You are on page 1of 351

PETER

BAKER SUSAN GLASSER


CIEŃ KREMLA

TYTUŁ ORYGINAŁU KREMLIN RISING VLADIMIR PUTIN’S
RUSSIA AND THE END OF REVOLUTION
PRZEKŁAD WŁADYSŁAW JEŻEWSKI


Dla Theodore’a


Spis treści

Wstęp Rosja Tatiany 3


2 Projekt Putin 40

3 Czas patriotów 65

4 Przejęcie będzie transmitowane przez telewizję 80

5 Pospolite przestępstwo 101

6 Kumple 123

7 Miasto w czasach prosperity 142

8. Pięćdziesiąt siedem godzin w Moskwie 158

9 Chory człowiek Europy 181

10 Armia dezerterów 199

11 Jacy sojusznicy? 216

12 Dyktatura prawa 234

13 Z powrotem w Związku Sowieckim 255

14 Koniec świata oligarchów 276

15 Agitacja 298

16 Rosja Putina 318

17 Przekręt roku 340

18 A jednak Lenin miał rację 360

Epilog Rosja po Biesłanie 377

Podziękowania 388

Przypisy 390

Bibliografia 446

O autorach 450

Wstęp Rosja Tatiany


W naszym kraju coś się zdarza i nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie.
Tatiana Szalimowa
Trochę tego, lecz także trochę tamtego.
Jewgienij Jewtuszenko
Z Tatianą Szalimowa szliśmy do domu jej brata Miszy na „robotniczym osiedlu” w
Mokszanie. Wysokie obcasy kobiety grzęzły w błocie, po lewej cztery kury dziobały w
otwartym kuble na śmieci. Bratowa Tatiany stała przy kuchni, na której warzył się ogromny
kocioł pomyj dla świni zwanej Maszą. W domu nie było toalety, gorącej wody ani telefonu.
Wkładając okulary marki Ray Ban, Tatiana kręciła głową nad niebotyczną różnicą między
Moskwą a Mokszanem, w którym nadal mieszkał jej brat.
- Nie potrafię tu wytrzymać dłużej niż kilka dni - przyznała. Nieuchronnie pojawiło się
pytanie: „Dlaczego tutejsi ludzie nie robią
nic, żeby zmienić swoje życie?”. Tatiana nie powiedziała tego głośno, ale wiadomo było, że
chce w ten sposób dać do zrozumienia: „Mnie się to udało”1.
Mijało prawie dziesięć lat od dnia, w którym nieudany pucz z sierpnia 1991 roku
uruchomił proces rozpadu Związku Sowieckiego. Rosjanie próbowali odnaleźć się w
postsowieckich czasach przemian społecznych, chaosu i destabilizacji. Przed niektórymi, jak
Tatiana, koniec imperium otworzył nowe perspektywy.
- Apetyt rośnie w miarę jedzenia - zauważyła sentencjonalnie. Jednakże dla większości, do
której należał jej brat, upadek starego systemu nie stał się początkiem nowego życia.
Na Kremlu były szpieg KGB, którego krach reżimu sowieckiego zastał na podrzędnym
stanowisku w Niemczech Wschodnich, został prezydentem Rosji. Nikt nie wiedział, co sądzić
o Władimirze Władimirowiczu Putinie, który objął najwyższy urząd, mając usta pełne
demokracji, a jednocześnie
szykując się do demontażu demokratycznych instytucji. Nikt też nie wiedział, dokąd
zmierza Rosja po pierwszym burzliwym postsowieckim dziesięcioleciu. Skończyła się epoka
Borisa Jelcyna, z jej pijackimi błazeństwami i kryzysami gospodarczymi. Zaczęła się epoka
Putina.
Przyjechaliśmy do Rosji jako korespondenci dziennika „Washington Post” w przededniu
wyborów prezydenckich w 2000 roku i pozostaliśmy w tym kraju przez blisko cztery obfite w
wydarzenia lata. Na naszych oczach dokonywał się proces narodowego odrodzenia Rosji,
któremu ochoczo sekundował młody, dumny przywódca. Zarazem jednak kraj był cieniem
swojej dawnej supermocarstwowej potęgi, a jego armię trapiła plaga dezercji poborowych,
których nie umiano nawet porządnie wykarmić. Były to czasy ekonomicznego rozkwitu, który
zawdzięczano napływającym szeroką rzeką petrodolarom - w przeciwieństwie do wysokiej
inflacji i runów na banki z czasów Jelcyna. Ale były to też czasy lęku i niepewności, w których
obawy o przyszłość spychały w cień pamięć o zbrodniach z nieodległej komunistycznej
przeszłości. Czasy, kiedy Rosja odzyskiwała pewność siebie, nie zaciągała już pożyczek,
gloryfikowała utracone imperium zamiast radować się z upadku dyktatury, a funkcjonujące w
latach 90. stereotypy żebrzących emerytów, gangsterskiego kapitalizmu i wszechmocy
oligarchów, nie miały już do niej zastosowania. Tym natomiast, co łączyło obie epoki, była
beznadziejna, okrutna wojna w Czeczenii i fala przerażających zamachów terrorystycznych w
pociągach metra i samolotach pasażerskich, w szkole i teatrze.
Tatiana, którą poznaliśmy przez znajomego we włoskiej restauracji w centrum Moskwy,
stała się jednym z naszych najlepszych przewodników po Rosji Putina. To ona otworzyła nam
oczy na jaskrawe kontrasty charakterystyczne dla tego ogromnego kraju. Należała do tych,
którzy uwierzyli w obietnice kapitalistycznej rewolucji, jej brat jednak pozostał w rodzinnym
mieście, skąd bliżej było do komunistycznej przeszłości niż kapitalistycznej przyszłości.
Tatiana awansowała do nielicznej, powstającej dopiero klasy średniej - jeździła na wakacje do
Paryża, po pracy chodziła na aerobik, kupowała w supermarketach i stała w korkach
ulicznych; jej udziałem były rosnące oczekiwania i wieczna niepewność. Mokszan, w którym
mieszkał jej brat Misza, leżał 700 kilometrów na południowy wschód od Moskwy i był
prowincjonalną mieściną z rdzewiejącymi fabrykami i postkomunistycznymi dygnitarzami.
Pieniądze były tam abstrakcją, a przetrwanie długiej zimy umożliwiały zebrane jesienią
ziemniaki i kapusta.
- Wszystkie korzystne zmiany, które zaszły w moim życiu, zawdzięczam nowemu
systemowi - twierdziła Tatiana.
- Teraz jest gorzej - oponował Misza. - Nie ma pracy ani pieniędzy. W nocnym pociągu z
Moskwy do Mokszanu, podczas prawie 13-godzin-
nej podróży, Tatiana opowiedziała nam o swoim życiu. Miała 34 lata i należała do
pokolenia rosyjskiej transformacji, które jako ostatnie otrzymało sowieckie wykształcenie, a
jako pierwsze miało szansę pracować w warunkach wolnego rynku. Dzieciństwo Tatiany
przypadło na breżniewowskie czasy zastoju lat 70., studia na okres gorbaczowowskiej
pierestrojki w latach 80., a początek dorosłego życia na czas demokratycznego zamętu i
skorumpowanego kapitalizmu Borisa Jelcyna w latach 90. Tatiana zapomniała już
obowiązkowe nauki marksizmu i brała udział w pracach nad reformą rosyjskiego
sądownictwa. Dziesięć lat wcześniej nigdy nie była za granicą. Teraz poznała zagraniczne
stolice, ostatnio Paryż i Londyn, a wakacje spędzała na śródziemnomorskich plażach od
Hiszpanii po Egipt.
Kiedyś mieszkała w komunałce z czterema sublokatorami, z jedną brudną kuchnią i bez
łazienki, teraz wynajmowała mały apartament i marzyła o własnym domu.
Przepaść między Moskwą a Mokszanem istniała zawsze, nigdy jednak nie była tak wielka
- między miesięczną pensją 1500 dolarów, którą Tatiana i jej moskiewskie przyjaciółki uważały
za „normalną”, a 70 dolarami, które zarabiał miesięcznie jej brat; między francuskim
koniakiem, który lubiła Tatiana, a samogonem, który trzymał w kredensie Misza. Podczas
krótkiego spaceru nad zanieczyszczoną rzekę, w której kąpali się w dzieciństwie, Misza
opowiedział nam, że właśnie skończył się sezon zbierania jagód, rozpoczęła się pora
grzybobrania, i że jesienią zamierza kupić krowę. Tymczasem Tatiana, patrząc na krzywy
drewniany wychodek brata, zauważyła:
- Żyję między dwoma światami.
Taka więc była Rosja Putina, już nie komunistyczna, ale jeszcze nie kapitalistyczna, już nie
tyrania, lecz jeszcze nie demokracja. Romantyczny idealizm czasów, które symbolizowało
słynne przemówienie Jelcyna wygłoszone z czołgu, dawno umarł śmiercią naturalną i mało
kto za nim tęsknił. „Demokracja” nie była już - jeśli była kiedykolwiek - celem popieranym
przez większość społeczeństwa, a samo słowo zostało zdyskredytowane i kojarzyło się raczej z
zamętem i niepokojami niż z szansą na lepszą przyszłość. Według sondaży zaledwie jedna
trzecia obywateli uważała się za demokratów, a tyle samo było zdania, że jedynym
właściwym ustrojem dla kraju jest system autorytarny2. Innymi słowy, Jelcynowi udało się
zburzyć komunizm, ale nie zdołał zbudować niczego, co mogłoby go zastąpić.
Rosja w przededniu prezydentury Putina była krajem, który znajdował się w pół drogi, w
którym retoryka silnego państwa cieszyła się wzięciem, mimo że państwo rozpadało się, w
którym administracja państwowa była do cna przeżarta korupcją i w którym prezydent z KGB
postawił sobie za cel ustanowienie „dyktatury prawa”, jak to eufemistycznie określił.
Podobnie jak cała Rosja zastanawialiśmy się, do czego doprowadzi ten slogan. Pewne było
tylko to, że prezydentura Putina będzie zupełnie inna niż jego poprzednika.
Poczucie niepewności mniej dokuczało Tatianie i jej przyjaciółkom, ale nawet one nie były
od niego całkowicie wolne. Bo choć garstka mosk-wian mogła sobie pozwolić na bywanie w
barach sushi, a wielu na nowy samochód, choć mogli się oni cieszyć pozornie nieskrępowaną
wolnością i wyjazdami na Zachód, to jednak nie mieli żadnych gwarancji, że ten stan trwać
będzie wiecznie. Pewnego niedzielnego popołudnia Tatiana, zdjąwszy błyszczący żółty trykot
i jasnoniebieskie spodenki ze spandeksu, sączyła świeżo wyciśnięty sok z gruszek przy barze
w klubie fitness, gdzie najbardziej lubiła spędzać wolny czas. Ona i jej przyjaciółki prowadziły
życie typowe dla mieszkanek wielkiego miasta na przełomie tysiącleci. Umawiały się na
randki przez Internet, spędzały wakacje za granicą i miały rodziny na prowincji żyjące w
zupełnie innym świecie. Jednakże w przeciwieństwie do Amerykanów sprzed 11 września,
którzy mogli sobie pozwolić na niedostrzeganie tego, co się dzieje na świecie, Rosjan nie było
stać na luksus całkowitego oderwania się od rzeczywistości.
- W naszym kraju coś się zdarza i nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie - powiedziała
Tatiana przyjaciółkom.
Te skinęły potakująco głowami, ale rozmowa niebawem urwała się. Dwie z nich śpieszyły
się do kosmetyczki, aby wydepilować sobie nogi.
Już nasza pierwsza podróż do Rosji stała pod znakiem Putina. Był ponury marzec - ni to
zima, ni to wiosna - i trwała właśnie kampania prezydencka 2000 roku. Po raz pierwszy
zetknęliśmy się z tak zwaną „demokracją sterowaną”. Określenie to ukuła moskiewska
inteligencja, próbująca zrozumieć cele polityczne mało znanego szefa służb specjalnych,
namaszczonego przez Borisa Jelcyna na następcę ostatniego dnia 1999 roku3.
Aby zrozumieć fenomen Putina, polecieliśmy do Magnitogorska, miasta hut i zakładów
metalurgicznych, leżącego na Uralu, granicy między Europą a Azją. Budowa miasta była w
latach 30. najgłośniejszym sukcesem pierwszej stalinowskiej pięciolatki. Na lotnisku powitał
nas funkcjonariusz miejscowej policji, którego poinformowano o przyjeździe dziennikarzy
„Washington Post” i który chciał koniecznie sprawdzić nasze dokumenty. Zdziwiło nas to, bo
sądziliśmy, że te sowieckie zwyczaje dawno minęły. Udało nam się jednak pokonać tę
przeszkodę i zwiedzić miasto. Okazało się, że dyrektorzy miejscowych fabryk osobiście
organizują kampanię Pu-tina, a robotnicy pogodzili się już z nieuchronnością jego
zwycięstwa. W biały dzień niebo nad gigantyczną hutą żelaza płonęło ohydną pomarańczową
łuną. Rozmawialiśmy z typowo sowieckimi aparatczykami zupełnie obojętnymi wobec
polityki, bo nie miało dla nich znaczenia, że Putin nie przedstawił żadnego programu
rządzenia krajem. Uważali nawet, że to dobrze.
- Pogląd Stalina, że każdy człowiek jest tylko śrubką w wielkiej maszynie, wciąż tkwi w
nas głęboko - tłumaczył nam redaktor miejscowej gazety założonej, jak wszystko w tym
przemysłowym mieście, przez więźniów stalinowskich obozów pracy. - Dlatego ludzie
zadowalają się sloganami i nie potrzebują szczegółowych programów4.
W telewizji, na plakatach, w gazetach - wszędzie widać było typowe atrybuty demokracji:
duża liczba kandydatów, autentyczne różnice w poglądach na przyszłość kraju, bezwstydne
chwyty reklamowe. Nie były to jednak wykwity żywej kultury politycznej, ale dowody na
biegłość Rosjan w starej sztuce pokazuchy, czyli działań obliczonych wyłącznie na pokaz.
Koniec końców najbardziej uderzył nas w tych wyborach nie tyle brak prawdziwego wyboru,
ile to, że Putin cieszy się tak wielkim poparciem. Jak to możliwe, że po niecałych dziesięciu
latach demokratycznego eksperymentu w tak wielkim kraju nie znalazł się lepszy kandydat
na prezydenta niż były kagiebista?
Podczas wyborów, w których Putin miał zostać drugim w tysiącletnich dziejach Rosji
demokratycznie wybranym prezydentem, nie brakowało oszustw przy urnach, manipulacji
środków przekazu i licznych nieprawidłowości, grzecznie przemilczanych przez światowe
mocarstwa. Popołudnie w dniu wyborów spędziliśmy w Moskwie, pytając wyborców, co
sądzą o szpiegu, który został prezydentem. Ich odpowiedzi zdziwiły nas i nadal nie przestają
dziwić.
- On wie, co to porządek - powiedziała nam głosująca na Putina Tatiana Gosudariewa.
Tę opinię będziemy w następnych latach słyszeć bardzo często. W parku z obalonymi
pomnikami sowieckimi przy Domu Sztuki spotkaliśmy parę młodych ludzi, którzy przyszli
pokłonić się surowemu obliczu Feliksa Dzierżyńskiego. Pomnik założyciela sowieckiej tajnej
policji, stojący niegdyś przed siedzibą KGB, zwalono z cokołu w sierpniu 1991 roku w czasie
rewolucji, która położyła kres istnieniu Związku Sowieckiego. Jednakże po dziesięciu
latach wśród ciekawskich przychodzących obejrzeć szefa czekistów mniej było demokratów
napawających się jego symbolicznym upadkiem, a więcej takich jak Siergiej i Lena,
idealizujących rządy silnej ręki w państwie, które ledwie pamiętali. 24-letni Siergiej pracował
w Federalnej Służbie Bezpieczeństwa, FSB, instytucji będącej ostatnim wcieleniem rosyjskich
tajnych służb. On i jego nastoletnia przyjaciółka Lena głosowali na Putina ze względu?? jego
przeszłość.
- Dzięki temu jest przygotowany, aby być prezydentem - powiedział Z przekonaniem
Siergiej? potem wyjaśnił nam, dlaczego Rosjanie beda dumni z przeszłości Putina.
- Podoba im się. Uważają, że [KGB] był silną organizacją. Uważają ją za surową, twardą5.
Po raz pierwszy zetknęliśmy się wówczas z oceną Związku Sowieckiego tak odmienną od
tej, do której byliśmy przyzwyczajeni. Wydawało się, jakby chodziło o zupełnie inny kraj. W
tej rewizjonistycznej interpretacji historii nie było miejsca na zbrodnie totalitaryzmu ani
absurdy centralnego planowania. Gułag był tylko drobnym wybojem na drodze, błędy z 1937
roku dawno uznane i zapomniane. Historia zaczęła się dopiero w 1991 roku od tragicznego
rozpadu imperium sowieckiego. Wszystko: chaos, kryzysy, bankructwa banków, obłąkana
korupcja i kapitalizm kolesiów to skutki tej tragedii. I, jak się niebawem przekonaliśmy, nie
był to wcale pogląd odosobniony. Przeciwnie, wyznawała go większość Rosjan, choć tak mało
miejsca poświęcano mu w zachodnich relacjach z nowej Rosji.
Pogląd ten był również fundamentem programu, który zastępca szefa sztabu wyborczego
Putina nazwał „Projektem Putin”. Stanowił on ambitną próbę przeobrażenia polityki
rosyjskiej, a jej pierwszym etapem miał być wybór na prezydenta nieznanego szefa służb
specjalnych6. Chodziło
0 ponowne skoncentrowanie władzy na Kremlu, gdyż Putin i jego doradcy uważali, że na
mocy wielowiekowej tradycji rosyjskiej tam właśnie jest jej miejsce. Aby ten cel osiągnąć, w
nadchodzących latach Putin będzie metodycznie tępił wszelkie ośrodki niezależnej myśli, od
wolnych mediów i samodzielnych gubernatorów po deputowanych do Dumy, a nawet tych
oligarchów, którzy pomogli mu zdobyć władzę. Potrafił postępować bezwzględnie, tak jak
podczas wojny z Czeczenia, dzięki której w 1999 roku zyskał ogromną popularność, ale która
pochłonęła dziesiątki tysięcy ofiar.
1 potrafił być subtelny, na przykład wtedy gdy oczarowywał przywódców Zachodu,
którzy ze zdumieniem przekonywali się, że ten przedstawiciel nowego, zdawałoby się,
pokolenia polityków ma stare, komunistyczne nawyki.
Mieliśmy okazję obserwować realizację Projektu Putin. Wykorzystano w niej wszystkie
narzędzia nowoczesnej polityki, a zarazem archaiczne metody stosowane niegdyś przez
obaloną dyktaturę. Miała ona charakter nie sowiecki, ale neosowiecki. Hasła komunistyczne
zwietrzały, granice stały otworem, zewnętrzne atrybuty wolności słowa wydawały się
nienaruszone. Jednakże celem całego przedsięwzięcia było odrodzenie Rosji jako
supermocarstwa za pomocą środków ekonomicznych i politycznych, a nie potęgi militarnej.
„Nie ma żadnej ideologii”, powiedział nam jeden z wysokich rangą urzędników, jest tylko
przekonanie o potrzebie zdobycia władzy i utrzymania jej7. Tym razem nie posługiwano się
pełnymi pustej retoryki argumentami o władzy proletariatu, pojawiła się za to wspierana
przez władze proputinowska młodzieżówka w stylu dawnego Komsomołu i nagłaśniane
afery szpiegowskie; odgrzano nawet hymn narodowy skomponowany za Stalina. W modzie
były koszulki z nadrukiem „CCCP”, a stosunkiem do nowego prezydenta rządziły stare,
nigdy nie zapomniane nawyki uległości wobec władzy, chociaż w Moskwie i kilku innych
wielkich miastach szerzył się konsumpcyjny styl życia.
Na początku prezydentury Putina mało kto zdawał sobie sprawę ze skali i zasięgu
kremlowskiego Projektu Putin. Zastanawiano się nad tym, kim właściwie jest Putin.
Prozachodni demokraci sądzili, że jest jednym z nich, bo skupił wokół siebie byłych ludzi
Jelcyna i ekonomicznych liberałów i zamierza kontynuować modernizację gospodarki
rosyjskiej. Nacjonaliści chwalili go za wojnę w Czeczenii i obietnice zahamowania
„dezintegracji” państwa. Sierotom po imperium sowieckim - z których jedni nadal
niezachwianie wierzyli w komunizm, a inni po prostu tęsknili za dawną potęgą państwa -
podobało się, że Putin sięga z powrotem do sowieckich symboli, takich jak czerwona gwiazda,
przywrócona na wojskowe sztandary, i zaprasza na swoją inaugurację uczestników
niesławnego puczu z 1991 roku.
Putin celowo nie rozwiewał złudzeń co do swoich zamiarów. Potrafił dać wszystkim to,
czego oczekiwali, zjednoczyć podzielone społeczeństwo kojącymi hasłami stabilności i
porządku. Początkowo tylko tyle o nim wiedziano.
- Putin powiedział, że chce zakończyć rewolucję, a nie zaczynać nową - tłumaczył nam
jego doradca polityczny Gleb Pawłowski na początku prezydentury8.
Pewnego popołudnia siedzieliśmy w biurze prezydenckiego analityka Aleksandra Osłona
na południowo-zachodnich przedmieściach Moskwy, gdzie budowane w stylu amerykańskim
centra handlowe walczyły o miejsce z betonowymi apartamentowcami.
- Putin oznaczał koniec czasów chaosu. Słowo „chaos” miało wówczas dla ludzi kluczowe
znaczenie - mówił nam Osłon.
Zdaniem nowych lokatorów Krem/a Jelcyn i jego zespół młodych reformatorów podjęli
program reform demokratycznych i ekonomicznych, których Rosjanie nigdy tak naprawdę
nie chcieli. Tymczasem Putin objął władzę, zdecydowany nie narzucać Rosji demokracji siłą;
chciał, jak to ujął Osłon w rozmowie z nami, aby rzeka wróciła w swoje autorytarne koryto, i
zamierzał płynąć z jej nurtem.
- Jeśli uznać politykę i kulturę za wielką rzekę, to człowiek tylko krótko może płynąć w
niej przeciwko prądowi - twierdził Osłon9.
Innymi słowy, rozpoczęła się kontrrewolucja.
Projekt Putin nie był zupełnym zaskoczeniem, choć mógł się takim wydawać ludziom z
zewnątrz, liczącym, że Rosja pójdzie w ślady Zachodu. W 1989 roku, wśród nadziei i obaw
rozbudzonych przez najnowszą rewolucję rosyjską, gdy gorbaczowowska głasnost’
umożliwiła swobodę wypowiedzi, popularny poeta Jewgienij Jewtuszenko pisał o
niebezpieczeństwie połowicznych reform, o częściowej wolności i częściowym demontażu
ustroju sowieckiego. W wierszu Półśrodki, powstałym w czasie, gdy Władimir Putin był
wciąż nikomu nie znanym szpiegiem na prowincjonalnej placówce, Jewtuszenko wróżył
fiasko demokracji w Rosji, jeśli jej zasady nie zostaną przyjęte w pełni. Wiersz miał zachęcić
Gorbaczowa do kontynuacji programu przebudowy sowieckiego społeczeństwa, ale gdy
czytaliśmy go wiele lat później, brzmiał jak ostrzeżenie, jak obraz Rosji, którą zastaliśmy po
przyjeździe:
...Przy każdym na poły skutecznym półśrodku
Połowa ludzi pozostaje na wpół zadowolona.
Na wpół nasyceni są w połowie głodni.
Na wpół wolni są w połowie niewolnikami.
Jesteśmy na poły przestraszeni, w połowie burzenia...
Trochę tego, ale także trochę tamtego
... Czy można być dumnym
Z półojczyzny i półsumienia?
Połowiczna wolność jest niebezpieczna,
A połowiczne zbawianie ojczyzny nigdy się nie uda10.
Kiedy zaczęliśmy pisać tę książkę, Kreml był już w trakcie przejmowania władzy nad
Rosją. Wszystkie trzy ogólnokrajowe stacje telewizyjne znów znalazły się pod kontrolą
państwa, najbogatszy człowiek w Rosji,
który zbyt otwarcie wystąpił przeciwko prezydentowi, siedział w więzieniu, a jego spółka
naftowa, największa i najlepiej zarządzana w kraju, była ponownie nacjonalizowana. Nowy
parlament, wyłoniony w wyborach, których zagraniczni obserwatorzy nie uznali ani za
wolne, ani za uczciwe, był bezwzględnie posłuszny woli prezydenta. Putin otoczył się
weteranami KGB myślącymi podobnie jak on - do tego stopnia, że jedną czwartą elity
politycznej stanowiły teraz siłowiki, czyli przedstawiciele resortów mundurowych; za
Gorbaczowa było to zaledwie trzy procent. Budżet armii wzrósł trzykrotnie, a pracownicy
służb specjalnych otrzymali długo oczekiwane podwyżki, pierwsze od czasów rozpadu
Związku Sowieckiego. W marcu 2004 roku Putin został wybrany na drugą kadencję po
kampanii tak bezbarwnej, że jedyną niewiadomą było to, czyjego konkurenci wycofają się
gremialnie, czy też, utrzymując swoje nazwiska na kartach do głosowania, pozwolą, by farsa
rozegrała się do końca.
Nikt już wtedy nie pytał, kim jest Putin, ale jak daleko zamierza posunąć się na drodze do
konsolidacji władzy.
Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać. Podczas inauguracji drugiej kadencji
prezydenckiej, która odbyła się z wielką pompą w Sali św. Andrzeja na Kremlu, Putin, stojąc
pod złotym carskim herbem, wygłosił przemówienie, w którym słowo „demokracja” nie
padło ani razu. Czeczenia, która wyniosła go do władzy, uzasadniała teraz kontynuację
dotychczasowej polityki. Konflikt wszedł właśnie w jedenasty rok, a w całej Rosji nastąpiła
kolejna fala ataków terrorystycznych. Rozpoczęła się ona od udanego zamachu na świeżo
wybranego przez Putina prezydenta Czeczenii, a jej krwawym apogeum we wrześniu 2004
roku było zajęcie przez terrorystów szkoły numer 1 w mieście Biesłan w Północnej Osetii.
Po zakończeniu okupacji szkoły świat obiegły przerażające obrazy setek zakrwawionych i
spalonych ciał dziecięcych, wyciąganych spod gruzów. Dla Putina wybiła godzina prawdy.
Przez trzy dni jego rząd kłamał jak najęty o wszystkim, co dotyczyło tragedii biesłańskiej, od
liczby dzieci uwięzionych w szkole po tożsamość porywaczy, którymi według władz
dowodzili Arabowie powiązani z al Kaidą, a nie rodzimi terroryści czeczeńscy; tezę tę szybko
obalono, ale władze nigdy się z niej oficjalnie nie wycofały. Putin oskarżył najpierw
nieokreślone, wrogie siły na Zachodzie; był to nawrót do starego, zimnowojennego języka,
który będzie coraz częściej obecny w jego przemówieniach. Kilka dni później poinformował o
kolejnej reformie ustrojowej wzmacniającej władzę Kremla, przygotowywanej w tajemnicy od
kilku miesięcy. Od tej pory gubernatorzy wszystkich 89 jednostek administracyjnych Rosji
mieli być nie wybierani przez mieszkańców
w powszechnych wyborach, lecz mianowani przez prezydenta, a o mandaty do Dumy nie
mogli już ubiegać się niezależni kandydaci, tylko ludzie wybrani wcześniej przez partie
będące marionetkami Kremla. Putin tłumaczył, że posunięcia te są konieczne w walce z
terroryzmem i w celu „uniknięcia kolejnych kryzysów”. Kiedy gubernatorzy szybko poparli
jego propozycję w sposób tak służalczy, że nawet carski dworak zarumieniłby się ze wstydu,
wszystko stało się jasne. Kontrrewolucja była zakończona, Putin zwyciężył.
Nasza książka rozpoczyna się i kończy wydarzeniami w Biesłanie
- krwawą jatką niewinnych dzieci, która była jednym ze strasznych, nieprzewidzianych
skutków ubocznych realizacji Projektu Putin. W czasie okupacji szkoły telewizja państwowa
nadawała kretyńskie telenowele zamiast transmisji na żywo z Biesłanu, a prezydent zrzucał
winę na Zachód i posłów, ale nie zwolnił ze stanowiska żadnego funkcjonariusza swoich
skorumpowanych i nieudolnych sił bezpieczeństwa odpowiedzialnych za działania w czasie
kryzysu.
Na kartach tej książki pragniemy dać panoramę putinowskiej Rosji, przedstawiając tak
różne środowiska, jak rockowi nacjonaliści z moskiewskiej rozgłośni Nasze Radio i
maturzyści z lekcji historii u nauczycielki Iriny Suwołokiny, którzy są pewni, że Lenin miał
jednak rację. Narracja, uporządkowana mniej więcej chronologicznie, biegnie od
nieoczekiwanego awansu Putina poprzez główne wydarzenia z okresu jego rządów, od
zatonięcia okrętu podwodnego Kursk i przejęcia jedynej niezależnej stacji telewizyjnej do
całkowicie „sterowanych” wyborów w 2003 i 2004 roku. Putin przewija się przez naszą
opowieść cały czas, czy to wtedy, gdy udaremnia reformę zdemoralizowanej armii, czy gdy
dzięki krzyżykowi na szyi podbija serce George’a W. Busha.
Nie jest to jednak książka czysto polityczna. Chcieliśmy pokazać kraj, w którym wielu
ludzi dawno już zrezygnowało z udziału w polityce, w którym po siedmiu dziesięcioleciach
rządów jednopartyjnych partie o określonej ideologii są stale dyskredytowane i w którym
dzięki niewielkiej, lecz odczuwalnej poprawie ekonomicznej, jaka dokonała się w ostatnich
kilku latach, Putin zdobył sympatię dużej części społeczeństwa. Rosjanie zaakceptowali układ,
który zaproponował im prezydent: większa stabilność w zamian za ograniczoną wolność. To
drugie oblicze Rosji poznaliśmy dzięki wielu osobom, od sprzedawcy ubrań z Niżnego
Nowgorodu
- niedoszłego fizyka jądrowego, który pomógł nam zrozumieć niechęć Rosji do
kapitalizmu - do niezadowolonych, zapomnianych mieszkańców
Kołymy, cmentarza gułagu, gdzie wielu ludzi, skrzywdzonych przez ostatnie zmiany,
tęskni za sowieckimi władcami, którzy ich tam zesłali.
W jednym z rozdziałów przedstawiamy historię wojny w Czeczenii z perspektywy
pułkownika Jurija Budanowa, który przyznał się do zamordowania młodej Czeczenki, a jego
przewlekły proces ujawnił głębokie podziały polityczne w Rosji epoki Putina. Moskwa,
przeżywająca rozkwit gospodarczy, jest bohaterem innego rozdziału. Opowiadamy o
otwarciu pierwszego sklepu IKEA w Rosji, które stało się wydarzeniem w 2000 roku, i o tym,
jak obrotni, cyniczni twórcy nowych trendów nieustannie przeobrażają miasto, które jest
jednak tak zajęte sobą, że w 2002 roku czeczeńscy terroryści opanowali budynek
moskiewskiego teatru między innymi po to, aby wytrącić moskwian z samozadowolenia i
przypomnieć im o toczącej się na południu wojnie.
Podczas naszych wędrówek po kraju rozmawialiśmy z setkami Rosjan, którzy pomogli
nam zrozumieć Rosję Putina: z chorymi na AIDS z Syberii, dokąd władze skierowały łącznie
pięciu urzędników Ministerstwa Zdrowia do walki z epidemią szerzącą się w Rosji szybciej
niż gdziekolwiek indziej na świecie; ze zrozpaczonymi matkami, jak Natasza Jarosław-cewa,
której jedyny syn Sasza odebrał sobie życie po odbyciu dwuletniej służby wojskowej; z
aroganckimi „technologami” politycznymi w rodzaju Marata Gelmana, który nie miał nic
przeciwko tworzeniu sztucznej „opozycji” politycznej, wymyślonej na Kremlu, i
przekształceniu telewizji państwowej w tubę kampanii wyborczej Putina.
Aby zrozumieć kagiebowskie metody działania i mentalność Putina, przeprowadziliśmy
wielogodzinne wywiady z kilkunastoma spośród jego byłych kolegów-agentów, którzy
obecnie zajmują wysokie stanowiska w biznesie, polityce i administracji. Dowiedzieliśmy się,
że członkowie dawnej i obecnej elity Rosji czują się upoważnieni do rządzenia krajem i nie
mają żadnych wyrzutów sumienia związanych ze swoją kagiebowską przeszłością. Ci „słudzy
państwa”, jak uparcie siebie nazywali, gorąco wierzyli, że Putin wybawi Rosję od korupcji i
zgubnego liberalizmu, które rozpleniły się w latach 90. - i nie widzieli nic złego w policyjnych
metodach, których nauczyli się jeszcze w czasach Breżniewa. Odwiedziliśmy też topniejącą
garstkę dawnych sowieckich dysydentów, kiedyś zmagających się z reżimem
komunistycznym, a teraz toczących coraz bardziej samotną walkę z jego następcą. W dzień po
wyborach parlamentarnych w grudniu 2003 roku, które wyeliminowały z parlamentu dwie
prozachodnie partie demokratyczne, rozmawialiśmy z odważnym działaczem ruchu praw
człowieka Lwem Ponomariowem, który ostrzegł nas:
-Dla demokratów nadchodzą czasy bardzo podobne do epoki Breżniewa. Znów będą
dysydentami11.
W naszej książce piszemy też o tym, że świat zareagował na Projekt Pu-
tin jedynie przelotnym zdziwieniem i łagodną taytyfcą. Kieóy po? piera-
szy przyjechaliśmy do Moskwy, powtarzane przez prezydenta jak mantra słowo
„stabilizacja” zapowiadało nudny bezruch, toteż zachodnie redakcje szykowały się do
przeniesienia swoich korespondentów do innych krajów. Potem nastąpiły wydarzenia z 11
września i wojna afgańska; Putin i Bush ogłosili, że są sojusznikami, ba, przyjaciółmi. Przez
pewien czas, w miesiącach poprzedzających wojnę w Iraku, dochodziły nas słuchy, że
administracja Busha zamierza oświadczyć, iż Rosja zakończyła transformację od komunizmu
do demokracji, że jest państwem o w pełni rozwiniętym ustroju demokratycznym i nie
potrzebuje już pomocy. Koniec końców transformacja trwała już ponad dziesięć lat, a
amerykańskie pieniądze miały być niebawem bardzo potrzebne w Bagdadzie. Jednakże Rosja
Putina nie przypomina zachodniej demokracji liberalnej. Może raczej służyć za przykład, jak
nie należy reformować dyktatorskiego systemu politycznego i jak nie prowadzić wojny z
terroryzmem. Odejście Rosji od zasad demokratycznych było lekcją tym ważniejszą, że
Waszyngton przymierzał się właśnie do wprowadzenia demokracji na Bliskim Wschodzie i
zmagał się z pytaniem, jak godzić wolność gwarantowaną przez otwarte społeczeństwo z
ograniczeniami koniecznymi w walce z niewidzialnym wrogiem. Bush rozpoczął swą drugą
kadencję zapewnieniem, że na całym świecie będzie promował wolność, że będzie wymagał
od „każdego władcy i każdego państwa” zaniechania wewnętrznych represji i działał na rzecz
„położenia kresu tyranii w naszym świecie” - a potem, w lutym 2005 roku, musiał odbyć ze
swoim przyjacielem Władimirem Putinem krępujące spotkanie na szczycie. Rosja stała się na
pewno państwem bardziej otwartym, w którym wpływ rządu na gospodarkę znacznie się
zmniejszył i które łączyły ze światem zewnętrznym różnorakie więzi. Jednakże w
kontrrewolucji zapoczątkowanej przez Putina i jego ludzi nie chodziło o dokończenie procesu
przejścia do demokracji, chodziło o jego cofnięcie.
Wielu Rosjan, których uformowała sowiecka przeszłość, uważało to za dobry pomysł.
Przekonaliśmy się o tym już na początku naszej podróży po putinowskiej Rosji, towarzysząc
Tatianie Szalimowej podczas jej powrotu do rodzinnego domu i do zupełnie innego kraju niż
ten, którego się spodziewaliśmy.
Ojciec Tatiany Giennadij stał w kuchni i znów opowiadał o swoich ziemniakach.
- Jestem dumny, że to moje ziemniaki. Że mamy je dzięki naszej pracy. Był inżynierem w
spółce telekomunikacyjnej, jednak żywność dla rodziny na zimę zapewniała mu nie pensja,
ale własna działka.
- Nie popieram tego - przerwała mu Tatiana. - Proponowałam, że kupię im trzy worki
ziemniaków, które wystarczą na całą zimę - wyjaśniła.
- Po co ci ta robota? W twoim wieku powinieneś się oszczędzać - powiedziała do ojca.
- Nie, nie, nie - zaprzeczył. - To nasza praca, jesteśmy z niej dumni. Żadna wizyta Tatiany
w domu rodziców przy ulicy Engelsa nie mogła
się obejść bez takich sporów. Choć Tatiana bardzo kochała matkę, Walentynę, ich życie
codzienne różniło się diametralnie - od sposobu spędzania wolnego czasu po styl odżywiania
się. („Lubię rzeczy niskokaloryczne, nie smażone” - mówiła nam w pociągu Tatiana; kilka
godzin później jej matka ugościła nas smażoną rybą z ziemniakami).
Czarno-białe zdjęcia Tatiany ze szkoły średniej, które oglądaliśmy po obiedzie, wyglądały
jakby były zrobione przed stu laty: dziewczęta o poważnych twarzach w białych fartuszkach z
falbankami i niewygodnych czarnych wełnianych sukienkach siedzą w szkolnych ławkach.
Fotografie wykonano w 1984 roku. Z całej trzydziestokilkuosobowej klasy tylko Tatianie udało
się przenieść do Moskwy. Chłopiec, z którym chodziła w liceum, kupuje dziś żywność w
pobliskim mieście Penza i sprzedaje ją w Mokszanie. Zerwali ze sobą w pierwszym roku jej
pobytu w stolicy, opowiadała nam Tatiana, kiedy przeglądaliśmy stare albumy fotograficzne,
które Walentyna przechowuje w dawnej sypialni córki.
- Nie podobało mu się to wszystko: cudzoziemcy, obce języki. Twierdził, że to
antyrosyjskie.
Myślało tak wielu ludzi w Mokszanie, założonym w XVII wieku 12-ty-sięcznym mieście,
które zachowało sowiecki wygląd i atmosferę. O kłopotach finansowych łatwiej rozmawiało
się tu, gdzie oficjalna średnia pensja na początku kadencji Putina wynosiła zaledwie 35
dolarów i należała do najniższych w kraju. Brat Tani, Misza, pracował w spółce
telekomunikacyjnej jako monter i cieszył się, że w ogóle ma pracę. Jego ojciec, zatrudniony w
tej samej firmie, miał niebawem przejść na emeryturę wynoszącą 70 dolarów. Nikt w rodzinie
Tani - i większości mokszańskich rodzin - nie miał samochodu. W Mokszanie chodzono
przeważnie na piechotę, błotnistymi, wyboistymi ulicami, uważając na bezpańskie psy.
Miasto nie pozbyło się starych lęków, nawyków z epoki totalitaryzmu, które utrudniały
przemiany demokratyczne w Rosji. Podczas gdy Tatiana
mówiła otwarcie, co myśli, jej rodzice i przyjaciele wahali się rozmawiać z cudzoziemcami
w obawie przed zemstą FSB.
Jedna z przyjaciółek rodziny chwaliła się nam, że w czasach sowieckich niczego się nie
bała.
- Przez całe życie mówiłam to, co myślałam. Nie obchodziło mnie, że coś jest zakazane -
mówiła naburmuszona.
Nazajutrz zaklinała matkę Tatiany, aby jej nazwisko nie pojawiło się w naszym artykule o
podróży do Mokszanu, bo inaczej zwolnią ją z pracy. Kiedy pod domem brata Tatiany
zapytaliśmy pewnego kierowcę ciężarówki, jak mu się żyje, od razu odparł, że nie może
odpowiedzieć, bo „FSB nie podobałoby się to”.
Po powrocie do Moskwy Tatiana próbowała tłumaczyć nam tę bojaźli-wość, z którą w
następnych latach będziemy spotykać się bardzo często.
- W Moskwie mówi się o demokracji, ale na prowincji wszyscy mówią innym językiem, po
staremu.
Tatiana nie uznawała nikogo związanego ze starym aparatem bezpieczeństwa, włącznie z
Putinem.
- Nie akceptuję byłych funkcjonariuszy KGB, nie wyłączając Putina. Ludzie nie mieli
prawdziwego wyboru, dano im Putina, to zgodzili się na niego.
Wiedziała jednak, że tak jak ona myśli mniejszość Rosjan. Zarówno w Moskwie, jak w
Mokszanie słyszała ciągle pochwały pod adresem Putina, który miał dać Rosji to, czego
brakowało jej po upadku komunizmu.
- Moja mama mawia: „Mieszkasz w Moskwie, możesz szukać prawdy i znaleźć ją. Ale u
nas nie ma wielkiego wyboru”. W Mokszanie brak pracy, a jeśli stracisz tę, którą masz, drugiej
nie znajdziesz. Zwierzchnik jest tam królem. Ci ludzie mówią, że nie są już komunistami, ale
wciąż mają komunistyczną mentalność.
Tatiana pozbyła się tego strachu.
- Nie mam większych obaw. Gdybym straciła pracę, mogę zostać nauczycielką,
pielęgniarką albo sprzątaczką. W Moskwie jest w czym wybierać. Można kierować swoim
życiem.
Wiedziała jednak, że w putinowskiej Rosji jest to luksus, przywilej niewielkiej mniejszości,
która naprawdę uwierzyła, że żyje w innym kraju, kraju wolności i wielkich szans. Dla reszty
był Mokszan i nowa wersja starej przeszłości.
1 Pięćdziesiąt dwie godziny w Biesłanie
Wyglądała jak śmierć chodząca z kosą.
Aleksandr Cagołow
Co kilka tygodni dzieci Totijewów zbierały się przy prostym drewnianym stole pod gołą
żarówką zwisającą na drucie z sufitu. Było ich jedenaścioro - synów i córek dwóch braci
mieszkających w sąsiednich domach w Biesłanie, mieście na południu Rosji. Przy tylu
dzieciach urodziny odbywały się bardzo często, ale o ile rodzicom czasami nudziły się te
uroczystości, to dzieciom - nigdy. Same organizowały przyjęcia, przygotowując świąteczne
jedzenie: kiełbasy, sery, kurczaki, sałatkę z majonezem, słodycze, ciasto i lokalną specjalność w
Północnej Osetii - gorący bochenek chleba faszerowany serem. Ponieważ było ich aż
jedenaścioro, nawet nie zapraszały gości.
- Mówiły: „Nikt więcej nie jest nam potrzebny” - wspominała Raja Cołmajowa, matka
pięciorga pociech.
Lato 2004 roku dobiegło końca i dzieci Cołmajowej wróciły do domu z wakacji nad
Morzem Czarnym. Teraz korzystały z ostatnich dni swobody, które pozostały do rozpoczęcia
nowego roku szkolnego. Najmłodsze, ośmioletni Boris, lubiący wyrywać kwiaty z ogródka
sąsiadów i przynosić je matce, nie cieszył się na powrót do szkoły. Cołmajowa kupiła mu
nowe ubranie, wystroiła go i kazała swoim czterem córkom podziwiać brata.
- Dziewczynki powiedziały mu: „Och, jak ładnie wyglądasz” - wspominała Cołmajowa. -1
spytały: „Czy teraz chcesz iść do szkoły?”, a on odpowiedział: „Trochę”.
Mówiąc to, Cołmajowa uśmiechała się. Miała wesołą twarz, na której często gościł
uśmiech, nawet w trudnych chwilach. Rodzina nie była zamożna. Mąż, Tajmuraz Totijew, był
piekarzem; niedawno stracił pracę i próbował uruchomić własną firmę. Totijewowie nie znali
luksusów dostępnych w nowej Rosji - ani telewizorów o płaskim ekranie, ani drogich
samochodów czy innych modnych towarów tak powszechnych w dalekiej Moskwie.
Cieszyli sie jednak na pierwszy dzień nowego roku szkolnego, który w Związku Sowieckim
nabrał cech świeckiego święta. Tradycja ta utrzymała się po upadku komunizmu. W Biesłanie,
tak jak w większości miast rosyjskich, pierwszy dzień szkoły był ważnym wydarzeniem.
Chłopcy zakładali tego dnia wykrochmalone białe koszule, a dziewczynki białe kokardy.
Dzieci niosły do szkoły kwiaty i najczęściej towarzyszyła im matka, ojciec albo bracia lub
siostry, którzy ukończyli już szkołę bądź byli jeszcze w wieku przedszkolnym.
Rankiem 1 września 2004 roku, kiedy szkoła numer 1 w Biesłanie szykowała się do
rozpoczęcia nowego roku szkolnego, Cołmajowa upiekła świąteczne bliny na śniadanie. Cała
jej piątka wybierała się do szkoły; miało im towarzyszyć troje dzieci szwagra. Cołmajowa
zamierzała je odprowadzić, ale mąż poprosił, aby odprasowała mu koszulę. Zdziwiła się, bo
inne koszule były wyprasowane, ale Tajmuraz chciał koniecznie założyć właśnie tę.
Cołmajowa powiedziała więc dzieciom, że mogą iść, a ona dołączy do nich później. Jako
pobożni chrześcijanie odmówili przed wyjściem wspólną modlitwę. Potem dzieci jedno po
drugim pocałowały ją w policzek i wybiegły na błotnistą ulicę. Droga do szkoły prowadziła
przez tory kolejowe.
- Powiedziały mi: „Mamo, dogonisz nas”. Odpowiedziałam: „Poczekajcie na mnie. Po co
idziecie tak wcześnie?”. Na to one: „Chcemy już iść”.
I poszły. 11-letnia Luba przypomniała sobie, że zapomniała pocałować matkę w policzek,
wróciła więc do domu.
- Potem pobiegła1.
Biesłan był niewielkim, 30-tysięcznym miasteczkiem, które wydawało się jeszcze mniejsze.
Świt obwieszczało tu pianie kogutów, a wieczorem można było w środku miasta napotkać
kobietę prowadzącą krowę. Szkoła numer 1 była nieomal świątynią. Jednopiętrowy ceglany
budynek w kształcie podkowy, zbudowany w 1899 roku, kiedy nad panującą dynastią
Romanowów zaczynały się dopiero gromadzić czarne chmury, przetrwał zarówno carów, jak
komisarzy. Stał w centrum miasta i służył jako miejsce nauki i miejski dom kultury. Pięć lat
wcześniej salę gimnastyczną przebudowano, wstawiając okna o wysokości dwóch
kondygnacji i budując boisko do koszykówki, które stało się przedmiotem zazdrości
wszystkich innych szkół.
- To była najlepsza sala gimnastyczna w obwodzie - chwalił się Aleksandr Cagołow,
nauczyciel wychowania fizycznego, który pielęgnował ją niczym własny ogródek. - Wszyscy
nam zazdrościli tak wielkiej sali gimnastycznej.
Cagołow, łysiejący i potężnie zbudowany, choć niewysoki mężczyzna, przyszedł do szkoły
pierwszego dnia roku szkolnego o 6.30 rano. Otworzył wszystkie okna i drzwi, przewietrzył
pomieszczenia, odbył trening, po czym zamknął drzwi sali gimnastycznej i poszedł do domu,
aby wziąć prysznic i wrócić na inaugurację.
- Wszystko było gotowe - wspominał Cagołow, którego zwano Alikiem. - Rozległy się trzy
dzwonki. Zawsze oznaczało to dla nas zbiórkę. Wyszedłem na dziedziniec. Samochodów
jeszcze nie było. Zaczęliśmy się ustawiać2.
Dyrektorka szkoły Lidia Calijewa była w pracy od siódmej i własnoręcznie sprzątała
odkurzaczem szkolne pomieszczenia. Dla 72-letniej Calijewej szkoła numer 1 była całym
życiem. Osetyjka, urodzona w niedalekiej stolicy Czeczenii, Groźnym, w wieku 9 lat
przyjechała z rodziną do Biesłanu i rozpoczęła naukę w szkole numer 1. Pracowała w niej od
52 lat, najpierw jako nauczycielka geografii, a później dyrektorka. Tuż po dziewiątej Calijewa,
wciąż trzymająca w ręku kwiaty podarowane jej przez ucznia, kazała dzieciom zająć miejsca,
bo uroczystość miała się niebawem rozpocząć. Wszędzie wisiały balony. Z głośników płynęła
piosenka z lat 80., mówiąca o dzieciństwie i niewinności. Kiedy wybrzmiała, rozległ się trzask
pękających balonów. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało3.
- Usłyszeliśmy dźwięk, który przypominał klaskanie - opowiadał Cagołow. - Pomyślałem,
że to balony pękają. Zapytałem sam siebie: „Co to za balony są takie głośne?”. Z początku nie
zrozumiałem, co się dzieje. Potem zaczęła się strzelanina. Panika. Słyszałem wyraźnie serię z
broni maszynowej. Najpierw pomyślałem, że to jakiś wariat. Otoczyli nas i zapędzili na
dziedziniec4.
Jacyś dziwni ludzie w mundurach maskujących i czarnych kominiarkach zakrywających
twarze biegli w stronę szkoły. Wojskowa ciężarówka GAZ-66 zatrzymała się z piskiem opon,
jeden z mężczyzn podbiegł do niej i podniósł plandekę. W środku siedziało dwudziestu kilku
mężczyzn uzbrojonych w karabinki automatyczne Kałasznikowa. Pozostali strzelali, starając
się zapędzić dzieci do sali gimnastycznej. Jakiś człowiek trzymający kwiaty został zastrzelony.
Inny rzucił się w kierunku budynku, krzycząc „Tam jest moja rodzina”, ale padł trafiony
pociskiem5. Setki uczniów, rodziców i nauczycieli stłoczono w sali gimnastycznej.
- Zrobił się straszny krzyk, panika, zgiełk - wspominała zastępczyni dyrektorki Olga
Szerbinina. - Wołali: „Siadać, siadać!”. Usiedliśmy. Dzieci, rodzice, nauczyciele. Był taki ścisk,
że nie mogliśmy rozprostować nóg6.
Porywacze wciągnęli do sali zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Zawlekli je na środek sali,
zostawiając na podłodze smugi krwi, by wszyscy mogli to zobaczyć.
Wśród tych, którzy zdołali uciec, kiedy rozległy się pierwsze strzały, był cichy 15-letni
chłopiec Kazbek Dzaragasow. Biegł tak szybko, że zniknął porywaczom z oczu. Potem jednak
przypomniał sobie, że jego 8-letnia siostra Agunda została w szkole. Pobiegł więc z
powrotem. W przepełnionej sali gimnastycznej pięcioro dzieci Rai Cołmajowej - 14-letnia
Larysa, 12-letnia Madina, 11-letnia Luba, 10-letnia Albina i 8-letni Boris - dreptało w kółko, aż
w końcu zdołali się odnaleźć. Przerażeni, usiedli obok siebie na podłodze.
Napastnicy nakazali ciszę.
- Wzięliśmy was jako zakładników i żądamy, żeby Putin wycofał wojska z Czeczenii -
oświadczył jeden z nich. - Zostaniecie tu dopóty, dopóki armia rosyjska nie wycofa się z
Czeczenii.
Przez tłum przebiegł pomruk zgrozy. Bojownicy czeczeńscy? Tu, w ich małym mieście?
Biorą dzieci jako zakładników?
Tymczasem terrorystów zaczął denerwować gwar podnieconych głosów.
- Jeśli się nie uspokoicie - zagroził jeden - będziemy strzelać w tłum i nie ma dla nas
znaczenia, czy zginą dzieci, kobiety, mężczyźni czy staruszki.
Dyrektorka w języku osetyjskim poleciła dzieciom uciszyć się.
- Mów po rosyjsku! - zasyczał terrorysta.
Ojciec dwóch uczniów, Rusłan Bietrozow, również uciszał siedzących wokół niego. Jeden z
uzbrojonych mężczyzn chwycił go i przyłożył mu pistolet do głowy.
- Jeśli nie będziecie cicho, zabiję go - zapowiedział.
Kiedy po kilku sekundach wrzawa nie ustała całkowicie, terrorysta pociągnął za spust i
martwy Bietrozow osunął się na podłogę tuż obok swoich synów.
Potem terroryści chwycili nauczyciela gimnastyki, Alika Cagołowa, i przyłożyli mu
pistolet do głowy.
- Jeśli nie będziecie cicho - krzyknął jeden z nich do zakładników - jego zastrzelimy
następnego7.
Atak na szkołę z setkami dzieci wstrząsnął Rosją, ale nie był dla niej niespodzianką. W
ciągu dziesięciu lat konflikt wokół górzystego terytorium Czeczenii, leżącego zaledwie 50
kilometrów na wschód od Biesłanu, z walki o niepodległość przemienił się w krwawą wojnę,
w czasie której obie
strony dopuszczały się najgorszych zbrodni na ludności cywilnej. Wszystkie metody były
dozwolone. W kilka dni po objęciu stanowiska premiera w 1999 roku Putin wznowił działania
wojenne, obiecując zakończyć je w ciągu dwóch tygodni. Po pięciu latach od tej szumnej
zapowiedzi wojna trwała nadal, zażarta i nieubłagana, mordercza i nie mająca względów dla
nikogo. Bombowce Putina zrównały z ziemią stolicę Czeczenii, Groźny, zrzucając więcej
bomb, niż spadło ich na jakiekolwiek miasto podczas II wojny światowej. Z Groźnego zostało
morze ruin, ani jeden budynek nie przetrwał w nienaruszonym stanie. Wojsko rosyjskie
regularnie przeprowadzało zaczystki - „akcje oczyszczające” - chwytając praktycznie każdego
Czeczeńca w wieku od kilkunastu do 70 lat. Wielu z nich torturowano lub zabito; wielu
zaginęło bez wieści. Partyzanci czeczeńscy, pokonani na polu walki, rozpoczęli ataki
terrorystyczne przeciwko cywilom - im dalej od Czeczenii, tym lepiej. Coraz częściej
zamachów samobójczych dokonywały kobiety ubrane od stóp do głów w czarne czadory.
Były to tak zwane szachidki, czyli męczenniczki, ale moskiewska prasa przezwała je
„czarnymi wdowami”. W okresie dwóch lat poprzedzających Biesłan szachidki dokonały
zamachów w samolotach, pociągach i w metrze, opanowały teatr w Moskwie, uderzyły w
szpital ciężarówką wyładowaną materiałami wybuchowymi i zaatakowały podczas koncertu
rockowego. W ciągu dwóch lat poprzedzających krwawe lato 2004 roku ofiarą ataków
terrorystycznych padło w Rosji więcej osób niż w Izraelu lub jakimkolwiek innym kraju
świata.
W maju 2004 roku Czeczeni rozpoczęli nową serię ataków. Najpierw przeprowadzili
udany zamach na marionetkowego przywódcę Czeczenii, Achmada Kadyrowa, który zginął
podczas parady zwycięstwa od bomby ukrytej pod trybuną. Miesiąc później dokonali
śmiałego nocnego rajdu na sąsiednią republikę, Inguszetię, na krótko zajmując jej stolicę
Nazrań, organizując własne punkty kontrolne i zabijając każdego policjanta, który
nieświadom niczego zatrzymał się i okazał dokumenty. Tej nocy zginęło około 90 osób. W
sierpniu, gdy Kreml szykował kolejne sfałszowane wybory w celu zatwierdzenia
mianowanego przez siebie następcy Kadyrowa, Czeczeni przeprowadzili podobną akcję w
samym Groźnym. W ciągu kilku godzin zabili 50 osób, a wojska rosyjskie ze strachu nie
wystawiły nosa z pobliskiej bazy. Tydzień później dwie szachidki weszły na pokład
samolotów na świeżo wyremontowanym lotnisku moskiewskim Domodiedowo. Jedna z nich
zapłaciła urzędnikowi linii lotniczej łapówkę w wysokości zaledwie 1000 rubli (około 34
dolarów). W odstępie kilku minut kobiety zdetonowały w swoich samolotach bomby
wypełnione heksogeńem, zabijając
wszystkich 90 pasażerów i członków załogi. Był to pierwszy od 11 września 2001 roku
jednoczesny atak terrorystyczny na pokładzie samolotów. Tydzień później, na dzień przed
atakiem w Biesłanie, jeszcze jedna szachid-ka wysadziła się przed wejściem do stacji metra w
Moskwie, zabijając dziewięć osób. Rząd zareagował w starym stylu - kłamstwami. Federalna
Służba Bezpieczeństwa zaprzeczyła, aby katastrofy samolotów były skutkiem akcji
terrorystycznej, sugerując, że maszyny spadły w tym samym czasie z powodu awarii lub
błędu w pilotażu. Chyba tylko w Rosji takie tłumaczenie mogło się wydać opinii publicznej
wiarygodne i uspokajające. Ślady heksogenu znalezione na miejscu katastrofy obaliły wersję
władz.
Rosjanie od razu zorientowali się, że przyczyną nowej fali zamachów jest nie kończąca się
wojna czeczeńska, która wciąż budziła Rosję ze snu o kapitalistycznej normalności, wojna
podsycana między innymi przez tych, którzy mieli ją skończyć. Kraj był do tego stopnia
zdemoralizowany, że zdaniem wielu Rosjan to tajne służby zorganizowały ataki na metro lub
moskiewski teatr, a przynajmniej pomagały w ich dokonaniu. Istniały podstawy do takich
podejrzeń. Kiedy jeden z zakładników zapytał partyzantów, jak udało im się przemycić cały
oddział wyposażony w prawdziwy arsenał broni ręcznej i bomb do szkoły w Biesłanie,
usłyszał: „Dopóki wasza milicja bierze łapówki, dostaniemy się wszędzie, gdzie chcemy”8.
Putin obstawał przy tezie, że wojna w Czeczenii i zamachy samobójcze to część
międzynarodowej wojny z terroryzmem, podkreślając, że Czecze-ni są finansowani przez
zagraniczne ośrodki, a w ich szeregach walczą bojownicy arabscy, którzy przekradają się do
Rosji, aby prowadzić dżihad na jej terytorium. Rzeczywiście istniały powiązania między
Czeczenia a organizacjami islamskiego fundamentalizmu. Wzywając świat muzułmański do
walki ze Stanami Zjednoczonymi, Osama bin Laden powiedział pakistańskiemu
dziennikarzowi dwa miesiące po 11 września: „Ameryka i jej sojusznicy zabijają nas w
Palestynie, Czeczenii, Kaszmirze i Iraku. Muzułmanie mają prawo zaatakować w odwecie
Amerykę”9. Zastępca bin Ladena, Ajman al-Zawahiri, pojechał do Rosji, aby zorientować się
w możliwościach działania w Czeczenii. Aresztowano go z powodu braku wizy, ale
zwolniono po pół roku, bo Rosjanie nie zorientowali się, kto wpadł im w ręce10. Mohammed
Atta i inni terroryści z hamburskiej komórki, którzy wzięli udział w zamachach 11 września,
chcieli początkowo walczyć w Czeczenii. Powiedziano im jednak, że zbyt trudno się tam
przedostać i poradzono udać się do Afganistanu, gdzie zostali przeszkoleni w związku ze
swoim zadaniem11.
Jednakże geneza konfliktu czeczeńskiego miała niewiele wspólnego z al Kaidą i nic nie
wskazywało, aby w Czeczenii walczyło wielu cudzoziemskich bojowników. W
przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych Rosja prowadziła wojnę z własnymi obywatelami
na własnym terytorium, a korzenie konfliktu sięgały kilkuset lat wstecz. Putin, podobnie jak
wielu przywódców rosyjskich przed nim, uważał, że może po prostu zetrzeć Czeczenów z
powierzchni ziemi, używając całej potęgi wielkiego niegdyś imperium, tymczasem wciągnął
kraj w wojnę, która nie miała końca. Ilekroć stawał przed wyborem, tylekroć decydował się na
działania siłowe zamiast dialogu, na ideologię zamiast pragmatyzmu. Miast rozwiązać
problemy polityczne, leżące u podłoża konfliktu, i pozbawić rebeliantów poparcia
społecznego, demonizował, prześladował i w efekcie zradykali-zował cały naród czeczeński.
Na godzinę przed atakiem na Biesłan Putin wydał kolejne stanowcze oświadczenie
związane z katastrofą samolotów i zamachem bombowym przed stacją metra. „Będziemy z
nimi walczyć, wsadzimy ich do więzienia i zlikwidujemy ich” - zapowiedział12. Już wkrótce
za to zadufanie zapłacą dzieci z małej szkoły w małym mieście o nazwie Biesłan.
Tuż po zajęciu szkoły przez terrorystów w całej Osetii Północnej rozdzwoniły się telefony
komórkowe. Przewodniczący parlamentu Osetii Północnej, Tajmuraz Mamsurow, który
pomógł zdobyć fundusze na remont sali gimnastycznej, witał właśnie na miejscowym
uniwersytecie nowych studentów, gdy zadzwonił jego zięć. „Nie mogłem uwierzyć” -
wspominał13. Dwoje jego dzieci uczyło się w szkole numer 1.
Mamsurow przyjechał do Biesłanu mniej więcej w tym samym czasie, co prezydent Osetii
Północnej Aleksandr Dzasochow, były urzędnik sowiecki, i delegacja Dumy Państwowej,
która akurat przebywała w okolicy. Na miejscu zastali zupełny chaos. Rodzice biegali i rwali
sobie włosy z głowy, milicja nie wiedziała co robić, a terroryści strzelali z okien i dachu szkoły
do wszystkiego, co się ruszało. Od początku było jasne, że sytuacja jest bardzo poważna.
Świadkowie poinformowali lokalne władze, że w sali gimnastycznej znajduje się około 800
osób. Przesłuchano mężczyznę, który uciekł porywaczom.
- Usta mu drżały - wspominał deputowany do Dumy, Michaił Mar-kiełow. - Był biały jak
kreda, tak się bał. Zapytaliśmy, ile dzieci jest w środku. Odpowiedział, że jest tam całe miasto.
Zapytaliśmy konkretnie, ile jest dzieci, na co on odparł: „Ponad 500 plus rodzice”.
Nawet ta liczba okazała się zaniżona, ale władze rosyjskie postanowiły nie ujawniać
prawdziwej liczby zakładników. Kiedy po wysłuchaniu relacji
mężczyzny Markiełow zabrał głos na antenie radia, powiedział, że terroryści wzięli 100
zakładników.
- Wiedziałem, że jest ich tam znacznie więcej - przyznał nam później - ale gdybyśmy w
pierwszych kilku minutach podali prawdziwą liczbę, doszłoby do paniki14.
Okłamywanie społeczeństwa było starym rosyjskim zwyczajem, znacznie starszym niż
władza sowiecka. W Biesłanie jednak szydło szybko wyszło z worka. Ponieważ w szkolnej sali
gimnastycznej było przynajmniej 1200 dzieci i dorosłych, praktycznie każdy mieszkaniec
miasta miał tam jakiegoś bliższego lub dalszego krewnego lub znał kogoś, czyj krewny
znalazł się w rękach terrorystów. Wśród ludzi, którzy pośpieszyli do szkoły, był Tajmuraz
Totijew, mąż Rai Cołmajowej i ojciec pięciorga dzieci, uwięzionych teraz w szkole
gimnastycznej.
- Kiedy wyjeżdżałem, usłyszałem strzały. Pomyślałem, że ponieważ to taki uroczysty
dzień, pewnie urządzili fajerwerki. Do głowy mi nie przyszło, że może to być coś takiego.
Kiedy podjechałem bliżej, zobaczyłem przerażonych ludzi. Wysiadłem z samochodu. „Co się
dzieje?”, zapytałem. „Opanowali szkołę”. „Kto?”.
Nikt nie wiedział na pewno. Totijew zbliżył się do dziedzińca szkoły.
- Zobaczyłem, że nie ma tam żywej duszy. Wszystkich zapędzili do sali gimnastycznej.
Kiedy powiedzieli mi, że kilkoro dzieci uciekło, objechałem szkołę, szukając naszych w
nadziei, że któremuś udało się wymknąć. Niestety.
Totijewa, jak innych mieszkańców Biesłanu, oburzyło rządowe kłamstwo.
- Oczywiście wszyscy byli wściekli. Komu by się to spodobało? Świetnie wiedzieli, ile osób
jest w środku15.
Początkowo terroryści nie odzywali się. Potem posłali z listem jakąś kobietę, całą trzęsącą
się ze strachu. Kiepskim rosyjskim żądali pertraktacji z prezydentem Osetii Północnej,
Dzasochowem, generałem FSB Muratem Ziazikowem, którego Kreml zainstalował dwa dni
wcześniej na stanowisku prezydenta Inguszetii, zastępując nim mniej posłusznego lokalnego
przywódcę, oraz Leonidem Roszalem, słynnym pediatrą, który pośredniczył wcześniej w
rozmowach z Czeczenami. List nie wyjaśnił, kim są porywacze, ani nie zawierał konkretnych
żądań, ale, jak wspominał Markiełow, ostrzegał złowrogo: „Jeśli spróbujecie wyłączyć
elektryczność albo dopływ wody do szkoły, kilku zakładników zginie. Jeśli zginie ktoś z nas,
zastrzelimy 50 zakładników”16. W liście podano numer telefonu komórkowego, ale kiedy go
wykręcono, okazało się, że telefon jest zablokowany.
Tymczasem dzieci zamknięte w sali gimnastycznej ucichły po zastrzeleniu pierwszego
mężczyzny, ratując w ten sposób życie Alikowi Cagołowo-wi. Potem szeroko otwartymi
oczami przyglądały się, jak terroryści za pomocą kilkunastu bomb minują salę. Ładunki
wybuchowe umieszczono wokół obręczy koszy do gry w koszykówkę, a pomiędzy nimi
przeciągnięto drut. Bomby przypominały choinkowe bombki. Największą połączono z
zapalnikami na podłodze, które wyglądały jak pedały. Przez cały czas dwóch terrorystów
trzymało na nich stopy; zakładnikom powiedziano, że zwolnienie nacisku spowoduje
eksplozję17. Dwie ubrane na czarno sza-chidki miały przytroczone do pasów ładunki
wybuchowe; jedna z nich trzymała w jednej ręce pistolet, a w drugiej detonator.
- Wyglądała jak śmierć chodząca z kosą - wspominał Cagołow. - Gdy tylko robiło się
głośniej, przystawiała dzieciom broń do głowy18.
Przywódca terrorystów był równie bezwzględny. Wysoki i brodaty wzbudzał strach nie
tylko wśród zakładników, ale i własnych podwładnych, którzy nazywali go pułkownikiem.
Bojownicy wybrali z tłumu grupę mężczyzn i zmusili ich do pomocy przy budowie
barykad wokół szkoły. Po zakończeniu pracy zaprowadzili ich do sali lekcyjnej nr 15 na
pierwszym piętrze. Na ścianie wisiał tam portret sowieckiego poety Władimira
Majakowskiego i drewniana tablica z cytatem, który wszyscy uczniowie za czasów
komunizmu musieli znać na pamięć: „Będę uczył się rosyjskiego, choćby dlatego, że mówił
nim Lenin”.
W sali nr 15 terroryści zastrzelili jednego po drugim wszystkich mężczyzn, których
według niektórych relacji było 22. Potem kazali Asłanowi Kucajewowi i innemu mężczyźnie
wyrzucić zwłoki z okna. Mężczyźni wlekli do okna ciała zabitych i wypychali je na zewnątrz;
na murze budynku pojawiły się przerażające krwawe smugi. Kiedy pilnujący tej roboty
bojownik odwrócił się na chwilę, Kucajew wyskoczył przez okno, łamiąc sobie nogę przy
uderzeniu o ziemię. Terrorysta podbiegł do okna i zaczął strzelać. Kucajew uciekał, czołgając
się. Żołnierze rosyjscy stojący w pobliżu spostrzegli, co się dzieje, i rzucili kilka granatów
dymnych, aby go osłonić. Kucajew, 33-letni kierownik sklepu metalowego, ocalił życie, ale w
szkole została jego żona, dwie córki i 65-letnia teściowa19.
Władze zorganizowały tymczasem w budynku ratuszu sztab kryzysowy, podzielony na
dwie sekcje, jedną cywilną, z udziałem takich urzędników, jak Tajmuraz Mamsurow,
przewodniczący parlamentu, a drugą wojsko-wo-policyjną, pod kierownictwem szefa
miejscowej FSB, generała Wale-rija Andriejewa. Nikt jednak nie wiedział, co dalej.
Kreml czekał z założonymi rękami, nie wiedząc, jak postępować w sytuacji, w której
zakładnikami jest tak wiele dzieci. Pertraktować? Szturmować budynek? Ci, którzy zajęli
szkołę, nie przyjechali na rozmowy - to było jasne. Przyjechali po to, żeby zabijać. A szturm
nie miał większych szans powodzenia. Terroryści rozstawili snajperów na dachu i zaminowali
budynek. Putin przerwał wakacje w Soczi i wrócił do Moskwy.
- Kiedy przyleciał nocą, wystarczył rzut oka na jego twarz, aby przekonać się, że jest w
rozpaczy - mówił nam potem doradca Putina do spraw Czeczenii, Asłambek Asłachanow. -
Był strasznie zdenerwowany. Odbył bardzo trudne rozmowy o wydarzeniach [w Biesłanie]20.
Rozmowy te toczył jednak w zaciszu gabinetów i nie pokazywał się publicznie. Nie wysłał
też do Biesłanu żadnego ministra ani innego wysokiego urzędnika. Współpracownik
prezydenta zadzwonił w końcu do pediatry Leonida Roszala, którego przyjazdu domagali się
terroryści, i zorganizował mu przelot na miejsce.
Członkowie sztabu kryzysowego w Biesłanie wciąż nie mogli się dodzwonić pod numer
telefonu komórkowego podany przez terrorystów. Przewodniczący parlamentu Osetii
Północnej, Mamsurow, zadzwonił do dyrektorów miejscowych zakładów użyteczności
publicznej, aby się upewnić, że dostawy wody i prądu do szkoły nie zostaną przerwane. W
duchu przeżywał katusze.
- Chowałem się tam, gdzie nikt nie mógł mnie widzieć, i płakałem jak wszyscy inni rodzice
- mówił nam potem. Sędziwa matka uprzedziła go, że ma się nie pokazywać bez dzieci -
żywych lub martwych21.
W końcu, cztery godziny po rozpoczęciu okupacji budynku, porywacze zadzwonili do
sztabu kryzysowego i wyjaśnili, że podali zły numer telefonu. Powtórzyli, że chcą rozmawiać
z Dzasochowem, Ziazikowem i Rosza-lem oraz Asłachanowem. Terrorystów jednak coraz
bardziej rozjuszało to, co oglądali w telewizji. Rząd wciąż twierdził, że zakładników jest
zaledwie kilkuset. Bojownicy uznali to za dowód, że Rosjanie szykują się do szturmu na
budynek i kłamią, aby zbagatelizować całe wydarzenie. Oświadczyli zakładnikom, że politycy
postawili na nich krzyżyk. Potem kazali przyprowadzić Lidię Calijewą do pokoju
nauczycielskiego, w którym urządzili sztab. Bałagan, który tam zastała, oburzył dyrektorkę.
- Spójrzcie, coście narobili, zapaskudziliście mi szkołę - beształa jednego z terrorystów.
- Byłem kiepskim uczniem, miałem złe stopnie - odpowiedział tamten wyzywająco.
- Na takiego mi wyglądasz.
Kazali jej porozmawiać z doktorem Roszalem i oddali telefon.
- Doktorze Roszal, proszę pomóc uratować dzieci - błagała Calijewa. Poinformowała
lekarza, że w szkole jest 1200 zakładników i że terroryści są wściekli z powodu rządowych
kłamstw. Potem musiała oddać telefon22.
O zmroku pierwsze samoloty z rosyjskimi komandosami z elitarnego oddziału Alfa
wylądowały na pobliskim lotnisku. Żołnierze wyładowali broń i kamizelki kuloodporne i
rozpoczęli przygotowania do walki.
Kiedy pod koniec pierwszego dnia przyjechaliśmy do Biesłanu, praktycznie całe miasto
zgromadziło się pod miejscowym pałacem kultury. Ogromny budynek oświetlała błyszcząca
kula dyskotekowa. Tysiące ludzi kłębiło się przed wejściem lub siedziało w środku, czekając
na jakieś wiadomości. Byli wśród nich Raja Cołmajowa i Tajmuraz Totijew, umierający z
niepokoju o dzieci. Od chwili zajęcia szkoły słyszeli nieregularne, ale częste strzały i wybuchy
pocisków z granatników przeciwpancernych. Rodzice kręcący się nerwowo pod pałacem
kultury nie mogli być pewni, że któryś z tych strzałów nie trafił ich dziecka. Ludzie byli źli z
powodu oczywistego kłamstwa co do liczby dzieci zamkniętych w szkole i napadali na
każdego przedstawiciela władz, który zabłąkał się w tłumie. Najwyższy rangą lokalny
polityk, Aleksandr Dzasochow, przezornie nie pokazywał się.
Działania władz były źle zorganizowane i nieuczciwe. Kreml ściśle kontrolował wszystko,
co nadawała państwowa telewizja. Nikomu nie wolno było choćby przypuścić, że w szkole
jest więcej zakładników niż oficjalnie podana liczba 354. Niektórzy mieszkańcy Biesłanu byli
tak wściekli, że zaatakowali ekipę państwowej telewizji; inni starali się ukradkiem
poinformować opinię publiczną, trzymając podczas przekazów telewizyjnych ręcznie
malowane transparenty z prawdziwą liczbą zakładników. Nawet niezależni dziennikarze
okazali się bezradni. Nieustraszona reporterka „Nowoj gaziety” Anna Politkowska, która
ujawniając rosyjskie przestępstwa wojenne w Czeczenii, zasłużyła sobie na trwałą wrogość
Kremla, pośpieszyła do Biesłanu, ale po wypiciu herbaty w samolocie źle się poczuła.
Wylądowała w szpitalu i nie dojechała do Biesłanu; była przekonana, że ktoś ją otruł. Andriej
Babicki, który przed rokiem za sprawą odważnych reportaży z Czeczenii ściągnął na siebie
gniew samego Putina, został aresztowany za udział w bójce na moskiewskim lotnisku.
Mężczyźni, którzy go sprowokowali, przyznali później, że namówiła ich do tego ochrona
lotniska.
Tymczasem sztab kryzysowy w Biesłanie był jak sparaliżowany. Do miasta przybyło tylko
dwóch z czterech negocjatorów, których domagał się pułkownik: Dzasochow i doktor Leonid
Roszal. Asłambek Asłacha-now pozostał w Moskwie, daremnie zabiegając o osobistą
rozmowę z prezydentem, a prezydent Inguszetii Murat Ziazikow ukrył się gdzieś i nie
odbierał telefonów.
Roszal zaproponował, że w pojedynkę dostarczy zakładnikom wody i żywności. Rzecznik
terrorystów odmówił.
- Jeśli przyjdziesz sam, bez nich, zabijemy cię - zagroził. Lekarz próbował apelować do
sumienia terrorysty:
- Przecież to dzieci.
- Jestem góralem - odparł tamten, powołując się na czeczeńskie poczucie honoru.
- Nie jesteś nim, skoro porywasz kobiety i dzieci23.
Specjaliści ze sztabu kryzysowego doszli do wniosku, że porywacze otrzymali rozkaz, aby
zająć szkołę, ale nie wiedzą, co robić dalej i czekają na polecenia z zewnątrz. Zakładnicy
zauważyli, że terroryści spierają się między sobą; części z nich nie podobało się branie dzieci
jako zakładników. Według niektórych relacji pułkownik uciszył te spory, zabijając jednego z
niezadowolonych. Drugiego dnia znikły gdzieś dwie szachidki; zakładnicy podejrzewali, że
pułkownik zdalnie zdetonował materiały wybuchowe, które miały na sobie.
Po z górą dobie od rozpoczęcia kryzysu Putin przerwał milczenie i zapowiedział, że zrobi
wszystko, aby uwolnić dzieci. „W obecnej sytuacji naszym głównym zadaniem jest oczywiście
ratowanie życia i zdrowia zakładników”24. Komandosi z Alfy rozpoczęli już przygotowania
do akcji odbicia zakładników, ale wydawała się ona niewykonalna. W sztabie kryzysowym
uznano, że jedynym rozwiązaniem mogą być pertraktacje. Przedstawiciele władz usiłowali się
domyślić, o co tak naprawdę chodzi terrorystom, i doszli do wniosku, że o zakończenie wojny
w Czeczenii. Nie mogąc spełnić tego żądania, postanowiono zaoferować terrorystom
konkrety: bezpieczny korytarz, którym mogliby się wycofać, oraz pieniądze, samolot i
zwolnienie z więzienia 30 bojowników aresztowanych po niedawnym rajdzie na Inguszetię.
- Byliśmy gotowi zaproponować im wszystko - mówił Lew Dzugajew, doradca prezydenta
Osetii Północnej25.
Nadaremnie.
- Zaczęliśmy słać im komunikaty: „Zostawcie wszystko, tak jak jest, i odejdźcie, damy
wam korytarz” - opowiadał Tajmuraz Mamsurow, przewodniczący parlamentu. - Ale oni nie
chcieli o tym słyszeć26.
Władze próbowały też szantażu. Aresztowano 40 krewnych dowódców czeczeńskich
partyzantów, Szamila Basajewa i Asłana Maschadowa, a więc wzięto niejako
kontrzakładników. Były wśród nich dzieci, jedno zaledwie pięciomiesięczne. Mężczyznom
kazano klęknąć z workami na głowach i przez następne 24 godziny kopano ich przy
najmniejszym poruszeniu się. Aresztowanych pokazała telewizja w Groźnym, aby było
wiadomo, że są w rękach władz27. W pewnym momencie żonę i troje dzieci jednego z
bojowników przyprowadzono do szkoły w Biesłanie.
- Zadzwoniła do męża i powiedziała mu, że jest przetrzymywana przez władze i żeby nie
zabijał dzieci - opowiadał Michaił Markiełow. - Terrorysta poprosił żonę, żeby oddała telefon
jednemu z oficerów, i kiedy ta spełniła prośbę, powiedział: „Możesz zabić ją i trójkę moich
dzieci”28.
Wobec impasu władze zwróciły się do Rusłana Auszewa, sowieckiego bohatera wojny
afgańskiej i byłego prezydenta Inguszetii, który miał dobre kontakty z przywódcami
czeczeńskimi. Telefon do Auszewa nie przyszedł Putinowi łatwo. Auszew był od dawna
przeciwnikiem Putinowskiej wojny w Czeczenii. W 2002 roku Kreml zmusił go do rezygnacji
ze stanowiska, a potem sfałszował wybory prezydenckie na rzecz Murata Ziazikowa. Kiedy
jednak współpracownik Putina zadzwonił do Auszewa i poprosił go, aby poleciał do Biesłanu,
ten zgodził się od razu. Po przybyciu Auszew stwierdził ze zdumieniem, że minęło prawie
półtorej doby, a nikt nie ustalił nawet, kto powinien rozmawiać z terrorystami. Skontaktowano
go telefonicznie z ich rzecznikiem. Sądząc, że to Ingusz, Auszew zaczął rozmowę w tym
języku, ale człowiek po drugiej stronie kabla kazał mu przejść na rosyjski. Rzecznik
terrorystów oświadczył, że porozumie się z „emirem” i oddzwoni. Po kwadransie terrorysta
zatelefonował i powiedział Ausze-wowi, że może przyjść do szkoły.
Kiedy Auszew wszedł do dusznej sali gimnastycznej, jego oczom ukazał się straszny
widok. Od początku okupacji szkoły terroryści nie dali zakładnikom nic do jedzenia, a teraz
przestali wydawać nawet wodę. Wiele dzieci rozebrało się do bielizny i oddawało mocz do
butelek, aby się napić. Kazbek Dzaragasow, który pierwszego dnia uciekł, a potem wrócił do
szkoły, żeby dotrzymać towarzystwa siostrze, martwił się, że dziewczynka traci siły. Zdjął
koszulę, nasiusiał na nią i podał siostrze, aby wyciskając ją, zwilżyła sobie ciało29.
- Czułem, jak cały zlewam się potem - wspominał Alik Cagołow, nauczyciel gimnastyki. -
Napięcie rosło. Ludzie zaczynali się coraz bardziej denerwować. Z każdą godziną nadzieja
gasła30.
Dyrektorka szkoły, Lidia Calijewa, próbowała przemówić porywaczom do rozsądku.
- Wypuśćcie dzieci, a zostawcie dorosłych - namawiała jednego z przywódców. - Miejcie
litość dla dzieciaków.
- A kto miał litość dla moich dzieci? - odwarknął terrorysta. - Zbombardowali mój dom i
pięcioro moich dzieci zginęło31.
Kiedy Auszew wchodził do budynku, terroryści usiłowali założyć mu na głowę czarny
worek, ale nie pozwolił na to. Zapyta/ o ich żądania, na co komendant podał mu kartkę
papieru zaadresowaną: „Do Jego Ekscelencji Prezydenta Federacji Rosyjskiej Putina od sługi
Allacha Szamila Basa-jewa”. Ogolony na łyso, brodaty Basajew, który stracił nogę w czasie
walk z Rosjanami, był najważniejszym terrorystą czeczeńskim. Dla Rosjan był tym, kim dla
Amerykanów Osama bin Laden - organizatorem zamachów bombowych, porwań i innych
ataków, których ofiarą padło setki cywilów. Przed blisko dziesięcioma laty Basajew opanował
szpital i wziął ponad 1000 zakładników - lekarzy, pielęgniarki i pacjentów. W wyniku tej akcji
zginęło ponad 100 ludzi.
Auszew odczytał napisany niewyraźnym charakterem pisma list, zawierający szereg
żądań: wojska rosyjskie mają wycofać się z Czeczenii, która otrzyma niepodległość. Władze
czeczeńskie i rosyjskie będą współpracować nad przywróceniem porządku na Kaukazie i nie
dopuszczą do interwencji trzeciej siły. Ponadto, i to było najdziwniejsze, świeżo wyzwolona
Czeczenia miała pozostać w „strefie rublowej”, czyli nadal używać rosyjskiego pieniądza.
Gdy tylko państwowa telewizja poda, że Putin podpisał dekret o wycofaniu wojsk z
Czeczenii, terroryści zaczną zwalniać zakładników. Dowódca dodał jeszcze jedno ostrzeżenie:
jeśli Rosjanie wezmą do niewoli ich krewnych, połowa zakładników zginie.
Nie widząc sensu kwestionowania tych żądań, Auszew postanowił zobaczyć się z
zakładnikami. Wpuszczono go do sali gimnastycznej.
- Było tam jak w łaźni - wspominał. - Dzieci siedziały prawie nagie, bo było bardzo
duszno, nie miały wody i od dwóch dni nic nie jadły. Baliśmy się, że zaczną umierać na zawał
serca i tak dalej32.
Na widok Auszewa sala ożywiła się, niektórzy zakładnicy klaskali.
- Prosiłem, żeby się trzymali, powiedziałem, że będę nadal pertraktował i próbował
rozwiązać sytuację33.
Potem wyprowadzono go z sali. Dyrektorka powiedziała mu, że zakładników jest 1200, a
potem uklękła przed nim.
- Rusłanie, ratuj nasze dzieci34.
Auszew domagał się, aby terroryści zwolnili znajdujące się w sali niemowlęta wraz z ich
matkami, na co ci wyrazili zgodę, pozwalając mu zabrać ze sobą 25 kobiet i dzieci. Była wśród
nich Fatima Cgajewa, która wciąż karmiła piersią córeczkę Alonę. W sali gimnastycznej było
jednak dwoje innych dzieci Fatimy, 10-letnia Kristina i 3-letni Machar. Fatima kazała Kristinie
wziąć na ręce Alonę i wyjść z nią ze szkoły, ale jeden z terrorystów zatrzymał starszą
dziewczynkę i powiedział, że niemowlę może zabrać tylko sama Fatima. Kobieta stanęła
przed dylematem podobnym do słynnego wyboru Zofii - mogła uratować niemowlę, ale czy
wolno jej było zostawić na łasce losu pozostałą dwójkę? Powierzyła więc Alonę Au-szewowi,
a sama została w szkole35.
Kiedy Auszew wrócił do sztabu kryzysowego, przedstawił sytuację w całej jej grozie.
Zakładników było znacznie więcej niż 354, a warunki w dusznej sali gimnastycznej bardzo
szybko się pogarszały. Koniecznie należało coś przedsięwziąć. W końcu ktoś rzucił pomysł
skontaktowania się z Asłanem Maschadowem, dowódcą czeczeńskich partyzantów
uważanym za mniej radykalnego niż Basajew. Przez pięć lat Rosjanie odmawiali rozmów z
Maschadowem, odrzucali jakiekolwiek porozumienie z nim i nazywali terrorystą. Teraz
wyciągali do niego rękę. Za zgodą Putina Auszew i Dzasochow zadzwonili do Achmada
Zakajewa, mieszkającego w Londynie przedstawiciela Maschadowa. Zakajew zgodził się
pomówić z Maschadowem, ale zaznaczył, że ma z nim kontakt tylko w jedną stronę;
Maschadow może do niego zadzwonić, ale nie odwrotnie. Powiedział też, że jeśli Maschadow
miałby przyjechać do Biesłanu, aby przekonać porywaczy do opuszczenia szkoły, to Rosjanie
będą musieli zagwarantować mu bezpieczeństwo. Choć Rosja domagała się od Wielkiej
Brytanii ekstradycji Zakajewa, zaproponował on, że sam przyjedzie do Biesłanu i porozmawia
z terrorystami; nie żądał przy tym gwarancji bezpieczeństwa. Rosjanie rozłączyli się, aby
przemyśleć to, co usłyszeli36.
Alik Cagołow nie spał tej nocy. Wielu dorosłych nieruchomo patrzyło przed siebie, dzieci
były apatyczne. Żadne nawet się nie wzdrygnęło, kiedy terroryści strzelali w powietrze.
- Byłem zupełnie przekonany, że nie dożyjemy ranka - powiedział Cagołow. Strach wśród
zakładników narastał. - Obrażali się, jeśli ktoś nie dawał im swego moczu do picia.
Niektórzy uczniowie prosili Cagołowa, aby oddał dla nich mocz do butelki; odmówił.
- „Ale my umieramy bez wody!” - wspominał Cagołow słowa jednego z nich. - Chciałem
to zrobić, ale po prostu nie mogłem37.
Również terroryści byli coraz bardziej niespokojni. Znów wezwali Lidię Calijewą i kazali
jej zadzwonić do władz. Dyrektorka znała dzieci Taj-muraza Mamsurowa i poszła ich szukać,
bo pomyślała sobie, że najlepiej będzie zadzwonić do przewodniczącego miejscowego
parlamentu. Kilka chwil później w rosyjskim sztabie kryzysowym rozległ się dzwonek
telefonu komórkowego.
- Zaczęłam mówić po osetyjsku - wspominała Calijewą - i powiedziałam tylko kilka słów:
„Umieramy, proszę, pomóżcie nam”.
Pułkownik natychmiast kazał jej przejść na rosyjski. Calijewą poprosiła go, aby pozwolił
11-letniemu synowi Mamsurowa Zelimowi porozmawiać z ojcem38.
- Tatusiu - powiedział chłopiec do telefonu - oni mówią, że ma nie być szturmu.
Powiedzieli, że jeżeli dojdzie do szturmu, to wszystkich nas wysadzą w powietrze.
Mamsurowa uderzył stanowczy ton głosu syna.
- Jesteś mężczyzną i powinieneś być odważny - powiedział chłopcu. - Opiekuj się siostrą.
Próbujemy wam jakoś pomóc.
Mamsurow dodał jeszcze, że będą się starali nie dopuścić do szturmu.
- Kto inny tutaj podejmie decyzję. Ale jeśli usłyszymy coś o szturmie, to inni rodzice i ja
przyjdziemy do was i damy się wysadzić razem z wami39.
Putin upoważnił w końcu swego doradcę do spraw Czeczenii, Asłam-beka Asłachanowa,
do przyjazdu do Biesłanu. Kiedy jego samolot startował z moskiewskiego lotniska, wiele osób
w sztabie kryzysowym miało nadzieję, że Asłachanow przywiezie ze sobą jakieś konkretne
decyzje prezydenta, które pozwolą przełamać impas. Ponownie połączyli się z Zaka-jewem,
czeczeńskim przedstawicielem w Londynie, i rozmawiali o jego przyjeździe na pertraktacje z
porywaczami. Powiedzieli mu, że potrzebują tylko dwóch godzin, aby załatwić formalności40.
Tymczasem władze ostatecznie porozumiały się z porywaczami w sprawie usunięcia zwłok
mężczyzn zabitych pierwszego dnia, które od 48 godzin prażyły się w słońcu.
O pierwszej po południu ciężarówka z czterema mężczyznami w kombinezonach
Ministerstwa do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych zajechała pod szkołę. Mężczyźni podeszli
do okna, przez które jeden z porywaczy wydał im polecenia, a potem zniknęli za załomem.
Tam natknęli się na ciało terrorysty zabitego na samym początku okupacji szkoły i wnieśli je
do budynku. Bojownik w brązowych cywilnych spodniach i bluzie maskującej, trzymający w
ręce kałasznikowa, wyszedł ze szkoły, aby ich pilnować. Ratownicy pochylili się nad ciałem
pierwszego zabitego cywila41.
Nagle potężny grzmot wstrząsnął powietrzem. Po kilku sekundach rozległ się następny,
jeszcze głośniejszy. Potem rozpętała się strzelanina.
Nikt nie wiedział, co się dzieje. W sali gimnastycznej wybuchła bomba, a po niej nastąpił
drugi, jeszcze potężniejszy wybuch. Kilkadziesięcioro dzieci i dorosłych zginęło od razu.
Kawałki stropu zaczęły spadać na ocalałych.
- Poczułem, jakby zgniotło mi klatkę piersiową - wspominał Alik Ca-gołow. - Cała podłoga
była zasłana trupami42.
Lidia Calijewa straciła przytomność, odłamki poraniły jej nogi. Trzy z pięciorga dzieci Rai
Cołmajowej zginęły. 12-letnia Madina otworzyła po wybuchu oczy i ujrzała makabryczny
widok: dym, fruwające części ciał, krzycząca kobieta bez nóg, ludzie uciekający po ciałach
innych. Madina zaczęła nawoływać swoje siostry i brata, ale znalazła tylko jedno z nich.
- Madina, to ja, Luba - krzyczała jej najmłodsza siostra. Wyglądała strasznie - popalone
ubranie, przestrzelone nogi, nagie kości wystające z ciała.
- Luba, to ty? - Tak.
- Chodźmy.
- Nie, chce mi się spać.
Madina objęła Lube i zaczęła ciągnąć ją po podłodze, czołgając się w stronę siłowni43.
Inne dzieci wyskakiwały przez okna i uciekały, ile sił w nogach. Porywacze zaczęli strzelać
im w plecy. Dwóch małych chłopców biegło chwiejnie w stronę domu Kazbeka Torczynowa,
który z przerażeniem patrzył, jak jeden z nich nagle runął na ziemię, najwyraźniej trafiony
kulą44. Pod szkołą wielu mieszkańców Biesłanu, czuwających z bronią zabraną z domu,
dawno przeniknęło przez dziurawy kordon policyjny; teraz i oni przyłączyli się do
strzelaniny. Stojący w pobliżu żołnierze mieli rozkazy nie strzelać i przez kilka minut czekali
biernie, nie wiedząc, co się właściwie dzieje. Komandosi z Alfy nie zajęli nawet stanowisk.
Kiedy zaczęła się walka, popędzili pod szkołę tak, jak stali. Wielu nie zdążyło nawet założyć
kamizelek kuloodpornych, co kilku z nich przypłaci życiem. Niektórzy komandosi własnymi
ciałami zasłaniali uciekające dzieci i zginęli od serii wystrzeliwanych z budynku; innych trafili
w plecy mieszkańcy Biesłanu strzelający w kierunku szkoły. Ratownicy z Ministerstwa do
spraw Sytuacji Nadzwyczajnych, którzy przyjechali zabrać ciała, schowali się za swoją
ciężarówką, ale trzech z nich zginęło, a czwarty został ranny.
Przez kilka minut obie strony usiłowały zapanować nad sytuacją. Jeden z terrorystów
gorączkowo dzwonił do sztabu kryzysowego i zapewniał, że nie wysadzają budynku,
podczas gdy Rosjanie twierdzili, że nie rozpoczęli szturmu. Ale było za późno. W końcu
uzbrojone po zęby wojska Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, tak zwany OMON, również
zaczęły ostrzał.
- Nie dostaliśmy żadnych rozkazów - mówił nam później jeden z żołnierzy. - Kiedy zaczęli
strzelać do dzieci... zaczęliśmy je osłaniać. Celowaliśmy w snajperów na dachu, ale nie
mierzyliśmy w okna. Nie strzelaliśmy w budynek.
Obecność tak wielu zakładników utrudniała natarcie.
- Mieliśmy rozkazy, żeby nie strzelać w dolną część budynku - opowiadał nam inny
żołnierz OMON-u. - Byliśmy zdezorientowani. Nie wiedzie-liśmy, kiedy mamy strzelać.
Uzbrojeni cywile jeszcze pogarszali sytuację.
- Przeszkadzali nam. Zgromadził się ich cały tłum. Byli tak zacietrzewieni, że nie sposób
było ich przegonić.
- W rezultacie musieliśmy walczyć na dwa fronty - dodał trzeci
żołnierz45.
Tymczasem w sali gimnastycznej terroryści kazali ocalałym zakładnikom przejść do holu,
jeśli chcą żyć. Tych, którzy nie mogli wstać, zastrzelili46.
Znajdowaliśmy się wtedy o jedną przecznicę od szkoły. Dobiegająca nas kakofonia
strzałów i eksplozji nie pozostawiała wątpliwości, że trwa krwawy bój. W porównaniu z nim
bladły najbardziej zacięte bitwy, których byliśmy świadkami w Iraku i Afganistanie.
Transportery opancerzone pędziły ulicami w stronę szkoły, żołnierze z opaskami na głowach
oraz kałasznikowami i karabinami maszynowymi w rękach zeskakiwali na ziemię. Za nimi
jechały dziesiątki karetek pogotowia. Po niebie krążyły śmigłowce. Ojcowie, wujowie i bracia,
nie zważając na świszczące wokoło kule, biegli na szkolny dziedziniec, aby ratować swoje
dzieci, i wracali z na wpół nagimi ciałkami na rękach.
Nagle nad szkołą uniosła się ogromna chmura dymu - to zawalił się dach sali
gimnastycznej. Bosy chłopiec ubrany tylko w spodnie i wyglądający na dziesięć lat przeszedł
chwiejnie obok nas. Podmuch pierwszej eksplozji wyrzucił go przez okno.
- Dużo, dużo zabitych - mamrotał. - Dużo zabitych dzieci.
Jeszcze w trakcie strzelaniny rozpoczęła się zaimprowizowana ewakuacja. Karetek było o
wiele za mało, toteż chyba wszyscy mężczyźni w Biesłanie
Pięćdziesiąt dwie godziny w Biestanie
wyruszyli samochodami pod szkołę. Zatrzymywali się z piskiem opon, wyskakiwali i
otwierali tylne drzwi.
- Tutaj, tutaj! - krzyczeli.
Inni przynosili poczerniałe i posiniaczone ciała dzieci i wkładali je do najbliżej stojącego
samochodu, po czym kierowca odjeżdżał pędem do szpitala. Mała dziewczynka, zupełnie
naga, wyglądała na martwą. Jakiś mężczyzna położył ją na trawie i szlochając, próbował
przywrócić do życia. Nosze z poparzoną kobietą na krótką chwilę postawiono tuż obok nas.
- Wody, wody - prosiła szeptem ranna.
Przynieśliśmy jej butelkę wody, wypiła łapczywie. Młoda dziewczyna na noszach mówiła
policjantowi:
- Zabijają nas i wysadzają wszystko w powietrze.
Od czasu do czasu strzały przybliżały się i samozwańczy ratownicy oraz dziennikarze
uciekali przecznicę dalej, by wrócić, gdy strzelanina cichła.
Na trawie przed nami leżały cztery ciała zabitych, okryte białymi prześcieradłami
poplamionymi krwią. Były to zwłoki dzieci; pożółkła stopa jednego z nich wystawała spod
prześcieradła. Przyniesiono piąte ciało, należące do starszej kobiety, i bezceremonialne
zrzucono z noszy na ziemię. W końcu rodzice zaczęli podchodzić i zaglądać pod
prześcieradła, aby sprawdzić, czy nie leżą tam ich dzieci.
- Czy są tam zabite dzieci? - pytała ruda kobieta, szukająca dwunastoletniego siostrzeńca. -
Gdzie są zabite dzieci?
Tymczasem w szkole Alik Cagołow i dziesiątki innych zakładników tłoczyli się w
stołówce. Wszędzie wokół słychać było strzały i wybuchy. Młody mężczyzna z krótkimi
włosami i zarostem na brodzie podszedł do Cagołowa i osunął się na podłogę. Wyglądał na
wyczerpanego nerwowo. Cagołow zdał sobie sprawę, że to nie zakładnik, ale jeden z
terrorystów. Był to Nurpaszi Kułajew, 24-letni mieszkaniec czeczeńskiej wsi, który służył
wcześniej w armii rosyjskiej.
- Jak wezmą nas żywcem, potwierdzisz, że nie miałem broni? - prosił Kułajew Cagołowa. -
Zmusili mnie. Wzięli wszystkich z mojej rodziny i zapowiedzieli, że ich zabiją.
- Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę? - odparł Cagołow.
- Widzisz? Nie mam broni. Nikogo nie zabiłem.
Cagołowowi trudno było jednak ręczyć za zachowanie Kułajewa w ciągu ostatnich trzech
dni.
- Powiem, że od chwili, gdy cię zobaczyłem, nie miałeś broni.
Innych terrorystów na razie nie było widać. Cagołow zaczął ewakuować dzieci, każąc im
wyskakiwać z okna na parterze i uciekać co sił. Kilkorgu się udało.
- Potem jakiś mały chłopiec, siedmio - albo ośmioletni, stanął na parapecie i szykował się
do skoku, a wtedy jeden z terrorystów zastrzelił go - opowiadał Cagołow. - Kula
prawdopodobnie przeszyła serce. Krew tryskała rytmicznie.
Cagołow kazał Kułajewowi powiedzieć swoim kolegom, żeby przestali strzelać.
Kułajew próbował, ale strzelający terrorysta kazał mu się nie wtrącać.
- Zamknij się, bo i ciebie zastrzelę.
Nastąpiło kilka głośnych wybuchów i pokój spowił ciemny dym. Czołgi ostrzeliwały
szkołę. Cagołow zrozumiał, że mogą zginąć od ostrzału własnych wojsk. Tymczasem drugi
terrorysta zniknął, Cagołow więc znów polecił Kułajewowi:
- Wstań i wyjrzyj przez okno.
- Zabiją mnie - zaoponował tamten.
- Nagrzeszyłeś. Zmyj przynajmniej niektóre ze swoich grzechów. Kułajew wyjrzał przez
okno i oznajmił:
- To siły specjalne.
- Wyjdź pierwszy i jeśli cię nie zabiją, reszta pójdzie za tobą - powiedział Cagołow.
- Nie chcę wychodzić.
- Nie masz wyjścia.
Cagołow złapał Kułajewa i popchnął go ku oknu. Kułajew wyskoczył, krzycząc przy tym:
- Nikogo nie zabiłem!
W jednej chwili w oknie pojawiło się trzech rosyjskich komandosów. Jeden z nich
własnych ciałem osłaniał zakładników i kazał im wychodzić z budynku. Cagołow pomagał
dzieciom wyskakiwać z okna, a potem sam wyskoczył47.
Wdarcie się do budynku zajęło komandosom z Alfy cztery godziny. W środku zastali
labirynt barykad, min-pułapek i innych przeszkód. Na parterze czekali na nich snajper i
terrorysta z karabinem maszynowym. Strzelanina i wybuchy trwały do późnego wieczora.
Według oficjalnych danych z 32 terrorystów zginęło 30. Kiedy jednego z ocalałych żołnierze
rosyjscy wyprowadzali ze szkoły, zobaczył go tłum mieszkańców Bie-słanu i odepchnąwszy
żołnierzy, dosłownie rozerwał na strzępy. Drugim terrorystą, który przeżył, był Kułajew.
Złoży on później w telewizji starannie wyreżyserowaną relację z akcji terrorystów w Biesłanie,
zorganizowanej ponoć przez Szamila Basajewa48.
Alik Cagołow przeżył, ale stracił z oczu szwagierkę i jej dwoje dzieci. Później dowiedział
się, że wszyscy troje zginęli. Nie przeżyła też Fatima Cgajewa, która oddawszy najmłodsze
dziecko Rusłanowi Auszewowi, została w szkole z dwójką pozostałych. Jej córka Kristina
zginęła w ogniu. Kazbek Dzaragasow, który uciekł na samym początku okupacji szkoły, a
potem wrócił do swojej siostry, zgubił ją w zamęcie, ale potem odnalazł, żywą, w szpitalu.
Dyrektorka szkoły Lidia Calijewa, która straciła przytomność po pierwszych wybuchach,
ocknęła się i została wyniesiona z budynku. Przewodniczący parlamentu, Tajmuraz
Mamsurow, odnalazł dwójkę swoich dzieci w szpitalu. Były ranne, ale żyły.
Dwunastoletnia córka Rai Cołmajowej i Tajmuraza Totijewa, Madina, zdołała zaciągnąć
swoją ranną siostrę do siłowni i próbowała jej pomóc. Znalazła jakąś drewnianą tablicę,
szminką napisała na niej: „Nie strzelajcie, tu są dzieci” i wystawiła za okno. Żołnierze rosyjscy
wyważyli okno i weszli do środka.
- Zostawcie mnie, weźcie Lube - krzyczała Madina.
Żołnierze wynieśli więc najpierw Lube, a potem Madinę. Rany Luby okazały się
śmiertelne, zmarła w szpitalu. Zginęło też dwóch jej kuzynów, a trzeci stracił oko. Z ośmiorga
dzieci, które dwa dni wcześniej wyszły od Totijewów, tylko dwoje wróciło do domu49.
W trakcie bitwy z terrorystami Władimir Putin nie opuszczał Kremla i nie występował
publicznie. Choć masakra dzieci w Biesłanie była na pewno najkrwawszym atakiem
terrorystycznym na świecie od 11 września, prezydent Rosji nie zrobił nic, aby dodać otuchy
społeczeństwu ani pokazać, że przejmuje się tym, co się dzieje. Żaden z urzędników sztabu
kryzysowego w Biesłanie nie wspominał, aby Putin odegrał jakąkolwiek rolę w wydarzeniach
krytycznego dnia. Dopiero w środku nocy, kiedy stało się jasne, że bitwa jest zakończona,
Putin wsiadł do prezydenckiego odrzutowca, poleciał do stolicy Osetii Północnej
Władykaukazu i przed świtem odwiedził miejscowy szpital.
- Cała Rosja łączy się z wami w żałobie - oświadczył50. Nim nad miastem wstał nowy
dzień, prezydenta już nie było.
Putin zachowywał się podobnie podczas każdego kryzysu - długie milczenie, potem
krótki, niezdarnie wyreżyserowany występ publiczny na okrągło pokazywany później w
telewizji, oficjalne kłamstwa rządu, a w końcu długie i spóźnione przemówienie
nafaszerowane mocnymi słowami o ściganiu i ukaraniu sprawców, nawet gdyby miało to
ograniczyć i tak mocno już nadwerężone swobody obywatelskie w Rosji. Władze od samego
początku łgały co do liczby zakładników, wywołując gniew zarówno terrorystów, jak
krewnych. Ale nawet po zakończeniu okupacji szkoły kłamstwa nie ustały. W państwowej
telewizji pokazano trupy terrorystów: dziesięciu Arabów i Afrykanina, sugerując, że
terroryści byli związani z al Kaidą, a nie z Czeczenia, choć zakładnicy nie widzieli żadnych
Arabów ani Afrykanów. Władze na pewno też sfałszowały liczbę ofiar tragedii.
Kiedy wybuchły pierwsze bomby, CNN i BBC natychmiast rozpoczęły nadawanie relacji
na żywo z Biesłanu. Tymczasem rosyjskie stacje telewizyjne nawet na godzinę nie przerwały
normalnego programu, nadając komedię Kobieta z papugą (Kanał 1) i program podróżniczy
W poszukiwaniu przygód (Rossija). Pierwsze wiadomości o bitwie podano dopiero o drugiej
po południu. O 14.06 Kanał 1 zakończył program informacyjny i rozpoczął emisję 61 odcinka
brazylijskiej telenoweli Zakochana kobieta. Dziennikarze radia Echo Moskwy, ostatniego
naprawdę niezależnego nadawcy w Rosji, musieli korzystać z wiadomości CNN, aby
poinformować słuchaczy, co się dzieje w Biesłanie.
Reportaże z pola bitwy wyglądały w państwowej telewizji groteskowo. „Według
najnowszych informacji walki w szkole zakończyły się” - oświadczył w pewnej chwili
prezenter stacji Rossija, choć w szkole wciąż trwała strzelanina. „Nie ma zabitych ani
rannych... Nie możemy podać dokładniejszej liczby rannych - yyy... to znaczy, dokładnej
liczby uwolnionych zakładników”.
Kiedy zaczęła się bitwa, NTV, pierwsza niezależna i najbardziej profesjonalna stacja
telewizyjna w Rosji do czasu przejęcia w 2001 roku przez państwową spółkę, nadała relację z
Biesłanu, ale nie wspomniała o wybuchach ani o strzelaninie i w końcu zaczęła transmitować
imprezę sportową. Późnym popołudniem wznowiono relację z Biesłanu, ale wciąż stosowano
autocenzurę. W pewnej chwili korespondent znajdujący się na miejscu podał, że usłyszał
przez radio milicyjne, iż w szkole jest wielu rannych i zabitych. Prezenter wpadł mu w słowo:
„Musimy przerwać. Nie możemy nadać tej informacji, jest nie potwierdzona”. Wieczorem
Rossija wyemitowała kolejny odcinek z dokumentalnej serii W imię honoru, w której
bohaterscy żołnierze rosyjscy walczą z nikczemnymi bandytami czeczeńskimi. Kanał 1 zaś
nadał Szklaną pułapkę z????’?? Willisem rozprawiającym się z terrorystami51.
Nawet prasa, która stosunkowo niewiele ucierpiała wskutek antymedial-nej ofensywy
Putina, została poddana naciskom. Raf Szakirow, redaktor naczelny „Izwestii”, największej
chyba i najbardziej renomowanej z setek moskiewskich gazet, na pierwszej i ostatniej stronie
sobotniego numeru zamieścił wielkie zdjęcia rodziców obejmujących skrwawione ciała dzieci.
Po interwencji Kremla u właściciela gazety został natychmiast zwolniony ze stanowiska.
Władze próbowały minimalizować rozmiary masakry, lecz w Biesłanie powszechnie
podejrzewano, że rzeczywista liczba ofiar przekraczała oficjalne 330, choć nie było na to
dowodów52. Rząd podawał też sprzeczne informacje o liczbie porywaczy i o tym, czy
niektórym udało się uciec. Z początku mówiono, że trzech terrorystów przeżyło, potem że
dwóch, a w końcu że tylko jeden - Nurpaszi Kułajew. Choć władze twierdziły, że żaden
terrorysta nie zdołał uciec, w Biesłanie napotkaliśmy oddział sił specjalnych szukający zbiegłej
szachidki. Naszej rosyjskiej asystentce żołnierze kazali zdjąć sweter, żeby sprawdzić, czy nie
ma na ciele sińców, tak jak poszukiwana przez nich kobieta.
Kiedy półtora dnia po wydarzeniach Putin zabrał w końcu głos, nie wspomniał o tym
wszystkim ani słowem. W transmitowanym przez telewizję przemówieniu potępił atak na
szkołę w Biesłanie „jako bezprecedensowy w swoim okrucieństwie i bestialstwie”, dokonany
przez „międzynarodowy terroryzm wymierzony przeciwko Rosji”, i obiecał przedsięwzięcie
nieokreślonych kroków w celu „stworzenia nowego systemu koordynacji sił” do walki z
terroryzmem.
- Ogólnie biorąc - mówił - należy przyznać, że nie zrozumieliśmy w pełni złożoności i
niebezpieczeństw procesów zachodzących w naszym kraju i na świecie. Nie potrafiliśmy
odpowiednio zareagować. Pokazaliśmy naszą słabość. A słabi są bici.
Dla Putina słabość była grzechem śmiertelnym. Jeszcze bardziej znamienna była jego
diagnoza, że wszystkiemu jest winien upadek Związku Sowieckiego.
- W swojej historii Rosja przetrwała wiele tragicznych wydarzeń i strasznych prób. Dziś
żyjemy w czasach po upadku ogromnego państwa, państwa, które niestety okazało się
niezdolne do przetrwania w gwałtownie zmieniającym się świecie. W nowej Rosji - dodał -
wszyscy mieliśmy nadzieję na zmianę, zmianę na lepsze. Ale wiele zmian, które zaszły w
naszym życiu, zaskoczyło nas. Dlaczego? Żyjemy w czasach przemian ekonomicznych, w
ustroju politycznym, który nie odpowiada jeszcze poziomowi rozwoju naszego
społeczeństwa. Żyjemy w czasach nasilenia się konfliktów wewnętrznych i podziałów
etnicznych, tłumionych niegdyś przez panującą ideologię. Przestaliśmy przywiązywać
niezbędną wagę do kwestii obrony i bezpieczeństwa, pozwoliliśmy, aby korupcja osłabiła nasz
system wymiaru sprawiedliwości i porządku publicznego53.
W całym przemówieniu ani razu nie padło słowo Czeczenia.
Jedyną rysą na fasadzie oficjalnego kłamstwa był niezwykły program telewizji Rossija
nadany w niedzielę wieczorem. Ta państwowa stacja wyemitowała ponury reportaż o tragedii
biesłańskiej, którego wcześniej wewnętrzna cenzura nie dopuściła na antenę; teraz przyznano,
że władze kłamały w sprawie liczby zakładników.
- W takich chwilach - mówił na wizji prezenter Siergiej Brilow - społeczeństwo potrzebuje
prawdy.
Była to próba uchronienia Putina przed krytyką opinii publicznej. W tym czasie bowiem
kłamstwo rządu dla nikogo już nie ulegało wątpliwości, toteż w programie usiłowano zrzucić
całą odpowiedzialność na biurokrację i dowództwo sił specjalnych. Stacja nie zająknęła się o
innych oficjalnych łgarstwach, mówiła tylko o tym, którego nie można już było ukryć. Potem
w programie wystąpił doradca polityczny Kremla, Gleb Pawłowski, który oświadczył, że ta
dezinformacja rozgniewała samego prezydenta.
- Kłamstwa, które działały w istocie na korzyść terrorystów, wcale mu nie odpowiadały -
zapewniał Pawłowski54.
Jeden z bliskich współpracowników prezydenta powiedział nam poufnie, i bez owijania w
bawełnę, że prawda po prostu nie jest najważniejsza55.
Putin pielęgnował swój gniew i frustrację w samotności. Wieczorem po emisji programu
stacji Rossija zaprosił do swojej daczy pod Moskwą grupę zachodnich uczonych i
dziennikarzy i przez trzy i pół godziny rozmawiał z nimi o Biesłanie, Czeczenii i Rosji.
Odrzucił pomysł przeprowadzenia parlamentarnego śledztwa, uznając je za zwykły „spektakl
polityczny”, który nie będzie „zbyt produktywny”. Winę za to, co się stało, zrzucił na Borisa
Jelcyna i Zachód. Wojnę w Czeczenii wywołali „słabi przywódcy” z lat 90. i błędy, których „ja
bym nie popełnił” - oświadczył gościom, zręcznie przemilczając własną decyzję o rozpoczęciu
drugiej wojny w Czeczenii w 1999 roku.
Jego krytyka Zachodu była jeszcze ostrzejsza. Piętnował tych, którzy próbowali zmuszać
go do politycznego rozwiązania konfliktu, porównując to do pertraktacji z al Kaidą.
- Dlaczego nie spotykacie się z Osamą bin Ladenem, nie zapraszacie go na rozmowy do
Brukseli albo do Białego Domu, nie pytacie go, czego chce, i nie dajecie mu tego, żeby zostawił
was w spokoju? Wyznaczacie granice dla swoich stosunków z tymi dramami, czemu więc my
mielibyśmy rozmawiać z ludźmi, którzy mordują dzieci?
Cytował słowa, które, jak twierdził, wypowiedzieli terroryści przez radio podczas okupacji
szkoły:
- Jeden zapytał: „Co się dzieje? Słyszę hałas”. A drugi odpowiedział mu: „Nic takiego,
właśnie strzelam sobie do dzieci. Nie ma nic do roboty”. Nudzili się, więc strzelali do dzieci. I
to mają być bojownicy o wolność?
Była to oczywiście nieuczciwa demagogia. Zachód dawno już stracił wszelkie złudzenia co
do partyzantów czeczeńskich i nikt nie nazywał ich bojownikami o wolność. Ale Putin
ponownie wrócił do upadku Związku Sowieckiego jako przyczyny wszelkich kłopotów.
Zachód chciał, aby Rosja była słaba.
- To powtórka z zimnej wojny. Pewni ludzi chcą, aby Rosja całą uwagę poświęciła swoim
problemom wewnętrznym. Pociągają za sznurki, żeby Rosja nie podniosła głowy.
Poruszał rękami, naśladując pociąganie sznurków marionetki.
- Widziałem to na własne oczy. Partnerzy koalicji antyterrorystycznej mają trudny orzech
do zgryzienia. Chcą pewnie pociągać za sznurki, nie przekraczając granicy, za którą obróci się
to przeciwko nim56.
Przez ponad tydzień Putin nie przedstawił ani szczegółów tragicznych wydarzeń w
Biesłanie, ani żadnych planów reformy. W Moskwie popularna rozgłośnia radiowa
zorganizowała demonstrację poparcia dla mieszkańców Biesłanu, którą współpracownicy
prezydenta zamienili w manifestację poparcia dla Putina; na Placu Czerwonym były nawet
przygotowane zawczasu transparenty: „Putin, jesteśmy z tobą”. Potem prezydent ujawnił
swój plan walki z terroryzmem w Rosji, który sprowadzał się do dalszego ograniczenia
demokracji. Poinformował, że gubernatorzy będą odtąd mianowani przez prezydenta, a nie
wybierani w wyborach bezpośrednich, a do Dumy wybierać się będzie nie poszczególnych
posłów, lecz przywódców partyjnych, proporcjonalnie do liczby głosów oddanych na listy
partyjne. Ten plan skupienia całej władzy w rękach Kremla był po cichu przygotowywany od
miesięcy, Putin jednak przedstawił go jako odpowiedź na tragedię biesłańską. Prezydent
powiedział, że będzie on służyć „jedności kraju” i stworzy „jedną hierarchię dowodzenia”, ale
nie wyjaśnił, w jaki sposób zniesienie wyborów w przyszłości zapobiegnie aktom terroru w
chwili obecnej57.
Znany polityk demokratyczny powiedział nam, że plan Putina oznacza „początek
konstytucyjnego zamachu stanu” i „krok w kierunku dyktatury”58. Na Zachodzie uznano go
za nawrót do czasów sowieckiej tyranii.
Ale dziwić mogli się tylko ci, którzy nie wiedzieli, co działo się w Rosji w poprzednich
pięciu latach rządów Putina.

2 Projekt Putin


Nikt nie wiedział, że kiedyś zostanie on prezydentem. Ale wszyscy chłopcy i dziewczęta
wiedzieli, że Wołodia Putin jest prawdziwym przyjacielem, kimś, na kim można polegać.
Potem dorósł, uczył się pilnie i pracował. Pomagał dobrym ludziom i bardzo nie lubił złych.
Często podróżował i długo nie było go w domu, bo taką miał pracę. Jego przyjaciele, żona i
córki tęsknili za nim. Władimir zawsze wracał, ponieważ bardzo kochał swój dom, rodzinę i
przyjaciół. I nadal niczego się nie boi. Lata myśliwcami, zjeżdża z gór na nartach i idzie tam,
gdzie trwa walka, aby położyć kres wojnom. Wszyscy prezydenci innych krajów spotykają się
z nim i bardzo go szanują. Pokazują to w telewizji i piszą o tym w gazetach. Ponieważ miał
wielu przyjaciół - całą Rosję - wybrano go na prezydenta. Teraz wszyscy mówią: „Rosja, Putin,
Jedność!”
Podręcznik szkolny z Petersburga
Władimir Putin przyzwyczaił się do odgrywania różnych ról. Podczas swojej 16-letniej
kariery w KGB udawał już tłumacza, dyplomatę i pracownika uniwersytetu. Poznawszy
przyszłą żonę, skłamał jej, że jest milicjantem. Toteż gdy burzliwego lata 1999 roku przyszło
mu wystąpić w kolejnej roli, przyjął to ze spokojem.
To, że na nowego prezydenta Rosji namaszczono praktycznie nieznanego nikomu
człowieka, było zgodne z planem kremlowskich strategów. Na białej, nie zapisanej kartce
można było namalować wyidealizowany obraz przywódcy nowej Rosji - trzeźwego
modernizatora, który uratuje zagubiony naród i przywróci mu dawną wielkość. Kiedy rok
później uczniowie w rodzinnym mieście Putina rozpoczynali kolejny rok szkolny, był on już
nieomal carem, bohaterem hagiografii zamieszczonej w nowym podręczniku szkolnym
opłaconym przez kremlowską partię polityczną Jedność, która przed rokiem nawet nie
istniała. Oczywiście prawdziwy Putin niezbyt przypominał swój podręcznikowy wizerunek.
Nie dość, że nie położył kresu starym wojnom, jak wmawiano dzieciom, ale swoją pierwszą
decyzją na stanowisku premiera wszczął nową.
Niemniej Rosja z ochotą uwierzyła w legendę o narodowym zbawcy. Po blisko dziesięciu
latach zamętu, Rosjanie niecierpliwie wyglądali kogoś, kto wreszcie z nim skończy. W latach
90. garstka uprzywilejowanych roz-grabiła majątek państwowy dzięki sfałszowanym
przetargom, tymczasem zwykli ludzie w wyniku krachu finansowego stracili oszczędności
życia. Ekipa sprawująca władzę zdyskredytowała pseudodemokrację wprowadzoną po
rozpadzie Związku Sowieckiego, a spory polityczne rozwiązano za pomocą czołgów na
ulicach Moskwy. Schorowany i stale nietrzeźwy prezydent znikał na całe tygodnie, a rząd nie
płacił pracownikom pensji i marnotrawił miliardy dolarów pomocy zagranicznej. We
Władimirze Putinie chciano więc widzieć nie następcę, ale przeciwieństwo Borisa Jelcyna.
Tego samego pragnęła klika oligarchów i doradców otaczających Jelcyna.
Osoba nowego cara zrodziła prawdziwy kult jednostki. Wkrótce po niespodziewanej
nominacji Putina na premiera i kandydata na spadkobiercę Jelcyna w całym kraju zaczął się
szerzyć jego mit. W urzędach państwowych zawisły fotografie nowego szefa rządu. W
obwodzie pskowskim zbudowano „Ścieżkę do miejsc, które odwiedził prezydent Władimir
Putin w Izborsku”; przy wodospadzie, który podziwiał, i na placu, gdzie skosztował
małosolnego ogórka, umieszczono specjalne tablice. Ale był to dopiero początek istnej lawiny
hołdów. Z czasem powstały ulice Putina, szkoły Putina, rzeźba Putina w czekoladzie, koszulki
z Putinem, kalendarze z Pu-tinem, jaja wielkanocne z Putinem, Putinowe wykałaczki, nawet
odmianę pomidora nazwano imieniem Putina. Piosenka pod tytułem Pragnę mężczyzny
takiego jak Putin, napisana przez przedsiębiorczego urzędnika do spraw kontaków z
mediami, Nikołaja Gastella, zawędrowała na pierwsze miejsce rosyjskiej listy przebojów.
Młoda kobieta czule śpiewa w niej o prezydencie, którego trudno uznać za uosobienie
męskiego uroku:
A teraz pragnę mężczyzny takiego jak Putin, Mężczyzny takiego jak Putin, pełnego
wigoru. Mężczyzny takiego jak Putin, który nie pije. Mężczyzny takiego jak Putin, który mnie
nie skrzywdzi. Mężczyzny takiego jak Putin, który mnie nie opuści2.
Putinowi niewiele było trzeba, aby zrobić wrażenie w kraju, który miał dość Jelcyna. Już
sam fakt, że nowy przywódca nie pił alkoholu, odróżniał go korzystnie od często pijanego
poprzednika. Według jednego z sondaży 40 procentom Rosjan najbardziej podobało się w
nowym prezydencie to, że jest trzeźwy3. W zestawieniu z dawnymi przywódcami rosyjskimi,
wśród których nie brakowało bufonów i zramolałych starców, Putin wydawał się młody i
energiczny, opanowany i rzeczowy.
Putin nie imponował posturą, był mężczyzną stosunkowo niskim (172 cm wzrostu),
drobnym i łysiejącym, o twardym spojrzeniu i wymuszonym, niewesołym uśmiechu. Jak
przystało na dobrego kagiebistę umiał słuchać i wcielać się w rolę, której oczekiwali po nim
rozmówcy. Nie był urodzonym przywódcą. Nie porywał tłumów, nie stworzył wielkiej wizji,
nigdy nie został wybrany na urząd publiczny. Kiedy zostawał premierem, jego popularność
wynosiła zaledwie 2 procent. Był wytworem jednego z najbardziej niezwykłych przedsięwzięć
politycznych w historii, Projektu Putin, jak nazwali go niektórzy jego twórcy. Oligarchowie i
politycy otaczający Jelcyna w gruncie rzeczy od początku wymyślili Putina, kreując jego
wizerunek i dzięki kontroli nad telewizją niszcząc jego konkurentów. Uważali go za człowieka
lojalnego, którym będą mogli sterować. Srodze się omylili, bo ich projekt zaczął żyć własnym
życiem.
Władimir Władimirowicz Putin przyszedł na świat w Leningradzie 7 października 1952
roku, niecałe pół roku przed śmiercią Stalina. Urodził się w rodzinie i mieście naznaczonymi
piętnem niemieckiego oblężenia i kaprysami tyrana rządzącego Związkiem Sowieckim.
Dziadek Putina, Spiridion, był po rewolucji bolszewickiej kucharzem rodziny Lenina, a
później został przeniesiony do jednej z dacz Stalina, gdzie pracował przez wiek lat. Nie
wiadomo, jaki charakter miały stosunki Spiridiona Putina ze Stalinem. „Niewielu ludzi,
którzy przebywali w pobliżu Stalina, wyszło z tego bez szwanku - przyznał kiedyś Putin - ale
mój dziadek był jednym z nich”4. Nie wyjaśnił, czemu to zawdzięczał, ale świadczyło to
chyba o umiejętności przetrwania w każdych warunkach, którą wnuk Spiridiona odziedziczy
i której da dowody podczas swojej niezwykłej kariery politycznej.
Przynależność do otoczenia przywódcy nie uchroniła rodziny w okresie II wojny
światowej i tragicznej 900-dniowej blokady Leningradu, podczas której zginęło kilkaset
tysięcy mieszkańców. Ojciec Putina, Władimir Spi-ridionowicz, walczył na froncie w
batalionie dywersyjnym NKWD, poprzednika KGB. Jego jednostka, zrzucona na terenie
Estonii z zadaniem wysadzenia magazynu amunicji, została otoczona przez Niemców i
ledwie zdołała się przebić; żołnierze musieli kryć się pod wodą w mokradłach, oddychając
przez trzcinę. Później Władimira Spiridionowicza omal nie zabił wybuch granatu podczas
bitwy pod Newskim Piataczokiem, w której codziennie ginęło 800 żołnierzy rosyjskich;
odniósł bardzo ciężkie rany nóg. Matka Putina, Maria, która pozostała w oblężonym mieście,
z głodu zapadła w śpiączkę i została uznana za zmarłą. Kontuzja męża uratowała jej jednak
życie, bo w szpitalu wojskowym Władimir otrzymywał na tyle duże racje żywności, że mógł
się dzielić z żoną. Synowie Putinów nie mieli tyle szczęścia; jeden zmarł wkrótce po
urodzeniu, drugiego zabił dyfteryt5.
Kiedy siedem lat po wojnie urodził im się trzeci i ostatni syn, Leningrad wciąż leczył
wojenne rany. Niemcy dokonali ogromnych zniszczeń - w gruzach leżało między innymi 526
szkół, 101 muzeów, 840 fabryk, 71 mostów i domy 716 000 leningradczyków - toteż odbudowa
miasta trwała przez całą młodość Putina6. Władimir Spiridionowicz, mimo że utykał na jedną
nogę z powodu ran wojennych, pracował w fabryce wagonów jako ślusarz i awansował na
sekretarza komitetu fabrycznego partii komunistycznej. Jego żona była dozorczynią, woziła
nocą chleb i myła probówki w laboratorium. Miała już 41 lat, kiedy urodziła Władimira
Władimirowicza - na którego wołano Wowka albo Wołodia i który miał jej zastąpić zmarłych
synów. Rodzina zajmowała jeden pokój w mieszkaniu komunalnym należącym do fabryki i
korzystała z kuchni wspólnie z trzyosobową rodziną i małżeństwem w średnim wieku. W
mieszkaniu nie było ani prysznica, ani ciepłej wody; toaleta znajdowała się na korytarzu, a w
schodach były dziury. Wowka z rodzicami chodzili się kąpać do publicznych łaźni. W domu
musieli schodzić z drogi „tabunom szczurów we frontowej sieni”, jak barwnie wspominał
Putin. Pewnego dnia Władimir zapędził do kąta szczególnie okazałego gryzonia, który, nie
mając drogi ucieczki, rzucił się na chłopca i ścigał go po korytarzu7.
Ojciec Putina był mężczyzną surowym i milczącym, nie okazującym synowi uczuć.
- Władimir Spiridionowicz był twardy - wspominała Wiera Guriewicz, ulubiona
nauczycielka chłopca. - Mawiał, że tylko tak można wychować syna. Trudno było powiedzieć,
czy się kochali czy nie, czy się rozumieli czy nie... Był człowiekiem bardzo powściągliwym,
skrytym. Wołodia wrodził się pod tym względem w ojca8.
Siergiej Roldugin, długoletni przyjaciel Putina i ojciec chrzestny jednej z jego córek,
wspominał, że Putin i jego ojciec często się kłócili.
- Władimir Spiridionowicz był człowiekiem starej daty i miał ciężką rękę. Zawsze
pracował w fabryce. Mógł być bohaterem starych sowieckich filmów, przykładem dla innych.
Dla ludzi jego pokroju wszystko było albo czarne, albo białe. Uważał, że mężczyzna musi
podejmować męskie decyzje9.
Władimir Putin sam przyznawał, że był za młodu łobuziakiem. Włóczył się z
podwórkowymi nicponiami, wdawał się w bójki, opuszczał w nauce. Z początku nie został
przyjęty do pionierów, sowieckiej organizacji dziecięcej, do której należeli wszyscy uczniowie
z wyjątkiem najgorszych. Pewnego razu w środku zimy Władimir wsiadł z kolegami do
pociągu i wyjechał z miasta, nie mówiąc o niczym rodzicom; po powrocie ojciec spuścił mu
tęgie lanie. Guriewicz poznała go, gdy miał jedenaście lat. Zewsząd słyszała, że Putin to
„chuligan”.
- Musiał wszystko wypróbować na własnej skórze, jak to mówimy w Rosji, zarówno dobre,
jak złe rzeczy. Widziałam, z kim przestawał - byli to chłopcy z podwórka znacznie starsi od
niego. Palili papierosy, pluli, przeklinali. Urządzali zawody, kto dalej napluje albo kto
wymyśli najbardziej oryginalne przekleństwo. I Władimir należał do nich.
Łatwo się obrażał, a obrazy nie darował.
- Nigdy nikomu nie ustępował. Odszczekiwał się nawet starszym chłopcom i obrywał za
to. Ale nie puszczał tego płazem, łapał takiego i bił... Zawsze się bronił - kopał, gryzł i tak
dalej10.
Putin też twierdził, że w dzieciństwie był „chuliganem”. „Naprawdę byłem rozrabiaką” -
wspominał11.
W szóstej klasie nagle się zmienił. W poprzednim roku miał na świadectwie same trójki i
Guriewicz zaczęła go pouczać, że czas dorosnąć. „Wstyd mi za ciebie. Czy chcesz zostać
przeciętniakiem przez całe życie?”12 Zorganizowała klasę z językiem niemieckim i zapisała
do niej Wowkę; okazało się, że nauka tego języka przychodzi mu bez trudu. Putin zaczął też
trenować - najpierw boks, później, po złamaniu nosa, sambo, czyli odmianę judo, a w końcu
samo judo. Niski i żylasty, okazał się urodzonym ju-doką. Później przyznał, że judo odmieniło
jego życie. „To dzięki sportowi przestałem włóczyć się po ulicach”13.
Pod wpływem książek i filmów zapragnął wstąpić do KGB. Jego wyobraźnią zawładnęły
sowieckie historie szpiegowskie, zwłaszcza czarno-biały serial Miecz i tarcza, który telewizja
nadała w 1968 roku. Bohaterem był agent sowiecki, Jogan Vais, działający w hitlerowskich
Niemczech. Tak oto syn weterana NKWD i wnuk kucharza Stalina postanowił zostać oficerem
służb specjalnych. Zgodnie z oficjalną wersją w dziewiątej klasie udał się do siedziby KGB i
oświadczył, że chce się zaciągnąć. Oficer dyżurny wyjaśnił mu cierpliwie, że najpierw musi
odbyć służbę wojskową albo ukończyć wyższe studia, najlepiej prawnicze. A poza tym, dodał,
KGB nie przyjmuje ochotników. Jeśli będą go potrzebować, sami się do niego zgłoszą.
Władimir Putin wziął sobie do serca radę kagiebisty i wstąpił na wydział prawa
uniwersytetu w Leningradzie, licząc, że zwróci na siebie uwagę KGB. Tak też się stało.
Zwerbowany na ostatnim roku studiów, w służbie szpiegowskiej widział ucieleśnienie
państwa sowieckiego, a nie narzędzie represji. Bagatelizował udział służb bezpieczeństwa w
stalinowskim wielkim terrorze, ich funkcję oprawcy milionów niewinnych Rosjan.
- Nie myślałem o czystkach - powie później. - Wiedzę o KGB czerpałem z romantycznych
powieści szpiegowskich. Byłem czystym i całkowicie udanym wytworem sowieckiej edukacji
patriotycznej.
Wkrótce sam będzie walczył z tymi, którzy śmieli się przeciwstawić państwu
sowieckiemu. Z niemal perwersyjną dumą wspominał, jak KGB rozbijała demonstracje
dysydentów.
- Wymyślali jakiś protest i zapraszali dyplomatów i dziennikarzy, aby zwrócić uwagę
opinii międzynarodowej. Co mogliśmy zrobić? Nie mogliśmy ich rozproszyć, ponieważ nie
mieliśmy takich rozkazów. Urządzaliśmy składanie wieńców dokładnie w tym samym
miejscu, w którym mieli się zebrać reporterzy. Zawiadamialiśmy lokalny komitet partyjny i
związki zawodowe, a policja ogradzała teren. Potem przychodziliśmy z orkiestrą dętą.
Składaliśmy nasze wieńce. Dziennikarze i dyplomaci przyglądali się temu przez chwilę, po
czym ziewali parę razy i szli do domu14.
Putin zaczął pracę w KGB w 1975 roku, ale do dziś jest ona w dużej mierze okryta
tajemnicą. W każdym razie zawrotnej kariery nie zrobił. Uczył się w szkołach KGB w
Leningradzie i Moskwie. Instruktor w Instytucie Czerwonego Sztandaru nie miał o nim
najlepszego zdania.
- W swoich opiniach napisałem o kilku negatywnych cechach - wspominał. - Wydawało mi
się, że jest dość zamknięty w sobie i niekomunikatywny15.
Według oficjalnej wersji Putin pracował prawie wyłącznie w Służbie nr 1 w Leningradzie,
drugorzędnym referacie zajmującym się obserwacją cudzoziemców w mieście, ale niektórzy
podejrzewają, że mógł zostać przydzielony, podobnie jak jego bliski przyjaciel Wiktor
Czerkiesow, do osławionego V Zarządu, który prześladował dysydentów.
- Nie znamy szczegółów jego biografii - powiedział nam historyk Nikita Pietrow, znawca
sowieckich służb specjalnych. - Nie wiemy, czym zajmował się w Leningradzie16.
^??????^??^??^?
Apogeum kariery Putina było na pewno skierowanie na placówkę do NRD, państwa-
wasala Związku Sowieckiego. Nie wiadomo jednak, czy Putina przyjęto wówczas na stałe do
prestiżowego I Zarządu zajmującego się wywiadem zagranicznym, czy też był to tylko
tymczasowy przydział. Spośród 450 szpiegów KGB w ówczesnym NRD 400 rezydowało w
Berlinie Wschodnim. Putin jednak w sierpniu 1985 roku objął drugorzędne stanowisko w
drezdeńskiej placówce, która mieściła się w szarej, jednopiętrowej willi przy Angelikastrasse
4. Dom stał na wzgórzu, z którego rozciągał się widok na Łabę; po drugiej stronie ulicy miał
siedzibę okręgowy urząd Stasi, wschodnioniemieckiej służby bezpieczeństwa. Putin
występował oficjalnie jako zastępca dyrektora Domu Przyjaźni Niemiecko-So-wieckiej, ale do
jego zadań należał werbunek informatorów. Według byłego generała KGB, Olega Kaługina,
był wówczas „nikim”17.
Od Władimira Usołcewa, który pracował z Putinem w Dreźnie, pochodzi jedno z
nielicznych świadectw z pierwszej ręki dotyczących tego okresu w życiu przyszłego
prezydenta. Według Usołcewa Putin był kompetentnym, ale niczym nie wyróżniającym się
oficerem, który zabiegał o względy zwierzchników i starał się uchodzić za „prawdziwego
komunistę”. Miał czasami oburzać się na przykłady bezprawia w rozpadającym się ustroju
komunistycznym i mówić, że wojna w Afganistanie jest „zupełnie bezsensowna i zbrodnicza”.
Na pewno jednak nie był reformatorem, nawet jeśli okazywał współczucie początkującym
kapitalistom aresztowanym w Związku Sowieckim za handel dewizami.
- Choć Wołodia mógł żałować tych cinkciarzy i innych ofiar sowieckiego wymiaru
sprawiedliwości, myślał przede wszystkim o swojej wygodzie, nie zaprzątając sobie głowy
niepotrzebnymi troskami - opowiadał Usołcew.
- Lubił zwiedzać, bawić się, napić piwa. Całe jego disidientstwo sprowadzało się do
zdania: „Kiedy socjalizm nie był jeszcze rozwinięty, w sklepie można było kupić kiełbasę”18.
Putin zamierzał ożenić się z koleżanką ze szkoły średniej, ale w ostatniej chwili zmienił
zdanie. W Leningradzie poznał młodą stewardessę o imieniu Ludmiła, która z początku
uważała go za nudnego i nieładnego, w końcu jednak za niego wyszła. W Leningradzie
urodziła im się pierwsza córka, a w Dreźnie druga. Powiększającej się rodzinie żyło się w
Niemczech Wschodnich przyjemnie, a wybór towarów w sklepach był znacznie większy niż
w ojczyźnie. Putin rozsmakował się w piwie i utył 12 kilo.
- Nie wyglądał na człowieka, który ma ambitne plany na przyszłość
- mówił Usołcew. - Był zwykłym zjadaczem chleba i konformistą, który pogodził się z
systemem19.
Jednakże w czasie pobytu Putina w Niemczech system komunistyczny zaczął się kruszyć.
W 1989 roku, kiedy padał mur berliński i Związek Sowiecki tracił kontrolę nad Europą
Środkową, mieszkańcy Drezna również wylegli na ulice. Putin zaczął palić dokumenty w
swoim biurze i wepchnął do pieca tyle papierów, że spowodował wybuch. Tłum zdobył
szturmem siedzibę Stasi, a potem skierował się do pobliskiej placówki KGB. Putin wziął od
jednego z wartowników pistolet maszynowy i wyszedł na dwór. Ostentacyjnie przeładował
broń i ostrzegł, że zastrzeli każdego, kto spróbuje sforsować ogrodzenie. Tłum zapytał, kim
jest. Tłumaczem, odpowiedział Putin.
Wróciwszy do środka, Putin chciał się dowiedzieć, co robić dalej. „Nie możemy kiwnąć
palcem bez rozkazu z Moskwy - usłyszał. - A Moskwa nie odpowiada”20.
„Moskwa nie odpowiada”. Słowa te będą brzmieć Putinowi w uszach jeszcze przez wiele
lat. Moskwa zdradziła swoich szpiegów. Władza państwowa upadła, nastąpił koniec
imperium, a wierny agent sowiecki nie mógł się z tym pogodzić.
Putin otrzymał ostatnie zadanie: stworzyć w Dreźnie siatkę szpiegowską, która będzie
przekazywać informacje do Moskwy już po zjednoczeniu Niemiec. Postawił na byłych
oficerów Stasi, ale okazało się, że kiepsko zna się na ludziach. Jedenaście miesięcy po jego
wyjeździe do Rosji jeden z członków siatki zgłosił się do wywiadu niemieckiego i przyznał do
wszystkiego. Tak Niemcy wyłapali wszystkich piętnastu agentów Putina21. W styczniu 1990
roku Putin został odwołany do Leningradu. Wracał z 12-letnią pralką automatyczną,
podarowaną mu przez niemieckich sąsiadów, i ze świadomością, że jego kariera w KGB, a
może i sama organizacja, jest skończona.
Związek Sowiecki, do którego wrócił Władimir Putin, nie przypominał kraju, który opuścił
przed pięcioma laty. Pierestrojka Michaiła Gorbaczowa doprowadziła do zasadniczych zmian.
KGB stanęła w obliczu utraty władzy nad społeczeństwem; prześladowani dysydenci
zasiadali teraz w parlamencie. Miecz i tarcza nie rządziły już niepodzielnie.
Również Putin znalazł się na rozdrożu. Rozgoryczony milczeniem Moskwy w chwili
upadku muru berlińskiego, twierdził później, że zaczął zastanawiać się nad zmianą zawodu.
W każdym razie zrozumiał, że w organizacji nie czeka go już żadna przyszłość. Był
podpułkownikiem KGB i nie miał szans awansu na generała, zaczął się więc rozglądać za
innym zajęciem. Przez krótki czas myślał, by zostać taksówkarzem. W końcu jednak wrócił na
swoją leningradzką uczelnię, gdzie dostał stanowisko sekretarza rektora. Nadal jednak
pracował dla KGB, który polecił mu obserwować studentów i profesorów uniwersytetu.
Skontaktował się ze swoim dawnym profesorem, Anatolijem Sobczakiem, wysokim,
charyzmatycznym mówcą, który był w tym czasie szefem rady miejskiej Leningradu i jednym
z najbardziej znanych reformatorów w kraju.
Nie wiadomo, czy KGB kazał Putinowi szpiegować członków otoczenia Sobczaka. Kiedy
jednak Sobczak zaproponował mu posadę swojego asystenta, Putin przyznał się, że pracuje
dla KGB.
- Mam to gdzieś - odparł Sobczak i zatrudnił Putina22.
- Nawet nie musiałem go o to pytać, sam przyszedł i powiedział: „To może zaszkodzić
pańskiej reputacji jako demokraty” - powiedział tego wieczora Sobczak swojej żonie Ludmile
Narusowej23.
Putin zgłosił się następnie do swoich zwierzchników z KGB i oznajmił im, że rezygnuje z
pracy. Kierownictwo KGB nie widziało jednak powodu, aby pozbyć się Putina i przeniosło go
do „czynnych rezerw”. Putin okazał się nieodzowny Sobczakowi, który został niebawem
pierwszym wybranym w powszechnych wyborach merem Leningradu. Surowemu ojcu
Putina nowa kariera syna nie podobała się.
- Nie był entuzjastą demokratycznych zmian - wspominał przyjaciel Putina, Siergiej
Roldugin24.
Putinowi niełatwo było się jednak uwolnić od ciężaru przeszłości. Koledzy z KGB
poprosili go o sfałszowanie podpisu Sobczaka pod pewnymi dokumentami; odmówił.
Wrogowie Sobczaka dowiedzieli się o związkach Putina ze służbami specjalnymi i próbowali
wykorzystać to przeciwko merowi. Putin twierdził, że to wtedy postanowił ostatecznie
rozstać się z KGB. Napisał prośbę o zwolnienie, a potem skontaktował się z leningradzkim
reżyserem, Igorem Szadchanem, i poprosił go o nakręcenie telewizyjnego filmu
dokumentalnego, w którym miał ujawnić po raz pierwszy swą przynależność do służb
specjalnych. W ten sposób nikt nie będzie mógł tego użyć przeciwko mnie, tłumaczył Putin.
- Przyznam, że mnie to zaniepokoiło - mówił nam później Szadchan - ponieważ mój
stosunek do wywiadu, który był częścią KGB, nie był prosty, a właśnie nakręciłem film o
Gułagu.
Sprawa zaintrygowała jednak Szadchana i nagrał on wywiad z Putinem. Ten, nawet
ujawniając się, nie wyraził ubolewania z powodu swojej przeszłości.
- Nigdy nie miał wyrzutów sumienia z powodu pracy w KGB - wspominał Szadchan.
Później Szadchan zaprosił Putina do domu i przedstawił go przyjacielowi, który zapytał,
co były szpieg myśli o pamiętnikach sowieckiego oficera wywiadu, zbiegłego na Zachód.
- Putin odpowiedział bez zastanowienia: „Nie czytam książek napisanych przez zdrajców
ojczyzny”25.
W rzeczywistości Putin był wciąż agentem KGB. Z powodów, których nigdy nie podano,
rezygnacja Putina nie została przyjęta i pozostał on w służbie aż do sierpnia 1991 roku, kiedy
szef KGB, Władimir Kriuczkow, wziął udział w puczu twardogłowych przeciwko
Gorbaczowowi. Sobczak opowiedział się po stronie Borisa Jelcyna i poleciał do Leningradu,
aby zorganizować tam opór przeciwko puczystom. Putin postanowił związać swój los z
Sobczakiem. Napisał kolejną prośbę o zwolnienie z KGB, z uzbrojoną ochroną wyszedł po
Sobczaka na lotnisko i przywiózł mera do miasta. Dzięki pomocy Putina Sobczak
wyprowadził na ulice Leningradu dziesiątki tysięcy zwolenników.
Czy Putin stanął po stronie demokratów z prawdziwego przekonania czy raczej dlatego,
że wierzył w ich zwycięstwo? Putin mówił o tym dość dwuznacznie.
- Pucz rozbił moje życie na dwoje - powiedział kiedyś. - Do tego czasu nie rozumiałem
naprawdę przemian, które zachodziły w Rosji. Kiedy wróciłem z NRD, było dla mnie jasne, że
coś się dzieje. Ale w dniach puczu wszystkie ideały, wszystkie cele, które miałem, kiedy
pracowałem dla KGB, upadły26.
Następnych pięć lat Putin spędził u boku Sobczaka, dochodząc do stanowiska zastępcy
mera miasta, które w miesiąc po puczu wróciło do swojej dawnej nazwy Petersburg.
- Był prawą ręką Sobczaka - mówił były profesor prawa, Walerij Mu-sin, który później
pracował dla Putina. - Pan Sobczak nie podejmował żadnej poważniejszej decyzji bez udziału
pana Putina27.
Samorząd miejski szybko uległ korupcji i nie zrealizował planów Sobczaka, który chciał
przywrócić starej stolicy dawną świetność i uczynić wzorem dla nowej Rosji. Sam Putin
uwikłał się w skandal finansowy. Kierowane przezeń biuro podpisało licencje dla wybranych
firm na eksport ropy, drewna, metali i innych produktów o wartości 92 milionów dolarów w
zamian za importowaną żywność o tej samej wartości; Putin osobiście podpisał jeden z
kontraktów na produkty naftowe wartości 32 milionów. Żywność jednak nigdy nie nadeszła.
Komisja rady miejskiej pod kierownictwem miejscowej deputowanej, Mariny Salje,
wnioskowała o zwolnienie Putina ze stanowiska za „niekompetencję graniczącą z
nieuczciwością” i „bezprecedensową opieszałość i nieodpowiedzialność w dostarczaniu
dokumentów komisji śledczej”28.
Putin jednak zachował posadę. Rozmaite szwindle i kombinacje, łapówki i „boki” stały się
w Rosji normą, bo gospodarka państwowa przekształciła się nagle w wolnoamerykańską
odmianę wolnego rynku. Niepowodzenia administracji kierowanej przez Sobczaka i Putina
były na tyle oczywiste dla wyborców, że w 1996 roku merem wybrano byłego zastępcę
Sobczaka, Władimira Jakowlewa, który wystąpił przeciwko swemu byłemu zwierzchnikowi.
Jakowlew poprosił Putina o pozostanie na stanowisku, ale przyszły prezydent, który podczas
kampanii wyborczej nazwał Jakowlewa „Judaszem”, odmówił. Putin przywiązywał wielką
wagę do lojalności. „Wolę wisieć za lojalność niż za zdradę” - tłumaczył swoją decyzję29.
Karierę polityczną Putina uratował Pawieł Borodin, człowiek o rozległych wpływach.
Borodin był szefem Zarządu Gospodarczego administracji prezydenckiej, który pod jego
kierownictwem stał się prawdziwym imperium. Nie tylko zarządzał Kremlem, czyli
historycznym zespołem cerkwi i pałaców, otoczonych słynnym ceglanym murem
przylegającym do placu Czerwonego, ale także własnością państwową w Rosji i 85 innych
krajach. Majątek ten wart był dziesiątki miliardy dolarów, a może i więcej. Borodinowi
podlegało też 150 tysięcy pracowników. Za rządów Jelcyna to przede wszystkim on rozdzielał
przywileje polityczne członkom Rodziny, jak zaczęto nazywać otoczenie prezydenta. To on
przeprowadził renowację pałaców kremlowskich, która kosztowała 300 milionów dolarów i
zyskała rozgłos nie tylko z powodu zbytkowności, ale także spektakularnej korupcji. W
trakcie prac w jednej z sal zrekonstruowano kandelabry o wadze trzech ton, w innej położono
posadzkę złożoną z 32 rodzajów drewna, a nigdzie nie żałowano złota. „Wersal niech się
schowa” - chełpił się Borodin, oprowadzając nas po odrestaurowanym Kremlu30.
Po wyborczej przegranej Sobczaka Borodin zobowiązał się załatwić Putinowi stanowisko
zastępcy szefa administracji prezydenta. Opowiadał, że pewnego dnia jego córka zachorowała
i kiedy zadzwonił do petersburskiego merostwa z prośbą o pomoc, Putin zajął się sprawą.
Borodin nigdy mu tego nie zapomniał. Rewanż zrazu się nie udał, bo nowy szef administracji
Jelcyna, Anatolij Czubajs, wysoki, rudowłosy reformator, który zorganizował wcześniej
największą sprzedaż państwowego majątku w dziejach świata, zlikwidował stanowisko, które
Borodin chciał zaproponować Putinowi. W tej sytuacji Borodin zatrudnił Putina w swoim
biurze, powierzając mu zawiłe kwestie prawne związane z majątkiem byłego imperium
sowieckiego, rozsianym po całym świecie. Był to jeszcze jeden ślepy zaułek, ale bezrobotny
Putin nie miał wyboru. Wiele lat później niektórzy będą się zastanawiać, czy zatrudniając
Putina, Borodin nie działał czasami na czyjeś polecenie, ale ten zarzekał się, że nie.
- Nikt nigdy nie wstawiał się u mnie za Putinem - powiedział nam Borodin31.
Putin nie pozostał długo na „zesłaniu” u Borodina. Już rok później Czubajsa zastąpił
Walentin Jumaszew i Putin został wreszcie zastępcą szefa administracji. Od tej pory jego
kariera nabrała rozpędu. Jelcyn twierdził, że powściągliwość i opanowanie Putina zrobiły na
nim wielkie wrażenie, ale według członków jego otoczenia podczas zebrań na Kremlu Putin
właściwie nie zabierał głosu.
- Zawsze siedział w kącie i milczał - wspominał kremlowski politolog Aleksandr Osłon32.
„W przeciwieństwie do innych zastępców, którzy zawsze starali się przedstawić swoje
poglądy na sytuację w kraju i na świecie, Putin nie próbował nawiązywać ze mną rozmowy -
pisał Jelcyn w pamiętnikach. - Wyglądało na to, że stara się pozbawić nasze kontakty
wszelkiego pierwiastka osobistego. Z początku powściągliwość Putina kazała mi się mieć na
baczności, ale potem zrozumiałem, że leży ona w jego charakterze”33.
Putin skorzystał z możliwości, jakie stwarzało mu nowe stanowisko, aby przyjść z pomocą
byłemu protektorowi. Prokuratura Generalna bowiem wszczęła przeciwko Sobczakowi
śledztwo w sprawie korupcji. W październiku 1997 roku Sobczak źle się poczuł podczas
przesłuchania i został odwieziony do szpitala z podejrzeniem zawału serca. Trzy tygodnie
później potajemnie wywieziono go samolotem do Paryża. Powszechnie przypuszczano, że to
Putin zorganizował wyjazd dawnego zwierzchnika, aby uchronić go przed więzieniem. Żona
Sobczaka, Ludmiła Narusowa, potwierdziła w rozmowie z nami, że Putin pomógł jej mężowi
w ucieczce34.
W ciągu niecałego roku na Kremlu Putin zrobił na otoczeniu prezydenta tak wielkie
wrażenie, że w lipcu 1998 roku Jelcyn ponownie go awansował, tym razem na stanowisko, o
którym niecałe dziesięć lat wcześniej średniego szczebla kagiebista nie mógł nawet marzyć -
dyrektora Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), następczyni KGB. Zwykły podpułkownik
został nagle szefem całego aparatu rosyjskiej tajnej policji.
Putin szybko oswoił się z nową rolą „grubej ryby” w mieście, gdzie korzystanie z
przywilejów i luksusów władzy było coraz łatwiejsze. Pewnego grudniowego dnia w 1998
roku szef FSB zaprosił na obiad do Izumi, jednej z pierwszych restauracji japońskich w
Moskwie, Jelenę Triegubową, młodą, atrakcyjną dziennikarkę akredytowaną przy Kremlu.
Kiedy kobieta weszła do restauracji, Putin siedział samotnie w lokalu opróżnionym z gości
przez jego podwładnych z FSB. Triegubowa próbowała od razu przejść do rzeczy, ale Putin
przerwał jej i poczęstował saki.
- Lenoczka - rzekł pieszczotliwie - czemu cały czas mówisz o polityce? Może najpierw się
napijesz?
Triegubowa nie wiedziała, czy Putin próbuje ją zwerbować czy uwieść. Miała jednak
okazję poznać aparatczyka, który potrafił umiejętnie poruszać się w istniejącym systemie - i
pozyskiwać sobie ludzi. „Jest całkiem przeciętny, sowieckiego chowu, średnia inteligencja -
pisała później. - Ale bardzo łatwo się przystosowuje. I nie jest pozbawiony swoistego uroku
ulicznika”. Jej zdaniem Putin „genialnie, niczym lustro, naśladował osobę, z którą przebywał,
wpajając jej przekonanie, że jest taki jak ona... Przez bardzo krótki czas Putin z przerażającą
dokładnością naśladuje minę, układ głowy, wysunięcie podbródka, a nawet rysy twarzy
swego rozmówcy i dosłownie upodabnia się do niego. Robi to w dodatku tak sprytnie, że jego
rozmówca nie zdaje sobie z tego sprawy, ale czuje się komfortowo”. Po obiedzie ani Putin, ani
Triegubowa nie zainteresowali się zawrotnym rachunkiem, zostawiając jego zapłatę
funkcjonariuszom FSB35.
Inną cechą, którą Putin wykazał podczas swej oszałamiającej kariery w Moskwie, była
lojalność wobec prezydenta, któremu zawdzięczał awans. Kiedy prokurator generalny, Jurij
Skuratow, zaczął węszyć w brudach kremlowskiej Rodziny, między innymi w dokumentach
związanych z renowacją Kremla przeprowadzoną przez Borodina, otoczenie Jelcyna
postanowiło się z nim rozprawić. Pewnego marcowego wieczora w 1999 roku państwowa
telewizja wyemitowała złej jakości film wideo, na którym nagi mężczyzna wyglądający jak
Skuratow baraszkuje z dwoma nagimi kobietami określonymi jako prostytutki. Film, mający
wszelkie cechy tzw. kompromatu, czyli kompromitującego materiału, został potajemnie
udostępniony telewizji przez FSB i wywołał w Moskwie sensację. Skuratow protestował, ale
Putin publicznie zaręczył za autentyczność filmu, pieczętując w ten sposób los niefortunnego
prokuratora. Jelcyn i Putin wezwali Skuratowa na Kreml i wymogli na nim rezygnację ze
stanowiska. Putin po raz drugi - pierwszym była sprawa Sobczaka - wybawił swego
protektora z opałów.
Był to chyba najważniejszy moment w jego karierze. W nagrodę już kilka tygodni później,
mimo braku doświadczenia w zakresie spraw zagranicznych, otrzymał stanowisko szefa
kremlowskiej Rady Bezpieczeństwa, zachowując jednocześnie urząd dyrektora FSB; na
Kremlu zaczęto przebąkiwać, że Putin to człowiek, któremu można zaufać. Jelcyn, nękany
kłopotami zdrowotnymi i coraz bardziej bezceremonialnie nadużywający władzy, aby bronić
się przed nieprzyjaciółmi, usiłował wówczas zneutralizować niebezpieczeństwo grożące mu
ze strony własnego premiera.
Jesienią poprzedniego roku komunistyczna większość w Dumie narzuciła Jelcynowi na
szefa rządu ostatniego dyrektora sowieckiego wywiadu, Jewgienija Primakowa. Otoczenie
prezydenta podejrzewało, że ten relikt czasów komunistycznych, przypominający wyglądem
starą ropuchę, spiskuje przeciwko Kremlowi. Primakow wydał otwartą wojnę jednemu z
najważniejszych członków Rodziny, oligarsze Borisowi Bierezowskiemu, byłemu
matematykowi, który w wyniku prywatyzacji przeprowadzonej w latach 90. został jednym z
najbogatszych ludzi w Rosji i miał wielki wpływ na decyzje Kremla. Śledztwo w sprawie jego
interesów stanowiło bezpośrednie zagrożenie dla prezydenta i jego współpracowników. W
maju 1999 roku doradcy nakłonili w końcu Jelcyna do zdymisjonowania Primakowa i
mianowania na jego miejsce bardziej uległego ministra spraw wewnętrznych, Siergieja
Stiepaszyna. Jelcyn twierdził później, że już wtedy zdecydował się namaścić Putina na swego
następcę, ale chciał jeszcze zaczekać z ostateczną decyzją, aby nie narazić go na ataki. „Było
jeszcze za wcześnie na Putina - pisał Jelcyn w pamiętnikach. - Ktoś inny musiał wypełnić lukę.
Potrzebowałem kogoś, kto będzie służył jako przynęta”36.
Jeśli nawet nie była to prawda, tego lata na Kremlu coraz częściej mówiło się o Putinie.
Jednym z tych, do których dotarły te pogłoski, był Igor Małaszenko, współzałożyciel NTV,
pierwszej niezależnej stacji telewizyjnej w Rosji, który w 1996 roku kierował sztabem
wyborczym Jelcyna. Małaszenko nie znał Putina, ale postanowił dowiedzieć się czegoś o
człowieku, o którym fama głosiła, że zostanie spadkobiercą Jelcyna. Zadzwonił więc do
byłego ministra handlu, Piotra Awiena, który był teraz jednym z czołowym bankierów
rosyjskich i znajomym Putina. Awien zgodził się urządzić spotkanie w swojej imponującej
posiadłości, należącej niegdyś do popieranego przez władze sowieckie pisarza Aleksieja
Tołstoja. Pewnego czerwcowego wieczora Putin, Awien, Małaszenko i żona Awiena zjedli
razem kolację, ale Małaszenko dowiedział się niewiele o potencjalnym następcy prezydenta.
- Poniosłem fiasko na całej linii - wspominał później. - Po trzech i pół godziny rozmowy
wiedziałem o Putinie równie mało jak przedtem. Miał bardzo płytką osobowość.
Ale w pewnym momencie Putin się odsłonił. Żona Małaszenki przyjechała na kolację
spóźniona i zdenerwowana telefonem od córki. Dziewczyna była właśnie w Londynie i nie
mogła się doczekać na samochód ze swojej prywatnej szkoły, który miał po nią wyjechać na
lotnisko. Nie chciała jednak wziąć taksówki i uparcie czekała.
- Nasza córka jest dziwna - westchnęła Małaszenkowa. - Ja na jej miejscu na pewno
wzięłabym taksówkę, zamiast czekać nie wiadomo jak długo.
Nieoczekiwanie wtrącił się Putin.
- Posłuchaj, to twoja córka ma rację, a nie ty.
- Jak to? - zapytała lekko zirytowana kobieta.
- Nigdy nie można być pewnym, że to naprawdę taksówka - wyjaśnił Putin.
- Ależ to londyńska taksówka - broniła się Małaszenkowa.
- Nie rozumiesz - rzekł Putin. - To nie ma znaczenia.
Dla rosyjskiego szpiega wszystko, nawet typowa czarna taksówka londyńska, było
podejrzane.
- Moja żona zdębiała - wspominał później Małaszenko - bo oto ktoś naprawdę uważał, że
jej córka może zostać porwana w Londynie przez brytyjską taksówkę. Jej zdaniem mówiło to
wiele o umysłowości Putina.
Niedługo później Małaszenkę wezwano do domu Walentina Jumasze-wa, bliskiego
współpracownika prezydenta.
- Poprosił mnie wprost, żebym poparł Putina jako następcę Borisa Jelcyna.
Był późny wieczór i Małaszenkę trochę zdziwiło to, co usłyszał.
- Jak możecie mu ufać? - zapytał.
- Nie zdradził Sobczaka, nie zdradzi i nas - odrzekł Jumaszew.
Małaszenko zrozumiał, że ludziom Jelcyna najbardziej zależy na tym, aby następca
prezydenta zapewnił im bezpieczeństwo, aby żaden przyszły Skuratow nie pociągnął ich do
odpowiedzialności. Liczyli, że Putin da im taką gwarancję.
- Byli pod wielkim wrażeniem jego zachowania wobec Sobczaka i uznali, że jest godny
zaufania - powiedział Małaszenko.
Przez noc Małaszenko przemyślał sprawę i nazajutrz udał się do Juma-szewa.
- Słuchaj, nie bardzo znam Putina, ale wiem o nim jedno - jest z KGB, a KGB nie można
ufać. Nie mogę ci pomóc37.
Borisowi Bierezowskiemu przeszłość Putina nie przeszkadzała. Biere-zowski, niski,
łysiejący, kipiący energią, był pod wrażeniem Putina. Poznali się w 1991 roku, również przez
Piotra Awiena. Putin był prawą ręką Sobczaka w Leningradzie, a Bierezowski potrzebował
pomocy w interesach.
- Pomógł mi - wspominał znacznie później Bierezowski, gdy odwiedziliśmy go w
podlondyńskiej posiadłości. - Ale najbardziej zdumiało mnie to, że był pierwszym, który nie
poprosił o łapówkę.
Bierezowski próbował mimo to wcisnąć Putinowi pieniądze, ale ten odmówił. Zostali
przyjaciółmi. W latach 90. Bierezowski zabierał Putina na narty do Szwajcarii. A w lutym 1999
roku, kiedy Jewgienij Primakow prowadził dochodzenie przeciwko Bierezowskiemu i
pokazywanie się z oligarchą mogło się źle skończyć dla urzędnika państwowego, Putin
przyszedł na przyjęcie urodzinowe żony Bierezowskiego.
- Zupełnie mnie nie obchodzi, co o mnie myśli Primakow - powiedział wówczas
Bierezowskiemu. - Uważam, że tak właśnie należało w tej chwili postąpić.
Putin bardzo zaimponował tym Bierezowskiemu. Wiele lat później biznesmen powiedział
nam, że to Walentin Jumaszew pierwszy zaproponował, aby Putin został następcą Jelcyna, ale
Bierezowski na pewno skwapliwie podchwycił ten pomysł i pomógł go zrealizować.
- Jumaszew i ci faceci uważali, że o Putinie jedno wiadomo na pewno: jest lojalny - mówił
później Bierezowski. - Mogli na niego liczyć. To on załatwił Skuratowa38.
W sierpniu 1999 roku Jumaszew i Bierezowski uznali, że czas nadszedł. Zbliżały się
grudniowe wybory parlamentarne i Primakow wraz z potężnym merem Moskwy, Jurijem
Łużkowem, i sporą grupą gubernatorów organizowali koalicję. Siergiej Stiepaszyn, premier
od zaledwie trzech miesięcy, wydawał się niezdolny do odwrócenia fatalnego dla Kremla
biegu wydarzeń. Trzeba było sięgnąć po Putina.
Przyszły prezydent był wówczas na wakacjach we francuskim kurorcie Biarritz.
Bierezowski wspominał:
- Jumaszew zadzwonił do mnie i powiedział: „Boris, wiesz, że Jelcyn chce omówić sprawę
[premierostwa] z Putinem. Czy możesz polecieć do Biarritz, spotkać się z Putinem i
porozmawiać z nim o tym?”. Wsiadłem więc w samolot i poleciałem do Biarritz. Spotkałem
się tam z Putinem. Był z rodziną, żoną i córkami. Zajmowali bardzo skromny, zupełnie prosty
apartament. Spędziliśmy ze sobą cały dzień. Rozmawiałem z nim o sprawie. Powiedział w
końcu: „Dobra, jestem gotów pomówić o tym z Jelcynem. Wracam”. Był to dziwny dzień.
Putinowi proponowano klucze do Kremla, ale on wydawał się wahać.
- Nie chciał - opowiadał Bierezowski. - Nie był pewien, czy sobie poradzi39.
Po powrocie Putina do Moskwy Jelcyn zaproponował mu stanowisko premiera i
pokierowanie nową partią w wyborach parlamentarnych, które miały się odbyć już za cztery
miesiące. Putin ponownie się zawahał.
- Nie lubię kampanii wyborczych, naprawdę - powiedział Jelcynowi, człowiekowi
uwielbiającemu kontakt z tłumem, całowanie dzieci i inne atrybuty systemu
demokratycznego, który wprowadził w Rosji. - Nie wiem, jak je prowadzić, i nie lubię ich.
Jelcyn zapewnił go, że kampanią kierował będzie ktoś inny, i zapytał, czy jest gotów
przyjąć stanowisko.
- Będę pracował tam, dokąd mnie pan skieruje - odparł Putin służbiście.
- A na najwyższym stanowisku? - zapytał Jelcyn, mając na myśli prezydenturę.
Putin znów się zawahał.
- Nie myślałem o tym. Nie wiem, czy jestem gotowy.
- Niech więc pan o tym pomyśli. Wierzę w pana40.
Po wyjściu Putina Jelcyn wezwał Stiepaszyna i opowiedział mu o swoich planach. Premier
był zdruzgotany. Wiadomość szybko dotarła do Czubajsa, który swego czasu na krótko
zablokował moskiewską karierę Putina. Teraz znów próbował zapobiec tej nominacji,
oficjalnie dlatego, że jego zdaniem Putin był niedoświadczony, ale w istocie z obawy przed
powierzeniem steru władzy byłemu agentowi KGB. Czubajs umówił się z Putinem na
rozmowę i usiłował odwieść go od przyjęcia stanowiska. Putin oświadczył jednak, że czuje się
w obowiązku je przyjąć. Wobec tego Czubajs spotkał się z wąskim kręgiem członków Rodziny
- Jumaszewem, Aleksandrem Wołoszynem i wpływową córką Jelcyna, Tatianą Diaczen-ko.
Było jednak za późno.
Ósmego sierpnia 1999 roku o ósmej rano Jelcyn wezwał Putina, Stiepaszyna i kilku
najwyższych rangą urzędników do swojej daczy noszącej kryptonim Gorki-9. Prezydent
oznajmił Stiepaszynowi, że podpisał dekret zwalniający go ze stanowiska i mianujący Putina
piątym premierem Rosji w ciągu zaledwie dwóch lat. Dekret miał zostać ogłoszony nazajutrz.
Stiepaszyn odmówił współpracy.
- Nie kontrasygnuję tego dekretu - wyjąkał. Wtrącił się wicepremier Nikołaj Aksionienko:
- Przestańcie, Siergieju Wadimowiczu! Putin interweniował.
- Nikołaju Jemieljanowiczu. To dla Stiepaszyna bardzo trudna chwila. Nie utrudniajcie mu
jej jeszcze.
Stiepaszyn nie miał wyjścia.
- W porządku - rzekł w końcu. - Podpiszę dekret. Przez szacunek dla was, Borisie Nikołaj
ewiczu41.
Od chwili objęcia stanowiska Władimir Putin był premierem czasu wojny. Dzień przed
spotkaniem na daczy prezydenta czeczeńscy separatyści dowodzeni przez bezwzględnego
Szamila Basajewa dokonali rajdu na sąsiedni Dagestan, najwyraźniej w celu połączenia obu
republik w jedno niepodległe państwo islamskie. Wojska federalne odpowiedziały ogniem ze
śmigłowców szturmowych. W odpowiedzi rebelianci ostrzelali z moździerzy rosyjskie
lotnisko.
Putin przybrał pozę stanowczego przywódcy i poprzysiągł, że nie będzie miał litości dla
czeczeńskich partyzantów. Jelcyn stoczył już jedną wojnę, aby zapobiec oderwaniu się
Czeczenii od Rosji. Dwuletni krwawy konflikt skończył się w 1996 roku wycofaniem wojsk
federalnych i chwiejnym rozejmem, który de facto gwarantował republice niepodległość.
Teraz stan niepewnego pokoju został zburzony i obi,ę strony zmierzały ku kolejnej wojnie. Za
zgodą Jelcyna Putin wysłał wojska do regionu. Obiecał, że tym razem będzie inaczej. Wojska
rosyjskie nie ugrzęzną w krwawych walkach. Konflikt, oświadczył Putin twardo, „zakończy
się w ciągu półtora tygodnia albo dwóch”42.
Zapowiedź ta okaże się nadto optymistyczna, jeśli nie wręcz naiwna. Po kilku tygodniach
wojska rosyjskie znów toczyły w Czeczenii wojnę na wielką skalę. Potem zaczęły wylatywać
w powietrze bloki mieszkalne w Rosji. W ciągu tygodnia od eksplozji podłożonych bomb
zawaliły się cztery wieżowce w Moskwie i na południu kraju. Trzystu ludzi zginęło, kilkuset
zostało rannych, a Rosjanie stracili wszelkie poczucie bezpieczeństwa. Kiedy władze zrzuciły
winę na Czeczenów, to samo społeczeństwo, które było zmęczone pierwszą wojną i zmusiło
Jelcyna do jej zakończenia, teraz gniewnie domagało się zemsty.
Putin, wykpiwany jako następca schorowanego, niepopularnego prezydenta i mający
podzielić los jego poprzednich premierów, nagle otrzymał mandat społeczny. Jego stanowcza
reakcja na zamachy bombowe okazała się właśnie tym, na co Rosjanie czekali. Nikogo jakoś
nie raził więzienny żargon, którym Putin mówił o Czeczenach.
- Będziemy ścigać terrorystów wszędzie - zapewnił premier pod koniec września. - Jeśli to
będzie na lotnisku, to na lotnisku. Wybaczcie, ale jeśli złapiemy ich w kiblu, to rozwalimy ich
w tym kiblu43.
Fala patriotyzmu, a przynajmniej nienawiści do Czeczenów, która towarzyszyła wojnie,
była na rękę kremlowskim patronom Putina. Według Stie-paszyna plan inwazji na Czeczenię
powstał na pięć miesięcy przed rajdem na Dagestan, za wiedzą ówczesnego dyrektora FSB
Putina44. Achmad Za-kajew, wicepremier w rządzie Asłana Maschadowa, będzie później
twierdził, że FSB sprowokowała Basajewa do najazdu na Dagestan, bo Putin szukał pretekstu
do rozpoczęcia inwazji, która była już zaplanowana45.
Co więcej, pojawiły się przesłanki, że to władze rosyjskie, a nie Czecze-ni, stały za
wysadzeniem bloków mieszkalnych. Tuż po dziewiątej wieczorem 22 września 1999 roku
pewien przechodzień w Riazaniu zauważył, że dwóch mężczyzn i kobieta wyładowują z
bagażnika białego samochodu jakieś worki i znoszą je do piwnicy jednego z bloków.
Zadzwonił na policję, która przyjechała na miejsce i znalazła trzy wielkie worki prochu i
domowej roboty detonator ustawiony na godzinę 5.30. Miejscowi specjaliści zbadali
substancję i orzekli, że to heksogen, biały krystaliczny proszek, którego użyto podczas
czterech poprzednich zamachów. Niedługo potem miejscowe władze podsłuchały rozmowę
telefoniczną, która doprowadziła ich do kryjówki niedoszłych zamachowców. Tymczasem w
Moskwie minister spraw wewnętrznych, Władimir Ruszajło, oświadczył w parlamencie, że w
Riazaniu zapobiegnięto kolejnemu wysadzeniu domu.
I oto zaledwie pół godziny później przyjaciel Putina z leningradzkiego KGB, Nikołaj
Pietruszew, który został po nim dyrektorem FSB, oświadczył, że proszek był w istocie cukrem,
a całą akcję przeprowadzono w ramach ćwiczeń obrony cywilnej. FSB twierdziła, że
specjalista, który stwierdził obecność heksogenu, pomylił się, bo miał ręce pobrudzone tym
materiałem wybuchowym. Później „cukier” wysadzono, skutecznie uniemożliwiając wszelkie
dalsze testy. Wielu ludzi w Rosji, a szczególnie w Riazaniu, doszło do wniosku, że była to
nieudana akcja FSB, która chciała wysadzić budynek i zrzucić winę na Czeczenów. Jeśli tak, to
trudno sobie wyobrazić, aby Putin, były szef FSB, nie wiedział o wszystkim, przynajmniej po
fakcie. Rozstrzygającego dowodu jednak zabrakło46.
Popularność Putina poszybowała w górę na fali strachu, który towarzyszył zamachom
bombowym. Dostrzegając zmianę klimatu politycznego, ekipa Jelcyna szybko zaczęła opierać
swoją strategię wyborczą na osobie Putina. Najpierw, w grudniu, odbyły się wybory do Dumy
Państwowej, niższej izby parlamentu. W Dumie mieli na razie większość komuniści, a
wszystko wskazywało na to, że nowa koalicja o nazwie Ojczyzna-Cała Rosja, zawarta przez
Jewgienija Primakowa i mera Moskwy Jurija Łużkowa, zdobędzie resztę głosów. Kilka dni po
mianowaniu Putina premierem przywódcy Kremla odbyli naradę strategiczną na daczy szefa
administracji Jelcyna, Aleksandra Wołoszyna. Obecni byli Walentin Jumaszew, Tatiana Dia-
czenko, Boris Bierezowski, jego partner Roman Abramowicz i Władysław Surkow, zręczny
strateg polityczny oddelegowany do Kremla przez magnata naftowego Michaiła
Chodorkowskiego. Bierezowski przedstawił plan stworzenia nowej partii politycznej, której
symbolem miał być rosyjski niedźwiedź. Aby móc się tym symbolem posłużyć, Bierezowski
wymyślił nazwę MIEżriegionalnoje DWiżenije JEDinstwo, czyli Międzyregionalny Ruch
Jedność, z czego powstał akronim MIEDWIED’, czyli niedźwiedź. Z czasem mówić się będzie
po prostu o partii Jedność. Uczestnicy narady mieli jednak wątpliwości. Notowania Jelcyna
były tak marne, źe planowi nie wróżono żadnych szans. Tylko Abramowicz poparł
Bierezowskiego i powiedział, że nic nie szkodzi spróbować. Putin nie zabrał głosu.
- Siedział i tyle - opowiadał później Bierezowski47.
Kombinator Bierezowski miał udziały we wszystkim, od państwowej linii lotniczej
Aerofłot po Sibnieft, jedną z największych spółek naftowych, i Awtowaz, producenta
samochodów. Jednakże jego flagowym przedsiębiorstwem był Kanał 1, najpopularniejsza sieć
telewizyjna w Rosji, zwana również ORT. Państwo wciąż posiadało 51 procent jej akcji, ale
Bierezowski miał pozostałe 49 procent i prawo do zarządzania stacją. Telewizja była
narzędziem, którym umiał się posługiwać. Zadzwonił więc do Siergieja Dorienki, znanego
dziennikarza o demaskatorskim zacięciu, który nie przebierał w środkach i nie dbał o
bezstronność.
- Będziemy walczyć - powiedział mu. - Chcemy stworzyć nowy ruch polityczny. Czy
można na ciebie liczyć?
Dorienko uważał pomysł za szaleństwo. Jego zdaniem Primakow i Łuż-kow mieli już
wygraną parlamentarną w kieszeni, a potem jeden z nich na pewno wygra wybory
prezydenckie. Było za późno, żeby temu zapobiec.
- Wszystko, co mówisz, nie jest warte funta kłaków - powiedział Dorienko
Bierezowskiemu. - Przegraliśmy i ty osobiście zawiśniesz na placu Czerwonym wśród pięciu
pierwszych skazańców. Nie mamy żadnych szans.
Bierezowski odparł, że jeśli Dorienko tak myśli, to może nie brać udziału w operacji.
Dziennikarz ustąpił.
-Boria, będziemy wisieć, ale przeprowadzimy jeszcze ostatnią kozacką szarżę48.
Kanał 1 z Dorienką przed kamerami zaczął więc bezpardonowo zwalczać Primakowa i
Łużkowa, dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Dorienko ze szczegółami opowiadał o operacji
chirurgicznej, którą przeszedł Primakow, dając do zrozumienia, że jest za stary na prezydenta.
Łużkowa powiązano z zabójstwem amerykańskiego przedsiębiorcy, Paula Tatuma. Dorienko
przeprowadził wywiad z przyjacielem Tatuma. Powiedział on, że umierający Amerykanin
wskazał Łużkowa jako swego zabójcę49. W przeciwnym obozie znajdowali się Igor
Małaszenko i Władimir Gusiński, którego NTV robiło kampanię wyborczą Primakowowi i
Łużkowowi. Na nic jednak zdały się ich wysiłki.
- W gruncie rzeczy - wspominał Walerij Fiodorów, młody polityk pracujący w sztabie
partii Jedność - Dorienko zrobił z Primakowa jednego z najbardziej popularnych polityków,
kogoś w rodzaju Jelcyna - starego, schorowanego i nieudolnego50.
Plan odniósł skutek szybciej, niż ekipa Putina przypuszczała. Pod koniec września akcje
Primakowa i Łużkowa zaczęły spadać na łeb na szyję, a w tym czasie notowania Putina rosły
o 4-5 punktów tygodniowo. Organizatorzy nowej partii Jedność postanowili więc
wykorzystać popularność nowego premiera do swoich celów.
- Starałem się przekonywać wszystkich, że Jedność nie potrzebuje żadnej ideologii, nie
potrzebuje żadnego programu - mówił Fiodorów. - Potrzebowała tylko jednego - stać się ekipą
Putina51.
Przez kilka tygodni Putin wzdragał się przed poparciem partii, w końcu jednak zgodził się
wystąpić przed kamerami wraz z oficjalnym jej przywódcą, Siergiejem Szojgu.
- Bardzo trudno było go przekonać do poparcia Jedności - wspominała dyrektorka Kanału
1, Ksenia Ponomariowa, która została zastępcą szefa tak zwanego przez nią Projektu Putin.
Putin niechętnie odnosił się też do pomysłu osobistego udziału w kampanii, porównując
to do sprzedawania snickersów czy tampaxów.
- Nie życzył sobie zbyt wielu spotkań - wspominała Ponomariowa. - Nie lubił i nie lubi
spotykać się ludźmi, ściskać im rąk. Jest zupełnie pozbawiony umiejętności nawiązywania
kontaktu z ludźmi. Nie wiem, być może w głębi duszy współczuje im, ale zupełnie nie potrafi
tego okazać. Jeśli odwiedza szpital albo spotyka się z sierotami, one to czują. Dzieci nie lubią
Putina.
Według Ponomariowej powód był prosty.
- Putin miał bardzo powściągliwego i dominującego ojca. Ludzie, którzy znali go w
dzieciństwie, twierdzą, że jego ojciec nigdy nie powiedział mu dobrego słowa52.
Ojciec Putina zmarł zaledwie kilka dni po nominacji syna na premiera.
Doradcy instruowali Putina, jak ma chodzić, w co się ubierać, jak mówić, jak wyglądać w
telewizji.
- Szybko się uczył - twierdził Igor Szabdurasułow, pracownik sztabu wyborczego Putina, a
potem zastępca szefa jego administracji.
Ponieważ jednak za Putinem stała cała potęga państwa, jego osobiste umiejętności nie
miały wielkiego znaczenia.
- Mogliśmy korzystać z aparatu władzy federalnej - środków przekazu i tak dalej -
opowiadał nam Szabdurasułow. - Nie oceniam tego pod względem moralnym. Dziś wiele
rzeczy może budzić wątpliwości. Ale polityka to brudny interes53.
Wykorzystując rosnącą popularność Putina, organizatorzy kampanii zaczęli zawierać
transakcje wiązane z innymi siłami politycznymi. Tak doszło do tajnego paktu z działaczem
partii komunistycznej, Giennadijem Siele-zniowem. Obiecano mu pomoc w ubieganiu się o
stanowisko gubernatora obwodu moskiewskiego. Gdyby przegrał te wybory, ekipa
kremlowska przyrzekła mu wsparcie w staraniach o stanowisko przewodniczącego Dumy. W
zamian Sielezniow miał sprawić, że komuniści staną się jeśli nie jawnymi sojusznikami, to
przynajmniej partnerami Jedności w nowym parlamencie. Partie miały się podzielić
stanowiskami przewodniczących komisji i innymi ważnymi posadami.
Drugą stronę politycznego spektrum zajmowali wolnorynkowi demokraci, którzy w latach
90. przeprowadzali w Rosji reformy, między innymi Anatolij Czubajs, byli premierzy Jegor
Gajdar i Siergiej Kirijenko, były wicepremier Boris Niemców i zastępczyni przewodniczącego
Dumy Irina Hakamada. Utworzyli oni własną prozachodnią partię o nazwie Sojusz Sił
Prawicowych. Czubajs i jego sojusznicy opowiadali się za polityką Putina wobec Czeczenii,
choć wielu ich zwolenników czuło do wojny odrazę. Przywódcy Sojuszu Sił Prawicowych
wręczyli Putinowi grubą jak encyklopedia księgę z propozycjami reform. Po długich
pertraktacjach między Czubajsem a Aleksandrem Wołoszynem reprezentującym Kreml
ustalono, że Czubajs i Putin spotkają się, a wydarzenie pokaże telewizja. To wystarczyło, aby
nowa partia gładko przekroczyła pięcioprocentowy próg wyborczy. Reformatorzy uważali, że
zawarli „pragmatyczny” układ - wspominała później Hakamada.
- Wykorzystaliśmy administracyjne środki władzy, dzięki czemu staliśmy się częścią
establishmentu54.
Jednakże głównym instrumentem Kremla w tych wyborach pozostała Jedność. W
październiku komitety wyborcze - prezydencki Putina i parlamentarny Jedności - utworzyły
wspólny sztab. Tymczasem Boris Bierezowski popadł w konflikt z ekipą Wołoszyna i znalazł
się na bocznym torze. Putin wciąż nie miał własnej ekipy - pracowało dla niego jedynie dwóch
nieznanych młodych prawników, których ściągnął z Petersburga, Dmitrij Kozak i Dmitrij
Miedwiediew.
- W szeregach Jedności toczyła się walka - zwierzał się później Fiodorów. - Ekipa
stworzona przez Bierezowskiego przetrwała może dwa miesiące, po czym musiała opuścić
sztab55.
Dokładne przyczyny sporu nie są znane, ale wydaje się, że kłócono się o to, kto ma mieć
decydujący głos.
W wyborach do Dumy z 19 grudnia Jedność odniosła oszałamiający sukces, zdobywając 23
procent głosów, tuż za komunistami, którzy zebrali 24 procent. Partia, która przed kilkoma
miesiącami nawet nie istniała, przeobraziła się nagle w partię władzy. Dzięki potajemnemu
układowi z komunistami Jedność mogła sprawować kontrolę nad przyszłą Dumą. Partia
Ojczyzna-Cała Rosja Primakowa i Łużkowa, która, jak się wydawało jeszcze przed paroma
miesiącami, zdecydowanie wygra wybory, zdobyła ledwie 13 procent głosów.
Teraz przyszła kolej na Putina. Po wyborach do Dumy wciąż pełen wątpliwości co do
kampanii wyborczych i wszystkiego, co z nimi związane, powoli, niechętnie zaczął zmieniać
zdanie. Jesienią tego roku nie chciał wierzyć wynikom sondaży, według których Jedność
podwoiła swoje notowania, gdy Putin udzielił jej oficjalnego poparcia. To jakieś „szachraj-
stwo” - powiedział Osłonowi - jakaś intryga w celu poprawienia notowań partii. Teraz zaczął
wierzyć.
- Putin w końcu zrozumiał, że jest poważnym kandydatem - wspominał Osłon56.
W grudniu Jelcyn podjął decyzję, że ustąpi ze stanowiska przed końcem kadencji.
Ponieważ zawsze lubił patetyczne gesty, umyślił sobie, że poda się do dymisji w dzień
sylwestrowy, ostatni dzień tysiąclecia. Zbliżające się wybory do Dumy dowodziły, że Putin
jest gotowy do przejęcia rządów. Na pięć dni przed głosowaniem Jelcyn spotkał się z Putinem
na swojej daczy i poinformował go, że zamierza ustąpić ze stanowiska 31 grudnia. Premier
miał zostać pełniącym obowiązki prezydenta do czasu nowych wyborów prezydenckich.
Putin początkowo zaoponował.
- Nie jestem gotów do tej decyzji, Borisie Nikołajewiczu - oświadczył. - Widzicie, Borisie
Nikołajewiczu, to dość ciężki chleb.
Jelcyn nalegał.
- Chcę ustąpić jeszcze w tym roku, Władimirze Władimirowiczu. W tym roku. To bardzo
ważne. Nowe stulecie musi się zacząć nową epoką polityczną, epoką Putina57.
Putin dał się przekonać. Otoczeniu Jelcyna pozostała jeszcze jedna sprawa do załatwienia.
Według kilku dobrze poinformowanych urzędników Kremla z Putinem zawarto potajemną
umowę: zobowiązał się on, że po objęciu władzy nie dopuści do żadnych śledztw czy innych
wrogich działań przeciwko Jelcynowi i Rodzinie. Będzie ich chronił tak, jak chronił Anatolija
Sobczaka. „To naprawdę było trudne, skłonić Putina do przyjęcia stanowiska - była to jedna z
najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek przeprowadziliśmy” - mówiła później córka
Jelcyna, Tatiana Diaczenko, zastępcy sekretarza stanu USA, Strobe’owi Talbottowi58.
W dzień sylwestrowy 1999 roku Jelcyn spotkał się z Putinem ostatni raz i wręczył mu
dziesięciocentymetrowej grubości neseser z rosyjskimi kodami atomowymi. Zjedli obiad i
obejrzeli w telewizji nagrane wcześniej przemówienie Jelcyna, w którym prezydent oznajmiał,
że ustępuje z urzędu. Zaskoczyło ono cały kraj i świat, a nawet żonę Putina Ludmiłę, która o
niczym nie wiedziała i przepłakała resztę dnia. Jelcyn, jego następca i ministrowie wznieśli
następnie toast szampanem, po czym Jelcyn pożegnał się. Na odchodnym powiedział
Putinowi:
- Niech pan dba o Rosję59.
Putin zaczął urzędowanie od podpisania dekretu gwarantującego Jelcynowi i jego rodzinie
nietykalność. Potem, jeszcze tego samego dnia sylwestrowego, który jest największym
świętem w rosyjskim kalendarzu, pojechał do Czeczenii, aby odwiedzić stacjonujące tam
wojska rosyjskie.
Pełniący obowiązki prezydenta Putin zajął gabinet z baterią telefonów w północno-
zachodnim rogu pierwszego piętra Kremla z widokiem na plac Czerwony, obok dawnego
mieszkania Stalina. Od początku dawał dowody, że traktuje swoje stanowisko z cynizmem
typowym dla wyznawców Realpolitik. W styczniu 2000 roku amerykańska sekretarz stanu,
Ma-deleine Albright, przyjechała do Moskwy i spotkała się z Putinem jako pierwszy wysoki
rangą przedstawiciel rządu USA po objęciu przez niego urzędu. Prezydent powitał ją, po
czym odwrócił się w stronę kamer telewizyjnych:
- Stany Zjednoczone prowadzą politykę nacisków przeciwko nam w Czeczenii - oznajmił
surowym tonem.
Dopiero gdy dziennikarze odeszli, ponownie zwrócił się do Albright:
- Powiedziałem tak, aby pani krytycy w kraju nie atakowali pani za zbytnią uległość -
wyjaśnił.
Już podczas tego pierwszego spotkania wojnę w Czeczenii Putin tłumaczył wpływami
fundamentalistycznego reżimu talibów w Afganistanie.
- Nie próbujcie wypychać Rosji z tego regionu, bo będziecie mieli nowy Irak albo
Afganistan - ostrzegł.
Potem, nawiązując do przeszłości Albright, która wychowała się w Europie zagrożonej
przez hitlerowców, dodał:
- Zamiast nowego Monachium walczymy z nimi teraz, zanim urosną w siłę. I rozgromimy
ich.
Amerykańska sekretarz stanu odpowiedziała, że wskazane byłoby polityczne rozwiązanie
konfliktu. Nie ma z kim pertraktować - prychnął Putin w odpowiedzi.
- Prawomocni przywódcy są bezsilni, a reszta to mordercy i bandyci60.
Rosjanom podobała się ta stanowczość. W przeciwieństwie do pierwszego konfliktu w
Czeczenii wojna Putina pozostała popularna - wciąż pamiętano o ofiarach zamachów
bombowych na bloki mieszkalne. Putin i jego ekipa postanowili wykorzystać szansę. Po
rezygnacji Jelcyna wybory prezydenckie przesunięto na wcześniejszy termin, 26 marca 2000
roku. Putin był w tej chwili murowanym faworytem. Jewgienij Primakow, przodujący dotąd
w sondażach, zastanawiał się nad kandydowaniem i zamówił analizę u konsultanta
politycznego Wiaczesława Nikonowa.
- Napisałem, że potrzebne są wielkie pieniądze, a jeśli ich nie masz, to daj sobie spokój -
opowiadał nam później Nikonow.
Primakow spasował61. Przywódca partii komunistycznej Giennadij Ziu-ganow, który
nieomal pokonał Jelcyna w wyborach prezydenckich w 1996 roku, postanowił kandydować.
Podobnie jak Grigorij Jawliński, nieobliczalny szef demokratycznej partii Jabłoko, który
sprzeciwiał się wojskowej kampanii w Czeczenii. Było jednak jasne, że, biorąc pod uwagę
wyniki wyborów do Dumy, nie mają żadnych szans.
- Po nich wybory prezydenckie były zwykłą formalnością - powiedział Igor
Szabdurasułow, współpracownik Putina62.
Putin grał rolę wodza naczelnego, w czasie kampanii wyborczej poleciał nawet do
Czeczenii jako drugi pilot wojskowego odrzutowca Su-27. Kanał 1 Bierezowskiego
informował o każdym kroku Putina.
- Jego kampanią była wojna w Czeczenii - twierdził Nikonow. - Robił wrażenie twardego
faceta, umiejącego sobie radzić i zdecydowanie wygrywał porównania ze swoim
poprzednikiem. Nie pił, co było w Rosji niezwykłe.
Był młody, energiczny, jeździł, spotykał się z ludźmi. Było to niespotykane u przywódcy.
Chodził i rozmawiał63.
Dla organizatorów kampanii Putin był po prostu jeszcze jednym towarem, który należało
opakować i sprzedać, marką, która weszła na rynek w wyjątkowo sprzyjających
okolicznościach.
-Było jasne, że sprzedajemy zdecydowanego, młodego, trzeźwego i postępowego obrońcę
ojczyzny - wspominała Marina Litwinowicz, współpracownica enigmatycznego konsultanta
Kremla, Gleba Pawłowskiego64.
Kagiebowska przeszłość nie szkodziła Putinowi. Wręcz przeciwnie, uważano ją za zaletę.
- Putin był czekistą i udało mu się wykorzystać legendę, że nasze służby należą do
jedynych skutecznych, nieskorumpowanych elementów sowieckiego i postsowieckiego
społeczeństwa - mówił pracownik sztabu wyborczego, Walerij Fiodorów65.
Były oficer KGB, którego fascynowały w młodości filmy szpiegowskie, znalazł się nagle na
samym szczycie piramidy władzy. Według oficjalnych danych uzyskał 53 procent głosów w
wyborach, w których na porządku dziennym były fałszerstwa i manipulacje. Ziuganow zebrał
29 procent, Ja-wliński 6, a resztę - grono mało znanych kandydatów66. Zaledwie pół roku od
chwili powstania Projekt Putin odniósł wielki sukces. Ale czy na pewno? Jelcynowi
zapewniono ochronę, tylko czy to samo można było powiedzieć o dorobku jego rządów?
Podczas inauguracji, która odbyła się 7 maja 2000 roku, Putin ślubował „zachować i rozwijać
demokrację”, bardziej wymowna jednak była lista zaproszonych na uroczystość gości, wśród
których znalazł się nie tylko Jelcyn, ale także Władimir Kriuczkow - były szef KGB,
współorganizator nieudanego puczu z 1991 roku, który miał nie dopuścić do rozpadu
Związku Sowieckiego. Sukces Projektu Putin najwyraźniej nauczył nowego prezydenta, że
wybory to farsa, że telewizją można dowolnie manipulować, że wojna to dobra polityka, a
oligarchowie są przekonani, iż trzęsą Kremlem. Ten przepis na zdobycie władzy na wiele lat
ukształtuje prezydenturę Putina i całą Rosję.
W wieku 47 lat Putin osiągnął znacznie więcej, niż mógł się spodziewać jego wymagający
ojciec. Więcej nawet niż jego bohater z dzieciństwa Jo-gan Vais z serialu Miecz i tarcza. „Moim
celem jest, aby jak najmniej ludzi mogło mi rozkazywać, a żebym ja mógł rozkazywać jak
największej liczbie ludzi” - mówi Vais w tym filmie. Cel ten najwidoczniej zapadł w pamięć
wnukowi kucharza Stalina. Po objęciu przez Putina urzędu prezydenta zapytano go, co
najbardziej podoba mu się w Kremlu.
- Jestem tam w innej sytuacji - odparł. - Nikt mną nie rządzi. Ja rządzę wszystkimi67.
Kilka miesięcy później Putin wygłosił mowę podczas zamkniętej uroczystości, która
odbyła się w dawnej siedzibie KGB na Łubiance z okazji wprowadzonego za Stalina święta
zwanego „dniem czekisty”, czyli rocznicy powstania bolszewickiej tajnej policji.
Przemówienia prezydenta słuchało około 300 generałów FSB i KGB, którzy przyszli
świętować objęcie władzy przez jednego ze swego grona.
- Instrukcja numer jeden w sprawie zdobycia całej władzy została wykonana - oznajmił
Putin.
Kilku obecnych na sali cywilów uznało to za żart. Dopiero później, powiedział nam jeden z
nich, zrozumieli, że Putin mówił zupełnie serio68.

3 Czas patriotów


- Jesteście gangsterami?
- Nie, jesteśmy Rosjanami!
Dialog z filmu Brat II
W tętniącej życiem Moskwie początku lat 90. Michaił Kozyriew i jego przyjaciele pijali
podczas randek najnowszy zachodni likier amaretto, jadali snickersy i oglądali filmy z
Sylvestrem Stallone na pirackich kasetach wideo. Wszystko, co pochodziło z importu, było w
modzie. Kozyriew, ambitny lekarz, który postanowił zrobić karierę w muzyce rockowej,
entuzjazmował się każdą nowinką.
- W latach dziewięćdziesiątych... żyło się na zasadzie: baw się i nie patrz na rachunek.
Stworzono wtedy najdziwaczniejsze straszydła. Sztuczne i plastikowe straszydła - wspominał
kilka lat później, wzdrygając się na samą myśl. - Średnia była gorsza niż średnia światowa, a
to, co złe, było gorsze niż złe rzeczy na świecie. Było to jak Achy Breaky Heart do setnej
potęgi, maksymalny obciach1.
U progu epoki Putina amaretto pozostało już tylko mdłym wspomnieniem po
moskiewskich imprezach, a świat Kozyriewa jeszcze raz się zmienił. Młodzież zaczęła nosić
koszulki z napisem „CCCP” i bawić się w wilgotnych suterenach, w których z pietyzmem,
choć prześmiewczo, odtwarzano klimat breżniewowskich czasów zastoju. W najmodniejszych
petersburskich lokalach rozbrzmiewały ballady sowieckich dysydentów. Telewizja niemal na
okrągło nadawała klasyczne filmy sowieckie z gorliwymi pionierami i szarymi gmaszyskami
z okresu zimnej wojny. Oglądali je zarówno emeryci, tęskniący za starymi czasami, jak
eleganccy młodzi inteligenci. Podczas przerw reklamowych rosyjskie misie zachwalały piwo,
a babcie w chuścinach występowały w nowatorskich teledyskach. Najpopularniejszą nową
marką w putinowskiej Rosji był Związek Sowiecki - zmodernizowany i zaadaptowany do
epoki Internetu.
Istniało nawet słowo, które ujmowało w skrócie ten kulturalny nawrót do przeszłości po
dziesięciu latach bałwochwalczego kultu Zachodu: to, co „nasze”, znów wróciło do łask.
Aleksandr Osłon radził prezydentowi płynąć z tą wzbierającą falą, do której dopasowano
wcześniej Projekt Pu-tin. Jeśli chodziło o kulturę popularną, to Kozyriew najwcześniej wyczuł
nawy trend
- Na początku lat dziewięćdziesiątych rosyjskość była bardzo niemodna - wspominał. -
Każda gazeta i każdy program telewizyjny wychodziły ze skóry, żeby pokazać, jak zły jest
nasz kraj, jak jesteśmy beznadziejni i jak wspaniałe jest życie na Zachodzie. Teraz wszystko, co
rosyjskie, jest znowu w modzie.
Kozyriew zrozumiał, że nastały czasy, w których rosyjskie kopie Spice Girls i Madonny nie
wystarczą już Rosjanom. Postanowił wylansować rodzącą się modę na sowieckość i
nacjonalizm i zbić na niej kapitał za pomocą najnowocześniejszych metod importowanych z
niemodnego już Zachodu. Chciał promować rosyjski rock dla Rosjan, a jego nowa stacja
radiowa miała nadawać tylko rodzimą muzykę. Na nazwę nowej rozgłośni on i jego
wspólnicy wybrali słowo, które słyszało się teraz wszędzie. Radio miało się nazywać po
prostu „Nasze”.
Kiedy Władimir Putin pojawił się na scenie politycznej, od dawna już przyjęło się mówić,
że Rosja przeżywa kryzys tożsamości. Nowa Rosja, niegdysiejsze supermocarstwo, które nie
stało się ani kwitnącą demokracją kapitalistyczną z pierestrojkowych snów, ani potężnym
imperium z dawnych propagandowych klisz, nie chciała spaść do roli Górnej Wolty, tyle że z
głowicami jądrowymi.
Rozumiał to nawet Boris Jelcyn, prezydent, który zburzył Związek Sowiecki. Tuż po
wyborach w 1996 roku, które wygrał, strasząc Rosjan widmem powrotu komunistycznej
dyktatury, schorowany przywódca publicznie narzekał na brak nowej tożsamości narodowej,
która zastąpiłaby sowiecką ideologię. „W dwudziestowiecznych dziejach Rosji były różne
okresy - monarchia, totalitaryzm, pierestrojka, a w końcu demokratyczna droga rozwoju -
mówił. - Każda faza miała swoją ideologię. My nie mamy żadnej”. Powołał nawet komisję,
która miała stworzyć nową „ideę narodową”. Komisja jednak przestała istnieć równie szybko,
jak powstała, a wyników jej prac nigdy nie ogłoszono2. Stary carski slogan „Prawosławie,
samodzierżawie, narodowość” - nie odpowiadał nowym czasom. Jelcyn zaś osobiście
przyłożył rękę do unicestwienia komunistycznej wizji „świetlanej przyszłości”. W 1998 roku
parlament był tak podzielony w kwestii, co powinno
stanowić nową rosyjską tożsamość, że nie zdołano zebrać dwóch trzecich głosów
koniecznych do zatwierdzenia nowej flagi i hymnu państwowego3.
Putin postanowił to zmienić. Chcąc najwyraźniej wycofać się ze wszystkich jelcynowskich
reform, nowy przywódca polecił przywrócić hymn sowiecki, tyle że z nowym tekstem,
odpowiadającym postsowieckim czasom. Rosjanie nie musieli już patrzeć na swoich złotych
medalistów stojących w milczeniu na podium olimpijskim, tak jak to się zdarzyło w 2000 roku
w Sydney, ponieważ ich kraj nie potrafił uzgodnić słów hymnu narodowego. Podczas gdy
Jelcyn nieraz groził, że pochowa zabalsamowaną mumię Lenina wciąż spoczywającą w
mauzoleum na placu Czerwonym, Putin postanowił ją tam zostawić. Zgodnie z jego wolą
czerwony sztandar znów był oficjalną flagą armii rosyjskiej, a herbem Rosji został dwugłowy
orzeł Romanowów. Nowy prezydent postanowił, że nie będzie się już wstydził za swój kraj.
W niezwykłym przemówieniu, transmitowanym z Kremla przez telewizję, zapewnił Rosjan,
że znów mogą być dumni ze Związku Sowieckiego, a także z imperium carów. „Czy wówczas
były tylko stalinowskie łagry i represje? A co z osiągnięciami sowieckiej nauki, z lotem w
kosmos Jurija Gagarina, ze sztuką i muzyką takich twórców kultury, jak kompozytor Dmitrij
Szostakowicz?” - pytał retorycznie. Czas odzyskać dumę, konkludował4.
Takie słowa Rosjanie chcieli usłyszeć od dawna. Rosja była już zmęczona byciem „marką,
która straciła tożsamość”, jak to ujęła socjolog Masza Wolkensztejn. Jej firma Validata
doradzała zachodnim korporacjom, takim jak Procter Gamble i Coca Cola, w jaki sposób
konkurować na zmieniającym się rynku rosyjskim. W toku jednego z badań próbowano
ustalić, co określa dany kraj jako markę. Okazało się, że „istotę marki” rosyjskiej można ująć
jednym słowem: „duma”. Była to jednak duma upokorzonego i osłabionego dawnego
supermocarstwa, pozbawionego współczesnych bohaterów i mającego niewielu bohaterów
historycznych. Rosjanie byli przywiązani do kilku „symboli”, takich jak pierwszy kosmonauta
Gagarin, rodzima wódka, czarny chleb i karabinek automatyczny Kałasznikowa, ale
respondentów ankiety najbardziej niepokoił brak tożsamości narodowej. „Rosja stara się na
nowo określić swoją tożsamość - brzmiała konkluzja. - Dopóki nowa tożsamość nie powstanie,
Rosja będzie «skazana» na wizerunek kraju nędzy, alkoholizmu i mafii - wizerunek, z którego
Rosjanie są bardzo niezadowoleni... i który skłania ich do odwoływania się do «starych»
osiągnięć, takich jak «Zwycięstwo w II wojnie światowej». Mimo to wciąż oceniają oni swój
kraj pozytywnie, zwłaszcza związki między ludźmi”.
Innymi słowy duma narodowa skrzyżowana z sowiecką symboliką była doskonałym
balsamem dla sponiewieranego zbiorowego ego. Pamięć o dawnej chwale koiła rany
społeczeństwa rozczarowanego skutkami zmian ustrojowych i grzęznącego w
nierozwiązywalnych sporach o to, dokąd ma zmierzać kraj. Niezależnie od tego, czy chodziło
o politykę, czy o popkulturę, „ludzie byli zagubieni i zaczęli oglądać się wstecz - twierdziła
Wolkensztejn. - Człowiek znajdujący się w upokarzającej sytuacji... potrzebuje dobrych
wspomnień i utożsamienia z przeszłością”5. Dla niektórych przeszłość oznaczała sowiecką
stabilizację z lat 70., dla innych „Wielką Rosję”?I?-wiecznych carów. Putin, podziwiający
Puszkina i Dostojewskiego i otwarcie sławiący osiągnięcia Związku Sowieckiego,
zaproponował osobliwą mieszankę sowieckiej i carskiej tradycji, coś na tyle oryginalnego, aby
Rosjanie uznali to za „nasze”.
W rzeczy samej idea „naszości” była jednym z najbardziej nośnych pojęć sowieckich,
którymi posłużono się w nowej epoce. Słowo „nasz” już w?I?-wiecznej literaturze rosyjskiej
służyło do dzielenia świata na przyjaciół i wrogów. W czasach sowieckich nabrało zaś
zabarwienia politycznego i stało się potężnym - i poręcznym - narzędziem wyodrębniania
podejrzanych osobników z masy porządnych, zdrowo myślących obywateli sowieckich.
Zdaniem lingwistki z Uniwersytetu Moskiewskiego Iriny Le-wontiny „słowo «nasz» zaczęło
oznaczać «ideologicznie słuszny», «wierny ideologii sowieckiej»„i to pozytywne znaczenie
zachowało w burzliwych latach 90.6
W okresie upadku Związku Sowieckiego stojącej w opozycji do reżimu liberalnej
inteligencji wydawało się przez krótki czas, że też może decydować o tym, co stanowi o
„naszości” w nowej Rosji. Natalia Iwanowa, wybitny krytyk literacki i zastępczyni redaktora
naczelnego znanego pisma „Znamia”, wspominała, jak w czasie puczu sierpniowego w 1991
roku jej nastoletnia córka pobiegła na barykady pod rosyjskim Białym Domem, aby zanieść
demonstrantom żywność i papierosy. „Wróciła i powiedziała, że teraz rozumie, w jaki sposób
kraj może stać się «nasz». Mieliśmy poczucie, że «nasze» wygrywa, że pod Białym Domem
następuje zmiana reżimu i nadchodzi wolność”.
Jednakże dojście do władzy Putina z jego odmianą nacjonalizmu przekonało Iwanowa, że
demokraci przegrali. Kiedyś uważała, że w definicji „naszości” zawierać się będzie to, co
najlepsze w rosyjskiej przeszłości, jej wielcy pisarze, legendarni kompozytorzy, piękno
tradycyjnych drewnianych domów wiejskich. Teraz jednak widziała, że ci, którzy mogli
spełnić to marzenie, wyjechali z kraju albo zaczęli się dorabiać, wybierając „moje” zamiast
„nasze”. W rezultacie słowo zawłaszczyli nacjonaliści, aparatczycy sowieccy, którzy nigdy nie
stracili swoich stanowisk, i nowobogaccy, którzy wciąż pojmowali dobre życie na sposób
sowiecki. Putin był politycznym produktem ubocznym tej tendencji.
W książce Nostalgia Iwanowa podjęła się opisania rosyjskiej sceny kulturalnej. Jej zdaniem
w każdej dziedzinie - telewizji, teatrze, filmie - obowiązywał kierunek: „z powrotem do
Związku Sowieckiego”. Propaganda sowiecka, zręcznie szermująca „pięknymi i
humanitarnymi ideałami ludzkości - bezinteresowną przyjaźnią, czystym stosunkiem do
miłości, wartością pracy w przeciwieństwie do próżniactwa, specjalną postawą wobec
ojczyzny, szacunkiem dla starszych i tak dalej”, stworzyła według niej najpopularniejszy
wzorzec współczesnych relacji społecznych.
- Po Jelcynie zaczęto wprowadzać ideologię tego, co dziś nazywa się „nasze” - powiedziała
nam Iwanowa. - Stopniowo skrzyżowała się ona z antyamerykanizmem, ksenofobią,
szowinizmem. Dziś idea „naszości” przenika wszystko, od wyboru żywności w
supermarkecie po reklamę7.
Nikt nie był bardziej „nasz” niż reżyser filmowy Eldar Riazanow, którego fabuły
opowiadające o prostym człowieku sowieckim i jego walce o zachowanie własnej
indywidualności, ożywiały życie kulturalne w martwych latach 70. Najpopularniejszy film
Riazanowa, Ironija sud ‘by (Ironia losu), zabawnie wykpiwał przygnębiającą monotonię
sowieckich miast. Młody lekarz, świętujący Nowy Rok z przyjaciółmi, pomyłkowo dostaje się
na pokład samolotu lecącego do Leningradu. Wsiada do taksówki, podaje kierowcy
moskiewski adres, a ten zawozi go pod ten sam adres w Leningradzie. Dom wygląda tak
podobnie, że lekarz nie zauważa, iż jest w innym mieście. Nawet jego klucze pasują do
zamków w obcym mieszkaniu. W czasach sowieckich film Riazanowa uchodził za opozycyjny
ze względu na swój humanizm i subtelną drwinę z reżimu.
- Nie był to sprzeciw polityczny, lecz humanistyczny, bo ludzie starali się dostrzec coś
miłego sercu, ludzkiego w mrocznych i okrutnych czasach - wspominał Riazanow.
W nowej Rosji filmy Riazanowa nieoczekiwanie przeżyły drugą młodość. A dziś zyskały
dodatkowe znaczenie, ukazując jasne strony życia w czasach sowieckich, gdy nie liczyły się
pieniądze, najważniejsza była przyjaźń i miłość i wszyscy mogli kibicować jednej drużynie
hokejowej.
- Istnieje instynktowny opór wobec obcej kultury - powiedział nam Riazanow w siedzibie
moskiewskiego Związku Filmowców.
Jego zdaniem w latach 90. „ludzie zagubili się w tej masie tandetnych filmów zachodnich.
Anatole France powiedział: «Przesada jest szkodliwa we wszystkim, nawet w cnocie». Młodzi
ludzie zaczęli się więc od nich odwracać. Zaczęli wracać do nas”8.
Ponieważ Rosjanie tęsknili za czymś własnym, rodzimym - czy to za swoj-skością czasów
sowieckich, czy za czymś nowym, zrodzonym w latach 90., czy też za jakimś połączeniem obu
tych rzeczy - Michaił Kozyriew uważał, że wie, co należy im dać, a przynajmniej młodym,
idącym za modą.
- Około 1998 roku zaczęła się silna reakcja przeciwko wszystkiemu, co fałszywe,
wszystkiemu, co zachodnie - opowiadał. - Gwałtowny odwrót.
Był to czas wielkiej szansy dla Kozyriewa i innych rosyjskich przedsiębiorców. Latem 1998
roku wybuchł kryzys finansowy, rubel stracił znacznie na wartości, a inwestorzy zagraniczni
w popłochu wycofywali się z rynku rosyjskiego. Rosyjski oligarcha Boris Bierezowski i
zachodni potentat medialny Rupert Murdoch zlecili wówczas Kozyriewowi opracowanie
koncepcji nowej rozgłośni radiowej. Przetestowano trzy różne formaty przeznaczone dla
określonych grup słuchaczy - dwa miały nadawać przede wszystkim rockową muzykę
zachodnią, trzeci wyłącznie piosenki rosyjskie. Rosyjska wersja zwyciężyła. W ankietach
bardzo często padało słowo „nasze”. Kozyriew powiedział:
- Respondenci chcieli słuchać „naszej” muzyki, muzyki „naszego” pokolenia. Każde
zdanie zawierało słowo „nasze”.
Nasze Radio rozpoczęło nadawanie 14 grudnia 1998 roku i szybko stało się czołową
rozgłośnią rockową w kraju. Kiedy latem następnego roku Putin został premierem, prasa
branżowa nazwała Kozyriewa „najbardziej wpływowym człowiekiem” rosyjskiego przemysłu
muzycznego. Potrafił on kreować nowe gwiazdy i niemal w pojedynkę stworzył popyt na
nowoczesny rosyjski rock wykraczający poza podziemne kluby i straszliwie
skomercjalizowaną muzykę pop lat 90. Rzadko wspominano natomiast publicznie o tym, że
Nasze Radio korzysta ze wsparcia Murdocha i że ma związki z kontrowersyjnym Borisem
Bierezowskim, który pomógł wypromować Putina i miał wpływy w kręgach prasowych.
Niebawem pojawili się naśladowcy Kozyriewa. Niecałe dwa lata po objęciu władzy przez
Putina pięć z dziesięciu największych stacji radiowych nadawało tylko muzykę rosyjską, od
pierwszego na rynku Radia Rosyjskiego po Radio Retro. Słuchaczy bez zażenowania
zachęcano do słuchania melodii z ich komunistycznej młodości. Na przykład Radio Rosyjskie
reklamowało się w całej Moskwie na billboardach hasłem „Nasza Ojczyzna Związek
Sowiecki”. Czołowy analityk rynku radiowego w Rosji nazwał ten okres w branży „czasem
patriotów”9.
Dla Kozyriewa stawka na nostalgię była oczywista. Jego stacja odwoływała się zwłaszcza
do młodych ludzi w wieku 20-30 lat, którzy tak jak sam Kozyriew wyrośli na muzyce
sowieckich grup undergroundowych z lat 80. i do których najłatwiej trafiał lansowany przez
niego nowy patriotyzm.
- Kiedy byliśmy młodzi, drzewa były wyższe. To wszystko kwestia młodości - mówił. - W
dzieciństwie świat wydawał nam się prosty. Nasza drużyna hokejowa przeciwko
kanadyjskiej. Breżniew kontra Reagan. Wszystko było czarno-białe. Teraz wiemy, kto jest
wrogiem, a przez dziesięć lat nie wiedzieliśmy.
Trzydziestokilkuletni, wygadany Kozyriew nie wyglądał na proroka rosyjskiego
nacjonalizmu rockowego. Był dzieckiem liberalnych rosyjskich inteligentów z Uralu i
niedługo po upadku Związku Sowieckiego wyjechał do Stanów Zjednoczonych, aby zostać
tam lekarzem. Oblawszy egzamin przed amerykańską komisją lekarską, wylądował jako
nauczyciel rosyjskiego w Pomona College w Kalifornii. Tu dowiedział się wszystkiego o
amerykańskim rocku i złapał radiowego bakcyla. Był spikerem w uniwersyteckim radiu i
słuchał na okrągło stacji KROQ z Los Angeles, ucząc się, jak programować rozgłośnię
radiową. W 1994 roku wrócił do Moskwy i niebawem zlecono mu opracowanie programu
komercyjnej stacji radiowej.
- Powiedziałem, że nie mam pojęcia, jak prowadzić radio komercyjne - wspominał
Kozyriew. - Cokolwiek wiesz, wiesz więcej niż ktokolwiek w naszym kraju - odpowiedział
szef stacji.
Kozyriew został dyrektorem programowym Radia Maximum10.
Jeszcze długie lata po powrocie do Rosji Kozyriew zachował typowo amerykańskie
upodobania. Z podziwem mówił o Stevenie Spielbergu i Erneście Hemingwayu, a objaśniając
osobliwości rosyjskiej polityki, równie często powoływał się na Simpsonów, jak na Aleksandra
Sołżenicyna. Jego geniusz polegał na umiejętności połączenia metod nowoczesnej kultury
masowej, których nauczył się w Stanach Zjednoczonych, z siermiężną rzeczywistością
sowieckiego protest-rocka zrodzonego w latach piere-strojki. Wówczas to półlegalne,
antyreżimowe zespoły muzyczne, takie jak Alisa, nagrywały swoje utwory na pirackich
taśmach, które krążyły z rąk do rąk i które nazywano magnitizdatem, przez analogię do
samizdatu, czyli nielegalnej literatury.
Kozyriew określał jako „nasze” to, co różni się od produktów z importu.
- Niestety - mówił - wielki problem zmagań człowieka z okolicznościami, ciągle obecny w
literaturze i muzyce rosyjskiej, jest zupełnie obcy kulturze amerykańskiej. W kulturze
amerykańskiej samotna i poniewierana żona weźmie tasak i odrąbie mężowi głowę. W Rosji
okoliczności zawsze pokonują człowieka, zawsze są silniejsze. Wiemy o tym.
W pewnym sensie Kozyriew był w Moskwie prekursorem nowego trendu, trendu epoki
Putina. Ludzie znający tak jak on najnowsze wytwory kultury światowej filtrowali sowiecką
przeszłość przez soczewki międzynarodowej teraźniejszości. To samo dotyczyło prawie
wszystkich firm, które chciały odnieść sukces w Rosji.
- Najpopularniejszymi produktami są dzisiaj produkty lokalne stworzone przez zachodnie
firmy i promowane za pomocą zachodnich metod, ale odwołujące się do rosyjskich uczuć
narodowych - powiedział nam Aleksandr Gromów, dyrektor naczelny moskiewskiego biura
agencji reklamowej Saatchi Saatchi. - Mówi się do Rosjan ich językiem, ale używając
wszystkich chwytów zachodniego marketingu11.
Po dewaluacji rubla z 1998 roku, wskutek której towary z importu stały się za drogie dla
Rosjan, a zachodnie firmy straciły, w większości nieodwracalnie, do dwóch trzecich swojego
udziału w rynku, moda na „nasze” objęła cały kraj. Wiele spółek międzynarodowych nie
próbowało nawet podjąć walki, uciekając pośpiesznie z Rosji, do której wkraczało z taką
ufnością kilka lat wcześniej. Zaledwie o przecznicę od naszego mieszkania przy jednej z
głównych ulic Moskwy znikła nagle jedna z największych restauracji Pizza Hut w mieście. Jej
miejsce zajęła Nasza Pizza. Nazwa ta przeczyła wszelkiej logice, ale szła z duchem czasu.
Nowa pizzeria cieszyła się wielką popularnością.
Zagraniczne firmy, które pozostały w Rosji, musiały przystosować się do nowych reguł.
Podczas gdy kiedyś każdy towar z angielskimi napisami bez trudu znajdował nabywców,
teraz zachodnie koncerny wyskakiwały ze skóry, aby ukryć fakt, że są właścicielami rosyjskich
marek. Na etykietach tabliczek czekoladowych i klusek pojawiły się cebulaste kopuły
rosyjskich cerkwi. Jedna z zachodnich firm tytoniowych wyprodukowała papierosy o nazwie
Russian Style, przeznaczone wyłącznie na rynek rosyjski.
Specjaliści nazwali ten proces rusyfikacją. W czasach gdy tendencje globalizacyjne
prowadziły do homogenizacji świata, Rosja ponownie sięgała do własnych korzeni. Badania
marketingowe potwierdziły tę zmianę. Według firmy Comcon przed 1998 rokiem zaledwie 48
procent Rosjan twierdziło, że woli towary rodzime, jeśli wziąć pod uwagę jakość, a nie tylko
cenę. W 1999 roku takich ludzi było 90 procent12. Duży wpływ na ten wynik miała niewielka
siła nabywcza Rosjan - na początku epoki Putina średnia pensja wynosiła około 100 dolarów
miesięcznie i wzrosła do nadal skromnych 200 dolarów pod koniec jego pierwszej kadencji.
Zmiana miała jednak głębsze przyczyny. W kraju, gdzie wybór towarów był wciąż nowością,
gdzie zaledwie przed dziesięcioma laty kawał sera zawinięty w papier pakowy był plonem
udanych zakupów, odrzucenie zagranicznych towarów świadczyło o wątpliwościach Rosjan
co do rozwijającego się w ich kraju kapitalizmu oraz Zachodu, który go eksportował.
British American Tobacco była chyba pierwszą firmą, która wykorzystała narastającą falę
patriotyzmu. W zabawnych reklamach papierosów Yava Gold, wprowadzonych na rynek tuż
przed kryzysem z 1998 roku, rosyjski niedźwiedź przeprowadza „atak odwetowy” na Empire
State Building, biorąc rewanż na triumfującym po wygraniu zimnej wojny Zachodzie. BAT
znalazł wielu naśladowców. O tym, że sami kapitaliści robili na anty-zachodniej retoryce
świetny interes, zazwyczaj się nie mówiło.
Rodzima spółka Wimm-Bill-Dann stanowiła zapewne najbardziej znany przykład
przystosowania się firm do zmian w postsowieckiej kulturze konsumpcyjnej. Na początku lat
90. spółka stworzyła nową, cieszącą się wielkim wzięciem markę, sok o tajemniczej i dla
rosyjskiego ucha całkowicie zachodnio brzmiącej nazwie J713. W epoce Putina, idąc z duchem
czasu, firma Wimm-Bill-Dann podjęła polityczną decyzję, że jej produkty będą odtąd nosić
tylko rosyjskie nazwy. Była już wtedy największym producentem soków i wyrobów
mlecznych w Rosji, a jej nowa linia produktów nosiła nazwę „Mały Domek na Wsi”.
Międzynarodowa firma Danone, konkurująca z Wimm-Bill-Dann, zainwestowała miliony
dolarów w miejscowe fabryki i nawet przejęła hasło „kupuj rosyjskie”, wprowadzając na
rynek własną odmianę kefiru, typowo rosyjskiego napoju mlecznego. Na butelkach wybito w
widocznym miejscu „Madę in Russia”, ale kefir Danone był droższy i dla koneserów nie
smakował tak, jak tradycyjny.
- Napis „Madę in Russia” potwierdza, że jesteśmy stąd - powiedział nam dyrektor
marketingu rosyjskiej filii Danone, Mark Putt.
Rozmawialiśmy w jego biurze, mieszczącym się w słynnej z czasów sowieckich fabryce
herbatników Bolszewik, która była pierwszą firmą państwową sprzedaną podczas
prywatyzacji w latach 90. Putt przyznał jednak, że „Danone nigdy nie będzie liderem w
produkcji i sprzedaży kefiru. To bardzo tradycyjny rosyjski napój14.
Zbiedniali nauczyciele ze szkoły nr 1280 w Moskwie urządzili nam prywatny wykład z
dziedziny psychologii zakupów w Rosji; mieliśmy go później słyszeć jeszcze wiele razy. Oto
Rosjanie uświadomili sobie, że choć mają teraz do wyboru Coca Colę i MacDonakTsa,
naprawdę wolą mocną czarną herbatę i wszechobecną kiełbasę z sowieckich czasów.
- Staram się unikać zagranicznych produktów - mówiła Tamara Fiłato-wa przy
podwieczorku złożonym z domowego wina i słodkiego rosyjskiego ciasta.
Jej przyjaciółka, Jelena Pawłowska, krzywiła się na widok Pepsi, a koleżanka ze szkoły,
Świetlana Jewłasz, dorzuciła:
- Nasze rzeczy są lepsze od zagranicznych.
Fiłatowa wspominała, jak zachłysnęła się zachodnimi towarami; odwiedziny w
supermarkecie były dla niej „niczym wizyta w muzeum”. Ale ze śmiechem opowiadała, jak
pierwszy i ostatni raz skosztowała snickersa („za słodki”), a potem postanowiła sobie nie
kupować prawie niczego, co zagraniczne, opierając się nawet prośbom przyjaciół, aby
wypróbowała pewną niemiecką pastę do zębów.
Podczas wspólnych zakupów włożyła do koszyka jeden importowany produkt - puszkę
kociej karmy za 1,45 dolara. I to tylko dlatego, że krajowej nie było. Pokazując na kartonik
kefiru firmy Wimm-Bill-Dann, Fiłatowa powiedziała, że woli go od kefiru Danone. „Jest
smaczniejszy, jest nasz” - wyjaśniła15.
Muzycy, których lansował Misza Kozyriew, mieli przewagę nad wykonawcami z czasów
Jelcyna kopiującymi zachodni pop. Pierwszą piosenkarką, która została gwiazdą dzięki
Naszemu Radiu, była Zemfira, dziewczyna o potarganych włosach z muzułmańskiej republiki
Baszkirii. Jej żałobny hymn pod tytułem AIDS wywołał sensację. Ponury i nihilistyczny, mówił
nie tylko o AIDS, ale o życiu we współczesnej Rosji w ogóle: „A ty masz AIDS, to znaczy, że
umrzemy. Będziemy brać lekarstwa w szpitalu, nie będziemy myśleć o jutrze”16.
Zdaniem Kozyriewa nowa muzyka rosyjska lepszego gatunku odniosła sukces, ponieważ
kwestionowała dwuznaczną rzeczywistość rosyjską.
- Pop zawsze będzie mówił, że wszystko jest świetnie, wszystko jest klawo. Rock powie ci,
że nie jest klawo - tłumaczył; szczególnie liczyło się to w kraju, który próbował zrozumieć,
czym jest po dziesięciu latach zmian. - Wróciliśmy na ziemię po niewiarygodnym,
dziesięcioletnim odlocie i rzeczywistość jest twarda, może nawet twardsza niż przedtem.
Ale nazywając promowaną przez siebie muzykę „naszą”, Kozyriew igrał z rosyjskimi
demonami nienawiści rasowej, tępego szowinizmu i pokusy autorytaryzmu - i wiedział o
tym.
- Dla mnie istnieje wyraźna różnica między patriotyzmem, który jest dobry, a
nacjonalizmem, który jest zły - mówił.
Różnica ta jednak często zacierała się w tekstach piosenek i pozascenicznych
wypowiedziach muzyków, a prasa regularnie oskarżała Kozyriewa o propagowanie wrogości
etnicznej. Jego festiwal rockowy, Naszestwije, co roku w sierpniu przyciągał na błonia pod
Moskwą ponad 100 tysięcy młodych fanów muzyki - a raz nawet ultranacjonalistycznego
polityka Władimira Żyrinowskiego, słynącego ze swoich rasistowskich wyskoków i
próbującego pozyskać młodzież hasłem „Rosja dla Rosjan”. Kozyriew nie wpuścił go na
scenę.
Ale jeden ze swoich największych sukcesów Kozyriew odniósł, nagrywając muzykę do
kontynuacji niezwykle popularnego w Rosji obrazu Brat, który nawet przychylnie nastawieni
krytycy nazwali odą do zabijania obcych. Bohaterem filmu jest grany przez Siergieja Bodrowa
juniora młody chłopak o imieniu Daniła, który na wojnie w Czeczenii nauczył się zabijać i po
odejściu do cywila nie potrafi już przestać. W Bracie II, wyemitowanym w 2000 roku, Daniła
jedzie do Chicago, gdzie wraz z kolegą rozprawia się z amerykańskimi gangsterami. Mimo
niewinnej twarzy Daniła zieje nienawiścią nie tylko do swoich amerykańskich antagonistów,
ale także do Murzynów, policji i Ukraińców. Swoje ofiary zabija, recytując patriotyczną
dziecięcą rymowankę o „mojej ojczyźnie”.
- Jesteście gangsterami? - pyta przybyszów zaskoczony mieszkaniec Chicago w najczęściej
cytowanej scenie z filmu.
- Nie, jesteśmy Rosjanami - odpowiada łysa rosyjska prostytutka, którą Daniła uratował
właśnie z łap czarnego alfonsa.
Brat II odniósł jeszcze większy sukces niż jego poprzednik, a wyprodukowana przez
Kozyriewa muzyka stała się hymnem nowego pokolenia Rosjan.
- Istnieje głęboko zakorzenione wyobrażenie o tym kraju - że jest bez sensu, jest popaprany,
ale zarazem wyjątkowy - mówił Kozyriew, wyjaśniając popularność filmu.
Wielu widzom Daniła kojarzył się z nowym prezydentem, pozującym na twardego
szeryfa. Gazeta „Komsomolskaja prawda”, najbardziej poczytny, nastawiony na młodego
czytelnika brukowiec w kraju, wykorzystała w swoich reklamach popularność obu postaci.
„Putin jest naszym prezydentem, Daniła naszym bratem, a «Komsomolskaja prawda» naszą
gazetą” - głosiły afisze rozlepione w całej Moskwie17.
Gwiazdor filmu Bodrow, który zginie pod lawiną podczas kręcenia następnego filmu,
wcielił się w rolę komentatora rosyjskiej rzeczywistości. Podczas sympozjum zapytano go,
jaka jest przyczyna sukcesu jego filmów. „Odparłem, «mówię w nich: kochajmy naszą
ojczyznę tylko za to, że jest nasza»„- wspominał. Twierdził, że swoje filmy zrobił dla „ludzi
upokorzonych, zranionych lub załamanych. To rodzaj terapii, tlen potrzebny ludziom do
życia”. Jeśli chodzi o przemoc i nienawiść, które filmy zdawały się propagować, Bodrow
wyjaśnił, że są one nieuniknione, bo w Rosji nie obowiązuje prawo ani zasady moralne.,firat
przedstawia coś w rodzaju stanu pierwotnego. Nie powstało jeszcze prawo. Wciąż wokoło
panuje pierwotny chaos. I wtedy jeden z mężczyzn mówi: «Będziemy chronić kobiety, ogień,
bronić naszych i zabijać wrogów». To pierwsze słowa stanowiące prawo w czasie, gdy prawa
nie ma”18.
Misza Kozyriew nie miał złudzeń. Wiedział, że większości Rosjan nazwa jego radia
nieuchronnie kojarzyć się będzie z człowiekiem, który w przededniu rozpadu Związku
Sowieckiego zrobił więcej niż ktokolwiek, aby słowo „nasi” weszło do słownika politycznego.
Człowiekiem tym był Aleksandr Niewzorow, niezwykle popularny dziennikarz śledczy z
Petersburga, twórca nadawanego w czasach piere-strojki programu telewizyjnego 600 sekund.
Bohaterami Niewzorowa byli zubożali emeryci i molestowane sieroty, skrzywdzeni przez
upadające socjalistyczne państwo, a jego program zachęcał społeczeństwo do walki ze
skorumpowaną biurokracją komunistyczną. Uwielbiali go jednak nie tylko dysydenci
marzący o zachodniej demokracji w Rosji, ale także rozczarowani konserwatyści, którzy
pragnęli przywrócenia Rosji mocarstwowej pozycji. 600 sekund oglądali wszyscy. „To głos
nienawiści ludu - nienawiści do wszystkiego, co się dzieje [w kraju]” - wyjaśniał Niewzorow
w wywiadzie przeprowadzonym w owym czasie19.
W styczniu 1991 roku Kreml wysłał czołgi do stłumienia niepodległościowych
demonstracji na sowieckiej Litwie. Paramilitarne oddziały OMON-u zabiły 14 osób broniących
wieży telewizyjnej w Wilnie. Niewzorow pojechał na miejsce wydarzeń, aby nakręcić film
dokumentalny. Wyemitowany film wywołał jednak szok u wielu widzów. Zamiast popierać
bojowników przeciwko władzy sowieckiej, reporter nazywał ich „fanatykami”, a strzelających
do nich żołnierzy „obrońcami ojczyzny”. Sam Niewzorow, ściskający w rękach karabin,
pokazał się na ekranie na tle wileńskiej wieży telewizyjnej, przy dźwiękach patetycznej
muzyki Richarda Wagnera. Wokół dziennikarza ustawiły się sowieckie czołgi, urządzając
pokaz siły, a na ich bokach widniało jedno słowo: „Nasi”. Ono też było tytułem filmu
Niewzorowa.
Słowo „Nasi” okazało się nośnym hasłem. Jesienią 1991 roku, zaledwie kilka tygodni po
upadku antygorbaczowowskiego puczu, Niewzorow przemówił do tłumu w Petersburgu i
wezwał do wstępowania do tworzonego przez siebie ruchu. Stawiał on sobie za cel
utworzenie imperium rosyjskiego z fragmentów rozpadającego się Związku Sowieckiego, a
jego patronami byli Piotr Wielki i Lenin. Ruch przybrał nazwę Nasi.
- Nasi - wyjaśniał Niewzorow - to krąg ludzi - może być ogromny, kolosalny,
wielomilionowy - do którego należy się za sprawą wspólnego języka, krwi i ojczyzny.
Wszystkich, którzy uważają to, co się dzieje, za wielką tragedię osobistą, można nazwać
naszymi20.
Ruch polityczny Niewzorowa wyprzedził swój czas, na razie bowiem górę wzięło w Rosji
dążenie do budowy demokracji i przeprowadzenia liberalnych reform ekonomicznych na
modłę zachodnią. Jednakże słowo „nasi”, w rozumieniu nadanym mu przez Niewzorowa,
przetrwało, a autorzy wielkiego słownika XX-wiecznej ruszczyzny przypisali dziennikarzowi
zasługę jego szerokiego upowszechnienia21.
Kiedy Kozyriew tworzył Nasze Radio, nazwa ta nieodparcie kojarzyła się z
imperialistycznym szowinizmem Niewzorowa. Kilkakrotnie dochodziło na tym tle do
gwałtownych sporów między Kozyriewem a Bierezowskim współfinansującym rozgłośnię
wraz z brytyjskim magnatem prasowym Rupertem Murdochem.
- Nie byliśmy pewni, czy powinniśmy używać tego słowa, czy nie zostało ono całkowicie
zawłaszczone przez Niewzorowa - wspominał Kozyriew.
Pomysł nazwy radia wyszedł od niego, ale jako liberał mający moralne skrupuły wiedział,
że Niewzorow „wywarł duży i zły wpływ na nasz kraj”.
Już niebawem obawy Kozyriewa zaczęły się spełniać. Pierwszym ostrzeżeniem była
ewolucja popularnego zespołu punkowego Obrona Cywilna i coraz bardziej nienawistne
poglądy lidera Jegora Letowa. W latach 80. władze zakazały zespołowi występów, a jego
piosenki, pełne soczystych przekleństw i zjadliwej krytyki stalinizmu i breżniewowskiego
socjalizmu, stały się hymnami młodzieżowego undergroundu. W 1984 roku Letowa uznano
nawet za niepoczytalnego i umieszczono w szpitalu psychiatrycznym. Była to wówczas
standardowa metoda postępowania z dysydentami. W piosence Wszystko idzie zgodnie z
planem Letow wykpiwał pustkę i absurdy sowieckiego centralnego planowania; była ona jego
największym przebojem. „W komunizmie wszystko będzie zajebiste, on wkrótce nastąpi,
trzeba tylko poczekać. Wszystko będzie za darmo, nikt nie będzie musiał pracować i nikt nie
będzie musiał umierać” - śpiewał. Jednakże po upadku komunizmu Letow sprzymierzył się z
Partią Narodowych Bolszewików, wykorzystując swoją popularność na scenie punkowej do
promocji neofaszystowskich poglądów partii. Niektóre, choć nie wszystkie jego utwory, nie
zostały dopuszczone na antenę Naszego Radia22. Wiele było równie „subtelnych” jak hymn
Zabić Jankesów, który stał się przebojem klubów undergroundowych w Moskwie w 2000
roku. „Spalcie sklep z tym amerykańskim gównem! Zareklamujcie cegłą kantor walutowy.
Wysadźcie w powietrze ich pięknego chevroleta. Napiszcie «kutas» na ich szyldzie! Zabijcie
Jankesów i wszystkich, co Jankesów kochają!”
Zespół rockowy Alisa miał wystawić Kozyriewa na jeszcze trudniejszą próbę. W latach 80.
Kozyriew chylił przed nimi czoło - przed ich muzyką, ich zjadliwymi kpinami z władzy
sowieckiej. Tę leningradzką grupę, prowadzoną od 1984 roku przez Konstantina Kinczewa,
prasa sowiecka oskarżyła o popieranie faszyzmu, nakłanianie młodych ludzi do uchylania się
od służby w Afganistanie i w ogóle o buntowniczość. Najsłynniejsza piosenka Alisy Moje
pokolenie krążyła na milionach taśm i nastawiała młodzież przeciwko państwu24.
- Ona naprawdę zagrzewała ludzi do oporu przeciwko komunizmowi
- powiedział Kozyriew.
W owym czasie uważał on Kinczewa za bohatera rockowego, rosyjskiego Bono z zespołu
U2, „brutalnego, uczciwego, bezkompromisowego”. Kariera Kinczewa potoczyła się jednak
przygnębiająco znajomym torem
- od udziału w obaleniu puczu z 1991 roku u boku Jelcyna i obrońców Białego Domu,
poprzez rosyjski nacjonalizm w połowie lat 90. aż po otwarcie ksenofobiczną ideologię pod
koniec lat 90. Przebojowy album Kinczewa z 2000 roku pod tytułem Sotnceworot miał na
okładce swastykę. Kozyriew nie chciał emitować piosenek z tego albumu na antenie swojego
radia.
Kilka lat później Kozyriew włączył telewizor i zobaczył koncert Kinczewa na pokładzie
rosyjskiego okrętu wojennego; w tle powiewała bandera. -1 śpiewa: „Wszędzie wokół nas są
wrogowie, są różne ordy - Tatarzy
- mroczne, złe siły, próbujące nas podbić, ale my damy im odpór, bo w naszych żyłach
płynie słowiańska krew”... Słuchałem tej smutnej, żałosnej, nacjonalistycznej piosenki i
żałowałem, że nie mam wehikułu czasu, aby móc wrócić do 1987 roku, złapać go za kulisami i
powiedzieć: „Taki będziesz za piętnaście lat”. Myślę, że facet nie przeżyłby tego, podciąłby
sobie żyły.
Choć widok dawnych idoli opiewających wyższość rasową był przygnębiający,
niedopuszczenie na antenę kilku jawnie rasistowskich piosenek nie było dla Kozyriewa
najtrudniejsze. Trudniej było mu uznać, że fala dumy narodowej, z którą płynął od czasu
założenia radia, może mieć nieprzewidziane konsekwencje.
- Flirtuje pan z rosyjskim nacjonalizmem, a przynajmniej płynie z falą nacjonalizmu -
zarzucił mu dziennikarz w 2002 roku.
- W radiu nie chodzi nam o to, że nasze jest najlepsze, a wszystko inne cuchnie - bronił się
Kozyriew. - Chodzi nam o pokazanie, że po dziesięciu latach bicia się w piersi nasze też może
być dobre. I że są rzeczy, z których możemy być dumni.
Mimo to Kozyriew obawiał się, że jego rozumienie słowa „nasze” przegrało. Gośćmi
ostatniej części programu telewizyjnego, w którym Kozyriew często gościł, byli członkowie
zespołu punkowego, którzy zdobyli rozgłos w czasach prezydentury Jelcyna, śpiewając:
„Mogę być lepszym prezydentem niż Jelcyn”. Gospodarz programu zauważył, że odkąd
nowy prezydent objął władzę, zespół nie śpiewa już tej piosenki, na co lider grupy
odpowiedział, że popiera Putina, bo ten umiał się postawić aroganckim Amerykanom.
Kozyriew świetnie zapamiętał ten program.
- [Piosenkarz] mówił: „Mogę powiedzieć: chrzanić prezydenta, ale jestem po jego stronie.
Myślę, że zalali nasz kraj McDonaWsami i to odbiera nam tożsamość narodową”. Tłum
klaszcze. Wziąłem mikrofon i powiedziałem: „Chodzę do McDonald’sa tak samo jak 95
procent tych, którzy wstydzą się do tego przyznać”. I dalej: „Jak szybko nauczyliście się
nienawidzić Amerykanów i ile czasu zajmie wam zrozumienie, co nasz kraj robi w Czeczenii?
Potraficie myśleć, ale nie chcecie”.
Odpowiedziała mu grobowa cisza.
Nasze Radio, po szybkim zdobyciu popularności, musiało coraz ostrzej walczyć o
słuchacza z konkurentami, którzy skopiowali jego format, ale byli jeszcze mniej wybredni w
doborze muzyki. Początkowy protektor Ko-zyriewa Boris Bierezowski, pokłóciwszy się z
człowiekiem, którego pomógł zainstalować na Kremlu, uznał za rozsądne sprzedać swoje
udziały w Naszym Radiu Rupertowi Murdochowi.
Kozyriew wylansował kilka gwiazd, takich jak Zemfira, ale nigdy nie zdołał przekonać
masowej publiczności do swojej odmiany społecznie świadomego, politycznie liberalnego
rocka. Pierwszym rosyjskim zespołem, który zrobił karierę na Zachodzie, okazało się Tatu,
rzekomo lesbij-ski duet pop, pląsający po scenie w szkolnych minispódniczkach i bardziej
znany z pocałunków w programie Jaya Leno niż z tekstów piosenek.
Pewnego popołudnia w restauracji noszącej nazwę francuskiego koniaku Courvoisier
(„Przyjaciel przekonał tę firmę, aby pozwoliła mu używać nazwy swojej marki” - zdradził
nam Kozyriew nad szklanką soku marchewkowego i omletem) dyrektor Naszego Radia
wyznał, że jest zmęczony walką o zachowanie tożsamości swojej rozgłośni. Uważał teraz, że w
epoce Putina to, co nasze, jest czymś bardziej złowrogim, niż się kiedyś wydawało.
- Mam nadzieję, że wszyscy słuchacze Naszego Radia wiedzą, dlaczego. Nie chciałbym
wyciągać wniosku, że ta stadna mentalność jest w nas zakodowana. Mam nadzieję, że nie.
W przeciwieństwie do dysydentów starej daty, którzy po upadku Związku Sowieckiego
nigdy tak naprawdę nie próbowali walczyć, Kozyriew usiłował obronić swoje rozumienie
słowa „nasze”. Próbował przekonać młodych słuchaczy do zespołów rockowych o pewnej
wrażliwości społecznej, śpiewających o zapomnianej wojnie daleko na południu Rosji, i
przybliżyć im kulturę światową, której nie musiano już potajemnie przemycać do kraju.
Nadawał na swojej antenie prócz rosyjskiego również ukraiński rock, choć z czasem musiał z
tego zrezygnować. Uwielbiał oprowadzać gości po swojej stacji, którą wyposażył w
najnowocześniejszą technikę „stąd do Londynu”, jak nieskromnie twierdził. Ale, co przyznał
ze smutkiem tego popołudnia, to już nie on określał, co jest „nasze”.
- Dziś okazuje się, że to wykluczanie i zamykanie się, a nie otwartość i brak uprzedzeń, jak
liczyłem.
Potem zadał pytanie, które wydawało się tak oczywiste, że nieomal baliśmy się postawić je
sami:
- Czy dziś nazwałbym je Naszym? Nie. To zbyt niebezpieczne.

4 Przejęcie będzie transmitowane przez telewizję


Wolimy sczeznąć w piekle.
Jewgienij Kisielów
Andriej Norkin założył marynarkę i zasiadł za stołem prezenter-skim. Była ósma rano 14
kwietnia 2001 roku, czas porannych wiadomości stacji NTV. Głównym tematem programu
miało być przejęcie stacji przez Kreml. Po sześciu minutach wyłączono nadajniki. Na ekranach
telewizorów w całym kraju pojawił się wielobarwny obraz kontrolny.
Kreml doprowadził do zniknięcia z anteny jedynej niezależnej stacji telewizyjnej w Rosji,
choć przez wiele miesięcy zaprzeczał, że zamierza to zrobić. Prezydent, który doszedł do
władzy ze świadomością, że odtąd może „rządzić wszystkimi” na Kremlu, wykonał kolejny
krok, aby rozciągnąć swoją władzę również poza jego mury. NTV stała się celem ataku, bo
stanowiła najpotężniejsze narzędzie oddziaływania politycznego, nie będące jeszcze w rękach
państwa. A Władimir Putin przekonał się już, co potrafi telewizja, bo to ona go wylansowała i
ona zniszczyła jego przeciwników. Nie mógł pozwolić, aby teraz zniszczyła jego.
Dla Norkina i pozostałych dziennikarzy z NTV przejęcie stacji było smutnym końcem
rocznej batalii o przetrwanie. Choć jej właściciele wykorzystywali ją czasem, aby propagować
swoje cele polityczne, NTV była pierwszym w Rosji kanałem telewizyjnym działającym poza
kontrolą państwa, pierwszym, który informował o tym, czego rząd wolałby nie ujawniać. W
kraju przywykłym do prezenterów o twarzach jak maski, czytających drewnianym głosem
ocenzurowane doniesienia z kampanii żniwnej, NTV była rewelacją. W ciągu siedmioletniej
historii ujawniła wiele przypadków korupcji urzędników państwowych, zmusiła władze do
reakcji na problemy społeczne i nadawała nie retuszowane obrazy z wojny w Czeczenii.
Poziomem profesjonalizmu zbliżyła się do telewizji zachodnich.
- NTV była pionierką - mówił nam później Norkin. - W NTV po raz pierwszy uczciwością
odznaczali się nie tylko prezenterzy, ale i korespondenci. Nadawaliśmy relacje na żywo
bezpośrednio z miejsc wydarzeń. Po raz pierwszy ludzie mogli zobaczyć dobre zagraniczne
filmy, debaty polityczne.
Westchnął.
- To nie mogło trwać wiecznie1.
Norkin, dryblas w grubych okularach, nadających mu nieco fajtłapowa-ty wygląd, nie
zapowiadał się na rewolucjonistę. Swoją karierę rozpoczął u schyłku Związku Sowieckiego od
posady spikera na stadionie sportowym, gdzie próbował naśladować ekspresyjny styl
amerykańskich spikerów („Jak gdybyś przeciągał samogłoski”). Kiedy stadion zamieniono w
gigantyczny bazar i Norkin musiał podawać informacje handlowe („Rajstopy do nabycia w
pawilonie numer 4”), postanowił spróbować swoich sił w radiu. Trafił do stacji założonej
częściowo przez Amerykanów zaledwie dwa miesiące po nieudanym puczu z sierpnia 1991
roku. Po pięciu latach didżejowania i odczytywania krótkich wiadomości, przeniósł się do
NTV, gdzie zaczął prowadzić program poranny.
Norkin i jego koledzy postanowili walczyć o swoją stację. Kiedy Gaz-prom, spółka
należąca do państwa i kierowana przez współpracownika Putina, dokonała zakulisowego
przejęcia, wykorzystując kruczki prawne, dziennikarze zabarykadowali się w siedzibie stacji
w wieży telewizyjnej Ostankino na północy Moskwy i rozpoczęli na antenie akcję
protestacyjną. Mimo zimna kilka tysięcy moskiewskich inteligentów przybyło pod siedzibę
stacji, aby ich poprzeć, ale większości społeczeństwa rosyjskiego losy NTV nic nie obchodziły.
Po jedenastu dniach ekipa dobrze zbudowanych ochroniarzy w środku nocy najechała
Ostankino i opanowała biura stacji. Wówczas Norkin i koledzy zainstalowali się w wynajętym
studiu po drugiej stronie ulicy, podłączyli się do nadajnika na częstotliwości stacji i wznowili
protest. Jednakże mechanicy nowych właścicieli już po kilku minutach odnaleźli kabel i
przerwali połączenie.
Tymczasem kilku dziennikarzy ze starego zespołu, nie zainteresowanych walką o
niezależność, pozostało w siedzibie NTV, licząc na porozumienie z nowymi właścicielami.
Była wśród nich Olga Biełowa, młoda korespondentka o przenikliwych, niebieskich oczach,
którą nowy zarząd mianował prezenterką. Kiedy kilka godzin po przejęciu, o czwartej po
południu, weszła na wizję, różnica była widoczna od razu. Wiadomości rozpoczęły się od
wypowiedzi nowego dyrektora generalnego, który przez kilka długich minut przedstawiał
własną wersję wydarzeń. Biełowa oddała następnie głos reformatorskiemu deputowanemu,
który skrytykował przejęcie stacji, ale zakończyła opiniami dwóch czołowych polityków,
którzy uznali je za zwykły spór handlowy. Żaden z dziennikarzy, którzy odeszli z NTV, nie
dostał szansy przedstawienia swojego stanowiska.
Dramatyczne wydarzenia podzieliły zespół NTV. Po zakończeniu wiadomości
odnaleźliśmy Biełową w kącie studia. Siedziała ze swoim producentem, głęboko zaciągając się
papierosem i cicho popłakując.
- Mam zszarpane nerwy - wyznała. - Ludzie, których uważałeś może nie za przyjaciół, ale
na pewno za kolegów, mówią ci w twarz rzeczy, różne rzeczy, bardzo trudne do...
Nie dokończyła2.
Na klatce schodowej po drugiej stronie ulicy natknęliśmy się na Norki-na. Dokończył
myśl, którą Biełowa rozpoczęła.
- Przyjaciele znaleźli się teraz po przeciwnych stronach barykady. Jeśli o mnie chodzi, to
trudno mi sobie wyobrazić, żebym mógł się spotkać z tymi ludźmi3.
Los stacji NTV został przesądzony w chwili, gdy Igor Małaszenko oświadczył latem 1999
roku, że nie pomoże Kremlowi wylansować Władimira Putina na nowego prezydenta Rosji,
bo nie ufa byłemu kagiebiście. Małaszenko współtworzył NTV. W 1993 roku był dyrektorem
w państwowym Kanale 1, najpopularniejszej stacji telewizyjnej w kraju, i wtedy właśnie jeden
z dziennikarzy przedstawił mu pewien pomysł. Były instruktor języka perskiego w KGB
Jewgienij Kisielów, który w czasie głasnosti uświadomił sobie, jak potężna siła drzemie w
dziennikarstwie, prowadził niedzielny program publicystyczny Itogi (Wyniki), ale co tydzień
musiał uprzedzać władze, co zamierza powiedzieć na antenie. Kisielów miał już tego dość,
toteż wraz z Małaszenką wpadł na pomysł założenia niezależnej spółki, produkującej i
sprzedającej Itogi telewizji państwowej. Podstawy finansowe przedsięwzięcia miał zapewnić
Władimir Gusiński.
Gusiński, zaledwie kilka dni starszy od Putina, był jednym z najmoż-niej szych
oligarchów, którzy na gruzach systemu sowieckiego zbudowali prywatne fortuny. Ten były
dyrektor teatru, Żyd z pochodzenia, którego dziadek został rozstrzelany w czasie czystek
stalinowskich, pracował jako taksówkarz, potem straganiarz, a w 1989 roku, po kilku
kolejnych przedsięwzięciach, udało mu się założyć bank. Nazwał go Most od napisu na
bankomatach, które zrobiły na nim wielkie wrażenie podczas pobytu w Waszyngtonie.
Jednakże o dalszej karierze początkującego bankowca zdecydowało spotkanie z upartym i
potężnym merem Moskwy, który przepuścił dziesiątki milionów stołecznych dolarów przez
rachunki banku Most, a nawet pozwolił Gusińskiemu urządzić siedzibę banku w miejskim
ratuszu4.
Gusiński złapał medialnego bakcyla, zanim jeszcze Małaszenko i Kisielów złożyli mu
propozycję. Finansował Echo Moskwy, pierwsze niezależne radio w kraju, które zasłynęło z
audycji podczas puczu z 1991 roku; pomógł też uruchomić gazetę „Siewodnia” (Dzisiaj).
Niski, o okrągłej twarzy, żywo gestykulujący Gusiński tryskał energią, „rodzajem prądu
elektrycznego”, jak to ujął Grigorij Kriczewski, który został później dyrektorem wiadomości w
NTV5. Gusińskiemu podobała się teatralność mediów, rozumiał też, że mogą być potężną
bronią w jego finansowych i politycznych bitwach. Toteż kiedy Kisielów i Małaszenko
zaproponowali mu produkcję tygodniowego programu telewizyjnego, Gusiński zaskoczył ich
jeszcze śmielszą propozycją. „A czemu tylko jeden program? Stwórzmy cały kanał”6.
Tak narodziła się NTY. W styczniu 1994 roku, po wielu zabiegach, ludzie Gusińskiego
przekonali Borisa Jelcyna, aby podpisał dekret, przyznający im prawo do rzadko oglądanego
kanału. Z pośpiesznie urządzonego studia Kisielów, Tatiana Mitkowa i kilku innych
pracowników telewizji państwowej rozpoczęło nadawanie. Studio pomalowano na szary
kolor, uważany za awangardowy; równie awangardowy był program stacji. Kiedy w grudniu
1994 roku rozpoczęła się pierwsza wojna w Czeczenii, stacje państwowe transmitowały
nudne, nic nie mówiące konferencje prasowe dowódców wojskowych. Tymczasem NTV
wysłała do Czeczenii niedoświadczonych, dwudziestokilkuletnich reporterów, którzy
nadawali na żywo praktycznie przez okrągłą dobę. Drastyczne obrazy z linii frontu
wstrząsnęły Rosjanami, którzy nigdy wcześniej nie widzieli wojny na ekranach telewizorów.
Co niedziela w programie Itogi Kisielów niestrudzenie omawiał niepowodzenia i gwałty
wojsk rosyjskich w Czeczenii, stając się najsłynniejszym dziennikarzem w kraju. Wszyscy
znali tę twarz z charakterystycznymi wąsami, gęstą ciemną czupryną i przenikliwymi oczami.
Z powodu śmiałych relacji wojennych NTV parokrotnie groziło zamknięcie i Kisielów
kilka razy nakazywał taktyczny odwrót, aby ostudzić gniew Kremla. Zdarzyło się nawet, że w
obawie przed zemstą Gusiński wyjechał na pół roku z kraju. W1996 roku wrócił do łask,
deklarując czynne wsparcie dla kampanii wyborczej Jelcyna. NTV, podobnie jak reszta
mediów rosyjskich, otwarcie opowiedziała się po stronie prezydenta, przedstawiając go w
najjaśniejszych barwach i oczerniając jego konkurenta, komunistę Giennadija Ziuganowa.
Ekipa NTY tłumaczyła swoją stronniczość tym, że powrót komunistów do władzy położyłby
kres wolności słowa. „Panowało poczucie, że Jelcyn musi wygrać - wspominał korespondent
Alim Jusupow, któremu powierzono zadanie poprawienia fatalnego wizerunku prezydenta. -
Rozumiałem, że nie jest to najlepszy prezydent, że nie jest ideałem. Ale istniało poczucie, że
jeśli Ziuganow dojdzie do władzy, będzie dużo gorzej”7.
Godząc się na poparcie Jelcyna, Gusiński i pozostali mimowolnie wydali na siebie wyrok.
Wkrótce po wyborczym zwycięstwie Jelcyna imperium Media-Most Gusińskiego otrzymało
od państwowego monopolisty Gazpromu kilkaset milionów dolarów w zamian za 30 procent
akcji NTV. Gusiński uznał, że to za mało, i zażądał jeszcze udziału w państwowej spółce
telekomunikacyjnej o nazwie Swiazinwiest. Była to prawdziwa żyła złota, na którą chrapkę
miało kilku innych oligarchów. Jednakże wicepremier Anatolij Czubajs, który przewodniczył
wielu manipulowanym aukcjom, akurat teraz uparł się, żeby przeprowadzić uczciwy
przetarg, i Gusiński przegrał z innym oligarchą, który sprzymierzył się z rosyjsko-
amerykańskim bankierem Borisem Jordanem. Przetarg poprowadził współpracownik
Czubajsa, Alfred Koch. Wściekły Gusiński poprzysiągł zemstę i rozpętał tak zwaną później
wojnę informacyjną. NTV ujawniła, że Czubajs i Koch otrzymali odpowiednio 90 000 i 100 000
dolarów tytułem honorarium autorskiego od wydawnictwa, którego właścicielem był
zwycięzca aukcji. „Gusiński powiedział mi wprost, że wsadzi mnie do więzienia, że policja
zamierza mnie aresztować; mówił to wszystko ze znaczącym uśmieszkiem na twarzy” -
wspominał później Koch8. Koch nie trafił do więzienia, ale stracił pracę i przez dwa lata
prowadzono przeciwko niemu śledztwo.
Dziennikarze NTV zrozumieli, że zostali wykorzystani.
- Kiedy dziennikarze relacjonowali te wydarzenia, mówiono im, na co mają kłaść nacisk -
powiedziała nam później Tatiana Mitkowa, jedna z pierwszych prezenterek stacji. - Stało się
dla nas jasne, że to koniec niezależnego dziennikarstwa w NTV - przynajmniej w naszym
pojęciu9.
Kisielów przyznał, że musiał regularnie bronić się przed naciskami Gusińskiego, czasami
bezskutecznie.
- Oczywiście oczekiwał zysków ze swojej inwestycji, zysków politycznych. Rozumieliśmy
to.
Poniewczasie jednak Kisielów żałował, że wziął udział w tej politycznej manipulacji.
- Z czasem zaczęliśmy rozumieć, że powinniśmy byli zachować dystans. Ale wciąż
byliśmy jeszcze rozgrzani niedawnymi bitwami.
A ataki na Czubajsa i Kocha?
- Tak, chyba nie mieliśmy racji. Tak, chyba nie powinniśmy się w to angażować.
Powinniśmy zdać sobie sprawę, że to zorganizowana nagonka10.
Wojna informacyjna nie położyła kresu stosunkom Gusińskiego z Kremlem. Rok później,
po krachu finansowym z 1998 roku, Gusiński otrzymał od Gazpromu pożyczkę w wysokości
261,5 milionów dolarów. Była to w praktyce państwowa subwencja w nagrodę za
wyświadczone przysługi. Ale Kreml również domagał się politycznych korzyści ze swojej
inwestycji. Szykując się do nowych wyborów, oczekiwał od mediów takiego samego
zaangażowania jak w 1996 roku. Na początku 1999 roku Kisielów spotkał się z urzędnikami
Kremla, którzy chcieli, aby NTV zobowiązała się do poparcia człowieka wybranego na
następcę Jelcyna - kimkolwiek miał on być.
- Przyłączcie się do nas, bo inaczej sczeźniecie w piekle - usłyszał Kisielów od
przedstawicieli Kremla.
- Wolimy sczeznąć w piekle - odparł dziennikarz11.
Po objęciu przez Putina stanowiska premiera Gusiński zaostrzył jeszcze spór, każąc NTV
przeprowadzać krytyczne relacje z drugiej wojny w Czeczenii i jawnie wspierając Jewgienija
Primakowa i Jurija Łużkowa. Rachunek za to wystawiono mu już cztery dni po inauguracji
Putina. W maju 2000 roku zamaskowani i uzbrojeni funkcjonariusze policji podatkowej
przybyli do siedziby Media-Mostu i przewrócili ją do góry nogami. Kilka tygodni później
Gusiński otrzymał wezwanie na przesłuchanie do prokuratury. Stawiwszy się, został na
miejscu aresztowany i wtrącony do więzienia pod zarzutem nadużyć finansowych. Polityczny
charakter oskarżenia stał się oczywisty, gdy minister do spraw środków masowego przekazu
Michaił Lesin zaproponował Gusińskiemu umowę rodem z kiepskiego filmu gangsterskiego:
oddasz NTV, a odzyskasz wolność. Po trzech dniach za kratkami Gusiński zgodził się na
propozycję i został zwolniony. 20 lipca, w zamian za umorzenie sprawy, podpisał oficjalny
dokument przekazujący spółkę Media-Most Gazpromowi. Dokument podpisał również Lesin
- tak jakby minister do spraw środków masowego przekazu mógł rozstrzygać losy dochodzeń
prokuratorskich. Prokurator szybko zniósł ograniczenia podróżne nałożone na Gusińskiego.
Niedawny właściciel NTV natychmiast pojechał na lotnisko, wsiadł w samolot i opuścił Rosję.
Władimir Putin dostał prawdziwej obsesji na punkcie telewizji. Co wieczór zabierał do
domu kasety wideo z wiadomościami z całego dnia, oglądał, w jaki sposób go pokazywano, a
nazajutrz dzielił się na Kremlu swoją opinią.
- Ogląda siebie w telewizji, nie pomija niczego - powiedział nam jeden z jego najbliższych
współpracowników.
Toteż wypędzenie Władimira Gusińskiego z kraju nie załatwiło sprawy. Putin postanowił
rozciągnąć kontrolę nad wszystkimi stacjami telewizyjnymi w Rosji. Nikt lepiej od niego nie
rozumiał, jak potężna może być telewizja w nowej Rosji i że ten, kto nią rządzi, rządzi krajem.
- Doszedł do władzy dzięki telewizji i dlatego [niezależny] kanał, który obejmuje 65
procent powierzchni Rosji, stanowi zagrożenie - tłumaczył współpracownik prezydenta12.
W pierwszych kilku miesiącach urzędowania Putin poczynił kroki, które mogły
świadczyć, że naprawdę zamierza dokończyć reformy rozpoczęte przez Jelcyna. Premierem
mianował prorynkowego ministra finansów Michaiła Kasjanowa i wydawało się, że pragnie
kontynuować liberalną politykę gospodarczą. Zwalisty, uśmiechnięty Kasjanow był
czterdziesto-kilkuletnim ekonomistą uchodzącym na Zachodzie za świetnego specjalistę od
negocjacji długów. Uważano go za wiarygodnego promotora kapitalizmu - na tyle, że pytano,
czy czasem nie otrzymuje za to pokątnej gratyfikacji. Kasjanow szybko przystąpił do
uporządkowania rosyjskich finansów, kończąc z pożyczkami zagranicznymi, które dotąd rząd
brał niemal nałogowo, i wypracowując nawet nadwyżkę budżetową. Latem wprowadzono
nowy 13-procentowy podatek liniowy, co miało zachęcić Rosjan, z których prawie nikt nie
płacił całego podatku, do wyjścia z szarej strefy, zadeklarowania swoich dochodów i
uczciwego płacenia części należnej państwu. Potem przystąpiono do prac nad nowym
kodeksem ziemskim, który po raz pierwszy od czasów bolszewików wprowadzał swobodę
obrotu ziemią nierolniczą, nad nowym kodeksem pracy, w którym miały się znaleźć zapisy o
prywatnym zatrudnieniu, ułatwiające przedsiębiorcom zwalnianie pracowników, oraz nad
reorganizacją słynących z korupcji i marnotrawstwa państwowych monopoli w dziedzinie
gazu i energii elektrycznej. Kasjanow i liberałowie oddali się pracy całym sercem, widząc w
Putinie kontynuatora dzieła Jelcyna.
Prezydent jednak miał inne plany. Postanowił zaprowadzić w społeczeństwie porządek za
pomocą tak zwanego „pionu władzy” - hierarchii służbowej z nim samym na szczycie. System
pionowej władzy nie znosi konkurencji ze strony innych ośrodków władzy, takich jak
parlament, media, gubernatorzy, sądy, partie opozycyjne i organizacje pozarządowe. Putin
niezwłocznie więc wprowadził w życie wieloletni plan systematycznej likwidacji takich
ośrodków. Poza NTV Gusińskiego jego pierwszym celem byli gubernatorzy 89 obwodów,
które tworzyły Federację Rosyjską. Ci regionalni baronowie swego czasu poważnie
potraktowali zachętę Jelcyna, aby „wzięli tyle suwerenności, ile mogą przełknąć”13. Wielu
otwarcie sprzeciwiało się Moskwie, nie oddając rządowi federalnemu dochodów
podatkowych albo lekceważąc niewygodne prawa federalne. Putin postanowił więc zniszczyć
potęgę gubernatorów. Najpierw zaproponował wyrzucenie ich z wyższej izby parlamentu,
Rady Federacji, która przed rokiem broniła prokuratura Jurija Skuratowa przed atakiem
Kremla. Potem powołał siedmiu nowych pełnomocników prezydenta, czyli supergu-
bernatorów, jak ich niekiedy nazywano, aby nadzorowali działalność gubernatorów, a sam
przyznał sobie prawo usuwania tych gubernatorów, którzy mu się narazili. Pięciu z nowych
supergubernatorów było generałami, tak zwanymi siłowikami z KGB i wojska - jak prezydent,
któremu podlegali. Putin postanowił, że polecenia Moskwy nie będą więcej ignorowane.
Posunięcia te zaniepokoiły Borisa Bierezowskiego, magnata stalowego i naftowego, który
pomógł wybrać Putina. Oligarchom, często sprawującym faktyczną władzę na terenach, gdzie
znajdowały się ich fabryki lub szyby naftowe, odpowiadał dotychczasowy system. Poza tym
Bierezowski uważał, że Putin powinien robić to, co on mu każe. Według Siergieja Do-rienki
wkrótce po wyborach prezydenckich Bierezowski powiedział Pu-tinowi, że będzie
prezydentem tymczasowym, że na stałe prezydenta wybierze się dopiero w 2004 roku. Ten
umyślny afront zdumiał Dorienkę, zausznika Bierezowskiego.
- Po co mu to powiedziałeś? - zapytał potem. - Upadłeś na głowę? Bierezowski odparł, że
wcale nie.
- Boria - rzekł Dorienko - czy wiesz, że Wołodia już nie istnieje? To imperator. Dziś
wydałeś na siebie wyrok14.
Bierezowski powiedział nam później, że nie pamięta, aby nazwał Putina tymczasowym
prezydentem, ale zaproponował, że stworzy lojalną partię opozycyjną, aby wypełnić pustkę,
pozostawioną przez konkurentów zniszczonych przez Kreml. Miała to być partia lewicowa
albo prawicowa. „Nie ma znaczenia, jaki to będzie rodzaj opozycji. Najważniejsze, że powinna
istnieć jakaś opozycja” - powiedział ponoć Putinowi15.
Putin nie zgodził się z tym, odrzucił też krytyczne uwagi Bierezowskiego o wojnie
czeczeńskiej. Wkrótce prezydent przestał odbierać jego telefony i odpowiadać na jego listy.
Sfrustrowany Bierezowski postanowił unicestwić Putinowski plan reorganizacji Rady
Federacji. Kiedy dowiedział się, że Kreml płaci deputowanym do Dumy po 5000 dolarów za
głosowanie za reformą, oligarcha, któremu przed kilkoma laty w Petersburgu nie udało się
wręczyć Putinowi łapówki, postanowił przelicytować Kreml. „Puściłem wśród deputowanych
wiadomość, że zapłacę siedem tysięcy dolarów” tym, którzy zagłosują przeciwko ustawie
Putina - opowiadał Biere-zowski. Wściekły Putin wezwał go na Kreml.
- Boris, ty naprawdę chcesz ze mną walczyć? - zapytał według Biere-zowskiego prezydent.
- Nie, walczę z ustawą, którą zaproponowałeś - odparł przedsiębiorca.
- Ale powiedziano mi, że obiecałeś siedem tysięcy dolarów każdemu posłowi z Jedności,
który nie będzie za nią głosował.
- Ale to ty zacząłeś! - wykrzyknął Bierezowski.
- Ale my to państwo!16
Trudno ustalić, czy ta z pewnością nieobiektywna relacja Bierezow-skiego jest prawdziwa,
choć nawet ludzie wierni Kremlowi zgadzają się, że kiedy ktoś kwestionuje działania
państwa, Putin zawsze się obraża. A wielu doradców Putina przyznało, że podczas sporów
legislacyjnych obie strony z zasady kupują głosy w parlamencie; tak załatwiano w Moskwie
interesy.
Równie wojowniczy kurs obrał Putin w stosunku do wielu oligarchów, jacy pojawili się w
czasach Jelcyna i pomogli nowemu prezydentowi zdobyć stanowisko. Miliarderzy w rodzaju
Bierezowskiego i Gusińskiego, którzy zbili fortuny na szemranych interesach w latach 90., byli
bardzo niepopularni w Rosji i sam Putin piętnował ich w czasie swojej kampanii. Obiecał, że
w czasie jego prezydentury „nie będzie takich oligarchów jako klasy”17. W owym czasie
oligarchowie nie przejęli się tą groźbą. Wiedzieli, że to tylko retoryka wyborcza, a poza tym
wciąż uważali Putina za marionetkę Rodziny Jelcyna, którą mieli praktycznie w kieszeni.
Aresztowanie Gusińskiego było zaledwie strzałem ostrzegawczym. Organy wymiaru
sprawiedliwości nagle zaczęły węszyć wokół wielu oligarchów. Prokuratorzy grozili
unieważnieniem prywatyzacji giganta metalowego Norilski Nikiel Władimira Potanina, a
władze skarbowe zaczęły badać finanse producenta samochodów Awtowaz Bierezowskiego i
giganta energetycznego Łukoil Wagita Alekpierowa. „Służby bezpieczeństwa uważają, że
słyszą starą muzykę” - zauważył bankier Piotr Awien, który poznał ze sobą Bierezowskiego i
Putina18.
Bierezowski coraz bardziej oddalał się od prezydenta, którego pomógł wylansować.
Wiosną i latem 2000 roku ogłosił list krytykujący plany Putina ograniczenia władzy
gubernatorów, zapowiedział utworzenie własnej partii politycznej, aby przeciwstawiać się
coraz bardziej „autorytarnej” prezydenturze, i zrezygnował z mandatu poselskiego, żeby
zaprotestować 100 przeciwko „celowej nagonce mającej na celu zniszczenie niezależnego
wielkiego biznesu”. Proponował powszechną amnestię dla uczestników prywatyzacji.
„Każdy, kto nie przespał ostatnich dziesięciu lat, świadomie lub nieświadomie złamał prawo”
- tłumaczył19.
skiego Sojuszu Sił Prawicowych, zorganizował spotkanie na Kremlu z udziałem 21
czołowych oligarchów. Późnym popołudniem 28 lipca 2000 roku przedsiębiorcy zasiedli za
wielkim stołem konferencyjnym w bogato zdobionej Sali Katarzyny, nie wiedząc, czego się
spodziewać. Byli wśród nich Potanin, magnat naftowy Michaił Chodorkowski, król
aluminium Oleg Dieripaska i inni kardynałowie rosyjskiego kapitalizmu. Trzech, których
Niemców umieścił na swojej liście, nie dostało zaproszenia: Gusiński, Bierezowski i
Abramowicz. Gusiński wyjechał z kraju kilka dni wcześniej, Bierezowski był w coraz większej
niełasce, a co do Abramowicza, to uznano, że nie trzeba go zapraszać, bo ma on własne,
prywatne kontakty z prezydentem.
Putin na początku zrobił ukłon w stronę oligarchów, by potem jasno dać do zrozumienia,
że ich władza się skończyła.
- Chcę zwrócić wam uwagę na fakt, że w dużej mierze zbudowaliście to państwo dzięki
politycznym i na wpół politycznym strukturom, którymi rządzicie - oświadczył zebranym. -
Nie ma więc sensu winić lustra, za to, co w nim widać. Przystąpmy zatem do rzeczy i zróbmy,
co trzeba, aby nasze stosunki były cywilizowane i przejrzyste20.
Świat się zmienił, rządzi nowy prezydent - ciągnął Putin - i oligarchowie mogą winić tylko
siebie, bo to oni przyczynili się do jego wyboru.
Przez następne dwie godziny i 40 minut Putin zapewniał, że oligarchowie mogą
zatrzymać łupy zdobyte w czasie prywatyzacji w latach 90. - jeśli tylko nie będą się wtrącać do
rządzenia krajem.
- Przesłanie brzmiało: „Wy nie będziecie się mieszać do polityki, a ja nie będę rewidował
wyników prywatyzacji” - powiedział nam później Oleg Kisielów, jeden z oligarchów
obecnych na zebraniu21.
Każdy, kto złamałby tę umowę, zapłaci za to, ostrzegł Putin.
- Dzisiejsze zebranie kończy dziesięć lat pierwotnej akumulacji kapitału. Epoka oligarchów
skończyła się - relacjonował później mediom Niemców22.
Wkrótce po objęciu urzędu Putin stanął w obliczu kryzysu, który na długie lata naznaczy
zarówno jego, jak cały kraj. Zaledwie trzy miesiące po prezydenckiej inauguracji rosyjska
marynarka wojenna przeprowadziła manewry na Morzu Barentsa, aby pokazać, że siły
zbrojne Rosji wciąż liczą się w świecie. Tymczasem Rosja straciła w nich jeden ze swoich
najnowocześniejszych okrętów podwodnych - i wiarygodność.
Kursk, zwodowany w 1994 roku, był atomowym okrętem podwodnym typuAntiej (projekt
949A) oznaczonym symbolem K-141. Miał ponad 150 metrów długości, pięć pięter wysokości i
był przeznaczony do niszczenia amerykańskich lotniskowców. Kursk wypłynął z portu w
sierpniu 2000 roku, uzbrojony w 18 torped i 23 pociski samosterujące P-700 Granit. 12 sierpnia
o godzinie 11.28 na pokładzie okrętu doszło do wybuchu, który rozerwał poszycie dziobowe.
Dwie minuty i 15 sekund po nim nastąpiła druga, jeszcze potężniejsza eksplozja o sile 3,5 w
skali Richtera, zarejestrowana przez stacje nasłuchowe aż w Afryce i na Alasce. Duża część
118-oso-bowej załogi zginęła od razu. Przedziurawiony okręt osiadł na piaszczystym dnie
morza na głębokości 106 metrów, a 23 rozbitków schroniło się w zimnym i ciemnym
przedziale rufowym, modląc się o cud. „Wygląda na to, że nie mamy większych szans,
dziesięć do dwudziestu procent - pisał w liście do żony kapitan Dmitrij Kolesnikow. -
Będziemy krzepić się nadzieją, że przynajmniej ktoś to przeczyta... Nie trzeba rozpaczać”23.
Przebywający na pokładzie krążownika Piotr Wielikij dowódca Floty Północnej, admirał
Wiaczesław Popów, otrzymał meldunek, że w rejonie operacji Kurska zarejestrowano dwie
eksplozje. Przez dwanaście godzin nie zrobił nic, czekając na kolejny termin łączności
radiowej. Tego samego dnia Putin udał się na wakacje do Soczi. Twierdził później, że
dowiedział się o wszystkim dopiero nazajutrz rano z telefonu ministra obrony. Zamiast jednak
wrócić do Moskwy albo do bazy Floty Północnej pod Murmańskiem, pozostał w Soczi,
pływając po morzu skuterem wodnym. A władze nie informowały o niczym opinii publicznej,
wyjąwszy oświadczenie Popowa, że ćwiczenia są „bardzo udane”. Dwa dni po fakcie rząd
przyznał w końcu, że Kursk zatonął, ale kłamliwie informował, że doszło do „awarii”, a flota
jest w kontakcie radiowym z załogą i dostarcza jej przez odpowiednie przewody tlen i wodę.
W następnych dniach władze częstowały społeczeństwo kolejnymi kłamstwami i
wykrętami. Porzuciwszy wersję o kontakcie radiowym, dowództwo marynarki twierdziło
teraz, że porozumiewa się z załogą uderzeniami w kadłub, ale burze, silne prądy, uszkodzony
właz i ostry kąt, pod jakim spoczywa okręt, uniemożliwiają akcję ratowniczą. Nagłówek na
pierwszej stronie popularnego brukowca „Moskowskij komsomolec” wyrażał
zniecierpliwienie opinii publicznej: Do diabła, zróbcie coś. Moskwa tymczasem twierdziła, że
Kursk mógł zostać zatopiony przez obcy okręt podwodny i dlatego odrzucała propozycje
pomocy z zagranicy. Dopiero prezydent Bill Clinton musiał zadzwonić do Putina i osobiście
poprosić go ojej przyjęcie24.
Putin oglądał telewizję i wzbierał w nim coraz większy gniew na dziennikarzy, którzy
mają czelność krytykować władze. W NTV telewidzowie mogli usłyszeć, że rząd nie radzi
sobie z sytuacją, że Putin milczy, a marynarka wojenna kłamie. Kanał 1 z początku
zachowywał powściągliwość, ale zmienił ton, gdy jego właściciel Bierezowski daremnie
próbował dodzwonić się do Putina, aby doradzić mu powrót do Moskwy.
- Dobra - powiedział Bierezowski prezenterowi Siergiejowi Dorience
- nie ma żadnych ograniczeń co do sposobu relacjonowania sprawy... Rób, co uważasz.
Dziennikarze Kanału 1 nadali więc wywiady z żonami marynarzy z Karska,
niezadowolonymi z postępowania władz. To rozwścieczyło Putina, który osobiście zadzwonił
do redakcji, aby oskarżyć reporterów o sfabrykowanie materiału. „Wynająłeś dwie dziwki ze
stu, aby mnie załatwić”
- powiedział według Dorienki Putin. Prezenter oniemiał.
- To były wdowy po oficerach - tłumaczył w rozmowie z nami - ale Putin był przekonany,
że prawda, rzeczywistość, nie istnieje. On wierzy tylko w technologię [polityczną]25.
Sześć dni po zatonięciu okrętu odbyło się spotkanie krewnych załogi z dowódcami
marynarki. Nadieżda Tylik, jasnowłosa matka 24-letniego marynarza, zaczęła krzyczeć na
oficerów:
- Świnie! Po co ja wychowałam syna? Siedzicie sobie i obrastacie w tłuszcz, a my nie mamy
nic. Mój mąż służył w marynarce 25 lat. Po co? A dziś mój syn leży na dnie morza. Nigdy
wam nie wybaczę. Zerwijcie swoje pagony i strzelcie sobie w łeb!
W tym momencie podeszła do niej od tyłu pielęgniarka i wstrzyknęła jej przez płaszcz
środek uspokajający; kiedy pod Tylik ugięły się nogi, wyniosła ją z sali. Całe wydarzenie
sfilmowały i nadały telewizje Bierezow-skiego i Gusińskiego, dodatkowo rozsierdzając
społeczeństwo, które zobaczyło, do czego zdolne są władze, aby uciszyć swoich obywateli26.
Kiedy brytyjscy i norwescy nurkowie dotarli w końcu do Kurska, przekonali się, że
Rosjanie nie powiedzieli słowa prawdy - nie było burz, silnych prądów, właz nie był
uszkodzony, a okręt nie spoczywał wcale pod ostrym kątem. Zachodnie urządzenia
nasłuchowe nigdy nie wykryły stukania w kadłub. W pewnym momencie norweski
kontradmirał Einar Skorgen skontaktował się z Popowem i zażądał prawdziwych informacji,
grożąc, że inaczej przerwie operację.
- Byłem naprawdę wściekły. Rosjanie czasami podawali nam tak złe dane i tak mylne
informacje, że zaczynało to zagrażać życiu norweskich nurków - opowiadał później27.
Kiedy 20 sierpnia nurkowie dotarli do przedziału rufowego okrętu, był on już zalany i
wszyscy członkowie załogi nie żyli.
Przez cały ten czas Putin bawił w Soczi i nie zabierał publicznie głosu. Do Moskwy wrócił
dopiero w tydzień po zatonięciu Karska. Trzy dni później poleciał na północ, aby w domu
oficerskim spotkać się z krewnymi ofiar.
- Ciężko mi na sercu, ale wam jeszcze ciężej - oświadczył.
Potem zapewnił, że Rosjanie zrobili wszystko, co mogli, i przyjęli pomoc
międzynarodową, gdy tylko ją zaproponowano.
Wzburzeni członkowie rodzin zakrzyczeli go: wiedzą z telewizji, że cudzoziemcy
wcześniej zaoferowali pomoc.
- Z telewizji? - wykrzyknął Putin. - Oni tam kłamią, kłamią, kłamią. I zaatakował
oligarchów:
-W telewizji są ludzie, którzy drą się dziś najgłośniej, ale to oni w ostatnich dziesięciu
latach niszczyli tę samą armię i marynarkę, której żołnierze dziś umierają. A dzisiaj wołają o
pomoc dla armii... W ciągu ostatnich kilku lat kradli, ile wlezie, a teraz kupują wszystko i
wszystkich.
Zapytany, dlaczego Rosjanie muszą polegać na pomocy zagranicznej, Putin powołał się na
fatalny stan sił zbrojnych.
- Jeśli chodzi o sprzęt ratunkowy, to nie nadaje się on do użytku. Nic nie zostało. W całym
kraju nic nie zostało. Taka jest prawda28.
Nazajutrz, po powrocie na Kreml, w przemówieniu transmitowanym przez telewizję
prezydent obszerniej wyłożył swoje stanowisko.
- Wciąż mam absolutne poczucie odpowiedzialności i poczucie winy z powodu tej tragedii
- oświadczył.
Potem zaatakował swoich krytyków. Robiąc oczywistą aluzję do Biere-zowskiego i
Gusińskiego, powiedział:
- Lepiej niech sprzedadzą swoje wille nad Morzem Śródziemnym we Francji czy w
Hiszpanii. Dopiero wtedy wytłumaczą, dlaczego cały ten majątek jest zapisany na fikcyjne
nazwiska i na spółki prawnicze. Zapytamy ich wtedy, skąd mieli na to pieniądze29.
Oznaczało to, że dla Bierezowskiego i Gusińskiego nie ma już w Rosji miejsca. Gusiński,
który przed miesiącem wyjechał za granicę, zerwał teraz umowę o przekazaniu NTV
Gazpromowi, twierdząc, że podpisał ją pod przymusem. Po zatopieniu Kurska prokuratorzy
wznowili dochodzenie przeciwko niemu, a Gazprom przystąpił do przejmowania stacji,
wykupując jej długi i mniejszościowe udziały. Tymczasem Bierezowski udał się na Kreml, aby
omówić z Putinem skargi władz na sposób relacjonowania sprawy Kurska przez swoją
telewizję. Zamiast Putina czekał tam na niego Aleksandr Wołoszyn, szef administracji
prezydenta.
Wołoszyn nie owijał w bawełnę: Bierezowski musi oddać Kanał 1. „Przekaż udziały, bo
inaczej jak Gusiński wylądujesz w więzieniu” - miał według Bierezowskiego powiedzieć
Wołoszyn30.
Bierezowski nastroszył się i odmówił rozmowy z Wołoszynem, żądając widzenia się z
prezydentem.
Nazajutrz przyjechał ponownie na Kreml i spotkał się z Putinem i Wołoszynem. Putin był
równie szczery jak poprzedniego dnia jego podwładny.
- Chcę kierować ORT - powiedział oligarsze, używając inicjałów Kanału 1. - Będę osobiście
kierował ORT.
- Posłuchaj, Wołodia, to co najmniej idiotyczne - miał odpowiedzieć Bierezowski. Pomysł,
aby prezydent osobiście przejął stację telewizyjną, brzmiał zupełnie niewiarygodnie. - Czy
wiesz, co mówisz? W gruncie rzeczy chcesz sam kontrolować wszystkie środki przekazu w
Rosji!31
Bierezowski powiedział, że Wołoszyn groził mu podzieleniem losu Gu-sińskiego, jeśli
będzie się opierał, i zażądał wyjaśnień od Putina.
- Czy to twój pomysł czyjego, żeby wtrącić mnie do więzienia? Według Bierezowskiego
Putin podtrzymał to, co wcześniej powiedział
Wołoszyn.
Oligarcha zrozumiał, że to koniec, bo Putin postanowił ostatecznie zerwać ze swoim
byłym patronem.
- Potem wszczęli przeciwko mnie dochodzenie i wyjechałem do Francji - zakończył swoją
opowieść32.
Podobnie jak Gusiński, Bierezowski nie wrócił już do Rosji w obawie przed represjami.
Swoje udziały w Kanale 1 sprzedał dawnemu wspólnikowi, Romanowi Abramowiczowi,
który później przekazał je państwu. Kreml mianował przyjazny sobie zarząd i okres
połowicznej niezależności Kanału 1 dobiegł końca.
Putin nigdy chyba nie zrozumiał, że krytyka jego postawy wobec zatonięcia Kurska nie
była wynikiem politycznego spisku Gusińskiego i Bierezowskiego. Kilka tygodni po
katastrofie okrętu podwodnego udał się z wizytą do Stanów Zjednoczonych i wystąpił w
programie stacji CNN Lany King Live.
- Co się stało z okrętem? - zapytał go King.
- Zatonął - odpowiedział sucho Putin33.
Choć Putin poróżnił się ze swoim dawnym protektorem oligarchą, pozostał lojalny wobec
człowieka, który niegdyś ściągnął go do Moskwy.
W styczniu 2001 roku byry szef Zarządu Gospodarczego Kremla Pawieł Borodin, który
swego czasu zatrudnił Putina, został aresztowany na lotnisku w Nowym Jorku, dokąd
przybył na inaugurację prezydentury George’a W. Busha. Władze amerykańskie działały na
podstawie międzynarodowego listu gończego wydanego w imieniu prokuratury
szwajcarskiej, badającej podejrzane transakcje związane z renowacją Kremla, w której brała
udział szwajcarska firma Mabetex. Borodin piastował obecnie stanowisko sekretarza
fasadowego tworu o nazwie Związek Białorusi i Rosji. Szwajcarzy jednak prowadzili śledztwo
w sprawie jego działalności na poprzednim stanowisku i twierdzili, że podczas prac
remontowych na Kremlu Borodin przyjął 25 milionów dolarów łapówek.
Putin pośpieszył na ratunek dawnemu dobroczyńcy. Kiedy Amerykanie wydali Borodina
władzom szwajcarskim, zapłacił 3 miliony dolarów kaucji i wyciągnął go z więzienia. Borodin
wrócił do Rosji, uciekając przed szwajcarskim wymiarem sprawiedliwości, który rok później
skazał go in absentia za pranie brudnych pieniędzy. Zdaniem Borodina Putin, udzielając mu
pomocy, spłacił dług wdzięczności.
- Kiedy on miał kłopoty, ja mu pomogłem - powiedział nam Borodin. - Kiedy ja znalazłem
się w tarapatach, on pomógł mi. Wynik między nami jest jeden do jednego. Nie lubię ani
wygrywać, ani przegrywać34.
Dla ekipy NTV Putin nie był tak wspaniałomyślny. Nawet po wyjeździe Władimira
Gusińskiego z kraju Kreml nie odstąpił od zamiaru przejęcia stacji - i pogrożenia palcem
innym oligarchom.
- Widzę to tak - powiedział Putin francuskim dziennikarzom, którzy zapytali go o jego
stosunki z rosyjskimi potentatami. - Państwo trzyma pałkę, której używa tylko raz. Nie
użyliśmy jej jeszcze. Pokazaliśmy ją tylko i to wystarczyło, aby zwrócić uwagę wszystkich.
Jeśli jednak coś się nam nie spodoba, użyjemy tej pałki bez wahania35.
Władze zaczęły używać pałki. Wtrącono do więzienia głównego księgowego Media-
Mostu, ponad 35 razy rewidowano biura firmy, zabrano 1,5 tony dokumentów, zawieszono
działalność banku Gusińskiego, naradzano się nad likwidacją spółki, a nawet wezwano na
przesłuchanie prezenterkę Tatianę Mitkową i pytano o pożyczkę, której firma udzieliła jej na
zakup mieszkania. Prokuratorzy prowadzili przeciwko Gusińskiemu śledztwo w sprawie
niespłacenia kredytów udzielonych przez Gazprom, choć termin spłaty części z nich jeszcze
nie upłynął. Jednocześnie Gazprom pod dokładnie tym samym pretekstem przystąpił do
przejmowania Media-Mostu i stacji telewizyjnej. Wielu ludzi na Zachodzie chętnie wierzyło,
że w sprawie chodzi wyłącznie o pieniądze, albo uważało, że Gusiński sam jest sobie winien,
bo wtrącił się do polityki, a kwestie finansowe są tylko zasłoną dymną. „Był to nacisk na stare
siły, mający podłoże polityczne” - przyznał Gleb Pawłowski, polityczny doradca Kremla36.
Dziennikarze NTV nie mieli złudzeń. Cokolwiek można było powiedzieć o Gusińskim,
przejęcie przez władze wszystkich ogólnokrajowych stacji telewizyjnych nie było krokiem w
stronę demokracji. Koledzy Mit-kowej towarzyszyli jej na przesłuchania do prokuratury, a
prowadząca talk show Swietłana Sorokina na antenie apelowała do Putina, aby zaprzestał
kampanii przeciwko NTV. „Nie jesteśmy oligarchami ani członkami zarządu” -
przypominała37. Kilka godzin później w jej domu zadzwonił telefon. Podniosła słuchawkę i
usłyszała głos Putina, który zapraszał dziennikarzy na Kreml. Część z nich liczyła, że jest to
dla nich szansa na ratunek. Rosjanie zawsze wierzyli w dobrego cara, który, gdyby tylko
wiedział o niegodziwościach popełnianych w jego imieniu, na pewno położyłby im kres.
- Wierzyliśmy, że gdzieś tam wysoko na Kremlu darują nam winy - powiedziała później
Mitkowa38.
Jewgienij Kisielów na to nie liczył. Przyszłość widział w czarnych barwach. W niedzielę
przed spotkaniem na Kremlu pojechaliśmy zapytać go, co zamierza powiedzieć Putinowi.
Podczas rozmowy położył przed sobą trzy telefony komórkowe i wyjaśnił, że stale zmienia
telefony, aby ubiec władze, które na pewno podsłuchują każdy numer, gdy tylko odkryją, że z
niego korzysta. Jego zdaniem spotkanie z Putinem to polityczna pułapka, w której chodzi o to,
aby prezydent mógł pokazać, że wolność słowa leży mu na sercu i że nie ma nic wspólnego z
nagonką na NTV39.
Okazało się, że Kisielów miał rację. Putin powitał Mitkową, Sorokinę i Kisielowa oraz
kilku innych dziennikarzy NTV w obitej boazerią, pomalowanej na zielono bibliotece
kremlowskiej i oświadczył, że solidaryzuje się z nimi. Przez ponad trzy godziny robił notatki,
słuchając skarg dziennikarzy, i zapewnił, że nie chce, aby ekipa NTV została zmieniona.
Potem jednak oznajmił, że nie ma wpływu na prokuratorów.
- Nic nie mogę zrobić - powiedział bez mrugnięcia okiem. - Chciałbym pomóc. Będę
próbował. Ale oni mi nie podlegają40.
Mówił tak, choć z rozmowy wynikało, że świetnie orientuje się we wszystkich szczegółach
sprawy przeciwko Gusińskiemu, a tuż przed spotkaniem z dziennikarzami rozmawiał z
prokuratorem generalnym Władimirem Ustinowem.
Nacisk władz zaczął odnosić skutek. Po powrocie do siedziby NTV Mitkowa i pozostali
dziennikarze zaproponowali kompromis: poświęcenie Gusińskiego w zamian za ocalenie
niezależności redakcji. Kisielów nie zgodził się na to. Mitkowa uznała, że jej kolega prowadzi
krucjatę polityczną i wraz z prowadzącym talk show Leonidem Parfionowem podała się w
proteście do dymisji.
- Z dziennikarzy uczyniono zakładników. Dlatego odeszłam, nie chciałam w tym
uczestniczyć - powiedziała nam później41.
Ekipa NTV nie próbowała przypodobać się nowym władzom, które usiłowały ją sobie
podporządkować. Najostrzejszy był cotygodniowy program Kukły, w którym najlepszy
rosyjski satyryk polityczny Wiktor Szenderowicz parodiował ostatnie wydarzenia. Główni
politycy Rosji występowali w nim w postaci marionetek o karykaturalnie przerysowanych
cechach. Szenderowicz nigdy nie pochlebiał, zawsze kpił.
Putin twierdził, że mu to nie przeszkadza, ale ludzie dobrze poinformowani opowiadali,
że program irytuje go coraz bardziej. Jeden z numerów kabaretu szczególnie rozgniewał
prezydenta. Oto brzydki karzeł spotyka uprzejmą wróżkę, która czarodziejskim grzebieniem
przeczesuje mu włosy i nagle wszyscy zaczynają widzieć w nim pięknego młodzieńca, choć w
istocie w ogóle się nie zmienił. Karzeł to Putin, a wróżka - Bierezowski. Cała Moskwa
pokładała się ze śmiechu, cała z wyjątkiem Kremla. Szenderowicz dowiedział się od zaufanej
osoby, że przeciągnął strunę i „Kreml nigdy tego nie wybaczy”. Niebawem, jak nam
opowiadał, „nasze kierownictwo odbyło spotkanie z jedną z kremlowskich szych i na tym
spotkaniu ustalono konkretne warunki - jeśli się zgodzimy, odstąpią od wszystkich
kryminalnych zarzutów przeciwko Gusińskiemu i gospodarczych zarzutów przeciwko
spółce. Warunki były trzy: zmiana polityki informacyjnej w sprawie Czeczenii, wstrzymanie
śledztw dotyczących korupcji na Kremlu i w Rodzinie, i trzeci, usunięcie pierwszej twarzy z
Kukieł”. „Pierwsza twarz” należała do Putina.
Szenderowicz nie potraktował jednak ostrzeżenia tak poważnie, jak na to zasługiwało.
- Tu porzuciliśmy ostrożność. Postanowiliśmy zrobić program oparty na Biblii, a pierwsza
twarz zgodnie z Biblią jest niewidzialna. Mówiliśmy o dziesięciu przykazaniach i Putin został
przedstawiony jako krzew gorejący, burza lub grom, a do dziesięciu przykazań należały takie
jak: „Nie zabijaj, z wyjątkiem ludzi narodowości kaukaskiej”, „Nie kradnij, z wyjątkiem
własności federalnej”, „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną, z wyjątkiem
prezydenta Władimira Putina”. Formalnie spełniliśmy warunki, bo usunęliśmy kukłę Putina.
Ale nie przysporzyło nam to sympatii42.
Wojna informacyjna mściła się teraz na Gusińskim, bo Gazprom znalazł idealnego
kandydata do walki z NTV. Był nim Alfred Koch, zastępca szefa Federalnej Komisji do spraw
Prywatyzacji, którego Gusiński próbował zniszczyć po przetargu na Swiazinwiest. Koch
mianował nowym dyrektorem generalnym NTV swego starego przyjaciela, Borisa Jordana,
tego samego, który przebił ofertę Gusińskiego na zakup Swiazinwiestu. Demokraci z Sojuszu
Sił Prawicowych zamierzali protestować przeciwko przejęciu NTV, ale były wicepremier
Anatolij Czubajs, który poróżnił się z Gusińskim w sprawie Swiazinwiestu, odwiódł ich od
tego.
Pod wieloma względami Jordan był dla Kremla doskonałym kandydatem na nowego szefa
NTV. Jako Amerykanin mógł uchodzić za orędownika demokracji i wolności słowa, osłaniając
Putina przed ewentualną krytyką Zachodu. Jednocześnie jako mówiący po rosyjsku potomek
przedwojennej arystokracji mógł pozować na nawróconego syna marnotrawnego. Ten 34-
letni, łysiejący, kipiący energią spec od finansów zadebiutował w roli dyrektora generalnego
NTV na konferencji prasowej niedługo po przejęciu studia telewizyjnego przez Kocha.
- Nie wejdę do budynku z milicją - obiecał solennie43.
Ale zaledwie tydzień później w środku nocy wysłał do siedziby NTV ekipę prywatnych
ochroniarzy, po czym wkroczył do budynku, aby przejąć władzę nad stacją.
Zająwszy salę konferencyjną, która dotychczas należała do Kisielowa, Jordan zarzekał się
w rozmowie z nami, że nie jest kremlowskim specjalistą od brudnej roboty.
- Nigdy nie byłem na Kremlu za rządów Putina z wyjątkiem obecności na koncertach -
zapewnił.
Przyznał jednak, że wrogie przejęcie wywoła za granicą złe wrażenie.
- Na pewno na Zachodzie to wygląda inaczej. Trzeba jednak odrzucić sensacyjną otoczkę i
spojrzeć na fakty. Czy musiałem to zrobić? Tak, musiałem. Takie są realia robienia interesów w
Rosji44.
Jordan nie miał doświadczenia w dziedzinie środków przekazu, ale realia robienia
interesów w Rosji znał świetnie. Urodzony w Nowym Jorku i wychowany w
rosyjskojęzycznej, zdecydowanie antykomunistycznej rodzinie przyjechał do Rosji w 1992
roku, zaledwie kilka miesięcy po rozpadzie Związku Sowieckiego. Był wówczas „26-letnim
cherubinem”, jak sam o sobie powiedział. Został szefem rosyjskiej filii banku Credit Suisse
First Boston. Później doradzał rządowi Jelcyna przy prywatyzacji majątku państwowego i
pomógł zorganizować sprzedaż pierwszego zakładu państwowego, fabryki herbatników
Bolszewik. Działał również na własną rękę, tworząc prywatny bank inwestycyjny. Nie potrafił
się jednak bogacić, nie wchodząc w konflikt z innymi przedsiębiorcami. Dwukrotnie jego wiza
została anulowana w wyniku intryg konkurencji, mającej stosunki we władzach. Oskarżano
go, że pozbawia firmy najcenniejszych aktywów i działając na pozbawionym wszelkich reguł
rynku rosyjskim lat 90., nie przebiera w środkach. Komunistyczny przewodniczący Dumy,
Giennadij Sielezniow, nazwał Jordana „oszukańczym przedsiębiorcą”, który „sprzeda ci twoje
własne buty trzy razy drożej”45. Jordan odcinał się, że tak mówią tylko zawistnicy i
malkontenci. W każdym razie przyrzekł, że dzięki takim dziennikarzom, jak Tatiana Mitkowa,
Leonid Parfionow, Olga Biełowa oraz wybitny reporter Sawik Szuster, pozyskany z Radia
Swoboda, NTV zachowa niezależność.
- Chcę tylko, aby oceniano nas po owocach naszej pracy - oświadczył46.
Kiedy Boris Jordan i jego ekipa wkraczali do siedziby NTV, Jewgienij Kisielów był w
Hiszpanii, gdzie naradzał się z przymusowym emigrantem Władimirem Gusińskim. Na wieść
o przejęciu wsiadł w samolot i wczesnym wieczorem przyleciał do Moskwy. Setkom
dziennikarzy NTV, czekających z utęsknieniem na jego powrót, oświadczył, że znalazł im
miejsce w innej, mniejszej stacji telewizyjnej i zbudują z niej nową, niezależną telewizję. TV-6,
należąca w większości do Borisa Bierezowskiego, zaproponowała Kisielowowi stanowisko
dyrektora generalnego i zatrudnienie zespołu NTV.
Kreml jednak był zdecydowany zniszczyć lub zagarnąć wszystko, co należało do
imperium Gusińskiego. W ciągu 72 godzin od przejęcia NTV Gazprom zamknął gazetę
Gusińskiego „Siewodnia” i zwolnił cały personel jego pisma informacyjnego „Itogi”,
wydawanego we współpracy z „News-weekiem”. Nowa stacja TV-6 działała zaledwie
dziewięć miesięcy. Minister Michaił Lesin, ten sam, który zmusił aresztowanego Gusińskiego
do oddania majątku, zaproponował Kisielowowi układ: zezwoli na dalsze istnienie stacji, jeśli
zerwie on wszelkie związki z Bierezowskim. Kisielów nie zgodził się. W tej sytuacji
mniejszościowy udziałowiec TV-6, którym był zaprzyjaźniony z Kremlem fundusz
emerytalny koncernu Łukoil, uzyskał nakaz sądowy zamknięcia stacji. Choć w nakazie
powoływano się na uchyloną już ustawę, pewnego dnia o północy Lesin kazał wyłączyć
nadajniki TV-6. Kisielów i jego zespół utworzyli kolejną stację telewizyjną, TVS, ale miała on
jeszcze krótszy żywot. Putin pozwolił zrazu na istnienie firmy, bo wśród jej właścicieli było
kilku zaprzyjaźnionych z nim przedsiębiorców.
- Myślał, że będzie jakoś panował nad sytuacją - powiedział nam wyższy rangą urzędnik
rosyjski - ale oligarchowie byli znacznie sprytniejsi, niż mu się wydawało i zorganizowali to
tak, aby stacja zachowała niezależność, toteż postanowił z nią skończyć47.
W prywatnych rozmowach z Putinem Michaił Kasjanow opowiadał się za zezwoleniem na
działalność TVS, ale prezydent zignorował jego zdanie, a potem, pomijając go, nakazał
bezpośrednio Lesinowi anulować licencję stacji i przekazać pasmo kanałowi sportowemu.
Było to niedwuznaczne ostrzeżenie dla wszystkich środków przekazu. Putin nie lubił
krytyki i nie miał zamiaru tolerować nielojalnych stacji telewizyjnych.
- Dostali nauczkę - powiedział nam inny wysoki przedstawiciel Kremla. - Napędziliśmy
im stracha48.
Zastępcą dyrektora naczelnego spółki posiadającej telewizję Rossija został z woli Putina
Aleksandr Zdanowicz, generał FSB i długoletni rzecznik służb specjalnych. Co piątek Kreml
wzywał dyrektorów głównych stacji telewizyjnych i wydawał im dyrektywy na nadchodzący
tydzień - o czym można mówić i pisać, a o czym nie wolno.
Oczekiwania władz były jasne. Pewnego razu zachodnich korespondentów zaproszono na
daczę Putina, który miał im udzielić wywiadu. Sekretarz prasowy Kremla, Aleksandr
Gromów, uprzedził naszych kolegów z telewizji amerykańskiej, że nie powinni pytać o
Czeczenię w trakcie tej części spotkania, która miała być nagrywana; dziennikarze nie
usłuchali go i zadali zakazane pytanie, ale większość Rosjan nie miała takiej możliwości49. W
końcu doszło do tego, że dziennikarze rosyjscy nie potrzebowali już bezpośrednich
wskazówek. Tak jak za czasów sowieckich sami wiedzieli, gdzie zaczyna się niebezpieczny
grunt i omijali go z daleka. Wśród dziennikarzy akredytowanych przy Kremlu, którzy jako
jedyni regularnie widywali się z Putinem, przeważali ludzie posłuszni, wiedzący, że nie są po
to, aby zadawać niewygodne pytania, ale żeby notować to, co Putin ma im do powiedzenia.
W przeciwieństwie do telewizji prasa moskiewska pozostała dość ciekawa i zróżnicowana.
Ukazywały się zarówno poważne pisma ekonomiczne, jak i skandalizujące bulwarówki oraz
ociekające krwią brukowce. Część nadal zamieszczała odważne i demaskatorskie relacje o
kulisach władzy, prowadziła śledztwa prasowe w sprawie Kurska czy łamania prawa przez
wojska rosyjskie w Czeczenii. Kreml nie przywiązywał do tego większej wagi, wiedząc
dobrze, że większość Rosjan czerpie wiadomości z telewizji.
- Prezydent ma bardzo jasny pogląd: niech sobie drukują, co chcą, i tak nikt tego nie czyta -
twierdził wysoki rangą przedstawiciel władz50.
Dziennikarstwu rosyjskiemu sporo jeszcze brakuje do zachodniego profesjonalizmu. Wielu
dziennikarzy przyzwyczajonych jest do służby temu czy innemu właścicielowi. Oligarchowie
często wykorzystują swoje środki przekazu do wojen z konkurencją, a ci, którzy takowych nie
posiadają, mogą je sobie wynająć; za odpowiednią opłatą można kupić każdy towar. Rosjanie
nazywają tę praktykę zakazuchą. Na kilka tygodni przed przejęciem NTV przez Jordana firma
public relations postanowiła sprawdzić wiarygodność rosyjskiej prasy. Do 21 moskiewskich
gazet rozesłano „artykuł” dotyczący „wielkiego otwarcia” nowego sklepu z elektroniką i
zaproponowano honorarium za wydrukowanie go w formie autentycznego materiału
dziennikarskiego. 13 z 21 gazet wyraziło zgodę i zamieściło „artykuł” na swoich łamach,
często pod fikcyjnym nazwiskiem autora w zamian za kwotę od 135 do 2000 dolarów.
Rzekomy sklep z elektroniką okazał się pustym, zaśmieconym pomieszczeniem51.
Rosyjska opinia publiczna z dystansem więc traktuje informacje podawane przez środki
przekazu, zakładając, że nie chodzi w nich o prawdę, ale o czyjeś interesy. Wielu Rosjan,
wychowanych w czasach, gdy każde słowo wypowiedziane w telewizji musiało być
zatwierdzone przez cenzurę, musi się jeszcze nauczyć wymagać wiarygodności od źródeł
informacji, a nawet doceniać te, które już ją mają. Kiedy Gazprom połykał NTV, Fundacja
Opinii Publicznej przeprowadziła sondaż, z którego wynikało, że 57 procent Rosjan popiera
cenzurę52. Przejęcie NTV zbulwersowało inteligencję, ale zupełnie nie obeszło znacznej
większości społeczeństwa, bo tej wystarczają zagraniczne filmy i inna rozrywka wysokiej
jakości, którą zapewnia im stacja. W apogeum batalii o NTV na placu Puszkina
demonstrowało 20 000 zwolenników stacji. W tym samym czasie w znacznie mniejszych
Czechach na ulice wyszło 100 000 ludzi, protestując przeciwko mianowaniu nowym
dyrektorem telewizji państwowej człowieka, którego uważano za nie dość niezależnego.
Dziennikarze NTV zrozumieli, że poświęcając w 1996 roku swoją niezależność, choćby i w
słusznej sprawie niedopuszczenia do powrotu komunistów do władzy, utracili wiarygodność.
Skoro Kreml za rządów Jelcyna mógł oczekiwać od mediów spełnienia swoich życzeń,
dlaczego nie miałby na to liczyć Kreml Putina? Stanowisko prezydenta było jasne. Mówiąc tuż
po objęciu urzędu o stosunku państwa do środków przekazu, Putin zacytował kwestię z
pewnego europejskiego filmu. „Prawdziwy mężczyzna zawsze próbuje, a porządna kobieta
zawsze się opiera”53.
Władimir Gusiński nie oparł się w kampanii 1996 roku, Kreml więc wciąż próbował.
- Gusiński przyznał, że popełnił błąd - powiedział nam znacznie później satyryk z NTV
Wiktor Szenderowicz. - Zrozumiał go i uznał. Gusiński postępował zgodnie z regułami gry.
Mianował i usuwał ministrów. Kupował deputowanych. Tylko leń albo biedak nie robił tego.
Wykorzystywał swoją telewizję do prowadzenia interesów. Wiecie, historii nie robi się
czystymi rękami.
Putin został ukształtowany przez zimną wojnę, konflikt między demokracją i tyranią, a
swoją prezydenturę zawdzięczał potędze telewizji.
- Trzeba zrozumieć charakter Putina - mówił Szenderowicz. - Jest wytworem ustroju.
Wyrósł w czasach zmagań dwóch systemów. Nie miał pojęcia o etyce jednostki. Wszystko
sprowadza się dlań do jednego: czy jesteś z nami, czy przeciwko nam... Wojna z NTV była dla
nich szczególnie ważna. Po pierwsze chcieli zlikwidować źródło niezależnej informacji, a po
drugie dać wszystkim nauczkę, pokazać nowe reguły gry. W epoce NTV Putin bardzo
przejmował się opinią międzynarodową. Dlatego wiele wysiłku poświęcono mediom,
przekupywaniu dziennikarzy albo grożeniu im, szantażowaniu i bezpośrednim groźbom. Po
zniszczeniu NTV nie pozostał nikt, kto mógłby ich krytykować. Całe społeczeństwo zostało
zdemoralizowane - to znaczy ta część społeczeństwa, która rozumiała, co się dzieje. Większość
ludzi nie uważała wolności słowa za konieczną. Zdaniem większości jest to przywilej
inteligencji... Dlatego władze mogły zwyciężyć54.

5 Pospolite przestępstwo


Zazdroszczą tym, którzy nie mają krwi na rękach.
Szamil Basajew
Warkot transportera opancerzonego i charakterystyczne dźwięki odbezpieczanej broni
zbudziły Wisę Kungajewa. Młody Czeczen był przekonany, że żołnierze rosyjscy, bo nie mógł
to być nikt inny, przyjechali po niego.
Było tuż po północy 26 marca 2000 roku. Rosja czekała na wyniki wyborów
prezydenckich, które miały potwierdzić sukces kremlowskiego Projektu Putin. Popularność
rozpętanej przez Kreml wojny w Czeczenii wyniosła nieznanego wcześniej Władimira Putina
na fotel prezydencki; teraz, dokładnie w chwili wyborów, wojna Putina zawitała do domu
numer 7 przy ulicy Zariecznej w Tangi-Czu.
W grudniu poprzedniego roku trzytysięczna wieś Tangi-Czu, leżąca u podnóża gór
niedaleko handlowego miasta Urus-Martan, przeżyła trzydniowe, nieprzerwane
bombardowanie rosyjskie. Wiele domów zostało zburzonych, większość mieszkańców
uciekła. Obowiązywała godzina policyjna, rozpoczynająca się o ósmej wieczorem, a wojska
rosyjskie, szukające czeczeńskich partyzantów, otaczały wieś. Brakowało prądu, w żadnym
domu nie było telefonu; na kilka dni przed wyborami prezydenckimi zainstalowano jeden
aparat, który został zdemontowany po wyborach. Woda bieżąca raz była, raz jej nie było - w
każdym razie nigdy nie była ciepła. Mieszkańcy wsi sami zaopatrywali się w opał na zimę, ale
po najnowszym zaognieniu się konfliktu bali się zapuszczać do pobliskiego lasu ze względu
na miny i zaczęli rąbać na opał jabłonie, płoty, a nawet krzesła i stoły.
Wisa Kungajew miał wszelkie podstawy, aby się bać. Nocna wizyta żołnierzy w Czeczenii
oznaczała zwykle jedno: aresztowanie wszystkich mężczyzn w obejściu. Czasem, dzięki
łapówce, wypuszczano ich później pobitych, ale częściej byli torturowani, zabijani albo znikali
bez śladu. W Czeczenii mówiło się nawet: „zniknąć kogoś”. Wisa Kungajew skorzystał więc z
jedynej szansy i uciekł tylnymi drzwiami przez płot do domu sąsiada, swojego brata.
Kiedy żołnierze, wymachując bronią, wtargnęli do domu Kungajewa, w środku była
piątka jego dzieci. Muzyka rycząca z głośników transportera opancerzonego zagłuszała krzyki
dzieci. Żołnierze przyszli jednak nie po Kungajewa, ale po jedną z jego córek. Najpierw
wpadła im w oko 12-letnia Chawa, potem jednak dowódca Rosjan dostrzegł najstarszą, Elzę,
która pięć dni wcześniej skończyła 18 lat. Nazywana w domu Chedą, była nieśmiałą
dziewczyną, jako dziecko wolała bawić się lalkami niż z innymi dziećmi, a teraz nie chciała
uczestniczyć w przyjęciach weselnych, bojąc się zgrzeszyć i narazić na karę Allacha. Na
urodziny dostała od rodziców pierścionek, który ukryła pod poduszką.
W kilka minut po przyjeździe żołnierzy Adlan Kungajew zakradł się do domu brata.
Wchodząc przez tylne drzwi, usłyszał hałasy dobiegające z pokoju dziewczynek. Odepchnął
żołnierza stojącego przy drzwiach i wpadł do środka. Zobaczył dwóch innych żołnierzy i
pięcioro dzieci brata zbitych w gromadkę w kącie pokoju.
- Coś za jeden? - warknął do niego dowódca żołnierzy.
Adlan ujrzał przed sobą grubego, ostrzyżonego na jeża mężczyznę w mundurze,
patrzącego zimnym wzrokiem. Znał tę twarz. Był to pułkownik, który dowodził pułkiem
pancernym stacjonującym pod miastem. Zaledwie wczoraj Adlan widział, jak pobił on sołtysa.
„Miał trzy gwiazdki na naramiennikach - wspominał później Adlan. - Poznałem go
natychmiast”. Czeczen domyślił się, że żołnierze przyszli obrabować dom.
- Jestem bratem - odparł. - Czego tu chcesz? Jak chcesz jeść, mogę ci dać. Pułkownik
uderzył Adlana kolbą karabinu w brzuch.
- Takiś dumny - zakpił pułkownik i obrócił karabin, wymierzając lufę w Adlana i
wypychając go do sieni. - Wynocha.
Adlan zauważył jeszcze jednego żołnierza przy tylnych drzwiach.
- Wynoś się stąd. On cię zabije - wyszeptał tamten. Adlan uciekł.
Tymczasem w domu Wisy pułkownik kazał żołnierzom pojmać Elzę. Dziewczyna
próbowała uciec, kilkakrotnie obiegła łóżko, ale w końcu potknęła się i upadła. Pułkownik
złapał koc, zawinął w niego dziewczynę i wyniósł z domu1.
Pułkownik nazywał się Jurij Budanow i od tygodni terroryzował wieś. Zezna później, że
szukał snajperki, która strzelała do jego żołnierzy, i że informatorzy wskazali mu dom Elzy
Kungajewej jako kryjówkę partyzantów czeczeńskich. Ale na widok wracającego Budanowa
żołnierze w obozie wojskowym odnieśli zupełnie inne wrażenie. Kiedy Budanow zaciągnął
Elzę do swojego namiotu, rozstawionego na platformie ciężarówki Ził-131, jeden ze świadków
zapytał wyższego oficera, co się dzieje.
- Dowódca znów przywiózł sobie dziewczynę - usłyszał w odpowiedzi2.
Przez dwie godziny Elza i Budanow byli w namiocie sami. Budanow twierdził później, że
wypytywał dziewczynę o jej związki z partyzantami i że obraziła go, groziła, że zabije jego
rodzinę i chciała wyrwać mu broń. Jednakże, według zeznań krewnych, Elza prawie nie
mówiła po rosyjsku i nie była w stanie prowadzić tak skomplikowanej rozmowy w obcym dla
siebie języku.
Po trzeciej w nocy Budanow wyszedł ze swojego namiotu. W środku pozostały zwłoki
Elzy. Została pobita, rozebrana do naga i uduszona.
Budanow kazał żołnierzom zabrać trupa i pochować w pobliskim lasku. Na późniejszych
zdjęciach z sekcji zwłok widać twarz całą w sińcach. Wstępne badanie mówić będzie również
o gwałcie i stosunku analnym3.
Rankiem dowódca zachodnich wojsk pancernych, generał Walerij Gie-rasimow, otrzymał
meldunek, że zaginęła młoda Czeczenka. Zadzwonił więc do Budanowa i dwóch innych
pułkowników stacjonujących w okolicy; kazał im znaleźć i odstawić dziewczynę. Jeszcze tego
samego dnia pojechał do bazy Budanowa, aby dowiedzieć się, jak sprawa stoi. Budanow
skłamał przełożonemu. „Powiedział, że nie wie nic o porwaniu, a sytuacja w jednostce jest
normalna” - zeznał później Gierasimow.
We wsi zbierali się ludzie. Żądano informacji o losie zaginionej dziewczyny. Gierasimow
pojechał porozmawiać z Wisa Kungajewem i po drodze natknął się na gniewny tłum.
„Obiecałem mu, że znajdę zbrodniarzy, i poprosiłem, aby kazał ludziom się rozejść i wracać
do domów. Zrobił, o co prosiłem”.
Brat Wisy Adlan, który widział, jak Budanow zabiera Elzę, ale nie znał jego nazwiska,
opisał Gierasimowowi pułkownika. „Zrazu... nie chciałem wierzyć” - mówił generał. Wrócił
do bazy i zażądał wyjaśnień od Budanowa.
W czasie rozmowy Budanow wyjął pistolet i próbował bronić się przed aresztowaniem, ale
tylko postrzelił się przypadkiem w stopę. Gierasimow kazał żołnierzom rozbroić go i
aresztować. Potem kilku podwładnych pułkownika wtargnęło do pomieszczenia i
wymierzyło karabiny w generała. Po dłuższej chwili pełnej napięcia ciszy Budanow kazał
swoim ludziom opuścić broń4.
Los Elzy Kungajewej stanie się wkrótce symbolem okrucieństwa wojny, prowadzonej bez
żadnych reguł. A dalsze wydarzenia miały wystawić na próbę przywiązanie Rosji do zasad
sprawiedliwości i ujawnić pokłady nienawiści, drzemiące w społeczeństwie rosyjskim.
Ponieważ cała sprawa zaczęła się w dniu, w którym Władimir Putin został wybrany na
prezydenta, stała się symbolem wojny Putina.
Jednakże prehistoria mordu na Elzie Kungajewej była znacznie starsza niż ofiara i jej
zabójca. Od pierwszej nieudanej próby Piotra Wielkiego z 1722 roku Rosji nigdy nie udało się
do końca podbić terytorium, które jego żołnierze nazwali Czeczenia od nazwy jednego z
tamtejszych miast. Czeczenia, skrawek górzystej ziemi u stóp Kaukazu na południowych
peryferiach imperium rosyjskiego, była ojczyzną bitnego, niezależnego ludu, który zawsze
bronił się przed obcymi. Wojska rosyjskie, zapędzające się w XVIII wieku na Kaukaz,
napotykały zaciekły opór. Młody wyznawca islamu, zwący się szejkiem Mansurem, kierował
świętą wojną (ghazawat) przeciwko najeźdźcom. W 1785 roku rozbił całą rosyjską brygadę i
pozyskał dla swojej sprawy nowych wiernych (muridów). Bezwzględny generał Aleksiej
Jermołow dostał rozkaz pacyfikacji kraju i w 1818 roku zbudował twierdzę, którą nazwał
Groźny. Wojska Jermołowa rzeczywiście siały grozę - paliły wsie i mordowały. „Nie spocznę,
póki choć jeden Czeczen pozostanie przy życiu” - powiedział ponoć Jermołow.
Ale wywołało to tylko jeszcze zacieklejszy opór. W latach 1830 młody imam Szamil zebrał
armię muzułmańskich bojowników i przez ćwierć wieku z powodzeniem walczył z
chrześcijańskimi kolonizatorami. Dopiero w 1859 roku Rosjanie położyli kres partyzantce,
biorąc do niewoli jego syna i zmuszając Szamila do kapitulacji. Car zawarł z Szamilem pokój,
zsyłając go do Kaługi i zapewniając mu tam wygodne życie. Szamil jednak przejdzie do
historii jako największy bohater narodowy Czeczenii. Podczas przyszłych wojen będzie
wzorem dla tysięcy swoich rodaków.
Po rewolucji bolszewickiej 1917 roku wielu Czeczenów znów chwyciło za broń. Podczas
rosyjskiej wojny domowej opowiedzieli się oni po stronie czerwonych, pragnąc raz na zawsze
obalić monarchię i odzyskać niepodległość. Na nieszczęście dla siebie zbyt poważnie
potraktowali bolszewickie hasła samostanowienia narodów. W 1924 roku utworzono w
ramach Związku Sowieckiego autonomiczną republikę Czeczenii, w której granicach znaleźli
się również etniczni bracia Czeczenów, Ingusze, ale oba narody miały się niebawem
przekonać, że tyrania Moskwy nie skończyła się po upadku dynastii Romanowów.
Podczas II wojny światowej Stalin uznał Czeczenów za hitlerowskich kolaborantów i
postanowił deportować cały naród. W nocy 23 lutego 1944 roku rozpoczęła się tzw. operacja
Czeczewica (gra słów: czeczewica to po rosyjsku „soczewica”). Na całym terytorium republiki
ludzi ładowano do bydlęcych wagonów i wywożono na kazaski step. Do transportu używano
amerykańskich ciężarówek Studebaker, dostarczonych przez Amerykanów na mocy umowy
Lend-Lease. W wagonach było tak ciasno, że deportowani musieli stać przez całą drogę. Co
najmniej jedna czwarta nigdy nie dotarła do Kazachstanu, umierając z głodu, zimna lub
chorób; zwłoki pozostawały w wagonach aż do przyjazdu na miejsce. Po sześciu dniach od
rozpoczęcia operacji szef tajnej policji Beria zameldował Stalinowi, że deportowano 478 479
osób, w tym 91 250 Inguszów5. Ci, którzy przeżyli ciężkie zesłanie, a wielu tysiącom nie było
to dane, mogli wrócić do kraju dopiero w 1957 roku, cztery lata po śmierci Stalina.
W okresie rozpadu Związku Sowieckiego w 1991 roku Czeczenia próbowała skorzystać z
okazji, aby oderwać się od Rosji i ogłosiła niepodległość. Dżochar Dudajew, generał major
armii sowieckiej i weteran wojny w Afganistanie, stanął na czele ruchu wyzwoleńczego.
Niezbyt pasował na dowódcę wojny ożywianej duchem religijnym, bo zrazu nie wiedział
nawet, że muzułmanie modlą się pięć razy dziennie.
Jeśli jednak Boris Jelcyn pozwolił na oderwanie się niektórych części dawnego imperium,
to w sprawie niepodległości Czeczenii zgłosił weto i w 1994 roku wysłał wojska, aby
przywołać do porządku zbuntowane władze republiki.
Tak zaczęła się pierwsza z dwóch wojen czeczeńskich, które spustoszyły bogatą w złoża
ropy republikę i pochłonęły ok. 100 000 ofiar. Wielkie mocarstwo ponownie zostało
upokorzone, a wspólnota międzynarodowa, obojętnie przyglądająca się rzezi,
skompromitowana. Ufni w swoją potęgę Rosjanie przeprowadzili dywanowe naloty na
Groźny i skierowali do Czeczenii ogromne siły, licząc na szybkie zwycięstwo. Jednakże
partyzanci, którzy przed dziesięcioma laty zdobyli doświadczenie bojowe w Afganistanie,
stawili im skuteczny opór. Co prawda w kwietniu 1996 roku Rosjanom udało się zabić
Dudajewa pociskiem samonaprowadzającym, ale po kilku miesiącach musieli się wycofać i
zgodzić na zawieszenie broni. Zapewniło ono Czeczenii faktyczną autonomię i odłożyło na
pięć lat ostateczną decyzję co do statusu republiki. Władimir Putin nazwie później to
porozumienie, wynegocjowane przez przedstawicieli Borisa Jelcyna, „hańbą narodową”. Ten
pogląd ukształtuje jego politykę spalonej ziemi w Czeczenii.
Wybory prezydenckie w Czeczenii wygrał Asłan Maschadow, były sowiecki pułkownik
artylerii, a w czasie wojny szef sztabu wojsk czeczeńskich. Z czasem jednak prezydent stracił
panowanie nad sytuacją w republice, która pogrążyła się w otchłani bandytyzmu, porwań dla
okupu i korupcji.
Do ludzi, którzy kwestionowali władzę Maschadowa, należał Szamil Basa-jew, radykalny
dowódca frontowy, który po raz pierwszy dał się poznać Moskwie w 1991 roku, kiedy porwał
rosyjski samolot w Turcji. Cztery lata później Basajew zyskał międzynarodowy rozgłos,
opanowując szpital w Budionnowsku niedaleko granicy czeczeńskiej i biorąc jako
zakładników 1000 pacjentów, lekarzy i pielęgniarek. Basajew przegrał wybory prezydenckie z
Maschadowem i przez krótki czas był premierem rządu Czeczenii. Ten niegdysiejszy
wielbiciel marksistowskiego partyzanta Che Guevary utrzymywał prawdopodobnie kontakty
z bin Ladenem i dowodził radykalną frakcją islamską w Czeczenii wraz z tajemniczym
wojownikiem arabskim o imieniu Chattab, który jako nastolatek walczył u boku bin La-dena
w Afganistanie. W sierpniu 1999 roku Basajew przeprowadził rajd na sąsiedni Dagestan,
rozpętując drugą wojnę czeczeńską i torując Putinowi drogę do władzy. Przed akcją
powiedział jednemu ze swych ostatnich gości zagranicznych:
- Zazdroszczę tym, którzy nie mają krwi na rękach6.
Jurij Budanow już jako chłopiec marzył, żeby zostać żołnierzem. Wychował się w
przemysłowym Doniecku na Ukrainie. Zdawał do szkoły oficerskiej, ale oblał egzamin
wstępny, wstąpił więc do armii jako zwykły ochotnik. Za wzorową służbę został skierowany
do Szkoły Wojsk Pancernych w Charkowie. W czasie upadku Związku Sowieckiego
stacjonował na Białorusi, ale nie chciał tam pozostać i załatwił sobie przeniesienie nad jezioro
Bajkał na Syberii. Walczył w pierwszej wojnie czeczeńskiej, a jego ordery i blizny świadczyły,
że nie krył się na tyłach.
Jako dowódca 160 Pułku Czołgów Budanow brał udział w ofensywie rosyjskiej na
Czeczenię we wrześniu 1999 roku. Zdaje się, że lubił zapach prochu i przelew krwi. 9 stycznia
2000 roku NTV sfilmowała Budanowa, który z wyraźną chełpliwością opowiadał o wymianie
ognia z partyzantami. Aby uczcić prawosławne Boże Narodzenie, specjalnie dla telewizji
ostrzelał pozycje czeczeńskie ze swego stanowiska pod wsią Duba-Jurt. „Poślemy im od nas
prezent - ogłosił. - Ognia! Pal! Wesołych Świąt!”7. 13 stycznia jego żołnierze zorganizowali
punkt kontrolny u wylotu wąwozu Argun i zapowiedzieli, że zezwolą uchodźcom na powrót
w góry po zostawiony dobytek. Tego dnia aresztowano na punkcie kontrolnym czterech
mężczyzn w ciężarówce. Świadkowie zeznali później, że Budanow osobiście zabrał ich
dokądś. Nikt ich już później nie widział.
Szóstego lutego, w dniu, w którym wojska rosyjskie zajęły Groźny, Rosjanie wkroczyli też
do opuszczonego przez mieszkańców Duba-Jurtu i spalili całą wieś. Dziesięć dni później, 16
lutego, pułk Budanowa zajął pozycje pod Tangi-Czu. Wkrótce potem w grobie pod Duba-
Jurtem odkryto zwłoki trzech mężczyzn, którzy znikli na punkcie kontrolnym. Ich nosy, uszy i
języki były obcięte, a ciała podziurawione kulami. Śledztwo nie dało żadnych wyników;
podpułkownik Budanow awansował na pułkownika8.
Oficer zdradzał jednak objawy wyczerpania nerwowego. Będąc w domu na urlopie,
dostrzegł zadraśnięcie na rączce córeczki i dowiedział się, że jego sprawcą jest brat
dziewczynki. Wpadł do pokoju chłopca, chwycił go i już miał wyrzucić z okna trzeciego
piętra, gdy krzyk żony skłonił go do opamiętania: „Jurij, to twój syn!” Budanow skrócił urlop i
wrócił do Czeczenii.
Psychologom opowiadał później, że podczas urlopu spotkał żonę kolegi oficera, którego
Czeczeni zabili, obcięli mu głowę i powiesili na drzewie. Kiedy kobieta wręczyła mu ciepłe
ubranie z prośbą o przekazanie mężowi, Budanow nie mógł się zdobyć na poinformowanie jej
o śmierci kolegi. „Co miałem powiedzieć jego żonie? Że jej mąż wisi na drzewie bez głowy i
penisa?” - cytował później adwokat słowa pułkownika9.
Wojska Budanowa otoczyły Tangi-Czu szczelnym kordonem, nie wpuszczając ani nie
wypuszczając nikogo. 25 marca 2000 roku, na dzień przed wyborami prezydenckimi, sołtys
Szamsudi Dżambułatow dowiedział się, że jakiś rosyjski pułkownik i jego żołnierze prowadzą
tam zaczystkę.
- Byli bardzo bezwzględni. Napastowali kobiety, zabijali psy, strzelali do ludzi - opowiadał
nam.
Dżambułatow odszukał dwóch znajomych oficerów FSB i ruszył z nimi do pułkownika.
Budanow z nieukrywaną niechęcią powitał ich w gumowych butach i wełnianej kominiarce.
Wściekły, że ktoś każe mu się tłumaczyć, polecił swoim żołnierzom odebrać broń oficerom
FSB.
- Rozbroił ich i zaczął bić - wspominał Dżambułatow. - Żołnierze związali ich, a pułkownik
zasypał pytaniami: „Coście za jedni, co tu robicie?”. Pokazali na mnie i pułkownik ruszył w
moją stronę jak byk szarżujący na czerwoną płachtę.
Budanow zapytał, czy to Dżambułatow przyprowadził oficerów FSB.
- Złapał mnie za koszulę, a kiedy zaczął ją przekręcać w garści, ja również go chwyciłem.
Wokół zaczęli się zbierać mieszkańcy wsi, zaniepokojeni losem swego sołtysa. Wśród
gapiów był stryj Elzy Adlan Kungajew, który 24 godziny później rozpozna pułkownika.
- Okładali mnie kolbami, uderzyli w twarz. Moim własnym paskiem przywiązali mnie do
płotu. Zaczęli mnie rewidować, szukając broni - wspominał Dżambułatow.
Zamiast niej znaleźli dokumenty potwierdzające, że Dżambułatow jest szefem
miejscowych władz. Budanow złagodniał, ale ostrzegł Czeczena, że jeśli będą próbowali
utrudniać jego żołnierzom działanie, to spotka ich ten sam los, co wieś, która przed miesiącem
została zbombardowana z powietrza i ostrzelana pociskami artyleryjskimi.
- Powiedział: „Bądźmy przyjaciółmi, bo jeśli nie, to zrobię tu drugie Komsomolskoje” -
opowiadał Dżambułatow10.
Nazajutrz były wybory i mieszkańcy wsi udali się do lokalu wyborczego. Budanow i jego
żołnierze w ciągu dnia urządzili sobie wolne. Ponieważ były to również drugie urodziny
córeczki pułkownika, Budanow zaprosił kolegów na suto zakrapiany posiłek, podczas
którego wznoszono liczne toasty za zdrowie małej. Adwokaci będą później twierdzić, że
Budanow wypił tylko sześć kieliszków, którymi nie mógł się upić, ale żołnierze twierdzili, że
ich zwierzchnik był pijany przez cały wieczór. Po przyjęciu zastępca Budanowa rozkazał
porucznikowi Romanowi Bagriejewowi ostrzelać z dział wieś, aby zademonstrować gotowość
bojową jednostki. Bagriejew nie chciał użyć pocisków odłamkowych przeciwko cywilom, co
rozjuszyło pułkownika. Budanow i jego zastępca pobili porucznika, nie szczędząc mu ciosów
i kopniaków, a potem związali ręce i nogi, wrzucili do dołu i kazali oblać roztworem chlorku.
Potem zastępca Budanowa oddał na Bagrieje-wa mocz i zostawił go w dole na całą noc.
Około północy Budanow ruszył do Tangi-Czu na poszukiwanie młodej kobiety. Zabrał ze
sobą trzech podwładnych.
Echa mordu na Elzie Kungajewej dotarły aż na Kreml. Nic tak nie wściekało Władimira
Putina, jak krytyka sposobu prowadzenia przezeń wojny w Czeczenii - nawet łagodne, niemal
rytualne upomnienia rządu amerykańskiego. Poruszając ten temat, można było mieć
pewność, że zawsze zimny jak ryba były kagiebista zagotuje się z emocji. Czeczenia była też
przyczyną kilku publicznych gaf, które popełnił Putin w czasie swojej prezydentury. Podczas
naszego pierwszego, trzygodzinnego wywiadu, który przeprowadziliśmy w bibliotece
kremlowskiej, prezydent spokojnie przebrnął przez najbardziej sporne kwestie, zaskakując
nas i innych korespondentów amerykańskich znajomością takich szczegółów, jak średnia
prędkość pocisków balistycznych, a nawet żartował ze swej kagiebowskiej przeszłości,
mówiąc, że było to dobre przygotowanie do „pracy z ludźmi”. Kiedy jednak rozmowa zeszła
na Czeczenię, Putinwjednej chwili zmienił ton.
- Jeśli chodzi o Czeczenię, to jestem już zmęczony powtarzaniem w kółko tego samego -
powiedział ostro. - Trzeba wyjątkowej tępoty, żeby nic nie rozumieć11.
I współpracownicy Putina od razu zrozumieli, że zbrodniczy wybryk pułkownika w dniu
wyborów prezydenckich może tylko potwierdzić tezę działaczy praw człowieka i
zagranicznych dziennikarzy, że Rosja represjonuje ludność cywilną, zasłaniając się
koniecznością walki z separatyzmem. Zbrodnie Budanowa stały się już w tym czasie typowe,
ale Rosja nikogo nie pociągnęła za nie do odpowiedzialności, choć międzynarodowe
organizacje praw człowieka ogłaszały jeden raport za drugim. Kreml postanowił więc
przykładnie ukarać jednego winowajcę w nadziei, że może Zachód w końcu się odczepi.
Do czasu zamordowania Elzy Kungajewej wojskom rosyjskim, dzięki przytłaczającej
przewadze ognia, udało się wyprzeć partyzantów czeczeńskich z głównych miast, ale nie
przestrzegały one nawet w minimalnym stopniu konwencji podpisanej w Genewie w 1949
roku. 1 grudnia 1999 roku siły dowodzone przez zwierzchnika Budanowa, generała
Władimira Szamanowa, weszły do Ałchan-Jurtu, kwitnącego niegdyś, 9-tysięcznego
miasteczka leżącego na zachód od Groźnego. Po jego zajęciu żołnierze przeprowadzili
zaczystkę, rabując domy i zabijając każdego, kto wszedł im w drogę. Zginęło co najmniej 17
cywilów, między innymi ponadstuletnia staruszka. Trzy kobiety ukrywające się w piwnicy
zginęły od wybuchu granatu, wrzuconego do środka. 63-letnia mężczyzna błagał żołnierzy:
„Jestem stary, nie strzelajcie” - na co ci otworzyli ogień, a potem oblali ciało i podpalili. Inny
mężczyzna znalazł później zwłoki swojego syna z obciętą głową. Kiedy mieszkańcy przyszli
na skargę do Szamanowa, generał zagroził im rozstrzelaniem12.
Ałchan-Jurt stanowił tylko przedsmak tego, co czekało Czeczenię. Pod koniec grudnia
wojska rosyjskie w dzielnicy Staropromysłowskiej Groźnego rozpoczęły trwające miesiąc
polowanie na ludzi, zabijając co najmniej 50 cywilów. Na początku lutego Rosjanie zajęli
Groźny i umożliwili partyzantom ucieczkę - korytarzem wiodącym przez pole minowe.
Podczas tego odwrotu Szamil Basajew stracił stopę. Kilka dni później Rosjanie przeszli przez
Aldi na południowo-zachodnich przedmieściach Groźnego, strzelając do cywilów, paląc
domy, zabijając żywy inwentarz, kradnąc, co się da, a nawet wyrywając złote zęby martwym
ofiarom. Zginęły przynajmniej 62 osoby. Zwłoki zaścielały ulice. „Kazano nam zabijać
wszystkich”
- wyznał jeden z żołnierzy kobiecie, którą oszczędził13. Kreml udawał, że o niczym nie
wie. Krótkie śledztwo w sprawie Ałchan-Jurtu nie doprowadziło do żadnych wyników, a
Szamanów niebawem otrzymał order. Moskwa potrzebowała aroganckich i okrutnych
oficerów jak Szamanów, którego własna żona nazwała „faszystą” za sposób, w jaki
wychowywał syna14.
- Rosji nie stać na to, aby pozbywać się takich generałów jak Władimir Szamanów -
wyjaśnił Putin15.
Dziennikarze rosyjscy, którzy ośmielili się badać zbrodnie wojenne swoich żołnierzy, sami
stali się celem ataku. Korespondent Radia Swoboda Andriej Balicki, który jako jeden z
niewielu nadawał relacje z czeczeńskiej strony frontu, w połowie stycznia został aresztowany
przez wojska rosyjskie, które przypuszczalnie wymieniły go potem na pięciu jeńców
rosyjskich; jego zniknięcie wywołało poruszenie na świecie, ale nie zrobiło wrażenia na
Putinie, który nazwał dziennikarza „zdrajcą pracującym bezpośrednio dla nieprzyjaciela”16.
Anna Politkowska, reporterka dziennika „Nowaja gazieta”, również została w lutym
aresztowana na kilka dni przez żołnierzy rosyjskich, którzy pobili ją, grozili zgwałceniem, a
nawet zain-scenizowali scenę egzekucji.
- Ty bojowniczko! - wrzeszczał na nią jeden. - Przyszłaś tu zaglądać do dołów! Zdzira!
Suka!
Zwalniając ją, podpułkownik wyznał szczerze:
- Gdyby to ode mnie zależało, rozwaliłbym cię17.
Doły nie służyły po to, aby w nie zaglądać, ale żeby się ich bać. Żołnierze rosyjscy więzili
w nich Czeczenów, trzymając ich tam o głodzie i chłodzie całymi godzinami, a nawet dniami.
Ci, którzy przeżyli, byli wysyłani do tak zwanych obozów filtracyjnych, gdzie Rosjanie z mas
uchodźców rzekomo wyławiali bojowników. Zamaskowani wartownicy regularnie bili jeńców
pięściami i gumowymi pałkami, wrzucali im do cel gaz łzawiący, wybijali zęby i gwałcili
zarówno kobiety, jak mężczyzn. Babicki trafił do cieszącego się najgorszą sławą obozu w
Czernokozowie, na północ od Tereku, i później opisał, co się tam działo. Choć dostał
kilkadziesiąt razy pałką, była to według niego „rutynowa, lekka rejestracja”, bo większość
więźniów poddawano wymyślnym torturom.
- Można tam znaleźć wszystko, co czytaliśmy o stalinowskich obozach koncentracyjnych, i
wszystko, co wiemy o niemieckich obozach koncentracyjnych - opowiadał po uwolnieniu na
antenie Radia Swoboda18.
Putin nigdy się o tym nie zająknął. Zamiast tego twierdził, że wojna jest praktycznie
skończona.
- Niebawem będziemy mogli podsumować ostateczne wyniki operacji - oświadczył 22
lutego19.
To twierdzenie będzie powtarzał co kilka miesięcy przez następne cztery lata, choć w
Czeczenii wciąż trwały walki.
Sprawa Budanowa, do której doszło miesiąc później, pokazała, jak bardzo się myli.
Zarazem jednak dała Kremlowi okazję, aby zademonstrować swoje przywiązanie do praw
człowieka. Prokuratura wojskowa oskarżyła Budanowa o gwałt i zabójstwo. Podczas
transmitowanego przez telewizję spotkania z Putinem szef sztabu generalnego, Anatolij
Kwasznin, uznał pułkownika za winnego. Sam prezydent nie wypowiedział się w tej sprawie.
Kwasznin jednak oświadczył mu bez ogródek, że Budanow „poniżył” Czeczenkę, i uznał
postępowanie pułkownika za „barbarzyńskie i haniebne”. Wyniki sekcji zwłok nie
pozostawiły co do tego wątpliwości. Na twarzy, szyi i ciele Elzy stwierdzono czarno-sine
plamy (te na szyi świadczyły o duszeniu) oraz poważne uszkodzenia „wielu organów
wewnętrznych”, będące wynikiem wielokrotnych uderzeń ciężkim przedmiotem. Ofiara
miała uszkodzoną błonę dziewiczą i odbyt, a krwawienie dowodziło, że „rany te zostały
zadane na mniej więcej godzinę przed śmiercią”20.
Kreml uznał sprawę Budanowa za dowód sprawności rosyjskiego wymiaru
sprawiedliwości.
- Tak, Budanow popełnił ciężką zbrodnię - przyznał na konferencji prasowej kilka tygodni
po morderstwie współpracownik Putina Siergiej Jastrzembski. - Sprawca został aresztowany i
mamy nadzieję, że zostanie osądzony z całą surowością prawa21.
Jednakże to oficjalne oburzenie nie trwało długo. Tego samego dnia, w którym odbyła się
konferencja Jastrzembskiego, wojsko wycofało zarzut gwałtu, oświadczając wbrew raportowi
z sekcji zwłok, że Elza Kungajewa nie była poddana przemocy seksualnej przed śmiercią, ale
już po niej. Szeregowy Aleksandr Jegorow, jeden z żołnierzy, którym Budanow kazał zakopać
ofiarę, wziął winę na siebie, twierdząc, że zbezcześcił zwłoki trzonkiem od łopaty. Oskarżono
go o to wraz z dwoma innymi żołnierzami; wszyscy trzej zostali natychmiast amnestionowani
i wypuszczeni na wolność. Powód tej nagłej wolty był oczywisty: w społeczeństwie
czeczeńskim gwałt uważa się za najgorszą zbrodnię.
Kiedy w lutym 2001 roku, w sądzie wojskowym w Rostowie nad Donem, rozpoczął się w
końcu proces Budanowa, sytuacja polityczna zmieniła się zdecydowanie na korzyść
oskarżonego. W oczach opinii publicznej był on rosyjskim męczennikiem, ofiarą nacisków
zagranicy. Pod budynkiem sądu demonstrowały dziesiątki nacjonalistów ubranych w
mundury z opaskami przypominającymi swastykę, kobiety rzucały kwiaty, a mężczyźni
wygrażali pięściami Czeczenom, którzy przybyli na proces. Sympatia społeczeństwa była
zdecydowanie po stronie Budanowa; 50 procent zapytanych w dniu rozpoczęcia procesu
domagało się uwolnienia Budanowa, a zaledwie 19 procent miało odmienne zdanie22. Były
zwierzchnik pułkownika, generał Władimir Szamanów, uznał sąd nad Budanowem za wynik
„ideologicznej interwencji państw zachodnich” i nazwał podsądnego „chlubą Rosji”23.
Szamanów przyszedł na salę sądową w bluzie marynarskiej z orderem Bohatera Rosji i przez
pręty metalowej klatki, w której siedzą oskarżeni w rosyjskich sądach, uścisnął Budanowowi
rękę. Nawet nowo mianowany minister obrony Siergiej Iwanow, zaufany Putina, nazwał
Budanowa „szanowanym oficerem” i wyraził dla niego współczucie.
- Naprawdę żal mi go jako człowieka - oświadczył grupie redaktorów prasy rosyjskiej. -
Budanow jest ofiarą zarówno okoliczności, jak niedoskonałego prawa24.
Dowództwo sił zbrojnych wyczuło zmianę atmosfery. Ale choć doprowadziło do
wycofania zarzutu gwałtu, nie mogło po prostu ukręcić głowy całej sprawie. Budanow
przyznał się do zabicia Elzy Kungajewej. Na swoją obronę mówił, że udusił ją w furii, bo
podejrzewał, iż dziewczyna jest snajperką. Trudno mu jednak było przedstawić dowody
potwierdzające tę wersję. Twierdził, że dwóch czeczeńskich informatorów wskazało dom
Kungajewej jako dom snajperki, ale jeden z rzekomych informatorów powiedział władzom, że
nie pamięta, aby mówił o tym Budanowowi, a drugiego nie można było znaleźć. Pułkownik
upierał się, że dano mu zdjęcie domniemanej snajperki, na którym była Elza Kungajewa, ale
takiego zdjęcia nigdy nie znaleziono.
Szukając wyjścia z sytuacji, władze zastosowały starą, sprawdzoną metodę i wysłały Jurija
Budanowa do Instytutu im. Serbskiego.
Za wysokim białym murem, naprzeciw typowego moskiewskiego bloku z praniem
suszącym się na balkonach, Jurij Budanow czekał na werdykt. Nie chodziło jednak o to, czy
jest winien zabójstwa Elzy Kungajewej. Psychiatrzy z Instytutu Psychiatrii Społecznej i
Sądowej im. Serbskiego mieli odpowiedzieć na pytanie, czy Budanow był poczytamy w chwili
popełnienia czynu.
Sprawa zbrodniczego wybryku pijanego pułkownika nie tylko przeistoczyła się w
referendum na temat wojny w Czeczenii, ale wydobyła też z zapomnienia wstydliwe karty z
przeszłości rosyjskiej psychiatrii. Na oddziale, na którym od kilku miesięcy przebywał
Budanow, w czasach sowieckich otumaniano dysydentów silnymi środkami
psychotropowymi, rozpoznawano u nich fikcyjne choroby psychiczne i przeprowadzano
badania nad ich poczytalnością, przy czym wynik tych badań był z góry ustalony przez KGB.
Serbski był nie tyle instytutem psychiatrii, ile narzędziem politycznych represji wobec
nieposłusznych obywateli. W czasie gdy badano tam Budanowa, dziesięć lat po upadku
Związku Sowieckiego, wiele stanowisk nadal zajmowali ludzie, którzy niegdyś skazywali
dysydentów na pobyt w zakładach dla psychicznie chorych.
Komisji oceniającej stan psychiczny Budanowa latem 2001 roku przewodniczyła Tamara
Pieczernikowa, która w 1968 roku uznała za psychicznie chorą poetkę Natalię Gorbaniewską,
protestującą przeciwko inwazji sowieckiej na Czechosłowację. W skład drugiej komisji
powołanej do zbadania Budanowa wchodził początkowo były dyrektor instytutu Gieorgij
Morozów, zasiadający w wielu komisjach, które w latach 70. i 80. uznawały dysydentów za
chorych psychicznie.
- Praktycznie nic się nie zmieniło - powiedział nam Jurij Sawienko, prezes Niezależnego
Stowarzyszenia Psychiatrów Rosji. - To ci sami ludzie, którzy nie mają zamiaru przepraszać za
swoje dawne postępowanie25.
Od chwili powstania w 1921 roku Instytut im. Serbskiego odgrywał wyjątkową rolę w
sowieckiej psychiatrii. Powierzano mu najtrudniejsze i najbardziej delikatne politycznie
sprawy. W latach 60. zyskał rozgłos przez wprowadzenie do nomenklatury medycznej nowej
jednostki chorobowej: „powoli postępującej schizofrenii”. Objawami tej rzekomej choroby
były: „upór i sztywność przekonań” oraz „złudzenia reformatorskie”. Chorym był zatem
każdy, kto przeciwstawiał się władzy sowieckiej. Do najbardziej znanych pacjentów
Serbskiego należał generał Piotr Grigorienko, który zbuntował się przeciwko reżimowi po
inwazji na Czechosłowację i którego przypadek został uwieczniony w raporcie 59/S z
listopada 1969 roku. Lekarze napisali w diagnozie, której tekst przemycono później na
Zachód, że generał „jest niezachwianie przekonany o słuszności swojego postępowania”.
Ogólnie biorąc, „stan psychiczny pacjenta charakteryzuje się pomysłami reformatorskimi” i
ma on wyjątkowo niesowiecki pogląd na swoje możliwości wpływu na politykę państwa.
„Uważa, że należy koniecznie reagować na wszystkie wydarzenia, które uznaje za
niesprawiedliwe, choć go nie dotyczą”. W dzienniku więziennym Grigorienko opisuje swój
pobyt w Instytucie im. Serbskiego. „Jeśli tylko osoba, która podporządkowuje się pokornie
wszelkim zarządzeniom władzy sowieckiej, może uchodzić za normalnego człowieka
sowieckiego, to oczywiście jestem «nienormalny». Nie jestem zdolny do takiej uległości,
choćby nie wiem, jak i ile mnie bito” - pisał26. Komisji, która skierowała Grigorienkę do
zakładu zamkniętego, przewodniczył Gieorgij Morozów.
Próbując ponad dziesięć Jat po upadku Związku Sowieckiego dostać się za wysoicie mury
S*er6skYego, stwierdziliśmy, źe instytut wciąż pragnie ukryć swoją działalność przed światem
i jest przekonany o słuszności swojej misji. Przez miesiąc dyrektor Tatiana Dmitriewa nie
chciała się z nami spotkać, tłumacząc, że na takie spotkanie musi wyrazić zgodę rosyjskie
Ministerstwo Zdrowia, choć urzędnicy ministerstwa zapewnili nas, że ich zgoda nie jest
konieczna. Kiedy w końcu Dmitriewa przystała na rozmowę, zobaczyliśmy typowego
postsowieckiego aparatczyka, kobietę w średnim wieku mającą na sobie nowe, drogie
ubranie, ale myślącą po staremu. Pani dyrektor nie miała wielkiej ochoty na dyskusje o
przeszłości Serbskiego. Twierdziła, że dysydenci w ówczesnej sytuacji naprawdę byli
nienormalni, bo tylko szaleniec może ryzykować życie, żeby buntować się przeciwko
państwu.
- Istniały społeczne reguły, normy postępowania. Kiedy człowiek odstępuje od tych norm,
każdy powie, że ktoś taki jest niepoczytalny - tłumaczyła.
W ustroju sowieckim „tylko osoba niepoczytalna mogła protestować przeciwko temu, co
się dzieje w kraju”27.
Oficjalnie „choroby” polityczne skończyły się w sowieckiej psychiatrii w 1988 roku, kiedy
z Serbskiego wypuszczono na wolność ostatnich dysydentów. Polityka nie dała jednak
instytutowi spokoju. W 1994 roku młoda, skandalizująca poetka Alina Witychnowska naraziła
się FSB i została oskarżona o posiadanie narkotyków. Po spędzeniu pół roku w więzieniu
trafiła do Serbskiego.
- Myślałam, że to nieprawda, że takie rzeczy nie mogą nadal zdarzać się w Moskwie.
Po przyjeździe do Serbskiego była przerażona.
- Wiedziałam, co robili z dysydentami, znałam dzieje ich [psychiatrów] współpracy z KGB.
Pierwsze badanie wykazało, że jest zdrowa na umyśle, i w końcu sąd nakazał ją zwolnić.
Dwa lata później została ponownie aresztowana pod tym samym zarzutem, a także nowym:
„działania w celu osłabienia służb specjalnych Rosji”. Ponownie znalazła się w Serbskim.
- Kiedy przywieziono mnie drugi raz do Serbskiego, dostałam histerii. Byłam przekonana,
że decyzja już zapadła i nic nie mogę na nią poradzić - wspominała28.
Instytut był więc narzędziem w ręku władz państwowych, zanim jeszcze Jurij Budanow
zajechał pod jego bramę.
«.
Czeczenia stała się dla Władimira Putina pułapką bez wyjścia. Łatwa, dwutygodniowa
wojna, którą obiecał pierwszego dnia po objęciu stanowiska premiera, ciągnęła się bez końca,
rzucając cień na jego prezydenturę. Od chwili gdy poprzysiągł, że dopadnie terrorystów
„nawet w kiblu”, jedynym sposobem rozwiązania konfliktu była dlań siła. Nawiązawszy
pertraktacje z przywódcami separatystów, zerwał je. Zgodził się ukrócić łamanie praw
człowieka, ale szybko zmienił zdanie. Obiecał zbudować autentycznie demokratyczne
instytucje w Czeczenii, ale dwukrotnie sfałszował wybory, aby wygrały je kremlowskie
marionetki.
- Taka jest moja koncepcja, nie mam zamiaru jej zmieniać - rozdrażnionym tonem
oświadczył reporterom na konferencji prasowej dwa lata po rozpoczęciu drugiej wojny
czeczeńskiej29.
Niektórzy politycy i uczeni rosyjscy od początku namawiali prezydenta do szukania
politycznego rozwiązania konfliktu, ale Putin chciał rozmawiać tylko z Czeczenami lojalnymi
wobec Kremla.
- Toczyłem z nim tę rozmowę wiele, wiele razy - powiedział nam przewodniczący partii
Jabłoko Grigorij Jawliński. - Odpowiadał, że ma własną strategię. Mawiał: „Jesteśmy za
rokowaniami”. Ja powtarzałem: „Ważne, żeby pertraktować z ludźmi, którzy są pańskimi
wrogami, a nie pańskimi marionetkami”30.
W lutym 2000 roku, na kilka tygodni przed zabójstwem Elzy Kungaje-wej, Putin
zastanawiał się nad złagodzeniem kursu. Spotkał się z czołowymi ekspertami do spraw
Czeczenii z Rosyjskiej Akademii Nauk. Uczony Siergiej Arutiunow przez ponad godzinę
mówił o regionie, namawiając Putina na stonowanie retoryki antyislamskiej i rozważenie
przyznania Czeczenii szerszej autonomii w granicach Federacji Rosyjskiej.
- Putin słuchał uważnie - wspominał Arutiunow. - W marcu i kwietniu spełnił niektóre
nasze postulaty. Potem jednak wszystko wróciło do normy31.
Kiedy na początku 2001 roku rozpoczął się proces Budanowa, społeczeństwo rosyjskie
było już zmęczone wojną, a Kreml pogodził się z tym, że działania wojenne szybko się nie
skończą. Czeczenię porównywano do konfliktów trwających całe dziesięciolecia, jak ten w
Irlandii Północnej.
- Prognozowanie, że ta sytuacja zakończy się w przewidywalnej przyszłości, byłoby
naiwnością. Nie ma recepty na szybkie wyjście z tego kryzysu - powiedział nam pewnego
dnia współpracownik Putina Siergiej Ja-strzembski32.
Opinia publiczna była jednak coraz bardziej przeciwna wojnie; opowiadała się za nią mniej
niż połowa z 70 procent Rosjan, którzy poparli ją w 1999 roku. Prawie 60 procent pragnęło
teraz, aby Putin rozpoczął pertraktacje pokojowe33.
Ten jednak nie chciał o tym słyszeć. Jednakże kilka miesięcy później, 11 września 2001
roku, nastąpiły ataki terrorystyczne w Stanach Zjednoczonych i sytuacja nagle się zmieniła.
Putin zaczął teraz przedstawiać walkę z Czeczenami jako część ogólnoświatowej wojny z
radykalnym terroryzmem islamskim. W Waszyngtonie administracja Busha okazała gotowość
do zmiany stanowiska w sprawie Czeczenii i chętnie uznała zbuntowaną republikę za
kryjówkę terrorystów. Putin wykorzystał okazję, aby zażądać od separatystów złożenia broni i
zerwania wszelkich związków z al Kaidą. Jednocześnie, za namową Amerykanów, po cichu
złożył propozycję rozpoczęcia negocjacji Asłanowi Maschadowowi. W czeczeńskim
przywództwie rozgorzał ostry spór. Maschadow nie ufał Putinowi i z początku odmówił.
Jednakże jego pierwszy zastępca, Achmad Zakajew, argumentował, że Putin liczył właśnie na
odrzucenie oferty, aby obciążyć Czeczenów winą za kontynuację wojny.
- Koniecznie należało wyrazić gotowość do takiego spotkania - powiedział nam Zakajew. -
Inaczej przegrywaliśmy batalię polityczną, ponieważ w opinii całego świata Putin, który chce
pokoju, byłby górą, a my, którzy pokoju nie chcemy, znaleźlibyśmy się na dole.
W końcu ustalono termin spotkania. 18 listopada Zakajew wylądował na moskiewskim
lotnisku Szeremietiewo w towarzystwie tureckiego dyplomaty, gwarantującego mu
bezpieczeństwo. W lotniskowej sali dla VIP-ów zasiadł do rozmów z generałem Wiktorem
Kazancewem, pełnomocnikiem Putina w południowej Rosji. Zakajew przedstawił plan
pokojowy, przewidujący zawieszenie broni, przerwanie zaczystek i powołanie dwustronnej
komisji, mającej określić przyszły status Czeczenii; tymczasem władzę w republice
sprawowałby przedstawiciel Kremla. Propozycja ta spełniała podstawowy warunek
postawiony przez Putina, bo Czeczenia pozostawała pod władzą Moskwy. Zakajew naciskał
na Kazancewa, aby strona rosyjska dała jakiś sygnał. Pamięta, że pytał:
- „Jak pan sądzi? Spotkamy się ponownie?” Chciałem wiedzieć, co myśli o naszych
propozycjach. Odpowiedział: „Jest pewne na 99 procent, że będziemy kontynuować dialog i
wojna się skończy. Ale jest 1 procent niepewności, ponieważ to Putin musi podjąć ostateczną
decyzję”. Na tym skończyło się nasze spotkanie. I oczywiście do następnych spotkań nie
doszło34.
Jurij Budanow również nie chciał skończyć swojej wojny. W czasie gdy Kreml próbował
rozmów pokojowych, pułkownik wygłaszał na sali sądowej gwałtowne tyrady przeciwko
Czeczenom, którzy przyszli patrzeć na ręce rosyjskiemu wymiarowi sprawiedliwości.
Szczególną niechęć budził w nim jeden z adwokatów rodziny Kungajewów, Abdullah
Chamazajew.
- Będziemy kontynuować tę wymianę zdań - rzekł adwokat do Budanowa podczas
posiedzenia sądu na początku lipca 2002 roku.
- Z tobą będę rozmawiał tylko z kałasznikowem w ręku - odwarknął Budanow35.
Proces trwał już siedemnasty miesiąc. Prokurator, pułkownik Siergiej Nazarów, przyjął
wersję wydarzeń przedstawioną przez Budanowa, twierdząc, że nie doszło do porwania, a
tym bardziej gwałtu, i że prawdziwe przestępstwo pułkownika polegało na przekroczeniu
uprawnień, bo zamiast przekazać podejrzaną śledczym, sam się nią zajął.
- Oskarżyciel zachowywał się jak jeszcze jeden obrońca Budanowa
- wspominał Stanisław Markiełow, który również reprezentował rodzinę Kungajewów.
A Budanow miał asa w rękawie: orzeczenie komisji z Instytutu im. Serbskiego, według
którego doznał wstrząsu od wybuchu pocisku i w chwili zbrodni był tymczasowo
niepoczytalny.
Jednakże na początku lipca wiatry polityczne znów raptownie zmieniły kierunek. Na
dzień przed odczytaniem wyroku Ministerstwo Obrony nieoczekiwanie odsunęło Nazarowa
od sprawy i mianowało na jego miejsce innego prokuratora. Nazajutrz sędzia poinformował,
że nie wyda wyroku, i odesłał Budanowa do Instytutu im. Serbskiego na jeszcze jedno
badanie psychiatryczne.
Dzień po przyjeździe Budanowa do instytutu wyszło na jaw, do jakich manipulacji
uciekają się władze. Reporter rosyjskiej gazety „Moskowskij komsomolec” dotarł do
szeregowca Aleksandra Jegorowa, który przyznał się do zbezczeszczenia zwłok Elzy
Kungajewej. Jegorow wyjawił, że na polecenie prokuratora skłamał, aby chronić Budanowa.
Dziennikarz gazety potajemnie sfilmował rozmowę.
- Prokurator od razu zapowiedział mi, że zostanę amnestionowany
- rzekł Jegorow.
- A do czego im to było potrzebne? - pytał reporter.
- Do czego? Budanow jest dowódcą pułku. Musi być dobry. Chcą go usprawiedliwić,
ukazać w korzystnym świetle36.
Ponowne badania Budanowa znów wykazały, że był on niepoczytalny w momencie
zbrodni, ale kilku ekspertów wyraziło odrębne zdanie. W dzień sylwestrowy 2002 roku sąd
wojskowy w Rostowie nad Donem uznał opinię większości i uniewinnił pułkownika.
Budanowa ani rodziny
Elzy Kungajewej nie było wówczas na sali sądowej. Jeden ze zwolenników pułkownika
wykrzyknął radośnie:
- Wolność!37
Za wcześnie. Sprawa utrudniała Putinowi próbę zakończenia wojny w Czeczenii na
własnych warunkach. Właśnie w chwili gdy proces dobiegał końca, kilku wybitnych
przywódców czeczeńskich przedstawiło Kremlowi plan wprowadzenia samorządu w
regionie. We wsiach i miastach zostaliby wybrani przedstawiciele społeczeństwa, a ci mieli
następnie zebrać się i uchwalić nową konstytucję.
- Słuchali mnie z wielką uwagą - powiedział nam po spotkaniu ze współpracownikami
Putina Szamil Beno, jeden z Czeczenów38.
Ale choć słuchali, nie słyszeli. Putin ogłosił niebawem własny, jednostronny plan
rozwiązania kryzysu. Kreml zamierzał napisać konstytucję dla Czeczenii, wiosną
przeprowadzić w jej sprawie referendum, a jesienią wybory prezydenckie, które miały
zatwierdzić na tym stanowisku wskazanego przez Putina Achmada Kadyrowa. Chodziło o
zrzucenie odpowiedzialności za uspokojenie sytuacji na lojalnych wobec Kremla Czeczenów;
koncepcję tę niektórzy nazwali „czeczenizacją”. Przypominała amerykańską „wietnamizację”
nie kończącej się wojny wietnamskiej sprzed trzydziestu lat.
Putin nie chciał reklamować swego planu wśród zarzutów, że uwalnia od winy
zbrodniarza. Nawet Kadyrow, namiestnik Czeczenii z ramienia Kremla, był oburzony
kierunkiem, jaki przyjęła sprawa Budanowa, i wzywał do jego publicznej egzekucji.
- Nie będziemy w stanie przywrócić porządku, dopóki każdy nie odpowie za swoje czyny,
niezależnie od rangi i stanowiska - powiedział Kadyrow na konferencji prasowej w
Groźnym39.
Pod koniec lutego 2003 roku, na kilka dni przed referendum konstytucyjnym w Czeczenii,
rosyjski Sąd Najwyższy odrzucił orzeczenie o niepoczytalności Budanowa i uchylił wyrok
uniewinniający. Sprawę przekazano sądowi w Rostowie nad Donem do ponownego
rozpatrzenia. Tym razem Budanow, czując, że wyrok skazujący jest przesądzony, zatkał sobie
uszy watą i czytał książki w swojej klatce. Pięć miesięcy później sąd wojskowy, opierając się
teraz na opinii psychiatrów, którzy nie zgodzili się z pierwszym orzeczeniem, uznał
Budanowa za winnego porwania i zabójstwa i skazał na dziesięć lat więzienia o zaostrzonym
rygorze. Oficjalny organ rządu „Rossijskaja gazieta” zatytułowała artykuł o wyroku sądu:
Wojna jest winna, ale Budanow został skazany40.
Jednakże współpracownik Putina Siergiej Jastrzembski z ulgą przyjął werdykt.
- Ma on nieocenione znaczenie dla republiki czeczeńskiej, ponieważ wyniku tego procesu
oczekiwano tam ze szczególną niecierpliwością - powiedział.
- Nie ulega też wątpliwości - dodał - że spotka się on z przychylną reakcją na arenie
międzynarodowej41.
Jeśli Władimir Putin spodziewał się, że zakończenie sprawy Budanowa zmieni cokolwiek,
to był w błędzie. W przebieg procesu tak często ingerowała polityka, że pod koniec mało kto
już brał go poważnie. Choć Budanowa odprowadzono do celi, gdzie miał odsiedzieć dziesięć
lat za mord na 18-letniej Czeczence, wielu jemu podobnych bez przeszkód grasowało po
Czeczenii. Nadal ujawniano masowe groby, nadal przeprowadzano zaczyst-ki, nadal w
środku nocy porywano cywilów, którzy nigdy już nie wracali. Nawet według
niepublikowanych szacunków rządowych w 2002 roku w Czeczenii zamordowano 1100
cywilów, a liczba ta była najpewniej zaniżona42. Dowództwo wojskowe wydało wprawdzie
tzw. Rozkaz nr 80, który wymagał, aby żołnierze dokonujący rewizji przedstawiali się
mieszkańcom domów i aby towarzyszyli im przedstawiciele miejscowych władz, ale w
praktyce nie był on przestrzegany43.
Rosjanie twierdzili, że panują nad terytorium Czeczenii, ale co noc zamykali się w swoich
bazach, a partyzanci, zagraniczni bojownicy islamscy i zwykli bandyci robili w tym czasie, co
chcieli. Czeczeni wciąż urządzali zasadzki na wojska rosyjskie i od czasu do czasu atakowali
ważne cele. A co najgorsze, coraz częściej organizowali zamachy samobójcze i inne ataki
terrorystyczne przeciwko celom cywilnym od południowej Rosji po daleką Moskwę.
Korupcja, dwulicowość i nieufność niweczyły wszelkie starania na rzecz zakończenia
konfliktu. Czeczenia stała się czarnym rynkiem, na którym handlowano bronią, porywano
ludzi, rabowano, przemycano ropę i robiono inne przekręty, toteż wielu ludziom po obu
stronach zależało, żeby wojna trwała dalej. Chcąc skłonić setki tysięcy uchodźców do powrotu
do Czeczenii i pokazać, że sytuacja w republice wróciła do normalności, Putin obiecał wypłatę
rekompensat za zburzone domy. Jednakże 300 000 rubli (nieco ponad 10 000 dolarów) nie
wystarczało, aby odbudować dom, a wielu uchodźców powiedziało nam, że nie przyznano im
rekompensaty albo zmuszano do oddania ponad 50 procent pieniędzy w formie łapówki.
Moskwa przeznaczyła na odbudowę Czeczenii 3,5 bilionów rubli rocznie (120 milionów
dolarów). Była to kropla w morzu potrzeb, które generał Giennadij Troszew, były dowódca
wojsk w Czeczenii, szacował na 1,5-4 miliardy dolarów. A w dodatku dużą część funduszy
rozkradali skorumpowani urzędnicy. Kontrola finansów przeprowadzona w 2004 roku
wykazała, że 25 procent budżetu Czeczenii zostało zdefraudowane; w sumie w ciągu trzech
lat do prywatnych kieszeni trafiło 5 miliardów rubli (172 milionów dolarów) przeznaczonych
na odbudowę zniszczonej republiki44. Na początku 2004 roku Putin powołał komisję do walki
z korupcją. Na jej czele stanął premier Michaił Kasjanow, ale odbyła ona tylko jedno
posiedzenie.
Czterystutysięczny niegdyś Groźny, przed wojną tętniąca życiem stolica Czeczenii,
pozostał morzem ruin i lejów po bombach, tak jak Kabul i Sarajewo. Wobec braku pomocy ze
strony rządu mieszkańcy starali się odbudować własnymi siłami przynajmniej niektóre
dzielnice miasta; gdzieś więc otwarto sklep, gdzieś indziej gabinet fryzjerski. Plac Minutka, na
którym Rosjanie i Czeczeni toczyli najbardziej zacięte walki, zastawiono ciężarówkami z
cegłami przeznaczonymi do odbudowy. Ale była to raczej typowo rosyjskapokazucha. Gdy
szło się ulicami Groźnego i nie sięgało wzrokiem wyżej parteru, można było odnieść
wrażenie, że jest się w normalnym mieście, ale jeden rzut oka w górę na kikuty budynków
sterczące w niebo przywracał do rzeczywistości.
Putin nie zrobił nic, aby radykalnie zmienić tę sytuację, a swój gniew kierował nie
przeciwko kłamliwym i złodziejskim podwładnym, ale zachodnim krytykom, którzy śmieli
proponować polityczne rozwiązanie konfliktu albo wspominać o zbrodniach wojsk rosyjskich.
Na konferencji prasowej w Brukseli, po odrzuceniu europejskich próśb o podpisanie wspólnej
deklaracji wspominającej o łamaniu praw człowieka w Czeczenii, wściekły Putin ordynarnie
zrugał francuskiego reportera, który zapytał, dlaczego Rosjanie stosują taktykę narażającą
życie cywilów czeczeńskich. Czeczeńscy partyzanci, odparł Putin, to islamscy ekstremiści,
którzy chcą zabijać niemuzułmanów.
- Jeśli gotów pan jest zostać radykalnym muzułmaninem i poddać się obrzezaniu,
zapraszam do Moskwy - ciągnął prezydent. - Proponuję, żeby zrobił pan sobie operację, dzięki
czemu nic już panu nie odrośnie45.
Osłupiały tłumacz nie przełożył tych słów; dopiero później urzędnicy Unii Europejskiej
stojący obok Putina dowiedzieli się, co powiedział.
Stanowisko Putina wobec łamania praw człowieka w Czeczenii nie pozostało bez wpływu
na postawę jego wojsk. Nawet jeśli od czasu do czasu prezydent Rosji mówił parę słów,
których oczekiwał od niego Zachód, żołnierze na froncie rozumieli, że proces Jurija Budanowa
był wyjątkiem i że mogą czuć się praktycznie bezkarni, choćby dopuszczali się najgorszego.
Zaledwie garstka żołnierzy została oskarżona o przestępstwa wojenne w Czeczenii. A
partyzanci czeczeńscy przypadkiem Budanowa uzasadniali własne bestialstwo wobec
cywilów. „Nie możemy dopaść każdego Budanowa - pisał Szamil Basajew na czeczeńskiej
stronie internetowej - ale możemy ukarać ludzi, którzy pochwalają wszystkie te zbrodnie.
Oglądamy telewizję i widzimy, jak wysyła się tu tych wszystkich milicjantów, jak żegnają się
oni ze swoimi żonami, siostrami i matkami. Będziemy mścić się na miastach i wsiach, z
których przyjeżdżają”46.
Dla rodziny Elzy Kungajewej trzyletni proces mordercy ich córki i bratanicy był bolesną
lekcją sprawiedliwości w putinowskiej Rosji.
- Myśleliśmy, że Rosjanie i Czeczeni są jednym narodem - powiedziała nam później matka
Elzy, Rosa Kungajewa. - Nie było dla nas różnicy. Myśleliśmy, że jesteśmy obywatelami
Federacji Rosyjskiej i że rosyjskie prawo będzie nas chronić. Ale podczas procesu w Rostowie
nad Donem musieliśmy przyglądać się wielu okropnym rzeczom. To, co działo się na
procesie, co działo się wokół niego, wszystko to miało posmak nacjonalizmu. Ubliżano nam i
grożono47.
Kungajewowie uciekli do jednego z obozów w sąsiedniej Inguszetii, gdzie setki tysięcy
czeczeńskich uchodźców gnieździło się w zatłoczonych namiotach, a ich racje żywnościowe
obejmowały czasami tylko jeden posiłek mięsny rocznie. Ponieważ obraz bezdomnych rodzin
obawiających się działań wojennych zadawał kłam twierdzeniom Kremla, że wojna się
skończyła, Rosjanie dokładali starań, aby zamknąć obozy, często brutalnie zastraszając
uchodźców. W sierpniu 2003 roku rodzina Kungajewów wyjechała do Norwegii.
Budanowa przewieziono do więzienia w obwodzie uljanowskim, skąd pochodził
Władimir Lenin. Od niedawna rządził tu nowy gubernator wybrany przy pomocy Kremla -
generał Władimir Szamanów. Przyjaciel i dawny dowódca Budanowa będzie na nowym
stanowisku nadal bronił skazanego pułkownika. Podczas wywiadu, którego udzielił nam w
biurze gubernatora, Szamanów, bijąc pięścią w stół, grzmiał, że Kreml zrobił z pułkownika
kozła ofiarnego, aby zadowolić Zachód.
- Budanow przydał się im. Od samego początku zrobili z tego sprawę polityczną, zrobili z
tego wielką aferę i w złym świetle przedstawili korpus oficerski rosyjskich sił zbrojnych.
Szamanów twierdził, że Budanow zabił Kungajewa, bo bronił się przed snajperką, która
sięgała po broń.
- Nie sądzę, abyśmy mogli oceniać człowieka biorącego udział w wojnie z punktu
widzenia życia cywilnego. Warunki są zupełnie inne. To wojna! A on stał się ofiarą wojny.
Zapytaliśmy o masakrę w Ałchan-Jurcie i udział w niej Szamanowa.
- Bajki! - prychnął generał.
A raport Humań Rights Watch, który dokumentuje 17 ofiar śmiertelnych?
- To nieprawda. Zmyślić można wszystko. To stało się po wydarzeniach w Groźnym. Ciała
mogły zostać przywiezione z Groźnego.
A zatem działacze praw człowieka wyciągnęli ciała poległych w bitwie o Groźny, zawieźli
je do Ałchan-Jurtu i sfabrykowali masakrę, aby oczernić wojska rosyjskie?
- W obu kampaniach było wiele takich wypadków - upierał się Szamanów. - Kiedy ludzie
starają się zdobyć pieniądze na działalność i zwrócić na siebie uwagę, imają się wszystkiego48.
Po zakończeniu procesu odwiedziliśmy w Rostowie nad Donem jeszcze jednego obrońcę
Budanowa, równie stanowczo jak Szamanów przekonanego o niewinności pułkownika.
Adwokat ze starej sowieckiej szkoły, Aleksiej Dulimow, który już podczas trwania procesu
podjął się obrony Budanowa, uważał swego klienta za prześladowanego bohatera wojennego.
- Z moj ego punktu widzenia to Budanow jest ofiarą - oświadczył. - Jego jedyny błąd
polegał na tym, że walczył jako żołnierz na wojnie i zanadto zaangażował się w walkę z
wrogiem.
Dulimow opowiadał, jak to Budanow musiał odwozić ciała swoich żołnierzy ich rodzinom
na Syberii. Przerwał na chwilę, starając się powstrzymać napływające łzy, a potem wyszedł z
pokoju, nie mogąc opanować wzruszenia. Wróciwszy, żalił się na Czeczenów, którzy nalegali
na ściganie Budanowa z powodu śmierci Elzy Kungajewej:
- Zrobili z tego taką aferę, a to tylko jedna dziewczyna zginęła. Tylko jedna dziewczyna, a
tu afera na cały kraj49.
Łzy dla kata, pogarda dla ofiary. W Rosji sprawa Budanowa stała się probierzem stosunku
do wojny w Czeczenii.
- W Ameryce była sprawa Calleya, u nas była sprawa Budanowa - powiedział Stanisław
Markiełow, elokwentny młody prawnik, wynajęty przez rodzinę Kungajewów.
Sprawa Budanowa zwróciła uwagę społeczeństwa na gwałty wojsk rosyjskich w Czeczenii,
ale nie wywołała takich protestów przeciwko wojnie, do jakich doszło swego czasu w
Ameryce po masakrze w My Lai, dokonanej przez oddział porucznika Williama Calleya.
Przeciwnie, Rosjanie stanęli murem za swoim wojskiem, a wrogość między nimi a
Czeczenami jeszcze się nasiliła. Według Markiełowa atmosfera była zatruta nienawiścią, a
sedno sprawy zeszło na dalszy plan. Adwokat poróżnił się w końcu nie tylko z
prokuratorami, ale również z kolegą obrońcą i działaczami praw człowieka, bo uważał, że
wszyscy oni załatwiają własne sprawy, zapominając, że proces ma służyć tylko wymierzeniu
sprawiedliwości zabójcy niewinnej kobiety. Jego zdaniem postawa Rosjan i Czeczenów była
bardzo podobna.
- Musieliśmy się bronić przed dwiema rzeczami - z jednej strony przed rosyjskimi
siłowikami, którzy chronili swoje zbiorowe interesy i prawo do bezkarności w Czeczenii, a z
drugiej przed Czeczenami, dla których sąd był jeszcze jednym polem walki z Rosją.
Traktowali go jako dalszy ciąg wojny, choć toczony bez kałasznikowów.
- Budanowa w gruncie rzeczy poświęcono - ciągnął Markiełow - ale można powiedzieć, że
cały proces skończył się na niczym, ponieważ nie odsłonięto ogólnych przyczyn takich
zbrodni - nie odpowiedziano, dlaczego dochodzi do takich zbrodni? Z wyroku zadowoleni
byli ci, którzy pragnęli zemsty na Budanowie... ale to złe podejście, bo bez ujawnienia
przyczyn takich zbrodni ta konkretna sprawa stała się zaledwie pospolitym przestępstwem50.

6 Kumple


Będziemy wielkimi przyjaciółmi. Niech pan mu to powie.
Condoleezza Rice
W niedzielę 9 września 2001 roku Władimir Putin zatelefonował do Białego Domu, aby
przekazać prezydentowi George’owi W. Bushowi pilną informację. Legendarny przywódca
antyrządowego ruchu oporu w Afganistanie, Ahmad Szah Masud, zginął właśnie w zamachu
samobójczym przeprowadzonym przez dwóch Arabów udających dziennikarzy. Afgańczycy
wciąż zaprzeczali, że Masud nie żyje, ale Rosjanie znali prawdę. Zdaniem rosyjskiego
wywiadu zamach na Masuda oznaczał, że szykuje się jakaś większa akcja.
Większość Amerykanów nie wiedziała nic o Masudzie, ani o toczonej przez niego wojnie
partyzanckiej. Na świecie trwały setki takich wojen, nie mających większego wpływu na ich
życie. Rosjanie jednak byli w innej sytuacji. Po dziesięcioletniej interwencji zbrojnej w
Afganistanie, która obnażyła wojskową słabość zimnowojennego supermocarstwa, znali
dobrze sytuację w tym kraju i samego Masuda. To on, legendarny Lew Panczszi-ru, odparł w
latach 80. dziewięć ofensyw rosyjskich w swojej rodzinnej dolinie położonej na północ od
Kabulu. Jednakże w ostatnich kilku latach Rosjanie zawarli sojusz z Masudem i jego koalicją
ugrupowań partyzanckich, która walczyła z nowym rządem afgańskim kierowanym przez
fanatycznych talibów, popieranych przez al Kaidę bin Ladena. Moskwa była przekonana, że w
obozach szkoleniowych terrorystów bin Ladena przechodzą szkolenie bojowe żołnierze,
którzy walczą później z wojskami rosyjskimi w Czeczenii. Dostarczali więc Sojuszowi
Północnemu Masuda broń, zaopatrzenie i pieniądze, licząc, że pobije on talibów.
Putin zadzwonił do Busha, aby ostrzec go przed ewentualnymi dalekosiężnymi skutkami
śmierci Masuda. „Powiedziałem mu, że mam przeczucie, iż coś się wydarzy, coś
przygotowywanego od dłuższego czasu” - wspominał Putin1. Jednakże po zakończeniu
rozmowy Rosjanie martwili się, że Bush „nie zrozumiał powagi sprawy” - jak to ujął potem
były premier Jewgienij Primakow2.
Zaledwie dwa dni później wszystko się wyjaśniło. Porwane przez terrorystów samoloty
uderzyły w wieżowce World Trade Center i budynek Pentagonu. Zamach na Masuda był
właśnie przygotowaniem do tej starannie zaplanowanej operacji. Zabijając afgańskiego
dowódcę, al Kaida usunęła najgroźniejszego wroga w swoim mateczniku i najpotężniejszego
sojusznika Stanów Zjednoczonych, które mogły szukać zemsty w Afganistanie. Kiedy tuż
przed 17.00 czasu moskiewskiego pierwszy samolot uderzył w WTC, Putin przebywał na
Kremlu i dowiedział się o zamachach w Stanach Zjednoczonych z mediów, tak jak wszyscy.
Natychmiast zwołał naradę swoich najbliższych współpracowników. Włączono telewizję i ze
zgrozą oglądano obrazy walących się budynków Twin Towers. Zazwyczaj niewzruszony
Putin był naprawdę wstrząśnięty.
- Wziął to sobie bardzo do serca - mówił nam później Siergiej Prichod-ko, główny doradca
prezydenta do spraw polityki zagranicznej3.
- Jak możemy im teraz pomóc? Czego będą potrzebowali? - zapytał Putin ministra obrony
Siergieja Iwanowa.
Iwanow zauważył, że siły zbrojne Rosji poprzedniego dnia rozpoczęły manewry na
północnym Pacyfiku, symulując konflikt nuklearny ze Stanami Zjednoczonymi, niczym za
czasów zimnej wojny.
- Prezydent nakazał odwołać manewry, aby nie absorbowały niepotrzebnie sił
amerykańskich - wspominał Prichodko. - Powiedział, że Amerykanie mają i bez tego dość
problemów; nie potrzebują dalszych, które odrywałyby ich od najważniejszych spraw4.
Potem Putin sam chwycił za telefon i zadzwonił do Busha. Był pierwszym przywódcą
światowym, który rozmawiał z prezydentem USA w czasie tego niezwykłego kryzysu. Z
początku nie mógł się do Busha dodzwonić, bo ten latał samolotem z jednej bazy wojskowej
do drugiej. Telefon odebrała Condoleezza Rice, doradca do spraw bezpieczeństwa państwa.
Bush oddzwonił do Putina nieco później.
„Nie pozwoliłem sobie na powiedzenie: «Ostrzegaliśmy was przed tym» - wspominał
Putin. - Nie, to nie była właściwa chwila. Często mówiłem o niebezpieczeństwie czającym się
w Afganistanie. Mówiłem, że to nie tylko zagrożenie dla nas, bo tamtejsze obozy szkoleniowe
wysyłają terrorystów do Czeczenii. To zagrożenie dla całego świata”5.
Przedstawiciele władz amerykańskich powiedzieli później, że tak jak w przypadku innych
sygnałów o zbliżającym się zamachu al Kaidy, które napływały od kilku tygodni i miesięcy,
rosyjskie ostrzeżenia były zbyt niedokładne, aby na ich podstawie można było podjąć jakieś
działania.
- Informacje, które dostaliśmy od Rosjan, były dość ogólnikowe, niekonkretne - wspominał
ambasador Stanów Zjednoczonych Alexander R. Vershbow. - Tak, w miesiącach
poprzedzających 11 września rzeczywiście ostrzegali nas o potencjalnej akcji, zwłaszcza al
Kaidy, ale w sposób bardzo niekonkretny, jeśli chodziło o czas, miejsce i uczestników takiej
akcji6.
Kiedy Dolny Manhattan i Pentagon spowiły kłęby dymu i pyłu, Putin postanowił
wyzyskać nadarzającą się okazję. Jego zdaniem atak na Stany Zjednoczone był
odpowiednikiem zamachów bombowych na bloki mieszkalne w Moskwie i południowej Rosji
w 1999 roku. Może teraz świat zrozumie wreszcie niebezpieczeństwo ze strony radykalnych
islamistów, o którym Putin mówił od co najmniej dwóch lat, odpowiadając na krytykę wojny
w Czeczenii. W pilnym trybie wezwano na Kreml ekipę telewizyjną, która nagrała
przemówienie prezydenta do narodu rosyjskiego. Było to niespotykane odstępstwo od
dotychczasowych zwyczajów, bo Kreml z reguły potrzebował kilku godzin, jeśli nie dni, żeby
zareagować na najważniejsze nawet wydarzenia.
- To jawne wyzwanie dla ludzkości - oświadczył Putin. - Rosja poznała na własnej skórze,
czym jest terroryzm. Lepiej niż ktokolwiek rozumiemy, co czuje teraz naród amerykański7.
Nie wiadomo, w jakiej mierze zachowanie Putina dyktowane było autentycznym
współczuciem, a w jakiej - strategiczną kalkulacją. Słowa prezydenta wyrażały jednak
prawdziwe uczucia większości mieszkańców Rosji. Na chwilę przynajmniej napięcie między
dawnymi antagonistami z czasów zimnej wojny opadło. Telewizja rosyjska zmieniła cały
program, aby na żywo i nieprzerwanie przekazywać serwis międzynarodowy CNN.
Niepotrzebne było nawet tłumaczenie, bo obrazy mówiły same za siebie. Na ulicach Moskwy
spotkaliśmy ludzi wstrząśniętych tym, co się stało w Nowym Jorku.
- Byłam tam - płakała studentka Anna Kuczumowa, pokazując fotografie WTC zrobione w
czasie pobytu w USA w 1995 roku. - Nie wierzyłam oczom. To nieludzkie zrobić coś takiego8.
Dla Putina tragedia 11 września stała się okazją do gruntowej przebudowy stosunków ze
Stanami Zjednoczonymi. Natychmiast zaproponował im udostępnienie rosyjskich informacji
wywiadowczych. Gdyby Amerykanie zamierzali wziąć odwet na bin Ladenie i goszczących
go talibach, Rosjanie mogli im zaoferować całą posiadaną wiedzę o Afganistanie - dane o jego
topografii, klimacie i plemionach, zebrane podczas walk w latach 80. Ale jak daleko zamierzał
się posunąć w tej współpracy? Do przeprowadzenia operacji wojskowej w Afganistanie
Amerykanie potrzebowali baz w pobliżu tego kraju - czyli w państwach Azji Środkowej,
należących niegdyś do Związku Sowieckiego.
Kontakty między Władimirem Putinem a George’em W. Bushem zaczęły się jeszcze przed
objęciem przez nich najwyższych stanowisk, ale początek był mało obiecujący. Ponieważ
gubernator Teksasu, rozpoczynając swoją kampanię prezydencką, słabo orientował się w
sprawach zagranicznych, pobierał lekcje u Condoleezzy Rice, byłej współpracownicy jego
ojca. Rice, z wykształcenia sowietolog, od pierwszego spotkania z Borisem Jelcynem, gdy był
on jeszcze komunistycznym aparatczykiem, odnosiła się do niego z niechęcią. Uważała, że
Jelcyn to prostak zbyt często zaglądający do kieliszka. Jej zdaniem zażyłość łącząca Billa
Clintona z Jelcynem potwierdzała tylko, że polityka amerykańska wobec Rosji była w latach
90. chybiona. Kiedy Rice pisała dla Busha pierwsze przemówienia wyborcze dotyczące spraw
zagranicznych, Jelcyn i jego nowy premier Pu-tin rozpoczynali właśnie drugą wojnę w
Czeczenii. Było to dobry pretekst do krytyki rządzących demokratów.
- Chociaż popieramy rosyjskie reformy, nie możemy usprawiedliwiać rosyjskiej brutalności
- powiedział Bush w przemówieniu wygłoszonym w Bibliotece Ronalda Reagana w Kalifornii
w listopadzie 1999 roku. - Kiedy rząd rosyjski atakuje cywilów, zabija kobiety i dzieci,
pozostawia po sobie sieroty i uchodźców, nie może już liczyć na pomoc międzynarodowych
instytucji kredytowych. Rząd rosyjski musi się dowiedzieć, że nie może budować stabilnego i
zjednoczonego państwa na gruzach praw człowieka; że nie może uczyć się demokracji z
podręczników tyranii. Pragniemy współpracy z Rosją w jej walce z terroryzmem, ale będzie
ona niemożliwa, jeśli Moskwa nie będzie działać z cywilizowaną powściągliwością. Nie
chcemy, aby Rosja pogrążała się w zbrodni, tak samo jak nie chcemy, aby wróciła do
imperializmu9.
Dziewięć dni później w wywiadzie telewizyjnym Rice dokładniej przedstawiła nową
doktrynę Busha.
- Wspólnota międzynarodowa musi sprzeciwić się naprawdę brutalnej kampanii
przeciwko niewinnym kobietom i dzieciom w Czeczenii. Nikt nie przeczy, że Czeczenia jest
częścią Federacji Rosyjskiej, ale moim zdaniem Rosjanie przekroczyli pewne granice i
wspólnota międzynarodowa powinna zabrać głos; zgadzam się też, że międzynarodowa
pomoc finansowa musi stanąć pod znakiem zapytania10.
W artykule opublikowanym kilka miesięcy później na łamach „Foreign Affairs” Rice
dodała, że administracja Clintona wdała się z Moskwą w „radosną paplaninę”, którą
maskowano brzydkie strony rzeczywistości rosyjskiej. Jej zdaniem ponieważ z przyjaźni
Clintona z Jelcynem uczyniono namiastkę autentycznych stosunków między narodami,
poparcie dla demokracji „stało się tożsame z poparciem dla Jelcyna”, a tymczasem
„przymykano oczy na rozgrabianie majątku narodowego przez ludzi wpływowych”11.
Ani Clinton, ani wiceprezydent Al Gore, któremu powierzono sprawy stosunków z Rosją,
nie umieli skutecznie odeprzeć tych oskarżeń. Obejmując władzę, ekipa Busha była gotowa do
zajęcia twardszego stanowiska wobec polityki prowadzonej przez następcę Jelcyna. Poglądy
wielu doradców Busha zostały ukształtowane przez zimną wojnę. W prywatnym memoriale
napisanym w styczniu 2001 roku nowy minister obrony Donald H. Rumsfeld opisał
potencjalne zagrożenia, którymi powinna zająć się administracja Busha, i wymienił
teoretycznych przeciwników Stanów Zjednoczonych. Na jego liście obok przyszłych państw
„osi zła”, czyli Iraku, Iranu i Korei Północnej, figurowała Rosja. Rumsfeld jakby zapomniał o
dziesięciu latach przyjaznych stosunków amerykańsko-rosyjskich i miliardach dolarów
pomocy amerykańskiej i międzynarodowej dla Rosji12. Wiceprezydent Dick Cheney obawiał
się zwłaszcza nowego prezydenta Rosji wywodzącego się z szeregów tajnej policji; zaufanym
rozmówcom zwierzał się, że gdy tylko widzi Putina, myśli „KGB, KGB, KGB”.
Nowa administracja starała się robić wszystko inaczej od poprzedniczki.
- Założenie było takie, że wszystko, co zrobiła administracja Clintona, jest podejrzane, a
może nawet całkowicie błędne - mówił wyższy rangą urzędnik Pentagonu, którego nowa
administracja Busha zatrzymała na stanowisku. - Jeśli chodziło o politykę wobec Rosji, to była
to personalizacja stosunków między Clintonem a Jelcynem. Biały Dom uważał, że „były to
osobiste stosunki z pijakiem, a my w ten sposób nie będziemy załatwiać interesów”13.
Prezydent Bush postanowił odłożyć pierwsze spotkanie na szczycie z Pu-tinem, a dawne
forum wymiany poglądów, komisję Gore’a-Czernomyrdina, powołaną przez wiceprezydenta i
rosyjskiego premiera Wiktora Czernomyrdina, rozwiązano.
- To tylko bicie piany - mówił o niej nowy podsekretarz stanu do spraw kontroli zbrojeń
John R. Bolton14.
Ten weteran z administracji Reagana, niechętnie odnoszący się do organizacji
międzynarodowych i traktatów o kontroli zbrojeń, miał z ramienia administracji Busha
prowadzić rozmowy z Rosjanami.
Aresztowanie Roberta P. Hanssena, długoletniego „kreta” Moskwy w FBI, pogorszyło
jeszcze atmosferę i rozpętało spiralę kroków odwetowych o skali nieznanej od 15 lat. W marcu
2001 roku Waszyngton wydalił 50 rosyjskich dyplomatów, na co Moskwa odpowiedziała
wyrzuceniem 50 Amerykanów. Rosyjska telewizja pokazała kiepskiej jakości film, na którym
amerykański attache wojskowy w Rosji jakoby werbuje szpiega. 24-letnie-go amerykańskiego
stypendystę Fulbrighta aresztowano w klubie nocnym w Woroneżu za posiadanie pudełka od
zapałek wypełnionego marihuaną. Później nazwano go oficjalnie szpiegiem przechodzącym
szkolenie, bo świetnie mówił po rosyjsku i wykazywał niezdrowe zainteresowanie „obiektami
strategicznymi”; dowodem miało być to, że urządził sobie majówkę w parku nieopodal
elektrowni. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej przedsiębiorca amerykański Edmond Pope
został skazany w Rosji za szpiegostwo - jako pierwszy Amerykanin od 40 lat. Po informacji o
wydaleniu amerykańskich dyplomatów pijany agent FSB z bronią w kaburze rzucił się na nas
z pięściami w kubańskiej restauracji w Moskwie. Skoro zimna wojna wróciła, koniecznie
chciał dołożyć Amerykanom.
- Pieprzyć George’a Busha - mamrotał, rwąc się do bitki.
Wszystko to przygnębiało Putina. On i jego najbliżsi doradcy z utęsknieniem czekali na
zwycięstwo Busha, mając równie mało entuzjazmu dla ekipy Clintona jak zespół gubernatora
Teksasu. Putin i Clinton spotkali się kilkakrotnie, ale nie zapałali do siebie sympatią. „Clinton
czuł, że traktuje się go z góry - pisał zastępca sekretarza stanu Strobę Talbott po jednym z
bezowocnym spotkań. - Clinton od razu zorientował się, że się go spławia”. Kiedy kolejne
spotkanie zakończyło się niczym, Clinton powiedział Talbottowi:
- Mam wrażenie, że facet drepcze w miejscu. Najwyraźniej czeka na prezydenta, którego
kadencja bardziej zbiegnie się w czasie z jego własną15.
Ze swej strony Putin uważał, że Clinton jest nieprzyjemny, a nawet wyniosły.
- Clinton miał złą opinię u niektórych ludzi w Moskwie - powiedział nam Michaił
Margiełow, nieoficjalny doradca Putina i przewodniczący Komisji Spraw Międzynarodowych
w Radzie Federacji, wyższej izbie rosyjskiego parlamentu. - Był to ogólny problem z
administracją Clintona, zwłaszcza pod koniec. Przybierała bardzo mentorski ton, jeśli
chodziło o Rosję. Putin uważał, że Stany Zjednoczone zdradziły Rosję i dlatego traktował je z
wielką ostrożnością16.
Prezydent Rosji przez cały czas liczył na zwycięstwo Busha w 2000 roku.
- Pierwszą osobą, która powiedziała nam, że Bush będzie prezydentem, był jego ojciec -
wspominał Siergiej Prichodko, szef dyplomacji Kremla i wpływowy członek ekipy Putina.
Jeszcze przed batalią o nominację republikańską Bush senior przyjechał do Moskwy na
konferencję w sprawie inwestycji w Rosji.
- Zjadł obiad z prezydentem Jelcynem i powiedział mu: „Wiem, kto będzie następnym
prezydentem - mój syn”. Potraktowaliśmy jego słowa bardzo poważnie17.
Na tyle poważnie, że Putin zaczął zabiegać o względy przyszłego partnera. Jego partia
polityczna Jedność wysłała na konwencję republikanów w Filadelfii delegację z Margiełowem
na czele. Rozmawiano tam z Condi Rice i resztą przyszłego gabinetu Busha o zacieśnieniu
kontaktów; pięć miesięcy później inna delegacja przybyła na inaugurację prezydentury Busha
i bawiła się do późnej nocy na balu zorganizowanym w waszyngtońskiej Union Station. Rice,
choć potępiała w telewizji brutalność wojsk rosyjskich, po cichu wyciągała rękę do Putina.
- Będziemy wielkimi przyjaciółmi. Niech pan mu to powie - oznajmiła jednemu z
rosyjskich doradców do spraw polityki zagranicznej18.
Tymczasem od zaprzysiężenia Busha minęło już kilka miesięcy, a nadal nic się nie działo.
Nie tylko nie uzgodniono żadnego spotkania zapo-znawczego dwóch prezydentów, ale
doradcy Putina nie mogli nawet dowiedzieć się od nowej administracji, kiedy może do niego
dojść.
- Gdy pan Bush objął stanowisko, mieliśmy wielkie trudności - powiedział nam później
wyższy rangą urzędnik rosyjski. - Na kilka miesięcy została zerwana ciągłość. Wszystko się
urwało19.
Kiedy Bush ujawnił swoje plany wobec Rosji, frustracja Kremla zamieniła się w irytację.
Nowy rząd amerykański chciał omówić z Rosjanami jedynie program obrony rakietowej
Busha, który był ograniczoną wersją Reaganowskiej Inicjatywy Obrony Strategicznej, czyli
„Gwiezdnych Wojen”. Cieszył się on w Moskwie równie niewielką popularnością, jak przed
dwudziestu laty. Choć urzędnicy administracji Busha twierdzili, że obrona rakietowa ma na
celu obronę Stanów Zjednoczonych przed państwami bandyckimi, takimi jak Korea Północna,
Rosjanie uważali, że program ten odbierze im jedyną kartę geopolityczną, jaka im pozostała:
arsenał nuklearny wciąż mogący zniszczyć Amerykę za naciśnięciem guzika. Zlekceważony
przez Waszyngton Putin wiosną 2001 roku objechał stolice największych państw
kapitalistycznych, namawiając do sprzeciwu wobec planów Busha, który zamierzał
wypowiedzieć traktat o ograniczeniu systemów obrony przeciwrakietowej z 1972 roku.
Bolton, prowadzący rozmowy w Moskwie, postanowił przekonać Rosjan, że Bush nie
zmieni zdania. Na spotkaniu, podczas którego po jednej stronie stołu zasiadło piętnastu
Rosjan, a po drugiej piętnastu Amerykanów, dał jasno do zrozumienia, że Bush wypowie
traktat, czy to się Putino-wi podoba czy nie.
- Waszym zdaniem jest to stały traktat o półrocznym terminie wypowiedzenia, a my
uważamy go za półroczny traktat odnawiany codziennie - oświadczył zaskoczonym
Rosjanom.
Opowiadając nam później o tym, Bolton śmiał się:
- Połowie moich ludzi też opadły szczęki. Ale w ten sposób próbowaliśmy wzbudzić ich
[Rosjan] zainteresowanie20.
Udało mu się. Jednakże nieporozumienia okazały się powierzchowne i krótkotrwałe.
Rosjanie nie zamierzali zaogniać konfliktu z powodu traktatu ABM. Nie zależało im też, aby
wzajemne wydalenia dyplomatów zatruły atmosferę.
- Po prostu chcieliśmy pokazać, że nie można nas traktować jak pętaków - przyznał nam
znacznie później wyższy rangą przedstawiciel władz rosyjskich21.
- Nikt nie brał tego skandalu poważnie. Był jak kiepski żart - dodał Margiełow22.
Minister spraw zagranicznych Igor Iwanow miał w rozmowie z sekretarzem stanu
Colinem L. Powellem zaznaczyć, że Rosjanie nie chcą, aby epizod zakłócił wzajemne stosunki.
- Wyraźnie daliśmy to do zrozumienia - opowiadał nam Iwanow. - Powiedziałem Colinowi
Powellowi, że nie chcemy kłótni, ale jeśli Stany Zjednoczone dalej będą szły tą drogą, to
będziemy zmuszeni odpowiednio zareagować na te działania.
Koncyliacyjne nastawienie Rosjan odniosło skutek i Bush zgodził się na spotkanie na
szczycie.
- Powell natychmiast pozytywnie odpowiedział na naszą propozycję i postanowiliśmy
zorganizować nieoficjalne spotkanie naszych prezydentów - wspominał Iwanow23.
Stracono prawie pół roku, ale kiedy w czerwcu 2001 roku Putin i Bush przyjechali do
Słowenii na pierwsze spotkanie, byli gotowi do poważnej dyskusji.
- Obaj byli na pewno przygotowani, pragnęli, aby powstała między nimi nić porozumienia
- mówił Siergiej Karaganow, przewodniczący Rady Polityki Zagranicznej i Obronnej,
moskiewskiej organizacji blisko związanej z Kremlem24.
Kiedy Putin wszedł do kapiącej od złota sali w XVI-wiecznym zamku pod Lubianą,
wspomniał o jednym z ulubionych sportów Busha, dowodząc, że odrobił lekcję.
- Rzeczywiście grałem w rugby. Ma pan bardzo dobry wywiad - odparł Bush z
uznaniem25.
Prezydenci zasiedli do rozmów jedynie w towarzystwie swoich doradców do spraw
bezpieczeństwa państwa i tłumaczy, a wtedy Bush pochwalił się informacjami zdobytymi
przez swój wywiad.
- Powiedziałem: „Niech mi wolno będzie powiedzieć o czymś, co zwróciło moją uwagę,
panie prezydencie; pańska matka podarowała panu krzyżyk, który poświęcił pan w Izraelu,
Ziemi Świętej” - wspominał później Bush. - A on odparł: „To prawda”. Powiedziałem, że
zdumiało mnie, że on, komunista, funkcjonariusz KGB nosi krzyżyk. „To mi wiele mówi,
panie prezydencie. Czy mogę panu mówić Władimir?”26.
Putin od razu się zorientował, że Bush ocenia ludzi, nawet innych przywódców, przez
pryzmat swojej żarliwej wiary chrześcijańskiej. Prezydent Rosji nie okazywał natomiast
publicznie specjalnej pobożności - w Słowenii nie nosił na przykład swojego krzyżyka27. Ale
jako były kagiebista umiał zręcznie wyzyskać ten rzekomy punkt wspólny, aby zaprzyjaźnić
się z Bushem. Opowiedział, jak to pewnego dnia spaliła mu się dacza i jedyną rzeczą, którą
wydobył z popiołów, był właśnie krzyżyk. Bush kiwał głową z uznaniem:
- Powiedziałem: „Co do mnie, to ta opowieść o krzyżyku jest niezwykła. O pewnych
rzeczach decyduje przeznaczenie”28.
Dla Putina sprawa się na tym skończyła i szybko przeszedł do pilniejszych kwestii, takich
jak uwolnienie Rosji od brzemienia starego sowieckiego długu. Na Bushu jednak rozmowa o
krzyżyku wywarła wielkie wrażenie. Natychmiast zaprosił Putina na swoje ranczo w
Teksasie. Po zakończeniu rozmów w Słowenii Bush nieomal z zachwytem opowiadał o swoim
nowym przyjacielu Władimirze.
- Myślę, że jestem na dobrej drodze, aby pozyskać jego zaufanie - powiedział
współpracowniczce Karen Hughes29.
Potem na spotkaniu z dziennikarzami oświadczył: „Mogłem wczuć się w jego duszę” i
nazwał Putina „człowiekiem uczciwym i prostolinijnym”30. W rozmowie z pewnym
europejskim przywódcą był jeszcze bardziej entuzjastyczny, nazywając Putina „klawym
kolesiem”31.
Putin nie zachwycał się, ale i on po spotkaniu był optymistą. Nazajutrz powiedział
posłowi do Dumy Dmitrijowi Rogozinowi, że podobała mu się szczerość Busha.
- Podczas lotu zapytałem go wprost, jakie wrażenie zrobił na nim Bush - mówił nam
później Rogozin. - Putin odpowiedział, że uważa Busha za energicznego polityka i człowieka,
który kocha swoje dzieci i rodzinę... A najważniejsze, zauważył, że Bush nie jest snobem32.
Putin powiedział Michaiłowi Margiełowowi, że spotkanie w Słowenii stanowiło dobry
początek.
- Kości już mamy - rzekł Putin. - Teraz musimy oblec je w ciało33. Dwa dni później wraz z
kilkoma innymi korespondentami zostaliśmy
zaproszeni do Putina; było to pierwsze spotkanie nowego prezydenta z amerykańską
prasą. Putin, co wkrótce wejdzie mu w zwyczaj, kazał nam czekać blisko cztery godziny, nim
w końcu pojawił się w bibliotece krem-lowskiej. W bezpośrednim kontakcie robił wrażenie
wyrachowanego i beznamiętnego - a także dobrze poinformowanego. Podczas gdy Bush
zachwycał się jego duszą, Putin sucho nazwał amerykańskiego prezydenta „człowiekiem, z
którym miło się rozmawia”. Mimo wszystko zasygnalizował początek nowego rozdziału we
wzajemnych stosunkach, mówiąc, że Rosja i Stany Zjednoczone zaczynają od „czystej kartki” i
że on i Bush osiągnęli „bardzo wysoki poziom zaufania”. Wyraził nawet nadzieję na
porozumienie w sprawie obrony rakietowej34.
Jeśli chodziło o krzyżyk, to Putin zapamiętał, że zafascynował on Busha. Kilka tygodni
później przywiózł ten krzyżyk do Włoch, aby pokazać go amerykańskiemu prezydentowi
podczas spotkania Grupy Ośmiu (G-8) najbardziej uprzemysłowionych państw świata w
Genui.
Przyjaźń, którą Bush zawarł w słoweńskim zamku, umocniły gesty Putina wobec Ameryki
po 11 września. Bush uwierzył chyba, że znalazł w prezydencie Rosji autentycznego partnera,
kogoś, z kim można robić interesy, i że zamachy terrorystyczne utorowały drogę do
historycznego przeobrażenia stosunków amerykańsko-rosyjskich.
Pierwszym testem tych stosunków miała być rosyjska odpowiedź na prośbę Stanów
Zjednoczonych o zgodę na rozmieszczenie wojsk w byłych sowieckich republikach Azji
Środkowej, regionie o zasadniczym znaczeniu dla wszelkich operacji w Afganistanie. Choć
nowe niepodległe państwa tego regionu nie były formalnie podporządkowane Moskwie,
Rosja nadal miała w nich wielkie wpływy i mogła bardzo utrudnić życie Stanom
Zjednoczonym, gdyby te zainstalowały się tam bez jej zgody. Fakt stacjonowania wojsk
amerykańskich na dawnym terytorium sowieckim był trudny do przełknięcia dla rosyjskich
tradycjonalistów w siłach zbrojnych, którzy przez całą karierę wojskową opracowywali plany
wojny ze Stanami
Zjednoczonymi i jeszcze 11 września przeprowadzali manewry przy założeniu, że
przeciwnikiem będą wojska amerykańskie. Toteż pierwsza myśl była taka, żeby odmówić
Amerykanom.
Rej wśród przeciwników obecności armii amerykańskiej w Azji Środkowej wiódł Siergiej
Iwanow, minister obrony i najbliższy przyjaciel Puti-na w rządzie rosyjskim. Ten były generał
KGB, który swego czasu był szpiegiem za granicą, przewodził frakcji twardogłowych
siłowików.
- Nie widzę absolutnie żadnych podstaw do choćby hipotetycznych przypuszczeń o
możliwości operacji wojskowych NATO na terytorium państw Azji Środkowej - oświadczył
dziennikarzom zaledwie trzy dni po zamachach terrorystycznych35.
Jego wypowiedź wywołała konsternację wśród przedstawicieli rządu USA, którzy już
sądzili, że mogą liczyć na Putina. Prezydent Rosji wysłał do Azji Środkowej swego doradcę do
spraw bezpieczeństwa państwa Władimira Ruszajłę. Miał on poradzić tamtejszych
przywódcom, aby nie składali Stanom Zjednoczonym żadnych obietnic. Prezydent
Tadżykistanu Emomali Rachmonow przyrzekł początkowo Amerykanom, że udostępni im
bazy na terenie kraju do operacji wojskowej przeciwko talibom, ale po wizycie Ruszajły
wycofał się z tej obietnicy36. Condoleezza Rice starała się przez telefon przekonać do swoich
racji Siergieja Iwanowa. Poznała go w czasie, gdy Iwanow był doradcą Putina do spraw
bezpieczeństwa państwa i wbrew protokołowi utrzymywała z nim kontakt po jego przejściu
do Ministerstwa Obrony, ku irytacji Donalda Rumsfelda, amerykańskiego odpowiednika
Iwanowa.
- [Rice] zakochała się w Siergieju Iwanowie - wspominał wyższy rangą urzędnik
administracji. - Wkurzało to Rumsfelda i chyba między innymi dlatego nie utrzymują
osobistych kontaktów.
Rice uważała, że nie ma sensu rozmawiać z Ruszajłą, jej rosyjskim odpowiednikiem, ani z
ministrem spraw zagranicznych Igorem Iwanowem, ponieważ żaden z nich nie miał
większego wpływu na Putina.
- Argument Condi brzmiał: Igor jest biurokratą, robi, co mu każą. Trzeba więc dotrzeć do
tego, kto mu te rozkazy wydaje - mówił cytowany urzędnik37.
Tego samego dnia, w którym Iwanow wykluczył wszelką współpracę państw Azji
Środkowej z Ameryką, polecieliśmy do stolicy Uzbekistanu, Taszkentu, i przekonaliśmy się,
że mimo sprzeciwu Rosji tamtejszy rząd wręcz pali się do udziału w koalicji dowodzonej
przez Stany Zjednoczone. W ostatnich kilku latach ekstremistyczne ugrupowanie Islamski
Ruch Uzbekistanu, czyli IRU, przeprowadziło zamachy terrorystyczne, aby obalić rząd
prezydenta Islama Karimowa. Ten ostatni przywódca republiki z czasów sowieckich gładko
wcielił się w nową rolę po uzyskaniu przez kraj niepodległości w 1991 roku. Zaprowadził
świeckie i autokratyczne rządy, a kiedy islamiści próbowali go zabić, odpalając bomby
podczas jego przejazdu przez centrum Taszkentu, postanowił za wszelką cenę rozbić IRU.
Ponieważ IRU działał z bezpiecznych baz w Afganistanie i powoli łączył siły z al Kaidą, na
niemal dwa lata przed 11 września Karimow znalazł wspólny język z CIA. W Langley
postanowiono potajemnie szkolić uzbeckie siły antyterrorystyczne w nadziei, że będą one
prowadzić operacje w Afganistanie, a nawet pojmą Osamę bin Ladena albo jego czołowych
współpracowników. Karimow zezwolił też CIA na korzystanie z uzbeckich baz lotniczych;
startujące stamtąd śmigłowce i bezzałogowe statki latające Predator przeprowadzały
rozpoznanie terytorium talibów38. Ofertę Busha po 11 września Karimow uznał za szansę
uwolnienia się raz na zawsze od islamskiego niebezpieczeństwa.
- Jesteśmy gotowi rozmawiać o każdej sprawie, która przyczyni się do zlikwidowania
terroryzmu w naszym regionie - usłyszeliśmy tuż po naszym przyjeździe do Taszkentu od
ministra spraw zagranicznych Uzbekistanu Abdulaziza Kamilowa39.
Ponieważ rozmowy z Rosjanami niczego nie dały, ekipa Busha postanowiła pominąć Rosję
i wysłała Johna Boltona wprost do Taszkentu. Przez półtora dnia prowadził on tajne
rokowania z Kamilowem i innymi przedstawicielami władz uzbeckich i przekonał się, że opór
Rosji nie robi na nich wrażenia.
- Zupełnie się tym nie przejmowali - wspominał. Niebawem spotkał się z samym
Karimowem.
- Jestem przygotowany na ciężką przeprawę, tymczasem słyszę: „Dlaczego nie prosi pan o
stałą bazę?”40.
Karimow miał powody, aby zabiegać o względy Stanów Zjednoczonych. Wiedział, że
sojusz z Waszyngtonem osłoni go przed międzynarodową krytyką brutalnego łamania praw
człowieka przez jego rząd. W uzbeckich więzieniach przebywało 7000 więźniów politycznych,
których bito, gwałcono, duszono i torturowano prądem; jedynym przestępstwem wielu z nich
było noszenie brody jako oznaki wiary muzułmańskiej albo rozdawanie ulotek o treści
religijnej. Karimow uwięził tak wielu pobożnych muzułmanów, że musiał zbudować dla nich
specjalny obóz na pustyni, w Jasłyku, gdzie latem temperatury dochodziły do 48 stopni41.
Podczas naszego pobytu w zakurzonej stolicy Uzbekistanu przekonaliśmy się, że wielu
ludzi boi się rozmawiać o reżimie. Jednym z niewielu odważnych był Michaił Ardzinow,
który mimo brutalnych nacisków władz kierował niezależną organizacją praw człowieka.
Rozmawialiśmy w ciasnym mieszkaniu Ardzinowa, wśród stert starych papierów. Przed
dwoma laty uzbecka policja wtargnęła do mieszkania i pobiła działacza. Ardzinow przeprosił
nas na chwilę i wrócił z pokrwawioną koszulą, którą miał na sobie owego dnia. Wręczył nam
też zdjęcia swojej poranionej twarzy. Jego telefon był wciąż na podsłuchu, a uzbecka tajna
policja nie spuszczała go z oka.
- Obiecali nam, że Ameryka nie sprzeda praw człowieka, aby zyskać przyj aźń Karimowa.
Ale my wiemy, że teraz ton się zmieni - żalił się nam42.
W Moskwie Putin musiał odpierać argumenty sfer wojskowych, które uznały wojnę
Ameryki z terroryzmem za część szerszego spisku mającego na celu rozszerzenie wpływów
Stanów Zjednoczonych kosztem pozycji strategicznej Rosji.
- Wy Amerykanie chcecie zacząć swoje małe wojenki i podbić wszystkie kraje jeden po
drugim - powiedział nam generał major Machmut Ga-riejew w sali konferencyjnej
Ministerstwa Obrony43.
Za rządów Jelcyna generał pułkownik Leonid Iwaszow był zapewne najbardziej znanym
antyamerykańskim jastrzębiem w Rosji. Do swoich amerykańskich rozmówców wygłaszał tak
zajadłe tyrady, że dorobił się przydomka Evil-shoff. Czasem podejrzewano, że był jednym z
generałów, którzy stali za decyzją o zajęciu przez wojska rosyjskie lotniska w kosowskiej
Prisztinie w 1999 roku, co zagroziło Rosji konfliktem zbrojnym z siłami NATO44. Jednakże
kilka miesięcy wcześniej Putin zwolnił Iwa-szowa.
- Nieustannie wyrażaliśmy nasz punkt widzenia - powiedział nam później Iwaszow. -
Przedstawialiśmy nasze wnioski administracji prezydenckiej i rządowi. Jednakże ludzie
Putina są bardzo pewni siebie. Sądzą, że wiedzą wszystko lepiej od nas45.
Putin wyjechał do Soczi, aby zastanowić się, co dalej. Przez kilka dni omawiał ze swymi
doradcami kwestię Azji Środkowej, choć nie było wiadomo, kto w tym gronie ma decydujący
głos. Putin był prezydentem od blisko dwóch lat, ale nadal nie istniał sprawny mechanizm
decyzyjny w dziedzinie spraw zagranicznych; inaczej Siergiej Iwanow nie wygłosiłby swego
kategorycznego oświadczenia, zanim jeszcze zapadła ostateczna decyzja.
- Wiele rzeczy robi się ad hoc - skarżył się Siergiej Karaganow, doradca do spraw polityki
zagranicznej. - W tym wypadku - dodał - panował zupełny bałagan. Było jasne, że ludzie
zastanawiają się, co robić, i nie była to łatwa decyzja46.
Iwanow nadal wyrażał poglądy twardogłowych.
- To była jego naturalna reakcja - twierdził Aleksiej Arbatow, przewodniczący
parlamentarnej Komisji Obrony. - Ale potem Putin powiedział: „Dajcie spokój, dlaczego
mielibyśmy odmówić?”47.
Nakłonił go do tego Siergiej Prichodko, pragmatyczny szef polityki zagranicznej Kremla,
który uważał, że Rosja powinna pomóc Amerykanom we wszelki możliwy sposób, z
wyjątkiem angażowania własnych sił lądowych. Prichodko, zawodowy dyplomata, który
wkręcił się do najbliższego otoczenia Putina, był nie tyle proamerykański, ile
promiędzynarodowy i uważał, że nadarzyła się wspaniała okazja, aby mocno związać Rosję
ze wspólnotą międzynarodową. Wiedział też, że pozwolenie Amerykanom na obalenie
talibów i wypędzenie al Kaidy z Afganistanu wyjdzie Moskwie na korzyść, bo może
zlikwidować niebezpieczeństwo grożące Rosji ze strony islamskich radykałów.
- Interwencja w Afganistanie leżała nie tylko w interesie Ameryki, ale również w interesie
Rosji - powiedział nam później Prichodko w swoim biurze, którego okna wychodziły na
złocone kopuły soborów kremlowskich48.
Nie mogąc się doczekać od Moskwy jasnej odpowiedzi, Colin Powell poprosił Busha, aby
zadzwonił do Putina. Rosjanie podjęli już tymczasem decyzję. „Zamierzamy udzielić wam
pomocy w wojnie z terroryzmem” - powiedział Putin Bushowi 22 września, zgodnie z
dokonanym przez Biały Dom zapisem 42-minutowej rozmowy prezydentów.
Putin obiecał zezwolić Amerykanom na korzystanie ze swojej przestrzeni powietrznej,
choć tylko do celów humanitarnych; warunek ten okaże się później bardzo elastyczny.
- Nie możemy skierować żadnych wojsk lądowych do Afganistanu. Nie ma to sensu ani
dla was, ani dla nas - oświadczył Putin, mając w pamięci trudną historię stosunków rosyjsko-
afgańskich. - Jesteśmy jednak gotowi wysłać zespoły poszukiwawczo-ratownicze, gdyby
zestrzelono tam waszych pilotów.
Bush podziękował Putinowi i poprosił go o poinformowanie państw Azji Środkowej, że
Rosja nie sprzeciwia się obecności wojsk amerykańskich w regionie.
- Jestem gotów - rzekł Putin - oświadczyć szefom rządów państw Azji Środkowej, że
jesteśmy w dobrych stosunkach i nie mamy zastrzeżeń do amerykańskiej roli w Azji
Środkowej pod warunkiem, że chodzi w niej o prowadzenie wojny z terroryzmem i że jest ona
tymczasowa”49.
Putin musiał teraz zakomunikować swoją decyzję opinii publicznej. 24 września
wieczorem wezwał na Kreml przywódców różnych partii politycznych, między innymi swojej
partii Jedność, komunistów i dwóch partii prozachodnich, kierowanych przez Grigorija
Jawlińskiego i Borisa Niem-cowa. Poinformował ich, że ma zamiar ogłosić swą odpowiedź na
prośbę Stanów Zjednoczonych o pomoc w interwencji w Afganistanie, i poprosił gości o
przedstawienie swojej opinii.
- Wszyscy z wyjątkiem Jawlińskiego i Niemcowa oświadczyli, że zajęliby umiarkowane
stanowisko. Tylko ci dwaj opowiedzieli się za całkowitym poparciem - wspominał Władimir
Łukin, czołowy deputowany Jabłoka i były rosyjski ambasador w Stanach Zjednoczonych.
Reszta sprzeciwiła się braniu strony Waszyngtonu. Putin wysłuchał wszystkich
wypowiedzi, po czym ogłosił swoją decyzję.
- Oznajmił, że poprze Stany Zjednoczone - powiedział Łukin. - Potem, zgodnie z naszą
bizantyńską tradycją, wszyscy po raz drugi zabrali głos i poparli jego decyzję50.
Kilka godzin później Putin wystąpił w telewizji i poinformował, że Rosja przyłącza się do
koalicji pod przywództwem USA. Przyrzekł zwiększenie pomocy wojskowej dla Sojuszu
Północnego w Afganistanie i wyraźnie oświadczył, że Rosja nie ma zastrzeżeń do
amerykańskich baz w Azji Środkowej.
- Możliwe są i inne, ściślejsze formy współpracy między Rosją a uczestnikami operacji
antyterrorystycznej - oznajmił prezydent. - Głębokość i charakter tej współpracy będą
bezpośrednio zależały od ogólnego poziomu i jakości naszych stosunków z tymi krajami i od
wzajemnego porozumienia w sprawie zwalczania międzynarodowego terroryzmu51.
Wypowiedź Putina, jakkolwiek zawiła, była jasna: jeśli Stany Zjednoczone odwzajemnią
przysługę, Rosja nadal będzie z nimi współpracować. Putin zapowiedział, że nie będzie
żadnych „targów” co do warunków pomocy rosyjskiej, ale jego doradcy po cichu ułożyli listę
tego, co chcieliby otrzymać w zamian za poparcie Ameryki: dodatkowe inwestycje
zagraniczne; uchylenie poprawki Jacksona-Vanika o restrykcjach handlowych, uchwalonej w
czasie zimnej wojny; restrukturyzację lub skreślenie milionów dolarów starego długu
sowieckiego; porozumienie w sprawie traktatu ABM i obrony rakietowej; wcześniejsze
przyjęcie Rosji do Światowej Organizacji Handlu; odłożenie lub odwołanie planowanego
przyjęcia do NATO republik bałtyckich; ewentualnie członkostwo w NATO dla Rosji. Ogólnie
biorąc, Rosja pragnęła większej integracji z Zachodem. A sam Putin domagał się wolnej ręki w
prowadzeniu swojej wojny w Czeczenii bez pouczeń ze strony zagranicy. Liczył, że może
teraz Amerykanie zrozumieją, iż konflikt czeczeński j est naprawdę j eszcze j ednym frontem
w woj - nie z terroryzmem.
Przez kilka tygodni w stosunkach między Zachodem a Rosją panowała sielanka. Politycy
europejscy i amerykańscy zaczęli uważać rosyjskiego prezydenta za reformatora w stylu
Piotra Wielkiego, którego portret przed wieloma laty Putin powiesił w swoim gabinecie w
Petersburgu. Premier brytyjski Tony Blair zaproponował nowe zasady współpracy między
NATO a Rosją. A Putin, korzystając z okazji, postanowił domagać się rozwiązania sporu o
obronę strategiczną.
Miesiąc po zamachach z 11 września Putin spotkał się z Bushem podczas szczytu Azja-
Pacyfik i zaskoczył amerykańską delegację tajną propozycją liberalizacji restrykcji traktatu
ABM w zamian za zachowanie układu w mocy przez następne 12 lub 24 miesiące. Według
proponowanego porozumienia Amerykanie mogliby kontynuować próby planowanego
systemu rakietowego, powstrzymując się jednak od jego budowy i dyslokacji52. Putin starał
się zyskać na czasie. Liczył, że Amerykanie przekonają się, iż ich system jest technologicznie,
finansowo i politycznie niewykonalny, i dzięki temu niebezpieczeństwo dla traktatu ABM
zniknie samo. A przynajmniej oddali się groźbę sporu w tej sprawie, czas zaś działał na
korzyść Rosji, bo oba kraje zdawały się zbliżać do siebie. Żaden z prezydentów nie przyznał
później, że taka dyskusja się toczyła, ale Bush okazał zainteresowanie i polecił
współpracownikom kontynuować ją.
- Po Szanghaju byliśmy całkiem pewni, że dojdzie do porozumienia
- mówił znacznie później Alexander Vershbow. - Prezydent nie pozostawił wątpliwości, że
chce zawrzeć układ jako pomost na drodze w przyszłość53.
Jednakże „jastrzębie” z Departamentu Obrony przestraszyły się i postanowiły nie
dopuścić do porozumienia. Na początku listopada, zaledwie na kilka dni przed wizytą Putina
w Waszyngtonie i na ranczu Busha w Teksasie, Amerykanie zaprosili przedstawicieli władz
Rosji do Nowego Jorku na tajną konferencję dotyczącą planowanych przez Pentagon na
następne dwa lata prób systemu obrony rakietowej. Rumsfeld wysłał tam asystenta sekretarza
obrony, Jacka Dyera Croucha, który zajął, jak to później ujął wysoki rangą dyplomata
amerykański, „maksymalistyczne stanowisko w sprawie programu prób”; program ten miał
objąć wszelkie możliwe rodzaje testów. Rosjanie byli oburzeni.
- Uważali, że Departament Obrony zrobił wszystko, aby zrazić Rosjan
- powiedział nam cytowany dyplomata54.
A jeden z przedstawicieli Rosji obecnych na tej konferencji wspominał później:
- Powiedzieli nam: „Prędzej czy później złamiemy wszystkie postanowienia, złamiemy
wszystkie postanowienia”. Siedzieliśmy nieruchomo i próbowaliśmy zachować spokój, ale
niektórzy z nas nie wytrzymali55.
Kiedy nieco później Putin przyjechał do Waszyngtonu, szansy na porozumienie już nie
było. Prezydenci oświadczyli natomiast, że oba państwa jednostronnie zredukują swoje
arsenały jądrowe, zmniejszając liczbę strategicznych głowic jądrowych z 3500, dozwolonych
na mocy układu START II, do 1700-2200. Nie zdoławszy zawrzeć porozumienia w sprawie
obrony rakietowej, Bush powiedział Putinowi w zaufaniu, że pod koniec roku wycofa się z
traktatu ABM.
- Odczuwaliśmy zawód, bo wiedzieliśmy, że byliśmy już bardzo blisko
- powiedział jeden z Rosjan. - Nie było poczucia, że jest kryzys. Było poczucie
niepowodzenia56.
Putin udał się następnie na ranczo w Crawford, gdzie prezydenci i ich doradcy, ubrani w
dżinsy i swetry, grzali się przy kominku, bo na dworze był jesienny ziąb i plucha.
Condoleezza Rice grała na fortepianie, Bush i rosyjski minister spraw zagranicznych Igor
Iwanow gawędzili po hiszpańsku, a nic nie rozumiejący współpracownicy wiercili się
niespokojnie. Kiedy za oknem rozbłysła błyskawica, prezydenci wymienili toasty.
- Jesteśmy świadkami historycznej zmiany w stosunkach między Rosją a Stanami
Zjednoczonymi - oświadczył Bush. - Zazwyczaj do domu zaprasza się tylko przyjaciół, i
myślę, że tak jest i teraz.
Putin odwzajemnił komplement.
- Nigdy nie byłem w domu innego przywódcy państwa, więc ma to dla mnie i mojego
kraju ogromne znaczenie symboliczne, że jest to dom prezydenta Stanów Zjednoczonych57.
Nazajutrz Bush i Putin złożyli niezwykłą wspólną wizytę w miejscowej szkole średniej,
gdzie żartowali ze sobą jak kumple; Putin był swobodniejszy niż kiedykolwiek w Moskwie.
Przyjaźń zacieśniała się. Przed wyjazdem do USA Putin powiedział Dmitrijowi Rogozinowi,
że zaufanie i współpraca między Rosją a Stanami Zjednoczonymi przypominają stosunki
między Waszyngtonem a Londynem w okresie II wojny światowej. Bush był Rooseveltem, a
Putin - Churchillem.
- Świadczyło to o bardzo głębokim zrozumieniu między nim a Bushem
- mówił nam znacznie później Rogozin58.
Michaił Margiełow uważał podobnie.
- Putin czuje, że Bush jest po jego stronie w tej wojnie. To jak braterstwo broni albo coś w
tym rodzaju59.
Bush z kolei dał dowód szczerej sympatii do przywódcy rosyjskiego, nazywając go w
zaufanym gronie „Pootie-Poot”60.
Prezydenci zaczynali nadawać na tych samych falach, dzięki czemu łatwo im się
rozmawiało.
- Putin mówi dużo - opowiadał nam kiedyś Vershbow. - Ma encyklopedyczny umysł i
skłonność do wypowiadania długich, zawiłych zdań; Bush odpowiada krócej, urywanymi
frazami. Ale istnieje między nimi wyraźna łączność. Myślę, że mają podobny pogląd na świat
w porównaniu z tymi Europejczykami, którzy wolą chować głowę w piasek przed
ogólnoświatowymi zagrożeniami i którzy zajmują się tylko własnymi sprawami. Bush i Putin
uznają świat za niebezpieczne miejsce, którego nie można zaniedbywać, uważają, że trzeba
działać na rzecz poprawy warunków i likwidować zagrożenia albo je ograniczać. Na tej
płaszczyźnie istnieje między nimi porozumienie61.
Kilka tygodni później Colin Powell zjawił się na Kremlu. W ręku miał tekst oświadczenia,
w którym była mowa, że Stany Zjednoczone zamierzają wycofać się oficjalnie z traktatu ABM.
Powell pragnął pokazać je Putinowi i liczył, że wraz z rosyjską odpowiedzią znajdzie się ona
„w jednym cyklu informacyjnym”, mówił później Vershbow, „aby świat przekonał się, że nie
ma kryzysu”. Putin wyraził zgodę i polecił rządowi zapoznać Amerykanów z tekstem
rosyjskiego oświadczenia62. Obie strony miały udawać publicznie wielkie niezadowolenie, ale
nie dopuścić do prawdziwego konfliktu.
- Mogliśmy rozegrać to inaczej, w formie kryzysu, ale utrudniłoby to inne rzeczy, które
chcieliśmy zrobić - wyjaśnił przedstawiciel władz rosyjskich63.
Putin miał pilniejszy cel: doprowadzenie do formalnego zawarcia traktatu,
przewidującego cięcia w arsenałach nuklearnych, zapowiedziane wcześniej w Waszyngtonie.
Bush nie chciał takiego traktatu. Jego zdaniem wymagałby on miesięcy i lat mozolnych
negocjacji w sprawie wielkości ładunków i innych szczegółów technicznych, negocjacji,
których plonem byłby gruby jak książka dokument zadowalający tylko prawników. Również
Cheney i Rumsfeld byli stanowczo przeciw. Skoro Rosjanie są przyjaciółmi, argumentowali, to
po co im traktat? W końcu jednak Bush ustąpił i zgodził się na traktat, pod warunkiem że
będzie krótki i zostanie podpisany w maju 2002 roku, podczas nadchodzącego szczytu w
Rosji.
¦?
- Postanowił, że to zrobimy, bo Putin tego potrzebuje - mówił Versh-bow. - Była to w istocie
nagroda za współpracę. Mieliśmy to zrobić, aby ułatwić mu sytuację w kraju64.
Ale nadszedł maj, a traktatu nie było. Od miesięcy twardogłowi po obu stronach kłócili się
o poszczególne sformułowania. Rumsfeld zasypywał inne departamenty dziesiątkiem
poufnych memoriałów, sprzeciwiając się określonym postanowieniom. Do szczytu pozostały
zaledwie tygodnie i wyglądało na to, że prezydenci nie będą mieli czego podpisywać.
- Kłóciliśmy się nie na żarty. Zbliżał się majowy szczyt, czasu nie było, a my nie
wiedzieliśmy, co mamy robić - wspominał później John Bolton65.
Rozmowy utknęły na dwóch głównych punktach - zasadach liczenia głowic i klauzuli
„ucieczki”. Amerykanie chcieli liczyć tylko rzeczywiście rozmieszczone głowice, podczas gdy
Rosjanie, zgodnie z dawnymi traktatami o kontroli zbrojeń, wszystkie, jakie potencjalnie może
przenosić każda rakieta. Negocjatorzy amerykańscy chcieli też, aby strony mogły naruszyć
limity traktatu z 45-dniowym wyprzedzeniem, nie wypowiadając całego traktatu. Miała to
być tak zwana „klauzula chińska” na wypadek, gdyby Pekin przystąpił do wyścigu zbrojeń
strategicznych.
- Powiedzieliśmy na to: „Nie ma mowy, nie ma mowy” - wspominał cytowany wyższy
urzędnik rosyjski66.
Ostatecznie Rosjanie wezwali Boltona z powrotem do Moskwy. Nie uszło uwagi
Amerykanów, że pertraktacje prowadzi Siergiej Iwanow, minister obrony i przyjaciel Putina, a
nie minister spraw zagranicznych Igor Iwanow. Siergiej Iwanow wręczył Boltonowi nowy
projekt traktatu.
- Ktoś o nazwisku Iwanow musi panu to dać - zażartował Rosjanin.
Tekst był znacznie skrócony i prostszy; co ważniejsze, przyjmował amerykańskie zasady
liczenia głowic. Bolton przesłał go do Waszyngtonu, a Bush zgodził się pominąć klauzulę
chińską67.
Dokument był gotów zaledwie na kilka dni przed przyjazdem Busha do Moskwy. Jak na
traktat międzynarodowy odznaczał się wyjątkową lakonicznością. Liczył zaledwie 475 słów i
był najkrótszym układem w amery-kańsko-rosyjskich dziejach kontroli zbrojeń, ponad trzy
razy krótszym niż artykuł o jego podpisaniu opublikowany następnego dnia w „Washington
Post”. Obie strony zobowiązywały się do zredukowania swoich arsenałów do 1700-2200
głowic do końca 2012 roku, ale traktat nie zawierał żadnych pośrednich terminów ani nie
zmuszał stron do przestrzegania ustalonych limitów po tej dacie. Pozwalał też na
magazynowanie głowic zamiast ich niszczenia. Oba państwa mogły więc na jeden dzień, 31
grudnia 2012 roku, schować do magazynu około tysiąca głowic, a nazajutrz wyjąć je i mimo to
wypełnić postanowienia traktatu.
Kiedy jednak obaj prezydenci zasiedli w kremlowskiej Sali św. Andrzeja i złożyli podpisy
pod traktatem moskiewskim z 24 maja 2002 roku, chodziło przede wszystkim o pokazanie
światu, że między dwoma dawnymi antagonistami panuje duch zgody.
- Traktat przekreśla zimnowojenną spuściznę nuklearnej wrogości między naszymi
krajami - oświadczył Bush, wygodnie zapominając, że zimna wojna skończyła się przed z górą
dziesięciu laty.
Putin nazwał traktat „bardzo dobrym znakiem, jeśli chodzi o stosunki między naszymi
krajami”68.
Bush nie zająknął się słowem o wojnie w Czeczenii ani o uczeniu się demokracji z
podręczników tyranii. Retorykę kampanii prezydenckiej dawno odłożono do lamusa; cele
Putina stały się celami amerykańskimi. Przed wyjazdem z Petersburga Rice udzieliła
wywiadu, w którym rozpływała się nad nowym kształtem stosunków z Rosją.
- To ma historyczne znaczenie, to koniec zimnej wojny, koniec okresu przejściowego, ale
także trzystu lat europejskiej historii, w której Rosja znajdzie może wreszcie należne jej
miejsce.
Nie było już mowy o przerwaniu międzynarodowej pomocy finansowej - mówiło się o
współpracy w wojnie z terroryzmem.
- Rosja jest jednym z naszych najlepszych sojuszników, jeśli chodzi o przekazywanie nam
informacji wywiadowczych, jeśli chodzi o poparcie dla amerykańskich operacji, które
prowadzimy z terenu Azji Środkowej, należącej kiedyś do Związku Sowieckiego. Jeśli chodzi
o ogólne wsparcie, dyplomację, są to dla nas niezwykle ważne relacje, w istocie jedne z
najważniejszych, i potwierdzenie, że istnieje nowa podstawa do współpracy z Rosją w
zakresie bezpieczeństwa69.
Rice oddała się więc „radosnej paplaninie”, za którą kiedyś tak krytykowała Clintona.

7 Miasto w czasach prosperity


Ciągle musi być coś nowego.
Ksenia Sobczak
O czwartej po południu Swietłana Koczetkowa i Dmitrij Komarów podziwiali telewizor o
płaskim ekranie i dzieła sztuki w eleganckim mieszkaniu jednego z najbardziej znanych
polityków moskiewskich. Pół godziny później i kilka przecznic dalej patrzyli, jak pani domu
robi na obiad pierogi z kapustą, i dowiedzieli się, że w jej mieszkaniu komunalnym nie ma
ciepłej wody. Dwoje studentów z armii ponad pół miliona ankieterów, przeprowadzających w
październiku 2002 roku pierwszy w postsowieckiej Rosji spis powszechny, miało okazję
poznać ogrom społecznych kontrastów istniejących w Moskwie nowej epoki. Osłaniając się
przed zimnym, jesiennym deszczem, rozmawiali o tym, że niemal tuż obok siebie mieszkają w
luksusowych apartamentach „nowi Rosjanie” bez wyższego wykształcenia, a w
zrujnowanych mieszkaniach profesorowie wyższych uczelni. W jednym z domów w pokoju
na parterze zastali tłum bezrobotnych pijaków, a kilka pięter wyżej - zamożnych australijskich
dyplomatów. Odwiedzili stary drewniany dom pełen nielegalnych imigrantów z Uzbekistanu,
a za rogiem natknęli się na rząd zaparkowanych mercedesów1.
Poprzedni spis z 1989 roku ukazywał imperium sowieckie w przededniu upadku.
Zarówno wówczas, jak obecnie Moskwa była wizytówką kraju, magnesem przyciągającym
tych, którzy potrafili załatwić sobie stołeczny meldunek. Jednakże pod innymi względami
stolica Rosji w epoce Putina była miastem zmienionym i zmieniającym się, metropolią liczącą
ponad 10 milionów mieszkańców, z szalonym ruchem ulicznym, obłędnymi cenami
nieruchomości, biletami do metra za równowartość 21 centów, agresywnymi skinheadami i
ulicznymi budkami, które prócz kiełbasy sprzedawały sushi. Ta nowa Moskwa była miejscem,
gdzie istniały obok siebie różne światy, rzadko stykające się ze sobą, gdzie Związek Sowiecki
sąsiadował z międzynarodową śmietanką, a ci, którzy spędzali wakaq’e na daczy, walczyli o
miejsca parkingowe z narciarzami wracającymi z Davos. Była to również stolica polityczna,
którą mało obchodziła polityka, miasto gdzie demonstracje uliczne zdawały się reliktem
bardziej idealistycznych czasów, gdzie wśród stołecznych uciech łatwo zapominano o
bezwzględnej wojnie toczącej się na południu, a własne drobne sprawy życiowe wydawały się
ważniejsze niż to, co dzieje się na Kremlu.
Wreszcie, w Moskwie za prezydentury Putina mieszkało 33 miliarderów, czyli więcej niż w
jakimkolwiek mieście na świecie, Nowego Jorku nie wyłączając. A jednocześnie aż jedna piąta
mieszkańców egzystowała poniżej poziomu ubóstwa, do klasy średniej zaliczali się ludzie
zarabiający skromne 500 dolarów miesięcznie2. Obrazki biednych babć grzebiących w
śmietnikach na tle neonowych szyldów kasyn nie były już niczym nowym, ale zdumiewała
stała zdolność Moskwy do zmian, gdy wraz z nastaniem Putina i nadejściem pewniejszych
czasów do stolicy szeroką rzeką napłynął kapitał inwestycyjny. Jednego roku w ciągu kilku
miesięcy powstały dziesiątki kafejek w stylu amerykańskim o nazwach w rodzaju Coffee
Mania - i wszyscy nagle zobaczyli, że wcześniej nie było takich lokali. W następnym sezonie
przyszła moda na sklepy całodobowe. W kolejnym - na sklepy obuwnicze. Kiedy
przyjechaliśmy do Moskwy, w mieście nie było centrów handlowych, ogromnych
podmiejskich kompleksów z parkingami wielkimi jak lotniska. Wkrótce otoczyły miasto
pierścieniem. W stołecznych gazetach mniej było doniesień o gangsterskich porachunkach, a
więcej o pogromach na tle rasowym, których ofiarą padali handlarze z Kaukazu, zaludniający
miejskie bazary.
Koczetkowa i Komarów, wyposażeni w notatniki i plastikowe gwizdki alarmowe, dostali
zadanie uwiecznienia faktów z tej niedokończonej rosyjskiej transformacji. Oboje byli
studentami czwartego roku na prestiżowej uczelni lingwistycznej. Władze szkoły
zapowiedziały im, że uczestnictwo w spisie jest dobrowolne w tym sensie, że jeśli wezmą w
nim udział, nie zostaną wydaleni ze szkoły. W ciągu miesiąca zarobili 1500 rubli, czyli nieco
ponad 50 dolarów. Chrzest bojowy przeszli w kamienicach przy szybko zmieniającej się ulicy
Ostożenka, będącej historyczną siedzibą moskiewskiej inteligencji, zapełniającą się teraz
rosyjskimi nuworyszami, którzy chcieli mieszkać blisko centrum.
W kamienicy przy ulicy Ostożenka 3 korytarze były ciemne i zalatywały stęchlizną mimo
pięknej fasady w stylu francuskiej secesji. Tylko w Rosji brama kamienicy cuchnąć może
pleśnią, papierosami, niemytymi ciałami i przetrawionym alkoholem niezależnie od tego, czy
mieszkańcy są emerytami czy milionerami. Po długich pertraktacjach przez zamknięte drzwi
studenci z ciemnego korytarza weszli do mieszkania jakby prosto z kart „Architectural
Digest”. Zasiadłszy przy stole z blatem z mlecznego szkła, Komarów dowiedział się, że jest w
domu Marata Gelmana, speca od reklamy, często zatrudnianego przez Kreml. Zbliżały się
wybory 2003 roku i Gelmanowi powierzono właśnie opracowanie polityki informacyjnej
państwowego Kanału 1, najczęściej oglądanej stacji telewizyjnej w kraju.
- Boję się ludzi, którzy podszywają się pod innych - powiedziała studentom żona Gelmana
Julia. - I boję się, że te informacje będą potem sprzedawane w całej Moskwie, bo wszystko tu
jest na sprzedaż.
Kilka kroków dalej Nadieżda Litwina, mieszkająca na trzecim piętrze walącego się
budynku, który zbudowano jako hotel robotniczy, serdeczniej przyjęła ankieterów. Przerwała
przygotowania do obiadu i opowiedziała im o dwudziestu latach życia w komunalnym
mieszkaniu bez łazienki, ciepłej wody i centralnego ogrzewania, które dzieliła z dwiema
innymi rodzinami. Litwina wiedziała, że firmy deweloperskie niebawem wydadzą wyrok na
ich ruderę, ale była zdecydowana pozostać w niej, dopóki się da, bo nie wyobrażała sobie
życia w nowych, bezdusznych podmiejskich gettach, choć standard był tam znacznie wyższy.
Rozumiała, dlaczego jej zamożniejsi sąsiedzi niechętnie odpowiadają na pytania ankieterów.
„Mają przecież coś do stracenia. My nie mamy nic”.
Przyjeżdżając do Moskwy na początku prezydentury Putina, myśleliśmy, że wiemy, czego
się spodziewać - miasta-państwa, znacznie różniącego się od reszty kraju, bogatszego, ale i
bardziej bezwzględnego, gdzie obok „nowych Rosjan” mieszkają fizycy nuklearni, którzy z
braku pracy w swoim zawodzie zarabiają wożeniem łebków. I te oczekiwania potwierdziły
się. Nie przypuszczaliśmy jednak, że Moskwa tak będzie kipieć życiem, tak szybko będzie się
zmieniać, zachowując zarazem wiele ze swojej sowieckiej przeszłości.
Wprowadziliśmy się do mieszkania wynajętego przez „Washington Post” w tym samym
ponurym kompleksie z epoki Breżniewa, gdzie za czasów sowieckich mieszkali, odcięci od
reszty Moskwy, cudzoziemcy. Co roku latem wciąż wyłączano na miesiąc ciepłą wodę - tak jak
w całej Moskwie - w celu bliżej nieokreślonej „konserwacji sieci”, którą powszechnie uważano
za fikcję. Dla wielu mieszkańców życie w kompleksie zmieniło się niewiele. Robili zakupy
wyłącznie w fińskim supermarkecie, którego powstanie było jedną z wielkich radości lat 90., i
jadali wyłącznie w autentycznej amerykańskiej restauracji, importowanej do Moskwy w
najdrobniejszych szczegółach - od wystroju wnętrza do elementów menu takich jak mrożone
bajgle. Za strzeżoną bramą w jednej z ulicznych budek sprzedawano kwiaty, w innej
butelkowane piwo, słodycze, chleb, który natychmiast czerstwiał, i papierosy, które nigdy nie
kosztowały więcej niż dolara za paczkę. Po drodze do stacji metra mijało się nieoświetlony
park, zarosły chwastami i rojący się od babć z opatulonymi ciepło - bez względu na pogodę -
dziećmi w wózkach. Każdego ranka i każdego wieczora ruch na ośmiopasmowej alei przed
kompleksem, czyli na tzw. Kutuzowskim Prospekcie, nazwanym tak na cześć pogromcy
Napoleona, generała Michaiła Kutuzowa, zatrzymywano, aby przepuścić kolumnę
błyskających niebieskimi światłami samochodów, w której jechał prezydent Putin. Korek, po
rosyjsku próbka, był wówczas potworny.
Po krachu finansowym z 1998 roku Moskwa szybko stawała na nogi, a my
przyzwyczailiśmy się z czasem do nieustannych zmian w naszym otoczeniu. Najpierw,
niemal pod samą bramą, salon otworzył dealer Porsche’a, którego strzegli groźnie
wyglądający ochroniarze. Przeraziliśmy się, że gangsterskie lata 90. wcale nie minęły, tym
bardziej że do pobliskiej budki ulicznej, zamienionej tymczasem w sushi bar, gdzie żądano
astronomicznych kwot za kalifornijskie rogaliki, zjeżdżali się ludzie w kuloodpornych
mercedesach. Nasze obawy potwierdziły się, gdy któregoś dnia w lokalu doszło do nocnej
strzelaniny między dwoma bossami - jednym azerskim, drugim czeczeńskim, którzy podobno
zorganizowali tam sobie spotkanie na szczycie.
Ale dostrzegliśmy też świadectwa obecności mitycznej niegdyś klasy średniej. Po drugiej
stronie ulicy powstała nowa włoska restauracja, w której znalazła się nie tylko obowiązkowa
sala z cenami dla oligarchów, ale osobne pomieszczenie, gdzie serwowano prawdziwą pizzę i
kawę espresso dla okolicznych mieszkańców. W sąsiednim lokalu zamknięty został sowiecki
sklep z zabawkami i po długim remoncie otwarto w nim wielką drogerię, należącą do
rosyjskiej sieci Arbat Prestige, kuszącą moskiewskie modnisie lśniącymi szeregami pięknie
opakowanych szminek, tuszów do rzęs i kremów do twarzy na każdą kieszeń. Ponieważ
moskwianki, wydające niewiarygodne 12 procent swojej pensji na kosmetyki, mogły je dotąd
kupić tylko w luksusowych sklepach lub na bazarowych straganach pełnych podróbek, sklep
Arbat Prestige natychmiast zapełnił się klientkami.
- To jak haust tlenu dla ludzi w tym brudnym i męczącym mieście - powiedział nam
założyciel sieci Władimir Niekrasow3.
Nie wszystkie zmiany były zmianami na lepsze. Pewnego dnia budka z kwiatami zniknęła
- pozostała po niej tylko kupa desek i dziura w ziemi. Wkrótce ten sam los spotkał kiosk
spożywczy. Potem zjawiła się ekipa robotników, którzy wymienili płyty chodnikowe i
uporządkowali teren zajmowany dawniej przez kioski. Okazało się, że to część wielkiego
planu upiększania stolicy autorstwa mera Moskwy Jurija Łużkowa. Łużkow, postsowiecki
Rudolph Giuliani mający zamiłowanie do wielkich inwestycji publicznych, postanowił zrobić
porządek z ulicznymi włóczęgami, brudnymi samochodami i właścicielami sklepów, którzy
przed świętami nie przystroili swoich witryn. Ogłosił, że w Moskwie skończyła się epoka
budek ulicznych, a ich miejsce mają zająć sklepy z prawdziwego zdarzenia, takie jak w innych
stolicach kapitalistycznych. Był to Postęp przez duże P - a które miejsce nadawało się na
początek wielkiej akcji lepiej niż Kutuzowski Prospekt, gdzie Putin mógł codziennie
podziwiać, jak miasto pięknieje? Ulicę dalej obskurne budki pozostawiono w spokoju, ale tam
przecież Putin nigdy nie zaglądał.
Okolice naszego domu były tylko niewielkim skrawkiem Moskwy, miasta trawionego
„gorączką czasu teraźniejszego”, jak pisał amerykański biograf Sacharowa4. Gorączkę tę
podnosiły gwałtownie rosnące dochody z ropy naftowej i rozrost sektora usług w kraju, w
którym dotychczas zupełnie lekceważono potrzeby konsumentów. Moskwa od dawna, a
zwłaszcza po upadku Związku Sowieckiego, odznaczała się najwyższą stopą życiową, bo
nowe firmy, choćby wydobywały swoje bogactwa naturalne w najdalszym kącie Syberii, miały
swą siedzibę w stolicy. Ale, jak się okazało, było to tylko preludium do prawdziwej dominacji
stolicy w pierwszej dekadzie XXI wieku. W pierwszych latach po rozpadzie imperium
Moskwa liczyła około 8,6 milionów mieszkańców, czyli 5,8 procent ludności kraju. Chociaż
wskaźnik umieralności Rosjan był alarmująco wysoki, a kraj przeżywał najpoważniejszy
kryzys demograficzny od czasu II wojny światowej, ludność stolicy rosła. W 2002 roku
oficjalna liczba moskwian osiągnęła 10,4 milionów, czyli 7,2 procent ogólnej liczby 144
milionów Rosjan5.
W podobnym tempie Moskwa się bogaciła. W czasach Putina wytwarzała 25 procent
dochodu narodowego brutto (wzrost z 13 procent pod koniec lat 90.) i była odbiorcą 42
procent zagranicznych inwestycji w Rosji (zagraniczne inwestycje niemal się potroiły, do 13,9
miliarda w 2003 roku)6. Średni dochód na głowę był w stolicy wyższy o 40 procent od reszty
kraju, a jej udział w krajowej sprzedaży detalicznej wynosił blisko 30 procent7. Jeśli zwykli
moskwianie korzystali na rozwoju gospodarczym, to mieszkający w niej bogacze ciągnęli
zawrotne zyski - wartość majątku najbogatszego człowieka w Rosji, potentata naftowego
Michaiła Chodorkowskiego, wzrosła z 2,4 miliarda dolarów w 2001 roku do ponad 15
miliardów w 2003 roku8.
Moskiewski boom budowlany, stała pogoń za nowinkami i tajemnicze źródła dochodów,
które podsycały rozwój gospodarczy-wszystko to przypominało niekiedy poprzedni okres
gwałtownej prosperity, który skończył się krachem rubla w 1998 roku. Tym razem
koniunkturę nakręcały wysokie dochody z ropy naftowej i analitycy często zastanawiali się,
co będzie, jeśli cena baryłki spadnie poniżej 20 dolarów. Nawet mer Moskwy narzekał, że
Rosja stała się krajem naftowym.
- Wzrost ekonomiczny w ciągu ostatnich lat wystarczył jedynie na to, aby uchronić nas
przed jeszcze większym zacofaniem w stosunku do innych krajów - oświadczył Putin w
swoim orędziu o stanie państwa w 2002 roku9.
- To miasto przypomina mi Houston - wyznał nam Robert Dudley, amerykański prezes
TNK-BO, trzeciej co do wielkości rosyjskiej spółki naftowej, gdy jedliśmy obiad w
„Obłomowie”, jednej z setek nowych restauracji sprzedających przedrewolucyjną atmosferę i
boeuf Stroganow za 20 dolarów. - Kiedy cena ropy spadnie, całe miasto się rozleci10.
Jednakże ten katastroficzny scenariusz nie uwzględniał jednej z najbardziej
charakterystycznych zmian, które dokonały się w Moskwie w epoce Putina, a mianowicie
powstania klasy średniej zdolnej do uczestniczenia w rodzącej się kulturze konsumpcyjnej. Do
niedawna był to luksus zastrzeżony dla często wykpiwanej garstki „nowych Rosjan”. Od 2000
roku ofertę konsumpcyjną kierowano do coraz szerszych warstw ludności. Tylko w 2002 roku
otwarto w Moskwie 18 nowych centrów handlowych. W większości były to nowoczesne
kompleksy dla klasy średniej z supermarketami, multipleksami i restauracjami, należącymi do
takich sieci, jak Szesz-Besz, gdzie każdy mógł zjeść niedrogi kebab i sałatki. Kiedy Putin
obejmował władzę, w Moskwie istniało tylko kilka takich miejsc; po nastaniu boomu w 2002
roku ich liczba osiągnęła 55. W 2005 roku ogólna powierzchnia centrów handlowych wyniesie
ponad 2 miliony metrów kwadratowych, choć jeszcze w 1999 roku było to zaledwie 200 00011.
Od roku 1997 liczba samochodów w Moskwie wzrosła czterokrotnie, do 3 milionów, a w
sprzedaży jest coraz więcej zagranicznych marek po umiarkowanych cenach, a nie tylko
dymiące sowieckie łady i żiguli12.
Często za początek epoki zakupów moskiewskiej klasy średniej uważa się 22 marca 2000
roku, cztery dni przed wyborem Putina na prezydenta. Tego dnia 40 000 moskwian
zakorkowało szosy na ponurym przedmieściu Moskwy o nazwie Chimki, śpiesząc na
otwarcie pierwszego w Rosji sklepu IKEA. Wcześniej obwodnicę moskiewską, Sadowoje
Kolco, uważano za granicę, której klienci nigdy nie przekroczą, toteż ludzie chcący się
umeblować skazani byli na ekskluzywne włoskie meble ze skóry i wszechobecne tanie meble
rosyjskie, które nadal wytwarzano zgodnie z zasadami dawno pogrzebanego centralnego
planowania. Szwedzki gigant meblowy zainwestował 100 milionów dolarów w swój
kompleks o powierzchni 36 000 metrów kwadratowych, ale ponieważ zaledwie przed dwoma
laty załamanie rubla omal nie zniszczyło gospodarki rosyjskiej, nikt nie wiedział, co myśleć o
przechwałkach twórcy IKEA, Ingvara Kamprada: „Nie przyjechaliśmy tu tylko po to, aby
sprzedawać meble. Przywieźliśmy określony styl życia”13.
Sukces wcale nie był pewny. Po upadku Związku Sowieckiego ludzie, którzy mieli
pieniądze, wydawali je na zakazane niegdyś luksusy, takie jak nowe samochody czy
wycieczki zagraniczne, a nie na upiększanie swoich mieszkań. Jeszcze w 2000 roku meble
domowe zajmowały dopiero szóste miejsce na liście najchętniej kupowanych towarów. Nawet
ci, którzy kupowali modne ubrania albo jeździli do Paryża, zadowalali się mieszkaniami z
niewielką liczbą mebli albo umeblowanymi sprzętami z czasów sowieckich. Szybko jednak się
okazało, że Kamprad miał rację. Klienci tłumnie brnęli przez rozmiękły, marcowy śnieg albo
czekali w pięciokilometro-wym korku, a potem godzinami stali do kas, aby zapłacić za
zakupy.
Wyglądało na to, że nagle cała Moskwa rzuciła się do przemeblowywa-nia mieszkań.
Wszędzie widziało się akcesoria z IKEA, od podkładek pod talerze w nowej kawiarni obok
Kremla do kanap, które niebawem stanęły w mieszkaniach kilku naszych przyjaciół. Przy
drodze do IKEA handlarze oferowali po przystępnej cenie rumuńskie zestawy salonowe i
polskie meble ogrodowe. Potem pojawiły się pięknie ilustrowane magazyny wnętrzarskie,
programy telewizyjne o dekorowaniu mieszkań, sklepy z wyposażeniem domowym w
centrum miasta i podmiejskie supermarkety meblowe. „Branża wnętrzarska przeżywa
rozkwit” - skonstatował analityk rynku Aleksiej Lewinson. Po kilku latach działalności w
Moskwie IKEA zamówiła sondaż w moskiewskim uniwersytecie państwowym. Na liście
najchętniej kupowanych towarów meble domowe z szóstego miejsca wysforowały się na
pierwsze - przed nowe samochody, wakacje, a nawet edukację14.
„Po siedmiu dziesięcioleciach władzy sowieckiej mieliśmy niewielkie pojęcie o tym, jak
powinna wyglądać przestrzeń mieszkalna” - mówiła Natalia Malcewa, prowadząca
popularny program stacji NTV Kwestia mieszkaniowa. Tytuł nawiązywał do słynnych
„kwestii mieszkaniowych”, dręczących mieszkańców Moskwy w powieści Michaiła
Bułhakowa Mistrz i Małgorzata. Co tydzień Malcewa i jej współpracownicy czytali setki
listów od moskwian, pragnących zmienić wystrój swego mieszkania z czasów sowieckich
(zdjęcia w załączeniu). Dziennikarze wybierali jedno i w ciągu dwóch-trzech dni specjalna
ekipa remontowała je. Z dnia na dzień pojawiały się jasne kolory, przemyślne rozwiązania
oszczędzające miejsce i śliczne bibeloty - wszystko dostępne teraz w Moskwie. Pod koniec
każdego sobotniego programu rodzina wracała do domu i podziwiała wyniki remontu.
Malcewa była zdumiona, „jak wielu ludzi wciąż żyje w kręgu sowieckich stereotypów” i jak
chętnie przyjmują oni zmiany.
- Dziś ludzie stawiają na pierwszym miejscu wszystko, co się wiąże z domem -
powiedziała nam, gdy pewnego dnia odwiedziliśmy ją w trakcie renowacji przedszkola. -
Nawet ci, którzy mają niewiele pieniędzy, wydają je na dom15.
Mimo wszystko konsumpcyjny styl życia był wciąż niezbyt powszechny w mieście, gdzie
nawet stała pensja nie pozwalała przezwyciężyć lęku o przyszłość. Gdy pewnego razu w
rozmowie z naszą przyjaciółką Świetlaną nieopatrznie napomknęliśmy o „ludziach z klasy
średniej, takich jak ty”, wyśmiała nas:
- W Rosji nie ma czegoś takiego jak klasa średnia.
Nie miało znaczenia, że mieszka w świeżo wyremontowanym mieszkaniu niedaleko
Nowego Arbatu, podróżuje na Zachód, spędza wakacje w Turcji i Egipcie, zawsze jest modnie
ubrana i często chodzi do teatru. Ponieważ jej życie było pozbawione poczucia
bezpieczeństwa, nie uważała się za członka klasy średniej.
-1 nigdy nie będziemy mieć poczucia bezpieczeństwa - stwierdziła stanowczo.
Jednakże zmiany zachodzące w mieście miały wymierny wpływ na poziom życia
Swietłany i ludzi jej podobnych, a badania wskazywały, że mo-skwianie chętnie wydają
pieniądze w nowych centrach handlowych. Ponieważ 70 procent Rosjan wciąż nie chciało
trzymać pieniędzy w bankach, a wydatki na komorne, podatki i transport były niższe niż
gdzie indziej w Europie, moskwianom zostawało aż 80 procent pensji na inne towary, podczas
gdy mieszkańcom Zachodu tylko 45 procent. Innymi słowy w mieście były miliony
potencjalnych konsumentów, choć ich miesięczna pensja wydawała się nie przekraczać
poziomu ubóstwa. Jeden z banków inwestycyjnych ocenił, że próg konsumpcji stanowi w
Moskwie średnia pensja w wysokości zaledwie 150 dolarów miesięcznie, którą to granicę
przekroczono w 2001 roku16. A nikt nie uważał, że oficjalne dane dotyczące miesięcznych
dochodów odpowiadają rzeczywistości. Tajemnicą mieszkańców miasta pozostawało, w jaki
sposób potrafili wydawać więcej, niż zarabiali.
- Obiektywnie biorąc, moskiewska klasa średnia odznacza się niewie-loma cechami
prawdziwej klasy średniej. Jeśli wziąć pod uwagę dochody, to w ogóle jej nie ma - powiedziała
nam socjolog Olga Wiendina. - Ale moskiewska klasa średnia naprawdę istnieje. Jej
członkowie nie oszczędzają, ale inwestują w styl życia, i jest to styl życia klasy średniej17.
Być może równie istotny jak wysokość poborów był proces, który pewien mądry inżynier,
poznany przez nas w sklepie dla majsterkowiczów, nazwał „pierestrojką umysłu”, nowym
sposobem myślenia, który mo-skwianie podświadomie zaczęli przejmować. Sami często nie
potrafili powiedzieć, kiedy wydało im się normalne, że kierowcy jeżdżą na wakacje do Egiptu,
a babcie zabierają swoje wnuki do centrów handlowych w śnieżne popołudnie. W takich
czasach polityka traciła wszelkie znaczenie.
Za panowania Iwana Groźnego Ostożenka była wsią, a jej nazwa powstała od stogów
siana stojących nad rzeką Moskwą. Car nadał tutejsze ziemie członkom groźnej opriczniny,
pierwszej rosyjskiej tajnej policji, której brutalne represje i ślepa wierność zyskały
sadystycznemu monarsze przydomek Groźnego. Znacznie później, kiedy carowie przenieśli
stolicę do Petersburga, na Ostożence wyrosły pałace bogatych kupców i arystokratów. Przy jej
cichych zaułkach mieszkali Aleksander Puszkin i Iwan Turgieniew, a u samego początku ulicy
Ostożenka car Mikołaj I zbudował ogromną cerkiew Chrystusa Zbawiciela ze złotymi
kopułami dla uczczenia zwycięstwa nad Napoleonem. W latach bezpośrednio
poprzedzających rewolucję w okolicy zamieszkało wielu awangardowych malarzy i pisarzy.
Pionierka tańca nowoczesnego, Isadora Duncan, która wraz z Siergiejem Jesieninem wynajęła
tu mieszkanie, zorganizowała u siebie szkołę tańca wyzwolonego.
W czasach sowieckich wspaniałe rezydencje w stylu art nouveau zamieniły się w zapyziałe
biurowce, a XVIII-wieczne pałace arystokracji - w siedziby instytucji naukowych o
tasiemcowych nazwach. W innych pięknych budynkach urządzono mieszkania komunalne.
Stalin zburzył cerkiew Chrystusa Zbawiciela, planując wybudowanie na jej miejscu drapacza
chmur wyższego niż Empire State Building. Okazało się jednak, że grunt jest tu zbyt grząski i
nie utrzyma tak wielkiego gmachu. Znacznie później Nikita Chruszczow kazał na tym miejscu
zbudować największą na świecie pływalnię pod gołym niebem. Ulicę Ostożenka
przemianowano na ulicę Budowniczych Metra na cześć pierwszej linii metra, biegnącej
dokładnie pod ulicą. Dzielnica zachowała jednak swój małomiasteczkowy urok i sławę ostoi
inteligencji. W czasach rewolucji mieszkała tu poetka Anna Achma-towa, która po latach
napisze słynne Requiem poświęcone ofiarom stalinowskiego terroru i stanie się sumieniem
udręczonego narodu. Dzielnicę uwieczniła w wierszu Trietij Zaczatjewskij, zatytułowanym
tak od nazwy bocznej uliczki, przy której mieszkała. Jej bliska przyjaciółka, Nadieżda
Mandelsztam, której mąż, znany poeta Osip Mandelsztam, został zesłany do obozu za
satyryczny wiersz o Stalinie, przez wiele lat wykładała w wyższej szkole języków obcych przy
ulicy Ostożenka. Okolica zachowała swój historyczny charakter nawet w okresie boomu
budowlanego po II wojnie światowej, ponieważ komunistyczni planiści postanowili budować
na obrzeżach Moskwy szeregi identycznych betonowych mrówkowców, pozostawiając stare
kamienice Ostożenki w stanie „pięknej ruiny”18.
Teraz Ostożenka zwała się Złotą Milą, a tutejsze ceny nieruchomości należały do
najwyższych w mieście, gdzie za ekskluzywne mieszkania płacono zawrotne kwoty. Cena
metra kwadratowego w nowym „elitarnym budownictwie” sięgała nierzadko 14 000 dolarów
- choć jeszcze w chwili obejmowania przez Putina władzy wynosiła tylko 2400 dolarów19. W
ciągu krótkiego okresu, który upłynął od rozpadu Związku Sowieckiego, stara Ostożenka
Achmatowej i Turgieniewa, Ostożenka przedrewolucyjnych dworów i starych drewnianych
domów praktycznie przestała istnieć. Dawni mieszkańcy, tacy jak Nadieżda Litwina, byli
coraz rzadsi, skazani prędzej czy później na wyprowadzkę.
- To była wieś w centrum Moskwy, wszyscy ją kochaliśmy. Niestety, nie ma wyjścia.
Możemy co najwyżej ronić łzy nad starą Moskwą. W grę wchodzą zbyt duże pieniądze, aby
można było to powstrzymać - mówił nam ze smutkiem znawca architektury Nikołaj
Malinin20.
Tak szybkich zmian w przestrzeni miejskiej Moskwy nie notowano od lat 30., kiedy Stalin
przystąpił do przebudowy sennej stolicy pierwszych carów w proletariacką metropolię godną
tego miana i nie wahał się wyburzyć setek domów. Tym razem procesem kierowały nie
ambicje dyktatora, ale pieniądze i prawa rynku oraz wizja mera Jurija Łużkowa. Aleksiej Ko-
miecz, dyrektor Instytutu Badania Sztuki i jeden z najgłośniejszych oponentów mera, uważał,
że za kadencji Łużkowa zburzono aż 400 budynków - włącznie z 60 obiektami zabytkowymi,
chronionymi prawem21.
Dziesiątki działaczy i twórców kultury apelowało do Putina o powstrzymanie
„zbrodniczego” burzenia, ale bez skutku. W sprawach dotyczących miasta, którym rządził
jego dawny przeciwnik, prezydent zachowywał wymowne milczenie. „Dzielnica Ostożenka
przestała istnieć, moskiewskie bulwary zostały zniszczone - pisali autorzy petycji. - Zysk nie
może usprawiedliwić systematycznego niszczenia naszej historii, kultury i tożsamości
narodowej”22. Łużkow kpił tylko z takich apeli. Nad to, co rzeczywiste, przedkładał sztuczną
kreację, a przykładem tej estetyki była odbudowa wspaniałej cerkwi Chrystusa Zbawiciela na
rogu Ostożenki.
Wiele zburzonych budynków było tak ważnych dla tożsamości miasta, że moskwianie
uważali je za nienaruszalne - dopóki i one nie padły pod ciosami kilofów. Wzniesiony w
czasach sowieckich hotel Moskwa, stojący tuż przy placu Czerwonym, naprzeciwko budynku
Dumy, latem 2004 roku zniknął w kłębach ceglanego pyłu, choć też znajdował się na liście
obiektów chronionych. Mer przyrzekł odbudować go w zmodernizowanej postaci i z
podziemnym garażem. Taki sam koniec spotkał słynny sklep samoobsługowy w stylu art
nouveau Wojentorg i historyczny dworek arystokraty Rimskiego-Korsakowa23.
- To barbarzyństwo - mówił nam Komiecz w swoim zaniedbanym biurze, które mieściło
się w dworku należącym niegdyś do szlacheckiej rodziny Golicynów. - Miasto traci charakter
równie szybko jak za Stalina24.
Wiele nowych budynków, które rosły szybciej, niż wydawało się to możliwe, miało cechy
charakterystyczne dla epoki Putina. Moskiewskie firmy deweloperskie w latach 90. budowały
wielkie wieżowce ze szkła, zawieszały oślepiające neony wzdłuż szarych dawniej alej i
inwestowały miliony dolarów w błyszczące nowe budynki, których architekturę nazwano
trafnie późnym Las Vegas. Wszystko, co sowieckie, było przeżytkiem, w modzie były
wszelkie nawiązania do zachodniego modernizmu, bez względu na to, jak tandetne.
Polityczne hasła stabilności i powrót do symboli sowieckich znalazły odbicie w krajobrazie
putinowskiej Moskwy. Specjaliści nazwali prąd panujący w architekturze neostalinizmem, na
cześć stylu zadekretowanego przez Stalina, który po II wojnie światowej zbudował w stolicy
siedem imponujących drapaczy chmur i cały szereg ich mniejszych kuzynów na chwałę
zwycięskiego państwa sowieckiego.
- Po Jelcynie - wywodził Malinin - po wszystkich tych puczach, kryzysach i krachu z 1998
roku nastąpiła naturalna reakcja i wszyscy chcieli stabilności, porządku i starych piosenek.
Jest jasne, że nie było to przypadkiem, i nowe budynki odpowiadały tym odczuciom.
Społeczeństwo potrzebuje stabilności i porządku, i społeczeństwo pamięta, że kiedyś był
porządek i stabilność, a ta architektura daje ludziom iluzję ich powrotu25.
Nagle pojawiły się dziesiątki budynków, które nawiązywały do stalinowskiej stabilności, a
znajdujące się w nich mieszkania sprzedano na pniu. Jednym z nich był Pałac Triumfu,
górujący nad Prospektem Leningradzkim potężny wieżowiec, który reklamowano jako
planowany, ale nigdy nie zbudowany ósmy stalinowski drapacz chmur. Budynek oferował
gabinet odnowy biologicznej, podziemny parking i bezpośrednie łącza internetowe, ale
projekt architektoniczny wyglądał tak, jakby zszedł z desek kreślarskich socjalistycznego
biura projektowego. Pałac Triumfu, o planowanej wysokości 260 metrów, miał być
najwyższym budynkiem mieszkalnym w Europie. Wszystkie 960 mieszkań w średniej cenie
450 000 dolarów sprzedano na rok przed ukończeniem budowy w 2004 roku26. Nowe
budynki, powiedziała nam Jewgienija Mikulina, publicystka specjalizująca się w tematyce
architektonicznej, pociągały kupujących tym, że „zaspokajały ich podświadomą potrzebę
wielkości, wspaniałości i szacunku”27. Ludzie tęsknili do dawnych czasów, bo, jak pisano
sarkastycznie w artykule poświęconym nowemu zjawisku, „Za Stalina był porządek”28.
Jednakże budynki, z których wiele zaprojektowano wkrótce po dojściu Putina do władzy
pod koniec 1999 roku i które kilka lat później zaczęto oddawać do użytku, były nie tylko
echem nowego klimatu politycznego. Odzwierciedlały też typowo rosyjskie rozumienie
pojęcia statusu społecznego. W kategoriach moskiewskich siedem stalinowskich wieżowców -
nazywanych po prostu stalinkami - uchodziło za nieosiągalny szczyt luksusu: solidne mury,
stosunkowo elegancki wystrój, wysokie sufity, klasyczne detale i pierwszorzędna lokalizacja.
Projektowali je najlepsi architekci w kraju; Stalin osobiście zatwierdzał szczegóły
konstrukcyjne. Budynki przypominają nowojorskie wieżowce w stylu art deco, ale mają też
gotyckie wieże i iglice, których życzył sobie dyktator. Szybko zaczęto je nazywać tortami
weselnymi i nazwa się przyjęła. Tylko ludzie mający znajomości wśród elity partyjnej mogli
liczyć na lokum w jednej z trzech stalinek, które przeznaczono na mieszkania; żadne
pieniądze nie gwarantowały przydziału. Aktorka Lidia Smirnowa wspominała, że zemdlała
na widok nowego, pięknego mieszkania, które otrzymała dopiero po interwencji szefa
stalinowskiej policji, Ławrientija Berii. Fakt, że wiele prac wykonywali więźniowie obozów
pracy, jakoś nie zaszkodził reputacji stalinek29.
Budynki z epoki stalinowskiej długo zachowywały swój ekskluzywny charakter.
- Przez wiele lat marzeniem każdego sowieckiego obywatela było mieszkanie w
stalinowskim drapaczu chmur - twierdziła Mikulina30.
Putinowskie „neostalinki” były przeznaczone dla ludzi, którzy mogli sobie pozwolić na to,
czego wcześniej nie można było kupić za żadną cenę - i oferowały nowoczesne wygody,
których nie miały sypiące się i zapuszczone oryginały. Często twierdzono, że to samo
zaproponował ludziom Putin w polityce - zmodernizowany i ulepszony Związek Sowiecki.
Na Ostożence renowacja Moskwy przebiegała zgodnie z zasadami własnej, nieubłaganej
logiki. Historyczne budynki musiały zrobić miejsce dla nowych i ulepszonych - moskiewskie
firmy deweloperskie oferowały do sprzedaży takie kompleksy, jak Nowa Ostożenka przy
zaułku Zacza-tiewskim, gdzie mieszkała swego czasu Anna Achmatowa. Standardowa
metoda polegała na dobudowie, która przytłaczała historyczny oryginał; stosowano ją ze
szczególnym upodobaniem na Ostożence, gdzie większość budynków stanowiły wytworne
stare kamienice.
Daremna walka nielicznych śmiałków z nowymi porządkami przeszła do legendy. Na
Ostożence opowiadano o Iwanie Bołdowskim, który nie chciał opuścić kupionego przez siebie
biura po tym, jak deweloperzy uzyskali unieważnienie jego umowy kupna. Kiedy przyszli do
niego, zamknął się od środka i przez 24 dni odpierał ataki między innymi za pomocą węża
strażackiego. Firma budowlana odgrodziła jego lokal żelaznymi prętami, ale i to nie złamało
Bołdowskiego; córka podawała mu przez kraty jedzenie i telefon komórkowy. Dopiero 25 dnia
Bołdowski niechętnie dał za wygraną i reszta budynku została zburzona31.
Ałła Własowa stała na czele wspólnoty mieszkańców Ostożenka, walczącej z firmami
deweloperskimi; opowiadała nam, że w 1996 roku wspólnota miała członków w 37
budynkach mieszkalnych. W 2002 roku pozostało tylko 17, pozostałe zburzono albo
wyrzucono z nich lokatorów.
- Liczba mieszkańców zmniejsza się w katastrofalnym tempie. Starych budynków nie
remontuje się od lat. Potem ogłasza się, że są niebezpieczne dla lokatorów i przeznacza do
remontu... Jeśli władze nie będą czuć oporu, będzie to nasz koniec32.
Choć potęga ich dolarów na zawsze zmieniła dzielnicę, Marat Gelman i inni bogaci
mieszkańcy, windujący teraz ceny na Ostożence, kupili tu mieszkania właśnie ze względu na
specyficzną atmosferę, której tak często brakuje we współczesnej Moskwie. Jak mówił nam
Gelman w salonie swojego mieszkania, zwabiło ich tu „poczucie, że jest to tajemne centrum
Moskwy”, miejsce o dyskretnej urodzie, które „pozostało praktycznie wsią” dzięki
zaniedbaniom sowieckich urbanistów. W jego mieszkaniu z widokiem na złocone kopuły
cerkwi ceglane ściany pomalowane były na biało; podobnie mógłby wyglądać apartament w
każdej modnej kamienicy na świecie. Gelman kupił swoje mieszkanie tuż przed boomem za
1400 dolarów za metr kwadratowy w pięknej secesyjnej kamienicy i uwielbiał opowiadać
legendę o budowniczym z początku XX wieku, który podobno rzucił picie, kiedy rozpoczął jej
budowę. Swoje postanowienie miał upamiętnić w ten sposób, że na szczycie domu umieścił
kopułę w kształcie odwróconego kieliszka do wina.
Do niedawna w mieszkaniu Gelmana mieszkały trzy rodziny i jeszcze dziś wśród jego
sąsiadów są dawni lokatorzy, emeryci dożywający swoich dni gdzieś po mieszkaniach
komunalnych.
- Kiedy tu zamieszkaliśmy, Ostożenka nie była jeszcze Złotą Milą - mówił Gelman, który
zamierzał właśnie przeprowadzić się do prestiżowej podmiejskiej Żukowki, gdzie budował
dom z wielkim trawnikiem dla małej córeczki i gdzie nigdy nie było komunałek.
Następną fazę w przeobrażeniach Moskwy miały stanowić zamknięte osiedla dla
bogatych, które stawały się coraz modniejsze33.
Przy głównym skrzyżowaniu na Ostożence przez pewien czas po upadku imperium
sowieckiego znajdował się sklep obuwniczy. Potem lokal zajęło na krótko modne bistro Tren-
Mos. W końcu otwarto tam elegancką restaurację Vanil, serwującą francusko-azjatycką
kuchnię; w jej witrynach przeglądała się odbudowana cerkiew Chrystusa Zbawiciela, stojąca
dokładnie naprzeciwko. Przystojni kelnerzy zawsze oferowali gościom kieliszek wina za 25
dolarów, nie podając ceny, a terenowe mercedesy czasami parkowały tak licznie, że
zajmowały cały pas ruchu.
Ponieważ była to Moskwa, w menu nie mogło zabraknąć sushi, a także perliczki z truflami.
A że właścicielem był Arkadij Nowikow, gwarantujący odpowiednią klasę, restauracja nie
mogła narzekać na brak klientów z grubymi portfelami.
- Arkadij Nowikow to prawdziwy mistrz. Każde miejsce noszące jego podpis jest
najmodniejsze - mówiła Ksenia Sobczak, dwudziestokilkuletnia córka dawnego zwierzchnika
Putina, Anatolija Sobczaka34.
Bywalczyni międzynarodowych przyjęć, okrzyknięta przez pisma ilustrowane pierwszą
„strojnisią” Rosji, Ksenia Sobczak wychowała się w Petersburgu, ale przeniosła do Moskwy,
bo stolica dawała większe możliwości rozwinięcia skrzydeł.
Nowikow, absolwent sowieckiej szkoły gastronomicznej, który swego czasu daremnie
starał się o pracę w barze McDonald’s, był teraz niekwestionowanym królem restauracji w
odrodzonej stolicy, a jego rosnące imperium stanowiło prawdziwą encyklopedię najnowszych
trendów moskiewskich w tej dziedzinie. Było tam wszystkiego po trochu - restauracje
etniczne z zawrotnymi cenami, carskie karczmy, przybytki dla znanych i bogatych. Niektóre,
jak otwarta w latach 90. sieć bistr Jołki Półki czy serwujące azjatyckie kebaby restauracje Kisz-
Mesz, które powstały w pierwszych latach nowej dekady, miały przystępne ceny i
przeznaczone były dla rodzącej się klasy średniej. Największy rozgłos zapewniały jednak
Nowi-kowowi restauracje najwyższej kategorii, takie jak Vanil, dla bogaczy wciąż szukających
nowości i gotowych płacić po 100 i więcej dolarów od osoby. Moskwa stała się miastem
powstających jak grzyby po deszczu nowych lokali, mających zapewnić rozrywkę rosnącej
liczbie zamożnych mieszkańców; prawdziwych bogaczy było już w stolicy zapewne 100 000, a
ponad 2,5 miliona zarabiało średnią europejską. Ludzie ci nie musieli już latać do Londynu
czy Paryża, aby się zabawić; mogli teraz u siebie w kraju kupować u Prądy i Armaniego, a od
2002 roku sprawić sobie bentleya, gdy przyszła im na to ochota35.1 jadali u Nowikowa.
Zdaniem Kseni Sobczak Nowikow prosperował dzięki temu, że świetnie znał potrzeby
swoich zasobnych klientów.
- Arkadij rozumie lepiej niż ja, że w Moskwie restauracja nie może być modna przez długi
czas - ciągle musi być coś nowego - powiedziała nam pewnego popołudnia między ujęciami
na planie prowadzonego przez siebie reality show.
Sobczak, za dnia studentka stosunków międzynarodowych, w nocy samo-zwańcza
członkini wyższych sfer, opowiadała, że gdyby nie telewizyjne show, byłaby właśnie w
Cannes, i uważała, że restauracje Sobczaka poprawiają wizerunek jej przybranego miasta.
- Otwiera się tyle nowych, przyjemnych lokali, co miesiąc nowe budynki, nowe domy,
nowe restauracje, remonty muzeów... Tu nie chodzi tylko o wydawanie pieniędzy. Tu ludzie
od wielu lat nie mieli okazji otaczać się tak pięknymi przedmiotami. Teraz biorą odwet za
Związek Sowiecki36.
Nowikow nie wyglądał na kulinarnego guru oligarchów. Na umówiony lunch w jednym
ze swoich najnowszych lokali, Cafe Gallery, przyszedł w zwykłej koszulce z krótkimi
rękawami, a nie we włoskich markowych ciuchach noszonych przez jego klientów. Całe jego
biuro stanowił telefon komórkowy, a jedynymi asystentami byli kelnerzy. Na lunch zażyczył
sobie prostą wiosenną zupę minestrone. Smaczne karmienie świeżo upieczonych
moskiewskich kapitalistów uważał za swoją misję. Twierdził, że w epoce Putina stołeczna
śmietanka w końcu nauczyła się dobrze jeść i pić.
- Byli już w najlepszych restauracjach na świecie. Potrafią odróżnić dobrą mozzarellę od
złej i bardzo dobrą od zaledwie dobrej.
Nowikow rozwijał się wraz z nimi37.
Kiedy na początku lat 90. otwierał swoją pierwszą restaurację, w Moskwie nie było
miejsca, gdzie dałoby się wykwintnie zjeść. Jedzenie było sprawą przyziemną, a oferta
stołecznej gastronomii obejmowała sałatki z majonezem, przesmażone kotlety niewiadomego
pochodzenia i przystawki pełne śmietany. Ale dla nowobogackich szybko stworzono
wystawne pałace, miejsca, gdzie, jak mówił Nowikow, chodziło o „widowisko” - na przykład
Srebrny Wiek, w którym klienci licytowali czerwoną różę o długiej łodydze, płacąc za nią
zwykle ponad 1000 dolarów, albo???i?, gdzie kierownictwo chętnie opowiadało o rachunku w
wysokości 20 000 dolarów, zapłaconym gotówką przez mera Łużkowa i jego przyjacióP.
Nowikow jednak miał inny pomysł. Chciał nauczyć dobrego smaku ludzi, którzy wciąż
nie wiedzieli, jak wydawać swoje pieniądze.
- Nie dostrzegali różnicy między Pepsi a Coke, a czasem nawet nie umieli posługiwać się
nożem i widelcem - wspominał.
Nowikow, tak jak jego klienci, nie zaczynał od trufli i brandy. Wychował się w biednej
rodzinie, w mieszkaniu tak małym, że nie było w nim miejsca na rower, nawet gdyby
rodziców było na niego stać. Jego matka, przedszkolanka, gotowała bardzo smacznie według
zasad tradycyjnej kuchni rosyjskiej, ale głównie to, co można było dostać w sklepach. Jedzono
więc smażone mięso i kartofle, a gdy nie było mięsa, czyli często, kaszę. Pod koniec lat 70.
Nowikow marzył o zostaniu szefem kuchni w którejś z sowieckich ambasad. Wstąpił do partii
komunistycznej. „W zasadzie nawet wierzyłem” - przyznawał.
W 1992 roku pożyczył od przyjaciela 50 000 dolarów i otworzył swój pierwszy lokal
Syrena, restaurację rybną z ogromnym akwarium pod przezroczystą podłogą. Cieszyła się
wielkim powodzeniem. Na początku Nowikow również nie ustrzegł się pokusy efekciarstwa.
Do jego pierwszych przebojów gastronomicznych należał więc na przykład lokal Biełoje
Sołnce Pustyni o środkowoazjatyckim wystroju, nawiązujący do popularnego filmu
sowieckiego pod tym samym tytułem. Były tam rosyjskie dziewczęta zpłaskimi brzuchami
udające tancerki brzucha, walki kogutów i bufet pełen uzbeckich przysmaków. Jednakże w
czasach Putina klienci nabrali poloru i choć bawili się tyle samo, co dawniej, robili to
dyskretniej.
- Nie ma już widowiska, jego czas minął - stwierdził Nowikow39. Proste jedzenie było ich
nową mantrą, dieta i joga ich nowym hobby.
Jeśli chodziło o urządzenie domu, złocone meble zastępowali stołem od Armaniego za 10
000 dolarów. Co do lokali, to pojawiły się bary tlenowe i sale relaksacyjne dla VIP-ów40. Moda
na sushi rozpoczęła erę minimali-zmu wśród moskiewskiej elity przełomu tysiącleci;
niebawem surowa ryba stała się obowiązkowym składnikiem menu każdej szanującej się
restauracji w mieście, bez względu na to, czy reszta dań należała do kuchni
śródziemnomorskiej, rosyjskiej czy chińskiej. Nowikow z początku bronił się przed tym, w
końcu jednak otworzył trzy japońskie restauracje, a sushi pojawiło się też w innych jego
lokalach.
Rozwój moskiewskiej gastronomii przybrał rozmiary eksplozji i w stolicy Rosji nowa
restauracja pojawiała się częściej niż gdziekolwiek indziej w Europie. Ze świata ściągali
mistrzowie sztuki kulinarnej: francuski kucharz snujący (na razie niezrealizowane) plany
zdobycia pierwszej w mieście gwiazdki Michelina oraz absolwent Amerykańskiego Instytutu
Kulinarnego, który przywiózł ze sobą brooklyński, nieokrzesany luz i prawdziwy nowojorski
przepis na pizzę. Nie było tygodnia bez uroczystego otwarcia nowego, eleganckiego lokalu -
specjaliści szacowali, że co miesiąc otwiera się od 30 do 40 nowych restauracji41. Nowikow
należał do najobrotniejszych przedsiębiorców w branży. W rozmowie z nami przyznał, że nie
pamięta, ile restauracji otworzył w poprzednim roku. „Może dziesięć, może więcej. Już nawet
nie liczę”. Każda restauracja kosztowała go co najmniej 1 milion dolarów, a żeby wszystko
było na najwyższym poziomie, zatrudniał londyńskich projektantów wnętrz i włoskich
kucharzy oraz wchodził w spółki z francuskimi inwestorami42. Otwierając restaurację Vanil,
na partnerów wziął rodzinę gwiazd filmu rosyjskiego.
- Nowikow to już ustalona marka - twierdziła publicystka kulinarna Świetlana Kesojan. -
Każda jego nowa restauracja jest wydarzeniem43.
Jedzenie w takich lokalach, przyznawał jednak Nowikow, bywa często tylko dodatkiem do
samej wizyty w restauracji, wizyty, którą traktuje się jak przygodę. „Dobre jedzenie to tylko
dodatkowy plus”44. Jednakże Kesojan, pisząca recenzje kulinarne dla pisma „Afisza”,
powiedziała, że choć Nowikow słynie z gonienia za modą, lubi jego restauracje, ponieważ są
ośrodkami innowacji. Jej zdaniem Nowikow jako jeden z pierwszych zrozumiał, że „w
Moskwie minął czas restauracji w stylu Disneylandu”45.
Pewnego sobotniego popołudnia w Vanilu Jelena Miasnikowa podzieliła się z nami swoimi
refleksjami o stolicy, której styl pomogła kształtować, a przynajmniej opisywać. Miasnikowa,
kiedyś wykładowca języka angielskiego, przed 10 laty została jednym z redaktorów
rosyjskiego wydania magazynu mody „Cosmopolitan”. W tamtych czasach porady seksualne
i wskazówki, jak kobieta ma się ubrać na randkę, brzmiały niczym bajka. Jedyną konkurencją
dla „Cosmopolitan” stanowiły pisma „Krie-stianka” („Chłopka”) i „Rabotnica”.
- Nie próbowaliśmy opisywać rosyjskiej rzeczywistości brudnych ulic i długich kolejek -
wspominała Miasnikowa.
Jej celem było zapoznanie Rosjanek z zachodnimi przepisami na seksowną fryzurę,
makijaż i ubranie.
- One nie chcą czytać o tym, jak wygląda dzisiaj ich życie, chcą, aby ukazano im
perspektywy innego życia w przyszłości.
Jednakże w ostatnich latach, gdy perspektywy w Moskwie są coraz większe, bajki stały się
poradami dla żywych ludzi. „Cosmopolitan” zdobył zdecydowanie największą popularność
wśród pism ilustrowanych w Rosji, osiągając ponadtrzykrotnie większy nakład niż jego
największy konkurent. Był też najlepiej sprzedającą się wersją tego pisma na świecie,
wyjąwszy amerykański oryginał. Do jego czytelniczek należały nie tylko klientki restauracji
Nowikowa, ale moskwianki ze wszystkich dzielnic stolicy, zawsze nienagannie ubrane i nigdy
nie zdejmujące szpilek, choćby na chodnikach piętrzyły się zaspy. Putinowska mała
stabilizacja i zupełne zobojętnienie wobec polityki doskonale wpisywały się w tak zwany
przez Miasnikową „nasz bardzo egocentryczny styl życia”. Rosyjski „Cosmopolitan”
ponaddwukrotnie zwiększył objętość, bo firmy międzynarodowe, zwłaszcza z branży
kosmetycznej i odzieżowej, pragnęły koniecznie zareklamować swoje produkty młodym
Rosjankom, które nie mają zwyczaju oszczędzać.
- Czytelniczka „Cosmo” nie chce słyszeć o polityce, nacjonalizmie, terroryzmie, o
czymkolwiek smutnym - twierdziła Miasnikową i również pod tym względem krąg
czytelniczek pisma doskonale odzwierciedlał atmosferę stolicy w okresie prosperity. - Czasy
są znacznie bardziej pragmatyczne. Tutejsi mieszkańcy pracują, robią pieniądze, śpią,
podróżują, nie mają już czasu na wysiadywanie po kuchniach i długie rozmowy46.

8. Pięćdziesiąt siedem godzin w Moskwie


Muszę wiedzieć: jak rozpoznam cię w niebie?
Jarosław Fadiejew
Z początku wydawało się, że to część przedstawienia. Rozpoczął się właśnie drugi akt
musicalu Nord-Ost, aktorzy ubrani w ciemnooliwko-we mundury żołnierzy z II wojny
światowej tanecznym krokiem sunęli po scenie. Śpiewali o dzielnych sowieckich pilotach,
którzy o włos uniknęli śmierci. Nikt nie zwrócił specjalnej uwagi na mężczyznę w ubraniu
maskującym, który pojawił się na scenie z lewej strony. Nawet gdy wystrzelił w powietrze z
kałasznikowa, niektórzy widzowie wciąż myśleli, że wszystko jest zgodne ze scenariuszem.
Irina Fadiejewa wiedziała, że coś jest nie tak. Kiedy widownia w teatrze na Dubrowce
czekała na następną piosenkę, kobieta chwyciła za rękę swego 15-letniego syna Władimira,
który siedział obok niej w jedenastym rzędzie.
- Co to, co to? - zaszeptała do swojej siostry Wiktorii Kruglikowej. Siostra nie przejęła się
strzałami; sądziła, że to może milicja przyszła po
kogoś, kto znajduje się na widowni.
- Nie denerwuj się, Ira - odpowiedziała szeptem siostrze. - Sprawdzą nam dowody i tyle.
To na pewno rutynowa kontrola1.
Nagle uzbrojeni mężczyźni pojawili się wszędzie: na scenie, w przejściach, przy drzwiach.
Część widzów rzuciła się do drzwi, ale większość, w tym Fadiejewa i Kruglikową, strach
przykuł do foteli. Był zimny i dżdżysty październikowy wieczór. Teatr na Dubrowce
znajdował się w centrum Moskwy, zaledwie 5 kilometrów od Kremla, a mimo to dziesiątki
uzbrojonych po zęby terrorystów zajęło budynek i w ciągu kilku chwil wzięło ponad 900
zakładników.
- Wszyscy ręce na głowę! - krzyknął jeden z mężczyzn w mundurze maskującym.
Napastnicy, którzy przedstawili się jako Czeczeni, oświadczyli, że widzowie są ich
zakładnikami. Domagali się zakończenia przez Rosję wojny w Czeczenii; grozili, że w
przeciwnym razie wysadzą teatr i wszyscy zginą.
- Jeśli do jutra nie zacznie się wycofywanie wojsk z Czeczenii, zaczniemy was
rozstrzeliwać! - krzyczał dowódca porywaczy.
Potem widzowie zobaczyli kobiety. Niektóre wcześniej siedziały w punktach
strategicznych na widowni i w tym momencie ujawniły się, inne weszły z korytarza. Było ich
w sumie 19, każda nosiła hidżab, czyli czarną opaskę na głowie oznaczającą, że wyznaje
islam, oraz pas z ładunkami wybuchowymi, które czyniły ją żywą bombą, gotową wybuchnąć
w każdej chwili. Bojownicy przymocowali do kurtyny flagę czeczeńską, drugą zwiesili z
balkonu. Rozwinęli też zielony transparent z napisem po arabsku: „Nie ma Boga prócz
Allacha, a Mahomet jest jego prorokiem” oraz „Zwycięstwo albo śmierć”. Znowu padły
strzały w powietrze. A potem rozległ się dźwięk, który będzie prześladował zakładników
przez wiele tygodni i miesięcy - trzask oddzieranej taśmy samoprzylepnej, którą przyklejano
ładunki wybuchowe do kolumn w całej sali. Teatr stał się jedną wielką bombą czekającą na
zdetonowanie.
- Oddali kilka salw nad naszymi głowami - wspominała później Krugli-kowa. - Miało to
paraliżujący skutek. Powiedzieli: „Zachowajcie spokój, a nic wam się nie stanie. Nasze żądania
są skierowane do prezydenta”.
Kruglikowa, siedząca na końcu rzędu niedaleko wyjścia awaryjnego, zastanawiała się, czy
nie zerwać się i nie uciec. Jednakże jej córka Nastia dostała histerii.
- Zaczęła krzyczeć: „Mamo, czy oni nas zabiją?”. Oczywiście starałam się ją uspokoić. Była
w szoku. Ciągle powtarzała: „Ja chcę żyć, nie chcę umierać. Mamo, schowaj mnie”. Próbowała
się ukryć. A należy do osób, które zwracają na siebie uwagę2.
Inni naprawdę próbowali uciec. Muzycy wymknęli się z fosy dla orkiestry do swojego
pokoju i zgasili światło, ale szybko się okazało, że okna są zakratowane, a krata zamknięta na
wielką kłódkę. Po kilku minutach Czeczeni zorientowali się i zaczęli walić w drzwi.
- Zamknęliśmy wszystkie wyjścia! - krzyknął jeden z nich. - Jeśli nie wyjdziecie, wrzucimy
kilka granatów i wystrzelamy was. Wyłazić!
Nie mając innego wyjścia, muzycy otworzyli drzwi i dołączyli do setek innych
zakładników w głównej sali3.
Gieorgij Wasiljew, reżyser spektaklu Nord-Ost, był chyba jedynym człowiekiem, który nie
uciekał od terrorystów, ale przeciwnie, dobrowolnie oddał się w ich ręce. Kiedy inspicjent
zadzwonił z informacją o strzałach w teatrze, Wasiljew znajdował się na piętrze, w studiu
dźwiękowym. Bez zastanowienia rzucił się pędem po schodach i wbiegł na salę tuż przed
zamknięciem drzwi przez Czeczenów.
- Musiałem dostać się do sali - tłumaczył później z przepraszającym uśmiechem - aby
potem nie musieć się wstydzić. Nie przeżyłbym, gdybym nie zdążył wtedy do sali4.
Wasiljew, młody przedsiębiorca, który w latach 90. importował do Rosji kapitalizm w
postaci kontraktów terminowych i telefonów komórkowych, marzył o wystawieniu w
Moskwie musicalu od chwili, gdy na Broadwayu zobaczył przedstawienie Nędzników.
Ponieważ nie udało mu się kupić praw do Nędzników, postanowił stworzyć rodzime,
rosyjskie przedstawienie, coś, co ludzie uznaliby za „nasze”. Scenariusz oparł na książce
Wieniamina Kawierina Dwaj kapitanowie, powieści o miłości i zdradzie, rozpiętej między
kamieniami milowymi współczesnych dziejów Rosji, od rewolucji bolszewickiej po oblężenie
Leningradu. Musical Nord-Ost, bo taki tytuł nadał mu Kawierin, miał opiewać niezłomnego
ducha rosyjskiego.
-Nord-Ost był czymś w rodzaju protestu przeciwko szarganiu naszej historii, przeciwko
braku wiary we własne siły, przeciwko całej tej przygnębiającej, nikczemnej propagandzie
mass mediów - mówił. - Nord-Ost jest jej przeciwieństwem. To romantyczna historia
rodzinna. To opowieść, która uwzniośla nas i naszą historię, pozwalając spojrzeć na nią nie
jako na dzieje walk klasowych, wojen i represji, ale dzieje ludzi i ich osobistych osiągnięć5.
Przygotowanie musicalu zajęło Wasiljewowi trzy długie lata. Musiał zmagać się z
uprzedzeniami rosyjskiego środowiska teatralnego, które uważało jego pomysł za sceniczny
McDonald’s. Musiał zorganizować szkołę dla aktorów, aby nauczyć ich grać w musicalu, i
przebudować ogromną, zrujnowaną widownię w domu kultury starej państwowej fabryki
łożysk tocznych na Dubrowce. Wymarzył sobie nowoczesny teatr, pozwalający na
wyrafinowane efekty specjalne, między innymi lądowanie na scenie atrapy samolotu w
kulminacyjnym momencie spektaklu. W sumie wydał 4 miliony dolarów i było to
zdecydowanie najdroższe przedsięwzięcie teatralne w historii Rosji. W całym mieście
pojawiły się afisze reklamujące musical, ale nikt nie był pewien, czy moskwianie zapłacą
równowartość 15 dolarów za bilet, bo na warunki rosyjskie była to suma ogromna. Wasiljew
uspokoił swoich wspólników badaniami psychologiczno-marketingo-wymi, z których
wynikało, że 30 procent mieszkańców Moskwy pasuje do zakładanego profilu widza.
Przedstawienie mogło więc iść przez wiele lat.
Wiktoria Łarina też odpowiadała zakładanemu profilowi. Przyszła do teatru tego wieczora
z kolegami z biura, ponieważ jej mąż Sasza Czekusz-kin był zajęty. Z przerażeniem patrzyła,
jak Czeczeni umieszczają potężną bombę na siedzeniu tuż przed nią.
- Wpadłam w popłoch - dlaczego tutaj? W centrum Moskwy? Kiedy widzi się w telewizji,
jak terroryści biorą gdzieś zakładników, to zupełnie inna historia. A tu ja byłam
zakładnikiem6.
Młody dowódca terrorystów, Mowsar Barajew, postanowił poinformować o swojej akcji
świat zewnętrzny.
- Macie okazję zawiadomić swoich krewnych i wasz rząd, że jesteście zakładnikami -
oświadczył widzom.
Zakładnicy wyjęli więc telefony komórkowe i pośpiesznie wystukali numery swoich
najbliższych. Z powodu przeciążenia nie wszyscy zdołali się połączyć. Wiktoria Łarina nie
mogła się dodzwonić do męża, przesłała mu więc SMS-a.
O 21.13 na ekranie czarnej nokii Saszy Czekuszkina wyświetliły się słowa: „To nie żart.
Jesteśmy zakładnikami. Wszędzie są Czeczeni”7.
Przygotowywali tę akcję od tygodni, szukając odpowiedniego teatru. Gieorgij Wasiljew
badał rynek i to samo robili Czeczeni. Najpierw obserwowali amerykański musical 42nd
Street, ale zrezygnowali, bo ich celem mieli być Rosjanie, a nie cudzoziemcy. W końcu
zdecydowali się na 323. przedstawienie Nord-Ost, ponieważ musical stał się symbolem
moskiewskiej prosperity. Okupacja Dubrowki była śmiałym uderzeniem nie tylko w stolicę
Władimira Putina, ale także w rosyjską klasę średnią jako taką, w ludzi, którzy zajmowali się
własnymi karierami i majątkami, zamykając oczy na zbrodnie dokonywane w ich imieniu w
dalekiej Czeczenii.
- Wy jesteście temu winni - mówił jeden z porywaczy inspicjentowi Anatolijowi
Głazyczowowi podczas długich, pełnych napięcia godzin okupacji teatru. - To wasza
obojętność8.
Mowsar Barajew był 25-letnim zabójcą o twarzy dziecka, zimnych oczach i rzadkim
zaroście. Na głowie miał czarny wełniany beret, a w ręku karabinek automatyczny
Kałasznikowa z karbami na kolbie. Od lat walczył w Czeczenii pod okiem swojego stryja
Arbiego, jednego z najokrutniej-szych dowódców partyzanckich, organizatora słynnego
porwania i stracenia przez ścięcie w 1998 roku czterech monterów brytyjskiej firmy
telekomunikacyjnej pracujących w Czeczenii. Wojska rosyjskie wpadły w końcu na trop
Arbiego Barajewa i w czerwcu zabiły go. Zaledwie dziesięć dni przed atakiem na teatr
Rosjanie twierdzili, że w serii bombardowań artyleryjskich i lotniczych udało im się zabić
również Mowsara, „osławionego przywódcę oddziału terrorystycznego”9. Mieli się teraz
przekonać, jak bardzo się mylili. Prawą ręką Barajewa podczas oblężenia był tajemniczy,
impulsywny mężczyzna z kozią bródką o imieniu Abu Bakr; władze rosyjskie twierdziły, że to
Arab, co miało być kolejnym dowodem na powiązania Czeczenów z międzynarodowym
terroryzmem. Jednakże ci, którzy rozmawiali z nim w ciągu następnych trzech dni, byli
pewni, że był Czeczenem, a przynajmniej pół-Czeczenem, bo mówił płynnie po czeczeńsku.
Terrorystów wysłał do Moskwy najbardziej wojowniczy z czeczeńskich komendantów, Szamil
Basajew, który w 1999 roku poprowadził rajd na Dagestan i z roku na rok stawał się coraz
większym fanatykiem. Dwudziestu dwóch bojowników, przeważnie noszących czarne
kominiarki i partyzanckie mundury, wyglądało na zdenerwowanych i złych.
- Klnę się na Boga, że bardziej nam zależy na śmierci niż wam na życiu - powiedział
Mowsar Barajew na taśmie wideo pokazanej tuż po zajęciu teatru10.
Czeczenki były cichsze, ale nie mniej zdeterminowane. Wiele z nich straciło mężów, braci
albo synów podczas wojny i chciało dokonać zemsty, a może skrócić swoje cierpienia w
najbardziej spektakularny sposób. Pojawienie się tych „czarnych wdów” było nowym
zjawiskiem w starym konflikcie, który przedtem nie znał zamachów samobójczych. Podobno
jedną z Czeczenek była Zura Barajewa, stryjenka Mowsara i wdowa po Arbim; trzymała palec
na detonatorze. Były też dwie siostry, Fatima i Chadżad Ganijewe, pochodzące z malutkiej wsi
czeczeńskiej Assinowskaja. Dwóch ich braci zginęło na wojnie, a zaginiona siostra uchodziła
za zmarłą. Cztery miesiące przed akcją w teatrze żołnierze rosyjscy przyjechali do ich
rodzinnego domu i zabrali ze sobą 23-letnią Fatimę, jej brata i siostrę. Chadżad, mająca
wówczas 14 lat, krzyczała do Rosjan: „Gdzie wasza odwaga, jeśli zabieracie dziewczęta?”.
Tylko dzięki wstawiennictwu matki żołnierze oszczędzili Chadżad. Schwytaną trójkę
zaprowadzono do jakiejś szopy, gdzie chłopaka bito do nieprzytomności, cucono kubłem
zimnej wody, i bito dalej. Dziewczętom przywiązano do palców druty i puszczano przez nie
prąd. Po trzech dniach tortur ojciec wykupił córki za 1000 dolarów, ale straszne przeżycia na
zawsze je zmieniły.
- Jesteśmy zhańbione, trzymali nas przez trzy dni, nie możemy tak dłużej żyć - mówiły
matce po powrocie do domu.
Mówiąc o zhańbieniu, dziewczęta chciały zapewne powiedzieć, że zostały zgwałcone, tak
jak wiele Czeczenek. Na miesiąc przed atakiem na teatr Fatima i Chadżad opuściły dom,
mówiąc rodzicom, że zamierzają odwiedzić krewnych. Brat Rustam, 21-letni bojownik u
Szamila Basajewa, zwerbował je do samobójczego zamachu w Moskwie. Władze rosyjskie
twierdziły później, że Rustam sprzedał siostry do tej straceńczej akcji za 3000 dolarów11.
Zakładnicy ze zdziwieniem zauważyli, że porywacze są zdumiewająco wierni zasadom
islamu, nie chcieli nawet przyjąć papierosów. Producent musicalu, Gieorgij Wasiljew, odniósł
wrażenie, że Czeczenki są „zakładnikami tak jak my”. W przeciwieństwie do partyzantów,
którzy mogli uciec, kobiety w swoich samobójczych pasach nie miały już wyjścia. Jadły i piły
niewiele.
- Róbcie tak jak my i przygotujcie się na śmierć - powiedziała zakładnikom jedna z nich.
Wasiljew postanowił się do niej zbliżyć, mając słabą nadzieję, że może coś wskóra.
- Pomyślałem, że usiądę bliżej głównej bomby i poznam się z kobietą odpowiadającą za
detonator. Kto wie? Być może w krytycznej chwili mógłbym oderwać jej rękę albo wyrwać
kable. Mówiliśmy o wielu rzeczach, o roli kobiet w islamie, o sztuce. Niechętnie przyznała, że
widowisko podobało się jej. Wiedziała, że jestem współautorem. Ciekawe, że czuła potrzebę
podzielenia się swymi wrażeniami.
Kobieta poczuła sympatię do Wasiljewa i pocieszyła go w jedyny możliwy w jej
mniemaniu sposób.
- Na kartce papieru napisała kilka słów po arabsku i poradziła, żebym wypowiedział je w
chwili śmierci. Jeśli je wypowiem, dostanę się do maho-metańskiego raju. Były to słowa: La
illah ila allah, czyli „Nie ma Boga prócz Allacha”12.
Inni widzowie również zaczęli rozmawiać z Czeczenkami. Siostry Wiktoria Kruglikowa i
Irina Fadiejewa, które przyszły do teatru z dziećmi, rozpoznały jedną z kobiet. Kruglikowa
zauważyła ją w bufecie podczas przerwy. Wydało jej się wówczas, że kobieta przygląda się ich
dzieciom.
- Dostrzegłam w jej oczach nienawiść. Stałam i patrzyłam jej prosto w oczy, niejako
prowokując ją. Szkoda, że byłam taka głupia. Powinniśmy byli zrozumieć i od razu uciec -
wspominała Kruglikowa.
Teraz ta sama kobieta stała tuż przy niej z granatem w jednej ręce i pistoletem w drugiej.
Dłonie Czeczenki były wilgotne od potu, a kiedy przycisnęła rękę z granatem do uda Nastii,
Kruglikowa próbowała ją odsunąć.
- Powiedziała nam: „Nie bójcie się, jeśli coś się stanie, zastrzelę was na początku, żebyście
nie cierpiary” - opowiadała Kruglikowa. - Pewnie to dziwnie zabrzmi, ale jej słowa bardzo
dobrze podziałały na moją córkę.
Uspokoiła się. Odprężyła się i nawet zaczęła się śmiać. „Mamo, nic nie będzie bolało”. Co
do mnie, to dopiero wtedy naprawdę się przestraszyłam. Rosjanki dowiedziały się, że
Czeczenka ma na imię Asia.
- Spojrzała na Irinę i powiedziała: „Twój syn siedzi obok ciebie, a mój jest w Czeczenii.
Tobie łatwiej”.
Potem opowiedziała im o tragicznej sytuacji w Czeczenii.
- Posłuchaj, jesteś w tej chwili przestraszona. A my żyjemy w ten sposób na co dzień. Nie
jesteśmy w stanie przekonać waszego rządu. Właśnie dlatego was pojmaliśmy, żeby wszyscy
dowiedzieli się o nas. Chcemy tylko, żeby nasze dzieci nie umierały. I nie chcemy, żeby wasi
żołnierze ginęli. Nie macie pojęcia, jak strasznie jest teraz w Czeczenii. A was to nic nie
obchodzi. Jesteście zadowoleni i żyjecie sobie, jakby nigdy nic13.
Słowa te nie uspokoiły Fadiejewej ani jej syna Jarosława. Kiedy zaczęło świtać, chłopiec
wpadł w rozpacz.
- Mamo, nikt nas nie uratuje. Chyba nie wyjdę stąd żywy. Muszę wiedzieć: jak rozpoznam
cię w niebie?
Ze łzami w oczach Irina ścisnęła go za rękę i przytuliła.
- Synku, nie będziesz musiał. Trzymam cię za rękę i nie puszczę. Pójdziemy tam razem14.
Władimir Putin stanął w obliczu najpoważniejszego kryzysu podczas swojej prezydentury.
Nagle jego czeczeńska wojna przyszła do samego serca Rosji, granica została przekroczona.
Nigdy przedtem partyzanci nie przeprowadzili tak śmiałej akcji ponad 1300 kilometrów od
pola bitwy. Konflikt przybrał zupełnie nową formę. Od tej pory możliwa była tylko dalsza
eskalacja, zmieniająca oblicze putinowskiej Rosji.
Prezydent rozpatrywał różne warianty postępowania. Żaden nie wyglądał zachęcająco, a
niektóre w ogóle nie wchodziły w grę. Nigdy nie zgodziłby się na spełnienie głównego
żądania terrorystów i wycofanie wojsk z Czeczenii. Jednakże frontalny atak na teatr mógł się
skończyć krwawą jatką. Putin wiedział, jak nieudolnie postępowały poprzednie władze, kiedy
Szamil Basajew zajął szpital w Budionnowsku w 1995 roku: targowano się z nim przed
kamerami telewizyjnymi, dosłownie błagając o wypuszczenie pacjentów. Zdaniem Putina
splamiono honor kraju, pozwalając terrorystom bezpiecznie wycofać się z miasta. Nie miał
zamiaru iść w ślady poprzedników. Negocjacje mogły służyć tylko zyskaniu czasu na
przygotowanie szturmu. Putin doszedł do wniosku, że musi użyć siły bez względu na ryzyko.
Z tą decyzją nie zgadzał się premier Michaił Kasjanow, który uważał, że szturm doprowadzi
do tragedii, i poinformował prezydenta o swojej opinii niedługo po rozpoczęciu okupacji. W
odpowiedzi Putin wysłał go na międzynarodową konferencję do Meksyku, usuwając z drogi
w chwili, gdy komandosi rosyjscy zaczęli przygotowania do odbicia zakładników. Człowiek,
który w młodości poprzysiągł, że nigdy nie będzie niczyim niewolnikiem, nie mógł teraz
skapitulować i podjąć rokowania.
- Putin nie lubi dyskusji - mówił jeden z wysokich przedstawicieli władz rosyjskich. - Jego
zdaniem nie należy pokazywać po sobie słabości. Zawsze powtarzał: „Jeśli ludzie zobaczą, że
jesteś słaby, natychmiast się na ciebie rzucą i przegrasz”. Dlatego robi to, co robi, aby pokazać,
że jest silny15.
Od pierwszych godzin okupacji elitarne jednostki komandosów szykowały się do ataku.
Żołnierze Alfy przeniknęli do teatru przez nocny klub gejowski i założyli podsłuchy w całym
budynku. Po nakreśleniu planu i ustaleniu, gdzie znajduje się każdy partyzant i każda
szachidka, komandosi sporządzili dokładną replikę w Ośrodku Teatralnym przy Kałużskiej i
ćwiczyli tam szturm.
W teatrze nadal panowało napięcie. We czwartek tuż po czwartej rano jakaś kobieta w
szpilkach przeszła niepostrzeżenie przez kordon policyjny i wmaszerowała do teatru.
Partyzanci i zakładnicy ze zdumieniem patrzyli na 26-letnią Olgę Romanowa, która po
wejściu do sali zaczęła wymyślać terrorystom.
- Zobaczcie tylko, jak wystraszyliście wszystkich! - krzyczała. - Co się tu dzieje? -
Złorzeczyła Barajewowi: - Ty i twoje zafajdane posty i modlitwy! - Potem, odwracając się
twarzą do widowni, zapytała: - Po co tu tak siedzicie? Czego się boicie?
- Zastrzelcie ją! - krzyknął z balkonu jeden z Czeczenów.
- No dalej - odparła Romanowa wyzywająco - na co czekacie? Wyprowadzono ją i po kilku
sekundach rozległy się cztery strzały16.
Droga Sandy’ego Bookera z Oklahomy do teatru na Dubrowce zaczęła się przed ośmioma
miesiącami, kiedy zamieścił w Internecie ogłoszenie, że szuka „rosyjskiej żony”. Nigdy nie był
w Rosji, nie mówił po rosyjsku, ale wierzył, że Rosjanka będzie lepsza od Amerykanek, z
którymi miał same złe doświadczenia. „Oto mój ideał: wiek 38-48, sprawna fizycznie, nie
robiąca kariery ani nie prowadząca własnej firmy” - napisał. Świetlana Gubariowa z
Kazachstanu znalazła jego ogłoszenie na stronie o nazwie Missing Hearts. Odpisała po
rosyjsku, ponieważ jednak Sandy nie zrozumiał, wzięła słownik i przetłumaczyła swoją
odpowiedź na angielski. „Jestem wesoła, miła i uczciwa. Lubię zajmować się domem. Mam
dwa dyplomy wyższej uczelni i pracuję w fabryce”.
Booker, który 17 ze swoich 49 lat przepracował jako mechanik w koncernie General
Motors, zaangażował się w wirtualną znajomość. Czasami w ciągu jednego dnia wymieniali
wiele listów elektronicznych. Sandy nie wiedział nic o Kazachstanie, a Swietłana o Oklahomie.
Booker wyjaśnił, że to w Oklahomie w 1995 roku doszło do słynnego zamachu
terrorystycznego. Nauczył się kilku rosyjskich słów i wplatał je do swoich listów, licząc, że
zrobi tym Swietłanie przyjemność. Ta z kolei starała się pisać listy po angielsku, choć obcy
język wciąż sprawiał jej trudności.
Pewnego dnia Swietłana wyznała, że ma kłopoty w pracy. „Nic ci nie jest? - zaniepokoił się
Sandy. - Czy mam jutro przylecieć do ciebie, porwać i przywieźć do siebie? Bardzo bym chciał
wybawić kobietę z opresji. W Ameryce każdy mężczyzna chce zostać bohaterem, a ja nie
jestem wyjątkiem. Myślę, że to wpływ naszych filmów”.
„Oczywiście, że chciałabym, aby ktoś mnie uratował - odpisała. - To marzenie każdej
kobiety!” W kolejnym liście dodała: „Nasza znajomość jest jak bajka. Chciałabym, żeby ta
bajka miała szczęśliwe zakończenie”17.
Wyglądało na to, że jej marzenie się spełni. Po czteromiesięcznej korespondencji spotkali
się w Moskwie i spędzili tydzień razem z 13-letnią córką Swietłany, Saszą. Ostatniego dnia
Sandy się oświadczył. Rozstając się, snuli już plany wspólnego życia.
Los jednak zrządził, że tego chłodnego, jesiennego wieczora znaleźli się w teatrze na
Dubrowce. Booker, Gubariowa i Sasza udali się na przedstawienie Nord-Ost, żeby uczcić
rychłą przeprowadzkę do Ameryki, ale teraz siedzieli dwa rzędy od potężnej bomby.
Gubariowa starała się na nią nie patrzeć. Czeczenka z pistoletem, detonatorem i zapałkami
obserwowała ją.
- Zauważyła mój popłoch i powiedziała: „Nie myśl, że uciekniesz ani że dostaniesz
mocniej od innych. Wybuch będzie tak silny, że wystarczy do zniszczenia trzech takich sal”.
To dziwne, ale jej słowa uspokoiły mnie18.
Booker i Gubariowa nie byli jedynymi ludźmi w teatrze, którzy znaleźli się na zakręcie
życia. 27-letnia rozwódka, Wiktoria Łarina, miała z pierwszego małżeństwa córkę i próbowała
zacząć nowe życie z drugim mężem. Pracowała w państwowym urzędzie antymonopolowym
i dla urozmaicenia ufarbowała sobie włosy na jasnorudo; jej nowy mąż, Sasza Czekuszkin,
łysiejący mężczyzna w wieku 38 lat, nosił czarne koszulki z krótkimi rękawami i grał w
zespole rockowym Osien’. Żadne z nich nie myślało wiele o Czeczenii, uznając, że
rozpoczynając wojnę, władze musiały mieć ważne powody.
- Jeśli spojrzeć na historię, to dlaczego Stalin zesłał ich na Syberię? - pytał później
Czekuszkin, zapominając, że Czeczenów deportowano do Kazachstanu. - Może wiedział, że
sprowadzają tylko zło i nieszczęście19.
Nie mogąc się dodzwonić do męża, Łarina w następnych godzinach przesyłała mu jedną
wiadomość tekstową za drugą. Były one pełne smutku i rozpaczy, miłości i wyrzutów
sumienia.
„Wyciągnij mnie stąd, proszę. Zrób coś”.
Jej mąż przyjechał pod teatr i teraz stał w lodowatym jesiennym deszczu zaledwie kilkaset
metrów od budynku, za kordonem policyjnym. W miarę upływu godzin Łarina popadała w
coraz większy fatalizm. Wystukała krótką wiadomość, zapewniając Czekuszkina, że
przeprasza za wszystkie chwile, kiedy była dla niego niedobra.
„Daj spokój - odpowiedział. - Nie wpadaj w panikę. Jeszcze będziemy mieli razem dzieci”.
Nie przekonało jej to. „Wybacz mi wszystkie kłótnie. Kocham Cię. Kocham Was
wszystkich”.
Czekuszkin próbował żartować. „Jak to «wszystkich»?”20.
Drugiego dnia kryzysu o świcie władze wpuściły krewnych zakładników do pobliskiej
szkoły gastronomicznej, w której pracowała Wiktoria Kru-glikowa. Zmarznięci ludzie dostali
jednak tylko po plastikowym kubku gorącej herbaty. W końcu, na zapuszczonym boisku do
koszykówki, z ryczącymi telewizorami w tle, zapłakani krewni otoczyli posłankę do Dumy,
błagając o jakieś informacje.
- Musimy znać prawdę.
- Gdzie jest nasz rząd?
Członek partii Putina, Aleksandra Buratajewa, mocno uszminkowana, w płaszczu z
futrzanym kołnierzem, próbowała uspokoić zrozpaczonych. Zapewniła, że władze starają się
doprowadzić do uwolnienia dzieci i że atak na budynek jest wykluczony.
- Szturmu nie będzie. Nawet o tym nie myślimy21.
Była to albo niewiedza, albo kamuflaż, bo w czasie gdy to mówiła, komandosi skradali się
już zakamarkami teatru. Władze jednak grały na zwłokę, posyłając emisariuszy, którzy mieli
wynegocjować pokojowe zakończenie okupacji, choć ani przez moment nie liczono, że to się
powiedzie. Kiedy Czeczeni zajmowali teatr, dziennikarka „Nowej gaziety” Anna Politkowska,
która wsławiła się relacjami z Czeczenii, przebywała w Los Angeles z wykładami. Przez
telefon opowiedziano jej, co się dzieje, i poinformowano, że porywacze żądają, aby
przyjechała do nich na rozmowy. Potem usłyszała głos syna:
- Mamo, Ilja tam jest!
Przyjaciel jej syna grał w teatralnej orkiestrze.
- Co mamy robić? Pomożesz mu? Porozmawiaj z Czeczenami! Mamo, proszę!22
Współpracownik Putina, Siergiej Jastrzembski, skontaktował się też z innymi
potencjalnymi negocjatorami. Zadzwonił do przywódców partii liberalnych, którzy
krytykowali politykę Kremla wobec Czeczenii. Zakładał, że terroryści będą bardziej chętni do
rokowań z nimi. Rozmawiał więc z Iriną Hakamada, działaczką Sojuszu Sił Prawicowych i
najbardziej znaną kobietą-politykiem w Rosji. Wysoka i szczupła jak modelka, w modnie
wystrzępionej fryzurze i czarnym ubraniu, nałogowa palaczka Hakamada była wyjątkowo
efektowną postacią w rosyjskich sferach politycznych, zaludnionych niemrawymi i
prostackimi aparatczykami. Bardzo lubiła pozować do zdjęć do pism ilustrowanych i
najczęściej z członków swojej partii występowała w telewizji. Umysł miała ostry jak brzytwa i
równie cięty język. Kiedy zadzwonił do niej Jastrzembski, jego głos brzmiał wyjątkowo
niepewnie.
- Powiedział, że sytuacja jest trudna - wspominała później; zgodziła się więc podjąć
rozmowy z terrorystami.
W holu teatru powitał ją terrorysta numer dwa, Abu Bakr, który powiedział, że Mowsar
Barajew śpi i nie może się z nią zobaczyć. Trzech bojowników nosiło kominiarki, Abu Bakr i
jeszcze jeden terrorysta mieli odsłonięte twarze.
- Odniosłam wrażenie, że to nie terroryści-samobójcy, ale niewyszko-leni, prości
buntownicy, mający doświadczenie wojskowe, ale pozbawieni dzikiego fanatyzmu -
wspominała. - Ich żądania były sprzeczne, niejasne, ciągle się zmieniały. Byli jednak
przygotowani do wysadzenia wszystkiego i zabicia wszystkich.
Hakamada obiecała, że przekaże ich żądania Putinowi i pojechała na Kreml, gdzie
spotkała się z potężnym szefem administracji prezydenta, Aleksandrem Wołoszynem. Z jej
słów Wołoszyn nie mógł ocenić, jakie byłoby najlepsze rozwiązanie sytuacji. Podczas gdy
Putin był zdecydowany na szturm, Wołoszyn i jego współpracownicy wciąż szukali innego
wyjścia.
- Wahał się - wspominała Hakamada. - Dlatego słuchał uważnie, co mam do powiedzenia.
Ale był bardzo zły, że rozmawiałam z mediami.
Hakamada sprzeciwiała się szturmowaniu teatru.
Ł” JM
- Nie wyobrażałam sobie, jak można zorganizować szturm i ocalić ludzi, skoro te kobiety
mogły po prostu nacisnąć guzik i wysadzić wszystko w powietrze23.
Z terrorystami rozmawiali też inni mediatorzy: przedstawiciele Czerwonego Krzyża,
pediatra Leonid Roszal, przywódca antywojennej opozycji w Dumie Grigorij Jawliński i
słynny piosenkarz losif Kobzon, nazywany rosyjskim Frankiem Sinatrą zarówno ze względu
na styl estradowy, jak domniemane związki z mafią. Do teatru dostało się też kilku
dziennikarzy, między innymi nasz przyjaciel Mark Franchetti z londyńskiego „Sunday
Times”, oraz ekipa NTV. Ale porywacze nie byli w nastroju do pertraktacji.
- Mieliśmy zadanie wejść tu i wziąć zakładników - powiedział Barajew Franchettiemu. -
Wykonaliśmy je. Nie mamy planów wyjścia z zakładnikami. Nie zależy nam na życiu.
Naszym celem jest zmuszenie Rosjan do wycofania wojsk z Czeczenii. Nie jesteśmy
terrorystami. Gdyby tak było, zażądalibyśmy milionów dolarów i samolotu do ucieczki24.
Przeleciawszy pół świata, Anna Politkowska udała się wprost do rządowego stanowiska
dowodzenia. Władze poinformowały ją o aktualnej sytuacji, dziennikarka wzięła żywność i
soki, żeby zanieść zakładnikom, ale gdy zbierała się do wyjścia, zastąpił jej drogę agent FSB.
- Wyciągnął broń i powiedział: „Nie” - opowiadała potem. Z pomocą przyszedł jej Siergiej
Jastrzembski.
- Nie, ona ma iść.
W teatrze Politkowska zastała Abu Bakra, który ponownie powiedział, że Barajew śpi i nie
może jej przyjąć. Dla Politkowskiej Abu Bakr i jego rodacy nie byli niczym nowym. Wiele razy
spotykała im podobnych w Czeczenii.
- Był typowym bojownikiem, mocno zbudowany, gniewny, i z typową ideologią.
Spotkałam się z podobną ideologią już wcześniej. Jeśli im powiesz: „Wypuście nastolatków”,
mówią: „Kiedy robicie zaczystki, to nie są nastolatkami, naszych dzieci nie nazywacie
nastolatkami, dlaczego mam wam wydać waszych nastolatków?”. I szczerze mówiąc, nie
miałam pojęcia, co odpowiedzieć. Wiedziałam, że ma rację.
Ale wiedziała też, że ich żądania nie mogą być spełnione przez obecną ekipę na Kremlu.
- Powiedziałam: „Posłuchaj, ta akcja jest skazana na klęskę. Nie ma żadnego sensu.
Przyniesie tylko ofiary w ludziach”.
A on odparł, że nie spodziewają się przeżyć.
Zapytała, co się stanie, jeśli Putin rzeczywiście wycofa wojska. Odpowiedział:
- Zostaniemy. Jesteśmy gotowi na śmierć i umrzemy.
Ale tak jak Hakamada dzień wcześniej, Politkowska usłyszała w jego głosie bluff.
- Jestem całkowicie przekonana, że niektórzy z nich chcieli przeżyć... To nie byli ludzie,
którzy bawią się w jakieś gierki. To byli ludzie wojny. Mimo to miałam poczucie, że nie
wyobrażali sobie dokładnie tego momentu. Byli pewni, że w decydującej chwili ich żądania
zostaną spełnione25.
Ostatnia grupa negocjatorów przyjechała wieczorem. Na jej czele stał były premier
Jewgienij Primakow. Rozmowa szybko „przybrała wyjątkowo twardy ton” - wspominał
później. Primakow oświadczył Czeczenom, że udało im się przypomnieć o swojej sprawie, ale
zabicie zakładników popsuje cały efekt.
- Zwrócenie uwagi jest tylko pierwszym krokiem - odciął się Barajew. - Jutro w południe
zacznę rozstrzeliwać zakładników i będę to robił aż do wycofania waszych wojsk z Czeczenii.
Barajew nie miał ochoty na dalszą dyskusję.
- Wynocha! - wykrzyknął. - Rozmowa skończona!26
Sytuacja w teatrze wyglądała coraz gorzej. Dzień zamienił się w noc, ta w dzień, a
zakładnicy nie mieli nic do jedzenia i picia. Terroryści włamali się do teatralnych bufetów i
rozdali znajdującą się tam czekoladę, ale było jej o wiele za mało dla dziewięciuset
zakładników. Po tym jak dwie kobiety wyskoczyły z okna łazienki na drugim piętrze i uciekły,
Czeczeni nie pozwalali zakładnikom korzystać z toalet. Musieli oni odtąd załatwiać się w fosie
dla orkiestry, kobiety po lewej, mężczyźni po prawej stronie. Czekali w długiej kolejce,
wchodząc ostrożnie do fosy, aby nie powalać sobie butów.
W miarę upływu godzin Gieorgij Wasiljew utwierdzał się w przekonaniu, że konfrontacja
jest nieuchronna.
- Coś musiało się stać - albo wypuszczą wszystkich, albo pokażą, że nie cofną się przed
niczym. Coś musiało się stać. Dlatego napięcie rosło.
Zaczął wyobrażać sobie, jak to się wszystko rozegra. Zawsze dziwiło go, że w
hitlerowskich obozach koncentracyjnych strzeżonych przez garstkę wartowników tylu ludzi
biernie szło na śmierć. Teraz zrozumiał - ich wola oporu została złamana, nie pozostało im nic
poza czekaniem na wyrok.
- Większość zadawała sobie pytanie, jak będą wybierać ludzi. Czy co drugiego? Ta
kretyńska myśl wciąż kołatała mi się po głowie: jak będą wybierać ludzi do rozstrzelania?
Według wieku? Płci? Narodowości? Było to takie barbarzyństwo, że nie wolno mi było o tym
myśleć. Myślałem więc o metodzie. To naprawdę mnie wzięło27.
Wiktoria Łarina znów zaczęła wpadać w panikę.
„Bardzo się boję - informowała męża przez telefon. - Strzelają do nas”.
„Udawaj przynajmniej, że się nie boisz” - odpisał Czekuszkin, nie wiedząc, co powiedzieć.
„Czy umrzemy? - pytała. - Tuż obok naszych nóg są miny. Oni się modlą. Może coś
szykują”.
Błagała męża, żeby próbował odwieść władze od szturmu. W przeciwieństwie do Iriny
Hakamady i Anny Politkowskiej była przekonana, że porywacze chcą umrzeć śmiercią
męczeńską. „To wszystko straceńcy. Zabiją nas. Nie przeżyjemy tego”28.
W końcu około 23.00 władze rosyjskie zadzwoniły do terrorystów. Pełnomocnik Putina w
południowej Rosji, generał Wiktor Kazancew, który prowadził z przedstawicielem Czeczenów
bezowocne rozmowy pokojowe w 2001 roku, znajdował się w drodze do Moskwy i nazajutrz
o 10.00 rano miał rozpocząć rokowania z partyzantami. Mowsar Barajew ogłosił „dobrą
wiadomość” zakładnikom i zapewnił ich, że mogą teraz spokojnie iść spać.
- Wszystko będzie dobrze. Jeśli będziecie cicho, nie będziemy was zabijać29.
Jednakże młody zakładnik Pawieł Zacharów nagle nie wytrzymał. Około 1.00 rano
próbował uderzyć jednego z partyzantów butelką i rzucił się do ucieczki. Czeczen strzelił, ale
nie trafił Zacharowa, postrzelił za to dwóch innych zakładników - mężczyzna dostał w tył
głowy, kula wyszła lewym okiem, kobieta została ugodzona w brzuch. Czeczeni wpadli w
panikę, pewni, że incydent zostanie użyty jako pretekst do odwetu.
- Terroryści byli przerażeni - wspominała Wiktoria Kruglikowa. - Wciąż powtarzali: „To
nie my. Widzieliście, że to nie nasza wina. Uratowaliśmy was. Gdyby dobiegł do drzwi,
mógłby wysadzić cały budynek”. Ich strach był szczery, kiedy zobaczyli krew30.
Ostatnia, mrożąca krew w żyłach wiadomość tekstowa, którą Sasza Czekuszkin otrzymał
od żony w sobotę przed świtem, brzmiała: „Zaczął się szturm. Żegnaj”31.
Mowsar Barajew dał się nabrać. Wiktor Kazancew nie dojechał na planowane rozmowy.
Wszystko okazało się wybiegiem, a Kremlowi udało się uśpić czujność Czeczenów. Kilka
godzin po telefonie do Barajewa agenci rosyjscy zaczęli zwozić pojemniki z nigdy wcześniej
nie stosowanym w tego rodzaju akcjach środkiem znieczuleniowym, fentanylem w aerozolu.
Pojemniki umieszczono w kanałach wentylacyjnych, po czym włączono klimatyzację. Chociaż
środek był teoretycznie bezbarwny i bezwonny, Cze-czeni i zakładnicy zorientowali się, co się
dzieje; część widziała mgiełkę, inni poczuli słodkawy zapach. Barajew wskoczył na scenę i
zaczął krzyczeć, żeby wyłączyć system wentylacyjny, po czym wpadł na widownię, szukając
elektryka. Niektórzy zakładnicy mokrymi sztukami ubrania zakryli twarze sobie lub
dzieciom; inni przez telefony komórkowe opowiadali o przebiegu wydarzeń, a ich słowa
transmitowało na żywo radio Echo Moskwy.
- Nasze siły bezpieczeństwa zaczęły jakąś akcję - krzyczała do telefonu przestraszona Anna
Andrianowa. - Chyba nie chcą, żebyśmy opuścili teatr żywi i w ten sposób zakończyli
sytuację.
- Aniu - pytał prezenter - czy możesz powiedzieć, co to za gaz?... Czy go widzisz albo
czujesz?
- Nie wiem. Widzimy go i czujemy, i wszyscy oddychamy przez szmaty. Nasi ludzie
rozpoczęli jakąś akcję.
Przez telefon słychać było strzały.
- O, Boże! - krzyknęła Andrianowa.
- Czy nas słyszycie? - zapytała po chwili. - Tak.
- W każdej chwili możemy teraz wylecieć w powietrze! Potem w słuchawce zaległa
cisza32.
Komandosi, w maskach przeciwgazowych i z białymi opaskami na ramieniu, wbiegli do
sali około 5.30. Niektórzy Czeczeni naciągnęli własne maski i zaczęli wybijać okna, usiłując
wywietrzyć pomieszczenie, ale Rosjanie otworzyli ogień. Barajew schronił się w małym
gabinecie na parterze, ale dosięgnął go tam granat rzucony przez komandosów i serie z broni
maszynowej.
- Ołów, który w niego wpakowaliśmy, rozszarpał mu ciało - powiedział później jeden z
komandosów.
Niektórym żołnierzom Alfy powierzono zabicie konkretnych terrorystów i wykonali to
zadanie z bezlitosną precyzją. Wszystkie Czeczenki zabito pojedynczym strzałem w głowę,
nawet te, które były nieprzytomne.
- Uważacie, że powinniśmy byli je obudzić i wyzwać na uczciwy pojedynek? - kpił jeden z
komandosów33.
- Wiem, że to brzmi okrutnie - mówił inny - ale kiedy ktoś ma na sobie dwa kilo plastiku,
nie ma innej możliwości, aby go rozbroić34.
Po 15-20 minutach strzelanina ustała i rosyjscy saperzy przystąpili do rozbrojenia
ładunków umocowanych taśmą do kolumn. Nad wszystkim dominował jeden dźwięk:
pochrapywanie 900 ludzi, którzy zasnęli pod wpływem rozpylonego środka chemicznego. Na
razie wszystko szło dobrze, ale władze rosyjskie nie byty przygotowane na dalszy rozwój
wydarzeń. W teorii uśpienie zakładników i terrorystów wyglądało prosto. Jednakże każdy
środek znieczuleniowy, a zwłaszcza fentanyl, powinien być użyty w dawce dostosowanej do
konkretnego człowieka; dlatego w trakcie każdej operacji anestezjolog monitoruje przez cały
czas stan pacjenta. Dawka, która uśpi młodego, zdrowego człowieka, może zabić dzieci, ludzi
starszych albo osoby o słabszym zdrowiu. Komandosi nie mieli możliwości zróżnicowania
dawek. Aby akcja się powiodła, musieli użyć tak dużej ilości środka, aby obezwładnić
młodych i silnych partyzantów o podwyższonym poziomie adrenaliny - nie zważając na jego
potencjalnie groźne działanie na osłabione organizmy zakładników.
Nie bardzo wiedząc, co robić dalej, komandosi Alfy i milicjanci zaczęli wynosić ciała
nieprzytomnych zakładników na przesycone wilgocią, poranne powietrze. Pod teatrem nie
było żadnych służb medycznych.
- Zrazu nikt nam nawet nie pomagał - wspominał później żołnierz Alfy. - Zwyczajnie nie
wiedzieliśmy, co robić z tymi ludźmi.
Przez pierwsze, bezcenne, minuty nie było pogotowia ratunkowego.
- To oni się spóźnili. Wszyscy, których wynosiliśmy z budynku, żyli.
Niektórym żołnierzom regularnej armii, posłanym do budynku, powiedziano, że
zakładnicy nie żyją, toteż nie zdawali sobie sprawy, że konieczna jest szybka pomoc lekarska.
- Jeden z milicjantów - opowiadał cytowany komandos Alfy - podszedł do nieprzytomnej
kobiety, wziął jej torebkę, wyjął portfel i wsadził sobie do kieszeni. Nagle zobaczył, że kobieta
odzyskuje przytomność, więc z całej sity kopnął ją w twarz. Daliśmy mu wycisk. Ktoś
krzyknął: „Zabić go! Uzna się go za poległego w walce”35.
Staliśmy wówczas po drugiej stronie ulicy i widzieliśmy, jak żołnierze wynoszą
zakładników z teatru i kładą na chodniku niczym kłody drzewa. W końcu około 7.00 rano
podjechały pierwsze karetki i zaczęty odwozić poszkodowanych do szpitali. Ponieważ wozów
było za mało, władze skierowały pod teatr autobusy, do których wrzucano ciała - byle jak, nie
troszcząc się o to, w jakiej leżą pozycji. Wielu było wciąż nieprzytomnych, dławiło się
własnym językiem lub wymiocinami. Przez okna widzieliśmy, jak kilku tych, którzy się
ocknęli, próbuje usiąść; twarze mieli blade i niezdrowe, oczy zapadnięte i błędne.
- Czułam, jak ktoś mnie niesie - opowiadała później Wiktoria Łarina. - Był to chyba jeden z
omonowców. Otworzyłam oczy i wszystko płynęło. Niczego nie rozumiałam. Powiedział do
mnie: „Oddychaj, dziewczyno, oddychaj”. Chciałam mu powiedzieć, że nie mogę oddychać,
ale nie byłam w stanie. Potem znów straciłam przytomność... Ocknęłam się w szpitalu.
Chciałam krzyczeć: „Jestem tutaj, żyję!”, ale nie mogłam wykrztusić słowa36.
Mąż Wiktorii Kruglikowej, który sam pracował w służbach specjalnych, przedarł się przez
kordon milicyjny i pobiegł do teatru szukać rodziny. Od trzech dni czekał na zewnątrz; dobrze
wiedział, jak działają rosyjskie siły prawa i porządku, postanowił więc sam odnaleźć swoich
bliskich. Błądząc po teatrze, zasłanym stłuczonym szkłem, łuskami po nabojach i sztywnymi
ciałami, zobaczył, że twarze wszystkich zakładników wyglądają tak samo: są sine,
wykrzywione i dziwnie szczerzą zęby. Pomyślał, że pewnie wszyscy nie żyją. W końcu
natknął się na bezwładne ciało żony. Oddychała chrapliwie i postękiwała. Obok leżała
nieruchomo córka, wziął więc żonę na ręce, wyniósł z budynku i włożył do karetki. Potem
wrócił po córkę. Gdy przybiegł, leżała już pod stertą innych ciał. Wyciągając ją gorączkowo,
był przekonany, że trzyma w rękach zwłoki.
W tym momencie przez salę przebiegł człowiek, który wyglądał na lekarza.
- Czemu tak stoisz? - zapytał Kruglikowa.
- To moja córka, nie żyje.
Nieznajomy krzyknął jednak, że Kruglikow się myli.
- Oni wszyscy żyją.
Rzucił mu plastikową rurkę i kazał jej użyć do ułatwienia dziewczynie oddychania, po
czym pobiegł ratować innych37.
Nikomu nie powiedziano, co należy robić. Sanitariusze i lekarze, którzy przyjechali pod
teatr, nie wiedzieli, jakiego środka chemicznego użyto, ani jak mają cucić zagazowanych ludzi.
Mimo najlepszych chęci ratownicy spowodowali śmierć niektórych zakładników, niosąc ich z
odchyloną głową albo kładąc na ziemi twarzą do góry, bo w takiej pozycji język puchł i
zatykał drogi oddechowe. Układanie ciał jednego na drugim też doprowadziło do śmierci
niejednego zakładnika. Lekarze, nie wiedząc, że użyto fentanylu, musieli zgadywać, z czym
mają do czynienia. Twierdzili później, że gdyby ich poinformowano, liczba ofiar byłaby
niewielka. Natychmiastowa pomoc miała decydujące znaczenie.
- Gdyby poszkodowanym zastosowano intubację i jeszcze w karetkach sztucznie
ułatwiono oddychanie, niemal wszyscy by przeżyli - powiedział nam w kilka dni po
wydarzeniach lekarz, do którego trafiło wielu zakładników. - Wszyscy, którzy znaleźli się w
moim szpitalu żywi, nadal żyją38.
Tymczasem 130 zakładników straciło życie. Zmarł Amerykanin Sandy Booker, napisawszy
przedtem na swoim przedramieniu pożegnalny list do córki w Oklahomie. Jego rosyjska
narzeczona Swietłana Gubariowa straciła nastoletnią córkę Saszę. Mąż Wiktorii Kruglikowej,
wyniósłszy ją i córkę, po powrocie do teatru natknął się na swoją szwagierkę, Irinę Fadie-jewą.
Twarz miała nie tyle siną, ile śmiertelnie bladą, a ubranie poplamione krwią. Kruglikow
nigdzie jednak nie mógł znaleźć jej syna Jarosława, choć przetrząsnął wszystkie kąty.
Fadiejewa ocknęła się dopiero w szpitalu. Leżała nago na podłodze w korytarzu. W ręku
zaciskała medalik, który zwykle nosiła na piersi. Próbowała wstać, nie zdając sobie sprawy, że
nie ma nic na sobie; ktoś podał jej koc. Przez wiele miesięcy po wydarzeniach ona i jej rodzina
będą się zastanawiać, dlaczego była naga, skoro wszyscy inni zakładnicy byli ubrani. Doszli
do wniosku, że Jarosław być może został zastrzelony przez rosyjskich komandosów i jego
krew poplamiła jej ubranie. Zdarto je z niej, żeby usunąć dowód rzeczowy39.
Przywódcy Rosji byli zbyt zadowoleni z siebie, aby przejmować się takimi zagadkami.
Udało im się nie dopuścić do wysadzenia budynku i uratować większość zakładników -
czegóż można było chcieć więcej? Putin wystąpił w telewizji i ogłosił wielkie zwycięstwo nad
„uzbrojonymi mętami”, jak ich nazwał.
- Osiągnęliśmy to, co wydawało się prawie niemożliwe, uratowaliśmy życie wielu setkom
ludzi. Udowodniliśmy, że Rosji nie można rzucić na kolana.
W rzadkim odruchu żalu zdobył się na lakoniczne przeprosiny dla rodzin, których bliscy
zmarli.
- Nie mogliśmy uratować wszystkich. Wybaczcie40.
Deklarując niezłomną wolę walki z terrorystami, Putin praktycznie przemilczał jej ofiary.
Krewni zakładników, tacy jak Sasza Czekuszkin, biegali od szpitala do szpitala, szukając
bliskich. Władze nie udzieliły im żadnej albo prawie żadnej pomocy. Zamykano przed nimi
bramy szpitali. Czekuszkin znalazł swą żonę Wiktorię Łarinę żywą, ale wielu innych
krewnych dowiedziało się o śmierci swoich bliskich dopiero po osobistych poszukiwaniach w
kostnicy.
Po wyjściu ze szpitala Irina Fadiejewa znalazła ciało syna Jarosława w miejskiej kostnicy,
gdzie czekało na identyfikację i pochówek. Na czole chłopca dostrzegła niewielki otwór, ale w
protokole z sekcji zwłok nazwano go głęboko zapadniętym rozcięciem. Tak czy owak Jarosław
nie żył.
Irina pogłaskała zimną twarz syna, który chciał się dowiedzieć, jak ma ją rozpoznać w
niebie.
- Znalazłam cię wreszcie. Poczekaj, idę do ciebie - rzekła.
Nie zauważona przez nikogo wymknęła się tylnymi drzwiami, zatrzymała przejeżdżający
samochód i poprosiła kierowcę, aby zawiózł ją na most przez rzekę Moskwę. Nie miała
pieniędzy, zapłaciła więc za kurs obrączką ściągniętą z palca. Wysiadłszy, podeszła do barierki
i spojrzała na lodowate wody rzeki. W Moskwie zaczynała się już zima, ale kobieta nie czuła
chłodu. Jarosław nie żył, nic jej nie zostało. Zebrała się na odwagę i skoczyła z mostu w
lodowate odmęty.
Ale śmierć nie była jej dana - jacyś przechodnie zobaczyli ją i wyciągnęli na brzeg. Nie
zdołała się połączyć z Jarosławem.
- Nawet się nie przeziębiłam - powiedziała później z żalem41.
Putin odbierał gratulacje z całego świata. Nie miało znaczenia, że przez szereg dni nie
chciano podać nazwy zastosowanego środka chemicznego, ustępując dopiero wtedy, gdy
zagraniczni naukowcy sami ją ustalili - ale nawet wówczas utajniono skład chemiczny. Nie
miało znaczenia, że akcja ratownicza została przeprowadzona tak fatalnie, że większość, jeśli
nie wszystkie 130 ofiar, zmarła w wyniku popełnionych błędów. Nie miało znaczenia, że
użyty gaz nie zadziałał natychmiast, dzięki czemu partyzanci mieli dość czasu, aby
zdetonować ładunki wybuchowe, gdyby tylko się na to zdecydowali. Jedynie ambasador
amerykański Alexander Vershbow, zawodowy dyplomata z dużym doświadczeniem i
człowiek zasad, powiedział głośno kilka słów prawdy.
- To jasne, że gdyby było więcej informacji, przeżyłoby co najmniej kilku więcej
zakładników - oświadczył dziennikarzom podczas konferencji trzy dni po wydarzeniach42.
Za tę szczerość został po cichu upomniany przez Departament Stanu, który postanowił
popierać Putina bez względu na ciemne strony całej historii.
Szybko uciszono też wszelkie głosy krytyki wewnątrz kraju. Toksykologom zabroniono
badania ciał ofiar w celu ustalenia składu chemicznego użytego środka. Lekarzom, którzy
leczyli ocalałych, zakazano kontaktów z prasą. W rubryce „przyczyna śmierci” w
świadectwach zgonu zmarłych zakładników wpisywano „zamach terrorystyczny” albo
„dotychczasowy stan zdrowia”. W świadectwie zgonu syna Iriny Fadiejewej widniała w tym
miejscu zwykła kreska. A na wypadek gdyby fakty nie mówiły same za siebie, rosyjscy
komandosi położyli obok ciała Mowsara Barajewa strzykawki i butelkę po wódce, aby
wyglądało, że ten islamski radykał był pijany i pod wpływem narkotyków.
Podczas 57-godzinnego oblężenia rząd nałożył knebel środkom przekazu. W dniu
zamachu lokalny kanał telewizyjny Moskowia TV zniknął z anteny na dwie minuty przed
wiadomościami o 18.00 i mógł wznowić nadawanie dopiero 15 godzin później. NTV zakazano
emisji wywiadu z Barajewem. Nawet państwowa „Rossijskaja gazieta” została upomniana
przez Ministerstwo do spraw Środków Masowego Przekazu za opublikowanie zdjęcia dwóch
lekarzy wynoszących ciało martwego zakładnika z budynku teatru.
Okupacja teatru na Dubrowce okazała się jeszcze jedną chwilą prawdy dla telewizji NTV,
odebranej już dawnym właścicielom i zarządzanej przez nowe kierownictwo pod
zwierzchnictwem państwowego Gazpromu. W ciągu półtorarocznych rządów amerykańsko-
rosyjskiego finansisty Borisa Jordana NTV stała się nieco powściągliwsza wobec Putina i
rządu, okazywała im trochę większy szacunek, ale nadal zachowywała większą niezależność
niż państwowe kanały. Jordan ślubował, że NTV pozostanie rzetelną telewizją i zrobił więcej,
niż ktokolwiek przypuszczał, aby dotrzymać słowa, zresztą ku wielkiemu niezadowoleniu
Kremla. W okresie tuż po objęciu przezeń dyrekcji stacji nowi zwierzchnicy nakłaniali go, aby
dokończył robotę i zniszczył założyciela NTV, Władimira Gusińskiego.
- Przyszli do mnie i powiedzieli: „No, dobra, teraz musisz go załatwić”, na co odparłem:
„Nie, zrobimy to po mojemu” - opowiadał nam Jordan43.
Zamiast wykańczać Gusińskiego, Amerykanin wykupił od niego resztę udziałów.
Uzdrowił finanse firmy i pozbył się blisko miliarda dolarów długu. Aby przyciągnąć młodą
widownię, kupił prawa do takich seriali zachodnich, jak Seks w wielkim mieście i Rodzina
Soprano. Wyłamał się spod monopolu firmy Video International, powiązanej z ministrem
Michaiłem Lesinem i kontrolującej reklamę telewizyjną. Igrał z ogniem. Opowiadał później, że
codziennie dzwonił do niego ktoś z Kremla lub rządu z pretensjami o treść jakiegoś programu
NTV.
- [Jordan] mówił: „Bądź ostrożniejsza, bądź ostrożniej sza, narażasz mnie na kłopoty” -
wspominała prezenterka Tatiana Mitkowa.
Zarazem jednak „chciał podejmować ryzyko”44.
Postawa NTV w czasie okupacji teatru na Dubrowce wyczerpała cierpliwość Putina. Kiedy
Kreml opublikował niemą taśmę wideo ze spotkania Putina z jego doradcami, Leonid
Parfionow, gospodarz popularnego sobotniego programu informacyjnego Namiedni,
zatrudnił specjalistę od czytania z ust, aby dowiedzieć się, czy prezydent mówi o ataku na
teatr. Inny dziennikarz, Sawik Szuster, zaprosił rodziców zakładników do swojego talk show
Swoboda słowa. Goście wzywali władze do pokojowego rozwiązania kryzysu i zakończenia
wojny w Czeczenii. Kreml nie posiadał się z wściekłości.
Wieczorem w dniu poprzedzającym szturm na teatr Lesin zadzwonił do Jordana.
- Powiedział: „Kiedy o drugiej rano zakończycie program, chciałbym, żebyście wznowili
go dopiero po moim telefonie” - opowiadał nam później Jordan. - Odpowiedziałem mu: „No
cóż, mamy swój program, wracamy na antenę o szóstej rano”. „Ze względu na
bezpieczeństwo państwa nie powinniście tego robić”. Nie mówił, że mi nie wolno, ale
zgodziłem się.
O 3.00 rano zmęczony Jordan pojechał do domu na kilka godzin, zostawiając stację w
rękach Szustra, który miał nie wznawiać programu bez porozumienia z nim. O 5.45, kiedy
zaczął się szturm, w domu Jordana zadzwonił telefon.
- Telefonował rozwścieczony minister do spraw środków masowego przekazu. „Jesteście
na antenie! To kpiny!”.
Najprawdopodobniej Szuster na chwilę opuścił swoje stanowisko, by napić się kawy, a w
czasie gdy go nie było, komandosi zaczęli szturm; młody korespondent czekający pod teatrem
wszedł na antenę, aby poinformować, że zaczęło się. Jordan zadzwonił do stacji i zawiesił
emisję programu do 6.10.
- Cała ta historia mocno zdenerwowała Putina - wspominał. - Był wówczas pod olbrzymią
presją i uważał, że gdyby ludzie zobaczyli szturm w telewizji, akcja mogłaby się nie udać, i
miał rację45.
Chociaż Putin oskarżył NTV o wyemitowanie zdjęć komandosów zajmujących pozycje na
kilka minut przed rozpoczęciem szturmu, nie była to prawda. Stacja wznowiła nadawanie już
po rozpoczęciu akcji. Również materiał o czytaniu z warg prezydenta nadano dopiero po
zakończeniu szturmu. Ale szczegóły nie interesowały Putina. Po trzech miesiącach Jordan
dostał dymisję.
Sposób działania władz podczas okupacji teatru ponownie obnażył dominację państwa
nad jednostką w Rosji, lekceważenie przez rząd życia własnych obywateli i jego skłonność do
utajniania wszystkiego. Po zakończeniu kryzysu przywódca Sojuszu Sił Prawicowych Boris
Niemców zaproponował, aby Duma przeprowadziła dochodzenie w sprawie wydarzeń na
Dubrowce i ustaliła, jakie popełniono błędy. Kreml jednak odrzucił ten pomysł i zadbał, aby
nie przeprowadzono żadnego niezależnego, wszechstronnego śledztwa. Wściekły Putin
publicznie oskarżył polityków o zbijanie kapitału politycznego na krwi niewinnych ofiar -
mając najwyraźniej na myśli Niemcowa. Przyjął też szefa partii Jabłoko, Grigorija
Jawlińskiego, aby mu przed kamerami podziękować, że nie wykorzystał dramatu
zakładników do krytykowania Kremla.
Mimo to Sojusz Sił Prawicowych Niemcowa przeprowadził własne, krótkie śledztwo w
sprawie akcji ratowniczej po zakończeniu szturmu i doszedł do wniosku, że ponad połowa
ofiar straciła życie nie wskutek działania środka chemicznego, ale z powodu braku
natychmiastowej pomocy lekarskiej.
- Dlatego umarli. To była katastrofa - powiedział nam później Niemców. Kiedy jednak
ponad miesiąc później Niemców udał się na Kreml, aby
przekazać Putinowi te wnioski i propozycje zmian w systemie zarządzania kryzysowego,
spotkał się z chłodnym przyjęciem. Raport trafił do szuflady.
- Kreml nie zrobił nic, nic - mówił nam Niemców. - Powiedzieli: „Wiecie przecież, że ci
ludzie nie żyją i nie możemy ich wskrzesić”46.
Putin mógł zamknąć Niemcowowi usta, ale nie mógł zakończyć wojny, którą rozpoczął.
Na taśmie, którą NTV mogła pokazać dopiero po zakończeniu okupacji teatru, młoda
szachidka przysięga krwawą zemstę za śmierć swojego brata i innych Czeczenów.
- U nas też umierają dzieci, starcy i kobiety. Jeśli nawet wszyscy tu umrzemy, to się nie
skończy. Jest nas wielu. Będziemy dalej walczyć - groziła47.
Ta zapowiedź spełniła się. Wydarzenia na Dubrowce oznaczały punkt zwrotny w wojnie
czeczeńskiej, radykalizację ruchu, który zaczął nabierać cech palestyńskiej intifady i silniej
łączyć się z ogólnoświatową walką fanatyków islamskich. Zamachy samobójcze, do których
przed Dubrowką Czeczeni uciekali się rzadko, stały się odtąd ich podstawową metodą walki,
bo tylko tak mogli zwrócić uwagę Rosjan. W ciągu dwóch następnych lat w atakach
terrorystycznych w Rosji zginęło około tysiąca ludzi, więcej niż w Izraelu i jakimkolwiek
innym kraju świata. Niemal co miesiąc dochodziło do jakiejś tragicznej eksplozji - 80 osób
zginęło, gdy samochód wyładowany materiałami wybuchowymi uderzył w budynek
rządowy w Groźnym, 59 osób, kiedy w innym rządowym kompleksie w północnej Czeczenii
wybuchła ciężarówka, 18 osób, gdy tuż obok autobusu wiozącego żołnierzy wysadziła się
samotna kobieta, 17 osób, kiedy na koncercie rockowym w Moskwie dwie kobiety
zdetonowały pasy z ładunkami wybuchowymi, 46 osób, gdy w pociągu podmiejskim w
południowej Rosji wybuchła bomba, 40 osób, kiedy w wagonie moskiewskiego metra
eksplodowała podobna bomba. Czasami zamachowcy zbliżali się niebezpiecznie do ośrodków
władzy. Zaledwie dwa dni po wyborach parlamentarnych w grudniu 2003 roku jakaś kobieta
zapytała na głównej ulicy w Moskwie o drogę do budynku Dumy, a po chwili wysadziła się w
powietrze, zapewne przedwcześnie. Była niecałe sto metrów od Dumy i Kremla.
Większość zamachowców samobójców stanowiły kobiety. Wiele z nich, tak jak kobieca
brygada w teatrze na Dubrowce, było wdowami i sierotami po zabitych czeczeńskich
partyzantach. 20-letnia siostra Fatimy i Chadżad Gamjewych, zabitych w teatrze, uciekła z
domu, bo jej brat Rustam chciał teraz i ją wysłać z misją samobójczą.
- Wahabici uważają to za wielki czyn - powiedziała inna kobieta przypuszczalnie
zwerbowana przez Rustama do przeprowadzenia zamachu samobójczego.
Dwudziestotrzyletnia Zarema Mużachojewa zgodziła się wykonać zadanie z powodu
kłopotów rodzinnych, w wyniku których odebrano jej dziecko. Rodacy Rustama wysłali
Zaremę do Moskwy, gdzie czeczeński partyzant przygotowywał ją do zamachu
samobójczego. Miała się wysadzić na ulicy Twerskiej, najmodniejszym bulwarze stolicy.
- Dał mi czarny hidżab, który niemal całkowicie zasłaniał twarz i kazał włożyć czarną
sukienkę z długimi rękawami i wysokim kołnierzykiem, aby zakryć szyję - opowiadała
później rosyjskiemu dziennikarzowi. - Dał też kartkę papieru z tekstem mojego ostatniego
przesłania do narodu. Niejasno pamiętam ten tekst. Brzmiał jakoś tak: „Mój dzień nadszedł i
jutro ruszę przeciwko niewiernym w imię Allacha, dla waszego i mojego dobra, dla sprawy
pokoju”.
Jej oświadczenie zostało nagrane na wideo.
- Chciałam, żeby moi krewni... usłyszeli moje przemówienie, aby wiedzieli, że umarłam i
zmyłam swoją hańbę, że jestem dobrą dziewczyną, dorosłą, i nie będę im już przysparzać
kłopotów48.
Kiedy jednak zwierzchnicy wysadzili ją przed kawiarnią na Twerskiej, Mużachojewa
rozmyśliła się. Zaczęła zachowywać się nerwowo, aż wreszcie ochroniarze lokalu zatrzymali
ją i zawiadomili policję. Saper FSB, którego wysłano do rozbrojenia jej bomby, tak
nieumiejętnie się z nią obchodził, że wybuchła mu w rękach i zginął.
Zamach w teatrze na Dubrowce miał dalekosiężne konsekwencje. Na robotników
fizycznych z Azji Środkowej robiono obławy i kazano im opuszczać Rosję, bo nosili brody, w
meczetach nad Wołgą przeprowadzano rewizje i rekwirowano Koran jako dowód zamiarów
terrorystycznych, po bazarach grasowali skinheadzi i bili „czarnych”, takich jak Czeczeni.
Również w Czeczenii żołnierze rosyjscy ruszyli do zemsty za Dubrowkę. Dom Fatimy i
Chadżad Ganijewych bez uprzedzenia wysadzono w powietrze. Ich rodzice ocaleli tylko
dlatego, że w tym czasie oglądali telewizję u sąsiada49. Nienawiść, nietolerancja, korupcja,
obojętność wobec życia ludzkiego - w putinowskiej Rosji wszystkie te zjawiska zrodziła wojna
w Czeczenii i gdy w teatrze na Dubrowce opadły opary fentanylu, stały się one wyraźniejsze
niż kiedykolwiek.
- W pierwszych miesiącach po Nord-Ost wydawało mi się, że wielu ludzi, sądząc z poczty,
którą otrzymywałam, zaczęła uważać czeczeńską politykę rządu za błędną. „Zrozumieliśmy,
że miałaś rację” - wspominała później dziennikarka Anna Politkowska, która próbowała
pośredniczyć między terrorystami a władzami. - Ale trwało to tylko pół roku. Potem minęło...
Sądzę, że sytuacja wróciła do poprzedniego stanu.
Rozmawialiśmy w redakcji „Nowej gaziety”. Politkowska wyjęła spośród sterty papierów
leżącej na biurku wycinek z artykułem, który napisała ostatnio o innej tragedii czeczeńskiej.
Ktoś wyciął go z gazety i odesłał jej w kopercie z dopiskiem: „Wsadź sobie w d...” i „Bierzesz
dolary od CIA i Sorosa. Zapłacisz za to”.
- Ludzie umierają, a ja dostaję to codziennie - skarżyła się. Rosjanie, choć w ich imieniu
popełniano w Czeczenii tyle zbrodni, nie
mieli praktycznie żadnych informacji o tym, co się tam naprawdę dzieje.
- A sens tego - tu podniosła inny list - jest taki: „Nie chcę nic wiedzieć”. Ludzie nie chcą o
tym słyszeć50.

9 Chory człowiek Europy


Jeśli teraz tego nie powstrzymacie, zniszczy to wasz kraj.
Steven L. Solnick
Andriej Artiomienko dokładnie pamięta dzień, w którym się zaraził. Miał 21 lat i był
ćpunem z syberyjskiego Irkucka. I na ćpuna wyglądał: chudy jak strach na wróble, chodzący
w wiecznie brudnych łachach. Matka nie wpuszczała go do domu, bo ciągle ją okradał, aby
mieć na narkotyki. Tego dnia jego kumpel zdobył trochę hery, więc poszli na ciemną klatkę
schodową ośmiopiętrowego bloku.
- Była niedziela i apteki były pozamykane - wspominał Artiomienko. - Kolega miał tylko
jedną strzykawkę. Uprzedził mnie: „Nie jestem pewien, ale chyba jestem zarażony”.
Zlekceważyłem to: „Mam to gdzieś, opalę igłę zapalniczką”.
Artiomienko westchnął na samo wspomnienie.
- Oczywiście, to było szaleństwo. Ale myślałem tylko o tym, żeby się na-ćpać1.
Wiosna 1999 roku była czasem Eksplozji, jak się przyjęło mówić w Irkucku. Miasto na
dalekiej Syberii nagle przestało być odcięte od świata. Przemysłowy Irkuck, gdzie lód na rzece
spływa dopiero w maju, leży na skrzyżowaniu dróg między Europą a Azją i jest wielkim
ośrodkiem przerzutowym narkotyków produkowanych w Afganistanie. Aż do wiosny 1999
roku młodzież w Irkucku brała gotowane na piecu opium zwane czer-niaszką, ale
rozpowszechnienie się ciekłej heroiny w fiolkach wprowadziło nowy zwyczaj korzystania z
jednej igły. Krew mieszała się z heroiną i w ten sposób od razu zarażało się wirusem pięcioro-
sześcioro młodych narkomanów. Pewnego dnia student politechniki poddał się badaniom
krwi i okazało się, że jest nosicielem HIV. Zaniepokojona służba zdrowia zbadała krew innym
studentom i odkryła, że sporo z nich jest zarażonych. Przebadano inne uczelnie i skala
epidemii wywołała w mieście stan bliski paniki. Na początku 1999 roku było zaledwie 100
stwierdzonych przypadków zakażenia wirusem HIV; w 2004 roku zarejestrowano oficjalnie 17
000 nosicieli. Choć był to zaledwie ułamek rzeczywistej liczby, obwód irkucki i tak stał się
proporcjonalnie do liczby ludności najbardziej zarażonym w całej Rosji2.
- Ta uczelnia była tylko pierwszym sygnałem, że wirus dotarł do Irkucka - mówił Aleksiej
Trutniew, który w 1999 roku dowiedział się, że jest nosicielem, jako 130 osoba w Irkucku. Tak
jak inni znał na pamięć swój numer w rejestrze3.
W czasach komunizmu Rosja była w dużej mierze izolowana od świata i to uchroniło ją od
epidemii AIDS, który wybuchła w latach 80. w Stanach Zjednoczonych, Europie Zachodniej i
Afryce. W ciągu zaledwie kilku lat kraj, który nie znał praktycznie problemu AIDS, zanotował
największy na świecie wzrost liczby zarażonych wirusem HIV. Kiedy Władimir Putin
obejmował władzę, zgodnie z oficjalnymi danymi w Rosji mieszkało zaledwie kilka tysięcy
ludzi z wirusem HIV; w 2004 roku liczba ta skoczyła do 290 000 i wciąż szybko rośnie.
Ponieważ dane oficjalne są zawsze zaniżone, większość specjalistów oceniała, że rzeczywista
liczba wynosi 1 milion, więcej niż w Stanach Zjednoczonych, które mają dwukrotnie więcej
ludności i znacznie dłuższą historię rozwoju choroby. W Rosji zarażonych zostało już 1
procent dorosłej ludności, a taki odsetek Światowa Organizacja Zdrowia uznaje za początek
epidemii4.
AIDS zbierał w Rosji wyjątkowo obfite żniwo. Nigdzie na świecie choroba nie dotknęła
państwa, którego ludność już wcześniej zaczęła się kurczyć. W ostatnich latach poziom
umieralności w Rosji znacznie przekroczył wskaźnik urodzeń, wskutek czego liczba ludności
zmniejszała się szybciej niż w którymkolwiek uprzemysłowionym kraju świata. W ciągu
pierwszych dwunastu lat po upadku Związku Sowieckiego liczba ludności Rosji spadła o 4,5
miliona, do 144 milionów; był to największy spadek w okresie pokoju od czasu wielkiego
głodu i stalinowskich czystek w latach 30. Na sto urodzeń przypada w Rosji 171 zgonów5.
Rosjanie więcej piją, palą i częściej popełniają samobójstwa niż jakikolwiek inny naród.
Wskaźniki śmiertelności wśród osób chorych na serce, gruźlicę, syfilis i zapalenie wątroby
należały do najwyższych na świecie; to samo dotyczyło śmierci w wypadkach. Co roku od
zatrucia alkoholem umierało w Rosji około 41 tysięcy osób, podczas gdy w Stanach
Zjednoczonych zaledwie 4006. Średnia długość życia mężczyzn spadła do 58 lat, jest niższa
niż w Bangladeszu, a nawet spustoszonej przez wojnę Bośni7. Konsekwencje demograficzne
tych zjawisk mogą być katastrofalne. Wedle jednej z prognoz sporządzonych przez rząd
rosyjski liczba ludności kraju zmniejszy się w 2050 roku do 102 milionów, a według
najbardziej pesymistycznych przewidywań do zaledwie 77 milionów8.
- Jeśli utrzyma się obecna tendencja, to zagrożone będzie samo istnienie narodu -
oświadczył Putin w parlamencie w pierwszym roku swoich rządów. - Naprawdę grozi nam,
że staniemy się słabym narodem. Dzisiejsza sytuacja demograficzna jest alarmująca9.
Po wybuchu epidemii AIDS sytuacja może się tylko pogorszyć. W pierwszych latach
kadencji Putina na AIDS umierało stosunkowo niewielu Rosjan, ponieważ choroba była wciąż
w początkowej fazie, z czasem jednak zaczęła obejmować szersze rzesze ludności. W
nadchodzących latach Rosjanie będą umierać coraz liczniej. Według najbardziej
optymistycznej prognozy Banku Światowego w 2010 roku roczna śmiertelność wśród chorych
osiągnie 250 000 osób, a zgodnie z najbardziej pesymistycznym scenariuszem będzie to 650
000, czyli więcej niż liczba zgonów na AIDS w Stanach Zjednoczonych w ciągu całych 20 lat.
Na AIDS będą umierać kobiety i mężczyźni w wieku rozrodczym, stanowiący lwią część
rosyjskiej siły roboczej i jedyną nadzieję na zahamowanie spadku liczby ludności. Eksperci
Banku Światowego oceniali, że w 2020 roku AIDS może zmniejszyć dochód narodowy Rosji o
70 miliardów dolarów10.
- To będzie miało wpływ na wydajność pracy, na życie rodzinne, na potencjał rozrodczy -
mówił Murray Feshbach z Międzynarodowego Centrum Naukowego im. Woodrowa Wilsona,
czołowy znawca zagadnień demografii rosyjskiej. - Połączone skutki będą moim zdaniem
katastrofalne dla społeczeństwa, gospodarki i sytuacji społecznej11.
Chociaż Putin wyraził wielkie zaniepokojenie z powodu sytuacji demograficznej kraju, to
ani on, ani jego rząd nie wyglądają na przejętych niebezpieczeństwem grożącym ze strony
AIDS. Epidemia przybrała krytyczne rozmiary, ale w rosyjskim Ministerstwie Zdrowia wciąż
tylko pięciu urzędników zajmuje się tym problemem, a rząd federalny wydaje niecały milion
dolarów rocznie na prewencję. Putin tylko raz wspomniał w oficjalnym przemówieniu o
AIDS, a i to mimochodem, w jednym zdaniu, wymieniając ogólnie najważniejsze problemy
zdrowotne, przed którymi stoi Rosja. W 2000 roku leki antyretrowirusowe dostało mniej niż
2000 nosicieli HIV, choć ocenia się, że potrzebuje ich aż 50 000 osób; w przeciwieństwie do
innych krajów Rosja nie zrobiła nic, aby wynegocjować niższe ceny leków, które kosztują tu
od 6000 do 12 000 dolarów rocznie na jednego pa-
CJCDto WpOWWnaniu 11000 dohm w wielu innych krajach.
Rząd rosyjski, który przez wzgląd na dumę narodową nie chce przyznać, że nie radzi
sobie z sytuacją, odrzucił pomoc międzynarodową, przedstawiając się jako donator środków
na rzecz Światowego Funduszu Walki z AIDS Gruźlicą i Malarią, a nie jako ich odbiorca.
Fundusz przyznał więc 88 milionów dolarów konsorcjum prywatnych organizacji, omijając w
ten sposób, co rzadko się zdarza, władze państwowe12. Dyrektor rosyjskiego Federalnego
Ośrodka Zapobiegania i Leczenia AIDS, Wadim Po-krowski, biadał, że „za granicą z wielkim
niepokojem mówi się o sytuacji w Rosji; zagranica jest znacznie bardziej zaniepokojona niż
nasz rząd i opinia publiczna”13. Ze szkodą dla Rosji.
- Jeśli teraz tego nie powstrzymacie, zniszczy to wasz kraj - ostrzegł Steven L. Solnick,
dyrektor moskiewskiego biura Fundacji Forda, która w 2003 roku zaczęła przekazywać
fundusze na walkę z AIDS w Rosji.
- Rosja powinna odnieść sukces [w walce z chorobą], ponieważ wszyscy obywatele umieją
czytać i pisać, ponieważ istnieje przemysł farmaceutyczny, ponieważ w każdym domu jest
telewizor. Nie ma powodu, aby miliony Rosjan umierały na tę chorobę, a mimo to jest bardzo
prawdopodobne, że miliony Rosjan na nią umrą14.
Jednym z pierwszych miejsc, gdzie będą umierać, stanie się Irkuck, miasto zagubione
wśród syberyjskich pustkowi, w szczególny sposób działające na wyobraźnię Rosjan. Irkuck,
zbudowany w połowie XVII wieku jako warownia nad rzeką Angara, z czasem stał się jedną
ze stolic Syberii, mimo swego pogranicznego położenia „całkowicie kulturalnym” miastem,
jak to ujął Antoni Czechow. Pożar, który w 1879 roku strawił dużą część miasta, nie odwiódł
mieszkańców od odbudowania klasycznych syberyjskich drewnianych domów, które do dziś
stanowią o tożsamości miasta. „Trzeba tylko wkroczyć pomiędzy nie, zrobić kilka kroków
wąską ulicą ciepłą ciepłem własnego życia, a bardzo szybko traci się poczucie czasu i trafia do
cudownego, bajkowego świata, świata z tej słynnej bajki, w której tajemnicza moc rzuca urok i
usypia wszystkich na sto lat, a wszystko wokół zastyga w bezruchu” - zachwycał się
rodzinnym miastem pisarz Walentin Rasputin15.
Dzisiejszy Irkuck, choć bardzo się rozrósł i liczy 600 000 mieszkańców, jest wciąż nader
tradycjonalistycznym, nieskomplikowanym miastem, gdzie bary noszą takie nazwy jak
„Dobre Piwo”, a ikony sprzedaje się w ulicznych budkach. Gdy nastała epoka Putina, młodzi
ludzie w rodzaju An-drieja Artiomienki poczuli się zagubieni w nowym dla nich świecie.
Ojciec Andrieja był alkoholikiem, którego żona wyrzuciła z domu, kiedy chłopiec miał dwa
lata; następny mąż też pił, awanturował się, toteż spotkał go podobny los.
- Nie powiem, żeby w domu panowała szczególnie ciepła atmosfera
- opowiadał nam Artiomienko. Ojczym przemieszkał z nimi siedem lat.
- Bił mnie za to, że wróciłem późno do domu. Takie było moje szczęśliwe dzieciństwo.
W wieku 14 lat Artiomienko pił, palił i brał środki psychotropowe. Kilka lat później poznał
czerniaszkę i kumpli od wspólnego ćpania.
- Były to pewnie zbłąkane dusze takie jak ja. Potem pojawiła się ciekła heroina.
- Wraz z nią przyszło AIDS.
Zanim matka zmusiła go do szukania pomocy, było już za późno; o jeden dzień za długo w
narkotycznym zamroczeniu przebywał na swojej ciemnej klatce schodowej. Wyrwał się jednak
ze szponów nałogu. Artiomienko poznał Igora Wankona, który w 1998 roku przyjechał do
Irkucka, aby utworzyć tu pierwszą w obwodzie klinikę odwykową. Wankon zmusił go do
zbadania się. Przez miesiąc Artiomienko nie mógł się zdobyć na powiedzenie rodzinie, że jest
nosicielem HIV. Kiedy w końcu się przełamał, kazali mu używać własnych sztućców, talerzy i
ręczników. Cały Irkuck zaczął sobie uświadamiać grozę sytuacji.
- Ludzie byli zaskoczeni i przerażeni. Napięcie między chorymi i narkomanami a resztą
społeczeństwa bardzo się zwiększyło - wspominał Artiomienko 16.
Otwarcie Rosji na świat spowodowało, że wielu młodych ludzi w Irkucku uległo
zagranicznym wpływom kulturowym. Niektórzy czerpali wzorce z filmów amerykańskich,
takich jak Pulp Fiction. 21-letniego Jewgienija Szerbakowa zafascynowała przedstawiona w
filmie wizja świata przemocy i narkotyków.
- Zacząłem wcielać ją w życie - wspominał. - Uważałem się za luzaka. Później, kiedy
zacząłem sprzedawać ubranie, w którym chodziłem, zrozumiałem, że to wcale nie jest
zabawne.
Wtedy ćpał już na potęgę i był nosicielem HIV17. Niektórzy w swojej niewiedzy sądzili, że
choroba oznacza szybką śmierć, więc uznali, że skoro są skazani, mogą się już nie ograniczać.
- Nie wiedziałem nic o HIV, absolutnie nic - mówił Aleksiej Trutniew.
- Sądziłem, że w najlepszym razie zostały mi dwa lata. Co więc robiłem? Zwiększyłem
dawkę i ćpałem jeszcze częściej.
W końcu wyrwał się z narkotycznego zamroczenia.
- Po dwóch latach spostrzegłem, że nic się nie zmienia. Nie umieram. Muszę żyć18.
Władze w Irkucku, tak jak wszędzie indziej w Rosji, trwały w swoim zamroczeniu równie
długo. Mając niewielkie środki do walki z nową chorobą i niewiele sympatii dla jej ofiar,
liczyły, że chorzy po prostu wymrą i problem sam się rozwiąże. W 2000 roku Igor Wankon i
inni działacze, którzy udali się na rozmowę z wyższą urzędniczką służby zdrowia, aby mówić
o potrzebie wprowadzenia programów zapobiegania i leczenia AIDS, odeszli z kwitkiem.
- Rozłożyła tylko ręce i powiedziała: „Niestety, nie robimy nic prócz diagnozowania”.
Kiedy zaproponowaliśmy jej program ograniczania szkód, odparła: „Nie, nie potrzebujemy
go”- opowiadał nam Wankon19.
W końcu jednak na przedmieściach Irkucka, w stojących na odludziu nie oznakowanych
budynkach otwarto rządowy ośrodek leczenia AIDS. Odwiedzający mieli trudności z
trafieniem, bo drogę wskazywały tylko znaki narysowane białą kredą na ceglanych murach.
W 2002 roku zainicjowano program wymiany igieł. W następnym roku, dzięki pieniądzom
amerykańskim, miejscowy oddział Czerwonego Krzyża otworzył własny ośrodek leczenia
AIDS przy alei Lenina w samym centrum miasta. Ale trzeba było o niego toczyć ciągłą wojnę.
Pewnego dnia w 2004 roku, kiedy byliśmy w Irkucku, Czerwony Krzyż otrzymał list od służb
antynarkotykowych, w którym nakazywano natychmiastowe przerwanie programu wymiany
igieł, bo jest on „jawną reklamą narkotyków”20. List nadszedł w czasie, gdy Kreml
reformował rosyjskie ustawodawstwo antynarkotykowe tak, aby nie karać za posiadanie
małych ilości narkotyków; według działaczy miało to zachęcić narkomanów do leczenia się
albo przynajmniej używania czystych strzykawek. Był to tylko jeden ze sprzecznych
sygnałów, jakie otrzymała ta najbardziej zmarginalizowana grupa społeczna.
- Narkomani izolują się od zdrowego społeczeństwa, a zdrowe społeczeństwo izoluje się
od nich - mówił nam dyrektor irkuckiego ośrodka leczenia AIDS, Boris Cwietkow.
Największe namiętności budził program wymiany igieł.
- Ludzie uważali, że zdrowi nie mają dość strzykawek, a tutaj rozdaje sieje narkomanom.
Nie rozumieli, że pomagając narkomanom zachować zdrowie, działamy na własną korzyść21.
Jak było do przewidzenia, nie minęło wiele czasu, gdy AIDS wyszła poza krąg
narkomanów i objęła resztę populacji. Według danych oficjalnych blisko 30 procent nowych
nosicieli HIV w Irkucku zaraziło się poprzez kontakt seksualny - przed pięcioma laty było to
zaledwie pół procent. A państwo wciąż robiło niewiele, aby leczyć tych pacjentów i zapobiec
grożącej nieuchronnie fali zgonów. W 2004 roku w Irkucku leczono zaledwie 16 dzieci i troje
dorosłych, zarażonych wirusem HIV. Andriej Artio-mienko nie przyjmował żadnych leków,
zdając się na zimne natryski i jogę. Cwietkow twierdził, że każdy, kto tego potrzebuje,
otrzymuje lekarstwa, ale przyznał, że niebawem zabraknie środków farmakologicznych.
- Problem nie zniknie. Im więcej czasu mija od początku choroby, tym więcej ludzi będzie
potrzebować leczenia. To będzie bardzo dużo kosztować22.
Choroba szerzyła się w Irkucku, a problemy, które przyczyniały się do jej rozwoju,
poczucie beznadziejności i zagubienia w nowych czasach, istniały nadal. Andriej Artiomienko
codziennie wracał do domu na osiedlu Energietika, na przedmieściu Irkucka, gdzie widział
młodych ludzi, którzy wyglądali tak jak on kiedyś: koczowali na ulicy ze swoimi igłami i
uciekali w krótkie, narkotyczne sny.
- Życie jest tu takie puste - tłumaczył. - Rozglądam się dokoła i widzę tych młodych,
narkotyzujących się ludzi i wiem, dlaczego to robią. Boją się życia. Nie wiedzą, dokąd
zmierzają. Każdy potrzebuje miłości. A ludzie nie kochają siebie23.
Najważniejszym środkiem odurzającym w Rosji była zawsze wódka. Jeszcze dziś wielu
Rosjan przypisuje temu narodowemu trunkowi działanie lecznicze, a nawet nadprzyrodzone.
Rodzice wkładają małym dzieciom do ust waciki nasączone wódką, aby obniżyć gorączkę lub
złagodzić ból ucha. Pieprzówkę zaleca się na przeziębienie, wódkę z solą na ból żołądka.
Niektórzy fizycy jądrowi pijają nawet dla ochrony przed promieniowaniem.
Rosyjscy historycy twierdzą, że ponad tysiąc lat temu alkohol pomógł państwu ruskiemu
w samookreśleniu się. W 988 roku książę Włodzimierz zdecydował się przyjąć
chrześcijaństwo ze Wschodu, podobno dlatego, że pozwalano tam wiernym pić codziennie, a
nie tylko od święta. Od tej pory nałóg pijaństwa krzyżował dowódcom plany i udaremniał
zamiary carów. Ruscy wojowie przegrali bitwę z Tatarami w 1373 roku, bo byli tak pijani, że
nie mogli walczyć. Nieprzyjaciel zepchnął ich do pobliskiej rzeki, którą dlatego nazwano
rzeką Pijaną. Sama wódka pojawiła się około 500 lat temu, a wielokrotne próby
administracyjnego regulowania jej produkcji, handlu i opodatkowania spaliły na panewce.
Lenin zalecał prohibicję, ale w czasie II wojny światowej Stalin kazał rozdawać żołnierzom po
100 gramów wódki dziennie. Niefortunna kampania antyalkoholowa Michaiła Gorbaczowa w
latach 80. przyczyniła się do spadku jego popularności.
Zgodnie z badaniami jednej z firm marketingowych przeciętny Rosjanin w epoce Putina
wypijał 19 litrów wódki rocznie. Ponieważ raz otwarta butelka jest w Rosji niemal zawsze
opróżniana do końca, wódkę produkowaną na rynek wewnętrzny wlewa się do butelek z
korkiem, a nie z zakrętką. W budkach ulicznych butelkę wódki można kupić już za dwa
dolary. W ostatnich latach drugim narodowym trunkiem rosyjskim stało się piwo, którego
spożycie wzrosło w ciągu sześciu lat trzykrotnie i w 2003 roku wyprzedziło nawet wódkę pod
względem wartości sprzedaży24. Wódki jednak nie zastąpiło; stało się po prostu jeszcze
jednym sposobem upijania się. Dla Rosjan piwo to tylko napój orzeźwiający. Na ulicy często
widzieliśmy nastolatków z butelkami piwa, tak jakby to była woda sodowa. Próba wpisania
piwa na listę napojów alkoholowych została szybko udaremniona przez lobby producentów.
A sam Putin zawetował na początku 2005 roku ustawę przewidującą ograniczenia w
publicznej konsumpcji piwa.
Według niektórych szacunków w Rosji żyje 8 milionów alkoholików i 2 miliony
alkoholiczek. Pół miliona dzieci poniżej 15 roku życia jest uzależnionych od alkoholu25.
Liczba Rosjan, którzy co roku umierają na skutek zatrucia alkoholowego, podwoiła się od
czasu rozpadu Związku Sowieckiego. Jedną z takich osób był Aleksandr Nakonieczny, który
wygrał maraton wódczany sponsorowany przez sklep w mieście Wołgodońsku w południo-
wo-zachodniej Rosji. Nakonieczny wypił trzy półlitrowe szklanki wódki jedną po drugiej, a
potem padł martwy, zanim zdążył odebrać nagrodę - dziesięć butelek wódki26. Nadużywanie
alkoholu sprzyjało chorobom krążenia, wypadkom ulicznym, samobójstwom i
przedwczesnym zgonom. Co roku około 17 000 Rosjan umierało w wyniku utonięcia, a
prawie wszystkie ofiary były pijane. Jeśli uwzględnić liczbę ludności, było to sześć-siedem
razy więcej niż w Ameryce27. W samej tylko Moskwie co roku około 2400 osób, czyli ponad
sześć dziennie, wypadało, wyskakiwało albo było wypychanych z okna; około trzy czwarte z
nich umierało, a niemal wszyscy byli pijani w chwili wypadku28.
Oprócz alkoholu najpopularniejszą używką w Rosji pozostawał tytoń. Choć na Zachodzie
ludzie stopniowo rzucali palenie, w Rosji paliło wciąż 70 procent mężczyzn i jedna trzecia
kobiet, więcej niż gdziekolwiek indziej w Europie. Za paczkę tanich rosyjskich papierosów
trzeba było zapłacić równowartość 40 centów i nawet amerykańskie marki, takie jak Marlboro,
nie kosztowały dolara. Dopiero pod koniec naszego pobytu w Rosji w restauracjach zaczęto
tworzyć wydzielone sektory dla niepalących. Aerofłot wprowadził zakaz palenia w swoich
samolotach długo po naszym przyjeździe do Moskwy, ale wielu Rosjan i tak go nie
przestrzegało. Każdego dnia na choroby związane z paleniem umierało aż 700 Rosjan29.
Prawdopodobieństwo śmierci mężczyzny na chorobę serca było w Rosji dwa do trzech razy
większe niż w Stanach Zjednoczonych, a wskaźnik ten wzrósł o 10 procent w pierwszych
dwóch latach rządów Putina30.
Ale to wciąż tylko jedna strona złożonej sytuacji zdrowotnej w Rosji. Gruźlica przybrała
rozmiary prawdziwej epidemii - liczba przypadków zwiększyła się w latach 90. trzykrotnie.
Co roku notowano około 130 000 zachorowań, a rocznie umierało na nią blisko 30 000 osób,
około 30 razy więcej niż w Stanach Zjednoczonych, biorąc pod uwagę liczbę ludności.
Wskaźnik zachorowań na syfilis był 400 razy większy niż w Europie Zachodniej31. Również
liczba przypadków nagłej śmierci osiągnęła krytyczny poziom. Mężczyźni poniżej 65 lat mieli
cztery razy większą szansę umrzeć z powodu obrażeń lub zatrucia niż w sąsiedniej
Finlandii32. Około 57 000 Rosjan co roku odbierało sobie życie i w ciągu ostatniej dekady
liczba ta wzrosła o 50 procent33. Jeśli nie liczyć malutkiej Litwy, wskaźnik samobójstw wśród
mężczyzn był w Rosji najwyższy na świecie34.
Ale nawet ci, którzy nie pili, nie palili ani nie brali narkotyków, byli narażeni na szkodliwe
działanie środowiska. Aż 22 000 Rosjan umierało co roku wskutek zanieczyszczeń powietrza.
Skażenie środowiska powodowało wysoki wskaźnik poronień w niektórych rejonach. Pod
koniec istnienia Związku Sowieckiego w całym kraju dymiły 3 miliony kominów; jedynie
połowa miała filtry, z których tylko jedna trzecia działała. Choć wiele fabryk zamknięto, dla
poprawy jakości powietrza wciąż robiono niewiele. Jazda zakorkowanymi ulicami Moskwy z
otwartym oknem w samochodzie wiązała się z ryzykiem zatrucia - wokół kopciło tysiące aut
używających benzyny ołowiowej, a pozbawionych katalizatorów. Poza stolicą rosyjskie
rafinerie co miesiąc wylewały do ziemi ilość ropy równą zawartości zbiorników 25
tankowców????? Valdez35. Kiedy Putin obejmował władzę, federalna służba ochrony
środowiska oceniała, że 15 procent terytorium Rosji jest „skażone ekologicznie”, choć
mieszkają tam ludzie36. Spraw tych jednak Putin nie traktuje priorytetowo. Jedną z
pierwszych decyzji nowego prezydenta było rozwiązanie państwowej agencji ochrony
środowiska.
Rosyjski system ochrony zdrowia był wyjątkowo źle przygotowany do leczenia tysięcy
chorób trapiących obywateli kraju - a często nawet niespecjalnie się o to starał. Dowodziła
tego między innymi fatalnie zorganizowana akcja ratownicza po odbiciu teatru na Dubrowce
w październiku 2002 roku. Setki zakładników skarżyło się później na różne przypadłości -
pulsujące bóle głowy, zaniki pamięci, dolegliwości sercowe, uszkodzenie wątroby, kłopoty z
oddychaniem, przejściową utratę słuchu i objawy szoku psychicznego, takie jak nocne
koszmary, lęk przed ludźmi i głęboka depresja. Rząd jednak ogłosił, że ich problemy się
skończyły. Wypłacono rekompensaty: 9500 dolarów dla rodziny zakładnika, który umarł, i
2700 dolarów dla zakładnika, który przeżył. Część dzieci wysłano do sanatorium na
odpoczynek i przyznano niektórym dorosłym rentę w wysokości 70 dolarów miesięcznie.
I to było wszystko. Władze nigdy nie ujawniły składu chemicznego środka, którego użyto
w czasie szturmu. Nie badano, jakie ma on skutki dla organizmu w dłuższym okresie, nie
mówiąc o kompleksowej opiece medycznej. A problemy zdrowotne zakładników uznano za
wynik ich dotychczasowego stanu zdrowia lub wręcz za zwykłe fantazje.
Podczas wizyty u Nikołaja Lubimowa, elokwentnego, 70-letniego mężczyzny ze
szpakowatą kozią bródką, mogliśmy się przekonać, że jego częściowy paraliż nie jest ani
wytworem fantazji, ani nie dotknął go przed Dubrowką.
- Byłem zdrowym człowiekiem - powiedział zgięty w pół.
Jego malutkie mieszkanie znajdowało się niedaleko budynku teatru, w którym przez
dziesięć lat pracował jako ochroniarz.
- Poszedłem do pracy. Czeczeni złapali mnie, przerazili, nastraszyli. Ale to nie oni mnie
otruli. Nie przez nich jestem inwalidą i straciłem zdrowie. To nasze rosyjskie władze mnie
zatruły.
Pod wpływem użytego podczas szturmu środka zapadł w śpiączkę i został uznany za
zmarłego. Potem zaklinał się, że słyszał, jak lekarz stojący nad nim mówi: „Nie żyje. Do
kostnicy z nim”. Odzyskał przytomność. Teraz jednak cierpiał na arytmię, anemię i paraliż
lewej strony ciała. ICiedy siedzieliśmy i rozmawialiśmy, raz po raz dotykał lewej strony
twarzy. Nic, żadnego czucia. Lewa ręka zwisała bezwładnie, była zupełnie pozbawiona
czucia.
- Jest jak drewno - mówił Lubimow, klepiąc się po niej. - Drewno. Od niektórych lekarzy
usłyszał, że to tylko skutek leżenia zbyt długo na
lewej stronie; inni w ogóle nie stawiali diagnozy. Codziennie czekał po cztery godziny w
ponurej poliklinice nr 37 na wizytę u przypadkowego lekarza. Kiedy wracał nazajutrz,
czekanie wyglądało tak samo, lekarz inaczej.
- Dom wariatów. Niby można się zapisywać do różnych lekarzy, ale kiedy przychodzę,
wszyscy mają zajęte terminy na tydzień naprzód. Próbują cię wyrzucić. Musisz pokazywać im
zaświadczenie. Ale leczenie jest fikcyjne, po to tylko, aby przedłużyli zaświadczenie. Wciąż
się martwię moją ręką. Nikt nie pomaga. Nie leczą mi jej. Sami nie wiedzą, na co mnie leczyć.
Jak na taśmie produkcyjnej. Pewnie mnie nawet nie pamiętają... Jeśli idę do polikliniki i
wściekam się na jakąś głupotę, mówią mi: „Co to, myślisz, że jesteś jedyny? Mamy innych
zakładników”.
Lubimow żył z emerytury w wysokości 1700 rubli, czyli mniej niż 60 dolarów, ale co
najmniej tyle samo wydawał na lekarstwa. Pewnego dnia usłyszał w radiu, że jeden z
urzędników miejskich obiecuje pomoc.
- Zadzwoniłem więc pod podany numer i powiedziałem: „Jestem w trudnej sytuacji.
Lekarstwa są drogie i nie stać mnie na nie”.
Nieco później otrzymał z urzędu miasta oficjalną odpowiedź, że „Nie mieli żadnych
poleceń z góry i nie mogą przyznać zapomogi”. W dniu naszych odwiedzin Lubimow
otrzymał zaświadczenie, że jest niepełnosprawny. Czekał na nie cztery miesiące i mógł teraz
wystąpić o jeszcze jedno zaświadczenie, dzięki któremu zyskałby prawo do miesięcznego
dodatku w wysokości 16 dolarów. Zaświadczenie teoretycznie uprawniało go do bezpłatnych
leków, ale przynajmniej połowa środków, które musiał przyjmować, nie figurowała na
urzędowej liście.
- Teraz praktycznie wszędzie, nie tylko w systemie ochrony zdrowia, napotykam mur
oporu i obojętności - westchnął37.
Ofiarom Dubrowki miał pomagać szpital nr 13 w Moskwie. Kompleks szpitalny, liczący
1100 łóżek i położony niedaleko teatru, tworzyło kilka odrapanych budynków wzniesionych
w 1940 roku. Tuż po szturmie na oddziale nagłych przypadków, przeznaczonym dla 50
pacjentów, leczono 359 zakładników. Kilka miesięcy później odwiedziliśmy szpital, aby
zapytać jego władze, dlaczego tak wielu zakładników wciąż choruje. Spotkaliśmy się z
zaprzeczeniami i zupełnym brakiem zainteresowania.
- U większości byłych zakładników nie zauważamy żadnych niekorzystnych skutków
zdrowotnych - orzekł stanowczo naczelny lekarz szpitala, Leonid Aronow. - Na ogół mamy
do czynienia z przypadkami chronicznymi, na które większość byłych zakładników cierpiała
przed wydarzeniami.
Przyznał, że problemy kilku pacjentów „mogą mieć związek” z okupacją teatru, ale ich
przyczyną nie były środki chemiczne użyte przez komandosów, lecz długotrwały brak snu,
jedzenia i wody38.
Aronow rozesłał do 700 byłych zakładników zaproszenia do korzystania z usług szpitala;
propozycję przyjęła ponad połowa. Jednakże niektórzy z zakładników powiedzieli nam, że
cała ta akcja ma charakter czysto biurokratyczny. 46-letnia Antonina Titowa, cierpiąca na
zanik pamięci, ból w prawym boku i nocne koszmary, po otrzymaniu listu Aronowa udała się
do szpitala nr 13. Tam zapytano ją tylko, na co chorowała przed atakiem terrorystów - bo to
zapewne jest przyczyną jej obecnych dolegliwości. Z góry odrzucono przypuszczenie, że
mogą być one skutkiem środka chemicznego, którego działaniu zostali poddani zakładnicy. A
lekarka i tak nie wyglądała na zainteresowaną odpowiedziami Titowej.
- Powiedziała, że chodzi tylko o to, aby odhaczyć mnie na liście - opowiadała nam
kobieta39.
Szpital nr 13 nie wyróżnia się na tle innych zaniedbanych zakładów opieki zdrowotnej w
Rosji. Jeden na dziesięć rosyjskich szpitali zbudowano jeszcze przed I wojną światową, a jeden
na pięć nie ma bieżącej wody. Większości brakuje lekarstw, wyposażenia, a nawet strzykawek.
Niektóre działały latami bez żadnych nowych urządzeń; część wyżebrała używany sprzęt za
granicą. W innym moskiewskim szpitalu lekarze nie używali gumowych rękawiczek podczas
operacji, ponieważ wciąż ich brakowało. Nie mieli tomografu komputerowego, wentylatory
były zużyte, analizator krwi regularnie się psuł, do odsysania płynów z organizmu pacjentów
musieli używać ręcznego ssaka, kiedy centralna aparatura próżniowa zawodziła, co zdarzało
się często40.
Pierwszym szpitalem, który odwiedziliśmy w Rosji, był zakład leczniczy dla oficerów
lotnictwa położony na przedmieściach Moskwy. Pojechaliśmy przeprowadzić wywiad z
Dennisem Tito, amerykańskim multimilione-rem, który za 20 milionów kupił wycieczkę
rosyjską rakietą do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, stając się pierwszym turystą
kosmicznym w historii. Tito cierpiał wtedy na jakąś drobną dolegliwość i z tego powodu trafił
do najbardziej elitarnego wojskowego szpitala w stolicy. Jednakże po przyjeździe
przekonaliśmy się, że nawet tam w holu wejściowym jest ciemno choć oko wykol, windy nie
działają, a ściany są brudne i pomazane. Prześcieradła były postrzępione i szare od częstego
prania. Tito nie był przyzwyczajony do tak nędznych warunków, bo w Los Angeles mieszkał
w willi o powierzchni 3000 metrów kwadratowych z garażem na osiem aut41.
Bogaci nie musieli oczywiście korzystać z państwowej opieki zdrowotnej. W ostatnich
latach pojawiły się w Moskwie prywatne szpitale z nowoczesnym wyposażeniem, oferujące
leczenie na najwyższym poziomie. Ale nawet elita padała ofiarą skorumpowanego i nie
dbającego o pacjenta systemu. Pewnego dnia udaliśmy się na spotkanie z ówczesnym
dyrektorem generalnym telewizji NTV, Jewgienijem Kisielowem. Przyszedł spóźniony, a jego
sekretarka co chwila przerywała nam, odwołując szefa do telefonu. Kisielów przepraszał nas,
wychodził i wracał po kilku minutach, a po jakimś czasie wszystko powtarzało się od nowa.
Kiedy w końcu mógł porozmawiać z nami dłużej, był rozkojarzony, a oczy błyszczały mu z
emocji. Przypuszczaliśmy, że toczy jakąś bitwę polityczną z Kremlem, ale Kisielów wyznał, że
jest zdenerwowany, ponieważ jeden z jego przyjaciół ze szkoły miał udar, a szpital nie chce go
przyjąć, bo przecież i tak umrze. Potem znów odebrał telefon od kogoś, kto, jak liczył, będzie
mógł mu pomóc.
- Cześć, tu Jewgienij Kisielów, dyrektor generalny NTV - przedstawił się. - Może znacie
mnie z telewizji.
Tak oto jeden z najbardziej znanych ludzi w Rosji wykorzystywał wszystkie znajomości,
aby załatwić umierającemu przyjacielowi łóżko w szpitalu. Jak się później dowiedzieliśmy,
przyjaciel Kisielowa zmarł nazajutrz42.
Teoretycznie rosyjska konstytucja gwarantowała każdemu obywatelowi prawo do
bezpłatnej podstawowej opieki medycznej, ale nakłady państwa na służbę zdrowia
zmniejszyły się od czasów sowieckich o jedną trzecią i nawet podstawowe leczenie zależy od
łapówek i prywatnie kupowanych lekarstw. Według jednego z opracowań państwo
pokrywało zaledwie jedną trzecią kosztów opieki zdrowotnej, resztę - pacjenci43. Choć Rosja
borykała się z wieloma problemami zdrowotnymi, to wydawała na opiekę lekarską zaledwie
5 procent produktu narodowego brutto, jedną trzecią tego, co Stany Zjednoczone, i mniej niż
Salwador czy Liban44. Obojętność nie skłaniała do zwiększenia wydatków krajowych na
zdrowie, a duma narodowa kazała odrzucać międzynarodową pomoc; w 2001 roku rosyjskie
Ministerstwo Zdrowia początkowo odmówiło przyjęcia 150 milionów dolarów z Banku
Światowego na walkę z AIDS i gruźlicą, a później nie skorzystało z szansy otrzymania
środków ze Światowego Funduszu Walki z AIDS. Pozostawieni sami sobie lekarze zarabiali
przeciętnie 200 dolarów miesięcznie i aby przeżyć, musieli przyjmować pieniądze od
pacjentów. Choć państwo miało zapewniać potrzebującym takie leki jak insulina, około 200
000 diabetyków nie mogło jej otrzymać; co najmniej 20 000 chorych na raka umierało co roku,
ponieważ nie było ich stać na potrzebne leki45.
Wielu Rosjan nie zdawało sobie nawet sprawy, jak marna jest opieka medyczna w ich
kraju, nie domagali się więc lepszego traktowania. Nasz przyjaciel Wołodia od wielu lat
chorował na serce. Podczas badania w szpitalu okazało się, że w żyłach w nodze ma zakrzep,
który nie leczony może dotrzeć do serca, spowodować zator tętnic płucnych i w konsekwencji
śmierć. Lekarze usunęli zakrzep, lecz potem umieścili chorego w dusznym pokoju bez
klimatyzacji (a było upalne lato) wraz z sześcioma innymi pacjentami, aby podawać mu
dożylnie antybiotyki. Na tym polegała opieka po zabiegu. Wołodia był zadowolony, my
jednak zadzwoniliśmy do kliniki dla cudzoziemców i zapytaliśmy tamtejszych lekarzy, jak
postąpiliby w takim przypadku. Ci wymienili cały szereg badań, które by wykonali, i
lekarstw, które by przepisali. Dopiero gdy powtórzyliśmy to Wołodii, uświadomił sobie, że
powinien był żądać lepszej opieki.
Nasza przyjaciółka Irina nie przyjmowała niczego na wiarę, kiedy jej mąż Boris podczas
upadku doznał kilku złamań. Gdy przyjęto go do szpitala, Irina sama zajęła się kupowaniem
potrzebnych lekarstw, potem załatwiła krew, której mógł potrzebować podczas ewentualnej
operacji, i zapłaciła pielęgniarce, aby troskliwiej doglądała Borisa. Ale i to nie wystarczyło. Po
dwóch jednocześnie przeprowadzonych operacjach lekarze nie podali pacjentowi środków
przeciwbólowych. Przez ponad godzinę Boris wił się z bólu, bo szpital nie miał morfiny. Był to
całkiem typowy przypadek. Według przeprowadzonych badań 30 procent pacjentów
korzystających z usług ambulatorium i 50 procent leczących się w szpitalu musiało na lewo
zapłacić lekarzom za to, co powinni otrzymać bezpłatnie46.
W nagłych wypadkach nie pomagały nawet pieniądze. Amerykański dziennikarz śledczy
Paul Klebnikov, który narobił sobie wrogów, przez wiele lat opisując mroczne tajemnice
rosyjskiej prywatyzacji, został postrzelony na moskiewskiej ulicy w lipcu 2004 roku, zaledwie
kilka miesięcy po uruchomieniu rosyjskojęzycznej wersji magazynu „Forbes”. Leżąc na
asfalcie z czterema ranami postrzałowymi, prosił o tlen, ale karetka pogotowia, która
przyjechała na miejsce, nie miała aparatu tlenowego. Odwieziono go do szpitala, lecz brama
szpitalna była zamknięta na kłódkę i upłynęły cenne minuty, nim pojawił się ktoś z kluczami.
Kiedy rannego wieziono na salę operacyjną, zepsuła się winda. Mechanik zjawił się dopiero
po dziesięciu minutach. W końcu drzwi windy otworzono, ale Klebnikov już nie żył47.
Tatiana Jakowlewa należała do ludzi, którzy usiłowali zmienić ten stan rzeczy. Lekarka
pediatra z Iwanowa, leżącego w najbiedniejszym obwodzie środkowej Rosji, przekonała się o
niewydolności systemu, gdy została lekarzem naczelnym swojego szpitala.
- Chciałam nakłonić lekarzy do lepszej pracy. Chciałam stworzyć bodźce. Chciałam, aby
lekarze byli lepiej finansowo wynagradzani - można im dawać odznaczenia, ale cóż z tego,
jeśli nie mogą za nie kupić chleba - wspominała. - Chciałam wykorzystać budżet, którym
dysponowałam, aby pomóc lekarzom, ale się nie zgodzono. Powiedziano mi: „Budżet nie jest
na to przeznaczony”.
System opieki zdrowotnej w Rosji zachował sowiecki charakter, nie wyłączając nigdy nie
odwołanych przepisów i poleceń wciąż nadchodzących z centrum w Moskwie. Jeśli
Jakowlewa oszczędziła pieniądze na jakimś oddziale, nie mogła ich wykorzystać w innym -
musiała zwrócić ministerstwu.
- Miałam dość prześcieradeł, pościeli i bielizny, ale potrzebowałam sprzętu
diagnostycznego do chorób krążenia. Nie miałam na niego pieniędzy, ale miałam wiele
prześcieradeł. Zapytałam, czy za pieniądze na pościel mogę kupić sprzęt diagnostyczny, i
usłyszałam, że nie. Jest tak, jak za czasów sowieckich.
W 1999 roku Jakowlewa postanowiła kandydować do Dumy, zdobyła mandat, a cztery lata
później została wybrana ponownie. Była raczej oportunistką niż radykalną reformatorką,
wstąpiła do partii Putina i wykonywała dyrektywy Kremla. Ale nawet gdy ta zwolenniczka
Putina usiłowała nieśmiało zmienić system, rząd nie wykazał zainteresowania. Jako
przewodnicząca komisji zdrowia zamierzała uregulować zaległości płacowe wobec lekarzy,
dać szpitalom więcej swobody w dysponowaniu środkami, wprowadzić premie dla personelu
medycznego i zlikwidować niepotrzebne szpitale. Chciała stworzyć system, w którym
państwo pokrywałoby koszty podstawowego leczenia - naprawdę, a nie na papierze - a
pacjenci płaciliby za dodatkowe świadczenia, na przykład zagraniczne farmaceutyki zamiast
leków rosyjskich. Próbowała również wprowadzić prywatne ubezpieczenia zdrowotne.
- Musimy zmienić system tak, aby lekarzom płaciło się za jakość usług. Jeśli masz niewielu
pacjentów, niewiele zarabiasz. Jak masz wielu, zarabiasz więcej... Skoro państwo mówi
ludziom, że płaci za opiekę zdrowotną, to powinno za nią płacić, a nie tak jak teraz.
Kreml jednak pochłonięty był przede wszystkim odbudową gospodarki kraju.
- Staram się ciągle przekonywać naszych rosyjskich urzędników, że zdrowie też jest ważne,
nie tylko gospodarka48.
Putinowski Kreml nie raczył poprzeć autentycznej reformy służby zdrowia. Prezydent
wierzył chyba, że da się podnieść przyrost naturalny i rozwiązać kryzys demograficzny,
nakłaniając Rosjan mieszkających w dawnych republikach sowieckich do powrotu do Rosji.
Zapytany, jak ma zamiar zwiększyć przyrost naturalny, wskazał na konsolidację władzy.
- Najważniejszym czynnikiem jest stabilność polityczna i ekonomiczna, dobrze
przemyślane decyzje co do rozwoju gospodarki narodowej - powiedział49.
Kiedy liczba urodzeń po raz pierwszy od wielu lat zwiększyła się, ogłosił to gromko w
swoim orędziu noworocznym do narodu w 2003 roku.
- Szczególnie pocieszające jest to, że w tym roku urodziło się więcej obywateli rosyjskich
niż w poprzednim. To dobry znak, bo świadczy, że ludzie w naszym kraju patrzą w
przyszłość z ufnością50.
Ten optymizm był jednak nieuzasadniony. Do 2004 roku praktycznie wszyscy Rosjanie
mieszkający w nowo powstałych państwach, którzy zamierzali wrócić do Rosji, dawno już to
zrobili. W pierwszym kwartale tego roku do Rosji przyjechało na stałe tylko o 4000 więcej
osób, niż z niej wyjechało. I choć Putin miał rację, że kobiety zaczęły rodzić więcej dzieci, było
to o wiele za mało, aby odwrócić spadkową tendencję demograficzną. Liczba urodzeń na
jedną kobietę wzrosła wprawdzie z 1,17 w 1999 roku, kiedy Putin został premierem, do 1,32 w
2002 roku, ale według demografów do powstrzymania spadku liczby ludności konieczny był
wzrost tego wskaźnika do poziomu 2,3351.
Tymczasem, choć Rosjanie nadal umierali w tempie alarmującym, Putin nie robił nic, aby
zreformować system opieki zdrowotnej. Od upadku Związku Sowieckiego ministrowie
zdrowia zmienili się już kilkanaście razy, a system trwał w niezmienionym stanie. W Rosji
wciąż trzymano w szpitalach pacjentów, których można byłoby leczyć w przychodniach lub
ambulatoriach; było też zbyt dużo specjalistów, a zbyt mało lekarzy ogólnych. Jednakże wielu
lekarzy nie chciało się przekwalifikowywać, idealizując sowiecką przeszłość, takjakby był to
złoty wiek rosyjskiej medycyny.
- Nasz system opieki zdrowotnej był jednym z najlepszych - puszył się pediatra Leonid
Roszal, który rozmawiał z terrorystami na Dubrowce, a potem był obecny podczas okupacji
szkoły w Biesłanie. - Nie rozumiem, dlaczego mielibyśmy go zmieniać na zachodnią modłę52.
Jednakże lekarze rosyjscy, którzy pracowali za granicą, dobrze wiedzieli, jak bardzo
zacofana jest rosyjska służba zdrowia. Rinat Akczurin, jeden z najsłynniejszych
kardiochirurgów w Moskwie, wraz z amerykańskimi specjalistami leczył Borisa Jelcyna i na
własne oczy poznał amerykańskie szpitale, które pod względem sprzętu i techniki medycznej
zdecydowanie dystansowały szpitale rosyjskie.
- Przed rosyjską medycyną stoi zadanie stworzenia systemu dobrej opieki i dobrych usług,
który nie istniał w czasach sowieckich i jest wciąż bardzo marny - twierdził Akczurin. - Dziś
zmierzamy powoli w kierunku dania każdemu pacjentowi swobody wyboru. Nie chodzi tylko
o przekształcenie bezpłatnego lecznictwa w prywatne, co jest w tym kraju niemożliwe,
stuprocentowo niemożliwe. Chcielibyśmy jednak, aby wszyscy mieli dostęp do opieki
medycznej takiej jakości, jak w Szwajcarii, Niemczech i Stanach Zjednoczonych53.
Zaniedbania reformy opieki zdrowotnej miały duże znaczenie, bo narażały Rosję na
wielkie niebezpieczeństwo o charakterze geopolitycznym. Jak mogła ona odbudować armię,
jeśli komisje poborowe dyskwalifikowały ze względów zdrowotnych wielu młodych Rosjan i
liczba potencjalnych rekrutów, zdrowych i chorych, miała znacznie spaść w nadchodzących
latach? W jaki sposób mogła odbudować swoją gospodarkę, jeśli ludzie w wieku
produkcyjnym wymierali na AIDS? Jak mogła utrzymać największe terytorium państwowe na
świecie, jeśli jedna trzecia jej ludności znikłaby w następnych kilku dekadach?
Zagrożenie wynikaj ące ze spadku zaludnienia stało się już widoczne na rosyjskim
Dalekim Wschodzie, leżącym na północ od przeżywających rozkwit gospodarczy Chin. Po
rosyjskiej stronie granicy ciągnęły się tereny zasobne w bogactwa naturalne i rzadko
zaludnione, bo zamieszkane przez zaledwie 7 milionów Rosjan; w dodatku liczba ta malała z
każdym rokiem z powodu wysokiej umieralności i migracji mieszkańców do innych części
Rosji. Tymczasem po stronie chińskiej w trzech prowincjach nadgranicznych tłoczyło się 77
milionów ludzi łaknących przestrzeni życiowej, tak jak modernizująca się gospodarka chińska
łaknęła bogactw naturalnych. Ta nierównowaga napawała niepokojem.
- Mamy poczucie, że jest to dla nas niebezpieczne - przyznawał Siergiej Drozdów, szef
biura paszportów i wiz w stolicy Dalekiego Wschodu, Chabarowsku. - Ludność rosyjska się
kurczy, a przyroda nie znosi próżni. Jeśli tam jest pełna butelka, a tu pusta, w pewnym
momencie butelka pęknie i rozleje się tu54.
Rosja odebrała Chinom Daleki Wschód w połowie XIX wieku i w 1860 roku zajęła miasto
portowe Haishenwei, zmieniając jego nazwę na Włady-wostok. Chińczycy wciąż mieli o to
pretensję do Rosjan. Zarówno Mao Ze Dong, jak Deng Xiaoping mawiali podobno, że Rosjanie
zajęli zbyt wielki obszar, a Mao powiedział nawet, że według prawa Władywostok i Chaba-
rowsk należą się Chinom. Niedługo po objęciu władzy Putin odwiedził Daleki Wschód i
ostrzegł przed społecznym kataklizmem, jeśli nie poczyni się kroków w celu odrodzenia
regionu.
- Jeśli nie podejmiemy konkretnych działań, w przyszłości miejscowa ludność będzie
mówić po japońsku, chińsku albo po koreańsku55.
Kiedy przyjechaliśmy do Chabarowska, okazało się, że Chińczycy już przenikają przez
granicę. Według najbardziej ostrożnych szacunków mieszkało ich po rosyjskiej stronie co
najmniej 200 000, choć przed rozpadem Związku Sowieckiego Chińczyków nie było tam
praktycznie wcale. Zdaniem niektórych mogło ich być nawet 800 000 lub milion. Znacznie
więcej Chińczyków przebywało na Dalekim Wschodzie nieoficjalnie. Z początku Rosjanie nie
mieli nic przeciwko temu. Imigranci chińscy byli mile widzianą tanią siłą roboczą. Jednakże za
rządów Putina przybysze zaczęli zapuszczać w Rosji korzenie i zakładać własne firmy.
Rosjanie, którzy wcześniej zatrudniali Chińczyków, teraz sami pracowali u nich. W
Chabarowsku działało dziewięć chińskich restauracji, dwa chińskie hotele i trzysta innych
chińskich firm, a każdego dnia promy przewoziły przez Amur chińskich handlarzy z tanimi
towarami.
- Wszyscy doskonale rozumieją, że mamy deficyt ludności, który trzeba jakoś uzupełnić -
powiedział Maksim Tarasów, zastępca dalekowschodniego ministra gospodarki56.
Na ruchliwym chabarowskim bazarze kupcy chińscy sprzedawali plastikowe klapki, płyty
kompaktowe i kostiumy bikini w tygrysie wzory. Nieco dalej spotkaliśmy siwych Rosjan
grających w karty i kierowców czekających na łebków. Ludziom tym kiedyś lepiej się wiodło -
było wśród nich kilku emerytowanych wojskowych, inżynier i nauczyciel. Psioczyli na
niebezpieczeństwo grożące Rosji ze strony Azjatów. Mężczyzna o imieniu Siergiej ze złością
patrzył na Chińczyka w drogim zagranicznym samochodzie.
- Bez broni zajmą i podbiją nasz kraj - utyskiwał. - A potem nas wyrżną. Ludmiła,
dźwigająca dwa wory z chińskimi towarami kupionymi na bazarze, rozglądała się za
transportem.
- Zachowują się tu jak władcy - narzekała.
Jej zdaniem dni Chabarowska jako miasta rosyjskiego były już policzone.
- Po co ogrzaliśmy im to miejsce? Budują swoją gospodarkę na naszych plecach.
Sława, były marynarz sowiecki, twierdził, że Rosja powinna zacząć się bronić.
- Trzeba ich wyrzucić, bo ta ziemia należy do Rosjan. Inaczej wkrótce będziemy
uchodźcami57.
O kryzysie demograficznym wiele mówił zimny, nieprzytulny sierociniec w Irkucku, gdzie
mieszkało 48 dzieci, od noworodków po kilkulatków; ich matkami były nosicielki wirusa HIV.
W Irkucku i gdzie indziej w Rosji nastąpił nagły wzrost urodzeń dzieci chorych na AIDS, do
czego kraj zupełnie nie był przygotowany. W salach irkuckiego sierocińca spało w piętrowych
łóżkach po pięcioro, sześcioro dzieci, z których tylko co trzecie otrzymywało lek
antywirusowy. Jednym z nich była czteroletnia Nastia Czerkasze-na. Kiedy przyszliśmy z
wizytą, miała na sobie czerwoną sukienkę, a we włosach niebieską kokardkę. Była
zaciekawiona, ale nie odzywała się. Oczy miała ciężkie ze zmęczenia. Dwa pokoje dalej leżał
ośmioletni Edik Zołotawin. Patrzył na nas z łóżka z otwartą buzią nic nie rozumiejącymi,
okrągłymi oczami. Kierowniczka Rosa Warnakowa podniosła kołderkę, odsłaniając
wychudzone ciało chłopca. Wyglądał na cztery lata, jego ręce i nogi przypominały patyczki.
Był najstarszym dzieckiem z AIDS na jej
216
oddziale. Jadł tylko papkę, serce i nerki miał zupełnie zniszczone, toteż nie wróżono mu
długiego życia.
- Myślę, że wszystko w ręku Boga - powiedziała smutno Warnakowa58. Rosji trudno było
stanąć oko w oko z takimi wyzwaniami. Łatwiej
umieścić kilkadziesięcioro dzieci zarażonych wirusem HIV z dala od ludzi, niż przyznać,
że wkrótce będzie takich dzieci kilka tysięcy. Rząd Putina nie lubił, gdy wypominano mu, że
robi za mało, nawet jeśli była to prawda. Pewnego dnia umówiliśmy się na rozmowę z
Aleksandrem Golusowem, szefem niewielkiego referatu do spraw AIDS w Ministerstwie
Zdrowia w Moskwie. Zanim jeszcze zadaliśmy pytanie, nasz gospodarz wygłosił 20-
minutowe przemówienie, w którym zakwestionował tezę, że Rosja nie docenia
niebezpieczeństwa AIDS. Jego zdaniem skala problemu AIDS w Rosji została wyolbrzymiona.
Putin zajął się sprawą bardzo energicznie. Rząd przeznaczył pokaźne środki na walkę z
chorobą i po początkowym oporze postanowił zwrócić się o wsparcie finansowe do
Światowego Funduszu Walki z AIDS.
- Można dyskutować, czy robimy dobrze czy źle, ale robimy wszystko, co możliwe -
mówił. - Oczywiście, nie mówię, że wszystko jest doskonale, ale mam już dość tej histerii
wokół Rosji.
Diatryba wreszcie dobiegła końca. Golusów uspokoił się i cicho przyznał, że w następnych
kilku latach Rosję czeka „ogromny problem” i że brak mu środków, aby dać sobie z nim radę.
W ciągu najbliższych trzech lat co roku będzie umierało dziesiątki tysięcy ludzi, tymczasem
rosyjski przemysł farmaceutyczny nie robi nic, aby wynaleźć tanie leki w celu powstrzymania
śmiertelnej fali choroby, gdyż „nie jest to warte zachodu”.
Golusów westchnął na myśl o nadciągającej katastrofie.
- Czujemy już jej oddech na plecach - rzekł.
- Śmiertelny oddech - dodał jego asystent59.

10 Armia dezerterów


Mój syn cieszył się, że ma chleb do jedzenia.
Natasza Jarosławcewa
Osiemnastoletni Ilja płakał cicho, chowając twarz w dłoniach, aby ukryć zażenowanie.
Rusłan patrzył nieruchomo, od czasu do czasu kiwając potakująco głową. Sasza gniewnie
podciągał spodnie, aby pokazać czerwone blizny na nogach, wskazywał ranę na głowie i
opisywał bóle nerek, które wciąż mu dokuczały. Trójka młodych rekrutów nie mogła dłużej
znieść prześladowań ze strony starszych żołnierzy i zdezerterowała z jednostki na rosyjskiej
Dalekiej Północy. W ciągu tygodnia przebyli tysiące kilometrów i dotarli tu, gdzie obecnie się
znajdowali - w brudnej piwnicy jednego z wielu bloków mieszkalnych w Wołgogradzie,
mieście na południu Rosji1.
Nastoletni żołnierze najczęściej dezerterowali parami lub trójkami, ale zaledwie kilka dni
przed ucieczką Ilji, Rusłana i Saszy we wrześniu 2002 roku do tej samej piwnicy trafiło aż 54
rekrutów, którzy opowiedzieli swoją historię miejscowym działaczkom organizacji Prawo
Matki. Byli wciąż w mundurach, zmęczeni i głodni, bo szli piechotą przez wiele dni i nocy.
Przyszli poskarżyć się, że jeden z oficerów na ich oczach przez kilka godzin znęcał się nad
pięcioma żołnierzami i groził, że weźmie się za pozostałych. Tak doszło do największej
zbiorowej dezercji, o jakiej dowiedziała się rosyjska opinia publiczna.
Była ona dla władz tym bardziej wstydliwym faktem, że Wołgograd stanowił symbol
chwały oręża rosyjskiego. W mieście, które nosiło wówczas nazwę Stalingradu, rozegrała się
najkrwawsza bitwa II wojny światowej; podczas walk zginęło lub zostało rannych 750 000
żołnierzy sowieckich. Do dziś Wołgograd, położony po obu stronach Wołgi, zachował w dużej
mierze charakter miasta garnizonowego, zaplecza dla wojsk skoncentrowanych dalej na
południe, przy granicy czeczeńskiej. Poza tym jednak czasy się zmieniły.
- Właściwie nie ma już armii rosyjskiej - biadał przewodniczący regionalnego parlamentu
Wiaczesław Kommisarow, usłyszawszy o masowej dezercji. - Osama bin Laden mógłby
włożyć nasz mundur i przemaszerować z Dalekiego Wschodu do Moskwy, a nikt by go nie
zauważył.
Pojechaliśmy do Wołgogradu kilka tygodni po masowej dezercji, aby porozmawiać z
rosyjskimi dezerterami. Byliśmy ciekawi, co uczestnicy tego dramatycznego, choć niejawnego
protestu mogą nam powiedzieć o stanie armii rosyjskiej, która wciąż pozostaje najmniej
zmienioną od czasów sowieckich instytucją w Rosji. Tatiana Zazulenko, żarliwa działaczka
organizacji Prawo Matki, wyjaśniła nam, że armia rosyjska to wciąż wojsko z poboru, różniące
się od armii sowieckiej tylko tym, że jest mniejsze, znacznie bardziej zdemoralizowane i nie
stoi już na straży imperium.
- Armia rosyjska to armia sowiecka - oświadczył nam weteran sowieckiego wywiadu
wojskowego2.
Siedemdziesiąt pięć procent jej żołnierzy stanowili 18-letni poborowi, w większości bardzo
biedni i niewykształceni chłopcy z prowincji. Przez dwa lata odbywali służbę wojskową w
warunkach, które można tylko uznać za potworne - niedostatek jedzenia i opieki lekarskiej,
maltretowanie przez starszych kolegów, ciągły lęk przed skierowaniem na front do Czeczenii.
Często rekrutów zmuszano do niewolniczej pracy - na przykład przy budowie daczy
generała, a nawet w miejscowej fabryce. Ich miesięczny żołd wynosił 100 rubli, czyli trzy
dolary.
Organizację Prawo Matki stworzyły matki żołnierzy, pragnące obronić swoich synów
przed wysłaniem do Czeczenii i przemocą ze strony przełożonych. Z ramienia tej organizacji
Zazulenko co roku odpowiadała na listy ponad tysiąca poborowych i ich rodziców, którzy
prosili o pomoc. W Wołgogradzie blisko 80 procent spraw stanowiły dezercje. Do wojska
trafiali najbardziej bezbronni młodzi ludzie w Rosji. Inteligentni, którzy dostali się na studia,
mieli prawo do odroczenia, a bogaci mogli je sobie kupić. Wielu poborowych było chorych lub
niepełnosprawnych i nigdy nie powinno trafić do wojska. Prawie wszyscy skarżyli się
Zazulenko na die-dowszczynę, czyli tradycję fizycznego i psychicznego znęcania się starszych
żołnierzy nad najmłodszymi rekrutami3.
Od lat do Zazulenki docierały skargi na 20 Dywizję Zmechanizowaną, która stacjonowała
w miejscowości Prudboj pod Wołgogradem i słynęła z bezwzględnego traktowania żołnierzy.
Przed kilku laty tamtejszy oficer za karę wrzucił dwóch rekrutów do wykopu; oszalowanie
nie wytrzymało i ziemia osunęła się na żołnierzy, jeden zginął4. Mimo to, jak przyznała,
„nawet ja byłam zdziwiona”, kiedy w pewien poniedziałkowy wieczór w jej biurze zjawił się
tłum dezerterów. Tuż przedtem odebrała telefon od mężczyzny, który zapytał:
- Czy może nam pani pomóc ukarać oficera bijącego żołnierzy?
- Nie ma sprawy - odpowiedziała beztrosko i zaprosiła go do swojego biura. - Powiedział:
„Jest nas wielu”, ale myślałam, że jak zwykle będzie ich pewnie trzech czy czterech.
Dopiero kiedy usłyszała stukot dziesiątek butów na schodach, zrozumiała, że chodzi o
zupełnie inny rodzaj dezercji.
Zmęczeni żołnierze poprosili Zazulenko o mleko i chleb. Wieść szybko rozeszła się po
bloku i lokatorzy zaczęli znosić zbiegom ciastka, owoce i papierosy. W końcu uradzono, że
żołnierze - cała pięćdziesiątka czwórka - przenocują, a rano oddadzą się w ręce wojskowego
prokuratora. Jednakże wojsko wpadło na trop uciekinierów, którzy opuścili swoją jednostkę
przed dwoma dniami, wtargnęło do biura organizacji i zabrało wszystkich dezerterów.
Zazulenko dowiedziała się o tym przez telefon o drugiej w nocy.
Kiedy nazajutrz sprawa wyszła na jaw, władze wojskowe oświadczyły niezgodnie z
prawdą, że żołnierzy zatrzymano w chwili, gdy udawali się do biura prokuratora5.
- Próbowali zachować twarz - twierdziła Zazulenko. W tym momencie naszą rozmowę
przerwał telefon.
Dzwoniła wystraszona pracownica kolei. Ukrywała młodego dezertera i obawiała się, że
zostanie u niej aresztowany. Zazulenko wysłała po żołnierza swojego asystenta.
Andriej zjawił się po godzinie. Był szczupłym 18-latkiem i miał na sobie koszulkę z
krótkimi rękawami. Opowiedział, że przed tygodniem wraz z kolegą uciekli z jednostki w
Astrachaniu, miasta położonego ponad 400 kilometrów na południe od Wołgogradu.
Zwyczajnie przeskoczyli przez ogrodzenie, a potem szli przed siebie, nie mając ani pieniędzy,
ani nic do jedzenia. Kierowca ciężarówki zabrał ich i dowiózł aż do Wołgogradu. Andriej
pochodził z Kraju Stawropolskiego i był w wojsku zaledwie kilka miesięcy. Niemal
pierwszego dnia na jego oczach pobito poborowego, gruchocząc mu czaszkę krzesłem. Potem
porucznik kazał Andriejowi i jego koledze przynieść 10 000 rubli - ponad 330 dolarów. Skopał
ich i zagroził, że to nie koniec.
Andriej wylądował na dworcu kolejowym w Wołgogradzie. Kiedy poprosił młodą
pracownicę dworca, żeby zadzwoniła do niego do domu, ta skontaktowała się z Prawem
Matki. Później Andriej zatelefonował do ojca i czekał na jego przyjazd. Co ciekawe, jego ojciec
był wysokim oficerem kontrwywiadu wojskowego.
- Chyba zrozumie, dlaczego to zrobiłem - powiedział Andriej. Tymczasem trzech
wcześniejszych uciekinierów Zazulenki: Ilja, Sasza
i Rusłan przeżywało trudne chwile. Rusłana zatrzymano i skuto, gdy próbował zadzwonić
z poczty do matki. Zrozpaczona matka Saszy, Walenti-na, która ukryła u siebie dwóch
pozostałych dezerterów, przybiegła do Zazulenki po radę.
- Co robić? - płakała. - Jeśli odeślą ich z powrotem do jednostki, zabiją ich tam.
Wołgogradzka dezercja nastąpiła w momencie, gdy w Rosji odżyła debata polityczna w
sprawie reformy sił zbrojnych. Wydawało się, że prezydent Putin zrobi w końcu coś dla
rozwiązania problemu, który bulwersował Rosjan i nie dawał spokoju ich przywódcom od
ponad dziesięciu lat.
Upadek potężnej niegdyś armii sowieckiej trwał od lat 80. i w czasach Putina liczyła ona
już tylko 1,1 miliona zamiast dawnych 5 milionów żołnierzy. Stare głowice jądrowe, na
których opierały się anachroniczne, ale wciąż obowiązujące plany wojny atomowej z NATO,
rdzewiały w podziemnych silosach. Wojskowi dyskutowali wiele nad koniecznością
przygotowania się do wyzwań XXI wieku - terroryzmu, konfliktów lokalnych, wojny
informacyjnej - ale była to tylko pusta retoryka w ustach ludzi wciąż nastawionych na
prowadzenie III wojny światowej.
Od lat politycy byli zgodni - w zasadzie, jak lubiła mówić rosyjska elita - że reforma
przestarzałych sił zbrojnych musi polegać na zaniechaniu powszechnego poboru i stworzeniu
mniejszej, czysto zawodowej armii. Od 1992 roku przyjęto trzy plany gruntownej reformy
wojska, ale nie wprowadzono ich w życie. Prezydent Boris Jelcyn podczas kampanii
wyborczej w 1996 roku obiecywał zreformowanie sił zbrojnych, a nawet podpisał dekret
przewidujący, że od 2000 roku wojsko przyjmować będzie wyłącznie ochotników. Nikogo
jednak nie zdziwiło, kiedy 2000 rok minął, a wszystko pozostało po staremu6. Putin
obejmował władzę bardziej zainteresowany pokazem potęgi wojskowej w Czeczenii niż walką
z opornym wobec zmian dowództwem. Początkowo więc prawie nie wspominał o tym, jak
ma zamiar rozwiązać problem reformy wojska.
Generałowie jednak niemal od razu narazili się nowemu prezydentowi. Czeczenia
codziennie przypominała o tym, że rosyjskie siły zbrojne nie potrafią odnieść rozstrzygającego
zwycięstwa. Kierownictwo armii osobiście okłamywało prezydenta nie tylko co do sytuacji w
Czeczenii, ale także tragicznego zatonięcia Kurska w 2000 roku. Putin był więc wściekły i nie
rozumiał, dlaczego ponadmilionowa armia musiała wysłać do Czeczenii niewyszkolonych
poborowych, gdy na początku jego rządów wybuchły tam walki.
- Na froncie musieli walczyć młodzi ludzie, których powołano zaledwie kilka miesięcy
wcześniej - wybuchnął Putin podczas wywiadu telewizyjnego, a wybuchy emocji zdarzały mu
się rzadko. - Dlaczego do tego doszło? Na pewno nie dlatego, że żyło nam się tak dobrze, ale
ponieważ nie mieliśmy nikogo, kto mógłby tam walczyć. A przecież w naszej armii jest 1,3
miliona żołnierzy7.
Ostatnio prezydent znalazł się ponownie w bardzo niezręcznej sytuacji, ponieważ w
sierpniu pod Groźnym rozbił się przeładowany śmigłowiec transportowy Mi-26. Zginęło 118
osób, choć przepisy wojskowe zabraniały przewożenia ludzi śmigłowcami transportowymi.
Maszyna trafiona rakietą z ręcznej wyrzutni zdołała wylądować. Przyczyną tak licznych ofiar
była banalna niesprawność drzwi do ładowni. Żołnierze nie mogli wydostać się ze śmigłowca,
który palił się na polu minowym. Dowództwo ponownie wolało kłamać niż przyznać się do
odpowiedzialności za katastrofę. Wściekły Putin grzmiał, że „funkcjonariusze nie wykonują
swoich obowiązków”, a jak dobitnie zauważył, jest to powinność wszystkich, od
„najwyższych dowódców” poczynając8.
Putin stale deklarował się teraz jako zwolennik reformy sił zbrojnych. W listopadzie
poprzedniego roku niespodziewanie podpisał dekret nakazujący wojskowym rozpoczęcie w
2004 roku reorganizacji armii, której celem miało być oparcie jej na sile wyłącznie ochotniczej -
proces ten miał się zakończyć w 2010 roku9. W kwietniu 2002 roku, w dorocznym orędziu o
stanie państwa, po raz pierwszy nazwał reformę wojska „zdecydowanym priorytetem”,
obiecał szybkie i „poważne” skrócenie obowiązkowej służby wojskowej w okresie
przejściowym i polecił kierownictwu armii przeprowadzić to jak najszybciej.
- Nie możemy ociągać się z reformą - oświadczył10.
Jesienią 2002 roku wyglądało na to, że nieustająca kampania na rzecz reformy,
prowadzona przez prozachodnich liberałów z Sojuszu Sił Prawicowych i partii Jabłoko,
zaczyna wreszcie przynosić owoce. Opinia publiczna, pod wpływem obaw o swoich synów
zmuszanych do walki w Czeczenii i padających ofiarą diedowszczyny, od dawna już była
nastawiona wrogo do sił zbrojnych. Według jednego z sondaży przeprowadzonych przez
Fundację Opinii Publicznej 49 procent Rosjan źle oceniało funkcjonowanie armii, podczas gdy
tylko 19 procent - dobrze. Z badań przeprowadzonych przez Ogólnorosyjski Ośrodek Badania
Opinii Publicznej wynikało, że zawód żołnierski jest uważany za jeden z najmniej
prestiżowych, a ankietowani nazwali obecny system poboru żołnierzy mianem
„niewolniczego”11.
Reformatorzy, którzy starali się przekonać Putina do reorganizacji sił zbrojnych, mieli po
temu zasadniczy powód. Choć podzieleni w sprawie konkretnych rozwiązań, zgodnie
uważali, że obecne siły zbrojne to armia państwa autorytarnego, w którym obywatele są
jedynie bezwolnym narzędziem w ręku władz. Żarliwie wierzyli, że aby w Rosji mogło
powstać demokratyczne społeczeństwo, potrzebna jest armia oparta na demokratycznych
zasadach.
- To nie przypadek, że wszystkie dyktatury mają armię z poboru - zauważył specjalista
wojskowy Aleksandr Gole12.
Tuż po wyborze Putina na prezydenta Sojusz Sił Prawicowych, czyli SPS według
rosyjskiego skrótu, sporządził plan reformy, którą miano przedstawić prezydentowi, i
postanowił jak najgłośniej agitować za jego przyjęciem. Szczegółowy plan opracował Instytut
Ekonomiczny kierowany przez Jegora Gajdara, byłego premiera z czasów prezydentury
Jelcyna, symbol bolesnej dla społeczeństwa „terapii szokowej” z 1992 roku. Od początku miał
on być kompromisem, „praktycznym, poważnym” planem z szansami na realizację, jak to ujął
Gajdar13. Autorzy planu nie likwidowali całkowicie poboru, ale przewidywali skrócenie
obowiązkowej służby wojskowej do sześciu miesięcy szkolenia i jednoczesną profesjonalizację
wszystkich sektorów sił zbrojnych. Aby przyciągnąć wysoko wykwalifikowanych rekrutów,
zamierzano zwiększyć żołd do wysokości znacznie przekraczającej średnią pensję. W celu
przełamania oporu niechętnej zmianom kadry wojskowej podkreślano pragmatyczne walory
planu, dzięki któremu armia mogłaby przetrwać zbliżający się kryzys demograficzny.
Specjaliści oceniali bowiem, że w 2007 roku liczba potencjalnych poborowych gwałtownie się
zmniejszy w wyniku katastrofalnego spadku przyrostu naturalnego w Rosji, który zaczął się
pod koniec czasów sowieckich14.
Plan był równie kontrowersyjny jak sposób, w jaki SPS postanowił go przeprowadzić.
Gajdar wolał działać zakulisowo, tak jak to było z 13-pro-centowym podatkiem liniowym,
najważniejszą reformą pierwszego roku prezydentury Putina. Były premier ostrzegał kolegów
na naradach partyjnych, że z wojskowymi należy bardzo uważać. „Nie powinniście się
obnosić z tym, że to wasza propozycja”15.
Taktykę Gajdara zakwestionował Boris Niemców, telegeniczny przywódca frakcji
parlamentarnej SPS. Ten młody fizyk o kędzierzawej czuprynie, który po raz pierwszy zwrócił
na siebie uwagę jako reformatorski gubernator Niżnego Nowgorodu, został swego czasu
wicepremierem u Borisa Jelcyna i wydawał się kandydatem na jego następcę. Nadal był
najwybitniejszym politykiem liberalnym w Rosji i miał mocne przekonanie, że reforma wojska
pozyska wielu zwolenników partii utożsamianej zwykle z garstką popierających ją krezusów.
Należy publicznie występować przeciwko generałom, wywodził podczas obrad partyjnych,
bo inaczej SPS będzie miała „zerowe szanse zwycięstwa”16.
Pod koniec 2001 roku Gajdar i Niemców przedłożyli swój projekt prezydentowi. Putin
okazał zainteresowanie i polecił generałom, którzy wzięli wcześniejsze milczenie prezydenta
za dowód, że reforma armii go nie obchodzi, współpracować z politycznymi reformatorami.
Niemcowa przyjął minister obrony Siergiej Iwanow, Gajdara zaś - potężny szef Sztabu
Generalnego Anatolij Kwasznin, który awansował na najwyższe stanowisko, choć w czasie
pierwszej wojny czeczeńskiej to on dowodził katastrofalnym szturmem na Groźny. Putin
pozwolił też Niemcowowi i Gajdarowi uczestniczyć w rządowych naradach w sprawie
reformy17.
We wrześniu 2002 roku wydawało się, że reforma rzeczywiście zostanie wprowadzona. W
Moskwie, dzień po ujawnieniu wołgogradzkiej dezercji, parlament rosyjski wznowił obrady
od zamkniętego posiedzenia, na którym wysłuchano informacji Iwanowa o rozpaczliwym
stanie armii. Iwanow był bliskim przyjacielem Putina, jego kolegą z KGB, a potem
politycznym zausznikiem. Wiosną 2001 roku prezydent mianował go ministrem obrony, bo
miał już dość publicznych kłótni między poprzednim ministrem a Kwaszninem, który według
większości ekspertów wojskowych miał większe prerogatywy niż minister. Iwanow
przestrzegł deputowanych przed „kryzysem poboru”, ponieważ wojsko jest w stanie wcielić
do szeregów zaledwie 10 procent potrzebnej liczby rekrutów. A ci, którzy stają przed
komisjami, są często w tak złej kondycji fizycznej, że potrzebują kilkumiesięcznego
dożywiania, aby nabrać sił18.
Iwanow poinformował również, że we wrześniu w Pskowie rozpocznie się długo
oczekiwany eksperyment z pierwszą w armii rosyjskiej dywizją ochotniczą. Grając na zwłokę,
wojskowi przekonali Putina, że koncepcję profesjonalizacji armii należy wypróbować na
jednej dywizji, nim podejmie się decyzję o dalszych zmianach. Los reformy zależał więc teraz
od 76 Dywizji Powietrznodesantowej. Wkrótce stało się jasne, że dywizja miała wykazać nie
celowość reformy, ale jej niewykonalność. W Pskowie urzędnicy oświadczyli, że nie mogą
znaleźć wystarczającej liczby ochotników. Dowódcy wojskowi narzekali na ogromne koszty
jednostki, a jeden z najwyższych dostojników oświadczył po kilku dniach od oficjalnego
rozpoczęcia eksperymentu, że cała rzecz jest „o krok od niepowodzenia”.
- Budują w Pskowie wieś potiomkinowską. Chcą znaleźć argumenty przeciwko reformie -
mówił nam wówczas Niemców. - Chcą pokazać prezydentowi, że przekształcenie armii jest
niemożliwe ze względów finansowych.
Kierownictwo armii, ciągnął, fałszywie twierdzi, że zorganizowanie pskowskiej dywizji
będzie kosztować 100 milionów dolarów. Jego zdaniem suma ta została rozdęta wskutek
wliczenia do niej kosztów budowy nowych mieszkań dla wszystkich, którzy podpiszą
kontrakty z armią. W Rosji, która zawsze cierpiała na brak mieszkań, było to kosztowne
szaleństwo. Poza tym ochotnikom w Pskowie zaproponowano pensje niższe od średniej
krajowej; trudno, żeby skusiło to ich do przyjęcia posady, która narażała na ryzyko utraty
życia.
- Rosyjscy generałowie są tacy sami, jak generałowie na całym świecie. Nie chcą stracić
swojej taniej siły roboczej - twierdził Niemców19.
Dezercja wołgogradzka, która wydarzyła się w okresie gorącej debaty politycznej nad
reformą armii, wydawała się katastrofą dla broniących swoich pozycji generałów, bo
wydarzenia takiej skali nie można było przemilczeć ani zatuszować.
- To było jak policzek dla całego korpusu oficerskiego - powiedział nam pewien wysoki
rangą oficer z Wołgogradu20.
Obliczano, że incydent ten był tylko jedną z co najmniej 24 zbiorowych dezercji, do
których doszło w 2002 roku. Nawet według oficjalnych danych, które organizacje praw
człowieka uważają za znacznie zaniżone, tylko w pierwszej połowie tego roku zdarzyło się
2270 ucieczek żołnierzy z koszar21. Szczególną wściekłość wojskowych budziła działalność
organizacji matek żołnierzy, które udzielały zbiegom schronienia i za sprawą których ich
ucieczek nie dawało się zatuszować.
- Kto je opłaca? Z czego się utrzymują? - pytał Iwanow22.
Kadra wojskowa wydawała się zepchnięta do obrony, a liberalni politycy tryskali
pewnością siebie. Gajdar nazwał później jesień owego roku „apogeum nadziei”23.
Niedługo przed dezercją rekrutów w Wołgogradzie powiesił się syn Nataszy
Jarosławcewej, Sasza. Miał dwadzieścia jeden lat i wrócił właśnie z wojny w Czeczenii. Wrócił
do Soczi, słynnego w czasach sowieckich, lecz teraz mocno zaniedbanego kąpieliska
czarnomorskiego, do tego samego dziesięciometrowego mieszkania na parterze, w którym się
wychował. Do miasta, w którym nie było pracy dla takich jak on weteranów i w którym, tak
jak wszędzie w Rosji, najlepiej nic nie mówić o nie kończącym się konflikcie w Czeczenii.
Sasza również był rekrutem, ale odsłużył swoje dwa lata i wrócił do domu jako inny człowiek.
- Ludzie boją się rozmawiać ze mną o tym - mówiła Jarosławcewa, szykując się do
pierwszej rocznicy śmierci syna, poza którym nie miała nikogo. - Nikt nie potrzebuje takich
jak mój Sasza24.
Śmierć Saszy była jednym z wielu samobójstw, które nigdy nie trafią do oficjalnych
statystyk strat poniesionych przez Rosję podczas wojny w Czeczenii. Konflikt czeczeński miał
w Soczi również inne następstwa, o których nie mówiło się publicznie, takich jak pijackie
awantury Pawła Brażnikowa, kierowcy ciężarówki zbierającej zwłoki w Czeczenii, teraz
grożącego nożem swemu sparaliżowanemu ojcu. Albo jak bezdomność weterana wojennego
Leonida Piensakowa, który sypiał w szałasie na słynnej plaży w Soczi.
Poza granicami Czeczenii konsekwencje blisko dziesięcioletniej wojny pozostają w dużej
mierze tematem tabu, o którym większość Rosjan „nie chce wiedzieć i [którego] nie próbuje
nawet zrozumieć”, jak powiedział nam moskiewski analityk Lew Gudkow25. Dla organizacji
praw człowieka, polityków opozycji i nielicznej mniejszości Rosjan, którzy na własnej skórze
odczuli skutki wojny, ta obojętność była próbą przemilczenia niszczącego wpływu wojny
czeczeńskiej na całe społeczeństwo rosyjskie. Ich zdaniem pośrednie skutki „syndromu
czeczeńskiego” były znacznie poważniejsze niż tysiące ofiar śmiertelnych. Zaliczały się do
nich spustoszenia w psychice weteranów, większe przyzwolenie społeczne dla przemocy,
wzrost nieufności do rządu i nasilenie się nienawiści etnicznej.
Korupcja, i tak powszechna w Rosji, jeszcze się wzmogła. Zrozpaczeni rodzice nie liczyli
się z pieniędzmi, aby tylko uchronić swoich synów przed wcieleniem do wojska, co mogło
pociągnąć za sobą skierowanie na front. „Ile to kosztuje?” - pytał jeden z rodziców w
Internecie. Nazajutrz otrzymał szczegółowy cennik: za całkowite zwolnienie z poboru 6000
dolarów, za roczne odroczenie 1500 dolarów, a za miejsce w bezpiecznej jednostce
moskiewskiej 3000 dolarów26. Na prowincji ceny były znacznie niższe. Wielu specjalistów od
załatwiania odroczeń reklamowało się zupełnie jawnie, nie obawiając się aresztowania.
Niektórzy załatwiali fikcyjne śluby, sfałszowane testy psychologiczne, zaświadczenia, że
przyszły rekrut jest homoseksualistą, albo zaświadczenia o studiach na uczelni, nie mającej
oficjalnej licencji. Ogólną wartość rynku łapówek tego rodzaju szacowano na miliardy
dolarów rocznie. Będzie on rosnąć dopóty, dopóki tacy żołnierze jak Sasza będą posyłani do
Czeczenii, wbrew przepisom, które nie pozwalają rekrutom na służbę w strefie frontowej27.
Syndrom czeczeński nigdzie nie był tak widoczny jak w samych siłach zbrojnych. Liczba
ofiar diedowszczyny, przypadków zabójstw, samobójstw, aktów niesubordynacji i kradzieży
rosła z każdym rokiem. W północno-kaukaskim okręgu wojskowym - obejmującym Czeczenię
i okolice - zanotowano znacznie więcej takich przestępstw niż gdziekolwiek indziej w Rosji.
Nie ulegało wątpliwości, że Czeczenia znacznie pogorszyła ogólne statystyki pod tym
względem.
- Kiedy większość z nas przyjedzie [do Czeczenii] i zobaczy, co się tam dzieje, zrozumiemy,
że ma ona negatywny wpływ na ludzi. Każdy, kto tam jedzie, chce tylko przeżyć, wyjechać i
wrócić do swojego Tiumenia czy gdziekolwiek indziej - powiedział nam poseł do Dumy
Arkadij Baskajew, który w czasie pierwszej wojny czeczeńskiej był komendantem
Groźnego28.
Raport naczelnego prokuratora wojskowego Aleksandra Sawienkowa dla ministra obrony
Iwanowa zawierał dane, z których wynikało, że służba wojskowa jest z każdym rokiem coraz
niebezpieczniejsza dla młodych ludzi. Warunki w armii były tak fatalne, że Sawienkow pisał:
„Bardzo wysoka liczba i niepokojąca tendencja wzrostowa wypadków, prowadzących do
śmierci lub okaleczeń żołnierzy, jest jeszcze jednym dowodem na złe wykonywanie
obowiązków przez kadrę wojskową, na jej niedbalstwo i niezdolność do zapewnienia
bezpieczeństwa służby wojskowej, a także na liczne naruszenia praw żołnierzy do życia i
zdrowia”. Według raportu w latach 2002 i 2003 ponad dwa tysiące żołnierzy zginęło poza
polem walki. W 2002 roku około 4000 żołnierzy padło ofiarą pobicia lub znęcania się, a w 2003
roku liczba ta wzrosła do ponad 6000. Oficerowie zmusili na przykład swoich podwładnych
do wypicia na raz dziesięciu butelek wódki, a potem przyglądali się biernie, jak jeden z nich
umiera z powodu zatrucia alkoholem. Pewnego rekruta bito i torturowano prądem
elektrycznym, wskutek czego doznał pęknięcia śledziony. Dręczeni żołnierze często chwytali
za broń przeciwko kolegom lub oficerom. W każdym z ostatnich kilku lat zanotowano wzrost
przypadków zabójstw, napaści i samobójstw prześladowanych żołnierzy. A były to tylko te
przypadki, które doszły do wiadomości naczelnego prokuratora wojskowego29.
Matki synów, którzy padli ofiarą przemocy w wojsku, nie potrzebowały oficjalnego
raportu, żeby poznać skutki służby w armii rosyjskiej.
- Państwo zabrało nasze dzieci i rzuciło w tę krwawą wojnę, po czym odesłało je ze
zwichniętą psychiką i nikt za to nie odpowiada - żaliła się Natalia Sierdiukowa, której dwóch
synów wzięto do wojska i posłano na dwie kolejne wojny w Czeczenii. - Byłam bardzo
naiwna. Kiedy mojego pierwszego syna wysłano do Czeczenii, wierzyłam mocno, że jeśli
kobiety w całej Rosji wezmą się za ręce, niezależnie od pozycji społecznej, i wyrażą swój
protest, można będzie tę wojnę zatrzymać. Nic z tego nie wyszło, bo wszyscy zajęci są tylko
sobą. Powiedziałam im: „Dziś to mój problem, ale jutro będzie wasz”. Ale usłyszały mnie
tylko te, które miały dzieci w armii. Soczi, ze swoim gwarnym bulwarem nadmorskim, leżące
niepokojąco blisko zarówno Czeczenii, jak rozdzieranej wojną domową gruzińskiej Abchazji,
odnosiło się do czeczeńskiego konfliktu tak samo obojętnie jak reszta Rosji. Wielu
mieszkańców miasta powiedziało nam, że według nich Czeczenia po prostu zabiera pieniądze
i odciąga uwagę od pilniejszych problemów gospodarczych kraju. Putin co roku w sierpniu
przyjeżdżał do Soczi, ale za jego prezydentury uzdrowisko odwiedzała zaledwie połowa z 4
milionów turystów, którzy wypoczywali tu w czasach sowieckich. Wycieczki do Turcji czy
Egiptu były dla Rosjan tańsze; mimo kilku nowych hoteli i kasyn wszędzie w mieście
widziało się oznaki upadku - od słynnych niegdyś kwiatów, które nie zdobiły już miejskich
bulwarów, po betonową wieżę zbudowaną jako ośrodek wypoczynku dla proletariatu, która
stoi dziś opuszczona na przedmieściach.
- Różnica między tym, co jest tu dziś, a tym, co było kiedyś, to niebo i ziemia - twierdziła
Lidia Własienko, emerytowana pielęgniarka, mieszkająca w Soczi od II wojny światowej.
- Wszystko powoli się rozpada - wtórował jej Aleksandr Zwiagin, członek rady miejskiej
Soczi. - W ciągu następnych dziesięciu, piętnastu latach w Soczi będzie panował zupełny
zastój, ale jestem optymistą.
Natasza Jarosławcewa należała do tej garstki osób, które zwróciły uwagę na skutki wojny
w Czeczenii, ale dopiero wtedy, gdy dla jej syna Saszy było już za późno. Wspominała, że z
początku nie różniła się od innych matek w Soczi - modliła się, żeby jej syna nie posłano do
Czeczenii. Zrazu wierzyła w wesołe listy, które pisał. Dopiero gdy Sasza znalazł się w
szpitalu, bo, jak twierdził, zachorował na grypę, Jarosławcewa nabrała podejrzeń.
- Napisał mi: „Mamo, w szpitalu wszystko w porządku. Mamy dość chleba i herbata jest
gorąca”. Doznałam wstrząsu, kiedy przeczytałam, że mój syn się cieszy, bo ma chleb.
Potem nadeszły gorsze wieści. Sasza trafił do jednostki ochrony pogranicza strzegącej
górskiej rubieży między Czeczenia a sąsiednią republiką rosyjską Dagestanu. Kiedy w 1999
roku partyzanci czeczeńscy najechali Dagestan, znalazł się w strefie ciężkich walk. On i jego
koledzy kwaterowali nie w koszarach, ale w ziemiankach, które sami wykopali. Któregoś razu
Sasza poskarżył się na dolegliwości skórne i Jarosławcewa zapytała, dlaczego nie pójdzie do
lekarza.
- Odpisał: „Mamo, tu nie ma chorych, tu są tylko żywi i martwi”. Kiedy na początku 2002
roku Sasza wrócił do Soczi, zmienił się nie do
poznania.
- Nawet jego oczy był obłąkane, nieczułe - wspominała Jarosławcewa, pokazując małe
czarno-białe zdjęcie Saszy zrobione po jego powrocie do domu.
Nie mógł spać, miał nocne koszmary, nie mógł znaleźć pracy. Po pół roku zrezygnował z
prób ułożenia sobie życia i mówił tylko o śmierci. Na przyjęciu urodzinowym podciął sobie
żyły. Kiedy Jarosławcewa wezwała karetkę, dyspozytorka od razu wiedziała, o co chodzi.
- Jej pierwsze pytanie brzmiało: „Czy był na wojnie w Czeczenii? Ze wszystkimi tak jest”.
Od tej pory wciąż tylko chodził i powtarzał: „Nie chcę żyć. Po co? Upiję się, kupię motocykl i
rozbiję się o mur”.
Dwudziestego ósmego czerwca 2002 roku tuż po szóstej rano w końcu mu się udało.
Zanim powiesił się w swoim pokoju, powiedział tylko: „W porządku, mamo, już idę”.
Wcześniej Jarosławcewa i jej syn wierzyli, że nowy prezydent odmieni Rosję na lepsze.
Oboje głosowali na Putina. Jarosławcewa, która po rozwodzie sama wychowywała jedynaka
w malutkim mieszkaniu w suterenie, pracowała na dwóch etatach - jako pomywaczka w
restauracji i na stacji pomp w kanalizacji miejskiej. Nie była za wojną w Czeczenii, ale też nie
sprzeciwiała się jej. Nie miała ani pieniędzy, ani śmiałości, aby dać łapówkę komu trzeba i
wykupić Saszę od służby wojskowej. Teraz jednak jej syn nie żył po powrocie z wojny, o której
nikt nie chciał mówić, i Jarosławcewa dostrzegła wreszcie, że różni się od swoich sąsiadów.
- W końcu zrozumiałam, że nikt nas nie potrzebuje. W Rosji ludzie nie wierzą, aby sami
mogli zmienić cokolwiek. Ale dziś wiem, że musimy całkowicie zmienić ten system.
System jednak nie dawał za wygraną.
- Nie można reformować wszystkiego bez końca - skarżył się dziennikarzom Siergiej
Iwanow. - Gotowości do walki nie sposób osiągnąć przez ciągłe zmiany30.
Jeśli Putin otwarcie i wielokrotnie mówił o potrzebie gruntownej przebudowy sił
zbrojnych, to Iwanow przyjął punkt widzenia generalicji. Od tej pory nawet samo słowo
„reforma” brzmiało dla ministra obrony podejrzanie.
Eksperyment przeprowadzony jesienią 2002 roku w Pskowie przyniósł oczekiwane,
fatalne wyniki. Szacunki kosztów profesjonalizacji 76 Dywizji Powietrznodesantowej rosły w
tempie absurdalnym - od 500 milionów do 1 miliarda rubli, potem do 2 miliardów, w końcu,
gdy rozpoczęło się formowanie dywizji, do prawie 2,5 miliarda31. Pod koniec września Boris
Niemców i Eduard Worobiow, poseł do parlamentu z SPS i emerytowany generał, który wolał
przejść w stan spoczynku niż dowodzić wojskami w pierwszej wojnie czeczeńskiej, próbowali
zbadać sytuację w Pskowie, ale garstce żołnierzy, których tam zastali, zakazano z nimi
rozmawiać. Nawet galowy mundur Worobiowa nie rozwiązał im języków32. Kilka dni
później jednostkę odwiedził szef Sztabu Generalnego Anatolij Kwasznin, który oświadczył, że
dywizja ma pod każdym względem opóźnienie w stosunku do planu. Jeśli sprawy pójdą tak
dalej, przestrzegł podwładnych w obecności dziennikarzy, „za kilka dni nie będzie w
jednostce żadnych żołnierzy kontraktowych”. Dziesiątki ochotników zrozumiało aluzję i po
wizycie Kwasznina złożyło rezygnację33.
Niemców poskarżył się na przebieg eksperymentu pskowskiego bezpośrednio Putinowi i
był pewien, że jego argumenty trafiły do prezydenta.
- Putin - mówił pod koniec października - nie zamierza dać się wyko-łować. Wszystko
wskazuje, że ma dość potiomkinowskich wsi w Pskowie i katastrof śmigłowców w
Czeczenii... Kreml rozumie, że reformy armii nie można powierzać generalicji.
Niemców był przekonany, że zawarł z Putinem układ; wiedział, że sprzyja mu premier
Michaił Kasjanow i minister finansów Aleksiej Kudrin.
- Zgodzili się z nami - twierdził publicznie - że przymusowa służba wojskowa musi trwać
sześć miesięcy, a żołd powinien wzrosnąć34.
Ale wojskowi twardogłowi zwarli szeregi. Nawet ci, którzy wcześniej wydawali się
popierać zmiany, teraz występowali zdecydowanie przeciwko reformatorom - najlepszym
przykładem był generał major Machmut Ga-riejew, komendant rosyjskiej Akademii Nauk
Wojskowych i były zastępca szefa sowieckiego Sztabu Generalnego. Zrazu Niemców i Gajdar
czynnie zabiegali o poparcie Gariejewa, płacąc jego akademii za opracowanie na temat
reformy i umieszczając jego nazwisko wśród autorów projektu przesłanego Putinowi35.
Gariejew należał do pierwszych zwolenników pomysłu przekształcenia wojska rosyjskiego w
armię hybrydową - po części kontraktową, po części poborową - a politycy liberalni
twierdzili, że ich pomysł półrocznej służby wojskowej dla rekrutów pochodzi od Gariejewa.
- Oni pierwsi to zaproponowali - powiedział nam ekspert Gajdara od spraw reformy
wojska36.
Generał jednak zaczął wkrótce podkreślać zalety dalszego utrzymywania poboru.
Przyznał, że żołnierze zgłaszający się na ochotnika na wojnę w Czeczenii rzeczywiście
powinni być lepiej opłacani.
- Ale Rosja nie jest dziś bogata. Potrzebujemy żołnierzy do służby wartowniczej, do
sprawdzania przepustek. Nie potrzeba nam żołnierzy za 15 000 rubli sprawdzających
dokumenty, potrzeba nam żołnierzy za sto rubli
- mówił nam Gariejew w sali konferencyjnej Ministerstwa Obrony37.
Twierdził też, że Sojusz Sił Prawicowych zmodyfikował jego propozycję utrzymania
poboru, skracając proponowaną długość służby wojskowej do zaledwie sześciu miesięcy.
Ekspert wojskowy Aleksandr Gole, autor książki Armia rosyjska: 11 straconych lat opisującej
próby reform, uważał, że Gariejew rzeczywiście był „prawdziwym autorem” planu, ale potem
zwrócił się przeciwko SPS, tak jaksiłowiki skupione wokół Putina.
- Patrząc na jego wolty, można się dowiedzieć, co myślą ludzie na Kremlu - powiedział
Gole38.
Teraz Gariejew miał jak najgorsze zdanie o reformatorach.
- Niemców i inni robią wszystko, aby zniszczyć armię rosyjską - twierdził.
- SPS wziął to i owo ode mnie, dodał to i owo od siebie i przedstawił swój pomysł
prezydentowi z podpisem Gajdara. SPS bardzo zależało na tym, aby wszyscy wiedzieli, że to
jego projekt. Nie chodziło o pomoc armii, ale o zbicie kapitału politycznego.
Zdaniem Gariejewa SPS była na usługach Amerykanów, starających się poniżyć Rosję.
- Nie potrafią myśleć samodzielnie, trzeba im dyktować, co mają myśleć... Jasno widać, że
nie mają nic własnego. Dlaczego nikt w Rosji im nie ufa ani nie głosuje na nich? Ponieważ
ledwie Amerykanie coś zrobią, oni mówią, że powinniśmy zrobić tak samo39.
Reformatorzy jednomyślnie doszli do wniosku, że eksperyment pskowski został
„zaplanowany tak, aby się nie udał”, mówiąc słowami Aleksieja Arbatowa, parlamentarnego
eksperta Jabłoka do spraw obronności40. Mimo to, jak to się często zdarzało podczas
prezydentury Putina, dwie prozachodnie partie demokratyczne najostrzejsze słowa krytyki
zachowały dla siebie. Rygoryści z Jabłoka zawzięcie atakowali konkurentów z SPS za pójście
na kompromis i zgodę na zasadniczą służbę wojskową. Arbatow orzekł, że to „sztuczny
projekt”, służący tylko interesom kadry wojskowej, a nie reformie. Proroczo ostrzegł, że
wojsko nie poprzestanie na projekcie Niemcowa-Gajdara, lecz wykorzysta go jako pretekst do
zniesienia odroczeń w poborze41.
¦
SPS natomiast twierdził, że Jabłoko to demagodzy, których nie interesuje prawdziwa
polityka.
- W przeciwieństwie do niektórych naszych oponentów - mówił nam później Gaj dar -
mieliśmy szanse na wprowadzenie w życie pewnych praktycznych reform. Oni nigdy tego nie
dokonali... Dopóki nie ujmiesz tego w sposób, który przekona władze, dopóty jest to tylko
polityka42.
Jednakże zdaniem niezależnych specjalistów plan SPS był właśnie czystej wody polityką,
kompromisem zawierającym ziarna własnej klęski.
- Te sześć miesięcy było słabym punktem planu. Każdy wojskowy powie panu, że w ciągu
sześciu miesięcy nie da się wyszkolić żołnierza. Z drugiej strony mówili: „jeśli ograniczymy
służbę wojskową do sześciu miesięcy, to musimy wcielić do wojska trzy razy więcej ludzi” -
wspominał Gole. - Wojskowi bardzo zręcznie wykorzystali to przeciwko nim43.
Dwudziestego pierwszego listopada 2002 roku odbyło się posiedzenie rządu, na którym
miano przyjąć plan reformy. Obecni byli zarówno generałowie, jak liberalni reformatorzy.
Pierwszy zabrał głos Iwanow, po nim Kwasznin i Niemców. Prezydent jednak podjął już
decyzję; na dzień przed posiedzeniem rządu spotkał się na Kremlu z Iwanowem i było jasne,
że wojsko postawiło na swoim. Postanowiono nie ustalać terminu zaprzestania poboru. Nie
było mowy o radykalnym skróceniu służby do sześciu miesięcy, jak proponował SPS, padła
jedynie mglista obietnica o zmniejszeniu jej w sposób istotny. A generalicja już stawiała
kolejne warunki - jeśli zasadnicza służba wojskowa ma trwać mniej niż dwa lata, to
poborowych musi być więcej. Trzeba znieść odroczenia, do szeregów musi trafiać więcej
młodych ludzi44.
Technicznie rzecz biorąc, proces reform trwał nadal. Premier Michaił Kasjanow powołał
grupę roboczą, która miała zbadać, jak przeprowadzić stopniową profesjonalizację armii.
Reformatorzy obawiali się jednak, że ich porażka jest już przesądzona.
- Byliśmy stosunkowo bliscy zwycięstwa w tej batalii, ale przegraliśmy - wspominał
później Gajdar. Ze źródeł zbliżonych do Kremla dowiedział się, że postanowiono tam
uniemożliwić SPS odniesienie politycznego sukcesu. Gajdar uważał, że o ich niepowodzeniu
zadecydował „zbytni rozgłos”45. Niemców, który jeszcze kilka tygodni wcześniej
przewidywał zwycięstwo, po spotkaniu starał się usilnie przedstawić przyjęte rozwiązanie w
pozytywnym świetle. Kiedy jednak jeden z korespondentów przypomniał o spotkaniu Putina
z Iwanowem, Niemców rzekł z goryczą:
- Prezydent popiera każdego, kto do niego przychodzi46.
Polityka w Rosji nigdy nie grzeszyła subtelnością. Pięć dni później Pu-tin podpisał nowy
dekret. Od tej pory komunistyczna czerwona gwiazda, usunięta po upadku Związku
Sowieckiego, miała ponownie zdobić sztandary, flagi i mundury armii rosyjskiej.
- Gwiazda jest świętością dla wszystkich wojskowych - powiedział Siergiej Iwanow
podczas spotkania z najwyższymi rangą generałami, transmitowanego przez telewizję. - Nasi
ojcowie i dziadowie szli do boju z tą gwiazdą47.
Witalij Cymbał wiedział, że jest osamotniony. Rządowa grupa robocza do spraw reformy
sił zbrojnych składała się oprócz niego z kilkudziesięciu generałów i pułkowników, garstki
urzędników z innych ministerstw i jednego pracownika instytutu Gajdara. Jedynym
sprzymierzeńcem Cymbała wśród mundurowych był Eduard Worobiow, emerytowany
generał i członek frakcji parlamentarnej SPS. Cymbał, były pułkownik o łagodnych manierach,
który za czasów Związku Sowieckiego zajmował się badaniami nad pociskami balistycznymi,
przez ostatnie dziesięć lat pracował w Instytucie Przemian Gospodarczych Gajdara. Tworzył
modele matematyczne, które miały pokazać, jak zreformować armię rosyjską bez rujnowania
budżetu państwa48.
Reformatorzy wiedzieli, że ich sprawa jest przegrana już w chwili, gdy poznali skład
grupy roboczej mianowanej przez Kasjanowa. Niemców skrytykował za to premiera, mówiąc
o „komisji wsteczników”. Gdzie są przedstawiciele społeczeństwa obywatelskiego, eksperci,
matki żołnierzy i znane postaci życia publicznego? - pytał. Kasjanow odpowiedział tylko, że
„konieczny jest kompromis”49.
Cymbał musiał więc wysłuchiwać dobrze już znanych tyrad generałów o politycznym
oportunizmie Gajdara i Niemcowa. Pewnego razu, podczas przerwy, jeden z wojskowych
powiedział mu wręcz, że dostanie zawału serca, jeśli będzie się upierał przy reformach.
Można to było uznać za za-woalowaną groźbę. Modele matematyczne Cymbała miały być
pozbawione sensu i służyć tylko „wprowadzaniu w błąd społeczeństwa”. Zimą i wiosną 2003
roku grupa robocza spotykała się kilka razy w miesiącu podczas „inspekcji” lokalnych
sztabów we wszystkich sześciu okręgach wojskowych Rosji, gdzie zwyczajowo podejmowano
ją bankietami.
Przy takich okazjach Cymbał często podkreślał, że jego instytut ekonomiczny jest jedynym
przedstawicielem społeczeństwa na forum komisji.
- Mówili, że problem ten dotyczy instytucji wojskowych, a nie obywateli. Obywatele
wykonują tylko swój obowiązek, gdy wstępują do wojska. To do instytucji wojskowych należy
decyzja, jak wcielać w życie rozwiązania - wspominał. - Jako wojskowy i emerytowany
pułkownik ciągle słyszałem od nich, że zdradzam interesy kolektywu50.
Worobiow wciąż wysłuchiwał podobnych pouczeń i w końcu miał dość narzekań, że
Niemców nie odróżnia dowódcy od wysokiego rangą komendanta. Podobnie jak Cymbał, z
przebiegu posiedzeń komisji wywnioskował, że generalicja nie akceptuje nawet
podstawowych zasad reformy armii, uznając ją za „populistyczny pomysł”, który ma
zapewnić SPS głosy wyborców. Jego zdaniem niemal wszyscy członkowie komisji byli
„ostrożnie albo wrogo nastawieni do samej koncepcji reformy”51.
W kwietniu 2003 roku, podczas kolejnego posiedzenia rządu poświęconego reformie sił
zbrojnych, wojskowi odnieśli formalne zwycięstwo. Oficjalny plan przewidywał, że zamiast
sześciu miesięcy, na co liczył SPS, poborowi będą służyć w wojsku „do roku”. Jednostki
ochotnicze, zwane „jednostkami stałej gotowości bojowej”, miały stanowić tylko niewielką
część sił zbrojnych. Dzięki temu, mimo cięć budżetowych, przynajmniej część armii mogła być
dobrze wyposażona i gotowa do akcji. Ale termin przeprowadzenia zmian wyznaczono na
rok 2008. Pobór pozostał świętością. Politycznym reformatorom chodziło przede wszystkim o
to, aby armia rosyjska odeszła od zasadniczej służby wojskowej, ale ich wysiłki okazały się
zupełnie daremne. Putin oświadczył, że pobór był i zawsze będzie podstawą, na której opiera
się armia rosyjska52.
Gdy decyzja już zapadła, przywódcy rosyjscy nie zamierzali darować liberałom ich
reformatorskiego zapału. Putin odbył ostatnią rozmowę z Niemcowem. „Publicznie
oświadczę, że pana popieram” - miał powiedzieć Niemcowowi53.1 wkrótce potem, na
spotkaniu ze studentami, Putin rzeczywiście pochwalił plan reform opracowany przez SPS.
„Ta partia zrobiła niemało dla przygotowania koncepcji zreformowania armii”. Prezydent
powiedział też, że choć liberałowie spierali się ze sztabem generalnym, to jednak podzielali
„wspólny cel: uczynienie naszej armii mniejszą liczebnie, tańszą dla państwa, ale
efektywniejszą”. Słowa te jednak nie znalazły się w relacji ze spotkania, nadanej wieczorem
przez telewizję54. A Putin i Niemców nigdy więcej nie rozmawiali o reformie armii.
- [Prezydent] miał wybór: albo Iwanow, jego przyjaciel, dawny kolega po fachu, albo
Niemców - mówił później przywódca Jabłoka. - Putin razem z Iwanowem postanowił więc
pogrzebać reformę sił zbrojnych55.
Wojskowi, którzy skutecznie zablokowali reformę, byli jeszcze mniej skłonni do
wybaczenia „mącicielom” w rodzaju Niemcowa. Przyjęte rozwiązanie było wielkim
zwycięstwem szefa Sztabu Generalnego Anatolija Kwasznina, który mimo wyraźnych
zastrzeżeń Putina przekonał go do poparcia wojskowych. Udało mu się też przeforsować
pogląd, że celem reformy nie powinno być zaprzestanie poboru, ale przeprowadzenie sił
zbrojnych przez kryzys demograficzny, czyli czasy, kiedy w Rosji będzie za mało 18-letnich
mężczyzn, aby zapełnić szeregi armii. Dzięki ogromnym dochodom z ropy naftowej można
było zwiększyć budżet armii w kilku kolejnych latach, odwracając tendencję spadkową z
czasów Jelcyna. Kwasz-nin uzyskał też od Putina zapewnienie, że siły zbrojne, i tak już
znacznie ograniczone, nie będą dalej zmniejszane.
Mimo to szef Sztabu Generalnego był niezadowolony. Pod koniec 2003 roku przez cztery
godziny rozmawiał z przewodniczącymi kremlowskiej Rady Obrony i Polityki Zagranicznej.
Wciąż dąsał się na początkowy flirt Putina z politykami SPS.
- Kwasznin utyskiwał: „Musiałem o tym rozmawiać z Niemcowem i Gaj-darem” -
wspominał Witalij Szłykow, były oficer wywiadu wojskowego i jeden z gości Kwasznina
podczas wspomnianego spotkania. - Był zły, że prezydent Putin zmusił ich, aby potraktowali
to poważnie.
Kwasznin nie pozostawił swoim rozmówcom wątpliwości, że od samego początku
postanowił udaremnić reformatorski plan liberałów i odwieść naczelnego wodza od jego
wprowadzenia.
- Wojsko nigdy by go nie zaakceptowało - powiedział - ponieważ zniszczyłby to, co zostało
z naszej armii56.
Drugiego października 2003 roku Siergiej Iwanow wygłosił własną puentę do całej
sprawy:
- Radykalne przemiany w ramach reform sił zbrojnych zostały zakończone.
Nieważne, że reforma, choćby w najskromniejszej wersji, w rzeczywistości nawet się nie
zaczęła. Nieważne, że każdej wiosny i jesieni blisko 200 000 młodych Rosjan miało być nadal
wcielanych do wojska na obowiązkowe dwa lata. Była to jedna z tych chwil, w których
wydawało się, że Związek Sowiecki nigdy nie przestał istnieć - tak żywy pozostał nawyk
ogłaszania, że osiągnięto to, co niewykonalne. W wypowiedzi Iwanowa brzmiały znajome
echa - przypominały się oświadczenia komunistycznego Politbiura, że zbudowano
„rozwinięty socjalizm”, albo że plan pięcioletni został wykonany i przekroczony.
- Pozytywne wyniki, które osiągnięto - powiedział Iwanow z przekonaniem - umożliwiają
przejście od działań zapewniających przetrwanie sił zbrojnych do programu ich
wszechstronnego rozwoju57.

11 Jacy sojusznicy?


Mylisz się, Władimirze.
George W. Bush
Była pierwsza w nocy. Samochód wiozący Jewgienija Primakowa jechał przez brzozowy
zagajnik do prezydenckiej daczy pod Moskwą. Jak na koniec lutego było nadzwyczaj ciepło,
zaledwie 2 stopnie mrozu, i zaczynała się odwilż. Gdy nadeszło zaproszenie od Władimira
Putina, Primakow natychmiast zawiązał krawat, narzucił palto i pośpieszył do eleganckiego,
piętrowego dworku w Nowo-Ogariewie. Prezydent powitał go w domowym ubraniu i
zaprosił do środka.
Rządowy kompleks w Nowo-Ogariewie składał się z kilku budynków stojących wśród
niewielkiego lasu na zachód od stolicy. Jeden był kiedyś wiejską cerkwią, inny starym
dworem, w którym za czasów sowieckich mieszkał członek Politbiura. Posiadłość stworzono
w latach 50. dla sowieckiego premiera Gieorgija Malenkowa, ale nim ukończono budowę,
Malenkow zdążył stracić władzę. Nikita Chruszczow przyjmował w Nowo-Ogariewie
wybitnych gości. W 1991 roku Michaił Gorbaczow zaprosił tu przywódców republik
sowieckich na negocjacje w sprawie nowego traktatu, który miał ocalić Związek Sowiecki.
Później z posiadłości nie korzystano; dopiero w 2000 roku Władimir Putin kazał ją
wyremontować dla żony i dwóch córek i urządził w niej swoją rezydencję. Choć miała
oficjalny charakter, Putin nazywał ją swoją daczą.
Owej zimowej nocy na początku 2003 roku Putin rozmyślał o zbliżającej się wojnie w
Iraku. Mimo jego sprzeciwu George Bush wydawał się zdecydowany na interwencję zbrojną
w celu obalenia Saddama Husajna. W Kuwejcie i innych krajach Bliskiego Wschodu trwała
koncentracja wojsk amerykańskich do ataku na kraj, który przez wiele lat był sojusznikiem
Moskwy. Jeśli Putin mógł tolerować obecność Amerykanów w Afganistanie, bo walczyli tam
oni ze wspólnym wrogiem, to amerykańska okupacja Iraku nie tylko doprowadziłaby do
destabilizacji w regionie i zwiększyła jeszcze hegemonię Waszyngtonu na świecie kosztem
Moskwy, ale także zaszkodziłaby rosyjskim interesom gospodarczym, zwłaszcza w sektorze
naftowym. Kapitał rosyjski naciskał na Putina, aby powstrzymał Busha, ale wszelkie wysiłki
w tym celu, czy to w postaci działań dyplomatycznych na forum ONZ czy osobistych rozmów
telefonicznych, okazały się daremne. Putin postanowił więc powierzyć Primakowowi,
dawnemu rywalowi politycznemu, tajną misję ostatniej szansy w celu zapobieżenia wojnie.
Primakow miał pojechać do Bagdadu i nakłonić Saddama Husajna do ustąpienia ze
stanowiska.
- Poprosił mnie, abym natychmiast tam poleciał i osobiście przekazał Saddamowi
wiadomość od niego - wspominał Primakow. - Chciał, żebym pomówił z Saddamem w cztery
oczy, ułatwiając mu w ten sposób decyzję o przejściu na emeryturę1.
Primakow świetnie nadawał się na wykonawcę takiej misji. Ten dyplomata ze starej
sowieckiej szkoły był wcześniej szefem rosyjskiej służby wywiadu zagranicznego, ministrem
spraw zagranicznych, a w końcu premierem. Po upadku komunizmu często protestował
przeciwko amerykańskiej dominacji w świecie, mówiąc o potrzebie zmiany ładu światowego
z „jednobiegunowego” na „wielobiegunowy”. Kiedy w 1999 roku doszło do konfliktu o
Kosowo, Primakow, ówczesny premier, poleciał do Stanów Zjednoczonych w nadziei na
zablokowanie interwencji wojsk NATO. Dowiedziawszy się nad Atlantykiem, że NATO
rozpoczęło naloty, w geście protestu kazał zawrócić samolot i wrócił do kraju. W czasie wojny
na Zatoką Perską w 1991 roku Primakow był specjalnym wysłannikiem Gorbaczowa i często
bronił Saddama Husajna przed zachodnią koalicją, a nawet spotkał się z nim podczas nalotu
na Bagdad. Przez resztę dekady, w czasie gdy ONZ usiłowała rozbroić Irak, Primakow, ku
irytacji rządu amerykańskiego i inspektorów rozbrojeniowych, zawsze popierał stanowisko
Bagdadu. Szef oenzetowskiego zespołu inspektorów Richard Butler twierdził później, że
Primakow brał pieniądze od Irakijczyków. Rosjanin z oburzeniem odrzucał to oskarżenie2.
Putin wiedział, że Primakow zostanie ciepło przyjęty przez irackiego dyktatora, który
wzorował się na Stalinie i podobno miał w swoim biurze jego zdjęcie. Primakow był przecież
„cudzoziemcem, którego Saddam znał najlepiej”, jak powiedział moskiewski specjalista do
spraw bezpieczeństwa Aleksandr Pikajew3. Jeśli Husajn usłyszy od Primakowa, że powinien
ustąpić, być może zrozumie, że jego czas dobiegł końca.
Primakow zgodził się.
- Byłem pewien, że to dobry pomysł i nie oponowałem. Powiedziałem tylko Putinowi, że
wątpię, aby Saddam na to poszedł.
Rano rządowym samolotem poleciał do Bagdadu.
W stolicy Iraku przywitała go ciepła pogoda. Starożytne miasto tętniło życiem. Ulice były
pełne samochodów, bazary pełne kupujących, a meczety - modlących się wiernych. Nic nie
wskazywało, że lada chwila wybuchnie tu wojna. Primakowa powitał na lotnisku wysoki
rangą przedstawiciel władz irackich, który zaproponował mu odświeżenie się po podróży, ale
Rosjanin zażądał natychmiastowego spotkania z Husajnem. Zawieziono go do domu dla gości
i zaproszono do stołu. Primakow ponowił swoje żądanie, na co Irakijczycy zaproponowali mu
spotkanie z wicepremierem Tarikiem Azizem. Primakow odmówił, bo wiedział, że Aziz
wypyta go o cel przyjazdu tylko po to, aby poinformować o wszystkim Husajna.
Już półtorej godziny po wylądowaniu Primakow znalazł się w jednym z licznych pałaców
Saddama Husajna. Irackiego przywódcy nie widział od czasu wojny nad Zatoką Perską, kiedy
musiał najpierw odwiedzić trzy pałace, nim stanął przed obliczem Saddama. Tym razem
pojechał prosto do niego. Było około dziesiątej wieczorem. Husajn miał na sobie wojskowy
mundur i zachowywał niezmącony spokój, tak jak stolica jego kraju. Primakow pomyślał, że
być może Irakijczyk nie zdaje sobie sprawy z sytuacji.
- Chciałbym porozmawiać z panem na osobności - powiedział Rosjanin. Husajn odprawił
Aziza i obaj zasiedli do rozmowy jedynie w towarzystwie tłumacza, którego Primakow
przywiózł ze sobą z Rosji.
- Myślę, że powinien pan zatroszczyć się o przyszłość Iraku i jego narodu - rozpoczął
Primakow. - Dlatego proszę pana o wzięcie pod uwagę propozycji Putina. Oto posłanie od
prezydenta Putina: „Sądzę, że dla dobra pańskiego narodu, dla dobra pańskiego kraju,
powinien pan ustąpić ze stanowiska prezydenta i wezwać parlament do przeprowadzenia
demokratycznych wyborów w celu uniknięcia chaosu”.
Primakow nie powiedział tego wprost, ale dał do zrozumienia, że Husajn mógłby pozostać
w partii Baas i w Iraku. Rozmawiał z Irakijczykiem bez świadków, bo zależało mu na
utrzymaniu posłania Putina w tajemnicy; dzięki temu, po przyjęciu propozycji, Husajn mógł
zachować twarz, udając, że ustępuje z własnej inicjatywy, a nie pod naciskiem Moskwy.
W czasie rozmowy Husajn notował każde słowo gościa. Primakow uznał to za znak, że
dyktator jest skłonny zgodzić się na ustąpienie.
- Miałem pewną nadzieję - wspominał potem.
Ale jego nadzieja okazała się złudna. Husajn poprosił Primakowa, aby powtórzył swoją
ofertę w obecności Aziza. Rosjanin zgodził się i do pokoju wprowadzono świtę Saddama.
Kiedy Primakow powtórzył słowa Putina, Husajn ruszył do ataku.
¦
- Rosja stała się cieniem Stanów Zjednoczonych - powiedział gniewnie. Odgrzewając stare
urazy, oskarżył Primakowa, że zdradził go w czasie
pierwszej wojny nad Zatoką, bo Rosjanie obiecali, że jeśli wycofa wojska z Kuwejtu, to
amerykańskie natarcie lądowe nie nastąpi. Primakow zapamiętał to inaczej: Husajn obiecał, że
wycofa wojska i każe Azizowi wygłosić oświadczenie tej treści, ale potem się rozmyślił. W
tym momencie Husajn zakończył rozmowę.
- Potem położył mi tylko rękę na ramieniu i wyszedł - wspominał Primakow.
Aziz popatrzył na Primakowa.
- Za dziesięć lat zrozumie pan, kto miał rację - nasz drogi prezydent czy pan - powiedział.
Primakow opuścił pałac Saddama i kazał się wieźć prosto na lotnisko. Był w Iraku
zaledwie cztery godziny, ale wiedział już, że jego misja zakończyła się klęską. Husajn nie miał
najmniejszego zamiaru ustąpić i Rosja nie była w stanie zapobiec wojnie. Nie ufając telefonom
w ambasadzie rosyjskiej w Bagdadzie, Primakow zadzwonił do Putina dopiero z samolotu.
- Było tak, jak pan i ja się spodziewaliśmy - poinformował prezydenta. - Niestety, odmówił,
nie przyjął naszej propozycji.
Po powrocie Primakow udał się na Kreml, aby złożyć Putinowi dokładniejsze
sprawozdanie.
- [Prezydent] nie zdziwił się - mówił potem Primakow. - Ale był chyba zadowolony, że
Rosja zrobiła wszystko, co mogła4.
Inwazja Stanów Zjednoczonych na Irak okazała się ważną próbą świeżo zawartej przyjaźni
Putina z Bushem. Od zakończenia zimnej wojny Rosjanie sprzeciwiali się amerykańskiej
supremacji w świecie, ale nie byli w stanie jej zapobiec. Interwencje w Bośni i w Kosowie
podsyciły anty-amerykańskie nastroje w Rosji. Irak jednak miał dla Rosjan jeszcze większe
znaczenie strategiczne i Putin nie mógł go poświęcić w imię dobrych stosunków z Ameryką.
Bliskie stosunki Rosji z Irakiem sięgały czasów, gdy Związek Sowiecki kupował sobie
sojuszników w świecie arabskim i z radością nawiązał kontakty z Saddamem Husajnem, który
dawny protektorat brytyjski przeobraził w regionalne mocarstwo. W Iraku pracowało tysiące
sowieckich specjalistów; Moskwa sprzedała też Bagdadowi broń, za którą nigdy nie otrzymała
zapłaty. W rezultacie Irak był winien Rosji 8 miliardów dolarów i Kreml wciąż liczył na
odzyskanie pieniędzy. Oba kraje, przezwyciężające okres zamętu z początku lat 90., zacieśniły
współpracę gospodarczą. Pod koniec rządów Husajna Rosja stała się największym partnerem
handlowym Iraku w ramach programu „Ropa za żywność”, kupując 40 procent ropy, którą
pozwolono Bagdadowi eksportować, i sprzedając Husajnowi więcej żywności, lekarstw i
urządzeń dla przemysłu petrochemicznego niż jakiekolwiek inne państwo od rozpoczęcia się
wspomnianego programu w 1996 roku.
Spółki rosyjskie wydobywały i przewoziły maksymalną ilość ropy, na jaką pozwalała
ONZ, i marzyły o zniesieniu wszelkich ograniczeń. W Iraku robiło się tak znakomite interesy,
że wszyscy, od firm inżynieryjnych po producentów maszyn i polityków, pragnęli skorzystać
z okazji. Linie lotnicze Wnukowo, specjalizujące się w krajowych przewozach pasażerskich,
stworzyły firmę handlową, aby zarabiać na irackiej ropie. Nawet rosyjskie Ministerstwo do
spraw Sytuacji Nadzwyczajnych, odpowiedzialne za gaszenie pożarów lasów i pomoc
powodzianom, założyło firmę do handlu iracką ropą.
- Pracują z nami prawie wszystkie rosyjskie kompanie - chełpił się w rozmowie z nami
iracki ambasador w Rosji, Abbas Chalaf5.
Jednakże prawdziwe pieniądze, które Rosjanie mogli zarobić w Iraku, wciąż tkwiły w
ziemi. Irak, posiadający najbogatsze po Arabii Saudyjskiej złoża ropy naftowej, oferował
wspaniałe perspektywy i Rosjanie nie mogli przegapić szansy.
- Wszyscy marzą o przedsięwzięciach w Iraku - mówił Jurij Szafranik, prezes niewielkiej
spółki naftowej i szef komitetu promującego rosyj-sko-iracką współpracę gospodarczą6.
Największy długoterminowy kontrakt opiewał na 20 miliardów dolarów. Zgodnie z nim
Łukoil, najpotężniejsza rosyjska spółka naftowa, otrzymała zezwolenie na stworzenie
konsorcjum do eksploatacji części ogromnych złóż naftowych Zachodnia Qurna na południu
Iraku. Inną część tych złóż przyznano spółce trzech mniejszych firm rosyjskich: Tatnieft, Ro-
snieft i Zarubieżnieft. Sławnieft, jeszcze jedna rosyjska kompania, otrzymała licencję na
wydobycie ropy ze złóż Luhais w południowym Iraku, podczas gdy firma należąca do
Gazpromu, państwowego monopolisty w sprzedaży gazu ziemnego, dostała zezwolenie na
eksploatację złóż gazu. Interesy kwitły aż do wybuchu wojny. Przekonaliśmy się o tym na
krótko przed amerykańską inwazją podczas rozmowy z dyrektorami Zarubież-nieftu.
Zupełnie nie przejmowali się oni groźbą konfliktu i spokojnie organizowali konwój ze
sprzętem wydobywczym, który miał dotrzeć do Iraku przez Syrię. Planowali wywiercenie 45
szybów wokół Kirkuku.
Duża część pieniędzy trafiała po drodze do kieszeni Husajna. Irak pobierał opłatę w
wysokości od 20 do 50 centów za baryłkę ropy sprzedawanej w ramach programu „Ropa za
żywność”. Uzyskiwane w ten sposób kwoty szły w miliardy dolarów - w większości miały
one charakter łapówek dla rządu irackiego. Zgodnie z wynikami późniejszego śledztwa spółki
zagraniczne już od 2000 roku przelewały dziesięć procent wartości każdej umowy na tajne
rachunki w bankach zagranicznych w Jordanii i Libanie. Było to wbrew oenzetowskim
sankcjom gospodarczym, ale firmy rosyjskie płaciły chętnie. Na przykład Emercom, spółka
utworzona przez Ministerstwo do spraw Sytuacji Nadzwyczajnych, przystąpiła do handlu
iracką ropą wtedy, gdy Stany Zjednoczone zaczęły wywierać naciski na Bagdad. Zdaniem
przedstawicieli rządu amerykańskiego z dwóch umów podpisanych przez Emercom Husajn
otrzymał 1,8 milionów dolarów; spółka twierdziła jednak, że nie naruszyła oenzetowskich
przepisów i nie zapłaciła łapówek, choć nie zakwestionowała, że poniosła dodatkowe koszty.
Prowadzący śledztwo obliczyli, że w ostatnim roku rządów Husajn zarobił nielegalnie aż 11
miliardów7.
Pieniądze trafiały także do kieszeni Rosjan. Niektórzy politycy rosyjscy otwarcie wstawiali
się w Moskwie za irackim dyktatorem, a najgłośniej Władimir Żyrinowski, hałaśliwy
ultranacjonalista i zastępca przewodniczącego Dumy. Bez żenady chwalił się on kontaktami z
„dobrym przyjacielem” Husajnem i regularnie przewodniczył delegacji rosyjskich
przedsiębiorców, jeżdżących do Bagdadu podpisywać intratne umowy. Wielu uważało
Żyrinowskiego za osobistego ambasadora Husajna w Moskwie, za „kupionego i opłacanego
agenta”, jak to ujął amerykański uczony Ariel Cohen8.
Latem 2002 roku odwiedziliśmy Żyrinowskiego w jego zadymionym biurze
parlamentarnym. Zapytany o swoje irackie kontakty, zaprzeczył, że Irakijczycy wręczyli mu
pieniądze „bezpośrednio”, ale przyznał, że prosił ich o gotówkę9. Zastępca Żyrinowskiego
Aleksiej Mitrofanow powiedział, że otrzymali oni pieniądze od rosyjskich spółek, które
podpisały w Iraku umowy dzięki pomocy Żyrinowskiego10. Jeden z dyrektorów Transnieftu,
państwowej firmy budującej rurociągi, nazwał Żyrinowskiego „lokomotywą, która chciała
nam otworzyć drzwi we wszystkich ministerstwach” w Bagdadzie11. Żyrinowski nie był
bynajmniej jedyny. Po wojnie śledztwo wykaże, że Saddam Husajn rozdał tajne zezwolenia na
sprzedaż irackiej ropy blisko 50 rosyjskim firmom, osobom i instytucjom. Zezwolenia te
otrzymały nie tylko rosyjskie spółki naftowe, takie jak Łukoil, Rosnieft, Zarubieżnieft i
Tatnieft, ale również rosyjska partia komunistyczna, partia Żyrinowskiego, a nawet partia
Putina Jedność. Kilka takich zezwoleń otrzymał syn rosyjskiego ambasadora, rosyjskie
Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a nawet urząd prezydenta Rosji. Na liście beneficjantów
figurował między innymi Aleksandr Wołoszyn, szef administracji Putina12.
Zastanawiając się nad reakcją na amerykańskie groźby pod adresem Iraku, Putin miał więc
do rozwiązania trudny problem: czy poświęcić owocną współpracę ze starym
sprzymierzeńcem, która przynosiła Rosji wymierne korzyści ekonomiczne, w imię niepewnej i
wciąż jeszcze nie przynoszącej konkretnych zysków przyjaźni z najpotężniejszym państwem
świata? Po podpisaniu traktatu moskiewskiego o redukcji arsenałów jądrowych Rosjanie
zaczęli mieć coraz większe pretensje do Waszyngtonu, uważając, że spełniają wszelkie
życzenia Ameryki, a nie otrzymują nic w zamian. Rosja wycofała się z Azji Środkowej,
zgodziła się na zmiany w traktacie ABM i rozszerzenie NATO, zamknęła bazy wojskowe w
Lourdes na Kubie i w Cam Ranh Bay w Wietnamie i zaproponowała współpracę
wywiadowczą w Afganistanie. I co z tego miała? Putinowi najbardziej zależało na odbudowie
gospodarki rosyjskiej, tymczasem Bush nie zrobił nic, aby mu w tym pomóc. Początkowe
marzenia o szybkim przystąpieniu do Światowej Organizacji Handlu i nowej fali
amerykańskich inwestycji w Rosji, a nawet o zniesieniu restrykcji handlowych Jacksona-
Vanika, rozwiały się jesienią 2002 roku, kiedy Bush wystąpił na forum Zgromadzenia
Ogólnego ONZ z apelem o utworzenie międzynarodowej koalicji przeciwko Irakowi.
Zdaniem wielu Rosjan ich kraj „nagrodzono” za współpracę jedynie wzrostem taryf na
rosyjską stal i tanimi, importowanymi z USA kurzymi udkami, które kpiąco nazywano
„nóżkami Busha”.
Frustracja była wyraźnie wyczuwalna. Aleksandr Wołoszyn, milczący zazwyczaj szef
administracji Kremla, pewnego dnia, podczas prywatnego spotkania z brytyjskimi
dziennikarzami, nie wytrzymał.
- Cóż z nas za sojusznicy? - zapytał pogardliwie. - Rosja wykonała wiele gestów pod
adresem Stanów Zjednoczonych. Zamknęliśmy nasze stacje radarowe na Kubie,
zaoferowaliśmy informacje wywiadowcze i łączność z Sojuszem Północnym, przyczyniając się
do zwycięstwa w Afganistanie. A jaką otrzymaliśmy odpowiedź? Stany Zjednoczone
próbowały wyprzeć Rosję z Afganistanu i pozbyć się członków rządu [prezydenta Hamida]
Karzaja, którzy nas popierali. Występowały przeciwko interesom Rosji [na terenie byłego
Związku Sowieckiego], zachęcając Radio Swoboda do nadawania audycji w języku
ukraińskim. Ma to na celu osłabienie pozycji Rosji. 12 lat po upadku Związku Sowieckiego nie
uchylono poprawki Jacksona-Vanika. To sygnał, że nie jesteśmy dobrymi partnerami. Chętnie
dajemy, a mimo to nie podjęto żadnych konkretnych działań w naszym kierunku13.
Przedstawiciele rządu rosyjskiego dawali wyraz swemu niezadowoleniu również podczas
spotkań z członkami amerykańskiej administracji.
- Na pewno było dużo kwasów z powodu tego, że Rosjanie tylko dają i nic nie dostają w
zamian - wspominał później John Bolton z Departamentu Stanu.
Bolton uważał, że pretensje Rosjan nie były zupełnie bezpodstawne. Jego administracja nie
uczyniła praktycznie nic, aby dotrzymać słowa i nakłonić Kongres do uchylenia poprawki
Jacksona-Vanika.
- Za każdym razem, gdy sprawa wypływała, kończyło się na niczym
- twierdził.
Colin Powell poświęcał całą uwagę budżetowi Departamentu Stanu, zaniedbując inne
sprawy.
- Wieloma innymi kwestiami nie interesował się. Jeśli naprawdę chce się coś zrobić, to
chyba da się to zrobić.
Bolton jednak sądził też, że Rosjanie chcą zarobić na posunięciach, które nie tyle były
ustępstwami z ich strony, ile wynikały z finansowej konieczności. Moskwa i tak musiała
zamknąć zamorskie bazy, bo nie było jej stać na ich utrzymanie.
- To odwrót od imperium, od czasów sowieckich. Po upadku Związku Sowieckiego stało
się to nieuniknione14.
Zdaniem części Rosjan postawa Waszyngtonu była przykładem dobrze im znanej
imperialnej pychy. Nawet liberałowie, zwykle broniący Stanów Zjednoczonych, byli „tak
rozczarowani Ameryką, że wypowiadali się przeciwko niej” - powiedział nam poseł do Dumy
Aleksiej Arbatow. Moskiewski specjalista do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego
Aleksandr Gole nazywał polityków amerykańskich „buszewikami”. Doradca Putina w
dziedzinie spraw zagranicznych Siergiej Prichodko powiedział, że Kreml nie może nie
widzieć podobieństw między administracją Busha a ideologami rządzącymi kiedyś
Związkiem Sowieckim.
- Ideologia bolszewików okazała się bardzo zaraźliwa, ponieważ ich hasło - „kto nie z
nami, ten przeciwko nam” - zostało przejęte przez naszych kolegów z Waszyngtonu -
powiedział nam któregoś dnia Prichodko.
- Było to ulubione hasło Lenina. Ale on marnie skończył15.
Nawet podczas uroczystości z okazji zawarcia traktatu moskiewskiego w maju 2002 roku
nie obyło się bez zgrzytów. Z powodów wewnętrznych Bush nałożył wysokie cła na stal, a w
odwecie Putin kazał zredukować import amerykańskich kurzych udek. Teraz, w trakcie
prywatnego spotkania, prezydent Rosji poskarżył się Bushowi na domniemaną marną jakość
wysyłanego do Rosji drobiu.
- Wiem, że macie osobne kurze fermy dla Ameryki i osobne dla Rosji - powiedział.
Bush osłupiał.
- Mylisz się, Władimirze.
Ale Putin upierał się przy swoim.
- Wiem od swoich ludzi, że to prawda16.
Bush uznał to za dowód, że kagiebowscy doradcy Putina celowo wprowadzają go w błąd,
aby pogorszyć stosunki amerykańsko-rosyjskie. Putin jednak naprawdę wydawał się sądzić,
że Amerykanie dla siebie hodują dobre kurczaki, a Rosji sprzedają kiepskie. W przededniu
wojny z Irakiem Putin coraz częściej uciekał się do takich zimnowojennych zagrywek; zaczął
więc na przykład zacieśniać stosunki z Irakiem, Koreą Północną i Iranem - członkami tak
zwanej przez Busha „osi zła”. W lipcu 2002 roku premier Michaił Kasjanow podpisał
porozumienie o intensyfikacji współpracy nuklearnej z Teheranem. Była to dla Waszyngtonu
bardzo drażliwa kwestia. Zgodnie z porozumieniem Rosja miała w ciągu następnych
dziesięciu lat zbudować pięć cywilnych reaktorów jądrowych, nie licząc elektrowni w
Bushehr, która już budziła irytację Amerykanów.
Informacja o irańsko-rosyjskiej umowie trafiła do prasy w piątek wieczorem. Kiedy
Condoleezza Rice przeczytała o niej w sobotniej gazecie, wpadła w złość i natychmiast
zadzwoniła do swego moskiewskiego odpowiednika. Rosjanie zaczęli bagatelizować sprawę;
to tylko projekt, wykręcali się, przemilczając, że dokument podpisał sam Kasjanow.
Widocznie niektórzy członkowie rządu rosyjskiego doprowadzili do porozumienia z Iranem,
nie informując o niczym swoich kolegów, między innymi ministra energii atomowej
Aleksandra Rumiancewa. Bush polecił sekretarzowi do spraw energii Spencerowi
Abrahamowi i podsekretarzowi stanu Johnowi Boltonowi, którzy mieli właśnie lecieć do
Moskwy, aby zażądali wyjaśnień i nie ukrywali, że prezydent jest niezadowolony.
Amerykanie zrobili „naprawdę wielką aferę”, jak ktoś to później określił, a Abraham
ostentacyjnie odwołał konferencję prasową z Rumiancewem17.
Kilka tygodni później Moskwa znów rozgniewała Waszyngton, zapraszając do Rosji
stalinowskiego dyktatora Korei Północnej, Kim Dzong Ila. Kim rzadko ruszał się ze swego
odciętego od świata królestwa, ale przed rokiem odbył dziwaczną podróż przez całą Rosję, od
Pacyfiku do Moskwy, luksusowym pociągiem załadowanym delikatesami, trunkami i
kobietami.
Teraz ekscentryczny Koreańczyk odwiedzał rosyjski Daleki Wschód, a Putin wciąż
zabiegał o jego względy.
Pewnego sierpniowego dnia udaliśmy się z wizytą do irackiego ambasadora w Moskwie.
Oświadczył nam, że Rosja i Irak zawarły nową umowę gospodarczą wartości 40 miliardów
dolarów, przewidującą współpracę w dziedzinie ropy naftowej, energii elektrycznej,
chemikaliów, irygacji, kolejnictwa oraz przy innych przedsięwzięciach transportowych.
Moment nie był przypadkowy. Saddam Husajn dawał Rosjanom wyraźnie do zrozumienia:
macie więcej do zyskania, wspierając nas, niż nas opuszczając. Jak powiedział nam Abbas
Chalaf, były tłumacz Husajna:
- Rosja była, jest i będzie naszym najważniejszym partnerem18. Putin ponownie zaskoczył
Amerykanów i doprowadził ich do białej
gorączki.
Rozdźwięki te pokazały, że Amerykanie zasadniczo mylili się co do Pu-tina. Bush zaczął
już uważać go za przyjaciela, brata w wierze chrześcijańskiej, towarzysza broni w walce z
terroryzmem. Ale Putin miał na uwadze własne cele, różne od amerykańskich. Zdał sobie
sprawę ze słabości rosyjskiego potencjału wojskowego - już sama Czeczenia stanowiła
wystarczający dowód - i z większym realizmem podszedł do geopolitycznej roli Rosji.
Zrozumiał, że kluczem do odrodzenia jej mocarstwowej pozycji jest nie budowa nowej armii,
ale gospodarka. Na początku swojej kadencji zauważył, że dogonienie Portugalii pod
względem ekonomicznym zajmie Rosji 15 lat, a trzy lata później przyrzekł podwoić rosyjski
dochód narodowy do 2010 roku. Zdradzał wyraźne neoimperialne ciągoty, szarogęsząc się w
byłych republikach sowieckich, ale zazwyczaj używał w tym celu instrumentów
ekonomicznych, a nie politycznych, na przykład odcinając gaz Gruzji lub Białorusi, kiedy ich
przywódcy czymś mu się narazili. Rozumiejąc konieczność odbudowy państwa, mniej
interesował się sprawami międzynarodowymi, które nie dotyczyły bezpośrednio Rosji.
- Koncentrujemy się na sprawach wewnętrznych - tłumaczył nieoficjalny doradca
prezydenta Michaił Margiełow. - Najważniejszym celem naszej polityki zagranicznej jest
nawiązanie przyjaznych, a przynajmniej neutralnych [stosunków]... abyśmy mogli się skupić
na naszych problemach gospodarczych19.
Dokonując więc tego lata bilansu stosunków rosyjsko-amerykańskich, Putin zauważył
niewiele nowych inwestycji ze Stanów Zjednoczonych, a także brak nawet symbolicznego
uchylenia poprawki Jacksona-Vanika czy oficjalnego oświadczenia Departamentu Handlu, że
w Rosji istnieje gospodarka rynkowa. Rząd rosyjski, powodowany dumą narodową, wyrzucił
z kraju Korpus Pokoju i ponownie flirtował z Irakiem, Iranem i Koreą Północną. Dzięki
umowom nuklearnym i naftowym Iran i Irak były ważnymi partnerami handlowymi Rosji. W
grę wchodziły duże pieniądze i Pu-tin nie miał zamiaru porzucić starych przyjaciół w zamian
za jeszcze jedną wizytę na ranczu Busha.
Zarazem j ednak Putin nie chciał zrywać z Bushem, aby ocalić Saddama Husajna.
Postanowił, że jeśli Stany Zjednoczone mimo wszystko rozpoczną wojnę, to on wyrazi swoje
zastrzeżenia, ale nie będzie trwonił kapitału politycznego, aby położyć jej kres. Za żadne
skarby nie chciał stać się drugim Jelcynem, który grzmiał przeciwko działaniom USA w
Jugosławii, rozpętał w kraju antyamerykańską histerię, ale nie stać go było na stanowcze
działania za granicą. Podczas wojny w Jugosławii „reakcja była mocniejsza i bardziej
emocjonalna”, powiedział nam później Siergiej Prichodko, szef polityki zagranicznej Kremla.
- Dziś nasze stanowisko jest bardziej pragmatyczne. Chcemy zachowania pozytywnych
tendencji, które leżą w naszym interesie. W obu wypadkach sprzeciwialiśmy się narzucaniu
woli politycznej w imię jakichś wątpliwych celów. Ale skoro jesteśmy partnerami, musimy
utrzymać partnerskie stosunki.
I Putin powiedział to Bushowi.
- Wyjaśniliśmy, że nie zamierzamy wykorzystywać ich błędów przez podgrzewanie
antyamerykańskich nastrojów ani w żaden inny propagandowy sposób. Po prostu
powiedzieliśmy im, że robią błąd - opowiadał Prichodko20.
Kreml blokował rosyjskie inicjatywy, które uważał za szkodliwe dla kraju. Kiedy na
początku 2003 roku Jurij Szafranik, przewodniczący komitetu współpracy rosyjsko-irackiej i
prezes zarządu państwowej firmy Sojuznieftiegaz, zorganizował delegację rosyjskich
polityków i ludzi biznesu do Bagdadu, Kreml zmusił jej członków do zrezygnowania z
podróży.
- W ostatniej chwili postanowili nie lecieć, a powodem było to, że Kreml nie zajął jeszcze
stanowczego stanowiska - mówił nam później Szafranik. - Argument brzmiał: „Nie
występujcie przeciwko Ameryce”. Co to miało znaczyć? Był to słaby argument. Chodziło o
interesy Rosji21.
Sam Putin udaremnił zabiegi Borisa Niemcowa, przywódcy Sojuszu Sił Prawicowych, aby
zawrzeć z Amerykanami porozumienie przewidujące zastąpienie Husajna Tarikiem Azizem.
- Rozmawiałem o tym z Putinem - ten plan mógł być rosyjskim planem. Tarik Aziz mógł
pracować dla obu naszych krajów. Putin powiedział, że Amerykanie nigdy się na to nie
zgodzą. Była to czysta fantazja - wspominał Niemców22.
Jeśli jednak Putin starał się wówczas uniknąć zatargu z Bushem, to również bronił się
przed poparciem amerykańskiej wojny w Iraku. Michaił Chodorkowski, właściciel koncernu
naftowego Jukos, nie mający większych interesów w Iraku, namawiał Kreml do czynnego
opowiedzenia się po stronie Stanów Zjednoczonych.
- Gdyby istniała wystarczająca wola polityczna, gdyby przed tym wszystkim spółki
amerykańskie i rosyjskie utworzyły konsorcja... miałyby duże szanse na pozytywne wyniki -
mówił nam w tym czasie Chodorkowski23.
Amerykanie nieubłaganie parli do wojny. Rosja nakłoniła Saddama do ponownego
wpuszczenia oenzetowskich inspektorów rozbrojeniowych i podpisała się pod nową rezolucją
Rady Bezpieczeństwa, wzywającą Irak do ujawnienia tajnych arsenałów i programów zbrojeń.
W przypływie wściekłości rząd Husajna unieważnił umowę z Łukoilem na eksploatację złóż
Zachodnia Qurna. Było to ze strony Bagdadu posunięcie samobójcze, bo Rosja traciła
najsilniejszy powód ekonomiczny, aby trwać przy istniejącym reżimie irackim. Wkrótce
jednak stało się widoczne, że inspekcje nie powstrzymają Busha od inwazji. Minister spraw
zagranicznych Igor Iwanow udał się do Nowego Jorku na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa 5
lutego, podczas którego Colin Powell przedstawił amerykańskie dowody na iracką
dwulicowość i posiadanie przez Saddama broni masowego rażenia. Zdaniem Iwanowa
prezentacja Powella nie zawierała niczego istotnego.
- Było dla nas jasne, że Stany Zjednoczone podjęły już decyzję o przeprowadzeniu operacji
zbrojnej - mówił nam Iwanow podczas późniejszego wywiadu na Kremlu. - Powiedziałem
[Powellowi] dlaczego te argumenty mnie nie przekonują.
Powell nic nie odpowiedział, Iwanow uznał więc, że jego amerykański kolega zgadza się z
nim, ale nie może występować przeciwko polityce swojego zwierzchnika.
- Od tej chwili nasze zadanie weszło w nową fazę - redukcji potencjalnych szkód
wyrządzonych przez wojnę i jak najszybszego porozumienia politycznego24.
Putin nadal nie odsłaniał swoich kart. Nazajutrz po przemówieniu Powella w ONZ
prezydent Rosji rozmawiał przez telefon z prezydentem Francji, Jacąuesem Chirakiem, i
umówił się z nim na spotkanie. Kilka dni później wyruszył do Paryża, zatrzymując się po
drodze w Berlinie, aby naradzić się z Gerhardem Schróderem. Kanclerz Niemiec naciskał na
Putina, aby razem z Chirakiem stanowczo wystąpili przeciwko wojnie.
- Schróder prosił go usilnie o poparcie stanowiska europejskiego - wspominał później
Siergiej Karaganow, politolog doradzający Kremlowi. - Powiedział: „Władimir, jeśli jesteś
przyjacielem, pomóż”.
W Paryżu Chirac zgotował Putinowi powitanie, jakiego nie miał we Francji żaden rosyjski
przywódca od czasu triumfalnej wizyty cara Aleksandra I po zwycięstwie nad Napoleonem.
- Prezydent okazał niewiarygodną gościnność. To znaczy, zamknęli połowę Paryża i
rozścielili na ulicach dywany.
Chirac osobiście witał Putina na lotnisku Orły; prezydencką kawalkadą samochodów
przywódcy pojechali Polami Elizejskimi, udekorowanymi flagami Francji i Rosji, na
uroczystość przy Łuku Triumfalnym. Francu-sko-niemieckie zabiegi zrobiły swoje.
- Stopniowo, pod pozytywnym i negatywnym naciskiem, [Putin] zbliżył się znacznie do
europejskiego stanowiska - mówił Karaganow. - Zaczął od stanowiska podobnego do
chińskiego - nie, ale ciche nie. Potem jednak dał się przekonać swoim europejskim
przyjaciołom. Było to niesamowite. Zaczął powtarzać rzeczy, których nie mówiliśmy od
dwóch-trzech lat, o świecie wielobiegunowym i tak dalej. Nasze stanowisko było, jest i będzie
takie, że nie chcemy wchodzić ze Stanami Zjednoczonymi w spór. Ale zostaliśmy w niego
wciągnięci przez Europejczyków25.
Wizyta okazała się przełomem w polityce Putina. W wywiadzie udzielonym telewizji
francuskiej przed wyjazdem do Paryża powiedział:
- Wspólnota międzynarodowa ma do wykonania w Iraku tylko jedno zadanie - upewnić
się, że Bagdad nie ma broni masowego rażenia, albo ustalić, że ją ma, i zmusić Irak do
pozbycia się jej. W związku z tym podzielamy stanowisko naszych amerykańskich partnerów,
według którego trzeba zrobić wszystko, aby Irak w pełni współpracował z oenzetowskimi
inspektorami26.
Ale już kilka dni później, 10 lutego, przyłączył się w Paryżu do trójstronnej deklaracji
sprzeciwiającej się użyciu siły.
- Rosja jest przeciwna wojnie - oświadczył Putin wprost, stojąc obok Chiraka27.
Nazajutrz, w wywiadzie dla innej francuskiej sieci telewizyjnej, nazwał zbliżającą się
wojnę „poważnym błędem”, użył słowa „wielobiegunowy” i opowiedział się za stanowiskiem
francuskim, a nie amerykańskim.
- Stanowiska Francji i Rosji są praktycznie identyczne albo bardzo zbliżone - oświadczył.
Napomknął, że wraz z Francją skorzysta z prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa, aby
zapobiec wojnie.
- Gdyby dziś padła propozycja, która naszym zdaniem doprowadziłaby do
nieuzasadnionego użycia siły, działalibyśmy wraz z Francją albo sami28.
W imię swojej sprawy Chirac posunął się nawet do dezinformacji. Niedługo przed
wybuchem wojny prezydent Francji spotkał się z wysokim rangą przedstawicielem władz
rosyjskich i prosił go o przekazanie bezpośrednio Putinowi pewnej informacji.
- Chirac oznajmił... że wie na pewno, iż Bush ma tajny plan podzielenia Iraku na cztery
państwa, i chce, aby natychmiast powiadomić o tym Putina - powiedział nam wysoko
postawiony urzędnik rosyjski29.
George Bush i jego doradcy byli przekonani, że Putin poprze w końcu Stany Zjednoczone
w sprawie Iraku - jeśli nie publicznie, to przynajmniej prywatnie. Zbliżenie między Paryżem,
Berlinem i Moskwą, tak zwane przymierze non-nein-niet, zaskoczyło Amerykanów.
- Myśleliśmy, że Rosjanie w końcu pójdą z nami - mówił nam później przedstawiciel
amerykańskiej administracji.
Ekipa Busha miała nadzieję, że przełamie europejską opozycję.
- Podstawą naszej strategii było założenie, że jeden z nich się ugnie. Sądziliśmy, że będzie
to Rosja... Byliśmy przykro zaskoczeni, że Rosjanie pozostali z nimi. Przeceniliśmy zapewne
wagę osobistych kontaktów30.
To, że rząd amerykański liczył, iż Rosja opowie się za Stanami Zjednoczonymi przeciwko
ich tradycyjnym sojusznikom, Francji i Niemcom, świadczyło o wielkiej zmianie, jaka zaszła w
stosunkach Ameryki ze światem. Dowodziło też, że Amerykanie błędnie ocenili rosyjskiego
prezydenta.
- Z początku w analizach amerykańskich przyjmowano, że przy okazji najważniejszych
rezolucji Rosja prawdopodobnie wstrzyma się od głosu, a nie wystąpi przeciwko Stanom
Zjednoczonym - mówił później ambasador amerykański Alexander Vershbow. - Kiedy jednak
opozycja francuska i niemiecka okrzepła i sytuacja się zmieniła, Putin uznał chyba, że nic nie
zyska u rosyjskiej opinii publicznej, jeśli będzie bardziej ustępliwy niż tradycyjni
sprzymierzeńcy Ameryki. To Niemcy i Francuzi popchnęli go do sprzeciwu, on sam nie
przejawiał inicjatywy31.
Gniew Amerykanów wzmógł się, gdy wywiad amerykański doniósł, że rosyjska firma
Awiakonwersija sprzedawała Irakowi urządzenia do zakłócania satelitarnego systemu
określania położenia, które mogły utrudnić Amerykanom użycie broni inteligentnej.
Informacje te otrzymano już jesienią, ale Rosjanie stanowczo im zaprzeczyli. Na kilka dni
przed wybuchem wojny Rice pojechała do Moskwy i zażądała wyjaśnień w tej sprawie od
samego ministra obrony Siergieja Iwanowa. Ten raz jeszcze stanowczo zaprzeczył
doniesieniom. Rice naciskała, podnosząc nawet głos, co rzadko jej się zdarzało. Urządzenia
zakłócające GPS stwarzają bezpośrednie zagrożenie dla amerykańskich sił zbrojnych,
powiedziała.
- Nie była to miła rozmowa - wspominał później Vershbow. - [Rosjanie] próbowali się
wykręcać. Oświadczyli, że źle zrozumieliśmy te informacje. Obstawaliśmy przy naszych
danych i mieliśmy też inne informacje, że ten sprzęt jest używany. Nie dostaliśmy
satysfakcjonującej odpowiedzi.
Ostatecznie urządzenia te na niewiele przydały się Irakijczykom, ale po upadku Saddama
wojska amerykańskie w Iraku znalazły dowody, że Awia-konwersija dostarczała je za
pośrednictwem ambasady irackiej w Moskwie; natrafiono między innymi na skrzynię z
rosyjską etykietą. Iwanow i inni Rosjanie albo kłamali, albo pozwolili, aby sprzęt dostarczano
do Iraku bez ich wiedzy.
- Była to przykra dla nas sprawa - przyznał Vershbow32.
W okresie poprzedzającym wojnę Rosjanie dostarczali potajemnie Irakowi znacznie więcej
broni, niż sądzili Amerykanie. Rosja od dawna była czołowym dostawcą sprzętu wojskowego
dla Iraku; w ciągu ostatnich dwóch lat pracownicy irackiej ambasady w Moskwie
organizowali cotygodniowe loty czarterowe do Bagdadu z przemycanymi towarami, wśród
których były nie tylko urządzenia zakłócające pracę GPS i radarów, ale także noktowizory i
części do pocisków rakietowych. W styczniu i lutym 2003 roku, kiedy wojska amerykańskie
szykowały się na kuwejckiej pustyni do inwazji na Irak, rosyjski eksporter broni,
Rosoboroneksport, zaproponował Irakijczykom sprzedaż ręcznych wyrzutni pocisków Igła-S,
przeciw-czołgowych rakiet Kornet, systemów obrony powietrznej Buk i Tor oraz czołgów T-
90. Bagdad podpisał z Rosjanami cztery tajne umowy, które dla zatarcia śladów przewidywały
sprzedaż broni za pośrednictwem kraju trzeciego; zaświadczenia o fałszywym odbiorcy
docelowym Irakijczycy szybko uzyskali w Syrii33.
Jeśli nawet Kreml nie zatwierdzał tych umów, Putin albo jego kagiebo-wska klika musieli o
nich wiedzieć. Prezydent Rosji nadal starał się zapobiec amerykańskiej inwazji. Kilka tygodni
po fiasku misji Primakowa wysłał do Bagdadu kolejnego emisariusza - przewodniczącego
Dumy, Giennadija Sielezniowa, który niedawno odszedł z partii komunistycznej w proteście
przeciwko jej nieudolnemu kierownictwu i bez powodzenia próbował skupić wokół siebie
starą lewicę. Sielezniow ostro sprzeciwiał się interwencji amerykańskiej w Iraku i chciał
zademonstrować solidarność z Husajnem. Kiedy przed wyjazdem do Bagdadu rozmawiał na
Kremlu z Putinem, prezydent Rosji był zirytowany uporem Busha.
- Denerwowało go, że Ameryka wciąż trwa przy swoim - powiedział nam później
Sielezniow.
Putin polecił mu oznajmić Husajnowi, że Rosja wszystkimi siłami będzie przeciwstawiać
się wojnie.
Sielezniow przybył do Bagdadu 9 marca i niebawem stanął przed obliczem irackiego
dyktatora. Przez trzy godziny rozmawiano przy herbacie i mocnych cygarach, robiąc przerwę
tylko na czas muzułmańskich modłów. Sielezniow przekazał wiadomość od Putina.
- Obiecywał, że Rosja nie poprze w Radzie Bezpieczeństwa rezolucji, która będzie zawierać
słowo „atak” - relacjonował nam później Sielezniow.
Husajn złorzeczył Amerykanom.
- To nie o mnie im chodzi - powiedział rosyjskiemu gościowi. - Chodzi im o mój kraj, o jego
ropę naftową.
Zapowiadał bezlitosną walkę.
- Każdy krzak, każdy kamień, każde dziecko będzie walczyć z agresorami. Jeszcze raz
podkreślił, że nie wyjedzie z Bagdadu.
- Tu zginę. Jeśli kraj ma zginąć, to ja zginę razem z nim34.
Na spotkaniu z dziennikarzami rosyjskimi Sielezniow posłusznie powtórzył słowa
Husajna.
- Irak będzie walczył do ostatniego dziecka - powiedział i przewidywał, że Amerykanie
„połamią sobie zęby w Iraku”35.
Putin był pierwszym przywódcą, który zadzwonił do Busha po 11 września, i teraz, gdy
tylko pierwsze bomby spadły na Bagdad, również chwycił za telefon. Od kilku miesięcy grał
w europejskim triu przeciwnym wojnie, ale kiedy wojna już się zaczęła, pośpiesznie
wyciągnął rękę do Busha.
-To będzie dla ciebie strasznie trudne - powiedział mu rankiem 24 marca, kilka godzin po
wybuchu wojny. - Szkoda mi ciebie, szkoda.
- Dlaczego? - zdziwił się Bush.
- Bo cierpienia ludzi będą ogromne.
- Nie - zaprzeczył Bush stanowczo - mamy dobry plan. Ale dzięki za troskę. Putin już
przez to przechodził. Jego armia zrównała Groźny z ziemią,
przeprowadzała naloty dywanowe na cywilów i pozostawiła w Czeczenii ruiny i zgliszcza.
Sądził, że Bush zrobi to samo w Bagdadzie, bo tak mówili mu rosyjscy generałowie. Nie
rozumiał, że etos amerykańskich sił zbrojnych nie pozwala na prowadzenie wojny bez liczenia
się z cywilami. Tak czy owak dawał Bushowi do zrozumienia, że mimo różnic politycznych
nie opuści go.
- To był szczery telefon - wspominał później Bush w rozmowie z Bobem Woodwardem. -
Nie w stylu: „a nie mówiłem?”. Był to przyjacielski telefon i doceniałem to... Był to zresztą
jedyny taki telefon36.
Wojna trwała i przez jakiś czas Putin zachowywał milczenie. Nie komentował, kiedy siły
amerykańskie miały duże kłopoty z oddziałami obrony terytorialnej Husajna; pod presją
Kremla Duma zrezygnowała też z uchwalenia rezolucji potępiającej wojnę. Ponieważ wojska
amerykańskie zbliżały się do Bagdadu, rosyjski ambasador Władimir Titorienko wyjechał w
kierunku granicy syryjskiej. 6 kwietnia złożony z ośmiu pojazdów konwój z 23 dyplomatami i
dziennikarzami rosyjskimi został ostrzelany przez żołnierzy amerykańskich, którzy wzięli go
zapewne za iracką kolumnę wojskową, mimo proporczyka powiewającego na samochodzie
ambasadora. Pierwszy pocisk gwizdnął tuż obok Titorienki; ledwie kierowca zdążył krzyknąć
do ambasadora, żeby się schylił, dostał dwie kule w brzuch. Czterech innych uczestników
konwoju również zostało rannych. Ale nawet wówczas Putin nie zabrał głosu. Nazajutrz
przez godzinę rozmawiał na Kremlu z Condoleezzą Rice o tym, jak naprawić wzajemne
stosunki po zakończeniu wojny. Czekało ich wiele pracy. Nieufność była tak duża, że
początkowo niektórzy Amerykanie podejrzewali rosyjską ambasadę w Bagdadzie o
ukrywanie Saddama Husajna tuż po upadku reżimu 9 kwietnia. Rice jednak ukuła już
maksymę, którą kierować się będzie po wojnie amerykańska dyplomacja w stosunku do
europejskich adwersarzy: „Ukarać Francję, ignorować Niemcy, przebaczyć Rosji”37.
Takie stanowisko odpowiadało Putinowi. Spór wokół wojny irackiej nie był dla niego wart
zrywania dobrze rozwijających się stosunków ze Stanami Zjednoczonymi. Zawsze traktował
Busha z dystansem, toteż cały zatarg nie zostawił w nim większego osadu. A nadarzała się
właśnie świetna okazja do pogodzenia się. Za miesiąc miały się odbyć uroczyste obchody 300
rocznicy założenia Petersburga przez Piotra Wielkiego, na które Putin zaprosił kilkudziesięciu
przywódców zagranicznych. Miał to być moment jego największej chwały: oto niegdysiejszy
leningradzki łobuziak stawał się dumnym dziedzicem Piotra Wielkiego, odbudowującym
podupadłe miasto i państwo. Na odnowę dawnej stolicy Putin przeznaczył z budżetu
federalnego 1,3 miliarda, a ponadto 300 milionów dolarów na remont Pałacu
Konstantynowskiego, w którego tysiącu komnat mieli zamieszkać zagraniczni goście. Piotr
Wielki położył kamień węgielny pod budowę tego pałacu w 1720 roku, ale nie zdążył jej
ukończyć. W czasie II wojny światowej Niemcy rozgrabili go i zdewastowali. Teraz Putin
zamierzał dokończyć dzieło cara Piotra, co miało swoje symboliczne znaczenie.
Całą imprezę urządzono przede wszystkim na pokaz. Odnowiono tylko główne trakty w
mieście, a duża część funduszy przeznaczonych na ten cel znikła w prywatnych kieszeniach,
„po prostu zginęła w krzakach”, jak to ujął później szef rosyjskiego urzędu kontroli38. Kiedy
samoloty przywódców zagranicznych zaczęły lądować na lotnisku w Petersburgu, milicja
urządziła obławę na bezdomnych i odgrodziła śródmieście kordonem. I podobnie jak Grigorij
Potiomkin zbudował sztuczne wsie wzdłuż trasy przejazdu carycy Katarzyny II, tak teraz
wzdłuż alei prowadzącej do Pałacu Konstantynowskiego - szybko przezwanej Putinstrasse -
wzniesiono wysokie zielone ogrodzenie, aby dostojni goście nie zobaczyli obskurnych wsi, w
których wciąż mieszkali zwykli Rosjanie.
Zgodnie z maksymą Rice Bush przyjechał do Petersburga, aby przebaczyć Rosji. Putin
ułatwił mu zadanie, nakazując parlamentowi ratyfikować traktat moskiewski - tak aby
prezydenci mogli podpisać dokumenty ratyfikacyjne i po pokazie baletu i sztucznych ogni w
letnim pałacu Piotra Wielkiego odegrać scenę przyjaźni. Ponownie więc Bush klepał
„Władimira” po plecach, nazywając „moim dobrym przyjacielem” i zapraszając
?? jesień do Camp David.
- Pokażemy światu - obiecał - że przyjaciele mogą się nie zgadzać, ale mimo to
współpracować w bardzo konstruktywny sposób na rzecz zachowania pokoju.
Przyrzekł nawet podjąć działania w celu uchylenia poprawki Jacksona-Vanika; Putin nie
mógł się przy tym nie uśmiechnąć pod nosem, ale nic nie powiedział. Nazwał Busha „dobrym
przyjacielem”, a nawet zapewnił Amerykanów, że Moskwa pomoże powstrzymać Iran przed
budową broni jądrowej.
- Stanowiska Rosji i Stanów Zjednoczonych w tej sprawie są bliższe, niż to się wydaje -
oświadczyP.
Kiedy cztery miesiące później prezydenci spotkali się w Camp David, po sporze nie
pozostało już śladu. Bush ponownie świetnie się czuł w towarzystwie Putina i odpowiadając
na pytanie jednego z dziennikarzy, ofiarował prezydentowi Rosji wsparcie przed
nachodzącymi wyborami. Nie wspomniał słowem o rozbiciu rosyjskiej opozycji politycznej,
likwidacji niezależnych stacji telewizyjnych ani codziennych porwaniach, torturach i mordach
cywilów w Czeczenii. Ku zgorszeniu swoich doradców odmalował Rosję w różowych
barwach, w zupełnej niezgodzie z rzeczywistością.
- Szanuję wizję Rosji stworzoną przez prezydenta Putina - powiedział reporterom tego
wrześniowego dnia w 2003 roku - kraju żyjącego w pokoju, w dobrych stosunkach z
sąsiadami, kraju, w którym kwitnie demokracja, wolność i praworządność40.
?

12 Dyktatura prawa


Romantyczny okres skończył się.
Siergiej Paszyn
Kiedy ława przysięgłych po raz pierwszy ogłosiła wyrok, sędzia orzekł, że przysięgli
uczynili to niezgodnie z przepisami. Ponieważ zapomnieli ocenić jeden z zarzutów i źle
sformułowali orzeczenie dotyczące innego, polecił im skorygować werdykt.
Kilka minut później przysięgli wrócili na salę. Sędzia przeczytał wyrok, pokręcił głową i
oznajmił, że znów jest niekompletny. Odesłał więc przysięgłych po raz drugi.
A potem trzeci.
I czwarty.
I piąty.
Przewodniczący ławy przysięgłych wzruszał ramionami przepraszająco:
- Pierwszy raz jest zawsze trudny. Pierwsze bliny nigdy się nie udają1.
Tak wyglądał pierwszy proces przed ławą przysięgłych w Moskwie od czasu rewolucji
bolszewickiej - milowy krok naprzód w ślimaczącej się reformie rosyjskiego sądownictwa,
wciąż przesiąkniętego duchem sowieckim. Przez ponad osiem dziesięcioleci, aż do procesu
Igora Bortnikowa latem 2003 roku, Rosjan oskarżonych o przestępstwo wprowadzano w
kajdankach na ciasną salę sądową, gdzie sędziowie, wspomagani za komunizmu przez
partyjniaków zwących się „ławnikami ludowymi”, nieodmiennie wydawali wyrok skazujący
- o ile podsądny w ogóle dostąpił zaszczytu stanięcia przed sądem. W latach po upadku
komunizmu władza w sądach moskiewskich i w większości prowincjonalnych pozostała w
rękach sędziów, którzy na początku prezydentury Putina wciąż skazywali 99,6 procent
podsądnych. Prawo do procesu z udziałem ławy przysięgłych, filar zachodniego wymiaru
sprawiedliwości, zapisano w nowej konstytucji rosyjskiej z 1993 roku, ale trzeba było
dziesięciu lat, aby weszło ono w życie w budynku moskiewskiego sądu. I nawet wtedy wciąż
wiele pozostało do zrobienia.
Wprowadzenie bardziej demokratycznych zasad wymiaru sprawiedliwości, włącznie z
takimi, jak nieznane w Rosji pojęcia domniemania niewinności i obowiązku udowodnienia
winy, miało służyć zwiększeniu wiarygodności systemu, do którego Rosjanie dawno stracili
wszelkie zaufanie. Sądy rosyjskie, uprzedzone do oskarżonych i przeżarte korupcją, dawały
nikłą nadzieję ludziom, którzy dostali się w ich tryby. Cała procedura, począwszy od
funkcjonariusza milicji patrolującego ulice, miała niewiele wspólnego z autentycznym
wymiarem sprawiedliwości. Śledztwa prowadzono niedbale, sprawcę typowano na
podstawie skąpego materiału dowodowego, zeznania najczęściej wymuszano siłą. Dzięki
łapówkom winny mógł zostać uniewinniony, a człowiek niewinny - skazany. Nie lepsze były
sądy cywilne. Zwykły Rosjanin, który czuł się pokrzywdzony przez sąsiadów, pracodawców,
firmy czy organy państwowe, miał niewielką szansę na wyprocesowanie odszkodowania,
podczas gdy bogacze po prostu kupowali sobie wyrok. Sądy też posłusznie skreślały
przeciwników władz z list wyborczych pod byle pretekstem.
Rosyjscy reformatorzy rozumieli, że bez praworządności demokracja jest niemożliwa;
należało koniecznie zmienić pod tym względem kraj, w którym wynaleziono „procesy
pokazowe”. Jednakże w latach 90. archaiczny system opierał się zmianom. Prokuratorzy i
sędziowie jak lwy bronili swoich uprawnień, a tym, którzy chcieli im je odebrać, stanęła na
przeszkodzie polityczna nieudolność Borisa Jelcyna. Wprowadzenie w życie projektów reform
przypadło w udziale Władimirowi Putinowi. Nowy prezydent, prawnik z wykształcenia,
obiecał przed wyborami stworzenie autentycznie niezawisłej władzy sądowniczej. Reforma
sądownictwa miała zasadnicze znaczenie dla jego reputacji reformatora i modernizatora,
dowodziła przywiązania do zachodniego stylu rządzenia. Jednakże od początku Putin
rozumiał go w dziwny sposób. „Demokracja - pisał w odezwie do wyborców - to dyktatura
prawa, a nie tych, którzy mają obowiązek zapewnić jego przestrzeganie”2.
W ciągu ośmiu skwarnych letnich dni w sali sądowej nr 331 emerytowany oficer lotnictwa,
hydraulik, bezrobotny kucharz, kilka gospodyń domowych, paru emerytów i inżynier, który
został astrologiem, borykali się z rolą sędziów. Pierwszy za ich życia moskiewski proces przed
ławą przysięgłych odzwierciedlał trudności związane z przeobrażeniem społeczeństwa
autorytarnego w społeczeństwo autentycznie obywatelskie.
- Dla człowieka, który nigdy wcześniej nie miał do czynienia z sądami, jest to oczywiście
bardzo trudne - przyznał później 61-letni przewodniczący ławy Aleksandr Abramów. - Były
pewne przeszkody... Ta reforma sądowa, ten udział przysięgłych, wymaga moim zdaniem
udoskonalenia.
Nie tylko przysięgli wciąż mieli kłopoty z wcieleniem się w nową rolę. Zgodnie z
założeniami reformy sędzia miał być neutralnym arbitrem, a nie, jak dawniej, pomocnikiem
oskarżyciela. Jednakże sędzia Piotr Sztunder, chudy jak patyk weteran rosyjskich sądów, o
opadających powiekach i zwisających wąsach, nie mógł się powstrzymać od ciągłych uwag,
tak jak to czynili sędziowie w starym systemie. Kiedy obrońcy zaprotestowali przeciwko
odczytaniu nieznanego im wcześniej zeznania świadka, Sztunder odparł opryskliwie:
- To wasz kłopot.
Kiedy ośmielili się podać w wątpliwość identyfikację swego klienta przez ojca ofiary,
przerwał im.
- Proszę przestać. Kwestionowanie ustaleń śledztwa jest niezgodne z prawem.
A gdy obrońca nie ustępował, polecił przysięgłym:
- Proszę przyjąć zgromadzony materiał dowodowy jako zgodny z prawem i wiarygodny i
ocenić go.
Nawet obrona zmagała się z obcymi dla niej przepisami. W nowym systemie wyrok
skazujący wymagał zwykłej większości głosów dwunastu przysięgłych. Kiedy podczas
przerwy wspomnieliśmy, że przysięgli w Stanach Zjednoczonych muszą wydać wyrok
skazujący jednogłośnie, obrońca Władimir Żeriebionkow zdumiał się i odruchowo dopasował
ten przepis do warunków rosyjskich.
- To znaczy, że trzeba przekupić tylko jednego! - wykrzyknął.
Siergiej Paszyn nigdy nie zetknął się z Igorem Bortnikowem, ale początek procesu tego
ostatniego był ukoronowaniem kilkunastoletnich starań Paszyna. Chyba nikt inny nie zrobił
więcej dla odrodzenia w Rosji tradycji sądów przysięgłych. Sukces nie bardzo go jednak
cieszył. W chwili rozpoczęcia się procesu Bortnikowa Paszyn uważał, że w gruncie rzeczy
poniósł porażkę.
- Siły reakcji zwyciężyły - westchnął tego dnia w rozmowie z nami3.
Paszyn, wysoki, dobrze umięśniony mężczyzna o chłopięcej twarzy i włosach
ostrzyżonych najeża, opracował plan reformy rosyjskiego sądownictwa jeszcze przed
ukończeniem 30 lat. Jego rodzina, jak wiele innych, w czasach stalinowskich padła ofiarą
sowieckiego wymiaru sprawiedliwości. W 1947 roku dziadek Paszyna, któremu kazano
zebrać składki od obywateli na powojenną odbudowę, zlitował się nad kobietą z gromadką
dzieci i pozwolił jej wpłacić mniejszą kwotę. Oskarżono go o sabotaż i skazano na dziesięć lat
łagru. Zmarł tam z głodu w 1951 roku. Jego wnuk studiował prawo, mając nadzieję je zmienić.
Na wydziale prawa Uniwersytetu Moskiewskiego w latach 80. Paszynowi wtłaczano do
głowy zasady tego samego systemu, który skazał jego dziadka, systemu konserwującego
tradycyjną w Rosji dominację państwa nad jednostką. Marksistowsko-leninowska ogólna
teoria państwa i prawa uczyła, że koncepcja „wyższości przepisów prawa nad państwem i
władzą polityczną, krępujących je i ograniczających, jest z natury kamuflażem dyktatury
klasowej”4. O wadach zachodniego wymiaru sprawiedliwości Paszyn uczył się na takich
wykładach, jak „Reakcyjna treść burżuazyjnej procedury karnej”, marząc o przeszczepieniu
tej burżuazyjnej procedury na grunt ojczysty.
Kiedy w 1991 roku Jelcyna wybrano na prezydenta Rosji, 29-letni Paszyn został członkiem
jego zespołu młodych reformatorów i wziął udział w pracach nad parlamentarną „koncepcją
reformy sądownictwa”, przyjętą w październiku 1991 roku. Ten doniosły dokument zawierał
wizję zupełnie nowego systemu, który gwarantował jednostce podstawowe prawa oraz
sprawiedliwą i niezawisłą władzę sądowniczą. Paszyn był jednocześnie autorem ustawy
powołującej pierwszy w historii Rosji sąd konstytucyjny. W następnym roku on i jego
sojusznicy, tacy jak Siergiej Wicyn, były generał milicji, przyczynili się do powstania sądów
arbitrażowych, mających rozstrzygać spory gospodarcze, i doprowadzili do uchwalenia
ustawy gwarantującej niezawisłość sędziów. Michaił Gorbaczow pierwszy wysunął pomysł
przywrócenia procesów przed ławą przysięgłych, ale odpowiednią ustawę stworzył dopiero
Paszyn w 1993 roku. Parlament uchwalił ją w lipcu tego roku, a prawo do procesu przed ławą
przysięgłych jeszcze w tym samym roku znalazło się w nowej konstytucji rosyjskiej. Pod
koniec roku w sali sądu okręgowego w Saratowie nad Wołgą odbył się pierwszy od 1917 roku
proces przed ławą przysięgłych w Rosji. Prowadzący go sędzia przygotowywał się do swojej
roli, oglądając między innymi amerykański serial Santa Barbara5.
Procedura przypominała system amerykański, ale opierała się na rodzimej tradycji
rosyjskiej. Rozprawy przed ławą przysięgłych wprowadził w Rosji car Aleksander II w
ramach swoich wielkich reform z 1864 roku, trzy lata po zniesieniu pańszczyzny. Przez
następne pół wieku procesy przed ławą przysięgłych miały się w Rosji bardzo dobrze, ale nie
obyło się bez zgrzytów. W 1877 roku, podczas zbiorowego procesu rewolucjonistów w
Petersburgu, 153 z 193 oskarżonych uniewinniono, a wielu skazanych otrzymało łagodne
wyroki. Rozgniewany tym car osobiście zwiększył niektóre wyroki, a część z uniewinnionych
kazał zesłać na Syberię. W następnym roku ława przysięgłych uniewinniła rewolucjonistkę
Wierę Zasulicz, oskarżoną o strzelanie i zranienie autokratycznego gubernatora Petersburga;
wyrok przyjęto na sali sądowej owacjami. W odpowiedzi rząd postanowił, że przypadki
zamachów i zbrojnego buntu będą odtąd w jurysdykcji sądów wojskowych6. Mimo to car nie
zlikwidował procesów przed ławą przysięgłych za inne przestępstwa i pozostały one normą
aż do ich zniesienia przez Lenina.
W nadziei na realizację swoich pomysłów Paszyn chętnie przyjął stanowisko dyrektora
departamentu reformy sądownictwa w administracji Jelcyna.
- Pragnąłem przede wszystkim stworzenia niezależnej władzy sądowniczej. Był to
romantyczny okres reformy sądownictwa.
Ale romantyzm szybko się ulotnił. Aby przełamać opory prokuratora generalnego, który
nazwał postępowanie przed sądem przysięgłych „obcym” rozwiązaniem, musiano ograniczyć
zakres jego stosowania do zaledwie 9 z 89 rosyjskich jednostek administracyjnych; wśród tych
dziewięciu nie znalazła się ani Moskwa, ani inne aglomeracje. Reformatorzy liczyli, że nowy
system sprawdzi się i szybko zostanie rozciągnięty na cały kraj. Nic takiego nie nastąpiło. W
1995 roku Rosja ratyfikowała Europejską Konwencję Praw Człowieka, zmuszającą ją do
stworzenia uczciwego, niezawisłego i bezstronnego sądownictwa, ale nie podjęła żadnych
działań, aby uczynić zadość tym wymaganiom. W kraju wciąż obowiązywał kodeks
postępowania karnego z lat 60. Kiedy Jelcyn przedłożył parlamentowi zmodernizowany
kodeks, w którym ograniczano uprawnienia prokuratorów, sędziom zaś wyznaczano rolę
beznamiętnych arbitrów, a nie stronników państwa, posłowie przyjęli go w pierwszym
czytaniu w 1997 roku, ale potem odłożyli na półkę. Przeleżał tam do końca rządów Jelcyna.
- Jelcyn podpisywał wszystkie rozporządzenia, które przygotowałem - wspominał Paszyn.
- Ale to nie miało znaczenia. Wszystkie moje wysiłki natrafiały na mur. System
biurokratyczny odrodził się7.
W końcu departament Paszyna zlikwidowano i niefortunny reformator znalazł się bez
pracy.
- Moje wysiłki zaczęły drażnić zwierzchników. Romantyczny okres skończył się. Przyszedł
czas na pracę w charakterze stempla8.
Paszyn został sędzią Moskiewskiego Sądu Miejskiego. Przekonał się, że system wymiaru
sprawiedliwości nie zmienił się ani na jotę. Milicja mogła zatrzymać na ulicy każdego bez
żadnego powodu. Sąd działał jak taśmociąg, toteż moskwianie nadali mu nazwę
MosGorStemp, czyli Moskiewski Stempel Miejski. Prokuratorzy nie fatygowali się nawet na
wiele procesów, przekonani, że sędziowie i tak wydadzą wyrok skazujący. Jeśli sprawa miała
zbyt wątłe podstawy, sędziowie po prostu odsyłali ją prokuraturze do uzupełnienia.
Podejrzani całymi latami siedzieli w areszcie, czasami z otwartą gruźlicą, czekając, aż
prokuratura zgromadzi dowody przeciwko nim. Tortury były wciąż tak rozpowszechnione,
że milicja stworzyła nazwy dla najpopularniejszych metod - „słoń” na przykład oznaczał
założenie podejrzanemu maski gazowej, do której wpuszczano gaz łzawiący,
„ukrzyżowaniem” zwano przykucie do metalowego łóżka, przez które puszczano prąd
elektryczny9. Gdy już podejrzany przyznał się do winy, wyroki były nieproporcjonalnie
wysokie do popełnionych przestępstw. 15-letniego chłopca skazano na 3,5 roku więzienia za
kradzież dwóch chomików ze sklepu zoologicznego. Matka trojga dzieci dostała cztery lata za
kradzież 12 główek kapusty. Pewnego dnia w bufecie sądowym Paszyn spotkał koleżankę
sędzinę, która łamała sobie głowę, jak ma postąpić w sprawie o zabójstwo. Prokurator wycofał
oskarżenie, ale sędzina wzdragała się przed uniewinnieniem podejrzanego tylko z braku
dowodów winy.
- Jestem sędzią od 17 lat i nie orzekłam ani jednego uniewinnienia - wykrzyknęła ze
zgrozą.
W końcu wymyśliła rozwiązanie: zarządzi nowy proces i wystąpi o przysłanie innego
prokuratora10.
- Jeśli sędziowie zaczynają okazywać litość, natychmiast przywoływani są do porządku -
mówił Paszyn. - Wyrok uniewinniający jest uważany za skazę w ich karierze.
Prezesi sądów wzywali sędziów na dywanik za wydanie takiego wyroku.
- Pytali: „Wasi koledzy nigdy nie uniewinniają oskarżonych, a wy tak. Dlaczego?”11.
Sędziom, którzy postępują wbrew przyjętym zwyczajom, powierza się w końcu drobne
sprawy albo wręcz zwalnia się ich. W 1998 roku Paszyn otrzymał dymisję, ale odwołał się do
Sądu Najwyższego, który kazał przywrócić go do pracy. W 2000 roku ponownie został
zwolniony, tym razem za krytykę innego sędziego, który źle prowadził sprawę. Ponownie się
odwołał i w 2001 roku jeszcze raz wygrał. Uznał jednak, że dość tej zabawy i nie wrócił już do
sądownictwa. Kiedy Putin obejmował władzę na Kremlu, liczba skarg na sądy potroiła się, a
70 procent Rosjan uważało, że reforma sądownictwa jest konieczna12. Paszyn postanowił
jeszcze raz podjąć walkę.
Przysięgli zobaczyli najpierw klatkę. Zajmowała niemal czwartą część sali sądowej, trudno
więc było jej nie zauważyć; żelazne pręty biegły od podłogi do sufitu, a w dolnej części
zamocowano jeszcze metalową siatkę.
W środku siedział Igor Bortników, 25-letni były żołnierz i narkoman, oskarżony o zabicie
człowieka i kradzież jego mercedesa. Jeśli ława przysięgłych była nowa, o klatce nie można
było tego powiedzieć. Cóż z tego, że w rosyjskim prawie zapisano zasadę domniemania
niewinności. Klatka od lat przesądzała o winie podejrzanych.
- Sceneria była wstrząsem: ta klatka, człowiek w klatce - mówiła nam Wiera Nawrocka,
bezrobotna 55-letnia księgowa, wybrana do ławy przysięgłych w procesie Bortnikowa. - Od
razu przychodzi ci do głowy, że skoro siedzi w klatce, to musi być winny.
Bortników, w okularach, krótko ostrzyżony, w czarnej koszulce z napisem „Diesel Special
Eąuipment”, siedział spokojnie w swojej klatce z rękami na kolanach. Jego oczy zdradzały
pewne znudzenie przebiegiem postępowania, choć groziło mu 20 lat więzienia. Nowo
wybrani przysięgli unikali patrzenia na oskarżonego. Zgodnie z nowym systemem, który
dziesięć lat po oficjalnym uchwaleniu odpowiedniej ustawy trafił w końcu do Moskwy,
oskarżeni w najcięższych sprawach mogli wybrać, czy chcą być sądzeni przez przysięgłych,
czy przez sędziego. Bortników doszedł do wniosku, że lepiej wyjdzie na ławie przysięgłych,
złożonych ze zwykłych obywateli.
- Jeśli jest tylko jeden sędzia, ma własne, określone zdanie i zawsze płacą mu za to, żeby
wydał wyższy wyrok - tłumaczył nam później Bortników, kiedy dodzwoniliśmy się pod
numer jego telefonu komórkowego, który ukrył w wydrążonym obcasie. - Chciałem, żeby
uczestniczyło w tym więcej osób. Trudniej opłacić każdego z nich.
Ławę przysięgłych, która miała osądzić sprawę nr 2-184-1/03, wybrano z list wyborczych,
ale jej skład nie był reprezentatywny, ponieważ 14 ludzi w wieku produkcyjnym odmówiło
udziału.
- Po prostu sobie poszli - opowiadał obrońca Władimir Żeriebionkow. W końcu spośród 45
kandydatów sąd wybrał 8 kobiet i 4 mężczyzn
w przeciętnym wieku 55 lat; jedynie dwie osoby miały pracę. Przysięgli otrzymywali
równowartość trzech dolarów dziennie. Na papierze ich obowiązki wydawały się jasne.
Złożyli przysięgę „nie uniewinnić winnego i nie skazać niewinnego”. Ale mało kto sądził, że
będzie to takie proste. Dobór przysięgłych zaniepokoił zwłaszcza rodzinę zamordowanego,
która nie miała już, jak dawniej, pewności, że oskarżony zostanie skazany.
- Jaki wyrok uzyskamy? - denerwował się ojciec ofiary Wiktor Szo-pienkow. - Nawet nie
wiadomo.
Dwudziestosześcioletni Andriej Szopienkow zginął uduszony sznurem wieczorem 4
października 2001 roku. Bortników i trzej jego przyjaciele rozmawiali wcześniej z
Szopienkowami o kupnie ich używanego mercedesa za 9000 dolarów. Prokuratura twierdziła,
że młodzi ludzi nie zamierzali kupować samochodu i udali się na spotkanie z Andriejem
Szopienkowem z zamiarem pozbawienia go życia. Zgodnie z rosyjskim prawem ojciec ofiary
mógł uczestniczyć w procesie jako oskarżyciel posiłkowy, zadawać pytania świadkom i
zwracać się do ławy przysięgłych. Jednakże Wiktor Szopienkow irytował się, że nie wolno mu
powiedzieć przysięgłym wszystkiego, między innymi tego, że Bortników przyznał się do
winy.
- Opowiedział mi, jak zabił mojego syna - mówił nam na sądowym korytarzu Szopienkow.
- Zapytałem go podczas prywatnej rozmowy: „Jak mogłeś zadusić człowieka na śmierć?”. A
on na to: „To trzeba umieć... Trzeba nauczyć się, jak bić, nie zostawiając śladów”.
Postępowaniem kierował Piotr Sztunder, sędzia z 22-letnią praktyką, najpierw w Związku
Sowieckim, a potem w Rosji. Siedział pośrodku niewielkiej sali sądowej; był w krawacie, ale
bez marynarki albo togi. Sekretarka sądowa protokołowała przebieg rozprawy. Oskarżał
podpułkownik Boris Łoktionow, który podobnie jak inni prokuratorzy nosił błękitny mundur
wojskowego kroju z dwoma gwiazdkami na ramionach. Podwinąwszy rękawy, Łoktionow
rozpoczął od odczytania aktu oskarżenia; zebrany materiał dowodowy wypełniał wiele
segregatorów. Przez wiele godzin czytał monotonnym głosem kolejne dokumenty, od czasu
do czasu przesuwając ręką po ogolonej głowie lub krótkich wąsikach. Wielu przysięgłych
wyglądało na znudzonych lub śpiących. Ponieważ w sali nie było klimatyzacji, z powodu
letniego upału zrobiło się strasznie duszno. W końcu jeden z przysięgłych zemdlał i sędzia
ogłosił przerwę.
Wychodząc z sali sądowej, Łoktionow rozmyślał nad różnicą między odczytywaniem aktu
oskarżenia sędziom a odczytywaniem jej ławie przysięgłych. Służbiście przyklasnął
systemowi sędziów przysięgłych, ale nie ukrywał, że jego zdaniem nie jest on jeszcze
doskonały.
- W przypadku jednego z procesów na prowincji - wspominał Łoktionow - przysięgli
uznali oskarżonego za niewinnego, a ten, gdy tylko wyszedł na wolność, zgwałcił i
zamordował kobietę. Gdyby [przysięgli] byli poważniejsi i bardziej dociekliwi, uniknięto by
tej tragedii.
Władimir Putin powierzył Dmitrijowi Kozakowi zadanie dokończenia reformy, której nie
zdołali przeprowadzić Siergiej Paszyn i jego koledzy reformatorzy. Kozak, prawnik z
Petersburga, rozpoczął praktykę w prokuraturze leningradzkiej pod sam koniec Związku
Sowieckiego, a potem, już za demokracji, został prawnikiem w radzie miejskiej i prowadził
zaciekłe boje z merostwem. W końcu Anatolij Sobczak postanowił zrobić z wroga sojusznika i
zatrudnił go u siebie. Tam Kozak poznał Putina, a potem w ślad za nim przeniósł się do
Moskwy. Początkowo Putin chciał mianować Kozaka prokuratorem generalnym i nawet
poinformował deputowanych, że przedstawi im taką nominację. Jednakże poprzedniego dnia
wieczorem szef administracji Kremla Aleksandr Wołoszyn przekonał Putina, żeby zamiast
Kozaka mianował Władimira Ustinowa, który po wymuszonej dymisji Jurija Skuratowa dał
dowody lojalności jako pełniący obowiązki prokuratora generalnego13. Na pocieszenie Kozak
otrzymał stanowisko zastępcy szefa administracji i szybko stał się jednym z najbardziej
zaufanych współpracowników prezydenta, „oczami cara”, jak go niekiedy nazywano. To on
otrzymał zadanie urzeczywistnienia Putinowskiego hasła o „dyktaturze prawa”.
Kozak, 42-letni nałogowy palacz z wymodelowaną fryzurą, cytował Lwa Tołstoja i
Antoniego Czechowa i z wielką elokwencją rozwodził się o potrzebie ustanowienia uczciwej i
niezawisłej władzy sądowniczej. Miał się za „liberalnego patriotę”14. Rozumiał, że
podporządkowanie sądownictwa władzy wykonawczej pozostawia bez ochrony tych, którzy
władzą nie dysponują.
- Jeśli stworzymy potwora w postaci dzisiejszego państwa - mówił na początku swojej
pracy - ryzykujemy, że sami padniemy jego ofiarą15.
Jednakże Kreml nie krył, że zamierza manipulować sądami, aby osiągnąć swoje cele.
Klasycznym przykładem był atak na NTV. Jej właściciel Władimir Gusiński został
aresztowany i przez kilka dni siedział w areszcie bez zgody sędziego, wbrew rosyjskiej
konstytucji. Odzyskał wolność dopiero wtedy, gdy zrzekł się na piśmie swojej firmy.
Zamaskowani ludzie Ustinowa bez nakazu sądowego przeprowadzili rewizję w siedzibie
NTV - dwa dni po tym, jak Jewgienij Kisielów ujawnił skandal z udziałem tegoż prokuratora
generalnego. NTV podała, że Ustinow dostał od szefa Zarządu Gospodarczego Kremla Pawła
Borodina luksusowy apartament wart setki tysięcy dolarów w zamian za umorzenie śledztwa
w sprawie korupcji przeciwko temuż Borodinowi.
Najjaskrawszy przykład stronniczości sądów miał miejsce na dzień przed oficjalnym
przejęciem kontroli nad NTV. Kisielów, nie mogąc się doprosić sprawiedliwości w
moskiewskich sądach, znalazł w Saratowie nad Wołgą sędziego, który wydał orzeczenie
blokujące zebranie udziałowców, mające pozbawić Gusińskiego kontroli nad firmą. Kiedy
jednak Kisielów wracał samochodem do Moskwy, sędzia z Saratowa w tajemniczy sposób
zmienił zdanie i uchylił własne orzeczenie - a potem zapadł się pod ziemię. Kiedy po wielu
dniach znów się pojawił, wyjaśnił zmianę swojej decyzji tym, że NTV nie wniosła opłaty
sądowej w wysokości 8 rubli, czyli 25 centów16. Było to za wiele nawet dla niektórych
członków obozu rządowego. Anatolij Blinów, radca prawny Gazprom-Media, państwowej
firmy mającej przejąć telewizję Gusińskiego, zrezygnował z posady w proteście przeciwko
krętactwom sądu i na antenie NTV oświadczył, że przejęcia stacji „dokonano takimi
metodami, że zawód prawnika wkrótce stanie się chyba zbyteczny”17.
Kozak miał zbudować system, w którym podobne rzeczy nie byłyby możliwe. W grudniu
2000 roku powołał komisję do opracowania projektu nowego kodeksu postępowania karnego.
W styczniu 2001 roku Kreml przesłał Dumie projekt ustawy, która pozbawiała prokuratorów
prawa do aresztowania podejrzanych i przeprowadzania rewizji bez nakazu sądowego - czego
zakazywała już rosyjska konstytucja z 1993 roku i wyrok Sądu Konstytucyjnego z 1999 roku,
ale tym zupełnie się nie przejmowano. Jednakże krytykom udało się zablokować projekt tak
szybko, że Putin wycofał się z niego już po kilku godzinach. Kozak przyznał później, że nie
był on przemyślany, bo przekazano go Dumie „bardzo szybko, bez ustalenia”, w jaki sposób
wprowadzić projekt w życie18. Po tej porażce Kozaka frakcja twardogłowych siłowików na
Kremlu przeszła do ofensywy. W następnym miesiącu skłonili oni Putina do zatwierdzenia
przepisów zezwalających FSB na rozpatrywanie anonimowych donosów. Ten sowiecki
zwyczaj, pochodzący z czasów, kiedy Rosjan nakłaniano do donoszenia, został zakazany w
1988 roku, w czasach pierestrojki.
Kozak wrócił do pracy nad projektem, wprowadzając radykalne zmiany w kompetencjach
poszczególnych organów władzy sądowniczej. Prokuratorzy musieli odtąd uzyskać nakaz
sądowy, aby przeprowadzić rewizję lub aresztować podejrzanych na okres dłuższy niż 48
godzin. Procesy przed ławą przysięgłych miały się odbywać w całym kraju, a nie tylko w
kilku prowincjonalnych miastach, jak postanowiono w latach 90. Prokuratorzy nie mogli
opuszczać posiedzeń sądu ani uzupełniać aktów oskarżenia, jeśli sprawa miała zbyt wątłe
podstawy dowodowe. Podsądni nie mogli być ponownie sądzeni za to samo przestępstwo,
chyba że w wyjątkowych wypadkach. Sędziowie byli zobowiązani do pisemnego
uzasadnienia swojej decyzji o wyłączeniu świadka lub materiału dowodowego. W celu
zmniejszenia korupcji pensje sędziów miały wzrosnąć pięciokrotnie, z 6000 do 30 000 rubli (z
207 do 1034 dolarów), ale mogli być oni pociągani do odpowiedzialności karnej. Nowych
sędziów czekał też trzyletni okres próbny, a po 65 roku życia mieli automatycznie przechodzić
na emeryturę. Nad powoływaniem i odwoływaniem sędziów i budżetami sądów miała
czuwać rządowa komisja sądownicza, w skład której wchodziliby również ludzie spoza
zawodu. Teoretycznie sędziowie mieli odtąd w sposób bezstronny nadzorować przebieg
sporu między prokuratorami a obrońcami, a nie, jak dotąd, stać de facto po stronie oskarżenia.
Kozak jednak na każdym kroku napotykał zacięty opór ze strony człowieka, który
wyprzedził go w wyścigu do stanowiska prokuratora generalnego - Władimira Ustinowa.
Przez rok spotykali się przynajmniej raz w tygodniu; Ustinow odrzucał praktycznie wszystkie
propozycje zmian w systemie.
- Uważał, że nasz kraj nie dojrzał do tak wysokiego poziomu wolności - wspominał później
Kozak, który twierdził, że „jeśli nie damy krajowi tej wolności, nie dojrzeje on i za sto lat”19.
Tymczasem Ustinow zaczął publicznie atakować pomysły reform.
- Wiele cywilizowanych krajów zrezygnowało z procesów przed ławą przysięgłych -
powiedział rosyjskiej gazecie. - To przestarzała instytucja20.
Ale nie tylko prokuratorzy walczyli z Kozakiem. Sędziom nie podobała się utrata
immunitetu i udział osób postronnych w komisji sądowniczej.
- Ci ludzie mieli się niemal za bogów - mówił Kozak o sędziach. -1 uważali za poniżający
dla siebie system prawny przewidujący, że sędziowie powinni odpowiadać za swoje czyny,
choćby przed własnym gronem.
Kozak uznał za swoje zadanie „ściągnięcie sędziów z powrotem na ziemię”21. Tymczasem
sędziowie uważali reformy Kozaka za niebezpieczne i niepotrzebne.
- Nie sądzę, aby cokolwiek trzeba było zmieniać, jeśli chodzi o status sędziów - mówił nam
później Jurij Sidorienko, główny przeciwnik Kozaka i przewodniczący rosyjskiego Kolegium
Sędziowskiego, organu nadzorującego sądownictwo. - Nie mówię, że wszystko jest
doskonałe. Twierdzę tylko, że to, co zrobiono w ciągu ostatnich dwunastu lat, uczyniono w
interesie silnego, niezawisłego sądu. Ale żeby zreformować sędziów, trzeba czasu.
Sidorienko, mający za sobą trzydziestoletnią praktykę sędziowską, nie kwapił się do
krytyki sowieckiego wymiaru sprawiedliwości.
- Próbowano pociągnąć do odpowiedzialności karnej sędziów, którzy sądzili dysydentów
w tym okresie. Ale ci sędziowie stosowali tylko obowiązujące wtedy prawo. Niech
społeczeństwo najpierw siebie za to wini.
Sidorienko nie zmienił zdania nawet wtedy, gdy Kozak zabrał go na spotkanie z
prawnikami z Francji i Niemiec w Strasburgu.
- Uważam, że wyprzedzamy te kraje. Pod tym względem nie mogą być dla nas
przykładem22.
Skargi sędziów skłaniały jednak do pytania, czy Kreml próbuje zreformować system, czy
też przejąć nad nim kontrolę? Do nowej komisji sądowniczej mieli wejść przedstawiciele
prezydenta, Ministerstwa Sprawiedliwości i prokuratora generalnego oraz sędziowie;
pozbawienie sędziów immunitetu mogło narazić ich na większe naciski ze strony państwa.
Liberałowie, znający plany Kozaka, nie wierzyli, że Kreml, kierowany przez byłego oficera
KGB, dąży do stworzenia naprawdę uczciwego systemu.
Paszyna i jego starego sprzymierzeńca Siergieja Wicyna, emerytowanego generała z
sowieckiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, również nie zachwyciły propozycje Kozaka,
zwłaszcza zapisy o poddaniu sędziów zewnętrznej kontroli. Ich zdaniem w nowej komisji
sądowniczej powinni byli zasiąść zwykli Rosjanie, a nie pachołki Kremla. Paszyna, który
dobrze pamiętał własne boje w Moskiewskim Sądzie Miejskim, oburzało, że prezesi sądów
nadal będą mieli ogromną władzę i że sędziowie wciąż będą otrzymywali od państwa
mieszkania w stolicy, dacze na wsi, samochody do osobistego użytku i specjalne przepustki
do elitarnych klinik i sanatoriów. Jednakże drogi Paszyna i Wicyna rozeszły się. Wicyn
pozostał w prezydenckiej radzie konsultacyjnej, a Paszyn z zewnątrz krytykował reformę,
uważając, że tworzy ona system neosowiecki.
- Ten kodeks jest połowicznym rozwiązaniem - przyznał później Wicyn. - Jestem świadom
jego wad. Nie jest zgodny z zasadą państwa prawa. Nie jest zgodny z zasadami europejskiego
ustawodawstwa. Z drugiej jednak strony większość uważa go za zbyt liberalny. Przyjęcie tego
kodeksu zawdzięczamy tylko Dmitrijowi Nikołajewiczowi Kozakowi23.
Kozak jednak musiał iść na daleko posunięty kompromis. Wycofał się z niektórych
rozwiązań, zgodził na odłożenie innych. Ława przysięgłych miała sądzić tylko
najpoważniejsze przestępstwa - szpiegostwo, gwałt, łapówkarstwo i zabójstwo, lecz tylko z
premedytacją. Prokuratorzy wciąż mogli opierać się na anonimach i pisemnych zeznaniach
świadków, którzy nie stawili się w sądzie, przez co nie można ich było przesłuchać. Kiedy
prezesi najważniejszych rosyjskich sądów przedstawili swoje zastrzeżenia Putinowi,
prezydent odstąpił od planów nowej komisji sądownictwa i przepisów przewidujących
usuwanie sędziów w określonych sytuacjach. Kozak nie mógł się z tym pogodzić.
- Często dziwiono się, że ten spór jest tak jawny i zaciekły - wspominał Sidorienko24.
Duma uchwaliła kompromisowy projekt 22 listopada 2001 roku. Już niebawem Putin
pokazał, że nie widzi dalszej potrzeby łagodzenia systemu. Wiktor Iwanow, współpracownik
prezydenta i jego dawny kolega z KGB, uważany za jednego z przywódców siłowików na
Kremlu, postanowił zlikwidować Prezydencką Komisję Ułaskawień, w której zasiadał między
innymi Siergiej Wicyn. Podczas gdy Jelcyn na wniosek tej komisji zwolnił z więzień 57 000
skazanych, przy czym 12 000 w ostatnim roku rządów, Putin ułaskawił zaledwie 20 osób. Pod
koniec grudnia, miesiąc po uchwaleniu rozwodnionej wersji reformy sądownictwa, Putin
podpisał dekret o rozwiązaniu komisji25.
Choć Kozakowi udało się wprowadzić do kodeksu karnego 3000 poprawek, wiedział, że
poniósł porażkę. Krytyka Paszyna bolała, ale Kozak przyznawał, że jest uzasadniona.
- Jest częściowo słuszna i sami to rozumiemy. Powtarzam, że [reforma] jest wynikiem
kompromisu.
Kozak zgadzał się z krytyką Paszyna, zwłaszcza w kwestii nieograniczonej władzy
prezesów sądów.
- Co do innych zarzutów Paszyna, to znamy większość z nich i są one prawdziwe. Ale
zawsze łatwiej jest krytykować niż coś zrobić.
W miarę upływu czasu coraz jaśniej jednak było widać, że sądownictwo pozostało nie
zreformowane i całkowicie przeżarte korupcją.
- Nie sądzę, aby coś zasadniczo się zmieniło - mówił nam Kozak. - Z punktu widzenia
walki z korupcją nie nastąpiły radykalne zmiany26.
Według Paszyna w reformach Kozaka wzniosłe zasady nie znalazły oparcia w
rzeczywistości. System, który zbudował Putin, opierał się nie na rządach prawa, ale rządach
państwa. Putin i siłowiki wciąż mogli wykorzystywać go do swoich celów.
- Na papierze wszystko wygląda lepiej - utyskiwał Paszyn.
W rzeczywistości jednak „nawet się pogorszyło”. Kiedy przed półwieczem jego dziadka
skazywano na łagier, sowiecki trybunał osądzał 970 spraw dziennie.
-Dziś przynajmniej przeprowadza się rozprawę. Ale rezultat bywa taki
sam.
- Czy pan wie, że pański przyjaciel jest oskarżony o zabójstwo? Dlaczego oskarżył pan
Bortnikowa o zamordowanie ofiary?
- Nigdy nie oskarżałem Bortnikowa. Nigdy nie mówiłem, że zabił.
Tego letniego dnia w 2003 roku przed sądem zeznawał 20-letni Aleksandr Wanbin,
przyjaciel podsądnego. Wanbin został skazany za kradzież w związku ze śmiercią Andrieja
Szopienkowa i zeznał w prokuraturze, że zabójcą jest Bortników. Pytany teraz przez obrońcę,
wycofał się ze swoich zeznań.
Prokurator Boris Łoktionow odczytał przysięgłym wcześniejsze zeznania świadka. Ten
słuchał beznamiętnie, unikając wzroku przyjaciela siedzącego w klatce. Oświadczył, że to
śledczy zmusili go do obciążenia Bortnikowa.
- Powiedzieli mi, że moja żona, która była wówczas w ciąży, będzie rodzić na więziennej
pryczy, a nie w szpitalu. Zeznałem tak, jak chcieli, żeby ochronić moich krewnych i bliskich. I
siebie.
Sędzia nie ukrywał, że nie bardzo w to wierzy.
- Jakoś pan przeżył - powiedział drwiąco. - Jest pan cały i zdrowy. Kilka dni później
wcześniejsze zeznania odwołał też inny przyjaciel
Bortnikowa, 19-letni Wiktor Bagin, również skazany za kradzież na dziesięć lat więzienia.
Bagin starał się nie tylko oczyścić Bortnikowa, ale wziął nawet winę na siebie, twierdząc, że to
on udusił ofiarę.
- Czy zabił go pan? - zapytał sędzia z niedowierzaniem.
- Tak, zabiłem go nieumyślnie.
Bortników również zmienił swoją wersję wydarzeń, odwołując zeznania, które złożył
zaraz po aresztowaniu. Oświadczył przysięgłym, że w nocy, kiedy doszło do zbrodni, pobił
się z ofiarą, ale wyszedł jeszcze przed jej śmiercią.
- Nie było mnie tam - zeznał.
Sędzia Sztunder i prokurator puścili mimo uszu jego skargę, że władze zmusiły go do
przyznania się do winy.
Bortników, który zachowywał dotąd stoicki spokój, w końcu nie wytrzymał.
- Tak jakby pan nie wiedział, jak to się tu wszystko odbywa, jak płaci się pieniądze za
wrabianie ludzi - wypalił do prokuratora.
Po czym, zwracając się do sędziego, zaczął:
- A pan, Wysoki Sądzie... Sztunder nie pozwolił mu dokończyć.
Nazajutrz sąd wznowił obrady, aby wysłuchać mów końcowych. Łoktionow zaapelował
do przysięgłych, aby nie brali pod uwagę sprzeczności w zeznaniach i opowiedzieli się za
państwem, tak jak to zawsze czynili sędziowie.
- Kiedy znajdziecie się w sali przysięgłych, będziecie tam budować swój dom. Wstawicie
szyby w okna, cegły w ścianę, położycie parkiet. Staniecie się sędziami. Skorzystajcie ze
swoich życiowych doświadczeń. Udowodnijcie Moskiewskiemu Sądowi Miejskiemu, że nie
jesteście gorsi od sędziów, że przysięgli również mogą rozeznać się w sprawie i podjąć
sprawiedliwą decyzję... To wasz historyczny dzień. Sprawiedliwość jest w waszych rękach.
Więzienia pełne skazanych przestępców czekają dziś na waszą decyzję, aby się przekonać, czy
ławę przysięgłych można oszukać czy nie.
Obrona natomiast twierdziła, że materiał dowodowy nie wystarcza do skazania jej klienta,
bo są to tylko zeznania wspólników przestępstwa, zawierające istotne rozbieżności.
- Nie skazujcie, jeśli macie wątpliwości - napominał przysięgłych Jewgienij Zygariow,
jeden z obrońców Bortnikowa. - Nie popełniajcie tego grzechu. Będziecie musieli żyć ze swoją
decyzją do końca życia.
Obrona ponownie naraziła się sędziemu, podkreślając, że przeciwko oskarżonemu
świadczą tylko wymuszone zeznania.
- Prokurator przedstawił nam zeznania uzyskane podczas śledztwa, kiedy wspólnicy
siedzieli w areszcie - mówił Zygariow. - Jeśli istnieje piekło, drodzy sędziowie przysięgli, to są
nim nasze więzienia.
Sztunder upomniał go:
- Jest to wywieranie nacisku na sędziów przysięgłych.
- Wysoki Sądzie - odparł Zygariow. - Próbuję po prostu opisać rzeczywistość.
- Proszę nie dyskutować z sądem.
Zygariow zwrócił się ponownie do ławy przysięgłych:
- Podejrzani godzą się na wszystko, czego chcą śledczy.
Sztunder znów mu przerwał i polecił przysięgłym nie brać pod uwagę słów obrońcy.
- Kto obiecał coś pod naciskiem - proszę temu nie wierzyć. Wszystkie zeznania uzyskano
zgodnie z prawem. Próby przekonania was, że jest inaczej, proszę uważać za wywieranie na
was nacisku.
Przyszedł czas na ostatnie słowo oskarżonego, który odczytał z kartki cichym głosem:
- Wierzę w Boga. Nie zabiłem i nie ukradłem... Moim błędem była obecność na miejscu
zbrodni. Wygląda na to, że sądzone mi jest przejść przez tę próbę piekła. O jedno was proszę -
gdy będziecie podejmować decyzję, zaufajcie swojemu sercu.
Kiedy latem 2003 roku rozpoczynał się w Moskwie proces Bortnikowa, grupa Rosjan pod
przewodem sędziwej nauczycielki Tatiany Karpowej rzuciła jeszcze jedno wyzwanie
sowieckiemu systemowi prawnemu, pytając, czy sądy nie powinny odtąd pociągać do
odpowiedzialności ludzi winnych wytworzenia niebezpiecznego produktu, katastrofy
lotniczej, prześladowań w miejscu pracy, a nawet zaniedbania obowiązków służbowych? Jeśli
reforma sądowa Putina miała cokolwiek zmienić, to powinna stworzyć system, w którym
nawet państwo będzie odpowiadać za swoje czyny, włącznie z Kremlem Putina. Jeśli
sędziowie mieli być naprawdę niezawiśli, to musieli mieć prawo przeciwstawienia się nawet
najpotężniejszej instytucji w państwie. Tatiana Karpowa chciała się przekonać, czy tak jest.
Jesienią poprzedniego roku, podczas ataku terrorystów na teatr na Dubrowce, Karpowa
straciła syna Aleksandra i zrywając z rosyjską tradycją stoickiego godzenia się z losem,
postanowiła zmusić rząd do przyznania się do błędu. 31-letni Aleksandr Karpow, dla rodziny
i przyjaciół Sasza, był autorem słów do rosyjskiej wersji musicalu Chicago i krytycznego
wieczora udał się na spektakl Nord-Ost, aby zobaczyć, jak idzie konkurencji. Zmarł wskutek
działania środka chemicznego, którego użyto do obezwładnienia czeczeńskich bojowników.
Mimo usilnych starań matka nie umiała się pogodzić ze śmiercią Saszy, a jej zagracone
mieszkanie na przedmieściach Moskwy stało się miejscem prawdziwego kultu syna. W
przedpokoju wisiały afisze o jego występach, między innymi o koncertach irlandzkiej muzyki
ludowej, podczas których używał żartobliwego pseudonimu 0’Karpov. W salonie za szybami
regału stały jego fotografie i ulotki reklamowe Chicago. Po śmierci syna Karpowa otrzymała
kondo-lencje od ambasadora amerykańskiego, Alexandra Vershbowa, ale żadnych od władz
rosyjskich. Postanowiła więc się im przypomnieć.
- Putin i przedstawiciele jego rządu nie wiedzieli, że my, wszyscy, jesteśmy bardzo silnymi
ludźmi. Nie będziemy milczeć - powiedziała nam tego lata28. Karpowa odnalazła krewnych
innych ofiar tragedii na Dubrowce. Rząd nie chciał im dać listy nazwisk ocalałych, toteż
sporządzili ją sami i założyli stowarzyszenie ofiar terroryzmu. Po rozmowach z wieloma
prawnikami powierzyli swoją sprawę Igorowi Trunowowi.
Czterdziestojednoletni Trunow, lubiący bardzo krótką fryzurę i czarne garnitury,
prowadził z żoną małą kancelarię adwokacką. Zgodził się reprezentować Karpowa i jej
towarzyszy za darmo, gdyż, jak powiedział: „myślę, że coś trzeba zrobić, a nie tylko gadać po
kuchniach, a nie tylko cierpieć i narzekać”29. Szybko jednak doszedł do wniosku, że nie
wygra sprawy o zaniedbanie obowiązków służbowych przez urzędników państwowych,
zwłaszcza że ze względu na bezpieczeństwo państwa utajniono wszelkie informacje o
wydarzeniach w teatrze. Znalazł więc w prawie rosyjskim przepis, który zobowiązywał rząd
do odszkodowania za „straty moralne”, i zarzucił sądy dziesiątkami pozwów, domagając się
miliona dolarów dla każdego klienta. Taka taktyka nie mogła zmusić rządu do uznania, a
choćby zbadania, własnej odpowiedzialności za to, co się stało, ale władze nie mogły też po
prostu zlekceważyć sprawy, jak to miały w zwyczaju.
Mimo wszystko państwo zrobiło, co mogło. Dzięki pomocy zaprzyjaźnionych firm władze
już wypłaciły ofiarom niewielkie kwoty, uznając, że to bardzo dużo jak na miasto, gdzie
średnia pensja wynosi około 500 dolarów30.
- To największa pomoc finansowa, jakiej kiedykolwiek udzielono
- twierdziła moskiewska urzędniczka Olga Graczowa, zajmująca się wypłatą
odszkodowań. Graczowa uważała, że rząd nie musi przyznawać się do błędów podczas
odbijania zakładników. - Jakie to były błędy?... Nie mam nic na sumieniu i niczego nie
żałuję31.
Sędzia Marina Gorbaczowa rozpatrywała skargi jedną po drugiej, niczym przy taśmie
produkcyjnej. Nie pozwoliła Trunowowi powołać świadków ani przedstawić materiału
dowodowego. Uciszyła zapłakane matki i wdowy, które zaczęły się zbytnio rozwodzić o
swoich przeżyciach.
- Znużyło ją to - opowiadała nam była pielęgniarka z czasu wojny w Afganistanie, Zoja
Czerniecowa, która straciła syna na Dubrowce. - Postąpiłaby bardziej po ludzku, gdyby nam
powiedziała: „Możecie nie zeznawać, sprawa została już rozstrzygnięta”32.
Kiedy przed jednym z posiedzeń Trunow zaproponował ugodę, strona rządowa
odmówiła.
- Nie jesteśmy do tego upoważnieni - oświadczyła rządowa prawniczka, oschła młoda
kobieta w kostiumie w prążki, która zdawała się przychylać do zdania swoich zwierzchników.
- A czy może nam pani zostawić numer telefonu, abyśmy mogli porozmawiać o tym
później?
Kobieta uśmiechnęła się:
- Nie33.
Spór sądowy z rządem trwał ponad rok. W końcu sądy rosyjskie nakazały wypłatę
dodatkowego odszkodowania, ale tylko tym rodzinom, które straciły jedynego żywiciela. Na
pieniądze mogły więc liczyć jedynie niepełnoletnie dzieci, wdowy i emeryci, stanowiący
zaledwie 20 procent ofiar. Odszkodowania wynosiły od 10 do 500 dolarów miesięcznie.
Tatiana Kar-powa wywalczyła 615 rubli, czyli 21 dolarów.
- Według rządu życie naszych dzieci było warte tyle, ile szczeniak
- orzekła34.
Aby poznać granice Putinowskiej reformy sądownictwa, nie trzeba było głośnej sprawy
sądowej. Od wielu lat milicja drogowa (po rosyjsku GAI) była postrachem automobilistów35.
Choćby kierowca przestrzegał wszystkich przepisów, gajszniki, jak ich nazywano, zawsze
potrafili dopatrzyć się wykroczenia, prawdziwego lub wyimaginowanego. Podczas gdy
szaleńcy za kierownicami swoich żiguli śmigali obok z zawrotną prędkością, nie zważając na
linie wyznaczające pasy ruchu i jadąc slalomem, gaj-szniki czepiali się niewłaściwej daty na
jednym z wielu dokumentów, które kierowca musiał mieć przy sobie. Potem pobierali
zwyczajową łapówkę, 50 lub 100 rubli (1,70 albo 3,40 dolara). Zjawisko było to tak nagminne,
że kiedy pewnego dnia pokazywaliśmy Moskwę gościom ze Stanów, milicja zatrzymała nas
trzykrotnie. Putinowska reforma najwyraźniej nie potrafiła ukrócić tej drobnej, codziennej
korupcji. Mąż naszej rosyjskiej przyjaciółki nie chciał kiedyś zapłacić 100 dolarów, których
zażądał od niego wyjątkowo chciwy milicjant, i kazał się wieźć na komisariat. Tam musiał
zapłacić 200 dolarów komendantowi.
Ponad 80 procent ankietowanych uważało milicję za skorumpowaną, a 25 procent z nich
padło ofiarą milicyjnych nadużyć; liczba ta była zaskakująco niska36. Widocznie ankietowani
nie sądzili, że wymuszanie pieniędzy przez gajszników jest nadużyciem, ponieważ nie
spotkaliśmy Rosjanina, który nie zapłaciłby kiedyś milicjantom łapówki. Toteż w 2003 roku,
kiedy trwał proces Igora Bortnikowa, a Tatiana Karpowa pozwała państwo o odszkodowanie,
działacze praw człowieka Natalia Taubina i Pawieł Czy-kow powołali do życia Fundację
Werdyktu Społecznego, aby zachęcić ludzi do walki z nadużyciami władz.
- Staramy się walczyć z monopolem państwa i zniszczyć go - tłumaczył nam Czykow37.
Okazało się jednak, że ludzie, którym chcieli pomóc, stwarzają nie mniejsze kłopoty niż ci,
którym starali się patrzeć na ręce.
- Nie wierzą, aby można było bronić ich praw w sądzie. Milicja jest skorumpowana i
łatwiej jest dać pieniądze niż bronić swoich praw - wzdychała Taubina. - To sowiecka
mentalność. System miał i nadal ma ogromną władzę i może robić, co chce.
Jej zdaniem reformy Putina na niewiele się zdały.
- Nie jestem optymistką, widząc, jak się o tym dyskutuje i co państwo próbuje zrobić... Jest
coraz gorzej38.
Procesy przed ławą przysięgłych miały to zmienić. Jednakże pierwsze doświadczenia
ujawniły słabości nowego systemu, tak jak obawiał się Siergiej Paszyn. Zaledwie 8 procent
spraw trafiało przed ławę przysięgłych, a wyrok w tych, które osądzali sędziowie, był równie
łatwy do przewidzenia jak w czasach sowieckich. W 2003 roku w dwóch sądach rejonowych
w Moskwie nie było ani jednego uniewinnienia. W sądzie obwodowym Kraju
Krasnodarskiego w ciągu dziesięciu lat nie uniewinniono żadnego oskarżonego. Sędziowie,
którzy nie chcieli ulegać tej tendencji, tracili stanowisko, tak jak Paszyn39. Nawet rozprawy
przed ławą przysięgłych, w których wskaźnik uniewinnień wynosił 15 procent, okazały się
łatwe do manipulowania. Kilka miesięcy po procesie Igora Bortnikowa przed sądem w
syberyjskim Krasnojarsku stanął rosyjski naukowiec pracujący w przemyśle kosmicznym,
oskarżony o szpiegostwo na rzecz Chin. FSB za rządów Putina przygotowała całą serię takich
spraw szpiegowskich. Walentin Daniłow, który 19 miesięcy czekał na proces w areszcie,
zaprzeczył, jakoby zgodził się sprzedać Chińczykom tajną technologię satelitarną. Była to
pierwsza sprawa o szpiegostwo przed ławą przysięgłych w postsowieckiej Rosji i Daniłow
został uniewinniony. Jednakże rosyjski Sąd Najwyższy uchylił wyrok, gdyż obrońcy
oskarżonego wywierali jakoby „naciski” na przysięgłych, powołując się na dokumenty, które
nie znalazły się w materiale dowodowym.
Przypadki interwencji Sądu Najwyższego nie były wcale odosobnione. W Stanach
Zjednoczonych wyrok uniewinniający ostatecznie zamyka sprawę zgodnie z zasadą, że nie
można nikogo sądzić dwa razy za to samo przestępstwo. W Rosji prokuratorzy mogą i
najczęściej odwołują się od wyroków uniewinniających, i to z dużym powodzeniem. Rosyjski
Sąd Najwyższy uchylił 32 procent wyroków uniewinniających ławy przysięgłych, które
rozpatrzył w 2002 roku40. Według specjalistów co najmniej dwóch oskarżonych zostało
trzykrotnie uniewinnionych, ale Sąd Najwyższy trzykrotnie uchylał wyrok, nakazując
powtórzenie procesu.
- Jeśli chcą kogoś skazać, będą powtarzać proces dopóty, dopóki nie zapadnie taki wyrok,
jakiego chcą - mówił Stephen C. Thaman, profesor prawa na Uniwersytecie St. Louis, który
przez lata badał rosyjski eksperyment z ławą przysięgłych41.
Sądy zagraniczne na swój sposób negatywnie oceniły rosyjski wymiar sprawiedliwości -
sędziowie i władze wykonawcze w Hiszpanii, Grecji, Wielkiej Brytanii, Danii i Stanach
Zjednoczonych odrzucali politycznie motywowane wnioski Moskwy o ekstradycję42.
Przystępując do Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, Rosja uznała jurysdykcję
Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu i obywatele rosyjscy zaczęli składać
tam skargi na swoje sądy. Kiedy rozpoczynał się proces Igora Bortnikowa, w Strasburgu
czekało na rozpatrzenie 13 600 skarg z Rosji, więcej niż z jakiegokolwiek innego kraju43.
Wśród skarżących była Tatiana Głazkowa, którą zwolniono ze stanowiska sędziego, gdy
poskarżyła się, że prezes jej sądu steruje procesami44. Władimir Gusiński, któremu odebrano
NTV, również złożył skargę do Strasburga i w końcu wygrał. Trybunał orzekł, że działania
państwa przeciwko Gusińskiemu „wskazują, że śledztwo przeciwko powodowi miało służyć
zastraszeniu go” i zmuszeniu do zrzeczenia się medialnego imperium. Mimo to trybunał nie
nakazał Rosji zwrócić Gusińskiemu jego własności, uznając, że wystarczy mu symboliczne
zadośćuczynienie w postaci korzystnego wyroku i zwrotu 106 000 dolarów opłat sądowych45.
Tatiana Karpowa, Zoja Czerniecowa i inni krewni ofiar Dubrowki również postanowili
wnieść skargę do Strasburga.
- System sądowniczy w Rosji jako taki w ogóle nie istnieje - mówiła nam Karpowa. - Sądy
nie są niezależne. Znajdują się pod całkowitą kontrolą naszego rządu... Musimy pójść do
końca i udowodnić, że istnieją winni tego, co się stało, i pociągnąć ich do
odpowiedzialności46.
Zgiełk w pokoju przysięgłych, którzy dyskutowali nad sprawą Igora Bortnikowa, osiągnął
takie natężenie, że słyszeliśmy go wyraźnie na sądowym korytarzu.
- Znowu mi pani przerwała! - krzyczał męski głos. - Nie pozwala mi pani skończyć!
Zgodnie z rosyjskimi przepisami ława przysięgłych ma tylko trzy godziny na dyskusję. Od
chwili gdy za przysięgłymi zamknęły się drzwi, Lubow Pawluk była zdecydowana
przekonywać swoich kolegów do głosowania przeciwko skazaniu Bortnikowa za zabójstwo.
56-letnia gospodyni domowa o zaczesanych do tyłu włosach, wilgotnych oczach i ciętym
języku dowodziła, że nie można obarczać winą jedynie Bortnikowa, skoro wiadomo, że jego
przyjaciele również brali udział w zbrodni. Przez trzy godziny głośno i energicznie
występowała za uniewinnieniem, często ścierając się ostro z przewodniczącym ławy
przysięgłych47.
- Nie dawała nikomu dojść do głosu - skarżyła się później Łarisa Bajdi-na, 36-letnia
bezrobotna kucharka z rudą trwałą. - Wrzeszczała, a jeśli ktoś się z nią nie zgadzał, krzyczała:
„Nie rozumiecie”.
Ale Bajdina i pozostali przysięgli w końcu zgodzili się do pewnego stopnia z argumentami
Pawluk.
- Nikt nie twierdził, że dowody są wystarczające, że to zrobił, że jest winien.
Pawluk walczyła, aż ława przysięgłych uznała, że podsądny zaatakował ofiarę, ale
niekoniecznie ją zabił.
- Niektórzy z tych ludzi byli bardzo mocno przekonani [o winie Bortnikowa]. Bardzo
trudno było ich skłonić do zmiany zdania - wspominała później.
Tymczasem na korytarzu z niepokojem czekali na wyrok bliscy oskarżonego: matka, babka
i narzeczona.

?i?
- Cała się trzęsę - mówiła 46-letnia Tamara Bortnikowa, która po rozwodzie sama
wychowywała syna i przyznawała, że w młodości Igor zażywał narkotyki.
Zapytaliśmy, dlaczego początkowo podpisał zeznanie, w którym przyznał się do winy.
Kobieta pokręciła tylko głową z niesmakiem.
- Bo jest głupi.
Martwiła się, że przysięgli nie uwierzą, iż podpisał pod przymusem.
- Szkoda, że nie są młodsi - westchnęła. - Patrzyłam na nich i myślałam, że są bardzo
starzy.
Ósmego dnia procesu o ósmej wieczorem ława przysięgłych wróciła na salę sądową z
uzgodnionym wyrokiem. Bortników uważnie przyglądał się twarzom sędziów. Większość nie
patrzyła na niego, ale jeden mrugnął okiem do obrońców. Zanim jednak ława przysięgłych
właściwie sformułowała swój werdykt, upłynęły jeszcze dwie godziny, w czasie których
sędziowie musieli kilkakrotnie wracać do pokoju narad. W rosyjskim prawie przysięgli nie
mogą po prostu orzec o winie lub niewinności, muszą ocenić, czy pewne zasadnicze zarzuty
zostały udowodnione. Sędzia zadał im sześć pytań, niektóre obejmowały kilka stron gęstego
maszynopisu. W końcu stosunkiem głosów 9 do 3 ława uznała Bortnikowa za winnego
napaści, ale nie zabójstwa.
Nazajutrz oskarżyciel zażądał 21 lat więzienia, twierdząc, że fakty ustalone przez ławę
przysięgłych są równoznaczne z usiłowaniem zabójstwa. Sztunder jednak odrzucił tę tezę i
skazał Bortnikowa na dziesięć lat więzienia. Prokurator i ojciec ofiary zapowiedzieli apelację.
Bortników uśmiechnął się lekko, kiedy strażnicy zakładali mu kajdanki przed
odprowadzeniem do więzienia.
- Tylko umiejętności moich adwokatów i to, że sądziła mnie ława przysięgłych, ocaliły mi
życie - mówił nam przez przemycony telefon komórkowy. - Gdyby było tak, jak przedtem, z
tylko jednym sędzią, nikt nie słuchałby mnie ani moich obrońców.
Jeden z adwokatów Bortnikowa, Władimir Żeriebionkow, uważał, że wyrok wzbudzi
zaufanie do nowego systemu.
- Teraz wzrośnie liczba ludzi proszących o ławę przysięgłych - przewidywał. - Ludzie
zaczną wierzyć.
Tego właśnie obawiał się prokurator.
- Procesy przed ławą przysięgłych toczą się teraz praktycznie w całej Rosji - mówił
Łoktionow. - Jest ich coraz więcej.
Po zakończeniu procesu przysięgli zastanawiali się nad swoim nowym doświadczeniem.
Żaden nie dźwigał dotąd takiego ciężaru odpowiedzialności. Było to przeżycie zarówno
inspirujące, jak szarpiące nerwy.
- Było trochę strachu - nie tyle strachu, ile obawy - przed podjęciem złej decyzji - mówiła
księgowa Wiera Nawrocka. - Była to ciągła praca duszy, umysłu i serca.
Po tylu latach poza nawiasem systemu dobrze było w końcu odegrać w nim jakąś rolę. Na
koniec przysięgli dali wyraz głębokiej nieufności rosyjskiego społeczeństwa do swojej władzy.
- Faktem jest, że wątpliwości były naprawdę ogromne - mówiła 35-letnia Tatiana Jegorowa,
która na początku narady opowiadała się za wyrokiem skazującym. - Ludzie od dawna są
nieufni. Taka jest historia naszego kraju. Inaczej się nie przetrwa. Trudno się żyje wśród
wątpliwości, ale ciągła ufność jest beznadziejną naiwnością.

13 Z powrotem w Związku Sowieckim


Rządy postanowili przejąć najlepiej przygotowani ludzie.
Władimir Szapgajew
Wiktora Czerkiesowa poznaliśmy w świeżo odnowionych, zabytkowych wnętrzach
jednego z petersburskich pałaców, którego okna wychodziły na Newę, wezbraną od
wiosennego przyboru1. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej w pałacu tym - podobno ostatnim,
który zbudowali Romanowowie przed rewolucją 1917 roku - mieścił się urząd stanu
cywilnego, ulubiony przez petersburskie młode pary, gdyż stał naprzeciwko Ermitażu; był też
jedynym urzędem, gdzie rejestrowano małżeństwa z udziałem cudzoziemców. Teraz mieściła
się tu siedziba Czerkiesowa, a nowożeńcy, mimo protestów, musieli się przenieść w inne
miejsce. Wiosną 2001 roku Czerkiesow, długoletni kolega po fachu i bliski przyjaciel
prezydenta Putina, został mianowany pełnomocnikiem głowy państwa w północno-
zachodniej Rosji, jednym z nowych supergubernatorow, przy pomocy których Kreml chciał
zmusić do posłuchu opornych regionalnych baronów.
U schyłku Związku Sowieckiego Czerkiesow jako jeden z ostatnich oficerów KGB
prześladował dysydentów z ówczesnego Leningradu. Pracował w osławionym V Zarządzie
KGB, który ścigał nieprawomyślnych pisarzy i wsadzał ich do więzienia jeszcze w czasie
Gorbaczowowskiej głasnosti, gdy takie polityczne represje były już anachronizmem. Byli
dysydenci dobrze pamiętali, że Czerkiesow jako ostatni funkcjonariusz KGB skutecznie
wystąpił z oskarżeniem o „działalność antysowiecką”2. Później kierował petersburskim
oddziałem FSB, gdzie jego ludzie wszczęli kontrowersyjną sprawę o szpiegostwo przeciwko
ekologowi Aleksandrowi Ni-kitinowi, który poinformował opinię publiczną o
promieniotwórczym skażeniu Morza Barentsa. Kiedy w 1998 roku Putina mianowano szefem
FSB, Czerkiesow został jego pierwszym zastępcą. Zasłynął tym, że wprowadził przepisy
zmuszające operatorów serwerów internetowych do udostępniania służbom specjalnym
prywatnych skrzynek pocztowych.
Po objęciu przez Putina stanowiska prezydenta Czerkiesow szybko wcielił się w nową rolę
prezydenckiego pełnomocnika, stając się czołową postacią polityczną w Petersburgu. Miał
dość władzy, aby przejąć dla siebie Pałac Ślubów nr?i wyremontować go w rekordowo
krótkim czasie. W dniu spotkania z nami przyjechał do swego biura wprost z otwarcia
wystawy w Rosyjskim Archiwum Państwowym. Poświęcono ją generałom-guber-natorom,
którzy rządzili ziemiami rosyjskimi jako „oczy i uszy cara” od czasów Piotra Wielkiego do
rewolucji bolszewickiej. Czerkiesow głośno rozmyślał nad historycznymi analogiami. Jego
zdaniem w Rosji „we wszystkich czasach państwo musiało sprawować najwyższą kontrolę
nad działalnością lokalnych urzędników”3.
Czerkiesow, jak wielu członków otoczenia Putina, wierzył nie tylko w „najwyższą kontrolę
państwa”, ale również w kagiebowskie metody jej sprawowania. Żywił bezgraniczne zaufanie
do skuteczności tajnej policji, której funkcjonariusze byli „niczym masoni, z misją od Boga”,
jak to ujął wyższy rangą urzędnik rosyjski4. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia z powodu
udziału w tłumieniu wolności słowa i w represjach przeciwko niezależnym intelektualistom
pod koniec komunizmu.
- W KGB nie torturowałem ludzi, nie rozstrzeliwałem ich, nie oszukiwałem i nie łamałem
prawa - mówił nam hardo. - Nie wiem więc o niczym, czego mógłbym się wstydzić.
Według niego Putin miał nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek mianować na wyższe
stanowiska państwowe weteranów sowieckich służb specjalnych. Dlaczego, pytał kpiąco,
Putin miałby obsadzać je „feministkami i ekologami”, skoro stawką jest bezpieczeństwo
państwa? Czasy są „napięte” - pouczał nas5.
Czerkiesow okazał się prototypem putinowskiego nominata, pierwszym z wielu
kagiebistów, których poznaliśmy i którzy z czasem przeistoczyli się w postsowieckich
dygnitarzy. Kremlinolodzy spostrzegą w końcu, że kariera tych siłowików jest zasadniczą
cechą prezydentury Putina, przemyślaną akcją przeobrażenia rosyjskiej elity na obraz i
podobieństwo prezydenta. Pod koniec pierwszej kadencji Putina weterani służb specjalnych i
sił zbrojnych stanowili już 25 procent wyższych urzędników państwowych. Tymczasem,
według Instytutu Socjologii Rosyjskiej Akademii Nauk, za Jelcyna było to 11 procent, a za
ostatniego przywódcy sowieckiego Gorbaczowa zaledwie trzy procent6. Wielu z nich,
podobnie jak Putin, z dumą mówiło o sobie „czekista”. „Nie ma byłych czekistów” -
oświadczył kiedyś Putin podczas transmitowanego przez telewizję spotkania z prezydentem.
Specjaliści rzeczywiście podkreślali, że oficer KGB prawie nigdy nie odchodzi ze służby - albo
wykonuje jakieś zadanie, albo należy do tak zwanych czynnych rezerw7.
- Klanowa struktura władzy w Rosji wywołuje efekt kuli śniegowej. Z Putinem na
przykład przychodzi dziesięciu agentów FSB, a każdy z nich ściąga kolejnych dziesięciu i tak
dalej, i tak dalej - mówiła socjolog Olga Krysztanowska, która prowadziła badania z ramienia
Akademii Nauk. - To bractwo czekistów.
Jej badania pokazują, jak szybko zachodził ten proces po dojściu Puti-na do władzy w 2000
roku. Prezydent mianował siedmiu pełnomocników do nadzorowania rosyjskich regionów -
pięciu z nich wywodziło się z sił zbrojnych lub służb specjalnych; podobnie jak 70 z 1500
urzędników, których każdy z nich zatrudnił. Przyjaciela i byłego kolegę - szpiega z KGB,
Siergieja Iwanowa, Putin mianował przewodniczącym swojej Rady Bezpieczeństwa, a w 2001
roku postawił na czele Ministerstwa Obrony. Kierownictwo równie nieudolnego aparatu
Ministerstwa Spraw Wewnętrznych powierzył innemu byłemu kagiebiście i generałowi FSB,
Raszydowi Nur-galijewowi. Wiceministrowie prasy, transportu, spraw zagranicznych i
rozwoju gospodarczego również wywodzili się ze służb specjalnych; według danych
Krysztanowskiej 35 procent wiceministrów mianowanych za kadencji Putina pochodziło z
szeregów siłowików. Setki innych zajęło mniej eksponowane stanowiska. Dzięki poparciu
Kremla generałowie FSB zostali wybrani na gubernatorów w Inguszetii, obwodzie
smoleńskim i woro-neskim. W parlamencie nie mniej niż 30 deputowanych do Dumy i Rady
Federacji, pochodzących ze służb specjalnych, stworzyło wpływową grupę nacisku. Na
Kremlu weterani KGB kontrolowali dostęp do prezydenta, kremlowski wydział informacji i
Radę Bezpieczeństwa. Wielu z nich nie tylko wywodziło się ze służb specjalnych, ale także
pochodziło z rodzinnego miasta prezydenta, na przykład nowy szef FSB Nikołaj Patruszew.
Razem tworzyli swego rodzaju sitwę leningradzką, którą w Moskwie przezwano „Sojuszem
Północnym” od znanego ugrupowania afgańskich bojowników8.
Pod tym względem Putin okazał się wiernym uczniem Iosifa Stalina, który powiedział
kiedyś: „Kadry decydują o wszystkim”9. Umieszczając na kluczowych stanowiskach byłych
kagiebistów, tworzył siatkę oddanych sobie ludzi, zdolnych ukrócić skorumpowanych
biurokratów, którzy jego zdaniem rozpanoszyli się w czasach Jelcyna. Miał też nadzieję
przywrócić nadszarpnięty prestiż i pozycję KGB i choć w kraju wciąż żyło miliony ofiar tej
instytucji, Putin jako prezydent zawsze szerzył mit KGB - dumnej, profesjonalnej elity
sowieckiej.
Kadra Putina nie miała jeszcze takiej władzy, aby móc decydować d’ ??^(??. Jmdke
regróna/firpefriomocnićy prezydenccy w pocie czoła starali się zlikwidować zgubne skutki
rewolucji Jelcyna. Zmuszali więc miejscowych gubernatorów i parlamenty do uchylenia
tysięcy przepisów sprzecznych z prawem federalnym, przejmowali kontrolę nad lokalnymi
ekspozyturami ministerstw federalnych - prokuraturami i milicją
- które zostały faktycznie sprywatyzowane przez władze lokalne, zwalniali setki
urzędników i stali się politycznymi konkurentami dla regionalnych dygnitarzy. Niekiedy
dochodzili z nimi do porozumienia; gdzie indziej robili swoje, nie zważając na miejscowych10.
- Zaciskają zęby, ale podporządkowują się - mówił nam o tych ostatnich Czerkiesow11.
Pełnomocnicy prezydenta często posługiwali się sowieckimi metodami.
- Ci ludzie wszędzie dochodzą do władzy - zauważył Nikołaj Pietrow, specjalista od
polityki rosyjskiej z moskiewskiego Centrum Carnegiego.
- Przynoszą ze sobą sposób myślenia i metody, które uważają za właściwe, a metody te są
dalszym ciągiem starych sowieckich technik KGB.
Takich jak konsolidacja władzy nad środkami przekazu i kompromitowanie rywali za
pomocą materiałów z akt policyjnych.
- Mają ogromne możliwości. Dlatego są tak niebezpieczni12.
Kilka lat później ponownie spotkaliśmy się w Moskwie z Czerkieso-wem. Pełnomocnicy
prezydenta mieli już ustaloną pozycję w swoich regionach, a podatki znów płynęły bez
przeszkód do moskiewskiej centrali. Zachęty Jelcyna z 1992 roku, aby regiony „wzięły tyle
suwerenności, ile mogą przełknąć”, wydawały się śmiesznym anachronizmem. Gubernatorzy
nauczyli się spełniać żądania nowych namiestników, dobrze wiedząc, że w okresie wyborów
Kreml wystawi im rachunek za nieposłuszeństwo. Z wyjątkiem komunistów, coraz bardziej
spychanych na margines, i resztek dawnych dysydentów, mało kto otwarcie kwestionował
władzę Puti-nowskich generałów. Kiedy poruszyliśmy sprawę siłowików pod rządami
Putina, Czerkiesow w typowy sposób zbagatelizował sprawę. Tyle napisano o ich wpływach,
powiedział, że w umysłach ludzi utrwaliło się takie przekonanie.
- Uważają nas za jakichś półbogów, którzy robią coś, co albo uratuje Rosję, albo wyrządzi
jej ogromną szkodę - mówił drwiąco o opinii otaczającej kagiebowską kadrę Putina13.
Kilkanaście lat wcześniej nikt z wyjątkiem najbardziej kasandrycznie nastawionych
dysydentów nie wyobrażał sobie odrodzenia się potęgi
4*
mm,
KGB. Siergiej Grigorianc był takim wyjątkiem. Ten chudy mężczyzna od dziesięcioleci
traktował ujawnianie nadużyć KGB jako swoją misję. W czasach sowieckich siedział w
więzieniu i był dwukrotnie na zesłaniu, a na początku lat 90. przeżył osobistą tragedię - w
niewyjaśnionych okolicznościach zginął jego syn. Grigorianc uważał, że to robota KGB. Po
upadku Związku Sowieckiego i oficjalnym rozwiązaniu KGB Grigorianc przez krótki czas
współpracował z administracją Jelcyna. W moskiewskim centrum parlamentarnym
zorganizował bezprecedensową konferencję z udziałem obecnych i byłych szpiegów,
kagiebistów represjonujących dysydentów oraz ich ofiar. Było to w roku 1993, na tyle
niedługo po upadku komunizmu, że temat konferencji KGB: Wczoraj, dziś i jutro wzbudzał
wciąż wielkie emocje. Radio transmitowało obrady na żywo, a widownia była wypełniona po
brzegi. Dyskusje bywały tak gorące, że Grigorianc musiał odwołać przerwy.
- Upadł mit wszechpotężnego KGB - oświadczył w swoim przemówieniu Wadim Bakatin,
ostatni szef sowieckiego KGB14.
KGB przestał istnieć po rozwiązaniu Związku Sowieckiego w grudniu 1991 roku, niedługo
po upadku antygorbaczowowskiego puczu, w którym wzięło udział kierownictwo KGB. Jego
miejsce zajęło rosyjskie Ministerstwo Bezpieczeństwa, a wiele z jego podstawowych funkcji -
takich jak ochrona granic, wywiad zagraniczny, inwigilacja elektroniczna i ochrona Kremla -
przejęły nowo powstałe agencje. Budżet poważnie ograniczono, a kadra rozproszyła się w
poszukiwaniu nowych zajęć15. Większość demokratów doradzających Jelcynowi sądziła, że w
ten sposób skutecznie zlikwidowano władzę KGB nad społeczeństwem, choć nie stworzono
ani procedur prawnych, ani czegoś w rodzaju komisji prawdy, aby pociągnąć pracowników
sowieckiej bezpieki do odpowiedzialności. Otwarto archiwa i mroczne tajemnice przeszłości
ujrzały światło dzienne. Dawni kagiebiści masowo przechodzili do życia politycznego,
biznesu i wyższych sfer rosyjskiej biurokracji, ale zjawisko to umknęło jakoś uwadze
demokratów. Zapomniano też, że setki tysięcy agentów KGB nadal służy w tej czy innej
branży rozgałęzionych służb bezpieczeństwa Rosji.
Sądzono, że niebezpieczeństwo czai się zupełnie gdzie indziej - na przykład w kręgach
wojowniczych rosyjskich nacjonalistów, takich jak Władimir Żyrinowski, którego Partia
Liberalno-Demokratyczna w 1993 roku wejdzie do parlamentu.
- Modne było wówczas mówienie o groźbie faszyzmu - wspominał Grigorianc. - Zabrałem
głos i powiedziałem, że groźba faszyzmu jest oczywiście bardzo ważna, ale proponowałbym
baczniejsze zwrócenie uwagi na organizację, która wywiera bardzo silny wpływ na
inteligencję, KGB. Sala zamarła wręcz z przerażenia. W 1993 roku nie mówiło się takich rzeczy
ze sceny16.
Nie tylko Grigorianc zwracał uwagę na KGB. Wadim Bakatin powiedział wprost, że ludzie
się łudzą, jeśli sądzą, że KGB, którym kiedyś kierował, jest martwy.
- Mit KGB upadł, to pewne, ale KGB żyje nadal. Jest wśród tych nielicznych instytucji,
które zdołały się obronić przed rewolucyjnymi zmianami, zmierzającymi do rozwiązania
wszystkich podobnych struktur, i które obrały drogę ewolucji, a nie rewolucji. Nigdy nie
stracił kontroli17.
W ciągu następnych kilku lat, w czasie których jego konferencje stały się tradycją,
Grigorianc nie ustawał w przestrogach.
- Wciąż przypominaliśmy, że wpływy służb specjalnych w Rosji rosną. Nikt jednak nie
chciał nas słuchać18.
Jelcyn i jego współpracownicy kilkakrotnie przemalowywali szyld dawnemu KGB. Po
1993 roku, kiedy spór prezydenta ze zdominowanym przez komunistów parlamentem
zakończył się krótkimi zamieszkami, Jelcyn przemianował Ministerstwo Bezpieczeństwa na
Federalną Służbę Kontrwywiadu i starał się w większym stopniu podporządkować ją
Kremlowi. Reformatorzy dyskutowali o właściwej roli i funkcji służb specjalnych w nowych
czasach, ale z powodu bieżących waJJc politycznych i ciągłych kryzysów gospodarczych
dyskusja ta nie zainteresowała szerszej publiczności. Już na pierwszej konferencji poświęconej
KGB Bakatin ostrzegał, że reformy służb nigdy nie będą skuteczne, jeśli Rosja nie stanie się
demokracją. A to wydawało się odległą przyszłością w czasie, gdy Jelcyn uciekł się do siły, aby
złamać opór parlamentu, a po odniesieniu zwycięstwa zmienił konstytucję według własnej
woli.
- Aby powstały demokratyczne służby specjalne, musi najpierw powstać demokracja -
przypominał Bakatin19.
W 1995 roku agencja przyjęła obecną nazwę Federalnej Służby Bezpieczeństwa, czyli FSB.
Była to jej szósta nazwa w ciągu zaledwie czterech lat20. FSB podlegała bezpośrednio
prezydentowi, podobnie jak inne „resorty siłowe”, i przejmowała coraz więcej funkcji byłego
KGB. „Zgodnie z tą ustawą powstała służba specjalna znacznie potężniejsza niż
zlikwidowany KGB” - ostrzegała jedna z moskiewskich gazet liberalnych21.
Ale dyskusja o służbach specjalnych wciąż ograniczała się do wąskiego grona znawców.
Wielu z nich już w 1996 roku doszło do wniosku, że scena polityczna przybrała kształt,
mający skłonić Rosjan do zaakceptowania powrotu funkcjonariusza prawa i porządku w stylu
sowieckim oraz wzmocnienia służb specjalnych.
- Błędem jest uważać organizację będącą następczynią KGB za bezsilną, zdezintegrowaną
biurokrację - pisała tego roku amerykańska uczona Amy Knight. - Sama sytuacja polityczna
sprzyja silnym służbom specjalnym.
Z powodu „słabej i chwiejnej gospodarki”, plagi przestępstw i wewnętrznej walki
politycznej Rosjanie „tęsknili do dawnego surowego prawa i porządku”. A zdaniem Knight
wydawało się niepodobieństwem, aby prezydent z KGB wspierał raczkującą demokrację
rosyjską. Była ona, według amerykańskiej uczonej, po prostu „nie do pogodzenia z aparatem
bezpieczeństwa wciąż mającym w Rosji władzę i wpływy”22.
Wybór Władimira Putina na prezydenta oznaczał, że po raz drugi w ciągu dwóch
dziesięcioleci głową państwa rosyjskiego został kagiebista. Podczas pierwszej kadencji często
porównywano jego rządy z krótkim panowaniem byłego szefa KGB, Jurija Andropowa, w
latach 80. W obu okresach służby specjalne występowały przeciwko skorumpowanej, ich
zdaniem, biurokracji, jednocześnie tłumiąc głosy krytyki spoza aparatu władzy. Putin nieomal
świadomie wzorował się na Andropowie, niedługo przed objęciem stanowiska składając
kwiaty na jego grobie. Przywrócił też tablicę ku czci Andropowa w dawnej siedzibie KGB na
Łubiance. W 2004 roku Andropow był pierwszym po upadku komunizmu przywódcą
sowieckim, któremu ze środków publicznych wystawiono pomnik. Stanął on w Karelii.
Andropow stał się tak popularny, że putinowscy „czekiści” wieszali na ścianach kalendarze z
jego portretem („Każdy kraj potrzebuje mitu” - mówił jeden z byłych agentów), a gazety
całkiem poważnie pisały o tym, że Związek Sowiecki zapewne by ocalał, gdyby nie
przedwczesna śmierć Andropowa23.
- Putin jest spadkobiercą Andropowa - twierdził major KGB Giennadij Gudkow, który
najpierw założył wielką spółkę ochroniarską zatrudniającą byłych szpiegów, takich jak on
sam, a potem rozpoczął karierę polityczną, zostając przywódcą frakcji parlamentarnej
związanej z Kremlem Partii Ludowej.
Gudkow opowiadał o „bractwie” podwładnych Putina, którzy uważają, że mają monopol
na troskę o uczciwość Rosji, a nowy prezydent umożliwia im urzeczywistnienie swoich
planów naprawy państwa po nieprawościach epoki Jelcyna.
- Siłom/ci mają poczucie, że służą państwu. Są przyzwyczajeni do dyscypliny, lepiej
zorganizowani, dokładniejsi, bardziej konkretni w wykonywaniu zadań - opowiadał nam
Gudkow.
Byli również przekonani, że razem z prezydentem należą do wąskiego kręgu wybranych.
- Oficerowie służb specjalnych mają dostęp do tajnych informacji, co daje im poczucie, że
lepiej niż inni znają życie. Łatwiej im się porozumieć. Mówią tym samym językiem, rozumieją
prawdziwe przyczyny wydarzeń. To tajemnica ich koopieratiwnosti, przypominają lożę
masońską24.
Niemal wszyscy weterani KGB, z którymi rozmawialiśmy, mówili nam
0 tej szczególnej więzi łączącej byłych oficerów służb specjalnych. A rozmawialiśmy z
kilkunastoma byłymi kagiebistami, starając się zrozumieć, co różni ludzi Putina od
jelcynowskiej kadry gospodarczych reformatorów, byłych dysydentów i dawnych
przywódców partyjnych. Wielu byłych oficerów - zajmujących teraz najwyższe stanowiska,
będących gubernatorami, posłami i zasiadających we władzach wielkich spółek - uważało, za
kagiebistą Aleksandrem Lebiediewem, który został bankierem i miliarderem, że być
siłowikiem w Rosji to wykonywać „szlachetną pracę we wspaniałym kraju”25. Nie byli
ideologami, chyba że za ideologię uznać gorącą wiarę w wielkość Rosji. Chwalili się, że mają
świetne wykształcenie, tak jakby KGB było nie aparatem przymusu, ale klubem absolwentów
Harvardu pełniących służbę publiczną. Wielu wspominało, że KGB starało się wpoić swoim
pracownikom zasady profesjonalizmu, co było w Rosji rzadkością.
1 niemal wszyscy twierdzili, że kagiebowska duma wynikała z tego, że tylko KGB miał
prawo mówić - a przynajmniej znać - prawdę o upadku państwa w latach 80.
- To sowiecki wywiad zagraniczny, bardziej niż sam Gorbaczow, forsował pierestrojkę.
Była to jedyna instytucja, która miała prawo informować Politbiuro o rzeczywistości -
twierdził Lebiediew.
Tę wersję historii mieliśmy słyszeć jeszcze wiele razy z ust weteranów KGB. Lebiediew
opowiadał nam, że pracując pod przykrywką jako przedstawiciel handlowy w Londynie, pod
koniec zimnej wojny przekazywał do Moskwy informacje szpiegowskie o Wielkiej Brytanii.
- Ryzykowałeś, że zostaniesz ukarany, ale mogłeś się tłumaczyć, że to nie twoja opinia, lecz
opinia zagranicznego specjalisty albo obcego rządu. Czasami można było tak się wykręcić.
Niekiedy mogłeś przekazać prawdziwą informację [przedstawiając argumenty] za lub
przeciw wprowadzeniu wojsk do Afganistanu, albo za tym, że własność prywatna jest
bardziej efektywna gospodarczo niż model sowiecki... Źródła sowieckie, z wyjątkiem
wywiadowczych, donosiły Politbiuru to, co chciało ono usłyszeć26.
Wielu byłych kagiebistów, na przykład Andriej Przezdomski, chętnie powtarzało
zmyśloną zapewne opowieść, jakoby nieżyjący dysydent Andriej Sacharow, mimo
wieloletnich represji ze strony KGB, nazwał agencję „najmniej zdemoralizowaną” instytucją w
państwie sowieckim. Za rządów Jelcyna Przezdomski przez krótki czas pracował na Kremlu,
był zastępcą szefa policji podatkowej działającej w stylu KGB, a za Putina założył - dobrze
poinformowani twierdzili, że z poparciem Kremla - fundację do obserwacji przebiegu
wyborów. Twierdził, że oburzało go działanie administracji państwowej w latach 90. Jego
zdaniem w ustroju sowieckim „awanturnik, kanciarz czy były kryminalista” nie mogli zrobić
kariery. Wynikało z tego oczywiście, że siłowiki powinny znów objąć władzę.
- W obecnej fazie rozwoju naszego kraju ludzie ci są potrzebni we władzach - twierdził
Przezdomski27.
Niezależni uczeni również doszli do wniosku, że Putinowska polityka obsadzania
stanowisk kagiebistami w sposób naturalny wynika z wyjątkowej roli, jaką KGB pełnił w
Związku Sowieckim. Historyk Nikita Pietrow, działacz organizacji praw człowieka Memoriał,
uważał, podobnie jak Gie-nnadij Gudkow i inni kagiebiści, że Putin, wywodzący się z
organizacji kładącej nacisk na lojalność wobec państwa i przedkładającej przyjacielskie więzi
nad ideologię, nie mógł sobie dobrać innych współpracowników.
- Wyjaśnieniem jest natura sowieckiego KGB - jego aspekt klanowy, jego hermetyczność.
To organizacja mafijna, z którą nie można zerwać. Człowiek zostaje w niej na zawsze,
ponieważ jest produktem organizacji - mówił nam Pietrow.
Po wielu latach studiowania wspomnień agentów i archiwów partyjnych zrozumiał, że
pod koniec Związku Sowieckiego czekiści rzeczywiście stanowili „potajemną opozycję
przeciwko partii”, nie dlatego jednak, że byli liberalnymi reformatorami, ale dlatego, że
rozumieli niebezpieczną słabość systemu.
- Mówili, że służą państwu, i odcinali się od partyjnej ideologii.
W epoce Putina ich władza była pod pewnymi względami nawet większa niż w czasach
sowieckich, kiedy KGB przynajmniej formalnie służył partii komunistycznej.
- Dziś - zauważył Pietrow - jest to organizacja, która nie musi się już uciekać do sowieckich
sztuczek, kiedy wszystko trzeba było kamuflować frazesami o służbie partii, światowej
rewolucji. W pewnym sensie jest łatwiej, bo już tego nie potrzebują. Pozbyli się starej
ideologii, a nową jest służba państwu. Interesy społeczeństwa uwzględniają tylko wtedy, gdy
nie są sprzeczne z interesami państwa.
Putin więc awansował ludzi spod kagiebowskiej sztancy.
- Rozpoznają się po metodach, po sposobie mówienia, patrzenia na siebie. To odciska
trwały ślad na trybie życia i dlatego odżywają wszystkie sowieckie metody... [takie jak]
stosowanie potajemnych nacisków do osiągnięcia celów, ukrywanie tego, do czego się
naprawdę dąży, nieokazy-wanie zainteresowania - wszystkie metody, których używają
pracownicy służb specjalnych28.
Za prezydentury Putina spełniły się kasandryczne przepowiednie Siergieja Grigorianca.
Przez wiele lat słyszał, jak kagiebiści opowiadają o łączącej ich braterskiej więzi.
- Można by ją nazwać nietzscheańską - mówił nam pewnego popołudnia w swoim
mieszkaniu pełnym pamiątek rodzinnych i zalatujących stę-chłizną obrazów, które cudem
przetrwały komunizm. - Mają się za nadludzi. Twierdzą, że tylko oni rozumieli, co dzieje się
w Związku Sowieckim i na świecie. Uważali, że mogą nad tym zapanować.
Na koniec listopada 2002 roku Grigorianc zaplanował swoją doroczną konferencję
poświęconą KGB. Temat brzmiał prosto: Udział rosyjskich służb specjalnych w rządzeniu
krajem. Od lat wyżsi rangą oficerowie FSB i bliźniaczej Służby Wywiadu Zagranicznego nie
brali udziału w obradach. Teraz jednak odmówili nawet ci byli funkcjonariusze KGB, którzy
dawniej chętnie uczestniczyli w dyskusji. Wadim Bakatin, gwiazda pierwszej konferencji z
1993 roku, powiedział Grigoriancowi, że nie ma nic nowego do powiedzenia. Zaczęli się
wykruszać również liberalni reformatorzy, między innymi Aleksiej Arbatow, specjalista partii
Jabłoko od spraw obronności, który obiecał wcześniej wygłosić kilka uwag o Andropowie.
Kiedy rozdano bilety, wiele z nich wylądowało w koszu na śmieci.
W konferencji wzięli więc udział tylko wyznawcy i rozeźlony tym Grigorianc wygłosił
przemówienie pod tytułem Generałowie i kapusie zamienili się miejscami. Miała to być jego
ostatnia konferencja na temat KGB.
- Ale prawie nikt jej nie zauważył - wspominał Grigorianc. - Wszyscy rozumieli, w jakim
kraju dziś żyjemy29.
- Nie wstydzę się ani minuty [spędzonej w KGB] - mówił nam Gieorgij Połtawczenko30.
Ten jeden z siedmiu prezydenckich pełnomocników również był weteranem KGB,
oficerem sowieckiego kontrwywiadu. Prezydent mianował go namiestnikiem centralnej Rosji
- bogatej Moskwy oraz biednych okolic, gdzie, o dziwo, bliskość stolicy i Zachodu nie
spowodowała wzrostu poziomu życia. Przeciwnie - nastąpił upadek niegdyś kwitnącego
ośrodka przemysłu włókienniczego w Iwanowie czy rolnictwa w pasie czarnoziemu wokół
Woroneża; okolice Moskwy borykały się zaś z problemami związanymi z niekontrolowanym
wzrostem migracji, potajemną wycinką lasów pod zabudowę i napływem pracowników ze
wszystkich stron byłego Związku Sowieckiego. W putinowskiej Rosji nie mogło być
poważniejszego zadania politycznego, niż rozwiązanie problemów najgęściej zaludnionego
regionu kraju, jego gospodarczego, politycznego i umysłowego centrum.
Połtawczenko był jednak przede wszystkim byłym kagiebistą - tak jak prezydent, dla
którego pracował.
- Wszystkie umiejętności zawodowe nabyłem podczas służby tam - wyznał.
Kiedy kierował petersburskim oddziałem policji podatkowej, organ ten stał się
prawdziwym postrachem i jednym z najbardziej upolitycznionych organów władzy w nowej
Rosji31.
Zostawszy pełnomocnikiem prezydenta, Połtawczenko uważał za swoje zadanie przede
wszystkim wymuszenie posłuszeństwa wobec moskiewskiej centrali. Jeśli za Jelcyna
namawiano regiony do wzięcia inicjatywy we własne ręce, to obecnie hasło brzmiało:
„Jednoczcie się wokół wspólnej idei - budowy stabilnego społeczeństwa oraz społecznego i
gospodarczego rozwoju państwa opartego na tej stabilizacji”32. Otóż to. Nie demokracja, nie
wolny rynek, ale stabilizacja. A stabilizacja, według Połtawczenki, była celem w sam raz dla
generałów KGB, dlatego więc Putin sięgnął po wielu z nich. W praktyce rządy generałów w
rodzaju Połtawczenki oznaczały systematyczne ataki na niezależne ośrodki władzy - czy to
nieposłusznych gubernatorów, których chciał wysadzić z siodła, czy regionalne środki
przekazu, które zamykano, gdy polityka redakcji nie zgadzała się z nowymi porządkami.
Połtawczenko po raz pierwszy posmakował polityki w Woroneżu, stolicy rolniczego regionu
leżącego na południe od Moskwy, gdzie miejscowa FSB na początku kadencji Putina oskarżyła
amerykańskiego studenta o posiadanie narkotyków i sugerowała, że jest szpiegiem. Zaledwie
kilka miesięcy po objęciu stanowiska Połtawczenko poparł kandydaturę innego weterana
KGB, Władimira Kułakowa, na gubernatora. Kułaków, który swego czasu szpiegował
zagranicznych studentów uniwersytetu w Woroneżu, pokonał urzędującego gubernatora,
komunistę. Jego główny rywal, mer Woroneża, ustąpił później ze stanowiska, bo koledzy
Kułakowa z FSB zagrozili mu więzieniem, i zrezygnował z rywalizowania z Kułako-wem o
stanowisko gubernatora33.
Nigdzie jednak metod Połtawczenki nie było widać wyraźniej niż w przygranicznym
obwodzie smoleńskim, położonym 400 kilometrów na zachód od Moskwy. W ciągu stuleci
Rosjanie toczyli walki na tych terenach z Polakami, Francuzami i Niemcami. Choć przez
Smoleńsk przechodziła główna szosa łącząca Rosję z Europą Zachodnią, stał się on symbolem
nieudanych przemian lat 90. Miasto terroryzowały zorganizowane bandy przestępców,
których ściągała tu wielka szlifiernia diamentów, destylarnie wódki i dogodne położenie
geograficzne. Połtawczenko i jego ekipa winili za ten stan rzeczy komunistycznego
gubernatora Aleksandra Prochorowa i postanowili pozbawić go stanowiska w wyborach w
2002 roku. Ich kandydatem był kolejny członek kagiebowskiego bractwa, generał major FSB
Wiktor Masłów34.
Masłów powiedział nam, że w czasach sowieckich tropił „niepewne elementy” wśród
załogi smoleńskiej elektrowni jądrowej i w ogóle do samego
końca dyktatury partii zajmował się wykrywaniem wrogów wewnętrznych. Potem przez
lata ścigał gangsterów, którzy grasowali w Smoleńsku, i awansował na szefa urzędu
obwodowego FSB. Siebie i sobie podobnych lubił nazywać „żołnierzami cara”. I często nie
mógł się powstrzymać przed krytyką demokratycznych procedur obowiązujących teraz w
sądach rosyj-skich. Przestępczość, powiedział nam w wywiadzie, dałoby się zwalczyć
znacznie skuteczniej, gdyby zastosować metody z 1937 roku, czyli z apogeum stalinowskiego
Wielkiego Terroru, kiedy miliony ludzi zabito lub zamknięto w łagrach. Dopiero gdy
zaniemówiliśmy z wrażenia, Masłów zorientował się, że palnął głupstwo. Oczywiście, dodał
szybko, w nowej Rosji „jest to nie do przyjęcia”.
Kandydując na gubernatora w 2002 roku, Masłów twierdził, że postanowił rywalizować z
urzędującym gubernatorem, aby ukrócić korupcję, która podsyca falę przestępczości w
mieście. Swoje doświadczenie policyjne przedstawiał jako istotny atut, chwaląc się, że jest
dobrze poinformowany, wykształcony i umie kierować ludźmi. Obiecywał „postępowe”
reformy gospodarcze. Połtawczenko jawnie go popierał, z radością witając w nim nowego
członka swojego „zespołu podobnie myślących ludzi”, który tworzył w centralnej Rosji35.
Komunistyczni konkurenci Masłowa wskazywali na groźbę kagiebiza-cji władz w razie
jego wyboru. Którejś nocy, na krótko przed wyborami, w całym mieście rozlepiono plakaty z
„dziesięcioma pytaniami do generała Masłowa”. Pytano, dlaczego Masłów nie wspomniał w
swoich materiałach wyborczych, że zajmuje stanowisko w FSB, dlaczego jego pracownicy
znajdują się pod „bezpośrednią opieką” grup przestępczych, które mają ścigać, i czy zna się
dostatecznie na gospodarce. Przede wszystkim zaś straszono widmem stalinowskich represji.
Dlaczego, pytano, Masłów uważa, że „dobrze byłoby urządzić nowy 1937 rok?”36.
Masłów wykorzystywał swoje stanowisko w aparacie ścigania do walki z przeciwnikami
politycznymi. W marcu 2002 roku, miesiąc po zarejestrowaniu kandydatury Masłowa,
obwodowa FSB wystąpiła do sądu o zezwolenie na podsłuchiwanie rozmów telefonicznych
urzędującego gubernatora Prochorowa i jego zastępcy Anatolija Makarienki. Sprawa wyszła
na jaw dopiero wiele miesięcy później, kiedy potwierdził ją w rozmowie z lokalną gazetą szef
obwodowej prokuratury37. Na trzy dni przed majowymi wyborami ostrzelano samochód,
którym jechał Makarienko z córką; kierowca zginął. Zastępca gubernatora natychmiast
oskarżył o ten zamach Masłowa.
Zaraz po wygraniu wyborów (Masłów otrzymał 40 procent głosów, Prochorow 35) nowy
gubernator przystąpił do zaprowadzania kagiebow-skich porządków w mieście. Dokonał
czystki na stanowiskach w lokalnej administracji, najważniejsze wydziały obsadził kolegami z
KGB, skrócił cugle regionalnym środkom przekazu i wypowiedział wojnę opinii, że Smoleńsk
jest gniazdem przestępczości. Z Moskwy sprowadził specjalistów od public relations
poleconych przez Kreml. Wziął też odwet na swoich politycznych konkurentach. Po wyborach
były zastępca gubernatora Makarienko przesiedział kilka miesięcy w areszcie FSB pod
zarzutem korupcji, a były gubernator Prochorow został oskarżony w innej sprawie
prowadzonej przez ludzi Masłowa. Obaj zostali później skazani38.
- Musieliśmy zamknąć drzwi tego urzędu przed przedstawicielami wszystkich grup
przestępczych - powiedział nam Masłów w wielkim, choć skromnie umeblowanym gabinecie
gubernatora z obowiązkowym zdjęciem Putina nad biurkiem.
Zdaniem Masłowa sytuacja gospodarcza w Smoleńsku nie mogła się dotychczas poprawić.
- Przedtem ludzie bali się przyjechać do Smoleńska.
Masłów starannie pielęgnował swój nowy, cywilny wizerunek: zamiast generalskiego
munduru nosił niebieski garnitur w prążki i opowiadał o przyciągnięciu zagranicznych
inwestycji. Jednakże w siedzibie gubernatora, niedaleko od słynnego soboru smoleńskiego z
jego cudowną ikoną, atmosfera była aż ciężka od podejrzeń rodem z czasów sowieckich.
Zastępca gubernatora nie chciał się z nami spotkać, ale gdy czekaliśmy na windę, specjalnie
zszedł na dół, aby nas zbesztać za to, że idziemy bez eskorty na wywiad z jednym z
kagiebowskich nominatów Masłowa.

- Cudzoziemcom wstęp zabroniony - krzyczał, choć jego strażnicy wpuścili nas do
budynku.
Masłów szybko przystąpił do konsolidacji władzy. Choć żaden z zastępców gubernatora
nie wywodził się ze służb specjalnych, Masłów przyznał, że zatrudnił „ludzi, którym mogę
zaufać” z FSB, i obsadził nimi pozostałe najważniejsze stanowiska.
- Opuściłem organy bezpieczeństwa i poszedłem za moim generałem. Wielu zrobiło to
samo - powiedział nam Wiktor Chrol, szef wydziału gospodarczego i weteran KGB i FSB z 16-
letnim stażem. - Potrzebował wsparcia swoich ludzi, którym może ufać. Poszliśmy za naszym
generałem tak, jak ludzie, którzy pracowali z Putinem, poszli za nim39.
Lokalne środki przekazu szybko odczuły zmianę. Kilku redaktorów zmuszono do
ustąpienia, gazetę popierającą poprzedniego gubernatora zamknięto i uruchomiono nową
„Smoleńską gazietę”. Któregoś miesiąca w jednym tylko numerze zamieściła ona 32 fotografie
urzędującego gubernatora.
- Wszelka krytyka ekipy rządzącej była zakazana - powiedział Pawieł Filipienko, który
zrezygnował ze stanowiska redaktora lokalnego wydania popularnego tygodnika
ogólnokrajowego „Argumienty i fakty”. - Po prostu zabronili nam pisać niedobrze o
gubernatorze. Jak na ironię, pod rządami komunistów z Prochorowem na czele panowała
znacznie większa wolność słowa40.
W rok po objęciu władzy przez Masłowa wielu smoleńszczan zwierzyło się nam, że wciąż
nie wiedzą, co to znaczy mieć gubernatora ze służb specjalnych.
- Nie wyjdzie z tego nic dobrego - uważał Aleksandr Szylkin, działacz reformatorskiej
partii Jabłoko.
Jego zdaniem nawet w zwalczaniu przestępczości Masłów nie spełnił oczekiwań41.
Jednakże dla popleczników Masłowa jego wybór - i awans w całej Rosji czekistów takich jak
Putin - był zrozumiałą reakcją na post-sowiecki zamęt.
- Nigdy bym nie przypuszczał, że czekista zostanie szefem obwodu - dziwił się Władimir
Szapgajew, weteran kagiebowskiego kontrwywiadu, który kierował prywatną firmą
ochroniarską w Smoleńsku. - Ale przy tych wielkich zmianach rząd stał przed problemem, kto
ma kierować krajem. Po takim kataklizmie władzę postanowili przejąć najlepiej przygotowani
ludzie, aby wyprowadzić nas z kryzysu42.
Stanisław Lekariow z wystudiowanym uśmiechem wyciągnął do nas rękę.
- Mówcie mi Stanley - rzekł z akcentem charakterystycznym dla Anglika z wyższych sfer.
Nie można było nie zauważyć, że mimo moskiewskiego lata ma na sobie tweedową
sportową marynarkę i krawat ucznia prywatnej szkoły angielskiej. Dwukrotnie był
kagiebowskim szpiegiem na sowieckiej placówce dyplomatycznej w Londynie; po powrocie
do Moskwy służył w kontrwywiadzie i nadzorował zachodnich szpiegów, którzy przeszli na
sowiecką stronę, takich jak legendarny Kim Philby; szpiegował też zagranicznych
korespondentów, i to nawet w najbardziej intymnych sytuacjach. Z upodobaniem opowiadał,
jak to na początku lat 80., w swojej oficjalnej roli urzędnika Ministerstwa Spraw
Zagranicznych, opiekował się amerykańskimi reporterami i jak imponował im poglądami,
które dziwnym trafem przypominały ich własne - a to dlatego, że wcześniej przesłuchiwał
taśmy z podsłuchu ich mieszkań. Jednocześnie grał na fortepianie, „całował ręce paniom” i
udawał światowca w kraju, gdzie byli oni wielką rzadkością.
- Lubili mnie, bo dużo wiedziałem i byłem dobrym rozmówcą. Lekariow należał do
sowieckiej elity i był jednym z owych „najlepiej
przygotowanych ludzi”, o których mówił Szapgajew. Był też jednym z niewielu eks-
kagiebistów, którzy nie bali się otwarcie krytykować Putina. Swego czasu został
protegowanym generała KGB Olega Kaługina, przebywającego obecnie na dobrowolnym
wygnaniu w Stanach Zjednoczonych i ostro atakującego rosyjskiego prezydenta. Lekariow
uważał, że Putinowska ekipa byłych kagiebistów jest „bardzo słaba”, składa się bowiem z
prowincjonalnych funkcjonariuszy, a przecież elita służb specjalnych w Związku Sowieckim
skupiała się zawsze w Moskwie.
- Oficerowie KGB z Petersburga nie mają doświadczenia. Moskwa nigdy nie dała im
szansy na zdobycie doświadczenia. To Moskwa jest szczytem góry - twierdził.
Jeśli chodziło o Putina, to jego kagiebowska kariera, w opinii uprzywilejowanych
członków agencji, jak Lekariow, świadczyła o niewielkich umiejętnościach.
- Putin wywodził się z [wschodnioniemieckiego] departamentu wywiadowczego, który
skupiał najgorszych i najsłabszych.
Jednakże nasz rozmówca, który wykładał i pisał o dziejach rosyjskich służb specjalnych,
wyrażał przekonanie, że celem Putina jest „na sto procent odtworzenie dawnego KGB” i że
pod wieloma względami prezydent stosuje metody typowe dla KGB pod kierownictwem
Jurija Andropowa.
- Będą próbować przywrócić dawny wizerunek KGB, wykorzystają respekt do KGB, jaki
jeszcze istnieje. Ale to naprawdę nie będzie KGB, ponieważ ludzie tam pracujący będą mieć
tylko trzy-, a najwyżej pięcioletnie doświadczenie, a ja mam 30-35-letnie doświadczenie i
nawet ich nauczyciele nie będą tak doświadczeni jak ja... Wszyscy, którzy dziś kierują
departamentami, byli moimi najgorszymi i najsłabszymi uczniami i jest mi smutno, bo ciągle
jestem patriotą... Jakość służb specjalnych obniżyła się43. Mało który weteran KGB
wypowiadał się za kadencji Putina tak bezpośrednio, przynajmniej publicznie. Jednakże
oznaki restauracji KGB, przed którą ostrzegał Lekariow, były coraz widoczniejsze. W 2003
roku z upoważnienia prezydenta FSB ponownie przejęła kontrolę nad wojskami ochrony
pogranicza i rządowym nadzorem elektronicznym. Były to dwie kluczowe dziedziny, które
wymknęły się spod władzy służb specjalnych w wyniku skromnych reform epoki
jelcynowskiej. Za rządów Putina budżet FSB rósł z roku na rok, szybciej niż w innych
resortach, i w końcu trzykrotnie przekroczył poziom sprzed prezydentury Putina44. Mimo to
niektórzy byli agenci, jak Giennadij Gudkow, narzekali, że prezydent czekista robi za mało.
- Oficerowie spodziewali się, że służby specjalne skorzystają na tym, ale Putin tego nie
zrobił. Część ich nadziei nigdy się nie spełniła.
Ale nawet konserwatywni krytycy przyznawali, że Putin uczynił więcej niż ktokolwiek po
upadku Związku Sowieckiego dla odrodzenia prestiżu zdemoralizowanej i zdyskredytowanej
agencji45.
Niektórzy orędownicy KGB nie mogli się natomiast oprzeć poczuciu triumfalizmu.
- Przez wiele lat naszą działalność mieszano z błotem. Pod względem moralnym było to
bardzo nieprzyjemne i niesprawiedliwe. Służyliśmy naszemu krajowi, staraliśmy się to robić
uczciwie i nie można obarczać nas odpowiedzialnością za to, co się działo w latach 30. Putin
położył kres tym ciągłym publicznym oskarżeniom - mówił nam Oleg Gołoszczapow, były
major elitarnej jednostki KGB Wympieł46.
Radykalny nacjonalista Władimir Żyrinowski, któremu, jak głosiła fama, w okresie
upadku Związku Sowieckiego KGB ułatwił karierę, pewnego dnia pił wódkę i rozprawiał z
reporterami przy grobie Galiny Staro-wojtowej, liberalnej reformatorki z Petersburga,
zamordowanej w 1998 roku w niewyjaśnionych okolicznościach.
- Walczyła z KGB i gdzie teraz jest? Jeśli chodzi o KGB, to był, jest i będzie47.
Nieliczna garstka, która występowała przeciwko ponownemu wzrostowi wpływów służb
specjalnych, coraz częściej mówiła o powrocie strachu, który miał zniknąć wraz z agencją.
/
¦* ¦
- Strach jest szeroko rozpowszechniony i jest to nowe zjawisko; pojawiło się dopiero za
Putina - mówił były sowiecki dysydent Lew Ponoma-riow, który kierował teraz organizacją O
Prawa Człowieka. - Nie można mówić, że wróciły już czasy sowieckie, ponieważ jestem
jednym z najostrzejszych krytyków, a siedzę tutaj w Moskwie i rozmawiam z wami. Ale
wracają zwyczaje z tamtych czasów.
A jak powiedział nam Konstantin Riemczukow, liberalny polityk zbliżony do wielkiego
kapitału: „Ludzie mają w genach pamięć o tamtych czasach. Boją się śmiertelnie”48.
Pierwszym sygnałem był szereg śledztw, zainicjowanych i energicznie prowadzonych
przez FSB, w sprawie rzekomych afer szpiegowskich, począwszy od sprawy ekologa
Aleksandra Nikitina w latach 90. Nikitin, były oficer marynarki wojennej, pracował dla
norweskiej organizacji ochrony środowiska Bellona i w 1996 roku został oskarżony o
szpiegostwo. Tak rozpoczęła się jego sądowa odyseja, która dopiero w 2000 roku zakończyła
się uniewinnieniem. W maju 1998 roku FSB aresztowała fizyka Walentina Daniłowa,
dyrektora instytutu badawczego na uniwersytecie w Krasnojarsku, i oskarżyła go o
przekazywanie Chińczykom poufnych informacji. Daniłow bronił się, że przekazywał
wyłącznie materiały ogólnodostępne, znajdujące się na przykład w pismach naukowych;
został nawet uniewinniony przez ławę przysięgłych. FSB jednak, opierając się na wątpliwych
przesłankach proceduralnych, zażądała powtórnego procesu, i bardziej posłuszna ława
przysięgłych, w której skład wchodził na przykład były oficer KGB, wydała wyrok skazujący.
Była też sprawa Igora Sutiagina, młodego naukowca z Instytutu Badań nad Stanami
Zjednoczonymi i Kanadą. Oskarżono go o szpiegostwo, bo jakoby przekazał agentom
amerykańskim tajne materiały dotyczące systemów obronnych. Sutiagin, tak jak Daniłow,
twierdził, że pracował w ramach zwyczajowej umowy badawczej, zbierając jawne materiały
dostępne w Internecie i publikacjach naukowych. Został aresztowany w 1999 roku i był
dwukrotnie sądzony, przez cały czas pozostając w więzieniu. W 2004 roku FSB udało się
uzyskać wyrok skazujący Daniłowa na 15 lat więzienia49.
Zdaniem uczonych, na przykład naszego przyjaciela Siergieja Iwanowa, takie sygnały były
jednoznaczne. Iwanow, bizantynista, opowiadał nam o szwajcarskim studencie, który zgłosił
się do niego i poprosił o list polecający z instytutu Iwanowa, potrzebny mu do korzystania z
archiwów rosyjskich. Przełożony Iwanowa nie zgodził się, bo, jak powiedział uczonemu, „to
może być szpieg”. Później w instytucie zjawili się agenci FSB i zażądali spisu uczonych
mających kontakty zagraniczne. W latach 90. takie żądanie wywołałoby publiczne protesty i
okrzyki oburzenia. W epoce Pu-tina uczeni potulnie wykonali polecenie.
- To charakterystyczne dla dzisiejszych czasów - westchnął Iwanow50.
Ci, którzy otwarcie przeciwstawiali się FSB, narażali się na akcje odwetowe żywcem
wzięte ze starego podręcznika KGB. Szczególnie ciężki los czekał odszczepieńców. Prawnik
Michaił Triepaszkin, były oficer śledczy FSB, publicznie oskarżył FSB o udział w
wysadzeniach budynków w 1999 roku, o co obwiniano czeczeńskich buntowników. Zanim
Triepaszkin zdążył złożyć zeznania przed sądem, został aresztowany przez milicję pod
zarzutem nielegalnego posiadania broni, którą, jak twierdził, mu podrzucono51.
Prezydentem sąsiadującej z Czeczenia Inguszetii został popierany przez Kreml generał
FSB Murat Ziazikow, co wzbudziło obawy, że agencja będzie tam teraz mogła działać ze
zbrodniczą bezkarnością.
- Tu jest trójkąt bermudzki - szepnął nam do ucha ochroniarz miejscowego prokuratora.
Inny prokurator, Raszyd Ozdojew, który zaczął badać doniesienia, że fala porwań dla
okupu jest robotą nie gangów przestępczych, lecz samej FSB, zaginął bez wieści. Ostatni raz
widziano go, jak wysiadał z samolotu lecącego z Moskwy, gdzie złożył 14-stronicowy raport o
nadużyciach FSB. Agencja twierdziła, że nie ma nic wspólnego ze zniknięciem Ozdojewa, ale
nie chciała zająć się energicznie sprawą.
- Wygląda na to, że zabrały go służby specjalne - mówił nam szeptem jego przyjaciel i
kolega po fachu Michaił Achiljew.
- To absolutny skandal - dodał ojciec zaginionego, Boris. - FSB ma ogromną władzę52.
Pod koniec pierwszej kadencji Putina jego przyjaciel, Wiktor Czerkie-sow, opuścił
stanowisko prezydenckiego pełnomocnika i objął kierownictwo nowo utworzonej policji
antynarkotykowej liczącej 40 000 funkcjonariuszy, czyli cztery razy więcej niż amerykańska
Agencja do Walki z Narkotykami. Federalna Agencja Kontroli Obrotu Narkotykami stała się
potężnym księstwem udzielnym Czerkiesowa. Czerkiesow po raz pierwszy przedstawił
Putinowi propozycję zorganizowania takiej agencji pod koniec 2001 roku. Tłumaczył, że jest
ona potrzebna nie tylko ze względu na szerzącą się na masową skalę narkomanię, ale także z
powodu „powszechnej korupcji” wśród milicjantów, którzy mieli z nią walczyć53. W połowie
2003 roku agencja zainaugurowała działalność. Przejęła dużą część personelu i infrastruktury
policji podatkowej, rozwiązanej wskutek narastającej krytyki jej niemal nieograniczonych
uprawnień i zbrojnych nalotów na firmy.
Aleksandr Duka, właściciel kliniki weterynaryjnej Bon-???, nie wiedział nic o nowej agencji
antynarkotykowej, gdy pewnego dnia odebrał pilny telefon. Sympatyczny moskiewski
weterynarz zrobił to, co zawsze robił w takiej sytuacji: załadował swoją torbę do samochodu,
napełnił strzykawkę środkiem znieczuleniowym ketaminą i przygotował się do zo-perowania
rannego psa. Dzwoniący okazali się jednak agentami Czerkieso-wa, którzy zorganizowali
prowokację policyjną. Duka został oskarżony o posiadanie narkotyków, choć ketaminą była
jedynym szeroko dostępnym w Rosji środkiem znieczuleniowym stosowanym przy leczeniu
zwierząt. Surowe kary, które groziły Duce, były przeżytkiem z czasów sowieckich, podobnie
jak agenci, którzy dokonali aresztowania. Ten sam zarzut postawiono innym weterynarzom,
łącznie dwudziestu kilku. A weterynarze nie byli jedyną grupą, którą wzięła na celownik
nowa agencja. Lekarze i dentyści, sprzedawcy popularnych podkoszulków z nadrukiem liści
marihuany i księgarze, sprzedający książki o leczniczych zastosowaniach narkotyków,
również znaleźli się na czarnej liście.
Krytycy uznali Federalną Agencję Kontroli Obrotu Narkotykami za prototyp organu
państwowego epoki Putina, coś w rodzaju kolejnego wcielenia KGB, stosującego sowieckie
metody do tępienia nieprawomyśl-ności i prowadzącego pozorowane działania, ale nie
potrafiącego rozprawić się z rosyjskim biznesem narkotykowym. Agencja, zatrudniająca
urzędników, którzy pracowali w KGB razem z Czerkiesowem, chwaliła się takimi sukcesami,
jak przekonanie sądu do uznania ulotek, które nawoływały do zmiany rosyjskiej polityki, za
nielegalną „reklamę” narkotyków albo starania o zakończenie programu czystych igieł,
będącego częścią walki z epidemią AIDS wśród narkomanów.
- To typowe dla rosyjskiej biurokracji - szukanie nie tam, gdzie coś zgubiono, ale tam,
gdzie jest jasno - mówił analityk polityczny Władimir Pribylowski, kierujący moskiewskim
zespołem konsultantów Panorama. - Łatwiej walczyć z książkami niż z heroiną albo z
terrorystami54.
Umówiliśmy się z Czerkiesowem na spotkanie w siedzibie jego agencji, mieszczącej się w
wyremontowanym budynku policji podatkowej niedaleko Kremla, w moskiewskiej dzielnicy
Kitaj-Gorod. Czerkiesow przyznał się do pewnych „błędów” i „trudności” w początkowym
okresie istnienia agencji, ale ich powodem miało być to, że nie umiano trafić do opinii
publicznej.
- Społeczeństwo nie zawsze rozumie, co robimy i dlaczego.
Jeśli chodziło na przykład o weterynarzy, to „chyba rzeczywiście popełniliśmy błąd, ale nie
w stosowaniu prawa, lecz w wyjaśnieniu naszego stanowiska społeczeństwu”. Co do
konfiskaty książek, to pracownicy może powinni byli postąpić z większą „wrażliwością”, ale
agencja zajęła się przecież tylko książkami, które „zawierają oczywiste informacje
propagandowe”.
- Chodzi mi o przepisy na sporządzanie narkotyków, opis stanu umysłu osoby po
pewnych narkotykach, będący reklamą, która wywołuje w czytelniku pragnienie wzięcia tych
narkotyków.
W czasach sowieckich, dzięki zamkniętym granicom i systemowi policyjnemu, „kultura
narkotykowa praktycznie nie istniała”, twierdził Czer-kiesow. Po upadku Związku
Sowieckiego granice otwarto i narkotyki wlały się do Rosji szeroką rzeką z Afganistanu i Azji
Środkowej. Wyrosło nowe pokolenie narkomanów, z których wielu skończyło na heroinie, co
doprowadziło do epidemii AIDS. Istniejące służby policyjne nie były przygotowane do walki
z handlarzami narkotyków, a Czerkiesow oceniał, że co dziesiąte przestępstwo w latach 90.
miało podłoże narkotykowe. W 2003 roku rosyjski biznes narkotykowy był wart 8 miliardów
dolarów rocznie55.
Agencja Czerkiesowa szybko zyskała reputację bezkompromisowej, ale nie dzięki walce z
baronami narkotykowymi ani skorumpowanymi urzędnikami, którzy byli na ich usługach.
Kiedy wiosną 2004 roku rząd rosyjski dokonał liberalizacji przepisów, zwiększając ilość
narkotyków konieczną do postawienia zarzutu o ich posiadanie, agencja Czerkiesowa głośno
protestowała. Pierwszy zastępca Czerkiesowa, były rzecznik FSB, oskarżył inne resorty o
wykonywanie poleceń mafii narkotykowej.
- Szef tej agencji musi po cichu popierać legalizację narkotyków. Jak inaczej można
tłumaczyć takie idiotyzmy, jak walka z weterynarzami, walka z podkoszulkami, walka z
książkami? - wywodził Nikołaj Chramów, szef rosyjskiej Partii Radykalnej, mającej skrajnie
liberalną orientację.
- Społeczeństwo odbiera to jako głupotę.
Chramów został aresztowany pod siedzibą agencji za rozdawanie ulotek nawołujących do
legalizacji marihuany i zmiany rosyjskiej polityki walki z narkotykami. Sąd uznał go za
winnego „reklamowania” narkotyków i skazał na grzywnę w wysokości 70 dolarów.
Chramów chciał uczynić ze sprawy test na gwarancje wolności słowa w Rosji, toteż
procesował się aż do szczebla rosyjskiego Trybunału Konstytucyjnego56.
- Zgadza się to z faktem słabnięcia demokracji w Rosji - mówił o aresztowaniu Chramowa
Aleksandr Pietrow, badacz z Humań Rights Watch.
- Nie wyobrażam sobie, żeby aresztowano tak kogoś pięć czy sześć lat wcześniej. Dziś, za
Putina, wygląda to na rzecz normalną57.
Nie tylko Chramów narzekał, że agencja walczy raczej z polityczną nie-prawomyślnością
niż z narkotykami. W księgarniach w całym kraju pojawili się funkcjonariusze z nakazami
konfiskaty takich książek, jak Mańjuana, Forbidden Medicine, o zastosowaniach marihuany w
medycynie, którą opublikowało po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych wydawnictwo
naukowe Yale University Press, i Storming Heaven: LSD and the American Dream o historii
eksperymentów ze środkami halucynogennymi. Na wniosek agencji sądy w Uljanowsku i
Jekatierynburgu ukarały księgarnie grzywnami za sprzedaż tych książek.
- To oczywista próba wprowadzenia cenzury. To działanie tego samego rodzaju, co
zamykanie przez rząd kanałów telewizyjnych - uważał Aleksandr Kasjanienko, redaktor w
wydawnictwie Ultra Kultura, które opublikowało rosyjskie przekłady wymienionych książek.
- Starają się zastraszyć tych, którzy sprzedają książki. Chcą ich przekonać, że nie powinni
sprzedawać książek, które się im nie podobają58.
Jednakże najwięcej uwagi przykuwała sprawa weterynarzy. Zaledwie kilka miesięcy po
rozpoczęciu działalności agencja oskarżyła około dwudziestu lekarzy zwierząt. Kilku
uniewinniono z braku dowodów. Było to niezwykłe wydarzenie jak na kraj, w którym prawie
wszystkich oskarżonych o przestępstwa kryminalne uznawano za winnych. Duka jednak
został skazany, mimo że parlament właśnie zalegalizował ketaminę.
- Nie umieli wymyślić żadnej cywilizowanej metody postępowania z weterynarzami -
oświadczył Duka tuż po swoim wyroku. - Zamiast starać się wprowadzić ład prawny, wybrali
karanie - ale tylko w sprawach, w których nie ma zagrożenia dla społeczeństwa59.
Pewnego wieczora pod koniec maja 2003 roku Putin niespodziewanie pojawił się na placu
Czerwonym. Tego dnia gościł na Kremlu legendarnego muzyka z zespołu The Beatles, Paula
McCartneya. Osobiście oprowadził go po Kremlu i opowiedział o swojej miłości do muzyki
Beatlesów w czasach, gdy jako nastolatek marzył o zostaniu sowieckim tajnym agentem.
Wyznał muzykowi, że piosenki Beatlesów były wówczas „jak powiew świeżego powietrza,
jak okno na świat”. Putin nie wybierał się na koncert McCartneya, który miał się odbyć tego
wieczora pod mauzoleum Lenina, ale w połowie imprezy nieoczekiwanie się tam zjawił.
McCartney wyśpiewał już, wśród owacji, piosenkę, na którą wszyscy czekali. Ale Putin
poprosił, aby zaśpiewał ją jeszcze raz, specjalnie dla niego.
Back in the USSR rozbrzmiała więc po raz drugi na prośbę, jak powiedział widowni
McCartney, „wyjątkowej osoby”60.
W przeciwieństwie do dzieciaków w jasnoczerwonych koszulach z napisem „CCCP” albo
zbieraczy posowieckich pamiątek sprzedawanych na pchlim targu w Moskwie, Putin nigdy
nie mówił o Związku Sowieckim z ironią. Prezydent, który niedługo nazwie rozpad
sowieckiego imperium „narodową tragedią o kolosalnej skali”, nie widział żadnej
sprzeczności w tym, że jako młody chłopak słuchał pirackich taśm z zakazaną muzyką
rockową, a jednocześnie pragnął wstąpić do KGB, który tej muzyki zakazywał.
Na Kremlu istniała teraz podobna sprzeczność. Na papierze członkowie dawnej ekipy
Jelcyna zajmowali najważniejsze stanowiska. Obecność szefa administracji Aleksandra
Wołoszyna, premiera Michaiła Kasjano-wa i doradcy politycznego Władysława Surkowa
kazała sądzić, że Putin jest modernizatorem gospodarki, wierzącym w kapitalistyczną
przyszłość Rosji i przekonanym do liberalnej polityki lansowanej przez swoich
współpracowników. Pojawiało się jednak coraz więcej oznak, że w administracji
prezydenckiej toczy się bezwzględna walka o władzę, a ludzie Jelcyna stają się coraz bardziej
bezsilni wobec machinacji putinowskiej kadry doradców ze służb specjalnych. Jeden z
członków Rodziny wspominał, iż latem 2003 roku „mieliśmy poczucie, że coś zmieniło się na
niekorzyść”; na Kremlu zaczęły otaczać go nieznane twarze, „całe piętro byłych lub obecnych
kagiebistów” na eksponowanych stanowiskach61.
Najważniejsi we frakcji siłowików byli dwaj tajemniczy zastępcy szefa administracji
prezydenta, Wiktor Iwanow i Igor Sieczyn. Iwanow, który poznał Putina w leningradzkim
KGB, był jego bliskim współpracownikiem od czasu, gdy Putin pracował dla mera Anatolija
Sobczaka. Do oficjalnych kompetencji Iwanowa na Kremlu należała między innymi polityka
kadrowa; to on doprowadził do rozwiązania prezydenckiej komisji ułaskawień. Sieczyna,
który w czasach sowieckich jako tłumacz języka portugalskiego przebywał w Mozambiku i
niemal na pewno był agentem KGB, łączyły z prezydentem jeszcze bliższe stosunki. Od
ponad dziesięciu lat był głównym sekretarzem Putina i kontrolował obieg dokumentów
trafiających na biurko prezydenta, co czyniło go „jednym z najbardziej wpływowych ludzi w
Rosji”, jak napisał magazyn „Kommiersant włast’”62.
- Jego główną zaletą jest lojalność - twierdził Walerij Pawłów, który pracował z oboma u
Sobczaka. - Nigdy nie pozwoli sobie wspomnieć o własnym punkcie widzenia na sprawę, w
której Putin podjął już decyzję63.
Wymienieni doradcy Putina ściśle współpracowali z innymi przedstawicielami siłowików
spoza Kremla. Sieczyn na przykład był podobno blisko związany z ministrem obrony
Siergiejem Iwanowem, który coraz bardziej rósł w siłę. Obaj wstąpili do KGB po studiach na
wydziale przekładów Uniwersytetu im. Żdanowa, toteż nazywano ich „petersburskimi
językoznawcami”. Sieczyn i Iwanow mieli też ponoć bliskie kontakty z państwowymi
spółkami eksploatującymi bogactwa naturalne, takimi jak firma naftowa Rosnieft i monopol
gazowy Gazprom, co zapewniało im wsparcie finansowe w zakulisowych kombinacjach
politycznych64.
W końcu wewnętrzna walka o władzę wyszła na światło dzienne. Gleb Pawłowski,
polityczny konsultant Kremla związany z jelcynowską Rodziną, rozesłał przygotowany dla
Wołoszyna raport, w którym ostrzegał przed „pełzającym zamachem stanu” siłowików i
oskarżał ich o stworzenie „równoległego centrum władzy” w administracji prezydenckiej.
Kiedy zapytaliśmy, co skłoniło go do tego kroku, Pawłowski oskarżył prezydenckich
doradców ze służb specjalnych o próbę zablokowania reform gospodarczych, inspirowanie
ataków przeciwko oligarchom, potajemne popieranie nowych partii politycznych przed
wyborami w 2003 roku i ogólnie o działanie w stylu „korporacji politycznej”, w której
postronnych traktuje się „jak zdrajców albo złodziei”. Pawłowski twierdził, że „mówią oni
językiem, który Putin rozumie”65.

14 Koniec świata oligarchów


Są gorsze rzeczy niż więzienie.
Michaił Chodorkowski
Nakaz zastał go w cichym mieście nad Wołgą, Saratowie. Michaił Chodorkowski, 40-letni
były komunistyczny działacz młodzieżowy, który dzięki prywatyzacji państwowego majątku
zbudował imperium naftowe, podróżował z odczytami po regionie nadwołżańskim.
Pomiędzy spotkaniami zadzwonił doń adwokat i przekazał złą nowinę: prokuratura
generalna ponownie wzywa go na przesłuchanie. Jeszcze tego samego dnia nadeszła kolejna
niepokojąca wiadomość: o rewizji w biurze politycznych konsultantów pracujących dla
demokratycznej partii Jabłoko, którą finansował Chodorkowski. Kiedy wieczorem oligarcha
przybył do hotelu, czekał na niego przesłany faksem nakaz prokuratorski. Chodorkowski
miał się niezwłocznie stawić w prokuraturze, aby złożyć zeznanie w charakterze świadka.
Tyle że w tekście nakazu był błąd literowy: zamiast rosyjskiego słowaswiditiel, czyli
„świadek”, napisano siditiel, czyli „więzień”. Część współpracowników miliardera
roześmiała się nerwowo. Tego wieczora przy obiedzie w hotelowej restauracji nie wylewali za
kołnierz, chcąc zagłuszyć czający się gdzieś w duchu lęk. Chodorkowski zatrzymał się przy
ich stoliku i rzekł tonem łagodnej wymówki:
- Dlaczego pijecie? Przecież nie dla was ten nakaz1.
Michaił Chodorkowski, niski mężczyzna o krótko obciętych, szpakowatych włosach,
przenikliwych oczach patrzących przez okulary bez oprawek i przedkładający swetry nad
marynarki, nie przypominał potentata, który miał dość władzy i pychy, aby rzucić wyzwanie
samemu państwu. Jak na właściciela majątku ocenianego na 15 miliardów dolarów i spółki
naftowej zatrudniającej ponad 100 000 pracowników, był dziwnie nieśmiały. Jednakże
pieniądze miały w nowej Rosji moc przeobrażania ludzi, a Chodorkowski posiadał ich więcej
niż ktokolwiek. Do dnia swoich 40-tych urodzin był drugim najbogatszym człowiekiem na
świecie poniżej czterdziestki2.
Od miesięcy toczył walkę z Kremlem Władimira Putina, walkę, która weszła ostatnio w
kulminacyjną fazę. Jeden ze wspólników Chodorkowskiego został już aresztowany, a
kolejnemu postawiono zarzuty; trzech innych uciekło z kraju. Sam Chodorkowski też składał
zeznania w prokuraturze. Władze dały mu wyraźnie do zrozumienia: wyjedź z kraju i nie
wracaj. Chodorkowski jednak odmówił. Sądził, że ma na Kremlu wiarygodnego protektora -
szefa administracji prezydenckiej Aleksandra Wołoszyna, który prywatnie obiecał
Chodorkowskiemu, że nie zostanie aresztowany. Toteż oligarcha zbagatelizował ostatni pocisk
wystrzelony przez prokuraturę i polecił swoim adwokatom poinformować władze, że
podróżuje w interesach i nie będzie go do następnego poniedziałku.
Była to nie tyle podróż w interesach, ile polityczne tournee po Rosji, drugie z pięciu, które
sobie zaplanował. W każdym mieście wygłaszał odczyty na uniwersytetach, spotykał się z
miejscowymi gubernatorami i czołowymi przedsiębiorcami, oraz dwa-trzy razy występował
w telewizji. Chodorkowski wiedział, że Kreml uzna jego polityczną działalność za
prowokację, ale nie dbał o to.
- Podczas pierwszej podróży Chodorkowski zapytał nas: „Ile podróży pozwolą nam
odbyć?” - wspominał jeden z jego doradców, Aleksandr Ba-tanow. - Sądziłem, że trzy, on, że
jedną. Prawda leżała pośrodku3.
Wieczorem w dniu, w którym nadszedł prokuratorski nakaz, rozpętała się zamieć, co w
Saratowie w październiku jest rzadkością. Nazajutrz miasto było zasypane śniegiem i lotnisko
zamknięto na większość dnia. Toteż Chodorkowski dopiero wieczorem dotarł do następnego
przystanku w swojej podróży, Niżnego Nowgorodu. Po przylocie zjadł obiad z byłym
premierem Siergiejem Kirijenką, który był teraz jednym z prezydenckich pełnomocników,
oraz udzielił wywiadu.
- Rosja znajduje się w kolejnym punkcie zwrotnym i będzie musiała dokonać wyboru
między autorytarnym kapitalizmem a odmianą europejskiej demokracji - oświadczył. - Biznes
nie powinien być spychany w cień i zastraszany4.
Potem wsiadł do samolotu, który miał odlecieć do Irkucka na Syberii. Reszta jego ludzi
wróciła na weekend do Moskwy.
Samolot z podwładnymi Chodorkowskiego odleciał do stolicy, ale czarterowany przez
oligarchę pasażerski odrzutowiec Tu-134 z niewiadomych przyczyn na dwie godziny został
zatrzymany na pasie startowym. Później okazało się, że zwłoka była potrzebna po to, aby na
Syberię wcześniej dotarł inny samolot - z agentami FSB. 25 października 2003 roku o piątej
rano czasu moskiewskiego odrzutowiec Chodorkowskiego wylądował na lotnisku
Tołmaczowo pod Nowosybirskiem, gdzie miał uzupełnić paliwo. Samolot skierowano do
najdalszej strefy parkingowej. Tam został zastawiony przez ciężarówki z włączonymi
reflektorami i przez samolot Tu-204, który właśnie przyleciał z Moskwy.
Chodorkowski spał w małej kabinie, gdy falanga funkcjonariuszy FSB w mundurach
polowych, kamizelkach kuloodpornych i kominiarkach wpadła do samolotu, wymachując
karabinkami automatycznymi. Rozległa się komenda: „Rzucić broń!”. Zgodnie z przepisami
lotniczymi ochroniarze Chodorkowskiego trzymali broń w kokpicie. Funkcjonariusze FSB
kazali im położyć się na podłodze.
Jeden z funkcjonariuszy podszedł do Chodorkowskiego.
- Mamy nakaz aresztowania. Proszę z nami. Chodorkowski nie stawiał oporu.
- W porządku, chodźmy5.
W budynku portu lotniczego Chodorkowski zażądał widzenia się z adwokatem, ale
odpowiedziano mu opryskliwie, że nie będzie go potrzebował. Funkcjonariusze skuli
miliardera, załadowali go do swojego samolotu i odlecieli do Moskwy. Człowiek, który
kontrolował dwa procent światowej produkcji ropy naftowej, znalazł się w więzieniu.
Michaił Chodorkowski od dzieciństwa miał wielkie ambicje. Jako pięciolatek postanowił
zostać dyrektorem sowieckiej fabryki i dzieci wołały na niego „dyrektor”. Misza podążał
utartą drogą kariery w Związku Sowieckim: zapisał się na studia w Instytucie Technologii
Chemicznych im. Mendelejewa w Moskwie i został zastępcą szefa uczelnianego komitetu
Komsomołu, komunistycznej organizacji młodzieżowej, wychowującej młode pokolenie
przywódców sowieckich. Kiedy jednak zaczynał ostatni rok nauki, do władzy doszedł Michaił
Gorbaczow, który rozluźnił kontrolę państwa nad gospodarką. Chodorkowski, chcąc
skorzystać z szans, jakie stworzyła pierestrojka, otworzył w instytucie studencką kawiarnię,
która jednak szybko zbankrutowała z powodu złej lokalizacji. Po ukończeniu studiów w 1986
roku ponownie wziął się do interesów. Dzięki pieniądzom z Instytutu Wysokich Temperatur
założył szereg firm, które szybko zaczęły przynosić duży dochód. Za pośrednictwem kont w
komsomolskim banku wirtualne pieniądze używane przez rząd (tzw. bieznalicznyje)
Chodorkowski zamieniał na ruble, a nawet dewizy, za które kupował za granicą komputery
osobiste, sprzedając je potem z wielkim zyskiem. Pod koniec 1988 roku założył własny bank o
nazwie Menatep. Dzięki znajomościom załatwił, że pieniądze z budżetu przelewano na
rachunki przedsiębiorstw państwowych za pośrednictwem Menatepu; w czasach rosnącej
inflacji zgarniał wielkie zyski, przez krótką chwilę przetrzymując gotówkę i obracając nią, a
potem odsyłając właściwemu odbiorcy. „W każdym prawie można znaleźć luki i bez chwili
wahania z nich skorzystam” - chełpił się wówczas6. Niedoszły dyrektor fabryki przeobraził
się z komunistycznego działacza młodzieżowego w wolnorynkowego kapitalistę.
- Gdyby dawny Michaił spotkał obecnego, byłby go zastrzelił - wyznał Chodorkowski w
wywiadzie7.
Kiedy Boris Jelcyn przystąpił do budowy nowego, kapitalistycznego państwa,
Chodorkowski zorientował się wcześniej niż inni, że przyszłość należy do sektora naftowego.
W 1992 roku załatwił sobie posadę nieformalnego doradcy jelcynowskiego ministra
energetyki, dzięki czemu poznał branżę i nawiązał stosunki. Jednocześnie zaczął kupować
państwowe przedsiębiorstwa - hutę tytanu i magnezu, przędzalnie, huty szkła, zakłady
przemysłu spożywczego i produkcji nawozów. W wieku 30 lat stał się jednym z największych
kapitalistów w nowej Rosji.
W 1995 roku inny rosyjski magnat, Władimir Potanin, wpadł na oryginalny pomysł: słaby
rząd Jelcyna, który rozpaczliwie potrzebował pieniędzy, pożyczy je od oligarchów pod zastaw
udziałów w majątku państwowym; gdyby państwo, jak się tego spodziewano, nie zwróciło
pożyczek, przedsiębiorcy otrzymaliby prawo pierwokupu powierzonego majątku. Potanin i
Chodorkowski przedstawili ten plan na posiedzeniu rządu w marcu 1995 roku. Ekipa Jelcyna
zgodziła się nań, uznając, że w ten sposób rząd pozbędzie się przedsiębiorstw przed
ewentualnym powrotem komunistów do władzy, a jednocześnie pozyska sobie magnatów do
walki o reelekcję Jelcyna.
Kiedy jednak przyszło do licytacji udziałów, okazało się, że oligarchowie nie chcą ze sobą
konkurować. Doszli do porozumienia i podzielili państwowy majątek między siebie.
Chodorkowski upatrzył sobie Spółkę Naftową Jukos, która powstała trzy lata wcześniej z
połączenia kilku syberyjskich zakładów wydobywczych i rafinerii. Była wówczas drugim co
do wielkości producentem ropy naftowej w Rosji, a Chodorkowski dogadał się już z jej
kierownictwem co do przejęcia firmy. Miał też w ręku jeszcze jeden atut - postarał się, aby jego
Bank Menatep został wybrany do organizacji przetargu. Rząd ustalił cenę minimalną w
wysokości 150 milionów dolarów za 45-procentowy pakiet akcji Jukosu, które miały być
licytowane w ramach programu „pożyczki za udziały”, oraz identyczną cenę minimalną na
33-procentowy pakiet, który planowano sprzedać jednocześnie w ramach przetargu
inwestycyjnego. 8 grudnia 1995 roku firma inwestycyjna Chodorkowskiego przejęła 78
procent akcji Spółki Naftowej Jukos za 309 milionów dolarów, czyli zaledwie 9 milionów
więcej, niż wynosiła cena minimalna pakietów8.
Chodorkowski działał z bezlitosną skutecznością. Najpierw wysłał na Syberię 300
ochroniarzy, którzy zajęli szyby naftowe i rafinerie, a potem zaczął zwalniać notorycznych
pijaków. Przez blisko dekadę po nabyciu Ju-kosu ochrona firmy zapisywała w specjalnej
księdze nazwiska nietrzeźwych pracowników i 90 procent z nich zostało zwolnionych.
Chodorkowski wprowadził dyscyplinę, której nie było w pierwszych trzech latach istnienia
Jukosu, i zmniejszył o dwie trzecie koszty produkcyjne. Okazał się też mistrzem w budowaniu
gospodarczego imperium. Zwiększył rezerwy, kupując w 1998 roku państwową Wschodnią
Spółkę Naftową, i porozumiał się z Borisem Bierezowskim co do fuzji z Sibnieftem, w wyniku
której miał powstać gigant naftowy o nazwie Juksi. Dalszym krokiem miało być przejęcie
Rosnieftu, ostatniej spółki naftowej wciąż należącej do państwa.
Jednakże w połowie 1998 roku Chodorkowski natrafił na przeszkody. Fuzja z Sibnieftem
nie doszła do skutku, a w sierpniu wybuchł kryzys gospodarczy, wskutek którego nastąpiła
dewaluacja rubla i państwo nie było w stanie spłacić swoich pożyczek. Firmy w całym kraju
plajtowały, ale Chodorkowski umiał się przed tym uchronić. Uczynił to w sposób, który
przysporzył mu śmiertelnych wrogów. Oświadczył, że nie spłaci 236 milionów dolarów
należnych bankom japońskim, niemieckim i brytyjskim, a potem uniemożliwił im przejęcie 30
procent akcji Jukosu, które stanowiły zastaw pod kredyt. Blefując, że odda sprawę do sądu,
zmusił bankierów do przyjęcia swoich warunków. Słynący z korupcji rosyjscy sędziowie na
pewno wydaliby korzystny dla niego wyrok. Ostatecznie odkupił 23,7 procent zastawionych
akcji Jukosu za mniej niż połowę długu. Równie bezwzględnie potraktował amerykańskiego
inwestora Kennetha Darta, który posiadał po około 12 procent akcji każdej z trzech głównych
spółek zależnych Jukosu. Aby zmniejszyć udziały Darta, Chodorkowski wyemitował
dziesiątki milionów nowych akcji każdej z tych spółek. Dart protestował, ale kiedy Federalna
Komisja Papierów Wartościowych wszczęła dochodzenie, podwładny Chodorkowskiego
oskarżył o oszczerstwo bezkompromisowego przewodniczącego komisji, Dmitrija Wasiljewa.
Ten szybko podał się do dymisji. Dart również zrezygnował z walki i zgodził się odstąpić
swoje udziały.
Chodorkowski chełpił się swoim bogactwem.
- Jeśli facet nie jest oligarchą, to coś jest z nim nie w porządku - wywodził. - To znaczy z
jakiegoś powodu nie potrafił zostać oligarchą. Wszyscy mieli takie same warunki startu,
wszyscy mogli to osiągnąć. I dziś jeszcze mogliby. Jeśli ktoś tego nie zrobił, to znaczy, że ma
jakieś problemy9.
Nadal jednak miał ogromny respekt dla władzy państwowej. W jednym z wywiadów
powiedział, że gdyby premier poprosił go o ustąpienie ze swojego banku, zrobiłby to bez
wahania.
- Tak jest zorganizowana Rosja. Państwo jest zawsze dominującą siłą w gospodarce10.
Władimir Putin również uważał, że państwo powinno dominować w gospodarce. On i
niektórzy jego koledzy kagiebiści, na przykład Wiktor Iwanow i Igor Sieczyn, byli zdania, że
państwo popełniło kolosalny błąd, wyzbywając się w latach 90. wielkiej części majątku,
zwłaszcza w przemyśle naftowym. Podczas gdy kraje takie jak Arabia Saudyjska i Wenezuela
zachowały ścisłą kontrolę państwową nad branżą naftową, rząd rosyjski posiadał tylko cztery
procent swojego sektora.
Aby przywrócić władzę państwa nad przedsiębiorstwami i ludźmi, którzy nimi kierowali,
Putin wypędził z kraju dwóch krnąbrnych oligarchów, Władimira Gusińskiego i Borisa
Bierezowskiego, a pozostałym dał jasno do zrozumienia, żeby trzymali się z dala od polityki,
bo inaczej będzie z nimi źle. Nie zlikwidował jednak oligarchów jako klasy, jak to obiecywał
podczas kampanii wyborczej w 2000 roku. Przeciwnie, z wyjątkiem Bierezowskiego i
Gusińskiego rosyjskiej oligarchii powodziło się znakomicie, zwłaszcza magnatom mającym
stosunki w kręgach władzy, takim jak Roman Abramowicz, były wspólnik Bierezowskiego, i
król aluminium Oleg Dieripaska, ożeniony z córką współpracownika Jelcyna, Walentina
Juma-szewa, który pierwszy wskazał na Putina jako przyszłego prezydenta. W połowie
pierwszej kadencji Putina osiem klanów oligarchicznych władało 85-procentami 68
największych prywatnych spółek w Rosji, a łączna sprzedaż największych 12 spółek
prywatnych równała się rocznym dochodom państwa rosyjskiego11.
Oligarchowie mogli się bogacić do woli, oszukując mniejszościowych udziałowców i
przekupując sądy podczas walk o najcenniejsze zasoby gospodarcze kraju. Jedyna różnica
polegała na tym, że było to robione mniej bezwstydnie.
- Walka jest tak intensywna jak przedtem - nie ma wielkiej zmiany - twierdził bankier Piotr
Awien, który poznał Putina z Bierezowskim.
Tyle tylko że miała ona „mniej przestępczy charakter”12. Dieripaska zgadzał się z tym
poglądem. Gdy odwiedziliśmy go w jego moskiewskim biurze, miał na sobie czarną koszulę,
czarną sportową marynarkę i niebieskie dżinsy i wyglądał, jakby wybierał się do jednego ze
stołecznych nocnych klubów.
- Ta walka jest zgodna z prawem. I nie jest źle, że w pewnych dziedzinach i w pewnych
branżach następuje konsolidacja. To zapewnia stabilizację13.
Pod wieloma względami były to dobre czasy dla rosyjskich oligarchów zwłaszcza dla tych,
którzy posiadali spółki naftowe. Po upadku Związku’ Sowieckiego upadł też jego przemysł
naftowy. Nowi właściciele wysysali z firm gotówkę zamiast dbać o eksploatowanepola
naftowe czy zagospodarowywać nowe. Masowo zamykano szyby. Nowe technologie omijały
Rosję. W 1998 roku, w okresie kryzysu gospodarczego, produkcja ropy naftowej w Rosji
spadła do 6 milionów baryłek dziennie, czyli zaledwie połowy poziomu wydobycia z czasów
sowieckich. Zagraniczne spółki naftowe miały już powyżej uszu chciwych biurokratów i
wspólników o lepkich rękach.
- Wyjechałem, bo uznałem, że dość tego, ten kraj nigdy nie dojrzeje - wspominał Robert
Dudley, dyrektor BP Amoco, który wycofał się z Rosji w 1997 roku14.
Nastąpiły jednak dwa wydarzenia, które skłoniły cudzoziemców do szybkiego powrotu:
cena ropy zaczęła iść w górę, a oligarchowie dojrzeli. Wobec wciąż rosnących dochodów
świeżo upieczeni magnaci naftowi, z Chodorkowskim i Abramowiczem na czele, zrozumieli,
że droga do prawdziwego bogactwa nie prowadzi przez wyprowadzanie pieniędzy ze spółek
i lokowanie ich za granicą. Zaczęli inwestować część ogromnych zysków, kupując nowe
technologie, ulepszając infrastrukturę, wznawiając zaniechane badania i eksploatację nowych
złóż, zatrudniając zachodnich menedżerów i wypłacając dywidendy. Chodorkowski zmienił
nawet wizerunek na bardziej zachodni, goląc wąsy i zastępując grube szkła modnymi, lekkimi
okularami bez oprawek.
Wkrótce Rosja wydobywała 7 milionów baryłek dziennie, potem 8 i 9 milionów. Dogoniła
Arabię Saudyjską jako największy producent ropy na świecie, a choć więcej niż Saudyjczycy
zużywała jej na potrzeby krajowe, zajęła niekwestionowane drugie miejsce wśród światowych
eksporterów tego surowca. Ropa naftowa zastąpiła potęgę wojskową i dzięki niej Rosja znów
zajęła ważne miejsce na arenie międzynarodowej. Spółka BP wróciła do Rosji, a z nią Dudley.
- Zauważyłem wielką różnicę w porównaniu z połową lat 90. - przyznał w rozmowie z
nami.
Przyjechał załatwić niezwykły kontrakt w imieniu BP, która postanowiła wydać 7,5
miliarda dolarów i wejść w spółkę z rosyjską Tiumieńską Kompanią Naftową (TNK), należącą
do Piotra Awiena i jego wspólnika Michaiła Fridmana - choć jeszcze przed kilkoma laty
między tymi firmami doszło do karczemnej awantury. Była to największa inwestycja
zagraniczna w dziejach Rosji. W jej wyniku powstał nowy gigant naftowy o nazwie TNK-BP.
Do BP należała połowa akcji, a druga połowa do Fridmana, Awiena i ich wspólników.
W BP początkowo zastanawiano się nad zainwestowaniem w Jukos, który wyprzedził pod
względem wydobycia ropy największego dotąd producenta ropy w Rosji, Łukoil, stając się
najlepszą prywatną spółką epoki postsowieckiej. Specjaliści z BP wiedzieli, że Chodorkowski
dokonał wszystkich koniecznych zmian, jakich wymagali od Rosjan cudzoziemcy:
zreformował zarządzanie, prowadził przejrzystą księgowość, stosował się do ogólnie
przyjętych zasad przedsiębiorczości. Dzięki temu Jukos ze wszystkich firm rosyjskich
najbardziej przypominał zachodnią spółkę.
- Pod wieloma względami wyprzedzał wszystkie inne - twierdził Du-dley15.
Przedstawiciele BP spotkali się z Chodorkowskim i jego wspólnikiem Płatonem
Lebiediewem, przedstawiając kilka wariantów umowy. Jednakże Chodorkowski i Lebiediew
mieli właśnie ogłosić publiczną ofertę subskrypcji na akcje Jukosu i Brytyjczycy zrezygnowali,
obawiając się, że transakcja w takim momencie może wywołać konflikt.
Gdy okazało się, że umowa między BP a TNK została pomyślnie sfinalizowana,
zaintrygowany Chodorkowski podjął rozmowy z innymi międzynarodowymi kompaniami
naftowymi. Aby porozumienie było jeszcze atrakcyjniejsze dla zachodnich partnerów,
postanowił dokonać fuzji z inną rosyjską spółką i znalazł chętnego sprzedawcę w osobie
Romana Abramowicza. Sibnieft był mniejszy od Jukosu, ale też przeprowadził wewnętrzne
reformy w stylu zachodnim. Jednakże Abramowicza, najbogatszego po Chodorkowskim
Rosjanina, zaczął nudzić naftowy interes. Pewnego dnia, obejrzawszy mecz piłki nożnej,
oświadczył współpracownikom, że zamierza kupić klub piłkarski, spełniając w ten sposób
swoje dziecięce marzenia. Jego ludzie zaczęli szukać w całej Europie odpowiedniego klubu.
Fuzja z Jukosem Chodorkowskiego pozwalała Abramowiczowi całkowicie oddać się nowej
pasji. W 1998 roku z planowanego połączenia obu spółek nic nie wyszło, ale tym razem obie
strony miały silny bodziec, aby doprowadzić sprawę do końca i w kwietniu 2003 roku,
zaledwie 10 tygodni po fuzji BP i TNK, bez większych kłopotów dobito targu. Tak miał
powstać JukosSibnieft, pierwsza rosyjska kompania naftowa o skali zachodnich gigantów i
czwarty co do wielkości producent ropy na świecie, wart na rynku rosyjskim 35 miliardów
dolarów. Spółka zamierzała wydobywać blisko 2,4 miliony baryłek dziennie, konkurując z
samym Kuwejtem, i dysponować złożami liczącymi 19 miliardów baryłek ropy naftowej oraz
jednymi z największych na świecie złóż gazu ziemnego.
- To pozwoli nam stworzyć nowy potencjał dla rosyjskiego biznesu - oświadczył
triumfalnie Chodorkowski16.
Rząd Putina wydawał się zadowolony. Premier Michaił Kasjanow uznał nowy
JukosSibnieft za „okręt flagowy rosyjskiej gospodarki”„.
Abramowicz zainkasował więc pieniądze i za 235 milionów dolarów gotówką oraz wykup
długów nabył londyński klub Chelsea, który prasa brytyjska szybko przezwała Chelski. Ale
Chodorkowski nie zamierzał na tym poprzestać. Zakup Sibnieftu miał być tylko wstępem do
najważniejszej transakcji - sprzedaży firmy jednemu z zachodnich gigantów paliwowych.
Chodorkowski rozpoczął negocjacje z????????iI i ChevronTexaco, które wykazały duże
zainteresowanie. Miała to być transakcja dziesięciolecia, umożliwiająca oligarsze realizację
ambicji politycznych.
Pieniądze nie podniecały już Michaiła Chodorkowskiego tak jak kiedyś. Nie mógł już
nawet wydać tego, co nagromadził. Zaczął więc publicznie zapowiadać, że w 2007 roku, na
rok przed końcem drugiej i ostatniej kadencji Putina, wycofa się z interesów. Miałby wówczas
zaledwie 45 lat. Po cichu opracowywał znacznie ambitniejszy plan.
Od jakiegoś czasu zaczął uważać, że ma do odegrania historyczną rolę. Porównując lata 90.
w Rosji z epoką amerykańskich kapitalistów-wyzyski-waczy z końca XIX wieku, doszedł do
wniosku, że on i inni oligarchowie w istocie skrócili trzy pokolenia rozwoju gospodarczego do
jednego, z zawrotną prędkością przechodząc od epoki dzikiego kapitalizmu do
nowoczesnego systemu, w którym wielcy przedsiębiorcy pełnią odpowiedzialną rolę w
społeczeństwie. Zgodnie z tą teorią starał się dostosować spółkę do norm zachodnich i
rozpoczął działalność dobroczynną; był pierwszym rosyjskim oligarchą, który to robił na tak
wielką skalę. W 2001 roku założył organizację charytatywną Otwarta Rosja, wzorowaną na
Instytucie Społeczeństwa Otwartego George’a Sorosa. Zaczął przekazywać dziesiątki
milionów dolarów na rozmaite cele. Poznał Clifforda Kupchana, dyrektora organizacji non-
profit Eurasia Foundation, i wdał się z nim w rozmowę o budowie społeczeństwa
obywatelskiego w Rosji. Zaprosił Kupchana w podróż na Syberię i podczas długiego lotu
Jakiem-40, ubrany w niebieskie dżinsy i sweter z golfem, przez ponad godzinę rozprawiał o
swojej wizji. Nieco później ofiarował fundacji Kupchana milion dolarów.
- Chodorkowski na pewno się wyróżniał - wspominał później Kupchan. - Sprawiał
rzeczywiście wrażenie faceta młodego pokolenia. Nie wiem, czy chodziło mu tylko o poprawę
wizerunku czy nie. Ale różnił się od tych starych ludzi sowieckich, z którymi podróżował.
Można zapytać, czy nie była to gra pod publiczkę ze strony faceta, który miał dobrych
doradców. Tak powiedziałby cynik. Ktoś inny powie, że się zmienił. Brudne pieniądze z
czasem robią się czyste18.
Mniej więcej w tym czasie złożyliśmy Chodorkowskiemu wizytę. Siedziba jego firmy
znajdowała się przy moskiewskiej obwodnicy Sadowoje Kolco. Wnętrza przypominały do
złudzenia jeden z wykładanych drewnem angielskich klubów.
- Rosja może być normalnym krajem już za naszego życia, ale będzie to wymagało
pewnego wysiłku - powiedział nam oligarcha. - Uważamy, że najważniejsza jest edukacja, i
dlatego dajemy pieniądze na edukację w rozmaitej postaci - uczenie dzieci, jak korzystać z
Internetu, rozwijanie kontaktów między młodymi ludźmi z Wielkiej Brytanii, Stanów
Zjednoczonych i Rosji, szkolenie młodych dziennikarzy i tak dalej. Cel jest bardzo prosty:
minęło dwadzieścia lat. Jeszcze dwadzieścia lub trzydzieści lat i możemy się stać normalnym
krajem.
Przyznał, że on i inni oligarchowie zaniedbywali dotąd swoje obowiązki wobec
społeczeństwa.
- Borykając się z kryzysem, nie mieliśmy czasu na dobroczynność. Dziś sytuacja w
przemyśle znacznie się zmieniła. Poza tym postarzeliśmy się.
Kiedy zapytaliśmy, czy to chęć poprawy własnego wizerunku, zaprzeczył.
- To jest raczej dla duszy - odparł19.
Chodorkowski przystąpił do realizacji swojego planu w kwietniu 2002 roku, kiedy zaczął
się spotykać z przywódcami partii politycznych w Dumie i składać im propozycje. Przed
grudniowymi wyborami parlamentarnymi w 2003 roku przelał dziesiątki milionów dolarów
na ich partyjne konta. W zamian pozyskał ich lojalność i umieścił swoich ludzi na partyjnych
listach wyborczych. Każda większa firma rosyjska przekazywała fundusze na kampanie
polityczne, a każdy rosyjski potentat miał zależnych od siebie posłów. Miejsca do Dumy
sprzedawano niemal jawnie, czynili to nawet nienawidzący kapitalistów komuniści. Jeden z
partyjnych dygnitarzy powiedział nam bez zażenowania, że miejsce na komunistycznej liście
krajowej, zapewniające wejście do parlamentu, kosztuje od 3 do 4 milionów dolarów, a miejsce
na jednej z list obwodowych można kupić za milion dolarów20.
Chodorkowskiemu jednak chodziło o coś innego - o „prywatyzację” dwóch partii
prorynkowych, Jabłoka i Sojuszu Sił Prawicowych, oraz o kupienie licznej grupy posłów z
partii komunistycznej i z partii Putina, świeżo przemianowanej na Jedną Rosję. Zamierzał
stworzyć blok, który dałby mu kontrolę nad Dumą, ale nie po to, jak robili inni potentaci, aby
przeforsować korzystną dla siebie ustawę, ale żeby wpływać na szeroko rozumianą politykę
państwa. Doradcy Chodorkowskiego zapowiadali, że chcą od razu zdobyć 130 z 450 miejsc w
Dumie, a potem kupić więcej po wyborach. Odtąd plan zyskiwał jeszcze na śmiałości. Jako
pół-Żyd i oligarcha Cho-dorkowski nie mógł liczyć na stanowisko prezydenta w
antysemickiej Rosji. Oznajmił jednak politycznym sojusznikom, że ma nadzieję zdobyć w
Dumie dostateczne wpływy, aby zmienić konstytucję i przekształcić Rosję w demokrację
parlamentarną z rządem kierowanym przez premiera z rozległymi uprawnieniami; w takim
układzie prezydent stałby się figu-rantem. Wielu uznało ten plan za absurdalny, nie mówiąc
już o tym, że bardzo niebezpieczny.
- Chodził po Moskwie i rozpowiadał, że chce kupić jedną trzecią Dumy, aby zablokować
instytucjonalną większość - wspominał bankier Piotr Awien. - Mówili o tym zupełnie
otwarcie... Nie robili z tego tajemnicy. Zachowywali się tak, jakby nic się nie zmieniło i Jelcyn
nadal był prezydentem... Nie rozumieli, że sytuacja się zmienia, że już się zmieniła. Nie
można zachowywać się jak za Jelcyna. Rzeczywistość jest inna21.
Co więcej, Chodorkowskiemu marzyła się rola nowego premiera.
- Mówił wprost, że będzie premierem w nowym systemie - relacjonował nam inny
rozmówca, który rozmawiał o tym z Chodorkowskim.
Polityczni sprzymierzeńcy ostrzegali oligarchę i jego doradców, aby nie rozgłaszali takich
pomysłów, bo narażą się Putinowi.
- Chodzili i powtarzali: „Możemy zrobić, co nam się podoba”22. Oczywiście Putin
dowiedział się o wszystkim. Jakkolwiek pomysł był
zupełnie fantastyczny, na Kremlu potraktowano go poważnie. Uważano tam, że
Chodorkowski złamał umowę z 2000 roku o niemieszaniu się do polityki - nie tyle dając
pieniądze partiom, ile czyniąc to tak otwarcie, że stanowiło to wyzwanie dla Putina.
- Niepisana zasada głosiła, że robi się to nielegalnie - mówił nam Gleb Pawłowski,
kremlowski konsultant polityczny. - Wszystkie bez wyjątku wielkie kompanie płaciły partiom
politycznym, ale ludzie nie lubią mówić o tym głośno. Jukos złamał to tabu23.
Chodorkowski zaczął wpompowywać w partie polityczne tyle pieniędzy, że stał się
praktycznie wyłącznym sponsorem Jabłoka Grigorija Jawliń-skiego. Jeden z członków partii
oceniał, że Chodorkowski wpłacił dziesiątki milionów dolarów, ponad połowę budżetu
Jabłoka; inni twierdzili, że było to nawet więcej. Również Sojusz Sił Prawicowych otrzymywał
miliony. Nawet putinowska Jedna Rosja, według informatora z kręgu Chodor-kowskiego,
wzbogaciła się o dziesiątki milionów dolarów. Politycy szacowali, że oligarcha przekazał
rozmaitym partiom politycznym aż 100 milionów dolarów. Próbował nawet doprowadzić do
porozumienia między Jabłokiem a Sojuszem Sił Prawicowych, które pogodziłoby wiecznie
skłóconych demokratów, ale nie udało mu się przezwyciężyć długoletniej niechęci między
Jawlińskim a Anatolijem Czubajsem. Uważał, że Aleksandr Wołoszyn aprobuje jego
posunięcia. Co najmniej jednemu wysokiemu przedstawicielowi rządu rosyjskiego
powiedział, że Wołoszyn wręcz polecił mu wesprzeć również komunistów. Widocznie szef
administracji Putina chciał mieć wpływy w wielu ośrodkach władzy24.
Publicznie jednak Chodorkowski zachowywał się coraz bardziej wyzywająco wobec
Putina. W lutym 2003 roku razem z innymi oligarchami został wezwany na Kreml na jedno z
okresowych spotkań. Zamiast tradycyjnie okazywać respekt, Chodorkowski zaczął pouczać
prezydenta. „W kraju szerzy się korupcja” - wytykał. Dopytywał się też o niedawną
transakcję, w której państwowy Rosnieft kupił mniejszą spółkę Siewierna-ja Nieft za 600
milionów dolarów. Ponieważ również miał chrapkę na tę firmę, dawał do zrozumienia, że
transakcja była nieuczciwa, a cena dlatego tak wysoka, że ludzie z Kremla wzięli grube
prowizje. Putin najeżył się i zaczął patrzeć złym okiem na aroganckiego miliardera. Kim był
Chodorkowski, żeby skarżyć się na kradzież państwowego majątku? Prezydent przypomniał
mu, że Jukos dostał od państwa za bezcen wielkie złoża ropy. „I można spytać, w jaki sposób
je otrzymał?” - zapytał znacząco25.
Pozostałym oligarchom nie podobał się ten spór.
- Doszło do wielkiego napięcia i szły iskry - mówił Igor Jurgens, wiceprzewodniczący
organizacji oligarchów, Rosyjskiego Związku Przemysłowców i Przedsiębiorców. - Było jasne,
że coś jest nie tak. A potem wszystko się zaczęło sypać26.
Niektórzy wspólnicy Chodorkowskiego z Jukosu natychmiast dostrzegli
niebezpieczeństwo.
- Stało się jasne, że podpisaliśmy na siebie wyrok śmierci - wspominał Aleksiej
Kondaurow, szef spółki zarządzającej Jukos-Moskwa27.
Nawet część współpracowników Putina była zaskoczona irytacją prezydenta.
- Putin wręcz wybuchnął - powiedział nam jeden z nich. - Nie spodziewałem się takiej
reakcji. Po prostu stracił panowanie nad sobą.
Kiedy tenże współpracownik spytał Putina o podejrzaną transakcję sprzedaży Siewiernej
Niefty, „okazało się, że [prezydent] wie o tym bardzo wiele. Nie powiedziałbym, że brał w
niej udział, ale zezwolił na nią”28.
Chodorkowski jednak nie spasował. Coraz częściej zabierał głos i ekipa Putina miała
wrażenie, jakby prowadził własną politykę międzynarodową. Poparł wojnę Stanów
Zjednoczonych w Iraku, choć Putin sprzeciwiał się jej. Zawarł transakcję z Chinami, obiecując
budowę nowego rurociągu, choć rurociągi leżały w wyłącznych kompetencjach państwowej
spółki Transnieft. Nakłaniał Dumę do zakazania porozumień o podziale zysków z produkcji
ropy, korzystnych dla jego konkurentów wśród zagranicznych spółek naftowych.
Chodorkowski nie silił się na subtelność. W pewnej chwili podczas dyskusji w Dumie na
temat umów dotyczących produkcji ropy jeden z posłów popierających propozycje
Chodorkowskiego przerwał przemówienie, bo inny poseł podał mu telefon komórkowy.
Dzwoniono od Chodorkowskiego, aby przekazać instrukcje, co ma powiedzieć.
Przewodniczący Dumy Giennadij Sielezniow opowiedział o tym później Putinowi.
- Putin był strasznie zły - mówił informator związany z Chodorkow-skim29.
Opowiadano, że mniej więcej w tym czasie Putin zaprosił Chodorkowskiego na Kreml.
Czy to prawda, spytał prezydent, że Chodorkowski spotkał się z przywódcą komunistów
Giennadijem Ziuganowem i zaproponował mu wsparcie jego partii? Chodorkowski
zaprzeczył.
- Putin był wściekły - mówił nam później ustosunkowany urzędnik państwowy - ponieważ
miał tekst rozmowy między Chodorkowskim a Ziuganowem, a pochodził on nie od FSB, ale
od pracowników partii komunistycznej. A kiedy ktoś kłamie prezydentowi, ten bierze to
bardzo do siebie30.
Inny wysoki urzędnik próbował wstawiać się za Chodorkowskim i tłumaczył, że
Wołoszyn zatwierdził pomoc finansową dla komunistów.
- Nie - odparł Putin. - To Chodorkowski. To jego gra. Chce sobie kupić parlament. Nie
pozwolę na to.
Putin wyjaśnił, że wie o finansowaniu przez Chodorkowskiego dwóch prozachodnich
partii i nie przeszkadza mu to, ale komuniści to już za wiele31. Na Kremlu trwała walka
frakcyjna.
- Wśród elity Putina toczy się bardzo poważna dyskusja o przyszłym rozwoju kraju -
powiedział nam Gleb Pawłowski.
Niedobitki Jelcynowskiej Rodziny z Wołoszynem i premierem Kasja-nowem na czele
broniły oligarchów, a zwłaszcza Chodorkowskiego. Jednakże frakcja KGB, twierdził
Pawłowski, uważała, że „prezydent musi mieć władzę wykraczającą poza elity polityczne i
finansowe”32. Niebawem Igor Sieczyn i Wiktor Iwanow, przywódcy siłowików, publicznie
dali wyraz swoim poglądom. W maju 2003 roku, zaledwie miesiąc po ogłoszeniu fuzji Jukosu
z Sibnieftem, Stanisław Biełkowski, politolog mający związki z twardogłowymi na Kremlu,
ogłosił raport o „pełzającym zamachu stanu oligarchów”. Na dorocznej konferencji prasowej
Putina, która odbyła się miesiąc później, pierwsze pytanie dotyczyło raportu Biełkowskiego.
Prezydent odpowiedział, że Rosja nie powinna „pozwolić, aby pojedynczy przedsiębiorcy
wpływali na życie polityczne kraju we własnym, partykularnym interesie”. Nie wymieniając
nikogo z nazwiska, przypomniał, jaki los spotkał potentatów, Borisa Bierezowskiego i
Władimira Gusińskiego. „Ci, którzy nie zgadzają się z tą zasadą”, powiedział, powinni
pamiętać, że byli tacy, którzy już próbowali i przegrali.
- Niektórzy odeszli na zawsze, a inni są daleko - dodał, cytując słowa Puszkina z
Eugeniusza Oniegina dotyczące dekabrystów33.
Chodorkowski zlekceważył aluzję.
Michaił Chodorkowski otworzył drzwi do gabinetu i zaprosił do środka swojego gościa,
amerykańskiego ambasadora Alexandra Vershbowa. Był początek lipca i Vershbow chciał
porozmawiać z oligarchą o rozszerzeniu współpracy energetycznej między Rosją a Stanami
Zjednoczonymi. Obaj panowie spotykali się często, ale tym razem Chodorkowski miał dla
Vershbowa specjalną wiadomość. Będą kłopoty - poinformował dyplomatę. Władze
zamierzają dokonać aresztowania.
Nazajutrz w szpitalu, w którym Płaton Lebiediew leczył się na serce, zjawiła się milicja i
wyprowadziła go w kajdankach. Lebiediew był prezesem Grupy Menatep, holdingu
kontrolującego Jukos, i głównym doradcą Chodorkowskiego. Oskarżono go o oszustwo w
związku z dokonaną przed dziesięcioma laty prywatyzacją spółki produkującej nawozy
sztuczne. Kiedy oligarcha stanął przed sędzią, który miał zadecydować o kaucji, jego
adwokatowi, Antonowi Drebowi, zamknięto przed nosem drzwi sali sądowej. Sędzia orzekł,
że Lebiediew będzie czekał na proces w areszcie.
Chodorkowski robił wszystko, aby sprawa stała się głośna. Zamiast po cichu negocjować
zwolnienie Lebiediewa, następnego dnia przyjechał do
Spaso House, rezydencji ambasadora Vershbowa, na doroczny raut z okazji święta 4 lipca,
wiedząc, że spotka tam wielu zagranicznych korespondentów. I kiedy setki gości kręciło się
po ogrodzie, zebraliśmy się wokół Chodorkowskiego, który wywołał do tablicy Putina.
- Moim zdaniem w tej sprawie nie chodzi o żadne istotne kwestie prawne i mam nadzieję,
że kierownictwo kraju wyciągnie odpowiednie wnioski34.
Jeszcze tego samego dnia Chodorkowski dostał wezwanie do stawienia się w
prokuraturze.
Przez następne trzy miesiące oligarcha prowadził ryzykowną grę.
- Zastanawialiśmy się nad całkowitą, jednostronną kapitulacją - opowiadał później jeden z
dyrektorów Jukosu. - Doszliśmy jednak do wniosku, że będzie to niebezpieczne - nasi
kremlowscy przeciwnicy uznają to za dowód słabości35.
Jukos przeszedł więc do ataku. W całym kraju pojawiły się afisze firmy z hasłem „Jesteśmy
razem”, co miało znaczyć, że Chodorkowski walczy w interesie społecznym. Strona
internetowa spółki wzbogaciła się o nową zakładkę o nazwie „Cel Jukos!”. Chodorkowski
regularnie jeździł do Waszyngtonu, mając nadzieję, że jego przyjaciele z międzynarodowych
sfer handlowych i politycznych przyjdą mu z pomocą. Twierdził, że nagonka na niego i jego
ludzi zwiastuje powrót do „grząskiego zastoju” z rosyjskiej „totalitarnej” przeszłości36.
Natomiast rząd rosyjski zaczął atakować coraz więcej wspólników i firm oligarchy.
Wkrótce przeciwko ludziom Chodorkowskiego toczyło się nie mniej niż osiem śledztw.
Organy nadzorujące sprawdzały licencje i pozwolenia spółek, inspektorzy podatkowi zaczęli
przeglądać księgi finansowe. Nie doszło też do budowy planowanego przez
Chodorkowskiego rurociągu do Chin - z pominięciem Kasjanowa Putin polecił dwóm jego
ministrom nie wykonywać dyrektyw premiera i wstrzymać przedsięwzięcie37. Dzięki tej
akcji, wobec zbliżających się wyborów parlamentarnych, Putin ukazał się opinii publicznej
jako wróg oligarchów, być może najbardziej znienawidzonej grupy w dzisiejszej Rosji. Ponad
70 procent ankietowanych Rosjan przyznawało się do niechęci do oligarchów i niemal
wszystkie partie ubiegające się o miejsca w Dumie starały się zademonstrować, że są
przeciwko oligarchom. „Nie mamy innego wyjścia, jak wystawić was na odstrzał, bo jesteście
oligarchami, a mamy okres wyborczy” - cytował słowa doradców politycznych Igor Jurgens,
wiceprezes związku oligarchów38.
Putin przygotowywał się tymczasem do czterodniowej podróży do Stanów
Zjednoczonych, w czasie której miał się spotkać w Camp David z prezydentem Bushem. Aby
więc nie musiał tam świecić oczami, władze złagodziły nieco ton wobec Chodorkowskiego.
Na niecały tydzień przed wyjazdem Putin zaprosił nas i kilku innych amerykańskich
korespondentów na daczę w Nowo-Ogariewie. Było to typowo putinowskie spotkanie. Przez
trzy godziny czekaliśmy na prezydenta w pokoju bilardowym, a potem, kiedy w końcu
wezwano nas przed jego oblicze, Putin mówił niezmordowanie przez 4 godziny i 10 minut o
wszystkim, o co pytaliśmy. Próbował dystansować się od sprawy Chodorkowskiego, udając
postronnego obserwatora poczynań prokuratury, nie mającego wpływu na jej decyzje - tak jak
to było w sprawie NTV przed dwoma laty.
- Nie będzie rewizji wyników prywatyzacji - zapewnił. - Jeśli jednak złamano prawo, a
prokuratura generalna prowadzi dochodzenie w niektórych sprawach, to nie mam środków
prawnych, aby kwestionować takie działania.
Próbowaliśmy się dowiedzieć, czy Chodorkowski nie naraził się Puti-nowi finansowaniem
partii politycznych, ale prezydent uchylił się od odpowiedzi.
- Bardzo często nie zgadzam się z tym, co mówią albo robią, ale jestem przekonany, że siły
te powinny być reprezentowane na scenie politycznej. A jeśli Jukos je finansuje - mam
nadzieję, że zgodnie z prawem - świetnie, proszę bardzo39.
Atak na Jukos nastąpił w chwili, gdy inne niezależne siły polityczne również znalazły się
pod ostrzałem. Rząd Putina wyrzucił właśnie czołowego specjalistę od sondaży z państwowej
firmy badania opinii publicznej i na jego miejsce mianował 29-letniego figuranta, którego
jedynym osiągnięciem było kierowanie kampanią partii politycznej Putina. Rosyjskie
Ministerstwo Prasy zamknęło niedawno telewizję TVS, ostatnią przystań Jewgienija Kisielowa
i dziennikarzy dawnej NTV. Putin podpisał też właśnie nową ustawę zakazującą „politycznej
reklamy” w relacjach z przebiegu kampanii wyborczej. Tym samym analizowanie wydarzeń
politycznych stało się w zasadzie nielegalne; nawet pisanie, że kandydat nie spełnił obietnic
wyborczych, było z formalnego punktu widzenia bezprawne. Zapytaliśmy więc Putina, co
przeszkadza w budowie demokracji w Rosji.
-Jeśli przez demokrację rozumie się demontaż państwa, to nie potrzebujemy takiej
demokracji. Po co potrzebna jest demokracja? Aby ludziom żyło się lepiej, aby mieli więcej
wolności. Chyba nie ma na świecie ludzi, którzy chcą demokracji prowadzącej do chaosu40.
Putin przeformułował pytanie tak, aby odpowiadało jego poglądom na demokrację - którą
nazwał „demontażem państwa” i „chaosem”.
Chodorkowski tymczasem uznał, że los przeznaczył mu rolę obrońcy zagrożonej
demokracji rosyjskiej. Z oligarchą stało się coś, czego nie potrafili zrozumieć nawet jego
przyjaciele i doradcy. Z niemal mesjanicznym zapałem walczył o swoją nową sprawę tak,
jakby pragnął zostać jej męczennikiem. Z młodego człowieka, który zamknie swój bank, jeśli
tylko poprosi go o to premier, przemienił się w błędnego rycerza, nieomal tęskniącego do
więziennej celi. W sierpniu, miesiąc po aresztowaniu Platona Lebiediewa, umówił się z
oligarchą Michaiłem Fridmanem z TNK-BP na obiad w Justo, jeszcze jednej wytwornej
restauracji Arkadija Nowikowa, w której królowało sushi i zastęp supermodelek. Fridmana
oszołomił plan Chodorkowskiego, polegający na „kupowaniu demokracji”, jak to ujął.
- Powiedziałem mu: „To niebezpieczne dla ciebie i niebezpieczne dla kraju, ponieważ
sytuacja, w mojej opinii, jest taka, że można tylko przegrać. Gdyby Putin pozwolił ci to zrobić,
oznaczałoby to destabilizację. Oznaczałoby to, że jest chaos. Jeśli ci nie pozwoli, a ty będziesz
działał bezwzględnie, oznaczać to będzie koniec cywilizowanych stosunków między
biznesem a władzą. Koniec końców Putin zareaguje stanowczo”. I tak się stało.
Chodorkowski twierdził, że jest na to przygotowany.
- Mówił, że jest gotów pójść do więzienia. Ale powiedziałem mu: „To niebezpieczne dla
nas, nie tylko dla ciebie. A ty nie jesteś wcale gotowy”41.
Chodorkowski nie usłuchał dobrych rad. Poprzez swoją fundację charytatywną Otwarta
Rosja kupił liberalny tygodnik „Moscow News”, znajdujący się w tarapatach. Pismo, założone
w 1930 roku przez Stalina jako propagandowa tuba dla cudzoziemców, za rządów
Gorbaczowa stało się forpocztą głasnosti i zdobyło taką popularność, że miało milionowy
nakład, a pod siedzibą redakcji przy placu Puszkina od 6 rano ustawiały się kolejki. Później
jednak tygodnik podupadł i Chodorkowski uznał, że można go ponownie przekształcić w
trybunę liberalizmu, skoro Rosja ponownie pogrąża się w autorytaryzmie. W tym celu
zatrudnił dziennikarza, który dotychczas konsekwentnie przeciwstawiał się Putinowi -
Jewgienija Kisielowa. Dał mu wolną rękę, ale w przypływie ostrożności radził nie
prowokować niepotrzebnie prezydenta.
-Tylko nie obrażaj pana Putina. Nie przezywaj go kurduplem i głupcem. Reszty nie muszę
ci mówić42.
Sam Chodorkowski nie zastosował się jednak do swojej rady. W gruncie rzeczy
prowokował Putina. Na spotkaniu w Petersburgu między amerykańskimi i rosyjskimi
dyrektorami firm paliwowych pod koniec września jeden z obecnych powiedział coś o jego
krótkich włosach.
¦
- Szykuję się do więzienia - odparł pół żartem Chodorkowski. Potem wygłosił
przemówienie nawołujące do liberalizacji rosyjskiego
systemu rurociągów, którym władał monopolista Transnieft. Po przemówieniu dostrzegł
szefa Transnieftu i skorzystał z okazji, aby ponownie mu dopiec.
- No, jak się panu podobała moja wiernopoddańcza mowa? - zapytał przekornie.
Dyrektor Transnieftu poczerwieniał z gniewu.
- Jeśli to była wiernopoddańcza mowa, to ja jestem trolejbusem - wykrzyknął.
- To gdzie pańskie światła? - odparł Chodorkowski swawolnie i przyłożył zgięte dłonie do
oczu, naśladując reflektory trolejbusu43.
Chodorkowski nadal realizował swoje plany biznesowe. 3 października sfinalizował fuzję
z Sibnieftem, tworząc spółkę wartą więcej, niż początkowo projektowano, bo aż 45 miliardów
dolarów. Tego samego dnia Chodorkowski znalazł się za stołem prezydialnym
moskiewskiego forum ekonomicznego wraz z dyrektorem naczelnym ExxonMobile, Lee R.
Raymondem. Oligarcha przekomarzał się z dziennikarzami.
- Nie ma transakcji, ale kiedy będzie, zaspokoimy waszą ciekawość44. W rzeczywistości,
jak zdradził nam później dyrektor Jukosu, Aleksiej
Kondaurow, Chodorkowski podpisał już wstępną umowę z ChevronTexa-co - i uzgodnił ją
z Kremlem45. Michaił Kasjanow wydał polityczną zgodę na transakcję z Amerykanami46.
Jednakże tego samego dnia do działania przystąpili prokuratorzy, którzy rankiem zjawili
się na zamkniętym osiedlu na Żukowce, ekskluzywnym przedmieściu Moskwy, gdzie
mieszkał Chodorkowski z rodziną i jego ludzie. Weszli do tamtejszego centrum biznesowego
Jukosu i nie ominęli nawet sierocińca finansowanego przez spółkę. Ale i na tym nie
poprzestali. Przetrząśnięto dokumenty w szkole, w której uczyła się 12-letnia córka
Chodorkowskiego, i biuro adwokata oligarchy. Przeprowadzono rewizję w firmie
konsultacyjnej partii Jabłoko i zarekwirowano dokumenty dotyczące zbliżającej się kampanii
wyborczej. Prokuratorzy zadzwonili nawet do konkurenta Chodorkowskiego, który przed
pięcioma laty oskarżył Jukos o próbę zabójstwa, i kazali mu wrócić do Moskwy, by złożył
skargę, której wówczas nie chciano rozpatrzyć. 11 października Chodorkowski spotkał się z
zespołem adwokatów, w którym było kilku Amerykanów. Wyglądał na pogodzonego z tym,
że zostanie aresztowany.
- Są gorsze rzeczy niż więzienie - powiedział47.
Chodorkowski podjął jeszcze jedną, ostatnią próbę uniknięcia nieuchronnego. Zadzwonił
do długoletniego adwersarza, Aleksandra Dobro-wińskiego, i poprosił go o skontaktowanie
się z prokuratorami i wybadanie, czy kompromis jest jeszcze możliwy.
- Jeśli pokażą wszystkie swoje karty, ja pokażę swoje - zapowiedział. Znamienne, że
oligarcha wybrał na pośrednika właśnie Dobrowiń-
skiego. Od lat Dobrowiński wielokrotnie pozywał Jukos do sądu i reprezentował interesy
człowieka, który oskarżył Jukos o zamach na swoje życie. Nie pałał sympatią do
Chodorkowskiego, ale nawet on był zaniepokojony poczynaniami prokuratury, uznając, że
sprawa ma wyraźnie polityczny charakter. Zgodził się przekazać prokuratorom propozycję
Chodorkowskiego, ale spotkał się z szybką odmową. „Nie chcieli pokazać swoich kart”48.
Dziewiętnastego października około północy Anton Driel przyjechał do domu
Chodorkowskiego na Żukowce. Dzieci już spały. Oligarcha i prawnik rozmawiali do późnej
nocy.
- Rozumiesz, że mogą cię aresztować? - zapytał Driel. Chodorkowski skinął głową.
- Mam informacje, że mnie aresztują - odparł. - A w dodatku poradzono mi wyjechać z
kraju.
Zdaniem Driela Chodorkowski chciał przez to powiedzieć, że dostał cynk od szefa
kremlowskiej administracji Aleksandra Wołoszyna, który niepokoił się, że nie obejdzie się bez
aresztowania.
- Jakie jest prawdopodobieństwo? - zapytał.
- Wyższe niż kiedykolwiek.
- W takim razie o co chodzi?
Innymi słowy, dlaczego Chodorkowski nie wyjeżdża z kraju?
Od czasu aresztowania Lebiediewa Chodorkowski 17 razy wyjeżdżał z Rosji, ale zawsze
wracał. Teraz przywdział szaty bezkompromisowego demokraty:
- Robiłem pieniądze i wszystko inne nie po to, aby z dnia na dzień wyjeżdżać z kraju.
Chcę, żeby w tym kraju powstały naprawdę demokratyczne instytucje. Mogę się przydać, bo
mam pieniądze.
Pokazał głową w kierunku sypialni, gdzie spała trójka jego dzieci.
- Mam dzieci. Nie chcę, żeby musiały żyć z dala od swojego kraju.
- Ale historia Rosji dowodzi zupełnie czegoś innego - rzekł Driel. Czyli: w Rosji nikt nie
wygra z Kremlem.
- Nie sądzę, aby Rosja była skazana na zry los - upierał się Chodorkowski. Potem znów
wspomniał o dzieciach.
- Chcę, żeby moje dzieci żyły w Rosji, i nie chcę się wstydzić za Rosję. Driel zrozumiał, że
jego klient nie ustąpi. Wstał, uścisnął Chodorkow-
skiemu rękę i odjechał w noc.
- Myślałem później o tym. Dlaczego mówił mi to w domu, bez kamer telewizyjnych? Może
naprawdę wierzył w to, co mówi.
Nawet adwokat Chodorkowskiego nie wiedział, co sądzić o właścicielu bajecznej fortuny,
który woli więzienie w kraju niż wolność za granicą. Jaką korzyść odniosą jego dzieci, jeśli na
dziesięć lat go z nim rozłączą?
- On żyje teraz w innym świecie - zakonkludował Driel podczas rozmowy z nami, po
jednej z wizyt u Chodorkowskiego w więzieniu. - Czy słyszeliście kiedyś o człowieku
mającym kilka miliardów dolarów, któremu poradzono wyjechać z kraju, a on postanowił
zostać, ryzykując utratę wszystkiego? To iście filozoficzne pytanie. Nawet dla mnie. Nie
rozumiem go. Myślę, że to bardzo dobrze, że są tacy ludzie jak on. Ale ja nie zdobyłbym się na
to. A wy?49
Tydzień po wizycie na Żukowce w środku nocy Driela obudził telefon. Jego klient został
właśnie aresztowany. Adwokat pośpieszył do biura prokuratora generalnego, dokąd po
zatrzymaniu w samolocie zawieziono Chodorkowskiego. Oligarcha był spokojny, pewien, że
niebawem wyjdzie na wolność. Wręczył Drielowi portfel i zegarek.
- Zdjął obrączkę i oddał mi, prosząc, żebym nie przekazywał jej jego żonie. Powiedział, że
kiedy wyjdzie, chce ją mieć na palcu. A gdyby oddał ją żonie, znaczyłoby, że to koniec.
Driel obawiał się, że jego klient jest zbyt wielkim optymistą.
- Do końca nie rozumiał, że to długo potrwa50.
Aresztowanie zaskoczyło kremlowskich patronów Chodorkowskiego. Michaił Kasjanow,
najwyższy po Putinie urzędnik w kraju, dowiedział się o wydarzeniu ze środków przekazu.
Aleksandr Wołoszyn, który zapewnił Chodorkowskiego, że nic mu się nie stanie, był tak
wstrząśnięty, że z miejsca złożył rezygnację ze stanowiska. Wszystko wskazywało na to, że
frakcja demokratyczna przegrała walkę o władzę. Skoro Putin chciał, aby rządy sprawowały
siłowiki, Wołoszynowi nie pozostawało nic innego, jak podziękować i odejść. Putin jednak
odrzucił jego prośbę o natychmiastową dymisję i poprosił, aby pozostał przynajmniej do
zakończenia wyborów parlamentarnych albo pozwolił mu ogłosić jego rezygnację w
spokojniejszej chwili. Prezydent jednak nie miał zamiaru cofać tego, co zrobiono.
Chodorkowski siedział w areszcie i miał tam pozostać, niezależnie od tego, co myśleli o tym
Wołoszyn, Kasjanow i Rodzina.
Aresztowanie Chodorkowskiego wywołało najpoważniejsze przesilenie polityczne za
rządów Putina. Potępili je politycy wszystkich orientacji, od demokraty Grigorija Jawlińskiego
po komunistę Giennadija Ziugano-wa. Boris Niemców z Sojuszu Sił Prawicowych w
rozmowie z nami nazwał je „politycznym zabójstwem na zlecenie”51. Anatolij Czubajs, car
rosyjskiej prywatyzacji, kierujący teraz państwowym monopolem energetycznym, wygłosił w
telewizji niezwykłe oświadczenie, w którym zrywał z bCremlem i wzywał Putina do
interwencji. Po otwarciu giełdy w poniedziałkowy ranek inwestorzy zaczęli pozbywać się
akcji rosyjskich przedsiębiorstw i w ciągu kilku godzin główny indeks giełdowy spadł o 14
procent, zmniejszając łączną wartość notowanych firm o 20 miliardów dolarów52. Kasjanow i
inni wieszczyli, że kraj czeka gospodarcza katastrofa, ale Putin nie przejął się ich obawami.
- Był zły - twierdził jeden z jego współpracowników, który widział go w tym okresie53.
Aby zapobiec stratom, Putin publicznie wyparł się wszelkich planów powszechnej
nacjonalizacji prywatnej własności.
- Nie będzie żadnych uogólnień, analogii ani precedensów, zwłaszcza związanych z
wynikami prywatyzacji. Dlatego prosiłbym o zaprzestanie wszelkich spekulacji i histerii na
ten temat - oświadczył, w zawoalowanej formie ostrzegając Kasjanowa - i proszę również
rząd, aby nie wdawał się w tę dyskusje.
Stanowczo jednak opowiedział się po stronie siłowików, broniąc decyzji o aresztowaniu
Chodorkowskiego. Twierdził, że tak działa „demokratyczny i zrównoważony pod względem
prawnym” system sądowniczy, i zapowiedział, że nie będzie „targów w sprawach
związanych z działalnością organów ścigania”54.
Wobec publicznej aprobaty Putina prokuratorzy gorliwie podjęli dalsze działania,
sekwestrując ponad 40 procent akcji Jukosu; była to pierwsza w posowieckiej Rosji konfiskata
majątku na taką skalę. Akcje na giełdzie ponownie spadły na łeb na szyję. Wiadomość dotarła
do grupy zagranicznych bankierów inwestycyjnych, którzy czekali pod bramą Spasską
Kremla na umówione wcześniej spotkanie z Putinem. Kiedy zaniepokojeni i zdezorientowani
biznesmeni rozsiedli się, zauważyli nieobecność Aleksandra Wołoszyna. Zastępował go mało
znany petersburski prawnik, Dmitrij Miedwiediew. Przez następne dwie godziny Putin
częstował cudzoziemców uspokajającymi frazesami, wyjaśniając, że akcje Jukosu zostały
zamrożone, aby państwo mogło zrekompensować sobie straty, które poniosło wskutek
przestępstw Chodorkowskiego - nie wspominając jednak, że państwo zamroziło w akcjach
blisko 13 miliardów, a teoretyczne straty wynosiły nie więcej niż 1 miliard dolarów. Po wyjściu
bankierów, tuż przed północą, Kreml wydał oświadczenie o rezygnacji Wołoszyna i
mianowaniu jego następcą Miedwiediewa. Miedwiediew, nie mający jeszcze czterdziestki,
pracował z Putinem od czasu, gdy obaj byli współpracownikami mera Petersburga Anatolija
Sobczaka. Ostatnio zajmował stanowisko zastępcy szefa administracji Kremla i na osobiste
polecenie prezydenta nadzorował działalność Gazpromu, państwowego monopolu gazowego,
używanego do takich delikatnych zadań jak przejęcie telewizji NTV.
Zajęcie akcji jeszcze bardziej zdenerwowało nielicznych już sojuszników Wołoszyna w
rządzie. Nie przejmując się dyrektywami Putina, który polecił rządowi zachować milczenie,
Kasjanow publicznie oświadczył, że jest „głęboko zaniepokojony” sekwestrem akcji,
nazywając go „nowym zjawiskiem, którego skutki są trudne do oszacowania, bo jest to nowa
forma wpływu [na rynek]”55. Minister finansów Aleksiej Kudrin również martwił się głośno,
że sprawa Jukosu szkodzi rosyjskiej gospodarce. Gleb Pawłowski poszedł jeszcze dalej,
bezpośrednio atakując prezydenta, którego pomógł wybrać w 2000 roku.
- Moim zdaniem prezydent ulega wpływom sił, przed którymi go ostrzegałem -
oświadczył, mając na myśli siłowików56.
Dodał też, że „celem tych ludzi jest przejęcie kontroli nad politycznym centrum kraju”, i
nazwał oświadczenie Putina, że sprawa leży wyłącznie w kompetencji prokuratorów,
„podręcznikowym argumentem z epoki stalinowskiej”57.
W Białym Domu doradczyni prezydenta do spraw bezpieczeństwa narodowego
Condoleezza Rice i inni politycy zajmujący się Rosją z niepokojem śledzili narastający kryzys.
Konserwatyści, na przykład senator John McCain (republikanin z Arizony) i doradca
Pentagonu Richard Perle, skrytykowali działania Kremla, sugerując nawet, że Rosję
należałoby za to wyrzucić z grupy G-8. Ambasador Alexander Vershbow mówił publicznie o
„rosnącym rozdźwięku w sferze wartości” między Rosją a Stanami Zjednoczonymi.
Przedstawicielom administracji Busha, którzy żywili romantyczne złudzenia co do Putina jako
budowniczego demokracji, po raz pierwszy zaczęły otwierać się oczy. Niektórzy, jak Rice,
poznali wcześniej Chodorkowskiego i mieli do niego wiele szacunku. Ci, którzy od dawna
zabiegali o bardziej trzeźwą ocenę Putina, nareszcie doczekali się, że ktoś zaczął ich słuchać.
- Wsadzili faceta, którego wielu znało - mówił nam później wysoki przedstawiciel rządu
USA w Waszyngtonie. - Od tej pory do prezydenta zaczęła docierać prawda58.
W Moskwie zapytaliśmy wyższego rangą dyplomatę amerykańskiego o poparcie, jakiego
zaledwie przed miesiącem w Camp David udzielił Bush Putinowskiej „wizji Rosji” jako
„kraju, w którym kwitnie demokracja, wolność i praworządność”. Dyplomata uśmiechnął się.
- Więcej tego nie usłyszycie59.
Mimo to Zachód nie kiwnął palcem w obronie Chodorkowskiego. To samo zresztą
dotyczyło rosyjskich kolegów oligarchy. W nikogo jego aresztowanie nie godziło bardziej niż
w Rosyjski Związek Przemysłowców i Przedsiębiorców, ale jego członkowie wahali się, czy w
ogóle wystosować protest. Po aresztowaniu Chodorkowskiego osiemnastu z nich zebrało się
wieczorem w siedzibie związku. Przez trzy godziny dyskutowali, co robić. Nie obyło się bez
krzyków. Niektórzy chcieli odwołania zbliżającego się kongresu organizacji, na który
zaproszono Putina; inni twierdzili, że Cho-dorkowski sam wykopał sobie grób.
- Dyskutowano długo - wspominał wiceprezes związku, Igor Jurgens. - Co bardziej krewcy
proponowali odwołanie kongresu i zorganizowanie go po wyborach. Wtedy przynajmniej
wiedzielibyśmy, czy to akcja polityczna na potrzeby kampanii wyborczej, czy sprawa mająca
własne znaczenie.
W końcu jednak związek opuścił w biedzie swojego najwybitniejszego członka.
- Oczywiście prasa, zwłaszcza prasa liberalna, przedstawiła to jako całkowitą kapitulację
[związku] i zapewne miała rację. Ale to był koszmar. Gdybyśmy postąpili inaczej, w ciągu
dwóch albo trzech godzin zostalibyśmy aresztowani. To moim zdaniem gorsze niż
kapitulacja60.
Co mogło powstrzymać Kreml od zgotowania każdemu z nich takiego samego losu, jak
Chodorkowskiemu? Co było wolno w państwie „demokracji sterowanej”?
- Nikt nie wyjaśnił wtedy i nikt nie wyjaśnia teraz, co jest dozwolone, a co nie - zastanawiał
się pewnego dnia Oleg Kisielów. - Nie było to jasne. Czy muszę zmienić politykę mojej spółki?
Może powinienem zamknąć programy edukacyjne? Może powinienem zmienić swoje
programy charytatywne? Nie było wiadomo. Wciąż nie wiadomo. Wielu przedsiębiorców
postanowiło wycofać się z działalności społecznej i politycznej, co nie wychodzi na korzyść
społeczeństwu. Może w tej doktrynie chodziło o to, że władza prezydenta ma być jak skała
górująca nad wszystkim - społeczeństwem, biznesem, innymi sferami władzy. I to właśnie
nastąpiło61.
Tak oto oligarchowie odcięli się od Chodorkowskiego, licząc, że w ten sposób ocalą własną
skórę, podobnie jak uczynili to wcześniej przy okazji Borisa Bierezowskiego i Władimira
Gusińskiego.
- On jest kimś w rodzaju romantyka - mówił nam później Michaił Frid-man. - Sądził, że to
niemożliwe, aby najbogatszy, najbardziej znany człowiek poszedł do więzienia...
Chodorkowski musiał uważać, że jest wyjątkiem, mesjaszem, któremu wszystko wybaczą...
Moim zdaniem jest już po sprawie, ponieważ Putin postanowił pokazać, kto tu rządzi. A nasz
kraj ma taką tradycję - nie ma litości, jeśli o to chodzi62.

15 Agitacja


Żyjemy dziś w innej Rosji.
Władysław Surkow
Marat Gelman otrzymał od Kremla zadanie. Jako polityczny nadzorca państwowego
Kanału 1 miał przekształcić tę stację w „narzędzie wyborcze, najpotężniejsze narzędzie ze
wszystkich”. Przez ostatnie cztery lata Gelman i Gleb Pawłowski opowiadali chełpliwie o
swojej roli w tworzeniu nowego systemu „demokracji sterowanej” pod rządami Władimira
Putina. Teraz Gelman otrzymał szansę przekształcenia najpopularniejszej telewizji w kraju w
swoiste laboratorium. Obiecał, że w kampanii wyborczej 2003 roku stanie się ona „instytucją
demokracji sterowanej”1.
Zbliżały się grudniowe wybory parlamentarne i Kreml miał nadzieję, że dzięki swemu
wpływowi na środki przekazu raz na zawsze zniszczy partię komunistyczną, postrach
rosyjskich przywódców przez całe lata 90., i że jego nowa partia, Jedna Rosja, zdobędzie
większość dwóch trzecich głosów2. Oczywiście Duma była już na rozkazy Kremla, a jej
posłowie chętnie okazywali lojalność popularnemu, wpływowemu prezydentowi. Jednakże
Putinowski Kreml nie po to zdobył w ostatnich kilku latach tak wiele władzy, aby z niej nie
korzystać.
Tym razem działacze w rodzaju Pawłowskiego i zastępcy szefa prezydenckiej
administracji Władysława Surkowa mieli zlikwidować opozycję tylko dlatego, że mogli to
zrobić. Surkow, brunet przed czterdziestką, zaczął jeszcze w latach 90. jako protegowany
oligarchy Michaiła Chodor-kowskiego. Był specem od public relations, marzącym, aby zostać
bogaczem w rodzaju bohatera filmu Pretty Woman granego przez Richarda Gere’a3. Nawet
po aresztowaniu Chodorkowskiego i dymisji jego protektora, Aleksandra Wołoszyna, Surkow
zachował swoje stanowisko na Kremlu. Politycy, których często łajał w imieniu prezydenta,
zarówno podziwiali, jak bali się go.
- Surkow był bardzo dumny, że mogą zrobić wszystko, co zechcą - wspominał politolog
Siergiej Marków, który brał udział w kremlowskich naradach nad strategią wyborczą. -
Wielokrotnie powtarzał: „Zmniejszyć rolę komunistów. Nie pozwolić im odgrywać
jakiejkolwiek roli w parlamencie”4.
Kreml sprawował już kontrolę nad trzema głównymi stacjami telewizyjnymi, a właśnie
telewizja miała bycjednym z kluczy do zwycięstwa. Pod kierownictwem ludzi pokroju
Gelmana wieczorne wiadomości swoją czołobitnością wobec Putina, przemilczaniem
niewygodnych tematów i drętwotą przekazu do złudzenia przypominały dzienniki z czasów
sowieckich. Kreml od lat urządzał co piątek spotkania, podczas których Sur-kow, Pawłowski i
inni instruowali dyrektorów telewizji, o czym i w jaki sposób mają mówić w następnym
tygodniu. Z początku spotkania te miały służyć informowaniu przedstawicieli telewizji o
projektach ustawodawczych Putina. Z czasem jednak program zebrań nabrał politycznego
charakteru.
- Przemienił się w narzędzie kontroli - mówił nam jeden z uczestników.
- Na początku chodziło o to, jak przeprowadzać reformy, a pod koniec, jak chwalić Jedną
Rosję i deptać komunistów. Było to tak bezpośrednie i mało subtelne jak propaganda.
Podczas każdego zebrania rozdawano tekst, w którym stacjom telewizyjnym sugerowano
tematy na nadchodzący tydzień i sposób ich prezentacji.
- W pewnym momencie w spisie pojawiła się uwaga: „zalecenie - nie omawiać”. Były to
sprawy, o których nie należało wspominać, takie jak Czeczenia5.
W okresie wyborczym broń telewizyjna miała być używana jeszcze jawniej. Nie
próbowano nawet ukrywać politycznych związków z Kremlem. Sekretarz prasowy Putina
Aleksiej Gromów zasiadał w zarządzie Kanału 1 Gelmana, a dyrektor naczelny wieczornego
programu informacyjnego stacji Rossija Władimir Kulitsikow otwarcie demonstrował
posłuszeństwo wobec prezydenta.
- Gdybym nie był lojalny wobec pana Putina, nie pracowałbym tutaj
- powiedział szczerze reporterowi.
Ogólną zasadę tak wyraził prezenter Rossiji Michaił Antonów:
- Jeśli nie ma oczywistej wiadomości z ostatniej chwili, zaczynamy od prezydenta6.
Gelman dosłownie potraktował swoje wytyczne. Każde wydanie wiadomości wieczornych
w Kanale 1 i każdy talk show miały kierować się w okresie przedwyborczym prostą
maksymą: „Tworzyć wizerunek Jednej Rosji i niszczyć komunistów”7.
Partia Jedna Rosja nie miała ani programu ustawodawczego, ani ideologii wykraczającej
poza mgliste hasła o wielkości państwa rosyjskiego. Przywódcy partii odmawiali udziału w
debatach, a główną jej zaletą miał być fakt, że już rządziła krajem. Na plakatach wyborczych
widniał zarówno sowiecki dyktator Iosif Stalin, jak dysydent Aleksandr Sołżenicyn. Jedyne
hasło Jednej Rosji zawierało rację jej istnienia: „Razem z prezydentem!”.
W gruncie rzeczy Jedna Rosja w przededniu wyborów z 2003 roku była nie tyle partią
polityczną, ile trybuną propagandową jednego człowieka, Władimira Putina.
- Jedna Rosja ma bardzo proste przesłanie - jest to partia prezydencka - mówił nam w
czasie kampanii Aleksandr Osłon. - Jest tylko jedno przesłanie - Putin. Czynnik Putina jest
decydujący8.
Politolog Wiaczesław Nikonow, który pracował teraz dla Jednej Rosji, żartował:
- Każdemu kandydatowi powinni włożyć maskę Putina. Ciągle im powtarzam, że to
wystarczy9.
Kiedy rozpoczęła się kampania wyborcza, Kreml obawiał się głównie o to, że w
propagandzie partii nie dość energicznie eksploatuje się wizerunek Putina. W owym czasie
bowiem popularność prezydenta przekraczała 70 procent, podczas gdy Jedna Rosja
rozpoczęła okres wyborczy od skromnego 20-procentowego poparcia, pozostając w tyle za
komunistami z ich zdawałoby się żelaznym, 25-procentowym elektoratem. Surkow miał
większe ambicje.
- Celem kampanii było zdobycie 40 procent - wspominał Siergiej Popów, zastępca szefa
sztabu wyborczego partii. - Wszystko szło zgodnie z planem10.
A jedynym sposobem osiągnięcia tego celu było reklamowanie partii jako stronnictwa
prezydenta.
We wrześniu Putin zerwał z postsowiecką tradycją, zgodnie z którą prezydent nie wtrąca
się do polityki partyjnej, i publicznie poparł Jedną Rosję „z wdzięczności” za jej poparcie w
parlamencie.
- Nie będę ukrywał - rzekł. - Cztery lata temu głosowałem na waszą partię. Muszę
powiedzieć, że nie żałuję tej decyzji11.
W innym systemie politycznym wypowiedź taka mogła uchodzić za niewinny wyraz
osobistych upodobań, ale w Rosji stanowiła głośną reklamę.
Nadal jednak było to za mało. Marków przedstawił na Kremlu analizę treści przemówień
przywódców partyjnych. „Zbyt bojaźliwie używają słów «prezydent» i «Władimir Putin» -
pisał we wnioskach. - Nawet Boris Niemców i Grigorij Jawliński posługują się słowami
«Władimir Putin» i «prezydent» częściej niż Jedna Rosja”12.
W całym kraju pojawiły się więc wielkie jak dom transparenty z obliczem Putina i jego
wezwaniem do głosowania na Jedną Rosję. „Razem musimy zbudować jedną, silną Rosję...”.
W Moskwie prezydencki transparent zawisł wszerz całego budynku, stojącego dokładnie
naprzeciwko Dumy Państwowej. Również w telewizji pojawiły się reklamy Jednej Rosji. W
reklamie nadawanej aż do wyborów 7 grudnia zatrzymują na ulicy staruszkę i pytają, na kogo
będzie głosowała.
- Jestem za prezydentem, czyli za Jedną Rosją - odpowiada kobiecina13. Stworzona w
grudniu 2001 roku Jedna Rosja powstała z połączenia
Jedności, partii zorganizowanej naprędce jako zaplecze Putina w wyborach
parlamentarnych w 1999 roku, oraz jej dawnego rywala, bloku Ojczyzna-Cała Rosja,
kierowanego przez byłego premiera Jewgienija Primakowa i mera Moskwy Jurija Łużkowa.
Do nowej partii wstąpiły dziesiątki przywódców regionalnych i najwyżsi rangą urzędnicy
państwowi. Ugrupowaniem kierowała jednak administracja prezydencka.
- „Zrobimy kampanię sami, bez Jednej Rosji” - tak dokładnie powiedział Władysław
Surkow do działaczy Jednej Rosji na półtora roku przed wyborami - wspominał Marków14.
Długofalowy cel Jednej Rosji był znacznie ambitniejszy niż zdobycie 40 procent głosów w
nadchodzących wyborach. Wyborczy triumf miał być pierwszym krokiem do stworzenia i
zinstytucjonalizowania partii rządzącej, która mogłaby utrzymać się u władzy na
podobieństwo liberalnych demokratów kierujących Japonią od 1945 roku albo Partii
Rewolucyjno-Insty-tucjonalnej od 71 lat rządzącej Meksykiem. Wcześniejsze próby stworzenia
takiej „partii władzy” nie udały się z powodu niepopularności Borisa Jelcyna i podziałów w
łonie elity rządzącej. Współpracownicy Putina liczyli, że dzięki niezwykłej popularności
prezydenta uda im się stworzyć trwałą instytucję polityczną przy użyciu metod, których tak
pracowicie uczyli się w ostatnich kilku latach.
- Przedsięwzięcie to pomoże rządzić Rosją przez dziesięciolecia - mówił Michael McFaul,
uczony ze Stanford University i znawca polityki rosyjskiej. - Jest to połączenie partii i państwa
w sposób, który był niemożliwy w latach 90.15.
Mimo bardzo śmiałego celu partia prowadziła ostrożną propagandę. Jej sztab zdecydował
się na kampanię pozbawioną wszelkiej treści i poczytywał to sobie za zasługę.
- Ludzie nie cierpią ideologii - tłumaczył nam strateg partyjny Niko-now16.
Jedna Rosja stanowczo odmawiała zajęcia stanowiska wobec konkretnych zagadnień
politycznych i od początku jej działacze mieli zakaz uczestniczenia w jakichkolwiek debatach
z innymi kandydatami, w otwartych panelach i programach na żywo, gdzie mogli być
zmuszeni do sprecyzowania programu partii. Minister spraw wewnętrznych Boris Gryzłow,
tytularny szef partii, gardził dyskusjami z konkurencją; dziennikarzom powiedział, że
uczestniczenie w nich przypominałoby sytuację, w której „rezerwowy bramkarz z
podwórkowej drużyny hokejowej” pcha się do zdjęcia z gwiazdą sowieckiego hokeja17.
- Wiem, że z punktu widzenia Zachodu i Stanów Zjednoczonych to brzmi bardzo źle. Jak
można nie brać udziału w debatach? - mówił Martin Szakkum, kandydat Jednej Rosji z
obwodu moskiewskiego i jeden z niewielu, którzy zgodzili się porozmawiać z nami podczas
kampanii. - Proszę jednak wziąć pod uwagę stopień rozwoju rosyjskiej demokracji - jest
bardzo słaba i społeczeństwo nie jest na to przygotowane18.
Z sondaży wynikało, że Jedna Rosja przyciąga wyborców, których łączy właściwie tylko
sympatia do prezydenta. 37 procent zapytanych przez firmę Osłona, dlaczego popierają
partię, odpowiedziało, że podobają im się jej bliskie związki z Putinem lub jej przywódcy, a 21
procent nie potrafiło podać powodów.
- Większości ludzi wystarcza, że widzą działalność Putina i słyszą o niej. Gospodarka się
rozwija, zaprowadza się porządek, rośnie szacunek innych krajów. Podwaja się PKB [produkt
krajowy brutto]. Reformy sądów, armii, edukacji i emerytur są w toku... Pensje pracowników
budżetowych idą w górę, tak samo emerytury. Czegóż chcieć więcej? - pytał retorycznie
Osłon19.
Dlatego Kreml uważał, że wszelkie jednoznaczne stanowisko, jakie zajmie partia,
spowoduje tylko utratę poparcia dla niej. Jedynym bezpiecznym tematem był Putin.
- Reszta przeszkadza, tylko Putin łączy - powiedział nam Gelman20.
Marat Gelman otrzymał od Kremla jeszcze jedno zlecenie. Poza politycznym
nadzorowaniem Kanału 1 miał stworzyć nowy blok wyborczy na grudniowe wybory.
Chodziło o zabranie głosów komunistom, głosów, których Jedna Rosja nie mogła przejąć
sama. Gelman wymyślił dla nowego bloku chwytliwą nazwę: Towarzysz21.
???^^^?
Niebawem pozyskał do niego Siergieja Głaziewa, młodego komunistycznego ekonomistę.
Głaziewowi coraz mniej odpowiadała linia partii kierowanej przez miłośnika Stalina,
Giennadija Ziuganowa, który niechętnie zaakceptował własność prywatną, ale opierał się
innym próbom dostosowania partii Lenina do epoki Internetu. Wiosną 2003 roku Głaziew
zaczął otwarcie krytykować Ziuganowa.
Dopiero w ostatniej chwili komuniści zorientowali się, że rejterada Głaziewa może im
poważnie zaszkodzić. Zastępca Ziuganowa, Iwan Mielników, dwukrotnie próbował
przekonywać odszczepieńca, że współpraca z Kremlem nic mu nie da, nawet jeśli zdoła urwać
komunistom nieco głosów.
- Powiedziałem: „Siergiej, oni cię wykorzystają, a kiedy nie będziesz już im potrzebny,
wyrzucą na śmietnik”. Nie zgodził się. Sądził, że uda mu się wszystkich przechytrzyć -
wspominał Mielników, który obiecał Głaziewowi jedno z trzech pierwszych miejsc na
wyborczej liście krajowej22.
W maju Głaziew ostatecznie zerwał z komunistami, dzięki czemu Gel-man mógł
przystąpić do realizacji planu stworzenia nowej koalicji wyborczej. Koalicja ta miała się
składać z mnóstwa małych partyjek z obrzeży rosyjskiej sceny politycznej, jednocząc
prawicowych patriotów, którzy marzyli o odrodzeniu imperium, z lewicowcami, pragnącymi
autentycznej partii socjaldemokratycznej. Z punktu widzenia Kremla, wspominał Pawłowski,
dokładny skład koalicji miał dużo mniejsze znaczenie niż sam fakt stworzenia „możliwej do
przyjęcia alternatywy dla wyborców, którzy odchodzili od komunistów”23.
Towarzysz był tylko jednym z kilku tworów politycznych, które powstały w roku
wyborczym dzięki poparciu jednej lub drugiej frakcji krem-lowskiej i miały na celu osłabienie
komunistów.
- W wyborach startowało kilka innych ugrupowań, które odebrały komunistom głosy -
powiedział Nikonow24.
Frakcja Aleksandra Wołoszyna, jednocząca pozostałości jelcynowskiej Rodziny z
doradcami w rodzaju Pawłowskiego i Gelmana, sponsorowała Towarzysza. Przewodniczący
Dumy Sielezniow, który zerwał z komunistami tak jak Głaziew, otrzymał błogosławieństwo
Kremla dla swojej partii Odrodzenie Rosji, podczas gdy przewodniczący wyższej izby
parlamentu, petersburski przyjaciel Putina Siergiej Mironów, stworzył Partię Życia, również
przy cichym poparciu Kremla. Siłowiki stały za partią Deputowany Ludowy, kierowaną przez
parlamentarzystę Giennadija Rajkowa i pełną dawnych szpiegów i generałów. Rajkow
zapewnił sobie wsparcie Putina.
- Zarażał wszystkich entuzjazmem, nie wyłączając samego prezydenta
- wspominał były agent KGB Gudkow, który później przejmie władzę nad tą partią25.
Jednakże według Markowa Władysław Surkow przekonał Putina, że partia Deputowany
Ludowy zaszkodzi Jednej Rosji i strumień pieniędzy dla niej wysechł. Rodzina obawiała się,
że „celem partii jest stworzenie niezależnego zaplecza politycznego dla tej grupy
czekistowskiej” - wspominał Marków26.
Nie było wcale pewne, że ze wszystkich tych ugrupowań sukces odniesie tylko Towarzysz.
Jednakże na początku lata, podczas przyjęcia z okazji święta państwowego Rosji, które odbyło
się na Kremlu 12 czerwca, Putin wziął Głaziewa na stronę i zaproponował mu połączenie sił z
innym obiecującym politykiem, popularnym nacjonalistą Dmitrijem Rogozinem.
- Prezydent osobiście poprosił mnie o to - wspominał Głaziew.
- Włączenie [Rogozina] do bloku nastąpiło z inicjatywy samego Putina.
Niebawem Rogozin osobiście zaproponował mu rozpoczęcie negocjacji o zjednoczeniu27.
Elegancki i dobrze wypadający w telewizji Rogozin wsławił się w latach 90. obroną
etnicznych Rosjan, którzy po upadku Związku Sowieckiego znaleźli się nagle poza granicami
kraju. Obecnie stał na czele Komisji Spraw Zagranicznych Dumy. Wierny zwolennik Putina,
zamierzał przyłączyć się do Jednej Rosji, ale mer Łużkow podobno zablokował jego nominację
na szefa sztabu wyborczego partii. Rogozin i Głaziew przyjaźnili się od 1993 roku, kiedy obaj
bronili zdominowanego przez komunistów parlamentu przed czołgami Borisa Jelcyna. W1995
i 1996 roku przyłączyli się do koalicji nacjonalistów, którzy popierali byłego generała
Aleksandra Lebiedzia w wyborach prezydenckich. Tym razem Kreml chciał, aby zjednoczyli
siły choćby tylko po to, żeby ktoś odpowiedzialny miał na oku przesadnie ambitnego
Głaziewa. Marków opowiadał, że „Kreml mianował Rogozina komisarzem Siergieja Głaziewa,
jego nadzorcą”28.
Trzynastego lipca Rogozin pojechał na daczę prezydencką w Nowo-Oga-riewie, aby
zapewnić sobie błogosławieństwo Putina. Projekt, który przedstawiono Rogozinowi, nie do
końca do niego przemówił.
- Zrozumiał, że ma za zadanie stworzyć blok, który urwie komunistom kilka procent
głosów... Zasadniczo chodziło o zniszczenie komunistów, a nie stworzenie czegoś naprawdę
nowego - wspominał Siergiej Butin, długoletni przyjaciel Rogozina29.
Rogozin domagał się czegoś więcej: poparcia Kremla, aby nowe ugrupowanie mogło
zdobyć 5 procent głosów i wejść do Dumy.
¦Lś.
- Podczas spotkania z prezydentem powiedział mu, że nie chce brać w tym udziału, skoro
ma przegrać. Jego celem nie było cztery procent, ale zwycięstwo. Chciał zaspokoić swoje
ambicje30.
Putin dał mu swoje błogosławieństwo, które zapewniało dostęp do pieniędzy i
państwowej telewizji.
- Dostałem carte blanche - powiedział nam później Rogozin31. Wkrótce swój akces zgłosili
inni politycy. Trzecie miejsce na liście, po
Rogozinie i Głaziewie, zajął sowiecki generał Walentin Wariennikow, uczestnik
nieudanego puczu przeciwko Gorbaczowowi z 1991 roku. Poza tym wśród kandydatów
znaleźli się: Wiktor Gieriaszczenko, do niedawna szef banku centralnego, i generał Gieorgij
Szpak, dowódca wojsk powietrzno-desantowych. Skrajnych nacjonalistów reprezentował
Andriej Sawiliew, autor niektórych przemówień Rogozina. Władimir Pribylowski, znawca
problematyki rosyjskiego nacjonalizmu, nazywał go „jawnym rasistą”, bo wydał zbiór pod
tytułem Rasowe znaczenie idei rosyjskiej32.
Partia miała iść do wyborów pod hasłem zjednoczenia ziem byłego Związku Sowieckiego.
Domagała się państwowej kontroli nad bogactwami naturalnymi, zakazu sprzedaży ziemi,
ustanowienia prawosławia religią państwową i likwidacji oligarchii jako klasy. Przyjęła hasło
Rogozina „Rosjanie muszą z powrotem odzyskać Rosję dla siebie” i oferowała wyborcom
oszałamiającą mieszankę sowieckiej ochrony socjalnej, rosyjskiego imperializmu oraz
religijnego i etnicznego szowinizmu. Miano ją podawać w łagodnym, nadającym się do
telewizji stylu, unikając bufonady ultranacjonalisty Władimira Żyrinowskiego i betonowych
anachronizmów Giennadija Ziuganowa.
Mimo że partia nawoływała do puszczenia milionerów w skarpetkach, finansowali ją
bogaci przedsiębiorcy - z których część znalazła się w nagrodę na listach partyjnych.
- Dla wielu przedsiębiorców przedsięwzięcie to miało charakter handlowy - powiedział
nam Pawłowski33.
Wśród finansistów był podobno miliarder Oleg Dieripaska, właściciel Rosyjskiego
Aluminium i jeden z największych oligarchów. „Rosyjskie Aluminium finansuje ich tylko
dlatego, że Kreml je o to prosi” - twierdził Marków34.
Kiedy Głaziew i Gelman budowali swoją koalicję, Rogozin już planował przenieść główny
akcent z socjalizmu na nacjonalizm. Okazja nadarzyła się na zebraniu przywódców przed
zjazdem założycielskim partii we wrześniu. Rogozin i inni orzekli, że proponowana nazwa
Towarzysz nie jest dobra: to „kiepsko zamaskowany plan klęski”, wyraził się później Rogozin.
Dobrze po północy wymyślono nową nazwę - Rodina, czyli Ojczyzna.
Głaziew niechętnie przystał na nią. Rogozin i jego współpracownicy uznali, że to początek
przejmowania kontroli nad partią.
- Po podjęciu decyzji co do nazwy było jasne, że to zupełnie inne przedsięwzięcie -
komentował Butin. - Produkt finalny daleko odbiegał od oryginalnej koncepcji Głaziewa i
Gelmana35.
Czternastego września narodziła się nowa partia. W sondażach nie była na razie
notowana.
Jesienią tego roku Władysław Surkow wezwał na Kreml niedoszłego prezydenta
Czeczenii. Przedsiębiorca Malik Sajdułłajew, który dorobił się w Moskwie fortuny na
państwowej loterii, uwierzył Władimirowi Putino-wi, że sytuacja wjego targanym wojną kraju
„normalizuje się”. Postanowił więc wrócić do Czeczenii i wystartować w nadchodzących
wyborach prezydenckich. Polityczni doradcy Putina nie zamierzali do tego dopuścić. Miała to
być dla nich próba przed późniejszymi o dwa miesiące ogólnokrajowymi wyborami
parlamentarnymi.
Lajdu7/ajew prowadzi/w pierwszych sondażach, znacznie wyprzedzając byłego muftiego
buntowników, Achmada Kadyrowa, który od trzech lat rządził Czeczenia z nadania Kreml.
Kilku innych kandydatów również zdecydowało się na start. Ponad 60 procent
ankietowanych Czeczenów twierdziło, że za żadne skarby nie zagłosuje na Kadyrowa,
którego syn dowodził znienawidzoną milicją odpowiedzialną za zniknięcia i torturowanie
tysięcy ludzi.
W czasie spotkania Surkow kazał Sajdułłajewowi zrezygnować z kandydowania, bo, jak
wspominał Sajdułłajew, „wydano rozkaz, aby przeforsować Kadyrowa”. Sajdułłajew
odmówił. Następnego dnia wieczorem Surkow przyszedł do Horse and Hound, angielskiego
pubu Sajdułłajewa, gdzie mieścił się jego nieoficjalny sztab. Mimo namów Sajdułłajew
ponownie odmówił. Następnego wieczora Surkow znów odwiedził Sajdułłajewa i przez trzy
godziny nakłaniał go do wycofania się.
- Proponowano mi rozmaite stanowiska, między innymi w biznesie, polityce i
administracji prezydenckiej. Wiele różnych rzeczy mi proponowano, ale wszystkie
odrzuciłem36.
Skoro po dobroci się nie dało, Kreml postanowił użyć innej metody. Cztery dni później
inny kandydat - w rzeczywistości pracownik biura prasowego Kadyrowa - złożył w sądzie
wniosek o unieważnienie kandydatury Sajdułłajewa, powołując się na niekompletne listy
poparcia. Po 48 godzinach sąd przychylił się do wniosku i Sajdułłajew przestał być
kandydatem. W tym samym tygodniu Kreml namówił do wycofania się z wyścigu dwóch
innych kandydatów mogących zagrozić Kadyrowowi. Chusajn Dża-briłow, przedsiębiorca z
licznej czeczeńskiej diaspory w Moskwie, wycofał się z kandydowania zaraz po rozmowie z
Surkowem. Asłambek Asłacha-now, przedstawiciel Czeczenii w Dumie Państwowej,
zrezygnował po tym, jak zwierzchnik Surkowa, Aleksandr Wołoszyn, wezwał go do siebie na
Kreml i zaproponował posadę prezydenckiego doradcy do spraw Czeczenii. Asłachanow
doszedł do wniosku, że wbrew Kremlowi nie będzie w stanie wygrać, i uznał, że teraz
przynajmniej „mogę spotykać się z prezydentem, kiedy tylko zechcę”37. Kandydat Putina
miał otwartą drogę do władzy.
Dla Putina wybory sterowane przez jego podwładnych stały się już taką rutyną, że
wyglądał na zdziwionego, gdy zapytano go o systematyczną eliminację konkurentów
Kadyrowa.
- To raczej kwestia taktyki przedwyborczej - odpowiedział na pytanie jednego z naszych
amerykańskich kolegów. - Nie ma w tym naruszenia żadnych przepisów, demokracji, niczego
takiego. Jest to kwestia taktyki stosowanej w kampanii przedwyborczej38.
Liczyły się wyniki, a celem czeczeńskiej kampanii prezydenckiej, podobnie jak
nadchodzących krajowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich, była legitymizacja
władzy.
- Ludzie nie będą już mogli powiedzieć, jak teraz czasami mówią, że jestem marionetką
Putina - chełpił się Kadyrow w dniu głosowania 5 października39.
Kiedy podliczono głosy, okazało się, że Kadyrow otrzymał ponad 80 procent.
Rosjanie wynaleźli uniwersalną nazwę dla takiej taktyki wyborczej: „środki
administracyjne”. Ten poręczny termin-wytrych obejmował cały wachlarz politycznych
nadużyć: od brutalnego zastraszania, które Kreml zastosował podczas wyborów czeczeńskich,
do wykorzystania armii pracowników państwowych i gubernatorów, którym kazano
dostarczyć wyznaczoną liczbę głosów. W trzydziestu obwodach na czele list Jednej Rosji
znajdowali się miejscowi gubernatorzy - choć żaden nie zamierzał zająć miejsca w
parlamencie. Innych biurokratów i funkcjonariuszy służb mundurowych oddelegowano do
mobilizowania wyborców. Na bezprecedensową skalę korzystano z usług sądów, a wiele
pozwów pochodziło od kandydatów Jednej Rosji, kwestionujących prawo oponentów do
kandydowania. Agitacja na rzecz Jednej Rosji osiągnęła takie rozmiary, że nawet Rosjanie
wychowani na sowieckiej propagandzie nie wiedzieli, co o tym sądzić. „Można się obawiać,
że nawet jak się włączy żelazko, usłyszy się o tej partii” - kpił Władimir Podoprigora,
przywódca małej partyjki Demokratyczna Władza Rosji40.
Typowym przypadkiem był Konstantin Titow, gubernator przemysłowego obwodu
samarskiego. Titow rywalizował z Putinem w wyborach prezydenckich w 2000 roku, ale teraz
obiecał zapewnić Jednej Rosji 40 procent głosów w zamian za poparcie Kremla dla swojej
trzeciej kadencji.
- Okazało się, że mamy takie same poglądy polityczne - twierdził Titow w rozmowie z
nami. - On bardzo mi pomaga... Jeśli prezydent działa w ten sposób, powinienem go
popierać41.
Najlepszym przykładem prymitywnej kampanii Jednej Rosji była Moskwa, gdzie potężny
mer Łużkow ubiegał się o wybór na trzecią kadencję, a jednocześnie kandydował do Dumy z
listy tej partii. Jedna Rosja zawarła „umowę reklamową” z popularną w mieście siecią
supermarketów Sied-moj Kontinient. Zgodnie z nią wszyscy sprzedawcy obowiązani byli
nosić czapki i guziki z emblematem partii, niezależnie od swoich poglądów politycznych42.
W moskiewskim metrze plakaty Jednej Rosji wyparły reklamy wszystkich innych partii.
Ponad 2 miliony mieszkańców miasta otrzymało list od Jednej Rosji, namawiający do
głosowania na partię. Typowe były doświadczenia popularnego posła z partii Jabłoko,
Michaiła Zador-nowa. W tajemniczy sposób jego umowy na afisze i reklamy na przystankach
zostały unieważnione, jego zwolennikom grożono wyrzuceniem z pracy, a konkurent z
ramienia Jednej Rosji pozwał go do sądu, próbując skreślić z listy wyborczej. „Cały aparat
państwa i władz Moskwy” pracuje teraz dla Jednej Rosji - uważał Zadornow43.
A mimo to politolodzy stwierdzili, że takie metody cieszą się aprobatą pragmatycznych
wyborców epoki Putina. Notowania Jednej Rosji rosły z tygodnia na tydzień. Z badań firmy
Aleksandra Osłona wynikało, że 6 listopada partia rozpoczęła kampanię z zaledwie 17-
procentowym poparciem, 20 listopada osiągnęła 20 procent, 27 listopada 25 procent, a 4
grudnia 28 procent44.
- Ideologie polityczne przestały być skuteczne. Takie etykietki jak „czerwony” i „biały”,
„komunista” i „prawicowiec” nie trafiają już do ludzi - zauważyła politolog Jekatierina
Jegorowa, której firma pracowała dla 40 kandydatów Jednej Rosji. - Kiedy głosują na partię
władzy, rozumieją, że najprawdopodobniej otrzymają coś od jej kandydata, a jest mało
prawdopodobne, że od jego rywali... Kiedy więc ludzie głosują na Jedną Rosję, to nie tylko z
miłości do prezydenta. Ponieważ jednak partia ta powiązana jest z prezydentem, myślą, że
może coś z tego będą mieli. Kontekst się zmienił. Nikt nie boi się już komunistów, nikogo nie
obchodzi romantyczne pojęcie liberalizmu45.
Kontekst zmienił się ponownie 25 października, w dniu, w którym były patron
Władysława Surkowa, Michaił Chodorkowski, został aresztowany, a kampania władz
przeciwko spółce Jukos nabrała rozpędu. Był to punkt zwrotny w dziejach świeżo powstałej
partii Ojczyzna.
Rosyjska elita polityczna albo krytykowała aresztowanie oligarchy, albo wypowiadała się
na ten temat ostrożnie, czekając, co powie Putin. Przywódcy Jednej Rosji milczeli i będą
milczeć, nawet wtedy, gdy rynki finansowe przeżyją trzęsienie ziemi, a Aleksandr Wołoszyn
na znak protestu poda się do dymisji. Jednakże Dmitrij Rogozin i Siergiej Głaziew zabrali głos.
Oświadczyli, że aresztowanie Chodorkowskiego było całkowicie uzasadnione, co więcej,
należy wszcząć śledztwo w sprawie innych podejrzanych umów prywatyzacyjnych z lat 90.
Ich partia powstała przecież w opozycji do oligarchów - „naszego wroga”, jak Rogozin nazwał
najbogatszych ludzi w Rosji na zjeździe założycielskim partii, choć finansował ją między
innymi król aluminium Oleg Dieripaska46.
- Ważne jest mieć publicznego przeciwnika, i ważne, aby budził on niechęć - wspominał
Marat Gelman47.
Dla demokratów, podzielonych i uzależnionych finansowo od Chodorkowskiego, jego
aresztowanie było katastrofą. Jabłoko zostało niemal całkowicie odcięte od pieniędzy, Sojusz
Sił Prawicowych stracił dużą część funduszy. Obie partie balansowały w sondażach na
granicy pięcioprocentowego progu wyborczego. Zaledwie na dwa dni przed aresztowaniem
Chodorkowskiego policja przeprowadziła rewizję w siedzibie firmy konsultacyjnej Jabłoka i
skonfiskowała twarde dyski komputerów, zawierające cały plan kampanii partii, włącznie ze
scenariuszami reklam telewizyjnych - chodziło najwyraźniej o przypięcie Jabłoku łatki tworu
nieuczciwych oligarchów.
- Był to znak, że Jabłoko popierają ludzie, którzy są złodziejami - mówił nam Jawliński48.
Mimo to obie partie nie miały wyboru i musiały bronić swego protektora. Anatolij Czubajs,
rudowłosy przewodniczący Sojuszu Sił Prawicowych, nigdy nie był przyjacielem
Chodorkowskiego, ale po aresztowaniu oligarchy naradzał się z Borisem Niemcowem,
przywódcą frakcji parlamentarnej partii.
- Rozmawiałem z Czubajsem i powiedziałem mu, że mamy dwie możliwości - zakończyć
nasze kariery polityczne, aby ochronić Chodorkowskiego, albo kontynuować je i zostać
prostytutkami. Zapytałem go więc: „Co jest lepsze? Być trupem czy prostytutką?”
Postanowiliśmy zostać trupami49.
Czubajs najostrzej ze wszystkich potępił aresztowanie oligarchy i zażądał od Putina
wyjaśnień. Jego oświadczenie nadał Kanał 1 Gelmana, związany blisko z kremlowską frakcją
Wołoszyna, który niebawem ustąpi ze stanowiska.
Irina Hakamada, trzecia przywódczyni partii i jej największa gwiazda telewizyjna, nie
zgadzała się ze swoim szefem, ale jak to często bywało w skłóconym Sojuszu Sił
Prawicowych, nie pytano jej o zdanie.
- Po naradach z Niemcowem Czubajs wygłosił emocjonalne oświadczenie, że musimy
wezwać prezydenta do zaprowadzenia porządku - wspominała. - Był to błąd, bo Putin nie
cierpi, jeśli ktoś próbuje zrzucać na niego odpowiedzialność. To go drażni50.
Ale, o ironio, to chyba komuniści ucierpieli najbardziej w wyniku aresztowania
najbogatszego człowieka Rosji.
- Administracja prezydencka dostała zadanie: zgnoić komunistów - wspominał Gelman51.
I spreparowała oskarżenia przeciwko partii komunistycznej, które okazały się teraz
miażdżące. Na długo przed aresztowaniem Chodorkowskie-go w zaprzyjaźnionych z
Kremlem środkach przekazu zaczęły krążyć opowieści o domniemanym flircie komunistów z
przebywającym na wygnaniu Borisem Bierezowskim. W czasie kampanii wyborczej jeden z
poprzedników Putina na stanowisku szefa FSB oskarżył Bierezowskiego i komunistów o
wspólny „spisek przeciwko Rosji”; opowiadano też, że na listach komunistycznych roi się od
kandydatów popieranych przez oligarchów. Przywódca partii Ziuganow podłożył się
Kremlowi, sprzedając miejsca najwięcej płacącym biznesmenom. Jeden z kandydatów partii,
milioner Aleksiej Kondaurow, był czołowym współpracownikiem Chodor-kowskiego i szefem
firmy zarządzającej Jukosem52.
Ziuganow zrozumiał niebezpieczeństwo i publicznie ostrzegł, że Putin prowadzi
przeciwko partii „wojnę na wyniszczenie”53. Jednakże notowania komunistów spadały, a
Ojczyzna zaczęła zdobywać zwolenników. Była wymarzoną przystanią dla tych wyborców,
którzy, jak powiedział nam Pawłowski, opowiadali się za Putinem, ale przeciwko
establishmentowi, nie byli już komunistami, ale nie uwierzyli w to, że przyszłością Rosji jest
zachodnia demokracja i gospodarka rynkowa. Byli to walczący o przetrwanie drobni
przedsiębiorcy rosyjscy, gniewna niższa klasa średnia Rosji.
Do klasy tej należał między innymi 51-letni inżynier Anatolij Łaptiew, prowadzący na
przedmieściach Moskwy malutki sklep z tanimi chińskimi zabawkami. Łaptiew, nacjonalista i
monarchista tęskniący za nieboszczykiem Związkiem Sowieckim, był kupcem z przymusu,
gotowym zrezygnować z handlu, gdyby tylko Rosja znalazła lepszy, niekapitalistyczny
sposób powrotu do dawnej wielkości. Nic dziwnego, że utworzenie partii Ojczyzna przyjął z
zachwytem.
- W latach 90. mówili nam, że jest komunizm i demokracja, i nic pośrodku - mówił
Łaptiew. - To nieprawda. To nie jest wybór między białym a czarnym. Żyłem za komunizmu,
żyłem za demokratów. Nic z tego nie wyszło. Ojczyzna jest inną drogą54.
Irina Hakamada, wyglądająca szykownie w czarnym, astrachańskim futrze, omiotła
wzrokiem smutny tłum, który zebrał się na petersburskim cmentarzu Nikolskim. Mieszkańcy
miasta przyszli na grób słynnej Galiny Starowojtowej - i jednocześnie na grób demokracji,
którą działaczka, zastrzelona przed pięcioma laty, usiłowała budować w Rosji.
- Galino, nigdy cię nie zapomnimy - mówiła Hakamada. - Zrobimy, co w naszej mocy.
Starowojtowa była męczennicą najnowszej, burzliwej historii Rosji. Zagadka jej śmierci nie
została rozwikłana, a prozachodnia partia reformatorska, którą współtworzyła, znalazła się na
marginesie polityki. To na jej grobie pił ultranacjonalista Władimir Żyrinowski, bełkocząc o
tym, że niebezpiecznie jest wchodzić w drogę przeobrażonemu KGB. Dla Hakamady,
ubiegającej się o opróżnione przez Starowojtowa miejsce w parlamencie, kampania wyborcza
oznaczała przejęcie pałeczki po zamordowanej przyjaciółce, z którą łączyło ją wszystko, od
poglądów po styl ubierania się.
- Jesteśmy tu razem przez pamięć o niej - mówiła Hakamada. - Niestety, minęło pięć lat i
odnosimy wrażenie, że musimy znów zaczynać od zera.
Rosjanie bowiem „zapadli w sen”55.
Pod wieloma względami kampania wyborcza 2003 roku ujawniła wyraźniej niż
kiedykolwiek rozczarowanie Rosjan demokracją. Starowojtowa mówiła o tym niedługo przed
swoją śmiercią 20 listopada 1998 roku: „droga do wolności okazała się znacznie trudniejsza,
niż myśleliśmy”56. Ale nawet nią mogłyby wstrząsnąć kłopoty, w jakie popadli demokraci
zaledwie na dwa tygodnie przed wyborami w 2003 roku. Zarówno Jabłoku, jak Sojuszowi Sił
Prawicowych groziło, że nie wejdą do parlamentu. W prywatnym gronie przywódcy partyjni
byli „śmiertelnie przerażeni”, chociaż publicznie nadal spierali się między sobą, co od dawna
zmniejszało poparcie dla ich ugrupowań. Niepokojąco duża liczba zawiedzionych wyborców
demokratycznych mówiła ankieterom, że będzie głosować albo na Jedną Rosję, albo wcale.
Obie partie, zamiast połączyć siły w chwili, gdy rosyjska demokracja znalazła się w
niebezpieczeństwie, nadal atakowały się wzajemnie. Na początku listopada Anatolij Czubajs
zaproponował sojusz, mówiąc publicznie, że nadszedł czas, aby on i Grigorij Jawliński
wznieśli się ponad osobistą niechęć i nie dopuścili do „powrotu dyktatury”. Jego oferta
spotkała się jednak z odmową.
- Nic tylko cynizm i hipokryzja - odpowiedział zastępca Jawlińskiego Siergiej Mitrochin57.
Zagrożone śmiercią polityczną partie demokratyczne strawiły ostatnie dni kampanii na
wyjaśnieniach, dlaczego nie mogą się zjednoczyć. Negocjacje zjednoczeniowe nigdy jednak
nie miały szans powodzenia.
- Moja partia nie była gotowa do jakichkolwiek układów z nimi - przyznał nam później
Jawliński58.
Największe zbliżenie nastąpiło latem poprzedniego roku, kiedy Michaił Chodorkowski
wystąpił w roli mediatora i jego ludzie opracowali dwa projekty porozumienia59. Ale choć
głośno mówiono o połączeniu partii, Jawliński i Czubajs ani razu nie zasiedli do rozmów60.
Wielu działaczy, pochłoniętych tą wewnętrzną walką, nie zdawało sobie sprawy z powagi
sytuacji. Politolog Jekatierina Jegorowa wielokrotnie ostrzegała Niemcowa o
niebezpieczeństwie.
- Kiedy mówiliśmy mu: „Boris, musisz poprowadzić tę lub tamtą kampanię, nawiązać
kontakty i tak dalej” - wspominała - odpowiadał: „Jestem najlepszym specem od public
relations w kraju”!61.
Jednakże reklamy wyborcze Sojuszu Sił Prawicowych Niemcowa były fatalne. W ostatnich
tygodniach kampanii pokazywano w telewizji reklamę, w której trzej przywódcy partii,
Czubajs, Niemców i Hakamada, rozmawiają o problemach Rosji na pokładzie luksusowego
prywatnego odrzutowca, siedząc wygodnie w kremowych fotelach, wysoko nad
przyziemnymi kłopotami biednego kraju. Twórcą tej reklamy był rosyjski oddział agencji
Saatchi Saatchi.
- To oni wymyślili ten głupi film w samolocie - powiedział nam Niemców, przyznając
zarazem, że się na niego zgodził.
Reklama zdawała się potwierdzać, że Sojusz jest klubem bogaczy, zupełnie oderwanych od
rosyjskiej rzeczywistości62.
Nawet w Petersburgu, gdzie demokraci mieli wielu zwolenników, kampania nie
przyniosła sukcesu ruchowi demokratycznemu, któremu przewodziła swego czasu Galina
Starowojtowa. Hakamada rywalizowała tu o mandat z przewodniczącym Dumy Giennadijem
Sielezniowem, którego partia Odrodzenie Rosji miała jedynie na celu przełamać monopol
komunistów na głosy lewicowych wyborców. Hakamada zetknęła się ze zjawiskiem, które jej
współpracownicy nazwali znużeniem demokracją - „społeczną apatią po dziesięciu latach
wolnych wyborów w Rosji, gdzie społeczeństwo nie odczuło żadnych pozytywnych zmian”,
jak powiedział nam jej doradca Siergiej Gaj daj63.
W Moskwie Sielezniowa uważano za pragmatyka, dla którego bliskie związki z Kremlem
mają większe znaczenie niż ideologia. Duma, której przewodniczył, uchodziła za targowisko,
na którym nagminnie kupowało się głosy; sam Sielezniow wyznał nam, że wstyd mu
kierować parlamentem „uważanym przez społeczeństwo za skorumpowany”64. Jednakże w
dawnej stolicy Rosji petersburskie pochodzenie Sielezniowa i wysoki odsetek emerytów,
którym podobał się jego zabarwiony komunizmem program, stanowiły ogromny atut.
Dlatego kierownictwo sztabu wyborczego Hakamady zdecydowało się na wiec ostatniej
szansy, licząc na przebudzenie śpiących liberałów, którzy czcili pamięć Starowojtowej.
- Musimy ich przestraszyć, że jeśli prześpią wybory, kraj cofnie się do przeszłości - mówił
Gajdaj65.
Jednakże owego ponurego, listopadowego dnia w Petersburgu niewielu członków rodziny
Starowojtowej, kolegów polityków i zwolenników z kręgu liberalnej inteligencji wierzyło w
powodzenie strategii Hakamady.
- Martwię się - wyszeptała do nas Olga Starowojtowa z zaczerwienionymi od płaczu
oczami tuż przed mszą za duszę swojej siostry66.
Siergiej Marków przyjechał na Kreml z pewną propozycją. Jego zdaniem administracja
prezydencka nie powinna była dopuścić do całkowitej eliminacji demokratów z parlamentu,
bo mogłoby to mieć fatalne skutki z punktu widzenia public relations. On i Gleb Pawłowski
uważnie czytali wyniki sondaży, które przekonały ich, że w interesie Putina leży wejście
Jabłoka do Dumy.
- Sterujemy demokracją, tak? - wspominał Marków swoje przemówienie. - Mamy kontrolę
nad mediami, tak? Czy nie do tego właśnie służy demokracja sterowana?
Zgodnie ze zwyczajami panującymi na Kremlu Miedwiediew nie opowiedział się ani za,
ani przeciw propozycji. Jednakże kilka dni później Marków dowiedział się, że Grigorija
Jawlińskiego i jego zastępców wezwano na transmitowane przez telewizję spotkanie z
Putinem - „małą reklamę wyprodukowaną na Kremlu z prezydentem w roli głównej”.
Usłyszał też, że sieci telewizyjne otrzymały odpowiednie wytyczne. „Wszystkim kanałom
telewizyjnym polecono zwiększyć czas przeznaczony dla Jabłoka i mówić dobrze o tej
partii”67.
Cztery lata wcześniej Kreml w ostatniej chwili pomógł Sojuszowi Sił Prawicowych, a nie
Jabłoku, z wdzięczności za poparcie przez jego przywódców wojny w Czeczenii. Po nadanym
przez telewizję spotkaniu między Putinem a działaczami Sojuszu Sił Prawicowych w
ostatnich dniach kampanii 1999 roku partia zdobyła aż 8,6 procent głosów, podczas gdy
Jabłoko tylko 5,9 procent, ledwie przekraczając próg wyborczy. Putin jednak od dłuższego już
czasu odnosił się z niechęcią do Sojuszu Sił Prawicowych, a zwłaszcza do Borisa Niemcowa,
którego oskarżył o wykorzystywanie tragedii na Dubrowce do krytyki Kremla. Jawliński,
który nazywał putinizm „kapitalizmem ze stalinowską twarzą”, jak na ironię zachował
znacznie bliższe stosunki z prezydentem i spotkał się z Putinem na Kremlu68.
W ostatnich dniach kampanii Czubajs obrał inny kurs, wszystkimi środkami atakując
Ojczyznę w nadziei na przestraszenie swoich wyborców i skłonienie ich do pójścia do urn. W
połowie listopada Dmitrij Rogozin otrzymał telefon od współpracownika Czubajsa, Leonida
Gozmana.
- Dmitrij, wynaleźliśmy broń przeciwko tobie - miał powiedzieć Go-zman. - Od tej pory
będziesz narodowym socjalistą69.
- Ci ludzie byli jak Hitler z lat 20. - powiedział nam później Gozman z typową dla siebie
przesadą70.
Tuż przed wyborami Kreml też się przeląkł, że Ojczyzna, którą sam wymyślił, odniesie
zbyt wielki sukces i wyraźnie ograniczył jej dostęp do telewizji. Po 24 listopada ani Rogozin,
ani Głaziew nie otrzymali darmowego czasu antenowego w żadnym z państwowych kanałów.
- Administracja pozwoliła pokazywać nas w telewizji, dopóki uważała, że zabieramy głosy
komunistom. Kiedy jednak zobaczyli, że stajemy się niezależną siłą polityczną, przestraszyli
się - powiedział nam Rogozin tuż po wyborach71.
Mimo tych intryg pod sam koniec kampanii Kreml nie miał wątpliwości co do wyniku
wyborów 7 grudnia - Aleksandr Osłon potrafił przewidzieć z dużą dokładnością, ile procent
głosów zdobędą zwycięzcy i pokonani. Odwołanie się do popularności prezydenta zrobiło
swoje. Wyborcom, zo-bojętniałym na politykę i wciąż żywiącym typowo sowiecki szacunek
dla władzy, nie przeszkadzał u Jednej Rosji ani brak programu, ani odmowa uczestnictwa w
debatach. Jeden z sondaży Osłona mówił nawet, że według ankietowanych Jedna Rosja
wygrała telewizyjne debaty - choć w ogóle nie brała w nich udziału72.
- Pójdziemy i po prostu będziemy na kartce do głosowania szukać Puti-na - powiedziała
20-letnia studentka Irina Martinowa, która nie znała Jednej Rosji, ale zamierzała na nią
głosować.
Wtórowała jej przyjaciółka Olga Głozowska.
- Większość innych partii nas nie interesuje. A poza tym naszym obowiązkiem jest
głosować na prezydenta73.
Na zakończenie kampanii, w której kremlowska partia była widoczna wszędzie, Putin
przybrał pozę skromności.
- Myślę, że moje sympatie są już znane - oświadczył krótko wśród błysków fleszy w lokalu
wyborczym74.
W telewizji państwowej nadawano tę scenę na okrągło, przeplatając ją filmem, w którym
Putin i jego rzadko widywana żona Ludmiła bawią się ze szczeniakami swojej suczki,
urodzonymi właśnie tego poranka.
Putinowski premier Michaił Kasjanow, którego notowania były tak niskie, jak prezydenta
wysokie, podczas głosowania dostał jajkiem od człowieka, który krzyczał: „Wasze wybory to
farsa!”75. Anatolij Czubajs był już właściwie pewien, jakie wyniki przyniesie wyborcza noc.
- Wielu naszych wyborców nie zdaje sobie sprawy, jak poważna jest sytuacja - powiedział
w południe dziennikarzom. - Może się zdarzyć, że jutro obudzimy się w innym kraju76.
Jedna Rosja zmierzała pewnymi krokami do zwycięstwa, a pod znakiem zapytania stało
tylko to, czy demokraci dostaną się do parlamentu. Sojusz Sił Prawicowych Czubajsa,
oficjalnie będący na Kremlu w niełasce, nie miał specjalnych złudzeń. Nie było jeszcze
północy, kiedy były premier Jegor Gajdar, który w 1992 roku zaaplikował Rosji gospodarczą
terapię szokową, przypomniał tytuł swojej książki Dni zwycięstwa, dni klęski, i powiedział do
jednego ze swoich gości: „To właśnie jeden z dni klęski”77. Kilku działaczy zastanawiało się,
czy zupełna klęska nie wyjdzie na zdrowie partii, która wahała się między poparciem Putina a
krytykowaniem go za dyktatorskie zapędy. Dzięki temu, wywodzili, przynajmniej trzeba
będzie naprawdę przejść do opozycji.
Jawliński, pokrzepiony poparciem Kremla w ostatnich dniach kampanii, wciąż miał
nadzieję. O drugiej w nocy, kiedy jechał samochodem moskiewską ulicą, zadzwonił telefon
komórkowy. Mówił Putin.
- Zadzwonił i powiedział: „Gratuluję, pokonaliście pięcioprocentowy próg. Proszę
pozdrowić ode mnie kolegów; liczę, że będziemy w przyszłości współpracować, tak jak
dotychczas” - wspominał Jawliński.
Przywódca Jabłoka odpowiedział, że oficjalne dane nie dają pewności, iż partia weszła do
parlamentu. Bez obawy, odparł Putin, „znam wyniki w Moskwie, Pitrze i europejskiej części
Rosji, przekroczyliście pięć procent”78.
Na antenie Kanału 1 Głaziew szykował się do wystąpienia na żywo w wieczorze
wyborczym Władimira Poznera, pewien, że Ojczyzna uzyskała dobry wynik. Było już
wiadomo, że partia, która przed trzema miesiącami nawet nie istniała, łatwo pokonała
pięcioprocentowy próg i znalazła się w parlamencie. Tak jak przewidywał Osłon na tydzień
przed wyborami, Ojczyzna stała się spodziewaną „niespodzianką” tego wieczora79. Nadal
jednak obowiązywały instrukcje Kremla, aby nie robić Głaziewowi i jego ekipie zbyt wielkiej
reklamy.
- Nie pozwolono mi wystąpić - wspominał polityk. - Tuż przed rozpoczęciem programu
przyszła jakaś pani i zakazała Poznerowi wpuszczać mnie na wizję.
Głaziew chciał się dowiedzieć, kim jest owa kobieta; ludzie z telewizji powiedzieli mu, że
dostała ona polecenia „bezpośrednio od Surkowa”, głównego współpracownika Putina80.
Rano okazało się, że klęska demokratów jest zupełna. Mimo wcześniejszych zapewnień
Putina obie partie zdobyły po nieco ponad 4 procent głosów. Żaden z najbardziej znanych
działaczy demokratycznych w Rosji nie dostał się do parlamentu. Mandaty uzyskała zaledwie
garstka demokratów - czterech z Jabłoka i trzech z Sojuszu Sił Prawicowych; przed wyborami
dysponowali oni łącznie 48 miejscami. Nawet w dwóch najbardziej liberalnych miastach
rosyjskich, Moskwie i Petersburgu, które najwięcej skorzystały na reformach gospodarczych
w latach 90., demokraci zajęli trzecie miejsce z dużą stratą do zwycięzców.
- To wszystko nasza wina - biła się w piersi Hakamada, która również przegrała walkę o
mandat w Petersburgu. - Demokraci sami są sobie winni81.
Poza tym przewidywania Osłona spełniły się co do joty. Jedna Rosja zdobyła 37 procent -
tylko odrobinę mniej od wyznaczonego gubernatorom 40-procentowego progu. Komuniści
uciułali zaledwie 13 procent, czyli około połowy tego, co przed czterema laty, i tylko nieco
więcej niż ul-tranacjonalistyczni „liberalni demokraci” Władimira Zyrinowskiego, na których
głosowało 12 procent wyborców; był to ich najlepszy wynik od lat. Ojczyzna uzyskała 9
procent, zgodnie z przewidywaniami Osłona, co oznaczało, że obie partie nacjonalistyczne
zdobyły 21 procent głosów.
W rzeczywistości rozmiary zwycięstwa Jednej Rosji były większe, niż wskazywały na to
wyniki głosowania na listy partyjne. Partia bowiem wypadła też bardzo dobrze w głosowaniu
w okręgach jednomandatowych, zdobywając aż sto z ogólnej liczby 225 miejsc. A
niezależnych, prokremlowskich kandydatów można było przecież namówić do przyłączenia
się do parlamentarnej frakcji Jednej Rosji. Toteż choć partię Putina wybrało mniej niż 40
procent rosyjskich wyborców, zajęła ona 68 procent miejsc w nowej Dumie.
„Żyjemy dziś w innej Rosji - triumfował nazajutrz Surkow. - Nadchodzi nowa epoka
polityczna i partie, które nie dostały się do Dumy, powinny przyjąć to ze spokojem i
zrozumieć, że ich misja historyczna jest skończona”82.
Jedna Rosja zdołała osiągnąć cel zakładany przez Surkowa - dysponowała w Dumie
większością dwóch trzecich głosów, konieczną do zmiany konstytucji. Władza Putina nad
parlamentem była nie do podważenia. Kreml mógł odtąd robić to, co mu się podobało -
włącznie z ewentualnym zniesieniem przepisu, że prezydent może sprawować funkcję tylko
przez dwie kadencje. Zagraniczni obserwatorzy uznali, że w czasie wyborów doszło do
poważnych uchybień, że były one „wolne, ale nieuczciwe”, jak to określiła w dzień po
głosowaniu Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. W szczególności chodziło o
„nierówne warunki prowadzenia kampanii” i „jawną stronniczość” środków przekazu,
sprzyjających Jednej Rosji. OBWE wyliczyła, że na przykład w listopadzie wiadomości Kanału
1 Marata Gelmana poświęciły 56 procent czasu Putinowi albo Jednej Rosji83.
„Polityka skończyła się” - oświadczył Gelman84. Dzień po wyborach, po wypełnieniu
swojego zadania, Gelman ostentacyjnie podał się do dymisji. Obnosił się ze swoim sukcesem
w zmiażdżeniu komunistów i twierdził, że w putinowskiej Rosji niepotrzebni już są polityczni
doradcy ani nawet polityczne analizy w telewizji.
- Mają inne narzędzia - i to bardzo skuteczne - śmiał się Gelman, kiedy kilka miesięcy po
wyborach rozmawialiśmy w jego modernistycznym mieszkaniu moskiewskim. - Na przykład
inspektorów podatkowych i prokuratorów.
Mimo pracy dla Putina Gelman rozumiał, czym grożą jednopartyjne rządy, które pomógł
zaprowadzić w Rosji. Dostrzegał, że ludzie na Kremlu dysponują nieograniczoną władzą.
- Mają teraz do dyspozycji wszystkie instrumenty, a jest to bardzo niebezpieczne85.

16 Rosja Putina


Czas niepewności i niespokojnych oczekiwań mamy za sobą.
Władimir Putin
Katia Chromowa cierpiała na depresję. Płakała z byle powodu, nie mogła spać.
Nieustannie martwiła się o przyszłość swoją, męża Miszy i siedmioletniego syna Daniły.
Gdybyż choć miała łazienkę w swoim malutkim, dwupokojowym mieszkanku. Albo gdyby
nie widziała, jak tuż pod jej odrapanym blokiem dzieci wstrzykują sobie heroinę. Albo gdyby
Misza znalazł lepszą pracę. Albo gdyby jej siostrze nie wiodło się tak dobrze.
- W tym roku powiedziałam Miszy: „Dość! Dłużej już nie mogę” - wspominała Katia, a łzy
kapały z jej delikatnych, brązowych oczu.
Jej ultimatum oczywiście na nic się nie zdało. Było tylko kolejnym epizodem w nie
kończącej się dyskusji Chromowów nad tym, jak zmienić swoje życie. Pobrali się bardzo
wcześnie, w wieku 22 lat, i bali się, że jeszcze przed trzydziestką utknęli w ślepym zaułku, z
którego nie ma wyjścia. Bez przerwy rozmawiali o tym, jaka przyszłość czeka ich i ich
zdewastowane miasto Iwanowo. W putinowskiej Rosji było to jedyne ważne pytanie, a oni nie
śmieli na nie odpowiedzieć1.
Chwiejna stabilizacja czterech lat rządów Putina odbierała im wolę zmian i sprawiała, że
żyli jak dotychczas. Co niedziela zabierali syna do drewnianego domku dziadków, aby mały
mógł się wykąpać i popatrzeć na muczące krowy. Niemal codziennie dręczyło ich pytanie, czy
Misza nie powinien znaleźć sobie innej pracy, porzucając skromną, ale pewną państwową
posadę, na rzecz ryzykownej, ale bardziej dochodowej prywatnej praktyki adwokackiej.
- Niektórzy nazywają to stabilizacją, ale równie dobrze można to nazwać zastojem - mówił
Misza.
Trudno było zgadnąć, czy chodziło mu o sytuację kraju czy własną.
Z?I? I Kutią rozmawialiśmy w przededniu wyborów prezydenckich i nieuchronnego
zwycięstwa Władimira Putina. Młodzi małżonkowie zastanawiali się, czy głosować na
urzędującego prezydenta, biorąc pod uwagę rezultaty jego czteroletnich rządów. Ich dyskusja,
toczona z dala od pro-putinowskiej propagandy wylewającej się z ekranów państwowej
telewizji, z dala od rozświetlonej neonami, bogatej Moskwy, wyglądała tak, jak wyglądałaby
publiczna debata o wyborach, gdyby się odbyła.
Iwanowo leży na północny wschód od Moskwy, o cztery godziny jazdy dziurawymi
szosami. Chromowów poznaliśmy przez nocną sprzątaczkę z redakcji miejscowej gazety.
Kobieta dorabiała sprzątaniem, bo nie mogła się utrzymać z głodowej pensji lekarza w
państwowym laboratorium, w którym Katia Chromowa była laborantką. Podczas gdy Misza i
Katia wahali się, czy głosować na prezydenta, siostra Miszy i jej mąż, którym powodziło się
świetnie, nie mieli takich wątpliwości; ich zdaniem Putin reprezentował „siłę”, a oni chcieli
poprzeć zwycięzcę. Rodzice Miszy, zmuszeni do hodowania krów i pamiętający lepsze czasy,
stanowczo nie chcieli głosować na urzędującego prezydenta.
Wszyscy oni próbowali odpowiedzieć sobie na pytanie, czy zgodzić się na układ, który
proponował im prezydent: powrót do bardziej autorytarnej Rosji w zamian za stabilizację po
wstrząsach lat 90. Misza martwił się, że wybierając bezpieczeństwo, wyrzeka się szans na
poprawę sytuacji, bo putinowski porządek był jego zdaniem tylko nową wersją minionej
przeszłości. Miał wątpliwości co do prezydenta i własnej drogi życiowej.
- Ludzie lubią prezydenta Putina, bo gwarantuje im spokojne życie - powiedział Misza
podczas naszego pierwszego spotkania przy herbacie i ciastkach w mieszkaniu Chromowów.
Nie był pewien, czy jemu samemu spokojne życie wystarczy. - Moja praca zapewnia
stabilizację, ale nie daje perspektyw.
Nie były to abstrakcyjne rozważania. Rodzina Miszy była rozdarta między tęsknotą za
sowiecką przeszłością a akceptacją trudnej teraźniejszości, w której pieniądze mieli tylko
nieliczni szczęśliwcy lub cwaniacy. Jego rodzice mieszkali w butwiejącym drewnianym domu,
sprzedając mleko, aby związać koniec z końcem, choć dawniej żyli dostatnio. Ojciec Miszy
Walerij, nauczyciel fizyki, swego czasu pracujący nawet na placówce w Algierii, zbierał teraz
siano, a legitymację partyjną przechowywał jak relikwię. Natomiast siostra Miszy Lena
mieszkała we własnej willi, zastanawiała się, czy wysłać córkę do szwajcarskiej szkoły z
internatem, i kupiła właśnie hotel ze 150 pokojami.
Zarówno rodzice, jak siostra doprowadzali Misze do rozpaczy. Hodowanie krów w środku
Iwanowa uważał za nienormalne.
- Miejsce krów jest na wsi, gdzie są pola. A tu jest miasto! Krowy nie powinny być tam,
gdzie trolejbusy - zżymał się.
Jeśli chodziło o siostrę, to nie rozumiał, dlaczego nie pomoże finansowo rodzicom, aby
mogli zrezygnować z krów.
- Wzięliby, gdyby przyszła i położyła pieniądze na stole - zapewnił. Katia miotała się
między rozpaczą a rezygnacją. Czuła, że nie ma
wpływu na rzeczywistość - czy to na wybory prezydenckie, będące dla niej grą, do której
nie zaproszono zwykłych ludzi, czy na przyszłość miasta, którego mieszkańcy dzielili się na
zwycięzców, przegranych i takich jak oni, niepewnych jutra.
- Nowe czasy przynoszą nowe choroby - powiedziała o depresji, w którą popadła
poprzedniej jesieni.
Potem wyprostowała się i ruszyła ze swojego trzeciego piętra ciemną klatką schodową,
zalatującą kocią uryną, aby odprowadzić Daniła na lekcję muzyki. Kosztowało ją to 2,75
dolara miesięcznie, ale miała przynajmniej złudzenie, że należy do klasy średniej.
Tak jak to z kampaniami wyborczymi bywa, trzecie wybory prezydenckie w posowieckiej
Rosji zaczęły się nijako. 12 lutego 2004 roku dokładnie o ósmej rano odbyła się pierwsza z
szeregu debat telewizyjnych między kandydatami. Wczesna godzina gwarantowała, że
widzów będzie niewielu. Putin zbojkotował spotkanie. W dyskusji wziął więc udział mało
znany komunista, socjalista oraz kapitalistka, którzy po kolei odpowiadali na pytania z
widowni. W końcu nawet prowadzącego ogarnęła nuda.
- A gdzie dyskusja między kandydatami?- zapytał dość żałośnie. Irina Hakamada, modnie
ubrana kapitalistka, odpowiedziała mu bez
namysłu:
- Niech tu przyjdzie Władimir Putin, a zaraz będziemy mieli dyskusję2.
Właściwa kampania rozpoczęła się kilka godzin później przemówieniem Putina na
uniwersytecie w Moskwie. Wbrew przepisom o jednakowym dostępie do telewizji dla
wszystkich kandydatów telewizja państwowa na żywo i w całości transmitowała półgodzinną
mowę prezydenta. Centralna Komisja Wyborcza posłusznie odrzuciła protesty, tłumacząc, że
opinia publiczna interesuje się tym, co prezydent ma do powiedzenia.
Putin, za którym przemawiały notowania przekraczające 70 procent, rozwój gospodarczy i
brak w stawce kandydatów liczących się polityków, przyjął taktykę, która cztery lata
wcześniej przyniosła mu zwycięstwo. Nie tylko unikał debat, ale nie miał nawet reklam
telewizyjnych, plakatów, hasła wyborczego ani programu politycznego i nie zamierzał sobie
takich sprawić.
O jego sześciu konkurentach niewiele można było powiedzieć. Komuniści, upokorzeni w
grudniowych wyborach parlamentarnych, wysunęli Nikołaja Charitonowa, mało znanego
byłego dyrektora kołchozu i pułkownika służb specjalnych, a nie przywódcę partii,
Giennadija Ziuga-nowa, który w 1996 roku omal nie wysadził Jelcyna z prezydenckiego
fotela. Nawet ultranacjonalista Władimir Żyrinowski, zawsze rwący się do mikrofonu, uchylił
się od startu, wystawiając swego byłego ochroniarza. Przewodniczący Rady Federacji Siergiej
Mironów kandydował, mimo że jako wierny giermek Putina nie mógł mu zagrozić. Kreml
użył go zapewne po to, aby stworzyć wrażenie autentycznie demokratycznej kampanii.
Mironów nawet nie ukrywał, że popiera prezydenta.
- Kiedy dowódca idzie do boju, nie może się obyć bez wsparcia - tak tłumaczył nam swoją
kandydaturę3.
Siergiej Głaziew, który zerwał z komunistami i poprowadził partię Ojczyzna do
zaskakującego sukcesu w wyborach grudniowych, rozstał się ze swoim partnerem Dmitrijem
Rogozinem i postanowił kandydować przeciwko Putinowi. Przez dużą część kampanii ten
młody ekonomista zajmował w sondażach drugie miejsce tuż za prezydentem; chciało na
niego głosować 4 procent wyborców.
- Putin jest teraz u szczytu chwały - mówił nam Rogozin tuż przed tym, jak opinia
publiczna dowiedziała się o jego rozbracie z Głaziewem. - Poważni politycy szykują się już do
następnych wyborów [w 2008 roku], kiedy [Putin] wycofa się ze sceny politycznej i nie będzie
brał udziału w tym cyrku4.
Hakamada, najbardziej znany rosyjski polityk w spódnicy, była jedynym poważnym
konkurentem Putina. Nie miała jednak nawet poparcia własnej partii. Niektórzy jej koledzy z
Sojuszu Sił Prawicowych opowiadali się za bojkotem wyborów, a inni popierali Putina,
przynajmniej ukradkiem. W tej sytuacji Hakamada zwróciła się o pomoc do aresztowanego
magnata naftowego, Michaiła Chodorkowskiego. Jej sztab wyborczy opłacał wspólnik
Chodorkowskiego Leonid Niewzlin, który uciekł do Izraela przed aresztowaniem.
- Ludzie muszą się nauczyć, jak stawiać opór. Nie możemy wygrać, ale musimy się
nauczyć sprzeciwu - wyjaśniała nam Hakamada5.
Jednakże jej oskarżenia Putina o „sowietyzację” Rosji nie znalazły większego oddźwięku.
Jedynym oprócz Putina kandydatem, który wzbudził większe zainteresowanie, był Iwan
Rybkin, były przewodniczący Dumy, któremu kampanię finansował przebywający na
wygnaniu oligarcha Boris Bierezowski. Tak jakby chcąc dowieść, że wybory są farsą, Rybkin
zniknął na dłuższy czas, a kiedy znów się pojawił, oświadczył, że uciekł na Ukrainę przed
Rosjanami. Po przyjeździe do Londynu odwołał poprzednią wersję i twierdził, że został
uśpiony i porwany przez tajemniczych agentów przypominających kagiebistów6.
Sam Putin nie zdradził owego lutowego dnia, jaką politykę będzie prowadził w czasie
drugiej kadencji. Nie prosił o głosowanie na siebie i zaczął przemówienie od wyrzeczenia się
„autopromocji” i innych tradycyjnych form prowadzenia kampanii. Dobitniej niż
kiedykolwiek ubolewał natomiast nad rozpadem Związku Sowieckiego, nazywając to
„narodową tragedią na kolosalną skalę”. W przeciwieństwie do swojej retoryki sprzed
czterech lat nie wspomniał nawet o demokracji i nie obiecywał żadnych reform
gospodarczych ani politycznych.
Jego całym programem była stabilizacja. Choć od ponad czterech lat rządził Rosją,
ponownie stawiał się w opozycji do Jelcyna, a nękające Rosję plagi tłumaczył nie siedmioma
dekadami komunistycznej dyktatury i upadku, ale burzliwymi eksperymentami liberałów w
latach 90. „Czasami wydawało się, że ten ciąg wstrząsów nigdy się nie skończy. Dziś
uważamy, że czas niepewności i niespokojnych oczekiwań mamy za sobą”7.
O 6.30 rano Misza Chromów szykował się już do wyjścia. Jego biuro mieściło się w
niebieskim budynku rządowym, pod ogromnym cytatem z Lenina, chwalącym proletariat
Iwanowa za pomoc w rewolucji bolszewickiej. Misza jechał autobusem, bo nie miał
samochodu.
- Iwanowo jest jak to jedyne miejsce z prognozy pogody, w którym ma padać, choć
wszędzie indziej będzie świecić słońce - powiedział smutno.
Iwanowo, 432-tysięczny ośrodek przemysłu włókienniczego nad rzeką Uwod, w czasach
sowieckich znała cała Rosja - a to dzięki piosence z filmu z 1981 roku pod tytułem Uczciwy,
inteligentny, nieżonaty. Rosjanie wciąż cytują z pamięci tę piosenkę, w której nieszczęśliwie
zakochany bohater odgraża się, że pojedzie do Iwanowa, „miasta panien”, i tam znajdzie
sobie żonę. W owych czasach, w dzieciństwie Miszyi Katii, partyjni propagandyści nazywali
Iwanowo Czerwonym Manchesterem, a jego 44 fabryk włókienniczych wytwarzało dwie
trzecie wszystkich tkanin bawełnianych w Związku Sowieckim. To tu robiono garnitury dla
członków Komitetu Centralnego i mundury dla sowieckich żołnierzy. W fabrykach pracowało
tysiące kobiet, z których wiele przyjeżdżało z Azji Środkowej, razem z surową bawełną.
Mężczyzn było dziesięć razy mniej.
Teraz większość fabryk w Iwanowie była nieczynna. Niektóre przebudowano na hale
targowe pełne importowanych tkanin, tańszych i lepszych
niż te, które wciąż wytwarzano w Iwanowie. Według oficjalnych danych 63 procent
mieszkańców, najwyższy odsetek w centralnej Rosji, żyło w biedzie. Między innymi dlatego
wciąż rządzili tu komuniści.
- Prędzej czy później po prostu umrze - mówiła Katia o swoim mieście. Misza i Katia
wchodzili w dorosłość w czasach schyłku imperium.
W 1991 roku, kiedy rozpadał się Związek Sowiecki, rozpoczęli studia. W 1996 roku pobrali
się i Misza zaczął pracę jako prawnik w urzędzie podatkowym; w 2002 roku awansował na
kierownika obwodowego wydziału prawnego. Przez całe zawodowe życie był pracownikiem
fiskusa. Nawet jego rodzice nazywali go urodzonym czynownikiem. A czynownicy nie robili
wiele oprócz przerzucania papierów i brania łapówek. Misza uważał, że liczyć na
modernizację systemu to „jak wierzyć, że da się wystrzelić rakietę z głowicą jądrową z
chłopskiej chałupy”. Jego przeciwnikami w sądzie byli prywatni adwokaci, których nazywał
„rekinami”; w duchu zastanawiał się, czy mógłby się stać jednym z nich.
Chromowowie nie tęsknili za przeszłością. Katia wspominała swoją przymusową
przynależność do pionierów jako koszmar, którego los, jak liczyła, oszczędzi jej synowi. Ale
Misza i do ostatniego dziesięciolecia odnosił się z dystansem.
- Nie wiem, w jaki sposób, ale jakoś przez to przebrnęliśmy. Rosjanie zawsze przypominali
szczury doświadczalne - im trudniejsze warunki, tym większa chęć życia. Bardzo trudno nas
zniszczyć, zatopić.
Putin był w Iwanowie tylko raz, podczas wyborów w 2000 roku. Odwiedził instytut, w
którym pracowała Katia, i oświadczył, że nigdy nie zniży się do reklamy wyborczej, bo
prezydent Rosji nie jest „jakimś tampaxem albo snickersem”. Niepewny zamiarów Putina
Misza głosował wówczas przeciwko wszystkim kandydatom, ponieważ, jak powiedział,
„szybko zrozumiałem, co nam proponują do jedzenia, i nie chciałem brać w tym udziału”.
Teraz, gdy zbliżały się nowe wybory, był rozsądniejszy. „Wiem przynajmniej, kim jest Putin, i
nie mam już na niego takiej alergii”.
Podczas pierwszej kadencji Putina w mieście zaszły niewielkie zmiany na lepsze. Tuż za
rogiem powstał supermarket, w którym Katia robiła teraz zakupy, i nowoczesny sklep z
elektroniką, gdzie kupili na kredyt komputer dla Daniła. Ale były też zmiany na gorsze:
lotnisko zamknięto, a ulice były bardziej dziurawe i z powodu braku oświetlenia tonęły w
wiecznym mroku. Tanie kredyty hipoteczne, które obiecywał Putin, pozostały w sferze
marzeń. Pensje pracowników państwowych wzrosły, ale, jak mówił Misza, „jeśli moja pensja
wzrosła o 11 procent, to inflacja wynosiła 12 procent”.
Miesięczny budżet Chromowów wynosił około 450 dolarów, nieźle jak na Iwanowo.
Tyle że w praktyce wyglądało to gorzej.
- Proponuje się nam pewien kompromis między tym, co złe, a tym, co nie takie złe - mówił
kwaśno Misza w Dniu Obrońców Ojczyzny.
Było to nowe, ustanowione za rządów Putina święto, podczas którego wznoszono toasty
na cześć wspaniałych zwycięstw armii sowieckiej.
Nieprzypadkowo wyborcy rosyjscy mieli tylko taki wybór. Od początku współpracownicy
Putina zamierzali kontrolować każdy aspekt niepowstrzymanego marszu prezydenta po
zwycięstwo, włącznie z osobami jego konkurentów.
Tak jak przy okazji wszystkich działań politycznych akcją kierował młody, dynamiczny
Władysław Surkow, były współpracownik Michaiła Chodorkowskiego. Szefem sztabu
wyborczego prezydenta został pochodzący z Petersburga Dmitrij Kozak, któremu nie
powiodła się pierwsza próba reformy sądownictwa.
Surkow i Kozak mieli przede wszystkim dopilnować, aby w wyborach nie wystartował ani
Ziuganow, ani Władimir Zyrinowski. Mogli oni bowiem uniemożliwić Putinowi zdobycie 50
procent głosów i w ten sposób doprowadzić do drugiej tury.
- Byli bardzo, bardzo zdecydowani. Bardzo im zależało, aby wygrać już w pierwszej turze
- wspominał Siergiej Marków, politolog powiązany z Kremlem8.
Po grudniowych wyborach parlamentarnych Ziuganow i Zyrinowski szybko zrozumieli,
co mają zrobić. Co prawda dwa dni po głosowaniu Zyrinowski ogłosił, że będzie kandydował,
ale na długo przed końcem miesiąca zmienił zdanie9. Nagle zrezygnował też Ziuganow.
Żaden nie wyjaśnił powodów swojej decyzji.
Skoro najważniejsza przeszkoda na drodze do zwycięstwa w pierwszej turze zniknęła,
współpracownicy prezydenta zajęli się wygadanym politykiem lewicy Siergiejem Głaziewem.
Zyskał on popularność bezpardonowymi atakami na oligarchów i obietnicami przywrócenia
sowieckiego systemu bezpieczeństwa socjalnego, który, jak się zdawało, Putin zamierzał
zdemontować. Z początku Surkow kontaktował się z Głaziewem przez Dmitrija Rogozina,
kierującego wraz z Głaziewem partią Ojczyzna. Rogozin ostrzegł Głaziewa, żeby nie
kandydował, i lansował kandydaturę zgrzybiałego Wiktora Gieriaszczenki, którego nazwano
kiedyś „najgorszym prezesem banku centralnego na świecie”10. Rogozin nie krył, że chodzi
tylko o pozory.
Głaziew jednak chciał koniecznie wystartować sam. Twierdził, że nie interesuje go udział
w „farsie” z „kandydatem, który nie będzie stanowił żadnego zagrożenia dla Putina”11.
Zaledwie kilka tygodni po swoim triumfie Ojczyzna znalazła się na krawędzi rozpadu.
Surkow wystąpił w roli rozjemcy i nawiązał bezpośrednie rozmowy z Głaziewem.
- Zaczęto do mnie wydzwaniać z Kremla i mówić, że nie powinienem startować w
wyborach, bo nie przewiduje tego ich plan - wspominał Głaziew. - Surkow telefonował
kilkakrotnie i domagał się, abym zrezygnował ze swoich planów. Chcieli, żeby zadziałał
mechanizm sterowanych wyborów12.
Dwudziestego grudnia zdominowana przez zwolenników Rogozina rada polityczna
Ojczyzny oficjalnie mianowała Gieriaszczenkę kandydatem partii w wyborach prezydenckich.
Głaziew odmówił podporządkowania się tej decyzji i ogłosił, że będzie kandydował i
zamierza stworzyć nowy ruch polityczny pod sztandarem Ojczyzny. Rogozin uznał to za
wypowiedzenie wojny.
- Chciał ukraść polityczną markę „Ojczyzny” - wspominał współpracownik Rogozina.
Jego zdaniem był to „fatalny błąd” Głaziewa13. Kremlowi nie udało się wyeliminować go
z wyścigu, ale od tej pory ludzie Putina będą współpracować z dawnymi sojusznikami
Głaziewa, starając się pogrążyć jego szanse w wyborach.
Usiłując wyeliminować Głaziewa, Kreml próbował zarazem zachęcić do startu
przynajmniej jednego spośród skłóconych ze sobą i zdemoralizowanych demokratów, bo
tylko taki przeciwnik gwarantował wyborom prawomocność w oczach Zachodu.
- Było też ważne, aby nie stały się farsą. Nie chcieli dopuścić do bojkotu - wspominał
Marków14.
Kilka dni po przegranych przez Jabłoko wyborach parlamentarnych współpracownicy
Putina namawiali do startu jego przywódcę, Grigorija Jawlińskiego.
- Niektórzy ludzie z Kremla prosili mnie, abym kandydował - wspominał Jawliński w
wywiadzie przeprowadzonym w nowej, przestronnej siedzibie partii, opłaconej przed rokiem
z szybko topniejących pieniędzy Chodorkowskiego. - Odpowiedziałem: „Nie ma mowy, nie
zamierzam brać udziału w tej grze”15.
350
Boris Niemców z Sojuszu Sił Prawicowych również myślał o kandydowaniu, ale potem
orzekł, że odrzucając możliwość połączenia sił, Jawliń-ski zniweczył szanse demokratów.
- Nie chciał mnie poprzeć jako wspólnego kandydata. Oczywiście powtórzył ze sto razy, że
jest do tego gotowy, ale kiedyśmy omawiali sprawę, odmówił - skarżył się Niemców.
Zwrócono się więc do młodego, elokwentnego członka parlamentu, Władimira Ryżkowa,
który został przywódcą garstki niezależnych posłów pozostałych w Dumie po klęsce partii
demokratycznych. Pomysł zainteresował Ryżkowa, ale zastrzegł on, że nie może startować
bez poparcia wszystkich stronnictw demokratycznych, i sprzeciw Jawlińskiego ponownie
przekreślił plany demokratów. Koniec końców Ryżkow zrezygnował ze startu, który mógł się
dla niego skończyć politycznych samobójstwem. Niemców był przekonany, że „Ryżkow
obawiał się nacisków, Kremla”16.
Jak zwykle wyglądało na to, że wielu działaczy demokratycznych bardziej interesuje to,
jak zaszkodzić koledze, a nie prezydentowi. Hakamada, która nazwała się „kamikadze”,
nawiązując do japońskiego pochodzenia ojca, wspominała, że grudniowe narady demokratów
były męczącym ciągiem politycznych manewrów.
- Zawsze był jeden cel - wysunąć osobę, której [start] nie zniszczy politycznej przyszłości, i
dlatego Niemców odmówił, bo wciąż myśli o swojej przyszłości. Powiedziałam mu więc, że
nie będzie żadnej przyszłości. Potem zaproponowano Jawlińskiemu, tak aby pozbawić go
przyszłości. Zorientował się jednak i odmówił. Potem odmówił Władimir Ryżkow, również ze
względu na swoją przyszłość. Powiedziałam, że nie dbam o przyszłość, bo nie ma przyszłości,
i że trzeba budować tu i teraz. Wszyscy byli odmiennego zdania... Każdy myślał tylko o swojej
przyszłości. Dlatego demokraci przegrywają w Rosji17.
Pod koniec grudnia demokraci zaczęli się skłaniać do bojkotu wyborów prezydenckich.
Wybiegając naprzód, do wyborów w 2008 roku, Niemców potajemnie skontaktował się nawet
z premierem Michaiłem Kasjano-wem, aby wysondować, czy byłby on zainteresowany
stanowiskiem przywódcy partii18. Jednakże podczas decydującego spotkania, które odbyło
się tuż przed końcem roku w sali konferencyjnej moskiewskiego hotelu Marco Polo,
Hakamada upierała się przy kandydowaniu na prezydenta. Niemców i Jegor Gajdar mówili
jej ze złością, że zwariowała, że nie ma szans zebrać podpisów wymaganych do
zarejestrowania kandydatury. Wielu było pewnych, że Hakadama startuje na rozkaz Kremla;
podejrzenia te obaliła, krytykując ostro Putina za sposób działania podczas okupacji teatru na
Dubrowce i przyjmując finansową pomoc od wspólnika Chodor-kowskiego, Leonida
Niewzlina. Jednakże w systemie demokracji sterowanej wydawało się możliwe, że nawet
najostrzejszy krytyk prezydenta działa w rzeczywistości na jego zlecenie.
- Elita starała się wybadać, czy Kreml mnie kupił czy nie - wspominała Hakamada19.
Siostra Miszy Chromowa, 36-letnia Lena, skubała zielone winogrona i serek brie, które
podała na przystawkę we wtorkowy wieczór, niedługo przed wyborami. Miała na sobie
koszulkę z krótkimi rękawami i błyszczące japonki, ukazujące w pełnej krasie jej staranny
pedicure. Angielski ogród otaczający willę wciąż okrywała kołdra marcowego śniegu.
Lena i jej mąż Siergiej dyskutowali, co powinien zrobić Misza. Lena twierdziła, że
proponowała bratu pomoc w znalezieniu pracy w prywatnym sektorze.
- Ale on bał się. Nie chciał stracić swojej stabilizacji. Oni sami mieli inne lęki.
- Kiedy dorobiliśmy się majątku, zaczęliśmy czuć się nieswojo.
- Bo kiedy masz majątek, zawsze znajdzie się ktoś, kto chce ci go zabrać - wyjaśnił Siergiej.
Lena i Siergiej zaczynali pod koniec lat 80. jako „spekulanci”, czyli kupcy handlujący
dżinsami, kosmetykami, czym się dało; rodzice Leny, ideowi komuniści, byli zgorszeni. Kiedy
rozpadł się Związek Sowiecki, młodzi otworzyli sieć budek handlowych. W 1997 roku byli już
na tyle bogaci, że nabyli udziały w fabryce włókienniczej i zbudowali swój wymarzony dom.
W 2003 roku kupili Luniowo, betonowy „dom wypoczynkowy” nad Wołgą, około 80
kilometrów na północ od Iwanowa, z myślą o otworzeniu tam hotelu. Liczyli, że wobec
odrodzenia się krajowej turystyki, inwestycja ma przed sobą wielką przyszłość.
Pokój ich córki Lei był niewiele mniejszy od całego mieszkania Miszy, a Siergiej
zastanawiał się nad kupnem stołu bilardowego, aby wypełnić wolną przestrzeń na drugim
piętrze. Wakacje spędzali w Europie i w Du-baju. Na osiemnaste urodziny Leja dostała w
prezencie telefon komórkowy.
- Wszystkie dzieci już go mają - wyjaśniła, po czym poszła do kuchni po rybę i ryż z
jarzynami.
Brakowało im jednak poczucia bezpieczeństwa.
- W Rosji można być bogaczem, ale można z dnia na dzień zostać żebrakiem. Łatwo trafić
do więzienia - powiedziała Lena, wzdrygając się na wspomnienie Chodorkowskiego,
siedzącego w areszcie od jesieni poprzedniego roku.
W ich biznesie, mówił Siergiej, „wszystko da się załatwić”, dopóki płaci się łapówki i zna
odpowiednich urzędników.
- Putinowska „dyktatura prawa” to tylko słowa - dodała Lena, choć i tak zamierzała
głosować na prezydenta.
Nazajutrz rano Siergiej pojechał do hotelu pożyczonym sowieckim żiguli, bo jego audi
musiało zostać w warsztacie.
Z początku miał wielkie plany przebudowy nowego nabytku - gabinet do hydroterapii,
korty tenisowe, prywatne domki w „stylu rosyjskim”. Jednakże Siergiej i Lena wciąż nie
wierzyli w banki i karty kredytowe, i chcieli, żeby hotel dał im dochód wystarczający do
sfinansowania ambitnych planów. A jak dotychczas gości było niewielu, nawet za 15 dolarów
za dobę, wliczając trzy posiłki. Obchodząc puste pokoje hotelowe, Siergiej czekał z nadzieją na
informacje o nadchodzącym weekendzie. Jednakże stan rezerwacji nie wyglądał dobrze.
- Tylko pięćdziesiąt dwie - westchnął Siergiej z wyraźnym zawodem.
Wtedy zadzwoniła Lena. Upływał właśnie termin pozwolenia na sprzedaż alkoholu, a
zapomnieli złożyć podanie o jego odnowienie. Jeśli nie zdobędą go natychmiast, stracą nawet
skromne dochody z nadchodzącego weekendu. W Rosji hotel bez alkoholu w ogóle nie jest
hotelem.
Zrazu Lena doniosła mężowi przez telefon, że urzędnicy się ociągają i na nowe pozwolenie
przyjdzie czekać około miesiąca.
- No i po herbacie - powiedział Siergiej kwaśno do jednego z podwładnych. - Dlaczego nie
pomyślałeś o tym wcześniej?
Kiedy jednak popołudniowe słońce znikło za skutą lodem Wołgą, telefon zadzwonił
ponownie.
- Będzie na piątek - poinformowała Lena.
- Ty wszystko potrafisz załatwić! - odparł radośnie Siergiej. Nie zdradził, ile musieli
zapłacić za pozwolenie.
Ludzie Putina starali się nie tylko załatwić mu zwycięstwo, ale ustalić wszystkie drobiazgi
- od frekwencji i liczby głosów, jaką mieli zapewnić gubernatorzy, po ilość czasu antenowego
dla każdego z konkurentów Putina. Polecenia były ściśle określone, niekiedy wręcz
groteskowo szczegółowe. Aby „zapewnić zwycięstwo naszego kandydata przynajmniej 80
procentami głosów”, w instrukcji dla władz Republiki Maryjskiej w środkowej Rosji
domagano się programu obejmującego konkurs młodych talentów, tańce dyskotekowe,
pokazy sztuki ludowej i festyny, które powinny „zagwarantować frekwencję wyborczą bliską
75 procent”. W dniu wyborów w każdym lokalu wyborczym miała rozbrzmiewać muzyka,
zwabiająca wyborców; kierownikom urzędów państwowych kazano wcześniej organizować
spotkania, aby zapewnić udział w wyborach. Tam, gdzie było to konieczne, pracownicy
państwowi nie powinni byli się wzdragać przed „działalnością perswazyjną” - pisano w
instrukcji20. „Naszym kandydatem” był oczywiście Władimir Putin.
Kreml mogła jednak zgubić przesadna pewność siebie. Niektórzy z prezydenckich
doradców zastanawiali się więc, jakie zwycięstwo Putina byłoby zbyt wielkie.
Współpracownicy prezydenta od początku zakładali, że powinien on zdobyć ponad 70
procent wszystkich głosów, choć w instrukcjach do niektórych obwodów domagano się
więcej. Chodziło o to, aby zrobić wrażenie, ale nie popaść w przesadę.
- Tym razem jedyny problem polegał na tym, aby nie zdobyć za dużo - wspominał
Wiaczesław Nikonow, powiązany z Kremlem politolog. - Siedemdziesiąt pięć byłoby za dużo.
Siedemdziesiąt dwa było w sam raz21.
Prawie niczego nie pozostawiono przypadkowi. NTV na przykład szybko wydała
oświadczenie, że nie będzie transmitować debat telewizyjnych, ponieważ Putin nie bierze w
nich udziału.
- Było widać, że kierownictwo telewizji nie robi tego z własnej woli - wspominała Irina
Hakamada - ponieważ chwilę wcześniej rozmawiali z nami o naszym udziale, ile mamy
zapłacić - bo debaty w prywatnych kanałach są płatne.
Dla niej była to katastrofa, ponieważ to NTV, a nie nudne stacje państwowe, przyciągała
przed telewizory prawie wszystkich młodszych, zamożniejszych widzów, którzy mogli
głosować na Hakamadę22.
Czasami miejscowi działacze wypełniali polecenia centrali z przesadną gorliwością. W
szpitalach w dalekowschodnim Chabarowsku kazano głosować pacjentom, grożąc, że inaczej
stracą miejsce w szpitalu. Gdzie indziej uciekano się do zachęt, na przykład darmowych
biletów we Włady-wostoku albo talonów na fryzjera w Nachodce. W Jakucji na Syberii
wyborcy, którzy stawili się przy urnach, mieli obiecany upust w rachunkach za prąd i wodę w
wysokości pięciuset rubli (18 dolarów), dzięki czemu oszczędzali około jednej trzeciej
miesięcznych opłat23.
Konkurentom Putina często uniemożliwiano nawet symboliczną kampanię. Głaziew
zastawał wszędzie zamknięte i nieoświetlone sale. Haka-madzie nie pozwolono spotkać się ze
studentami w Niżnym Nowgorodzie i członkami związków zawodowych w Moskwie24.
- Jak na ironię, kierownictwo Kremla skorzystało na moim starcie, ale machina
[utrudniająca mi kampanię] działała już siłą bezwładu - mówiła Hakamada. - Nie mogli już
nad nią zapanować. Machina ta zabija wszystko. Zmusza do autocenzury, samokontroli. To
strach, który gromadził się w ludziach przez stulecia... Władze robią jeden krok, a reszta tak
zwanego pionu kontynuuje, robiąc tysiąc kroków25.
Tak czy owak konkurowanie z Putinem było niezwykle trudne.
- W regionach kilkakrotnie nie pozwolili nam spotkać się z wyborcami, po prostu
odmówili - wspominała szefowa sztabu wyborczego Hakamady, Marina Litwinowicz. - Nie
mogliśmy znaleźć lokalu na siedzibę sztabu. Wystarczyło, że usłyszeli nazwisko Hakamady, a
odmawiali. Szukaliśmy firmy, która mogłaby nakręcić reklamy. Powiedzieli, że nie chcą mieć
kłopotów z policją podatkową. Potem dostawaliśmy telefony z pogróżkami... Zadzwonili do
mnie i powiedzieli: „Prowadzisz antypaństwową działalność. Dobrze się zastanów, co robisz.
Wiemy, gdzie jest twoje dziecko”. Przez mój własny telefon komórkowy26.
Ludzie prezydenta zawzięli się zwłaszcza na Siergieja Głaziewa. Władysław Surkow
osobiście postanowił dać nauczkę politykowi, który zlekceważył reguły ustalone przez Kreml.
Przez cały luty i marzec spotykał się pojedynczo z członkami frakcji parlamentarnej Ojczyzny,
namawiając ich do pozbawienia Głaziewa stanowiska przywódcy frakcji. Również Dmitrij
Rogozin zaangażował wszystkie siły w walkę z dawnym partnerem.
- To była sprawa osobista. Uważali, że im obiecał, iż nie będzie kandydował - wspominał
Siergiej Marków. - To prezydent [tak uważał], nie tylko Surkow27.
Putin, wspominał jeden z jego doradców, „zrozumiał, że Głaziew zaczął działać
niezależnie. A na to nie ma zezwolenia. To wbrew regułom”28.
Współpracownicy Rogozina szeptali o domniemanych związkach Głaziewa ze
znienawidzonym oligarchą Borisem Bierezowskim, opowiadali o jego „kompleksie
napoleońskim”, a nawet wykorzystywali rozpowszechniony w Rosji męski szowinizm, każąc
posłom do Dumy porównywać skuteczny, czysto męski sztab Rogozina z nieudolnymi
współpracowniczkami Głaziewa29. Jeden z kremlowskich podwładnych Surkowa pracował u
Rogozina i nie krył się z tym.
- Próbowali zastraszyć naszych deputowanych. Przedsiębiorców przestrzegano, że
podzielą los Chodorkowskiego, jeśli nie będą grzeczni, karierowiczom przyrzekano za zdradę
posady, innym odznaczenia i pieniądze - opowiadał nam Głaziew30.
Rogozin nie miał żadnych wyrzutów sumienia z powodu tych bezwzględnych metod.
- Głaziew mógł się poświęcić budowaniu partii - mówił doradca Rogozina. - Ale wybrał
niezależną grę polityczną31.
Przywództwo frakcji parlamentarnej Ojczyzny znalazło się w końcu w rękach Siergieja
Baburina, szefa nacjonalistycznej partii Wola Ludu, tworzącej koalicją z Ojczyzną. Na kilka
tygodni przed wyborami prezydenckimi Rogozin został po Głaziewie przywódcą partii, a
Baburin dochrapał się stanowiska wiceprzewodniczącego, przejął gabinet Głaziewa i jego
samochód.
- Powiedziałem Głaziewowi wprost - rozwaliłeś blok - powiedział Baburin, kiedy o jego
awansie poinformowano opinię publiczną32.
Przeciwko Głaziewowi zastosowano też środki administracyjne - Ministerstwo
Sprawiedliwości przyznało partii Rogozina Regiony Rosji prawo do nazwy Ojczyzna, tym
samym uniemożliwiając posługiwanie się nią Głaziewowi. Biurokraci wydali decyzję na
korzyść Rogozina w ciągu zaledwie trzech dni.
Lekcja była jasna.
- Pozbyli się mnie, ponieważ nie grałem zgodnie z regułami, które mi narzucili -
powiedział nam Głaziew kilka miesięcy później, siedząc w swoim ciasnym gabinecie, który
dzielił z dwoma współpracownikami. Walczył właśnie w sądzie o zachowanie mandatu
poselskiego, którego z inspiracji Kremla chciano go pozbawić. - Zgodnie z tymi regułami
wszyscy działacze polityczni muszą podlegać administracji prezydenckiej33.
Jednakże kilka tygodni przed wyborami trzech najbardziej wiarygodnych konkurentów
Putina o mało nie przekreśliło obmyślonego na Kremlu scenariusza. Współpracownicy
Charitonowa, Hakamady i Głaziewa naradzali się potajemnie nad wspólnym wycofaniem się
z wyścigu, który stawał się coraz bardziej absurdalny.
- Była to szansa zamienienia wyborów w farsę. Wszyscy to rozumieli - wspominała Marina
Litwinowicz34.
Przez kilka dni sprawę trzymano w tajemnicy. 24 lutego szef sztabu wyborczego Głaziewa
ogłosił, że myśli o wycofaniu się. Hakamada niebawem poszła w jego ślady. Również
Charitonow skłaniał się do tego.
Była to ostatnia broń, która im pozostała.
Tegoż popołudnia Władimir Putin wezwał do siebie premiera Michaiła Kasjanowa.
- Niestety, muszę cię zwolnić - zakomunikował.
Kreml ogłosił tę wiadomość, zanim jeszcze skończyło się spotkanie prezydenta z
premierem. Uprzedzając swoich rywali, Putin postanowił zdymisjonować Kasjanowa i resztę
gabinetu. Było to za jego rządów pierwsze takie przemeblowanie na najwyższych szczeblach.
- Dzisiaj postanowiłem, że rząd poda się do dymisji - poinformował krótko Putin w
publicznym oświadczeniu.
Powodów nie podał.
Mimo że prezydent miał przygniatającą przewagę nad konkurencją, jego doradcy obawiali
się, że zbiorowa rezygnacja kandydatów spowoduje spadek zainteresowania wyborami i
frekwencja nie osiągnie wymaganych 50 procent. Gdyby do tego doszło, trzeba by było
ogłosić nowe wybory, a Kremlowi groziłaby nie tylko utrata twarzy, ale również to, że w
okresie między końcem kadencji Putina a nowym głosowaniem obowiązki prezydenta będzie
pełnił Kasjanow. Szanse na to były niewielkie, ale Kreml wolał nie ryzykować. Jak powiedział
nam o Putinie jeden z wyższych rangą urzędników, „jego zdaniem wszelkie ryzyko należy
zminimalizować do zera”.
Kremlowskie siłowiki, które od dawna nawoływały do zwolnienia Kasjanowa,
wykorzystały okazję, aby w końcu nakłonić do tego Putina. Kasjanow był ostatnim wysokim
urzędnikiem, łączącym urzędującą administrację z czasami Borisa Jelcyna, i praktycznie
jedynym członkiem rządu, który choćby symbolicznie protestował przeciw aresztowaniu
Chodor-kowskiego. Również w prywatnym gronie czasami nie zgadzał się z Puti-nem,
sprzeciwiając się szturmowi na teatr na Dubrowce. A teraz jego wrogowie szeptali do ucha
prezydentowi, że Kasjanow zastanawia się nad propozycjami Borisa Niemcowa i innych, aby
stanąć na czele demokratycznej opozycji.
- Jego ludzie wykorzystali ten fakt i zrobili z tego wielką aferę - opowiadał wspomniany
wyższy rangą urzędnik35.
Kasjanow był poza tym bardzo niepopularny. Opinia publiczna kojarzyła go z oligarchami
i niepowodzeniami epoki Jelcyna, jego dymisja mogła więc tylko zwiększyć poparcie dla
prezydenta w nadchodzących wyborach. Podczas gdy wskaźniki zaufania dla Putina
szybowały na wyżynach niedostępnych dla innych polityków, Kasjanow miał na ogół 30
procent notowań pozytywnych i 50 procent negatywnych - zgodnie z rosyjską tradycją
obarczania winą za porażki nie samego cara, ale carskich dworzan.
Putin zasygnalizował swoje niezadowolenie z premiera zaledwie dwa dni wcześniej.
Odcięcie dostaw gazu dla Białorusi stało się powodem scysji na zamkniętym posiedzeniu
rządu. Dyskusja była tak burzliwa, że Putin nagle zakończył posiedzenie. Jednakże Kasjanow
podobno nie domyślał się niczego aż do chwili, gdy Putin niespodziewanie odwołał ich
codzienne poranne spotkanie. Kiedy tego popołudnia prezydent poinformował premiera o
swojej decyzji, ten był tak zdumiony, że w pierwszej chwili zrozumiał, iż przestanie być
premierem od maja, kiedy miała się zacząć druga kadencja Putina.
- Od zaraz - wyprowadził go z błędu Putin.
Decyzja musiała zapaść w wielkim pośpiechu, bo Putin i szef jego administracji, Dmitrij
Miedwiediew, zapomnieli o procedurze odwoływania premiera, która wymagała dymisji
całego rządu. Przypomniał o tym dopiero sam Kasjanow. Nawet niewielka szansa, że zostanie
on pełniącym obowiązki prezydenta, wystarczyła, aby stracił stanowisko. Przecież Kasjanow,
przynajmniej oficjalnie, zyskałby wówczas władzę nad telewizją
- a dzięki niej mógł przesądzić o wyniku wyborów. Putin świetnie pamiętał, czemu
zawdzięczał zwycięstwo w 2000 roku, i obawiał się tak potężnego instrumentu w rękach
Kasjanowa.
- Rozumiał, że telewizję można przekabacić, tak jak on to zrobił, i wszystko może się
zmienić w ciągu miesiąca - mówił cytowany urzędnik.
Opinia publiczna odebrała posunięcie Putina jako próbę ożywienia niemrawej kampanii
wyborczej. Od czterech lat krążyły pogłoski, że pozycja Kasjanowa jest zagrożona. Kiedy
jednak, w trakcie kampanii, wyrok na premierze został wykonany, stanowił zaskoczenie.
„Dodaje dramatyzmu”
- skomentował Wiaczesław Nikonow odejście premiera36. Kreml posunął się więc nawet
do tego, że sztucznie podsycił napięcie w kampanii, której wynik był z góry wiadomy.
Praca była ucieczką Katii Chromowej. W dwuizbowym laboratorium przeprowadzała
badania krwi w celu stwierdzenia wrodzonych wad genetycznych. Drogich fińskich
odczynników potrzebnych do badań zawsze brakowało, a w całym instytucie, zatrudniającym
około stu osób, była tylko jedna linia telefoniczna. Pensje niewiele przekraczały oficjalny próg
ubóstwa -100 dolarów miesięcznie dla laborantów, takich jak Katia, 200 dolarów dla lekarzy.
Cała czwórka, dwie lekarki i dwie laborantki, gotowała sobie drugie śniadania na płytce
elektrycznej - zwykle owsiankę, „czasem parówki, jeśli jest za co je kupić” - opowiadała
Jelena, jedna z lekarek. Druga lekarka, Irina, dorabiała jako sprzątaczka w redakcji miejscowej
gazety za 1,75 dolara za noc. Syn drugiej laborantki wrócił z wojny Czeczenii i zginął podczas
napadu na bank w Iwanowie, gdzie pracował jako ochroniarz. Przypuszczano, że
napastnikami byli jego koledzy, weterani wojenni z elitarnej jednostki milicji.
Katia była najmłodszym pracownikiem w laboratorium i starsi koledzy stale służyli jej
radą i wskazówkami. Wszyscy znali świetnie jej życiowe kłopoty.
- Co cztery głowy to nie jedna - orzekła filozoficznie Katia. Wszyscy mieli ten sam dylemat,
co Misza i Katia: zostać na państwowej
posadzie zapewniającej stabilizację czy ryzykować i szukać szczęścia gdzie indziej. Irina
znalazła dodatkową pracę jako akwizytorka firmy kosmetycznej Avon, ale, jak mówiła, „tam
nie ma żadnej stabilizacji. Można stracić czas i nic nie zarobić. A za sprzątanie na pewno
dostanie się 50 rubli dziennie”.
Rzadko rozmawiali o polityce, bo uważali, że, jak powiedziała Katia, w Rosji jest to sport
dla wybranych. Ostatnio jednak wybory prezydenckie zakłóciły bieg ich codziennego życia.
Dyrektor instytutu był jednym z trzech szefów lokalnego sztabu wyborczego Putina i kazał
pracownikom podpisać się pod jego kandydaturą. Nikt z nich nie przepadał za Putinem, ale
wszyscy podpisali. Był to przykład typowej dla czasów sowieckich polityki nakazowej, którą
wszyscy oprócz Katii mieli jeszcze świeżo w pamięci.
- Oczywiście, jest stabilizacja. Wszystko marne i ustabilizowane - powiedziała Irina.
- Przynajmniej jeśli upadniemy, to nie z wysoka - żartowała Jelena. Katia wyszła z pokoju,
aby przebrać się przed wyjściem. Czekał ją długi,
popołudniowy spacer z Daniłą przez zaśnieżone ulice miasta. Mimo narzekań pozostała
trójka zapowiedziała, że będzie głosować na prezydenta. Nie zniechęcała ich nawet obawa
przed autorytarnymi ciągotami Putina. Zgodnie z przepisami mogli też głosować „przeciwko
wszystkim” kandydatom, ale nie widzieli w tym sensu.
- Jeśli zagłosujemy przeciwko wszystkim, co wtedy? Na pewno nie będzie lepiej -
argumentowała Jelena.
- Nie obawiam się niczego ani nikogo - dodała Irina. - Tyle już przeżyliśmy - już teraz
ledwo przędziemy. Co mogłaby nam zrobić dyktatura?
- W każdym razie to nie będzie dyktatura stalinowska - zakończyła Jelena.
Kiedy do Siergieja Żabińskiego przyszła milicja, wyborcza wizyta Putina w stolicy Syberii
Krasnojarsku była jeszcze tajemnicą państwową. Prozachodni reformatorzy Żabińskiego
rozmieścili w całym mieście plakaty i transparenty z prostym hasłem: „Czas na zmianę
władzy!”.
Miejscowe władze były niezadowolone. Nie miało dla nich znaczenia, że afisze dotyczyły
nadchodzących wyborów mera miasta, a nie wyborów prezydenckich. Ani to, że w
Krasnojarsku, jak zresztą w całej Rosji, nie widziało się żadnych antyputinowskich haseł. Ani
że garstka oponentów prezydenta zebrała w najnowszych sondażach zaledwie 10 procent
głosów.
- Wyobraźcie sobie, że Putin przejedzie obok i to zobaczy - tłumaczył milicjant
Żabińskiemu. - Może to źle zrozumieć37.
Kiedy na dwa tygodnie przed wyborami samolot z prezydentem wylądował w
Krasnojarsku, transparenty Żabińskiego nadal wisiały wzdłuż trasy przejazdu prezydenckiej
kawalkady. Ale hasło, które mogłoby zostać wzięte za atak na prezydenta, było jedyną rzeczą,
jaka groziła Putino-wi w stolicy Syberii. Putin, który nie musiał zabiegać o głosy, przybył do
Krasnojarska nie w ramach kampanii wyborczej, ale obowiązków prezydenta państwa. Jak
powiedziała jego podwładna Swietłana Szportienko, była to „normalna podróż robocza” do
jednego z najbogatszych regionów Rosji, ogromnej krainy wielkości Francji, pełnej lasów i
kopalń, ale zamieszkanej przez zaledwie 3 miliony ludzi38. Podczas tej wizyty nie planowano
wieców poparcia dla Putina ani żadnych występów scenicznych, w rodzaju pamiętnego tańca
podpitego Jelcyna z 1996 roku.
- Nie musimy prowadzić kampanii - wyjaśnił nam szczerze wyższy urzędnik kremlowski
podróżujący z Putinem39.
Kampania Putina sprowadzała się właśnie do starannie wyreżyserowanych podróży,
takich jak wizyta w Krasnojarsku. W jednej z relacji telewizyjnych pokazano przemówienie
Putina do marynarzy okrętu podwodnego, uczestniczących w podobno największych od
czasów sowieckich manewrach wojskowych. Później wyszło na jaw, że planowane odpalenie
rakiet odwołano w ostatniej chwili, mimowolnie przypominając w ten sposób o fatalnym
stanie rosyjskiego arsenału jądrowego. Jednakże telewizja państwowa nie wspomniała o tym
ani słowem. W putinowskiej Rosji takie rzeczy po prostu się nie zdarzały40. Tuż przed
lądowaniem w Krasnojarsku Putin spędził krótkie sześć godzin w dalekowschodnim
Chabarowsku. Dokonał tam uroczystego przecięcia wstęgi na budowie opóźnionej o
dziesięciolecia autostrady Czyta-Chabarowsk, ostatniego odcinka transsyberyjskiej szosy
biegnącej przez step, tajgę i dziesięć stref czasowych. Posłuszna telewizja nie wspomniała
jednak, że autostrada, marzenie sowieckich przywódców, nie została w rzeczywistości
ukończona, bo mimo przecięcia wstęgi przez ponurego Putina całe jej fragmenty wciąż nie
miały nawierzchni41.
Z okazji wizyty w Krasnojarsku Kreml zdecydował się na niezwykły krok: zaprosił do
towarzystwa zagranicznych dziennikarzy - pierwszy raz w czasie naszego czteroletniego
pobytu w Moskwie. Nie pozwolono nam jednak przebywać w jednym pomieszczeniu z
Putinem, jego spotkania mogliśmy oglądać tylko za pośrednictwem lokalnej telewizji.
Niektórzy reporterzy przez pięć dni czekali na Putina w pełnym karaluchów hotelu, bo Kreml
nie ujawnił, kiedy dokładnie prezydent przyjedzie do miasta. W czasie wizyty Putin spotykał
się tylko ze starannie dobranymi wyborcami: studentami miejscowego uniwersytetu,
gubernatorami i nauczycielami i nie odpowiadał na pytania mediów. Nie całował dzieci, nie
rozdawał autografów - od syberyjskiego mrozu zamarzł atrament w jego piórze - i nie prosił
nikogo o głosowanie na niego.
Już kilka dni po największym wstrząsie podczas czteroletniej kadencji, czyli
zdymisjonowaniu Kasjanowa i jego gabinetu, nikt nie śmiał indagować o to prezydenta. Kiedy
zapytaliśmy jedną z reporterek ze starannie wyselekcjonowanej grupy rosyjskich
dziennikarzy jeżdżących z Putinem, dlaczego jej koledzy są tak oględni, tylko się roześmiała.
Zadawanie nie zatwierdzonego pytania nie przyszłoby im do głowy, a urzędnicy kremlow-scy
nie trudzili się nawet, aby instruować posłusznych dziennikarzy czy informować ich, jakie
sprawy Putin chciałby uwypuklić.
- Słowa prezydenta mówią same za siebie - powiedziała nam w sali gimnastycznej, gdzie
godzinami tkwiliśmy w przeciągach. - Nie potrzebujemy, aby nam je objaśniano.
W czasie całej wizyty Putin tylko raz, i to żartem, wspomniał o wyborach. Kiedy jakaś
studentka wyraziła obawę, że „idioci” przejmą na własność państwowe lasy, prezydent
roześmiał się. „Proszę nie pokazywać na mnie. Wciąż mam przed sobą wybory”42.
W pobliskiej niewielkiej osadzie o nazwie Owsianka, gdzie Putin złożył kwiaty na grobie
pisarza Wiktora Astafjewa, robotnicy uprzątnęli śnieg z ulic, a dom-muzeum Astafjewa
specjalnie odnowiono. Jednakże na mieszkańcach wsi, przyzwyczajonych do wizyt polityków,
od Michaiła Gorbaczowa do Borisa Jelcyna, imperialny styl Putina nie zrobił większego
wrażenia. Populista Jelcyn witał się z wyborcami i rozmawiał z nimi o ich codziennych
kłopotach. Putin nie miał takich planów. A poza tym, narzekali mieszkańcy, żadne wizyty
kremlowskich oficjeli w Owsiance nie przyczyniły się do poprawy sytuacji wsi, w której wciąż
nie było bieżącej wody, a babcie w środku zimy musiały nosić wodę ze studni w plastikowych
wiadrach.
Mimo to wielu krytyków Putina zamierzało głosować na prezydenta, bo, jak powiedziała
nam gospodyni domowa Nina Jomszyna:
- Jaki mamy wybór przy jednym kandydacie? Pozostali są fikcyjni43. Jomszyna czekała
przed krasnojarskim Domem Nauczyciela, w którym
mieściło się centrum wyborcze Putina, aby złożyć skargę do prezydenta. Od chwili
otwarcia centrum na początku lutego odwiedziło je siedmiuset petentów podobnych do
Jomszyny - i był to jedyny znak, że w Krasnojarsku trwa kampania wyborcza Putina.
Większość przybyła jednak nie z powodu wyborów, ale aby złożyć podanie o zwiększenie
emerytury, o większe mieszkanie itp.
Potencjalni przeciwnicy polityczni prezydenta w Krasnojarsku, podobnie jak wszędzie
indziej, byli podzieleni i pogodzeni ze zwycięstwem Putina, bo nie umieli znaleźć sobie
miejsca na scenie politycznej manipulowanej przez Kreml.
- Jest tu równie daleko do demokracji jak do księżyca - mówił Władysław Jurczyk,
przywódca krasnojarskich komunistów i poseł do Dumy. - Osobiście skłaniam się do tego,
żeby nie brać udziału w tej farsie44.
Miejscowi prozachodni liberałowie, z Siergiejem Żabińskim na czele, również byli w
rozsypce. Żabiński, przywódca zarówno Jabłoka, jak Sojuszu Sił Prawicowych w
Krasnojarsku, wspierał Irinę Hakamadę i walczył z nacjonalistami, ale nie miał pieniędzy na
reklamy, ulotki, transparenty i inne rzeczy konieczne do prowadzenia kampanii. Liczył tylko,
że Haka-mada spełni swoją groźbę i wycofa się z wyścigu. Dzięki temu, powiedział nam
smutno, „mógłbym głosować przeciwko wszystkim i wyrazić swój protest przeciw całej
kampanii”45.
W piątek, w dniu wizyty Putina w Krasnojarsku, groźba bojkotu wciąż wydawała się
realna na prowincji, ale w Moskwie politycy wiedzieli już, że potajemne negocjacje
zakończyły się fiaskiem. Komuniści byli zbyt podejrzliwi wobec Siergieja Głaziewa, aby
zawrzeć z nim porozumienie. Szefowa sztabu wyborczego Hakamady była pewna, że Kreml
przekupił komunistów, proponując im drugie miejsce. Ich kandydatowi Nikołajowi
Charitonowowi poświęcano teraz w państwowej telewizji znacznie więcej uwagi. Już wkrótce
Charitonow wyprzedził w sondażach Głaziewa, choć z jego kampanii zapamiętano tylko
reklamę telewizyjną z psem mówiącym ludzkim głosem.
Zresztą w poniedziałek nikt już nie zwracał uwagi na konkurentów Putina. Tego dnia
Kreml nieoczekiwanie ogłosił, że nowym premierem będzie Michaił Fradkow, nieznany
szerzej były szef policji podatkowej. Fradkow, 53-letni zawodowy urzędnik, mający zapewne
przeszłość kagiebowską, nie był otwarcie związany z żadną frakcją na Kremlu i nie miał
własnej bazy politycznej. Ostatnio reprezentował Rosję przy Unii Europejskiej i był tak mało
znany, że w rozważaniach po dymisji Kasjanowa nikt nie wymieniał go wśród ewentualnych
kandydatów na nowego premiera. Wierny swojej enigmatycznej postawie Putin nie wyjaśnił,
dlaczego wybrał akurat Fradkowa, nazwał go tylko „dobrym, silnym administratorem”, który
„ma gruntowne doświadczenie w walce z korupcją”46.
Sam Fradkow nie skomentował w żaden sposób swojej nominacji. Jednakże dwa lata
wcześniej jego nazwisko pojawiło się na związanej z Kremlem stronie internetowej właśnie w
kontekście kandydatury na nowego premiera. „Następca Kasjanowa znaleziony” - pisali ci
sami ludzie, którzy trafnie przewidzieli nagonkę Kremla na Michaiła Chodorkowskie-go47. W
owym czasie nikt jednak nie zwrócił na to uwagi, bo Fradkow uchodził za faworyta
petersburskich twardogłowych na Kremlu, gdzie na początku prezydentury Putina był
zastępcą sekretarza Rady Bezpieczeństwa. Jego zwierzchnikiem i protektorem był nie kto
inny, jak bliski doradca i kolega Putina z KGB, Siergiej Iwanow.
Misza Chromów późno skończył pracę, bo do Iwanowa przyjechała kontrola podatkowa z
Moskwy. Inspektorzy mieli pozostać w mieście przez miesiąc i spodziewali się, że gospodarze
będą podejmować ich zakrapianymi bankietami, a w niedziele wozić na wycieczki za miasto.
Misza pojechał do rodziców na daczę, gdzie miejsce malowniczego ogródka zajęło
gospodarskie obejście.
Przed dziesięcioma laty, kiedy załamał się ich sowiecki system bezpieczeństwa, Walerij i
Albina stanęli przed wyborem.
- Mogliśmy albo ciężko pracować na swoim, albo znaleźć sposób na nieuczciwe zarabianie
pieniędzy - wspominał Walerij.
Kupili więc krowę. Z mleka robili masło, śmietanę i twaróg. Albina prowadziła rachunki.
Każda krowa mleczna - a mieli teraz dwie - przynosiła im miesięcznie 140 dolarów dochodu.
Był to spory dodatek do ich głodowych emerytur.
- To nie jest życie. To walka o przetrwanie - twierdził Walerij.
Znali zdanie dzieci o hodowaniu krów, ale swoją działalność gospodarczą traktowali też
jako protest przeciwko rozpadowi Związku Sowieckiego, z czym Walerij wciąż nie mógł się
pogodzić, mimo że jego teść był więźniem łagrów.
- Mówili nam, żebyśmy pozbyli się krów - opowiadała Albina. - Ale wtedy tata
powiedział: „A dacie nam tyle pieniędzy, ile krowy?”.
Ś 0
Teraz to Misza musiał się zdecydować, co robić dalej. Jego ojciec uważał, że pewnego dnia,
jeśli tylko Putin dotrzyma swoich obietnic, jeśli tylko w skorumpowanym sądownictwie i w
świecie bandyckich interesów zwycięży praworządność, Misze czeka piękna kariera poza
sektorem państwowym.
- To nie jest pułap jego możliwości - zapewnił nas tego wieczora Walerij. Misza słuchał
uważnie, miał jednak mniej pewności. Do końca nie był
zdecydowany, jeśli chodziło o głosowanie na prezydenta i o własną przyszłość życiową.
Powiedział ojcu, że Putin nie zaproponował na razie szerszych reform, że ma skromniejsze
plany.
- To jak umowa z Putinem: on daje nam możliwości pracy, a my dajemy mu swoje głosy -
mówił Misza. - To szansa na wygrzebanie się z bagna. Jak wygrzebiemy się z bagna, to
zobaczymy.
Czternastego marca 2004 roku, w piękny, słoneczny dzień, który nawet w błotnistym
Iwanowie obiecywał rychłe nadejście wiosny, Katia nie poszła głosować. Zdążyła już tak
zobojętnieć, że więcej nie rozmawiała z mężem o wyborach. Po długich rozważaniach Misza
doszedł do wniosku, że nie może uznać warunków prezydenckiej umowy. Putin nie
przekonał go, toteż nie poszedł głosować.
- Nic w naszym kraju się nie poprawia - uznał. - Ale przecież, tak sobie czasami myślę,
mogło być gorzej.
Tak czy owak postanowił, że to, co nieuchronne, dokona się bez jego udziału.
Kilka miesięcy później zwolnił się z posady w urzędzie podatkowym. Po raz pierwszy w
swoim 30-letnim życiu postanowił spróbować pracy w sektorze prywatnym. Został
prawnikiem w jednej z nowych spółek włókienniczych, mających siedzibę w starych,
rozpadających się budynkach fabrycznych w Iwanowie. Pracował do późna i zarabiał mniej,
niż się spodziewał.
Ale nie przejmował się tym, liczył, że zostanie w końcu jednym z owych rekinów, do
których od tak dawna żywił podziw pomieszany z lękiem.
W Maneżu, historycznym salonie wystawienniczym nieopodal Kremla, szalał pożar.
Pomarańczowe płomienie wyciągały języki w stronę krem-lowskich sal, gdzie Władimir Putin
świętował wyborcze zwycięstwo. Niedługo po zamknięciu lokali wyborczych, kiedy skala
triumfu Putina była już jasna, ogień strawił XVIII-wieczny zabytek pod najsłynniejszym
adresem w całej Rosji. Było to nieplanowane i ze wszech miar niepożądane wydarzenie,
złowieszczy omen - a w Rosji wciąż traktowano takie znaki ze śmiertelną powagą.
Kiedy Maneż płonął, Putin, ubrany w czarny sweter, złożył w towarzystwie Dmitrija
Kozaka wizytę w swoim sztabie wyborczym po drugiej stronie rzeki Moskwy. Do wezwanych
na pierwszą w nocy dziennikarzy wygłosił przemówienie z okazji zwycięstwa. Przemilczał
lub bagatelizował obawy, że odmawiając uczestniczenia w kampanii, zdyskredytował
procedurę wyborczą. Ale wspomniał też o demokracji - a słowo to rzadko gościło na jego
ustach - i złożył obietnice, których wcześniej nie składał i nigdy już nie powtórzy. „Zdobycze
demokratyczne”, przyrzekł, będą „zagwarantowane i zabezpieczone”. Zapytany przez
dziennikarza, jaka sprawa będzie miała priorytet w czasie jego drugiej kadencji, Putin
odpowiedział bez wahania: „Przede wszystkim umocnienie demokratycznych instytucji”48.
Nazajutrz rano państwowa komisja wyborcza ogłosiła, że Putin uzyskał nieco ponad 71
procent głosów - prawie dokładnie tyle, ile nakazywały instrukcje kremlowskie na przykład
dla urzędników w Republice Maryj-skiej. Komunista Nikołaj Charitonow zdobył wyznaczone
sobie 14 procent i zajął drugie miejsce, a zupełnie zmarginalizowani Siergiej Głaziew i Irina
Hakamada - po około 4 procent. W niektórych obwodach, dzięki gorliwości miejscowych
władz, liczba głosów oddanych na Putina osiągnęła astronomiczne rozmiary - 92 procent w
rozdartej wojną Czeczenii i niesamowite 98 procent w sąsiedniej Inguszetii, rządzonej przez
byłego generała FSB i protegowanego Kremla, Murata Ziazikowa. W Iwanowie Putin uzyskał
dobry wynik, 67 procent głosów, choć władzę sprawował tu komunistyczny gubernator, a
bliskość bogatej Moskwy uświadamiała mieszkańcom, jak daleko w tyle zostali. Jakkolwiek
mało kto wątpił, że zwycięstwo Putina odzwierciedla rzeczywistą wolę wyborców, pojawiły
się doniesienia o oszustwach wyborczych, od tajemniczego zniknięcia miliona
zarejestrowanych wyborców w porównaniu z niedawnymi wyborami parlamentarnymi do
ewidentnych fałszerstw w poszczególnych okręgach49.
Nawet po zwycięstwie Putin nie zdradzał, co ma zamiar robić dalej. Dał jednak jasno do
zrozumienia, że nie będzie się liczył z opinią publiczną, choć przez ostatnie kilka miesięcy
jego ludzie tak pracowicie starali się na nią wpływać.
- Często mawiamy, że tak zwane niepopularne decyzje są konieczne - powiedział dzień po
wyborach w transmitowanym przez telewizję spotkaniu z członkami nowego rządu. - Nasze
decyzje nie muszą być popularne. Muszą odpowiadać potrzebom kraju50.
Niektórzy, na przykład Marat Gelman, oddelegowany na czas kampanii parlamentarnej do
nadzorowania państwowego Kanału 1, byli pewni, że Kreml zajmie się teraz jedynymi
ośrodkami władzy, które wciąż mogły stanowić konkurencję dla prezydenta - gubernatorami.
- Tej jesieni nastąpi czystka wśród gubernatorów - zapowiedział nam Gelman. - W 2004
roku władze lokalne staną się częścią pionu władzy51.
Inni doradcy twierdzili, zapewne wyrażając tylko swoje pobożne życzenia, że prezydent
przystąpi teraz do realizacji odkładanych od dawna reform ekonomicznych, takich jak
reorganizacja systemu bankowego, monopoli energetycznych, prawa podatkowego, opieki
zdrowotnej, edukacji, emerytur i mieszkalnictwa.
- Plany są dość ambitne - powiedział nam w powyborczy poniedziałek Michaił Margiełow,
członek wyższej izby parlamentu i doradca Putina. - Będzie to druga wielka fala reform52.
Ale sam Putin nie podejmował takich zobowiązań. Kiedy dwa miesiące później odbyła się
na Kremlu inauguracja jego drugiej kadencji, będąca skrzyżowaniem carskiego splendoru z
sowiecką symboliką w rodzaju hymnu narodowego przywróconego przez Putina, prezydent
powrócił do niejasnych i niekonkretnych formułek, którym zawdzięczał reelekcję. „Przemiany
w kraju” - nie powiedział jakiego rodzaju - miały być kontynuowane. Obiecał, że za jego
rządów Rosja stanie się „zasadniczo lepszym” krajem. Mętnie i bez wymieniania nazwy kraju
napomknął o Czeczenii, twierdząc, że walka o „integralność terytorialną” Rosji dawno już się
zakończyła. Tonem groźby mówił też o niepożądanym wpływie organizacji praw człowieka,
finansowanych przez zagranicę53.
Przed czterema laty mało doświadczony i mało znany Putin przyrzekał w swoim
inauguracyjnym przemówieniu „zachować i rozwijać demokrację”. Tym razem nie wspomniał
o niej ani słowem.

17 Przekręt roku


Od tysiąca pięciuset lat władza wini nas za to tylko, że żyjemy w Rosji.
Aleksandr Markus
Aleksandr Markus z Niżnego Nowgorodu kręcił głową, patrząc na dwa identyczne pudła
z męską bielizną. Z tego się teraz utrzymywał i aż za dobrze znał różnicę między slipami,
które się sprzedadzą, a tymi, których nikt nie kupi - tak jak te dwa wzory rosyjskiej produkcji,
które właśnie oglądał. „Za drogie - gderał. - Marnie opakowane”. Wzruszył ramionami.
Oczywiście, sprawa jest „banalna”, rzekł, powtarzając słowo, którego używał co najmniej
kilkanaście razy dziennie, „ale muszę z czegoś żyć”.
Za czasów sowieckich Markus studiował fizykę i jeszcze na studiach został zwerbowany
do pracy w ściśle tajnym instytucie badań jądrowych. Teraz z konieczności handlował bielizną
i został kapitalistą, którym nigdy nie chciał być, bo kraj wciąż obawiał się sił rynkowych
uwolnionych przez upadek komunizmu.
- Rzuciłbym to choćby jutro, i to z radością - wyznał nam. - Zarabianie pieniędzy dla
samych pieniędzy nigdy mnie nie pociągało.
Jednakże banalność jego obecnego życia stanowiła swoisty sukces w drapieżnym świecie
rosyjskiego kapitalizmu, w którym Markus obracał się od piętnastu lat po upadku Związku
Sowieckiego. Chwiejną stabilizację ekonomiczną zawdzięczał względnemu spokojowi
panującemu w Rosji pod rządami Władimira Putina.
- Przedtem nie było sensu mieć majątku, bo można go było stracić. Dziś są pewne reguły,
których przestrzegają czasem nawet władze - twierdził Markus.
Podobnie jak prawie cała Rosja dawał on prezydentowi carte blanche i z zupełną
obojętnością odnosił się do kremlowskich intryg, które latem 2004 roku stworzyły atmosferę
niepewności co do przyszłości rosyjskiej gospodarki. Najbogatszy człowiek w Rosji stanął
bowiem przed sądem i opinia światowa zastanawiała się, jak daleko posunie się Putin w
tępieniu prywatnej przedsiębiorczości.
Markus, który przebył wyboistą, krętą drogę, dawno już stracił wiarę w system, we
wszelki system, i wiódł ciche życie sprzedawcy staników i kostiumów kąpielowych. W
gruncie rzeczy jego kariera była typowa dla rosyjskiego nowego kapitalizmu. W latach 80.
skorzystał z szans, które oferował wolny rynek, i posmakował działalności opozycyjnej. W
latach 90. poznał brutalną prawdę o „rosyjskim biznesie”: uzbrojeni mafiosi odebrali mu
pierwszy sklep, oszuści doprowadzili do bankructwa bank, z którym współpracował, towary
firm zachodnich nie były takie, jakie być powinny. Dopiero teraz, dzięki polskim majtkom,
tureckim skarpetkom i niejakiej koniunkturze czasów Putina, Markus po raz pierwszy w
swoim burzliwym życiu zaznał pewnego ekonomicznego bezpieczeństwa. W wieku 38 lat
Sasza, jak mówili na niego przyjaciele i rodzina, zbudował skromną sieć sześciu sklepów w
swoim rodzinnym mieście nad Wołgą. Zatrudniał 50 pracowników, utrzymywał trójkę dzieci i
grał w biurze w gry komputerowe, ponieważ dla kogoś, kto zamierzał zostać fizykiem, praca
w sklepie nie stanowiła większego wyzwania. „W końcu się nudzę” - mówił Markus.
Wzorem wielu ludzi, którzy na własnej skórze doświadczyli początków kapitalizmu w
Rosji, Markus szybko wyleczył się ze swego idealizmu. Dziś interesowało go tylko utrzymanie
się na powierzchni, bo jego zdaniem system zdominowały sitwy, które jednakowo
zasługiwały na pogardę: „pasożytniczy” biurokraci i chciwi oligarchowie w rodzaju
aresztowanego potentata naftowego Michaiła Chodorkowskiego. Chodorkowski po raz
ostatni pojawił się publicznie w październiku poprzedniego roku właśnie w Niżnym
Nowgorodzie i ostrzegał przedsiębiorców w rodzaju Markusa, że czeka ich walka.
- Biznes nie powinien być spychany w cień i zastraszany - powiedział Chodorkowski1.
Markus jednak miał już za sobą epokę strachu. Żadna sprawa nie mogła go teraz skłonić
do działania - a już na pewno nie sprawa uwięzionego oligarchy. Dawno rozczarował się do
demokratów, w których niegdyś wierzył i którzy dziś „przyprawiają go o mdłości, bo są tacy
sami jak wszyscy”. I choć nie lubił prezydenta, na którego głosował, był gotów zgodzić się na
bardziej autorytarny system jako cenę za bardziej przewidywalne życie.
- Przestałem się bać. Przynajmniej udało im się znacznie zmniejszyć liczbę bandytów w
kraju - twierdził Markus.
Nie sposób jednak powiedzieć, aby wierzył w perspektywy, jakie oferowała putinowska
Rosja. Kiedy tego lata jechaliśmy dziurawymi ulicami Niżnego Nowgorodu, Markus pokazał
głową na pierwsze w mieście eleganckie centrum handlowe. Był to punkt zwrotny również w
jego życiu.
- Nie widzieliśmy dotąd takich gigantów. Dlatego właśnie da się żyć.
Uważał, że wkrótce będzie musiał rozszerzyć interes, aby sprostać konkurencji, bo inaczej
może ponownie pójść z torbami. Obawiał się jednak, że powiększając firmę, stanie się kimś,
kim pogardzał - kapitalistą w typie Chodorkowskiego, dochodzącym do pieniędzy „po
trupach moich sąsiadów” - i że znajdzie się w kręgu zainteresowania państwa, które teraz nie
zwracało na niego uwagi, bo był małą płotką.
Toteż gdy w moskiewskim sądzie trwał proces Chodorkowskiego, Markus pozostał
sceptykiem.
- Doświadczenie mi mówi, że prawdziwa stabilizacja będzie możliwa dopiero po śmierci.
I mówiąc to, wcale nie żartował2.
W życiu Michaiła Chodorkowskiego też nastąpiła stabilizacja - 23 godziny na dobę spędzał
teraz w ciasnej celi więziennej z dwoma innymi więźniami, którzy prawdopodobnie
informowali władze o każdym jego kroku. Przez pozostałą godzinę spacerował po
zapyziałym więziennym dziedzińcu. Wiara Chodorkowskiego w to, że zaraz po aresztowaniu
wyjdzie na wolność, okazała się równie naiwna, jak przekonanie, że może wygrać pojedynek
z Kremlem. Po usankcjonowaniu aresztowania najbogatszego człowieka w Rosji i przetrwaniu
początkowej fali międzynarodowego oburzenia i popłochu zagranicznych inwestorów, Putin
uznał, że przetrzymywanie Chodorkowskiego w więzieniu nie pociąga za sobą dodatkowych
kosztów politycznych. Wiedział, że zagraniczni inwestorzy niebawem spiszą
Chodorkowskiego na straty, bo w Rosji czekały na nich zbyt wielkie zyski.
- Za pół roku ludzie zapomną, że Chodorkowski wciąż siedzi w więzieniu - powiedział
nam w dzień po aresztowaniu oligarchy William F. Browder, największy amerykański
inwestor w Moskwie3.
Chodorkowskiego umieszczono w celi o powierzchni siedmiu metrów kwadratowych na
czwartym piętrze słynącego z tłoku moskiewskiego więzienia Matrosskaja Tiszyna. W 1991
roku w więzieniu tym osadzono twardogłowych komunistów, uczestników nieudanego
puczu przeciwko Gorbaczowowi. Miliarder ubrany był w dres lub dżinsy i wełniany sweter,
ale dygotał z zimna. Żywił się zupą rybną i czekoladą, którą przynosili mu adwokaci. A pod
jego nieobecność zaczęły się rozwiewać jego wielkie plany biznesowe. Kilka tygodni po
aresztowaniu Chodorkowskiego Roman Abramowicz spotkał się na Kremlu z Putinem, a
potem nagle odwołał me-gafuzję Jukosu i Sibnieftu.
Analizując zarzuty prokuratury, adwokaci Chodorkowskiego stwierdzili, że akt oskarżenia
sklecony został z dawno zamkniętych spraw. Prokuratorzy odgrzali więc stary spór o
prywatyzację fabryki nawozów sztucznych Apatit z 1994 roku, spór rozstrzygnięty już w
sądzie cywilnym za zgodą tych samych prokuratorów, którzy teraz cofnęli poprzednią
decyzję i przygotowali sprawę karną. Sprawa Apatitu była wzorcowym przykładem oszustw
prywatyzacyjnych z lat 90. Jak wynikało z dokumentów zebranych przez władze, nie zabrakło
w niej niczego: zmanipulowanego przetargu, sfałszowanych ksiąg handlowych,
unieważnionych obligacji, fikcyjnych transakcji i pozbawionych znaczenia postanowień
sądowych. Według prokuratury Chodorkowski i jego ekipa weszli w posiadanie 20 procent
udziałów wielkiej spółki za jedyne 225 000 dolarów zamiast 283 milionów przewidzianych w
umowie.
- Była to bardzo typowa sprawa - mówił Boris Kuzniecow, wybitny moskiewski adwokat. -
Nawet jeśli podczas tej prywatyzacji popełniono błędy, były to te same błędy, które
popełniono podczas prywatyzacji dziesiątek, jeśli nie setek firm. Znam wiele takich firm, ale
nikt ich się nie czepia, bo są lojalne wobec władz4.
Apatit, firma z Murmańska na dalekiej północy, był w czasie sprzedaży udziałów
państwową spółką i największym w Rosji producentem apatytów, czyli minerałów
fosforanowych. 1 lipca 1994 roku odbył się przetarg na 20 procent akcji. Złożono cztery oferty
i wygrała najwyższa, wynosząca 1 miliard dolarów. Jednakże zwycięzca i pozostała dwójka
oferentów zrezygnowali z kupna i akcje przypadły firmie Wołna należącej do Banku Menatep
Chodorkowskiego, oferującej zaledwie 283 miliony dolarów. Według prokuratury trzej
pozostali oferenci zostali podstawieni przez Bank Menatep, bo ich gwarancje podpisał tego
samego dnia, 27 czerwca 1994 roku, wspólnik Chodorkowskiego Płaton Lebiediew5.
Zgodnie z warunkami przetargu Wołna zapłaciła skarbowi państwa tylko 225 000 dolarów,
ale zobowiązała się do zainwestowania w spółkę w następnym roku 283 milionów dolarów w
dwóch ratach. Nie uczyniła tego, a kiedy władze zaczęły nalegać na dotrzymanie zobowiązań,
po prostu sprzedała udziały w Apaticie szeregowi innych firm, które, jak twierdziła
prokuratura, również należały do Banku Menatep. W 1998 roku sąd moskiewski unieważnił
przetarg. Ponieważ jednak akcje Apatitu zostały już sprzedane, państwo nie mogło ich
odzyskać. Z czasem ekipa Chodor-kowskiego doprowadziła Apatit do kwitnącego stanu, czyli
na swój sposób spełniła zobowiązania inwestycyjne. W końcu Fundusz Mienia Federalnego
nałożył na Wołnę grzywnę w wysokości 15,5 miliona dolarów, która miała zakończyć spór.
Sąd zatwierdził to porozumienie, a w dniu Bożego Narodzenia 2002 roku Wołna uiściła
grzywnę. Umowę kontrasygnował też prokurator generalny Władimir Ustinow. W liście z 28
kwietnia 2003 roku Ustinow pisał, że zgodnie z wynikami śledztwa w sprawie Apatitu
zarzuty naruszenia przepisów antytrustowych i podatkowych „były bezpodstawne.
Prokurator generalny uznaje więc, że brak podstaw do dalszych działań”6. Zaledwie dwa
miesiące później Ustinow kazał aresztować Pła-tona Lebiediewa pod owymi
„bezpodstawnymi” zarzutami. Po niecałych czterech miesiącach aresztował również
Chodorkowskiego.
W akcie oskarżenia znalazły się ponadto zarzuty popełnienia oszustwa podczas
prywatyzacji w 1995 roku Instytutu Badawczego Nawozów Sztucznych i Środków Owado - i
Grzybobójczych, w skrócie NIUIF, defraudacji aktywów przez przekazanie ich Władimirowi
Gusińskiemu oraz niezapłacenia setek milionów dolarów podatków przez stosowanie takich
cen transferowych ropy naftowej, którymi posługiwała się prawie każda rosyjska spółka
naftowa, aby ochronić swój dochód przed opodatkowaniem. Chodorkowskiego oskarżono też
o załatwienie sobie licencji na doradztwo finansowe, dzięki której mógł płacić znacznie niższe
podatki osobiste. W latach 90. praktycznie każdy oligarcha, podobnie jak ogromna większość
obywateli rosyjskich, unikał podatków, a ułatwiał im to zamęt w przepisach. Ale tylko
Chodorkowskiego pociągnięto do odpowiedzialności. Nawet Erie Kraus, analityk
inwestycyjny i „zwolennik Putina” w jego walce z Chodorkowskim, zauważył: „Oskarżanie
rosyjskich oligarchów o unikanie w przeszłości płacenia podatków jest jak wlepianie
mandatów za zbyt szybką jazdę na torze Formuły l”7.
Sprawa wyglądała na tyle podejrzanie, że w lutym 2004 roku Putin uznał za wskazane
zaprosić Ustinowa na zamknięte posiedzenie rządu, aby omówił on i uzasadnił zarzuty
prokuratury. Ustinow „przez godzinę czytał wszystkie te papierzyska, nie rozumiejąc połowy
tego, co mówi” - relacjonował później jeden z uczestników posiedzenia. „Chciał, aby wszyscy
myśleli, że [Chodorkowski] jest winien”8. Wielu członków gabinetu nie było przekonanych.
Putin jednak nie ustąpił, choć sprzeciwiał mu się własny premier, Michaił Kasjanow.
Prezydentowi chodziło o to, że Chodorkowski nie okazał mu należnego szacunku. „Jest to dla
niego bardzo ważne. To sprawa numer jeden - szacunek dla niego i uznanie, że nie jest
słaby”9.
W więzieniu Chodorkowski zaczął snuć refleksje nad kondycją puti-nowskiej Rosji.
Zaryzykował wszystko i w imię czego? Partie demokratyczne, które wspierał, nawet nie
weszły do Dumy, reformatorzy byli w odwrocie, a autokracja w natarciu. Rosja ponownie
stawała się, jak to często bywało w jej historii, państwem rządzonym przez jednego człowieka.
Jeśli Chodorkowski rzeczywiście widział się w roli obrońcy demokracji, to bez wątpienia
poniósł klęskę. Swoimi przemyśleniami oligarcha dzielił się z odwiedzającymi go
adwokatami, którzy notatkom z tych rozmów nadali formę listu z więzienia, opublikowanego
w gazecie „Wiedo-mosti” w marcu 2004 roku pod tytułem Kryzys liberalizmu w Rosji. List,
który ukazał się tuż po reelekcji Putina, uderzał dotkliwie w zniechęconych i
zdyskredytowanych reformatorów demokratycznych w Rosji. Winą za „kapitulację liberałów”
Chodorkowski obarczył samych liberałów, piętnując ich „genetycznie zakorzenioną
służalczość” wobec władzy i pragnienie wygody, które skłoniło do wyrzeczenia się zasad „za
talerz jesiotra z chrzanem”. Jego zdaniem roztrwonili oni cały dorobek rewolucji, która obaliła
Związek Sowiecki. „Myśleli tylko o warunkach życia i pracy dziesięciu procent ludzi, którzy
gotowi byli na radykalne zmiany i odrzucenie państwowej opieki. Ale zapomnieli o
pozostałych 90 procentach. Tragiczne niepowodzenia swojej polityki ubierali w kłamstwa.
Zamykali oczy na rzeczywistość społeczną, kiedy przeprowadzali powszechną prywatyzację,
nie zważając na jej negatywne skutki społeczne i kokieteryjnie nazywając ją bezbolesną,
uczciwą i sprawiedliwą... Nadszedł czas rozrachunku. W wyborach z 2003 roku ludzie
stanowczo i bezlitośnie pożegnali się z liberałami”10.
Chodorkowski przyznał, że przedsiębiorcy mieli w tym swój udział. „Stali ramię w ramię
z rządzącymi liberałami. Pomogliśmy im popełniać błędy i kłamać. Nigdy nie chwaliliśmy
władz, ale też nie sprzeciwialiśmy się im, aby nie narażać naszych interesów”. Wywodził, że
jego koledzy oligarchowie powinni w większym stopniu dzielić się z ludźmi swoim
bogactwem, choćby przez wyższe opodatkowanie spółek naftowych. Posunął się nawet do
pochwały Putina. „Putin nie jest pewnie ani liberałem, ani demokratą, ale jest większym
liberałem i demokratą niż 70 procent naszego społeczeństwa”11.
Komentatorzy zwracali przede wszystkim uwagę, że swoim listem Chodorkowski
przeszedł na stronę Putina, chcąc wyjednać sobie łaskę prezydenta. Jednakże teza oligarchy o
kryzysie rosyjskiego liberalizmu wywołała lawinę wzajemnych oskarżeń wśród demokratów,
którzy korzystali z jego pieniędzy i protestowali przeciwko jego aresztowaniu, ale nie umieli
przekonać reszty kraju, że demokracja jest rosyjskiemu społeczeństwu niezbędna. Krytyka ze
strony Chodorkowskiego oburzyła kilku najwybitniejszych działaczy liberalnych. „Szkoda, że
Chodorkowski nie kaja się za własne grzechy i nie zostawi moich grzechów mnie” - zżymał
się Anatolij Czubajs, architekt prywatyzacji z lat 9012. Współprzewodniczący Sojuszu Sił
Prawicowych, Boris Niemców, który swego czasu podlizywał się Putinowi, teraz odrzucił
tezę, że liberałowie powinni uznać monopol władzy Kremla.
- Całkowicie, w stu procentach nie zgadzam się z pomysłem Chodorkowskiego. Putin jest
naszym przeciwnikiem - powiedział nam13.
Niedługo później wzięliśmy udział w konferencji z okazji dziesiątej rocznicy powstania
moskiewskiego Centrum Carnegiego, czołowego trustu mózgów w Rosji, finansowanego z
zachodnich funduszy. Centrum, kiedyś zaplecze teoretyczne młodych reformatorów
kierujących jelcynow-skim Kremlem, w epoce Putina stało się „schronieniem” dla liberałów
pozbawionych władzy, jak to ujął dyrektor Andrew Kutchins14. Podczas konferencji
zastanawiano się nad przyczynami wyborczej porażki demokratów i krytykowano Czubajsa
oraz jego adwersarza Grigorija Jawliń-skiego za małostkowe swary. Na zakończenie
Jawlińskiemu przypadło zadanie podsumowania sytuacji. Zapytany, czy pod rządami Putina
rosyjska demokracja jest martwa czy tylko umiera, powtórzył stary dowcip o kierowcy
karetki, który wiezie chorego do kostnicy.
- Dlaczego? - dziwi się chory. - Przecież jeszcze nie umarłem.
- Jeszcze nie dojechaliśmy na miejsce - odpowiada kierowca15.
- Chcę żyć tak, aby rano móc spokojnie spojrzeć w lustro - powiedział Sa-sza Markus,
spierając się dobrodusznie z najlepszym przyjacielem Walera Nakariakowem, który odwiedził
Rosję po dziesięciu latach na emigracji.
Nakariakow twierdził, że powodem niepowodzeń Markusa jest rosyjski „dziki
kapitalizm”; swego czasu on również przemyśliwał nad tym, żeby zająć się handlem, ale nie
zdecydował się.
- Musiałem podjąć świadomą decyzję: albo będę tu robił interesy, albo wyjadę -
wspominał. -1 wyjechałem.
Teraz był obywatelem brytyjskim, wybitnym młodym fizykiem z uniwersytetu w
Warwick, konsultantem NASA i Europejskiej Agencji Kosmicznej, autorem 58 publikacji
naukowych. O jego najnowszych odkryciach rozpisywała się prasa.
?? fc?
Przy kuflu piwa w pobliżu szkoły w Niżnym Nowgorodzie, do której kiedyś chodzili,
Nakariakow powiedział przyjacielowi, że zawsze będzie go uważał za kapitalistę z przymusu.
- Zostałeś zmuszony do zajęcia się interesami. Zrobiłeś to wbrew woli. W rzeczywistości to
polityka - pierwszy i jedyny flirt z nią - skierowała
Markusa na drogę kariery handlowej. Był rok 1989 i młody fizyk miał za miesiąc bronić
pracy magisterskiej. W Niżnym Nowgorodzie, który w owym czasie nosił nazwę Gorki i był
wciąż miastem zamkniętym ze względu na produkcję zbrojeniową, wielu młodych ludzi
stawiało sobie za wzór twórcę sowieckiej bomby wodorowej i późniejszego dysydenta
Andrieja Sa-charowa, który przez ponad połowę lat 80. przebywał tam na zesłaniu.
- Wszyscy byliśmy wtedy demokratami - wspominał Markus.
Nakariakowowi i jemu - obaj żonatym i mającym małe córeczki - obiecano już pracę w
prestiżowym tajnym ośrodku jądrowym Arzamas-16. Markusowi jednak sumienie nie dawało
spokoju.
- W 1989 roku wszystko się rozpadało. Chciałem poczuć się dysydentem i przyczynić się
do tego, aby zawaliło się całkowicie.
Przyłączył się do dorocznej demonstracji pierwszomajowej, podczas której wznoszono
hasła na rzecz demokracji. Manifestantów aresztowała milicja.
- Cały tłum był szczęśliwy, śpiewaliśmy rewolucyjne pieśni. Nawet w areszcie było nam
dobrze.
- Sasza ich idealizował - twierdził Nakariakow. - A oni tylko cynicznie wykorzystywali
takich głupców jak my.
Przyjaciele pośpieszyli Markusowi z pomocą, ale nie mogli wymyślić nic innego poza
zgoleniem długiej, dysydenckiej brody Markusa, co żona Nakariakowa uczyniła zaraz po jego
wyjściu na wolność. Nawet życzliwi profesorowie nie zdołali zatuszować skandalu. Nie dość,
że Markusowi uniemożliwiono ukończenie studiów, to jeszcze Nakariakow i inni przyjaciele
nie dostali obiecanych posad w Arzamasie-16. Markus nie wiedział, co robić dalej, ale jeden z
przyjaciół „powiedział mi, że jest takie słowo biznes” i poznał z ludźmi, którzy kupowali
komputery tanio w Moskwie i sprzedawali je drogo w Niżnym. Markus został dyrektorem
technicznym w ich firmie, bo „widział wcześniej na oczy komputer”. Zarabiał duże pieniądze.
- Każdy interes szedł wtedy świetnie. Na tym nowym rynku - albo w tym nowym kraju -
nie obowiązywały żadne reguły gry, a wszyscy żyli wedle zasady: „łatwo przyszło, łatwo
poszło”.
Markus, z natury indywidualista, rozkręcił niebawem własny interes.
- Dopiero się uczyłem. Później zrozumiałem, że nieważne, czym się handluje, jeśli tylko nie
handluje się ludźmi, narkotykami i bronią.
Ale łatwo było się zagubić. Markus miał górę pieniędzy i wielu nowych przyjaciół ze
światka lewych interesów. W 1991 roku, gdy rozpadał się Związek Sowiecki, rozpadło się
również jego małżeństwo.
- Wszedł w biznes i zaczął się staczać - opowiadała nam jego pierwsza żona Anna
Mariniczenko. - Ludzie mieli teraz pieniądze, jakich wcześniej nie widzieli na oczy. Hulali bez
opamiętania. Wielu facetów poszło w tym czasie na dno.
Tymczasem Niżny Nowgorod odzyskał swą historyczną nazwę, a lokalne władze uważały,
że położone na skrzyżowaniu dróg handlowych miasto ma przed sobą wspaniałą przyszłość.
Nowym gubernatorem został młody fizyk, kolega uniwersytecki Markusa Boris Niemców,
który przyrzekł uczynić z Niżnego modelowe miasto kapitalistyczne. Markus otworzył
skromny sklep ogólnobranżowy przy ulicy Gorkiego. Jednakże bandyci domagali się od
przedsiębiorców takich jak on haraczu za ochronę, czyli tzw. kryszy (po rosyjsku „dach”).
Markus spał w sklepie z nową żoną i strzelbą myśliwską. Pewnej nocy w 1993 roku do jego
mieszkania włamali się uzbrojeni ludzie i zażądali, aby oddał im sklep.
- Przystawili żonie karabin do głowy, więc oczywiście wszystko im oddałem. Po jakimś
czasie poszedł żebrać o zwrot sklepu, ale gangster złożył mu
inną propozycję: zatrudni go w swoim banku. Markus przyjął ofertę i poznał od kulis tak
zwane banki, które rozmnożyły się w latach 90., służąc zaufanym jako przechowalnie i pralnie
pieniędzy. Markus miał sprawdzać zabezpieczenia udzielanych kredytów.
-Ale okazało się, że nikt tego nie potrzebuje. Wszystkie te banki udzielały kredytów
wyłącznie ludziom zaprzyjaźnionym albo poleconym bezpośrednio przez właścicieli.
W 1995 roku bank zakończył działalność w wyniku „fikcyjnego bankructwa”. Markus
zatrudnił się więc w wielkiej firmie sprzedającej owoce i natychmiast ją znienawidził. Odeszła
od niego druga żona. Po krachu banku „ścigali mnie zarówno bandyci, jak milicja” -
wspominał. Milicja znalazła go pierwsza.
Proces Michaiła Chodorkowskiego rozpoczął się 15 lipca 2004 roku w sądzie grodzkim w
północnej dzielnicy Moskwy. Sala sądowa, strzeżona przez oddział umundurowanych
funkcjonariuszy z bronią automatyczną, była mniejsza niż gabinet, w którym przed dwoma
laty przeprowadzaliśmy wywiad z Chodorkowskim. Kiedy sąd rozpoczął obrady,
Chodorkowskiego i Platona Lebiediewa wprowadzano do klatki dla oskarżonych. Za stołem
na niewielkim podwyższeniu zasiedli sędziowie w czarnych togach - trzy kobiety w średnim
wieku o surowych twarzach. Miejsca dla obrońców zajęło ponad pół tuzina adwokatów z
laptopami. Przy stole oskarżyciela umościł się młody prokurator w niebieskim mundurze z
trzema gwiazdkami na ramieniu, z ulizanymi włosami i wszelkimi szansami na zwycięstwo.
Pierwszy dzień procesu zajęło odczytywanie aktu oskarżenia przez prokuratora Dmitrija
Szochina; Chodorkowski i Lebiediew nie przyznali się do winy. Odnosiło się wrażenie, jakby
aktorzy recytowali tekst scenariusza, w którym pominęli początek i czytali zakończenie. W
czasie przerwy sędziwego ojca Chodorkowskiego, Borisa, zapytano, jakim wyrokiem
zakończy się proces.
- Już wiadomo, jaki będzie - powiedział zmęczonym głosem16.
Mimo wszystkich niedawnych dyskusji o reformie sądownictwa procesy w Rosji wciąż
stwarzały pozory uczciwości, jednocześnie drastycznie naruszając procedurę.
Chodorkowskiemu nie przysługiwało prawo do procesu przed sądem przysięgłych, a rosyjscy
sędziowie, nawet po ciężko wywalczonej reformie Dmitrija Kozaka, wydawali wyroki
skazujące w 99,2 procent spraw17. Nikt z obecnych na sali sądowej, a tym bardziej sam
Chodorkowski, nie spodziewał się, że oskarżeni w tej sprawie znajdą się wśród 0,8 procenta
uniewinnionych.
Przed rozpoczęciem procesu Chodorkowski spędził prawie 9 miesięcy w więzieniu, choć
oddał paszport i zapewnił, że nie będzie uciekał przed wymiarem sprawiedliwości. Sąd w
Moskwie wielokrotnie rozpatrywał i odrzucał jego wniosek o zwolnienie za kaucją, wbrew
praktyce obowiązującej w sprawach finansowych. Prokuratorzy zresztą naruszyli wiele
innych zasad proceduralnych. Przesłuchiwali adwokata, Antona Driela, choć obrońca ma
prawo zachować dla siebie informacje powierzone mu przez klienta. Przeprowadzali rewizje
bez nakazu. Aresztowali szefa ochrony Jukosu, Aleksieja Piczugina, i według jego adwokata
wstrzyknęli mu środki psychotropowe. Całkowicie lekceważyli pogarszający się stan zdrowia
Płatona Lebiediewa, który najwyraźniej chorował na wątrobę i na procesie był blady, słaby i
stale popijał zsiadłe mleko, które sam sobie nastawiał w celi.
Nazajutrz Chodorkowskiemu i Lebiediewowi po raz pierwszy udzielono głosu.
Chodorkowski, ubrany w czarny pulower i niebieskie dżinsy, z krótko obciętymi,
szpakowatymi włosami, wydawał się mniejszy w swojej klatce, nie sprawiał już wrażenia
nietykalnego oligarchy. Przekonywał, że jest tylko najnowszą ofiarą represji w kraju, który ma
za sobą długą historię represji.
- Demonstracja siły obojętnej na prawo, choć pozornie przestrzegająca jego procedur, może
bardzo zaszkodzić perspektywom rozwoju naszego kraju - powiedział18.
Lebiediew mówił bardziej otwarcie.
- Zdałem sobie sprawę - oświadczył, przytrzymując się prętów - że państwo represjonuje
mnie z powodów politycznych pod zmyślonymi lub zręcznie spreparowanymi zarzutami19.
Cała ta sprawa, w której miliarderzy wcielili się w rolę dysydentów epoki Putina,
wydawała się dziwacznym żartem historii. Chodorkowski jednak naprawdę uważał się za
męczennika za sprawę demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Na kilka dni przed
procesem ponownie spotkaliśmy się na obiedzie z adwokatem Antonem Drielem, który często
odwiedzał w celi swego klienta. Według niego Chodorkowski był nieugięty, przekonany o
słuszności swojej sprawy, i wierzył, że odegra wielką rolę w historii.
- On już wygrał. To moje osobiste zdanie - mówił Driel. - Dla niego liczy się przede
wszystkim własne dobre imię. Dzięki sądowi chce udowodnić, że jest niewinny. Proces -
dodał adwokat - pokaże, że Rosja nie ma przed sobą żadnej przyszłości20.
Trzydziestopięcioletni Driel, chudy, młody, w modnych okularach, nieskazitelnych
garniturach i z dzwoniącym bez przerwy telefonem komórkowym, był od trzech lat
osobistym adwokatem Chodorkowskiego. Zajmował się sprawami cywilnymi, gdy pewnego
dnia w 2003 roku oligarcha zapowiedział mu, że niebawem będzie musiał pokazać, co potrafi,
w sprawie karnej. Po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej Driel rozpoczął studia
prawnicze i przez krótki czas uczył się na amerykańskim Uniwersytecie Columbia w ramach
wymiany studenckiej. Sprawa Chodorkowskiego coraz bardziej przytłaczała Driela; worki
pod oczami zrobiły mu się jeszcze większe i choć zawsze był szczupły, schudł ponad 10 kilo.
W czasie naszej rozmowy ciągle musiał odbierać telefony.
- Jestem gotów, jestem gotów, oczywiście, jestem gotów, jestem gotów - zapewniał jakiegoś
niespokojnego rozmówcę21.
Ale bez względu na to, jak bardzo był gotów, jego klient wiedział, że nie może liczyć na
zwycięstwo. Chodorkowski, mówił Driel, jest przygotowany do odsiedzenia dziesięciu lat
więzienia, na które zostanie skazany, jeśli uznają go za winnego.
- Wyrok będzie niesprawiedliwy, ale jest przygotowany na każdą decyzję sądu. On też jest
rosyjskim obywatelem i realistą22.
7 /?
w

Kremlowi jednak nie wystarczało, że Chodorkowski siedzi w więzieniu. Siłowiki, Igor
Sieczyn i Wiktor Iwanow, postanowili przejąć jego naftowy interes. Podobnie jak w sprawie
karnej przeciwko Chodorkowskiemu, starano się zachowywać pozory legalności. Zamiast po
prostu przywłaszczyć sobie spółkę, znaleziono pretekst, żeby położyć rękę na jej aktywach. I
podobnie jak to było w sprawie oszukańczej prywatyzacji, rząd cofnął się wiele lat wstecz, aby
zmienić podjęte oficjalnie decyzje. Władze zakwestionowały zatwierdzone przez audytora
zeznania podatkowe z ubiegłych lat, a potem orzekły, że metody służące zmniejszaniu
należności podatkowych, powszechnie stosowanie przez spółki rosyjskie, są niezgodne z
przepisami - choć jeszcze przed kilkoma miesiącami państwowa izba kontroli skarbowej
uznała je za legalne. Na podstawie nowej wykładni przepisów władze kazały Jukosowi
zapłacić 3,4 miliarda zaległych podatków, kar i odsetek za 2000 rok, a potem zaczęły
sprawdzać zeznania z lat 2001,2002 i 2003. Na kilka tygodni przez rozpoczęciem się procesu
Chodorkowskie-go sąd, na wniosek władz podatkowych, nakazał Jukosowi natychmiastową
spłatę należności pod groźbą utraty aktywów. Jukos próbował się bronić, wysuwając szereg
propozycji ugody, ale nadaremnie. Kiedy komornicy przybyli do siedziby Jukosu, aby
wyegzekwować nakaz sądowy, dyrektorzy spółki zaproponowali im należące do firmy
udziały Sibnieftu, które powinny były wystarczyć do pokrycia zaległości podatkowych.
Komornicy jednak odmówili. Chodorkowski i jego wspólnicy byli gotowi oddać własne
udziały w Jukosie, gdyby miało to uratować spółkę. Propozycja nie doczekała się żadnej
odpowiedzi. Sąd zamroził konta bankowe Jukosu, wskutek czego nawet gdyby firma chciała
spłacić dług, nie miała dostępu do odpowiednich środków.
Burza wokół Jukosu zakołysała międzynarodowym rynkiem naftowym i przyczyniła się
do wywindowania cen ropy do rekordowego poziomu. Jukos wydobywał 1,7 miliona baryłek
dziennie, co stanowiło 2 procent produkcji światowej, więcej niż wydobywała cała Libia. Atak
państwa na największą spółkę naftową w Rosji wstrząsnął giełdami i biurami koncernów od
Moskwy po Londyn i Nowy Jork. Jednakże przejęcie Jukosu przypominało powolny striptiz:
każdy dzień przynosił kolejną odsłonę, ujętą w ramy urzędniczej procedury, co amortyzowało
skutki i zaciemniało ostateczny cel. Za każdym razem maklerzy przekonywali siebie i swoich
klientów, że Putin nie pójdzie na całość. Za każdym razem pocieszano się, że gorzej już nie
będzie. W końcu jednak nie można było dłużej udawać, że państwo nie próbuje przejąć
najlepszej spółki rosyjskiej. Kiedy Chodorkowski został aresztowany, analitycy twierdzili, że
sprawa skończy się na jego osobie i nie zaszkodzi Jukosowi. Sam Putin dał takie fałszywe
zapewnienie, mówiąc, że „państwo nie powinno dążyć do zniszczenia” spółki23. Potem,
kiedy władze podatkowe zażądały od Jukosu zaległych podatków, analitycy liczyli, że
państwo weźmie ze spółki swoją dolę i będzie po wszystkim. Jednakże zaległości zaczęły
rosnąć jak lawina. Zażądawszy od Jukosu 3,4 miliarda dolarów za 2000 rok, rząd nakazał
spółce zapłacić kolejne 3,4 miliarda za 2001. Informacje dotyczące Jukosu podawano w
określonym terminie, manipulując cenami akcji spółki. Jednego dnia rozchodziły się plotki o
rychłej ugodzie, a nazajutrz następował kolejny cios ze strony władz - dzięki temu ludzie
dysponujący poufnymi informacjami zarabiali krocie na szybkiej sprzedaży udziałów.
Pięć dni po rozpoczęciu się procesu Chodorkowskiego władze zdetonowały największą
bombę, ogłaszając plan przejęcia i sprzedaży najważniejszego zakładu produkcyjnego Jukosu,
Jugansknieftiegazu, perły w koronie imperium Chodorkowskiego. Jugansknieftiegaz
wydobywał 1 milion baryłek dziennie, czyli 60 procent produkcji Jukosu - tyle, ile pochodzi z
całego regionu North Slope na Alasce. Bez niego Jukos praktycznie straciłby swoją wartość.
Jugansknieftiegaz posiadał zapasy ropy o wartości 30 miliardów dolarów, tymczasem
państwo zamierzało je odebrać, aby pokryć długi wynoszące jedną czwartą tej kwoty. Dopiero
wówczas międzynarodowy kapitał uświadomił sobie, co się dzieje. Wartość spółki, która
zaledwie trzy miesiące wcześniej wynosiła 41,6 miliardów dolarów, spadła do 9,6 miliarda.
Późną jesienią obniżyła się jeszcze bardziej, do zaledwie 1,7 miliarda dolarów, czyli 4 procent
dawnej wartości24. Decyzja podzielenia Jukosu i sprzedaży jego najcenniejszych aktywów
poderwała zaufanie do Putina nawet wśród zwolenników prezydenta, nienawidzących
Chodorkowskiego za dawne sprawki. Pewien nasz przyjaciel, który należał do
najgłośniejszych stronników Putina w walce z Cho-dorkowskim, wyraźnie stracił rezon. Atak
na Jukos robił wrażenie rabunku na wielką skalę z korzyścią dla zaufanych ludzi Putina, a nie
zgodnego z prawem skrócenia cugli rozpanoszonym oligarchom.
- Myślę, że mój optymizm co do Putina był chybiony - wyznał nasz przyjaciel pewnego
wieczora.
Potem szybko poprosił, abyśmy nie cytowali go z nazwiska - bał się nieprzyjemności.
- Proszę, nie wyciągajcie ze mnie niczego o Putinie25.
Strach zataczał coraz szersze kręgi. Obrońcy Chodorkowskiego zamilkli, obawiając się, że
będą następni w kolejce. W wywiadzie telewizyjnym Arkadij Wolski, szef związku
oligarchów, powiedział, że wiadomo, kto stoi za atakiem na Jukos i jego udziałowców; była to
wyraźna aluzja do kremlowskich siłowików. Wolski jednak zastrzegł, że nikogo nie wskaże
palcem.
- Boję się wymieniać nazwiska, po prostu się boję - powiedział. - Mam przecież sześcioro
wnuków i chcę, żeby żyły. Boję się podać wam nazwiska tych, którzy za tym stoją26.
Saszy Markusowi udało się nie zagrzać miejsca w więzieniu. Po miesiącu za kratkami
przekonał władze, że był tylko świadkiem, a nie współsprawcą przestępstw popełnionych w
splajtowanym banku. Po wyjściu na wolność po raz pierwszy zainteresował się skarpetkami,
rajstopami i bielizną.
Otworzył kilka małych sklepów. Zaopatrywał się u dostawcy, którego poznał w Moskwie i
który importował tanie tureckie towary. Interes był jednak taki sobie. W 1997 roku wspólnicy
pozbyli się Markusa, który znalazł się na lodzie z 10 000 dolarów długu. Jakieś typy groziły
mu, żądając zwrotu pieniędzy. Markus nie miał z czego zapłacić, toteż, jak powiedział kpiąco,
„Mogli mnie tylko zabić, ale gdyby mnie zabili, nic by z tego nie mieli”. Pewnego razu
przysłali do niego siłacza, niejakiego Olega Gawriuczenko-wa, „aby zrobić na mnie
wrażenie”. Gawriuczenkow wyznał nam, że swoją potężną posturę zawdzięcza wieloletniej
grze w piłkę wodną, ale nie chciał mówić o swoim pierwszym spotkaniu z Markusem.
Zapytany, jakimi interesami się wówczas zajmował, odpowiedział ze skromnym uśmiechem,
że współpracował z „ludźmi, którzy mieli problemy handlowe, a my rozwiązywaliśmy te
problemy”.
Z początku Markus próbował zebrać pieniądze, pracując dla francuskiej firmy sprzedającej
odżywki. Po trzech miesiącach zrezygnował i pojechał do Moskwy spłacić dług. Pracował w
firmie, której był winien pieniądze. Była wiosna 1998 roku.
- Zostałem niewolnikiem.
W sierpniu tego roku gospodarka rosyjska przeżyła załamanie. Firma Markusa, wraz z
dziesiątkami tysięcy innych, była zrujnowana, bo wskutek dewaluacji rubla importowane
towary stały się za drogie dla Rosjan. Markus jednak dostrzegł w kryzysie swoją szansę.
Doszedł do wniosku, że Gawriuczenkow to porządny chłop, i podjął się wraz z nim
sprzedaży resztek zapasów firmy na bazarze na terenach moskiewskiego stadionu Łużni-ki.
Jesienią tego roku wstawał więc o czwartej rano i przez cały dzień handlował na stadionie.
Nawet po wszystkich ciężkich doświadczeniach brutalne prawa rządzące bazarem na
Łużnikach były dla niedoszłego fizyka nowością.
- Na Łużnikach można w jeden dzień zarobić dwa lub trzy tysiące dolarów - albo stracić
pięć lub dziesięć tysięcy dolarów. Nie jest to życie godne człowieka.
Pod koniec 1998 roku Markus zgromadził tyle pieniędzy i tureckich skarpetek, że mógł
wrócić do domu i uruchomić własny interes. Zaczął od jednego stoiska ze skarpetkami w rogu
sklepu spożywczego, ale swojej firmie nadał szumną nazwę: Jewropiejskij Trikotaż
(Dziewiarstwo Europejskie). Po wszystkim, co w życiu przeszedł, sprzedawanie bielizny na
pewno nie było najgorszą rzeczą, która go spotkała.
- Przyjemnie było podarować ludziom odrobinę piękna.
W szczycie sezonu kąpielowego owego lata, kiedy Michaił Chodorkowski stawał przed
sądem, towarzyszyliśmy Markusowi w inspekcji Numeru 1, czyli jego pierwszego sklepu
przy placu Wolności. Dwóch sprzedawców uwijało się wśród klientów, a Markus pańskim
okiem lustrował równe szeregi T-shirtów z logo takich firm, jak Nike, Polo, Donna Karan i
Dolce Gabbana, oczywiście podrobionymi.
- Wszyscy wiedzą, co to za towar, a my nie próbujemy tego ukrywać - mówił Markus. -
Ludzi, którzy kupują w naszych sklepach, nie stać na markowe towary.
Od pięciu lat interes Markusa rozrastał się, przynosząc spore zyski i zapewniając poczucie
bezpieczeństwa. Numer 1 był zawsze jego najlepszym sklepem; obroty przekraczały tu 20 000
dolarów miesięcznie. Gangsterzy żądający haraczu przestali się naprzykrzać.
- Ostatnią propozycję ochrony mieliśmy cztery lata temu. Odmówiliśmy z wielką
przyjemnością.
Jewropiejskij Trikotaż stał się znany w Niżnym Nowgorodzie, a Markus zajął się też
sprzedażą hurtową. Ostatnio odbył pierwszą podróż handlową do Turcji. Pod naciskiem
klientów pragnących „normalizacji” interesów otworzył nawet firmowy rachunek bankowy.
Był to wielki postęp po latach obracania wyłącznie gotówką.
Markus jednak nadal należał do „kupieckiego proletariatu”, jak to nazwał szef rosyjskiego
stowarzyszenia drobnej przedsiębiorczości. Był zestresowany, wychudzony i zarośnięty, a
ubranie wisiało na nim jak na wieszaku. W ciągu dnia jadał rzadko, opędzając głód kawą i
papierosami. Nie miał ani samochodu, ani telefonu komórkowego. Za skromne mieszkanie,
które zajmował z trzecią żoną, jej dziesięcioletnią i swoją dwunastoletnią córką, płacił 300
dolarów miesięcznie - był to jego pierwszy własny dom od połowy lat 90. Dawno prysły
marzenia Borisa Niemcowa o Niżnym Nowgorodzie jako wzorcowym mieście
kapitalistycznym. Teraz Niżnego nie było nawet w pierwszej dziesiątce obwodów o
największych inwestycjach zagranicznych. Pensje oscylowały wokół średniej krajowej, czyli
200 dolarów miesięcznie. Pracownicy Markusa zarabiali zaledwie 100 dolarów na miesiąc.
Urzędnicy robili stałe trudności; Markus nie cierpiał ich. „Pan Czynow-nik pasożytuje na
takich ludziach jak ja” - twierdził. Załatwianie przykrych spraw urzędowych, jak grzywna w
wysokości 85 dolarów za niewłaściwą godzinę zakodowaną w sklepowej kasie, Markus
powierzał zwykle swemu bratu Maksimowi, z zawodu inżynierowi budownictwa.
- Dostaliśmy tę grzywnę i powiedzieliśmy: „Nie zapłacimy, możecie nas pozwać do sądu”
- wspominał Maksim. - Ale inspektorzy podatkowi odpowiedzieli: „Nie, to wy możecie nas
pozwać do sądu”. Wiedzieliśmy jednak, że pozywanie inspektorów podatkowych może nam
zaszkodzić w przyszłości.
Czasami urzędnicy stawali się tak bezczelni, że Markus musiał interweniować osobiście.
Przed półtora rokiem jeden z inspektorów groził, że wlepi mu grzywnę w wysokości pół
miliona rubli (17 000 dolarów) za to, że nie miał w sklepie oryginału faktury na zakupiony
towar.
- Powiedziałem mu: „Za pół miliona rubli mógłbym wynająć zawodowych morderców i
rozwalić cały inspektorat podatkowy i taniej by mi to wyszło!”. Zgodziliśmy się na małą
grzywnę.
Ale wciąż denerwował go stosunek państwa do obywateli.
- Od tysiąca pięciuset lat władza wini nas za to tylko, że żyjemy w Rosji. A mimo to
Markus pozwalał sobie czasem na ostrożny optymizm i snuł
plany otwarcia hurtowni w Moskwie.
- U nas ludzie dopiero przyzwyczajają się do myślenia o przyszłości - mówił po drodze do
swojego następnego sklepu. - Od dziesięciu lat bardzo trudno było cokolwiek zaplanować.
Ciągła szarpanina. Ale teraz chciałbym porobić pewne plany.
Jego małe bieliźniane królestwo było miejscem, w którym mógł się schronić wraz z
niewielkim gronem zaufanych przyjaciół. Nie udzielał się w polityce, w organizacjach
przedsiębiorców ani w jakichkolwiek ruchach obywatelskich.
- Jak wielu ludzi z mojego pokolenia dawno odciąłem się od państwa i żyję w świecie,
który lubię. Każda osoba prowadząca małą firmę buduje sobie własne państwo.
Państwo, które zbudował sobie Michaił Chodorkowski, zawaliło się ostatecznie jesienią.
Proces ciągnął się miesiącami, grzęznąc w szczegółach, które czasami wydawały się
pozbawione znaczenia. Dmitrij Szochin, ambitny młody prokurator, przez pierwsze tygodnie
rozprawy odczytywał jedynie materiał dowodowy. Nie trudził się wyjaśnianiem, jakie
znacznie ma ten czy inny dokument ani dlaczego stanowi dowód obciążający oskarżonego. Po
prostu czytał, czytał i czytał. Adwokaci zapadali w drzemkę, przyjaciele oligarchy kładli
głowy na ławkach, a sędziny często patrzyły nieruchomo przed siebie i ziewały. Pewnego razu
strażnik zasnął tak mocno, że jego chrapanie obudziło wszystkich przysypiających. Któregoś
dnia wspólnik Chodorkowskiego, Wasilij Szachnowski, włączył laptopa, włożył do ucha
słuchawkę i zaczął oglądać film Michaela?????’? Fahrenheit 9/11 z pirackiej kopii DVD. Kiedy
Szochin rozpoczął swoją codzienną litanię, na ekranie komputera ukazało się oblicze
amerykańskiego prokuratora generalnego Johna Ashcrofta.
Tak wyglądał rosyjski wymiar sprawiedliwości. Nie liczyło się kraso-mówstwo obrońców i
prokuratora, nie liczyły się podchwytliwe pytania zadawane świadkom. Najważniejsze były
papiery, sama ich liczba, im więcej, tym lepiej; miały stworzyć wrażenie, że postępowanie jest
rzetelne. W tej sprawie prokuratura zebrała 227 segregatorów dokumentów przeciwko
Chodorkowskiemu i 167 segregatorów przeciwko Lebiediewowi; wypełniały je przypadkowe
notatki służbowe i wycinki prasowe. Tonący w takich szczegółach proces, który mógł
zdecydować o przyszłości rosyjskiego kapitalizmu, szybko przestał interesować moskwian,
którzy rozjechali się na dacze.
Jesienią prokuraturze udało się wykazać, że przetarg na kupno spółki Apatit został
ustawiony tak, aby korzyść odniósł Chodorkowski. Świadek Nikołaj Olszański, związany z
jedną z trzech fasadowych firm rzekomo konkurujących w przetargu z Chodorkowskim,
zeznał, że jego spółka należała do Banku Menatep i wycofała się z przetargu, aby wygrał
Chodorkowski.
- Chyba chodziło o to, że wycofując oferty, chcieli wygrać przetarg przy minimalnych
inwestycjach - powiedział sądowi Olszański27.
Jednakże inni świadkowie oskarżenia podważyli swoimi zeznaniami pozostałe punkty
aktu oskarżenia. Szochin starał się dowieść, że ekipa Chodorkowskiego nie zainwestowała
ustalonych kwot w instytut NIUIF po jego przejęciu i powołał na świadka byłego dyrektora
instytutu, Piotra Kłassina. Ale Kłassin zeznał, że sytuacja finansowa instytutu znacznie się
poprawiła.
- Biorąc pod uwagę to, co działo się w ostatnich dziewięciu latach, mogę powiedzieć, że
plan inwestycji został kilkakrotnie przekroczony - oświadczył świadek28.
Nazajutrz Szochin wezwał byłą inspektor z urzędu podatkowego, która badała zeznania
podatkowe Chodorkowskiego za lata, w których miał on jakoby unikać podatków. Zeznała
ona, że nie miała zastrzeżeń do deklaracji Chodorkowskiego, bo były zgodne z ówcześnie
obowiązującymi przepisami.
- Jego dokumenty były wypełnione poprawnie i odpowiadały umowom, które dostarczył -
powiedziała Swietłana Kuczyńska29.
Ale finał zbliżał się szybkimi krokami. Kiedy rosyjscy urzędnicy przygotowywali sprzedaż
Jugansknieftiegazu, Putin mianował swojego współpracownika Igora Sieczyna nowym
prezesem państwowej spółki naftowej Rosnieft. Za kulisami Rosnieft ubiegał się na Kremlu o
Jugansknie-ftiegaz, dzięki czemu z dnia na dzień zostałby jedną z największych spółek
naftowych w Rosji. Rosnieft miałjednak za mało gotówki na kontach, aby zapłacić, nawet po
zaniżonej cenie, za Jugansknieftiegaz, firmę ponad-dwukrotnie większą od siebie. A rząd
najwidoczniej chciał zachować pozory legalności. Kreml sięgnął więc po broń, której użył w
walce z innym niepokornym oligarchą - Gazprom. Państwowy gigant gazowy, który w 2001
roku w imieniu Kremla odebrał Władimirowi Gusińskiemu telewizję NTV, był teraz gotów
uczynić to samo z Jukosem. We wrześniu 2004 roku rząd ogłosił, że dzięki skomplikowanej
wymianie akcji Gazprom przejmie Rosnieft. Nowa firma byłaby naturalnym miejscem dla
Jugansknieftiegazu. W ten sposób Putin osiągał to, do czego od początku dążył: powstawał
państwowy konglomerat energetyczny, posiadający największe złoża gazu na świecie, a także
ogromne złoża ropy naftowej.
Plan Sieczyna służył kilku celom: oprócz eliminacji Chodorkowskiego jako rywala
politycznego zapewniał Kremlowi kontrolę nad sprywatyzowanym rosyjskim sektorem
naftowym, który przeżywał okres wielkiej prosperity. Po raz pierwszy od czasu upadku
Związku Sowieckiego państwo skutecznie odzyskiwało stracone pozycje w gospodarce.
Gdyby Jugansknieftiegaz znalazł się w rękach rządu, udział państwa w sektorze naftowym
podwoiłby się i sięgnął 18 procent. Putin znalazł również inne sposoby, aby zwiększyć
kontrolę nad przemysłem energetycznym. Ceny ropy naftowej szybowały w górę,
przekraczając 40 dolarów za baryłkę, potem 45 dolarów i 50 dolarów, Kreml więc wprowadził
nowe przepisy podatkowe, na mocy których 90 procent wszystkich dochodów z ropy powyżej
ceny 25 dolarów za baryłkę trafiało prosto do państwowej kasy. Przy tak wysokich cenach
ropy rząd rosyjski zarabiał dziennie około 200 milionów dolarów, które wydawał między
innymi na modernizację przestarzałych sił zbrojnych. Władze anulowały też przetarg z 1993
roku, odbierając koncernowi ExxonMobile prawo do eksploatacji złoża Sachalin-3 na Morzu
Ochockim i wystawiając je ponownie na licytację, na której spodziewano się zarobić ponad
miliard dolarów. Nawet spółki, które pozostały w rękach prywatnych, nauczyły się, że w
putinowskiej Rosji są winne posłuszeństwo przede wszystkim państwu, a dopiero potem
udziałowcom. Łukoil, największa po Jukosie spółka naftowa, pewnego dnia z własnej
inicjatywy przelała 200 milionów dolarów na konto skarbu państwa i obiecała, że nie będzie
korzystać nawet z legalnych metod obniżenia należności podatkowych.
- Naszym zdaniem to, że państwo zajmuje teraz dominującą pozycję, jest dobre -
powiedział nam Leonid Fiedun, wiceprezydent i współwłaściciel Łukoilu. - Ropa naftowa to
surowiec strategiczny i oczywiście państwo powinno mieć w niej swój udział... [ponieważ]
ropa jest podstawą gospodarki30.
Rozwój państwowego kapitalizmu, tendencja nazwana przez dom inwestycyjny Troika
Dialog „ropą naftową dla ludu”, nie prowadził do eliminacji oligarchów jako klasy, jak to
obiecywał kiedyś Putin, ale skłaniał kapitalistów do lojalności wobec prezydenta. Potentaci nie
finansowali już organizacji praw człowieka, środków przekazu ani grup pozarządowych,
których działalność mogła rozgniewać Kreml; podejmowali za to tylko takie przedsięwzięcia,
które mogły im zapewnić przychylność Puti-na. Tak postąpił magnat naftowy i aluminiowy
Wiktor Wekselberg, trzeci na liście najbogatszych Rosjan, który za 90 milionów dolarów kupił
kolekcję jajek Fabergego, należącą do zmarłego Malcolma Forbesa, i przywiózł ją do Rosji.
Została wystawiona na Kremlu.
Za Putina powstało też nowe pokolenie oligarchów. Igor Sieczyn, obecnie prezes
Rosnieftu, nie miał doświadczenia w sektorze naftowym. Ten 43-letni urzędnik z kagiebowską
przeszłością łatwo przystosował się do nowego systemu. Jako zastępca szefa administracji
Kremla Sieczyn rzadko pokazywał się publicznie i nie udzielał wywiadów. Pozostawał jednak
w codziennym kontakcie z prokuratorami prowadzącymi śledztwo w sprawie
Chodorkowskiego, a córka Sieczyna wkrótce po aresztowaniu oligarchy wyszła podobno za
mąż za syna prokuratora generalnego Władimira Ustinowa. W końcu nawet niektórzy
współpracownicy Putina zrozumieli, że w sprawie Jukosu chodzi między innymi o
wzbogacenie nowego pokolenia zauszników prezydenta.
- Z początku wyglądało na to, że między Putinem a Chodorkowskim istnieje osobisty
konflikt - powiedział nam wkrótce po nominacji Sieczyna Władimir Milow, wiceminister
przemysłu i energetyki do 2002 roku.
- Teraz wygląda to na próbę redystrybucji majątku sprywatyzowanego w latach 90.31
Władze wystawiały Jukosowi kolejne rachunki za zaległości podatkowe, aż uzbierała się
suma 28 miliardów dolarów, która ponad 16 razy przekraczała aktualną wartość spółki.
Kwota należności podatkowych za 2001 rok równała się całości dochodów firmy w owym
roku, a wartość roszczeń z tego tytułu za 2002 roku wynosiła 105 procent dochodów32. W
końcu, 19 grudnia 2004 roku, fundusz mienia państwowego sprzedał Jugansknie-ftiegaz za 9,3
miliarda dolarów, choć pewna niemiecka firma szacowała jego wartość na 14,7-17,3
miliarda33. W przetargu wzięła udział tylko jedna firma, tajemnicza spółka o nazwie Bajkał
Finans, mająca siedzibę w kamienicy w prowincjonalnym Twerze, mieszczącej bar i
wypożyczalnię kaset wideo. Gazprom zamierzał również złożyć ofertę, ale stracił
międzynarodową zdolność kredytową, bo wspólnicy Chodorkowskiego wystąpili z pozwem
do sądu amerykańskiego. W rezultacie doszło do absurdu: podczas licytacji przedstawiciel
Gazpromu siedział z założonymi rękami, a nikomu nieznany wysłannik Bajkału pięciokrotnie
przelicytowywał samego siebie, aż osiągnął cenę, która ewidentnie została ustalona wcześniej.
Bajkał został następnie kupiony przez państwowy Rosnieft, który z kolei został połknięty
przez Gazprom. Kremlowi udało się więc zawładnąć największą rosyjską spółką naftową
dzięki podobnym machinacjom, za które sądzono właśnie Chodorkowskiego.
Nawet główny doradca ekonomiczny Putina, Andriej Iłłarionow, nie mógł dłużej milczeć.
W tydzień po przetargu potępił renacjonalizację Ju-kosu.
- Sprzedaż głównych aktywów najlepszej rosyjskiej spółki naftowej... i jego nabycie przez
spółkę Rosnieft, należącą w stu procentach do państwa, stało się niewątpliwie przekrętem
roku - oświadczył podczas konferencji prasowej. - Kiedy zaczęła się sprawa Jukosu, pytano,
jakie będą reguły gry. Dziś widać, że nie ma żadnych reguł34.
Wiosną 2005 roku moskiewski sąd grodzki uznał Michaiła Chodorkowskiego i Płatona
Lebiediewa za winnych wszystkich zarzucanych im czynów i skazał ich na dziewięć lat
kolonii karnej. Podczas ostatniego obiadu z adwokatem Antonem Drielem zapytaliśmy, czy
Chodorkowski, niedawny miliarder, jest rzeczywiście przygotowany na spędzenie tylu lat za
kratkami.
- Twierdzi, że tak - odparł Driel. - Ale chyba żaden normalny człowiek nie może być na to
przygotowany35.
Choć Michaił Chodorkowski próbował z bandyckiego kapitalisty przedzierzgnąć się w
obrońcę demokracji, nie zaskarbił sobie sympatii rosyjskiej opinii publicznej. Nie udało mu się
też zrobić z siebie ofiary żądnego władzy autorytarnego reżimu. Aczkolwiek jego przemiana
mogła być zupełnie szczera, a ostrzeżenie przed monopolem władzy Putina całkiem słuszne,
społeczeństwo rosyjskie nie zapomniało o grzechach oligarchów. Niechęć do kapitalizmu i
kapitalistów bardzo ułatwiła Putinowi osiągnięcie tego, co sobie zamierzył, bez narażania się
na społeczne protesty. Rosjanie uznali widać, że lepiej być rządzonym przez Putina niż przez
oligarchów.
Sasza Markus rozmawiał o tym pewnego dnia z przyjacielem Walera Nakariakowem w
małej kawiarni nieopodal uniwersytetu w Niżnym Nowgorodzie. Nowa Rosja nie spełniła ich
nadziei. Uważali, że Chodor-kowscy są wciąż większym złem niż weterani KGB.
- Z początku uważałem, że mamy wybór: stworzyć nowy świat albo przyłączyć się do
nowego systemu. Mnie wygodniej było pozostawać w opozycji do obu systemów -
zachodniego i naszego miejscowego - i stworzyć coś nowego - wywodził Markus.
- A mnie - odparł Nakariakow - chodziło nie tyle o krytykę systemu, ile krytykę ludzi -
Komsomołu, członków partii... Teraz widzimy, że ci sami ludzie stoją na czele naszego
demokratycznego kraju. Chodorkowski był... członkiem Komsomołu, a potem kapitalistą. Z
kimś takim nie chciałbym mieć nic wspólnego.
- To ciągle to samo widowisko - wtrącił Markus.
- Jeśli mówimy o Chodorkowskim - ciągnął Nakariakow - to, co go spotkało, jest dobre. Zło
musi być ukarane. Choćby narzędzie, które temu służy, było również złe.
/

18 A jednak Lenin miał rację


Nie są przekonani do demokracji.
Irina Suwołokina
Tania Lewina znała odpowiedź, była jej całkowicie pewna. Lenin miał jednak rację,
powiedziała.
Był wrzesień 2003 roku, w szkole średniej na południowo-wschodnim krańcu Moskwy
rosyjscy maturzyści rozpoczynali ostatni rok nauki. Rozmawiano o rewolucji, w wyniku której
powstał Związek Sowiecki. Tania przekonywała swoich kolegów o jej zaletach.
- Pojęcie swobód demokratycznych jest obce społeczeństwu rosyjskiemu - dowodziła.
Oczywiście to prawda, że bolszewicy zdobyli władzę nielegalnie, ale mimo stalinowskich
czystek, łagrów i wszystkiego, co nastąpiło później, „było to dla Rosji najlepsze wyjście”,
twierdziła Tania1.
Jej nauczycielka miała zupełnie inne zdanie. Irina Wiktorowna Suwołokina uważała za
swoją misję zapoznanie uczniów z prawdą o historii sowieckiej - o dyktaturze partii,
bezmyślnym szafowaniu życiem ludzkim, obłędzie centralnego planowania. Kiedyś za takie
poglądy trafiłaby do więzienia. Dziś jednak największym wyzwaniem byli dla niej uczniowie,
a nie władze. Miała dziewięć miesięcy, aby zmienić ich zapatrywania, a przynajmniej
otworzyć im oczy, poczynając od najbardziej elokwentnej uczennicy. Liczyła, że jeśli przekona
Tanie, reszta klasy pójdzie w jej ślady.
- To nie koniec, to dopiero początek - powiedziała nam Suwołokina, pełna optymizmu
typowego chyba dla wszystkich nauczycieli na początku roku szkolnego. - Kiedy lekcje się
skończą, wszyscy oni będą republikanami albo demokratami, jak w Ameryce.
Irina Wiktorowna, jak zwracali się do niej uczniowie, wiedziała jednak, że czeka ją ciężkie
zadanie. Choć żaden z młodych ludzi nie pamiętał Związku Sowieckiego, wielu kiwało
potakująco głowami, kiedy Tania twierdziła, że komunistyczna przeszłość bardziej pasuje do
Rosji niż kapitalistyczna teraźniejszość.
Siedemnastoletnie dzieci młodej demokracji rosyjskiej zaczynały swój jedenasty, ostatni
rok nauki bez przekonania, że demokracja jest najlepszym ustrojem dla ich kraju. W latach 90.
wierzono, że nowe pokolenie, nie obciążone sowieckim wychowaniem, radykalnie zerwie z
przeszłością. Ale te nadzieje okazały się płonne. Choć młodzi ludzie korzystali z większej
wolności niż wszystkie wcześniejsze pokolenia Rosjan, wcale się z tego nie cieszyli.
Tania od początku nadawała ton dyskusji. Była córką oficera FSB, lubiła muzykę rap i
Beethovena, zamierzała studiować ekonomię - w wydaniu kapitalistycznym. Uważała, że w
dzisiejszej Moskwie nie ma innego wyboru, jak tylko „żyć chwilą obecną”, oraz że
„komunizm jest lepszym systemem dla Rosji”.
Suwołokina podzieliła uczniów na grupy i zapytała o opinię na temat rewolucji i krwawej
wojny domowej, która po niej nastąpiła. Tania i pozostałe dziewczęta oświadczyły, że
bolszewicy odnieśli sukces.
- Wyniki były pozytywne. Bolszewicy skupili cały kraj w swoich rękach. Mieli konkretne
idee, konkretne cele i konkretne plany rozwoju społeczeństwa.
Chłopcy nie zgodzili się z tym poglądem.
- Lenin doprowadził kraj do skrajności - mówił ich przywódca Wania Gogolów. - Tą
skrajnością była dyktatura.
Na zakończenie dyskusji nauczycielka poprosiła uczniów o odpowiedź na pytanie: po
której stronie opowiedziałbyś się w 1917 roku?
Po lekcji podliczyła wyniki. Sprawa bolszewików broniona przez Tanie zdobyła dziesięć
głosów i wygrała. Krótkotrwały Rząd Tymczasowy obalony przez bolszewików otrzymał
siedem głosów. Dwóch uczniów opowiedziało się za restauracją caratu. Reszta nie miała
zdania.
- Oni nie są bolszewikami z przekonania - mówiła Irina Wiktorowna o swoich uczniach na
początku roku szkolnego - ale wciąż są za władzą sowiecką.
Do moskiewskiej szkoły nr 775 na przedmieściach stolicy przyjechaliśmy, aby spojrzeć na
przeszłość Rosji oczami jej przyszłości. Nie byliśmy pewni, czego się spodziewać, ale
wiedzieliśmy, że właśnie szkolna klasa podpowie nam, dokąd zmierza Rosja. Uczniowie nie
mogli pozostać obojętni wobec dyskusji toczącej się w kraju: Władimir Putin mówił o
demokracji, jego krytycy przypisywali mu dyktatorskie zamiary, a komentatorzy spierali się,
czy liberalna demokracja w stylu zachodnim ma sens w kraju o tysiącletniej tradycji rządów
autokratycznych. Stary sowiecki dowcip mówił, że przyszłość jest zabezpieczona: to
przeszłość, tyle że nieprzewidywalna. Teraz historia Rosji była ponownie przedmiotem
propagandowych zabiegów - a lekcje historii ważniejsze niż kiedykolwiek.
W czasie swojej prezydentury Putin nie tylko przywrócił sowiecką symbolikę, na przykład
hymn państwowy z czasów Stalina, ale też ciągle przypominał, że na lekcjach historii należy
uczyć młodzież patriotyzmu. Stalina uważał przede wszystkim za przywódcę, który
poprowadził kraj do zwycięstwa w II wojnie światowej. W czasie gdy kierował FSB, w
osławionej siedzibie tajnej policji na Łubiance kazał umieścić tablicę ku czci Feliksa
Dzierżyńskiego2. Podczas jedynego przemówienia, które wygłosił w trakcie kampanii o
reelekcję, nazwał rozpad Związku Sowieckiego „narodową tragedią o kolosalnej skali”.
Wielu sojuszników Putina szło jeszcze dalej, otwarcie dążąc do przywrócenia sowieckich
pomników, które obalono podczas krótkiego wybuchu euforii w okresie rozpadu imperium.
W Moskwie mer Jurij Łużkow zaproponował ponowne ustawienie potężnego posągu
Dierżyńskiego na cokole przed budynkiem KGB. Upadek tego pomnika w dniu 27 sierpnia
1991 roku, tuż po nieudanym puczu przeciwko Gorbaczowowi, stanowił symboliczne
memento dla władzy sowieckiej3. Komuniści i nacjonaliści w Dumie zabiegali o powrót do
nazwy Stalingrad, dowodząc, że miasto nad Wołgą jest znane światu tylko dlatego, że tu
rozegrała się najsłynniejsza bitwa II wojny światowej. Putin dał się częściowo przekonać, bo
na pomniku wojennym, który wzniesiono przy murze kremlowskim w 2004 roku, kazał
zamiast „Wołgograd” wyryć „Stalingrad”. W ten sposób po raz pierwszy w ciągu z górą 40 lat
imię Stalina pojawiło się na publicznym monumencie4.
Podczas gdy niektóre aspekty sowieckiej przeszłości przeżywały za rządów Putina
renesans, sprawy, które mogły rzucić cień na komunistyczne państwo, nie znajdowały
oficjalnego uznania. Postawa ta znalazła odbicie na przykład w oświadczeniu rosyjskiego
ministra spraw zagranicznych z połowy 2004 roku. W tym czasie w Polsce trwała dyskusja o
klęsce powstania warszawskiego z 1944 roku i tamtejsi historycy przedstawili niezbite
dowody, że Stalin z premedytacją nie udzielił pomocy powstańcom. Rząd rosyjski, zamiast
odnieść się do tej tezy, wystosował odpowiedź w klasycznie sowieckim stylu: „Publiczna
dyskusja w tej kwestii jest niewłaściwa i kala pamięć tych, którzy zginęli”5.
Jednocześnie ostrej rewizji poddano bliższą przeszłość. Choć Boris Jelcyn osobiście
wskazał Putina na swego następcę, ten ostatni często powtarzał, że jego zadaniem jest
przezwyciężenie dorobku rządów Jelcyna.
Zwrot „chaos lat 90.” stał się obiegowym powiedzeniem6, a dyskusja publiczna nie
dotyczyła już tragicznego dziedzictwa reżimu sowieckiego, ale błędów jelcynowskich
demokratów. Samo słowo „demokracja” stało się podejrzane; znikło nawet z przemówień
prezydenta, ponieważ, jak powiedział nam kremlowski konsultant Gleb Pawłowski, kojarzyło
się z latami 90.7
Takie postawy znajdowały żywy oddźwięk w szerokich warstwach społeczeństwa
rosyjskiego. Sondaże mówiły o bliskim, i coraz silniejszym, związku między ambiwalentnym
stosunkiem do demokracji a tęsknotą za Związkiem Sowieckim. W latach 80., podczas
gorbaczowowskiej piere-strojki i niemal codziennych rewelacji o ukrywanych niegdyś
zbrodniach, niewielu Rosjan uznawało Stalina za najwybitniejszą postać w historii Rosji.
Tymczasem za prezydentury Putina aż 47 procent uważało, że Stalin odegrał pozytywną rolę
w historii, a 31 procent chciałoby żyć za jego rządów8. W 2003 roku dwóch amerykańskich
socjologów zapytało Rosjan, czy gdyby Stalin kandydował dziś na prezydenta, oddaliby na
niego głos. Aż 26 procent respondentów odpowiedziało „zdecydowanie tak” i
„prawdopodobnie tak”, a kolejne 15 procent przyznało, że nie jest w stanie powiedzieć, czy
„zagłosowaliby na przywódcę, który, jak się powszechnie mówi, zabił, torturował, zniewolił i
więził wiele milionów obywateli naszego kraju”. Co najdziwniejsze, Rosjanie poniżej
trzydziestego roku życia udzielali takich samych odpowiedzi jak ich starsi rodacy. „Młode
pokolenie - konkludowali uczeni, Sarah E. Mendelson i Theodore P. Gerber - ma nieco większą
skłonność cenić wyżej demokrację niż autorytaryzm, ale znaczna jego część - w każdym razie
więcej niż połowa - w najlepszym razie ma ambiwalentny stosunek do Stalina. Ogólnie biorąc,
nieuzasadniona jest optymistyczna teza, że młode pokolenie Rosjan entuzjastycznie wierzy w
demokrację. Założenie, że starych komunistów zastąpi młode pokolenie demokratów, ma
słabe oparcie w rzeczywistości”9.
Demokratyczna rewolucja w nauczaniu historii również okazała się krótkotrwała. Dla
ideologów komunistycznych nie było ważniejszego przedmiotu niż historia. „Historia była
ideologią” - wspominała Galina Kłokowa, drobna kobieta, która zaczęła uczyć historii za
rządów Stalina i za prezydentury Jelcyna doszła do stanowiska szefa instytutu programów
nauczania historii10.
Od rewolucji bolszewickiej 1917 roku aż do początku lat 30. w szkołach sowieckich w
ogóle nie uczono historii. Komuniści wyrzucili dawne carskie podręczniki, ale byli zbyt zajęci
tworzeniem historii, aby jej uczyć. W1934 roku, po skonsolidowaniu władzy, Stalin zdał sobie
sprawę ze znaczenia tego przedmiotu. Wraz z kolegami z Politbiura osobiście ustalił, co ma
zawierać pierwszy sowiecki podręcznik historii. W późniejszych latach pieczę nad
nauczaniem historii sprawowała Rada Najwyższa, a w każdym komitecie obwodowym partii
komunistycznej zasiadał trzeci sekretarz, który dbał, aby podczas nauki historii nie
dochodziło do żadnych odstępstw od oficjalnej linii. Nauczyciele tak ważnego przedmiotu
musieli należeć do partii.
Tak było do 1988 roku. Wtedy właśnie egzamin z historii Rosji został po prostu odwołany i
była to jedna z najbardziej zaskakujących decyzji w gorbaczowowskiej polityce głasnosti.
Władze sowieckie nagle oświadczyły, że historia, której uczono dotąd w szkołach, jest
kłamliwa, toteż uczniom nie będzie się stawiać stopni z tego przedmiotu. Zdumieni
nauczyciele odłożyli na bok dotychczasowe podręczniki i podczas lekcji zaczęli korzystać z
pism i gazet, które zawierały nową, nieznaną dotąd wersję przeszłości. Ponownie rewolucja
wzięła górę nad nauką historii i dopiero po kilku latach nowe pokolenie uczonych zaczęło
pisać podręczniki zgodne z duchem nowej epoki.
Za rządów Jelcyna historia straciła priorytet. Czas poświęcany przeszłości bardzo
ograniczono - wielu uczniów miało teraz ledwie 2-3 godziny tygodniowo - a to, czego uczono
na lekcjach w 9-11 klasie o nowożytnej historii Rosji, różniło się w zależności od szkoły. W
odległych zakątkach Rosji nadal obowiązywały stare sowieckie podręczniki. Jednakże w
połowie lat 90. nauczyciele zyskali nowe możliwości.
Za rządów Putina pojawiły się nowe podręczniki o patriotycznej wymowie. Wielu ich
autorów podchwyciło słowa prezydenta i pisało, że „rozpad Związku Sowieckiego był
tragedią” - powiedziała nam Kłokowa11. Przeczytała właśnie piętnaście podręczników historii
dotyczących XX wieku i stwierdziła, że „w wielu z nich pisze się, że czasy sowieckie nie były
wcale tak złe, jak poprzednio twierdzono”. Niektóre nie chciały nazywać stalinowskiej
dyktatury ustrojem totalitarnym, a inne wspominały o masowych aresztowaniach i
zbrodniach Stalina, ale milczały o systemie, który zrodził takie potworności. Okładkę jednego
z popularnych podręczników zdobiły sowieckie obrazy propagandowe - potężny posąg
kołchoźnicy, plakat wojenny „Ojczyzna wzywa” i połączenie statków kosmicznych Sojuz i
Apollo12.
- Za prezydentury Putina było wiele aluzji - powinniśmy być dumni ze swego kraju,
znajdźmy więc w naszej historii rzeczy, które nas wszystkich łączą i chwalebne karty w naszej
historii, a zapomnijmy o czarnych kartach - mówiła Kłokowa. - Mówmy o lotach w kosmos i o
elektrowniach13.
Ciekawi, jak ta debata będzie wyglądać w salach lekcyjnych, udaliśmy się do
moskiewskich szkół. W kilku nie chciano nas wpuścić na lekcje historii, domagając się listu
polecającego z Ministerstwa Edukacji, listu, którego nie byliśmy w stanie zdobyć. Do szkoły nr
775 i jej dyrektorki Jeli-zawiety Czyrkowej trafiliśmy przez przyjaciela naszego przyjaciela.
Szkoła była zupełnie zwyczajna, ale Czyrkowa marzyła, aby uczynić z niej „wzorcową szkołę”
na peryferiach stolicy. Sama była ciekawa, czego dowiemy się na lekcji historii prowadzonej
przez Irinę Wiktorowną. Poszła nawet z nami na pierwszą lekcję, w której braliśmy udział we
wrześniu, i ze zdziwieniem słuchała Tani.
- Nie tego się spodziewałam - powiedziała później.
Kiedy w 1980 roku, u schyłku epoki Breżniewa, Irina Wiktorowną zaczynała pracę w
szkole nr 775, nie było mowy o swobodnych dyskusjach z uczniami, nikt nie mógł
kwestionować tego, co mówi nauczyciel. Posłusznie więc opowiadała o zjazdach partii
komunistycznej i sowieckich triumfach, tak jak podawał jedyny wówczas podręcznik.
Obowiązywała surowa dyscyplina. O stalinizmie się nie mówiło.
- W czasie moich ówczesnych lekcji nigdy nie pytałam: „Co sądzicie?”
- wspominała. - Uczniowie mieli się uczyć, a potem odpowiadać dokładnie tak, jak
kazałam.
Teraz we wszystkich swoich klasach spotykała uczniów w rodzaju Tani
- których wciąż wychowywali „sowieccy rodzice w sowieckich domach”. Młodzież, którą
poznaliśmy, uczyła od trzeciej klasy. Były to dzieci mieszkające w pobliskim Lublino, tak jak
syn Iriny Dima, który również uczęszczał do jej klasy.
Lublino było dzielnicą robotniczą, dzielnicą hut, rafinerii i lokomoty-wowni, powstałych w
epoce gwałtownej industrializacji. Dziadkowie uczniów Iriny Wiktorowny byli jeszcze w
większości biednymi chłopami. Nazywała swoich uczniów „dziećmi ze wsi”, choć żyli na
przedmieściu wielkiego miasta. Ich rodzice nie zrobili wielkich karier po zmianie ustroju i w
większości domów żyło się za mniej niż ówczesna moskiewska średnia wynosząca 600
dolarów miesięcznie. Niemal wszystkich 29 uczniów w jej klasie chciało studiować ekonomię
lub informatykę. Dziewczynki nosiły się modnie na miarę zarobków swoich rodziców i z
nudów przeglądały „Cosmopolitan”. Chłopcy udawali obojętność i podczas przerw słuchali
muzyki z ryczących magnetofonów. Wszyscy mieli telefony komórkowe.
Tania mieszkała niedaleko szkoły, od urodzenia w tym samym trzypokojowym
mieszkaniu; jej matka pracowała w fabryce sprzętu medycznego. Koleżanka Tani, Ludmiła
Kołpakowa, zdrobniale Lusia, była jedynym dzieckiem kierowcy ciężarówki i pielęgniarki z
zachodniej Rosji. Jej kolega z klasy, Anton Trietiakow, żartowniś o żywym umyśle, był synem
fachowca złotej rączki, który obecnie handlował urządzeniami hydraulicznymi. Anton,
podobnie jak reszta jego kolegów, wybierał się na uniwersytet, między innymi po to, aby
uniknąć powołania do wojska. Ta trójka od szkoły podstawowej wiodła prym w klasie, choć
ani Anton, ani Lusia nie mieli siły przekonywania Tani, jeśli chodziło o historię.
Czterdziestopięcioletnia Irina Wiktorowna była w wieku rodziców swoich uczniów.
Niedawno awansowała na zastępczynię dyrektorki szkoły nr 775, mieszczącej się w
zrujnowanym budynku dawnego szpitala. Zamiast pięciuset, jak przewidywano, uczyło się tu
aż 800 uczniów. W oknach straszyły wybite szyby, a stropy groziły zawaleniem. Budynek był
w tak złym stanie, że władze Moskwy obiecały, że ze wszystkich szkół w dzielnicy szkoła nr
775 będzie remontowana pierwsza. Mimo wysokiego stanowiska Irina Wiktorowna zarabiała
zaledwie 200 dolarów miesięcznie. Swój zawód traktowała jednak jak powołanie, które
polegało na przygotowaniu uczniów do roli obywateli Rosji, zawieszonej między demokracją
a pozostałościami dyktatury. Uważała, że uczniowie oczekują od niej zgody na swobodną
dyskusję zagadnień dotyczących putinowskiej Rosji. Nie męczyła ich klasówkami ani
wypracowaniami i należała do tych nauczycieli, którzy winią siebie, jeśli uczniowie nie
uważają na lekcjach. Przy zaledwie trzech godzinach historii tygodniowo świetnie zdawała
sobie sprawę, jak trudno będzie im pomóc w poruszaniu się po polu minowym rosyjskiej
przeszłości.
- Dla mnie najważniejszą sprawą jest to, aby potrafili znaleźć swoje miejsce w życiu
politycznym, aby wiedzieli, co się dzieje w życiu społecznym - powiedziała na początku roku
szkolnego. - Chcę, żeby historia
przydała im się w przyszłości.
«
W klasie trwała dyskusja nad przyczynami totalitaryzmu w XX-wiecznej Europie:
konfliktami społecznymi, światowym kryzysem gospodarczym, sytuacją polityczną po I
wojnie światowej. Był koniec października i odbywała się właśnie ostatnia lekcja w starym
szpitalu przed tymczasową przeprowadzką do nowej szkoły, położonej jeszcze dalej od
centrum miasta.
Wówczas Tania użyła słowa, które lubiła stosować w odniesieniu do Stalina i Związku
Sowieckiego: „genialny”. Faszyzm i komunizm „były genialnymi systemami” - powiedziała.
Irina Wiktorowna starała się zachować spokój.
- Co było w nich takiego genialnego? - zapytała.
- Jeden człowiek zdołał odbudować kraj, potrafił nim rządzić - odparła Tania - i to był
nowy system dla świata.
Rudowłosa Lusia, rywalizująca z Tanią o przywództwo wśród dziewcząt, zabrała głos z
pierwszej ławki, gdzie zawsze siedziała. Miała się za umiarkowaną w poglądach w
porównaniu z Tanią, ale pewnego dnia po lekcji również przyznała, że „całkowita wolność
prowadzi do chaosu”.
Lusia oświadczyła, że totalitaryzm nie był „genialnym systemem”, ale autorytaryzm
owszem. Twierdziła, że w państwie autorytarnym „można myśleć i mówić, co się chce”, jeśli
tylko nie dąży się wprost do zdobycia władzy.
Irina Wiktorowna uznała, że oto nadeszła chwila, w której nauczyciel powinien się wtrącić.
Opowiedziała więc uczniom o lesie i drzewach.
Drzewa to jednostki, a las składa się z pojedynczych drzew i tak właśnie wygląda
demokracja, mówiła. W społeczeństwie totalitarnym liczy się las, a drzewa są tylko
anonimową masą.
- Powiedzcie mi teraz, gdzie chcielibyście żyć: w społeczeństwie, w którym jesteście masą,
czy w takim, gdzie wasze interesy, jednostkowe interesy, są szanowane?
Poprosiła o podniesienie rąk wszystkich tych, „którzy uważają, że woleliby żyć w
społeczeństwie, szanującym ich interesy”. Większość, milcząca większość, podniosła ręce.
- A teraz ci, którzy uważają, że lepiej jest żyć w społeczeństwie, gdzie wasze interesy są
lekceważone i gdzie zamieniacie się w masę.
Tania i Lusia podniosły ręce.
Irina Wiktorowna kontynuowała swoja metaforę.
- Gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą - powiedziała. - Kto więc chce być wiórem? - zapytała.
Nikt się nie zgłosił.
- No to nie rozumiem, skąd to pragnienie roztopienia się w masie. Odpowiedziała jej
Tania:
- Osobiście nie widziałam pierwszego typu społeczeństwa, a znam drugi typ.
- Nawet jeśli nie widziałaś takiego społeczeństwa, to czy nie chcesz stworzyć go w swoim
kraju, czyż mamy dalej żyć tak jak dawniej?
- To się nie uda. Jeśli będzie można robić to, co się chce, dojdzie do katastrofy.
- Czy pomyślała pani, że ta opowieść o drzewach i lesie może bardzo zaszkodzić
państwom, które nie są moralnie ani społecznie na to przygotowane, jak na przykład Rosja? -
zapytał Anton. - Powiedzmy, że postanowię nie iść na lekcję, postanowię jako jednostka, że nie
chce mi się i nic mnie to nie obchodzi, ale może moja przyszłość zależy właśnie od tego... Nie
będziemy w stanie nic zrobić, jeśli ktoś twardą ręką nie weźmie nas i nie poprowadzi do celu.
Myślę, że mówienie o demokracji w naszym społeczeństwie jest przedwczesne... Nasz kraj
potrzebuje silnej ręki, która zaprowadzi porządek.
- To oznacza represje - zauważyła Irina Wiktorowna. Anton przytaknął.
- A więc jesteś gotów zostać wiórem?
- Tak, jeśli wymaga tego dobro narodu.
Według Iriny Wiktorowny lekcja historii miała raczej uczyć myślenia i rozumienia
przeszłości niż faktów i dat. Te ostatnie każdy mógł poznać w domu z podręcznika pod
tytułem Rosja i świat, który zresztą nie był podręcznikiem jej marzeń; w gruncie rzeczy
„zupełnie mi się nie podoba”, przyznała. Ale moskiewskie władze oświatowe zapłaciły za
niego i przysłały do szkoły nr 775. Poza tym, nie było nikogo, komu mogłaby się poskarżyć na
jego wady.
Irina Wiktorowna świetnie znała je wszystkie. Klęsce głodu, która była skutkiem
przymusowej kolektywizacji i w latach 1932-1933 pochłonęła na Ukrainie i w południowej
Rosji około 7 milionów ofiar, poświęcono w podręczniku jeden akapit14. Pominięto nawet
fakt, że w stalinowskich obozach pracy zginęło dziesiątki milionów ludzi - ponieważ, jak
powiedział w wywiadzie jeden ze współautorów książki, nie można ustalić z całkowitą
pewnością, czy ofiar było 15 czy 50 milionów15. Natomiast urzędującemu prezydentowi
wystawiono laurkę. „Mieszkańcy Rosji mają ogólnie biorąc pozytywny stosunek do polityki
rządu. Wielu przekonują wartości demokratyczne, otwartość społeczeństwa, możliwość
swobodnego wyboru, obfitość towarów i wreszcie nadzieja na wzrost gospodarczy oraz
podniesienie poziomu życia w przyszłości”16.
Niemniej w podręczniku znalazły się fakty, o których milczano jeszcze w latach 80. Pisano
więc o pakcie niemiecko-sowieckim z 1939 roku, o amerykańskim programie Lend-Lease,
dzięki któremu Sowieci uzyskali ogromną pomoc w czasie II wojny światowej - nawet jeśli
wspomniano o tym w jednym zdaniu.
Irina Wiktorowna doceniała znaczenie takich informacji. Nie chciała unikać drażliwych
tematów, takich jak stalinowskie łagry i trwająca wciąż wojna w Czeczenii, czuła jednak, że
oczekuje się od niej wpajania uczniom patriotyzmu.
- Chciałam podać im prawdziwe fakty. Chyba nie umniejszymy patriotyzmu ludzi
sowieckich, jeśli powiemy, że jedli amerykańskie mięso.
Jednakże Tani nawet fakty nie mogły przekonać. Na jednej z lekcji w listopadzie czytano
list działacza partii komunistycznej oskarżającego Stalina o zdradę rewolucji i zgładzenie
dowództwa armii w przededniu wojny z Niemcami. Nauczycielka powiedziała nam później,
że wybrała go specjalnie z myślą o Tani, ponieważ wyrażał poglądy wiernego zwolennika
władzy sowieckiej.
Mimo to nie przekonała Tani.
- Za Stalina armia nie była w złym stanie. Była silna - upierała się uczennica.
Nie była zadowolona z tego, że mówi się ciągle o represjach, a nie o osiągnięciach w
modernizacji zacofanego kraju. Uważała, że ani podręcznik, ani pani nauczycielka nie „oddają
w pełni polityki Stalina”, jak to ujęła po lekcji.
Nawet Dima, zwykle milczący syn Iriny Wiktorowny, nie wytrzymał.
- Stalin zgładził praktycznie cały sztab generalny. Armia została pozbawiona dowództwa.
Tania jednak nie ustępowała, nawet wtedy gdy nauczycielka przypomniała jej, że stracono
trzech marszałków sowieckich.
- Armia była w świetnym stanie - twierdziła nadal.
- Daj spokój - Irina Wiktorowna straciła cierpliwość. - Ta armia w świetnym stanie oddała
połowę terytorium Związku Sowieckiego.
Najczęściej jednak w trakcie lekcji fakty uznawano za bezsporne, a dyskusja dotyczyła
tylko ich interpretacji. Tania mogła twierdzić, że Rosja nie potrzebuje wolności, ale podczas
lekcji bez skrępowania korzystała z prawa do wolności słowa. W sprawie stalinowskich
czystek wielu uczniów nie zgadzało się z nią.
- Polityka Stalina była antynarodowa - twierdził Anton. - Zgładził wielką liczbę ludzi,
wszystkich mądrych ludzi, wszystkich ludzi, którzy mogli coś osiągnąć. W zasadzie zniszczył
zasoby ludzkie kraju.
Jednakże Anton i inni uczniowie czuli, że Tania może jednak mieć rację i że wszystkie te
zbrodnie były konieczne.
- Choć wszystko to szkodziło naszemu krajowi, zbudowano wtedy trwały fundament,
nawet jeśli był to krwawy fundament. Gdyby nie to, doszłoby do katastrofy.
Anton zapytał nauczycielkę, co o tym sądzi. Zdarzało się to prawie zawsze i prawie
zawsze Irina Wiktorowna uchylała się od odpowiedzi, przekonana, że uczniami kieruje
sowiecki instynkt samozachowawczy i że „gdybym wyraziła swoje zdanie, wszyscy
zgodziliby się ze mną”. Ale lekcja o Stalinie była wyjątkowa. Nauczycielka przypuszczała, że
uczniowie nie dowiadują się w domu prawdy o sowieckim dyktatorze, że rodzice ukrywają ją
przed nimi. Dlatego Anton mówił, że jego pradziadek był „chyba represjonowany, ale nie
jestem pewien”.
- Powinniśmy znać wszystkie fakty z historii naszego kraju - powiedziała klasie Irina
Wiktorowna. - Powinniśmy poznać naszą historię wraz ze Stalinem, Leninem, Iwanem
Groźnym i tak dalej, dowiedzieć się, kim jesteśmy i jaka jest nasza historia... Jeśli będziemy
przemilczać fakty z naszych dziejów, nie wyjdzie nam to na dobre. Dlaczego? Bo jeśli nie
będziemy mówić o naszych błędach, popełnimy je ponownie.
Kiedy uczniowie dyskutowali o Stalinie, prawda o historii Związku Sowieckiego, której
uczyła ich Irina Wiktorowna, po raz pierwszy od upadku komunizmu została zaatakowana na
wyższych szczeblach władz rosyjskich.
Celem ataku był historyk Igor Dołucki, który również uczył historii w moskiewskiej szkole
średniej. W połowie lat 90. Dołucki napisał jeden z pierwszych postsowieckich podręczników
historii, w którym omawiał dotychczas przemilczane lub zakłamane epizody z sowieckiej
przeszłości. Jego książka Historia ojczysta, XX wiek miała już siedem wydań i często
uchodziła za najlepsze dzieło w swojej dziedzinie, choć konkurencja była bardzo silna.
Odznaczała się tym wszystkim, czego brakowało podręcznikowi, z którego korzystali
uczniowie Iriny Wiktorowny - zawierała dosłowne cytaty, uwzględniała wszystkie punkty
widzenia i przedstawiała nie tylko nieprzyjemne fakty, ale tłumaczyła, że nadużycia były
nieodłączną częścią ustroju sowieckiego, mającego gwarantować partii dyktatorską władzę.
- Dołucki jest aajlepszy - orzekła Galina Kłokowa po przeczytaniu najważniejszych
podręczników historii dostępnych na rynku17.
Dołucki napisał książkę dla obywateli zdecydowanych nigdy nie wracać do sowieckiej
przeszłości. Problem jednak polegał na tym, że w putinow-skiej Rosji właśnie do niej
nawiązywano. Drwiące komentarze Dołuc-kiego, pokpiwanie ze Stalina jako samozwańczego
„generalissimusa”, wyraźna przyjemność, z jaką cytował dysydenckie dowcipy z lat 70.,
obnażanie kłamstw sowieckiej propagandy - wszystko to całkowicie rozmijało się z
aktualnymi nastrojami politycznymi. W wydaniu z 2003 roku autor postanowił uzupełnić
tekst o rozdział na temat urzędującego prezydenta. Zamieścił w nim cytaty liberalnego
komentatora, przestrzegającego przed „zamachem stanu”, i liberalnego polityka Grigorija
Jawlińskiego, który nazwał Rosję pod rządami Putina „państwem policyjnym”. Świadomie
czy nie, Dołucki rzucił w ten sposób Kremlowi bezpośrednie wyzwanie. Jedna z redaktorek
wspominała, że po przeczytaniu tekstu nowego rozdziału „zrobiło mi się słabo”18.
We wrześniu 2003 roku doszło do niepokojącego incydentu. Ówczesny szef administracji
Putina Aleksandr Wołoszyn i minister prasy Michaił Lesin odwiedzili wystawę podręczników
szkolnych w Moskwie. Podeszli do stoiska wydawnictwa Mniemozina i ku radości redaktor
naczelnej poprosili o egzemplarz książki Dołuckiego. Dała im więc egzemplarz wystawowy,
jedyny, który miała. Sądziła, że władze po prostu doceniły zalety książki. Była tak podniecona,
że nie mogła spać i około drugiej w nocy zadzwoniła do autora.
- Powiedziała: „Igorze, jesteśmy tacy szczęśliwi” - opowiadał nam później Dołucki.
On jednak wiedział, że chodziło o co innego.
- Odpowiedziałem: „Będziemy mieli wielkie kłopoty”19.
I rzeczywiście. W listopadzie minister edukacji Władimir Filippow poinformował, że
książka Dołuckiego jest recenzowana przez komisję specjalistów, a później oświadczył
złowieszczo, że w szkołach rosyjskich nie ma miejsca dla „pseudoliberalizmu, który ma na
celu zniekształcanie historii”. Ministerstwo oznajmiło rosyjskim dziennikarzom, że w krytyce
Putina podręcznik posuwa się zdecydowanie za daleko. „Wzbudza pogardę, naturalną
pogardę do naszej przeszłości i do narodu rosyjskiego” - mówił urzędnik ministerstwa
odpowiedzialny za podręczniki20. Kiedy Dołucki opowiadał o sporze wokół podręcznika na
antenie Echa Moskwy, dowiedział się, że w sprawie zabrał głos sam Putin. Na zebraniu
rosyjskich historyków prezydent wygłosił przemówienie, w którym powiedział, że
właściwym zadaniem podręczników historii jest zaszczepianie patriotyzmu. Jego zdaniem
książki takie nie powinny „być polem nowej walki politycznej i ideologicznej”, ale powinny
„wpajać uczucie dumy z własnej historii i własnego kraju”21. Nagle, zaledwie na dwa
tygodnie przed rosyjskimi wyborami parlamentarnymi, nauczanie historii stało się
najważniejszą sprawą polityczną.
Nikt z ministerstwa nie wyjaśnił Dołuckiemu, dlaczego właściwie jego książka jest
niedobra. W pierwszym odruchu historyk postanowił walczyć; wciąż czuł się dysydentem,
tak jak w czasach Breżniewa, kiedy wyrzucono go z uniwersytetu za opublikowanie w
wydziałowej gazetce wiersza z parafrazą z Hamleta: „Źle się dzieje w naszym państwie”.
Chętnie występował w każdym programie, do którego chciano go zaprosić, i skarżył się na
nagonkę na swój podręcznik. Podczas jednego z takich występów nazwał ją „wyborczym
prezentem” dla Putina - a mówiąc na marginesie, dodał, Jawliński rzeczywiście miał rację, że
Rosja to „państwo policyjne”. Był przekonany, że jego postawa nie pozostała bez wpływu na
władze.
- Przestraszyli się całego tego hałasu, który podniosłem - twierdził później22.
Znajomy z Ministerstwa Edukacji wyniósł ministerialny egzemplarz podręcznika
Dołuckiego i przekazał redaktorce z jego wydawnictwa. Nigdy się nie dowiedziano, kto
zaznaczył sporne fragmenty w tekście, ale zdumienie wzbudziło to, że podkreślone zdania
znajdowały się niemal na każdej stronie. Okazało się, że nie chodzi tylko o kilka krytycznych
uwag o Putinie, ale o całą zrewidowaną wersję sowieckiej historii. Tak oto przekonano się, na
czym polega w praktyce nowa polityka edukacji patriotycznej.
- Główny zarzut jest taki, że podważam prawdziwe wartości narodu rosyjskiego i
narzucam wartości liberalne, które nie są typowe dla narodu rosyjskiego - tłumaczył
Dołucki23.
Zaczęło się już na pierwszej stronie książki, gdzie Dołucki wspomniał o zbrodni
katyńskiej, o którą władze Związku Sowieckiego oskarżały Niemców. Na ósmej stronie
Dołucki pisał o „okupacji” trzech państw bałtyckich, która z krótką przerwą trwała od 1940 do
1991 roku, i pytał uczniów, czy rozumieją, co muszą czuć do Rosjan Litwini, Łotysze i
Estończycy. Kolejny zaznaczony fragment dotyczył tego, że Stalin dał się Hitlerowi
wystrychnąć na dudka, a w następnym autor pisał, że w początkowej fazie wojny władze
sowieckie rozstrzelały 160 000 obywateli za „sianie paniki i tchórzostwo”. Podkreślono
komentarze autora o zasadniczej roli, jaką odegrały podczas wojny Stany Zjednoczone i
Wielka Brytania, a także prośbę autora do uczniów o zastanowienie się, dlaczego w
niektórych częściach Związku Sowieckiego, na przykład na zachodniej Ukrainie, Niemców
witano jak wyzwolicieli. Kolejne znaczki pojawiły się obok ustępu dotyczącego deportacji
narodu czeczeńskiego podczas wojny. Zaznaczono też całe strony mówiące o masowych
aresztowaniach i mordach w Związku Sowieckim, wśród nich te, gdzie autor pisał o
powojennej kampanii antysemickiej Stalina.
Na stronie 96 Dołucki cytował oficjalny podręcznik historii z lat 80., według którego
gospodarka Związku Sowieckiego za Stalina „rozwijała się w zawrotnym tempie”, „poziom
życia robotników rósł”, „życie literackie było prężne” i „stworzono warunki do duchowego
rozwoju człowieka”. Dołucki podkreślił, że aż do czasów Putina wielu Rosjan wierzyło w taką
wersję przeszłości kraju. Ministerstwo zaznaczyło również ten akapit. Jeśli chodziło o nowsze
czasy, to anonimowemu redaktorowi nie spodobał się cytat ze znanego czeskiego pisarza
Milana Kundery, dotyczący sowieckiej inwazji na jego kraj w 1968 roku, a także dowcipy o
Breżniewie i fragmenty, w których autor pisał o sowieckiej gerontokracji (w 1976 roku średni
wiek członków Politbiura wynosił 67 lat). Zakreślono cały ustęp o wojnie w Czeczenii, a także
wszystkie uwagi o niezwykłej karierze Putina. Na stronie 254 znajdował się słynny cytat o
putinowskim „państwie policyjnym”, który oczywiście również zaznaczono.
Ołówek cenzora nie ominął też zamykającego książkę fragmentu na stronie 259, w którym
autor zapowiadał uczniom, że „przyszłość zależy od was”, i ostrzegł ich, że usiłując
przezwyciężyć obecne trudności, Rosja może wejść na drogę skrajnego nacjonalizmu
połączonego z rządami antydemokratycznymi24.
Zastanawiając się, jak odpowiedzieć na zarzuty ministerstwa, Dołucki i zespół redaktorski
sięgnęli po poprzednie wydania podręcznika. Okazało się, że już tam znajdowały się
praktycznie wszystkie zakwestionowane fragmenty - i nie wzbudziły zastrzeżeń władz.
Wydawnictwo wysłało więc list, wskazując na ten fakt, ale nie doczekało się odpowiedzi. Na
początku grudnia Ministerstwo Edukacji ogłosiło, że nie zatwierdzi podręcznika Dołuckiego;
tym samym nauczyciele nie mogli z niego korzystać podczas lekcji. Był to pierwszy po
upadku Związku Sowieckiego przypadek cenzury w oświacie. Zimą Putin polecił
ministerstwu przeprowadzić całościową ocenę wszystkich 107 podręczników historii
używanych w rosyjskich szkołach. Wielu autorów obawiało się, że jest to zapowiedź powrotu
do jednej oficjalnej wersji sowieckiej przeszłości.
Dołucki, zmęczony wieloletnią walką z systemem, dał za wygraną. Jego podręcznik nie
został oficjalnie zatwierdzony, a wydawcy zbytnio się bali, aby sprzedać pozostałe dziesięć
tysięcy egzemplarzy leżące w magazynie. Jego uczniowie, pochodzący z rodzin moskiewskich
„nowych Rosjan”, nie interesowali się polityką i nie byli przywiązani do demokracji.
- Walczyłem przez 25 lat i przegrałem - powiedział pewnego popołudnia zrezygnowany
Dołucki25.
Irina Wiktorowna, ucząca z niedobrego podręcznika i mająca zaledwie trzy godziny
tygodniowo, aby przekazać uczniom zawiłą wiedzę o masowych zbrodniach i socjalistycznej
utopii, z uwagą śledziła sprawę Dołuckiego. Jej zdaniem rządowa nagonka na jego podręcznik
była „hańbą”.
W styczniu Tania nieco złagodniała. Przedmiotem lekcji była teraz zimna wojna i kwestia,
które państwo, Stany Zjednoczone czy Związek Sowiecki, ponosi za nią większą winę. Tania
orzekła, że odpowiedzialność leży po sowieckiej stronie.
- Związek Sowiecki prowadził agresywną politykę.
- Dlaczego? - zapytała nauczycielka.
- Ponieważ był to totalitarny kraj, totalitarny reżim - odpowiedziała Tania.
Irina Wiktorowna ucieszyła się, że wreszcie udało jej się przekonać uczennicę.
- Taniu, zmieniłaś zdanie! Winisz Stalina za agresję. Tania zmieszała się na chwilę, ale
szybko odzyskała rezon.
- Nie, nie winię Stalina. Jestem z niego dumna, bo chyba trudno sprzeciwiać się całemu
społeczeństwu, całemu światu.
W Rosji trwała właśnie kampania wyborcza, co prowokowało do nowych pytań, których
Irina Wiktorowna nie mogła uniknąć.
Nauczycielka przyznała, że w grudniowych wyborach parlamentarnych głosowała na
pokonanych demokratów, którzy zyskali tak małe poparcie, że nawet nie weszli do Dumy.
Niedługo przed wyborami prezydenckimi 14 marca, w których Putin był stuprocentowym
faworytem, powiedziała uczniom, że będzie głosować na krytykującą prezydenta Irinę
Hakamadę, nie mającą nawet poparcia własnej partii.
Uczniowie byli zaskoczeni.
- Ciągle mnie pytali: „Dlaczego nie lubi pani Putina?”. Odpowiadałam, że on nawet nie
udaje, że jest demokratą - wspominała Irina Wiktorowna.
Las rąk powiedział jej, że większość rodziców uczniów zamierza głosować na prezydenta.
Wielu zachowało się jak rodzice Lusi, którzy powiedzieli córce: „Dlaezego nie mielibyśmy na
niego głosować, skoro i tak wygra?”. Byli „jak rosyjskie masy. Ale [Putin] przynajmniej stara
się coś zrobić” - zauważyła Lusia.
Anton nie był pewien, na kogo będą głosować rodzice, ale jego ojca rozgniewało, że
prezydent postanowił nie prowadzić kampanii, nie uczestniczyć w debatach z przeciwnikami
i nie ogłaszać programu wyborczego. „Wychodzi na to, że jesteśmy bydłem” - powiedział
synowi.
Rodzice Tani skorzystali z możliwości głosowania „przeciwko wszystkim”, stworzonej
przez przepisy wyborcze. Zdaniem uczennicy była to właściwa decyzja. Mimo wiary w
Związek Sowiecki Tania uważała, że obecni komuniści są tylko bladym echem swoich
poprzedników, „przynoszącym Rosji wstyd, bo zatracili swoją ideologię”.
Kilka tygodni po miażdżącym zwycięstwie Putina Irina Wiktorowna ponownie wróciła do
przeszłości, do kwestii trwałego wpływu czasów sowieckich na dzisiejszą Rosję.
- Co to jest konformizm? - zapytała.
Odpowiedziało jej milczenie. Przez cały rok Irina Wiktorowna miała okazję słyszeć, jak
Tania idealizuje społeczeństwo sowieckie, którego nawet nie znała. Teraz Tania nie miała
gotowej odpowiedzi.
Nauczycielka opowiedziała więc uczniom o pionierach, o defiladach, o tym, jak ustawiano
ich w długie szeregi, „takie piękne szeregi identycznych białych bluzek, identycznych
pionierskich krawatów i chust!”
Mówiła, co czuła, stojąc w takim szeregu, o uczuciu, „które płynie z głębi duszy”.
- Czujesz się prawie szczęśliwa, że należysz do tej wielkiej potęgi... Masz poczucie
bezpieczeństwa i poczucie jeśli nie szczęścia, to czegoś bardzo zbliżonego, ponieważ myślisz
sobie, że możesz polegać na tej wielkiej potędze. Ale co się stanie, jeśli zrobisz coś
niewłaściwego? Wyciągają cię z tego szeregu, stawiają przed innymi pionierami i zaczynają
rugać. Wszystkie dzieci patrzą na tego pioniera, a ich oczy mówią: „Wstydź się”. Wyobraźcie
sobie, co musi czuć taka osoba, sam na sam z tą ogromną masą... Dziecko zaczyna płakać,
gotowe obiecać wszystko, zrobić wszystko, aby tylko wrócić na swoje miejsce w szeregu,
wmieszać się i być takim samym jak inni. Za to gotowe jest oddać wszystko.
Klasa słuchała jak urzeczona.
Irina Wiktorowna zacytowała poetę Władimira Majakowskiego, sowieckiego bożyszcza z
lat 20., teraz znanego przede wszystkim jako patrona stacji metra w centrum Moskwy. Swego
czasu poeta pisał z zachwytem, że „partia to ręka milionopalca w jedną potężną pięść
zaciśnięta” i że „jednostka zerem, jednostka bzdurą”.
Nauczycielka starała się objaśnić, co te słowa znaczą.
- W państwie sowieckim jednostka mogła być tylko „jedną milionową częścią tony” -
mówiła, cytując pisarza Jewgienija Zamiatina. - Rozumiecie różnicę?
Pierwsza odpowiedziała Tania. Jej zdaniem człowiek sowiecki był istotą szlachetniejszą niż
jego postsowiecki następca.
- Próbował coś osiągnąć, budował komunizm. Tymczasem postsowiec-cy Rosjanie w nic
nie wierzą, żyją z dnia na dzień, bez przyszłości, bez celów.
Irina Wiktorowna zaczęła więc objaśniać, jak naprawdę wyglądało życie w robotniczym
raju z opowieści Tani. Wiedziała, skąd jej uczniowie czerpią swoją wiedzę.
Poprosiła o odpowiedź na pytanie, gdzie ukształtowała się ich świadomość klasowa.
Prawie wszyscy odpowiedzieli, że w domu.
Irina Wiktorowna opowiedziała im wtedy o wzorcowych domach sowieckich,
mieszkaniach komunalnych, które wciąż istniały nawet w Moskwie i w których każda rodzina
zajmowała jeden pokój, a wszystkie korzystały z jednej kuchni i łazienki. Mieszkańcy takich
domów - mówiła, wiedząc, że wielu uczniów mieszkało kiedyś w takich warunkach -
„donosili na siebie, plotkowali, pisali skargi, prześladowali ludzi”.
- Co to jest konformizm? - zapytała ponownie.
I kiedy uczniowie milczeli nadal, odpowiedziała za nich.
- Tania naprawdę się zmieniła - mówiła z nadzieją Irina Wiktorowna. Za oknami słoneczny
kwiecień 2004 roku ustąpił miejsca wietrznemu
majowi. W przededniu matur Irina Wiktorowna stwierdziła, że Tania częściej słucha, niż
peroruje.
Tania jednak nie odstąpiła od swoich poglądów.
- Irina Wiktorowna mówi mi, że nie mam racji. Ale ja zmienię zdanie dopiero wtedy, gdy
sama uznam, że nie mam racji - powiedziała nam Tania pewnego dnia po lekcjach, siedząc na
twardej ławce tuż obok toalety, w której nie było papieru toaletowego i której okno
wychodziło na pośpiesznie wzniesione wieżowce w pastelowych kolorach, tak gryzących się z
otoczeniem, że dzieci przezwały je „cukierkami”.
Tania nadal uważała, że Stalin był „człowiekiem genialnym”, i wciąż zamierzała studiować
na wydziale zarządzania.
- Putin nie posuwa Rosji do przodu. Płyniemy jedynie z prądem. Przyznała, że „uwielbia”
to, że może swobodnie wypowiedzieć swoje
zdanie na lekcjacłiu Iriny Wiktorowny, i rozumie, że nie miałaby tego luksusu za Stalina.
- To plus - przyznała - ale bardzo mały.
Podczas gdy Tania obstawała przy swoim, Anton, Lusia i wielu innych uczniów starało się
pogodzić sprzeczne stanowiska, znaleźć złoty środek między poglądami swojej koleżanki i
swojej nauczycielki, na zasadzie „trochę demokracji, trochę autorytaryzmu”, jak to ujęła Lusia.
Z Iriny Wiktorowny wyparował tymczasem wrześniowy optymizm. Przyznała, że
przyświeca jej teraz skromniejszy cel: „kierować ich umysły w określoną stronę”. Choć Tania
uważała, że się nie zmieniła, nauczycielka była przekonana, że lekcje odniosły pewien skutek.
- Nie jest już tak kategoryczna.
Przez cały rok starała się obalić wciąż pokutujące mity sowieckie, na których wychowali
się jej uczniowie. Przez cały rok przypominała im w delikatny sposób o odpowiedzialności
jednostki w wolnym społeczeństwie i niszczącym osobowość sowieckim modelu życia.
Uczniowie natomiast z niezmiennym uporem domagali się odpowiedzi na pytanie, jakie to
wszystko ma znaczenie dla dzisiejszej Rosji. Czy kraj rzeczywiście nie potrzebuje „silnej ręki”
u steru? Czy chaos nie jest nieuchronnym skutkiem demokracji? Czy tak właśnie ma
wyglądać demokratyczna Rosja, a jeśli tak, to dlaczego jest tak rażąco niesprawiedliwa?
Uczniowie Iriny Wiktorowny znali demokrację tylko w wydaniu Rosji z lat 90. i taką
demokrację odrzucali. Związek Sowiecki jawił im się jako kraj, w którym możliwe było lepsze
życie.
W pewnym sensie Irina Wiktorowna była zadowolona, że jej uczniowie mogą tak
idealizować czasy sowieckie, bo nigdy nie poznali na własnej skórze ówczesnych represji. Być
może, rzekła w zamyśleniu, demokracja zadomowi się w Rosji za jakieś trzy pokolenia, jeśli
tylko nie wydarzy się nic strasznego.
- Nie są przekonani do demokracji. Ale przynajmniej nad czymś się zastanawiają -
zakończyła optymistycznie.

Epilog Rosja po Biesłanie


Psychika rosyjska potrzebuje barona, cara, prezydenta... jednym słowem, zwierzchnika.
Walentina Matwiej enko
Kilka tygodni po wydarzeniach w Biesłanie liczba ofiar tragedii wciąż rosła. Rodziny
codziennie odwiedzały kostnice, szukając swoich dzieci wśród rzędów małych, spalonych
ciał. Czeczeński watażka Szamil Basajew chwalił się w Internecie, że to on zorganizował
okupację szkoły nr 1 w Biesłanie, a władze rosyjskie składały winę za masakrę na
miejscowych, którzy pochopnie zaczęli strzelać, oraz na zatwardziałych partyzantów
Basajewa. Po mieście krążyły spiskowe teorie. Kiedy kilka tygodni po krwawym zakończeniu
wróciliśmy do Biesłanu, wśród ponurego ciągu pogrzebów słyszało się głosy wołające o
zemstę. Niektórzy mężczyźni wymachiwali karabinami i rzucali groźby pod adresem
etnicznych Inguszów i Czeczenów, mieszkających w sąsiedniej republice, a inni szukali kozła
ofiarnego na miejscu, oskarżając 72-letnią dyrektorkę szkoły, że nie zapewniła dzieciom
bezpieczeństwa. Ale przede wszystkim Biesłan był pogrążony w żałobie.
- Rano nie słychać już kogutów - mówiła Elza Baskajewa, z którą zaprzyjaźniliśmy się w
czasie oblężenia. - Nawet psy przestały szczekać1.
W Moskwie Władimir Putin ogłosił właśnie plan likwidacji bezpośrednich wyborów
gubernatorów i niezależnych posłów do parlamentu, twierdząc, że wymaga tego dobro walki
z terroryzmem. Od wielu lat prezydent zaprzeczał, aby miał takie zamiary - przynajmniej
sześć razy wyparł się publicznie zamiaru zniesienia wyborów gubernatorów.
- Niektórzy proponowali nawet bardziej radykalne kroki niż te, które zawierają
przedstawione projekty ustaw; sugerowali, że gubernatorzy powinni być mianowani przez
rosyjskiego prezydenta - mówił Putin w 2000 roku, kiedy przystępował do ponownej
centralizacji władzy na Kremlu. - Ja jednak wciąż uważam, że szefowie regionów federacji
muszą być wybierani przez naród. Ta procedura zakorzeniła się już, znalazła swoje miejsce w
naszym demokratycznym systemie państwowym2.
W rzeczywistości nad planem, który wprowadzono w życie po Biesłanie, pracowano na
Kremlu od miesięcy, a nawet lat; od dawna lansował go na przykład były szef administracji
Putina Aleksandr Wołoszyn. Było tajemnicą poliszynela, że, jak powiedzieli nam na wiele
miesięcy przed Biesłanem Marat Gelman i inni informatorzy zbliżeni do Kremla,
„gubernatorzy będą następni”. Masakra setek dzieci, ich rodziców i nauczycieli stała się
wygodnym pretekstem do realizacji dawno przygotowanego planu. Pod koniec października
parlament uchwalił zniesienie wyborów gubernatorów, którzy teraz na gwałt zaczęli
wstępować do krem-lowskiej partii Jedna Rosja, aby zademonstrować lojalność wobec
prezydenta. Na początku 2005 roku ustawa weszła w życie. Ostatni raz wybrano gubernatora
w bogatym w ropę naftową Nienieckim Okręgu Autonomicznym; kandydat popierany przez
Kreml zajął tam dopiero trzecie miejsce. Odtąd Putin nie musiał się już obawiać takich
nieprzewidzianych wyników.
Tak oto prezydent, który pięć lat wcześniej obejmował władzę z zamiarem „rządzenia
wszystkimi”, kończył dzieło konsolidacji władzy. Parlament, opanowany przez Jedną Rosję i
pozbawiony przedstawicieli prozachodnich partii demokratycznych, wahał się najpierw, czy
w ogóle zabierać głos w sprawie tragedii biesłańskiej, a potem powołał komisję do zbadania
wydarzeń, złożoną wyłącznie z oddanych stronników Kremla. Michaił Chodorkowski, który
ośmielił się rzucić Putinowi wyzwanie, siedział w więzieniu, a wyrok skazujący w toczącym
się procesie był przesądzony, podobnie jak rychły podział spółki naftowej Jukos. Pozostali
oligarchowie nie wychylali się albo wyjechali z kraju. Kacha Bendukidze, potentat o
społecznikowskich ciągotach, który swego czasu zasiadał w kremlow-skiej komisji
opracowującej propozycje reform gospodarczych na drugą kadencję Putina, uznał, że sytuacja
robi się zbyt niebezpieczna i postanowił się ulotnić. Bez rozgłosu wyjechał do rodzinnej
Gruzji, gdzie przyjął stanowisko ministra do spraw reformy gospodarczej tej byłej republiki
sowieckiej, rezygnując z kierowania spółką wartą dwa razy więcej niż budżet jego kraju3.
Putin nie musiał już brać do domu taśm z programami informacyjnymi, aby zobaczyć, co o
nim mówią; w telewizji obowiązywała tak silnie posunięta lojalność wobec władz, że nawet
dziennikarze, którzy kiedyś starali się przystosować do dyktatu Kremla, musieli odejść.
Niedługo przed wydarzeniami w Biesłanie kierownictwo niezależnej kiedyś NTV objął nowy
dyrektor. Jego pierwsza decyzja dotyczyła zdjęcia z anteny
programu Sawika Szustra Wolność słowa, stanowiącego ostatnie forum autentycznej
dyskusji politycznej. Kreml nie przejął się łatwymi do przewidzenia tytułami w gazetach,
które nazajutrz doniosły o tym wydarzeniu - takimi jak Wolność słowa zniesiona w
„Kommiersancie”.
Po kampanii wyborczej, w której Putin nie musiał składać żadnych obietnic, aby zdobyć
swoje 71 procent głosów, prezydent wystąpił z najbardziej kontrowersyjną inicjatywą w
okresie swoich rządów - postanowił zlikwidować wiele przywilejów socjalnych, takich jak
darmowe przejazdy środkami komunikacji dla emerytów, i zastąpić je dodatkiem pieniężnym.
Parlament uchwalił ustawę po czysto symbolicznej dyskusji. Kiedy zmiany weszły w życie,
Rosjanie, nawykli do opieki państwa od kołyski po grób, zaprotestowali. Setki tysięcy ludzi
wyległo na ulice, po raz pierwszy od objęcia władzy przez Putina. W Moskwie wielu
zawziętych wrogów Putina wśród inteligencji uznało za złośliwość losu fakt, że opinię
publiczną popchnęło do protestów nie ograniczenie swobód obywatelskich, ale reforma
ekonomiczna oparta na wyznawanych przez nich zasadach.
Prezydent dopiero się przymierzał do innych dawno obiecywanych reform -
skorumpowanej milicji, niesprawnego systemu bankowego, niewy-dajnych i okradanych
monopoli energetycznych oraz szwankującej i niedofinansowanej służby zdrowia. Zmiany
systemowe, które starano się wprowadzać na początku prezydentury Putina, przegrały w
zderzeniu z rzeczywistością. W 2005 roku nawet Dmitrij Kozak, który próbował zreformować
sądownictwo rosyjskie według norm zachodnich, przyznał się do porażki. „Dzisiejsza
sytuacja w systemie sądowniczym ma katastrofalny, niebezpieczny charakter - głosił
publicznie. - Ludzie są przekonani, że system ten jest toczony przez korupcję i że nie sposób
znaleźć w nim sprawiedliwości... Jeśli ludzie nie wierzą w system sądowniczy, to nie można
liczyć na postęp ekonomiczny ani polityczny”4.
Byli kagiebiści zupełnie zdominowali Kreml, toteż zdaniem najnowszych kremlinologów,
obserwujących to „Nowe Politbiuro”, jak nazwał Kreml analityk rynku Christopher Weafer,
walka o władzę toczyła się już tylko między różnymi frakcjami siłowików. Do najbardziej
wpływowych należał zaufany kolega Putina z leningradzkiego KGB, car narkotykowy Wiktor
Czerkiesow, który jeszcze w 2001 roku mówił nam o „potrzebie najwyższej kontroli państwa”
nad skorumpowanymi biurokratami. W opublikowanym niedługo po Biesłanie manifeście
pod tytułem KGB w modzie? Czerkiesow nawoływał członków tak zwanej przezeń
„wspólnoty czekistów” do zjednoczenia się przeciwko „antypaństwowym i antyspołecznym
wirusom zagrażającym naszemu społeczeństwu”. Renesans
KGB nie był według niego „powodem do strachu”, ale czymś „absolutnie koniecznym”5.
Siergiej Iwanow, były szpieg KGB kierujący teraz Ministerstwem Obrony, też rozciągnął swoje
wpływy znacznie poza sfery wojskowe. Iwanow, potencjalny kandydat na następcę Putina,
popierany podobno przez Igora Sieczyna, ogłosił zamiar wpojenia Rosjanom zasad nowego
patriotyzmu. „Należy położyć kres ogłupianiu narodu” - oświadczył przed inauguracją nowej
stacji telewizyjnej Zwiezda, w domyśle Kra-snaja Zwiezda (Czerwona Gwiazda), jak wciąż
nazywał się oficjalny organ prasowy ministerstwa. Nowa telewizja Ministerstwa Obrony
miała za zadanie pokazywać „przeboje Związku Sowieckiego”, jak oświadczył jej dyrektor6. I
to pomimo faktu, że główne stacje telewizyjne zaczęły już wyświetlać patriotyczne filmy, w
których bohaterscy kagiebiści bronili Rosji przed czeczeńskimi terrorystami, rosyjskimi
oligarchami i zachodnimi szpiegami, a czasem wszystkimi naraz.
Na najwyższych stanowiskach w rządzie pozostało jeszcze kilku urzędników z czasów
Jelcyna - na przykład minister finansów Aleksiej Kudrin oraz minister rozwoju gospodarczego
i handlu Gierman Grief - ale tylko dlatego, że dosłownie nie pozwolono im opuścić swoich
posad7. Bojąc się represji Kremla, nadal pełnili swoje funkcje, przekonując zagranicę o
reformatorskim kursie Putina, a opinię krajową - że to oni ponoszą winę za źle
przeprowadzoną reformę przywilejów socjalnych. „Jestem gotów ponieść odpowiedzialność,
czy to za tę decyzję, czy za brak papieru toaletowego” - oświadczył Grief, kiedy zaczęły się
protesty przeciwko odebraniu przywilejów8.
Premier Michaił Kasjanow, związany z prozachodnimi reformatorami i zdymisjonowany
tuż przed wyborami prezydenckimi, został najbardziej znanym krytykiem Kremla. Niewielu
ludzi bliskich prezydentowi występowało przeciwko niemu, nawet po zwolnieniu ze
stanowiska. Kasjanow jednak zaczął krążyć między Moskwą, Londynem i Waszyngtonem,
opowiadając, że człowiek, któremu służył przez cztery lata, wystawił go do wiatru, że zamiast
demokraty nowego gatunku jest stary kagiebista zaprowadzający w Rosji własne porządki. W
lutym 2005 roku, w pierwszą rocznicę swojej dymisji, Kasjanow wystąpił na konferencji
prasowej i poddał prezydenta ostrej krytyce. Po tym wydarzeniu mianowano go przywódcą
anty-prezydenckiej opozycji. Kasjanow oświadczył, że Rosja zmierza „w złym kierunku”. Nie
ma już wątpliwości, dodał, jaką drogą podąża kraj za rządów Putina. „Rosja nie popiera, nie
wyznaje ani nie przestrzega żadnych zasad demokratycznych”9. W kilka godzin później
państwowa telewizja nadała wywiad z kremlowskim konsultantem Glebem Pawłowskim,
który nazwał byłego premiera amerykańską marionetką, idącą na pasku „amerykańskich
pojęć, wartości i politycznych celów”10. Krytycznej wypowiedzi Kasjanowa nie pokazano.
Niedługo po wydarzeniach w Biesłanie zaproszono nas na Kreml na spotkanie ze
strategiem politycznym prezydenta Władysławem Surkowem. Surkow, architekt wyborów
według reguł „demokracji sterowanej”, rzadko udzielał wywiadów i przemawiał publicznie,
co czyniło go postacią dość tajemniczą. Podczas rozmowy mówił bardzo cicho, nieomal
mamrotał pod nosem, używając języka ulicznego cwaniaka. Wokół stołu konferencyjnego
zasiadła wraz z nami garstka rosyjskich dziennikarzy, a Surkow zaczął wyjaśniać, dlaczego
demokracja jest zachodnim luksusem, na który Rosjan nie stać. Większości swoich uwag nie
pozwolił cytować. Ale jeszcze tego samego dnia w wywiadzie dla gazety „Komsomolskaja
prawda” nie pozostawił wątpliwości co do swojego stanowiska. Ci, którzy sprzeciwiali się
putinowskiej kampanii pełnej centralizacji władzy, byli według Surkowa po prostu „piątą
kolumną” wrogów Rosji, składającą się z „fałszywych liberałów i prawdziwych nazistów”,
finansowanych przez anonimowe, złowrogie siły na Zachodzie. Demokraci mogą sobie
twierdzić, że „nienawidzą putinowskiej Rosji”, mówił Surkow, „ale w rzeczywistości
nienawidzą Rosji jako takiej”11.
W komentarzach po wydarzeniach biesłańskich sam Putin napomykał, że ciemne siły na
Zachodzie knują przeciwko Rosji. Niebawem wda się w zimnowojenną walkę propagandową
ze Stanami Zjednoczonymi przy okazji wyborów prezydenckich na Ukrainie. Kiedy nad
Dnieprem rozgorzała batalia o schedę po skompromitowanym prezydencie Leonidzie
Kuczmie, Putin postanowił wyeksportować tam swoją demokrację sterowaną. Gleb
Pawłowski i jego koledzy konsultanci, Marat Gelman i Siergiej Marków, przyłączyli się do
obozu urzędującego premiera Wiktora Janukowycza, ubiegającego się o prezydenturę.
Podsunęli mu receptę, którą z takim powodzeniem zastosowano przy okazji Projektu Putin:
natarczywa promocja w państwowej telewizji i środki administracyjne używane przez władze
lokalne. Na kilka dni przed wyborami prezydent Rosji osobiście poleciał na Ukrainę, aby
udzielić kandydatowi niedwuznacznego poparcia. Oponentem Janukowycza był prozachodni
reformator Wiktor Juszczenko, były premier, który w trakcie kampanii o mało nie umarł z
powodu tajemniczego zatrucia dioksynami. Fałszerstwa wyborcze były tak jaskrawe, że kiedy
zwycięzcą ogłoszono Janukowycza, dziesiątki tysięcy Ukraińców wyległo na ulice. Mimo
ewidentnych dowodów fałszerstw Putin oświadczył ustami swego rzecznika, że kampania
była „otwarta i uczciwa” i pogratulował Janukowyczowi zwycięstwa.
Okazało się jednak, że demokracją ukraińską nie da się sterować tak jak rosyjską. Tłumy
zwolenników Juszczenki, ubrane na pomarańczowo, bo taki był wyborczy kolor opozycji, nie
pogodziły się ze sfałszowanymi wynikami i przez wiele tygodni okupowały centralny plac w
stolicy Ukrainy Kijowie. Protest przybrał rozmiary ogólnonarodowej rewolucji. Po
powtórzonych wyborach w grudniu 2004 roku Juszczenko został prezydentem. Wściekły
Putin oskarżył Zachód, że próbuje stworzyć wzdłuż granic Rosji „system permanentnych
rewolucji”12.
Jeśli spojrzeć w przyszłość, to polityka rosyjska wydaje się sprowadzać do zaledwie
jednego pytania: czy Putin opuści swoje stanowisko w 2008 roku, jak stanowi rosyjska
konstytucja, czy też będzie się starał utrzymać u władzy dłużej niż przepisowe dwie kadencje?
Sam Putin zawsze zaprzeczał, aby chciał pozostać prezydentem po upływie ośmiu lat, ale jego
sojusznicy regularnie wysuwali pomysł zmiany konstytucji, aby mu to umożliwić, albo
wprowadzić taki system rządów, w którym więcej uprawnień otrzyma premier; Putin mógłby
wówczas objąć to stanowisko. Prezydent zaczął unikać jasnych odpowiedzi na pytanie o
przyszłość.
- Nie myślę o tym, co zrobimy w 2008 roku - powiedział podczas konferencji prasowej w
grudniu 2004 roku13.
Kiedy Putin obejmował władzę, obserwatorzy sceny rosyjskiej zastanawiali się, czy ten
prezydent znikąd rzeczywiście jest demokratą, którym się mieni. Ale Putin porzucił to
określenie na długo przed końcem pierwszej kadencji, nie starając się nawet stwarzać
demokratycznych pozorów i obiecując tylko nie dopuścić do powrotu totalitaryzmu. Nowy
system zbudowany przez Kreml oferował to, co analityk polityczny Lilia Szewcowa nazwała
trafnie „imitacją demokracji”14. Składała się nań telewizja z cieszącymi oko obrazami, ale
dyktowanym przez Kreml scenariuszem, wybory z wieloma kandydatami, ale z góry
ustalonym wynikiem, system sądowniczy z sędziami i ławą przysięgłych, ale bez
sprawiedliwości, parlament z partiami opozycyjnymi, tyle że stworzonymi przez prezydenta
albo całkowicie mu podporządkowanymi. Putinizm nie zawierał żadnej treści prócz
patriotycznych frazesów i sowieckiej symboliki. Hasłem prezydenta była stabilizacja, ale
nawet ona stanęła pod znakiem zapytania po fali zamachów terrorystycznych związanych z
wojną w Czeczenii. Eksperci nie dyskutowali już o tym, kim jest Putin, ale co zrobi z
umocnioną władzą,
i czy Rosja za rządów Putina jest „miękkim” reżimem autorytarnym czy czymś bardziej
niebezpiecznym?
W 2004 roku wybitny znawca historii Rosji Richard Pipes wywołał burzliwą dyskusję
artykułem zamieszczonym na łamach „Foreign Affairs”. Pisał w nim o „ucieczce Rosjan od
wolności” i twierdził, że polityka Putina odzwierciedla tylko nastawienie społeczeństwa
rosyjskiego, które odrzuca demokrację w stylu zachodnim. Zdaniem Pipesa prezydent był
„popularny właśnie dlatego, że przywrócił tradycyjny system władzy: państwo autorytarne,
w którym obywatele nie ponoszą odpowiedzialności za politykę i w którym urojonych
wrogów zagranicznych używa się do sztucznego jednoczenia społeczeństwa”15. Argumentem
tym coraz częściej posługiwał się sam Putin i jego polityczni sojusznicy. Głosili oni teraz
zupełnie otwarcie, że Rosja nie jest ani gotowa do demokracji, ani historycznie do niej
przystosowana.
- Wszystko, co zbudowaliśmy, było słuszne. W naszym kraju tak właśnie należało postąpić
- mówił kolegom za zamkniętymi drzwiami Aleksandr Wołoszyn, kremlowski szef
administracji do czasu sprawy Cho-dorkowskiego. - Naród rosyjski nie dojrzał do
demokracji16.
Protegowana Putina, Walentina Matwiejenko, była funkcjonariuszka partii komunistycznej
mianowana właśnie gubernatorem Petersburga, ujawniła naczelną zasadę polityczną, o którą
od dawna podejrzewano Kreml.
- Nie jesteśmy gotowi do takiego eksperymentu - powiedziała dziennikarzowi, zapytana o
pomysł ustanowienia w Rosji demokracji parlamentarnej i zniesienia prezydentury. - Psychika
rosyjska potrzebuje barona, cara, prezydenta... jednym słowem, zwierzchnika17.
Kiedy w listopadzie tego roku Putin i Bush spotkali się na lunchu w stolicy Chile Santagk),
nawet amerykański prezydent musiał wysłuchać wykładu o tym, że Rosja jest wyjątkowym
krajem i wymaga „systemu rządów, który jest zgodny z rosyjską historią”, jak opowiadał
później wyższy rangą współpracownik Busha. Doradcy Busha w Waszyngtonie mieli na ten
temat różne zdania. Jedni domagali się rewizji amerykańskiej polityki wobec Rosji, inni nadal
podkreślali korzyści płynące z przyjaźni między Bushem a Putinem. Politycy waszyngtońscy
jednak coraz bardziej skłaniali się do poglądu, że Bush pomylił się co do Putina. Z prawa i z
lewa dobiegały głosy nawołujące do potępienia polityki Putina. Finansowany przez
administrację Freedom House, obserwujący tendencje polityczne na całym świecie, po raz
pierwszy od 1989 roku obniżył notowania Rosji, zaliczając ją do kategorii państw
„pozbawionych wolności”. Wiceprezydent Cheney prywatnie zastanawiał się, czy
Amerykanie nie są zbyt miękcy wobec Puti-na i często zamiast „Rosja” mówił „Związek
Sowiecki”. Niedługo przed rozpoczęciem się drugiej kadencji Busha pewien rozczarowany
doradca powiedział nam, że zawsze starał się „wierzyć Putinowi na słowo” - w
przeciwieństwie do „wyznawców demokratyzacji”, którzy od dawna naciskali na prezydenta,
aby zmienił stanowisko.
- To jest zawsze przygnębiające, kiedy oni mają rację, a ci z nas, którzy mieli nadzieję na
poprawę, mylą się - powiedział z goryczą18.
Bush nadal publicznie głosił, że ma „dobre osobiste kontakty” z Puti-nem, a w zaufanym
gronie bronił człowieka, którego uparcie nazywał przyjacielem. Winę za odchodzenie od
demokracji składał na kagiebow-skie otoczenie rosyjskiego prezydenta. Jednakże na początku
2005 roku nawet Bush musiał zająć wyraźne stanowisko wobec problemu. W przemówieniu
inauguracyjnym przedstawił nową, szeroką wizję walki z tyranią na całym świecie, toteż
uwiąd demokracji w Rosji stanowił pierwszy sprawdzian, na ile poważnie prezydent Stanów
Zjednoczonych traktuje swój program. W lutym 2005 roku, po drodze na spotkanie z Putinem
na Słowacji, Bush zatrzymał się w Europie Zachodniej i prywatnie zapytał jednego z
europejskich polityków, czy mylił się co do Putina19. W rozmowie z dziennikarzami po
spotkaniu na Słowacji nie podpisywał się już pod putinowską wizją demokracji, nie wgłębiał
się w rosyjską duszę, ale dość niezręcznie nakłaniał „Władimira”, aby wziął pod uwagę, jak
wielkie korzyści zapewniają rządy prawa.
Ze swej strony Putin wyparł się wszelkich ambicji przywrócenia sowieckiej dyktatury, a
potem wrócił do ulubionego tematu, czyli konieczności ochrony Rosji przed taką demokracją,
jaka powstała po upadku imperium sowieckiego. Wciąż walczył z widmem epoki Jelcyna.
- Demokracja to nie anarchia - ostrzegł. - To nie okazja dla każdego, aby okradał własny
naród.
Bush oświadczył, że te słowa go uspokoiły.
- Kiedy on ci coś mówi - oświadczył, stojąc obok Putina - to mówi poważnie20.
Putinowi daleko było do dyktatora w sowieckim stylu, choćby dlatego, że system
polityczny w Rosji był wciąż zbyt słaby i nie pozwalał nikomu na władzę tak wielką, aby
zamykać Rosjan w więzieniu za mówione szeptem dowcipy albo podejrzane kontakty. I mimo
że Kreml odzyskał dominującą władzę w kraju, widać było oznaki niebezpiecznej
niestabilności systemu, którego filar stanowił prezydent w coraz mniejszym stopniu
odpowiadający za swoje czyny. Kiedy po Rosji rozlała się fala społecznych protestów,
notowania Putina spadły do najniższego poziomu od czasu zatonięcia Kurska w
pierwszym roku jego prezydentury. Prestiż prezydenta na arenie międzynarodowej ucierpiał
poważnie wskutek nieudanej próby zablokowania ukraińskiej pomarańczowej rewolucji, po
której w marcu 2005 roku nastąpiła kolejna rewolucja w państwie sąsiadującym z Rosją, tzw.
tulipanowa w Kirgistanie. A w Czeczenii wciąż trwał konflikt, który niedawno dotarł już do
Biesłanu, a teraz groził jeszcze większym rozszerzeniem się.
Putin kontynuował konfrontacyjny kurs, który obierał w każdym momencie zwrotnym tej
wojny. Odrzucał negocjacje, masakra niewinnych dzieci nie skłoniła go do przerwania spirali
przemocy. „Słabi są bici” - oświadczył w przemówieniu po tragedii biesłańskiej. Nauczył się
tego w młodości, na leningradzkiej ulicy. Wysłał na południe Dmitrija Kozaka, zawiedzionego
reformatora sądownictwa, w charakterze swego specjalnego pełnomocnika, a w Czeczenii
jego wojska przystąpiły do nowej ofensywy. Po tragedii w Biesłanie pojechaliśmy do
zniszczonej wojną republiki. Mieszkańcy wielu wsi żyli w strachu, bo żołnierze rosyjscy
potrafili wtargnąć do domu w środku nocy i zabrać mieszkające tam kobiety pod pretekstem,
że mogą zostaćszachidkami, czyli zamachowcami samobójczyniami; wcześniej przez wiele lat
zabierali w ten sposób mężczyzn, których nazywali buntownikami. Przyszli więc przed
świtem po Chalimat Sadułłajewą, matkę czworga dzieci. „To ona” - powiedział jeden z
mówiących po rosyjsku mężczyzn w wojskowych mundurach. Dzieci zaczęły krzyczeć:
„Zabierają naszą mamę! Nie zabierajcie naszej mamy!”. Kilka tygodni później o Sałłdułajewej
nie było żadnych wiadomości i nikt nie chciał się przyznać, że ją aresztował.
- Nigdy dotąd nie widziałem, żeby zabrali kobietę - mówił nam ojciec Sadułłajewej
Chamid Magomadow. - Przez cały ten czas nigdy nie tykali kobiet. Teraz i je zaczynają
zabierać21.
W sąsiadujących z Czeczenia republikach doszło do kolejnej serii politycznych zamachów,
skoordynowanych ataków partyzanckich i bombowych. Widocznie partyzantom chodziło o
zaznaczenie, że putinizm to tylko pokazucha, spektakl fałszywej stabilizacji na użytek
telewizji i łaknącej spokoju opinii publicznej.
Nawet Putin wydawał się poruszony tym, że rzeczywistość wygląda inaczej niż różowe
relacje telewizyjne. Niedługo po udanym zamachu na wybranego przezeń przywódcę
Czeczenii przeleciał śmigłowcem nad stolicą republiki Groźnym, zburzonym przez
dywanowe naloty rosyjskie i wieloletnie walki uliczne. Spodziewał się ujrzeć odbudowane
miasto, tymczasem przywitało go morze ruin. Jeszcze tego samego dnia oświadczył swoim
ministrom, że oglądał z powietrza Groźny. „Wyglądał strasznie”
- przyznał22. Ale nawet to nie skłoniło go do zmiany polityki. W marcu 2005 roku
Rosjanom udało się w końcu zabić przywódcę separatystów, Asłana Maschadowa, wrzucając
granat do jego kryjówki, położonej zaledwie kilka kilometrów od Groźnego. Maschadow był
jedynym politykiem czeczeńskim gotowym do negocjacji z Rosjanami. Po jego śmierci Putin
nie musiał już obawiać się wezwań do rozpoczęcia rozmów pokojowych. Odtąd jedyną drogą
była dalsza wojna.
Dla wielu naszych rozmówców miesiące, które nastąpiły po Biesłanie, były pasmem
rozczarowań. Sytuacja w Rosja może i była bardziej stabilna, ale wolności na pewno było w
niej mniej. Kreator muzycznych trendów Misza Kozyriew, który swego czasu liczył na
wyzyskanie nacjonalistycznych nastrojów do promocji rosyjskiego rocka, po aresztowaniu
Chodor-kowskiego stracił wszelkie złudzenia. Biesłan tylko go w tym utwierdził. Dawne
obawy Kozyriewa co do używania słowa „nasze” w nazwie rozgłośni radiowej okazały się ze
wszech miar uzasadnione. Dokładnie tak jak się obawiał jeszcze w 1998 roku, Kreml
postanowił wykorzystać potencjał polityczny tkwiący w tym słowie. Na fali lęków
wywołanych pomarańczową rewolucją na Ukrainie i protestami społecznymi na ulicach miast
rosyjskich jeden z byłych współpracowników Kremla powołał do życia nową organizację
młodzieżową w stylu sowieckiego Komsomołu, a patronat nad nią objął doradca polityczny
Putina Władysław Surkow. Organizacja miała być oddziałem szturmowym do tłumienia
ewentualnej demokratycznej rewolucji w Rosji, a nazywała się Nasi23. Putinowska Rosja
miała się więc dzielić na „nas” i „ich”.
Rozgoryczony Kozyriew zaczął nadawać w swoim Naszym Radiu jeden z niewielu w
owym czasie protest songów, balladę pod tytułem Jestem wolny autorstwa Siergieja Sznurowa
z grupy Leningrad. Inspirowana aresztowaniem”* Chodorkowskiego ballada opowiadała o
Rosji, którą, jak wydawało się Kozyriewowi po powrocie z Kalifornii w połowie lat 90., można
będzie zbudować - a także o długim cieniu czasów sowieckich, kiedy prawdziwa wolność
była tylko „za kratami”, jak to przygnębiająco ujmował autor. Kozyriew widział coraz
wyraźniej, że przeszłość kraju decyduje o jej przyszłości.
Dopiero gdy płyniesz pod prąd Rozumiesz, ile warta jest wolność słowa. Ogniwa tworzą
łańcuch Życie kurczy się do kropki.
Krok po kroku robią ci sprawę,
Wkładając w to trud i serce.
Tu, za kratami,
Pułkownik jest szefem.
Moja wolność to odbiornik radiowy
Jestem wolny jak ptak na niebie.
Jestem wolny, zapomniałem, co to strach.
Być innym to zawsze być samotnym. Dokonujesz wyboru - bogactwo lub więzienie.
Wolność nie jest dana ludziom ot tak. Nie można z niej wyjść ani do niej wejść. (...) Wolność to
coś, co mam w środku24.
Młodzi i zamożni moskwianie w rodzaju Kozyriewa mogli przynajmniej uciec od polityki,
wybierając, zgodnie ze słowami piosenki, współczesną formę tak zwanej przez dysydentów
epoki Breżniewa emigracji wewnętrznej. Ci jednak, którzy bardziej otwarcie zaangażowali się
w politykę, nie mieli takiego luksusu. Irina Hakamada, elegancka demokratka rywalizująca z
Putinem w wyborach prezydenckich, próbowała zjednoczyć ruch demokratyczny. Na próżno.
Przewodniczący Sojuszu Sił Prawicowych Boris Niemców, który próbował reformować siły
zbrojne i przeprowadzić śledztwo w sprawie wydarzeń na Dubrowce, nie dostał się do
parlamentu i zrezygnowany przyjął propozycję pracy dla Wiktora Juszczenki na Ukrainie.
Putina rozwścieczyła nielojalność Niemcowa i w gwałtownej rozmowie telefonicznej dał mu
wyraźnie odczuć swoje niezadowolenie. Oligarcha Boris Bierezowski, który pomógł Putinowi
zdobyć władzę, a potem stał się jednym z jego najostrzejszych krytyków i uciekł z Rosji,
pozostał na emigracji w Londynie. Finansuje stamtąd każdą organizację, która próbuje
przeciwstawić się Kremlowi. Młoda reporterka Jelena Triegubo-wa, która zjadła niby-
romantyczny japoński lunch z Putinem, napisała plotkarską książkę o swoich
doświadczeniach podczas zbierania materiałów o prezydencie. Kiedy pod jej drzwiami
wybuchła mała bomba, zrozumiała aluzję i szybko wyjechała z kraju. Młody prezenter NTV
Andriej Norkin, który zniknął z wizji w pół słowa, gdy w 2001 roku telewizję przejęło
państwo, pracował teraz dla rosyjskiego kanału telewizyjnego nadającego na zagranicę. Po
przejęciu NTV z każdym rokiem ogarniało go coraz większe zniechęcenie.
- Wtedy nie bałem się niczego. Nie bałem się aresztowania. Teraz cały czas się boję. Nie
zamierzam udawać chojraka. Kraj się zmienił. Kiedy właścicieli NTV wymieniano, głównymi
tematami w telewizji były Czeczenia i Putin. Teraz są to aresztowania, sądy, prawnicy.
Rzeczywistość jest inna. Czy mamy państwo policyjne? Może jeszcze nie. Ale codziennie
widzę, że moje główne wiadomości dotyczą działań aparatu ścigania25.
Jednkże dYa wie/u Rosjan polityka pozostaje zaledwie zdegenero-waną formą wojny
między klikami, z których żadna nie jest lepsza ani gorsza. Pogląd taki wyznaje nawet wielu
ludzi z kręgów władzy, którzy uważają, jak to ujął pewien rozczarowany wysoki urzędnik, że
obecne przetasowania są tylko częścią walki o łupy.
- Ideologia to władza i podział majątku. Władza to środek do zachowania majątku26.
Słyszeliśmy to od każdego Rosjanina, gdy pytaliśmy, dlaczego kraj, który wybrał Pu dna,
odrzucił dużą część jego polityki, dlaczego społeczeństwo nie chce uczestniczyć w życiu
politycznym i nie chce demokracji, ale ceni sobie takie rzeczy, jak swobodę podróżowania i
wolność słowa, które umożliwił dopiero upadek Związku Sowieckiego. Tania Lewina i inni
uczniowie ze szkoły nr 775 nauczyli nas, że obecna Rosja jest krajem sprzeczności, bo oto
nowe pokolenie nałogowych użytkowników telefonów komórkowych mówiło o studiowaniu
biznesu, a jednocześnie opłakiwało rozpad Związku Sowieckiego. Putin, były pułkownik KGB
w nowocześnie skrojonym garniturze, ucieleśniał te sprzeczności.
Kiedy szykowaliśmy się do wyjazdu z Moskwy, miasto wciąż dochodziło do siebie po
wstrząsie, jakim były wydarzenia w Biesłanie. Kilka lat wcześniej Tatiana Szalimowa pomogła
nam poznać rosyjskie paradoksy, pokazując nową Moskwę, w której mieszkała, i prowincję,
gdzie czas się zatrzymał i gdzie pozostała jej rodzina. Pod wieloma względami epoka Putina
była dobrym okjesem w jej życiu. Po raz pierwszy w swojej zawodowej karierze osiągnęła
stabilizację - przez całą prezydenturę Putina nie zmieniła posady. Kupiła skromne mieszkanie
w Moskwie. Był to jej azyl, w którym czuła się dobrze, nawet jeśli kraj wokół nie spełniał jej
oczekiwań.
- Urządziłam je tak, jak mi się podoba - powiedziała z dumą.
Tatiana wróciła właśnie z wizyty w rodzinnym Mokszanie, gdzie jej rodzina i przyjaciele
obserwowali tragedię biesłańską i wierzyli w kłamstwa rozpowszechniane przez telewizję. Już
przed kilkoma laty należała do mniejszości Rosjan nieufnych wobec Putina i twierdziła, że
nigdy nie poprze prezydenta, który wywodzi się z „organów”. Podczas naszego
pożegnalnego obiadu była zła, iż okazało się, że miała rację.
- Nadal nie można ufać nikomu z tej instytucji - powiedziała27.

Podziękowania


Książka nasza nie powstałaby, gdyby nie wyobraźnia, entuzjazm i niezłomność Lisy Drew
z wydawnictwa Scribner, która pomogła nam nadać jej realny kształt. Lisę, zupełnie słusznie,
otacza w świecie wydawniczym legenda. Reszta scribnerowskiej rodziny, zwłaszcza Susan
Moldow, Samantha Martin, Erin??? i wszyscy utalentowani pracownicy działów produkcji i
projektowania, ze wszystkich sił starali się, aby owoc naszej pracy był jak najlepszy, mimo
goniących nas terminów. Nasz agent i przyjaciel, niezmordowany Raphael Sagalyn, jeszcze
raz pomógł nam przeobrazić pierwsze pomysły w pełnowartościowy projekt, a potem przez
długie miesiące dbał o to, aby projekt ten się urzeczywistnił.
Utartym wśród dziennikarzy „Washington Post” zwyczajem wypada nam podziękować
dyrektorom i redaktorom dziennika. W epoce coraz bardziej powierzchownego
dziennikarstwa i zanikającej rzetelności zawodowej „Washington Post” wyróżnia się jako
ostoja prawdziwych wartości naszego fachu. Donald E. Graham i Boisfeuillet Jones Jr.
niezachwianie wspierają redakcję informacyjną i takie projekty książkowe jak niniejszy.
Leonard Downie Jr. i Steve Coli zbudowali najwspanialszy zespół zajmujący się zbieraniem
informacji. Phiłlip Bennett, ówczesny zastępca redaktora, a dziś redaktor działu
zagranicznego, umożliwił nam pobyt w Rosji i przez wszystkie przygody pozostał
wspaniałym redaktorem, mentorem i przyjacielem. David Hoffman, nasz poprzednik w
Moskwie i następca Phila, nie szczędził nam dobrych rad. Do redaktorów, którzy dodawali
nam otuchy i opiekowali się nami, należeli też: Mikę Abramo-witz, Karen DeYoung, Bill
Hamilton, Fred Hiatt, Robert G. Kaiser, Ma-relee Schwartz, Margaret Shapiro, Liz Spayd i Bob
Woodward. Ginny Hamill, a potem John Burgess z działu zagranicznego umiejętnie kierowali
nasze teksty na łamy gazety, a fantastycznie sprawne Lou Ann McNeiU i Emily Messner
pilnowały, aby się nigdzie nie zapodziały.
Przez większość naszego pobytu w Moskwie mieliśmy szczęście obcować z jedną z
najwspanialszych koleżanek po fachu, Sharon LaFraniere. Pomogła nam ona oswoić się z
naszym nowym domem i ofiarowała swoją przyjaźń i towarzystwo. Każdy korespondent
„Washington Post”, który w ostatnich 15 latach przejeżdżał przez Moskwę, korzystał też ze
wskazówek najlepszej dziennikarki rosyjskiej Maszy Lipman, która wraz z mężem Siergiejem
Iwanowem wspaniałomyślnie ujawniała tajemnice Rosji kolejnemu pokoleniu neofitów.
Irina Makarowa była nie tylko najlepszą tłumaczką i zbieraczką materiałów, ale również
mądrym doradcą i serdeczną towarzyszką, która pomagała nam zrozumieć Rosję i ma swój
udział w każdej stronicy tej książki. Anna Niemcowa wiele razy rzucała wszystko, aby
towarzyszyć nam w wyprawach na najdalsze krańce dawnego imperium i w ich trakcie stała
się naszym dozgonnym przyjacielem. Natasza Abakumowa zaznajomiła nas ze swoimi
przyjaciółmi; dzięki niej poznaliśmy z bliska rosyjską rodzinę i młode pokolenie Rosjan.
Makarowa, Niemcowa i Abakumowa należały do najlepszego zespołu pracowników ze
wszystkich biur obsługujących zagranicznych korespondentów w Moskwie. Część z nich
zmieniła pracę, ale wszyscy pozostali dla nas drugą rodziną: Wołodia Aleksandrów, Natalia
Aleksandrowa, Siergiej Bielaków, Masza Daniłowa, Anna Mastierowa i Julia Sołowiowa.
Świetlana Prudnikowa i jej córka Nastia były najmilszymi przewodniczkami po swoim kraju.
Wdzięczność winni też jesteśmy Borisowi Szechtmanowi i Nataszy Simes za trud uczenia nas
języka rosyjskiego. Bolszoje spasibo.
W Moskwie jest wielu znakomitych korespondentów z całego świata; mieliśmy szczęście
pracować i rywalizować z nimi oraz uczyć się od nich. Dwóch zdecydowanie najlepszych z
nich to Mark Franchetti z londyńskiego „Lunday Times” i Paul Quinn-Judge z „Time”.
Cierpliwie uczyli nas oni trudnej sztuki korespondencji zagranicznej, przeżyliśmy też razem
wiele przygód. Andrew Higgins z „Wall Street Journal” był za naszego pobytu chyba
najmądrzejszym obserwatorem Rosji. Wśród innych kolegów z branży, którzy obdarzyli nas
przyjaźnią i dzielili się z nami swoimi spostrzeżeniami, byli: Anna Badkhen, Christian Caryl,
John Daniszewski, Robyn Dixon, Jill Dougherty, David Filipow, Andrew Jack, Drusie
Menaker, Kim Murphy, Steven Lee Myers, Matalie Nougayrede, Eileen?’??????, Liam Pleven,
Maura Reynolds, Sabrina Tavernise, Jeanne Whalen i Michael Wines.
Wielu przyjaciół zdobyliśmy też wśród wielu niebywale utalentowanych uczonych
specjalizujących się w tematyce rosyjskiej. Byli to między
Podziękowania
innymi: Michael McFaul, Sarah E. Mendelson, Celeste A. Wallander, Murray Feshbach,
Toby Gati, Fiona Hill, Clifford Kupchan, Robert Nurick, Margaret Paxson, Lilia Szewcowa,
Steven L. Solnick i Melanne Verveer. Podziękowania należą się również personelowi
ambasady amerykańskiej w Moskwie, zwłaszcza ambasadorowi Alexandrowi R.
Vershbowowi i jego żonie Lisie, Johnowi R. Beyrle’owi, Tomowi Leary’emu i Jackie
McKennan.
Nasze rodziny wspierały nas jak zawsze całym sercem i okazywały nam świętą
cierpliwość, choć pewnie myślały swoje. Przekazujemy więc moc podziękowań i serdeczności
Steve’owi i Lynn Glasser, Tedowi i Marthy Baker, Keithowi i Lindy Sinrod, Laurze, Jeffowi i
Jennifer Glasser, Karin Baker i Cindy Wallace, Esther Glasser, Alexowi i Agnicie Schreiber, Da-
nowi i Syhdi Baker oraz Malowi i Ingę Gross. Nasi przyjaciele są nam bliscy jak rodzina,
zwłaszcza Mikę Allen, Albert i Staci Bailey, Gary Bass, Rajiv Chandrasekaran, Juliet Eilperin,
Ryan i Jennifer Frey, Ed Gargan, Elliot i Heather McLeod Grant, Mikę Grunwald, John Harris,
Spencer Ffsu, Maria Koklanaris, Valerie Mann, Bill i Ellen Morris, Kristin Morse, Ellen
Nakashima, Vera Obolonkina, Nicole Rabner, Mikę i Caitlin Shear, John Smith, Jonathan
Socolow i Tim Webster.
Ale książkę tę poświęcamy przede wszystkim Theodore’owi?i????-drowi Bakerowi, który
wykazał tak wiele zrozumienia dla obowiązków swoich rodziców, że rozpoczął swoje
przyjście na świat w dziesięć minut po tym, jak wysłaliśmy do wydawcy tekst ostatnich
rozdziałów.

Przypisy


Książka jest owocem pięciu lat naszej działalności reporterskiej w Rosji, począwszy od
pierwszej podróży w marcu 2000 roku, poprzez czteroletnią pracę w biurze moskiewskim
dziennika „The Washington Post” od stycznia 2001 do listopada 2004 roku, po ostatnią wizytę
w marcu 2005 roku. Duża część zamieszczonych tu materiałów ukazała się w innej wersji na
łamach naszej gazety, ale tekst opiera się też na ponad dwustu wywiadach przeprowadzonych
wyłącznie dla tej książki. Korzystaliśmy również z relacji dziennikarskich naszych rosyjskich i
zachodnich kolegów. Na koniec uwaga techniczna: w tekście zasadniczym i poniższych
przypisach dla uproszczenia piszemy „my”, „nas” i „autorzy”, mając na myśli jedno z nas lub
oboje.
Wstęp: Rosja Tatiany
1. Tatiana Szalimowa wspaniałomyślnie zgodziła się na wielogodzinne rozmowy z nami w
Moskwie i swoim rodzinnym mieście Mokszanie w lipcu i sierpniu 2001.
2. Zob. na przykład dane zebrane za czasów Putina przez amerykańskich uczonych Sarah
E. Mendelson i Theodore’a P. Gerbera. Mendelson doszła do wniosku, że „dzisiejsze
społeczeństwo rosyjskie składa się mniej więcej w jednej trzeciej z de-moki*atów, w jednej
trzeciej z autokratów, i w jednej trzeciej z ludzi, których można pozyskać dla którejś z tych
ideologii - nie umiejących samodzielnie wybrać między demokracją a autorytaryzmem”. Dane
sondażowe w: Gerber, Mendelson, Upfor Grabs: Russia’s Political Trajectory and Stalin’s
Legacy, listopad 2003, PONARS policy memo 296.
3. Określenie „demokracja sterowana” od początku było kojarzone z putinowskim
Kremlem, zwłaszcza po publikacji ważnego artykułu komentatora Witalija Trie-tiakowa w
dzienniku „Niezawisimaja gazieta” pod tytułem Prognoza: demokracja sterowana, 13 stycznia
2000. Wydaje się, że Trietiakow po raz pierwszy użył wówczas tego terminu - po rosyjsku
„uprawlajemaja diemokratija” - na określenie rządów Putina. Sterowana demokracja, pisał
Trietiakow niecałe dwa tygodnie po objęciu przez Putina najwyższego stanowiska w Rosji, jest
„lepsza niż despotyzm (dyktatura), a nawet autorytaryzm, ale gorsza niż zwykła
demokracja”.
4. W Magnitogorsku byliśmy z naszą koleżanką z „Washington Post”, Sharon LaFraniere.
5. Wywiady z moskiewskimi wyborcami, 8 kwietnia 2004.
6. Ksenia Ponomariowa, rozmowa z autorami, 8 kwietnia 2004.
7. Wyższy rangą urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
8. Gleb Pawłowski, rozmowa z autorami, 14 marca 2001.
9. Aleksandr Osłon, rozmowa z autorami, 21 września 2004.
10. Wiersz Jewgienija Jewtuszenki, Półśrodki, jest mottem jego książki Fatal Half Measures:
The Culture ofDemocracy in the Soviet Union, przekł. Antonina W. Bouis (Boston: Little,
Brown Co., 1991). Cytat za zgodą autora.
11. Lew Ponomariow, rozmowa z autorami, 8 grudnia 2003.
1. Pięćdziesiąt dwie godziny w Biesłanie
1. Raja Cołmajowa i jej mąż, Tajmuraz Totijew, rozmowa z autorami, 8 października 2004.
2. Aleksandr (Alik) Cagołow, rozmowa z autorami, 7 października 2004.
3. Lidia Calijewa, rozmowa z autorami, 21 października 2004.
4. Wywiad z Cagołowem.
5. Kazbek Torczynow, rozmowa z autorami, 8 października 2004.
6. Olga Szerbinina, rozmowa z autorami, 9 października 2004.
7. Wywiad z Cagołowem.
8. Wywiad z Szerbinina.
9. Pamela Constable, Bin Laden Tells Interviewer He Has Nuclear Weapons, „Washington
Post” z 11 listopada 2001, cyt. za wywiadem przeprowadzonym przez dziennikarza
pakistańskiego Hamida Mira, opublikowanym w gazetach „Audaf’ i „Dawn”.
10. Andrew Higgins, Alan Cullison, The Saga oj Dr. Zawahri [sic] Helps Illuminate Roots oj
Al. Qaeda ‘s Terrorism, „Wall Street Journal” z 3 lipca 2002. Jest to fascynująca relacja z
podróży Zawahiriego do Rosji, oparta w dużej mierze na danych z komputera al Kaidy, który
Higgins i Cullison kupili w Kabulu kilka dni po upadku talibów. Władze rosyjskie dopiero po
tej publikacji dowiedziały się, że miały Zawahiriego w swoich rękach.
11. Ostateczny Raport Państwowej Komisji do spraw Zamachów Terrorystycznych na
Stany Zjednoczone, znanej też jako Komisja 9/11, s. 165-166 w wersji opublikowanej przez
wydawnictwo Norton.
12. Interfax, 1 września 2004.
13. Tajmuraz Mamsurow, rozmowa z autorami, 13 października 2004.
14. Michaił Markiełow, rozmowa z autorami, 14 października 2004.
15. Wywiad z Totijewem.
16. Wywiad z Markiełowem.
17. Do dziś nie wiadomo, skąd terroryści mieli broń: czy przywieźli ją ze sobą, czy też
ukryli poprzednio w budynku szkoły. Wielu mieszkańców Biesłanu uważa, że przed atakiem
partyzantom udało się zmagazynować broń palną i bomby w szkole, ponieważ podczas
okupacji niektórzy z nich zrywali podłogę w bibliotece i innych pomieszczeniach. Z tego
zrodziła się spiskowa teoria, według której broń ukryli w szkole czeczeńscy robotnicy
przeprowadzający letni remont szkoły. W rzeczywistości na budowie pracowali
Dagestańczycy, krewni szkolnego woźnego. Przedstawiciele władz w większości zbywali
wzruszeniem ramion teorię o broni pod podłogą, ale nigdy nie próbowali uciszyć krążących
plotek, wskutek których po zakończeniu okupacji dyrektorce szkoły Lidii Calijewej grożono
śmiercią. Winiono ją za to, że umożliwiła rzekomym robotnikom czeczeńskim ukrycie broni -
choć Calijewa pracowała w szkole od pół wieku i była ona dla niej całym życiem.
18. Wywiad z Cagołowem.
19. Asłan Kucajew nie chciał z nami rozmawiać, ale jego żona potwierdziła przez telefon
szczegóły jego przeżyć, 13 października 2004.
20. Asłambek Asłachanow, rozmowa z autorami, 26 października 2004.
21. Wywiad z Mamsurowem.
22. Wywiad z Calijewa. Również Leonid Roszal, rozmowa z autorami, 17 września 2004.
23. Wywiad z Roszalem.
24. Przemówienie Putina w telewizji Rossija, 2 września 2004.
25. Lew Dzugajew, rozmowa z autorami, 14 października 2004.
26. Wywiad z Mamsurowem.
27. Achmad Zakajew, zastępca Maschadowa, opowiedział nam o aresztowaniu krewnych
Maschadowa i Basajewa. Relację o tym incydencie można znaleźć w: Murphy, During School
Siege, Russia Took Captives in Chechnya, „Los Angeles Times” z 7 września 2004.
28. Wywiad z Markiełowem.
29. Kazbek Dzaragasow, rozmowa z autorami, 4 września 2004.
30. Wywiad z Cagołowem.
31. Historię tę opowiedziała nam Szerbinina, a Calijewa ją potwierdziła.
32. Konferencja prasowa Rusłana Auszewa w siedzibie agencji Interfax, 28 września 2004,
spisana i przetłumaczona przez Federalną Służbę Informacyjną; wywiad Auszewa dla Echa
Moskwy, 13 października 2004.
33. Zakładnicy i przedstawiciele władz opowiadają nieco odmienne wersje tej historii i
tradno powiedzieć, która z nich jest bliższa prawdy. Według jednych na widok Auszewa w
sali rozległy się oklaski; według innych nie było żadnego aplauzu. Najprawdopodobniej było
tak, że zakładnicy znajdujący się blisko Auszewa bili brawo, ale ci, którzy siedzieli dalej, nie
słyszeli ich.
34. Wywiad z Calijewa.
35. Opowieść Fatimy Cagajewej, znana w Biesłanie, potwierdzona przez nauczycieli,
którzy po zakończeniu okupacji zorganizowali komitet i zamieścili informacje na stronie
http://www.beslan.ru. Potwierdziła ją również sąsiadka Cagajewej Su-sanna Dudijewa.
36. Achmad Zakajew, rozmowa z autorami, 2 września 2004. Potwierdzają to również
publiczne wypowiedzi Auszewa oraz wywiady autorów tej książki z Mamsurowem i innymi
członkami sztabu kryzysowego.
37. Wywiad z Cagołowem.
38. Wywiad z Calijewą.
39. Wywiad z Mamsurowem.
40. Wywiad z Zakajewem.
41. Wywiad z Torczynowem oraz wywiady z innymi świadkami naocznymi.
42. Wywiad z Cagołowem.
43. Historię Madiny opowiedziała nam Cołmajowa. Madina przysłuchiwała się
wywiadowi, ale była wciąż za bardzo zdenerwowana, aby opowiadać samodzielnie.
44. Wywiad z Torczynowem.
45. W dzień po zakończeniu okupacji szkoły przeprowadziliśmy wywiady z kilkoma
żołnierzami OMON-u, którzy nie chcieli podać nazwisk z obawy przed represjami ze strony
zwierzchników.
46. Wywiad z Cagołowem.
47. Ibid.
48. Piątego września 2004 roku przerażony i wymizerowany Kułajew zeznał przed
kamerami państwowej telewizji, że partyzantom powiedziano, iż celem ich akcji jest
„rozpętanie wojny na całym Kaukazie”; powtarzał w ten sposób tezę, przyjętą w poprzednich
dniach przez Kreml.
49. Wywiad z Cołmajowa.
50. Oświadczenie Putina w telewizji rosyjskiej, 4 września 2004.
51. Pracownicy biura „Washington Post” uważnie oglądali telewizję w trakcie okupacji
szkoły i zaraz po niej. Otrzymaliśmy później dokładne sprawozdanie z tego, co 1 września
2004 nadawały Kanał 1 i telewizja Rossija. W ciągu jedenastu godzin, między 13.00, kiedy
rozpoczęła się walka, a północą, Rossija nadała 6 godzin i 18 minut programów
rozrywkowych, Kanał 1 zaś - 8 godzin i 21 minut. Zob. też mądry artykuł Arkadija
Ostrowskiego omawiający postawę rosyjskiej telewizji podczas kryzysu biesłańskiego na
łamach „Financial Times Weekend Magazi-ne” z 9 października 2004.
52. W miesiąc po wydarzeniach w Biesłanie tamtejszy komitet nauczycieli na własną rękę
sporządził listę zakładników i obliczył, że do owej chwili zidentyfikowano i pochowano 329
osób, a 76 osób było wciąż zaginionych. Organizatorzy komitetu oświadczyli, że ich zdaniem
prawdziwa liczba ofiar wynosi blisko 500, później jednak wycofali się z tego twierdzenia i
formalnie uznali oficjalne dane.
53. Przemówienie Putina z 4 września 2004, zamieszczone na stronie internetowej foemla:
http://www.laernlm.m/en
54. Telewizja Rossija, 5 września 2004.
55. Wysoki urzędnik Kremla, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
56. Eileen 0’Connor, była szefowa biura moskiewskiego CNN, a obecnie konsultantka w
sektorze prywatnym, znalazła się wśród zaproszonych na spotkanie z Putinem 6 września
2004 i sporządziła 30 stron szczegółowych notatek, z których wspaniałomyślnie pozwoliła
nam skorzystać.
57. Oświadczenie Putina transmitowane na żywo przez telewizję Rossija 13 września 2004.
58. Siergiej Mitrochin, rozmowa z autorami, 13 września 2004.
2. Projekt Putin
1. Ten pean na cześć Putina zamieszczono w podręczniku wydanym w 10 000 egzemplarzy
i rozprowadzonym w petersburskich szkołach we wrześniu 2000. Pomysłodawcą akcji był
Wiktor Jurakow, ideolog z lokalnego oddziału prokremlowskiej partii Jedność. Wyjątki z
tekstu książki ukazały się na łamach dziennika „Washington Post” z 15 października 2000 jako
załącznik do artykułu byłego szefa moskiewskiego biura gazety, Roberta G. Kaisera. 29
września 2000 agencja prasowa Reuters nadała fragmenty we własnym przekładzie.
2. Aleksandr Bratierski, „Izwiestia” z 24 sierpnia 2002. Piosenkę tę wykonał zespół żeński o
nazwie „Śpiewające Razem”, który Gastello stworzył specjalnie w tym celu; pierwowzorem
nazwy zespołu była utworzona przez Kreml organizacja młodzieżowa Idący Razem.
3. Sondaż przeprowadzony latem 2003 dla finansowanego przez rząd amerykański
Międzynarodowego Instytutu Republikańskiego, który organizuje szkolenia polityczne w
Rosji i innych krajach.
4. Vladimir Putin, First Person: AnAstonishingly Frank Self-Portrait byRussia ‘s Pre-sident
(rozmawiali Natalia Giewrokian, Natalia Timakowa i Andriej Kolesni-kow), przekł. Catherine
A. Fitzpatrick (Nowy Jork: Public Affairs, 2000), s. 3. Oryginał rosyjski: Ot Pierwogo Lica:
Razgowory z Władimirom Putinym.
5. Ibid., s. 3-9.
6. Harrison Salisbury, The 900 Days: The Siege of Leningrad (Londyn: Martin Sec-ker
Warburg Limited, 1969. Przedruk: Pan Books, 2000), s. 573-574.
7. Putin, First Person, s. 10.
8. Wiera Guriewicz, rozmowa z autorami, 27 lutego 2004.
9. Siergiej Roldugin, rozmowa z autorami, 27 lutego 2004.
10. Wywiad z Guriewiczem.
11. Putin, First Person, s. 18.
12. Wywiad z Guriewiczem.
13. Putin, First Person, s. 19.
14. Ibid., s. 41-42, 49-50.
15. Ibid., s. 55.
16. Nikita Pietrow, rozmowa z autorami, 17 września 2004.
17. Oleg Kaługin, były szef zagranicznej rezydentury KGB, który przez dziesięciolecia
prowadził działalność szpiegowską w Stanach Zjednoczonych, w połowie lat 90. przed
dojściem Putina do władzy wyjechał z Rosji i zamieszkał w Ameryce. Kiedy potępił
kagiebowską przeszłość Putina, ten nazwał go „zdrajcą”. Dwa lata później Kaługin został
skazany w Moskwie in absentia za zdradę stanu, bo w książce o KGB ujawnił jakoby
tajemnice państwowe.
18. Władimir Usolcew, Sosłużywiec: nieizwiestnyje stronicy żyznipńezidienta
(Współpracownik: nieznane karty z życia prezydenta) (Moskwa: Eksmo, 2004).
19. Ibid.
20. Putin, First Person, s. 79.
21. Mark Franchetti na łamach „Sunday Times” (Londyn) z 19 marca 2000. Franchetti,
korespondent we Frankfurcie nad Menem, przeprowadził wywiad z Klausem Zucholdem,
który opowiedział mu, że Putin przez lata starał się go zwerbować; w końcu, w styczniu 1990,
tuż przed powrotem Putina do Rosji, Zuchold zgodził się na współpracę. Wyznał
Franchettiemu, że pod koniec 1990 oddał się w ręce wywiadu niemieckiego z obawy, że
zostanie zdemaskowany; podał nazwiska czterech byłych oficerów milicji dawnej NRD,
należących do jego siatki. Niemcy poszli za tropem i złapali 15 szpiegów Putina. 26 maja 2000
korespondent agencji Reuters Adam Tanger nadał podobną relację z Berlina, opartą na
materiałach z archiwów Stasi.
22. Putin, First Person, s. 88.
23. Ludmiła Narusowa, rozmowa z autorami, 11 lutego 2004.
24. Wywiad z Rolduginem.
25. Igor Szadchan, rozmowa z autorami, 27 lutego 2004.
26. Putin, First Person, s. 94.
27. Walerij Musin, rozmowa z autorami, 27 lutego 2004.
28. Wiosną 2000 Marina Salje zorganizowała konferencję prasową, na której oskarżyła
Putina o korupcję. Fragmenty stenogramu konferencji zamieszczono na stronie internetowej
Fundacji Głasnosti 18 marca 2000, na kilka dni przed wyborem Putina na prezydenta, pod
tytułem W. Putin jest „prezydentem” skorumpowanej oligarchii. Od tej pory Salje nie
występowała publicznie.
29. Wywiad z Narusowa.
30. Pawieł Borodin, rozmowa z autorami, 12 lutego 2004.
31. Ibid.
32. Aleksandr Osłon, rozmowa z autorami, 27 lutego 2004.
33. Boris Yeltsin, Midnight Diaries (Nowy Jork: Public Affairs, 2000), s. 326.
34. Wywiad z Narusowa. Sobczak wrócił do Rosji w lipcu 1999 roku, po 12 miesiącach
dobrowolnego wygnania. Nic już mu nie groziło, bo Putin był szefem FSB, a niebawem miał
zostać premierem. Umarł w lutym 2000, ale zdążył dożyć chwili, w której jego protegowany
został pełniącym obowiązki prezydenta Rosji.
35. Jelena Triegubowa, Bajki kriemlowskogo diggiera (Bajki kremlowskiego kopacza)
(Moskwa: Ad Marginem, 2003).
36. Yeltsin, Midnight Diaries, s. 330-331.
37. Igor Małaszenko, rozmowa z autorami, 15 lipca 2004.
38. Boris Bierezowski, rozmowa z autorami, 20 października 2004.
39. Ibid.
40. Yeltsin, Midnight Diaries, s. 330-331.
41. Ibid., s. 334.
42. ITAR-Tass, 10 sierpnia 1999.
43. Putin powiedział to w czasie wizyty państwowej w Kazachstanie 24 września 1999,
kiedy dziennikarze pytali go, dlaczego wojska rosyjskie atakują cele cywilne. Putin użył w
oryginale słowa „moczyt”‘, co w żargonie kryminalistów znaczy „zabić”.
44. Siergiej Stiepaszyn powiedział w styczniu 2000 roku „Niezawisimoj gazietie”, że plany
inwazji na Czeczenię sporządzono już w marcu 1999, pięć miesięcy przed najazdem Basajewa
na Dagestan. Plan przewidywał atak w sierpniu lub wrześniu i miał być realizowany „nawet
wtedy, gdyby w Moskwie nie doszło do żadnych wybuchów”, mówił gazecie Stiepaszyn.
Twierdził też, że Putin wiedział o tych planach.
45. Achmad Zakajew, rozmowa z autorami, 17 lipca 2004.
46. Pełniejszą wersję riazańskiej teorii spiskowej znaleźć można w filmie dokumentalnym
Zamach na Rosję (Charles Gazelle, Transparences Productions, Francja, 2002). Jego scenariusz
opiera się częściowo na książce Blowing UpRussia: Terror from Within, Jurija Felsztyńskiego i
Aleksandra Litwinienki (Nowy Jork: Liberty Press, 2001). Władze rosyjskie skonfiskowały na
granicy tysiące egzemplarzy tej książki, a teatr moskiewski odwołał festiwal filmów o
Czeczenii finansowany przez krytyka Putina Borisa Bierezowskiego, gdzie miano po raz
pierwszy wyświetlić film Gazelle’a. Michaił Triepaszkin, prawnik i były śledczy FSB, badał
później sprawę wysadzeń domów i doszedł do wniosku, że dokonali ich jego byli koledzy ze
służb specjalnych. Nie miał jednak okazji przedstawić swoich wniosków sądowi, ponieważ na
kilka dni przed planowanym przesłuchaniem milicja aresztowała go pod zarzutem
nielegalnego posiadania broni, która według Trie-paszkina została mu podrzucona. Później
dodano jeszcze inne zarzuty. W maju 2004 skazano go na cztery lata więzienia. Od czasu
przejścia do opozycji przeciwko Putinowi Boris Bierezowski wspierał teorię spiskową,
finansując pokaz filmu dokumentalnego Gazelle’a i broniąc Triepaszkina za pośrednictwem
swojej fundacji.
47. Wywiad z Bierezowskim.
48. Siergiej Dorienko, rozmowa z autorami, 18 października 2004.
49. Paul Tatum był wraz z miastem Moskwa współwłaścicielem Radisson Slayjan-skaja
Hotel, w którym w pierwszych latach po upadku Związku Sowieckiego zatrzymywało się
wielu zachodnich przedsiębiorców. Poróżniony ze wspólnikami, został zastrzelony przed
hotelem 3 listopada 1996. Morderstwo Tatuma odbiło się głośnym echem w obu krajach, ale
jego sprawców nigdy nie schwytano.
50. Walerij Fiodorów, rozmowa z autorami, 21 września 2004.
51. Ibid.
52. Ksenia Ponomariowa, rozmowa z autorami, 8 kwietnia 2004.
53. Igor Szabdurasułow, rozmowa z autorami, 5 października 2004.
54. Irina Hakamada, rozmowa z autorami, 12 lutego 2004.
55. Wywiad z Fiodorowem.
56. Wywiad z Osłonem.
57. Yeltsin, Midnight Diaries, s. 6. Wersja zamieszczona w First Person, s. 204-205, jest
bardzo podobna.
58. Strobę Talbott, The Russia Hand: A Memoir of Presidentiał Diplomacy (Nowy Jork:
Random House, 2002), s. 7.
59. Yeltsin, Midnight Diaries, s. 14.
60. Madeleine Albright, Madame Secretary (Nowy Jork: Talk?i?????, 2003), s. 438-439.
61. Wiaczesław Nikonow, rozmowa z autorami, 23 sierpnia 2004.
62. Wywiad z Szabdurasułowem.
63. Wywiad z Nikonowem.
64. Marina Litwinowicz, rozmowa z autorami, 27 września 2004.
65. Wywiad z Fiodorowem.
66. Przeprowadzone przez „Moscow Times” miesięczne śledztwo podało w wątpliwość
oficjalne wyniki wyborów. Gazeta, angielskojęzyczny dziennik moskiewski, znalazła dowody
na zbiorowe fałszerstwa wyborcze w kilku rosyjskich obwodach; fałszerzom chodziło
najwyraźniej o to, aby Putin przekroczył granicę 50 procent i zwyciężył już w pierwszej turze.
Na tej podstawie „Moscow Times” orzekł, że „bez oszustw wyborczych Putin nie wygrałby
już 26 marca”. Gazeta przyznała jednocześnie, że Putin był zdecydowanie najpopularniejszym
kandydatem i niemal na pewno wygrałby w drugiej turze z Ziuganowem, drugim w
pierwszej turze. Wydaje się więc, że w fałszerstwie chodziło albo o to, aby zatuszować fakt, że
Putina nie popiera połowa społeczeństwa, albo o zasadniczą nieufność do demokracji i
skłonność do użycia wszelkich środków w celu zachowania władzy.
67. Putin, First Person, s. 131.
68. Wysoki przedstawiciel władz rosyjskich, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł
sobie anonimowość.
3. Czas patriotów
1. Wszystkie cytaty z wypowiedzi Michaiła Kozyriewa, założyciela Naszego Radia,
pochodzą z trzech obszernych wywiadów przeprowadzonych 13 kwietnia 2001, 21 listopada
2003 i 29 września 2004.
2. Boris Jelcyn mówił o braku „idei narodowej” 12 lipca 1996 w przemówieniu cytowanym
później przez Jamesa Ruperta w artykule In Search ofthe Russian Mea-ning of Life; Yeltsin
Asks Bear of a Question of His Post-Soviet Nation, Wants Answerwithin a Year,
zamieszczonym w „Washington Post” 4 sierpnia 1996. Rupert zauważył również, że oficjalny
organ państwowy „Rossijskaja gazieta” ufundował nawet nagrodę dla zwycięzcy konkursu na
najlepszą nową ideę narodową; wynosiła ona 2000 dolarów.
3. David Hoffman, Legislators Fail toApprove Russian National Symbols, „Washington
Post” z 25 stycznia 1998.
4. Przemówienie Putina, 4 grudnia 2000.
5. Masza Wolkensztejn, rozmowa z autorami, 13 listopada 2003. Sondaż Validaty Narody
jako marki, 1 kwietnia 2003.
6. Irina Lewontina, rozmowa z autorami. Niepublikowany memoriał Nasze z marca 2004.
Wśród zacytowanych przez nią przykładów znalazła się wypowiedź typowej przedstawicielki
sowieckiej biurokracji z popularnego filmu z 1968 roku
Diamentowa ręka. Podejrzewając, że podróż na „zgnity Zachód” zdemoralizowała
bohatera, urzędniczka podpatruje, jak wsiada on do taksówki, i pyta, dokąd jedzie. Bohater
odpowiada, że po chleb, i wtedy urzędniczka triumfalnie demaskuje go: „Nasi ludzie nie
jeżdżą po chleb taksówkami!”. Rosjanie wciąż często cytują jej słowa.
7. Natalia Iwanowa, rozmowa z autorami, 13 listopada 2003.
8. Eldar Riazanow, rozmowa z autorami, 1 grudnia 2003.
9. Irina Czmowż, Czas patriotów, „Izwiestia-Media” z 29 października 2001.
10. Zob. też portret Kozyriewa pióra Todda??i???’?, Medical Student Meets His Fate on FM
Radio, „Moscow Times” z 28 stycznia 2003; tekst wywiadu z Kozyrie-wem
przeprowadzonego przez Anę Uzelac pod tytułem Finding a Vibe Thafs Nashe, „Moscow
Times” z 22 lutego 2002; oraz artykuł Charlesa Clovera i Anny Iwanowej-Galicyny, Pop Musie
Goes Back to Its Roots on the USSR, „Financial Times” z 3 marca 2001.
11. Aleksandr Gromów, rozmowa z autorami, kwiecień 2001.
12. Susan B. Glasser, Patriotism, SellingLike Hotcakes, „Washington Post” z 9 maja 2001.
13. J7 brzmi obco w uszach Rosjan, ponieważ w cyrylicy nie ma litery „j”. Transkry-buje
sieją jako „ż”.
14. Mark Putt, rozmowa z autorami, kwiecień 2001.
15. Szkołę nr 1280 odwiedziliśmy wiosną 2001.
16. Teksty piosenek Zemfiry można znaleźć na jej stronie internetowej
http://www.zemfira.ru.
17. Reklama „Komsomolskoj prawdy”, cytowana przez politologa Andrieja Lebie-diewa
na łamach pisma „Wiza”, marzec 2004.
18. Sprawozdanie z dyskusji panelowej Bodrowa w „Isskustwo kino” z maja 2002.
19. Patricia Patchet-Golubev i Felk Gołubev, „Toronto Star” z 18 maja 1992.
20. Associated Press, 16 lutego 1992.
21. Słownik cytowany w memoriale Lewontiny.
22. Alexander Bratersky, The Songs of Protest, „Moscow Times” z 15 listopada 2001.
23. Andrew Higgins, When Russians Sing „Kill the Yankees”, WhatDo They Mean?, „Wall
Street Journal” z 1 listopada 2000. Autor piosenki powiedział Higginsowi, że nie traktuje
tekstu dosłownie, bez względu na to, co sobie myślą jego wielbiciele. Aleksandr
Niepomniaszczyj oświadczył jednak, że „należy koniecznie zniszczyć wartości liberalnego,
postindustrialnego społeczeństwa”.
24. Szczegóły historii Alisy można znaleźć na stronie internetowej http://www.alisa.net.
4. Przejęcie będzie transmitowane przez telewizję
1. Andriej Norkin, rozmowa z autorami, 5 listopada 2003.
2. Olga Biełowa, rozmowa z autorami, 14 kwietnia 2001.
3. Andriej Norkin, rozmowa z autorami, 14 kwietnia 2001.
4. David Remnick, Resurrection: The Strugglefor a New Russia (Nowy Jork: Random
House, 1997), s. 186-189. Zob. też David E. Hoffman, The Oligarchs: Wealth and
Power in theNewRussia (Nowy Jork: Public Affairs, 2001) oraz Chrystia Freeland, Sale
ofthe Century: Russia’s Wild Ride from Communism to Capitalism (Nowy Jork: Crown
Publishers, 2000).
5. Grigorij Kriczewski, rozmowa z autorami, 7 listopada 2003.
6. Self-Portrait-Ten Years on NTV, nadany przez NTV 11 października 2003.
7. Ibid.
8. Ibid.
9. Tatiana Mitkowa, rozmowa z autorami, 18 grudnia 2003.
10. Jewgienij Kisielów, rozmowa z autorami, 26 listopada 2003.
11. Jewgienij Kisielów, rozmowa z autorami, 27 stycznia 2001.
12. Wysoki rangą współpracownik prezydenta, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł
sobie anonimowość.
13. Jelcyn użył tego określenia 8 sierpnia 1990 podczas wizyty w Kazaniu, historycznej
stolicy muzułmańskiego Tatarstanu, licząc na zapobieżenie secesji republiki.
14. Siergiej Dorienko, rozmowa z autorami, 18 października 2004.
15. Boris Bierezowski, rozmowa z autorami, 20 października 2004.
16. Ibid.
17. Putin powiedział tak podczas wywiadu udzielonego Andriejowi Bystrickiemu z Radia
Majak 18 marca 2000, na tydzień przed wyborami prezydenckimi.
18. John Lloyd, The New Statesman Profile - Yladimir Putin. Liberalsfeara Pinochet-sty-le
regime, butRussia’s new leader istheirbesthope, „New Statesman” z 31 lipca 2000.
19. Konferencja prasowa Bierezowskiego odbyła się 17 lipca 2000. Sarah Karush,
Berezovsky Says He’s QuittingDuma, „Moscow Times” z 18 lipca 2000.
20. Sabrina Tavernise, Putin, Exerting His Authority, Meets with Russia ‘s Oligarchs, „New
York Times” z 29 lipca 2000.
21. Oleg Kisielów, rozmowa z autorami, 5 października 2004.
22. Charles Clover, Fiona Fleck, Arkady Ostrovsky, Putin Says There Is to Be No Review
ofPńvatizations, „Financial Times” z 29 lipca 2000.
23. ITAR-Tass, 2 listopada 2000.
24. Admirał Władimir Kurojedow od początku kryzysu głosił tezę, że wypadek
spowodował jakiś obcy okręt podwodny. „Istnieją ślady świadczące o dużym i poważnym
zderzeniu’^- mówił. Przedstawiciele władz rosyjskich trzymali się tej teorii przez wiele
miesięcy, choć wszystkie państwa zaprzeczyły, aby ich okręty podwodne pływały w tym
rejonie.
25. Wywiad z Dorienką.
26. Peter Truscott, Kursk: The Gripping True Story of Russia ‘s Worst Submańne Disa-ster
(Londyn: Simon Schuster UK, 2002), s. 84-85.
27. Einar Skorgen dla norweskiej gazety „Nordlandsposten”, przekład Agence France-
Presse, 24 sierpnia 2000.
28. Spotkanie Putina z krewnymi ofiar zostało nagrane przez Andrieja Kolesnikowa z
pisma „Kommiersant włast’”, a spisany z taśmy tekst później opublikowano.
29. Putin udzielił tego wywiadu telewizji państwowej Rossija 23 sierpnia 2000. Jego tekst
spisała i przetłumaczyła BBC Worldwide Monitoring service.
30. Wywiad z Bierezowskim.
31. Hoffman, Oligarchs, s. 488.
32. Wywiad z Bierezowskim.
33. Lany KingLive, CNN, 8 września 2000.
34. Pawieł Borodin, rozmowa z autorami, 12 lutego 2004.
35. Wywiad udzielony przez Putina francuskim dziennikarzom, Charles’owi Lam-
broschiniemu i Patrickowi de Saint-Exupery’emu, został przetłumaczony i zamieszczony na
łamach „Kommiersanta” z 27 października 2000.
36. Geoffrey York, Chrystia Freeland, Putin ‘s Progress, „Globe and Mail” z 16 grudnia
2000.
37. Swietłana Sorokina na antenie stacji NTV, 26 stycznia 2001.
38. Wywiad z Mitkową.
39. Wywiad z Kisielowem, 27 stycznia 2001.
40. Putin rozmawiał przez trzy godziny i kwadrans z dziennikarzami NTV 29 stycznia
2001. Według kilkorga z tych dziennikarzy prezydent twierdził, że nie może nic zrobić.
41. Wywiad z Mitkową.
42. Wiktor Szenderowicz, rozmowa z autorami, 18 listopada 2003.
43. Boris Jordan, konferencja prasowa, 3 kwietnia 2001.
44. Boris Jordan, rozmowa z autorami, 14 kwietnia 2001.
45. „Ogoniok”, kwiecień 2001.
46. Wywiad z Jordanem.
47. Wyższy rangą przedstawiciel władz Rosji, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł
sobie anonimowość.
48. Wysoki rangą współpracownik Kremla, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł
sobie anonimowość.
49. Wywiad, którego Putin udzielił amerykańskim korespondentom na swojej daczy w
Nowo-Ogariewie pod Moskwą 20 września 2003.
50. Wywiad z wyższym urzędnikiem rosyjskim.
51. Fred Wen, PR Firm Stings Russia’s Media, „Christian Science Monitor” z 5 marca 2001.
52. Sondaż Fundacji Opinii Publicznej z 22 marca 2001. Wyniki poprzednich sondaży
przeprowadzonych przez tę fundację, znaną pod rosyjskim akronimem FOM, można znaleźć
pod adresem http://www.english.fom.ru.
53. Geoffrey-York, Chrystia Freeland, Vladimir Putin ‘s Secret Dream, „Globe and Mail” z
14 grudnia 2000. Sformułowanie to wyraźnie spodobało się Putinowi. Użył go ponownie
blisko cztery lata później, rozmawiając o środkach przekazu z grupą zachodnich uczonych,
którzy odwiedzili Rosję niedługo po wydarzeniach w Biesłanie.
54. Wywiad z Szenderowiczem.
5. Pospolite przestępstwo
1. Adlan Kungajew, rozmowa z autorami, 10 października 2004. Autorzy przeprowadzili
również rozmowę z rodzicami Elzy Kungajewej, Wisa i Rosą, w Norwegii, dokąd
Kungajewowie wyemigrowali, a także z trzema innymi krewnymi wciąż mieszkającymi w
Tangi-Czu.
2. Anna Politkovskaya, A Smali Corner ofHeli: Dispatches from Chechnya, przekł.
Alexander Burry i Tatiana Tulchinsky (Chicago, Londyn: University of Chicago Press, 2003), s.
155-156.
3. Protokół sekcji zwłok w posiadaniu autorów.
4. Said Bitsojew,^4 Country ofDiminishedResponsibility, „Nowoje izwiestia” z 3
października 2002.
5. Alexandr Yakovlev, A Century ofViolence in Soviet Russia (New Haven Londyn: Yale
University Press, 2002).
6. Zob. znakomity portret Szamila Basajewa pióra Andrew Higginsa, Guy Chazana i
Gregory’ego L. White’a, Battlefield Conversion: How Russia ‘s Chechen Quagmi-re Became
Front for Radical Islam - Aligning with Arab Militants Gaines Money, Fighters for Rebel
Leader Basayev - Swapping „Che” for Allah, „Wall Street Journal” z 16 września 2004.
7. NTV według relacji Maury Reynolds w Russia Admits to Major Setbacks in Chechnya,
„Los Angeles Times” z 10 stycznia 2000. Inna wersja w artykule Michaela R. Gordona, Russian
Troops in Chechnya Find Little Quiet on the Southern Front, „New York Times” z 10 stycznia
2000.
8. Abdullah Chamzajew, adwokat Kungajewów, opisał mordy w Duba-Jurcie na
konferencji prasowej 3 czerwca 2002.
9. Pawieł Astachan, rozmowa z autorami, 29 września 2004.
10. Szamsudi Dżambułatow, rozmowa z autorami, 11 października 2004.
11. Wywiad udzielony przez Putina amerykańskiemu korespondentowi 18 czerwca 2001.
12. List otwarty Humań Rights Watch do premiera Władimira Putina z 28 grudnia 1999.
13. Sharon LaFraniere, Daniel Williams, Chechnya ‘s Bloodiest Massacre, „Washington
Post” z 2 czerwca 2000.
14. Anna Politkovskaya, A Dirty War: A Russian Reporter in Chechnya (Londyn: Harvill
Press, 2001), s. 188.
15. Wywiad Putina dla telewizji rosyjskiej 17 stycznia 2000, spisany z taśmy i przełożony
przez Federalną Służbę Informacyjną.
16. Putin, First Person, s. 169-174.
17. Politkovskaya, Smali Corner, s. 51-53.
18. Andriej Babicki na antenie Radia Swoboda, cyt. przez Daniela Williamsa w artykule
Released Reporter Describes Beatings, „Washington Post” z 1 marca 2000.
19. Interfax, 22 lutego 2001. Putin rozmawiał z dziennikarzami w Wołgogradzie.
20. Protokół sekcji zwłok.
21. Siergiej Jastrzembski na konferencji prasowej 7 kwietnia 2001.
22. Sondaż Fundacji Opinii Publicznej, 14 marca 2001.
23. Interfax, 2 marca 2001.
24. Stenogram rozmowy Siergieja Iwanowa z pięcioma redaktorami rosyjskimi ukazał się
na łamach „Izwestii” 17 maja 2001.
25. Jurij Sawienko, rozmowa z autorami, jesień 2002.
26. Susan B. Glasser,Psychiatty’sPainfulPastResurfacesin Russian Case, „Washington Post”
z 15 grudnia 2002.
27. Tatiana Dmitriewa, rozmowa z autorami, jesień 2002.
28. Alina Wituchnowska, rozmowa z autorami, jesień 2002.
29. Putin odbył swą pierwszą konferencję prasową na Kremlu 18 lipca 2001 i to wówczas
rozdrażniło go pytanie o jego politykę czeczeńską.
30. Grigorij Jawliński, rozmowa z autorami, 10 września 2004.
31. Siergiej Arutiunow, rozmowa z autorami, 10 września 2004.
32. Siergiej Jastrzembski, rozmowa z autorami, 10 września 2004.
33. Według sondażu przeprowadzonego w czerwcu 2001 przez Ogólnorosyjski Ośrodek
Badania Opinii Publicznej (rosyjski skrót WCIOM) 35 procent Rosjan popierało wojnę, a
zdaniem 75 procent polityka rządu okazała się nieskuteczna.
34. Achmad Zakajew, rozmowa z autorami, 17 lipca 2004.
35. Russian Faces Murder Conviction in Watershed Chechnya Trial, Agence Fran-ce-Presse,
2 lipca 2002.
36. Autorzy oglądali taśmę wideo z tym wywiadem przeprowadzonym przez
dziennikarza gazety „Moskowskij Komsomolec”.
37. Krzyczącego zwolennika Budanowa pokazała telewizja rosyjska.
38. Szamil Beno, rozmowa z autorami, 10 września 2004.
39. Interfax, 20 maja 2002.
40. Lyuba Pronina, BudanovJaikdfor 10 Years in Retrail, „Moscow Times” z 28 lipca 2003.
41. „Echo Moskwy”, 25 lipca 2003.
42. Raport Humań Rights Watch, 11 kwietnia 2003.
43. Generał Władimir Mołtienskoj, dowódca wojsk w Czeczenii, podpisał rozkaz nr 80 29
marca 2002, ale w ciągu kilku tygodni organizacja praw człowieka Memoriał
udokumentowała w raporcie ogłoszonym 14 maja liczne przypadki jego łamania. Dekret nr
46, wydany w lipcu poprzedniego roku, zawierał bardzo podobne postanowienia, jak rozkaz
nr 80. Wymagał zwłaszcza, aby wojskowym przeprowadzającym akcje oczyszczające
towarzyszyli przedstawiciele miejscowych władz. Zapisów dekretu również nie
przestrzegano. Raport Humań Right Watch z kwietnia 2002 pod adresem:
http://www.hrcv.net/htmls/reports2.html.
44. Kazbejc Tsuraev, Aslanbek Badilaev, Chechens Disappointed by War Repara-tions,
International War and Peace Reporting Center, październik 2004; Władimir Muchin,
Zwodnicze dane o Czeczenii, „Niezawisimoje obozrienije” z 6 sierpnia 2004; oiazRosyjska
Izba Kontroli informuje o defraudacji pieniędzy na odbudowę, „Kommiersant” z 20 marca
2004.
45. United Press International, 12 listopada 2002.
46. Wywiad z Basajewem opublikowany na stronie internetowej Ośrodka Kaukaskiego,
według Szamsudina Mamajewa i Marii Krawcowej, Bumerangi Basajewa i Kadyrowa,
„Ekspiert”, 16-22 czerwca 2003.
47. Rosa Kungajewa, rozmowa z autorami, 3 marca 2004.
48. Władimir Szamanów, rozmowa z autorami, 27 września 2004.
49. Aleksiej Dulimow, rozmowa z autorami, 15 października 2004.
50. Stanisław Markiełow, rozmowa z autorami, 4 marca 2004.
6. Kumple
1. Avenging Terror: Dubya ‘s Posse, film dokumentalny Brook Lapping Productions na
zlecenie brytyjskiego Channel Four i WGBH/Frontline w Bostonie oraz innych stacji.
2. Yevgeny Primakov, A World Challenged: Fighting Terrorism in the Twenty-First Centu-
ry (Waszyngton: The Nixon Center and Brookings Institution Press, 2004), s. 76-77.
3. Siergiej Prichodko, rozmowa z autorami, 17 maja 2004.
4. Ibid. Richard A. Ciarkę, ówczesny szef służb antyterrorystycznych Białego Domu,
przedstaw» inną wersję tych wydarzeń w swojej książce Against AU Ene-mies, w której
twierdzi, że to on dowiedział się, iż Rosjanie planują manewry, i że dzięki niemu władze
amerykańskie nakłoniły Moskwę do ich odwołania.
5. Avenging Terror.
6. Alexander Vershbow, rozmowa z autorami, 19 maja 2004.
7. Wieczorem 11 września 2001 przemówienie Putina nadały wszystkie rosyjskie stacje
telewizyjne.
8. Wywiady autorów z przechodniami, 11 września 2001.
9. George W. Bush w Ronald Reagan Library, 19 listopada 1999.
10. This Week, ABC, 28 listopada 1999.
11. „Foreign Affairs”, styczeń/luty 2000.
12. Ron Suskind, The Price ofLoyalty: George W. Bush, the White House and the Edu-
cation ofPaul 0’Neill (Nowy Jork: Simon Schuster, 2004), s. 77.
13. Wysoki urzędnik Pentagonu, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
14. John Bolton, rozmowa z autorami, 19 maja 2004.
15. Strobę Talbott, The Russia Hand: A Memoir of Presidential Diplomacy (Nowy Jork:
Random House, 2002), s. 4, 400.
16. Michaił Margiełow, rozmowa z autorami, 3 czerwca 2004.
17. Wywiad z Prichodką.
18. Dobrze poinformowane źródło rosyjskie, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł
sobie anonimowość.
19. Wysoki urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
20. Wywiad z Boltonem.
21. Wywiad z wysokim urzędnikiem rosyjskim.
22. Wywiad z Margiełowem.
23. Igor Iwanow, rozmowa z autorami, 22 czerwca 2004.
24. Siergiej Karaganow, rozmowa z autorami, 17 maja 2004.
25. Karen Hughes, Ten Minutesfrom Normal (Nowy Jork: Viking, 2004), s. 218-219.
26. Bob Woodward, Bush at War (Nowy Jork: Simon Schuster, 2002), s. 119-120.
27. Putin twierdził, że matka w dzieciństwie potajemnie go ochrzciła. Od tej pory jednak
nie dał publicznych dowodów wiary. Zapytany o to przez Karen Elliott House i Andrew
Higginsa z „Wall Street Journal”, udzielił wykrętnej odpowiedzi: „Każda osoba powinna mieć
jakieś podstawy moralne lub duchowe... Jeśli Bóg istnieje, to musi on być obecny w sercu
człowieka. Filozofia religii jest bardzo ważna w takim kraju jak Rosja, ponieważ kiedy
panująca ideologia - komunistyczna ideologia, która w zasadzie zajęła w naszym kraju
miejsce religii - przestała istnieć jako religia państwowa, nic nie jest w stanie zastąpić
uniwersalnych wartości w duszy ludzkiej tak skutecznie jak religia. Religia duchowo
wzbogaca człowieka”. Nie odpowiedziawszy na pytanie, Putin przerwał, po czym
kontynuował: „Wolałbym na tym poprzestać. Nie chcę wchodzić w szczegóły tej sprawy, bo
uważam, że ma ona bardzo osobisty charakter. I nie sądzę, aby była to sfera, która powinna
być... wykorzystywana do celów politycznych”. Zob. artykuł House w „Wall Street Journal” z
12 lutego 2002. Inni sądzą, że Putin jest osobą autentycznie wierzącą. Nasz kolega po fachu
Paul Starobin rozmawiał ze spowiednikiem Putina, archimandrytą Tichonem Szewkunowem,
i wyszedł od niego przekonany, że wiara Putina jest autentyczna. Napisał o tym
prowokacyjny i fascynujący artykuł zamieszczony w marcowym numerze „Atlantic Monthly”
z 2005.
28. Woodward, Bush at War, s. 119-120.
29. Hughes, Ten Minutes, s. 218-219.
30. Stenogram konferencji prasowej w Słowenii znajduje się na stronie internetowej Białego
Domu pod adresem: http://www.whitehouse.gov/news/releases/2001/06/20010618.html.
31. Jim Hoagland, ReassessingPutin, „Washington Post” z 13 marca 2005.
32. Dmitrij Rogozin, rozmowa z autorami, 20 maja 2004.
33. Wywiad z Margiełowem.
34. Wywiad udzielony przez Putina korespondentom amerykańskim, 18 czerwca 2001
roku.
35. Telewizja rosyjska nadała wypowiedź Siergieja Iwanowa 14 września 2001 roku.
36. Zastępca sekretarza stanu Richard Armitage, wywiad wAvenging Terror.
37. Wysoki urzędnik amerykański, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
38. Potajemne kontakty Uzbekistanu ze Stanami Zjednoczonymi ujawnili po raz pierwszy
Thomas E. Ricks i Susan B. Glasser w „Washington Post”, 14 października 2001. Więcej
szczegółów podał później Steve Coli w książce Ghost Wars: The fecret History ofthe CIA,
Afghanistan and Bin Laden, from the Soviet Invasion to September 10, 2001 (Nowy Jork:
Penguin Press, 2004), s. 456-458, 525-527.
39. Adbulaziz Kamilów, rozmowa z autorami, 16 września 2001.
40. Wywiad z Boltonem.
41. Raport Departamentu Stanu o przestrzeganiu praw człowieka w Uzbekistanie w 2003
można znaleźć pod adresem??\I/?i?iL??L?\I$???\$I\??\12(?[21???i?. Raport z 2004,
ogłoszony 28 lutego 2005, znajduje się pod http://www.sta-
te.gov/g/drl/rls/hrrpt/2004/41717.htm.
42. Michaił Ardzinow, rozmowa z autorami, 30 września 2001.
43. Machmut Gariejew, rozmowa z autorami, 28 czerwca 2004.
44. Talbott, Russia Hand, s. 345-349.
45. Leonid Iwaszow, rozmowa z autorami, 11 czerwca 2004.
46. Wywiad z Karaganowem.
47. Aleksiej Arbatow, rozmowa z autorami, 27 maja 2004.
48. Wywiad z Prichodką.
49. Woodward, Bush at War, s. 117-120.
50. Władimir Łukin, rozmowa z autorami, 6 lipca 2004.
51. Wypowiedź Putina telewizja rosyjska nadała 24 września 2001.
52. O tajnych rozmowach w Szanghaju dowiedzieliśmy się ze źródeł amerykańskich i
rosyjskich.
53. Alexander Vershbow, rozmowa z autorami, 2002.
54. Wysoki przedstawiciel władz amerykańskich, rozmowa z autorami. Rozmówca
zastrzegł sobie anonimowość. J.D. Crouch, który został później ambasadorem w Rumunii, a
następnie zastępcą doradcy do spraw bezpieczeństwa państwa w administracji prezydenta
George’a W. Busha, powiedział nam w wywiadzie z 30 marca 2005, że starał się być otwarty
na wszystkie rozwiązania i że wykraczały one poza zakres traktatu ABM.
55. Wysoki przedstawiciel władz rosyjskich, rozmowa z autorami.
56. Ibid.
57. Hughes, Ten Minutes, s. 284-285.
58. Wywiad z Rogozinem.
59. Wywiad z Margiełowem.
60. James Carney, Our Best New Friends?, „Time” z 27 maja 2002.
61. Wywiad z Vershbowem, 19 maja 2004.
62. Wywiad z Vershbowem, 2002.
63. Wysoki przedstawiciel władz rosyjskich.
64. Wywiad z Vershbowem, 2002.
65. Wywiad z Boltonem.
66. Wysoki przedstawiciel władz rosyjskich.
67. Wywiad z Boltonem.
68. Tekst sporządzony przez Federalną Służbę Informacyjną, 24 maja 2002.
69. Fox News Sunday, Fox News Channel, 26 maja 2002.
7. Miasto w czasach prosperity
1. Moskiewskim ankieterom towarzyszyliśmy 9 października 2002.
2. „Forbes Russia”, maj 2004. Według pisma drugie miejsce zajmował Nowy Jork z 31
miliarderami.
3. Władimir Niekrasow, rozmowa z autorami, 16 marca 2004. Liczba 12 procent pochodzi
od firmy badania rynku o nazwie Comcon-Pharma.
4. Richard Lourie, 77ie Sophisticated Traveler: Moscow, „New York Times Magazi-ne” z 29
września 2002. O Rosji Lourie napisał między innymi książkę Sakharov: A Biography
(Hanover, NH: Brandeis University Press, 2002).
5. Mimo to mało kto wierzył, że liczba mieszkańców Moskwy wynosi 10,4 miliona, jak
podał Państwowy Komitet Statystyczny. W stolicy mieszkało bowiem wielu nielegalnych
imigrantów z prowincji, którzy nie mieli oficjalnego meldunku (propiska). Propiska, relikt z
czasów sowieckich, była formalnie rzecz biorąc
niezgodna z konstytucją z 1993 roku, która gwarantowała obywatelom prawo do
zamieszkania w dowolnym wybranym przez nich miejscu, ale mer Moskwy Jurij Łużkow
zwalczał próby jej zniesienia, toteż przepis obowiązywał nadal mimo braku konstytucyjnych
podstaw. Według sprawozdania moskiewskiego Biura Ruchu Ludności z 30 kwietnia 2003
rzeczywista liczba mieszkańców stolicy wynosiła około 12,5 miliona, z czego 3 miliony nie
miało oficjalnego zameldowania. Z kolei zdaniem socjolog Olgi Wiendiny dane spisowe
zostały zawyżone, a rzeczywista liczba mieszkańców wynosi około 9,5 miliona. Wiendina
zauważyła, że Łużkow podał liczbę 10 milionów, zanim jeszcze rozpoczął się spis, i
podkreśliła, że moskiewska milicja również mogła sztucznie zawyżyć liczbę przybyszów, aby
skłonić władze do zwiększenia nakładów finansowych na swoją działalność. Olga Wiendina,
rozmowa z autorami, 16 sierpnia 2004.
6. Zagraniczne inwestycje: władze Moskwy, http://www.mos.ru. Dane dotyczące 35-
procentowego udziału stolicy w zagranicznych inwestycjach w Rosji pochodzą od Petera
Westina, głównego ekonomisty w spółce brokerskiej Aton Capital, którego zacytowała agencja
ITAR-Tass, 30 czerwca 2004.
7. Mikhail Balyasny, Study: HalfofEconomy in 6 Regions, „Moscow Times” z 29 czerwca
2004; oraz Russia’s Retail Sector: A Chain Reaction, Renaissance Capital, 6 października 2003,
s. 11.
8. Rankingi pisma „Forbes”, 2004.
9. Doroczne orędzie Władimira Putina, 18 kwietnia 2002; tekst pod adresem
http://www.kremlin.ru.
10. Robert Dudley, rozmowa z autorami, 29 lipca 2004. Obłomow jest bohaterem?I?-
wiecznej powieści Iwana Gonczarowa pod tym samym tytułem. To rosyjski szlachcic, zupełnie
pozbawiony energii, który wstaje z łóżka około południa i lubi suto zastawiony stół.
11. Opracowanie Retail Market Profile, 9 grudnia 2003, Stiles Riabokobylko Ltd., firma
konsultacyjna, dostępne pod adresem http://www.snr-realty.com. Raport Renaissance, 24.
Opracowanie dokumentuje zawrotny rozwój moskiewskiego handlu detalicznego - według
władz Moskwy inwestycje zagraniczne w tym sektorze wyniosły w 2002 roku 8,4 miliarda
dolarów, czyli ponaddwukrotnie więcej niż w poprzednim roku (4 miliardy). Moskwianie
wydawali miesięcznie kwotę porównywalną z wydatkami Europejczyków (minimum 550-650
dolarów miesięcznie), ale wciąż mieli mniej miejsc handlowych. Ogółem w stolicy było 1,8
sklepu na 1000 mieszkańców w porównaniu z 3,7 w Stanach Zjednoczonych. Renaissance
szacowała, że liczba sklepów w Moskwie powinna wzrosnąć do 3,5 na 1000 mieszkańców,
czyli podwoić się.
12. Douglas M. Birch, Moscow is drowning in an ocean oftrajfic, „Baltimore Sun” z 20 lipca
2004.
13. Kathy Lally, IKEA ‘s Gleam Meets Russia ‘s Gloom, „Baltimore Sun” z 23 marca 2000;
oraz Peter Baker, Moscow ‘s Mall-ization; Russia ‘s Middle Class Is Breeding a Western-Style
Consumer Culture, „Washington Post” z 18 października 2002.
14. Susan B. Glasser, In Moscow, No Morę Fiat Denial; With Western Exposure, Drab
Apartments Get Makeovers, „Washington Post” z 17 czerwca 2003.
15. Ibid.
16. Raport Renaissance.
17. Wywiad z Wiendiną.
18. Fakty z dziejów Ostożenki pochodzą z artykułu Kathy Berton Meiiill,Aristocra-tic
Street of „Puńty”, „Moscow Times” z 24 maja 1994; Sergei Sossinsky, Red Chambers and
Naval Glory, „Moscow News” z 2 kwietnia 1998; Sergei Sossinsky, Education, Ignorance, and
the Plague, „Moscow News” z 23 kwietnia 1998; oraz Natalya Davydova, Ostozhenka Will Be
First, „Moscow News” z 21 czerwca 1992.
19. Nikołaj Malinin, rozmowa z autorami, 9 czerwca 2004.
20. Ibid.
21. Aleksiej Komiecz, rozmowa z autorami, 16 grudnia 2003.
22. Kevin 0’Flynn, Angry Architects Lobby Putin, „Moscow Times” z 27 kwietnia 2004.
0’Flynn i inni dziennikarze, architekci i historycy mieszkający w Moskwie utworzyli
Towarzystwo Ochrony Architektury Moskwy działające na rzecz zachowania dziedzictwa
kulturalnego stolicy. Zbiera ono i rozpowszechnia informacje o zagrożonych budynkach.
23. Na rosyjskojęzycznej stronie internetowej, http://www.moskwa.kotory.net (Moskwa,
której nie ma), zamieszczono zdjęcia zburzonych budynków.
24. Wywiad z Komieczem.
25. Wywiad z Malininem.
26. Susan B. Glasser, Buildings Evoking Stalin Era AreAll the Ragę in Moscow; Retro Look
Brings Sense of Order, Hefty Price Tag, „Washington Post” z 25 grudnia 2003.
27. Ibid.
28. Ibid.
29. Ibid.
30. Ibid.
31. Konstantin Michajłow, W czyim interesie buduje się nową Moskwę?, „Rodnaja gazieta”
z 8 sierpnia 2003.
32. Ibid.
33. Marat Gelman, rozmowa z autorami, 17 sierpnia 2004. Wcześniej w mieszkaniu
Gelmana mieszlfały trzy rodziny.
34. Ksenia Sobczak, rozmowa z autorami, 12 maja 2004.
35. Dane o liczbie bogatych i dobrze sytuowanych moskwian pochodzą z raportu
Renaissance. Autorzy raportu zauważają, że Mercury, czołowy sprzedawca towarów
luksusowych w Rosji, szacował swoje obroty w 2002 roku na 250-300 milionów dolarów, w
porównaniu z 60-70 milionów w 1999 roku. Ma on wyłączne prawo sprzedaży w Rosji
produktów firm: Prada, Armani, Gucci, Chanel, Dolce Gab-bana, Bulgari i Fendi. Otworzył
także salon samochodowy Bentleya. Autorzy raportu piszą: „W odróżnieniu od wielu innych
krajów rosyjski Bentley zwykle ma na miejscu kilka aut, ponieważ Rosjanie kupują pod
wpływem impulsu i nie chcą czekać na wybrany samochód”.
36. Wywiad z Sobczak.
37. Arkadij Nowikow, rozmowa z autorami, 23 kwietnia 2004.
38. Lee Hockstader, Puttin’ on the Ritz in Russia; New Elitę Flaunt Their Wealth in
Moscow’s Hot Spots, „Washington Post” z 3 sierpnia 1995.
39. Wywiad z Nowikowem.
40. Jedna z popularnych restauracji nosiła nazwę „Simple Pleasures”. Barek tlenowy i inne
szczegóły: Sabrina Tavernise, Moscow Journal: Waiter, Forget the Boar. Vd Rather Have
Oxygen, „New York Times” z 24 września 2002.
41.????? Soleil z Restaurant Ratings Moscow, rozmowa z autorami, czerwiec 2004.
42. Wywiad z Nowikowem.
43. Świetlana Kesojan, rozmowa z autorami, czerwiec 2004.
44. Wywiad z Nowikowem.
45. Wywiad z Kesojanem.
46. Jelena Miasnikowa, rozmowa z autorami, 6 marca 2004.
8. Pięćdziesiąt siedem godzin w Moskwie
1. Wiktoria Kruglikowa, rozmowa z autorami, 20 lutego 2004.
2. Ibid.
3. Edward Topól, Roman o lubwi i tierrońe (Powieść o miłości i terrorze) (Moskwa, AST
Publishers, 2002)
4. Gieorgij Wasiljew, rozmowa z autorami, 11 lutego 2004.
5. Ibid.
6. Wiktoria Łarina, rozmowa z autorami, 23 stycznia 2004.
7. Nasza koleżanka, Sharon LaFraniere, zebrała teksty wiadomości, które wymienili
między sobą Wiktoria Łarina i jej mąż Sasza Czekuszkin, i stworzyła z nich pasjonującą
opowieść: Couple Clutched Electronic Lifeline, „Washington Post” z 27 października 2002.
8. Anatolij Głazyczow, rozmowa z autorami, 27 października 2002.
9. O przypuszczalnej śmierci Mowsara Barajewa poinformowało kilka rosyjskich agencji
informacyjnych, między innymi państwowa RIA Nowosti, 12 października 2002.
10. Wideo Barajewa zostało przekazane telewizji al Dżazira.
11. Kim Murphy,^ Cult ofReluctant Killers, „Los Angeles Times” z 4 lutego 2004.
12. Najlepszym filmem o okupacji teatru na Dubrowce był brytyjski dokument Terror in
Moscow, producent i reżyser Dan Reed, producent Mark Franchetti. 12 maja 2003 wyemitował
go w Wielkiej Brytanii Channel 4, a 23 października 2003 w Stanach Zjednoczonych stacja
HBO.
13. Wywiad z Kruglikowa.
14. Terror in Moscow.
15. Wysoki rangą przedstawiciel władz rosyjskich, rozmowa z autorami. Rozmówca
zastrzegł sobie anonimowość.
16. Topól, Roman. Zob. też relację byłego zakładnika Wiessielina Niedkowa spisaną
przezeń wraz z Paulem Wilsonem pod tytułem 57Hours:A Survivor’s Account of the Moscow
Hostage Drama (Toronto: Viking Canada, 2003).
17. Topól, Roman. Również Swietłana Gubariowa, rozmowa z autorami, 26 maja 2004.
Gubariowa potwierdziła, że przekazała e-maile Topolowi i że ich tekst jest autentyczny, ale
oświadczyła, że poza tym nie potwierdza relacji Topola o jej przeżyciach.
18. Wywiad z Gubariowa.
19. Sasza Czekuszkin, rozmowa z autorami, 23 stycznia 2004.
20. LaFraniere, Couple.
21. Choć budynek został oficjalnie zamknięty dla dziennikarzy, udało nam się wśliznąć do
środka i obserwować rozwój wydarzeń.
22. Anna Politkovskaya,ył Smali Corner of Heli: Dispatches from Chechnya, przekł.
Alexander Burry i Tatiana Tulchinsky (Chicago: University of Chicago Press, 2003), s. 218.
23. Irina Hakamada, rozmowa z autorami, 12 lutego 2004.
24. Mark Franchetti, Face-to-Face with the Terror Chief, „Sunday Times” (Londyn) z 27
października 2002.
25. Anna Politkowska, rozmowa z autorami, 10 lutego 2004.
26. Yevgeny Primakov, A World Challenged: Fighting Terrorism in the Twenty-First
Century (Waszyngton: The Nixon Center and Brookings Institution Press, 2004), s. 123-124.
27. Wywiad z Wasiljewem.
28. LaFraniere, Couple.
29. „Moskowskij komsomolec” z 28 października 2002.
30. Wywiad z Kruglikową.
31. LaFraniere, Couple.
32. Zapis audycji Echo Moskwy sporządzony przez pracowników biura moskiewskiego
„Washington Post” z 26 października 2002.
33. „Argumienty i fakty” z 6 listopada 2002.
34. „Moskowskij komsomolec” z 26 października 2002.
35. „Gazieta” z 30 października 2002.
36. Wywiad z Łariną.
37. Wywiad z Kruglikową.
38. Lekarz rosyjski, rozmowa z autorami. Lekarz ten zastrzegł sobie anonimowość.
39. Wywiad z Kruglikową.
40. RIA-Nowosti, 26 października 2002.
41. Terror in Moscow.
42. Konferencja Alexandra Vershbowa w Spaso House, oficjalnej rezydencji ambasadora
amerykańskiego w Moskwie, 29 października 2002.
43. Boris Jordan, rozmowa z autorami, 18 listopada 2003.
44. Tatiana Mitkowa, rozmowa z autorami, 18 grudnia 2003.
45. Wywiad z Jordanem.
46. Boris Niemców, rozmowa z autorami, 28 maja 2003.
47. Terror in Moscow.
48. „Izwiestia”, 3 lutego 2004.
49. Murphy, Cu/r.
50. Wywiad z Politkowska.
9. Chory człowiek Europy
1. Andriej Artiomienko, rozmowa z autorami, 5 maja 2004.
2. Rosyjskie Ministerstwo Zdrowia.
3. Aleksiej Trutniew, rozmowa z autorami, 6 maja 2004.
4. Do września 2004 roku w Rosji zarejestrowano 291 512 nosicieli HIV. Większość
specjalistów uważa tę liczbę za ułamek rzeczywistej liczby ludzi zarażonych wirusem.
Federalny Ośrodek Zapobiegania AIDS, kierowany przez Wadima Pokrowskiego, szacuje ją
na 1 milionów, a nawet więcej. Oenzetowski Program Rozwoju uważa tę liczbę za dość bliską
prawdzie. CIA przypuszcza, że nosicieli HIV w Rosji może być nawet 2 miliony.
5. Kiedy pod koniec 1991 rozpadł się Związek Sowiecki, według danych Państwowego
Komitetu Statystycznego (Goskomstatu) Rosja liczyła 148,7 miliona mieszkańców, pod koniec
2003 już tylko 144,2 miliona. Wedle Goskomstatu w 2003 na milion mieszkańców przypadało
1360 urodzeń i 2161 zgonów, a więc stosunek liczby zgonów do liczby urodzeń wynosił 159
do 100. Zgodnie z danymi za dwa pierwsze miesiące 2004 wzrósł on w tym okresie do 171 na
100.
6. Murray Feshbach, Russia ‘s Health and Demographic Crises: Policy Implications and
Conseąuences (Waszyngton: The Chemical and Biological Arms Control In-stitute, 2003), s. 43.
7. Według Światowej Organizacji Zdrowia średnia długość życia mężczyzny w Rosji
spadła do 58 lat, w porównaniu z 63 w Bangladeszu i Gwatemali, 68 w Algierii, 69 w Bośni i
75 w Stanach Zjednoczonych. Natomiast kobiety rosyjskie dożywają średnio 72 lat, podczas
gdy kobiety amerykańskie - 80.
8. Goskomstat.
9. Przemówienie Putina wygłoszone w Dumie 8 lipca 2000, tekst pod adresem
http://www.kremlin.ru/eng/speeches/2000/07/08/0000_type70029_70658.shtml.
10. Bank Światowy.
11. Murray Feshbach, rozmowa z autorami, 16 maja 2004.
12. Światowy Fundusz Walki z AIDS, Gruźlicą i Malarią.
13. Wadim Pokrowski, konferencja prasowa, 24 listopada 2003.
14. Steven L. Solnick, rozmowa z autorami, 29 kwietnia 2004.
15. Valentin Rasputin, Siberia, Siberia, przekł. Margaret Winchell, Gerald Mikkel-son
(Evanston, IL: Northwestern University Press, 1991), s. 181.
16. Wywiad z Artiomienką.
17. Jewgienij Szerbakow, rozmowa z autorami, 6 maja 2004.
18. Wywiad z Trutniewem.
19. Igor Wankon, rozmowa z autorami, 5 maja 2004.
20. List irkuckich władz antynarkotykowych, w posiadaniu autorów.
21. Boris Cwietkow, rozmowa z autorami, 5 maja 2004.
22. Ibid.
23. Wywiad z Artiomienką.
24. Badania marketingowe przeprowadzone przez moskiewską firmę Business Analitica w
2002 i 2003. W 2003 Rosjanie wypijali 19 litrów wódki na głowę
mieszkańca, a średnie spożycie piwa skoczyło z 15 litrów w 1996 do 51 litrów w 2003.
Spożycie piwa wciąż jest niższe niż w Stanach Zjednoczonych (gdzie wynosi 84,4 litra rocznie
na głowę), ale zbliżone do poziomu konsumpcji tego trunku w niektórych krajach
europejskich. W raporcie Business Analitica podano, że sprzedaż piwa w Rosji w 2002
wynosiła 6,5 miliarda dolarów w porównaniu z 6,2 miliarda dolarów dla wódki; był to
pierwszy rok, w którym wartość sprzedaży piwa była większa niż wódki. Wzrost ten jest
częściowo odbiciem rozwoju produkcji rodzimych marek piwa, po raz pierwszy w historii
kraju; zagraniczne browary również skwapliwie korzystają z nowego trendu. Heineken, który
zanotował 20-procentowy wzrost sprzedaży w Rosji w skali roku, zainwestował 100 milionów
euro w rozbudowę trzech browarów, przewidując dalszy 50-procen-towy wzrost sprzedaży.
25. Feshbach, Russia’sHealth, s. 43.
26. Doniesienia agencji ITAR-Tass i Agence France-Press z 19 listopada 2003. Pięciu innych
zawodników trafiło do szpitala z powodu zatrucia alkoholem; organizatora zawodów
oskarżono o spowodowanie śmierci.
27. Według danych rosyjskiej Federalnej Służby Ratownictwa Wodnego w latach 1998-2002
corocznie notowano od 16 000 do 17 700 utonięć. W 2002 (odnośnie do późniejszych lat brak
kompletnych danych) utonęło w Rosji 16 833 osób.
28. Nabi Abdullaev, 6 People Fali Daily from City Windows, „Moscow Times” z 21 sierpnia
2002.
29. Rosyjskie Stowarzyszenie Zdrowia Społecznego ogłosiło dane dotyczące palenia
tytoniu mężczyzn i kobiet oraz zgonów spowodowanych paleniem na konferencji o
zapobieganiu i leczeniu nałogu tytoniowego, która odbyła się 31 maja 2004; cytujemy za
agencją Interfax.
30. Feshbach, Russia ‘s Health, s. 23. Wskaźnik śmiertelności z powodu chorób serca w
Rosji pod koniec 2001 wzrósł do 893,3 na 100 000, w porównaniu z 267,7 w Belgii, 317,2 w
Wielkiej Brytanii i 352,3 w Stanach Zjednoczonych. Wskaźnik dla Rosji wzrósł o 9,5 procent w
porównaniu z końcem 1999, kiedy Putin objął władzę.
31. Ibid.
32. Nicholas Eberstadt z American Enterprise Institute, The Emptying of Russia,
„Washington Post” z 13 lutego 2004.
33. Feshbach, Russia’s Health, s. 19. Autor powołuje się na Goskomstat (zgodnie z erratą
dołączoną do książki).
34. Według raportu Światowej Organizacji Zdrowia, powołującej się na najnowsze dane z
maja 2003, wskaźnik samobójstw wynosi w Rosji 70,6 na 100 000, na Litwie natomiast 75,6.
Poza granicami byłego Związku Sowieckiego wskaźnik ten jest znacznie niższy. Najwyższy
mają Słowenia 47,3 i Węgry 47,1. W państwach najwyżej rozwiniętych wynosi on
przykładowo: 11,8 w Wielkiej Brytanii, 20,2 w Niemczech, 26,1 we Francji, 36,5 Japonii i 17,6 w
Stanach Zjednoczonych.
35. Feshbach, Russia’s Health, s. 51-60.
36. Ibid.
37. Nikołaj Lubimow, rozmowa z autorami, czerwiec 2003.
38. Leonid Aronow, rozmowa z autorami, czerwiec 2003.
39. Antonina Titowa, rozmowa z autorami, czerwiec 2003.
40. Michael Wines, In Russia, the III and Infirm Include Health Care Itself, „New York
Times” z 4 grudnia 2000.
41. Wizyta u Dennisa Tito, luty 2001.
42. Jewgienij Kisielów, rozmowa z autorami, 27 stycznia 2001.
43. Opracowanie moskiewskiego Niezależnego Instytutu Polityki Społecznej, sfinansowane
przez Moskiewską Fundację Nauk Społecznych i Amerykańską Agencję Rozwoju
Międzynarodowego (USAID).
44. Według Światowej Organizacji Zdrowia Rosja wydaje na opiekę zdrowotną 5,4
procenta produktu narodowego brutto, natomiast Salwador 8 procent, Liban 12 procent, a
Stany Zjednoczone 14 procent.
45. Wines, In Russia.
46. Opracowane Niezależnego Instytutu Polityki Społecznej.
47. Aleksandr Gordiejew, rozmowa z autorami, 14 lipca 2004. Gordiejew był redaktorem
rosyjskojęzycznego wydania magazynu „Newsweek” i pracował w tym samym biurowcu, co
Klebnikov. Na wieść o zamachu na Klebnikova Gordiejew wybiegł z budynku i znalazł swego
kolegę na ulicy, wciąż przy życiu. Na prośbę Klebnikova Gordiejew próbował zapewnić mu
tlen, ale karetka nie była wyposażona w aparaturę do podawania tlenu. Jeden z
korespondentów Gordiejewa towarzyszył Klebnikovowi do szpitala i był tam świadkiem
opisanych wydarzeń. Choć według sanitariusza Klebnikov nie żył już wtedy, gdy drzwi
windy otworzyły się, lekarz ze szpitala twierdził później, że pacjent zmarł dopiero na sali
operacyjnej.
48. Tatiana Jakowlewa, rozmowa z autorami, 30 czerwca 2004.
49. ITAR-Tass, 12 lutego 2004.
50. Orędzie noworoczne Putina z 31 grudnia 2003, tekst na kremlowskiej stronie
internetowej http://www.kremlin.ru/eng/speeches/2003/12/31/2355_57960.shtml.
51. Nicholas Eberstadt, Public Interest, zima 2005.
52. Leonid Roszal, wywiad dla pisma „Sobiesiednik” z 21 lipca 2004; tekst w przeglądzie
prasy sporządzonym przez RIA Nowosti.
53. Rinat Akczurin, rozmowa z autorami, 1 lipca 2004.
54. Siergiej Drozdów, rozmowa z autorami, 7 lipca 2003.
55. ITAR-Tass, 21 lipca 2000.
56. Maksim Tarasów, rozmowa z autorami, 8 lipca 2003.
57. Wywiady przeprowadziliśmy podczas wizyty na targu w Chabarowsku, 7 lipca 2003.
58. Rosa Warnakowa, rozmowa z autorami, 6 maja 2004.
59. Aleksandr Golusów, rozmowa z autorami, 19 maja 2004.
10. Armia dezerterów
1. Autorzy przeprowadzili wiele wywiadów w Wołgogradzie 16 i 17 września 2002.
2. Witalij Szłykow, rozmowa z autorami, 1 czerwca 2004.
3. Zdaniem kilku weteranów i według opracowania zamieszczonego na stronie
internetowej http://www.bespredelu-net.ru (Precz z bezprawiem), diedowszczyna [po polsku
zwana „falą”] istnieje od końca lat 50., gdy dyscyplina narzucona przez Stalina zaczęła się
rozprzęgać, byli więźniowie obozów pracy trafili do wojska, a okres służby wojskowej został
zmniejszony z trzech do obecnych dwóch lat.
4. Zob. na przykład: Daniel Williams, Russian Conscripts Pear Enemy in Own Ranks,
„Washington Post” z 29 grudnia 1998.
5. Tę nieprawdziwą wersję władze wojskowe uznały za bezsporny fakt. Opierając się na
informacjach z tego źródła, rosyjskie agencje prasowe doniosły, że kiedy żołnierzy
aresztowano, udawali się oni właśnie po pomoc do prokuratora wojskowego garnizonu w
Wołgogradzie.
6. Aleksandr Golc,Armija Rossii: 11 Potieriannych Let (Armia rosyjska: 11 straconych lat)
(Moskwa: Zacharów, 2004), s. 13. Witalij Cymbał, rozmowa z autorami, 10 czerwca 2004.
7. Wywiad Putina dla telewizji Rossija, 25 grudnia 2000.
8. Steven Lee Myers, Putin Dresses Down Military for Crash, „New York Times” z 23
sierpnia 2002; oraz Putin: BBC Worldwide Monitoring service, za NTV Mir, 22 sierpnia 2002.
9. Putin zgodził się podobno na plan zniesienia obowiązkowej służby wojskowej,
„Kommiersant” z 22 listopada 2001.
10. Władimir Isaczenkow, Putin confirms needformilitary reform but names no dates,
Associated Press, 18 kwietnia 2002.
11. Susan B. Glasser, Deserting Russia ‘s Desperate Army; Tale ofDraftee Abuse Expose
Failure of Reform Hopes, „Washington Post” z 20 września 2002.
12. Aleksandr Gole, rozmowa z autorami, 1 czerwca 2002.
13. Jegor Gajdar, rozmowa z autorami, 13 lipca 2004.
14. Szczegóły planu pochodzą z wywiadu z Cymbałem.
15. Wywiad z Gajdarem.
16. Boris Niemców, rozmowa z autorami, 3 czerwca 2004.
17. Wywiady z Gajdarem i Niemcowem. Gole powiedział w wywiadzie, że według jego
źródeł dzięki staraniom ministra finansów Aleksieja Kudrina plan trafił na biurko Putina.
Gajdar zaprzeczył temu, ale przyznał, że Kudrin udzielił pomocy. Niemców podkreślił, że
Putin polecił Iwanowowi i Kwaszninowi spotkać się z politykami Sojuszu Sił Prawicowych.
18. Glasser, DesperateArmy. Tezę, powtarzaną często przez Iwanowa i innych wysokich
przedstawicieli władz wojskowych, jakoby do szeregów trafiało tylko 10 procent mężczyzn
zdolnych do służby wojskowej, zakwestionowali niezależni analitycy, którzy twierdzą, że ma
być ona argumentem za uchyleniem większości przepisów o odroczeniu służby wojskowej. W
artykule Draft Board’s Fuzzy Math, zamieszczonym w dzienniku „Moscow Times” z 8
czerwca 2004, analityk Pavel Felgenhauer napisał: „Liczba 10 procent to wynik «rozmytej
matematyki» Ministerstwa Obrony”. Wojskowi otrzymali ją, porównując liczbę rekrutów w
danym roku do całkowitej liczby mężczyzn w wieku 18-27 lat. Rekrutów liczy się tylko raz - w
roku, w którym rozpoczynają służbę wojskową. Studentów jednak liczy się jako zdolnych do
służby wojskowej, ale nie powołanych, co roku, aż do osiągnięcia przez nich 27 lat.
Informatorzy Felgenhauera powiedzieli mu, że prawdziwe dane są zupełnie
inne. W latach 2000-2002 powołano do wojska 30 procent mężczyzn zdolnych do służby
wojskowej, a około 40 procent nie powołano z powodów zdrowotnych. Do szeregów trafiło 60
procent tych, których komisje lekarskie uznały za zdolnych do służby.
19. Glasser, DesperateArmy.
20. Mimo że zdaniem wysoko postawionego wojskowego z Wołgogradu bicie rekrutów nie
przystoi rosyjskiemu oficerowi, czterech oficerów biorących udział w biciu żołnierzy, które
sprowokowało wołgogradzką dezercję, uniknęło poważniejszej kary. 28 marca 2003 jeden z tej
czwórki, major Jewgienij Szyriajew, stanął przed sądem pod zarzutem przekroczenia
uprawnień i został skazany na trzy lata w zawieszeniu; według adwokata organizacji Prawo
Matki Siergieja Siemuszkina pozostał na swoim stanowisku. Żaden z 54 rekrutów nie został
pociągnięty do odpowiedzialności za opuszczenie jednostki. Wywiad z Siemuszkinem, 21
lipca 2004.
21. Informacja o 24 zbiorowych dezercjach pochodzi z książki Golca, a liczba 2270 dezercji
z artykułu Glasser, Desperate Army. Zob. też Fred Weir, In Russia, an Army ofDeserters,
„Christian Science Monitor” z 30 września 2002. Weir zauważył, że publikując te dane,
Ministerstwo Obrony zerwało z długoletnią tradycją tajności takich informacji.
22. Gole, s. 9, za zapisem opublikowanym na stronie http://www.tvs.tv/news.
23. Wywiad z Gajdarem.
24. Historia syna Nataszy Jarosławcewej i innych weteranów wojennych pochodzi z
wywiadów przeprowadzonych w Soczi 13 czerwca 2003.
25. Lew Gudkow, rozmowa z autorami, czerwiec 2003.
26. Zapis tego czatu internetowego znajduje się na stronie http://www.no-army.com
należącej do Komitetu Matek Żołnierzy, najbardziej znanej organizacji obrony praw żołnierzy
w Rosji.
27. Felgenhauer, Fuzzy Math. Autor pisze: „Specjaliści oceniają, że rodzice młodych ludzi
płacą rocznie do 5 miliardów łapówek”.
28. Arkadij Baskajew, rozmowa z autorami, 4 czerwca 2004.
29. Raport naczelnego prokuratora wojskowego Aleksandra Sawienkowa za pierw-
szyjswartał 2004 otrzymano ze „źródeł wojskowych” i zamieszczono na rosyjskiej stronie
internetowej http://www.grani.ru w maju 2004. 24 czerwca 2004 rzecznik naczelnej
prokuratury wojskowej potwierdził autentyczność raportu, ale dodał, że był on przeznaczony
tylko do użytku wewnętrznego, a nie do wiadomości publicznej.
30. Siergiej Iwanow cytowany przez dziennik „Krasnaja zwiezda” z 30 marca 2002.
31. Wywiad z Golcem oraz Gole, RussianArmy, s. 98.
32. Wywiad z Niemcowem. Również Eduard Worobiow, rozmowa z autorami, 16 czerwca
2004.
33. Rosyjski generał „niezadowolony” z wyników inspekcji pionierskiej dywizji, „Izwie-
stia”, 1 października 2002.
34. Wywiad z Borisem Niemcowem, zamieszczony na stronie http://www.gazeta.ru, 18
października 2002.
35. Wywiad z Niemcowem.
36. Wywiad z Cymbałem.
37. Machmut Gariejew, rozmowa z autorami, 28 czerwca 2004.
38. Wywiad z Golcem.
39. Wywiad z Gariejewem.
40. Aleksiej Arbatow, rozmowa z autorami, 27 maja 2004.
41. Jurij Gawriłow, Sześciomiesięczna obowiązkowa służba wojskowa?, „Moskowskij
komsomolec” z 22 listopada 2002.
42. Wywiad z Gajdarem.
43. Wywiad z Golcem.
44. Rosyjska prawica i wojskowi spierają się co do reformy armii, „Niezawisimaja ga-zieta”
z 22 listopada 2002; oraz wywiad z Cymbałem.
45. Wywiad z Gajdarem.
46. Wypowiedź Niemcowa cytowana podczas programu NTV Siewodnia, 21 listopada
2002.
47. Vladimir Isachenkov, Soviet-Era Red Star Gets Rehabilitated, Associated Press, 26
listopada 2002.
48. Wywiad z Cymbałem.
49. Wywiad z Niemcowem. Oficjalna nazwa komisji brzmiała: „międzyresortowa grupa
robocza do oceny kosztów przejścia armii na system kontraktowy”. Jej
współprzewodniczącymi było dwóch generałów, Władimir Isakow, wiceminister obrony, i
Władysław Putilin, wiceminister gospodarki i handlu i były dyrektor departamentu
odpowiedzialnego za pobór rekruta. Choć komisja miała charakter jawny, służba prasowa
Ministerstwa Obrony (Igor Kostyszyn, 22 lipca 2004) odmówiła odpowiedzi na pytanie, ilu z
50 jej członków jest generałami, a nawet nie chciała podać listy jej członków. Komisja
przedstawiła raport 24 kwietnia 2003.
50. Wywiad z Cymbałem.
51. Wywiad z Worobiowem,
52. Erie Engelman, Russian Cabinet Tentatively Approves Plan to Switch Bulk ofMili-tary
to VolunteerForce, Associated Press, 23 kwietnia 2003. Na posiedzeniu jednak Siergiej Iwanow
oświadczył: „Zasadnicza służba wojskowa nigdy nie zostanie zniesiona”.
53. Wywiad z Niemcowem.
54. Spotkanie Putina ze zwycięzcami uczniowskiego konkursu „Mój dom, moje miasto,
mój kraj”, 5 czerwca 2003. Zapis na stronie http://www.kremlin.ru.
55. Wywiad z Niemcowem.
56. Wywiad ze Szłykowem.
57. RIA-Nowosti, 2 października 2003.
11. Jacy sojusznicy?
1. Jewgienij Primakow, rozmowa z autorami, 9 lipca 2004.
2. Butler Richard, The Greatest Threat: Iraą, Weapons ofMass Destruction and the Growing
Crisis of Global Security (Nowy Jork: Public Affairs, 2000), s. 105-107.
W 1997 roku, w rozmowie z Butlerem, ówczesnym przewodniczącym Specjalnej Komisji
ONZ do spraw rozbrojenia Iraku, Primakow bronił podobno interesów Bagdadu. Później,
pisał Butler, „otrzymałem wiarygodne raporty wywiadowcze dotyczące związków
Primakowa z reżimem irackim. Mówiły one, że Primakow otrzymywał łapówki od
Irakijczyków. Oczywiście byłem zbulwersowany tymi wiadomościami i wypytywałem o to
swoich informatorów. Twierdzili, że ich informacje są niepodważalne. Podawali szczegóły
wpłat, daty, sumy i numery kont, na które wpłynęły”. Rok później Butler dowiedział się, że
„nowe dowody ponownie potwierdziły zarzuty” przeciwko Primakowowi, choć ten
stanowczo je odrzucał. W czasie udzielonego nam wywiadu Primakow powiedział, że
zamierzał pozwać Butlera, ale nie zrobił tego, bo sądy zachodnie każą mu udowodnić, że nie
otrzymał łapówek, a tego dowieść nie może.
3. Steve Gutterman, Associated Press, 27 lutego 2003.
4. Wywiad z Primakowem. Primakow opowiedział też znacznie krócej o spotkaniu z
Husajnem w swojej książce A World Challenged, s. 91-92.
5. Abbas Chalaf, rozmowa z autorami, 16 sierpnia 2002.
6. Jurij Szafranik, rozmowa z autorami, 21 sierpnia 2002.
7. Po wojnie biuro rachunkowości amerykańskiego Kongresu szacowało, że Irak zarobił co
najmniej 10 miliardów dolarów na programie „Ropa za żywność”, nielegalnie sprzedając ropę
i biorąc łapówki od firm, między innymi rosyjskich, które miały zezwolenie ONZ na handel z
Bagdadem. Amerykański inspektor rozbrojeniowy Charles A. Duelfer informował później
dyrektora CIA, że zyski Iraku sięgnęły 11 miliardów dolarów. W swoim Sprawozdaniu
specjalnego doradcy dyrektora Centralnej Agencji Wywiadowczej na temat irackiej broni
masowego rażenia opisał rozgałęziony system korupcji i łapówek, mający ominąć
oenzetowskie sankcje wobec Iraku.
8. Ariel Cohen, badacz zagadnień rosyjskich i eurazjatyckich w Heritage Foundation, pisał
na łamach „Moscow Times” z 22 sierpnia 2002, że Żyrinowski siedzi w kieszeni u Saddama.
Nie podał tam źródła, na których opierał swoje oskarżenia, ale w artykule dla „National
Review” z 7 maja 2002 powołał się na Wiaczesława Kostikowa, byłego współpracownika
Borisa Jelcyna.
9. Władimir Żyrinowski, rozmowa z autorami, 28 sierpnia 2002.
10. Aleksiej Mitrofanow, rozmowa z autorami, 29 sierpnia 2002.
11. Wysoki urzędnik Transnieftu, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
12. Duelfer, Sprawozdanie, s. 167-200.
13. Andrew Jack, Inside Putin’s Russia (Londyn: Granta, 2004), s. 290. Aleksandr Wołoszyn
rozmawiał z brytyjskimi dziennikarzami 20 czerwca 2003, przed podróżą Putina do Londynu,
przy czym zastrzegł sobie anonimowość. Żaden z dziennikarzy brytyjskich nie powołał się na
niego w swoim artykule, nie wyłączając Jacka, ówczesnego szefa moskiewskiego biura
„Financial Timesa”. W późniejszej książce Jack nazwał swojego informatora „bardzo wysokim
urzędnikiem Kremla”. Jednakże rosyjska gazeta „Wiedomosti” podała, że urzędnikiem tym
był Wołoszyn, a dziennikarze brytyjscy prywatnie potwierdzili tę informację.
14. John Bolton, rozmowa z autorami, 19 maja 2004.
15. Siergiej Prichodko, rozmowa z autorami, 17 maja 2004.
16. Wysoki urzędnik amerykański, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
17. Inny wysoki urzędnik amerykański, rozmowa z autorami. Rozmówca również
zastrzegł sobie anonimowość.
18. Wywiad z Chalafem.
19. Michaił Margiełow, rozmowa z autorami, 17 maja 2004.
20. Wywiad z Prichodką.
21. Jurij Szafranik, rozmowa z autorami, 2 czerwca 2004.
22. Boris Niemców, rozmowa z autorami, 3 czerwca 2004.
23. Michaił Chodorkowski, rozmowa z autorami, 22 sierpnia 2002.
24. Igor Iwanow, rozmowa z autorami, 22 czerwca 2004.
25. Siergiej Karaganow, rozmowa z autorami, 17 maja 2004.
26. Telewizja France-3, stenogram sporządzony przez ITAR-Tass, 9 lutego 2003.
27. Interfax, 10 lutego 2003.
28. Francuska telewizja TF-1, cyt. przez Associated Press, 11 lutego 2003.
29. Wysoki rangą urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
30. Wysoki rangą przedstawiciel administracji Busha. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
31. Alexander Vershbow, rozmowa z autorami, 22 czerwca 2004.
32. Ibid.
33. Duelfer, Sprawozdanie, s. 116-119.
34. Giennadij Sielezniow, rozmowa z autorami, 10 czerwca 2004.
35. Telewizja Rossija, 10 marca 2003.
36. Bob Woodward, Plan ofAttack, s. 404-405.
37. O maksymie Condoleezzy Rice napisał po raz pierwszy specjalista od spraw
zagranicznych „Washington Post” Jim Hoagland w artykule zatytułowanym Three
Miscreants, 13 kwietnia 2003.
38. Siergiej Stiepaszyn, przewodniczący Państwowej Izby Kontroli, powiedział telewizji
Rossija 22futego 2003, że zaginął miliard rubli (około 34 milionów dolarów) przeznaczony na
budowę dróg wokół Petersburgu i że prokuratura prowadzi w tej sprawie śledztwo.
39. Zob. cały tekst wypowiedzi prezydentów na stronie internetowej Białego Domu, pod
adresem http://www.whitehouse.gov/news/releases/2003/09/20030927-2.html.
40. Ibid.
12. Dyktatura prawa
1. Autorzy byli obecni na tym procesie, który odbywał się w dniach 4-14 sierpnia 2003, i
podczas przerw przeprowadzili wywiady ze wszystkimi jego uczestnikami, w tym z
oskarżonym i jego rodziną, rodziną ofiary, prokuratorem, obrońcami, sędzią i członkami ławy
przysięgłych.
2. „List otwarty” Władimira Putina do wyborców z 28 lutego 2000.
3. Siergiej Paszyn, rozmowa z autorami, 5 sierpnia 2003.
4. The Mancist-Leninist General Theory ofthe State and the Law, cyt. przez Michaiła
Krasnowa w: Michael McFaul, Nikolai Petrov, Andrei Ryabov, Between Dicta-torship and
Democracy: Russian Post-Communist PoliticalReform (Waszyngton: Carnegie Endowment for
International Peace, 2004), s. 195.
5. Deborah Stead, The Jury Is Back, „Los Angeles Times Magazine”, 24 kwietnia 1994.
6. W.E. Mosse, Alexander II and the Modernization ofRussia (Nowy Jork: Collier Books,
1958), s. 135-136.
7. Siergiej Paszyn, rozmowa z autorami, 13 lipca 2004.
8. Ibid.
9. Masha Gessen, A Matter ofJustice, „U. S. News World Report”, 20 listopada 2000. Za
rządów Putina powstały nowe określenia. W celu wydobycia zeznań milicjanci podłączali
prąd do małżowiny usznej podejrzanego; nazywało się to,LwonokPutinu”, czyli „telefon do
Putina”, według rosyjskiej komentatorki Julii Łatyniny piszącej w gazecie „Moscow Times”,
11 sierpnia 2004.
10. Wywiad z Paszynem, 13 lipca 2004.
11. Ibid.
12. Sondaż Fundacji Opinii Publicznej z 5-6 lutego 2000.
13. Kozak zaprzeczył później, jakoby Putin zamierzał go mianować, ale członkowie Rady
Federacji publicznie potwierdzili, że poinformowano ich, iż Kozak otrzyma stanowisko. O roli
Wołoszyna, który miał przekonać Putina do zrezygnowania z Kozaka na rzecz Ustinowa w
maju 2000 roku, doniosła gazeta „Siewodnia” i strona internetowa gazeta.ru.
14. Kozak nazwał się „liberalnym patriotą” w wywiadzie dla gazety „Wiek” z 24 marca
2000.
15. Wywiad Kozaka dla „Kommiersanta” z 2001, cyt. w artykule zamieszczonym w
„Kommiersancie” 1 listopada 2003.
16. Siergiej Kazowski, „Nowyje Izwiestia”, 5 kwietnia 2001. Również komentarz
Aleksandra Swiesznikowa, dziennikarza Agencji Informacyjnej Wołga, w gazecie „Moscow
Times”, 13 kwietnia 2001.
17. Echo Moskwy z 5 kwietnia 2001. Blinów na antenie NTV, według relacji Jewgie-nii
Borisowej, „Moscow Times”, 6 kwietnia 2001.
18. Dmitrij Kozak, rozmowa z autorami, 22 lipca 2004.
19. Ibid.
20. „Kommiersant”, 22 maja 2001.
21. Wywiad z Kozakiem.
22. Jurij Sidorienko, rozmowa z autorami, 6 sierpnia 2004.
23. Siergiej Wicyn, rozmowa z autorami, 26 lipca 2004.
24. Wywiad z Sidorienką.
25. O niezadowoleniu Putina z działalności komisji ułaskawień pisała między innymi Ana
Uzelac w „Moscow Times” z 1 czerwca i 10 sierpnia 2001. Do 28 grudnia 2001, czyli dnia, w
którym komisja została rozwiązana, Putin ułaskawił według Agence France-Press 20 osób, a
według Associated Press - 21.
26. Wywiad z Kozakiem.
27. Wywiad z Paszynem, 13 lipca 2004.
28. Tatiana Karpowa, rozmowa z autorami, 11 czerwca 2003.
29. Igor Trunow, rozmowa z autorami, 6 czerwca 2003.
30. Według Komitetu Statystycznego Miasta Moskwy średnie miesięczne zarobki w tym
mieście wyniosły w 2002 roku 14 035 rubli, czyli około 484 dolarów. W 2004 wzrosły do 18 801
rubli, czyli około 648 dolarów. Prawdziwe zarobki były zapewne jeszcze wyższe, bo Rosjanie
tradycyjnie ukrywają przed państwem część swoich dochodów.
31. Olga Graczowa, rozmowa z autorami, czerwiec 2003.
32. Zoja Czerniecowa, rozmowa z autorami, 18 czerwca 2003.
33. Autorzy byli obecni na przesłuchaniu w sprawie Nord-Ost w sądzie moskiewskim 11
czerwca 2003.
34. Tatiana Karpowa, rozmowa z autorami, 6 lipca 2004.
35. GAI to nazwa z czasów sowieckich, skrót od Gosawtoinspiekcyja, czyli Państwowa
Inspekcja Samochodowa. W 1998, w ramach reklamowanej „reformy”, nazwę tę zmieniono na
Gosudarstwiennaja Inspiekcyja Biezopasnosti Dorożnogo Dwiżenija (GIBDD), czyli
Państwowa Inspekcja Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Nikt j ej j ednak nie używał i w 2004
roku Putin ponownie zmienił j ą na Die-partamient Obiespieczenija Biezopasnosti Dorożnogo
Dwiżenija (DOBDD), czyli Wydział Zapewnienia Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego.
36. Sondaż z udziałem 2013 Rosjan z 12 największych miast, przeprowadzony przez
Rosyjskie Centrum Badania Opinii Publicznej Jurija Lewady w maju 2004. Wyniki
zamieszczono na łamach „Moscow Times” z 21 maja 2004.
37. Pawieł Czykow, rozmowa z autorami, 7 czerwca 2004.
38. Natalia Taubina, rozmowa z autorami, 7 czerwca 2004.
39. Peter Finn, FearRules in Russia ‘s Courtrooms, „Washington Post”, 27 lutego 2005.
40. Dane dotyczące apelacji od wyroków uniewinniających ław przysięgłych pochodzą ze
stronyjnternetowej rosyjskiego Ministerstwa Sprawiedliwości.
41. Stephen C. Thaman, rozmowa z autorami, 13 sierpnia 2003.
42. Po wyjeździe Władimira Gusińskiego do Hiszpanii Rosja zażądała jego ekstradycji, ale
sąd hiszpański odrzucił jej wniosek w kwietniu 2001, orzekając, że czyny zarzucane
Gusińskiemu nie stanowią przestępstwa według prawa hiszpańskiego. W sierpniu 2003
Gusiński został aresztowany na lotnisku w Atenach, gdyż jego nazwisko figurowało w
greckich komputerach z powodu starego wniosku rosyjskiego o ekstradycję. Rosjanie zwrócili
się do Greków o odesłanie Gusińskiego do Moskwy, ale w październiku 2003 sąd grecki
podjął taką samą decyzję jak wcześniej hiszpański. Rosja wystąpiła także do Danii o
ekstradycję przywódcy czeczeńskiego Achmada Zakajewa, gdy ten przyjechał do Kopenhagi
na konferencję w sprawie Czeczenii; Duńczycy aresztowali Zakajewa pod koniec października
2002, kilka dni po wydarzeniach na Dubrowce, ale dwa miesiące później duńskie
Ministerstwo Sprawiedliwości nakazało zwolnić go z aresztu,
odmawiając odesłania do Moskwy. Zakajew niezwłocznie wrócił do Londynu, gdzie
mieszkał od blisko roku dzięki gościnności aktorki Vanessy Redgrave. Władze brytyjskie
aresztowały go w grudniu 2002 na podstawie rosyjskiego wniosku o ekstradycję, lecz zwolniły
za kaucją, a w listopadzie 2003 sąd brytyjski odrzucił wniosek o ekstradycję. Brytyjskie
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych również odrzuciło żądania Moskwy i we wrześniu 2003
przyznało azyl oligarsze Borisowi Bierezowskiemu oraz jego współpracownikowi Julijowi
Dubowowi. We wrześniu 2003 roku amerykańskie władze imigracyjne aresztowały
rosyjskiego milionera Aleksa Konanychina i zamierzały odesłać go do Moskwy, gdzie miał
stanąć przed sądem pod zarzutem defraudacji. Sędzia federalny jednak wstrzymał deportację.
W kwietniu 2004 sąd imigracyjny w Bostonie przyznał azyl Iliasowi Achmadowowi,
ministrowi spraw zagranicznych w kadłubowym rządzie czeczeńskim sprzed inwazji
rosyjskiej z 1999 roku. Sąd uznał, że jeśli Achmadow wróci do Rosji, zostanie z pewnością
„rozstrzelany bez możliwości obrony przed sądem, tak jak to się stało z innymi członkami
rządu czeczeńskiego”. Departament Bezpieczeństwa Wewnętrznego w administracji Busha
złożył apelację od tego wyroku, ale w sierpniu 2004 wycofał ją.
43. Dane uzyskane przez telefon w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w lipcu 2003.
Według pisemnych informacji, otrzymanych przez nas rok później, w 2003 do trybunału
wpłynęło 5338 pozwów z Rosji, więcej niż z jakiegokolwiek innego kraju Europy, który uznał
jego jurysdykcję. Jednakże Rosjanie mają niewielkie szanse, aby znaleźć sprawiedliwość w
Strasburgu. Trybunał odrzucił z miejsca zdecydowaną większość rosyjskich skarg, w 2003
przyjmując do rozpatrzenia zaledwie 15 z nich.
44. Tatiana Głazkowa, rozmowa z autorami. Zob. też Judith Ingram, Russian Judge Fights
the System by Going to Court - Abroad, Associated Press, 26 lutego 2001. Trybunał odrzucił
pozew Głazkowej z powodów proceduralnych.
45. Werdykt w sprawie Gusiński przeciwko Rosji, ogłoszony przez Europejski Trybunał
Praw Człowieka 19 maja 2004. Orzeczenie dotyczyło tylko aresztowania Gusińskiego i
szantażu, którym zmuszono go do zrzeczenia się swojej firmy w zamian za zwolnienie z
więzienia, ale pomijało późniejsze wydarzenia.
46. Wywiad z Karpową, 6 lipca 2004.
47. Debatę przysięgłych odtworzono na podstawie wywiadów przeprowadzonych po
zakończeniu procesu z połową z dwunastu członków ławy.
13. Z powrotem w Związku Sowieckim
1. Wiktor Czerkiesow, rozmowa z autorami, 17 maja 2001.
2. Boris Pustincew z grupy obrońców praw człowieka Straż Obywatelska powiedział Jen
Trący i Mattowi Bivensowi w wywiadzie do artykułu Putin’s Patronage Elevates Cherkesov,
„St. Petersburg Times” z 25 lutego 2000, że Czerkiesow był ostatnim oficerem KGB, który
wszczął śledztwo w sprawie z artykułu 70. o przestępstwach politycznych. „Było to w 1988
roku przeciwko [artyście] Julijowi
Rybakowowi i innym - powiedział Pustincew. - Śledztwo zamknięto na polecenie Moskwy,
wbrew Czerkiesowowi”.
3. Czerkiesow nie tylko porównał pełnomocników prezydenckich do carskich ge-nerałów-
gubernatorów, ale powiedział też, że mianującsiłowików na to stanowisko, sam Putin
nawiązywał do przedrewolucyjnego modelu władzy. „W przeważającej większości rosyjscy
generałowie-gubernatorowie byli zawodowymi wojskowymi. Toteż decyzja prezydenta
Putina, aby wybrać pięciu spośród siedmiu swoich reprezentantów z rozmaitych instytucji
wojskowych, była zgodna z tradycją rosyjską” - powiedział nam w wywiadzie w 2001.
4. Wysoki rangą urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami, wrzesień 2003. Rozmówca
zastrzegł sobie anonimowość.
5. Wiktor Czerkiesow, rozmowa z autorami, 18 sierpnia 2004.
6. Olga Krysztanowska, rozmowa z autorami, wrzesień 2003. Zob. też Olga Kryshta-
novskaya i Stephen White, Putin’s Militocracy. Autorzy doszli do wniosku, że „coraz bardziej
dominująca pozycja funkcjonariuszy wojska, a zwłaszcza służb bezpieczeństwa
prawdopodobnie wzmocni neoautorytarne nastawienie opinii publicznej za prezydentury
Putina”.
7. Putin po raz pierwszy zażartował, że nie ma byłych czekistów, w programie telewizji
Rossija w 1999 roku, niedługo przed objęciem stanowiska premiera; w 2001 roku powtórzył
ten żart.
8. Wywiad z Krysztanowska. Gazety i czasopisma rosyjskie często zamieszczały listy
wysokich funkcjonariuszy rządu z kagiebowską przeszłością, na przykład w artykule Czekiści
na szczeblach władzy, „Nowaja gazieta”, lipiec 2003, gdzie wymieniono nazwiska
kilkudziesięciu wysokich rangą kagiebistów zajmujących eksponowane stanowiska.
9. Słynne słowa Stalina,Jcadry rieszajut wsio” (kadry decydują o wszystkim) padły na
uroczystości promocji elewów sowieckich uczelni wojskowych 4 maja 1935. Historycy uznają
je za zapowiedź surowych represji, które miały nastąpić w najbliższych latach. Stalin
sygnalizował w ten sposób, że odtąd nacisk będzie położony przede wszystkim na lojalność
kadr komunistycznych, a nie jak dotychczas na uprzemysłowienie i kolektywizację rolnictwa.
10. Wszyscy pełnomocnicy podkreślali, że starają się uchylić w regionach przepisy
niezgodne z konstytucją. W środkowej Rosji, obejmującej stolicę, współpracownicy Putina
mieli tylko w latach 2000 i 2001 wymusić zniesienie 729 ustaw regionalnych i lokalnych
sprzecznych z ustawodawstwem federalnym. Czerkiesow powiedział nam, że do wiosny 2001
udało mu się w regionie północnym uchylić 500 z 600 takich sprzecznych ustaw; pełnomocnik
w regionie nadwołżańskim Siergiej Kirijenko chwalił się uchyleniem niemal wszystkich 884
niekonstytucyjnych ustaw.
11. Wywiad z Czerkiesowem, 17 maja 2001.
12. Nikołaj Pietrow, rozmowa z autorami, wrzesień 2003.
13. Wywiad z Czerkiesowem, 18 sierpnia 2004.
14. Wadim Bakatin, przemówienie KGB: wczoraj, dziś i jutro z 19 lutego 1993.
15. Historię rosyjskich służb specjalnych w okresie postsowieckim, choć tylko do re-elekcji
Jelcyna w 1996, przedstawia Amy Knight w książce Spies Without Cloaks: TheKGB’s
Successors (Princeton, NJ: Princeton University Press, 1996).
16. Siergiej Grigorianc, rozmowa z autorami, 11 sierpnia 2004.
17. Przemówienie Bakatina.
18. Wywiad z Grigoriancem.
19. Przemówienie Bakatina.
20. Informacja o sześciokrotnej zmianie nazwy znajduje się na oficjalnej stronie
internetowej FSB pod adresem http://www.fsb.ru/history/organi.html, cyt. w memoriale
Humań Rights Watch pod tytułem Russia’s Spy Mania z października 2003
(http://www.hrw.org).
21. „Moskowskij komsomolec”, 7 kwietnia 1995, cyt. w Knight, Spies, s. 220.
22. Knight, Spies, s. 4, 244.
23. Igor Gołoszczapow, rozmowa z autorami, 5 sierpnia 2004.
24. Giennadij Gudkow, rozmowa z autorami, 14 lipca 2004.
25. Aleksandr Lebiediew, rozmowa z autorami, 3 sierpnia 2004.
26. Ibid.
27. Andriej Przezdomski, rozmowa z autorami, 4 sierpnia 2004.
28. Nikita Pietrow, rozmowa z autorami, 17 września 2004.
29. Wywiad z Grigoriancem.
30. Gieorgij Połtawczenko, rozmowa z autorami, 18 sierpnia 2004.
31. Gusinski nie był jedynym oligarchą ściganym przez policję podatkową; już na początku
kadencji Putina policja przeprowadziła rewizję w siedzibie firmy Awtowaz, powiązanej z
przebywającym na emigracji potentatem Borisem Biere-zowskim, podejmowała też głośne
akcje przeciwko dyrektorom firm naftowych Łukoil i Sidanco.
32. Wywiad z Połtawczenką.
33. Frank Brown, Return oj the KGB, „Newsweek”, 24 listopada 2003. Według Browna
Kułaków brał udział w jednej z akcji z 1984 roku, kiedy prowokatorzy z KGB próbowali
kilkakrotnie skompromitować brytyjskiego uczestnika wymiany studenckiej, podsuwając mu
między innymi 12-letnią dziewczynkę. Kiedy odrzucił oferty werbunku, został aresztowany i
wydalony z kraju.
34. Jeśli nie zaznaczono inaczej, informacje o gubernatorze Wiktorze Masłowie i wyborach
w Smoleńsku pochodzą z wywiadów przeprowadzonych tam we wrześniu 2003. Niektóre
ukazały się po raz pierwszy w artykule Susan B. Glasser, KGB Veterans Bring Tradecraft to
Elected Office, „Washington Post”, 24 września 2003, s. A18.
35. Wywiad z Połtawczenką.
36. Ulotka w posiadaniu autorów.
37. Glasser, KGB Veterans.
38. Według smoleńskiego dziennikarza Giennadija Kosienkowa były gubernator
Prochorow został skazany na trzy lata więzienia, a później ułaskawiony. Startował potem w
wyborach na mera Smoleńska i zajął w nich drugie miejsce. Jego były zastępca Makarienko
dostał trzy lata więzienia.
39. Glasser, KGB Yeterans.
40. Ibid.
41. Ibid.
42. Ibid.
43. Stanisław Lekariow, rozmowa z autorami, 10 sierpnia 2004.
44. Sharon LaFraniere, Putin Gives Security Service New Powers, „Washington Post”, 12
marca 2003.
45. Wywiad z Gudkowem.
46. Wywiad z Gołoszczapowem.
47. Vladimir Kovalyov, Zhirik Drinks at Starovoitova ‘s Grave, „Moscow Times”, 22
listopada 2004.
48. Lew Ponomariow, rozmowa z autorami, 5 marca 2004. Konstantin Riemczu-kow,
rozmowa z autorami, 5 marca 2004.
49. Zob. na przykład raport Humań Rights Watch pod tytułemRussia ‘s Spy Mania.
50. Siergiej Iwanow, rozmowa z autorami, 5 marca 2004.
51. Tatiana Triepaszkina, żona Michaiła, rozmowa z autorami, 5 marca 2004.
52. Peter Baker, YoungMan Yanishing in Russian Region; Prosecutor Probing Role of Secret
Police Is Among Missing in Ingushetia, „Washington Post”, z 6 czerwca 2004.
53. Wywiad z Czerkiesowem, 18 sierpnia 2004.
54. Wywiad z Władimirem Pribylowskim i inne wywiady w tym rozdziale cytujemy z
artykułu Susan B. Glasser, Russian Drug Unit Criticized OverDubious Tactics, Priorities,
„Washington Post” z 22 września 2004.
55. Wywiad z Czerkiesowem, 18 sierpnia 2004.
56. Glasser, Russian Drug Unit.
57. Ibid.
58. Ibid.
59. Ibid.
60. Kevin 0’Flynn, PaulMcCartney Finally Back in the U.S.S.R., „Moscow Times” z 26 maja
2003.
61. Wywiad z wysokim rangą przedstawicielem władz rosyjskich.
62. Ilia Buławinow, Rosyjska talia kart, „Kommiersant włast’”z 1 grudnia 2003.
63. Kim Murphy, Russia’s New Elitę Draws from Old KGB, „Los Angeles Times” z 10
listopada 2003.
64. Vladimir Pribylovsky, Oligarchs Toy with Their 2008 Options, „Moscow Times”, 25
lutego 2005. Pribylowski informował o sygnałach, że przed wyborami prezydenckimi w 2008
Sieczyn i Iwanow zamierzają stanąć na czele dwóch frakcji siłowików, przy czym Iwanow
miałby lansować przewodniczącego Dumy Borisa Gryzłowa, a Sieczyn ministra obrony
Siergieja Iwanowa.
65. Wywiad z Pawłowskim, cyt. za: Glasser, KGB Yeterans. W raporcie z sierpnia 2003,
zamieszczonym w Internecie i omawianym obszernie w rosyjskich mediach, Pawłowski
twierdził też, że oprócz Gazpromu i Rosnieftu głównym sponsorem kremlowskiej frakcji
siłowików jest Siergiej Pugaczow, założyciel Mieżprombanku i członek Rady Federacji.
Pugaczow, często nazywany przez
dziennikarzy rosyjskich „bankierem Putina” i „szarą eminencją”, pozwał Pawłowskiego o
oszczerstwo i pod koniec 2003 wygrał w pierwszej instancji; moskiewski sąd kazał
Pawłowskiemu zapłacić Pugaczowowi 1 milion dolarów. Pawłowski złożył apelację.
14. Koniec świata oligarchów
1. Aleksandr Batanow, rozmowa z autorami, 6 października 2004.
2. Ankieta magazynu „Fortune”, opublikowana we wrześniu 2002. Jedynym miliarderem
poniżej czterdziestki bogatszym od Chodorkowskiego był amerykański magnat komputerowy
Michael Dell. Chodorkowski zajmował 26 miejsce na liście najbogatszych ludzi świata.
3. Wywiad z Batanowem.
4. Wywiad Chodorkowskiego dla telewizji Wołga w Niżnym Nowgorodzie, 24
października 2003.
5. Doniesienia mediów rosyjskich dotyczące aresztowania, a ponadto wywiady z
Batanowem i adwokatem Chodorkowskiego, Antonem Drielem.
6. Igor Bunin, Forty Stories ofSuccess (Moskwa: Center for Political Technologies, 1994), s.
169-178, cyt. w: David E. Hoffman, The Oligarchs: Wealth and Power in the NewRussia
(Nowy Jork: Public Affairs, 2001), s. 118.
7. Ten wywiad z Chodorkowskim przeprowadził Peter Slevin, ówczesny reporter „Miami
Herald”. Wiele lat później przekazał swoje notatki Hoffmanowi, który wykorzystał część nie
publikowanego materiału w swojej książce Oligarchs, s. 116.
8. Hoffman, Oligarchs, s. 315-318.
9. Chrystia Freeland, Sale ofthe Centuty: Russia’s Wild Ride from Communism to
Capitalism (Nowy Jork: Crown Publishers, 2000), s. 335.
10. Ibid., s. 157.
11. Badania przeprowadzone w 2002 roku przez Petera?????’?, dyrektora do spraw badań
rynku domu maklerskiego Brunswick UBS Warburg, oraz analityka Denisa Rodionowa.
12. Piotr Awien, rozmowa z autorami, 8 października 2002.
13. Oleg Dieripaska, rozmowa z autorami, 21 października 2002.
14. Robert Dudley, rozmowa z autorami, 29 lipca 2004.
15. Ibid.
16. Sabrona Tavernise, Merger Creates Russian Oil Giant with Big Dreams, „New York
Times” z 23 kwietnia 2003.
17. Ibid.
18. Clifford Kupchan, rozmowa z autorami, 22 lipca 2004.
19. Michaił Chodorkowski, rozmowa z autorami, 22 sierpnia 2002.
20. Ilia Ponomariow, dyrektor biura informacyjnego partii komunistycznej, rozmowa z
autorami, 2 marca 2004. Kiedy zapytaliśmy o sprzedawanie miejsc na listach wyborczych,
Ponomariow odparł: „Oczywiście, to się zdarza. Partia potrzebuje funduszy”. Według niego
za przywilej posiadania przedstawiciela w Dumie płacą zazwyczaj wielkie firmy. „Spółka
płaci, aby był na liście partyjnej”.
21. Piotr Awien, rozmowa z autorami, 8 czerwca 2004.
22. Źródło zbliżone do Chodorkowskiego, rozmowa z autorami. Informator zastrzegł sobie
anonimowość.
23. Gleb Pawłowski, rozmowa z autorami, październik 2003.
24. Wysoki rangą urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
25. Rosnieft kupił firmę Siewiernaja Nieft od członka Rady Federacji Andrieja Wawiłowa.
Scysję między Putinem a Chodorkowskim pokazano w rosyjskiej telewizji.
26. Igor Jurgens, rozmowa z autorami, 2 lipca 2004.
27. Aleksiej Kondaurow, rozmowa z autorami, 29 lipca 2004.
28. Współpracownik Putina, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
29. Źródło zbliżone do Chodorkowskiego.
30. Wysoki rangą przedstawiciel władz Rosji, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł
sobie anonimowość.
31. Wysoki urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
32. Wywiad z Pawłowskim.
33. Konferencja prasowa Putina z 20 czerwca 2003, spisana z taśmy telewizji Rossija i
przetłumaczona przez BBC Worldwide Monitoring service.
34. Chodorkowski rozmawiał z grupą zachodnich korespondentów podczas corocznej
uroczystości z okazji święta 4 lipca, która odbyła się w Spaso House, rezydencji
amerykańskiego ambasadora w Moskwie.
35. Chrystia Freeland, A Falling Tsar, „Financial Times Weekend Magazine” z 1 listopada
2003.
36. Chodorkowski powiedział te słowa na antenie telewizji TV-Centr 20 lipca 2003.
37. Wywiad z wysokim urzędnikiem rosyjskim.
38. Igor Jurgens, rozmowa z autorami, październik 2003.
39. Spotkanie Putina z amerykańskimi korespondentami w Nowo-Ogariewie, 20 września
2003.
40. Ibid.
41. Michaił Fridman, rozmowa z autorami, 20 września 2004.
42. Jewgienij Kisielów, rozmowa z autorami, 26 listopada 2003.
43. Freeland, Falling Tsar.
44. Wypowiedź dla telewizji rosyjskiej, 3 października 2003.
45. Wywiad z Kondaurowem.
46. Wywiad z wysokim urzędnikiem rosyjskim.
47. A. John Pappalardo i Sanford M. Saunders Jr., wspólnicy amerykańskiej firmy
prawniczej Greenberg Traurig, zrelacjonowali nam tę rozmowę podczas kilku wywiadów w
latach 2003-2005.
48. Aleksandr Dobrowiński, rozmowa z autorami, 28 października 2003.
49. Anton Driel, rozmowa z autorami, 9 lipca 2004. Chodorkowski miał również dorosłego
syna z poprzedniego małżeństwa, studiującego wówczas w Bostonie.
50. Ibid.
51. Boris Niemców, rozmowa z autorami, 25 października 2003.
52. Historyczne rekordy rosyjskiego indeksu giełdowego, RTS, można znaleźć na stronie
internetowej http://www.rts.ru.
53. Wywiad z jednym ze współpracowników Putina.
54. Wypowiedź Putina dla telewizji rosyjskiej została przetłumaczona przez Federalną
Służbę Informacyjną 27 października 2003.
55. Wypowiedź Kasjanowa nadała NTV 31 października 2003.
56. Komentarz Pawłowskiego dla gazety „Wriemia nowostiej”, 28 października 2003.
57. Pawłowski powiedział to tego samego dnia na stronie internetowej
http://www.gazeta.ru.
58. Urzędnik administracji Busha, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
59. Wysoki rangą dyplomata amerykański, który zastrzegł sobie anonimowość.
60. Wywiad z Jurgensem, 2 lipca 2004.
61. Oleg Kisielów, rozmowa z autorami, 5 października 2004.
62. Wywiad z Fridmanem.
15. Agitacja
1. Marat Gelman, rozmowa z autorami, 17 sierpnia 2004.
2. Zgodnie z rosyjską konstytucją Duma składa się z 450 posłów. Połowę miejsc obsadza się
na podstawie wyników głosowania na krajowe listy partyjne, a pozostałe 225 na mocy
rezultatów głosowania w okręgach (nazywanych w Rosji jednoman-datowymi). Aby partia
zdobyła reprezentację w Dumie, na jej listę krajową musi paść co najmniej pięć procent
wszystkich głosów. Przed wyborami parlamentarnymi w 2003 w Dumie zasiadali posłowie
pięciu partii: Jednej Rosji (powstałej z połączenia Jedności i partii Ojczyzna-Cała Rosja
Jewgienija Primakowa i Jurija Łużkowa), Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (rosyjski
skrót KPRF), ultranacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) i dwóch
liberalnych partii prozachodnich: Sojuszu Sił Prawicowych (SPS) i Jabłoka.
3. Surkow-wspomniał o tych swoich ambicjach w wywiadzie dla Davida E. Hoffmana do
książki The Oligarchs: Wealth and Power in the New Russia (Nowy Jork: Public Affairs, 2001),
s. 123. „Chciałem być jak bohater filmu Pretty Woman. Chciałem być wielkim biznesmenem,
którzy mieszka w luksusowym hotelu i prowadzi wielkie interesy” - powiedział Surkow w
1999.
4. Siergiej Marków, rozmowa z autorami, 30 września 2004.
5. Uczestnikiem tym była Marina Litwinowicz, współpracowniczka Gleba Pawłowskiego,
która brała udział w posiedzeniach aż do lutego 2003, kiedy została szefem sztabu
wyborczego Sojuszu Sił Prawicowych. Rozmowa z autorami, 27 września 2004.
6. Steven Lee Myers, On Russian TV, Whatever Putin Wants, He Gets, „New York Times” z
17 lutego 2004.
7. Wywiad z Gelmanem.
8. Aleksandr Osłon, rozmowa z autorami, jesień 2003.
9. Wiaczesław Nikonow, rozmowa z autorami, jesień 2003.
10. Siergiej Popów, rozmowa z autorami, jesień 2003.
11. Interfax, 20 września 2003.
12. Wywiad z Markowem.
13. Susan B. Glasser, Russia ‘s Party for One; Putin Hopes to Use Body to Consolidate
Power, „Washington Post” z 6 grudnia 2003.
14. Wywiad z Markowem.
15. Glasser, Russia ‘s Party for One.
16. Ibid.
17. Ibid.
18. Ibid.
19. Ibid.
20. Wywiad z Gelmanem.
21. Fragmenty tego rozdziału ukazały sie w naszym artykule How Nationalist Party Be-
came a Powerhouse; Putin Had Blessed Effort to Weaken Communists, „Washington Post” z
16 grudnia 2003. Przeprowadziliśmy wówczas wywiady między innymi z Gelmanem,
Głaziewem, Rogozinem, Pawłowskim, które tu wykorzystujemy, chyba że zaznaczono inaczej.
22. Iwan Mielników, rozmowa z autorami, 30 września 2004.
23. Gleb Pawłowski, rozmowa z autorami, jesień 2003.
24. Wiaczesław Nikonow, rozmowa z autorami, 23 sierpnia 2004.
25. Giennadij Gudkow, rozmowa z autorami, 14 lipca 2004.
26. Wywiad z Markowem.
27. Siergiej Głaziew, rozmowa z autorami, 23 września 2004.
28. Wywiad z Markowem.
29. Siergiej Butin, rozmowa z autorami, 28 września 2004.
30. Ibid.
31. Dmitrij Rogozin, rozmowa z autorami, 8 grudnia 2003.
32. Glasser, Baker, Nationalist Party.
33. Ibid. Jednakże*lnformator zbliżony do Dieripaski powiedział nam, że pod koniec
kampanii oligarcha zaprzestał finansowania, dowiedziawszy się, do jakiego stopnia Ojczyzna
zawdzięcza swój sukces nagonce na oligarchów.
34. Wywiad z Markowem.
35. Wywiad z Butinem.
36. Malik Sajdułłajew, rozmowa z autorami, wrzesień 2003.
37. Asłambek Asłachanow, rozmowa z autorami, wrzesień 2003.
38. Wywiad udzielony przez Putina amerykańskim korespondentom w Nowo-Oga-riewie,
20 września 2003.
39. Peter Baker, Chechens Vote, but Outcome Seems Clear; Kremlin-Appointed Cleric’s
Main Rivals Werę Not on Ballot, „Washington Post” z 6 października 2003.
40. Glasser, Russia ‘s Party for One.
41. Konstantin Titow, rozmowa z autorami, 21 października 2003.
42. Alla Startseva, United Russia Makes Campaigners ofCashiers, „Moscow Times” z 26
listopada 2003.
43. Glasser, Russia ‘s Party for One.
44. Sondaże Fundacji Opinii Publicznej, http://www.english.fom.ru.
45. Jekatierina Jegorowa, rozmowa z autorami, 27 września 2004.
46. New Center-Left Force in Russia Campaigns on Anti-Tycoon Ticket, Agence France-
Presse, 14 września 2003.
47. Marat Gelman, rozmowa telefoniczna z autorami, grudzień 2003.
48. Grigorij Jawliński, rozmowa z autorami, 22 września 2004.
49. Boris Niemców, rozmowa z autorami, 22 września 2004.
50. Irina Hakamada, rozmowa z autorami, 22 września 2004.
51. Wywiad z Gelmanem.
52. O „spisek” oskarżył Bierezowskiego były dyrektor FSB Nikołaj Kowalów, obecnie
deputowany do Dumy. Według informacji agencji Interfax z 13 listopada 2003 powiedział on:
„Bierezowski zamierza umieścić pewnych ludzi we władzach dzięki pieniądzom z Jukosu i z
partii komunistycznej”. Co do przedsiębiorców kandydujących z list komunistycznych, zob.
na przykład Francesca Mereu, Capi-talists Signing Up as Communists, „Moscow Times” z 2
grudnia 2003.
53. Giennadij Ziuganow, wywiad dla „Wiedomosti”, 3 grudnia 2003.
54. Anatolij Łaptiew, rozmowa z autorami, 11 grudnia 2003.
55. Ów dzień, 20 listopada 2003, spędziliśmy w Petersburgu na uroczystościach
poświęconych pamięci Starowojtowej.
56. Fred Hiatt, Russia’s Iron Lady, „Washington Post” z 26 listopada 1998.
57. Siergiej Mitrochin, rozmowa z autorami, listopad 2003.
58. Wywiad z Jawlińskim.
59. Wywiad z Litwinowiczem.
60. Wywiad z Jawlińskim.
61. Wywiad z Jegorowa.
62. Wywiad z Niemcowem. Spory wokół tej reklamy ciągnęły się miesiącami. Grubo po
Nowym Rokujjrupa Czubajsa wynajęła firmp konsuhacyjna^, aby ta przepro-wadziła badania
opinii w sprawie reklamy, która zdążyła już obrosnąć złą sławą. Zgodnie z oczekiwaniami
odpowiedzi respondentów były skrajnie negatywne. „Pierwsza odpowiedź brzmiała: odlecieli
z kraju, wyemigrowali - wspominała Jegorowa, ‘konsultantka przeprowadzająca badanie. -
Druga odpowiedź była taka: są wysoko i patrzą na nas z góry. Ale oczywiście
przeprowadzanie badań po fakcie, po klęsce wyborczej, nie miało już sensu”. Wywiad z
Jegorowa.
63. Siergiej Gajdaj, rozmowa z autorami, 20 listopada 2003.
64. Giennadij Sielezniow, rozmowa z autorami, 26 listopada 2003.
66. Olga Starowojtowa, rozmowa z autorami, 20 listopada 2003.
67. Wywiad z Markowem.
68. Putin na przykład skarcił Niemcowa za to, że zbijał kapitał polityczny „na krwi”
zakładników na Dubrowce, i w obecności kamer telewizyjnych spotkał się z jego rywalem
Jawlińskim.
69. Wywiad z Rogozinem.
70. Leonid Grozman, rozmowa z autorami, grudzień 2003.
71. Wywiad z Rogozinem.
72. Sondaż Fundacji Opinii Publicznej, http://www.english.fom.ru.
73. Wywiady z wyborcami, 20 listopada 2003.
74. Telewizja rosyjska z 7 grudnia 2003.
75. Ibid.
76. Chubais Worried About Election Outcome, Interfax, 7 grudnia 2003.
77. Gościem, który rozmawiał z Gajdarem, był Michael McFaul, specjalista do spraw
rosyjskich na uniwersytecie Stanforda. Rozmowa z autorami, 8 grudnia 2003.
78. Wywiad z Jawlińskim.
79. Wywiad z Osłonem.
80. Wywiad z Głaziewem.
81. Wypowiedź Hakamady w telewizji rosyjskiej.
82. Agencja Interfax, 8 grudnia 2003.
83. Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, konferencja prasowa w
Moskwie, 8 grudnia 2003. Zob. też raporty o rosyjskich wyborach pod adresem
http://www.osce.org/odhir.
84. Marat Gelman, wywiad dla „Niezawisimoj gaziety”, 17 lutego 2004. Gelman
powiedział, że podał się do dymisji 8 grudnia, w dzień po wyborach, ale ujawnił to dopiero
dwa miesiące później, w czasie kampanii prezydenckiej.
85. Wywiad Gelmana dla autorów.
16. Rosja Putina
1. Michaił Chromów i Katia Chromowa poświęcili nam dziesiątki godzin, opowiadając
szczerze o swoim życiu. Było to podczas naszych dwóch długich podróży do Iwanowa przed
wyborami prezydenckimi w 2004.
2. Debata kandydatów na prezydenta, Kanał 1,12 lutego 2004.
3. Siergiej Mironów, rozmowa z autorami, 10 lutego 2004.
4. Dmitrij Rogozin, rozmowa z autorami, luty 2004.
5. Irina Hakamada, rozmowa z autorami, 12 lutego 2004.
6. Perypetie Rybkina wciąż pozostają niewyjaśnione. Media rosyjskie snuły domysły, że to
przeciwnik Putina Boris Bierezowski, który opłacał Rybkina, sfingował jego zniknięcie.
Rybkin obstawał przy swojej wersji.
7. Przemówienie Putina na Państwowym Uniwersytecie Moskiewskim, 12 lutego 2004.
8. Siergiej Marków, rozmowa z autorami, 30 września 2004.
9. Marina Danilova, Zhirinovsky Announces Presidential Bid, Associated Press, 10 grudnia
2003.
10. Określenie ekonomisty z Harvardu, Jeffreya Sachsa, który winił Gieriaszczenkę za
podsycanie inflacji w Rosji w latach 90.
11. Siergiej Głaziew, rozmowa z autorami, 23 września 2004.
12. Ibid.
13. Siergiej Butin, rozmowa z autorami, 28 września 2004.
14. Wywiad z Markowem.
15. Grigorij Jawliński, rozmowa z autorami, 23 września 2004.
16. Boris Niemców, rozmowa z autorami, 22 września 2004, oraz Władimir Ryżkow,
rozmowa z autorami, 25 października 2004. Usłyszawszy komentarz Niemcowa, Ryżkow
odpowiedział: „Oczywiście, że się bałem. Każdemu politykowi w Rosji, który jest w opozycji,
grozi niebezpieczeństwo”.
17. Irina Hakamada, rozmowa z autorami, 22 września 2004.
18. Wysoki rangą urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
19. Wywiad z Hakamada.
20. Instrukcja z Republiki Maryjskiej w posiadaniu autorów. Miejscowy urzędnik Dżeppar
Ablazow potwierdził, że kazano mu zapewnić 80-procentową frekwencję i 75 procent głosów
na Putina, o czym pisano w instrukcji, ale inni urzędnicy twierdzili, że nie znają tej instrukcji.
21. Wiaczesław Nikonow, rozmowa z autorami, 23 sierpnia 2004.
22. Wywiad z Hakamada.
23. Pater Baker, Putin Woos, Wams to Get Out the Vote, „Washington Post” z 14 marca
2004.
24. Głaziew, wywiady z Hakamada.
25. Wywiad z Hakamada.
26. Marina Litwinowicz, rozmowa z autorami, 27 września 2004.
27. Wywiad z Markowem.
28. Wysoki rangą przedstawiciel władz rosyjskich.
29. Wywiad z Butinem.
30. Wywiad z Głaziewem.
31. Wywiad z Butinem.
32. Siergiej Baburin cytowany przez „Wiedomosti”, 5 marca 2004. Głaziewa, według jego
współpracownika, usunięto formalnie 4 marca. Tego dnia członków frakcji parlamentarnej
Ojczyzny wezwano do gabinetu Rogozina i poproszono o podpisanie listu dymisjonującego
Głaziewa i popierającego Rogozina. Podpisało go 23 z 28 członków frakcji.
33. Wywiad z Głaziewem.
34. Wywiad z Litwinowicz.
35. Przytoczona relacja o zwolnieniu Kasjanowa pochodzi od wspomnianego wyższego
urzędnika rosyjskiego.
36. Caroline McGregor, Putin Fires Kasjanow 18 Days Before Vote, „Moscow Times” z 25
lutego 2004.
37. Opis wizyty Putina w Krasnojarsku oparty jest na wywiadach przeprowadzonych w
tym mieście podczas odwiedzin prezydenta 26 i 27 lutego 2004.
38. Swietłana Szportienko, konferencja dla dziennikarzy, 26 lutego 2004.
39. Wysoki rangą przedstawiciel Kremla, rozmowa z autorami, 27 lutego 2004.
40. Peter Baker, Russian Missile Launch Flops, „Washington Post” z 18 lutego 2004. Jedynie
NTV, należąca do grupy Gazpromu, wspomniała o tej nieudanej próbie rakietowej i zwróciła
się o komentarz do niezależnego analityka wojskowego Pawła Felgenhauera. Ów jednak
powiedział nam później, że producenci NTV prosili go, aby nie mówił nic, co mogłoby urazić
Putina. „Widziałem, że się boją, postanowiłem więc, że nie będę robił skandalu” - wspominał.
41. Mara D. Bellaby, FarEast Russia Aims to Boost Votes, Associated Press z 27 lutego 2004.
42. Putin na antenie telewizji rosyjskiej.
43. Nina Jomszyna, rozmowa z autorami, 27 lutego 2004.
44. Władysław Jurczyk, rozmowa z autorami, 26 lutego 2004.
45. Siergiej Żabiński, rozmowa z autorami, 26 lutego 2004.
46. Fradkow nie przyznał się, że pracował w KGB, ale specjaliści od sowieckich służb
specjalnych twierdzili, że przebieg jego kariery wskazuje na to, iż miał związki z wywiadem.
W oficjalnym życiorysie przyszłego premiera była roczna luka między ukończeniem studiów
a zatrudnieniem w sowieckiej ambasadzie w New Delhi w czasach, gdy Indie były ważnym
terenem zimnowojennej walki wywiadów.
47. Jedyną znaną wzmianką o Fradkowie jako kandydacie na przyszłego premiera jest
depesza Agencji Informacji Politycznych (rosyjski skrót APN) zatytułowana Kasyanov’s
Succesor Found; He Works at the Tax Police, pochodząca z 7 grudnia 2001. Agencja powstała z
inicjatywy Instytutu Strategii Narodowej i kieruje nią powiązany z Kremlem politolog
Stanisław Biełkowski. Na depeszę zwrócił nam później uwagę jeden z zachodnich
dyplomatów.
48. Wypowiedź Putina podczas wieczoru wyborczego z 15 marca 2004, pod adresem
http://www.kremlin.ru.
49. Putin zdobył w Republice Maryjskiej zaledwie 67,3 procent głosów, czyli mniej niż
średnia krajowa, co świadczy o niedoskonałości, a przynajmniej niedokładności metod
sterowania wyborami. Jeśli chodzi o zaginiony milion wyborców, zob. Caroline McGregor,
Election Numbers Do Not Add Up, „Moscow Times” z 19 marca 2004.
50. Wypowiedź Ptftina w telewizji rosyjskiej.
51. Marat Gelman, rozmowa z autorami, 17 sierpnia 2004.
52. Michaił Margiełow, rozmowa z autorami, 15 marca 2004.
53. Przemówienie inauguracyjne Putina, 7 maja 2004, http://www.kremlin.ru.
17. Przekręt roku
1. Wywiad Chodorkowskiego dla telewizji Wołga z 24 października 2003.
2. U Aleksandra (Saszy) Markusa z Niżnego Nowgorodu gościliśmy przez kilka tygodni w
lipcu i sierpniu 2004, przeprowadzając wywiady z nim, jego byłą żoną, wspólnikiem w
interesach, pracownikami i przyjaciółmi.
3. William F. Browder, rozmowa z autorami, 26 października 2003.
4. Boris Kuzniecow, rozmowa z autorami, 6 listopada 2003.
5. Dokumenty prokuratury zamieszczono wówczas w Internecie.
6. Autorzy dysponują kopią listu Władimira Ustinowa z 28 kwietnia 2003.
7. Erie Kraus, Truth and Beauty, notatka dla inwestorów, Sovlink, 27 października 2003.
8. Uczestnik posiedzenia gabinetu, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
9. Ibid.
10. List Chodorkowskiego jest dostępny po rosyjsku na jego stronie internetowej,
http://www.khodorkovsky.ru.
11. Ibid.
12. Arkady Ostrovsky, Chubais Rejects Cali to RepentRussia Sell-Offs, „Financial Times” z
16 kwietnia 2004.
13. Boris Niemców, rozmowa z autorami, 21 kwietnia 2004.
14. Andrew Kutchins, rozmowa z autorami, 21 kwietnia 2004.
15. Grigorij Jawliński opowiedział ten dowcip podczas uroczystości dziesiątej rocznicy
moskiewskiego Centrum Carnegiego, która odbyła się w Moskwie 22 kwietnia 2004.
16. Boris Chodorkowski powiedział to reporterom w holu sądu 15 lipca 2004.
17. Dane ze strony internetowej rosyjskiego Ministerstwa Sprawiedliwości.
18. Przemówienie Chodorkowskiego na procesie.
19. Przemówienie Lebiediewa na procesie.
20. Anton Driel, rozmowa z autorami, 9 lipca 2004.
21. Ibid.
22. Ibid.
23. Wypowiedź Putina podczas podróży do Włoch 5 listopada 2003, nadana tego wieczora
przez telewizję Rossija.
24. Dane o kapitalizacji rynkowej Jukosu i innych rosyjskich spółek można znaleźć również
na stronie internetowej RTS pod adresem http://www.rts.ru.
25. Analityk inwestycyjny, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie anonimowość.
26. Arkadij Wolski wypowiadał się na antenie NTV 21 lipca 2004.
27. Wraz z innymi kolegami korespondentami pracującymi w Moskwie zorganizowaliśmy
stałą ekipę, która obsługiwała codziennie proces Chodorkowskiego i dostarczała nam
wszystkim relacje z przebiegu rozpraw. Relacje te sporządzał rosyjski dziennikarz Igor
Małachow, który pracował wcześniej dla ABC News, telewizji niemieckiej i innych środków
przekazu. Relacja ekipy Igora Małacho-wa z 12 października 2004.
28. Relacja Małachowa, 11 października 2004.
29. Relacja Małachowa, 12 października 2004.
30. Leonid Fiedun, rozmowa z autorami, 15 lipca 2004.
31. Władimir Milow, rozmowa z autorami, sierpień 2004.
32. Bruce Misamore, dyrektor finansowy Jukosu, cytował te liczby podczas telekon-ferencji
z analitykami inwestycyjnymi 16 listopada 2004.
33. Wycena przeprowadzona na mocy umowy z rządem rosyjskim przez niemiecką firmę
Dresdner Kleinwort Wasserstein, w posiadaniu autorów. Firma podała najniższą możliwą
wycenę w wysokości 10,4 miliardów dolarów, ale potem wycofała się z niej, uznając ją za
„nadmiernie zaniżoną”. Spadek wartości firmy był bezpośrednim skutkiem rządowych
oskarżeń.
34. Wypowiedź Andrieja Iłłarionowa podczas konferencji prasowej 28 grudnia 2004. Już po
kilku dniach został on zwolniony z funkcji głównego doradcy ekonomicznego Putina na
spotkania grupy G-8, ale pozostał na Kremlu.
35. Anton Driel, rozmowa z autorami, 29 września 2004.
18. A jednak Lenin miał rację
1. Tekst tego rozdziału opiera się na materiale zebranym podczas wizyt w moskiewskiej
szkole nr 775 w roku szkolnym 2003/2004. Dzięki wspaniałomyślności i odwadze dyrektorki
tej szkoły, Jelizawiety Czyrkowej, i jej zastępczyni, Iriny Wiktorowny Suwołokiny, mogliśmy
bez żadnych przeszkód uczestniczyć w lekcjach historii prowadzonych przez Suwołokinę; w
sumie byliśmy na kilkunastu lekcjach, ale nie zabieraliśmy głosu w dyskusjach. Nagraliśmy
każdą lekcję. Przeprowadziliśmy ponadto wywiady z Suwołokiną, Czyrkową oraz uczniami:
Tanią Lewina, Ludmiłą Kołpakową i Antonem Trietiakowem.
2. Znany polski dziennikarz i były działacz Solidarności Adam Michnik poprosił Putina o
ocenę miejsca Stalina w historii Rosji. W wywiadzie z 15 stycznia 2002 (rosyjski tekst znajduje
się pod adresem http://www.kremlin.ru) Putin nie chciał potępić Stalina i nie wspomniał o
jego masowych zbrodniach. Oświadczył jednak: „Stalin. Oczywiście dyktator. Nie ma
wątpliwości. Człowiek, który w dużym stopniu kierował się tylko dążeniem do zachowania
władzy. I to wiele wyjaśnia. Problem w tym, że pod jego kierownictwem kraj zwyciężył w
drugiej wojnie światowej i to zwycięstwo w znacznym stopniu związane jest z jego imieniem.
Głupio byłoby ignorować ten fakt. Ot, taka moja niepełna odpowiedź...” [Me wolno mi się bać,
„Gazeta Wyborcza” z 16 stycznia 2002].
3. Luzhkov Suggests Returning Dzerzhinsky Monument to Lubyanka Sąuare, Inter-fax, 13
września*2002.
4. Stalin ‘s???? back on Russian war monument, Reuters, 23 lipca 2004. Zarządzenie Putina,
zamieszczone pod adresem http://www.kremlin.ru, mówiło, że przywrócenie imienia Stalina
ma „być hołdem dla bohaterstwa obrońców Stalingradu i przechowywać pamięć o dziejach
państwa rosyjskiego”. Putin jednak powstrzymał się na razie od poparcia zmiany nazwy
miasta. W grudniu 2002 roku powiedział, że powrót do nazwy Stalingrad „mógłby wywołać
podejrzenia, że wracamy do czasów stalinowskich. Nie przyniesie to nam nic dobrego”.
5. Russia cńticizes public debates on Warsaw uprising, Interfax, 4 sierpnia 2004.
6. Spostrzeżeniem tym podzieliła się z nami dziennikarka Masza Lipman. W
wyszukiwarce Google do określenia „chaos lat 90. a Putin” można znaleźć 20 000 odsyłaczy.
7. Gleb Pawłowski, rozmowa z autorami, 7 maja 2004.
8. Interfax, 4 marca 2005.
9. Sarah E. Mendelson, Theodore P. Gerber, Up for Grabs: Russia’s Political Tra-jectory and
Stalin ‘s Legacy, PONARS Policy???? 296, listopad 2003.
10. Galina Kłokowa, rozmowa z autorami, 12 września 2003.
11. Ibid.
12. Maria Danilova, Russian History Books Accused of Bias, Associated Press, 16 sierpnia
2004.
13. Wywiad z Kłokową.
14. O. Wołobiow, W.A. Kłokow, M.W. Ponomariow, W.A. Rogożkin, Rossija i Mir, XX wiek
(Moskwa: Drofa, 2002).
15. Oleg Wołobiow, rozmowa telefoniczna z autorami, 29 kwietnia 2004.
16. Rossija i mir, s. 292.
17. Wywiad z Kłokową.
18. Igor Dołucki, rozmowa z autorami, 28 kwietnia 2004. Jego relację potwierdziła
redaktorka, która prosiła o zachowanie anonimowości.
19. Wywiad z Dołuckim.
20. Natalia Konygina, Minister edukacji piętnuje „pseudoliberalizm „w podręcznikach
historii, „Izwiestia” z 27 stycznia 2004. Także Jelena Zinina, dyrektorka departamentu
podręczników Ministerstwa Edukacji, na antenie Radia Wolna Europa/Radia Swoboda, 5
grudnia 2003.
21. Putin Objects to Politicized History Textbooks, Interfax, 27 listopada 2003.
22. Wywiad z Dołuckim.
23. Ibid.
24. Cytaty pochodzą z podręcznika Dołuckiego, Otieczestwiennaja istorija: XX wiek, cz. 2
(Moskwa: Mniemozina, 2003).
25. Wywiad z Dołuckim.
Epilog: Rosja po Bicsłanie
1. Elza Baskajewa, rozmowa z autorami, październik 2004.
2. Przemówienie Władimira Putina, wyemitowane przez Kanał 1,17 maja 2000.
3. Według informatora zbliżonego do Kachy Bendukidzego. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość. Wysokość budżetu pochodzi z artykułu Erin E. Arvelund, An Oligarch Goes
Home to Lift Georgia ‘s Economy, „New York Times” z 5 listopada 2004.
4. RIA-Nowosti, 27 stycznia 2005.
5. Wiktor Czerkiesow, Moda na KGB?, „Komsomolskaja prawda” z 29 grudnia 2004.
6. Steven Lee Myers, Russian Military TV to Beat Patriotic Drum, „International Herald
Tribune” z 12 lutego 2005.
7. Wysoki rangą urzędnik rosyjski, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
8. Francesca Mereu, Liberał Ministers???? the Blame, „Moscow Times” z 24 stycznia 2005.
9. Russian Ex-PM Laments Lack of Democracy, Agence France-Presse, 24 lutego 2005.
10. Telewizja Rossija, BBC Monitoring, 24 lutego 2005.
11. Putin wzmocniony, „Komsomolskaja prawda” z 29 września 2004.
12. Konferencja prasowa Władimira Putina, 24 grudnia 2004, stenogram dostępny w
Internecie: http://www.kremlin.ru.
13. Ibid.
14. Lidia Szewcowa używała określenia „imitacja demokracji” przez cały okres rządów
Putina w artykułach, wywiadach i odczytach, a także w swojej książce Putin ‘s Russia, której
rozszerzone wydanie ukazało się w 2005 roku nakładem Fundacji Carnegiego na rzecz Pokoju
Międzynarodowego.
15. Richard Pipes, Flight from Freedom: What Russians Think and Want, „Foreign Affairs”,
maj-czerwiec 2004.
16. Wysoki rangą urzędnik rosyjski.
17. Wywiad dla pisma „Itogi”, październik 2004.
18. Doradca prezydenta Busha, rozmowa z autorami. Rozmówca zastrzegł sobie
anonimowość.
19. Jim Hoagland, Reassessing Putin, „Washington Post” z 13 marca 2005.
20. Stenogram konferencji prasowej Busha i Putina, która odbyła się 24 lutego 2005 w
stolicy Słowacji Bratysławie, dostępny w Internecie: http://www.whitehouse.gov.
21. Chamid Magomadow, rozmowa z autorami, październik 2004.
22. Wypowiedź Władimira Putina z 11 maja 2004.
23. O powstaniu organizacji Nasi poinformowało wiele rosyjskich środków przekazu.
Jeden z pierwszych artykułów napisali Michaił Szewczyk i Dmitrij Kamyszew {Zwyczajny
„naszyzm”, „Kommiersant” z 21 lutego 2005).
24. Michaił Kozyriew, rozmowa z autorami, 29 września 2004. Przedruk słów piosenki za
zgodą Siergieja Sznurowa.
25. Andriej Norkin, rozmowa z autorami, 5 listopada 2003.
26. Wywiad z wysokim rangą urzędnikiem rosyjskim.
27. Tatiana Szalimowa, rozmowa z autorami, 29 września 2004.

Bibliografia


Literatura na temat Rosji jest przeogromna, nie mogliśmy więc podać całej listy
najlepszych pozycji. Poniżej książki, z których korzystaliśmy najczęściej.
Albright Madeleine, Madame Secretary, Nowy Jork: Talk?i?????, 2003 [wyd. pol. Pani
Sekretarz Stanu, Warszawa: Świat Książki/Bertelsmann Media, 2005]
Andrew Christopher, [Mitrochin Wasilij] Mitrokhin Vasili, The Sword and the Shield: The
Mitrokhin Archive and the Secret History ofthe KGB, Nowy Jork: Basic Books, 1999 [wyd. pol.
Archiwum Mitrochina: KGB w Europie i na Zachodzie, Warszawa: Warszawskie
Wydawnictwo Literackie „Muza”, 2001]
Applebaum Annę, Gulag: A History, Nowy Jork: Doubleday, 2003 [wyd. pol. Gulag,
Warszawa: Świat Książki, 2005]
[Bajew Hassan] Baiev Khassan, The Oath.A Surgeon UnderFire (wraz z Nicholasem i Ruth
Daniloff), Nowy Jork: Walter Company, 2003 [wyd. pol. Przysięga: chirurg na wojnie,
Warszawa: Świat Książki, 2004]
Błocki Oleg, Władimir Putin: doroga k własti, Moskwa: Osmos Press, 2002
-, Władimir Putin: istorija żyzni, Moskwa: Mieżdunarodnyje Otnoszenija, 2001
[Borowik Artiom] Borovik Artyom, Hidden War: A Russian Journalisfs Account of the
Soviet War in Afghanistan, Nowy Jork: Grove Press, 1990
Butjer Richard, The Greatest Threat: Iraq, Weapons ofMass Destruction, and the Gro-wing
Crisis of Global Security, Nowy Jork: Public Affairs, 2000
Ciarkę Richard A., Against AliEnemies, Nowy Jork: Free Press, 2004
Coli Steve, Ghost Wars: The Secret History ofthe CIA, Afghanistan and Bin Laden, from
the Soviet Invasion to September 10, 2001, Nowy Jork: Penguin Press, 2004
Custine Marquis de, Empire of the Czar: A Journey Through Etemal Russia, Nowy Jork:
Doubleday, 1989. Tytuł oryginału francuskiego: La Russie en 1839 [wyd. pol. Rosja w roku
1839,1.1-2, Warszawa: Państwowy Instytut Wydawniczy, 1995]
Dołucki Igor, Otieczestwiennaja istorija: XX wiek, Moskwa: Mniemozina, 2003
Evangelista Matthew, The Chechen Wars: Will Russia Go the Way of the Soviet Union?,
Waszyngton: Brookings Institution Press, 2002
Freeland Chrystia, Sale ofthe Century: Russia’s Wild Ride from Communism to Capi-
talism, Nowy Jork: Crown Publishers, 2000
Cwtowu Waleta Cuładze Awtandil, Epocha Putina: tajni i zagadki „kriemlowskogo
dwora”, Moskwa-. „Eksmo, IWi
Gall Carktta,^aal Thomas ue, Oiećnnya: ^??1$\?i?i?^?i??^???8??, Londyn: New York
University Press, 1998
Gole Aleksandr, Armija Rossii: 11 potieriannych let, Moskwa: Zacharów, 2004
Goltz Thomas, Chechnya Diary: A War Correspondenfs Story of Surviving the War in
Chechnya, Nowy Jork: Thomas Dunne Books/St. Martin’s Press, 2003
Griffin Nicholas, Caucasus: Mountain Men and Holy Wars, Nowy Jork: Thomas Dunne
Books/St. Martin’s Press, 2001
Hill Fiona, Gaddy Clifford, Siberian Curse: How Communist Planners Left Russia Out in
the Cold, Waszyngton: Brookings Institution Press, 2003
Hoffman David E., The Oligarchs: Wealth and Power in the New Russia, Nowy Jork:
Public Affairs, 2001
Hughes Karen, Ten Minutes front Normal, Nowy Jork: Viking, 2004
Jack Andrew, Inside Putin’s Russia, Londyn: Granta, 2004. Opublikowane później w
Stanach Zjednoczonych przez Oxford University Pres.
[Jakowlew Aleksandr] Yakovlev Alexander N.,A Century ofViolence on Soviet Russia,
przekł. Anthony Austin, New Haven, Londyn: Yale University Press, 2002. Rosyjski oryginał:
Kriestosiew, Moskwa: Wagrius 2000
[Jelcyn Boris] Yełtsin Boris, Midnight Diaries, Nowy Jork: Public Affairs, 2000 [wyd. pol.
Notatki prezydenta, Warszawa: UNIV-COMP, 1995]
[Jewtuszenko Jewgienij] Yevtushenko Yevgeny, Fatal Half Measures: The Culture of
Democracy in the Soviet Union, wybór i przekład Antonina W. Bouis, Boston, Toronto,
Londyn: Little, Brown, 1991
Kaiser Robert G., Russia: The People and the Power, Nowy Jork: Atheneum, 1976
Klebnikov Paul, Godfather ofthe Kremlin: Boris Berezovsky and the Looting of Russia,
Nowy Jork: Harcourt, 2000
Knight Amy, Spies Without Cloaks: The KGB’s Successors, Princeton: Princeton University
Press, 1996 [wyd. pol. Szpiedzy bez maski: spadkobiercy KGB, Warszawa: Prószyński i S-ka,
2001]
Lkven Anatol, Chechnya: Tombstone ofRussian Power, New Haven, Londyn: Yale
University Press, 1998
McFaul Michael, Russia ‘s Unfinished Revolution: Political Changefrom Gorbachev to
Putin, Ithaca, Londyn: Cornell Univeristy Press, 2001
McFaul Michael, Goldgeier James M., Power and Purpose: U. S. Policy Toward Russia
After the Cold War, Waszyngton: Brookings Institution Press, 2003
McFaul Michael, [Pietrow Nikołaj] Petrov Nikolai, [Riabow Andriej] Ryabov An-drei,
Between Dictatorship and Democracy: Russian Post-Communist Political Reform,
Waszyngton: Carnegie Endowment for International Peace, 2004
Meier Andrew, Black Earth: A Journey Through Russia After the Fali, Nowy Jork: W.W.
Norton Co., 2003
Mosse W.E., Alexander II and the Modernization of Russia, Nowy Jork: Collier Books, 1958
[Niedkow Weselin] Nedkov Vesselin, Wilson Paul, 57Hours:A Survivor’s Account of
the Moscow Hostage Drama, Toronto: Viking Canada, 2003 Nivat Annę, Chienne de
Guerre: A Woman Reporter Behind the Lines of the War in
Chechnya, przekł. Susan Darnton, Nowy Jork: Public Affairs, 2001 Pipes Richard, Russia
Under the Old Regime: The History ofCivilization, Nowy Jork:
Macmillan Publishing Co., 1976 [wyd. pol. Rosja carów, Warszawa: Krąg, 1990]
[Politkowska] Politkovskaya Anna, A Dirty War: A Russian Reporter in Chechnya,
przekł. John Crowfoot, Londyn: Harvill Press, 2001 -, A Smali Corner of Heli: Dispatches
from Chechnya, przekł. Alexander Burry
i Tatiana Tulchinsky, Chicago: University of Chicago Press, 2003 Pope Edmond D.,
Shachtman Tom, Torpedoed: An American Businessmani Tnie
Story ofSecrets, Betrayal, Imprisonment in Russia, and the Battle to Set Him Free,
Nowy Jork: Little, Brown and Co., 2001 [Primakow Jewgienij] Primakov Yevgeny M., A
World Challenged: Fighting Terro-
rism in the Twenty-First Century, Waszyngton: The Nixon Center and Brookings
Institution Press, 2004 [Putin Władimir] Putin Vladimir, First Person: An Astonishingly
Frank Self-Portrait
by Russia’s President. Rozmowy z Natalią Gieworkian, Natalią Timakową i An-
driejem Kolesnikowem, przekł. Catherine A. Fitzpatrick, Nowy Jork: Public
Affairs, 2000. Oryginał rosyjski: Otpierwogo lica: razgowory s Władimirom Puti-
nym, Moskwa: Wagrius, 2000 [wyd. pol. Po raz pierwszy Putin, Katowice: Forum
Sztuk Dom Wydawniczy, 2000] Rasputin Valentin [Walentin], Siberia, Siberia, przekł.
Margaret Winchell i Gerald
Mikkelson, Evanston: Northwestern University Press, 1991 Remnick David, Lenin’s Tomb:
The Last Days of the Soviet Empire, Nowy Jork:
Random House, 1993 [wyd. pol. Grobowiec Lenina, Warszawa: Wydawnictwo
Magnum, 1997] -, Resurrection: The Struggle for a New Russia, Nowy Jork: Random
House, 1997
[wyd. pol. Zmartwychwstanie, Warszawa: Wydawnictwo Magnum, 1997] Sakwa Richard,
Putin: Russia’s Choice, Londyn: Routledge, 2004 Salisjbury Harrison, The 900 Days: The Siege
of Leningrad, Londyn: Martin Secker
Warburg limited, 1969. Pan Books, 2000 Satter David, Darkness atDawn: The Rise ofthe
Russian Criminal State, New Haven:
Yale University Press, 2003 Szewczenko Władimir, Powsiedniewnaja żyzn’:??i???
pripriezidientach, Moskwa:
Mołodaja Gwardija, 2004 [Szewcowa Lilija] Shevtsova Lilia, Putin’s Russia, Waszyngton:
Carnegie Endow-
ment for International Police, 2003 [Sołżenicyn Aleksandr] Solzhenitsyn Aleksandr, Gulag
Archipelago, Nowy Jork:
HarperCollins, 1992 [wyd. pol. Archipelag GUŁag 1918-1956: próba dochodzenia
literackiego, t. 1-3, Warszawa: Świat Książki, 1998] Suskin Ron, The Pri.ce ofLoyalty: George
W. Bush, the White House and the Education
ofPaul 0’Neill, Nowy Jork: Simon Schuster, 2004
Bibliografia
Talbott Strobę, The Russia Hand: A Memoir of Presidential Diplomacy, Nowy Jork:
Random House, 2002 Tielen Ludmiła, Pokolenije Putina, Moskwa: Wagrius, 2004 Topól
Eduard, Roman o liubwi i tierrorie, Moskwa: AST Publishers, 2002. Triegubowa Jelena, Bajki
kriemlowskogo diggiera, Moskwa: Ad Marginem, 2003. Truscott Peter, Kursk: The Gripping
True Story ofRussia’s Worst Submarine Disaster,
Londyn: Simon Schuster UK, 2002.
-, Putin ‘s Progress, Londyn: Simon Schuster UK, 2004.
Usolcew Władimir, Sosłużywiec: nieizwiestnyje stronicy żyzni priezidienta, Moskwa:
Eksmo, 2004. Woodward Bob, Bush at War, Nowy Jork: Simon Schuster, 2002 [wyd. pol.
Wojna
Busha, Warszawa: Wydawnictwo Magnum, 2003] -, Plan of Attack, Nowy Jork: Simon
Schuster, 2004 [wyd. pol. Plan ataku,
Warszawa: Wydawnictwo Magnum, 2004]
Filmy dokumentalne
Assassination of Russia, Charles Gazelle, Transparences Productions, Francja, 2002.
Terror in Moscow, producent-reżyser Dan Reed, producent Mark Franchetti.
Wyemitowany 12 maja 2003 roku przez brytyjski Kanał 4 i 23 października 2003 roku przez
HBO.
Self-Portrait: Ten Years on NTV, wyemitowany 11 października 2003 roku przez NTV.

O autorach


Peter Baker i Susan Glasser kierowali moskiewskim biurem „The Washington Post” od
stycznia 2001 do listopada 2004 roku. Do ich obowiązków należało relacjonowanie wydarzeń
w Rosji i czternastu innych państwach byłego Związku Sowieckiego. W czasie zagranicznych
podróży pisali również reportaże z wojny w Afganistanie i Iraku. Baker pracuje w „The
Washington Post” od 17 lat. W tym czasie był dwukrotnie korespondentem tej gazety przy
Białym Domu, najpierw za kadencji Billa Clintona, a teraz za prezydentury George’a W.
Busha. Jest autorem bestsellera The Breach: Inside the Impeachment and Trial of William
Jefferson Clinton (Scribner, 2000). Przygoda Glasser z „The Washington Post” rozpoczęła się
przed siedmioma laty, kiedy została zastępcą szefa redakcji krajowej i kierowała zespołem
piszącym o śledztwie w sprawie Moniki Le-winsky. Potem pracowała w dziale krajowym i
pisała o polityce i finansach. Dziś jest specjalistką „The Washington Post” od spraw
terroryzmu. Przed przyjściem do „Posta” była redaktorką „Roli Cali”, gazety zajmującej się
Kongresem Stanów Zjednoczonych.
Baker i Glasser mieszkają w Waszyngtonie z synem Theodore’em.
(pj
^°^

You might also like