedy cała krew naprawdę
wsiąkła w moje ręce i skaziła mnie? Czy nadal będzie mnie chciał?
Czy nadal się rozpoznam?

Rafael gasi cygaro w popielniczce i wstaje, biorąc mnie za rękę.


Wyciąga mnie z biura i prowadzi do sypialni. Jego zapach otacza
mnie w chwili, gdy wchodzę do środka, a moje mięśnie rozluźniają
się, jakbym właśnie wypiła kieliszek mocnego alkoholu. Na środku
pokoju stoi proste podwójne łóżko i komoda. Otwarte drzwi
ujawniają łazienkę. Nie jest dużo lepszy niż pokój, w którym
mieszkałam, z wyjątkiem tego, że jesteśmy tylko my. I ta myśl
powoduje nerwowy supeł w moim żołądku.
- 549 -

-To jest trochę inne niż w willi. Potajemnie lubię prostotę tego. Nigdy
nie udało mi się poczuć jak w domu w bogatym otoczeniu drogich
domów Rafaela. To zawsze było wyraźnym przypomnieniem mocy,
którą miał, i absolutnego braku, który z kolei posiadałam. To jest
proste, okrojone, industrialne. Jest to bliższe temu, do czego jestem
przyzwyczajona i czuję się z tym komfortowo w chorobliwy sposób.

-W czasie wojny…-

– Trzeba składać ofiary- kończę.

-W tej chwili to nie jest poświęcenie- mówi, podchodząc do mnie.

Wstrzymuję oddech, gdy wyciąga rękę i chwyta rąbek mojej koszuli,


podnosząc ją. Waham się, zanim uniosę ramiona, pozwalając mu je
usunąć.

-Rafe…-

Odwracając się, otwiera szufladę i wyjmuje jedną ze swoich koszul,


kładąc ją na mojej głowie. Jego oczy nigdy nie schodzą z moich, kiedy
wsuwam ramiona, nigdy nie zbaczam z moich nagich piersi.

– Zostań tutaj, avecito. Wchodzi do łazienki. Drzwi się zamykają i


zaczyna się prysznic.

Stoję tam przez chwilę, próbując kłócić się ze sobą o wszystkie


powody, dla których powinnam stąd wyjść, ale moje własne protesty
są słabe. Żadna część mnie naprawdę nie chce opuścić tego pokoju.
Rafael mógł mnie w pewnym momencie odesłać, ale znam jego
- 550 -

powody. Nikt nie mógł zaprzeczyć, że mężczyzna mnie kocha, a teraz


potrzebuję tej miłości. Więc wyciągam dżinsy i wchodzę pod kołdrę.
Walczę ze snem, ale w końcu poddaję się i pozwalam, by wyczerpanie
ciągnęło mnie w dół.

Budzę się, czując mrowienie ust Rafaela muskających kark.


Przewracam się i otwieram oczy. Jest już wykąpany i ubrany.

-Muszę zająć się kilkoma sprawami, avecita.

-W porządku.

-Zostań tutaj. Wyglądasz na zmęczoną. Jego kciuk przesuwa się


pod moim okiem, zanim całuje mnie w czoło.

Łóżko się przesuwa i słyszę, jak zamykają się drzwi, zanim znów
tracę przytomność.

Budzę się gwałtownie, słysząc odgłos otwieranych drzwi sypialni.


Siedzę prosto, przyciskam koc do piersi i wpatruję się w moją siostrę,
która stoi teraz w otwartych drzwiach.

– Ubierz się – mówi, podnosząc z podłogi moją koszulę i rzucając ją


we mnie.

Wstaję z łóżka. -Dlaczego? Co się dzieje? Odwracam się do niej


plecami, ściągam koszulę Rafe'a i zamieniam ją na własną.

– Już prawie południe, Anno.


- 551 -

– Cholera, przepraszam.

-Jedno z moich kontaktów w końcu się udało. Mam lokalizację na


Dominges.

Mój puls natychmiast tyka w oczekiwaniu. -Gdzie on jest?

-Godzina poza Juarez.

– Powiedziałaś Rafaelowi?

Marszczy brwi. -Im mniej ludzi wie, tym lepiej. Dominges mogą mieć
tu ludzi.

– Nie możesz nie powiedzieć Rafe'owi, Una.

Kładzie ręce na biodrach. -Twój szef kartelu przyciąga zbyt wiele


uwagi. Są na niego oczy i Dominges oczekuje, że przyjdzie. Lepiej,
żebyśmy tylko ty, ja i Sasha o tym wiedzieli. Ich ochrona jest
przygotowana na masowy atak, a nie atak z ukrycia.

Przeciągam dłoń po twarzy. To jego wojna, jego terytorium.


Zawarłam z nim umowę.

Przechyla głowę na bok. – Czy on jest twoją własnością, Anno?

-Nie, oczywiście nie.


- 552 -

-Więc przestań się tak zachowywać - warczy. – Wyjeżdżamy za


dziesięć minut.

Wychodząc trzaska drzwiami, a ja przez chwilę stoję w szoku. Una


nienawidzi Rafaela i nie wiem dlaczego. Bez niego nie jestem pewna,
kim bym była. Może tego właśnie nienawidzi. W końcu był przy
mnie, kiedy nawet nie wiedziałam, że istnieje.

Na końcu łóżka znajduję moją torbę. Rafe najwyraźniej miał to tutaj


przyniesione. Ubieram się w parę czarnych dżinsowych szortów i
czystą koszulkę, po czym ściągam włosy w kucyk. Zapinam skórzaną
kaburę na piersi, biorę oba pistolety – ten, który dał mi Rafael, i
źrebaka 40 – i wsuwam je pod każde ramię. Kiedy wychodzę z pokoju,
tuż za drzwiami znajduje się strażnik. Mijam go i wypuszczam
sfrustrowany oddech, kiedy za mną podąża. Odwracając się twarzą
do niego, wbijam palec w jego klatkę piersiową. Spuszcza wzrok na
mój palec i marszczy brwi.

-Nie. Nie potrzebuję ochrony, więc możesz odejść.

– Rozkazy szefa – mówi po prostu, ściskając w dłoni karabin.

Jestem zdenerwowana komentarzem mojej siostry, a zwykła


obecność tego faceta sprawia, że nagle czuję się uduszona i
rozdrażniona. -Słuchaj, wychodzę, a moja siostra cię zastrzeli, jeśli
spróbujesz nas śledzić. Spogląda na mnie gniewnie, a mięśnie jego
szczęki drgają. – Powiedz Rafaelowi, że ci się wymknęłam – mówię,
nagle czując się trochę winnym, gdy myślę o tym, co Rafael zrobi
temu facetowi za to, że mnie puścił.

Cofa się powoli, a ja kiwam głową, po czym odwracam się i ruszam


korytarzem. Na dole schodów czeka Una z bronią w ręku. Zerkam
na broń, zanim napotykam jej spojrzenie.
- 553 -

-Co ty z tym robisz?

-Sądzimy, że chłopaki Rafaela mogą nie docenić naszego wyjazdu.


Więc planuje wystrzelić sobie wyjście…

– Gdzie jest Rafe?

-Nie tutaj.

To sprawia, że jest to trochę łatwiejsze. Una odchyla głowę na bok,


dając mi znak, żebym poszedł za nią. Wchodzimy do magazynu i
wydaje się, że nikt nas nie zauważa, ale dostrzegam Carlosa stojącego
w drzwiach biura, z grymasem na twarzy, gdy opiera się o kule. Mówi
coś do radia i wiem, że prawdopodobnie się stąd nie wydostaniemy.
Una zabiera czterech facetów Rafe'a - nieprzytomnych, nie martwych
- zanim wyjdziemy na lotnisko. Przechodzi przez zakurzony asfalt i
otwiera drzwi helikoptera. Sasha siedzi na fotelu pilota, przerzucając
różne przełączniki.

-Czy on naprawdę wie, jak się tym latać?- krzyczę przez ogłuszający
dźwięk silników, gdy unosimy się w powietrze.

-Oczywiście.

-W porządku, a czy technicznie to ukradliśmy?

-Pożyczyliśmy.
- 554 -

Świetnie. Rafael będzie kurewsko wściekły… a potem moja siostra


prawdopodobnie go zastrzeli. Dlaczego moja rodzina musi być tak…
agresywna? Pustynia mija pod nami, zanim wspinamy się wyżej w
niebo. Chwilę później lądujemy na kolejnym skrawku pustyni. Una
rzuca mi plecak. – Będziesz tego potrzebować. Do placu budowy
musimy przejść kilka kilometrów.

Kiedy wspinamy się na ostatnie skaliste zbocze, mój czołg jest


przemoczony, a zakurzony pustynny piasek przykleja się do każdego
centymetra mojej wilgotnej skóry. Una leży na brzuchu z lornetką
przyciśniętą do twarzy. Pod nami jest prosto wyglądające ranczo.
Jest kilka stodół i dom na farmie, z których wszystkie znajdują się
nad brudnym jeziorem. Ranczo otoczone jest ze wszystkich stron
wzgórzami, podobnie jak moje i jezioro Rafaela. Byłoby prawie
niemożliwe znalezienie, gdybyś nie wiedziała, że to tutaj, i na pewno
nie spodziewałabyś się, że ukrywa się tu szef kartelu.

– Naliczyłam dwudziestu trzech strażników. Może być więcej w


budynkach - mówi Una.

– Jest tutaj – mruczy Sasha. -To zbyt wielu mężczyzn.

– Za dużo dla nas? - pytam.

Parska, a na jego ustach pojawia się rzadki uśmiech. -Oczywiście


nie.

-Do podejścia wykorzystujemy wzgórza. Jest miejsce, gdzie jest


strome wzniesienie do brzegu jeziora. Zwraca na to uwagę. -Jest
niestrzeżony.

Pół godziny później zwisam na linie na skalistym klifie.


Dwuminutowe wyjaśnienie Uny, jak zjechać na linie, naprawdę nie
- 555 -

było zbyt pomocne i już dawno minęło. Schodzę ze zbocza klifu,


próbując prawidłowo oddychać, przeciągając linę cal po calu przez
bloczek. W pewnym momencie ześlizguje się, rozdzierając skórę dłoni
i paląc dłoń.

– Chodź, Anno – mówi Una gdzieś pode mną.

-Nie pomagasz! Nie śmiem patrzeć w dół, a gdy nadchodzi ciemność,


bardzo trudno jest już stwierdzić, jak daleko jestem od szczytu.

Poruszam się o kolejne kilka centymetrów, zanim ręce wylądują na


mojej talii. Odwracam głowę i staję twarzą w twarz z niecierpliwą
miną Sashy. Kładzie mnie na podłodze i zaczyna szarpać liny i
uprząż.

-Musimy się ruszać - mówi, kiedy kończy, zostawiając mnie, żebym


włożył wszystko do plecaka. Wkładam sprzęt do środka i biegnę, żeby
ich dogonić. Musimy brodzić przez brzeg jeziora, a woda sięga mi do
pasa. Staram się nie myśleć o wszystkich żyjących tu rzeczach.

Kiedy wydostajemy się z wody, jesteśmy przy ogrodzeniu


graniczącym z posiadłością. Una szybko przecina płot, ale
zatrzymuje się i odwraca do mnie, zanim przejdzie.

-Nie panikuj, nie wahaj się. Tutaj będzie cię to kosztować życie. I
po tej zachęcającej radzie znika za płotem. Nie wahaj się. Nie zrobię
tego. Nie chcę być słabym ogniwem, bezużyteczną osobą, która może
zostać postrzelona z powodu jej źle umiejscowionego poczucia dobra
i zła. Faktem jest; dobro i zło nie istnieją tutaj. To tylko źli ludzie i
gorsi ludzie, nic więcej. Mój błąd w stosunku do szeryfa polegał na
tym, że myślałam, że człowiek z odznaką musi mieć w sobie jeszcze
coś dobrego. Prawdę mówiąc, to nie ma znaczenia. Nie jest moim
zadaniem osądzać człowieka, po prostu przeżyć. Zabij lub zgiń. Nie
jestem pewna, czy chcę, żeby było łatwiej, czy nie. Część mnie
- 556 -

pragnie po prostu zabić człowieka i iść dalej jak Una, podczas gdy
inna ma nadzieję, że nigdy nie potraktuję tak lekko utraty życia.

Śmierć sama w sobie stała się dla mnie powszechną praktyką.


Widziałam niewolników zastrzelonych za ucieczkę, uduszonych na
śmierć, gdy zostali zgwałceni lub uśpieni za zarażenie się chorobą
przenoszoną drogą płciową. Brutalność śmierci nie jest mi obca, ale
kiedy jest na moich rękach… jest trudna.

Trzymam się blisko Uny, gdy mijamy linię ogrodzenia i chowam się
z boku oficyny. Spogląda na Sashę, a on kiwa głową, po czym znika
w cieniu. Tak naprawdę nie potrzebują słów, aby się komunikować.
Myślą dokładnie w ten sam sposób, oboje wychowani, by myśleć tylko
o strategii i zabijaniu. W pewnym sensie żal mi mojej siostry, mimo
że jestem nią zachwycona.

Czekając, Una kilka razy spogląda na zegarek. Przed nami polana


między trzema budynkami. Zgromadziło się tam kilku mężczyzn,
krzątających się z karabinami w dłoniach. Nie wyglądają na kartel.
Dominges musiał wynająć najemników, aby go chronili. Wydaje się,
że boi się Rafaela bardziej, niż się wydaje. A może to śmierć brata
sprawiła, że otoczył się małą armią.

Rozprasza mnie wyciszony trzask wystrzału, po którym następuje


kolejne i kolejne. Mężczyźni zaczynają opadać jak marionetki z
odciętymi sznurkami. Pozostali zaczynają gorączkowo szukać
miejsca, z którego dochodzi strzał. Trochę ognia w kierunku dachu
jednej ze stodół. Inni rozpraszają się, kryjąc się za różnymi
budynkami gospodarczymi. Tak czy inaczej, ich strzały złamały nasz
element zaskoczenia i rozpraszają się jak uciekająca zdobycz.

– Zajmij tyły budynku – warczy Una. -Bądź ostra.


- 557 -

Cofam się, krążąc wokół małego budynku, za którym się


ukrywaliśmy. Zerkając za róg, sprawdzam, czy wszystko jest jasne,
zanim biegnę przez alejkę do następnej stodoły. Nagle uświadamiam
sobie, że jestem sama na silnie ufortyfikowanym ranczu Dominges.
Jeśli mnie złapie... Zerkam na broń w mojej dłoni, przypominając
sobie rozmowę, którą przeprowadziliśmy z Rafaelem. Nie zabierze
mnie żywcem.

Zaciskając zęby, skupiam się na zabiciu jak największej liczby jego


ludzi. Ci faceci chronią mężczyznę, który każdego roku przemyca
setki, jeśli nie tysiące kobiet. Są szumowinami, zajmującymi się tylko
wyściełaniem kieszeni.

Kiedy skradam się na tyły stodoły, widzę dwóch mężczyzn


przyciśniętych do ściany, ale ich uwaga jest skupiona na strzałach
wciąż wystrzeliwanych na polanę. Sasha jest tylko rozproszeniem.

Strzelam do obu w krótkim odstępie czasu. Strzały w głowę –


kamizelki kuloodporne nie uratują ich tutaj. Wracam tą samą drogą,
którą przyszedłem i przenoszę się do sąsiedniego budynku, ale kiedy
tam dochodzę, mężczyźni są już na dole, a obok nich kuca Una,
zabierając im amunicję.

-W porządku?

Kiwam głową, a ona podskakuje, biegnąc przez pustą teraz polanę.


Sasha dołącza do nas kilka sekund później.

-Wiedzą, że tu jesteśmy. W pierwszej stodole jest co najmniej


dziesięciu. Więcej w domu - mówi.

Una zdejmuje plecak i grzebie w środku, po czym wyciąga kilka


granatów.
- 558 -

– Lenistwo – cedzi Sasha.

Zrywa się na nogi i wtedy rozpętuje się piekło. W oddali słychać


niskie dudnienie, a ziemia pod moimi stopami drży.

-Co to było?

-To eksplozja. Chwyta mnie za nadgarstek i pociąga do


przykucnięcia w chwili, gdy kilku mężczyzn biegnie obok alejki, w
której jesteśmy teraz schowani. Rozpoczyna się strzelanina i nie jest
to zwykły trzask, trzask, trzask pistoletu. Rytmiczny deszcz z
karabinu maszynowego przenika przez noc, dopóki nie słyszę. -Nic
się nie zmienia. Idziemy za Domingesem – mówi Una. Niemal widzę,
jak jej mózg wypala wszystkie możliwości i strategie, których
potrzebuje.

Idę za nią, gdy rusza do domu. Front rancza jest jak strefa wojenna.
Kule lecą, a ludzie spadają. Brama frontowa płonie, zwisa z
zawiasów, a kilka Hummerów znajduje się teraz za granicą z
zamontowanymi na nich ciężkimi działami. To są pojazdy Rafaela. A
przynajmniej tak mi się wydaje. Naprawdę każdy mógł mieć te
pojazdy.

Sam dom jest pogrążony w ciemności, niesamowicie niewzruszony


dotychczasową przemocą. Una i Sasha zajmują pozycje przy obu
frontowych oknach, po czym rozbijają je i wrzucają do środka
granaty. Uderza mnie w bocznicę domu w chwili, gdy eksplozja
rozrzuca pozostałe okna na ganek. Posępne zasłony zapalają się, a
płomienie wpełzają po drewniane ramy okienne, wyrzucając w nocne
powietrze czarny dym.

– Zostań tutaj, Anno. Jeśli tam jest, przyprowadzę go do ciebie.


- 559 -

Oboje skaczą przez frontowe drzwi i słyszę odgłos wystrzałów.


Zostaję tam, nasłuchując uważnie, chociaż prawie nic nie słyszę
ponad ryczącymi płomieniami.

Dłoń uderza mnie w usta i ciągnię mnie do tyłu po stopniach ganku.


Po kilku sekundach mój umysł przestaje panikować, a potem
przygryzam. Twardy. Mężczyzna warczy, a jego ręka znika. Wsuwam
pistolet pod lewe ramię i oddaje dwa strzały, nie odwracając się do
niego. Kiedy się odwracam, leży na ziemi, zdyszany. Kamizelka
kuloodporna uratowała go od śmierci, ale nie na długo. Celuję
pistoletem w jego głowę, pociągam za spust, a on nieruchomieje.

Dopiero po chwili zauważam, że stoję w samym środku strefy wojny.


Mężczyźni leżą martwi lub umierają, niektórzy rozpoznaję, co
oznacza, że należą do Rafaela. To kompletny chaos. Kule lecą, a ja
nawet nie mogę się ukryć, bo nie mam pojęcia, skąd pochodzi wrogi
ogień.

Dostrzegam Unę, która zeskakuje po stopniach ganku i biegnie w


moim kierunku. Dom za nią wybucha płomieniami, sięgając wysoko
w nocne niebo. Drewniana konstrukcja jęczy pod obciążeniem.
Jasność chwilowo mnie oślepia i mrugam mruganiem czarnymi
plamami. Ruch rejestruje się na moich obrzeżach i odwracam się w
chwili, gdy pistolet jest wycelowany w moją głowę. Skręcam w bok i
obok mojego ucha słychać trzask, gdy kula rozrywa powietrze obok
mnie.

Po prostu strzelam i dopiero wtedy, gdy naprawdę patrzę na


mężczyznę stojącego przede mną z dziurą po kuli w głowie,
uświadamiam sobie; on wcale nie jest mężczyzną. Jest chłopcem,
nastolatkiem. Jego szerokie, niewidzące oczy wpatrują się we mnie,
potępiając mnie, zanim upadnie na ziemię. Coś ciemnego i
brzydkiego natychmiast mnie chwyta, ściskając, aż czuję, że nie mogę
złapać pełnego oddechu. Wpatruję się w jego ciało, moja ręka drży
- 560 -

wokół pistoletu. Wszystko wokół mnie rozpływa się w tle, gdy ciężkie
tętno wypełnia moje uszy. Ziemia znów się dudni, a potem rozlega
się huk, przenikany przez uderzenie gorąca, które sprawia wrażenie,
jakby paliło skórę po lewej stronie mojego ciała. A potem cisza. Nie
słyszę absolutnie nic poza głuchym dzwonieniem w uszach.

Ktoś chwyta mnie za ramię i ciągnie na podłogę. Czuję drżenie ziemi,


dzwonienie i ból w uszach. Czuję ciepły płyn płynący z mojego ucha.
Ale nie skupiam się na niczym, ponieważ teraz chłopak, którego
zabiłam, jest zaledwie kilka centymetrów ode mnie i wpatruje się we
mnie, jego szkliste oczy obiecują tortury. Wyciągając rękę, zamykam
jego oczy, łzy spływają mi po policzkach, gdy zastanawiam się, czy
ma matkę, która będzie za nim tęsknić. Wojna… wydaje się
heroiczna, nawet poetycka, walka o słuszną sprawę, ale jak słuszna
może być?

Coś wślizguje się pod mój brzuch i odrywam się od martwego


chłopca. Ogień, dym i trupy są wszędzie. Dopiero kiedy wepchnięto
mnie na tylne siedzenie samochodu, mrugam i widzę twarz Rafaela.
Obejmuje moje policzki, wpatrując się we mnie ze zmartwionym
wyrazem twarzy. Jego usta się poruszają, ale nie słyszę, co mówi.
Przechyla moją głowę na bok i dotyka palcem mojego ucha,
sprawiając, że się krzywię.

Zaczyna mnie sprawdzać, klepiąc moje ramiona i ciało, jego brwi


ściągają się coraz mocniej z każdą mijającą sekundą. Jego usta
poruszają się, gdy rozmawia z kimś innym, ale odwracam wzrok i
wyglądam przez okno. Coś we mnie pęka i wylewa się brzydki czarny
szlam. Poczucie winy ściska mi gardło, ołowiany ciężar wciąga mnie
w zimne, bezlitosne wody. Łzy spływają mi po twarzy w
niekontrolowany sposób, a ręce mi się trzęsą, więc owijam się wokół
siebie, próbując trzymać się razem.

Mijają nas zaniedbane budynki, gdy pędzimy przez Juarez.


Zamykam oczy i widzę tylko kogoś innego – martwego, upiorna mgła
pełzająca po źrenicach.
- 561 -

68

ANNA

Ledwo rejestruję jazdę z powrotem do magazynu. Rafael podnosi


mnie, przyciskając do piersi, jakbym nic nie ważyła. Raz z nim nie
walczę. Opierając policzek na jego ramieniu, wdycham zapach dymu
z cytrusów i cygar, który przylega do jego koszuli, ale jest
przesiąknięty charakterystyczną nutą dymu i palenia. Śmierć i
zniszczenie.

W końcu kładzie mnie w swojej łazience, na jego twarzy maluje się


troska. Przykłada mi mokrą ściereczkę do ucha i przez chwilę
dostrzegam siebie w małym lustrze w łazience. Moja twarz jest
pokryta cienką warstwą sadzy, ślady łez przecinają czerń. Moje włosy
są pokryte brudem i krwią, a na szczęce zaczynają pojawiać się
siniaki. Z lewego ucha wydobywa się strużka zaschniętej krwi, a
jedyne, co słyszę, to piskliwe dzwonienie.

Kontynuuje wycieranie krwi, zanim chwyta mój top i powoli ściąga


go przez moją głowę. Pozwalam mu rozebrać mnie z ubrania i patrzę,
jak zdejmuje swoje, zanim wciąga mnie pod prysznic. Gorąca woda
obmywa mnie, ukrywając łzy, których nie mogę powstrzymać. Woda
robi się brudnobrązowa, ciągnąc za sobą nocne wydarzenia. A
przynajmniej chciałbym, żeby tak było. Rafael myje mi włosy,
starannie wcierając szampon w skórę głowy i spłukując go. Stoję tam
w odrętwiałym szoku, kiedy myje moje posiniaczone ciało, zanim
zmyje brud i krew ze swoich. Kiedy kończy, owija mnie ręcznikiem,
a nawet suszy mi włosy, w końcu ubierając mnie w jedną ze swoich
za dużych koszul. Jestem po prostu zdrętwiała, jak marionetka,
którą kieruje podstawowymi ruchami. Byłam tu już wcześniej, ale z
bardzo różnych powodów. Prowadzi mnie do krawędzi łóżka, po czym
podchodzi do drzwi i wpuszcza kogoś do pokoju. Marszczę brwi na
- 562 -

lekarza. Nie lubię go. Nie mam od pierwszego spotkania z nim, a on


mnie odurzył.

Ruszam się, a Rafael uśmiecha się, kładąc rękę na moim ramieniu i


popychając mnie z powrotem. Wpatruję się w niego, gdy lekarz
chwyta mnie za twarz, przechylając głowę na bok. Wkłada mi coś do
ucha, a ja krzywię się, gdy ostry ból promieniuje przez moją głowę.
Zamienia słowa z Rafaelem i podaje mu kilka butelek z tabletkami,
po czym odchodzi. Mój brak słuchu jest denerwujący i trochę
izolujący. Zostałem w swoim prywatnym skarbcu dzwoniących i
szalejących myśli.

Po zmuszeniu mnie do zażycia tabletek, przyciąga mnie do piersi i


głaszczę dłonią po włosach, usypiając mnie. Łzy nigdy się nie kończą.

Znowu stoję w ciemności, a mój puls przyspiesza, gdy moje płuca


gorączkowo sięgają po powietrze. Zamykając oczy, próbuję się
uspokoić, nawet czekając, aż Mistrz pojawi się grizzly. Dłoń dotyka
mojego ramienia i wzdrygam się.

-Anna.

Otwieram oczy i widzę stojącego przede mną Lucasa. Jest


oświetlony, jakby stał pod reflektorem scenicznym.

-Lucas.

-W porządku. Będę cię chronić – mówi, wyciągając do mnie rękę.


Biorę ją, a on uśmiecha się szeroko, ale potem uśmiech znika, a na
jego czole pojawia się maleńki ślad, powiększający się, aż osiąga
rozmiar ćwierćdolarówki. Krew spływa mu po twarzy jak odkręcany
kran.
- 563 -

-Lucas! Kiedy sięgam po niego, widzę pistolet w mojej dłoni, palec na


spuście. Mrugam, a chłopak stojący przede mną to już nie Lucas, to
chłopak, którego zastrzeliłam.

Pada na ziemię u moich stóp, a ja upadam na kolana.

Wzbudzam się gwałtownie i siedzę wyprostowana, wciągając cenny


tlen do płuc. Pieką mnie oczy, a słone łzy utrzymują się na ustach.

Rafael sięga do mnie, głaszcząc moje plecy.

-Anna?

Słyszę go. Jest słaby i niewyraźny, ale go słyszę. Dzwonienie w


uszach zmniejszyło się, ale pulsujący ból wciąż jest obecny.

– Nic mi nie jest – szepczę, nie chcąc podnosić głosu, na wypadek,


gdyby usłyszał, jaki jest ochrypły. Przełykam guzek w gardle, dusząc
go. Pokój nagle się rozjaśnia, a ja mrużę oczy pod światło. Rafael
siada i chwyta mnie za podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia na
niego. Jego brwi marszczą się, a kciuk przesuwa się pod moim okiem,
ocierając łzy.

-Mów do mnie. Przestraszyłaś mnie wcześniej. Jego głos jest


wyciszony, jakby był pod wodą, ale przynajmniej teraz go słyszę.

– Nie słyszałem cię.


- 564 -

Przechyla moją głowę na bok, zerkając na moje ucho, zanim


ponownie przyciągnie moje spojrzenie do swojego. -Kolejny koszmar?

Przytakuję.

– Mówiłaś imię Lucasa.

Otwieram usta, żeby wyjaśnić, ale szybko je zamykam, gdy złamany


szloch grozi mi rozerwaniem gardła.

-Nic mi nie jest.

-Wiesz, że nienawidzę tego słowa.

Zamykam oczy i natychmiast pod moimi powiekami pojawia się


obraz twarzy Lucasa z dziurą po kuli w głowie. Potem, jak zepsuta
taśma filmowa, obraz przemyka między Lucasem a martwym
chłopcem.

– Porozmawiaj ze mną, Anno.

Tama pęka i wszystkie emocje, które tak bardzo staram się utrzymać
na wodzy, eksplodują. Szloch się uwalnia, a za nim łzy. Wiem, że
jestem słaba. Wiem, że nie powinnam nic czuć, ale czuję. Ramiona
Rafaela obejmują mnie i kładzie mnie na kolanach, przyciskając dłoń
do mojego policzka.

– Ciii, w porządku.
- 565 -

– Zabiłam go – płaczę, próbując oddychać przez to… cokolwiek to


jest. Wina. Myślę, że to wszystko. Tylko ciężar niewyobrażalnej winy.

-Kogo?

Odwracam twarz w jego klatkę piersiową, żałując, że nie może mnie


chronić przed sobą, przed własną egoistyczną potrzebą bycia czymś
więcej niż niewolnikiem. -Chłopca- wyszlochuję. -Chciał mnie
zastrzelić. I… pociągnęłam za spust. Nie patrzyłam. Kiedy mówię,
mój głos staje się coraz bardziej histeryczny.

-To kartel, avecita - jego knykci głaskają mój policzek, -Zabij albo
zostań zabity.

-Był tylko chłopcem. Młodszym od Lucasa.

– Zabiłby cię.

-Ale był za młody, żeby wiedzieć…-

Całuje mnie w czoło. -Wiem, że tak myślisz, ale nie tak to działa w
Meksyku. Jeśli jest wystarczająco dorosły, by zabijać, jest
wystarczająco dorosły, by zostać zabitym.

Wycieram łzy, starając się być silna, ale wiem, że śmierć chłopca
zostanie ze mną, być może na zawsze. Po raz pierwszy naprawdę
rozważam wagę odebrania kolejnego życia. Po raz pierwszy
zatrzymałam się i pomyślałam o tym wszystkim, co zostało stracone
przez proste naciśnięcie spustu. -Powinno być to trudniejsze.
- 566 -

– Nie, wojowniczko. Nie powinnaś. Mówiłem ci, nie jesteś swoją


siostrą. Czujesz, bo jesteś dobra. Nie powinnaś chcieć tego zmieniać.

-Nienawidzę tego.

– Nienawidzisz tego, że go zabiłaś? A może nienawidzisz tego, że nie


możesz tego znieść?

-Obie te sprawy.

– W porządku. Zabijanie nie powinno być łatwe, ale jest trudniej,


gdy wyglądają młodo i niewinnie. Zabiłem więcej niewinnych, niż
pamiętam.

-Czy kiedykolwiek czujesz się źle?

Wzdycha, a jego klatka piersiowa rozszerza się pod moim policzkiem.


-Szczerze nie. Dorastałem w Juarez. Zwykłem łapać autobus do
szkoły i każdego ranka mijać ciała na ulicach. Ludzie umierają. Tak
właśnie jest.

-Czy wierzysz w niebo i piekło? Odsuwam się, żeby zobaczyć jego


twarz.

-Jestem katolikiem, więc tak.

– Myślisz, że pójdziesz do piekła?


- 567 -

Prycha cichym śmiechem, jego ciepły oddech owiewa moją skórę


głowy. -Mówiłem ci, że nie jestem dobrym człowiekiem.

-Czy wierzysz w wyznanie swoich grzechów?

Jego usta drgają. -Minęło dużo czasu, odkąd się spowiadałem,


avecita.

-Czy naprawdę wierzysz, że jeśli się spowiadasz, to jesteś


odpuszczony z grzechów?

-Szczerze mówiąc? Nie. Myślę, że to zbyt proste, że człowiek musi


naprawdę chcieć pokutować za swoje grzechy, aby wyznać je i
uwolnić się od nich.

– Czy to dlatego się nie spowiadasz?

Pociera dłonią po szczęce. -Robię to, co czuję, że muszę. W innym


życiu mężczyzna może przejść obok bezdomnego lub surowo osądzić
bliźniego. Grzech jednego człowieka nie jest grzechem drugiego.

-Jeśli istnieje Bóg, czy myślisz, że by mi wybaczył? – pytam


łamiącym się głosem, gdy walczę z kolejną falą łez.

Obejmuje mój policzek i zmusza do patrzenia na niego. – Avecito,


nikt nie cierpiał bardziej ani nie walczył mocniej niż ty. Sam fakt, że
czujesz się tak źle po zabiciu kogoś, kto by cię zabił… dowodzi, jak
dobra jesteś.

– Una pomyśli, że jestem śmieszna.


- 568 -

– Ona cię po prostu nie rozumie, wojowniczko. Twoja dobroć nie


jest słabością, ponieważ po tym wszystkim, przez co przeszłaś, nie
powinnaś mieć odrobiny dobroci, którą mogłabyś komukolwiek
ofiarować. To…- przejeżdża kciukiem pod moim okiem, łapiąc łzę i
trzymając ją przede mną. -To sprawia, że jesteś taka silna.

Nie czuję się silna. Czuję się krucha. Wciskając twarz w jego gardło,
odpuściłam. Płaczę za małym chłopcem, za matką bez syna, za
utratą jeszcze większej ilości tej małej niewinności, która mi
pozostała. A Rafael po prostu mnie przytula, dostarczając swojej
żelaznej siły.
69

RAFAEL

Obserwowałem, jak Anna rośnie w siłę. Od maltretowanej


dziewczyny po gniewną kobietę, w której się zakochałem. Ale po raz
pierwszy wygląda na naprawdę zagubioną. Siedzi plecami do
wezgłowia łóżka, wpatrując się z roztargnieniem w ścianę
naprzeciwko.

Podnosząc się na nogi, wychodzę z pokoju, zamykając za sobą drzwi.


Jestem cholernie wściekły, ale staram się trzymać ją na smyczy wokół
niej. Weszła za moimi plecami do rezydencji Domingesa, ale wiem,
że to nie był pomysł Anny.

Schodzę po schodach i znajduję Samuela czekającego na mnie na


dole. Jego ręce są skrzyżowane na piersi, jego wyraz twarzy jest
surowy, gdy stąpa obok mnie.
- 569 -

-Straciliśmy ośmiu ludzi, a Dominges uciekł - mówi.

Osiem trupów. Za dużo. Byli to dobrzy ludzie, zaufani ludzie. W tej


chwili trudno o zaufanie. -Gdzie są Una i Sasha?

-Wyszedł. Ona jest…-

Słowa ledwo opuściły jego usta, gdy dostrzegam Unę schodzącą po


schodach z górnego poziomu. Jej mowa ciała jest napięta i
agresywna. Podchodzi do mnie z ręką na broni. Skończyłem jednak
jej schlebiać. Wyciągam pistolet i celuję w nią, patrząc w lufę jej
uniesionej broni. Oboje tam jesteśmy. Każde z nas mogłoby
pociągnąć za spust i zakończyć drugie, a jednak żadne z nas tego nie
robi.

– Spieprzyłeś moją operację – mówi.

– Zaczaiłaś się za Domingesem, nie mówiąc mi o tym.

-Z dobrego powodu. Miałam go, dopóki się nie pojawiłeś.

– Miał przewagę liczebną, a w pobliżu stacjonowało więcej ludzi.

-Skąd to wiesz?

-Ponieważ wszędzie mam szczury. Od tygodni śledzę Dominges.


Wiedziałem dokładnie, gdzie on jest.
- 570 -

Mruży oczy. -Prawie go mieliśmy. Mogliśmy to zakończyć, a ty to


spieprzyłeś. Nie wspominając o tym, że prawie zabiłeś moją siostrę.

Warcząc, opuszczam pistolet i robię krok w jej stronę, aż zostaje


między nami ledwie cal odstępu. – Nie, Uno. To ty zabijesz Annę.
Próbujesz zmienić ją w siebie, ale ona nie jest tobą i nigdy nie będzie.

-Próbuję dać jej jakiś cel, który nie dotyczy ciebie.

-To nie jest cel, po prostu dodajesz paliwa do już szalejącego ognia.

-Anna jest moją siostrą. Byłeś tylko jej wychwalaną opiekunką. Już
cię nie potrzebuje, więc przestań próbować ją tu zatrzymaćć.

– Nie masz pojęcia, czego ona potrzebuje. Gdyby teraz mogła


zobaczyć swoją siostrę, może Una w końcu zacznie rozumieć. Anna
nie nadaje się do tego. Nie jest bezwzględną zabójczynią i nigdy nią
nie będzie.

Wyprostowuje ramiona, wsuwając pistolet z powrotem do kabury. –


Anna i ja zajmiemy się Domingesem. Nie przyszliśmy tu po twoją
pomoc, więc się wycofaj. Moja szczęka zaciska się tak mocno, że zęby
zgrzytają o siebie. Kłótnia z Unią nie ma sensu. Wie, że do pewnego
stopnia mnie osaczyła, bo tak naprawdę nie odpowiada przed nikim
i ma za sobą siłę włoskiej mafii. Świadomie robię krok do tyłu,
przygryzając się w język, odwracam się od niej i idę w kierunku biura.
Macham do Samuela, żeby poszedł za nim, a on to robi, zamykając
za sobą drzwi, gdy tylko jesteśmy w środku.

— Potrzebuję, żebyś śledził Dominges — mówię.


- 571 -

-W porządku. Myślę, że mam już o nim źródło.

-OK. A potem musisz go zabić albo sprowadzić z powrotem. Tym


razem bez długich planów. Znajdujesz go, ruszasz się. Zabierz
wszystkich ludzi i broń, których potrzebujesz.

Mruży oczy. – Zadrzesz z Uną?

-To jest mój kartel, moje miasto i moja wojna. Una jest tu dla Anny,
a Anna sobie z tym nie radzi. Obserwuje mnie przez chwilę, a potem
kiwa głową. – Po prostu informuj mnie na bieżąco i staraj się unikać
Uny.

Jego twarz marszczy brwi, zanim odwraca się i wychodzi z pokoju.


To wszystko jest takie gówniane show.

Rozlega się pukanie do drzwi, zanim się otwierają i pojawia się Carlos
z kulami w dłoni. To jest dzisiaj jak taśma transportowa dman. -
Zorganizowałem spotkania, które chciałeś w Miami i Chicago. Lecimy
za kilka godzin.

-W porządku. Podnoszę się na nogi, a Carlos kuśtyka obok mnie,


gdy wchodzę do fabryki i sprawdzam, jakie mamy zapakowane
zapasy.
Są ładowane do furgonetek, aby można go było przenieść do jednego
z zapasowych hangarów lotniczych. W magazynie nie ma miejsca na
przechowywanie ton koksu. -Ile możemy mieć gotowych do
natychmiastowego uruchomienia?

-Do jutra będziemy mieć dwie tony.


- 572 -

-Ok. Przygotuj się na wysyłkę do Miami i Chicago.

Uśmiecha się. -Jesteś pewny siebie.

– Ufam, że nazywasz mnie przedsiębiorczym mężczyzną, Carlos. Jak


mogą odmówić? Faktem jest, że kokaina jest siłą napędową wielkich
amerykańskich miast. Gdy podaż Domingesa maleje, a jego
dystrybutorzy są mordowani, kilku ambitnych mężczyzn może
zobaczyć napis na ścianie. A to pismo mówi dużymi czerwonymi
literami Juarez Cartel.

✅✅✅

Koła odrzutowca podskakują na pasie startowym, popychając


szklankę whisky na stole przede mną. Gdy tylko przestajemy się
ruszać Lucas podnosi się na nogi. Carlos krzywi się ze swojego
miejsca, niezadowolony z siedzenia na ławce.

– To tylko spotkanie, Carlos. Nie dąsaj się.

Patrzy na swojego brata.

– Bierzesz kulę za tego skurwysyna, słyszysz mnie? Lucas nerwowo


kiwa głową. -Wszystko się pieprzy, zastrzel wszystkich i wynoś się.
Udaje, że nie dba o swojego młodszego brata, ale ja wiem, że jest
inaczej. Lucas wysiada z samolotu, a ja podążam za nim na asfalt.

Jest tam limuzyna, czarna farba lśni w słońcu Miami. Facet w


czarnym garniturze jedną ręką otwiera tylne drzwi, a drugą ściska
pistolet. Wślizguję się w ciemność tylnego siedzenia i natychmiast
- 573 -

otacza mnie przejmujący zapach chwastów. Leniwe kłęby dymu


unoszą się w powietrzu między mną a mężczyzną, którego spotykam.

– Rafael D’Cruze – mówi z przeciągłym akcentem z afrykańskim


akcentem. Posyła mi uśmiech, jego nieskazitelnie białe zęby
kontrastują z jego hebanową skórą.

-Diabolo.

– Czyli chcesz zawrzeć ze mną układ, Rafaelu D’Cruze? - pyta.

-Nie. Mam kokainę i hojnie proponuję ci możliwość jej zakupu,


zanim zrobi to ktoś inny.

Stuka palcem po dolnej wardze, zdobiące ją złote pierścienie błyszczą


w słabym świetle.

-Czy tak jest?

-Wiem, że Dominges ma problemy z dostawami. Zaopatrzenie w


Miami wyczerpuje się.

-Nie prawda.

Śmieję się.

-Rozważasz to gówno z kolumbijskiej kokainy? Sięgam do


wewnętrznej kieszeni kurtki, wyjmuję małą torebkę z proszkiem i
podaję mu. Przygląda się torbie, po czym wysuwa małą tackę z
- 574 -

bocznego panelu w samochodzie. Wysypuje kokainę i nabiera


niewielką ilość pod paznokieć, zanim ją wciąga. Zaciska oczy i
potrząsa głową, zanim uśmiech zmienia jego rysy.

-Cóż, dobre, dobre…- Trzyma worek pozostałego proszku,


sprawdzając go, jakby zawierał odpowiedzi na wszystkie życiowe
problemy. -Ile?

-Piętnaście milionów za tonę i pracuję tylko w tonach metrycznych.


Jest to ryzykowne, ale każdy biznes to tak naprawdę tylko gra, w
której kule są większe.

-Płacę dziesięć tysięcy za kilogram i nie mogę przerzucić tony


produktu.

-To są moje warunki. Wiem, że ten produkt jest prawdopodobnie


najlepszy, jaki kiedykolwiek widział, a także wiem, że go zmieni.
Widzę, jak o tym myśli. – Mogę go mieć tutaj, w Miami, za trzy dni.
Pierwsza płatność tydzień później. Sprzedasz go za podwójną cenę i
dobrze o tym wiesz. Nie odpowiada od razu, więc otwieram drzwi.
Ledwie otoczy mnie upał Miami, on się odzywa.

-Zgoda. Wyślij to.

-Jesteś pewien?- pytam. -Jeśli nie możesz zapłacić…-

-Znam konsekwencje - mówi.

-Nie jestem Domingesem. Możesz nazywać siebie diabłem, ale nawet


on nie uratuje cię przede mną, jeśli mnie rozczarujesz. Wychodzę z
- 575 -

samochodu i zatrzaskuję drzwi. Lucas robi krok za mną, a ja


wspinam się po schodach samolotu.

Carlos wpatruje się we mnie w chwili, gdy opadam na siedzenie


naprzeciwko niego. -I jak?

-Zadzwoń do Sama. Niech jak najszybciej wyśle do Miami tonę


metryczną produktu.

Oczy Carlosa się rozszerzają. – Tonę?

-Czy się nie rozumiemy?

-Czy może za to zapłacić?

– Och, na pewno tak. Uśmiecham się.

Carlos przewraca oczami. -Jesteś szalony.

-Być może, ale wkrótce wygram. Wszystko, czego teraz potrzebuję,


to żeby Chicago grało w piłkę, a Dominges umarł.

-Powodzenia z tym. Jest jak cholerny kot z dziewięcioma życiami.


Tak, jest, ale Una jest czymś w tym, że po prostu muszę go zdjąć.
Możesz planować na każdą ewentualność, ale czasami musisz po
prostu przeskoczyć broń. Będzie teraz w defensywie, ale zeszłej nocy
zabiliśmy wielu jego ludzi i będzie się starał ich zastąpić. Tymczasem
jego brat nie żyje, jego porucznicy są rozproszeni. Sinaloa wisi na
włosku, ale nadal wisi.
- 576 -

Zerkam na zegarek. – Najpierw zdobądźmy Chicago – mówię.

70

RAFAEL

Kiedy wracam do kompleksu, jest już późno. Chicago ustawiło się w


kolejce nawet łatwiej niż Miami. A więc biorę klejnoty nagrody
Imperium Sinaloa. Oczywiście Dominges nadal ma kilku swoich
dystrybutorów, ale to tylko kwestia czasu, kiedy moja cola wyleje się
na ulice. Wygląda na to, że jest prawie pokonany, ale zawsze martwię
się o człowieka, który stoi plecami do ściany. Ma bardzo niewiele do
stracenia, dlatego jego działań nie można przewidzieć, ponieważ nie
są racjonalne.

Gdy tylko samolot się zatrzymuje, wszystkie światła gasną. Na


zewnątrz panuje ciemność. Pomyśl o tym jak o blitzu, całkowite
zaciemnienie sprawia, że jest niewidoczny dla każdego, kto mógłby
latać nad głową. Nazwij mnie paranoikiem, ale jeśli stracę ten
związek, stracę wszystko. Wszystkie moje jajka są w jednym
koszyku.

Lucas świeci latarką, prowadząc z powrotem do magazynu. W


środku chwilę zabiera moim oczom przyzwyczajenie się do jasnego
światła. Carlos kuśtyka za mną, jego kule rytmicznie stukają po
ziemi.

– Zorganizuj te transporty, Carlos – mówię, zanim udaję się do


schodów prowadzących do pomieszczeń mieszkalnych.
- 577 -

Spodziewam się znaleźć Annę w sypialni, ale jej nie ma. Wędruję
wzdłuż magazynu, szukając jej, aż w końcu pytam Enrique, jednego
z poruczników Carlosa.

-Poszła z siostrą - mówi.

-Co? Gdzie?

-Nie znam szefa. Angel de la Muerte nie był w nastroju do pytań.

Nie mogę się nawet o to wściekać. Odważniejsi mężczyźni unikają


maleńkiego Rosjanina. Wyjmuję telefon z kieszeni i używam aplikacji
do śledzenia GPS, który Carlos zainstalował na telefonie Anny zeszłej
nocy. Czułem się jak kutas zabierający jej telefon, kiedy spała, ale
nie zamierzałem ryzykować, że znowu zacznie buntować się z siostrą.
Ostatnia noc była szczęśliwa. Wiedziałem dokładnie, dokąd idzie
Una. Następnym razem może nie, a myśl o Annie, która jest blisko
Dominges i ma przewagę liczebną… to nie jest ryzyko, które mogę
podjąć.

Mała migająca czerwona kropka pojawia się na moim ekranie,


pokazując ją w barze w Juarez. Wybieram numer Samuela i
przykładam telefon do ucha.

-Tak?- on odpowiada.

-Czy masz ślad na Dominges?

-Jestem prawie pewien, że jest w swojej rezydencji. Ściągnął tam


wszystkich swoich ludzi.
- 578 -

-Szturm to miejsce. Zabieram Carlosa i jego ludzi do Czarnego Byka.

-Dlaczego?- On pyta.

– Jest tam Una. A gdzie jest Una…-

-Zazwyczaj coś się dzieje - kończy.

-Dokładnie tak. Wysyłam ci więcej żołnierzy. Musisz to zrobić, Sam.


Rozłączam się i biorę głęboki oddech. Muszę skończyć z tą pieprzoną
wojną. Nie mogę sobie z tym poradzić z Anną tutaj. Ona jest
symbolem wieloznacznym i nie mogę pracować z tego rodzaju
zmienną. Staram się myśleć o każdej ewentualności, ale ona zawsze
wpada mi do głowy.

Zabij, groź, przekup. Anna. Zabijaj, dostarczaj, rozwijaj. Anna.


Kokaina, pieniądze, krew. Anna. Jest jak cholerny alarm, który
powtarza się w mojej głowie, choroba, na którą nie mam lekarstwa. I
zaakceptowałem to. Nie przeproszę za to, jak ją kocham, siebie ani
kogokolwiek innego. Jednak ta sytuacja staje się coraz mniej
stabilna z każdym dniem, w którym ona tu jest, ponieważ zawsze
będzie dla mnie priorytetem. To gówniana pozycja.

Zbieram Carlosa i jego ludzi w ciągu dziesięciu minut i wsiadamy do


kilku pojazdów. Jasne światło księżyca przecina ciemność pustyni,
oświetlając zakurzoną drogę przed nami. Atmosfera w samochodzie
jest napięta i wiem, że to ode mnie. Moje mięśnie praktycznie buczą
z napięcia, aż zaczynają boleć.

Lucas siada obok mnie, jego kolano podskakuje nerwowo. -Lucas.


- 579 -

– Tak, szefie?

-Nie.

– Przepraszam – mamrocze.

Grzechotka napina się, aż do momentu, gdy zjeżdżamy boczną alejką


naprzeciwko baru. Pochylam się do przodu, mrużę oczy, wpatrując
się przez przednią szybę w scenę przed nami. Bar jest zaniedbany,
tynk osypuje się z zewnętrznej cegły. Nad drzwiami wisi drewniana
tabliczka z namalowanym czarnym bykiem. Na zewnątrz parkują
ciężarówki i motocykle, a przez brudne okna widzę, że jest tłoczno.

– Lucas, musisz wejść. Głowa Carlosa gwałtownie się obraca, jego


oczy natychmiast trafiają we mnie. -Co? Czy jesteś
wolontariuszem?- pytam go. – Wiesz, że każdy rozpozna któreś z
nas. Lucas zawsze był chroniony w moim kartelu. Jego twarz nie
jest znana i wygląda jak normalne dziecko. – Wejdź. Zamów drinka.
Usiądź przy barze. Obserwuj, obserwuj, a potem wracaj. Uny może
nie być na widoku i nie będzie szczęśliwa, gdy cię zobaczy. Bądź
czujny.

Lucas gwałtownie kiwa głową. Otwiera tylne drzwi i wyślizguje się z


samochodu. Patrzymy, jak przechodzi przez ulicę i znika we
frontowych drzwiach baru. Szczęka Carlosa klekocze, więc kładę
dłoń na jego ramieniu.

– Jest w kartelu, Carlos.

-To mój młodszy brat.


- 580 -

-Jeśli chciałeś go chronić, nie powinieneś był go tu sprowadzać.

Kiwa sztywno głową, uznając moje słowa, ale na pewno ich nie lubi.
Prawda jest taka, że to było najlepsze, co Carlos mógł zrobić dla
swojego młodszego brata, a to smutne.

Czekamy i czekamy. Im więcej czasu mija, tym bardziej nerwowy


staje się Carlos. Minęło piętnaście minut i jestem gotowa wysłać za
nim kogoś innego, kiedy w końcu drzwi baru się otwierają i Lucas
wychodzi.

-Ona tam jest - mówi, kiedy wsiada do samochodu.

-Kto? Anna czy Una?

– Myślę, że obie. Zauważyłem, że Una kręci się z tyłu, z kapturem,


próbując się wtopić. Anna rozmawiała z facetem…- Przygryza dolną
wargę i wierci się na swoim miejscu.

-Który facet?- praktycznie warczę.

-Był w Sinaloa.

Sięgam po klamkę i szarpię ją tak mocno, że dziwię się, że nie pęka.

-Rafe. krzyczy Carlos. -Nie możesz tam tak po prostu szturmować.

– Anna jest tam z żołnierzami Sinaloa, Carlos.


- 581 -

Przeciera dłonią po twarzy i jęczy. – Wiem, ale bądź rozsądny. Jesteś


dziesięć razy bardziej podatny na zranienie, gdy tam pobiegniesz.
Patrzy na Lucasa. – Czy w ogóle ją krzywdzili?

Lucas kręci głową, nie spuszczając oczu.

-To nie podlega dyskusji. Wyciągam pistolet z tyłu spodni i


wysiadam z samochodu, ale w chwili, gdy moje stopy uderzają o
bruzdę, dzwoni telefon. Wyciągam go, spoglądam na ekran i widzę,
jak imię Samuela miga.

Odpowiadam. -Tak?

-Mam go - mówi po prostu.

— A jego ludzie?

-Nie żyje. Mamy jego obóz po wschodniej stronie.

-Dobry. Czekaj tam.

Rozłączam się, odwracam się i patrzę na otwarte drzwi samochodu.


-Wszyscy wychodzą. Wchodzimy. Zabij każdego Sinaloa, którego
zobaczysz.

Carlos otwiera drzwi. -To ryzykowne. Dominges…-


- 582 -

– Jest z Samem. Jest pijana. Teraz wszystko, co musimy zrobić, to


wybrać to, co zostało.

Pociera dłonią po szczęce. – A to, że ty wpadasz tam szturmem, nie


ma nic wspólnego z Anną?

Sprawdzam magazynek pistoletu i zatrzaskuję go z powrotem. –


Okłamałbym cię, ale ty wiesz lepiej.

Wzdycha i lekko naciąga kaptur. -W porządku. Chce wyskoczyć z


samochodu, ale kładę dłoń na jego klatce piersiowej, zatrzymując go.
-Nie tym razem. Patrzy na mnie, a ja się uśmiecham. -Po prostu daj
mu kilka tygodni. Kuśtykając… zostaniesz zastrzelony. Tym razem
właściwie.

Wymacham chłopakom z drugiego Hummera, po czym przechodzę


przez ulicę do baru. Zapach piwa, zapach ciała i dymu uderza we
mnie w momencie, gdy wchodzę do środka. Jest taki moment, w
którym nikt nawet nie podnosi wzroku, ale kiedy jedna osoba to zrobi,
wszystkie. A potem rozpętuje się piekło. Moja twarz jest tutaj dobrze
znana i budzi lęk, ale w tym barze; na terytorium Sinaloa jestem jak
sam diabeł. Wyciągnięto broń i dostrzegam Annę sekundę przed tym,
jak kule zaczynają lecieć. Facet obok niej trzyma rękę na jej udzie, a
jego usta są zbyt blisko jej szyi. Uśmiecha się do niego w taki sposób,
że krew gotuje mi się w żyłach. Najpierw strzelam do tego
skurwysyna, a ona schyla się pod stół, pozwalając mi skupić się na
tym, żeby nie zostać postrzelonym. Celuj i strzelaj, celuj i strzelaj.
To wszystko, co robię, dopóki nie skończą mi się kule. Kiedy
strzelanina się kończy, bar jest krwawą łaźnią. Wszędzie leżały ciała,
większość Sinaloa, ale niektórzy przechodnie znaleźli się w
krzyżowym ogniu. Zerkając przez pokój, dostrzegam samotną postać
w budce w kącie z naciągniętym kapturem. Sięgając w górę,
opuszczają materiał i spotykam się z ostrym spojrzeniem Uny.
- 583 -

-Twój brak finezji naprawdę zaczyna mi wszystko pieprzyć - warczy,


podnosząc się na nogi.

Anna gramoli się spod stołu, a ja chwytam ją za nadgarstek i ciągnę


w stronę drzwi.

-Rafe. Oj! Potyka się za mną, szarpiąc się w moim uścisku, ale nie
obchodzi mnie to. Moje wkurwienie jest na granicy i muszę odejść,
zanim ktoś umrze. Mianowicie Una. -Rafe! Zaciągam ją do
Hummera i otwieram drzwi pasażera, wpychając ją do środka, zanim
nim zatrzasnę. Ignorując wszystkich, wchodzę po stronie kierowcy i
odpalam silnik. Koła plują kurzem i żwirem wszędzie, gdy wychodzę
z alejki na ulice miasta.

Jedyne, co mogę kurwa zobaczyć, to jej uśmiech jak jakaś tania


dziwka. Moja Anna. Uderzając dłonią w kierownicę, wciskam pedał
gazu w podłogę.

Nie robię tego z nią. Skończyłem.

71

ANNA

-Rafael…- Wyciągam rękę, żeby dotknąć jego ramienia, bo szczerze,


on mnie przeraża.

– Nie rób tego, Anno – warczy. Wyrywam rękę, jego słowa mnie palą.
Widziałem szalonego Rafaela, ale to coś innego. To jest skierowane
do mnie i nie wiem, jak sobie z tym poradzić.
- 584 -

— Próbowałam zdobyć informacje o Dominges — mówię mu.


Dominges jest na wietrze i szczerze, jestem zdesperowana. Ciągle
myślę tylko o tym chłopcu i że jeśli uda mi się dostać do Dominges,
to przynajmniej jego życie nie przepadnie na darmo. Potrzebuję tego
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nie dla dziewczyn uwięzionych
w jego kompleksach ani mojego własnego poczucia sprawiedliwości.
Potrzebuję tego, żebym mógł wymienić ciężar moich krzywd na tę
jedną słuszną rzecz.

Rafael prycha bez humoru. -Postępując jak dziwka. To słowo na


jego ustach jest jak nóż w klatkę piersiową. On tego nienawidzi.
Nienawidzi, kiedy nazywam siebie dziwką i nigdy nie sądziłem, że mi
to powie. Kiedykolwiek.

-Robię to, co muszę.

– Nie, robisz to, co każe ci Una. Nawet na mnie nie spojrzy.

– Nie jesteś moim szefem, Rafaelu. Mówiłam ci, że jestem tu by zabić


Domingesa i to właśnie zamierzam zrobić.

– I zamierzasz tylko udawać, że nie rozpadłaś się kompletnie zeszłej


nocy? Jesteś na jednokierunkowej ścieżce, Anno. Idź dalej, a tym
razem nie zdołam cię uratować.

-Nigdy nie prosiłam cię o uratowanie mnie! – krzyczę chrapliwym,


ale ogłuszającym głosem w przestrzeni samochodu. Wciska hamulce
i samochód zatrzymuje się z piskiem opon na środku drogi.

Powoli odwraca się do mnie z twardym i nieubłaganym wyrazem


twarzy. Mięsień w jego szczęce tikuje i wiem, że jest blisko krawędzi,
- 585 -

tak bardzo bliski jej utraty. Dopiero gdy patrzę mu w oczy, widzę
pęknięcie paniki, powolne rozplątanie człowieka, który był moją
opoką.

-Odejdź. Mówi to jak rozkaz.

-Nie.

-W porządku. A potem po prostu wrzuca bieg i rusza. W porządku?


Otóż to? Ze wszystkich rzeczy, które mógł powiedzieć, myślę, że ta
prosta odpowiedź przeraża mnie najbardziej, ponieważ Rafael nigdy
się nie kładzie. Nie wtedy, gdy wyraźnie coś czuje.

Cisza panuje, gdy jedziemy tylnymi uliczkami Juarez. Podjeżdżamy


do metalowego ogrodzenia z siatki i machamy do otwartej bramy.
Parkuje przed parterowym ceglanym budynkiem, który wygląda jak
motel. Wita nas kilku ludzi Rafaela, uzbrojonych w karabiny.
Otwierają się jedne z drzwi pokoju motelowego i wychodzi Samuel,
stojąc z rękami skrzyżowanymi na piersi.

-Gdzie jesteśmy?- pytam.

-Chciałaś Domingesa…- Rafael otwiera drzwi i wysiada, okrążając


przód pojazdu. Szarpnięciem otwiera drzwi od strony pasażera,
chwyta mnie za nadgarstek i brutalnie wyciąga z samochodu. Jego
uścisk jest bolesny, jego cierpliwość nie istnieje.

-Rafael. Walczę z jego uściskiem, wbijając pięty w klepisko, bez


skutku. Przeraża mnie, a moje serce bije szybciej z każdą mijającą
sekundą. Samuel marszczy brwi widząc rozgrywającą się przed nim
scenę, jego usta zaciskają się mocno, jakby próbował ugryźć się w
język. Patrzę na niego gorączkowo w nadziei, że pomoże, ale
- 586 -

oczywiście nie pomoże. Przepychając się obok niego, Rafael popycha


drzwi i wciąga mnie do środka, zamykając je za nami.

-Rafael, co ty do cholery robisz?- Słyszę drżenie we własnym głosie


i wiem, że on też. Spodziewam się, że zmięknie na ten dźwięk, ale
zamiast tego uśmiecha się. Coś dzikiego i gwałtownego czai się tuż
pod jego zachowaniem, wirując w tych ciemnych tęczówkach, ledwo
spętanych. Po raz pierwszy nie jestem do końca pewna, co zrobi.

Chwytając moją szczękę, gwałtownie przekręca mi głowę, żeby


spojrzeć na pokój. W brudno wyglądającym pokoju jest łóżko i mały
stolik. A pomiędzy dwoma meblami jest samotna postać przywiązana
do krzesła. Jego garnitur jest brudny i postrzępiony, a podbródek
zwisa bezwładnie na piersi. Rozcięcie na czole powoli kapie krew na
skórzany czubek buta. Rafael przesuwa dłoń z mojej twarzy na moje
włosy, mocno zaciskając ją w pięść i przyciągając mnie bliżej
zmaltretowanej postaci. Z dobrze ułożonym palcem na czole odchyla
głowę mężczyzny do tyłu i spotykam się z pobitym i zakrwawionym
obrazem nikogo innego jak Dominges.

Ciężko przełykam, a ręce zaczynają mi się trząść, od czego?


Oczekiwanie? Ulga? Nie jestem pewna. – Znalazłeś go – wzdycham.

– Wygląda na to, że puszczałaś się bez powodu. Rafeal odpycha mnie


od siebie i wyciąga pistolet z tyłu spodni, podając mi go. -Zastrzel go.

Zerkam na pobitego, ledwo żyjącego mężczyznę. Zasługuje na to.


Zasługuje na wszystko, co dostaje za to, co robi. To, co pozwala, by
przydarzyło się tym dziewczynom, to, co mi się przydarzyło. Podnoszę
pistolet, wzywając wszystkich sił, ale wciąż trzęsę mi się ręka.

– Och, daj spokój, księżniczko – ciągnie Rafael. Księżniczka. Jego


samotne słowo brzmi tak uwłaczająco, jakbym była jakąś słabą
dziewczyną. A jednak, jako niewiele więcej niż niewolnik, zawsze
- 587 -

nazywał mnie małym wojownikiem. -Możesz to zrobić lepiej.


Myślałem, że tak bardzo go pragniesz.

– Tak – szepczę.

-Oh, wiem. Wystarczy mi się przeciwstawić. Wystarczająco, żeby


jakiś brudny pieprzony Sinaloa dotknął tego, co moje. Jego głos jest
niesamowicie spokojny. Okrutny.

-To nie tak...-

– Chodź, zabójco. Zastrzel go. Weź to. Stań się wszystkim, czym
chciałaś być. Zabójca. Słowo zagnieździło się w mojej głowie, a
zimne, zamglone oczy tego chłopaka szydzą ze mnie, tańcząc w moim
umyśle we własnym horrorze.

Zaciskam oczy, próbuję się skupić i ponownie podnoszę broń. Kiedy


je otwieram, Rafael stoi tuż obok Domingesa, z włosami pobitego
mężczyzny zaciśniętymi w pięści, gdy trzyma głowę prosto. -Czy
powinienem go obudzić, żebyś mogła spojrzeć mu w oczy, gdy go
zabijasz? Przechyla głowę na bok i czuję jego osąd, ponieważ oboje
wiemy, jak tchórzem jest zastrzelenie nieprzytomnego mężczyzny.
Zanim mogę odpowiedzieć, Rafael odpycha Domingesa, a mężczyzna
jęczy, a jego spuchnięte oczy otwierają się tylko odrobinę. -Proszę
bardzo. Spójrz mu w oczy. Pamiętaj o wszystkim, co ci zrobił, o
wszystkim, co cię stworzył.

-Dlaczego to robisz?- krzyczę na niego.

Porusza się, aż jego ogromna sylwetka góruje nade mną. – Dokonaj


wyboru, Anno. Kim chcesz być? To wydaje się podchwytliwe pytanie,
ponieważ jedną osobą jest dziewczyna, którą chcę być, a drugą osobą,
którą chce, żebym była. Nasze oczy się spotykają, a złość, przemoc i
- 588 -

miłość wirują między nami w burzliwej burzy, tak okrutnej, że grozi


rozerwaniem nas obojga. Obchodząc go, biorę głęboki oddech i
podnoszę broń. – Muszę to zrobić, Rafe. On tego nie rozumie, a może
ja też nie.

Znowu moja ręka drży wraz z łomoczącym sercem. Dominges patrzy


na mnie przez opuchnięte oczy i oczekuję, że coś powie, może błaga,
ale nie robi tego. Zrezygnował ze swojego losu, a to samo w sobie
wydaje się poczuciem sprawiedliwości, ponieważ spędziłam lata
zrezygnowana, akceptując to.

– Jesteś zwierzęciem – szepczę przez ściskające gardło. Mimo to nic


nie mówi, a ja robię krok bliżej, pragnąc żalu w jego oczach. Wpatruje
się w lufę pistoletu, która jest teraz zaledwie cal od jego twarzy. I
widzę to, ślad strachu. Mój palec zaciska się na spuście. Huk. Krew
rozpryskuje się po ścianie za nim, a jego głowa opada do tyłu pod
strasznym kątem. Krztuszę się, gdy wypuszczam oddech, z którego
nawet nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymuję.

Rafael przesuwa się za mną, ciepło jego ciała przenika przez


niewielką przestrzeń między nami i we mnie. Odwracam się i
podnoszę wzrok na jego, niespokojna o to, co zobaczę. Jego ciemne
oczy są nieczytelne, gdy wyciąga rękę i przesuwa palcem wzdłuż
mojego obojczyka.

– Dobrze wyglądasz we krwi.

Otwieram usta, żeby odpowiedzieć, ale jego palce zanurzają się w


moich włosach, odchylając moją głowę do tyłu tak mocno, że zabiera
mi cały oddech z płuc.

Jego usta zaciskają się na moich, nasze zęby ścierają się gwałtownie
w coś, co powinno być delikatne i słodkie. Nie znam tego rodzaju
brutalności z jego strony, a jednak część mnie tego chce, ponieważ
- 589 -

wiem, że to prawdziwy Rafael, bestia, którą trzyma na smyczy.


Chciałam być silna, wystarczająco silna, żeby to zobaczyć, żeby
poradzić sobie z tą stroną niego. Nie chciałam być chroniona ani
rozpieszczana i wygląda na to, że to zrobił.

Odchyla moją głowę jeszcze bardziej do tyłu, aż mój kręgosłup


wygina się nad jego ramieniem na moich plecach. Jego język
przesuwa się wzdłuż mojego gardła, zanim mnie ugryzie. Twardy.
Sapię, drapiąc paznokciami jego plecy.

Wszystko dzieje się tak szybko. W jednej chwili stoję tam, w


następnej moje plecy uderzają w materac brudnego łóżka
motelowego. Moje szorty są szarpane tak szorstko, że guzik odpada.
Jego oczy są dzikie, każdy mięsień najeżony butelkowanym
napięciem. Rozdziera mi tank top przez głowę, rzucając mną, jakbym
była tylko lalką. Dzikie oczy śledzą każdy cal mojego ciała, a z jego
ust wysuwa się jęk.

– Tak cholernie piękna. Rozchylając moje nogi, wsuwa we mnie dwa


palce. Mój tlen odcina się na sekundę, a mój wzrok wygasa. – Chcę
cię zrujnować, Anno. Nic tak czystego nie powinno istnieć.

Ciężko przełykam ślinę, gdy jego słowa wywołują tylko odrobinę


strachu. -Rafael.

Jego usta wykrzywiają się w cierpkim uśmiechu i wyciąga palce,


wsuwając je wystarczająco mocno, by wciągnąć mnie na łóżko.
Pochyla się i całuje mnie. -Boisz się, wojowniczko?

Nasze oczy się spotykają i wiem, że nigdy nie mogłabym się go bać.
– Nie – szepczę.
- 590 -

-Chciałem cię chronić przed wszystkim. Nawet samym sobą.


Zaciska szczękę i zamyka oczy. – Ale doprowadzasz mnie do szału.
Wyciąga ze mnie palce i wkłada je do ust. Zaciskam usta wokół
palców, obserwując go, gdy wysysam smak siebie z jego skóry.
Wyrywa się z niego dziki pomruk, a on cofa rękę, zaciskając ją na
moim gardle. Jego biodra kołyszą się, ocierając się o mnie swoim
twardym kutasem. -Zobacz, co mi zrobisz.

Przesuwa każdą granicę, którą mam, a jednak tego chcę. Nie chcę
być tym drogocennym kwiatuszkiem, na którym on się trzyma. Chcę
tego: jego przemocy, jego zniszczenia, jego niepohamowanej żądzy.
Jestem gotowa.

– Pieprz mnie, Rafe – oddycham, brzmiąc o wiele odważniej, niż się


czuję. Wszyscy inni i ja bylibyśmy teraz w rozsypce, ale to on. Mój
wyjątek.

Rozlega się brzęk klamry jego paska, a potem wjeżdża we mnie,


żądając mnie, zabierając wszystko, czego chce, wszystko, co jestem
w stanie dać. Ostre palce wbijają się w moje biodra i gardło na tyle
mocno, że będą siniaki, a plecy wyginają się od łóżka, a moje ciało
wykrzywia się i wije w rytm jego własnej melodii. Chwytając moją
szczękę, odwraca mi głowę, wciskając policzek w zużytą kołdrę.

Gorące usta muskają mój policzek, zanim szczypie mnie w ucho. -


Spójrz na niego, wojowniczko. Spójrz na to, co zrobiłaś. Patrzę na
zgięte ciało Domingesa, które znajduje się nad oparciem krzesła.
Krew stale kapie z kuli, która przebiła tył jego czaszki. – Taka
brutalna – jęczy przy moim uchu, wbijając się we mnie.

Pieprzy mnie mocno i szybko, zupełnie inaczej niż kiedykolwiek


wcześniej. Jest inny, ale my jesteśmy inni. Rozdarte i połączone z
powrotem. Oboje się kochay, jednocześnie torturując się nawzajem.
To właśnie to. To piękne, ale bolesne. Miłość na wojnie. Doskonała
sprzeczność – tak jak zawsze byliśmy. Pozwalam się wciągnąć w
- 591 -

niego, złapana w wir mocy i chaosu, który bez wysiłku wiruje wokół
niego. Jest zaraźliwy i hipnotyzujący. Sięgając po niego, chwytam
jego twarz obiema rękami i całuję. Jego język wdziera się w moje usta
tak samo pewnie, jak reszta jego ciała, a ja jęczę, przygryzając jego
wargę. Tracę poczucie czasu i rzeczywistości, dopóki nie dojdę
wykrzykując jego imię, błagając, błagając. Na jego ustach pojawia się
chory uśmiech, gdy patrzy, jak się dla niego rozbijam. Chwyta mnie
za biodra, uderza we mnie kilka razy, plując moim imieniem jak
przekleństwo, zanim w końcu się ode mnie odsuwa.

Cofa się o kilka kroków, klatka piersiowa faluje, a ramiona są


napięte. Rzeczywistość sytuacji do mnie dociera i siadam,
podciągając kolana do piersi. Czym się stałam? Siedzę tutaj w
jakimś brudnym pokoju – który jest niewątpliwie używany do
płacenia klientom za pieprzenie niechętnych dziewczyn – pieprzenie
Rafaela przy zwłokach Domingesa.

Rafe przeczesuje palcami włosy, a potem wciąga spodnie z powrotem


na miejsce. Jego ruchy są szarpane i niespokojne, czuję, jak otwiera
się między nami pustka przestrzeni. Rzuca we mnie moje ubrania.

-Ubierz się. Musimy iść – mówi, a potem po prostu wychodzi,


zamykając za sobą drzwi. Zostawił mnie tu nagą, z trupem. Nigdy
nie czułam się bardziej jak dziwka.

Szybko ubieram się i otwieram drzwi, trzymając twarz pochyloną w


dół, gdy krew ogrzewa moje policzki. Wiem, że tutejsi mężczyźni
prawdopodobnie to słyszeli.

-Hej, wszystko w porządku? Podnoszę wzrok na dźwięk głosu


Lucasa. Jego oczy wpatrują się w moją twarz, z troską ściskając brwi.

-Nic mi nie jest.


- 592 -

-Dominges?

-Nie żyje.

Kiwa głową, ale nic więcej nie mówi. Rafaela nigdzie nie widać, ale
jego chłopaki systematycznie chodzą od drzwi do drzwi z każdego
pokoju motelowego i wyciągają dziewczyny. Każdy z nich prowadzony
jest do minibusa czekającego na środku brudnego parkingu. Carlos
stoi tam ze swoimi kulami, pomagając każdemu z nich w środku,
jeden po drugim.

-Gdzie zabierają dziewczyny?

-Gdzieś gdzie jest bezpiecznie.

– Rafael je ratuje? - pytam.

Lucas wzrusza jednym ramieniem. – Tego chciałaś, prawda?

-Tak, ale powiedział mi, że nie da się tego zrobić. Prawdę mówiąc,
nie mam pojęcia, na czym stoimy z Rafaelem, ale on wciąż ratuje te
dziewczyny… dla mnie. A może to nie dla mnie. Mówi, że jest złym
człowiekiem i jest. Zły człowiek o złotym sercu.

-Dalej. Prowadzę cię.

-Gdzie jest Rafael?


- 593 -

-Zarządzanie biznesem. Dziś wieczorem kazali ludziom uderzyć w


prawie każdy ocalały osiedle Sinaloa. To nadal trwa. Miasto jest
rzezi, ale do rana kartel Sinaloa upadnie.

Kiwam głową, przypominając sobie czas, kiedy Una powiedziała mi,


że nie można pokonać całego kartelu. Wygląda na to, że się myliła.
-Gdzie jest Una?

– Zaprowadzę cię do niej – mówi Lucas, delikatnie łapiąc mnie za


łokieć i kierując w stronę SUV-a. Odpala samochód i przejeżdża przez
wszystkie zaparkowane na małym parkingu pojazdy. To jak operacja
w stylu wojskowym, przenoszenie kobiet, broń, narkotyki…
Rozbierają to miejsce.

Przechodzimy przez bramę i wychodzimy na zaniedbaną ulicę za


murami brudnego burdelu. Wszystko mija w mgnieniu oka; jasne
światła miasta, gdy jego mieszkańcy kąpią się w rozpuście.
Prostytutki stoją na rogach ulic prawie bez ubrania. Gracze kupują
narkotyki w zaciemnionych uliczkach, a ciężko uzbrojeni,
wytatuowani mężczyźni popijają piwo z butelek przed obskurnymi
barami. Miasto żyje i tętni życiem, kontynuując swoją działalność,
nawet jeśli równowaga sił w tym momencie delikatnie się zmienia.

W końcu wyjeżdżamy z miasta na drogę, którą rozpoznaję.

-Gdzie idziemy?- pytam.

-Szef uważa, że teraz można bezpiecznie wrócić do domu.

Dom. Takie proste słowo, ale chyba Rafaelowi brakowało go przez


ostatnie miesiące. Dominges i ta wojna pozbawiły go tego.
Oczywiście, że chciałby wrócić.
- 594 -

Samochód zatrzymuje się przed olbrzymią, wysoką na dziesięć stóp


metalową bramą, która sygnalizuje początek posiadłości Rafaela.
Otwierają się i spotykamy kolejny zestaw. Wygląda na to, że jeszcze
bardziej poprawił zabezpieczenia. Uzbrojeni strażnicy otaczają
samochód, a Lucas opuszcza okno, pozwalając im nas zobaczyć.
Surowym skinieniem głowy, pomachano nam.

-Czuję się jak przestępca.

Lucas się uśmiecha. -Szef jest po prostu paranoikiem. Ufa bardzo


niewielu ludziom i martwi się o szczury.

Przytakuję. Znam Rafaela lepiej niż większość, a jeśli ma paranoję,


to nie bez powodu. Nie jestem pewien, czy jego dodatkowe
zabezpieczenie powinno sprawić, że poczuję się lepiej, czy gorzej.
Druga brama otwiera się z jękiem i wchodzimy na posesję. Kontrast
z jednej strony bramy do drugiej tutaj zawsze zapiera mi dech w
piersiach. Z jednej strony to zakurzona pustynia, z drugiej oaza
zielonych trawników, wibrujących róż i fosy otaczającej front domu.
Wszystko jest nieskazitelne i doskonałe, całkowicie nietknięte przez
świat zewnętrzny.

Dopiero kiedy wychodzę z samochodu i podchodzę do drzwi


wejściowych, przypominam sobie, jak pierwszy raz tu przyjechałam.
Zmaltretowana, złamana, przestraszona… a Maria była tu na tym
samym kroku, z miłymi oczami i ciepłym uśmiechem. Nie ufałam jej,
ale to nie miało znaczenia. Była dla mnie miła. Jeszcze zanim Rafael
okazał mi takie ciepło. Maria mogła być pierwszą osobą, która
traktowała mnie jak człowieka, odkąd odebrano mi moją siostrę.

Fala smutku uderza we mnie jak ciężarówka wjeżdżająca w moją


klatkę piersiową. Krztuszę się jego ciężarem i wyciągam rękę na jeden
z marmurowych filarów, żeby się nie potknąć. Od razu to czuję: jej
- 595 -

nieobecność. Brak matki tam, gdzie była, uważany za pewnik, a teraz


na zawsze ich opuściła. Lucas patrzy na mnie z opuszczonymi
ustami i oczami błyszczącymi od łez. Wiem, że on też to czuje.

– Nie byłam w domu, odkąd jej nie było.

-Wiem to.

-Czuję się źle.

– Owszem, ale nie możesz tego zmienić, Anno. Tylko naucz się z tym
żyć. Ocieram zabłąkaną łzę, która spływa po moim policzku. Ledwo
znałam Marię. Ale była dla chłopaków jak druga matka. To musiało
być dla nich tak trudne, a dla Rafe'a, ponieważ sam siebie obwinia.
I przeszedł przez to sam. Beze mnie. Przez te wszystkie czasy
próbował dzwonić, a ja nie odbierałam. Boże, jestem taka
samolubna. -Chodźmy coś zjeść i chodźmy obejrzeć film - mówi
Lucas. Bezmyślnie idę za nim do domu, który jest mi tak znajomy, a
mimo to wydaje mi się taki dziwny.

Wyjmuje z zamrażarki tubkę lodów i dwie łyżki, a my wędrujemy


pustymi korytarzami do kina domowego. Wybiera film -Jurrasic Park
- a potem po prostu siedzimy i jemy lody. To tak normalne, że prawie
wydaje się niewłaściwe. Mój umysł jest na krawędzi, jakby ktoś miał
gdzieś wyskoczyć i strzelić do mnie. To było moje życie od miesięcy.

-Gdzie jest Una?

– Niedługo tu będzie.
- 596 -

Una tu będzie. Dominges nie żyje, a Rafael… cóż, nawet nie wiem,
kim jesteśmy. Una wróci do Nowego Jorku i wiem, że powinienem z
nią pojechać, ale ta myśl przyprawia mnie o żołądek. Dlaczego
zawsze jest tak ciężko?

✅✅✅

Budzę się na dźwięk dławiącego się obok mnie Lucasa. Dźwięk


urywa się, zanim znowu zaczyna cicho chrapać. Ekran telewizora
jest czarny, ale emituje wystarczającą ilość światła, aby widzieć.
Wstając, potykam się w kierunku drzwi. W domu panuje cisza, a to
natychmiast doprowadza mnie do szału, gdy ostatnio wyszedłem z
tego pokoju tylko po to, by zabrali mnie wynajęci ludzie Domingesa.
Ale Dominges nie żyje.

Instynktownie zaczynam szukać Rafaela. Drzwi jego gabinetu są


uchylone, ale kiedy przechodzę, widzę, że światła są wyłączone.
Kiedy dochodzę do dołu schodów, waham się. Nigdy wcześniej nie
pomyślałabym dwa razy, żeby tu wejść, ale teraz czuję się natrętna,
ponieważ nie jestem pewna, czy jestem mile widziana. Biorę
uspokajający oddech i ruszam po schodach. Muszę z nim
porozmawiać, czy mu się to podoba, czy nie.

Idę cicho korytarzem, aż docieram do jego pokoju. Gdy tylko


otwieram drzwi, słyszę płynący prysznic. Drzwi do łazienki są
uchylone i wydobywa się para.

Przechodząc przez pokój, otwieram drzwi balkonowe i wdycham


zapach, którego brakowało mi od miesięcy: nocnego jaśminu i
charakterystyczne aromaty pustyni: spalonej ziemi i słońca. Zawsze
będzie się kojarzył z tym miejscem, z nim i z moją wolnością.

Opieram się na szerokim kamiennym parapecie balkonu i zamykam


oczy, słuchając radośnie ćwierkających cykad w ogrodach poniżej.
- 597 -

Tak, to miejsce jest dla mnie przenośnym rajem i nie chcę go


opuszczać. Czuje się jak w domu w sposób, w jaki Nowy Jork nigdy
nie będzie. Ale to nie jest mój dom. To dom Rafaela. On i ja możemy
się kochać, ale nie jestem pewna, czy miłość już wystarczy.
Myślałam, że tak, może dlatego, że nigdy tego nie czułam. To
pierwsze wrażenie jest jak powiew świeżego powietrza w toksycznym
środowisku. Czuje się jak światło i życie, i coś, bez czego już nigdy
nie będziesz mógł żyć. Miłość zmienia życie. A potem przypominasz
sobie, że życie nie jest sprawiedliwe i nie możemy być po prostu błogo
szczęśliwi.

Wyczuwam za sobą Rafaela na długo przed tym, jak się odzywa.


Jestem tak dostrojona do niego, jakby był słońcem, a ja po prostu
utknęłam w jego orbicie.

– Twoja siostra wyjeżdża do Nowego Jorku. Powinnaś iść z nią –


mówi. Przez chwilę nie wiem, co powiedzieć.

W końcu odwracam się do niego, patrząc na niego w spodniach od


dresu, jego masywna klatka piersiowa jest jeszcze większa niż
pamiętam. -Więc to jest to?

Nasze oczy się zamykają i to jak zaglądanie w najgłębsze zakamarki


oceanu: ciemne, zimne i niezgłębione. – Bardzo jasno wyraziłaś swoją
lojalność.

-Jak to?

-Postanowiłaś pójść za swoją siostrą i nie mówić mi, co robisz. W


moim mieście. Z moimi wrogami. Dwa razy.

– Więc to ty czy Una?


- 598 -

– Prosiłem, żebyś odeszła. Nie zrobiłaś tego.

-Wiedziałeś, że chcę Domingesa!- krzyczę. – Kazałeś mi sam go


zastrzelić.

Jego oczy miękną i po raz pierwszy odkąd go znam, Rafael patrzy na


mnie z politowaniem. Nienawidzę tego. – Tak, ale kiedyś byłaś
lepsza. Miałem nadzieję, że nadal jesteś.

– Byłam słaba, Rafaelu.

-Nie, byłaś silna, ponieważ jakoś nie pozwoliłaś, aby gorycz i


nienawiść cię pochłonęły. A teraz spójrz na siebie.

-Nadal jestem tą samą osobą.

– Myślałem, że może byłaś. Kiedy zabiłaś tego chłopca, pomyślałem,


że może…-

Oczy chodzą mi łzami i przełykam gulę w gardle. -Zmieniłam się,


aby przetrwać.

– Nie, Anno. Mogłaś, kurwa, odejść i przeżyć swoje życie. Mogłaś się
od tego uwolnić, ale zamiast tego poszłaś prosto w ogień!

– Nie miałam wyboru – mówię słabo.


- 599 -

-To jest głupota. Odwraca się do mnie plecami, kierując się w stronę
drzwi sypialni. Wychodzi. Poddaje się i panikuję.

-Musiałam to zrobić, bo zostawiłeś mnie z niczym innym!

Zatrzymuje się z ręką na klamce.

-Opuściłeś mnie.

Odwraca się do mnie z twarzą założoną twardą maską.

-Wiesz dlaczego.

-Złamałeś mnie tam, gdzie nie mogli. Słyszę jego gwałtowny wdech
i wiem, że dokładnie wie, o kim mówię. Lata gwałtów i maltretowania
nie zraniły mnie tak, jak jego zwykłe odrzucenie. Podnoszę wzrok na
jego i widzę ból w jego oczach. -Więc zrobiłam jedyną rzecz, jaką
mogłam; Poskładałam się z powrotem i zrobiłam coś z siebie.

-Przykro mi.

-Nie nienawidź mnie za przeżycie.

Przeciąga dłonią po twarzy. -A co dalej? Kiedy to się kończy?


Ponieważ wiem, że Alexandru i Dominges to za mało. Widzę to w
twoich oczach.

On ma rację. Wydaje mi się, że to za mało i nie jestem pewna, co z


tym zrobić. -Nie wiem.
- 600 -

Opuszcza brodę na pierś. -To nie jesteś ty. Zastrzelenie tego


chłopca…- Wzdrygam się w duchu. -Ta ścieżka zemsty, na której
jesteś… Za bardzo cię kocham, by patrzeć, jak robisz to sobie. Nie
mogę.

Moje serce zaciska się boleśnie w klatce piersiowej. Zawsze


wiedziałam, że jest taka możliwość. Powiedziałam sobie, że odejdę,
kiedy to się skończy, ponieważ nie chciałam go ponownie
potrzebować. Nie chciałam być słaba, ale dla niego jestem słaba. Nie
da się temu zaprzeczyć. Dlatego to tak bardzo boli. Kochamy się, ale
wersja mnie, której on chce, nie może przetrwać w jego świecie.

– Rozumiem – szepczę, okrążając go i kierując się do drzwi.

Łapie mnie za ramię i ciągnie z powrotem. Nasze oczy się zamykają


i ta bolesna tęsknota owija się wokół mnie, aż czuję, że nie mogę
oddychać. Jego oczy opadają na moje usta, a potem chwyta moją
szczękę i zaciska usta na moich. Ten pocałunek to słodka tortura i
nigdy nie chcę, żeby mnie puścił, ale oczywiście, że to robi.

-Kocham cię.

Głaszczę palcami zarost jego szczęki. -Ja też cię kocham. Składam
delikatny pocałunek na jego ustach i wtedy czuję smak moich łez na
własnych ustach. -Ale miłość nie wystarczy. Powoli się rozsuwamy,
moje palce pozostają na jego skórze do ostatniej sekundy. A potem
otwieram drzwi szarpnięciem i wychodzę z pokoju.

Myślałam, że odejście od niego po raz drugi mniej boli, ale jak to


możliwe? Jest fundamentalną częścią mnie. Po prostu nie jestem
jego istotną częścią. Akceptuję każdy jego aspekt: dobry, zły i
- 601 -

potworny. On nie może zrobić tego samego dla mnie i szczerze, to


łamie mi serce.

Biegnę przez dom, szukając jedynego miejsca, które przyniosło mi


spokój wśród mojego chaosu. Wyskakuję tylnymi drzwiami, mijam
taras przy basenie i idę do ogrodów za nimi. Nie jestem już młodą
dziewczyną w białej sukience chodzącą boso wśród róż. Jestem teraz
zabójcą, ubraną na czarno, znikającą wśród cieni. Ledwo pamiętam
tę dziewczynę, a mimo to czuję się tak samo złamana i krucha jak
ona. Ironia nie uchodzi na mnie. W końcu przechodzę obok
wysokich okrągłych żywopłotów otaczających staw. To miejsce; to
tak, jakby był doskonale zachowany i nietknięty. W nocy zawsze
wydawało mi się to magiczne. Szklana powierzchnia wody doskonale
odbija kulę księżyca. Małe pomarańczowe złote rybki poruszają się
jak duchy w nocy, ciche i pełne wdzięku. Siedzę na skraju niskiego
muru otaczającego wodę i muskam opuszkami palców chłodny płyn.
Ryby podpływają, ich małe pyszczki ssą moje palce. Spokój tego
miejsca przenika do moich kości, aż paraliżujący ból wydaje się tępy
ból, ale jest to rodzaj bólu, o którym wiesz, że nigdy tak naprawdę nie
zniknie.

Może nigdy nie odszedł. Przebywanie z Rafaelem po prostu


maskowało to na tyle długo, żebym mogła mieć nadzieję. Mieć
nadzieję na bajkowe zakończenie, jak czytałam w bajkach, gdy byłam
małą dziewczynką. Ale moje życie zawsze było tylko tragedią. To
przeznaczenie nigdy nie było mi pisane.

Wstając, łapię się na tym, że dryfuję przez ogrody, na wysoką trawę,


która ciągnie się przez posiadłość do wybiegów dla koni na
najdalszych zakątkach. Idę, aż docieram do linii ogrodzenia, starając
się, aby świeże powietrze mnie oczyściło. Zastanawiam się, czy Sky
wciąż tu jest.

Prześlizgując się przez płot idę w stronę stajni. Reflektory na


zewnątrz stodoły oświetlają drogę, a ja idę do stajni, otwieram drzwi
stodoły i wchodzę do środka. Wita mnie zapach słodkiego łąkowego
- 602 -

siana i znajduję Sky na końcu stodoły w tej samej stajni co


poprzednio. Natychmiast wychyla głowę przez drzwi, błyszcząca biel
jej płaszcza wyróżnia się w ciemności.

-Hej ty. Kładę rękę na jej głowie, a ona opuszcza ją, witając mnie jak
dawno zaginionego przyjaciela. Cicho mnie pociesza, jakby
wyczuwała mój ból. Nie wiem, jak długo tam z nią zostaję, ale w
końcu ruszam, gdy słyszę niski buczenie silnika uruchamianego tuż
za stodołą. Kto byłby tutaj o tej porze nocy? Idę za dźwiękiem na tył
stodoły i zaglądam przez szparę w drzwiach. Za rogiem drugiej
stodoły odjeżdża minibus. Zaciekawiona prześlizguję się przez
szczelinę i podchodzę do drugiej stodoły. Zamieram, gdy dwóch
uzbrojonych mężczyzn odwraca się do mnie z uniesionymi
pistoletami. Szybko je obniżają.

– Senorita – jeden z nich kiwa głową, a ja marszczę brwi.

-Co tu się dzieje?

-Mamy chronić te kobiety. Rozkazy szefa- mówi.

Kobiety? Przechodzę obok nich i żadne z nich nie próbuje mnie


powstrzymać. Kiedy wchodzę do stodoły, to rzeź. Stajnie, w których
niegdyś znajdowały się konie Rafaela, zostały przekształcone w rodzaj
tymczasowego obozu. Każdy boks ma trzy lub cztery łóżka polowe, w
każdym mieści się dziewczyna. Niewolnice.

Ratuje ich, wszystkich. Idę powoli w dół stodoły, zerkając przez


otwarte drzwi na dziewczyny, większość z nich śpi. Jest późno, a
niesamowita cisza wydaje się tak sprzeczna z ilością ludzi tutaj.
Wychodzę ze stodoły na drugim końcu i przez chwilę po prostu stoję,
wdychając świeże powietrze. On je ratuje, a to sprawia, że sprawy
stają się trochę jaśniejsze. Moje czyny mogły nas rozerwać, ale
pomogły tym dziewczynom. To musi coś znaczyć.
- 603 -

Odchylam głowę do tyłu, patrzę na gwiazdy rozsiane w ciemności i


uśmiecham się. Pamiętam, że Rafael zapytał mnie kiedyś, dlaczego
tak bardzo lubię ciemność. Powiedziałem mu, że nie można zobaczyć
gwiazd bez ciemności. Nigdy nie było to bardziej prawdziwe. Udało
mu się znaleźć coś dobrego w horrorze wojny, srebrną podszewkę
naszego złamanego serca i nie mogę nie kochać go za to jeszcze
bardziej.

Ruch po mojej lewej sprawia, że odwracam się i sięgam po broń.


Dziewczyna zastyga, jej twarz dopiero co oświetlona słabym światłem
wpadającym przez otwarte drzwi stodoły. Odprężam się i
wypuszczam broń, wyciągając do niej ręce, by pokazać, że nie mam
zamiaru skrzywdzić.

– Przepraszam, przestraszyłaś mnie.

Przez dłuższą chwilę nic nie mówi, po prostu mnie obserwuje. – Nie
zrobię ci krzywdy – mówię.

-Wiem to. Podchodzi bliżej i wyraźnie widzę jej długie ciemne włosy
i opaloną skórę. Zielone oczy obserwują mnie uważnie spod długich
rzęs. Jest piękna i wiem, że piękno będzie jej przekleństwem na
Sinaloa. Jest w niej smutek i dobrze o tym wiem.

-Jak masz na imię?- pytam.

– Bella.

– Bello. Jestem Anna.


- 604 -

– Pracujesz dla nich? Wskazuje brodą w stronę drugiego końca


stodoły, gdzie stoją strażnicy.

-Nie. Jestem... Czym jestem? -Przyjaciel Rafaela D’Cruze. Marszczy


brwi i obejmuje się ramionami. -On mi pomógł. Tak jak on ci
pomaga. Jej oczy powoli spotykają się z moimi i widzę w nich
podejrzliwość, całkowity brak zaufania. Odgarniam włosy z szyi,
przechylam głowę na bok i pokazuję jej tatuaż tuż za uchem.
Zwinięty wąż z numerem niewolnika wypisanym na jego łuskach. -
Nie masz się czego bać. Obiecuję, że nikt cię tu nie dotknie.

-Dlaczego? Dlaczego miałby ratować dziewczyny takie jak my?

– Bo to dobry człowiek – mówię cicho. -Jeden z najlepszych.

-Jest szefem kartelu…-

-Nie powiedziałam, że on też nie był złym człowiekiem. Poradzisz


sobie tutaj, ale muszę już iść – szepczę, wiedząc, że nie mogę dłużej
odkładać nieuniknionego.

– Proszę, nie – mówi pośpiesznie. – Nie… nie zostawiaj nas z nimi.


Znowu spogląda nieśmiało na strażników.

-Czy oni cię skrzywdzili?

Patrzy na mnie smutnymi, zrezygnowanymi oczami. – Nie, ale wiesz,


że to tylko kwestia czasu.
- 605 -

Serce mnie boli, więc bez namysłu chwytam ją i przytulam. Powoli


owija ramiona wokół moich pleców, zanim jej ramiona opadają. Nie
potrafię tego wytłumaczyć, to uczucie, ta więź, ale niewątpliwie
jesteśmy siostrami. Związani nie krwią, ale cierpieniem i
zrozumieniem. Ja, ona, mała Zara; wszyscy, którzy przeżyli jedne z
największych okropności, jakie można sobie wyobrazić. Nie muszę
jej znać, bo znam jej duszę. Wiem, czego potrzeba, aby przetrwać w
miejscach, w których byliśmy. Kiedy w końcu się cofa, ociera łzy po
twarzy.

-Słuchaj, muszę wracać do Nowego Jorku z moją siostrą…-


Opuszcza wzrok na ziemię i kiwa głową.

-Oczywiście. Przykro mi.

-Poczekaj. Wracam do stodoły i biegnę na drugi koniec, zbliżając się


do strażników. – Potrzebuję telefonu – mówię do jednego z nich.
Spogląda na swojego przyjaciela, ale się nie rusza. -Tylko sim. Wiem,
że prawdopodobnie masz dziesięć w samochodzie. Wskazuję
kciukiem w stronę Hummera zaparkowanego kilka stóp dalej.

-Będę musiał zapytać szefa…-

Przewracam oczami. -Czy wiesz kim jestem?

-Angel De La Muerte — mówi drugi. Myślą, że jestem Uną. Zerkam


na moje czarne dżinsy i koszulkę, dwa pistolety przyczepione do
piersi. Chyba wyglądam jak ona. Wezmę to.

– Nie zmuszaj mnie, żebym cię zastrzeliła – mówię, ponieważ jest to


dokładnie taki rodzaj aroganckiej groźby, jaką rzuciłaby moja siostra.
Różnica polega na tym, że może to poprzeć.
- 606 -

Znowu spoglądają na siebie, a potem jeden z nich podchodzi do


samochodu. -Mówią, że można oddać strzał z odległości ponad mili
- mówi do mnie pozostały strażnik.

Uśmiecham się. – Tak?

-To prawda?

-Pewnie. Dlaczego nie?- Wzruszam ramionami, a on marszczy brwi.

Jego przyjaciel wraca i wręcza mi tani telefon z plastikowym


palnikiem. -Dziękuję Ci.

Czuję na sobie ich oczy, kiedy wracam wzdłuż stodoły. Znajduję


Bellę dokładnie tam, gdzie ją zostawiłem. Włączam telefon i wpisuję
do niego swój numer. -Masz. Podaję jej to. -Mój numer telefonu jest
na tym telefonie. Zadzwoń do mnie. W każdej chwili. Odbiorę.
Potrzebujesz mnie, a ja wrócę po ciebie do Meksyku.

Marszczy brwi. -Dlaczego?

-Ponieważ gdyby nasze role się odwróciły, a ty jako pierwszy


zostałabyś uratowana, myślę, że zrobiłabyś to samo dla mnie.

-Dziękuję Ci. Jeszcze raz mnie przytula, a potem wślizguje się z


powrotem do stodoły, ściskając telefon, jakby to był jej najcenniejszy
skarb.
- 607 -

Zrobiłam wszystko, co mogę tutaj. Ufam, że Rafe zaopiekuje się tymi


dziewczynami, jak również każdą inną, którą może znaleźć. Czas
zerwać strup. Muszę znaleźć siostrę i wrócić do Nowego Jorku.

✅✅✅

Samolot leci po pasie startowym, a ja patrzę, jak pod nami znika


kompleks Rafaela. Zezwolił na użycie jednego ze swoich samolotów,
ale po raz kolejny nie przyszedł się pożegnać. Dwukrotnie
opuszczałam Meksyk ze złamanym sercem i zimnym ramieniem od
niego. Tragedia tego wszystkiego boli najbardziej. Świadomość, że
nigdy nie będę miała tego wszechogarniającego poczucia
przynależności do nikogo innego. Że jesteśmy przeznaczeni, aby się
kochać i tęsknić za sobą na zawsze. Ból zniknie, ale blizna na zawsze
pozostanie. Rafael to rana, z której nigdy nie wyzdrowieję.

Samolot ląduje z wybojem, a ja podskakuję, ściskając podłokietniki


na tyle mocno, że bolą mnie paznokcie. Una wstaje i wstaje z
siedzenia, zanim samolot w ogóle się zatrzyma. Chce zobaczyć
Dantego. Wiem, że jest. Nie było jej od ponad tygodnia. Tydzień w
Meksyku, a jednak wydawało się, że to miesiące. Z ciężkim sercem
wstaję, a kiedy samolot się zatrzymuje, schodzimy po schodach na
pas startowy.

Spodziewam się, że jeden z ludzi Nero będzie na nas czekał, ale


zamiast tego sam Nero opiera się o maskę czarnego Range Rovera.

-Morte.

Moja siostra uśmiecha się, a kiedy do niego dociera, podnosi ją w


pasie i przyciąga do siebie. Ich pocałunek jest tak intensywny, że
muszę odwrócić wzrok. Przeszywa mnie ukłucie zazdrości, zwykła
tęsknota za tym głębokim w duszy połączeniem, które mają. Już za
tym tęsknię.
- 608 -

Po cichu siadam na siedzeniu pasażera samochodu i patrzę przez


okno, jak Tommy ładuje torby. Una i Nero siadają z tyłu, rozmawiając
przyciszonymi głosami. Wyłączam je, skupiając się na panoramie
Nowego Jorku na horyzoncie. Betonowa dżungla wydaje się zbyt
czysta, zbyt błyszcząca i zorganizowana. Pragnę chaosu, jakim jest
Juarez, i nigdy nie sądziłam, że powiem to po latach uwięzienia.

– Wszystko w porządku, Anno? Odwracam się, słysząc melodyjny


irlandzki głos Tommy'ego.

-Nic mi nie jest.

Ściąga brwi i przeczesuje dłonią swoje rude włosy, po czym kiwa


głową i uruchamia samochód. Opuszczamy lotnisko i jedziemy
prosto w gęsty ruch miejski. Dźwięk klaksonu samochodowego i
subtelny zapach śmieci przenika przez otwory wentylacyjne. Ludzie
chodzą po chodniku w swoich nieskazitelnych garniturach, wszyscy
w pośpiechu, mając pilne miejsce. Czuję, że stoję w miejscu, a cały
świat wciąż się kręci wokół mnie, ponieważ nie wiem, co teraz robić.
Pod ostrym bólem straty kryje się niezaprzeczalna panika, że to jest
to. Alexandru nie żyje. Dominges nie żyje. Dziewczyny zostały
uratowane. Mogę iść dalej, znaleźć więcej dziewczyn, zabić więcej
złych mężczyzn, ale Rafe miał rację. Kiedy to się kończy? Jak daleko
zejdę w ciemność, nie będzie już dla mnie powrotu?

Prosty fakt jest taki, że szukam celu, bo bez niego nie mam żadnego.
Bez kartelu czuję się zagubiona. Muszę to zmienić, ale nie mogę tego
zrobić tutaj. Nowy Jork nigdy nie będzie moim domem.

Gdy tylko wracamy do penthouse'u, idę do swojego pokoju i


rozpakowuję torbę, a następnie pakuję ją w czyste ubrania. Już mam
wziąć prysznic, kiedy dzwoni mój telefon. Staram się odpowiedzieć
- 609 -

na wypadek, gdyby to Bella. Ale to imię Lucasa pojawia się na


ekranie.

– Lucas – odpowiadam i słyszę smutek we własnym głosie.

-Anno. Następuje pauza. – Nie pożegnałaś się.

-Przykro mi. Zostawiłam go śpiącego w sali kinowej. Nie mogłam się


zmusić, żeby się z nim pożegnać, przyznać, że to ostatni raz, kiedy go
widzę. – Nie było czasu – kłamię.

– Ale wracasz, prawda? Brzmi tak obiecująco.

– Nie, Lucasie. Rafael i ja…-

-On cię kocha.

– Wiem – szepczę. -To najtrudniejsza część. Gdyby mnie nie kochał,


byłoby to o wiele łatwiejsze. Zamiast tego odmawiam mu kobiety,
którą kocha, ponieważ nie chcę już nią być.

-Co zrobisz?

Biorę głęboki oddech.

-Jadę do Nowej Zelandii.

-Co?
- 610 -

-Tu nie ma dla mnie nic.

– Ale to pół świata stąd, Anno. A jeśli coś ci się stanie?

Pół uśmiecham się na to. – Na przykład co, Lucas? Handlować


seksem? Zabrana przez szefa kartelu? A może spotkasz zabójcę?

-Nie powinnaś iść sama.

-Potrafię o siebie zadbać. Wciąż widzi mnie tak jak Rafe. Tą


bezradną dziewczynę. Nie jestem już nią.

– Pójdę z tobą – proponuje.

– Nie, nie zrobisz. Śmieję się z jego entuzjazmu. – Kartel cię


potrzebuje.

-Co zamierzasz zrobić dla pieniędzy? Gdzie będziesz mieszkać?

-Zdobędę pracę jak wszyscy inni.

-A co, jeśli nie możesz jej zdobyć?

Kocham go za to, że nie chce, żebym zniknęła, ale wiem, że to jest


najlepsze.
- 611 -

-Będę w kontakcie, dobrze?

-Anna. Proszę po prostu wróć. Jeśli teraz odejdziesz, pożałujesz.

– Kocham cię, Lucas. A potem rozłączam się, zanim emocje mnie


opanują i usłyszy to moja najlepsza przyjaciółka.

-Więc chcesz odejść? Podskakuję i odwracam się, zauważając, że


Una opiera się o framugę.

Kładę dłoń na moim łomoczącym sercu. -Tak.

-Dlaczego?

-Dlaczego nie? To nie jest moje życie, Una. To jest twoje.

-A Nowa Zelandia jest twoja?

Opuszczam brodę na klatkę piersiową. – Nie, Juarez był moje, ale w


pewnym momencie wszyscy musimy iść dalej. Tam jest wielki świat.

Jej zwykle twarde oczy miękną, a ona robi krok do przodu,


wyciągając i zakładając kosmyk włosów za moje ucho w rzadkim
pokazie czułości. – Wiem, że jesteś ranna, Anno. Ale proszę, nie
uciekaj tak po prostu.

Jej rzadka dobroć doprowadza moje emocje do granic wytrzymałości.


Ciekną mi oczy, a potem po policzku spływa mi łza.
- 612 -

-Muszę. Potrzebuję czegoś własnego, więcej niż tylko zemsty i


nienawiści.

-Poczekaj do jutra. Przespij się z tym. Jeśli nadal chcesz jechać,


sam zabiorę cię na lotnisko.

-W porządku. Zostanę tu dzisiaj, ale potem muszę zacząć życie bez


siostry. Bez Rafaela.

72

RAFAEL

Kończę trzeci kieliszek brandy, rozkoszując się uczuciem pieczenia,


które spływa mi do gardła.

Rozlega się pukanie do drzwi biura i wzdycham.

-Wejść.

Carlos wchodzi do środka bez kul, ale utyka na zranionej nodze.

-Szefie, możemy mieć problem.


- 613 -

-Co?

Wychodzi na zewnątrz, a potem wciąga dziewczynę z powrotem do


pokoju. -Ta ukrywała telefon.

W moim wnętrzu zapala się iskra gniewu. Jest tylko jeden powód,
dla którego ukryła telefon. Ona jest szczurem. Pomagam tym
dziewczynom i to właśnie otrzymuję. Trzyma głowę pochyloną,
ciemne włosy opadają przed jej twarzą jak ściana ochronna. Ból
przeszywa moją klatkę piersiową, ponieważ bardzo przypomina mi
Annę, kiedy tu po raz pierwszy przyjechała. -Dla kogo pracujesz?- -
pytam. Na pewno już nie Dominges. Drży na dźwięk mojego głosu,
a jej ramiona opadają tak bardzo, że fizycznie zwija się w kłębek.
Carlos ponownie łapie ją za nadgarstek i skowyt prześlizguje się przez
jej usta.

– Daj mi telefon – żądam.

Carlos kładzie go na moim biurku przede mną, a ja włączam mały


palnik. Wchodzę do kontaktów i jest tylko jeden numer. Zwykle
dzwonię i sprawdzam, kto jest na drugim końcu, ale nie muszę.
Znam ten numer na pamięć.

– Anno – wzdycham, opadając na krzesło. Ten pieprzony ból nasila


się. Moja Anna: dobra, miła i bezinteresowna… dała tej dziewczynie
telefon z jej numerem. – Anna dała ci ten telefon?

Zerka na mnie przez włosy, zielone oczy w odcieniu wypolerowanej


Jade. -T-tak. Nie mogła dać im wszystkim telefonów. Co oznacza,
że polubiła tę dziewczynę. Chciała ją chronić lub przynajmniej
pocieszyć. – Powiedziała, że jeśli jej potrzebuję, wróci – szepcze
dziewczyna.
- 614 -

– Oczywiście, że tak. Opieram łokcie na biurku, ściskam telefon w


obu dłoniach i dotykam nim czoła. -Jak masz na imię?

– Bella.

– Umiesz gotować, Bello?

Jej spojrzenie przeskakuje ze mnie na Carlosa, podejrzliwość


pokrywa jej rysy. -Tak.

-W porządku. Carlos, znajdź Belli pokój. Będzie naszą nową


pokojówką.

-Szefie. Kiwa głową i znowu idzie po Bellę, ale ona się wzdryga. –
Delikatnie, Carlos – ostrzegam.

Wskazuje na nią, by wyszła z pokoju, a ona to robi, cały czas


zachowując przestrzeń między nimi.

Drzwi nawet się nie zamknęły, kiedy wpada Lucas. – Co znowu?


Wzdycham, kiedy wstaję i nalewam kolejny kieliszek brandy.

– Anna jedzie do Nowej Zelandii – wypala.

Zatrzymuję się z kieliszkiem w połowie drogi do ust. Nie mogę


powstrzymać małego uśmiechu, który dotyka moich ust.
Powiedziała, że chce iść, a teraz jest daleko.

-To dobrze.
- 615 -

-Dobrze? Jak możesz chcieć, żeby poszła na drugi koniec świata?

– Chciała iść.

Kręci głową, zaciska szczękę, a jego policzki przybierają niezdrowy


odcień czerwieni. -To Twoja wina!

– Chodź bardzo cholernie ostrożnie, Lucas.

Przesuwa dłonią po twarzy, jakby pamiętał siebie. – Jest


zdenerwowana. Pojedzie tam bez pieniędzy, bez pracy, bez miejsca
do życia…-

-Wiem, że ją kochasz, dlatego pozwolę temu się prześlizgnąć.


Posortuję to.

Wygląda na to, że chce powiedzieć więcej. Zamiast tego po prostu


wycofuje się i wychodzi z pokoju.

Otwieram szufladę w biurze, wyjmuję paczkę cygar, wyjmuję jedno.


Umieszczam go między ustami i zapalam, pozwalając, by dym
wypełnił moje płuca. Podnoszę telefon i przewijam kontakty, aż
znajdę imię Nero. Mój palec dotyka przycisku połączenia przez
sekundę, zanim go nacisnę.

-Rafael.

-Nero. Wysyłam ci pieniądze.


- 616 -

-Czy należy mi się zwrot pieniędzy? – pyta z humorem w głosie.

– To dla Anny.

Zapada cisza.

-Widzę.

– Proszę, upewnij się, że to dostanie. Założę dla niej konto na dłuższy


okres.

– Upewnię się, że to dostanie, Rafe.

-Dziękuję Ci. Rozłączam się. Otóż to. Nie tylko odepchnąłem Annę,
ale teraz ułatwiam jej ucieczkę pół globu ode mnie. A dlaczego
miałbym tego nie robić? Wszystko, czego pragnę, to żeby była
szczęśliwa, miała bezpieczne i normalne życie. Jeśli znajdzie to w
Nowej Zelandii, zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby to zapewnić,
ponieważ ją kocham.

73

ANNA

Myślę, że Una miała nadzieję, że obudzę się dziś rano z


wątpliwościami, ale nie mam żadnych. Nero, Una, to miejsce… to
- 617 -

wszystko przypomina mi Rafaela. Muszę żyć swoim życiem, a nie żyć


cieniem życia, którego naprawdę pragnę. To wszystko, co zrobię, jeśli
tu zostanę.

Po wzięciu prysznica i umyciu zębów wrzucam dżinsy i koszulę. W


domu jest cicho, kiedy schodzę po schodach, aż słyszę grizzly skowyt
Dantego. Okrążam drzwi do kuchni i znajduję Nero bez koszuli z
Dantem opartym na biodrze. O tej porze zawsze jest głodny, a
jednoręczna próba Nero, aby zrobić śniadanie, nie idzie dobrze.

-Tutaj. Staję przed nim i przejmuję robienie płatków owsianych.


Dodaję do niego miód i podaję Nero. -Mogę go wziąć.

-Dziękuję. Bierze go ode mnie i kładzie na blacie śniadaniowym,


przymocowując Dantego do swojego krzesełka. Nero wygląda dziś
rano na zmęczonego.

-Wszystko ok? – pytam, naciskając przycisk start na ekspresie do


kawy.

-Tak. Tydzień z tym facetem sprawia, że spanie jest zabawne.

– Wiesz, że możesz po prostu poprosić Margot, żeby została. Z


radością by to zrobiła. Kobieta ma obsesję na punkcie dziecka.

-W porządku. Spogląda na syna z pobłażliwym uśmiechem na


ustach, gdy trzyma przed sobą łyżkę płatków owsianych. -Jest
zrzędliwy bez mamy. Biedna Margot wyrywałaby sobie włosy.
- 618 -

Uśmiecham się na widok ich dwojga razem. W jakiś sposób, pomimo


tego, że jest zatwardziałym zabójcą, moja siostra zdołała wyrzeźbić
maleńki kawałek spokoju i przynależności właśnie tutaj.

-Możesz przejąć kontrolę na chwilę? – pyta Nero, podając mi miskę.

-Pewnie. Dante bierze kęs, tylko po to, by splunąć na brodę.

Nero znika, ale wraca dopiero po chwili, ściskając kopertę. Dante


już się wierci, chcąc zejść. Wyciągam go z krzesła i umieszczam w
kojcu w rogu kuchni.

-To dla ciebie - mówi Nero. Odwracam się i patrzę, jak przesuwa
kopertę po barze śniadaniowym w moją stronę.

-Co to jest?

– To od Rafaela.

Marszcząc brwi, biorę brązową kopertę i otwieram ją, widząc w


środku zwitek pieniędzy. -Co to jest? – pytam, starając się nie zranić
mojego głosu. Daje mi pieniądze? Jakby mnie spłacał.

-Zadzwonił i powiedział, że wysyła mi pieniądze dla ciebie. Na


dłuższą metę zakłada konto bankowe.

Zaciskam szczękę. -Nie potrzebuję ani nie chcę jego pieniędzy.


- 619 -

-Jestem tylko posłańcem. Nalewa filiżankę kawy. -Ale jeśli


wybierasz się do Nowej Zelandii, będziesz tego potrzebować. Tak
dobrze jak to. Wyciąga coś z kieszeni spodni dresowych i przesuwa
po blacie. Podnosząc go widzę, że to amerykański paszport.
Wewnątrz jest moje zdjęcie z imieniem Anna Verdi. -Czy to żart?-
pytam.

Uśmiecha się, wzruszając ramionami. – Wczoraj wieczorem Tommy


dostał papiery. Nie był najbardziej pomysłowy z nazwiskiem.

-Dlaczego nie Ivanov?

-Ponieważ wyraźnie nie jest amerykańskie, a to amerykański


paszport.

– A Verdi jest?

Jego uśmieszek zamienia się w pełny uśmiech. -Potrzebowałaś


paszportu, masz go.

-W porządku. Dziękuję Ci.

Una wchodzi do kuchni, ubrana w obcisłą niebieską sukienkę.


Prawie robię podwójne podejście. Patrzy na Nero, a on przez chwilę
wstrzymuje jej wzrok. Przechodzi między nimi jakaś cicha rozmowa,
zanim po cichu zbiera Dantego i wychodzi z pokoju. To było dziwne.

-Co to było? - pytam marszcząc brwi.

– Anno, muszę z tobą porozmawiać.


- 620 -

-Una, nie zmieniam zdania. Jadę do Nowej Zelandii.

Kręci głową. -Sasha jest w Rosji od kilku dni.

-W porządku.

-On coś znalazł. Musiałam poczekać, aż będzie w stu procentach


pewien, że ci powie… Mój umysł pracuje z prędkością nadświetlną,
próbując pomyśleć, co może sprawić, że moja siostra będzie wyglądać
tak na krawędzi.

-Masz dziecko.

Śmieję się. – Nie, nie możliwe. Myślę, że bym to zapamiętała.

-Sasha powiedział, że matka jest surogatką, ale jajko było twoje.


Zrobione w pewnym momencie, kiedy byłaś w ośrodku. Moja krew
jest zimna, a możliwości zaczynają latać mi przez głowę z prędkością
stu mil na godzinę. Nicholai chciał bym zaszła w ciążę, ale jestem
bezpłodna. Czy mógł zabrać ode mnie jajka? Wiele razy byłam
odurzona.

– To niemożliwe – szepczę.

– Nie wiem, co ci powiedzieć, Anno.

-Nicholai nie żyje.


- 621 -

-Tak, ale został zastąpiony, a program hodowlany Elite jest teraz w


pełnym rozkwicie.

Nie wiem co powiedzieć. Nawet nie wiem, co o tym myśleć.

-Nie mogę mieć dzieci.

– Wiem – szepcze.

Odwracając się od niej, wychodzę z kuchni. Potrzebuję sekundy,


żeby to przetworzyć. Podchodzę do ogromnych okien i spoglądam na
miasto w dole. Poranne światło wkrada się przez wysokie budynki,
skąpiąc pół miasta w cieniu. I tak się czuję. Jakbym stała dokładnie
na tym szczycie między światłem a ciemnością, niepewna, w którą
stronę mam spaść. Czuję, że Una kręci się za mną.

Pytania zaczynają mnie wypalać, gdy naprawdę przetwarzam


rzeczywistość. -Czy to dziewczynka czy chłopiec? Bezsensowne
pytanie, bo jakie to ma znaczenie?

-Mała dziewczynka.

Przełykam gulę w gardle, gdy moja klatka piersiowa zaciska się


boleśnie. -Ile ma lat?

-Tylko dwa tygodnie.

Zaciskając powieki wyobrażam sobie ją, maleńkie dziecko, w tym


miejscu, bez nikogo, kto mógłby okazać jej dobroć. Byłam w niewoli
przez pół życia, ale to jest o wiele gorsze, ponieważ ona nigdy nie
- 622 -

zazna wolności. Nawet nie będzie wiedziała, że tęskni za matką,


ojcem… życiem.

– Czy Sasha może ją wydostać? – pytam niepewnie, próbując


uchwycić najsłabszy ślad nadziei. Cisza. Odwracam się twarzą do
siostry i znajduję jej wzrok utkwiony w podłodze. – Una?

-Musisz zrozumieć, nie możesz po prostu wyjść z tego obiektu z


dzieckiem.

– Wyciągnęłaś Dantego.

-To było inne. Sasha cieszył się wtedy zaufaniem. Byłam w środku.
A Dante był wtedy jednorazowym dzieckiem. Nie mieli pełnej
ochrony, żeby go pilnować.

– Więc mówisz, że nie możesz jej uratować?

Nie wiem, co czuć. Mieć nadzieję? Rozpacz? Moje życie nigdy nie
było moje i nigdy tak naprawdę nie miałam luksusu bycia w stanie
nawet myśleć lub rozważać fakt, że nie mogę mieć dzieci. Nigdy nie
było to możliwe lub rozważane, dlatego nigdy nie opłakiwałam tego,
czego na pewno nigdy bym nie miał.

Ale teraz myślę o tym, o moim dziecku gdzieś tam… chcę tylko ją
chronić. Potrzeba tak gwałtowna, że nic innego nie przychodzi mi do
głowy.

-To nie jest wystarczająco dobre. Nie możesz tak po prostu


powiedzieć mi, że mam córkę i iść za tym z tym, że nie mogę się do
- 623 -

niej dostać ani uratować z tego miejsca. Po co mi w ogóle mówić, czy


tak jest?

-Pracuję nad tym, dobrze? To po prostu wymaga czasu. Nero


próbuje negocjować przez sprawy polityczne.

– Rzeczy polityczne? Moje wkurwienie wzrasta, a pięści zaciskają


się. – Ona nie jest interesem, Una. Moja siostra przez chwilę wygląda
na smutną. -Dla nich wiesz, że tak jest.

Mijam ją. Idzie za mną, ale podnoszę rękę. -Przestań.

Idę na górę i do mojego pokoju. Z każdym krokiem, który robię,


czuję, że coraz bardziej pogrążam się w tej panice. Cały czas starałam
się być silna, ale teraz czuję się taka słaba i bezradna. Cały czas
słuchałam mojej siostry, ale gdzie ona teraz jest? Nie może mi pomóc.
Trzaskając drzwiami sypialni, podbiegam do stolika nocnego i
podnoszę telefon, a histeria wkrada się do mnie. Czuję ucisk w klatce
piersiowej, a ręce mi drżą, kiedy podnoszę urządzenie i wybieram
numer.

Dzwoni dwa razy, zanim się wyłączy. -Anna.

– Rafael – wykrztuszam jego imię, jakby to była modlitwa, moja


ostatnia nadzieja – bo oczywiście tak jest. -Potrzebuję cię.

Zapada cisza. – Wysyłam po ciebie samolot.

74
- 624 -

RAFAEL

Nerwowo przemierzam hangar, obserwując, jak samolot kołuje w


naszym kierunku. Anna brzmiała, jakby miała kłopoty. Ona
zadzwoniła do mnie. Ma swoją siostrę. Ma Nero. Ale zadzwoniła do
mnie. Czemu?

Samolot wjeżdża do hangaru i zatrzymuje się. Gdy tylko stopnie


dotykają podłogi, Anna schodzi po nich i podchodzi do mnie, jej
tempo przyspiesza z każdym krokiem. A potem zarzuca mi ręce na
szyję. Przyciągam jej małe ciałko do siebie i trzymam ją, wdychając
subtelny malinowy zapach jej szamponu. Jej ramiona drżą i czuję
przypływ jej wydychanego oddechu na moim gardle.

-Avecita.

-Przepraszam - oddycha.

Opuszczam ją na ziemię, obejmuję jej twarz obiema rękami i


wycieram łzy spod jej oczu. -Mów do mnie. Co jest nie tak?

Zamyka oczy i wypływa więcej łez.

-Mam córkę.

Wszystko na chwilę zamarza i przysięgam, że moje serce przestaje


bić. -Co? Napływa świeża fala łez, gdy jej twarz się marszczy. -Anno,
musisz mówić jaśniej.
- 625 -

-Rosjanie… ukradli jedno z moich jajeczek…-

Odwracając się lekko, macham do Lucasa, a on ciągnie samochód


do przodu o kilka stóp, żeby do nas dotrzeć. Otwieram tylne drzwi i
wprowadzam Annę do środka. Gdy tylko wchodzę, zbliża się do mnie.
Jest krucha, niestabilna.

-Więc wyhodowali dziecko z twojego jajeczka? To jest popieprzone.

– Una i Nero jej nie uratują- płaczę.

-Prawdopodobnie nie mogą, wojowniczko.

Opuszcza brodę na klatkę piersiową, opadają jej ramiona.

– Potrzebuję twojej pomocy, Rafe. Kiedy podnosi wzrok na mnie,


wygląda na kompletnie zagubioną.

Odeszła. Pozwoliłem jej odejść. Dwa razy. A jednak jest tutaj,


prosząc mnie o pomoc. I oto jestem, chcę jej to dać, bo mimo
wszystko ją kocham i myślę, że oddałbym jej wszystko.

-Anno, nie wiem, ile mogę zrobić.

Z powagą kiwa głową, ale wygląda na tak cholernie załamaną.


Bardziej zepsuty niż wtedy, gdy ją znalazłem.
- 626 -

-Rozumiem.

Kładąc palec pod jej brodą, zmuszam ją do spojrzenia na mnie.

– Ale spróbuję, kochanie.

Smutny uśmiech ciągnie jej usta, gdy fala za falą niekontrolowanych


łez spływa po jej twarzy.

-Kocham cię.

Przyciskam czoło do jej czoła i wzdycham.

– Chciałbym przestać cię kochać, avecita. Byłem głupi, myśląc, że


kiedykolwiek będę mógł, bo choć bardzo chcę ją ocalić przed nią
samą, kochałbym ją w każdej formie.

-Proszę nie. Jej ręka ślizga się po moim karku i pieprzyć, jeśli nie
zawsze czuje się tak nieunikniona. Dałbym jej cholerny świat,
gdybym tylko mógł, tylko po to, by zobaczyć jej uśmiech. Bez niej
wszystko wydaje się takie cholernie ciemne i zastanawiam się, jak
kiedykolwiek znajdowałem radość w czymkolwiek, zanim wkroczyła
w moje życie.

Przyciska usta do moich i czuję, jaka jest teraz krucha.

-Przepraszam, że cię odepchnąłem. Nie mogę patrzeć, jak stajesz się


taki jak Una, taka jak ja. Jesteś o wiele lepsza od nas. Gdyby nie
była, nie podałaby Belli swojego numeru. Nie byłaby tak złamana dla
dziecka, którego nie nosiła i nie zna.
- 627 -

Opuszcza twarz do mojego gardła, przytulając się do mnie, jakbym


była jedyną skałą wystającą na wzburzonym morzu.

– Jesteś najlepszą osobą, jaką znam, Rafe. To kłamstwo, ale dla niej
chcę być.

✅✅✅

Przykładam cygaro do ust i zapalam, witając dym, który zaraża moje


płuca. Pamiętam, kiedy ta prosta rutyna była dla mnie tak regularna,
jak oddychanie – paliłem cygaro i patrzyłem, jak Anna śpi. Jej klatka
piersiowa unosi się i opada przy głębokich, równych oddechach.
Musiałem wcześniej wsypać jej coś do brandy, żeby ją uśpić, bo
inaczej nadal chodziłaby po moim gabinecie. Nawet w słabym,
srebrzystym świetle rzucanym przez księżyc widzę ciemne kręgi pod
jej oczami.

Mówię sobie, że mogę pozwolić jej odejść, że mogę bez niej żyć, ale
nie mogę. Nienawidzę patrzeć, jak zmienia się z czegoś czystego i
dobrego w coś okrutnego i mściwego, ale prawdę mówiąc, w Annie nie
ma nic, od czego mogłabym się odwrócić. I jestem wystarczająco
samolubny, by wnieść jej światło w moją ciemność, by zachować jej
miłość. Opściłem ją dwa razy, a jej płacz w moich ramionach,
biegnący do mnie po pomoc, potwierdził, że nie mogę tego zrobić po
raz trzeci. To może być złe i moralnie popieprzone, ale zły człowiek
może tylko tak bardzo starać się być dobrym. Wydobywa mnie z obu
stron w równym stopniu.

Kiedy kończę cygaro, rzucam je przez krawędź balkonu, rozbieram


się i kładę obok niej na łóżku. Natychmiast sięga po mnie we śnie,
tak jak zawsze, jak grawitacja. Jej drobne ciało topi się przy mnie, a
ja obejmuję ją ramieniem, żałując, że nie mogę ochronić jej przed tym,
co ma nadejść, ale nie mogę. To, co nadchodzi, nie jest zagrożeniem
- 628 -

fizycznym, ale emocjonalnym. A jeśli nie mogę uwolnić jej dziecka?


Una nigdy nie powinna była jej o tym mówić bez możliwości
wydostania dziecka. Bo jeśli nie możemy… Anna już wisi na włosku
przy tej wiadomości. Wiem, że mój mały wojownik złamie się w
sposób, którego nie mogę naprawić.

75

ANNA

Budzę się i przez kilka sekund nie czuję nic poza ciepłym słońcem
na mojej nagiej skórze. Kilka sekund błogości, zanim wszystko sobie
przypomnę. Przewracam się i wyciągam rękę nad chłodną pościelą.
Poduszka wciąż pachnie Rafaelem, cytrusami i dymem z cygar.

Wyciągam się z łóżka i schodzę na dół. Wchodzę do kuchni i przez


chwilę słabnę. Kobieta stoi przy kuchence i robi jajka, a jej długie,
ciemne włosy spływają na plecy. Myślę, że spodziewałam się
zobaczyć schludny, siwiejący kok Marii, a jej nieobecność wydaje się
jeszcze bardziej tragiczna w tym konkretnym domu.

Samuel siedzi po jednej stronie stołu, a Rafael po drugiej. Oboje


patrzą na mnie, kiedy wchodzę, i trochę mocniej owijam swój długi
sweter.
- 629 -

-Anna. Rafael składa gazetę i kładzie ją na kuchennym stole.

Dziewczyna odwraca się twarzą do mnie i spotykam się z pięknymi


zielonymi oczami Belli. Mimo wszystko uśmiecham się. – Bello.
Jesteś tu.

Zerkam na Rafaela, a on wstaje, jednym płynnym ruchem zapina


guzik marynarki.

Podchodzi bliżej i muska ustami moją szczękę. – Cóż, dałaś jej


telefon – szepcze. – Myślałem, że ją lubisz.

-Dziękuję Ci.

Moje głupie serce ściska się na normalność tego, jak tu czuję się jak
w domu. Z nim.

Obejmuje mnie w policzek i całuje w czoło, zanim wychodzi z pokoju.

-Gdzie idziesz? – pytam, ubierając garnitur, który nosi tylko na


spotkania.

-Zorganizowałem spotkanie z Dymitrem Pietrovem, on jest następcą


Nicholaia Ivanova.

-To było szybkie. Jego usta wykrzywiają się w uśmieszku, który


mówi: -Jestem Rafael D’Cruze i świat się przede mną ukłoni. -
Dziękuję ci. Wiem, że jesteśmy…
- 630 -

-Avecito, przestań. Jego palce delikatnie przesuwają się po moim


policzku. -Nie ma nic, czego bym dla ciebie nie zrobił.

-Nie zasługuję na ciebie.

-Jesteś w błędzie. Zasługujesz na wszystko, łącznie z dzieckiem.


Wącham łzy i przyciskam twarz do jego piersi. Jego duża dłoń
obejmuje tył mojej głowy, a w jego ramionach czuję, że wszystko
będzie dobrze.

– Powinnam iść z tobą.

-Nie. Jesteś zbyt zaangażowana emocjonalnie. Widzą to i przypięli


nas do ściany.

-Oczywiście jestem zaangażowana emocjonalnie. Ukradli mi jajka,


Rafe!

-Wiem, ale to teraz nie ma znaczenia. Twoja córka jest


najważniejsza.

Jego słowa ogarniają mnie, słowa, których nie do końca rozumiem.


Mam córkę. Żyjące, oddychające dziecko.

-Muszę iść. Wrócę jutro, dobrze? Kiwam głową, a on się odwraca.

-Bądź ostrożny.
- 631 -

Mruga przez ramię i odchodzi. Wiem, że sobie poradzi, ale


nienawidzę myśli, że jest zagrożony. Dla mnie. Ponownie. Z radością
już nigdy nie postawiłabym stopy w Rosji ani w pobliżu żadnej bratvy,
i nie chcę, żeby Rafael był blisko nich, a jednak oto jesteśmy. Nie
mam lepszej sprawy, a jednak to nie ja się tym zajmuję, on jest.

✅✅✅

Bella kładzie przede mną talerz z jedzeniem, gdy tylko siadam.

– Nie musisz robić mi jedzenia, Bello.

Ona się uśmiecha. -To moja praca.

-Wiem, ale…-

-I jestem za to wdzięczna. Wiem, że Rafael pomaga mi dzięki tobie.

-Potrzebował nowej pokojówki. Ci faceci potrzebują kobiety, aby


mieć na nich oko.

– Słyszałam… o Marii.

Wciągam ostry wdech. -Tak, kiedy pierwszy raz tu przyjechałam,


byłam w rozsypce. Byłam sama i przekonana, że mnie kupili. Wiesz,
jak to jest, inny człowiek, inny mistrz…-

Kiwa głową.
- 632 -

-Maria była dla mnie miła, chociaż jej nie ufałam.

-Brzmi miło.

-Ona była miła. W każdym razie, jak ci faceci cię traktują?

-Dobrze. Rzadko widuję Rafaela, ale Samuel był dla mnie miły.

Unoszę brew. – Samuel? Uprzejmy?

Na jej ustach pojawia się mały uśmiech.

-Tak. Trzyma mężczyzn z dala ode mnie.

-Dobrze, dobrze… dobrze. Może to tylko mnie Samuel nie lubi. -Co
teraz robisz?

-Chciałam tylko posprzątać niektóre pokoje.

-Pomogę ci. Szczerze mówiąc, potrzebuję odwrócenia uwagi. Rafael


nie dotrze nawet do Rosji do dzisiejszego wieczoru, a Dymitra spotka
się dopiero jutro.

Więc pomagam Belli. Odkurzam dywany, a ona poleruje i odkurza,


a w tych przyziemnych czynnościach jest coś dziwnie kojącego. Kiedy
skończymy, zabieram ją do ogrodów.
- 633 -

-Byłaś tutaj?- pytam.

-Nie. Idzie za mną, jej sandały muskają szmaragdowozieloną trawę.

-W nocy jest ładniej.

-Jak może być ładniej, skoro nie możesz tego zobaczyć?

-Gwiazdy.

Nie mówi nic więcej, idąc za mną przez ogrody do stawu. Siadam na
niskim murku otaczającym wodę, a ona dołącza do mnie, spoglądając
na spokój.

-To jest piękne.

-Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy, nie wychodziłam z pokoju.


Myślałam, że ich obietnice wolności to podstęp. Uśmiecham się, gdy
przypominam sobie, jak mało ufałam Rafaelowi. -Więc Rafael kazał
mi wyjść z pokoju. Przychodziłam tu każdej nocy, kiedy było cicho.
Patrzę na nią, a ona spuszcza wzrok.

– Ty też byłaś w Sinaloa?

– Od sześciu lat, tak.

– Zostałaś porwana?
- 634 -

-Nie, zostałam im sprzedany. Od innego właściciela.

Jej oczy prześlizgują się po mnie. – Ale… jesteś taka młoda.

-Po raz pierwszy zostałam sprzedana, gdy miałam trzynaście lat.

Jej twarz blednie.

-Przykro mi.

– Zostałaś porwana?

-Tak, z klubu nocnego w moim rodzinnym mieście w Chile.

-Wszyscy mamy swoje historie. Żadna z nich nie jest ładna.

Kiwa głową w kierunku pistoletu przypiętego do mojego uda.

-Twoja jest teraz zupełnie inna.

Podążam za jej spojrzeniem na broń, którą Rafael dał mi te wszystkie


miesiące temu.

-Tak jest i twój też będzie.

-Mam nadzieję. Przeciąga palcami po wodzie. -Co się stanie z innymi


kobietami?
- 635 -

– Będą pod opieką – obiecuję. -Rafael nigdy nie pozwoliłby, żeby coś
im się stało.

-Przez Ciebie. Zachowuje je dla ciebie. Powiedział mi.

-Nie. To dobry człowiek. I tak by to zrobił.

– Cóż, w każdym razie dziękuję.

– Nie chcesz iść do domu, Bello?

Wciąga głęboki oddech, jej ramiona unoszą się i opadają wraz z


ruchem. – Rozumiem, ale oni nigdy nie zrozumieją.

-Rozumiem. Una zrozumiałaby do pewnego stopnia, ale nie do


końca. Jak by to było wrócić do domu, do normalnej rodziny? Ledwo
pamiętam czasy, kiedy je miałam, więc nie wiem, ale rozumiem,
dlaczego to może być zniechęcające. Żyć swoim starym życiem, kiedy
zostałaś tak fundamentalnie zmieniony. Kiedy żyjesz w ciemności,
światło może być dezorientujące.

-Pewnego dnia obudzisz się i zdasz sobie sprawę, że nie jesteś już tą
przestraszoną dziewczyną. Ja tego dokonałam. Może mogę jej pomóc
tak, jak Rafe pomógł mi. Mam nadzieję.

76

RAFAEL
- 636 -

Dimitri Patrov jest młody, może po trzydziestce, ale kiedy jego oczy
zwężają się na mnie, jest w nich spryt. Jest jak samozwańczy król w
swoim moskiewskim biurze na najwyższym piętrze.

– Rafael D’Cruze – mówi, kładąc papiery na biurku przed sobą. –


Twój telefon był… nieoczekiwany. Przeciąga dłonią po starannie
uczesanych ciemnych włosach i prostuje już prosty krawat.

– Z pewnością nie do końca?

Wskazuje, żebym usiadł. Robię to, a Sam przesuwa się, kładąc


plecami do ściany za mną. Dymitr nie zwraca na niego uwagi. -
Słyszałem, że Anna Ivanov była pod opieką Nero Verdiego. Palcem
wskazującym stuka w dolną wargę. – Oczekiwano jego telefonu. Jak
możliwej wizyty Uny Ivanov. Uśmiecha się.

– Vasiliev – poprawiam. -Nazywa się Una Vasiliev.

– Dziwię się, że jeszcze nie wróciła po dziecko.

– Żebyś mógł ją schwytać?

-Nie marzyłbym o zdenerwowaniu Włocha.

-Prawda. Mam nadzieję, że okażesz mi trochę tego szacunku.


- 637 -

Pochyla się do przodu, opierając łokcie na stole i składając palce


przed sobą. – Cóż, poprosiłeś o spotkanie i chciałbym myśleć, że
moglibyśmy… robić interesy.

Biznes? Mówimy o dziecku, ale wiem, że dla niego to tylko towar,


broń – żołnierz.

– Chcę dziecka – mówię.

Uśmiecha się, jakby już wygrał. -A co oferujesz w zamian?

-Kokaina? Pistolety? Pieniądze? Wybierz swój wybór.

-TSK TSK. Mogę dostać takie rzeczy wszędzie, panie D’Cruze.

-Jeśli nie chciałeś nic wymienić, to po co mnie tutaj zapraszasz?

-Nie powiedziałem, że nie chcę nic handlować. Masz jedną rzecz,


której potrzebuję.

-Oh?

W jego oczach pojawia się ten dziki rodzaj tęsknoty. -Kobiety.

-Kobiety?

-Nicholaiowi brakowało finezji. Widzisz, za bardzo przywiązał się do


swoich zabójców. Ale przez swoje szaleństwo był na czymś. Aby
- 638 -

wyhodować dziecko, szkolić je od urodzenia wyłącznie w celu bycia


zabójcą… Wyobraź sobie żołnierzy, których mógłbyś wyprodukować.
Przełykam żółć z powrotem. -Aby rozmnażać dzieci, potrzebuję
kobiet, które mogą je znieść. Może być jeszcze bardziej szalony niż
Nicholas.

-Nie handluję kobietami.

Przechyla głowę na bok. – Ale masz trochę, prawda? Nic nie mówię,
starając się zachować gładką minę. -Słyszałem, że… kupiłeś akcje
Sinaloa.

Zaciskam pięści i boli mnie szczęka, gdy zgrzytam zębami. -


Uwolniłem je. Nie są na sprzedaż.

-W takim razie dziecko nie jest na sprzedaż. Zrywa się na nogi


jednym płynnym ruchem.

-Dam ci za nią milion. Możesz za to kupić kobiety.

Opiera dłonie na stole. -Ach, jaka frywolna jest twoja moralność.


Nie dasz mi tych kobiet, ale pozwolisz mi kupić inne. Czemu? Żeby
twoje sumienie pozostało czystsze ? Przechyla głowę w ten zwierzęcy
sposób. -Nie. To ona, prawda? Twoja ukochana Anna. Jeśli jeszcze
raz wypowie jej imię, być może będę musiał go zabić właśnie tutaj.

-Ile?- pytam.

Zadowolony uśmiech, który pokrywa jego twarz, jest jak strzał ognia
w moich żyłach i muszę opanować swoją wściekłość. -Widzę, że
odzyskujesz zmysły.
- 639 -

-Nie, po prostu potrzebuję wszystkich faktów.

-Dwadzieścia powinno to wystarczyć.

Wstaję, zapinam guzik marynarki.

– Rozważę twoją ofertę i wrócę do ciebie.

-Tik. Tak. Odwracając się, wychodzę z pokoju na dźwięk jego


śmiechu. Jest zdecydowanie bardziej szalony niż Nicholai, a to coś
mówi.

Jak tylko jesteśmy w windzie, mówi Samuel.

-Nie handlujesz nimi. Nic nie mówię, bo nie wiem, co mu powiedzieć.


Nie mogę podjąć decyzji w tej sprawie. Anna musi. Gdybym ją znał
tak, jak mi się wydaje, to Anna nigdy nie zamieniłaby tych kobiet,
nawet za własne dziecko.

✅✅✅

Kiedy lądujemy z powrotem w Juarez, jest już późno i dopiero we


wczesnych godzinach porannych zatrzymujemy się przed domem.
Wszystko jest ciche. Nie śpią tylko strażnicy.

Gdy dochodzę do szczytu schodów, słyszę krzyk z końca korytarza.


Idę korytarzem i otwieram drzwi sypialni. Anna wije się na łóżku, a
z jej ust wysuwa się kolejny krzyk.
- 640 -

-Avecita. Podchodzę do łóżka i odgarniam jej włosy z zalanej potem


twarzy. Wciąga drżący oddech, otwiera oczy, gdy jej palce chwytają
moją koszulę. – Ciii, w porządku.

Jej klatka piersiowa unosi się i opada przy zdyszanych oddechach.

-Rafe?

-Kolejny koszmar?

Siada i przeczesuje włosy obiema rękami.

-Co się stało z Dymitrem Pietrovem?

-Porozmawiajmy o tym rano.

Siada prosto. – Rafaelu?

– Potrzebuję czasu, żeby się nad tym zastanowić, zanim z tobą


porozmawiam, avecito. Całuję ją w czoło. -Po prostu miej trochę
cierpliwości.

Jej oczy spotykają się z moimi i widzę w nich frustrację, ale znam też
złamane serce, jakie spowoduje jej umowa Dymitra. Chcę to odłożyć
tak długo, jak to możliwe. Przynajmniej do rana.
- 641 -

Wstając, rozbieram się i kładę z nią do łóżka. Przyciągam ją do


piersi.

-Śpij.

-Rafe…-

– Tylko kilka godzin, wojowniczko. Daj mi tylko kilka godzin, zanim


świat wokół nas się nie zawali.

Wydycha drżący oddech i siada przy mnie.

– Dobrze – szepcze. I chociaż wiem, że chce się kłócić, bo musi


wiedzieć, czy udało mi się zdobyć dla niej jej dziecko, milknie. Daje
mi te kilka cennych godzin, żebym ją po prostu przytulił.

Mijają minuty, zmieniając się w godziny, aż ciemność zaczyna stawać


się szara, a spokój nocy przerywają pierwsze promienie świtu.

– Nie mogę spać – mruczy w końcu.

Kładę palec pod jej podbródkiem i odchylam jej głowę do tyłu, aż


mogę przyłożyć usta do jej ust.

-Spróbuj.

Jej oczy spotykają się z moimi, zanim opadną na moje usta.


- 642 -

-Nie. Przesuwa się, zarzuca mi nogę na biodra i siada na mnie


okrakiem. -Rozprosz mnie.

– Avecita – jęczę, gdy jej ciepło naciska na mojego fiuta.

-Spraw, żebym poczuła się dobrze, Rafe, zanim to wszystko


odbierzesz. Ona już wie.

Przyciągam ją do siebie, a jej usta lądują na moich. Smakuje jak


miód, ciepłe słońce i wszystko, czego tak bardzo pragnę. Jest moim
uzależnieniem, moją słabością, przyczyną moich osobistych tortur,
ale nie obchodzi mnie to. Oddałabym za to wszystko, żeby ją tu
zatrzymać.

Jej język prześlizguje się po mojej wardze, jednocześnie żądając i


błagając. Chce, żebym usunął jej ból i to wszystko, czego dla niej
chcę. Jej palce przesuwają się pod paskiem moich bokserek,
uwalniając mnie. A potem odsuwa własną bieliznę na bok i prowadzi
mnie do siebie. Czuje się tak dobrze, jakby wracała do domu po
długich miesiącach nieobecności. Jej dłonie zaciskają się wokół
mojej twarzy, jej czoło dotyka mojego, gdy porusza biodrami.
Oddech, który opuszcza jej usta, jest drżący i nierówny – ból i
przyjemność mieszają się w idealną symfonię.

Ona sprawia, że tracę rozum, aż nic poza nią nie istnieje. Ciepło jej
ciała, zapach jej skóry, gorące oddechy pędzące po moich ustach.
Potrzebuję tego wszystkiego. Siadam, chwytam ją za biodra i mocno
i powoli wciskam ją na siebie, drapiąc zębami wzdłuż jej gardła. Jej
głowa opada do tyłu, a fale złotych włosów opadają jej na plecy,
całując jej talię.

W jej ruchach jest coś desperackiego i dzikiego, jakby ścigała własne


demony, podczas gdy mnie rucha. I pozwalam jej to robić. Zaciskam
jej włosy w pięść i przypinam ją w miejscu, z wygiętymi plecami, a
- 643 -

mój fiut jest w niej zakopany. Pozwalam jej, bo to jak egzorcyzm, aż


rozpadnie się w moich ramionach, a moje imię wypadnie z jej ust jak
jej własna modlitwa. Kiedy kończy, puszczam ją i mocno przyciskam
do piersi. Wilgoć pokrywa moją klatkę piersiową i wiem, że płacze.
To sprawia, że powiedzenie jej o tym jest znacznie trudniejsze. Moje
zęby zatapiają się w ustach na myśl, że sprawię jeszcze więcej bólu
kobiecie, którą kocham. Ile oczekuje się, że jedna osoba weźmie,
zanim w końcu nie będzie w stanie wziąć więcej?

– Chce handlować – mówię w końcu.

-Czego on chce? – pyta, nie odrywając policzka od mojej piersi.

-Kobiet. Chce, żeby dwadzieścia z nich się rozmnożyło. Fizycznie


czuję ciężki łomot jej serca i słyszę zduszony oddech, gdy wciąga tlen
do płuc. Potem po prostu siada, schodzi ze mnie i idzie do łazienki.
Drzwi się zamykają, zamek się zamyka.

Wiedziałem, że to ją złamie.

77

ANNA

Woda z prysznica spływa mi po skórze, ale nie uspokaja moich myśli.


- 644 -

Moja córka jest dla mnie stracona. Uwięziona w tym miejscu,


skazana na stanie się bezmyślnym zabójcą bez pojęcia
człowieczeństwa. Nigdy nie pozna dobroci ani miłości. Ledwie będzie
człowiekiem, kiedy z nią skończą.

Dwadzieścia kobiet. Dwudziestu niewinnych ludzi, których właśnie


uratowano z horroru, które znam aż za dobrze. Są darmowe, a nie
majątkiem, który można handlować. Wiedział, że nigdy tego nie
zrobimy. Dlatego złożył ofertę. Niemożliwa oferta. Zmarnował czas
Rafaela nawet na spotkanie z nim.

Boże, to boli. Ten nieustanny ból siedzi za moimi żebrami, jakby


moje serce wytężało fizycznie z powodu mojego żalu. Zdławiony
szloch wyrywa mi się z gardła i przez chwilę pozwalam sobie tylko na
płacz. Przyciągam kolana do klatki piersiowej, przyciskam do nich
czoło. Płaczę, aż pieką mnie oczy i boli mnie całe ciało.

Słychać delikatne pukanie do drzwi łazienki.

-Avecita. Nie mogę teraz stawić czoła Rafaelowi. Nie mogę mu


pokazać, że to mnie tak bardzo niszczy. – Proszę, wpuść mnie – błaga,
a ta błagalna nuta w jego głosie sprawia, że znowu czuję się winna.
Jestem tym podziurawiona, więc co więcej?

Podnoszę się na nogi, odsuwam zamek i siadam na krawędzi wanny.


Drzwi otwierają się, ukazując Rafaela.

-Wiem, że to boli - mówi.

-Musi być inny sposób.


- 645 -

– Nie ma.

-Jego rodzina? Jego interes? Musi być coś, czemu możemy


zagrozić…-

Kręci głową, na jego twarzy zatapiają się linie porażki.

-Sprawdziłem każdą możliwą drogę, zanim się z nim spotkałem. Tak


samo zrobił Samuel. Tak samo chłopaki Nero.

Wszyscy byli w to zamieszani. Wszyscy próbują ratować moje


dziecko. A niektórzy z najbardziej bezwzględnych, potężnych ludzi
na świecie nie potrafią nic wymyślić.

Kręcę głową. -Żałuję, że nie wiedziałam.

-Nie wiedziałaś czego?

– Że istnieje. Wiedzieć, że ona istnieje, ale nie być w stanie się do


niej dostać… Pocieram dłonią klatkę piersiową.

Rafael bierze głęboki oddech.

-Ale jesteś w stanie się do niej dostać.

Moje oczy wpadają mu w oczy.

-To nie jest opcja.


- 646 -

– Prawda?

– Nie możesz ich poświęcić, Rafe.

-Nie zrobię tego bo ty to musisz zrobić.

-Co? Płaczę. -Dlaczego mi to mówisz?

Te ciemne oczy stają się zimne.

-Nie bez powodu nazywa się to poświęceniem. Bo to powinno boleć.


Musisz tylko ustalić swoje priorytety, wojowniczko. Te dziewczyny?
Albo twoje dziecko?

-To nie jest wybór!- krzyczę.

-Jest. To po prostu trudne, które trzeba zrobić. Sam akt


niepodejmowania tego jest sam w sobie wyborem. Nienawidzę
sugestii, że nie wybierając, wybieram kobiety zamiast dziecka.

– Musi być inny sposób – szepczę. – A jeśli Violet była jedną z tych
kobiet?

-Violet był rodziną. Rodzina przede wszystkim. Krew jest


najważniejsza.
- 647 -

– Ale Violet była dziwką, tak jak te kobiety. Co gorsza, siostra


Rafaela była chętną dziwką, sprzedającą się za pieniądze. Te
dziewczyny zostały zmuszone. A Rosjanie zrobią z nimi więcej tego
samego. -Zasługują na życie.

Posyła mi smutny uśmiech. -Avecito, nie jesteś naiwna, by wierzyć,


że życie jest tym, na co zasługują.

-Nie mogę tego zrobić. Boli mnie klatka piersiowa i uwalnia się
więcej łez.

– W takim razie nie rób tego. Kładzie palec pod moją brodą,
zmuszając mnie, żebym na niego spojrzała. – Ale będziesz musiała
żyć z tego konsekwencjami, Anno. Zrywa się na nogi i wychodzi,
zostawiając mnie, bym wypłakała się do sucha po raz drugi tego
ranka. I wreszcie, kiedy nie mogę już płakać, uświadamiam sobie;
Muszę podjąć tę decyzję. Rafael tym razem mnie nie ochroni.

Jest tylko jedna osoba, z którą chcę teraz porozmawiać. Jedna


osoba, której ufam, że spojrzy na to z jakąkolwiek obiektywnością:
moja siostra. Fajne, racjonalne decyzje to jej mocna strona.
Wybieram jej numer i przykładam telefon do ucha, czekając, aż
zadzwoni. Nie. Zamiast tego po prostu tnie do poczty głosowej.
Próbuję ponownie. I znowu. Poczta głosowa za każdym razem.

-Una to ja. Muszę z tobą porozmawiać. Przyciskam dłoń do czoła,


czując pulsujący ból głowy, który pojawia się za moimi oczami. -
Zadzwoń do mnie, proszę.

✅✅✅
- 648 -

Siedzę na balkonie, mój umysł jest odrętwiały, jakby nie mógł już
przetwarzać żadnych myśli. Wpatruję się bez celu w słońce,
obserwując, jak wznosi się wysoko w niebo, zanim znów zacznie
spadać. Marszczę brwi, słysząc podniesione głosy z dołu. Podnosząc
się na nogi, wychodzę z pokoju i podążam za dźwiękiem.

-Wycofać się! Słyszę krzyk Samuela, zanim zdążę skręcić za róg.


Kiedy to robię, znajduję Unę stojącą w holu wejściowym, z pistoletami
wycelowanymi w głowy dwóch ludzi Rafaela. Jest ich w sumie pięciu,
w tym Samuel, a czterech z nich celuje w nią z broni. Jej oczy
spotykają się z moimi, a na jej ustach pojawia się zarozumiały
uśmiech.

-Cześć siostro.

– Opuście broń – rozkazuję otaczającym ją mężczyznom. Patrzą na


mnie, ale nie reagują. -Niżej. Wasza. Broń – warczę i tym razem
słuchają. Uśmieszek Uny przechodzi w uśmiech.

-Dobrze, dobrze. Wkłada broń z powrotem do kabury na udach.

– Władza ci odpowiada, Anno.

Odwracam się i odciągam ją od wścibskich oczu.

-Co Ty tutaj robisz?

– Rafael dzwonił wczoraj wieczorem.

– Oczywiście, że tak. Zawsze wie, czego potrzebuję, zanim to zrobię.


- 649 -

-Powiedz mi, czego potrzebujesz, Anno. Mogę zabić Dymitra Pietrova


albo wywrzeć jakąś presję.

-Nie. Po prostu… potrzebuję porady. Unosi ze zdziwieniem brew, a


ja prowadzę ją na tyły domu, do ogrodów. – Chyba wiesz, że Rafael
spotkał się z Dymitrem Pietrovem.

Zaciska mocno usta.

-Tak. Powiedział mi o umowie.

Zatrzymuję się i odwracam się do niej.

-Mówi, że wybór należy do mnie, ale jak to może być wybór?


Potrzebuję twojego racjonalnego osądu. Zawsze myślisz głową.

Opuszcza brodę na klatkę piersiową i przeczesuje palcami włosy.

-Nie zawsze. Podnosi wzrok, te fiołkowe oczy jej spotykają się z


moimi. -Mam jeden wyjątek.

-Dante.

-Dante. Kiwa głową, jej oczy oddalają się, gdy delikatny uśmiech
dotyka jej ust. -Mógłbym spróbować ci to wyjaśnić, ale słowa
zawiodą. W chwili, gdy spojrzałam mu w oczy, cały mój świat się
zmienił. Stał się dla mnie powodem wszystkiego.
- 650 -

-Nie mogę… nie wiem, co robić. Mój głos drży i staram się
powstrzymywać łzy, o których nie myślałam, że już się skończyły.

W rzadkim okazaniu uczucia obejmuje mnie w policzek, zmuszając


mnie do spojrzenia na nią.

– Nie nosiłaś jej. Nie urodziłaś jej. Nigdy jej nie spotkałaś. Ale zaufaj
mi, kiedy spojrzysz w jej oczy, będziesz wiedziała. Pokochasz ją w
sposób, o jakim nigdy nie myślałaś, że to możliwe. Zamykam oczy, a
łza spływa mi po policzku. Odgarnia go kciukiem. -Wiem, że to
trudne, ale uwierz mi, kiedy mówię, że poświęciłabym sto niewinnych
kobiet dla mojego syna. Tysiąc. To bycie matką.

Więcej łez spływa mi po twarzy, ponieważ wiem, co zamierzam zrobić,


i czuję się, jakbym właśnie wszedł w ogień piekielny. Dla niej. Moje
dziecko. Obcej. Moja córka.

-Chcę, żebyś coś dla mnie zrobiła, Una…-

78

RAFAEL

Znajduję Annę przy basenie. W ręku trzyma szklankę whisky, którą


obserwuję z cienia, jak wypija wszystko. Sięgając pod leżak, podnosi
butelkę i nalewa kolejną.

-Po co zawracać sobie głowę szkłem?


- 651 -

Nawet na mnie nie patrzy, kiedy siadam obok niej na leżaku.

-Jest bardziej cywilizowany.

Uśmiecham się, pomimo złowrogiego powietrza, które przytula nas


obu.

-Czy podjęłaś decyzję?

– Nie taki, z którą mogę żyć.

Wchodzę w jej linię widzenia.

-Pomogę ci z tym żyć.

– Nie sądzę, że nawet ty możesz mnie przed tym uratować, Rafe.


Patrzy na mnie oczami pełnymi złamanego serca i niewylanych łez. –
Zawrzyj umowę – szepcze.

-W porządku. Pochylam się i całuję ją w czoło, wdychając zapach jej


malinowego szamponu. Przypomina mi ją, niewinność i światło. Ale
nie jest już niewinna i nie jestem pewien, ile światła zostanie, zanim
to się stanie.

✅✅✅

Wyglądam przez okno samochodu, obserwując, jak dwadzieścia


kobiet jest ładowanych do jednego z moich samolotów
transportowych. Żołądek się ściska, a żółć podchodzi mi do gardła.
- 652 -

Carlos stoi na asfalcie, nadzorując całość. Nikt z nas tego nie lubi,
ale jasno wyraził swoje uczucia. Jest ojcem. Zrobiłby to samo dla
swoich dzieci.

Samuel siedzi obok mnie na siedzeniu kierowcy, jego kciuki uderzają


nieregularnie o kierownicę.

– To jest złe, Rafe.

– Nie sądzisz, że o tym wiem?- warcze. Jego twarde spojrzenie


spotyka moje. -Tu nie ma łatwej decyzji.

– Posuwasz się dla niej za daleko.

-Sam, ilu niewinnych zabiliśmy? Ile lat przymykaliśmy oczy na


handel seksem w Sinaloa? Nic nie mówi. -Anna naciskała, by zdjąć
Sinaloa. To Anna zadbała o to, by te dziewczyny zostały uratowane.

-Tylko po to, by je sprzedać.

-20. Dwadzieścia jest sprzedawanych. Setki zostały wyciągnięte z


burdeli w Sinaloa. Ściskam grzbiet nosa. -To nie w porządku. Ale i
tak byłyby w tych burdelach, gdyby nie ona.

-Byłoby im lepiej niż z Rosjanami - mówi cicho.

Nie mogę już z nim rozmawiać.


- 653 -

– Powiedz pilotowi, żeby przygotował się do startu – otwieram drzwi


i wychodzę na pas startowy. Podchodzę do miejsca, gdzie zatrzymuje
się prywatny odrzutowiec. Una i Anna siedzą obok siebie i
rozmawiają ze sobą cichym szeptem. Przez ostatnie dwa dni Anna
prawie się do mnie nie odzywała. Wydaje się, że jedyną osobą, z którą
wchodzi w interakcję, jest jej siostra. Una, mimo wszystkich swoich
grzechów, wydaje się pomagać.

Patrzę, jak odgarnia włosy Anny z twarzy i trzyma ją za rękę. Może


rozumie to lepiej niż ktokolwiek inny, ponieważ jest matką.

-Wszystko ok? - pytam Annę.

-Tak. Chodźmy.

Lot jest cichy, ale kiedy lądujemy, napięcie jest wyczuwalne nie tylko
u Anny, ale wszystkich moich ludzi. Żaden z nich tego nie akceptuje.
Właśnie z tego powodu przyprowadziłem moich najbardziej
zaufanych chłopaków. Wiem, że będą wykonywać moje rozkazy
niezależnie od własnych opinii.

Samolot transportowy ląduje godzinę po nas, a dziewczyny wsiadają


do ciężarówki. Anna patrzy, nie odwracając wzroku, jakby chciała
zmusić się do torturowania siebie. Una w końcu ciągnie ją w innym
kierunku. Uzgodniliśmy już, że Anny nie będzie w handlu. Jest zbyt
emocjonalnie zainwestowana i nie chcę ryzykować, że Dymitr zobaczy
słabość. Potrzebuję, żeby to poszło gładko.

Una zerka na mnie i raz kiwa głową, po czym wskakuje do niskiego


samochodu sportowego. Anna zagląda przez okno, posyłając mi
smutny uśmiech, zanim odjeżdżają w chmurze piszczącego dymu z
opon.
- 654 -

– Dobra, chodźmy – mówię, wskakując do SUV-a po stronie pasażera.


Samuel prowadzi. Carlos i Lucas siedzą z tyłu. Reszta mężczyzn
pilnuje ciężarówki. Nie ufam Dymitrowi, że nie spróbuje mnie w ten
sposób wciągnąć.

Im bardziej zbliżamy się do kompleksu Elity, tym bardziej się


odizolowuje, aż domy są oddalone od siebie raczej o kilometry niż o
stopy. Drogi są otoczone gęstym lasem jak okiem sięgnąć, a zielone
zadaszenia ustępują miejsca niekończącemu się szaremu niebu.

W końcu droga pęka, ustępując miejsca śladowi. Z odległości mili


widzę ogrodzenie zwieńczone drutem kolczastym. Bazę znam dobrze,
ale tylko z planów. Spędziłem godziny na studiowaniu ich, kiedy
przywieziono tu Annę, szukając wejścia, wyłomu, słabości. I wiem,
że nie ma, dlatego ten handel się dzieje.

Podjeżdżamy do bramy, a uzbrojeni strażnicy sprawdzają pojazdy,


zanim nas przepuszczą. Coś, co wygląda na masywne drzwi ze
wzmocnionej stali, otwiera się i wychodzi mężczyzna, który prowadzi
sześciu innych. Wszyscy ubrani na czarno, wszyscy uzbrojeni po
zęby. Elitarni żołnierze.

Wysiadam z samochodu, a Samuel i Carlos idą w ich ślady, siadając


obok mnie.

– Rafael D’Cruze – mówi mężczyzna z ciężkim rosyjskim akcentem.

-Gdzie jest Dymitr?

-Szef nie mógł tu być.


- 655 -

Zaciskam szczękę na zniewagę. Każe mi wymieniać dwadzieścia


kobiet i nawet nie przychodzi osobiście.

-Chcę zobaczyć dziecko.

Przechyla głowę na bok w ten drapieżny sposób, jaki wydają się mieć
wszystkie elity.

-Mam rozkazy, aby najpierw sprawdzić stan magazynowy.


Wdycham głęboki oddech, zaciskając pięść na tyle mocno, że moje
knykcie słyszalnie pękają.

Wskazuję na ciężarówkę.

-Nie opuszczą tej ciężarówki, dopóki nie zobaczę dziecka. Mężczyzna


przygląda mi się chłodno, po czym przechodzi obok i zagląda do tyłu
ciężarówki. -Przyprowadź dziecko - rozkazuje jednemu ze swoich
ludzi. Znika z powrotem w betonowym kompleksie, z którego
przybyli, a kilka sekund później wyprowadza na zewnątrz kobietę.
Trzyma dziecko, owinięte w koce i przyciśnięte do piersi.

Robię krok do przodu, a ona podaje mi dziecko z wyrazem twarzy


pozbawionym niczego. Spoglądam w dół na maleńkie dziecko i przez
chwilę moje serce słabnie. Jasnoniebieskie oczy, dokładnie w tym
samym odcieniu co oczy Anny, spotykają się z moimi. Jej usta są
idealnym różowym łukiem kupidyna, lekko rozchylone, gdy patrzy na
mnie ze świadomością, której tak młode dziecko nie powinno mieć.
Głaszczę dłoń po cienkiej warstwie puszystych złotych włosów na jej
głowie i przysięgam na Boga, ta maleńka rzecz w jednej chwili posiada
mnie tak samo jak jej matka. Chęć wyciągnięcia jej z
niebezpieczeństwa mocno mnie dokucza. Odrywając wzrok,
odwracam się do Carlosa i podaję mu dziecko.
- 656 -

-Weź ją. Surowo kiwa głową, zabierając ode mnie maleńki tobołek i
idąc z powrotem do samochodu. Wsiada, a ja patrzę, jak podaje
dziecko Lucasowi, zanim cofa i wyrzuca je z kompleksu. Elitarni
żołnierze rozpoczynają rozładunek kobiet. Ciężko przełykam ślinę i
cofam się, obserwując, jak jeden po drugim wychodzą z ciężarówki.

Staram się nie widzieć ich twarzy, ale to takie trudne, a najgorsza
jest rezygnacja. Nie wyglądają na złych, ani nawet smutnych, po
prostu akceptując. Nienawidzę siebie za to, że na to pozwoliłem.
Obserwuję, jak ostatnia dziewczyna schodzi z ciężarówki, dokładnie
w chwili, gdy pierwsza dociera do drzwi kompleksu. Odwraca się,
zerkając przez ramię. Nasze spojrzenia się rozbijają i jest chwila,
wydychany oddech, grzmiące bicie serca. Czuję osąd w jej ciemnych
oczach i mimowolnie robię krok do przodu, jakbym mógł ją ocalić od
tego losu. Mrugam, a kiedy otwieram oczy, jej oczy są szeroko
otwarte. Kołysze się, a potem upada. Chwilę zajmuje mi nadrobienie
zaległości, rozpoznanie znajomego trzasku kul rozdzierających
powietrze w krótkich odstępach czasu. Kilka kobiet upada na ziemię,
a potem kula trafia w przód ciężarówki zaledwie kilka centymetrów
ode mnie.

-Kurwa! - Samuel chwyta mnie za ramię i wciąga do ciężarówki,


popychając mnie z tyłu, zanim pójdzie za nim. Koła się kręcą, a
pojazd przechyla się i podskakuje na bok, gdy pociski trafiają w
karoserię. Wyrzucamy go przez bramę, a ja patrzę przez otwarty tył
ciężarówki na morze poległych ciał, które zostawiamy za sobą. Elity
starają się odpowiedzieć ogniem, ale oczywiste jest, że strzelają na
oślep. To nie były strzały z bliskiej odległości, to były karabiny
snajperskie.
79

ANNA

– Przygotuj się – oddycha Una. -Jeszcze tylko jeden.


- 657 -

Biorę głęboki oddech, a mój palec lekko drży, gdy dotyka spustu.
Wpatruję się w celownik karabinu, widząc na celowniku Rafaela.
Samuel stoi obok niego, gotów go złapać, gdy rozmawialiśmy.

– Teraz – Una ledwo szepcze. Bez wahania ona i Sasha zaczynają


strzelać szybko po sobie. Patrzę, jak kobieta po kobiecie spadają na
kule, a moje serce pęka. Biorę głęboki oddech, przesuwam karabin
o pół cala, ustawiając dziewczynę, która przerażona upadła na
podłogę. Mrugam, a łzy spływają mi z kącików oczu, gdy naciskam
spust. Patrzę, jak umiera z mojej ręki, ale zamiast się ociągać,
przechodzę do następnej i następnej. Sprzedałam ich temu losowi i
wiem, że śmierć jest ratunkiem od tego, co ich spotka za tymi
drzwiami. To niesprawiedliwe. To nie jest sprawiedliwe. To
morderstwo, czyste i proste. Mniejsze zło. Oba narzuciłam im. Z
każdą kulą czuję, jak małe kawałki mojej duszy więdną i umierają,
krzycząc w agonii, gdy są wyrywane z mojego ciała. Porzucają tonące
naczynie, uciekając przed ciemnością, która tak całkowicie mnie
pochłonęła. Nie jestem już zbawicielem ani ciemiężcą. Jestem
gorsza. Jestem śmiercią przebraną za cud i zdradziłam ich.

Wreszcie kule zatrzymują się i dzwoni mi w uszach. Nierówne


dźwięki moich własnych oddechów to wszystko, co słyszę przez
chwilę, zanim zacznie się piskliwy lament. To odgłos agonii,
nieludzkiej formy tortur. Ramiona Uny obejmują mnie i przyciąga
mnie do piersi, szepcząc mi słowa otuchy do ucha. I cały czas ten
okropny, złamany dźwięk emanuje z mojego ciała w niekontrolowany
sposób.

– Ciii, w porządku – tłumaczy Una, gładząc dłonią moje włosy. -W


porządku. Zrobiłaś jedyną rzecz, jaką mogłaś.

– Musimy się ruszać – mruczy cicho Sasha.

Sprawdzam wtedy, ich słowa są niczym innym jak szumem w tle i


ogłuszającym szumem szumu wokół mojego mózgu. Podnoszę mnie
- 658 -

z podłogi i przytulam do mocnej klatki piersiowej. Nie rejestruję


podróży powrotnej na lotnisko. Wchodzę otępiała do samolotu, moje
nogi działają na autopilocie bez świadomej myśli.

Niejasno zdaję sobie sprawę, że Una rozmawia z Rafaelem, a potem


klęczy przede mną, zmuszając mnie, bym na nią spojrzał. -Tutaj cię
zostawiam. Muszę wracać do Nowego Jorku. Do Dantego. Uśmiecha
się delikatnie. -Rafael zaopiekuje się tobą i twoim dzieckiem. Moje
dziecko. Wstając, całuje mnie w czoło i odwraca się, pozostawiając
mnie w stanie odrętwienia. Czuję ciemność, która mnie wzywa.
Zwykle bardzo się staram się temu oprzeć, ale w tej chwili nie mogę.
To zbyt pociągające, zbyt kuszące, by odrzucić, ponieważ jest to ból,
którego nigdy nie czułam. Wina. Głęboko mroczne, obrzydliwe
poczucie winy, splecione z nienawiścią ropiejącą w moim sercu. I nie
mogę tego znieść. Pozwalam, by ta słodka obietnica wolności pieściła
krawędzie mojego umysłu, usypiając mnie poczuciem spokoju i
akceptacji.

-Anna?- Rafael siada obok mnie i chwyta mnie za szczękę, brutalnie


zmuszając mnie do spojrzenia na niego. -Nie rób tego - na wpół błaga,
na wpół warczy.

– Tylko na chwilę – mówię, choć słowa wydają się puste i nieobecne,


gdy opuszczają moje usta.

Siadam z powrotem na swoim miejscu, zamykam oczy i po prostu to


wszystko zagłuszam. Każdą rzecz.

✅✅✅

Budzę się gwałtownie, słysząc dźwięk czegoś. Mrugając oczami,


rozglądam się po pokoju. Pokój Rafaela. W rezydencji. Marszczę
brwi, próbując sobie przypomnieć, jak się tu znalazłam, ale moje
myśli przerywa ten dźwięk. Wysoki, gdzieś pomiędzy płaczem a
- 659 -

wrzaskiem. Serce ściska mi się, gdy dociera do uszu i wysuwam się


z łóżka, w milczeniu podążając za nim z pokoju i korytarzem.
Zatrzymuję się przed sąsiednią sypialnią i powoli przekręcam
klamkę. Drzwi otwierają się, zawiasy lekko skrzypią, gdy odsłaniają
pokój z prostym białym łóżeczkiem pośrodku. Białe, zwiewne firanki
łapią wietrzyk dobiegający z otwartych drzwi balkonowych, kłębiący
się wokół łóżeczka. Kolejny wysoki okrzyk i tym razem biegnę
naprzód, chwytając się poręczy. Zaglądając do środka, spotykam się
z parą szerokich, wypełnionych łzami niebieskich oczu. Jej płacz jest
jak sztylet w moim sercu.

– Ciii, w porządku – szepczę, wsuwając ręce pod dziecko i podnosząc


je. Ona cichnie i patrzymy na siebie. Una miała rację – tego nie da
się wytłumaczyć. Kiedy na nią patrzę, wszystko nagle się wyostrza.
Wszystkie rzeczy, które kiedyś były zamazane, teraz są krystalicznie
czyste. Wszystko, co wydarzyło się przed tą chwilą, schodzi na dalszy
plan, a moja przeszłość nie ma już znaczenia. Tylko to. Tylko ona.
Przytulam ją do siebie i wdycham zapach jej puszystych włosów.
Ciepło jej maleńkiego ciała przenika do mnie, przeganiając lodowaty
chłód, który najwyraźniej zamieszkał we mnie. Znam ją. Nigdy się
nie spotkaliśmy. Mogłaby być każdym dzieckiem, ale coś we mnie po
prostu wie, że jest moja. Burza moich emocji ucisza się w morze
spokoju, jakby ona skupiała mnie w centrum — moja osobista
kotwica. -Już ok.

Powoli zaczyna się uspokajać, kiedy kołyszę ją w przód iw tył.


Podchodzę do bujanego fotela w kącie i wtedy zauważam pokój. To
nie tylko pokój, w którym umieszczono łóżeczko. Został
udekorowany. Ściany są jasnożółte z namalowanymi miejscami
stokrotkami. Wszystkie meble, zasłony, fotel bujany… to wszystko
jest nowe. Rafael przyniósł to tutaj. Dla niej. Dla mnie.

Kiedy w końcu zasypia, biorę ją w ramiona, żeby móc na nią spojrzeć.


Długie rzęsy opadają na jej miękkie policzki, a jej maleńkie usta
otwierają się, gdy cicho oddycha. Tak cenna. Tak nieświadoma. Nie
ma pojęcia, jakie wyczyny dokonałam tylko po to, by ją tak trzymać,
- 660 -

po prostu ją poznać, i zdaję sobie sprawę, że tutaj, teraz, z nią w


ramionach, nie zmieniłabym tego. Jak mogłabym?

– To ci pasuje, avecito. Podnoszę wzrok na dźwięk głosu Rafaela.


Opiera się o framugę z grubymi ramionami skrzyżowanymi na piersi.
Nie sądziłam, że mogę kochać Rafaela bardziej niż przed tym
wszystkim, ale kiedy patrzę na niego, wiedząc, jak bardzo się do tego
przyczynił, jak mogę tego nie zrobić? Moje serce bije szybciej, kiedy
odpycha się od framugi i zbliża się.

-Dziękuję Ci. Za przyprowadzenie jej do mnie – szepczę.

– Nie powiedziałaś mi – mówi. – Mogłaś mi powiedzieć, co zamierzasz


zrobić.

– Nie mogłam.

-Anna…-

– Nie mogłam znieść widoku wstrętu na twojej twarzy – mówię z


zduszonym oddechem.

Podchodzi i wciska mi palec pod brodę, zmuszając mnie, bym


spojrzała na niego górującego nade mną. – To był akt miłosierdzia,
wojowniczko.

– To było morderstwo, Rafe.

-Gdybyś to była ty, wolałabyś zostać im wydana, czy umrzeć?


- 661 -

-Wolałabym umrzeć, niż pozwolić innemu mężczyźnie dotknąć mnie


wbrew mojej woli.

-Cudowna. Gładzi kciukiem moją szczękę i spogląda na moje śpiące


dziecko. – Wygląda dokładnie tak jak ty.

– Zrobiłeś dla niej pokój dziecięcy. Dlaczego?

Przechyla głowę na bok. -Czy dziecko nie potrzebuje pokoju


dziecinnego?

Przygryzam wnętrze wargi. – Ona nie jest twoja, Rafe – szepczę. Jego
wyraz twarzy nieco opada, więc wyciągam rękę, chwytam za garść
jego koszuli i ciągnę go w dół, aż klęczy przede mną. Obejmuję jego
policzek, drapiąc paznokciami zarost. – Chciałabym, żeby była.
Bardziej niż cokolwiek innego. Ale nie jest. Nie jesteś nam nic winien.

Śmieje się i odwraca twarz, całując moją dłoń. – Avecito, tak


myślisz? Myślisz, że jestem ci coś winien?

Kręcę głową. -Nie wiem. To wszystko jest takie pokręcone, Rafe. Nic
z tego nie powinno się tak wydarzyć.

-Ty masz moją miłość. Zawsze. Tak, masz dziecko, którego nigdy
nie powinnaś móc mieć. To błogosławieństwo. Całuje wnętrze
mojego nadgarstka. -Ile razy musimy to zrobić, zanim w końcu się
zrozumiesz, avecita?

-Zrozumiem co?
- 662 -

Całuje mnie w ramię, zębami drapie po mojej skórze. – Że jesteś


moja. Każda część ciebie. Łącznie z nią. Delikatnie przesuwa
palcami po jej włosach, a moja klatka piersiowa się napina.

– Upewnij się, że tak myślisz, Rafe.

- Wojowniczko, to się nigdy nie zmieniło. Nie od dnia, w którym


zabrałem cię z tego brudnego baru. Chwyta moją twarz obiema
rękami i całuje mnie. -Nie ma nic, czego bym dla ciebie nie zrobił. A
teraz ona jest z nami.

– Kocham cię – szepcze przy jego ustach.

-Ja też cię kocham, wojowniczko.

Uśmiecham się, bo po raz pierwszy czuję się kompletna. Bezpieczna.


Kochana. Wszystko to jest w cieniu utrzymującego się poczucia winy
w dole mojego żołądka, ale szczerze mówiąc, nie jestem pewna, czy
kiedykolwiek zniknie. I nie powinno. Powinnam dźwigać do grobu
ciężar śmierci tych dziewcząt. To jest mój wybór. Nawet gdybym tego
nie cofnęła.

-Jak ją nazwiesz? – pyta Rafael.

Zerkam w dół, na nią śpiącą spokojnie dziewczynkę. Rafael kładzie


swoją wielką dłoń na jej klatce piersiowej, jego opalona, wytatuowana
skóra kontrastuje z jej mleczną czystością.

– Violet – szepczę. Słyszę, że jego oddech wyraźnie urywa się, a jego


ręka wciąż dotyka jej klatki piersiowej.
- 663 -

– Violet. Składa pocałunek na jej głowie. -Nie zawiodę cię, maleńka


- przysięga.
- 664 -

EPILOG
ANNA

MIESIĄC PÓŹNIEJ

Ciepły oddech przepływa przez moje plecy, a następnie lekkie jak


piórko muśnięcie pocałunku. Jęcząc, przewracam się, próbując
wczepić się w jeszcze kilka sekund cennego snu. Violet nie spała całą
noc, a ja czuję się jak zombie.

- Avecita – szepcze Rafe w moją szyję, po czym przygryza zębami moją


skórę. Drżę i uśmiecham się.

-Która godzina? - pytam.

-Wcześnie.

Przewracam się na plecy i otwieram oczy, patrząc na niego. -Co jest


nie tak? Idziesz gdzieś?

-Nie. My idziemy.

-Co? Mój mózg nie może teraz funkcjonować.

-Ubierz się, wojowniczko. Załóż coś ładnego. Całuje mnie w czoło i


wstaje. Siadam, przyciskając prześcieradło do piersi, obserwując, jak
wychodzi. Co on robi?
- 665 -

Po prysznicu zakładam jasnoróżową letnią sukienkę i parę


sandałów. Wychodzę z pokoju i poruszam się po domu, szukając
wszystkich innych, ale poza ochroną, dom wydaje się dziwnie cichy.
Faceci przekomarzający się w kuchni, Bella gotująca na kuchence…
to wszystko jest nieobecne. Zaczynam się denerwować, ale potem w
foyer znajduję Rafaela. Czeka.

-Co się dzieje? Gdzie są wszyscy? Gdzie jest Violet?

Uśmiecha się i kładzie rękę na moim karku, przyciągając mnie do


siebie. -Wyglądasz pięknie.

-Rafe…-

-Cierpliwości, avecita.

Bierze mnie za rękę i wyprowadza przez frontowe drzwi i okrąża dom.


Tam na trawniku znajduje się helikopter.

Uśmiecham się. -Nie możesz być po prostu normalny i mieć


samochód?

-Mógłbym…-

Pomaga mi usiąść na miejscu pasażera i chociaż się uśmiecha,


wydaje się spięty. Wchodzi do środka i odpala silniki, podnosząc
helikopter z ziemi. Pozostajemy nisko, lecąc nad spaloną pustynią.
A kiedy wylądujemy, wiem dokładnie, gdzie jesteśmy. Dostrzegam
jezioro za grzbietem, tuż przed tym, jak opuszcza nas na ziemię.
- 666 -

-Czy to randka? – pytam z uśmiechem.

-Coś w tym stylu.

Otwieram drzwi, a moje stopy dotykają gorącego piasku. Rafael


okrąża przód helikoptera i trzyma przede mną kawałek materiału.

-Co to jest?

-Opaskę na oczy. Zakładam ręce na piersi. -Naprawdę? Chce,


żebym miała opaskę na oczach na ścieżce, która jest niebezpieczna w
najlepszych czasach.

-Nie ufasz mi, kochanie? - uśmiecha się.

-W porządku. Odwracam się, a on nakłada mi materiał na oczy, po


czym zrzuca mnie z nóg. Piszczę, gdy przyciąga mnie do swojej piersi.

-Rafe!

Śmieje się. -Cierpliwości.

Czuję, jak idzie stromą ścieżką, która prowadzi do jeziora, i trzymam


się go mocno, wiedząc, jak niebezpieczne może być zejście. W końcu
kładzie mnie na ziemi i cofa się. Sięgając za głowę, rozwiązuję opaskę,
mrugając plamkami z dala od oczu w nagle jasnym słońcu. Kiedy w
końcu znów widzę, Rafael jest przede mną na jednym kolanie.

Marszczę na niego brwi.


- 667 -

-Co ty robisz?

Trzyma coś przed sobą, a ja na to zerkam. Pierścionek.

– Avecito, wyjdź za mnie. Moje serce bije i patrzę na niego z


niedowierzaniem.

-Co?

Rafael się śmieje. -Nie przyjmuję nie jako odpowiedzi, więc


proponuję powiedzieć tak.

Jasna cholera, on mówi poważnie.

-Tak?

Zrywa się na równe nogi, parskając śmiechem.

– Nie jesteś zbyt pewna.

Bierze mnie za rękę i wsuwa pierścionek na palec. Na myśl, że ten


niesamowity mężczyzna chce się ze mną związać na resztę życia,
ściska mi gardło.

-Jestem zaskoczona, że spytałeś. Rafael jest raczej osobą


stwierdzającą niż pytającą.
- 668 -

Wzrusza ramionami.

-Formalność. Chwyta mnie za ramiona i odwraca mnie. -Tak czy


inaczej się pobieramy. Wszyscy już tu są.

Dosłownie. Wszyscy. Rzędy siedzeń ustawione są w pobliżu brzegu


jeziora, a nad brzegiem wody stoi maleńki łuk z kwiatami, a przed
nim Carlos. Una, Nero, Samuel, Lucas, Bella, Violet… wszyscy są
tutaj. Wszyscy ludzie, na których nam zależy. W naszym miejscu.

Rafael bierze mnie za rękę. -Na śmierć i życie?

Uśmiecham się. -Zawsze.

Nasza historia nie była ładna, ale czy nikt ci nigdy nie powiedział?
Nie możesz zobaczyć gwiazd bez ciemności.

Rafael i Violet są moimi jaśniejącymi gwiazdami i cierpiałabym dla


nich każda ilość ciemności.

You might also like