You are on page 1of 225

Copyright ©

L.P. Lovell
Tytuł oryginału:
Kill me
Wydawnictwo NieZwykłe
Oświęcim 2021
Wszelkie Prawa Zastrzeżone
All rights reserved

Redakcja:
Przemysław Gumiński
Korekta:
Kinga Jaźwińska
Edyta Giersz
Redakcja techniczna:
Mateusz Bartel
Projekt okładki:
Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8178-660-7


SPIS TREŚCI

Prolog
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rozdział dziewiętnasty
Rozdział dwudziesty
Rozdział dwudziesty pierwszy
Rozdział dwudziesty drugi
Rozdział dwudziesty trzeci
Rozdział dwudziesty czwarty
Rozdział dwudziesty piąty
Rozdział dwudziesty szósty
Rozdział dwudziesty siódmy
Rozdział dwudziesty ósmy
Rozdział dwudziesty dziewiąty
Rozdział trzydziesty
Drogi Czytelniku
Podziękowania
O autorze
Przypisy
Prolog

Unoszę ciężkie powieki i  wzdrygam się z  jękiem na widok


fluorescencyjnego światła świecącego tuż nad moją głową. Głowa mi
pęka, a  kończyny mam sztywne i  obolałe. Nieznajomość otoczenia
sprawia, że moje żyły wypełnia czysta panika i  podnoszę się tak
gwałtownie, że niemal natychmiast zalewa mnie fala mdłości,
a  wzrok przysłaniają czarne, pulsujące plamy. Nie mam pojęcia, co
się dokładnie wydarzyło. Pamiętam tylko, że kilku mężczyzn zabrało
mnie z  sierocińca, a  następnie wepchnęło do samochodu.
Ewidentnie źle patrzyło im z  oczu i  nie mieli dobrych zamiarów.
Wokół widzę szare, betonowe ściany i  podłogę. Dziwi mnie brak
nawet jednego okna. Leżę na stylowym łóżku zawieszonym na
dwóch łańcuchach, które są trwale przymocowane do sufitu. Dopiero
po chwili zdaję sobie sprawę, że jestem w  celi więziennej. Nad
drzwiami w  kącie pomieszczenia zainstalowano kamerę
z mrugającym, czerwonym światełkiem. Przyciągam kolana do piersi
i  ciasno otaczam je ramionami, próbując zwalczyć łzy i  dreszcze,
jakie wstrząsają moim ciałem.
Przełykam gulę w gardle i czuję, jak po policzku spływa mi łza. Na
dźwięk szczęku zamka i  zgrzytu otwieranych drzwi gwałtownie się
wzdrygam. Kiedy widzę mojego porywacza, wzbiera we mnie tak
silny strach, że mam ochotę zwymiotować.
On wykrzywia wargi w  upiornym uśmieszku i  zatrzymuje się
w niewielkiej odległości ode mnie. W odpowiedzi przyciągam kolana
jeszcze bliżej klatki piersiowej, próbując zwinąć się w  kłębek.
W międzyczasie do pomieszczenia wchodzi jeszcze jeden mężczyzna,
który staje obok drzwi.
– Witaj, mała. Mam na imię Erik.
Wbijam wzrok w  drugie łóżko, które wisi obok mojego, żeby nie
patrzeć mu w oczy.
– Ładna jest – mówi ten drugi tonem, przez który mam ciarki na
całym ciele.
– A myślisz, że dlaczego ją wybrałem? – zwraca się ze śmiechem
mój porywacz do drugiego faceta. – Wstawaj, mała – rzuca ostro, ale
ja nie ruszam się z miejsca.
Nie mogę. Mam wrażenie, jakby moje kończyny były z  ołowiu.
Tłumię krzyk, kiedy mężczyzna łapie mnie za włosy i  siłą wyciąga
z  łóżka na podłogę, sprawiając, że boleśnie uderzam kolanami
o  twardy beton. Teraz widzę tylko jego buty. Chcę się od niego
odsunąć najdalej jak to możliwe, ale zamiast tego posłusznie klęczę
na ziemi z  opuszczoną głową. Czuję, jak po moich policzkach
spływają strużki łez. Mężczyzna kuca przede mną i  szorstkimi
palcami łapie mnie za podbródek, po czym podnosi mi głowę.
Natychmiast zaciskam powieki, na co on wybucha śmiechem.
– Zamykanie oczu nic nie da. Pamiętasz, co ci powiedziałem?
Nie odpowiadam, ale czuję na twarzy jego oddech, który cuchnie
dymem papierosowym. 
– Powiedziałem, że cię złamię – szepcze.
Na te słowa coś we mnie pęka, a  instynkt przejmuje władzę nad
ciałem. Gwałtownie wyrywam się z  uścisku Erika, skaczę na równe
nogi i  przypieram do ściany w  kącie pomieszczenia. Jego głośny
śmiech niesie się echem po celi i  otacza mnie z  każdej strony,
mimowolnie wyrywając mi z  gardła szloch pełen frustracji. Nie
ucieknę stąd. Jestem tylko małą, bezbronną dziewczynką, która nie
ma żadnych szans w walce przeciwko dwóm dorosłym mężczyznom.
Pewnie najpierw zniszczą mi psychikę, a  potem zabiją. Albo gorzej,
zrobią ze mnie prostytutkę. Wiem, co w  takich miejscach spotyka
dziewczyny w  moim wieku. Śmierć byłaby w  tym przypadku
wybawieniem.
Jego śmiech nagle się urywa. W  mgnieniu oka przechodzi przez
pokój, wyciągając do mnie ręce, a ja odruchowo się na niego rzucam,
mimo że doskonale wiem, że to nic nie da. Chwyta mnie za koszulkę
i  jednym, silnym ruchem rozrywa ją do połowy. Zaczerpuję tchu
i  zwijam się w  kłębek na podłodze, żeby zasłonić przed nim nagie
ciało.
–  Nie ma jeszcze cycków  – zauważa jego kolega, spluwając na
podłogę.
Erik łapie mnie za włosy i  szarpnięciem podnosi na kolana tak
gwałtownie, że przeszywa mnie ostry ból, a  następnie podchodzi
bliżej, przyciskając mój policzek do swojego krocza.
– Żaden problem – odpowiada ze śmiechem.
W jednej chwili wzbiera we mnie mieszanina strachu
i obrzydzenia, od której chce mi się wymiotować. Mam ochotę paść
na posadzkę, otoczyć głowę ramionami i  odciąć się od świata.
Instynkt podpowiada mi, żeby się poddać, ponieważ tylko w  ten
sposób zdołam wyjść z  tego cało. Jednak w  momencie, gdy ta myśl
pojawia się w  mojej głowie, czuję do siebie wstręt. Warczę przez
zaciśnięte zęby i  z całej siły uderzam mężczyznę między nogi.
Odruchowo wzmacnia uścisk na włosach i ciągnie za nie tak mocno,
że krzyczę z bólu. Po chwili jednak puszcza i robi kilka kroków w tył,
przyciskając dłoń do krocza i walcząc o oddech. Wiem, że ten drobny
przejaw buntu tylko mi zaszkodzi, ale przynajmniej jedno
zwycięstwo mam po swojej stronie.
– Ty mała suko! Przytrzymaj ją!
Później wszystko dzieje się szybko. Na plecach czuję zimną,
betonową posadzkę. Krzyczę, rozdzierając paznokciami skórę
któregoś z  nich. Erik przyszpila mnie do podłogi całym ciężarem
ciała, chuchając mi w  twarz gorącym oddechem, od którego mam
ochotę puścić pawia. Przez moment wierzgam nogami i  próbuję go
kopnąć. Kiedy nie mam już żadnych szans, do oczu napływają mi łzy.
Oprawca szarpie mnie za dżinsy tak mocno, że gdyby ten drugi nie
przytrzymywał mnie w  miejscu, prawdopodobnie szorowałabym
całym ciałem po ziemi. Ciska spodnie na bok, a ja pośpiesznie się od
niego odsuwam, przyciągając kolana do klatki piersiowej, na co
porywacz mocno łapie mnie za kostki i rozkłada mi nogi, żeby potem
z  obrzydliwym uśmieszkiem na ustach sięgnąć do moich majtek.
W  pewnej chwili udaje mi się wyszarpnąć jedno ramię i  zdzielić go
w policzek z głośnym plaśnięciem, które odbija się echem od szarych
ścian, lecz ten facet niemal natychmiast zaciska dłoń na moim
gardle i  wściekle warczy, opryskując moją twarz kropelkami śliny.
Walczę o  oddech, jednocześnie próbuję wyrwać się z  jego uścisku
i  odsunąć od jego bioder. Przed oczami widzę ciemne plamy. Zaraz
stracę przytomność.
–  Dość! – woła ktoś od strony drzwi, a  mój oprawca natychmiast
puszcza tak, jakbym go poparzyła.  – Zejdź z  niej  – rozkazuje
nieznajomy.
Erik przelotnie na mnie patrzy i posłusznie wstaje z podłogi.
Kiedy czuję, że znów mogę oddychać, gwałtownie zaczerpuję tchu,
podnoszę się i  siadam. Następnie pośpiesznie cofam się do kąta.
Łapię za strzępki swojej koszulki, przyciągając kolana do piersi.
Nienawidzę tego miejsca. Mogłabym być wszędzie, tylko nie tutaj.
Przyciskam twarz do kolan i  zamykam oczy, usilnie wyobrażając
sobie, że wciąż jestem w  sierocińcu, a  obok mnie siedzi Anna
z ciepłym uśmiechem na ustach.
Nagle ktoś muska dłonią moje kolano, a  ja z  jękiem podnoszę
głowę. Widzę, że przede mną kuca mężczyzna. Ma ciemne włosy
z  siwymi prześwitami na skroniach, a  jego oczy są w  kolorze nieba
przed burzą. Ubrany jest w  garnitur z  kamizelką pod marynarką
i  czerwonym, starannie zawiązanym krawatem. Delikatnie się
uśmiecha, nie odwracając ode mnie wzroku, przez co muszę w końcu
odwrócić głowę i  uciec przed jego spojrzeniem. W  przeciwieństwie
do swoich wspólników, ręce trzyma przy sobie. Powoli sięga do
kieszeni marynarki, wyciąga z  niej lizaka i  podaje mi go. Marszczę
brwi ze zdezorientowania. Nie ufam mu, więc nie przyjmuję
podarunku. Wzrusza ramionami, po czym rozwija folię i  wkłada go
do ust, a następnie zdejmuje marynarkę i zarzuca mi ją na ramiona.
Pośpiesznie łapię za poły i  próbuję się głębiej schować w  fałdach
materiału.
–  Jak masz na imię? – pyta, nie wyjmując lizaka z  ust. Kiedy nie
doczekuje się odpowiedzi, siada na zakurzonym betonie, bez
wątpienia brudząc swój drogi garnitur. Opiera się plecami o  łóżko
i  sam się przedstawia:  – Ja jestem Nicholai.  – Rozprostowuje nogi
i krzyżuje je w kostkach. – Nicholai Ivanov.
– Una – szepczę.
–  Jesteś silna. Masz potencjał  – twierdzi, po czym wyjmuje
krwistoczerwonego lizaka z ust i patrzy na niego uważnie.
– Proszę, wypuść mnie – mówię cicho, powstrzymując łzy.
Przekrzywia głowę i pociera dłonią podbródek.
– Na tym świecie mogą przetrwać tylko najsilniejsi, Uno. Ci słabsi
umierają, a  po śmierci odchodzą w  niepamięć. – Patrzy, jak
zaczesuję kosmyk włosów za ucho.  – Szczerze mówiąc, mogę ci
zaoferować najlepszy prezent, jaki jesteś w  stanie sobie wyobrazić:
siłę.
– To znaczy?
Uśmiecha się krzywo.
–  Zrobię z  ciebie wojowniczkę.  – Wstaje i  podaje mi dłoń.  –
Oczywiście, jeśli przeżyjesz, a  ja mam ogromną nadzieję, że nie
będziesz miała z tym kłopotów, jaskółeczko.
Rozdział pierwszy

Una
Trzynaście lat później

Austin Daniels zamyka drzwi do jednego z  luksusowych


apartamentów w  Czterech Porach Roku, a  ja przelotnie zerkam na
bogaty wystròj pomieszczenia. Najwyraźniej polityka potrafi być
dość lukratywnym zawodem.
Jestem w tym przeklętym mieście już od kilku tygodni i nie mogę
się doczekać, aż je opuszczę. Sztuczność i  chłòd betonowych
budynków są wręcz przytłaczające. Przyjechałam tu pod przykrywką
jego menadżerki mediów społecznościowych, ale oczywiście
w  momencie gdy mnie zobaczył, od razu chciał mnie przelecieć.
Przez lata zdążyłam się nauczyć, że mężczyźni są istotami bardzo
prostymi i  z natury przewidywalnymi. Kobiety to dla nich towar,
ładne twarzyczki i zgrabne ciała, które służą im do zatopienia swoich
frustracji. Moim zadaniem jest właśnie stworzenie tej iluzji w oczach
tego nic niepodejrzewającego polityka, podczas gdy rzeczywistość
jest o wiele bardziej mroczna.
Staje za mną i  przebiega dłońmi po mojej talii. Instynkt każe mi
zareagować i  zlikwidować zagrożenie, bo w  końcu na tym polega
teraz moje życie, lecz lata treningu skutecznie uciszają ten
wewnętrzny głos i  skupiają całą moją uwagę na przydzielonym
zadaniu. Przekrzywiam głowę, gdy czuję, jak całuje mnie w  ramię,
a następnie wędruje ustami po mojej szyi. Odcinam się od zmysłów
i  przejmuję kontrolę nad swoim ciałem, żeby powstrzymać odruch
wymiotny.
–  Jesteś taka piękna  – cukruje, owiewając moją skórę ciepłym
oddechem.
Odwracam się w  jego stronę, chłonąc wzrokiem każdy element
jego wyglądu. Austin jest dość przystojnym mężczyzną po
trzydziestce. Do tego cechuje go determinacja, bogactwo i  ambicja.
A  to właśnie z  powodu tej ambicji przyjechałam z  nim do tego
hotelu. Biedny, głupi seksoholik. Miał pecha, że trafił akurat na
mnie. Po otrzymaniu zlecenia nigdy nie zadaję zbędnych pytań.
Zwyczajnie wykonuję zadanie i czekam, aż mi za nie zapłacą. Musiał
zadrzeć z  naprawdę niebezpiecznymi ludźmi, skoro przydzielili go
właśnie mnie. Na przestrzeni lat korupcja i  śmierć stały się moimi
stałymi towarzyszami broni i  już nie robią na mnie wrażenia. Są
częścią mojego świata, a ja jestem jego królową. Austin do niego nie
należy, lecz mimo to naiwnie naruszył jego granice i  jak dziecko
wszedł prosto do paszczy lwa. Wsuwam palce pod ramiączka
sukienki i  powoli rozchylam jej górną część, ukazując swoje nagie
piersi. Mężczyzna natychmiast wbija w  nie wygłodniały wzrok,
a następnie delikatnie kręci głową i sięga w ich stronę. Delikatnie je
masuje, przebiegając kciukami po sutkach.
Zdejmuję resztę kiecki. Zsuwam ją z bioder, aż w końcu swobodnie
opada u moich stóp, nie pozostawiając na mnie nic oprócz butów na
wysokim obcasie. Przez cały ten czas Austin wręcz nie może oderwać
ode mnie wzroku. Żałosne.
– Połóż się – rzucam władczym tonem.
Ciężko wzdycham, patrząc, jak niezdarnie gmera palcami przy
guzikach koszuli. Kiedy w końcu udaje mu się ją rozpiąć, rzuca ją na
podłogę i posłusznie kładzie się na łóżku. Posyłam mu uwodzicielski
uśmieszek, po czym przekładam nogę nad jego klatką piersiową
i przesuwam się do przodu, aż jego głowa znajduje się bezpośrednio
pode mną. Czas na moją ulubioną część przedstawienia.
– Całuj – mruczę ochryple.
Przeciągle jęczy, a potem mocno łapie mnie za uda i bierze się do
pracy. Tak mocno zaciskam palce na zagłówku, że moje knykcie
robią się białe, a paznokcie mocno napierają na twarde drewno. Gdy
czuję, jak przebiega językiem po mojej łechtaczce, zgrzytam zębami
i cała się spinam. Seks nie sprawia mi przyjemności. Po pierwsze to
tylko narzędzie służące do osiągnięcia konkretnego celu. Z  drugiej
strony jednak potrafi on wzbudzać we mnie pewne poczucie
satysfakcji, jaka kryje się za widokiem bezbronnego, uległego
mężczyzny, który wchodzi prosto w  zastawioną przeze mnie
pułapkę. Pistolet zrobiłby za dużo syfu. Chętnie zabiłabym go już
teraz, ale jego ochroniarz stoi tuż za drzwiami. Muszę trochę
pojęczeć, żeby uśpić jego czujność, bo jeżeli jest dobry w  tym, co
robi, to najmniejszy błąd może pokrzyżować mi plany. Oczywiście
jego też zabiję, ale wolę ograniczyć bałagan do minimum.
Dlatego wymuszam głośny jęk i  kołyszę biodrami, żeby jeszcze
bardziej rozluźnić ofiarę. Wplatam mu dłoń we włosy i  przyciągam
go mocniej do siebie, udając orgazm. Pośpiesznie wykorzystuję tę
chwilę rozkojarzenia i  przyciskam uda do jego szyi, posyłając mu
smutny uśmiech. Niczego nieświadomy Austin radośnie wyszczerza
zęby, patrząc na mnie spomiędzy nóg. Kiedy otwiera usta, żeby coś
powiedzieć, chwytam go mocniej za włosy i  unieruchamiam udami
jego kark. Z  całej siły odchylam jego głowę, słysząc błogi trzask
pękających kręgów. Patrzę, jak życie powoli gaśnie w  jego oczach,
czując dreszcze, jakie raz po raz wstrząsają jego ciałem.
Chwile takie jak ta sprawiają, że czuję się niepokonana. Śmierć nie
przebiera w środkach, a ja jestem jej zwiastunką. Siedzę w bezruchu,
czekając, aż Austin wyda z  siebie ostatnie tchnienie, a  jego ciało
przestanie drżeć.
Po wszystkim przesuwam się w  dół po bezwładnym ciele
nieboszczyka, muskam dłońmi jego policzki i zamykam mu powieki,
a na sam koniec pochylam się, składając pocałunek na jego czole.
1
– Prosti menya – szepczę w swoim rodzimym języku z ustami przy
jego skórze.
Nie ma we mnie nawet krztyny pobożności. Widziałam w  życiu
zbyt wiele zła, żeby wciąż wierzyć w istnienie Boga lub jakiejkolwiek
innej siły wyższej, która miałaby władzę nad tym przeklętym
światem. Ludzie mogą wygrzebać się z dołka tylko własnymi siłami,
a ja musiałam przeczołgać się po stosie trupów, by dotrzeć na szczyt.
Ten mężczyzna niczym mi się nie naraził, był tylko celem do
wyeliminowania. Zginął z mojej ręki, ponieważ był słaby. To właśnie
dzięki swojej determinacji i  umiejętnościom wciąż utrzymuję się
przy życiu. Zostałam wyszkolona, żeby zabijać. Proszę swoje ofiary
o  wybaczenie, ponieważ ich śmierć sprawia mi niebywałą
satysfakcję, mimo że nie powinna. Nie zabijam tylko po to, żeby
przeżyć. Sprawia mi to przyjemność i napełnia mnie siłą. Tańczenie
na granicy życia i śmierci jest jak narkotyk, który z każdym kolejnym
zabójstwem coraz bardziej mnie uzależnia. Jednak dla mnie nie ma
to znaczenia, ponieważ wiem, że jestem dobra w  tym, co robię.
Najlepsza. A  przecież każdy z  nas musi jakoś udowodnić swoją
wartość.
Rozdział drugi

Una
Wjeżdżam na krawężnik i  zeskakuję z  motocykla, a  następnie
sprowadzam go z  niewielkiego pagórka, zaszywając się pomiędzy
drzewami tworzącymi niewielki lasek. Stawiam nóżkę, zdejmuję kask
i  kładę go na zbiorniku z  benzyną, po czym ściągam gumkę do
włosów, a  te natychmiast spływają kaskadą na moje plecy. Wokół
unosi się zapach sosen, ziemi i  mchu, co stanowi uderzający
i  jednocześnie przyjemny kontrast w  porównaniu z  miejskim
zaduchem. Panującą tu błogą ciszę przerywa jedynie okazjonalne
ćwierkanie ptaków.
Zakładam kaptur i  puszczam się biegiem wzdłuż drogi
prowadzącej do rezydencji, trzymając się cienia rzucanego przez
korony drzew. W  oczach przeciętnych zjadaczy chleba ten budynek
jest niczym innym jak willą należącą do obrzydliwie zamożnego
jegomościa, który może sobie pozwolić na wykupienie posiadłości
w  Hamptons, ale ja oczywiście do nich nie należę. Od zawsze
znajdowałam się na marginesie społeczeństwa i  właśnie dlatego
zatrudnia mnie Arnaldo Botticelli – podszef włoskiej mafii
i właściciel tej willi. Jako jedna z niewielu wyrzutków miałam okazję
ujrzeć wnętrze tego domu.
Czekam, aż ochroniarze zmienią posterunek, a  kiedy moja
cierpliwość zostaje wynagrodzona, wykorzystuję tę krótką chwilę
nieuwagi do przemieszczenia się. Chowam się za kamiennym filarem
o  wysokości stu osiemdziesięciu centymetrów, stojącym po lewej
stronie ogromnej, metalowej bramy, w cieniu rzucanym przez budkę
strażniczą. Łapię krawędź, podciągam się, przebiegam po dachu tej
malutkiej wartowni i  bezszelestnie zeskakuję na ziemię po drugiej
stronie, robiąc przewrót, żeby zamortyzować upadek. Wyostrzam
zmysły i  słyszę jedynie ciche sapanie psa, a  także odgłosy ciężkich,
nierównych kroków zbliżającego się ochroniarza. Mam tylko
trzydzieści sekund na przedostanie się pod sam dom. Bez wahania
puszczam się biegiem po zacienionym trawniku z  pełną
świadomością tego, że z każdą chwilą coraz bardziej wystawiam się
na strzał.
Przeszklone ściany rezydencji nadają jej niemalże pałacowego
wyglądu, ale też sprawiają, że otaczające ją podwórze skąpane jest
w  świetle pochodzącym z  wnętrza. Na dachu widzę przynajmniej
trzech snajperów z  czterema zwykłymi ochroniarzami
przechadzającymi się wzdłuż jego krawędzi, nie licząc jeszcze
sześciu, którzy zajmują stanowiska wokół fortecy.
Przeczesuję wzrokiem budynek i  zauważam, że okno w  jednym
z  pokojów gościnnych leżących na wyższym piętrze jest uchylone,
choć bardziej przypomina to wielki, kwadratowy kawał szkła, który
odstaje od pozostałej części ściany. Szczęśliwie akurat ten pokój
ogarnia mrok, w  przeciwieństwie do większości pomieszczeń
rozświetlonych jak choinka w Wigilię. Strażnik stojący bezpośrednio
pod oknem sprawia wrażenie znudzonego. Wykorzystuję nadarzającą
się okazję i w mgnieniu oka pokonuję ostatni, najniebezpieczniejszy
odcinek trawnika. Zachodzę od tyłu mężczyznę, skaczę na niego
i oplatam nogi wokół jego bioder, zakładając na szyję mocny chwyt.
Zatacza się i  wpada na ścianę, próbując odsunąć moje ramię od
gardła. Wzmacniam uścisk, aż w  końcu udaje mi się złamać jego
kark. Strażnik osuwa się bezwładnie na ziemię z  głuchym
tąpnięciem, a  ja cicho ląduję obok jego ciała, próbując wyrównać
oddech.
Dobra… Teraz pozostaje tylko wdrapać się na drugie piętro
i wślizgnąć się do środka. Łatwizna.
Rezydencja Arnaldo jest zbudowana głównie z  marmuru
i  kuloodpornego szkła. Przylegam plecami do ściany i  na ułamek
sekundy wychylam się zza rogu budynku. Przed podwójnymi
drzwiami, które prowadzą do biura szefa, stoi dwóch strażników.
Zaciągam kaptur na oczy, biorę głęboki wdech i, kołysząc biodrami,
ruszam w  ich stronę. Obaj mężczyźni zauważają mnie i  sięgają po
broń. Niemal natychmiast padam na ziemię, wyszarpuję pistolety
z  kabur na udach i  mierzę w  oba cele. Pociągam za spusty, oddając
dwa ciche i  celne strzały. Strażnicy w  ostatnim akcie desperacji
próbują sięgnąć po strzałki tkwiące w  ich szyjach, lecz ostatecznie
obaj tracą przytomność i ześlizgują się po szklanej ścianie na ziemię.
Nie przepadam za strzałkami usypiającymi, ale zabijanie prywatnych
ochroniarzy klienta nie robi dobrego wrażenia. Napieram butem na
ramię jednego z  mężczyzn i  odpycham go na bok, żeby otworzyć
drzwi nieco szerzej. Kiedy udaje mi się już wślizgnąć do środka
i czuję pod obcasami miękki dywan, cicho zamykam je za sobą.
Siedzący przy biurku Arnaldo podnosi na mnie wzrok i delikatnie
uśmiecha się, składając palce przed twarzą. Sama go uprzedziłam
o  tej wizycie, więc moja obecność ani trochę go nie zaskoczyła.
Mężczyzny pilnują ochroniarze, którzy już celują do mnie
z  karabinów. Głowę wciąż mam opuszczoną, a  oczy schowane
w cieniu pod kapturem.
–  Co, chłopcy? Zastrzelicie mnie?  – pytam kpiąco, wykrzywiając
usta w  aroganckim uśmiechu. Dawno temu odkryłam, że
w  krytycznej sytuacji uśmiech potrafi zdziałać cuda. Twoje zamiary
nie mają znaczenia, bo liczy się tylko obraz, jaki tworzysz w oczach
swojego przeciwnika. Kiedy chcą cię przestraszyć, uśmiechnij się.
Kiedy oczekują ataku, zgrywaj bezbronną dziewczynkę.
Nieprzewidywalność jest w  tym przypadku najniebezpieczniejszą
z broni.
–  Una  – wita mnie Arnaldo z  wyraźnym, włoskim akcentem, po
czym strzela palcami, bez słowa wypraszając strażników za drzwi.
Dobrze wie, że nie będę z nim rozmawiać w obecności osób trzecich.
Kiedy dobiega nas szczęk zamka, Arnaldo posyła mi uśmiech
i gestem ręki każe zająć miejsce po drugiej stronie biurka. – Jestem
rad, że zgodziłaś się na to spotkanie.
Mrużę oczy, doskonale zdając sobie sprawę z  obecności jeszcze
jednego mężczyzny, który za mną stoi, ale czekam, aż pierwszy
wykona ruch. Nie trwa to długo, ponieważ chwilę później Arnaldo
mimowolnie zerka w  jego stronę. Uśmiecham się i  przekrzywiam
głowę, jednocześnie wypuszczając mały, srebrny sztylecik z  grubej
bransolety na nadgarstku. Ostrze ma rozmiar dużej spinki do
włosów, ale jest na tyle ciężkie, że z powodzeniem można nim rzucić
na dość sporą odległość. Jednym szybkim ruchem ciskam broń za
siebie, nie odrywając spojrzenia od Arnaldo. Słyszę, jak ostrze
posłusznie wbija się w  drewniane drzwi. Uśmiech podszefa mafii
staje się szerszy, a kąciki oczu delikatnie się marszczą.
– Chybiłaś – dobiega mnie ochrypły i głęboki głos.
Ochroniarz podchodzi do mnie od tyłu i staje tak blisko, że czuję
na plecach bijące od niego ciepło. Wykorzystuję całą siłę woli, żeby
nie ruszyć się z miejsca. Po chwili ostrożnie przesuwa się do przodu
i  zatrzymuje naprzeciwko mnie. Ta marna próba wytrącenia mnie
z  równowagi wydaje się wręcz śmieszna. Owszem, mężczyzna jest
o  wiele wyższy ode mnie, ale w  przeciwieństwie do pozostałych
ochroniarzy ma dość atletyczną sylwetkę. Jego szerokie barki mocno
kontrastują z  wąską talią, a  umięśnione ciało stanowi dowód
rygorystycznego treningu, jakiemu prawdopodobnie regularnie się
poddaje. Inne kobiety pewnie uznałyby go za atrakcyjnego, ale ja nie
daję się zwieść takim błahostkom. Gdy na niego patrzę, widzę
niebezpieczeństwo, mimo że ewidentnie stara się zminimalizować to
wrażenie. Swobodnie stoi z  dłońmi w  kieszeniach i  jest ubrany
w  idealnie dopasowany garnitur. Bije od niego potężna aura, która
oplata mnie jak wąż i  niemal pozbawia tchu. W  końcu ciekawość
bierze nade mną górę i  podnoszę głowę, przebiegając wzrokiem po
klatce piersiowej nieznajomego, aż w  końcu docieram do twarzy.
Wygląda jak model wyrwany prosto z okładki magazynu dla kobiet:
pełne wargi, kwadratowa szczęka, wysokie kości policzkowe i włosy,
którym przydałoby się lekkie cięcie. Z  łatwością mógłby zgrywać
uprzywilejowanego chłopca z  bogatego domu, jednak widok jego
oczu całkowicie burzy ten obraz. Mają kolor dojrzałej, drogiej whisky
i  są zupełnie puste, zimne. Tłumię uśmiech, czując bijące od nich
wyzwanie… oraz cień wahania. Odnoszę wrażenie, że pod tą zimną
maską kryje się brutalność dorównująca mojej, lecz z  jakiegoś
powodu ten mężczyzna trzyma ją w  ryzach. Na moment zbija mnie
to z tropu, co natychmiast odzwierciedla się na mojej twarzy. Mimo
wszystko nie zawracam sobie głowy tym drobnym błędem, ponieważ
pewnie i tak będę musiała go zabić, a to oznacza, że czeka mnie dość
ciekawa i ekscytująca walka.
Wyciągam rękę i  muskam palcem jego ucho, brudząc sobie
opuszek krwią płynącą z drobnego skaleczenia.
–  Ja nigdy nie chybiam.  – Nie odrywając od niego wzroku,
podnoszę palec do ust i  mocno go ssę, czując na języku metaliczny
posmak krwi. Mężczyzna nawet się nie wzdryga. – Gdybym chciała
cię zabić, to już byś nie żył. – Jego wyraz twarzy nie ulega zmianie,
nie widać na niej nawet cienia emocji. Z jednej strony intryguje mnie
to, a z drugiej działa mi na nerwy.
–  Bacio della morte  – mówi płynnie po włosku tonem, jakby
wyznawał mi miłość.
Pocałunek śmierci. Właśnie tak nazywają mnie Włosi.
– Sei spaventato? – pytam, uśmiechając się krzywo. Boisz się? Mam
ochotę trochę się z nim podroczyć, choć wątpię, żeby udało mi się go
przestraszyć. Jak to mówią, odwagę od głupoty dzieli bardzo cienka
granica. A  ten mężczyzna wkrótce sam się przekona, w  którym
miejscu ją stawiam.
Przekrzywia głowę, sprawiając, że na czoło opada mu niesforny
lok. Wygląda jak drapieżnik, który uważnie obserwuje swoją ofiarę
przed atakiem, co prawdopodobnie powinno mnie bawić. Jednakże
nasz kontakt wzrokowy trwa już stanowczo za długo, a  jego
intensywne spojrzenie sprawia, że mam ochotę natychmiast go
przerwać. Ja, kobieta, która nie cofa się absolutnie przed niczym.
Nikt nie będzie mi groził. Kim w ogóle jest ten facet? Bije od niego
potężna aura, ale gdyby był kimś ważnym, na pewno bym o  nim
usłyszała. Interesujące. Dla mnie każdy człowiek jest niczym otwarta
księga, z której potrafię odczytać jego lęki, marzenia, mocne i słabe
strony. Wyraz twarzy i  zachowanie powiedzą ci wszystko, jeżeli
wiesz, czego szukasz. Jednak ten mężczyzna niczego nie daje po
sobie poznać, co mimowolnie wzbudza moje zainteresowanie. Patrzę
mu w  oczy, próbując wymusić jakąkolwiek reakcję, jednak wszelkie
moje starania spełzają na niczym.
W końcu odwracam wzrok od nieznajomego i powoli go wymijam,
czując nerwowy ucisk w  żołądku. Instynkt podpowiada mi, że
powinnam na niego uważać i  pod żadnym pozorem nie tracić go
z  oczu, ale często blef jest o  wiele bardziej skuteczną bronią niż
brutalna siła. Gdybym teraz rzuciła się na niego z  pięściami, to
oznaczałoby, że uznaję go za przeciwnika wartego mojej uwagi. Nie
chcę dawać mu takiej władzy, bo to ja jestem tu zagrożeniem,
i  chętnie mu to udowodnię, jeśli wykona choćby jeden fałszywy
ruch.
Obchodzę biurko, a  Arnaldo wstaje z  fotela, zamyka mnie
w  uścisku i  całuje w  oba policzki. Włosi mają swoje zwyczaje
i  denerwują się, gdy ktoś próbuje wchodzić z  butami w  ich strefę
komfortu, dlatego nie reaguję, mimo że dotyk jego ust wywołuje
u mnie ciarki. Mój instynkt jest jak lew zaślepiony żądzą krwi, który
w szale rzuca się na ściany trzymającej go w ryzach stalowej klatki.
Wypuszczam tego potwora tylko wtedy, gdy naprawdę go potrzebuję.
Kiedy podszef mafii wreszcie się ode mnie odsuwa, z  ulgą
wypuszczam oddech. To jest potężny mężczyzna, którego ubrania
zawsze przesiąknięte są zapachem cygar i  whisky, ale jest również
lojalny. A ja szanuję lojalność.
– Arnie, kopę lat – mówię swobodnym tonem.
Siada z  powrotem w  fotelu i  podaje mi drinka, choć doskonale
zdaje sobie sprawę, że go nie przyjmę. Podobnie jak nie usiądę na
wskazanym miejscu. Pracuję dla niego od czterech lat, więc już wie
o mnie kilka rzeczy.
–  Z radością mogę oświadczyć, że ostatnimi czasy nie
potrzebowałem twoich usług.
Opieram się plecami o ścianę obok biurka i przelotnie zerkam na
wysoką, skąpaną w  cieniu sylwetkę przystojnego ochroniarza. Stoi
dokładnie w tym samym miejscu, w którym go zostawiłam, lecz teraz
jest odwrócony w naszą stronę. Dłonie wciąż trzyma w kieszeniach,
sprawiając wrażenie rozluźnionego, jednak ten mężczyzna nie ma
w sobie ani krztyny swobody. Czujnie mnie obserwuje, marszcząc ze
skupieniem brwi.
– Nie chcę go tu – mówię, wskazując głową na mężczyznę.
Arnie wzdycha i opada na oparcie fotela.
– Ta sprawa dotyczy również jego. Poza tym nie chcę, żebyś mnie
zabiła. – Szczerzy do mnie zęby.
– Och, Arnie – mruczę ze słodkim uśmiechem. Chwytam palcami
krawędź kaptura i  odrzucam go do tyłu. – To urocze, że tak bardzo
wierzysz w  możliwości swoich ochroniarzy.  – Przybiera poważny
wyraz twarzy, gdy dostrzega, jak ruszam w  stronę biurka.  – Bez
obaw. Za twoją głowę chciałabym przynajmniej dwadzieścia
milionów.  – Puszczam mu oczko. Tak jak wspomniałam wcześniej,
najważniejsze to stworzyć odpowiednie wrażenie, bo pewność siebie
i  urok osobisty potrafią zdziałać cuda. Zazwyczaj nie lubię
bezsensownego pieprzenia, dlatego w  miarę możliwości unikam
spotkań z  klientami, ale dla Arniego robię wyjątek. Mimo wszystko
on też musi pamiętać, gdzie jego miejsce, ponieważ nieważne, czy
jesteś szefem mafii, przywódcą kartelu, czy nawet pieprzonym
prezydentem. Śmierć widzi każdego z  nas w  jednakowym świetle.
I oszczędza tylko najsilniejszych.
Rozdział trzeci

Nero
Jej zachowanie, sposób mówienia oraz to, z  jaką łatwością potrafi
owinąć sobie Botticellego wokół palca, fascynuje mnie bardziej, niż
powinno. Prawie nic o  niej nie wiem, ale jednego jestem pewny: ta
kobieta nikomu nie daje się zdominować. Słyszałem już pogłoski
o  rosyjskiej zabójczyni, której udało się zdjąć samego Salvatore
Carosso, główną szychę stojącą na czele meksykańskiego kartelu.
W  normalnych okolicznościach nie zwróciłbym na nią większej
uwagi i  pewnie właśnie dlatego jest taka dobra w  tym, co robi.
W  pierwszej chwili sprawiała wrażenie tajemniczej ślicznotki
z  zamiłowaniem do pustych pogróżek, lecz gdy spojrzałem jej
w oczy, nie ujrzałem w nich absolutnie niczego. Ani krztyny emocji,
wahania czy nawet życia.
Podchodzi do biurka Botticellego, który zaciska lekko zęby
w odpowiedzi na jej groźbę… i milczy. Nie reaguje. W zaledwie kilka
minut zdołała sprawić, by podszef włoskiej mafii łasił się do jej stóp
jak oswojony kundel. Czując, jak kącik moich ust delikatnie drży,
pośpiesznie powstrzymuję uśmiech. Boi się jej. Botticelli pośpiesznie
zerka w moją stronę, jakby szukał we mnie wsparcia, którego mu nie
udzielę. Ten człowiek jest dla mnie tylko narzędziem, a ja nie muszę
udowadniać mu swojej lojalności. To jej potrzebuję. Dziewczyna
siada na rogu biurka twarzą do mnie i  krzyżuje nogi, kołysząc
swobodnie stopą, jakby obecna sytuacja nie robiła na niej
najmniejszego wrażenia. Podpiera się dłońmi i wypina piersi, jeszcze
bardziej rozciągając na nich cienki materiał koszulki. Mimowolnie
przebiegam wzrokiem po jej porcelanowej skórze i  jasnoblond
włosach, które kaskadą spływają na plecy i optycznie jeszcze bardziej
rozjaśniają cerę. Tak, domyślam się, dlaczego jest taka dobra.
Gdybym nie wiedział, kim jest, pewnie od razu spróbowałbym ją
przelecieć. Wygląda jak połączenie lalki Barbie z  postacią wyrwaną
prosto z filmu akcji. Jest idealna.
– W porządku. Skoro chcesz rozmawiać w jego obecności, to niech
ci będzie, ale…  – przenosi na mnie wzrok, mrużąc oczy
w nienaturalnym kolorze indygo – jeśli mnie zdradzisz, znajdę cię.
Istnieją dwa rodzaje ludzi: tacy, którzy rzucają pogróżkami i tacy,
którzy składają obietnice. Ja zawsze szanowałem tych drugich.
Patrzy mi prosto w oczy, a ja bez słowa robię to samo. Prawda jest
taka, że jakikolwiek brak dyskrecji z mojej strony skrzywdziłby mnie
bardziej niż ją. Zresztą wkrótce sama się o tym przekona.
– Okej – rzuca niecierpliwie Arnie. – Oto twoja ofiara.
Dziewczyna bierze od niego kopertę i od razu ją otwiera. Przebiega
wzrokiem po dokumentach, po czym z powrotem składa plik i rzuca
go na blat biurka.
– Trzy – mówi krótko.
Szef mruży oczy.
– Trzy miliony? Przecież to capo.
Odchyla głowę i  po chwili przekrzywia ją na bok, posyłając mu
znudzone spojrzenie.
–  To nie jakiś tam zwykły capo. To Lorenzo Santos. Zbliżenie się
do niego zajmie mi sporo czasu. A czas kosztuje, Arnie.
Pieprzony Lorenzo. Idiota, który myśli głównie swoim kutasem.
Jedno spojrzenie i padnie przed nią na kolana, nadstawiając jeszcze
szyję, żeby mogła mu ją poderżnąć.
Arnaldo wykrzywia usta w  drapieżnym uśmiechu, podnosząc
z  popielniczki na wpół wypalone cygaro. Wyjmuje z  kieszeni
zapalniczkę, włącza ją i  na nowo przywraca sczerniały koniec do
życia. Zaciąga się kilka razy, po czym wypuszcza z  ust ogromną
chmurę dymu.
–  Samo zbliżenie się do Lorenzo nie będzie stanowiło problemu.
Od tego masz Nero. – Wskazuje na mnie cygarem, sprawiając, że na
blat spada kupka popiołu, a Una przenosi na mnie badawczy wzrok. –
Za dwa tygodnie Santos wyprawia przyjęcie zaręczynowe. Pójdziecie
tam jako para – dodaje szef.
Oboje doskonale zdajemy sobie sprawę, że tego dnia możemy się
spodziewać zwiększonej ochrony. Może i uda się Unie przedostać do
naszej ofiary, ale za chuja jej stamtąd nie wypuszczą. Ta misja to
samobójstwo. I do tego test. Arnaldo myśli, że łączy nas ten sam cel,
że chodzi tu o zwykłe przejęcie władzy. Myli się, ale na razie muszę
go mieć po swojej stronie. Najbardziej zależało mi na tym, żeby
skontaktował mnie z  najlepszym płatnym zabójcą, jakiego zna…
albo zabójczynią. Una Ivanov. Z  natury jest dość nieuchwytna
i  spotyka się tylko z  ludźmi, którzy nie będą mogli z  dnia na dzień
tak po prostu przepaść bez wieści. Arnaldo na pewno należy do tej
grupy. Figury stoją już na szachownicy. Mnie pozostaje tylko
umiejętnie rozegrać tę partię.
Dziewczyna bierze głęboki oddech, lekko rozchylając nozdrza.
– Zgoda, ale trzy miliony to moje ostatnie słowo.
Zeskakuje z  biurka i  rusza w  moją stronę, kołysząc biodrami. Jej
ruchy są tak zgrabne, że wyglądają na taniec pod wodą, ale na suchej
podłodze. Zatrzymuje się przede mną i  unosi dłoń, przebiegając po
mojej szczęce ostrymi, pomalowanymi paznokciami. Łapię ją za
nadgarstek, żeby przytrzymać rękę w miejscu. Kiedy widzę, jak unosi
kąciki karminowych ust w złośliwym uśmieszku, wzmacniam uścisk,
napierając palcami na jej porcelanową skórę. Celowo robię to z taką
siłą, żeby pozostawić na niej siniaki. Doskonale wie, że w  każdej
chwili mógłbym pogruchotać jej delikatne kości, lecz mimo to w jej
oczach pojawia się niebezpieczny błysk, a uśmiech nie znika. Stoimy
w bezruchu, nie odwracając od siebie wzroku.
–  Przypomnij mi, jak masz na imię  – pyta z  nutą zaciekawienia
w głosie.
– Nero – krótko odpowiadam.
– Nero? – Zauważa u mnie nutkę zawahania, przez co jej uśmiech
staje się szerszy. – I tak się dowiem, więc z łaski swojej oszczędź mi
czasu i pieniędzy.
Pewnie dowiedziałaby się tego w kilka godzin.
–  Verdi  – przedstawiam prawdziwe imię. Nie odpowiada, a  jej
twarz ani drgnie.
– Czyli jesteś nikim – kwituje cicho. – Interesujące.
–  Nikim  – powtarzam. Przywołuję na twarz uśmiech i  puszczam
nadgarstek Uny, muskając palcami jej ramię. Na ułamek sekundy
sztywnieje, co oczywiście nie umyka mojej uwadze.
Nagle napiera na mnie ciałem, trzymając usta tuż przy mojej szyi
i przekrzywia głowę, wbijając spojrzenie w moje wargi. Z pewnością
wielu mężczyzn dało się uwieść tym pełnym ustom i  zabójczemu
ciału, ale ja do nich nie należę. Patrzę jej w oczy i cierpliwie czekam
na dalszy ciąg rozmowy.
–  I mimo to stoisz tu teraz ze mną pod skrzydłami szefa mafii –
szepcze, unosząc brew. – Podejmujesz dość ryzykowne decyzje jak na
kogoś bezwartościowego.  – Przygryza dolną wargę.  – Podobasz mi
się, Nero.  – Przebiega dłonią po mojej marynarce, robiąc krok
w  tył.  – Trudno byłoby cię zabić, a  ja uwielbiam wyzwania.  –
Uśmiecha się i puszcza mi oczko, po czym swobodnym krokiem rusza
w  stronę drzwi, jakby słowo „pośpiech” nie istniało w  jej słowniku.
Zatrzymuje się na moment, żeby naciągnąć kaptur na głowę,
a następnie znika w mroku.
Bystra jest. Pierwszy pionek wystąpił z szeregu.

***

Dwa tygodnie później

Zaciągam się dymem, czując, jak drażni mnie w  płuca i  powoli go


wypuszczam. Zaparkowałem samochód jakieś półtora kilometra od
rezydencji Lorenzo na podjeździe pustego domu, który jest na
sprzedaż. Tak przynajmniej wynika z  tabliczki informującej
o  możliwości kupna nieruchomości. Una spóźnia się już dokładnie
trzy minuty.
Podnoszę wzrok, kiedy na horyzoncie pojawia się czarny
mercedes. Kierowca zwalnia, a  następnie wjeżdża na podjazd,
parkuje obok mojego samochodu, wyłączając zapłon. Dopiero po
chwili uświadamiam sobie, kto zaszczycił mnie swoją obecnością.
Długie, platynowe włosy zastąpiła brązowa, sięgająca brody peruka.
Una otwiera drzwi i zgrabnie wysiada z auta. Jest ubrana w czerwoną
sukienkę, która jednocześnie zakrywa niemal całe ciało i  podkreśla
wszystkie krągłości. Jeśli jej celem jest uwiedzenie naszej ofiary, to
raczej nie powinna mieć z tym żadnego problemu.
– Ładna kiecka – mówię, zeskakując z maski swojego samochodu.
Rzucam papierosa na ziemię i wypuszczam dym z płuc.
Ledwie zaszczyca mnie spojrzeniem.
– Palenie zabija – stwierdza, podchodząc do drzwi pasażera.
– W tej chwili mamy na głowie ważniejsze problemy. – Otwieram
drzwi po stronie kierowcy i siadam za kierownicą.
Una usadawia się w fotelu, zamykając za sobą drzwi.
– Mów za siebie. Poziom ryzyka zależy tylko i wyłącznie od twoich
umiejętności i doświadczenia.
Odpalam silnik i łapię za zagłówek jej siedzenia, żeby mieć lepszy
widok na tylną szybę pojazdu.
–  Arogancja będzie twoją zgubą.  – Opuszczam podjazd i  ze
ślizgiem wjeżdżam na ulicę.
Parska śmiechem.
– Panie Verdi, jestem najlepszą z najlepszych. To żadna arogancja,
tylko stwierdzenie faktu.  – Wyjmuje z  torebki małe lusterko
i upewnia się, że wciąż ma szminkę na ustach. Krwisty odcień pasuje
do jej sukienki i stanowi uderzający kontrast w połączeniu z jej bladą
cerą. – Nie przyjmuję zleceń, z których mogę nie wyjść cało.
–  Czyli udało ci się opracować plan ucieczki?  – Przed wyjazdem
Arnaldo kazał mi nie zadawać zbędnych pytań i  dać jej pełną
swobodę, ale tak się składa, że szef nie ma nade mną władzy. Żałuję,
że to nie mnie przypadnie zamordowanie Lorenzo. Chciałbym stać
nad jego nieruchomym ciałem i  patrzeć, jak powoli kończy swój
marny, bezużyteczny żywot. Jednak nie mogę nadstawiać karku.
– Widziałeś plik, który ci wysłałam?
– Widziałem, ale nie było w nim zbyt wielu informacji. – Wysłała
mi plik ze szczegółami dotyczącymi swojej fałszywej tożsamości.
Tyle. – Zdajesz sobie sprawę, że dzisiaj zwiększy ochronę?
Kiedy nie doczekuję się odpowiedzi, zerkam w  jej stronę i  widzę,
jak unosi kącik ust, a w jej policzku tworzy się dołeczek.
–  Informacje zawarte w  tamtym pliku powinny ci wystarczyć do
odegrania swojej roli. Nie podważaj moich metod, a w zamian ja nie
będę dociekać, dlaczego chcesz zabić swojego brata.  – Przenoszę
wzrok z  powrotem na drogę i  zgrzytam zębami, mocno zaciskając
dłonie na kierownicy. Mogłem się domyślić, że odkryje, co mnie
łączy z  Lorenzo. Czuję na twarzy jej spojrzenie, jednak uparcie
patrzę przed siebie.
–  Przyrodniego brata  – cedzę przez zęby.  – Ale mam swoje
powody.
– Jeśli myślisz, że mnie to obchodzi, to czeka cię rozczarowanie.
– Muszę mieć pewność, że ten plan wypali. Nikt nie może odkryć,
że jestem w to zamieszany – mówię niskim głosem.
Wzdycha teatralnie.
– Wejdziemy razem. Rozdzielimy się krótko po naszym przybyciu.
Odciągnę twojego brata od reszty uczestników przyjęcia i go zabiję.
Koniec. Po wszystkim już się nie zobaczymy, więc nie czekaj…
– Naprawdę uważasz, że uda ci się stamtąd wydostać?
Śmieje się delikatnie, co lekko zbija mnie z tropu.
–  Ja to wiem. To o  siebie powinieneś się martwić. Dziewczyna,
z  którą zjawiłeś się na przyjęciu, zabija twojego brata… Brzmi jak
dość podejrzany zbieg okoliczności.
–  Wszystko mam już z  góry zaplanowane. – Nienawidzę swojego
brata równie mocno, jak on nienawidzi mnie, ale podczas gdy on
pełni pozycję capo, ja jestem znakomitym egzekutorem. Poza tym
mało osób wie o prawdziwej naturze naszej relacji. W oczach publiki
jestem tylko kochającym bratem, który wskoczyłby za Lorenzo
w  ogień. Prawdę znają tylko moi najbliżsi towarzysze: Tommy, Gio
i  Jackson. Podejrzewam, że Lorenzo również zachowuje to
w  tajemnicy. W  końcu konflikty rodzinne osłabiają jego reputację.
Jednak z drugiej strony mój brat nigdy nie grzeszył intelektem, więc
mogę się mylić. Dlatego, zanim komukolwiek przyjdzie do głowy
pisnąć choć słówko na temat mojej ewentualnej roli w  zamachu,
przejmę jego pozycję capo. Już teraz się mnie boją, a  jeśli wszystko
pójdzie zgodnie z planem, wkrótce będą drżeć przede mną jak osiki.
Kiedy docieramy na miejsce, przed domem stoi już cały sznur
samochodów czekających na wstęp na teren rezydencji. Parking
znajduje się na jednym z  trawników za bramą. Żołnierze Lorenzo
kolejno poklepują gości po kieszeniach przed wpuszczeniem ich do
środka.
Zatrzymuję samochód obok SUV-a na krótko przed tym, jak po
przeciwnej stronie staje sedan. Una wygładza dłońmi perukę
i  otwiera drzwi. Wyciągam rękę, żeby ją przytrzymać, lecz
dziewczyna natychmiast wyrywa się z  mojego uścisku i  napiera
ramieniem na moje gardło, niemal miażdżąc mi krtań. Impet
sprawia, że zanoszę się kaszlem, a przed oczami widzę czarne plamy.
Brakuje mi powietrza. Instynkt każe mi złapać ją za tył głowy
i  roztrzaskać jej czaszkę o  deskę rozdzielczą, ale do tego zadania
potrzebna mi jest w  jednym kawałku. Zamiast tego chwytam ją
mocno za nadgarstki i  odsuwam jej ręce od mojego gardła. Może
i jest szybka, ale za to ja mam o wiele więcej siły. Pośpiesznie zabiera
ręce, przyciskając je do swojego boku. Źrenice ma rozszerzone, a jej
nozdrza drżą z każdym oddechem. Na zmianę zaciska dłonie w pięści
i je rozluźnia, jakby próbowała odzyskać nad sobą kontrolę.
– W tej chwili jesteś mi potrzebna, ale jeszcze jeden taki wyskok,
a rozłupię ci tę śliczną główkę – warczę, starając się zapanować nad
nerwami. Nie lubię niespodzianek, zwłaszcza gdy wiążą się one
z  rywalizacją, w  której jestem na przegranej pozycji. Rozciągam
sobie szyję, słysząc satysfakcjonujący trzask stawów.
Odwraca się w moją stronę, napotykając mój wzrok. Między nami
unosi się gęste napięcie, jakby lada chwila miała rzucić się na mnie
z pazurami.
– Jeśli życie ci miłe, nigdy więcej mnie nie dotykaj, kiedy się tego
nie spodziewam.
–  Chciałem ci tylko powiedzieć, że strażnicy dokładnie cię
przeszukają przed wejściem. Jeśli znajdą chociażby jeden z  twoich
noży, nasz plan pójdzie się jebać.  – Wskazuję palcem na jej
bransoletę.
Odwraca się do mnie tyłem, luźno zwieszając nogi z siedzenia.
–  Ta informacja naprawdę nie była warta zmiażdżenia sobie
krtani – mówi przeciągle, a w jej głosie pobrzmiewa cień rosyjskiego
akcentu, który zwykle bardzo dobrze ukrywa.
Wybucham śmiechem.
– Zapamiętam. 
Myśli, że jest nietykalna, bo wzbudza u  ludzi strach. Ale tak
naprawdę nie ma tu żadnej władzy, ponieważ jej zachowanie w dużej
mierze opiera się na najbardziej prymitywnej, zwierzęcej zdolności,
jaką można sobie wyobrazić: instynkcie samozachowawczym. Ludzie
są gotowi zrobić wszystko, by przetrwać, dlatego w  kryzysowych
sytuacjach strach może stać się całkiem cennym sojusznikiem.
Dawno temu przekonałem się, że walka o  przetrwanie niewiele ma
wspólnego z  życiem, dlatego postanowiłem, że zrobię absolutnie
wszystko, by osiągnąć swój cel. Nawet jeśli musiałbym przy tym
zginąć. A tak się składa, że ja zawsze dostaję to, czego chcę.
Rozdział czwarty

Una
Podchodzimy do bramy i  stajemy w  kolejce z  pozostałymi gośćmi.
Nero oplata mnie ramieniem w  talii, kładąc mi dłoń na biodrze.
Zgrzytam zębami, ale uparcie patrzę przed siebie i  silę się na
uśmiech. Owszem, jestem zabójczynią, jednak w  tej chwili muszę
odegrać swoją rolę i skupić się na zadaniu. Mogę być każdym, przyjąć
dowolną tożsamość i  zniknąć pod jej płaszczem. Zabijanie to przy
tym pikuś. Najtrudniejsze jest zbliżenie się do celu, a  kiedy trzeba
sobie obrać za cel ludzi, z  którymi ja mam do czynienia,
impulsywność i  bezmyślność mogą doprowadzić do tragedii,
ponieważ zwykle moje ofiary spodziewają się ataku i będą się bronić.
Nero zaciska dłoń na moim biodrze.
–  Cóż za odwaga  – warczę pod nosem. Jego palce lekko drżą,
a  bijące od nich ciepło przenika przez sukienkę i  grzeje mnie
w skórę.
Parska śmiechem.
– Może po prostu wierzę w twój profesjonalizm.
–  Hmm…  – Uśmiecham się do jednego z  ochroniarzy, który
właśnie przeszukuje stojącą przed nami kobietę. Przebiegam dłonią
po ciele, aż w końcu natrafiam na jego palce i ściskam je tak mocno,
że ten zaciska zęby. – Czy złamanie ci ręki zburzyłoby to wrażenie? –
szepczę, posyłając mu słodki uśmiech.
Odwraca głowę w  moją stronę i  przebiega opuszkiem palca po
moim policzku, uśmiechając się krzywo.
– Uważaj, Isabelle, bo jeszcze mi stanie, zanim ochroniarz zacznie
mnie przeszukiwać. – Pochyla się tak blisko, że muska wargami moje
ucho. – Kobiety z ikrą zawsze mnie podniecały.
Za to mnie podnieca sprawianie mężczyznom cierpienia. W pracy
zwykle jestem skupiona i  mam nad wszystkim kontrolę, jednak
z  jakiegoś powodu ten człowiek wytrąca mnie z  równowagi samą
swoją obecnością. W  oczach pozostałych gości jesteśmy pewnie
kochającą się parą, która nie jest w  stanie się od siebie oderwać.
W  końcu najważniejsze to stworzyć dobre wrażenie. Ściskam mu
dłoń jeszcze mocniej, patrząc, jak na jego twarzy pojawia się cień
bólu. Kiedy wreszcie się ode mnie odsuwa, powoli puszczam jego
rękę, czując, jak przebiega palcami po moim biodrze i górnej części
pośladków.
Para stojąca przed nami w  końcu wchodzi na posesję, a  my
stajemy przed ochroniarzami.
–  Ręce na boki  – rzuca do mnie jeden z  nich beznamiętnym
głosem.
Posłusznie wykonuję polecenie i wstrzymuję oddech, gdy zaczyna
poklepywać mnie po całym ciele. Następnie tę samą procedurę
przeprowadza na Nero, podczas gdy jego kolega prześwietla mnie
skanerem. Jako że do zabicia Lorenzo nie potrzebuję żadnego
żelastwa, jego kumpel nic nie znajduje. Po wszystkim Nero obdarza
ich uśmiechem i  życzy im po włosku miłego dnia, a  następnie
kładzie mi dłoń na plecach.
–  Uprzedzając twoją groźbę, przypominam, że jesteśmy parą,
2
morte . A uwierz mi, widok pożądania na mojej twarzy sprawi, że mój
brat będzie miał na twoim punkcie obsesję – mówi niskim głosem,
który mimowolnie przyciąga moją uwagę, choć nie powinien.
– Widzę, że u Włochów co w rodzinie to nie zginie.
Nie zwraca uwagi na mój komentarz. Mijamy wysokie, kamienne
mury otaczające dziedziniec na tyłach rezydencji, która z  wyglądu
przywodzi mi na myśl tradycyjną, toskańską willę z  dachem
wyłożonym kafelkami z  terakoty i  jedną ze ścian porośniętą
kwiatami. Kiedy wchodzimy na dziedziniec, goście natychmiast
zaczynają witać się z Nero. Od razu widać, że nie zajmuje w rodzinie
żadnej szczególnej pozycji, lecz mimo to w  jego głosie pobrzmiewa
swojego rodzaju onieśmielający autorytet, który sprawia, że ludzie,
w  tym nawet starsze, większe szychy, pokornie spuszczają wzrok.
Nicholai byłby pod wrażeniem. Z  taką umiejętnością szybko by się
3
wspiął po szczeblach bratwy . Niemniej prawda jest taka, że Włosi są
po prostu głupi. Więzy krwi nie mają nic wspólnego ze zdolnościami
czy talentem. To, że twój ojciec z  jakiegoś powodu przeleciał twoją
matkę, nie powinno być czymś wartym uwagi, ale Włosi mają inny
sposób myślenia. A kim ja jestem, żeby go podważać?
Zgodnie z  planem Nero przedstawia mnie jako Isabelle Jacobs –
Amerykankę, z  którą obecnie sypia. Oczywiście, póki jego rodzice
nie wydadzą go za jakąś pełnokrwistą Włoszkę. Ach, to ich
tradycyjne podejście do życia. Dla nich jestem tylko dekoracją, której
jedynym obowiązkiem jest rozkładanie nóg i  siedzenie przy garach,
podobnie jak robią to wszystkie kobiety w  mafii. Żadna z  tych
czynności nie plasuje się zbyt wysoko w  moim wachlarzu
umiejętności. Praca nauczyła mnie, że niskie oczekiwania wobec
kobiet działają na moją korzyść.
Po mniej więcej dwudziestu minutach zauważam Lorenzo, który
już śledzi mnie wzrokiem. Jego narzeczona wisi mu na ramieniu
i  sprawia wrażenie, jakby lada chwila miała zemdleć ze strachu. To
na oko dwudziestoletnia dziewczyna o  dużych, zielonych oczach
i  ciemnych włosach spływających lśniącymi falami na plecy. Cóż,
może odetchnąć z ulgą, bo ich sztuczne, wymuszone małżeństwo nie
dojdzie do skutku. Przez moment utrzymuję z  Lorenzo kontakt
wzrokowy, a  gdy nie reaguje, posyłam mu delikatny uśmiech
i uciekam spojrzeniem, udając niewinne, wstydliwe dziewczę. Kiedy
znowu podnoszę na niego wzrok, widzę, że tym razem skupia uwagę
na stojącym obok mnie Nero, a  w jego oczach płonie czysta
nienawiść. Zapewne spowodowana jest ona widokiem trzech
mężczyzn, którzy śmieją się i  jedzą mojemu towarzyszowi z  ręki,
dyskutując z  nim o  czymś po włosku, co zapewne ma na celu
wykluczenie mnie z  rozmowy. Na ich nieszczęście rozumiem każde
słowo. Odsuwam się od świetnie sprawującego się w swojej roli Nero,
który posyła mi zdezorientowane spojrzenie. Udaję zirytowaną tym
ciągłym lekceważeniem i  zamaszystym krokiem opuszczam
towarzystwo. Podchodzę do małego baru, przepychając się przez
tłum samotnych żon, z czego większość trzyma w dłoniach kieliszki
z szampanem.
Barman, który swoim wyglądem przywodzi mi na myśl pingwina
w smokingu, posyła mi uprzejmy uśmiech.
– Wódkę z lodem – rzucam.
Mężczyzna napełnia kieliszek przezroczystym płynem, sprawiając,
że znajdujące się w  nim kostki lodu delikatnie stukają o  jego
powierzchnię, a następnie przesuwa naczynie w moją stronę.
– Kobieta, która nie boi się wyzwań.
Wykrzywiam wargi w  nikłym uśmiechu i  odwracam się do
właściciela tego głębokiego głosu z  subtelnym, włoskim akcentem.
Lorenzo jest niższy od swojego brata i  pomimo swojej pozycji
w  mafii, nie emanuje tą samą, onieśmielającą aurą. Podobnie jak
Nero ma czarne włosy i  ciemnobrązowe oczy, a  także te same
wysokie kości policzkowe, ostro zarysowaną szczękę i  pełne usta,
które pewnie uwiodły już niejedną kobietę. Jednak mimo wszystko
Nero wydaje się bardziej atrakcyjny. Z  obiektywnego punktu
widzenia, rzecz jasna.
–  Oczywiście.  – Unoszę kieliszek do ust i  biorę łyk, patrząc na
niego znad krawędzi naczynia.
Odwraca się, opierając plecy o  bar, i  obrzuca gości badawczym
spojrzeniem.
– Skąd znasz mojego brata?
Wzruszam lekko ramionami.
– Pieprzymy się. – Unoszę kąciki ust, słysząc chichot zebranych za
mną kobiet, co oczywiście nie umyka jego uwadze. I  dobrze.
Przenoszę wzrok na jego narzeczoną, która właśnie stoi sama po
drugiej stronie dziedzińca. – Za to ty, widzę, lubujesz się w  stałych
związkach. Winszuję. – Unoszę brew, a  Lorenzo opuszcza wzrok na
moje usta.  – Uwielbiam śluby  – dodaję niskim głosem i  leniwie
przebiegam spojrzeniem po jego ciele, przygryzając dolną wargę
w  seksownym uśmiechu. W  jego oczach pojawia się błysk, który
widziałam już wiele razy. Puls na szyi przyśpiesza, źrenice
pochłaniają brązowe tęczówki, a  oddech staje się nieco bardziej
płytki. Przenosi ciężar ciała na drugą nogę, zapewne próbując ukryć
efekt moich zalotów.  – Choć nie wyglądasz, jakby ta wizja jakoś
szczególnie cię cieszyła.  – Opieram się łokciem o  blat i  wysuwam
biodro, podkreślając wszystkie krągłości.
– Cóż… każdy z nas od czasu do czasu pada ofiarą różnych pokus –
mówi ostrożnie. – A ty zasługujesz na kogoś lepszego niż mój brat –
dodaje z sykiem, jakby samo wspomnienie o bracie doprowadzało go
do szału. Z każdym jego słowem różnice między tą dwójką stają się
coraz bardziej zauważalne. Nero od samego początku wiedział, że
lepiej ze mną nie zadzierać. Z  kolei naiwność Lorenzo i  jego
nieumiejętność dostrzegania tego, co kryje się pod maską fałszywej
tożsamości, jest dość rozczarowująca. A  może po prostu jestem aż
tak dobra w  tym, co robię? W  końcu po to mnie wyszkolono. Mam
być kameleonem, zlewać się z  otoczeniem i  przybierać postać
najskrytszych pragnień swoich ofiar. Lorenzo widzi we mnie gorącą
laskę, która sypia z  jego bratem, więc tak się też zachowuję. Chce
mnie przelecieć, żeby zrobić mu na złość. Widzę to w  sposobie,
w jaki na mnie patrzy, od czasu do czasu zerkając na swojego brata,
jakby chciał się upewnić, że on nas obserwuje. Kiedy z powrotem się
do mnie odwraca, robię krok w  jego stronę, zamykając dzielącą nas
przestrzeń. Przesuwam dłonią po jego marynarce, a  następnie
mocno ją chwytam i przyciągam ofiarę do siebie.
–  W takim razie pokaż mi, na kogo zasługuję.  – Unoszę brwi
i  wbijam wzrok w  jego usta, które powoli wykrzywiają się
w uśmiechu pełnym satysfakcji.
Tyle wystarczy. Jednym szybkim ruchem podnosi mój kieliszek
i  wypija resztę wódki, odwraca się na pięcie i  opuszcza bar.
Rozglądam się po dziedzińcu w  poszukiwaniu Nero, który sprawia
wrażenie całkowicie pochłoniętego rozmową z  otaczającą go małą
grupką ludzi, choć wiem, że tak naprawdę cały czas uważnie mnie
obserwuje. Zerka ukradkiem w  moją stronę, zaciskając zęby, jednak
ja udaję się za Lorenzo i  opuszczamy dziedziniec. Mój nowy
towarzysz wychodzi boczną bramą i  szepcze coś do jednego
z ochroniarzy, który w odpowiedzi kiwa głową. Kiedy podchodzę do
niego ze zmysłowym uśmiechem na ustach, mężczyzna bez słowa
usuwa się na bok. Ruszam dalej za gospodarzem, wspinając się po
kamiennych schodach prowadzących do oszklonej werandy leżącej
w  tylnej części rezydencji. W  środku otacza mnie zapach
najróżniejszych kwiatów pnących się po szkle, a  do moich uszu
dobiega odgłos cieknącej wody. Innych pewnie to uspokaja, jednak ja
nie podzielam tego zachwytu. Przez moment moją głowę wypełnia
cała masa nieprzyjemnych wspomnień. W  jednej chwili czuję na
ramionach czyjeś dłonie, które trzymają mnie pod wodą. Płuca palą
mnie z  braku powietrza, a  moje ciało wypełnia czysta panika. Jak
tylko udaje mi się wynurzyć z  basenu na tyle, by móc zaczerpnąć
tchu, ktoś znowu popycha mnie na dno. Pośpiesznie otrząsam się
z szoku i biorę głęboki oddech, skupiając się na obecnym zadaniu.
Lorenzo skręca w  lewo i  przechodzi pod małym sklepieniem
prowadzącym zapewne do głównej części domu. Wnętrzne nie
zaskakuje swoim wystrojem. Podłoga wyłożona jest płytkami
z  terakoty, które współgrają ze ścianami utrzymanymi w  ciemnych
odcieniach. Kompletnie nie mój styl. Mój towarzysz wchodzi po
schodach do długiego korytarza, a  następnie zatrzymuje się przed
drzwiami jednego ze znajdujących się tam pomieszczeń. Posyłając
mi lekki uśmiech, wyciąga z  kieszeni klucz i  wkłada go do zamka.
Świetnie. Przynajmniej nikt nam nie przeszkodzi. Otwiera ciężkie,
dębowe drzwi, których zawiasy lekko skrzypią, a  ja mijam go
w przejściu.
Pokój jest dość mały. W  środku zastaję tylko kilka skórzanych
kanap ustawionych w  centrum i  biurko stojące pod jedną ze ścian.
Rozglądam się w  poszukiwaniu wszelkich źródeł niebezpieczeństw,
prowizorycznych broni i, co najważniejsze, drogi ucieczki.
Oczywiście najbardziej oczywistą opcją są drzwi, którymi tu
weszłam, ale prowadzą one do głębszej, zabezpieczonej części domu.
Po przeciwnej stronie biura zauważam podwójne szklane wrota
wychodzące na kamienny balkon. Prawdopodobnie to właśnie one
będą moją zbawienną ścieżką.
Do moich uszu dobiega szczęk zasuwy, który w  ogarniającej nas
ciszy brzmi wręcz ogłuszająco. Tak jakby w  jednej chwili cały świat
wstrzymał oddech w oczekiwaniu na kolejną śmierć zadaną z mojej
ręki.
Nie wzdrygam się, kiedy Lorenzo gładzi mnie dłonią po szyi,
ponieważ byłam na to przygotowana. Głód krwi połączony z  chęcią
mordu skutecznie zastąpiły wstręt, który w  innych okolicznościach
bez wątpienia zawładnąłby moim ciałem. Zwykle ukrywam tę część
swojej osobowości, bo wzbudza ona we mnie poczucie wstydu, ale
nie z powodów moralnych. Te wartości już dawno we mnie wygasły.
Wstydzę się jej, ponieważ jest moją słabością. Trening miał zmienić
mnie w  doskonałą i  zimną wojowniczkę. Śmierć to tylko narzędzie
do wykonania powierzonego mi zadania, rzecz konieczna. Lecz dla
mnie jest ona jedynym źródłem koloru w  świecie stworzonym
z  szarości. Wzbudza we mnie satysfakcję, ulgę i  przyjemność.
Dlatego sama myśl odebrania komuś życia sprawia, że w  moich
żyłach płonie ogień.
Muska ustami moją skórę tak lekko, że przechodzi mnie dreszcz.
– Masz może ochotę na drinka? – mruczy.
Odwracam się do niego i  przysuwam tak blisko, że nasze ciała
niemal się ze sobą stykają. Jednak nie chcę niczego zaczynać,
ponieważ od tego drinka zależy powodzenie misji.
– Zdaję się na twój gust.
W jego oczach błyszczy pożądanie, lecz mimo to podchodzi do
stolika w  rogu, bierze do ręki kryształową karafkę i  zaczyna
napełniać kieliszki bursztynowym płynem. Nie odrywając od niego
wzroku, ściągam z palca pierścionek z diamentem, a następnie przy
pomocy paznokcia zdejmuję z  niego kamień i  ściskam go w  dłoni,
chowając obrączkę do torebki. Kiedy Lorenzo odwraca się, siadam na
krawędzi biurka i  krzyżuję nogi. Podaje mi szklankę, przebiegając
wygłodniałym wzrokiem po moim ciele, a  ja podnoszę naczynie do
ust i biorę łyk drinka. Czując na języku ostry smak alkoholu, posyłam
mu zalotne, kuszące spojrzenie spod przymrużonych powiek.
W  chwili, gdy odkładam szklankę na blat, rusza w  moją stronę
i obejmuje mnie ramieniem w talii.
– Jesteś bardzo piękna, Isabelle.
Uśmiecham się.
– Czyli wiesz, jak mam na imię.
Odwzajemnia uśmiech.
–  Oczywiście.  – Wpija się w  moje wargi tak mocno i  tak
gwałtownie, że na moment zbija mnie z tropu. Ale tylko na moment.
W dłoni wciąż ściska swoją szklankę, jakby celowo chciał ułatwić mi
zadanie. Podnoszę rękę, odnajduję palcami krawędź naczynia
i  wrzucam do niej kamień. Środek natychmiast zaczyna reagować
z płynem, wydając cichy syk, dlatego pośpiesznie łapię mężczyznę za
szyję i  głośno jęczę, żeby zagłuszyć ten odgłos. Kiedy przesuwa
językiem po moich wargach, próbując wsunąć mi go do ust, kładę
dłonie na jego klatce piersiowej i się od niego odsuwam, przerywając
pocałunek. Ściąga brwi ze zdezorientowaniem.
–  Pozwól, że najpierw zwilżę sobie gardło, zanim przejdziemy do
dalszej części tego spotkania – rzucam zalotnie, przygryzając dolną
wargę, a następnie podnoszę swojego drinka do ust.
Śmieje się pod nosem, ale ostatecznie idzie w moje ślady i bierze
ze swojej szklanki spory łyk. Środek zadziała tylko wtedy, kiedy
całkiem osuszy naczynie, więc łapczywie dokańczam drinka
w  nadziei, że zrobi to samo. Unosi brew, lecz ostatecznie kilkoma
łykami wypija resztę płynu. Sukces. Trucizna działa natychmiast.
Lorenzo marszczy brwi ze zdezorientowaniem i  lekko kaszle, a  ja
podpieram się dłońmi o  blat biurka, oglądając przedstawienie.
Znowu zanosi się kaszlem, tym razem potężniejszym. Podnosi dłoń
do gardła.
–  Co…?  – Zerka w  moją stronę, a  ja widzę dokładny moment,
w  którym uświadamia sobie swój błąd. Otwiera usta, pewnie po to,
żeby zawołać ochronę, lecz z  jego gardła wydostaje się jedynie
litościwy charkot. Jego klatka piersiowa gwałtownie unosi się
i opada, a na skórze wykwitają krople potu. Patrzę, jak chwieje się na
nogach i  cierpliwie odliczam w  głowie sekundy do momentu, aż
runie na podłogę. Kolana uginają się pod jego ciężarem i  uderzają
z bolesnym trzaskiem o płytki. Przez moment upajam się myślą, jak
to kolejny, potężny mężczyzna klęczy u  moich stóp, walcząc
o  chociaż jeden oddech. Zeskakuję z  biurka i  obchodzę go dookoła
jak drapieżnik, który właśnie złapał swoją ofiarę w swoje sidła.
– Cyjanek. Dość brutalna trucizna. Sprawia, że twoje ciało obraca
się przeciwko tobie i powstrzymuje komórki przed absorpcją tlenu. –
Przekrzywiam głowę i  wbijam w  niego wzrok. W  odpowiedzi posyła
mi gniewne spojrzenie, które jednak na tle jego zaczerwienionej
twarzy i  urywanego oddechu wygląda dość marnie. Kucam
naprzeciwko niego i  łapię go palcami za brodę, żeby spojrzeć mu
w  oczy.  – To oznacza, że podczas gdy ty bierzesz ogromne hausty
powietrza, twoje ciało dusi się od środka.  – Uśmiecham się, a  on
patrzy na mnie tak, jakby zamierzał przeżyć to spotkanie i  się na
mnie zemścić. Nie on pierwszy miewa takie myśli. Ludzki umysł jest
jak bezmyślna bestia, którą rządzi czysty instynkt samozachowawczy
i  nawet w  krytycznej sytuacji wciąż trzyma się myśli, że uda jej się
przetrwać. W  takich momentach człowiek naturalnie zmienia się
w  marzyciela. Nieważne, jak trzeźwo patrzymy na świat, śmierć
zawsze sobie z nas kpi i niszczy tę ostatnią, dogasającą iskrę nadziei.
– Wiesz, kim jestem? – pytam, wstając z podłogi, po czym leniwie
go okrążam. Oczywiście nie odpowiada, bo nie jest nawet w  stanie
tego zrobić. – Zwą mnie bacio della morte. – Patrzy na mnie z paniką
w  oczach i  zaciska powieki. –  Arnaldo przesyła pozdrowienia.  –
W  chwili gdy zgrzyta zębami, wiem, że lada chwila jego serce
przestanie bić. Odchyla się i  upada na dywan z  kończynami
wykręconymi w  dziwnej pozycji. Wciąż oddycha, ale długo już nie
pociągnie, gdyż jego płuca pracują tylko za sprawą nerwów
rozbudzonych przez adrenalinę. Wyjmuję z  torebki szminkę
i  lusterko, żeby poprawić makijaż i  upewnić się, że jego pocałunki
nie pozostawiły śladów wokół moich ust. Z  gardła Lorenzo
wydobywa się cichy charkot. Wygląda jak ryba bez wody, która
desperacko próbuje zaczerpnąć powietrza. Po chwili zamiera,
a  oddech więźnie mu w  gardle. Padam obok jego ciała na kolana
i pochylam się, czekając na to słynne ostatnie tchnienie.
–  Prosti menya.  – Podobnie jak w  przypadku pozostałych ofiar,
składam pocałunek na jego lśniącym od potu czole. Nagle zasuwa
odskakuje i  drzwi gwałtownie się otwierają, a  ja skaczę na równe
nogi, przybierając pozycję bojową niczym kot gotowy do ataku. Na
widok Nero wypuszczam oddech.  – Pukaj, do cholery!  – rzucam
ostro.
Zerka na martwe ciało brata.
– Wybacz. Idą po ciebie.
Kurwa. Chwilę później w  korytarzu rozbrzmiewają kroki kilku
mężczyzn i  jęk uginających się pod ich ciężarem schodów. Jeśli
szybko się stąd nie zabiorę, to czeka mnie marny los.
Docieram do szklanych drzwi i próbuję je otworzyć, ale ani drgną.
Podnoszę ciężkie, obite skórą krzesło stojące przy biurku, chcąc
rozbić szkło, lecz odgłos wystrzału skutecznie mnie przed tym
powstrzymuje.
– Szybko! Uciekaj! – krzyczy Nero. Ściska w dłoni pistolet Lorenzo
i  nerwowo patrzy na korytarz, po czym oddaje kilka strzałów
w kierunku drzwi balkonowych, roztrzaskując szklaną powierzchnię.
Nie tracąc ani sekundy, rzucam się w  ich kierunku i  przechodzę
przez prowizoryczny otwór, zaczepiając sukienką o  jego ostrą
krawędź. Pokój znajduje się na drugim piętrze. Niezbyt wysoko,
jednak z  drugiej strony nie jest to wymarzona droga ucieczki.
Upadek mnie nie zabije, ale jeśli zwichnę sobie kostkę, równie
dobrze mogę już żegnać się z  tym światem, ponieważ jakakolwiek
kontuzja uniemożliwi mi sprawną ewakuację.
Nagle rozlega się kolejny wystrzał – tym razem tak blisko, że
towarzyszący mu głośny huk kłuje mnie w uszy. Zwykle nie mam nic
przeciwko dodatkowemu zastrzykowi adrenaliny, ale jak Boga
kocham, jeśli jedna z  tych kul mnie trafi… Podchodzę do krawędzi
balkonu i  skaczę. Przez moment rozkoszuję się uczuciem
nieważkości, aż w  końcu ciężko upadam na trawnik, w  rezultacie
jeszcze bardziej niszcząc czerwoną, satynową kreację. Najbardziej
logicznym wyjściem byłoby zaszycie się między drzewami
i  przeskoczenie przez mur otaczający posesję, dlatego postępuję
dokładnie odwrotnie. Nurkuję pod balkonem i  przypieram do
znajdującej się pod nim ceglanej ściany. Nad głową słyszę, jak
spragnieni mojej krwi ochroniarze nawołują się nawzajem
i  wykrzykują polecenia. Wśród nich jest Nero, który każe podwoić
patrol wokół zewnętrznego muru, żeby absolutnie nikt nie opuścił
terenu rezydencji. Szybko zdejmuję perukę, wyciągam spinki ze
swoich jasnych włosów i  nieco je roztrząsam, żeby całkiem je
rozpleść. Ponieważ moja kreacja i  tak jest już w  opłakanym stanie,
chwytam za jej górną część i  rozrywam ją w  połowie, ukazując
kryjącą się pod spodem krótką, niebieską sukienkę bez ramiączek.
Ściągam resztki czerwonej satyny, po czym skręcam za róg budynku,
rozglądając się w  poszukiwaniu prowizorycznej skrytki. Ostatecznie
zwijam materiał i perukę w kulkę, a następnie starannie chowam je
pod jednym z krzaków rosnących tuż przy jednej ze ścian rezydencji.
W  drodze do ogrodu wyciągam z  torebki okulary przeciwsłoneczne
i  zręcznie wsuwam je na nos. Lekko sztywnieję na widok
uzbrojonych ochroniarzy, którzy niemal natychmiast zaczynają biec
w moją stronę.
–  Proszę pani, ten teren jest zamknięty dla gości  – mówi jeden
z nich, ostro na mnie patrząc.
Przelotnie zerkam na broń, którą trzyma w  ręku i  mocno
przełykam ślinę, cofając się o krok, jakbym się go bała.
–  Och, bardzo przepraszam. Szukam mojego chłopaka –
odpowiadam drżącym głosem.
– Proszę wrócić na przyjęcie – rzuca ze zniecierpliwieniem.
Uśmiecham się słodko, jak przystało na uprzejmą, posłuszną
dziewczynę. Nic nie podejrzewają, ponieważ szukają seksownej,
dzikiej brunetki w  czerwonej sukience, a  ta kiecka… Cóż,
powiedziałabym, że dodaje mi uroku.
Obchodzę oszkloną werandę leżącą w  tylnej części budynku
i  wślizguję się do środka przez wąską szparę w  ścianie. Spuszczając
wzrok na ziemię, mijam stojącego tam ochroniarza, mimo że to nie
ten sam, który widział mnie w towarzystwie Lorenzo. Kiedy wchodzę
na zatłoczony dziedziniec, w powietrzu wyraźnie unosi się napięcie.
Mężczyźni wyglądają na wściekłych, co zapewne ma również związek
z  faktem, że żaden z  nich nie posiada przy sobie broni. Kobiety
z  kolei stoją ściśnięte w  grupce jak żałosne, bezbronne owieczki.
Dopiero po chwili zauważam, że ich mężowie utworzyli wokół nich
coś na wzór ochronnego kręgu, tak jakby były skarbem, który trzeba
za wszelką cenę ochraniać. Z jakiegoś powodu spojrzenia wszystkich
skierowane są w  moją stronę, co nigdy nie zwiastuje niczego
dobrego. Jednak gdy ktoś za mną głośno odchrząkuje, zdaję sobie
sprawę, że to nie ja znajduję się w  centrum uwagi, tylko Nero. Stoi
na szczycie schodów prowadzących do ogrodu, tuż pod kolorowym,
kwiecistym łukiem, który ostro kontrastuje z  jego czarnym strojem
i  ciemnymi włosami. Schodzę kilka stopni w  dół, żeby uniknąć
spojrzeń tłumu.
–  Panie i  panowie – rozbrzmiewa głośna barwa jego głosu, który
słychać pewnie po drugiej stronie posiadłości. – Nie ma powodu do
obaw. Mieliśmy mały problem z  zachowaniem bezpieczeństwa.  –
Jego pewność siebie nawet na mnie działa kojąco. – Proszę, bawcie
się dalej. Nasi ochroniarze zajmą się tą drobnostką. – Unosi kieliszek
z  szampanem i  posyła gościom szeroki uśmiech. Przez tłum
przetacza się cichy, pełen wątpliwości pomruk, jednak Nero nie
zwraca na niego uwagi. Zamiast tego wypija swojego drinka
i schodzi na dół po stopniach, oplatając mnie ramieniem w talii.
– Przestań. Ludzie zaczną coś podejrzewać – syczę.
Uśmiecha się do kogoś ponad moim ramieniem.
–  Wcale nie. Chcę, żeby zobaczyli nas razem. A  teraz uśmiechnij
się. – Natychmiast spełniam polecenie.
– Muszę się stąd wydostać – cedzę przez zaciśnięte zęby.
Przyciąga mnie bliżej, wzmacniając uścisk.
–  Obejmij mnie  – mówi, widząc, że ręce wciąż trzymam luźno
zwieszone po bokach. Posłusznie przebiegam jedną dłonią po jego
piersi, a  drugą łapię go za kark. Pochyla się, jakby chciał musnąć
wargami moją szyję, lecz tego nie robi. – Nikogo stąd nie wypuszczą
bez mojego pozwolenia. – I pewnie nie może udzielić go zbyt szybko
bez wzbudzania podejrzeń. – Zatańcz ze mną. Przynajmniej udaj, że
mnie pożądasz. 
Na dźwięk jego rozbawionego tonu mam ochotę zdzielić go pięścią
w żebra.
–  Wolałabym już pociąć cię żyletką  – odpowiadam ze słodkim
uśmiechem.
Wypuszcza mnie z ramion i chwyta moją dłoń, sprawiając, że czuję
na skórze dziwne mrowienie. Przez moment patrzę w zamyśleniu na
nasze splecione palce, lecz Nero szybko sprowadza mnie na ziemię
i prowadzi do środkowej, tymczasowo opustoszałej części patio, tuż
obok orkiestry smyczkowej grającej muzykę, w  której lubuje się
Nicholai.
Obraca mnie ku sobie, a  ja okręcam się zgrabnie na palcach.
Taniec nie jest mi obcy. Podobnie jak w przypadku walki, rządzą nim
pewne konkretne zasady i  sprowadza się do kontaktu cielesnego,
a także przewidywania ruchów partnera. Nero kładzie dłoń na moich
plecach i  przyciąga mnie do siebie tak gwałtownie, że na moment
pozbawia mnie tchu. Kątem oka zauważam, jak wykrzywia te swoje
pełne wargi w  złośliwym uśmieszku, a  pod krótkim, ciemnym
zarostem pojawia się mały dołeczek. Patrzy mi w oczy i obraca mnie
w ramionach, uważnie obserwując moją reakcję. Ostatecznie daję się
ponieść muzyce, mając wrażenie, że nasze ciała są jak ogień i woda –
dwa tak różne, lecz potężne żywioły.
–  No proszę, tego się nie spodziewałem  – mruczy z  ustami przy
moim uchu.
–  Czuję się urażona  – odpowiadam. Śmieje się sucho, otulając
moje gardło ciepłym oddechem.  – Nero, naprawdę muszę się stąd
zmywać.
Odsuwa się i  patrzy mi w  oczy, przybierając twardy,
zdeterminowany wyraz twarzy, jakby miał ochotę spalić całe miasto
i sprawić, by jego mieszkańcy padli przed nim na kolana.
– Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. – Chwyta mnie mocniej
w talii, co o dziwo nie wywołuje u mnie wstrętu. Zwykle każdy dotyk
rozbudza we mnie morderczą bestię, jednak w tej chwili nic takiego
się nie dzieje.
–  Jestem już duża. Poradzę sobie – rzucam żartobliwie, próbując
zdusić tlącą się w mojej piersi iskrę niepewności.
– Masz rację, morte. – Znowu mnie okręca, mocno ściskając moją
dłoń, po czym tanecznym krokiem rusza ze mną przez parkiet.
Najbardziej martwi mnie to, że mu wierzę. Wierzę, że w  razie
niebezpieczeństwa dopilnuje, by nic mi się nie stało. Jego dotyk nie
wzbudza we mnie obrzydzenia, mimo że tak naprawdę powinnam
trzymać się od tego mężczyzny z  daleka, ponieważ Nero Verdi jest
najgroźniejszym człowiekiem, jakiego w  życiu spotkałam.
Jednocześnie kryje się w  nim też coś niezwykłego. Coś, co sprawia,
że w jego obecności nie jestem tak ostrożna jak w przypadku innych
mężczyzn, mimo że jego prostolinijność nieustannie wytrąca mnie
z  równowagi i  zaburza moją strefę komfortu. A  przecież w  moim
świecie ślepe dążenie do emocjonalnej satysfakcji zawsze kończy się
tragedią, o czym już przekonałam się na własnej skórze.
Rozdział piąty

Nero
Czuję, jak Una stopniowo się rozluźnia i  mocno zaciska palce na
moim ramieniu. Kiedy wszedłem do biura swojego brata, stała nad
jego ciałem niczym anioł śmierci, patrząc na swoją ofiarę z  dziwną
mieszaniną ulgi i cierpienia. Jej ruchy i spojrzenie przywodzą mi na
myśl zabójczego drapieżnika albo demona w  sukience. Szczerze
mówiąc, nawet mnie to podnieca.
Patrzę ponad jej głową na dwóch ochroniarzy, którzy właśnie
podbiegają do swoich kolegów stojących przy bramie, mówiąc coś do
krótkofalówek. Kazałem im zająć się problemem, żebym ze spokojem
mógł wrócić na przyjęcie i  postarać się zapanować nad sytuacją.
Oczywiście prędzej czy później goście dowiedzą się, kto stoi za tym
chaosem, ale w tej chwili ujawnienie prawdy wywoła panikę i osłabi
reputację rodziny. Sam fakt, że członek włoskiej mafii został
zamordowany na terenie własnej posesji, brzmi dość żałośnie, ale
nie bez powodu Arnaldo wybrał właśnie takie okoliczności. Tak
naprawdę to Lorenzo będzie postrzegany w  tym wszystkim jako
słabeusz i  nieudacznik, który zginął, próbując dobrać się do majtek
jakiejś obcej kobiety podczas własnego przyjęcia zaręczynowego.
Mimowolnie uśmiecham się na tę myśl. Jego ojciec pewnie
przewraca się w  grobie. Jednak to właśnie dzięki tej informacji
szczegóły na temat śmierci raczej nie wyjdą na jaw. Możliwe, że kilka
osób będzie podejrzewało o  to moją partnerkę, ale nikt nie ośmieli
się potwierdzić tej teorii. Gwarantuję, że poza jego ochroniarzami
nikt nie pozna prawdy. W naszym świecie reputację ceni się o wiele
bardziej niż sprawiedliwość.
–  Przeszukują gości – szepcze nerwowo Una z  ustami przy moim
gardle.
Obracam ją tak, że zamieniamy się miejscami. Ma rację. Ochrona
podchodzi po kolei do uczestników przyjęcia i  przetrząsa ich torby,
zapewne w  poszukiwaniu śladów po tajemniczej brunetce. Uny
raczej nie rozpoznają, ale mimo wszystko nie mogę wykluczyć takiej
możliwości. W  końcu żaden z  nich nie widział jej przy bramie,
a  przynajmniej nie w  tym wydaniu. Jeżeli sprawdzą jej dokumenty,
to cały plan szlag trafi. Znowu ją obracam i  posyłam jej uśmiech,
mając nadzieję, że w oczach gości wyglądamy jak kochająca się para.
Patrzę, jak ochroniarze stopniowo przesuwają się w  naszą stronę,
a  otaczające nas pary przerywają taniec, skupiając uwagę na
uzbrojonych mężczyznach, którzy zwinnie prześlizgują się przez
chmarę ludzi. W oczach Uny pojawia się iskra paniki, a ja zaczynam
się bać, że zrobi coś głupiego, na przykład zmieni przyjęcie
w prawdziwą rzeź.
– Proszę pana – odzywa się ktoś z tyłu.
Kurwa. Pośpiesznie łapię Unę za szyję i  przyciągam ją do siebie,
łapczywie wpijając się w  jej usta. Zamiera na moment i  po chwili
wbija paznokcie w moje ramię. Przesuwam dłonią po jej plecach na
pośladki, przebiegając językiem po dolnej wardze mojej partnerki.
Muszę się postarać, żeby nasz widok wywołał dyskomfort wśród
otaczających nas ludzi. Una cała sztywnieje i  próbuje się ode mnie
odsunąć. Cholera jasna. W  tej chwili tkwimy w  tym gównie oboje,
więc jeśli ona popełni błąd, to mnie też narazi na
niebezpieczeństwo.
Zamykam ją w  żelaznym uścisku i  wplatam dłoń w  jej włosy,
zaciskając palce na platynowych kosmykach. Zaczerpuje tchu,
rozchylając wargi, a  ja czuję na języku jej słodki oddech. Ciało Uny
stopniowo się rozluźnia, aż w końcu całkiem oddaje się w moje ręce.
Przebiega palcami po moich ramionach, a następnie splata mi dłonie
na szyi i  delikatnie drapie mnie paznokciami po karku, sprawiając,
że mimowolnie z  sykiem wciągam powietrze, a  moja skóra płonie
żywym ogniem. W  odpowiedzi przyciągam ją jeszcze mocniej
i przygryzam jej dolną wargę. Kiedy nasze języki wreszcie się ze sobą
splatają, z  mojego gardła wyrywa się cichy jęk, gdyż ta kobieta
smakuje jak wykwintny szampan zmieszany z nutą grozy. Moje serce
przyśpiesza, a  w żyłach tętni czysta adrenalina. Im mocniej
przyciągam ją do siebie, tym bardziej daje mi się zdominować. Ten
pocałunek nie ma w sobie nawet cienia delikatności. Nie ma w nim
nic oprócz brutalnej pasji. Una gryzie mnie w  wargę tak mocno, że
przebija zębami skórę i  niemal natychmiast przebiega językiem po
świeżej ranie, przyprawiając mnie o  dreszcz. Czuję, jak mój penis
desperacko napiera na spodnie, a  ciało zalewają fale gorąca. Kiedy
w  końcu wypuszczam ją z  objęć, zatacza się do tyłu, walcząc
o  oddech i  wybałuszając na mnie oczy, w  których błyszczy
mieszanina szoku, pożądania… i strachu.
Mimo że otacza nas cała masa ludzi, w  tej chwili widzę tylko ją.
Moje ciało pokrywa gęsia skórka, a w żyłach wciąż płonie pożądanie.
Zaciskam zęby, próbując je zdusić. Una jest dla mnie tylko
narzędziem, zabójczynią, wrogiem. W  tej chwili brzmi to wręcz
absurdalnie, ponieważ najchętniej zabrałbym ją na górę i pieprzył do
bladego świtu. Ale jako że w tej pracy wyznaczanie granicy pomiędzy
życiem prywatnym a zawodowym jest dość kluczowe, zamykam oczy
na kilka sekund, biorę głęboki wdech i się odwracam. Ten pocałunek
kupił nam trochę czasu, więc teraz muszę dobrze go wykorzystać.
Podchodzę szybko do Romero, czyli prawej ręki Lorenzo. Na mój
widok zakłada ręce na klatce piersiowej i  ściąga ramiona, posyłając
mi mściwe spojrzenie. W  oczach większości ludzi ja i  Lorenzo
byliśmy kochającymi się braćmi. Tylko my dwaj i kilku najbliższych
znajomych wiedziało, że tak naprawdę pałaliśmy do siebie
intensywną nienawiścią, a ja po prostu okazałem się lepszy.
– Trzeba zacząć wyprowadzać gości.
Marszczy czarne brwi, wbijając we mnie wzrok.
– Zabiję cię – warczy.
Uśmiecham się, widząc, jak na czole pulsuje mu żyła.
–  Pomarzyć zawsze możesz. Twój nieustraszony przywódca nie
żyje, Romero. Jak myślisz, kto zajmie jego miejsce?
Podchodzi do mnie, a z jego gardła wydobywa się niski warkot.
– Kawał z ciebie bydlaka, Nero. Rodzina nigdy cię nie poprze.
Wybucham śmiechem.
– Masz rację co do tego bydlaka.
Przez moment rozkoszuję się myślą, że Lorenzo, pierworodny syn
mojego ojca, jego następca i największe osiągnięcie, okazał się słaby,
a  ja, bezużyteczny bękart i  owoc potajemnych wyskoków mojej
matki, pokonałem go. Szczerze mówiąc, jestem mu nawet wdzięczny.
Lorenzo mógł cieszyć się miłością ojca, która koniec końców do
niczego mu się nie przydała. Nie, to właśnie dzięki Matteo Santosowi
jestem tym, kim jestem. Jego nienawiść dała mi siłę, ciągłe obelgi
były dla mnie dobrą wskazówką co do mojej prawdziwej natury,
a jego ciosy uczyniły ze mnie wojownika. Nauczył mnie, że szacunek
i siła nie biorą się znikąd, trzeba sobie na nie zasłużyć. Imię Santosa
wzbudzało u innych respekt, ale ja, nieważne, ile razy pobił mnie do
nieprzytomności, nigdy nie darzyłem go nawet cieniem szacunku.
Moim celem jest powolne rozbicie jego ukochanego imperium.
Zabiłem go, a dzisiaj pozbyłem się jego syna. Czasem żałuję, że nie
pozostawiłem go przy życiu. Mógłbym go wtedy skazać na
obserwowanie upadku Lorenza i dać mu do zrozumienia, że po jego
śmierci to ja zostanę głową rodziny. Owszem, jestem bękartem, ale
z  czasem nie będzie to miało żadnego znaczenia, bo cały dobytek
familii stanie się moją własnością.
– Wyprowadź gości, do cholery. Już! – rzucam ostro.
Romero zaciska zęby, a  całe jego ciało delikatnie się spina, jakby
chciał mnie uderzyć. Jednak po chwili odwraca się i  zostawia mnie
samego. Po kilku minutach goście zaczynają opuszczać rezydencję,
a po Unie nie ma śladu. Rozpłynęła się w powietrzu jak duch, który
odchodzi w zaświaty po załatwieniu wszystkich swoich spraw.
Rozdział szósty

Una
Nie tak to sobie wyobrażałam. Nie przyszło mi do głowy, że skończę
za blatem przewróconego stołu, chowając się przed deszczem kul
wystrzeliwanych przez trzech ochroniarzy. Pozostali właśnie
prowadzą Josepha Lenga do windy, którą prawdopodobnie dotrze na
dach, a  potem do stojącego tam helikoptera. Nagle słyszę głośny
trzask, a gdy odwracam głowę w kierunku źródła dźwięku, zauważam
dziurę po kuli w  mahoniowej ścianie jakieś pięć centymetrów od
mojej twarzy. Przed wejściem do budynku zostałam dokładnie
przeszukana, więc nie mam przy sobie broni. Nie mam nic oprócz
małego sztylecika schowanego w  bransolecie na moim nadgarstku.
Będzie musiał wystarczyć. Upuszczam go do dłoni, a  następnie
przewracam się na bok, ciskam nim w  kierunku najbliższego
ochroniarza i chowam się z powrotem za stołem, słysząc, jak w blat
uderza kolejny deszcz kul. Teraz wystarczy zaczekać.
Zwijam się w  kłębek i  czekam, aż podejdą bliżej, żeby sprawdzić,
czy jeszcze żyję. Kiedy nad głową widzę lufę karabinu, w  mgnieniu
oka łapię za nią i  odsuwam z  dala od siebie, sprawiając, że kule
trafiają w  okno. Nasadą dłoni uderzam ochroniarza w  nos, na
moment pozbawiając go równowagi. Korzystam z  okazji i  obracam
go tyłem do siebie, wykorzystując jego ciało jako tarczę chroniącą
przed kolejną serią strzałów, jaką drugi kolega posyła w moją stronę.
Jedna z  kul przebija ramię ochroniarza na wylot i  kaleczy mnie
w  skórę. Kurwa mać. Umieszczam mojej żywej tarczy pistolet pod
pachą i  naciskam na spust, zdejmując przeciwnika kilkoma
strzałami. Po wszystkim rzucam trupa na ziemię, podnoszę z podłogi
jeden z  karabinów i  zawieszam go sobie na ramieniu. Następnie
zdejmuję buty, wychodzę wyjściem ewakuacyjnym na klatkę
schodową i wbiegam na górę, przeskakując po dwa stopnie na raz.
Kiedy otwieram ciężkie, metalowe drzwi prowadzące na dach,
silny powiew wiatru wytworzonego przez kręcące się śmigło
helikoptera uderza we mnie z  całą siłą, odrzucając mi włosy na
twarz. Leng stoi w ukryciu tuż obok pojazdu za murem utworzonym
z czterech ochroniarzy.
Teraz albo nigdy!
Klękam na jedno kolano, żeby nie stracić równowagi, unoszę broń
i  ostrożnie namierzam swój cel. Jeden z  ochroniarzy lekko ugina
nogi, w  rezultacie odsłaniając głowę swojego szefa. Jeśli nie trafię,
będę musiała pozbyć się całej piątki. Zwykle nie jestem tak
nieostrożna. Biorę głęboki oddech, po czym powoli go wypuszczam.
Ustawiam muszkę w  odpowiedniej pozycji i  naciskam na spust.
Strzał nie jest idealny, ale spełnia swoje zadanie, bo kula trafia
Lenga w szyję. Za kilka sekund będzie martwy. Nie tracąc ani chwili,
podnoszę się z  ziemi i  uciekam drzwiami na klatkę schodową,
zasuwając blokadę strzałem z  karabinu. Następnie zbiegam po
stopniach na piętro, które znajduje się tuż pod tym, gdzie kilka
minut temu doszło do rzezi. Muszę jak najszybciej dotrzeć do
kolejnej klatki schodowej. Kobieta w  zakrwawionej sukience i  z
karabinem na szyi wygląda raczej podejrzanie. W chwili, gdy ruszam
w  dół schodami po przeciwnej stronie budynku, dzwoni telefon.
Podnoszę dłoń do słuchawki w uchu.
– To nie jest dobry moment – rzucam zirytowanym głosem.
–  Cały tydzień próbuję się do ciebie dodzwonić. Wytłumacz mi,
proszę, kiedy jest: „dobry moment”.
Nero.
– Nie miałam dostępu do telefonu.
– No co ty, kurwa, nie powiesz?
Coś w  jego głosie mimowolnie wytrąca mnie z  równowagi.
W  innych okolicznościach pewnie byłabym pod wrażeniem, bo
zazwyczaj mam nerwy ze stali. Złość jest bezużyteczną emocją, która
skłania ludzi do podejmowania impulsywnych decyzji.
–  Masz mi coś do powiedzenia, czy dzwonisz, żeby zapytać
o pogodę? – dyszę, zbiegając po stopniach.
– Wyobraź sobie, że mam dla ciebie robotę.
– Niech Arnie się ze mną osobiście skontaktuje w tej sprawie.
Parska śmiechem.
–  Daj spokój, Una. Myślałem, że tę kwestię już sobie dawno
wyjaśniliśmy.
Naprawdę?
– Nie wyjaśniliśmy – sucho odpowiadam. Nagle słyszę, jak ktoś na
jednym z  górnych pięter otwiera drzwi z  trzaskiem odbijającym się
echem od betonowych ścian klatki.  –  Cholera!  –  Mam sporą
przewagę, ale jednak wolałabym, żeby nikt mnie nie zauważył. Ktoś
wypuszcza całą serię strzałów, które uderzają o metalową balustradę
tuż obok mojego ramienia.
– Zgaduję, że jesteś zajęta – mówi z rozbawieniem.
–  No co ty, kurwa, nie powiesz?  –  warczę.  –  Wyślij mi adres.
Przyjadę tam jutro. –  Rozłączam się i  przyśpieszam kroku, rzucając
się na drzwi, które powinny prowadzić na parking. Wbiegam po
rampie na wyższy poziom, oglądając się przez ramię, na wypadek
gdyby ochroniarze okazali się szybsi, niż zakładałam. Wskakuję do
zaparkowanego pod zepsutą lampą porsche i  pośpiesznie włączam
zapłon. Kiedy słyszę pomruk silnika, wciskam pedał gazu,
sprawiając, że opony ślizgają się po asfalcie.
Wyjeżdżam z  parkingu, pozostawiając za sobą chmurę dymu po
palonej gumie. Ochroniarze Lenga wybiegają na ulicę i nie pozostaje
im nic innego, jak tylko patrzeć, jak z każdą sekundą coraz bardziej
się oddalam. Mało brakowało. Za mało.
Biorę telefon do ręki, wciskam klawisz szybkiego wybierania
i czekam, aż odbiorca podniesie słuchawkę.
– Una – odzywa się Olov, odbierając po pierwszym sygnale.
–  Będę za dwadzieścia minut. Szykuj się do wyjścia  –  rzucam
szybko po rosyjsku. Rozłącza się, a  ja skręcam w  kierunku
prywatnego lotniska leżącego na obrzeżach Singapuru.
Rozdział siódmy

Nero
Otwieram paczkę papierosów, wyjmuję jednego i  wkładam sobie do
ust. Właśnie siedzę przy biurku, które niegdyś należało do mojego
ojca, a  jeszcze dwa tygodnie temu do Lorenzo. Teraz to ja pełnię
funkcję nowojorskiego capo. Nadeszły jednak ciężkie czasy. Mój
wewnętrzny krąg liczy tylko trzy osoby, które właśnie przebywają
w tym pokoju. Jackson przechadza się w tę i z powrotem przed moim
biurkiem, na zmianę zaciskając dłonie w  pięści i  rozprostowując
palce. Gio opiera się plecami o  przeciwległą ścianę z  rękami
założonymi na klatce. Widać, że ma silnie wzburzony wyraz twarzy.
Za to Tommy siedzi na kanapie z  drinkiem w  jednej ręce
i papierosem w drugiej. Do tego tępo patrzy w przestrzeń, jakby był
nieobecny duchem. Ma podwinięte rękawy do łokci, a  jego
przedramiona razem z  przodem białej koszuli są brudne od krwi
pochodzącej z poderżniętego gardła jego ofiary. Tego wieczoru, parę
godzin wcześniej, razem z Jacksonem brali udział w spotkaniu, które
skończyło się rzezią, doprowadzając do śmierci jego wspólnika.
Jednak mogliśmy się spodziewać takiego rezultatu. W  tej chwili
jakakolwiek próba przejęcia władzy będzie wywoływać bunt.
Niektórym się wydaje, że mogą wykorzystać tę niestabilną sytuację –
 zmieniać reguły gry, przedstawiać własne warunki albo domagać się
lepszych terytoriów za niższy koszt. Władzę przejmuje się poprzez
wywarcie dobrego wrażenia, a  także wzbudzanie w  przeciwnikach
strachu. Jeżeli będę musiał dotrzeć do celu po trupach, zrobię to bez
wahania.
–  Powinniśmy tam wrócić, a  potem wszystkich pozabijać – rzuca
wściekle Jackson, obracając się w  moją stronę, waląc przy tym
pięścią w  blat biurka. Napotyka mój wzrok i  pochyla się, napinając
każdy mięsień, jakby już szykował się w duchu na zemstę. Jest dość
potężnym facetem o  szerokich ramionach i  intensywnej żądzy krwi
przeznaczonej dla każdego, kto zajdzie mu za skórę. Rozsiadam się
w  fotelu, podnoszę zapalniczkę i  włączam ją z  kliknięciem, które
niesie się echem po pomieszczeniu, przerywając pełną napięcia
ciszę. Mocno zaciągam się, wypełniając płuca dymem
papierosowym. Trzymam go tak długo, że zaczyna mnie palić od
środka. Po kilku sekundach wreszcie go wypuszczam.
– Nie.
– Kurwa! – krzyczy, odpychając się od biurka. – Levi dzisiaj zginął
przez tych pierdolonych żółtków!
Przekrzywiam głowę, patrząc mu w  oczy tak długo, aż w  końcu
zaczyna nerwowo przełykać ślinę. Wyjmuję z  ust papierosa,
podnoszę się z  fotela, po czym powoli obchodzę biurko, nie
odrywając spojrzenia od Jacksona. Pozostali wstrzymują oddech,
obserwując rozgrywającą się na ich oczach scenę. Kiedy podchodzę
bliżej, mój podburzony podwładny odruchowo robi krok w  tył, a  ja
zatrzymuję się dopiero wtedy, gdy nasze nosy dzieli zaledwie kilka
centymetrów. Przez moment patrzymy na siebie w  ciszy. Ten
człowiek jest dla mnie jak brat, ale nawet on nie ma prawa podważać
mojej woli.
– To nie ty podejmujesz tu decyzje, Jackson. A swoje przemyślenia
możesz sobie wsadzić w dupę – warczę cicho. Mięsień w jego szczęce
delikatnie drży, co jeszcze bardziej działa mi na nerwy. Zaciskam mu
dłoń na gardle z taką siłą, że zaczyna się dławić. – Jesteś żołnierzem,
do cholery!  – Wzdryga się na mój podniesiony ton.  – Wyjdź. –
Gwałtownie go puszczam, sprawiając, że na moment traci
równowagę, po czym rusza do drzwi.
Nagle zamiera, kiedy za mną rozbrzmiewa głośne kliknięcie, a po
chwili odwraca się, sięgając po broń umieszczoną przy pasie. Gio
odsuwa się od ściany, celując pistoletem w szklane drzwi balkonowe.
Gwałtownie obracam się i mrużę oczy, próbując cokolwiek zobaczyć
w  ciemności po drugiej stronie szkła, aż w  końcu udaje mi się
dostrzec zarys czarnej sylwetki. Klamka powoli się opuszcza, a  do
środka pewnym krokiem wchodzi drobna kobieta, jakby cała ta
rezydencja należała do niej. Większa część jej twarzy skryta jest
w  cieniu pod kapturem, ale te krwistoczerwone wargi poznam
wszędzie.
–  Chłopcy – zaczyna z  uśmiechem Una, a  sekundę później celuje
pistoletem w  moją głowę, muskając palcem spust. Obraca głowę
w moją stronę i podnosi ją na tyle, że widzę jej oczy. – Nero, muszę
przyznać, że z  władzą ci do twarzy.  – Puszcza mi oczko.  – Niech
zostawią nas samych – rzuca, wskazując brodą na trzech mężczyzn,
którzy wciąż nie ruszyli się z miejsc.
Nagle unoszące się w  powietrzu gęste napięcie przerywa śmiech
Tommy’ego.
–  Podoba mi się ta laska – mruczy z  papierosem w  ustach, jakby
nie widział wycelowanego w moją głowę pistoletu… nie mówiąc już
o tym, że pewnie nic nie powstrzymałoby Uny przed pociągnięciem
za spust.
Robię krok w stronę naszego gościa.
–  Widzę, że nadal nie lubisz towarzystwa – mówię. Uśmiecha się
szerzej, unosząc brew. Raczej mnie nie zastrzeli, ale tak naprawdę
nigdy nie mogę być pewny, co jej przyjdzie do głowy. W  końcu ta
kobieta rządzi się własnymi zasadami.
–  Rozmowa przebiega najlepiej bez zbędnych świadków –
odpowiada, wydymając lekko wargi. Podchodzę jeszcze bliżej, a lufa
pistoletu dotyka mojego czoła.
–  Nie zastrzelisz mnie. Ile zapłacą ci za capo? Kilka milionów? –
Przekrzywia głowę, obrzucając mnie drapieżnym spojrzeniem. – Nie
pracujesz za darmo. – Uśmiecham się krzywo.
W jej oczach pojawia się niebezpieczny błysk. Podchodzi bliżej,
przesuwając lufę na moją skroń. Jej słodki oddech otula moje wargi,
a  zapach – wanilia zmieszana z  nutą smaru do pistoletów –
przyćmiewa zmysły. Przebiega zimnym metalem po moim policzku
i szczęce, nie odrywając ode mnie wzroku. Stoi tak blisko, że napiera
piersiami na mój tors. W jej oczach czai się ta sama dzika iskra, którą
widziałem tuż po tym, jak zabiła mojego brata. To spojrzenie, lufa
przyciśnięta do mojego policzka. Przez to mimowolnie twardnieję.
Tłumię jęk, kiedy pochyla się ku mnie, przebiega ustami po mojej
szczęce, a następnie muska nimi płatek ucha.
–  Każ. Im. Wyjść – mruczy, napierając pistoletem na moją brodę
tak mocno, że muszę odchylić głowę.
Śmieję się nisko, czując, jak zimno bijące od chłodnej lufy wgryza
się w  moją skórę. Nic nie napełnia mnie tak silną ekscytacją jak
patrzenie śmierci w  oczy. Adrenalina tętniąca w  moich żyłach
niemal przyprawia mnie o zawroty głowy. Po chwili Una odsuwa się,
unosząc brew. W uśmiechu wykrzywiam wargi, a następnie strzelam
palcami, bez słowa wypraszając towarzyszy za drzwi. Tommy
natychmiast wstaje z  kanapy i  opuszcza pomieszczenie. Tego
skurwysyna nic nie obchodzi. Po chwili Jackson idzie w jego ślady, aż
w pomieszczeniu zostaje tylko Gio, najbardziej lojalny członek świty.
–  Kolejny raz nie będę się powtarzać  – mówi Una, przeciągając
samogłoski.
–  Idź, Gio  – rozkazuję swobodnym tonem. Może faktycznie
powinienem zachować większą ostrożność, ale Una mnie nie
zastrzeli. Nie ma takiej opcji.
Wzdycha ciężko i  opuszcza pokój, zamykając za sobą drzwi, choć
pewnie stoi teraz po drugiej stronie, na wypadek gdyby coś poszło
nie tak. Una zabezpiecza pistolet, po czym chowa go do kabury na
biodrze, odsuwając się ode mnie na odległość ramienia.
W odpowiedzi robię kilka kroków w tył, a następnie opadam na fotel
za biurkiem. Przez moment dziewczyna stoi w bezruchu, obrzucając
wnętrze badawczym spojrzeniem.
– Widzę, że postanowiłeś zatrzymać ten wstrętny dom.
–  Głównie po to, żeby podkreślić moją pozycję. – Nienawidzę tej
willi, ale dla każdego nowojorskiego członka mafii jest ona oficjalną
kwaterą capo. Zamieszkiwanie jej jest dowodem zyskanej przeze
mnie władzy, choć tak naprawdę ta cała symbolika gówno mnie
obchodzi. Równie dobrze mógłbym spalić tę chałupę do samych
fundamentów, nie czując przy tym absolutnie żadnej straty.
Podchodzi do mojego biurka, wskakuje na blat, po czym przesuwa
się tak, żeby usiąść bezpośrednio naprzeciwko mnie. Zakłada nogę
na nogę i  przebiega po udzie ostrym, krwistoczerwonym
paznokciem, mimowolnie przyciągając mój wzrok. Po chwili jednak
odchylam głowę, by spojrzeć jej w  oczy, a  Una odrzuca kaptur,
ukazując swoją piękną twarz w  ciepłym świetle otaczających nas
lamp. Wygląda jak anioł zemsty, który mimo swojego cherubinowego
wyglądu dopuścił się naprawdę wstrętnych czynów. Jednocześnie nie
twierdzę, że sam nie mam wiele na sumieniu. Moje grzechy
wzbudziłyby wstręt nawet u  największych zbirów, ale ja
przynajmniej widzę na końcu swojej drogi konkretny cel: władzę,
rodzinę, jeszcze więcej władzy oraz wszystko, co się z  nią wiąże.
Z kolei Una… nie walczy dla nikogo, nawet dla siebie. Ciekawe, czy
uda mi się to zmienić.
– Mam dla ciebie robotę.
Śmieje się cicho.
– Przyjechałam tu z czystej grzeczności, Nero – mówi, wyciągając
z pochwy przy udzie nóż, po czym od niechcenia zaczyna przekładać
go pomiędzy palcami.  – Pomogłeś mi, ale to nie znaczy, że teraz
będę na każde twoje zawołanie. Nie jesteś moim szefem.  – Wbija
czubek sztyletu w  drewniany blat, ściskając rękojeść tak mocno, że
jej knykcie robią się białe. – Jesteś capo – syczy jadowicie, a w tych
jej lazurowo-fiołkowych oczach pojawia się błysk.
Wzdycham ciężko. Zero szacunku. Problem z  Uną polega na tym,
że tańczy na końcu łańcucha pokarmowego w otoczeniu całej hordy
rekinów. Może jeszcze sobie tego nie uświadomiła, ale ja jestem
właśnie jednym z  tych pieprzonych rekinów. Przemierzam ciemne
wody tuż pod nosem pozostałych przeciwników w  oczekiwaniu na
dogodną okazję do ataku. W  mgnieniu oka podnoszę się z  fotela
i  zaciskam dłoń na jej gardle, przyszpilając ją do blatu. Głośno
chrząka, kiedy uderza plecami o twarde drewno.
– Jeśli myślisz, że tytuły cokolwiek dla mnie znaczą, to się grubo
mylisz. Zawsze dostaję to, czego chcę, a  w tej chwili moim
pragnieniem jesteś ty, morte  – warczę, a  na jej ustach pojawia się
szeroki uśmiech, który wreszcie sięga jej oczu.
– Nero, twoje teksty jak zwykle zwalają z nóg – mruczy, po czym
oplata mnie w  talii nogami. Unoszę brew, czując, jak wzmacnia
uścisk, a  kiedy napieram palcami na jej gardło, przygryza wargę,
jakby czerpała z  tego przyjemność. Delikatnie porusza biodrami
i  przyciąga mnie jeszcze bliżej, aż w  pewnym momencie jej nogi
zaczynają drżeć z  wysiłku. Moje nerki wołają o  pomstę do nieba,
a  penis błaga, żeby zatopić się w  jej ciele. Prawdziwy kutas-
samobójca. Una kołysze biodrami, sprawiając, że z  mojego gardła
wydobywa się niski pomruk. Podnoszę ją z  blatu za szyję
i  przysuwam tak blisko, że nasze twarze dzieli jedynie kilka
centymetrów.
–  Mogę cię bardzo łatwo zastąpić kimś innym, Uno  – szepczę.
Rozchyla wargi, co natychmiast przyciąga mój wzrok. Są tak pełne,
tak idealne. Czuję na twarzy jej urywany oddech, pod palcami
przyśpieszone bicie serca oraz, co najważniejsze, na kutasie ciepło
bijące od jej krocza. Śmieje się sucho, a ja nie mogę się zdecydować,
czy chcę ją udusić, czy przelecieć. Patrzymy tak na siebie przez kilka
sekund, które wydają się ciągnąć w  nieskończoność i  doprowadzają
mnie do szaleństwa. Kurwa! Nie mam czasu na pierdoły. W  końcu
puszczam ją, gwałtownie odsuwając się od blatu. W odpowiedzi Una
rozplata nogi, odchrząkuje, a  następnie podnosi się do pozycji
siedzącej, dotykając dłonią gardła.
– Masz mocny chwyt.
Robię długi wydech i  podchodzę do ściany, opierając na niej
przedramię. Jest mi potrzebna. Nie mogę jej zabić, a  jeśli chodzi
o  zabranie jej do łóżka… Nie bez powodu nazywają ją pocałunkiem
śmierci. Jednak najwyraźniej mój kutas rządzi się własnymi
prawami.
Z jej ust wyrywa się perlisty chichot, który ostro kontrastuje z jej
zabójczym wizerunkiem.
– Podobasz mi się, Nero.
Odwracam się w jej stronę i patrzę, jak krzyżuje nogi na biurku. 
–  Szanuję cię. A  od naszego ostatniego spotkania udało ci się
wspiąć po kilku szczeblach kariery. – Wskazuje dłonią na otaczające
nas ściany, pośród których jeszcze niedawno zabiła Lorenzo. – Ale to
nie wystarczy, żeby namówić mnie na współpracę. Działam zgodnie
z  pewnym porządkiem, starając się zachować równowagę. Może
i  ciebie nie obchodzą tytuły, ale reszta świata nie podziela tego
podejścia. Wydaje ci się, że możesz mnie łatwo zastąpić kimś innym,
jednak zapewniam cię, że istnieje tylko jedna Una Ivanov, a klientów
mam na pęczki.
– Zapłacę ci.
Uśmiecha się, przeczesując palcami długie, jasne włosy.
– Nie stać cię na mnie.
Biorę głęboki oddech. Sięgam do kieszeni po paczkę papierosów,
lecz nagle zauważam, że cała sztywnieje, a  nóż, który przed chwilą
wbiła w blat biurka, natychmiast ląduje w jej dłoni. Mrużę oczy.
–  Gdybym chciał cię zabić, to już byś nie żyła  – rzucam,
przytaczając jej własne słowa, po czym wyjmuję z  paczki jednego
papierosa.
Zeskakuje z  biurka, zakłada kaptur i  rusza w  kierunku drzwi
balkonowych.
– Do zobaczenia, capo.
Wyjmuję niezapalonego papierosa z ust i trzymam go przez chwilę
w  dłoni, zdając sobie sprawę, że to kluczowy moment naszego
spotkania. To od niego zależy, czy uda mi się zrealizować swój plan,
czy wszystko spali na panewce, ponieważ bez niej jestem skazany na
ten drugi scenariusz.
– Wiem, gdzie jest twoja siostra. 
Zamiera, a ja wkładam papierosa z powrotem do ust i go zapalam,
głęboko zaciągając się dymem. Wciąż stoi plecami do mnie. Czekam
cierpliwie, patrząc, jak jej ramiona na zmianę unoszą się i  opadają
nieco szybciej niż normalnie.
–  Nie mam siostry  – dobitnie odpowiada, a  jej głos przypomina
trzask pioruna.
Zduszam uśmiech. Bingo.
–  Anna Vasiliev, urodzona szóstego marca, tysiąc dziewięćset
dziewięćdziesiątego pierwszego roku.
Gwałtownie odwraca się w moim kierunku, a ja widzę malujący się
na jej twarzy cień wahania. Jest jak rysa szpecąca jej perfekcyjną
maskę obojętności, która z  każdą sekundą coraz bardziej pęka. To
tak, jakby z  własnej woli nadstawiała karku, czekając na ostateczny
cios. To zabawne, jak skutecznie można kogoś zmanipulować, jeśli
tylko pozna się jego największą słabość. Przyznaję, że zdobycie
informacji na jej temat nie było łatwe, ale po jakimś czasie udało mi
się wysłać ludzi do Rosji, by kontynuować poszukiwania u  samego
źródła. Musiałem wydać na to ogromną sumę pieniędzy, która
pewnie rywalizowałaby z fortuną wydaną za wygrzebanie brudów na
temat samego prezydenta. Niemniej udało mi się dowiedzieć kilku
rzeczy, między innymi tego, że tak naprawdę nie nazywa się Una
Ivanov. To nazwisko odziedziczyła po Nicholaiu Ivanovie, szefie
rosyjskiej bratwy. Uważa Unę za własną córkę, dlatego w  papierach
właśnie za nią uchodzi. Co jak co, ale ta kobieta ma potężnych
przyjaciół. Tak naprawdę nazywa się Una Vasiliev. Jest sierotą… lub
raczej nią była, dopóki nie zaginęła w  wieku trzynastu lat. Pewnie
niewiele osób przejęłoby się zniknięciem przypadkowego podrzutka.
Od tamtego momentu słuch po niej zaginął.
Kiedy patrzę jej w oczy, widzę w nich nikły płomyk nadziei. Chce
mi uwierzyć. Chce, żeby moje słowa okazały się prawdą. Widzę
wewnętrzną walkę, jaką właśnie ze sobą toczy. Nadzieja bije się
z  rozumem, ponieważ nadzieja bez rozumu jest jedynie mrzonką,
oznaką słabości. Ale słabość jest częścią ludzkiej natury. Unę jednak
ciężko nazwać człowiekiem. Jest jak maszyna: racjonalna,
profesjonalna, śmiertelnie groźna. Czy teraz również ucieknie się do
racjonalnej części swojego umysłu, czy okaże nieco
człowieczeństwa? Oto jest pytanie.
Rozdział ósmy

Una
Serce bije mi tak mocno, że ledwo mogę oddychać. Nero leniwie
zaciąga się papierosem, obserwując mnie z  przymrużonymi
powiekami niczym jastrząb, który szuka w  ofierze najmniejszych
oznak słabości. Nie musi się jakoś szczególnie wysilać, bo jego słowa
tak mną wstrząsnęły, że równie dobrze mógłby mnie z  całej siły
uderzyć w  brzuch. Skąd wie o Annie? Przecież nikt nie mógł o  niej
słyszeć. Spędziłam w bratwie kilkanaście lat, które przeznaczyłam na
mordercze treningi. Często kończyły się fizyczną kontuzją, a czasem
nawet psychiczną. A  to wszystko tylko po to, by odrodzić się jako
ucieleśnienie idealnego żołnierza. Dali mi siłę, zrobili ze mnie
wojowniczkę. Dokładnie tak, jak mi obiecywali. W  trakcie tego
procesu Una Vasiliev odeszła w zapomnienie, całkowicie obdarta ze
wszelkich elementów swojej osobowości. Z  wyjątkiem Anny. Nie
mogła się wyrzec siostry. Za nic nie byłaby w  stanie tego zrobić,
nawet gdyby bardzo tego chciała. Nawet gdyby wiedziała, że obsesja
na jej punkcie sprowadzi na nią jedynie ból i  deszcz pytań bez
odpowiedzi.
Nigdy nikomu o  niej nie wspomniałam, a  w poszukiwania nie
angażowałam żadnych osób trzecich. Znalezienie jej graniczy
z  cudem. Wszystkie odpowiedzi na moje pytania znajdują się
w  bratwie, w  której na przestrzeni lat wywalczyłam sobie całkiem
niezłą reputację i  przywileje. Jednak gdyby Nicholai dowiedział się
o mojej słabości, w mgnieniu oka sam by ją odszukał, a potem zabił.
Co więcej, zrobiłby to dla mojego dobra. W  końcu wciąż wierzy, że
moja obecna pozycja oraz tożsamość to najlepszy prezent, jaki mógł
mi ofiarować. Ma rację. Może faktycznie w ten sposób wyświadczyłby
mi przysługę, lecz za każdym razem, gdy myślę o siostrze, czuję ból
w  klatce piersiowej. Annie zawsze brakowało pewności siebie. Była
słodką, grzeczną dziewczynką, która widziała we mnie swoją tarczę.
Chroniłam jej niewinne oczy przed wszelkim złem, jakie skrywał ten
okrutny świat. Z  własnej i  nieprzymuszonej woli poświęciłam dla
niej ciało razem z  duszą, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo. Jednak
to było jeszcze przed zabraniem mnie z  sierocińca. Wtedy nie
zdołałam jej ochronić. Ale teraz mogę to zmienić, jeśli tylko uda mi
się ją odnaleźć.
Czy wierzę w słowa Nero? Nie znam odpowiedzi na to pytanie, lecz
na samo brzmienie jej imienia coś we mnie pękło. Drzwi, które
zatrzasnęłam, będąc piętnastoletnią dziewczyną, delikatnie się
uchyliły. Wypuściły całą masę emocji, a ja usilnie próbuję wepchnąć
je z powrotem do środka, żeby zamknąć w najciemniejszym zakątku
swojego umysłu, gdzie obecnie mieszka Una Vasiliev. Tamta Una jest
małą, bezbronną dziewczynką, która tęskni za swoją siostrą
i  wszystkim, co straciła i  musiała porzucić, aby przetrwać. Po raz
pierwszy od dłuższego czasu czuję coś więcej niż chłodną obojętność
wywołaną odebraniem komuś życia. Zapomniałam już o  złości,
a nawet jak to jest oddać się w jej ręce. W pewnym sensie powodem
tej złości jest moja własna nieostrożność, ale najbardziej denerwuje
mnie fakt, że Nero miał czelność wykorzystać Annę przeciwko mnie.
Na pewno wie, że zrobiłabym dla niej absolutnie wszystko. Mam
wrażenie, jakbym traciła grunt pod nogami, a to nigdy nie zwiastuje
niczego dobrego. Ściągam ramiona i  zamykam oczy, pozwalając, by
zimna furia oplotła mnie jak bluszcz i  uwięziła w  swoim żelaznym
uścisku. Biorę głęboki oddech, chwilowo rozkoszując się jej potęgą,
a następnie powoli go wypuszczam i unoszę powieki. Moje zmysły są
wyostrzone, włoski na ramionach stają dęba, słyszę każdy
pojedynczy oddech Nero. Adrenalina wypełnia moje ciało,
sprawiając, że każdy mięsień napina się w  oczekiwaniu na
nadchodzący konflikt. Po latach treningu robię to już odruchowo,
zupełnie jakby ktoś rzucił we mnie piłką, na co mimowolnie
podnoszę rękę, a  nawet łapię ją bez większego problemu. Jestem
gotowa do walki. Gotowa zabić.
–  Odkryłeś jej imię, gratulacje – mówię chłodnym głosem, który
nawet mnie wydaje się nieludzki. 
Nero unosi brew. Kiedy napotyka mój wzrok, w jego oczach widzę
cień ostrożności, ale ani śladu strachu. Głupiec.
–  Czego się spodziewałeś? Że dokopiesz się do jej imienia, przez
co zmusisz mnie, bym spełniła każdą twoją zachciankę?  – Unoszę
kącik ust w  krzywym uśmieszku. – Do tej pory byłam wobec ciebie
uprzejma, naprawdę. Ale wiedz, że jeśli mnie oszukasz albo
zdenerwujesz, zaszlachtuję cię jak świnię, a  na koniec sprawię, że
nikt nie będzie o tobie pamiętał – szepczę.
Jego niewzruszony, niemalże znudzony wyraz twarzy sprawia, że
czuję w  piersi iskrę ekscytacji wywołanej tym subtelnym
wyzwaniem. Stoi naprzeciwko mnie niczym potężny, mroczny
rycerz, a otaczająca go aura władzy połączonej z potęgą przyprawia
mnie o dreszcz.
– Mówię prawdę. Możesz mnie zabić, jeśli chcesz. Ale pamiętaj, że
wtedy nigdy się nie dowiesz, gdzie jest twoja siostra. – Nieustępliwie
przyglądamy się sobie, a ja czuję cień wahania.
Chciałabym mu uwierzyć, ale co jeśli próbuje tylko wodzić mnie za
nos w  celu wykorzystania moich uczuć przeciwko mnie? Cholera
jasna, ta rozmowa nawet nie powinna mieć miejsca. Powinnam zbyć
ten temat wzruszeniem ramion i  jak najszybciej opuścić tę
rezydencję, ale z  jakiegoś powodu nie mogę się do tego zmusić.
Ostatnim razem widziałam Annę ponad trzynaście lat temu. Po tak
długim czasie powinna być dla mnie tylko siostrą obcej dziewczyny,
którą pogrzebałam już dawno temu.
–  Nie próbuję cię oszukać, Uno. To zwykły barter – mówi niskim
głosem, w którym pobrzmiewa cień włoskiego akcentu.
Przez chwilę na niego patrzę, z  każdą sekundą coraz bardziej
czując wzbierający we mnie dyskomfort, wywołany jego
niewzruszonym wyrazem twarzy. Wydaje mi się, że mówi prawdę.
Odwracam się, podchodzę do biurka z zamiarem oparcia dłoni na
blacie.
–  Pieprzona mafia i  te jej pieprzone przysługi  – mruczę pod
nosem. Kurwa. Nie podoba mi się to. Powinnam być twarda jak skała,
a w tej chwili mam wrażenie, jakbym z własnej woli otworzyła sobie
klatkę piersiową, co więcej, obnażyła przed Nero swoje serce. Zerkam
na niego przez ramię.
–  Czego ode mnie chcesz?  – pytam, a  on uśmiecha się dumnie,
wypuszczając z  ust duży kłąb dymu. Czuję się jak wygłodzony lew,
który stoi naprzeciwko drzwi do klatki i musi zdecydować, czy chce
wejść do środka, aby zjeść leżący tam stek, poświęcając przy tym
własną wolność, czy zagłodzić się na śmierć. Anna jest właśnie takim
stekiem, za pomocą którego Nero próbuje wciągnąć mnie w  jakąś
kabałę. Na domiar złego doskonale wie, że nie mogę mu odmówić.
Odkrył mój słaby punkt, który postanowił w pełni wykorzystać.
–  Prostej rzeczy. Chcę, żebyś pomogła mi zniszczyć moich
wrogów.
Prostej, dobre sobie. Wiem, co się z  nim działo na przestrzeni
ostatnich dwóch tygodni po tym, jak zabiłam Lorenzo. Szybko się
okazało, że Nero jest jednym z  największych drani, jakie mafia
posiada w  swoich szeregach, sam fakt, że to pieprzona mafia mówi
już sam za siebie. Podobno już teraz podejrzewają go o  wynajęcie
„pocałunku śmierci” do zabicia brata. Przenikliwość godna
pochwały. Co więcej, w  momencie gdy Arnaldo osobiście mianował
go na stanowisko nowego capo, Nero znalazł się w  gównianej
sytuacji. Dla Włochów najważniejszymi wartościami są honor
i  rodzina, a  stojący przede mną mężczyzna ewidentnie nie szanuje
żadnej z  tych wartości. O  tym, że jest bezwzględnym chujem,
wiedziałam już od samego początku naszej znajomości, jednak
ucięcie głowy zastępcy Lorenzo było prawdopodobnie lekkim
przegięciem i  złamało kilka niepisanych zasad, co w  rezultacie
utrudniło mu budowanie przyzwoitej reputacji. Nero Verdi narobił
sobie potężnych wrogów. A ja nie zamierzam ich z nim dzielić.
Odsuwam się od blatu, odwracam się do swojego rozmówcy, po
czym przekrzywiam głowę.
– Słyszałam, że zaszedłeś wielu osobom za skórę, capo. Tak to jest,
gdy poświęca się własnego brata dla władzy. – Mlaskam językiem. –
Zgaduję, że tego typu zachowanie nie idzie w  parze z  tradycyjnymi
włoskimi wartościami. W  końcu dla was więzi rodzinne to rzecz
święta.
Unosi kąciki ust w  krzywym uśmieszku, powoli wypuszczając
z  nich dym. Przez moment wije się leniwie przed jego twarzą,
podkreślając malujący się na niej demoniczny wyraz.
–  Ach, dlatego ciekawi mnie, jak bardzo cenisz własne więzi
rodzinne, morte  – mruczy uwodzicielskim tonem, kładąc wyraźny
akcent na ostatnie słowo.
Zgrzytam zębami.
– Na czym polega zadanie?
Podchodzi do mnie i  wyjmuje z  wewnętrznej kieszeni marynarki
kawałek papieru. Podaje mi go, a  następnie opada na fotel przy
biurku. Rozwijam świstek, patrząc na wypisane na nim cztery
nazwiska: Marco Fiore, Bernardo Caro, Gabriele Lama, Finnegan
O’Hara.
Trzech z nich kojarzę, stąd wiem, że dwaj to duże szychy. Bernardo
Caro jest drugim nowojorskim capo, a  Finnegan O’Hara… On ma
dość szeroki wachlarz zainteresowań. Wiem, że zdążył już narazić
się kilku osobom, dlatego za jego głowę wyznaczona jest spora
nagroda. Mimowolnie zaczynam układać w  głowie plan: z  kim
powinnam się skontaktować, jak zbliżyć się do ofiar, kogo
zlikwidować w  pierwszej kolejności. Podnoszę wzrok z  kartki na
Nero, który uważnie mnie obserwuje, opierając łokieć na biurku
i  postukując palcem w  dolną wargę. Pośpiesznie składam kawałek
papieru i mu go oddaję.
–  Nie mogę zabić tylu ludzi w  obrębie jednej organizacji.  – Trzy
osoby spośród tej czwórki to Włosi. Ich śmierć zwróciłaby zbyt wiele
uwagi, a w tym fachu dyskrecja to klucz do sukcesu.
Wzrusza ramionami, po czym zaciska wargi wokół papierosa
i mocno się nim zaciąga, sprawiając, że spalona końcówka żarzy się
na pomarańczowo. W końcu posyła mi ponure spojrzenie.
–  W takim razie życzę powodzenia w  poszukiwaniu siostry  –
mówi, mimowolnie wypuszczając niewielką ilość dymu, błąkającego
się wokół jego ust.
Zaciskam dłoń w  pięść tak mocno, że przebijam paznokciami
skórę.
–  Nie rozumiesz  – warczę.  – Moja praca polega na utrzymaniu
równowagi. To właśnie dzięki tej neutralności organizacje
przestępcze wciąż chcą utrzymywać ze mną kontakt.  – Bierze
głęboki oddech i pociera dłonią brodę. – Jeśli mam przystać na twoje
warunki, to nie mogę pozostawić po sobie śladu, bo inaczej moja
reputacja legnie w  gruzach.  – Poza tym, jeżeli ktoś pomyśli, że
jednak nie jestem tak bezstronna, za jaką się podaję, to w  ułamku
sekundy stanę się celem dla łowców głów. Będę musiała ukryć się
w Rosji i na zawsze porzucić nadzieję na znalezienie Anny.
Potrząsa głową.
– Nie ma takiej opcji. Muszę zwalić całą winę na ciebie i odsunąć
się od sprawy.
–  A jak chcesz to zrobić? Przecież będą wiedzieć, że działam na
czyjeś polecenie.
W odpowiedzi krzywo się uśmiecha.
– Po prostu sprawię, żeby mnie nie podejrzewali.
Ta misja to czyste samobójstwo, lecz z jakiegoś powodu moje serce
odrzuca tę myśl. Niesamowite, do czego człowiek jest w  stanie się
dopuścić dla bliskiej osoby. Całe życie spędziłam otoczona murami,
które miały za zadanie chronić mnie przed słabością, jaka kryła się
za nawiązywaniem ludzkich relacji. Jednak Anna jakimś cudem
przeskoczyła te mury albo się pod nimi przekopała. Zrobiła to tak
efektywnie, że na samo jej wspomnienie czuję ucisk w piersiach. Kto
wie, co się z nią teraz dzieje.
–  Jeśli się na to zgodzę, będę potrzebowała czasu  – mówię do
siebie, zdecydowana wykonać zadanie.
–  Mam go pod dostatkiem.  – Unosi kącik ust.  – Zapłacę ci trzy
miliony za każdą głowę. A  siostra to będzie bonus. Na dodatek nie
wolno ci przyjmować innych zleceń, dopóki nie uwiniesz się z  tą
listą, a na czas wykonywania zadania będziesz mieszkać u mnie.
Rany, najwyraźniej myliłam się co do jego sytuacji finansowej.
Zaraz… Co takiego?
Przekrzywiam głowę i patrzę na niego, mrużąc powieki.
– Zapomnij. Z natury stronię od ludzi.
Kolejny nikczemny uśmieszek.
– Nie ludzi, tylko mnie. Wykupiłem apartament w mieście.
Piorunuję go wzrokiem.
–  Dlaczego? Mam własne mieszkanie. Chyba nie myślisz, że
zmienię zdanie, kiedy w grę zamieszana jest moja siostra?
Podchodzi z  powrotem do biurka i  gasi papierosa w  stalowej
popielniczce.
–  Mam swoje powody. Zgadzasz się na moje warunki, czy nie? –
pyta ostrym tonem.
Nie wiem, po co chciałby mieszkać ze mną pod jednym dachem.
Przecież w ten sposób wystawia się na ostrzał.
–  Zgodzę się, jeśli pokażesz mi jakiś dowód.  – Przełykam ślinę,
starając się nie dawać po sobie poznać, jakie to dla mnie ważne. –
Dowód na to, że udało ci się dowiedzieć czegoś o Annie.
Bierze głęboki oddech i odchyla głowę.
–  Po to, żebyś sama ją znalazła, a  potem mnie wsypała?  –
Wpatruje się we mnie przez dłuższą chwilę, a w jego bursztynowych
oczach widać chłód. W końcu wypuszcza powietrze i odsuwa krzesło,
po czym otwiera jedną z  szuflad biurka. Wyjmuje z  niej zdjęcie
i przyciska je do piersi, czekając, aż podniosę na niego wzrok. – Jeśli
mnie zdradzisz lub spróbujesz zwiać, wyślę tę fotografię do
Nicholaia Ivanova – oświadcza zimnym tonem.
Dlaczego miałby to zrobić? Skąd wie, co zrobiłby Nicholai? Słyszał
o Aleksie?
Najwyraźniej mój wewnętrzny monolog odbija się na mojej
twarzy, ponieważ nagle kładzie zdjęcie na biurku. Natychmiast
podchodzę bliżej, żeby dobrze mu się przyjrzeć. Jest zamazane, jakby
ktoś zrobił je ze sporej odległości przy pomocy dużego zbliżenia. Na
fotografii jest ciemno, ale udaje mi się dojrzeć rząd kobiet, z  czego
każda ma dłonie związane za plecami. Po obu stronach szeregu stoi
dwóch mężczyzn z  karabinami w  rękach, a  w centralnej części
zdjęcia widać dziewczynę w  wieku mniej więcej osiemnastu lat.
Platynowe włosy niemal całkowicie zasłaniają jej twarz, ale wszędzie
poznałabym te rysy. Anna.
–  Zrobiono je trzy lata temu w  Juarez, zaraz przed sprzedażą
niewolników do Sinaola Cartel.
Krew zastyga mi w żyłach, a serce zamiera.
– Niewolników? Do kartelu?
Nie odpowiada. Nie musi. Zaciskam dłonie na krawędzi biurka.
Czuję… Czuję wszystko na raz. W  jednej chwili zalewa mnie
ogromna fala emocji, a  ja gryzę się w  policzek, próbując stłumić tę
straszną falę, jednak to nic nie daje. Mam wrażenie, że moje
kamienne serce zaczyna pękać i krwawić, a umysł wypełnia się całą
masą wspomnień, których właścicielem nie jestem ja, lecz Anna.
Wyobrażam sobie, jak ci mężczyźni przyszpilają ją do ziemi, śmieją
się, zdzierają z  niej ubranie, a  następnie wbijają paznokcie w  jej
delikatną skórę i rozkładają jej nogi. Różnica między nami polega na
tym, że mnie uratował Nicholai, a  ona nie może liczyć na nikogo.
Napieram paznokciami na blat tak mocno, że zaczynają wyginać się
w drugą stronę, a moje palce przeszywa ból. Mam ochotę sprawić, by
rzeki Meksyku spłynęły krwią, i  krzyczeć, dopóki nie zedrę sobie
gardła.
– Una!
Wzdrygam się gwałtownie, czując, jak Nero dotyka palcami mojej
brody, co natychmiast wyrywa mnie z amoku. Stoi naprzeciwko mnie
ze wzrokiem utkwionym w mojej twarzy. 
– Spójrz na mnie.
Serce wciąż łomocze mi w piersi, a skórę pokrywa cienka warstwa
potu. 
– Una, spójrz na mnie – powtarza. Kładzie dłonie po obu stronach
mojej twarzy i podnosi mi głowę, próbując nawiązać ze mną kontakt
wzrokowy.
Kiedy nasze oczy w  końcu się spotykają, Nero obrzuca mnie
badawczym spojrzeniem. Mimo wszystko wciąż mam wrażenie, że
tkwię zawieszona pomiędzy przeszłością, teraźniejszością i…
koszmarem. Nagle muska kciukiem mój policzek, a ja czuję, jakbym
wreszcie zaczerpnęła tchu po spędzeniu kilku minut na dnie
lodowatego jeziora. Biorę łapczywy oddech, napełniając płuca
cennym powietrzem, dzięki któremu natychmiast otrząsam się
z  szoku. Kładę dłoń na piersi Nero i  odpycham go od siebie tak
mocno, że zatacza się, mimowolnie wypuszczając mnie z  rąk. Jak
tylko udaje mi się uwolnić od jego spojrzenia, pośpiesznie okrążam
biurko, żeby odsunąć się od mojego rozmówcy na relatywnie
bezpieczną odległość i  pozbierać resztki rozsypanych myśli. Nie
wierzę, że tak łatwo straciłam nad sobą kontrolę, i  to jeszcze na
oczach najgorszej osoby, jaką mogłabym sobie wyobrazić na tym
miejscu. Demony przeszłości gnębią każdego z  nas, a  ja po prostu
mam ich więcej niż przeciętny człowiek.
– Przystajesz na warunki? – pyta, ponownie przybierając chłodny
wyraz twarzy.
Szczęka zaczyna mnie już boleć od ciągłego zgrzytania zębami.
–  Pozbędę się twoich przeciwników, ale w  zamian chcę czegoś
więcej niż informacji na temat Anny. – Unosi brodę. – Chcę, żebyś
pomógł mi ją odzyskać. – Co i  tak nie jest zbyt wielką ceną, biorąc
pod uwagę jej obecną sytuację.
Najwyraźniej bardzo mu zależy na tym zadaniu, bo od razu kiwa
głową.
– Stoi. – Chowa zdjęcie z powrotem do szuflady. – Muszę jeszcze
załatwić jedną sprawę, a potem zabiorę cię do domu.
Racja. Kompletnie zapomniałam o tej części umowy.

***

Po piętnastu minutach siedzenia w  opustoszałym pomieszczeniu


zaczyna mi się poważnie nudzić. Nie jestem członkinią jego świty,
którą może sobie, ot tak, wezwać i  traktować jak popychadło.
Pieprzyć to. Wychodzę z  biura i  ruszam korytarzem, chowając się
w mijanych po drodze pokojach za każdym razem, gdy na horyzoncie
zauważam jego ludzi. Jak już udaje mi się dotrzeć do porośniętego
starannie skoszoną trawą ogrodu, biorę głęboki wdech, napawając
się chłodnym, nocnym powietrzem, które natychmiast koi moje
zszargane nerwy.
Wyciągam telefon, wybieram numer Saszy i  czekam, aż łaskawie
podniesie słuchawkę.
– Słucham – mówi po rosyjsku.
Uśmiecham się. Sasza jest jedną z  niewielu osób, które zasłużyły
na moje zaufanie. Razem dorastaliśmy, trenowaliśmy, wspólnie
staliśmy się maszynami do zabijania. Jest dla mnie jak brat.
–  Sasza, to ja  – odpowiadam, gładko przełączając się na swój
ojczysty język, choć po tak długim czasie brzmi on obco w  moich
ustach. Już dawno nie było mnie w domu.
– Una, gdzie jesteś?
– Mam zlecenie w Nowym Jorku. – Nie wdaję się w szczegóły, a on
nie próbuje o  nie wypytywać. Tak wygląda nasze życie. Na tym
polega nasza praca. Choć prawdopodobnie byłby rozczarowany, że
postanowiłam się sprzedać za informacje na temat swojej siostry.
Bez wątpienia wspomniałby o tym Nicholaiowi. Oboje już jako dzieci
zostaliśmy poddani rygorystycznemu treningowi, który miał na celu
zmienić nas w żołnierzy. Ja trafiłam do bratwy w wieku trzynastu lat.
Było to zaraz po tym, jak Nicholai uratował mnie przed gwałtem
i  spędzeniem reszty życia w  burdelu. Sasza dołączył do organizacji
jako ośmiolatek. Moją lojalność wobec Nicholaia usprawiedliwia
fakt, że ten rosyjski szaleniec praktycznie zastąpił mi ojca, ale to nie
znaczy, że nie widzę jego wad. Gdyby dowiedział się o mojej decyzji,
zabiłby Annę i  zrobiłby to z  miłości do mnie. Na swój sposób
rozumiem jego sposób myślenia i  nawet się z  nim zgadzam. Ale
Anna jest dla mnie zbyt ważna, żeby tak po prostu skazać ją na
śmierć. Sasza z  kolei, w  przeciwieństwie do mnie, za nic nie
sprzeciwiłby się Nicholaiowi, bo nie ma on słabego punktu w postaci
zaginionej siostry. Kocham go jak brata, a on kocha mnie, ale wiem,
że gdyby miał do wyboru zdradzenie swojej najbliższej przyjaciółki
albo nadszarpnięcie zaufania naszego przyszywanego ojca, to
wybrałby to pierwsze. Muszę uważać.
– Chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobił.
– Och?
–  Ale musisz mi obiecać, że nikomu nie piśniesz ani słowa.  –
Krzywię się lekko, słysząc błagalną nutę w  swoim głosie, ale tu
przecież chodzi o Annę.
– Dobra, mów – rzuca po chwili wahania.
–  Chcę, żebyś dowiedział się, gdzie Sinaloa Cartel przetrzymuje
swoich niewolników seksualnych.
Milczy przez moment.
– Zdajesz sobie sprawę, że tych niewolników jest kilka tysięcy?
Wzdycham, ściskając palcami nasadę nosa.
– Szukasz kogoś konkretnego?
– Tak.
Między nami znowu zapada cisza, aż w  końcu Sasza wypuszcza
długi oddech.
– A powiesz, o kogo chodzi?
–  Do tej pory pewnie zmienili jej nazwisko. Szukam dziewczyny,
którą sprzedano do Sinaloa trzy lata temu. Jasnoblond włosy,
niebieskie oczy – wyjaśniam.
Odchrząkuje.
– Okej. Niczego nie obiecuję, ale rozejrzę się.
Sasza jest znakomitym hakerem. Włamywanie się do kont
bankowych, maili czy nawet monitoringu wizyjnego to dla niego
bułka z masłem. Jeśli w sieci znajduje się jakiś ślad po Annie, to na
pewno go znajdzie, choć przyznaję, że szanse na jego istnienie są
marne.
– Dziękuję. – Rozłączam się i przeczesuję włosy palcami. W dobie
internetu nawet przestępcy postanowili uciec się do bardziej
nowoczesnych metod działania. Podporządkowali sobie ukrytą sieć,
na której sprzedają broń, narkotyki, ludzi, a  nawet wyrzutnie
rakietowe. Handlarze bronią stworzyli sobie tam własną wersję
eBaya. Za pomocą sieci wybudowali sobie wirtualne podziemia,
gdzie często razem z  Saszą znajdujemy swoje cele. Nie jesteśmy
jednak jakimiś pieprzonymi bohaterami. Pozbywamy się tych śmieci
z polecenia ludzi, którzy chcą albo zająć ich miejsce, albo zwyczajnie
wyeliminować konkurencję. Właśnie na tym polega ten świat, na
wyzyskiwaniu słabszych. Kobiety takie jak Anna są sprzedawane do
burdelu niczym bydło na ubój, a  odpowiedzialni za to kryminaliści
nie muszą mierzyć się z żadnymi konsekwencjami. Jednak od czasu
do czasu osoba mojego pokroju wślizguje się do tego małego świata
i  wymierza odpowiednią karę. W  pewnym sensie ja też zostałam
ograbiona z  własnego życia, ale przynajmniej wciąż widzę przed
oczami konkretny cel. Kiedy już znajdę Annę, a znajdę ją na pewno,
wyrżnę każdego, kto miał cokolwiek wspólnego z  jej
uprowadzeniem.
Nawet jeśli Nero faktycznie wie, gdzie ją przetrzymują, nie
zamierzam siedzieć z  założonymi rękami i  patrzeć, jak celowo
zwleka z  poszukiwaniami tylko po to, żeby zmusić mnie do
współpracy. Nie jestem chłopcem na posyłki, mimo że potrzebuję
tych informacji. Jeśli Sasza nic nie wymyśli, Nero będzie moją
ostatnią nadzieją na odnalezienie siostry, co oczywiście ani trochę
mi się nie podoba. Chcę nim gardzić. Chcę go zabić i  z uśmiechem
patrzeć, jak powoli gaśnie życie w  jego oczach, ale na razie muszę
powstrzymać te mordercze zapędy. Natrafił na trop Anny, czego
mnie nigdy nie udało się osiągnąć, pomimo ogromnego wachlarza
kontaktów i  niezachwianej reputacji. A  wbrew pozorom reputacja
zawsze rozwiązuje ludziom języki i  zmusza ich do mówienia.
Dokonał czegoś, o  czym ja mogłam tylko pomarzyć. Tylko jak?
Szukałam jej, ale może w głębi duszy nigdy nie wierzyłam, że uda mi
się ją odnaleźć. Jednak w  momencie, gdy Nero złożył mi tę
propozycję i  pokazał zdjęcie Anny, stała się ona czymś więcej niż
wyblakłym wspomnieniem.
Z zamyślenia wyrywa mnie odgłos zbliżających się kroków, co
poniekąd mnie cieszy, ponieważ wreszcie mam okazję skupić się na
rzeczywistości. W  głębi serca liczę na jakąś walkę, akcję, przemoc
i  rozlew krwi, które przypomną mi, kim naprawdę jestem.
Nadstawiam uszu i  wypuszczam oddech, tworząc wokół ust małą
mgiełkę. Mimo że już jest kwiecień, to tutejsze noce wciąż są dość
chłodne. Oczywiście to pikuś w  porównaniu z  pogodą w  Rosji.
Szczerze to nie tęsknię za przenikliwymi mrozami, które zimą
otaczają naszą betonową fortecę.
Odwracam się w  kierunku osoby, która wyrwała mnie
z zamyślenia. Okazuje się, że to jeden z ludzi Nero. Na szczęście ten
najspokojniejszy. Jego czarny garnitur zlewa się z mrokiem, tak jakby
był jego częścią. Rozgląda się wokół, prawdopodobnie szukając
potencjalnego zagrożenia, a  kiedy w  końcu zatrzymuje się
naprzeciwko mnie, na jego twarzy gości nikły uśmiech. Pochylam
głowę, chowając twarz pod kapturem.
–  Mam na imię Gio. Jestem prawą ręką Nero  – przedstawia się
krótko i  zwięźle, a  w jego głosie pobrzmiewa cień nowojorskiego
akcentu, a nie włoskiego, jak w przypadku jego przywódcy.
– To oznacza, że mam ci ufać?
Śmieje się.
– To oznacza, że jestem wobec niego lojalny. Podobnie jak ty.
–  Piękne słowa, ale oboje wiemy, że w  tej chwili stanowię dla
niego zagrożenie.
Uśmiecha się, przez co kąciki jego oczu delikatnie się marszczą.
– Uwierz mi, Nero nie potrzebuje mojej ochrony. 
Oj, wierzę, wierzę. 
– Dlaczego tu stoisz? – pyta, ściągając ze zdziwieniem brwi.
Przewracam oczami i  z ciężkim westchnieniem zdejmuję kaptur.
Jest prawą ręką Nero, więc technicznie rzecz biorąc, jesteśmy teraz
wspólnikami. Nie mogę wiecznie ukrywać przed nimi swojej twarzy.
– Spokojnie, nie uciekam. Jeszcze nie. 
Gio ma tradycyjne, włoskie rysy, lecz w  jego brązowych oczach
widać drobne, zielone plamki, które elegancko współgrają z  resztą
tęczówki. 
– Zawarliśmy umowę – dodaję.
– Umowę, z której nie jesteś zadowolona – poprawia mnie.
Czyli Nero już go wtajemniczył. Przekrzywiam głowę i posyłam mu
krzywy uśmieszek.
– Nie wiem, co masz na myśli. – Nagle się wzdrygam, widząc, jak
dwa czarne, niezidentyfikowane kształty gnają przez ogród w naszą
stronę. Spinam mięśnie w  oczekiwaniu na atak, lecz mój towarzysz
nie rusza się z  miejsca. Po chwili okazuje się, że te kształty to dwa
dobermany, które radośnie podskakują wokół nóg Gio, a  kiedy
mężczyzna w  końcu każe im się uspokoić, posłusznie siadają na
trawie po jego obu stronach.
–  Fajne psiaki  – stwierdzam, odwzajemniając ich badawcze
spojrzenia.
–  Należą do Nero. Ten wabi się Zeus  – kładzie dłoń na łbie
dobermana siedzącego po swojej prawej – a ten George. – Wskazuje
na tego po lewej.
W pewnym momencie George nie wytrzymuje tej bezczynności
i rzuca się w moim kierunku, merdając krótkim ogonem. Uśmiecham
się, głaszcząc dłońmi jego błyszczącą, krótką sierść. 
–  No ładnie, George  – zwracam się do psa, a  Gio parska
śmiechem. – Prawdziwy z ciebie stróż.
Zeus wciąż siedzi na swoim miejscu, podczas gdy jego bliźniak
mocno ociera się o moje nogi w poszukiwaniu czułości.
– Nazwał psa George? – Podnoszę wzrok na Gio, marszcząc brwi.
Wzrusza ramionami.
– Chodź. Oprowadzę cię.
Zerkam na górującą nad nami rezydencję.
– Dzięki, ale spasuję. Gdzie jest Nero?
Przebiega wzrokiem po mojej twarzy.
– Coś mu wypadło.
Przewracam oczami.
–  Okej. Albo mnie do niego zabierzesz, albo się stąd wynoszę.
Możesz mu jeszcze przekazać, że ja na nikogo nie czekam.
Odrzuca głowę ze śmiechem i zaczyna iść w stronę budynku.
– Niech ci będzie.
Ruszam za nim bez słowa. Kiedy przechodzimy przez ogród,
w powietrzu unosi się zapach lilii, a porastające klomby czerwonych
róż zlewają się z  mrokiem nocy. W  pewnym momencie psy
zostawiają nas w tyle, wbiegając na taras leżący na tyłach rezydencji.
Po wejściu do budynku zakładam kaptur, żeby ukryć twarz przed
spojrzeniami obcych ludzi. Gio prowadzi mnie korytarzem do
pomieszczenia znajdującego się na jego końcu, a  następnie otwiera
drzwi i  kiwnięciem głowy zaprasza mnie do środka. Kiedy
przechodzę przez próg, po długich schodach do piwnicy wspina się
chłodny powiew zimnego powietrza, który następnie uderza mnie
w  twarz. Odgłos kroków Gio odbija się echem od otaczających nas
ścian, a  gdy docieramy na sam dół, mija mnie i  podchodzi do
starych, metalowych wrót. Wstukuje kod na klawiaturze, a  kiedy
słyszymy głośne kliknięcie, mocnym pchnięciem otwiera ciężkie
drzwi, sprawiając, że zawiasy wydobywają głośny, żałosny jęk.
– Zapraszam. – Cofa się o krok, nakazując mi gestem ręki wejść do
pomieszczenia. Nie podoba mi się to, lecz mimo wszystko ściągam
łopatki i twardo patrzę mu w oczy. Pewnie większość ludzi nie zdaje
sobie z  tego sprawy, ale Gio jest niebywale groźny. Z  pozoru to
uprzejmy, inteligentny facet z  wiecznym uśmiechem na ustach,
przez który zapominasz, że w każdej chwili może ci wpakować kulkę
między oczy, jeśli sytuacja go do tego zmusi. Jednak ja nie daję mu
się oszukać. Nie bez powodu ten człowiek jest prawą ręką Nero.
W środku wita mnie przerażający widok. Pomieszczenie
zbudowane jest z  gołego betonu, a  w samym środku posadzki tkwi
metalowa rura. W powietrzu czuć śmierć i swąd krwi, zapewne bijący
od zakrzepłych plam na podłodze. Cała ta scena przywodzi mi na
myśl miejsce, w  którym dorastałam. Bezpośrednio nad odpływem,
na łańcuchu owiniętym wokół kostek i  trwale przymocowanym do
sufitu wisi ciało jakiegoś mężczyzny. Choć w  tej chwili bardziej
przypomina ono obitą kupę mięcha. Naprzeciwko niego stoi
wielkolud, którego poprzednio widziałam w  biurze Nero. Rękawy
koszuli ma podwinięte do łokci, a  w zakrwawionej dłoni trzyma
kastet. Kilka kroków dalej zauważam Nero wraz z  kolejnym
członkiem jego świty. Świeżo upieczony capo opiera się o  ścianę
z  papierosem w  ustach, starając się sprawiać wrażenie
rozluźnionego.
–  Oto Tommy… – Gio wskazuje dłonią na mężczyznę siedzącego
na krześle obok Nero, a  w odpowiedzi wspomniany młodzieniec
z  uśmiechem macha mi na powitanie. Jako jedyny spośród tej
skromnej świty nie ma ciemnych włosów i  oliwkowej karnacji. Jego
zielone oczy, blada skóra i  kasztanowa czupryna świadczą o  innym
pochodzeniu niż włoskie.  – I  Jackson.  – Wyciąga niedbale dłoń
w  stronę giganta. Czyli tak wygląda wewnętrzny krąg Nero. Każdy
mafijny przywódca ma pod sobą określoną grupę żołnierzy. Muszą ją
mieć. Sama czasem wynajmuję ludzi do odwalenia brudnej roboty,
bo w  tym fachu nie można działać w  pojedynkę. To zwyczajnie
niemożliwe.
Wzdycham ciężko, a  następnie podchodzę do ściany, pod którą
stoi Nero, i czekam, aż Jackson wznowi tortury. Opieram się plecami
o  zimny beton w  odległości metra od ramienia capo, lecz pomimo
dystansu czuję bijącą od niego potężną aurę. Obserwuje w milczeniu
rozlegającą się scenę, a  jego zimny spokój niemal wzbudza mój
szacunek. Nicholai zawsze powtarza, że najważniejsze to zrobić
dobre wrażenie. Nieważne, czy jest ono prawdziwe. Siła Nero
sprowadza się właśnie do obrazu, jaki tworzy w  oczach innych.
Zwykle ludzie rzucają pogróżkami i  uciekają się do przemocy,
ponieważ chcą w  ten sposób wyrazić pewną ideę. Nero robi coś
zupełnie innego. Kazał mi zabić swoich przeciwników, jednocześnie
umywając ręce od całej sprawy. Nie musi zawracać sobie głowy
pogróżkami, bo dokładnie zna swoją wartość i  wie, do czego jest
zdolny. W  pewnym momencie zerka w  moją stronę, lecz ja nie
zwracam na niego uwagi i zamiast tego zakładam ręce na piersiach,
przybierając znudzony wyraz twarzy. Doprawdy, wszystkie
przesłuchania wyglądają tak samo.
Gio podchodzi do wiszącego więźnia, a  następnie powoli go
okrąża, trzymając dłonie w kieszeniach.
– Nie żyje? – pyta z krzywym uśmiechem.
Jackson strzela karkiem, jakby szykował się do kolejnej serii
ciosów. Z  całej trójki jest najbardziej umięśniony i  porywczy.
Prawdopodobnie niewiele wystarczy, żeby doprowadzić go do szału.
– Da się załatwić.
–  Gdybyśmy chcieli go zabić, nie kazałbym ci brudzić koszuli,
tylko sam wpakowałbym mu kulkę w  łeb  – odpiera Gio gładkim,
melodyjnym głosem. – Obudź go.
Jackson podnosi z podłogi wiadro z wodą i wylewa jego zawartość
na głowę nieprzytomnego mężczyzny. Więzień natychmiast otwiera
oczy, gwałtownie zaczerpuje tchu, a  następnie zaczyna wić się na
łańcuchu jak węgorz. Kątem oka widzę, jak Nero rzuca papierosa na
ziemię i  gasi go butem, rozsypując po posadzce czarny popiół, a  w
momencie gdy wychodzi do przodu, atmosfera w pomieszczeniu robi
się dziesięć razy gęstsza.
Tommy śmieje się pod nosem i odwraca głowę w moją stronę.
– Mam nadzieję, że nie robi ci się słabo na widok przemocy.
Nie odpowiadam. Przyszłam tu tylko po to, by wysłuchać
królewskiego dekretu Nero. Nie lubię na kogoś czekać, zwłaszcza gdy
ów jegomość chce mnie później zabrać do swojego mieszkania
wbrew mojej woli. Dlatego nie pozostaje mi nic innego, jak stać
z boku i obserwować te głupią walkę kogutów, choć muszę przyznać,
że ciekawi mnie rozwój sytuacji. Chcę zobaczyć powód tej nagłej
zmiany atmosfery, a także co takiego szykuje Nero.
Świeżo upieczony capo staje naprzeciwko więźnia, a  panująca
w  pomieszczeniu cisza staje się wręcz ogłuszająca. Powoli sięga do
kieszeni, wyciąga z niej paczkę papierosów i wkłada jednego do ust,
a  następnie bierze do ręki zapalniczkę. Zapala ją z  cichym
kliknięciem i  przybliża pomarańczowy płomień do końcówki
papierosa, sprawiając, że zaczyna się żarzyć. Mimo że nie odezwał
się jeszcze słowem, to nie potrafię oderwać od niego wzroku.
Umiejętność kontrolowania uwagi tłumu to prawdziwy dar, którym
mogą się pochwalić jedynie nieliczni. Kiedy wreszcie przerywa ciszę,
wszyscy uważnie go słuchają.
–  Panie Chang, powinien już pan wiedzieć, że zawsze dostaję to,
czego chcę.  – Wygładza kołnierz marynarki, udając, że strzepuje
z niej jakiś paproch.
–  Nie tym razem  – charczy mężczyzna na łańcuchu, choć jego
obecna pozycja nieco ujmuje stanowczości jego słowom.
Nero posyła mu uroczy uśmiech.
– W takim razie nie wyjdziesz stąd żywy – oświadcza. No, to facet
już nic nie powie. Więzień doskonale zdaje sobie sprawę, że Nero go
zabije, ale nadzieja jest potężną siłą, która jest w  stanie zmusić
człowieka do podejmowania desperackich decyzji. To właśnie ona
rozwiązuje ludziom języki, a nie świadomość, że wkrótce pożegnają
się z życiem.
–  Pierdol się!  – bełkocze mężczyzna przez spuchnięte wargi
i  połamane zęby. Buja się delikatnie na łańcuchu, sprawiając, że
metalowe oczka ocierają się o siebie, wydając upiorny zgrzyt.
Nero wzdycha ciężko i  zaciąga się papierosem. Mój wzrok
mimowolnie skupia się na tym, jak zaciska pełne wargi wokół
końcówki, a  skóra na jego ostro zarysowanej szczęce delikatnie się
napina pod ciemnym zarostem. Odwraca się i  wskazuje brodą na
Gio, który natychmiast opuszcza pomieszczenie.
–  Jeden z  moich ludzi zginął w  twojej zasadzce  – mówi capo
kompletnie beznamiętnym tonem. – Według moich źródeł Huan nie
miał z  tym nic wspólnego, a  to oznacza, że była to robota kogoś
z wewnątrz.
Tym razem więzień nie odpowiada, a  w pokoju przez moment
słychać tylko jego charczący oddech. Brzmi jak przebite płuco.
W końcu Nero wzrusza ramionami, rzucając krótko:
– Okej.
Marszczę brwi ze zdezorientowaniem, lecz nagle Gio wraca do
pokoju z  metalowym wiadrem w  ręce, które natychmiast rozbudza
moją ciekawość. Kładzie je u  stóp swojego przywódcy, a  następnie
wyjmuje z niego butelkę. Nero kiwa głową i robi krok w tył, wbijając
spojrzenie w  rozwścieczonego więźnia. Gio otwiera naczynie
i  wylewa jego zawartość na ofiarę, a  po kilku sekundach zapach
tajemniczej substancji roznosi się po całym pomieszczeniu.
Benzyna. Płyn wsiąka w  materiał dżinsów więźnia i  spływa po jego
skrępowanym ciele, aż w  końcu mężczyzna zaczyna się krztusić od
oparów.
– Co robisz? – pyta spanikowanym głosem.
Nero klęka na jedno kolano, żeby spojrzeć mężczyźnie w oczy.
–  Domagam się swojej własności.  – Zaciąga się mocno
papierosem, a  następnie rzuca nim w  twarz więźnia. Rozżarzona
końcówka natychmiast wchodzi w  reakcję z  benzyną i  w mgnieniu
oka ciało mężczyzny staje w  ogniu. Jego krzyki, akcentowane przez
trzask pożerających go płomieni, odbijają się echem od betonowych
ścian pomieszczenia. Tego typu widoki nie są mi obce, ale muszę
przyznać, że mój nowy wspólnik przeszedł samego siebie. Nagle Gio
wyjmuje z  wiadra coś jeszcze, jednak przez stojącego między nami
Nero nie widzę, co to takiego. Capo bezdusznie patrzy, jak ogień
coraz bardziej trawi tego nieszczęśnika, jakby obserwował tańczące
płomienie ogniska. W  pewnym momencie słyszę głośny syk,
a  płomienie natchmiast gasną. Przenoszę wzrok na Gio, który stoi
obok parującego ciała z  gaśnicą w  ręku. Zgasili ogień? Podpalili
więźnia, a  potem zgasili? Nic nie rozumiem. Wiem tylko, że
unoszący się wokół swąd palonych włosów i mięsa przyprawia mnie
o mdłości.
Gio wylewa na skrępowanego mężczyznę kolejne wiadro wody.
Więzień gwałtownie odzyskuje przytomność, lecz pewnie tym razem
czuje się, jakby wtrącono go do samego serca piekła, ponieważ z jego
ust wydobywa się przerażający wrzask, który nawet największych
zbirów przyprawiłby o  ciarki. Jego skóra wygląda na dosłownie
stopioną w ogniu. Zupełnie nie przypomina człowieka, który jeszcze
kilka minut temu próbował zgrywać twardziela przed grupką
mafiosów. Nero podchodzi bliżej i spuszcza wzrok na jego twarz.
– Boli, prawda? – Mężczyzna nie przestaje jęczeć z bólu. – Twoje
płuca są spalone od środka, a  to oznacza, że już długo nie
pociągniesz. Pozostało ci jeszcze kilka godzin życia, a  może kilka
dni, jeśli masz silny organizm. – Milczy przez moment, jakby czekał
na odpowiedź, lecz więzień nie jest w stanie wydusić z siebie nawet
słowa.
Cholera, w  innych okolicznościach pewnie byłoby mi go żal, ale
w tej chwili nie mogę oderwać wzroku od Nero.
– Jeśli podasz mi nazwisko, wpakuję ci kulkę w łeb. W przeciwnym
razie pozwolę ci w  pełni nacieszyć się ostatnimi chwilami swojego
nędznego żywota.
– Abbiati – szepcze ledwo słyszalnym głosem.
– Dziękuję. – Nero wyjmuje z kabury pistolet i strzela nim w głowę
mężczyzny. Ciało natychmiast wiotczeje, a  po twarzy ofiary spływa
strumień krwi, który następnie skapuje do znajdującego się poniżej
odpływu. Wygląda jak truchło świni zawieszone na haku u rzeźnika.
–  Gio, Jackson. Czas złożyć wizytę Bruce’owi Abbiatiemu –
oświadcza Nero. – Dopilnujcie, żeby stosownie nas przyjął – dodaje
mrocznym tonem. Chowa broń z  powrotem do kabury na piersi
i podchodzi do mnie. – Wybacz to opóźnienie. – Wychodzi z pokoju,
nie oglądając się za siebie.
Z pozoru Nero Verdi wygląda jak perfekcyjne ucieleśnienie klasy
i  elegancji, jednak w  głębi duszy jest bezlitosnym potworem.
Przeciwnicy tego pokroju są najbardziej niebezpieczni. W  życiu nie
wyobrażałam sobie, żeby ktoś taki jak on był w stanie beznamiętnie
patrzeć, jak człowiek płonie żywcem. Przyznaję, że tym krótkim
przedstawieniem zasłużył sobie na mój szacunek, choć czuję, że ja
też igram z  ogniem. Dzisiejszy dzień udowodnił, że oboje jesteśmy
równie zimni i  bezlitośni. A  biorąc pod uwagę jego inteligencję
i spryt… Cóż, mam się o co martwić.
Rozdział dziewiąty

Nero
W momencie, gdy wchodzę z  Uną do samochodu, bijący od niej
dyskomfort staje się wręcz namacalny. Siedzi wyprostowana jak
struna z palcami na rękojeści noża przymocowanego do jej uda.
– Dlaczego? – pyta.
Zerkam na nią przelotnie, opierając przedramiona na kierownicy.
– Rozwiń.
–  Dlaczego mamy razem mieszkać?  – wyjaśnia zirytowanym
głosem.
Rozsiadam się w fotelu i wpatruję w otaczający auto mrok.
– Mam swoje powody.
– W takim razie chętnie je poznam.
Kącik moich ust delikatnie drży, gdy pośpiesznie powstrzymuję
uśmiech. Przenoszę na nią wzrok, napotykając intensywne
spojrzenie.
–  Po prostu wiem, że w  każdej chwili możesz skontaktować się
z potężnymi ludźmi i oddać mnie w ich ręce. Właśnie zawiązaliśmy
umowę, która jest korzystna dla nas obojga. Ja dostanę to, czego
chcę, ty również.
–  No właśnie. Przecież już zgodziłam się na warunki. – Unosi
brew, a ja mimowolnie parskam śmiechem.
–  Una, daj spokój. Oboje wiemy, że przy najbliższej okazji
spróbujesz się z tego wykręcić. – Pewnie poszłabyś do Arnaldo albo
spróbowała poszukać siostry na własną rękę, mimo że nic by ci to nie
dało.
– Nie rozumiem, do czego pijesz.
Podnoszę rękę i  przebiegam palcem po jej policzku, wiedząc, że
tego nie lubi. Jeszcze nigdy nie spotkałem kobiety, która tak bardzo
wzbraniała się przed moim dotykiem. Wręcz przeciwnie, każda
z  nich chciała posmakować niebezpiecznego drania o  morderczym
spojrzeniu. Te dziewczyny nie miały pojęcia, z kim szły do łóżka. Ale
Una jest inna. W  niczym nie przypomina przeciętnej kobiety i  z
pewnością nie postrzega mnie jako egzotycznego faceta, który może
stanowić ciekawe urozmaicenie jej życia seksualnego. Widzi to, co
kryje się pod maską i  dzielnie stawia temu czoła. Przebiegam
palcami po jej miękkich ustach, po czym łapię ją za brodę.
–  Jak już ze mną zamieszkasz, to nie będziesz miała czasu na
planowanie mojej śmierci.
Powoli wykrzywia usta w  chytrym uśmiechu, a  w jej oczach
pojawia się niebezpieczny błysk.
–  Naprawdę myślisz, że możesz mnie trzymać w  jednym miejscu
wbrew mojej woli?
Odwzajemniam uśmiech.
–  Och, bez obaw. Nie będę cię trzymał wbrew twojej woli.
Ponieważ w  chwili gdy spróbujesz uciec, przekażę Nicholaiowi
wszystkie informacje, jakie udało mi się zebrać na temat Anny.
Oddech na moment więźnie jej w  gardle, a  pod palcami czuję jej
przyśpieszony puls.
– Chyba nie chcesz, żeby do tego doszło, morte? – Uśmiecham się
szeroko. 
Mam ją. Haczyk, spławik i jeszcze kawałek wędki. Nie ma już żadnej
drogi ucieczki.
W jednej chwili stałem się jednocześnie jej wybawicielem
i  prześladowcą. Na tym etapie jestem gotów zrobić wszystko, byle
tylko wywiązała się ze swojej części umowy.
Jej twarz ponownie przybiera neutralny wyraz.
– Okej.
– Okej?
Wyrywa się z mojego uścisku.
–  Pytałam o  powód, a  ty mi go podałeś. Kawał z  ciebie
manipulatorskiego drania, Verdi.
O, czyli teraz jesteśmy po nazwisku. Parskam śmiechem,
a następnie wciskam przycisk zapłonu, uruchamiając silnik.
–  Ale jeśli oczekujesz ode mnie wzorowej współpracy, to będę
potrzebowała swojej broni i ubrań. Dlatego musimy zahaczyć jeszcze
o jedno miejsce.
Przełączam skrzynię biegów i  opuszczam podjazd domu
Hamptonów.
– Niech ci będzie. Prowadź.

***

Światła samochodu padają na metalowe, przesuwne drzwi


prowadzące do małego magazynu, a  Zeus i  George podnoszą się
z  tylnego siedzenia i  nadstawiają uszu, patrząc przez boczne okna
samochodu. Wyłączam silnik i  wysiadam. Znajdujemy się w  dość
zaniedbanej części Brooklynu. Budynek otacza zespolony łańcuchem
płot, a  po obu stronach bramy wjazdowej palą się dwa światła
alarmowe, rzucając pomarańczową łunę na betonowy chodnik
biegnący pomiędzy kompleksami. Una klepie dłonią w  drzwi po
stronie pasażera, gwałtownie wyrywając mnie z  zamyślenia,
a  następnie rusza w  kierunku budynku. O  dziwo, przy bramie stoi
tylko jeden ochroniarz. Równie dobrze Una mogłaby schować swoje
rzeczy w przypadkowej komórce na narzędzia w Bronksie. Do czego
to miejsce jest jej potrzebne? Rozglądam się po skąpanym
w ciemności otoczeniu i nadstawiam uszu, lecz słyszę tylko odległy
ryk silników samochodowych, od czasu do czasu przerywany przez
dźwięk klaksonu. Ruszam za Uną, czując na piersi ciężar swojej
kabury. Muszę wykorzystać całą siłę woli, żeby nie sięgnąć po broń.
Może i  jestem przewrażliwiony, ale z  doświadczenia wiem, że tego
typu okolica idealnie nadaje się do zorganizowania zasadzki.
Nagle Una podnosi cienkie, metalowe drzwi z głośnym trzaskiem,
najwyraźniej nie zawracając sobie głowy dyskrecją. Szybko zrównuję
się z nią i razem wchodzimy do środka, zapalając po drodze światło.
Pod przeciwległą ścianą stoi rząd stalowych szafek, które zwykle
widuje się w warsztatach samochodowych. Una bierze do ręki zestaw
kluczy, a następnie podchodzi do jednej z nich i ją otwiera. Zabiera
się za przetrząsanie zawartości, aż w końcu wyciąga ze środka kilka
magazynków, przez moment przygląda się im, po czym chowa je
z powrotem.
– Możesz mi podać jedną z tamtych toreb? – Wskazuje dłonią na
ścianę po lewej stronie, na której wisi kilka pustych czarnych toreb
podróżnych. Pod nimi leżą jeszcze trzy. Biorę jedną z  nich
i  podchodzę do Uny, żeby ją podać. Kiedy już udaje się jej upchać
w niej kilkanaście rodzajów broni palnych, otwiera kolejną szufladę.
Granaty. A w następnej noże.
– Skończyłaś? – pytam, unosząc brwi.
Zerka na mnie bez słowa, głośno zasuwając torbę. 
– Zdajesz sobie sprawę, że mam w domu broń, prawda? Poza tym
nie planujemy zamachu na pentagon.
Piorunuje mnie wzrokiem.
– Wolę moją broń.
– A granaty?
Na jej ustach pojawia się drobny uśmiech.
– Granaty zawsze się przydają.
Kręcę głową, zarzucając torbę na ramię, a  Una podnosi długą,
stalową aktówkę z kąta pomieszczenia i leżący pod ścianą śpiwór.
–  To też mi będzie potrzebne.  – Wskazuje palcem na czarną,
plastikową walizkę, którą posłusznie podnoszę z ziemi.
– Okej. Zbierajmy się – rzucam.
Po chwili opuszczamy magazyn, a Una zasuwa za nami metalowe
drzwi i zamyka je na kłódkę.
–  Wiesz, radziłbym znaleźć sobie jakieś lepsze miejsce na
kryjówkę.
Rusza w stronę samochodu.
–  Wybrałam to miejsce, bo nikt nie będzie tu szukał niczego
wartościowego. – Wzrusza ramionami.
Oby miała rację…

***

Wjeżdżam na podziemny parking leżący pod moim


apartamentowcem i  zerkam na towarzyszkę. Przez całą drogę nie
odezwała się ani słowem i, szczerze mówiąc, nawet mi to pasuje. Jej
nastrój mało mnie obchodzi. Najważniejsze jest to, żeby jak najlepiej
wykonała swoje zadanie. Wysiadam z  samochodu i  otwieram z  tyłu
drzwi, żeby wypuścić psy. Zeus i  George nie opuszczają mnie na
krok, kiedy ruszam w stronę windy. Zerkam szybko przez ramię, aby
upewnić się, że Una za mną podąża.
– Muszę zabrać swoje rzeczy.
–  Zaraz kogoś po nie przyślę.  – Jej kroki są tak ciche, że
mimowolnie robię się nerwowy. W  każdej chwili mogłaby do mnie
podejść i wbić mi nóż w plecy.
Kiedy drzwi do windy rozsuwają się z  głośnym szczękiem,
wchodzę do środka i patrzę, jak Una wślizguje się pośpiesznie obok
mnie. Sprawia przy tym wrażenie, jakby przy najbliższej okazji miała
dać nogę. Wciskam odpowiedni guzik na panelu, zamykając nas
w  ciasnej przestrzeni, a  po chwili zaczynamy jechać w  górę. Una
trzyma się delikatnie z tyłu, prawdopodobnie tworząc w głowie plan
ucieczki. W metalowych drzwiach widzę zamazane odbicie jej spiętej
sylwetki. Najwyraźniej George wyczuł jej zdenerwowanie, bo nagle
przechodzi na drugą stronę kabiny i siada obok niej. Zdrajca.
Wpatruję się przez moment w  kołnierz swojej marynarki
i poprawiam koszulę.
– Nie rzucę się na ciebie z pięściami, Uno – mówię.
–  Wtedy uznałabym cię za idiotę  – odpowiada głosem pełnym
napięcia.
Szykuje się ciekawa współpraca. Gio uznał mnie za szaleńca, kiedy
podzieliłem się z nim tą decyzją. Jego zdaniem powinienem zamknąć
ją w rezydencji, ale za nic by się na to nie zgodziła. Cóż, może i by się
zgodziła, tylko że w  międzyczasie zabiłaby każdego członka mojej
świty, który miałby czelność krzywo na nią spojrzeć. Unoszące się
między nami napięcie sprawia, że mam ochotę zatrzymać windę
i  szarpnięciem otworzyć drzwi albo przytknąć lufę pistoletu do
głowy Uny, by zagrozić, że jeśli w tej chwili nie skończy odpierdalać,
to nie przeżyje tej krótkiej przejażdżki. Na szczęście zanim udaje mi
się wprowadzić któryś z  tych pomysłów w  życie, nad naszymi
głowami rozlega się głośnie piknięcie, a drzwi gładko się rozsuwają.
Oba psy natychmiast opuszczają metalową klatkę i biegną do kuchni,
gdzie Margo, moja pokojówka, lada chwila napełni im miski
z jedzeniem.
–  Windę można uruchomić tylko za pomocą klucza, a  wyjście
ewakuacyjne ma wbudowane sensory i alarm antywłamaniowy, więc
jeśli spróbujesz uciec, natychmiast się o  tym dowiem.  – Przenoszę
na nią wzrok, żeby sprawdzić, czy mnie w  ogóle słucha. Szczerze
mówiąc, nie mam pojęcia, jak się z  nią obchodzić. Zwykle mam do
czynienia z  ludźmi, którzy uginają się pod ciężarem pogróżek
i  tortur. W  tej chwili Una emanuje dziwnym spokojem i  jest
nienaturalnie ugodowa, co od razu wzbudza moje podejrzenia.
Jeszcze nigdy nie miałem styczności ze wspólnikiem z  takimi
umiejętnościami i  kontaktami, ale nie ulega wątpliwości, że ta
kobieta przy najbliższej okazji zadzwoniłaby do jakiejś dużej szychy
jak Arnaldo i  poprosiłaby go o  przysługę. Tak naprawdę to sam się
narażam na niepowodzenie. Zazwyczaj współpracuję z  pozostałymi
członkami swojego kręgu, zamiast działać w pojedynkę, o czym Una
doskonale wie. Mam tylko nadzieję, że Anna stanowi odpowiednią
cenę za jej usługi. Może i  udałoby się jej samodzielnie odnaleźć
siostrę, ale moi ludzie od lat infiltrują te kartele, co czyni mnie wręcz
idealnym sojusznikiem. Una opuszcza windę i  podchodzi do
ogromnych, przeszklonych ścian, które ciągną się przez całą długość
mieszkania i patrzy na panoramę Nowego Jorku.
–  Choć, pokażę ci twój pokój.  – Nie czekając na jej reakcję,
wchodzę po schodach na drugie piętro, a  potem na znajdującą się
tam antresolę, z  której widać całą otwartą przestrzeń parteru.
Znajdują się tu trzy sypialnie. Kiedy mijam pierwszą z  nich,
delikatnie zwalniam kroku. Z  początku chciałem ją ugościć właśnie
tam, ale w  ostatniej chwili, z  nieznanego mi powodu, zmieniam
zdanie. Idę dalej, aż w  końcu zatrzymuję się naprzeciwko pokoju,
który leży bezpośrednio obok mojego. Otwieram drzwi
i zamaszystym ruchem zapraszam ją do środka. Wystrój sypialni jest
dość skąpy. W  środku stoi tylko łóżko pokryte pościelą w  kolorze
głębokiej czerni.
– Powinnaś mieć tu wszystko, czego ci potrzeba, ale gdybyś miała
jeszcze jakieś życzenia, daj znać Margo.
– Margo?
– Mojej gospodyni. Nie trzymam tu swoich dziewczyn.
Uśmiecha się krzywo.
– Mówisz o nich tak, jakby były motylkami, które w ramach hobby
łapiesz do słoika.  – Staje na samym środku sypialni, a  następnie
odwraca się na pięcie w  moją stronę. – A  potem wyrywasz im
skrzydełka.
Una Ivanov. Kobieta, która bez przerwy próbuje stanąć mi na
odcisk i  budzi we mnie ducha rywalizacji. Powoli ruszam w  jej
stronę, zamykając dzielącą nas przestrzeń, aż w końcu udaje mi się
dostrzec w  mroku ciemnoniebieskie oczy. Naruszanie przestrzeni
osobistej jest najlepszym sposobem na wywarcie na kimś presji
i  zmuszenie do kapitulacji, lecz w  przypadku Uny ma to odwrotny
skutek. Wyzywająco unosi podbródek, sprawiając, że w moich żyłach
tętni adrenalina. Nie powinna mieć na mnie takiego wpływu, jednak
każdy jej ruch natychmiast przyciąga moją uwagę. I  nic dziwnego.
Nigdy w  życiu nie spotkałem podobnej kobiety, i  pewnie nigdy nie
spotkam. Jej umiejętności stanowią niezbity dowód na to, że w pełni
zasługuje na przydomek „pocałunku śmierci”. Przebiegam wzrokiem
po jej pełnych wargach i  nagle przypominam sobie ich miękkość,
zmysłowe ruchy języka, ostre zęby…
– Bez obaw, nie będę podcinał ci skrzydeł.
Delikatnie się uśmiecha, przekrzywiając głowę.
– Mam wrażenie, że uważasz mnie za kruche, bezradne dziewczę,
jednak zapewniam cię, że jest zupełnie inaczej. Moje skrzydła
zostały podcięte już bardzo dawno temu – mówi obojętnym tonem,
lecz w jej oczach pojawia się ledwo zauważalna iskra smutku.
Jednocześnie wiem, że nie mówi tego po to, by wzbudzić moje
współczucie. Po prostu nie cierpi, kiedy ktoś obchodzi się z  nią jak
z jajkiem. Nie powinno mnie to obchodzić, ale ta dziewczyna jest dla
mnie jak łamigłówka, którą za wszelką cenę chcę rozwiązać bez
względu na to, jak długo mi to zajmie.
–  Jak uważasz, wstrętna gąsienico.  – Parska śmiechem, a  w jej
policzku pojawia się mały dołeczek. Naprawdę przypomina motyla,
tylko że takiego ze stalowymi skrzydłami, które zabijają samym
dotykiem. W końcu wyrywam się z jej sideł i zostawiam ją samą.
– Nero.
Zamieram. 
– Ja… – słysząc wahanie w głosie Uny, natychmiast odwracam się
w jej stronę – możliwe, że będziesz mnie dzisiaj słyszał. Nie wchodź
do sypialni.
Zatrzaskuje mi drzwi przed nosem, nim zdołałem cokolwiek
powiedzieć.
Rozdział dziesiąty

Una
–  Nie zapominaj, gdzie twoje miejsce, Uno. Jesteś tylko
bezwartościowym podrzutkiem, nikim więcej. Powtórz, co
powiedziałam! – krzyczy kierowniczka z ustami tuż przed moją twarzą,
opryskując mi policzki kropelkami śliny.
Uparcie zadzieram podbródek i  odwzajemniam jej spojrzenie. Czuję
unoszący się wokół ostry zapach tytoniu, który pochodzi z żarzącego się
papierosa. Jestem ubrana w  zwiewną, letnią sukienkę, więc szorstka
powierzchnia drewnianego krzesła z  każdym najmniejszym ruchem
boleśnie ociera się o moje nagie uda. Nadgarstki mam przywiązane do
podłokietników za pomocą wytartych pasów, które mimo swoich lat
wciąż mocno trzymają mnie w  miejscu i  boleśnie wrzynają mi się
w skórę. Kierowniczka wręcz kocha tego typu kary. Uwielbia znęcać się
nad bezbronnymi dziećmi i  zmuszać je do robienia potwornych rzeczy,
które im wymyśla. Ja jestem inna. Wiem, jaki czeka nas los, co dla nas
planują. Nie zamierzam tak po prostu zaakceptować takiej przyszłości.
Zwłaszcza jeśli czeka ona również moją siostrę.
– W porządku. Pamiętaj, że sama się o to prosiłaś – warczy, po czym
wyjmuje papierosa z ust i gasi go na mojej skórze.
To boli. Naprawdę boli. A jakby tego było mało, chwilę później uderza
mnie swąd palonego mięsa i  topniejącej skóry. Pierwszy raz w  życiu
czuję ten zapach i z pewnością nie ostatni.
Nagle scena ulega zmianie. Twarz kierowniczki traci ostrość, aż
w  końcu zastępuje ją Erik. Skórzane pasy, które do tej pory krępowały
moje nadgarstki, zmieniają się w dłonie przyszpilające mnie do zimnego
betonu. Na myśl o tym, co za chwilę ma się wydarzyć, mój oddech staje
się płytszy, a  serce bije tak mocno, że kręci mi się w  głowie. Próbuję
wyrwać się z jego uścisku, lecz mężczyzna pośpiesznie wymierza mi cios
w policzek z taką siłą, że tyłem głowy boleśnie uderzam o posadzkę.
Erik przykrywa mnie swoim ciałem, a  ja czuję na szyi jego wilgotny
oddech.
– Zniszczę cię – szepcze.
Właśnie w  tamtej chwili odniosłam wrażenie, że sekrety ludzkiej
natury stały się dla mnie jasne. Następne kilka minut przypomina jedną
wielką szamotaninę przepełnioną adrenaliną i odgłosami rozdzieranego
materiału. Wciąż stawiam opór, próbując drapać wszystko w  zasięgu
ręki, lecz w pewnym momencie przestaję być główną bohaterką swojego
koszmaru. Stoję z  boku i  patrzę, jak leżąca na podłodze dziewczyna
zmienia się w  Annę. Tylko że w  przeciwieństwie do mnie nie próbuje
walczyć, a  Nicholai nie przybywa jej na ratunek. Łzy spływają mi po
policzkach, bo nie jestem w  stanie ruszyć się z  miejsca bez względu na
to, jak bardzo chcę jej pomóc. Czuję, jakby moje stopy były trwale
przytwierdzone do betonu. Mogę jedynie patrzeć na moją własną siostrę
zamykającą się w  sobie i  zmieniającą w  szmacianą lalkę o  pustym
spojrzeniu. Po jej słodkiej niewinności nie ma już ani śladu.
Głośno zaczerpuję tchu, otrząsając się z  koszmaru. Po skroniach
ciekną mi łzy, a gardło mam zdarte od wrzasków. Dopiero po chwili
przypominam sobie, gdzie jestem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio
przebywałam w jednym miejscu dłużej niż dwa tygodnie, lecz mimo
wszystko za każdym razem nagła zmiana otoczenia zbija mnie
z tropu. Te koszmary nawiedzają mnie już od lat. W zasadzie to nie
powinnam ich tak nazywać, ponieważ te wszystkie rzeczy wydarzyły
się naprawdę. Całe moje dzieciństwo przypominało jeden wielki
koszmar, więc materiału na nocne lęki jest pod dostatkiem. Lecz
dzisiaj pojawiło się w nich coś nowego. Pierwszy raz Anna stała się
źródłem mojego cierpienia. To nie było wspomnienie. Nie
poddałabym się tak łatwo, ale moja siostra to co innego. Sama myśl
mrozi krew w  żyłach, a  cichy głosik w  ciemnym zakątku mojego
umysłu błaga, żeby mimo wszystko myśleć pozytywnie, bo może
jednak nie podzieliła takiego losu. Niestety w  tym świecie snucie
tego typu nadziei jest tylko stratą czasu i energii.
Do pomieszczenia wpada światło bijące od leżącego poniżej
miasta, rzucając różnorakie cienie na szary, matowy dywan. Moje
serce wciąż bije jak szalone, a  skóra klei się od potu, więc szybko
wstaję z  łóżka i  cicho przechodzę do łazienki znajdującej się po
drugiej stronie pokoju. Nie włączając światła, puszczam wodę, żeby
zleciała ta zimna. W  międzyczasie rozbieram się, a  potem wchodzę
pod gorący strumień, otulając się mrokiem wraz z  wypełniającym
kabinę przyjemnym ciepłem, które natychmiast rozluźnia moje
spięte mięśnie. Powinnam bać się ciemności, biorąc pod uwagę moje
brutalne dzieciństwo, ale na szczęście tak nie jest. Mrok mnie
wyzwala. Dzięki niemu mogę być sobą i  ukryć wszystkie blizny
szpecące moją duszę. Z  kolei światło otrząsa z  tej błogiej ślepoty
i  przywraca do gównianej rzeczywistości. Kiedy udaje mi się zmyć
cały pot z  ciała, wychodzę na matę i  owijam się jednym z  grubych
ręczników wiszących na ścianie obok.
Po koszmarze nigdy nie jestem w  stanie zasnąć, więc wychodzę
z  pokoju i  przechadzam się po mieszkaniu w  nadziei, że uda mi się
znaleźć jakiegoś laptopa lub inne urządzenie z  dostępem do sieci.
O dziwo, wszystkie moje rzeczy leżą w salonie obok kanapy. Na mój
widok George natychmiast podrywa się ze swojego posłania, które
leży w kącie. Natomiast Zeus kompletnie nie zwraca na mnie uwagi.
Zakładam torbę na ramię i ruszam z powrotem do pokoju, lecz nagle
zamieram, kiedy z  tyłu dobiega mnie niski skowyt. George stoi po
drugiej stronie salonu i patrzy na mnie tak, jakbym właśnie złamała
mu serce. Nie wiem, jakim cudem doberman może być taki uroczy,
ale jakoś mu się to udaje.
– No, chodź – szepczę. Opuszcza łeb i niepewnie wchodzi za mną
po schodach, jakby się mnie wstydził.  – Co za dziecinny pies!  –
rzucam ze śmiechem.
Siadam z  powrotem na łóżku z  George’em u  stóp, po czym
przetrząsam torbę w  poszukiwaniu laptopa leżącego na jej dnie.
W Nowym Jorku, a także w innych miastach na całym świecie mam
jeszcze kilka kryjówek podobnych do tej na Brooklynie. Trzymam
tam broń, paszporty, pieniądze, laptopy i  zapasowe ubrania.
W  sumie to wszystko, czego mi potrzeba w  kryzysowej sytuacji,
ponieważ każde zlecenie może wymknąć się spod kontroli. Jeśli
zadrę z  niewłaściwą osobą, w  mgnieniu oka ktoś może wystawić
nagrodę za moją głowę i w oczach półświatka zrobić ze mnie wroga
numer jeden. Wtedy musiałabym jak najszybciej spakować wszystkie
niezbędne rzeczy i  uciekać do Rosji. W  tym fachu trzeba mieć oczy
dookoła głowy, bo inaczej skończy się w rynsztoku albo w piachu.
Czasami moje cele wydają się operować w  dwóch osobnych
światach. Przywódcy karteli mogą rano całować swoje żony i  dzieci
na pożegnanie, a  wieczorem zabijać ludzi, handlować narkotykami
i  sprzedawać kurwy do obskurnych burdeli. Sama wiele razy
przyczyniałam się do osieracania ich dzieci, ale za każdym razem
dziwi mnie, jak usilnie próbują zgrywać przykładnego męża i  ojca.
Nie rozumiem, co nimi kieruje i  dlaczego ktoś miałby świadomie
narażać własne życie tylko po to, żeby zaznać czegoś tak
niebezpiecznego i  trywialnego jak miłość. Nawet największe dranie
nie potrafią się oprzeć temu pragnieniu. Jednak ja nie mogę sobie
pozwolić na taką prostotę. Lubię adrenalinę, która krąży w  moich
żyłach podczas zleceń. Lubię walczyć o  przetrwanie i  upajać się
zwycięstwem. Dzięki temu mój świat nabiera kolorów i zachęca mnie
do jego podbicia.
Wyciągam z torby laptopa i otwieram go. W bocznej kieszeni torby
znajduje się adapter do kart pamięci. Oczywiście nic w nim nie ma,
bo wszystkie potrzebne informacje na temat organizacji
przestępczych cały czas noszę przy sobie. Zamykam dłoń na swoim
naszyjniku w kształcie małego, srebrnego liścia o długości zaledwie
półtora centymetra. Wygląda niepozornie, lecz tak naprawdę jest to
sekretnik skrywający malutką kartę pamięci. Wyjmuję ją ze środka
i  wsuwam do adaptera, a  następnie wkładam go do odpowiedniego
gniazda w  laptopie. Po chwili dysk zaczyna pobierać dane sięgające
daleko wstecz.
Cztery nazwiska i  cztery cele. Nie tracąc ani chwili, zabieram się
do pracy. Przetrząsam akta, a  kiedy do pomieszczenia wpełzają
pierwsze promienie wschodzącego słońca, wiem już wszystko.
Finnegan O’Hara jest Irlandczykiem i  ma brzydki nawyk
zachodzenia ludziom za skórę. Oprócz tego, że należy do Irlandzkiej
Armii Republikańskiej, zajmuje dość wysoką pozycję w  irlandzkim
świecie i posiada ogromne wpływy w wielu gałęziach handlu między
Europą a  resztą świata. Wykupił wszystkie możliwe porty morskie
i praktycznie zmonopolizował tamtejszy rynek. Gdyby Włosi chcieli
przewozić narkotyki przez Irlandię, czyli najmniej strzeżone miejsce
na całym kontynencie, najpierw musieliby się dogadać
z Finneganem. Armeńczycy, Rosjanie i wiele innych grup również ma
z  nim na pieńku, bo jest aroganckim dupkiem, który nie zawraca
sobie głowy grzecznościami i honorem. Dlatego prędzej czy później
ktoś i  tak próbowałby go zlikwidować. Wygląda na to, że Nero jest
nieco bardziej bezpośredni niż inni przywódcy mafii, z  którymi
dotychczas miałam do czynienia. Nie dziwię się, że to właśnie on
postanowił jako pierwszy wyjść z szeregu.
Pozostała trójka: Marco Fiore, Bernardo Caro i  Gabriele Lama, to
Włosi. Marco jest biznesmenem, Bernardo zasłynął jako kolejny
nowojorski capo, a Gabriele pełni rolę jego prawej ręki. Bernardo był
bliskim przyjacielem Lorenzo, dlatego po jego śmierci wystąpił
przeciwko Nero. Nic dziwnego, że jego nazwisko widnieje na liście.
Jednak nie rozumiem, dlaczego znajduje się na niej również Marco
Fiore. Był lojalny wobec całej rodziny. Nie znalazłam żadnych
informacji, które świadczyłyby o konflikcie łączącym go z Nero, choć
sama niewiele wiem o  swoim nowym wspólniku. Nie znam nawet
celu tej całej misji. Zarówno Lorenzo, jak i Nero byli synami Matteo
i Violi Santosów. Lorenzo odziedziczył nazwisko ojca, a Nero przyjął
panieńskie nazwisko matki. Rodzina Verdi jest dość wpływowa, ale
tylko w  Europie. Fakt, że Nero kazał mi zabić swojego brata, jest
chyba najlepszym przykładem dysfunkcyjnej rodziny, jaki w  życiu
widziałam. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego zdecydował się w  ten
sposób rozwiązać problem? Z powodu kłótni? Szczerze wątpię. Poza
tym to Arnaldo był głównym organizatorem zamachu. Ciekawe, co
nim kierowało.
Kurwa, głowa zaczyna mnie już boleć od tego wszystkiego.
Dlaczego w  ogóle mnie to interesuje? Nigdy nie pytam
zleceniodawcy o  jego powody. Moje obecne cele niczym się nie
różnią od pozostałych, tylko że tym razem zapłatą za wykonanie
zadania jest Anna, a  mój obecny przełożony każe mi ze sobą
mieszkać pod jednym dachem. Mam wrażenie, jakbym właśnie
kładła głowę na kamieniu w  oczekiwaniu na ostateczny cios, ale
jednocześnie nie mogę przestać myśleć o  motywacjach, jakie mogą
kierować Nero. Zgodziłam się na jego warunki tylko ze względu na
siostrę, jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że za tym wszystkim
kryje się coś więcej. Zwykle zdaję się na instynkt, który w tej chwili
podpowiada mi, że Nero jest zwykłym i  podstępnym capo
szukającym zemsty. Coś tu nie gra.
***

Od mojego przyjazdu mija już piąty dzień, a  ja prawie w  ogóle nie


widziałam Nero. Zazwyczaj siedzi zamknięty w  swoim biurze,
podczas gdy ja przetrząsam bazę danych w  poszukiwaniu nazwisk,
lokacji i  kontaktów. Mimo ogromnej ilości czasu, jaką dotychczas
poświęciłam na to zadanie, wciąż nie mam pojęcia, od czego zacząć.
George siedzi u  moich stóp przy barze w  kuchni i  wpatruje się
maślanymi oczkami w tosta, którego właśnie jem. W końcu lituję się
nad nim i  podaję mu kawałek, nie odrywając wzroku od schematu
jednego z  nocnych klubów Bernardo. Za oknem zaczyna już
wschodzić słońce, stopniowo wypełniając kuchnię różowo-
pomarańczowymi smugami światła. Z początku zakładałam, że Nero
jeszcze śpi, lecz nagle dochodzi mnie głuche, regularne bębnienie,
które dobiega z  głębi mieszkania. Marszczę brwi ze
zdezorientowaniem i  ruszam w  kierunku źródła dźwięku, po czym
otwieram drzwi obok windy. Za nimi znajduje się siłownia
wyposażona w bieżnię, worek treningowy, ciężarki o najróżniejszych
rozmiarach oraz kilka maszyn do ćwiczeń. Mam wrażenie, że to
jedno z  największych pomieszczeń w  całym mieszkaniu, które już
samo w sobie jest ogromne.
Opieram się o framugę i patrzę, jak stopy Nero uderzają w taśmę
bieżni. Z  tego miejsca widzę jego profil, lecz mój obecny
współlokator najwyraźniej nie zwraca na mnie uwagi. Jest bez
koszulki, a  jego dresy wiszą nisko na biodrach, ukazując twarde
mięśnie brzucha, które napinają się z każdym najmniejszym ruchem.
Plecy Nero wręcz lśnią od potu, a jego krople raz po raz spływają po
opalonej skórze i wsiąkają w materiał spodni. Połowę swojego życia
spędziłam na treningach w  towarzystwie dorosłych mężczyzn, więc
zdążyłam przywyknąć do tego typu widoków. Dla mnie mięśnie to
zwykły dowód siły, nic więcej. Jednak kiedy teraz patrzę na płynne,
pełne gracji ruchy Nero… Jest piękny. Nie da się go inaczej opisać.
Dzięki ciężkiej pracy i  stalowej determinacji zmienił swoje ciało
w  zabójczą broń, podobnie jak kowal wkłada całe swoje serce
w wytworzenie idealnego ostrza. Uderza dłonią w przycisk „stop” na
panelu, sprawiając, że taśma pod jego stopami gwałtownie zwalnia,
aż w końcu całkiem się zatrzymuje.
–  Gapisz się  – zwraca się do mnie, nie odrywając wzroku od
bieżni. Zarzuca ręcznik na głowę i  dopiero wtedy odwraca się,
próbując wyrównać oddech. – A w twoim przypadku to nie jest dobry
znak.
– Jeszcze nie planuję twojej śmierci. – Wchodzę do pomieszczenia
i opieram się plecami o ścianę.
Uśmiecha się krzywo, a następnie schodzi z bieżni i idzie w moim
kierunku, po raz pierwszy ukazując swoje tatuaże w pełnej krasie. Na
piersi ma wypisane włoskie przysłowie, które praktycznie można
przetłumaczyć jako: „karma to suka”, a  na prawym przedramieniu
ma wytatuowany cały rękaw, jednak z  tej odległości nie jestem
w  stanie rozpoznać szczegółów. Zatrzymuje się tak blisko mnie, że
czuję bijące od niego ciepło. Po chwili sięga po butelkę wody stojącą
na półce tuż przy mojej twarzy. Mocniej zapieram się o ścianę, lecz
to nie chroni mnie przed upajającym zapachem potu zmieszanego
z  męskim mydłem. Kusi mnie, żeby lekko podnieść rękę i  dotknąć
klatki Nero. Jego mokre włosy muskają moje czoło, kiedy delikatnie
się pochyla, żeby spojrzeć mi w oczy.
– A może po prostu lubisz na mnie patrzeć. – Podnosi butelkę do
ust i bierze z niej kilka łyków, nie odrywając ode mnie rozbawionego
spojrzenia.
Mój wzrok mimowolnie podąża za pojedynczą kroplą potu, która
leniwie ścieka po jego szyi, a następnie spływa po klatce piersiowej.
Zaciskam zęby, próbując stłumić zalewającą mnie dziwną falę
gorąca. Mam ochotę przebiec rękami po jego wilgotnej skórze
i poczuć twarde mięśnie pod palcami, co najwyraźniej odzwierciedla
się na mojej twarzy, ponieważ chwilę później Nero kładzie dłoń na
mojej talii i uśmiecha się, czując, jak cała sztywnieję. Pewnie myśli,
że jego dotyk po prostu wzbudza we mnie dyskomfort, ale prawda
jest o wiele bardziej mroczna.
Łapię go za nadgarstek i mocno odsuwam jego rękę.
– Przestań – rzucam ostrzegawczym tonem.
Kąciki jego oczu marszczą się delikatnie, kiedy pochyla się w moją
stronę, muskając wargami moje ucho.
– Bo co? – szepcze.
Kładę dłonie na jego brzuchu i wbijam mu paznokcie w skórę, aż
w  końcu udaje mi się wywalczyć kilka dodatkowych centymetrów
dzielącej nas przestrzeni. Patrzy mi głęboko w oczy, a ja zaczerpuję
tchu, czując pod palcami, jak napina mięśnie brzucha.
Nicholai jest prawdziwym ekspertem, jeśli chodzi o  szkolenie
swoich ludzi. Opowiedział mi kiedyś, jak pewien mężczyzna nauczył
swojego psa ślinić się w reakcji na zwykły odgłos dzwonka. Dzwonił
nim za każdym razem, gdy dawał mu jeść, żeby po jakimś czasie
zwierzę zaczęło kojarzyć ten odgłos z  zaspokojeniem głodu. Mój
trening również miał zakorzeniać we mnie tego typu odruchy.
Wszelkie więzi emocjonalne i  przejawy czułości były surowo
zabronione. Nasze ciała nawiązywały ze sobą kontakt tylko
i  wyłącznie podczas walki, a  gdy okazjonalnie dotykano nas poza
ringiem, towarzyszył temu ból i  impuls elektryczny, dlatego po
jakimś czasie zaczęliśmy kojarzyć ludzki dotyk z  agresją. Do tego
wysoko rozwinięte umiejętności walki oraz instynkt przetrwania.
Wtedy powoli rodzi się zezwierzęcony zabójca. Przyznaję, że ten
sztuczny impuls wiele razy uratował mi skórę, jednak po kilku latach
zrodził dość uciążliwy dla mnie problem. Moje zlecenia często
polegają na uwiedzeniu ofiary, do czego również byłam szkolona.
W takich sytuacjach mój umysł toczy ze sobą walkę, próbując usilnie
stłumić odruch, który wpajano we mnie od dziecka i  który w  tej
chwili każe mi złamać Nero rękę, mimo że nie chcę tego robić.
– Mówię poważnie, Nero.
–  Mimo to nadal mnie dotykasz – odpowiada, spuszczając wzrok
na dłoń, którą wciąż trzymam na jego brzuchu. Zamiast się odsunąć,
stoi w miejscu, jakby czekał na mój ruch. Jego skóra jest taka gładka
i  ciepła. Nie pamiętam, kiedy ostatnio dotykałam kogoś z  własnej
woli bez zlecenia zabicia tej osoby. Nero nie jest ani żołnierzem, ani
towarzyszem broni, ani przyjacielem z  dzieciństwa. Nie jest też
klientem czy kolejną ofiarą. Jest anomalią, wyjątkiem od reguły,
niecodziennym sojusznikiem. W jednej chwili mąci mi w głowie, a w
kolejnej jego brutalność i dzikość wprawiają mnie w zachwyt. Kiedy
pochyla się bliżej, wbijam mu paznokcie w  skórę, czując pod
opuszkami silne i  miarowe bicie serca. Parska śmiechem, po czym
robi duży krok w tył, a następnie wychodzi z siłowni.
Przez chwilę stoję w miejscu, patrząc tępo w przestrzeń. Właśnie
tak wygląda ludzka słabość. Mam wrażenie, że podoba mu się ten
taniec śmierci, ponieważ ciągle wystawia moją cierpliwość na próbę.
Za każdym razem tylko czeka na moment, w  którym powoli
puszczają mi nerwy.
Coś mi mówi, że wkrótce atmosfera w mieszkaniu zrobi się bardzo
niezręczna. Wreszcie otrząsam się z  szoku i  wracam do salonu,
jednak nigdzie nie widzę Nero. Pewnie bierze prysznic. Kiedy
w  końcu wyłania się ze swojego pokoju, ma na sobie czysty,
ciemnoszary garnitur, a pod spodem białą koszulę i srebrny krawat.
– Muszę coś załatwić. Niedługo wrócę – rzuca, a następnie głośno
gwiżdże, wołając psy, które w mgnieniu oka zjawiają się u jego boku
i wchodzą za nim do windy.
– Co takiego? Niedługo wrócisz? Żartujesz sobie?
Zatrzymuje się i  odwraca w  moją stronę, przybierając znudzony
wyraz twarzy.
– Właśnie sobie przypomniałem, dlaczego mieszkam sam.
Odrzucam głowę ze śmiechem, po czym biorę do ręki jeden z noży
kuchennych i rzucam nim w Nero. Ostrze zaczepia o jego marynarkę,
a  następnie odbija się od metalowych drzwi windy i  upada
z  brzękiem na podłogę. Marszczy brwi i  podnosi ramię, żeby
przyjrzeć się rozcięciu w drogiej tkaninie.
– Masz chujowego cela – warczy, ruszając w moim kierunku.
Uśmiecham się.
–  Prawda. Celowałam w  twoją pierś.  – Wzruszam ramionami.  –
Twoje noże kuchenne są słabo wyważone. Ale skoro już udało mi się
przyciągnąć twoją uwagę, przedyskutujmy warunki naszej
współpracy.
Nie odpowiada. Zamiast tego wbiega po schodach na piętro, nawet
nie zaszczycając mnie spojrzeniem. Pośpiesznie ruszam za nim jak
cień. 
– Widzisz, nic, tylko rzucasz tymi swoimi pogróżkami. Mówisz, że
jeśli ucieknę, to skontaktujesz się z Nicholaiem i w ogóle. 
Wchodzi do swojej sypialni i od razu zaszywa się w garderobie, a ja
cały ten czas depczę mu po piętach. 
– Ale tak się składa, że jeśli wyjawisz wszystko Nicholaiowi, a on
zabije Annę, to stracisz kartę przetargową – kontynuuję znudzonym
głosem. Wtedy przynajmniej mogłabym go zabić. Stoję w  progu
drzwi do garderoby, patrząc, jak ściąga zniszczoną marynarkę
i zdejmuje z wieszaka identyczną. – To…
–  Zamknij się  – przerywa ostro, a  pobrzmiewająca w  jego głosie
niebezpieczna nuta sprawia, że momentalnie sztywnieję. Nero
w  mgnieniu oka pokonuje dzielącą nas odległość, po czym łapie
mnie mocno za brodę, przekręca mi głowę w  bok i  pochyla się tak
blisko, że muska wargami moje ucho.
Wykrzywiam wargi w  uśmiechu, czując tlącą się w  mojej piersi
iskrę paniki. Wreszcie coś czuję. Gorący oddech Nero otula moją
szyję, sprawiając, że przechodzi mnie dreszcz.
–  Nie wkurwiaj mnie. Nie próbuj ze mną negocjować ani stawiać
mi warunków  – mówi przerażająco spokojnym głosem.  – Oboje
wiemy, że zależy ci na wykonaniu tego zadania o wiele bardziej niż
mnie, ponieważ dzięki temu uda ci się uratować siostrę. Ale śmiało,
dalej ze mną pogrywaj. Zobaczymy, jak to się dla ciebie skończy. –
Odpycha mnie od siebie i zamaszystym krokiem opuszcza sypialnię.
Stoję przez moment w  miejscu, upajając się tętniącą w  moich
żyłach adrenaliną. Ten facet mnie przeraża. I podoba mi się to.
Rozdział jedenasty

Una
Po pięciu minutach od wyjścia Nero w  mieszkaniu pojawia się
Tommy. Przechadza się po kuchni, trzymając dłonie w  kieszeni
i  pogwizdując pod nosem. Jak przystało na członka świty Nero,
ubrany jest w  drogi garnitur, a  włosy ma w  nieładzie. Górne guziki
jego koszuli są rozpięte, ukazując dość spory kawałek nagiej skóry.
Do tego cuchnie alkoholem, co czuję, siedząc nawet przy barze, na
którym jakiś czas temu położyłam sobie laptopa i  próbowałam
utworzyć w głowie plan zlikwidowania Marco Fiore. Nero przesłał mi
dzisiaj rano plik z jego danymi, zupełnie jak pracę domową. Super.
–  Wychodzi na to, że dzisiaj masz ze mną randkę. – Puszcza mi
oko, po czym wskakuje na stołek po przeciwnej stronie baru.
–  Czyli Nero kazał ci mnie niańczyć  – mówię, nie podnosząc
wzroku.
Wybucha śmiechem, przekrzywiając głowę.
–  Niańczenie zwykle polega na pilnowaniu łobuza. Ja raczej
nazwałbym to trzymaniem warty.
Wzdycham.
–  W porządku. W  takim razie, skoro już tu jesteś, to mógłbyś się
na coś przydać. Powiedz mi wszystko, co wiesz na temat Silka.
Ściąga brwi.
– Klubu Marco?
– Tak.
Potrząsa głową.
–  To zwykły klub ze striptizem. Przychodzi tam w  każdy piątek
i sobotę.
Dzisiaj jest środa.
– Idealnie.
– Nie, nie, nie. – Znowu potrząsa głową i opiera łokcie na wyspie,
pochylając się w moją stronę. – Tam go nie dorwiesz.
Ciekawe. Czyli Tommy wie, dlaczego tu jestem.
Uśmiecham się krzywo.
–  Zdajesz sobie sprawę, z  kim właśnie masz do czynienia? –
unoszę głos, na co Tommy patrzy na mnie pustym wzrokiem.  –
Potrafię dorwać każdego i  nic mnie przed tym nie powstrzyma.  –
Wracam wzrokiem do ekranu i  wpatruję się w  ulice otaczające Silk,
a  Tommy wzrusza ramionami, odchylając się na krześle.  –
A striptizerki?
–  Raczej się z  nimi nie dogadasz. Większość z  nich to Włoszki.
Może i by ci się udało, ale szanse są nikłe.
– Czyli odpada. – Widzę kątem oka, jak kiwa głową. – Ochrona?
Wyciąga paczkę papierosów z wewnętrznej kieszeni marynarki.
–  Marco to cwany skurwiel. Ochrona nie opuszcza go na krok. –
Wyjmuje papierosa, a  następnie wkłada go do ust, śmiejąc się
sucho. – Szczerze mówiąc, to sam bym był taki cwany, gdybym zalazł
za skórę komuś takiemu jak Nero – mruczy pod nosem, po czym
podnosi zapalniczkę i osłania dłońmi płomień.
–  Czyli jednak czymś go wkurwił  – mówię z  zaciekawieniem,
próbując wyciągnąć od niego więcej informacji, mimo że nie
powinnam.
Tommy wypuszcza dużą chmurę dymu, a  na jego ustach gości
nikły uśmiech. Kiedy podnosi wzrok, widzę po jego twarzy, że zdaje
sobie sprawę z  tego małego przesłuchania. Wie, że nie znam
powodu, dla którego Nero chce pozbyć się Marco. Jednak mimo to…
–  Popierał Lorenzo.  – Wzrusza ramionami.  – Nie przepada za
Nero. Cóż, kocham Nero jak brata, ale nawet ja przyznam, że
charakter to ma paskudny.
–  Zauważyłam.  – Nie pytaj.  – Skąd się znacie z  Nero? – Brawo,
idiotko.
Odchyla się delikatnie na stołku, obrzucając mnie podejrzliwym
spojrzeniem.
– Razem dorastaliśmy.
–  Ale nie jesteś Włochem.  – Przez moment boję się, że go
uraziłam, lecz Tommy jedynie wzrusza ramionami.
– Pół Włoch, pół Irlandczyk.
–  Cóż za niefortunne połączenie  – stwierdzam, wpatrując się
w ekran laptopa. Włosi i Irlandczycy nie cierpią siebie nawzajem.
Wybucha śmiechem.
– Taa, ja byłem mieszańcem, a Nero bękartem.
– Bękartem? 
Jezu Chryste, zamknij się, ty głupia.
Zaciąga się papierosem.
–  Tak go nazywali. Oboje byliśmy wyrzutkami, więc siłą rzeczy
skończyliśmy jako przyjaciele.  – Wyjmuje z  kieszeni piersiówkę
i nalewa sobie drinka, puszczając mi oczko.
–  Teraz rozumiem, dlaczego to ty masz mnie niańczyć – rzucam
sucho.
Wzrusza ramionami. Ten człowiek ma nerwy ze stali, co by
wyjaśniało, dlaczego Nero przysłał tu właśnie jego zamiast na
przykład takiego Jacksona. Podejrzewam, że mogłabym sprowokować
wielkoluda i w mgnieniu oka pozbawić go przytomności, a następnie
spieprzać stąd ile wlezie. Już teraz zaczynam się dusić w  tym
mieszkaniu. Im szybciej uda mi się stworzyć jakiś plan, tym prędzej
będę mogła opuścić to więzienie i zająć się tym, co najlepiej potrafię.
Czas ucieka.

***

Po południu Tommy dostaje SMS-a i natychmiast zrywa się na równe


nogi, zdejmując marynarkę z oparcia krzesła. Cieszę się, że w końcu
zostawi mnie samą. Pół godziny temu w  mojej skrzynce pojawił się
e-mail od Saszy i już nie mogę się doczekać, aż wreszcie będę mogła
go przeczytać. Mam nadzieję, że udało mu się dowiedzieć czegoś na
temat Anny. W końcu od naszej rozmowy minęło już pięć dni.
Bębnię palcami o  krawędź klawiatury i  czekam, aż Tommy
wreszcie wyjdzie z  mieszkania. Zakłada marynarkę, unosi dłoń
w żartobliwym salucie, po czym kieruje się do windy. W momencie,
kiedy drzwi się za nim zasuwają, uruchamiam skrzynkę mailową.
Wiadomość od Saszy nie ma tytułu ani treści. W  środku znajduję
tylko link.
Klikam w  odnośnik, włączając jakąś stronę internetową, a  na
widok jej zawartości skręca mnie w żołądku. Zawiera ona transmisje
z  różnych kamer bezpieczeństwa. Wszystko jest po hiszpańsku,
a niemal cały ekran zapełniają okna z transmisjami. Włączam jedno
z  nich i  widzę nagą dziewczynę, która siedzi na łóżku z  kolanami
przyciągniętymi do klatki piersiowej. Twarz ma zakrytą długimi,
ciemnymi włosami i  wygląda, jakby została pozbawiona wszelkich
resztek nadziei i chęci do życia. W normalnych okolicznościach ten
widok pewnie nie robiłby na mnie wrażenia, jednak cała ta sprawa
z  Anną całkowicie zaburzyła mój system wartości. Dziewczyna na
ekranie wygląda tak, jakby chciała się schować, zniknąć albo odejść
w  niepamięć. Podejrzewam, że strzał w  głowę byłby teraz dla niej
lepszym wyjściem niż taki los. Biorę głęboki wdech i  klikam na
kolejne okna, z których każde przedstawia skąpą, betonową celę, a w
jej środku zaplamione łóżko i kobietę o pustym spojrzeniu. Niektóre
z  nich są same, lecz w  kilku przypadkach widzę, jak mężczyźni
wykorzystują ich pozbawione życia ciała jak dmuchane lalki. Nagle
zamieram, gdy na ekranie pojawia się dziewczyna o  platynowych
włosach. Jakiś mężczyzna stoi przed nią i  rozpina sobie spodnie,
podczas gdy ona siedzi na łóżku ze spuszczoną głową i  dłońmi
złożonymi na podołku. Facet mocno chwyta ją za brodę i  podnosi
głowę, sprawiając, że kosmyki długich włosów zsuwają się
dziewczynie z twarzy.
–  Anna  – szepczę. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy
z  powagi sytuacji, jednak teraz, gdy na własne oczy widzę, że moja
siostra jest jedną z tych maltretowanych dziewcząt, wszystko się we
mnie gotuje. Powinnam wyłączyć transmisję, ale nie jestem w stanie
się do tego zmusić. Mężczyzna uderza ją w  policzek i  rzuca się na
Annę, jednocześnie ściągając spodnie do kolan. Chwilę później
zaczyna ją gwałcić. Serce mi pęka, ale nie mogę oderwać wzroku od
ekranu. Skoro ona musi znosić te tortury, to ja przynajmniej
powinnam być w  stanie na to patrzeć. Chciałabym w  jakiś sposób
poinformować ją, że wkrótce ten koszmar się skończy. Najgorsze
w  tym wszystkim jest to, że nawet nie próbuje protestować. Nie
rusza się. Sprawia wrażenie, jakby po prostu się poddała. Ale czy ja
nie zachowałabym się tak samo? Diabli wiedzą, jak długo ją tam
torturują. Im dłużej na to patrzę, tym bardziej rozpadam się
w środku, aż w pewnym momencie czuję jej bezradność i otępienie.
Mieszanina bólu i  mrocznej obojętności uderza we mnie niczym
rozszalałe tsunami. Anna właśnie przeżywa katusze, a  ja mam
wrażenie, że jestem tam razem z  nią. Podnoszę się gwałtownie ze
stołka i podchodzę do okna, próbując wyrzucić ten obraz z pamięci,
lecz niemal natychmiast zalewają mnie wyrzuty sumienia. Mam
ochotę odszukać tego mężczyznę i  wyrwać mu to zgniłe serce
z  piersi, a  ogarniającą mnie rozpacz zastępuje gniew. I  dobrze. Tak
jest prościej. Nagle z  tyłu wyczuwam czyjąś obecność. Odruchowo
sięgam po nóż, jednak Nero łapie mnie mocno za nadgarstek i patrzy
mi głęboko w oczy, trzymając czubek ostrza tuż przy swojej piersi.
– Kochanie, wróciłem – mówi beznamiętnym tonem, przybierając
mroczny wyraz twarzy.
Wyrywam się z jego uścisku i zaczynam chodzić w tę i z powrotem,
próbując ułożyć w głowie jakiś plan. Muszę jak najszybciej pojechać
do Meksyku.
–  Czas na mnie  – wypalam. Nero wzdycha ciężko, po czym
podchodzi do stolika i podnosi ekran laptopa tak, żeby zobaczyć, co
na nim jest. Pochyla głowę i  znowu wzdycha, wkładając dłonie do
kieszeni spodni. Ma rozpiętą marynarkę, podobnie jak kilka górnych
guzików koszuli, a  widoczny pod nią kawałek tatuażu ostro
kontrastuje z jego eleganckim strojem.
– To nic nie zmienia.
– Żartujesz sobie? – syczę. – Moja siostra siedzi właśnie w jakimś
zapyziałym burdelu, gdzie jest regularnie bita i  gwałcona. Muszę ją
stamtąd zabrać.
Przechyla głowę na bok, strzelając karkiem.
–  Jest tam już sześć miesięcy. Handlarze porwali ją siedem lat
temu. Kilka tygodni nie zrobi jej różnicy – mówi, a  na jego twarzy
nie widać nic oprócz zimnej obojętności.
–  Wiedziałeś o  tym?  – pytam cicho, wskazując palcem na ekran
laptopa. Nie wiem, dlaczego ta myśl jest dla mnie tak wstrząsająca.
Unosi brew.
– Chyba na tym polega nasza umowa, prawda? Ty zabijasz moich
przeciwników, a  ja znajduję twoją siostrę. O  ile mi wiadomo, ze
swojej części jeszcze się nie wywiązałaś.
– To było zanim się dowiedziałam, gdzie ją przetrzymują. Sama ją
znajdę. – Przepycham się obok niego i idę w kierunku schodów.
–  Gdybyś była w  stanie samodzielnie ją stamtąd wydostać, nie
byłoby cię tutaj – rzuca znudzonym głosem.
Zamieram. Po chwili odwracam się w jego stronę, widząc, że wciąż
stoi dokładnie w  tym samym miejscu i  tylko patrzy na mnie przez
ramię. – Nasze warunki nie uległy zmianie. Jeśli zerwiesz umowę, ja
skontaktuję się z Nicholaiem.
Rzucam się na niego. Nero w  ostatniej chwili odwraca się
i przyjmuje mój cios w szczękę, a impet uderzenia odrzuca mu głowę
na bok. Powoli przenosi na mnie wzrok, a w jego oczach płonie tak
intensywny gniew, że mimowolnie robię krok w tył.
– Jesteś obrzydliwy.
– Jedno mnie zastanawia, morte. Szukasz swojej siostry już diabli
wiedzą jak długo, a  znalezienie tej strony zajęło ci zaledwie kilka
dni. – Pociera dłonią brodę i podchodzi do mnie tak blisko, że nasze
ciała niemal się ze sobą stykają. Następnie pochyla się w  moją
stronę, nie wyjmując dłoni z kieszeni. – Może wcale nie chciałaś jej
znaleźć  – szepcze z  ustami tuż przy moim uchu.  – W  końcu
przywiodła cię tu twoja słabość i to właśnie ona każe ci wykonywać
moje polecenia. Dlatego, gdyby te poszukiwania spełzły na niczym,
mogłabyś po prostu zwalić winę na mnie. – Odsuwa się, patrząc na
mnie zimno.
Może ma rację. Powinnam była bardziej się postarać.
–  Nie mogę tak po prostu siedzieć z  założonymi rękami, kiedy
wiem, co się z nią dzieje. – Jestem wyczerpana. Mięśnie mam napięte
do granic możliwości, a ściany mieszkania wydają się coraz bardziej
kurczyć. Pociągam za kołnierz swojej koszuli, żeby złapać oddech. –
Muszę wyjść na zewnątrz.
Łapie mnie za ramię, a  ja instynktownie zaczynam się szarpać.
Zaciska palce na moim karku, wykręca mi rękę do tyłu i  przypiera
mnie ciałem do okna, sprawiając, że moja wewnętrzna bestia
zaczyna się robić niespokojna.
– Dość – warczy.
–  Masz trzy sekundy, żeby mnie puścić  – mówię spokojnym
tonem. Oczywiście nie korzysta z  mojej rady, więc odchylam głowę
i  uderzam go czołem w  usta. Ból promieniuje aż do tylnej części
mojej czaszki, ale w  tej chwili mało mnie to obchodzi. Podnoszę
nogę i  odpycham się od okna, posyłając nas kilka metrów w  głąb
mieszkania. Słyszę odgłos tłuczonego szkła, kiedy Nero upada na
stolik do kawy. Staczam się na podłogę i  korzystam z  jego
chwilowego zamroczenia. Nie mam wyjścia. Jeśli tu zostanę, skażę
Annę na kilka dodatkowych tygodni tortur, a już jeden dzień zwłoki
to dla mnie stanowczo za długo. Ale jeśli zerwę naszą umowę, Nero
skontaktuje się z  Nicholaiem, który prawdopodobnie ją zabije.
Dlatego pozostaje mi tylko jedno: zabić Nero i  uciec stąd. Rzucam
się na niego, unieruchamiając nogami jego biodra, i  zaczynam
okładać go po twarzy. Z  pękniętej wargi leje mu się krew, a  wzrok
wciąż ma zamroczony. To moja ostatnia szansa. Nero jest
niebezpieczny, więc muszę się go jak najszybciej pozbyć. Zaciskam
palce na jego brodzie, a wolną ręką chwytam go mocno za włosy i na
moment zamieram, przygotowując się w  duchu na to, żeby skręcić
mu kark. To nie będzie takie łatwe, jak się wydaje.
–  Nie chciałam cię zabijać, Nero – szepczę zgodnie z  prawdą. To
porządny facet, ale ja nie jestem porządną dziewczyną. Oboje mamy
dość brutalny sposób działania, co w innych okolicznościach pewnie
by nas zjednoczyło. No bo jak można potępiać kogoś, kto jest twoim
lustrzanym odbiciem? Kiedy na niego patrzę, nie widzę bestialskich
czynów obcego człowieka, lecz samą siebie.
Nagle Nero otwiera oczy i  zaciska dłoń na moim gardle,
odpychając mnie na bok, po czym przypiera mnie ciałem do podłogi.
Uderzam plecami o  dywan i  czuję, jak powietrze opuszcza moje
płuca. Próbuję odepchnąć go, ale jest za ciężki. Po krótkiej
szarpaninie w  końcu udaje mi się utworzyć między nami nieco
przestrzeni, więc natychmiast oplatam go nogami, żeby z  siebie
ściągnąć. Nic z  tego. Wbijam mu paznokcie w  skórę, a  Nero warczy
wściekle i chwyta mnie za szyję tak mocno, że zalewa mnie panika.
Nie mogę oddychać, a moje serce zaczyna bić jak szalone.
Pogódź się ze śmiercią.
To głos mojego instruktora. Jednak w  tej chwili nie mogę go
posłuchać. Moje ciało i umysł wyzwoliły się z odruchów, na których
polegałam do tej pory, zastępując je zwierzęcym instynktem
przetrwania. Nero pochyla się nade mną niczym jeden z  moich
wewnętrznych demonów i  patrzy z  satysfakcją, jak bezskutecznie
próbuję wyrwać się z jego uścisku. Przed oczami widzę czarne plamy.
On mnie zabije.
Rozdział dwunasty

Nero
Kiedy widzę, jak oczy Uny uciekają do tyłu, puszczam jej delikatną
szyję, mimo że tak naprawdę mam ochotę połamać jej wszystkie
kości. Gwałtownie zaczerpuje tchu i  unosi powieki, powoli
przenosząc na mnie wzrok.
– Próbowałaś mnie, kurwa, zabić – warczę wściekle.
Marszczy brwi.
–  A ty mnie, kurwa, nie? Całe to duszenie miało być jakąś chorą
grą wstępną? Zejdź ze mnie – rzuca, siląc się na stanowczy ton.
Zamykam palce wokół nadgarstków Uny, po czym przytrzymuję je
nad jej głową. Następnie opieram wolną dłoń na podłodze
i  delikatnie się podnoszę, żeby stworzyć między nami trochę
przestrzeni. Nie robię tego ze względu na jej dyskomfort. Ta krótka
szamotanina nie powinna mnie w  żaden sposób podniecać, ale tak
się składa, że zawsze miałem słabość do agresywnych kobiet, a Una
jest ich najlepszą reprezentantką. Kiedy patrzyłem, jak walczy
o  oddech, czułem pod palcami jej smukłą, delikatną szyję… Nic,
tylko rozpiąć spodnie, a następnie zanurzyć się w niej po same jajka.
Ta wariatka próbowała mnie zabić, a mnie, kurwa, stanął.
– Nie będę twoją dziewczynką na posyłki – syczy wściekle, walcząc
o oddech.
Ach, ten jej słynny upór.
Zaciskam zęby i pochylam się w jej stronę, mimo że uparcie unika
mojego spojrzenia, przekręcając głowę z boku na bok.
– Miałem cię za inteligentną kobietę, morte, a zachowujesz się jak
dziecko, które próbuje zgrywać bohaterkę w oczach swojej siostry.
Szarpie się przez chwilę i napiera na mnie ciałem.
– Czyli od początku nie zamierzałeś jej uwolnić? – Znowu próbuje
wyrwać się z  mojego uścisku, ale mocno ją trzymam. Już dawno
przegrała tę walkę.
Łapię ją za brodę i  obracam jej głowę tak, żeby spojrzała mi
w oczy.
– Przecież dałem ci słowo, prawda?
–  Jesteś kłamcą  – mówi cicho. Rozchyla delikatnie wargi
i przebiega po nich językiem, a ja muszę wykorzystać całą siłę woli,
żeby wrócić spojrzeniem do jej oczu. Mój kutas jest twardy jak skała,
a ona doskonale o tym wie. Mam to w dupie.
– Ja nigdy nie kłamię – odpowiadam nieobecnym głosem.
Jej piersi dotykają mojego torsu z  każdym ciężkim oddechem,
a  spojrzenie ma utkwione w  moich ustach. Cholera, nie mogę się
skupić. Kiedy delikatnie muska zębami dolną wargę, mam wrażenie,
jakby moje ciało toczyło ze sobą zaciętą walkę. Zdaję sobie sprawę,
że powinienem trzymać się z daleka od tej wariatki, ale jeszcze nigdy
nie spotkałem nikogo, kto by tak na mnie działał. Zwykle kobiety
były dla mnie tylko narzędziem do zażywania rozkoszy, ale Una…
Una wprowadziłaby mnie do świata rozkoszy zmieszanej z  bólem.
Mam ochotę ją złapać, zniewolić, a potem wypuścić i powtórzyć cały
proces. Chcę dusić ją podczas seksu, a potem zasnąć u jej boku, nie
wiedząc, czy jeszcze kiedykolwiek otworzę oczy. Ta kobieta jest
niebezpieczną zabójczynią, która bez przerwy stawia mi kolejne
wyzwania, jak również wypełnia żyły adrenaliną. W  normalnych
okolicznościach pewnie mógłbym podać całą listę powodów, dla
których nie powinienem dawać się jej uwieść, ale w tej chwili żaden
nie przychodzi mi do głowy. Przyciąga mnie jak magnes, a ja usilnie
próbuję jej się oprzeć, jednak mimo to…
Łapię ją za brodę, słysząc, jak wstrzymuje oddech, po czym
odchylam jej głowę. Przez chwilę patrzymy na siebie w  milczeniu,
a  płonący w  jej oczach gniew burzy resztki mojej samokontroli.
Wpijam się w  jej usta, o  których śniłem od naszego ostatniego
zbliżenia. Ilu mężczyzn miało okazję ich posmakować i przetrwać do
kolejnego wschodu słońca? Zamiera na moment, lecz po chwili
odwzajemnia pocałunek i przebiega językiem po mojej zakrwawionej
wardze. Z gardła Uny wyrywa się jęk, który jeszcze bardziej rozpala
płonący we mnie żar. Puszczam jej nadgarstki, a  następnie
przebiegam wolną dłonią po krzywiźnie talii i  ud z  przypiętym do
nich pasem z  bronią. Chwytam ją za nogę, a  następnie mocno
napieram biodrami. Kiedy obsypuję pocałunkami jej szyję, wplata mi
palce we włosy, po czym przyciąga mnie do siebie jeszcze bliżej.
Czuję na ustach jej galopujący puls, a  gdy zatapiam zęby w  tej
delikatnej skórze, ciałem Uny wstrząsa potężny dreszcz, a  plecy
wygina w łuk. Po bezwzględnej zabójczyni nie ma śladu. Każdy mój
dotyk doprowadza ją do szaleństwa i zmienia w potulną, spragnioną
bliskości dziewczynę. Porusza delikatnie biodrami oraz ociera się
o  mojego członka, wyrywając z  moich ust niski jęk. Jest
niebezpieczna, uzależniająca. Nawet pocałunki wydają się groźne.
W sumie to nic dziwnego, bo po chwili czuję na gardle chłód ostrza
noża. Spryciula! Uśmiecham się krzywo, potem powoli odsuwam się
od szyi Uny, zerkając przelotnie na jej spuchnięte, zakrwawione
wargi, a następnie napotykam jej wzrok.
– To twoja ostatnia szansa – oświadcza drżącym głosem.
Unoszę brew niewzruszony jej pogróżkami, na co przyciska ostrze
do mojej szyi, delikatnie przebijając skórę. Po gardle spływa mi
kropla krwi.
–  Ja tylko proszę cię o  zaufanie – mówię, nie odwracając od niej
wzroku w nadziei, że wreszcie uda mi się ją przekonać. – Zaufaj mi –
warczę. Jest taka bezbronna. Dzika i piękna.
– Nigdy.
Napieram mocniej na sztylet, sycząc z  bólu, jaki przeszywa moją
szyję i muskam ustami jej wargi.
– Jeśli nie wierzysz, że dotrzymam słowa, to przynajmniej zdaj się
na mój instynkt samozachowawczy – szepczę. 
– Tylko idiota próbowałby zadrzeć z samym pocałunkiem śmierci,
nie uważasz? – Zaciska powieki.
– Nie, jeśli mnie zabijesz. – Opuszczam wzrok na jej usta.
–  To by było czyste marnotrawstwo. – Patrzy mi głęboko w  oczy,
jakby czegoś szukała, aż w  końcu bierze głęboki oddech i  odsuwa
ostrze od szyi. – Niech ci będzie, ale jeśli spróbujesz mnie oszukać,
dorwę cię nawet na krańcu świata, Nero.
– Cóż za dziki motylek! – Unoszę kącik ust w krzywym uśmiechu
i się odsuwam. W mgnieniu oka staje na równe nogi, po czym rusza
w kierunku schodów, nie oglądając się za siebie. Puls wciąż dudni mi
w skroniach, a mój kutas jest twardy jak skała. Muszę przyznać, że jej
kreatywność jest godna podziwu.
Szybko idę do swojego pokoju, rozbieram się i od razu wpadam do
łazienki. Jak tylko staję w  kabinie pod strumieniem gorącej wody,
biorę twardego członka do ręki i  rytmicznie przebiegam dłonią po
całej jego długości. Zaciskam powieki, wyobrażając sobie rzeczy,
które nie powinny działać na mnie w tej sposób, ale w tej chwili już
nie kontroluję własnego umysłu. Widzę, jak Una stoi nad martwym
ciałem Lorenzo. Jak patrzy na mnie, przygryza wargę, a następnie ją
wypuszcza. Wskakuje na biurko, leniwie podciąga spódniczkę, co
więcej, rozkłada nogi, ukazując swoją nagą, miękką, idealną cipkę.
Przebiega z  jękiem smukłą dłonią po swojej łechtaczce, która
sprawia, że muszę się przytrzymać ściany, żeby nie stracić
równowagi. Wkłada w  siebie dwa palce, szepcząc cicho moje imię.
Jezu Chryste. Moje ciało płonie, a  napięcie w  podbrzuszu niemal
sięga zenitu. Dochodzę z  głośnym stęknięciem, a  moja sperma
miesza się ze strumieniem wody i powoli znika w odpływie.
I tak oto zostałem desperatem, który wali sobie pod prysznicem,
dlatego że jakaś kobieta próbowała go zabić. Piękne morderczynie
zawsze były moją piętą achillesową.

***

Ze snu budzi mnie przeraźliwy krzyk. Natychmiast sięgam po broń,


lecz po chwili zdaję sobie sprawę, że to Una. Przeciągam dłonią po
twarzy i  przekręcam się na bok, słysząc kolejny wrzask. I  kolejny.
Jezu, ktoś ją obdziera ze skóry? Podnoszę się z  łóżka, wychodzę na
korytarz i zamieram. Niby powiedziała, żeby do niej nie przychodzić,
ale to moje mieszkanie, a ja potrzebuję snu. To już trwa kilka nocy.
Otwieram drzwi do jej pokoju i  podchodzę do łóżka. Rzuca się po
materacu, jakby była w trakcie intensywnej walki.
– Una – cicho próbuję ją obudzić.
Nie budzi się, ale ewidentnie cierpi. Wzdycham ciężko i szturcham
ją w ramię. W mgnieniu oka podrywa się z łóżka, przytykając mi lufę
pistoletu do czoła. Oczywiście.
–  Możesz przestać celować do mnie ze wszystkich możliwych
broni? – pytam znudzonym tonem.
Zamiera na moment, lecz w  końcu opuszcza ramię. Wszystkie
żaluzje zostawiła podniesione, kąpiąc sypialnię w subtelnym blasku
rozciągającego się poniżej miasta, który podkreśla jej cienie pod
oczami. Pierwszy raz od początku naszej znajomości nie ma nic do
powiedzenia. Przeczesuje włosy i opiera się o zagłówek.
–  Uwielbiam, kiedy kobieta krzyczy, ale tylko wtedy, gdy jestem
z  nią w  łóżku. W  innych okolicznościach potrafi to być dość
irytujące.
Piorunuje mnie wzrokiem.
– Przypominam, że to ty mnie tutaj przywiozłeś.
Jezu, ona nigdy nie odpuści.
– Cóż, nie spodziewałem się, że taka groźna zabójczyni jak ty ma
koszmary nocne.  – Na moje słowa Una zaciska zęby, a  w oczach
pojawia się niebezpieczny błysk. Chyba trafiłem w czuły punkt.
Kiedy siadam na łóżku, Una natychmiast odsuwa się na jego drugi
kraniec.
– Co ty robisz? – pyta ostro.
–  Śpię.  – Wyciągam się na materacu i  napawam bijącym od niej
zapachem wanilii połączonej ze smarem, nie zwracając na nią uwagi.
– Tutaj? Tutaj chcesz spać? – pyta podniesionym głosem.
– Twoje marudzenie jestem w stanie wytrzymać. Ważne, żebyś nie
wrzeszczała jak upiór w operze.
–  Dupek  – burczy pod nosem. Ignoruję ją, a  po chwili zamykam
oczy.  – Nero, mówię poważnie!  – Szturcha mnie w  ramię.  – Nie
będziesz spał w moim łóżku.
–  Technicznie rzecz biorąc, to moje łóżko. –  Przez moment
rozkoszuję się normalnością tej rozmowy. W innych okolicznościach
moglibyśmy zostać przyjaciółmi, choć pewnie nawet wtedy
chciałbym ją przelecieć. A  może i  nie? W  końcu to jej żądza krwi
najbardziej mnie podnieca.
–  Zaczynam poważnie wątpić w  ten twój instynkt
samozachowawczy.
Uśmiecham się.
– To groźba, morte?
– Ja nie bawię się w pogróżki.
Mój uśmiech staje się szerszy.
– Obiecanki cacanki.
Warczy pod nosem.
– Jesteś stuknięty.
Oczywiście za chwilę wrócę do siebie, ale ta ikra niesamowicie
poprawia mi humor. Owszem, jestem stuknięty. Mam pieniądze,
respekt, władzę, kobiety i  pracę, która zaspokaja moje
najmroczniejsze pragnienia. Mam wszystko, czego mi potrzeba,
jednak Una przyćmiewa to samą swoją obecnością. Jest groźna,
wręcz nieprzewidywalna. Jest ucieleśnieniem wszystkiego, czego
oczekuję od życia i  co pewnie wkrótce doprowadzi mnie do
szaleństwa. Jednak na przestrzeni lat nauczyłem się doceniać to, co
los ma mi do zaoferowania.
Nagle czuję, jak przebiega palcami po mojej piersi, gwałtownie
wyrywając mnie z  drzemki. Otwieram oczy i  mrugam kilka razy,
próbując do końca się rozbudzić. Rozglądam się wokół, aż w  końcu
przenoszę wzrok na Unę, która śpi z  policzkiem przyciśniętym do
mojego nagiego torsu. Cholera, jednak zasnąłem. Obejmuje mnie
w  talii ramieniem, a  jej palce muskają mój twardy brzuch, po czym
zaczynają zsuwać się niżej. Przełykam z  trudem ślinę, kiedy
przebiega opuszkami po pasku moich bokserek. Gdyby nie jej
miarowy, głęboki oddech, w  mgnieniu oka przyszpiliłbym ją do
materaca i mocno wypieprzył. Zamiast tego zgrzytam zębami i leżę
nieruchomo ze wzrokiem wbitym w  ciemny sufit i  kutasem tak
twardym, że czuję w nim swoje tętno.
Rozdział trzynasty

Una
Budzę się z  policzkiem przyciśniętym do ciepłego, twardego torsu
i  słyszę regularne bicie serca. Rozkoszuję się błogim poczuciem
bezpieczeństwa i  komfortu, czyli wszystkiego, czego zawsze
pragnęłam. Wszystkiego, o czym mogę tylko śnić, podobnie jak robię
to w  tej chwili. Mężczyzna u  mojego boku delikatnie się porusza,
burząc tę senną błogość, której nie chcę opuszczać. Desperacko
próbuję do niej wrócić, ale ostatecznie światło poranka wygrywa tę
walkę.
– Alex? – pytam zachrypniętym głosem, tuląc się do ciepłej klatki
piersiowej.
– Pudło.
Natychmiast otwieram oczy i  zdaję sobie sprawę, że to nie sen.
Instynktownie sięgam po nóż pod poduszką, a potem rzucam się na
umięśnione ciało intruza. Nero nawet nie otwiera oczu. Na jego
ustach pojawia się szeroki uśmiech, kiedy przeciągam ostrzem po
jego brodzie. Spał ze mną w  łóżku, do cholery. Zalewa mnie fala
intensywnej wściekłości, która lekko zbija mnie z  tropu. Emocje są
tylko odruchową reakcją zarezerwowaną dla ludzi prowadzących
normalne życie. Jednak odkąd wspomniał o  Annie, coraz bardziej
tracę nad sobą kontrolę. Tama puściła. Nie sądzę, żeby przyczyną
była tylko moja siostra. Nikt inny nie potrafi wytrącić mnie
z równowagi tak jak ten mężczyzna. Dzięki niemu odnoszę wrażenie,
jakby moje ciało wydostawało się z  krępujących więzów, żeby
wystawić się na nowe, obce doznania. Czuję się jak kłąb włóczki,
którą Nero stopniowo rozplątuje, dopóki nie pozostanie po niej nic
oprócz jednej, niespójnej kupy nici. Szczerze mówiąc, trochę mnie to
przeraża. Właśnie dlatego usilnie chowam się za zimną, obojętną
maską, staram się zdusić strach, zamykając go w  najmroczniejszej
części umysłu. Jednak po chwili Nero otwiera oczy, przyszpilając
mnie w miejscu samym spojrzeniem.
– Ostrożnie, morte.
– Bo co? – warczę.
Zaciska dłonie na mojej talii i  kołysze biodrami, napierając
twardym członkiem na wewnętrzną część mojego uda. Czuję
w podbrzuszu falę ciepła, która wciąż nie przestaje mnie zaskakiwać.
Łapie mnie mocno za kark, szarpnięciem przyciąga do siebie, aż
nasze usta niemal się ze sobą stykają. Jego intensywne spojrzenie
odznaczające się na tle otaczającej nas ciemności sprawia, że serce
łomocze mi w  piersi. Zamykam na chwilę oczy, wsłuchując się
w rytmiczny szum krwi, jaki rozbrzmiewa w moich uszach. Poczucie
ekscytacji sprawia, że żyję.
–  Spójrz na mnie – rzuca ostro. Posłusznie unoszę powieki, żeby
spojrzeć w ciemne oczy, które jak zwykle obserwują każdy mój ruch.
Bursztynowe tęczówki mienią się w  nikłym świetle wpadającym
przez okna sypialni i przechodzą w płynne złoto.
Zaciska mocno palce na moim nadgarstku i siłą odsuwa moją dłoń,
w  której wciąż ściskam sztylet. Opuszcza wzrok na moje usta, a  ja
przełykam ślinę i  lekko rozchylam wargi, żeby nabrać choć trochę
cennego powietrza, ponieważ ten facet pozbawia mnie tchu samym
spojrzeniem. Mimowolnie przypominam sobie nasz wczorajszy
pocałunek. Wtedy tylko chciałam odwrócić jego uwagę, ale ta
agresywność, determinacja… Jeszcze nigdy nie czułam się tak
bezbronna, przy czym nigdy nie sprawiało mi to tak ogromnej
satysfakcji.
Muska kciukiem moją szyję, jednocześnie przebiegając ostrzem po
moim obojczyku. Jego skupione, przymrużone oczy zapewne
powinny wzbudzać we mnie strach, ale tak nie jest. Czas zwalnia,
a  ja uśmiecham się, żeby całkowicie wyłączyć myślenie. Biorę
głęboki oddech i wsłuchuję się w silne, szybkie bicie swojego serca.
Rozkoszuję się wypełniającą mnie mieszanką adrenaliny
i  pożądania, która powoli przekształca się w  coś tak potężnego, że
przechodzi mnie dreszcz.
Całą uwagę skupiam na jego rozpalonej, nagiej skórze między
moimi nogami oraz ostrzu, które wciąż trzymam w  ręce i  które
dodaje całej tej sytuacji szczypty grozy. Nero przebiega wolną dłonią
po moim udzie, a  ja zgrzytam zębami, starając się unormować
oddech. Przez moment trwamy w bezruchu. Powinnam się od niego
odsunąć, ale nie potrafię tego zrobić. Chcę dalej podążać z  nim tą
ścieżką. Jego dłoń zaczyna przesuwać się wyżej, a  po chwili muska
palcami materiał moich majtek, sprawiając, że oddech więźnie mi
w  gardle. Przyszpila mnie rozpalonym, czujnym spojrzeniem,
obserwując każdy mój ruch, każdy dreszcz, każdy urywany oddech.
Nagle wsuwa palce pod tkaninę, a  ja odruchowo łapię go za ramię,
próbując powstrzymać rozwój wydarzeń. Unosi brew, a  po chwili
wykręca mi nadgarstek tak, żeby przeciągnąć ostrzem po mojej
klatce piersiowej, delikatnie nacinając skórę. Zaczerpuję tchu, kiedy
w  miejscu rany wykwitają krople krwi, które następnie powoli
spływają po moim brzuchu. Rozluźniam uścisk na jego nadgarstku,
czując, jak dotyka mojej wilgotnej cipki. Cała drżę, prowadząc
wewnętrzną walkę ze swoim instynktem i  ogłuszającymi głosami
rozbrzmiewającymi w  mojej głowie. Kącik jego warg unosi się
delikatnie w  srebrzystym świetle księżyca, a  po chwili wsuwa we
mnie dwa palce. Zamykam oczy i biorę drżący oddech.
–  Spójrz na mnie, do cholery  – mruczy w  półmroku, a  ja
natychmiast unoszę powieki.
Mam wrażenie, jakbym była jego zakładniczką. Nie odrywając ode
mnie wzroku, zaczyna mocno pieprzyć mnie palcami, a ja rozchylam
wargi z cichym jękiem, całkowicie oddając się w jego ręce. W jednej
chwili logika wraz z  rozsądkiem zostają zastąpione przez
obezwładniającą rozkosz i  głód. Nero jest ucieleśnieniem grozy
i  pożądania, furii i  żądzy, a  ja bez wahania wchodzę w  zastawioną
przez niego pułapkę. Patrzy mi w  oczy, z  każdą kolejną sekundą
coraz bardziej popychając mnie w  stronę przepaści. Ostrze noża
napiera na mój mostek, a palce Nero zaczynają poruszać się szybciej,
bardziej agresywnie. Tym samym sprawia, że raz po raz uderza we
mnie fala gorąca. Czuję ucisk w  podbrzuszu, a  z moich ust wyrywa
się głośny jęk.
–  Dojdź, morte  – wydusza, wbijając we mnie intensywne
spojrzenie, które jeszcze bardziej potęguje moje doznania.
Rozpadam się na kawałki. Głośno jęczę, wbijając paznokcie w  jego
skórę.
Na moment zamieram, klęcząc na materacu z  dłońmi
spoczywającymi na twardym torsie Nero, i  próbuję wyrównać
oddech. Jeszcze nigdy tak się nie czułam. Nigdy nie oddałam nikomu
całkowitej kontroli nad swoim ciałem. Nero odkłada nóż, podnosi
dłoń, a potem rozmazuje sobie mój śluz na wargach, po czym wkłada
palce do ust. Na ten widok moje serce przyśpiesza, a ciało wypełnia
mieszanina wstydu i  pożądania. Uśmiecha się krzywo i  lekko
podnosi się na materacu, żeby mnie pocałować. Przekrzywia głowę,
a  następnie wsuwa mi język do ust, dzieląc się ze mną moim
smakiem. Nagle czuję, jak jego twardy członek napiera na moje udo,
natychmiast wyrywając mnie z tego błogiego transu. Kładę dłonie na
jego piersi, a  Nero nieznacznie się odsuwa, wbijając we mnie
rozpalony wzrok.
–  Ja…  – Brakuje mi słów. Schodzę z  łóżka i  natychmiast idę do
łazienki, szukając choć cienia prywatności i  spokoju. Chwytam za
klamkę, żeby zamknąć drzwi, lecz Nero blokuje je stopą.
–  Przestań – mówi cicho, a  pożądanie, które jeszcze chwilę temu
płonęło w jego oczach, zastępuje furia.
– Wyjdź stąd, Nero – rzucam ostro.
– Kim jest Alex? – pyta.
Co, do kurwy? Samo wspomnienie tego imienia sprawia, że mój
umysł zalewa fala wspomnień. Brązowe oczy, delikatny uśmiech,
poczucie bezpieczeństwa, miłość, a  potem strach, złamane serce,
śmierć i zniszczenie.
–  Kimś, kogo zabiłam  – mówię. Nero patrzy na mnie spod
przymrużonych powiek, zaciskając zęby. Nie chcę rozmawiać z  nim
o Aleksie, ponieważ na swój sposób jest do niego podobny. To przez
oczy, mają ten sam kolor. Jednak na tym podobieństwa się kończą.
Alex był z  natury dobrym człowiekiem. Nero jest podły, wręcz
okrutny. Alex przypominał światło rozpraszające mój mroczny świat.
Z kolei Nero przywodzi mi na myśl cień, który czai się w ciemności
i wzywa mnie do siebie.
Patrzymy na siebie przez kilka sekund, aż w  końcu unoszę
pytająco brew.
– Muszę wziąć prysznic. – Według stojącego obok łóżka na stoliku
nocnym cyfrowego zegara jest dopiero piąta trzydzieści, ale nie
obchodzi mnie to. W tej chwili zrobię wszystko, żeby znaleźć się jak
najdalej od tego człowieka.
– Tommy jest dzisiaj zajęty, więc muszę cię zabrać na spotkanie –
oświadcza nagle.
Mam ochotę powiedzieć mu, że może mnie pocałować w dupę, ale
nie mogę oprzeć się perspektywie zażycia świeżego powietrza po
spędzeniu ostatnich kilku tygodni w zamknięciu.
– Dobra. A teraz stąd wyjdź. – Bezczelnie przebiega wzrokiem po
moim ciele, a  następnie odwraca się i  wychodzi z  sypialni.
Z westchnieniem opieram dłonie na krawędziach toaletki, patrząc na
swoje odbicie w  lustrze. Od mojego obojczyka do mostka biegnie
cienka, czerwona linia, jednak rana nie jest poważna. Krew zdążyła
już skrzepnąć.
Najchętniej wyrzuciłabym dzisiejsze wydarzenia z pamięci, jednak
martwi mnie to, że mimowolnie porównałam Nero do Alexa. Nie
mam pojęcia, co mnie do tego skłoniło. Alex był jedyną osobą
w  moim życiu, która wzbudziła we mnie poczucie bezpieczeństwa
i  której całkowicie zaufałam. Przez krótką chwilę tak samo czułam
się w  towarzystwie Nero, co ani trochę mi się nie podoba. Mam
wrażenie, jakby w ten sposób bezprawnie przywłaszczał sobie coś, co
należy tylko i wyłącznie do Alexa. Nie ma go już na tym świecie, ale
ten chłopak zawsze będzie moim ideałem. Niektórzy całe życie
walczą ze swoimi demonami, a  moje nieustannie siedzą mi na
ramieniu i tylko czekają na odpowiednią okazję, aby całkowicie mnie
pochłonąć. W  przeszłości dopuściłam się naprawdę paskudnych
czynów, które zawsze w  jakiś sposób usprawiedliwiałam.
Wmawiałam sobie, że nie miałam innego wyjścia, bo w przeciwnym
razie za swój błąd musiałabym zapłacić życiem, a  tak zapłaciłam
życiem Alexa. Zastanawiam się, ile kosztuje ludzka dusza, ponieważ
w tej chwili chyba nie mam już żadnej. Jej resztki zaprzedałam Nero,
który równie dobrze mógłby być diabłem w ludzkiej skórze.
Kilka kolejnych godzin spędzam w swoim pokoju, głównie dlatego,
że nie mam ochoty patrzeć na Nero. Kiedy w końcu schodzę na dół,
mój współlokator czeka na mnie w  kuchni z  parującym espresso
w  ręce. Ma na sobie klasyczny garnitur o  kroju idealnie
dopasowanym do jego sylwetki. Prawdopodobnie był szyty na miarę.
Ciekawe, jak często ludzie dają się nabrać na ten jego wyrafinowany
wygląd. Nero jest inteligentnym mężczyzną o  zaawansowanych
zdolnościach do negocjacji graniczących z  otwartą manipulacją, ale
pod tą zimną maską skrywa się dzika, wygłodniała bestia, która
w  pełni pokazała swoje oblicze dziś rano, kiedy doprowadzał mnie
do szaleństwa swoim dotykiem. Jego charakter powinien mnie
odrzucać, ale szczerze mówiąc, mroczna część jego osobowości coraz
bardziej mnie intryguje. Patrzy na mnie uważnie ponad krawędzią
filiżanki, marszcząc delikatnie brwi.
– Jeśli myślisz, że włożę na siebie coś takiego – wskazuję ręką na
jego strój  – to wydłubię ci oczy widelcem.  – Kąciki jego ust drżą
delikatnie, jednak nie odpowiada. Odbezpieczam swój pistolet
i kładę go na blacie pomiędzy nami. Następnie ładuję do magazynku
trzy dodatkowe kule i  wsuwam go z  powrotem, cały czas czując na
sobie spojrzenie Nero.
– Co? – warczę, nie podnosząc wzroku.
– To spotkanie na pewno nie skończy się strzelaniną – mówi.
Chowam broń do kabury i patrzę na Nero, przekrzywiając głowę.
–  To właśnie takie nastawienie doprowadzi kiedyś do twojej
śmierci – wycedzam.

***

Na parkingu zastajemy Tommy’ego, który stoi oparty plecami


o czarnego Range Rovera i uśmiecha się na mój widok.
– Uno, cudownie dziś wyglądasz.
–  Spierdalaj.  – Piorunuję go wzrokiem, a  on jedynie śmieje się
głośno. Otwiera tylne drzwi SUV-a, a ja zaczynam iść w jego stronę,
jednak Nero kładzie dłoń na moich plecach i  prowadzi mnie do
innego pojazdu. Pośpiesznie odpycham jego rękę i  zerkam przez
ramię na psy, które właśnie wskakują do samochodu.
–  Najpierw każesz mu mnie niańczyć, a  teraz ma zgrywać psiego
szofera  – rzucam, parskając śmiechem.  – Czym sobie zasłużył na
takie traktowanie?
Przednie światła czarnego maserati przez moment migają, kiedy
podchodzę do drzwi po stronie pasażera.
Patrzy na mnie ponad dachem samochodu, przybierając swój
słynny obojętny wyraz twarzy.
– Dzięki temu nie wpada w tarapaty.
Mrużę oczy, a  Nero bez słowa wchodzi do pojazdu. Idę w  jego
ślady.
–  Lepiej wpadać w  tarapaty niż zabierać psy na przejażdżkę  –
odpowiadam.
Uruchamia silnik i wciska pedał gazu, zwiększając jego obroty.
–  W tym mieście nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż bycie
pół Irlandczykiem, pół Włochem – mówi cicho, nie patrząc w  moją
stronę.
Powstrzymuję uśmiech. Kiedy Nero obraca się na siedzeniu, żeby
spojrzeć przez tylną szybę, nasze spojrzenia na moment się
spotykają.
–  Zależy ci na nim  – stwierdzam, a  mężczyzna pośpiesznie
odwraca wzrok.
–  Każdy przywódca musi być lojalny wobec swoich podwładnych.
Moi ludzie wiernie wypełniają moje polecenia, a  w zamian ja
zapewniam im ochronę.  – Wycofuje i  wrzuca bieg.  – Tak działa
mafia.
Jednak coś w jego wyjaśnieniu nie trzyma się kupy. Mafia nigdy nie
zaakceptowałaby kogoś takiego jak Tommy. Tak jak wspomniałam,
więzy krwi są dla nich jednym z  najważniejszych elementów
tożsamości, a  sam Nero nie cieszy się dużą popularnością wśród
pozostałych przywódców. Owszem, czują przed nim respekt i strach,
ale czy za nim przepadają? Absolutnie nie. Wciąż nie wiem, jaką chce
odegrać rolę, zwłaszcza że gra toczy się o moją siostrę.
–  Więc tylko o  to tu chodzi? O  mafię?  – dociekam, próbując
stłumić ogarniającą mnie ciekawość.  – O  więź, jaka łączy ciebie
z podwładnymi?
Zaciska zęby tak mocno, że na brodzie pulsuje mu żyła.
Kiedy nie doczekuję się odpowiedzi, postanawiam jeszcze bardziej
podkręcić temperaturę. 
– W końcu po szczeblach mafijnej kariery wspiąłeś się dość szybko
jak na bękarta.  – W  chwili, kiedy wypowiadam to słowo, wiszące
w powietrzu napięcie staje się gęste jak powietrze przed burzą. Nero
siedzi w  bezruchu, wpatrując się w  drogę, jednak ciało ma napięte
niczym struna, a  palce zaciska na kierownicy tak mocno, że bieleją
mu knykcie.
– Zamknij się, Uno – mówi niskim głosem.
Jeszcze trochę.
–  Po prostu ciekawi mnie, jak taki skurczybyk skończył jako
podwładny włoskiego capo. Skąd ktoś taki jak ty zdołał zdobyć
informacje na temat mojej siostry? Jakim cudem udało ci się
zainscenizować morderstwo własnego brata i  od razu przejąć jego
pozycję? – Jeszcze zanim udaje nam się opuścić parking, auto staje
gwałtownie w  miejscu, sprawiając, że pas bezpieczeństwa boleśnie
wpija się w  moją klatkę piersiową. Siedzimy przez moment w  ciszy
przerywanej jedynie przez pomruk silnika. W  końcu Nero przenosi
na mnie zimne spojrzenie.
– Czego tak naprawdę chcesz? – pytam szeptem.
Przekrzywia głowę, marszcząc z irytacją brwi.
– Gdybym chciał ci o tym powiedzieć, to już dawno bym to zrobił.
Ale tak się składa, że ci nie ufam, morte.
– A ja nie ufam ci właśnie dlatego, że nic mi nie mówisz.
Uśmiecha się krzywo.
–  Liczy się tylko fakt, że oboje skorzystamy na tej współpracy.
W dupie mam twoje zaufanie. Nie potrzebuję go, podobnie jak ty nie
musisz ufać mnie. Ważne, że dzięki tej umowie możemy sobie
nawzajem pomóc.
–  Bzdura. Wcale nie jestem ci potrzebna. Moje zadanie polega
tylko na pociągnięciu za spust. Po prostu musiałeś znaleźć sobie
kozła ofiarnego. Nie wiem tylko, czy powinnam czuć się urażona, czy
zaszczycona faktem, że postanowiłeś kulić się właśnie za moimi
plecami.
Przebiega wzrokiem po całej mojej głowie. Czuję się jak królik
złapany w  sidła, który tylko czeka, aż wilk postanowi pożreć go
żywcem.
– Jesteś niewidzialna – mówi krótko.
– Co?
– Arnaldo, Nicholai, kartel. Wszyscy przymykają na ciebie oko.
Unoszę dumnie podbródek.
–  Bo zachowuję neutralność. Już ci mówiłam, że nigdy nie
opowiadam się po żadnej ze stron.
– Teraz też tego nie robisz.
Bzdura. Zgodziłam się zawrzeć tę umowę ze względu na Annę.
A pomimo całej tej dyskusji na temat braku zaufania, wydaje mi się,
że jednak Nero zdobył moje zaufanie. Instynkt każe mi trzymać się
od niego z  daleka i  potępia moją impulsywność. Tylko że tak
naprawdę sojusznikami jesteśmy już od dawna, choć daleko nam do
idealnej kooperacji. Zabiłam jego brata, dzięki czemu praktycznie
utorowałam mu drogę do przejęcia pozycji nowojorskiego capo.
Z  kolei Nero wytropił moją siostrę, czego nigdy nie osiągnęłam
pomimo najszczerszych starań. A  teraz siedzimy razem
w samochodzie i próbujemy się nawzajem podejść. Tak naprawdę to
właśnie ten szantaż sprawia, że mu ufam. Może i  nie znam
motywacji, jaka nim kieruje, ale wiem, że jego cel jest wart tego
ryzyka, z którym wiąże się współpraca ze mną. W teorii ta logika jest
wręcz dziecinnie prosta. I jestem w stanie ją zaakceptować.
–  Moja siostra właśnie gnije w  piekle, a  ty nie pomożesz mi jej
stamtąd wydostać, dopóki nie pozbędę się twoich przeciwników,
którzy praktycznie śpią ze swoją ochroną w jednym łóżku?
–  Prawda jest taka, że dla miłości ludzie są gotowi na każde
poświęcenie. Nawet śmierć nie może oprzeć się jej sile  – mówi
zimno.
– Powiesz mi, w jaki sposób chcesz uwolnić Annę? – pytam.
– Nie. Ale wiedz, że mam koneksje, o których ci się nie śniło.
Przełykam ślinę. Nie podoba mi się ta myśl, ale trudno mi się z nią
nie zgodzić. Wykrzywia usta w uśmiechu i pochyla się w moją stronę,
przebiegając palcem po moim policzku. Uciekam przed nim
wzrokiem, lecz mocno łapie mnie za brodę i  odwraca mi głowę
w  swoją stronę. Mogłabym z  łatwością złamać mu nadgarstek, ale
tego nie robię. Jego agresja i  zimne spojrzenie działają na mnie
niemalże kojąco. Powinnam go nienawidzić. Powinnam brzydzić się
jego dotykiem. Jednak z  jakiegoś powodu nie budzi on odruchów,
jakie przez lata zakorzeniono w  mojej psychice. Moja bestia śpi
spokojnie, zupełnie jakby jego okrucieństwo całkowicie przyćmiło jej
żądzę krwi. To dziwne uczucie. Zwykle nie jestem w stanie tolerować
cudzego dotyku, jednak teraz pragnę go coraz więcej. Nieważne,
w  jakiej formie. Nero wydaje się stanowić wyjątek w  każdym
aspekcie mojego życia, tak jakby był w  stanie przeczyć prawom
fizyki.
–  Czyli teraz jestem psem na łańcuchu, który musi wiernie
spełniać każde twoje polecenie – szepczę.
Patrzy mi w  oczy, a  następnie chwyta mnie za szyję, przyciąga
bliżej i składa na moich ustach delikatny pocałunek.
–  Nie porównuj się do byle kundla, Uno. Jesteś smokiem.
Mitycznym, rzadkim stworzeniem wyrwanym prosto z  baśni.  –
Przygryza lekko zębami moją dolną wargę, a  ja biorę drżący
oddech.  – Pytasz, czego chcę. To proste. Chcę władzy. A  z tobą
u  swojego boku będę mógł podpalić cały świat. – Wykrzywia wargi
w szaleńczym uśmiechu, który przemawia do najbardziej pokręconej
części mojej osobowości. Zaciska dłoń na mojej szyi, po czym
podnosi mi głowę, a  ja rozkoszuję się siłą i  pasją bijącą od jego
agresywnego dotyku.
– Jak? – szepczę.
Kącik jego ust drży lekko.
–  Władza jest jak gra strategiczna, na przykład szachy. – Mrużę
oczy.  – Jesteś moją królową, morte. Najcenniejszą figurą na
szachownicy.
–  Królowa ma chronić króla  – mówię cicho. Choć raczej w  tym
przypadku królowa przypomina jego ludzką tarczę.
–  Królowa może pozbyć się każdego  – odpowiada, spuszczając
wzrok na moje usta. Wbija palce w  moje policzki i  mocno mnie
całuje, a następnie odpycha jak zużytą zabawkę.
Rozdział czternasty

Nero
– Zostań w aucie – mówię, otwierając drzwi. Kiedy Una robi to samo,
posyłam jej zirytowane spojrzenie. – Czy ja mówię po chińsku?
Unosi brew i z trzaskiem zamyka drzwi po swojej stronie.
–  Nie wyszłam z  tamtej złotej klatki tylko po to, żeby teraz
siedzieć w samochodzie.
– A ja nie wziąłem cię na przejażdżkę. Jesteś tu, bo Tommy…
–  Ach, tak. Musi zabrać Zeusa do parku, żeby obsikał tam
wszystkie drzewa.
– I nie mogę zostawiać cię samej.
– Czyli teraz to mi nie można ufać? O ile dobrze pamiętam, jestem
tu z własnej woli.
–  Cholerne kobiety, wszystkie jesteście takie same. Nigdy nie
robicie tego, o  co się was prosi  – mamroczę pod nosem i  ruszam
w stronę schodów.
– Ostrożnie, capo. Pamiętaj, że to ja mam przy sobie broń.
Po chwili zrównuje się ze mną i zauważam, że faktycznie ma przy
pasie pierdolony pistolet.
– To gmach państwowy.
– W takim razie znajdźmy wejście dla personelu.
Gwałtownie zatrzymuję się, po czym łapię ją za ramię i odwracam
w swoją stronę. Uśmiecham się krzywo, widząc, jak cała sztywnieje.
W  ciągu ostatnich kilku dni zauważyłem, że swobodny kontakt
najbardziej wyprowadza ją z równowagi. Mogę ją dosłownie chwycić
za szyję i przydusić, a ona nawet nie kiwnie palcem. Nawet dzisiejszy
epizod w  łóżku ledwo wywołał u  niej jakąkolwiek reakcję, bo
najwyraźniej rozkosz jest w  stanie utrzymać jej mordercze zapędy
w ryzach.
–  To nie jest zamach. Mówiłem ci, broń nie wchodzi tutaj w  grę.
Idziemy na zwykłe spotkanie.
Wzdycha.
– Myślałam, że to jakiś mafijny kod na misję likwidacyjną. – Unosi
brwi, jakby wcale nie brzmiała na niezrównoważoną wariatkę.
–  Co? Nie.  – Potrząsam głową.  – Jezu, słuchaj. Albo zostawisz
broń, albo zaczekasz w  samochodzie. – Przewracam oczami, a  Una
posłusznie odpina od uda kaburę. Następnie kuca i  ślizgiem posyła
ją przez parking, aż w  końcu zatrzymuje się na oponach mojego
samochodu, który stoi pięćdziesiąt metrów od nas.
– Zadowolony? – rzuca, piorunując mnie wzrokiem.
Wpatruję się przez moment w bransoletę na jej nadgarstku. 
–  Nawet się nie waż  – mówi, po czym mija mnie zamaszystym
krokiem, kołysząc biodrami w  sposób, który niemal doprowadza
mnie do szaleństwa.
Cholera, te spodnie naprawdę nieźle na niej leżą.
Na dzisiejszym spotkaniu ma się zjawić Gerard Brown,
powszechnie znany jako główny zarządca portu. Oczywiście nie
zdaje sobie sprawy, że to ze mną będzie rozmawiał. Spodziewa się
tylko dyrektora Horizon Logistics, firmy importowo-eksportowej,
która faktycznie istnieje. Jest tylko drobny szczegół, bo tak się
składa, że jestem jej właścicielem.
Sekretarka Browna prowadzi nas do jego biura, co chwilę zerkając
na Unę. Nie dziwię się jej. Una w  żaden sposób nie przypomina
normalnego członka społeczeństwa, chyba że musi się za takiego
podawać. Gdyby jej zadanie polegało na udawaniu żony burmistrza,
weszłaby w  rolę bez problemu, ale w  normalnych okolicznościach
ludzie patrzą na nią z  rezerwą. W  podobny sposób antylopy
wyczuwają obecność lwa, nawet jeśli go nie widzą. Sekretarce
Browna kobiecy instynkt również podpowiada, że Una stanowi
zagrożenie pomimo swojej drobnej budowy i  pięknej twarzyczki.
Niektórzy naprawdę powinni bardziej ufać swojej intuicji.
Gerard Brown jest mężczyzną w średnim wieku z dużym brzuchem
piwnym. Ma na sobie niewłaściwie dopasowany garnitur, a  jego
wąsy, rodem z  lat siedemdziesiątych, wyglądają na skradzione
z planu filmu porno. Mimo swojego niepozornego wyglądu ten facet
sprawuje kontrolę nad wszystkimi dokami w  Nowym Jorku. Żaden
statek nie ma prawa wślizgnąć się do portu bez jego zgody. Akurat
tak się składa, że Finnegan O’Hara zasłużył sobie na to pozwolenie.
Nie udało mi się potwierdzić, czy Brown zdaje sobie sprawę
z  brudnej natury interesów, jakie przeprowadza Finnegan, ale
z  doświadczenia wiem, że nikt nie byłby w  stanie sprowadzać do
kraju tak ogromnej ilości broni bez pomocy kogoś z wewnątrz. Mimo
wszystko jego stosunki z O’Harą mało mnie interesują. Potrzebuję go
tylko do jednej sprawy.
–  Panie Brown, dziękuję za szybkie przybycie.  – Wymieniamy
uścisk dłoni, a  Gerard ściąga grube brwi i  rzuca mi niepewne
spojrzenie zza szkieł okularów.
–  Proszę mi wybaczyć, ale nie znam pańskiego imienia. Moja
sekretarka…
–  Nie została o  nim poinformowana  – wtrącam, opadając na
skórzany fotel naprzeciwko swojego rozmówcy. Gerard siada na
swoim miejscu i płasko kładzie dłonie na blacie, raz po raz zerkając
na Unę, która stoi pod ścianą dzielącą drzwi i okno. – Nazywam się
Nero Verdi.
Jego twarz natychmiast blednie. Odchyla się w  fotelu, próbując
zachować między nami jak największą odległość.
–  Pan Verdi.  – Kiwa głową, przywołując na usta niepewny
uśmiech. Po chwili jednak rozluźnia sobie kołnierz koszuli, a na jego
skórze pojawiają się kropelki potu.
Zakładam nogę na nogę i  swobodnie strzepuję pył z  nogawki,
jednocześnie cały czas uprzejmie się uśmiecham.
–  Widzę, że moja reputacja mnie wyprzedza. I  dobrze. W  takim
razie powinno pójść nam sprawnie  – przechodzę do rzeczy, na co
Brown zaciska powieki, przełykając z  trudem ślinę.  – Doszły mnie
słuchy, że współpracujesz z Finneganem O’Harą.
– Proszę, nie chcę żadnych kłopo…
–  Nadzorujesz transport, a  to oznacza, że wiesz, kiedy w  porcie
zjawi się kolejny statek oraz kiedy Finnegan zawita do miasta.
Zgadza się?
Potrząsa głową.
– Nie, nie wiem.
–  Co z  ciebie za zarządca portu, skoro nie wiesz, co i  kiedy do
niego wpływa? – Wbijam w niego przenikliwe spojrzenie, sprawiając,
że się wzdryga. To będzie dziecinnie proste.
– Proszę, ja nie…
– Nudzisz mnie – wtrąca z westchnieniem Una, odpychając się od
ściany. Podchodzi do Browna, a  następnie chwyta go za gardło
i  przypiera do oparcia krzesła, siadając na blacie biurka.  – Kiedy
będzie w  mieście?  – Cisza. – Liczę do trzech  – mówi słodkim
głosem. – Raz, dwa, trzy. – Upuszcza sztylecik z bransolety do ręki,
po czym podnosi mu go do twarzy. Gerard wrzeszczy i cały się spina
w  oczekiwaniu na ból. Mija chwila pełnej zdenerwowania ciszy, aż
w  końcu mężczyzna otwiera oczy, przez co spotyka na linii wzroku
ostrze umieszczone kilka milimetrów od swojego prawego oka. Una
kładzie wolną dłoń na jego szyi i przyciąga go do piersi, jakby miała
do czynienia z  małym dzieckiem.  – Bez oczu też można mówić,
Gerardzie  – szepcze, opierając brodę na jego głowie i  palcami
gładząc mu policzek. Następnie odkłada ostrze, zeskakuje z  biurka
i wraca na swoje miejsce pod ścianą.
Zerkam na nią przez ramię i  poprawiam się na krześle, próbując
ukryć dowód mojego nagłego podniecenia. Cholera, jej sposób
działania jest po prostu niesamowity. Prawdziwa psychopatka.
Odwracam się z powrotem do Gerarda, który cały się trzęsie i unoszę
pytająco brew. Ewidentnie przygotowuje się do wydania swojego
wspólnika, bo jeśli tego nie zrobi, Una wydłubie mu oczy. Zdaję
sobie z tego sprawę równie dobrze, jak on.

***

Una czeka na mnie w  windzie z  rękami założonymi na piersiach,


blokując stopą zasuwane drzwi. Na jej twarzy maluje się mieszanina
irytacji i  zniecierpliwienia. Ja również nie jestem w  najlepszym
humorze. Mam wrażenie, że duszę się we własnej skórze, a mój kutas
daje o  sobie znać do tego stopnia, że zaczynam już czuć ból
w jądrach. Przechodzę przez recepcję i dołączam do Uny w windzie,
czując, jak świdruje mnie wzrokiem.
W momencie, w  którym drzwi windy zasuwają się, odwracam się
do niej i  przypieram dłonią do lustrzanej ściany kabiny.
Niebezpiecznie mruży oczy, ale nawet nie próbuje wyrwać się
z uścisku.
– Możesz mi powiedzieć, czy prosiłem cię o pomoc? – warczę. Tak
naprawdę to nie to jest źródłem mojej złości. Jestem wkurwiony, bo
chcę ją przelecieć, ale w tej chwili jest to niemożliwe.
Odpycha moją rękę i  przysuwa się bliżej, muskając piersiami mój
tors. Atmosfera w kabinie staje się nie do zniesienia.
– Przestań pieprzyć i daruj sobie tę kulturę osobistą. – Uśmiecha
się krzywo, zerkając przelotnie na moje usta. – Nie udawaj, że nie
jesteś równie popierdolony, jak ja, Nero  – szepcze, przebiegając
dłonią po mojej klatce, brzuchu, aż w  końcu dotyka nią krocza,
sprawiając, że wciągam powietrze przez zaciśnięte zęby. – Poprawka,
ty jesteś gorszy – dodaje cicho.
W chwili, gdy muska ustami moje wargi, muszę stłumić jęk.
Kurwa, kurwa, kurwa! Nie mogę się skupić na niczym innym oprócz
Uny, na jej pełnych wargach i  ciętym języku. A  kiedy tylko próbuję
odzyskać nad sobą kontrolę… to nie potrafię.
–  Owszem, jestem  – przyznaję, po czym odsuwam się o  krok
i  wygładzam dłonią marynarkę. – Ale żeby grozić mu wydłubaniem
oczu… – Przekrzywiam głowę. – To nie w stylu mafii.
Nad naszymi głowami rozlega się dzwonek windy, a  po chwili
drzwi gładko się rozsuwają. Bez wahania mija mnie w przejściu.
– Wiesz, co mnie wkurza w mafii? – odzywa się po chwili ciszy.
–  Pewnie zaraz mnie oświecisz  – odpowiadam, imitując
znudzenie.
Zatrzymuje się obok samochodu i odwraca w moją stronę.
–  Jeśli jesteś złym człowiekiem, to po prostu nim bądź. Po co
udawać kogoś innego?
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, pada przede mną na kolana.
Unoszę z zaskoczeniem brew, na co Una przewraca oczami.
–  Zapomnij – burczy pod nosem, a  następnie pochyla się i  sięga
ręką pod podwozie auta, wyciągając stamtąd swoją broń. Podnosi się
z  ziemi i  zapina sobie kaburę na udzie. Ciekawe, do tej pory nie
zdawałem sobie sprawy, jak wyglądała bez niej nago. Mój złośliwy
motyl. Zabójcza królowa.
Rozdział piętnasty

Una
– Czyli Finnegan będzie tu za trzy dni?
Nero kiwa głową.
–  Tak, razem z  całym zastępem gości z  Irlandzkiej Armii
Republikańskiej.
Rozsiadam się w  fotelu i  podnoszę kolana do klatki piersiowej,
opierając obcasy na krawędzi siedzenia. Samochód mknie krętymi
uliczkami miasta, kąpiąc się w  ciepłych różowo-pomarańczowych
promieniach zachodzącego słońca.
–  Bernardo i  Gabriele wrócą dopiero za dwa tygodnie – mruczę
pod nosem.
– Okej, czyli najpierw pozbywamy się O’Hary, potem Marco, a na
koniec zostawiamy sobie Bernarda i Gabrielego.
–  O, czyli teraz pracujemy razem?  – pytam, opierając głowę na
zagłówku.
–  Od samego początku pracujemy razem  – odpowiada cicho,
skręcając na kolejnym skrzyżowaniu. – Nie robisz tego ze względu na
mnie, morte. Pomagasz mi, więc ja odwdzięczam się tym samym. Nie
zapominaj o tym.
Co za dupek.
Nagle w  głośnikach samochodu rozbrzmiewa dzwonek telefonu,
więc Nero wciska odpowiedni guzik na kierownicy, żeby go odebrać.
– Tak?
–  Szefie, jakiś jegomość chce z  tobą porozmawiać. Najwyraźniej
Los Carlos boją się, że chcesz zrobić ich w bambuko. 
Wydaje mi się, że to Jackson, choć rozbrzmiewające w jego głosie
rozbawienie trochę mi do niego nie pasuje. Jednak spośród całej
trójki spędziłam z nim najmniej czasu i pewnie tylko on zadzwoniłby
na prywatny numer szefa.
– Gdzie? – pyta Nero.
– W klubie.
– Już jadę. – odpowiada krótko, a Jackson się rozłącza. Nagle Nero
obraca kierownicę, skręcając z  piskiem opon w  jedną z  bocznych
uliczek. Sądząc po bijącym od niego napięciu, nie jest zbyt dobrze.
– Kłopoty w raju? – pytam, leniwie przeciągając samogłoski.
Odwraca głowę w  moją stronę i  patrzy mi w  oczy. Robi to
stanowczo za długo jak na kogoś, kto właśnie siedzi za kółkiem. Po
chwili odpowiada:
– Tak to już bywa w tej branży, morte.
Auto gwałtownie skręca, a  ja przytrzymuję się drzwi, żeby nie
stracić równowagi.
Los Carlos to mały, lokalny gang, który głównie zajmuje się
handlem narkotykowym. Ewidentnie jest wspomagany przez Nero,
gdyż Włosi w  Nowym Jorku od dawna słyną z  przewozu kokainy.
Pewnie tak było, jest i  będzie. Jeśli pomiędzy poszczególnymi
grupami dochodzi do konfliktu, to wszyscy dostają po kieszeniach.
Docieramy na miejsce po czym, Nero parkuje pod małym,
zapuszczonym klubem w  Hunts Point usytuowanym w  południowej
części Bronksu. Obok drzwi stoi kilku mężczyzn w  garniturach,
którzy czujnymi spojrzeniami przeczesują obszar, ściskając pistolety
w  rękach. Kiedy Nero wychodzi z  samochodu, nieco się rozluźniają
i  zaczynają rozmawiać z  nim po włosku. Nie mam nic wspólnego
z  ich problemami, nie powinnam się też wtrącać, jednak moja
ciekawość wygrywa z  rozsądkiem. Opuszczam pojazd i  zakładam
kaptur, ruszając za Nero w  kierunku drzwi. O  dziwo, nie próbuje
mnie powstrzymać.
Ten budynek wcale nie wygląda lepiej w środku, jak przed chwilą
myślałam. Podłoga klei się od brudu, a  ściany i  sufit są wręcz
brązowe od dymu papierosowego, którego zapach trwale unosi się
w  powietrzu. Stojąca w  kącie pomieszczenia szafa grająca odtwarza
jakąś powolną melodię, a  przed nami na czarno-białych płytkach
leżą dwa trupy. Dwaj Latynosi, na oko koło dwudziestki. Jackson stoi
tyłem do nas naprzeciwko młodego mężczyzny, niewiele starszego
od leżących na podłodze trupów. Młodzieniec dumnie wypina pierś,
ściskając w  ręce pistolet, i  posyła wielkoludowi wyzywające
spojrzenie. Pośród poprzewracanych za nim stołów stoi jeszcze
dziesięciu innych. To wygląda jak scena rodem z  taniego filmu
o gangsterach.
Nero chwyta jedno z  krzeseł, a  następnie na nim siada. Opiera
łokieć na blacie stojącego za nim stolika, przez co ściąga na siebie
całą uwagę. Nie zważając na wyczekujące spojrzenia zebranych
wokół niego ludzi, powoli sięga dłonią do wewnętrznej kieszeni
marynarki, wyjmuje z  niej paczkę papierosów i  wkłada jednego do
ust. Następnie bierze srebrną zapalniczkę, włącza, przysuwa
płomień do końcówki papierosa, a  na koniec zamyka ją z  głośnym
kliknięciem, które odbija się echem od ścian klubu. Nero głęboko
zaciąga się dymem, a  mężczyzna stojący naprzeciwko Jacksona
zaczyna się wiercić, więc podwładny dostojnego capo odwraca się na
pięcie i  staje za swoim szefem, przywołując na twarz drwiący
uśmiech. Ja odsuwam się na bok, po czym opieram się plecami
o  ścianę, żeby nikt przypadkiem nie próbował zaskoczyć mnie od
tyłu.
Nero wciąż nie przerywa tej niezręcznej ciszy, co sprawia, że
młodzieniec z każdą sekundą robi się jeszcze bardziej niespokojny.
– Słuchaj, chcemy większą działkę. Czterdzieści procent. – Kołysze
się delikatnie na nogach, próbując zgrywać twardziela.
Capo pochyla się do przodu, opierając łokcie na szeroko
rozłożonych kolanach i  strzepuje na podłogę popiół z  papierosa,
którego ściska między palcami. Na tle zapuszczonego wnętrza klubu
jego drogi, starannie wyprasowany garnitur pasuje jak pięść do nosa.
Mimo że naprzeciwko niego stoi dziesięciu uzbrojonych mężczyzn,
Nero sprawia wrażenie, jakby to on miał tu przewagę.
Z ciężkim westchnieniem wstaje z krzesła i podnosi dłoń do boku,
a Jackson posłusznie odbezpiecza swój pistolet i go podaje. Pozostali
również sięgają po broń, jednak Nero nie wydaje się poruszony tym
faktem. Podchodzi do chłopaka, wbija w  niego intensywne
spojrzenie i  przystawia mu lufę do głowy. Młody otwiera usta,
wytrzeszcza oczy i… Cisza. W mgnieniu oka opuszczam dłoń do pasa
z bronią, czekając na wymianę strzałów, lecz jeszcze nic takiego się
nie dzieje. Jeszcze…
–  To pieprzone miasto należy do mnie! – ryczy Nero, patrząc po
kolei na każdego z  mężczyzn.  – Jeżeli któryś z  was znowu będzie
próbował zedrzeć ze mnie więcej kasy, zapierdolę go jak psa.  –
Opuszcza pistolet i pakuje dwa dodatkowe strzały w martwe ciało ich
szefa. – Ktoś jeszcze chce domagać się podwyżki? – warczy. Wszyscy
siedzą cicho. Oddaje pistolet Jacksonowi, który właśnie wygładza
przód marynarki i  poprawia kołnierz. Klasa sama w  sobie.  – Jeśli
jeszcze raz będę musiał przyjeżdżać do tej szczalni i  wysłuchiwać
waszego biadolenia – podnosi na nich wzrok, a w jego oczach płonie
chęć mordu  – to nie zabiję was. Zabiję wasze żony, dziewczyny,
wasze pieprzone dzieci i matki. – Z każdą chwilą jego głos staje się
coraz głośniejszy, aż w  końcu przypomina trzask pioruna. – Nawet
nie próbujcie mnie denerwować. – Następnie odwraca się i wychodzi
z pomieszczenia.
Niektórzy ludzie uciekają się do pogróżek tylko po to, by zrobić na
słuchaczach dobre wrażenie. Jednak Nero jest prawdziwą bestią,
a  oni doskonale zdają sobie z  tego sprawę. Kiedy twierdzi, że
wyrżnie całą rodzinę, to bez wahania będzie w  stanie to zrobić.
Powiadają, że szacunek niby jest lepszą bronią od strachu. Cóż, on
łączy w sobie obie te rzeczy.
–  Czyli to tak postępuje mafia? – Uśmiecham się krzywo, idąc za
nim do samochodu. Zamiast odpowiedzieć, posyła mi zirytowane
spojrzenie, po czym siada za kierownicą.  – Myślałam, że nie
mieszacie kobiet w swoje sprawy – dodaję drwiąco.
Przenosi na mnie wzrok.
– Ja postępuję według własnych zasad.
Prawda. Nero Verdi zrobi wszystko, żeby pokazać ludziom, gdzie
jest ich miejsce. Honor nie ma dla niego znaczenia.
–  Zdajesz sobie sprawę, że w  takich sytuacjach powinieneś nosić
przy sobie własną broń, prawda?  – pytam, zapinając pas
bezpieczeństwa.
Uruchamia silnik.
– Jeszcze nie załapałaś, morte? Nie potrzebuję broni. Wystarczy, że
powiem słowo, a ktoś żegna się z życiem.
Jego arogancja mimowolnie wzbudza mój zachwyt. Ten człowiek
właśnie stał w  otoczeniu dziesięciu uzbrojonych ludzi, a  do tego
strzelał do ich przywódcy. Nie boi się niczego.

***
Najwyraźniej Tommy wrócił do mieszkania przed nami, bo
w momencie, w którym przechodzę przez próg, George podbiega do
mnie z radosnym piskiem. Mocno drapię go za uszami i idę z nim do
kuchni. Siadam na stołku przy barze, otwieram laptopa i wpatruję się
w  zminimalizowane okienko w  lewym dolnym rogu ekranu. Anna.
Mimo że nie powinnam, klikam na ikonkę i  otwieram okno
z  nagraniem. Leży na łóżku, tym razem sama. Przyciąga kościste
kolana do piersi, jakby próbowała schować się przed światem. Serce
mi pęka na ten widok. Przyciskam pięści do czoła i opieram łokcie na
blacie, wpatrując się w ekran.
–  Una  – Nero zwraca się do mnie z  największą delikatnością.
Nawet nie słyszałam, kiedy do mnie podszedł, co raczej źle świadczy
o  mojej koncentracji. Anna wszystko komplikuje, ale nie mogę tak
po prostu wyrzucić jej z  głowy. Nero sięga do touchpada, żeby
wcisnąć krzyżyk na ekranie, zamykając okno.  – Nie patrz na to  –
mówi cicho. Stoi tak blisko, że czuję bijące od niego ciepło. Tak
delikatnie odsuwa kosmyk włosów z  mojego ramienia, jakby nie
chciał dotknąć mojej skóry. Mam ochotę się do niego przysunąć, lecz
nagle cofa się o krok i opuszcza kuchnię. Muszę się skupić. Ból, krew,
żądza mordu. Nie mogę zapomnieć o  tym, kim jestem. Zamykam
oczy i  odcinam się od wypełniającej mnie mieszaniny emocji.
W  mgnieniu oka zastępuje je zimna obojętność. Nie uda mi się
samodzielnie uratować Anny, dlatego nie pozostaje mi nic innego,
jak znaleźć coś, na czym mogę się wyładować.
I tak oto ląduję na siłowni, patrząc na ciężki worek do ćwiczeń.
Podłączam swojego iPoda, wybieram jeden z utworów Die Antwoord
i  po chwili czuję, jak podłoga pod moimi stopami drży od
rozbrzmiewającego w  głośnikach basu. Kiedy już wszystko jest
gotowe, biorę się do roboty. Niestety udaje mi się oddać tylko trzy
ciosy, ponieważ Nero oplata mnie ramionami, przyciskając mi ręce
do klatki piersiowej. Próbuję wyrwać się z  uścisku, ale oczywiście
nadaremnie. Na szyi czuję jego gorący oddech.
– Przestań, morte – szepcze mi do ucha.
–  Odwal się, Nero.  – Lekko łamie mi się głos na skutek
wypełniającej mnie frustracji.
Ten w  odpowiedzi parska śmiechem i  wypuszcza mnie z  ramion.
Odwracam się w jego stronę, na co cofa się o krok, nie odrywając ode
mnie wzroku. Następnie ściąga marynarkę z  ramion i  zaczyna
rozluźniać krawat. Jak już rzuca je na podłogę, bierze się za
rozpinanie koszuli, a  z każdym kolejnym guzikiem ukazuje coraz
więcej nagiej skóry oraz pokrywających ją czarnych tatuaży.
–  Chcesz się wyżyć? – Rozciąga sobie ramiona. – Nie udawaj, że
nie masz ochoty mnie uderzyć.
Odsuwa się na bok i napina twarde mięśnie brzucha, przybierając
pozycję bojową. Robię krok w  jego stronę z  dłońmi zaciśniętymi
w  pięści. Na jego ustach znowu pojawia się ten krzywy uśmieszek,
który momentami doprowadza mnie do szału. Zawsze uczono mnie,
że w  walce przeciwko silniejszemu przeciwnikowi należy poczekać,
aż sam wymierzy pierwszy cios. Najpierw obrona, a  potem atak.
Jednak w tej chwili nie mam ochoty postępować według zasad. Chcę
wyładować całą frustrację i wykorzystać do tego piękną twarz Nero.
Rzucam się na niego i  uderzam go pięścią w  szczękę z  taką siłą, że
mimowolnie odwraca głowę. Na chwilę zamiera, po czym spluwa
krwią na ziemię.
– Już ci lepiej? – pyta z uśmiechem, przenosząc na mnie wzrok.
– Ani trochę – warczę. Uderzam go jeszcze trzy razy, a on mi na to
pozwala. W  końcu gwałtownie się odsuwa i  wymierza mi cios
w  brzuch, posyłając mnie kilka kroków w  tył. Przez kilka sekund
krztuszę się, walcząc o oddech.
Strzela karkiem i  lekko podryguje, rozluźniając ramiona po
bokach.
– Nie myśl sobie, że dam ci fory tylko dlatego, że jesteś kobietą –
odzywa się, unosząc pięści. Wymieniamy kilka ciosów, aż w  końcu
Nero mocno łapie mnie za gardło, żeby szarpnięciem przyciągnąć do
siebie.
–  Cóż za duch walki, morte  – mruczy, oddychając ciężko. Mnie
również brakuje tchu, a  w płucach czuję ogień. Nagle opuszcza
wzrok na moje usta i  pochyla się bliżej, a  ja wykorzystuję tę krótką
chwilę nieuwagi i  z całej siły uderzam go w  brzuch. Stęka z  bólu,
wypuszczając mnie z ramion, lecz niemal natychmiast wymierza mi
potężny cios w  twarz. Mimowolnie śmieję się, czując na języku
posmak krwi. Znowu się na niego rzucam, jednak tym razem jednym
zwinnym ruchem podcina mi nogi, przez co upadam na ziemię.
Przewracam się na brzuch i  kładę dłonie na podłodze, żeby się
podnieść, ale Nero od razu przypiera mnie całym ciałem do twardej,
drewnianej posadzki. Jedną ręką łapie mnie za kark, a drugą zaciska
na moim biodrze i kołysze swoimi, napierając twardym członkiem na
moje pośladki. Ten facet nie ma wstydu. W  jednej chwili wypełnia
mnie mieszanina pożądania i  wściekłości, która rozpala mi żyły,
żeby w  końcu całkowicie wyciszyć racjonalną część umysłu. Muska
ustami moją szyję, a  jego przyśpieszony oddech otula mi skórę,
przyprawiając mnie o dreszcz.
– Skończyłaś? – pyta z wkurwiająco pouczającym tonem.
Pieprzyć to. Próbuję dźgnąć go łokciem, ale nasza obecna pozycja
uniemożliwia mi wykonanie gwałtowniejszych ruchów. Nero cicho
się śmieje i chwyta mnie za ręce, krzyżując je za plecami. Przesuwa
się niżej, dotykając wargami nagiej skóry tuż nad brzegiem moich
spodni, sprawiając, że wstrząsa mną dreszcz. Powoli puszcza moje
nadgarstki i  obraca mnie na plecy, po czym przebiega ustami po
moim nagim biodrze. Oddech więźnie mi w  gardle, a  ogarniająca
mnie żądza krwi nieco przygasa i  zastępuje ją fala ognistego
pożądania. Wplatam mu palce we włosy i mocno odciągam od siebie,
lecz widok jego wygłodniałego spojrzenia jeszcze bardziej rozbudza
we mnie pragnienie. Przesuwa dłońmi po moim brzuchu,
jednocześnie podnosząc koszulkę. Serce bije mi coraz szybciej,
a kiedy Nero pochyla się w moją stronę, płonąca w jego oczach żądza
pozbawia mnie tchu. Z  kącika ust cieknie mu strużka krwi, a  jego
szczękę pokrywa kilka zaczerwienionych plam. Kiedy zamyka moje
usta w  gorącym pocałunku, między nami wybucha kolejna bitwa.
Przygryza moją pękniętą dolną wargę, a  ja z  sykiem wciągam
powietrze, mocno chwytając go za włosy. Ujmuje w  dłonie moją
twarz i  gwałtownie odchyla mi głowę, pogłębiając pocałunek, który
swoją intensywnością przypomina bardziej walkę o  przetrwanie.
Albo przynajmniej o  oddech. Kiedy napieram dłońmi na jego pierś,
nieznacznie odsuwa się, posyłając mi szeroki uśmiech. Podnoszę
rękę i  uderzam go dłonią w  policzek jak jakaś zawstydzona
dziewczynka. Odwraca głowę na bok, a kiedy powoli wraca do mnie
spojrzeniem, w  jego oczach pojawia się dziki błysk, który wreszcie
wzbudza we mnie iskrę strachu. Obdarzam go pełnym satysfakcji
uśmiechem i  całkowicie oddaję się w  jego ręce, rozkoszując się
szybkim biciem serca i  dreszczami, jakie wstrząsają moim ciałem.
Mam wrażenie, że ten lęk jest jak dar, który może mi zapewnić tylko
on. Nero zaciska dłoń na moim gardle i  podnosi mnie z  podłogi,
pośpiesznie ściągając mi koszulkę, po czym upuszcza z powrotem na
posadzkę jak szmacianą lalkę. Boleśnie uderzam plecami o  twarde
drewno, a  Nero nieznacznie się odsuwa i  rozpina mi guzik spodni,
ściągając je z bioder. Nim orientuję się, co się właśnie dzieje, znowu
przykrywa mnie ciałem, wsuwając biodra między moje nogi.
Ponownie atakuje ustami moje wargi. Czuję się, jakby wprowadził
mnie w  trans i  jakbym była zawieszona pomiędzy pożądaniem
a furią. Cały mój świat skurczył się do tej chwili z Nero, jego dotyku,
języka w  moich ustach oraz dzikiej brutalności. Mam ochotę oddać
mu się w całości i drżeć przed nim ze strachu. Dzięki temu dotykowi
mój świat wreszcie nabiera kolorów, a  zalewające mnie doznania
stają się niemal przytłaczające. Ostrożność i  rozsądek w  jednej
chwili tracą znaczenie. Liczy się tylko ten moment.
Nagle przez chmurę pożądania dobiega do mnie kliknięcie klamry
paska i  odgłos rozrywanego materiału, a  po chwili między udami
czuję dotyk gorącego członka. Mocno chwyta mnie za biodra
i  jednym gwałtownym ruchem wchodzi we mnie aż po same jądra.
Zaczerpuję tchu i wbijam mu paznokcie w plecy. Niemal natychmiast
z  jego gardła wydobywa się zwierzęcy warkot, który sprawia, że
mimowolnie zaciskam się wokół niego. Jeszcze nigdy nie czułam się
tak bezbronna i wrażliwa, jednak z jakiegoś powodu ani trochę mi to
nie przeszkadza. Kiedy nasze czoła się stykają, zamykam oczy i biorę
głęboki oddech, napawając się zapachem jego wody kolońskiej
zmieszanej z nutą dymu papierosowego.
Z jego ust wyrywa się ciche stęknięcie.
– Tak mi w tobie dobrze, morte. – Porusza biodrami, sprawiając, że
oddech więźnie mi w  gardle, a  następnie mocno całuje mnie
w usta. – Jesteś taka ciasna – warczy.
Męczy mnie to gadanie, więc podnoszę się z  podłogi i  mocno
odwzajemniam pocałunek. Jęczy z  ustami przy moich wargach
i  zaczyna mnie pieprzyć, jakby od tego zależało jego życie. Każde
pchnięcie wywołuje u  mnie ból, który witam z  otwartymi
ramionami. Właśnie tego mi trzeba. Ból zawsze rozbudzał moje
zmysły i  zmuszał do wykorzystania całego swojego potencjału.
Z  każdą sekundą jego ruchy stają się coraz bardziej agresywne,
a  pocałunki zmieniają się w  ugryzienia. Przygryzam jego dolną
wargę, a  po chwili na języku czuję metaliczny posmak krwi, który
sprawia, że napięcie w moim podbrzuszu niemal sięga zenitu. Nero
łapie mnie za włosy, a kiedy mocno odchyla mi głowę, mimowolnie
wyginam plecy w  łuk. Drugą dłoń wsuwa pomiędzy nasze ciała
i  szczypie palcami moją łechtaczkę, zatapiając zęby w  mojej szyi.
Tyle wystarczy. Dochodzę z  krzykiem, wijąc się po podłodze jak
opętana.
– Rozerwę cię na strzępy – warczy, po czym gryzie mnie w brodę.
Mój orgazm zdaje się nie mieć końca. Mam wrażenie, że rozpadam
się na kawałki. W  końcu opadam bezwładnie na posadzkę, walcząc
o  oddech, a  Nero zmienia pozycję. Siada na piętach, mocno łapie
mnie za uda i  wykonuje jeszcze trzy mocne pchnięcia. Odrzuca
głowę do tyłu, obnażając swoją umięśnioną szyję, a  z jego gardła
wydobywa się odgłos tak dziki i  tak zwierzęcy, że przechodzi mnie
dreszcz. Jego mięśnie napinają się do granic możliwości, a ciało drży
z  wysiłku. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby mężczyzna emanował
zarazem taką potęgą i  wrażliwością. W  końcu odzyskuje nad sobą
kontrolę. Kładzie dłonie na podłodze i  nieznacznie się pochyla,
opierając brodę na klatce piersiowej. Po jego piersi spływają krople
potu, podkreślając pokrywające ją rany po moich paznokciach. Nasze
oddechy wydają się współgrać z  rytmem piosenki Die Antwoord,
która wciąż rozbrzmiewa w głośnikach.
Kiedy mój puls wraca do normy i  odzyskuję trzeźwość umysłu,
wreszcie zdaję sobie sprawę z  tego, do czego właśnie między nami
doszło. Pieprzyliśmy się. Nie powinnam była na to pozwolić, ale… Po
prostu nie jestem w  stanie mu się oprzeć. Jego agresywna natura
zaspokaja wszystkie moje żądze i  doprowadza mnie do szaleństwa.
Jesteśmy jak iskra i  benzyna, idealne połączenie, które może
prowadzić tylko do tragedii.
– Teraz ci lepiej? – pyta, unosząc brew.
Przewracam oczami i  odpycham go od siebie, podnosząc się
z  podłogi. Nawet nie zakładam ubrań, tylko przechodzę nago przez
całe mieszkanie i wchodzę do swojej sypialni. Biorę szybki prysznic,
a  po wyjściu z  łazienki od razu kładę się do łóżka. Przez jakiś czas
leżę w  bezruchu, tępo wpatrując się w  sufit. Na tym etapie w  ogóle
nie mam pojęcia, co robię. Czuję, jakby moja tożsamość z  każdym
dniem coraz bardziej rozpadała się na kawałki i  zastępowało ją coś
zupełnie innego. Nazywam się Una Ivanov. Mówią na mnie
pocałunek śmierci, bo jestem bezwzględną, pozbawioną skrupułów
maszyną do zabijania. Tylko że z  jakiegoś powodu ta osoba już nie
ma tu swojego miejsca, zwłaszcza w  tym mieszkaniu. Z  każdym
kolejnym dniem emocje wraz z pragnieniami coraz bardziej atakują
mój umysł. Już nie potrafię chować się za zimną maską, która
chroniła mnie przez tyle lat. To tak, jakby Nero przyłożył mi do
klatki piersiowej defibrylator i  przywrócił do życia. Ale najpierw
wzbudził we mnie wściekłość połączoną z  nienawiścią, a  potem
przypomniał mi o miłości, jaką wciąż czuję do Anny. A teraz… Teraz
rozbudził to dzikie pożądanie, nad którym nie mam żadnej kontroli.
Mimo że instynkt i  zdrowy rozsądek każą mi trzymać się od niego
z  daleka, to nie mogę mu się oprzeć. Jego usta i  dotyk działają na
mnie wręcz elektryzująco. Nigdy wcześniej nie pieprzyłam się
z żadnym mężczyzną z własnej woli, lecz Nero jak zwykle przebił się
przez moje mury obronne i  rozbudził we mnie palący głód. Jednak
nie zmienia to faktu, że powinnam była mu się sprzeciwić. Nicholai
byłby mną rozczarowany.
Nagle ktoś puka do drzwi, a  po chwili delikatnie je uchyla. Do
sypialni wchodzi Nero, ubrany w luźne dresy. Po prysznicu wciąż ma
wilgotne włosy, a  pojedyncze kosmyki sterczą mu we wszystkie
strony.
–  Masz, przydadzą ci się – rzuca, wyciągając w  moją stronę kilka
bandaży. Podnoszę się do pozycji siedzącej i  krzyżuję nogi. Nero
podchodzi do mojego łóżka i  zajmuje miejsce na jego krawędzi.
Uważnie przyglądam się każdemu jego ruchowi. Następnie chwyta
mnie za nadgarstek, przyciąga dłoń do siebie i  zaczyna mi
bandażować popękane kostki. Jego zachowanie tak bardzo zbija
mnie z  tropu, że nawet nie próbuję protestować. Wpatruję się
w  skupiony wyraz twarzy Nero, śledząc wzrokiem linię jego szczęki
oraz pokrywające ją fioletowe siniaki.
– Powinieneś zrobić sobie zimny okład – szepczę.
Unosi delikatnie kącik ust, lecz nie odrywa wzroku od moich dłoni.
–  I zepsuć owoc twojej pracy?  – Zerka na mnie przelotnie
i ponownie skupia się na bandażowaniu kostek. Jak już udaje mu się
porządnie je usztywnić, wstaje i  bez słowa opuszcza sypialnię. Tak
po prostu. Chyba jeszcze nigdy nie czułam się tak skołowana. Nie
twierdzę, że jestem ekspertką w… tych sprawach, ale to raczej nie
jest normalne zachowanie. Może od jutra będziemy po prostu
udawać, że dzisiejsze wydarzenia nigdy nie miały miejsca.
Rozdział szesnasty

Una
Leniwie sączę kawę, z  wyczekiwaniem wpatrując się w  Tommy’ego.
Nero wyszedł gdzieś wcześnie rano, zaszczycając mnie ledwie
spojrzeniem.
– Nie. – Kręci głową. – Wykluczone.
Przewracam oczami i zakładam ręce na piersiach.
– To tylko jeden drink. Po wszystkim wrócimy do domu.
Spuszcza wzrok na podłogę, marszcząc z niepokojem brwi.
–  Słuchaj, kiedyś i  tak będę musiała stąd wyjść. Oboje wiemy, że
Nero nie puści mnie nigdzie samej. Jeszcze coś mi się stanie  –
mruczę z  przekąsem. – Z  nim tam nie pójdę, bo pewnie od razu go
zastrzelą. A ty jesteś Irlandczykiem.
– Tylko w połowie! – przerywa mi gwałtownie.
Zbywam go dłonią.
– Wyglądasz na Irlandczyka.
–  Ale jestem w  połowie Włochem! Mnie też od razu zastrzelą  –
twierdzi, a  następnie zamyka oczy i  ściska palcami nasadę nosa.  –
Kurwa mać – syczy.
– Jeśli o niczym nie powiesz Nero, to ja też obiecuję trzymać język
za zębami – mówię z uśmiechem.
–  Nie potrafię kłamać  – rzuca sfrustrowanym głosem, lecz
ostatecznie podnosi z blatu kluczyki do samochodu. – Dobra, niech
ci będzie. Chodźmy.
Powstrzymując uśmiech, biorę ze stołu pistolet i  wkładam go do
kabury przy pasie.
– Jesteś cudowny.

***
O’Malley to irlandzki bar położony w  Woodlawn. Przednie okna
budynku pokryte są zieloną farbą, która na przestrzeni lat zaczęła
już odpryskiwać, a  ciężkie, stalowe drzwi dodatkowo odejmują mu
uroku. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że to miejsce może być
główną siedzibą irlandzkiej mafii w  Nowym Jorku, dlatego właśnie
udajemy niczego nieświadomych turystów, którzy w  trakcie
zwiedzania miasta napatoczyli się na stary irlandzki pub i  z
ciekawości postanowili rzucić na niego okiem. Po wejściu do środka
bijący od Tommy’ego strach staje się wręcz namacalny. Przy barze
siedzi kilku mężczyzn, którzy natychmiast odwracają się w  naszą
stronę, uważnie śledząc nas wzrokiem. Posyłam im szeroki uśmiech,
żeby ściągnąć na siebie uwagę. Tommy faktycznie wygląda na
Irlandczyka, ale nie chcę, żeby przyglądali się mu zbyt długo,
ponieważ w mafii jest jak w małej wiosce. Wszyscy się tam znają.
Barman zaciska dłonie na krawędziach grubego, mahoniowego
blatu i patrzy na mnie, ściągając brwi.
–  Hej, mogę poprosić o  wódkę z  lodem i  whisky?  – Chcę, żeby
pomyśleli, że jesteśmy dwójką zwykłych klientów, którzy przez
przypadek weszli do niewłaściwego baru, mimo że pewnie żaden
szanujący się człowiek nie przyszedłby tu z własnej woli.
Mężczyzna burczy coś w odpowiedzi, po czym odwraca się od lady
i podnosi dwie szklanki.
–  Ach, nie zwracaj na niego uwagi, słońce  – rzuca jeden
z  mafiosów z  wyraźnym irlandzkim akcentem. Na oko ma około
trzydziestki. Charakteryzują go włosy w  mysim kolorze i  niebieskie
oczy, w  których tańczy iskra rozbawienia.  – On nie zauważyłby
pięknej kobiety, nawet gdyby taka uderzyła go w  twarz. A  ciebie  –
przebiega wzrokiem po moim ciele i wygładza koszulę, posyłając mi
zarozumiały uśmiech – zdecydowanie można za takową uznać.
Udawanie przykładnej i  uprzejmej dziewczyny jest dziecinnie
proste. Uśmiecham się delikatnie, opierając łokcie na blacie baru.
– Mój ojciec zawsze powtarzał, że nie należy ufać Irlandczykom.
– Tak? A czemuż to? – pyta.
– Ponieważ wasz urok osobisty zawsze zwala z nóg – odpowiadam,
unosząc brew.
–  Tak jest!  – woła ze śmiechem jego kolega, klepiąc go dłonią
w plecy. – Ten tutaj zawróci w głowie każdej kobiecie.
Kiedy barman ustawia drinki na blacie, wręczam mu kilka
banknotów i odwracam się z powrotem do obu mężczyzn.
– Miło się gadało.
Śmieją się radośnie, a  ja ruszam w  kierunku stolika ustawionego
w  kącie pomieszczenia, czując, jak moje mięśnie stopniowo
zaczynają się rozluźniać. Idzie nam lepiej, niż przypuszczałam.
Siadamy na miejscach, ja zajmuję kanapę pod ścianą.
– Mam złe przeczucie – burczy Tommy, biorąc duży łyk whisky.
Wzdycham.
–  Nie przesadzaj. Posiedzimy trochę, napijemy się. Ja za chwilę
pójdę do łazienki i  poszukam wyjścia ewakuacyjnego, a  potem
możemy się zbierać. – Specjalnie wybrałam to miejsce na dorwanie
O’Hary, ponieważ tutaj nie będzie się spodziewał ataku. Po prostu
nie znam innej lokalizacji, w której mogłabym go znaleźć.
Tommy bębni palcami o  powierzchnię szklanki. Nawet ślepiec
byłby w stanie wyczuć, że się denerwuje, dlatego pośpiesznie kończę
drinka i  podnoszę się z  miejsca, żeby nie ściągać na nas
niepotrzebnej uwagi. Przejście na tyłach prowadzi do krótkiego
korytarza z  toaletami dla kobiet i  mężczyzn. Mijam oba
pomieszczenia i  idę dalej, skręcając w  prawą odnogę. Tak jak
podejrzewałam, na końcu znajduje się droga pożarowa, ale
prowadzące do niej drzwi są zablokowane łańcuchem i  kłódką.
Kurwa. Odwracam się i  zamieram na widok blondyna, z  którym
wcześniej rozmawiałam przy barze. Opiera się leniwie o  ścianę,
krzyżując ręce na piersi i  uśmiecha się drwiąco. W  palcach trzyma
zapalonego papierosa, którego po chwili podnosi do ust i głęboko się
nim zaciąga, nie odrywając ode mnie wzroku.
– Zgubiłaś się? – pyta.
Znowu kurwa.
Pośpiesznie wykrzywiam usta w uśmiechu.
– Szukam toalety.
Wskazuje ręką na korytarz z tyłu.
– Właśnie ją minęłaś.
– O, dziękuję. – Przeciskam się obok niego, a mężczyzna nawet nie
próbuje usunąć mi się z  drogi. Nie jestem w  stanie stwierdzić, czy
coś podejrzewa, czy po prostu chce się dobrać do moich majtek. Po
wejściu do łazienki od razu zamykam się w  jednej z  kabin i  rygluję
drzwi, opierając się o nie plecami. Kurwa po raz trzeci. Nie chciałam,
żeby ktokolwiek patrzył na mnie dłużej niż to konieczne
i  przypomniał sobie moją twarz, kiedy zjawię się tu następnym
razem. Nieważne, czy coś podejrzewają, czy wciąż uważają mnie za
głupią turystkę. Ten bar należy do mafii. A oni nie zapominają. I nic
nie umyka ich uwadze, chyba że… otworzę teraz kabinę, umyję ręce
i  wyjdę z  łazienki. Jak myślę, tak robię. Blondyn nadal stoi tam,
gdzie poprzednio i  leniwie pali papierosa. Rzucam mu szybkie
spojrzenie, celowo nawiązując z  nim kontakt wzrokowy, po czym
wracam do głównego pomieszczenia i podchodzę do baru.
–  Masz długopis? – pytam barmana. Podaje mi jeden, obrzucając
mnie kwaśnym spojrzeniem.
Biorę jedną z  podkładek pod piwo z  logiem Guinnessa i  wypisuję
na niej jeden z moich numerów telefonu, a pod nim imię „Isabelle”.
Następnie podaję ją koledze blondyna, który cały ten czas nie
spuszcza mnie z oczu.
– Jak ma na imię twój kumpel? – pytam.
– Darren – odpowiada, po czym bierze łyk piwa.
Kiwam głową.
– Możesz mu to przekazać?
Śmieje się pod nosem, biorąc ode mnie podkładkę.
– Pewnie, słońce.
Odwracam się na pięcie i  ruszam w  stronę wyjścia, przywołując
Tommy’ego gestem ręki.
– Co to, kurwa, było?
– Plan „B”.
– Nero mnie zapierdoli!
Wybucham śmiechem.
– Nero chce tylko pozbyć się O’Hary. Może się wypchać.
Rozdział siedemnasty

Nero
Siedzę w  biurze jednego ze swoich trzech nowojorskich klubów
nocnych. Ten jest usytuowany na Broadwayu i  do tej pory przynosi
największe zyski. Zwykle używamy ich do wyciągnięcia kasy od
handlarzy kokainą, mimo że i  tak mam ich wszystkich w  garści.
W  teorii mógłbym sobie dać z  tym spokój i  zająć się tylko
zarządzaniem klubów, ale skoro mam okazję zarobić kilka
dodatkowych kafli, to czemu miałbym z  niej nie skorzystać? Na
szczycie hierarchii mafijnej nawet policja nie próbuje zawracać ci
głowy. Jestem praktycznie nietykalny, więc co mnie powstrzymuje?
Poza tym ten, kto kontroluje rynek narkotykowy, rządzi całym
miastem. Nic tylko liczyć kasę.
Nagle drzwi do biura cicho i  nieśmiało się otwierają, a  do środka
wchodzi barmanka z  dołu, Olivia. Trzyma w  rękach pustą szklankę
i  butelkę szkockiej. Jest brunetką o  długich nogach, podkreślanych
przez najkrótszą sukienkę, jaką w  życiu widziałem, i  ostro
zarysowanych krągłościach, których kształt praktycznie znam już na
pamięć. Do niedawna pieprzyłem ją dość regularnie – czy to na tym
biurku, czy w  moim mieszkaniu. Jednak odkąd przejąłem pozycję
capo, to nie mam na nią czasu. W  tej chwili cała moja uwaga
skupiona jest na mafii, pracy i  planie. Olivia wykrzywia wargi
w  pięknym uśmiechu, a  następnie kładzie trzymane naczynia na
biurku przede mną.
Zerkam na nią przelotnie.
–  Dzięki.  – Wracam spojrzeniem do leżących na blacie
dokumentów, jednak kątem oka widzę, że wciąż nie rusza się
z miejsca. Znowu przenoszę na nią wzrok. – To wszystko.
W jej oczach pojawia się cień rozczarowania, lecz niemal
natychmiast przywołuje na twarz uwodzicielski uśmiech. Obchodzi
biurko, a jej kołyszące się biodra mimowolnie przyciągają mój wzrok.
Następnie zaczesuje przez ramię długie, ciemne włosy i siada mi na
kolanach.
–  Nero  – mruczy, przebiegając ustami po mojej brodzie. –
Stęskniłam się. Minęło już kilka miesięcy.
Zastanawiam się, kiedy jej głos zaczął mnie tak irytować. Łapię ją
za włosy i szarpnięciem odsuwam jej głowę, a wolną dłoń zaciskam
wokół jej szyi.
– To boli – wydusza, a w jej głosie słychać nutę paniki. Una na jej
miejscu pewnie jeszcze bardziej by mnie prowokowała. Może nawet
strzeliłaby mi w  pysk. Ten cały uwodzicielski teatrzyk już na mnie
nie działa.
Parskam śmiechem i spycham ją na podłogę.
– Wyjdź.
Podnosi na mnie wzrok, a w jej oczach wzbierają się łzy.
–  Ale…  – Nagle przerywa jej dzwonek mojego telefonu. Zerkam
szybko na ekran, na którym widnieje imię Gio.
– Wyjdź! – powtarzam, biorąc urządzenie do ręki.
Niezgrabnie podnosi się z posadzki i wybiega z biura.
Ja pierdolę.
Odbieram połączenie.
– Tak?
– Mamy problem.

***

Dołączam do Gio na nabrzeżu i patrzę, jak policja otacza dwunasty


dok. Ponieważ słońce zaczyna już powoli zachodzić, do zwiększenia
widoczności wykorzystują światło szerokostrumieniowe. W  tak
ogromnym kontenerze mogliby szukać wszystkiego, ale nie wierzę
w  przypadki. Na tej łodzi mam kokainę o  wartości dwustu tysięcy
dolarów. Na oko zejdzie im jeszcze dobrych kilka godzin, jednak
prędzej czy później ją znajdą. Z  kolei ja obecnie nie mam kasy, nie
mam kokainy na sprzedaż i, co za tym idzie, żadnych zysków, które
następnie przekazałbym kartelom. Muszę się dowiedzieć, kto mnie
wsypał.
– Dzwoń do Tommy’ego i każ mu skontaktować się z ludźmi z jego
kręgu – rzucam ostro. – Niech przeprowadzi małe śledztwo.
Gio zostawia mnie na przystani, trzymając telefon przy uchu.
W międzyczasie dzwonię do Jacksona, bo coś mi mówi, że już znam
winowajcę.
– Szefie?
– Mam dla ciebie robotę…

***

Strzelam karkiem i  patrzę, jak światełko stopniowo wspina się po


numerkach na panelu w  kabinie windy. Po wejściu do mieszkania
unoszę brwi na widok George’a, który z  jakiegoś powodu siedzi
nieruchomo przed wejściem do siłowni. Z ciekawości ruszam w jego
stronę. W  środku rozbrzmiewają bolesne krzyki Tommy’ego oraz
damski śmiech. Mój podwładny leży na niej z  rękami po obu
stronach jej drobnego ciała. Jest bez koszulki, a  Una ma na sobie
bluzkę z  odsłoniętym brzuchem. W  innych okolicznościach ta
pozycja wyglądałaby pewnie dwuznacznie, gdyby nie fakt, że Una
zaciska nogę wokół jego szyi i  trzyma dłonią za kostkę, odcinając
Tommy’emu dopływ powietrza. Mimo wszystko ten młody szczyl nie
wygląda na specjalnie rozczarowanego swoją sytuacją.
–  Poddaj się!  – krzyczy Una, kiedy twarz Tommy’ego robi się
czerwona jak pomidor. Jeszcze trochę i  zemdleje.  – O, Tommy.  –
Uśmiecha się, widząc, jak jej przeciwnik traci przytomność. Wolną
ręką mierzwi mu włosy. Cały dzień próbowałem się dodzwonić do
tego skurwysyna, a  on urządza sobie zapasy z  Uną? Dziewczyna
opada bezwładnie na podłogę i  próbuje złapać oddech, trzymając
ciało Tommy’ego między nogami. Już i tak miałem dziś podły humor,
ale kiedy widzę, jak ich naga skóra się ze sobą styka… Coś we mnie
pęka. Zalewa mnie fala irracjonalnej wściekłości, która sprawia, że
mam ochotę zastrzelić tego popierdoleńca.
– Myślałem, że nie lubisz, kiedy ktoś cię dotyka. – Nawet ja słyszę
zazdrosną nutę w swoim głosie, ale mam to w dupie.
Otwiera oczy i podnosi głowę.
– Nie lubię – odpiera zdyszanym głosem.
Podchodzę do nich i odpycham nieprzytomne ciało Tommy’ego na
bok, a  następnie staję nad Uną, wpatrując się w  jej nagi brzuch
i  wydatne piersi opięte skąpą bluzką. Raz po raz zaciskam dłonie
w  pięści, próbując zdecydować, czy chcę ją przelecieć, czy z  nią
walczyć. Pewnie jedno i drugie.
–  Właśnie widzę  – warczę.  Piorunuje mnie wzrokiem, zaciskając
usta w cienką kreskę.
Nagle Tommy wydaje z  siebie bolesny jęk i  powoli siada na
podłodze, trzymając się za kark.
– Kurwa, Una. To bolało. – W mgnieniu oka dziewczyna skacze na
równe nogi i wzrusza ramionami, z uśmiechem puszczając mu oczko.
Nie podoba mi się to.
Chwytam Tommy’ego za kark i  siłą podnoszę go z  podłogi,
pochylając się ku niemu.
– Gdzie ty, kurwa, byłeś przez cały dzień? – pytam ostro.
Wytrzeszcza oczy i natychmiast blednie.
– Ja? Yyy… Tutaj, szefie.
–  Dzwoniłem do ciebie, kurwa, dziesięć razy. – Odpycham go od
siebie i  zaczynam naparzać pięściami. Mam ochotę coś rozwalić.
Kurwa… przegrałem. Ktoś ma na mnie haka. Ja pierdolę, jak ja
nienawidzę przegrywać.  – Dzwoń po gliny. Chcę wiedzieć, kto ich
poinformował o dostawie. – Kiwa pośpiesznie głową. W rozmowach
z  policjantami Tommy nie ma sobie równych. Nie obchodzi mnie,
jakie łączą go z nimi stosunki. Ważne, że wyciąga od nich potrzebne
informacje. – A teraz wynoś się stąd – rzucam. Pociera dłonią kark,
podchodząc chwiejnym krokiem do drzwi. – Tommy, jeszcze jedno –
  odwraca się ku mnie  – nigdy więcej jej nie dotykaj.  – Wskazuję
palcem na Unę, a  mężczyzna kiwa głową, spuszczając wzrok na
podłogę.
–  Co, kurwa?  – pyta Una, piorunując mnie wzrokiem. Kiedy nie
odpowiadam, przewraca oczami i  zamaszystym krokiem wychodzi
z  siłowni, a  ja biorę głęboki oddech, ściągam ramiona i  idę w  jej
ślady. Tommy stoi tuż za drzwiami i  wkłada koszulę, podczas gdy
Una znika w salonie.
–  Wybacz, szefie. Nie wiedziałem… – nagle urywa. – To znaczy…
To nie… Ja tylko chciałem pomóc jej w treningu – jąka się bez ładu
i składu.
–  Zamknij się i  rób to, za co ci płacę.  – Kiwa głową, po czym
otwiera windę guzikiem i  wchodzi do środka. Nie podnosi na mnie
wzroku, nawet gdy drzwi się za nim zasuwają.
Rozdział osiemnasty

Una
Zdejmuję spodnie do ćwiczeń i ciskam je w kąt. Jest zazdrosny. Niby
jakim prawem jest o mnie zazdrosny? Co to, średniowiecze? I to jeszcze
być zazdrosnym o Tommy’ego? Kurwa mać. Idę do łazienki i odkręcam
wodę pod prysznicem, a  następnie podchodzę do umywalki,
zaciskam dłonie na jej krawędzi i  czekam, aż woda zrobi się ciepła.
Kiedy podnoszę wzrok, w  zaparowanym lustrze zauważam zarys
czyjejś sylwetki. Odwracam się gwałtownie i  widzę Nero, który
opiera się o  framugę drzwi z  rękami skrzyżowanymi na piersi,
patrząc na mnie wzrokiem pełnym wyrzutu.
– Wyjdź – rozkazuję.
Oczywiście słucha mnie jak zgaszonego radia. Zamiast tego
wchodzi głębiej do pomieszczenia, skracając do minimum dzielącą
nas przestrzeń.
– Nie – krótko odmawia.
Napiera na mnie ciałem, przyciskając do szafki. Jego intensywne
spojrzenie przyszpila mnie w  miejscu, a  szerokie ramiona odcinają
wszystkie drogi ucieczki. Na brzuchu czuję delikatny materiał jego
koszuli. Chwyta mnie mocno palcami za brodę i podnosi moją głowę,
żeby spojrzeć mi głęboko w  oczy. W  jego mrocznym, podburzonym
spojrzeniu widać groźny błysk. Napięcie bije falami i  sprawia, że
serce trzepocze mi w piersi jak u wystraszonego ptaka.
– Tommy już nigdy więcej ma cię nie dotykać – warczy głosem tak
niskim, że jego wibracje czuję nawet w gardle.
Próbuję go odepchnąć, ale nie rusza się z miejsca.
–  Serio jesteś zazdrosny? Zdajesz sobie sprawę, że to nie ma
żadnego sensu? – Kiedy nie odpowiada, potrząsam głową. – Pierdol
się, Nero.
– Chętnie, ale wiedz, że nie lubię dzielić się jedzeniem, morte.
– Nie ty będziesz o tym decydował – odpowiadam szybko.
Śmieje się pod nosem.
– Tak myślisz? W takim razie muszę cię rozczarować.
Zsuwa mi dłoń z twarzy na kark i mocno wpija się w moje wargi.
Drapię go paznokciami w  szyję, próbując podnieść kolano do jego
krocza, ale nic z  tego. Śmieje się nisko, po czym przygryza moją
dolną wargę i  przebiega po niej językiem. Następnie chwyta mnie
mocno za włosy i  odchyla mi głowę, wsuwając język do ust. Mam
wrażenie, jakby tym pocałunkiem próbował mi coś udowodnić. Nie
wiem, jak to robi, ale mam ochotę jednocześnie go przelecieć
i poderżnąć gardło. Mój umysł zasnuwa mgła pożądania, a cały świat
kurczy się do tego jednego faceta i  dotyku, który jest wręcz
uzależniający. Puszcza moje włosy i  przebiega dłonią między
łopatkami, aż natrafia na zapięcie stanika. Jednym zwinnym ruchem
rozpina klamrę i  powoli zsuwa mi go z  ramion. Nagle przerywa
pocałunek, przenosząc usta na moje nagie piersi, a  ja gwałtownie
zaczerpuję tchu, kiedy bierze mój sutek w  zęby i  delikatnie go
skubie. Wplatam mu palce we włosy, przyciągając go jeszcze bliżej,
na co Nero śmieje się cicho. Jego gorący oddech otula moją skórę,
przyprawiając mnie o  dreszcze. Przebiega palcami po linii talii, aż
w  końcu wsuwa je pod materiał majtek i  ściąga mi je z  bioder.
Powinnam to jak najszybciej przerwać i wywalić go za drzwi, ale jak
zwykle nie jestem w  stanie posłuchać głosu rozsądku. Nero łapie
mnie w  talii, podnosi i  kładzie na krawędzi szafki, po czym zaciska
dłonie na wewnętrznej stronie ud. Zatapia zęby w  mojej szyi
i rozkłada mi nogi jeszcze szerzej. Oddech więźnie mi w gardle, skóra
płonie z pożądania, a ciałem wstrząsają dreszcze. Podnoszę na niego
wzrok, napotykając na mroczne, dzikie spojrzenie, którym śledzi
każdą krzywiznę nagiego ciała, przez co stopniowo rozpala mnie od
środka. Ponieważ wciąż ma na sobie ubranie, sięgam dłonią do
guzików jego koszuli, lecz natychmiast chwyta mnie za nadgarstek
i odsuwa rękę.
– Chcę patrzeć, jak rozpadasz się na kawałki, morte – dyszy. Z tego
miejsca widzę wyraźny zarys jego twardego członka, który napiera
na materiał spodni, jednak z  jakiegoś powodu wciąż ich nie
zdejmuje. Muska wargami mój policzek, a  następnie gryzie
delikatnie w  brodę.  – Chcę posmakować twojej ciasnej cipki  –
warczy. Nagle pada przede mną na kolana, rozchyla mi nogi i  z
jękiem chowa twarz pomiędzy nimi, sprawiając, że z  moich ust
wyrywa się cichy okrzyk. Wplatam mu palce we włosy, żeby
przyciągnąć go jeszcze bliżej. Czuję, jak wilgotnym językiem liże
moją łechtaczkę, a  każdy nerw w  moim ciele wydaje się iskrzyć.
Mocno wbija mi palce w uda, żeby przytrzymać mnie w miejscu. Nie
czuję nic oprócz obezwładniającej rozkoszy, która rozpoczyna się
pomiędzy moimi nogami i promieniuje do reszty ciała. W ciągu kilku
sekund udało mu się całkowicie mnie obezwładnić. Moje krzyki
odbijają się echem od ścian łazienki. Wiję się na krawędzi szafki,
całkowicie oddając się w sidła wypełniającej mnie rozkoszy.
– Spójrz na mnie – mruczy.
Ciężko dysząc, opuszczam na niego wzrok i  patrzę, jak powoli
przeciąga po mnie językiem. Mój Boże!
– A  teraz powiedz, że jesteś moja. – Wykrzywia usta w  krzywym
uśmieszku, a następnie wsuwa we mnie język. Mam wrażenie, że za
chwilę stracę zmysły. Kiedy skubie zębami moją łechtaczkę,
zaczynam łkać z rozkoszy, a moje ciało powoli zanurza się w głębiny
ekstazy.  – No dalej – warczy, a  jego gorący oddech otula moją
wrażliwą skórę, na co ja zaciskam zęby, nie chcąc paść ofiarą tej
bezczelnej manipulacji. Jeszcze tak nisko nie upadłam. Nero parska
śmiechem i podnosi się z podłogi, ujmując moją twarz w dłonie. Usta
ma wilgotne od śluzu, lecz mimo to całuje mnie tak mocno, że nasze
zęby zderzają się ze sobą. Na języku czuję swój słony posmak.
W końcu odsuwa się ode mnie i cofa o krok. – Twoja strata. – Posyła
mi wymuszony uśmiech, lecz nie udaje mu się całkiem ukryć
napięcia, które wciąż widzę wokół jego zmrużonych oczu. Napięcia,
które również czuję i które nie znalazło ujścia. Jednak nie zamierzam
dawać za wygraną, mimo że cipka pulsuje mi niemiłosiernie, a całe
ciało zdaje się płonąć. Odwraca się na pięcie i wychodzi z łazienki.
Dupek.

***

Przez resztę wieczoru uparcie staram się unikać Nero. Nie, żeby było
to jakoś specjalnie trudne, bo odkąd wyszłam spod prysznica, nawet
raz nie wystawił nosa ze swojego biura. W  mgnieniu oka cała
sytuacja stanęła na głowie. Najpierw zmusił mnie szantażem do
współpracy, potem zaczął mnie pieprzyć, a  teraz najwyraźniej
ubzdurał sobie, że ma mnie na wyłączność. Choć może faktycznie
coś w tym jest. Wiem, że jeszcze żaden mężczyzna nie miał na mnie
takiego wpływu jak on. Nero Verdi zawsze wydaje się wyjątkiem od
reguły, niezależnie od sytuacji. Jednak nie musi o tym wiedzieć. Już
i tak pokazałam mu zbyt wiele słabości. Wystarczy.
Kradnę mu jedną z  koszulek, bo skończyły mi się czyste ubrania,
a Nero nie posiada czegoś takiego jak pralka, co jest typowe dla ludzi
jego pokroju. Nie wiem, dlaczego w  ogóle zakładałam, że ktoś taki
jak on zawracałby sobie głowę praniem własnych gaci. Mam
nadzieję, że go to w jakiś sposób zirytuje, albo lepiej, sprowokuje, bo
w  tej chwili najchętniej rozerwałabym go na strzępy. Biorę laptopa
i  przechodzę do salonu, zajmując miejsce na niewygodnej kanapie,
po czym wracam do tworzenia planu mającego na celu pozbycie się
trzech Włochów w ciągu zaledwie jednego tygodnia. Cała ta sytuacja
z  Nero robi się coraz bardziej niebezpieczna, ponieważ sprawia, że
tracę nad sobą kontrolę. Muszę jak najszybciej wykonać to zadanie
i  spieprzać stąd, zanim już całkiem mi odbije. Wpatruję się tępo
w  ekran, gdy nagle z  zamyślenia wyrywa mnie dzwonek telefonu.
Nie mojego prywatnego, ale jednego z zapasowych.
Odbieram.
– Halo?
– Isabelle – nuci głos z irlandzkim akcentem.
– Darren, myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz.
–  Ach, wiesz, jak to jest. Podobno cierpliwość popłaca –
podśmiechuje się cicho.
–  Jednak wolałabym, żebyś zadzwonił nieco wcześniej. Piątkowy
wieczór mam wolny, zabierz mnie gdzieś. – W  normalnych
okolicznościach nie byłabym taka bezpośrednia, ale kończy mi się
czas. Poza tym sama zasiałam to ziarno, w momencie gdy z własnej
woli zostawiłam mu swój numer. Teraz mogę tylko mieć nadzieję, że
lubi kobiety, które wiedzą, czego chcą.
Śmieje się.
– Piątek odpada, słońce.
Cmokam z  niezadowoleniem, a  w tej samej chwili Nero staje
w  progu i  opiera się o  framugę z  ramionami skrzyżowanymi na
piersi. Ściąga brwi, przybierając groźny, wyzywający wyraz twarzy,
a ja patrzę mu prosto w oczy i radośnie się uśmiecham.
–  Szkoda. Nie lubię, kiedy ktoś każe mi zbyt długo czekać  –
mruczę uwodzicielskim głosem.
Milczy przez moment.
–  W piątek wieczorem jestem zajęty, ale po południu mogę coś
wykombinować. Drinki?
Tyle wystarczy.
– Jasne, do zobaczenia. – Rozłączam się.
–  Kto to był?  – pyta Nero napiętym głosem, przebiegając
wzrokiem po moich piersiach.
Wracam spojrzeniem do swojego laptopa, wzruszam lekko
ramionami i krótko odpowiadam:
– Robota.
– W tej chwili masz się zajmować tylko moją robotą.
Znowu ten ton. Jakby silił się na spokój, ale ledwo mógł powstrzymać
wzbierające w  nim emocje. Dobrze, że nie słyszał, kiedy dokładnie
wyznaczyliśmy spotkanie, bo pewnie wpadłby w szał.
Powoli przenoszę na niego wzrok i unoszę brew.
–  Twoje zlecenie kiedyś dobiegnie końca, a  wtedy będę musiała
wrócić do swojego poprzedniego życia i  zająć się tym, co robiłam,
zanim po raz pierwszy usłyszałam twoje imię, Nero Verdi  –
oświadczam w  jednym zdaniu zimnym tonem, jednocześnie dając
mu jasno do zrozumienia, że nie jestem jego własnością i nigdy nie
będę.  – Ale mam już plan na to, jak wywiązać się ze swojej części
umowy.
Powoli przechodzi przez pokój i  zatrzymuje się naprzeciwko
kanapy, wbijając we mnie wzrok. Ma na sobie tylko dresy, a  ręce
trzyma schowane głęboko w  kieszeniach, jakby próbował przybrać
rozluźnioną postawę mimo swojego podburzonego wyrazu twarzy.
Naprawdę męczy mnie już ten cyrk.
Uśmiecham się i  opadam na poduszki, zakładając nogę na nogę.
Nero zaciska zęby i mimowolnie przebiega wzrokiem po mojej nagiej
skórze, zatrzymując się w  połowie ud, czyli tam, gdzie sięga rąbek
jego koszulki, którą założyłam.
–  Wspomniałaś, że masz jakiś plan  – mówi zniecierpliwionym
głosem.
Wzdycham i podnoszę dłoń, przyglądając się swoim paznokciom.
– Mam.
Po kilku sekundach ciszy z  jego gardła wydobywa się warkot.
Autentyczny, zwierzęcy warkot.
– Nie mam czasu na pierdoły, morte.
Piorunuję go wzrokiem.
– Cóż, a ja mam go wręcz za dużo, biorąc pod uwagę fakt, że nie
mogę opuszczać tego mieszkania.  – Tak naprawdę po prostu lubię
wyprowadzać go równowagi. Wściekły Nero to prawdziwa uczta dla
moich oczu.
Kiedy wciąga z  sykiem powietrze, staje się jasne, że stąpam po
bardzo cienkim lodzie. I  dobrze. Wyciąga dłonie z  kieszeni i  jedną
z  nich kładzie na biodrze, a  drugą opiera na kanapie obok mojej
głowy, wpatrując się we mnie ciemnymi oczami.
– Mów, kurwa.
Przyciskam mu palce do ust, żeby go odepchnąć, lecz nagle czuję,
jak wykrzywia usta w uśmiechu, a po chwili przygryza moje opuszki.
Gwałtownie wyszarpuję dłoń, sprawiając, że jego zęby delikatnie
o siebie uderzają. 
– Mów – rzuca groźnie.
–  Mówiłam ci, nie mogę zabić całej trójki. Może i  udałoby mi się
dorwać Finnegana, ale trzy zabójstwa w jednej serii to stanowczo za
dużo.
Ściąga brwi, przysuwając twarz jeszcze bliżej.
– Mieliśmy umowę – przypomina, a ja czuję na twarzy jego gorący
oddech.
– Nie powiedziałam, że nie wywiążę się ze swojej części – rzucam
ostro.  – Ale ci ludzie to nie są byle jacy gangsterzy, Nero. Capo
i  egzekutorzy zawsze podróżują w  towarzystwie całych zastępów
uzbrojonych ochroniarzy, którzy nie odstępują ich na krok.
Uśmiecha się krzywo.
–  A ty jesteś bacio della morte  – mówi z  delikatnym włoskim
akcentem. – Nie bez powodu to ciebie wynająłem do tej roboty. Byle
szczeniak nie poradziłby sobie z takim zadaniem.
– Pomyśl tylko. Jedno zabójstwo raczej ujdzie nam na sucho. Dwa?
Może, ale trzecie zwróci zbyt wiele uwagi. A  każde morderstwo
sprawi, że kolejne będzie o  wiele trudniejsze. W  pracy zwykle
atakuję z zaskoczenia, a w ten sposób stracę tę przewagę.
W końcu odsuwa się ode mnie i siada na krawędzi stolika do kawy
stojącego przed kanapą, opierając łokcie na szeroko rozłożonych
nogach. Na chwilę pogrąża się w myślach, przebiegając kciukiem po
dolnej wardze.
– Co proponujesz?
– Rozejm.
Unosi wysoko brwi i natychmiast wbija we mnie wzrok.
– Rozejm? – pyta ze śmiechem.
–  Zorganizuj spotkanie. Zbierz ich wszystkich w  jednym miejscu.
Ja zajmę się resztą.
Znowu się śmieje, kręcąc głową.
– Nie nabiorą się na taki numer.
– Dlaczego nie?
Odsuwa dłoń od twarzy i wykrzywia usta w upiornym uśmiechu.
– Ach, morte – mówi z  ciężkim westchnieniem. – Każdy mafiozo,
któremu moje nazwisko chociażby obiło się o  uszy, wie…  –
Przekrzywia głowę, a  na jego twarzy maluje się złowroga mina.  –
Wie, że nie szukam sojuszy, tylko pozbywam się konkurencji. Nie
zawieram rozejmów, kiedy mogę po prostu strzelić komuś w łeb.
Na te słowa moim ciałem wstrząsa dreszcz, a w podbrzuszu czuję
delikatne napięcie. Spotkałam w życiu wielu mężczyzn jego pokroju,
lecz żaden z nich nie sięgał mu do pięt. Jest taki brutalny, bezlitosny.
Ta arogancja i  manipulacyjne gierki doprowadzają mnie do białej
gorączki, ale nie dziwi mnie taki sposób postępowania. Jego dzikość
i  żądza krwi są jak magnes. W  pewnym sensie przypomina bestię,
którą wypuszcza się tylko wtedy, gdy trzeba kogoś zabić, lecz nawet
wtedy nie wymyka się spod kontroli. Nero byłby gotów sprawić, by
całe miasto spłynęło krwią, a następnie stanąłby na szczycie trupów
i  ogłosił się królem, ponieważ według niego cel uświęca środki. Ma
rację. Nikt nie uwierzy, że chce z kimkolwiek zawrzeć sojusz, chyba
że pokaże swoje drugie oblicze. Faktem jest, że Nero ma dwa
wcielenia: w jednej chwili potrafi być rozszalałą bestią, a w następnej
przywołuje na twarz zimną, skupioną maskę, dzięki której inni mogą
uznać, że Nero zwyczajnie postanowił zmienić swoją postawę
i wzorowo wywiązać się ze swojej nowej roli.
–  Spotkaj się z  nimi jako capo. Udaj, że działasz na rzecz
wspólnych interesów i  jesteś gotów zakopać topór wojenny.  –
Piorunuje mnie wzrokiem, a ja przewracam oczami. – Możesz rzucić
im jeszcze kilka pogróżek. W  końcu jesteś Nero Verdi.  – Unoszę
brew. – Jeśli chcesz władzy, to ją sobie weź.
–  Ach, morte, na tym etapie powinnaś już wiedzieć, że zawsze
dostaję to, czego chcę.  – Kącik jego ust delikatnie drga, kiedy
spuszcza wzrok na moje wargi.  – A  co zrobisz, jak już ich tam
zbiorę? – pyta, obniżając głos.
–  Zabiję ich.  – Uśmiecham się krzywo.  – Ale najpierw musimy
dorwać Finnegana.
Potrząsa głową, delikatnie marszcząc czoło.
–  Nie, jutro nie możemy zabić Finnegana. Nastąpiła drobna
zmiana planów.
Unoszę brew.
– Jaka zmiana? Druga taka okazja może się już nie trafić.
Patrzy na mnie ostro.
– Nie będę się powtarzał.
–  Jeśli wyjedzie z  kraju, nie zamierzam czekać kilka tygodni na
jego powrót i skazywać Annę na dalsze tortury – rzucam ostro.
Patrzy na mnie przez chwilę.
– Nie będę się powtarzał – warczy.
Zaciskam zęby i  wstaję, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego
wściekłego lwa. Może i nie chce teraz zabijać Finnegana, ale nie wie,
że mam asa w  rękawie, czyli inny plan. Muszę to zrobić. Muszę
wywiązać się z  umowy i  odzyskać Annę. Nero może sobie robić, co
chce.
Rozdział dziewiętnasty

Una
Według mojego zegarka jest już czwarta trzydzieści. Z  Darrenem
umówiłam się na piątą, więc jeszcze pół godziny. Tommy siedzi po
przeciwnej stronie stołu i gra w pasjansa, a ja udaję, że robię coś na
laptopie. Nero pewnie zakopał się po uszy w  jakimś mafijnym
gównie, bo nie widzieliśmy się już praktycznie od dwóch dni, może
z  kilkoma wyjątkami. Na każdy komentarz reaguje agresją, pije jak
szewc i  większość czasu spędza w  swoim biurze. I  dobrze.
Przynajmniej mogę zająć się swoimi sprawami.
Bez słowa wstaję od stołu i idę do swojego w pokoju. Pamiętam, że
od początku mojego pobytu wisi w  garderobie kilka ubrań, więc
wchodzę do środka i  zdejmuję z  wieszaka prostą, czarną sukienkę.
Nie wiem, po jaką cholerę Nero postanowił dodać ją do kolekcji, ale
koniec końców jednak się przydała. Udało mi się zamówić przez
internet parę butów, które oczywiście rozpakował Tommy, bo
przecież nie można mi ufać. Najwyraźniej spodziewał się jakiejś
bomby, bo widok zwykłych szpilek bardzo go zdziwił. Szybko
powiedziałam mu, że kobiety lubią poprawiać sobie humor
zakupami, a  on od razu uwierzył. Kochany chłopak. Wkładam
sukienkę i  buty, przeglądam się w  lustrze, nakładam jeszcze jedną
warstwę czerwonej szminki i przeczesuję palcami włosy.
Słysząc stukot obcasów, Tommy natychmiast podnosi głowę
i zamiera.
– Wow! Ty – zaczyna się jąkać na mój widok – pięknie wyglądasz,
ale czemu akurat tak się ubrałaś? – Marszczy brwi.
Uśmiecham się delikatnie i wyciągam zza pleców pistolet. Tommy
w  jednej chwili wytrzeszcza oczy i  próbuje zeskoczyć ze stołka.
Jednak ja jestem szybsza, bo uderzam go uchwytem w  skroń,
sprawiając, że oczy uciekają mu do tyłu, żeby krótko po tym ciężko
paść na ziemię. Czuję lekkie wyrzuty sumienia, ale niestety
musiałam to zrobić. Nero zatrudnił mnie do wykonania trudnego
zadania, a  ja zamierzam odegrać swoją rolę, postępując według
własnych zasad. Wbrew temu, co twierdzi, nie jesteśmy
wspólnikami. Ja zawsze i  wszędzie działam w  pojedynkę. Chowam
pistolet do torby, wyjmuję z kieszeni Tommy’ego kartę magnetyczną,
a na koniec biorę do ręki kartkę i długopis, żeby zostawić wiadomość
dla Nero. Oj, wścieknie się. I to bardzo. Uśmiecham się na tę myśl.

***

Kiedy zjawiam się w  umówionym miejscu, Darren siedzi już przy


barze. Jesteśmy w  knajpie leżącej kilka przecznic od budynku
O’Malley’s. W środku dominuje stal i marmur, które nadają wnętrzu
industrialnego ducha. Wskakuję na stołek obok niego.
– Mają tu dobrą wódkę? – pytam.
Odwraca się w  moją stronę i  natychmiast przebiega po mnie
głodnym wzrokiem, uśmiechając się delikatnie.
–  Wyglądasz oszałamiająco. A  odpowiadając na twoje pytanie, to
nie wiem. Ja wolę whisky.
Darren ma na sobie dopasowane dżinsy i  szarą koszulę bez
krawatu. On jest naprawdę przystojnym facetem. Do tego zajmuje
wysoką pozycję w  irlandzkiej mafii sprawującej kontrolę nad tą
częścią miasta i  współpracuje z  Brandonem O’Kieffe’em, tutejszym
capo. Znajomość z  Darrenem Derhamem otworzy mi nowe
możliwości, jednak biorąc pod uwagę jego pozycję w  mafii, nie
powinnam go lekceważyć. Bycie kobietą działa w tym momencie na
moją korzyść, ponieważ nikt normalny nie podejrzewałby mnie
jakikolwiek podstęp.
Darren zamawia dla mnie kieliszek wódki, na co barman
posłusznie stawia kieliszek na blacie przede mną. Kostki lodu
delikatnie o  siebie uderzają z  przyjemnym dźwiękiem, kiedy
podnoszę trunek do ust i  biorę duży łyk, czując na sobie baczny
wzrok Darrena.
– Zatem co przywiodło cię do Nowego Jorku, Isabelle?
Przekrzywiam delikatnie głowę. To pytanie wydaje się dość
niepozorne, jednak…
– Skąd wiesz, że nie jestem stąd?  – pytam, uśmiechając się
niewinnie.
– Akcent. – Unosi podbródek, biorąc do ręki szklankę whisky.
Cholera, jest bardziej cwany, niż myślałam. Na tym etapie mój
akcent jest niemal niewykrywalny i trzeba naprawdę się skupić, żeby
go usłyszeć. Instynkt każe mi jak najszybciej się stąd wynosić, ale
kategorycznie go tłumię i  koncentruję się na zadaniu. Przez Nero
moje myśli coraz częściej spuszczają się ze swojej smyczy, ale nie bez
powodu do tej pory siedziałam zamknięta w  jego mieszkaniu. Od
samego początku moim celem było znalezienie Anny, a  po całym
tym przedstawieniu, które odegrał na siłowni, zaczęłam wątpić
w  jego motywacje. Nie, właśnie znalazłam sposób na wykonanie
swojego zadania i samodzielnie doprowadzę tę sprawę do końca. Dla
Anny. Dlatego uśmiecham się i przybieram urażony wyraz twarzy.
– A myślałam, że już mogę udawać rodowitą nowojorczankę.
Śmieje się.
– Prawie.
– Cóż, przyjechałam tu do pracy – mówię.
Kiwa głową.
– Z której części Rosji?
Czuję, jak mięśnie mojej twarzy zaczynają się napinać, lecz
niezauważalnie je rozluźniam.
– Z Moskwy. Mój ojciec pracował tam jako prawnik – odpowiadam
ze spokojem. – Ale zawsze chciałam przyjechać do Ameryki. Muszę
przyznać, że ty również nie możesz uchodzić za tubylca  – dodaję
zaczepnie.
Opiera łokcie na blacie i posyła mi uśmiech.
–  Pochodzę z  Dublina  – kiwa głową  – i  też przyjechałem tu do
pracy. – Patrzy na resztę swojego drinka.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak bardzo absurdalna jest nasza
rozmowa. Jesteśmy dwojgiem ludzi, którzy są ubrani w  zwyczajne
stroje i  udają, że są normalni, podczas gdy jedno z  nich należy do
mafii, a  drugie to wynajęty cichy zabójca. Do tego siedzą sobie
w normalnym barze niczym stereotypowi turyści. I tak oto spędzamy
popołudnie, prowadząc tę sztuczną rozmowę. Opowiadamy sobie
nawzajem o  osobach, które udajemy i  którymi być może bylibyśmy
w innym życiu. Powoli zaczynam przysuwać się bliżej, a kiedy kładę
mu rękę na udzie, natychmiast to zauważa. W  jednej chwili łapie
mnie za dłoń i  pochyla się w  moją stronę, jakby chciał mnie
pocałować, lecz nagle wyrywa nas z  transu dzwonek jego telefonu.
Wzdycha z  frustracją i  pośpiesznie go odbiera. Korzystając z  okazji,
prostuję się na swoim stołku, spokojnie sączę drinka i  czekam, aż
Darren skończy rozmawiać. Owszem, teoretycznie rzecz biorąc,
irlandzki to też angielski. Przynajmniej tak jest, dopóki w rozmowie
nie uczestniczy dwóch Irlandczyków. Wtedy obcy słyszą tylko
niezrozumiały bełkot, nawet jeśli biegle posługują się angielskim.
Nie jestem w  stanie zrozumieć ani jednego słowa. W  końcu się
rozłącza, a kiedy z powrotem przenosi na mnie wzrok, posyłam mu
szeroki uśmiech.
– Muszę już iść – mówi zrezygnowanym głosem.
Przywołuję na twarz rozczarowany wyraz.
– Och, okej. – Kiwam głową.
Przez chwilę mi się przygląda, a  następnie zsiada ze stołka
i  podchodzi tak blisko, że napiera na mnie kolanami. Przebiega
knykciami po mojej brodzie, wzbudzając we mnie dyskomfort.
– Chętnie bym cię ze sobą zabrał, ale raczej nie spodobałoby ci się
towarzystwo pijanych, zboczonych Irlandczyków.
Wzruszam ramionami.
– Tak się składa, że lubię zboczonych Irlandczyków.
Parska śmiechem.
–  Uznam to za komplement  – wzdycha głęboko i  po raz ostatni
przebiega wzrokiem po moim ciele.  – Dobra, ale sama się o  to
prosiłaś.
Cóż, poszło lepiej, niż się spodziewałam. Następna część planu
będzie o wiele trudniejsza.

***

Dzisiaj pub pęka w szwach. Kilku mężczyzn pije przy barze i wije się
ze śmiechu, a  ze stojącej w  kącie szafy grającej dobiega głośna
muzyka. W  innych okolicznościach pewnie bym uznała, że to
najzwyklejsza knajpa, która niczym się nie różni od innych lokali
okupowanych w  piątkowy wieczór. Wszyscy uśmiechają się do
Darrena i  poklepują go po plecach, a  kilku z  nich obrzuca mnie
ciekawskimi spojrzeniami, lecz ostatecznie wracają do swoich spraw.
Wśród tłumu zauważam też parę kobiet, których większość siedzi
u kogoś na kolanach. Przyciskam mocniej torbę, żałując, że nie mogę
wyjąć z  niej broni. Zwykle unikam tego typu tłumów na rzecz
dokładnej analizy sytuacji i  podejmowania możliwie najmniejszego
ryzyka. Odwracam się, kiedy ktoś dotyka mojego ramienia,
a sekundę później mocno łapie mnie za nadgarstek. Instynkt od razu
nakazuje mi wyeliminować zagrożenie, lecz pośpiesznie go uciszam
i rozglądam się w poszukiwaniu Darrena. Nigdzie go nie widzę.
– Ciebie nie znam – mówi stojący za mną mężczyzna.
Zerkam przez ramię i  widzę ciemnowłosego faceta, po czym
przenoszę wzrok na tego, który wciąż mnie trzyma.
– To boli – jęczę żałośnie.
Mężczyzna z tyłu wybucha śmiechem.
– Pójdziesz za mną. – Mija mnie, wyrywając mi torbę z rąk, a ktoś
inny popycha mnie w jego stronę na znak, abym za nim poszła.
Właśnie dlatego unikam tego typu sytuacji. Cholera jasna.

***

Siedzę przypięta kajdankami do krzesła, a  ciemnowłosy facet


przechadza się w  tę i  z powrotem naprzeciwko mnie. Ten typ to
Finnegan O’Hara. Sądząc po jego siwiejącej brodzie i  kurzych
łapkach, ma około czterdziestki, a  jego potężna sylwetka
i  onieśmielająca aura sugerują, że nie zajmuje się tylko
rozpakowywaniem towaru. Przy drzwiach stoją jeszcze dwaj
mężczyźni, blokując mi jedyną drogę ucieczki, jako że
w  pomieszczeniu nie ma ani jednego okna. Podłoga jest
z  szorstkiego kamienia, a  ściany zbudowane są z  betonu, który
przywodzi na myśl moją rosyjską zaśnieżoną fortecę. Pod nimi stoją
całe rzędy beczułek cuchnących starym piwem. To musi być piwnica
baru. Wciąż nie wiem, dlaczego mnie tu zamknęli, więc nie
wychodzę ze swojej roli i dalej udaję wystraszoną dziewczynę, mając
nadzieję, że za chwilę ujawnią swoje motywy. Po moich policzkach
spływają strużki łez, a  ciało drży z  każdym oddechem. Nawet
najwięksi twardziele nie lubią mieć do czynienia z  płaczącymi
kobietami i chętnie skupiają swoją uwagę na czymś innym. Dlatego
ludzie Finnegana wpatrywali się nieruchomo w przestrzeń, a on sam
nie odrywał wzroku od posadzki. Dzięki temu zdołałam wytrząsnąć
z  bransolety na nadgarstku sztylecik i  upuścić go do dłoni. W  tej
chwili ta mała część biżuterii może być najcenniejszą rzeczą, jaką
posiadam. Nie jest to łatwe, ale po jakimś czasie udaje mi się wsunąć
koniec ostrza do zamka i delikatnie nim poruszać, aż w końcu słyszę
ciche kliknięcie.
– Wiesz, kim jestem? – pyta Finnegan poważnym głosem.
– Nie! – Potrząsam głową. – Proszę, wypuść mnie – szlocham.
Parska śmiechem, po czym pochyla się w  moją stronę, zaciskając
dłonie na moich przedramionach. Zgrzytam zębami, próbując
stłumić wstręt.
– Wiem, kim jesteś, Uno Ivanov. – Moje łzy natychmiast przestają
płynąć i przybieram zimny wyraz twarzy. Nie ma sensu dalej ciągnąć
tego przedstawienia.
– Skąd mnie znasz? – pytam neutralnym głosem.
Kącik jego ust delikatnie drży, jakby myślał, że ma mnie w garści.
I pewnie jest w tym trochę racji, co samo w sobie doprowadza mnie
do szału. W pracy nigdy nie wystawiam się na ostrzał, a teraz jestem
praktycznie na straconej pozycji.
– Może i Nero Verdi cieszy się dość silną reputacją, ale ja też mam
w mieście kilka kontaktów – mówi z irlandzkim akcentem, który jest
nawet bardziej zauważalny niż u Darrena.
Mrużę oczy i  nie odpowiadam. Czyli wychodzi na to, że Nero ma
u siebie kreta. Kurwa!
– I bardzo o nie dbam – dodaje.
– Skoro wiesz, kim jestem, to pewnie zdajesz sobie sprawę z ceny,
jaką niesie za sobą moja śmierć. – Unoszę wymownie brew. Jestem
praktycznie nietykalna i  wszyscy doskonale o  tym wiedzą. Czy
zabijam ludzi? Tak. Czy jestem bez wad? Absolutnie nie. Ale
Nicholai Ivanov traktuje mnie jak córkę. Różne gałęzie mafii próbują
utrzymywać ze sobą przyjazne stosunki i  unikają konfliktów, ale
Rosjanie… Cóż, z natury jesteśmy dość porywczy. Nikt nie chce zajść
Nicholaiowi za skórę. Widziałam, do czego jest zdolny i  w
porównaniu z moim opiekunem Nero to Matka Teresa.
Odsuwa się, wyciągając z  kieszeni paczkę papierosów, po czym
bierze jednego i  wkłada go sobie między wargi. Następnie podpala
końcówkę i  staje kilka kroków ode mnie, wypuszczając przez nos
chmurę dymu.
–  Nie zamierzam walczyć ani z  tobą, ani z  tym ruskim
popierdoleńcem. – Spluwa na podłogę. – Ale mam problem z  Nero,
a ponieważ doszły mnie słuchy, że cię wynajął, to chętnie złożę pani
propozycję, panno Ivanov.  – Patrzy mi prosto w  oczy, ponownie
przybierając poważny wyraz twarzy.  – Chcę, żebyś zabiła dla mnie
Nero Verdiego. Od ciebie nie będzie spodziewał się ataku.
No proszę, proszę! Cóż za ciekawy zwrot akcji…
Rozdział dwudziesty

Nero
Gdy tylko drzwi windy stają otworem, mój wzrok natychmiast pada
na nieprzytomne ciało Tommy’ego. Pośpiesznie przechodzę przez
przedpokój, rozglądając się w  poszukiwaniu źródła
niebezpieczeństwa. Wchodzę za małą ścianę, która oddziela
przedpokój od kuchni i wkładam dłoń pod przytwierdzony blat obok
drzwi do siłowni. Po chwili natrafiam palcami na przymocowaną tam
broń i  biorę ją do ręki. George i  Zeus szybko do mnie podbiegają,
merdając krótkimi ogonami, a  ja delikatnie się rozluźniam. Czyli
napastnika nie ma już w  mieszkaniu. Podchodzę do Tommy’ego
i  kucam, przyciskając palce do jego szyi. Żyje. Na skroni kwitnie
czerwony krwiak, który wygląda jak rana po uderzeniu pistoletem.
Potrząsam go za ramię, sprawiając, że z  jego ust wyrywa się cichy
jęk, a powieki lekko trzepoczą. W końcu leniwie otwiera oczy.
– Szefie?
Wzdycham ciężko.
–  Gdzie Una?  – Nawet nie muszę sprawdzać całego mieszkania.
Wiem, że jej nie ma, ale chcę usłyszeć to z jego ust. Chcę, żeby sam
przyznał się do winy.
–  Ona… Eee… zaatakowała mnie  – mówi, uciekając przede mną
wzrokiem.
Wstaję z kolan i odwracam się do niego plecami.
– Gdzie ona jest?
– Nie wiem.
– Kurwa! – Opieram dłonie na kuchennej wyspie, lecz nagle kątem
oka zauważam leżącą tam notkę. Podnoszę ją i czytam wiadomość:
Nero, tylko nie histeryzuj. Pojechałam coś załatwić. Nie czekaj na
mnie.
Una.
– O której wyszła?
– Koło ósmej.
O’Hara… Pojechała zabić O’Harę, a on się jej spodziewa. Kurwa!
–  Jest wpół do jedenastej  – mówię do siebie. Opuszczam głowę
i zwracam się do Tommy’ego:
– Pojechała po O’Harę. Minęły już dwie godziny, a on wiedział, że
po niego przyjdzie. Pewnie już nie żyje  – mówię to ze spokojnym
głosem, ale w środku mam wrażenie, że zaraz mnie rozniesie. Mam
ochotę zrównać cały ten budynek z ziemią.
– Może nie – mówi Tommy. – Ona… To znaczy… – jąka się.
Przenoszę na niego wzrok.
– Co?
Zaciska powieki i  siada naprzeciwko mnie, opierając czoło na
dłoniach.
– Umówiła się z jakimś facetem, Darrenem.
– Do rzeczy, Tommy – warczę.
–  Słuchaj, we wtorek zmusiła mnie, żebym ją zabrał do
O’Malley’s  – mówi ze strachem.  – Jeden z  gości próbował do niej
zagadać, więc dała mu swój numer. Chciała go wykorzystać jako
przepustkę do O’Hary.
– Wiesz coś więcej na temat tego gościa?
– Derham. Nazywa się Darren Derham.
No proszę, z każdą chwilą robi się coraz ciekawiej.
–  Sprawdź go. Chcę wiedzieć wszystko na temat jego rodziny,
żony, matki, a nawet psa czy królika. Co tylko uda ci się wygrzebać. –
Biorę kluczyki, a  z szuflady w  kuchni wyjmuję kolejny pistolet.  –
Z  tobą policzę się później. – Nie dość, że to cholerne babsko nigdy
się mnie nie słucha, to jeszcze wciągnęła w  to gówno Tommy’ego.
A  ja? Ja idę za nią wiernie jak pies, choć nie jestem w  stanie
stwierdzić dlaczego.

***

Jackson parkuje samochód dwie przecznice od O’Malley’s.


Zadzwoniłem po niego, na wypadek gdyby wystąpiły jakieś
komplikacje, a  w walce potrzebowałbym wsparcia. Wychodzi
z  czarnego SUV-a i  zapina guziki marynarki. Jego krótkie,
nastroszone włosy nadają mu groźnego wyglądu, idealnie
współgrając z  odgrywaną przez niego rolą. Kiedy powoli otwiera
tylne drzwi pojazdu, ukazując siedzącą w  środku kobietę w  ciąży,
staję za Jacksonem i patrzę na jej zapłakaną twarz.
–  Nie chcę zrobić ci krzywdy. Dzwoń do Darrena. W  tej chwili.
Powiedz mu, gdzie jesteś i  napomknij jeszcze, że jeśli nie przyjdzie
tu sam, to zabiję cię.
Z jej ust wyrywa się szloch. Ja pierdolę, nie mam na to czasu.
Jackson podaje jej telefon, a ona bierze go w drżącą dłoń, raz po raz
przeskakując wzrokiem między nami. Wybiera numer i  przykłada
ekran do ucha.
–  Darren!  – woła łamiącym się głosem. Bierze kilka głębokich
oddechów, a po jej policzkach spływa jeszcze kilka łez. – Jestem dwie
przecznice od baru. On… on mnie zabije!
Wyrywam jej telefon z  ręki i  przykładam go do ucha. Sądząc po
głośności muzyki, jaka rozbrzmiewa w tle, drań stoi pewnie w alejce
obok lokalu.
–  Masz coś, co należy do mnie, panie Derham. Dlatego albo tu
przyjdziesz i się ze mną rozmówisz, oczywiście sam, albo przystroję
te ściany krwią twojej ślicznej dziewczyny – oświadczam, stopniowo
podnosząc głos, a  na koniec gwałtownie się rozłączam i  oddaję
telefon Jacksonowi.
–  Przystaw jej pistolet do głowy i  zastrzel ją, jeśli zobaczysz, że
ktoś się przy nim kręci.
–  O, Boże!  – kobieta cicho łka, a  następnie składa dłonie pod
brodą i  zaczyna się modlić. Mimo wszystko ten widok ani trochę
mnie nie rusza, ponieważ jeśli wiąże się z mafiosem, to prędzej czy
później należy się czegoś takiego spodziewać. A  jeśli nie zdawała
sobie sprawy z jego mafijnych koneksji… Cóż, to tylko świadczy o jej
głupocie. Mafia zwykle stara się chronić swoje kobiety i  trzymać je
z  dala od kłopotów. Za to ja honor i  zasady mam głęboko w  dupie.
Dla mnie najważniejsze jest osiągnięcie celu, nieważne jakimi
środkami. Jeśli ktoś próbuje mi coś odebrać, to ja odwdzięczam się
tym samym.
Kilka minut później u wylotu uliczki pojawia się Darren. Jest sam,
ale w dłoni trzyma spluwę.
– Kim ty, kurwa, jesteś? – pyta napiętym głosem.
Wybucham śmiechem.
– Kimś, kto trzyma twoją kobietę na muszce. – Wskazuję dłonią na
Jacksona, który wciąż mierzy pistoletem w ciężarną.
–  Darren!  – krzyczy kobieta, a  ja patrzę, jak mężczyzna lekko
zaciska usta.
– Czego chcesz? – cedzi przez zęby.
Podchodzę do niego i  wkładam mu lufę pistoletu pod brodę, nie
odrywając od niego wzroku.
– Chcę Unę.
Śmieje się.
– Pewnie już nie żyje – oznajmia z rozbawieniem, na co uderzam
go bronią w gardło z taką siłą, że zaczyna się krztusić.
–  Lepiej dla ciebie, żeby wciąż żyła, bo w  tej chwili to od tego
zależy los twojej kochanej Polly.
– O’Hara ją zabrał! – rzuca wściekle.
– Gdzie?
– Do piwnicy baru.
–  Dziękuję. Bardzo mi pomogłeś. – Naciskam na spust, strzelając
mu w szyję. Widział twarz Uny i zna jej tożsamość. Musiałem się go
pozbyć. W  jednej chwili jego dziewczyna zaczyna wrzeszczeć tak
głośno, jakby obdzierali ją ze skóry, a  Jackson natychmiast nurkuje
na tylne siedzenie, żeby ją uciszyć. Jak już mu się to udaje, zamyka
drzwi, otwiera bagażnik i podaje mi półautomat.
–  Złap go za nogi.  – Chwytam Darrena pod pachami, a  Jackson
zaciska dłonie na jego kostkach. Nie mam teraz czasu na porządki,
więc na razie musimy wrzucić go do bagażnika.
Tyłów baru pilnuje tylko jeden mężczyzna. Chowamy się w cieniu
rzucanym przez kontener ze śmieciami i  przez moment badamy
sytuację.
–  Szefie, za chwilę wejdziemy do samego gniazda irlandzkiej
mafii – mówi Jackson. Nie odpowiadam, bo nie mam po co. – Czy ona
naprawdę jest warta takiego poświęcenia?
Czy jest? Kurwa, nie wiem. Wiem tylko, że muszę ją odzyskać. Nie
chcę, żeby mój mały, morderczy motylek przedwcześnie dokonał
żywota. Jeśli już ktoś miałby ją zabić, to będę to ja.
–  Wkrótce się przekonamy, prawda?  – pytam, podnosząc się
z ziemi. W tej jednej chwili, w której ochroniarz odwraca się w naszą
stronę, Jackson strzela mu w  głowę z  pistoletu z  tłumikiem
i  mężczyzna opada bezwładnie na ziemię. Mam nadzieję, że ludzie
w  środku są na tyle pijani, że nie zauważą naszej obecności,
ponieważ w  walce z  całą chmarą irlandzkich mafiosów nie
mielibyśmy żadnych szans. Nikt normalny nie spodziewałby się
ataku na samo serce piekła.
Strzelam w  kłódkę i  szarpnięciem otwieram drzwi. Nie mam
pojęcia, czego mogę się tam spodziewać, ale nie obchodzi mnie to.
Dla niej jestem gotowy ryzykować własnym życiem.
Rozdział dwudziesty pierwszy

Una
– Nie pracuję za darmo, panie O’Hara. Szczerze mówiąc, to od takiej
szychy jak pan spodziewałabym się choć cienia profesjonalnej
uprzejmości.
Wybucha śmiechem.
– Okazuję ją faktem, że jeszcze utrzymuję cię przy życiu.
Uśmiecham się, mrużę oczy i rozkładam się wygodnie na krześle.
– Nie słyszałeś, że jestem nietykalna?
Robi krok w moją stronę.
– Nikt nie jest nietykalny – odpowiada, obrzucając mnie groźnym
spojrzeniem. – To jak będzie? Będziesz dla mnie pracować, czy mam
cię siłą zmusić do gadania?
Odrzucam głowę i wybucham śmiechem.
– To by była tylko strata czasu. – Podnoszę się z krzesła, zaciskając
dłoń na jednej z otwartych kajdanek i przesuwam ostrą krawędzią po
jego gardle. O’Hara gwałtownie się cofa, tym samym odsłaniając
jednego ze strażników, a  ja natychmiast wykorzystuję okazję
i rzucam w niego małym sztylecikiem. Ostrze zatapia się w jego szyi,
a  z rany tryska fontanna krwi. Ten drugi patrzy przez chwilę na
kolegę, po czym wyszarpuje broń z kabury i mierzy do mnie, jednak
pośpiesznie chowam się za jego szefem, wykorzystując go jako
ludzką tarczę. Oczywiście Finnegan zdążył już otrząsnąć się
z  poprzedniego ataku. Mimo sporej ilości utoczonej krwi rana była
dość płytka i niestety w żaden sposób go nie unieszkodliwiła. Nagle
drzwi otwierają się z  hukiem, a  powietrze przecinają dwa strzały
z  broni z  tłumikiem. Finnegan bez wahania chwyta mnie za włosy
i odwraca nas w kierunku gości, przyciskając lufę pistoletu do mojej
szyi.
–  Nero  – wyduszam. Stoi w  progu i  wygląda tak, jakby diabeł
postanowił wyczołgać się z  piekła i  zemścić na całej ludzkości. Ma
przyśpieszony oddech, a  zęby zaciśnięte. Tuż za nim stoi Jackson,
który patrzy w moją stronę i lustruje wzrokiem całe pomieszczenie,
po czym wraca do pilnowania korytarza.
– Proszę, proszę! Widzę, że nowojorski smród w końcu zebrał się
na odwagę i  zjawił się tu osobiście  – rzuca drwiąco O’Hara,
wzmacniając uścisk na moich włosach.
Nero lekko przekrzywia głowę.
–  O nie, to akurat zasługa Uny  – mówi pozornie swobodnym
tonem, ale doskonale wiem, co ma na myśli. Jesteśmy tu z  mojej
winy.
–  Rozumiem, czemu chcesz ją odzyskać.  – O’Hara chowa twarz
w moich włosach i głęboko się zaciąga. Z obrzydzeniem wykrzywiam
wargi, próbując się od niego odsunąć. – Muszę przyznać, że podjęła
duże ryzyko. Ale chyba na tym polega jej praca, czyż nie? – pyta ze
śmiechem.
Nero przenosi na mnie wzrok, a  w jego wzburzonym spojrzeniu
nie widać nic innego poza chęcią mordu i zemsty. Zawieramy ze sobą
ciche porozumienie. Inna osoba na moim miejscu pewnie by się
zawahała, lecz ja doskonale widzę moment, w  którym mięśnie na
jego ramieniu napinają się w  oczekiwaniu na atak. Unosi pistolet,
a  ja natychmiast łapię O’Harę za nadgarstek i  odpycham go od
siebie, mocno napierając palcem na nerw przedramienia,
a następnie odwracam napastnika w stronę drzwi. Rozlegają się dwa
strzały, a  chwilę później O’Hara upada na ziemię, desperacko
walcząc o  oddech, ale na to jest już za późno, ponieważ na jego
klatce piersiowej rozprzestrzenia się krwistoczerwona plama. Nero
staje u  mojego boku i  strzela mu w  głowę, a  po wszystkim odwraca
się bez słowa, opuszcza piwnicę i wbiega po schodach prowadzących
na korytarz. Nie mam czasu na dywagacje, więc rzucam się w  jego
ślady, a Jackson rusza za mną. Gniew bije od Nero falami. Ma napięte
mięśnie pleców, jakby zamierzał zrównać cały ten budynek z ziemią,
lecz ten jeden raz muszę przyznać, że jego złość jest uzasadniona.
Czuję się jak skończona idiotka, ponieważ nie rozumiem, co mną
kierowało. Zawsze planuję wszystko z  wyprzedzeniem i  unikam
podejmowania niepotrzebnego ryzyka. W  tej pracy desperacja jest
moim najgorszym wrogiem. A  Nero… Przecież to ja mam się
pozbywać jego celów, więc czemu po mnie przyszedł? Po co sam
nadstawiał karku? Po to, żeby zgrywać rycerza na białym koniu?
Skręcamy za róg baru i mijamy jedną przecznicę, aż w końcu Nero
wchodzi w jedną z ciemnych uliczek, w której stoi czarny SUV obok
maserati.
– Właź – rzuca, nie patrząc w moją stronę. Czuję się jak zbesztane
dziecko, więc dla zachowania własnej dumy zakładam ręce na
piersiach i opieram się o drzwi bagażnika.
–  Zabierz dziewczynę do szpitala  – mówi do Jacksona. Jaką
dziewczynę?  – I  pozbądź się ciała  – dodaje tajemniczo. Nagle łapie
mnie za ramię i  mocno popycha ku drzwiom po stronie pasażera. –
Nawet nie próbuj mnie teraz wkurwiać. – Jego głos przypomina cichy
pomruk burzy zwiastujący nadchodzący sztorm. Wchodzę do auta,
próbując zdusić tlącą się w  mojej piersi iskrę strachu. Drzwi po
stronie kierowcy zamykają się z  hukiem, powietrze przecina ryk
silnika, a  Nero z  piskiem opon wyjeżdża z  zacienionej uliczki.
Między nami unosi się tak gęste napięcie, że niemal zaczynam się
dusić. Jego wściekłość jest wręcz namacalna, a  całe to milczenie
jeszcze bardziej pogarsza sprawę.
Ciekawe, jaką dziewczynę i jakiego ciała? Co oni zrobili?
Kiedy parkuje samochód w  garażu podziemnym, natychmiast
wysiadam, patrząc, jak Nero zatrzaskuje drzwi i  zdecydowanym
krokiem idzie w kierunku windy. Nie chcę po raz kolejny zamykać się
z nim w ciasnej przestrzeni, ale raczej nie mam wyjścia. Wchodzę do
środka i  patrzę, jak drzwi odcinają mi jedyną drogę ucieczki. Czuję
się jak w grobowcu.
W końcu nie wytrzymuję i zerkam w jego stronę.
– Powiesz coś wreszcie? – pytam.
Strzela karkiem i przekrzywia głowę, raz po raz napinając mięśnie
szyi.
–  Masz szczęście, że sam cię nie zastrzeliłem  – warczy niskim
głosem.
– Myślałam…
Przyszpila mnie do metalowej ściany i  uderza w  nią pięścią tuż
obok mojej głowy.
–  Nic, kurwa, nie myślałaś  – syczy, a  ja czuję na twarzy jego
wściekły, gorący oddech. Moje serce bije tak mocno, że w  uszach
słyszę szum własnej krwi. Zaciskam powieki i  przełykam z  trudem
ślinę. – Sprzeciwiłaś mi się.
Otwieram oczy i marszczę brwi.
– Nie jestem jedną z twoich podwładnych, Nero. Poprosiłeś mnie
o  współpracę i  nic ci do tego, w  jaki sposób wykonuję swoją część
zadania.
Jak zawsze, kiedy wpada w szał, zaciska dłoń na moim gardle.
–  Wiedział, że po niego przyjdziesz i  wierz mi, nie wyszłabyś
stamtąd żywa.
Nad naszymi głowami rozbrzmiewa dzwonek windy, a  drzwi
rozsuwają się z głośnym szczękiem, jednak żadne z nas nie rusza się
z miejsca.
– Dobrze wiesz, że w tej robocie ryzyko to chleb powszedni. – Jego
dłoń zaczyna drżeć, aż w końcu odsuwa się gwałtownie i odwraca do
mnie plecami.
–  Kurwa, Una!  – ryczy, wplatając palce we włosy. Mijam go bez
słowa, czując, że nie opuszcza mnie na krok. – Zatrudniłem cię, bo
jesteś najlepsza. Ale to, co dzisiaj odjebałaś, na pewno nie było
pokazem profesjonalizmu i siły.
Obracam się na pięcie i dźgam go palcem w pierś.
– Nie zatrudniłeś mnie! To był czysty szantaż. Nikt normalny nie
nazwałby tego zawodową współpracą.
Przekrzywia głowę i  mruży oczy. Jego groźne spojrzenie sprawia,
że mimowolnie się cofam, na co Nero robi krok w moją stronę.
–  Czyli co, wskoczyłaś prosto przed lufę O’Hary, bo czułaś się
urażona?
– Nie, ja… – Idę tyłem w głąb mieszkania, a Nero rusza za mną. –
Co cię to w  ogóle obchodzi?  – rzucam ostro.  – Nie wydałam cię.
Wiedział, że działam z twojego polecenia. – Kiedy uderzam plecami
o wyspę w kuchni, zaciska dłonie na krawędzi blatu po obu stronach
mojego ciała.  – Co cię to obchodzi?  – powtarzam. Muszę znać
odpowiedź, ponieważ czuję, jakbym spadała w  ciemną otchłań,
a moje głupie serce wciąż trzyma się nadziei, że Nero uchroni mnie
przed upadkiem. Bo przecież musi istnieć jakiś sensowny powód,
dlaczego mnie dziś uratował. Jednocześnie rozum podpowiada mi, że
będzie tylko stał nad przepaścią i  patrzył z  uśmiechem, jak moje
ciało uderza o ziemię i zmienia się w mokrą, czerwoną plamę.
Pochyla się tak blisko, że czuję na policzkach jego oddech.
– Mówiłem ci już, morte. Jesteś moja – mruczy, a następnie wpija
się mocno w  moje wargi. Całuje mnie tak, jakby chciał wedrzeć się
do mojego ciała i  pożreć mnie od środka, a  ja bym mu na to
pozwoliła, ponieważ jego pragnienie i  zwierzęcy głód są wręcz
obezwładniające. Jeszcze nikt nigdy nie podjął dla mnie żadnego
ryzyka, a on postawił dziś na szali własne życie, tym samym dając mi
do zrozumienia, że na swój dziki, pokręcony sposób wykazuje wobec
mnie troskę. Odkąd skończyłam osiem lat, nikt nie poświęcił mi tego
typu uwagi. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego
potrzebowałam. Dzięki Nero czuję się bezpiecznie, co brzmi
niemalże absurdalnie, bo ten człowiek jest całkowitym
przeciwieństwem tego słowa. Nie potrzebuję ochrony ani kogoś, kto
chce zgrywać przede mną rycerza na białym koniu, ale z  jakiegoś
powodu ciągnie mnie do tego zdziczałego potwora. Ciągnie mnie do
jego spaczonych wartości i  krwiożerczej agresji. Odwzajemniam
pocałunek, jednocześnie ściągając mu kurtkę z ramion, a on rzuca ją
na podłogę, nie odrywając ust od mojej szyi.
–  Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie wkurwiasz. Mam ochotę
wypieprzyć cię tak mocno, że zaczniesz krwawić  – warczy, a  ja
zaczerpuję tchu, czując, jak moim ciałem wstrząsa dreszcz.  –
I  jeszcze ta cholerna sukienka.  – Łapie za jej dolną część
i  pośpiesznie ją podnosi, z  jękiem przebiegając palcami po moich
nagich biodrach. Z  racji, że sukienka ciasno przylega do ciała, nie
zakładałam dzisiaj bielizny. Zaciska dłonie na moich udach
i podrywa mnie z podłogi, a ja oplatam go nogami w pasie i mocno
do niego przylegam, kiedy czuję, że rusza się z  miejsca. Po chwili
przypiera mnie do ściany tak bardzo, że wiszące na niej obrazy
delikatnie się bujają. Przez kilka sekund nie czuję nic oprócz jego
dłoni, języka i  zębów. Wplatam mu palce we włosy i  przyciągam go
jeszcze bliżej, desperacko szukając rozkoszy i bólu, które w tej chwili
może zapewnić mi tylko Nero. Kiedy gryzie mnie w szyję, odrzucam
głowę do tyłu. Przebija zębami delikatną skórę, a  następnie
przebiega językiem po świeżej ranie. Brakuje mi tchu. Przesuwam
dłońmi po jego torsie, łapię za kołnierz koszuli i  jednym
gwałtownym ruchem rozrywam guziki, sprawiając, że spadają na
ziemię niczym malutkie bryły gradowej burzy, którą jest Nero.
Ponownie zamyka moje usta w pocałunku, całkowicie zmuszając do
poddania się. Na wewnętrznej stronie ud czuję jego rozpaloną skórę.
Mimowolnie sięgam do jego paska i  rozpinam klamrę, bo chcę jak
najszybciej poczuć go w sobie. Najwyraźniej Nero zdaje sobie z tego
sprawę, ponieważ pędem opuszcza spodnie na uda i  we mnie
wchodzi. Mam wrażenie, jakby jednocześnie zaspokajał moje
pragnienie i próbował mnie ukarać. Ból i rozkosz splatają się ze sobą
tak mocno, że nie jestem w stanie ich od siebie odróżnić, a cała moja
uwaga skupiona jest na tej chwili. Jesteśmy jak dwie połówki
tworzące jedną popękaną całość.
Przyciska nasze czoła do siebie i  chwyta mnie za kark, muskając
ustami moje wargi. Ujmuję jego twarz w  dłonie i  zamykam oczy,
rozkoszując się bólem, jaki sprawiają mi gwałtowne pchnięcia,
a  także każdym stęknięciem i  drżącym oddechem, jakie opuszczają
te usta pełne rozkoszy.
Jeden z obrazów upada na podłogę, a pokrywające go szkło rozbija
się na tysiące kawałeczków, lecz Nero nie zwraca na to uwagi.
Zamiast tego pieprzy mnie jeszcze mocniej i  agresywniej, aż
w  pewnej chwili nie wiem, gdzie kończy się jego ciało, a  zaczyna
moje. Odrzucam głowę i  głośno jęczę, czując, jak przebiega zębami
po mojej szyi. Mięśnie napinają się jak postronki, a  każdy nerw
płonie z rozkoszy, która uderza we mnie jak fala. Nero jęczy z ustami
przy mojej szyi i cały sztywnieje, zatapiając zęby w moim ramieniu.
Z  jego ust wyrywa się stłumiony jęk, a  po chwili zaczyna się
rozluźniać i  opiera dłonie na ścianie obok mojej głowy, łapczywie
łapiąc każdy oddech. Moje ciało wciąż drży, a serce obija się o żebra.
Przebiegam dłońmi po jego szyi, próbując wyrównać oddech, aż
w końcu Nero odsuwa się i napotyka mój wzrok. Patrzymy na siebie
w zupełnym milczeniu, jednym spojrzeniem mówiąc sobie wszystko.
Nagle chwyta mnie dłonią za szyję.
–  Jeśli jeszcze raz coś takiego odwalisz, to sam cię zapierdolę  –
wygraża się, a ja wykrzywiam wargi w uśmiechu.
Następnie zamaszystym krokiem idzie do swojego pokoju, nawet
nie oglądając się za siebie.

***
Ręce trzęsą mi się ze strachu, a  pękające serce bije tak mocno, że
pulsują mi skronie.
– Proszę – szlocham, podnosząc wzrok na Nicholaia.
Podchodzi do mnie i  palcami odsuwa mi z  twarzy luźny kosmyk
włosów, a w jego oczach pojawia się łagodny wyraz.
–  Czas, byś stała się tym, do czego cię wyszkolono, jaskółeczko.  –
Przebiega kciukiem po mojej brodzie, a ja zamykam oczy, czując, jak po
policzku spływa mi pojedyncza łza.  – Zastrzel go albo sama wpakuj
sobie kulkę w  łeb – rzuca ostro. – Wyzbądź się swoich słabości. To od
ciebie zależy, w jaki sposób to zrobisz. – Muska ustami moją skroń.
Podnoszę wzrok i wbijam go w ścianę ponad jego ramieniem.
– Proszę, nie zmuszaj mnie do tego – mówię błagalnym tonem. Wiem,
że wyglądam teraz żałośnie, ale nie obchodzi mnie to.
Nicholai patrzy na mnie z obrzydzeniem.
–  Widzisz, jak on na ciebie działa? Twoje ciało to broń, a  broń nie
płacze. Czas na decyzję.
Mam wrażenie, jakby betonowe ściany pomieszczenia z  każdą
sekundą coraz bardziej się kurczyły, stopniowo pozbawiając mnie tchu.
Nicholai zabiera dłoń z mojej twarzy i cofa się o krok, a ja kładę palec
na spuście, próbując powstrzymać łzy oraz wstręt, jaki wywołuje we
mnie moja własna słabość. Podnoszę wzrok na Alexa, który wisi
przypięty łańcuchami do ściany. Na jego klatce piersiowej widnieją
głębokie szramy, z których krew leje się gęstymi strugami, spływając po
twardych mięśniach brzucha. Jego piękne, zielone oczy są pełne bólu,
tęsknoty i pragnienia czegoś niemożliwego. Czegoś, co ma miejsce tylko
w  najskrytszych zakątkach naszych umysłów. Jednak jesteśmy teraz
w  miejscu, gdzie te marzenia są rozdzierane na miliony kawałeczków
i  zastępowane zimną żądzą mordu i  zniszczenia. W  ramionach Alexa
odnalazłam spokój i miałam nadzieję, że będę mogła trwale zatopić się
w  tej oazie, ale byłam w  błędzie. Dla mnie nie istnieje droga ucieczki.
Alex tylko sprawił, że przez moment o  tym zapomniałam. Obudził we
mnie emocje, których nie czułam już od dawna, praktycznie odkąd
rozstałam się z Anną. Miłość i ciepło.
Patrzę mu w  oczy i  zaciskam dłoń na rękojeści pistoletu. W  jego
zrezygnowanych oczach widać błagalny wyraz, ale wiem, że nie prosi
o wolność. Prosi mnie, żebym pociągnęła za spust.
– Zrób to, Titch. – Oczy zachodzą mu łzami.
–  Kocham cię  – wyduszam z  trudem, czując przerażający ucisk
w klatce.
– Zastrzel go, Una! – ryczy Nicholai.
Z mojego gardła wyrywa się szloch. Unoszę broń.
– Wybacz mi – szepczę, pociągając za spust. Wytrzeszcza oczy, kiedy
kula trafia go w  czoło, zagłębiając się w  jego czaszce, a  ja zaczynam
krzyczeć.
Rozdział dwudziesty drugi

Nero
Ze snu wyrywa mnie krzyk. Z jękiem odrzucam kołdrę i podnoszę się
z  łóżka. Kiedy otwieram drzwi, przeszywa mnie kolejny wrzask, ale
nie pochodzi on z pokoju Uny, tylko z dołu. Schodzę na niższe piętro
i patrzę przez chwilę, jak dziewczyna rzuca się na kanapie, a siedzący
u  jej stóp George zachowuje się tak, jakby właśnie był świadkiem
egzorcyzmu.
– Alex! – krzyczy łamiącym się głosem. Z jej gardła wydobywa się
bolesne kwilenie, które sprawia, że wygląda jak wystraszona
dziewczynka, a nie zabójczyni.
–  Una. – Szturcham ją mocno w  ramię, jednocześnie utrzymując
między nami dość sporą odległość, ponieważ nie jestem w  stanie
przewidzieć jej nieobliczalnych reakcji obronnych. Nagle siada
gwałtownie, po czym zaczyna walczyć o  oddech i  rozglądać się
nerwowo po pomieszczeniu.
–  Dlaczego śpisz, kurwa, na kanapie?  – rzucam ostro. Ten dzień
mnie wykończył i nie mam cierpliwości do tego typu pierdół.
–  Ja… – duka, a  ja wzdycham ze zniecierpliwieniem i  ściągam ją
z sofy. – Co ty… – cicho piszczy i zamiera, kiedy przerzucam ją przez
ramię jak worek ziemniaków. Mam w dupie jej reakcję. Wchodzę po
schodach i  ruszam korytarzem do swojego pokoju, a  następnie
upuszczam ją na łóżko. Ze stęknięciem ląduje na materacu,
rozkładając kończyny w  każdym możliwym kierunku. Jej czarna
sukienka podwija się, ukazując smukłe, długie nogi i  mimowolnie
przypominając mi, że pod spodem nie ma bielizny.
Przenoszę wzrok na jej twarz, ale nie patrzy na mnie. Przyciąga
kolana do piersi i  oplata je ramionami. Czekam, aż zacznie się na
mnie żalić, lecz zamiast tego kuli się na materacu, jakby kompletnie
zapomniała o  mojej obecności. Przez chwilę w  pokoju panuje tak
gęsta cisza, że czuję rozrywającą ją od środka mieszaninę emocji.
Nie obchodzi mnie to, że ma koszmary. W  tej robocie każdy się
z  nimi boryka, a  ta dziewczyna, którą zwą pocałunkiem śmierci,
z pewnością była świadkiem naprawdę obrzydliwych okrucieństw. Po
jakimś czasie człowiek staje się na takie rzeczy obojętny, a tego typu
przejawy brutalności stają się niemalże codziennością. Emocje, które
niegdyś nadawały życiu kolorów, tracą swoją siłę i  stopniowo
zanikają. Moim zdaniem człowiek siłą woli potrafi odciąć się od tych
okropnych wspomnień, a  jeśli tego nie robi, to umysł zaczyna się
buntować i  obrzuca właściciela strasznymi wizjami, dowodami
naszych poczynań. Nie, koszmary mnie nie martwią… Martwi mnie
to, że zawsze woła w  nich Alexa. Martwi mnie udręka, która brzmi
w jej głosie.
– Kim jest Alex? – pytam, zakładając ręce na piersi.
Bierze głęboki oddech.
– Mówiłam ci już. Kimś, kogo zabiłam.
– Zabiłaś dużo ludzi, morte, ale nie wykrzykujesz ich imion przez
sen. Zapytam jeszcze raz, kim on jest? – Nie wiem, dlaczego ta cała
sprawa tak mnie irytuje. Może przez fakt, że Alex wydaje się jednym
z  dwóch pęknięć w  murze, którym otoczyła swoje serce. Una nie
powinna sobie pozwalać na tego typu słabości, a skoro wspomnienie
tego mężczyzny potrafi przebić jej zbroję, tak samo efektywnie jak jej
siostra, to musiał być kimś ważnym.
– Był… Był moim przyjacielem – szepcze i odwraca głowę w moją
stronę, a oczy w kolorze indygo wypełnia smutek – i na swój sposób
go kochałam.
Mrużę oczy.
– Nie wiedziałem, że jesteś do tego zdolna – rzucam cierpko.
Znowu ucieka ode mnie wzrokiem i zaciska palce na prześcieradle.
Po dłuższej chwili odpowiada:
–  Byłam młoda i  głupia. Miałam wtedy piętnaście lat. Myślałam,
że go kocham, a  Nicholaiowi się to nie podobało, więc musiałam
wybrać pomiędzy jego życiem a  swoim. Wybrałam własne. Zabicie
Alexa uczyniło mnie taką osobą, jaką teraz jestem. Nicholai miał
rację. Alex był słabością, którą musiałam wyplenić. Dzięki temu
jestem silniejsza. – Jej głos jest kompletnie pozbawiony emocji,
jakby wmawiała sobie te słowa już tysiące razy.
Wiedziałem, że Nicholai jest szalony, ale nawet dla mnie brzmi to
niedorzecznie. Kiedy próbowałem namówić ją do współpracy,
zdawałem sobie sprawę, że igram z  ogniem, ale nie byłem pewien,
czy wizja uratowania siostry okaże się silniejsza od strachu przed
przyszywanym ojcem. Słyszałem co nieco na jego temat i nie były to
najprzyjemniejsze historie.
–  Czyli to dlatego tu jesteś  – mówię, kiedy jeden z  fragmentów
układanki wreszcie wskakuje na swoje miejsce. – To dlatego nie
znalazłaś jeszcze Anny. Boisz się, że Nicholai by ją zabił.
Powoli kiwa głową.
–  Nie po to, żeby zrobić mi na złość, ale po to, żeby pozbyć się
moich słabości i  tym samym uczynić mnie silniejszą. – Słyszę w  jej
głosie, że naprawdę w  to wierzy. – Na tym świecie mogą przetrwać
tylko najsilniejsi. Ci słabsi umierają, a  po śmierci odchodzą
w niepamięć. – Potrząsa głową. – Zresztą w tej chwili śmierć pewnie
byłaby dla niej lepszym wyjściem.
–  Pewnie tak.  – Brzmi to okrutnie, ale nie zamierzam jej
okłamywać. Obecny los Anny jest o wiele gorszy od śmieci.
Przenosi na mnie wzrok.
– Ona nie jest taka jak my, Nero. Była dobra i niewinna. Obiecaj,
że ją uratujesz.
Unoszę brew, a  następnie obchodzę łóżko i  kładę się pod kołdrą,
czując na sobie spojrzenie Uny.
–  Praktycznie rzecz ujmując, nie dotrzymałaś swojej części
umowy. Nie zabiłaś O’Hary.
Przeczesuje włosy palcami.
– Obiecaj – mówi błagalnym głosem. Jeszcze nigdy nie widziałem
jej w takim stanie. Una zaczyna powoli odkrywać przede mną swoje
drugie, wrażliwe oblicze, a  stalowe skrzydła powoli zaczynają się
łamać.
Wzdycham.
–  Zamierzam ją kupić. Tylko w  ten sposób można wydostać
jakąkolwiek niewolnicę z  Sinaloa. – Uważnie się we mnie wpatruje,
jakby szukała w moich oczach najmniejszej oznaki fałszywości. – Ale
złamałaś naszą umowę, więc proponuję ci nową.
– Czego chcesz? – pyta podejrzliwym tonem.
–  Chcę wiedzieć, dlaczego jesteś tak lojalna wobec człowieka,
który kazał ci zabić ukochanego. Jeśli odpowiesz na pytanie,
wypełnisz swoją część umowy.
Opuszcza głowę, sprawiając, że luźny kosmyk jasnych włosów
opada na twarz i  lśni w  srebrzystym świetle księżyca wpadającym
przez okno sypialni.
–  Dobra, ale tylko wtedy, gdy powiesz, dlaczego chciałeś zabić
własnego brata.
Uśmiecham się, po czym łapię ją za brodę i podnoszę głowę, żeby
na mnie spojrzała.
–  Już zaczynasz kombinować, co?  – mówię łagodnym tonem,
a  Una patrzy na mnie bez słowa. – W  porządku. Lorenzo był moim
przyrodnim bratem. Nienawidziłem jego ojca, a  oni nienawidzili
mnie.
– Dlaczego?
– Ponieważ moja matka była kurwą, a ja bękartem – odpowiadam
szybko. – Twoja kolej.
Zaciska powieki i bierze głęboki oddech, sprawiając, że jej ramiona
delikatnie się unoszą.
–  Moi rodzice zmarli, kiedy miałam osiem lat. Razem z  Anną
trafiłyśmy do sierocińca, a  pięć lat później nasza matrona
postanowiła sprzedać mnie do bratwy. Próbowali mnie zgwałcić, ale
Nicholai przyszedł mi z  pomocą. Nazwał mnie wojowniczką.  –
Zaciska zęby, a  w jej oczach pojawia się chęć mordu. Wyobrażam
sobie młodą, przestraszoną dziewczynkę o stalowej woli, która mimo
lat nie straciła na swojej intensywności.  – Zostałam uratowana.
Nauczył mnie walczyć i jak zyskać władzę. – Mówi to tak, jakby jakiś
przypadkowy facet pokazał dziecku, jak wymierzyć kilka mocnych
ciosów pięścią, ale wiem, że prawda jest o  wiele bardziej
skomplikowana.
– Byłaś jedną z małych żołnierzy bratwy. – Kiwa głową. Wszystko
zaczyna mieć sens. Rosyjska mafia zawsze miała w  zwyczaju
adoptować młode sieroty i  zmieniać je w  żołnierzy, ale Nicholai
Ivanov poszedł krok dalej. Utworzył własny oddział wyszkolonych
zabójców. Sieją postrach u  mafiosów na całym świecie, ale Una jest
diamentem w jego koronie. Ulubienicą, a wręcz przyszywaną córką,
ponieważ ją uratował i  sam ją stworzył. Jednak z  każdą chwilą
kurtyna kryjąca jej prawdziwe oblicze coraz bardziej się unosi.
Podstawowe cechy charakteryzujące każdego człowieka zostały jej
odebrane i z jej człowieczeństwa praktycznie nic już nie zostało. Jego
jedynym dowodem jest Anna. Ale za to jest bardzo silna. Sądzę, że to
właśnie ten brak człowieczeństwa tak mnie do niej ciągnie, ponieważ
w głębi duszy oboje jesteśmy potworami. Różnica polega na tym, że
Una wciąż ze sobą walczy, bo w  przeciwnym razie nie miałaby
koszmarów. Anna symbolizuje dobro i  odkupienie, którego Una
wciąż nieświadomie się trzyma, dlatego w pewnym sensie rozumiem,
dlaczego Nicholai chciałby przeciąć te więzy. W  ten sposób
całkowicie wyprałby Unę z  wszelkich ludzkich wartości i  uwolnił
drzemiącą w  niej bestię. Byłaby idealna.  – Niby co Anna ma
wspólnego z twoją lojalnością wobec Nicholaia? – pytam.
Przesuwa się na łóżku i kładzie obok mnie.
– Anna jest moją jedyną słabością – oświadcza krótko. – Ale ty już
o tym wiesz. Zrobiłabym dla niej wszystko, nawet jeśli oznaczałoby
to sprzeciwienie się Nicholaiowi  – mówi dobitnie. Tak, Nicholai
stworzył potwora, a  teraz zaczyna tracić nad nim kontrolę. Nie
zdziwię się, jeżeli wkrótce jego cenny piesek zatopi w nim kły.
Może i Anna jest słabością Uny, ale Una szybko staje się również
moją. Pewnie powinno mnie to martwić, ale jaki ma to sens? Jest jak
nieuleczalna choroba, która stopniowo infekuje moje ciało i  umysł.
Sprawia, że nie jestem w stanie się od niej uwolnić, a ja nie chcę tego
zmieniać. Jest czymś więcej niż ciepłym ciałem, które od czasu do
czasu może zaspokoić moje potrzeby. Jest pocałunkiem śmierci,
a  kiedy na nią patrzę, dostrzegam w  niej kogoś, kogo jeszcze nie
widziałem w  nikim innym, kogoś równego sobie. Tylko ona ma
czelność stawiać mi wyzwania, a  ja z  niecierpliwością wyczekuję
kolejnych przejawów jej buntowniczego ducha.
Pierwszy raz od bardzo długiego czasu pragnę czegoś więcej niż
władzy. Pragnę jej. Wkrótce będzie moim diamentem w  mojej
koronie. Moją królową zepsucia.

***

Po przebudzeniu czuję zapach wanilii zmieszanej z  subtelną nutą


smaru, a  mój twardy członek napiera na coś ciepłego i  miękkiego.
Otwieram oczy i zaciskam ramię wokół drobnego ciała Uny, mocniej
przyciągając ją do siebie. Leży z plecami przypartymi do mojej klatki
piersiowej i  pośladkami otulającymi mojego kutasa. Marszczę brwi,
ponieważ martwi mnie, że lubię budzić się u  jej boku. Na zmianę
kłócimy się i pieprzymy, jednak koniec końców Una należy do mnie,
czy to jej się podoba, czy nie. Jednak to, co robimy w tej chwili, jest
zbyt normalne. Burzy wszelkie zasady, których trzymaliśmy się do
tej pory. Mimo wszystko wciąż potrzebuję jej do wykonania zadania,
niezależnie od tego, co do niej czuję. Wciąż tworzymy duet: Una
i  Nero, zabójczyni i  capo. Ludzie naszego pokroju nie mogą sobie
pozwolić na normalność, a  zresztą ja nawet nie chcę prowadzić
takiego życia. Powoli wypuszczam ją z  objęć, zastanawiając się, czy
się od niej odsunąć, czy wsunąć kutasa między jej nogi. Ostatecznie
wstaję z  łóżka i  idę pod prysznic. Czując otulające mnie ciepło,
chwytam swojego twardego członka i  zaczynam się masturbować,
mając przed oczami nagie ciało Uny oraz tę niebezpieczną iskrę,
którą widziałem w jej oczach, kiedy się pieprzyliśmy. W końcu każdy
mięsień w moim ciele napina się do granic możliwości i zalewa mnie
tak potężna fala rozkoszy, że niemal zwala mnie z  nóg. Muszę
przytrzymać się ściany, żeby nie stracić równowagi. Ta kobieta prawie
powaliła mnie na kolana. Prawie!
Kiedy wychodzę z łazienki, Uny nie ma już w sypialni. Ubieram się
i idę na dół, gdzie dziewczyna siedzi przy barze, leniwie sącząc kawę.
Ma na sobie ciasne spodnie do ćwiczeń i  sportowy biustonosz,
a  wnioskując po cienkiej warstwie potu, jaka pokrywa jej ciało,
właśnie skończyła trening. Podnosi na mnie wzrok i  przez moment
patrzy mi w oczy, a w powietrzu natychmiast daje się wyczuć lekkie
napięcie.
– Musisz mi w czymś pomóc – mówię, podchodząc do ekspresu.
– O, czyli wypuścisz mnie dzisiaj z mieszkania? – pyta, parskając
śmiechem. Odwracam się i  staję za nią, kładąc dłonie na blacie po
obu stronach jej ciała. Przysuwam się tak blisko, że czuję bijący od
niej zapach szamponu zmieszanego z potem. Muskam ustami skórę
na jej karku, sprawiając, że przechodzi ją dreszcz.
–  Chętnie przywiązałbym cię do łóżka i  zostawił, ale ktoś nas
wrobił i  musi za to zapłacić.  – Delikatnie gryzę ją w  zagłębienie
ramienia i odsuwam się, widząc uśmiech na jej ustach.
– Owszem, musi.

***

Wysadzam Unę w  umówionym miejscu, a  następnie jadę do domu


Hamptonów. Nie było mnie tam już kilka tygodni. Podczas mojej
nieobecności rezydencją zarządzał Gio. Kiedy wjeżdżam na podjazd,
zastępczy gospodarz wychodzi mi na powitanie.
– Jakieś problemy? – pytam.
– Żadnych. – Dołącza do mnie i wspólnie wchodzimy do budynku,
który w tej chwili roi się od zebranych w nim ludzi. Po wczorajszym
cyrku wezwałem dodatkowe wsparcie i tylko czekam na odpowiednią
okazję, żeby przeprowadzić dramatyczny pokaz zemsty.
Idziemy prosto do piwnicy. Otwieram stare, metalowe drzwi
prowadzące do pomieszczenia, w  którym jeszcze niedawno Una
patrzyła, jak podpalam żywcem człowieka. Zależnie od potrzeby,
pełni ono funkcję celi więziennej albo sali tortur. Ściany mają niemal
metr grubości i  są pozbawione okien oraz innych dróg ucieczki.
W  tej chwili w  centrum betonowej klitki siedzi mężczyzna
przywiązany do taniego, plastikowego krzesła. Ma opuszczoną
głowę, ręce wykręcone do tyłu, a nadgarstki i kostki przywiązane do
siedziska.
Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjmuję paczkę papierosów,
biorę jednego do ręki i  wkładam go między wargi. Następnie
wyciągam zapalniczkę, włączam ją i  przekrzywiam głowę,
przysuwając płomień do twarzy. Po wszystkim zamykam wieko
z  głośnym kliknięciem, które odbija się echem od pustych ścian.
Powoli podchodzę do wyczerpanego mężczyzny, mocno zaciągając
się papierosem.
–  Jak ci się u  nas podoba, Gerard?  – pytam z  uśmiechem,
zatrzymując się naprzeciwko niego.
Podnosi głowę i  mruży oczy, próbując ochronić je przed
jaskrawym, fluorescencyjnym światłem. Pod nimi widać ciemne
wory, lecz poza tym na jego twarzy nie ma śladu po torturach.
W  przypadku osób publicznych ta część ciała zawsze musi zostać
w  jednym kawałku. Jeśli chodzi o  resztę, to już zależy od sytuacji.
Buja się delikatnie na krześle, ale nie odpowiada.
–  Wyruchałeś mnie, Gerard  – stwierdzam, wkładając wolną dłoń
do kieszeni.
Potrząsa słabo głową.
– Wcale nie – bełkocze pod nosem.
– Przestań pierdolić! – Strzepuję popiół na jego buty. – Wiem, że
kazałeś sprzątnąć moją dostawę. Że skontaktowałeś się z  O’Harą
i dałeś mu cynk. A teraz sam się z tobą policzę, panie Brown.
Marszczy czoło, sprawiając, że pojawia się na nim kilka fałd.
Otwiera usta, lecz po chwili wahania z powrotem je zamyka. Zaciska
powieki, potrząsając głową.
– Nie miałem wyboru! – wyje łamiącym się głosem.
Przekrzywiam głowę i wypuszczam długi oddech.
–  Zawsze jest jakiś wybór. A  teraz dam ci szansę podjąć ten
właściwy.
Przenosi na mnie wzrok i mruży oczy.
–  Nie mogę ci pomóc  – mówi przez zaciśnięte zęby. – A  ty nie
możesz mnie tak po prostu porwać. Ktoś w końcu zauważy, że mnie
nie ma. Mam żonę. Zgłosi moje zaginięcie – mówi zdesperowanym
głosem, a ja wykrzywiam wargi w uśmiechu.
Wzruszam ramionami.
–  Tak jak powiedziałem, zawsze jest jakiś wybór.  – Wyciągam
telefon z  kieszeni i  wybieram numer Uny, włączając tryb
głośnomówiący. Przez moment słyszymy regularny, głuchy sygnał,
który niesie się echem po pustej, betonowej celi.
W końcu rozlega się ciche kliknięcie, a  z głośnika dobiega nas
płaczliwy, kobiecy głos:
– Gerard? – duka przez łzy.
– Hannah! – krzyczy mężczyzna, lecz nagle szlochanie ustaje.
–  Witaj Gerard  – mruczy Una, sprawiając, że mimowolnie się
uśmiecham. – Pamiętasz mnie, prawda? – Rozbawienie w  jej głosie
przywodzi mi na myśl kotka, który przez moment bawi się biedną,
bezbronną myszką, zanim ją pożre.
Gerard wbija we mnie przerażony wzrok, a ja unoszę brew.
– Tak dla przypomnienia, to ta gorąca blondynka, która groziła, że
wydłubie ci oczy.  – Uśmiecham się krzywo. – Czas na decyzję,
Gerard. Chcę, żebyś przekazał mi kontrolę nad wszystkimi dokami,
które należą do O’Hary.  – Odwracam się do niego plecami i  robię
kilka kroków w  stronę ściany.  – Za to ty pewnie chcesz uratować
swoją żonę. Obaj zyskamy na tej wymianie. – Rozkładam ręce.
Przełyka ciężko ślinę, a po jego czole spływa kropla potu.
– Proszę, nie róbcie jej krzywdy – mówi błagalnym tonem.
Wciągam powietrze przez zęby i unoszę brew.
– Cierpliwość nie jest mocną stroną Uny. Prawda, morte?
– Akurat dzisiaj mam dobry humor, więc daję wam trzy sekundy. –
Kobieta w tle zaczyna cicho piszczeć.
– Raz, dwa…
– Nie! – krzyczy Gerard. – Proszę, błagam! Zrobię to.
Uśmiecham się.
–  Dobra decyzja, panie Brown. I  jeszcze tak dla przypomnienia:
jeśli mnie zdradzisz albo zawiedziesz, to pewnego dnia mogę
pojechać do szkoły twojej kochanej Gracie lub złożyć twojej żonie
kolejną wizytę.
Opuszcza głowę i żałośnie pociąga nosem.
– Proszę, nie rób im krzywdy.
– To będzie zależało tylko od ciebie, Gerardzie. Chcę wszystkiego,
co należało do O’Hary, zanim spotkał go tragiczny koniec.  –
Poklepuję go po ramieniu.
– Czyli on nie żyje? – pyta.
Wyszczerzam zęby i lekko wzruszam ramionami.
–  Najwyraźniej zapomniałem wspomnieć o  tym szczególe. Choć
był to dla ciebie dobry test na lojalność. W  końcu w  dzisiejszych
czasach trudno o wiernego sojusznika. Rozwiąż mu ręce i zabierz go
do żony  – rzucam do Gio. Kiwa głową, a  ja opuszczam
pomieszczenie, przykładając telefon do ucha. – Okej, możesz już się
zbierać – mówię do Uny.
–  Spodziewałam się czegoś bardziej ekscytującego  – odpiera,
leniwie przeciągając samogłoski.
Wybucham śmiechem.
– Jeśli chcesz, możesz mnie później poobijać.
–  Zapamiętam.  – Rozłącza się, a  mój członek twardnieje już na
samą myśl. Ta kobieta jest niemożliwa.
–  Szefie.  – Zatrzymuję się w  połowie schodów i  odwracam
w  kierunku Gio, który właśnie zamyka metalowe drzwi do celi.  –
Właśnie dzwonił Andre. Udało mu się. – Andre Paro jest kimś
w  rodzaju meksykańskiego pośrednika, który służy jako łącznik
pomiędzy różnymi kartelami i zawiązuje umowy w imieniu tego, kto
mu zapłaci. – Dziś rano przesłałem mu na konto sto tysięcy dolców.
Twierdzi, że właśnie przewożą ją do Rafaela.
Rafael D’Cruze to jeden z  przywódców kartelu Juarez oraz mój
dostawca. Nie ufam mu, ale Sinaloa prawdopodobnie nigdy nie
sprzedałaby mi Anny. Sam fakt, że Włoch interesowałby się
przypadkowym meksykańskim niewolnikiem seksualnym,
wzbudziłby podejrzenia u nieodpowiednich osób, a Rafael cieszy się
ogromną reputacją i  wpływami w  całej Ameryce Południowej. Jemu
raczej nie odmówią transakcji. Oczywiście na początku chciałem,
żeby Anna została u niego, dopóki Una nie upora się ze swoją częścią
zadania, ale teraz… Cóż, nasza umowa już dawno przestała mnie
interesować. Dzielące nas granice praktycznie odeszły w niepamięć,
a naszymi czynami kierują zupełnie inne motywy. Wątpię, że Una tu
zostanie, kiedy już uda jej się odzyskać siostrę, dlatego zamierzałem
przyśpieszać ich spotkanie, lecz z  każdym kolejnym dniem moja
stanowczość zaczyna coraz bardziej słabnąć. Mimo wszystko wciąż
muszę skupić się na swoim celu i  zaczynam dochodzić do wniosku,
że na tym etapie lepiej będzie, jeśli pozwolę jej samodzielnie
podejmować decyzje. W tej chwili liczy się tylko plan, a to oznacza,
że Una nadal jest moją królową. Niezależnie od swojej wartości
wciąż jest jedynie pionkiem na szachownicy.
Rozdział dwudziesty trzeci

Una
Od zabójstwa O’Hary mija już tydzień. Razem z  Nero
przygotowujemy się do wyeliminowania pozostałych celów.
Niedawno poprosił ich o  zawieszenie broni, na co oczywiście się
zgodzili, ponieważ w  mafii obowiązuje coś takiego jak honor
złodzieja. Jednak najwyraźniej albo nie znają Nero, albo po prostu
nie zwracają na niego uwagi, bo wystarczy jedno spojrzenie i nawet
idiota zorientowałby się, że coś tu śmierdzi. Ten facet nie zna
żadnych moralnych granic. Swoją drogą, chyba właśnie to
najbardziej mnie w  nim pociąga. Nie pamiętam, kiedy ostatnio
czułam się bezpieczna na tym świecie. Nero jakimś cudem zmienia
mnie w  prawdziwego drapieżnika. Pewnie przez to, że czasami, aby
stawić czoła własnym demonom, trzeba stać się jednym z nich.
Nero stoi w progu z ramionami skrzyżowanymi na piersi i patrzy,
jak rozbieram strzelbę. Mój skarb i  dumę. Tak naprawdę to nie ma
w  niej nic szczególnego, bo w  skrytkach na całym świecie mam
jeszcze dwanaście takich samych. To robiony na zamówienie karabin
z  kalibrem o  średnicy dwudziestu pięciu milimetrów. Czyszczę
i  naoliwiam pojedyncze części tak dokładnie, jakbym wykonywała
jakiś rytuał. Właśnie tego mi było trzeba. Spokoju i  skupienia. To
całe bycie z  Nero wypycha mnie ze strefy komfortu. Muszę
przypomnieć sobie wszystko, czego nauczyli mnie w bratwie. Zawsze
czyszczę broń przed atakiem, nawet jeśli nie jest mi ona potrzebna.
W  pewnym sensie kompulsywność tej czynności pomaga mi
wyciszyć umysł i skoncentrować się na zadaniu.
Nagle moich uszu dobiega skrzypienie desek. To Nero zmierza
w moją stronę. Mimo wszystko nie podnoszę na niego wzroku.
– Ładna broń.
Zerkam na niego przelotnie.
– Dzięki.
Ubrany jest w  czarny garnitur z  czarnym krawatem oraz białą
koszulą. Marynarkę ma luźno przewieszoną przez ramię. Jego włosy
są bardziej zmierzwione niż zwykle, a  pewność siebie malująca się
na jego twarzy wygląda sztucznie, czego nawet jego onieśmielająca
aura nie jest w  stanie zamaskować. Podczas gdy ja jestem
kameleonem, Nero bardziej przypomina ogromnego, kłapiącego
zębami lwa. Co najlepsze, te kły do niczego nie są mu potrzebne.
Wystarczy, że powie słowo, a  ktoś żegna się z  życiem. Z  każdym
dniem robi się coraz bardziej potężny, o czym wiem od Saszy, który
regularnie informuje mnie o  obecnej sytuacji w  mieście. Póki co
wspomniałam mu tylko, że wykonuję zlecenia dla Włochów. Nie wie
nic więcej. Ale niedawno powiedział mi, że po Nowym Jorku krążą
pogłoski na temat nowego capo, który jest tak okrutny
i  bezwzględny, że pozostali członkowie mafii drżą przed nim ze
strachu. Marco Fiore podobno nazwał Nero wściekłym psem, co
mojemu obecnemu współlokatorowi pewnie się nie spodobało.
– Denerwujesz się? – pytam z krzywym uśmiechem.
Przekrzywia głowę, a  wszelkie oznaki niepewności, które
widziałam u niego jeszcze kilka sekund wcześniej, znikają bez śladu.
Obchodzi stół i  staje za mną, a  ja wykorzystuję całą siłę woli, żeby
się nie odwrócić. Ściągam łopatki, a  następnie wyjmuję kulę
z  pudełka na naboje i  kładę ją na blacie. Jego obecność i  bijąca
niebezpieczna aura przyprawia mnie o dreszcze. Może i od czasu do
czasu lądujemy razem w  łóżku i  w pewnym sensie mu ufam, ale to
zaufanie ma swoje granice. Nero jest jak potulna bestia, która
w  każdym momencie może się rzucić na człowieka i  pożreć go
żywcem. Jego brutalna natura rozpala mnie od środka, podobnie jak
dobrze wykonane zadanie. Oddech więźnie mi w  gardle, kiedy
dotyka palcami moją szyję, a  następnie chwyta mnie za włosy.
Jednym, silnym szarpnięciem przekrzywia mi głowę na bok i muska
zębami szyję, przez co kompletnie zapominam o bólu.
– Tylko nie chybiaj – mówi cicho.
Wkładam nabój do komory i zamykam ją z głośnym kliknięciem.
–  Ja nigdy nie chybiam  –  przyznaję. Gryzie mnie w  szyję tak
mocno, że moje serce gwałtownie przyśpiesza, a w podbrzuszu czuję
przyjemny ucisk. Po chwili cofa się o krok.
Spokój, koncentracja, żądza krwi. Właśnie tego mi potrzeba.
Jednak w  tej chwili moje myśli podążają w  zupełnie innym
kierunku…
Rozdział dwudziesty czwarty

Nero
Kiedy przyjeżdżam na miejsce, Marco siedzi już przy stole i  pali
cygaro, strzepując popiół do stojącej przed nim popielniczki. Jest
mężczyzną po czterdziestce, o  czym świadczą siwe prześwity
widoczne w  jego ciemnych włosach. W  mafii nie pełni żadnej
konkretnej roli, lecz mimo to posiada ogromne wpływy, robi interesy
z  pozostałymi szychami, cieszy się posłuchem Arnalda, i  inne tego
typu rzeczy. Mafia składa się głównie z  wyszkolonych mężczyzn
zwanych żołnierzami, a  nimi kieruje capo. W  Nowym Jorku jest ich
dwóch, łącznie ze mną. Moim zadaniem jest zajmowanie się
sprawami rodziny, dbanie o  bezpieczeństwo naszych płatników,
a  także kontrolowanie handlu bronią czy narkotykami.
A  przynajmniej taki jest zamysł. Osoby, które mają zjawić się na
dzisiejszym spotkaniu, wiedzą, kim naprawdę jestem. Wiedzą, że nie
można mnie zaszufladkować albo przypiąć mi łatki. Moje ambicje
sięgają dużo wyżej. Pragnę władzy absolutnej. Zabiję, przekupię lub
zniszczę każdego, kto ośmieli się stanąć mi na drodze. Ci ludzie
doskonale zdają sobie z tego sprawę i ta świadomość ich przeraża. To
dobrze. Wcześniej opowiadali się po stronie Lorenzo, ponieważ mój
brat był idiotą, a idiotów można łatwo kontrolować. Kluczem do owej
kontroli jest stworzenie wrażenia, że osoba na szczycie hierarchii nie
ma żadnej władzy. Może i  Lorenzo pełnił rolę capo, ale nawet sam
pieprzony prezydent musi odpowiadać przed swoimi podwładnymi.
Ja nie muszę. Nigdy się to nie zmieni, o czym dobrze wiedzą. Trochę
szkoda mi ograbiać naszą organizację z tak przenikliwych ludzi, ale
każdy, kto otwarcie nie zapewnia mi wsparcia, jest moim wrogiem,
a  inteligencja u  wroga jest najgroźniejszą bronią. Obecna pozycja
mafiosów sprawia, że łatwo będzie się ich pozbyć, a  ja w  tej chwili
potrzebuję mięsa armatniego.
–  Nero.  – Marco wstaje i  rozkłada ręce, żeby mnie objąć,
jednocześnie dając mi okazję do przeszukania. Zamykam go
w  ramionach, a  on całuje mnie w  oba policzki, uśmiechając się
szeroko, jakbyśmy byli najlepszymi kumplami. Pośpiesznie zerkam
na dwóch mężczyzn, którzy mu towarzyszą. On sam nie ma przy
sobie broni, ale jego ochroniarze już tak. Gio przesuwa się nerwowo
obok mnie, jakby doszedł do takiego samego wniosku.
Kilka sekund później dołączają do nas Gabriele Lama z Bernardem
Caro. Bernardo jest drugim nowojorskim capo, a  Gabriele pełni rolę
jego prawej ręki. Moim skromnym zdaniem ma zdecydowanie za
dużo kontroli jak na swoją pozycję. Tak jak wspomniałem, Bernardo
jest tylko pionkiem z  symbolicznym mafijnym tytułem, jednak to
Gabriele wydaje się cieszyć większym autorytetem na ich terenach.
Ponieważ Gabriele jest tylko egzekutorem, to trzyma się z  boku,
nawet w chwili gdy jego przełożony zamyka mnie w objęciach. Cała
nasza trójka zasiada przy stole, a jeden z ludzi Marco podchodzi do
małego baru stojącego w  rogu pomieszczenia i  przynosi nam
kieliszki z whisky.
–  Szkoda, że nie zorganizowałeś tej rozmowy dużo wcześniej  –
mówi Marco w  naszym ojczystym języku. No tak, dla nich fakt, że
jako nowy capo nie postąpiłem według jakichś gównianych tradycji
i  nie okazałem szacunku tym skurwielom to najwyraźniej straszny
problem. Specjalnie tak zrobiłem. Gdybym szukał przyjaciół,
zorganizowałbym dla nich całe pieprzone przyjęcie, ale tak się
składa, że bardziej lubuję się w  rzeziach. Oczywiście do każdej gry
potrzeba odpowiednich przeciwników. Marco, Bernardo i Gabriele to
tylko pionki. Jak już uda mi się ich pozbyć, to otworzę sobie drogę do
samego króla.
Kiedy wszyscy usadawiają się na swoich miejscach, przedstawienie
się zaczyna. Kurtyna się podnosi, a aktorzy wchodzą na scenę, żeby
zagrać ostatni akt dramatu. Właśnie patrzę na Marco, kiedy nagle
okno za jego plecami rozsypuje się na kawałki. Dwa szybkie strzały.
Mężczyzna wytrzeszcza oczy, po czym pada twarzą na blat. Chwilę
później to samo spotyka Bernardo. W pomieszczeniu słychać jeszcze
kilka strzałów, a  po każdym z  nich na posadzkę pada kolejne ciało,
aż w  końcu nastaje głucha cisza. Gio stoi nieruchomo, ściskając
w  ręku pistolet, którym zastrzelił ochroniarzy Marco. Po drugiej
stronie blatu rozlega się gulgoczący jęk. Podchodzę do źródła
odgłosu i widzę Gabrielego, który leży na podłodze, uciskając dłońmi
ranę postrzałową na brzuchu.
Piorunuje mnie wzrokiem, a z jego ust cieknie strużka krwi.
– Nie masz honoru – syczy.
Uśmiecham się.
– Honor jest dla tych, którzy mają jakieś granice. A ja do tej grupy
nie należę. – Podnoszę pistolet i strzelam mu w łeb. Sukces.
Rozdział dwudziesty piąty

Una
Patrzę przez celownik na zaciśnięte usta Nero. Z pozoru wygląda jak
ucieleśnienie finezji i  spokoju, ale jego napięte mięśnie szczęki nie
umykają mojej uwadze. Jest wkurwiony. Cóż, wygląda na to, że
muszę się pośpieszyć, zanim całkowicie puszczą mu nerwy i skradnie
mi całą frajdę.
Skupiam uwagę na głowie Marco. Biorę głęboki oddech, powoli go
wypuszczam i  pociągam za spust, żeby rozbić okno, a  potem celuję
jeszcze raz, trafiając mężczyznę w łeb. Odgłos wystrzałów odbija się
głośnym echem od ścian alejki biegnącej pomiędzy moim
budynkiem a tym, w którym przebywają moje cele. Bernardo nurkuje
w  kierunku posadzki, ale w  ostatniej chwili udaje mi się strzelić go
w  skroń. Gabriele jest niemalże poza moim zasięgiem. Czując iskrę
paniki, pośpiesznie oddaję kolejny strzał i  trafiam go w  brzuch.
Kurwa! Nie lubię utrudniać sobie życia. Z  tej pozycji nie widzę go,
więc jeżeli wciąż żyje, to Nero lub Gio będą musieli go dobić. Na
chwilę zamieram w  bezruchu i  czekam. Po jakimś czasie w  oknie
pojawia się Nero, który oczywiście nie próbuje się ukrywać, bo
dobrze wie, kto stoi za tą małą masakrą. Jest bezpieczny. Patrzę, jak
podchodzi bliżej Gabrielego i coś do niego mówi, a następnie strzela
mu w  łeb. Odwraca się w  kierunku okna i  kiedy namierzam go
celownikiem, to mam wrażenie, że patrzy prosto na mnie, mimo że
nie zna mojego położenia. Uśmiecham się i  oddaję jeszcze jeden
strzał, trafiając go w ramię. Impet sprawia, że gwałtownie szarpie się
do tyłu i  ciężko upada na podłogę. Co mogę powiedzieć? Niedługo
się rozstaniemy, więc niech ma po mnie jakąś pamiątkę.
Z uśmiechem podnoszę się z  brzucha, prędko rozkładam karabin
i  chowam go z  powrotem do walizki. Pozostaje mi tylko zostawić
jeszcze jeden prezent dla Nero. Wyjmuję z kieszeni kartę – królową
kier – i przyciskam usta do jej wierzchniej strony, pozostawiając na
niej czerwony ślad szminki, a  na koniec rzucam ją na ziemię obok
czterech pustych łusek. Włosi na pewno przeprowadzą śledztwo
w sprawie trzech morderstw i prędzej czy później tu trafią. Ta karta
albo je umorzy, albo skaże mnie na śmierć.
Wychodzę z  opuszczonego mieszkania, zakładam kaptur,
zakrywając połowę twarzy, i  ruszam na dół drogą pożarową. Mój
czarny mercedes stoi schowany w  rzucanym przez budynek cieniu.
Podbiegam do niego i otwieram drzwi po stronie kierowcy. Wkrótce
zjawi się tu policja, ale nie będą w stanie stwierdzić nic oprócz tego,
że doszło do strzelaniny. Jesteśmy w  Ameryce, a  strzelaniny są tu
codziennością. Wsiadam do auta i odjeżdżam z miejsca zbrodni. Cóż,
to by było na tyle. Pozbyłam się przeciwników krwiożerczego capo,
tym samym wywiązując się ze swojej części umowy. Przypilnuję
Nero, żeby wywiązał się ze swojej, a potem… potem zniknę. Ukryję
się z Anną w miejscu, gdzie nikt nigdy nas nie znajdzie.
Wolność zawsze wydawała mi się czymś tak słodkim i  kuszącym,
że teraz, kiedy mam ją na wyciągnięcie ręki, to nie jestem pewna, co
się za nią kryje. W  pewnym sensie Nero jest moim porywaczem,
który podstępem zmusił mnie do spełnienia jego zachcianek. Ale
jednak gdzieś po drodze stał się również wybawicielem, którego
bardzo potrzebowałam, choć nawet nie zdawałam sobie z  tego
sprawy. Dzięki niemu czuję się bezpieczna, a  przecież w  moim
świecie bezpieczeństwo jest czymś niezwykle wyjątkowym i rzadkim.
Pierwszy raz w  życiu nie potrafię zdecydować, czy powinnam
posłuchać głosu rozsądku, czy głosu serca, ponieważ nigdy wcześniej
tak naprawdę niczego nie pragnęłam.
Jadę do nory Nero. Na parkingu nie zastaję jego samochodu, bo
pewnie w  pierwszej kolejności musiał przemyć ranę, a  może nawet
pójść do lekarza.
Biorę walizkę z bronią, wysiadam z samochodu i przechodzę przez
parking do windy. Przykładam kartę magnetyczną do czujnika,
zamykam się w  metalowej kabinie i  jadę na górę. Gdy tylko
przekraczam próg mieszkania, George zrywa się z  miejsca
i  podbiega, radośnie merdając obciętym ogonem. Głaszczę go
między uszami, a  następnie idę po schodach do pokoju i  wskakuję
pod prysznic. Po wyjściu zakładam jedną z koszul Nero, do których
z jakiegoś powodu się przywiązałam.
Właśnie siedzę na skraju łóżka Nero, kiedy wreszcie dobiega mnie
odgłos rozsuwanych drzwi windy. Przybory do szycia są w  jego
pokoju, a nawet jeśli lekarz już zajął się jego raną, to pewnie dał mu
ogromną dawkę środków przeciwbólowych, po których od razu
pójdzie spać. Gio odprowadza go do sypialni, obrzucając mnie
podejrzliwym spojrzeniem.
–  Znowu go postrzelisz?  – Gio zerka na pistolet przypięty do
mojego uda, a  ja w  słodkim uśmiechu unoszę kąciki ust. Nero
piorunuje mnie wzrokiem, który natychmiast traci na swojej
intensywności, kiedy krzywi się z bólu i opada na ścianę obok drzwi.
– Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała, że zrobiłam to dla twojego
dobra? – Patrzę na Nero i przygryzam wargę, próbując powstrzymać
uśmiech.
–  Możesz już iść, Gio  – mówi, a  jego spokojny ton głosu
jednocześnie mnie niepokoi i ekscytuje.
– Szefie, ty krwawisz.
– Idź! – warczy, tym razem ostrzej.
Gio ciężko wzdycha i posyła mi piorunujące spojrzenie.
– Jeśli go zabijesz, to uwierz mi, że znajdę cię.
Przewracam oczami.
–  Gdybym chciała go zabić, to już dawno by nie żył. Ale nie
miałabym nic przeciwko dobremu pościgowi. – Posyłam mu całusa,
a  on ponownie przeszywa mnie wzrokiem i  wychodzi z  pokoju.  –
Zero poczucia humoru.
Nero podchodzi do mnie chwiejnym krokiem. Moje serce bije tak
mocno, że pulsowanie czuję aż w  skroniach. Jest jak chodzący
zwiastun bólu i zemsty, a tląca się we mnie iskra strachu sprawia, że
mimowolnie się uśmiecham. Czarny materiał marynarki dobrze
ukrywa plamy krwi, lecz mimo wszystko wciąż widać, że lewa strona
jest nią przesiąknięta. Jego wyraz twarzy stanowi mieszaninę bólu,
wściekłości i  napięcia wywołanego wysiłkiem, jaki wymaga ten
krótki spacer. Powoli zdejmuje marynarkę, ukazując widniejące na
białej koszuli ogromne, karminowe plamy sięgające rany na lewym
ramieniu.
Staje naprzeciwko mnie i  pochyla się tak nisko, że muszę
podeprzeć się z tyłu dłońmi. Przysuwa twarz blisko mojej, delikatnie
przebiegając knykciami po moim policzku. Wypuszczam drżący
oddech i  czekam na rozwój sytuacji. Tu-dum, tu-dum, tu-dum. Moje
serce łomocze jak bęben w  orkiestrze dętej i  stopniowo wypełnia
żyły adrenaliną. Nero zamyka moją twarz w  dłoniach, a  następnie
muska palcem szczękę, pozostawiając na skórze lepką smugę krwi.
Opuszcza wzrok na moje usta i dotyka kciukiem dolnej wargi, żebym
rozchyliła usta. Niemal czuję na języku posmak krwi. Zgrzyta
zębami, wypuszczając długi oddech, po czym styka się ze mną
czołem i  zamyka oczy. Mam wrażenie, że każdy mięsień w  moim
ciele napina się jak struna i lada moment eksploduje. Chwyta mnie
mocno za kark i  muska ustami wargi, a  ja napawam się jego
znajomym, ostrym zapachem zmieszanym z  metaliczną nutą krwi.
Kiedy nasze języki się stykają, z  gardła wyrywa się jęk. Przebiega
palcami po mojej szyi i zaciska je na gardle. Uśmiecham się.
– Ty mnie, kurwa, postrzeliłaś – warczy, trzęsąc się z wściekłości.
Wykrzywiam usta w  drwiącym uśmiechu, sprawiając, że w  jego
oczach pojawia się niebezpieczny błysk.
– Przecież mnie nie widziałeś – odpieram zaczepnie.
–  Powinienem cię zabić  – syczy z  okrutnym uśmiechem. Nagle
głośno zaczerpuję tchu, kiedy wzmacnia uścisk na mojej szyi
i przyciąga mnie do siebie. Nasze usta niemal się ze sobą spotykają,
a  ja mimowolnie przysuwam się bliżej, jakby coś mnie do niego
ciągnęło. Warczy i zatapia zęby w mojej dolnej wardze tak głęboko,
że przebija skórę.
– Nie możesz zabić swojej królowej – wyduszam.
– Już jej nie potrzebuję.
Wybucham śmiechem, a Nero rzuca mnie na łóżko jak szmacianą
lalkę. Oboje wiemy, że tak naprawdę nigdy nie byłam mu potrzebna.
Dla niego jestem tylko pionkiem, ale szczerze mówiąc, mało mnie to
obchodzi.
– To jak będzie, Nero? Zabijesz mnie czy pocałujesz?
Patrzę przez chwilę w  oczy w  kolorze drogiej whisky, aż w  końcu
ich właściciel spuszcza wzrok na moje usta. Przebiega palcem po
skaleczonej przez niego wardze, sprawiając, że mimowolnie je
rozchylam.
– Ach, morte. Jedno i drugie. Jak zawsze. – Przyszpila mnie ciałem
do materaca i  napiera przedramieniem na tchawicę, odcinając mi
dopływ powietrza. Jego spojrzenie jest tak intensywne, że nie jestem
w  stanie od niego uciec. Płonie w  nim czysta i  zimna furia. Bestia
zerwała się ze swojej smyczy i  szuka pierwszej ofiary. Właśnie tak
wygląda nasz naturalny stan rzeczy. On zaciska mi dłoń na szyi, a ja
stawiam opór, lecz w końcu i tak ulegam.
Wbijam mu w  nadgarstek paznokcie, próbując przez zaciśnięte
gardło zaczerpnąć tchu. Gdy tylko Nero to zauważa, wzmacnia
uścisk, sprawiając, że moje serce bije jak szalone, a  w klatce
piersiowej pojawia się zalążek strachu. Właśnie tego było mi trzeba.
Podnoszę rękę, chwytam go za ramię, a  następnie wciskam kciuk
w  zakrwawioną ranę, czując pod opatrunkiem poszarpaną skórę.
Wyje z  bólu i  gwałtownie się ode mnie odsuwa, a  ja, korzystając
z  okazji, przewracam go na plecy i  przypieram do łóżka. Zgrzyta
zębami, wbijając we mnie wściekłe spojrzenie.
– Grzecznie  – mówię, pochylając się ku niemu. Nasze twarze są
tak blisko siebie, że czuję na ustach jego ciepły oddech. Naciskam
dłonią na ranne ramię, sprawiając, że syczy z  bólu. Uśmiecham się
i  przygryzam dolną wargę, a  kiedy zabieram rękę, natychmiast
podnosi się z  materaca i  gwałtownymi, wściekłymi ruchami
zdejmuje ze mnie swoją koszulę. Uwielbiam jego dziką
nieprzewidywalność i  żądzę, którą nie kieruje nic innego poza
czystym instynktem. Jednym mocnym szarpnięciem rozrywam mu
guziki koszuli, lecz tym razem rana na ramieniu zdaje się nie
przeszkadzać. Przypiera ustami do mojej szyi i  obsypuje ją
agresywnymi pocałunkami, aż w końcu dociera do obojczyka. Rzuca
mnie z  powrotem na łóżko i  jednym ruchem przewraca na brzuch,
jakbym zupełnie nic nie ważyła. Po chwili słyszę szczęk klamry od
paska, szelest materiału… Moje ciało drży z  napięcia, a  włoski na
karku unoszą się w oczekiwaniu na ciepło ciała Nero. Zaciska palce
na mojej talii i  przyciąga w  swoją stronę, a  następnie unosi mi
biodra. Podpieram się dłońmi o  materac, czując na plecach jego
gorący tors. Pojedyncza kropla krwi skapuje na moją łopatkę,
a  potem spływa po żebrach i  wsiąka w  szarą pościel, pozostawiając
na niej mokrą, czerwoną plamkę. Z  jakiegoś powodu ten widok
działa na mnie pobudzająco. Krew i  seks tworzą odurzającą
mieszankę, która jeszcze bardziej rozpala moje pożądanie. Jedną
dłoń kładzie na szyi i popycha mnie na łóżko, a drugą przebiega po
moich udach, a  następnie wsuwa we mnie palce, sprawiając, że
gwałtownie zaczerpuję tchu i gryzę się w ramię, żeby stłumić jęk.
–  Jesteś taka mokra. Strzelanie do mnie aż tak bardzo cię
podnieca? – pyta, raz po raz zatapiając we mnie palce.
– Lubię, kiedy się złościsz – dyszę.
Śmieje się głośno.
–  Oj, mała. Jestem wściekły!  – Zabiera rękę, a  sekundę później
wchodzi we mnie z taką siłą, że brakuje mi tchu, a z mojego gardła
wyrywa się zdławiony odgłos. Nie czekając ani chwili, zaczyna mnie
pieprzyć, jakby chciał poobijać mi wnętrzności. Uśmiecham się pod
wpływem bijącej od niego furii.  – Jak już z  tobą skończę, to nie
będziesz mogła się pozbierać  – warczy. Po moich plecach ciekną
strużki krwi, a  jego palce boleśnie wbijają się w  moje biodra.
Wyginam plecy w  łuk, sprawiając, że wchodzi we mnie jeszcze
głębiej, a moim ciałem wstrząsają dreszcze.
–  Tak – jęczę. – Zniszcz mnie, Nero – wołam błagalnym głosem,
szukając ukojenia, jakie kryje się w  tej niepowstrzymanej
wściekłości. Jego pchnięcia zaczynają być niemal bolesne, lecz ten
ból szybko miesza się z  wypełniającą mnie rozkoszą i  emocjami,
których nigdy wcześniej nie czułam. Zaciskam się wokół niego, a po
chwili każdy mięsień w  moim ciele rozluźnia się pod wpływem
wypełniającej mnie ekstazy. Raz po raz wykrzykuję jego imię, czując,
jak cały sztywnieje i  dochodzi z  głośnym jęknięciem. Między nami
zapada cisza. W  końcu Nero odsuwa się i  opada bezwładnie na
materac obok mnie, podczas gdy ja leżę nieruchomo na brzuchu
i  próbuję złapać oddech. To było… szalone! Całe życie pragnęłam
kontroli i  dystansu, próbując kierować się racjonalnym sposobem
myślenia, a  Nero w  mgnieniu oka wywrócił to wszystko do góry
nogami.
Lubię tańczyć na tej granicy. Lubię w  jednej chwili naparzać go
pięściami po twarzy, a  w następnej pieprzyć się z  nim do
nieprzytomności. Podoba mi się to, że potrzebujemy siebie
nawzajem, mimo że tak naprawdę powinniśmy trzymać się od siebie
z daleka, choć może i się mylę. Może jesteśmy dla siebie stworzeni.
Tylko jeśli faktycznie w  to uwierzę, to jednocześnie będę musiała
przyznać, że nie ma już dla mnie ratunku. Przytulam się do Nero,
czując na sobie pogardliwy wzrok swojego dawnego ja.
Odwracam głowę, żeby na niego spojrzeć. Jego klatka piersiowa
regularnie unosi się i opada, skórę pokrywa cienka warstwa potu, a z
rany na ramieniu wciąż leje się krew.
– Krwawisz – szepczę, przebiegając palcami po lepkim opatrunku.
Łapie mnie mocno za nadgarstek.
– Bez obaw. Niedługo przyjedzie tu lekarz.
Potrząsam głową i  siadam, powoli odklejając bandaż od skóry.
Z dziury po kuli krew leje się stałym, wąskim strumieniem. W innych
okolicznościach pewnie bym się tym nie przejmowała, ale minęła już
godzina, a teraz jego serce bije szybciej niż normalnie.
–  Zaraz wracam – mówię, po czym wstaję z  łóżka i  biorę z  szafy
jedną z  jego koszul. Schodzę na dół, otwieram swoją walizkę ze
strzelbą i  wyjmuję z  jej gąbczastego wnętrza pojedynczy nabój.
Następnie idę do kuchni po wycior, który tam wcześniej zostawiłam.
Kiedy wracam do sypialni, Nero leży w  tej samej pozycji co
wcześniej. Oczy ma przymknięte, a  pod nim na pościeli tworzy się
spora czerwona plama.
–  Musisz usiąść. To będzie bolało.  – Unosi powieki i  parska
śmiechem, podpierając się dłońmi na materacu.
– Bardziej niż sam strzał?
– O wiele bardziej. – Wzruszam ramionami, widząc jego gniewne
spojrzenie. – Chcesz się wykrwawić?
Na chwilkę zamyka oczy, jakby powieki zaczęły mu coraz bardziej
ciążyć. Wkładam czubek naboju między zęby i  zdejmuję z  niego
osłonkę. Ponieważ rana jest dość głęboka, istnieje tylko jeden
sposób na pozbycie się tkwiącej w niej kuli, i nie jest on przyjemny.
Zdejmuję resztki opatrunku i przysuwam tylną część naboju do rany.
Zerkam przelotnie na twarz poszkodowanego, a  następnie biorę
głęboki oddech i  jednym pewnym ruchem wsuwam go do dziury.
Nero wytrzeszcza oczy, z bólu zgrzytając zębami.
– Co ty, kurwa, robisz?
– Nie marudź. – Wsuwam wycior do otwartego naboju i napieram
nim na osłonkę, żeby wtoczyć ją do rany. Nero wściekle warczy, jakby
był o krok od strzelenia mi w pysk. W końcu kula wyskakuje z drugiej
strony, wypuszczając jeszcze więcej krwi. Mój pacjent niebezpiecznie
się zatacza, a jego oddech staje się coraz płytszy.
Krew spływa strugami po jego klatce piersiowej i  umięśnionym
brzuchu, a  następnie wsiąka w  materiał bokserek. Pośpiesznie
podnoszę z  podłogi jego kurtkę i  wyjmuję z  wewnętrznej kieszeni
zapalniczkę, unosząc kciukiem metalowe wieczko. Marszczy brwi
i patrzy podejrzliwie spod przymrużonych powiek.
–  Co chcesz z  tym zrobić? – pyta z  nutką paniki w  głosie. Stracił
już tyle krwi, że język zaczyna mu się plątać.
–  Wybacz.  – Pamiętam, jak po raz pierwszy przypalano mi ranę.
Mogę otwarcie przyznać, że w  życiu nie czułam większego bólu,
a jestem na niego dość odporna. Przysuwam płomień w jego stronę
i  muskam nim brzeg rany. W  miejscu zetknięcia tworzy się mała
iskra, a Nero głośno wyje, jakby ktoś podpalił go żywcem. Wszystkie
mięśnie w jego ciele napinają się do granic możliwości, a następnie
opada na poduszki, łapczywie zaczerpując tchu. Lada chwila straci
przytomność. Kiedy wygrzebałam pocisk z  rany, w  jej środku
pozostało trochę prochu, który właśnie podpaliłam. W  ten sposób
przypiekłam tkankę, co jednocześnie wyeliminowało infekcję
i  gwałtownie zatrzymało krwawienie. Rana zagoi się teraz o  wiele
szybciej, ale to nie zmienia faktu, że cały zabieg boli jak cholera.
Łapię go za nogi i przesuwam w dół materaca, a następnie biorę do
ręki małą strzykawkę z  morfiną, którą wcześniej zostawiłam obok
przyborów do szycia, i  wbijam igłę w  żyłę na jego przedramieniu.
W ciągu kilku sekund zamyka oczy, pogrążając się w głębokim śnie.
Udaje mi się ułożyć jego ciało tak, żeby przykleić opatrunki po obu
stronach rany. Przez kilka sekund stoję nieruchomo u stóp łóżka, aż
w  końcu dochodzę do wniosku, że raczej powinnam położyć się
u boku Nero, żeby mieć go na oku. Tak więc rozkładam się wygodnie
na materacu i zasypiam, wsłuchując się w jego regularny oddech.

***

Widziałam tę scenę już tysiące razy. Nicholai stoi obok mnie i podaje mi
pistolet. Ręce mi drżą, a  w brzuchu i  gardle czuję ucisk wywołany
zalewającą mnie falą wyrzutów sumienia. Podnoszę wzrok na Alexa,
który wisi przypięty łańcuchami do ściany… lecz tym razem to nie Alex,
tylko Nero. Na jego pięknej twarzy nie widać ani jednego skaleczenia,
a po klatce piersiowej nie płynie krew.
Nicholai odsuwa z mojej twarzy zbłąkany kosmyk włosów.
– Przyszedł czas na to, żebyś stała się tym, do czego cię wyszkolono,
jaskółeczko. – Przebiega kciukiem po mojej brodzie, a ja zamykam oczy,
czując, jak po policzku spływa mi pojedyncza łza.  – Zastrzel go albo
sama wpakuj sobie kulkę w  łeb  – mówi nisko, muskając ustami moją
skroń.
Otwieram oczy, lecz tym razem to nie Alex prosi mnie, bym
pociągnęła za spust, tylko Nero. I nie prosi, ale wręcz każe mi to zrobić.
Wykrzywia w nikłym uśmiechu kącik ust, a ja mimowolnie unoszę broń,
jakbym była kukiełką na sznurkach. Panika chwyta mnie za gardło
i  pozbawia tchu, jednak mimo najszczerszych starań nie udaje mi się
opuścić ręki. Patrzę na Nero, a  po moich policzkach spływają kolejne
łzy, ponieważ dobrze wiem, jak to się skończy.
Odwzajemnia moje spojrzenie, przywołując na twarz zawadiacki
uśmiech.
– Do dzieła, morte.
Mój palec naciska na spust, a od betonowych ścian odbija się odgłos
wystrzału. Sekundę później głowa Nero opada bezwładnie na jego pierś.
– Nero! – krzyczę, padając na kolana.

***

Otwieram oczy, głośno zaczerpując tchu. Nie mogę oddychać. Do


oczu napływają mi łzy, a  całe ciało trzęsie się jak liść na wietrze.
Nagle po drugiej stronie łóżka dobiega mnie bolesne stęknięcie,
a chwilę później Nero kładzie mi dłoń na twarzy i z powrotem opada
na poduszki, wciągając przez zęby powietrze. Pośpiesznie wycieram
z policzków zdradzieckie łzy i podnoszę się z łóżka, słysząc w głowie
głos Nicholaia: Twoje ciało to broń, a broń nie płacze.
– Dokąd idziesz, morte? – Ból w jego głosie jest wręcz namacalny.
–  Zaraz wrócę.  – Wchodzę do kuchni po apteczkę, w  której
znajduję różnego rodzaju tabletki przeciwbólowe i  kilka buteleczek
z morfiną. Biorę igłę ze strzykawką, a następnie wracam do pokoju.
Wciąż nie jestem w stanie otrząsnąć się z koszmaru. Nie ze względu
na to, co przedstawiał, ale dlatego, że tak bardzo przejęłam się tym,
co w  nim zobaczyłam. Nawet po śmierci Alexa nie czułam się tak
pusta w  środku. Kochałam go, jednak w  głębi duszy zawsze
wiedziałam, że nasza relacja tak naprawdę nie ma żadnej
przyszłości. Oboje dorastaliśmy w  okropnych warunkach, które po
prostu go przerosły. Dobre serce okazało się jego zgubą. Natomiast
Nero z jakiegoś powodu przypomina głaz, który nie oprze się nawet
sile huraganu. Jest na swój sposób wyjątkowy. A  ja dopiero teraz
zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, jakie ta relacja stanowi dla
nas obojga. Ten koszmar był zdecydowanie zbyt prawdziwy.
Wchodzę do sypialni i siadam na skraju łóżka, zapalając stojącą na
stoliku nocnym lampę. Nero cicho jęczy i  lekko mruży oczy, żeby
ochronić je przed jaskrawym światłem, a  następnie odwraca głowę
w  moją stronę. Twarz ma bladą jak ściana, a  po jego złotej
opaleniźnie nie ma ani śladu. Czując na sobie jego wzrok, zabieram
się za otwieranie opakowania ze strzykawką.
Zaciska palce na moim podbródku i unosi mi głowę.
– Nie chowaj się przede mną, morte.
– Nie chowam się.
Delikatnie mruży oczy, a  na jego ustach pojawia się cień
uśmiechu. Po chwili puszcza brodę, dotykając kciukiem kącika oka.
– Jesteś piękna, kiedy płaczesz – mruczy cicho. Zaciskam powieki,
czując, jak przebiega palcem po moim policzku, a  następnie muska
nim dolną wargę. – Powiedz, co ci się śniło. Wykrzyknęłaś moje imię.
Zrobiłem ci krzywdę? – Otwieram oczy i wbijam wzrok w jego usta,
ponieważ nie jestem w  stanie zmierzyć się z  jego wzrokiem.  –
Powiedz, co jest w stanie doprowadzić do płaczu pocałunek śmierci –
szepcze, zabierając rękę.
–  Postrzeliłam cię  – odpowiadam. Zaciska wargi, a  ja podnoszę
wzrok, widząc jego uniesioną brew.
–  Owszem, postrzeliłaś  – mówi sucho, nie odwracając ode mnie
wzroku.
Potrząsam głową.
– Zabiłam cię.
– Zabiłaś wielu ludzi.
– Ale to… – Głos więźnie mi w gardle, a Nero przekrzywia głowę,
uważnie mnie obserwując.  – To było coś innego. Czułam się… jak
potwór  – szepczę ochryple. Kiedy pociągnęłam za spust, miałam
wrażenie, że resztki mojej duszy rozpadają się na kawałki, ale nie
może o tym wiedzieć. Nie chcę się do niego tak przywiązywać.
–  Bo nim jesteś.  – Na jego twarzy pojawia się szeroki uśmiech,
który jest tak rzadki, że na chwilę zamieram, podziwiając jego
piękno. – Możesz albo zaakceptować tego potwora, albo dać mu się
pożreć. Właśnie na tym polega różnica pomiędzy geniuszem
a szaleństwem, morte.
Nagle krzywi się i  przyzywa mnie do siebie palcem. Bez słowa
siadam mu na kolanach z  nogami po obu stronach jego ciała.
Uśmiecha się krzywo, a  ja chwytam go za włosy i  przyciągam do
siebie, zamykając nas w  zażartym pocałunku. W  jednej chwili
zapominam o  zmartwieniach i  oddaję się poczuciu bezpieczeństwa,
którym napawa mnie łącząca nas więź, co przeraża mnie do szpiku
kości, ponieważ ludzie naszego pokroju nigdy nie są bezpieczni.
Nero jest człowiekiem o mrocznej, pokręconej naturze, ale ja jestem
dokładnie taka sama. Mam ochotę całkowicie zatopić się w  jego
zepsuciu. Chcę, aby otoczył mnie silnymi ramionami i  odstraszył
każdego, kto ma czelność się nam przeciwstawić. Stykamy się
czołami, a  ja zamykam oczy, upajając się jego zapachem. Oboje
wiemy, że to, co nas łączy, nie potrwa długo, ale chcę nacieszyć się
tym nowym doświadczeniem, póki jeszcze mogę.

***

Kiedy budzę się o poranku, Nero wciąż śpi jak zabity. W sumie to nic
dziwnego, bo przed snem podałam mu jeszcze jedną dawkę morfiny.
Oplata mnie ramieniem w talii i mocno przyciąga do swojego boku.
Wtedy przebiegam palcami po gładkiej skórze na jego piersi,
upajając się bijącym od niej ciepłem.
Nagle wzdrygam się, słysząc, jak mój telefon wibruje na stoliku
nocnym niczym małe, rozszalałe wiertło. Pośpiesznie wyplątuję się
z  objęć Nero i  biorę do ręki urządzenie, zerkając na ekran. Kurwa.
Podnoszę się z łóżka i wychodzę na korytarz, po cichu zamykając za
sobą drzwi, a następnie odbieram połączenie.
– Nicholai.
– Ach, jaskółeczko – mruczy po rosyjsku. – Stęskniłem się.
–  Ja za tobą też  – odruchowo odpowiadam. Zależy mi na
Nicholaiu, ale nie powiedziałabym, że jestem do niego jakoś
szczególnie przywiązana.
–  Mam dla ciebie robotę. Chodzi o  małą przysługę dla mojego
przyjaciela. Poprosił, żebyś to ty się tym zajęła. – W  jednej chwili
w mojej głowie pojawiają się tysiące myśli, jednak ta najgłośniejsza
mówi, że wkrótce będę musiała opuścić to miejsce. Oczywiście
wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. W  końcu nasza mała
przygoda nie mogła trwać wiecznie.
– Gdzie?
–  W Miami. Masz już zarezerwowany lot z  lotniska Kennedy’ego.
Dziś po południu. – Cholera, szybko.  – To bardzo pilna sprawa. Na
wykonanie zadania masz czterdzieści osiem godzin. Po ich upływie
twój cel opuści kraj, więc później już go nie dorwiesz.
–  Okej. To jak brzmi plan?  – Zwykle przeprowadzam własny
rekonesans, ale w  tej chwili zwyczajnie nie mam na to czasu.
Nicholai dobrze o tym wie.
–  Sasza cię wprowadzi. – W  słuchawce zapada cisza, a  po chwili
dobiega mnie głos mojego najlepszego przyjaciela.
–  Twoim celem jest Diego Rosso  – mówi. Diego Rosso jest
kubańskim handlarzem broni, który sprzedaje ją praktycznie
każdemu, kto jest gotów mu zapłacić. Ze względu na swoje przyjazne
stosunki z  terrorystami w  Syrii i  Iraku zajmuje osiemnaste miejsce
na liście osób poszukiwanych przez FBI.
W ciągu ostatnich kilku lat jego nazwisko od czasu do czasu obiło
mi się o uszy, więc wiem, co to za typ.
– Spojrzałem na jego historię przelewów i zauważyłem, że podczas
każdej wizyty w  Miami wysyła ogromną sumę pieniędzy do pewnej
agencji towarzyskiej – kontynuuje poważnym i rzeczowym tonem. –
Włamałem się do ich serwera. Mają jutro rezerwację dla niejakiego
Juliana Torresa. To jego alias.
– A dziewczyna?
– Zaraz wyślę ci jej imię i adres.
–  Dzięki.  – Rozłączam się, stoję przez chwilę w  korytarzu
i  dotykam telefonem brody, opierając się plecami o  ścianę. Tworzę
sobie w  głowie plan działania i  zastanawiam się, czy mam tu coś
jeszcze do zrobienia. Pierwszy raz w  życiu wizja kolejnej misji nie
wzbudza we mnie ekscytacji, ponieważ w  tej chwili moim
priorytetem jest uratowanie Anny. Zrobiłam to, co do mnie należało.
Teraz pora na ruch Nero. Oczywiście wykonam zadanie dla
Nicholaia, ale po wszystkim wrócę tu i  nie spocznę, dopóki nie
odnajdę siostry. Idę na dół, żeby się spakować. Broń, amunicja,
pieniądze, laptop. Nie mogę zabrać tego wszystkiego ze sobą,
dlatego muszę zawieźć te rzeczy z  powrotem do skrytki. Następnie
powoli wspinam się po stopniach na górę, przechodzę przez korytarz
i kładę dłoń na klamce drzwi do sypialni Nero, zastanawiając się, czy
wejść do środka. Mogłabym zostawić mu jakąś wiadomość i  wyjść,
ale to byłaby oznaka słabości. A ja brzydzę się słabością.
Rozdział dwudziesty szósty

Nero
– Nero?
Unoszę ciężkie powieki, słysząc głos Uny. Spuszczam wzrok na
dłoń, którą trzyma na mojej piersi, a  następnie przenoszę go na jej
zmartwiony wyraz twarzy. Ma na sobie ciemne bojówki i  czarną
przylegającą bluzkę z  długimi rękawami. Jej platynowe włosy
spływają kaskadą po ramionach i okalają twarz.
– Co się stało? – pytam.
Przełyka ślinę i podnosi na mnie wzrok.
– Wywiązałam się ze swojej części umowy. Chcę odzyskać siostrę –
oświadcza chłodno.
Patrzę na nią przez chwilę, próbując przedrzeć się przez jej zimną
maskę.
– Odzyskasz ją. Jest w Juarez razem z jednym z moich ludzi.
Wytrzeszcza oczy.
– Miałeś ją przez cały ten czas?
–  Od zeszłego tygodnia. Wywiezienie jej z  Meksyku zajmie nam
jeszcze kilka dni.  – Piorunuje mnie wzrokiem. Podnoszę się
z  materaca i  natychmiast tego żałuję, ponieważ moją klatkę
piersiową przeszywa ostry ból. Una zeskakuje z  łóżka i  cofa się
o krok, zakładając ręce na piersiach, a ja mocno przyciskam rękę do
ciała, wstaję i  idę do łazienki, nie oglądając się za siebie. Mam
wrażenie, jakby z każdym kolejnym krokiem ktoś z całej siły uderzał
mnie pięścią w ramię, więc lepiej dla Uny, żeby teraz się do mnie nie
zbliżała.
– W takim razie wrócę za kilka dni – mówi swobodnym tonem.
Zamieram i  obracam się na pięcie, a  następnie powoli do niej
podchodzę. W odpowiedzi Una przybiera hardy wyraz twarzy i unosi
w  buntowniczym geście podbródek, co w  innych okolicznościach
wyglądałoby całkiem zabawnie.
– Wrócisz skąd? – pytam, ledwo panując nad głosem.
– Z Miami. Nicholai właśnie dzwonił i dał mi robotę.
Parskam drwiąco. Pieprzony Nicholai.
–  Czyli co, twój pan pstryknął palcami, a  ty jak dobry piesek
biegniesz do niego z podkulonym ogonem?
Patrzę, jak zaciska dłonie w  pięści i  bierze głęboki oddech. Nie
sprzeciwi się Nicholaiowi, bo ten gość jest praktycznie jej całym
światem. Nie zna życia poza bratwą.
– Jestem płatną zabójczynią, więc tak, jeśli dostaję zlecenie, to je
wykonuję.
Przez chwilę patrzymy na siebie w  milczeniu, bo mam ochotę ją
powstrzymać, o czym dobrze wie, ale tego nie zrobię. Z tego również
sobie doskonale zdaje sprawę.
– To idź – rzucam przez zaciśnięte zęby.
– Uważaj na siebie – szepcze, wskazując brodą na moje ramię.
– To chyba jest mój wybór.
Uśmiecha się krzywo i zaczesuje włosy przez ramię.
– Jestem pocałunkiem śmierci.
Robię krok w  jej stronę, łapię ją mocno za kark i  przyciągam do
siebie tak blisko, że czuję na twarzy ten zmysłowy oddech.
–  Nie, morte. Jesteś moja.  – Pochylam się, muskając ustami jej
policzek, a następnie szepczę jej do ucha: – Nie zapominaj o tym. –
Gryzę ją w policzek i wypuszczam z ramion, cofając się o krok. Nasze
oczy spotykają się na krótką chwilę, a  powietrze gęstnieje od
unoszących się między nami niewypowiedzianych słów. W  końcu
uciekam od niej wzrokiem i odwracam się, zmierzając do łazienki.
Zamykam drzwi i  opieram się o  nie plecami, czekając, aż Una
wyjdzie z  sypialni. Kiedy tylko słyszę szczęk zamka, chwytam za
pierwszą rzecz, która wpada mi w dłoń. Akurat w tym przypadku jest
to butelka mydła do rąk. Ciskam nią w lustro, rozbijając je na drobne
kawałeczki. Zgrzytam zębami z  bólu, który niemal natychmiast
przeszywa moje ramię i  promieniuje do klatki piersiowej. Mam
wrażenie, jakby w moich żyłach płonął dziki ogień zrodzony z czystej
żądzy. Pragnę jej. Wróci, ale nawet kilka dni to dla mnie zbyt długo.
Dostała zlecenie, a  ja nie jestem pewien, w  jaki sposób kontaktuje
się ze swoimi klientami. Wyobrażam sobie, jak całuje się z  innym
facetem i  pozwala mu się dotknąć, schować twarz w  jej ramieniu
i wystawić się na ostateczny cios. Widzę to tak wyraźnie, że powoli
tracę nad sobą kontrolę. Una należy, kurwa, do mnie. I nie pozwolę
jej uciec.

***

Od odejścia Uny mija już sześć godzin, a ja, pomimo najszczerszych


starań, nie mogę wyrzucić jej z głowy. Im dłużej zastanawiam się, co
teraz robi, tym bardziej doprowadza mnie to do szału. Wiem, że
uwodzi swoich klientów tylko po to, żeby ich później zabić, ale i tak
przez kilka ostatnich minut swojego życia są przekonani, że mają do
niej prawo.
Nagle z zamyślenia wyrywa mnie dzwonek telefonu, a na ekranie
wyświetla się nieznany numer z  Ameryki Południowej. Podnoszę
urządzenie i klikam na zieloną słuchawkę.
– Czego?
–  Nero, udało mi się zdobyć informacje, które powinny cię
zainteresować. – To Rafael. Jego subtelny akcent sprawia, że każde
wypowiedziane słowo brzmi wręcz zbyt wyraźnie.
– A ile będą mnie kosztować owe informacje?
Śmieje się głośno.
–  Uznajmy to za przyjacielską przysługę.  – Nie jesteśmy
przyjaciółmi.  – Słyszałem, że ostatnio zadajesz się z  ulubienicą
naszego rosyjskiego szaleńca.
Zgrzytam zębami.
– Czego od niej chcesz?
Milczy przez kilka sekund, a następnie bierze głęboki oddech.
–  Podobno jest bardzo ładna, tak jak jej siostra. Szkoda by było,
gdyby coś jej się stało. – Skąd on się, kurwa, dowiedział, że Anna jest
siostrą Uny? Nikt nie wie, że Una ma rodzeństwo z  wyjątkiem niej
samej, mnie i Anny. Ale oczywiście Anna jest teraz w rękach Rafaela.
Pewnie wyciągnął od niej wszystko, co tylko mógł. Nie odpowiadam,
bo w tej chwili każde słowo może być wykorzystane przeciwko mnie,
a  po chwili słyszę, jak znowu parska śmiechem. – Pięć milionów
dolarów to bardzo dużo pieniędzy.
– Pięć milionów za co? – rzucam ostro.
4
–  Za tę śliczną główkę. Słyszałem, że Los Zetas wysłali po nią
5
swojego najlepszego sicario . Teraz jest w  Miami. Zastanawiam się,
czy ta słynna zabójczyni jest tak dobra, jak powiadają.
– Ta twoja przysługa będzie mnie coś kosztować? – pytam.
– Nie, po prostu o niej pamiętaj – krótko odpowiada. Czyli w swoim
czasie upomni się o swoje. – Czas ucieka, Nero. Biegnij, capo, biegnij.
Szybko, szybko, szybko!  – dodaje śpiewnym tonem, a  następnie
odkłada słuchawkę.
Rozdział dwudziesty siódmy

Una
Uwielbiam Miami, ale chyba coś mnie bierze, bo odkąd wyszłam
z mieszkania Nero, to nie mogę się pozbyć zalewającej fali nudności,
którą potęguje panująca wilgoć i  wysoka temperatura w  tym
klimacie. Parkuję na opustoszałej ulicy w  cieniu dużej palmy
i wysiadam z wynajętego samochodu.
Mieszkanie Elainy Matthews znajduje się w  małym bloku
mieszkalnym leżącym nieopodal południowej plaży. Budynek
wygląda dość niepozornie. Wchodzę po metalowych schodach na
pierwsze piętro, pukam do drzwi i  czekam, wsłuchując się
w  rozbrzmiewające po drugiej stronie odgłosy kroków. Po chwili
drzwi stają otworem.
Elaina nie spodziewała się gościa, więc jest ubrana w  dres i  ma
włosy ciasno spięte na czubku głowy.
– Tak? – Marszczy brwi ze zdezorientowaniem.
Pewnie mogłabym ją jakoś przekonać, żeby wpuściła mnie do
środka, ale przez pulsujący ból głowy nie mam ochoty silić się na
tego typu grzeczności. Zamiast tego napieram na nią ramieniem,
popychając w głąb mieszkania.
– Hej! – To jedyne słowo, jakie zdążyła wypowiedzieć.
Zatrzaskuję drzwi i wbijam w jej szyję igłę, naciskając kciukiem na
tłok strzykawki. Elaina sięga dłonią w stronę biurka, lecz jej powieki
już zaczynają opadać pod wpływem mieszanki z  ketaminy
i  flunitrazepamu, która teraz krąży w  jej żyłach. Będzie spała
przynajmniej przez osiem godzin, a  po przebudzeniu nie będzie
o niczym pamiętać.
Jedna przeszkoda z głowy.

***
Wysiadam z  samochodu, wygładzam sukienkę i  ruszam wzdłuż
Ocean Drive w  stronę hotelu Beacon. Dobrze, że włożyłam dzisiaj
ciasną kieckę, bo najwyraźniej trafiłam w  sam środek karnawału.
Wszędzie roi się od ludzi, ulicznych artystów i kobiet w bikini, które
chodzą w  tę i  z powrotem z  tabliczkami w  rękach, reklamując
pojedyncze stoiska z  alkoholem. Na chodniku rozłożono pełno
stolików, przy których ludzie siedzą i  piją parujące koktajle
z  kieliszków w  rozmiarze mojej głowy. Wokół co chwilę słychać ryk
silników chromowanych samochodów sportowych oraz dudnienie
muzyki hiphopowej. Otaczający mnie zgiełk i ogłuszająca muzyka są
niemal przytłaczające dla moich zmysłów. Nie mam pojęcia, na czym
powinnam skupić uwagę, więc co chwilę rozglądam się
w poszukiwaniu ewentualnych źródeł zagrożenia. Mam wrażenie, że
ktoś mnie obserwuje, ale nic nie mogę wyczuć przez ten harmider.
Tłum jest tak gęsty, że nie byłabym w  stanie zauważyć napastnika,
nawet gdyby stał tuż za mną.
Przyśpieszam kroku, aż w  końcu udaje mi się dotrzeć do hotelu.
Budynek utrzymany jest w  stylu art déco, przez co wyraźnie
odznacza się pośród rozłożonych pod nim tymczasowych pubów.
Szczerze mówiąc, to na miejscu handlarza bronią też pewnie
wybrałabym to miejsce do przeprowadzania jakichkolwiek transakcji.
W  razie nagłej ucieczki będzie mógł z  łatwością zniknąć w  tłumie
albo wślizgnąć się do jednego z barów. Sprytnie, ale nie pracuję dla
FBI, a  moim zadaniem nie jest areszt. Przede mną nie będzie
uciekał.
Wchodzę do środka i  biorę głęboki oddech, napawając się
chłodnym, klimatyzowanym powietrzem. Grube ściany budowli
tłumią dobiegającą z  zewnątrz muzykę w  takim stopniu, że moich
uszu dobiegają tylko niskie basy. Ruszam po kamiennej posadzce,
głośno stukając obcasami, i  zerkam na rozciągającą się na piętrze
galerię. Po mojej prawej znajduje się bar, a  w jego środku od razu
zauważam Diego. Zdjęcie, które wcześniej wysłał mi Sasza,
pochodziło z  monitoringu i  było lekko rozmazane, ale idealnie
spełniło swoją funkcję. Podchodzę do baru, wskakuję na sąsiedni
stołek i zamawiam kieliszek wódki, nie zaszczycając swojego nowego
towarzysza nawet spojrzeniem. Kiedy barman odsuwa się od lady,
żeby przygotować mojego drinka, wreszcie odwracam głowę w  jego
stronę.
Ubrany jest tak, jak przystało na tubylca w  Miami. Ma na sobie
lniane spodnie i  białą koszulę z  rozpiętymi trzema górnymi
guzikami. Dodatkowego smaczku dodają wystające z dekoltu czarne
włosy oraz zawieszony na szyi ciężki, złoty łańcuch. Jego włosy są
ścięte niemal przy samej głowie. Ogólnie rzecz biorąc, wygląda
bardzo przeciętnie.
– Julian?
Zerka w  moim kierunku, trzymając w  jednej ręce kieliszek, a  w
drugiej papierosa. Jak tylko zapach dymu wypełnia moje nozdrza, od
razu przypominam sobie o  Nero. Diego wkłada papierosa między
wargi i posyła mi odpychający uśmiech, który wydaje się podkreślać
wstrętną naturę tego nałogu, podczas gdy Nero zawsze sprawia
wrażenie, jakby nawet ze zwykłego palenia potrafił stworzyć nową
odmianę sztuki.
–  Kim jesteś?  – pyta z  akcentem, który brzmi jak dziwna
mieszanina amerykańskiego, kubańskiego i hiszpańskiego.
–  Mam na imię Isabelle. Przysłała mnie agencja. – Wyciągam do
niego dłoń, posyłając mu promienny uśmiech.
– Gdzie Elena? – pyta z podejrzliwą nutą w głosie. Kurwa.
–  Nie mogła się dzisiaj stawić. Agencja wysłała mnie na
zastępstwo – odpieram, siląc się na uwodzicielski ton, a jego wyraz
twarzy nieco się rozluźnia.
Przebiega wzrokiem po moim ciele, zawieszając go na sekundkę
w miejscu, w którym materiał sukienki ciasno przylega do moich ud.
Podnosi do ust swojego drinka i sączy go, aprobująco kiwając głową.
Jezu, cóż za zaszczyt. Barman kładzie na blacie przede mną kieliszek
wódki, a ja natychmiast biorę go do ręki.
– Pochodzisz z Miami? – pytam.
Osusza swój kieliszek i  odstawia go z  głośnym trzaskiem
z powrotem na blacie.
– Nie przyjechałem tu na pogawędkę.
Uśmiecham się, ponieważ już wiem, że to zabójstwo sprawi mi
ogromną przyjemność.
– Oczywiście. – Wypijam drinka. – Idziemy?
Zeskakuje ze stołka i, o dziwo, podaje mi dłoń. Ujmuję ją, czując,
jak przebiega stwardniałymi opuszkami po mojej skórze. Dobrze się
składa, bo dzięki temu nie zauważy, że moje opuszki wyglądają tak
samo. Mogę przybrać każdą maskę, ale wojownik zawsze pozna
drugiego wojownika. Blizny na moich knykciach już nie raz
pokrzyżowały mi plany.
Pozwalam mu opleść mnie ramieniem w  talii, uciszając swój
morderczy instynkt, i  wspólnie wychodzimy z  baru. Zaraz go
zabijemy, wytrzymaj jeszcze. Mówię do swojej wściekłej, wygłodniałej
bestii. W  chwili, gdy wchodzimy do windy, przypiera mnie do
lustrzanej ściany i całuje w szyję, zaciskając dłonie na moich nagich
udach, a  kiedy wreszcie docieramy na odpowiednie piętro, siłą
wyciąga mnie z  kabiny i  prowadzi tyłem przez korytarz. Jezu, co za
desperat. Uderzam plecami w  drzwi, czując, jak praktycznie wsuwa
mi rękę w  majtki, a  w tym samym czasie drugą dłonią wyciąga
z kieszeni kartę magnetyczną i próbuje otworzyć nią drzwi. Zgrzytam
zębami, zduszając zalewającą mnie falę mdłości. Jeszcze trochę.
Ponownie przywiera do mnie ustami, a  kiedy moich uszu dobiega
błogie, utęsknione kliknięcie zamka, omal nie przewracam się na
podłogę pokoju, jednak Diego szybko łapie mnie w  talii. Zaciskam
mocno wargi, czując, jak próbuje wsunąć mi język do ust. Śmieje się
pod nosem i lekko popycha mnie w głąb pomieszczenia.
Drzwi zamykają się z  cichym szczękiem, a  w pomieszczeniu
zapada gęsta ciemność, która sprawia, że czuję nerwowy ucisk
w brzuchu. Coś jest nie tak.
–  Jesteś beznadziejną dziwką – mruczy, a  następnie zaciska dłoń
na mojej szyi, odcinając mi dopływ powietrza, i  popycha mnie na
stojący obok łóżka stolik nocny, sprawiając, że z  mojego gardła
wyrywa się bolesny jęk. Otwieram oczy i  próbuję cokolwiek dojrzeć
w  nikłym świetle wpadającym przez szparę pomiędzy oknem
a zasłoną. Kiedy Diego znowu rusza w moją stronę, sięgam dłonią po
lampę, którą podczas upadku strąciłam na podłogę, i  pośpiesznie
wyszarpuję z niej żarówkę. W ostatniej chwili zrywam się na równe
nogi i  rozbijam mu ją na twarzy, sprawiając, że szklane kawałki
zatapiają się głęboko w  jego skórze, po której chwilę później
spływają strużki krwi. Krzyczy coś po hiszpańsku, a  ja zręcznie
uderzam go z łokcia w nerkę, lecz niemal natychmiast Diego oddaje
mi w twarz z taką siłą, że omal się nie przewracam. Kim jest ten gość?
Spluwam krwią na podłogę, rozciągam sobie mięśnie szyi
i  ponownie ruszam do ataku. Każdy z  moich ciosów oddaję
z podwójną siłą. Nie pamiętam, kiedy ostatnio uczestniczyłam w tak
intensywnej walce, lecz tym razem przegrany nie wyjdzie stąd żywy.
Na pewno mogę stwierdzić, że oboje zdajemy sobie z  tego sprawę.
Rzuca mnie na łóżko i  przyszpila ciałem do materaca, zaciskając
dłonie na moim gardle, ale nie po to, żeby mnie udusić. Ten facet
próbuje złamać mi kark. Uderzam go w  skroń, lecz to zdaje się na
nic. Mimo tętniącej w  moich żyłach paniki próbuję oczyścić umysł
i chwycić się jakiejkolwiek racjonalnej myśli. Pogódź się ze śmiercią.
Moja prawa ręka tkwi ściśnięta pomiędzy naszymi ciałami. Gdyby mi
się udało… Przesuwam nadgarstek do tego stopnia, że z  mojej
bransolety wypada mały sztylecik, którym od razu dwukrotnie
dźgam go w krocze. Diego wyje z bólu i gwałtownie odsuwa się ode
mnie, a  ja desperacko zaczerpuję tchu, przewracając się na brzuch.
Łapie mnie za kark i  zaciąga na drugą stronę pokoju, a  następnie
przyszpila do ściany, napierając ramieniem na moje obolałe gardło.
6
– Va a ser un buen premio, ángel de la muerte  – syczy z ustami przy
mojej twarzy. Tylko Meksykanie tak mnie nazywają. Czym ich
zdenerwowałam? Napiera jeszcze mocniej na szyję, a  ja próbuję
drapnąć go paznokciami w  twarz. Kiedy w  końcu udaje mi się wbić
mu kciuk w  oko, Diego wściekle warczy i… moje przedramię
przeszywa ostry ból, a po chwili mężczyzna pada martwy na ziemię.
Odwracam się powoli w  stronę ciemnej sylwetki, która siedzi na
krześle w rogu pokoju.
– Wychodzisz z wprawy, morte – mówi cicho.

Nero. Co, do cholery? Unoszę palec i  opieram dłonie na kolanach,


próbując zaczerpnąć tchu przez zaciśnięte gardło. Zerkam na swoje
przedramię, żeby sprawdzić źródło bólu, i  widzę na skórze
jasnoczerwoną linię będącą poparzeniem po kuli. Co za skurwiel.
– Wszystko miałam pod kontrolą. Co ty tu, do cholery, robisz?
Prostuję się, widząc, że rusza w  moją stronę, przebiegając
wzrokiem po mojej skąpej kreacji.
– Nowe zlecenie? – unika odpowiedzi na moje pytanie.
Posyłam mu poirytowane spojrzenie i  opuszczam dolną część
sukienki, żeby zakryć bieliznę.
– Co ty tu robisz? – powtarzam przez zęby.
W jednej chwili wyciąga rękę i  zaciska mi palce na brodzie tak
mocno, że moją twarz przeszywa ostry ból. W  jego oczach płonie
gniew, a  mięśnie szczęki delikatnie drżą, jakby lada chwila miał
stracić nad sobą panowanie.
– Chciałaś go wyruchać? – warczy niskim głosem.
Podnoszę na niego wzrok i marszczę brwi.
– Co?!
–  Chciałaś wyruchać tego sicario?  – powtarza nienaturalnie
spokojnym tonem, który zawsze przywodzi mi na myśl ciszę przed
burzą, ponieważ bijące od niego napięcie jest wręcz przytłaczające.
–  Chciałam go zabić. Co, myślałeś, że to krótkie przedstawienie
było jakąś chorą grą wstępną?  – Dla niego może i  tak.  – Wiesz co,
lepiej nie odpowiadaj.
–  Czyli nie wyruchałabyś go, nawet gdyby nie próbował cię
zabić? – Unosi brew.
–  Chyba zapominasz o  najważniejszej rzeczy. Tak się składa, że
właśnie omal mnie nie zabił.
Szarpnięciem odchyla mi głowę i muska wargami moje ucho.
– Posłuchaj uważnie, morte. Możesz sobie ode mnie uciekać nawet
na koniec świata, ale należysz do mnie. Ta cipka należy do mnie. Te
usta należą do mnie  – wylicza, odsuwając się nieco, i  pociera
kciukiem moją dolną wargę.  – Jeśli jeszcze raz pocałujesz innego
faceta, to gorzko tego pożałujesz.  – Czuję przyjemny ucisk
w brzuchu, lecz nagle jego palce boleśnie wbijają się w moje policzki.
Czyli to dlatego pozwolił mi się okładać. Był zły, że jakiś Meksykanin
miał czelność mnie pocałować. Przecież na tym polega moja praca!
Nigdy nie zrozumiem jego zazdrości.
–  Śledziłeś mnie?!  – Kiedy nie odpowiada, potrząsam głową.  –
Jesteś popierdolony. – Uśmiecha się krzywo, a ja zaciskam palce na
jego nadgarstku, wbijając mu w  skórę paznokcie. Styka się ze mną
czołem i bierze głęboki oddech.
–  To była zasadzka. Ktoś chce cię wyeliminować. Ten tutaj  –
wskazuje brodą na naszego drogiego przyjaciela  – był najlepszym
sicario, jakie Los Zetas miało w  swoich szeregach.  – W  jego głosie
pobrzmiewa lekkie napięcie.
–  Ja zawsze jestem na czyimś celowniku, Nero.  – Choć szczerze
mówiąc, jeszcze nigdy nie zaszłam za skórę tym świrom z Los Zetas.
Czas dodać ich do wrogiej kolekcji.
Puszcza moją brodę i przybiera poważny wyraz twarzy.
– I zawsze płacą pięć milionów za twoją głowę?
Wytrzeszczam oczy, zerkając przelotnie na trupa.
– Skąd o tym wiesz?
– Mam swoje źródła. – Zasięg wpływów tego człowieka nigdy nie
przestanie mnie zadziwiać. – Nicholai dał ci to zlecenie?
Podnoszę na niego wzrok i marszczę brwi.
– Nicholai by mnie nie zdradził – mówię, potrząsając głową.
Bierze głęboki oddech, przeczesując włosy palcami.
–  Jesteś jego najcenniejszym nabytkiem. Nabytkiem, który
niedawno się zdemaskował. Jeśli to nie on próbuje się ciebie pozbyć,
to stoi za tym ktoś inny, a Nicholai tylko wystawił cię na strzał.
–  Nie.  – Potrząsam głową, przygryzając krwawiącą wargę. Nie
zrobiłby tego. To niemożliwe. – Przecież on mnie traktuje mnie jak
własną córkę.
Wybucha śmiechem.
– Bo mu to służy. Nie bądź naiwna. Nie możesz mu ufać.
Wykluczone. Nicholai jest jedną z  dwóch osób, którym
kiedykolwiek na mnie zależało. Drugą osobą był Alex – chłopak,
którego zastrzeliłam właśnie na polecenie Nicholaia. Podnoszę
dłonie do czoła i  zaciskam powieki. Nie chcę tracić zaufania do
swojego przybranego ojca, bo wtedy już nic nie będzie miało sensu.
– Wykorzystuje cię.
Podnoszę na niego wzrok.
– Tak jak ty? Zresztą czemu miałabym ci zaufać? – Cały mój świat
rozpada się na kawałki. Co, jeśli to wszystko było jednym wielkim
kłamstwem? Nawet Nero?
Przekrzywia głowę, mrużąc oczy.
– Bo jesteś moja.
Trzy słowa, które jednocześnie znaczą wszystko i nic.
– Wykorzystałeś mnie, Nero.
Uśmiecha się.
–  Owszem, a  ty zrobiłabyś dokładnie to samo, morte. – Ma rację.
Pamiętam, że dokładnie w  takim kierunku podążały moje myśli,
kiedy to po raz pierwszy wspomniał o  Annie. Pierwszą zasadą
negocjacji jest znalezienie słabego punktu przeciwnika
i  wykorzystanie go przeciwko niemu. Oboje jesteśmy siebie warci.
Oboje kierujemy się żądzą krwi i  mordu, lecz tak naprawdę ani
trochę nam to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Przebiega
kciukiem po mojej brodzie, sprawiając, że serce delikatnie mi
przyśpiesza.
–  Jesteśmy tacy sami i  zrobimy absolutnie wszystko, by osiągnąć
swój cel. Dlatego nieważne, kto spróbuje nas zlikwidować. I  tak ich
wszystkich zniszczymy.  – Wykrzywia wargi w  uśmiechu, a  ja
chwytam go mocno za włosy i przyciągam do siebie. Składam na jego
ustach pocałunek, który natychmiast odwzajemnia, ponieważ jestem
jego królową, a on jest moim skrwawionym królem.
Rozdział dwudziesty ósmy

Una
Kupujemy samochód i  wyjeżdżamy z  miasta, zmierzając prosto do
Nowego Jorku. Nero twierdzi, że dla własnego bezpieczeństwa
powinnam trzymać się blisko niego, dopóki nie dowiem się, kto chce
mnie zabić, a  dopiero potem pozbyć się zagrożenia. Jak na razie to
właśnie tak wygląda nasz plan.
Przyciągam kolana do piersi i  opieram na nich głowę, zwalczając
falę nudności wywołaną ciasną przestrzenią samochodu. Świetnie.
Od naszego wyjazdu minęły dopiero dwie godziny, a do celu jeszcze
daleko.
–  Nie powinieneś się w  to mieszać  – mówię, odwracając się ku
niemu. Bijące od deski rozdzielczej niebieskie światło rzuca na jego
twarz upiorną łunę.
Wykrzywia wargi w uśmiechu.
–  Morte, nasze losy są ze sobą splecione od chwili, w  której
postanowiliśmy współpracować. Jeśli ktoś chce cię zabić, to jestem
w pełni odpowiedzialny za to, żeby nic ci się nie stało.
–  A to oznacza, że ciebie też spróbują wyeliminować – dodaję,
a Nero kiwa głową. Patrzę przez chwilę na jego profil i mrużę oczy. –
Wiesz, kto za tym stoi.
–  Mam swoje podejrzenia. – Zerka na mnie przelotnie i  przenosi
wzrok z  powrotem na drogę. – Do ataku doszło dzień po egzekucji.
Śmierć trzech Włochów wkurzyłaby tylko innego Włocha. Arnaldo
wie, że dostałem kulkę, ale, kurwa, sam fakt, że tylko ja i  Gio
przeżyliśmy ten atak, jest dość podejrzany.
–  Wie, że jesteś niebezpieczny. Inaczej nie pomógłby ci zabić
Lorenzo.
– Tak, ale myślał, że może mnie kontrolować – dopowiada.
–  A teraz, kiedy przejąłeś pozycję capo, zdał sobie sprawę ze
swojego błędu.
Kiwa głową.
– Zostawiłaś kartę. Ja wyszedłem z ataku z małą raną postrzałową.
Wie, że współpracujemy. A teraz mści się za to, że mieliśmy czelność
mu się przeciwstawić.
–  Ale to nie tłumaczy powodu, dla którego Nicholai dał mi to
zlecenie.
Prostuje ramiona, napierając plecami na oparcie siedzenia.
–  Nie tłumaczy, ale sugeruję, żebyśmy nie ufali absolutnie
nikomu, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej.
–  Ty nadal możesz wrócić do dawnego życia. Kiedy ja ucieknę,
Arnaldo będzie musiał ruszyć za mną w  pogoń. Do tej pory cię
wspierał, więc jakikolwiek atak z  twojej strony poważnie osłabiłby
jego pozycję, ale jeśli skupi się na znanym pocałunku śmierci,
pozostali przywódcy uznają to za zwykłą chęć zemsty. Nikomu
nawet nie przyjdzie do głowy, że byłeś w to zamieszany.
Odrzuca głowę i wybucha śmiechem.
–  Cóż za szlachetna postawa, morte. Jednak zapominasz o  jednej
rzeczy. – Zerka w moją stronę i unosi brew. – Ja uwielbiam wojnę.
–  A co z  Anną?  – Może i  oboje chętnie weźmiemy udział w  tej
walce, ale nie po to poświęciłam tyle czasu i  wysiłku na całą akcję
ratowniczą, żeby teraz wciągać ją w jakiś otwarty konflikt.
– Będzie bezpieczna – odpiera lekceważącym tonem, który od razu
budzi moje podejrzenia. Jednak na tę chwilę nic na to nie mogę
poradzić. Jeśli nie zadbam o własne bezpieczeństwo, to już nikt nie
uratuje Anny.

***

Zaciskam palce na brzegu brudnego sedesu na zapuszczonej stacji


benzynowej i  puszczam do niego pawia. Moja duma przeżywa
poważny kryzys.
–  Una!  – Nero wali pięścią w  drzwi, sprawiając, że metalowa
zasuwa głośno obija się o blokadę.
– Daj mi chwilę! – odkrzykuję. To już trwa drugi dzień, a ja czuję
się jak trup. Praktycznie nigdy nie choruję, ale od mojego przyjazdu
do Miami coś mi siedzi na żołądku. W  tej chwili jesteśmy już na
obrzeżach Waszyngtonu, więc do Nowego Jorku powinniśmy dotrzeć
jeszcze dziś, późnym wieczorem. Nagle na zewnątrz rozlegają się
czyjeś głosy. Nero z kimś się kłóci, a po chwili zapada cisza.
– Słońce, pomóc ci w czymś? – odzywa się kobiecy głos z ciężkim
akcentem.
Świetnie. Odblokowuję drzwi, delikatnie je uchylam i  posyłam
nieznajomej uprzejmy uśmiech.
– Dziękuję, nic mi nie jest. – Przebiega wzrokiem po mojej bladej,
schorowanej twarzy. Jest kobietą w  średnim wieku z  tlenionymi
włosami i  intensywnym makijażem. Według identyfikatora na jej
piersi nazywa się Wendy-Anne. Uśmiecha się, a w jej oczach błyszczy
iskra współczucia.
– Jak długo? – pyta, wchodząc do środka.
Marszczę brwi.
–  Co takiego?  – Zerka na mój brzuch, a  ja podążam za jej
spojrzeniem. O co jej, kurna, chodzi?
–  Jak długo wymiotujesz, słońce?  – pyta z  południowym,
nosowym akcentem.
– Yyy… Będzie ze dwa dni. – Marszczę brwi. Poniekąd mam ochotę
zdzielić ją głową w  czoło, ale wtedy pewnie znowu bym
zwymiotowała.
Zaciska usta w wąską kreskę i zerka przez ramię.
–  Nie ruszaj się. Za chwilkę wrócę. Kazałam twojemu koledze
zostawić cię w  spokoju.  – Puszcza mi oczko, a  następnie wychodzi
z  łazienki, zamykając za sobą drzwi. Nie mam pojęcia, co sobie
ubzdurała. Jednak nie mam czasu się nad tym zastanawiać, bo mam
wrażenie, że mój brzuch znowu robi fikołka, a  ja natychmiast
pochylam się nad klozetem.
Kiedy kobieta ponownie staje w  progu, siedzę na podłodze,
czekając na kolejną falę mdłości.
– Masz, kochana.– Podaje mi pudełko, a ja marszczę brwi na widok
widniejącego na nim napisu.
– Test ciążowy? – Unoszę brwi. – Wykluczone. Jestem bezpłodna –
oświadczam płaskim tonem, oddając jej opakowanie. Każda kobieta
w armii Nicholaia jest sterylizowana w wieku czternastu lat.
–  Moja siostra, Eileen, podwiązała sobie jajniki. A  potem proszę,
czterdzieści lat i  z brzuchem.  – Potrząsa głową, ponownie podając
mi pudełko.  – Nie zaszkodzi sprawdzić. – Odwraca się na pięcie
i wychodzi z łazienki.
– Nie jestem w ciąży! – krzyczę za nią, ale kobieta zamyka drzwi,
nie zwracając na mnie uwagi. Wstaję z  podłogi i  pośpiesznie
zakładam blokadę, a  następnie opieram się o  nie plecami. Wbijam
wzrok w  pudełko, czując, jak zalewa mnie fala strachu. Nie jestem
w  ciąży. Nie ma takiej opcji, więc niby czego miałabym się bać?
Otwieram opakowanie, a  ze środka wypada mały, biały patyczek.
Czytam instrukcję, bo nie mam bladego pojęcia, co niby mam z tym
zrobić. Dorastałam w  towarzystwie mężczyzn, a  cała moja edukacja
skupiała się na tym, jak skutecznie wyeliminować swój cel. Nigdy nie
zawracałam sobie głowy kobiecymi sprawami i  nie miałam dostępu
do żadnych mediów, dzięki którym mogłabym zgłębić tę wiedzę,
więc w tej chwili czuję się jak zagubione dziecko.
Sikam na patyczek, kładę go na blacie i  odczekuję dwie minuty,
które wydają się ciągnąć w  nieskończoność. Chodzę w  tę i  z
powrotem po pomieszczeniu, próbując jakoś zabić czas, lecz nagle
podskakuję gwałtownie, kiedy ktoś dobija się do drzwi.
– Kurwa, Una, musimy jechać – mówi Nero niskim głosem.
– Daj mi chwilę – odpowiadam cicho.
To idiotyczne. Nie jestem w  ciąży. Podnoszę patyczek i  patrzę na
małe okienko umieszczone na jego środku. Dwie kreski. Czytam
instrukcję jeszcze trzy razy. Dwie kreski oznaczają wynik pozytywny.
– Una! – Nero zdecydowanie traci już cierpliwość.
Wzdrygam się gwałtownie, upuszczając test. Pośpiesznie podnoszę
go z  podłogi i  wrzucam do śmietnika, a  następnie otwieram drzwi.
Mam nadzieję, że wypełniająca mnie mieszanina emocji nie
odzwierciedla się na twarzy, bo w  przeciwnym razie Nero pewnie
pomyśli, że ktoś umarł.
–  Chodźmy – zwracam się do niego, po czym mijam go w  progu.
Wendy-Anne posyła mi zza lady dyskretny uśmiech, a ja próbuję go
odwzajemnić, czując nerwowy ucisk w żołądku. To niemożliwe…

madlen
Rozdział dwudziesty dziewiąty

Nero
Delikatnie odsuwam zasłonę, rzucając okiem na parking
zapuszczonego motelu. Wątpię, żeby ktoś próbował nas tu dorwać,
ale to w żaden sposób mnie nie uspokaja.
Una właśnie czyści przy nocnym stoliku pistolet. Przez ostatnią
godzinę nie odezwała się słowem, tylko marszczy brwi i nie odrywa
wzroku od trzymanych w  dłoniach części. Kurwa, to na pewno
Arnaldo stoi za tym atakiem. Od początku wiedziałem, że pewnego
dnia spróbuje się jej pozbyć, tylko że wtedy nawet nie przyszło mi do
głowy, że będę miał taką obsesję na punkcie tej kobiety. Pragnę
posiąść jej ciało i duszę, a następnie skąpać miasto we krwi naszych
wrogów, stojąc u  jej boku. Nie jest już narzędziem. Jest moją
wspólniczką, idealnym dopełnieniem mojej osoby. Niby jak mógłbym
z  niej zrezygnować? Una stała się moją obsesją, słabością i  siłą,
ponieważ we dwoje jesteśmy nie do zatrzymania.
Podchodzę do niej i  wyjmuję z  dłoni lufę, którą czyści już od
dziesięciu minut, a następnie wsuwam palec pod jej brodę, żeby na
mnie spojrzała. Na bladym policzku widnieje smuga ciemnego
smaru. W końcu jasne oczy w kolorze indygo napotykają mój wzrok.
–  Myślałem, że broń czyści się tylko przed zabójstwem. Mam się
martwić? – pytam, uśmiechając się krzywo.
Parska śmiechem i ciężko opada na poduszki.
–  W ten sposób wyciszam sobie umysł.  –  Ma na sobie jedną
z  moich koszul, której rąbek delikatnie się podwinął, ukazując
kawałek bielizny. Widok jej długich, nagich nóg sprawia, że
natychmiast mi staje. Przenosi na mnie wzrok i  wbija go
w opatrunek na moim ramieniu. – Chodź tu, obejrzę cię.
Podchodzę bliżej łóżka, a  Una przesuwa się na skraj materaca
i  podnosi na kolanach, żeby sięgnąć do bandaży. Ostrożnie odkleja
opatrunek od rany, która oczywiście wciąż nie przestała boleć. Tak to
jest, jak ktoś do ciebie strzela, a potem praktycznie wypala ci dziurę
w  tym samym miejscu. Przestałem brać tabletki przeciwbólowe, bo
nie mogę się przez nie skupić, a  w tej chwili koncentracja jest mi
niezbędna.
– Wygląda dobrze – mruczy pod nosem.
– Co nie jest twoją zasługą – burczę cicho.
Piorunuje mnie wzrokiem.
– Gdybym nie użyła prochu, to uwierz mi, że byłoby o wiele gorzej.
Unoszę brew.
– Byłoby o wiele lepiej, gdybyś w ogóle mnie nie postrzeliła.
– Widzę, że strasznie cię to męczy. – Wykrzywia usta w uśmiechu,
a ja łapię ją za kark i przyciągam do siebie. Opuszcza wzrok na moje
usta, rozchylając wargi.
– Moim zdaniem powinnaś mi to jakoś wynagrodzić.
Patrzy na mnie zimno, a  ja zamykam ją w  ramionach i  mocno
wpijam się w  jej wargi, które smakują jak śmierć, krew, a  wręcz
wszystko, czego mi w tej chwili trzeba. Wolną dłonią przebiegam po
jej udzie, biodrze i  talii, a  następnie wsuwam ją pod koszulkę
i  zaciskam na piersi, sprawiając, że Una głośno zaczerpuje tchu.
Pośpiesznie korzystam z  okazji, bo wsuwam język do jej ust,
całkowicie przejmując nad nią kontrolę. Przypieram ją do materaca
i  ustawiam się między nogami dziewczyny, czując, jak jej klatka
piersiowa raptownie unosi się i opada z każdym płytkim oddechem,
a  palce zaciska kurczowo na kosmykach moich włosów. Całuję ją
w  biodro, powoli unoszę koszulę, aż w  końcu Una siada na łóżku
i  niecierpliwym ruchem ją zdejmuje. Jest taka piękna! Przebiegam
głodnym wzrokiem po subtelnych krągłościach i porcelanowej skórze
gdzieniegdzie oznaczonej bliznami, z czego niektóre zdążyły już się
zagoić i  przybrać srebrny kolor, a  inne wciąż są sinofioletowe. Jej
ciało jest żywym dowodem jej agresywnej natury i  prowadzonego
stylu życia, a widok każdej z tych blizn jeszcze bardziej rozpala moją
żądzę.
Sięga dłonią do moich spodni i  szarpnięciem rozpina klamrę
paska, a  następnie zamyka mi dłonie na gardle. Czuję, jak
paznokciami przebija skórę i  jeszcze bardziej wzmacnia uścisk,
sprawiając, że zaczynam się krztusić. Po chwili udaje mi się od niej
odsunąć, ale Una niemal natychmiast przyszpila mnie do materaca,
unieruchamiając udami moje biodra. Kiedy rozluźnia chwyt, łapię ją
mocno za szyję.
– Ty naprawdę uwielbiasz mnie wkurwiać – warczę.
Zamyka oczy, przygryzając dolną wargę.
– Przecież wiesz, że lubię, kiedy się złościsz. – Wzmacniam uścisk,
a  na twarzy Uny pojawia się radosny uśmiech. Delikatnie przesuwa
się i  przebiega paznokciami po mojej klatce piersiowej,
pozostawiając na niej zaczerwienione płonące ślady. Ta kobieta jest
wręcz idealną mieszaniną niewinności i  pokusy, niczym starannie
zapakowany prezent przeznaczony tylko dla mnie. Przenoszę dłoń
z jej gardła na pierś i ściskam ją w palcach, muskając sutek. Wygina
plecy w  łuk, sprawiając, że jej włosy w  kolorze platynowego blond
spływają kaskadą na łopatki, i  rozchyla wargi z  cichym jękiem.
Korzystając z  okazji, wsuwam jej kciuk do ust, masując opuszkiem
język. Mam wrażenie, że zaraz postradam zmysły. Podnoszę się na
materacu i oplatam ją ramionami, przyciągając płasko do siebie. Być
może w  oczach reszty świata Una jest niczym śmiercionośny szept
niesiony przez delikatną bryzę, jednak mój dotyk sprawia, że
w  mgnieniu oka staje się potulna jak rozpieszczony kociak. Jest
brakującym ogniwem, z  którego nieobecności nie zdawałem sobie
sprawy. I którego nawet do tej pory, kurwa, nie potrzebowałem.
Kołysze biodrami, przesuwając koronką majtek po moim penisie.
Ponieważ nigdy nie miałem do niej cierpliwości, bez wahania
chwytam za środkową część jej bielizny i  jednym mocnym ruchem
zrywam ją z  bioder. Wplata mi palce we włosy i  mocno ciągnie za
kosmyki, a  w odpowiedzi zaciskam dłonie na jej bokach, powoli
opuszczając ją na mojego twardego członka. Odrzuca głowę
i  rozchyla wargi, zwalczając wstrząsający nią potężny dreszcz.
Przyciskam usta do jej ramienia i  tłumię jęk, kiedy wreszcie w  nią
wchodzę. Jej cipka jest jak ciasne wrota do raju. Stykamy się czołami,
a  ja zamykam oczy, czując na twarzy przyśpieszony oddech. Przez
kilka chwil trwamy w  bezruchu zamknięci w  swoich objęciach, aż
w  końcu Una zaczyna delikatnie kołysać biodrami, przyprawiając
mnie o  jęk. To nie jest nasz pierwszy raz, ale przysięgam, że każdy
tego typu wyskok wydaje się jeszcze bardziej intensywny niż
poprzedni. Ta kobieta jest jak tlący się płomień, który w  dowolnej
chwili może zmienić się w  pożar, jeśli tylko ktoś odpowiednio ją
sprowokuje. W  każdym razie mam ochotę spłonąć w  tym ogniu. Jej
ciało porusza się z  niebywałą gracją, raz po raz przesuwając się po
moim członku, a ja w tym czasie łapczywie przebiegam dłońmi po jej
krągłościach. Kiedy dochodzi, wygląda jak żywe dzieło sztuki. Łapię
ją za brodę i  przygryzam dolną wargę, upajając się jękiem, który
wypływa z tych pełnych ust. Czując, jak rytmicznie zaciska się wokół
mnie, pośpiesznie zamykam jej twarz w  dłoniach i  przyciągam do
siebie. Spuszczam się z  głośnym stęknięciem we wspaniałej cipce,
opadając ciężko na materac.
Niedługo później odsuwa się ode mnie i  przewraca na bok.
Skupiam się na niej, bo widzę, że coś ją trapi. Ma nieobecny i odległy
wyraz twarzy. Z  pewnością nie chodzi o  sytuację z  Arnaldo, bo nie
pierwszy raz ktoś chce ją zabić. Chodzi o coś innego. Patrzę, jak wstaje
i  wchodzi nago do brudnej łazienki, zamykając za sobą drzwi.
Sekundę później w pokoju rozlega się głośny szczęk zasuwy.

madlen
Rozdział trzydziesty

Una
Opieram się plecami o  drzwi i  zaciskam powieki. Nie mogę
przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. To dla mnie zbyt trudne.
Myślałam, że po powrocie do Nowego Jorku uda mi się stworzyć jakiś
konkretny plan działania, ale kogo ja oszukuję? Nic nie wymyślę, bo
nie mogłam przewidzieć takiego obrotu spraw. Patrzę na swój płaski
brzuch, czując wzbierającą we mnie mieszaninę przerażenia
i  fascynacji. Rozum podpowiada mi, że istnieje tylko jedno wyjście.
Powinnam udać się do najbliższej kliniki i  pozbyć się problemu.
Jednak moje serce, które zaczęło dawać o  sobie znać dopiero kilka
tygodni temu, próbuje się sprzeciwiać, co samo w  sobie jest wręcz
niedorzeczne. Do tej pory żyłam w  przekonaniu, że nigdy nie będę
musiała zawracać sobie głowy takimi sprawami, więc moja reakcja
pewnie również odbiega od normy. Nie wyobrażam sobie siebie
w  roli matki. Sama myśl wydaje się absurdalna. Nie jestem dobrym
człowiekiem i pewnie nigdy się to nie zmieni. Ludzie widzą we mnie
zwiastunkę śmierci i  zniszczenia. Jednak nie mogę zmusić się do
zabicia czegoś tak niewinnego. Czegoś, co pokonało wszelkie
przeciwności losu. Co za hipokryzja! W  mojej głowie zaczyna
formować się pewien plan. Nie jest idealny, ale na tę chwilę musi
wystarczyć.
– Una! – woła Nero po drugiej stronie drzwi.
– Tak?
– Idę kupić coś do jedzenia.
– Okej!
Teraz albo nigdy. Po powrocie do Nowego Jorku zaczną się
prawdziwe schody. Nero pewnie będzie mnie szukał. Albo sam, albo
z  pomocą swoich ludzi. Jak tylko słyszę trzask drzwi, biorę się do
dzieła. Przy sobie mam tylko małą torbę, a w niej ubrania na zmianę,
trochę pieniędzy, kilka zapasowych telefonów i pistolet. Jak na razie
wystarczy. Szybko się ubieram i podnoszę swoje rzeczy, jednak kiedy
chwytam za klamkę, zamieram, bo nie mogę tak bez słowa opuścić
Nero. Nie chcę zdradzać mu powodu swojej decyzji, ale przynajmniej
powinnam zostawić dla niego jakąś wiadomość. Biorę do ręki
długopis i  notes z  widniejącym na okładce logiem motelu,
a  następnie przez chwilę tępo patrzę na kartkę. Niby jak mam się
z  nim pożegnać za pomocą kilku zdań? Od momentu naszego
pierwszego spotkania mój świat praktycznie stanął do góry nogami.
Uratował mnie, ryzykując przy tym własną głową, a ja w zamian chcę
bez uprzedzenia zniknąć z  jego życia. Może powinnam powiedzieć
mu prawdę. Ale przecież to Nero. W  niczym nie przypomina
typowego, kochanego tatusia. Jest kimś, kto jest w stanie roztrzaskać
dziecku czaszkę, jeśli dzięki temu uda mu się dopiąć swego. Dlatego
dochodzę do wniosku, że nie musi o  niczym wiedzieć. Ostatecznie
decyduję się napisać list:

Nero,
Nie mogę z  tobą zostać. Wiem, że gdybym cię o  to poprosiła,
stanąłbyś u  mojego boku i  wspólnie byśmy wypowiedzieli wojnę
całemu światu, ale to moja bitwa i nie chcę nikogo w nią wciągać.
Zachowaj swoją władzę i  żyj pełnią życia. Proszę, zaopiekuj się
Anną. Na pewno wrócę. Muszę tylko załatwić kilka rzeczy.
Wyczekuj mnie. W końcu królowa musi chronić swojego króla.
Una.

Posłucha mnie i  pozwoli uciec. Nie mogę zamieść problemu pod


dywan i oczekiwać, że Nero przyjmie wszystko na klatę. Nie jesteśmy
typową parą, która mieszka sobie w domku na wsi i wiedzie spokojne
życie. Jesteśmy zabójcami, którymi kierują najgorsze ludzkie, jakie
można sobie wyobrazić. W  jednej chwili wszystko poszło się jebać.
Potrzebuję czasu i  przestrzeni, żeby obmyślić stosowny plan
i jednocześnie nie obciążać Nero dodatkowymi problemami. To moje
brzemię i  muszę odpowiednio się nim zająć, a  także być niezależna
i silna, ponieważ nie mogę sobie w tej chwili pozwolić na błąd.
Rzucam notkę na łóżko, zakładam torbę na ramię i, nie oglądając
się za siebie, opuszczam ten zapyziały motel. Jak tylko docieram na
główną drogę, wyciągam rękę z  kciukiem uniesionym do góry,
a chwilę później na poboczu zatrzymuje się furgonetka.
–  Gdzie cię podwieźć, mała?  – pyta mężczyzna siedzący za
kierownicą, podnosząc kowbojski kapelusz.
– Na lotnisko.
I tak oto oficjalnie zostałam uciekinierką. Pogoni – czas start!

madlen
Drogi Czytelniku

Dziękuję za przeczytanie tej książki!


Pisanie nie należy do rzeczy łatwych, a  ta książka stanowiła dla
mnie większe wyzwanie niż pozostałe. Kocham wszystkie swoje serie
i  stworzone przeze mnie postacie, ale Una zajmuje wśród nich
specjalne miejsce, bo zawsze miałam słabość do silnych kobiet
z  trudną przeszłością. Im więcej o  niej piszę, tym bardziej boję się,
że w  jakiś sposób zmarnuję jej potencjał. Mam nadzieję, że
pokochałeś ją równie mocno jak ja. Jeśli chcesz zgłębić jej losy, to
polecam przeczytać jeszcze Make me (Kiss of Death #0.5). Opisałam
w  niej przeszłość Uny, która wiele razy doprowadziła mnie do
płaczu!
A tak serio to dziękuję. Bez Ciebie cały ten wysiłek nie miałby
sensu. Jesteś niesamowity! Serdecznie zachęcam do zostawienia
recenzji!
Podziękowania

Wiele osób pomogło mi przy pisaniu tej książki, dlatego muszę im


stosownie podziękować:
Heather Roberts, mojej publicystce i  wróżce chrzestnej.
Dziewczyno, wymiatasz. Dzięki za wszystko.
Megan Maksym z  Wild Rose Editing za uporządkowanie mojej
brytyjskiej gramatyki.
Cassy Roop nie tylko za stworzenie kolejnej, zajebistej okładki, ale
również za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć.
Casey’owi Creswellowi za bycie moim Nero. Ach, te Twoje
hipnotyzujące oczy!
Leigh Stone, mojej kochanej edytorce, dzięki której ta książka
wygląda tak profesjonalnie.
Stevie… co mogę powiedzieć? Kocham Cię, dziwko jedna.
Ogromne podziękowania należą się Kerry Fletcher i Dawn Pearson
za korektę całej książki. Zwłaszcza Kerry, która odbierała ode mnie
telefony w środku nocy i znosiła moje emocjonalne wybuchy!
Mikey! Przypomnij mi, żebym już nigdy nie wpakowała tylu
rodzajów broni palnych do jednej książki. Jesteś moim guru,
a  rozmowy z  Tobą są dla mnie największą inspiracją. Ale grzebanie
palcem w ranie po kuli jest dziwne. Zaczynam się o Ciebie martwić.
Wiele blogów pomogło mi w promowaniu książki, za co jestem im
ogromnie wdzięczna, ale w  szczególności muszę wspomnieć
o dwóch:
Give Me Books i  One-Click Addicts –  kocham was całym sercem.
Bez waszej pomocy ta książka nigdy by nie powstała. Mamuśka Kylie
to królowa organizacji i prawdziwa bogini. Dziękuję za niesamowitą
reklamę i wsparcie. Jesteście niezastąpione.
Naprawdę mnóstwo osób pomogło mi w  pisaniu tej serii i  muszę
powtórzyć, że jestem im za to ogromnie wdzięczna.
Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam. Dziękuję każdemu, kto
napisał recenzję moich książek, opublikował zapowiedź albo sięgnął
po tę serię. Wasze wsparcie naprawdę wiele dla mnie znaczy.
O autorze

Zapisz się do newslettera LP Lovell i Stevie J. Cole, aby otrzymywać


wszystkie powiadomienia dotyczące nowych książek: dołącz do listy.
Lauren Lovell jest rudzielcem z Anglii. Ma strasznie niewyparzony
język i  jest osobą, przed którą najpierw trzeba wszystkich ostrzec,
a potem za nią przepraszać.
Jest też zadeklarowanym zboczeńcem cierpiącym z  powodu
freudowskiej teorii zazdrości o członka.
1 Prosti menya – (z ros.) wybacz mi (przyp. red.).
2 Morte – (z wł.) śmierć (przyp. red.).
3 Bratwa – (z ros.) zorganizowana grupa przestępcza utworzona w Rosji (przyp.
red.).
4 Los Zetas – jedna z najbrutalniejszych grup przestępczych działająca w Meksyku
(przyp. red.).
5 Sicario – (z hiszp.) zabójca (przyp. red.).
6 Va a ser un buen premio, ángel de la muerte – (z hiszp.) będziesz dla mnie idealnym
łupem, aniele śmierci (przyp. red.).

You might also like