You are on page 1of 60

. . . . . .

I I INDEKS 37047
miesięcznik popularnonaukowy — rok założenia 1945 | | pl issn 0032-9487
(472) listopad 1985

C-

19 4 5 1 98 5
NAGRODY „PROBLEMÓW”
W ROKU 1985 OTRZYMUJĄ:
Władysław Kopaliński - za całokształt twórczości w dziedzinie językoznawstwa i kultury;

Mieczysław Subotowicz - za wytrwałe krzewienie idei astronautyki;

Adam Urbanek - za wieloletnią popularyzację współczesnej biologii.

W ła d y s ła w K o p a liń s k i. Jest to p s e u d o n im p rz y b ra n y po n ie m s ło w n ik a z e n c y k lo p e d ią , c e n n e ź r ó d ło in fo r m a c ji o
to , by je g o n o s ic ie lo w i z a p e w n ić n ie c o p ry w a tn o ś c i i sp o ­ r o d o w o d z ie i a d re s ie h is to ry c z n y m o ra z lite ra c k im w y ra ­
k o ju . N ie c h c ą c ich z a k łó c a ć , o g ra n ic z a m y się d o k ró t­ zów i z w ro tó w .
k ie g o p r z e g lą d u p ra c W ła d y s ła w a K o p a liń s k ie g o m a ­ W ra z z P a w łe m H e rtz e m o p r a c o w a ł K o p a liń s k i „ K s ię ­
ją c y c h z w ią z e k z p o p u la r y z a c ją w ie d z y . gę c y ta tó w z p o ls k ie j lite r a t u r y p ię k n e j” (1975, 1982)
Z a c z ę ło się w szystko w 1954 r. o d c o ty g o d n io w y c h fe ­ — od R e ja d o Ż e ro m s k ie g o — u m o ż liw ia ją c ą o d n a le ­
lie to n ó w w ,,Ż y c iu W a rs z a w y ” , k o n ty n u o w a n y c h przez z ie n ie p r a w id ło w e g o b rz m ie n ia u ła m k o w o z a p a m ię ta ­
c a le d w u d z ie s to le c ie . C e c h o w a ło tę tw ó rc z o ś ć re fle k s y jn e n e g o c y ta tu , u s ta le n ie n a z w is k a a u to r a o ra z ty tu łu
s p o jrz e n ie na ró ż n o ro d n e z ja w is k a w s p ó łc z e s n o ś c i i je j d z ie ła .
p o w ią z a n ia z p rz e s z ło ś c ią , s z a c u n e k d la w a rto ś c i f w -
I w re s z c ie d z ie ło o s ta tn ie (167 a rk . w y d ., 100 tys. n a ­
m a n is ty c z n y c h i in te le k tu a ln y c h . D o c z e k a ły s ię o n e n a ­
k ła d u ) — „ S ło w n ik m itó w i tra d y c ji k u ltu r y ” (1985), za ­
s tę p n ie 5 w y b o ró w w y d a n y c h w fo rm ie k s ią ż k o w e j.
w ie r a ją c y w ia d o m o ś c i, k tó re u ła tw ić m o g ą szerszy u d z ia ł
R ó w n o le g le — o d ro k u 1960 d o 1978 — p ro w a d z i K o­
w d z ie d z ic tw ie h u m a n is ty c z n e j k u ltu ry n a ro d o w e j, e u ro ­
p a liń s k i c y k lic z n ą a u d y c ję w P o ls k im R a d iu — „ O d p o ­
p e js k ie j i ś ró d z ie m n o m o rs k ie j.
w ie d z i z ró żn ych s z u f la d " , w y ja ś n ia ją c ą w ą tp liw o ś c i s łu ­
c h a czy z w ią z a n e z ró ż n y m i z a g a d n ie n ia m i n a u k i, k u ltu ry , P ra c u je K o p a liń s k i sam — k sią żkę w y m y ś la , k o m p o n u je
lite r a t u r y i s z tu k i. P o tem p o w s ta ły 3 to m y z n a k o m ity c h i pis z e bez k o m ite tó w re d a k c y jn y c h . I przy tym w szyst­
g a w ę d „ K o t w w o rk u : Z d z ie jó w p o w ie d z e ń i n a z w ” , k im n ie c z u je s ię e ru d y tą , tw ie rd z ą c , ż e le k s y k o g ra f to
1777; „ Z d z ie jó w n a zw I rze c z y ” , 1978; „R o z m a ito ś ć p o p ro s tu s z p e ra c z k o rz y s ta ją c y z w ie lo ra k ic h ź ró d e ł,
ś w ia ta ’ , 1732, k tó rych zasadą k o m p o z y c y jn ą s ta ło się k ie ru ją c y s ię w s w e j p ra c y je d y n ie k ry te riu m z d ro w e g o
„ d z iw n e m a te r ii p o m ie s z a n ie ” . Ich g łó w n e w a lo ry to ro z s ą d k u . P rz e k o rn a to , naszym z d a n ie m , s krom n ość. Bo
w a rto ś c i p o z n a w c z e , ró ż n o ro d n o ś ć te m a ty c z n a , b a rw n o ś ć K o p a liń s k i to e ru d y ta w n a jle p s z y m g a tu n k u , p ro w a ­
n a r r a c ji. d z ą c y c z y te ln ik a d y s k re tn ie , bez e p a to w a n ia g o sw o­
W s p ó ln ie z K rzysztofem P o m ia n e m z a p la n o w a ł i z a ło ­ ją w ie d z ą , c z ło w ie k , k tó re g o p a s ją je s t d z ia ła ln o ś ć n a ­
żył K o p a liń s k i B ib lio te k ę W ie d z y W s p ó łc z e s n e j „ O m e g a ” p ra w d ę p o ż y te c z n a , p ra g n ą c y za ra z e m u d o w o d n ić ,
(P W N , 1965—1968). że to , c o p o ż y te c z n e , m oże być fa s c y n u ją c e , rasow y p o ­
W r. 1967 u k a z a ło s ię I w y d a n ie „ S ło w n ik a w y ra z ó w p u la ry z a to r, w ie rn y s tw ie rd z e n iu E in s te in a : „R z e c m ożna,
o b cych i z w ro tó w o b c o ję z y c z n y c h " , będące s krzyżo w a ­ że o d w ie c z n ą ta je m n ic ą ś w ia ta je s t je g o p o z n a w a ln o ś ć ” .

M ie c z y s ła w S u b o to w ic z u r o d z ił s ię w W iln ie w 1924 r. k s ią ż k i d la s tu d e n tó w i m ło d z ie ż y , ja k „ E le m e n ty a s tro ­


Tam te ż u k o ń c z y ł g im n a z ju m im . k ró la Z y g m u n ta A u g u ­ n a u ty k i” , są p o d rę c z n ik i d la s tu d e n tó w ja k „ P r a c o w n ia
sta. S tu d ia fiz y k i i m a te m a ty k i o d b y ł na U n iw e rs y te c ie e le k tr o n ik i” , „ M e t o d y d o ś w ia d c z a ln e fiz y k i c ia ła s ta łe g o ”
M . C u rie -S k fo d o w s k ie j w L u b lin ie , d o k to ry z o w a ł się w z a ­ lu b o b s z e rn y „ W s tę p d o fiz y k i c ia ła s ta łe g o ” . P rofesor
k re s ie fiz y k i c ia ła s ta łe g o , a h a b ilita c ję uzy s k a ł z fiz y k i S u b o to w ic z je s t p rz e w o d n ic z ą c y m K o m ite tu R e d a k c y jn e g o
ją d r o w e j. O d 1971 r. je s t p ro fe s o re m n a d z w y c z a jn y m , d w u m ie s ię c z n ik a „ A s tr o n a u ty k a ” o ra z c z ło n k ie m K o m ite ­
p ro eso re m z w ycza jn ym zaś o d s ty c z n ia 1979. W la ta c h tó w R e d a k c y jn y c h „ P o s tę p ó w A s tr o n a u ty k i” i cza so p ism a
1956-i54 p e łn ił też fu n k c ję a d iu n k ta w Z a k ła d z ie A s tro ­ „ D e lta ” .
n a u ty k i P o ls k ie j A k a d e m ii N a u k w W a rs z a w ie , k ie ro w a ­ W s w o je j d z ia ła ln o ś c i p o p u la r y z a to rs k ie j w ie lo k ro tn ie
nym prze z p ro f. d r a K. Z a ra n k ie w ic z a . O d 1970 r. k ie ­ k o rz y s ta ł z ła m ó w „ P r o b le m ó w ” , w k tó ry c h w 1952 r.
r u je Z a k ła d e m F izyki D o ś w ia d c z a ln e j w In s ty tu c ie Fizyki u k a z a ł s ię Je g o p ie rw s z y a rty k u ł. O k a z u je s ię ta kże , że
U .CS. Jest ta k ż e c z ło n k ie m K o m ite tu Fizyki o ra z Ko­ „ P r o b le m y ” p o m o g ły P ro fe s o ro w i w z a ło ż e n iu P o ls k ie g o
m ite tu B a d a ń K o sm iczn y c h P o ls k ie j A k a d e m ii N a u k . T o w a rz y s tw a A s tro n a u ty c z n e g o , a to d z ię k i te m u „ ż e -
O p u b lik o w a ł w c z a s o p is m a c h k ra jo w y c h , g łó w n ie zaś ja k p rz y p o m n ia ł w liś c ie do R e d a k c ji — w ro ku 1954
w z a g ra n ic z n y c h p o n a d 300 p ra c n a u k o w y c h z fiz y k i ją ­ (n r 11) o p u b lik o w a ły m ó j a r ty k u ł » W s p ó łc z e s n e p ro b le m y
d r o w e j, fiz y k i c ia ła s ta łe g o , z a s tro n a u ty k i, z h is to r ii n a u k o w e lo tó w k o sm icznych «, w k tó ry m w e z w a łe m e n tu ­
n a u k i o ra z p ro b le m a ty k i s p o łe c z n y c h k o n s e k w e n c ji ro z ­ z ja s tó w a s tro n a u ty k i, a b y się z rz e s z y li. I rzeczyw iście ,
w o ju n a u k p rz y ro d n ic z y c h . O p u b lik o w a ł też p o n a d 250 30 g r u d n ia 1954 r. g ru p a sześciu m ło d y c h fiz y k ó w s p o t­
a rty k u łó w p o p u la ry z u ją c y c h n a u k ę . k a ła s ię w ra z ze m ną w In s ty tu c ie F izyki U n iw e rs y te tu
M . S u b o to w ic z m a w swym d o ro b k u 10 o p u b lik o w a ­ W a rs z a w s k ie g o (n a H o ż e j 69) w p o k o ju d ra O lg ie r d a
nych k sią że k n a u k o w y c h i p o p u la rn o n a u k o w y c h . P ierw szą, W o łc z k a , g d z ie p o s ta n o w iliś m y z a ło ż y ć P o ls k ie T o w a rzy­
„ S il n ik i o d rz u to w e i lo ty m ię d z y p la n e ta r n e ” , k tó rą n a ­ stw o A s tro n a u ty c z n e i ro z p o c z ą ć o fic ja ln e z a b ie g i o r g a ­
p is a ł ja k o s tu d e n t I II —IV ro k u fiz y k i, w y d a ł w roku 1950 n iz a c y jn e .
„ C z y t e ln ik " , o s ta tn ią — je d e n a s tą „ W p o s z u k iw a n iu ży­ P ro fe s o r S u b o to w ic z je s t c z ło n k ie m -k o re s p o n d e n te m
c ia ro z u m n e g o w e W s z e c h ś w ie c ie ( D a le k ie p e rs p e k ty w y M ię d z y n a ro d o w e j A k a d e m ii A s tro n a u ty c z n e j, k o n s u lta n te m
a s t r o n a u t y k i) " o d d a ł d o d ru k u w roku 1985. W ś ró d tych M ię d z y n a ro d o w e j U n ii A s tro n o m ic z n e j, c z ło n k ie m N ie ­
k s ią ż e k są m o n o g r a fie ja k „ A s tr o n a u ty k a ” , 1960, są m ie c k ie g o (R FN ) T o w a rz y s tw a A s tro n a u ty c z n e g o .

A d a m U r b a n e k u r o d z ił się w 1928 r. w K ro ś n ie n a d W i­ re s o w a n ie m te o r ia m i e w o lu c y jn y m i, ś le d z e n ie m sp o ró w
s ło k ie m w r o d z in ie in te lig e n c k ie j. W c z a s ie o k u p a c ji, w o k ó ł przyczyn, m e c h a n iz m ó w i s p o s o b ó w e w o lu c ji o raz
d o k s z ta łc a ją c się ja k o s a m o u k , z a in te re s o w a ł się p a ­ w y k o rz y s ta n ie m p o s tę p u b io lo g ii e w o lu c y jn e j do in te r ­
le o n to lo g ią i d a rw in iz m e m . Te m ło d z ie ń c z e z a in te re s o w a ­ p r e ta c ji m a te ria łu k o p a ln e g o . D uże z n a c z e n ie m ia ły
n ia o k a z a ły się tr w a łe i w y z n a c z y ły Je g o p ó ź n ie js z ą p rz e p ro w a d z o n e w ra z z K .M . Tow e b a d a n ia e le k tro n o -
d ro g ę ż y c io w ą . W 1948 r. p o d ją ł s tu d ia b io lo g ic z n e no w o -m ik ro s k o p o w e s z k ie le tu g r a p to litó w , k tó re u d o w o d n i­
U n iw e rs y te c ie J a g ie llo ń s k im , a b y n a s tę p n ie p rz e n ie ś ć się ły , że je s t on z b u d o w a n y z k o la g e n u , k tó ry m im o u p ły ­
na U n iw e rs y te t W a rs z a w s k i i s p e c ja liz o w a ć w d z ie d z i­ w u p o n a d 400 m in la t z a c h o w a ł swą p ie rw o tn ą o r g a ­
n ie p a le o n t o lo g ii p o d k ie ru n k ie m p ro *. R o m a n a K o z ło w ­ n iz a c ję fiz y c z n ą .
s k ie g o — je d n e g o z n a jw ię k s z y c h p a le o n to lo g ó w XX w ie ­ P ro f. U r b a n e k n ie je d n o k r o tn ie d a w a ł w y ra z swym p o ­
ku. Pod je g o w p ły w e m u k s z ta łto w a ły s ię z a in te re s o w a n ia g lą d o m o w ie lk ie j r o li n a u k i i p o z n a n ia n a u k o w e g o d la
A d a m a U r b a n k a g ru p ę k o lo n ia ln y c h z w ie rz ą t k o p a ln y c h , w s p ó łc z e s n e j k u ltu ry . S tą d też p ły n ie Je g o p rz e k o n a n ie
zw a n ych g r a p t o lita m i. Są o n e w a ż n y m i s k a m ie n ia ło ś c ia ­ o w y ją tk o w y m z n a c z e n iu u p o w s z e c h n ia n ia w ie d z y o ra z o
m i p rz e w o d n im i p o z w a la ją c y m i ro z p o z io m o w a ć s e rie s k a l­ p o tr z e b ie k s z ta łto w a n ia i p r o p a g o w a n ia ś w ia to p o g lą d u
ne o rd o w ik u i s y lu ru . B a d a n ia n a d b u d o w ą , ro z w o je m n a u k o w e g o . Sam c h w y ta ł n ie je d n o k r o tn ie za p ió r o p o p u ­
i z m ia n a m i e w o lu c y jn y m i k o lo n ii g r a p to litó w , a ta k ż e la ry z u ją c na różnym p o z io m ie p o s tę p y e w o lu c y jn e j p a ­
n a d ic h u ltr a s tru k tu r ą i p o c h o d z e n ie m — s ta ły s ię też le o n to lo g ii o ra z p o ru s z a ją c ró ż n e a s p e k ty f ilo z o f ii b io ­
g łó w n ą dom eną b a d a ń p ro f. U rb a n k a . O p ra c o w a ł on lo g ii. Z o s ta tn ic h p ra c w a rto w y m ie n ić m .in . k sią żkę o re ­
o g ó ln ą te o r ię o r g a n iz a c ji i m e c h a n iz m ó w z m ia n e w o lu ­ w o lu c ji n a u k o w e j w b io lo g ii (1973), a r ty k u ły o r e d u k c jo ­
c y jn y c h k o lo n ii g r a p to litó w , z b a d a ł też ro z w ó j ro d o w y k il­ n iz m ie ja k o m e to d z ie w y ja ś n ia n ia n a u k o w e g o w b io lo g ii,
ku o d d z ie ln y c h ic h szczepó w , na p o d s ta w ie w y ją tk o w o o k o n tro w e rs ja c h w o k ó ł s o c jo b io lo g ii, o ra z p o w s ta w a n iu
k o m p le tn y c h m a te ria łó w k o p a ln y c h . To e m p iry c z n e p o d e j­ t e o r ii D a rw in a i je j g e n e a lo g ii in te le k tu a ln e j.
śc ie d o b a d a n ia e w o lu c ji, p o le g a ją c e na b e z p o ś re d n im A d a m U rb a n e k je s t c z ło n k ie m rz e czyw istym P A N i p e ł­
ś le d z e n iu z m ia n e w o lu c y jn y c h w k o le jn y c h p o z io m a c h ni od w ie lu la t fu n k c ję s e k re ta rz a W y d z ia łu N a u k B io ­
g e o lo g ic z n y c h , łą c z y ł p ro f. U r b a n e k z w n ik liw y m z a in te ­ lo g ic z n y c h PA N .
INDEKS 37047 40 lat „Problemów"
PL ISSN 0032-9487 2
M ie s ię c z n ik T o w a rz y s tw a Forum jubileuszowe 3
W ie d z y Pow szechnej

• Były również „Problemiki”


Szymon Kobyliński 16
Kolegium Redakcyjne
H A N N A DOBROW OLSKA
r e d a k to r n a c z e ln y , p r z e w o d n ic z ą c a
K o le g iu m R e d a k c y jn e g o i R a d y N a u k o w e j
Socjologia Wychowanie dla innej przyszłości świata
ALEKSANDRA BAGNOW SKA, ANNA BOG­
Bogdan Suchodolski 17
DAŃSKA, MAREK D E M I A Ń S K I, ANDRZEJ
G ORZYM , M A C IE J IŁ O W IE C K I, ANNA TA -
Filozofia nauki 0 niektórych problemach nurtujqcych „Problemy”
BACZYŃSKA, ADAM ZUBEK ( s e k r e ta r z r e ­ Kazimierz Ostrowski 22
d a k c ji )
• Fizyka Odkrycie rydzyńskie z roku 1936 i jego konse­
Rada Naukowa kwencje przyrodnicze i naukowe
Arkadiusz H. Piekara 34
p r o f. dr hab. E U G E N IU S Z DURACZYŃSKI
p r o !, dr hab. JANUSZ GÓRSKI
Historia Zygmunt III Waza
p r o f. dr bob. TADEUSZ KOSZAROW SKI Janusz Tazbir 38
p r o f. d r h a b . W Ł O D Z IM IE R Z M IC H A J Ł O W
O Biologia Czy zjawiska biologiczne sq celowe?
r e d a k to r g r a fic z n y Henryk Szarski 45
BARBARA W IN T E R
r e d a k to r te c h n ic z n y
JERZY W A S IL E W S K I

ADRES R E D A K C J I:
Ze starych roczników 1 9 -4 9
u l. K r u c z a 6 /1 4 ,

TELEFO NY:
r e d a k to r n a c z e ln y 28-21-33
Fantastyka Wyrok z wryprzedzeniem
s e k r e ta r z r e d a k c ji 28-27-75
William Tenn 2 5 -3 2
r e d a k c ja te c h n ic z n a 29-35-61
• Science fiction na lamach „Problemów”
M a t e r i a ł ó w n ie z a m ó w io n y c h R e d a k c ja n ie (1945-85)
z w ra c a .
Irena Bednarz 50
W YDAW CA:
K r a jo w e
W y d a w n ic tw o
C z a s o p is m mikroProblemy Life
R S W „ P r a s a -K s ią ż k a -R u c h ” Konkurs
u l. N o a k o w s k ie g o 14
Jakub Tatarkiewicz 54
00-666 W a r s z a w a
t e l. 2 5-72-94
B iu r o R e k la m
i P ro p a g a n d y
t e ł. 2 5-54-24

Ilu s t r a c j a na o k ła d c e — M ie c z y s ła w W a­
GRY LOGICZNE O pewnym szewcu
s ile w s k i Marek Penszko 56

W A R U N K I PRENUM ERATY»
1. D la osób p ra w n y c h - in s ty tu c ji i z a k ła d ó w p ra c y :
— in s ty tu c je I z a k ła d y p ra c y z lo k a liz o w a n e w m ia s ta c h w o je w ó d z k ic h i p o z o s ta ły c h m ia s ta c h , w k tó ry c h z n a jd u jq się s ie d z ib y O d d z ia łó w RSW
,,P ra s a -K $ iq ik o -R u c h ” z a m a w ia jq p re n u m e ra tę w tych O d d z ia ła c h :
— in s ty tu c je i z a k ła d y p ra c y z lo k a liz o w a n e w m ie js c o w o ś c ia c h , g d z ie n ie m a O d d z ia łó w RSW ..P ra s a -K s ią ż k a -R u c h ” I no te re n a c h w ie js k ic h
o p ła c a jq p re n u m e ra tę w u rz ę d a c h p o c z to w y c h ł u d o r ę c z y c ie li;
2. D la osób fizy c z n y c h — in d y w id u a ln y c h p r e n u m e ra to ró w :
— o s o b y fiz y c z n e z a m ie s z k a łe na w s i i w m ie js c o w o ś c ia c h , g d z ie n ie m a O d d r ia łó w RSW „P ra s a -K s ią ż k a -R u c h ” o p ła c a ją p re n u m e ra tę w u rz ę ­
d a c h p o cz to w y c h i u d o r ę c z y c ie li;
— o so b y fiz y c z n e z a m ie s z k a łe w m ia s ta c h - s ie d z ib a c h O d d z ia łó w RSW „P ra s a -K s ią ż k a -R u c h ” o p ła c a jq p re n u m e ra tę w y łą c z n ie w u rz ę d a c h
p o cz to w y c h n a d a w c z o -o d d o w c z y c h w ła ś c iw y c h d la m ie js c a z a m ie s z k a n ia p r e n u m e ra to ra . W p ła ty d o k o n u ją u ż y w a jq c „ b la n k ie t u w p ła t y ” n a r a ­
c h u n e k b a n k o w y m ie js c o w e g o O d d z ia łu RSW „P ra s a -K s iq ż k a -R u c h ” ;
3. P re n u m e ra tę ze zleceniem wysyłki za granicę p rz y jm u je RSW „P ra s a -K s ią ż k a -R u c h ” , C e n tra la K o lp o rta ż u Prasy i W y d a w n ic tw , u l. T o w a ro w a 28,
00-958 W a rs z a w a , k o n to N B P XV O d d z ia ł w W a rs z a w ie N r 1153-201045-139-11. P re n u m e ra ta ze z le c e n ie m w y s y łk i za g r a n ic ę p o c z tq z w y k łq jest
d ro ższa o d p re n u m e ra ty k r a jo w e j o 50*/# d la z le c e n io d a w c ó w in d y w id u a ln y c h ł o 100*/e d la z le o a jq c y c h in s ty tu c ji I z a k ła d ó w p ra c y ;
Terminy przyjmowania prenumeraty na kraj I zagranicę:
— do d n ia 10 lis to p a d a n a I k w a rta ł, I p ó łro c z e roku n a s tę p n e g o o ra z c a ły ro k n a s tę p n y ,
— do d n ia 1-go k a ż d e g o m ie s ią c a p o p rz e d z a ją c e g o o k re s p re n u m e ra ty ro k u b ie ż ą c e g o .
R e d a k c ja n ie z a ła tw ia ża d n ych s p ra w z w ią z a n y c h z p re n u m e ra tą i k o lp o rta ż e m .
D r u k : P ra so w e Z a k ła d y G ra fic z n e RSW „ P ra s a -K s ią ż k a -R u c h ” , 00-375 W a rs z a w a , u l. S m o ln a 10/12. Z am . 599. N 29.
40 lat PROBIEmdIM
Jubileuszowi 40-lecia „Problemów" patronował Komitet Honorowy w składzie:
prof. dr hab. ALEKSANDER GIEYSZTOR - dyrektor Zamku Królewskiego w Warszawie, czło­
nek rzeczywisty PAN; prof. dr hab. JANUSZ GÓRSKI - prezes Towarzystwa Wiedzy Pow­
szechnej; MACIEJ HOFFMAN - dyrektor Krajowego Wydawnictwa Czasopism; BOGDAN
JACHACZ - kierownik Wydziału Prasy, Radia i Telewizji KC PZPR; doc. dr hab. WIESŁAW
RYDYGIER - prezes Robotniczej Spółdzielni Wydawniczej „Prasa-Ksiqżka-Ruch” ; prof.
dr hab. BOGDAN SUCHODOLSKI - przewodniczgcy Narodowej Rady Kultury, członek rze­
czywisty PAN.

Idea stworzenia czasopisma, zajmującego się przybliżaniem społeczeństwu


problemów współczesnej nauki, zrodziła się wśród ruin Warszawy w pierw­
szych miesiącach po wyzwoleniu. I natychmiast się zmaterializowała. Trud­
no dziś dociec, czy z pomysłem tym przyszedł do Jerzego Borejszy - ówczes­
nego prezesa Spółdzielni Wydawniczo-Oświatowej „Czytelnik" - dziennikarz
i pisarz Tadeusz Unkiewicz, czy też Borejsza, nosząc się z takim pomysłem -
odszukał Unkiewicza. W każdym razie doskonałe wyczucie funkcji, jaką pismo
takie powinno pełnić, oraz nieprzeciętne zdolności organizacyjne pierwsze­
go red. nacz., Tadeusza Unkiewicza, sprawiły, iż w listopadzie 1945 roku uka­
zał się pierwszy numer „Problemów" - „miesięcznik poświęcony zagadnieniom
wiedzy i życia” *- jak głosił ówczesny podtytuł.
Zapewne uczestniczyli w tych narodzinach także i inni ludzie całym ser­
cem oddani idei stworzenia pisma popularnonaukowego. Podobno patro­
nował tej idei również Julian Tuwim, który w latach następnych tak wspa­
niale wzbogacał „Problemy" swoim „Cicer cum caule” . Od początku znalazły
„Problemy" oparcie w ludziach nauki, pragnących zarówno przekazywać wie­
dzę, jak i popularyzować problemy, którymi żyją różne dziedziny nauki.
Trafność wyboru profilu pisma potwierdził czas. „Problemy" znalazły bo­
wiem Czytelników, a wśród nich także grono licznych przyjaciół wnoszących
swój wkład w tworzenie pisma.
Minęły cztery dziesięciolecia, zmieniali się redaktorzy, przybywali nowi
autorzy, nowi Czytelnicy, gwałtownie rozwijała się nauka, a mimo to cele, któ­
re sobie stawiamy, są dziś takie same, chociaż niektóre nabrały o wiele
większego znaczenia wobec skutków szybkiego rozwoju nauki — specjalizacji
i spowodowanej przez nią izolacji do niedawna jeszcze bliskich i komu­
nikujących się ze sobą dziedzin. Toteż staramy się, by na łamach „Pro­
blemów” spotykały się te dziedziny, informowały się wzajemnie - i społe­
czeństwo - o swoich osiągnięciach. Po „Problemy” sięgają więc dziś rów­
nież ludzie nauki, szukając wspólnego języka. Na tę rolę pisma zwracają
uwagę goście jubileuszowego numeru. I dziś, tak jak na początku, pismo
znajduje oparcie w ludziach nauki. Na łamach „Problemów" o nauce piszą
jej twórcy, ukazując nie tylko rezultaty, ale i to, co właśnie w nauce dopiero
powstaje, jej perspektywy, a także trudności i wątpliwości nurtujące naukow­
ców. Nasi wybitni uczeni uczestniczą w tworzeniu pisma, wspierają nas jako
autorzy i doradcy. Mocne oparcie, jakie „Problemy” mają w gronie znako­
mitych przyjaciół ze świata nauki, napawa nas optymizmem, chcielibyśmy,
by miesięcznik był swoistym „warsztatem intelektualnym” , pozwalającym każ­
demu, kto zechce, poszerzać wiedzę i kształtować pogląd na świat.
Obecnemu listopadowemu numerowi, który ukazuje się dokładnie w 40 lat
po założeniu pisma, postanowiliśmy nadać nieco odmienny charakter.
Otwiera go komunikat o przyznaniu Guź po raz 23) dorocznych Nagród „Pro­
blemów” za popularyzację nauki. Wewnątrz znajdą Państwo artykuły naszych
Autorów, którzy towarzyszyli „Problemom” niemal od pierwszych numerów.
Wyszperaliśmy także w starych rocznikach nieco informacji z tamtych lat.
Sami Państwo ocenią, które z nich są dziś aktualne, a które są jedynie
archiwalną ciekawostką. Zamieszczamy też mikrokonkurs (z nagrodami) dla
entuzjastów komputerów osobistych, a dla Czytelników naszej fantastyki przy­
gotowaliśmy niespodziankę w postaci kompletnej bibliografii literatury s.f.,
która gościła na łamach „Problemów” od początku istnienia pisma. Nie od
rzeczy będzie wspomnieć, że niemal wszystkie rysunki ubarwiające numer ju ­
bileuszowy wyszły spod ręki mistrza Kobylińskiego.

Zespół redakcyjny
Zaprosiliśmy grono w ybitnych polskich uczonych — w większości naszych Autorów — do podziele­
nia się z Czytelnikam i swoimi refleksjam i z okazji jubileuszu pisma. Prosiliśmy o uwagi na temat
..Problemów", ich roli w rozbudzaniu zainteresowań naukow ych i popularyzacji nauki. Prosiliśmy
także o refleksje nad nauką — nad jej najw iększym i dokonaniami i niepowodzeniami w m inionym
czterdziestoleciu oraz nad jej przyszłością. Zachęcaliśmy też gorąco do wyrażania uwag pod naszym
adresem, które — m am y nadzieję — pomogą nam lepiej redagować „Problemy”. Oto koresponden­
cja, która napłynęła w odpoioiedzi na zaproszenie:

zym były „Problemy” dla bardzo młodego licea­


C listy w zrujnowanej Warszawie 1945 roku?
Proszę mi darować mieszanie wielkich i dramatycz­
nych spraw ze zjawiskami pozornie niewielkiego kalibru.
Otóż, przeszliśmy przez obszar doświadczeń tak straszli­
wych, że nie mógł ich zneutralizować żaden znieczulają­
cy v. pływ cielęcego wieku. Przeżywaliśmy dotkliwy kry­
zys autorytetów, załamywanie się wierzeń religijnych,
zamęt wyobrażeń społecznych, sceptycyzm wobec polity­
ki. Pozostawała nauka. Nie, nie ta szkolna — choć szko­
ła była bardzo dobra i sympatyczna — ale Nauka z
wielkiej litery. Imponowała myślącym młodym ludziom
rygorami swoich procedur i różnorodnością swoich ofert
badawczych. Wydawała się solidnym fundamentem
wśród powszechnego zamętu pojęć i kryzysu autoryte­
tów. Szukaliśmy takiego oparcia: wiedzieliśmy, że tylko
baronowi Munchhausenowi udało się z topieli wyciąg­
nąć za własne włosy.
Spotkanie nasze z „Problemami” było atrakcyjnym,
niekiedy zaś fascynującym spotkaniem z Nauką. Skła­
małbym twierdząc, że spotkaniem jedynym. Ale atrak­
cyjność „Problemów” miała mocne podstawy.
. Ulaliśmy — i, jak sądzę, mieliśmy rację — w solid­
ność wiedzy prezentowanej przez pismo. Mieliśmy więc
wrażenie kontaktu z Nauką prawdziwą, nowoczesną,
otwierającą horyzonty nie znane jeszcze szkolnym pod­
ręcznikom. To pobudzało wyobraźnię i skłaniało do wy­
siłku rozumienia rzeczy trudnych.
Odnajdywaliśmy w „Problemach” inteligentne dozo­
wanie różnych dyscyplin naukowych. Krajobraz nauki
zyskiwał na atrakcyjności, bo był tak bardzo różno­
barwny. Teoria — wbrew Mefistofelesowi z „Fausta” —
bynajmniej nie wydawała się nam szara.
Pojęliśmy, że wybitny uczony potrafi pisać o rzeczach
trudnych w sposób przejrzysty, ale nie uproszczony,
mądry, ale i dowcipny. Utwierdzam się w przekonaniu,
że rację miał Boy-Żeleński (jeden z bohaterów moich
ówczesnych lektur), gdy kwestionował wyobrażenia, iż
człowiek poważny i człowiek dowcipny to są dwie róż­
ne osoby.
Na wybór mojej życiowej drogi te lektury wywarły
wpływ decydujący. Czy fascynacja Nauką mogła zara­
dzić kryzysowi autorytetów moralnych? Tak, w niema­
łym stopniu. Już wówczas pojąłem, żc należy się wy­
strzegać szamanów, quasi-naukowych hochsztaplerów, We wszystkich społeczeństwoch wysoko rozwiniętych
mistyków i społecznych znachorów. Zrozumiałem także, rośnie rola t.go składnika kultury duchowej, jakim jest
iż nauka to nie tylko depozyt osiąganych rezultatów, a wiaśnie kultura naukowa. Otóż ma to znaczenie nie tyl­
już na pewno nie rezultatów wiecznotrwałych; nauka ko utylitarne, pragmatyczne. Nie tylko pozwala żyć no­
to także system działań, obwarowany solidnymi rygora­ wocześniej i zamożniej. Kultura naukowa może i powin­
mi. Działania te tylko wówczas mają sens, gdy respek­ na być wehikułem owych ludzkich wartości, bez któ­
tują pewien kanon wartości: oryginalność myślenia, to­ rych uprawianie nauki na serio jest po prostu niemo-
lerancję dla odmiennego naukowego poglądu, rzetelność żliw :. Powinna je propagować i upowszechniać, spra­
poszukiwań badawczych, niezależność od dogmatów,
swobodę słowa, ale i odpowiedzialność za słowo. To wca­ wiać. że ludzie będą nie tylko światlejsi, ale i bogatsi
le niezły materiał do budowania sobie świata pojęć mo­ duchowo.
ralnych. Wiele lat później przeczytałem — nie bez wzru­
szenia, przyznaję — wspaniałą książkę nieodżałowanego Dziękuję „Problemom” za to, co byio. Życzę powodze­
Jacoba Bronowskiego „Science and Humań Values”. Po­ nia na długiej drodze, która jest przed nami.
twierdzała i systematyzowała te wyobrażenia, które za­
częły się w moim umyśle formować przed czterdziestu
lałv- Nic bez wpływu, i znacznego, „Problemów.”
aproszenie do wypowiedzenia się z uchodzący za jeden z lepszych w świecie,
Z okazji 40-lecia istnieniaN „Problemów
poczytuję sobie za zaszczyt. Byłem i
powołana została Komisja etyczna do spraw
eksperymentów klinicznych. Trzeci filar pol­
jestem czytelnikiem „Problemów”, aczkol­ skiej lekarskiej myśli etycznej, izby lekar­
wiek nie stałym, ale tylko dlatego, że nie skie, zostanie na pewno, mimo oporów, nie­
nadążam z powodu zbyt wielkiej liczby wy­ długo powołany.
dawnictw, które powinienem czytać. „Prob­ Najważniejszym problemem, jakim w naj­
lemy” spełniają swą rolę popularyzacyjno- bliższym czasie powinna zająć się nauka,
-naukową niezwykle umiejętnie. Tych słów jest, moim zdaniem, chyba rozwój nauki o
proszę nie uważać za zdawkową laurkę uro­ raku i rozwój jego leczenia. Ale jeszcze
dzinową. Są one szczere. ważniejsza jest, wobec nieuleczalności wielu
Największą niespodzianką, ale jednocześ­ chorych na raka, sprawa poprawy opieki
nie największym rozczarowaniem w mojej nad poszczególnymi, najciężej chorymi na tę
dziedzinie (medycyna, w szczególności chi­ chorobę. Los ich jest bowiem opłakany. Do­
rurgia) stał się w powojennym okresie roz­ tyczy to zresztą nie tylko naszego kraju,
ziew, jaki nastąpił między wspaniałymi czego dowodem jest m.in. okoliczność, iż
osiągnięciami i postępami chirurgii (np. sku­ niedawno zmarła w RFN znakomita społecz­
teczne, trwałe wyleczenie chorych na różne nica, dr med. Mildred Scheel, przewodniczą­
postaci nowotworów złośliwych, choroby ca organizacji społecznej „Krebshilfe”, zro­
Graves-Basedowa i wielu innych) a prze­ zumiała, że ważne są niewątpliwie najlep­
strzeganiem zasad etyki i deontologii lekar­ sze aparaty, ale ważniejsza jest poprawa
skiej. Medycyna nie może stać się wyłącznie opieki nad tymi chorymi.
nauką, ale musi być nauką i sztuką (lecze­
nia) jeśli nie ma zwrócić się przeciw czło­ Życzę na koniec „Problemom” dalszego
wiekowi. działania w dwóch kierunkach: popularyzo­
Mimo chwiejności i elastyczność etycznej wania osiągnięć ściśle naukowych oraz pod­
pojawiły się jednak jaskółki zapowiadające kreślania wagi etyki i deontologii.
poprawę. Przyjęty został „Zbiór zasad etycz-
no-deontologicznych polskiego lekarza”, Prof. dr hab. Józef Bogusz

zuję się wyróżniony zaproszeniem Redakcji „Prob­ łeczno-medyczny, jakim stała się rehabilitacja w po­
C lemów” do przedstawienia swych refleksji z oka­
zji 40-lecia działalności tego miesięcznika.
wszechnej służbie zdrowia.
Prasa, radio i telewizja docierały do najbardziej od­
ległych regionów kraju, czego dowodem były listy pa­
Wprawdzie należę do tych ludzi, którzy w roku 1945
po zakończeniu wojny wrócili do zniszczonej Warszawy, cjentów wpływające do Poznańskiej Kliniki Ortopedycz­
ale nie należę do tych, którzy w jakikolwiek sposób nej, której byłem kierownikiem w owym czasie.
przyczynili się do rozwoju miesięcznika „Problemy”. Reakcje prasy były nieraz zdumiewające. Wspomnę
Wróciłem do Warszawy po prostu, by rozpocząć swe tylko dla przykładu 1966 rok, w którym na Świato­
życie domowe i zawodowe od nowa i to od stanu ze­ wym Kongresie Międzynarodowego Towarzystwa Reha­
rowego po straceniu swego mienia w następstwie na­ bilitacji w Wiesbaden (RFN) otrzymałem Nagrodę im.
jazdu hitlerowskiego w 1939 r. oraz w następstwie znisz­ Alberta Laskera, a prof. Marian Weiss równocześnie,
czeń powstania warszawskiego. Warszawa była tym mia­ zdobył I nagrodę za film o metodach rehabilitacji stoso­
stem, które nie tylko przygarnęło mnie w czasie okupa­ wanych w Konstancinie. Nagrody te były wielkim wy­
cji, ale które mi dało nadto warunki przetrwania i mo­ różnieniem naszego kraju. Gdy po zakończeniu uroczy­
żliwość pracy zawodowej, powierzając mi ordynaturę od­ stości opuszczaliśmy z prof. Weissem gmach kongreso­
działu chirurgii w Szpitalu im. Karola i Marii dla wy, zwrócił się on do mnie: ..Panie profesorze, niech
Dzieci. Pan patrzy, przecież tam powie.,a flaga polska!", i do­
Na kłopotliwe pytanie zawarte w przysłanej mi an­ dał: „gdyby to były nagrody sportowe, jaki byłby ju-
kiecie, czy byłem czytelnikiem „Problemów” i czy z tej bel!”.
lektury doznałem inspiracji twórczych, przyznać muszę, „Jublu” istotnie nie było, ale w piśmie ilustrowanym
że nie abonowałem tego miesięcznika i czytałem tylko „Polska” ukazał się artykuł p.t. „Alians ortopedii i reha­
sporadycznie numery, gdyż w poznańskich kioskach nie­ bilitacji”. Artykuł ten przedstawiał moje poglądy, jak
łatwo było nabywać „Problemy”. z potrzeb chorych metody rehabilitacyjne wnikały w
A jednak wiąże mnie z „Problemami” głęboka więź nasze lecznictwo ortopedyczne, rozszerzając jego możli­
szczerego sentymentu i wdzięczności. Powodem tego była wości i poprawiając wyniki.
nagroda, którą przyznały mi „Problemy” w 1975 r. za Czasopismo „Polska” ukazywało się w pięciu językach
„popularyzację wiedzy w zakresie medycyny”. I tu za­ i było przeznaczone przede wszystkim dla zagranicy. Ze­
czynają się moje refleksje. szyt ten (nr 5 (141) — 1966) jeszcze nie pojawił się w
Nagroda ta była dla mnie prawdziwym zaskoczeniem, naszych krajowych kioskach, a już spowodował, że do­
gdyż nigdy nie zasiadałem, by pisać prace popularyza­ stałem z RFN zaproszenie do udziału w „Międzynaro­
cyjne. Publikowałem raczej prace fachowe z mej dzie­ dowym Tygodniu” nt. „rehabilitacji osób niepełnospraw­
dziny. nych”. Spotkanie to organizowała „Grupa Robocza Son-
Toteż, gdy podczas uroczystości wręczania mi nagro­ nenberg” z siedzibą w Brunświgu.
dy „Problemów” za popularyzatorstwo zgłaszałem swe Spędzony w Sonnenbergu tydzień był dla mnie pełny
wątpliwości, czy na nią w ogóle zasłużyłem, miły zespól bogatej treści. Następstwem mego pobytu było zapro­
redaktorski „Problemów” wyjaśnił mi, że mimo to by­ szenie mnie do Węgier oraz wizyty przedstawicieli Cze­
łem popularyzatorem. Nasunęła mi się wtedy pewna chosłowacji, Węgier, Austrii w Poznaniu.
analogia między określeniem „cnota z konieczności” a
„popularyzatorstwem z okoliczności”. Jedną z okolicz­ W tym okresie rehabitacja, jako nowo formująca się
ności był fakt, że od początku minionego 40-lecia PRL dyscyplina medyczno-społeczna w kraju, budziła zacier
pracowałem konsekwentnie i permanentnie nad rozwo­ kawienie dziennikarzy. Minister Zdrowia i OS uznał w
jem zagadnienia osób niepełnosprawnych. Publikowałem 1969 r. rehabilitację za integralną część lecznictwa
prace z dziedziny ortopedii i rehabilitacji, co przynosiło służby zdrowia, a Światowa Organizacja Zdrowia akcep­
czasem nagrody i odznaczenia, a te wywoływały reakcje towała w 1970 r. polski model rehabilitacji jako polece­
w prasie. Zjawiali się dziennikarze, którzy chcieli dowie­ nia godny.
dzieć się czegoś bliższego o stosowaniu rehabilitacji w Przyjeżdżali więc dziennikarze z różnych stron Polski
praktyce codziennej służby zdrowia. do Poznańskiej Kliniki Rehabilitacji AM kierowanej w
To ich artykuły, pisane mniej lub więcej atrakcyj­ owym czasie przez doc. dr Janinę Tomaszewską we
nie, często ilustrowane, ich audycje radiowe i telewizyj­ współpracy z doc. (obecnie prof.) dr Kazimierą Mila­
ne popularyzowały nowo powstający w Polsce dział spo­ nowską.
Jedni zadowalali się wywiadem i
wizytacją kliniki i jej urządzeń re­
habilitacyjnych. Ich wywiady uka­
zywały się bądź w radio i telewizji,
B ył okres, w którym „Problemy” były moją stałą
lekturą, a zaprzestanie regularnego ich czytania
wynikło przede wszystkim ze względu na trudnoś­
ci w dostaniu pisma. W okresie młodzieńczym czytywa­
bądź w wielu ilustrowanych czaso­ łem w „Problemach” wszystkie artykuły, następnie
pismach różnych regionów Polski. bardziej je selekcjonowałem sięgając przede wszystkim
Inni redaktorzy pozostawali nieraz po materiały opracowane przez wybitnych specjalistów
kilka dni w klinice, śledzili tu i zagraniczne przedruki. Czuję się więc związany z „Pro­
przebieg codziennej pracy, rozma­ blemami”, zawsze wysoko je ceniąc. Z całą też pew­
wiali z chorymi oraz z personelem nością wiedza i treści prezentowane w miesięczniku
wszystkich odmian. Ich publikacje były w swoim czasie jednym z czynników kształtują­
ukazywały się później w broszuro­ cych mój światopogląd i rozwijały horyzonty w szcze­
wym wydaniu. Otóż to dziennikarze gólności w dziedzinach innych od tej, w której się spe­
i redaktorzy byli właściwymi pro­ cjalizowałem.
pagatorami upowszechniającymi fi­
lozofię rehabilitacji osób niepełno­ Z okazji czterdziestolecia „Problemów” życzę, aby na­
sprawnych oraz sposoby wprowa­ dal propagowały naukę, prezentowały myśli i poglądy
dzenia jej w życie codzienne. naszych, polskich uczonych, konfrontując je z badaniami
Jakie życzenia kieruję wobec i osiągnięciami zagranicznymi. Życzę, aby utrzymały
„Problemów”? swój wysoki poziom i atrakcyjną formę publikacji, dba­
Aby na łamach tego zasłużonego jąc nie tylko o prezentację rzetelnej wiedzy, ale stając
i poczytnego czasopisma znalazło się także pomostem umożliwiającym wzajemny kontakt
się miejsce na problem ludzi nie­ i zrozumienie się coraz bardziej różnicującej się nauki.
pełnosprawnych. Jest to problem Sądzę (ze sposobu doboru i treści publikacji), że „Prob­
wieloaspektowy, który wyszedł sze­ lemy” rozumieją czym jest nauka i umieją ją prezen­
roko poza granice działania służby zdrowia i penetruje tować. Dlatego też życzyłbym, aby Pismo mogło zwię­
samo społeczeiistwo, które wyczuwa swe zagrożenie groź­ kszyć swój nakład i uatrakcyjnić swą szatę graficzną,
bą inwalidyzacji. Wyrazem tego są liczne organizacje gdyż jestem przekonany, że lepszy papier } lepsza poli­
społeczne, zawiązane w ostatnich latach, jak PRON, Ko­ grafia poszerzy możliwości prezentowania problemów i
mitet ds. Ludzi Starszych, Inwalidów i Osób Niepełno­ osiągnięć współczesnej nauki.
sprawnych, Rada ds. Rodziny, Towarzystwo Przyjaciół Co jest największą niespodzianką w powojennych dzie­
Dzieci itp. Problem niepełnej sprawności ludzi przestał jach nauki? Bardzo trudno jest sformułować odpowiedź
dawno być ich tylko problemem, a stał się problemem
ludzi zdrowych. ~ \
Ludzie zdrowi budują dziś jeszcze mieszkania, han­
del, oświatę itd. w sposób dostosowany tylko do potrzeb
ludzi zdrowych. Tymczasem zdrowy dziś człowiek może
stać się jutro inwalidą z powodu nieszczęśliwego wy­
padku czy choroby lub wady wrodzonej, a wtedy czuje
się w tym świecie ludzi zdrowych wytrącony poza krąg
społeczeństwa. A przecież nie musiałoby tak być, gdyby
ludzie zdrowi mieli lepszą świadomość o profilaktyce ka-
lectw i o możliwościach łagodzenia skutków kalectwa.
Liczba osób niepełnosprawnych w świecie, a także w
Polsce jest duża, wzrosła z 12% do 18% w ostatnich la­
tach. To znaczy, że co piąty mieszkaniec ma mniejszy
lub większy stopień niepełnej sprawności. Co dziesiąte
dziecko jest niepełnosprawne (fizycznie lub umysłowo).
Około 16%—18% wszystkich noworodków rodzi się
przedwcześnie (w 6—7 miesiącu). Około 59% z nich ma
wagę poniżej 2000 g i wykazuje objawy porażenia móz­
gowego i niedorozwoju umysłowego, a wiadomo, że dzie­
ci te ciążą przez całe życie na rodzinie, na służbie zdro­
wia, oświacie i na całym społeczeństwie.
W jednym z ostatnich programów telewizyjnych „Mo­
nitora Rządowego” podano, że na pokrycie rent i świad­
czeń socjalnych dla 16 milionów inwalidów i osób nie­
pełnosprawnych musi pracować 9 milionów osób zdro­
wych, przy czym całość wypracowanego dochodu idzie
wyłącznie na świadczenia socjalne, a nic na rozwój prze­
mysłu.
Gdyby ta dysproporcja wzrastała, a wszystko wskazu­
je na to, że tak jest, to przemysł byłby coraz bardziej
pozbawiony środków na swój własny rozwój i w końcu na to pytanie. W bardzo ogólnym sensie sądzę, że upo­
straciłby właściwy sens istnienia. wszechnienie nauki, jej wręcz eksplozywny rozwój i to
Ochrona społeczeństwa przed inwalidyzacją wiąże się co nazywamy rewolucją naukowo-techniczną. Natomiast
ściśle z rozwojem przemysłu, który zresztą sam w sobie dla badacza największą niespodzianką jest wszystko co
jest jednym z źródeł kalekotwórczości. odkryje — nie byłby inaczej badaczem. Jednym z zasad­
Walka z inwalidyzacją społeczeństwa wymaga tak sa­ niczych motywów badań i odkryć jest właśnie to — nie­
mo opracowań naukowych, jak metody prowadzące do spodzianka rozwiązania problemu. Tak więc bałbym się
postępu w rozwoju przemysłu. klasyfikować odkrycia z tego punktu widzenia, bo prze­
cież (w szczególności przy tak szybkim rozwoju nauki i
Jest to jedna z tez, którą Polska Akademia Nauk jej dywergencji) największą niespodzianką jest zarów­
uchwaliła przedstawić na mającym się odbyć w tym ro­ no odkrycie nowych złóż kopalin, jak i odkrycie nowego
ku III Kongresie Nauki Polskiej. gatunku rośliny czy zwierzęcia, zarówno odkrycie lasera
czy światłowodów, jak i wylądowanie człowieka na
Z okazji jubileuszu „Problemów” przyłączam się do Księżycu, zarówno odkrycie naturalnej partenogenezy u
życzeń wielotysięcznej rzeszy czytelników, by czasopismo gadów, jak i jadowitych ssaków w Polsce, zarówno od­
przechodziło jeszcze wiele, wiele dalszych jubileuszo­ krycie świątyni Hatszepsut w Egipcie, jak i odkrycie ro­
wych -leci z współudziałem wdzięcznych czytelników li ptaków w krążeniu materii w ekosystemie.
zdrowych i tych, którym zdrowie, niestety, uciekło.
Podobnie trudno odpowiedzieć, co jest największym
rozczarowaniem. Sądzę jednak, że jest to poczucie nie-
dostatecznego brania pod uwagę badań, odkryć i opinii szej bazy działania. Wspomnę tu tylko o zagrażającej już
naukowych przez społeczeństwo, lub ludzi nie związa­ w perspektywie następnego stulecia dzisiejszej sytuacji
nych z nauką. Niech jako przykład posłuży niewyko­ naszych księgozbiorów naukowych, których brakom za­
rzystanie w rolnictwie czy leśnictwie biologicznych me­ radzić może tylko szybka ich adaptacja do najnowszych
tod ochrony roślin, lecz uparte trzymanie się chemizacji, osiągnięć techniki informacyjnej i ich powiązanie z sie­
bez względu na ewidentną szkodliwość takiego postępo­ cią bibliotek obcych.
wania i opinii badaczy w tej kwestii. Jest to jeden z Należę też do tych, którzy ów początek XXI wieku
przykładów, ale problem dotyczy, jak sądzę, wszystkich widzą w trójgłosie najszerzej pojętej techniki, biologii
dziedzin wiedzy. i nauk społecznych, i w rozległym, nawet w naszych
Jest rzeczą oczywistą, że każdy badacz będzie uważał, warunkach gospodarczych uprawianiu nauki jako aktu­
że najważniejszy problem, którym powinna zająć się alnej wiedzy o wszystkich dziedzinach przyrody i życia
nauka, to problem, którym sam się zajmuje. Jest to ludzkiego, choćby te same warunki nakazywały niektóre
zresztą sprawa znacznie szersza, bo zahaczająca o pla­ priorytety w zadaniach badawczych. Głównym proble­
nowanie i sterowanie rozwojem nauki, popieranie okre­ mem rozwiązywanym w drodze owego trójgłosu pozosta­
ślonych kierunków (a to znaczy niepopieranie innych). je nadal dola człowieka, jej dysharmonia w społeczeń­
Jest to sprawa delikatna, bo w mym przekonaniu nauka stwach i przestrzeni, jej niewydolność w zaspokajaniu
nic znosi sterowania i winna się rozwijać w całym bo­ potrzeb i oddalaniu zagrożeń bytu- i wolności, jej dra-
gactwie swej twórczości. Co oczywiście nie oznacza, że matyczność zbyt często bliska tragizmowi. Nauka jest
jest wyizolowana ze społeczeństwa i że nie jest mu głównym doradcą świadomości zbiorowej, na nauce cią­
potrzebna. Mimo tego, jako ekolog, uważam, że, najważ­ żą szczególne obowiązki w dobie przesilenia i kryzy­
niejszym problemem jest poznanie rzeczywistego funkcjo­ sów.
nowania ekosystemów — na tyle głębokie, aby umożli­ „Problemom” życzę, aby były rzeczywiście wszech­
wiało sterowanie nimi bez zaburzania naturalnej rów­ stronnym obserwatorem jej rozwoju i spełnianej przez
nowagi biologicznej, aby umożliwiało jak najekonomicz- nią roli u nas i gdzie indziej. I aby nie lękały się na­
niejsze korzystanie z zasobów przyrody bez groźby do­ wet trudniejszych treści i formy dla zapełnienia naszego
prowadzenia do ekologicznej katastrofy naszego globu. pola widzenia tym wszystkim, co istotne.
Prof. dr hab. Kazimierz Dobrowolski Prof. dr hab. Aleksander Gieysztor

hoć już w osiemnastym wieku przestrzegał Jan


Jakub Rousseau sugestywnie ojczyznę i świat
* przed groźbą, jaką stanowi dla człowieka życie w
warunkach coraz bardziej się różniących od „natural­
nych”, ród człowieczy nie wymarł. Na odwrót; życie lu­
dzkie trwa coraz dłużej, ze zdrowiem ludzkim nie jest
wcale tak źle, a umysł ludzki sięga coraz dalej. Czyżby
to oznaczało, że się Jan Jakub mylił, a starożytni kry­
tycy cywilizacji (na przykład Lao Tsy) i współcześni
(ot choćby Ivan Illieh) byli w błędzie...? Może nie?
Kassandra miałaby dziś przecież, w epoce takiego roz­
woju nauki i cywilizacji, jakiego się nikt nigdy nie spo­
dziewał, wielu wyznawców, czego udowadniać nie mu­
szę. Co innego mnie niepokoi. Kiedy się rozglądam wo­
koło i patrzę także na samego siebie spostrzegam, że
nie ma człowieka, który by na wzór średniowiecznego
Fausta mógł wiedzieć i rozumieć to, co już wie i rozu­
mie mała grupa ludzi, symbolizująca „ludzkość”. Nawet
wykształcony człowiek zna i może znać tylko drobny
fragment wiedzy z zakresu dziedziny, którą studiował
i w której pracuje. Sto lat temu wiedział fizyk wszystko
0 fizyce, chemik o chemii, lekarz o medycynie. Dziś
wiem z własnego doświadczenia, jak nikłe są wiado­
mości lekarza spoza jego własnej, wąskiej specjalności
1 znam aż za dobrze kłopoty z tym związane. A z nie-
meaycznych specjalności i całych dziedzin, nie wiem już
prawie nic. Patrząc do wnętrza mojego kolorowego te­
lewizora na plątaninę drucików, dzięki którym (cudem?')
widzę to, co się w tej samej chwili dzieje w Meksyku,
ależę do nieciągłych czytelników „Problemów”. W
N dawnych latach zaglądałem do nich częściej,
w czasach mniejszej liczebnie konkurencji innych
Argentynie, a nawet na Księżycu, zaczynam wierzyć w
diabła. Do czego mnie zresztą pewne środowiska całkiem'
na serio namawiają.
naszych czasopism i małego dopływu obcych. Dziś zdarza Wolałbym jednak wiedzieć, niż wierzyć w diabła, je­
mi się wziąć je do ręki dość rzadko, choć nigdy czasu stem więc wdzięczny tym uczonym wszystkich dziedzin,
na to mi nie żal. Mimo zmiennej redakcji „Problemy” którzy mi postępy wiedzy chcą i umieją wyjaśniać i nie­
zachowują swą pełną wartość informacyjną, dostępność rzadko podziwiam ich talenty. Tym, którzy piszą w
wykładu spraw aktualnych w wielu naukach, a co może „Problemach” —- dziękuję szczególnie serdecznie!
najważniejsze w dobie nieuchronnego ich oddalania się
od siebie, służą łączności i przepływom wiadomości, me­ Cieszyłbym się, gdyby „Problemy” były łatwiej osią­
tod i zainteresowań. galne, gdyby znowu były w każdym kiosku, a nawet
były pełne kolorowych rycin, a mogło je czytać coraz
Należę do starszego już pokolenia, którego losem była szersze, prawdziwie zainteresowane postępem wiedzy,
seria rozczarowań po latach nadziei, także w nauce, a grono. Wydaje mi się, że gdybyśmy się lepiej rozumieli,
zwłaszcza w jej organizacji i podstawach rozwoju. Nie­ zdawali sobie w pełni sprawę z naszej niewiedzy oso­
mniej zdarzały się też korzystne niespodzianki. Wyni­ bistej w obliczu olbrzymich postępów nauki — bylibyś­
kały z ujawniania się talentów badawczych, a czasem my skromniejsi, a zarazem może pełni ufności i wiary
i zespołów, choć różnej trwałości. W naukach humani­ w to, że nauka nie musi nam grozić, ale może i powinna
stycznych i społecznych pomogło to nam zająć poczesne nam służyć. Starajmy się wierzyć, że biblijna opowieść
miejsce nie tylko wśród sąsiadów, ale i w świecie, jak­ o skłóconej Wieży Babel była tylko przestrogą mędrców,
by nawet w dysproporcji do skromnej, coraz skromniej- a nie proroctwem.
Nic wykluczam, że wspomniane przed chwilą zjawisko
— jeżeli rozpatrywać je w przekroju przestrzennym
i czasowym — pozostaje w pewnym, na pozór paradok­
salnym związku z postępem, albowiem nie wystąpiłoby,
gdyby ewolucja przeciętnego trwania życia kobiet nie
przebiegała z większą szybkością niż mężczyzn. Jeszcze
większym (i kto wie, czy nie smutniejszym) paradoksem
jest niezaprzeczalna zależność przyczynowo-skutkowa,
w jakiej od postępu pozostaje zagrożenie ekologiczne.
Postępująca dewastacja środowiska naturalnego zmusza
do weryfikacji powszechnie znanej formuły Miczurina.
Na początku bieżącego stulecia ów niezwykle uzdolnio­
ny samouk stwierdził, że człowiek nie powinien zdawać
się na łaskę przyrody. Pod koniec tegoż stulecia wyszło
na jaw, że to ona coraz głośniej błaga człowieka o łaskę.
Nie wiem, czy zagrażającą katastrofę ekologiczną, w
której obliczu stanęła nie tylko Polska, lecz również cały
świat, należałoby określić jako niespodziankę (wszak
wspomniał o takiej ewentulności jeszcze Engels). Wiem
natomiast, że stanowi dla wielu poważne rozczarowanie
i prowadzi niekiedy do pochopnych wniosków dotyczą­
cych relacji między człowiekiem a postępem z jednej
strony, postępem a środowiskiem — z drugiej. Prze­
zwyciężenie powstających w tym systemie sprzeczności
uznałbym za jedno z najpoważniejszych zadań współ­
czesnej nauki, a m.in. tych właśnie dziedzin wiedzy, któ­
rymi się zajmuję.
Coraz częściej i coraz dotkliwiej ostatnio odczuwam
brak czasu, który byłby niezbędny dla — nie powiem:
przyswojenia, ale chociażby odbioru olbrzymiego zasobu
informacji pochodzącej z najróżniejszych dziedzin wie­
dzy. Niezastąpionym pomocnikiem, swego rodzaju — pi­
lotem bywały dla mnie „Problemy”. Pragnąłbym
szczerze, aby nadal nie tylko popularyzowały naukę w
najszerszych kręgach swych czytelników, ale również
ułatwiały naukowcom pokonywanie barier powstałych
między wyspecjalizowanymi dziedzinami. Rzadko nada­
rzają się okazje do spotkań w szerokim gronie, spotkań
„Problemom” dziękuję za 40 lat ratowania przed umy­ — rzekłbym — interdyscyplinarnych. Wielce zatem by­
słowym analfabetyzmem i życzę rychłego pokonania łoby wskazane, aby właśnie na tych zasłużonych łamach
wszelkich edytorskich kłopotów. mogły się odbywać podobne spotkania. Wypróbowanemu
zespołowi redakcyjnemu z pełnym zaufaniem powierzył­
Prof. dr hab. Tadeusz Kietanowski bym funkcje moderatora.

Doc. dr hab. Stefan Klonowicz j

d wielu lat uważnie przeglądam „Problemy” i dla­


O tego jubileusz jednego z najpoczytniejszych w
Polsce periodyków traktuję poniekąd jako święto
rodzinne. Nie składam więc żadnych życzeń ani gratu­
lacji, albowiem powinien byłbym składać je sobie sa­
memu. Ograniczę się do jednego tylko zdania: pragnął­
bym szczerze, aby „Problemy'’ towarzyszyły nam. ich
starym i wiernym czytelnikom, do końca naszego życia
oraz aby z każdym rokiem nasze — siłą rzeczy szczuple-
jące — szeregi zasilała łaknąca wiedzy młodzież.
Odpowiadajcą na kilka pytań, z którymi zwróciła się
do mnie Redakcja, zmuszony jestem pozostać na tere­
nie mi najbliższym, a mianowicie: medycyny społecz­
nej i demografii. Stwarza to zarazem okazję do stwier­
dzenia, że właśnie „Problemy” ongiś skierowały moją
uwagę na pewne zagadnienie, które przez wiele lat sta­
nowi przedmiot moich zainteresowań naukowych. Otóż
prawie 40 lat temu, w jednym z pierwszych numerów
1946 r., właśnie w „Problemach” ukazał się artykuł pro­
fesora H. Greniewskiego. Odczytałem go zrazu tylko ja­
ko potwierdzenie wniosku wyciągniętego na podstawie
bezpośrednich obserwacji przez jednego z bohaterów
C. Dickensa. Ze zrozumiałą z kontekstu goryczą mawiał
on, że nie rozumie, dlaczego wdowców jest o wiele
mniej niż wdów. Wspomniany artykuł odpowiadał (na
ówczesnym poziomie wiedzy) na owo pytanie i zachę­
cał do studiów jednego z najkapitalniejszych problemów
z pogranicza nauk biologicznych i społecznych. Mam,
oczywiście, na myśli problem tzw. nadumieralności męż­
czyzn. Sądzę, że „Problemy” mogłyby do niego powrócić
— chociażby z tej racji, że w Polsce w ostatnich latach
zjawisko to nabrało szczególnej intensywności.
rudno określić rzecz co do roku, jednakże od lat
T zagłębiam się w przerażającej z lekka świadomości,
źe ż y j ę w j u t r z e ! Przeraża to dokładnie tak
samo, jak przejmujące lękiem wkraczanie w realia nie­
znanej planety trwożyło — intrygując zarazem! — wszy­
stkich bohaterów powieści science fiction, czy to u
wczesnego Lema, czy we współczesnych opowiadankach
„Fantastyki”. Pierwszą warstwą zjawiska jest otoczka
techniczna mego wiejskiego życia, już od dawna wy­
pełniająca z naddatkiem program, poznany przeze mnie
w dzieciństwie, kiedym czytał Veme’a i jemu podob­
nych, jednako baśniowych wtedy dla mnie, jak i dla mo­
jego ojca i dziadka. Wszyscy trzej żyliśmy bowiem w
minimalnie odmiennych konkretach, a w dokładnie ta­
kich samych warunkach umysłowych, natomiast — bio­
rąc rzecz mechanicznie — moja czteroletnia wnuczka,
obstawiona mrugającą światełkami aparaturą video, mag­
neto, telefono (klawiszowy aparacik z pamięcią) i całą
resztą oczywistych dla niej przyborów dnia powszednie­
go, należy do zupełnie odmiennej generacji XXI wieku,
nawet tutaj, gdzie obezwładnia wszystko i wszystkich
straszliwe zacofanie i materialny paraliż struktur. 2
czym jednak pogodzić mi się najtrudniej w owym Ju­
trze, które mnie osaczyło i straszy, to układy innego
typu, niż scalone z tyrystorków i mikroprocesorków, a
mianowicie układy myślowe.
Zostaję otóż coraz beznadziejniej odcinany od świata
nauki. To, że ta ponura przygoda spotyka mnie, to jesz­
cze pół ilu>b ćwierć ibiedy, stokroć gorzej, iż owo wyłus­
kanie człowieka z krainy, z obszaru wiedzy (z pozosta­
wieniem ,mu najwyżej wycineczka do obróbki, fragmen-
ciku do wyszlifowania) — ,cnwo wypędzenie publiczności własne, rękopiśmienne „Problemiki”, niejako dalszy, pry­
z sal, igdzie występują uczeni jawi mi się czymś szcze­ watny ciąg oficjalnego periodyku. Jeszcze wówcz.as nie
gólnie krzywdzącym, pauperyzującym i wręcz obelży­ żyłem w żadnym Jutrze, lecz w pas jonującym, obiecu­
wym wobec moich dzieci i wnuków. A więc, powiadam jącym Dziś, roku 1945 i 46. Ot, sztubackie złudzenia!
sobie struchlały, a więc nie otrzymają oni, prócz goto­ Rozkoszne złudzenia, błogie imitacją współuczestnictwa.
wych produktów w skrzyneczkach, żadnych wieści > Wkrótce, już jako student, a przede wszystkim jako
tym, co słychać w nauce? Nie .powstanie już lektura członek Polskiej YMCA, poznałem samego Unkiewicza.
mego dziadka, ojca i moja, czterotomowy, pasjonujący, „Ciocia Imcia” była sponsorką i patronką wolnych od
bogato ilustrowany i całkowicie czytelny twór w ro­ wszelkiego firmowania i zaszeregowania organizacyjnego
dzaju ksiąg Kremera „Wszechświat i człowiek” (prze­ inicjatyw młodzieńczych, gdzie młodzieńczość nie zale­
pyszne wydawnictwo Orgelbranda z początków naszego żała od metryki, ale od impetu wewnętrznego. Od spor­
stulecia)? tu przez konkrety sztuk do wyrafinowanej muzyki, już
Pisał Słonimski, iż za jego młodych lat rodziciel, pan to jazzowej, już to kameralnej i wirtuozowsko-koncerto-
doktor, mógł dla własnej frajdy i w charakterze pożyw­ wej i do dysput filozoficznych — czyniło się tam wszy­
ki .rozmów kawiarnianych ogarniać — właśnie dzięki stko ku zbudowaniu ciała i ducha. „Problemy”, gdzie
takim Kremerom-Orgelbrandom — z grubsza całość świa­ obok siebie ukazywały się artykuły matematyczne, przy­
towej erudycji. Mógł rozmawiać o .prążkach Fraunhofe- rodnicze oraz Tuwima „Cicer cum caule”, spełniały wy­
ra i efekcie Dopplera, o omyłce marsjańskiej Schiąpa- bornie tę właśnie, nie obciążoną żadnymi serwitutami
rellego, o ewolucji darwinowskiej i jej pułapkach, o okolicznościowymi rolę pobudzacza myśli i żywotności,
prawie moralnym w duszy Immanuela pod gwiazdami, dostarczały paliwa pomysłom, dokumentowały sytuację
o łowcach mikrobów i o biograficznych odkryciach lite­ światową nauki, a więc sytuację człowieka twórczego.
rackich Hoesicka lub Miriama, tak samo swobodnie, jak I wciąż jeszcze, jak za czasów doktora Słonimskiego
o japonicach Mangghi-Jasieńskiego lub o fluorescencji w pozwalały mniemać, iż rozumie się stan rzeczy, jest się
rurach selenowych, na równi z teorią wulkanów lub na bieżąco w aktualnościach wiedzy wszech dziedzin.
pożytkiem, niesionym w gruszcze Bessemera, jak i w Wraz z krachem personalnym i strukturalnym nauk
gruszkach z Pomologu warszawskich Koszyków... To się w tym rejonie, z odcięciem od nurtu ogólnoświatowego
wszystko dało ogranąć umysłem inteligenta u Loursa, nastąpiła, czy zaczęła następować (jak się potem nam
u Maurizia lub w „Bazarze” nad Wartą — i wszystko ukazało) inna, generalna degrengolada globalna. Zaczę­
to było warto! Dla samej tylko rozkoszy pławienia się ła się oto era coraz węższych specjalizacji, połączona
w erudycji bezinteresownej, w radości poznawania świa­ złowieszczo z powstawaniem hermetycznych kapliczek,
ta, czyli ludzkiego intelektu. Dla samej frajdy uczestni­ obwarowanych własną, nieczytelną liturgią oraz mową,
czenia w bogactwie życia innych, w atrakcjach Pozna­ era wiedzy bez widowni. I kiedy po latach wyszliśmy
wania. z czarnej dzinry izolacji, wychynęliśmy na świat, zasta­
Ta fala, musująca lekką może, lecz ozdobną pianką po­ liśmy już owo przerażające Jutro, ujrzeliśmy dystans
pularności nauki, dotarła — mimo raf wojennych — do między Mauriziem, Loursem i Bazarem, a — nie mogą­
naszego, powojennego, polskiego brzegu, że się tak ob­ cymi już teraz powstać — tomami Kremera.
razowo i metaforycznie wyrażę... Uważało się jeszcze, Co gorsza — do snobizmu, do uniformu uczonych, i to
uznawało za oczywistość uczestniczenie, rzecz jasna w dowolnej dziedziny, zaczęło należeć to dystansowanie
formie kibicowatej, w przygodach wiedzy, w rejsach od­ się od profanów, anatema, rzucona globalnie na „iprosty-
krywczych Darwinów współczesności, w wyprawach tuatorów”, czyli popularyzatorów, zaczęła się posępna
w głąb atomu i w głąb Kosmosu, równolegle z podróżami moda na żargony, slangi, grypserę środowiskową. Na­
po (przynajmniej) ciekawostkach humanizmu, sztuk, fi­ pisał rn.in. KTT, iż monstrualnej wielkości artykuły jego
lozofii. Toteż gdy redaktor Unkiewicz, pełniący energicz­ szefa, nie do przebrnięcia przez osoby postronne i tym
nie rolę łącznika z resztą globu — jak gdyby wypełnia! samym rzucające publikę na kolana wobec ogromu in­
powiedziane później wskazanie Leona Schillera: „Aby telektualnego autora — gdy się je jednak przebrnie
utrzymać Polskę przy Europie!” — wypuścił z szerokie­ i rozszyfruje, zawierają kilka kropel truizmu, kilka
go frontu „Czytelnika” Borejszy wyborny miesięcznik, oczywistości... Wyleciał za to z redakcji, .przez tegoż sze­
itinerer pó bieżącej nauce, po trosze digest, po trosze fa prowadzonej, lecz rację ima po dzień bieżący i za­
przegląd wizjonerski wiedzy, wówczas i my. naonczas pewne na bardzo długo. Cóż w tej sytuacji .mógł uczy­
młodzi entuzjaści życia, chwyciliśmy zeszyty „Proble­ nić (po przedwczesnej, a może właśnie na czas tragicz­
mów” z całym zapałem łaknących. I na dowód zafascy­ nie zaistniałej, śmierci wspaniałego Unkiewicza) profe­
nowania jęliśmy w przedmiejskiej, zwykłej sobie szkole, sor Hurwic, sternik „Problemów”? Ratował, ile się dało,
ściślej: u końca liceum, tuż przed maturą, wydawań kontynuował, że tak powiem, „Słonimską” linię koń tak-
tów z odbiorcą, Idcz siła złego na jednego. Czarne chmu­
ry pokryły nieboskłon, zrobiło się mroczno.
Czy dziś „Problemy” mają szansę nawrócić do, mó­
wiąc symbolicznie, linii Kremera? Nie mnie to sądzić
i wyliczać. Przez sporo lat prowadziłem w „Kurierze
Polskim” felieton pod ogólnym nagłówkiem „Zdaniem
optymisty”, lecz ostatnio zmieniłem szyld na „Pesymis­
tę” i taki już zostanę. Potwierdzając zdanie rysunkiem
w „Polityce”, gdzie dwu murarzy, wznoszących budynek,
oparty o garść patyczków, powiada: „Fundamenty poło­
żymy w bardziej sprzyjającej chwili...” Osobiście mam
zaufanie i mnóstwo zadawnionej sympatii dla nowej
Szefowej anszaltu, znanej powszechnie z energii i rze­
czowości (taik się komplementuje szefostwo!), pamiętam
też przysłowie o diable, który nie może i wymaga za­
stępstwa, by rzecz się udała — lecz widzę także więk­
szość tzw. obiektywnych czynników, z których niektóre
wymieniłem wcześniej. Co nie przeszkadza, w jubileu­
szowym nastroju, przekazaniu życzeń pomyślności, suk­
cesów w pracy i życiu osobistym. Na zdrowie!
Szymon Kobyliński

wszem, jestem czytelnikiem „Problemów”, i to


O jednym z najstarszych, albowiem od lat prawie
czterdziestu, czyli od moich czasów studenckich.
Co prawda nie oznacza to, bym miał w ręku każdy nu­
mer pisma, nie byłem bowiem nigdy jego prenumerato­
rem i nie zawsze mogłem je otrzymać. Mogę jednak
uczciwie stwierdzić, że śledziłem z sympatią i wiernie
rozwój „Problemów” ,przez cały ciąg dotychczasowej ich
historii. Wynika to również stąd, że należę do gorących
zwolenników tej ideologii, która niezmiennie wyznacza
kierunek i poziom pisma.
Tak, można mówić o ideologii, albowiem jest nią idea
popularyzowania osiągnięć różnych nauk, nawet tych
najtrudniejszych i najnowocześniejszych. Uważam — jak
na pewno uważali też założyciele pisma i wszyscy jego
kolejni redaktorzy — że przedstawiciel każdej dyscypli­
ny naukowej winien poczytywać za swój obowiązek
przedstawienie jej osiągnięć, metod pracy i problemów Nie potrafię wskazać, które to z nawarstwiających się
w sposób możliwie przystępny, tak by mogły dotrzeć odkryć czterdziestolecia jest najważniejsze. Tyle ich by­
do jak najszerszych kręgów osób przeciętnie wykształ­ ło... Może to, co dzieje się — lub dziać się może — w
conych, a pracujących w najróżniejszych zawodach. Do­ genetyce? A może sprawy elektroniki i komputeryzacji?
piero bowiem nauka upowszechniona staje się siłą spo­ A może zarysowująca się potrzeba generalnej rewizji,
łeczną. I dopiero wtedy następuje wzajemne przenika­ ba, rewolucji, w zakresie pojęć i metod filozofii? Chodzi
nie wyników najrozmaitszych dyscyplin badawczych. — taikie mam wrażenie — o odejście zarówno od bez­
płodnego neopozytywizmu i pokrewnych mu kierunków,
Jest to sprawa szczególnej wagi w dobie niewiary­ jak też od pięknosłowia i pseudoproblematyki wielkich
godnie i wciąż pogłębiającej się specjalizacji. Najwybit­ systemów metafizycznych. Wiem natomiast, co przynio­
niejszy profesor filologii lub historii, humanista w ogóle, sło mi największe rozczarowanie. Jest nim bezsporny
wie tylko tyle o biologii, antropologii, fizyce i astrono­ fakt, że ów świetny pochód ludzkiego poznania nie wy­
mii, ile nauczył się w szkole średniej; a właściwie war! najmniejszego wpływu na psychikę mas, przynaj­
znacznie mniej, bo zapomniał i to, co Wkuwał do ma­ mniej w niektórych krajach i kręgach. Efekt jest taki,
tury. I odwrotnie. Ktoś więc musi budować pomosty, że współżyją na tym globie ludzie stojący na najwyż­
aby luminarze naszej nauki, członkowie Akademii, pro­ szym poziomie intelektualnym i moralnym, prawdziwie
fesorowie wyższych uczelni, mieli przynajmniej pojęcie należący do wieku XXI, jak wyobrażamy go sobie w
o tym, co dokonuje się w dyscyplinie często wręcz są­ najpiękniejszych i najśmielszych wyobrażeniach — i
siadującej z ich specjalnością dosłownie o miedzę. prawdziwi jaskiniowcy o najniższych instynktach, a
„Problemy” stanowią jeden z owych pomostów, budo­ wyposażeni w cudowną broń techniki. Są to ci, którzy
wanych i podtrzymywanych z godną podziwu konsek­ posyłają dzieci na front, obiecując im w razie śmierci
wencją, wręcz uporem, a także talentem przez lat właś­ wieczny raj pełen zabawek; ci, którzy dopuszczają się
nie czterdzieści. W naszym kraju, w którym wciąż coś zamachów terrorystycznych i szkolą terrorystów; ci, któ­
się rwie, uporczywe wcielanie w życie tej samej ide! rzy sieją rasizm. Na tym, tak uważam, polega prawdzi­
przez ten sam organ — który właściwie stał się już in­ wy problem naszych czasów. Tylko jak zbudować po­
stytucją — jest czymś zasługującym na wielki podziw most pomiędzy już nie różnymi dyscyplinami naukowy­
i szacunek. mi, ale ludźmi o umysłowości różnych epok; między
wiekiem postępu a najciemniejszym średniowieczem?
Byłoby rzeczą może interesującą i cenną wydanie
książki — i to właśnie w Bibliotece „Problemów” — A jednak, tak wierzę, nie wolno ł w tej sprawie tra ­
o tym, czym zajmowały się „Problemy” w minionym cić nadziei. Trzeba widzieć i ten problem, a winny go
czterdziestoleciu, jakie zapowiadały nowe odkrycia i me­ dostrzec również — „Problemy”. Zresztą chyba i dos­
tody, jakich spodziewały się przewrotów w nauce — trzegają, pielęgnując na swych łamach artykuły z tej
i jak to wygląda obecnie. Inaczej mówiąc: problemy dziedziny myślowej, 'która jedyna zdolna jest czegoś do­
czterdziestolecia w odbiciu artykułów „Problemów”. By­ konać w danym zakresie: jest nią racjonalistyczna hu­
łaby to skondensowana historia czterdziestu lat trium­ manistyka.
fów myśli ludzkich, wielkich nadziei i równie wielkich
rozczarowań.
estem czytelnikiem „Proble­ związku z czterdziestoleciem „Problemów” prze­
J mów” od wielu lat, ale czy­
nię to nieregularnie. Jest rze­ W syłam parę uwag, które mi się nasunęły przy
okazji zastanawiania się nad tą chwalebną rocz­
czą naturalną, że czasopismo popu­ nicą. Wydaje mi się, że „Problemy” są wzorem miesięcz­
larnonaukowe rzadko może przy­ nika uprawiającego dyskusyjną popularyzację a nie nau­
nieść coś nowego w ścisłej specjal­ czanie doktryny. Opisywane są problemy nauki, zagad­
ności, w moim przypadku — akus­ nienia powstawania osiągnięć naukowych i zawsze nie
tyki. Natomiast pomogły mi „Prob­ jako zamknięta w klatce dzisiejszych poglądów czy ak­
lemy” w rozszerzeniu horyzontów tualnych przekonań doktryna, ale jako to, co jest żywe,
na zagadnienia stojące nieco z boku co się rozwija, co nieraz jest błędne, ale zawsze jest
tej specjalności, lecz z nią związa­ drogą do nowych odkryć czy do oryginalnych przekształ­
ne. Mara na myśli przede wszyst­ ceń bieżących prądów naukowych. Wydaje mi się, że
kim artykuły z lat pięćdziesiątych ten charakter miesięcznika od założenia określony, u-
dotyczące rozwoju elektroniki pół­ trzymywany przez tyle lat zasługuje na specjalne przy­
przewodnikowej . pomnienie.
Minione czterdziestolecie przyniosło wiele rewolucyj­
Inny przypadek, gdy sięgam do „Problemów” w os­ nych zmian w różnych dziedzinach nauki, ale także
tatnich latach, to moje zainteresowania naukoznawcze. i sporo rozczarowań. Jedno z największych rozczarowań
W „Problemach” znajduję rozszerzenie moich wiado­ zawdzięczamy rozwojowi astronautyki. Sondy kosmiczne
mości na bardziej mi obce dziedziny związane głównie na Wenus i na Marsa przyniosły wiadomość o tym, że
z biologią, biofizyką i biochemią. Sam będąc członkiem na Marsie prawdopodobnie brak nawet bakterii, nie
Redakcji międzynarodowego kwartalnika „Impact of mówiąc o takich żywych istotach jak wymarzone przez
Science on Society”, znajduję w „Problemach” pewne autorów fantastycznych powieści. Na Wenus w ogóle
zagadnienia mogące stymulować nowe pomysły. brak możliwości powstania życia w temperaturze jaka
panuje na powierzchni tej planety. Te potworne warun­
ki na Wenus i nłe mniej trudne na Marsie, to dwa od­
W dziedzinie akustyki przyjemną niespodzianką było krycia, fkitóre od razu zrujnowały nadzieje nie tylko lite­
osiągnięcie w latach siedemdziesiątych światowego po­ ratów, ale ł uczonych, pragnących znaleźć choćby ślady
ziomu w niektórych jej działach, jak medyczna diagnos­ życia organicznego na innych planetach naszego ukła­
tyka ultradźwiękowa, nie niszczące metody badania ma­ du. Tak radykalnych rozczarowań chyba nie było w
teriałów, optoakustyka, geoakustyka i akustyka kwan­ innych naukach.
towa. Na sukces złożyły się prace moich kolegów po­ Oczywiście były i mniejsze rozczarowania, wynikające
czynając od połowy lat pięćdziesiątych. Rozczarowaniem z braku potwierdzenia takiej czy innej teorii. Ale to
jest fakt, że mimo osiągnięć naukowych w dziedzinie prowadziło do powstawania nowych teorii, lub popra­
akustyki budowlanej i architektonicznej, zagadnienie wienia istniejących. Brak warunków do rozwoju życia
izolacji akustycznej w nowoczesnych budynkach miesz­ na Wenus czy Marsie — to nie teorie, ale zwykłe fakty,
kalnych jest lekceważone, dotyczyło to -także planowa­ których nie zmieni żaden nowy sposób rozumowania
nia przestrzennego, gdzie popełnia się rażące błędy czy badania.
(przykład Centrum Onkologii na głównej linii przelotów
na lotnisko Okęcie). W sprawach nauki w ogóle pod­ Było i jest jeszcze jedno rozczarowanie, o którym nie
kreślić warto dwa problemy: jeden •— pozytywny, to wiem czy warto pisać, bo jest ono raczej charakteru
ogromnie szybka odbudowa stanu kadrowego nauki pol­ etycznego a nie naukowego. Dotyczy to bardzo niemąd­
skiej, a w następnych 10-leciach zdobycie światowego rego 1 bezmyślnego zagarniania odkryć naukowych dla
autorytetu, nawet w dyscyplinach, które przed wojną celów zbrodniczych — zmasowanego mordowania ludzi
były białymi plamami w nauce polskiej. Problem nega­ niezależnie od ich zaangażowania w wojennym rzemioś­
tywny to zaznaczający się gdzieś od połowy lat siedem­ le. Jest to może rozczarowanie w dziedzinie etyki i wia­
dziesiątych spadek społecznego autorytetu nauki i jej ry w opisywane nieraz posłannictwo człowieka („Czło­
przedstawicieli. Proces ten ma różnorodne przyczyny i wiek to brzmi dumnie”) a także człowieka uczonego,
objawia się w różnych płaszczyznach i chyba wymaga który jak Leonardo da Vinci czy Nobel nie rozporzą­
wnikliwego zastanowienia ze strony społeczności nau­ dzali dostatecznie rozwiniętą wyobraźnią, by przewidzieć
kowej. konsekwencje odkrycia czy opracowania naukowego.
Nic nie nauczyli się ci, co tworzyli pierwszą bombę
atomową i widzieli jej skutki, a ich następcy idą tą
Wydaje się, że nie można Określić problemu najważ­ samą drogą. Wydaje mi się, że to nie jest zagadnienie,
niejszego, gdyż w każdej niemal dyscyplinie dzieje się tylko fakt. Realny fakt, będący takim samym rozczaro­
coś nowego. Inna będzie gradacja w skali światowej, waniem jak brak życia na Wenus.
nieco inna w polskiej, inne jest wartościowanie spodzie­ Ale poza tymi rozczarowaniami ne brakowało cieka­
wanych osiągnięć poznawczych, inne — praktycznych. wych odkryć i opracowań naukowych rewolucjonizują­
cych duże nieraz dziedziny poglądów. Jedną z takich
Mówi się dużo o przesunięciu głównego kierunku od­ rewolucji w astronomii — bo tylko o astronomii .potra­
kryć z nauk fizycznych na nauki biologiczne, ale nie fię napisać — było narodzenie się po wojnie radioastro­
można tej tendencji ograniczać. Toteż przypuszczam, że nomii i jej wspaniały rozwój — a z odkryć ważniejszych
z punktu widzenia wartości poznawczych najistotniejszy w tej dziedzinie stwierdzenie istnienia pulsarów. Stwier­
będzie harmonijny rozwój nauki z zapełnianiem luk ja­ dzenie, że w mgławicy Krab, będącej pozostałością po
kie istnieją w badaniach interdyscyplinarnych. Nato­ wybuchu gwiazdy supernowej, pulsuje radiowo mała
miast problem praktyczny można by określić bardzo o- gwiazda z częstością około 30 impulsów na sekundę ,—
gólnie: czy i jak nauka widzi rozwiązanie narastających było przez niektórych astronomów uważane za jedno
napięć współczesnego świata (wzrost ludności Ziemi, za­ z najważniejszych odkryć w całej dotychczasowej astro­
trute środowisko, wyścig zbrojeń i inne). nomii. Myślę, że niemniej ważne było odkrycie tzw.
kwazarów — najbardziej odległych, a więc najmłodszych
W zasadzie jestem za utrzymaniem dotychczasowego galaktyk. W ten sposób poznano najmniejsze gwiazdy
profilu pisma, który sprawdził się przez wiele lat i zdo­ i największe galaktyki. Odkryte także radiowo promie­
był spore grono stałych czytelników. Również proporcje niowanie resztkowe w przestrzeni kosmiczej dotyczy ca­
pomiędzy miejscem poświęconym poszczególnym działom łego Wszechświata, gdyż przemawia na korzyść teorii
nauki wydają się słuszne, być może, że warto by nieco mówiącej o Big-Bangu — powstaniu Wszechświata z
rozbudować dział krótkich informacji o najnowszych małego praatomu wskutek wybuchu.
osiągnięciach nauki światowej, a jeśli jest coś naprawdę Radioastronomiczne odkrycia zostały dokonane z po­
ciekawego — także nauki polskiej. W żadnym jednak mocą odbiorników promieniowania długofalowego ulo­
przypadku nie powinno się obciążać „Problemów” for­ kowanych na Ziemi. Z kosmosu dokonuje się natomiast
malnymi sprawozdaniami z tego co się w nauce polskiej obserwacji w krótkofalowym promieniowaniu, takim jak
dzieje. pozafiolet czy rentgenowskie przedziały widma. Trudno
tu wymienić wszystkie osiągnięcia astronomii rentge­
nowskiej. Powstała dopiero w parę lat po narodzinach
„Problemów”, więc nawet jeszcze 40 lat nie liczy.
A poza tym cała astronautyka. To przecież także zu­ d Lat czterdziestu, a więc tylu, ile liczy sobie
pełnie nowa dziedzina, której plonem jest poznanie nie
tylko składu i struktury skał księżycowych, ale także
O obecnie miesięcznik „Problemy”, jestem mniej lub
więcej uważnym czytelnikiem tego pisma, co naj­
uzyskanie dokładnych map księżyców Jowisza, powierz­ mniej „przeglądaczem” niektórych jego działów. Okreso­
chni Wenus i tylu innych zjawisk, których nie podejrze­ wo brałem też pośredni lub nawet bezpośredni udział
wano dawniej. Jednym z ciekawszych osiągnięć było w kształtowaniu jego oblicza i „formuły”.
chyba wyliczenie teoretyczne sposobu ucieczki atomów Zawsze rozumiałem rolę „Problemów” jako pisma ma­
ze Słońca, ucieczki powodującej powstanie korony sło­ jącego upowszechniać najnowsze zdobycze nauki wśród
necznej i w dalszej konsekwencji wiatru słonecznego — inteligencji, także wśród należących do niej pracowni­
którego istnienie zostało stwierdzone następnie przez po­ ków naukowych różnych specjalności. I tak chyba po­
miary w przestrzeni międzyplanetarnej za pomocą in­ winno pozostać na przyszłość.
strumentów ulokowanych na sondach i satelitach kos­ Początkowo „Problemy” działały na tym polu w spo­
micznych. sób pionierski, samotnie lub prawie samotnie. Z cza­
sem powstały organizacje, pisma, serie wydawnicze, któ­
re podejmowały podobne zadania i realizują je nadal
obecnie. Szkoda, że działania te nie są iw sposób dosta­
teczny — nie powiem koordynowane — lecz wzajemnie
dostrzegane i prowadzone są rozłącznie, bez należytej
wielostronnej wzajemnej informacji, a także całościowej
informacji dla ich odbiorców. Na przyszłość należy re-
gularne i jednakowe działania informacyjne na tym po­
lu bezwzględnie podjąć. Wtedy na pewno także „Proble­
my” lepiej dostrzegać będą swoje miejsce i rolę w sze­
rokim systemie (oby taki powstał!) upowszechniania
nauki w Polsce.
W sumie dotychczasowy dorobek „Problemów” uznać
należy za poważny, zaś rolę czasopisma w dziedzinie
upowszechniania zdobyczy nauki za ważną i znaczącą.
W nowej sytuacji, jaka ukształtowała się w nauce oraz
w życiu społecznym kraju, może rola ta niewątpliwie
wzrastać, czego miesięcznikowi należy gorąco życzyć.
Dostosowanie profilu wydawnictwa do nowych wy­
magań życia i odmiennych niż 40 lat temu sytuacji,
wymaga uprzedniej poważnej refleksji na temat zmian,
jakie w tym okresie zaszły w nauce i rzuttują oczywiście
także na sposób upowszechniania jej wyników wśród
czytelników „Problemów”.
Naukę współczesną cechuje niezwykle szybki rozwój.
W niektórych dziedzinach nawet podstawowe wiado­
mości i ujęcia wyniesione ze szkół i uczelni wyższych
są już obecnie przestarzałe i wymagają nowego spojrze­
nia bądź wręcz zupełnie nowego traktowania. Zadaniem
organu popularyzującego naukę powinno być nadążanie
za tymi zmianami, które biegną i następują po sobie
nieprzerwanie, naukowe naświetlanie faktów i danych
o nowych odkryciach, które docierają do niespecjalistów
często jedynie w postaci notatek prasowych, albo nie
docierają w ogóle.
Ogromny postęp w budowie coraz subtelniejszych i Szybkość reakcji na „nowości naukowe” możliwa dzię­
wydatniejszych metod obserwacji, opracowanie sposobu ki temu, że cykl produkcyjny „Problemów” jest jak do­
rejestracji promieniowania radiowego, rentgenowskiego, tąd — i biorąc porównawczo — stosunkowo krótki, po­
gamma i ostatnio w podczerwieni — pozwala na uzyski­ winna być jedną z podstawowych — zresztą nie no­
wanie nowych, nie podejrzewanych nieraz informacji o zja­ wych — zadań Redakcji.
wiskach kosmicznych. Informacji tych jest nieraz tak Idący w parze z szybkością rozwoju nauki, lawinowo
wiele, że jeszcze przyszłe pokolenia będą je opracowy­ rosnący zasób wiedzy ludzkiej, volumen współczesnej
wać, gdyż nawet wzrost liczby astronomów na świecie nauki, stanowi trudne zadanie wyboru treści najistot­
od kilkuset przed wojną do kilku tysięcy ostatnio nie niejszych, wpływających przede wszystkim na ogólny po­
wystarcza na to, żeby uporać się z lawiną informacji gląd na świat, na (generalne rozumienie głównych kie­
uzyskiwanych zwłaszcza z satelitów. To jest jedna stro­ runków postępu naukowego i jego konsekwencji.
na, jedna przyczyna ogromnej liczby nowych odkryć. W nauce współczesnej współistnieją i nawzajem się
Drugą jest pojawienie się bardzo wybitnych uczonych, — choć wyglądać to może inaczej — wspierają i uzu­
którzy umieją zorientować się w tym materiale i podać pełniają dwa kierunki rozwoju: niezwykle daleko idąca
matematyczne metody opracowywania go. specjalizacja (wciąż powstają nowe dziedziny wiedzy,
Rozwój badań astrofizycznych przez ostatnie 40 lat był albo wręcz nowe, odrębne nauki) oraz coraz silniejsze
szybszy niż kiedykolwiek i w tym okresie uzyskano tendencje integracyjne.
więcej danych i stworzono więcej teorii niż w całej Specjalizacja w nauce, której towarzyszy także pow­
wielotysiącletniej historii badań nieba. stawanie specjalistycznych języków (lub żargonów?) nau­
W epoce planowania wysuwa się nieraz pytanie, ja­ kowych stawia przed popularyzatorem trudne zadanie
kim problemem jako wiodącym winna zająć się nauka wyboru takich danych specjalistycznych, które mogą
przez najbliższe 20 lat. Odpowiedź wydaje się prosta mieć znaczenie ogólniejsze lub praktyczne oraz przed­
w dziedzinie astronomii. Takim problemem, który za­ stawienia ich w sposób przystępny, nie wymagający
interesuje uczonych w tym czasie, albo wyniknie z no­ przygotowania specjalistycznego ze strony odbiorcy. Jak
wych teorii czy nowych możliwości technicznych. Wia­ dokonywać takiego wyboru, jak mówić w sposób prosty
domo, że będą kontynuowane bieżące badania, ale wys­ o rzeczach trudnych i bardzo specjalnych? Oto pytania,
tarczy odkrycie nowego typu galaktyk czy ciemnych którymi należy się zająć w ramach metodologii i meto­
mgławic, by w tym kierunku poszły liczne prace. Za­ dyki upowszechniania nauki — dziedziny będącej jeszcze
planować można rozwój metod obserwacyjnych. Ale w (powijakach. „Problemy” — przy spełnieniu pewnych
bardziej ogólnie można chyba powiedzieć, że należy na­ warunków — mogłyby być tu potraktowane jako swoisty
dal pracować nad wielokierunkowym atakiem na „ta­ poligon doświadczalny.
jemnice” Wszechświata, że użyję tego ongiś używanego Drugi kierunek rozwoju nauki współczesnej, jej trend
określenia. integracyjny — nie ułatwia specjalnie upowszechniania
zdobyczy wiedzy tego typu, gdyż wymaga zupełnie no­
wych kwalifikacji od poszczególnych badaczy lub od ich
zespołów, a więc i od tych, którzy będą odpowiednie nym, prof. Józefem Hurwice*. Zawsze byłem pełen
działy popularyzować. Zespołowa popularyzacja osiągnięć uznania dla działalności tych ludzi i ich zespołów.
nauki — to chyba coś zupełnie nowego? Jest on może Osobiście chętnie czytam w „Problemach” artykuły
nieco łatwiejszy od ujęcia specjalistycznego, gdyż prze­ z różnych dziedzin nauk ścisłych, przyrodniczych czy
ważnie dotyczy problemów związanych ściśle z zadania­ medycznych, jak również tyczące się zagadnień socjo­
mi, jakie stawia przed nauką życie współczesne. logicznych czy innych spraw człowieka lub samego ży­
cia. Pozwala mi to śledzić postęp w tych dziedzinach,
Działy wiedzy, które zmierzają do integracji general­ których literatury fachowej znać nie mogę. Lubię rów­
nej, jak np. cybernetyka oraz informatyka, ściśle wiążą nież czytać dobrze napisane artykuły popularnonauko­
się z zadaniami nie tylko naukowymi, ale i społecznymi, we ze swojej specjalności — stanowią one dla mnie
zaś co najmniej ich intencje powinny być zrozumiałe miłą rozrywkę.
(co nie znaczy, że ich treści — i tu właśnie tkwi zada­ Myślę, że pismo popularnonaukowe, tak redagowane
nie popularyzatora z punktu widzenia ogólnych potrzeb jak „Problemy”’, może rozbudzić zainteresowanie mło­
społecznych i duchowych). dego człowieka do podjęcia studiów w wybranej dzie­
Integracja cząstkowa, reprezentowana przez takie dzinie naukowej, czego miałem bezpośrednie dowody.
nauki jak np. biocybernetyka, bioni-ka lub mikroelektro­ Mniej mnie jednak cieszyło, gdy ktoś nie -mający odpo­
nika, oraz jej owoce-są łatwiej zrozumiałe dla specja­ wiednich zdolności, czy wytrwałości podejmował studia
listów reprezentujących niektóre dziedziny wiedzy i za­ w bardzo trudnej specjalności, złudnie oczekując na
wody, ale nie daje tak szerokiego poglądu, jak integra­ podstawie pięknego artykułu braku większych trudnoś­
cja generalna. ci w zainteresowaniu się tym kierunkiem.
Trudności upowszechniania zdobyczy tych, przeważnie Mówiąc o niespodziankach naukowych ostatniego 40-
nowych dziedzin wiedzy — pomijając analogicznie zwią­ lecia można by wskazać wiele rzeczywiście zaskakują­
zane z wąską specjalizacją (np. sprawę terminologii), po­
legają tu na nieco innych kryteriach wyboru, wśród
których dominować powinien' względ na ośgólne znacze­
nie uzyskiwanych przez te nauki wyników dla cało­
kształtu życia społecznego.
Trzeci Kongres Nauki Polskiej, który ma się odbyć w
grudniu br., wyłoni zapewne kilkanaście naukowych
problemów ogólnych, związanych z nowoczesnymi zada­
niami nauki oraz potrzebami naszego kraju. Mogą się
one stać kierunkowskazem także dla upowszechniania
nauki, a więc i dla „Problemów”.
Nie można także zamykać oczu na to, że rozwojowi
nauki współczesnej towarzyszą szerzące się obecnie na
świecie poglądy i praktyki o charakterze antynaukowym,
upowszechniane są także rozmaite pseudo- lub paranau-
ki, znachorstwo, szarlatanerie, „cudotwórstwo”. Przyczy­
ny tego zjawiska wymagają głębokiej analizy, ale nawet
bez jej dokonania można przypuszczać, że odwrót od
naukowego poglądu na rzeczywistość i przekonania
o twórczej, wiodącej w świecie roli nauki, powodowane
są m. in. przez takie zjawiska, jak wykorzystywanie
nauki dla celów wojskowych, znaczący (np. w USA)
procent naukowców pracujących nad tworzeniem no­
wych rodzajów broni, ewidentna dotąd bezsilność nauki
(zresztą nie z jej winy) wobec takich zjawisk, jak kry­
zys ekologiczny współczesnego świata, głód panujący na
niektórych obszarach Ziemi itp. Należy sobie odpowie­
dzieć na pytanie, czy aktywne zwalczanie antynauko-
wych poglądów i działań nie jest obowiązkiem tych, któ­
rzy podejmują się upowszechniania zdobyczy nauki, a
więc -także „Problemów”?
I wreszcie uwaga drobna i marginesowa. Od dawna
wyrażałem niechęć i sprzeciw wobec -publikowania w
„Problemach” utworów naukowo-fantastycznych. Sądzę, cych odkryć. Zaczynając przykładowo od spraw mi naj­
że niektóre zdobycze nauki współczesnej oraz wynika­ bliższych, -chciałbym wymienić ogromny -rozwój fizyki
jące z -nich wnioski i perspektywy są dostatecznie „fan­ cząstek elementarnych i jej wpływ sięgający nawet do
tastyczne”. Jeśli zaś publikowanie powiastek fantastycz­ problemów kosmologicznych. Urzekają -mnie osiągnięcia
nych ma być receptą na pobudzanie zainteresowania biologii molekularnej z perspektywami rodzącej się in­
nauką i zaufania do -niej, to sądzę, że jest wręcz prze­ żynierii genetycznej. Ogólnie rzecz biorąc z radością śle­
ciwnie. Ale może jest to zdanie zupełnie odosobnione. dzę coraz lepsze rozumienie podstawowych praw przy­
rody w świecie organizmów żywych, złożonych struktur
Prof. dr hab. Włodzimierz Michajłow nieorganicznych, czy wreszcie najbardziej elementarnych
tworów materii.
Imponujący jest rozwój fizyki ciała stałego i jej udział
w postępie techniki komputerowej. Oczywiście urzekają
mnie postępy i cała technika -badań satelitarnych.
Nie chciałbym niczego prognozować na najbliższe 20
lat, ponieważ prognozy takie na ogół okazują się niepo­
ważne, jeśli się ich nie ogranicza do bardzo wąskich

B ędąc wiernym czytelnikiem „Problemów” od roku


1945 chciałbym z racji 40-lecia pisma przekazać
dla całego^ Zespołu Redakcyjnego wyrazy uznania
za tak wartościową pracę w zakresie popularyzacji
dziedzin działalności naukowej. Jeden z największych
fizyków jądrowych Ernest Rutherford w połowie lat
trzydziestych uważał, że do końca tego wieku poza labo­
ratoriami fizyków nie będzie mogło być mowy o energii
nauki, a jednocześnie życzyć dalszych sukcesów na tym jądrowej. W połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego stu­
polu. lecia znany fizyk niemiecki, Phillip von Jołly, nauczy­
Sam byłem autorem kilku artykułów drukowanych w ciel Maxa Plancka, przedstawił mu fizykę jako naukę
różnych latach. Niezwykle mile wspominam moje blis­ już zamkniętą, w zakresie której przyszłym -pokoleniom
kie -kontakty z pierwszym redaktorem i inicjatorem wy­ pozostaje jedynie usuwanie jakichś drobnych pyłków.
dawania „Problemów” — Tadeuszem Uńkiewiczem, a po­ Z drugiej strony przed 25 laty perspektywy szybkiego
tem z jego następcą, najdłużej z tym pismem związa­ wykorzystania energii termojądrowej były przedstawia­
ne bardzo optymistycznie, a obecnie bylibyśmy w tej widzących wiele spraw inaczej, ostrzej, choć często bar­
sprawie już bardziej ostrożni. dziej jednostronnie.
Zachęcony do wyrażenia pewnych życzeń chciałbym Osobiście czytuję „Problemy” od swoich czasów stu­
prosić o zrewidowanie pomysłu włączenia do treści każ­ denckich. Przyczyniło się to znacznie do zwiększenia
dego numeru działu fantastyki. Przed laty po przeczy­ mojej orientacji w dziedzinach odległych od medycyny
taniu paru pierwszych nowel zdecydowałem nie zauwa­ i antropologii, którymi się zajmuję. Jednak wiele też
żać ich w dalszych numerach. Niestety, ten dział zupeł­ nauczyłam się z zakresu spraw mi bliskich. Kilkakrot­
nie nie pasuje charakterem do pozostałych artykułów. nie przeczytanie artykułu w „Problemach” spowodo­
Oczywiście nie chodzi imi tu o sprzeczne, z nauką zało­ wało, że zajęłam się bliżej poruszanym tam zagadnie­
żenia wyjściowe fabuły, które mogą być zaskakujące niem. Ostatnio np. po przeczytaniu artykułu „Młodzi
i dowcipne jak np. w powieściach H. G. Wellsa, choć słabsi od starych” zaczęłam poszukiwać metod porów­
były pisane w ubiegłym wieku, czy w niektórych bar­ nania stanu zdrowia w różnych grupach wieku.
dziej współczesnych nowelach Stanisława Lema — te w Bardzo ważny dział „Problemów” stanowią prezenta­
zupełności pasowałyby do „Problemów”. Proponował­ cje publikacji Ukazujących się w innych pismach po­
bym dołączenie do jednego z przyszłych numerów „Prob­ pularnonaukowych, takich jak np. „La Recherche” czy
lemów” kartki pocztowej z ankietą na ten temat skie­ „Scientific American”. Dział ten uważam za niezwykle
rowaną do czytelników. Poddam się, jeśli by ich opinia ważny ze względu na małą dostępność zagranicznych
była odmienna. Natomiast bardzo mi odpowiada dział pism naukowych i popularnonaukowych w Polsce. Stąd
gier logicznych. prośba do „Problemów” o jego kontynuację i rozszerze­
List ten niećh będzie wyrazem mojego szczerego uz­ nie, kosztem np. wkładki z nowelami fantastycznymi.
nania dla Całego Zespołu Redakcyjnego. Byłbym rad, „Problemy” w moim odczuciu dają dobrą orientację
gdyby moje uwagi stanowiły jakąś pomoc w pracy Zes­ w tym co dzieje się w nauce współczesnej. Może tylko
połu. przydałby się dział krótkich notatek dotyczących naj­
Prof. dr hab. Jerzy Pniewski
nowszych odkryć? A jest ich wiele!
Do najnowszych osiągnięć w medycynie ostatnich lat
zaliczam burzliwy rozwój genetyki i związane z tym
odkrycie przyczyn chorób nowotworowych, zaś wśród
dokonań powojennych rozwój antybiotykoterapii i anty­
koncepcji, Najwięcej rozczarowań przyniosła natomiast
psychiatria, która mimo osiągnięć w zakresie farmako­
terapii nie potrafiła dotychczas dojść przyczyn i pato-
mechanizmów najważniejszych psychoz (np. najczęstszej
czterdziestolecie „Problemów” jest rocznicą ważną.
C Pismo to od zakończenia wojny nieprzerwanie po­
pularyzuje naukę w Polsce. „Problemy” zrosły
się z naszym życiem i bez przesady można powiedzieć,
z nich schizofrenii). Niezmiennie słabe osiągnięcia odno­
towuje się w stomatologii.

że stały się nie dającą się zastąpić lekturą dla wielu


ludzi. Sama nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie za­
prenumerować „Problemów” na następny kolejny rok.
Popularyzacja nauki jest sprawą wielkiej wagi. W
wyniku wzrastającej komplikacji nauki, jej rozdrobnie­
nia na różne dyscypliny i specjalności staje się ona co­
raz bardziej zamknięta i niedostępna dla "ogółu. Powo­
duje to wzrastającą nieufność do nauki, zwłaszcza, że
nie spełnia nierealnych nadziei w niej pokładanych, ta­
kich jak np. uczynienie świata jednoznacznie zrozu­
miałym.
Nauka stanowi potężną siłę, która może służyć za­
równo złemu jak i dobremu. Wykorzystana przeciw
ludziom jest niebezpiecznym narzędziem i to nie tylko
dlatego, że pozwala tworzyć nowe bronie i środki zagła­
dy, ale również i dlatego, że wpływa na ludzi, kształ­
tuje ich myśli i chęci.
Wielkie wzburzenie w świecie nauki wzbudził kilka­
naście lat temu rozwój inżynierii genetycznej z jej nie­
przewidywalnymi skutkami. Był nawet apel wybitnych
uczonych o zaprzestanie eksperymentów w tej dziedzi­
nie. Jednak tego rodzaju apele są typowym przykładem
idealizmu. Nauki nie można zatrzymać. Można nato­
miast dążyć do jej pełnej jawności, jak najszerszego
upowszechnienia i udostępnienia, a wówczas bardziej
będzie służyła dobru ludzkości. Stąd wielka rola popu­
laryzacji, która przybliżając zdobycze nauki, rozwija,
rozszerza horyzonty myślowe, a przy tym potrafi zain­
teresować i zadziwić.
Sami naukowcy stanowią klasę zawodową wykonują­
cą określoną pracę. Tylko część z nich potrafi dostrzec, W nauce okresu powojennego najbardziej imponują­
jak bardzo ciekawa jest to praca, jak fascynującą przy­ cy wydaje się mi rozwój komputeryzacji, umożliwiający
godą .może być próba opracowania eksperymentu, który sięgnięcie do dotychczas niedostępnych rejonów nauki,
ma potwierdzić lub obalić postawioną hipotezę. Ci lu­ w tym modelowania pewnych sytuacji. Można np. mo­
dzie często mają potrzebę podzielenia się nie tylko z delować zmiany zachodzące w określonej populacji przy
fachowcami swoim zadowoleniem z uzyskanych wyni­ przyjętych założeniach dotyczących jej własnej dynamiki
ków, fascynują się jakimś problemem, czy pytaniami oraz wpływających na nią czynników i obserwować co
wymagającymi jeszcze odpowiedzi, przemyśleniami i wąt­ będzie działo się w kolejnych generacjach. Fascynujący
pliwościami. Popularyzacja jest zresztą przyjemnym za­ jest też rozwój nowych nauk, takich jak np. cybernety­
jęciem dla uczonego, pozwala mu bowiem odejść od ka, obejmująca swym zakresem wiele różnych dziedzin
wąskiego wycinka wiedzy, którym sam się zajmuje, spoj­ wiedzy i pozwalająca zobaczyć zjawiska z nowego punk­
rzeć nań z szerszej perspektywy, przemyśleć własne ba­ tu widzenia, a co za tym idzie zrozumieć je lepiej.
dania z punktu widzenia spraw ogólnych. W najbliższych 20 latach najważniejszy będzie w
„Problemy” są właśnie forum wypowiedzi uczonych z moim odczuciu problem ogólnej teorii w naukach biolo­
dużą praktyką badawczą i młodych, początkujących, gicznych i miejsce jakie w nim zajmuje teoria ewolucji.
Nauka nie istnieje w oderwaniu od realiów życia. ctwa obserwatorium astronomicznego Uniwersytetu Wro­
Uprawiają i tworzą ją ludzie będący częścią społeczeństwa. cławskiego. W lutym 1958 roku przeniesienie się z Wro­
Wierzę jednak, że mimo wszystkich trudności będą i u cławia do Krakowa i objęcie katedry astronomii obser­
nas rozwijać się niektóre gałęzie wiedzy. Przede wszy­ wacyjnej UJ połączone z wybudowaniem nowego ob­
stkim te, w zakresie których istnieją lu!b pojawiają się serwatorium na Bielanach w Krakowie. Przejście na
wielkie indywidualności twórcze, gdyż to — moim zda­ emeryturę od l.X. 1968 r. Jesień, 1983 r. — opuszczenie
niem — decyduje o postępie w nauce. Krakowa i przeniesienie się do Wrocławia (powtórna
choroba).
Nie zawsze zdolności naukowe idą w parze z talentem
popularyzatorskim. Są to różne umiejętności. Należy ży­
czyć Dostojnemu Jubilatowi, by nadal starał się wyła­ Odpowiedzi na pytania.
wiać i Skupiać wokół siebie utalentowanych popularyza­
torów, którzy potrafią przetworzyć ścisłe i trudno do­ • W 1945 roku, gdy zaczęły ukazywać się „Problemy”
stępne dane naukowe na jasny i ciekawy materiał do byłem już profesorem zwyczajnym astronomii uniwersy­
„Problemów”. tetu we Wrocławiu i artykuły drukowane w „Proble­
mach” nie mogły wpływać na inspirację i ukierunkowa­
Prof. dr hab. Elżbieta Promińska nie moich badań naukowych.
• W dziedzinie nauk przyrodniczych wystąpił niewąt­
pliwie wielki postęp nauk. Szczególnie duży postęp na­
stąpił w naukach związanych z fizyką. Były zarówno
niespodzianki, jak i rozczarowania, lecz na ten temat nie
mogę się wypowiadać, bo jest to zbyt odległe od mojej
ziękuję za uprzejme zaproszenie mnie do wzięcia
D udziału w ankiecie z okazji 40-lecia istnienia
„Problemów”, których gorliwym czytelnikiem je­
specjalności.
• Postęp nauki jest bardzo szybki, nowe problemy
stem od początku istnienia pisma. są czasem nieoczekiwane, tak, że jest dla mnie tru­
dne do przewidzenia, jaki problem może być naj­
Skrócony mój życiorys. ważniejszy w ciągu najbliższych dwudziestu lat. Jako
astronom przewiduję, że mogą to być problemy związa­
ne z kosmologią.
Studia astronomiczne odbyłem w Uniwersytecie Ja­
giellońskim w Krakowie pod kierunkiem prof. Tadeusza • Z okazji 40-lecia „Problemów” składam serdeczne
Banachiewicza. W krakowskim obserwatorium astrono­ gratulacje i życzenia wykonywania nadal doniosłej fun­
micznym rozpocząłem pracę w 1921 roku. Doktorat z kcji popularyzacji nauk ścisłych, w czym jednak ze
zakresu astronomii — Kraków 1926 r. Praca w obserwa­ względu na mój zaawansowany wiek (87 lat), osłabienie
torium astronomicznym Uniwersytetu Warszawskiego wzroku oraz brak potrzebnych kontaktów ze stanem re­
1923—1931, habilitacja z zakresu astronomii — Warszawa prezentowanego przeze mnie działu nauki (astronomii)
1931 r. Objęcie kierownictwa katedry astronomii — Uni­ większego udziału, niestety, zapewnić nie mogę.
wersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Praca we Lwo­
wie lata 1932—45. Opuszczenie Lwowa w końcu wrze­ Łączę serdeczne życzenia sukcesów na polu populary­
śnia 1945 i przybycie na początku października 1945 r. zacji nauki.
do Wrocławia, połączone z objęciem katedry astrono­
mii w Uniwersytecie Wrocławskim i objęciem kierowni­ Prof. dr hab. Eugeniusz Rybka

Z „Problemami” zetknąłem się jako dziesięciolatek,


w 1946 r. Zapalony czytelnik literatury popularno­
naukowej (w czasie okupacji wertowałem pod tym
kątem „Iskry”, po wojnie czytałem „Niebo” i „Wszech­
świat” Jeansa) nie mógł przejść koło „Problemów” obo­
jętnie. Pozostałem też „Problemom” wierny przez kilka
lat; ostatni numer jaki pamiętam to taki z zielonym
groszkiem na okładce i „nową biologią” w środku. Po­
tem poczułem się nieco zdegustowany.
Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych „Pro­
blemy” niewątpliwie formowały umysłowość wielu przy­
szłych naukowców, a najważniejszą ich zasługą było
chyba to, że były wszechstronne. Być może „Problemy”
nie zadecydowały o tym, że zostałem biologiem, a dalej
neurochemikiem i psychofarmakologiem, ale sądzę, że
ukształtowały mnie one jako przyszłego popularyzatora
nauki. Co więcej, sądzę, że dzięki nim nauczyłem się
godzić pracę badawczą (wciąż podstawową) z populary­
zatorską (wciąż hobby), a kto wie czy nie Cicer cum
caułe nauczyły mnie, aby do spraw nauki nie podchodzić
ze śmiertelną powagą. A na pewno zainspirowały ru­
brykę „Wszechświat przed 100 laty”.
Czterdzieści lat od chwili, w której zaczęły się uka­
zywać „Problemy” były okresem burzliwego rozwoju
nauki. Jednakże właśnie szybkość tego rozwoju powo­
duje, że właściwie nie widzimy w tym okresie, przy­
najmniej w retrospekcji, żadnej wielkiej niespodzianki.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że nauka „wszystko może”
i niespodzianką jest raczej to, że są sprawy jeszcze przez
naukę nie rozwiązane, a zwłaszcza jej stosunkowo mały
wpływ na podniesienie jakości życia, zwłaszcza w ter­
minach niematerialnych. Moje największe zdumienie bu­
dzi natomiast fakt narastającej opozycji do nauki, mno­
żenie się postaw antynaukowych, rozwój „badań” psi,
okultyzmu, studia nad „bioenergią”. Nie oparły się i i filozofię może być usprawiedliwiona. Nie należy się
temu „Problemy” publikując na poważnie artykuł suge­ jednak spodziewać, aby nastąpiło to szybko.
rujący znajomość osiągnięć współczesnej nauki w cywi­
lizacjach pierwotnych**. „Problemom” mogę tylko życzyć, aby ciesząc się co­
raz większą popularnością i błyszcząc coraz wyższym
Nie chcę oczywiście powiedzieć, że wykluczam możli­ poziomem doczekały tego okresu, a przynajmniej do
wość istnienia ważnych a dotychczas nie poznanych czasu, w którym nawet bardzo rozgarnięci czytelnicy
czynników, mogących w zasadniczy sposób wpływać na będą pytali: Które z czasopism właściwie jest starsze:
otaczający nas świat. Słynne doświadczenie Van Hel- „Wszechświat” czy „Problemy”? *
monta mające odpowiedzieć na pytanie, czy ciało rośliny
bierze się z gleby czy wody, w czasie, kiedy nie znano
dwutlenku węgla, cytowane przez Kunickiego-Goldfin- Prof. dr hab. Jerzy Vetulani
gera2, powinno nas uczyć pewnej pokory. Ale nie mo­
żna odrzucać metod naukowych, gdy chce się opisywać
otaczający świat w sposób racjonalny. (Chociaż opis in­
tuicyjny czy poetycki są, w pewnym sensie, równie do­
bre, nie mogą być z opisem naukowym mieszane).
ziękuję za zaproszenie do udziału w ankiecie z
Jeżeli chodzi o najciekawsze kierunki rozwoju nauki,
to wydaje mi się, że są to te, gdzie nauka próbuje swo­
im językiem i na swoim gruncie odpowiadać na pytania
D okazji czterdziestolecia „Problemów”. Choć pismo
to przeglądam obecnie nieregularnie, byłem jego
zagorzałym czytelnikiem przy końcu lat czterdziestych.
zarezerwowane dawniej dla filozofii. Z jednej strony Przyczyniło się ono niewątpliwie w czasach szkolnych do
chodzi mi o fizykę, która zadaje obecnie pytania na te­ rozbudzenia mych zainteresowań fizyką.
mat początku świata i podstawowych, jednolitych teorii
jego rozwoju. Z drugiej strony wskazałbym na własne Ocena osiągnięć w dziedzinie fizyki cząstek elemen­
podwórko: na neurobiologię, która zbliża się (asympto­ tarnych, którą się zajmuję, jest na pewno sprawą su­
tycznie, rzecz jasna) do poziomu, na którym będzie moż­ biektywną; dla mnie największym zaskoczeniem ostat­
na w terminach naukowych, materialnych, pokusić się nich lat było ujawnienie partonowej substruktury nu­
o opis osobowości, mechanizmu powstawania świadomo­ kleonów. Zgodnie z obecnym poglądem, nukleony skła­
ści oraz procesów poznania. Sądzę też, że wejściu nauki dają się z partonów-kwarków i gluonów — sprzęgają­
na pole ontologii i gnozeologii towarzyszyć będzie cych się ze sobą w oddziaływaniu silnym. Kwarki sprzę­
ukształtowanie odpowiedniej filozofii, tak że nadzieja na gają się też z fotonami i bozonami pośredniczącymi, któ­
tworzenie światopoglądu harmonijnie łączącego naukę rych niedawne odkrycie stanowiło wspaniałe potwier­
dzenie jednolitej teorii oddziaływania elektromagnetycz­
nego i słabego. Trwają próby dokonania wielkiej unifi­
kacji, uwzględniającej też oddziaływanie silne i grawi­
tacyjne. Spodziewam się, że badania najbliższych lat,
w których na pewno nie zabraknie fizyków polskich,
ujawnią istnienie nowych symetrii, a także wyjaśnią, czy
istnieje jeszcze bardziej podstawowy poziom struktury
cząstek elementarnych.
Mam nadzieję, że „Problemy” będą śledzić ten fascy­
nujący rozwój naszej wiedzy o podstawowych składni­
kach materii oraz ich oddziaływaniach fundamentalnych
informując o nim swych Czytelników.
Prof. dr hab. Janusz Zakrzewski

B ędąc uczniem szkoły średniej kilkakrotnie byłem


bardzo przejęty czytając artykuły w „Problemach”.
Pamiętam, że jeden z nich dotyczył genetyki, a je­
go autorem był chyba prof. Skowron. W dalszych latach
na ogół przeglądałem „Problemy”.
W okresie powojennym wiele zdziałano dla umiędzyna­
rodowienia nauki. Angielski stał się międzynarodowym
językiem nauki i wiele jest świetnych międzynarodo­
wych czasopism i towarzystw naukowych. Jednakże wie­
le jeszcze zostało w nauce zaściankowatości. Dla przy­
kładu w Polsce w naukach podstawowych wiele prac
oryginalnych publikuje się po polsku w czasopismach
o zasięgu krajowym. Prace te z natury rzeczy nie po­
mnażają dorobku nauki światowej. W niektórych śro­
dowiskach naukowych tego rodzaju pozorowana dzia­
łalność cieszy się, niestety, większym respektem niż dzia­
łalność dydaktyczna i popularyzacyjna.
Obecnie w fizjologii mózgu największą rolę odgrywają
badania biochemiczne i anatomiczne przy użyciu nowo­
czesnych technik. Prawdopodobnie sytuacja taka utrzy­
ma się w najbliższych latach. Nowa problematyka będzie
przede wszystkim wynikiem rozwoju techniki i wyni-
nikiem dobrych pomysłów badaczy posiadających twór­
czą wyobraźnię.
Życzę, żeby propozycja napisania artykułu dla „Proble­
mów” była jednym z największych wyróżnień nauko­
wych w Polsce.
Prof. dr hab. Bogusław Żernicki

1 I to jako wyróżniony w konkursie popularyzatorskim I


* „Pzledzietwo J przyszłość”, t „Wszechświat” obchodzi! swoje 100-leęle w 1982 r.
B y ły również „Problemiki”
W szkole, która tym się wyróżnia­
ła — jak to kiedyś odkryłem pod­
czas kolejnego jej jubileuszu — że
patronowie placówki zasiadali sami
w ławkach, gdyż nosiła imię Pow­
stańców Warszawy, w VI Miejskim
(i z nazwy Żeńskim) Liceum Ogól­
nokształcącym na Boremlowskiej
była jak najbardziej koedukacyjna
klasa maturalna. Teraz to jest Dzie­
więtnastka, lecz nie o szkołę tu cho­
dzi, lecz o szczególny odzew, jaki
w niej miały — powstałe akurat w
owym roku — „Problemy” Tadeu­
sza Unkiewicza i Juliana Tuwima.
Tak się je właśnie odbierało. Ze
jest miesięcznik, animowany przez
nie znanego dotychczas redaktora i
jak najbardziej znanego poetę,
poezja bowiem, wiew apolliński,
podbarwiony dobrym poczuciem
humoru, oto co emanowało z kart
periodyku. Tuwim notabene do
ostatnich swych dni nie rezygnował
z przedwojennego jeszcze pomysłu
stworzenia pisma (miał z dawna
gotowy tytuł: GLOB), gdzie ze
szczodrze sypniętą solą attycką po­
dawano by młodzieży — w znacze­
niu młodości ducha, nie wedle me­
tryki — porcje wiedzy współczesnej,
rozumianej jako fascynująca przygo­
da intelektualna, jako pożywka emo­
cji umysłowych. Właśnie emocji; ta
idea, niby „widmo po Europie”, krą­
żyła i krąży uparcie po Polsce, ma­
jąc również spore trudności z wcie­
leniem się w czyn, w konkret. Pry­
watnie sądzę, iż koncepcja Lecha
Pijanowskiego, nieodżałowanego in­
spiratora „rozkoszy łamania głowy”,
pośmiertnie opublikowana w efeme­
rycznym wydawnictwie OKO (Oso­ przechodnia. Przechodzień został
bliwości, Kultura, Obyczaje) była „Krzywej śmiertelności w utworach
chyba najbliższa marzeniu Tuwima, raptem obowiązany do zrozumienia Słowackiego”. Dodajmy: krzywej
jako fajerwerk pasjonujących infor­ czegoś, o czym dotychczas mawiał: nadzwyczaj konsekwentnej i płyn­
macji kulturotwórczych. „nie moja sprawa, od tego są bro­ nej, proponowałbym taką dla Szeks­
daci, łysi uczeni!”. pira, wynik byłby równie zaska­
„Problemy” zjawiły się w epoce, Co wcale nie oznacza, iż wspom­ kujący, zapewniam. Punkt pierwszy
gdy nauka — zwłaszcza ścisła — niana garść attyckiej soli, przekorna był mego autorstwa, drugi pochodził
stanowiła największą przygodę i dowcipna, by nie rzec zgoła: fry- od inicjatora całości, benedyktyńsko
świata, co obwieścił grzmot bomby wolna wobec brodatych i łysych, i kaligraficznie wypełniającego ko­
atomowej. Zył jeszcze — zważmy! — idea malowania obrazu erudycji, lumny periodyku własnym pis­
Albert Wielki, było to trzy lata jako podniecającej awantury inte­ mem — bo któżby mógł marzyć o
przed jego przesławnym listem do lektualnej, sczezła i znikła. I tę nutę, maszynie! — czyli Zbyszka Woliń­
Kongresu Intelektualistów we Wro­ ten ton wychwyciliśmy my, młodzi skiego. Co jednak pisał trzeci filar
cławiu, listem notabene nie odczy­ potrójnie, bo i wiekiem, i nadzieja­ „Problemików”, dzisiejszy prof. Basz­
tanym publicznie, gdyż autor za­ mi osobistymi, i czasem, gdy się kiewicz? Sądziłem, iż w drukowa­
pomniał uzgodnić tekst z tutejszymi człek spodziewał po latach pokoju nym tu opodal tekście się przyzna,
decydentami, którzy by go poprawi­ realizacji pełnego sensu życia spo­ lecz widocznie zapomniał. Może już
li, mówiąc „wicie, rozumicie, Ein­ łecznego. No, teraz dopiero poka­ o gilotynie? Może o wyciąganiu
stein, powinniście to inaczej ująć!" żemy! Miinchhausena z błota czyjąś apo­
Niemniej promieniował na resztę dyktyczną ręką. Nie pamiętam.
świata, a to oznacza współodpowie­ Tak właśnie powstały rękopiś­
dzialność uczonych za tenże świat, mienne, kilkunumerowe zaledwie, Nieważne. Istotne pozostaje to, że
rolę przeczuwaną przez (znów eks­ lecz nie tylko dla nas sympatyczne akurat tak się idea rzeczywistego
plozja!) Nobla, lecz dopiero teraz w „Problemiki”. Z ręką na sercu mu­ pisma odzwierciedliła u licealistów.
pełni, patetycznie uświadomioną. To szę przyznać, że nie pamiętam w Że pokazali sobie, pani profesorce,
wszystko musiało zmienić pomysł gruncie rzeczy niczego prócz dwu koleżankom i kolegom, czyli na-
błyskotliwego oplotkowania nauki w „słowackianów”: konkursu na od­ onczas całemu światu, iż wiedza jest
rzecz głębszą, gruntowniejszą, to im­ gadnięcie źródeł cytatu (najtrudniej­ smakowita. Taki właśnie był ich
prezę bardzie) serio, czemu właśnie sze: „na dębie siedzą gołębie, na wstęp d o egzaminu, co podkreślam
nowo powstały miesięcznik jął słu­ stawku pływają kaczki; jeśliś moim dobitnie: d o j r z a ł o ś c i .
żyć. Począwszy od popularyzacji przyjacielem, zanieś do praczki —
faktu, iż atomos stal się tomos, co moje spodnie”. Nie znałem człowie­ Jakie dziś stopnie należałyby się
oznaczało w dziennikarstwie fakt ra­ ka, do dziś, który by umiał to nam na tym egzaminie?
czej przełomowy: wkroczenie pro­ zidentyfikować, choć z obowiązku
blemów wiedzy w potoczne życie szkolnego czytał każdy!!) — oraz Szymon Kobyliński
Wychowanie dla innej przyszłości świata
Bogdan Suchodolski Wspominamy czasy sprzed lat czterdziestu*. Gdzież sq radości i na­
profesor doktor habilitowany,
członek rzeczywisty PAŃ, dzieje tamtych lat? Już dawno wygasł uśmiech zwycięstwa nad fa ­
Przewodniczący Krajowej Rady
Kultury szyzmem w świecie i nad wrogiem, który chciał wyniszczyć nasz naród.
Warszawa Jak bardzo pokrzyżowane zostały oczekiwania i plany stworzenia na
tym globie warunków dla dostatniego, sprawiedliwego, kulturalnego
rozwoju społeczeństw! Jakież problemy, jakież trudności i niepokoje!
Czym grozi nam wszystkim historia najbliższych dziesięcioleci? Co
powinniśmy, co możemy uczynić, aby odwrócić zagrożenia?

0 tej przeszłości i o ewolucji, którą przeszła i prze­ szkolnego kształcenia. Edukacja zawodowa musi
chodzi świadomość ludzi, myślę najczęściej jako więc przygotowywać — chociaż brzmi to paradok­
pedagog poszukujący odpowiedzi na pytanie: jak salnie — do zawodów, które jeszcze nie istnieją,
wychowywać w tych trudnych czasach? Punktem a więc do zawodów nieznanych.
wyjścia mojej refleksji jest książka pt. „Wycho­
wanie dla przyszłości”, którą pisałem w pierw­ Zgodnie z tym także i w kształceniu ogólnym
szych latach po zwycięstwie. Miała ona kilka wy­ koncepcja wychowania dla przyszłości wymagała
dań w Polsce, była tłumaczona na kilka języków akcentowania wartości umysłu otwartego, roli po­
obcych, stała się w kręgach nowocześnie zoriento­ stawy „plastycznej”, znaczenia potrzeb twór­
wanych pedagogów platformą porozumienia i na­ czych. Ludzie powinni być przysposabiani do ta­
dziei, swoistym manifestem wychowania młodego kiego życia, w którym stawać będą przed zada­
pokolenia. Moja koncepcja wychowania dla przy­ niami nowymi, znajdować się będą w sytuacjach
szłości wyrastała z przeświadczenia, iż zwycięstwo nieprzewidzianych, brać udział w zdarzeniach nie­
nad faszyzmem kładzie na zawsze kres wojnom przewidywalnych. Taka orientacja wychowania
1 przemocy w stosunkach między narodami, a pozwolić miała na wszechstronny rozwój sił du­
przyśpieszony rozwój nauki i techniki będzie ob­ chowych, na ukształtowanie pełnej osobowości
darzać całą ludzkość coraz ważniejszymi dobrami
i coraz lepszym systemem usług. W atmosferze ta­
kich nadziei zasadniczym zadaniem wychowania
wydawało się przygotowanie młodych pokoleń do
uczestnictwa w tych procesach tworzenia nowych
warunków rozwoju cywilizacji. Zgodnie z koncep­
cjami doktryny postępu, sformułowanej już przez
Bacona, a rozwiniętej w dobie oświecenia, ukazy­
wano wizje tej cywilizacji opartej na nauce i tech­
nice, cywilizacji powszechnej i demokratycznej,
cywilizacji obfitości i twórczości, cywilizacji poro­
zumienia wszystkich ludzi i ich współdziałania.
Wychowanie, nie rezygnując z przekazywania kul­
turalnego dorobku wieków, miało być zorientowa­
ne ku przyszłości, która stawiać będzie nowe wy­
magania ludziom, obdarzając ich nowymi możli-
weściami działania. Ta reorientacja wychowania
sięgała bardzo głęboko. Chodziło przecież o to,
aby wychować człowieka otwartego ku przemia­
nom, człowieka twórczego, człowieka współdziała­
jącego w podejmowaniu zadań nowych. Przysz­
łość stawała się nieustannym wyzwaniem. Można
ją było przewidywać w ogólnych perspektywach,
ale nie w konkretnych szczegółach. Trzeba więc
było wychowywać także i ku tajemniczym nowoś­
ciom. Było to widoczne zwłaszcza w zakresie
kształcenia zawodowego. Wskazywano, iż znaczna
część młodego pokolenia będzie pracować w za­
wodach, które jeszcze nie istnieją w zakresie
* Autor współpracuje z „Problemami” od początku
istnienia pisma, artykuł nawiązuje do jednego z wczes­
nych Jego tekstów „Wychowanie dla przyszłości”.
rrtM J -.;

przez kontakt z wartościami kultury, przez roz­ punktów aptecznych, zorganizować setki szkół, >
wój zainteresowań naukowych, przez doświadcze­ zbudować tysiące domów. A to wszystko w tym
nia estetyczne rodzące się z upowszechnionych świecie, w którym setki tysięcy umiera z głodu,
kontaktów ze sztuką. Stosunki między ludźmi, w którym miliard jest bez dachu nad głową, w
wolne od niesprawiedliwości i agresji, miały zys­ którym liczba analfabetów sięga miliarda. Wyś­
kiwać charakter wspólnotowy, a stosunki między cig zbrojeń to równocześnie dezorganizacja mo­
narodami miały się przekształcać w wielką świa­ ralna. Nie tylko tysiące uczonych wprzęgnięto w
tową kooperację. Wielkie ogranizacje — jak Or­ służbę dzieła walki i zniszczenia. Miliony robotni­
ganizacja Narodów Zjednoczonych — miały dbać ków pracuje nad tym, by wyprodukować rakiety
0 pokój powszechny. Nigdy więcej wojen — to i tanki, zamiast oddać swe siły i umiejętności na
wydawało się oczywiste i pewne. Inne organiza­ rzecz produkcji zaspokajającej potrzeby ludzi.
cje światowe — jak UNESCO — miały szerzyć Twórczość i praca zostają w ten sposób zniewo-
oświatę w całym świecie, a ponadto być świeckim lońe.
sumieniem świata w zakresie jakości życia
1 współżycia ludzi na wszystkich kontynentach. Bogaci i biedni
Uroczyste deklaracje takich międzynarodowych
organizacji stanowiły optymistyczny i odpowie­ Świat jest podzielony. Są strefy zamożności i stre­
dzialny program działania dla przyszłości, który fy biedy, strefy bogactwa i marnotrawstwa i stre­
odczytujemy dziś z rozczarowaniem. fy nędzy. Są narody, które żyją w marnotraw­
Cóż się bowiem stało? Wyrosły wszędzie prze­ stwie i są ludy żyjące na granicy wegetacji pro­
szkody, powstały wokoło zagrożenia, ogromnemu wadzącej do śmierci. Jak przezwyciężyć te nie­
natężeniu uległy wielorakie konflikty. Oto obraz sprawiedliwości? Jak planować i jak realizować
współczesnej cywilizacji świata. nowy ład gospodarczo-społeczny? Wiemy, że jest
to zadanie bardzo trudne, nie dostrzegamy postę­
Człowiek i Wszechświat pu w usiłowaniach w tym kierunku, podejmowa­
nych przez liczne konferencje i instytucje: Jak
Czy jesteśmy naprawdę panami Ziemi — jak nam uwolnić narody rozwijające się od ciężaru gospo­
to obiecywano w biblijnych przekazach i prome­ darki prymitywnej, od ogromnych długów zacią­
tejskiej filozofii Bacona, a następnie technokra­ ganych w państwach kapitalistycznych, od uleg­
tów? Czy też raczej niszczymy tę wątłą podsta­ łości wobec kolonizatorskiej tradycji państw bo­
wę naszego istnienia we Wszechświecie, zatruwa­ gatych? Ale nożyce różnic między światem boga­
jąc ziemię, wody, atmosferę. Dostrzegamy już dziś tych i światem biednych rozwierają się coraz bar­
dość wyraźnie ekologiczną katastrofę naszego dziej. A gdy dodamy, iż właśnie w biednych kra­
świata, nieodwracalne wyniszczenie środowiska jach obserwuje się największy przyrost ludności,
naturalnego, trudne perspektywy naprawy. Ra­ przyszłość staje w czarnych barwach. A to jest
porty składane przez uczonych rządom i między­ przyszłość całej Afryki, Ameryki Południowej
narodowym organizacjom ukazują przerażające i Środkowej, a także Azji.
wymiary katastrofy. Przed laty Heidegger postu­
lował, by człowiek czuł się pasterzem bytu, a nie Faszyzm, który się odradza
jego panem. Nie wydaje się, abyśmy byli skłonni
do takiej reorientacji naszej postawy. Wręcz prze­ Zwycięstwo nad faszyzmem wydawało się osta­
ciwnie — program „wojen gwiezdnych” wskazuje, teczne. Ale lata, które upłynęły od czasu zniszcze­
iż każdy krok nasz w kosmos ma być krokiem nia potęgi hitlerowskiej, przekonały o czymś in­
zniszczenia. A tu, na Ziemi, nikt nie umie po­ nym. Krwawe dyktatury w różnych krajach Ame­
wiedzieć, jak ograniczyć uboczne skutki industria­ ryki Łacińskiej, a także w Afryce Południowej
lizacji, trujące skutki nowoczesnej agrotechniki, zachowały, a nawet wzmocniły swą siłę. W nie­
jak zreformować straszliwe aglomeracje miast-gi- których krajach zniszczono ustrój demokratyczny,
gantów. Musimy budować mieszkania, skoro mi­ w innych rozniecono wojny domowe, które trwa­
liard ludzi nie ma dachu nad głową, musimy roz­ ją od lat, podsycane z zewnątrz. Wprawdzie Eu­
budowywać przemysł i intensyfikować rolnictwo, ropa rozprawiła się zwycięsko z faszystowskim
skoro głód jest losem milionów — ale technika dziedzictwem w Hiszpanii, w Portugalii, w Grecji,
i chemia niosą truciznę dla wszystkich. ale na jej rubieżach przejął to dziedzictwo Izrael,
prowadząc z Arabami walkę, która od dawna
Wojny i zbrojenia przekroczyła granice obrony koniecznej.
Jednak największe niebezpieczeństwo odradza­
Kronikarze mówią, iż wbrew optymistycznym na­ jącego się faszyzmu ujawnia się w polityce Sta­
strojom lat czterdziestych (Nigdy więcej wojny!) nów Zjednoczonych. Pozornie twierdzenie takie
nie było na Ziemi ani jednego dnia spokoju. może się wydawać fałszywe. I oczywiście faszyzm
Wciąż trwały krwawe zmagania o różnym zasię­ amerykański nie występuje w tej postaci, jaką
gu. Ale nasz lęk odnosi się do grożącej wojny miał we Włoszech czy w Niemczech. Jego szata
jądrowej i chemicznej, wojny totalnej. Wyścig jest odmieniona, ale jego treść pozostała. Istota
zbrojeń pochłania miliardowe sumy, które idą na faszyzmu, jak ją ukazywały dzieje ludzkości —
stracenie, a mogłyby przecież zasilić fundusze nie­ faszyzm nie jest przecież zjawiskiem lat dwu­
zbędne dla celów pokojowych, dla ochrony zdro­ dziestych i trzydziestych naszego stuelcia, a
wia, dla upowszechnienia oświaty, dla odwrócenia Mussolini słusznie sięgał do rzymskiej symboliki
klęski głodu. Za cenę jednej łodzi podwodnej czy — opiera się na założeniu, iż ludzie dzielą się na
jednego bombowca można by utworzyć tysiące rasę panów i rasę niewolników czy barbarzyńców.
Ci pierwsi mogą, a nawet powinni czynić z tymi
drugimi, co zechcą, doprowadzając ich eksploata­
cję do eksterminacji. Działalność ta legitymowana
jest wolą wyższych instancji — Boga, historii, cy­
wilizacji — którym służą „panowie”. W faszyz­
mie amerykańskim rolę czystości rasowej, będą­
cej usprawiedliwieniem faszyzmu niemieckiego, ze starych roczników
podejmuje mit „praw człowieka”, realizowany
rzekomo w USA i wymagający surowego sądu O WYPRAWIE NA KSIĘŻYC
I O SAMYM KSIĘŻYCU
nad wszystkimi innymi, którzy jego wymagań po­
dobno nie spełniają. W imię tego mitu USA po­ Sprawa zorganizowania wyprawy na Księżyc
dejmują wielką misję dziejową, prezentowaną przestała być mrzonką literacką. Znamy dziś takie
źródła energii, które są w stanie przenieść ciała,
jako służba ludzkości, a która w istocie jest tylko będące tej energii siedliskiem, z Ziemi na Księżyc
cyniczną zasłoną, okrywającą imperialistyczne in­ lub jeszcze dalej. Każdy z czytających domyśla się,
teresy tego państwa, właśnie tak, jak nowa Eu­ że mowa jest o tak głośnej dziś energii atomowej.
ropa miała być stworzona przez narodowy socja­ Włodzimierz Zonn
lizm, tale jak od wieków nowy ład miał być dzie­ „Problemy” nr 1/1947
łem tych nadludzi, opanowujących i niszczących PIERWSZA POŁOWA XX WIEKU
wszystkich innych — niewolników, barbarzyńców
i heretyków. Powołanie się na misję tworzenia ta­ [...] Zastanówmy się nad rolą nauki w tych latach.
v Wystarczy przypomnieć sobie nakłady książek po­
kiego ładu było zawsze cyniczną zasłoną idealis­ pularnonaukowych i czasopism, bijące wszystkie
tyczną, okrywającą realne, egoistyczne interesy. dotychczasowe rekordy („Problemy” i ich olbrzy­
Ten rodzaj faszyzmu, jaki prezentują reakcyjne mi nakład pominę skromnie); ta niezwykła po-
kręgi społeczeństwa i władzy w Stanach Zjedno­ czytność świadczy, iż ludzie zaczęli naukę drama­
czonych, jest szczególnym zagrożeniem zwłaszcza tyzować, wyznaczać jej rolę w życiu tak wielką
i tak wszechstronną, że stało się konieczne, w
dlatego, iż rzadko bywa rozpoznawany i demas­ imię własnego interesu każdego człowieka, zbliżyć
kowany. się do niej.
Były już co prawda w historii ludzkości okresy
charakteryzujące się bujnością życia umysłowego,
Terroryzm buntu i terroryzm przemocy ale żaden z nich nie mógł równać się co do za­
sięgu z tym, czego obecnie jesteśmy świadka­
mi. [...]
Bardzo niepokojącym zjawiskiem naszych czasów Rok kończy się i kończy się pół wieku.
jest terroryzm. Występuje on wciąż z większym Czegóż mamy życzyć drugiej jego połowie? Jeśli
nasileniem, ogarnia coraz więcej krajów. Rosną 0 mnie chodzi, życzę mu opanowania fotosyntezy.
więc obawy o przyszłość. Są one tym bardziej To znaczy życzę mu odebrania zielonym listkom
usprawiedliwione, iż spodziewać się można, że wyłącznego — jak dotychczas — monopolu na pro­
dukcję pożywienia. [...]
terroryści uzyskają dostęp do nowoczesnych środ­ Sprawdziłoby się proroctwo (jeszcze jedno) H.G.
ków rażenia, a więc do broni jądrowej, a także Wellsa; odkrylibyśmy sposób produkowania synte­
i do tajnych systemów komputerowych. Widzie­ tycznej żywności. Nie przetwarzania, lecz produ­
liśmy to już na ekranach kin, ale możemy nie­ kowania! Byłoby to prawdziwe „pożywienie bo­
gów”. Fantazja? Przypomnijmy sobie, że nie kto
długo zobaczyć w rzeczywistości. Terroryzm przy­ inny jak Albert Einstein twierdził, iż nie wierzy, by
bierze wówczas niezwykle groźne rozmiary. ludzie naszej epoki zdołali wyzyskać praktycznie
Łatwo oczywiście potępiać terroryzm z punktu energię jądra atomowego. Zresztą sam to przy­
widzenia moralnego. Jednak potępienie takie nie pomniał pisząc: „Rzeczywiście, nie powiedziałem
tego, iż będzie ona wyzwolona w naszych czasach.
jest skuteczne, ponieważ źródła terroryzmu są Wierzyłem tylko, iż jest to teoretycznie możliwe”.
różnorakie i głębokie. Niesprawiedliwości i krzyw­ Jeśli w drugiej połowie naszego stulecia wypro­
dy, poczucie słabości w walce z potężnym wro­ dukuje się sztuczną żywność, ludzkość uniezależni
giem skłaniają do akcji godnej potępienia, ale je­ się w ten sposób od roślin, zwierząt, klimatu, uro­
dzajów czy nieurodzajów, gleby i... pracy na roli
dynie możliwej. 1 przy hodowli. [...]
Powinniśmy jednak zdawać sobie sprawę, iż Tadeusz Unkiewicz
przeciw temu terroryzmowi buntu organizowany „Problemy” nr 12/1950
jest terroryzm państwowy, terroryzm przemocy. METRO WARSZAWSKIE
W iluż to krajach świata rośnie ta eskalacja
dwóch terroryzmów, jakże dramatyczne formy /.../ Niejeden zapewne raz spotykaliśmy się z
przybiera w, Afryce, Azji, na froncie zmagań arab- twierdzeniem, że w ustroju wielkiego miasta układ
komunikacyjny jest jak gdyby układem krwionoś­
sko-izraelskich! Z jaką siłą występuje w niektó­ nym lub nerwowym organizmu miejskiego, jest
rych krajach starej Europy, jakimże dramatycz­ koniecznym elementem jego codziennego życia
nym przykładem jest los północnej Irlandii! Rze­ i prawidłowego rozwoju.
czywistością powszednią jest w wielu krajach [...] A mimo to... jakże trudno i opornie idzie
wprowadzenie jakichkolwiek zmian, zwłaszcza
Ameryki Łacińskiej. przez zastosowanie Metra, zmierzających przecież
do ulepszenia istniejących układów komunika­
Powierzchowna jedność świata i dialog cyjnych i do usprawnienia masowego transportu
osobowego w mieście.
porozumienia -> [...] Właśnie mija 7 lat od chwili, gdy grupa
entuzjastów przystąpiła do opracowywania projek­
Alternatywą dla terroryzmu mógłby być dialog tu stołecznego Metra, wielkiej inwestycji komuni­
kacyjnej, godnej nie tylko nowej Warszawy, ale
porozumienia. Ale w dzisiejszym świecie trudno nowej Polski, nowej epoki. [...]
o warunki do jego prowadzenia. Dialog wymaga „Problemy” nr 9/1952
bowiem zarówno różnorodności, jak i tożsamości.
staje coraz ostrzej przed ludźmi naszych czasów.
Jakie życie jest godne człowieka? O jakim życiu
można twierdzić, iż jest wartościowe? Jakie jest
naprawdę szczęśliwe? Jak powinny się układać
proporcje między dyrektywą „mieć” i dyrektywą
„być”? Jak rozstrzygać konflikt między heroiczną
i hedonistyczną motywacją postępowania? Jak
wiązać uczestnictwo społeczne z jednostkowym
planem życia? Jak wiązać perspektywy tworzone
przez moje „ja” i perspektywy wyznaczane przez
drugiego człowieka? A więc jak łączyć kategorie
„ja, ty, my”, a z drugiej strony kategorie „wy
i oni”?
Te i podobne pytania są problemami wszystkich
ludzi, na różnych poziomach filozoficznego uogól­
nienia. Gdzie można szukać odpowiedzi? Wielkie
systemy religijne dają pewną odpowiedź, ale og­
raniczoną w społecznym zasięgu. Wielkie religie
Nie ma dialogu tam, gdzie istnieją tylko różnice. świata, nawet jeśli podejmują starania w tym kie­
I nie ma diologu tam, gdzie panuje identyczność. runku, raczej zawodzą. Dramatyczne konflikty
Czy w dzisiejszym świecie jest możliwe takie po­ współczesnego świata dzieją się poza ich zasię­
wiązanie różnic i podobieństw, odrębności i wspól­ giem, a dyrektywy, jakie formułują, mają trady­
noty, przeciwieństw i zgodności? Niełatwo w to cyjny i mało skuteczny charakter. Tam gdzie —
uwierzyć. Bo świat współczesny jest powierz­ jak w przypadku niektórych kierunków islamu —
chownie ujednolicony przez sytem komunikacji duchowni podejmują działania polityczne i mo­
i informacji, przez sieć gospodarczych interesów ralne, czynią to agresywnie i fanatycznie. Fascy­
i zależności, przez polityczną przemoc. Ale nie nujący urok tzw. mądrości Wschodu działa tylko
jest powiązany głębiej. Wręcz przeciwnie. Ma­ na znudzonych i zagubionych Europejczyków. Nie
terialno-technicznemu jednoczeniu świata towa­ ma znaczenia bardziej powszechnego. A właśnie
rzyszy rozpowszechnienie modelu życia charakte­ 0 takie znaczenie chodziłoby najbardziej w tych
rystycznego dla bogatych krajów uprzemysłowio­ czasach tak trudnych i dezorientujących, w tej
nych. Ten standard życia konsumpcyjnego jest epoce spektakularnego postępu, której ludzie czu­
pożądany przez wszystkich, a zwłaszcza przez kra­ ją się zagubieni. Moraliści z surowością traktują
je biedne i zacofane. „Amerykański styl życia” współczesne zdziczenie obyczajów, zachwianie
jest przedmiotem marzeń i pożądań, niweczących moralnych zasad współżycia, lekkomyślności
możliwe wartości życia lokalnego; burzy on spo­ 1 egoizm drapieżny, łatwość użycia, uległość wo­
łeczne tradycje i moralne zasady, narusza rodo­ bec pokus narkomanii. Ale można by raczej dzi­
we czy narodowe obyczaje i tożsamość plemien- wić się, dlaczego tak wielu ludzi jeszcze żyje do­
no-narodową, rozkłada własną żywą kulturę. Mi­ brze, niż martwić się, że tylu żyje źle. Bo w koń­
liony ludzi tracą zakorzenienie w tradycjach włas­ cu dlaczego mamy żyć dobrze?
nej kultury, nie uzyskując pełnego włączenia w
krąg cywilizacji nęcącej, ale obcej. Pozostają oni
„w zawieszeniu”, jako „gastarbeiterzy świata” na­ Nadzieje naprawy
wet i wówczas, gdy uda się im uzyskać nieco lep­
szą posadę, zazwyczaj w międzynarodowych or­ Trudności i zagrożenia rozwoju nowoczesnej cy­
ganizacjach. wilizacji nie są jednak naszym losem nieuchron­
nym, są wyzwaniem. Wyzwaniem skierowanym
Czy będziemy umieli jednoczyć świat w trybie do ludzi, aby podjęli dzieło naprawy w tym za­
dialogu autentycznych i różnorodnych kultur, a kresie, w jakim jest ono możliwe. Gdy wiemy
nie metodą ujednolicenia niweczącego bogactwo już, iż wbrew optymistycznym teoriom automa­
życia „ludzkiej rodziny”, tak różnej, a przecież tycznego postępu — rozwój cywilizacji nie jest
tak jednorodnej w głównych treściach? Czy po­ samoczynnie dziejącym się dobrodziejstwem, ale
trafimy zająć postawę hinduskiego filozofa, gdy wymaga odpowiedzialnego kierowania, daje moż­
mu ukazywano bogactwo materialne uprzemysło­ ność podejmowania odpowiednich działań. Dziś
wionego świata? Wiem — powiedział on, iż ma­ wiemy już, iż nawet rozwój nauki może nie być
cie znacznie więcej aut, telewizorów, lodówek jednoznacznie dobry, ponieważ owoce postępu
i innych dóbr tego rodzaju, ale chciałbym wie­
dzieć, czy więcej ludzi w tamtych społeczeństwach naukowego są wykorzystywane przez siły impe­
rializmu. W tych warunkach nauka, która cieszyła
żyje w uśmiechu? się niepodzielnym zaufaniem ludzi, okazuje się
siłą przynoszącą dobro, ale także i wielkie zagro­
żenia.
Wielkie systemy ideowe — jak żyć?
Potrzeba wypracowania programu naprawy cy­
Problem jedności świata w jego różnorodności, wilizacji współczesnej i sterowania jej dalszym
problem ideologii konsumpcyjnej, i jej rozpow­ rozwojem staje się coraz powszechniejsza i coraz
szechniania prowadzi nas do szczególnie ważnych bardziej wyraźna. Podejmują te zadania wielkie
zagadnień jakości życia oraz czynników, które ją organizacje międzynarodowe, od Organizacji Na­
mogą kształtować. Komlpeks pytań zasadniczych rodów Zjednoczonych poczynając; liczne organi­
zacje wyspecjalizowane, jak UNESCO czy FAO,
działają we właściwych sobie dziedzinach życia.
Liczne są instytucje nierządowe, takie jak Klub
Rzymski czy regionalne i światowe instytuty, po­
dejmujące badania w zakresie pokoju, ochrony
środowiska, problematyki nowego ładu gospodar­
czego. Ich działalność mobilizuje opinię publiczną.
Powstaje masowy ruch w obronie pokoju, prze­ ze starych roczników
ciw zbrojeniom, zwłaszcza nuklearnym. Organi­
zują się obrońcy środowiska, a ruch „Zielonych”
rozszerza się w świecie. W środowisku młodzieży „PROBLEMY” PRZYCZYNIŁY SIĘ
dojrzewają krytyczne opinie o współczesnej sy­ DO URATOWANIA ŻYCIA DZIECKA
tuacji świata, rodzą się wizje nowego, „pożądane­
go” społeczeństwa, postulaty globalnego rozwiąza­ Na Z)eździe Mikrobiologów, który odbył się na
jesieni ub.r. u> Gdańsku, zreferowano niezmiernie
nia trudności i usuwania zagrożeń. ciekawy przypadek.
Po przeczytaniu w nrze 2/1949 r. „Problemów"
Trudno ocenić efektywność tych dążeń. Zapew­ artykułu prof. Ludwika Hirszfelda pt. „Tajemnice
ne w różnych dziedzinach jest ona różna. Opty­ kropli krwi" do Zakładu Mikrobiologii Lekarskiej
Uniwersytetu Wrocławskiego zgłosiła się kobieta,
miści sądzą, iż długotrwałość okresu pokoju — która miała sześcioro donoszonych, lecz martwo
zwłaszcza w Europie — zawdzięczamy powszech­ urodzonych dzieci. Badania wykazały, że chodzi o
nej woli ludzi manifestujących przeciw wojnie. typowy przypadek anemii hemolitycznej z silnymi
Pewne sukcesy można też zanotować w dziedzi­ przeciwciałami we krwi matki. W klinice wroc­
nie ochrony środowiska naturalnego. Nie jest już ławskie) wyjęto dziecko za pomocą cięcia cesar­
skiego, aby nie dopuścić do zatrucia płodu w łonie
dziś możliwa jego lekkomyślna dewastacja, a po­ matki, i dokonano pełnej transfuzji wymiennej.
lityka inwestycyjna zaczyna wkalkulowywać og­ Tak więc po urodzeniu poprzednio sześciorga do­
romne koszty jego ochrony czy rewalidacji w bu­ noszonych, lecz martwych dzieci, tym razem mat­
dżety planów urbanizacyjnych i przemysłowych. ka wróciła do domu z siódmym wyratowanym.
Dziecko ma już przeszło pół roku i rozwija się
pomyślnie. X.
„Problemy” nr 1/1950
Wychowanie dla innego jutra świata
O DYSKUSJĘ NAUKOWĄ 1 SPOŁECZNĄ
Ten obraz sytuacji współczesnej cywilizacji pro­ NAD PROBLEMEM ZAPORY WODNEJ
wadzi nas bezpośrednio do problematyki wycho­ NA DUNAJCU W CZORSZTYNIE
wania, a w szczególności do koncepcji wychowa­ „Panie jakże to z tą zaporą — prędko będą nas
nia dla przyszłości. Gdy przed laty sądziliśmy, iż przesiedlać?" — takie ł tym podobne pytania spo­
główna treść wychowania zawierać się powinna w tykają prawie codziennie już od sześciu lat „czło­
programie przysposobienia młodego pokolenia do wieka z młotkiem”, czyli geologa opracowującego
udziału w nowoczesności, teraz sądzimy, iż eduka­ zagadnienia naukowe w pasie skałkowym doliny
Dunajca w okolicach wsi Czorsztyna, Niedzicy,
cja dla przyszłości powinna przede wszystkim Frydmana, Maniów, Dębna czy Harklowej. 11
ukazywać bezdroża i zagrożenia współczesnej cy­ Zagadnienie jest ważne i dojrzało do naukowej
wilizacji oraz możliwe sposoby jej naprawy. i społecznej dyskusji nad właściwym rozwiązaniem
problemu wodnego górnego biegu Dunajca. W żad­
nym wypadku nie powinno tu być jednostronnej
Jeśli cywilizacja światowa znajdzie się na roz­ decyzji czy osobistych ambicji projektantów, lecz
drożu i jeśli dalszy jej rozwój po drodze dotych­ muszą być uwzględnione wszystkie „za i prze­
czasowej doprowadzić może do wielu klęsk, a na­ ciw”. [...]
Wartości materialne, które możemy uzyskać w
wet i do katastrofy totalnej, to uczynić trzeba wyniku budowy zapory w Czorsztynie, nie powin­
wszystko, aby przekonać ludzi i zjednać ich do ny nam jednak w żadnym przypadku przysłonić
rozumnych i wspólnych akcji naprawy i odnowy. strat, które niewątpliwie będą konsekwencją
W tych perspektywach układają się zadania przekształcenia wielkiego regionu górnego biegu
wychowania. Konieczny jest sojusz wychowaw­ Dunajca w zbiornik wodny.
Spośród najważniejszych są to:
ców z tymi wszystkimi siłami społecznymi, które a. Straty materialne.
— jak wskazywaliśmy — mobilizują ludzi do wal­ b. Straty kultury.
ki o lepszą przyszłość świata, przyszłość inną niż c. Straty przyrody żywej.
d. Straty przyrody nieożywionej. [...]
teraźniejszość. Nie wyobrażamy już sobie, iż jutro Budowa wielkich gospodarczych i przemysło­
świata będzie kontynuacją naszego dzisiaj, tyle wych obiektów planu rozwoju kraju nie może sta­
że będzie pod każdym względem piękniejsze, bo­ wać w kolizji ze wzrastającymi potrzebami kultu­
gatsze, bardziej wygodne. Wręcz przeciwnie, wie­ ry ludzi pracy. Okolice Pienińskiego Parku Naro­
rzymy, iż jutro świata będzie mogło być inne, to dowego, gdzie z roku na rok wzrasta masowy ruch
turystyczny, wypoczynkowy, sportowy i kuracyjny,
znaczy wolne od zagrożeń i kląsk dzisiejszych, bu­ muszą być zachowane w stanie możliwie jak naj­
dowane wspólnym rozumnym wysiłkiem ludzi bardziej naturalnym. Do celów energetycznych na
chroniących swe życie i jego wartości. Wychowa­ wielką skalę można korzystać z innych odcin­
nie powinno przygotowywać do udziału w two­ ków doliny Dunajca, jak np. z pozbawionego więk­
szych wartości krajobrazowych czy naukowych re­
rzeniu takiego innego jutra świata. jonu Jazowska, gdzie już od dawna istnieje doku­
mentacja geologiczna dla projektowanej zapory. [...]
I właśnie taki jest nowy, zmieniony sens kon­
cepcji wychowania dla przyszłości. Mgr inż. Krzysztof Birkenmajer
„Problemy” nr 12/1955
Bogdan Suchodolski
O niektórych problemach
interesujących „Problemy”
Kazimierz Ostrowski
Z okazji 40-lecia pisma jeden z naszych naistarswrh •
profesor doktor habilitowany,
Zakład Histologii i Embriologii snuje swoje i nie tylko swoje refleksje na temat ro i ^tazem Autorów
Instytut Biostruktury AM, dycznych i tzw. polityki rozwoju nauki w świecie i J V?łu .nau*< biome-
Warszawa
były roztrząsane ostatnio w wielu miejscach i na ró’ ^pzawV te
w związku z dyskusją o roli inteligencji w społeczeństwie poziomach

Nauki biomedyczne rozwijają się w świecie w


tempie zawrotnym. Futurolodzy przewidują, że
po erze rozwoju i przeniknięcia do życia codzien­
nego i warsztatów naukowych nowoczesnej elek­
troniki przyjdzie era oparta na postępach nauk
biomedycznych. Tak więc po rewolucji przemysło­
wej XIX w., spowodowanej wprowadzeniem ma­
szyny parowej i elektryczności, i po trwającej
właśnie rewolucji wywołanej przez elektronikę
spodziewana jest rewolucja biomedyczna.

Czytelnicy „Problemów”, którzy towarzyszą roz­


wojowi nauki od 40 lat, powinni być świadomi
zarówno tego, co się dzieje ria świecie w różnych
dziedzinach nauki, jak i sytuacji w kraju. Odczu­
cia ludzi pracujących w dziedzinie nauk biome­
dycznych w kraju są jednoznaczne. Jesteśmy opóź­
nieni w stosunku do nauki światowej od 20 do
25 lat. Odczucia te nie są jedynie wyrazem na­
stroju czy słabej kondycji psychicznej. Od wielu
lat istnieje znane w każdym laboratorium wydaw­
nictwo Instytutu Informacji Naukowej, działają­
cego w Filadelfii, z którego dowiadujemy się za­
równo o bieżących publikacjach, jak i o sytuacji
w poszczególnych działach nauki światowej. Ana­
lizy takie są prowadzone właśnie na podstawie
publikacji, ich wpływu na rozwój i postęp wie­
dzy, a obejmują okresy 10—20 lat. Pozycja Polski
w tych analizach jest mizerna. Są jedynie dwie to pozwalają na kontynuowanie prac badawczych
dziedziny, w których nauka polska zajmuje zna­ na niezłym poziomie nawet w trudnych warun­
czącą pozycję w nauce światowej: astronomia i kach materialnych. Braki w dostępie do literatury,
fizyka teoretyczna. Obie dziedziny bardzo trudne, w wyposażeniu, w odczynnikach są tak duże, że
bardzo wysublimowane pod względem konieczne­ nie pozwalają na inny rodzaj pracy jak w koope­
go aparatu myślowego i matematycznego, i do racji z nowoczesnymi ośrodkami zagranicznymi.
tego niewiele mające wspólnego z tak głoszoną
chwałą nauki stosowanej. Dyskusje prowadzone z licznych okazji, a prze­
de wszystkim z okazji przygotowań do III Kon­
W dziedzinie nauk biomedycznych, praktycznie gresu Nauki, usiłują stworzyć jakiś program po­
biorąc — prócz pojedynczych znaczących publi­ prawy sytuacji. Jedną z najważniejszych, stale
kacji — nie istniejemy. Dlaczego? Odpowiedź jest podnoszonych spraw jest dofinansowanie nauki,
w sferach naukowych powszechnie znana, wyraź­ by mogła służyć narodowi zarówno prestiżem, jak
niej lub mniej wyraźnie formułowana, ale z re­ i szeroko pojętymi usługami. Sprawa nie jest
guły nie przyjmowana do świadomości społecznej. prosta, a z braku środków pomijane są pewne
Naszym jedynym kapitałem są dobrze wykształ­ problemy oczywiste, które warto przypomnieć.
cone kadry. Te kadry naukowe są skupione w Analizy epistemologiczne, dotyczące badań nad
niewielkiej liczbie instytutów i zakładów wyż­ nauką i jej rozwojem, wykazały znane zależności,
szych uczelni. Są to te ośrodki, które dzięki swo­ niechętnie przyjmowane do świadomości powszech­
jej aktywności zdołały wypracować i utrwalić nej, zwłaszcza przez tych, którzy łożą środki fi­
liczne kontakty z ośrodkami zagranicznymi. One nansowe na naukę. Otóż nie ma zależności linio­
wej pomiędzy nakładami na naukę a jej rozwo­
jem i uzyskiwanymi wynikami. Prościej mówiąc,
nie jest tak, że jeżeli da się dwa razy więcej pie­
niędzy, to będzie dwa razy lepiej w nauce. Is­
tnieje bowiem pewien krytyczny poziom finanso­
wania, poniżej którego nic sensownego w nauce
się nie dzieje. Przekroczenie tego poziomu wa­
runkuje, ale nie gwarantuje możliwości rzeczy­
wistego postępu w badaniach. Można tę sprawę ze starych roczników
ująć bardziej drastycznie: nie zawsze sensowne
jest walczenie o to, by pieniądze łożone na naukę RADIO—GAZETA DRUKOWANA W DOMU
wynosiły nie jeden, a półtora procent dochodu
narodowego, jeżeli te półtora procent nie spełnia­ Otóż możemy już mieć gazety, pisma, książki, a
nawet mapy drukowane „własnoręcznie” we
ją wymogu wystarczającego finansowania. Nakła­ własnym domu, w swojej własnej prywatnej dru­
dy na naukę, niższe od owej wartości krytycznej, karni, mieszczącej się na małym stoliczku nocnym.
zostają zmarnowane, a co gorsze — wywołują w Możliwe to jest dzięki wynalezieniu sposobu prze­
społeczeństwie niesprawiedliwe przekonanie o nie­ syłania materiałów drukowanych drogą radiową
(ale także przewodową). Na przykład 4 strony nor­
wydolności nauki i jej pracowników w ogóle. malnej gazety odbiornik taki drukuje w ciągu 15
minut. Jakość druku i ilustracji przesyłanych w
ten sposób jest zdumiewająca.
Ci, którzy znają tego typu zależności, próbują Dzieje się to mniej więcej w ten sposób. Re­
omijać je w inny sposób, głosząc, że należy dać dakcja pisma nawija gotowy egzemplarz gazety
pieniądze jednemu dobremu ośrodkowi, by się na bęben tak zwanego „analizatora”. Gdy ten
rowijał, godząc się na wegetowanie innych. Otóż obraca się, foto-komórka analizuje stronę linia
po linii, zamieniając litery, cyfry i ilustracje na
z badań, które cytowałem, wynika, iż rozwój da­ wahania prądu.
nej dziedziny wiedzy w jakimś kraju czy regionie Odbiorniki ustawione u abonentów w mieszka­
świata wymaga nie tylko uzyskania i przekrocze­ niach (zupełnie tak samo jak odbiorniki radiowe)
nia krytycznej wartości finansowania, ale także zamieniają je znów w prąd o zmiennym natęże­
niu, który idzie do tak zwanego rejestratora (zu­
krytycznego frontu badań. Chodzi o to, że muszą pełnie tak samo jak w odbiorniku radiowym
istnieć niezależne, współzawodniczące ze sobą, idzie do głośnika), jest to rolka papieru przesu­
wystarczająco liczne grupy badaczy, którzy pro­ wająca się między dwoma metalowymi ostrzami.
wadząc niezależne prace, warunkują ich rozwój Pod wpływem prądu metal przechodzi z ostrza na
przez dyskusje, współzawodnictwo (także o pie­ papier i tam osadza się, czerniąc papier silniej
lub słabiej w zależności od wahań prądu. 1 oto
niądze) i ambicje, często bardzo osobiste. gazeta jest w domu! Znika potrzeba kolportażu,
znika ogromna strata czasu, znikają olbrzymie
koszty. Wiadomości sensacyjne, czy pilne mogą
Cóż na tym tle można powiedzieć o naszym być nadawane natychmiast. Znikają maszyny dru­
kraju i krajach o podobnej wielkości i zasobach? karskie, olbrzymie budynki i dotychczasowy tryb
Można powiedzieć to, co widać gołym okiem: w pracy redakcyjnej. [...]
krajach dużych, silnych ekonomicznie i łożących „Problemy” nr 2/1949
na naukę znajdują się wiodące ośrodki naukowe.
Czy mamy więc zrezygnować z własnych progra­ MASZYNA ZAMIAST SERCA
mów badawczych i własnych ambicji? Nie, ale
z logiki sytuacji wynika, iż jedyną realną szan­ [...] Crafoord i Anderson skonstruowali maszynę,
są — prócz optymalnego doinwestowania instytu­ która jest jakby pierwszym krokiem na tej nowej
a fantastycznej drodze medycyny, mianowicie za­
cji lokalnych — jest włączenie się do nauki przez stępuje serce i płuca. Zastępuje je wprawdzie na
duże N oraz szeroko zakrojona i rozsądnie prowa­ czas krótki i w sposób jedynie częściowy, niemniej
dzona polityka współpracy międzynarodowej. pozostaje faktem, że po raz pierwszy wyręczono
organizm ludzki w niezwykle ważnej jego czyn­
ności życiowej.
Polityka naukowa i nauka to dwie różne spra­ Maszyna sercowo-płucna pozioala na wyłączenie
wy, choć bardzo silnie z sobą powiązane. Spójrz­ serca z krwiobiegu na czas potrzebny do wyko­
my więc, co się dzieje po 40 powojennych latach nania na nim operacji w sposób bezkrwawy, utrzy­
mując w tym czasie stały dopływ sztucznie utle­
w naukach biomedycznych w świecie. Dwa kie­ nianej krwi do mózgu. [...]
runki rozwoju są tak oczywiste, że nazwanie ich Czy można by sobie wyobrazić zupełne zastąpie­
będzie banałem. Największy impet badań nauko­ nie chorych płuc lub serca przy pomocy tej ma­
wych istnieje obecnie w dwóch dziedzinach — szyny? Na razie nie, bo po pierwsze — podtrzy­
muje ona tylko pewien odcinek krążenia, po dru­
biologii molekularnej i biotechnologii. Obie te gie — duża ilość krwinek zostaje w niej zniszczo­
dziedziny są bardzo ściśle z sobą powiązane tech­ na, po trzecie — praca płuc i serca w organiz­
nikami badawczymi i sposobem działania. mie jest dużo bardziej złożona niż praca wyżej
opisanego przyrządu. Gdybyśmy więc kiedyś chcie­
li wprawiać sobie sztuczne serca, musielibyśmy
„Problemy” wielokrotnie przedstawiały zagad­ nauczyć się naśladować naturę w sposób dużo bar­
nienia z zakresu rozwoju nauk biomedycznych dziej dokładny. Ale puszczając nieco wodze fan­
i fragmenty badań. Prace te prowadzone są tak tazji, kto wie, czy kiedyś rola lekarza nie upo­
dobni się do roli mechanika, zastępującego zużyte
szerokim frontem, że zakres ich nie bardzo daje części maszyny przez nowe, a przysłowie, że natu­
się ściśle zdefiniować. Znane powiedzonko doty­ ra jest najlepszym lekarzem, stanie się nieak­
czące definicji i zakresu biologii molekularnej gło­ tualne.
si, iż „biologią molekularną jest to, co robią bio­ Krystyna Węgrzynowska
lodzy molekularni”. W istocie biolodzy moleku­ „Problemy” nr 3/1949
larni zajmują się głównie aparatem genetycznym
komórek i sposobem jego działania. Ostatnim nie­ w dziedzinie nauki to laboratorium, jak i sukce­
zwykle ważnym i efektywnym osiągnięciem bio­ sów techniczno-ekonomicznych, jakimi może po­
logii molekularnej jest odkrycie onkogenów, a szczycić się Bell Company, jest — zdaniem spra­
więc genów, od których aktywności zależy trans­ wozdawcy z „Naturę” — znakomity poziom pra­
formacja nowotworowa normalnych komórek. Bio­ cowników naukowych, świetne warunki pracy
technologia ma na celu wyzyskanie aparatu gene­ oraz... niemieszanie się administracji firmy w
tycznego i biochemicznego komórek i tkanek dla sprawy warsztatu naukowego. Sprawozdawca
otrzymania cennych, często unikalnych produk­ „Naturę” w tym ostatnim punkcie widzi przewagę
tów, których inną drogą nie można uzyskać wcale Bell Company nad innymi dużymi firmami, które
albo w bardzo niewielkich ilościach, przy nakła­ „sterują” pracami zaangażowanych przez siebie
dzie ogromnych kosztów. Tą drogą uzyskuje się naukowców. Ten przykład jednej firmy jest, być
tak cenne leki, jak insulina, interferony i peptydy może, najlepszym modelem „planowania” prac
o dużej aktywności biologicznej. naukowych.
Rozwój tej dziedziny jest tak burzliwy, a kon­ Prowadząc, jak widać w minorowym tonie,
kurencja tak duża, że firmy farmaceutyczne do­ refleksje z okazji 40-lecia „Problemów”, nie mam
słownie wyrywają wyniki z rąk badaczy. Postę­ zamiaru skoncentrowania uwagi na jakimś posz­
powi biotechnologii towarzyszy postęp po prostu czególnym temacie czy osiągnięciu nauk biome­
technologiczny. Oto przykład: w badaniach z dzie­ dycznych, a raczej oceniam ogólną sytuację w tej
dziny biologii molekularnej i biotechnologii po­ dziedzinie. Do tych uwag ogólnych, dotyczących
trzebne są czyste preparaty odcinków DNA, które naszej sytuacji w dziedzinie biologii molekularnej
zostają wprowadzone do wybranych komórek, by i biotechnologii, należy dodać kilka słów na temat
uruchomić aparat transkrypcji i translacji komó­ równie ważnego i równie zaniedbanego w kraju
rek i uzyskać białko, czyli polipeptyd, którego zagadnienia: komputeryzacji nauki. Nie jest moim
sekwencje aminokwasowe odpowiadają wprowa­ zamiarem przepisywanie treści licznych artykułów
dzonemu do komórki polinukleotydowi, czyli od­ publicystycznych omawiających sprawę kompute­
cinkowi DNA. Obecnie istnieją firmy oferujące ryzacji życia i produkcji. W nauce posiadanie
automaty, które mogą być obsługiwane przez lu­ i posługiwanie się komputerami to sprawa tkwie­
dzi „nie znających się zupełnie ani na chemii nia w społeczności naukowej lub wyłączenia się
kwasów nukleinowych, ani na chemii białek”. z niej. Może warto zacząć od wymienienia skom­
Aparaty te są automatycznymi urządzeniami pro­ puteryzowanych systemów informacji naukowej.
dukującymi z pojedynczych nukleotydów łańcu­ Systemy te mają obecnie zakres światowy, a ko­
chy stanowiące fragmenty DNA według wybra­ rzysta się z nich równolegle — żeby nie powie­
nej przez badacza sekwencji. Równolegle istnieje dzieć: zamiast — z bibliotekami. Systemy te,
także aparatura automatyczna, do której wlewa oparte na przekazywaniu informacji drogą łącz­
się czyste roztwory aminokwasów i po zaprogra­ ności satelitarnej, pozwalają na korzystanie ze
mowaniu uzyskuje się automatyczną syntezę łań­ zbiorów bibliotek narodowych, i to bibliotek, któ­
cucha polipeptydowego, czyli białkowego, o z gó­ re nie tylko zbierają czasopisma, ale potrafią prze­
ry ustalonej sekwencji aminokwasów. Taka auto­ kazać do systemu informatycznego zawartą w
matyczna synteza prowadzi do polinukleotydów nich treść.
złożonych z 40 aminokwasów, a wydajność maszy­
ny sięga 98n/0. Kiedyś za to, co robią owe auto­ Na drugim biegunie komputeryzacji znajduje
maty, dawano Nagrody Nobla i na tych właśnie się sprzęt pracujący lokalnie, niemal na stole la­
pracach oparta jest budowa tych urządzeń. boratoryjnym, taki jak wagi, wirówki, liczniki ra­
dioaktywności, żeby nie wymienić elektronicznych
Polityka naukowa i finansowanie nauki jest maszyn do pisania, które pozwoliły na wydatne
bardzo bliskie pojęciu sterowania nauką. zmniejszenie liczby laborantów i maszynistek po­
trzebnych do obsługi laboratoriów. Niezawodność,
A propos sterowania nauką dla uzyskania bez­ czułość i dokładność nowego instrumentarium jest
pośrednich i korzystnych gospodarczo zastosowań: nieporównywalna w zestawieniu ze sprzętem tra­
istnieje duże amerykańskie konsorcjum przemys­ dycyjnym.
łowe, noszące nazwę Bell Company, od nazwiska
wynalazcy telefonu. Jak każdy przyzwoity i no­ Komputeryzacja medycyny w szczególności sta­
woczesny przemysł, także to konsorcjum ma la­ ła się dziś problemem naukowym. W dziedzinie,
boratoria badawcze, znane w świecie nauki jako która jest frontem badań nowych układów kom­
Bell Laboratories. To laboratorium jest znane puterowych, a mianowicie w dziedzinie sztucznej
z dwóch rzeczy. Po pierwsze, z tego, że w wyniku inteligencji, prowadzone są intensywne badania
prac prowadzonych w tym laboratorium przyzna­ nad układami i programami komputerowymi, któ­
no 6 (!!!) Nagród Nobla w dziedzinie fizyki; po re wspomagać będą lekarzy w diagnozie i prowa­
drugie, obiegowej wartości nabrało stwierdzenie dzeniu pacjentów. Te wysoce specjalistyczne pro­
kierownika tego laboratoriufti, że gdyby zaanga­ gramy są na razie zupełnie unikalne. Istotne jest
żował do prowadzenia badań piątego pod wzglę­ to, że modelowane są zgodnie ze sposobem rozu­
dem jakości fizyka, to takie postępowanie ujdzie mowania człowieka i wsparte ogromną ilością
mu na sucho, ale gdyby to był fizyk piętnasty pod wiedzy faktologicznej wprowadzonej do pamięci.
względem jakości, to byłaby to zwykła strata Nie są to programy rozwiązujące zagadnienia po
czasu. Usiłuje więc zaangażować drugiego lub prostu potęgą swoich możliwości obliczeniowych;
trzeciego najlepszego w kraju fizyka, zaś współ­ służy temu elastyczny program umożliwiający po-
zawodniczy z najlepszymi ośrodkami akademicki­
mi. Źródłem sukcesów, jakimi może poszczycić się Clqg d o ln y na itr. U
WYROK Z WYPRZEDZENIEM

Dwadzieścio minut po wylądowaniu - Komitet powitalny - burknął. -


statku więziennego na nowojorskim Mogłem się domyśleć. Ciągle ta sama
lotnisku pozwolono dzienikarzom wejść cholerna Ziemia.
na pokład. Kotłujqc się i popychajqc WILLIAM TENN
Przewrócił się na brzuch i sięgnął
prowadzqcych ich strażników szli głów­ ręką niżej. Poklepał po twarzy niskie­
nym korytarzem: na czele reporterzy i go mężczyznę, który chrapał na pryczy
komentatorzy, z tyłu za nimi ekipy TV tuż pod nim. — Otto! — zawołał. —
obciążone swoim sprzętem, który - Ottuchna-Setuchna, obudź się! Wo­
choć przenośny — wciqż jeszcze sporo łają nas!
ważył. Henck usiadł natychmiast, podwija­
Minęli grupkę pilotów w czarno-czer­ Jeden ze starszych i bardziej zna­ jąc nogi tak jak Crandall, jeszcze za­
wonych mundurach Międzygwiezdnej nych komentatorów uniósł ostrzegawczo nim otworzył oczy. Podniósł prawą rę­
Służby Więziennej, którzy oddalali się dłoń. — Słuchaj Anderson, bez sztu­ kę do gardła pokrytego siatką zygza­
szybko w przeciwnym kierunku. Czeka­ czek. Statek spóźnił się z lądowaniem kowatych blizn, pbdobnych kształtem
ły na nich przyjemności pięciu wol­ o pół godziny, a nam przez kwadrans I kolorem do tej na czole Crandalla.
nych dni na planecie, zanim po raz zawracano głowę na pomoście. Gdzie Ręka nie miała dwóch palców: środ­
kolejny odleci statek wypełniony no­ orfi sq, do diabła? kowego i wskazującego.
wym transportem więźniów. Anderson przyglądał się, jak ekipy - Henck melduje się posłusznie,
Zniecierpliwieni dziennikarze ledwie TV rozpychają się przy kracie robiąc sir — powiedział ochryple potrząsając
rzucili okiem na te bezbarwne posta­ miejsce dla siebie i dla sprzętu. Wy­ głową, po czym utkwił oczy w Cran-
cie, których życie płynęło w ciągłym dłubał resztkę jedzenia zza trzonowe­ dallu.
ruchu między jednym a drugim krań­ go zęba. - A, to ty, Nick. Co się dzieje?
cem Galaktyki. Ostatecznie losy i przy­ - Przyjechaliśmy, Ottuchna-Setuchna
gody ludzi z MSW zostały już opi­ — Wampiry — wymamrotał — banda
wygłodniałych wampirów czekających - powiedział wyższy mężczyzna z gór­
sane setki razy - aż do znudzenia. nej pryczy. - Jesteśmy na Ziemi. Przy­
Materiał na bombowy artykuł krył się na swego trupa. — Przez chwilę ważył
pałkę w dłoni, potem z łoskotem prze­ gotowali nasze karty zwolnienia. Jesz­
dalej. ciągnął nią tam i z powrotem po cze pół godziny i będziesz mógł wlać
W głębi, we wnętrzu statku, strażni­ kracie. - Crandall! — ryknął. - Henckl w siebie tyle koniaku, wódki, piwa i
cy rozsunęli olbrzymie drzwi i szybko Baczność, wystąp! whisky, na ile starczy ci forsy. Koniec
odskoczyli na bok, by uniknąć strato­ z „czajem", koniec z zacierem z ro­
wania. Dziennikarze stłoczyli się przy Okrzyk został podjęty przez strażni­ dzynek w małej puszce pod łóżkiem.
wielkiej stalowej kracie biegnącej od ków, którzy miarowo i spokojnie prze­ Koniec, Ottuchna-Setuchna.
podłogi do sufitu, która zamykała duże chadzali się po więziennym wybiegu Henck odchrząknął i Opadł z powro­
więzienne pomieszczenie. Ich rozbiega­ kręcąc przy tym młynka pałkamf. Po­ tem na plecy. — Za pół godziny, ale
ne, pożądliwe oczy spotkały się z po­ tężne, zakrzywione ściany odbiły wo­ nie teraz, więc po co mnie zbudziłeś?
ru zaledwie ciekawymi spojrzeniami łanie, przydając mu jeszcze — mocy. Za kogo mnie masz? Za jakiegoś ma­
mężczyzn ubranych w szare, prosto - Crandall! Henck! Baczność, występ. łego złodziejaszka ze zwykłym, 'poprzs-
skrojone kombinezony. Ludzie ci leże­ Nicholas Crandall usiadł podwija­ stępczym wyrokiem, za szczyla, któąr
li lub siedzieli na wielopiętrowych pry­ jąc nogi no pryczy umieszczonej na czeka na zwolnienie trzęsąc tyłkiem i
czach, które - szereg za szeregiem - piątej kondygnacji. Skrzywił się. Drze­ nie mogąc zmrużyć oka? Nick, ja właś­
•zapełniały wnętrze ładowni. Każdy z mał właśnie i przetarł oczy dłonią, by nie śniłem o tym, jak załatwię Elsę w
nich ściskał w ręku — niektórzy kur­ odpędzić resztki snu. Przez grzbiet rę­ zupełnie nowy, naprawdę świński spo­
czowo, niektórzy pieszczotliwie — mały ki przebiegały trzy równoległe proste sób.
pakunek, starannie owinięty w jasno- blizny. Zbrązowiałe ze starości, wyglą­ - Klawisze się wściekają - powie­
brązowy papier. dały, jakby zostawiły je szczęki Jakie­ dział spokojnym, ściszonym głosem
~ Dowódca strażników spokojnie prze­ goś zwierzęcia. Tuż nad oczami różo­ Crandall. — Słyszysz? Wołają nas, cie­
chadzał się po drugiej stronie kraty wiła się jeszcze świeżością inna o bie i mnie.
wydłubując spomiędzy przednich zę­ dziwnym zygzakowatym kształcie. W Henck uniósł się ponownie, nasłu­
bów resztki śniadania. środku lewego ucha widniała idealnie chiwał chwilę i skinął potakująco gło­
— Cześć, chłopaki - odezwał się. - okrągła dziurka. Gdy rozbudził się na wą. — Jak to jest — zapytał — że
Kogóż to szukacie? Może nie wiem, dobre, podrapał się w nią, wyraźnie tylko klawisze galaktyczni mają takie
co? zirytowany. głosy?
- To wymóg służby — zapewnił go Nie skrzywdzą was. Możecie odejść, - W porządku, jesteśmy gotowi,
Crqndal|. — Jeśli chcesz zostać galak­ 0 ’Brien. Proszę tutaj — wtrącił się telewizyjny
tycznym klawiszem, musisz mieć wyma­ Głos miał dobroduszny, o na twa­ sprawozdawca. — I uśmiechnijcie się,
gane minimum wykształcenia, wyma­ rzy szeroki, miły uśmiech. Gdy niższy panowie. No, szeroki, szczeiy
gany wzrost, a do tego jeszcze ohyd­ stopniem strażnik zasalutował i od­ uśmiech.
ny świdrujący pod czaszka głos. Ina- szedł, mózgiem Crandallo wstrząsnęła Crandall i Henck wyszczerzyli się
ęzej nie masz szczęścia, musisz zostać fala wspomnień o Andersonie z cza­ posłusznie. Razem pojawiły się trzy
na Ziemi, choćbyś miał nie wiem jak sów trzymiesięcznej podróży z Proxima uśmiechy, bo Anderson przyłączył się
paskudny charakter; możesz najwyżej Centauri na Ziemię. Anderson kiwający do owej rozradowanej grupki.
użerać się ze starszymi paniusiami za­ powoli głową, gdy biednego Minelli — Dwie kamery wyskoczyły z objęć
trzymując ich helikoptery, jeśli za Steve Minelli, tak się chyba nazywał - operatorów: jedna zoczęła krążyć nad
wolno je prowadza. przepędzono pałkami między dwuszere­ nimf, druga zawisła nieruchomo przed
Strażnik zatrzymał się pod nimi i giem strażników za to, że poszedł bez ich twarzami. Kamerzyści kontrolowali
gniewnie uderzył w jeden z metalo­ zezwolenia do ubikacji. Anderson chi­ swój sprzęt na odległość dzięki małym
wych słupów podtrzymujących wielo­ choczący na chwilę przed tym, jak pudełkom z przełącznikami, które trzy­
piętrową pryczę. — Crandall! Henck! kopnął w krocze posiwiałego więźnia mali w rękach. Zapaliła się czerwona
Pamiętajcie, że wciąż jesteście więź­ za rozmowę w kolejce po jedzenie. lampka na przodzie jednej z kamer.
niami. Jeżeli zaraz nie wystąpicie, to Anderson...
wlezę do was i tak z wami popracuję, - Szanowni państwo, drodzy telewi­
Cóż, w każdym razie facet miał jaja. dzowie — potoczyście zagaił sprawoz­
że się wam stare czasy przypomną! Wiedział, że ma na pokładzie dwóch
- Tak, sir! Schodzimy, sir! — wy­ dawca. - Znajdujemy się na pokładzie
przed-przestępców, którzy odsłużyli wy­ statku więziennego „Jean Valjean",
mamrotali pośpiesznie i jedocześnie rok za morderstwo. Ale prawdopodob­
zaczęli schodzić w dół, z pryczy na który właśnie wylądował na nowojor­
nie wiedział też, że nie będą ryzyko­ skim lądowisku. Przybyliśmy tutaj, by
pryczę, ściskając w rękach owinięte w wać jego zamordowania, niezależnie
brązowy paprer cywilne ubrania, któro spotkać dwóch ludzi, dwóch szczegól­
od tego, jak nienawistnie będzie z ni­ nych ludzi, którzy dobrowolnie odsłu­
nosili kiedyś na wolności i które już mi postępował. Nikt nie zaciąga się
niedługo będą mogli znowu nałożyć. żyli całą karę za morderstwo i. mają
dobrowolnie do piekła po to, żeby teraz prawo całkowicie legalnie po­
- Słuchaj Otto — podczas schodze­ ukręcić łeb jednemu z diabłów.
nia Crandall pochylił się nad niskim pełnić jedno morderstwo no głowę.
— Czy musimy odpowiadać na te Już za parę chwil zostaną zwolnieni
mężczyzną i zaszeptał mu w ucho cha­ pytania, sir? — ostrożnie i badawczo
rakterystycznym dla więźniów szybkim po odsłużeniu pełnych siedmiu lat
zapytał Crandall. więzienia na obcych planetach i będą
! stłumionym głosem. — Zabierają nas
na spotkanie z chłopakami z prasy i Szeroki uśmiech szefa strażników mogli zabić każdego człowieka w Sy­
TV. Zasypią nas tam pytaniami. W jed­ przygasł odrobinę. - Powiedziałem, że stemie Słonecznym, bez obawy przed
nej sprawie musisz trzymać gębę na oni was nie skrzywdzą. Ale inni mo­ jakąkolwiek karą. Przyjrzyjcie się im
kłódkę... gą. Wciąż jeszcze mogą, Crandall. uważnie, drodzy państwo, może zapo­
- Telewizja i prasa? Dlaczego my? Chciałbym oddać przysługę tym dżen­ lują oni na jednego z was!
Czego od nas chcą? telmenom z prasy, a wy przecież bę­ Po wyrażeniu tego radosnego przy­
dziecie grzeczni i zgodni, co? puszczenia sprawozdawca przerwał na
- Bo jesteśmy sławni, tępaku. Do­
czekaliśmy się końca kicia i wychodzi­ Nieznacznie wskazał brodą na dy­ chwilę, a kamery skierowały obiektywy
my. Ilu ludziom to się udało? A teraz żurkę i podrzucił w ręku pałkę. na dwóch ludzi odzianych w więzien­
s ł u c h a j ! Jeśli spytają, na kogo po­ — Tak, sir — odpowiedział Crandall, ną szarość. Potem znów ukazały spra­
lujesz, zamknij się i uśmiechaj. Nie a Henck przytaknął gwałtownie. — wozdawcę, który zwrócił się do niższe­
odpowiadaj na to pytanie. Rozumiesz? Będziemy zgodni, sir. go z nich.
Nie mów im, za morderstwo na kim Psiakrew — pomyślał - szkoda, że - Jak się pan nazywa? - zapytał.
dostałeś wyrok, bez względu na to, co to morderstwo jest mi tak potrzebne! - Przed-przestępca Otto Henck,
powiedzą. Nie mogą cię zmusić. Ta­ Pamiętaj o Stephonsonie, chłopcze, 525514 — odpowiedział nawykowo
kie jest prawo. tylko o Stephensonie. Nie o Ander­ Ottuchna-Setuchna, trochę jednak za­
sonie, nie o 0'Brienie, o nikim: spra­ skoczony tym, że mówią mu „pan”.
Henck zatrzymał się na chwilę o - Jakie to uczucie — powrócić?
półtorej pryczy od podłogi. — Ależ wa do załatwienia to Frederick Stod-
dard Stephanson! - Wspaniałe, po prostu wspaniałe.
Nick, Elsa wie! Powiedziałem jej o tym - Co pan zrobi zaraz po zwolnie­
tego dnia, kiedy się zgłosiłem. Ona Podczas gdy ekipy telewizyjne przy­ niu?
wie, że tylko dla niej mogłem pójść gotowywały sprzęt po drugiej stronie Henck zawahał się, spojrzał nieśmia­
do kicia za morderstwo. kraty, obaj więźniowie odpowiadali na ło na Crandallo.
- Ona wie, ona wie, o c z y v y i ś c i e , wstępne, nieuniknione pytanie repor­ - Pójdę się najeść - odpowiedział.
że wie. — Crandall zaklął krótko i pra­ terów prasowych. - Jak pana traktowano, gdy był
wie niesłyszalnie. - Ale nie może tego - Jakie to uczucie - powrócić? pan więźniem?
udowodnić, ty cholerny pijaczyno! Je­ - Wspaniałe, po prostu wspaniałe! - O, całkiem nieźle. Tak jak można
żeli powiesz to publicznie, będzie mia­ - Co zrobicie zaraz potem, gdy was było się spodziewać.
ła prawo uzbroić się i zastrzelić cię, zwolnią? - Tak dobrze, jak mógł się spodzie­
gdy się pojawisz — to będzie samo­ — Pójdę się najeść (Crandall). wać przestępca, co? Chociaż w grun­
obrona. Póki tego nie powiesz, nie mo - Uchleję się (Henck). cie rzeczy nie jest pan przestępcą,
prawa; jest wciąż twoją biedną żonką, - Uważajcie, żeby nie trafić z po­ lecz, przed-przestępcą?
której przyrzekłeś miłość, wierność i wrotem za kratki jako po-przestępcy Henck uśmiechnął się, jakby po raz
opiekę. A jeśli chodzi o publiczność... (to jeden z reporterów). — Ogólny pierwszy usłyszał to określenie.
Strażnik machnął pałką ku górze' i wybuch zdrowego śmiechu, w którym - To prawda, sir. Jestem przed-prze­
wzięli udział wszyscy, dziennikarze, stępcą.
przeciągnął nią po plecach obydwu. szef strażników Anderson, Crandall i
Spadli na podłoqę i skulili się, gdy Henck. - Zechce pan powiedzieć naszym
warczał nad nimi: - Pozwoliłem wam - Jak obchodzono się z wami, gdy widzom, z czyjego powodu zamierza
na pogaduszki, co? P o z w o l i ł e m ? pan zostać przestępcą?
byliście więźniami?
Słuchajcie, przyjemniaczki, jeśli trafi — O, cakiem nieźle (Crandall i Henck spojrzał z wyrzutem na spra­
się wolna chwila przed wypuszczeniem, Henck razem, spoglądając uważnie na wozdawcę, który zachichotał gardło­
zabiorę was do dyżurki na jeszcze je­ wo — i samotnie.
pałkę Andersona).
den duży seans. A teraz zabierać się! — Czy któryś z was chce powiedzieć, - A może zmienił pan swoje zamia­
Umykali przed nim posłusznie jak kogo zamierza zamordować? (Milcze­ ry co do niej lub co do niego?
para kurcząt przed rozżartym owczar­ nie). Chwila milczenia. Potem sprawoz­
kiem. Przy okratowanych drzwiach w — Czy któryś z was zmienił decyzję dawca powiedział nieco nerwowo:
końcu aresztu strażnik zasalutował i i nie zomierza popełniać morderstwa? - Odsłużył pan siedem lat na peł­
zameldował: - Przed-przestępcy, Ni­ (Crandall spojrzał w zamyśleniu w nych niebezpieczeństw obcych plane­
cholas Crandall i Otto Henck, sir. górę, a Henck w dół). Jeszcze jeden tach, przygotowując je na przyjęcie
Szef strażników Anderson odsaluto- wybuch śmiechu, tym razem z domiesz­ kolonistów. To najwyższy wymiar kary
wał niedbale. — Są tu faceci, którzy ką zakłopotania. Crandall i Henck nie przewdziany przez prawo, prawda?
chcą wam, chłopaki, zadać parę pytań. roześmieli się. - Tak jest, sir. Uwzględniając po-
trqcenie za odbycie wyroku z wyprze­ nagle odprężył się i uśmiećhnqł. Sta­ ry telewizja stworzyła wykorzystujqc
dzeniem, za morderstwo można do­ rał się uśmiechnqć jak najszerzej, tak okazję powrotu dwóch - policzcie:
stać najwyżej siedem lat. by pokazać jak najwięcej zębów i Jak dwóch! - przed-przestępców - zabój­
— Zapewne jest pan zadowolony, że najmniej radości. ców.
nie wróciliśmy do czasów kary głów­ - Zauważyłem już jednq dużq zmia­ Teraz właśnie, według wszelkiego
nej? Wtedy cala rzecz byłaby pozba­ nę — odpowiedział. - Sposób, w jaki prawdopodobieństwa, można ujrzeć na
wiona sensu. A więc, panie Henck kamery poruszajq się i sq kontrolowa­ ekranie rozmowę z ziemskim urzędni­
albo raczej przed-przestępco Henck - ne przez mały aparacik w ręku opera­ kiem Międzygwiezdnej Służby Więzien­
bo chyba wciąż jeszcze powinienem tora. Ta sztuczka nie była znana wte­ nej, wylewnie spełniajqcym funkcję
zwracać się do was w ten sposób — dy, gdy opuszczałem Ziemię. Ktokol­ rzecznika prasowego, który nauczył się
mam nadzieję, że powiecie naszym wiek to wymyślił, musi być bardzo języka socjologii.
drogim telewidzom, co było najbar­ zdolny. — Proszę mi powiedzieć, panie rzecz­
dziej przerażajqcym doświadczeniem, - Ach, tak? - sprawozdawca rzucił niku — zapyta spiker prowadzqcy pro­
jakie przeżyliście podczas odbywania okiem za siebie. — Chodzi panu o gram (inny spiker, poważniejszy, z in­
kary? * urzqdzenie zdalnego sterowania Step­ telektualnym zadęciem) — jak często
— No — zastanowił się Henck - naj­ hensona? Wynalazł je Frederick Stod- przed-przestępcy skazani za morder­
gorzej było chyba na Antaresie VIII dard Stephonson jakieś pięć lat temu. stwo powracajq po odbyciu pełnego
w drugim obozie, do którego trafiłem, Dobrze mówię, Don, to było pięć lot wymiaru kary?
gdy zaczęły się rozmnażać wielkie osy. temu? — Zgodnie z danymi statystycznymi
Na Antaresie VIII sq wielkie osy, tak - Sześć lat - odpowiedział kame­ ' - w tym miejscu szelest papierów i
ze sto razy większe... rzysta. - Wszedł na rynek pięć lat te­ szybki rzut oka w dół — zgodnie z
— I wtedy straciliście dwa palce pra­ mu. danymi, możemy stwierdzić, że czło­
wej ręki? - Został w y n a l e z i o n y sześć lat wiek, który odbędzie pełnq karę za
Henck uniósł rękę i przyglqdał się temu - przetłumaczył sprawozdawca. - morderstwo z uwzględnieniem pięć­
jej przez chwilę z uwagq. — Nie. Pa­ Wszedł na rynek p i ę ć lat temu. dziesięcioprocentowego potrqcenia dla
lec środkowy... straciłem palec środ­ Crandall skinqł głowq. — Cóż, ten przed-przestępców, powraca średnio raz
kowy na Rlgela XII. Budowaliśmy tam Frederick Stoddard Stephenson musi na 11,7 lat.
pierwszy obóz więzienny i wykopałem być zdolnym, bardzo zdolnym człowie­ — Z pewnością zatem zgodzi się
śmieszny czerwony kamień z wypukło­ kiem. — Wyszczerzył się znowu do ka­ pan, że powrót dwóch takich osobni­
ściami na powierzchni. Szturchnąłem mery. P a t r z n a m o j e z ę b y — ków tego samego dnia jest wydarze­
go - no wie pan, żeby sprawdzić, czy pomyślał. — Wi e m, F r e d d y , ż e niem wyjqtkowym.
jest twardy - i czubek palca nagle m n i e w i d z i s z . P a t r z n a mo ­ —S z c z e g ó l n i e w y j q t k o w y m .
zniknął. Psst - i już. Potem zakaziło j e z ę b y i dr żyj . Inaczej wy z telewizji nie robilibyście
mi cały palec i lekarze musieli go od­ Wyglqdało na to, że sprawozdaw­ wokół tego tyle hałasu. — Teraz stłu­
ciąć. ca zmieszał się nieco. - Noo, tak - miony śmieszek, do którego posłusznie
Przy tym wszystkim miałem szczęście. powiedział. — Naturalnie. A teraz, pa­ przyłgeza się spiker.
Niektórzy - ma się rozumieć, że cho­ nie Crandall, co było najbardziej prze- — A co dzieje się z tymi, którzy nie
dzi o więźniów - trafili na większe rażajqcym doświadczeniem podczas ca­ wracajq?
kamienie. Ci faceci- potracili ramiona, łej... Szeroka, dobrze odpasiona dłoń
nogi, jednego nawet połknęło w ca­ gestykuluje wykwintnie. — Ginq. Albo
łości. To nie były kamienie, to było Gdy ekipy TV zwinęły swój sprzęt i
odeszły, reporterzy i komentatorzy pra­ rezygnuję. Tylko dwie możliwości. Sie­
żywe — i głodne. Na Rlgelu XII było dem lat na tych więziennych plane­
tego jok wszy. sowi skierowali na dwóch przed-prze-
stępców huraganowy ogień pytań, dzię­ tach to bardzo długo. Normy robocze
Palec wskazujqcy... Straciłem polec nie zostały obliczone dla maminsyn­
wskazujqcy w głupim wypadku na stat­ ki którym mieli nadzieję ubarwić swoje
relacje. ków, a środowisko — także. Można tam
ku, gdy przenoszono nas na... spotkać obce formy życia: od wirusów
Sprawozdawca pokiwał głowq ze - Co z kobietami w pana życiu? Ja­
kie książki, zajęcia, rozrywki zapełnia­ po stworzenia, które pożerajq jednym
zrozumieniem, odchrzqknqł i zapytał: kęsem dorosłego człowieka.
- Ale te osy, te gigantyczne osy na ły panu czas? Czy na planetach wię­
Antaresie VIII... To było najgorsze? ziennych byli ateiści? Dlatego właśnie strażnicy więzienni
Gdyby mógł pan przeżyć to wszyst­ dostaję tak wysokie pensje i tak dłu­
Ottuchna-Setuchna mrugał przez ko jeszcze raz... gie urlopy. W gruncie rzeczy, pan ro­
chwilę oczyma w stronę sprawozdawcy, zumie, nie znieśliśmy kary głównej,
zanim zrozumiał, o co chodzi. Nicholas Crandall uprzejmie i bez­
namiętnie odpowiadał na te pytania, zastąpiliśmy jq tylko społecznie uży-
— A, tak. No pewnie, że taki One a jednocześnie myślał o Frederlcku tecznq formą rosyjskiej ruletki. Każdy
składały swoje jaja w ciałach małp, Stoddardzie Stephansonie, który sie­ człowiek, który popełni lub zamierza
które żyły na Antaresie VIII. To nie dzi przed wypełniajqcym całq ścianę popełnić jedno ze szczególnie karygod­
było przyjemne dla małp, ale w ten ekranem swego luksusowego telewizo­ nych przestępstw, wysyłany jest na pla­
sposób małe osy miały co jeść, gdy ra. netę, gdzie jego praca służy dobru
dorastały. Wyładowaliśmy tam i okazo- Czy Stephenson wyłqczy go teraz? ludzkości i gdzie musi obrócić cały
ło się, że osy nie widzq żadnej różni­ Czy będzie siedział przed wygaszanym wysiłek na to, by wrócić cało lub po
cy między tymi antaryjskimi małpami a ekranem zostanawiajqc się nad pla­ prostu wrócić. Im poważniejsze prze­
ludźmi. Ludzie zaczęli zapadać się w nami człowieka, który miał szanse na stępstwo, tym dłuższy wyrok I tym
sobie i kiedy zabrano ich do przychod­ przeżycie jak jeden do dziesięciu ty­ mniejsze szanse na powrót.
ni na prześwietlenie, lekarze zobaczyli, sięcy i powrócił cudem po pełnych — Rozumiem. Powiedział par}, że
że pełno w nich... siedmiu latach spędzonych w więzien­ przed-przestępcy giną lub rezygnują.
— Dziękuję panu, panie Henck, ale nych obozach na czterech oszalałych Zechce pan wytłumaczyć widzom, jak
oso Herkimera została już co najmniej planetach? rezygnują i co to dla niech oznacza.
trzy razy opisana i pokazana naszym Czy Stephanson z zaciśniętymi usta­ Teraz rzecznik odchyla się na krześle,
telewidzom w programie „Klub Sied­ mi sprawdzi swój blaster, którego bę­ grube palce stykają się na tłustym
miu Słońc", który stacja nasza n ad a­ dzie mógł użyć jedynie w sytuacji brzuchu. — Widzi pan, przed-przestęp-
je - jak państwo z pewnościq pa­ oczywistej samoobrony? Inaczej narazi ca może wystąpić do inspektora wię­
miętają w każdq środę od dz!ewlqtej się na karę pełnego po-przestępczego ziennego o natychmiastowe umorzenie
do dziewiętnastej trzydzieści, ziemski wyroku za morderstwo, czyli na czter­ kary. To po prostu kwestia wypełnie­
czas standardowy. A teraz pan, panie naście lat piekła, z którego Crandall nia odpowiednich formularzy. Wtedy
Crandall: zechće pan odpowiedzieć, właśnie powrócił, bo nie potrqcq mu wycofuje się go z pracy i odsyła do
jakie to uczucie — powrócić? połowy kary za dobrowolne zgłoszenie domu najbliższym statkiem. Jest w
Crandall wystąpił i został poddany się przed popełnieniem zbrodni. tym następujący haczyk: unieważnia
prawłe takiemu samemu przesłuchaniu A może obezwładniony przerażeniem się cały odsłużony czas, nie daje on
jak jego towarzysz z więzienia. w kosztownym elastycznym fotelu bę­ żadnych praw. Jeżeli taki osobnik po
Była jednak różnica. Sprawozdawca dzie wpatrywał się posępnie- w roz­ zwolnieniu popełni przestępstwo, musi
zapytał go, czy spodziewa się, że na świetlony ekran, oszalały ze strachu, ale odbyć pełną karę. Jeżeli pragnie być
Ziemi zaszły jakieś duże zmiany. Cran- niezdolny oderwać oczu od niewątpli- ponownie zaliczony do przed-przestęp­
dałl miał już wzruszyć ramionami, ale wie dobrze zrobionego programu, któ­ ców, musi odsłużyć od początku pełny
u

wyrok z uwzględnieniem potrącenia. Ooo, niech ta nadęta tyczka chmie­ odwiedziny z kwiatkiem w ręku w za­
Trzech na czterech przed-przestępców lowa poci się ze strachu, modlił się kładzie odwykowym.
zwraca się o umorzenie kary już w w duchu. Ja nie będę się spieszył, — Bez obawy - zamruczał Ottuch-
pierwszym roku jej odbywania. Szybko a on niech skąpie się we własnym na-Setuchna w pustą szklaneczkę. —
można sobie obrzydzić te miejsca. pocie. Wyleczono mnie z tego. A w każdym
- Z pewnością - zgadza się spi­ Dziennikarze starali się wycisnąć z razie to ostatni kieliszek, zanim ją
ker. - A jeśli chodzi o potrącenia z. nich jakąś sensacyjną historię aż do załatwię. Tak to sobie uplanowałem,
kary? Są ludzie, którzy uważają, że to chwili, gdy megafon u góry zachrypiał Nick. Jeden drink, żeby uczcić powrót,
rodzaj zachęty dla przed-przestępców. i ogłosił: - Więźnowie, przygoto­ a potem Elsa. Nie po to przeszedłem
wać się do wyjścia. Zgłaszać się do przez te siedem lat, żeby zawalić spra­
Na ulizaną twarz wypełza grymas wę tuż przed wypłatą.
nieskrywanej złości, który ustępuje biura inspektora w grupach po dzie­
miejsca pogardliwemu uśmiechowi. - sięciu, w kolejności wyczytanych na­ Odstawił kieliszek. — Siedem lat,
Są to, obawiam się, ludzie, którzy zwisk. Dyscyplina więzienna wciąż z jednego śmierdzącego piekła do
choć kierują się dobrymi intencjami, obowiązuje. Arthur, Augluck, Crandall, drugiego. A przedtem dwanaście lat
nie mają -pojęcia o współczesnej kry­ Ferrara, Fu-Yen, Garfinkel, Graham, z Elsą. Dwanaście lat ćwiczyła na mnie
minologii i penologii. My nie chcemy Henck... wszystkie swoje brudne gierki i śmia­
zniechęcać przed-przestępców. My chce­ Pół godziny później w cywilnych ła mi się w twarz, bo - tak mówiła -
my ich z a c h ę c a ć , by zgłaszali się ubraniach schodzili w dół głównym jest moją żoną i według prawa może
do nas. korytarzem statku. Pokazali kartę zwol­ mnie załatwić, kiedy chce, bo muszę
nienia strażnikowi na pomoście, po­ jej dawać tyle, ile chce, i jeszcze
Proszę pamiętać o trzech czwartych słali uśmiech, wciąż Jeszcze służalczy. mam być z tego zadowolony. A jeśli
przed-przestępców, którzy zwracają się Andersonowi, który zawołał przez llumi- ośmieliłem się wstać z klęczek i cho­
o umorzenie kary Już podczas pierw­ nator: - Hej, chłopaki, wracajcie do dzić na własnych nogach - bęc, zna­
szego roku. Są to osobnicy na tyle nas szybko I — i kłusem zbiegli po po­ lazła sposób, żeby mnie wsadzić.
rozsądni, że starali się uzyskać po­ chylni na powierzchnię planety, której
trącenie z wyroku. Nie będą więc tacy Te tygodnie w pudle, zanim Elsa
nłe widzieli przez siedem lat wypeł­ powiedziała sędziemu, że może do­
głupi, by ryzykować pełny podwójny nionych cierpieniami f strachem.
wymiar kary, skore wystarczająco prze­ stałem wystarczającą nauczkę, że ena
konali się, te nie są w stanie wytrzy­ Kilku fotoreperterów ł dzlennfkorty chce ml dać jeszcze jedną szansę.
mać dwunastu miesięcy? Nie wspoml- siekało wciąż na nich, a jedna i ekip Błagałem Ją na kolanach, psiakrew,
■am nawet o tym, że mieli możność TV sostała przy trapie, by pokazać leżałem przed nią plackiem, żeby ml
edkryć wartość ludzkiego życia, ke- światu, jak wyglądają w chwili wyjścia dała rozwód. Nie mamy dzieci, Jest
nieczność współpracy międzyludzkiej ł na wolność. młoda, zdrowa — a ona śmiała ml się
zalety postępu cywilizacji w śwlede, Pytania, coraz te nowe pytania, aa w twarz. Kiedy chciała, żeby mnie za-
w którym szanse na przeżycie są takie które żądano odpowiedzi. Mogli tege pudłowali, płakała przed sędzią, ale
jak główne] wygranej w totolotku. uniknąć, gdyby zachowali się odpy­ gdy byliśmy razem, zaśmiewała się po
chająco, ale przychodziło Im to wciąż to, żebym się skręcał.
A ludzie, którzy nie występują e Jeszcze z trudem wobec Innych osób
umorzenie kary? Cóż, mają wiele czasu Utrzymywałem ją, Nick, słowo daję,
niż współwięźniów. oddawałem jej prawie każdego zaro­
na ochłonięcie z żądzy popełnienia
przestępstwa oraz Jeszcze większe Na szczęście dziennikarze zaintere­ bionego centa, ale to było za mało.
szanse, że zginą na próżno. Skoro w sowali się Innym przed-przestępcą, Ona lubiła patrzeć, Jak się skręcam.
k a ż d e j z tych kategorii powraca który zszedł wraz z nimi. Fu-Yen od­ Powiedziała mi to. No i dobrze,
tak niewielu przed-przestępców, by wy­ siedział dwa lata z potrąceniem za kto się teraz skręca? — Otto odchrząk­
stawić rachunek i popełnić zbrodni­ ciężkie uszkodzenie ciała. Tuż przed nął gardłowo. - Małżeństwo - to dla
czy czyn, korzyść społeczna jest po końcem kary stracił oba ramiona i jed­ durniów.
prostu olbrzymiał Sięgnijmy do da­ ną nogę w żrących torfowiskach Pro- Przez otwarte okno, przy którym sie­
nych liczbowych. cjona III t teraz kuśtykał w dół po tra­ dział, Crandall spojrzał w .dół na
Za pomocą Skali Lazarusa oszaco­ pie na jednej własnej i Jednej sztucz­ ruchliwe, wirujące poziomy nowojor­
wano, że od czasu wprowadzenia in­ nej nodze, niezdolny wesprzeć się na skiej metropolii.
stytucji przed-przestępcy I potrącenia poręczy. — Być może — powiedział zamyślo­
z wyroku procentowy spadek zabójstw Gdy pytano go z niemałym za­ ny. — Nie jestem pewien. Przez pięć
z premedytacją wynosł na Ziemi interesowaniem, jak przy swoich obec­ lat było dobrze w moim małżeństwie.
czterdzieści jeden procent; trzydzieści nych ograniczonych możliwościach za­ A później, nagle, wszystko się zepsuło.
trzy koma trzy na Wenus; dwadzieścia mierza spowodować zwykłe uszkodze­ — W końcu jednak dała cl rozwód —
siedem procent no... nia dała, o clężkłm nie wspominając, powiedział Henck. — Nie zatrzymywa­
Słaba, słabiutka pociecho dla Ste­ Crandall trącił Hencka łokciem I obaj ła cię.
phensona, z przyjemnością rozważał wspięli się szybko do Jedne| z wiszą­ — Och, Polly to nie była dziewczy­
Nicholas Crandall, te czterdzieści je­ cych nad lotniskiem taksówek po­ na, która kogoś by zatrzymywała. Mo­
den procent 1 te trzydzieści trzy koma wietrznych. Powiedzieli kierowcy, by że trochę pokręcona, ale chyba nie
trzy. On był w tej drugiej grupie - zawiózł Ich do baru, do Jakiegokol­ bardziej niż ja. „Śliczna Polly" woła­
był człowiekiem, który chciał zamordo­ wiek cichego baru w mieście. łem na nią, a ona na mnie — „Duży
wać Fredericka Stoddarda Stephanso- Ottuehna-Setuchna niemal załamał Nick”. Gwiazdy gasną, zgasłem i ja.
na ł miał - po temu wszelkie powody. się wobec możliwości wolnego wybo­ Ciągle starałem się wybić, później
Był resztką ułamka, która została po ru. — Nie mogę - wyszeptał. — Nick, próbowałem „ przerzucić się na hurto­
skracaniu i upraszczaniu. Po siedmiu psiakrew, tu jest za dużo do wypicia. wy handel — elektroniką razem z Ir-
latach powrócił cudem, by zażądać Crandall rozstrzygnął dylemat, za­ vem. Każdy mógł zauważyć, że nie zo­
zapłaconego z góry towaru. mawiając za niego. — Dwie podwójne stałem stworzony na milionera. To by­
On i Henck. Dwa śmieszne przed­ whisky — zwrócił się do kelnerki. — To ło chyba to. W każdym razie Polly
sięwzięcia obliczone na długą, bardzo wszystko. chciała odejść, a ja się zgodziłem.
długą metę. Elsa, żona Hencka... czy Gdy przyniesiono drinki, Ottuchna- Rozstaliśmy się w przyjaźni. Od czasu
ona też siedzi przed telewizorem jak -Setuchna wpatrzył się w kieliszek z do czasu zastanawiałem się, co też
ptak zahipnotyzowany przez węża? Czy tak czułym i tęsknym zdumieniem w ona...
ma rozpaczliwą nadzieję, że jakaś oczach, jakie może okazać ojciec na Coś lekko plusnęło, Jakby foka za-
wzmianka z ust rzecznika Między­ widok dorastającego syna, którego wachlowała płetwami w wodzie, Cran­
gwiezdnej Służby Więziennej wskaże ostatnio widział w pieluszkach. Ostroż­ dall spojrzał na stolik w chwilę po
jej, Jak uniknąć przeznaczenia. Jak nie wyciągnął drżącą rękę. tym, jak zielona, podobna do melona
ocalić się przed absurdalnie nieocze­ — Za śmierć naszych wrogów - po­ kula uderzyła o jego powierzchnię.
kiwaną katastrefą, która wychodzi na wiedział Crandall i wypił do dna. W tym samym również momencie
jej spotkanie? Przyglądał się, jak Otto popija mały­ ujrzał, jak dłoń Hencka podbija Ją I
Cóż, Elsa to sprawa Ottuchny- mi łykami, powoi! I ostrożnie, smaku­ ciska za okno. Z kuli wyciekły długie,
-Setuehny. Nieoh eteszy Się nią na jąc każdą kroplę. zielone nici, ale ona spadała Już
wiosny sposób; zapłaaił wystarczające — Uważaj - ostrzegł - bo wyjdzie wzdłuż ściany olbrzymiego budynku I
za ton przywilej. Ale Stophansea te ee te, że Jedyny kłopot, Jaki będzie spływające strugi nie napotkały żywe­
sprswa Ćrendafłe. mteto < tobę Elsa, to cotygodniowe go ciała, w które mogłyby się weżreć.
Kątem oka Crandall ujrzał wybiegc- troszczyć się o posiłki dla siebie. On sklep. Za wystawową szybą tkwił dum­
jącego z baru mężczyzną. Po pełnych nie chce komornego ani nic - to nie pożądany przedmiot.
lęku spojrzeniach krążących od ich wszystko w imię starej przyjaźni, dla­ Przy stoisku z papierosami zagadnął
stolika ku wejściu zorientował się, że tego że pragnie, żebym doszedł do sprzedawcę: - Jest dość tani. Czy aby
to właśnie ten człowiek rzucił kulą. czegoś w życiu. sprawny?
Widać Stephanson uznał, że warto go Czy taki cwaniak mógł mnie nie Sprzedawca wyprostował się. — Za­
śledzić i unieszkodliwić. przechytrzyć? Dopiero po dwóch la­ nim skierujemy egzemplarz do sprze­
Ottuchna-Setuchna nie widział po­ bach zorientowałem się, że musiał za­ daży, testujemy go dokładnie. Prowa­
wodu, by chełpić się własnym reflek­ instalować laboratorium w tym samym dzimy największą sieć sprzedaży deta­
sem. Już dawno temu nauczyli się błys­ tygodniu, w którym zaproponowałem licznej w Systemie Słonecznym i to
kawicznych ruchów — inaczej byliby lrvowi, żeby wykupił mój udział z In­ dlatego jest taki tani.
martwi, jak ci, których przeżyli. — teresu za parę setek kredytek. W koń­
Bomba z wenusjańskiego mlecza - - W porządku. Poproszę średni.
cu po co Stephensonowi, właścicielo­ I dwa pudełka ładunków.
zauważył Otto. - Cóż Nick, trzeba wi firmy maklerskiej, własne laborato­
przyznać, że facet nie chce cię zabić. rium? Ale kto ma głowę, żeby o tym Z blasterem w ręku czuł się o wiele
Chce tylko clę unieszkodliwić. myśleć, gdy stary kumpel interesuje się bezpieczniej. Miał do siebie zaufanie
- To w stylu Stephansona - zgo­ tobą, chce ci pomóc, okazuje cl przy­ zbudowane przez lata, gdy ratował się
dził się Crandall, gdy zapłacili ra­ jaźń? przed różnymi stworami dzięki napię­
tym jak postronki nerwom; wiedział,
chunek i szli ku wyjściu mijając rząd Otto westchnął. - No i on zagląda że potrafi uskakiwać, wyślizgiwać się,
twarzy, które dopiero teraz zaczęły do ciebie co parę tygodni. A później,
blednąc. - Nigdy nie zrobiłby tego robić uniki. Ale dobrze byłoby móc
w jakiś miesiąc po tym, jak skończy­ oddać cios. A skąd mógł wiedzieć,
sam. Wynająłby jakiegoś oprycha i to łeś robotę, zamyka cl drzwi przed no­
przez pośredników, bo oprych może kiedy Stephanson uderzy ponownie?
sem, zabiera projekty i materiały na Zameldował się pod fałszywym na­
wpaść I zacząć sypać. Ale i to byłoby inną melinę. Mówi ci, że zdąży to
zbyt niebezpieczne, a Stephanson nie zwiskiem — wybieg, o którym pomyślał
opatentować, zanim wyrysujesz drugi w ostatniej chwili. Że był tyle wart,
zaryzykuje po-przestępczego oskarże­ projekt, a poza tym to jego dom i on
nia o morderstwo. ile wszystkie wybiegi, przekonał się,
zawsze może stwierdzić, że clę subsy­ gdy chłopiec hotelowy po otrzymaniu
Tak sobie wykombinował: porcja diował, A potem śmieje ci się w napiwku powiedział: - Dziękuję, panie
wenusjańskiego mlecza I nie miałby . twarz, tak właśnie jak Elsa. I co ty
ze mną żadnych kłopotów do końca Crandall. Mam nadzieję, że dostanie
na to, Nick? pan swoją ofiarę.
moich dni. Mógłby nawet odwiedzać Crandall zacisnął wargi, gdy uświa­
mnie w przytułku dla nieuleczalnie Tak więc był osobistością. Każdy
domił sobie, jak dokładnie Otto Henck chyba wiedział, jak wygląda. Razem
chorych — przecież przysyłał mi na musiał zapamiętać całą opowieść. Ileż
każde Boże Narodzenie kartkę, gdy wziąwszy mogło to utrudnić mu dostęp
to razy zwierzali sobie plany zemsty do Stephansona.
siedziałem. Zawsze ten sam tekst: i wracali myślą do jej przyczyn? Ileż
„Ciągle się złościsz? Uściski. Freddy”. to razy powtarzali sobie, ciągle od no­ Podczas kąpieli polecił odbiornikowi
- Fajny gość z tego Stephansona - wa, te same odpowiedzi, potakiwania TV, by sprawdził w banku informacji
powiedział Ottuchna-Setuchna, roz­ i nawet te same wyrazy sprzeciwu. dossier osobowe. Stephanson był bo­
glądając się ostrożnie przy drzwiach, Nagle zapragnął uwolnić się od gaty I umiarkowanie ważny siedem
zanim wyszli z baru na piętnasty po­ obecności niskiego mężczyzny, nacie­ lat temu. Dzięki Przełącznikowi Ste­
ziom spacerowy. szyć się luksusem samotności. Dwa phansona - jak ci się to podoba:
- Taak, całkiem niezły. Trzyma cię poziomy niżej dostrzegł połyskliwy przełącznik S t e p h a n s o n a l musi
na smyczy i od czasu do czasu szar­ dach hotelu. być bogatszy i o wiele ważniejszy.
pie nią dla zabawy, żeby cię podraż­ — Chyba tu się zatrzymam. Trzeba Był. Odbiornik powiadomił Crandal-
nić. Widziałem, jak to robi, gdy mie­ pomyśleć o jakimś noclegu na dzisiaj. la, że w ostatnim miesiącu kalenda­
szkaliśmy w jednym pokoju w col­ Otto skinął głową, zgadzając się rzowym odnotowano szesnaście pozycji
lege^. Myślisz, że to mnie czegoś na­ raczej z jego nastrojem niż oświad­ informacyjnych odnoszących się do
uczyło? Pobiegłem do niego, gdy za­ czeniem. - Jasne. Rozumiem, jak się Fredericka Stephansona. Crandall za­
czął się walić cały ten Interes z hur­ czujesz. Ale masz tu luksusy: Capri- stanowił się chwilę i poprosił o
towym handlem elektroniką, który pro­ corn-Ritz. Co najmniej dwanaście kre­ ostatnią.
wadziłem razem z lrvem; to było dwa dytek na dobę. Była datowana na dzisiaj. - Frede-
lata po zerwaniu z Polly. rick Stoddard Stephanson, prezes Ste­
— Co z tego? Przez tydzień mogę phanson lnvestment Trust I Stephanson
Byłem przybity i chciałem z kimś po­ sobie pozwolić na wydatki, jeśli mam
gadać, więc opowiedriałem mu wszyst­ Electronics Corporation odleciał wczes­
ochotę. No i z moją przeszłością zaw­ nym rankiem do swego domku myśliw­
ko: że mój wspólnik to $knera, a Ja sze znajdę jakąś dorywczą pracę, gdy
jestem marzycielem I razem doprowa­ skiego w Środkowym Tybecie. Spo­
zostanę bez grosza. Dziś w nocy, dziewa się pozostać tam co najmniej
dziliśmy niezły mały Interes do stanu Ottuchna-Setuchna, potrzebuję luksu­
totalnego bankructwa. I wtedy dosze­ do...
sów. - Wystarczy! - krzyknął Crandall
dłem do tego przełącznika zdalnego
sterowania, na którego punkcie dosta­ — Dobra, dobra. Masz mój adres, przez drzwi łazienki.
łem bzika, i do tego, że chciałbym Nick? Będę u kuzyna. Stephanson bał sięl Ta nadęta tycz­
mieć trochę czasu, żeby rozwinąć ten — Wiem. Powodzenia z Elsą. Otto. ka chmielowa zgłupiała ze strachu! To
pomysł. — Dzięki. Powodzenia z Freddym. już było coś: w rzeczy samej to już
Hm... to na razie. była duża część zapłaty za te siedem
Ottuchna-Setuchna rozglądał się
niespokojnie dookoła, nie z obawy Niski mężczyzna odwrócił się szybko lat. Pozwoli mu kąpać się we własnym
przed następnym zamachowcem, lecz i wszedł do ulicznej windy. Gdy drzwi pocie przez jakiś czas, aż będzie go­
pod wpływem nieoczekiwanego dozna­ zasunęły się za nim, Crandall odkrył, tów przywitać niema! z ulgą śmierć,
nia: móc tak długo spacerować bez że czuje się nieswojo. Henck był mu gdy ta wreszcie nadejdzie.
żadnych ograniczeń! Paru przechod­ bliższy niż rodzony brat. W końcu był Crandall zapytał aparat o ostatnie
niów obróciło się za nimi, by przyj­ razem z nim dzień i noc przez długi, wiadomości I natychmiast został ura­
rzeć się ich niemodnym, sięgającym długi czas, a Dana nie widział - ile czony komunikatem o sobie i o tym,
do kolan tunikom. to czasu minęło? - przez prawie dzie­ że zatrzymał się u Ritza pod nazwi­
sięć lat. skiem Alexander Smathers. — Ale, pa­
- Tak to było - ciągnął Crandall. -
Wiem, że byłem głupi, ale, uwierz ml Zastanowił się nad tym, jak niewie­ nowie i panie, nie jest to prawdziwe
Otto, nie masz pojęcia, jak przyja­ le wiąże go ze światem, jeśli wyklu­ nazwisko - obłudnie recytował ap a­
cielski i przekonywający potrafi być czyć chęć usunięcia z niego Stephan­ rat. — Ani Nicholas Crandall, ani Ale-
facet w rodzaju Stephansona. Mówi sona. Jednego potrzebował od zaraz: xander Smathers nie są prawdziwymi
mi, że ma dom na wsi, z którego teraz kobiety, jakiejkolwiek kobiety. nazwiskami tego człowieka. Ma on tyl­
nie korzysta, a w tym domu, w piwnicy Ale, jeśli dobrze to rozważyć, jed­ ko jedno imię - a tym imieniem jest
jest laboratorium elektroniczne. To nej rzeczy potrzebował nawet Jeszcze śmierć. Tak, nieubłagany żniwiarz za­
wszystko dla mnie - jeśli zechcę, i tak bardziej. mieszkał dziś w nocy w hotelu Caprl-
długo, jak zechcę, poczynając od Wszedł szybko do najbliższego drug- corn-Ritz f tylko on wie, kto z nas nie
przyszłego tygodnia. Muszę tyfko za­ store'u; był to duży, wielooddzlołowy ujrzy świtu. Ten człowiek, ten nieubła-
gony żniwiarz, ten wysłannik śmierci - ła? - inni, i n n i to były takie sobie popełnione. Jestem bardzo zamożny.
tylko on wie... przypadki. Pan, jak mniemam - i niech szanow­
- Zamknij się! - wrzasnął wytrąco­ Kobieta, którą kochał, kobieta, któ­ ny pan się nie obraża - jest człowie­
ny z równowagi Crandall. Prawie za­ rą - podejrzewał to - kochał zawsze, kiem bardzo ubogim.
pomniał o rodzajach tortur, jakim którą opuścił z głębokim żalem i po­ Mogę panu zapewnić dostatek do
poddawani są ludzie na wolności. czuciem winy, gdy przyszła do niego końca życia, niepośledni dostatek, pa­
Na ekranie telewizyjnym zapalił się i powiedziała, że interesy zabierają go nie Crandall, jeśli tylko odłoży pan
znak sygnalizujący rozmowę prywatną. jej, ale byłoby nieuczciwie żądać od na bok swoje uczucia, swoje bezwar­
Wytarł się, narzucił coś na siebie niego, by porzucił sprawy, które tak tościowe uczucia gniewu i osobistej
i zapytał: — Kto na linii? wiele dla niego znaczą... zemsty. Widzi pan, mam konkurenta w
- Pani Crandall - odpowiedział głos Śliczna Polly. Polly - dziewczynka. interesach, który jest.*
z centrali. Przez te lata, gdy byli razem, nigdy Crandall wyłączył go. — Idź sam od­
Przez chwilę całkowicie oszołomiony nie pomyślał o innej kobiecie. A je­ siedzieć siedem latl — rzucił jadowi­
* wpatrywał się w ciemny ekran, PollyI śliby ktoś, ktokolwiek zasugerował, cie w ciemny ekran. I nagle cała spra­
Gdzie jest? I jak mogła się dowie­ choćby przez aluzję, on dałby plotka­ wa wydała mu się zabawna. Roz­
dzieć, gdzie on jest? Nie, ta druga rzowi w twarz kluczem francuskim. parł się w krześle i zaczął śmiać się
sprawa była prosta - był na ustach Dał jej rozwód tylko dlatego, że o to do rozpuku.
wszystkich. prosiła, ale miał nadzieję, że zejdą się Stary, nalany dureń! Cytował mu
- Połączyć - powiedział w końcu. z powrotem, gdy postawi interes na Pismo Swięteł
Twarz Polly wypełniła ekran. Cran­ nogi, a księgi lrva zaczną wyglądać Ale rozmowa spełniła swoje zada­
dall przyjrzał się jej nieco kpiąco. coraz lepiej. Później, oczywiście, inte­ nie. W jakiś sposób umiejscowiła sce­
Postarzała się trochę, ale może był to res szedł coraz gorzej, żona lrva za­ nę z Polly w komicznej perspektywie.
efekt powiększenia. chorowała, a sam lrv coraz mniej cza­ Pomyśleć, że ta kobieta siedzi w swo­
Jakby uświadamiając to sobie, Polly su spędzał w biurze f... im małym, zatęchłym mieszkanku, trzę­
wyregulowała pokrętła w swoim a p a ­ - Czuję się - tępo powiedział sam sąc się nad brudnym romansem, który
racie I twarz zmniejszyła się do na­ do siebie — jakbym uzyskał stuprocen­ zdarzył się jej ponad dziesięć lat te­
turalnych proporcji, a na ekranie po­ tową pewność, że nie ma Świętego mu! Pomyśleć, że bała się, iż on wal-'
jawiło się pełna postać oraz otocze­ Mikołaja. Nie Polly, nie przez te czył i krwawił przez dziesięć lat z te­
nie. Siedziało w saloniku mieszkania wszystkie dobre latał Jeden romans! go powodu I
umeblowanego mniej niż średnio za­ A inni, to były takie sobie przypadki! Zastanawiał się nad tym przez chwi­
możnie. Ale Polly wyglądała dobrze, Sygnał wideo odezwał się ponow­ lę i wzruszył ramionami. - W każdym
bardzo dobrze. Miał tyle ciepłych nie. — Kto to? — warknął. razie założę się, że dobrze to jej zro­
wspomnień... - Pan Edward Balłaskia. biło.
- Hej, Polly. O co chodzi? Jesteś - Czego chce? - Nie Polly, nie Poczuł głód.
ostotnią osobą, której spodziewałem się Śliczna Polly!
na linii. Pomyślał, żeby zamówić posiłek do
- Cześć, Nick. - Podniosła ręce do Na ekranie pojawił się . wyjątkowo pokoju, aby uniknąć zamachowców
ust i przez pewien czas wpatrywała się otyty człowiek. Popatrzył ostrożnie w Stephansona, ale zadecydował inaczej:
w niego znad zaciśniętych pięści. A prawo i w lewo. — Muszę zapytać się, jeśli Stephason rzeczywiście poluje na
później... - Nick. Proszę. Błagam, nie panie Crandall, czy jest pan pewien, niego, to zatrucie jedzenia wysłanego
igraj ze mną. że połączenie nie jest na podsłuchu? na górę rfie' sprawi mu wiele kłopotu.
- Czego pan chce, do diabła? — Bezpieczniej będzie zjeść w wybranej
Oparł się o krzesło. - Cooo...? Crandall uświadomił sobie, że prag­
Zaczęła płakać. - Och, Nick. Nie! przypadkowo restauracji.
Nie bądź taki okrutny. Wiem, dlacze­ nie, by otyły mężczyzna znalazł się tu Poza tym potrzebował jasnych świa­
go odsiedziałeś wyrok - te siedem lat. osobiście. O z jaką rozkoszą by mu teł, odrobiny radości. To była jego
teraz przywalił. pierwsza noc na wolności i musiał
Gdy usłyszałam dziś o tobie, wiedzia­
łam dlaczego. Ale Nick, to był tylko Pan Edward Balłaskia potrząsnął zmyć z ust gorzki smak, jaki pozostał
jeden, jedyny mężczyzna. Nick! głową z dezaprobatą. Policzki trzę­ po rozmowie z Polly.
- Co - jeden mężczyzna? sły się mu niezależnie od reszty twa­ Zanim wyszedł, ostrożnie zlustrował
rzy. — Cóż, szanowny panie, skoro nie korytarz. Nie było nikogo, ale przy­
- Nick, zdradziłam cię tylko z jed­ daje mi pan gwarancji i tak zmuszo­
nym mężczyzną. I myślałam, że on pomniał sobie małą planetę w pobli­
ny jestem podjąć próbę. Połączyłem się żu Vegi, gdzie należało wykonywać
mnie kocha. Nie rozwiodłobym się z panem, by prosić go o przebacze­
z tobą, gdybym wiedziała, jaki on jest podobne zabezpieczające ruchy przed
nie dla wrogów, o nadstawienie dru­ wynurzeniem się na powierzchnię z
naprawdę. Ale ty przeciesz wiesz, giego policzka. Proszę, by pamiętał
Nick, ile przez niego wycierpiałam. Już jednego z tuneli uformowanych przez
pan o wierze, nadziel, miłosierdziu - równoległe rzędy nawilgłych, skamie­
wystarczająco zostałam ukarana. Nie najważniejsze jest miłosierdzie. Innymi
zabijaj mnie, Nick! Błagam, nie za­ niałych paproci.
słowy, szanowny panie, niech pan
bijaj mnie! otworzy swoje serce wobec tej czy Jeśli się tego nie zrobiło... Cóż, mo­
- Słuchaj, Polly - zaczął czując wobec tego, którego postanowił pan gły tam czekać olbrzymie podobne do
kompletny mętlik w głowie. — Polly, zabić; aby zrozumiał pan słabość, któ­ pijawek mięczaki. Te stworzonka po­
dziewczyno, na miłość boską... ra sprawiła, źe został pan urażony; trafiły rzucać skorupami pokrywy z
aby pan przebaczył. olbrzymią siłą. Ogłuszało to tylko ofia­
- Nick - histeria ścisnęła jej gar­ rę, ale wystarczyło czasu, by pijawka
dło. — Nick, to było prawie jedena­ - A dlaczegóż to? — zapytał Cran­ zbliżyła się do niej.
ście lat temu - no, dziesięć. Nie za­ dall.
bijaj mnie za to, proszę. Nick, na­ Wyssanie człowieka do ostatniej kro­
- Ponieważ przyniesie to ponu ko­ pli krwi nie zajmowało jej nawet dzie­
prawdę nie zdradzałam cię dłużej niż rzyść. Nie tylko korzyść moralną - choć
przez rok, przez dwa lata najwyżej. sięciu minut.
nie powinniśmy lekceważyć życia du­
Naprawdę, NickI Nick, to był tylko je­ chowego - ale korzyść finansową. Ko­ Kiedyś uderzył go kawałek skorupy
den mężczyzna, inni się nie liczyli. To rzyść f i n a n s o w ą , panie Crandall. i gdy leżał tam, Henck... Stary, dobry
były tylko takie sobie... przypadki. Nic - Zechce pan łaskawie wytłumaczyć, Ottuchna-Setuchna. Któż mógł przy­
dla mnie nie znaczyli. Ale nie zabijaj 0 co chodzi? puścić, że obaj pewnego dnia wracać
mnie! Nie zabijaj! - Z dłońmi przy będą myślą do tych odrażających przy­
Grubas pochylił się do przodu i gód z prawdziwą nostalgią podobną
twarzy zaczęła kołysać się, jęcząc nie­ uśmiechnął konfidencjonalnie. — Jeśli
opanowanie. do tej, z jaką żołnierze snują przy
zdolny jest pan przebaczyć osobie, piwie przyjemne wspomnienia o naj­
Crandall wpatrywał się w nią przez która sprawiła, źe opuścił pan Ziem.ę
chwilę i zwilżył wargi. Potem powie­ groźniejszej wojnie.
1 cierpiał przez siedem lat, siedem
dział - Fiu! - i wyłączył aparat. Wy­ godnych pożałowania lat, Cóż, obaj przeszli przez te lata nie
ciągnął się na krześle i powiedział — wypełnionych dolegliwymi niewygoda­ dla takich tłuśclochów jak pan Edward
Fiu! — powtórnie, ale tym razem wy­ mi, to skłonny jestem, panie Crandall, Balłaskia i jego świętoszkowate ma­
syczał to przez zęby. przedłożyć panu niezwykle atrakcyjną rzenia o zbrodni.
PollyI Polly zdradzała go, gdy byli ofertę. Jest pan upoważniony do po­ I, jeśli dobrze się zastanowić, nie
małżeństwem. Przez ro' , nie, przez pełnienia jednego morderstwa. Ja dla takich przerażonych, małych kurwl-
dwa lata! I — co też o z powiedzia­ pragnę, by jedno morderstwo zostało szonków jak Polly.
Frederick Stoddard St e- ku podłodze, podniósł rzucony blaster sfer Systemu łub też świeżo wzeszłę
phanson, Frederick Stod­ i zszedł na dół poszukać restauracji. gwiazdę teatralnę cięgle jeszcze w
dard... Siedział grzebięc w aromatycznych fazie gwałtownej eksplozji.
Ktoś polożyt mu rękę na ramieniu. wenusjańskich potrawach, których A on, świeżo zwolniony więzień z
Odzyska) przytomność umysłu i zda) smak nie umywał się nawet do jego władzę życia i śmierci w ręku miał dla
sobie sprawę, że przeszedł już połowę wspomnień o nich, i wcięż rozmyślał niej smak, którego dotęd nie zazna­
długości korytarza. o Polly i Danie. Teraz przypominał so­ ła, lecz którym zdecydowana była się
- Nick - odezwał się znany mu bie szereg znaczęcych incydentów; nacieszyć.
skqdś głos. otrzymał przecież dwa końce nici, na Cóż, jeśli się zastanowić, nie głas­
Crandall spojrzał z ukosa na twarz, które mógł je nanizać. Pomyśleć, że kało to jego miłości własnej. Ale taka
która pojawiła się na przedłużeniu ra­ nigdy nie podejrzewał... ale któż mógł kobieta może przypaść przeciętnemu
mienia. podejrzewać Polly, któż mógł podej­ mężczyźnie tylko w wyjętkowych oko­
Niewielka, ostra bródka... Nie znał rzewać Dana? licznościach; równie dobrze mógł za­
nikogo z takq brodq, ale oczy były Wyciqgnqł z kieszeni kartę zwolnie­ tem skorzystać ze swego szczególnego
dziwnie znajome... nia i wczytał się w nię: ODBYWSZY statusu. Zadowoli jej zachciankę, a,
-- Nick - powiedział człowiek z bro­ W PRZEWIDZIANYM TERMINIE OD­ ona podczas jego pierwszej nocy na
dę. — Nię mogłem tego zrobić. SŁUŻYWSZY ZGODNIE Z PRZEPISAMI wolności...
Te oczy... Oczywista, to był jego KARĘ SIEDMIU LAT WIĘZIENIA Z PO­ - T o karta pańskiego zwolnienia? -
młodszy brat. TRĄCENIEM Z CZTERNASTU LAT spytała i spojrzała na nię ponownie.
- Dani — wykrzyknqł. NICHOLAS CRANDALL ZOSTAŁ ZWOL­ Gdy badała ję, zauważył wilgoć na
- To ja. Już w porzqdku. Patrz. - NIONY ZE STATUSEM PRZED- jej górnej wardze. Cóż za dziwne, zmy­
Coś stuknęło o podłogę. Crandall -PRZESTĘPCY... słowe znużenie u kogoś tak olśnie­
spojrzał w dół i zobaczył leżqcy na — aby zamordować eks-malżonkę wająco młodego!
chodniku blaster, o wiele większy i Polly Crandall? — Niech mi pan powie, panie Cran-
droższy niż ten kupiony przez niego. — aby zamordować młodszego brata doll — spytała w końcu obracając się
D l a c z e g o Dan n osi ł blas- Daniela Crandalla? ku niemu, a wilgotne punkciki na jej
tery. Kt o go ś c i g a ł ? Smiesznel ustach zalśniły intensywniej. - Od­
Razem z myślę przyszło przeczucie służył pan przed-przestępczy wyrok za
Oni myśleli inaczej. Oboje błogo morderstwo. Czy to prawda, że kara
zrozumienia. A także strach przed sło­ zamknięci w poczuciu własnej winy,
wami, które mogę wyrwać się z ust nie za morderstwo jest dokładnie taka sa­
tak przejęci sobq, że pewni, iż oni i ma jak za najbardziej brutalny, zwy­
widzianego przez tyle lat brata. tylko oni stali się przedmiotem niena­
- Mogłem zabić cię od chwili, gdy rodniały gwałt, jaki tylko można sobie
wiści wystarczajęco silnej, by dla za­ wyobrazić?
wyszedłeś na korytarz - mówił Dan. - spokojenia zemsty wycierpieć to, co w
Nie zszedłeś mi z oczu nawet na se­ Po długiej chwili milczenia Crandall
tej Galaktyce najgorsze; oboje byli zapłacił za rachunek i wyszedł z re­
kundę. Ale chciałbym, Nick, żebyś wie­ tego tak pewni, że opuścił ich nor­
dział, że to nie z obawy przed po- stauracji.
malny okazywany dotąd spryt i błęd­
przestępczym wyrokiem zabezpieczy­ nie odczytali ciepło bijęce z jego Gdy doszedł do hotelu, ochłonę) na
łem spust. oczu! Każde z nich miało czas na to, tyle, by czujnie przejść się wokół
- Nie? — spytał Crandall na odde­ by przekształcić wyznanie w częściowe przezroczystych ścian hotelowego hallu.
chu, z którym wracało do niego prze­ tylko wyjaśnienie. Gdyby tylko nie byli Nie było widać nikogo wyględajęcego
szłe życie. tak przejęci własnym ja i w porę za­ na rewolwerowca wynajętego przez
- Nie mogłem jeszcze bardziej wo­ uważyli jego zdumienie. Każde z nich Stephensona. Stephanson był ostroż­
bec ciebie zawinić. Od czasu tej spra­ lub oboje mogli nadal go zwodzić! nym graczem. Pierwsza próba spali­
wy z Polly... Kętem oka ujrzał kobietę stojącą ła na panewce i było mało prawdo­
- Z Polly. Tak, oczywiście, z Polly. — przy jego stoliku. Czytała mu przez podobne, by ponowił je w tym samym
Coś obciężyło mu dolnę szczękę. Opu­ ramię kartę zwolnienia. Odchylił się czasie.
ścił głowę i rozwarł usta. — Z Polly. do tyłu i zmierzył jq wzrokiem. Uśmiech­ Ale ta dziewczyna! I Edward Bal-
Ta sprawa z Polly. nęła się do niego. laskia!
Dan dwukrotnie uderzył pięścię w Była niewiarygodnie piękna. Miała W jego przegródce czekała wiado­
rozwartę dłoń. — Wiedziałem, że prę­ w sobie wszystko, co składa się na mość. Ktoś łączył się z nim i zostawił
dzej czy później zapłacisz mi za to. wielkę kobiecę urodę: doskonała figu­ mu tylko swój numer z prośbę o roz­
Prawie oszalałem czekajęc... i prawie ra, rysy twarzy, cera, postawa, oczy, mowę.
oszalałem z poczucia winy. Ale nigdy, włosy. Było w niej także ostateczne — Co teraz? zastanawiał się wra-
Nick, nie wyobrażałem sobie, że zro­ wykończenie tych wszystkich cech, cajęc do pokoju. Stephanson próbuje
bisz to w ten sposób. Siedem lat ocze­ które w dziedzinie sztuki sprawio, nawiązać rokowania? A może jakaś
kiwania na twój powrótl że można odróżnić nieprzemijajęce nieszczęśliwa matka pragnie, bym za­
- To dlatego nigdy nie napisałeś arcydzieło od zaledwie wybitnego rze­ mordował jej nieuleczalnie chore
do mnie? miosła. Miało w tym swój udział dziecko?
- Co mogłem powiedzieć? Co w bogactwo wystarczajęce, by opła­ Podał numer aparatowi i usiadł
ogóle m o ż n a powiedzieć? Myśla­ cić wyszukany układ fryzury, krój suk­ wpatrujęc się z ciekawością w ekran.
łem, że ję kocham, ale odkryłem, ile ni, saturnijski klejnot paeaea jarzę- Ekran zamigotał i pojawiła się na
dla niej znaczę, dopiero wtedy, gdy cy się czarnym, bezcennym blaskiem nim twarz. Crandall z trudem powstrzy­
wzięła rozwód. Sqdzę, że zawsze chcia­ między jej piersiami; miała w tym mał okrzyk radości. Miał w tym mie­
łem tego, co było twoje, bo byłeś udział zmysłowa, kobieca inteligencja ście przyjaciela jeszcze z czasów przed
moim starszym brotem. To jedyne bijqca z jej spokojnych oczu. Złęczo- uwięzieniem. Stary, niezawodny, zaha-
usprawiedliwienie i wiem dobrze, ile na z nię mieszanka wyrafinowanej rowany lrv. Jego dawny wspólnik.
jest ono warte. Bo wiem, czym byliście rasy, rozpasania i zepsucia stanowiła
ostatni pikantny akcent w niewętpli- Już miał wykrzyczeć radosne słowa
dla siebie Polly i ty; co zniszczyłem powitania, ale zacisnę! usta. Zbyt wie­
dla zgrywy. Ale wiedz o jednym. Nie wie olśniewajęcej kompozycji, która
przybrała ludzkę postać. le dziś się wydarzyło. I było coś w twa­
zabiję cię i nie będę się bronił. Jestem rzy lrva...
zbyt zmęczony. I zbyt winny. Wiesz, - Czy mogę się do pana przysięść,
panie Crandall? — spytała głosem, o — Słuchaj, Nick - powiedział cięż­
gdzie mnie znaleźć. O każdej porze,
którym można było powiedzieć tylko ko lrv. - Chciałbym zadać ci tylko
Nick.
tyle, że pasował do reszty jej postaci. jedno pytanie.
Odwrócił się i dużymi krokami szyb­
Rozbawiony nieco, ale bardziej ura­ — Cóż takiego, lrv? - Crandall za­
ko odszedł korytarzem; no jego łyd­
dowany niż rozbawiony, przesunę) się chował kamienny spokój.
kach połyskiwały modne tego roku
bransolety. Nie spojrzał za siebie na­ na restauracyjnej kanapce. Usiadła — Od jak dawna wiesz? Kiedy się
wet wtedy, gdy przechodził na drugę jak cesarzowa odbierająca z wysoko­ zorientowałeś?
stronę przezroczystej plastykowej ścian­ ści tronu hołdy królów-wasali. Crandall zastanawiał się przez chwi­
ki odgradzajęcej hall. Ccandall wiedział w przybliżeniu, lę nad różnymi wariantami odpowie­
Crandall patrzył jak Dan odchodzi. kim ona jest i czego chce. Była kró- dzi i w końcu wybrał jeden z nich. -
Potem powiedział do siebie: — Hm — lujqcq w wielkim świecie pannę na Od dawna, lrv. Tylko byłem w takiej
czujęc się jakoś osamotniony. Sięgnęł wydaniu z najwyższych społecznych sytuacji, że nie mogłem nic zrobić.
Irv skinqt głową. — Tak właśnie my­ ci, których Crandall widział dziś w — I co powiesz, Nick? W zaszłym
ślałem. Słuchaj zatem. Nie zamierzam nocy. Jednak ze Stephansonem nicze­ miesiącu Elsa pojechała z turystyczną
błagać cię, byś mnie poniechał. Wieiyi, go nie można być pewnym: zawsze wycieczką na Księżyc. W je j aparacie
że po tym, co przeszedłeś przez te wyglądał starzej, gdy pracował nad tlenowym zatkał się przewód I udusi­
siedem lat, prośby na nic się nie zda- jakimś złożonym zagadnieniem. ła się, zanim mogli jej przyjść z po­
dzq. Ale, wierz mi lub nie, zaczqłem Stephanson nie odzywał się, zacis­ mocą. Czy to nie przekleństwo? Mie­
pobierać większe sumy z kasy dopie­ nął usta i czekał. Wokół niego widniał siąc przed końcem wyroku - nie
ro wtedy, gdy moja żona zachorowała. telewizyjny obraz domku myśliwskiego. mogła poczekać przez jeden głupi mie­
Wydałem wszystkie własne pieniqdze. - W porządku, Freddy — powiedział siąc! Założę się, że umierając wy­
Nie mogłem pożyczać więcej, a ty Crandall. — Nie zabiorę ci wiele cza­ śmiewała się ze mnie.
miałeś własne rodzinna kłopoty na su. Możesz odwołać swoje pieski i nie Crandall otoczył go ramieniem. -
głowie. Potem, gdy interes zaczqł iść próbować zabić mnie lub okaleczyć. Chodźmy na spacer, Ottuchna-Setuch-
lepiej, chciałem uniknąć rażącej nie­ Od tej chwili nie mam do ciebie cie­ na. Obaj potrzebujemy ruchu.
zgodności w bilansach. nia urazy. Zabawne, jak ludzie reagują na .ko­
No i nadal wyciągałem pieniądze - Nie masz cienia urazy... - Step­ goś, kto ma prawo zabić. Reakcja
z interesu już nie na wydatki szpitalne hanson odzyskał zwykłe panowanie Polly — i Dana. Reakcja starego lrva,
i nie po to - uwierz mi Nick! — żeby nad sobą. — Dlaczego? który zapamiętale i przebiegle targo­
cię oszukiwać, ale abyś nie dostrzegł, - Ponieważ... ponieważ bardzo wie­ wał się o własne życie. Edward Balla-
Ile wziąłem przedtem. Gdy przyszedłeś le. Ponieważ zamordowanie ciebie nie skia - i ta dziewczyna w restauracji.
do mnie i powiedziałeś, że masz już będzie, teraz to widzę, zadośćuczynie­ I reakcja Freddy Stephensona — je­
dość, że chcesz wyjść z interesu - niem za te siedem piekielnych lat. dynej osoby, którą zamierzał zabić, i
przyznaję, wtedy postąpiłem jak Świ­ Ponieważ nie wyrządziłeś mi więcej zła jedynej, która nie błagała o łaskę.
nia. Powinienem był wszystko ci po­ niż inni — z tego co wiem, robili to Nie błagał o łaskę, ale chciał wy­
wiedzieć. Ale w końcu nie byliśmy niemal od kołyski. Ponieważ uznałem, płacić jałmużnę. Czy Crandall może
dobrymi wspólnikami i zobaczyłem że jestem urodzonym frajerem; tak po zgodzić się na miłosierdzie ze strony
szansę, że przejmę całość na własność prostu zostałem stworzony. Ty wyko­ Stephansona? Wzruszył ramionami.
i rozbuduję interes. I wtedy... wtedy... rzystałeś to tylko, nic więcej. Któż wie, co on lub ktokolwiek Inny
- Wtedy spłacałeś mnie za trzysta Stephanson pochylił się do przodu, może uczynić lub nie?
dwadzieścia kredytek - dokończył za zbadał go wzrokiem, odprężył się i — I co teraz zrobimy, Nick? —
niego Crandall. - Ile wart jest teraz skrzyżował ramiona. - Ty chyba rze­ Ottuchna-Setuchna dopytywał się z
interes? czywiście mówisz prawdę! rozdrażnieniem, gdy tylko wyszli na
Mężczyzna odwrócił oczy. - Blisko - Oczywiście, że mówię prawdę I zewnątrz. - To tylko chciałbym wie­
milion. Ale słuchaj, Nick, handel hur­ Widzisz to l - podniósł dwa biastery. - dzieć - co zrobimy?
towy szedł znakomicie dopiero w zesz­ Pozbędę się ich jeszcze dziś. Od tej — Cóż, ja zamierzam zrobić to -
łym roku. W tym cię nie oszukałem I chwili będę nieuzbrojony. Nie zamie­ odpowiedział mu Crandall biorąc po
Słuchaj, Nick... rzam kłaść ludzkiego życia na szali. blasterze do każdej ręki. - Właśnie
Crandall parsknął przez nos z ponu­ Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. to. — Prawą ręką i lewą cisnął błysz­
rą radością. — Co takiego, lrv? Mężczyzna na ekranie w zamyśleniu czącą broń w otaczające luksusowy
Irv wyciągnął czystą chusteczkę i potarł parę razy palcem wskazującym hall Capricorn-Ritz przezroczyste ścia­
otarł czoło. — Nick - powiedział po­ o kciuk. - Coś ci powiem - oznaj­ ny. B r z d ę k . I b r z d ę k po raz
chylając się do przodu i z trudem mił. - Jeśli rzeczywiście zrobisz to, co drugi. Ściany rozpadły się w długie,
usiłując uśmiechnąć się przymilnie. - mówisz, a sądzę, że tak się stanie, to ostre odłamki. Ludzie w hallu obrócili
Posłuchaj mnie, Nick. Zapomnisz o możemy dojść do porozumienia. Po­ się gwałtownie z otwartymi ustami.
wszystkim, przestaniesz na mnie polo­ wiedzmy, że zapłacę ci... Cóż, zoba­ Podbiegł do nich policjant. Służbo­
wać, a ja przedłożę ci ofertę. Potrze­ czymy. wa odznaka odbijała się o metaliczny
buję człowieka z twoją znajomością - Teraz, kiedy już nie musisz? - mundur. Schwycił Crandalla.
techniki w zarządzie firmy. Dam ci zdziwił się Crandall. - Dlaczego nie — Widziałem cię! Widziałem, co zro­
dwadzieścia procent udziałów, nie - zaproponowałeś mi tego przedtem? biłeś! Dostaniesz za to miesiąc.
dwadzieścia pięć procent. Posłuchaj, - Bo nie lubię być przymuszany. Do­ — Hm — powiedział Crandall. —
podniosę do trzydziestu procent, trzy­ tąd odpowiadałem na siłę większą si- Miesiąc? — Z kieszeni wyciągnął kartę
dziestu p i ę c i u procent... lq. zwolnienia i podał ją policjantowi. -
- Czy sądzisz, że wynagrodzi mi to Crandall zastanowił się nad tym. - Powiem panu, panie władzo, co zrobi­
te siedem lat? Nie rozumiem tego. Ale może tak właś­ my. Niech pan przedziurkuje ten pa­
!rv pomachał uspokajająco drżącą nie zostałeś stworzony. Cóż, zobaczymy, pier odpowiednią ilością razy albo
dłonią. - Nie, oczywiście, że nie. Nic . jak sam powiedziałeś. oderwie od niego odpowiedni odcinek.
nie może wynagrodzić. Ale słuchaj, Podniósł się i zwrócił do Hencka. Albo i to, i to. Proszę to załatwić, jak
Nick. podniosę do czterdziestu pięciu Niski mężczyzna wciąż kołysał głową z pan chce.
pro... nieprzytomnym wyrazem twarzy zajęty
Crandall wyłączył go. Usiadł na wyłącznie własną sprawą. Przełożyła Dorota Lutecka
chwilę, wstał i zaczął przechadzać się
po pokoju. Zatrzymał się i sprawdził
biastery: kupiony wcześniej i zosta­
wiony przez Dana. Wyciągnął kartę
zwolnienia i przeczytał ją uważnie.
Potem włożył ją do kieszeni w tunice.
Powiadomił centralę, że chce połą­
czyć się z drugą półkulą. William Tenn (prawdziwe nazwisko Philip Klass), autor amerykański, urodził się w
- Tak, proszę pana. Ale jakiś pan roku 1920. Uczony i publicysta, fantastyką para się z rzadka; od kilkunastu lat
chce się z panem widzieć. Pan Henck. niczego nowego nie napisał. W jego twórczości dominuje satyra: w krzywym
- Proszę skierować go na górę. I zwierciadle science fiction oglądamy wizerunek naszych przywar i to zarówno na
prószę natychmiast dać połączenie na skalę jednostki, jak i całego rodzaju ludzkiego. Znany jest przede wszystkim jako
mój ekran, gdy tylko je pani uzyska. autor opowiadań, które ukazały się w latach 1955-68 w następujących zbiorach:
W chwilę później Ottuchna-Setuch- ,,Of Ali Possible Worlds”, „The Humań Angle”, „Time in Advance", „The Seven
na wszedł do pokoju. Był pijany, ale Sexes”, „The Sąuare Root of Man" i „The Wooden Star”. Jego dwie powieści s.f.
jak zwykle znosił to zadziwiająco „Of Men and Monsters" oraz „A Lamp for Medusa”, opublikowane najpierw w
dobrze. formie skróconej w czasopismach, w wersji książkowej wydano w roku 1968.
- I co powiesz, Nick? Co, do diab­ Polski czytelnik poznał już trzy opowiadania Tenna, „Wyzwolenie Ziemi”, „Moje
la... potrójne ja ” i „W otchłani, wśród umarłych” ; zamieszczono je w antologii „W stro­
- Ciii - ostrzegł go Crandall. - Łą­ nę czwartego wymiaru". Opowiadanie „Wyrok z wyprzedzeniem" to tytułowy utwór
czę się właśnie. z tomu „Time in Advance”, wydanego w roku 1958.
Centrala w Tybecie odezwała się: -
Proszę mówić, Nowy York — i na ekra­ Wiktor Bukata
nie pojawił się Frederick Stoddard
Stephenson. Postarzał się bardziej niż
Clqfl dalizy z * itr . 14

dejmowanie decyzji w czasie „rozmowy” z jego


użytkownikiem. Przykładem takiego programu
jest MYCIN, opracowany w Stanford University, ze starych roczników
a przeznaczony do diagnozy zakażeń bakteryjnych
wykrywanych w krwi pacjentów. Program ten Z KRONIKI PIERWSZEGO KONGRESU
oparty jest na 500 heurystycznych, a więc przy­ NAUKI POLSKIEJ
pominających rozumowanie człowieka regułach Cele i zadania prawidłowo pojętej popularyzacji
dotyczących zależności typu „jeżeli — to”. Oto są następujące:
przykład takiego rozumowania programu: „Jeżeli 1. szerzenie i pogłębianie naukowego materiali-
(1) mikroorganizmy barwią się gramdodatnio i stycznego poglądu na świat, które stanowi pierw­
sze założenie fundamentalne;
(2) ich morfologia odpowiada bakteriom o kształ­ 2. wychowanie odbiorców popularyzacji w duchu
cie ziarnistym oraz (3) rosną na podłożu w posta­ ludowego patriotyzmu, bezgranicznego oddania lu­
ci wysepek, to istnieje uzasadnione podejrzenie, dowej naszej Ojczyźnie i walce z wszelkimi prze­
że mamy do czynienia z (0,7) gronkowcem”. Uła­ jawami zarówno kosmopolityzmu jak i nacjona­
lizmu, w szczególności z przejawami korzenia się
mek 0,7 podaje wiarygodność rozumowania. W przed nauką burżuazyjną, techniką i kulturą;
czasie działania program zadaje lekarzowi pyta­ 3. przyczynianie się do właściwego wyboru za
nia dotyczące stanu pacjenta, a czasem sugeruje wodu przez młodzież i podwyższanie kwalifikacji
wykonanie dodatkowych badań. Z kolei użytkow­ zawodowych Zgodnie z wytycznymi Planu Sześcio­
letniego;
nik programu może w każdej chwili zapytać, na 4. propagowanie i ułatwianie wynalazczości, no­
jakich przesłankach, np. bibliograficznych, oparte watorstwa i racjonalizatorstwa i upowszechnianie
są poszczególne etapy rozumowania programu. jego wyników;
Istotne jest to, że sekwencje pytań zadawane przez 5. rozwijanie zamiłowania do samodzielnego
kształcenia się oraz wprowadzania do elementar­
program nie są ustalone, to znaczy nie w każ­ nych czynności badawczych (jak zbieranie i segre­
dym przypadku po ustaleniu sposobu barwienia gowanie materiałów, obserwacja zjawisk przyrody
się drobnoustrojów program będzie pytał o ich i społecznych, doświadczenia agrobiologiczne pol­
kształt. Tok „rozumowania” programu nie jest skich miczurinowców itp.).
6. wyszukiwanie talentów naukowych i skiero­
sztywny i stara się „heurystycznie” biec po naj­ wywanie ich na właściwe studia.
krótszych szlakach rozumowania. Zależności „je­ Zamiast działań przypadkowych i dorywczych
żeli — to” wstawione do programu nie zawsze są musi powstać działalność planowa.
stuprocentowo pewne. Każda z takich zależności Skuteczne oddziaływanie popularyzacji wiedzy
wymaga umiejętnego rozbudowania i łączenia ze
ma swój własny współczynnik prawdopodobień­ sobą różnych środków popularyzacji, stałego ich
stwa. W odpowiedzi podany jest końcowy efekt unowocześniania oraz dbałości z jednej strony o
oceny wszystkich miar prawdopodobieństwa, czyli prawdziwie naukowe, fachowe opracowanie tema­
zaufania do przeprowadzonego rozumowania. tu, z drugiej zaś o maksymalną prostotę, jasność
i wyrazistość ujęcia.
Równie znany, żeby nie powiedzieć słynny, jest Prof. dr Bogusław Leśnodorski
inny program bliski naukom biomedycznym, a „Problemy” nr 5/1951
mianowicie program o nazwie DENDRAL, służący
ustaleniu struktury cząsteczek chemicznych. Pro­ ZAGADNIENIE WODY
gram ten zawiera w pamięci ogromną liczbę wia­ [...] Wniosek stąd, że Polska, a szczególnie środ­
domości od tak podstawowych, jak wiedza o tym, kowe jej obszary mają warunki hydrologicz­
że atom węgla jest cztero wartościowy i wiązać się ne znacznie gorsze i bardziej wymagające nawod­
nień aniżeli rolnicze tereny Europy środkowej, a
może z czterema atomami wodoru, a kończąc na deficyt wody silniej zaznaczy się u nas aniżeli to
wiadomościach o różnych możliwych kształtach Niemczech, co świadczy dobitnie o tym, że pro­
blem wody w Polsce będzie zagadnieniem pod­
widm uzyskanych za pomocą magnetycznego rezo­ stawowym. Jeżeli rolnictwo ma wykonać zadania
nansu jądrowego. Do pamięci komputera dyspo­ nałożone nań w planie perspektywicznym, to bi­
nującego programem DENDRAL wprowadza się lans wodny w okresach suchych będzie wymagał
radykalnej poprawy, która niewątpliwie polegać
sumaryczny wzór badanego związku, a potem będzie na wyrównaniu tych ekstremów i zmniej­
przez dostarczenie dodatkowych danych, dotyczą­ szeniu amplitudy wahań. [...1
cych badań za pomocą spektrometru masowego, Dlatego typem gospodarki wodnej w Polsce i w
całej Europie środkowej będą przerzuty wody z
magnetycznego rezonansu jądrowego i innych ba­ okresu lat mokrych na lata posuszne oraz z zimy
dań dodatkowych, uzyskuje się strukturalny wzór na lato. Przerzuty te można osiągnąć tylko za po­
mocą magazynowania wód w wielkich zbiornikach
badanej cząsteczki. retencyjnych, które pozwolą przechować wielkie
masy wodne na okres niedoboru. A więc duże
Komputeryzacja działania w naukach biome­ zbiorniki wodne i gospodarka zbiornikowa stają
dycznych nie jest już tylko ułatwieniem sobie ży­ się głównym narzędziem gospodarki wodnej, tak
jak w średniowieczu podstawą gospodarki wodnej
cia, ale absolutną koniecznością, spowodowaną krajów w Europie środkowej były stawy, niskie
głównie niewiarygodnie szybkim narastaniem na­ piętrzenia, które, jak przesadnie twierdzą niektó­
szej wiedzy. Tego przyrostu pamięć ludzka nie rzy historycy, stały się podstawą świetności pań­
stwa niemieckiego. [...]
jest w stanie ani zmagazynować, ani tym bardziej
zużytkować bez pomocy inteligentnych maszyn. Prof. dr ini. Julian Lambor
„Problemy” nr 6/1955
Kazimierz Ostrowski
Odkrycie rydzyńskie z roku 1936 i jego
konsekwencje przyrodnicze i naukowe
Arkadiusz H. Piekara Publikujemy dziś artykuł prof. Piekary, będqcy jego odczytem przygo­
profesor doktor habilitowany,
członek rzeczywisty PAN, towanym na III W alne Zebranie Towarzystwa Miłośników Rydzyny,
dr honoris causa które odbyło się w pierwszej połowie roku. Towarzystwo to skupia
Uniwersytetu
im. Adama Mickiewicza, uczniów i wykładowców byłego Gimnazjum im. Sułkowskich w Rydzy­
Poznań nie, istniejącego w latach 1928—39. Był to niewątpliwie jeden z naj­
ciekawszych i najwartościowszych eksperymentów w polskiej oświa­
cie. Prof. Piekara w tym gimnazjum nauczał fizyki. O samej Rydzynie
i o swoich doświadczeniach pedagogicznych i naukowych z tamtego
okresu pisze ciekawie w książce pt. „Nayiaśnieyszemu y Naypotęż-
niejszemu Panu” . Również w dzisiejszym artykule wraca do tamtych
lat, by pokazać, że poważne - liczące się w świecie badania na­
ukowe można prowadzić także w szkole. Zachęcamy gorąco do lek­
tury. (Red.)

Szanowny Panie Przewodniczący Naszego Towa­ Od wielu lat wiedzieliśmy, że gdy jakieś ciało
rzystwa! znajdzie się w polu elektrycznym (to znaczy w
Szanowni członkowie, wśród których znajduje obrębie działania pola elektrycznego), to ciało po­
się jeszcze tak wielu wybitnych uczniów Rydzy­ laryzuje się, co oznacza, że nabywa właściwości
ny! dwupola albo „dipola”, czyli z obu stron nabywa
Szanowni członkowie i goście, którzy nieraz z różnych ładunków elektrycznych, jak pokazuje
odległych krajów przyjeżdżaliście na walne ze­ ryc. 1. Zawsze obserwowaliśmy, że polaryzacja
branie naszego Towarzystwa! jest proporcjonalna do pola: współczynnik pro­
porcjonalności nazywa się przenikalnością elek­
tryczną £q.
Szanowni Państwo! Taka polaryzacja ciała proporcjonalna do pola
E, czyli odbywająca się ze stalą przenikalnością
Pragnę, aby ten odczyt o pracach naukowych, elektryczną e0, nazywa się polaryzacją liniową
rozpoczętych w Rydzynie i trwających do tej po­ (ryc. 2). Obserwując polaryzację różnych ciał
ry, zainteresował Was, i żeby był zrozumiały i (dielektryków) przekonałem się, że przenikalność
jasny, a jednocześnie żeby był krótki. Więc od dielektryczna różnych ciał może być zmienna,
razu przystąpię do sedna wielkiej sprawy, którą tzn. zwiększona o pewien dodatek do e0 lub
zająłem się jako nauczyciel Rydzyny i włączyłem zmniejszona o taki dodatek, rosnący z kwadra­
w to moich młodych uczniów z Kółka Fizyczne­ tem pola E, czyli o e2E2, gdzie e2 oznacza współ­
go. Ponieważ przypuszczam, że suchy odczyt ex czynnik nieliniowości: + e2E2 i — e2E2 — przyrost
cathedra byłby trudny do zrozumienia, przeto lub ubytek polaryzowalności (patrz ryc. 3 i wzo­
proponuję Państwu, abyście traktowali go jako ry 1, 2 ).
pogawędkę, którą w miarę potrzeby przerywaj­
cie, by zadawać pytania i słuchać wyjaśnień. Do takich badań trzeba było stosować coraz
silniejsze pola, a więc stosować wysokie napięcie.
Otóż wysokie napięcia można uzyskać korzysta­
Prof. Arkadiusz H. Piekara (ur. w 1904 roku) jest jąc z transformatora na prąd przemienny, czyli
nestorem polskich fizyków (obok profesora Ta­ zmienny. W Rydzynie w owych czasach był tyl­
deusza Piecha z Krakowa), autorem wielu prac ko prąd stały. Dlatego musieliśmy sami opraco­
i książek, nie stroniącym nigdy od popularyzacji
nauki. Od początku istnienia „Problemów” (do­ wać metodę otrzymywania wysokich napięć, ko­
kładnie od ńr. 6.) zamieszczał na naszych łamach rzystając z prądu stałego. Tak więc w Rydzynie
ciekawe artykuły o fizyce. Za tę działalność otrzy­ powstał nowy przyrząd, zwany „multiplikatorem
mał w 1961 roku Nagrodę „Problemów” przyzna­ napięcia”, przyrząd, który ładował (zawsze sta­
waną co roku najlepszym popularyzatorom spośród
naukowców. Ostatnio w konkursie zorganizowa­ łym napięciem) kondensatory do 220 woltów, po­
nym przez naszą redakcję wespół z „Kurierem łączone szeregowo, ale ładował każdy z osobna,
Polskim” prof. Piekara został wyróżniony pierw­ za pomocą kontaktów obracających się po tarczy
szą nagrodą za najlepszą książkę popularnonauko­ izolującej. Cała bateria zostaje w ten sposób na­
wą roku 1984. („Nayiaśnieyszemu y Naypotężniey-
szemu Panu, czyli o nauki horyzontach dalekich”. ładowana do wysokiego napięcia, potrzebnego do
doświadczeń (10 tysięcy woltów). Początkowo
przyrządy te robił wraz z uczniami mechanik ry-
dzyńskiej szkoły, Jan Miszkin: po paru latach
zaczęła je produkować firma inż. Kazimierza
Gaertiga w Poznaniu, firma o niezwykle wyso­
kim poziomie wykonawstwa i, co się zdarza w
Poznaniu częściej niż gdzie indziej, firma nie­
zwykle solidna i uczciwa. Nie mam już multipli- ze starych roczników
katora z tamtych czasów, rydzyńskie zostały w y­
wiezione przez Niemców. Ryc. 4. pokazuje mul-
tiplikator inny, nowocześniejszy, wykonany w ŻYJEMY W ŚWIEC1E FANTASTYCZNIEJSZYM
NIŻ ŚWIAT STARYCH BAJEK
Warszawie przez uniwersyteckiego mechanika,
p. Styczyńskiego pod kierownictwem mojego ENIAC — ROBOT MATEMATYK
ucznia, p. magistra E. Mąki, odmiennego typu Oddano do użytku ludzkości nowy wynalazek o
transformator prądu stałego na prąd1stały wyso­ ogromnym znaczeniu praktycznym. Narodził się z
wojny, będąc (niestety) jeszcze jednym dowodem,
kiego napięcia opracowaliśmy z uczniem moim, iż wojna jest jednak motorem postępu. W lutym
Januszem Kryczkowskim, byłym rydzyniakiem, tego roku Departament Wojny Stanów Zjednoczo­
transfonnator działał za pomocą triody i diody. nych podał do wiadomości publicznej o skonstruo­
Opublikowaliśmy wspólnie tę pracę w 1937 roku waniu pierwszej w dziejach ludzkości, o fenome­
nalnych właściwościach, elektronowej maszyny do
liczenia.
p Tytko -f- W maszynie tej nie ma ani jednej części rucho­
pTy ka - mej!
pole elektryczne
Nazwana została ENIAC (skrót od Electronic
Numerical Integrator and Computer).
Budowę rozpoczęto w roku 1943 na żądanie
czynników wojskowych dla przełamania impasu, w
jakim znalazła się balistyka. Badania nad lotem
i własnościami pocisków utknęły na martwym
punkcie z powodu niemożności szybkiego dokona­
nia potwornie skomplikowanych obliczeń. W koń­
polaryzacja cu roku ubiegłego maszyna była gotowa i... wpra­
wiła wszystkich w zdumienie swoim zachowaniem
pTy łka — płytka -f się.
pole elektryczne Pomyślana jako narzędzie wojenne, rozpoczęła
jednak pracę pokojową, rewolucjonizując z miej­
sca matematykę stosowaną, zmieniając wiele sche­
matów produkcyjnych i wprowadzając nowe mo­
żliwości w szeregu zagadnień teoretycznych.
ENIAC jest w stanie rozwiązać problemy mate­
matyczne tak trudne i skomplikowane, które do­
tychczas przy znanych nam metodach były nie-
rozwiązalne.
p olaryzacja Ten matematyk-robot liczy tysiąc razy szybciej
niż jakakolwiek znana nam najszybsza maszyna
Ryc. 1. Polaryzacja, czyli rozdział ładunków. Przeciwne do liczenia.
pole wywołuje odwrotną polaryzację. ENIAC pracuje z szybkością światła i fali ra­
diowej.
Zanim opiszemy jej niezwykłe walory, podamy
kilka szczegółów, odnoszących się do niej samej.
Przede wszystkim więc ma 18 000 lamp! Dobry
odbiornik radiowy — przypomnijmy ma 10 lamp;
największy nadajnik radarowy — 400, a latająca
superforteca B—29, skomplikowany cud techniki,
ma w swym wyposażeniu niecałe 800.
ENIAC ma pół miliona połączeń i 70 000 kon­
densatorów; zajmuje 9 na 15 m powierzchni i wa­
ży 30 ton, a jest szczytem precyzji i subtelnoś­
ci. [...] W pięć minut ENIAC może zdziałać dużo.
Może dokonać 10 milionów dodawań lub odejmo­
Ryc. 2. Polaryzacja liniowa rośnie proporcjonalnie do na­ wań na dziesięciocyfrowych liczbach. Jest to mo­
tężenia pola elektrycznego E. żliwe, ponieważ pojedyncze dodawanie zajmuje jej
zaledwie jedną pięciotysięczną część sekundy.
Wynalazcami tej niewiarygodnej maszyny są:
dr John W. Mauchly i J. Prosper Eckert, obaj z
Uniwersytetu w Pensylwanii. Budowa jej koszto­
wała czterysta tysięcy dolarów; suma niewielka,
jak na tak skomplikowaną i gigantyczną maszynę.
ENIAC używa trzy razy więcej elektryczności
niż największa radiowa stacja nadawcza.
Najbardziej zdumiewającą właściwością ENIACa
jest posiadanie „pamięci” i to trojakiego rodzaju.
Po pierwsze pamięta wszystkie wyniki otrzymane
u) pośrednich operacjach; po drugie pamięta o
wszystkich danych figurujących w zadaniu dostar­
czonym na dziurkowanej kartce, po trzecie pamię­
ta, w jaki sposób ma łączyć i kombinować wszyst­
kie dane i otrzymane rezultaty. [...]
„Problemy” nr 6/1946
Ryc. 3. Polaryzacja nieliniowa (dodatek rośnie lub male­
je).
Pierwszy proces oznacza kierowanie się dipoli
elektrycznych wraz z polem, zaś drugi — oddzia­
ływanie wzajemne dipoli molekularnych, prowa­
dzące do molekularnej przebudowy cieczy
(ryc. 5).
Jak z powyższego widać, pole elektryczne silne
(więc nieliniowe) wywiera wpływ na przebudo­
wę molekuł cieczy, a zatem może mieć duże zna­
czenie w badaniach fizykochemicznych. Toteż w
tym kierunku poszedł rozwój metody rydzyń-
skiej (NDE = nieliniowy dielektryczny efekt).
Ale rozwój ten został przerwany przez wojnę.
Dopiero po skończonej wojnie metoda ta rozwi­
nęła się na świecie i była stosowana w tej oraz
w zmodyfikowanej przez dalszy postęp fizyki po­
staci w Polsce i w wielu krajach, m. in. we Fran­
cji, Wielkiej Brytanii, Belgii, Holandii itp. Holen­
derski uczony, P.J.F. Bottcher, w książce swojej
„Theory of Electric Polarization” (1973), pracom
rydzyńskim poświęcił obszerny rozdział.
Po wojnie pracowałem w Uniwersytecie Jagiel­
lońskim w Krakowie jako docent, wkrótce w Po­
litechnice Gdańskiej jako profesor, lecz najwię­
cej prace moje rozwinęły się w Uniwersytecie im.
Ryc. 4. Multiplikator napięcia Adama Mickiewicza w Poznaniu, a wreszcie w
Uniwersytecie Warszawskim. W tyra okresie (do­
kładniej w roku 1964) zjawiska nieliniowe roz­
w naukowym czasopiśmie „Physikalische Zeitsch- szerzyły się poza fizykę dielektryków i na sku­
rift”. tek światowych odkryć maserów i laserów prze­
Od roku 1928 przygotowywaliśmy aparaturę szły do dziedziny optyki, która od początku XX
pomiarową, tak zwaną rezonansową, termostat wieku rewolucjonizuje fizykę, ale jednocześnie
wodny starannie regulowany oraz kondensatory: podzieliła ją na fizykę klasyczną, upatrującą w
do badań i pomiarowy bardzo silnej budowy. Po­ istocie światła fal elektromagnetycznych i na fi­
zykę kwantową, upatrującą w istocie światła
miary wykonywaliśmy nocą, za zgodą dyrektora
Tadeusza Łopuszańskiego, który przebiegiem pra­ kwantów, czyli fotonów. Oba poglądy wzajemnie
cy bardzo się interesował. Spośród uczniów w się wykluczają, jak wykluczyć się musi ruch fal,
pierwszym etapie pracy głównym wykonawcą ciągły i wszystko w przestrzeni ogarniający, oraz
pomiarów był Brunon Piekara, mój brat i uczeń ruch pocisków, wystrzeliwanych kierunkowo w
Rydzyny, późniejszy doktor fizyki i docent. W przestrzeń i trafiających w upatrzony cel, niekie­
dy z wielką dokładnością, a niekiedy z określo­
późniejszym etapie, gdy przeszliśmy do metody
zwanej heterodynowaniem (termin nieobcy tym, nym błędem. Ruchem fal rządzą równania róż­
niczkowe (operujące maleńkimi przyrostami cza­
którzy znali się w owych czasach na nowoczes­
nych radioaparatach), głównym wykonawcą był su i współrzędnych przestrzennych). Równania te
Alexander Łempicki, również rydzyniak, później­ wyrażają zasadę przyczynowości i wszystko, co
szy profesor fizyki w Bostonie, Stany Zjednoczo­ się dzieje według tych równań, jest skutkiem te­
ne. go, co się stało wcześniej, a zarazem przyczyną
tego, co się stanie później. Zasadę przyczynowoś­
Pomiary rydzyńskie dały odkrycie dielektrycz­ ci w mechanice kwantów również wyrażają rów­
nych zjawisk nieliniowych, które przebiegały w nania różniczkowe, ale nie dają one ścisłego po­
sposób oczekiwany, a także nieoczekiwany; bada­ jęcia o właściwej przyczynie i skutku, lecz tylko
ne były roztwory nitrobenzenu w rozpuszczalni­ o prawdopodobieństwie jednego i drugiego (czy­
kach dielektrycznych; dawały one albo obniżenie li „stanów” początkowego i końcowego).
przenikalności dielektrycznej dla roztworów roz­
cieńczonych, albo wzrost dla stężonych. Bardziej
zrozumiale pokażemy to za pomocą prostych wzo­
rów, do zrozumienia których nie jest konieczna
znajomość matematyki: oto przenikalność elek­
tryczna roztworów rozcieńczonych nitrobenzenu
w benzenie maleje z przyłożonym polem elek­
trycznym :

E == Eo E2m
(2a)

ale rośnie, gdy roztwór jest stężony:

e == e0 + E.>w E s
Istnieją więc dwie grupy zjawisk optycznych:
jedne, które dają się wytłumaczyć jako ruch fal
elektromagnetycznych (jak interferencja światła)
i drugie, które można wytłumaczyć jedynie jako
ruch kwantów, czyli fotonów (zjawisko fotoelek-
tryczne, które polega na tym, że foton jak pocisk
wpada na elektron i oddaje mu całą swoją ener­ ze starych roczników
gię ruchu, czego fala nie potrafi zrobić). Jak to
może być, by światło-fala mogło robić to samo,
co światło-pocisk? Jak może światło-fala mieć LOTY MIĘDZYPLANETARNE W ŚWIETLE
własności pocisku-fotonu? ENERGII ATOMOWEJ
Właśnie w roku 1960 została odkryta zasada Zbliżyła się epoka , w której
działania nowego potężnego źródła światła: lasera. istoty ludzkie oderwą się od
W cztery lata później grupa amerykańskiego fi­ Ziemi i pożeglują ku planetom
zyka Townesa odkryła nowe zjawisko świetlne, Ludzkość nie dostrzegła — niestety! — najwięk­
w którym wiązka światła lasera o wielkiej mocy szej rewolucji, jaka wydarzyła się, jaka mogła
zamienia się na wąziutką nić świetlną. Ta „auto- wydarzyć się w jej dziejach. Nie dostrzegła, że
kolimacja” okazała się wynikiem procesu nieli­ loty międzyplanetarne stały się możliwe, że za lat
niowego: wiązka światła wielkiej mocy sama so­ kilka, czy kilkanaście, pierwsze astro-bolidy wy­
startują w przestrzeń kosmiczną. Teoretycznie »
bie powiększa współczynnik załamania, a więc wszystko było już obliczone, brakło jedynie odpo­
staje się falą nieliniową i skupia się w nić wiednio potężnej energii, która byłaby w stanie
świetlną. oderwać bolid od kuli ziemskiej, tak, jak niegdyś
Wraz z grupą fizyków poznańskich zająłem się brakowało Leonardo da Vinci odpowiedniego mo­
toru, by zrealizować jego zamysły lotnicze. Energia
doświadczeniami w tej dziedzinie, natomiast z atomowa da nam motor, rozwijający zagadnienie,
grupą fizyków profesora Townesa, Cambridge, przemieniający marzenia w czyn. Lecz ludzie, za­
USA, opracowaliśmy teorię tego zjawiska i zro­ hipnotyzowani swymi ziemskimi sprawami, doj­
biliśmy obliczenia komputerowe średnicy nici, rzeli w niej bombę atomową. Gdy szpalty prasy
powinny dziś rozbrzmiewać planami pierwszej
oparte na uogólnieniu wzoru rydzyńskiego, któ­ wyprawy w Kosmos, witać nową, całkowicie inną
remu nadałem postać zawierającą wyższe parzy­ erę, wytężają swój głos w obliczeniach, ile milio­
ste potęgi pola: nów istot można będzie zgładzić za jednym za­
machem. Nędzne zaiste przywitanie nowej
e = e0 + e2E2 + e4E j + EgE6 epoki! [...]
„Problemy” nr 7/1946
Aby wzór opisywał wiernie autokolimację, należa­
ło współczynniki nieliniowości obrać odpowiednio, ELEKTRONOWA MASZYNA
zarówno co do ich wielkości, jak i ich znaków. MATEMATYCZNA ARR
Z tych koniecznych danych okazało się, że współ­ [...] Zaletami maszyn cyfrowych jest ich wielka
czynniki pasują do polaryzacji elektronowej, a dokładność i uniwersalność, przy ich użyciu mo­
zatem, że główną rolę w tym procesie pełni po­ żemy przeprowadzić każde obliczenie, jakie mógłby
laryzacja elektronowa atomów ośrodka. wykonać odpowiednio duży zespół rachmistrzów.
Dalsze prace w dziedzinie optyki nieliniowej Wadą tych maszyn jest ich skomplikowana budo­
wa i duże rozmiary, wyrażające się tysiącami
upewniły mnie, że proces, który wywołuje auto­ lamp elektronowych, a ponadto konieczność spo­
kolimację światła laserowego wielkiej mocy, może rządzania programów obliczeniowych, co wymaga
w wiązce światła nawet bardzo słabego wywołać specjalnie wyszkolonego personelu. [...]
również autolimację, a więc nitkę świetlną o cha­ W utworzonej „Grupie Aparatów Matematycz­
nych” Państwowego Instytutu Matematycznego, z
rakterze wąskiego pocisku (a więc fotonu), jeżeli drem Henrykiem Greniewskim jako kierownikiem,
tylko procesowi polaryzacji elektrycznej atomów inżynierowie Krystyn Bochenek, Romuald Mar­
ośrodka dopomóc bardzo silnym polem polaryzu­ czyński i autor niniejszego artykułu przystąpili
jącym, pochodzącym od jąder atomowych i in­ do opracowania pierwszych polskich elektrono­
wych maszyn matematycznych: jedna została opar­
nych ładunków ośrodka. Takie pola istnieją ta na zasadzie cyfrowej, dwie na zasadzie ana­
gotowe w każdej materii, a nawet w próżni logii. [...7
(gdzie istnieją ładunki elektryczne w formie plaz­ ARR nie jest jednak matematyczną maszyną
my). Tę myśl wyraziłem językiem matema­ elektronową, budowaną w obecnym Instytucie Ma­
tematycznym Polskiej Akademii Nauk. Niewielka
tycznym jako przejście od fali elektromagnetycz­ początkowo pracownia, przekształcona obecnie w
nej do fotonów w obecności' pola dodatkowe­ duży Zakład Aparatów Matematycznych, pozosta­
go polaryzującego i opublikowałem w czasopiś­ jący pod ogólną opieką wicedyrektora Instytutu,
mie angielskim „Optics and Laser Technology”. prof. dra Stanisława Turskiego, wykonywa dalsze
maszyny, zarówno oparte na zasadzie realizacji,
Obecnie opracowuję rozszerzanie tej idei na dal­ jak i na zasadzie cyfrowej. Dopiero w połączeniu
sze zjawiska optyczne nieliniowe, o czym Pań­ z tymi maszynami, a w szczególności z maszyną
stwu powiem na innym, przyszłym spotkaniu w cyfrową, budowaną pod kierunkiem doc. mgra inż.
Rydzynie. Romualda Marczyńskiego, uzyska się komplet, w
jaki wyposażone zostanie biuro obliczeniowe In­
Arkadiusz H. Piekara stytutu. W biurze tym specjalnie wyszkoleni pra­
cownicy dokonywać będą skomplikowanych obli­
czeń matematycznych, potrzebnych do rozwiązy­
P .S . O dalszej rozbudow ie tej now ej k on cep cji lo to n ó w do­
w iedzą się rów n ież C zytelnicy „P rob lem ów ” i n ie m uszą w tym wania wielu problemów naukowych i technicznych.
c e lu jeźd zić do R yd zyn y. W ystarczy zajrzeć do sty czn io w eg o n u ­
m eru „P rob lem ów ”, aby zn aleźć artyk uł pod tytu łem „ o po­ Dr inż. Leon Łukaszewicz
zn aw an iu i pojm ow aniu p rzyrod y”. P rzeczytajcie go z cierp li­ „Problemy” nr 1/1955
w ością i zrozum ieniem , o co prosi
Autor
Zygmunt III Waza
Janusz Tazbir „Serce się kraje, ile razy czytam lub słyszę o Zygmuncie III, o tym
profesor doktor habilitowany,
Instytut Historii PAŃ, wielkim i prawdziwie polskim królu, któren lubo na obcej urodzony
Warszawa ziemi, od matki swojej, cnotliwej Jagiellonki, z krwią polską wziął du­
szę polską, któren wolał utracić dziedziczne berto, niżeli narodowość
polską skazić. Był to, mówią, fanatyk przez jezuitów rządzony, dlatego
ani w Szwecji, ani w Moskwie mu się nie wiodło. I cóż to znaczy?
Trzeba było, ażeby był katolikiem w Polsce, lutrem w Szwecji, syzma-
tykiem w Moskwie?"
t

Ta opinia Henryka Rzewuskiego, wypowiedziana chyba opinię spośród wszystkich królów pol­
(1839) przez usta imć pana Seweryna Soplicy, skich. Wazie zarzucano tam upór, obłudę, skłon­
dobrze oddaje nieprzychylne sądy krążące na te­ ność do intryg, przede wszystkim zaś fanatyzm
mat pierwszego z Wazów, jaki zasiadł na naszym religijny, który miał się przyczynić do wybuchu
tronie. Wnuk Zygmunta I Starego, syn Katarzy­ wojen polsko-szwedzkich.
ny Jagiellonki i króla szwedzkiego Jana III Wazy, Zygmunt III Waza należy niewątpliwie do wład­
już przez współczesnych był dość ostro krytyko­ ców, wobec których mało kto i z badaczy, zarów­
wany. Jan Zamoyski przy pierwszym spotkaniu no polskich, jak szwedzkich, pozostał obojętnym.
określił go jako „nieme monstrum”, choć był to Choćby więc historyk najusilniej starał się
pierwszy od śmierci Zygmunta Augusta władca, o obiektywizm, to i tak stosunkowo łatwo wyczy-
który mógł się z polskimi poddanymi porozumieć
w ich języku. Rokoszowa szlachta nazywała go
tyranem i „kazirodcą” (ponieważ poślubił siostrę
zmarłej żony), a w kroniczce ariańskiej rodziny
Taszyckich czytamy, że za panowania Zygmunta
III „nic spokojnego, szczęśliwego w Rzeczypospo­
litej się nie dzieje”. W imię sprawiedliwości nale­
ży przypomnieć, iż współwyznawca Taszyckich,
Andrzej Lubieniecki, bardzo ciepło pisał w swej
kronice o królu, „nad którego nam pożyteczniej­
szego subiectum nie widzieliśmy, bo i zacnego na­
rodu, i domu królewskiego pan, i ze krwie narodu
naszego i panów naszych idzie [...] nasz naród mi­
łujący i inszych darów bożych pełny”.
Bracia polscy byli mu wdzięczni, iż nie pozwo­
lił najechać ich „stolicy”, Rakowa, choć go do
tego namawiano w czasie rokoszu. Dwie egzeku­
cje wyznaniowe w roku 1611 (arianina, Iwana
Tyszkowica, i kalwinisty, Franco de Franco)
przypisywano inspiracji gorliwej w wierze żonie
Zygmunta III Wazy, Konstancji, nie zaś złej woli
króla, który w tym czasie przebywał w obozie
pod Smoleńskiem. Natomiast następne pokolenia
chwaliły go właśnie za obronę wiary katolickiej
i interesów Kościoła. Kreowany na niezłomnego
obrońcę przedmurza chrześcijaństwa, stał się w
dobie kontrreformacji wzorcem katolickiego mo­
narchy. Dopiero Oświecenie spojrzało krytycznie
na tę legendę, wiążąc z panowaniem Zygmunta
początki tych wszystkich „klęsk i nieszczęść”, ja­
kie miały później spaść na Rzeczpospolitą. Winą
obciążano pierwszego Wazę, a zwłaszcza jego po­
litykę zagraniczną. Nie odpowiadał oświeceniowe­
mu ideałowi władcy. Stąd też w listach o Polsce
podróżnika niemieckiego J. E. Biestera (1791) czy­
tamy, iż król ten „ani w sercach poddanych, ani
w historii nie zapisał się dobrze”, a jego pomnik
„wznosi się teraz ponad głowami warszawian za­
pomniany i nieposzanowany”. Również w pod­
ręcznikach szkolnych XIX w. miał on najgorszą
tać między wierszami, czy podziela przytoczone
powyżej opinie, czy też, wręcz przeciwnie, w ślad
za Skargą przyznaje temu królowi „roztropność,
poważność i wielki umysł”. Niechętnie pisali o
nim Michał Bobrzyński, Adam Szelągowski i Wac­
ław Sobieski. Powściągliwie i krytycznie Jarema
Maciszewski (w „Poczcie królów i książąt pol­
skich”): „pozostał w pamięci narodu takim, jakim ze starych roczników
przedstawił go mistrz Matejko: zimnym, dalekim,
nieprzystępnym, a nade wszystko obcym”. Pró­ 0 PROGRAMIE PRAC MIĘDZYNARODOWEGO
bę częściowej przynajmniej rehabilitacji podjęli ROKU GEOFIZYCZNEGO 1957 — 1958
Władysław Czapliński i — ostatnio — Henryk
Wisner („Zygmunt III Waza”, Warszawa 1984). [...] W ramach M.R.G. projektuje się również za­
stosowanie po raz pierwszy w historii naszego
Nieskory do pochopnych sądów Władysław Ko­ globu satelitów, które nie tylko wzniosą się na
nopczyński nazywał Zygmunta nie tylko mało­ nieosiągalną przez rakiety wysokość, lecz przez pe­
wien łatwy do określenia z góry czas krążyć będą
mównym i religijnym aż do fanatyzmu, lecz rów­ z fantastyczną prędkością wokół ziemskiego glo­
nież „marudnym, bo dość tępym”. Co prawda bu.
autor „Dziejów Polski nowożytnej” składał wszy­ Według posiadanych informacji przewiduje się
stko na karb ciężkiego dzieciństwa oraz trudnej wyrzucenie niewielkich satelitów na wysokość oko­
ło 1500 km ponad powierzchnię Ziemi za pomocą
młodości późniejszego władcy Litwy i Korony. trzystopniowych rakiet. Orbita satelity przesuwać
Zygmunt Waza urodził się bowiem w więzieniu się będzie w pasie zawartym pomiędzy 40° sze­
(1567) w Gripsholm koło Sztokholmu, gdzie osa­ rokości północnej oraz południowej. Prędkość, z
dził jego rodziców stryj, Eryk XIV. Następnie jaką satelita będzie obiegać Ziemię, przekroczy
32 000 km na godzinę. Czas trwania jednego okrą­
odczuł na sobie ciężko despotyczny i gwałtowny żenia globu ziemskiego po orbicie o kształcie elip­
charakter ojca, którego gorącym pragnieniem by­ tycznym wyniesie zatem zaledwie półtorej godzi­
ło, aby syn opuścił Polskę i powrócił do Szwecji, ny. Czas przejścia satelity od horyzontu do hory­
co miało Zygmuntowi zapewnić otrzymanie tam­ zontu wynosić będzie dla obserwatora, znajdujące­
go się prostopadle pod torem, 8 do 12 minut.
tejszej korony. Satelita w kształcie kuli o średnicy wynoszącej
Już na samym początku panowania naraził się około 70 centymetrów, loażący 10 kg, posiadać bę­
dzie aparaturę pozwalającą na dokonywanie ośmiu
on przez to poważnie swoim nowym poddanym, pomiarów oraz przekazującą ich wyniki drogą ra­
którzy z jednej strony nie cierpieli Habsburgów, diową na Ziemię. [...]
z drugiej zaś od czerwca 1574 r., kiedy to Wa- Inż. Czesław Centkiewicz
lezy umknął nocą z Wawelu, mieli wyraźny kom­ „Problemy” nr 7/1956
pleks „ucieczki władcy”. W roku zaś 1592 wyszło KONFERENCJA ASTRON AU TYCZNA
na jaw, iż chciano im nadepnąć od razu na dwa W FREUDENSTADT
tak bolesne odciski. Oburzona szlachta dowiedzia­ [...] Dr Porter zapoznał zebranych ze szczegółami
ła się bowiem wówczas, że przed trzema laty Jan programu „Vanguard” — budowy sztucznych sate­
III Waza proponował Habsburgom, iż jego syn nie litów w Stanach Zjednoczonych A.P. Zadania, ja­
tylko zrezygnuje z tronu polskiego, ale i dopo­ kim mają służyć te sztuczne satelity, obejmują
wykonanie następujących obserwacji i czynności:
może Ernestowi do zdobycia tej korony (ponadto a) pomiar promienia Ziemi, spłaszczenia na biegu­
austriacki arcyksiążę miał poślubić Annę Wazów- nach, odległości międzykontynentalnycii i innych
nę). Na sejmikach i sejmie w latach 1591—92, danych geofizycznych;
który z racji prowadzonych dochodzeń uzyskał b) określenie gęstości, ciśnienia, temperatury
miano inkwizycyjnego, pomstowano (poniekąd 1 składu atmosfery ziemskiej;
c) pomiar pola magnetycznego i zjonizowania gór­
słusznie), iż „cudzoziemcy o nas targ czynią”. Co nych warstw atmosfery;
zapalczywsi suponowali, że Zygmunt III Waza, d) określenie rozmieszczenia i ilości atomów oraz
pojmując za żonę Annę Habsburżankę (znów ta jonów wodoru w przestrzeni kosmicznej;
znienawidzona dynastia!), pragnął rzekomo swe e) długotrwale obserwacje Słońca i promieni nad­
fioletowych w świetle słonecznym;
krakowskie wesele przekształcić w Noc Sw. Bart­ f) badanie natężenia i wahań natężenia promie­
łomieja, czemu na szczęście w porę zapobieżono. niowania kosmicznego oraz ruchu meteorytów.
Satelity będą miały kształt kuli o średnicy 50—70
Były to oczywiście bezpodstawne plotki, trud­ cm. Instrumenty pomiarowe, zawarte we wnętrzu
no jednak zaprzeczyć, iż polską politykę zagra­ pierwszych amerykańskich sztucznych satelitów
niczną w pierwszej ćwierci XVII w. w pewnym „Vanguard", będą ważyły mniej, niż poprzednio
stopniu zdeterminował fakt, że uparty i milczący zapowiadano (10 kg zamiast 50 kg), głównie na
skutek możliwości zmniejszenia ich wymiarów
król nigdy m e wyrzekł się dążeń do utrzymania dzięki zastosowaniu tranzystorów. [...]
szwedzkiej korony, następnie zaś, kiedy ją w roku Prof. Pokrowski zapowiedział uruchomienie ra­
1599 stracił, do jej ponownego odzyskania. Kry­ dzieckiego sztucznego satelity jeszcze w roku bie­
tykowali to ostro już współcześni: Krzysztof Ra­ żącym, a więc przed zapowiedzianym na pierwszą
połowę roku przyszłego startem pierwszych sate­
dziwiłł na przykład pisał, iż Polacy muszą Zyg­ litów amerykańskich. Zapowiedź oparta jest na
muntowi III „trupami most do Szwecji przez mo­ rzeczowych podstawach i nie można się dziwić, żc
rze budować”. Należy jednak pamiętać, iż na dłuż­ dwa największe obserwatoria amerykańskie, na
szą metę zbrojny konflikt obu państw był nie Mount Palomar i Mount Wilson, otrzymały już
polecenie conocnego kontrolowania nieba, by
do uniknięcia. Szwecja pragnęła bowiem opano­ sprawdzić ewentualne pojawienie się radzieckie­
wać cały region Morza Bałtyckiego; w tej sytua­ go satelity przed zapowiedzianym terminem. [...]
cji zwycięskie dla Polski bitwy pod Kokenhauzen, Mgr inż. Władysław Geisler
Białym Kamieniem czy Kircholmem (1605) sta­ „Problemy” nr 7/1956
nowiły nie tylko epizod walki o koronę szwedzką
pomiędzy zdetronizowanym władcą a Karolem burgami, którym w roku 1619 posłano na pomoc
IX Sudermańskim, który w roku 1604 uwieńczył słynnych lisowczyków, zwerbowanych w Polsce
nią skroń. Choć bowiem walki toczyły się na te­ za królewską zgodą i wiedzą. Spustoszyli oni trzy­
renie dalekich Inflant czy Estonii, stawka była krotnie Śląsk leżący na trasie ich pochodu, ze
o wiele poważniejsza, szło mianowicie o utrzyma­ szczególną satysfakcją mordując tamtejszych „he­
nie się Polski nad Bałtykiem. Nie wolno więc retyków”, w znacznej mierze polskiego pochodze­
sugerować się samą tylko dynastyczną motywa­ nia. Działalność lisowczyków zaprzepaściła do
cją tych starć, które zresztą w dwadzieścia lat reszty i tak niezbyt duże szanse przyłączenia
później przeniosły się na teren Prus Królewskich. Śląska do Rzeczypospolitej. Z drugiej zaś strony
Jak bowiem przy innej okazji Stanisław Albrycht ich udział w walkach z lennikiem Turcji, Bethlen
Radziwiłł oświadczył posłom francuskim, Polska Gaborem, przyczynił się do dalszego zaostrzenia
nie mogła ich oddać Szwecji, gdyż „nikt nie poz­ stosunków Rzeczypospolitej z Wysoką Portą. Do
woli sobie poderżnąć gardła”. tego doszło złupienie Warny przez Kozaków. Do­
Nie należy też dawać wiary twierdzeniom, ja­ prowadziło to do zerwania pokoju z Turcją; het­
koby jedynie gorliwość (czy nawet fanatyzm re­ man wielki i kanclerz Stanisław Żółkiewski, prze­
ligijny) skłoniły Zygmunta III Wazę do interwen­ ciwdziałając zamierzonemu podobno atakowi z
cji na Wschodzie. Parli do niej niewątpliwie prze­ jej strony, wkroczył na teren posiadłości sułtań-
bywający na dworze jezuici czy dyplomaci pa­ skich. Tam też wojska polskie poniosły dotkliwą
piescy, którzy w nawróceniu prawosławnych klęskę, a sam Żółkiewski poległ w trakcie odwro­
upatrywali częściową rekompensatę za szkody za­ tu. Cecorą (1620) przyszło zapłacić za „błędny
dane katolicyzmowi przez reformację. Równo­ kierunek polityki zagranicznej, wykolejony pod
cześnie jednak liczne źródła świadczą wymownie, parciem interesów kresowej magnaterii” (W.
iż pod hasłem nowożytnej krucjaty król chciał Konopczyński). Nie znaczy to oczywiście, aby w
ukryć swe stałe dążenie do odzyskania szwedzkiej Polsce już wtedy oligarchia magnacka brała górę
korony. Podporządkowana Polsce Rosja (obojęt­ nad królem. Z przedstawicieli tej warstwy jednak
nie czy pod berłem Dymitra Samozwańca, czy też rekrutowało się stronnictwo regalistyczne; po­
w unii personalnej z Rzeczpospolitą) miała stać ważną w nim rolę odgrywali senatorowie du­
się potężnym sprzymierzeńcem w walce o Sztok­ chowni, piastujący wysokie urzędy państwowe.
holm. Do zgoła świeckich, a nie misyjnych argu­
mentów uciekała się też propaganda dworska Z grona czołowych przywódców kościoła kato­
pragnąca zachęcić szlachtę, aby wzięła udział w lickiego w Rzeczypospolitej wyszedł też u schył­
pochodzie na Moskwę. Przedstawiała ona bowiem ku XVI w. program radykalnej reformy jej us­
Wschód jako krainę niczym nie ograniczonych troju politycznego, który z jednej strony odpo­
możliwości, pełną ogromnych i słabo strzeżonych wiadał niewątpliwie najskrytszym marzeniom
bogactw, słowem nowe Indie, czekające na od­ królewskim, z drugiej zaś miał stanowić na grun­
ważnych konkwistadorów (do porównań z podbo­ cie polskim urzeczywistnienie kontrreformacyjne-
jem Ameryki chętnie wówczas sięgano). Hasła te go modelu państwa. W programie tym na czoło
znajdowały posłuch wśród licznie rozrodzonej, a wysuwały się postulaty odbudowy dwóch zasad­
ubogiej szlachty; sceptycznie natomiast patrzyła niczych źródeł jego potęgi: niepodzielności władzy
na nię elita szlachecka w obawie między innymi, monarszej w sprawach świeckich i niepodzielności
że ewentualne opanowanie Moskwy przyniesie Kościoła w kwestiach wiary. Najdalej szedł tu bez
ogromny wzrost władzy królewskiej. „Nie nasze wątpienia Skarga, pragnący odebrać szlachcic
pole, nie nasz to zając” — pisano. większość uzyskanych w XVI w. przywilejów, jak
również znieść samą instytucję wolnej elekcji,
Daremnie też na sejmikach początku XVII w. wprowadzając na to miejsce dziedziczność dynas­
usilnie doradzano królowi, aby starał się o przy­ tii Wazów. Z projektami tak zasadniczych reform
łączenie Prus Książęcych do Polski, skąd „zam­ autor „Kazań sejmowych” łączył postulat uspraw­
ków, miast i portów znacznych i bogatych przy­ nienia aparatu państwowego, który miał się stać
byłoby Koronie niemało. Niemiec, który nigdy nie posłusznym narzędziem w rękach Zygmunta III
będzie Polakowi przyjacielem, jużby się wyru­
gował...”. Zygmunt III Waza, pochłonięty mira­ Wazy.
żem szwedzkiej korony, nie tylko pozostał głuchy
na te wezwania, ale — jak wiadomo — przystał W rok po ukazaniu się „Kazań” (1597) wyszło
na ostateczne usadowienie się Hohenzollernów w dzieło Krzysztofa Warszewickiego „De optimo
Prusach Książęcych (1611). Miało to pociągnąć w statu libertatis” (O najlepszym stanie wolności).
Jego autor domagał się również zaprowadzenia
przyszłości fatalne dla Polski następstwa. Jak da­
w Polsce absolutnej władzy królewskiej, występo­
lece zaś był pochłonięty marzeniami o Szwecji,
wał przeciwko instytucji wolnej elekcji, pragnął
świadczy fakt, że kiedy król duński Chrystian na
wiosnę 1611 r. zagroził temu państwu wojną, wreszcie znacznie ograniczyć rolę izby poselskiej.
W podobnym też duchu wypowiadali się na po­
Zygmunt III Waza starał się powstrzymać go
czątku XVII w. pisarze związani z obozem miesz­
przed atakiem, w przekonaniu, iż może on uszczu­
czańskim (Sebastian Petrycy z Pilzna, Jan Jur­
plić stan posiadania Szwecji, którą spodziewał się
wkrótce w całości odzyskać („Rad tych Chrystian kowski). Rzeczpospolita znalazła się więc za pano­
wania pierwszego z Wazów na zakręcie dziejo­
— pisze Konopczyński — na szczęście dla Polski,
wym, nie tylko jeśli chodzi o politykę zagranicz­
nie usłuchał”). ną, ale również i wewnętrzną. Stąd też istota tych
Wojskowa i polityczna aktywność na wschodzie wszystkich projektów ma dość zasadnicze znacze­
i północy musiała oczywiście zakładać nie tylko nie dla oceny Zygmunta III Wazy. Ich dzisiejsi
pokojowe, ale wręcz przyjazne stosunki z Habs­ zwolennicy podkreślają, że kryzys wewnętrzny
państwa, jaki niewątpliwie wystąpił w Polsce na
przełomie XVI i XVII w., mógł zostać zahamo­
wany jedynie za cenę zaprowadzenia silnej wła­
dzy monarszej, nawet na drodze zamachu stanu.
Przekreślając ustawy tolerancyjne, ze słynną kon­
federacją warszawską na czele (jak się tego do­
magali jezuici przez usta Skargi), młody władca
zyskiwał znakomitą i niemal jedyną sposobność ze starych roczników
zdobycia władzy absolutnej. Postulowana przez
zwolenników kontrreformacji monarchia tego NAJNOWSZE BADANIA NAUKOWE
ROŚLINNOŚCI NA MARSIE
właśnie typu była, zdaniem części badaczy, zbli­
żona do absolutyzmu francuskiego, który również Na sesji Instytutu Przyrodniczego im. P. Leogawta
w XVII w. umacniał swą pozycję w walce z hu- w Leningradzie znany astronom radziecki, dyr.
genotami. Obserwatorium w Alma-Acie, członek-korespon-
dent Akademii Umiejętności ZSRR G. Tichow,
Istnieją jednak opinie, że zarówno sam król, wygłosił interesujący odczyt o swoich ostatnich
jak i otaczające go stronnictwo regalistyczne prag­ badaniach, dotyczących pochodzenia roślinności na
nęło zaprowadzić w Rzeczypospolitej szlacheckiej Marsie. [...] W polarnych krainach Marsa, gdzie
wsteczny model państwa, a mianowicie absolu­ Słońce nie zachodzi w ciągu większej lub mniej­
szej części marsjańskiego półrocza, czyli prawie
tyzm w wydaniu hiszpańsko-habsburskim. Jak całego roku ziemskiego, temperatura zmienia się
dowiódł zaś przykład krajów rządzonych przez tę bardzo nieznacznie, pozostając stale na poziomie
właśnie dynastię (przede wszystkim Hiszpanii), powyżej zera. Otóż te właśnie krainy polarne ma­
monarchia scentralizowana typu absolutnego nie ją najkorzystniejsze warunki dla rozwoju roślin.
W ciągu roku, według kalendarza ziemskiego, ro­
zapobiegła tam regresowi społecznemu ani też śliny mają tu czas na zazielenienie się, kwitnięcie
upadkowi potęgi politycznej państwa. Zdaniem i wytworzenie nasion. Następnie chowają się do
niektórych historyków absolutyzm nigdzie w XVII gleby wśród warstwy listowia, pochodzącego z lat
w. ńie był formą ustrojową, która by zapewniała poprzednich. Przejście od okresu ciepłego do ostrej
zimy „marsjańskiej” odbywa się stopniowo i bar­
pomyślność rządzonym w ten sposób krajom. dzo powoli.
Warto dodać, że właśnie połączenie postulatów Uczony wysuwa przypuszczenie, iż roślinność na
Marsie winna być niskopienna, przylegająca do
radykalnej przebudowy ustroju politycznego pań­ gleby. Są to prawdopodobnie głównie trawy i ście­
stwa z postulatami całkowitej restytucji katoli­ lące krzewy o kolorze zielonoblękitnym, błękitnym
cyzmu w Polsce podważało realność tych projek­ lub nawet granatowym. Niektóre z nich żółkną,
tów. Z jednej bowiem strony nawet ci katolicy, brunatnieją i usychają w środku lata, inne nato­
miast zachowują swe zielono-błękitne lub błę­
którzy byli z gruntu niechętni różnowiercom, kitne listki także i w ciągu zimy. Pewne podo­
brali ich w obronę w obawie, iż nietolerancja bieństwo z roślinami na Morsie ma prawdopodob­
wyznaniowa może stanowić wstępny krok do za­ nie modrzew, mchy i inne rośliny północne lub
prowadzenia absolutyzmu. Z drugiej zaś protes­ wysokogórskie. [...]
tanci, którzy przy innej polityce wyznaniowej W.B.
„Problemy” nr 8/1948
Zygmunta III Wazy popieraliby może plany
wzmocnienia władzy monarszej, nie mogli sobie
życzyć zaprowadzenia absolutyzmu w jego kato­ RYŻ ROŚNIE W POLSCE
lickiej odmianie. Król nie przeciwdziałał bowiem,
[...] Prace nad uprawą ryżu w naszym klimacie,
jak to czynił Batory, niszczeniu po miastach świą­ prowadzone w Polsce od kilku lat, zostały w roku
tyń różnowierczych. Kiedy w roku 1591 sfanaty- bieżącym rozszerzone i przeprowadzone z pozy­
zowany tłum demolował zbór krakowskich protes­ tywnym rezultatem. Prace te prowadzono w Pań­
tantów, Zygmunt III, zajęty grą w piłkę na Wa­ stwowym Instytucie Naukowym Gospodarstwa
Wiejskiego w Puławach. [...]
welu, nie przyjął nawet wysłanego przez nich Plan doświadczeń polegał na wyszukiwaniu kil­
z prośbą o pomoc gońca. Na czele komisji badają­ ku punktów w Polsce odpowiednich do aklimaty­
cej okoliczności zburzenia świątyń dysydenokich zacji ryżu pod względem klimatu, gleby, możliwoś­
w Poznaniu (1606) postawił zaś... miejscowego ci nawadniania, jakości wody, osłonięcia od wia­
trów płn.-wschodnich itp.
biskupa katolickiego. Zabraniał również kalwi­ W tym celu zostało wybranych 14 punktów, z
nom, luteranom i arianom odbywania zjazdów i sy­ których najbardziej wysunięty na południe był
nodów, motywując to przekonaniem, iż zgroma­ Grodziec (pow. Bielski), a najbardziej na północ
dzenia te zwoływane są „przeciw osobie Najmi- — Gorzów Wlkp. [...]
Na każdym z tych 14 punktów zostały dokonane
łościwszego Pana a ku szkodzie Rzeczypospolitej”. pomiary niwelacyjne, zaprojektowane i urządzone
Na sejmach schyłku XVI w. wraz z biskupami poletka dla ryżu oraz przedpótka dla nagrzewania
systematycznie utrącał wszelkie poczynania ma­ wody przed nawadnianiem pola ryżowego. Spe­
jące na celu uchwalenie przepisów wykonawczych cjalny system irygacyjny ułaUuiał krążenie wody.
Wielkość poletek doświadczalnych wynosiła 12 —
do konfederacji warszawskiej. Wreszcie od roku 700 ml. Położone one były w większości obok sta­
1591 król zdecydowanie popierał katolików w no­ wów lub źródeł. [...]
minacjach do senatu, przy rozdawnictwie innych Uzyskane doświadczenia wskazują, że ryż, jako
urzędów, a także dóbr. Obejmując tron zastał 71 roślina wysokowartościowa pod względem odżyw­
senatorów protestanckich, w chwili śmierci króla czym, może zająć w polskiej gospodarce rolnej
miejsce równorzędne ze zbożowymi.
było ich tylko dwóch. Terenów dla urządzenia pól ryżowych Polska
Należy jednak podkreślić, iż poprzednicy Zyg­ posiada dużo.
munta III Wazy nie mogli sobie pozwolić na pro­ Piotr Sobczyk
wadzenie podobnej polityki w obawie przed po­ „Problemy” nr 1/1949
ważnym fermentem w państwie. Jeszcze zresztą i
on sam w okresie dwóch pierwszych lat swoich katolickiej, z dewotem i dobrodziejem jezuitów,
rządów powoływał do senatu więcej różnowierców Mikołajem Zebrzydowskim, na czele.
niż katolików (w roku 1588 — odpowiednio 22 i Król mógł stosunkowo łatwo rozerwać ten nie­
16, w roku 1589 — 8 i 3). Polityka Zygmunta bezpieczny dla siebie sojusz; musiał jedynie przy­
zmienia się dopiero w następnych latach. Nie dla­ stać na uchwalenie tak zwanej konstytucji o tu­
tego więc ruch reformacyjny upadł, że jego stron­ multach, czego domagali się kalwińscy i luterań-
ników wykluczono od udziału w dochodach i urzę­ scy posłowie. Ustawa ta przewidywała surowe ka­
dach, ale dlatego ich wykluczono, że protestan­ ry dla uczestników zaburzeń wyznaniowych; pod
tyzm polski poniósł klęskę. Warto przy tym zazna­ wpływem jednak nadwornych jezuitów (Piotra
czyć, że i sam król bywał często niekonsekwentny. Skargi i Fryderyka Bartscha) biskupi, a w ślad
Trudno się oczywiście dziwić, że utrzymywał ser­ za nimi i sam król odmówili potwierdzenia swo­
deczne stosunki z młodszą siostrą Anną, która aż bód wyznaniowych szlachty różnowierczej. Zda­
do śmierci (1625) pozostała zagorzałą luteranką. niem części badaczy miało to bezpośredni wpływ
Brat nie tylko zezwalał na odprawianie dla niej na wybuch rokoszu pod wodzą Zebrzydowskiego.
nabożeństw tego wyznania na Wawelu, ale i po W każdym razie jego uczestnicy obok postulatów
śmierci Anny Wazówny zabiegał, bez powodzenia zmierzających do dalszego ograniczenia władzy
zresztą, o dyspensę umożliwiającą pochowanie królewskiej (chciano pozbawić monarchę m.in. pra­
„heretyczki” w podziemiach katedry wawelskiej. wa rozdawnictwa urzędów, a posłów uzależnić
Ostatecznie została pogrzebana w przejętym przez wyłącznie od instrukcji sejmikowych) wysunęli
protestantów toruńskim kościele NMP, gdzie żądanie ścisłego przestrzegania uchwał konfede­
wzniesiono jej grobowiec w barokowym stylu. Ten racji warszawskiej. Konflikt, prowadzony począt­
tolerancyjny stosunek do najbliższej rodziny jest kowo na pióra, zakończył się ostatecznie — jak
poniekąd zrozumiały, choć warto przypomnieć, że wiadomo — starciem zbrojnym pod Guzowem
w dobie kontrreformacji różnie i z tym bywało. (1607), gdzie wojska rokoszan poniosły klęskę. Król
Obok tego jednak w gronie najbliższych przyjaciół wykazał się zresztą wówczas odwagą osobistą. I
królewskich, obdarzanych kolejnymi godnościami, tym razem sprawdziło się powiedzenie, iż w każ­
spotykamy stale wielu protestantów, jak wojewo­ dej bitwie ktoś zostaje pokonany, co nie znaczy
da bracławski Jan Potocki (najpoważniejszy rywal jednak, że druga ze stron odnosi zwycięstwo. Po­
Stanisława Żółkiewskiego do buławy wielkiej ko­ mimo honorowej kapitulacji przed królem, głów­
ronnej), wojewoda dorpaeki Kasper Denhoff czy nych przywódców rokoszu, z Zebrzydowskim na
protektor braci czeskich Rafał Leszczyński. czele, ruch ten przekreślił na długo możliwości na­
Jeśli zaś Zygmunt III Waza okazał się gorącym prawy ustroju Rzeczypospolitej. Stronnictwo rega-
promotorem sprawy unii wyznania prawosławnego listyczne przekonało się dowodnie, że ewentualny
z rzymskokatolickim, to zaważyły tu względy nie zbrojny zamach stanu nie ma w Polsce żadnych
tylko natury wyznaniowej. Poważny impuls do szans powodzenia. Król zaś zachował sobie bun­
starań w tym kierunku przyniosło bowiem utwo­ towników aż do śmierci w pamięci. Kiedy w roku
rzenie w roku 1589 w Moskwie odrębnego patriar­ 1629 Janusz Radziwiłł przedstawiał mu dziesięcio­
chatu, co groziło uzależnieniem kościoła prawo­ letniego wówczas Bogusława, daremnie nakłaniał
sławnego w Rzeczypospolitej od patriarchów mos­ bratanka, aby ten upadł monarsze do nóg. Krnąb­
kiewskich. Dlatego też polskie władze, widząc w rny chłopiec oświadczył wręcz: „Wszakci i król
tym podporządkowaniu niebezpieczne dla państwa jest człowiek do mnie podobny”, na co Zygmunt
posunięcie, poparły unijne zabiegi Kościoła. Przez III podobno roześmiał się i powiedział: „Dajcie mu
zaprowadzenie jedności wyznaniowej chciano za­ spokój. Rokoszanin jest”. Dowodziłoby to zresztą,
pewne umocnić spoistość organizmu, w którym na iż monarcha miał poczucie humoru. Kiedy indziej
blisko milionie km* współżyło ze sobą tyle narodo­ kazał włożyć synowi Władysławowi drut do kur­
wości, ras i wyznań. Nadzieje te, jak wiemy, oka­ czaka i śmiał się serdecznie, gdy rozeźlony króle­
zały się złudne. Unia brzeska (1596) przyspieszy­ wicz wyrzucił ptaka „oknem otwartym”, tłuma­
ła rutenizację chłopów polskich osiadających na cząc ojcu, „że nie dopieczony”. Miał też Zygmunt
Ukrainie, gdzie o wiele łatwiej było o księdza unic­ słabość do kobiet, którymi chętnie się otaczał. Za
kiego niż rzymskokatolickiego. Wraz ze wschod­ plotkę należy jednak chyba uznać pogłoski o jego
nim obrządkiem przyjmowano ruski język i oby­ długoletnim romansie z wszechpotężną na dworze
czaje. ochmistrzynią, Urszulą Meierin. Nie mieli też ra­
cji anonimowi pamfleciści, piszący pod adresem
I choć opinia Pawła Jasienicy, iż unia była ak­
Zygmunta:
tem, „którego inaczej niż obłędem nazwać nie moż­ Wiele panien zgubiło wieńce swej czystości.
na”, wydaje się przesadna, trudno zaprzeczyć, iż Dogadzając za wziątek twej chciwej lubości
przyczyniła się do dezintegracji państwa, nasta­ W całej historii Polski XVI-XVIII w. trzy czyn­
wiając przywiązane do prawosławia masy ludowe niki, a mianowicie król, dążność do despotyzmu i
wrogo wobec władz Rzeczypospolitej. Rychło też cudzoziemcy, splotły się ze sobą tak nierozerwalnie,
dyzunici znaleźli zbrojnych sojuszników w posta­ że jeśli kiedykolwiek mówiono o praktykach cu­
ci Kozaczyzny, która ogłosiła się obrońcą prześla­ dzoziemskich, to zaraz dodawano, iż mają one na
dowanego prawosławia. Dzięki jej poparciu prze­ celu zniszczenie swobód szlacheckich. Gdy zaś by­
ciwnicy unii brzeskiej odbywają nadal niemal ofic­ ła mowa o zagrożeniu tych ostatnich, to zwykle
jalnie swe synody, utrzymują szkoły i bractwa w związku z zarzutem, iż kuźnią intryg przeciwko
prawosławne. Wroga zaś wobec reformacji posta­ „złotej wolności” są obsadzone przez nich dwory
wa Zygmunta III Wazy sprawia, iż szlachta róż- oraz knowania zagranicznych przybyszów. Za taką
nowiercza z jednej strony zbliża się do dyzunic- właśnie „kuźnię” uważano już w dobie sejmu in-
kiej, z drugiej zaś przyłącza do opozycji politycz­ kwizycyjnego najbliższe otoczenie Zygmunta III
nej, reprezentowanej przez znaczną część szlachty Wazy, który zdając sobie sprawę z istniejących
nastrojów powiedział kiedyś wręcz, że szlachcie
idzie nie tylko o wyprawienie z dworu cudzo­
ziemców, ale i o usunięcie stamtąd zagranicznej
mody oraz języka. Na Wawelu, a później w War­
szawie częściej od polskiego słyszano bowiem
szwedzki i niemiecki, jak również łacinę oraz włos­
ki. Szlachtę denerwowało właściwie na dworze ze starych roczników
wszystko, od panoszenie się zaufanej powiernicy
królewskiej, wspomnianej już Meierin, poprzez e-
O WYBORZE DROGI ROZWOJU
dukację królewiczów, opartą na absolutystycznych ENERGETYKI JĄDROWEJ W POLSCE
wzorach Zachodniej Europy, aż do faktu, iż król
„wielu cudzoziemców obojej płci na dworze swym [...] Mamy w Polsce nie powtarzającą się szansę
chowa i onych bogaci, a o nas nie dba”. poważnego, wszechstronnego przestudiowania pro­
blemu energetyki jądrowej. Możemy wkroczyć na
Wśród obcych, obok dworzan, oficerów czy jezu­ drogę jej rozwoju rozważywszy uprzednio wszyst­
itów, widziano też sporo artystów, uważanych kie „za” i „przeciw”, przewidując konsekwencje,
dość powszechnie za darmozjadów i oszustów, któ­ jakie wywoła ona w naszym życiu.
rzy „chleb pański za darmo zjadają, a poczciwym Jest obowiązkiem naszego pokolenia skorzystać
z tej sytuacji. [...]
synom szlacheckim drogę do łaski pańskiej utrud­ Wobec tego, że wzrost wydobycia węgla jest
niają”. Stąd też i mecenat kulturalny Zygmunta ograniczony tyloma czynnikami, należy sądzić, że
III, roztaczany zresztą raczej w dziedzinie sztuki w pewnym momencie nastąpi stabilizacja wydo­
niż literatury, nie budził uznania tej warstwy. bycia. Nastąpi bowiem moment, że przyrost wy­
dobycia węgla będzie wymagał od społeczeństwa
Przypomnijmy, iż Zygmunt III Waza patronował bardzo dużego wysiłku, tak dużego, że społeczeń­
przebudowie i rozbudowie w barokowym stylu stwo zmuszone będzie poszukać innych źródeł
zamku królewskiego w Warszawie, do której zos­ energii, które w tych warunkach będą dogodniej­
tała przeniesiona stolica Rzeczypospolitej (osta­ sze.
Kiedy nastąpi ten moment? Otóż wiele znaków
tecznie w roku 1611). W tym samym stylu odbu­ „na ziemi i na niebie” stwierdza, że gdy zużycie
dowano go po zniszczeniu w czasie ostatniej (miej­ węgla kamiennego na cele energetyczne osiągnie
my nadzieję!) wojny. Na zamku grywał teatr, z około 25—30 milionów ton rocznie, dalszy wzrost
zasady cudzoziemski, wystawiający już w począt­ zużycia będzie opłacany tak wielkim wysiłkiem
społeczeństwa, że uczyni go to gospodarczo nieu­
kach XVII w. m.in. tragedie Szekspira. Rodzime­ zasadnionym. [...]
go pochodzenia była natomiast kapela zamkowa, Można więc na podstawie powyższego rozumo­
choć i tą dyrygowali z reguły Włosi. wania wysnuć następujący wniosek. Dla wielu
krajów, w tej liczbie dla Polski, jest rzeczą naj­
Szlachta rzadko uczęszczała na te przedstawie­ właściwszą wybrać jako podstawowy typ reaktora
nia czy koncerty. Gorszyła się natomiast faktem, iż reaktor powielający, przyjmując, że za 10—20 lat
król nie tylko popierał artystów, ale i sam zajmo­ będzie on w pełni technologicznie opanowany oraz
wał się snycerstwem, tokarstwem czy złotnictwem, (co jest rzeczą najbardziej istotną) będzie produ­
kował energię elektryczną tańszą od energii ze
jak również próbował swych sił w malarstwie. We źródeł konwencjonalnych. Można na marginesie
wszystkich tych dziedzinach był zapewne dyletan­ stwierdzić, że Niemiecka Republika Federalna
tem, nie najgorszym jednak, skoro odnaleziony w prawdopodobnie również wybierze podobną drogę.
galerii augsburskiej obraz „Alegoria Wiary” naj­ Tak więc, to (może zbyt długie) rozumowanie
pozwala na wysnucie podstawowego dla nas
pierw przypisywano Tintoretcie, następnie Zyg­ wniosku: nasza przyszłość w okresie najbliższych
muntowi III Wazie, ostatecznie zaś Rubensowi, któ­ kilkudziesięciu lat to elektrownie jądrowe z reak­
ry pozostawił zresztą kilka jego portretów, malo­ torami powielającymi, na neutronach prędkich z
wanych jednak nie z autopsji. Mariusz Karpowicz paliwem plutonowo-uranowym. [...]
nazywa króla „artystą o wysublimowanym smaku, W warunkach naszego kraju najwłaściwsza wy­
jednym z najwybitniejszych mecenasów sztuki na daje się następująca droga rozwoju energetyki ją­
drowej:
naszym tronie”. I etap — najbliższe 15—20 lat. Budowa elektrow­
W galerii augsburskiej znajduje się również ma­ ni z reaktorami niepowielającymi na uran natu­
ralny z surowca krajowego z moderatorem grafi­
lowidło „Mater Dolorosa”, stanowiące bezsprzecz­ towym (należałoby rozpatrzyć także ciężką wodę
nie dzieło Zygmunta Wazy. W chwilach wolnych mającą wiele zalet), z chłodzeniem gazowym. Licz­
od zajęć państwowych wykonywał on także złote ba elektrowni tego typu zależy od tempa rozwo­
i srebrne monstrancje, relikwiarze, puchary, prze­ ju produkcji energii elektrycznej założonego dla
drugiego etapu. Zadaniem tego etapu byłoby zdo­
chowywane obecnie w różnych skarbcach kościel­ bycie doświadczenia i przygotowanie kadr, groma­
nych, jak też sporządził parę zegarków. Kuł rów­ dzenie plutonu, produkcja energii elektrycznej w
nież król łańcuchy z medalionami, na których rył niewielkich rozmiarach i przygotowanie poszcze­
swoje popiersie; jeden z nich otrzymał w darze gólnych ogniw przemysłu jądrowego.
Dymitr Samozwaniec. Wszystko to zwiększyło jed­ II etap — zaczynający się za 15—20 lat. Budo­
wa serii elektrowni z reaktorami powielającymi z
nak tylko ogólną niechęć do władcy, który zamiast paliwem plutonowo-uranowym, z chłodzeniami
na polowaniach, pochodach wojennych czy ucztach metalami ciekłymi. Zadaniem tego etapu byłoby
spędza czas w warsztacie snycerskim. Król-rze- produkowanie energii elektrycznej po koszcie niż­
mieślnik (bo do tego gatunku ludzi szlachta zali­ szym niż energia konwencjonalna i w ilości zaspo­
kajającej potrzeby społeczeństwa, dalsze wzmożo­
czała dość powszechnie ludzi parających się rze­ ne produkowanie plutonu, pełne rozwinięcie prze­
miosłem artystycznym) budził niechęć i lekcewa­ mysłu jądrowego.
żenie, tym bardziej iż dość dobrze wiedziano, że
mimo osobistego udziału w oblężeniu Smoleńska Mgr dtnż. Mieczysław Taube
„Problemy” nr 11/1956
czy kampanii pruskiej 1625 r., do wojska nie czuł
zbytniego zamiłowania.
Choć w trakcie polemiki rokoszowej nie szczę­ tą godziło z charakterem pierwszego Wazy na pol­
dzono mu różnych obraźliwych epitetów, to jed­ skim tronie. Kiedy dostał do rąk wykradziony (na
nak oficjalnie okazywano Zygmuntowi szacunek, polecenie Władysława Wazy) diariusz wojewodzi-
nieudany zaś zamach Michała Piekarskiego (1620) ca lubelskiego, Jakuba Sobieskiego, nie chciał go
wywołał powszechne oburzenie opinii szlacheckiej. czytać. Wypowiedzieć miał przy tym słowa, które
Królobójstwo nie było w polskim stylu; sprawcę przeszły do historii: „Gdybym ja chciał po cudzych
stracono w sposób dość okrutny (skąd poszło zna­ szkatułkach szukać, co kto o mnie pisze, i królest­
ne przysłowie: „plecie jak Piekarski na mękach”). wo, i zdrowie bym stracił”.
Płat jego skóry, wielkości srebrnego talara, jest Królestwa wprawdzie Zygmunt III nie stracił,
przechowywany dziś w Muzeum Narodowym w choć rokoszanie wygotowali akt detronizacji, pod
Warszawie z XVII-wiecznym napisem: „Znak którym skwapliwie zbierano podpisy. Ale też i
zdrajcy Jego Królewskiej Mości, całej Korony Pol­ Rzeczypospolitej nie wzmocnił. W ciągu 45 lat pa­
skiej Piekarskiego, wycięty w kościele przez króle­ nowania nie udało mu się stworzyć skarbu oparte­
wicza Jegomości Władysława” (w obronie ojca ciął go na stałych podatkach, co — jak pisze Władys­
on zamachowca w głowę szablą). ław Pałucki — byłoby „zbawieniem dla Rzeczy­
pospolitej”. Nie przeprowadzono też reformy sej­
mu ani rozbudowy wojska, nie powiodło się wresz­
cie przekształcenie monarchii w dziedziczną. Szla­
chta nic nie miała przeciwko powołaniu na tron
któregoś z synów Zygmunta, podobnie jak dałaby
placet na obiór potomka Jana Kazimierza, gdyby
ostatni Waza na polskim tronie go posiadał. Za nic
natomiast w świecie nie wyrzekłaby się źrenicy
„złotej wolności”, za którą to źrenicę uważała ins­
tytucję wolnej elekcji, dającą sposobność wymu­
szania kolejnych ustępstw. „Czy król był zbyt sła­
by, bo nie zdołał pociągnąć za sobą narodu, i zbyt
uparty, aby z nim współpracować?” — zapytuje
Henryk Wisner. Na pytanie to twierdząco odpo­
wiadał Jasienica, którego zdaniem Wazowie zdra­
dzali Rzeczpospolitą „niekiedy politycznie, moral­
nie bez przerwy”. Ostatnio zaś (1981) Urszula Au­
gustyniak (w książce „Informacja i propaganda w
Polsce za Zygmunta III”) oskarżyła króla, iż jego
styl rządzenia (zwłaszcza sposób pozyskiwania
zwolenników), jak również sposób tworzenia elity
władzy — wszystko to niosło za sobą demoraliza­
cję społeczną.
Osobiście nie podpisałbym się pod tym aktem
oskarżenia. Nie sposób jednak stwierdzić, iż Zyg­
munt III Waza był indywidualnością na miarę mu
współczesnych — Elżbiety I, Filipa II, Henryka
IV czy Gustawa Adolfa. Choć źle się zapewne stało,
iż plany wzmocnienia władzy monarszej spaliły
na panewce, to polityka zagraniczna króla nie w y­
dała pomyślnych dla Polski rezultatów. Trudno
też chyba brać w obronę jego stosunek do dysy­
dentów. Los natomiast chciał, że kolumna Zyg­
Zygmunt III Waza nie był bez wątpienia kukłą munta, pierwszy w Polsce pomnik ku czci władcy,
na tronie, bezwolnym narzędziem w rękach jezui­ stała się głęboko osadzonym w świadomości histo­
tów i magnaterii, jak go lubili przedstawiać zwła­ rycznej narodu symbolem miasta.
szcza niektórzy powieściopisarce. Umiał też dobie­
rać sobie współpracowników, przeważnie zresztą I cóż. że był kiedyś król
też niecierpianych (mało kto dziś pamięta, co pub­ Niewielkich zasług i sławy?
A przecież duma i ból,
licystyka szlachecka wypisywała współcześnie o I święte miejsce Warszawy
Skardze). Nawet po rokoszu, a więc w warunkach
dość daleko idącego osłabienia władzy monarszej, czytamy w pięknym wierszu Antoniego Słonims­
potrafił jeszcze w wielu przypadkach narzucić swą kiego. O mało co zresztą byśmy ją stracili, wraz z
wolę i bronić powagi tronu (co słusznie podkreśla innymi skarbami sztuki i nauki już w czasie „po­
Władysław Czapliński). Nie rozporządzał natomiast topu”, kiedy to Szwedzi ofiarowywali podobno aż
takimi możliwościami jak królowie Francji, posy­ 3000 ryksdali komuś, kto by zorganizował wywie­
łający na szafot najmożniejszych nawet przedsta­ zienie kolumny Wisłą z Warszawy. Na szczęście
wicieli opozycji. Mając w ręku jakże wiele dowo­ nikt tak chciwy i podły zarazem się nie znalazł.
dów intryg i nielojalności ze strony Jana Zamoy­ Jak wiele zaś Szwedzi wywieźli, pokazała przed
skiego, Zygmunt III nie mógł go pozbawić minis­ laty wystawa „Sztuka dworu Wazów w Polsce”,
terialnych stanowisk (były dożywotnie!) czy ol­ zorganizowana na Wawelu i ciesząca się wielkim
brzymich dóbr, a tym bardziej postawić przed są­ powodzeniem.
dem, Podobne postępowanie niezbyt by się zresz­ Janusz Tazbir
Czy zjawiska biologiczne są celowe?
Henryk Szarski Umysł ludzki ma skłonność do dopatrywania się celowości, ponieważ
profesor doktor habilitowany,
Instytut Zoologii jest nastawiony na ustawiczne przewidywanie przyszłości. Ludzie pra­
Uniwersytetu Jagiellońskiego, wie zawsze postępuję celowo. Dlatego wielu ludziom wydaje się ko­
Kraków
nieczne wskazanie celu, do którego dany proces zmierza. Jest to jed­
nak antropomorfizacja otaczającego nas świata.

Trzeba sobie zdawać sprawę, że podobnie jak nie niczej ssaka jest pępek — pozostałość połączenia
można wyjaśniać celowością zjawisk geologicz­ zarodka z błonami płodowymi.
nych — ruchów kontynentów, wybuchów wulka­ Skrzyżowanie dtóg oddechowych i pokarmo­
nów, czy erozji, tak samo nie powinniśmy tego wych w gardzieli kręgowców lądowych można
czynić w stosunku do organizmów żywych. Obec­ uznać za błąd budowy. Ssaki i ptaki, których
ny stan organizmów wynika z ich przeszłości, z zapotrzebowanie na tlen jest duże, błąd ten może
wpływu jakie wywarły na nie mechanizmy ewo­ kosztować czasem nawet życie, gdy pożywienie
lucji. Mechanizmy te nie są osobami, nie mogą dostanie się do krtani i tchawicy. Byłoby bar­
niczego przewidywać i do żadnego celu nie dążą. dziej celowe, gdyby drogi pokarmowe i oddecho­
Ich działanie jest złożone i ograniczone przez roz­ we były od siebie zupełnie niezależne, tak jak
maite okoliczności. u owadów. Obecny stan tłumaczymy oczywiście
Najważniejszym czynnikiem ewolucji jest do­ pochodzeniem lądowców od ryb, u których ru­
bór naturalny. Zachowuje on wśród organizmów chy szczęk i gardzieli pędzą wodę oddechową i ło­
te, które okazują się najodporniejsze i pozosta­ wią pożywienie.
wiają najwięcej żywotnego potomstwa. Nie może
natomiast przewidywać przyszłości, choćby naj­
bliższej, nie może więc działać celowo. Poprawne
tłumaczenie każdej obserwacji sugerującej celo­
wość musi wyglądać następująco. Organizm jest
zbudowany i działa zgodnie z informacją gene­
tyczną otrzymaną od rodziców. Informacja ta
wchodziła w skład genotypów niezliczonych
przodków i zdała tam najsurowszy egzamin prze­
życia i pozostawienia potomstwa przez nosiciela.
Dostrzegana przez nas sprawność organizmów
jest konsekwencją przeszłości szczepu.
Wyjaśnianie budowy organizmów i ich ewolu­
cji oparte na celowości można porównać do tłu­
maczenia sieci rzecznej zakładającego, że przy­
czyną ruchu rzeki jest dążenie do morza. Wpraw­
dzie iśtotnie większość nurtów rzecznych biegnie
do morza, jednak kierunki dolin rzecznych są
wyłącznie wynikiem płynięcia wody z miejsca
wyższego do niższego, a nie skutkiem działań za­
mierzonych. Gdyby było inaczej, to np. wody
Nilu powinny by biegnąć do Oceanu Indyjskie­
go, a Dunaj nie mógłby uchodzić do Morza Czar­
nego.
W budowie organizmów dostrzegamy szczegó­ Pęcherz pławny ryb kostnoszkieletowych leży
ły, których nie da się wyjaśnić celowością, tłu­ po grzbietowej stronie kręgosłupa, a więc powy­
maczy je natomiast przeszłość — bądź to indy­ żej środka ciężkości. Wskutek tego większość ryb
widualna przeszłość osobnika, bądź przeszłość znajduje się w równowadze chwiejnej i musi
grupy systematycznej. Tak np. występowanie su­ utrzymywać swe położenie ciągłymi ruchami
tek u samców ssaków wyjaśnia przeszłość osob­ płetw. Byłoby bardziej celowe, gdyby pęcherz le­
nika, który we wczesnych stadiach rozwoju nie żał po stronie brzusznej kręgosłupa. Pochodzi on
jest zróżnicowany płciowo. W momencie, gdy jednak z przewodu pokarmowego, a więc leży
rozpoczyna się różnicowanie płci w budowie za­ razem z nim w jamie ciała.
rodka zawiązki sutek i gruczołów mlecznych już
Wysoce niedoskonały jest rozród przez hybry-
istnieją, nie znikają i pozostają dostrzegalne u
dogenezę, tak np. rozmnażają się europejskie żaby
dorosłego samca. Innym śladem przeszłości osob-
zielone. W wielu środowiskach najpospolitsze są
osobniki będące mieszańcami dwu odrębnych ga­
Trzecie wydanie „Mechanizmów ewolucji” H. Szarskie-
go znajduje się w druku w PWN. Za zgodą Redakcji tunków. Rozród tych zwierząt jest upośledzony.
PWN drukujemy artykuł, w którym są wykorzystane Ich potomstwo jest w pełni żywotne tylko wó­
fragmenty tej książki. wczas, gdy drugi partner należy do jednego z ga­
tunków rodzicielskich. Stąd prawdopodobieństwo nia ogromnie rozszerzając wiedzę. W ten sposób
dalszej ewolucji mieszańców jest nikłe.. Równo­ np. odkryto różne działania gruczołów dokrew-
cześnie rywalizują one z gatunkami rodzicielski­ nych u kręgowców.
mi, a ponieważ są bardzo żywotne, wydatnie Trzeba tu wspomnieć o błędzie dość często spo­
ograniczają ich liczebność. tykanym w starszej literaturze, szczególnie popu­
W podobnej sytuacji są rośliny, które tworzą larnonaukowej. Jest to tłumaczenie zajęcia przez
formy poliploidalne, niezdolne do rozrodu płcio­ gatunek nowego środowiska w wyniku presji po­
wego, a więc mające ograniczone perspektywy wodowanej przez kurczenie się środowiska pier­
ewolucyjne, lecz pomyślnie rywalizujące z niżej wotnego. Tak np. można spotkać się z poglądem,
ploidalną formą rodzicielską. Mogą one dopro­ że niektóre szczepy naczelnych opuściły korony
wadzić do wymarcia gatunku biseksualnego, a drzew, ponieważ zmniejszyła się powierzchnia la­
później same wymrzeć, gdy zmiany w środowi­ sów lub też, że przodkowie czworonogów prze­
sku będą wymagać wysokiej plastyczności, nie­ szli do życia na lądzie wskutek kurczenia się
osiągalnej dla form nie rozmnażających się płcio­ zbiorników wody słodkiej. Są to twierdzenia
wo. błędne.
W Anglii stwierdzono, że połowa zarodków Kolejne pokolenia każdego gatunku tworzą z
traszki grzebieniastej przestaje się rozwijać w reguły nadmiar potomstwa. Osobniki nadliczbowe
stadium pączka ogonowego i zamiera. Żywotne są wędrują w okolice sąsiednie lub próbują nowych
tylko heterozygoty, których chromosomy pierw­ sposobów życia. Roślinożercy leśni starają się zna­
szej pary są morfologicznie odmienne. W każdym leźć pożywienie poza lasem, organizmy morskie
pokoleniu połowa osobników to homozygoty, ska­ i słodkowodne wchodzą do wód słonawych itd.
zane na śmierć. Jest to niezwykłe marnotraw­ Czasem takie usiłowania bywają uwieńczone po­
stwo, oczywiście sprzeczne z celowością, którego wodzeniem, pojawia się nowa grupa roślinożer-
pochodzenie nie jest znane. ców lub organizmów zdolnych do życia w wo­
dach słonawych. Prawdopodobieństwo takiego
Wielokrotnie też zwracano uwagę na oportu­ sukcesu jest tym większe, im więcej osobników
nizm ewolucji, a więc na utrwalanie w genomie jest zmuszonych do prób egzystencji w odmien­
różnych modyfikacji zwiększających prawdopo­ nych warunkach. A więc nie maleje ono, lecz
dobieństwo przekazania genów następnemu po­ wzrasta, gdy forma macierzysta natrafia na wa­
koleniu bez względu na to, jaki wpływ wywrze runki pomyślne i wytwarza znaczny nadmiar po­
dana cecha na przyszłe losy gatunku. Przykła­ tomstwa. Jeśli środowisko życia gatunku pogarsza
dem może być tworzenie się form partenogene- się, tak że gatunek nie może wyrównać potom­
tycznych, zwykle bardziej płodnych, lecz zagro­ stwem ponoszonych strat, czeka go wymarcie, a nie
żonych wymarciem wobec ograniczenia zmien­ ekspansja do nowego środowiska.
ności indywidualnej. Jednym z mechanizmów
prowadzących do takiego wyniku jest wykorzy­ Wiele gatunków ginie nadal w podobny sposób,
stanie ciałek kierunkowych, pełniących u niektó­ gdy kurczą się środowiska ich życia. Gatunki za­
rych owadów rolę plemników. ' ! siedlające dzisiaj nowe tereny, jak np. sierpów-
ka bynajmniej nie czują się źle w granicach swe­
Jako przykład oportunizmu ewolucji podaje się go pierwotnego zasięgu. Przeciwnie, ich ekspan­
też przekazywanie różnych funkcji genomu w y­ sja jest najlepszym dowodem powodzenia.
pełnianych w okresie wczesnego rozwoju z chro­ Innym pospolitym błędem, spotykanym często
mosomów jaja do tkanek jajnika. Chodzi tu np. w pracach pochodzących z końca XIX wieku, by­
o gromadzenie kwasów nukleinowych w cyto- ło przekonanie, że wskazanie korzyści przyno­
plazmie jaja i tworzenie w jaju gradientów kie­ szonych przez daną cechę gatunkowi wystarcza
rujących morfogenezą. Dzięki temu zjawisku roz­ jako wyjaśnienie jej pochodzenia. Błąd ten zni­
wój niektórych gatunków owadów uległ znacz­ knął z naukowej literatury współczesnej. Nie­
nemu skróceniu. stety, częsty obecnie pogląd, że ewolucja jest
Mam nadzieję, że te przykłady wystarczą do konsekwencją zróżnicowania korzyści poszczegól­
przekonania Czytelnika, że mechanizmy ewolu­ nych osobników, jest również mylący. Autorzy
cji nie są zdolne do działania celowego, lecz piszący w ten sposób zakładają, że korzyścią
zwiększenie prawdopodobieństwa przekazania ge­ osobnika jest pozostawienie maksymalnej liczby
nów najbliższym pokoleniom zostanie utrwalone potomstwa, a więc że działania osobników dążą
przez dobór nawet wówczas, gdyby tkwiły w nim do tego celu. Wystarczy przypomnieć istnienie
przyczyny przyszłego wymarcia gatunku. Zrozu­ społeczeństw owadów, aby dowieść, że taka „ko­
mienie, że wszelkie pytania o cel są w biologii rzyść osobnika” nie wyjaśnia pochodzenia tych
błędne, chroni przed wdawaniem się w jałowe zjawisk. Wszak większość członków społeczeństw
rozważania, poszukujące odpowiedzi na źle po­ owadzich jest bezpłodna, a więc społeczeństwo
stawione pytania. działa na szkodę ogromnej większości swych
Trzeba jednak dobrze zdawać sobie sprawę z członków.
tego, że chociaż pytanie o cel cechy organizmu Powstanie państw pszczół, os, trzmieli i mró­
jest błędem, to poszukiwanie jej funkcji jest jak wek wyjaśnia się w sposób następujący. Samce
najbardziej prawidłowe. Można bowiem założyć wszystkich błonkówek są haploidalne, mają tyl­
z dużym prawdopodobieństwem, że każdy narząd ko jeden zestaw chromosomów. Wprawdzie zwie­
w organizmie spełnia jakieś zadanie i dlatego nie lokrotniony w różnych tkankach, ale zawsze taki
zniknął przy przekazywaniu informacji kolejnym sam. Wobec tego wszystkie plemniki tworzone
pokoleniom. Opierając się na tym twierdzeniu przez samca są identyczne, inaczej niż u więk­
prowadzono niezliczone obserwacje i doświadcze­ szości zwierząt, gdzie plemniki niosą odmienne
zestawy genów. U wielu błonkówek regułą jest
zaplemnienie samicy tylko przez jednego samca.
Wskutek tego całe potomstwo danej samicy ma
taką samą połowę genów odziedziczoną po ojcu.
Druga połowa genomu, przekazana przez matkę
jest wprawdzie rozmaita, ale będąc połową ge­
nomu matki jest w 25% wspólna, co sprawia, że
genom rodzeństwa jest w 75% identyczny. Sio­ ze starych roczników
stry są więc sobie bliższe niż matce, z którą dzie­
lą tylko połowę genów. Jeśli więc osobnik błon- WALKA O PANOWANIE
NAD ŻYWIOŁEM POWIETRZA
kówki rozmnaża się, przekazuje potomstwu 50%
swoich genów, jeśli zaś zamiast sam składać jaja [...] Czy będziemy mogli unicestwiać burze i inne
zadba o przeżycie sióstr lub braci, to przekaże na­ groźne zjawiska atmosferyczne?
stępnemu pokoleniu aż 75% własnego zapisu ge­ Prawdopodobnie tak.
W przyszłości zostanie utworzona w każdym
netycznego. państwie sieć posterunków meteorologicznych, zao­
patrzonych w przyrządy, służące do rozpraszania
U błonkówek nie tworzących społeczeństw, mgieł, oraz sygnalizujących zbliżanie się groźnych
tak zwanych błonkówek samotnych, liczba jaj zjawisk atmosferycznych, jak to: burz, śnieżyc,
ulew. Centrale meteorologiczne, na podstawie
składanych przez samicę odpowiada mniej w ię­ ostrzeżeń nadesłanych przez wspomnianą sieć ob­
cej liczbie larw, jaką matka zdoła w zwykłych serwacyjną, będą starały się regulować pogodę za
warunkach wyżywić. Musiało się niekiedy zda­ pomocą najrozmaitszych urządzeń. Nie będą do­
rzyć, że samice składały zbyt dużo jaj, co po­ puszczać do formowania się burz, wywoływać
sztuczne opady i to tam, gdzie okażą się one ko­
wodowało, że larwy nie były dostatecznie od­ nieczne. [...]
żywione. Niektóre z tych larw miały niedoroz­ Czy możliwe jest ustrzeżenie się przed cyklonami?
winięte gonady, nie składały jaj po przeobra­ Wątpliwe.
Tropikalne burze, zwane orkanami, tornadami
żeniu, ale ich system nerwowy zachował odru­ itp., powstają w podobny sposób jak i przeciętne
chy opieki nad potomstwem. Osobniki te kiero­ burze, lecz prądy powietrzne osiągają w nich nie­
wały swą aktywność w kierunku młodszego ro­ słychaną siłę i prędkość, tak że nadciągają one
dzeństwa. Dzięki temu ich matka mogła skła­ nad daną okolicę, zanim mieszkańcy jej zostaną
dać dalej jaja, a więc rodzeństwo mogło być zawiadomieni o zbliżaniu się tego groźnego zja­
wiska, i dlatego wydaje się wątpliwe, aby udało
bardzo liczne. Skoro rodzeństwo błonkówek ma się uniknąć ich niszczycielskiego działania.
75% genów wspólnych, geny niepłodnych sa­
mic, „opiekunek” znalazły się w genomie 75% Czy uda się odśnieżyć miasta?
osobników następnego pokolenia, czyli u znacz­ Niekiedy tak.
nej większości. Owady te przekazały geny „spo­ Zaspy śnieżne, które paraliżują komunikację
łeczne” następnym pokoleniom, samice w poło­ miejską, nie są miastu potrzebne do szczęścia. Do­
wie, a samce całemu potomstwu. Tak więc li­ tychczas nie umiemy przeciwstawić się występo­
czebność tych genów szybko wzrastała w kolej­ waniu śnieżyc, potrafimy jedynie wpłynąć na to,
aby opady śnieżne wystąpiły poza terenem. Zmu­
nych generacjach. W podobny sposób zwiększa­ szenie chmur śnieżnych do tego, by śnieżyce wy­
ła się liczba innych genów usprawniających or­ stępowały z nich poza obrębem miasta, natrafia
ganizację społeczeństwa. Procesy te zapewne na sprzeciw ze strony rolników, którzy zostaliby
odgrodzeni od miast nadmiernymi zaspami śnież­
powtórzyły się wielokrotnie w różnych rodzi­ nymi, paraliżującymi dojazd do miast.
nach błonkówek.
W. Parczewski
„Problemy” nr 5/1948
Innym przykładem pseudoproblemu wynika­
jącego z postulowania celowości organizmów O GOSPODARCE WODNEJ W POLSCE
jest zagadnienie rozmnażania płciowego. Potom­
[...] Oczywiście takiego bezplanowego gospodaro­
kowie osobników rozmnażających się płciowo wania wodą na dalszą metę tolerować nie można,
tylko połowę genów zawdzięczają jednemu ze aby nie doprowadzić do sytuacji beznadziejnej, bo
swych rodziców. Osobnik rozmnażający się w e­ im dalej, tym będzie gorzej.
getatywnie lub partenogentyeznie przekazuje Jakież środki zaradcze należałoby zastosować w
tym położeniu? Pierwszą koniecznością, jaka się
całość swych genów. Co więcej, forma parteno- tutaj narzuca, jest ochrona rzek przed zanieczysz­
genetyczna jest dwa razy płodniejsza od formy czeniem. Na oczyszczanie ścieków miast i zakła­
biseksualnej, gdyż wszystkie jej osobniki skła­ dów przemysłowych przed wpuszczaniem ich do
dają jaja, zaś połowa osobników formy płciowej rzek powinna być zwrócona baczna uwaga.
składa się z samców. Do tego część jaj formy Oczyszczanie ścieków polega na usuwaniu z nich
bakterii chorobotwórczych, ciał i związków trują­
biseksualnej pozostanie niezapłodniona i nie bę­ cych, na niedopuszczaniu widocznych zanieczysz­
dzie się rozwijać, zaś jaja partenogenetyczne nie czeń pływających, jak tłuszczów, olejów itd., oraz
są zależne od zapłodnienia. Mogłoby się więc części mających odrażające zapachy, smak lub
wydawać, że formy partenogenetyczne obrały zbyt wysoką temperaturę. Przepisy te przewidują
także wpuszczanie ścieków do ziemi, zabraniając
lepszą strategię i powinny dominować wśród or­ to czynić, kiedy jest obawa przedostania się ich
ganizmów współczesnych. Tymczasem liczebność do wody zasilającej studnie. A użytkowanie wody
form partenogenetycznych ustępuje w sposób do picia oraz pojenia zwierząt zabiera jej po pro­
zdecydowany liczebności form biseksualnych, dukcji roślinnej najwięcej. Ilość ta będzie jeszcze
szybko wzrastać w miarę urządzania wodociągów
szczególnie wśród zwierząt. Z wyjątkiem jednego i kanalizacji. [...]
podrzędu wrotków nie ma zoologicznej jednostki Prof. dr inż. Stanisław Turczynowicz
systematycznej wyższej rangi (np. rzędu, rodziny) „Problemy” nr 1/1953
składającej się wyłącznie z form dziewo rodnych.
Regułą jest obecność pojedynczych gatunków spowodowały ewolucyjny wzrost ilości DNA w
rozmnażających się bez procesu płciowego w ob­ jądrze wielu organizmów. Pomimo tego nie po-
szernych rodzajach, zawierających gatunki bi- wino się pisać, że DNA postępuje samolubnie.
seksualne. Rozwiązaniu tej rzekomej trudności
poświęcono w ostatnich latach sporą literaturę. Istnieją przykłady na zmniejszenie ilości DNA
w ewolucji niektórych zwierząt. Bardzo mało
Sprawa jest w istocie prosta, trzeba tylko zer­ DNA zawiera genom niektórych ryb kostnoszkie-
wać z myśleniem o dążeniu organizmów do prze­ letowych, np. płastug, znacznie mniej niż genom
kazania jak największej liczby genów następne­ ryb pierwotniejszych. Prawie wszystkie płazy bez-
mu pokoleniu i rozważyć skutki obu sposobów ogonowe .mają dość duże genomy, tylko bardzo
rozmnażania. Organizm rozmnażający się bez­ nieliczne gatunki, żyjące w okolicach suchych
płciowo przekazuje swój genom prawie nienaru­ mają zmniejszoną ilość DNA w jądrze komórko­
szony. Wszystkie córki, wnuczki i przedstawi­ wym. Przyczyny tego są zrozumiałe. Jeśli dobór
cielki następnych pokoleń są w zasadzie iden­ wymusza przyspieszenie rozwoju zarodkowego,
tyczne. Warunki otoczenia mogą wywołać zmien­ wywołuje ograniczenie ilości DNA w jądrze ko­
ność fenotypową, gdyż osobnik niedojadający mórkowym. Płazy, o których wspomniałem, skła­
rozwinie się inaczej od takiego, który miał po­ dają jaja w szybko wysychających stawach. Ca­
żywienia pod dostatkiem. Nie zmieni to jednak łość rozrodu ryb kostnoszkieletowych znajduje się
genomu, który może ulec niewielkim zmianom pod wpływem sił skracających rozwój zarodko­
wskutek pojawiania się mutacji. Nigdy jednak wy.
nie będą się tworzyć rozmaite układy genów, łą­
czące w rozmaity sposób allele, które pojawiły się Tak więc wszystkie tłumaczenia budowy i
w różnych klonach niezależnie od siebie, a więc czynności organizmów lub ich ewolucji celowoś­
rozmaitość genetyczna formy partenogenetycznej cią okazały się zbyteczne i często doprowadzały
będzie zawsze znacznie mniejsza od tej, jaka wy­ do błędnych wniosków. Organizmy są, co praw­
stępuje u formy biseksualnej. Jeśli więc okolicz­ da, funkcjonalne, ale nie są zbudowane celowo, a
ności życia ulegną zmianie, np. pojawi się nie­ ewolucja również nie zmierza do żadnego celu.
bezpieczny pasożyt lub drapieżnik, zmieni się kli­ Posługiwanie się pojęciem celu jest silną pokusą
mat, organizm będący głównym pożywieniem dla osób wyjaśniających budowę lub zachowanie
uzyska nowe sposoby obrony — wówczas forma organizmów, gdyż słuchacz, względnie czytelnik
mało zmienna, dzieworodna, zostanie zagrożona oczekuje takich tłumaczeń i przyjmuje je ze zro­
wymarciem. Środowisko wszystkich organizmów zumieniem. Jednak pierwszym obowiązkiem po­
zmienia się nieustannie, a więc formy o zmien­ pularyzatora jest podawanie wiedzy rzetelnej i
ności ograniczonej będą się przystosowywać wol­ w pełni prawdziwej. Odbiorca wiedzy wyciąga
niej i w końcu zginą wyparte przez konkurentów. dalsze wnioski z posiadanych wiadomości. Jeśli
oprze się na błędach, choćby efektownych, może
Dlatego właśnie żadna forma dzieworodna nie dojść do fałszywych wniosków, odpowiedzialność
zdołała się zróżnicować w obszerną grupę syste­ za nie powinna obciążyć pierwotnego informa­
matyczną. Pozostawianie wielu potomków nie tora.
może nic tutaj pomóc. Gracz, który postawił na
złego konia nie zwiększy bynajmniej prawdopo­ Można w końcu przypomnieć jeszcze jeden po­
dobieństwa wygranej podnosząc wysokość stawki. wód, dla którego pojęcie celowości stosowano czę­
sto w tłumaczeniach biologicznych. Otóż ogrom­
Ostatnią próbę zastosowania pojęcia celowości nie złożona, a przecież uderzająco funkcjonalna
do opisu mechanizmu ewolucji przedstawił biolog budowa organizmów była jednym z argumen­
angielski R. Dawkins. Zdaniem tego autora nie­ tów przytaczanych jako dowód istnienia i mą­
które fakty w przebiegu ewolucji można w y­ drości Stwórcy. Zapewne niechęć do podważenia
jaśnić przyjmując, że DNA jest „samolubny” i tego argumentu była jedną z przyczyn, dla któ­
dąży do pozostawienia jak największej liczby rych Darwin tak długo zwlekał z publikacją
własnych kopii. Dawkins zastrzegł się, że bynaj­ swych wniosków. Istnieją też, jak wiadomo, i dzi­
mniej nie przypisuje DNA świadomości i zdol­ siaj, głównie w Ameryce, wpływowe grupy dą­
ności do celowego postępowania. Twierdził tylko, żące do wprowadzenia zakazu nauczania ewolu-
że rozumowanie zakładające „samolubność” DNA cjonizmu, jako doktryny rzekomo sprzecznej z
jest dogodne. Jednak już w następnej książce w y­ religią. Rozwijanie tej problematyki przekracza
danej w r. 1982 wylicza on wielu autorów, którzy ramy obecnego artykułu. Ograniczę się do jedne­
mniej lub bardziej dosłownie stosując założenie go porównania. Wielu myślicieli i poetów opisy­
o samolubności DNA doszli do ewidentnie błęd­ wało podziw i uniesienie wzbudzane przez w i­
nych wniosków. dok wysokogórskiego krajobrazu. Czy podziw
ten zniknie, czy pogłębi się, jeśli kontemplujący
Dawkins zwrócił uwagę na fakt o istotnie za­ człowiek będzie znał geologię i dostrzeże działa­
sadniczym znaczeniu, a mianowicie, że DNA ma nie erozji lodowców i rzek, będzie znał odporność
własność podwajania własnej budowy i czyniąc różnych skał i wiek gór? Jestem przekonany, że
to nie postępuje ani zgodnie z celem gatunku, podobnie zrozumienie przebiegu ewolucji nie po-
ani osobnika, ani żadnym innym. Odcinek DNA wino nikomu przeszkodzić w odczuwaniu podzi­
w odpowiednich warunkach tworzy swe własne wu dla fenomenu życia na naszej planecie.
kopie, podobnie jak kryształ soli rośnie w roz­
tworze nasyconym. Jest istotnie możliwe, że ta
własność DNA była jednym z czynników, które Henryk Szarski
CZY POLSCE GROZI BRAK WODY?
[...1 Jeżeliby wszystkie inne czynniki urodzajności
były zachowane, to dla maksymalnie możliwych
u nas zbiorów zabrakłoby wody dla samej tylko
produkcji roślinnej, nie mówiąc o potrzebach lu­
dzi i zwierząt na wsi, chociaż te stanowią w po­
ze starych roczników równaniu z potrzebami roślin drobną tylko czą­
stkę — koło jednego miliarda metrów sześcien­
nych rocznie.
A skąd brać wody na potrzeby miast, przemy­
słu, żeglugi, energetyki?
ZŁA SZATA GRAFICZNA „PROBLEMÓW
[...] Oprócz opadów atmosferycznych nasza gospo­
Ostatnio pewne zjawisko dało mi powód do nie­ darka wodą może liczyć jeszcze na pewne zasoby
pokoju o dalsze dobrosąsiedzkie stosunki między wód podziemnych, jednak po pierwsze wydoby­
nami, tzn. między czasopismem a szerokim gronem wanie jej jest połączone z kosztami, a powtóre
odbiorców, tym bardziej że jesteście niepoprawni. powstaje zagadnienie, czy uzupełnienie zasobów
Chodzi mianowicie o coraz gorszą szatę graficz­ tych przez naturę będzie szło równolegle z ich po­
ną Waszego pisma. W polityce kulturalno-oświato­ bieraniem, to znaczy, czy nie będzie się prowadziło
wej zauważamy tendencję nie tylko do zwiększa­ gospodarki rabunkowej, mogącej doprowadzić do
nia liczby wydawnictw i nakładów, ale również katastrofy zamiany ziem na pól pustynię przez ob­
do podnoszenia poziomu treści i wyglądu zew­ niżenie poziomu wód gruntowych. [...] Na nadmiar
nętrznego — słowem tego, co pospolicie określamy wody liczyć-nie możemy i że jeżeli chcemy podnieść
terminem „jakość”. Pisma tygodniowe, jak np, wydajność naszego rolnictwa, rozwinąć przemysł,
„Świat”, mają szatę graficzną przysłowiowo „100 dać zdrową wodę milionom ludzi i zwierząt —
razy" lepszą od Waszej, chociaż funkcje społecz­ musimy zrobić wszelkie wysiłki ku temu, żeby każ­
ne tych pism, nie ujmując im w niczym, są nie­ dy litr wody był wpuszczony do morza dopiero
porównanie mniejsze od roli „Problemów”. Już po spełnieniu wszystkich zadań, które się stawia
z faktu, że nie nadążacie za innymi pismami, mo­ icodzie jako najmocniejszemu surowcowi. [...]
żna by uczynić Wam poważny zarzut, a cóż do­ Musimy rozpocząć w najbliższym czasie racjo­
piero z tego, że w porównaniu z pierwszymi nu­ nalną gospodarkę wodną, w której są zaintereso­
merami z 1946 r. obniżyliście poważnie swój po­ wani wszyscy, a zatem cale społeczeństwo poiuin-
ziom od strony tak poważnego uzupełnienia każ­ no być uświadomione co do jej potrzeb i środków,
dego artykułu naukowego, jakim jest doskonała, jakie powinny być stosowane, żeby nikomu wody
wyraźna w ogólnym rzucie i w szczegółach — ilu­ nie zabrakło. [...]
stracja. Stanisław Turczyn owicz
To nie jest gadanina bez dowodu. W szafie leżą „Problemy” nr 10—11/1947
u mnie roczniki „Problemów” od numeru 1/1945 aż
po ostatnie; jestem bowiem namiętnym kolekcjo­
nerem Waszego pisma. Nie będę wymieniał tu RYWALIZACJA MIĘDZY LABORATORIUM
poszczególnych „kwiatków” — nieczytelnych bo­ CHEMICZNYM A PRZYRODĄ
homazów, co do których naprawdę szkoda, że zos­
tały zamieszczone. Wywołałoby to nie kończące się [...] Zupełnie niedawno uczeni radzieccy odkryli
spory interpretacyjne, w zależności od tego, który chemiczne „regulatory” procesów życiowych. Zba­
kolejny egzemplarz nakładu znajdowałby się w dali ich działanie.
rękach oponenta. Najlepiej skrupulatnie przejrzyj­ Jeden z tych „regulatorów” wpływający na ko­
cie sami wszystkie komplety i wówczas przyzna­ rzenie sadzonek znajdzie szerokie zastosowanie
cie mi trochę racji. Aby pismo wyglądało przy­ przy sadzeniu lasów na obszarach pustynnych. In­
jemnie i estetycznie, aby miało niezbędną trwa­ ne „regulatory” chronią drzewa owocowe przed
łość, musi być drukowane na papierze przynaj­ przedwczesnym opadaniem kwiatów, powodują
mniej średniego gatunku. Tymczasem praktyki powstawanie owoców beznasiennych, wzmacniają
czynników stojących nad wydawnictwami w całym lub osłabiają wzrost w zależności od zastosowanej
kraju zakrawają nieraz na ignorancję. Po księgar­ dozy. [...] Szczególnie wyraźnie przejawia się dzia­
niach i kioskach leżą cale stosy nikomu w takich łanie „regulatorów” procesów życiowych na rośli­
ilościach niepotrzebnych, dublujących się nawza­ ny. Istnieją substancje, które mogą selektywnie
jem wydawnictw, a wiele cennych pism, cieszących zmniejszać wzrost niepożądanych grup roślinności,
się popytem, ma albo niedostateczne nakłady, albo nie wpływając na pozostałe. Jeżeli spryskamy z
też, jak np. „Problemy”, wydawane są na papie­ samolotu całe pole substancją, która zatrzymuje
rze trochę lepszym niż gazetowy. A mnie się wy­ wzrost chwastów, a nie szkodzi zbożu, to możemy
daje, że tylko bardzo niewiele zagadnień przerasta w ten sposób oczyścić od nich pole. Takie „che­
potrzebę spopularyzowania w społeczeństwie pod­ miczne pielenie" nie jest bynajmniej utopią, jest
stawowych zagadnień społecznych i naukowych — to rzecz całkowicie realna. [...]
przyswojenia ludziom pewnego niezbędnego słow­
nictwa naukowo-technicznego t pojęć, które coraz Mikołaj Zieliński
śmielej, coraz uparciej przedzierają się na za­ „Problemy” nr 7/1949
zdrośnie strzeżone, wielkie jeszcze dziś połacie
ciemnogrodzkiego państwa. Uciekanie się do po­
równań z czasopismami radzieckimi niejednokrot­ POLSKA ARCHEOLOGIA
nie stało się wybiegiem, w braku lepszych argu­ ŚRÓDZIEMNOMORSKA
mentów. I ja wejdę na ten grunt. Nie będę wy­
liczał niewątpliwych zalet czasopism radzieckich. 1...1 W bieżącym roku rozpoczęliśmy już prace nad
Ale co mnie uderza w radzieckich czasopismach, jednym z nowych, i o niezmiernej wadze history­
to brak właśnie tej rażącej u nas, tak charaktery­ cznej, zagadnień egiptologii. Chodzi o opracowanie
stycznej dysproporcji w jakości poszczególnych naukowe grobowca Ramzesa III w Dolinie Królów.
równorzędnych wydawnictw. Sądzę, że moje alu­ Już samo otrzymanie koncesji na pracę nad gro­
zje są już dostatecznie przejrzyste. Resztę musicie bami faraonów w Dolinie Królów nie każdej in­
zrobić sami, chociażby opierając się na... takich stytucji naukowej może przypaść w udziale. Dla
niewybrednych odgłosach z terenu. [...] nas jednak nie jest to zupełnie nowe przedsię­
wzięcie. [...]
Z listu czytelnika Kazimierz Michałowski
„Problemy” nr 4/1955 „Problemy” nr 12/1977
Science fiction na łamach „Problemów” (1945—85)

Z myślq o miłośnikach fantastyki naukowej, szczególnie o — Literatura s.f. (s. 4-22, poz. 18—359) w układzie alfabetycz­
ułatwieniu im poszukiwań bibliograficznych, powstała niniej­ nym według nazwisk pisarzy; utwory danego pisarza uszere­
sza Bibliografia, na której zawartość złożyło się 359 artyku­ gowano chronologicznie, w kolejności ukazywania się w
łów i utworów literackich o tematyce science fiction opubliko­ „Problemach", zaś w obrębie jednego roku - alfabetycznie;
wanych na łamach miesięcznika „Problemy" w latach na końcu wydzielono recenzje.
1945-85.
W ciągu ostatnich kilkunastu lat czytelnicy „Problemów” W opisie bibliograficznym uwzględnione zostały następują­
mfeli możność zapoznać się z fragmentami twórczości litera­ ce elementy: nazwisko i imię autora w formie ustalonej przez
ckiej 170 autorów s.f., w tym 32 polskich. redakcję „Problemów”, tytuł utworu, inicjał imienia i nazwisko
Pozycje bibliograficzne zostały zgrupowane w trzech dzia­ tłumacza, numer łamany przez rok i strony, na których znaj­
łach : duje się dany utwór. Imiona tłumaczy i recenzentów zostały
— Science fiction - problemy ogólne (s. 3, poz. 1-10) w rozwigzane w specjalnym Indeksie. Został również opracowa­
układzie chronologicznym, tzn. w kolejności ukazywania się w ny Indeks chronologiczny, pozwalający na szybkie odnale­
„Problemach” ; wydzielono tu publikacje dotyczące między­ zienie autorów, których utwory ukazały się w danym roku
narodowych sympozjów na temat s.f. (poz. 9 i 10). na lamach „Problemów".
— Twórcy s.f. (s. 3—4, poz. 11—17) w układzie alfabetycznym
według nazwisk twórców; / Irena Bednarz

3 3 . ------- — — : L u s trz a n e o d b ic i e . T ł. M . S iw ie c , 9 /7 6 , 4 9 - 5 4 .
Science fiction — problemy ogólne 34. ------------------; K a w a l a r z , T i. M . S iw ie c . 10 /7 7 , 4 9 - 5 3 .
35. —— ------ : B ie r z e s ię z a p a łk ę . T ł. J. M a n l c k l, 2 /8 3 , 2 6 - 3 1 .
1. LE M , S ta n is ła w : F a n ta s ty k a n a u k o w a i fu tu r o lo g ia , 10/68, 581—585 3 6 . --- — ------- : T a m ty m to b y ło d o b r z e . T ł. M a n l c k l, 2 /8 3 , 25—2 6 .
2. H A N D K E , R y s z a rd : P e rsp e k ty w y w s p ó łc z e s n e j s c ie n c e fic t io n , 3/74 37. AUGUSTYNIAK, Andrzej: W y z n a n ie . 6 /8 0 , 5 7 - 5 9 .
4 9 -5 1 . 38. B A C H N O W , W ład len: P ią ty o d le w e j . . . T ł. B . B a r a n o w s k i, 8 /7 1 ,
3. W A R S Z A W S K i, I I j a : P o ra d n ik p is a rz a s c ie n c e fic t io n . T ł. W. Ma 5 2 -5 6 .
lin o w s k i, 4/74, 49—51. 3 9 . ---------------: W y p r z e d a ż . T ł. B . B a r a n o w s k i, 8 /7 1 , 49—51.
4. K A G A R L IC K I, J e rzy: C o to je s t fa n ta s ty k a n a u k o w a . T ł. K. W . M a 40. BALLARD, J. G .: G ło s y c z a s u . T ł. A . Iw ic k a , 7 /7 5 , 4 9 - 5 6 , 3 o k ł.
lin o w s k i, 7/76, 49—53. 41. K la t k a p ia s k u . T ł. Z . U h r y n o w s k a -H a n a s z , 7 /8 0 , 25—32.
5. A L D IS S , B r ia n W .: F a n ta s ty k a , c z y li p o ra c h u n k i z p o s tę p e m . Tł 42. — — — — — : O g r ó d c z a s u . T ł. Z . U h r y n o w s k a -H a n a s z , 2 /8 0 , 57—59.
K. W . M a lin o w s k i, 8/76, 55. 43. - - - - - : P r o b le m p o w r o tu . T . Z . U h r y n o w s k a -H a n a s z , 4 /8 0 , 5 7 - 6 4 ,
6. F IA Ł K O W S K I, K o n ra d : M o d e l rz e c z y w is to ś c i p o m y ś la n e j. (P rz e m ó 3 o k ł.
w ie n ie na III E u ro p e js k im K o n g re s ie S c ie n c e F ic tio n ) , 8/76, 3 o k ł. 4 4 . ----------------- : O s t a t n i a p l a ż a . T ł. L. J ę c zm y k , 2 /8 1 , 27—32.
7. F A N K Ę , H e rb e rt W .: S c ie n c e f ic t io n — g r a n ic e i m o ż liw o ś c i. Tł 4 5 . ----------------- : B ile n iu m . T ł. L. J ę c zm y k , 4 /8 2 , 2 5 - 2 9 .
M . Łukaszczyk, 8/79, 5 7 -5 8 . 4 6 . ---------------: B ile t d o w ie c z n o ś c i. T ł. L. J ę c zm y k , 1 /8 2 , 2 9 - 3 4 .
8. RESZELEW SKI, Z d z is ła w : F a n ta s ty k a ja p o ń s k a , 6/81, 2 5 -2 7 . 4 7 . ----------------- : C z ło w ie k p o d ś w ia d o m y . T ł. L. Ję c zm y k , 4 /8 2 , 2 9 - 3 2 ,
9. ( I) M ię d z y n a ro d o w e S y m p o z ju m F a n ta s ty k i N a u k o w e j ( w J a p o n ii 3 o k ł.
F ra g m e n t r e z o lu c ji) , 4/71, 56. 46. BAŁABUCHA, A ndriej: O p e r a c j a , , P e r ł a " . T ł. T . G o s k , 1 0 /7 4 , 49—52.
10. E u roco n III (1 8 -2 2 V III 1976), 8/76, 56. 4 9 . --------------- : Z a p o m n ia n y w a r ia n t . T ł. K . W ę g r z y k , 7 /7 6 , 54—56.
5 0 . ----------------- : S y n d ro m J a n s e n a . T ł. E. P . M e le c h , 9 /7 7 , 54—56.
5 1 . ----------------- : G r a b a r z . T ł. M . H a n u s - K o w a lik , 9 /8 0 , 2 5 - 2 8 .
52. B A R B E T , Pierre ( n a z w . C l a u d e A v ic e ) : S z c z ą tk i w k o s m o s ie . T ł. K.
P ru s k a . 1 /7 5 , 5 5 - 5 6 .
5 3 . ----------------- : W z m o w ie z n a t u r ą . T ł. K . P ru s k a , 1 /7 5 , 52—55.
5 4 . ----------------- : Z a d z iw ia j ą c a p l a n e t a . T ł. M . M u s z y ń s k i, 1 /7 5 , 4 9 - 5 1 .
Twórcy science fiction 5
5
5
6
. --- — --------: O c zy m m a r z ą P s ib o r g i? T ł. A . P ru s zy ń s k i, 8 /7 7 , 49—53.
. ----------------- : P la n e t a r iu s z e g a la k t y k i, łą c z c ie s i ę l T ł. A . P rus zyński,
7 -8 /8 1 . 4 9 -5 2 .
11. B e s t e r, A lf r e d : M ó j p ry w a tn y ś w ia t fa n ta s ty k i n a u k o w e j. T ł. 57. BENFORD, Gregory: E fe k ty r e la ty w is ty c z n e . T ł. J. M a n i c k i, 8 /8 4 .
L. Jęczm yk, 7/71, 5 3 -5 6 . 2 5 -3 2 .
12. C i a r k ę , A r t h u r C .: W y w ia d z ... R ozm . W . Z a c h a rc z e n k o . T ł. 58. BESTER, Alfred: C z a s i T r z e c ia A l e j a . T ł. K . W . M a lin o w s k i, 10 /7 4 ,
K. W . M a lin o w s k i, 9/73, 56. 5 4 -5 6 .
13. Ju n g o w s k i, E d m u n d : C y r a n o de B e r g e r a c p re k u rs o re m 5 9 . ----------------- : F a h r e n h e it r a d o ś n ie , T ł. M . W ę g l iń s k a , 3 /7 6 , 49—55.
k o s m o n a u ty k i. W 350 ro c z n ic ę u ro d z in a u to r a fa n ta z ji o lo c ie na 60. B IE L E W IC Z , Jerzy: Z m ia n a e n e r g e ty k i, 3 /7 4 , 54—56.
Księżyc, 3/69, 145-147. 61. B IL E N K IN , Dymitr: C y r o g r a f. T ł. K . W . M a lin o w s k i, 9 /7 2 , 54.
14. S ta n is ła w Lem — p is a rz , f ilo z o f, fu tu r o lo g (p rz y z n a n ie N a g ro d y 62. — — ------------ : Z d a r z e n ie n a O m i e . T ł. K . W . M a lin o w s k i, 1 1 /7 2 , 49—51.
, , P ro b le m ó w " za p is a rs tw o fa n ta s ty c z n o -n a u k o w e ), 11/68, 656—657. 6 3 . ----------------- : C iś n ie n ie ż y c ia . T ł. K . W . M a lin o w s k i, 4 /7 3 , 49—51.
15. Z rę b o w ic z , R o m a n : R e w e la c y jn y w iz jo n e r p rz y s z ło ś c i ( A lb e r t R o b i * 6 4 . ------- — — : G o d z in a s zc zy tu . T ł. E. M a d e j s k i , 3 /7 3 , 56.
d a ) . 11/49, 728 -73 0. 6 5 . ----------------- : M r ó z na T r a n s p lu t o n ie . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 3 /7 3 ,
16. H e rb e rt G e o rg e W e l l s 1866 - 1946, 6/46. 62. 5 4 -5 5 .
17. T re p k a . A n d rz e j: O k ra te r 2 u ł a w s k i e g o ( n a K s ię ż y c u ), 8/69, 66. ----------------- : M ie js c e w p a m ię c i. T ł. K . W . M a lin o w s k i, 1 0 /7 4 , 52—53.
508-509. 6 1 . --------------------: O b c e o c zy . T ł. K . W . M a lin o w s k i, 1 1 /7 4 , 5 3 - 5 6 .
6 9 . -------------- — : N i e z d a r z a s ię . T ł. L. Ję c zm y k , 4 /7 5 , 49.
6 9 . ----------- — : R e a k c ja o b r o n n a . T ł. M . S iw ie c , 2 /7 7 , 51—53.
7 0 . ------------------: D a w a ć i b r a ć . T ł. T . G o s k . 9 /8 1 , 31—3 2 , 3 o k ł.
71. B I N G , J o n : Z ie lo n y k ry s z ta ł. T ł. K . W . M a lin o w s k i, 3 /7 3 , 5 2 - 5 4 .
72. BLAGER, Krzysztof: C z y n n ik lu d z k i, 6 /7 9 , 5 8 - 6 0 .
7 3 . ------------------: O w o c n y c h o b r a d I 1 0 /7 9 , 62—64.
74. B L IS H , J a m e s : D z ie ń s ta ty s ty k a . T ł. E. Z y c h o w ic z . 2/76, 52—56.
Literatura science fiction 75. B L O C H , A la n : L u d z ie sq in n i. T ł. J. K ( o z a k ) , 10/83, 32.
76. B O U N D S , S y d n e y J .: H ib e r n a c ja . T ł. J. P ro k o p iu k , 7/77, 55—56.
77. B R A D B U R Y , R a y : N a g r a n ic y snu. T ł. M . S iw k o , 8/72, 4 9 -5 2 .
18. A B E K O B O : T o ta lo s k o p . T t. A . S m u s z k ie w ic z , 8/74, 49—53.
78 . ---------------- : S a w a n n a . T ł. A . W o ls k i. 9/78, 5 3-57.
19. A L D IS S , B r ia n W .: A m e n , skoA czylem . T l. J. K o zak, 6/84, 2 5 -3 2 .
79 . ---------------- : Z ie m ia , Z ie m ia ! T ł. R. G o rz e ls k i, 10/80, 62—63.
2 0 . --------— — : N a z e w n q trz . T ł. T. L e c h o w s k a , 1/84, 25—27. 80. B R IN G S V A E R D , T o r A g e : B u m e ra n g . T ł. B. S a w a , 2/72, 5 4 -5 6 .
2 1 . ---------------- : P rz e n ig d y . T l. T. L e c h o w s k a , 1/84, 28—30.
81. B R O D Z IA K , A n d rz e j: D a le k o s ię ż n y n a s łu c h , 4/78, 49—50.
2 2 . ---------------- : N ie o b lic z a ln a g w ia z d a . T l. T. L e c h o w s k a , 6/85, 2 5 -3 2 .
82. B R O W N , F r e d e tic : A re n a . T ł. W . K o m o rn ic k a , 2/71, 4 9-56.
23. A L E K S A N D R O W IC Z , S ta n is ła w : P ró b o s a m o tn o ś c i, 4/78, 5 4-56.
83. B R U N N E R , J o h n : M a rn o tra w s tw o . T ł. I. W a g n e r-J a s trz ę b s k a , 2/76.
24. A L T Ó W , H e n ry k : P o rt K a m ie n n y c h B u rz . Tt. K. W . M a lin o w s k i, 9/75, 4 9-52.
4 9-56. 84. B U Ł Y C Z O W , K lry ł (n a z w . Ig o r M o ż e jk o ) : W y b ó r. T ł. I. L e w a n d o w ­
25. A N D E R S O N , P o u l: Ł o w c a szczę ś c ia . T l. J. P ro k o p iu k , 8/76, 49-52. s ka. 11/71, 4 9-52.
2 6 . ---------------: E u to p ia . T ł. J. P ro k o p iu k , 7/77, 4 9-54. 85. ----- : S k a rb n ic a m ą d ro ś c i. T ł. E. M a d e js k i. 11/72, 51—56.
27. A N T H E N Y , i . : H ip n o g lif . T l. A . W o ło w s k i. 8/76, 5 2-54.
86. ----- : N ie d e p ta ć p o o d c is k a c h c z a ro w n ik o m . T ł. T. G osk,
28. A N T O S Z E W S K I, R o m a n : S ło je d rz e w . 4/81, 3 1 -3 2 , 3 o k l. 5/82, 3 1-32.
29. A S IM O V , Is a a c : I d e a ln a m a s z y n a . T l. K. W . M a lin o w s k i, 12/72,
87. ----- : P o kusa. T ł. T. G osk, 7/82, 2 5 -2 9 .
4 9 -5 1 .
30. ---------------: T o a st. T l. K. W . M a lin o w s k i, 12/72, 52-56. 88. --- : Sny M a k s y m a U d a ło w a . T ł. T. G o s k , 7/82, 29—31.
3 1 . ----— -------: Z ło ta g e ś. T ł. L. F ra n k o w s k a , 7/73, 49—55. 89. ----- : Są w o ln e m ie js c a . T ł. T. G o s k , A . Tyszkow ska, 2/84,
3 2 . ------- --- — : R yzyko. T l. L. F ra n k o w s k a , 2/75, 49—56. 2 9 -3 2 .
9 0 . ---------------- : S k a rb o n k a . T ł. A . Tyszkow ska, 1/85, 25—27. C e b u ls k a 165. K N IG H T , D a m o n : K ra in a u p rz e jm y c h . T ł. S. M a g a la , 7—8/81, 6 1 -6 4 .
E. O rg a n iś c ia k — z o b . O rg a n iś c ia k -C e b u ls k a E. 166. K O C H A Ń S K I, K rz y s z to f: Z n ik a ją c y c z ło w ie k , 10/84, 3 1-32.
91. C H A N D L E R , ( A . ) B e rtra m : K la tk a . T ł. M . S iw ie c , 8/77, 53—56. 167. K O N IS I G a k u : S e n n o ra m a . T ł. z e s p e ra n to T. T y b le w s k i, 8/74,
9 2 . ---------------- : Z a p ó in io n y k o s m o n a u ta . T ł. A . W o ło w s k i, 10/81, 25—27. 5 3-56.
93. C H R IS T O P H E R , J o h n : B roń z ro d z o n a ze snu. T ł. A . W o ło w s k i, 6/77, 1 6 8 . ---------------- : P o d z ie m n e E liz ju m . T ł. z e s p e ra n to T. T y b le w s k i, 5/78,
5 4-56. 4 9-50.
94. C H R U S Z C Z E W S K I, C z e s ła w : B y łe m b a rd z o n ie d y s k re tn y , 3/79, 62-63. 1 6 9 . ---------------- : K o s m ic z n a e m ig r a c ja . T l. Z. S ie n k ie w ic z , 6/81, 27-28.
9 5 . ---------------- : Im p u ls kosm iczny, 3/79, 63—64. K o rb lu th , C. N . ( w ła ś c . C. Ń . K o rn b lu th ) z o b . p o z . 245.
96. ---------------- : K a ta k liz m , 3/79, 60-62. 170. K O Z IE LE C K I, J ó z e f: S m u te k s p e łn io n y c h baśni (F ra g m .) , 12/78,
9 7 . ---------------- : P a rk in g , 3/79, 5 7 -6 0 . 4 9-52.
9 8 . ---------------- : S c a la D e i G ig a n ti, 4/81, 25—27. 171. K R IW IC Z , M .: S yn teza PSA. T ł. T. G osk. 4/83, 2 9 -3 2 .
99. C LARK E, A r th u r C ( h a r le s ) : W ie lk i w ir II. T ł. L. F ra n k o w s k a , 9/71, 172. K U B O W IC Z , D o ro ta B .: P rzed ś w ite m , 6/79, 57-58.
49-56. 173. K U C Z K A , P io tr : A n ie ls k ie w ło s y . T ł. M . S iw ie c , 8/80, 31—32.
1 0 0 . ---------------- : W y k rę ć ,,F ” , w z y w a ją c F ra n k e n s te in a , T ł. L. F ra n k o w ­ 174. K U R O S A K A , R o b e rt T .: T rz e b a je szcze p o ć w ic z y ć . T ł. J. M a n ic k i,
ska, 6/71, 4 9-53. 12/84, 36.
1 0 1 . ---------------- : S trz a ła czasu. T ł. M . W a g n e r, 9/73, 49—52. 175. KU TTN ER, H e n ry : D o z o b a c z e n ia . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 10/83,
1 0 2 . ---------------- : O g n ie o d w e w n ą trz . T ł. R. S t ille r , 5/74, 51—53. 2 5 -3 0 .
1 0 3 . ---------------- : Czy c ię kie d y ś z a p o m n ę ? T ł. J. A n d e rs , 5/75, 52—53. 176. -------: Z im n a w o jn a . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 12/83, 2 9-36.
1 0 4 . ---------------- : D e p re s ja . T ł. J. A n d e rs , 5/75, 4 9 -5 1 . 177. -------: G d y s ię p rz e b ie rz e m ia rk ę . T ł. T. L e c h o w s k a , 5/84,
1 0 5 . ---------------- : L a d a d z ie ń d o n a b y c ia w s k le p a c h . T ł. J. P ro k o p iu k , 2 5 -3 2 .
8/75, 4 9-52. 178. -------: P ro fe s o r opu szcza scenę . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z
1 0 6 . ---------------- : O p o rn a o rc h id e a . T ł. J. P ro k o p iu k , 8/75, 52—54. 3/84, 2 7 -3 1 .
107. — ---------------: P rze cie k in fo r m a c ji. T ł. J. A n d e rs , 5/75, 51—52. 179. -------: Stos k ło p o tó w . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 4/84, 25—30.
1 0 3 , ------------------ : W y ś c ig z b ro je ń . Tł. J. P ro k o p iu k , 5/75, 53—56. 180. -------: C h o c ia ż mu s ię n ie p rz e le w a . T ł. J. K o zak, 5/85,
1 0 9 . ------------------ : W ją d rz e ko m e ty . T ł. I. C z u b iń s k a , 11/78, 53—56. 2 5 -3 1 .
110. C O N T O S K I, V ic to r : G a m b it V o n G o o m a . T ł. L. Jęczm yk, 8/73, 181. -------: Tw onk. T ł. J. K o zak, 4/85, 25—32.
49-50. z o b . też poz. 233.
111. C O W P E R , R ic h a r d : O p ie k u n o w ie . T ł. K. H e id r ic h - Ż u ( r )k o w s k a , 5/83, 182. LćC U R IE R , C h r is tia n : Syn re k la m y . T ł. J. B e lie r (n a z w . J. B a ra ­
2 4 -3 3 . n o w s k i), 2/80, 59—60.
112. D E C A M , Z. S p ra g e <w łaśc. Lyon S p ra g u e D e C a m p ) : Rozkaz. Tł. 183. L E G R A N D , C la u d e : K a n a re k . Tł. K. W . M a lin o w s k i, 6/74, 53.
Z. R e sze le w ski, 5/76, 52—56. 134. LE G U IN , U rs u ia K .: K w ie c ie ń w P a ryżu. T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z ,
113. D E VET. C h a rle s V . : K o re k tu ra w c z a s ie . T ł. J. P ro k o p iu k , 5/79, 11/78, 50-53.
6 2 -6 4 . 1 8 5 . --------------: M is trz o w ie . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 9/78, 49—53.
114. D IC K S O N , G o rd o n R .: S łu c h a j. T ł. J. M a n ic k i. 12/84, 3 4 -3 6 . 1 8 6 . ----------------: K ró lo w a zim y . T ł. L. Jęczm yk, 9/79, 57—63.
115. D IL O V , L ju b e n : P u n kt L a g ra n g e ’ a . T ł. M . K o ry tk o w s k a , 4/79, 6 2 -6 3 . 1 8 7 . --------------- : M a g ic z n e s ło w o . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 8/79,
1 1 6 . ---------------- : Jeszcze o d e lfin a c h . T ł. M . K o ry tk o w s k a , 3/80, 57—62. 6 0 -6 2 .
1 1 7 . ---------------- : N a p rz ó d lu d z k o ś c i I T ł. M . K o ry tk o w s k a , 3/80, 62—64. 1 3 8 . ------------------ : Rzeczy. Tł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 4/79, 57—60.
118. D O N A G G IO , E m m io : D z iw o tw ó r T ł. K. W . M a lin o w s k i, 4/73, 51—53. 1 8 9 . ----------------: S krzynka c ie m n o ś c i. T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 8/79,
119. D O R E N , C h a rle s v a n : SR. T l. K. W . M a lin o w s k i, 10/75, 5 5 -5 6 , 3 o k ł. 6 2 -6 4 .
120. D U V IC , P a tr ic e : M n ó ż c ie się, my z ro b im y r e s z tę I. T ł. A . P ruszyński, 1 9 0 . ----------------: D z ie n n ik Róży. T ł. A . P ruszyński, 1/80, 57—63.
11/80, 2 5 -3 2 . 191. LEINSTER, M u rr a y : Rzecz z n ie b a . T ł. M . W ę g liń s k a , 11/76, 4 9-55.
121. ED BERG , R o lf: L ist d o a d m ir a ła K rzysztofa K o lu m b a . T ł. M . U r b a ­ 192. L E M A N , B o b : O k n o . T ł. J. M a n ic k i. 2/85, 2 5 -3 2 .
n ie c , K. U r b a n ie c , 3/75, 53—56. 193. LE W IS , J a c k : K to tu ś c ią g a ? T ł. J. K o zak. 6/84, 2 6 -2 9 .
122. F. K. B .: H o m o d e te rg e n tu s . T ł. L. F ra n k o w s k a , 11/71, 3 o k ł. 194. L U N D W A L L , S am J .: T y lk o m y, c ie n ie ... T ł. J. P ro k o p iu k , 5/79,
123. F A L Z M A N N , M o re k R .: C ią g d a ls z y , 6/80, 61. 59-62.
1 2 4 . -------------- : R o n d o , 6/80, 5 9-60. 1 9 5 . ----------------: Z a b ie rz m n ie w d ó ł rz e k i. T ł. J.P ro k o p iu k , 5/79,
125. FA R M ER , P h ilip J o se : Z a g a d k a w r a ż liw e g o m ostku i n ie ty lk o . T ł. 57-59.
J. M a n ic k i, 9/82, 2 9 -3 6 , 3 ,okł. 1 9 6 . ----------------: C ie n ie p rz e s z ło ś c i w z am ku C. T ł. K. B la g e r, 2/81,
126. F IA Ł K O W S K I, K o n ra d : H o m o D iv is u s (F ra g m . p o w ie ś c i), 1/79, 57—64. 25-27.
127. FR AN K E, H e rb e rt W .: Z ie lo n a k o m e ta . T ł. J. P ro k o p iu k , 12/75, 49—56. 197. Ł A R IO N O W A , O lg a : P rz e n ik a n ie i p o w ró t. T ł. W . Ż w ik ie w ic z ,
128. — — --------- : D la c z e g o n ie s trz e la s z d o P e g g y ? T ł. J. P ro k o p iu k , 8/78, 6/72, 49-ć>6.
5 4 -5 6 . 1 9 8 . --------------: N a tym sam ym m ie js c u . T ł. A . B o g d a ń s k i, 9/77, 49—54.
129. FYFE, H o ra c e B .: N ie c h s ię s ta n ie ś w ia tło . T ł. Z. A . N a ru n ie c , 8/82, 1 9 9 . ----------------: S o n a ta w ę ż a . T ł. M . S iw ie c , 9/81, 25—31.
2 5 -2 7 . 200. M c C O N N E L , J a m e s : E k s p e ry m e n t. T ł. A . Iw ic k a , 7/71, 49—52.
130. G A J D A , R e m ig iu s z : L a b iry n t, 11/84, 25—26. 201. M c IN T O S H , J. T. (n a z w . Jam es M u rd o c h M a c g r e g o r ) : M ia łe ś ra ­
131. G A N S O W S K I, S e w e r: Część te g o ś w ia ta . T ł. R. M . S a d o w s k i. Cz. 1, c ję , Joe, T ł. W . B u k a to , 10/85, 29—32.
1/78, 4 9 -5 6 ; Cz. 2. 2/78, 4 9 -5 6 ; Cz. 3. 3/78, 49-56. 2 0 2 . ----------------: N ie ś m ie rte ln o ś ć d la w y b ra n y c h . T ł. W . B u k a to , 9/85,
1 3 2 . -------------- : U c ie c z k a . T ł. R. M . S a d o w s k i, 11/83, 2 5 -3 2 . 2 5 -3 2 ; 10/85, 2 5 -2 8 .
133. G A R D N E R , M a r t in : Z e ro -s tro n n y p ro fe s o r. T ł. M . W a g n e r, 9/72, 203. M A C LE A N , K a th e r in e : E fekt C a s w e lla . T ł. A . W o ło w s k i, 10/81,
49-53. 2 8 -3 0 .
134. G A U G E R , R ic k : P ik n ik w o p a k o w a n iu p ró ż n io w y m . T ł. J. M a n ic k i, 204. M A S S O N , D a w id I . : K ró tk i o d p o c z y n e k w ę d ro w c a . T ł. M . W a g n e r,
1/85, 2 7 -3 2 . 1/73, 4 9-54.
135. G Ę 8 A R S K I, B o h d a n : N o s ta lg ia , 1/80, 6 3 -6 4 , 3 o k ł. 205. M A T H E S O N , R ic h a r d : S ta lo w y c z ło w ie k . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 10/73,
136. G Ł O W A C K I, R y s z a rd : D o p in g , 10/79, 6 0-62. 4 9-56.
1 3 7 . -----------: K to k o lw ie k s ie je rozum , 6/83. 31—32. 2 0 6 . --------------: M ó j d z ie n n ic z k u ... T ł. J. P ro k o p iu k , 5/76, 51.
138. G O I.D , H o ra c e : H a rv e y i s k rz y d ła . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 10/75, 2 0 7 . ----------------: T rz e c ia od S ło ń c a . T ł. J. P ro k o p iu k , 5/76, 49—50.
5 3 -5 5 . 208. M A T H O N , B e rn a rd : W ra c a m y d o s ie b ie , m a s k u l, k o c h a n ie ... Tł.
139. G R E N IE W S X I, H e n ry k : G u liw e r D r u g i w ś ró d B a ln ib a r k ó w , 3/74, A . P ruszyński, 3/75, 49—52.
5 1 -5 3 . 2 9 9 . ------------------ : D o w ó d a u te n ty c z n o ś c i. T ł. A . P ruszyński, 6/77, 49—54.
140. G R Y S IŃ S K I, G rz e g o rz (w ła ś c .: G rz e g o rz G rz y s iń s k i) : W y k ła d 210. M E L K O N J A N , A g o p : P ła c z p o b ó lu . T ł. M . K o ry tk o w s k a , 4/79,
e k s p e ry m e n ta ln e g o f u tu r o lo g a .S y b il T h e ta , 4/8, 53—54. 63-64.
2 1 1 . ----------------: Ś m ie c h , k tó ry tr w a ł n a jd łu ż e j. T ł. M . K o ry tk o w s k a , 4/79,
141. H A R N E S S , C h a rle s D . : S z a c h is ta Z e n o . T ł. A . W o ło w s k i. 6/76, 52—56.
60- 62 .
142. H A R R IS O N , H a r r y : Test. T ł. K. W . M a lin o w s k i, 2/73, 4 9-53. 212. M IC H A J Ł O W , W ła d im ir : S p o tk a n ie na J a p e c ie . T ł. B. B a ra n o w s k i,
1 4 3 . ---------------- : P rz e n ik c c z s k a ł. T ł. K. W . M a lin o w s k i, 7/74, 53—56. 1/71, 4 9-56.
1 4 4 . ---------------- : R o b o t, k tó ry c h c ia ł w szystko w ie d z ie ć . T ł. K. W . M a li­ 2 1 3 . ----------------: N u d n y d ia lo g o ś w ic ie . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 7/74,
n o w s k i, 11/81, 30—32. 4 9 -5 3 .
145. HA SS ELBLATT, D ie t e r : F ra n k H e iu m D e u g h e rty - z ie m s k i ż y c io ry s . 2 1 4 . ----------------: P ilo t e k s tra k la s y . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 4/75, 50—56.
T ł. B. W itk o w s k a , 11/76, 55—56. 215. M IE D W IE D IE W , J u r ij: Z w ie r c ia d ło czasu. T ł. K. W . M a lin o w s k i,
146. -------------- : C z ło w ie k je ż d ż ą c y na d e lfin ie . T ł. M . Łuka szczyk, 8/79, 9/73, 5 3 -5 6 .
5 9 -6 0 . 2 1 6 . ----------------: F e ra ln a trz y n a s tk a ,,O s k a r ó w " . T ł. A . Z u b e k , 6/78,
147. H E IN L E iN , R o b e rt A . : K o lu m b to b y ł f r a je r . T ł. L. J<ęczm yk), 2/83, 49—54.
3 1 -3 2 . 217. M IR ER , A le k s a n d e r: Z n a k ró w n o ś c i. T ł. I. L e w a n d o w s k a , 4/71, 49—55.
148. H O C H , E d w a rd D . : Z O O . T ł. L. J<ęczm yk>, 4/85, 32. 2 1 8 . -----------------: N ó ż z o b s y d ia n u . T ł. W . 2 w ik ie w ic z , 6/73, 49—56.
149. H O L I A N E K , A d a m : K a żd y m oże być F au s te m , 8/80, 2 4 -3 0 . 219. M O JS IE JE W , J u r ij: P a tro l e k o lo g ic z n y . T ł. K. W ę g rz y k , 10/76,
150. M O U LE , John P .: E le m e n ty m a te m a ty c z n e j t e o r ii m iło ś c i. T ł. 4 9-55.
A . T. L e ś n ie w s k i, 4/76, 56. M o o re , C. L. z o b . poz. 233.
151. J A B Ł O Ń S K I, M ir o s ła w P .: N a u m a c h ia . 6/79, 6 0-64. 220. NEM ERE, Istw an: K o le k c jo n e r. T ł. Z. S ie n k ie w ic z , 8/80, 30—31.
152. JAN IFER , L a u re n c e M . ; W ES TLAK E, D o n a ld E .: P y ta n ie . T ł. J. M a ­ 221. N E S Y A D B A , J o s e f: A n io ł ś m ie rc i. T ł. K. W . M a lin o w s k i. 2/77,
n ic k i, 12/84, 3 3-34. 49-51.
153. J A N K O W S K I, W o jc ie c h : K oń, 6/80, 6 1-62. 2 2 2 . ---------------- : O s ta tn ia p rz y g o d a k a p ita n a N e m o . T ł. N . P., 11/77,
4 9-56.
154. JA R Ó W , R o m a n : Z a k ła d . T ł. I. L e w a n d o w s k a , 1/72, 49—50. Jem -
cew , M . zo b . p o z. 234. 223. N IV E N , L a rry : D o c z e k a m . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 5/74, 49—51.
155. JESCHKE, W o lf g a n g : G w ia z d y . T ł. K. F ia łk o w s k i) , 11/78, 49. 2 2 4 . ---------------- : B e z p ie c z n y przy d o w o ln e j p rę d k o ś c i. T ł. J. M a n ic k i,
4/84. 30.
156. -------: P rze ło m . T ł. K. F ia łk o w s k i) , 11/78, 49.
225. ----- : B łą d . T ł. J. M a n ic k i. 3/84, 32.
157. -------: T rochę w ię c e j niż d w a n a ś c ie m in u t. T ł. B. W itk o w s k a ,
226. N O L A N , W illia m : Ś w ia ty M o n ty W ills o n a . T ł. J. M a n ic k i, 3/84,
2/79, 5 7 -5 9 .
3 1 -3 2 .
158. — — -----------: S z c z e lin a w s k a le . T ł. B. W itk o w s k a , 2/80, 60—64.
227. N O U R S E , A la n E .: Tygrysa za o g o n . T ł. J. K o z a k , 4/84. 3 1 -3 2 .
159. -------: W ro ta nocy. T ł. B. W itk o w s k a , 12/80, 2 9 -3 6 ; d o k . 1/81,
2 5-32. 228. 0 ’ D O N N E V A N , F in n (n a z w . R o b e rt S h e c k le y ) : P la n e ta d rz e w a k ó w .
T ł. K. W . M a lin o w s k i, 11/75, 59-62.
160. JE T H O N , Je rzy: T ak m o g ło być, 6/80, 63.
161. JO N E S , L a n g d o n : T am i z p o w ro te m . T ł. L. Jęczm yk, 10/72, 5 2-54. 229. O R A M U S , M a r e k : P rz e s ia d k a , 10/79, 5 7 -5 9 .
162. K A Z A N C E W , A le k s a n d e r; S ija n in , M a r ia n ; S tu d n ia Lotosu. Tł. 230. ----- : W it a j w d o m u . 7/82, 31—32, 3 o k ł.
162. K A Z A N C E W , A le k s a n d e r; S IJ A N IN , M a r ia n : S tu d n ia lo to s u . T ł. 231. ---------: K w a d ro fo n ic z n e d e lir iu m tre m e n s , 2/84, 2 5 -2 9 .
K. W ę g rz y k , 5/77, 49-53. 232. O R G A N IŚ C IA K -C E B U L S K A , E .: C y k lic z n a w iz y ta , 4/78, 50-5 3 ..
163. KEYES, D a n ie l: K w ia ty d la A lg e r n o n a . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 12/74, 233. PA D G E TT, Lew is (n a z w . H . K u ttn e r, C. L. M o o r e ) : T u b y le rczyko m
4 9-56. s p e łły f a jle . T ł. J. K o z a k , 1/83, 25—32, 3 o k ł.
164. K LE IN , G e r a r d : W iru s y n ie m ó w ią . T l. M . B e lie r, J. B e lie r (n a z w . 234. P A R N O W , J e re m i; JEM C E W , M . : O d d a jc ie m iło ś ć . T ł. A . Z u b e k .
J. B a ra n o w s k i), 6/81, 29—32. 11/79, 5 7 -6 4 ; 12/79, 57-64.
2 35 . P A R O W S K I, M a c i * } : S to ry w s p a n ia ły ś w ia t , 1 0 /9 3 , 32. 310. S Z C Z E R B A K O W , W ł a d i m i r : G w ie z d n e ś w ia ty . T l. K . W . M a lin o w s k i,
2 3 6 . ------------------: S t u d n ia . 9 /8 3 . 3 1 - 3 2 . 1 1 /7 4 , 5 2 - 5 3 .
2 37 . P E R U T Z , M o * F e r d ln a n d : E g z a m in w ro k u 200 0. 4 /6 8 , 240. ,
3 1 1 . ------------— : S z k o c k a b a ś ń . T l. A . Z u b e k , 1176 4 9 - i54.
238. P E T E C K I, B o h d a n ; A . B , C . . . d w a d z ie ś c ia c z te r y . 7 /7 8 , 4 9 - 5 6 . 3 o k ł. 3 12 . — — — — B a w iliś m y s ię p o d tw o im o iu ie m . . . T l. J. B e ll e r { n a z w .
2 3 9 . P łE K A R A , J a c e k : C z a r o d z ie ]s k le m ia s to , 9 /8 3 , 2 9 - 3 1 . J. B a r a n o w s k i) , 5 /7 7 , 5 4 - 5 6 .
2 4 0 . ------------------c L o t e r ia . 1 1 /8 4 , 2 7 - 3 1 . 313. - - - - - : C z y te ln ik . T ł. J. B e lle r { n a z w . J. B a r a n o w s k i) , 1 0 /7 7 , 56.
24 1 . M ia s to d w u n a s tu w ie ż , 3 /8 4 , 2 5 - 2 6 . 3 1 4 . ------ — — - : D z i s i a j w ie c z o r e m . T l. A . Z u b e k , 3 /7 7 , 49—31.
24 2 . P L A U G E R , P. J . i D z ie c k o w k a ż d y m w ie k u . T l. K . H e ld r l c h - 2 u { r ) - 315. --------------- : O d w r ó t , T ł. A . Z u b e k , 3 /7 7 , 5 1 - 5 6 .
k o w s k a , 5 /8 2 . 2 5 - 3 0 . 316. S Z T E R N F E L D , Ary: N a m a ły m k s ię ż y c u . R e p o r ta ż - f a n t a z j a . 6 /5 2 ,
24 3 . P O H L , F r e d e r ik ; T u n e l p o d ś w ia te m . T l. K . W . M a lin o w s k i. 7 /7 2 , 4 1 1 -4 1 4 .
4 9 -5 6 . 3 17 . T E N N , W i l l i a m { n a z w . P h ilip K lc s s ): W y r o k z w y p r z e d z e n ie m . T l.
244. P u n c h , T ł. J. P r o k o p lu k . 10 /7 6 , 5 5 -5 6 . D . L u te c k a , 1 1 /8 5 , 2 5 - 3 2 .
2 4 5 . ---------------: K O R B L U T H , C. N. ( w ła ś c . C . N . K o r n b lu t h ) : Ś w ia t M y 318. V A N V O G T , A. E .i W i d m a . T ł. J. P r o k o p lu k , 6 /7 8 , 5 5 - 5 6 .
r io n a F io w e r s a . T l, K . W . M a li n o w s k i , 1 /7 6 , 55—56. 3 1 9 . --------— — : D r o g i p r z y ja c ie l. T ł. M . W ę g l lń s k a , 7 /7 9 , 61—6 3.
2 46 . P O U S Z C Z U K , W . : S e n s 54. T ł. T. G o s k , 3 /8 3 , 3 0 - 3 2 , 3 o k ł. 3 2 0 . ------------— : W r e z e r w ie n a w ie c z n o ś ć . T ł. J. O b r y c k a , 7 /7 9 , 6 3 - 6 4 .
2 47 . P U C H Ó W , M i c h a i ł : A n ty ś w ia t. T ł. K . M a r i a n . 1 1 /7 3 , 3 o k ł. 321. ------------- --- : W io s k a z a c z a r o w a n a . T ł. M . W ę g l lń s k a , 7 /7 9 , 57—61.
2 48 . — — ------ — : N a d p r z e p a ś c ią . T ł. K . W , M a lin o w s k i, 1 1 /7 4 , 4 9 - 5 1 . 3 2 2 . --------— — : P o tw ó r. T ł. S . M a g a l a , 7—8 /8 1 , 57—61.
2 4 9 . ---------------: S z n u r p a c io r k ó w . T ł. M . S iw ie c , 9 /8 0 , 29—32. 3 2 3 . ------------— : D a le k i C e n ta u r , T ł. E. K le r u z a is k o -G e w e r to w s k a , 12/85.
2 50 . R A D K IE W IC Z , L e s ze k M.l T w o je z d r o w ie . M lr c io . 9 /8 4 . 2 5 - 2 7 . 324. V A R L E Y , J o h n : P o r w a n ie . T l. L. Jęc zm y k. 4 /8 3 . 2 5 - 2 8 .
251. R A N K , H e in e r : B ezm o c w szechm ocnych. T ł. T. W iś n ie w s k i, 5/80 3 2 5 . --------------- : P u c e r. T l. M . T a r g o w s k a , 12 /8 4 , 29—33.
5 7 -6 4 . 3 26 . V O N N E G U T , K u rt Jr: P ie s E d is o n a . T l. L. J { ę c z m y k ), 5 /7 1 , 4 9 - 5 1 .
2 52 . R A P , F e lik s : Z o k ie n w a g o n u k o s m ic z n e g o , 1 /5 8 , 3 8 - 4 2 . 3 2 7 . ----------------: J u tro . . . J utro . . . T ł. E . Z y c h o w ic z , 4 /7 2 , 49—56.
2 5 3 . R A Y N O L D S , Jac k { w ła ś c . M a c k R e y n o ld s ) : W y w ro to w c y . T ł. A . W o 328. W A R S Z A W S K I, l l j a : T r a n s p la n ta c ja . T ł. K . W . M a lin o w s k i. 3 /7 2 ,
ło w s k i, 1 0 /8 1 , 3 1 - 3 2 . 4 9 -5 4 .
2 54 . R O B L E S , E d w a r d G . Jr: J a s n e ? T ł. J. K o z a k , 7 /8 3 , 2 5 - 2 6 . 3 2 9 . --------------- : M a s z y n a . T ł. K . W . M a lin o w s k i. 4 /7 4 , 5 3 - 5 6 .
25 5 . R O S IŃ S K I. D a r iu s z : W y s ła n n ik C T A 21. 4 /7 3 , 3 i 4 o k ł. 330 . ----------------: S ę d z ia . T ł. K . W . M o lin o w s k i, 4 /7 4 . 5 1 - 5 2 .
2 5 6 . R O Ś N Y A ln ó , J. H . { w ła ś c . J. H . R o s n y -a ln ó ). T ł. A . P ruszyńskl 3 31. ----------------; L e ń . T ł. M . S iw ie c . 2 /7 7 , 5 3 - 5 6 .
1 0 /7 8 , 4 9 - 5 5 . 332. W A T K IN S , W illia m J o n : W o la lu d u . T ł. H . S a la p s k a , 8/83, 3 0 -3 2 .
25 7 . R U S S E L , E rie F r a n k : N a s z d o b ry p ie s . T ł. T . K o m o rn ic k i, 10/72 333. W E IS S , J a n : N o c n y g ość. T ł. K. W . M a lin o w s k i, 6/74, 54-55.
4 9 -5 2 . W e s tla k e , D o n a ld E. z o b . p o z . 152.
258. ----- : U k ra ń c a tęczy. T ł. J. P ro k o p iu k , 11/81, 2 5 -3 0 . 334. W H IT E , J a m e s : U b ra n ie na m ia r ę . T ł. J. K o zak, 6/82, 25—32.
259. S A G A B A U A N , R u s ła n : K w a ra n ta n n a . T ł. B. G ę b a rs k l, 5/81, 25—28. 335. W IE N E R , N o r b e r t : M ó z g . T ł. C. R e szar, 3/71, 4 9 -5 6 .
260. S A K Y O K O M A T S U : Z a g ła d a ja s z c z u ró w . T ł. z ros. A . S to ff, 5/72 336. W IL L IA M S O N , J a c k : Z z a ło ż o n y m i rę k a m i. T ł. B. K u c z b o rs k a . Cz. 1,
53—56. 7/85, 2 5 -3 2 ; Cz. 2, 8/85, 2 5 -3 2 .
261. ----- : K w ia ty z d ym u . T ł. Z. R e s z e le w s k i. 5/78, 55—57. 337. W IŚ N IO W S K I, S .: N ie w id z ia ln y , 3/52, 203-210.
262. --— : N o w y p r o d u k t firm y S e k a y . T l. Z . R e s z e le w s k i, 5/78 338. W U L , S te fa n : S te ro w a n a o d y s e ja . T l. A . P ruszyńskl, 3/82, 25-30.
5 1 -5 5 . 339. W Y N D H A M , J o h n : B iu ro tu ry s ty c z n e P a w le y a . T ł. M . W a g n e r, 12/71,
263. S C H O E N F E L D , H o w a r d : Z m y ś lo n e lo g ic z n ie . T ł. M . P io tro w s k i 1/82 4 9 -5 6 .
3 5 -3 6 , 3 o k ł. 3 4 0 . -----------— : D z iw n e , rz e c z y w iś c ie . T ł. J. P ro k o p iu k , 1/77, 49—52.
264. S H A A R A , M ic h a e l: G e n e a lo g y In c . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 4/73 3 4 1 . -------------- ; M e te o r. T ł. P. W . C h o le w a . 8/83, 2 5 -2 9 .
5 4-56. 342. YEP, L a u re n c e : D z ie c i S e lc h e y a . T ł. E. Z y c h o w ic z , 2/74. 4 9-56.
265. S H A W , B o b : W a k a c y jn a p rz y g o d a . T ł. E. Z y c h o w ic z , 3/73, 4 9-51. 4 9-56.
2 6 6 . --------------: N a js z c z ę ś liw s z y d z ie ń tw o je g o ż y c ia . T ł. I. W a g n e r-J a - 343. Z A B IR K O , W . : S tróż k o r p o r a c ji. T ł. K. W . M a lin o w s k i. 6/74, 55-56.
strz ę b s k a , 3/76, 55—56. 344. Z E LA Z N Y , R o g e r: D ia b e ls k i s a m o c h ó d . T ł. M . W ę g liń s k a , 4/77,
2 6 7 . ---------- — : C z ło w ie k rze c z y w is ty . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z . 12/77, 5 3-56.
4 9-56. 3 4 5 . ----------------: N a g ro d y n ie b ę d z ie . T ł. J. M a n ic k i, 8/82, 27—30.
2 6 8 . ----------- : N ie d o rz e c z n e fa c s im ile . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 3 4 6 . ----------------: O s ta tn i o b ro ń c a C a m e lo tu . T ł. J.M a n ic k i, 7/83, 26—32.
7 -8 /8 1 , 5 3 -5 6 . 347. Z IE M K IE W IC Z , R a fa ł A . : C z ło w ie k w p o c ią g u . 11/84, 31-32.
2 6 9 . ---— — — : E le m e n t ryzyk a . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H o n a s z , 2/82, 2 5 -2 6 . 348. Z IM N I A K , A n d rz e j: T h o r, 6/80, 64.
2 7 0 . --------------- : N ie k o m ik s o w a o p o w ie ś ć g ro z y . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a - 3 4 9 . ---------------- : Z rę b y w ła d z y , 4/81, 27—31.
n asz, 2/82, 2 7 -2 9 . 3 5 0 . -----------------; K = 3.13, 6/83, 2 5 -2 8 .
271. — — ------— : O s ta tn i lo t. T ł. Z. U h ry n o w s k o -H a n a s z , 2/82, 29—32. 3 5 1 . --- — -------: S a m o tn y m y ś liw y , 9/83, 25—29.
272. S H E C K L E Y , R o b e rt: P ta k i-c z u jn ik l. T ł. Z. U h ry n o w s k o -H a n a s z , 10/71, 3 5 2 . ---------------- : S c h ro n is k o . 6/83, 2 9 -3 1 .
4 9 -5 6 . 353. — — --------- : O s ta tn i g la d ia to r z y , 9/84, 2 8 -3 2 .
2 7 3 . ---- ~ - r S p e c ja lis ta . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 2/72, 49-53.
274. Spy s to ry , c z y li h is to r ia s z p ie g o w s k a . T ł. I. W a g n e r-J a -
strz e b s k a , 8/73, 50—56.
275. — - ---------- : D o k to r Z o m b ie I Jego m a li p r z y ja c ie le . T ł. J. P ro k o ­
p lu k , 4/76, 5 3 -5 5 .
2 7 6 . -----------------: K ró le w s k ie z a c h c ia n k i. T ł. A . W o ło w s k i, 6/76, 49-51.
2 7 7 . ----------------- ; B e zsensow ne p y ta n ia . T ł. T. M a rk o w s k a , 10/78, 5 5 -5 6 ,
3 o k ł. Recenzje
2 7 8 . -----------------: Z ła k u ra c ja . T ł. T. M a rk o w s k a , 12/79, 52-57.
2 7 9 . -----------------: C e n a ryzyka. T ł. J. M o n ic k i, 3/83, 2 5 -3 0 .
2 8 0 . -----------------: M n e m o n . T ł. J. K o zak, 10/84, 2 5 -2 7 . 354. C la rk a , A r th u r C { h a r le s ) : P ia s k i M a rs a . W a rs z a w a 1957. — Rec.
2 8 1 . ---------- — : S en. T ł. J. M a n ic k i, 1/84, 3 0 -3 2 . A . T r e p k a : P o w ie ść o z d o b y w c a c h kosm osu, 3/59, 225—226.
2 8 2 . -----------------: Ś w ia t s ta n ą ł w m ie js c u . T ł. J. K o zak, 7/84, 30-32. 355. H e rb e rt, F ra n k : D u n e . 1963. - Rec. A . P ru s z y ń s k l: ,,D u n o ” F ra n ka
2 8 3 . -----------------: W y c ie c z k a . T ł. J. K o z a k , 10/84, 2 7 -3 1 . H e rb e rta , 9/79, 64.
2 8 4 . -----------------: A t o b ie d w a razy ty le . T ł. Z. U h ry n o w s k a -H a n a s z , 3/85, 356. H o lla n e k , A d a m : K a ta s tro fa na ,,S ło ń c u A n ta r k ty d y ” . W a rs z a w a
25—28. 1958. — Rec. A . T re p k a , 4/59, 299-300.
2 8 5 . ---------------- : O k ru tn e ró w n a n ia . T ł. L. J {ę c z m y k ), 3/85, 28—32. 357. J e fre m o w , l( w a n A n to n o w ic z ): G w ie z d n e o k rę ty . W a rs z a w a 1949. —
2 8 6 . ---------------- ; W ra ż e n ia z L a g ra n a k u . T ł. L. J {ę c z m y k ). 5/85, 31-32. W y p o w . Z. B u rc z a k ; W . Z .; Ż ycie na in n y c h p la n e ta c h , 8/53,
572-573.
S ija n in , M a r ia n z o b . p o z . 162. 358. Lem , S ta n is ła w : A s tro n a u c i. P o w ie ść fa n ta s ty c z n o -n a u k o w a . W a rs z a ­
237. SILVERBERG , R o b e r t: Szósty p a ła c . T ł. A . P ruszyńskl, 10/77, 5 3-56. w a 1953. H Rec. A . Z io m ię c k i: R o z b ie ż n e o c e n y , 2/53, 141—142; E.
2 8 8 . ---------------- : W y c ie c z k a na k o n ie c ś w ia ta . T ł. M . P io tro w s k i, 8/82, B ia ło b o r s k i: P o w ie ść fa n ta s ty c z n o -n a u k o w a ? 7/53, 502—503.
359. S z te rn fe ld , A r y : Na m a ły m k s ię ż y c u . R e p o rta ż - fa n ta z ja , 6/52,
289. S IM A K , C liffo r d D . : S p a c e ro w a ć u lic ą m ia s ta . T ł. K. W . M a lin o w s k i 411-414. — P o le m . W . S u k ie n n ik : S ztuczny s a te lita , 10/52, 7 1 6 -7 1 7 ;
6/74, 49-52. U z u p . A . S z te r n fe ld : A je d n a k n ie b y ła to czysta fa n ta z ja , 1/63, 56.
2 9 0 . ---------------- : B a ra k b u d o w la n y . T ł. M . W ę g llń s k a , 4/77, 49—52.
2 9 1 . --------------: P o tyczka. T ł. M . S iw ie c , 8/78, 4 9 -5 4 .
292. S IM O N IA N , K a re n A .: O b e rż a . T ł. B. G ę b a rs k l, 5/81, 2 9 -3 0 .
2 9 3 . ---------------- : P rzecież R u b e n n ie w ie d z ia ł ... T ł. B. G ę b a rs k l, 5/81,
3 0-31.
2 9 4 . ------------- : Słyszę c ię . T ł. B. G ę b a rs k l, 5/81, 3 1-32.
(
295. S L A D E K , J o h n : C z ło w ie k z p rz y s z ło ś c i. T ł. J. P ro k o p iu k , 1/77, 53—56. ’ indeks tłumaczy
296. SLEZAR, H e n ry : D z ie ń e g z a m in u . T ł. L. Jęczm yk, 7/73, 5 5-56.
297. S L A W C Z E W , Ś w ię to s ła w : G ło s , k tó ry c ię w zyw a ... T ł. K. W . M a li­
A n d e rs J a ro s ła w 103, 104, 107.
n o w s k i. 5/73, 4 9 -5 6 .
B a ra n o w s k i B o le s ła w 38, 39, 212.
298. STECHER, L o u is J. j r : L is t d o r e d a k c ji. T ł. K. W . M a lin o w s k i, 2/73, B e lie r J a n {n a z w . Jan B a ra n o w s k i) 164, 182, 312, 313.
5 4 -5 6 . B e lie r M a r ia 164.
299. STERNBERG , J a c ą u e s : N a w ig a to r . T ł. A . P ruszyński, 9/76, 54—56. B la g e r K rzysztof 196.
3 0 0 . ------------- : E fe m e ryd y. T ł. E. G ra je w s k a -S ę k o w s k a , 3/82, 31—32, B o g d a ń s k i A le k s a n d e r 198.
3 o k ł. Bulcato W ik t o r 201, 202.
301'. S T R U G A C K I, A r k a d ij; S T R U G A C K I, B o ry s : D ru g a In w a z ja M a rs ja n . C h o le w a P io tr 341.
T ł. I. P io tro w s k a , 11/73, 4 9 -5 6 ; 12/73, 4 9 -5 6 ; 1/74, 4 9-56. C z u b iń s k a Ire n a 109.
302. ----- , ------------------: Sześć z a p a łe k . T ł. M . S iw ie c , 10/75, 49—53. F ia łk o w s k i K o n ra d 155, 156.
F ra n k o w s k a L e o n ty n a 31, 32, 99, 100, 122.
3 0 3 . ------— -------, ------------------: Las. (F ra g m . p o w ie ś c i). T ł. I. L e w a n d o w ­
G e w e rto w s k a Ewa K ie ru z a ls k a — z o b . K ie ru z a ls k a G e w e rto w s k a Ew o.
s k a ), 12/76. 4 9-57.
G ę b a rs k l B o h d a n 259, 292, 293, 294.
3 0 4 . ------— -------, ------------------: P rzybysze. O p o w ie ś ć c z ło n k a a r c h e o lo g ic z ­ G o rz e ls k i R o m an 79.
n e j g ru p y , ,A p id y ” K. N . S ie r g ie je w a . T ł. M . S iw ie c , 4/76, 49—53. G o s k T a d e u s z 48. 70, 86, 87. 88. 89. 171, 246.
S tru g a c k i, Borys z o b . p o z . 301—304. G ra je w s k a -S ę k o w s k a E lż b ie ta 300.
305. S U L L W A N , T im o th y R o b e r t: K o m ik . T ł. L. Jęczm yk, 7/84, 2 5 -3 0 . H a n a s z Z o fia U h ry n o w s k a — z o b . U h ry n o w s k a -H a n a s z Z o fia
306. S Z A B Ó , P e te r S z e n tm ih a ly i: C z a rn e i b ia łe d z iu ry . T ł. H . K u ź n ia r- H a n u s -K o w o lik M a r ia 51.
ska, 3/81, 2 7 -3 1 . H e id r ic h - Ż u { r )k o w s k a K a ta rz y n a 111, 242.
307. ----- : S ku rczo n y cza s . T ł. H . K u in ia rs k a , 3/81, 2 5 -2 6 . Iw ic k a A n ie la 40, 200.
308. S Z A L IM O W , A le k s a n d e r: W ir e fa p . T ł. K. W . M a lin o w s k i, 1/73, 5 4-56. J a s trz ę b s k a Iz a b e la W a g n e r- z o b . W a n g e r-J a s trz ę b s k a Iz a b e la .
3 0 -‘>< ---------------- ; D z iw n y ś w ia t, o b c y ś w ia t ... T ł. K. W . M a lin o w s k i. Jęczm yk Lech 11. 44. 45. 46, 47. 68, 110, 147, 148, 161, 186, 285. 236.
9/74, 4 9-55. 296, 305, 324, 326.
K ie ru z a ls k a -G e w e rto w s k a Ewa 323.
K o m o rn ic k a W . 82. Indeks recenientów
K o m o rn ic k i T om asz 257.
K o ry tk o w s k a M a łg o rz a ta 115, 116, 117, 210, 211. B ia ło b o r s k i E. 358.
K o w a lik M a r ia H a n u s - z o b . H a n u s -K o w a lik M a ria . B u rc z a k Z . 357.
K o za k J o la n ta 19. 75. 180, 181, 193, 227, 233, 254, 280, 282, 283, 334. Pruszyński A n d rz e j 355.
K u czb o rska B la n k a 336. S u k ie n n ik W . 359.
K u ź n ia rs k a H a n n a 306, 307. T re p k a A n d rz e j 354, 356.
Le ch o w ska T e re sa 20, 21, 22, 177. Z ie m ię c k i A . 358.
L e śn ie w ski A n d rz e j T. 150.
L e w a n d o w s k a Ire n a 84, 154, 217, 303.
L u te cka D o ro ta 317.
L u ka szczyk M a c ie j 7, 146.
M a d e js k i E u g e n iu sz 64, 85.
M a g a la S ła w o m ir 165, 322.
Indeks chronologiczny
M a lin o w s k i K rzyszto f W . 3, 4, 5, 12, 24, 29, 30. 58, 61, 62, 63, 65, 66,
67. 71. 118, /1 1 9 , 138, 142, 143, 144, 163, 183, 205, 213, 214, 215, 1946 - 16.
221, 223. 228, 243, 245, 248, 264, 289, 297. 298. 308, 309, 310, 328, 1949 - 15.
329, 330, 333, 343.
1952 - 316, 337, 359.
M a n ic k i Ja cek 35, 36, 57, 114, 125, 134, 152, 174, 192, 224, 225, 226, 279,
281, 345, 346. 1953 - 357, 358.
M a r ia n K. 247. 1958 - 252.
M a rk o w s k a Teresa 277, 278.
1959 - 354.
M o le c h E u g e n iu sz P. 50.
M u szyń ski M ic h a ł 54. 1963 - 359.
N a ru n ie c Z b yszko A d a m 129. 1968 - 1, 14, 237.
O b ry c k a J o la n ta 320.
1969 - 13, 17.
P io tro w s k a Ire n a 301.
P io tro w s k i M a riu s z 263, 288. 1971 - 9. 11, 38. 39. 82, 84, 99, 100, 122. 200, 212, 217, 272, 326. 335,
P ro k o p iu k Jerzy 25, 26, 76, 105, 106, 103, 113, 127, 128, 194, 195, 206, 339.
207, 244, 258, 275, 295, 318, 340. 1972 - 29, 30, 61. 62. 77, 80. 85. 133, 154, 161, 197, 243, 257, 260, 273,
Pruska K rystyn a 52, 53. 327, 328, 345.
Pruszyński A n d rz e j 55, 56, 120, 190, 208, 209, 256, 287, 299, 338.
1973 - 12, 31, 63, 64, 65, 71. 101. 110, 118, 142, 204, 205, 215, 218, 247.
R e szar C e lin a 335.
255, 264, 265, 274, 296, 297, 298, 301, 308.
R e szelew ski Z d z is ła w 112, 251, 262.
S a d o w s k i R o b e rt M . 131, 132. 1974 - 2. 3, 18. 48, 58. 60, 66. 67, 102, 139, 143, 163, 167, 183, 213, 223,
S a ia p s k a H . 332. 248, 289, 301, 309, 310, 329, 330, 333, 342, 343.
S a w a B o żena 80. 1975 - 24, 32, 40. 52, 53, 54. 68. 103, 104, 105, 106, 107, 108, 119, 121,
S ę kow ska E lż b ie ta G ra je w s k a - z o b . G ra je w s k a -S ę k o w s k a E lż b ie ta . 127, 138. 208. 214, 228, 302.
S ie n k ie w ic z Z b ig n ie w 169, 220.
1976 - 4. 5, 6, 10. 25, 27. 33, 49. 59, 74, 83, 112, 141, 145, 150, 191,
S iw ie c M ic h a ł 33, 34, 69, 91, 173, 199, 249. 291, 302, 304.
206, 207, 219, 244, 245, 266, 275, 276, 299, 303, 304, 311.
S iw k o M ic h a ł 77.
S m u szkie w icz A n to n i 18. 1977 - 26, 34, 50. 55, 69, 76, 91, 93. 162, 198, 209, 221, 222, 267, 287,
S t ille r R o b e rt 102. 290, 295, 312, 313, 314, 315, 331, 340, 344.
S to ff A n d rz e j 260. 1978 - 23. 78. 81. 109, 128, 131, 140, 155, 156, 168, 170, 184, 185, 216,
T a rg o w s k a M a łg o r z a ta 325. 232, 238, 256, 261. 262, 277, 291, 318.
T yb le w ski T y b u rc ju s z 167, 168.
1979 - 7, 72. 73, 94. 95, 96. 97, 113, 115, 126, 136, 146, 151. 157, 172,
Tyszkow ska A n ita 89, 90.
186, 187, 188, 189, 194, 195, 210, 211, 229, 234, 278, 319, 320, 321,
U h ry n o w s k a -H a n a s z Z o fia 41, 42, 43, 175, 176, 178, 179, 184, 185, 187, 355, 356.
188, 189, 267, 268, 269, 270. 271, 272, 273. 284.
U r b a n ie c K rzyszto f 121. 1980 - 37. 41. 42. 43, 51, 79. 116, 117, 120, 123, 124, 135. 149, 153, 158,
U r b a n ie c M a r ia 121. 159, 160, 173, 182, 190, 220, 249, 251, 348.
W a g n e r M a re k 101, 133, 204, 339. 1981 - 8, 28, 44, 56. 70, 92. 98. 144, 164, 165, 169, 196, 199, 203, 253,
W a g n e r-J a s trz ę b s k a Iz a b e la 83, 266, 274. 258, 259, 268, 292, 293, 294, 306, 307, 322, 349.
W ę g liń s k a M a g d a 59, 191, 290, 319, 321, 344. 1982 - 45, 46, 47. 86, 87. 88, 125, 129, 230, 242. 263, 269, 270, 271, 288,
W ę g rz y k K rzyszto f 49, 162, 219. 300, 334, 338.
W iś n ie w s k i T om asz 251.
W itk o w s k a B o że n a 145. 157, 158, 159. 1983 - 35. 36, 75. 111, 132, 137, 147, 171, 175, 176, 233, 235, 236, 239,
W o ls k i A n to n i 78. 246, 254, 279, 324, 332. 341, 346, 350, 351, 352.
W o ło w s k i A le k s a n d e r 27, 92, 93, 141, 203, 253, 276. 1984 - 19. 20, 21, 57, 89. 114, 130, 152, 166, 174, 177, 178, 179, 193, 224,
Z u b e k A d a m 216, 234, 311, 314, 315. 225, 226, 227, 231, 240, 241, 250, 280, 281, 282, 283, 305,
Z y ch o w icz E lż b ie ta 74, 265, 327, 342. 325, 347, 353.
2 u ( r )k o w s k a K a ta rz y n a H e id r ic h - z o b . H e id r ic h - Z u ( r )k o w s k a K a ta rz y n a . 1985 - 22, 90, 134, 148, 180, 181, 192, 201, 202, 284, 285, 286, 317, 323,
Z w ik ie w ic z W ik t o r 197, 218. 336.

UWAGA CZYTELNICY!

Krajowe Wydawnictwo Czasopism informuje, że począwszy od numeru 12. ulega


zmianie cena „Problemów” — obecnie będą kosztowały 60 zł.
Konieczność podwyższenia ceny wynika ze znacznego wzrostu kosztów wydawania.
Od czasu ostatniej podwyżki ceny „Problemów”, czyli od 1982 r., koszty wydawa­
nia zwiększyły się o ponad 60% w stosunku do 1983 r. W tym okresie wzrosły
koszty papieru o ponad 57%, a druku o ponad 67%. Te dwie pozycje kosztów sta­
nowią ponad 75% kosztów wydawania. Niestety, wzrosły również pozostałe koszty,
jak np. transportu, energii, czynsze itp.
Nowa cena w najniezbędniejszej wielkości pokrywa niezależny od wydawcy
wzrost poniesionych kosztów produkcji pisma.
W stosunku do prenumeratorów nowe ceny wejdą w życie z chwilą wygaśnięcia
opłaconych okresów prenumeraty. *
LIFE
Rubryka rozrywek komputerowych Zdecydowałem się na deklarację le pozostaje żywe, o iie ma dwu lub
nie może nie zająć się najbardziej małego pola gry (tylko 12 na 20 ko­ trzech żywych sąsiadów, a pozosta­
popularną symulacją, czyli grą mórek), bo nie wiem jak szybkie je martwe gdy mniej lub więcej.
LIFE. Wymyślona przez Johna Con- komputery mają Czytelnicy. Gdyby Pole puste zostaje zamieszkane, o
waya, a rozpropagowana przez Mar­ ktoś chciał zwiększyć pole gry, to ile ma trzech sąsiadów.
tina Gardnera w „Scientific Ameri­ należy powiększyć wymiary macie­ W programie użyliśmy dwu ma­
can”, gra LIFE dała początek poważ­ rzy X oraz Y a także zmienić stale cierzy, bo mimo wszystko przepisy­
nej dziedzinie matematyki ekspery­ w liniach 20, 30, 80, 90, 150-200, 270, wanie macierzy (linie 270—320) jest
mentalnej: teorii automatów komór­ 280 oraz 360 i 370. Najbardziej ele­ szybsze niż zapamiętywanie pewne­
kowych. Sam LIFE jest przykładem ganckim sposobem będzie użycie go tylko otoczenia badanego pola
automatu dwuwymiarowego o re­ dwu zmiennych (np. N oraz M), któ­ (można zresztą samemu spróbować
gule dziewięciopolowej (to znaczy, re wstawimy w powyższe linie, a napisać program, który tak będzie
żc stan pewego pola w i+1 momen­ same zmienne zadeklarujemy na działał, wykorzystując maleńką ma­
cie zależy nie tylko od stanu tego początku programu (np. w liniach cierz do bezpośredniego zapamięty­
pola w i—tym momencie, ale też od 11 oraz 12). Krótkie omówienie pro­ wania otoczenia badanego punktu i
stanu sąsiednich ośmiu pól). „Pro­ gramu zaczniemy od zauważenia, przez ciągłe uaktualnianie tej ma­
blemy” pisały wiiele razy o grze że dzięki użyciu komendy REM u- cierzy).
LIFE, więc od razu przejdziemy do dało się nam przemycić w wydruku
programu. Tym razem jest on nie­ od razu dwie różne funkcje, defi­ Końcowa procedura (linie 350—-
co dłuższy i bardziej skomplikowa­ niujące stan początkowy planszy. 450) służy drukowaniu całej planszy
ny: Gdy uruchomimy program tak jak z zaznaczeniem żywych pól oraz o-
został on napisany, to będziemy mo- bliczaniu aktualnej populacji. Np.
10 !t)n X slżiliOJ >Y(12.20) p,!i obserwować rozwój pewnej cie­ stałość populacji można wykorzy­
20 F0x L I TU 12 kawej formacji (przy dużych po­ stać jako warunek do zatrzymywa­
20 FOK J=1 tU 20 lach może się ona rozwijać aż przez nia programu — jeżeli populacja
'io x u >j ) - o 1103 generacje, u nas powinno to nie zmienia się przez co najmniej
50 T(I.J>=0 trwać co najmniej przez 50 gene­ trzy kolejne generacje, to jest du­
60 ni:xi j racji. Kształt 112 generacji pokazu­ ża szansa, że układ pól żywych jest
■/o nexv i je ryc. 1). Gdy natomiast opuścimy stabilny.
BO KEM KOR 1=1 TU 12 Na koniec podajemy jeszcze jeden
”0 REM FOR J.=l TO 20 ciekawy układ początkowy:
100 REM XU,J) = 1NT(RNDU)+.S) ......... **....
101 REM GENERACJA UKŁADU PRZYPADKOWEGO!
102 REM R-ZAR0DEK:
..... #««. ,*......
103 X(l.2)=t . . . . . , x .x x x x x .. . . . . . 80 X(ó.5)=l
104 XU>3)=1 ........* * .» ....* .......... 84 X<6»6)=1
100 X <2 »1)=1 ... 88 X(5.7)=1
102 X<2.2>=1 . . . . xx«xxx..w .. . . . . . 92 X<7»7) =1
107 X(3.2>=1 ... *. .»*..... 96 X(ó.8)=l
110 REM NEX1 J
120 REM NF.XT I 100 X(ó.9)=1
130 0=0 . . . . . . a ' **
' .. , £
—a *
'* . . . . . . . 104 X(6.10)=1
140 GUSUB 350 ..............XX.................. 108 X(6?11)=1
150 FOR 1=1 TO 12 ..........................X . . . X .................... 112 X<5,12)=1
160 FOR J=1 TO 20 lió X<7»12)-1
170 I1=I-1+(1-SGN<I-1))«12 120 X<ó>13)=1
180 I2=I+1-INT(I/12)*12 GENERACJA: 112 P0PULACJA= 38 124 X<6>14)=1
170 J1=J-1+(1-SGN<J-1))*20
200 J2=J+l-TNT(J/20)«20 Ryc. 1. Kształt 112 generacji.
210 S=X<I1.J1>+X<I1>J)+X<I1.J2>
220 S=S+X(I»J1)+9xX(Ir J)+X(IvJ2) który bywa nazywany krokodylem.
.30 S=S+X<I2.J1)+X<I2»J>+X<I2.J2> komendy REM oraz linie 101—107, Jego okres wynosi 15 generacji, o
240 IF S=3 THEN Y(I.J)=1 to otrzymamy losowy układ począt­ czym proszę się osobiście przekonać.
241 IF S=ll THEN Y(IiJ)=l kowy. Funkcja RND (1) daje jako
242 IF S=12 THEN Y(I.J>=1 Wszystkim zainteresowanym grą
250 NCXT J wynik liczbę losową z przedziału LIFE polecam świetną książkę M
260 NEXf I [0,11. Na niektórych komputerach Eigetia i R. Winkler pt. „Gra” (PIW,
270 FOR 1=1 TO 12 (np. ZX 81) ma ona postać RND. 1983), gdzie opisano wiele innych
230 FOK J=1 TO 20 Ciekawe jaki jest średni czas życia ciekawych własności tej gry.
270 Xa.J)=Y(I»J) takich losowych układów (z doś­
300 Y(I.J)=0 wiadczeń autora wynika, że ok. 50 Jakub Tatarkiewicz
310 NEXT J generacji, ale wahania są między
320 NEXT I 20 a 70 generacji).
330 0=0+1 Najciekawszym segmentem gry są
340 GOT 0 140 linie 150—260. Program przegląda t i P R O M . £ N Y f f i i ! i' - o W W B L t M Y ■Ti i L r o P t t O B L £ n v
350 P=0 1
360 FOR 1=1 TO 12
zawartość kolejnych pól, przy czym 4 K U B L Ł N Y ń i i 5 '• o f K O 8
o P K O l L Ł K . . M i .• g P R U I ‘ 1.
U f . iT
cM v

370 TOR J=1 TO 20 zawinęliśmy obszar gry na torus, • I t i - z - f c l- W n .* k i o r f < O P L 11 r o P m •’

580 P=P+X<I»J) to znaczy, że lewy i prawy brzeg o P K i U i . t H Y i b i ! i C if K O B i .


o W U ć M L Ł h Y « 11 .« u l r v O t < L
ik r o P K
ik r o P K . H .
’. ' V

390 IF X <1.J>=0 THEN PRINT prostokąta są sobie równoważne. • > P I < O B L Ł K Y m t f ii o P K O B L i 1r Ih .

400 IF X(I.J)=1 THEN PRINT ”«*! Podobnie brzegi górny i dolny też oP t . f M Y«a CA' K O B L
oPR O BL
Ł 'M Y
LLM V
410 NEXT J są równoważne. Linie 210—240 de­ o i- '
o
LEM Ym
L Ł T lY m o l f lU B L a L .r o P ftO B L L N Y
420 PRINT "" finiują właściwy algorytm oblicza­ ŁM Y 1 'K ’ U B L i k r o F '! > 'O B I _ E M V

430 NEXT I nia, czy pole pozostaje żywe w ko­ tl R f łf B L . k ro P K O B L Ł M Y


;l i. L IL * L iS ro F H O B l LM Y
440 PRINT 'GENERACJA: '5G» 'POPULACJA*' !P lejnej generacji. Oczywiście linie P N ,.; i ' i O BL 1 k t O p K U b l . fr M i
450 RETURN 240—242 można połączyć, używając ..i . s in p i : ; ii •' l . l l l . k r o P M J B ! .»' 1* 11
440 END słowa AND. Przypominamy, że po­
.il^w iL ru F K O b L L lu
mikroPROBLEIIIM
KONKURS
Proponujemy dziś Państwu konkurs-zabawę, w której mogą 1 RŁrt ABY ROZWIĄZAĆ KONKURS "MIKROPROBLEMÓW*
uczestniczyć nie tylko posiadacze komputerów. Aby odczy­ 2 RLH NALEŻY:
tać zaszyfrowane hasło, wystarczy nieco wyobraźni, cierpli­ 3 REM 1. WPISAĆ PROGRAM DO PAMIĘCI. KOMPUTERA?
wości i... nożyczki. Właśnie z myślą o tych Czytelnikach 4 REM 2. URUCHOMIĆ PROGRAM?
powtarzamy poniżej, w wersji powiększonej, ten fragment 5 REM 3. WYKONUJĄC KOLEJNE RUCHY DOPROWADZIĆ
programu, który jest istotny dla rozszyfrowania hasła. Wy­ 6 REM RYSUNEK DO ZROZUMIAŁEJ POSTACI?
starczy go pociąć na paski i odpowiednio przetasować wier­ 7 REM 4. ODCZYTAĆ HASŁO.
sze (co właśnie robi komputer, jeśli ktoś zechce go wyko­ 8 REM NAJKRÓTSZE ROZWIĄZANIA BEDA OSOBNO PREMIOWANE.
rzystać), by wpaść na trop rozwiązania. 9 REM ZYCZYMY PRZYJEMNEJ ZABAWY!
Rozwiązania prosimy przesyłać do Redakcji (z dopiskiem 10 DIM At(21)
„Konkurs mikroPROBLEMÓW”) do końca stycznia 1986 ro­ 11 DIM B (21)
ku. Przewidujemy nagrody: 12 DIM C (21)
■ 3 kasety z nagranymi programami kolejnjch odcinków 20 At(l>=".................................."
„mikroPROBLEMÓW” dla autorów trzech najkrótszych 30 At (2)=*.PROBLEMYPROBLEMYPROBLEMYPROBLEMY."
rozwiązań komputerowych, 40 At(3)=".PR*BLEMYPROBLEMYPROBLEMYPROBLEMY."
50 At(4)=".PR*8LEMY#*##LE****0#L.EM*PR####MY."
9 5 rocznych prenumerat „Problemów” dla wszystkich, 60 At(5)='.PR*««»MY#R0*LEMYP#0*LEM#PR*BL*HY."
którzy prawidłowo odczytają hasto. 70 At(6) ='.PR«BL»MY*R0BLE**#*0*L#M*PR*BL*MY.'
80 At(7)= ".PR*8L*MY*R0BLE*YPR0*UM*PR*BL#NY."
90 At(8)*".PR»***MY*R0BLE**##0**E«*PR#»**MY."
100 At (95 =".PROBLEMYPROBLEMYPROBLEMYPROBLEMY.'
110 At (10)=”.PR0BLEMY*R0BIEMYPR0PLEMYPR0BLEMY."
120 At (11)'=" .PROBLEM YPROBLEMYPROBLEMYPROBLEMY."
i30 At (12)=".RROBLEMYPROBLEMYPROBLEMYPROBLEMY.*
140 At (13)=".P*0BL*MY«*#*LE**##QB#*#*PR«###MY."
■50 A$ (14)=".P*0BL*NY*R0*LEMYP*0B#EHYPR*BLEMY.'
i £0 At(15)=".P*08L*hY«*#*LE****0BL*MYPR**«*MY,*
70 At ( 1 6 ) .P**BŁ»MYPR0»LE*YPROBLE#YPR*BL#MY.*
)80 At (17)=*.p*0«**MY»«**LE****OB##**PR#*»»MY."
190 At (18)=".PR0BLEMYPR0BLEMYPR0BLEMYPR0BLEMY.*
200 At (19)='.PP0BLEMYPR0BLEMYPR0BLEMYPR0BLEMY."
210 At (20)=".PROBLEMYPROBLEMYPROBLEMYPROBLEMY."
220 At (21)=".................................."
230 FOR 1=1 TO 21
240 B (I>—1
250 NEXT I
.P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y . 260 G=-l
.PR#BLEMYPRQBLEMYPROBLEMYPROBL.EMY. 270 G=G+1
280 GOSUB 440
.P R * B L E H Y * * * *L E # # * * Q * L E M * P R # « * * M Y . 290 PRINT "» RUCH <0-20.KONIEC:99)“?
.P R # x #*MY*RO*LEMYP#0*I..EM#PR#BL*MY . 291 INPUT R
292 REM R=0:ZAMIANA MIEJSCAMI 1-GO I 2-GO WIERSZA.
.P R * B L * M Y * R 0 BL E * * # * 0 * L * M # P R * B L * M Y . 293 REM R=1-20:PRZESUNIECIE CYKLICZNE 0 R WIERSZY.
300 IF R=99 THEN GOTO 500
.P R # B L * M Y * R O B L E # Y P R O # L * M * P R * B L « M Y . 310 IF R=0 THEN GOTO 400
„P R x k # # M Y # R 0BLE##**0#*-E##PR*#*#MY . 320 FOR 1=1 TO 21
330 J=I+R-INT((I+R)/22)#21
.P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y . 340 C (J)=B(I)
350 NEXT I
-P R O B L E M Y # R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y . 360 FOR 1=1 TO 21
-P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y . 370 B(I)=C(I)
380 NEXT I
.P R O B L E M Y P R O BL E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y . 390 GOTO 270
.P#OBL*MY#***LEtt**»QP##**PR##*#MY. 400 Z=B(1)
410 B(1)=B(2)
.P*OBL*MY*RO*LEMYP*OB*EMYPR*BLEMY. 420 B(2)=Z
430 GOTO 270
,P*OBL*MY^**LE**#)tOBL^MYPR»*««MY. 440 FOR 1=1 TO 21
.P##BL#MYPRO*LE#YPROBLE#YPR#BL#MY. 450 Z=B (I)
460 PRINT At<Z)
.P # 0 # *#MY####L £ # # # * O B # # # # P R # # * # M Y - 470 NEXT I
480 PRINT "KR0Ks*?B?
.PROBLEM'YPROBLEMYPROBL.EMYPROBLEMY - 490 RETURN
.P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y . 500 GOSUB 440
510 END
.P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y P R O B L E M Y . (EADY.
tym pamiętać o dwóch bardzo zajmie wszystkie oczka w krótszym
istotnych regułach: korytarzu (ryc. 3 I), będzie musiał
P M H flW 1) po zdobyciu oczka gracz musi
narysować natychmiast jeszcze jed­
ną kreskę (możliwe jest utworzenie
ostatnim ruchem zamknąć dłuższy
korytarz, a w efekcie przegra 3 : Ci.
Jeśli natomiast zastosuje wspom­
gry logiczne dwóch oczek po postawieniu jed­ nianą wyżej strategię i zamknie tyl-
nego odcinka, ale po tym rysuje
się także tylko jedną kreskę).
2) utworzenie oczka (jeśli jest
możliwe) nie jest obowiązkowe.
Druga reguła bywa niekiedy pomi­
jana, oo bardzo zubaża strategię.
o o o o o o o
O pewnym
szewcu
Do stałego repertuaru gier, który­
mi zabawialiśmy sit; za moich mło­
dych lat na nudnych lekcjach* ko­
rzystając z ołówka i kartki, należa­
ła — obok bitwy morskiej oraz kół­
ka i krzyżyka — gra w szewca.
Ściśle rzecz biorąc, każda z tych
trzech gier miała różne warianty.
Wspólną cechą wszystkich odmian
szewca było to, że partnerzy w ko­
lejnych ruchach rysowali krótkie
odcinki, dążąc do całkowitego oto­
czenia nimi małych obszarów sta­
nowiących części pola gry. Ryso­
wane odcinki, łącząc się ze sobą,
przypominały szew wykonywany
powoli grubą nicią, czyli dratwą —
stąd zapewne wzięła się nazwa gry.
Ciekawe, że chociaż szewc jest zna­
ny i popularny w wielu krajach,
pochodzenie jego obcych nazw (w
tłumaczeniu: pudełka, działki, Mat­
ki, kropki) nigdzie nie jest takie
jak polskiej.
Strategia szewca, uważanego
zwykle za prostą, relaksową lub
nawet dziecinną grę jest dość za­
wiła i ciekawa. Dotyczy to zwłasz­ Na ryc. la pokazana jest sytua­
cza matematycznie najbardziej in­ cja na początku gry na „planszy"
teresującego wariantu, którego re­ 10X8 kropek (9X7 oczek); na ryc.
guły chciałbym przedstawić, a wie­ Ib — finał — zwycięstwo gracza A
lu czytelnikom zapewne tylko przy­ 33:30. Czasem w początkowej fazie
pomnieć. rozgrywki, ale z reguły nieco póź­
Polem gry jest prostokątny układ niej, na planszy pojawiają się waż­
kropek, oznaczo^ np. na kartce ne strategicznie układy linii zwa­
kratkowanego papieru. W trakcie ne „korytarzami”. Korytarz może
rozgrywki kropki łączone są linia­ być „otwarty” lub „zamknięty”.
mi tworzącymi siatkę. Wielkość po­ Przykład pierwszego z nich znaj­
la gry w zasadzie nie jest istotna, duje sdę na ryc. la w prawym dol­
warto tylko pamiętać, że lepiej, je­ nym rogu — składa się z czterach
śli w siatce utworzonej pod koniec kwadratów (nie zamkniętych oczek).
gry będzie nieparzysta ilość oczek Jeśli gracz połączy dwie kropki w
(uniknie się remisu), a zatem licz­ otwartym korytarzu, przekształci go
ba kropek wzdłuż każdego boku w zamknięty, a wówczas przeciw­
powinna być parzysta. Celem roz­ nik może, jeśli oczywiście chce,
grywki jest utworzenie (zamknięcie) zamknąć wszystkie oczka w tym
większej liczby oczek niż utworzy korytarzu. Przykład zamkniętego
przeciwnik. korytarza pokazany jest w lewym
Każdy ruch polega na narysowa­ górnym rogu (natomiast kwadrat w
niu poziomo lub pionowo odcinka prawym rogu u góry jest nietypo­
łączącego dwie sąsiednie, dotąd nie wym otwartym korytarzem).
połączone kropki. Kto stawiając od­ Elementarna zasada strategiczna
cinek tworzy oczko, czyli rysuje je­ polega na odstępowaniu przeciwni­
go ostatni czwarty bok, stawia na kowi krótszych korytarzy, a zdoby­
tym oczku swój znak (np. pier­ waniu dłuższych. Praktyczne stoso­
wszą literę swego imienia) i na­ wanie tej' zasady prześledzimy na
tychmiast wykonuje następny ruch. przykładzie partii rozgrywanej na
Ten ruch także może zamykać ocz­ malej planszy — 4X4 kropki. Prze­
ko, więc po nim znowu należy na­ bieg partii do 14 ruchu pokazany
tychmiast wykonać następny ruch jest na ryc. 2. Po tym ruchu, wy­
itd. W ten sposób gracz może w konanym przez gracza A, na plan­
jednym ruchu zdobyć sporo oczek, szy powstały dwa korytarze: krót­
dopóki nie narysuje odcinka nie za­ szy zamknięty, złożony z trzech
mykającego oczka — po czym ruch dolnych pól oraz dłuższy otwarty,
wykonuje przeciwnik. Należy przy 4-polowy nad nim. Jeśli gracz B Ryc. 2.
suma liczby wszystkich kropek
€ planszy i liczby tworzonych dłu­
A A A gich korytarzy była:
" 4 4 — parzysta, jeśli jesteś graczem
I A A A N,
— nieparzysta, jeśli jesteś graczem
15 B B B 16 B B B P.
Wskazówka ta wynika z następu­
jącej reguły, niezależnej od wiel­
kości i kształtu planszy: liczba
wszystkich 'kropek + liczba „roz­
cięć” = ogólnej liczbie ruchów w
A A A A B A A grze.
Na jeden ruch składają się oczy­
II B B B wiście wszystkie odcinki naryso­
wane przez tego samego gracza w
15 i '6
A A B A A B danej kolejce, (zamykające oczka
+ ostatni n'e zamykający). Udo­
t wodnienie powyższej reguły pozo­
stawiam najbardziej dociekliwym
Ryc. 3. adeptom „szewstwa”.
Wszystkie dotychczasowe rozwa­
ko jedno oczko w krótszym kory­ żania na temat strategii szewca na­
tarzu, a >dwa pozostałe połączy leżałoby właściwie uznać za pod­
wspólnym zamknięciem, nie dzieląc stawy teorii tej gry. Wprawdzie
ich, a więc żadnego z nich nie zdo­ szewc to kopciuszek nawet przy
bywając (ryc. 3 II), to tym samym warcabach, ale matematycy, którzy
zmusi przeciwnika do zdobycia tych próbowali analizować jego strate­
dwu oczek, a następnie zamknięcia gię (patrz bibliografia) w wielu
dłuższego korytarza. W rezultacie przypadkach okazywali się bezsilni.
B zwycięży 5:4. Najistotniejszy ruch Z licznych niespodzianek i cieka­
w tej i podobnych kombinacjach, wostek warto wspomnieć o dwóch.
zwany „zdublowaniem”, wskazany W niektórych sytuacjach, np. gdy
jest na ryic. 3 II Strzałką. Polega on na planszy pojawia się dużo krót­
na pozostawieniu przeciwnikowi kich (złożonych :z 2 oczek) kory­
dwóch i tylko dwóch otoczonych tarzy, strategia ulega całkowitemu
wspólną 'linią oczek krótszego ko­ odwróceniu: opłaca się wówczas
rytarza. Przeciwnik z reguły zmu­ np. tracić kontrolę nad rozgrywką.
szony jest do natychmiastowego Druga ciekawostka dotyczy analizy
wykonania ruchu zwanego „rozcię­ gier na planszach różnej wielkości.
ciem”, czyli rozdzielenia „dubletu” i Najmniejsza, na której gra nie jest
zdobycia dwóch oczek, a potem do trywialna, ma wymiary 3X3 'krop­
zaniknięcia następnego korytarza. ki. Rozpoczynający może na takiej
Zastosowanie tej strategii, gdy planszy zapewnić sobie zwycięstwo,
plansza zostanie podzielona na ale ustalenie tego faktu wcale nie
otwarte korytarze różnej długości, jest proste. Łatwiejsze jest nato­
gwarantuje wysokie zwycięstwo. miast udowodnienie, że na planszy
Tuka sytuacja pokazana jest r.a 4X4 -może zawsze wygrać ten, kto
ryc. 4a. Gracz A zaczyna i prze­ wykonuje parzyste ruchy. A któ­
grywa 19:6 (ryc. 4b), bowiem B sto­ ry z partnerów zapewni sobie zwy­
suje strategię dublowania wobec cięstwo na planszy 5X5? Otóż, tego
dwóch końcowych pól każdego zdo­ jednak wcześniej ustalić, kto kon­ nie wiadomo; pełna analiza roz­
bywanego korytarza (poza ostat­ troluje grę lub jak grać, aby prze­ grywki na tak niewielkiej planszy
nim — czwartym). Aby jednak móc jąć kontrolę? Odpowiedź na to py­ okazuje się już ponad siły mate­
zastosować strategię dublowania, tanie zależy od tego, czy dotyczy matyków i komputerów. Jak z te­
należy dojść nie tylko do sytuacji, ono gracza wykonującego kolejne go wynika, prosty szewc wcale nie
w której planszę wypełniają kory­ mchy meoarzyste IN), czy parzyste jest taki prosty, jak mogłoby się
tarze (rozgrywka zmierza zresztą do (P). Gracz N powinien starać się, wydawać. Aby przekonać się o tym
tego niejako samoistnie, bo z reguły aby suma liczby wszystkich kropek praktycznie, wystarczy więc plansza
jest to wspólnym celem obu par­ planszy i liozlby ruchów zwanych 5X5 kropek i oczywiście partner do
tnerów), aile, co znacznie ważniej­ „rozcięciami” (rozdzielających „du­ gry. A jeśli chwilowo brak partne­
sze, należy przejąć kontrolę nad blety”) była nieparzysta; gracz P ra, proponuję trzy łamigłówki (ryc.
grą. Praktycznym przejawem kon­ — alby suma ta była parzysta. Po­ 5). W każdej z nich należy wskazać
trolowania gry jest zmuszeme prze­ nieważ w typowej partii liczba ruch zapewniający wygraną; w
ciwnika do zamknięcia dług'ego ..rozcięć” jesit o jeden mniejsza od dwu pierwszych ruch ten wykonuje
(składającego się z co najmniej 3 liczby długich korytarzy (składają­ gracz P, w trzeciej — N. Tym,
oczek) korytarza w sytuacji, gdy cych się z 3 lub więcej oczek), więc którzy uważnie przeczytali artykuł
ruch ten — jak na ryc. 4 — roz­ powyższe rady można zmienić na o szewcu, łamigłówki nie powinny
strzyga o zwycięstwie. Czy można bardziej praktyczne: staraj się, aby sprawić kłopotu. A pozostali — mo­
gą wpaść w szewską pasję.
Marek Penszko

Bibliografia:
John C. Holladay: A notę on the
gamę oj dots, „American Mathema-
tical Monthly” 1966, nr 73.
Erie Solomn: Cames with Pencil
and Paper, London 1973.
Elwyn R. Berlekamp, John H. Con-
wav, Richard K. Guy: Winning
Ryc. 5. Ways, London 1982.
PROBLEIIW
FANTASTYKA: WYROK Z WYPRZEDZENIEM

Rył- Mieczysław Wasilewski

You might also like