Professional Documents
Culture Documents
Peter Matthews
Originally published in English by The History Press Ltd under the title
SIGINT. THE SECRET HISTORY OF SIGNALS INTELLIGENCE 1914-45
ISBN 978-83-7773-341-7
ISBN 978-83-7773-498-8 (ePub)
ISBN 978-83-7773-499-5 (mobi)
Wstęp
Zakończenie
Dodatek
Bibliografia
Moim wnukom: Hannah, Aleksowi, Piersowi, Elliotowi, Natashy
i temu, który jeszcze nie przyszedł na świat
Podziękowania
Chciałbym wyrazić wdzięczność za porady i pomoc wszystkim wymienionym
poniżej i podziękować im za wkład, jaki wnieśli do rozwiązania problemów,
z jakimi musiałem się uporać w trakcie pracy nad niniejszą książką. Są to:
Znaczeni e SIGINT
SIGINT zaczął odgrywać ważną rolę w odczytywaniu zamiarów nieprzyjaciela
czy nawet planów krajów neutralnych. Rozszyfrowywanie i poznawanie
treści meldunków radiowych przeciwnika, które mogły zawierać doniesienia
na temat przeprowadzanych akcji lub rozkazów dotyczących przemieszczania
się oddziałów wojskowych lub okrętów, stanowiło rzecz o arcyważnym
znaczeniu. Odcyfrowanie dyplomatycznych wiadomości przesyłanych drogą
radiową, w których wysyłano lub otrzymywano instrukcje w trakcie
negocjacji, też okazało się sprawą wielkiej wagi. Operator przekazujący
zakodowaną wiadomość jest na ogół pewien, że nie będzie podsłuchiwany,
lub przynajmniej wydaje mu się, że jego komunikat jest niezrozumiały dla
obcych i nieprzyjaciół. Czytanie w myślach potencjalnego przeciwnika bywa
tak samo ważne dla dyplomaty, jak i dla wojskowego.
Przechwycone nieprzyjacielskie depesze oceniano pod względem ich
ważności, a kryptolodzy musieli wyszukiwać wskazówki na postawie
„surowego” materiału gromadzonego przez stacje nasłuchowe.
Porównywanie i dopasowywanie meldunku, a częściej setek przechwyconych
depesz, z materiałami wywiadowczymi z innych źródeł, prowadziło do
konstruowania czegoś na kształt wielkiej układanki, która wymagała
następnie oceny. Jednakże oficer wywiadu przeważnie nie miał pełnego
obrazu i zawsze istniała możliwość, że niektóre z elementów należą do innej
układanki. Mogły nawet zostać podsunięte celowo przez przebiegłego
dezinformatora, aby jeszcze bardziej utrudnić prawidłowe odczytanie
wiadomości. Sir Edgar Williams, oficer wywiadu generała (późniejszego
marszałka polnego) Montgomery’ego, wyraził pogląd, że wywiad wojskowy
zawsze jest nieaktualny, przedawniony, gdyż o tej zwłoce decyduje tempo
rozgrywających się wydarzeń. Dodał, iż lepiej poznać w porę półprawdę, niż
całą prawdę zbyt późno. Dlatego też szybka ocena zdobytych materiałów
wywiadowczych często stanowi istotę sprawy. Wiele
meldunków rozszyfrowanych w ramach programu Ultra trafiło do rąk
odpowiednich dowódców, którzy mogli zrobić z nich użytek już w ciągu trzech
godzin od chwili, gdy zostały nadane przez Niemców.
SIGINT, czyli wywiad radioelektroniczny bądź sygnałowy, był
wykorzystywany przez walczące strony na wszystkich teatrach wojennych już
od czasu swego powstania pod koniec XIX wieku, jakkolwiek ze zmiennym
powodzeniem. Niektórzy uważają, że program Ultra – wielki sukces
brytyjskiego wywiadu podczas drugiej wojny światowej – skrócił tę wojnę
o mniej więcej dwa lata. Inne, słabiej udokumentowane działania tego
samego rodzaju skłaniają też do zadania paradoksalnego pytania: „O ile
SIGINT przedłużył minione wojny?”. Jak się przekonamy, sukcesy i porażki
w tej dziedzinie niewątpliwie przyczyniły się do tego, jak potoczyła się
pierwsza wojna światowa w początkowym jej stadium, i że potrwała tyle, ile
trwała. Podobnie, takie wydarzenia jak przechwycenie planów działań wojsk
brytyjskich na pustyniach Afryki Północnej również mogły przedłużyć zbrojne
zmagania na tej arenie wojennej. Niemniej jednak w ostatecznym
rozrachunku charakter wielu operacji, na które miał wpływ wywiad
radioelektroniczny, był zbyt złożony, aby można jednoznacznie wydać
podobną ocenę.
Doniesienia wywiadu nie prowadzą bezpośrednio do zwycięstw w bitwach,
ale umożliwiają kompetentnemu dowódcy lepsze rozmieszczenie sił
względem wrogich wojsk, bo zna on liczebność i rozlokowanie formacji
przeciwnika oraz ich zamiary i zadania. I na odwrót, dobry materiał
wywiadowczy niewiele pomoże marnemu dowódcy liniowemu, który nie
potrafi podejmować właściwych decyzji lub też nie dysponuje dostatecznymi
środkami, aby daną batalię wygrać. Przykładem tego jest bitwa o Kretę –
dzięki informacjom przechwyconym przez Ultrę generał Freyberg wiedział,
kiedy i gdzie wylądują niemieckie jednostki powietrznodesantowe, a mimo
to nie zdecydował się rozlokować wokół lotniska w Maleme choćby
nielicznych baterii dział przeciwlotniczych. Niedopuszczenie Luftwaffe do
lądowisk dla szybowców desantowych i lotnictwa transportowego mogło
decydująco wpłynąć na przebieg walk na Krecie. Bitwy wygrywa się dzięki
dobrze przygotowanym planom realizowanym przez zdolnych dowódców,
którzy dysponują dostatecznymi środkami do odniesienia zwycięstwa.
Wywiad może wywierać znaczny wpływ na takie plany lub na decyzje
dowódcy podejmowane podczas walki. W efekcie działania wywiadu
sygnałowego nie tylko czasem przesądzały o wyniku pojedynczych starć, ale
też kształtowały przebieg kampanii i w jakimś stopniu zaważyły nawet na
wyniku całej wojny.
ROZDZIAŁ 1
Od kabli do kodów
Dzi ej e szyfrów
Szyfrowanie czy też kodowanie wiadomości jest dziedziną nauki i, jak wiele
innych dyscyplin naukowych, ma swoje początki w kulturze antycznej Grecji.
W języku greckim kryptos oznacza „sekret”, „tajemnicę”, a graphos –
„pisanie”; stąd też wzięło się określenie „kryptografia”. Wprawdzie
naukowcy zajmujący się badaniem starożytnego Egiptu, plemion hebrajskich
i ludów azjatyckich wskazują na jeszcze dawniejsze przykłady utajnionych
zapisów, lecz główna tradycja europejskich szyfrów to fragment spuścizny
antycznych Greków – sztuka, która nieco później została rozwinięta przez
Rzymian. Kodowaniem informacji ludzie trudnią się od stuleci, a robili to
przede wszystkim wojskowi. Najpierw szyfrowano je za pomocą rylców,
potem na papirusie, a w późniejszych wiekach służyły do tego gęsie pióra
i pergamin. Za ludzkiej pamięci piórami maczanymi w kałamarzach
pracowicie zapisywano odręcznie, starannym, ozdobnym pismem, różne
teksty. Obecnie, rzecz jasna, do kodowania, a nawet do rozkodowywania
szyfrów służą wszechobecne komputery, ale i one wykorzystują algorytmy
wymyślone przez starożytnych. Naukowa kryptografia poniekąd „stoi na
barkach olbrzyma”, podobnie jak wiele innych naszych intelektualnych
osiągnięć i zdobyczy, a wobec tego rzut oka na dzieje kryptografii pomoże
czytelnikowi w zrozumieniu, jak „czarna magia” kodowania
i rozszyfrowywania wiadomości rozwijała się przez wieki i w jaki sposób –
po części – wpłynęła na wizerunek naszego współczesnego świata.
W 405 roku p.n.e. grecki wódz Lizander ze Sparty podobno otrzymał
zaszyfrowaną informację w postaci scytale, ukrytą w pasie sługi, która
pozwoliła mu na zaskoczenie ateńskiej floty u ujścia Ajgospotamoj. Tę
zakodowaną wiadomość odczytywało się za pomocą nawijania paska
z naniesionymi nań literami wokół drewnianego drążka, który posłaniec
także miał przy sobie. Lizander, ostrzeżony w ten sposób przed zagrożeniem
ze strony Ateńczyków, niezwłocznie nakazał stawiać żagle i zaskoczył oraz
pobił nieprzyjaciół. Aleksander Wielki też posługiwał się szyframi, a nawet
zorganizował pierwszy system cenzurowania listów w czasie oblegania wojsk
Memnona z Rodos, który walczył po stronie perskiego króla Dariusza III
Kodomana i bronił Halikarnasu.
T H A N K S F O R S O M E T H I N G
20 8 1 14 11 19 6 15 18 19 15 13 5 20 8 9 14 7
T H A N K S F O R S O M E T H I N G
R A I D O N T A R G E T I S H I G H
R I S K T H R E E A G E N T S M I S
S I N G S O F A R
20 8 1 14 11 19 6 15 18 19 15 13 5 20 8 9 14 7
1 5 6 7 8 8 9 11 13 14 14 15 15 18
ISN IN T RF HS AI HS IM OT S T E DKG GI AEA EG RER
A zatem nowe słowo kodowe przedstawia się następująco:
ISNINTRFHSAIHSIMOTSTEDKGGIAEAEGRERGARRSST
I S N I N T R F H S A I H S I M O T S
D K G G I A E A E G R E R G A R R R S
9 19 14 9 14 20 18 6 8 19 1 9 9 8 19 9 13 15 20 19
5 4 11 7 7 9 1 5 1 5 7 18 5 18 7 1 18 18 19 20
Dek ryptaż
Gdy rozwinęła się technologia radionadawcza i regularnie przechwytywano
bardzo liczne zaszyfrowane radiodepesze, zrobiono też postępy w próbach
dekryptażu najczęściej stosowanych szyfrów. Kodowanie i dekodowanie
tekstów odbywało się z zastosowaniem bardziej lub mniej ścisłych zasad
i wzorów matematycznych, które stanowią osnowę gramatyki wszystkich
języków. Mimo że szyfry służyły za formę tajnego porozumiewania się już od
tysiącleci, to znacznych trudności nastręczało wykrycie słabych miejsc
w wielu algorytmach, takich jak powtarzające się elementy w wielu
zaszyfrowanych wiadomościach. Kryptoanaliza, czyli nauka o dekryptażu
zakodowanych tekstów, zawsze musiała uwzględniać zagrożenie związane
z przejęciem zaszyfrowanej wiadomości przez przeciwnika, niemniej jednak
wynalazcy wielu systemów kodowania nader często oceniali z nadmiernym
optymizmem rzekomą niemożność złamania ich szyfrów. Ale, jak to się
mawia, ściany mają uszy, więc w przypadku sieci radiowej zawsze istniało
prawdopodobieństwo, że ktoś nie tylko podsłucha, lecz i zrozumie treść
przekazu, pomimo przeświadczenia nadawcy, że zastosowany kod czy szyfr
jest bezpieczny.
Szczególnie zadufani byli niemieccy wojskowi – w czasie obu wojen
światowych tylko parę razy wprowadzali ze względów bezpieczeństwa
poważniejsze zmiany w swoich szyfrach. Angloamerykańskie zespoły
wywiadowcze TICOM, przesłuchujące niemieckich kryptoanalityków po 1945
roku, usłyszały od nich, że w Abwehrze uważano, iż kod Enigmy można
złamać – z najwyższym trudem – lecz Niemcom nawet nie przyszło do głowy,
że odcyfrowywanie meldunków odbywało się na taką skalę, jak miało to
miejsce w Bletchley Park. I wcale nie zdawali sobie sprawy z tego, że
meldunki wysyłane codziennie przez tysiące maszyn szyfrujących Enigma
oraz, co jeszcze istotniejsze, z użyciem około dwudziestu aparatów
kodujących typu Lorenz – depesz z przemyśleniami Hitlera i jego rozkazami
dla głównych dowódców Wehrmachtu – były odczytywane przez stronę
aliancką. Maszyny kodujące przesyłane informacje były na tyle złożone, że
zdaniem Niemców złamanie stosowanych przez nich szyfrów byłoby zbyt
trudne. Jednakże w każdym maszynowym szyfrze zawsze znajdzie się jakieś
słabe ogniwo, a zadanie, ogromnie skomplikowane, polegało na jego
wykryciu. W przypadku Enigmy owym słabym punktem było to, że ta sama
litera nigdy nie zastępowała identycznej w każdym z meldunków. Odkrycie
tej zasady stanowiło dla alianckich kryptologów bardzo ważny punkt
zaczepienia.
Po wojnie agenci z TICOM zebrali dużo informacji na temat niemieckich
metod szyfrowania, a także różnorakiego sprzętu nadawczego, od personelu
pokonanego Wehrmachtu gotowego podzielić się swą wiedzą
z przedstawicielami Zachodu. Ja sam opracowałem razem z kilkoma
agentami TICOM ściśle tajny dokument, opatrzony datą 12 maja 1948 roku.
Oto jego treść:
44/48/ŚCIŚLE TAJNE/as-14-TICOM
Zmagania wywiadów
Wywi ad a ł ączność
W znaczeniu czysto militarnym pojęcie „wywiad” obejmuje wszelkie
informacje wykorzystywane ze szkodą dla nieprzyjaciela, a funkcja wywiadu
jest dwojaka: uzyskiwane przezeń wiadomości wskazują (i nic więcej) stronie
własnej kierunek czy też rodzaj właściwych działań, a świadoma
dezinformacja skłania przeciwnika do wyciągania fałszywych wniosków.
Najczęściej sprowadza się to do takiego rozmieszczenia swoich wojsk, ażeby
były w stanie prowadzić możliwie najskuteczniejsze operacje zaczepne lub
obronne. Z kolei oszukanie przeciwnika wymaga przebiegłości, która na tyle
rozbudzi i spotęguje obawy wroga, iż to skłoni go do popełniania błędów.
Pod koniec angielskiej wojny domowej w 1650 roku Thomas Hobbes napisał:
„Siła i oszustwo to na wojnie dwie cnoty główne” – i obserwacja ta nie
straciła aktualności do dziś. Problem w tym, że – jak powiedział sir Edgar
Williams, szef wywiadu generała Montgomery’ego w czasie walk w Afryce
Północnej – „informacje wywiadu wojskowego zawsze są przeterminowane”.
Mógł też dodać: „I zawsze niepełne”, gdyż oceny i szacunki wydawane przez
wywiad dotyczą tylko hipotetycznego przebiegu dalszych działań militarnych
i bynajmniej nie ujawniają całej prawdy. Ta wyłania się z wojennej
zawieruchy zazwyczaj wtedy, gdy zdobyte informacje wywiadowcze rzadko
już tylko mogą wpłynąć na bieg wypadków. Wywiad wojskowy wyznacza
ramy, w których zasadnicze zadania to gromadzenie, porównywanie
i przekazywanie informacji zdobytych przede wszystkim za sprawą działań
wywiadu sygnałowego czy też radioelektronicznego.
Ten rodzaj wywiadu jest więc ważnym narzędziem w kierowaniu siłami
zbrojnymi, pomagającym w odkryciu i ustaleniu zamiarów przeciwnika.
Z czasem stał się niezbędnym elementem wyspecjalizowanej sztuki
militarnej, w którą wywiad wojskowy przekształcił się u progu XXI wieku.
W latach pierwszej wojny światowej dwiema głównymi dziedzinami
wywiadu sygnałowego był wywiad łącznościowy (COMINT), stanowiący
podówczas zasadniczy jego komponent, obejmujący również łączność
utrzymywaną za pomocą telefonów polowych, oraz wywiad elektroniczny,
czyli ELINT, który narodził się wkrótce potem, a główną wykorzystywaną
przez niego technologią były urządzenia radiolokacyjne i namiarowe (D/F),
czyli sprzęt do lokalizowania wrogich nadajników. (W czasach współczesnych
zaliczyć do niego można również urządzenia do elektronicznego zakłócania
systemów kontroli rakietowych pocisków kierowanych). Namierniki
uzupełniały początkowo COMINT, ponieważ pozwalały na wykrywanie
oddalonych nieprzyjacielskich radiostacji i nadajników oraz pozycji formacji
przeciwnika na polu walki. Odgrywały także coraz istotniejszą rolę
w ustalaniu pozycji nieprzyjacielskich okrętów nawodnych i podwodnych na
morzu, gdy załogi tych jednostek nadawały meldunki drogą radiową. Alfabet
Morse’a był niemal powszechnym środkiem przekazywania informacji
podczas obydwu wojen światowych i w pewnym zakresie nadal jest
wykorzystywany przez siły zbrojne państw powstałych po rozpadzie byłego
Związku Radzieckiego. W podręcznikach wojskowych definicje wywiadu
sygnałowego bywają nader zwięzłe:
Wywi ad al i anck i
Rozrastająca się szybko i bardzo skuteczna komórka kryptograficzna
Admiralicji w Whitehallu mieściła się w pokoju nr 40 w londyńskiej siedzibie
szefostwa brytyjskiej floty. Powstała niemal przez przypadek, jako inicjatywa
grupy cywilów, zajmujących się przechwytywaniem niemieckich transmisji
radiowych. Zespół kryptologów, zorganizowany prawie od ręki, stanowił
zalążek w sumie efektywnie działającego wydziału deszyfracji, który jednak
miał swoje słabości. Wymóg zachowania tajemnicy uważano w nim za
ważniejszy od informowania dowódców o tym, co powinni byli wiedzieć na
temat wroga. W pierwszych latach pierwszej wojny wyżsi rangą oficerowie
Royal Navy także niechętnie dzielili się zdobytymi informacjami, więc
kwestia przestrzegania zasad bezpieczeństwa i tajemnicy do pewnego
stopnia krępowała optymalne wykorzystanie danych wywiadowczych.
Jednakże w późniejszym okresie Wielkiej Wojny Brytyjczycy usprawnili tryb
korzystania z takich informacji, a wypracowane wtedy lepsze procedury
obowiązywały jeszcze podczas drugiej wojny światowej, choć we wczesnej
fazie również tego konfliktu wpływowi oficerowie traktowali dość
podejrzliwie wywiad, a zwłaszcza wiadomości z nasłuchu radiowego. Ale
stara gwardia, odnosząca się najbardziej lekceważąco do wywiadu
radioelektronicznego, stopniowo ustępowała miejsca nowym, młodszym
dowódcom, lepiej rozumiejącym wartość informacji pochodzących z takich
źródeł. Owi „nowi” nauczyli się energiczniej korzystać ze wskazówek
podsuwanych przez wywiad w planowaniu ważnych operacji bojowych,
zwłaszcza na morzu.
Francuskie Deuxième Bureau było najlepiej przygotowane do działań
spośród wszystkich alianckich agencji wywiadowczych w chwili wybuchu
wojny w 1914 roku – i nie bez przyczyny. Wiele osób uważa Deuxième
Bureau za francuską tajną służbę, nie jest to jednak zgodne z prawdą. Był to
w istocie rodzaj centrali, do której napływały informacje wywiadowcze
z zewnętrznych źródeł, zdobywane głównie przez agentów. Do tych źródeł
należał również personel Service de Renseignement – faktycznej tajnej
służby w tym kraju – oraz organizacji kontrwywiadowczych, dysponujących
własnymi agentami. Francuzi zwali łącznie wszystkie te agencje służbami
specjalnymi. W okresie pokojowym pozostawały one w cieniu, tak jak
większość podobnych organizacji w innych krajach, niemniej jednak
Deuxième Bureau przejmowało rolę bezwzględnego strażnika francuskich
interesów w warunkach politycznego zagrożenia. I tak jak Niemcy
wykorzystali dane zdobyte przez wywiad sygnałowy ze skutkiem
niszczycielskim dla Rosjan na froncie wschodnim, tak samo Francuzi
pokrzyżowali szyki na zachodzie niemieckim agresorom, choć chętnie
korzystali też z usług szpiegów. Duży problem dla alianckich agentów
w owym czasie stanowiło samo przekazywanie informacji zdobywanych na
niemieckim zapleczu do obozu alianckiego, gdyż nie dysponowali oni
jeszcze, w odróżnieniu od lat drugiej wojny światowej, radionadajnikami.
W tej sytuacji kurierzy zazwyczaj przedostawali się z okupowanych obszarów
francuskich lub belgijskich do neutralnej Holandii, ale Niemcy zdawali sobie
z tego sprawę. Ich agencje kontrwywiadu rozciągnęły wzdłuż holenderskiej
granicy ogrodzenia pod napięciem elektrycznym i stale je patrolowały.
Alice Dubois była francuską kurierką, która regularnie przemycała
dokumenty oraz innych agentów z i czasem do Holandii. Wiele z tych
materiałów stanowiły szczegółowe dane na temat aktywności i ruchów wojsk
oraz transportów amunicji, przewożonych wówczas niemal wyłącznie koleją.
Agenci przenosili informacje zapisane atramentem sympatycznym na
wszytych w ubranie skrawkach papieru. Alice Dubois posługiwała się w tym
celu sokiem z cytryny i z cebuli, niepozostawiającymi widocznych śladów do
czasu podgrzania papieru. Nierzadko przenosiła wiadomości przez granicę
przemierzając kanał, a ponieważ nie umiała pływać, utrzymywała się na
powierzchni wody za pomocą sporego kawałka surowego ciasta na chleb.
Inną agentką była Marthe McKenna (Marthe Cnockaert), córka belgij‐
skiego rolnika. Niemcy podejrzewali, że jej ojciec pracuje dla alianckiego
ruchu oporu, więc spalili mu gospodarstwo, a jego samego zabili. Wskutek
tego Marthe stała się gorliwą agentką aliantów, a w przebraniu sanitariuszki
pielęgnującej rannych żołnierzy niemieckich prowadziła działalność
szpiegowską i zorganizowała całą siatkę agentów. Clive Granville to
brytyjski agent, który kształcił się w Niemczech; zdołał się nawet zaciągnąć
do armii niemieckiej, w której dosłużył się rangi kapitana i przekazywał
Marthe wiele cennych informacji. McKenna wpadła w niefortunny sposób –
przez zegarek z wygrawerowanymi inicjałami na kopercie, pozostawiony
przy wysadzonym w powietrze składzie amunicji. Niemiecki kontrwywiad
zamieścił prasowe ogłoszenie o znalezionym zegarku, a gdy Marthe zgłosiła
się po zgubę, została aresztowana i skazana. Winston Churchill tak napisał
o niej w notatce dla brytyjskiego gabinetu rządowego: „Wojenne prawa ją
zgubiły. Nie skarżyła się na niesprawiedliwy los”. Marthe przesiedziała
w więzieniu do końca wojny, a potem wyszła za mąż za brytyjskiego oficera.
Liczni alianccy agenci operowali na zapleczu frontu zachodniego podczas
pierwszej wojny światowej, w działalności tej wyróżniło się wiele kobiet,
a wszyscy oni musieli korzystać z kanałów przerzutowych, wiodących przez
granicę do Holandii i dalej do Londynu lub Paryża. Major John Oppenheim
pełnił funkcję szefa placówki brytyjskiego wywiadu w Rotterdamie, kierując
siatką szpiegowską w Belgii i północnej Francji. Jego największą troską była
kwestia przesyłania meldunków od agentów przez granicę, drogą lądową,
morską, a nawet powietrzną. Jedna z głównych metod, które stosował,
polegała na ukrywaniu tajnych meldunków w trumnach osób zmarłych lub
zabitych, których krewni chcieli pochować na holenderskiej ziemi. Innym
z zadań Oppenheima było przerzucanie agentów za nieprzyjacielskie tyły we
Francji albo Belgii, nierzadko zrzucanych na spadochronach w podobny
sposób, jak to praktykowano powszechnie w latach drugiej wojny światowej.
Spośród francuskich agentów wyróżniał się David Bloch, który zbierał
materiały wywiadowcze na temat ruchów nieprzyjacielskich oddziałów
w Lille i dostarczał swoje meldunki gołębiami pocztowymi. Jego mocodawcy
przekazali mu całą klatkę z tymi ptakami, lecz niestety te gruchające
gołębie, z którymi prawie się nie rozstawał i które musiał karmić dwa razy
dziennie, ściągnęły nań pewne podejrzenia. Został schwytany w swoim
rodzinnym mieście, skazany za szpiegostwo i rozstrzelany, podobnie jak
wiele innych dzielnych (a czasem i nieroztropnych) osób. Działalność
belgijskich, francuskich i brytyjskich agentów w ruchu oporu na tyłach
nieprzyjaciela podczas pierwszej wojny światowej była jeszcze bardziej
niebezpieczna od tej w latach drugiej wojny, wobec braku radionadajników
służących do przesyłania tajnych informacji.
ROZDZIAŁ 4
Przyczyny woj ny
Pierwsza wojna światowa wybuchła w sytuacji, gdy wszyscy jej uczestnicy,
także ci, którzy przystąpili do tego konfliktu po pewnym czasie, kierowali
się przekonaniem o słuszności swojej sprawy i dążeniem do nowych, cennych
zdobyczy. Duma narodowa Francuzów doznała wcześniej silnego uszczerbku,
po klęsce zadanej im przez Prusaków w latach 1870–1871 i będącej tego
rezultatem utracie Alzacji i Lotaryngii. Francuzi uważali, że nie zdołają
odzyskać tych krain bez pomocy sojuszników, wobec tego podpisali w 1892
roku traktat z Rosją, który wszedł w życie dwa lata później. Liczyli na to, że
nowi rosyjscy sprzymierzeńcy dopomogą im w realizacji tego celu. Z kolei
Rosjanom zależało na uzyskaniu dostępu do Morza Śródziemnego przez
Dardanele, utracone w wyniku porażki w wojnie krymskiej, i na ponownym
zapewnieniu swoim statkom oraz okrętom możliwości korzystania z cieśnin
łączących Morze Śródziemne z Morzem Czarnym. Carska flota czarnomorska
nie miała dostępu do światowych oceanów do czasu, aż inne mocarstwa
zgodziłyby się na zapewnienie jej prawa do swobodnej żeglugi przez
dardanelski przesmyk. Z kolei śmiertelny rywal Rosji, monarchia austro-
węgierska, uważała perspektywę wyjścia Rosjan na Morze Śródziemne za
zagrożenie dla swoich portów nad Adriatykiem i zdecydowanie się
przeciwstawiała takim planom. A ponieważ Austro-Węgry i cesarskie
Niemcy były sprzymierzeńcami, powszechnie przyjmowano, że wszelki
europejski konflikt uruchomi ten sojusz państw niemieckojęzycznych,
a Niemcy wystąpią zbrojnie po stronie Austro-Węgier. Rosja nie chciała
wojny z Niemcami, jednak traktat obligujący Francję do udzielenia Rosji
pomocy militarnej na wypadek wojny, wpłynął na zmianę nastawienia caratu
do tej kwestii. Wielka Brytania starała się trzymać z dala od spraw
kontynentalnej Europy, za to zależało jej na utrzymaniu dominacji na
morzach, a Niemcy budowały silną flotę wojenną – oficjalnie dla ochrony
swoich szlaków handlowych.
Niemcy były krajem rozwijającym się prężnie od początku XIX wieku,
a przez 25 lat liczba jego mieszkańców wzrosła z 40 do prawie 70 milionów.
Jedną trzecią tej populacji stanowiły dzieci i młodzież do 15 roku życia, co
wyjaśnia możliwość korzystania armii niemieckiej z bogatych rezerw
ludzkich w trakcie późniejszej wojny. Rozwój niemieckiej gospodarki
dorównywał tempem boomowi populacyjnemu, a niemiecki eksport
przewyższył ten odnotowywany przez Wielką Brytanię, Francję i Stany
Zjednoczone razem wzięte. Potrzeba stworzenia floty wojennej do ochrony
morskich szlaków handlowych stała się dla Niemców jasna po tym, jak
okręty Royal Navy zatrzymały dwa niemieckie statki opodal wybrzeży
Afryki Południowej. Niemiecką opinię publiczną poruszył ten incydent,
a władze przystąpiły do budowy marynarki wojennej, która miała osiągnąć
stan równy 2/3 floty brytyjskiej. Churchill, podówczas polityk z kręgu
liberałów, pisał, że brytyjskiemu bezpieczeństwu narodowemu nie zagraża
rozbudowa cesarskiej floty niemieckiej, a zapowiedzi osiągnięcia potęgi
przez nią były przesadne (zmienił zdanie, gdy kilka lat później wstąpił do
Partii Konserwatywnej). Brytyjska opinia publiczna, wychowana
w przekonaniu, że Royal Navy nie może mieć konkurencji, uważała, iż
wszelka zmiana w układzie sił na morzach stanowi niebezpieczeństwo dla jej
kraju.
Francuzi podobnie szczycili się swoją armią lądową, której reputacja
znacznie się polepszyła, a rozmiary poważnie rozrosły od czasu klęski
w wojnie z Prusami prawie pół wieku wcześniej. Kiedy napięcie na scenie
dyplomatycznej zaczęło narastać, Niemcy dążyły za wszelką cenę do
uniknięcia równoczesnej wojny na dwa fronty, z Francją i Rosją, lecz oba te
kraje zbroiły się tak szybko, że niemieckie naczelne dowództwo czuło się
coraz bardziej zagrożone. Niemiecka generalicja wywierała presję na
kajzera – chciała przeprowadzić wojnę prewencyjną w warunkach, gdy jej
wojska wciąż jeszcze zachowywały przewagę. Tymczasem Wielka Brytania
podpisała z Francją porozumienie przewidujące, że jeśli Francja zostanie
zaatakowana, wtedy brytyjskie siły ekspedycyjne przybędą jej z pomocą.
W tej sytuacji wojna zawisła na włosku i potrzebny był już tylko pretekst do
jej rozpętania. Takim bodźcem okazało się wydarzenie na Bałkanach:
w Sarajewie doszło do zabójstwa arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, austro-
węgierskiego następcy tronu, przez grupę bośniacko-serbskich studentów.
Wynikły w rezultacie tego konflikt między Austro-Węgrami a Serbią
uruchomił lawinę wypadków, gdy sojusznicy obu tych krajów zmobilizowali
swoje wojska, zgodnie z traktatowymi zobowiązaniami. Już wkrótce prawie
cała Europa stanęła w ogniu.
Europejskie armie po upływie dziesięcioleci od wojen napoleońskich na
przełomie wieków weszły w nową epokę militarną, a radykalne zmiany do
sztuki walki wniosły nowe, zabójcze rodzaje broni – choć początkowo zmian
owych nikt sobie nie uświadamiał, a już najmniej pojmowali je dowódcy. Ci
w swoim sposobie myślenia tkwili niewzruszenie w epoce dawniejszych
bitew; francuska piechota poszła do walki w jaskrawoczerwonych
mundurowych spodniach, co czyniło z żołnierzy znakomite cele dla
nieprzyjacielskich strzelców wyborowych z nowymi odtylcowymi
karabinami. Broń maszynową dopiero wprowadzano, a wielu oficerów nie
oswoiło się jeszcze z jej działaniem, uważając taki oręż za „niehonorowy”.
Ponadto pojawiły się „nowomodne” aparaty radiowe, które trafiły głównie
do sztabów generałów, a ci niezupełnie wiedzieli, jak z nich korzystać. Na
tyłach frontów znajdowali się jednak ludzie, którzy rozumieli znaczenie
nowych środków łączności i już od pewnego czasu ćwiczyli się
w wykorzystywaniu tej nowej i ciągle rozwijanej technologii. Na długo przed
wybuchem pierwszej wojny światowej przy francuskim Sztabie Generalnym
utworzono Deuxième Bureau de l ‘Etat z siedzibą w Paryżu, a agencja ta
trudniła się przechwytywaniem obcych radiodepesz wojskowych
i dyplomatycznych. Do zadań owego Bureau należało doskonalenie technik
kryptologicznych w ramach przechwytywania i odszyfrowywania takich
radiowych sygnałów, wobec czego, gdy wybuchła wojna, agencja ta od razu
była gotowa do odegrania w niej swojej roli.
Deuxième Bureau było jedną z pierwszych, obok austro-węgierskiego
Evidenzbureau w Wiedniu, poważnych agencji kryptograficznych w Europie
i na świecie. Wprawdzie analizami kryptologicznymi najpierw zajęła się
austriacka policja, na co wskazuje nazwa wspomnianej wiedeńskiej instytucji
wywiadowczej, lecz militarny aspekt tej dziedziny szybko stał się oczywisty.
Francja podążyła analogiczną drogą, gdy nad kontynentem zawisło widmo
wojny. Francuzi uzyskali wgląd w zamiary Niemców po złamaniu
niemieckiego szyfru dyplomatycznego, a tym samym uzmysłowili sobie
doniosłe znaczenie nowej technologii mającej zastosowanie wywiadowcze
i zaczęli się oswajać z różnymi rodzajami transmisji radiowych. Starali się
przechwytywać wszelkie radiodepesze, aby się przekonać, co byli w stanie
odszyfrować z dnia na dzień i czy rozwijało to ich umiejętności
kryptologiczne. Na progu Wielkiej Wojny obie te służby działały już
zasadniczo na polu wojskowym, choć ta austriacka zdobywała też
doświadczenia kryptograficzne przy okazji różnych spraw policyjnych i tych,
które dotyczyły cywilnych struktur państwowych. Operatorzy z wielu krajów
niebawem zaczęli przyjeżdżać do Wiednia, żeby szkolić się tam
w rozpoznawaniu odmiennych stylów zapisywania informacji alfabetem
Morse’a, w posługiwaniu się szyframi, metodach ukrywania nadajników oraz
innych technikach przydatnych w działaniach wywiadowczych. Austriacy
doskonalili swe umiejętności w tym zakresie, podsłuchując obce transmisje,
zwłaszcza te nadawane w Niemczech i we Włoszech, już na długo przed
wybuchem wojny. Do 1914 roku także personel francuskiego Ministerstwa
Spraw Zagranicznych regularnie zapoznawał się z treścią depesz
dyplomatycznych, krążących między niemieckim MSZ w Berlinie
a Ambasadą Niemiecką w Paryżu. Kiedy Deuxième Bureau przechwyciło
tekst wypowiedzenia wojny Francji przez Niemcy, było nawet w stanie
wprowadzić pewne zmiany do długiej i zawiłej treści tej deklaracji tak, aby
niemieckiemu ambasadorowi nie udało się jej odczytać we właściwy sposób.
Wyjaśnienie tych niejasności zabrało Niemcom trochę czasu; ambasador
korzystał głównie z linii telefonicznej (także na podsłuchu), nim doszło do
wręczenia owego dokumentu francuskiemu rządowi. W tej sytuacji sama
deklaracja i jej treść nie stanowiły dla Francuzów zaskoczenia, gdyż dzięki
uprzedniemu zapoznaniu się z nią mogli się na to przygotować. Opisany
epizod dowodzi, że francuskie kierownictwo polityczne i wojskowe okazało
się na samym początku pierwszej wojny światowej dużo lepiej przygotowane
do zmagań radioelektronicznych aniżeli Rosjanie czy nawet Niemcy.
Co prawda niemiecki Sztab Generalny brał pod uwagę przed wojną to, iż
Deuxième Bureau mogło się angażować w działania kryptograficzne, ale nie
przedsięwziął żadnych przeciwśrodków. Dla odmiany w armii rosyjskiej
wydano jednostkom wojskowym wiele urządzeń radiowych, ale zaniedbano
przy tym kwestię szkolenia radiooperatorów i zasad bezpieczeństwa
w dziedzinie łączności – co zresztą odnosi się także do sił zbrojnych
większości krajów w tej wojnie – a Rosjanom przyszło za to słono zapłacić.
W armii brytyjskiej podjęto pewne próby zorganizowania służby nasłuchowej,
lecz brak odpowiednich funduszy oraz niechęć korpusu oficerskiego do
nowego i dziwacznego dla nich środka komunikacji, jakim było radio,
również miały zaowocować przykrymi skutkami.
Wyści g do morza
Brytyjczycy zorganizowali służbę łączności armii lądowej w składzie
Królewskich Wojsk Inżynieryjnych w 1912 roku. Brytyjskie Ministerstwo
Wojny (War Office) dysponowało wtedy dość skromnym budżetem. Nie
przewidywano bowiem, że jakikolwiek konflikt zbrojny będzie tak rozległy
i złożony jak ten, który wybuchł dwa lata później. Rozwój łączności radiowej
nie został tam potraktowany priorytetowo, a sztabowcy rzadko z niej
korzystali, zapewne nie w pełni rozumiejąc lub nawet odnosząc się nieufnie
do „nowomodnych” kodów i szyfrów. W związku z tym służba nasłuchowa
Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego (BEF) we Francji nie była należycie
wykorzystywana w początkowych stadiach zmagań wojennych, a brytyjscy
radiooperatorzy mieli czas na podsłuchiwanie nieprzyjacielskich transmisji,
podobnie jak niemieccy operatorzy czynili to w twierdzy toruńskiej na
froncie wschodnim. Na podstawie przechwyconych radiodepesz udawało się
przewidywać zamiary przeciwnika, więc nadawanie zostało ograniczone,
a meldunki wysyłano w bardziej tradycyjny sposób, poprzez gońców lub
kurierów, aby ważne informacje nie przeciekły na falach eteru. Wątpliwe,
czy Brytyjczycy podchwycili pomysł Hindenburga, aby przesyłać pilne
depesze drogą lotniczą, niemniej jednak w BEF wprowadzono w 1914 roku
wynalazek, zwany radiokompasem. Było to w istocie urządzenie radiowo-
detekcyjne, opracowane przez Marconiego i udoskonalone przez profesora
Johna Fleminga (który zresztą wprowadził określenie „elektronika”).
Powołana wkrótce potem do istnienia służba namiarowa korzystała z tego
nowego sprzętu do lokalizowania nieprzyjacielskich nadajników – najpierw
na użytek BEF, a następnie, z dobrym skutkiem, Royal Navy. Radiostacje
przydzielano sztabom formacji wojsk lądowych i pojawiła się możliwość
określania pozycji niemieckich jednostek za pomocą radiokompasu w chwili
nadawania przez nie meldunków. Owa zdolność do wykrywania źródła
nieprzyjacielskich transmisji i zarazem określania sił oraz struktury
organizacyjnej formacji przeciwnika z upływem lat wojny odgrywała coraz
większą rolę.
Generał von Kluck został powstrzymany nad Marną, na północ od Paryża,
więc podjął natarcie nieco dalej na zachodzie, aby oskrzydlić wojska
francuskie, brytyjskie i niedobitki armii belgijskiej, znajdujące się bliżej
francuskiego wybrzeża. Niemcy sondowali siłę francuskich i brytyjskich linii
obronnych na kierunku kanału La Manche w rodzaju śmiertelnego tańca
z udziałem żołnierzy i dział, którymi obie strony usiłowały się wzajemnie
oskrzydlić. Deuxième Bureau nieustannie monitorowało ruchy wielkich
jednostek niemieckich, wspomagane w tym przez mniej doświadczoną służbę
nasłuchową BEF, gdy przeciwnicy próbowali się nawzajem wymanewrować.
Ówczesne zasady działania brytyjskiego wywiadu wojskowego
ukształtowały się pod wpływem wojny burskiej, stoczonej kilkanaście lat
wcześniej. Już wtedy Brytyjczycy zdawali sobie sprawę, że gromadzenie,
analiza i wykorzystanie informacji wywiadowczych wymaga metodycznego
podejścia i wypracowali trzystopniowy tryb działań: oficerowie wywiadu
zbierali informacje od żołnierzy frontowych, przesyłali je następnie
sztabowcom do selekcji i porównania i wreszcie rezultaty tego były
analizowane przez Departament Wywiadu Polowego, który wydawał
ostateczną ocenę nieprzyjacielskich sił i zamierzeń. Procedura taka okazała
się dość efektywna w praktyce, jednak radiooperatorzy armii brytyjskiej
mieli okazję nauczyć się czegoś nowego tylko wówczas, gdy Burowie zdobyli
egzemplarze nielicznych radionadajników: przede wszystkim zrozum ieli, że
gdy wróg znajduje się w pobliżu, należy pilnować nadajnika. Ale gdy wojna
w Afryce Południowej dobiegła końca, pamięć o skutecznych technikach
działania wywiadu w składzie wojsk lądowych jak gdyby zaczęła się
zacierać. I zdobyte doświadczenia zapewne przepadłyby na dobre, gdyby nie
napisany w 1904 roku podręcznik pod tytułem Field Intelligence: Its
Principles and Practice (Wywiad polowy: jego zadania oraz praktyka)
autorstwa podpułkownika Davida Hendersona. Książka ta okazała się
bezcenną pomocą dla War Office w chwili dość nagłej i niespodziewanej
mobilizacji armii brytyjskiej w 1914 roku, gdyż uświadomiono sobie, że
w ramach struktury dowódczej BEF potrzebne będzie stworzenie systemu
wywiadowczego. W ten sposób został wprowadzony nowy system kierowania
działaniami wywiadu, zasilany między innymi danymi zdobywanymi przez
radiooperatorów z wywiadu sygnałowego BEF oraz tych z Deuxième
Bureau, dzięki któremu brytyjscy sztabowcy mieli jasny obraz znacznych sił
niemieckich, operujących przed frontem BEF.
Już po Wielkiej Wojnie analiza treści przechwyconych niemieckich
radiodepesz, dokonana przez pułkownika Cavela z Deuxième Bureau,
wykazała, że podczas prawie wszystkich przeciwdziałań oraz skutecznych
operacji bojowych prowadzonych w 1914 roku do momentu ustabilizowania
się linii frontu zachodniego, kierowano się danymi zdobytymi przez wywiad
sygnałowy. Ponadto Cavel wykazał, jak szybko francuscy i brytyjscy
radiooperatorzy opanowali umiejętności niezbędne do prowadzenia wojny
elektronicznej i jak zakłócali podobne działania przeciwnika. Nie da się tego
samego powiedzieć o niemieckim wywiadzie sygnałowym – zorganizowanie
efektywnej służby nasłuchowej i zajmującej się odszyfrowywaniem
przechwyconych radiodepesz zabrało mu prawie rok. Jednakże do 1916 roku
obie strony na froncie zachodnim dysponowały już porównywalnym pod
względem skuteczności wywiadem radioelektronicznym, gdy zwiększyła się
ogólna liczba nadawanych radiotelegramów i nastąpiła poprawa w zakresie
dekryptażu oraz zabezpieczania przesyłanych drogą radiową meldunków.
Armia niemiecka zrozumiała, jak duże znaczenie ma utajnianie transmisji
radiowych w trakcie bitwy pod Tannenbergiem na froncie wschodnim, lecz
zwycięzcy z Prus Wschodnich sami dosyć powoli wdrażali płynące z tego
wnioski w działaniach na zachodzie. Niemiecki Sztab Generalny nie w pełni
zrozumiał konsekwencje błędów popełnionych w tym zakresie przez służby
łączności radiowej w armii rosyjskiej. Przez ponad rok słabo chronione
transmisje przyczyniały się w jakimś stopniu do niepowodzeń samych
Niemców w prowadzeniu działań wojennych. Do 1915 roku wojna
manewrowa przeobraziła się w pozycyjne zmagania okopowe na całym 500-
kilometrowym froncie zachodnim. Wraz z nastaniem drugiego roku
europejskiego konfliktu zbrojnego zaczął też ulegać zasadniczym zmianom
charakter zmagań prowadzonych przez wywiad radioelektroniczny obydwu
stron. Odtąd okopy i zasieki drutu kolczastego rozciągały się od belgijskiego
wybrzeża, przez pola północnej Francji po granicę szwajcarską. W położeniu
i układzie sił na froncie zachodnim nie zaszła istotna zmiana aż do 1918
roku, kiedy to działania wojenne znowu nabrały ruchomego charakteru.
W ok opach
Gdy zbliżał się rok 1915, wojska na froncie zachodnim zaległy w okopach,
a na europejskim froncie zachodnim rozpoczęły się długotrwałe walki
pozycyjne. Okopane wojska stały naprzeciwko siebie, oddzielone pasem
ziemi niczyjej, za zasiekami z drutu kolczastego; była to niedostępna strefa,
omiatana seriami z karabinów maszynowych i zryta pociskami
artyleryjskimi, co zmuszało żołnierzy w transzejach do obmyślania sposobów
na przechytrzenie nieprzyjaciela. Charakter wywiadu sygnałowego należało
więc zmodyfikować i dostosować do nowych potrzeb oddziałów frontowych,
których dowódcom zależało teraz przede wszystkim na poznaniu zamiarów
przeciwnej strony. Przeciągnięto gęste sieci kabli łączących telegrafy
i telefony polowe, które stały się głównym środkiem łączności między
jednostkami piechoty i artylerii, służąc do przekazywania rozkazów oraz
meldunków z działań bojowych. Radiotelegrafię zaczęto wykorzystywać do
kierowania ogniem artyleryjskim przez załogi dwupłatów, które jeszcze nie
opanowały sztuki prowadzenia walk powietrznych z użyciem sprawnych
lotniczych karabinów maszynowych, choć rozwijała się fotografia lotnicza
jako metoda weryfikowania meldunków wywiadowczych. Łączność radiowa
w walkach naziemnych na ograniczonych terenach straciła na znaczeniu aż
do momentu, gdy trzy lata później linia frontu ponownie zaczęła się
przemieszczać. W wojskach obu walczących stron do 1916 roku przenośne
radionadajniki stanowiły rzadkość; brytyjscy żołnierze musieli dźwigać tzw.
okopowy nadajnik polowy. Do przenoszenia tego urządzenia wyposażonego
w ciężkie akumulatory, które łatwo się psuły i wylewał się z nich żrący
kwas, potrzebnych było co najmniej sześciu ludzi. Ponadto wysoka antena
nadajnika stanowiła znakomity cel dla strzelców wroga, więc nie nadawał
się on zbytnio do wykorzystywania na pierwszej linii frontu. Radionadajniki
nowego typu, wprowadzane od 1917 roku, były łatwiejsze w transporcie
i zaopatrzone w pętlową antenę o powierzchni ok. 0,03 m². Niestety, miały
niewielki zasięg dochodzący do niespełna 2000 metrów. Słowne
porozumiewanie się przez telefony polowe czasowo wyparło alfabet Morse’a
jako podstawowy środek łączności wojsk w okopach.
Oczywiście, telefony miały swoje wady, jednak stabilność frontu czyniła
z sieci telefonicznej pewniejszy środek łączności od radionadajników.
Plątanina drutów i przewodów zalegała na obszarach za liniami okopów
i łatwo ulegała zniszczeniu pod wpływem ognia artylerii. Na początku wojny
stwierdzono, że aby uchronić kable przed skutkami ciężkiego ostrzału,
należało je osłaniać specjalnymi metalowymi tarczami i zakopywać w ziemi
na głębokości prawie dwóch metrów. Jednak wody gruntowe także mogły je
uszkadzać i powodowały, że połączenia były niepewne. Znacznych trudności
nastręczał też tzw. przesłuch (tj. zakłócenia wywoływane przez inne
połączenia), więc gdy oficer podnosił słuchawkę aparatu w kwaterze polowej
albo w okopie, nie mógł być pewien, że połączył się z właściwą osobą.
Nadto oficerów wywiadu poważnie niepokoiła kwestia przecieku informacji
taktycznych i tego, ile wie nieprzyjaciel. Rutynowe przemieszczanie się
oddziałów w okopach, zwłaszcza brytyjskich, było w stanie ściągać celny
ogień dział lub karabinów maszynowych – pozornie bez przyczyny. Jednostki,
które zajmowały stanowiska w okopach po zluzowaniu innych formacji,
bywały witane przez niemieckich żołnierzy wystawianymi tablicami
z wypisaną kredą nazwą nowo przybyłego pułku; pewnego razu okazało się
nawet, że Niemcy znają nazwisko dowódcy brytyjskiego oddziału. Francuskie
wojska donosiły o podobnych zdarzeniach. Zapanowała szpiegomania.
Czy przesłuch, znany tak dobrze wszystkim w okopach, mógł mieć coś
wspólnego z podsłuchiwaniem telefonów polowych? Służbie łącznościowej
polecono przeprowadzenie dochodzenia w tej sprawie. Wiedziano, że energia
elektromagnetyczna może się rozprzestrzeniać w powietrzu, ale czy także
ziemia jest w stanie ją przewodzić? Naukowcy przeprowadzali stosowne
eksperymenty. Niemieccy uczeni, tacy jak Ohm, Gauss, Kenz i Hertz, byli
największymi autorytetami w dziedzinie rozwoju technologii
elektromechanicznej i radiowej, lecz czy potrafili opracować jakieś zmyślne
urządzenie podsłuchowe? Niebawem francuska służba sygnałowa
przedstawiła raport, zgodnie z którym Niemcy podjęli próby podsłuchiwania
telefonów alianckiej artylerii polowej, przeciągając przewód na dnie
strumienia, przebiegającego przez francuskie pozycje. W ten sposób ustalono
źródło przecieku informacyjnego. Między pozycjami walczących stron
przebiegały linie kolejowe, rurociągi i rzeki, a wszystkie one przewodziły
sygnały elektromechaniczne, które umożliwiały Niemcom dość wyraźne
„podsłuchiwanie” rozmów telefonicznych, prowadzonych przez oficerów
wojsk sprzymierzonych. Wypróbowano więc nowe techniki podsłuchu,
a obydwie strony uczyły się podsłuchiwania rozmów prowadzonych przez
telefon przez przeciwnika.
W 1915 roku Francuzi zaplanowali atak pod Apremont, po uprzednim
podsłuchiwaniu niemieckich telefonów polowych. Nie podejrzewali jednak,
że sami są podsłuchiwani przez Niemców, którzy dowiedzieli się, kiedy
miało nastąpić natarcie i jakie były jego cele. Powiadomili o tym swoje
oddziały na odpowiednim odcinku. Jak na ironię, tę uzyskaną za sprawą
telefonicznego podsłuchu informację przekazali także przez telefon, co znowu
zostało podsłuchane przez Francuzów, którzy przyspieszyli rozpoczęcie akcji
o kilka godzin, zaskakując nieprzyjaciela w trakcie przegrupowywania
oddziałów.
Pewien sędziwy niemiecki kryptolog z Berlina opowiedział mi
o zdarzeniu, które uznał za duży sukces niemieckiej służby nasłuchowej
w 1917 roku. Wtedy to zwiększona częstotliwość połączeń głosowych
i transmisji radiowych wskazywała na przygotowania strony alianckiej do
dużej ofensywy. Niemieckie naczelne dowództwo dobrze znało cele i czas tej
operacji dzięki danym uzyskanym przez nasłuch radiodepesz i podsłuch
połączeń telefonicznych. Niemcy wycofali swoją piechotę z pierwszej linii
okopów na ufortyfikowane pozycje, które z czasem stały się znane jako Linia
Zygfryda, tuż przed wyznaczonym terminem uderzenia. Przez to alianccy
żołnierze przypuścili szturm na obszary opuszczone przez nieprzyjaciela,
więc przygotowanie artyleryjskie i inne uprzednie działania nie wyrządziły
szkody przeciwnikowi ani jego sprzętowi, a atak trafił w próżnię. Mój
rozmówca twierdził, że alianci podsłuchali niemieckie meldunki radiowe i,
choć zdali sobie sprawę, że Niemcy się wycofali, nie zdecydowali się na
podjęcie pościgu.
Na bitewnych polach w 1915 roku nie przestrzegano ściśle środków
bezpieczeństwa, chroniących telefony polowe, głównie z tego powodu, że
przejście z alfabetu Morse’a na prostsze i łatwiejsze rozmowy telefoniczne
wpłynęło na pewne rozluźnienie dyscypliny obowiązującej służby łączności.
Poza tym większość oficerów i podoficerów korzystających z telefonów nie
była tak świadoma ważności rygorów bezpieczeństwa jak specjalnie
przeszkoleni radiooperatorzy. Niestety, system naziemnych linii
telefonicznych „przeciekał jak sito” i musiało upłynąć nieco czasu, nim
frontowi żołnierze uświadomili to sobie.
Wojna na morzu
U-Booty i k onwoj e
Rozwiązanie było dość oczywiste, a w jego ramach służby nasłuchu miały
odegrać nader istotną rolę. System konwojowania statków sprawdził się już
w erze żagla – podczas wojen napoleońskich, a nawet wcześniej, w epoce
Tudorów. Wysocy rangą oficerowie marynarki wyrażali opinię, że system
ten okaże się nieprzydatny w epoce okrętów napędzanych turbinami
parowymi i nowoczesnej taktyki walki na morzu. Okręty wojenne miały
raczej patrolować niebezpieczne akweny i starać się wyszukiwać oraz
niszczyć jednostki przeciwnika, lecz rezultaty takich poczynań okazały się
marne. Brytyjski premier Lloyd George rozmawiał o tym z Lordami
Morskimi i nalegał na niezwłoczne przyjęcie taktyki konwojowania statków
handlowych oraz transportowych. Niektórzy z jego rozmówców sami doszli
do wniosku, że to konieczne, ale przekonanie do tego wszystkich
przedstawicieli „starej gwardii” bynajmniej nie było łatwe. W efekcie minęło
sporo czasu, nim doszło do uznania eskortowania konwojów za nieodzowne
i do wypracowania standardowych procedur organizowania oraz
przeprowadzania konwojów. W rzeczywistości Royal Navy nie uporała się
z tym zadaniem do samego końca wojny w 1918 roku.
Konwoje przyczyniły się do tego, że liczba zatapianych statków zmalała
radykalnie, mimo iż początkowo eskortowano tylko te zmierzające do
brytyjskich portów. Natomiast statki handlowe żeglujące samotnie były
torpedowane w coraz większej liczbie, w odróżnieniu od tych
konwojowanych. Ale w ogóle straty we flocie handlowej zmniejszyły się
nieco, za to alianci zatapiali coraz więcej U-Bootów, gdy te usiłowały
atakować nawodne cele, narażając się przy okazji na kontrataki eskortowców
z konwoju. Przy tym na korzyść brytyjskiej floty transportowej zaczęła
przemawiać nie tylko statystyka. Jeden z młodych wiekiem dowódców U-
Bootów, Karl Dönitz, który miał odegrać tak wielką rolę w następnej wojnie
na morzu, dostał się do niewoli po tym, jak w 1918 roku jego okręt
podwodny został zatopiony przez eskortę brytyjskiego konwoju. I, jak
stwierdził, wprowadzenie na masową skalę systemu konwojów w 1917 roku
pozbawiło niemiecką broń podwodną szansy na przesądzenie o wyniku wojny
światowej. Z oceanów nagle poznikały żeglujące samotnie jednostki, a Dönitz
i kapitanowie innych U-Bootów napotykali tylko długie rzędy statków pod
osłoną okrętów wojennych wszelkich typów. Pojedynczy U-Boot mógł zatopić
jeden czy dwa statki konwoju, który w takiej sytuacji nie zmniejszał
prędkości, a eskortowce przystępowały do poszukiwania zanurzonego okrętu
podwodnego wroga. Takie doświadczenia przekonały Dönitza o tym, że U-
Booty są nieskuteczne, gdy atakują w pojedynkę, i muszą operować
w grupach – metodycznie i zespołowo prowadzić akcje zaczepne. Po wykryciu
konwoju dostatecznie duża grupa U-Bootów mogła liczyć na skuteczne
przeciwstawienie się nawodnej eskorcie. Zamysł taki sprawdził się w latach
drugiej wojny światowej, gdy „wilcze stada” U-Bootów siały postrach podczas
bitwy o Atlantyk.
Był jeszcze jeden czynnik, odnoszący się do taktyki konwojowania, z któ‐
rego Dönitz nie zdawał sobie sprawy. Otóż personel Room 40 potrafił
określić pozycję wszystkich U-Bootów na morzu już od najwcześniejszej fazy
wojny oraz kierować konwoje z dala od niebezpieczeństwa. I zapewne
właśnie z tego powodu Dönitz miał trudności z napotkaniem alianckich
statków na oceanicznych wodach. System konwojów ułatwiał unikanie
niemieckich okrętów podwodnych, ponieważ każdy komandor dowodzący
konwojem miał na pokładzie swojego okrętu radiostację, za której
pośrednictwem odbierał ostrzeżenia i instrukcje, dotyczące omijania
zagrożonych akwenów. Łączność z pozostałymi okrętami i statkami eskorty
oraz samego konwoju utrzymywano za pomocą flag lub lamp
sygnalizacyjnych. Z kolei statki żeglujące samotnie bywały trudne do
zlokalizowania, a czasami nie miały nawet urządzeń radiowych –
zapewnianie im bezpieczeństwa graniczyło z niemożliwością. Po pewnym
czasie tytaniczne starania ludzi z Room 40 popłaciły, a wytyczanie względnie
bezpiecznych tras statkom handlowym przepływającym Atlantyk nie tylko
częściowo chroniło je przed U-Bootami, ale także przed zaporami
minowymi, stawianymi przez przeciwnika i własną flotę.
Miny zawsze były groźną bronią, lecz niekiedy udawało się ją
wykorzystywać przeciwko tym, którzy je stawiali. Specjalnie zaprojektowane
U-Booty regularnie minowały wody w pobliżu brytyjskiej bazy morskiej
w Waterford w południowej Irlandii – ruchliwego portu, z którego korzystały
zarówno statki handlowe, jak i okręty wojenne. Kryptolodzy z Room 40
doszli do wniosku, że cesarskiej flocie niemieckiej udało się złamać brytyjski
szyfr i dowiedzieć się, które wejścia do portu w Waterford zostały
oczyszczone z min morskich. Admirał Hall zwrócił się do komendanta tego
portu z prośbą o zamknięcie bazy na mniej więcej tydzień i niepodejmowanie
w tym czasie prób trałowania min postawionych tam przez Niemców.
Następnie Hall wysłał raport, zawierający fałszywe informacje – skorzystał
z szyfru, który, o czym wiedział, został złamany przez stronę niemiecką,
i doniósł o rzekomym oczyszczeniu kanałów portowych z min. Niemcy
przechwycili ten meldunek i wysłali U-44 (podwodny stawiacz min) do
ustawienia nowych zapór minowych u wejścia do portu Waterford. U-44
wpadł na jedną z min postawionych wcześniej przez samych Niemców
i zatonął, choć część załogi zdołała się uratować. Wśród ocalałych rozbitków
był też dowódca owego U-Boota, który w trakcie przesłuchania nie krył
rozgoryczenia i wyrzekał głośno na nieudolność załóg brytyjskich trałowców!
FLOTA PANCERNIKÓW
1. Eskadra
Agincourt
Colossus (trafiony 2 razy)
Collingwood
Marlborough (trafiony 4 razy)
Hercules
Neptune
Revenge
St Vincent
2. Eskadra
Ajax
Centurion
Conqueror
Erin
King George V
Monarch
Orion
Thunderer
Ponadto: 8 krążowników pancernych, 12 lekkich krążowników, 51
niszczycieli oraz stawiacz min; spośród nich Black Prince, Defence i Warrior
zostały zatopione.
4. Eskadra
Canada
Iron Duke
Royal Oak
Superb
Temeraire
Vanguard
Ponadto: 5 lekkich krążowników (z których 4 zostały zatopione) i 30 torpe‐
dowców.
5. Eskadra Pancerników
Barham (trafiony 6 razy)
Malaya (trafiony 7 razy)
Valiant
Warspite (trafiony 15 razy)
Ponadto w skład brytyjskiej Floty Krążowników Liniowych weszło 14 lekkich
krążowników, 28 niszczycieli (z których 8 zostało zatopionych) oraz
transportowiec wodnosamolotów.
DER HOCHSEEFLOTTE
Dowódca: wiceadmirał Reinhard Scheer
FLOTA PANCERNIKÓW
1. Eskadra
Heligoland (trafiony 1 raz)
Nassau
Oldenburg
Ostfriesland (uszkodzony przez minę)
Posen
Rheinland
Thüringen
Westfalen
2. Eskadra
6 starych okrętów liniowych (1 z nich został zatopiony)
3. Eskadra
Friedrich der Gross
Grosser Kurfürst (trafiony 8 razy)
Prinzregent Luitpold
Kaiser
Kaiserine (trafiony 2 razy)
König (trafiony 10 razy)
Kronprinz
Markgraf (trafiony 5 razy)
Wojna powietrzna
Brześć
Po abdykacji cara Mikołaja II rosyjski rząd tymczasowy kontynuował wojnę
z państwami centralnymi, choć z coraz mniejszym zapałem, aż wreszcie
w 1917 roku bolszewicy pod wodzą Lenina przejęli ster władzy w Rosji.
Lenin bezzwłocznie polecił swemu bliskiemu współpracownikowi Lwu
Trockiemu, przez pewien czas kierującemu bolszewicką polityką
zagraniczną, zawrzeć rozejm i wynegocjować porozumienie pokojowe
z Niemcami, do czego doszło w Brześciu nad Bugiem 3 marca 1918 roku.
Niemcy wystąpili tam z pozycji siły, dyktowali swoje warunki, a Lenin
musiał przyznać, że zależy mu za wszelką cenę na przerwaniu działań
wojennych. W efekcie tego układu Rosja utraciła na rzecz Niemiec wielkie
terytoria, w tym wiele bardzo żyznych obszarów, niemal połowę swego
przemysłu oraz kopalni węgla. Za zawarcie pokoju przyszło jej słono
zapłacić.
Generał Hoffmann, który stał na czele zespołu niemieckich negocjatorów,
dysponował pewnym wielkim atutem. Szybko ściągnął na miejsce
odpowiedni sprzęt i zorganizował liczną ekipę analityków, kryptologów
i językoznawców, aby ta monitorowała treść wszystkich rosyjskich depesz,
wysyłanych do centrali w głębi kraju. Niemcy oddali do dyspozycji Rosjan
bezpośrednie połączenie dalekopisowe z Moskwą. Rosjanie nie domyślali się
jednak, iż strona niem iecka podłączyła te urządzenia dalekopisowe do
własnej sieci, oraz że szyfry, z których korzystała delegacja bolszewicka,
zostały złamane przez zespół niemieckich kryptologów. Generał Hoffmann
zapoznawał się ze wszystkimi raportami oraz instrukcjami przekazywanymi
rosyjskim negocjatorom niemal równocześnie z członkami ekipy
bolszewików. Ponadto w pokojach przydzielonych rosyjskim
przedstawicielom były też mikrofony urządzeń podsłuchowych – po latach
radzieckie tajne służby same nader ochoczo zaczęły stosować tę technikę
wywiadowczą. Tak więc Niemcy byli dokładnie zorientowani, jakie
stanowisko w tej czy innej kwestii zajmie zespół radzieckich negocjatorów,
jednak generał Hoffmann nieopatrznie zdradził się z tym parę razy w czasie
rokowań, co skłoniło Rosjan do zmiany stosowanego szyfru. Nowy został
ponownie szybko złamany przez niemieckich kryptologów i w rezultacie
bolszewiccy negocjatorzy stali na straconej pozycji. Tymczasem nowe władze
Ukrainy (niezależne do bolszewików w Moskwie i Piotrogrodzie) uzgodniły
odrębne porozumienie pokojowe z państwami centralnymi. Umożliwiło ono
wojskom niemieckim wkroczenie do ukraińskiej stolicy, Kijowa, sprzeczne
z tym, co wynegocjowali bolszewicy. Doprowadziło to do skrajnego napięcia
między rosyjskimi komunistami a rządem niemieckim. Komuniści przystąpili
do organizowania Armii Czerwonej i nie ukrywali wcale, że nie zgodzą się
na istnienie niezawisłej Ukrainy i w razie potrzeby przystąpią do działań
zbrojnych.
Z kolei Niemcy byli zachwyceni z powodu osiągniętego porozumienia,
choćby nawet niepewnego i tymczasowego, gdyż umożliwiło im przerzucenie
ludzi i broni z frontu wschodniego do ofensywy na zachodzie. Jednakże
niewątpliwie niekorzystne dla cesarskich Niemiec okazało się to, że
niemieccy żołnierze służący na wschodzie „zarazili się” w Rosji
rewolucyjnymi ideami, które zaczęli propagować wśród swoich towarzyszy
broni walczących we Francji. Zarazy – zarówno zdrowotne, szczególnie
groźna epidemia hiszpańskiej grypy, jak i polityczne – rozprzestrzeniły się na
inne kraje i na kilka lat rozbudziły rewolucyjny ferment wśród ludności
Europy. Do niepokojów i krwawych zamieszek dochodziło w nowo powstałej
Czechosłowacji, a także na Węgrzech i w Bułgarii, ale najgwałtowniejszy
charakter miały one właśnie w Niemczech. Te społeczne wstrząsy odbijały
się echem w europejskiej polityce przez kolejnych kilkanaście lat
i ostatecznie miały doprowadzić do wybuchu drugiej wojny światowej.
Lata międzywojenne
Pol sk i agent
Na wiosnę 1919 roku do komórki wywiadu sygnałowego przy dowództwie
południowego zgrupowania powojennej armii niemieckiej zgłosił się pewien
major z insygniami wojsk technicznych. Przedstawił się jako doktor Winkler
i stwierdził, że przybywa z polecenia nowego Ministerstwa Obrony, aby
zaoferować dowództwu swoje usługi w dziedzinie wiedzy technicznej oraz
znajomości języków obcych. Człowiek ten okazał się bardzo towarzyski
i dobrze poinformowany i już niebawem w miejscowej mesie oficerskiej
traktowano go jak swojego. Biegłe władanie polskim umożliwiało mu
tłumaczenie dokumentów z tego języka i wyjaśnianie kwestii technicznych
personelowi służby nasłuchowej. Przechwalał się swoimi rzekomymi
znajomościami w Berlinie i często go widywano, jak telefonował do Berlina,
z najlepszego hotelu we Wrocławiu, w którym mieszkał. Trwało to kilka
tygodni, aż wreszcie zaczęły znikać pewne tajne dokumenty i mapy; gdy
zainteresowano się tą sprawą, tajemniczy doktor Winkler również się
ulotnił. Pozostawił w swoim hotelu oraz w innych miejscach nieuregulowane
rachunki na wielkie sumy, a cała ta historia wywołała konsternację i skandal
w dowództwie południowego zgrupowania armii niemieckiej. Opisany
incydent miał dalekosiężne konsekwencje; Polacy dowiedzieli się dużo
o niemieckiej służbie sygnałowej, o jej praktykach i o sposobach maskowania
nadawanych transmisji. Był to zapewne pierwszy krok, jaki zrobili, aby
utworzyć własną służbę wywiadu radioelektronicznego, która dorównywała
w okresie międzywojennym najlepszym tego rodzaju organizacjom
w Europie.
Jednak w Niemczech dwie konkurujące ze sobą agencje wywiadowcze
wciąż się rozwijały, nabierając wprawy w monitorowaniu zagranicznych
transmisji i pracując nad zdobywanymi w taki sposób materiałami.
W różnych częściach Niemiec uruchomiono w latach dwudziestych sześć
placówek nasłuchu. Ich personel mógł dodatkowo doskonalić umiejętności,
monitorując często przeprowadzane wówczas ćwiczenia i manewry wojskowe
armii sąsiednich krajów – Włoch, Francji, Austrii, Belgii i Holandii.
Przechwytywanie radiodepesz w trakcie manewrów było nowym aspektem
działalności wywiadu sygnałowego, a specjalną uwagę Niemców – którym
oficjalnie nie wolno było posiadać sił powietrznych, ale organizowali je
potajemnie – przyciągały kwestie struktur organizacyjnych francuskiego
lotnictwa wojskowego oraz metod operacyjnych francuskiego systemu
ostrzegania przed nieprzyjacielskimi nalotami. Niemcy odnotowywali
i oceniali techniki wykrywania celów powietrznych, a raporty niemieckich
attaché wojskowych były gromadzone z myślą o ich późniejszym
wykorzystaniu. Włosi z takim zapałem wysyłali meldunki radiowe w czasie
manewrów swoich wojsk, że Niemcy mogli wręcz mówić o „nadmiarze
bogactwa” w odniesieniu do przejętych materiałów kryptograficznych tego
rodzaju. W nasłuchu na południu trudność nastręczał jedynie górzysty teren,
w którym użycie urządzeń namiarowych ograniczało się do stanowisk
triangulacyjnych w Alpach. Przejmowanie radiodepesz w czasie manewrów
wojsk holenderskich i belgijskich okazywało się łatwiejsze, głównie
z powodu nizinnej topografii tych krajów.
W owym okresie, czyli w latach dwudziestych, stacje namiarowe
i nasłuchowe nierzadko działały pod przykrywką placówek ratownictwa
morskiego, a każde z państw europejskich skupiało uwagę na dziedzinie
stanowiącej główną sferę narodowych interesów. Brytyjczyków interesowały
przede wszystkim sprawy morskie, Francuzi celowali w aeronautyce,
Niemcy zaś interesowali się najbardziej łącznością radiową wojsk lądowych.
Do 1930 roku liczba agencji wywiadu sygnałowego rosła, poza tym postę‐
powała ich specjalizacja, co sprawiło, że struktura organizacyjna wywiadu
radioelektronicznego w Niemczech stała się bardzo złożona. Łatwiejsze jest
przedstawienie jej z powojennej perspektywy, czyli tego, co zastali alianci po
wkroczeniu do Niemiec w 1945 roku. Ich ustalenia w tej mierze dadzą nam
wgląd w to, jak niemiecka służba wywiadowcza przygotowywała się przed
1939 rokiem do zbliżającej się, nowej wojny.
Wyni k i anal i z TICOM
Z końcem drugiej wojny światowej w 1945 roku sprzymierzeni postanowili
oszacować teoretyczny i praktyczny postęp, dokonany w Niemczech
w dziedzinie technologii nuklearnej, rakietowej oraz silników odrzutowych.
W analizach tych uczestniczyli naukowcy, a ich wyniki w swoim czasie
zostały upublicznione. Operacja, o której wiedziano dużo mniej, została
przeprowadzona pod egidą Target Intelligence Committee (TICOM), a jej cel
sprowadzał się do ocenienia niemieckich osiągnięć w zakresie wywiadu
radioelektronicznego. Była to brytyjsko-amerykańska inicjatywa, z udziałem
między innymi personelu Bletchley Park, a w głównej mierze chodziło
o ustalenie, w jakim stopniu niemieckim kryptologom udało się złamać
alianckie szyfry. Nadzwyczaj istotne było również to, by użyteczne materiały
tego rodzaju nie wpadły w niepowołane ręce – innymi słowy nie zostały
przejęte przez Sowietów. Poznałem osobiście niektórych ludzi z zespołu
TICOM w Berlinie w 1947 roku, gdy kończyli już dochodzenie w tej sprawie,
a pewne informacje zawarte w niniejszej książce pochodzą właśnie z tego
okresu. Inne akcje TICOM obejmowały Włochy i Japonię, ale raporty
z tamtych krajów przedstawiały się nader skromnie w porównaniu z bardzo
obfitym połowem kryptologicznym w podbitych nazistowskich Niemczech.
Ogłoszenie, i to dopiero w 1986 roku, dokumentów na temat agencji
wywiadowczych, o których mowa poniżej, został o okrzyknięte ostatnim
z ujawnionych wielkich sekretów drugiej wojny światowej, choć
w rzeczywistości jeszcze dziś nie o wszystkim powiedziano i napisano,
a liczne materiały pozostały utajnione.
Jednym z dokumentów, który odtajniono 12 grudnia 1954 roku na
podstawie oficjalnej dyspozycji nr 10501, wydanej przez Departament Stanu
w Waszyngtonie w 1953 roku, był rękopis zatytułowany Kriegsheim im
Aether (Tajna wojna w eterze) autorstwa Wilhelma F. Flickego. Zwróciłem
uwagę amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego, współdziałającej
z amerykańskimi władzami okupacyjnymi w Niemczech tuż po wojnie, na ten
materiał, a jego kopie znajdują się obecnie w archiwum Departamentu Stanu
USA oraz Imperialnego Muzeum Wojny w Londynie. Wiele spośród
informacji w tej książce, które dotyczą niemieckich służb wywiadowczych
przed wojną i w latach drugiej wojny światowej, zaczerpnąłem ze
wspomnianego manuskryptu, a także ze swoich rozmów i korespondencji
z Flickem i jego współpracownikami. Część tej dokumentacji pozostaje
w moich zbiorach. Pewne wielce interesujące z ujawnionych spraw odnoszą
się wprost do organizacji wywiadowczych z lat międzywojennych, których
działalność badał TICOM, a które skrótowo przedstawiam poniżej.
Naj ważni ej sze agencj e
TICOM skupił się przede wszystkim na sześciu głównych niemieckich
agencjach wywiadu, choć działały także inne. Alianckim zespołom polecono
ustalić to, co było możliwe w 1945 roku, na temat współpracy Niemców
z japońskimi kryptologami – w czasie gdy alianci nadal znajdowali się
w stanie wojny z Japonią. Wyniki tego dochodzenia utrzymywano
w tajemnicy przez trzydzieści pięć lat i do dzisiaj nie ujawniono pełnej
dokumentacji, choć stopniowo na światło dzienne wychodzą kolejne
szczegóły. Wzajemne powiązania, nieformalne i proceduralne, niemieckich
agencji tego rodzaju, były wielce złożone, by nie rzec – wyjątkowo zawiłe.
Głównymi agencjami, którymi zajęły się ekipy TICOM, były: niemiecka
służba wywiadowcza (Nachrichtendienst), Oberkommando der Wehrmacht
Chiffrierabteilung (OKW/Chi), Chi Stelle, B-Dienst (Beobachtungsdienst),
Pers ZU Signal oraz FA (Forschungsamt des Reichsluftfahrtministerium).
Chi Stelle
Służba wywiadowcza niemieckiego lotnictwa wojskowego powstała w 1937
roku, podporządkowana OKL (Oberkommando der Luftwaffe – dowództwu sił
powietrznych), a z biegiem lat rozrosła się w dużą agencję wywiadu,
zatrudniającą pod koniec wojny personel liczący 13 tysięcy osób.
Specjalizowała się w technikach ELINT (wywiadu elektronicznego),
rejestrowaniu alianckich sygnałów radarowych oraz tych nadawanych przez
staje nadawcze i radiotelefony, i zyskała reputację agencji zdobywającej
materiały wywiadowcze bez pomocy kryptologów. Zaledwie kilka miesięcy
po wybuchu wojny, w grudniu 1939 roku, jedna ze stacji Chi Stelle
zidentyfikowała dużą formację brytyjskich bombowców typu Wellington,
przeprowadzającą nalot na północne Niemcy – określiła położenie, prędkość
i pułap tego nieprzyjacielskiego zgrupowania samolotów oraz jego rozmiary
i naprowadziła na nie myśliwce Luftwaffe. Wywiad sygnałowy odegrał
ważną rolę w obronie przestrzeni powietrznej nad Rzeszą w czasie alianckiej
kampanii bombardowań strategicznych, podobnie zresztą jak w bitwie
o Anglię rok czy dwa lata wcześniej. Służba sygnałowa Luftwaffe miała
swoją centralę, podobnie jak ta w składzie wojsk lądowych, a ten jej ośrodek
analityczny i administracyjny znajdował się w Poczdamie. W jej składzie
działały trzy pułki nasłuchu radiowego – jeden na froncie rosyjskim, drugi
nad Morzem Śródziemnym, a trzeci na zachodnich wybrzeżach Europy,
podporządkowane trzem flotom powietrznym Luftwaffe. Każdy z tych pułków
miał mobilne kompanie nasłuchowe, wspomagane przez stałe stacje
dalekiego zasięgu, które zajmowały się różnorakimi zadaniami, od
prognozowania pogody po monitorowanie nieprzyjacielskiej aktywności na
falach eteru.
Większość kryptologicznych osiągnięć stacji Chi Stelle na froncie
wschodnim sprowadzała się do odczytywania treści nadawanych lokalnie
radiodepesz przez jednostki radzieckiego lotnictwa i wykorzystywania tak
pozyskanych inform acji w taktycznej skali. Ważniejsze radzieckie
radiotelegramy, nadawane od pewnego czasu z użyciem maszyny szyfrującej
SIGABA (M-134), były dla Niemców nie do odcyfrowania. Zachodnie
placówki Chi Stelle stanowiły podstawowy element niemieckiego systemu
wczesnego ostrzegania, odkąd naloty bombowców brytyjskich
i amerykańskich przybrały na sile i intensywności, chociaż w takich
warunkach przekazywanie odnośnych informacji dowództwu Luftwaffe
musiało się odbywać bardzo szybko. Wywiad lotniczy musiał przechwycić
i odszyfrować wrogie sygnały w ciągu paru godzin, jeżeli takie informacje
miały się przydać obronie powietrznej kraju, podczas gdy wywiad wojsk
lądowych mógł sobie czasami pozwolić na poświęcenie nawet kilku dni na
„rozgryzienie” przechwyconych meldunków. Poza tym Chi Stelle winna była
radzić sobie z zastosowaniem nowinek technologii ELINT, takimi jak radary
czy nowoczesny sprzęt nawigacyjny. W każdym razie oddziałom Chi Stelle
udawało się określać siły nadlatujących zgrupowań nieprzyjacielskich
bombowców oraz typy samolotów przeciwnika. Alianckie bombowce bywały
często namierzane tuż po ich starcie z lotnisk w Wielkiej Brytanii na
podstawie transmisji głosowej, a następnie śledzone w trakcie całego lotu
nad cel w Rzeszy. Niestety, niewiele to pomagało niemieckim miastom, na
które spadały bomby, gdyż Niemcom brakowało dział przeciwlotniczych
i myśliwców do zwalczania nadciągających armad powietrznych. Stanowiło
to jeszcze jedno dobitne potwierdzenie faktu, że dane wywiadowcze nie zdają
się na wiele, jeżeli brak sił, aby je należycie wykorzystać.
B-Dienst (Beobachtungsdienst)
Ta służba wywiadu sygnałowego niemieckiej marynarki wojennej podlegała
OKM (Oberkommando der Marine – dowództwu floty). W trakcie pierwszej
wojny światowej w czasach Kaiserliche Marine (cesarskiej floty wojennej,
rozwiązanej w 1918 roku) SIGINT rozwijał się na podobnej zasadzie, na jakiej
Hindenburg „podsłuchiwał” rosyjską łączność radiową w bitwie pod
Tannenbergiem. Wojna lądowa szybko nabrała charakteru pozycyjnego,
a telefony polowe przejęły wiele zadań łącznościowych. Niemieccy
radiooperatorzy, także ci z floty wojennej, mieli w tej sytuacji dużo wolnego
czasu i odkryli, nasłuchując meldunków radiowych wysyłanych przez patrole
morskie wychodzące z Dover i dowództwo Royal Navy, że większość z nich
to sygnały niezaszyfrowane. Doniesiono o tym szefostwu floty niemieckiej,
które postanowiło wykorzystać tę okoliczność i uruchomić na wybrzeżu
okupowanej Belgii stacje monitorujące do przechwytywania sygnałów
nadawanych przez eskadry brytyjskich krążowników, konwoje oraz statki
transportowe na kanale La Manche. Pomimo takiej dogodnej sytuacji B-
Dienst zatrudniał bardzo nieliczną ekipę kryptologów, nadzorowaną w stacji
nasłuchowej przez oficera niewysokiej rangi – angażując w takie działania
znacznie mniej energii od Brytyjczyków przechwytujących meldunki radiowe
niemieckiej marynarki wojennej.
Po zakończeniu pierwszej wojny światowej Niemcy musieli przekazać całą
swoją flotę wojenną Brytyjczykom, więc nie było już potrzeby posiadania
jednostki morskiego wywiadu sygnałowego. Ale sztab niemieckich sił
morskich Republiki Weimarskiej wkrótce zrozumiał, że agencja wywiadu
radioelektronicznego przyda się bardzo przy odbudowie utraconej floty.
Zatrudniono więc weteranów B-Dienst z okresu wojny i z pomocą kilkunastu
kryptologów zorganizowano zalążek odtwarzanej służby wywiadowczej.
Nawet tak niel iczny zespół borykał się z kłopotami w trakcie „chudych” lat,
aż do czasu, gdy w 1933 roku Hitler doszedł do władzy i już rok później
wydał rozkaz rozbudowy niemieckiej marynarki wojennej. W okresie
międzywojennym niemiecka flota wojenna zorganizowała dwa łańcuchy
radiostacji – jeden nad Morzem Północnym, drugi na wybrzeżu Bałtyku.
Kierowano nim z Wilhelmshaven i wyposażono w najnowocześniejsze
podówczas urządzenia nasłuchowe, które miały później odegrać bardzo
istotną rolę w wojnie morskiej. Do obsługi tego systemu nasłuchowego został
zaangażowany zespół złożony z uzdolnionych kryptologów, w tym
naukowców i przedsiębiorców, a także oficerów floty – podobnie jak to było
w przypadku komórki Room 40. Do sukcesów tej agencji przyczynił się
zwłaszcza posługujący się biegle językiem angielskim kryptoanalityk
Wilhelm Tranov, który w 1935 roku złamał szyfr używany przez Royal Navy.
Po wybuchu wojny B-Dienst rozrastał się błyskawicznie, aż wreszcie ponad
6000 osób pracowało nad łamaniem szyfrów wykorzystywanych przez
alianckie siły morskie. Zespołowi Tranova udało się w 1940 roku
rozpracować szyfr używany przez pion administracyjny Royal Navy,
a w 1942 roku – kod BAMS, używany przez brytyjską flotę handlową, co
umożliwiło U-Bootom tropienie konwojów aż do roku 1943, w którym
Brytyjczycy zmienili stosowane szyfry. Baza B-Dienst znajdowała się
w Berlinie do 1943 roku, wtedy jednak siedziba tej agencji została
zbombardowana i większość dokumentacji uległa zniszczeniu. (W tym samym
roku alianci dokonali skutecznych nalotów także na placówki innych
głównych niemieckich organizacji wywiadowczych). B-Dienst kilkakrotnie
zmieniał swoją siedzibę, uciekając przed alianckimi bombowcami
i nacierającymi ze wschodu wojskami radzieckimi, a koniec wojny zastał go
we Flensburgu. Jednym z zadań zespołów TICOM było odnalezienie
urządzenia o nazwie „Kurier”, opracowanego z myślą o flocie U-Bootów.
Aparat ten umożliwiał skondensowanie sygnału radiowego nadawanego
z okrętu podwodnego do transmisji trwającej zaledwie kilka mikrosekund. A
to rozwiązanie nastręczyło aliantom zrozumiałych problemów, gdyż nie byli
w stanie zlokalizować źródła tak krótkich transmisji przy użyciu ówczesnych
metod i technik detekcyjnych. Stanowiło to bardzo poważne zagrożenie dla
wywiadu morskiego sprzymierzonych, gdyż ustalanie pozycji niemieckich
okrętów odbywało się głównie za pomocą urządzeń namiarowych. Próby
z „Kurierem” Niemcy przeprowadzili w 1943 roku i choć technologia ta
wymagała dopracowania, wprowadzono ją do użytku przed zakończeniem
wojny. Podobnie jak wiele innych oryginalnych niemieckich wynalazków,
system „Kurier” został wykorzystany ponownie po tym, jak radziecka flota
wojenna opracowała impulsowy system kodowanej łączności z myślą
o swoich okrętach podwodnych w czasie zimnej wojny. Spośród niemieckich
agencji wywiadu radioelektronicznego B-Dienst odnotował największe
osiągnięcia i w znacznej mierze przyczynił się do wielkich sukcesów floty
podwodnej Kriegsmarine w 1943 roku. Okazał się wtedy godnym
przeciwnikiem dla ośrodka Bletchley Park w zmaganiach wywiadów
sygnałowych na morzu.
Pers ZS
Taką nazwę nosiła agencja wywiadu sygnałowego niemieckiego Ministerstwa
Spraw Zagranicznych. Wprawdzie zatrudniała bardzo nieliczny zespół kryp‐
tol ogów, ale, zgodnie z wynikami dochodzenia przeprowadzonego przez
TICOM, była to ekipa bardzo sprawna i kompetentna. Wynikało to po części
z faktu, że agencja ta rozwijała się, w odróżnieniu od innych niemieckich
pokrewnych organizacji, płynnie i konsekwentnie. Ponadto było to też
najstarsze niemieckie biuro wywiadu sygnałowego, które podjęło działalność
na długo przed 1914 rokiem. Część jego personelu zwerbowano w latach
pierwszej wojny światowej i zatrzymano na stanowiskach po 1918 roku, przy
czym niektórzy z tych ludzi pracowali dla tej agencji do końca drugiej wojny.
Dzięki temu personel Pers ZS wyróżniał się doświadczeniem i fachowością.
Jego zadanie polegało na przechwytywaniu depesz dyplomatycznych
wysyłanych przez przedstawicielstwa ponad pięćdziesięciu krajów
i rozszyfrowywaniu ich. Pracownicy Pers ZS byli w stanie odczytywać
wiadomości nadawane przez większość ambasad większych państw, w tym
brytyjską, amerykańską, francuską, włoską, chińską i japońską. Szczególne
sukcesy zespół kryptologów tej agencji odnotowywał w łamaniu szyfrów
swoich sprzymierzeńców – Włochów i Japończyków. Jednakże niemieccy
dyplomaci nie działali tak skutecznie jak ich deszyfranci – o czym świadczyła
choćby sprawa telegramu Zimmermanna. Radziecka księga szyfrów
dyplomatycznych, zdobyta przez Finów, została przekazana Niemcom,
a potem przejęta przez TICOM.
Forschungsamt des Reichsluftfahrtministerium (FA)
FA była oddziałem wywiadowczym partii narodowosocjalistycznej,
zorganizowanym już w kilka tygodni po dojściu nazistów do władzy
w Niemczech w 1933 roku. Wtedy to Gottfried Schapper, niezadowolony ze
swojego dotychczasowego zajęcia pracownik biura dekryptażowego
Ministerstwa Obrony, zgłosił się do Hermanna Göringa z pomysłem
utworzenia nowej scentralizowanej cywilnej agencji wywiadu sygnałowego.
Göring dostrzegł w tym okazję do wzmocnienia własnej pozycji
w kierownictwie partii oraz wśród przywódców Niemiec. I powołał do
istnienia własną agencję wywiadowczą – „biuro badawcze Ministerstwa
Lotnictwa Rzeszy” – finansując ją z funduszy tego ministerstwa, choć
w istocie wyodrębnił ją z ministerialnych struktur i wykorzystywał w roli
partyjnej (i prywatnej) komórki SIGINT. Przed FA postawiono kilka celów:
dyskretny nadzór nad armią niemiecką, a zwłaszcza jej wyższą kadrą
oficerską, śledzenie poczynań przywódców NSDAP i sprawdzanie ich
lojalności w stosunku do partii, obserwacja działań Kościoła katolickiego
w Niemczech i jego kontaktów z Watykanem, a zwłaszcza kontrola
finansowych transakcji ze stolicą papieską, wreszcie roztoczenie kontroli nad
ludźmi „wzbudzającymi zainteresowanie” partii nazistowskiej, którzy
wcześniej prowadzili czynną działalność polityczną, w tym związkowców
i innych lewicujących aktywistów.
Wszystkie środki łączności w Niemczech były monitorowane przez FA,
agencję kontrolującą wszelką łączność radiową i przewodową, zwłaszcza
połączenia międzynarodowe. Wybrane artykuły w gazetach i czasopismach
oraz inne publikacje, a także przejęte listy i zapisy rozmów podsłuchanych
przy użyciu ukrytych mikrofonów przedstawiano Göringowi. Podsłuchiwano
wszystkich wysokich rangą funkcjonariuszy państwowych oraz niektóre
czołowe osobistości z partii. Tuż po wojnie miałem okazję odwiedzić byłą
siedzibę FA, tak zwany Haus am Knie w berlińskiej dzielnicy
Charlottenburg. Mimo że po zażartych walkach o niemiecką stolicę posesja
ta była zrujnowana, to pozostałości nowoczesnego sprzętu łącznościowego
wskazywały, że wcześniej prowadzono tam wyrafinowane działania
wywiadowcze.
Na początku swojej działalności FA współpracowała z biurem szyfrowym
Ministerstwa Obrony oraz biurem C niemieckiego MSZ, ale szybko nastąpiły
tarcia i wymiana informacji się urwała. Z kolei gestapo interesowało się
coraz bardziej nader skutecznym instrumentem kontroli społeczeństwa,
jakim była tak naprawdę FA. Początkowo FA monitorowała poczynania
„brunatnych koszul” (SA), a w szczególności jej przywódcy, Ernsta Röhma;
akta Röhma, śledzonego nieprzerwanie, były bardzo obszerne, i w końcu
przedstawiono je Hitlerowi. Podsłuchane rozmowy szefa SA wskazywały, iż
dopuścił się on wszelkiego rodzaju grzechów politycznych, realnych
i naciąganych, więc w 1934 roku Hitler rozkazał przeprowadzenie krwawej
czystki, polegającej na likwidacji Röhma i jego czołowych
współpracowników; czystka ta przeszła do historii pod nazwą nocy długich
noży, a przy tej okazji naziści pozbyli się też innych osób, które, jak sądzili,
zagrażały ich władzy w kraju. FA odegrała również ważną rolę
w Anschlussie, czyli przyłączeniu Austrii do Rzeszy, penetrując całą
austriacką sieć łączności radiowej i kablowej. Organizacje i ludzie, mogący
przeszkodzić zajęciu przez Niemców tego kraju, zostali zawczasu
zidentyfikowani za sprawą podsłuchanych transmisji radiowych i, nim jeszcze
wojska niemieckie wkroczyły, unieszkodliwieni przez austriackich nazistów
oraz ich sympatyków w austriackiej policji i armii, co przyczyniło się do
tego, że Anschluss przebiegł względnie gładko i bez przeszkód.
Göring przekonał się, że FA to użyteczne narzędzie w eliminacji
oponentów i wzmacnianiu jego osobistej pozycji oraz wpływów w partii
nazistowskiej. FA okazała się ważnym instrumentem w przekształcaniu
Niemiec w państwo totalitarne. Jako element aparatu przymusu wzbudzała
zawiść Himmlera oraz jego SS i była jedną z przyczyn zaciekłej, narastającej
rywalizacji między Himmlerem i Göringiem, szczególnie widocznej w póź‐
niejszych latach wojny, zwłaszcza po zamachu na Hitlera w 1944 roku.
Działalność wywiadowcza ma wiele wymiarów, a wywiad sygnałowy
nierzadko zazębia się z akcjami szpiegowskimi; tak też rzecz się miała
z Thilo Koulenem, skoligaconym z pewnym wysokim rangą oficerem
niemieckiego Sztabu Generalnego i zatrudnionym w biurze szyfrowym
Ministerstwa Obrony. Koulena zwolniono z posady w ministerstwie, ale
wkrótce znalazł się w FA i to na tyle ważnym stanowisku, że mógł tam
wizytować placówki wywiadu sygnałowego i dyskutować o szyfrowych
algorytmach oraz kluczach ze znajomymi z kręgów wywiadu wojskowego,
których zaufanie sobie zaskarbił. Odwiedzał wielu z nich i rozmawiał
o swoich kontaktach ze Sztabem Generalnym i różnych kryptologicznych
sekretach. Trwało to parę lat, aż do czasu pokonania Francji i wkroczenia
Niemców do Paryża, gdzie okupanci zdobyli kolejowy wagon towarowy
wypełniony francuskimi dokumentami rządowymi. Zostały one przewiezione
do Niemiec i tam skrupulatnie przeanalizowane – zwłaszcza te pochodzące
z Deuxième Bureau, zawierające nazwiska różnych agentów, którzy działali
w Niemczech przed wojną i w czasie wojny. Koulen systematycznie
przekazywał Francuzom tajniki kryptologicznego systemu armii niemieckiej,
co umożliwiało francuskiemu wywiadowi zapoznawanie się z treścią prawie
wszystkich radiodepesz o tematyce wojskowej w trakcie wielu lat
poprzedzających wybuch wojny. Abwehra również „zagnieździła” u
Francuzów swojego szpiega, i to z agencji Koulena, podsuwając im
spreparowane, rzekomo autentyczne dokumenty, które faktycznie nie miały
żadnej wartości. Ale Koulen zdradził Francuzom, w jaki sposób je
sporządzano, i wskazał im na inne źródło tajnych informacji. Francuski
nasłuch zyskał więc wyjątkową okazję przeniknięcia niemieckich planów
i zamysłów i bez wątpienia dzielił się uzyskanymi w taki sposób
materiałami ze swoimi brytyjskimi sprzymierzeńcami z Bletchley Park.
Koulen został aresztowany i osądzony za zdradę stanu. Podczas procesu
sędziowie byli przerażeni rozmiarami „przecieku”; sam oskarżony powiesił
się w celi, tak że nie doczekał się wyroku.
Zespół TICOM zdołał zidentyfikować wszystkie bez wyjątku agencje
wywiadu nasłuchowego działające w latach wojny, jednak, jak stwierdzili
sami jego członkowie, zaskoczyły ich odkryte dane na temat siatki FA,
o której wcześniej nic nie wiedzieli. Oznaczało to, że albo personel tego
zespołu nie współpracował ze sobą należycie i nie dzielił się wszystkimi
zdobywanymi informacjami na temat dektyptażu w nazistowskich
Niemczech, albo też opowiadał bajki – co nie jest takie rzadkie w świecie
wywiadu.
Tak czy owak, „biuro badawcze Göringa”, jak nieoficjalnie nazywali jego
organizację wywiadowczą inni czołowi naziści, gorliwie się interesowało
wszelkimi przejawami niezadowolenia czy nieprawomyślności wśród
członków NSDAP i całej niemieckiej ludności, natomiast stosunkowo niewiele
się zajmowało sprawami wojskowymi, choć wydawało opinie na temat nowej
nieprzyjacielskiej broni czy maszynerii. Miało sekcję wywiadu
dyplomatycznego, której udało się odczytać treść depesz wysyłanych przez
Chamberlaina do Londynu, gdy brytyjski premier uczestniczył
w rokowaniach w Monachium w czasie kryzysu sudeckiego w 1938 roku.
Złamało także szyfr szwajcarskiego Interbanku, co pozwoliło niemieckim
bankierom na przejrzenie finansowej strategii swoich kolegów po fachu
z neutralnej Szwajcarii, pośredniczących w transakcjach i negocjacjach
międzynarodowych prowadzonych przez nazistowskie Niemcy. Zasadnicze
zadanie FA sprowadzało się jednak do monitorowania prasy i komercyjnej
łączności, a głównym źródłem zdobywanych informacji był podsłuch
telefoniczny; w swoim czasie agencja miała ponad tysiąc urządzeń
podsłuchowych. Śledczym z TICOM na działalność FA zwrócił uwagę jeden
z pracowników agencji Pers ZS, a ci niezwłocznie udali się na lotnisko,
z którego pod sam koniec wojny FA korzystała. Personel FA zdążył spalić
większość dokumentów, jednak zachowało się ich na tyle dużo, by móc na ich
podstawie zrozumieć cele działalności tej agencji. Można przypuszczać, że te
zniszczone zawierały sensacyjne informacje, które byłyby prawdziwym
skarbcem dla historyków lubujących się w skandalach obyczajowych.
Do niemieckich agencji wywiadowczych, którymi TICOM się nie zajmował,
należała specjalna komórka analityczna (Forschungstelle) podporządkowana
Deutsche Reichpost (DRP). I choć była to organizacja cywilna, a nie
militarna, to wspomnianej komórce DRP powiodło się nawet podsłuchanie
rozmów telefonicznych Churchilla z Rooseveltem. Nie przyniosło to jednak
spodziewanych rezultatów, ponieważ obaj alianccy przywódcy posługiwali się
umówionymi wcześniej hasłami i słowami kluczami.
Maszyny szyfruj ące
W latach międzywojennych opracowano liczne urządzenia mechaniczne do
szyfrowania i odszyfrowywania sygnałów radiowych. Podłożem
automatyzacji procesów kryptologicznych była przede wszystkim stale
rosnąca liczba radiodepesz, generowanych przez armie (a także floty
i lotnictwo) wszystkich państw w czasach pokojowych i wojennych. Tego
rodzaju maszyny przyspieszały też kodowanie, przygotowywanie
i upraszczanie przekazów i na ogół zapewniały większą precyzję podczas
nadawania. Jednakże każda z nich miała jakieś słabe strony, o czym dobrze
wiedzą wszyscy zaznajomieni z historią maszyny Enigma. Ich użycie zdradzał
zazwyczaj jakiś powtarzalny element, a sztuka, choć niełatwa, polegała na
odkryciu tego powtarzającego się wzorca. Bardzo wiele urządzeń
szyfrujących zaprojektowano przed drugą wojną światową lub w pierwszej jej
fazie, w związku z tym w czasie tego konfliktu używano prawie tylu maszyn
szyfrujących, ilu kodów i szyfrów. Mimo wszystko maszyny tego rodzaju
stanowiły novum w armiach świata w 1939 roku. Większość takich aparatów
miała mechanizm wirnikowy, działający na zasadzie zbliżonej do Enigmy,
i mogła przetwarzać treść meldunku do nadania w niemal nieskończoną
liczbę wariacji. Dodatkową komplikację stanowiło to, że znaczna część takich
wirnikowych maszyn była urządzeniami elektromechanicznymi, a ich
mechanizm rotorowy był połączony z różnymi podłączanymi do prądu
obwodami. Transmitowane wiadomości, generowane przez tak złożone
urządzenia, mogły być odszyfrowywane tylko przez inne, podobne maszyny,
i w tym celu Alan Turing z Bletchley Park zaprojektował swoją słynną
„Bombę”. Opisane poniżej maszyny pogrupowano według krajów
pochodzenia; Niemcy stosowali zasadniczo cztery typy takich aparatów,
Japończycy zaś jeden. Wszystkie kody tych maszyn zostały złamane przez
alianckich kryptologów.
Enigma
We wszystkich krajach, gdzie intensywnie pracowano nad technikami kryp‐
tologicznymi, powstała prawie odrębna branża zajmująca się produkcją
maszyn szyfrujących. Niemiecka Enigma jest przypuszczalnie najlepiej
znanym urządzeniem tego rodzaju, choć w istocie występowały one liczniej,
aniżeli się to na ogół uważa.
W rzeczywistości Enigma to nie określony typ, ale cała rodzina
elektromechanicznych maszyn wirnikowych; ich różne warianty miały nieco
odmienne przeznaczenie, a powstało ich łącznie około stu tysięcy
egzemplarzy. Niemcy stosowali je masowo nawet na najniższych szczeblach
dowodzenia w trakcie kampanii prowadzonych przez Wehrmacht. Była to
maszyna trudna w obsłudze; trzech ludzi musiało kodować tekst do
przesłania i kolejnych trzech odszyfrowywać go po odebraniu. Jedną z wersji
Enigmy sprzedano włoskiej marynarce wojennej, inną zaś armii
szwajcarskiej. Nawet Japończycy nabyli model tego urządzenia. W wariant
Enigmy wyposażono również jednostkę wywiadowczą niemieckiego Legionu
Condor w czasie hiszpańskiej wojny domowej, uważanej przez armię lądową
i lotnictwo Rzeszy za rodzaj poligonu ćwiczebnego przed zbliżającym się
konfliktem zbrojnym w Europie. Konstrukcja tej niemieckiej wirnikowej
maszyny cyfrowej stanowiła wzór dla projektantów takich urządzeń
kodujących jak Typex, SIGABA, szwajcarska NEMA, a nawet powojenna
radziecka Fialka. Jednakże Enigma miała słaby punkt, odkryty przez
polskich analityków z Biura Szyfrów, z pewną pomocą Hansa-Thilo Schmidta,
Niemca na usługach polskiego wywiadu, który wykradł księgę szyfrów.
Polacy dokonali pionierskich wyczynów nie tylko w dziedzinie kryptologii;
równie istotne było to, że dowiedli innym, iż kod Enigmy jest do złamania.
Enigma nie była używana do kodowania korespondencji dyplomatycznej, lecz
na niższych szczeblach – wiadomości od żołnierzy, danych na temat stanu
amunicji, taktycznych meldunków z pola bitwy itd. Z końcem wojny
w pokonanych Niemczech znajdowało się bardzo dużo egzemplarzy maszyn
Enigma. Kiedyś proponowano mi nabycie jednego z nich, ale cena – sto
papierosów – wydała mi się zbyt wygórowana. Nie zdawałem sobie jeszcze
sprawy z historycznej wartości takiego eksponatu i za bardziej opłacalne
uznałem nabycie pistoletu Mauser kalibru 9 mm, skonfiskowanego później
przez brytyjskich celników.
Lorenz SZ40
Ten typ maszyny szyfrującej był o wiele cenniejszy i ważniejszy od Enigmy.
Zbudowano zaledwie około trzydziestu jej egzemplarzy – wedle ustaleń
zespołu TICOM, który nadał jej później nieoficjalną nazwę „Jagody Hitlera”
(Brytyjczycy nazywali ją Tunny – „Małym Tuńczykiem”). Przy jej użyciu
przekazywano przemyślenia i instrukcje Führera czołowym dowódcom
Wehrmachtu, w związku z czym przechwycone transmisje z wiadomościami
zakodowanymi przez maszynę Lorenza miały dla wywiadu alianckiego
najwyższą wartość. W latach 1942 – 1943 maszyny Lorenza służyły wyłącznie
Naczelnemu Dowództwu Wehrmachtu do przekazywania z Berlina rozkazów
dowódców niemieckich armii polowych na frontach. Maszynę tę
zaprojektowano z myślą o transmisjach chronionymi liniami naziemnymi,
lecz nadawała się także do kodowania przekazów radiowych. Te ostatnie
były przechwytywane przez stację „Y” w Denmark Hill w londyńskiej
dzielnicy Camberwell, podporządkowaną organizacyjnie stołecznej policji.
Personel stacji „Y” przekazywał tę, jak to nazywano, „nową muzykę” do
Bletchley Park, ale brakowało mu urządzeń do właściwego rejestrowania
przechwytywanych radiodepesz, więc nowa radiostacja „Y”, zajmująca się
wyłącznie takimi transmisjami, powstała w Knockholt w hrabstwie Kent.
Złamanie szyfru maszyny Lorenza odbyło się przy użyciu maszyny cyfrowej
Colossus w Bletchley Park i wtedy Brytyjczycy zorientowali się, że
konstrukcja Lorenza została częściowo oparta na budowie urządzeń
dalekopisowych. O znaczeniu maszyny Lorenza świadczyć może fakt, iż
wedle ustaleń TICOM maszyny te przydzielono najwyższym rangą dowódcom
Wehrmachtu. Słabość tych maszyn, odkryta w ośrodku Bletchley Park,
polegała na tym, że w szyfrowanych przez nią wiadomościach powtarzał się
co czterdziesty drugi znak/symbol. Złamanie szyfru maszyny Lorenza było
dla wywiadu sprzymierzonych w ostatnich latach wojny dużo ważniejsze od
znajomości kodu Enigmy, ponieważ Lorenz służył do nadawania znacznie
istotniejszych komunikatów, na znacznie wyższym szczeblu hierarchii
dowódczej. Gdy wojna zbliżała się do końca, jednym z głównych zadań
wywiadów alianckich państw Zachodu było zdobycie egzemplarza maszyny
Lorenza, nim wpadłaby w ręce Sowietów.
Geheimschreiber
Z kolei ten typ maszyny został opracowany przez koncern Siemensa dla
OKW (Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu) podczas drugiej wojny światowej
i początkowo służył tylko do transmisji przewodowej. Geheimschreiber,
znany też pod nazwą T-54, w istocie był bezpieczniejszy od maszyny Lorenza,
znacznie wydajniejszy od Enigmy i dopiero pierwszy zbudowany na świecie
komputer uporał się z zadaniem odczytania zaszyfrowanych z jego użyciem
wiadomości. Operator używał typowej klawiatury maszyny do pisania,
a mechanizm Geheimschreiber samodzielnie kodował zapisany tekst, przez
co wyeliminowano ryzyko ludzkich pomyłek i błędów w trakcie szyfrowania.
Zakodowany tekst następnie przesyłano linią naziemną lub drogą radiową
w tempie sześćdziesięciu słów na minutę do analogicznej maszyny
odbiorczej, która automatycznie go rozkodowywała. Do złamania tego kodu
okazało się niezbędne zastosowanie brytyjskiej maszyny cyfrowej Colossus,
gigantycznego protokomputera zaopatrzonego w 1500 lamp elektronowych,
którego wydajność redukowała przeciekająca chłodnica. Zrekonstruowany
egzemplarz Colossusa znajduje się obecnie w Bletchley Park, a autentyczny
Geheimschreiber, zdobyty na północnoafrykańskiej pustyni, jest jednym
z eksponatów londyńskiego Imperialnego Muzeum Wojny.
Schlüsselfernschreibmaschine (T-43)
Ten typ maszyny także był konstrukcją zakładów Siemens, a wśród aliantów
nosił nazwę „Sagefish”. Został zaprojektowany dla armii niemieckiej w celu
zabezpieczenia transmisji dalekopisowych i należał do najpopularniejszych
obok Enigmy maszyn cyfrowych. Kodu tej maszyny nie udało się złamać
w latach wojny, jednak po jej zakończeniu TICOM prawdopodobnie zdobył
jeden jej egzemplarz. Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy udało się to
także Sowietom. Po wojnie ulepszona wersja, znana jako T-52, była
wykorzystywana przez służby wojskowe Francji i Holandii, ale zarówno
brytyjscy, jak i szwedzcy kryptolodzy odszyfrowywali większość transmisji
zakodowanych z jej użyciem.
Purple
Jest to nazwa nadana przez Amerykanów elektromechanicznej maszynie
cyfrowej, używanej przez Japończyków w latach wojny – a pochodziła od
koloru teczek, w których gromadzono przechwycone transmisje zakodowane
z jej użyciem. Oficerowie alianckiego wywiadu określili zespół
amerykańskich kryptologów, który zasłynął ze złamania szyfru Purple,
mianem „Magic”. Japoński ambasador w Berlinie korzystał z jednego
z takich urządzeń do wysyłania do Tokio raportów o niemieckich
przygotowaniach do obrony wybrzeży kanału La Manche w okresie
poprzedzającym aliancki desant w Normandii. Raporty te stanowiły
potwierdzenie, że sprzymierzonym udało się wprowadzić Niemców w błąd
co do planowanego miejsca lądowania. Cesarska flota japońska nie
współdziałała z japońskimi wojskami lądowymi w pracach nad rozwojem
maszyn cyfrowych ze względu na ducha rywalizacji między tymi rodzajami
sił zbrojnych. Wprawdzie japońska armia ostrzegała marynarkę wojenną
przed niedostatecznymi środkami bezpieczeństwa i słabościami używanych
maszyn szyfrujących, lecz przestrogi te zostały zlekceważone. Niemcy
wysyłali dowództwu floty wojennej swoich sojuszników podobne ostrzeżenia,
dotyczące zwłaszcza transmisji radiowych, jednak Japończycy nie chcieli
uwierzyć, że ktoś mógł złamać ich szyfry – tajemnica ich złamania została
ujawniona dopiero po wojnie w czasie debaty w amerykańskim Kongresie.
Japońskie wojska lądowe opracowały własną maszynę szyfrującą, w oparciu
o konstrukcję Enigmy, a nosiła ona nazwę 92-shiki Injiki.
Wydaje się, że alianci wyprzedzali państwa „osi” w dziedzinie maszyn
szyfrujących, jednak trudno stwierdzić, na ile – wobec sprzecznych opinii
i relacji na ten temat.
SIGABA/ECM
Była to elektromechaniczna, wirnikowa maszyna szyfrująca, opracowana, co
dość zaskakujące, jako wspólny projekt armii lądowej Stanów Zjednoczonych
i US Navy w latach trzydziestych i używana przez całą drugą wojnę
światową. Współpraca na tym polu stanowiła pewne zaskoczenie, ponieważ
amerykańskie wojska lądowe i marynarka wojenna zawzięcie ze sobą
rywalizowały, wprowadziły własne, odrębne systemy kryptograficzne
i wyjątkowo rzadko przekazywały sobie nawzajem zdobyte materiały
wywiadowcze. Skonstruowanie maszyny SIGABA było wyjątkiem od tej
reguły – choć we flocie nadano temu urządzeniu własną nazwę: ECM
(Electro Cipher Machine) i oba wspomniane rodzaje sił zbrojnych miały
swoje osobne placówki kryptologiczne, wyposażone w urządzenia
drukarskie. Niemieccy kryptolodzy nazywali ten aparat amerykańską
machiną, nie rozróżniając między modelami używanymi przez armię i flotę
USA.
M-209
Kolejny typ amerykańskiej maszyny z rotorami, podłączanej do sieci
elektrycznej i służącej do kodowania liter i symboli w meldunkach. W 1943
roku amerykańskie wojsko kupiło 140 tysięcy egzemplarzy tych urządzeń.
Niemcy złamali szyfr M-209, a choć Amerykanie o tym wiedzieli, to nadal
wykorzystywali te maszyny na polach bitew, gdyż były lekkie i każdą z nich
obsługiwał bez większych trudności jeden operator. M-209 zasłużyła na
miano „wołu roboczego” amerykańskiej piechoty, a historia jej użycia
dowodzi, że zaniedbywanie środków bezpieczeństwa nie zawsze miało
decydujący wpływ na zmagania, przynajmniej na szczeblu taktycznym.
Typex
Tę brytyjską maszynę szyfrującą wprowadzono z myślą o zastąpieniu
systemu ksiąg szyfrowych – powolnego, niedogodnego i niezbyt
bezpiecznego. RAF opracowały własny model maszyny Typex, przyjęty przez
brytyjskie lotnictwo wojskowe w 1937 roku. Nazywano go Enigmą RAF-u
z przystawkami typu X, gdyż stanowił adaptację komercyjnego modelu
Enigmy, tyle że z siedmioma wirnikami (niemiecka Enigma miała ich
cztery). Egzemplarz Typeksa – choć bez wirników – został zdobyty przez
Niemców podczas kampanii francuskiej w 1940 roku. B-Dienst podejmował
próby rozpracowania zasady tego urządzenia, ale wkrótce je zarzucono;
Niemcy uważali, że skoro kod czterowirnikowej Enigmy jest nie do
złamania, to tym bardziej nie sposób rozgryźć jej brytyjskiej wersji
z siedmioma rotorami. Panowała opinia, że Typex miał pewne zalety
w porównaniu z niemiecką Enigmą, gdyż mógł być obsługiwany przez
jednego człowieka, podczas gdy do obsługi oryginalnej Enigmy potrzebne
były dwie bądź nawet trzy osoby. Typex był też „odporny” na błędy
popełniane przez wpisującego tekst operatora, gdyż taki tekst drukowano
najpierw na papierowej taśmie, a samą maszynę można było podłączyć do
urządzenia dalekopisowego, natomiast wiadomości do nadania za
pośrednictwem Enigmy należało zapisać ręcznie, zaszyfrować, a następnie
przesłać alfabetem Morse’a. W maszynach Typex dyktowany tekst był
zapisywany maszynowo, kodowany i transmitowany automatycznie,
w tempie do dwudziestu słów na minutę. Ułatwiony był również odbiór
transmisji, a opisywana maszyna dowiodła swej przydatności
i niezawodności, zwłaszcza w skrajnie stresujących warunkach bojowych.
Maszyny tej używały wszystkie brytyjskie rodzaje sił zbrojnych i służb;
szacuje się, że podczas wojny wyprodukowano około 12 tysięcy takich
urządzeń.
Kod IFF
Ów „kod identyfikacyjny »swój-obcy«” (ang. Identification Friend or Foe)
stosowała brytyjska obsługa naziemna i obrona przeciwlotnicza do
rozróżniania samolotów RAF-u i nieprzyjacielskich płatowców. W istocie był
to zakodowany sygnał elektroniczny, wymagający od pilota maszyny RAF-u
udzielenia wymaganego odzewu za pomocą uruchomienia specjalnego
przycisku. W razie zlekceważenia takiej procedury kontrola lotów wydawała
przez radio polecenie: „Spraw, żeby twój kanarek zaśpiewał”, a jeżeli pilot
nie zareagował również na takie wezwanie, ostrzegano go przed możliwym
zestrzeleniem. Kod IFF był prekursorem transponderów instalowanych we
wszystkich współczesnych samolotach.
NEMA
NEMA, czyli Neue Machine (Nowa maszyna), to urządzenie wyprodukowane
przez Szwajcarów po tym, jak odkryli, że zarówno Niemcy, jak i alianci
odczytują ich depesze kodowane za pomocą kupionej od Niemców wersji
maszyny szyfrującej Enigma. W zasadzie to jeden z wariantów Enigmy
(oczywiście niemający nic wspólnego z wariacjami „Enigma” kompozytora
Edwarda Elgara), który przejął po swoim pierwowzorze wiele
kryptologicznych niedostatków. Przechwytywanie i odczytywanie
szwajcarskich radiodepesz w czasie wojny było ważniejsze niż można by
przypuszczać, gdyż treść wielu z nich dotyczyła kwestii finansowania
wojennych gospodarek, w szczególności niemieckiej. Naziści płacili głównie
złotem – sztabami zdobytymi w skarbcach podbitych krajów i przetopionym
z kosztowności odebranych Żydom zamordowanym w obozach zagłady.
Radzieckie maszyny szyfrujące
Autorowi niniejszej książki nie udało się doszukać wiarygodnych informacji
o istnieniu maszyn szyfrujących, używanych przez Sowietów w czasie wojny,
a podobnych do tych opisanych powyżej, wykorzystywanych przez siły
zbrojne innych krajów – z jedynym wyjątkiem maszyny Fialka (M125), dość
złożonego wirnikowego urządzenia, którego konstrukcja stanowiła mniej lub
bardziej wierną kopię przedstawionej wcześniej maszyny NEMA. Wprawdzie
Fialka służyła Sowietom w latach zimnej wojny, ale niemal na pewno weszła
do użytku już pod koniec drugiej wojny światowej.
Państwa neutral ne
Podczas drugiej wojny światowej, w każdym razie w początkowym jej
okresie, Hiszpania oraz Japonia (ta druga do chwili ataku na Pearl Harbor
w grudniu 1941 roku), choć formalnie zachowywały neutralność, to
faktycznie sprzyjały Niemcom i uczestniczyły aktywnie w działaniach
wywiadowczych. Z kolei Stany Zjednoczone i, w mniejszym stopniu Szwecja,
popierały bardziej Wielką Brytanię, a ich terytoria także stanowiły arenę
zmagań agentur wywiadu wojujących stron. Państwa „osi” wykorzystywały
obszar Hiszpanii do monitoringu radiowego oraz obserwacji ruchów
alianckich okrętów, a nawet do zaopatrywania U-Bootów w portach na
Półwyspie Iberyjskim i na hiszpańskich wyspach na Atlantyku, pomimo
protestów sprzymierzonych. Z drugiej strony podsłuch hiszpańskich, a także
czasem i portugalskich linii oraz urządzeń telefonicznych umożliwiał
Brytyjczykom gromadzenie danych wywiadowczych użytecznych w walce
z Niemcami. Podobne metody i środki służyły również do rozpowszechniania
fałszywych wiadomości, wywołujących tarcia między Niemcami i ich
sprzymierzeńcami.
Szwedzi przekazali brytyjskiemu attaché morskiemu w Sztokholmie
niemieckie szyfry, a w 1941 roku otrzymał on cenną informację o wyjściu
w morze niemieckiego pancernika Bismarck. Ogólnie państwa neutralne
starały się przestrzegać pozorów równoprawnego odnoszenia się do obu
wojujących koalicji, utrzymując potajemne kontakty ze wszystkimi służbami
wywiadowczymi. Z kolei te ostatnie nie omieszkały korzystać z takich
okazji, jak złamanie tureckich szyfrów, za sprawą których aktywnie
dezinformowano przeciwnika.
Szwedzki wywiad założył podsłuch na niemieckiej linii dalekopisowej,
wiodącej do Norwegii i przebiegającej przez szwedzkie terytorium, dzięki
czemu mógł się zapoznawać z treścią niemieckich telegramów wtedy, gdy
w Szwecji obawiano się niemieckiej inwazji. Rząd szwedzki był też bardzo
zaniepokojony z powodu groźby uwikłania swego kraju w wojnę światową po
napaści Hitlera na ZSRR. Szwecja podjęła potajemną współpracę z Abwehrą
po tym, jak w późniejszej fazie wojny na wschodzie radzieckie okręty
podwodne zaczęły atakować szwedzką żeglugę. W ramach tego
współdziałania Abwehra i Sicherheitsdienst (SD) dostarczały Szwedom
urządzenia podsłuchowe do instalowania w domach i gabinetach alianckich
dyplomatów. Równocześnie szwedzkie władze pośredniczyły
w przekazywaniu przez polski wywiad wojskowy w Londynie funduszy swojej
armii podziemnej w kraju – aż do chwili odkrycia tego procederu przez
gestapo. W rezultacie Niemcy aresztowali wielu szwedzkich agentów, co
zbiegło się w czasie ze wspomnianym już rozpoczęciem przez Rosjan ataków
na szwedzkie transporty morskie. W tej sytuacji Szwedzi zaczęli
współpracować z państwami „osi” przeciwko radzieckiej Rosji. Utrzymanie
neutralności w świecie ogarniętym wojną nie było łatwe. Gdy Finlandia
zawarła rozejm z ZSRR, a walki na froncie fińskim ustały, na podstawie
warunków tego porozumienia fińska służba dekryptażowa nie mogła
kontynuować działalności w stolicy swojego kraju – Helsinkach. Wobec tego
rząd szwedzki wyraził zgodę na uruchomienie placówki nasłuchowo-
kryptologicznej na terytorium własnego kraju dla monitorowania radzieckiej
łączności radiowej, jednak pod warunkiem, iż Finowie będą przekazywać
Szwedom wszystkie zdobywane przez tę placówkę informacje wywiadowcze.
Służby wywiadowcze obu stron były bardzo aktywne – starały się
zdobywać cenne informacje, a także czasem zajmowały się handlem
surowcami i towarami o strategicznym znaczeniu. Brytyjczycy odczuwali
poważne niedobory stalowych łożysk tocznych, ponieważ nie mieli
możliwości masowego ich produkowania – z kolei możliwości takie miała
Szwecja. Kilka szybkich brytyjskich kutrów motorowych odbyło ryzykowne
rejsy Bałtykiem do Sztokholmu, aby tam przejąć dużą partię kulek do łożysk
tocznych, niezbędnych do produkcji czołgów i dział, i przewiozło je do
Wielkiej Brytanii. Szwedzi mieli też doświadczenie w dziedzinie maszyn
szyfrujących, podobnych do Enigmy; jedna z takich maszyn została
zaprojektowana w latach trzydziestych przez Borisa Hagelina. Hagelin
zaoferował ją Niemcom, ci jednak nie wykazali zainteresowania. Potem
skontaktował się z władzami USA i w rezultacie powstała amerykańska
maszyna SIGABA, której kodu – z tego, co wiadomo – kryptolodzy „osi” nigdy
nie złamali. Jednakże najważniejszym partnerem Niemiec spośród państw
neutralnych była nie Szwecja, lecz Szwajcaria.
Przed wybuchem wojny w 1939 roku inteligentny minister gospodarki
Rzeszy i prezes Banku Rzeszy dr Hjalmar Schacht ostrzegał Hitlera, że
Niemcom grozi bankructwo, a do początków 1940 roku ulegną wyczerpaniu
rezerwy walutowe. Należało utrzymać powiązania ze szwajcarskimi
bankami, jeżeli Niemcy chcieli nadal mieć dostęp do międzynarodowego
rynku walutowego. Wielkim zagranicznym inwestorom, lokującym kapitał
w niemieckim przemyśle, trzeba było iść na rękę – a wielu z nich było
Amerykanami; Allen Dulles, który niebawem stanął na czele CIA, oraz jego
brat John Foster Dulles osiedlili się w Bernie, aby dbać o interesy
i inwestycje Amerykanów, do których należały spore udziały w niemieckim
przemyśle. Między innymi firmy IG Farben i Opel miały powiązania
z amerykańskim koncernem General Motors, i podobnie rzecz się miała
z wieloma innymi fabrykami produkującymi czołgi oraz inną broń czy choćby
samochody dla Wehrmachtu. Takie inwestycje przynosiły znaczne zyski, lecz
problem stanowił niedobór gotówki potrzebnej do nabywania niezbędnych
surowców. Problemy takie skończyły się wraz z pierwszą z tak zwanych
dostaw Melmera, czyli złota, w postaci pierścionków i obrączek, naszyjników
i biżuterii wszelkiego rodzaju, które dostarczał w walizach kapitan SS
Melmer. Precjoza te przetapiała Degussa, firma specjalizująca się
w oczyszczaniu metali szlachetnych. Pierwsze dwadzieścia sztab czystego
złota opatrzono odciśniętą pieczęcią Banku Rzeszy i dostarczono 20 listopada
1942 roku. Z czasem Melmer dowiózł wiele kolejnych pakunków z obozów
koncentracyjnych, a ich zawartość zwracano mu po uprzednim przetopieniu
na sztaby wymieniane na obcą walutę, za którą Niemcy kupowali
uzbrojenie. Nikt nie prowadził rejestru tych sztab, ale do dzisiaj światowe
banki, w tym podobno również Bank Angielski, znajdują się w posiadaniu
złota z niesławnych „dostaw Melmera”.
Pewien belgijski dziennikarz opowiedział mi o tym, co wydarzyło się
w pogodną niedzielę 10 maja 1940 roku w Brukseli. Tamtego ranka
niemiecka armia przekroczyła granice i wdarła się do Belgii. Dyrektorzy
Narodowego Banku Belgii zerwali się z łóżek, aby wziąć udział
w niezaplanowanej naradzie w siedzibie tego banku przy Wielkim Placu
(Grand-Place) w Brukseli. Zastanawiali się, co zrobić. Sądzili, że wojska
niemieckie dotrą do belgijskiej stolicy w ciągu niewielu godzin, a pieczy
bankierów powierzono zapas belgijskich sztab złota. Zerkając przez okno na
wybrukowany plac, jeden z nich dostrzegł wykopany rów, w którym
robotnicy mieli układać rury w nadchodzący poniedziałek. I w ten wczesny
majowy poranek grupa dyrektorów w podeszłym wieku – niektórzy
w ubraniach pospiesznie narzuconych na piżamy – przystąpiła do pogłębiania
tego wykopu, by następnie znieść tam rezerwy belgijskiego złota w ciężkich
sztabach i ukryć je pod rurami kanalizacyjnymi. Pozostały tam do czasu, gdy
alianci wkroczyli do Brukseli na przełomie 1944 i 1945 roku i wyzwolili
miasto. Historia ta zakrawa na wytwór fantazji, niemniej ilustruje fakt, że
Niemcy poszukiwali złota w podbitych krajach, uzupełniając nim kruszce
„zdobyte” w akcjach eksterminacyjnych. I właśnie z powodu znaczenia
finansowych kontaktów ze Szwajcarią naziści tak pilnie monitorowali radio‐
telegramy wysyłane i odbierane przez Szwajcarów.
ROZDZIAŁ 9
Norwegi a
Następna dramatyczna batalia miała tylko częściowo morski charakter; od‐
działy brytyjskie i francuskie, w tym piechota morska z Portsmouth,
wylądowała w porcie Narwik na północy neutralnej w chwili wybuchu wojny
Norwegii. Propagandowym celem tego desantu było wzmocnienie siłami
ekspedycyjnymi armii fińskiej walczącej z Sowietami. Ale w rzeczywistości
akcja ta miała inny, bardziej pragmatyczny cel – odcięcie Niemiec od dostaw
szwedzkiej rudy żelaza, przechodzących przez port w Narwiku. Ponadto
aliantom zależało na tym, ażeby Narwik nie wpadł w ręce Kriegsmarine;
niemiecki admirał Raeder chciał przekształcić Narwik w bazę dla swoich
okrętów podwodnych, które mogłyby stamtąd poważnie zagrażać brytyjskim
morskim szlakom zaopatrzeniowym. Z kolei Niemcy zaatakowali Norwegię
z kilku powodów, a jednym z nich był incydent z jednostką Altmark,
statkiem, który zaopatrywał okręt Graf Spee, zatopiony u ujścia La Platy.
Przed zatonięciem Grafa Spee na pokład Altmarka przeniesiono jeńców
z zatopionych alianckich jednostek, a Altmark usiłował ominąć brytyjską
blokadę, szukając schronienia w Jössingfjordzie na norweskich wodach
terytorialnych. Kapitan brytyjskiego niszczyciela Cossack postanowił uwolnić
tych jeńców i wpłynął do wspomnianego fiordu; na czele oddziału
desantowego, z pistoletem w ręku i z okrzykiem: „Marynarka wojenna
przybywa!” wdarł się na pokład Altmarka i uwolnił trzystu alianckich
jeńców. Na wieść o tym Hitler wpadł w furię, rozkazał generalicji
opracowanie planów inwazji na Norwegię oraz, przy okazji, na Danię.
Brytyjskie rozpoznanie lotnicze wykazało, że w porcie kilońskim Niemcy
zgrupowali bardzo wiele okrętów i statków, a pobliskie lotniska pełne były
samolotów, wyraźnie przygotowywanych do jakiejś akcji – zastanawiano się
jednak, do jakiej. Obie strony zdecydowały się przystąpić do działania
niemal równocześnie: Brytyjczycy rozpoczęli minowanie norweskich wód,
natomiast Niemcy zaplanowali wielką operację desantową na norweskim
wybrzeżu.
Niemiecka inwazja na Norwegię, której nadano kryptonim „Weserübung”
(Ćwiczenia na Wezerze), miała w znacznej mierze zaimprowizowany
charakter, a w trakcie pospiesznych przygotowań do niej zebrano małe
jednostki wywiadu sygnałowego, ściągając do nich personel z różnych
formacji. Niemcom opór miała stawić źle przygotowana armia norweska,
której służby łącznościowe prawie nie szyfrowały nadawanych meldunków,
choć w istocie te przechwycone meldunki nie miały dla Niemców większej
wartości wywiadowczej. Bardziej interesowały ich radiodepesze, za pomocą
których Norwegowie komunikowali się z Londynem; choć nie udało się ich
w pełni odszyfrować, to analizy kryptologiczne wskazywały na miejsca
prawdopodobnego wyładunku brytyjskich oddziałów desantowych
w Norwegii. Marnie zamaskowane hasła i sygnały wywoławcze też
ułatwiały stronie niemieckiej rozpoznanie składu brytyjskich i innych
alianckich wojsk. To starcie wywiadów sygnałowych przyniosło sukces
Wehrmachtowi nieomal przypadkiem, gdyż niemiecka kompania nasłuchu
również niezbyt się popisała. Brak odpowiedniego współdziałania między
brytyjskimi i norweskimi radiooperatorami zapewniał Niemcom przewagę.
Przebieg początkowej fazy operacji norweskiej nadzorowano ze stacji
nasłuchowej w Husum, niewielkim mieście w pobliżu granicy Niemiec
z Danią. Niemcy przejmowali się bardziej reakcją Szwedów na inwazję
w Skandynawii i śledzili ich transmisje z posterunku nasłuchowego w Als
w Danii po błyskawicznym zajęciu tego kraju. Dopiero po upływie dziesięciu
dni od chwili rozpoczęcia inwazji (co wynikało z braku odpowiedniego
transportu) niemiecka kompania nasłuchu znalazła się w końcu bliżej rejonu
walk – w Oslo.
Do pierwszego bezpośredniego starcia brytyjskich i niemieckich wojsk
lądowych podczas drugiej wojny światowej doszło w Norwegii w 1940 roku.
Kampania ta przebiegła niepomyślnie dla aliantów i oddziały brytyjskie oraz
sojusznicze ostatecznie ewakuowano z Norwegii, niemniej Royal Navy
zadała niemieckiej flocie nawodnej straty tak poważne, że Kriegsmarine
faktycznie nie przeszkodziła w ewakuacji wojsk alianckich z Dunkierki we
Francji. Wywiad sygnałowy odegrał w trakcie kampanii skandynawskiej
niewielką rolę. Norwegia to kraj górzysty, a teren taki nie sprzyja łączności
radiowej. Jednak Niemcy w czasie walk w Norwegii pilnie nasłuchiwali
radiodepesz nadawanych ze Szwecji. Obawiali się nieco reakcji tego
neutralnego kraju na wypadki rozgrywające się tuż za jego zachodnią
granicą.
Bał k any
Włochy pod przywództwem „Duce” – Benita Mussoliniego – aspirowały do
stworzenia imperium, mimo że brakło im naturalnych i gospodarczych
zasobów do urzeczywistnienia takich ambicji. Włosi nie byli wojowniczym
narodem, lecz Mussolini nie zdawał sobie z tego sprawy, póki jego kraj nie
stanął w obliczu przystąpienia do globalnego konfliktu zbrojnego. Włochy
roztrwoniły bogactwo, skumulowane w latach trzydziestych, na realizację
nieprzemyślanych planów i kolonialne wojny, wojska tego kraju były
wyczerpane i wyposażone w przestarzałe typy broni oraz samolotów.
Pomimo to Mussolini 10 czerwca 1940 roku wypowiedział wojnę Francji
i uderzył z południa na ten kraj, który załamywał się już pod ciosami armii
niemieckiej. Mussolini znalazł się w obozie przeciwników Wielkiej Brytanii –
uznawał ją za słabą militarnie i również stojącą na progu klęski, choć
w niemieckim naczelnym dowództwie uważano inaczej. Zwycięstwa
Wehrmachtu przyniosły Niemcom opanowanie zachodnioeuropejskich
wybrzeży, od północnego skraju Norwegii, po granicę francusko-hiszpańską.
Przystąpienie Włoch do wojny otwierało nowy front nad Morzem
Śródziemnym. Wojska brytyjskie stacjonowały bowiem w Egipcie i na
Bliskim Wschodzie. Dowództwo niemieckie było zdania, że armia brytyjska
w tamtym regionie jest dużo silniejsza, niż była w rzeczywistości, po części
za sprawą mistrzowskich działań dezinformacyjnych generała Wavella,
brytyjskiego głównodowodzącego na Bliskim i Środkowym Wschodzie,
i obawiało się działań zaczepnych z jej strony. Z perspektywy niemieckiego
Sztabu Generalnego w Berlinie przystąpienie Włoch do wojny stanowiło
niemal katastrofę. Jak gdyby na potwierdzenie słuszności takiego poglądu,
po ataku Włochów na wojska brytyjskie w Egipcie, armia włoska, licząca 200
tysięcy żołnierzy, uderzyła jeszcze pod koniec października na Grecję –
i poniosła tam kompromitujące porażki.
Choć w wojskach włoskich było kilka elitarnych jednostek, to w większości
armia tego kraju składała się z nieudolnych żołnierzy, a jednym z przejawów
owej niekompetencji były metody korzystania przez Włochów z łączności
radiowej. Ich radionadajniki zdradzały tożsamość dosłownie wszystkich
jednostek włoskiej 11. Armii, które posługiwały się czytelnymi hasłami
wywoławczymi i nie zmieniały ich przez wiele dni. Nadto Grecy weszli
w posiadanie szyfrów armii włoskiej i już od pierwszych dni kampanii
bałkańskiej byli w stanie odczytać większość meldunków radiowych
nadawanych przez przeciwnika. Dzięki temu wymanewrowywali Włochów
i odnosili taktyczne sukcesy, co wprawiało w wielkie zakłopotanie marszałka
Badoglio, szefa włoskiego Sztabu Generalnego, który w konsekwencji
zwolnił wielu swoich podwładnych (a sam niebawem podał się do dymisji).
Grecy przypuszczali, że Niemcy nie dopuszczą do klęski swoich
sprzymierzeńców, i mieli rację. Wehrmacht napadł na Jugosławię
i zaatakował też Grecję. W krytycznej sytuacji rząd grecki zwrócił się do
Brytyjczyków z prośbą o pomoc wojskową, a po głębokim namyśle Churchill
rozkazał Wavellowi skierować do Grecji 60 tysięcy żołnierzy. Sprowokowało
to tylko wojska niemieckie do błyskawicznego wkroczenia do Grecji.
Ekspedycyjne siły brytyjskie zamierzały umocnić się na linii obronnej
w głębi tego kraju, ale plan ten nie spodobał się greckim władzom, które
chciały bronić „świętej ziemi ojczystej” na granicach. Armii greckiej nie
udało się jednak utrzymać sporządzonych w pośpiechu umocnień
granicznych, a niemieckie formacje pancerne bez trudu pokonały Greków
i wspomagających ich Brytyjczyków. Brytyjscy agenci z SIS (Secret
Intelligence Service) zaczęli się przedostawać do kontynentalnej części Grecji
jeszcze w czasie, gdy Niemcy zajmowali ten kraj, ale podobne misje nie
zawsze kończyły się pomyślnie. Jednym z tych agentów był pewien grecki
oficer, przerzucony na pokładzie okrętu podwodnego na wybrzeże w pobliżu
Aten z zadaniem ustalenia liczebności i siły operujących tam wojsk
niemieckich. Polecono mu zawczasu przekazać przez radio do Kairu
meldunek o bezpiecznym dotarciu na miejsce, lecz raport ten został
przechwycony przez nasłuch Abwehry. Niemcy wysłali greckiemu agentowi
polecenie zmiany częstotliwości, na jakiej nadawał, i obiecali, że zjawi się
po niego okręt podwodny; zamiast tego czekało nań gestapo. Na Bałkanach
przepadło bardzo wielu alianckich agentów wraz z radykalną zmianą sytuacji
w Europie Zachodniej, a bałkańskie ugrupowania partyzanckie często
walczyły ze sobą, a nie z Niemcami. Agenci zajmowali się tam głównie
dywersją i podtrzymywaniem żywionych przez Hitlera obaw, że alianci
wysadzą w Grecji silny desant. Na skutek tego greckiego wybrzeża
pilnowało bardzo wielu niemieckich żołnierzy – strzegli go przed
spodziewanym alianckim lądowaniem.
Wprawdzie kampania grecka nie okazała się całkowitą katastrofą dla
wojsk brytyjskich, lecz mimo wszystko przyniosła im porażkę. Niemcy
uderzyli z północy i w ciągu trzech tygodni wkroczyli do Aten, jednak do
tego czasu brytyjskich żołnierzy wycofano na Kretę. Generał Freyberg,
dowódca alianckiego kontyngentu na tej wyspie, miał pod swoją komendą
różne jednostki brytyjskie, australijskie i nowozelandzkie, niektóre
ewakuowane z Grecji kontynentalnej. Bitwa o Kretę rozpoczęła się, gdy
wywiad sygnałowy Ultra poinform ował szczegółowo generała Freyberga
o planach niemieckiego desantu powietrznego. Freyberg dysponował zbyt
małymi siłami, żeby w pełni zrobić użytek z tych danych wywiadowczych;
przez dziesięć dni prowadził zażarte walki z silnym niemieckim desantem,
nim alianci postanowili w końcu ewakuować swoje wojska również z Krety.
Początkowo Hitler planował rozpoczęcie ataku na Związek Radziecki w maju
1941 roku, ale w opinii niemieckiej generalicji „starcie”, jak to określali,
w Jugosławii i Grecji, zabrało kilka cennych tygodni i spowodowało
opóźnienie inwazji na ZSRR. W tej sytuacji Hitlerowi nie udało się, wbrew
jego zamiarom, doprowadzić kampanii na wschodzie do zwycięskiego końca
przed nastaniem surowej rosyjskiej zimy.
Inne kraje bałkańskie znalazły się trochę niepostrzeżenie w strefie
wpływów Rzeszy; niemieccy żołnierze pojawili się tam jako doradcy,
a potem liczniej na zaproszenie tamtejszych „przyjaciół”. Król rumuński
Karol II okazał się antynazistą i abdykował pod naciskiem Żelaznej Gwardii
– organizacji faszystowskiej, uderzająco podobnej do nazistowskiej SA
w Niemczech. Bułgarii obiecano terytorium Macedonii Egejskiej w zamian
za podjęcie współpracy militarnej i wywiadowczej, a Niemcy uruchomili
w Sofii stację nasłuchu. Nadano jej kryptonim „Borer” i wyznaczono zadanie
monitorowania radiodepesz dyplomatycznych nadawanych na Bałkanach,
a także radzieckich i brytyjskich wojskowych meldunków radiowych.
W owym czasie niemiecko-włoskie imperium „osi” rozciągało się od
wybrzeży Atlantyku po ujście Dunaju. W tej beczce miodu była tylko jedna
łyżka dziegciu – masowy ruch partyzancki w podbitej i podzielonej Jugosławii
– a konflikt zbrojny miał się wkrótce rozprzestrzenić na region
bliskowschodni.
Kampani a na pustyni
Kampania na Pustyni Zachodniej (tak Brytyjczycy określali pustynne obszary
na zachód od Synaju) w Afryce Północnej nie została zaplanowana przez
żadną ze stron. Stosunkowo nieliczne jednostki brytyjskie, australijskie
i hinduskie strzegły Kanału Sueskiego, a dalej na zachód na
północnoafrykańskim wybrzeżu znacznie liczniejsze oddziały włoskie
stacjonowały w Libii – w Cyrenajce i Trypolitanii. Dość nagle, po
wypowiedzeniu przez Włochy wojny Wielkiej Brytanii, doszło do zbrojnej
konfrontacji w tysiąckilometrowym pasie pustynnych piasków, z nielicznymi
miasteczkami i wioskami. Miejscowości znajdowały się na ogół w pobliżu
traktu przebiegającego wzdłuż wybrzeża od Aleksandrii do Trypolisu,
oddzielone od siebie rozległymi, wietrznymi i rojącymi się od much oraz
innych owadów bezludnymi przestrzeniami. Marszałek Graziani
przeprowadził pierwszą akcję zaczepną na czele wojsk włoskich, liczących
prawie ćwierć miliona żołnierzy – przekroczył granicę i wszedł do Egiptu.
Włosi przebyli jeszcze około stu kilometrów i dotarli do Sidi Barrani, gdzie
zatrzymali się i okopali, po tym, jak Brytyjczycy zadali im pewne straty, ale
przede wszystkim, aby chronić swoje rozciągnięte linie zaopatrzeniowe.
Wywiad brytyjski podjął skuteczne działania, mające na celu
dezinformowanie przeciwnika, a dane wywiadowcze ośrodka Ultra stawały
się coraz liczniejsze i ściślejsze. Z czasem informacje takie zaczęły się
w dużej mierze przyczyniać do sukcesów wojsk brytyjskich, a wywiad
brytyjski przysłużył się dobrze swojemu krajowi do końca działań wojennych.
Do polepszenia sytuacji w tej dziedzinie przyczynił się generał Archibald
Wavell, który przeszedł świetną szkołę w zakresie działań, mających na celu
oszukanie nieprzyjaciela i wyprowadzenie go w pole, pod okiem generała
(później marszałka polnego) Allenby’ego, pod którego rozkazami służył
podczas pierwszej wojny światowej w walkach z armią turecką. Wtedy to
Allenby uciekał się do różnych podstępów. Jeden z takich forteli polegał na
„zgubieniu” na ziemi niczyjej aktówki zawierającej fałszywe plany (co
posłużyło za kanwę późniejszej książki Człowiek, którego nie było i filmu
pod tym samym tytułem). To zwiodło tureckich dowódców, którzy uznali, że
atak nastąpi na określonym odcinku, a Brytyjczycy w istocie
wymanewrowali Turków, opanowując bardzo trudne do zdobycia pozycje
w Gazie i okupując ten sukces minimalnymi stratami własnymi. Pod
wpływem doświadczeń zdobytych u Allenby’ego Wavell odnosił się bardziej
elastycznie niż niektórzy inni oficerowie z jego pokolenia, do kwestii
wykorzystywania informacji wywiadowczych. Doprowadził do tego, że Włosi
uważali, iż brytyjski garnizon w Egipcie jest dwukrotnie silniejszy od tego,
jaki był w rzeczywistości; osiągnął to za sprawą wielu transmisji radiowych,
których liczba wskazywała na obecność silnego kontyngentu wojsk
brytyjskich. Fortel ten zapoczątkował całą serię podobnych
dezinformacyjnych akcji, które w późniejszych latach wojny stały się
brytyjską specjalnością. W czasie kampanii na pustyni stopniowo
dopracowywano techniki identyfikacji i wykorzystywania obaw żywionych
przez nieprzyjaciela. Uciekając się do podstępu, generał O’Connor zdołał
przekonać Włochów, podobnie jak nieco wcześniej udało się to Wavellowi, że
dowodzi silnym zgrupowaniem. W czasie całej kampanii pustynnej, już po
tym, jak niemiecki kontyngent wsparł wojska włoskie, Rommel sądził, że ma
przed sobą dużo większe siły przeciwnika. Wavell czerpał z tego błędnego
przekonania określone korzyści, najpierw w zmaganiach z Włochami,
a później i z Niemcami. Jednym z jego pierwszych pomysłów było
utworzenie Pustynnej Grupy Dalekiego Zwiadu (LRDG), która nękała
oddziały włoskie, a następnie zapuszczała się głęboko na tyły Afrika Korps
i siała tam spustoszenie. Owe dywersyjne rajdy przeprowadzano w taki
sposób, że nieprzyjaciel często wypatrywał zagrożenia tam, gdzie go nie
było, natomiast ciosy spadały nań jak grom z jasnego nieba w najmniej
oczekiwanych miejscach i momentach.
Takie podstępne działania wojskowe stały się częstsze, gdy Wavell
zorganizował z ekipy pomysłowych oficerów i żołnierzy formację znaną jako
„A” Force, której dowództwo powierzył błyskotliwemu pułkownikowi
Dudleyowi Clarkowi. Nieco wcześniej Clark nadzorował formowanie
pierwszych jednostek komandosów i SAS, które stały się pierwowzorem
podobnych jednostek w armii amerykańskiej, choćby formacji rangersów.
Zadanie „A” Force polegało na wprowadzaniu chaosu i poczucia niepewności
w szeregach wroga, co też Clark czynił z entuzjazmem. W działaniach „A”
Force, prowadzonych w strefie całego basenu Morza Śródziemnego,
wykorzystywano niekonwencjonalne techniki militarne. Do głównych
sukcesów należało skuteczne przekonanie Hitlera o rzekomo planowanej
przez aliantów inwazji na okupowaną Grecję. W efekcie Niemcy,
spodziewając się alianckiego desantu, trzymali w tym kraju wielu żołnierzy
i wiele samolotów. Dudley Clark musiał korzystać z informacji
wywiadowczych, skoro rozumiał niepokoje Hitlera, związane z perspektywą
lądowania alianckich sił inwazyjnych na greckich plażach.
Jednostka „A” Force doprowadziła też do tego, że włoscy przeciwnicy
Wavella stale ulegali złudzeniu, iż Brytyjczycy przeważają liczebnie na
pustynnym froncie. Zresztą nie tylko Włosi myśleli, że mają przed sobą
znacznie większą armię brytyjską; temu samemu złudzeniu ulegała
niemiecka Abwehra i to do samego końca kampanii w Afryce Północnej.
Przyczyniła się do tego znacznie operacja „Compass”, w której trakcie wojska
alianckie przeprowadziły kontratak na oddziały Grazianiego okopane pod
Sidi Barrani. W tym czasie Ultra dopiero rozpoczynała swoją działalność,
lecz po złamaniu szyfrów włoskiego lotnictwa wojskowego brytyjski wywiad
poznał plany i skład armii włoskiej. Operacja „Compass” miała być
początkowo pięciodniowym zaczepnym wypadem, rozpoczętym 9 grudnia
1940 roku przez stosunkowo niewielkie siły brytyjskie i oddziały innych
krajów Wspólnoty Brytyjskiej pod dowództwem generała Richarda
O’Connora. Jednak do lutego następnego roku Włosi zostal i wymanewrowani
i pobici, po części z powodu beztroskiego korzystania z łączności radiowej
przez swoje oddziały.
Według Wilhelma Flickego, Wavell uzyskiwał wszelkie potrzebne mu
inform acje z nasłuchu radiowego, jego stacje nasłuchowe monitorowały
bowiem tamtejszy region. Zmęczeni, ale zwycięscy żołnierze O’Connora
przesunęli pustynny front na zachód o około 800 kilometrów i wzięli 130
tysięcy jeńców, w tym kilku generałów, tracąc przy tym zaledwie nieco
ponad tysiąc ludzi. Wyszli na pozycje umożliwiające natarcie na Trypolis
i całkowite wyparcie Włochów z Afryki, kiedy wydana w Londynie decyzja
pozbawiła ich owoców wielkiego triumfu. Otóż Churchill rozkazał Wavellowi
odesłać trzy dywizje z jego niewielkich sił do Grecji, aby tam wspomogły
armię grecką w obronie kraju przed niemiecką inwazją; miał to być przede
wszystkim gest polityczny. Tymczasem w Berlinie Hitler, rozwścieczony
z powodu włoskiej klęski, musiał już po raz drugi wysłać wojska w sukurs
swojemu głównemu sojusznikowi. Generał Erwin Rommel otrzymał rozkaz
udania się na czele Afrika Korps na północnoafrykańską pustynię, gdzie na
trwałe miał się zapisać w historii wojskowości.
Pl uton nasł uchu w Afrika Korps
Do połowy marca Włosi zostali odrzuceni do granic Trypolitanii, lecz wtedy
na pustynię dotarł Deutsches Afrika Korps (DAK), a Rommel objął faktyczną
komendę nad wojskami niemieckimi i włoskimi w Afryce Północnej. W 1941
roku doszło tam do serii starć formacji pancernych, w trakcie których
Rommel wykorzystywał mobilność i siłę ognia swoich jednostek z maestrią
nierzadko zdumiewającą Brytyjczyków. Niemieckie jednostki pancerne często
wyłaniały się z pozoru znikąd na rozległej pustyni, podczas gdy Brytyjczycy
tradycyjnie ustawiali swoje czołgi w szeregu, jak do kawaleryjskiej szarży,
aby parły naprzód w takim szyku, wystawiając się na ogień nieprzyjaciela.
Z kolei taktyka Rommla polegała na formowaniu swojej broni pancernej
w szpicę, która przebijała w wybranym punkcie ugrupowanie przeciwnika.
Jego wojska były też trochę inaczej zorganizowane; na odprawach przed
walką przedstawiano Auftragstaktik – polegało to na wydaniu dowódcom
oddziałów liniowych szczegółowych dyspozycji, ci zaś przedstawiali swoim
żołnierzom jasny cel działań, pozostawiając im zarazem dużo swobody
w jego osiągnięciu. Ta metoda zapewniała niemieckim wojskom przewagę na
polu walki – możliwość wykazania się inicjatywą – żołnierze nie musieli
bowiem wyczekiwać na rozkazy, gdy sytuacja się zmieniała, podczas gdy
żołnierze brytyjscy nierzadko w takich warunkach byli skazani na bierność.
Ponadto niemieccy żołnierze słynęli z energii i elastyczności w akcjach
bojowych, co rzucało się w oczy szczególnie podczas kontrataków. Był to
jeszcze jeden atut Rommla, pozwalający mu na działanie bardzo szybkie,
przebiegłe i zaskakujące; przez to zaskarbił sobie w wojskach brytyjskich
przydomek „Lisa Pustyni”.
W marcu 1941 roku do Afrika Korps przydzielono pluton nasłuchu,
a następnie, za sprawą jego sukcesów, oddział ten został rozbudowany do
621. kompanii nasłuchu radiowego, wyekwipowanej w odbiorniki oraz
namierniki przystosowane do użycia w warunkach pustynnych. Dowództwo
tej nowej kompanii objął Hauptmann (kapitan) Seebohm, który był
uzdolnionym oficerem wywiadu. Zdobywane przezeń dane na temat składu,
sił i zamiarów wojsk brytyjskich, które przedstawiał Rommlowi, były
bardziej szczegółowe od podobnych informacji na temat strony niemieckiej,
zawartych w raportach Ultry. Brytyjscy dowódcy miewali wręcz wrażenie, iż
niemiecki generał rozgrywa bitwy niczym jasnowidz, przewidując zawczasu
ich poczynania. W Izbie Gmin premier Churchill powiedział o Rommlu:
„Mamy przed sobą śmiałego i przebiegłego przeciwnika, i, niech mi wolno
tak rzec, wybitnego generała”, a później przyznał, że kampania libijska nie
przebiegała tak, jak na to liczył. Obie strony miały dobre informacje na
temat stanu i celów nieprzyjaciela, ale najczęściej niemieckie materiały
wywiadowcze były ściślejsze i na pewno Niemcy zdobywali je szybciej. Jedną
z przyczyn takiego stanu rzeczy była znajomość „czarnego szyfru”,
wykradzionego przez Włochów z ambasady USA w Rzymie tuż przed
przystąpieniem Stanów Zjednoczonych do wojny.
Amerykanie śledzili bardzo pilnie przebieg walk w Afryce Północnej i już
wcześniej wysłali do kwatery głównej brytyjskiego dowództwa w Kairze
swojego attaché wojskowego, pułkownika Bonnera Franka Fellersa. Brytyj‐
czycy potraktowali go jak przedstawiciela zaprzyjaźnionego kraju
i sojusznika, choć Fellers był w istocie anglofobem. Pozwolono mu
wizytować wszystkie jednostki brytyjskiej armii w Afryce, miał więc okazję
zapoznać się ze wszelkimi silnymi i słabymi stronami Brytyjczyków
i pisywał szczegółowe raporty o ich żołnierzach oraz uzbrojeniu,
rozmieszczeniu wojsk na froncie, a nawet o ich planach. Regularnie
i sumiennie wysyłał te raporty do Waszyngtonu, lecz nie był świadom tego,
że wywiad „Lisa Pustyni” podsłuchuje jego transmisje radiowe nadawane
czarnym szyfrem, a kapitan Seebohm rozszyfrowuje je dla Rommla. Wilhelm
Flicke ze stacji nasłuchowej w Lauf także monitorował transmisje Fellersa;
opisał po wojnie, że Fellers informował szczegółowo o brytyjskich planach
zrzucenia spadochroniarzy w pobliżu głównych lotnisk wojsk Rommla
i zniszczenia pasów startowych. Fellers nadał informację o tym o ósmej
rano, a ta, po rozszyfrowaniu, trafiła na biurko Führera już o 10.30.
Następnie przekazano ją Rommlowi, który miał cały dzień na ostrzeżenie
obrony swoich lotnisk o spodziewanych zrzutach. Oczywiście wspomniana
akcja zakończyła się katastrofalnie dla Brytyjczyków, jeśli nie liczyć jedynego
lotniska polowego, gdzie Niemcy zlekceważyli ostrzeżenie. Rommel istotnie
był energicznym i zdolnym dowódcą Afrika Korps, ale jego wywiad
sygnałowy podwajał osiągane przezeń sukcesy militarne. Ta dobra passa
miała się jednak skończyć. Źródło doskonałych informacji wywiadowczych,
które otrzymywał, wkrótce wyschło, a krążą dwie odmienne wersje historii
o tym, jak Brytyjczycy zorientowali się, że Niemcy przechwytują
i rozszyfrowują raporty pułkownika Fellersa wysyłane do Waszyngtonu.
Rommel za sprawą kompanii Seebohma podsłuchiwał pilnie to, co
dowódcy wojsk brytyjskich i sojuszniczych mieli do powiedzenia na temat
planowanych ataków na niemieckie pozycje, ale, co jeszcze ważniejsze, jego
kompania nasłuchu przechwytywała prawie codziennie raporty Fellersa. Te
transmisje były łatwe do zidentyfikowania, gdyż zawsze poprzedzały je hasła
wywoławcze MILID WASH lub AGWAR WASH. Aby zapewnić sobie możliwie
najlepszy ich odbiór, Seebohm musiał działać maksymalnie blisko
brytyjskich radiooperatorów na froncie. A to dało generałowi Auchinleckowi,
który zastąpił Wavella na stanowisku głównodowodzącego sił brytyjskich na
Bliskim Wschodzie, okazję do zorganizowania ataku na stanowisko
niemieckiej kompanii nasłuchu. Nocą 9 lipca 1942 roku australijski 2/24.
Batalion Piechoty ukradkiem podszedł pod obozowisko tej kompanii. Na
odcinku linii frontu pod Tel el-Eisa Australijczycy po cichu obeszli pozycje
jednego z włoskich batalionów, którego żołnierze mieli strzec niemieckiej
stacji, ale zamiast tego zasnęli. Żołnierze australijscy zaskoczyli więc
Niemców, a po krótkim i zaciętym starciu niemiecka jednostka wywiadu
sygnałowego została „unieszkodliwiona”; alianci wzięli wielu jeńców
i zdobyli większość sprzętu oraz dokumentacji. Kapitan Seebohm został
ciężko ranny i zmarł później w kairskim szpitalu. Była to prawdopodobnie
pierwsza akcja, podczas której wojska Wspólnoty Brytyjskiej weszły
w posiadanie wyposażenia i dokumentów nieprzyjacielskiej jednostki
nasłuchu, dzięki czemu poznały metody działania takich niemieckich
oddziałów. Przydało się to bardzo w skorygowaniu wielu błędów
popełnianych przez brytyjskich radiooperatorów. Zdobyte dokumenty prawie
na pewno zawierały treść przechwyconych transmisji pułkownika Fellersa
oraz, rzecz jasna, egzemplarz księgi kodowej z amerykańskim „czarnym
szyfrem”. Rommel zawdzięczał reputację „Lisa Pustyni” nieustannemu
przechytrzaniu brytyjskich dowódców frontowych, lecz likwidacja jego
kompanii nasłuchowej zbiegła się w czasie z końcem pasma odnoszonych
przez niego zwycięstw. Czy zdobyłby taką sławę bez dokładnych informacji
wywiadowczych, które ciągle otrzymywał? Wiążą się z tym inne pytania: Ilu
brytyjskich żołnierzy poległo w kampanii pustynnej za sprawą
niefrasobliwości Fellersa? Czy – jeśli uznamy za prawdę, że sukcesy
wywiadowcze ośrodka w Bletchley Park skróciły wojnę o dwa lata – nie
przedłużył jej przypadkiem Fellers o te same dwa lata? Pułkownik Fellers
przestał pracować jako attaché wojskowy w lipcu 1942 roku i wrócił do
Stanów Zjednoczonych, gdzie amerykański rząd odznaczył go Krzyżem za
Wybitną Służbę (DSC) za „jasne i precyzyjne raporty”.
Wspomniany wypad Australijczyków doprowadził do odnalezienia
i likwidacji jednego ze źródeł przecieku informacji przesyłanych przez
Fellersa, ale relacje spisane przez Wilhelma Flickego ujawniły także drugie
źródło. Flicke wspomniał, że 27 czerwca 1942 roku jadł w domu śniadanie
i słuchał dla zabicia czasu audycji radiostacji Deutschlandsender. Nadawano
akurat program zatytułowany „Wydarzenia w Afryce Północnej”, w którym
nie zabrakło rozprawy na tematy polityczne i militarne. W relacji Flickego
brak ściślejszych informacji o tej audycji; być może było to fabularyzowane
słuchowisko, a nie rzeczowa dyskusja. W każdym razie jednym z rozmówców
był amerykański attaché wojskowy w Kairze, który opowiadał, jak przesyłał
do Waszyngtonu wyczerpujące informacje o aliantach i jak przechwytywał je
posterunek nasłuchowy armii niemieckiej. Słuchowisko to aż zanadto
kojarzyło się z transmisjami monitorowanymi przez Flickego w jego stacji
niemal na co dzień (a czasem kilka razy dziennie). Zdumiony słuchał więc
w radiu audycji o ważnej tajemnicy wywiadowczej i głowił się, co z tego
wyniknie. Półtorej doby po tej audycji raporty Fellersa się urwały i choć
jednostka nasłuchowa w wojskach Rommla szukała na falach eteru
transmisji, rozpoczynanych od sygnałów MILID lub AGWAR, to czyniła to bez
skutku. Starałem się odnaleźć jakieś potwierdzenie tej historii, ale archiwa
rozgłośni Deutschlandsender uległy zniszczeniu w czasie wojennych nalotów
bombowych. Jeśli jednak kryło się w niej ziarno prawdy, to incydent ten
zasługiwał na miano publicznego ujawnienia ściśle tajnej informacji. Wypada
samemu rozstrzygnąć, która z tych wersji źródła „przecieku” jest bardziej
prawdopodobna.
Operacj a „Torch”
W czasie odwrotu Rommla spod Al-Alamajn, zarówno on sam, jak i OKW
w Berlinie zostali zaskoczeni wielkim desantem alianckich wojsk na
wybrzeżach marokańskim i algierskim w ramach operacji „Torch”
(Pochodnia) – taki kryptonim nadano inwazji sprzymierzonych na francuskie
posiadłości w Afryce Północnej. Flota wydzielona do tej operacji składała się
z ponad pięciuset statków i okrętów; w pierwszym rzucie przewiozła około
73 tysięcy żołnierzy, wraz z bronią i zaopatrzeniem, w tym amunicją,
transportem kołowym i czołgami – i była to największa flota inwazyjna,
znana do tego czasu w dziejach wojskowości. Ponadto operacja „Torch”
została poprzedzona jedną z największych akcji dezinformacyjnych tej wojny,
a nieoczekiwane dla Niemców lądowanie silnego zgrupowania nieprzyjaciela
w Afryce stanowiło dla niemieckiego wywiadu silny cios: szef Abwehry
admirał Canaris nie był w stanie udzielić szalejącemu z wściekłości
Hitlerowi żadnych konkretnych informacji na temat składu i siły alianckich
jednostek desantowych. W istocie czujność Abwehry została uśpiona za
pomocą różnych technik dezinformacji, głównie jednak tych stosowanych
przez wywiad sygnałowy. Wprawdzie nie umknęło uwadze agentów
i informatorów niemieckiego kontrwywiadu wojskowego, że przeciwnik
organizuje wielką flotę inwazyjną do jakiejś operacji – Niemcy nie znali
jednak jej celu. Wyprowadzeniem ich w pole zajął się Komitet 20, którego
nazwa zapisana cyframi rzymskimi (XX) oznacza po angielsku to samo co
double cross (wystawić do wiatru). Zlecono mu utrzymanie w tajemnicy
prawdziwego celu zebrania ta licznej armady. Wspomniany komitet już
wcześniej wyspecjalizował się w działaniach wywiadowczych
i kontrwywiadowczych, a do jego osiągnięć należało ściganie i, czasem,
wciąganie do współpracy niemieckich szpiegów w Wielkiej Brytanii.
Z pomocą takich kontrolowanych agentów wroga Brytyjczycy w dużej mierze
manipulowali szpiegowskimi działaniami Niemców. I przed operacją „Torch”
skłonili w ten sposób niemieckie naczelne dowództwo do przypuszczeń, że
celem desantu będzie Grecja albo Sycylia lub nawet Półwysep Apeniński,
choć najliczniejsi z generałów Wehrmachtu stawiali na aliancką inwazję
w Afryce, sądząc, iż okolice Dakaru staną się przyczółkiem i punktem
wypadowym do dalszych działań zaczepnych. Agencja wywiadowcza
Kriegsmarine dowiedziała się nieco więcej od Abwehry. Niemiecka flotylla,
złożona z kilkudziesięciu U-Bootów, patrolowała akweny od Gibraltaru do
Dakaru, wypatrując na widnokręgu konwojów ze statkami
z nieprzyjacielskim desantem.
Brytyjskie tajne służby wykorzystywały zwerbowanych agentów oraz
nadawane nieprawdziwe komunikaty radiowe do zasugerowania wrogowi,
że wielki konwój z transportowcami z wojskiem wyruszył na północ z Sierra
Leone. Chodziło o konwój SL-125, który w rzeczywistości składał się z wielu
frachtowców z pustymi ładowniami, mających posłużyć za przynętę dla
niemieckiej podwodnej flotylli. Dowództwo Kriegsmarine złapało się na ten
haczyk i natychmiast wydało rozkazy załogom U-Bootów, by opuściły
patrolowane akweny i zaatakowały wspomniany konwój u wybrzeży Afryki
Wschodniej – Niemcy zatopili trzynaście jednostek tego konwoju. Tymczasem
główne zgrupowanie alianckie prześlizgnęło się niezauważenie przez
Cieśninę Gibraltarską i dotarło do brzegów Afryki Północnej, tracąc zaledwie
jeden transportowiec. Wojska amerykańskie wylądowały 8 listopada 1942
roku, spodziewając się przyjaznego powitania ze strony Francuzów: do
owego czasu Stany Zjednoczone utrzymywały z rządem w Vichy dobre
stosunki. Jednakże francuska piechota morska stawiła zacięty opór
w Algierze i Oranie, choć o wiele słabszy w Casablance. Francuscy dowódcy
w koloniach północnoafrykańskich często zawdzięczali swoje stanowiska
marszałkowi Pétainowi, naczelnikowi stojącemu na czele rządu w Vichy,
i nie byli pewni, jak zareagować na wyokrętowanie żołnierzy armii
amerykańskiej. Kilka dni po alianckim lądowaniu w Afryce Północnej Hitler
rozkazał wojskom niemieckim zająć resztę kontynentalnej Francji,
nominalnie niezależnej po klęsce 1940 roku. Ten akt agresji sprawił, że
francuscy dowódcy w afrykańskich koloniach uznali się za zwolnionych
z odpowiedzialności przed Pétainem i na całym algierskim wybrzeżu
ogłoszono zawieszenie broni. Operacja „Torch” okazała się największym od
chwili wybuchu wojny fiaskiem Abwehry, a Hitler stanął w obliczu sytuacji
strategicznej, której wcześniej nie brał pod uwagę. W istocie pomyślne
lądowanie sprzymierzonych w Afryce stanowiło zapowiedź jego ostatecznej
klęski na froncie afrykańskim.
Afrika Korps (do tego czasu rozbudowany w Panzergruppe Afrika,
a następnie w Grupę Armii „Afrika”) znalazł się w kleszczach między
brytyjską 8. Armią na wschodzie a brytyjsko-amerykańskimi wojskami
inwazyjnymi na zachodzie. Mając za sobą morze, DAK, choć w potrzasku, nie
składał broni. Zadał dotkliwy cios świeżym, nie najlepiej wyszkolonym
i zbyt pewnym siebie oddziałom amerykańskim na przełęczy Kasserine,
a niemieckie dowództwo liczyło na wbicie klina miedzy Amerykanów
i Brytyjczyków, jednak wojska anglosaskie powoli otrząsnęły się
z początkowych niepowodzeń. Wtedy Rommel zwrócił się przeciwko 8. Armii
Montgomery’ego, zaprawionej już w afrykańskich bojach, i utracił w czasie
tej zaczepnej kontrakcji wiele ze swoich czołgów. Był to początek końca
Afrika Korps, a brytyjska Pustynna Grupa Dalekiego Zwiadu przedarła się
przez góry i oskrzydliła niemieckie pozycje na Linii Mareth, ostatniej
afrykańskiej rubieży DAK.
Kampania na pustyni skończyła się wraz z kapitulacją ćwierci miliona
żołnierzy „osi” – dla porównania pod Stalingradem do niewoli dostało się
nieco ponad 90 tysięcy żołnierzy niemieckich i z armii sojuszników Rzeszy.
„Miękkie podbrzusze »osi«”, jak Churchill określił południowe wybrzeża
Europy, miało się jednak okazać zaskakująco twarde. Pustynna kampania
była rodzajem wojennego poligonu, sprawdzianu angloamerykańskiej
współpracy i militarnej sprawności. Ponadto Brytyjczycy właśnie tam
dorobili się armii, zdolnej do pobicia Niemców ich własnym orężem,
i odebrali przy okazji wiele cennych lekcji. Przede wszystkim zrozumieli, jak
wielkie znaczenie ma dobre współdziałanie lotnictwa z wojskami lądowymi,
jednak najważniejszą z nauk było zapewne uznanie przez armię nowej
„broni”, jaką był i jest wywiad wojskowy. Wyżsi rangą oficerowie zarówno
wojsk brytyjskich, jak i amerykańskich uznali różne aspekty działań
wywiadowczych za coś, czym można i należy się kierować w prowadzeniu
walki z nieprzyjacielem.
ROZDZIAŁ 10
Front rosyj sk i
Naczelne Dowództwo Wehrmachtu (OKW) niechętnie zapoznawało się
z danymi wywiadowczymi, które były niezgodne z jego przekonaniami.
W największym stopniu dowiódł tego przebieg kampanii rosyjskiej na
wschodzie. Relacje pułkownika Randewega, który kierował niemieckimi
jednostkami nasłuchu w południowym sektorze frontu wschodniego tuż przed
rozpoczęciem operacji „Barbarossa” w czerwcu 1941 roku, dowodziły, iż
niemiecki wywiad radioelektroniczny odtworzył dokładnie obraz stanu Armii
Czerwonej i radzieckich sił powietrznych na progu wspomnianej kampanii.
Abwehra ustaliła, że radzieckie lotnictwo wojskowe w przypadku wojny
zdoła wystawić około 10 tysięcy samol otów, a radziecki przemysł lotniczy
stać było na produkcję znacznej liczby nowych płatowców. Jednakże sztab
główny Luftwaffe odrzucił takie oszacowania i stwierdził, iż Sowieci mieli
około 3000 samolotów, a strat nie uda im się tak łatwo uzupełnić. Do
takiego optymizmu przyczyniło się wzięcie do niewoli pewnego kapitana
radzieckich sił powietrznych, który wydał Niemcom klucz do szyfrów
używanych przez radzieckie lotnictwo. Dzięki temu pułki myśliwskie
Luftwaffe zestrzeliły ponad setkę radzieckich samolotów w ciągu zaledwie
dwóch tygodni walk powietrznych nad Mińskiem. Wprawdzie Rosjanie po
paru tygodniach wprowadzili nowy szyfr, ale do tego czasu ponieśli
kolosalne straty. W trakcie miesiąca od chwili rozpoczęcia operacji
„Barbarossa”, to jest niemieckiego uderzenia na ZSRR, Niemcy zestrzelili
i zniszczyli na lotniskach ponad 3000 maszyn przeciwnika, który jednak
nadal dysponował znaczną liczbą samolotów. Podawane przez jednostki
frontowe zestawienia wzbudziły w tej sytuacji wątpliwości niemieckiego
naczelnego dowództwa, które zdecydowało się na zliczenie faktycznej liczby
wraków strąconych radzieckich płatowców. Kontrola ta przyniosła dość
nieoczekiwane wyniki – okazało się mianowicie, że liczba 3000 zestrzeleń
była poważnie zaniżona. W lipcu przygotowano zatem nowe zestawienie, na
którego podstawie OKW uznało zniszczenie 6233 samolotów radzieckich.
Wszystko to wskazywało na cokolwiek lekceważące nastawienie dowództwa
niemieckiego do nierzadko bardzo wnikliwych informacji wywiadowczych
zgromadzonych przez Abwehrę.
W istocie Hitler podejrzewał kadrę niemieckiego wywiadu
i kontrwywiadu wojskowego o poglądy antynazistowskie i, choć byli to
zdeklarowani niemieccy patrioci, miał w pewnej mierze rację, co stawiało
pracowników Abwehry w niezręcznej, a czasem i niebezpiecznej sytuacji.
Najbardziej podejrzliwie odnosił się do admirała Wilhelma Canarisa, szefa
Abwehry i siatki szpiegowskiej Wehrmachtu, lecz wśród mniej znanych
osobistości, które musiały mieć się na baczności, był także Wilhelm Flicke,
czołowy kryptolog niemieckiego wywiadu sygnałowego. Nieustanne
wzmianki w dokumentach sporządzanych przez Flickego na temat
oczywistych niedociągnięć i błędów dowództwa Wehrm achtu w prowadzeniu
działań wojennych zakrawały niemal na prezentowanie wywrotowej postawy.
Jednakże uparte lekceważenie prognoz stawianych przez wywiad prowadziło
do sytuacji, która musiała wpływać na postawę Flickego i jego kolegów po
fachu. Wśród niemieckiej ludności dało się wyczuć zaniepokojenie inwazją na
radziecką Rosję, o czym milczały niemieckie środki przekazu, ściśle
kontrolowane przez Ministerstwo Propagandy. Rzucenie trzech milionów
żołnierzy Wehrmachtu – prawie połowy stanu liczebnego sił zbrojnych
Hitlera – na bezkresne rosyjskie obszary zostało poprzedzone zapewnieniem
sobie współudziału w tej operacji sojuszników Rzeszy. Finowie (którzy po
wojnie zimowej z ZSRR mieli z Sowietami rachunki do wyrównania)
wystawili osiemnaście dywizji, Rumuni szesnaście, Włosi skierowali na front
wschodni trzy dywizje, kolejne trzy Słowacy, a nieliczne wojska wysłali do
walki na wschodzie także Węgrzy i Chorwaci. Ta zbieranina żołnierzy
i maszyn miała zaatakować Armię Czerwoną, której kadra oficerska dobrze
zdawała sobie sprawę z zagrożenia ZSRR przez Niemcy. Jednakże Stalin aż
do 22 czerwca 1941 roku nie chciał o nim słyszeć, mimo iż nawet Churchill,
dysponujący informacjami zdobytymi w ramach wywiadowczego programu
Ultra, ostrzegał go przed przygotowaniami Wehrmachtu do operacji
„Barbarossa”.
Prawie dwieście dywizji Armii Czerwonej stacjonujących w pobliżu
zachodniej granicy Niemcy odrzucili lub rozbili w pierwszej fazie ofensywy.
Radziecka łączność działała słabo jeszcze przed tą napaścią, a środki
bezpieczeństwa podczas komunikowania się drogą radiową zaniedbywano,
tak że jednostki nasłuchu w armii niemieckiej bez trudu ustaliły skład
i liczebność radzieckich formacji frontowych. Z końcem września 1941 roku,
po wstrząsie związanym z początkowymi klęskami, system łączności w Armii
Czerwonej zaczęto usprawniać, jednak w pierwszej fazie walk Sowieci
stracili wielu doświadczonych radiooperatorów, a także mnóstwo sprzętu
łącznościowego – ten ostatni był na ogół przestarzały i szykowano się do
jego wymiany na nowszy. Od początku wojny na froncie wschodnim radziecki
przemysł zbrojeniowy zaczął pracować nadzwyczaj wydajnie, zasilając Armię
Czerwoną taką ilością broni i innego sprzętu, że po pewnym czasie obrońcy
zapewnili sobie pod tym względem wyraźną przewagę. Po wyjściu z szoku
wywołanego przez zagony niemieckich formacji pancernych przystąpiono też
do wprowadzenia dyscypliny w zakresie radzieckiej łączności radiowej.
Inaczej rzecz się miała z niemiecką łącznością radiową, gdyż od początku
kampanii wschodniej zapotrzebowanie na radiooperatorów, a zwłaszcza na
analityków zajmujących się oceną zdobywanych informacji wywiadowczych,
zwiększyło się dziesięciokrotnie. Doświadczony personel był przytłoczony
nawałem zadań w szybko rozbudowywanej służbie nasłuchowej, a to
prowadziło do fatalnych pomyłek w oszacowaniach przekazywanych OKW.
Niemcy wydali na przykład komunikat, z którego treści wynikało, że doszło
do rozkładu jednolitej struktury dowodzenia w Armii Czerwonej, a ta
rzekomo miała się rozpaść na izolowane grupy wojsk, których działań nikt
nie koordynował. W rzeczywistości było na odwrót; opór na froncie
rosyjskim tężał, czego jednak nie dostrzegali nowi, niedoświadczeni
kryptolodzy z niemieckich stacji nasłuchowych. Frontowe stacje tej służby
przechwytywały to, co błędnie uznawano za oznaki bezładu w łączności
radiowej wojsk radzieckich, podczas gdy w istocie w ugrupowaniach
przeciwnika zaprowadzano dyscyplinę. Kiedy Rosjanie zadbali
o zabezpieczenie swojej łączności, Niemcy rejestrowali coraz mniej
transmisji i radiostacji, stąd też ich konkluzja, że organizacja radzieckich
wojsk szła w rozsypkę. Było inaczej. Hitler zakładał, rozpoczynając krucjatę
przeciwko bolszewizmowi, że opór ludności i armii ZSRR szybko się
załamie, a siły antykomunistyczne wystąpią i udzielą pomocy najeźdźcom.
Okazało się to fałszywym przypuszczeniem, gdyż Rosjanie słusznie uznali
Niemców za agresorów, którym przeciwstawili się z całą mocą, przystępując
do udziału, jak to się określa w rosyjskiej literaturze historycznej, w Wielkiej
Wojnie Ojczyźnianej.
Po stronie niemieckiej przyjmowano, że rosyjscy żołnierze walczą
przymuszani do tego przez komisarzy politycznych, którzy stali za nimi
z bronią w ręku i w ten sposób utrzymywali linię frontu. W rezultacie Hitler
z radością zapoznał się z raportami o załamaniu się Armii Czerwonej
i w wystąpieniu do narodu niemieckiego oznajmił: „Wróg został pobity i już
nigdy nie powstanie”. Następnie oświadczył:
Japoni a
Japonia zaatakowała posiadłości amerykańskie pod koniec 1941 roku,
decydując się na czynne wystąpienie w wojnie po stronie „osi”. Japończycy
rozwijali swe tradycje w dziedzinie kryptologii już od XVII wieku, niemniej
jednak ich służby wywiadowcze nie sprostały zadaniu, jakie przed nimi
postawiono w początkowym stadium wojny z koalicją aliancką. W okresie
międzywojennym japońska służba wywiadowcza została podzielona na dwie
sekcje – Tokko, cywilną, współpracującą między innymi z Ministerstwem
Spraw Zagranicznych, oraz Kempei, zajmującą się wszelkimi sprawami
natury wojskowej. Służby kryptologiczne japońskiej armii w latach
dwudziestych korzystały z pomocy polskich doradców, natomiast specjalistów
wywiadu sygnałowego we flocie wojennej tego kraju szkolili instruktorzy
z Royal Navy jeszcze w latach trzydziestych. Po wybuchu wojny potrzeby sił
zbrojnych w zakresie technik stosowanych przez wywiad radioelektroniczny
potraktowano priorytetowo, a Japończycy mogli w tym czasie liczyć na
pewną pomoc ze strony włoskich i niemieckich kryptologów. Do 1943 roku
Amerykanie nie potrafili odszyfrowywać większości kodowanych japońskich
depesz, co sprawiło, iż na progu wojny USA nie były świadome celów
japońskej polityki i strategii. W tym arcyważnym okresie strona
amerykańska zapewne nie pojęła też do końca, na ile radziecko-japoński
pakt o nieagresji wpłynął na plany militarne Japonii. Wspomniany pakt
stanowił rodzaj gwarancji, że ZSRR nie weźmie udziału w konflikcie
zbrojnym na Oceanii i nie zaatakuje Japonii. I był to decydujący czynnik
w decyzji premiera Tojo o zaatakowaniu Amerykanów i Brytyjczyków
w strefie Pacyfiku, chociaż Niemcy twardo obstawali przy tym, aby
sprzymierzeńcy z „osi” konsultowali się zawczasu przed zawarciem przez
któregoś z nich podobnego paktu. Niesubordynację Japonii surowo
wypomniano wezwanemu do berlińskiej siedziby Ministerstwa Spraw
Zagranicznych Rzeszy ambasadorowi Kurusu. Kiedy Amerykanie zaczęli
łamać japońskie szyfry, pozyskiwane z takiego źródła informacje odegrały
rolę w przebiegu i wyniku wielu działań na Oceanie Spokojnym, zwłaszcza
bitwy o Midway. Historycy oceniają, że przystąpienie Japonii do wojny po
zawarciu paktu o nieagresji z Sowietami przedłużyło czas trwania tego
globalnego konfliktu zbrojnego o mniej więcej rok i przyczyniło się do utraty
przez Brytyjczyków ich posiadłości kolonialnych w Azji Południowo-
Wschodniej.
Japończycy okazali się mniej skuteczni od Niemców, a nawet od Włochów
w posługiwaniu się wywiadem radioelektronicznym w zmaganiach
wojennych. Od 1937 roku walczyli ze źle wyszkoloną i słabo uzbrojoną armią
chińską w Chinach i Mandżurii. W czasie owych walk z Chińczykami nie
dostrzegali potrzeby znaczniejszego usprawnienia swoich służb
wywiadowczych, lekceważąc zwłaszcza kwestię bezpieczeństwa meldunków
radiowych. Niemcy postępowali nader dwuznacznie w sferze współpracy ze
swoimi japońskimi sprzymierzeńcami na polu wywiadowczym, szczególnie
gdy chodziło o kwestie związane z wywiadem sygnałowym. W negocjacjach
z Niemcami kluczową rolę odgrywał Hiroshi Oshima, poprzednik Kurusu na
stanowisku japońskiego ambasadora w Berlinie, dyplomata o towarzyskim
usposobieniu, wywodzący się z kręgów wojskowych, lubiany przez
niemieckich decydentów, zwłaszcza przez admirała Canarisa. We wrześniu
1940 roku Niemcy, Włochy i Japonia podpisały tak zwany pakt trzech,
w którym uzgodniono również podjęcie współpracy wywiadowczej przez
sygnatariuszy tego układu. Gdy jednak cele militarne Niemiec i Japonii
przestały być zbieżne, próby współdziałania wywiadów tych krajów się
rozmyły. Kiedy Hitler uderzył na Związek Radziecki w czerwcu 1941 roku,
nie był specjalnie zainteresowany tym, by Japonia zaatakowała ZSRR od
wschodu (obawiając się zapewne perspektywy opanowania przez
Japończyków rozległych obszarów syberyjskich). Jego japońscy sojusznicy
uważali zresztą, że ich głównym przeciwnikiem nie była radziecka Rosja,
lecz Stany Zjednoczone, i dążyli przede wszystkim do zajęcia zamorskich
posiadłości Wielkiej Brytanii w Azji i na Oceanii oraz Holenderskich Indii
Wschodnich (dzisiejszej Indonezji). Jednakże japońskim negocjatorom bardzo
przy tym zależało na zdobyciu kluczy do amerykańskich i brytyjskich
szyfrów, złamanych wcześniej przez Niemców, i domagali się ich od swoich
sojuszników. Flicke wspominał, że Japonii obiecano owe klucze oraz
wsparcie w innych kwestiach kryptologicznych. Berlin postawił wszakże
warunek: Japonia otrzyma taką pomoc, jeżeli niezwłocznie przystąpi do
wojny z Wielką Brytanią i Ameryką. Oshima wysłał do Tokio kilka długich
radiotelegramów, a wszystkie one zostały przechwycone i rozszyfrowane
przez Niemców, więc w Berlinie dobrze wiedziano, co ich partnerzy z Tokio
myślą i piszą. Zwlekanie strony japońskiej sprawiło, że Niemcy zaczęli
tracić cierpliwość i postawili Japończykom ultymatywne żądanie: „teraz albo
wcale”. Japończycy odpowiedzieli, że to niemożliwe „bez szyfrów oraz
dostępu do treści rozmów telefonicznych między Churchillem a Rooseveltem
oraz ścisłej współpracy [z Niemcami] w dziedzinie kryptologii”. Po
spełnieniu takiego żądania japoński rząd zgodził się wypowiedzieć wojnę
Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym, a Japończycy zajęli się
planowaniem ataku na amerykańską flotę w Pearl Harbor, który przeprowa‐
dzili 7 grudnia 1941 roku, dokładnie w czasie, kiedy niemiecka ofensywa
w Rosji utknęła w śniegach pod Moskwą.
Parę miesięcy przed tym atakiem umiarkowany japoński premier Konoe
ustąpił ze stanowiska, zastąpiony przez bardziej „jastrzębiego” generała Tojo,
który domagał się od USA i Wielkiej Brytanii zniesienia embarga na
sprzedaż ropy naftowej i złomu żelaznego Japonii. Embargo takie okazało
się bardzo skuteczne, a Japonii zaczęło dotkliwie brakować ropy, którą
Amerykanie eksportowali do popieranych przez siebie Chin. Japonia żądała
też od USA zgody na rozszerzenie jej handlu na Indie Wschodnie, ale
zarówno Ameryka, jak i Wielka Brytania widziały w tym wyzwanie rzucone
anglosaskiej dominacji w tym regionie świata. Rządy obu tych krajów uznały
taką perspektywę za nie do przyjęcia, a w tej sytuacji japońska flota
lotniskowców oraz siły lądowe podjęły przygotowania do zaatakowania
zamorskich posiadłości amerykańskich i brytyjskich. Tojo nie wiedział
jednak, że właśnie w tym czasie Amerykanie zaczęli już odczytywać
japońskie depesze dyplomatyczne i domyślać się zamiarów polityków
z Tokio, choć z przechwyconych zaszyfrowanych wiadomości nie wynikało
jasno, kiedy i gdzie Japończycy uderzą. W trakcie miesięcy poprzedzających
atak na Pearl Harbor amerykańskie stacje nasłuchu na Hawajach
rejestrowały wzmożoną aktywność radiową na japońskich okrętach, które
płynęły na południe, w kierunku Hongkongu i Malajów. Zamiar
zaatakowania przez to morskie zgrupowanie celów w Azji Południowo-
Wschodniej wydawał się oczywisty, jednak przeczyła temu pozycja japońskiej
floty lotniskowców. Flota japońska przestrzegała ciszy radiowej przez trzy
tygodnie, co poważnie zaniepokoiło admirała Kimmela, głównodowodzącego
amerykańskiej Floty Pacyfiku, który domagał się uściślenia pozycji okrętów
potencjalnego przeciwnika.
Pierwszymi Amerykanami, którym się to powiodło, było paru żołnierzy
wypróbowujących nowe urządzenie radarowe w niedzielny poranek na plaży
hawajskiej wyspy O’ahu. (W tym czasie radary dobrze znano już w krajach
toczących zmagania w Europie, ale stanowiły nową technologię
w amerykańskich siłach zbrojnych). Na prymitywnym monitorze ujrzeli
powietrzną armadę 350 myśliwców, bombowców i samolotów torpedowych
lecących ku Pearl Harbor, by tam zaatakować i zadać poważne straty
amerykańskiej Flocie Pacyfiku. Wspomniani dwaj żołnierze zameldowali
o tym, co zobaczyli, do centrum informacyjnego armii, ale powiedziano im
tam, żeby się nie denerwowali, gdyż pewnie zauważyli klucz samolotów
lotnictwa US Navy, który wzbił się w powietrze bez powiadomienia o tym
centrum. Było to pierwsze i najbardziej poważne nieporozumienie
w kontaktach między służbami łączności amerykańskich sił zbrojnych, a tego
rodzaju wpadki miały krzyżować poczynania alianckiego wywiadu
elektronicznego na Oceanie Spokojnym.
Celem ataku była nie tylko baza w Pearl Harbor. Cesarska flota japońska
zademonstrowała swoją sprawność także w nagłych uderzeniach na okręty
Royal Navy. Zajęte przez Japończyków w następnych miesiącach terytoria
w Holenderskich Indiach Wschodnich, na Malajach i Filipinach i opanowanie
tamtejszych lotnisk umożliwiło japońskiemu lotnictwu naloty nawet na
miasta Darwin i Broome w Australii oraz zatopienie wielu okrętów. Złożona
z mniej nowoczesnych okrętów brytyjska Flota Wschodnia pod dowództwem
Jamesa Somerville’a operowała na Oceanie Indyjskim, a na początku
kwietnia 1942 roku odebrała meldunek o planowanym japońskim ataku na
Cejlon (Sri Lankę). Admirał Somerville dysponował siłami morskimi, które
nie mogły sprostać japońskiej flocie admirała Nagumo, z czego brytyjski
dowódca zdawał sobie sprawę, więc za dnia trzymał swoje okręty na zachód
od wspomnianej wyspy. Nocą przemieścił je nieco dalej na wschód, gdzie, jak
liczył, mogło się udać zaskoczyć Japończyków. Informacje, które mu
przekazano, okazały się jednak nieścisłe; floty japońskiej nadal nie było
widać, a okrętom Somerv ille’a kończył się zapas paliwa. Musiał zawrócić do
bazy, wtedy jednak do admirała dotarł meldunek załogi jednego
z samolotów, z którego wynikało, że japońskie siły uderzeniowe płyną
w kierunku Cejlonu, ale znajdują się za daleko, by okręty Somerville’a
zdołały je przechwycić. Dwa krążowniki, które wcześniej wydzielił ze swego
zgrupowania i które znajdowały się w pobliżu Cejlonu, zostały zatopione
przez japońskie lotnictwo, a Kolombo, główny port i stolica Cejlonu, stała się
celem ataku ponad stu samolotów, choć nalot ten nie unieruchomił owego
portu. W porcie tym znajdował się wcześniej brytyjski lotniskowiec HMS
Hermes, który, kiedy podniesiono alarm, wyszedł w morze, lecz niebawem
został wykryty przez samoloty z pokładów japońskich lotniskowców Akagi,
Hiryu i Soryu i zatopiony przez bombowce nurkujące wraz z towarzyszącym
mu niszczycielem HMS Vampire. Był to jedyny poważniejszy wypad
Japończyków na Ocean Indyjski, niemniej jednak ciosy zadane przez nich
Brytyjczykom koło Cejlonu i pod Kuantanem (w zachodniej części Morza
Południowochińskiego) sprawiły, że minęło sporo czasu, zanim Royal Navy
zdołała przejść do działań zaczepnych na tamtych wodach.
Japoński wywiad sygnałowy nie przystąpił do wojny zupełnie
nieprzygotowany, lecz w istocie jego gotowość pozostawiała wiele do
życzenia. W ciągu kilku lat Japończycy opracowali maszynę szyfrującą
i zbudowali kilka jej wariantów, a początkiem tych starań było nabycie przez
japońskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych maszyny Enigma w 1936 roku,
którą poddano następnie pewnym modyfikacjom. W ten sposób zbudowano
maszynę szyfrującą Purple. Analiza jej szyfrów zapisała się w historii
amerykańskiej kryptologii w latach wojny na Pacyfiku w podobny sposób, jak
maszyna Enigma wpisała się na zawsze w dzieje kryptologii brytyjskiej.
W rzeczywistości złamanie kodu Purple było wspólnym, brytyjsko-
amerykańskim osiągnięciem, do którego przyczyniła się sekcja japońska
ośrodka w Bletchley Park. Rozwój tej owianej legendą japońskiej maszyny
szyfrującej postępował stopniowo, a każda jej kolejna wersja była coraz
bardziej skomplikowana. Ten etapowy proces dopomógł amerykańskim
deszyfrantom w zrozumieniu jej mechanizmu, gdyż byli w stanie analizować
poszczególne stadia – od prostszego szyfru Red do bardziej złożonego Purple.
Ułatwiło to odkrycie sekretów maszyny Purple, choć jej szyfr złamano
ostatecznie dopiero w 1943 roku. Do tego czasu informacje na temat składu
i ruchów sił japońskich alianci ustalali wyłącznie za pomocą urządzeń
namiarowych oraz analizy liczby nieprzyjacielskich radiogramów,
monitorowanych niemal na bieżąco. Nie było to tak nieefektywne, jak może
się wydawać, gdyż za sprawą wspomnianych technik Amerykanom
z wywiadu sygnałowego udało się osiągnąć taki sukces, jak wykrycie
i zlokalizowanie konwoju morskiego przewożącego dwie japońskie dywizje
piechoty z Szanghaju do Nowej Gwinei. Konwój ten został przechwycony
przez „wilcze stado” amerykańskich okrętów podwodnych, które prawie
całkowicie zniszczyły to japońskie zgrupowanie transportowców z wojskiem
na pokładzie.
Pacyfik i Oceania stanowiły naturalną arenę walk morskich, a główne
bitwy zostały tam stoczone przez pancerniki i lotniskowce, żeglujące po
rozległych akwenach – lecz był także inny aspekt tych zmagań. Brytyjskie
i amerykańskie okręty podwodne odegrały pierwszoplanową rolę w atakach
na japońskie statki towarowe, kursujące pomiędzy niewielkimi wyspami
z zaopatrzeniem dla swoich garnizonów. Zatopiły bardzo wiele tych
jednostek. Alianci powoli likwidowali sieć morskich szlaków
zaopatrzeniowych, która oplatała rozległe japońskie imperium w podobny
sposób, jak niemieckie U-Booty usiłowały zdusić Wielką Brytanię. W chwili
wybuchu wojny z Japończykami Amerykanie mieli silną flotę podwodną,
złożoną z okrętów trzech głównych typów: jednostek klasy S (starszych
okrętów z lat dwudziestych, niezbyt przystosowanych do dalekomorskich
operacji na Pacyfiku), dużych okrętów podwodnych klasy Nautilus, dość
powolnych i wykorzystywanych głównie do ukradkowego przewozu
zaopatrzenia, broni i ludzi na wysepki Oceanu Spokojnego, oraz okręty typu
Gato. Jednostki klasy Nautilus współdziałały z formacją Coastwatchers,
której agenci, ulokowani na tysiącach atolów Oceanii, pracowali dla US
Navy, meldując za pomocą krótkofalowych radiostacji o przepływających
w pobliżu ich punktów obserwacyjnych japońskich statkach i okrętach.
Z kolei amerykańskie jednostki klasy Gato wzięły na siebie główny ciężar
tych walk, których cel stanowiło wyczerpanie przeciwnika poprzez
zatopienie setek japońskich statków. Początkowo wadliwe torpedy utrudniały
to zadanie, podobnie jak w przypadku U-Bootów, które w latach 1939–1940
borykały się z analogicznym problemem; jednak mechanizm amerykańskich
torped szybko usprawniono. Brytyjskie okręty podwodne, które stacjonowały
w bazie Trinkumalaja (na Cejlonie), gdzie mój ojciec przesłużył późniejsze
lata wojny, wspierały amerykańskie flotylle. Do końca wojny na Pacyfiku
Japończycy stracili statki o łącznej wyporności ponad ośmiu milionów ton,
w tym około 200 transportowców wojska, a zniszczenie ich floty handlowej
przesądziło o klęsce zadanej japońskiemu cesarstwu.
Na Pacyfiku kartami atutowymi obu stron konfliktu były lotniskowce,
a operujące z ich pokładów samoloty docierały tam, gdzie nie mogły
dolecieć maszyny z baz lądowych; okręty tego typu zmieniły oblicze wojny
na morzach. Od starożytności aż po czasy Nelsona okręty ścierały się
w bitwach morskich na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. Wprowadzenie
lotniskowców spowodowało, że batalie rozgrywały się na znacznie
rozleglejszych akwenach, a zdarzało się, że okręty zmagających się stron nie
znajdowały się w polu widzenia przeciwnika. Na Oceanie Spokojnym do
pierwszej bitwy lotniskowców doszło na początku maja 1942 roku na Morzu
Koralowym, gdy Japończycy podjęli próbę zdobycia bazy wypadowej do
planowanej inwazji na Australię poprzez zajęcie Port Moresby na Nowej
Gwinei. W skład ich sił uderzeniowych, wydzielonych do tej operacji
o kryptonimie „MO”, weszło kilkanaście transportowców z oddziałami
desantu, któremu osłonę powietrzną zapewniały głównie samoloty
pokładowe z lotniskowca Shoho. W pewnej odległości od brzegów Nowej
Gwinei czaiły się dwa duże lotniskowce japońskiej floty, Shokaku i Zuikaku.
Do tego czasu Amerykanie wprawili się już na tyle w działaniach krypto‐
logicznych, że mogli przekazywać admirałowi Nimitzowi, naczelnemu
dowódcy amerykańskiej Floty Pacyfiku, treść przechwyconych
nieprzyjacielskich transmisji ujawniających zamiary japońskiego admirała
Yamamoto. Rozkaz pokrzyżowania planów przeciwnika wydano
zgrupowaniom uderzeniowym TF 17 i TF 11, w których skład weszły między
innymi dwa z największych amerykańskich lotniskowców, USS Lexington
i USS Yorktown. Lotnictwo przeciwników przeszukiwało wody Pacyfiku,
wypatrując nieprzyjacielskiej floty. Japończycy natknęli się na transportowiec
pod eskortą niszczyciela i zatopili obie te jednostki. Z kolei amerykańskie
samoloty wkrótce potem odnalazły na morzu konwój z wojskiem,
zmierzający ku Port Moresby. Już pierwszego dnia amerykańskie bombowce
zniszczyły lekki lotniskowiec Shoko, który miał zapewniać powietrzną osłonę
japońskim transportowcom. Następnego ranka dwie eskadry lotniskowców,
wciąż oddalone od siebie o wiele mil, starły się ze sobą, kierując do ataku
lotnictwo pokładowe. Amerykańskie bombowce nurkujące zaatakowały
Shokaku, i uszkodziły ten okręt, co wyeliminowało go z udziału w walce,
natomiast USS Yorktown został trafiony bombą w trakcie uzupełniania
paliwa w myśliwcach na pokładzie. Niemal w tym samym czasie japońskie
samoloty bombowe i torpedowe zaatakowały USS Lexington, co
doprowadziło do eksplozji oparów benzyny i ostatecznie do zniszczenia tego
okrętu. Bitwa na Morzu Koralowym stanowiła jednak tylko rodzaj wielkiego
preludium do przełomowej bitwy o Midway na Hawajach. W starciu na
Morzu Koralowym Japonia w zasadzie odniosła zwycięstwo, lecz Japończycy
stracili w niej dwa lotniskowce, które mogły rozstrzygnąć na ich korzyść
bitwę o Midway, a jej wynik zniweczył japońskie plany inwazji na Australię.
Pod Midway cesarska flota japońska usiłowała wciągnąć w zasadzkę siły
morskie Nimitza, którego Flota Pacyfiku została znacznie osłabiona
w rezultacie japońskiego ataku na Pearl Harbor, i pokonać je w manewrowej
batalii, w której główna rola przypadła lotniskowcom. Yamamoto
dysponował czterema lotniskowcami oraz kilkoma pancernikami
i krążownikami, natomiast Nimitz miał trzy lotniskowce, w tym uszkodzony
USS Yorktown, siedem krążowników ciężkich i jeden krążownik
przeciwlotniczy. Stawką bitwy była grupa wysp o wielkim znaczeniu
strategicznym, ale Amerykanie mieli pewien atut: ich służba nasłuchu
radiowego zdołała odkryć plany Yamamoto, a dzięki temu flota
amerykańska mogła zadać przeciwnikowi paraliżujący cios. Nimitz,
dysponujący cennymi danymi wywiadowczymi, pochodzącymi
z rozszyfrowanych japońskich radiodepesz, był w stanie skutecznie
kontrować wszelkie posunięcia przeciwnika. Jeszcze przed bitwą, 20 maja,
Yamamoto nadał załogom okrętów swojej floty obszerną dyrektywę, której
treść Amerykanie zdołali odczytać. Kryptolodzy poinformowali Nimitza, że
Yamamoto przeprowadzi główny atak 3 czerwca, poprzedzając go dzień
wcześniej pozorowanym uderzeniem na Aleuty z zamiarem odciągnięcia sił
amerykańskich. Przypuszczano, że zasadniczym celem akcji japońskiej będzie
Midway, chociaż nie udało się tego ustalić na pewno, ponieważ Yamamoto
posługiwał się zakodowanymi nazwami miejsc. AF mogło oznaczać Midway,
niemniej Nimitzowi bardzo zależało na rozstrzygnięciu wszelkich
wątpliwości w tym względzie. Oficer wywiadu jego floty nadał więc sygnał
przy użyciu szyfru, który, jak wiedział, Japończycy już złamali, informując, że
na Midway brakuje pitnej wody. Wkrótce potem przechwycono japoński
meldunek radiowy o tym, że na AF brak wody, zatem cel akcji floty bojowej
Yamamoto stał się jasny.
Trzy amerykańskie lotniskowce, USS Hornet, USS Enterprise oraz
uszkodzony USS Yorktown znajdowały się w Pearl Harbor, a mechanicy
stwierdzili, że naprawy Yorktowna zajmą jeszcze trzy tygodnie. Nimitz dał
im na to trzy dni. Na trzeci dzień USS Yorktown wyszedł w morze wraz
z dwoma pozostałymi lotniskowcami, a Nimitz skierował je tam, gdzie
Yamamoto się ich nie spodziewał – nieco na północ od głównego
zgrupowania sił nawodnych. Amerykanie wyczekiwali, aż Yamamoto
wprowadzi do akcji lotnictwo pokładowe z czterech swoich lotniskowców,
Akagi, Kaga, Hiryu i Soryu – wszystkie one uczestniczyły wcześniej w ataku
na Pearl Harbor. Gdy tak się stało, amerykańskie bombowce nurkujące
pojawiły się nad japońskimi lotniskowcami i zatopiły dwa z tych okrętów,
Akagi i Kaga. Nieco później również Soryu i Hiryu doznały poważnych
uszkodzeń. Yamamoto stracił wszystkie cztery lotniskowce, co zmusiło go do
opuszczenia pola walki i powrotu do Japonii. Bitwa o Midway przyniosła
zdecydowane zwycięstwo Amerykanom, mimo że stracili oni trafiony
torpedą USS Yorktown, który zatonął już po walce, natomiast Japończycy
utracili w niej swoje uderzeniowe siły morskie. Był to koniec japońskich
działań ofensywnych na Pacyfiku; Japończycy po stracie lotniskowców
musieli przejść do obrony.
Wojna na Oceanii i Pacyfiku była krwawa i rozgrywała się na wielkich
przestrzeniach, więc wywiad radioelektroniczny obu stron odgrywał
arcyważną rolę w działaniach z udziałem okrętów i lotnictwa morskiego.
Siły brytyjskie i amerykańskie zatopiły wiele japońskich jednostek
pływających, wysadziły desanty na licznych bronionych przez nieprzyjaciela
wyspach i walczyły w gęstych dżunglach, a w końcu zrzuciły na Japonię dwie
bomby atomowe. Przebieg granicy między Związkiem Radzieckim
i Mandżurią (okupowaną przez Japończyków) był przedmiotem rokowań,
które doprowadziły w 1941 roku do zawarcia radziecko-japońskiego paktu
o nieagresji. Atak Japonii na Pearl Harbor sprawił, że konflikt zbrojny,
ograniczony wcześniej do zmagań w Europie, Afryce Północnej i na
Atlantyku, nabrał ogólnoświatowego charakteru.
Na Sycyl i i i we Wł oszech
W 1943 roku brytyjski generał Alexander przesłał Churchillowi pomyślną
wiadomość: „Sprzymierzeni zapanowali na wybrzeżach Afryki Północnej”.
Najlepsze i zaprawione w bojach wojska brytyjskie paliły się do
kontynuowania walki. Pytanie brzmiało: gdzie i kiedy powinny
przeprowadzić następny desant? Hitler także je sobie zadawał; broniąc
swojego imperium musiał obsadzić wojskiem zbyt rozległe wybrzeża, które
alianci mogli zaatakować. Tak jak wcześniej niemiecka służba nasłuchu
radiowego nie próżnowała, ale alianci wyciągnęli odpowiednie wnioski
z dotychczasowych działań wywiadu sygnałowego i konsekwentnie
przestrzegali ciszy radiowej w czasie poprzedzającym lądowanie na Sycylii.
Z kolei niemieccy dowódcy nauczyli się chronić swoje kompanie nasłu‐
chowe, których w poprzednich latach i miesiącach utracili tak wiele. Kiedy
alianci wylądowali na Sycylii, niemiecką kompanię wywiadu
radioelektronicznego stacjonującą w sycylijskiej miejscowości Marsala wraz
z całym jej sprzętem niezwłocznie ewakuowano przez Cieśninę Mesyńską na
Półwysep Apeniński. Niemal od razu przystąpiła ona ponownie do
monitorowania alianckich radiodepesz w Reggio di Calabria, a gdy
sprzymierzeni znaleźli się po pewnym czasie w kontynentalnych Włoszech,
znowu wycofano ją pod Salerno, a następnie do Rocca di Papa (w Lacjum).
Gdy wojska amerykańskie i brytyjskie uzyskały wyraźną przewagę nad
oddziałami feldmarszałka Kesselringa na Sycylii, ten sprawnie je
ewakuował, jako że tym razem Führer nie wydał, w odróżnieniu od
wcześniejszej kampanii północnoafrykańskiej, katastrofalnego w skutkach
rozkazu zakazującego odwrotu. Ponad sto tysięcy żołnierzy pod rozkazami
Kesselringa przebyło Cieśninę Mesyńską i znalazło się na Półwyspie
Apenińskim. Wdarcie się aliantów do Włoch doprowadziło do upadku rządu
Mussoliniego. Duce został osadzony w areszcie domowym, a sędziwy
marszałek Pietro Badoglio objął urząd premiera. Nowe włoskie władze
rozpoczęły potajemne rokowania pokojowe z aliantami.
Mniej więcej w tym czasie zaczęły się zmieniać jakość nadawanych
transmisji i oceny danych wywiadowczych, gdyż doszło do organizacyjnego
scentralizowania niemieckiej służby nasłuchowej. Radykalna zmiana
procedur dotyczyła też technik namierzania; dostosowano je do potrzeb
radiooperatorów oddziałów prowadzących walki na górzystych terenach
włoskich. Brytyjscy i amerykańscy radiooperatorzy oraz łącznościowcy
stosowali takie same techniki i w efekcie personel niemieckiego nasłuchu
nie potrafił już rozróżniać poszczególnych jednostek, chociaż z rzadka jakieś
określenie zdradzało tożsamość takiego czy innego oddziału frontowego.
Aliancka łączność radiowa ogólnie stosowała takie zabezpieczenia, że na
początku 1944 roku niemiecki nasłuch nie miał większych szans na
rozpoznanie zamiarów czy też porządku bitewnego przeciwnika. W tej
sytuacji niemieccy operatorzy zajęli się analizowaniem transmisji i kodów
RAF-u, które zawsze były łatwiejsze do rozpracowania od tych używanych
przez wojska lądowe. Poza tym Niemcy nie mieli większych kłopotów
z odczytywaniem włoskich radiodepesz i udało im się odszyfrować meldunki
nadane przez włoską marynarkę wojenną, z których jasno wynikało, że Włosi
zamierzają zawrzeć odrębny pokój z zachodnimi aliantami. Jedna z transmisji
nadanych nieostrożnie przez Brytyjczyków zawierała potwierdzenie, że
uzgodniono już warunki włoskiej neutralności. Wkrótce potem Niemcy uznały
Włochów, swoich dotychczasowych sprzymierzeńców, za nieprzyjaciół. Wojska
niemieckie błyskawicznie zajęły Rzym i północną część Włoch, które od tej
pory musiały znosić niemiecką okupację. Aliancka ofensywa na Półwyspie
Apenińskim rozwijała się powoli i mozolnie; stoczono tam wiele zaciętych
batalii, a do najbardziej krwawych należały boje o Monte Cassino. Wiele lat
po wojnie odwiedziłem Monte Cassino i spoglądając tam z tarasu
odbudowanego klasztoru na grzbiet pobliskiego wzgórza, dojrzałem biel
mnóstwa nagrobków poległych żołnierzy, odcinającą się od żywej zieleni
włoskego pejzażu. Alianci bardzo drogo okupili wyzwolenie Włoch.
Kontrwywi ad
Gdy alianci prowadzili walki we włoskich górach, a Sowieci toczyli pancerne
bitwy na rosyjskich stepach, Niemcy musieli przeciwstawić się także
zupełnie innemu nieprzyjacielowi. Ruch oporu w wielu krajach podbitych
przez Wehrmacht uciekał się do wszelkich środków i metod w walce
z okupantem. Partyzanci i bojownicy podziemia kierowali się w tej walce
rozmaitymi pobudkami, od nienawiści do niemieckich żołnierzy i agentów
gestapo, po ideowe zmagania z faszyzmem, prowadzone przez
komunistyczny ruch oporu. Członkowie ruchów podziemnych w niektórych
z okupowanych krajów przejawili talent do prowadzenia działań
wywiadowczych na międzynarodową skalę, gromadząc i przesyłając cenne
informacje, inni działali bardziej lokalnie, lecz prawie w każdym kraju
uczestniczącym w tej wojnie sprawnie operowały służby kontrwywiadowcze.
Obcy szpiedzy i sabotażyści na terytoriach Związku Radzieckiego, Wielkiej
Brytanii czy samych Niemiec byli skutecznie tropieni i unieszkodliwiani
przez agencje bezpieczeństwa. Nieco inaczej wyglądało to w okupowanej
Polsce i Protektoracie Czech i Moraw, a później, od 1940 roku, w Norwegii,
Danii, Holandii, Belgii i północnej Francji, a od roku 1941 także na
Bałkanach i zajętych przez Wehrmacht, rozległych obszarach zachodniej
części ZSRR. W okupowanych krajach zorganizowało się wiele zbrojnych
ugrupowań podziemnych, zawsze mogących liczyć na wsparcie, moralne
i materialne, moskiewskiej lub londyńskiej centrali.
Do najskuteczniejszych metod identyfikacji tych ugrupowań ruchu oporu
należało nasłuchiwanie ich transmisji radiowych, w których meldowały one
o tym, co ustaliły, albo prosiły o wsparcie w postaci broni i ludzi. Abwehra
i gestapo wyspecjalizowały się w takim nasłuchu. Wiele z przedstawionych
dalej informacji zaczerpnąłem z relacji pułkownika de Barry’ego, który był
dyrektorem niemieckiego kontrwywiadu radiowego w latach 1942–1945. Tuż
po wojnie miałem okazję poznać osobiście część jego podwładnych, którzy
służyli pod jego zwierzchnictwem w Berlinie, i chętnie przekazali mi pewne
dokumenty w zamian za papierosy. Radiooperatorzy podziemia nadawali na
ogół do którejś z głównych centrali:
Radzieccy 140
partyzanci
Polska 20
Czechy 2 4
i Słowacja
Norwegia 2 15
Dania 4
Holandia 2 20
Belgia 2 25
Francja 3 2 30
(Paryż)
Zachodnia 20
Francja
Południowa 3 8 50
Francja
Hiszpania 10
Szwajcaria 3 1
Włochy 5 20
Północne
Włochy 8
Południowe
Sardynia
5
i Korsyka
Północna 5
Afryka
Jugosławia 5 25
Węgry 2 2 5
Rumunia 5 2 5
Bułgaria 3 6
Grecja 20
Turcja 2 2
(Stambuł)
Gruzja 2 2
(Tbilisi)
Egipt 1 1
(Kair)
Francj a
Jeszcze przed wybuchem wojny, latem 1939 roku, brytyjski wywiad
przystąpił do organizowania siatki agentów z radionadajnikami w Europie
Zachodniej, a po upływie niecałego roku miejsca, z których nadawali,
znalazły się pod okupacją armii niemieckiej. Ulokowani w odpowiednich
punktach „uśpieni” agenci mieli stanowić zalążek siatki, która w następnym
roku zaczęła się rozrastać, a nowych jej członków przerzucano nocami do
Francji lekkimi samolotami zwiadowczymi typu Lysander albo zrzucano ze
spadochronami; byli oni zaopatrzeni w nowe nadajniki krótkofalowe, za
których pomocą łączyli się z centralą w Anglii. Niemiecka agencja
kontrwywiadu radioelektronicznego zaczęła monitorować meldunki
nadawane przez nieprzyjacielskich agentów z Francji od końca 1940 roku,
a także posłużyła się sprzętem namierzającym do zlokalizowania radiostacji
brytyjskiej centrali. Wilhelm Flicke zrelacjonował, że dzięki namiernikom
ustalono, iż transmisje nadawano z Anglii z punktu na północny wschód od
Londynu, a radiooperatorami w tamtym miejscu byli głównie Francuzi,
Holendrzy i Belgowie. Czy mogło chodzić o Bletchley Park, ośrodek
położony niedaleko miasta Milton Keynes? Transmisje stamtąd oraz
odbierane tam meldunki radiowe w tamtym czasie nie były jeszcze należycie
zabezpieczane; Brytyjczycy przypuszczalnie sądzili, że nieprzyjaciel nie zdoła
namierzyć ich ośrodka, ale było to założenie błędne. W lipcu 1941 roku
Niemcy doliczyli się w okupowanej i nieokupowanej części Francji około 25
alianckich agentów z radionadajnikami, do października tego samego roku
liczba tych nadajników wzrosła już do 56, a aliancka siatka agentów zaczęła
się rozprzestrzeniać na całą Europę Zachodnią.
Tymczasem brytyjska służba specjalna (SIS, znana także jako MI6) czuwała
nad rozbudową tej siatki w okupowanej Francji. Główne jej zadanie polegało
na rozpoznaniu ścisłego porządku bojowego wojsk niemieckich na całym
kontynencie europejskim. W tym celu powołano do istnienia tradycyjną
siatkę szpiegowską. Alianccy agenci mieli rejestrować nieprzyjacielskie
obiekty wojskowe, ruchy i liczebność wojsk oraz meldować o tym wszystkim
londyńskiej centrali – i to dyskretnie, w taki sposób, aby wróg nie
zorientował się, że jest obserwowany.
W lipcu 1940 roku z inicjatywy Winstona Churchilla powstało
Kierownictwo Operacji Specjalnych (SOE), obarczone zupełnie inną misją –
„podpalenia Europy”. Agenci SOE mieli nękać niemieckie służby
bezpieczeństwa, przeprowadzając akcje sabotażowe na kolei i niszcząc sieć
łączności telefonicznej, a więc zmuszając okupanta do ciągłej uwagi. Jak
można się domyślić, wobec tak odmiennych zadań obie te brytyjskie
organizacje ścierały się ze sobą; SIS traktowała SOE jak amatorów, a w SOE
odszczekiwano się, że SIS to agencja skostniała i nieudolna.
W tym samym czasie działające w Londynie rządy na uchodźstwie starały
się ulokować w swoich krajach własnych agentów, podczas gdy rząd brytyjski
chciał utrzymać choćby minimum kontroli nad – czasami diametralnie
różnymi – zamiarami swoich „gości” z obozu sojuszników. Emigracyjne
władze Wolnej Francji stworzyły własną służbę wywiadowczą i same
określiły zasady jej działania pod egidą generała Charles’a de Gaulle’a,
człowieka drażliwego i bardzo konfliktowego. Tajna służba de Gaulle’a, na
której czele stanął major André Dewavrin, nosiła początkowo nazwę Service
de Renseignements (SR), zmienioną w kwietniu 1941 roku na Bureau
Central de Renseignements et d’Action Militaire (BCRAM), w styczniu 1942
roku skróconą do Bureau Central de Renseignements (BCRA) – i pod tą
ostatnią z nazw przeszła do historii.
Skoro w niemal każdym z okupowanych krajów zachodnioeuropejskich
działały rozmaite alianckie agencje wywiadowcze, dążące czasem do
odmiennych celów, musiało to skutkować pewnym chaosem w ich
działaniach. Co gorsza, ugrupowania ruchu oporu na okupowanych terenach
nierzadko bywały ze sobą skłócone lub dochodziło wśród nich do rozłamów,
skupiały bowiem ludzi o różnych poglądach, od komunistów po skrajnych
nacjonalistów, zwalczających się wzajemnie prawie tak samo zawzięcie, jak
walczyły z okupantem. Alianckie służby wywiadowcze operujące w Europie
i poza nią nie stanowiły jednolitej siły, a w zmaganiach z uciekającą się do
różnych podstępów niemiecką Abwehrą czy nieprzebierającymi w środkach
funkcjonariuszami SD i SS często popełniały rażące błędy. Na szczęście dla
Brytyjczyków i ich sojuszników Abwehra także działała w warunkach
niezdrowej konkurencji ze strony innych niemieckich agencji wywiadowczych
i kontrwywiadowczych, a gestapo i SD współzawodniczyły z nią nie tylko na
polu kontrwywiadu, lecz zaczęły też prowadzić akcje poza granicami Rzeszy.
Mimo wszystko strona niemiecka odnotowała w działaniach
kontrwywiadowczych spore sukcesy, zwłaszcza w walce z podziemiem
francuskim i holenderskim.
De Gaulle prowadził swoją szpiegowską wojnę w tajemnicy przed
Brytyjczykami, lecz Niemcy wiedzieli dużo o poczynaniach jego agentów;
francuska BCRA zajęła się organizowaniem własnej tajnej armii, znanej jako
Armeé Secrète. SOE zaopatrywało francuskie podziemie w broń, której część
trafiała do wspomnianej tajnej organizacji. Na jej czele stanął generał
Charles Delestraint (pseudonim „Vidal”), który stworzył rozbudowaną
i złożoną organizację, a jej wpływy rozciągały się na całą Francję. „Vidal”
zorganizował struktury dowódcze, zajmujące się szkoleniem w prowadzeniu
różnorakich podziemnych działań zbrojnych, zakładał składy broni i ośrodki
nadawcze. Prowadził też szeroko zakrojony nabór do tajnej armii de
Gaulle’a, który był dumny z osiągnięć Delestrainta na tym polu. Niestety, do
Armeé Secrète zwerbowano również pewną liczbę agentów Abwehry,
a niektórzy z nich weszli nawet w skład jej kierownictwa we Francji.
Abwehra wiedziała o Armeé Secrète więcej od samego generała de
Gaulle’a, a w odpowiednim czasie Niemcy aresztowali całe jej szefostwo.
Generał Delestraint został stracony w obozie koncentracyjnym Dachau pod
sam koniec wojny; schwytano setki regionalnych dowódców, a wielu innych
musiało pozostawać w ukryciu. Dla francuskiego ruchu podziemnego był to
wstrząs – równie silny jak lepiej znane rozbicie holenderskiego zbrojnego
podziemia w ramach akcji „Biegun Północny”. Jednakże Holendrzy
przeprowadzili po wojnie oficjalne śledztwo w sprawie wielkiej wsypy,
związanej ze wspomnianą akcją, a dokumentacja tego dochodzenia zajęła
kilka grubych, oprawionych w skórę tomów. Francuzi nie zdobyli się na
podobne śledztwo – może mieli za dużo do ukrycia.
Z perspektywy strategicznych celów ruchu oporu w 1943 roku wpadka
Armeé Secrète wywarła dalekosiężny wpływ na alianckie plany lądowania
we Francji, a z drugiej strony stanowiła uskrzydlający sukces dla Abwehry.
W Londynie de Gaulle’a ostro skrytykowano za oczywistą naiwność – tajna
organizacja szpiegowska powinna była być niewielka i działać dyskretnie,
skoro zmagała się z tak groźnym przeciwnikiem jak niemiecki kontrwywiad.
Wobec tej katastrofy główne działania alianckiej siatki szpiegowskiej
przeniesiono do części Francji pod rządami Vichy, gdzie Hiszpania stanowiła
„zapasowe wyjście” – drogę ucieczki w awaryjnej sytuacji. W takiej sytuacji
sprzymierzeni uruchomili radiostacje w Madrycie, Barcelonie i Kartagenie,
skąd kierowano agentami zarówno w okupowanej, jak i nieokupowanej
części Francji. W konsekwencji Abwehra przeprowadziła, we współdziałaniu
z policją Vichy, akcję „Donar” – zorganizowała obławy na te miejsca we
Francji pod rządami Vichy, gdzie nadawały podziemne radiostacje. Według
Wilhelma Flickego tak zwana fala Vichy, czyli masowy napływ
nieprzyjacielskich agentów do nieokupowanej strefy we Francji, sprawiła
Niemcom poważne problemy z przechwytywaniem różnych transmisji, gdyż
te często nadawano na falach, z których korzystały oficjalne władze Vichy. Po
alianckim desancie we Francji, a zwłaszcza po operacji „Anvil” (lądowaniu
wojsk sprzymierzonych na południowym wybrzeżu francuskim), współpraca
kontrwywiadu niemieckiego z francuską policją i jej informatorami
właściwie się urwała. Pomimo to Abwehra kontynuowała swoje działania
kontrwywiadowcze, likwidując niedobitki starej siatki „Vidala” i zadając
kolejny, dotkliwy cios francuskiemu podziemiu w południowej części Francji
(do której w 1943 roku wkroczyły wojska niemieckie). W tym okresie
niemieckiemu kontrwywiadowi przydarzyło się coś, co Flicke określił
mianem niezwykłego incydentu. Niemcy przeniknęli do kilku
nieprzyjacielskich siatek agenturalnych, w tym do organizacji o nazwie
„Sojusz Marsylski”, w której udzielała się pewna młoda kobieta, niezwykle
energiczna, inteligentna i urodziwa. Została schwytana w trakcie rutynowej
łapanki, a miejscowa służba bezpieczeństwa nie zorientowała się, z kim ma
do czynienia. Polecono ją pilnować stacjonującej w okolicy jednostce
Kriegsmarine. Kobieta od razu wpadła w oko strażnikowi, który spędził
z nią miłą noc, lecz zawczasu zapobiegliwie schował w zamykanym na klucz
miejscu całe jej ubranie, aby uchronić się przed jakąś przykrą niespodzianką.
Tymczasem oficerowie Abwehry zobaczyli zdjęcie tej damy i zdali sobie
sprawę, że to poszukiwana i groźna agentka wroga. Gdy jednak nazajutrz
rano znaleźli się w garnizonie jednostki marynarki wojennej, aby zabrać
stamtąd aresztowaną, zastali tam uśpionego strażnika. Agentka ulotniła się
w nocy zupełnie naga i więcej o niej nie słyszano – przynajmniej
w Abwehrze.
Niemcy skojarzyli działania agentów nieprzyjaciela we Francji
z alianckimi przygotowaniami do lądowania w tym kraju. Tuż przed rajdem
na Dieppe zwiększyła się liczba nadawanych przez radio meldunków,
podobnie jak liczba zidentyfikowanych agentów. Aktywność podziemnych
nadajników w całej Francji wzrastała wyraźnie wraz ze zbliżaniem się dnia
wielkiego desantu na północnym wybrzeżu francuskim, a ludność tego kraju
zaczęła się odnosić jeszcze bardziej wrogo do niemieckich najeźdźców.
W niektórych rejonach niemieckie samochody ze sprzętem goniometrycznym
i pelengacyjnym nie mogły bezpiecznie jeździć po drogach i ulicach –
zwłaszcza nocą, kiedy takie pojazdy wyruszały z baz, aby zlokalizować
miejsca, gdzie nadawano transmisje radiowe. Na przełomie 1943 i 1944
roku młodzi mężczyźni uciekali do obozowisk maquis – bojowników ruchu
oporu w południowej Francji. Wśród nich byli ci, którzy zbiegli z gestapo,
oraz patrioci, gotowi walczyć zbrojnie o swój kraj. Te grupy bojowe,
zaopatrywane głównie przez lotnictwo w broń ręczną i sprzęt łącznościowy,
stosowały taktykę walki podjazdowej, nie dając spokoju wojskom
okupacyjnym.
Amerykańscy agenci zaczęli działać we Francji, poczynając od 1942 roku,
i posługiwali się analogicznymi metodami zabezpieczania transmisji
radiowych jak Brytyjczycy. Do czasu operacji „Anvil” przebywali głównie na
południu Francji, a także w Hiszpanii. Kierowano nimi i zaopatrywano ich
przede wszystkim z Algieru w Afryce Północnej, a zwierzchnictwo nad nimi
sprawowało amerykańskie Biuro Służb Strategicznych (OSS) pod świetnym
przewodnictwem generała majora Williama J. Donovana, znanego niemal
wszystkim jako „Wild Bill” (Dziki Bill). Organizacja ta, wzorowana
w znacznej mierze na SOE, odegrała ważną rolę w alianckich
przygotowaniach do inwazji na Francję – zwłaszcza jej południowe wybrzeże,
a także desantów na Sardynii i Korsyce. Po zmasowanym lądowaniu
sprzymierzonych w Normandii Abwehra po cichu opuściła Francję, gdy
latem 1944 roku żołnierze wojsk Wolnej Francji pod dowództwem generała
Leclerca pomknęli szerokimi szosami ku przedmieściom Paryża. Tam
ludność dała wyraz swej euforycznej radości.
Ludzie wylegali setkami na ulice, żeby powitać bohaterów, którzy opuścili
rodzinny kraj cztery lata wcześniej. W tłumie wyróżniali się Francuzi dumnie
obnoszący się z trójbarwnymi opaskami ruchu oporu, choć wielu z nich
w istocie wcale nie walczyło z okupantem. W kronikach filmowych z owego
lata utrwalono obrazy zbitej, skłębionej ciżby idącej powoli przez Pola
Elizejskie w kierunku Łuku Triumfalnego. Na czele tego wiwatującego
zbiorowiska szła wysoka, chuda, sztywna postać – generał Charles de
Gaulle. Nastrój szalonej, bezgranicznej radości w jednej chwili przeobraził
się w panikę, gdy niemiecki snajper zaczął strzelać do tłumu. Kule gwizdały
w powietrzu i wszyscy rozbiegli się w poszukiwaniu schronienia – wszyscy,
z wyjątkiem jednego człowieka: de Gaulle’a, który kroczył bez wahania
w kierunku hotelu Etoile i Łuku Triumfalnego, kiedy wszyscy wokół niego
przypadli do ziemi. Był to jeden z najbardziej przejmujących obrazów tej
wojny.
Bel gi a
W 1940 roku niemieckie detektory nie zarejestrowały żadnej transmisji
nadanej przez alianckich agentów z obszaru okupowanej Belgii, choć istniały
świadectwa ich aktywnej działalności innego rodzaju. Na początku 1941 roku
aresztowanie agenta o nazwisku Martiny, który ukrywał nadajnik pod stosem
węgla w swojej piwnicy, przyniosło radykalną zmianę. Niemcy zdobyli dość
materiałów i dokumentów, aby uzyskać w miarę dokładny obraz
szpiegowskich działań siatki agentów z radionadajnikami, operującej także
na obszarach Francji, Holandii i Luksemburga. Okazało się, że w Belgii było
wiele kappeln (grup agentów), a kraj ten stawał się stopniowo w coraz
większym stopniu terenem akcji podziemnych prowadzonych przez
Brytyjczyków. Masowe aresztowania potwierdziły te zagraniczne powiązania,
a starannie przeprowadzona akcja detekcyjna dowiodła organizowania się
belgijskiego zbrojnego podziemia. Tworzyło ono rozległą siatkę, złożoną
głównie z byłych oficerów belgijskiej armii, zwerbowanych przez SOE.
Abwehra zlikwidowała prawie całą tę siatkę, co dowiodło raz jeszcze, że
takie organizacje są najbezpieczniejsze, kiedy składają się z niewielkich
komórek, które mało wiedzą o sobie nawzajem. Jednak generalnie
podziemne ugrupowania w Belgii działały dość sprawnie, wspomagając
podobne grupy w Luksemburgu i mając też powiązania w Zagłębiu Saary (w
Niemczech), ale na ich poczynaniach odcisnął piętno dramat, jaki rozegrał
się w sąsiedniej, okupowanej Holandii. Agenci alianccy w Belgii uaktywnili
się szczególnie, tak jak we Francji, w przededniu desantu sprzymierzonych
w Normandii, a do londyńskiej centrali docierały informacje o wszystkich
ruchach niemieckich oddziałów wojskowych i służb zaopatrzeniowych,
a faktycznie o wszystkich formacjach Wehrmachtu w Belgii, do szczebla
kompanii. Wszyscy Belgowie wstrzymali oddech, gdy alianckie jednostki
pancerne przemknęły przez granicę francusko-belgijską i dotarły do
Brukseli, witane tam przez rozradowane tłumy. Ludność zabytkowej
belgijskiej stolicy zgotowała uroczyste przyjęcie wyzwolicielom pod
dowództwem marszałka polnego Montgomery’ego, który wjechał do tego
miasta na czele kawalkady czołgów przystrojonych kwiatami. Brytyjczycy,
którzy widywali takie scenki na żywo i w kronikach filmowych, powoli
zaczęli do nich przywykać i spodziewali się równie łatwego wyzwolenia
Holandii – ale tam czekała ich przykra niespodzianka.
Panowie,
Od niedawna usiłujecie robić interesy z Holandią za naszymi
plecami. Uważamy, że to nie fair, wobec naszych długotrwałych
i uwieńczonych sukcesami starań w charakterze waszych jedynych
agentów. Ale mniejsza o to; jeśli tylko zawitacie na [europejskim]
kontynencie, możecie być pewni, że ugościmy was z taką samą
troskliwością i skutkiem jak wszystkich tych, których
podesłaliście nam wcześniej. Do widzenia.
Desant w Normandi i
Na wiosnę 1944 roku niemiecki wywiad odnotował, że doborowe dywizje
brytyjskie i amerykańskie są przerzucane znad Morza Śródziemnego do
Anglii. Amerykańska 82. Dywizja Powietrznodesantowa, która wcześniej
walczyła w południowych Włoszech, „zniknęła z oczu” Abwehrze i Niemcy
nie słyszeli o niej od około trzech tygodni. W jednej z przechwyconych
transmisji nadanych przez radiostację w Anglii wspomniano o pewnym
żołnierzu poszukiwanym przez dziewczynę z Ameryki, którą ten pozostawił
z dzieckiem. Jego numer porządkowy odpowiadał kodowemu oznaczeniu 82.
DPDes, więc łącznościowcy z Abwehry nabrali podejrzeń, iż dywizja ta
znalazła się w Anglii. Jednak niemieckie naczelne dowództwo odniosło się
do tej informacji lekceważąco, gdyż w okolicach Gibraltaru nie zauważano
żadnego transportu morskiego, który mógłby przewozić całą dywizję.
Podkpiwano nawet, że jednostkę tę pewnie przewieziono okrętami
podwodnymi, niemniej jednak dalszy nasłuch wkrótce potwierdził, iż ta
amerykańska dywizja znalazła się w Anglii. Niemcy mogli śledzić ruchy
alianckich okrętów przepływających przez Cieśninę Gibraltarską za pomocą
specjalnych czujników zainstalowanych na hiszpańskim wybrzeżu. Ale
w Abwehrze nie wiedziano, że alianci opracowali technologię
zabezpieczającą przed tymi niemieckimi detektorami, więc brytyjskie statki
i okręty mogły niezauważone przemykać w pobliżu. Brytyjczycy korzystali
z tej technologii tylko w wyjątkowych sytuacjach: na przykład kamuflując rejs
wielkiej armady wyznaczonej do operacji „Torch”, a także w trakcie
przygotowań do desantu w Normandii (a przerzut 82. DPDes stanowił
element tych przygotowań). 82. Dywizja Powietrznodesantowa miała być
jedną z pierwszych formacji przerzuconych do północnej Francji, a fabularną
opowieść o losach innej amerykańskiej dywizji powietrznodesantowej, 101.,
stanowił znany telewizyjny miniserial Kompania braci. Niemieckie
urządzenia detekcyjne śledziły przebieg lądowania aliantów w Normandii,
poczynając od drugiego dnia operacji desantowej, a niemieckie naczelne
dowództwo zdołało zidentyfikować 95 procent nieprzyjacielskich jednostek
zaokrętowanych na statki i barki desantowe w angielskich portach. Po
tygodniu walk w Normandii Niemcy byli już w stanie precyzyjnie określić
alianckie siły na normandzkim przyczółku, czerpiąc te informacje wyłącznie
z nasłuchu radiowego, gdyż rozpoznanie lotnicze nie wchodziło w grę –
alianci niepodzielnie panowali w powietrzu.
Wilhelm Flicke zdał relację z nasłuchu alianckiej aktywności radiowej
w trakcie wielu ćwiczeń poprzedzających właściwą operację desantową;
Niemcy poznawali nieprzyjacielskie procedury, jednak nie mieli pojęcia,
kiedy i w jakim miejscu nastąpi alianckie lądowanie. Nie zaobserwowali,
aby przeciwnik nadawał więcej radiodepesz aż do dnia poprzedzającego
dzień desantu, ani także nie odnotowali żadnych prób radiowej
dezinformacji, ale, wedle późniejszych raportów, wojska pierwszej fali
alianckiego desantu wyruszyły w morze bardzo szybko i sprawnie.
W rzeczywistości 6 czerwca 1944 roku, czyli w dniu rozpoczęcia przez
sprzymierzonych akcji inwazyjnej, niemieckie naczelne dowództwo zostało
zaskoczone zupełną ciszą radiową. Niemieckie radiostacje na francuskim
wybrzeżu ustaliły zawczasu specjalne procedury w wypadku spodziewanego
nieprzyjacielskiego desantu, szykując się do ewakuacji w głąb lądu przy
kontynuowaniu działań nasłuchowych i nawet ich wzmożeniu. Wszystkie
jednostki nasłuchu miały przerwać monitorowanie mniej ważnych obszarów,
takich jak Irlandia, Portugalia, Hiszpania i Brazylia, a przekazywanie
przechwytywanych radiodepesz miało przebiegać bez większych perturbacji.
Wprawdzie alianckie naloty powietrzne zakłóciły funkcjonowanie niemieckiej
łączności, co nieznacznie opóźniło składanie meldunków wywiadowczych,
jednak przećwiczony już awaryjny plan działania sprawił, że raporty
z przechwyconych transmisji napływały nieprzerwanie do OKW. Łączność
radiowa pracowała, mimo niszczenia kolejnych radiostacji przez
przeciwnika. Warto przytoczyć w tym miejscu opis akcji niemieckiej służby
wywiadu nasłuchowego, pozostawiony przez generała Alberta Prauna,
dowodzącego niemieckimi jednostkami nasłuchu w Norm andii:
Zamach na Hi tl era
W 1943 roku stawało się już coraz bardziej oczywiste, że Niemcy
przegrywają wojnę. Jednak Hitler i jego nazistowscy zausznicy nie chcieli
tego przyznać, przed sobą i przed innymi, choć w Wehrmachcie coraz
liczniejsi oficerowie i żołnierze dobrze pojmowali, że ostateczna klęska jest
nieuchronna. Liczni wyżsi rangą oficerowie wojsk lądowych snuli plany
zamachu na Hitlera nawet w okresie największych sukcesów armii
niemieckiej w Europie i Afryce Północnej w latach 1940–1941. Podjęto nawet
kilka nieudanych prób pozbawienia Führera życia – spaliły one na panewce
z powodu problemów natury technicznej. Jedna z podłożonych bomb nie
wybuchła w samolocie, w którym Hitler leciał nad Rosją. Do głównych
ośrodków tych antyhitlerowskich spisków należała centrala Abwehry, gdzie
admirał Canaris dyskretnie osłaniał swojego zastępcę, generała Hansa
Ostera, uwikłanego po uszy w plany zabójstwa Führera. Jak wiadomo
z historii, 20 lipca 1944 roku spiskowcy podłożyli bombę pod stołem
w pomieszczeniu, w którym Hitler i jego generalicja nadal roili marzenia
o panowaniu w Europie – mimo że wtedy już dni Trzeciej Rzeszy były
policzone.
Pułkownik von Stauffenberg uruchomił czasowy zapalnik bomby
umieszczonej w teczce i pozostawił ją pod stołem w kwaterze głównej Hitlera
w „Wilczym Szańcu” w Rastenburgu (Gierłoży koło Kętrzyna) w Prusach
Wschodnich, gdzie Führer prowadził kolejną naradę. Dziesięć minut później
kwas strawił osłonę miedzianego detonatora, a potężna eksplozja silnego
ładunku wybuchowego rozerwała ściany drewnianego baraku, w którym
odbywała się ta narada. Von Stauffenberg widział z daleka ten wybuch i,
przekonany, że Führer nie mógł przeżyć, niezwłocznie poleciał do Berlina,
aby tam spotkać się z pozostałymi spiskowcami. Ci zaczęli zajmować gmachy
rządowe w stolicy, lecz dowiedzieli się, że Hitler przeżył zamach i pała
żądzą zemsty. Wódz rozkazał Himmlerowi i jego SS zaaresztować nie tylko
konspiratorów, ale także każdego, kogo podejrzewano o nielojalność wobec
Führera. Ludzie Himmlera aresztowali ponad 7000 osób, w tym wielu
wojskowych wysokiej rangi. Niemal 5000 z nich stracono lub
represjonowano. Wśród ofiar znalazł się również generał Fellgiebel,
przełożony i przyjaciel Wilhelma Flickego. Fellgiebel został powieszony
wraz z wielu innymi spiskowcami w trakcie krwawej czystki, która
wzbudziła grozę wśród Niemców – tych na eksponowanych i pomniejszych
stanowiskach.
W atmosferze wszechobecnej w upadającej Trzeciej Rzeszy podejrzliwości
ukarano nie tylko osoby powiązane z tym zamachem. Allen Dulles, szef
placówki CIA w Szwajcarii, donosił prezydentowi Rooseveltowi, że „okres
działalności niemieckich tajnych służb zbliża się ku końcowi”. Miał rację;
Himmler i jego podwładni z SS triumfowali z powodu upadku Abwehry i jej
szefa, admirała Canarisa. Ludźmi, którym szczególnie zależało na
zniszczeniu Canarisa, byli SS-Brigadeführer Walter Schellenberg z SD oraz
jego zwierzchnik Ernst Kaltenbrunner, mający nad sobą tylko Himmlera.
Obydwaj zajęli się pilnie reorganizowaniem służb bezpieczeństwa i ich
struktur, mimo że Trzecia Rzesza stała już w obliczu nieuchronnej klęski, ale
potrzebowali jeszcze dowodu, ostatecznie obciążającego Canarisa. I zdobyli
go w dość niezwykłych okolicznościach, za sprawą „herbatki u Frau Solf ”.
Pani ta była wdową po byłym niemieckim ambasadorze w Japonii, a także
antynazistką, znaną z urządzanych przyjęć, z których jedno odbyło się pod
koniec września 1943 roku z udziałem jej „zaufanych” przyjaciół. Wśród nich
znalazł się pewien młody szwajcarski lekarz, który słuchał podszytych
goryczą i głęboką niechęcią do nazistów rozmów i niezwłocznie zameldował
o nich na gestapo, co pociągnęło za sobą falę aresztowań. W Berlinie i wielu
różnych miastach Europy strach obleciał nawet tych, którzy tylko przelotnie
znali się z panią Solf, gdyż jej przyjaciele znaleźli się w niebezpieczeństwie.
Złe wieści wkrótce dotarły do Stambułu, gdzie Erich Vermehren i jego
piękna arystokratyczna żona, hrabina Elisabeth von Plettenberg, działali
jako ważni agenci Abwehry. Oboje dostali rozkaz stawienia się w Berlinie
i udzielenia stosownych wyjaśnień. Niezwłocznie zatelefonowali do ludzi
z SIS w ambasadzie brytyjskiej, prosząc o udzielenie pomocy – a Brytyjczycy
przewieźli ich ukradkiem do bezpiecznego Kairu. Krążyły pogłoski o tym, że
zabrali ze sobą klucz do niemieckiego szyfru dyplomatycznego, a także
wiele innych sekretów. Hitler wpadł na wieść o tym w szał i pieklił się na
wiarołomstwo Abwehry. Jedna z osób z kierownictwa Abwehry, generał
Oster, należała do czołowych spiskowców, a sama Abwehra nie
zaalarmowała na czas OKW o alianckich przygotowaniach do operacji
„Torch” i desantu w Normandii. Rozczarowani do nazizmu agenci uciekali
z tonącego okrętu, jakim była Trzecia Rzesza, a wśród niemieckiego
przywództwa zapanowało przekonanie, że Abwehra to organizacja
skorumpowana do cna, a wszyscy jej agenci i pracownicy to zdrajcy.
W lutym 1944 roku Führer oficjalnie rozwiązał Abwehrę i polecił
Schellenbergowi z SD podporządkowanie kontrwywiadu wojskowego tajnym
służbom kierowanym przez SS. W istocie w pierwszych latach wojny
Abwehra działała dosyć skutecznie na rzecz Niemiec, przedstawiając oceny
sytuacji militarnej i ekonomicznej, które były zbyt obiektywne, aby Hitler
mógł je zaakceptować, a ich rozpowszechnienie zakrawałoby wręcz na akt
zdrady. Admirał Canaris, który stał na czele Abwehry, został początkowo
pozostawiony w spokoju, co było dość zaskakujące, ponieważ gestapo
zgromadziło liczne świadectwa jego nielojalności wobec Führera i partii
nazistowskiej, za co zazwyczaj szybko trafiało się do obozu koncentracyjnego
lub przed pluton egzekucyjny. Chwilowo Canarisa skierowano na synekurę
w tak zwanym Urzędzie ds. Handlu i Wojny Gospodarczej, a Schellenberg
urzeczywistnił swoje marzenia o objęciu kierownictwa niemieckiego
kontrwywiadu. Wcielił niedobitki Abwehry do SD, w dziedzinie wywiadu
wojskowego wytworzyła się w Niemczech próżnia, a służby wywiadowcze SS
przedstawiały Hitlerowie takie oceny, które mu odpowiadały. W tej sytuacji
Wehrmacht, a zwłaszcza niemieckie wojska lądowe, pozostały do końca
wojny poniekąd „ślepe”, pozbawione analiz wywiadowczych sytuacji
militarnej, na których wcześniej można było się opierać
w przygotowywanych planach. Ostatecznie gestapo zastukało do drzwi
admirała Canarisa, którego uwięziono w obozie koncentracyjnym we
Flensburgu; powieszono go tam po torturach 9 kwietnia 1945 roku – na dwa
tygodnie przed wyzwoleniem obozu i miesiąc przed zakończeniem wojny.
Koni ec woj ny
Wilhelm Flicke wspominał dezorganizację i chaos na szczytach władzy
w Rzeszy w końcowych dniach jej istnienia i wpływ takiego stanu rzeczy na
działania organizacji wywiadowczych. Poszukiwania zdrajców
i zaprowadzenie terroru doprowadziły do urządzania pokazówek w wojsku,
a oficerowie i żołnierze starali się udowodnić, że pilnie wypełniają swe
obowiązki. Koniec wojny w Niemczech w maju 1945 roku był katastrofą,
gdyż rozpadły się tam wszelkie struktury społeczne. Sam pamiętam, jak
młodzi i starzy Niemcy czytali informacje na skrawkach papieru
przyczepione do tablic ogłoszeniowych na stacjach kolejowych, próbując
odnajdywać członków rodzin, zaginionych w obłędnej wojennej zawierusze.
Pamiętam dobrze dwójkę dzieci, które przewędrowały wraz matką pół
Niemiec i dotarły do Berlina, aby odszukać ciotkę, na której pomoc liczyły.
Ich matka zmarła w przydrożnym rowie, a zagubione dzieci nie potrafiły
znaleźć adresu wśród leżących w ruinach domów i ulic i błąkały się
bezradne. Kraj uległ zupełnemu rozkładowi, a jako taki porządek zaczęto
tam przywracać dopiero w 1947 roku. Przestały istnieć niemieckie siły
zbrojne; żołnierze w złachmanionych mundurach wracali do zburzonych
miast i domów, w których nie było już ich bliskich. Były personel
Wehrmachtu i Abwehry wspominał, jak ich jednostki szły w rozsypkę,
a sztaby i dowództwa nadal wydawały bezsensowne rozkazy oddziałom
wojsk lądowych i Luftwaffe, które po wkroczeniu aliantów do Rzeszy
praktycznie już nie istniały. Biura zbombardowanych gmachów przy
Bendlerstrasse w Berlinie opróżniono tuż przed wjazdem radzieckich
czołgów do miasta, a wtedy chaos osiągnął swoje apogeum. Strzępy
dokumentów niemieckich służb wywiadowczych wiatr rozwiewał na
berlińskim bruku.
Natrafiałem na takie papiery i transkrypcje przechwyconych meldunków
radiowych walające się w kałużach na podłodze betonowego bunkra
w berlińskiej dzielnicy Spandau, w tym świadectwa najtajniejszych dokonań
niemieckiej służby wywiadu sygnałowego z minionych czterech lat.
Niemieckie służby wywiadu radioelektronicznego zostały zniszczone, czy
raczej rozpadły się w warunkach takiej dziejowej hekatomby, że wraz z nimi
przepadły źródła, które umożliwiłyby odtworzenie prawdziwej historii
Abwehry. Relacje osób, które przeżyły, a podczas wojny służyły
w niemieckim wywiadzie sygnałowym, oraz pewne ocalałe dokumenty,
zachęciły mnie mnie do napisania niniejszej książki.
Nowy początek
W latach drugiej wojny światowej rządy amerykański, brytyjski i radziecki
współpracowały ze sobą, gdyż przyświecał im wspólny cel pokonania
nazistowskich Niemiec. Do czasu niemieckiej kapitulacji w 1945 roku w tych
zmaganiach z nazistami ponosiły wielkie straty. I choć sprzymierzonym
zależało przede wszystkim na ostatecznym zwycięstwie, to między
koalicjantami nieustannie dochodziło do nieporozumień. Po zwycięstwie
w wojnie światowej alianci zaczęli się kierować własnymi interesami,
a Związek Radziecki stawiał swoim byłym partnerom tak twarde żądania, że
pojawiło się ryzyko wybuchu nowego konfliktu zbrojnego. Stanowiło to
zaskoczenie zwłaszcza dla Amerykanów, którzy uznali się za
nieprzygotowanych do starcia z Sowietami i nie dysponowali nawet
poważnymi danymi wywiadowczymi na temat siły i organizacji Armii
Czerwonej, stanu gospodarki ZSRR oraz ewentualnego poparcia, jakiego
udzieliłyby Moskwie kraje wschodnioeuropejskie w razie konfrontacji
Zachodu ze Związkiem Radzieckim. Jednak Amerykanom nadarzyła się
sposobność przejęcia pod swój nadzór dużej siatki szpiegowskiej,
zorganizowanej do działań przeciwko ZSRR, co okazało się jednym
z największych wyczynów wywiadowczych doby nowożytnej.
Niemiecki generał (do grudnia 1944 roku pułkownik) Reinhard Gehlen był
kierownikiem wydziału Obce Armie Wschód (Fremde Heere Ost), czyli
antyradzieckiej centrali szpiegowskiej prowadzącej działania w strefie frontu
wschodniego. W styczniu 1945 roku został wezwany do Hitlera, i była to, jak
się okazało, jego ostatnia wizyta w Kancelarii Rzeszy. Niechętna reakcja
Führera na słowa Gehlena – Hitler nie zamierzał przyjąć do wiadomości
raportu o beznadziejnym położeniu Niemców na wschodzie – przekonała go,
że powinien zacząć działać na własną rękę. Opór stawiany przez wojska
niemieckie miał się niebawem załamać, a koniec wojny zbliżał się wielkimi
krokami. Powróciwszy do swojej kwatery głównej w Zossen koło Berlina
(wcześniej znajdowała się ona w Giżycku), polecił swojemu personelowi
przygotować się do ewakuacji na wypadek nadejścia Armii Czerwonej. Wydał
polecenie posegregowania dokumentacji na tę mniej ważną, przeznaczoną do
spalenia, i ważniejszą – te ostatnie dokumenty miano uwiecznić w trzech
kopiach na mikrofilmach i umieścić w szczelnych metalowych pojemnikach.
Gdy radzieckie czołgi dotarł y nad Odrę, Gehlen i jego sztabowcy wyjechali
na zachód, w górskie rejony Bawarii, gdzie naziści początkowo planowali
bronić się do końca w tak zwanej Twierdzy Alpejskiej. Sam Gehlen nie
zamierzał stawiać oporu Anglosasom, lecz poddał się Amerykanom i już
w niewoli został przesłuchany przez generała Edwina Silberta
z amerykańskiego kontrwywiadu wojskowego (CIC). Silberta interesowały
operacje Abwehry prowadzone w latach wojny, ale Gehlen nie chciał wracać
do historii i złożył władzom amerykańskim propozycję dotyczącą przyszłej
współpracy. W czasie tego przesłuchania to on częściej zadawał pytania
Silbertowi, niż odpowiadał na te, które ów mu stawiał.
Biuro Służb Strategicznych (OSS) było w latach wojny główną
amerykańską agencją szpiegowską, jednak nie miało swoich agentów
w radzieckiej Rosji, choć stosunki między USA i ZSRR już zaczynały się psuć
– a Gehlen o tym wiedział. Jego mikrofilmy zawierały szczegółowe
informacje dotyczące istniejącej siatki agentów, mających doświadczenie
w gromadzeniu danych wywiadowczych na temat radzieckich sił zbrojnych.
Gehlen zaoferował stronie amerykańskiej informacje o ówczesnym stanie
Armii Czerwonej. Umożliwił generałowi Silbertowi pobieżne zapoznanie się
ze swoją dokumentacją na temat Rosji, wraz z opisem radzieckich organizacji
wywiadowczych i niektórych z ich tajemnic. I już w ciągu tygodnia
niemieckiemu generałowi oddano do dyspozycji biuro w kwaterze
amerykańskiego wywiadu wojskowego we Frankfurcie nad Menem. Miał
tam opracować plan rozbudowania nowej siatki szpiegowskiej w tych
europejskich krajach, które znalazły się w strefie wpływów Związku
Radzieckiego. Oficerowie amerykańskiego wywiadu zaczęli się zgłaszać do
Gehlena z różnorakimi sprawami. Treść dokumentów z jego mikrofilmów
potwierdziła prawdziwość jego zapewnień. To jednak nie wszystko. Nikt nie
orientował się lepiej od Gehlena, że tego rodzaju informacje wywiadowcze
bardzo szybko się dezaktualizują i starzeją. Zaczął więc nawiązywać
kontakty ze swoimi agentami pozostawionymi na wschodzie, aby uzyskać
odpowiedzi na natarczywe pytania Amerykanów o aktualną sytuację
w tamtym regionie Europy. I już niebawem napływał od ludzi z jego siatki
strumień informacji, które, jak się okazało, odpowiadały pilnym potrzebom
amerykańskiego wywiadu. Waszyngton wyraził zainteresowanie tą
inicjatywą i niedługo potem zaproszono tam Gehlena do przedyskutowania
tego, co było potrzebne do sformowania siatki wywiadowczej do działań za
żelazną kurtyną. Gehlen postawił kilka warunków, a jednym z nich było, że
sam miał pokierować taką organizacją i sztabem, który odpowiadałby
bezpośrednio przed nim. Twierdził uparcie, że nie będzie działał
w sprzeczności z interesami Niemiec; Gehlen był antynazistą, ale przy tym
niemieckim patriotą – co zresztą można było powiedzieć także o Canarisie
oraz wszystkich spiskowcach powiązanych z zamachem na Hitlera
przeprowadzonym w 1944 roku. Gehlen zażądał również tego, aby po
odzyskaniu suwerenności przez Niemcy jego organizacja została
podporządkowana nowemu niemieckiemu rządowi.
Amerykanie przystali na wszystkie te warunki i finansowali nową
Organizację Gehlena (Gehlen Organisation), zasilając ją rocznie czterema
milionami dolarów, co okazało się bardzo dalekowzroczną inwestycją
w warunkach nadciągającej zimnej wojny. Gehlen zorganizował swoją nową
kwaterę główną w Monachium, gdzie pomieścił swój stale rozbudowywany
personel, i przystąpił do werbowania ludzi z licznego grona byłych agentów
oraz byłych pracowników niemieckiego wywiadu. Wciągnął nawet do
współpracy byłych członków esesowskiej Sicherheitsdienst (SD),
a Organizacja Gehlena wywalczyła swoje miejsce na międzynarodowej
arenie wywiadowczej. Do jej głośnych wyczynów należało wprowadzenia
swojego człowieka do grona współpracowników Ernsta Wollwebera, szefa
wschodnioniemieckiej komunistycznej agencji wywiadowczej. Organizacja
Gehlena działała najaktywniej zapewne w czasie berlińskiego mostu
powietrznego, gdy agenci informowali o niemal wszystkich aspektach życia
w Niemczech Wschodnich i pozostałych krajach wschodnioeuropejskich.
Właśnie w owym czasie zetknąłem się osobiście z niektórymi jej członkami,
a wiele ich wspomnień trafiło na karty niniejszej książki. Dla Org (tak
nazywali w skrócie tę agencję należący do niej ludzie) pracował również
Wilhelm Flicke, jako podwładny głównego kryptologa z wydziału SIGINT,
doktora Heutenheina. Wywiad zachodnioniemiecki rozwinął swoją
działalność, gdy utworzona trochę wcześniej CIA (amerykańska Centralna
Agencja Wywiadowcza) podporządkowała w 1948 roku Org, nadal
z Gehlenem u jej steru, władzom Niemieckiej Republiki Federalnej.
Początkowo jej siedziba znajdowała się koło Monachium, a niebawem
kanclerz Konrad Adenauer wydał zgodę na rozszerzenie zakresu jej
kompetencji. Wspomniana agencja rozwinęła się z komórki wywiadu
wojskowego we wczesnym okresie zimnowojennym w organizację zajmującą
się gromadzeniem wszelkich informacji o życiu codziennym w Europie
Wschodniej i poza nią. Zachodnioniemiecka Federalna Służba Wywiadowcza
(Bundesnachrichtensdienst; BND), działająca pod taką nazwą od 1956 roku,
jest dziś uznawana za czołową na świecie organizację tego rodzaju; korzysta
z umiejętności i doświadczeń zdobytych podczas wojny w zakresie
wewnętrznego i zagranicznego wywiadu radioelektronicznego oraz stosuje
najbardziej wyrafinowane techniki zdobywania informacji. Adenauer
i wszyscy kolejni jego następcy doprowadzili do rozbudowy niewielkiej
agencji wywiadowczej w narzędzie polityki gospodarczo-wojskowej, które
dopomogło w odzyskaniu przez Niemcy czołowej pozycji we współczesnym
świecie.
Zakończenie
Prawdziwy wpływ i znaczenie wywiadu sygnałowego w czasie jest trudny do
ocenienia, o czym sam miałem okazję się przekonać. Walczące strony nie
wiedzą, w jakim stopniu udaje im się osiągać sukcesy w zmaganiach
wywiadowczych z przeciwnikiem, najczęściej aż do czasu zakończenia działań
wojennych – a niekiedy prawda wychodzi na jaw dużo później. Powiada się,
że kolosalny wysiłek ośrodka w Bletchley Park skrócił drugą wojnę
światową o kilka lat – ale świadectwa na poparcie tej teorii zaczęły
wychodzić na jaw po upływie ponad trzydziestu lat od chwili zakończenia
tego konfliktu. Wypadałoby też przynajmniej wspomnieć o agencjach
wywiadowczych innych państw, ażeby należycie oszacować siły
zaangażowane w wojenną konfrontację wywiadów sygnał owych (SIGINT).
Personel wywiadu radioelektronicznego w całej Europie, a w istocie na
całym świecie, dokładał wszelkich starań, aby w latach obu wojen
światowych łamać nieprzyjacielskie szyfry oraz zapewnić sobie przewagę
wywiadowczą nawet w okresie pokoju. Niektórzy z tych kryptologów
rozpoczęli swój staż w tajnej służbie kajzerowskich Niemiec podczas
pierwszej wojny światowej i pozostali w wywiadzie w czasie rządów Hitlera
do końca drugiej wojny. W służbie niemieckiej Abwehry udzielali się równie
długo jak Alastair Denniston z zespołu z Bletchley Park pracował na tym
polu dla Brytyjczyków. Miałem sposobność poznać niektórych weteranów
Abwehry i zaprzyjaźnić się z nimi po zakończeniu drugiej wojny światowej;
poświęciłem dużo czasu na słuchanie i czytanie ich wspomnień. Dzięki temu
zyskałem pełniejszy obraz różnych działań ludzi z wywiadu sygnałowego
Wehrmachtu, którzy starali się przejrzeć zamiary przeciwników, analizując
poczynania swoich odpowiedników z alianckiego SIGINT w latach
światowego konfliktu zbrojnego.
Najpełniejszych informacji o niemieckich osiągnięciach i sukcesach w tej
dziedzinie dostarczyło dochodzenie TICOM, przeprowadzone przez aliantów
bezpośrednio po wojnie. W rzeczywistości nie było to dochodzenie ani też
śledztwo, lecz pilne poszukiwania owoców pracy niemieckich naukowców
i nowych rodzajów broni opracowanych przez uczonych oddających swe
usługi nazistom. Zespół alianckich kryptologów zajmował się szukaniem
i gromadzeniem nowatorskich urządzeń, kodów i technik, którymi Abwehra
– a ściślej spadkobiercy tej organizacji – zamierzała się posługiwać, nim
plany te zniweczyło zakończenie wojny. Innowacje wprowadzone przez
niemiecką służbę sygnał ową były spóźnione, podobnie jak większość
ówczesnych typów nowoczesnego niemieckiego uzbrojenia – po prostu
pojawiły się za późno, aby wpłynąć na ostateczny rezultat konfliktu.
Wynikało to z błędnego osądu Hitlera, który po zwycięskiej kampanii
francuskiej w 1940 roku wydał rozkaz przerwania prac rozwojowych nad
technologiami, których wdrożenie zająć miało ponad dwa lata – spodziewał
się bowiem krótkiej, zwycięskiej wojny. Niektóre typy tych nowych,
najczęściej nieprzetestowanych należycie urządzeń i technologii były bardzo
udane i mogły zapewnić niemieckiemu wywiadowi sygnałowemu znaczną
przewagę nad aliantami – ale Niemcy nie wykorzystali tego sprzętu
odpowiednio szybko. Większość wspomnianych nowatorskich „patentów”
została z końcem wojny przejęta albo przez Sowietów, albo przez zachodnich
aliantów; w każdym razie informacje na ich temat utajniono wraz
z nastaniem zimnej wojny. Ale to już temat na inną opowieść.
Historia niemieckiego wywiadu sygnałowego w czasie wojny i w latach
wcześniejszych wyłoniła się z długich rozmów z weteranami tej służby,
którzy opowiadali o swoich doświadczeniach i przeżyciach w wywiadzie
wojskowym w latach wojennych. Jako kombatanci wyrażali przekonanie, że
należy im się uznanie ich osiągnięć, co najmniej dorównujących sukcesom
analogicznych służb alianckich w wojnie wywiadów – a już wtedy,
bezpośrednio po zakończeniu wojny, uważałem to za postawę logiczną
i uzasadnioną. W istocie, słuchając ich relacji, miałem wrażenie, iż
większość z nich traktowała siebie jako zwycięzców w wojnie w eterze –
ostateczne fiasko, jak sądzili, było skutkiem niedostatecznych sił, jakimi
dysponował Wehrmacht, i należytych sposobności do wykorzystania
zdobytych informacji wywiadowczych. Na pewno tak właśnie przedstawiały
się sprawy w późniejszej fazie wojny, ale do tego czasu zarysowała się już
dominacja wywiadu alianckiego, wypracowana dzięki programowi Ultra
i zdobyciu sekretu Enigmy. Coraz bardziej nieliczni niemieccy weterani,
z którymi utrzymywałem kontakty w powojennych latach, ze zdumieniem
i niedowierzaniem odnosili się do stopniowo ujawnianych tajemnic
brytyjskiej kryptologii. Dziś fakt, że Brytyjczycy sprawniej zmobilizowali
swoich kryptologów i przeważali nad Niemcami w dziedzinie kryptoanalizy,
jest już powszechnie uznawany, ale zaraz po zakończeniu wojny brakowało
oficjalnie opublikowanych świadectw, które to potwierdzały. Cykl książek
o dziejach ośrodka w Bletchley Park, które zaczęły się ukazywać, podważył
przeświadczenie byłych niemieckich kryptologów o tym, że w latach wojny
zachowywali przewagę nad personelem alianckiego SIGINT. Jednak
informacje o osiągnięciach analityków z Bletchley Park oraz o tym, na ile
niemiecki wywiad radioelektroniczny ustępował sygnałowemu wywiadowi
alianckiemu, łatwo wprowadzającemu w błąd niemieckie naczelne
dowództwo (które poniekąd nie chciało wierzyć w fakty), pojawiały się
stopniowo. Zapoznanie się z materiałami „dochodzenia” przeprowadzonego
przez TICOM oraz z innymi dokumentami dostępnymi obecnie (choć pewna
ich część nadal jest utajniona) dowodzi niezbicie, że to Niemcy przegrały
wojnę wywiadów sygnałowych, a Brytyjczycy i ich sojusznicy odnieśli w niej
zwycięstwo.
Gdy moi znajomi, weterani Wehrmachtu, zaczęli w końcu poznawać
prawdę o przebiegu tych zmagań, sam zrozumiałem źródło ich
niegdysiejszego przeświadczenia o tym, iż kod Enigmy oraz inne niemieckie
szyfry z czasów wojny były nie do złamania. Pojąłem, że ich zapewnienia
o wielkiej sprawności w posługiwaniu się maszynami szyfrującymi
i korzystaniu z systemów zabezpieczania meldunków radiowych, wyrażane
z takim przekonaniem, nie były tak zupełnie bezpodstawne. Naczelne
dowództwo niemieckich sił zbrojnych dowiadywało się stale, że niemieckie
szyfry nie zostały złamane przez nieprzyjaciela, co nasunęło OKW błędny
wniosek, iż cały niemiecki system łączności wojskowej jest odporny na
wrogą penetrację – choć sceptycy w to powątpiewali, ale tylko po cichu
i w prywatnym kręgu. Wymagałoby wielkiej odwagi zasugerowanie, że
niemiecka łączność radiowa na najwyższych szczeblach działa wadliwie, gdyż
w nazistowskiej Rzeszy za błędy i niedopatrzenia zazwyczaj karano surowo.
Starzejący się weterani niemieckiej służby sygnałowej, z którymi przez lata
utrzymywałem kontakty, szukali pocieszenia w fakcie, że przynajmniej na
szczeblu taktycznym przechwytywanie i rozszyfrowywanie nieprzyjacielskich
transmisji przez niemieckich radiooperatorów zasługiwało na wysoką ocenę.
I tu mieli rację, ponieważ wywiad sygnałowy frontowych związków
operacyjnych i jednostek Wehrmachtu, od szczebla grup armii w dół,
spisywał się bardzo dobrze do samego końca działań wojennych. Do
najważniejszych osób z tej grupy weteranów wywiadu sygnałowego należał
Wilhelm Flicke, z którym się zaprzyjaźniłem i którego opracowania cytuję
wielokrotnie w niniejszej książce. Właśnie Flicke przedstawił alternatywną
historię informacyjnego „przecieku”, którego źródłem były raporty
pułkownika Bonnera Fellersa z armii amerykańskiej. Odbiegające od tych,
które zadomowiły się w oficjalnej historii, relacje o tym, jak Amerykanie
wysyłali do Waszyngtonu radiodepesze o stanie i dyspozycji wojsk brytyjskich
w Afryce Północnej, są ważne dla badaczy drugiej wojny światowej. A jednym
z głównych powodów ostatecznego zwycięstwa aliantów w wojnie wywiadów
radioelektronicznych był między innym i fakt, że okazali się bieglejsi od
swoich przeciwników w sztuce dezinformacji; dlatego właśnie działania
wywiadowcze zawsze mają złożony charakter i nie poddają się
jednoznacznym ocenom.
Inny ze znanych mi osobiście weteranów niemieckiej służby sygnałowej,
Wolfgang Schrader, zapytany o wady niemieckiego wojennego systemu
kodowania i łączności radiowej, wdał się w ogólnikowe rozważania na temat
zalet i wad wywiadu. I wymienił cztery zasady, którymi powinna się
kierować skuteczna jednostka wywiadu wojskowego: zaufanie, współpraca,
dobra organizacja i obiektywizm.
Zaufanie jest niewątpliwie potrzebne, nie tylko w analizowaniu
nieprzyjacielskich działań i zamiarów, ale także w przydzielaniu zadań,
a nawet w samej koncepcji służby wywiadowczej. Zaufanie do przywódców
odgrywało w Rzeszy ważną rolę i na pewno Hitler okazałby się lepszym
dowódcą, jeśliby należycie kierował swoim wywiadem. W rzeczywistości nie
dość, że nie dowierzał swoim agencjom wywiadowczym, to faktycznie je
lekceważył i pomniejszał ich znaczenie, kierując się w tym pobudkami
politycznymi i niechęcią do zdawania się na kogokolwiek. Tymczasem
personel niemieckich służb wywiadowczych był w istocie złożony z ludzi
o różnych poglądach – z patriotów-nacjonalistów i nazistowskich fanatyków –
a taka dwoistość zaznaczała się faktycznie w całym Wehrmachcie. Jak
wiadomo, Abwehra i SD skakały sobie wzajemnie do gardeł, ponieważ
Hitler dopuszczał do tego, a nawet zachęcał; rywalizacja między tymi
agencjami była szczególnie destrukcyjna dla niemieckiego wywiadu jako
całości. Bez zaufania nie może być współdziałania, a analizowanie
materiałów wywiadowczych wymaga współpracy, chociaż przyznać trzeba, że
taka nieufność w pewnej mierze nawet dzisiaj odciska swoje piętno na
poczynaniach organizacji wywiadowczych na całym świecie. Wywiad
amerykańskiej armii lądowej i US Navy rywalizowały ze sobą niemal
równie zawzięcie jak Abwehra i SD, choć Amerykanie nie posuwali się do
wzajemnego likwidowania swoich agentów. Kryptolodzy japońskich wojsk
lądowych nie rozmawiali ze swoimi odpowiednikami z japońskiej floty
wojennej. A mimo że Brytyjczycy chlubili się swoimi tajnymi służbami i ich
sprawnością, to nawet ich agencje, SIS oraz SOE, nie cofały się przed
wzajemnymi „podchodami”. Wydaje się wręcz, że im bardziej tego rodzaju
organizacje były do siebie podobne, tym bardziej się wadziły – choć
oczywiście tylko w nazistowskich Niemczech mogło dojść do wieszania przez
SS swoich rywali z Abwehry na rzeźnickich hakach (po zamachu na Hitlera
w 1944 roku).
Zaufanie przeważnie idzie z góry. Wprawdzie Churchill w początkowym
okresie drugiej wojny światowej forsował swoje utopijne plany strategiczne,
ale z czasem zaczął dawać posłuch swoim czołowym sztabowcom, zwłaszcza
generałowi Alanowi Brooke’owi – zapoznawał się z otrzymywanymi
analizami wywiadowczymi i wierzył w ich rzetelność. Stalin początkowo nie
chciał słuchać przekazywanych mu przez brytyjski wywiad informacji
o zbliżającej się napaści Niemiec na ZSRR – ale i on przekonał się na
własnej skórze, że nie należy lekceważyć danych zdobywanych przez służby
wywiadowcze.
Alianci z antyhitlerowskiej koalicji musieli sobie wzajemnie ufać
i uzgadniać wspólne akcje wywiadowcze, z kolei jednym z głównych
problemów Niemiec w czasie wojny była niesforność ich sprzymierzeńców
z „osi”. Abwehra powinna była czujniej obserwować ich poczynania, jednak
niemiecki wywiad nie spisywał się najlepiej na arenie międzynarodowej,
zwłaszcza w późniejszych latach wojennych. Oczywiście także w gronie
przeciwników Niemiec miały miejsce spory i kontrowersje – na przykład
Amerykom nie podobała się imperialna polityka Wielkiej Brytanii –
niemniej na polu militarnym współpraca aliantów układała się względnie
dobrze. Nie da się tego powiedzieć o współdziałaniu Niemiec z ich
sojusznikami: Włochami i Japonią. Włochy chciały rozbudować swoje
imperium, lecz brakowało im zasobów militarnych oraz zdolności, by taki
cel osiągnąć. Kiedy armia Mussoliniego skompromitowała się na Bałkanach,
Hitler niechętnie podjął tam interwencję zbrojną – podobnie jak nieco później
w Afryce Północnej. Wojska niemieckie musiały przychodzić w sukurs swoim
sprzymierzeńcom w basenie Morza Śródziemnego, co jednak pokrzyżowało
w pewnym stopniu plany strategiczne OKW. I nieuchronnie doprowadziło do
konieczności prowadzenia walki już nawet nie na dwóch, a na trzech frontach
– wschodnim, zachodnim oraz, wbrew jakimkolwiek wcześniejszym
założeniom, także na południowym. Włosi przysparzali Hitlerowi kłopotów,
lecz jeszcze mniej mógł on ufać Japończykom, którzy w 1940 roku podpisali
z Niemcami i Włochami pakt trójstronny, zwany także paktem trzech.
Postanowienia tego paktu przewidywały współpracę wojskową sygnatariuszy,
w tym również w zakresie kryptologii. Jesienią 1940 roku Hitler zdał sobie
sprawę, że Japończycy zaniechali planów zaatakowania Związku
Radzieckiego na wschodzie. Japoński szyfr dyplomatyczny został złamany
przez Abwehrę: według relacji Wilhelma Flickego instrukcje wysłane z Tokio
japońskiemu ambasadorowi w Berlinie, dotyczące kwestii przystąpienia
Japonii do czynnego udziału w wojnie, zostały przez Niemców przechwycone.
Wejście w posiadanie kluczy do amerykańskich i brytyjskich szyfrów,
złamanych wcześniej przez Abwehrę, w wielkim stopniu ułatwiło
Japończykom skuteczne zaatakowanie celów na Pacyfiku, niemniej jednak
Japonia nakłaniała też Niemcy do wypowiedzenia wojny Stanom
Zjednoczonym. Jedną z wielkich zagadek drugiej wojny światowej pozostaje
pytanie, dlaczego Hitler uległ takim żądaniom. Gdyby postąpił inaczej,
prezydent Roosevelt miałby prawdopodobnie wielkie problemy
z uwikłaniem swojego kraju w wojnę europejską. Ostatecznie Japończycy
zaatakowali 7 grudnia 1941 roku, a Hitler nierozsądnie dotrzymał danej im
obietnicy, podejmując decyzję o arcyważnym znaczeniu i wypowiadając wojnę
USA 11 grudnia. Niemieccy kryptolodzy zaraz potem podjęli współpracę
z Japończykami, ale na niewiele się to zdało. Wspomniana decyzja Hitlera
była niezrozumiała, lecz przecież to samo można było powiedzieć o wielu
innych jego nieprzemyślanych i porywczych rozkazach.
Prawdopodobnie Führer uważał, iż skoro nie dało się nakłonić
Japończyków do wznowienia ataków na Rosję, to wspólne rozpoczęcie walki
z Ameryką tylko przyspieszyło nieuchronne prędzej czy później przystąpienie
USA do wojny Niemcami. Gdyby Japonii udało się związać Amerykanów na
Pacyfiku, tym ostatnim nie powiodłaby się interwencja zbrojna w Europie, co
byłoby korzystne dla Niemiec. Hitler pomylił się jednak: Churchill
i Roosevelt uzgodnili, że pokonanie Niemców w Europie będzie głównym
celem aliantów i dopiero później Amerykanie przerzucą większość swych sił
na Pacyfik. W ten sposób, wbrew rachubom Hitlera, sprzymierzeni ustalili
wspólne cele.
Innym warunkiem sprawnego działania wywiadu z tych wymienionych
przez Wolfganga Schradera była też właściwa organizacja nasłuchu
i przychwytywania radiodepesz, poprzedzająca optymalną analizę i ocenę
zdobywanych w ten sposób materiałów wywiadowczych. Zabezpieczone
i uporządkowane grupowanie i analizowanie masy przechwyconych
surowych danych oraz ich odszyfrowywanie to zasadniczy etap pracy
współczesnych służb wywiadu sygnał owego. Tworzenie i prowadzenie bazy
danych złożonej z tysięcy szczątkowych i luźnych informacji oraz
przetwarzanie ich w przydatny materiał wywiadowczy jest wielkim
i trudnym zadaniem. Obecnie wykorzystuje się do tego komputery, ale
podczas obu wojen światowych notowanie wszystkich tych informacji
odbywało się ręcznie: za pomocą pióra i atramentu na kartach indeksowych.
Niemcy cieszyli się na ogół i nadal cieszą opinią narodu uporządkowanego
i zorganizowanego, jednakże metody, stosowane przez nich w katalogowaniu
i archiwizowaniu materiałów wywiadowczych były nader chaotyczne. Być
może wpływ na to wywarło niechętne odnoszenie się Hitl era do wywiadu
i zdobywanych tą drogą informacji, ale nie pomogło i to, że Abwehra i SD
miały swoje centrale w Berlinie aż do czasu, gdy biura i archiwa tych
agencji uległy zniszczeniu w trakcie nalotów bombowych na stolicę Niemiec.
Niemcy jakoś nie wpadli na pomysł skupienia swoich wszystkich
kryptologów w jednym miejscu, z dala od celów nieprzyjacielskich nalotów.
Ponadto wewnętrzna rywalizacja w łonie niemieckiego wywiadu utrudniała
ich uzdolnionym analitykom (a tych nie brakowało) bezkonfliktowe
współdziałanie ze sobą i pracę w jednej placówce – tak jak to zorganizowano
w wywiadzie brytyjskim.
Poza kryteriami wspomnianymi przez Schradera jeszcze jednym
nieuchwytnym elementem wszystkich udanych działań wywiadu
sygnałowego – podobnie zresztą jak wszelkich zakończonych sukcesem akcji
militarnych – jest łut szczęścia. Dobre dowodzenie oraz dyscyplina zawsze
znaczyły wiele w prowadzeniu operacji wojskowych, ale uśmiech fortuny
także bardzo się liczył. Napoleon niezmiennie pytał tych ludzi, których
wyznaczał na dowódców swoich wojsk: „Czy sprzyja panu szczęście?”. Łut
szczęścia częstokroć okazywał się niezbędny do złamania nieprzyjacielskich
kodów albo szyfrów, a brytyjskiemu wywiadowi nierzadko bardzo to
szczęście dopisywało. Tuż po wybuchu pierwszej wojny światowej dość
przypadkowo przechwycone niemieckie radiodepesze trafiły w ręce pewnego
wysokiego stopniem oficera brytyjskiej marynarki wojennej, który na
szczęście wiedział, co z nimi zrobić. Sir Alfred Ewing przystąpił w centrali
Admiralicji do organizowania agencji wywiadowczej, znanej jako Room 40,
a organizacja ta w istocie w jeszcze większym stopniu wpłynęła na końcowy
wynik pierwszej wojny światowej, aniżeli ośrodek Bletchley Park drugiej.
Zdobycie kompletu trzech ksiąg kodowych niemieckiej Hochseeflotte było
przy tym dla Brytyjczyków niewiarygodnym uśmiechem losu. Ewing i jego
zespół zrobili użytek z tego pomyślnego zdarzenia. Za sprawą wytrwałej
pracy i przemyślanych wysiłków organizacyjnych, rozbudowywali tę agencję
wywiadowczą Royal Navy. Tymczasem na wschodzie Europy niemieckiemu
generałowi Paulowi von Hindenburgowi (wkrótce potem awansowanemu
do stopnia feldmarszałka) też dopisało szczęście na progu bitwy stoczonej
z Rosjanami pod Tannenbergiem. Operatorzy z nieodległej radiostacji
przechwycili niezaszyfrowane rosyjskie meldunki radiowe, w których
przedstawiono szczegółowe plany armii carskiej, co umożliwiło
Hindenburgowi odniesienie zdecydowanego zwycięstwa, które wpłynęło na
przebieg całej pierwszej wojny światowej. Jednak, w odróżnieniu od
analityków z Room 40, Hindenburg nie wyciągnął odpowiednich wniosków.
Całą zasługę przypisał sobie. Nie stworzył organizacji, która zajmowałaby
się rozszyfrowywaniem wrogich meldunków (i szyfrowaniem własnych) oraz
szkoleniem niemieckich radiooperatorów w zakresie środków
bezpieczeństwa, co było nieodzowne w wywiadowczych zmaganiach
z francuskim Deuxième Bureau. Miał upłynąć cały rok, nim armia
niemiecka dorobiła się własnej sprawnej agencji wywiadowczej na froncie
zachodnim. Pierwsza bitwa nad Marną (w 1914 roku) mogła zakończyć się
inaczej, gdyby Niemcy zawczasu wyszkolili kadrę swoich radiooperatorów
w dziedzinie zabezpieczania nadawanych meldunków. We wspomnianych
bitwach wykorzystano zaniedbania przeciwnika w zakresie środków
bezpieczeństwa w pracy służb sygnałowych – czyli niewybaczalne błędy
w wojnie wywiadów radioelektronicznych.
W dwudziestoleciu międzywojennym nastąpił rozwój technologii radiowej
i doszło do automatyzacji procesu kodowania z wykorzystaniem wielu
różnych maszyn szyfrujących, które wtedy opracowano. Niewielka grupa
polskich kryptologów dowiodła swoim kolegom po fachu w innych krajach,
że takie urządzenia nie zawsze okazywały się bezpieczne, a szyfrowane
przez nie informacje można było rozszyfrować dzięki wielkiej cierpliwości
i pomysłowości. Polscy kryptolodzy, niezwykle wspaniałomyślnie, podzielili
się swoimi zdobyczami z aliantami, przekazując im kopię maszyny Enigma
wraz z notatkami opisującymi jej mechanizm i działanie. I znów to
Brytyjczykom dopisało szczęście; nie tylko oni, ale cała koalicja
antyhitlerowska zawdzięczała polskim kryptologom bardzo wiele.
Wprawdzie początkowo druga wojna światowa miała przebieg niepomyślny
dla Wielkiej Brytanii, ale po pewnym czasie nastąpił przełom w działaniach
wojennych i wtedy zaczęła się „złota era” wywiadu sygnałowego. Idea
wywiadu radioelektronicznego, zrodzona dekady wcześniej w brytyjskiej
flocie oraz armii lądowej, została podchwycona przez Amerykanów. Ci zaś,
podobnie jak to było z wieloma innymi innowacjami przejętymi od
Brytyjczyków, przekształcili SIGINT w jedno ze źródeł swojej dzisiejszej
potęgi. W czasie Wielkiej Wojny Niemcy sądzili, że radzili sobie dobrze
z odczytywaniem wojskowych radiodepesz nieprzyjaciela, ale z czasem stało
się jasne, że nie dorównywali Brytyjczykom pod względem przebiegłości.
Jednakże niewątpliwie umiejętności wywiadowcze, nabyte podczas pierwszej
wojny światowej i rozwinięte w latach międzywojennych, okazały się
w trakcie drugiej wojny światowej potężnym orężem.
W historii wywiadu sygnałowego ważnym wątkiem jest opowieść
o przetrwaniu agencji takiego wywiadu i rozwijaniu umiejętności ich
personelu w okresie międzywojennym. W czasach pokoju i gospodarczego
rozwoju politycy musieli decydować, czy warto inwestować w kosztowne
i skuteczne technologie militarne w latach, kiedy te nie wydawały się aż tak
potrzebne. Był to problem niełatwy do rozstrzygnięcia, niemniej wywiad
radioelektroniczny jakoś przetrwał między wojnami w tej czy innej postaci
w armiach większości państw świata.
Półwiecze szyfrowania przy użyciu alfabetu Morse’a dobiegło końca,
a raczej ewoluowało w nową erę, wraz z pojawieniem się na arenie
wywiadowczej takich organizacji jak BND (Bundesnachrichtensdienst).
Działalność głównego brytyjskiego ośrodka kryptologicznego w Bletchley
Park w hrabstwie Buckinghamshire zakończyła się dość szybko po drugiej
wojnie światowej, lecz już wkrótce jego zadania w zmaganiach wywiadów
sygnałowych zostały przejęte przez Centralę Łączności Rządowej (GCHQ).
Zimna wojna miała się okazać innym rodzajem konfliktu; inny był
przeciwnik, weszły do użycia nowe urządzenia radioelektroniczne.
Komputery sprawiły, że odeszły do lamusa karty indeksowe i pisemne
notatki, a ponadto elektroniczne maszyny cyfrowe radzą sobie
z analizowaniem skomplikowanych kodów i systemów w tempie
nieosiągalnym niegdyś dla specjalistów z Bletchley Park czy, tym bardziej,
Room 40. Współpraca między agencjami wywiadowczymi na Zachodzie jest
dziś na porządku dziennym, a niemiecki BND stał się ważnym partnerem dla
CIA, SIS i innych agencji, o których działalności szeroka opinia publiczna wie
mało.
Ale wywiad sygnałowy, zmieniający się stale i mający różne oblicza, ma
swoje początki w przeprowadzonej przez Marconiego transmisji radiowej,
nadanej przy użyciu alfabetu Morse’a. Kropki i kreski płynące po falach
eteru przez kilka dziesięcioleci teraz ucichły i odeszły do historii, ustąpiwszy
miejsca bardziej wyrafinowanym systemom sygnałowym, wykorzystywanym
w nieco innych celach. A jednak wkład ludzi z wywiadu sygnałowego wielu
krajów w pięćdziesięcioletni, naznaczony wojnami światowymi wycinek
dziejów świata wymagał i nadal wymaga podkreślenia. I liczę, że książka ta
będzie wprowadzeniem do dalszych badań nad ich losami oraz dokonaniami.
Dodatek
Poniżej transkrypcja ściśle tajnego dokumentu z amerykańskich archiwów
rządowych, którego kopia znajduje się w posiadaniu autora. Jest to obszerne
zeznanie Wilhelma Flickego, zanotowane przez jednego z oficerów TICOM.
Zapewne Flicke mógł znać tak szczegółowo tę sprawę, ponieważ sam miał
pewne powiązania z sabotażystami z Lauf. Był znany z poglądów
antynazistowskich i miewał kłopoty z gestapo, co rzuca nieco światła na tę
kwestię.
Sprawa „Lauf ”
Na próżno można by szukać wielkich plików dokumentów na temat tej akcji.
Nie było wielkiego procesu sądowego; wszyscy jej uczestnicy nadal żyją
i przebywają na wolności. W związku z tym ich nazwiska zostały w tej relacji
zmienione. Cała ta sprawa, wraz ze szczegółami i implikacjami, nigdy nie
została ujawniona przez niemieckie czynniki oficjalne. Tak jak w przypadku
sprawy „ROTTE DREI”, pozostała znana tylko wąskiemu kręgowi jej
uczestników. W odróżnieniu od sprawy „ROTTE KAPELLE”, ludzi z nią
powiązanych nie spotkał tragiczny koniec.
To porównanie ze sprawami „ROTTE DREI” i „ROTTE KAPELLE” jest
nieprzypadkowe. W praktyce „sprawę Lauf ” można potraktować na równi
z innymi, choć nieco odmiennymi w swoim charakterze.
Jeśli chodzi o „ROTTE KAPELLE”, była to rozgałęziona organizacja ruchu
oporu, współpracująca z wieloma ważnymi osobistościami, natomiast grupa
ruchu oporu, o której zaraz będzie mowa, składała się z nielicznych osób na
bardzo podrzędnych oficjalnych stanowiskach, które w zasadzie nie
odgrywały poważniejszej roli w życiu publicznym.
W innych miejscach wzmiankuje się o tym, że naczelne dowództwo
[niemieckich] sił zbrojnych miało dwie stacje nasłuchowe do monitorowania
wszystkich międzynarodowych depesz radiowych o charakterze
dyplomatycznym i militarno-politycznym. Stacje te powstały i zostały
uruchomione w 1939 roku. Wyposażenie techniczne tych dwóch stacji,
z których jedna znajdowała się w Treuenbrietzen koło Berlina, a druga
w Lauf w pobliżu Eichenberg, było całkowicie nowoczesne, a organizacja
pracy w nich – niemal idealna. A ponieważ zadania tych stacji polegały
głównie na przechwytywaniu transmisji nadawanych przez znane radiostacje
o znacznym zasięgu, które pracowały na [nieczytelny fragment tekstu]
długości, wszelkie inne transmisje [nieczytelny fragment tekstu] na
podobnych falach siłą rzeczy były słyszalne.
Większość tych radiodepesz wysyłano przy użyciu tak zwanych nadajników
szybkościowych (SCHNELL). [Dalszy fragment tekstu jest częściowo
nieczytelny, ale najwyraźniej dotyczy rodzajów nadajników i odbiorników
w stacji nasłuchowej w LAUF.].
Z kolei w służbach nasłuchowych wojsk lądowych, marynarki wojennej
i sił powietrznych praca radiooperatorów z nasłuchu miała do pewnego
stopnia zindywidualizowany charakter, a człowiek przy odbiorniku
pozostawał w żywym kontakcie z całym personelem stacji oraz,
w ostatecznym rozrachunku, z analitykami. Zastosowany w LAUF
i Treuenbrietzen system podziału pracy został zorganizowany w taki sposób,
aby umożliwić radiooperatorom osiągnięcie optymalnej wydajności.
Gdy w 1942 roku wprowadzono we wszystkich urzędach wojskowych na
terenie kraju zwiększający wydajność system Taylora, obciążenie
obowiązkami narastało z miesiąca na miesiąc. Nastąpiło przejście od
zindywidualizowanej metody działań do coraz bardziej bezosobowej, niby-
fabrycznej procedury, więc obie stacje nasłuchowe, z których każdej zależało
na tym, aby wydać się lepszą i skuteczniejszą, upodobniły się stopniowo do
nasłuchowych fabryk – ale dotyczyło to zwłaszcza placówki w LAUF.
Na początku 1943 roku zapadła decyzja o zastąpieniu części męskiego
personelu asystentkami (tzw. NACHRICHTENHELFERINNEN), aby mężczyzn
można było posłać na front.
W lutym 1943 roku w LAUF pojawiła się pierwsza kobieca ekipa
zastępcza. Składała się z około 25 dziewcząt, które już wcześniej
przeszkolono w obsłudze urządzeń radiowych, a w tym czasie przechodziły
specjalny kurs, przygotowując się do specjalnych zadań. W tej grupie znalazła
się mniej więcej dziewiętnastoletnia blondynka, bardzo atrakcyjna
i odznaczająca się pewnymi innym cechami, które jednak niespecjalnie
pomagały jej w wykonywaniu pracy; początkowo nie wydawała się zbytnio
zainteresowana swoimi obowiązkami ani też ponadprzeciętnie inteligentna.
Twierdziła, że wywodzi się z francuskiej szlachty, o czym świadczyć miało
„de” przy jej nazwisku. Ojciec tej młodej damy miał wytwórnię znaczków
pocztowych w zachodnich Niemczech i przed wojną rzekomo utrzymywał
bliskie kontakty z osobami z zagranicy.
Panna de Villiers odbywała szkolenie wraz z innymi dziewczętami, a po
upływie około sześciu tygodni zaczęła pełnić poważne obowiązki jako jedna
z „grupy odbiorczej”.
Nie jest jasne, kiedy angielska służba wywiadowcza po raz pierwszy
nawiązała z nią kontakt. Zapewne uczyniono to za pośrednictwem jej ojca.
Tak czy owak, od kwietnia lub maja 1943 roku odbywała regularne
spotkania z brytyjską agenturą w Norymberdze, w ciasnym zaułku na tyłach
Grand Hotelu, naprzeciwko dworca kolejowego i kina UFA. Miejsce to
dobrze wybrano, gdyż właśnie tam w ciemnościach spotykało się wiele
zakochanych par, przed seansami kinowymi i po nich.
Pierwszą rzeczą, jaką zrobiła panna de Villiers po zapoznaniu się ze swoją
pracą, było wymontowanie i stopniowe przekazywanie kontaktującemu się
z nią agentowi lamp elektronowych z aparatury w stacji nasłuchowej. Mimo
prowadzenia akcji zakrojonej na taką skalę, nie zwróciła na siebie uwagi.
Przekazywała także wszelkie informacje dotyczące naszych działań i osób
pracujących w stacji nasłuchowej.
To samo w sobie nie było niezwykłym wyczynem i nie wymagało jakichś
szczególnych talentów. Bardziej intrygujące okazało się jednak jej następne
posunięcie.
Z końcem 1942 roku Ameryka przystąpiła do wojny. W tym czasie
przechwytywanie amerykańskich radiodepesz dyplomatycznych i wojskowych
wzbudzało szczególne zainteresowanie niemieckiego nasłuchu i służby
kryptologicznej. Wyjątkowo ważne było przejmowanie wszelkich radiodepesz
między sekretarzem stanu w Waszyngtonie a przedstawicielami USA za
granicą. System kryptologiczny, opracowany specjalnie w tym celu
w Berlinie, umożliwiał odczytywanie dużych fragmentów depesz, krążących
między Waszyngtonem a amerykańskimi przedstawicielstwami w innych
krajach. Najbardziej interesowała nas wymiana depesz radiowych między
Stanami Zjednoczonymi z jednej strony, a placówkami w Szwajcarii, Turcji
i Szwecji z drugiej.
Tekst depesz nadawanych do Waszyngtonu składał się z pięcioliterowych
członów i zawierał w nagłówku słowo „Socstate”; te kierowane z USA za
granicę był y zaadresowane do „Amlegation”, „Amembassy”, „Amleg” i na
ogół opatrzone sygnaturą „Hull” [ówczesnego sekretarza stanu USA Cordella
Hulla]. Były to niezwykle ważne komunikaty. Dlatego też ich
przechwytywanie traktowaliśmy priorytetowo. W zaleceniach dla
radiooperatorów przejmowanie tych depesz stawialiśmy na pierwszym
miejscu.
A ponieważ radiotelegramy Hulla były takie ważne, wysyłano je
z Ameryki przy użyciu dwóch nadajników pracujących na różnych falach, dla
zapewnienia, że depesze te zostaną odebrane przez adresatów bez względu
na okoliczności. Rodzaj połączenia radiowego zależał od pory roku,
odległości od stacji odbiorczej oraz panujących w danej chwili warunków
nadawania.
Zasadniczo interesowały nas radiostacje HQK, HQK-2, HQG, NEG, NEG2,
ECI, NDE i LDU. W sumie nadzorowaliśmy około osiemdziesięciu stacji.
W związku z tym, że w Niemczech przykładano największą wagę do
pełnego monitorowania sygnałów radiowych (uzasadnione choćby tylko
wymogami kryptoanalitycznymi), otrzymaliśmy rozkaz monitorowania obu
długości fal i wyznaczyliśmy dwie grupy radiooperatorów do tego zadania.
Na tej podstawie każdy z operatorów mógł samodzielnie wywnioskować,
nawet, gdy nikt tego nie powiedział, że treść radiotelegramów udawało się
z powodzeniem odszyfrowywać w Berlinie. Wszystkim operatorom w LAUF
było także dobrze wiadomo, że próby odcyfrowania rosyjskich radiodepesz
dyplomatycznych musiały przynieść fiasko, gdyż nie wymagano ich
przechwytywania. W takiej sytuacji personel stacji musiał również usłyszeć
o planie, który w owym czasie wprowadzono w życie.
[nieczytelny fragment tekstu] w związku z sabotowaniem zadania
przechwytywania depesz przez nasłuch radiowy; wśród nich były także
radiotelegramy opatrzone nagłówkiem „Secstate” [nieczytelny fragment
tekstu] i „Amleg”. Nie sposób było tego uczynić bez zamieszania, ponieważ
dublowane monitorowanie tych transmisji wykluczało perspektywę
przeoczenia którejś z nich. Dlatego też trzeba było podjąć odmienne
[nieczytelny fragment tekstu].
Korzystając ze swego kobiecego uroku i uzdolnień panna de Villiers
zorganizowała w stacji nasłuchowej w LAUF grupę konspiracyjną, do której
należeli głównie operatorzy [nieczytelny fragment tekstu] przechwytujący
depesze „Secstate” i podobne radiotelegramy. Były to [nieczytelny fragment
tekstu] polecenia (w życiu cywilnym jubilera z Norymbergi). Waldmann
[nieczytelny fragment tekstu] wcześniej zajmował wysokie stanowisko
w niemieckiej służbie dyplomatycznej oraz radiooperatorzy Zerbst i Droppe,
o których wiedziała, że sympatyzują z komunistami. Z kolei owi dwaj
pierwsi [nieczytelny fragment tekstu] byli apolityczni, choć przy tym
zasadniczo stanowczo niechętni komunizmowi. Plan sprowadzał się do
pozornego niewprowadzania widocznych zmian w procedurze
przechwytywania depesz „Secstate”, ale w rzeczywistości do zablokowania
ich rozszyfrowywania lub przynajmniej do utrudnienia tego. Tak więc te
radiotelegramy nadal miały być przechwytywane. Jednak równocześnie za
pomocą innego nowoczesnego aparatu odbiorczego [nieczytelny fragment
tekstu] przechwytywano radiotelegramy dyplomatyczne, więc na taśmie
z zapisem telegramów „Secstate” sabotażyści odcinali nagłówek i symbol
danej grupy meldunków radiowych, wklejając w to miejsce odpowiedni
pięcioznakowy symbol depesz rosyjskich. Pierwsza grupa cyfr wskazywała
na kategorię radiodepesz, różniąc się w zależności od adresata telegramu.
Bez niej odbiorca depeszy nie był w stanie jej odszyfrować. Podczas
rozpracowywania telegramów ten indykator pozostawiano nietknięty,
podobnie zresztą jak kilka grup znaków zaraz za nim.
W ten sposób prawdziwe depesze „Secstate” lądowały w koszu na śmieci.
Natomiast spreparowana papierowa taśma trafiała do pokoju analiz, gdzie
starano się ją odcyfrować zgodnie ze wspomnianymi powyżej procedurami.
Naturalnie w Berlinie nie można już było odszyfrować takich
radiotelegramów.
Podstawianie takiej grupy znaków wskazujących na depesze rosyjskie
wymagało zachowania wielkiej ostrożności, gdyż Rosjanie stosowali
pięcioznakowe grupy symboli zestawiane w określonym porządku.
Oczywiście natychmiast powinno to było zwrócić uwagę analityka. Wobec
tego zachodziła konieczność wybierania takich zaszyfrowanych tekstów,
które na pozór przypominały te amerykańskie. Aby uniknąć wpadki,
konspiratorzy uciekali się do następującej metody: organizowali wszystko
tak, żeby zawsze ktoś z nich znajdował się w pomieszczeniu przeznaczonym
do przechwytywania depesz „Secstate”. Kiedy tylko odbiornik zaczynał
pracować, konspiratorzy mówili operatorowi zajętemu powtórnym
rejestrowaniem depeszy, aby nie zawracał sobie tym głowy, ponieważ jeden
z ludzi zaangażowanych w spisek rzekomo miał zrobić to bezbłędnie. Dzięki
temu nie dopuszczali do tego, aby jakaś z depesz trafiała do analityka
i potem do Berlina w dwóch różnych wersjach. Operator w taki
„przyjacielski” sposób zwolniony ze swojego zadania nie zawsze był tym
zachwycony, gdyż wiązało się to ze spadkiem wydajności jego pracy. A z tego
czasami trzeba było się tłumaczyć. Dyrektor placówki, major X, który
w życiu cywilnym był fabrykantem z Saksonii, wprowadził w radiostacji
w Lauf „stachanowskie” metody pracy. Sporządzał karty, na których
odnotowywano wydajność każdego z pracowników, te zaś służyły do
opracowywania miesięcznych grafików wydajności.
Uwaga Flickego
Przypuśćmy, że depesze „Secstate” były odbierane na stanowisku VIII lub IX,
a nieświadomy niczego operator albo Nachrichtenhelferin [pracownica
kobiecej służby pomocniczej] wykonywali równocześnie inne zadania.
Uwaga Flickego
Przechwytywanie radiodepesz Wolnych Francuzów zostało powierzone
później innej stacji, gdyż tę w Lauf uznano za nieodpowiednio usytuowaną.
Ludzie z Berlina jednak nigdy się nie zorientowali, na czym polegał
problem.
Uwaga Flickego
Takie działanie sabotażowe mogło przynieść zamierzony skutek tylko wtedy,
gdy nadajnik był obsługiwany przez młodego, niedoświadczonego operatora.
Pani Kremer w podobny sposób unieruchamiała również urządzenie
odbiorcze, mianowicie uziemiała jego antenę, co uniemożliwiało odbiór
sygnałów nadawanych z Treuenbrietzen.