Professional Documents
Culture Documents
Fahrenheit 451
Redakcja i korekta
Jacek Fronczak
Firma UKKLW – Karolina Kuć,
Elżbieta Steglińska,
Agata Tryka
Zdjęcia
wolne zasoby internetu
ISBN 9788380796034
Wydawca
Wydawnictwo Fronda Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: fronda@fronda.pl
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda
Konwersja
Epubeum
Spis treści
Wstęp
Część I. Turboteorie
ROZDZIAŁ I. Wielka Lechia
ROZDZIAŁ II. Sarmackie dziedzictwo
ROZDZIAŁ III. O Ariach i Scytach uwag kilka
ROZDZIAŁ IV. Czy Aleksander Wielki był Słowianinem?
ROZDZIAŁ V. Polka Weneda
ROZDZIAŁ VI. Czy Polacy są przodkami Żydów?
ROZDZIAŁ VII. Piastowie – ostatni Merowingowie?
ROZDZIAŁ VIII. Długie łodzie wikingów
ROZDZIAŁ IX. Legendy z bajecznych czasów
ROZDZIAŁ X. Sfera mitu i historii
ROZDZIAŁ XI. Dziejopisarze – mitologia prapolska
Część II . Co mówi nauka
ROZDZIAŁ I. Rzut oka na prapoczątki
ROZDZIAŁ II. Kilka słów o Słowianach
ROZDZIAŁ III. Słowianie na ziemiach polskich
ROZDZIAŁ IV. Geneza państwa polskiego
ROZDZIAŁ V. Język polski i piśmiennictwo
ROZDZIAŁ VI. Naukowcy wciąż szukają odpowiedzi, skąd
pochodzą Polacy
ROZDZIAŁ VII. Chrzest Polski
Źródła
Jesteśmy bohaterami uwikłanymi w różne osobowości, spętani takim, a
nie innym trafem, ale zawsze przypadkowym, losem. Bo los to historia, która
na oślep pochłania o ary, rozgrywa się w tysiącach miejsc równocześnie.
Dlatego jedyne, za co można ją uchwycić, to materialne ślady obecności w
niej ludzi. Jakby reszta była ulotna, a tylko w przedmiotach warto poszukać
duszy.
Przemysław Skrzydelski
Wstęp
Z naszej rodziny nie wychodziły wojny,
nie byliśmy przyczyną niczyjej zagłady.
Kornel Morawiecki
Turboteorie
ROZDZIAŁ I
Wielka Lechia
*
Według Janusza Bieszka „obaliły one [najnowsze badania genetyczne]
nieprawdziwe dogmaty i teorie historyczne, które lansowane jeszcze w
XIX wieku przez zaborcę niemieckiego i jego historyków (niestety także
części polskich) informowały o wielkich migracjach Słowian z południa
Europy na obszar Polski dopiero w połowie VI wieku i zajmujących ziemie
po plemionach tzw. germańskich i celtyckich (sic!). Towarzyszył temu
także infantylny przekaz o pierwszym, błąkającym się księciu Lechu,
który miał «zagnieździć się» ok. 550 roku w okolicy Gniezna”.
„Szczególnie tutaj podkreślam – pisze Janusz Bieszk – iż Ariowie-
Słowianie nie musieli skądkolwiek przybywać, albowiem jako autochtoni
byli na tych terenach od 10 tys. 700 lat i mieszkali u siebie «in situ», na
swoich ziemiach, w ramach wielkiej prehistorycznej cywilizacji Gobi, a
później imperium Ramy (…)”.
*
Polacy to jeden z najstarszych narodów świata. Nasi przodkowie
podobno mieszkają tu już niemal 11 tys. lat. W przeszłości nie tylko
gromili Persów, spuścili lanie Aleksandrowi Macedońskiemu i dzielnie
stawiali czoła Rzymianom pod wodzą Juliusza Cezara (lechiccy wodzowie
walnie przyczynili się podobno do obalenia Imperium Rzymskiego), ale
stworzyli też własne starożytne imperium. Ogromne imperium Ariów-
Słowian w Europie i Azji. Piastowska Polska stanowiła kontynuację
istniejącego przez tysiące lat lechickiego państwa.
48 polskich królów panujących przed Mieszkiem I. Polskie państwo
wymienione w Starym Testamencie… To tylko kilka z wielu elementów
coraz bardziej popularnej w naszym kraju teorii o Wielkiej Lechii.
Propagatorzy słowiańskiego imperium twierdzą, że wskutek spisku
historyków, archeologów, Kościoła i innych wrogich sił, prawda o Wielkiej
Lechii jest od lat skrzętnie ukrywana. Domagają się wprowadzenia jej do
podręczników szkolnych. Kres Lechii przynieść miał spisek niemiecko-
watykański, który do dziś zajmuje się fałszowaniem przeszłości i
ukrywaniem prawdy o dawnym słowiańskim imperium.
Najbardziej „hardkorowi” zwolennicy zakazanej historii Polski wierzą
z kolei w pozaziemskie pochodzenie Słowian i wzmianki o Polakach w
Biblii. To wcale nie są żarty ani nie jest to fabuła drugorzędnej książki
fantasy. Hipoteza o imperium Lechitów, choć pełna nieścisłości i często
absurdalna, jest coraz bardziej popularna w Polsce.
„Organizm państwowy Słowian europejskich nazywany czasami
Wielką Lechią bądź też imperium Lechitów, jest dla naszych naukowców
trudny do zauważenia, ponieważ szukają oni czegoś innego, niż to czym
Lechia była – twierdzi Marian Nosal. – Gdybym był mniej grzeczny, to
napisałbym po prostu, że nie znają się na obiekcie swoich badań. Nie mają
o nim zielonego pojęcia. Jednak nawet tak nie mogę napisać, gdyż nasi
dzielni naukowcy w ogóle do prac nad badaniem Lechii nie przystąpili. Po
prostu udają, że jej nie było i na tym ich badania się kończą. W związku z
tym my, uczciwi badacze Słowiańszczyzny, nie mamy nawet na
interesujące nas tematy z kim dyskutować.
A tymczasem okazuje się, że Wielka Lechia to położony w centrum
Europy starożytny Otwarty, Samosterowalny i Rozproszony System
Państwowy lub parapaństwowy. Kiedy to wszystko rozważymy, to
okazuje się, że Nasi Przodkowie zbudowali państwo nowoczesne i
sprawnie działające.
Od Lechitów możemy uczyć się takich wartości, jak Otwartość,
Demokracja i umiejętne połączenie zarządzania lokalnego i centralnego”.
Wielka Lechia to przejaw społecznej tęsknoty za Polską silną, rozległą
i potężną. Tak jak odwoływanie się do Rzeczypospolitej Obojga Narodów
czy opisywanie sukcesów polskiego oręża. Jakże ciepło robi się na sercu,
gdy wspominamy wielkość dawnej Rzeczypospolitej. A gdyby jeszcze
świetność wieku XVII mogła zostać uzupełniona tryumfami innej epoki?
Byłoby cudownie. Tę właśnie piękną wizję oferują nam twórcy koncepcji
Wielkiej Lechii – rzekomego przedchrześcijańskiego imperium Polaków.
Na opisanym gruncie narodził się jakiś czas temu oryginalny nurt,
który być może stanie się kiedyś tematem rozpraw doktorskich z
socjologii. Jego przedstawiciele wywyższają Polaków i innych Słowian
ponad wszystkie ludy, twierdząc, że prawda o naszej najwcześniejszej
historii jest zakłamywana przez Niemców i kler, który chce wymazać
pamięć o imperium Lechitów, niegdyś konkurującym z Rzymem i
trzęsącym połową Starego Świata.
Z najbardziej radykalnych miłośników teorii o Lechii, których
wspólnym mianownikiem jest idea istnienia pradawnego słowiańskiego
imperium, narodzili się tzw. turbo-Słowianie (turbo-Lechici), uznający
o cjalną historię za baśń dla naiwniaków. Termin ten został ukuty kilka
lat temu na forach i grupach internetowych dotyczących historii. Sami
siebie nazywają Lechitami lub Polachami (turbo-Słowianin to określenie
pejoratywne). Charakteryzuje ich słowiański szowinizm i niechęć do
Zachodu, antyklerykalizm oraz odporność na wszelkie argumenty
historyków. Ich fora i grupy facebookowe wypełniają monotonne
dyskusje o słowiańskich Wedach i lechickim alfabecie (a ostatnio także o
rapie sławiącym wielkość dawnego imperium).
Część tych teorii ma zabarwienie wybitnie panslawistyczne.
Panslawizm to nazwa prądów ideologicznych o różnym zabarwieniu
politycznym, mających na celu polityczne, gospodarcze i kulturalne
zjednoczenie Słowian. Sam termin wymyślił w 1826 roku czeski
publicysta Jan Herkel na oznaczenie idei jedności kulturowo-językowej
ludów słowiańskich. Później nabrał on wieloznacznej treści. Panslawiści
dystansowali się od narodów wywodzących się od zachodnich Słowian, ze
względu na to, iż były one wyznania rzymskokatolickiego. Niektórzy
wręcz klasy kowali ich jako wrogów Słowiańszczyzny na równi z
Niemcami.
Idee zjednoczenia Słowian, wolnych i równych, w federacji narodów
były żywe w różnych krajach słowiańskich wśród środowisk o
demokratycznych i liberalnych poglądach. W XIX wieku panslawizm
znalazł wielu zwolenników w krajach zamieszkiwanych przez Słowian.
Ideę panslawizmu popierała Rosja, pragnąc w ten sposób realizować
swoje imperialne interesy wobec narodów o słowiańskim pochodzeniu,
nieposiadających własnej organizacji państwowej. Z tego powodu – w
przeciwieństwie do Czech – panslawizm nigdy nie uzyskał powszechnego
poparcia na ziemiach polskich, mimo że na początku XX wieku w ruch ten
włączyła się endecja. Endecy traktowali jednak ten ruch instrumentalnie,
jako środek do osłabienia Austro-Węgier i Cesarstwa Niemieckiego. Idee
zjednoczenia Słowian południowych i zachodnich znalazły wyraz w
różnych koncepcjach: w iliryzmie, jugosławizmie i austroslawizmie.
Demokratyczne odłamy polskiej Wielkiej Emigracji wysuwały program
federacji narodów słowiańskich bez udziału w niej Rosji.
Panslawizm w Rosji wyrósł z doktryny słowiano lów (antyteza Rosji i
Europy). Jego główni działacze (m.in. Michaił Pogodin, Nikołaj Danilewski)
domagali się, w myśl trójjedynej formuły „prawosławie, samodzierżawie,
ludowość”, nadania ludowego charakteru caratowi, podporządkowania
jego wewnętrznej polityki rosyjskiemu nacjonalizmowi, a zagranicznemu
– panslawizmowi. Danilewski w swoim dziele Rossija i Jewropa zalecał
całkowitą izolację od Europy Zachodniej, jako konieczną przeciwwagę jej
wpływów na Słowiańszczyznę, i utworzenie Wielkiego Związku
Wszechsłowiańskiego z Carogrodem (Stambułem) pod władzą Rosji.
Koncepcje polityczne wczesnego ruchu panslawistycznego były oparte na
idei stworzenia swego rodzaju federacji wszystkich Słowian, pozostającej
pod polityczną oraz kulturową dominacją i przywództwem Imperium
Rosyjskiego, gdzie lokalne słowiańskie tożsamości zostaną zintegrowane
w rosyjską, a głównym językiem komunikowania się będzie język
rosyjski, główną wykładaną historią historia Rosji, szkolnictwo
prowadzone w języku rosyjskim.
W związku z zaognieniem stosunków rosyjsko-tureckich (m.in. wojna
krymska) mgliste koncepcje nabrały charakteru politycznego (hasła
„świętej wojny” przeciwko zachodnim sojusznikom Turcji). Ponieważ
Polacy darzyli Turcję sympatią (nigdy nie uznała ona rozbiorów Polski),
panslawiści wrogo odnosili się do Polski i narodowości polskiej, zaś
rusy kacja była dla wielu panslawistów celem samym w sobie. Podobnie
jak ich żądania, by wszyscy Słowianie przeszli na prawosławie. Polacy
często byli pomijani w zaproszeniach na kongresy słowiańskie
organizowane w Rosji. Sam naród polski ze względu na swój opór wobec
rusy kacji, po wybuchu powstania styczniowego został nazwany przez
panslawistów „Judaszem Słowiańszczyzny”.
Po wojnie krymskiej panslawizm stał się o cjalnym i zorganizowanym
ruchem (własne pisma i towarzystwa panslawistyczne) popieranym przez
rosyjski rząd. Apogeum osiągnął w czasie wojny rosyjsko-tureckiej 1877–
1878, potem osłabł. Odrodził się na krótko w postaci neoslawizmu pod
hasłem współdziałania narodów słowiańskich przeciw Niemcom.
*
Kto więc lansuje te wszystkie bzdury o Wielkiej Lechii i tym podobne i
dlaczego?
„Trudno jest wskazać pioniera turbo-Słowiańszczyzny – pisze Artur
Wójcik. – Pierwocin tego nurtu można się doszukiwać już w staropolskiej
historiogra i w postaci ekscentrycznego franciszkanina, kapelana
lisowczyków Wojciecha Dembołeckiego (1575–1645/1647), który w
jednym ze swoich dzieł pt. Wywód jedynowłasnego państwa świata z 1633
roku stwierdził chociażby, że pierwotnym językiem świata był język
słowiański i to ówczesna Rzeczypospolita jest jedynym państwem, które
ze względów historycznych zasługuje na panowanie nad całym światem”.
Na początku XIX wieku pojawiła się tajemnicza postać, ukrywająca się
pod pseudonimem Jan Andrault de Buy Antosewicz, która w
rękopiśmiennym traktacie zatytułowanym Obrona Kadłubka i Długosza
szanowanych dziejopisów polskich przeciwko wieku osiemnastego
krytykom, sfrustrowana pisała, co następuje:
„Wieku ośmnastego nowi powątpiewacze Filozofy Pyrhoności umówili
się wszystkiemi prawie siłami upodlić Polskie Dzieje niedostatkiem
wiadomości przez Kadłubka i Długosza pisane, zarzucając niepewności
bytu Lecha, Krakusa, Wandy, Popiela, pierwszych książąt kraju
sarmackiego. Z przyczyn? Że nie maią oczywistego u siebie odwiecznych
pisarzów świadectwa przekonywaiącego Wiek nasze niedowierczy o ich
panowaniu. [...] Niemcy w pismach swoich wielcy Znieważyciele Dziejów
Polskich, wielbiąc Niemieckie sprawy, a poniżaiąc dawnych Lechitow
Czyny, Łacińską albo Niemiecką głoską przenicowali osób, Imiona i Miast
nazwiska. Naród zaś Lechitow nad Sarmatami panuiących, a między niemi
i Xiążąt ich pierwotnych złośliwie rzeczeni Autorowie zatarli uwielbioną
pamięć, a Polacy niemiecką wiadomością zwiedzeni więcey poddawaiąc
ufności zagranicznym pisarzom, niżeli naszym krajowym”.
„Jak widać, ta podniosła i nieco emocjonalna wypowiedź autora,
sformułowana u progu narodzin historiogra i naukowej, jest
porównywalna z poziomem argumentacji współczesnych zwolenników
fantazmatu lechickiego” – skomentował w swojej książce powyższe
wywody Artur Wójcik.
Jako prekursora turbo-Słowian niektórzy wskazują również
Stanisława Szukalskiego, „Stacha z Warty”, niezwykle barwną postać
międzywojennej bohemy artystycznej Warszawy i Krakowa[12].
Przebywając na emigracji w Stanach Zjednoczonych, Szukalski stworzył w
1940 roku koncepcję zermatyzmu, czyli pochodzenia Polaków z Wyspy
Wielkanocnej. Usłyszał wówczas nadawaną przez radio wiadomość o
ataku wojsk niemieckich na Danię. Amerykański korespondent znajdował
się w Bohuslänie. Słuchając relacji, Szukalski uznał, że nazwa tej
miejscowości ma słowiańskie korzenie. W swoim późniejszym liście do
papieża Jana Pawła II pisał, że: „(…) jest to Polska nazwa, która uległa
zmiękczeniu w milionach szwedzkich ust i która pierwotnie brzmiała
«Bogu Slan», co dla nas Polaków znaczy «do Boga Wysłany»”.
Następnego dnia po informacji z Bohuslänu Szukalski wypożyczył
najstarsze holenderskie mapy Europy. Ich analiza skłoniła go do
stwierdzenia, że na terenie Skandynawii znajdują się setki miejscowości,
których nazwy wskazują na rodowód słowiański.
Według jego koncepcji mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej mieli
przedostać się do Europy, by z miejscowości Zermatt w Szwajcarii przybyć
do Polski. Szukalski uważał, że ludzie pierwotni posługiwali się wspólnym
językiem (macimową, bądź też protongiem), który dał początek
wszystkim innym językom świata.
*
Jeszcze przed II wojną światową ideą Wielkiej Lechii zajmował się
Ruch Nacjonalistów Polskich „Zadruga” zapoczątkowany w 1937 roku
przez Jana Stachniuka. W czasach dawnych Słowian mianem zadrugi
określano wspólnotę rodową. Nazwę tę przejęło następnie wydawane
przez RNP pismo, ukazujące się między rokiem 1937 a 1939. Z kolei
podwaliny pod „Zadrugę” jako ideę opierającą się na pogańskich
wierzeniach, z równoczesnym odrzuceniem chrześcijaństwa oraz wzorca
postawy Polaka katolika – położył ruch XIX-wiecznych słowiano lów.
Sarmackie dziedzictwo
*
Mianem Sarmatów określał już Słowian francuski średniowieczny
kronikarz Flodoard z Reims (894–966), twórca roczników – Annales oraz
Historii kościoła w Reims (Historia Remensis ecclesiae).
Jako pierwszy próbę wykazania „dawności” Polaków podjął
wspomniany już wcześniej Wincenty Kadłubek, przytaczając fantastyczne
bajania o pradawnych władcach. Lech I miał pokonać Aleksandra
Macedońskiego, a Lech II – Juliusza Cezara.
W IV wieku p.n.e. Aleksander Wielki skuszony żyznymi ziemiami
wysłał do państwa swoich posłów, by ci ściągnęli z Lechitów trybut.
Lechici poczuli się dotknięci i potraktowali posłów nieuprzejmie. Według
relacji Wincentego Kadłubka „(…) najpierw przeto przedniejszym
spomiędzy posłów żywcem połamano kości, po czym zdarte z ich ciał
skóry wypchano częściowo najlichszą trawą morską i ten kruszec, ludzką
skórę, lecz nieludzko odziany, odesłano”.
Aleksander Wielki zdecydował się na zaatakowanie Lechitów. Udało
mu się złupić Kraków i dzisiejszy Górny Śląsk. Sprytni Lechici
zdecydowali się na fortel – postawili atrapy wojowników, które zostały
uznane przez wroga za armię lechicką. Gdy macedońskie wojsko
zaatakowało atrapy i zorientowało się w oszustwie, to wojsko lechickie
otoczyło armię i rozgromiło Macedończyków. Aleksander ledwo uszedł z
życiem.
W 53 roku p.n.e. Lech II pokonał legiony rzymskie dowodzone przez
samego Cezara pod Karrami (dzisiejsza Syria). Wojska Lechitów i Partów
zabiły 20 tys. Rzymian. Po klęsce Juliusz Cezar oddał hołd Lechowi oraz
zaproponował władcy ożenek ze swoją starszą siostrą Julią. Król przystał
na propozycję.
Opowieści mistrza Wincentego brzmiały jednak zbyt niewiarygodnie,
więc renesansowi erudyci sięgnęli po Sarmatów.
Tak zupełnie przy okazji wspomnieć można w tym miejscu pewną
ciekawostkę…
Według podań głos dzwonu Zygmunt rozwiewa chmury i przynosi
słoneczną pogodę, a panna, która dotknie jego serca, wkrótce wyjdzie za
mąż. Najsłynniejszy polski dzwon został ufundowany przez króla
Zygmunta I Starego. Legenda głosi, że odlano go z przetopionych
mołdawskich armat, zdobytych w bitwie pod Obertynem. Jednak jest to
mało prawdopodobne, bowiem bitwa ta odbyła się 22 sierpnia 1531, a
dzwon powstał 10 lat wcześniej. O historii „Zygmunta” informuje m.in.
inskrypcja zapisana po łacinie, która głosi: „Bogu najlepszemu,
największemu i Dziewicy Bogurodzicy, świętym patronom swoim,
znakomity Zygmunt, król Polski ten dzwon godny wielkości umysłu i
czynów swoich kazał wykonać roku zbawienia 1520”. 9 lipca 1521 dzwon
zawisł na wieży katedry na Wawelu. Wykonał go Hans Beham z
Norymbergi. Aby zmieścić kolosa, wieżę podniesiono i przebudowano.
Serce dzwonu ożyło po raz pierwszy 13 lipca 1521. Jego dźwięk rozlega się
z okazji największych uroczystości kościelnych i państwowych. Od pięciu
wieków zwiastuje Polakom przełomowe chwile w historii ojczyzny. W
XIX wieku serce dzwonu trzykrotnie pękło: w 1859, w 1866 i w 1876 roku.
Według legendy to zwiastun nieszczęścia dla kraju. Kolejny raz serce
pękło w 2000 roku. Tym razem nie nadawało się do naprawy i zostało
zastąpione nowym. Stare można podziwiać przy wejściu na Wieżę
Zygmuntowską. O tym, kiedy dzwoni „Zygmunt”, decyduje metropolita
krakowski, który zwołuje dzwonników. W XVI wieku byli nimi świątnicy
katedralni, potem – przez kolejnych kilka wieków – członkowie cechu
cieśli krakowskich, a następnie pracownicy wzgórza wawelskiego. Dziś
dzwonnicy to osoby świeckie: jest ich ok. 30 i mają swoje bractwo.
Najstarsi z nich dzwonią już od ponad 40 lat. Ta zaszczytna funkcja
przechodzi przeważnie z ojca na syna. Zajęcie to wymaga bardzo dużego
wysiłku. Przy odpowiednich warunkach pogodowych odgłos dzwonu
„Zygmunt” można usłyszeć w całym Krakowie. Dźwięk niesie się na
odległość 30 kilometrów.
Niektórzy dziejopisarze, w tym na przykład Marcin Bielski, twierdzą,
że państwo polskie powstało tak naprawdę ok. roku 520 przed
Chrystusem, za panowania wspomnianego Lecha I Wielkiego. W związku
z tym dzwon „Zygmunt” ufundowano również dla uczczenia 1000-lecia
Polski.
Wprawdzie z rzadka, ale za to bardzo konsekwentnie w swoich
Rocznikach nazywał Polaków Sarmatami Jan Długosz (1415–1480). Używał
także nazw„Ocean Sarmacki” (Bałtyk) i „Alpy Sarmackie” (Góry
Świętokrzyskie), które to nazwy utrwalił na długo.
Podwaliny pod teorię o sarmackim pochodzeniu polskiej szlachty
stworzył w 1517 roku Maciej z Miechowa, wydając Tractatus de duabus
Sarmatiis Asiana et Europiana et de contentis in eis – Traktat o dwóch
Sarmacjach, azjatyckiej i europejskiej, i o tym, co się w nich znajduje,
uznawanego za pierwszą renesansową pozycję opisującą w duchu
naukowym geogra ę i etnogra ę wschodniej Europy. Miechowita
polemizował w swoim dziele z mało przychylnym Polsce Piusem II.
Wspomniany papież, jeszcze jako kardynał Eneasz Piccolomini, na skutek
starań zakonu krzyżackiego i części kapituły warmińskiej został w 1457
roku mianowany przez Kaliksta III (Alfonso de Bogia) następcą zmarłego
biskupa warmińskiego Franciszka Kuhschmalza.
Po jego śmierci doszło do potrójnego wyboru biskupa. Kilku
kanoników warmińskich wybrało Piccolominiego, który uzyskał
zatwierdzenie papieskie. Inni, ulegając wpływom wielkiego mistrza,
postawili na Arnolda Venrade, część zaś, należących do zwolenników
króla Kazimierza Jagiellończyka, obwołała metropolitą warmińskim Jana
Lutkowica. W związku z prokrzyżackimi sympatiami Piccolominiego jego
wysłannicy nie zostali dopuszczeni do miast warmińskich.
Piccolomini przypisywał Słowianom pochodzenie od Scytów, będących
co prawda ludem starożytnym, jak należy, ale opisanym przez Herodota
jako wyjątkowo dzicy azjatyccy barbarzyńcy. Od Scytów nikt nie chciał
pochodzić, taka parantela wykluczała z grona szanowanych narodów
europejskich. Miechowita powiązał więc Słowian z Sarmatami, którzy
występowali w starożytnych tekstach greckich i rzymskich. Powołał się
przy tym na autorytet Ptolemeusza z Aleksandrii, który Sarmacją
nazywał równiny wschodniej i północno-wschodniej Europy.
Rzuconą przez Miechowitę ideę kontynuował z powodzeniem Marcin
Bielski herbu Prawdzic – żołnierz, historyk, renesansowy poeta
satyryczny, pisarz i tłumacz. Dzieło kronikarskie Bielskiego, ukazało się w
roku 1551, a jego pełny tytuł brzmiał: Kronika wszytkiego świata na sześć
wieków, monarchie czterzy rozdzielona, z kosmogra ą i z rozmaitemi
królestwy, tak pogańskiemi, żydowskiemi, jako i krześcijańskiemi, z
Sybillami i proroctwy ich, po polsku pisana, z gurami, w której też żywoty
cesarskie, papieskie i tych królów z ich królestwy, asyryjskich, egipskich,
żydowskich, greckich, perskich, tureckich, węgierskich, czeskich i inych
królów, książąt, jako inych przełożonych, od początku świata aż do tego roku,
który się pisze 1551, są wypisane, między któremi też nasza Polska na
ostatku z osobna jest wypisana.
Utwór opisywał historię świata od czasów Starego Testamentu
poprzez starożytny Rzym, starożytną Grecję, wydarzenia Nowego
Testamentu i średniowiecze aż po czasy współczesne autorowi.
(…) tacy ludzie Sauromaci okrutni, co się ani boga, ani rzymskiej mocy
boją, a są tak śmiałego serca, że po lodzie przez Dunaj z wielkimi [h]ufcy
jeżdżą, i tak grubego życia, że krew końską z mlekiem pospołu zmieszaną
piją, i wiele innych rzeczy o nich pisze – pisał Marcin Bielski. – (…) [Sarmaci]
kochali się [bardziej] w kłopotnym Marsie niż w spokojnych muzach.
Przez to, że lubili wojować, lecz nie potra li nawet pisać, nie
zachowały się, zdaniem Bielskiego, żadne teksty poświadczające ich
historię i potęgę. Antyczni Sarmaci byli prezentowani jednak jako
waleczne plemię, które nie tylko nie zostało zwyciężone przez Rzymian,
ale nawet ich pokonało.
Istniała także opowieść, jakoby Aleksander Macedoński przekazał
Słowianom list, w którym nadał im ziemie europejskie od północy do
południa. Jeśli ktoś inny zamieszkałby na tych ziemiach, miał być
Słowianom podległy. List był oczywiście wymysłem, ale dzięki
autorytetowi jednego z największych wodzów antycznych miał nie tylko
wywyższyć słowiańskie plemię, lecz także sankcjonować zajmowanie
przez nich określonego terytorium.
Wybitny historyk doby renesansu Marcin Kromer i liczne grono
piszących po polsku historyków amatorów rozpowszechnili legendę o
przybyciu Sarmatów do Polski z Dalmacji, gdzie mieli osiąść
przewędrowawszy z Azji do Europy oraz przekonanie, że Sarmaci byli po
prostu Słowianami. Przeświadczenie o sarmackim pochodzeniu Polaków
upowszechniło się wówczas na tyle, iż podczas bezkrólewia po śmierci
Zygmunta Augusta, ostatniego monarchy z dynastii Jagiellonów (1572–
1573), w drukowanej publicystyce w języku polskim machano już słowem
„Sarmata” na prawo i na lewo.
W roku 1578 włoski historyk Alessandro Guagnini[16] (w Polsce znany
jako Aleksander Gwagnin) wydał w Krakowie popularne dzieło Opis
sarmackiej Europy. Zawierało ono tezę, że nie można udowodnić źródeł
łacińskiego opisania krajów Europy Wschodniej, jej historii, geogra i,
religii i tradycji. W roku 1611 dzieło to przetłumaczono i opublikowano w
języku polskim w wersji rozszerzonej.
O mitycznej zbieżności pomiędzy sarmacką symboliką (tamgi)[17] i
polskimi znakami heraldycznymi pisali potem ksiądz Paweł Franciszek
Parisius i powołujący się na niego kolejny jezuita Kasper Niesiecki. Autor
książki Sarmaci, profesor Tadeusz Sulimirski, historyk i iranista, a
zarazem jeden z najwybitniejszych w świecie znawców historii Scytów i
Sarmatów twierdzi, że sarmackiego pochodzenia są nazwy Chotum k.
Ciechanowa, Chotynia k. Garwolina, Choceń k. Włocławka, Chotynin k.
Wielunia i wiele innych. Zdaniem tego uczonego od sarmacko-alańskich
tamg pochodzi wiele herbów polskiej szlachty, w których często pojawiają
się podkowy, półksiężyce i strzały – Nowina, Ogończyk, Szeliga i inne.
Według profesora język polski jest efektem fuzji języka prasłowiańskiego
z językiem sarmackich Chorwatów. Początek tego procesu umiejscawia
on w V wieku, kiedy to plemiona sarmackie objęły supremację nad
ludnością prasłowiańską zamieszkującą tereny Polski.
Pierwszym nowożytnym badaczem, który podjął wyprowadzoną
właściwie wprost z dzieła Jana Długosza myśl o sarmackim pochodzeniu
Polaków, był gdański historyk i prawnik Godfrid Lengnich (1689–1774).
Podobną tezę sformułował ojciec polskiego klasycyzmu, historyk, poeta,
dramatopisarz i tłumacz, biskup Adam Naruszewicz (1733–1796).
Podróżnik, polityk, historyk, publicysta, etnograf, jeden z pierwszych
polskich archeologów i badacz starożytności słowiańskich hrabia Jan
Potocki (1761–1815), znany najbardziej jako autor Rękopisu znalezionego w
Saragossie, przedsięwziął nawet wyprawę na Kaukaz w celu znalezienia
śladów ojczyzny Sarmatów-Lachów. Pogląd o kaukaskiej genezie
Lechitów odżywał u różnych uczonych przez cały wiek XIX i był łączony z
nadkaspijskim plemieniem Lezgów, którego nazwa miała dowodzić ich
wspólnego z przodkami polskiej szlachty pochodzenia.
*
Teoria pochodzenia polskiej szlachty od Sarmatów bardzo przypadła
jej do gustu. Nie bez powodu Sarmaci-Słowianie bardzo szybko zostali
utożsamieni z pierwotnym ludem przybyłym z Lechem na ziemie polskie
oraz współczesną szlachtą. Szlachcic tym samym zaczął określać siebie
mianem Sarmaty. Z jednej strony uważał się za potomka wojowniczego
plemienia z czasów antycznych, korzystającego z wolności przez niego
umiłowanych, z drugiej był mieszkańcem Sarmacji. Było przecież czym się
chełpić, Sarmaci to niewątpliwie lud starożytny, waleczny i przez samych
Rzymian sławiony. Wierzono, że po owych Sarmatach szlachta polska
odziedziczyła waleczność, odwagę i miłość do ojczyzny.
Przekonanie to znalazło dobitny wyraz między innymi na nagrobku
zmarłego w 1572 roku Zygmunta II Augusta. Umieszczony tam napis
brzmiał: Poloniarum Regi et Magno Lituaniae ac relique Sarmatiae Duci et
Domine (Król Polski i Wielki Książę Litewski, a także Książę i Pan
pozostałej Sarmacji).
Uznano, że większość herbów szlacheckich bierze swój początek w
starożytnej Sarmacji. W XVII i XVIII wieku częste były próby
„ustarożytnienia” rodów. Na przykład Lubomirscy wywodzili początek
swego rodu od krewnego cezarów Juliusza i Augusta – Rzymianina
Drususa. Radziwiłłowie za założyciela swej rodziny uważali przybyłego
na Litwę wraz z wodzem rzymskim Palemonem – Julianusa Dorsprunga.
Czasów rzymskich sięgały również genealogie Załuskich i Opalińskich.
Teza o sarmackim pochodzeniu Polaków obowiązywała zresztą w całej
uczonej Europie od średniowiecza aż do wieku XIX, tak ujmowała to na
przykład sławna 35-tomowa Wielka encyklopedia francuska wydawana w
latach 1751–1753. Ówczesne mapy pokazywały, że na wschód od Niemiec
(jako granicę długo wskazywano Wisłę) i na północ od Dunaju oraz Morza
Czarnego rozciąga się kraina nazywana Sarmacją, zamieszkiwana kiedyś
przez Sarmatów, a teraz przez różnojęzycznych poddanych Jagiellonów.
Niemiecki reformator luterański Melanchton, bliski współpracownik
Marcina Lutra, nazywał Mikołaja Kopernika (trochę złośliwie, co prawda)
„sarmackim astronomem”.
Powstała też jeszcze dalej idąca interpretacja. Według niej wojownicy
sarmaccy podbili miejscową ludność i uczynili z niej poddanych chłopów.
Stąd polska szlachta miała się różnić pochodzeniem od kmieci. Genealogię
obu społeczności wydłużono aż do… synów Noego. Chłopi mieli być
potomkami Chama, który za swoje zachowanie względem ojca został
wraz z potomstwem przez Noego przeklęty[18]. Tym sposobem słowo
„cham” nabrało pejoratywnego znaczenia, stając się potocznym
określeniem chłopa. Dzisiaj chamem określa się człowieka źle
wychowanego, gbura, prostaka. Sarmaci natomiast mieli pochodzić od
szlachetnego Jafeta, już zatem w czasach biblijnych przodkowie szlachty i
chłopów mieli się różnić poziomem cnoty.
Sarmatyzm jako ideologia sankcjonował więc hegemonię szlachty nad
innymi stanami społeczeństwa polskiego. Tylko szlachta jest wyłącznym
potomkiem Sarmatów, ona jest „narodem”, do którego należeć powinno
wyłączne kierownictwo w państwie. Szlachta uznawała siebie za „grupę
etnicznie i narodowo odmienną od chłopów i mieszczaństwa”, przyznając
sobie jedyne prawo do kształtowania narodowości polskiej.
Nierozłączną częścią sarmatyzmu były tradycyjne idee republikańskie:
praworządność, tolerancja religijna, samorządność i wybieralność
urzędników (w tym także tego najwyższego, czyli króla, nazywanego
wtedy „dożywotnim prezydentem”). Ustrój Rzeczypospolitej był uważany
za najlepszy w świecie, a polski sejm za najstarszy. Chętnie
przyrównywano go do ustroju republikańskiego Rzymu i greckich polis.
Podstawą funkcjonowania Rzeczypospolitej były prawa kardynalne.
„Polska zewsząd doskonała jest, tak, iż jej nic przydać ani ująć nikt nie
może” – pisał w 1566 roku ksiądz Stanisław Orzechowski. Jego zdanie w
tamtym czasie podzielała większość rodaków. A przynajmniej ci, którzy
szczycili się szlacheckim pochodzeniem.
Sarmatyzm sławił dawne zwycięstwa polskiego oręża i domagał się od
szlachty podtrzymania tych tradycji. Szlachta ćwiczyła wojenne rzemiosło
przez udział w wojnach, służbę czy zaciąg. Nawet takie rozrywki, jak
polowanie przygotowywały do ewentualnego boju.
Sarmatyzm glory kował swojskość, a zwłaszcza szlachecką prowincję.
Właśnie wieś, w której po trudach walki o Ojczyznę odpoczywał szlachcic,
stanowiła jego naturalne środowisko, wysławiane przez nader licznych
poetów od odrodzenia do oświecenia. Rozrzucenie szlachty po wielkich
obszarach wiejskich warunkowało sarmackie poglądy polityczne, w myśl
których każdy dwór (nie mówiąc już o magnackich pałacach i zamkach)
wraz z przynależnymi dobrami ziemskimi tworzył zamknięty układ
zależności ekonomicznych i społecznych, nieprzenikniony dla wpływów
administracji państwowej.
Autonomia szlacheckiego dworu zaowocowała według Łukasza
Kądzieli z jednej strony doktryną egalitaryzmu szlacheckiego, z drugiej –
sprzyjała wzrostowi znaczenia sejmików szlacheckich, jako tych
zgromadzeń, na których brać szlachecka in corpore mogła zająć
stanowisko w najważniejszych sprawach państwa (jeden z XVII-
wiecznych publicystów nazwał sejmiki, sejmy, rokosze, zjazdy, legacje,
wojny itp. „kościołami cnoty obywatelskiej”.
*
Sarmatyzm był także stylem życia, a więc modą, obyczajowością,
sztuką użytkową i kulturą dnia codziennego zarazem. Właśnie tak
rozumiany sarmatyzm okazał się najbardziej pociągający dla
współczesnych. Szlachecki strój, żupany, kontusze, słynne pasy słuckie,
broń, rzędy końskie, wyposażenie wnętrz mieszkalnych (kobierce,
gobeliny) zrobiły furorę nie tylko na ziemiach Rzeczypospolitej.
Strój szlachcica Sarmaty wyróżniał go na tle ówczesnej Europy. Był
dostojny, bogaty i barwny. Jego podstawową część stanowił żupan,
przepasany ozdobnym pasem. Na żupan nakładano kontusz, na niego zaś,
w wypadku chłodów, delię. Najmożniejsze rody używały karmazynu i
szkarłatu. Dolną częścią ubioru były szarawary – szerokie, bu aste i
długie spodnie. Na głowę wkładano kołpak z czaplimi piórami lub
konfederatkę, szczególnie popularną w okresie konfederacji barskiej.
Nieodłącznym i charakterystycznym elementem stroju szlachcica
polskiego była także ozdobna szabla zwana karabelą, z rękojeścią
ukształtowaną na wzór głowy orła.
Szlachta doby sarmatyzmu preferowała sumiaste wąsy, które stały się
nieodzownym atrybutem rycerskiego oblicza. O tych, którzy mieli brody,
mówiono, że noszą się „z niemiecka”.
Dla Sarmatów niezwykle ważne były więzy rodzinne i towarzyskie. Z
wyszukaną galanterią odnoszono się do kobiet. „Kto wie, czy galanteria
Polaków wobec kobiet, uderzająca cudzoziemców, jak również
odpowiedzialna rola kobiet w życiu rodzinnym, a nawet społecznym, nie
są przeżytkiem lub echem materialnego ustroju sarmackiego” –
zastanawiał się w swej monogra i profesor Sulimirski.
Dziewczynki i chłopców wychowywano oddzielnie – w towarzystwie
kobiet do szóstego roku życia, następnie chłopców uczyli mężczyźni, po
czym wysyłano ich do szkół przyklasztornych, by w przyszłości posłać na
studia, dziewczynki zaś były uczone czytania i pisania oraz zajęć
gospodarskich.
Bardzo chętnie przyjmowano gości: krewnych, przyjaciół, a także
nieznajomych, zwłaszcza cudzoziemców. Urządzano wystawne uczty,
zawsze zakrapiane alkoholem, często kończące się bójkami. Często nawet
zapożyczano się w tym celu – Sarmaci chcieli pokazać się, że są bogaci,
mają dostatek wszystkiego. To właśnie wtedy pojawiło się popularne
powiedzenie: „Zastaw się, a postaw się”. Na przyjęciach tańczono
poloneza, mazurka i oberka.
Najpopularniejszym trunkiem – a jednocześnie najtańszym – było
piwo. Zawsze dostrzegano jego zalety, mimo że wielokrotnie odchodzono
od niego na rzecz innych trunków – miodu, gorzałki i wina. Na smak piwa
ma wpływ nie tylko chmiel z jakiego jest wyrabiane, ale również woda i
dodatki. Tak więc w każdym regionie piwo miało swój jedyny,
niepowtarzalny smak. Dosyć chętnie pijano także (zwłaszcza w XVII
wieku) miód pitny, jednak podawany był on najczęściej na stołach podczas
większych uczt, częściej do momentu pojawienia się wina.
Pod koniec XVI wieku powoli zaczęto odchodzić od piwa na rzecz
gorzałki, którą destylowano domowym sposobem w alembikach. Podobno
znano ok. 200 różnych odmian gorzałki polskiej, a pili ją wszyscy.
Niejedną butelkę opróżniono, roztrząsając problem, czy to Polacy, czy
Rosjanie wynaleźli wódkę. Encyclopedia Britannica staje po stronie Rosjan,
podkreślając, że historia napoju sięga XIV wieku.
Dopiero pod koniec XVIII stulecia Polskę zalało sprowadzane z
zagranicy wino. Szczególną popularność uzyskało za panowania królów
Sasów.
Kasztelan zawichowski Piotr Boreyko – przykład szlacheckiej
gościnności, szczodrobliwości i pobożności – zapraszał do swych komnat
zastawionych trunkami i jadłem wszelakim po kilku zakonników z
różnych klasztorów, po czym zamykał komnatę i mówił, że teraz są
klasztorem zamkniętym. Rano dzwoniono na mszę, potem na posiłki, a
gdy już wszyscy padli – na silentium. Jedynie ksiądz odprawiający rano
mszę pił tylko do drugiej w nocy. Taka biesiada trwała od trzech do pięciu
dni, po czym zakonnicy rozjeżdżali się do swoich klasztorów.
Stół najczęściej ustawiony był na kształt podkowy. Przykrywano je
białymi obrusami adamaszkowymi sprowadzanymi z Holandii i Kolonii,
zdobiono kwiatami, często polnymi, układając je nie wysoko, ale w
poziomej linii wzdłuż stołu. Łyżki noszono ze sobą za pasem lub w
cholewie buta. Złote lub srebrne łyżki grawerowane były na końcach w
żartobliwe sentencje i herb właściciela. Widelce pojawiły się na polskich
stołach wcześniej niż we Francji i w XVII wieku były już w powszechnym
używaniu.
Ciekawy był obyczaj przyjmowania w domu starającego się o rękę
córki. Młody człowiek przyjeżdżający do domu swej wybranki z
zamiarem oświadczenia się jej, częstowany był obiadem. Gdy młodzieniec
nie przypadł rodzicom do gustu, odmawiali mu niekoniecznie słowami.
Symbolem odmowy było na przykład podanie w grochówce ogonów
świńskich. Kiedy leżały, oznaczało to oddalenie konkurenta, jeśli sterczały
wesoło – zgodę. Najpopularniejszą jednak formą „spuszczenia konkurenta
ze schodów” było zaserwowanie mu na obiad czarnej polewki (czerniny).
Po podaniu takiej zupy konkurent zwykle żegnał się i odjeżdżał. To
właśnie czernina była ową czarną polewką, którą postawiono przed
Jackiem Soplicą w domu Horeszków. „Soplicy, Horeszkowie odmówili
dziewkę! Że mnie, Jackowi, czarną podano polewkę!” – Adam Mickiewicz
Pan Tadeusz.
Znana i chętnie gotowana jeszcze przed wojną, w latach 30., dziś
zupełnie zapomniana. Może więc warto ją przypomnieć, bo podobno
afrodyzjak to przedni.
Składniki:
cała kaczka z podrobami,
włoszczyzna jak na rosół,
ziela angielskie, liście laurowe,
6–10 suszonych grzybów,
6–10 suszonych śliwek,
6–10 suszonych ćwiartek jabłek,
6–10 połówek gruszek,
400 ml krwi z octem, wodą i solą,
sól, pieprz,
śmietana do zabielenia zupy
2–3 łyżki mąki.
*
Początkowo idea sarmackiego pochodzenia odnosiła się w
Rzeczypospolitej Obojga Narodów wyłącznie do Polaków. Historia Litwy
miała się rozpoczynać od opowieści o uchodźstwie z Rzymu 500
przedstawicieli szlachty rzymskiej pod wodzą księcia Palemona, czyli
Publiusza Libona herbu Colonna (Kolumna). Jak opisywał w dziesiątej
księdze swoich Roczników Jan Długosz, zwolennicy Pompejusza,
pokonanego w walce o władzę przez Juliusza Cezara, przerażeni
okrucieństwem bratobójczych walk i przepełnieni obawą o dokonanie na
nich zemsty przez zwycięzcę, uciekli na opustoszałe wtedy litewskie
ziemie w roku 714 ab urbe condita (czyli w 39 lub 38 roku p.n.e). Założyli
tam miasto Romnove (Roma nova – nowy Rzym), a nowej ojczyźnie nadali
nazwę Lithalia, dodając tylko „l” do słowa „Italia”. Język litewski miał być
według tej teorii „zepsutą łaciną”. Tym sposobem Litwini zostali włączeni
w krąg świata zachodniego, cywilizacji łacińskiej.
Teoria palemońska zyskała sobie wielkie uznanie litewskich panów, od
Palemona rozpoczynało się na przykład drzewo genealogiczne
Radziwiłłów. W udowadnianiu tego pokrewieństwa chętnie posługiwano
się metodami etymologicznymi, wywodząc słowa języka litewskiego z
łaciny. Wykorzystywała to także szlachta w Koronie. Jeżeli na ten
przykład jakiś szlachcic nosił nazwisko Krassowski, natychmiast
wywodził swój ród od rzymskiego wodza i polityka, członka triumwiratu
Marka Licyniusza Krassusa. Nic więc w tym dziwnego, że kiedy w roku
1728 Kasper Niesiecki rozpoczął publikację swego czterotomowego
Herbarza polskiego, w którym przedstawił prawdziwe genealogie wielu
rodzin, doczekał się wielu nieprzyjemności i skarg sądowych, a „nieznani
sprawcy” obili go nawet solidnie kijami.
Wspólnego mianownika, który połączy jej mieszkańców, skupi ich pod
jednym sztandarem, nada rytuał, i który będzie czerpał ze wspólnej
przeszłości potrzebowała też Rzeczpospolita…
„Szlachta polska, ruska i litewska różniły się tradycją, językiem, a
często i wiarą, więc sarmatyzm pozwalał uwierzyć, że tworzy naturalną
wspólnotę – twierdzi Roman Marcinek. – Mozolnie konstruowane
legendy podkreślały dawność, godność i znaczenie. Mimo powszechnego
dążenia do wyszukiwania starożytnych przodków nigdzie nie powstała
ideologia tak wyrazista jak sarmatyzm. Szlachta Rzeczypospolitej,
wyedukowana na wzorach antycznych i biblijnych, uwierzyła w swą
misję. Wolność szlachecką porównywano do wolności starożytnych,
ustrój Rzeczypospolitej do republiki rzymskiej. W ideologii szlacheckiej
zespoliła się wiara w wartość szlachectwa i starożytne pochodzenie
Polaków, uwielbienie dla wolnościowego ustroju i przekonanie o
Rzeczypospolitej – przedmurzu chrześcijaństwa”.
Profesor Alina Nowicka-Jeżowa, literaturoznawczyni z Uniwersytetu
Warszawskiego, łącząc wiele powstałych wcześniej opisów, sarmatyzm
pojmuje jako „ideę wspólnoty etnicznej, terytorialnej oraz wspólnoty
wartości, która konsolidowała poczucie tożsamości zbiorowej
mieszkańców (…). Idea ta wyrastała z erudycji średniowiecznej,
skody kowana została w dobie renesansu (…) i użyta jako element
scalający politycznie i społecznie państwo Obojga Narodów (…).
Przejawiała się jako tradycja niepodległej Polski, status ante, oceniany
ambiwalentnie, lecz uznawany za rdzeń dziedzictwa kulturowego
narodu”.
„Sarmaci byli najczęściej opisywani jako proste plemię, które nade
wszystko umiłowało wolność i niechęć do zwierzchności – pisze Joanna
Orzeł. – Dawna wolność, do której odwoływała się szlachta w XVI–XVIII
w, była więc naturalna, Sarmaci mieli ją we krwi. Ich antyczni przodkowie
mieli nawet prawo do wypowiadania posłuszeństwa władcy. Już w
piśmiennictwie XVI wieku uznano, że starożytny lud znał i praktykował
wolną elekcję. W dawnych wiekach miała też powstać rada do wspólnego
z władcą rządzenia i pilnowania przestrzegania prawa. Jednak głównym
jej zadaniem była ochrona przed zwiększeniem królewskich wpływów.
Instrumenty te (wolna elekcja, rada królewska, możliwość zwoływania
rokoszy i konfederacji) oraz umiłowanie wolności i obawy przed władzą
absolutną towarzyszyły również współczesnym zmaganiom o władzę.
Dlatego w walce inter maiestatem ac libertatem powoływano się na
tradycję, nawet jeśli została ona wymyślona. Starożytne pochodzenie,
ugruntowany i usankcjonowany system polityczny legitymizowały
współczesne urządzenia ustrojowe. W niezmienionym stanie ustrój
należało zachować z uwagi na przodków, którzy wywalczyli przywileje
dla współczesnej szlachty.
(…) Dzieje Sarmatów stanowiły ciągłość – istnieli od początków, od
czasów wojny trojańskiej. Cechy antycznego plemienia zostały
przysposobione do współczesnych warunków społeczno-politycznych,
nawet do istniejącego ustroju. Ideały starożytnego ludu przejawiały się w
ograniczeniu monarchii przywilejami szlacheckimi, będącymi reliktami
swobody. Wolność wczesnonowożytnej szlachty była przedstawiana jako
dziedziczna i przekazywana w szlacheckiej krwi. Szlachta w ten sposób
legitymizowała swą władzę i podnosiła swój prestiż”.
Tworzący w języku łacińskim polski poeta, wielki humanista okresu
odrodzenia i doktor lozo i Uniwersytetu Padewskiego Klemens Janicki
napisał w roku 1540, zestawiając antycznych przodków ze
współczesnymi: „Niegdyś Sarmata znał się tylko na wojowaniu, na
pchnięciu i cięciu pałaszem, na odnoszeniu zwycięstw, na ściganiu
uciekających pleców. Dzisiaj tej sztuki wcale nie zapomniał, a do tego
nauczył się innych rzeczy, tych, o których się myśli, że należą do
grzecznego trybu życia. Ilomaż językami mówi on, iloma dostojnymi
sztukami się trudni – czy to wymagają one potężnego natchnienia, czy
sprawnej ręki”.
Zatem Sarmata to już nie dziki barbarzyńca, który umiał tylko walczyć
z nieprzyjacielem…
*
Stanisław Sarnicki herbu Ślepowron wydał w Krakowie w roku 1587
dzieło historyczne zatytułowane Annales, sive de origine et rebus gestis
Polonorum et Lithuanorum librii octo – Roczniki, czyli o pochodzeniu i
sprawach Polaków i Litwinów Ksiąg VIII. W dziele tym napisał, że Sarmatas
esse gentem peculiarem (Sarmaci są narodem wybranym). Idąc śladem
wcześniejszych kronikarzy i wykorzystując różne relacje, poezje, a nawet
wątki biblijne, przedstawił historię Polski od najdawniejszych czasów aż
do panowania Stefana Batorego, stawiając tezę o tożsamości Sarmatów z
dawnymi Słowianami. Autor rozpoczął opis dziejów Polski od roku 2210
przed Chrystusem. Udowadniał, że biblijnym protoplastą Polaków był syn
Sema, Asarmota. Ponadto przodkowie Polaków mieli być spokrewnieni z
samym Jezusem Chrystusem, który pochodził przecież z pokolenia Sema.
W mitotwórczym utworze historycznym pojawił się również wątek
trojański: przodkowie Polaków, sarmaccy Heneci (Weneci) mieli przybyć
do Europy pod wodzą trojańskiego wodza Antenora.
Pisanie Annales rozpoczął Sarnicki na zlecenie kanclerza wielkiego
koronnego (od 1576) i hetmana wielkiego koronnego (od 1578) Jana
Zamoyskiego. W założeniu protektora miała to być praca ujęta w duchu
monarchicznym. Kiedy jednak okazało się, że dzieło propaguje wartości
szlacheckie, Zamoyski wycofał swoją protekcję. W roku 1603 Sarnicki
tra ł do pierwszego polskiego indeksu ksiąg zakazanych powstałego z
inicjatywy biskupa Bernarda Maciejowskiego.
„Roczniki Sarnickiego ugruntowały w znaczący sposób świadomość
szlachecką, podbudowując przekonanie o wyjątkowej, misyjnej i
mistycznej roli szlacheckich Sarmatów. Przygotowały w ten sposób grunt
pod późniejsze mesjanizmy, polski i słowiański, czyli wiarę w
posłannictwo narodu polskiego, mającego do spełnienia misję
wyznaczoną mu przez Boga, jak niegdyś Żydzi”.
Wszystkich razem przebił jednak pewien nawiedzony franciszkanin o
nazwisku Wojciech Dembołęcki, który w wydanej w Warszawie w roku
pańskim 1633 rozprawie zatytułowanej Wywód jedynowłasnego państwa
świata „udowodnił niezbicie”, że tron świata z Libanu do Korony Polskiej
przeniesiono, wskutek czego Polacy – sukcesorzy Scytów – jako
najstarszy naród świata dziedziczą nad nim polityczną władzę. W duchu
ideologii sarmackiej twierdził, że język słowiański wywodzi się od języka
syryjskiego, którym mieli mówić Adam z Ewą, Noe, Sem i Jafet i dlatego
starszy jest niż greka, łacina oraz wszystkie inne języki. Wprawdzie
Dembołęckiego nie potraktowano poważnie, ale przekonanie o
sarmackim pochodzeniu szlachty utrwaliło się i z czasem objęło także
szlachtę litewską i ruską.
Mesjanistyczne wizje Sarmatów jako rycerzy Chrystusa
wykorzystywane były później wielokrotnie w barokowej poezji, między
innymi przez Wespazjana Kochowskiego i Wacława Potockiego. Nie
wspominając już o Janie Kochanowskim z Czarnolasu, który z
upodobaniem jako Sarmata się przedstawiał i w traktacie O Czechu i Lechu
historyja naganiona koncepcję sarmackiego rodu wspierał. Także jego
dzieło poetyckie Proporzec albo hołd pruski upamiętniające hołd lenny
(hołd pruski), jaki w 1569 roku elektor pruski Albrecht Fryderyk
Hohenzollern złożył przed Zygmuntem II Augustem, jest historycznym
wywodem wzbogaconym o rozważania na temat pochodzenia Polaków i
Słowian. Już w tak wczesnym okresie widać zatem wyraźną tendencję do
odkrywania przez naród polski tajemnic swych korzeni narodowych i –
analogicznie – nawiązanie do mitu sarmackiego.
Z czasem współcześni Sarmaci zaczęli być przeciwstawiani
antycznemu ludowi – jako temu, który upodobał sobie proste, cnotliwe
życie, bez zbytków, luksusów, rozpusty i prywaty, który umiłował
ojczyznę. Podkreślanie prostoty życia sarmackiego z odległych czasów
miało nakłonić do zmiany stylu życia. „Bardziej dbamy o włości, a nie o
wolności” – pisał w O wolności polskiej Kochowski w roku 1674.
*
Sarmatyzm był polską i szlachecką odmianą baroku. Stanowił zjawisko
wyjątkowe, ponieważ łączył w sobie tradycje Zachodu i Wschodu z
rodzimymi. Wywarł wielki wpływ na kulturę krajów słowiańskich, a
także Węgier, Wołoszczyzny i Mołdawii. Modelowym przykładem tej
kultury była jednak zawsze Polska. Idea sarmatyzmu do dziś rozpala i
dzieli Polaków na jego akolitów i antagonistów. Jako ponadhistoryczna
formacja duchowa nadal zakorzeniony jest w polskości. Na dobre i na złe.
Kojarzony zwykle z zacofaniem szlachty, która swoją arogancją
doprowadziła do upadku i rozbiorów Rzeczypospolitej Obojga Narodów,
w rzeczywistości był bardzo otwarty na świat. Sarmackie społeczeństwo
chętnie chłonęło nowe wzory, o ile tylko dało się je zaadaptować do
istniejących podstaw. A do upadku państwa najbardziej przyczyniła się
działalność części magnaterii, która kierowała się jedynie własnymi
interesami, a nie dobrem państwa. Słusznie przypominając zgubne skutki
liberum veto, przy okazji zapomina się o wielu pozytywnych aspektach
funkcjonowania I Rzeczypospolitej. A także o postawie znacznej części
szlachty, dla której Rzeczpospolita była najwyższym dobrem.
„Nie twierdzę, że sarmatyzm miał magiczny wpływ na dobrostan
mieszkańców Polski, a potem Rzeczypospolitej – pisze cytowany już
wcześniej „Bazyli 1969”. – O nie! W wielu dziedzinach (szczególnie
dotyczących materialnej strony bytu) byliśmy nieco za liderami. Istniały
jednak segmenty, w których to my nadawaliśmy ton Europie. Rzućmy
okiem na jej mapę i dzieje w okresie, w którym idea sarmatyzmu rodziła
się i krzepła.
Od Oceanu Atlantyckiego po Ural prawie wszędzie rządy sprawują
despoci. Przez kontynent przewalają się krwawymi falami wojny
religijne. Różnojęzyczne armie maszerują przez europejskie regiony tam i
z powrotem, pozostawiając po sobie zgliszcza i stosy trupów. Szwecja,
Dania (Norwegia) i niektóre państewka Rzeszy Niemieckiej karzą śmiercią
wyznawanie katolicyzmu, a Hiszpania, Portugalia, państwa włoskie i
Austria zwolenników reformacji. W Rosji czy imperium osmańskim
odstępstwo od wiary wyznawanej przez władców również powoduje
koniec żywota. Zakazywane są nieprawomyślne publikacje, wyrzuca się
opornych poza ojczyste ziemie, każdy sprzeciw i zdanie odrębne
uznawane jest za niedopuszczalną formę buntu. Istniejące poprzednio
przedstawicielstwa ludności zostają zlikwidowane lub ograniczane do
groteskowych kadłubków. Rzadkie zmiany i korekty w polityce
rządzących dokonują się za cenę hektolitrów krwi. A u nas?
Tak się składa, że całe XVI stulecie i pierwsza połowa następnego to
prawie bez wyjątków pasmo wielkich sukcesów politycznych i
militarnych na niwie międzynarodowej. Władcy pochodzący z rodu
Jagiellonów zasiadają na tronach Węgier i Czech. Zakon krzyżacki zostaje
złamany, a jego in ancka gałąź szuka opieki w Krakowie. Polskie wojska
walczą z sukcesami w Austrii, na terytorium Rzeszy, w północnej Rosji i
Szwecji. Polscy hetmani w imieniu króla strącają i osadzają na tronach
panów Mołdawii i Wołoszy, a przy okazji zatrzymują ekspansję
pierwszorzędnej potęgi tureckiej. Chanowie krymscy walczący o władzę
błagają o wsparcie nad Wisłą, a Moskale czapkują królom polskim pod
Pskowem lub składają hołd w Warszawie. Polska to siła, z którą wszyscy
gracze liczyć się muszą.
W polityce wewnętrznej pozornie też wszystko idzie dobrą drogą.
Rosną miasta, bogacą się poszczególne stany, handel kwitnie, w Wilnie
powstaje pierwszy uniwersytet Europy Wschodniej, język polski staje się
lingua franca warstw wyższych w Rosji, Prusach Książęcych, Mołdawii,
In antach i Chanacie Krymskim, innowiercy żyją w pokoju, a ci spoza
granic walą drzwiami i oknami… Niestety, pojawiają się symptomy
przyszłych kłopotów. Ruch egzekucyjny nie znajduje odpowiedniego
wsparcia u królów, do niebotycznych rozmiarów rosną majątki
magnackie, wzbiera niezadowolenie chłopstwa na ziemiach ukrainnych.
(…)
J.B. Bonifacio w 1561 roku zachęcał swego przyjaciela wolnomyśliciela
do przybycia do Polski tymi słowy: «Wielką, co mówię, największą
miałbyś tu wolność życia wedle swej myśli i upodobania, także pisania i
publikowania». (…) Opinie cudzoziemców nie brały się znikąd. Poznawali
państwo spokojne, kwitnące, pełne ludzi rycerskich, w którym prym
wiedli panowie bracia mający świadomość własnej wartości
«sarmackich» zasad.
(…) Idee prezentowane przez naród polityczny Rzeczypospolitej
intensywnie promieniowały na całą Europę. Ślady fascynacji ustrojem
olbrzymiego i całkiem dobrze funkcjonującego państwa łatwo odnaleźć w
ówczesnym piśmiennictwie. Zagranicznych obserwatorów dziwiło
niepomiernie, że mimo braku silnej władzy centralnej, współistnienia
różnych wyznań i nacji oraz pacy stycznego na ogół nastawienia
mieszkańców gmach Rzeczypospolitej trzyma się mocno.
(…) Nie da się (…) zapomnieć o rzeczach złych i głupich, powoli, lecz
nieustannie toczących niby rak organizm Rzeczypospolitej. Gdyby jednak
spojrzeć na losy tego państwa bez uprzedzeń i nakładania ciemnych
okularów fundowanych od lat przez system edukacyjny i publicystów, to
trzeba stwierdzić, że mało jest w historii przypadków podobnych. W
końcu bez wewnętrznego rozlewu krwi, zamordyzmu, ucisku skalnego i
prześladowań tych lub innych grup mieszkańców Rzeczpospolita przez
prawie dwa wieki (1466–1648) była europejskim mocarstwem. (…) Sądzę,
że fundamentem powodzenia Królestwa Polskiego, a potem
Rzeczypospolitej, była idea sarmatyzmu rozumianego jako zbiór zasad,
wartości, zachowań i cech tożsamościowych. (…) Rzecz jasna, nikt dziś
otwarcie nie przyzna, że korzenie „wolności, równości i braterstwa”
wyrastają z tradycji dziwnego federacyjnego państwa, obejmującego
dawnymi czasy znaczną część wschodniej Europy. Wszak tam tylko
kołtuństwo, wódka i białe niedźwiedzie. Na to nie ma rady. Jeśli jednak
ktoś twierdzi, że sarmatyzm to wykwit ułomnego rozumu cuchnącego
alkoholem wąsatego rębajły znad Wisły, to jest albo durniem, albo
człowiekiem złej woli. Tertium non datur!”
*
W końcu Scytowie osiedli na stepach dzisiejszej Rumunii, Mołdawii,
Ukrainy i południowej Rosji. Ich obecność nad Morzem Czarnym wiąże się
z opuszczeniem dotychczasowych siedzib pod wpływem nacisku innego
ludu koczowniczego – Massagetów. W chwili pojawienia się na
północnym Nadczarnomorzu tworzyli Scytowie zwartą organizację
wojskową, dzięki czemu pokonali zamieszkujące tu wcześniej plemiona,
przede wszystkim Kimmerów (rzeczywisty odpowiednik tych z Conana
Barbarzyńcy), zajmując teren od rzeki Prut aż po Doniec, by w VI i V wieku
p.n.e. usadowić się na całym Zakaukaziu. W ten sposób kontrolowali
Morze Czarne i Morze Kaspijskie. Mając we władaniu Krym, całe
Zakaukazie i część Kazachstanu, stanowili jedną z największych potęg
ówczesnego świata. Okres ten stanowi apogeum rozwoju terytorialnego
Scytii. W ciągu następnych 400 lat uzależnili od siebie kolonie greckie
położone na wybrzeżu nadczarnomorskim. Przejmując od podbitych
ludów bogactwa i rozwiązania technologiczne, stali się oni motorem
rozwojowym dla tej części Europy, która leżała pod ich butem.
Jako koczownicy z natury, nie byli w stanie wytrzymać dłużej w
jednym miejscu. W pościgu za Kimmerami i z chęci zagarnięcia
olbrzymich dóbr będących udziałem ówczesnych cywilizacji Azji
Mniejszej oraz dorzecza Tygrysu i Eufratu wdarli się przez Kaukaz do Azji
Mniejszej. W latach 70. VII wieku p.n.e. pod wodzą swojego władcy
Ispakoisa połączyli się z Medami i Mannejczykami przeciwko Asyrii. Jak
głosi legenda, władcy Asyrii Asarhaddonowi udało się jednak zawrzeć ze
Scytami separatystyczny pokój dzięki wydaniu swojej córki za wodza
scytyjskiego Bartatutę.
Następnie Scytowie ruszyli dalej na południe, docierając aż do Syrii.
Budzili tam powszechny strach i przerażenie, czego wyrazem są obszerne
fragmenty biblijnej Księgi Jeremiasza (jeśli przyjąć, że to na pewno o nich
mowa). Stąd zamierzali ruszyć na Egipt, lecz faraon Psametyh I wyszedł
im naprzeciw i „nakłonił licznymi darami i prośbami, żeby się dalej nie
posuwali”.
Pobyt Scytów na tych terenach trwał do początków VI wieku p.n.e.,
kiedy to wyparci zostali przez Medów pod wodzą Kyaksaresa i powrócili
na tereny północnego Nadczarnomorza. Tam wzbogacili się na
pośrednictwie w handlu pomiędzy Grekami a rolnikami zamieszkującymi
tereny dzisiejszej Ukrainy i południowej Rosji. Wymieniali zboże, miód,
skóry i bydło na greckie wino, tkaniny, broń i dzieła sztuki. Sprzedawali
też Hellenom futra, niewolników i wędzone ryby. Niezwykle ważny był
szlak łączący ziemie Scytów z dalekimi krainami Azji, którym
sprowadzano nad Morze Czarne chiński jedwab oraz złoto. Dzięki temu
zgromadzili bajeczne wprost bogactwa.
Dzieje Scytów nierozerwalnie związane są z historią Europy
Środkowej i Wschodniej oraz Bliskiego Wschodu od VIII wieku p.n.e. do IV
wieku n.e. Ich miejsce w historii wyznacza przede wszystkim to, że
pośredniczyli w rozpowszechnieniu kultury greckiej na obszarach Europy
Wschodniej. Sami Scytowie stworzyli ciekawą kulturę, która odcisnęła
swoje piętno na ogromnych przestrzeniach Europy Wschodniej oraz
Zachodniej i Środkowej Azji. Państwo scytyjskie stało się ważnym
ogniwem w stosunkach kulturalnych i handlowych łączących Azję
Mniejszą i Środkową z Europą. Dzięki wymianie handlowej Scytowie
wciągnęli obszary środkowego i północnego Uralu wraz z terenami
przyległymi w orbitę ówczesnego świata.
Wincenty Kadłubek opisuje geogra cznie Polskę w sposób
następujący: naszym zaś przypadły [ziemie] ciągnące się z jednej strony aż
do kraju Partów, z drugiej aż do Bułgarii, z trzeciej do granic Karyntii”.
Rysuje więc starożytne państwo Lechitów w granicach od Dunaju w
Europie po kraj Partów w Azji. Jest to więc ogromny obszar, obejmujący
Europę Środkowo-Wschodnią i cały azjatycki step wraz z Azją Środkową i
częścią Iranu.
W świetle wiedzy zgromadzonej przez historię powszechną nie ma
problemów z ustaleniem tego, o jakie państwo rzeczywiście chodzi. „Od
Dunaju w Europie po kraj Partów w Iranie rozciągała się Scytia –
twierdzi Piotr Makuch (Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii
Polaków). – Co więcej, dzięki zupełnie podstawowej wiedzy z historii
powszechnej możemy wykluczyć istnienie na tym obszarze
jakiegokolwiek innego państwa i to nie tylko w tym czasie, ale i przez całą
historię świata.
Dodatkowo tekst Kroniki polskiej wspaniale harmonizuje z główną
tezą pracy, zakładającą, że Lechici to zachodniosłowiańscy Kejanidzi, gdyż
mityczni Kejanidzi byli nie tylko Achemenidami[25], ale w pewnym sensie
również królami scytyjskimi – np. byli chowani, tak jak królowie scytyjscy
i sarmaccy, w kurhanach. Rozumowanie prowadzi do tautologii: Kejanidzi
(Lechici), czyli królowie scytyjscy, panowali nad Scytią (krajem Lechitów).
Fragmenty kronik polskich dają potwierdzenie kolejnego wniosku
szczegółowego wynikającego z centralnej hipotezy pracy: państwo
Lechitów (Kejanidów) to Scytia, kraj, który 400 lat p.n.e., w czasach
Aswera, rozciągał się od Dunaju po Iran”.
Stopniowo jednak, jak każde imperium i to zaczęło powoli upadać.
Potęga panowania Scytów na rozległych terenach między Donem a
Dunajem zaczęła się chylić ku upadkowi w III wieku p.n.e. Osłabieni
klęskami militarnymi, gnuśniejący coraz bardziej i rozmiłowani w
bogactwie nie potra li obronić się przed najazdem nowej grupy
koczowników z Azji, Sarmatów i germańskich Gotów, ulegając im
ostatecznie w II i I wieku p.n.e. Plemiona nomadów, z upodobaniem
zdzierających skalpy lub całe skóry ze swych wrogów, przetrwały jeszcze
kilka stuleci. W III wieku n.e. Scytowie zniknęli ze sceny dziejowej.
Przemieszali się z innymi ludami, tracąc na zawsze swą tożsamość.
Część Scytów opuściła stepy nadczarnomorskie, przenosząc się nad
Dniestr i dolny Dunaj, gdzie rozproszyli się wśród miejscowej ludności
(głównie Traków), czego wyrazem jest wykształcenie się mieszanej
kultury tracko-scytyjskiej na tych terenach. Pozostali Scytowie założyli
nowe państwo ze stolicą w Neapolu Scytyjskim na Krymie, której
pozostałości znajdują się w południowo-wschodniej części dzisiejszego
Symferopola, na brzegu rzeki Sałhyr. Państwo to prowadziło liczne
wojny: z Chersonezem, z Królestwem Bosporańskim, a później z
Rzymianami. Ze względu na niewielką już siłę militarną i osłabienie
gospodarcze małego państwa scytyjskiego wojny te toczone były bez
powodzenia. Ostatecznie Neapol Scytyjski został zniszczony w IV wieku
przez Hunów.
Inni uczeni tłumaczą upadek Scytów kon iktem między
poszczególnymi plemionami. Jeszcze inni uważają, że potomkowie
Scytów żyją pośród Osetyjczyków, mieszkających na Kaukazie. Jakkolwiek
by było, o ich dawnej chwale świadczą tysiące smętnych kurhanów
(kopców mogilnych) kryjących nieprzebrane skarby.
*
Wyprawy wojenne Scytów zapuszczały się daleko – w każdą stronę. O
tym, że Scytowie najeżdżali obszar dzisiejszej Polski, wiemy już od bardzo
dawna, ale kilka faktów z ostatnich lat zmieniło w tej wiedzy sporo.
Na przełomie VII i VI wieku p.n.e. Scytowie napadli ludy kultury
łużyckiej, żyjące między Odrą i Wisłą. Dotarli tu m.in. przez Bramę
Morawską, po czym wędrowali wzdłuż Odry; kilkakrotnie spalili grody na
Dolnym Śląsku i na Łużycach. Bardziej na północ i zachód Europy stepowi
koczownicy zapuszczali się rzadko. Jednym z najdalej wysuniętych na
zachód stanowisk, które zostało wtedy zniszczone, jest grodzisko w
Wicinie (woj. lubuskie). W 2016 roku w miejscowości Chotyniec na
Podkarpaciu odkryto wielkie (610 na 600 metrów) grodzisko Scytów,
które zbudowano tam w okresie od VIII do V wieku p.n.e. Dziwne to o tyle,
że Scytowie u nas rabowali i palili, a nie mieszkali.
„Fakt istnienia grodziska scytyjskiego świadczy przede wszystkim o
tym, że niektóre z nowinek technologicznych dotarły na te ziemie
wcześniej i z innej strony, niż uważano wcześniej – twierdzi etnolog
Radosław Biel. – Do tej pory pojawienie się technologii toczenia naczyń
ceramicznych na kole garncarskim na całym terenie dzisiejszej Polski
przypisywano Celtom, którzy przybyli z zachodniej Europy (…).
Istnienie opisywanej aglomeracji wprowadza zmiany w podręcznikach
historii. Okazuje się, że na terenie południowo-wschodniej Polski
ceramika toczona na kole najwyraźniej pojawiła się za pośrednictwem
Scytów, którzy przenieśli tę wiedzę z kolonii greckich. (…)
Inną niesamowitą rzeczą jest (…) zolnik[26]. Obiekt obcy dla
miejscowych kultur. Związany z obrządkami kultowymi i stanowiący
najważniejsze oraz charakterystyczne miejsce grodzisk scytyjskiego
kręgu kulturowego. Na fali popularnego kon iktu na linii Zachód –
Wschód, podchwycenie tematu i pokazanie, że «ze Wschodu też coś tam
mamy» wydaje się oczywiste.
„Aglomerację chotyniecką można przypisać ludowi Neurów – wyjaśnia
jednak rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego profesor Sylwester Czopek,
kierownik prowadzonych tam prac. – Niekoniecznie więc byli to Scytowie,
ale lud o scytyjskim modelu kulturowym”.
Ważne to o tyle, że pojawienie się Słowian u schyłku epoki scytyjskiej
pozwoliło wielu naukowcom postawić tezę, iż są oni potomkami tych
właśnie irańskich koczowników. Nawet jeśli jednak tak nie jest, to
interakcje kulturowe słowiańsko-scytyjskie były z całą pewnością bardzo
intensywne, a Scytowie byli nośnikiem irańskiej kultury, której elementy
przetrwały u nas do dziś.
Scytowie byli wielkimi wojownikami, dlatego teorie odwołujące się do
pokrewieństwa z ich dziedzictwem pojawiały się nie tylko w Polsce, ale
także w Rosji i na Ukrainie, szczególnie w XIX wieku, w czasie
przetaczającej się przez Europę fali romantyzmu. Okrutni nomadowie
zaczęli być postrzegani jako nieustraszeni i wolni władcy stepów. W tym
czasie odwiedzający Rosję intelektualiści z Europy Zachodniej uważali
mieszkańców tego kraju za potomków Scytów. Wymienne używanie
nazw „Scytowie” i „Rosjanie” stało się tak popularne, że Aleksander Błok
poświęcił temu zjawisku w 1918 roku ironiczny wiersz: „Miliony was, nas
mrowie, mrowie, mrowie, spróbujcie, zmierzcie wy się z nami! Tak, my –
Azjaci! My, dzicy Scytowie, z pożądliwymi skośnymi oczami”. Rosyjski
poeta pomylił jednak aryjskich Scytów z mongolskimi Tatarami, których
krew z całą pewnością zalewa żyły i tętnice Rosjan. Scytowie, choć dzicy,
ponad wszelką wątpliwość nie mieli bowiem skośnych oczu.
Do dzisiaj za spadkobierców Scytów uważają siebie Kazachowie, Jakuci
oraz Pasztuni z Afganistanu. Moda na scytyjskie korzenie zatoczyła
jednak o wiele szerszy krąg. Istnieją legendy, które łączą z koczownikami
znad Morza Czarnego szkockich Piktów. W słynnej deklaracji z Arbroath,
w której ogłoszono w 1320 roku niepodległość Szkocji, zapisano, że
mieszkańcy tego kraju wywodzą się ze Scytii. Bezpośrednimi
spadkobiercami scytyjskiej tradycji uważają się też mieszkańcy dzisiejszej
Republiki Azerbejdżanu oraz wielu Turków.
Moda na Scytów z nową siłą zapanowała w Europie na początku XX
wieku, kiedy rosyjski archeolog Siergiej Rudenko odkrył na Syberii, u
podnóża Ałtaju fenomenalnie zachowane kurhany należące do kultury
nazwanej przez archeologów Pazyryk. Mimo że wiele grobowców było
splądrowanych, Rudenko odkopał – jak w opisie Herodota – konie zabite
podczas pogrzebu wodza, a razem z nimi doskonale zachowane w
wiecznej zmarzlinie siodła, lcowe i wełniane koce, dywany oraz
trzymetrowej długości rydwan pogrzebowy z V wieku p.n.e. Najbardziej
niezwykłym odkryciem okazały się tatuaże niemal całkowicie
pokrywające ciało wodza pochowanego w jednym z kurhanów – potężnie
zbudowanego mężczyzny, który zmarł w wieku ok. 50 lat. Mimo
częściowego rozkładu zwłok badacze zdołali odtworzyć zdobiące ciało
motywy fantazyjnych gryfów oraz osłów, górskich kozic, jeleni, ryb.
W 1993 roku zainteresowanie Scytami podsyciło nowe odkrycie
dokonane przez rosyjską archeolog Natalię Połośmak w rejonie gór Ałtaj,
na granicy dzisiejszych Chin, Rosji, Kazachstanu i Mongolii. W jednym z
kurhanów znaleziono zmumi kowane zwłoki młodej, ok. 25-letniej
kobiety pochowanej z podobnym wyposażeniem, jakie składano do
grobów wojownikom – bronią i sześcioma końmi. „Lodowa dziewica”, jak
ochrzcili zmarłą odkrywcy[27], miała prawie 170 centymetrów wzrostu,
była okazałą, wysoką blondynką o skórze pokrytej tatuażami
przedstawiającymi fantastyczne bestie. „Lodowa dziewica” żyła w V
wieku p.n.e. Wycięta z pnia modrzewia trumna, w której ją złożono,
została przedłużona, by pomieścić wysokie nakrycie głowy, na którym
wyszyto 15 złotych ptaków.
*
Najnowsze badania genetyczne w połączeniu z niedawnymi
odkryciami archeologicznymi sprzyjają powstawaniu nowych koncepcji
dotyczących dziejów cywilizacji. Niedawne odkrycia wykazały, iż Ariowie,
którzy założyli cywilizacje indyjską i irańską oraz stali się symbolem
przewagi cywilizacyjnej Europejczyków, nie tylko wywodzili się z ziem
polskich (ze społeczności, która 3000–2500 lat przed narodzeniem
Chrystusa wytworzyła kulturę amfor kulistych), ale również pod
względem genetycznym najbliżsi byli dzisiejszym Polakom.
Niektórzy entuzjaści doszli nawet do wniosku, że nie tylko cywilizację
indyjską, ale cywilizację w ogóle stworzyli Polacy…
„Oczywiście w czasach, gdy nad Gangesem osiedlali się Ariowie (1200–
1500 lat przed Chrystusem) Polaków w sensie dosłownym jeszcze nie było
– twierdzi Mariusz Kowalski. – Należałoby raczej przyjąć, iż część
Praariów (czy też Prasłowian) pozostała na obszarze Polski i z biegiem
czasu uformowali oni naród Polski, podczas gdy inna ich część wyruszyła
w daleką podróż na południowy wschód, by na obszarze Indii i Persji
stworzyć dwie wielkie cywilizacje. Wędrówka Ariów trwała setki lat. Po
drodze tworzyli oni różnego rodzaju struktury społeczno-polityczne
sytuujące się w różnych częściach Wielkiego Stepu i terenów do niego
przylegających, rozciągających się na przestrzeni tysięcy kilometrów od
Karpat po Ałtaj, od syberyjskiej tajgi po Kaukaz, Pamir i Tybet.
Pozostałości ich kultury od dłuższego czasu odkrywają archeolodzy, lecz
dopiero od niedawna uzmysłowili oni sobie, iż nawiązują one bardzo
wyraźnie do późnoneolitycznej kultury amfor kulistych, rozwijającej się
przede wszystkim w dorzeczu Wisły i Odry. Scytowie i Sarmaci, uważani
za ludy irańskie (zbieżność nazw Iran – Airan nie jest przypadkowa) byli
częścią ludu Ariów, która pozostała na Wielkim Stepie. Nasze związki z
Sarmatami, w które wierzyła szlachta Rzeczypospolitej, znajdują obecnie
potwierdzenie w faktach. Tym bardziej iż wśród ludów sarmackich
zamieszkujących Wielki Step wymieniani byli przez starożytnych
kronikarzy m.in. Serbowie i Chorwaci, którzy nieco później, ale jeszcze
przed pojawieniem się na Bałkanach (i nad Łabą) zamieszkiwali
prawdopodobnie południe dzisiejszej Polski.
Wielki Step był w owym czasie swego rodzaju śródziemnym
«oceanem». Niezbyt przyjazny do trwałego zamieszkania,
wykorzystywany jednak w celach transportowych. Stało się to
szczególnie proste, gdy ludzie na Wielkim Stepie udomowili konie. W
czasach gdy nie opanowano jeszcze umiejętności żeglugi oceanicznej,
pozwoliło to na względnie szybkie przemieszczanie się po «suchym
oceanie» (jak nazwał step Adam Mickiewicz), co umożliwiło naszym
kuzynom dotarcie do subkontynentu indyjskiego. Można to porównać do
późniejszej ekspansji Europejczyków, już za pośrednictwem prawdziwego
oceanu, do Ameryki. W przypadku Ariów sama podróż z Europy do Indii
trwała oczywiście znacznie dłużej”.
Najnowsze odkrycia podważają również poglądy wielu uczonych z
końca XIX i początków XX wieku, głoszących, że najbliższymi krewnymi
Ariów były ludy germańskie. Genetyka i językoznawstwo są w tej kwestii
jednomyślne: Germanowie powstali w wyniku oddziaływania Praariów na
mieszkańców północnej Europy, podczas gdy zamieszkujący środkowo-
wschodnią Europę ludy słowiańskie (Polacy, Ukraińcy, Białorusini) są tych
Praariów bezpośrednimi potomkami. Natomiast pozostali Europejczycy,
jak Francuzi, Włosi czy Hiszpanie, nie mają z Ariami nic wspólnego, w
przeważającej części wywodząc się od spokrewnionych ze sobą ludów
celtyckich i italskich oraz zasymilowanych przez nie ludów zachodniej
Europy (m.in. Iberów).
Ariów identy kuje się z twórcami najwyższych kast braminów. A te są
nawet w 72 proc. R1a i językowo indoeuropejskie, jak ich hymny – księgi
Rygwedy.
W Indiach haplogrupa R1a1 jest spotykana zarówno wśród populacji
najwyższych kast (ok. 45 proc. wśród braminów w Uttar Pradesh, w
Biharze ponad 60 proc., a w Bengalu Zachodnim ponad 70 proc.), jak i
plemion (4–12 proc.). Znacznie wyższe procenty są wśród ludów na północ
od Indii, co może wskazywać na kierunek rozprzestrzeniania się R1a1 do
Indii.
„Cechą genetyczną wyróżniającą Praariów, obecną dziś zarówno w
Europie Wschodniej, Azji Środkowej, jak i Indiach, jest haplogrupa Y-DNA
R1a – pisze dalej Mariusz Kowalski. – Tymczasem cechą charakterystyczną
mieszkańców Europy Zachodniej jest haplogrupa Y-DNA R1b. Obie
haplogrupy Y-DNA (a więc dziedziczone w linii męskiej) wywodzą się co
prawda od wspólnego przodka, jednak żył on 20–30 tys. lat temu. Część
badaczy uważa również, że wyodrębnienie obu haplogrup nastąpiło na
południu Syberii, gdzieś w okolicach Ałtaju. Oznacza to, że ich nosiciele
odbyli najpierw wędrówkę w kierunku zachodnim, by wziąć udział w
zasiedleniu Europy. Nosiciele R1b (amerykański badacz rosyjskiego
pochodzenia Anatole Klyosov nazywa ich Arbinami) dotarli przede
wszystkim do Europy Zachodniej (Klyosov sądzi, iż m.in. przez Afrykę i
Półwysep Iberyjski). Nosiciele haplogrupy R1a (Klyosov nazywa ich
Arainami) osiedlili się natomiast w Europie Środkowo-Wschodniej
(Klyosov sądzi, iż dotarli tam przez Azję Mniejszą i Bałkany), a następnie
część ich potomków, już jako Ariowie, odbyła wędrówkę w przeciwnym
kierunku, by zasiedlić Azję Centralną, Persję i Indie.
Napływający do Europy 4–6 tys. lat temu Arainowie i Arbinowie
napotkali osiedlonych tu w okresie paleolitu (ok. 30 tys. lat temu) nosicieli
haplogrup Y-DNA I oraz nosicieli haplogrup Y-DNA E, G i J, którzy 7–10
tys. lat temu przynieśli z Azji Mniejszej neolityczną cywilizację rolniczą.
Arainowie i Arbinowie częściowo się z nimi wymieszali, częściowo
wyparli w bardziej niedostępne rejony (Alpy, Góry Dynarskie, wyspy
śródziemnomorskie, Skandynawia). Właściwa kultura praaryjska (kultura
amfor kulistych), którą Ariowie rozprzestrzenili następnie na wschód,
powstała ze zmieszania Arainów z ludnością, wśród której przeważała
haplogrupa Y-DNA I. Ta ostatnia jest obecnie drugą co do liczebności
haplogrupą wśród narodów słowiańskich Europy Środkowo-Wschodniej
(posiada ją tu ok. 20 proc. mężczyzn). O ile więc haplogrupa R1a była
najliczniej reprezentowana wśród Praariów i jest to niejako znak
rozpoznawczy tej grupy, należy pamiętać, że na uformowanie ich
ostatecznego kształtu złożyli się również nosiciele innych haplogrup
męskich (I, E, G, J). Dodatkowo prawie cała linia żeńska Praariów
(haplogrupy mtDNA) była miejscowego pochodzenia (co najmniej od 10
tys. lat), co oznacza, że Arainowie niejako „wżenili” się w miejscową
populację. Uwidacznia to tym bardziej, iż Ariowie-Słowianie i ich kultura
powstali ze zmieszania się w Europie Środkowo-Wschodniej
wcześniejszych kultur neolitycznych z napływającymi ze wschodu
Arainami. Dopiero ta ustabilizowana mieszanka stworzyła lud i kulturę
Ariów-Słowian, którego część wyruszyła na podbój Indii i Persji”.
Spora grupa naukowców twierdzi, że ogromna liczba słów
pochodzenia irańskiego w językach słowiańskich nie może być wynikiem
wyłącznie zapożyczeń. Dowodem tego na naszych ziemiach jest chociażby
nazwa… Swarzędz, czego mieszkańcy tego miasta zapewne nie są dziś
świadomi.
„W Iranie od niepamiętnych czasów panował solarny kult Mitry –
pisze Witold Repetowicz – a staroirańskim określeniem słońca było słowo
chwar, które w dzisiejszym perskim ma brzmienie chur. Jak wskazuje
wybitny iranista, profesor Bogdan Składanek, słowo swar, oznaczające
słońce w języku starosłowiańskim jest obocznością słowa chwar. I
nieprzypadkowo Swaróg był słowiańskim bogiem ognia. Innym
ciekawym słowem świadczącym o pokrewieństwie irańsko-słowiańskim
jest też staroperskie słowo bogh, oznaczające nic innego jak boga.
Gdyby ktoś się cofnął w czasie do irańskiego Sistanu w roku 672, to
byłby świadkiem dziwacznej sceny obwożenia pijanego poety Ubbada bin
Zijada w klatce z psem, kotem i świnią. Poeta podpadł gubernatorowi, ale
to, co by polskiego podróżnika w czasie najbardziej zdziwiło, to to, że
dzieciarnia biegnąca za klatką Ubbada krzyczała w jego stronę swojskie
słowa: «czo to jest!». Podobieństw językowych na poziomie
podstawowym jest bez liku, poczynając od liczebników (np. du – dwa;
pendź – pięć, szesz – sześć) czy też odmiany czasownika «być» (perskie
budan). «Jestem» to po persku hastam, a «jest» to (h)ast”.
Według modnej obecnie teorii etnogeneza Słowian nastąpiła w IV
wieku na wyludnionej w wyniku najazdu Hunów obecnej środkowej i
zachodniej Ukrainie. Napływające z północy plemiona bałtyckie połączyły
się z niedobitkami germańskich Gotów i irańskich Alanów. Tak powstali
Słowianie. Według tej koncepcji krew Sarmatów, dzielnych stepowych
jeźdźców, płynie jednak w naszych żyłach.
Pojawienie się Słowian u schyłku epoki scytyjskiej prowadzi do
przypuszczenia, że są oni potomkami tych irańskich koczowników. Nawet
jeśli jednak tak nie jest, to interakcje kulturowe słowiańsko-scytyjskie
były z całą pewnością bardzo intensywne, a Scytowie byli nośnikiem
irańskiej kultury, której elementy przetrwały u nas do dziś.
Nowruz oznacza w Iranie „nowy dzień” i jest to pierwszy dzień
tradycyjnego nowego roku, przy czym zarówno w Iranie, jak i w
Afganistanie jest to też faktycznie pierwszy dzień nowego roku
kalendarzowego[28]. Zgodnie ze starożytną legendą, że świat wykluł się z
wielkiego jaja. Co roku na wiosnę Irańczycy malują takie wielkie jajka na
ulicy, wystawiając je później jako ozdoby uliczne. Podobnie jak w Polsce.
Znany jest tam też obyczaj polewania się wodą, czyli polski śmigus-
dyngus.
Według wybitnej polskiej iranistki profesor Marii Składankowej
irańskie korzenie ma popularny polski mit o Babie Jadze, która w Aweście,
świętej księdze Ariów występuje jako Ażi Dahaka. Łącznikiem jest wąż
Ahi, indyjski odpowiednik irańskiego Ażi. Jak wskazuje nieżyjąca już
iranistka w swej fascynującej książce Bohaterowie, bogowie i demony
dawnego Iranu, Baba Jaga to „symbol przezwyciężonego zagrożenia,
polegającego przede wszystkim na tym, że schwytane dzieci stara się ona
upiec czy ugotować i zjeść”.
Pani profesor zwraca zresztą uwagę na to, że bajka o Babie Jadze
wywodzi się ze starosłowiańskiego mitu, w którym podobieństwo to jest
jeszcze bardziej widoczne. Ponadto Awesta w stosunku do Ażi Dahaki
używa też określenia Drudża, czyli „kłamstwo” (dziś po persku jest to
słowo dorugh) i Składankowa zwraca uwagę na podobieństwo do innego
określenia Baby Jagi na niektórych terenach słowiańskich: Baba
Drasznica.
Zważywszy na to, że wszystkie ludy indoeuropejskie, a więc zarówno
Polacy, Irańczycy, jak i Kurdowie pochodzą od Ariów, a Słowianie we
wczesnym średniowieczu mieli bliskie kontakty z irańskimi Scytami,
trudno uznać te podobieństwa za przypadkowe.
Takich związków między przedchrześcijańską mitologią Słowian i
przedislamską mitologią Irańczyków jest zresztą znacznie więcej. Perskie
(babilońskie) korzenie ma również popularna legenda o królu Krakusie i
wawelskim smoku. Według Piotra Makucha jest ona wariantem
opowieści o smoku babilońskim. Warto też wiedzieć, że nazwa Wawel to
najprawdopodobniej po prostu biblijny Babel, czyli Babilon. Już od
późnego średniowiecza formułowane były sądy i przypuszczenia, że
legenda polska jest wersją opowiadania o Danielu i smoku babilońskim.
Idąc tym tropem, można przypuszczać, że Krakus, który zlecił zabicie
smoka wawelskiego, to prawdopodobnie perski władca Cyrus I z dynastii
Achemenidów panujący w królestwie Anszanu od ok. 640 roku p.n.e. do
ok. 600 roku p.n.e. Jak czytamy w Kronice Mierzwy, „(…) smoka [w
Krakowie] zabito tak, jak Daniel zabił smoka babilońskiego”.
Opis tego zdarzenia znajdziemy już w Starym Testamencie (Księga
Daniela 14.23–29): „Był w Babilonie wielki smok, któremu oddawano cześć.
Powiedział król do Daniela: «Czy i o nim powiesz, że jest zrobiony z
brązu? Popatrz, przecież on i je, i pije. Nie możesz powiedzieć, że to nie
jest bóg żyjący. Zechciej mu więc oddać cześć». Daniel odpowiedział: «Ja
czczę tylko Pana, Boga mojego. Tylko On jest Bogiem żyjącym. Jeśli mi
pozwolisz, królu, zabiję tego smoka, nie posługując się ani mieczem, ani
nawet zwykłą pałką». I zgodził się król. Wziął tedy Daniel smoły, łoju,
włosia, kazał wszystko ugotować, zrobił z tego placki, które wrzucił w
paszczę smoka. Smok połknąwszy wszystko, rozpękł się na dwoje. A
Daniel powiedział: «Oto zobaczcie teraz, komu cześć oddajecie!». Kiedy
Babilończycy dowiedzieli się o tym, rozgniewali się bardzo i buntując się
przeciwko królowi, mówili: «Nasz król stał się Żydem, bo kazał zburzyć
posąg Bela i zabić smoka, wytracił również wszystkich kapłanów»”.
*
Pojawia się pytanie, kiedy nosiciele haplogrup R1a i R1b zaczęli
posługiwać się zbliżonymi do siebie językami (słowiańskimi, celtyckimi,
italskimi, germańskimi), zaliczanymi do rodziny indoeuropejskiej.
Wspomniany wcześniej Anatole Klyosov uważa, że „nosicielami języka
indoeuropejskiego byli Arainowie (R1a). W nawiązaniu do jednej z teorii
mieli go przynieść do Europy z Anatolii, ale prawdopodobnie posługiwali
się tym językiem już w swej środkowoazjatyckiej ojczyźnie”. (…)
Arbinowie (R1b) pierwotnie posługiwali się natomiast językiem zbliżonym
do tureckiego. Do dziś językiem z tej rodziny mówią Baszkirowie (Ural) i
Turkmeni (Azja Środkowa), którzy są w większości – podobnie jak
mieszkańcy Europy Zachodniej – nosicielami haplogrupy R1b.
(…) Wędrując ze wschodu na zachód, Arbinowie szybko porzucili
jednak swój pierwotny język, a w miejscach swych kolejnych pobytów
przyjmowali mowę miejscowej ludności. To oni przynieśli w Pireneje
język baskijski (Baskowie charakteryzują się największym udziałem
haplogrupy R1b w Europie), który został ostatnio uznany za bardzo bliski
językowi Dogonów żyjących w zachodniej Afryce. Potwierdzałoby to
hipotezę przybycia Arbinów do Europy przez Afrykę, tym bardziej iż
haplogrupa R1b występuje w dużym odsetku u niektórych plemion
afrykańskich (m.in. Hausa, Fulbe) żyjących w sąsiedztwie Dogonów. Ci
ostatni również charakteryzują się dominacją nietypowej dla plemion
afrykańskich haplogrupy (E1a), która w znacznym odsetku występuje
również u wspomnianego ludu Fulbe. Baskowie, Dogonowie i Fulbe są
więc spleceni nićmi pokrewieństwa językowo-genetycznego, które w
jakimś sensie dotyczy również większości zachodnich Europejczyków
(haplogrupa R1b). Można w związku z tym domniemywać, iż po przybyciu
do Europy większość Arbinów (prócz Basków) porzuciła język, którym
posługiwała się w Afryce, przyjmując od mieszkańców zachodniej części
środkowej Europy języki celtyckie, romańskie i germańskie”.
Mariusz Kowalski: „Zgadzając się co do Arbinów, nie można jednak
odrzucić hipotezy, iż podobnie było z Arainami. Początkowo posługiwali
się najprawdopodobniej językiem zbliżonym do pierwotnego języka
Arbinów, który moglibyśmy zaliczyć do rodziny ałtajskiej (razem z
tureckimi i mongolskimi). Do dziś niektóre ludy tureckojęzyczne (m.in.
Kirgizi i Ałtajczycy) charakteryzują się dużym udziałem haplogrupy R1a (a
więc w dużej części wciąż są Arainami). Oznaczać by to musiało, iż ci
Arainowie, którzy weszli w skład ludu Ariów, językiem indoeuropejskim
zaczęli porozumiewać się dopiero po przybyciu do Europy. Można to
bardzo dobrze dopasować do teorii anatolijskiego pochodzenia tej mowy.
Kolejne fale ludów przynosiły do Europy nowe elementy językowe.
Szczególną rolę odegrały tu ludy, które w neolicie przyniosły z Anatolii do
Europy cywilizację rolniczą. Zasiedliły one przede wszystkim Bałkany i
Europę Środkową. Nie byli to jednak Arainowie (którzy napłynęli później),
lecz przede wszystkim nosiciele haplogrup G, E i J. Ich język wymieszał się
z językiem miejscowej ludności zbieracko-łowieckiej (haplogrupa I),
tworząc w zachodniej części Europy Środkowej podstawy języków
zachodnioindoeuropejskich (celtyckiego, italskiego), określanych mianem
języków kentumowych (od brzmienia liczby sto – kentum – w języku
łacińskim). W późniejszym okresie język ten przyjęli, na skutek podbojów
celtyckich i rzymskich, osiedleni nad Atlantykiem Arbinowie.
Na wschodzie Europy, pod wpływem zmieszania się tam wcześniej
przybyłych ludów z napływającymi Arainami, powstała kultura Ariów-
Słowian i ich odrębny język, nazwany satemowym (od brzmienia liczby
sto – satem – w języku awestyjskim, czyli klasycznym perskim). Cześć
tych Ariów-Słowian wywędrowała po pewnym czasie na wschód,
przenosząc swój język do Azji Środkowej, Indii i Persji.
Migracje te miały również swe rasowe konsekwencje. Europejska
ludność środkowego neolitu była typu nordycznego na północy,
dynarskiego w centrum i litoralnego na południu. Napływ Arbinów do
Europy Zachodniej i zmieszanie się ich z miejscową ludnością
spowodowały powstanie typu północno-zachodniego, w najczystszej
postaci występującego na Wyspach Brytyjskich (według polskiego
antropologa Jana Czekanowskiego). To m.in. Arbinowie mieli przynieść do
Europy gen odpowiedzialny za rudy kolor włosów. Zmieszanie się
Arainów z ludnością wschodniej Europy spowodowało natomiast
powstanie typu subnordycznego, w najczystszej postaci występującego w
Polsce. Mylili się więc naziści, uważając nordyków za najczystszych
Aryjczyków. Najbardziej charakterystycznym dla Ariów typem rasowym
musiał być bowiem typ subnordyczny.
Kultura Ariów-Słowian (amfor kulistych) wyłoniła się na podglebiu
rozwiniętych kultur europejskiej cywilizacji rolniczej. W wyniku
kolejnych przekształceń powstała później na tym obszarze kultura
ceramiki sznurowej, po niej zaś unitecka, trzciniecka i łużycka. Dwie
ostatnie także przez tradycyjną naukę wiązane są z ludnością
prasłowiańską. Kultury te rozwijały się w silnym związku z cywilizacją
egejską, o czym świadczą liczne znajdowane ostatnio budowle kamienne
(np. na tzw. Górze Zyndrama). Niczym nie ustępowały zachodniej części
Europy czy cywilizacjom południowej Azji. Ariowie, napływając do
zaawansowanych pod względem cywilizacyjnym Indii i Persji, narzucili
miejscowym ludom swoją własną kulturę i język. Można to uznać za
potwierdzenie wysokiego poziomu rozwoju kulturowego wszystkich
Ariów na tle otaczających ich ludów. Dopiero rozwój Imperium
Rzymskiego i kolonizacja Europy Zachodniej przez to państwo zmieniły tę
sytuację. Zmieszanie Celtów, Rzymian i Germanów z Arbinami (Baskami)
doprowadziło do powstania romano-germańskiej Europy Zachodniej,
która dzięki przejęciu rzymskiego dziedzictwa i posiadaniu dostępu do
Atlantyku uzyskała stopniowo przewagę gospodarczą, kulturową i
polityczną nad mieszkańcami Europy Wschodniej. (…).
Można na to jednak spojrzeć jeszcze w inny sposób. Rzymianom nigdy
nie udało się podbić europejskiej kolebki Ariów. Sukcesu na tym polu nie
odniosło również Cesarstwo Niemieckie (I Rzesza) i Cesarstwo Francuskie
(Napoleon), uważające się za kontynuację tradycji Imperium Rzymskiego.
Kolejne Rzesze Niemieckie (II i III) potra ły narzucić swoją dominację
narodom Europy Wschodniej jedynie na chwilę. Nie wydaje się również,
by długotrwały sukces mógł być udziałem kolejnego europejskiego
imperium, czyli biurokratycznej Unii Europejskiej.
Bezpośredni potomkowie europejskich Ariów-Słowian, czyli my,
Polacy, dobrowolnie przyjęliśmy cywilizację łacińską i uczyniliśmy z niej
podstawę swego rozwoju, bez wątpienia dodając do niej również pewne
nowe elementy. Mimo to zawsze byliśmy uważani za gorszą część Europy.
Być może dlatego, iż nasze pochodzenie od Ariów poszło w zapomnienie
(pochodzenie to próbowali natomiast przywłaszczyć sobie inni) lub
dlatego, że pochodząc od Ariów, byliśmy po prostu inni niż romańsko-
celtycko-germańsko-baskijscy mieszkańcy Europy Zachodniej. Przez
wieki wytworzyliśmy swoją własną cywilizację, powstałą z połączenia
kultury europejskich Ariów (czyli Słowian) z kulturą łacińskiej Europy
Zachodniej. Wobec pogłębiającego się kryzysu duchowego na Zachodzie,
wydaje się również, że to właśnie Europa Wschodnia (z Polską na czele)
staje się ostatnią nadzieją tej ostatniej.
A nawet czymś więcej. Świat egejski stworzył swoją cywilizację pod
wpływem cywilizacji Bliskiego Wschodu, jako zupełnie nową jakość. Od
Egejczyków (Kreteńczyków) kulturę przejęli starożytni Grecy, choć nie
była to kopia poprzedników. Podobnie uczynili Rzymianie z cywilizacją
grecką, a Europa Zachodnia z cywilizacją rzymską. Podobnie czynimy my
od ponad tysiąca lat. Nie jesteśmy «uboższymi krewnymi», lecz nową
cywilizacją, w twórczy sposób adaptującą dorobek cywilizacji łacińskiej.
Nie musimy naśladować Francuzów, Niemców czy Włochów (szczególnie
w ich dzisiejszym stanie) – jak wmawiają nam różni «oświeceni» doradcy.
Mamy inne pochodzenie i jesteśmy na zupełnie innym etapie rozwoju
(niejako równoległym). Bądźmy sobą, pamiętając o naszych dumnych
przodkach Ariach-Słowianach oraz podtrzymując i wzbogacając kolejną
cywilizację, jaka przy naszym udziale tworzy się w łańcuchu rozwoju
kultury europejskiej.
Bo stara Europa przechodzi do historii”.
*
Przebadano również niedawno pod kątem DNA szczątki grobów
scytyjskich i… okazało się, że Scytowie mają DNA najbardziej
rozpowszechnione wśród Polaków. Tak, tak, ich DNA jest typowo
słowiańskie zarówno pod względem haplotypu Y-STR (znaczników
zawartych w chromosomie męskim Y), jak i też autosomalnie (tzn. w
innych chromosomach). A to oznacza już bardzo bliskie pokrewieństwo
biologiczne. Na mapach genetycznych Europy starożytne autosomalne
DNA scytyjskie plasuje się dokładnie tam, gdzie DNA współczesnych
Polaków i Rosjan…
Natychmiast więc wiele osób zaczęło twierdzić, że zarówno
Wenetowie (Wenedowie), jak i Scytowie (oracze)[29], byli Słowianami.
Obecnie coraz częściej kwestionowany jest stary dogmat, że Scytowie
mieszkający nad Morzem Czarnym byli ludem irańskim. A to w związku z
odkryciem, że irańscy Osetyńczycy – do tej pory uważani za potomków
Scytów – nie mają ze Scytami nic wspólnego, ponieważ posiadają inne
DNA. Nie ma w tej chwili żadnych dowodów na to, że Scytowie mówili
dialektem irańskim. Nie ma też śladów występowania dialektów
irańskich wśród ludności zamieszkującej te tereny w czasach
historycznych. Niespotykana rzecz, aby język tak nagle zupełnie zniknął.
Bardzo prawdopodobny jest natomiast inny scenariusz, łączący Scytów i
Słowian.
„Herodot pisał, że Scytowie królewscy oraz inne plemiona rzekomo
scytyjskie mieszkające na północy (Neurowie, Budynowie, Gelonowie itp.)
miały podobne obyczaje i mówiły tym samym językiem – twierdzi
krakowski pisarz Czesław Białczyński. – Do tej pory nauka nie może
znaleźć odpowiedzi na pytanie, co się stało z tymi Scytami. Ze stepu
przepędzili Scytów Hunowie. Ale co się stało z innymi Scytami, tymi
niemieszkającymi na stepie? Moim zdaniem «stepowcy» zostali
wchłonięci przez Słowian, a «oracze» to byli Słowianie. Powód, dla
którego nie możemy dziś odróżnić Scytów od Słowian, jest taki, że oni nie
różnili się niczym istotnym między sobą. Mówili podobnym językiem,
wyglądali podobnie, mieli podobne DNA, podobne obyczaje, religię itp.
Herodot pisze, że kiedy armia perska wkroczyła do kraju Scytów, ci
wysłali wozy z dobytkiem, żonami itp. na północ, do sąsiednich plemion.
To samo stało się – moim zdaniem – gdy Scytowie Sarmaci byli atakowani
przez Hunów ze wschodu i Rzymian z zachodu. Nie widząc możliwości
życia na dotychczasowym terytorium, wynieśli się na północ, tzn. do
Słowian. Na opuszczone tereny wkroczyły wtedy jakieś wędrujące
wzdłuż Dunaju plemiona germańskie, przodkowie Gotów.
Myślę, że to właśnie późniejsze walki wewnętrzne między Scytami i
Słowianami i epidemie mogły przyczynić się do załamania gospodarczego
i ogólnej biedy na terytoriach między Bałtykiem i Karpatami w stopniu
większym niż najazdy Hunów.
Podsumowując, na podstawie danych, jakie dostarcza nam genetyka,
językoznawstwo, archeologia i historiogra a, najbardziej prawdopodobne
jest to, że prakolebką Słowian były tereny między Odrą i Dnieprem oraz
Karpatami i Bałtykiem. Jest to teren wystarczająco duży, aby pomieścić
tak olbrzymi lud. Osobiście nie wierzę w eksplozje demogra czne i inne
podobne bzdury – nikt nie dostarczył na to żadnych dowodów. Nie wierzę
również w migracje i całkowitą wymianę wielkich rolniczych ludów.
Migrują zawsze tylko grupy, a nie całe ludy.
Gdyby «Scytowie rozpłynęli się wśród ludności kaukaskiej», to
zostawiliby po sobie tam jakiś ślad, np. moglibyśmy zaobserwować
wyższy niż w sąsiednich populacjach odsetek typowo scytyjskich
haplotypów R1a1. Pod względem autosomalnego DNA też z pewnością
odstawaliby od ludności sąsiedniej i zbliżyli do populacji centralnej
Europy. Nic takiego nie zaobserwowano. Odsetek R1a1 wśród
Osetyńczyków należy do najniższych w regionie, ok. 1 proc. Osetyńczycy
nie są więc potomkami Scytów i nie ma dowodów na jakiekolwiek związki
między nimi. Język osetyński należy do dialektów zachodnioirańskich, a
na zachodzie Iranu obserwuje się najniższy odsetek R1a1. Irański dialekt,
którym mówią Osetyńczycy, to z pewnością perskie wpływy językowe, a
nie scytyjskie”.
Business Insider to amerykańska strona internetowa poświęcona
wiadomościom nansowym i biznesowym, należąca do rmy medialnej
Insider Inc. Jak pisze Sławomir Ambroziak:
„Animowana mapa ewolucji języków indoeuropejskich, stworzona
przez Business Insider, oparta jest na rezultatach badań Russella Graya i
Quentina Atkinsona stosujących metody obliczeniowe zbliżone do
algorytmów używanych przez genetyków podczas śledzenia
rozprzestrzeniających się epidemii, wskazuje na dialekty bałto-
słowiańskie jako na prawdziwy, a nie skompilowany metodą historyczno-
porównawczą język praindoeuropejski, przynajmniej w odniesieniu do
jego gałęzi europejskiej. Zresztą pomysł Graya i Atkinsona,
zaprezentowany po raz pierwszy w 2003 roku, już wtedy nie był nowy,
gdyż podobne propozycje co do rozprzestrzeniania się języków
indoeuropejskich wysuwali wcześniej: Schmidt, Lehmann i Renfrew, przy
czym dwaj pierwsi badacze lokowali Słowiańszczyznę w samym centrum
indoeuropejskiej wspólnoty, wyprowadzając rozchodzące się od niej fale
pozostałych grupjęzykowych”.
„Mogą więc mieć się z pyszna wielce uczeni prześmiewcy drwiący z
Wojciecha Dembołęckiego – twierdzi również pan Ambroziak – który już
w XVII wieku pisał, że łacina i wszystkie języki europejskie to tylko
zniekształcona, w ten czy innych sposób, polszczyzna, pochodząca, jak też
inne języki słowiańskie, w prostej linii od dialektów scytyjskich.
Dembołęcki, pasjonat etymologii, posiadając rzymski tytuł doktora
teologii oraz historyka i kronikarza zakonu franciszkanów, i biegłą
znajomość dziesięciu języków, wiedział bez wątpienia, o czym pisze.
Zauważmy przy tym, że van Boxhorn, uznawany za ojca indoeuropeistyki,
który wspólny język praindoeuropejski nazywał językiem scytyjskim,
opublikował swoje dociekania w 1647 roku, czyli dokładnie w roku
śmierci Wojciecha Dembołęckiego”.
Chodzi o język scytyjski, który w czasach Herodota był zapewne
podobny i do prasłowiańskiego, i do praindyjskiego. Najprawdopodobniej
najdłużej zachował pierwotne słownictwo obu ludów, stąd mogą wynikać
pomysły współczesnych lingwistów o indoirańskich Scytach i Sarmatach.
*
A co z DNA Piastów? Do jakiej haplogrupy Y należała najdłużej
panująca i najbardziej chyba owiana legendami polska dynastia?
Szczególnie że nie brak jest hipotez dotyczących jej obcego pochodzenia.
„Około dwóch lat temu pojawiły się, nieo cjalnie, wstępne wyniki
analizy piastowskiego chromosomu Y z dwóch różnych pochówków –
pisze Magdalena Kawalec-Segond, biolog molekularny, mikrobiolog,
współautorka Słownika bakterii. – Jak na razie wszystko wskazuje, że
będzie to haplogrupa R1b, a nie najliczniejsza w Polsce R1a. Czy to oznacza,
że piewcy obcego pochodzenia Piastów mieli rację? Bynajmniej, na razie
to o niczym nie przesądza. R1b posiada, w zależności od regionu
zamieszkania, ok. 20 proc. Polaków, jest to więc trzecia najpopularniejsza
w Polsce haplogrupa (po R1a i I). Bardzo wiele, tak samo jak w przypadku
R1a i innych haplogrup, mówi genetykom genealogom dokładna pozycja
na drzewie. Może ona zadecydować o tym, czy tamto R1b miało zupełnie
obce podłoże, czy było od dłuższego czasu u Słowian, czy też może
pochodzi np. od zastanych pozostałości po Gotach?”
„Indoirańczycy sami dopiero później określili się jako Ariowie –
twierdzi również Magdalena Kawalec-Segond. – Tak więc nie mogli być
«ojcami» Polaków. Jednak i Polacy, i Ariowie mieli wspólnych przodków i
to znacznie bliższych niż biblijny Adam. Jeśli nazwy Polska i Polacy są
średniowiecznymi terminami (wcześniej byliśmy Lęhami lub Lachami), a
miano Ariowie pojawiło się ok. 1500 lat p.n.e., to ok. IV tysiąclecia p.n.e.
(kiedy doszło do powstania rodów ich przodków) nie mogli nazywać się
ani Ariami, ani Polakami. Czy już wówczas funkcjonowała nazwa
Słowianie? Trudno to rozstrzygnąć, bowiem pierwszy zapis kojarzący się
z tym mianem to Suevi (Słewi) Juliusza Cezara z I wieku p.n.e. Byliby to
pewniej Prasłowianie, ale w takim przypadku równie dobrze możemy
mówić o Praariach, a nawet Prapolakach. Poprawnościowo można by
zwać ich Praindoeuropejczykami. Z kolei Scytowie (Skołoci), którzy
mogliby być bezpośrednimi potomkami założycieli obu rodów, to także
późniejsze świadectwa (Herodot, V wiek p.n.e.). Proponuję więc zacząć od
miejsca pochodzenia pierwszych przodków obu ludów.
(…) [Peter] Underhill[30], ale również inny genetyk Anatole Klyosov
(Kłosow), zakładali, że ok. IV tysiąclecia p.n.e. w Europie Środkowo-
Wschodniej doszło do rozdzielenia się genów R1a na słowiański i aryjski. Z
powodu wery kacji w znaleziskach archeologicznych większą wiarę daję
(Web) anglosaskiemu Underhillowi, który wskazywał owo rozdzielenie na
obszar dorzecza Wisły. Klyosov, jako Rosjanin, zapewne miał większą
«motywację» do wyznaczenia tego obszaru na Niż Rosyjski. Chociaż
kulturę mogła do dzisiejszej Rosji przynieść grupa ludzi z inną mutacją
R1a, która dopiero tam wykształciła aryjskie Z93. Ponadto archeologowie,
w tym… rosyjscy, wiążą tereny polskie z wyjściem Praariów na Wschód.
Powtarzając wywód za ks. Stanisławem Pietrzakiem, w 1892 roku w
miejscowości Nowoswobodnaja pod północnymi stokami Kaukazu, na
obszarze kultury Majkop związanej z mezopotamskim Uruk,
wyodrębniono archeologiczną kulturę, która nie przypominała Majkopu.
W 1952 roku angielsko-australijski archeolog Gordon Childe rozpoznał
tu zupełnie odrębną jednostkę archeologiczną – kulturę amfor kulistych, i
wskazał na jej pochodzenie z terenów Polski. Jej związek z Polską
potwierdzili archeolodzy A.D. Rezepkin oraz A.N. Gej. W 1974 roku W.A.
Safronow i N.A. Nikołajewa, podejmując badania licznych kurhanów w
osadzie Nowoswobodnaja, jednoznacznie potwierdzili istnienie tam
kamiennych i ceramicznych zabytków oraz dolmenowych obrzędów
grzebalnych kultury, wywodzącej się ze środkowoeuropejskiej kultury
amfor kulistych w tym tzw. amfory kujawskie. To wszystko stało się
podstawą sformułowania tezy o ojczyźnie tzw. Praindoeuropejczyków na
terenie słowiańskich kultur z obszaru obecnej Polski i Niemiec
Wschodnich.
W archeologicznej kulturze północnego Kaukazu widzi się nawet trzy
kultury, najściślej związane z ziemiami polskimi, co świadczy o kierunku
migracji ludności z Polski na południowy wschód, ostatecznie ku Iranowi i
Indiom. W końcu w 2013 roku w Rostowie nad Donem, w Rosji,
międzynarodowa konferencja naukowa «Zasiedlenie Rosji Południowej od
czasów starożytnych do dni dzisiejszych» jednoznacznie wskazała
kierunek ekspansji owych Prapolaków. W wykładach przedstawiono
kierunek migracji Praindoeuropejczyków i ich archeologicznych kultur –
od Europy Środkowej, czyli kultury amfor kulistych, na wschód aż do
Ałtaju. Z perspektywy rosyjskiej kultura słowiańska przyszła znad Wisły.
Ustalenia Alineiego[31] wskazują, że obszar kształtowania się
Słowiańszczyzny rozciągał się od Macedonii do Polski najpóźniej od VII
tysiąclecia p.n.e. Jakkolwiek oceniać, to stwierdzono, że drogę przyszłych
Ariów do Indii wyznaczały od samego początku zabytki typowe dla
wykształconej na Kujawach przed III tysiącleciem p.n.e. kultury amfor
kulistych. (…)
O tym, że podstawy wedyjskie zaczęły się w środkowej Europie przed
wyjściem przodków Ariów na Wschód, świadczy jeszcze kilka
szczegółów. Poprzednicy Polaków wierzyli też w reinkarnację.
Powszechny u Słowian był także kult ognia (w sanskrycie agni), podobnie
jak u dawnych Ariów. Starosłowiańskie słowo «bog» jest fonetycznie
powiązane z sanskryckim «bhaga» o tym samym znaczeniu. Ważnym
źródłem informacji o podobieństwie (a w zasadzie jedności) między religią
dawnych Słowian a hinduizmem są takie dzieła literackie, jak rosyjska
Księga Koljady czy bułgarska Słowiańska Weda. Księga Koljady opowiada
historie o Kryszeniu (Krysznie) oraz Wisznim (Wisznu). Można tam
znaleźć romantyczną opowieść o młodzieńczej miłości Rady i Kryszenia
(hinduskich Radhy i Kryszny). Słowiańska Weda to zbiór ludowych pieśni
bułgarskich, który zawiera historie o Krysznie i Wisznu, pokrywające się
dokładnie z wersją z Bhagawatapurany. Opisuje także liczne inne bóstwa
indyjskie. W końcu Wedy – święte księgi wiedzy hinduistycznej – biorą
swoją nazwę od polskiej Wiedzy. Warto dodać, że jeszcze w X wieku n.e.
muzułmański kronikarz Al-Masudi o Słowianach pisze: «(…) palą samych
siebie, palą też króla lub władcę, jeśli umrze (…). Obyczaje ich są w tym
podobne do obyczajów Indów». Ważne, że w tym czasie nie było żadnej
bezpośredniej granicy między Lechią a Indią.
Ciekawe są również rozważania nad maskami Meduz z kurhanu w Vix,
w której spoczęła scytyjska kapłanka. Jak napisała polska badaczka
Celtów Janina Rosen-Przeworska, maski mają między brwiami
charakterystyczny znak «buddyjski» w postaci wydłużonej kropli. Jednak
w rzeczywistości nie jest to żaden znak «buddyjski», ale znacznie starszy
symbol – tilaka (lub pundraka) – w hinduizmie to znak na czole
pozwalający odróżnić tradycję, do której należy właściciel tilaki. W
tradycji wedyjskiej miała symbolizować trzecie oko (znane również jako
oko wewnętrzne) – bramę prowadzącą do wyższej świadomości. Ponieważ
wiadomo, że aryjska droga do Indii rozpoczęła się już z ukształtowanego
środowiska prasłowiańskiego, to należy założyć, że ta koncepcja powstała
w Europie Środkowej najpóźniej w IV tysiącleciu p.n.e. i stąd dotarła do
południowej Azji, ale przetrwała też w wierze słowiańskiej do czasów
chrystianizacji, podobnie jak obrzęd palenia zmarłych na stosie.
Okazuje się, że nauka potra określić erę początku wędrówki
wspólnych słowiańsko-indyjskich bogów. Był to czas rozejścia się na
nizinach nadwiślańskich dwóch ludów z jednego pnia, czyli między IV a III
tysiącleciem p.n.e. Kiedy więc ci wspólni bogowie mogli się narodzić w
sensie idei ludzkiej, a nie skody kowanego po latach objawienia?
Najpewniej w naddunajskiej cywilizacji jakieś dwa tysiące lat wcześniej,
gdzie strzegące świętego ognia kapłanki boga Szaue (Siwy lub Śiwy)
spaliły ciało sędziwego mędrca zgodnie z przysługującą jego szczątkom
dbałością”.
Przeprowadzone w ostatnich latach badania genetyczne pani Kawalec-
Segond podsumowuje następująco (tylko na podstawie danych z próbek
kopalnych – bez ustaleń genetyki genealogicznej, antropologii zycznej,
archeologii i paleolingwistyki, a także bez podważania
reprezentatywności próbek z powodu ciałopalenia):
1. Najnowsze analizy próbek kopalnego DNA podważają
najwcześniejszą drogę R1 do Europy zarówno przez Anatolię, jak i przez
stepy nadczarnomorskie. Starsze jest R z Francji oraz R1b z Włoch
(człowiek z Villabruna – ok. 12 tys. lat p.n.e.). R dotarło więc do środka
naszego kontynentu najpierw z Zachodu lub Południa, a nie ze Wschodu.
Generalnie rozprzestrzenienie się R i J w Europie jest starsze, niż
dotychczas zakładano.
2. Pokazują rolę rodów bliskowschodnich w tworzeniu pierwszych
kultur Europy – J we Francji ok. 11 tys. lat p.n.e.; anatolijskie G (szczególnie
G2a) częste w pierwszych kulturach rolniczych Europy.
3. Pierwszych cywilizacji w Europie nie tworzyli R1a, ale przejęli
kulturę i język od wyżej rozwiniętych tubylców, którzy zjawili się tu
przed nimi jako potomkowie rolników z Anatolii.
4. R1a dopiero w III tysiącleciu p.n.e. włączyli się do rozwijania
europejskiej cywilizacji. Wcześniej na ziemiach polskich rolnictwo i
budownictwo krzewili przodkowie m.in. Lewitów.
Spośród R, tylko R1b brali udział w rozwoju pierwszego etnosu
indoeuropejskiego, a więc i słowiańskiego.
5. Badania potwierdzają biblijny przekaz o rozejściu się kultur spod
wieży Babel, którą można lokować na obszarach dzisiejszego Kurdystanu.
Wspierają – wywiedziony częściowo z Biblii – obraz zawarty w
średniowiecznych kronikach (zwłaszcza Długosza): przodkowie Lecha
przybyli z Bliskiego Wschodu na Bałkany, a dopiero stamtąd doszli do
Europy Środkowej. Jednocześnie zaprzeczają wiązaniu pierwszych
Lechitów z haplogrupą R1a, za to otwierają taką możliwość dla R1b i
potwierdzają dla G, I oraz J.
6. J2a wraz z R1a wyszło z Europy i wzięło udział w tworzeniu Indii
wedyjskich.
7. Tegoroczne analizy najstarszych próbek kopalnych DNA z Europy
nie podważają natomiast pewności nieprzerwanego pobytu biologicznych
przodków większości dzisiejszych Polaków między Łabą a Bugiem od
pierwszej połowy III tysiąclecia p.n.e.
Może więc w świetle najnowszych badań genetycznych, które
wskazują na związki Słowian z ludnością Iranu, należy na nowo
zwery kować dawno odrzucone hipotezy o Lachach – Sarmatach i
pochodzeniu od Scytów czy Ariów? Zaraz, zaraz, nie tak prędko. Niejeden
poważny badacz zdecydowanie kwestionuje te ustalenia.
*
Wielu naukowców twierdzi, że utożsamianie Scytów ze Słowianami to
poważne nadużycie, ponieważ obie wymienione grupy były całkowicie
odmiennymi ludami. Podstawowa różnica polega na tym, że Scytowie to
lud koczowniczy, natomiast Słowianie to osiadły lud rolników, który w
przeciwieństwie do koczowników zakładał stałe osiedla. Główną siłą
militarną Scytów była ich ruchliwość, wynikająca z życia w siodle, oraz
biegłość w posługiwaniu się łukiem. Słowianie z kolei – przynajmniej na
początku – opierali się głównie na piechocie. Na konia mogli sobie
pozwolić jedynie najbogatsi z nich.
Scytowie opanowali do perfekcji sztukę metalurgii (najpiękniejsze
wyroby z metali szlachetnych odkrywane w kurhanach na Ukrainie to
właśnie ich dzieła), podczas gdy u Słowian znajdowała się ona na bardzo
niskim poziomie. Tego typu ozdoby pojawiły się u nich dopiero we
wczesnym średniowieczu, w wyniku kontaktu z Awarami. Słowianie byli
też jednym z tych ludów, które późno przerzuciły się z drewnianych
narzędzi rolniczych na żelazne. Wczesna ceramika słowiańska jest dużo
prymitywniejsza od naczyń wielu ludów żyjących setki lat przed nimi,
natomiast w scytyjskich kurhanach znajdowane są naczynia greckie oraz
ich lokalne naśladownictwo bardzo wysokiej jakości. (Chociaż
wspomniane wcześniej odkrycie osady scytyjskiej w Chotyńcu, w gminie
Radymno, sugerować może, że ceramika toczona na kole najwyraźniej
pojawiła się za pośrednictwem Scytów, którzy przenieśli tę wiedzę z
kolonii greckich, przynajmniej na terenie południowo-wschodniej Polski).
Słowian i Scytów zdecydowanie różnią ramy czasowe. O Scytach
wiadomo już w VIII wieku p.n.e., a o Słowianach zaczęto pisać dopiero w
VI wieku n.e. (Getica Jordanesa). Sceptycy podkreślają też prawie
całkowity brak obecności Scytów na terenach Polski. Do znalezisk
scytyjskich z naszych terenów należą głównie groty strzał, ponieważ
napadali oni na ludność kultury łużyckiej. Ponad 130 lat temu w okolicach
Vettersfelde (dzisiejsze Witaszkowo, woj. lubuskie) miejscowy rolnik
odkrył kilkadziesiąt ozdób wykonanych ze złota. Wszystkie pochodziły z
VI wieku p.n.e. i związane są z obecnością wojowniczego plemienia
Scytów. Marta Landau (i wielu innych) twierdzi jednak, że scytyjskie
ozdoby i broń należały do miejscowej elity, której członkowie chcieli w
ten sposób podkreślić swój status społeczny. „Właściciel brązowego
scytyjskiego grotu wyróżniał się na tle innych osadników używających
grotów z kości i poroża. Scytyjska biżuteria i uzbrojenie mogły pełnić w
łużyckim społeczeństwie funkcję podobną do tej, którą dzisiaj spełniają
torebki Prady – nobilitować właścicieli w czasach, kiedy Europę Środkową
opanowała «moda na barbarzyńców»”.
Kolejną ze znaczących różnic jest rodzaj pochówku. Aż do
chrystianizacji Słowianie praktykowali pochówek ciałopalny, Scytowie
natomiast stosowali pochówki szkieletowe, które kończyły się usypaniem
kurhanu nad grobem. Z tego właśnie (i z kilku jeszcze innych powodów)
już w XVIII–XIX wieku ówcześni historycy i starożytnicy nie łączyli
Scytów ze Słowianami.
Fakt, że Grecy na swoich mapach określali między innymi nasze
dzisiejsze tereny mianem Scytii. Wielu badaczy twierdzi, że to
nieporozumienie. Scytowie zasiedlili tereny dzisiejszej Ukrainy. Były one
swojego rodzaju pomostem między Europą a stepami azjatyckimi. Grecy
dobrze wiedzieli, gdzie mieszkają Scytowie, w końcu mieli też swoje
kolonie nad Morzem Czarnym. Jednak tereny na północ były im nieznane,
dlatego w swoich przekazach określali je tak, a nie inaczej.
Kwestia DNA też nie daje poparcia przedstawionym wcześniej
teoriom. Spora część szkieletów scytyjskich wykazuje wprawdzie
obecność haplogrupy R1a1, jednak należy pamiętać, że ta haplogrupa jest
bardzo rozległa i typowa dla ludów indoeuropejskich oraz indoirańskich.
Generalnie jest to haplogrupa stepów euroazjatyckich. Dlatego jej
obecność wcale nie tworzy automatycznie z kogoś Słowianina.
Kulturowe wymysły sprzed lat oraz poważne archeologiczne teorie
oparte na wykopaliskach są dzisiaj poddawane sprawdzianowi ze strony
genetyki, która z impetem wdarła się do badań dotyczących historii
podboju Ziemi przez człowieka. Biolodzy potra ą obecnie porównywać
nie tylko maleńkie fragmenty ludzkiego materiału genetycznego – jak
przekazywane dzieciom tylko przez matkę mitochondrialne DNA
(mtDNA) czy męski chromosom Y – ale dokonują analizy porównawczej
całych genomów.
Profesor David Reich z Harvardu, jeden z pionierów tej dziedziny
badań, dzięki któremu wiemy m.in., że blisko 2 proc. DNA każdego nie-
Afrykanina to spadek po neandertalskich przodkach, żartuje, że do
archeologii wdarli się barbarzyńcy. Ale, jak podkreśla w swojej znakomitej
książce Who We Are and How We Got Here (Kim jesteśmy i skąd się tu
wzięliśmy), lekceważenie barbarzyńców zawsze było błędem.
„Około 4,5 tys. lat temu ostatnią falę inwazji ludzi współczesnych na
Europę rozpoczął lud pasterski z kultury grobów jamowych, pochodzący
ze stepów rozciągających się na pograniczu naszego kontynentu i Azji –
opowiada w wywiadzie z Tomaszem Ulanowskim doktor Maja
Krzewińska z Wydziału Archeologii i Studiów Klasycznych Uniwersytetu
Sztokholmskiego, badaczka, która wraz z międzynarodowym zespołem
opublikowała w piśmie „Science Advances” wyniki badań genetycznych
m.in. Sarmatów. – Wojowniczy pasterze dysponowali znaczną przewagą
kulturową nad rolnikami. Okiełznali konia i potra li walczyć w siodle.
Korzystali także z koła, dzięki czemu ich wozy zapewniały im mobilny
dach nad głową.
Jak dziś się uważa, to stepowi pasterze rozpowszechnili w Eurazji (ich
inwazja objęła też m.in. Indie) język praindoeuropejski. Językami z rodziny
indoeuropejskiej mówi dziś aż połowa ludzkości.
Oprócz języka ludzie z kultury grobów jamowych zostawili nam w
spadku pewne mutacje będące markerami genetycznymi, tzw.
haplogrupami. To znaczy – zostawili europejskim mężczyznom, bo chodzi
o mutacje występujące na chromosomie Y, który jest przekazywany tylko
z ojca na syna.
Każda taka mutacja prowadzi do wspólnego przodka, który żył tysiące
lat temu i u którego oryginalnie się pojawiła. Jego potomkowie (a więc i
jego geny) osiągnęli tak duży sukces społeczny, że byli w stanie przekazać
ją kolejnym pokoleniom.
Od mężczyzn z kultury grobów jamowych wywodzi się haplogrupa R1,
która jest dziś jednym z markerów genetycznych dominujących wśród
Europejczyków. W Polsce, jak wynika z badań zespołu prof. Tomasza
Grzybowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy,
nosicielami jednej z jej podgrup, R1a–M458, jest aż 26 proc. mężczyzn.
Oznacza to, że przeszło jedna czwarta Polaków 2–3 tys. lat temu miała
wspólnego przodka (…). Z kolei wśród Niemców dominuje R1b. (…)
Sarmaci byli nomadami żyjącymi na terenie stepów rozciągających się
na północ od mórz Czarnego i Kaspijskiego, na pograniczu Europy i Azji –
mówi doktor Krzewińska. – Pojawili się tam w ostatnim tysiącleciu przed
naszą erą. W naszej publikacji opisujemy ich związki genetyczne z innymi
ludami stepowymi epoki żelaza – Scytami i Kimerami – oraz z
wcześniejszym ludem grobów zrębowych, którego kultura związana jest
z epoką brązu. W DNA badanych przez nas 35 osób ze wszystkich tych
kultur znaleźliśmy m.in. fragmenty genetyczne pochodzące od
dawniejszych ludów łowiecko-zbierackich.
Okazało się też, że mężczyźni kimeryjscy, scytyjscy i sarmaccy,
których szczątki badali uczeni, w większości byli nosicielami haplogrupy
R1b, która co prawda występuje w dzisiejszej Polsce, ale dominuje wśród
mężczyzn Europy Zachodniej.
Z kolei haplogrupę R1a, która dominuje wśród Polaków i innych
Słowian, naukowcy znaleźli w DNA mężczyzn z kultury grobów
zrębowych… ledwie u jednego Sarmaty”.
W zakończeniu swojej książki Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500
lat historii Polaków Piotr Makuch pisze:
„Rzadko zwraca się uwagę na to, że krytyka sarmatyzmu została
sformułowana głównie przez żywioły wrogie Polsce: państwa, które
dokonały rozbiorów naszego kraju. Potem systemowo wyśmiewała też
sarmatyzm nauka radziecka i związana z nią polska nauka po II wojnie
światowej. Wyraźnie tym działaniom przyświecał nie cel naukowy, ale
polityczny, który polegał w tym wypadku na likwidacji najbardziej
żywotnej idei politycznej Polaków. Trzeba przyznać, że udało się go w
pełni zrealizować i Polacy zostali pozbawieni tożsamości historycznej,
tym samym stając się łatwymi do sterowania, najpierw przez państwa
zaborcze, potem przez Związek Radziecki. Krytyka koncepcji sarmatyzmu
nie była krytyką naukową, lecz ideologiczną, toteż należy ją odrzucić.
Jej miejsce powinny zająć rzetelne badania, takie jak choćby
przeprowadzone przez [Tadeusza] Sulimirskiego, które wskazują na to, że
koncepcja wywodząca szlachtę polską od Sarmatów nie była wcale z
punktu widzenia nauki błędną. W ogólniejszym ujęciu, dzięki
osiągnięciom współczesnej nauki, światy irański i słowiański zbliżają się
do siebie w zawrotnym tempie. Dla przykładu duża część herbów
szlacheckich okazuje się przekształconymi znakami sarmackimi,
antropologiczny typ Słowianina odpowiada dokładnie typowi
scytyjskiemu, genotyp Polaków odpowiada w przybliżeniu temu
reprezentowanemu przez starożytne populacje Azji Środkowej – Scytów i
Sarmatów. Wiele słów okazuje się własnością tylko Scytów, Sarmatów i
Słowian albo nawet tylko Polaków, nazwy plemion słowiańskich są
terminami irańskimi, religia Słowian to w zarysie religia irańska, a w
końcu najstarsza historia Polaków i Czechów też okazuje się de facto
historią Iranu. Nie sposób wobec takiego ogromu danych przejść
obojętnie i nie wykorzystać ich dla kształtowania własnej wiedzy i
światopoglądu historycznego oraz budowy wizerunku Polski i Polaków w
świecie. Zwłaszcza że jest to obraz, jakiego inne nacje mogłyby nam
jedynie zazdrościć. Obraz Scytów i Sarmatów, czyli jak ich określa
Herodot: najszlachetniejszych z ludzi”.
ROZDZIAŁ IV
*
Potęga Aten w okresie Peryklesa nie okazała się trwała. Wyzysk miast
związku morskiego wywołał ich powstania przeciwko ateńskiemu
panowaniu. Po nieszczęśliwych wojnach ze Spartą (wojna peloponeska
431–404 p.n.e.) związek morski przestał istnieć, a hegemonię w Grecji
uzyskała na początku IV wieku p.n.e. zwycięska arystokratyczna Sparta.
Tę z kolei pokonały niebawem Teby, ale i one niedługo cieszyły się
przewagą.
W połowie IV wieku p.n.e. podporządkował sobie część państw
greckich Filip II, król sąsiadującej z Grecją od północy Macedonii. To
leżące na Półwyspie Bałkańskim antyczne królestwo zamieszkiwał
helleński lud z plemienia Dorów.
Polka Weneda
*
Aby ograniczyć do minimum pole hipotez dotyczących poruszanego tu
zagadnienia, należałoby odwołać się do prac dwóch uczonych. Po
pierwsze, zmarłego w 1994 roku w Nowym Jorku polskiego językoznawcy
i slawisty Zbigniewa Gołąba (ur. 16 marca 1923 roku, zm. 24.03.1994). Jego
wieloletnia praca oparta na świadectwach językowych, geogra cznych i
historycznych przyniosła syntezę The Origins of the Slavs. A Linguist’s
View, wydanej przez Slavica Publishers Inc. Columbus, Ohio w 1992, która
polskiego wydania doczekała się dopiero 10 lat po śmierci autora. Nosiła
tytuł O pochodzeniu Słowian w świetle faktów językowych (Kraków 2004) i
lokalizowała praojczyznę Słowian na zachód od środkowego Dniepru.
Po drugie, do urodzonego 20 grudnia 1924 roku w Krakowie Alexandra
M. Schenkera (zm. 21 sierpnia 2019), amerykańskiego slawisty polskiego
pochodzenia, profesora Uniwersytetu Yale. (Alexander był synem Oskara
Szenkera i Gizeli z domu Szamińskiej).
Oba niekwestionowane autorytety twierdzą między innymi, że:
dialekty wenetyjskie zalicza się zasadniczo do grupy italoceltyckiej z
wyraźnymi cechami italskimi (efekt tworzenia się językowej „ligi
italskiej”), ale i nawiązaniami germańskimi w postaci wspólnych
innowacji. Są to wskazówki mówiące, że dialekty te musiały być używane
pierwotnie na pograniczu italoceltyckim i germańskim (górne dorzecze
Renu i Dunaju). Dialekty iliryjskie natomiast są odrębne od grupy tak
italskiej, jak i trackiej, zbliżały się do grupy dakomezyjskiej, wykazują też
związki z germańskimi.
„Analiza toponimów[38] na terenie Polski wykazała istnienie szeregu
nazw, które mogą być łączone z pierwszą lub drugą grupą dialektów.
Przewagę zdają się mieć jednak nazwy pochodzenia prawdopodobnie
wenetyjskiego, skupiające się w północnej Polsce i pasie od środkowej
Wisły po Sambię[39].
W mniejszej liczbie zaobserwować można nazwy pochodzenia
iliryjskiego (na przedgórzu sudeckim) i dakomezyjskiego (na Podkarpaciu).
Znaczące jest, iż krańce ich występowania (południowe dialektów
wenetyjskich i północne – dla nazw iliryjskich i dakomezyjskich) z grubsza
pokrywają się z granicami osadnictwawczesno przeworskiego[40],
wbijającego się klinem między te dwa obszary dialektalne. Najpóźniejsze
osadnictwo weneckie (wg polskiego archeologa Ryszarda Wołągiewicza)
skupia się na obszarze kultury wielbarskiej, w dolnym biegu Wisły
(szczególnie u jej prawego brzegu) – patrz: Pliniusz Starszy i Ptolemeusz.
Na tym samym obszarze (prawobrzeże dolnej Wisły) sytuuje się jednak
także jądro gockiego (Kazimierz Godłowski – archeolog i prehistoryk,
profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, zm. 9 lipca 1995 r.)”.
*
Teza o pochodzeniu Polaków od Wandalów przez prawie 500 lat
stanowiła ważny komponent naszej etnicznej tożsamości. Tak więc przez
prawie połowę naszej historii odwoływaliśmy się do wandalskiego
dziedzictwa, uważając je za część własnych korzeni.
„Pomimo że od dawna Wandalia nie jest uważana za integralny
składnik polskiej świadomości narodowej, a sama „wandalskość nabrała
konotacji negatywnych, jest naszym obowiązkiem poznanie tego
zapomnianego fragmentu polskiego dziedzictwa – napisał młody historyk
Wojciech Paszyński (ur. 1985). – Mroczne, zasnute mgłą niepamięci jądro
polskości kusi swoją niezgłębioną tajemniczością. Dodatkowej pikanterii
dodaje fakt, że Wandalowie naprawdę żyli na naszych ziemiach.
Wandalia jako państwo nie zaistniała przecież jednak nigdy na mapie
tej części Europy. Pomimo to wizja Polski jako Wandalii nie była
wytworem wybujałej fantazji staropolskich dziejopisów. Miała ona
racjonalne podstawy, gdyż niewątpliwie plemiona wandalskie
zamieszkiwały ziemie polskie. Chociaż nigdy nie stworzyły one państwa
między Odrą a Wisłą, to utrzymały sprawną organizację plemienną, która
w okresie wielkiej wędrówki ludów (IV wiek) pozwoliła im na przemarsz
przez całą Europę Zachodnią, a następnie podbój rzymskiej prowincji o
nazwie Afryka[41].
Wandalowie zamieszkiwali ziemie polskie przez niemal pół tysiąca lat
(I–IV wiek), nim pod naporem Gotów nastąpił ich exodus. Pozostałością
obecności tego ludu nad Wisłą są nie tylko artefakty znajdowane przez
archeologów, ale także nazewnictwo, które przetrwało czasy antyku i
wieków średnich. Owa tradycyjna nomenklatura legła u źródeł przyszłej
koncepcji etnogenetycznej [profesora Kazimierza Godłowskiego], niegdyś
tyle ważnej, co dzisiaj zapomnianej”.
Około 1225 roku w Heimskringli – staronordyckim zbiorze sag
spisanym przez islandzkiego historyka i poetę Snorriego Sturlusona –
pojawia się postać Burysława identy kowanego z pierwszymi
historycznymi władcami Polski, a mianowicie Mieszkiem I lub
Bolesławem Chrobrym albo też pomorskim księciem Bogusławem I. Tak
czy inaczej, Burysław tytułowany jest tam „Królem” (w języku
staronordyjskim: Burizleif Vindakonungr).
Tym sposobem dotarliśmy do początków państwa polskiego i jednego
z jego twórców – Mieszka I. W napisanej ćwierć tysiąclecia wcześniej, w
latach 983–993, hagiogra i świętego Ulryka – Vita et Miracula Sancti
Oudalrici – Gerhard z Augsburga wspomina o Mieszku I, nazywając go
kilkakrotnie „wodzem Wandalów” (dux Wandalorum, Misico nomine).
Dotyczy to legendy, według której zraniony zatrutą strzałą władca
uniknął śmierci dzięki pomocy biskupa Augsburga, Udalryka.
Gdy w roku 992 Mieszko umarł, w rocznikach Kościoła niemieckiego
zapisano: obiit Misica dex Vandalorum – „zmarł Mieszko, książę
Wandalów”.
Kilkadziesiąt lat wcześniej od dzieła Snorriego, bo w latach 1190–1208,
powstała wspomniana już w części I Kronika Polski (Historia Polonica)
mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem (ok. 1150–1223). Krakowski
biskup, ogłoszony po śmierci błogosławionym Kościoła
rzymskokatolickiego, nie ma najmniejszych wątpliwości, że od imienia
legendarnej królowej Wandy, która zakończyła życie w jej odmętach,
pochodzi nazwa najważniejszej rzeki królestwa – Wisły. Jak wynikałoby z
przekazu mistrza Wincentego, nazywano ją pierwotnie (lub
alternatywnie) mianem Wandalus, a ludy zamieszkujące jej dorzecze
Wandalami.
Kadłubek, którego śmiało można uznać za pierwszego polskiego
patriotę, był święcie przekonany, że Lechici, czyli Polacy, starodawnością
rodu nie mogą ustępować innym europejskim nacjom. Uznał nas więc za
tożsamych z Wandalami – ludem niezwykle walecznym, który
wielokrotnie wychodził zwycięsko z potyczek z największymi potęgami
starożytności. Ich męstwo miało wzbudzić podziw i respekt starożytnych
Greków, Rzymian czy Galów. Słowiański spryt szedł więc w parze z
wandalską walecznością, komponując się w polską naturę. O tym właśnie
traktuje stworzona przez mistrza Wincentego wzniosła wizja pradziejów
Polski, określana dzisiaj często deprecjonującym mianem „dziejów
bajecznych”.
„Wandalski świt polskiej nacji nastąpić miał według Kadłubka w
zamierzchłych czasach starożytnych – pisze Wojciech Paszyński. –
Niefortunnymi obserwatorami postępów oręża polskiego mieli być
Aleksander Wielki i Juliusz Cezar. Zarówno twórca jednego z
największych imperiów, jak i pogromca Galów nie zdołali rzecz jasna
sprostać potędze Polaków – Wandalów. Konstrukcja etnogenetyczna
mistrza Wincentego zdaje się przedstawiona nieco chaotycznie, co wiąże
się z zawiłościami polskiej genealogii oraz kolejnych epizodów ich
sukcesów militarnych. Plemiona lechickie są bowiem bardzo wojownicze,
a ich niesłychana witalność jest przyczynkiem do, eufemistycznie rzecz
ujmując, nieustannych migracji o charakterze zbrojnym. Ich natura
rzeczywiście odpowiada historycznym Wandalom – przyszłym
zdobywcom rzymskiej Afryki.
Narracja Kadłubka jest przesycona gorącym patriotyzmem i wielką
dumą z wyczynów swoich antenatów. Glory kując przodków, dziejopis
nie zdołał ustrzec się jednak licznych nieścisłości i błędów”.
Napisana po łacinie Historia Polonica była jednak dziełem tworzonym
bardziej z potrzeby serca niż rozumu i miała służyć podniesieniu rangi
Polski wśród szczycących się wspanialszą przeszłością królestw Europy.
*
Współczesny Kadłubkowi angielski ksiądz katolicki Gerwazy z Tilbury
napisał dla cesarza Ottona IV ok. roku 1212 Otia imperalia (Odpoczynek
cesarski), zbiór prac dotyczący historii i geogra i Anglii oraz krajów
europejskich. W popularnym w średniowieczu dziele zajął się także
Polską, wymieniając nazwę kraju, pochodzenie nazwy, przedstawił
ówczesną wiedzę na temat geogra i, obyczajów i historii ziem polskich
oraz podziału Kościoła polskiego na diecezje. Stwierdził tam również
jasno, że Polacy „określani są mianem Wandalów i sami tak siebie
nazywają”.
Mniej więcej 100 lat później w spisanej po łacinie kronice historii
Polski zwanej Kroniką Dzierzwy (w innej wersji Mierzwy) bądź też
Kroniką franciszkańską, wyrażającej potrzebę przezwyciężenia rozbicia
dzielnicowego i zjednoczenia Polski, żyjący w czasach Władysława
Łokietka na początku XIV wieku franciszkanin Dzierzwa twierdził, że
wszyscy Polacy pochodzą od Wandala, potomka Jafeta, syna Noego[42].
W połowie XIV wieku korpus nawowy katedry poznańskiej został
przebudowany w stylu gotyckim. Panujący wówczas król Kazimierz
Wielki (1310–1370), jak chce tradycja, ufundował okazały grobowiec
swemu wielkiemu przodkowi Bolesławowi Chrobremu, chcąc tym samym
uświetnić dynastię i przywołać czasy mocarstwowej potęgi Polski. Napis,
jaki kazał wyryć na grobowcu, określał Bolesława jako rex Gothorum et
Polonorum lub według innych źródeł Regnum Sclavorum, Gothorum sive
Polonorum. W obu przypadkach sprowadza się to do: „Bolesław Chrobry,
król Polaków i Gotów”. Rzeczywiście na terenie obecnej Polski Goci
stanowili obok Wandali-Lechitów istotny element mozaiki plemiennej, a
jakaś ich część mogła zeslawizować się, zachowując przy tym okruchy
własnej tradycji, jak to stało się z Gotami osiadłymi w innych częściach
Europy.
Żyjący w XV wieku Jan Długosz, autor licznych publikacji
historycznych, w tym najsłynniejszego dzieła Annales seu cronicae incliti
Regni Poloniae (Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego)
obejmującego historię Polski od najdawniejszych czasów do roku 1480,
nadal zwie tam Wisłę „rzeką Wandalów”.
Pochodzeniu Polaków od Wandalitów nie sprzeciwiał się nawet Maciej
z Miechowa (zwany także Maciejem Miechowitą, właściwie Maciej
Karpiga 1457–1523) – lekarz, historyk, geograf, profesor Akademii
Krakowskiej, ksiądz kanonik krakowski, alchemik i astrolog, a co
najważniejsze dla omawianych tu zagadnień, jeden z prekursorów
doktryny sarmatyzmu, o której będzie jeszcze mowa w dalszej części
opracowania[43].
„Wandalowie (…) byli z Królestwa Polskiego, z ziem polskich, które
zamieszkiwali, z nich brali swe nazwy i imiona, posługiwali się językiem
polskim” – pisał w swym Opisie Sarmacji azjatyckiej i europejskiej.
Wydana drukiem w 1519 roku Wandalia sive historia de Wandalorum
vera origine niemieckiego księdza katolickiego i uczonego Alberta
Krantza (ok. 1450–1517) uzasadniała pogląd autorstwa włoskiego
historyka Flavia Biondo, że nie wszyscy Wandalowie zaatakowali
Imperium Rzymskie, a jedynie część „tego potężnego ludu”. Krantz
przyznawał, że wie niewiele o pochodzeniu Wandalów (Wenden, die
Wandalen), ale twierdził jednocześnie, że na miejscach zamieszkanych
obecnie przez Słowian (Sclavi), mieszkali Wandalowie, którzy byli ich
praojcami. Zdaniem Krantza Słowianie są po prostu Wandalami – a więc
etnicznymi Germanami, zaś żywioł niemiecki rozciągać się ma od Renu
poprzez Łabę, Wisłę i jeszcze dalej, aż po Don na kresach Europy.
Używanie polskiego (słowiańskiego) języka uczony wyjaśnił późniejszą
slawizacją Polaków.
Wspomniany wcześniej jeden z najważniejszych utworów poetyckich
Juliusza Słowackiego nosi znamienny tytuł Lilla Weneda. Powstały w roku
1839 w Paryżu dramat jest prawdopodobnie ostatnim tak znanym, a
zarazem czerpiącym bezpośrednio z żywej jeszcze tradycji staropolskiej
nawiązaniem do miana starożytnego ludu Wenedów.
W stylistyce bliskiej mitologii celtyckiej wieszcz przedstawił tam
historię upadku starożytnego ludu Wenedów zamieszkującego brzegi
jeziora Gopło. Szlachetny lud zostaje najechany przez wojowniczych
Lechitów pod wodzą krwawej królowej Gwinony. Tytułowa Lilla pragnie
ocalić swój ród i poddanych, a ma jej w tym pomóc królewska harfa ojca,
która jednak – wraz z uwięzieniem króla Derwida – tra a w ręce wrogów.
Wróżba Rozy, siostry Lilli, nie pozostawi nadziei – klęska Wenedów jest
nieunikniona. Na ich rodzie ciąży bowiem klątwa, która musi się
wypełnić. W interpretacji naszego wieszcza Wenedowie zostali więc
pokonani przez Lechitów, co oznaczało, że na prasłowiańskiej ziemi jedni
Słowianie zastąpili innych.
Słowacki w Lilli Wenedzie nawiązywał do propagowanej w tamtym
okresie przez historyków teorii podboju, wyjaśniającej źródła struktury
narodu polskiego i dwoistość jego istoty. (Utwór powstał po upadku
powstania listopadowego, którego klęski poeta dopatrywał się w braku
bohaterstwa Polaków, dwoistości ideowej narodu, jego fatalizmie
dziejowym i biernym oczekiwaniu na niezwykłe przemiany).
*
Współczesny austriacki historyk mediewista profesor Walter Pohl z
Uniwersytetu Wiedeńskiego uważa, że Wandalowie nazwali tak sami
siebie, podczas gdy ludność sąsiednia określała ich mianem Lugiów.
Analogicznie jak później Polaków nazywano poza granicami ich ziem
Ledzielami (Lengyel). Pogląd o identyczności Wandalów i Lugiów dominuje
zresztą we współczesnej nauce.
Lugiowie (Ligiowie, Ligowie) to lud, którego pochodzenie oraz skład
etniczny jest mocno niepewny. Mogła być to federacja różnych plemion
zamieszkująca już przed naszą erą i w pierwszych wiekach naszej ery
górne dorzecze Odry i Wisły, a więc teren dzisiejszej południowej i
środkowej Polski, jak również podkarpackie tereny zachodniej Ukrainy.
Genetycznie pochodzili zapewne w głównej mierze z lokalnych grup
ludności używających języków staroeuropejskich lub indoeuropejskich
(kultury łużycka i pomorska), które uległy celtyckim wpływom
kulturowym. Przez archeologów są powszechnie utożsamiani z
mieszkańcami obszaru kultury przeworskiej. Na wielką skalę rozwinęli
hutnictwo żelaza i bogacili się na handlu bronią.
Tacyt wspominał o ich udziale w walkach, które doprowadziły ok. 50
roku po narodzinach Chrystusa do zniszczenia państwa Wanniusza:
„Niezliczone bowiem mnóstwo Lugiów i innych ludów nadciągało na
wieść o bogactwach, które Wanniusz w ciągu 30 lat drogą rabunków i ceł
nagromadził”[44]. Według rzymskiego historyka pochodzenia greckiego
Kasjusza Diona Lugiowie występowali za panowania cesarza Domicjana
(86–89) jako sojusznicy Rzymu w walce ze Swebami.
Odrębną kwestią pozostaje tu podział Lugiów i etymologia ich nazwy.
Często wiązanej z celtyckim bóstwem Lughem (por. szwajcarskie Lugano,
francuskie Lyon – dawniej Lugdunum itd.), ewentualnie iryjskim (również
celtyckim) słowem luige (małżeństwo, przysięga) i bodaj stawianą równie
często koncepcję „słowiańską”, wywodzoną od lugъ – mokradła, teren
wilgotny.
Burowie, którzy według Ptolemeusza wchodzili w skład Lugiów,
odegrali ważną rolę w czasie wojen markomańskich (167–180), o czym
świadczy zorganizowanie przeciw nim odrębnej wyprawy wojennej
(Expeditio Burica) i zawarcie później przez Marka Aureliusza przymierza z
tym ludem.
Dalsze losy Lugiów są niepewne, ale niektórzy historycy przyjmują, że
to do nich odnoszą się informacje w dziele piszącego po grecku historyka
rzymskiego Zosimosa Nowa historia (Historia neá) o zwycięskich walkach
cesarza Marka Aureliusza Probusa prowadzonych w 279 roku przeciwko
ludowi Longiones na terenie rzymskiej prowincji Recji (obecnie tereny
wschodniej Szwajcarii) nad rzeką Lygis (najprawdopodobniej rzeka Lech w
dzisiejszej Austrii i Bawarii). Następną wzmianką może być wielki lud
Lupiones-Sarmatae umieszczony na mapie Tabula Peutingeriana.
Lugiowie (Ligowie) długo jeszcze pozostawali żywi w naszej tradycji.
W drugiej połowie XIX wieku, kiedy „wandalskie roszczenia” dawno już
odeszły na śmietnik historii, sięgnięto po nich jako nowych antenatów. O
popularności tej koncepcji świadczy fakt, że sam Henryk Sienkiewicz
jedną z głównych bohaterek powieści Quo vadis, pochodzącą z terenów
współczesnej Polski, nazwał Ligią. Tym samym jeszcze raz literatura
przyczyniła się do unieśmiertelnienia anachronicznych tez i poglądów.
*
Na przestrzeni wieków potężne niegdyś państwo wenetyjskie ulegało
stopniowemu osłabieniu. Szarpane przez napierających od zachodu i z
południa Celtów, od zachodu i północy przez Germanów oraz od wschodu
przez Sarmatów, kurczyło się coraz bardziej. Potężne ciosy tej
środkowoeuropejskiej cywilizacji zadali także Hunowie i Awarowie.
„Wszystko wskazuje na to, że gdy od wschodu na terytoria dorzeczy
Wisły zaczęli stopniowo przenikać Słowianie, natra li na obszary
wyludnione (zwłaszcza na terenie obecnego Śląska czy Małopolski –
twierdzi Marek Skalski). – Jednak badania archeologiczne wskazują, że
obie kultury jeszcze przez kilka wieków żyły pokojowo obok siebie –
siatka osadnicza na terenie przyszłej Polski przypomina bowiem
szachownicę. Współczesne badania archeologiczne wskazują na
możliwość przetrwania wenetyjskich enklaw na ziemiach polskich aż do
VIII wieku, w regionach podgórskich nawet dłużej. Pośrednie dowody
mówią o pewnych kulturowych śladach kultury wenetyjskiej nawet w X
wieku, a więc w okresie pierwszych Piastów. Święty Wojciech według
przekazów miał się udać do Trzemeszna, gdzie w miejscowym klasztorze
miał nadzieję spotkać mnichów z Werony (a więc z adriatyckiego szczepu
Wenetów)”.
Ostatni bastion władającego niegdyś niemal całym kontynentem ludu
zachował się w Kurlandii (terytorium współczesnej Łotwy), gdzie w
dorzeczu rzeki Windawy ludność tego starożytnego pochodzenia
przetrwała aż do XIII wieku. Żyjąc między Bałtami, nie ulegli całkowicie
ich wpływom. Zatracili wprawdzie całkowicie swój język, lecz aż do końca
XIX stulecia odróżniali charakterystycznymi strojami.
Zgon Wandalii, a raczej zgon koncepcji o pochodzeniu Polaków od
Wandalów nie miał charakteru gwałtownego. Zwolennicy przez długie
lata podejmowali próby walki o jej przetrwanie, potem zaś, kiedy nie dało
się już powstrzymać sarmackiej szarży, pozostawały jeszcze nadzieje na
kompromis… Ale z końcem XVI wieku każdy niemal polski szlachcic
przekonany był, że jego bezpośrednimi antenatami byli Sarmaci…
„Nietrudno spostrzec, że wizja wandalskiej prahistorii zapisała się w
dziejach polskiej oraz zachodniej historiogra i w nie tylko zauważalny, w
znaczący sposób w bardzo długim okresie (połowy milenium) – pisze
Wojciech Paszyński. – Na ziemiach polskich teoria wandalska odegrała
naprawdę doniosłą rolę w formowaniu się późniejszej tożsamości
narodowej. Zmienne były koleje losów koncepcji od powszechnej
akceptacji 600 lat temu po stopniową atro ę przed czterema wiekami.
Najgorszym okresem dla Wandalów był wiek XX. Obecne stulecie już jest
dla nich nieco łaskawsze, choć rzadko udaje im się wedrzeć choćby do
przedsionka współczesnego gmachu nauki polskiej. Wandalia to pierwsza
rodzima wizja pradziejów Polski. Powstała w najstarszych polskich
intelektualnych kręgach – jako owoc umysłowości nestorów rodzimej
nauki – niemalże tysiąc lat temu. Stanowiła wyraz dojrzałości pierwszych
polskich uczonych – świadomości ich odrębności i wyjątkowości na tle
innych nacji. To jest fundament i punkt wyjścia dla wszystkich naszych
poszukiwań o charakterze etnogenetycznym i szerzej pierwszy taki ślad
na polskiej ziemi pytań stawianych przez ludzkość od zarania: skąd
pochodzimy? i jeszcze głębiej jestestwa sięgające: kim jesteśmy?”.
Jak widać (także z zamieszczonego na końcu niniejszej książki spisu
lektur), idea Polski jako Wandalii nie została zapomniana. W kategoriach
intrygującej ciekawostki poruszana jest od czasu do czasu w publicystyce,
nieco rzadziej w artykułach popularnonaukowych. Wciąż brak jednak
starannych, metodycznie napisanych rozpraw stricte naukowych, które
spróbowałyby zmierzyć się z tym fenomenem w całym bogactwie jego
złożoności. Ważne jest jednak to, aby Wandalowie znaleźli swoje miejsce
w historycznej wyobraźni Polaków, skoro żyli i umierali na naszej ziemi. A
może ich geny ciągle żyją w nas, tak jak geny starożytnych Celtów wciąż
dominują wśród współczesnych Anglików?
ROZDZIAŁ VI
Przy czym tylko niektórzy spośród nich (Aaron i jego synowie) zostali
przeznaczeni do służby kapłańskiej. Wśród Lewitów można było zatem
wyróżnić kohenów (kapłanów) – potomków Lewiego i Aarona – oraz
pozostałych Lewitów, pochodzących wprawdzie od Lewiego, ale nie od
Aarona.
Po zdobyciu Kanaanu, zgodnie z postanowieniem Bożym, nie otrzymali
własnych ziem, lecz żyli w 48 miastach wraz z pastwiskami do wypasu
trzód, z których sześć było miejscami azylu dla przestępców. Utrzymywali
się z dziesięcin i darów, składanych im przez lud. Zajmowali się głównie
sprzątaniem Świątyni, przygotowywaniem liturgii (muzyka
instrumentalna i śpiew) oraz innymi pracami zleconymi im przez
kapłanów. Czuwali też nad skarbcem świątynnym. Król Dawid niektórych
Lewitów przeznaczył do służby urzędniczej i sędziowskiej. Czasem
pomagali kapłanom w wyjaśnianiu ludowi Prawa Mojżeszowego.
Pozostawali w służbie od 25. do 50. roku życia. Nie mieli prawa zbliżać się
do Miejsca Najświętszego ani do ołtarza. W czasach Dawida podzielono
ich (podobnie jak kapłanów) na 24 oddziały, które pełniły kolejno służbę w
Świątyni.
Koronnym argumentem zwolenników teorii o polsko-żydowskich
korzeniach jest fakt, że Lewici wykazują w swoim genomie przynależność
do haplogrupy słowiańskiej R1a1. Ma to stanowić genetyczny dowód
potwierdzający wierzenia, iż biali ludzie są zaginionymi plemionami
Izraela.
„Wśród pozostałej ludności żydowskiej słowiańska haplogrupa R1a1
występuje już w znacznie mniejszym stopniu i jej częstość (w zależności
od rejonu pochodzenia) nie przekracza podobnież 12 proc. O ile Lewici i
Koheni mogą swoje pochodzenie wyprowadzić aż od założycieli narodu
żydowskiego Mojżesza i Aarona (Mojżesza tradycyjnie zalicza się do
Lewitów), to już z innymi Żydami nie jest to takie proste. W trakcie
wielowiekowej historii Żydów dochodziło do wchłaniania różnych innych
grup ludnościowych i do pojawiania się w tym narodzie innych haplogrup
o obcym pochodzeniu, przeważnie bliskowschodnim. Jak do tego doszło,
na to genetyka nie jest nam w stanie udzielić odpowiedzi.
Aby to wyjaśnić, musimy znowu wrócić do Biblii i spróbować połączyć
osiągnięcia genetyki z przekazem biblijnym. A ten przekaz podaje nam, że
Żydzi opuścili Egipt w rezultacie klęsk żywiołowych i rozruchów, ratując
życie przed represjami.
Wbrew tradycji biblijnej uciekinierzy nie stanowili homogenicznej
grupy.
Różnice genetyczne pomiędzy Lewitami i potomkami Aarona
wskazują na to, że składali się oni zarówno z ludności słowiańskiej, jak i
semickiej, a więc tych grup, które najbardziej zagrożone były represjami
faraona. Przywódca uciekinierów Mojżesz (Misza) należał do Polaków z
plemienia Ślężan. Jemu to właśnie przypadł obowiązek poprowadzenia
grupy uciekinierów ku wolności.
Przy realizacji tego zadania mógł się oprzeć na dobrze
zorganizowanych i walecznych oddziałach swoich rodaków, którzy w
przyszłości zaliczani będą do plemienia Lewitów. I w tym przypadku
warto zatrzymać tok narracji na chwilę, aby zastanowić się nad tym, kim
byli tak naprawdę Lewici.
Tradycja żydowska przypisuje im pochodzenie od jednego z synów
Jakuba i Lei, Lewiego. Ten z kolei miał trzech synów o imionach Kehat,
Gerschon i Merari. Kehat był ojcem Amrama i dziadkiem Mojżesza.
Również wśród przodków Mojżesza natra my na imiona o jednoznacznie
słowiańskim pochodzeniu. Nie we wszystkich przypadkach jest to proste
do zauważenia, ponieważ w trakcie stuleci, dzielących omawiane tu
wydarzenia od spisania Biblii, doszło do licznych zafałszowań, wymysłów
i błędów w przekazie, ale mimo to w kilku przypadkach jest to możliwe.
Np. w przypadku ojca Mojżesza Amrama.
Imię to jest zapewne przykładem jednego z częstszych błędów w
przekazie polegającym na tym, że wcześni Słowianie zapisywali teksty w
systemie bustrofedonu, czyli zmieniali kierunek zapisywania linijek
tekstu naprzemiennie z lewej na prawą i odwrotnie. (…)
Żydzi natomiast przyjęli zasadę zapisywania tekstu z prawej na lewą.
Mogło to prowadzić do sytuacji, że poszczególne słowa były czytane od
końca. Szczególnie mogło to dotyczyć imion własnych, których
zapisywanie podlegało zapewne sztywnym regułom. Tak przydarzyło się
zapewne pewnemu skrybie przepisującemu Biblię i zapisał imię ojca
Mojżesza odwrotnie. Jeśli zapiszemy je w formie właściwej, to będzie ono
wyglądało następująco: Marma, a to już jest prawie że identyczne z
imieniem Mirmoj (Pokój Mój), czyli z tą formą imienia, jaką znamy już u
„siostry” Mojżesza Mirjam (Jestem Pokojem)”.
*
„Omawiając wątek powiązań DNA z kulturami, wspomnijmy tylko o
jednym ustaleniu genetyki, które jest pomijane w narracji kolebki
syberyjsko-stepowej R1a i Słowiańszczyzny – pisze Magdalena Kawalec-
Segond. – Otóż w przytaczanym często fakcie składu warstwy
bramińskiej w Indiach słusznie podkreśla się 70-procentowy udział R1a,
ale już rzadziej odnotowuje funkcjonowanie dwóch innych haplogrup – R2
i… J2a. Z R2 sprawa jest prosta, bo to DNA przedaryjskich mieszkańców
Indii. Jednak J2a to typowa haplogrupa anatolijskich rolników, pochodząca
z rejonu Kaukazu. Obecnie w wysokiej koncentracji występuje oczywiście
wokół Kaukazu, na całym Bliskim Wschodzie, ale też w Beludżystanie i
Sindzie (wokół dolnego Indusu), ponadto w Bułgarii i Rumunii. Kapłańska
kasta braminów składa się niemal wyłącznie z haplogrup przybyłych w
ramach indoaryjskiej migracji z zewnątrz w epoce brązu 3500 lat temu. W
Indiach J2a jest bardziej powszechne wśród górnych kast i zmniejsza
swoją częstotliwość wraz z coraz niższym poziomem kasty. Podobnie jest
z R1a.
Wniosek jest oczywisty – J2a przywędrowało do Indii wraz z R1a i w
następnych wiekach razem zdominowali tubylców. Dla osób uparcie
zwalczających tzw. pustynną zarazę (czyli religię mojżeszową i od niej
pochodne) mamy teraz wyjątkowy smaczek. Otóż, według
wspolnotamesjanska.pl: «Haplotyp Kohen Modal, który należy do
haplogrupy oznaczonej jako J, był częścią starożytnego DNA Izraelitów i
należał w szczególności do kapłanów świątynnych z rodu Lewiego. Ta
haplogrupa występuje wśród wielu Żydów, zarówno Aszkenazim,
Sefardim, jak i Bene Izrael z Indii. Badania wykazały, że haplogrupa J –
czyli kapłańska – jest typowa nie tylko dla współczesnych Żydów, ale
znaleziono ją również pośród Kurdów, Armeńczyków, palestyńskich
Arabów». Z drugiej strony wiemy o wysokim udziale R1a wśród Żydów
aszkenazyjskich. (…)
Zarówno anatolijski J2a, jak i towarzyszący mu w rozwijaniu
pierwszych kultur rolniczych G2a (także kaukasko-anatolijski)
odnotowywany jest obecnie na pograniczu ukraińsko-rosyjskim. W
przypadku G2A – centrum również jest pod Kaukazem, ale zwraca uwagę
wysoka częstotliwość w Bułgarii, Rumunii, Macedonii, a zwłaszcza na
pograniczu ukraińsko-rosyjskim. Mamy więc zgodny z odkryciami
archeologicznymi obraz drogi: Anatolia – Bałkany – Europa Środkowa –
Ukraina. Później przedstawiciele tych rodów genetycznych mogli rozejść
się dalej. W przypadku G2a m.in. w towarzystwie R1b do zachodniej
Europy, natomiast J2a z R1a przez Azję Środkową aż do Indii.
Tak więc nawet wśród najbardziej ariosłowiańskich hinduskich
braminów mamy geny typowo anatolijskie, które na dodatek tra ły do
Indii wraz z R1a. To jest właśnie ten fakt, o którym wcześniej napisaliśmy
w kontekście nieprezentowania przez zwolenników teorii dnieprzańskiej
pełnego obrazu przekazanego przez genetykę. Takim samym
przeinaczeniem jest pomijanie udziału I2a i R1b wśród najstarszych
próbek R1a na Ukrainie. Odnajdywane szczątki kopalne są dla
wyznawców stepowego pochodzenia Słowian o tyle tylko ważne, o ile
potwierdzają ich przekonanie o przyjściu R1a jako pierwszego
słowiańskiego rodu z Syberii do Europy drogą przez stepy pontyjskie.
Przy okazji, wbrew całemu dotychczasowemu stanowi wiedzy, temu
ludowi – i koniecznie na rosyjskiej drodze – przypisuje się wynalezienie
rolnictwa. Dowodem ma być żyzność rozłożonych tu czarnoziemów i
klimat lepszy niż w Anatolii czy Bałkanach”.
ROZDZIAŁ VII
*
Spośród królestw germańskich, powstających na ziemiach dawnego
cesarstwa zachodniego, do największego znaczenia doszło państwo
Franków.
Frankowie zajmowali u schyłku starożytności ziemie nad dolnym i
środkowym Renem. Dzielili się na kilka plemion. Połączeni przy końcu V
wieku w jedno państwo pod wodzą króla Chlodwiga z rodu Merowingów
opanowali prawie całą Galię Zaalpejską, wypierając z niej inne ludy
germańskie. Historia wyznaczyła im rolę pośredników między spuścizną
cywilizacyjną Rzymian a dziedzictwem ludów germańskich.
W roku 496 w Reims Chlodwig został ochrzczony przez świętego
Remigiusza. Przyjął więc chrzest od duchownych katolickich, czyli tych,
którzy uznawali autorytet religijny biskupa rzymskiego i nauczali zasad
wiary chrześcijańskiej zgodnie z nauką Kościoła rzymskiego. Inne ludy
germańskie, które wkraczały w obręb ziem cesarstwa, też już wyznawały
chrześcijaństwo, ale w innej odmianie, zwanej arianizmem, a przez
Kościół rzymski potępionej jako herezja[48]. W ten sposób Chlodwig stał
się pierwszym katolickim królem germańskim.
Za legendarnego protoplastę rodu Merowingów uchodzi niejaki
Meroweusz, Meroveus lub Merovius (ok. 411–457), który miał ponoć
dwóch ojców. Najpierw ziemskiego, Klodiusza (ok. 395–447 lub 449)
zwanego Długowłosym lub Włochatym. A gdy prawowita małżonka
Klodiusza Argotta była w ciąży, zapłodnił ją dodatkowo potwór morski
Kwinotaur. Legenda ta sugerowała nadprzyrodzone pochodzenie
Merowingów i stanowiła uzasadnienie prawa do władzy, zachowane
pomimo chrystianizacji. Symbolem było noszenie przez merowińskich
władców długich włosów (reges criniti – długowłosi królowie). Ich
ostrzyżenie równało się detronizacji.
Po śmierci Meroweusza królestwo podzielono między jego czterech
synów. Władcą Franków z Merowingów został Childeryk I (ur. ok. 437),
król Franków od roku 475 (lub 458 według innych źródeł). Jednakowoż
wkrótce po wstąpieniu na tron został przez swoich poddanych wygnany.
Schronienie znalazł w Turyngii, gdzie spędził kolejnych siedem lat i gdzie
poślubił księżniczkę Basinę.
Około roku 463 Childerykowi udało się wraz z wojskami rzymskimi
pokonać pod Orleanem Wizygotów, którzy chcieli zająć terytoria nad
Loarą. Kilka lat później, jako sojusznik Cesarstwa Rzymskiego, zdobył
Angers, pokonując Sasów. Zmarł w rezydencji Merowingów w Tournai
nad Skaldą 26 grudnia 481 lub 482 roku. Syn Childeryka, wspomniany
wcześniej Chlodwig (465–511), w 481 roku został królem Franków
salijskich. Chlodwig był wcześniej arianinem, ale przyjąwszy chrzest,
przeszedł na wiarę katolicką, dzięki czemu uzyskał poparcie
duchowieństwa katolickiego.
Chlodwig osiadł w Paryżu, czyniąc go stolicą królestwa. Było to już
wtedy znaczące miasto Lutecja, rozbudowane przez Rzymian z osady
rybackiej znajdującej się na wyspie Cite na Sekwanie. Nazwa miasta
nadana została przez Franków ze względu na zamieszkiwanie regionu
przez celtyckie plemię Paryzjów.
Katolicyzm ułatwiał Merowingom utrwalenie panowania Franków w
Galii, gdyż sprzyjała im jako współwyznawcom zromanizowana ludność
miejscowa, pozostająca pod dużym wpływem swych biskupów. Frankowie
nie czynili żadnych różnic prawnych między sobą a ludnością miejscową,
nie traktowali jej jako podbitej. Obie grupy zgodnie współżyły ze sobą,
zawierając mieszane małżeństwa. Frankowie ulegali wpływowi wyżej
rozwiniętej kultury rzymskiej, przyjmowali też panujący w Galii przed ich
przybyciem język – prowincjonalną odmianę łaciny. Nasilenie łaciny
najpierw pierwiastkami języka celtyckich Galów, potem zaś germańskich
Franków przetworzyło ją ostatecznie w nowy język francuski.
W ten sposób między obcymi sobie początkowo Frankami i ludnością
galorzymską zacierały się stopniowo wszelkie różnice. Wytwarzało się z
nich jedno społeczeństwo. Zjawisko takie nazywamy integracją.
Władcy merowińscy praktykowali wielożeństwo niczym
patriarchowie ze Starego Testamentu. Poligamię uprawiali nadal także po
ich przejściu na katolicyzm. Zdarzało się, że posiadali haremy, które
rozmiarami i przepychem przewyższały uchodzące za najwspanialsze
haremy orientalne. Jeden ze współczesnych historyków, Stanisław Bulza,
pisze na ten temat:
„Dlaczego Frankowie po cichu ją [poligamię] aprobowali? Możemy
mieć tu do czynienia ze starożytną koncepcją poligamii w rodzinie
królewskiej – rodzinie o takim statusie, że jej krew nie może już zostać ani
bardziej uszlachetniona przez żaden związek, żeby nie wiadomo jak
korzystny, ani splamiona krwią niewolników (…). Była to sprawa bez
znaczenia, czy królowa będzie kobietą z dynastii królewskiej, czy spośród
nałożnic (…). Los dynastii spoczywał w jej własnej krwi i dzielili go
wszyscy, w których ta krew płynęła.
Pomimo żydowskiego pochodzenia Merowingowie nie byli
praktykującymi Żydami. Grzegorz z Tours opisuje ich jako «wyznawców
bałwochwalczych praktyk». Czcili Artemidę (rzymską Dianę) i odprawiali
pogańskie obrzędy, podobne do praktyk druidów. Byli znani jako
ezoteryczni nauczyciele, sędziowie, uzdrowiciele i jasnowidze. Ich elity
nie miały charakteru ani galijsko-rzymskiego, ani teutońskiego. Twierdzi
się, że kultura Merowingów była zjawiskiem «całkiem nowym», które
«pojawiło się znikąd».
(…) Gdy Chlodwig umarł w 511 roku, państwo Franków rozciągało się
od Renu po Pireneje i stanowiło stosunkowo najbardziej stabilny i zwarty
kraj na gruzach pozostałych po Cesarstwie Zachodniorzymskim”.
W ciągu VI wieku państwo Franków, kierowane przez królów z
dynastii Merowingów, powiększyło znacznie swe terytorium,
przyłączając w 531 roku leżącą między Soławą i górną Wezerą Turyngię,
w latach 532–534 Burgundię, a w roku 536 – Prowansję.
W VII wieku władza królewska w państwie Franków bardzo osłabła,
do czego przyczyniło się w dużym stopniu niedołęstwo ostatnich
Merowingów, zwanych „królami gnuśnymi” (les rois faineants). Faktyczne
rządy państwem sprawowali wysocy urzędnicy – majordomowie (maior
domus – starszy domu). Urząd ten sprawowali przez kilka pokoleń
przedstawiciele możnej rodziny Karolingów. Ich autorytet wzrósł
zwłaszcza po odparciu przez majordoma Karola Młota (688–741) wojsk
arabskich, które po opanowaniu Hiszpanii przekroczyły Pireneje i wdarły
się w głąb Galii.
Syn Karola Młota, Pepin Mały, zwany też Krótkim, zapewniwszy sobie
poparcie papieża oraz miejscowego Kościoła, usunął z tronu ostatniego
Merowinga, Childeryka III[49]. W 751 roku (w listopadzie lub w dzień
Bożego Narodzenia), święty Bonifacy osobiście namaścił Pepina na króla
Franków. 28 lipca 754 roku namaszczenia udzielił także w Saint-Denis
papież Stefan II.
Ostatnim królem w prostej linii z Merowingów był Dagobert II. W 675
roku został królem Austrazji – krainy historycznej stanowiącej w VI–VII
wieku północno-wschodnią część merowińskiego Królestwa Franków.
Cztery lata później, 23 grudnia 679 roku, król wybrał się na polowanie do
lasu w pobliżu Stenay leżącego u stóp Ardenów. Około południa
poczuwszy zmęczenie, położył się, by odpocząć pod drzewem obok
źródła. Gdy usnął, jeden ze sług, który działał najprawdopodobniej na
rozkaz majordomusa Ebroina, podkradł się do niego i wbił mu włócznię w
oko. Po zamordowaniu Dagoberta władza przeszła w ręce majordomów
pałacu. Dagobert jest uznawany za świętego przez Kościół katolicki,
podobnie jak jego ojciec Sigebert III i wielu innych Merowingów.
Syn i następca Pepina Małego na tronie państwa frankijskiego, Karol
Wielki (768–814), powiększył w dwójnasób odziedziczone terytorium.
Najcięższe walki toczył z Sasami, ludem germańskim osiadłym
wówczas nad Morzem Północnym, między dolnym Renem i dolną Łabą.
Sasi nie znali jeszcze chrześcijaństwa i podbój ich ziem łączył Karol Wielki
z narzucaniem im nowej wiary. Mimo wielokrotnego zaciekłego oporu, w
którym utwierdzało ich jeszcze okrucieństwo Franków, Sasi w końcu
ulegli, a ich wodzowie przyjęli chrzest. Granica państwa Karola Wielkiego
przesunęła się aż po Łabę. Na ponawiające się powstania król zareagował
przesiedleniem ok. 50 tys. Sasów w głąb państwa i osiedleniem na ich
miejscu Franków.
Walki z Sasami, a potem utwierdzenie panowania Franków na ich
ziemiach wypełniły przeszło 30 lat. Jednocześnie Karol Wielki prowadził
też inne wojny. W pierwszych latach swych rządów pokonał
Longobardów i przyjąwszy tytuł ich króla, rozciągnął na ich ziemie
administrację frankijską. W wojnach z Arabami przekroczył Pireneje i
opanował północno-wschodnią część Hiszpanii po rzekę Ebro. Na północ
od Alp przyłączył do swojego państwa Księstwo Bawarów (późniejszą
Bawarię), przy czym tamtejszy ród książęcy pozostawiono u władzy, ale
jako frankijskich urzędników.
W rezultacie tych podbojów powstało na przełomie VIII i IX wieku pod
zwierzchnictwem Karola Wielkiego wielkie państwo, jednoczące
większość krajów zachodniej Europy. Jego granice dotykały na zachodzie i
północy wybrzeży Oceanu Atlantyckiego i Morza Północnego, na
południe wykraczały poza Pireneje i Alpy, obejmując część Hiszpanii i
Włoch, a na wschodzie sięgały Łaby i Solawy. Znaczną część tego
terytorium stanowiły dawne prowincje Cesarstwa Rzymskiego. Granice
państwa Karola Wielkiego, który podbite ludy nawracał na
chrześcijaństwo, pokrywały się też mniej więcej z granicami używania
języka łacińskiego w obrzędach kościelnych, gdyż w państwie
bizantyjskim także w Kościele panował język grecki.
Potężny monarcha frankijski myślał zapewne o połączeniu swego
państwa z Cesarstwem Bizantyjskim przez poślubienie panującej tam
wówczas cesarzowej Ireny. Ale w papieskim Rzymie powstała koncepcja,
by wskrzesić tylko dawne cesarstwo zachodnie, co miało przywrócić
blask Rzymowi. Kierowany takimi intencjami papież Leon II ukoronował
Karola Wielkiego w czasie jego pobytu w Rzymie w roku 800. Po koronacji
papież złożył hołd nowemu cesarzowi. Bizancjum początkowo
protestowało, ale po kilkunastu latach także cesarze wschodni uznali
tytuł cesarski Karola Wielkiego. W ten sposób królowie frankijscy stali
się spadkobiercami cesarzy zachodniorzymskich, a w oczach chrześcijan
Zachodu – ich najwyższą władzą świecką.
*
Słowo „piastun” można użyć w dwóch znaczeniach. W pierwszym jako
osoby wychowującej dziecko, a w drugim jako osoby wychowywanej
przez piastuna, czyli „Piasta”. I właśnie z tym drugim znaczeniem mamy
do czynienia w przypadku Dagoberta II – twierdzą zwolennicy omawianej
w tym rozdziale teorii pochodzenia Polaków. Że jest to świadectwo tego,
że wychował się on bez rodziców i pod kontrolą opiekuna.
„Przejęcie władzy przez Dagoberta II (Piasta) nie wszędzie zostało
przyjęte z poparciem i szczególnie na terenie Galii i obecnych Niemiec
doszło do rozruchów i wojny domowej trwającej ok. 20 lat – twierdzi
autor artykułu Starożytna historia Polaków zamieszczonego na platformie
Salon24. – W jej wyniku dynastia Pippinidów w osobie Pippina Średniego
(Popiela III) odzyskała ponownie władzę nad terenami obecnej Francji i
części Niemiec, ale straciła ostatecznie kontrolę nad ojczyzną Polan, czyli
Wielkopolską oraz terenami Słowian zachodnich, czyli Obodrytami i
Wieletami (Czechami).
Jego następca Karol (Młot) przyjął słowiański tytuł «Króla», od
którego wywodzi się jego imię oraz imiona większości jego następców
(Karolingów).
Ten okres przejścia z arianizmu do katolicyzmu jest naprawdę
wybitnie zagmatwany. Czytając dzieje tego okresu, nie można się pozbyć
wrażenia, że podawane tam daty i postacie nie odpowiadają
rzeczywistości i komuś bardzo zależało na tym, aby zachachmęcić
prawdziwy przebieg dziejów. Każdy musi tak naprawdę zauważyć to, że
postacie Pippina Starszego, jak i Pippina Średniego są tak naprawdę
identyczne i identyczny jest też los ich synów, którzy na dodatek noszą to
samo imię. Wygląda więc to tak, jakby komuś zależało na przedłożeniu
czasu trwania dynastii Karolingów i poszczególni jej władcy zostali
umieszczeni w niej dwukrotnie. Ta sama historia powtarza się też i
później, co nasuwa przypuszczenia, że generalnie chronologia historii
wczesnego średniowiecza jest fałszywa i w gruncie rzeczy występują w
niej 100 do 200 lat, które w praktyce nie istniały.
Potomkowie Dagoberta II zrezygnowali przejściowo ze swoich
prawowitych roszczeń do władzy nad Galią i ograniczyli ją do terenów
ściśle słowiańskich. W czasie wojny domowej tereny między Renem a
Łabą zostały prawie że całkowicie opanowane przez niemieckojęzycznych
Sasów pochodzących ze Skandynawii, co w naturalny sposób musiało
doprowadzić do podziału królestwa galijskich Polan.
Mimo to pamięć o prawach dynastii Piastów do władzy nad całym
dziedzictwem Merowingów nie zanikła i w momencie kiedy dynastia
Ottonów wygasała, to jej ostatni przedstawiciel Otto III osobiście zwrócił
się do Bolesława Chrobrego, jako bezpośredniego potomka ostatniego
władcy Merowingów Dagoberta II, o przejęcie władzy nad odnowionym
Cesarstwem Rzymskim.
Ta decyzja jest potwierdzona licznymi faktami jednoznacznie
wskazującymi na wyznaczenie Bolesława jako następcy. Były nimi
uroczysta koronacja wraz z przekazaniem mu insygniów władzy, z
których najważniejszą była Włócznia Świętego Maurycego, od czasów
Konstantyna Wielkiego symbol najwyższej władzy cesarskiej.
Również opisany powrót cesarza Ottona III do Akwizgranu połączony
z otwarciem grobu Karola Wielkiego oraz przekazaniem Bolesławowi
złotego tronu tego władcy są jednoznacznymi dowodami jego rangi jako
o cjalnego następcy tronu.
W roku 1031 insygnia władzy cesarskiej przekazane Piastom zostały
podstępnie wykradzione i wywiezione do Niemiec. To zdarzenie
ignorowane i marginalizowane przez «polskich» historyków miało dla
losów Europy i Polski centralną rolę, ponieważ już na zawsze utrwaliło i
umocniło pozycję Sasów na terenach między Łabą i Renem i pozwoliło im
stopniowo zniemczyć żyjącą tam większość słowiańską. Na początku XI
wieku język niemiecki, czy też to, co go poprzedzało, był językiem
mniejszościowym używanym przez relatywnie nieliczne skandynawskie
plemię Sasów, któremu, tak jak to miało miejsce poprzednio ze
Słowianami w Galii, udało się obsadzić centralne pozycje we władzy.
Dopiero następne stulecia wytrwałej polityki kolonizacyjnej z inspiracji
starotestamentowego Kościoła katolickiego doprowadziły do
wykształcenia się narodu niemieckiego.
Gdyby Piastom udało się zachować te insygnia cesarskiej władzy, to
wcześniej czy później władza znalazłaby się w ich rękach. Byłaby to po
prostu konsekwencja powszechności wiary w to, że władza pochodzi z
woli Boga, a posiadanie insygniów cesarskich było świadectwem tej
właśnie woli, której żaden śmiertelny nie odważyłby się sprzeciwić. Jeśli
tak, to wcale nie jest pewne to, czy Niemcy w ogóle by powstały.
O wiele bardziej prawdopodobna jest taka możliwość, że powstałoby
słowiańskie mocarstwo łączące wszystkie katolickie kraje Europy w
jednym politycznym organizmie pod przywództwem dynastii
piastowskiej.
Otto III jako najwyższy przedstawiciel władzy świeckiej i duchowej
miał oczywiście dostęp do wszystkich dokumentów poświadczających
prawdziwą historię Franków i wiedział doskonale, kto ma po nim
największe prawa do tronu. Jako ostatni z rodu nie miał też żadnych
oporów, aby przekazać tę władzę Bolesławowi Chrobremu.
Oczywiście popełnił błąd, nie żądając od podległego mu rycerstwa
przysięgi wierności dla następcy tronu jeszcze za swego życia. W
momencie jego śmierci arystokracja saska, a przede wszystkim oligarchia
kościelna sprzeciwiły się przywróceniu do władzy Merowingów i władzę
oddały w ręce Henryka II.
Od tego momentu zaczął się też okres masowych niemiecko-
katolickich fałszerstw dokumentów i świadectw historycznych
dotyczących dziejów Franków, Polski i Niemiec, z kulminacją w postaci
kradzieży cesarskich insygniów.
To bezprawne przejęcie władzy niezgodne z wolą i testamentem
Ottona III było przyczyną rozpoczęcia przez Henryka II wojen z Polską w
celu zycznej eliminacji rodu Piastów. Jego działania spotkały się z
entuzjastycznym poparciem Kościoła katolickiego, który miał jeszcze
świeżo w pamięci to, że Polanie i ich władcy w swojej naturze dalej byli
Arianami i że w momencie przejęcia władzy przez Bolesława całemu
cesarstwu «groził» powrót do pierwotnej wiary i eliminacja
starotestamentowych katolickich elit.
Te dążenia do zycznej likwidacji Piastów, przez Kościół katolicki i
władców Niemiec, nigdy nie ustawały i pociągnęły za sobą skrytobójcze
morderstwa licznych przedstawicieli tej dynastii, szczególnie tych, którzy
mieli szansę na odbudowę jej politycznego znaczenia. Nie ma więc co się
dziwić, że Henryk II za te swoje «zasługi», czyli za mordowanie naszych
przodków, został katolickim świętym.
Prawdziwy przebieg historii tych wydarzeń został oczywiście przez
Kościół katolicki bezczelnie zafałszowany i tylko ślady prawdziwych
wydarzeń zachowały się do naszych czasów.
Opisany przeze mnie przebieg historii pozwala nam też na nową
interpretację początków katolicyzacji wielkopolskich Polan. W
rzeczywistości nie możemy mówić o przyjęciu chrztu przez Polan,
ponieważ ci już od stuleci byli chrześcijanami (tylko w, że tak powiem,
wersji light), a jedynie o zmianie przynależności wyznaniowej (…).
Samo dążenie Mieszka I do przyjęcia starotestamentowej wersji tej
religii trzeba rozpatrywać w aspekcie polityki dynastycznej Piastów.
Z końcem IX wieku zaczęły stopniowo wymierać poszczególne gałęzie
rodów Pippinidów (Karolingów) i Merowingów. W ciągu następnych ok.
50 lat zarówno Francja, jak i Niemcy stanęły przed koniecznością wyboru
nowych dynastii władców. Nagle i niespodziewanie ostatni
przedstawiciele głównej męskiej linii Merowingów, czyli Piastowie,
znaleźli się w centrum tej batalii o przejęcie władzy.
Już Mieszko I włączył się do tej rywalizacji z wielką energią, szukając
zwolenników we wschodniej i zachodniej części mocarstwa Franków. Te
wysiłki zdały się nie na wiele, ale spowodowały niepokój u innych
pretendentów do tronu i Polanie stali się celem ataków ich przeciwników,
szczególnie Sasów. W walkach tych Mieszko korzystał z poparcia swoich
zwolenników wśród arystokracji Franków, którzy stanowili trzon jego
książęcej drużyny i wspomagali go w walce z Sasami o przejęcie kontroli
nad ziemiami między Odrą a Renem.
Ostatecznie jednak o pominięciu Piastów w sukcesji zadecydowała ich
ariańska religia.
To właśnie aspiracje dynastyczne Mieszka I skłoniły go do przejścia na
katolicyzm jako religii dominującej na terenach ówczesnych Franków.
Ta decyzja była podyktowana chęcią uzyskania poparcia dla jego
politycznych dążeń również ze strony kościelnej hierarchii i tym właśnie
można wytłumaczyć zagadkowe pismo Mieszka I, niemające
odpowiednika w ówczesnej Europie, w którym zwraca się on do papieża w
Rzymie, oddając swoje włości pod jego opiekę.
Użyte tam określenie Dagome iudex jest bezpośrednim nawiązaniem
do jego merowińskiego pochodzenia. Dago było określeniem księcia
stosowanym wśród większości słowiańskich plemion w tym oczywiście
przez Merowingów oraz tytułem nawiązującym do wcześniejszych
władców tej dynastii, a szczególnie do założyciela linii piastowskiej
Dagoberta II (Mieszka I).
Określenie iudex, mimo że łacińskie, ma również słowiańskie tradycje.
Ten tytuł należał do najwyższych w hierarchii społecznej, co wiemy z
zapisków dotyczących struktury państwa Longobardów, u których
najwyższe tytuły w państwie, w tym tytuł książęcy, były określane
terminem iudices. Termin ten oznaczał osobę upoważnioną do
egzekwowania obowiązującego prawa. Wyrażenie, jakiego użył skryba w
liście Mieszka I do papieża, Dagome iudex zostało przekazane potomności
nieprawidłowo. W rzeczywistości chodziło o zwrot piszącego, w którym
oznajmiał on, w czyim imieniu jest to pismo napisane. Dago meus et iudex
– książę mój i pan.
W piśmie tym Mieszko jednoznacznie domaga się od papieża poparcia
oraz przyzwolenia dla swoich planów objęcia tronu władcy Franków w
zamian za akceptację nadrzędności władzy kościelnej. Było to więc
rodzajem zapewnienia, że powrót Merowingów na tron nie spowoduje
przywrócenia dawnej ariańskiej religii, ale będzie oznaczał powiększenie
władzy katolickiego kościoła o nowe, słowiańskie terytoria.
Wśród tych terytoriów, które Mieszko uważał za swoje i które
wymienione zostały w tekście, zadziwia nazwa «Alemure», co do której
«historycy» nie mają odwagi podać jej prawdziwego znaczenia.
Oczywiście nazwa ta odnosi się do określenia «Alemania», a więc do
obecnych terenów Niemiec na północ od rzeki Men. Jest to więc
jednoznaczny dowód tego, że Mieszko miał świadomość przynależności
do rodu Merowingów i wykazywał aspiracje do przejęcia ich
dziedzictwa”.
ROZDZIAŁ VIII
*
Jasnowłosy, niebieskooki mięśniak, który wraz z kompanami w
zwierzęcych skórach i charakterystycznych hełmach regularnie łupi
osady na wybrzeżach Anglii oraz Francji, gwałcąc i mordując kogo
popadnie – oto obraz wikinga znany z lmów i powieści. Nie ma chyba w
europejskiej historii wojowników, o których powstało tyle mitów i
legend, co o wikingach. Okazuje się jednak, że przypisywane im
stereotypowo atrybuty niekoniecznie w stu procentach oddają
rzeczywistość. Mało tego, spora część z nich całkowicie mija się z prawdą!
Wikingowie byli skandynawskimi wojownikami, którzy od VIII wieku
podejmowali dalekie wyprawy o charakterze głównie rabunkowym, ale
także kupieckim i osadniczym. Organizatorami wypraw do krajów Europy
Zachodniej byli m.in. Normanowie duńscy i norwescy, a także mieszkańcy
dzisiejszej południowej Szwecji.
Słowo „wiking” pochodzi od nazwy orężnych wypraw morskich:
viking. Słowo to początkowo łączono ze staronordyjskim vik (zatoka) lub
starogermańskim vik (osada portowa). W formie wicinga, wicingas zostało
po raz pierwszy użyte dla określenia małych grup pirackich w
anglosaskim poemacie Widsith z VII wieku.
Później zauważono jednak, że słowo to pojawiło się jeszcze w VIII
wieku (przed okresem napaści wikingów na wybrzeża Anglii, Irlandii i
Francji) w postaci staroangielskiego wicingsceada i starofrancuskiego
witsing. Od tamtej pory zaczęto łączyć nazwę wiking z tym właśnie
obszarem językowym, wskazując na staroangielski wic oznaczający obóz
handlowy. Pierwszy raz tego określenia użyto na długo przed epoką
wikingów, wobec osadników saskich (saksońskich).
Staronordycki rzeczownik żeński viking oznacza wyprawę zamorską.
Pojawiał się w inskrypcjach runicznych epoki wikingów i późniejszych
pismach średniowiecznych (np. w ustalonym wyrażeniu fara í víking
„wyruszyć na ekspedycję”). W tekstach późniejszych, jak Sagi islandzkie,
stwierdzenie „wyruszyć na viking” oznacza udział w wyprawie łupieżczej
lub piractwie. Wywiedziony od tego staronordycki rzeczownik męski
víkingr, odnoszący się do żeglarzy bądź wojowników biorących udział w
wyprawach zamorskich, pojawia się w poezji skaldów oraz na kamieniach
runicznych znajdowanych w Skandynawii. Przed zakończeniem epoki
wikingów określenie to nie niosło negatywnych konotacji. Niezależnie od
etymologii było używane jako określenie aktywności i związanych z nią
osób, bez uwzględnienia przynależności etnicznej czy kulturowej.
Wikingowie byli znani jako Ascomanni (ludzie popiołu) wśród
Niemców, Lochlannach (ludzie wody) wśród Celtów oraz Dene (Duńczycy)
wśród Anglosasów. Słowianie, Arabowie oraz Grecy bizantyjscy nazywali
ich Rusinami lub Rhosami. Słowianie i Grecy określali ich także jako
Waregów (ze staronordyckiego Væringjar – zaprzysiężeni ludzie lub
prasłowiańskiego trzonu war – zysk).
Do pierwszego udowodnionego historycznie najazdu wikingów doszło
u północno-wschodnich wybrzeży Anglii w roku 793. Skandynawscy
wojownicy zapoczątkowali w ten sposób tradycję bezlitosnych najazdów
na brzegi przestraszonej Europy przechodzącej w tym okresie etap
wielkich zmian. Dla nowych krajów Starego Kontynentu, wchodzących
dopiero w okres ekspansji, wrogowie z północy stanowili śmiertelne
zagrożenie, ponieważ wiele z nich nie posiadało jeszcze odpowiednich
zabezpieczeń, które pozwoliłyby na długotrwały opór grabieżczym
wyprawom „ludzi w drakkarach”. Ci natomiast swoimi działaniami
pozostawili na naszym kontynencie trwałe ślady.
Pierwotnie najazdy na Europę miały przede wszystkim czysto piracki
charakter. Wikingowie szybko wyłaniali się ze swych łodzi, w mgnieniu
oka okradali okolicę i znikali tak szybko, jak się pojawiali. Sukcesy odnosili
dzięki dużej mobilności, jaką dawały im ich drakkary, długie płaskodenne
łodzie wiosłowe wyposażone w prostokątne żagle, oraz knorry (knary) –
pełnomorskie statki dalekiego zasięgu o niezwykle wysokiej jak na owe
czasy dzielności morskiej. Przewagę nad innymi dawało im wynalezienie
techniki żeglowania na wiatr, całkowicie nieznanej wówczas w
południowej Europie.
Z biegiem czasu ich zuchwalstwo i najazdy z elementem zaskoczenia
zmieniły się w próby prawdziwej wojny kolonizacyjnej przeciwko całym
państwom.
Duńscy wikingowie skupili się głównie na podbijaniu Anglii i Francji,
gdzie już w 865 roku dokonali zniszczenia anglosaskiego królestwa
Wschodniej Anglii i Nortumbrii. Swoją żądzę zdobywania musieli jednak
powściągnąć przed bramami Wessex[51], ponieważ jego władca Alfred
Wielki zdołał odeprzeć ich atak.
Wikingowie w tak odważny sposób atakowali również zachodnie
części państwa Franków, na przełomie lat 885 i 886 bezskutecznie
próbowali zdobyć Paryż. Liczne napaści przyniosły wikingom ogromny
zysk w postaci obowiązkowych danin z ziem podbitych (danegeld) oraz
okupów za licznych jeńców.
Podobno to norwescy wikingowie, a nie Krzysztof Kolumb, odkryli
Amerykę. Syn Eryka Rudego Leif Erikssson w roku 1002 – kiedy w rejonie
północnego Atlantyku panował łagodniejszy klimat – wylądował na ziemi
położonej na zachód od Grenlandii, którą to krainę nazwał Ziemią
Kamienistą. Żeglując dalej na południe, dopłynął do ujścia Rzeki Świętego
Wawrzyńca, Nowej Szkocji oraz wybrzeży Karoliny i spędził tam zimę,
zanim ataki tubylców i brak żywności zmusiły go do wycofania się.
Wikingowie nazwali odkryte miejsce Winlandią, z powodu rosnącej tam
bujnie winorośli.
W roku 1013 Tor n, mąż pięknej Gudrid, dotarł daleko na południe, jak
przypuszczają niektórzy uczeni – do ujścia rzeki Hudson, a jak sądzą inni –
do zatoki Chesapeake. Na ziemi amerykańskiej urodził się jego pierwszy
syn, Snorri. Zgodnie natomiast z islandzkimi sagami kilka lat przed Leifem
inny wiking, niejaki Bjorni, zboczywszy z kursu, dotarł na brzeg
zalesionego lądu, który zapewne był wybrzeżem Nowej Fundlandii.
*
Najczęściej ukazuje się wikingów jako brudnych, spoconych i
starganych morskim wiatrem olbrzymów, dla których podstawowe
zasady higieny ograniczają się do przypadkowej kąpieli w morzu. Mimo
że najczęściej są przedstawiani jako prymitywni i bezduszni wojownicy
bez krzty zmysłu smaku czy kultury, prawda jest zupełnie inna.
Sławne runy są jedynie namiastką całej palety sztuk wikingów, ich
legend, religii, muzyki, poezji i mody. Zwłaszcza styl ubioru i wygląd
zewnętrzny są tematami najbardziej rozpowszechnionych mitów o
wikingach. Zachowane znaleziska udowadniają, że sławni skandynawscy
wojownicy bardzo dbali o swój wygląd. Naprawdę byli czyści i zdrowi, a
także, jak na tamte czasy, często się kąpali, a nawet perfumowali. Byli
wysocy (średnio 171 cm, czyli niemało jak na tamte czasy; 158 cm kobiety),
zgodnie z ówczesnym kanonem męskiego piękna rozjaśniali włosy i
splatali je w staranny warkocz z tyłu głowy.
Ubiór bogatych wikingów nie różnił się wiele od biedniejszych. O
pozycji społecznej świadczyły ozdoby i biżuteria, np. bogato zdobione
brosze do spinania. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni nosili zimą ciepłe
rękawice oraz wełniane czapki. Odznaczali się szczególnymi przymiotami
charakteru: byli bardzo honorowi, hojni, gościnni i za wszelką cenę starali
się nie łamać przysiąg (oznaczało to utratę honoru).
Oczywiście dbanie o wygląd zewnętrzny obejmowało także włosy i
zarost, do których używali grzebieni, brzytew i innych narzędzi.
Brudnych i zarośniętych wikingów można było zobaczyć jedynie na polu
bitwy, ale w czasach pokoju ten widok był niespotykany.
Wbrew temu, co zobrazowano na stworzonych w XIX wieku
romantycznych rysunkach, nie nosili na hełmach rogów. Archeolodzy nie
znaleźli żadnych śladów takiej „mody” wśród mieszkańców Skandynawii.
Skąd zatem wzięły się diabelskie hełmy?
Winę za powstanie tego mitu prawdopodobnie ponosi niemiecki gra k
użytkowy i projektant strojów teatralnych Emil Döpler (1824–1905), który
chcąc przykuć uwagę widzów charakterystyczną postacią wikinga, uznał,
że najlepiej do tego celu będzie się nadawał rogaty hełm. Wcielił więc
swój pomysł w życie, tworząc w roku 1876 stroje do opery Richarda
Wagnera Pierścień Nibelunga. Wizja Döplera okazała się na tyle
sugestywna, że na stałe zakorzeniła się w świadomości odbiorców
kultury masowej.
Hełmy faktycznie pochodzące z okresu wypraw wikingów są raczej
dość prostymi okryciami głowy, wyposażonymi w osłonę oczu i
całkowicie pozbawionymi ozdób. (Wystawiane w niektórych muzeach
rogate hełmy są datowane na wcześniejszy okres – epokę żelaza – i
prawdopodobnie były wykorzystywane podczas ceremonii, a nie w boju).
Bardzo ważna była dla wikingów wiara. Czcili starych północnych
pogańskich bogów z rodzin Asów i Wanów. Asowie przedstawiają
młodszą rodzinę bóstw, w których znajdowali się m.in. Odyn (bóg wojny),
Thor (władca piorunów) i Hel (bogini zmarłych). Skromniejszą grupę
tworzyli Wanowie reprezentowani przez Skadi (boginię zimna) czy Njörda
(boga wiatru). Na nieszczęście dla wziętych jeńców wojennych wierzenia
wikingów łączyły się z krwawymi rytuałami, podczas których w o erze
składano zwierzęta i mężczyzn. Po zabiciu o ary wieszano ją w świętych
lasach. Handlowali także niewolnikami (najczęściej byli to jeńcy
chrześcijańscy i Słowianie). Niektórzy niewolnicy zabierani byli do
Skandynawii, do ciężkich robót budowlanych i na rolę, lecz większość była
sprzedawana za srebro do krajów arabskich.
Trzeba jednak wziąć pod uwagę tło historyczne i to, że cała Europa
spływała w tych czasach krwią. Każdy z ówczesnych możnowładców
drastycznie rozprawiał się z przeciwnikami i pod tym względem
wikingowie wpisywali się w ogólny trend. Ich zachowanie było o tyle
szokujące, że nie znali świętości w rozumieniu chrześcijańskim – nie
oszczędzali klasztorów, mnichów, władców.
*
Polscy naukowcy zaczęli się interesować tematyką wikińską już w
okresie zaborów w XIX wieku. Najgłośniejszym echem odbiła się praca
historyka Uniwersytetu Lwowskiego Karola Szajnochy z 1858 roku,
zatytułowana Lechicki początek Polski, w której odświeżając dawną teorię
hrabiego Tadeusza Czackiego herbu Świnka o normańskich korzeniach
Polski, przekonywał, że do powstania państwa polskiego przyczynili się
walnie Lechici, rozumiani jako plemię pochodzące ze Skandynawii,
protoplaści późniejszej szlachty polskiej.
„Była to karkołomna teoria oparta o, patrząc z naszej perspektywy,
naciągane przesłanki natury lingwistycznej. Autor nie był w stanie
wesprzeć swoich dywagacji ani dowodami archeologicznymi, ani
źródłami pisanymi” – przekonuje doktor Leszek Gardeła, archeolog,
pracownik Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz
Research Fellow w Centrum Średniowiecza i Kultury w Reykholt na
Islandii – specjalista zajmujący się epoką wikingów.
Popularność Szajnochy na niwie historii przypominała jednak
popularność Henryka Sienkiewicza na niwie literackiej. Sam Sienkiewicz
korzystał zresztą z napisanych przez niego dzieł poświęconych
Bolesławowi Chrobremu, Władysławowi Łokietkowi, Kazimierzowi
Wielkiemu, królowej Jadwidze Andegaweńskiej czy Władysławowi
Jagielle.
Początek rozpraw o pochodzeniu Mieszka I i obecności normańskich
Waregów w jego bezpośrednim otoczeniu wiąże się z odnalezieniem w
XVIII stuleciu w zbiorach Biblioteki Watykańskiej sporządzonego
prawdopodobnie w roku 991 dokumentu Dagome iudex, w którym
Mieszko I oddaje swe państwo pod opiekę papieża i opisuje jego granice.
Moc sprawcza tego dokumentu, mająca wartość dowodu sądowego, jest
podstawą świadczącą o granicach państwowości polskiej. (Dokument ten
zachował się jedynie w regeście[52], co utrudnia jego analizę i
interpretację).
Istnieje hipoteza, zgodnie z którą Mieszko miał nazwać się
chrześcijańskim Dagobertem, które to imię zostało w Dagome iudex bądź
zniekształcone przy kopiowaniu, bądź też połączone z imieniem Mieszko
(Dagome = Dagobert+Mesco), ponieważ dwuczłonowe imiona w tym
czasie nie były rzadkością.
Legenda o Lechu
Około połowy VI wieku źle się działo wśród Słowian zamieszkujących
Kroację (dzisiejsza Słowacja). Słowianie ci, dowodzeni przez dwóch braci,
książąt Lecha i Czecha, toczyli krwawe boje, starając się wyrzucić z kraju
najeźdźców. Może by się to udało, gdyby braci nie zdradziła siostra,
Wylina. Rozżaleni bracia zabili przewrotną siostrę i opuścili swój kraj,
wiodąc hordę pobratymców. Maszerowano ku północy. Na terenie
dzisiejszej Republiki Czeskiej sielskie krajobrazy spodobały się
młodszemu bratu, Czechowi, tam więc postanowił osiąść. Duża grupa
rodaków osiadła wraz z nim. Reszta, prowadzona przez Lecha, ruszyła
dalej ku północy, aż zawędrowała między trzy jeziora (zwane dzisiaj
Jelonek, Winiary i Świętokrzyskie), gdzie Lech ujrzał gniazdo białych
orłów. Zmęczony mruknął do towarzyszy:
– Gnieźdźmy się tutaj!
Tam też się zagnieździli, wznosząc gród Gniezno (co znaczyło: gniazdo
lub budowanie gniazda) i „obrali sobie za herb orła także białego z
otworzonym nosem, ku górze wylatującego” (Piotr Jacek Pruszcz, 1662).
Inne wersje:
1.
O początkach historii Gniezna mówi legenda o trzech braciach. Byli to
Lech, Czech i Rus. Przedzierali się przez puszcze w poszukiwaniu ziemi, na
której mogliby się osiedlić. Pewnego dnia, podczas ich wędrówki,
nieprzebyte bory przerzedziły się, aż nagle się urwały, jak ucięte toporem.
Wtedy oczom idących ukazał się uroczy krajobraz: rozległa dolina
okolona pagórkami i oblana wieńcem niewielkich jezior.
Na najwyższym wzgórzu, na starym samotnym dębie miał gniazdo
orzeł. Urzeczony tym widokiem Lech rzekł: „Tego orła białego przyjmuję
za godło ludu swego, a wokół dębu zbuduję gród swój i od orlego gniazda
Gniezdnem go nazwę”. I Lech osiadł wraz ze swym ludem, zaś Czech
podążył na południe, a Rus na wschód od siedziby Lecha…
2.
Od czasu średniowiecznych przekazów uważano, że założycielem
Polski był władca o imieniu Lech, od którego to imienia nazywano kraj
Lechią, a jego mieszkańców – Lechitami.
Legenda głosi, że dwóch braci – Lech i Czech opuścili rodzinne strony z
powodu wojen domowych, zabierając z sobą część ludzi, aby osiedlić się
na bezpiecznych terenach. Niektóre podania głoszą, że podróżował z nimi
trzeci brat – Rus.
Bracia podróżowali z południa na północ. Droga była długa, jednak
ludzie ufali swoim przywódcom i parli naprzód. Po dotarciu do wielkiej
góry bracia rozbili obóz. Ziemie były tam urodzajne i Czech zdecydował
się pozostać i założyć swoje państwo.
Mimo że Lechowi ciężko było opuścić brata, to jednak wyruszył w
dalszą podróż. Po wielu dniach wędrówki Lech i jego ludzie zatrzymali się,
by odpocząć. Ziemie były tu urodzajne, a lasy pełne zwierzyny, jednak
wędrowcy wciąż oczekiwali na znak.
Podczas przemowy Lecha nad ich głowami przeleciał dumny orzeł. Biel
jego piór kontrastowała z promieniami zachodzącego słońca. To był znak,
na który wszyscy czekali.
Zbudowano tam osadę, która z czasem stała się stolicą nowego
państwa. Na cześć majestatycznego ptaka nazwano ją Gniezno, a biały
orzeł na czerwonym tle stał się symbolem księcia, a z czasem – całego
państwa.
O więzach między różnymi narodami Słowiańskimi, o początkach
państwa polskiego oraz o pochodzeniu naszych barw narodowych, godła i
pierwszej stolicy naszej ojczyzny opowiada jedna z najstarszych polskich
legend o trzech braciach Lechu, Czechu i Rusie.
3.
Przed wiekami, gdy ziemie między dwiema pięknymi rzekami Wisłą i
Odrą pokrywały nieprzebyte bory, w których łatwiej było spotkać tura
czy niedźwiedzia niż myśliwego, w poszukiwaniu nowego miejsca
osiedlenia przywędrowały tu plemiona słowiańskie. Na ich czele jechali
trzej rodzeni bracia: pogodny, płowowłosy Lech, bystry i ruchliwy Czech
oraz milczący Rus. Po długiej wędrówce puszcza przerzedziła się i oczom
wędrowców ukazała się piękna kraina poprzecinana pagórkami i
jeziorami, w których odbijał się błękit nieba. Niezwykły widok zachwycił
braci, szczególnie zaś ujął serce Lecha. Na jednym z pagórków bracia
dostrzegli ogromny, rozłożysty dąb, a na nim swoje gniazdo zbudował
biały orzeł. Ten piękny ptak na widok zbliżających się ludzi rozpostarł
skrzydła i wzbił się w powietrze. Rus pochwycił za łuk, jednak Lech
powstrzymał go, gdyż uznał to za znak, by tu osiąść na stałe i założyć swój
gród.
Białego orła, którego widział na tle zachodzącego purpurą słońca,
obrał sobie Lech za godło państwa, zaś gród, który zbudował w tym
miejscu, nazwał Gniezdnem. I tak na wiele wieków biały orzeł na
czerwonym polu łopoczący na chorągwiach prowadził polskich rycerzy, a
później żołnierzy do walki o chwałę lub wolność naszej ojczyzny. Pozostał
także gród gnieźnieński, w którym jako w pierwszej stolicy Polski
zamieszkiwali nasi książęta i królowie.
Tu rozstali się bracia. Czech wyruszył na południe, zaś Rus na wschód i
tam założyli swoje państwa, które od ich imion nazwano Czechami i Rusią.
Zaś Polaków nasi sąsiedzi przez długie lata nazywali Lechitami, widząc w
nas zapewne potomków legendarnego Lecha.
Rzeczywistość
W rzeczywistości orzeł pojawia się dopiero w XII wieku na monetach
wybijanych przez Władysława Wygnańca i Bolesława Kędzierzawego.
Król Przemysł II, koronując się w 1290 roku, przyjął znak orła białego
za symbol państwa. Od tego czasu orzeł biały na czerwonym polu stał się
symbolem ogólnopolskim. Następni władcy uznali go, występując pod
jego sztandarem.
Dziś nie ma wątpliwości, że Lech nie istniał i jest tylko postacią z
legend. Nawet Jan Kochanowski wątpił w prapoczątki państwa, jednak
wciąż posługiwał się postacią Lecha jako symbolem, jednocześnie go
popularyzując. Często wskazywano na jego rolę jako budowniczego
państwa.
Legenda o Kraku
Gdy wygasł ród Lecha, co znaczniejsi Polanie zebrali się w Gnieźnie, by
obrać władcę kolejnego. Nie potra li wybrać jednego, więc zgodzili się na
12. W owym czasie było 12 prowincji polskich. 12 wojewodów sprawowało
władzę administracyjną i sądowniczą, a kiedy zbliżała się wojna, jednego z
nich obierano wodzem naczelnym.
Nie był to jednak dobry system, bo każdy chciał rządzić, panował
ciągły chaos, a o porządek publiczny praktycznie nikt nie dbał. Państwo
było więc słabe, co sprzyjało napadom Niemców, a na dodatek w jaskini
pod nadwiślańskim wzgórzem zagnieździł się smok ludojad, który
terroryzował miejscową ludność. Nikt nie potra ł sobie poradzić ze
smokiem. Każdy śmiałek był przez smoka zabijany. Znalazł się wreszcie
rozumny i dzielny zuch, który podrzucił smokowi barana
nafaszerowanego tlącymi się saletrą, siarką i smołą. Bestia zeżarła trutkę,
a następnie gorejąc wewnątrz, zadusiła się dymem z trzewi lub też pękła z
nadmiaru wypitej wody.
Kim był ten dzielny wojak, który uwolnił miasto od smoka? Może był
to Czech Krok, może przybysz ze Skandynawii, a może swojak Krak, jeden
z 12 zarządców prowincjonalnych. Krok (Krak lub Krakus) wzniósł Wawel i
wokół tego zamku rozbudował miasto noszące nazwę od królewskiego
imienia. Ludność go kochała, więc kiedy zmarł, usypała mu kopiec
grobowy pod Krakowem.
Poezja
Julian Ursyn Niemcewicz Śpiewy historyczne, 1816
Teo l Lenartowicz:
Od granicy do granicy
Chodzi stary Piast z Kruszwicy,
Chodzi polem jednym, drugim
Oboruje ziemię pługiem
Gdzie zaorze rolę czarną
Tam się ludzie po chleb garną;
Gdzie zabrzęknie jasną kosą
Tam się pieśni polem niosą.
ROZDZIAŁ X
Jak pisał w 1912 roku Jan Obst: „Najbardziej «bajeczne» dzieje często
tak całkiem bezpodstawne nie są”.
Nowy etap w dziejach osadnictwa i kultury w dorzeczu Odry i Wisły
zapoczątkował proces tworzenia się państwa Piastów. Legenda
dynastyczna przekazana przez Galla Anonima pozwala widzieć jego
genezę i proces jednoczenia polańskich plemion. Głównym grodem
tworzącego się państwa było Gniezno, gdzie od IX wieku rządzili na
zasadzie dziedziczenia tronu potomkowie Siemowita.
Wiedza na ich temat wyłania się z legend.
Siemowit (Ziemowit) – syn Piasta, książę Polan z IX wieku znany jest
jedynie z kroniki Galla Anonima. Według jego relacji Siemowit był synem
Piasta i Rzepichy i objął władzę po obaleniu Popiela, zgodnie z wolą
zgromadzonych na wiecu współplemieńców. Synem i następcą Siemowita
był Lestek. Kwestia historyczności Siemowita początkowo nie budziła
wątpliwości, została zakwestionowana pod koniec XIX wieku. Od lat 60.
XX wieku badacze raczej skłaniają się do uznania Siemowita za
autentyczną postać.
Lata życia Siemowita hipotetycznie powinny przypadać na okres od
845 do 900, chociaż istnieje możliwość, że ewentualny błąd tych ustaleń
może wynosić nawet kilkadziesiąt lat. Natomiast objęcie władzy na
pewno nastąpiło w drugiej połowie IX wieku. Nie jest znane miejsce jego
pochówku.
Według informacji zawartej w kronice Galla Anonima w wieku
siedmiu lat Siemowit został postrzyżony przez dwóch obcokrajowców.
Według niektórych historyków ci obcokrajowcy to Cyryl i Metody lub ich
uczniowie, którzy mogli go ochrzcić w obrządku słowiańskim.
Teoria skandynawska
W XIX wieku polski pisarz i historyk Karol Szajnocha rozwinął w
1858 roku istniejącą już wcześniej teorię skandynawską, pisząc
esej o normańskich (wikińskich) początkach Polski. Prowadzi on
wywód, jakoby dzisiejsza Wielkopolska została w IX wieku
zdobyta przez skandynawskich wojowników, którzy tu się osiedlili
jako władcy – Popiel i Popielidzi oraz miejscowa elita społeczna.
Skandynawscy najeźdźcy mieli bez trudu podbić biernych Słowian,
pożenić się z tubylcami i tworzyć lud Lechitów. Teoria ta zyskała
zwolenników, którzy jako dowód jej prawdziwości wskazują liczne
normańskie wykopaliska (garnki, misy, monety, broń).
Przeciwnicy teorii skandynawskiej argumentują, że ślady
normańskie na ziemiach polskich to wynik wymiany handlowej.
Polacy kupowali broń u Normanów, co tłumaczy odnajdywanie na
terenach polskich mieczy wikińskich. Innym powodem tych
znalezisk są wyprawy łupieżcze wikingów oraz werbowanie przez
lokalnych książąt oddziałów normańskich do walk wewnętrznych.
Mieszko I na przykład sprowadził sobie do pomocy
kilkusetosobowy oddział Skandynawów. Fanatycy pronormańskiej
kcji bardzo starali się, żeby ją uwiarygodnić. W 2012 roku
„National Geographic” w jednym z numerów dał na okładce łódź
wikińską z dużym tytułem: Czy wikingowie zbudowali Polskę?.
Teoria morawska
Na przełomie 2012 i 2013 roku archeolog i historyk Przemysław
Urbańczyk wysunął tezę, iż bezpośrednimi przodkami Mieszka I
byli Morawianie. Hipoteza Urbańczyka zyskała niewielu
zwolenników, znacznie więcej przeciwników. Jest wszakże
interesująca. Nazwa Morawy oraz Morawianie pochodzi od rzeki
Morawy, dopływu Dunaju. Państwo Wielkomorawskie utworzył
Mojmir I, natomiast Mojmir II po przegranej bitwie z Madziarami
utracił niepodległość Moraw. Ostatni władca Wielkich Moraw
(Wielkiej Morawy) był synem Świętopełka (po morawsku:
Svatopluk). Urbańczyk spekuluje, jakoby morawscy Mojmirowicze
uciekli do Wielkopolski i stali się wśród tubylców elitą. Głównym
dowodem na te spekulacje ma być to, że jeden z synów Mieszka
otrzymał morawskie imię Świętopełk, a córka
wielkomorawskiego króla Świętopełka mogła być żoną Leszka IV
(dziada Mieszka I). Spekuluje się również, iż dziad Mieszka I i on
sam byli ochrzczeni po morawsku jeszcze przed o cjalnym
chrztem Polski, czyli byli półchrześcijanami. Półchrześcijanie to
byli ochrzczeni poganie, którzy nie mieli stałych kontaktów z
Kościołem instytucjonalnym. Semichrystianizm mógł
rzeczywiście dotyczyć ojca czy nawet dziada Mieszka I. Tego się
już nie dowiemy.
*
Istotnym źródłem wiedzy o czasach piastowskich jest również Kronika
Wielkopolska.
Kronika Wielkopolska (Chronica Poloniae maioris) to anonimowa,
nieukończona kronika dziejów Polski od czasów legendarnych do roku
1271, 1272 lub 1273, napisana najprawdopodobniej przed rokiem 1296 w
Wielkopolsce za panowania Przemysła II. Na podstawie tekstu
oryginalnego, najpóźniej w XIV wieku, sporządzono dwie, różniące się
redakcje. Jedna z tych redakcji zachowała się w całości, druga we
fragmentach.
Utwór ten uważany jest za pomnik XIII-wiecznej, polskiej ideologii i
kultury okresu rozbicia dzielnicowego. Zapisano w nim wiele legend,
opowieści dworskich i rycerskich, a także nieznane skądinąd fakty i daty z
dziejów państwa piastowskiego. Tekst zawiera również przepowiednie
dotyczące zjednoczenia kraju i odnowienia jego potęgi.
Opierając się na dziele Wincentego Kadłubka, choć z licznymi
zmianami, autor Kroniki Wielkopolskiej utożsamił legendarne państwo
Lechitów z historycznym królestwem polskim i na tej podstawie określił
domniemane, dawne granice Polski, których przywrócenia oczekiwał od
przyszłych władców zjednoczonego kraju. Te legendarne granice Polski
miały sięgać od Renu na zachodzie po Dniepr na wschodzie, a od Dunaju
na południu po morza Bałtyckie i Północne.
W Kronice wyjaśniono pochodzenie Polaków za pomocą legendy o
Lechu, Czechu i Rusie. Po opowieściach o dziejach panowania
legendarnych królów państwa Lechitów, kronikarz przedstawił rządy
kolejnych władców piastowskich oraz omówił przyczyny, które
doprowadziły do rozbicia dzielnicowego. Opowiadając o dziejach Polski
dzielnicowej, przeciwstawił gorzej przez siebie osądzanych Piastów
małopolsko-mazowieckich, ocenianym bardziej pozytywnie Piastom
władającym Wielkopolską. Za najwybitniejszego władcę w historii Polski
autor uznał Przemysła I. Kronika urywa się na pierwszych latach
panowania Przemysła II.
Jej treść jest bardzo złożona i trudna do objaśnienia, niemniej dla
współczesnych historyków pozostaje jednym z podstawowych źródeł
wiedzy o dziejach polskiego średniowiecza. Interpretacja tekstu wywołała
wśród uczonych wiele sporów i polemik. Niejasne są zarówno początek
utworu z podwójnym wstępem, jak i różne zakończenia. Dyskusyjny jest
czas oraz miejsce napisania zaginionego oryginału, jak i późniejszych
redakcji. Nieznani pozostają XIII-wieczny autor i opracowujący jego tekst
redaktorzy. Niejednoznaczny jest również tekst Kroniki, zachowany w
różnych wariantach, odmiennych w poszczególnych rękopisach.
*
Jak pisze Jan Długosz, Lech i Czech byli dużo wcześniej niż Rus, który
nie był bratem naszego prarodzica, ale odległym potomkiem. Bracia Lech i
Czech ruszyli w drogę. Czech założył Pragę, Lech dalej na północy znalazł
swój kraj, lesisty, urodzajny, ze zdrowym klimatem, bez trzęsień ziemi. Tę
to właśnie krainę objął we władanie Lech. Według Długosza tak właśnie
było:
„Lech, prarodzic i książę Lechitów, czyli Polaków, objął na własność i w
niej sprawuje dziedziczną władzę przez siebie i swych potomków nad
licznymi narodami i z łaski Bożej sprawować będzie”.
Jan Długosz to kronikarz z późniejszych już wieków. Jego dzieło –
Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego napisane „dla dobra
powszechnego, dla pożytku i zaszczytu miłej ojczyzny, a więc jeszcze dla
chwały Bożej i prawdy” – to jeden z najznakomitszych pomników
historiogra i europejskiej. Opierając się na starych pracach, badał różne
dokumenty, przedstawiając dzieje Polski od czasów bajecznych do roku
1480 w sposób analityczno-krytyczny. Wiązał opisywane fakty w łańcuch
przyczynowo-skutkowy.
W 12 księgach uwzględnił również geogra czny obraz kuli ziemskiej i
polską hydrogra ę. Skupił się również na czczonych przez Słowian
bogach. Opracowanie powstawało przez 25 lat. Jest to dzieło
wielobarwne, pełne również ciekawostek i legend, opisów zjawisk
nadprzyrodzonych. Nie brak również ploteczek z życia możnych
ówczesnej Polski.
Najwybitniejszy średniowieczny polski historyk urodził się w 1415
roku w Brzeźnicy w ziemi sieradzkiej. Pochodził ze średniej szlachty. Był
synem starosty brzeźnickiego, Jana z Niedzielska herbu Wieniawa, który
brał udział w bitwie pod Grunwaldem, i Beaty z Borowna.
Od szóstego roku życia kształcił się w szkole para alnej w Nowym
Mieście Korczynie. W 1428 roku rozpoczął studia na Wydziale Sztuk
Wyzwolonych Akademii Krakowskiej.
Nie ukończył ich jednak. W 1431 lub 1432 roku został notariuszem w
kancelarii biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego. Był jego
sekretarzem oraz powiernikiem. W kolejnych latach awansował na
stanowisko kanclerza. W 1436 roku został kanonikiem w katedrze
krakowskiej, choć pełne święcenia otrzymał dopiero cztery lata później.
Członkiem kapituły krakowskiej pozostał niemal do końca życia.
Wyróżniał się jako dobry administrator, wspaniale zarządzał majątkiem
biskupstwa.
U boku biskupa zdobywał pierwsze szlify dyplomatyczne, najpierw
towarzysząc mu w wielu zagranicznych misjach, a następnie odbywając je
samodzielnie. To jego starania przyniosły Oleśnickiemu w 1449 roku
pierwszy w historii polskiego Kościoła kapelusz kardynalski. Jego
zdolności wykorzystywał również król Kazimierz Jagiellończyk,
zatrudniając go do pertraktacji z Krzyżakami w czasie wojny
trzynastoletniej z zakonem. Długosz uczestniczył też w rokowaniach
pokojowych po zakończeniu kon iktu.
W 1467 roku, mimo kon iktów z monarchą dotyczących m.in. obsady
biskupstwa krakowskiego, został wychowawcą synów Kazimierza.
Zajmował się wielką pracą historyczną. Napisał m.in. żywoty świętego
Stanisława, błogosławionej Kingi, Zbigniewa Oleśnickiego, katalogi
biskupów polskich. Stworzył również książki heraldyczne, m.in. Banderia
Prutenorum z 1448 roku, z wizerunkami krzyżackich chorągwi,
pochodzących z bitwy pod Grunwaldem, a także liczne opisy herbów, nie
tylko z terenu Królestwa Polskiego.
Pozostawił po sobie ponadto wiele fundacji kościelnych i klasztornych.
Ufundował m.in. klasztor paulinów przy kościele Na Skałce w Krakowie
czy bursę uniwersytecką dla kanonistów (również w Krakowie).
W 1479 roku Długosz otrzymał nominację na arcybiskupstwo
lwowskie. Nie zdążył go jednak objąć. Zmarł 19 maja 1480 roku w
Krakowie.
Był wielkim kronikarzem, niezłomnym dyplomatą i chyba jednym z
pierwszych ojców public relations – tego pozytywnego i tego czarnego.
Stanisław Cat-Mackiewicz tak pisze o kronikarzu w Herezjach i
prawdach:
„Długosz jest pisarzem wyjątkowo wybitnym w swojej epoce. Da się
zestawić chyba tylko z subtelnymi rozważaniami Eneasza Sylwiusza
Piccolominiego. Długosz jest pisarzem nie tylko łacińskim, ale wprost
rzymskim. Jego inteligencja jest na poziomie Tytusa Liwiusza, Cycerona,
Seneki… Wielka pochodnia Rzymu, zagaszona przez barbarzyńców,
oświetla umysł tego kanonika krakowskiego z XV wieku”.
Część II
Co mówi nauka
ROZDZIAŁ I
Potem znów zrobiło się zimno i warunki bytowania człowieka stały się
potwornie ciężkie. Tak było gdzieś pomiędzy XXI a ok. XI tysiącleciem
p.n.e. W związku z powyższym dopiero jakieś 12–13 tys. lat temu na ziemie
polskie, głównie na południowe tereny górskie, zaczęły przybywać
liczniejsze gromady ludzkie. Ich migracja związana była z ekspansją
kultury magdaleńskiej (od La Madeleine we Francji). Znaczne wpływy na
ziemiach polskich uzyskała też występująca ok. X tysiąclecia p.n.e. (ok. 12
tys. lat temu) kultura hamburska, którą odkryto na stanowiskach
archeologicznych wokół Hamburga.
Wyraźne ocieplenie pod koniec starszej epoki kamiennej (paleolitu)
doprowadziło do znaczących zmian krajobrazu. Coraz bardziej na północ
przesuwającym się lasom iglastym i liściastym ustępowała bezleśna,
porostowa, trawiasta i krzewiasta tundra, podobna do tej, z jaką dzisiaj
mamy do czynienia na Syberii. Spora część ludności przesunęła się na
tereny dzisiejszej Litwy, Łotwy, Estonii i Białorusi. Na miejscu reniferów
pojawiły się łosie, sarny, dziki i jelenie. Plejstocen powoli ustępował
miejsca holocenowi. Dotychczasowe społeczności ludzkie, zajmujące się
głównie zbieractwem i łowiectwem, były zastępowane przez
społeczności rolniczo-hodowlane.
Ale adaptowanie się nowych pokoleń pozostałej ludności,
przyzwyczajonej do życia w warunkach tundry, trwało bez mała 4000 lat.
Ten przejściowy okres, który dotyczy również ziem polskich, nazwany
został mezolitem (środkową epoką kamienia) i trwał do ok. IV tysiąclecia
p.n.e. Nowością stała się umiejętność wytwarzania narzędzi rybackich, w
tym łodzi i sieci. W opisywanym czasie człowiek zaczął też używać do
polowań łuku. Mieszkał bądź w ziemiankach, bądź też we wkopanych do
połowy w ziemię domach budowanych z kości mamutów, drewna i
kamieni. Wciąż używał kamiennych narzędzi i chodził ubrany w skóry
zwierząt. Nie znał jeszcze zwierząt pociągowych, ziemię spulchniał
kamiennymi motykami.
Do kultur, które wykształciły się na ziemiach polskich w okresie
mezolitu, należały przede wszystkim: komornicka (od Komornicy k.
Nowego Dworu Mazowieckiego), chojnicko-pieńkowska (od Chojnic na
Pomorzu i Pieńków k. Otwocka) oraz janisławicka (od Janisławic k.
Skierniewic).
*
Przez prawie tysiąc lat klimat epoki mezolitu był podobny do tego, w
którym żyjemy dzisiaj. Od ok. VII tysiąclecia p.n.e. stawał się jednak coraz
cieplejszy i wilgotniejszy. Warunki takie sprzyjały tworzeniu się
urodzajnych gleb i rozwojowi roślinności, co sprzyjało intensywnemu
rozwojowi rolnictwa.
Neolityczny, bardzo jeszcze prymitywny rolnik stopniowo rozwijał
umiejętności wytwarzania ceramiki i tkania płócien z włókien roślinnych.
(W związku z tymi nowościami wyróżnia się przedceramiczny i
ceramiczny okres młodszej epoki kamienia). Hodowano głównie bydło,
świnie, a także owce i kozy. Uprawiano przede wszystkim warzywa,
rzadziej zboża: pszenicę, jęczmień, żyto i proso. Istnieją przypuszczenia,
że sporadycznie pojawiały się ciągnione przez woły radła.
Radło – narzędzie rolnicze wynalezione ok. 4000 roku p.n.e. w
epoce neolitu, służące do spulchniania gleby bez jej odwracania.
Pierwotne radło było wykonane z drewna i składało się z
symetrycznej radlicy i grzędzieli. W późniejszym okresie radlica
była wykonywana z żelaza.
Kultura łużycka trwała ok. 1000 lat – od ok. 1300 do ok. 300 lat p.n.e.
Upadła m.in. na skutek najazdów scytyjskich[63] i ekspansji kultury
wejherowsko-krotoszyńskiej, zwanej także pomorską. Duże znaczenie,
szczególnie w Europie Północnej – choć nie tylko – miały też przemiany
klimatyczne, związane z początkiem klimatu subatlantyckiego, znacznie
zimniejszego i wilgotniejszego od panującego poprzednio, co
spowodowało konieczność zmian w dotychczasowym systemie
gospodarki.
*
Ramy czasowe epoki żelaza są różne i uzależnione od stref
geogra cznych, zróżnicowania kulturowego czy rozwoju społeczno-
gospodarczego. Najstarsze wyroby z kutego żelaza (uzyskanego z
meteorytów), znalezione w Egipcie i Azji Zachodniej, pochodzą z VI–III
tysiąclecia p.n.e. Na szerszą skalę używano żelaza w Babilonii już w
czasach Hammurabiego w pierwszej połowie XVIII wieku p.n.e.
Pochodzenie metalurgii żelaza oraz problem jej rozprzestrzenienia nie
zostały dotąd dostatecznie wyjaśnione.
Przeważa pogląd, że wynalazku dokonali Hetyci, lud, który ok. XVII
wieku p.n.e. stworzył potężne państwo w Anatolii, w Azji Mniejszej,
którego potęga opierała się na znakomicie wyszkolonej i nowocześnie
uzbrojonej armii. Technologia pozyskiwania żelaza stanowiła przez wieki
pilnie strzeżoną tajemnicę i zaczęła się upowszechniać dopiero po upadku
państwa Hetytów pod naporem tak zwanych Ludów Morza, to znaczy ok.
roku 1200 p.n.e. W ciągu VII i VI wieku p.n.e. znajomość wytopu metalu z
rud powierzchniowych dotarła przez Bałkany na tereny naddunajskie, a
stamtąd – pod sam koniec trwania kultury łużyckiej – na ziemie polskie.
W pełni w epokę żelaza nasze ziemie wkroczyły jednak dopiero ok.
roku 250 p.n.e. Epoka ta trwała aż do drugiej połowy V wieku, czyli do
upadku Cesarstwa Rzymskiego, co – jak powszechnie wiadomo – nastąpiło
4 września roku 476, kiedy to wódz germański Odoaker obalił cesarza
Romulusa Augustulusa i został obwołany królem Italii. Moment ten
uważany jest przez historyków za koniec starożytności i początek
średniowiecza.
W epoce żelaza tak, jak i w poprzednich epokach, na ziemiach polskich,
pozostających w kontaktach handlowych z bliżej leżącymi prowincjami
Cesarstwa Rzymskiego, zmieniały się różne ludy i kultury. Jeszcze w
końcowym okresie epoki brązu kultura łużycka uległa znacznym
przekształceniom, wypierana stopniowo przez kulturę wejherowsko-
krotoszyńską (pomorską). Jedną z jej charakterystycznych cech były
groby skrzynkowe budowane z płyt kamiennych, w których chowano
urny z popiołem spalonego ciała. Urny te, zwane twarzowymi, opatrzone
były na swej szyjce wyobrażeniem twarzy. Łudząco podobne do etruskich,
stanowią jeszcze jedną do dziś nierozwiązaną zagadkę.
W czasie gdy na ziemiach północno-zachodniej Polski panowała
kultura wejherowsko-krotoszyńska, w środkowej Polsce rozwinęła się
kultura grobów kloszowych, nazwana tak od zwyczaju umieszczania urny
z prochami pod kloszem, czyli większym naczyniem odwróconym dnem
do góry. Nie były to jednak kultury wykorzystujące żelazo, lecz – rzec
można – przygotowujące dla niego grunt.
Równolegle na teren Śląska przedostawali się Celtowie, jeden z wielu
ludów indoeuropejskich, wzbudzający do dziś spore zainteresowanie,
zarówno wśród historyków, jak pisarzy i poetów. Lud, który dał
początek Galom – przodkom Francuzów, Irlandczyków i Walijczyków.
Kolebką Celtów, zwanych także Galami, były tereny południowych
Niemiec, chociaż nie mieli oni nic wspólnego z przodkami współczesnych
Niemców. Badacze twierdzą, że ich korzeni należy szukać w pojawiającej
się na początku epoki żelaza kulturze halsztackiej, której nazwa pochodzi
od miejscowości Halstatt w Górnej Austrii, gdzie w końcu II tysiąclecia
p.n.e. wokół kopalni soli rozwinęła się bogata cywilizacja.
Celtowie byli ludem, który bardzo szybko opanował rozległe tereny w
całej Europie: w ciągu ok. 100 lat zajęli większość współczesnej Francji.
Następnie przekroczyli Pireneje i przedostali się na Półwysep Iberyjski.
Jednocześnie skolonizowali południową część Wysp Brytyjskich, a
wkrótce także część Europy Środkowej, w tym południową Polskę. W
roku 278 p.n.e. dotarli nawet do Azji Mniejszej na tereny dzisiejszej Turcji,
gdzie założyli państwo Galatów, które utrzymało się do końca I wieku
p.n.e. Ich ekspansja miała raczej charakter pokojowy: poszczególne
plemiona celtyckie zajmowały w większości bezludne, porośnięte gęstymi
lasami ziemie Europy, asymilując się z czasem z lokalnymi
społecznościami.
Pojawienie się Celtów na ziemiach polskich było spowodowane
problemami ekonomicznymi oraz przeludnieniem występującym na
obszarach, na których żyli dotychczas. Nowe ziemie były przydatne
gospodarczo ze względu na ob tość żywności i występowanie bogactw
naturalnych: rudy żelaza, miedzi, cyny, złota, gra tu, soli.
Reprezentujący dużo bardziej rozwiniętą kulturę Celtowie odegrali w
Europie ogromną polityczną i kulturową rolę. Stali na wyższym
poziomie technologicznym od innych plemion, potra li wytwarzać
skomplikowane narzędzia, znani byli z produkcji naczyń ceramicznych, do
których wykorzystywali koło garncarskie. Tworzyli też liczne
przedmioty ze szkła, półszlachetnych kamienni, ze złota, srebra i brązu, w
tym imponującą biżuterię. Znali dobrze kulturę rolniczą, doskonale
wiedzieli, jak uprawiać żyzną ziemię, do orania używali żelaznych pługów.
Nie potra li jednak stworzyć państwa i stopniowo tracili kontrolę nad
coraz większymi, opanowanymi przez siebie obszarami, by w końcu
utrzymać się jedynie na obrzeżach kontynentalnej Europy, m.in. we
wspomnianej Irlandii. Pod tym względem różnili się diametralnie od
Rzymian.
Jeżeli chodzi o nasze ziemie, to ślady swej kultury pozostawili na
Górnym i Dolnym Śląsku, w Małopolsce oraz na Kujawach. Najlepiej
znana jest duża osada celtycka w Nowej Cerkwi pod Opolem. Pierwsza
grupa Celtów przybyła na Dolny Śląsk z czeskich Moraw ok. 400 roku
p.n.e. Najstarsze pozostałości ich osadnictwa potwierdzają wykopaliska
archeologiczne w rejonie góry Ślęży. Ta pierwsza faza migracji wiązała się
najprawdopodobniej z kontrolą Bursztynowego Szlaku, kolejne już z solą.
Następna grupa Celtów przybyła na obszar Górnego Śląska w rejonie
Płaskowyżu Głubczyckiego (Kietrz, Nowa Cerkwia) w III–II wieku p.n.e.
Trzecia migracja odbyła się na terenie Małopolski, w okolicach Krakowa
oraz w pobliżu rzeki San. Uważa się, że Celtowie żyli tutaj w okresie 270–
170 p.n.e. Z czasem zmieszali się z lokalnymi przedstawicielkami kultury
przeworskiej, tworząc grupę tyniecką. Przykładem obecności Celtów w
Małopolsce są pozostałości grodów warownych w Tyńcu i
Poznachowicach Górnych oraz ślady osadnictwa nad Rabą.
Ich pobyt na ziemiach polskich stanowił tylko krótki epizod,
pozostawił jednak po sobie wiele zabytków, a także spory dorobek
cywilizacyjny. Nasi przodkowie korzystali potem z tego i na nim się
uczyli. Publiusz Korneliusz Tacyt w napisanej w roku 98 Germanii (De
origine et situ Germanorum, dosłownie: O pochodzeniu i kraju Germanów)
określa wiele ludów zamieszkujących tereny dzisiejszej Polski jako
celtyckie.
Przybycie Celtów oznaczało dla ziem polskich przede wszystkim
szybkie rozpowszechnienie się cywilizacji żelaza. Wzory celtyckie
pchnęły naprzód rozwój terenów wcześniejszej, a rozpadającej się kultury
łużyckiej. Owa „celtyzacja” (zwana przez archeologów latynizacją),
wyraziła się na ziemiach polskich powstaniem dwóch szeroko
rozprzestrzenionych kultur: przeworskiej (od cmentarzyska w Gaci k.
Przeworska) oraz oksywskiej (od cmentarzyska w Gdyni Oksywiu) o
pełnej już cywilizacji żelaza, czyli wykorzystującej ten metal do
wytwarzania podstawowych narzędzi. Rozwinęło się też
wyspecjalizowane rzemiosło (obróbka metali i produkcja ceramiczna – już
przy użyciu koła garncarskiego). W okresie późnorzymskim pojawili się
bednarze wytwarzający drewniane wiadra, rzemieślnicy toczący paciorki
bursztynowe, wyrabiający kamienie do żarn. Duże znaczenie miała
wymiana handlowa. Wiadomo na przykład, że żelazo z Gór
Świętokrzyskich było używane setki kilometrów od ośrodków jego
produkcji. Handlowano także niewolnikami.
Dlaczego Celtowie zniknęli z Polski? Nie wiadomo. Pod koniec II wieku
p.n.e. rozpoczęły się migracje innych kultur i ludów germańskich.
Niewykluczone, że wyparła Celtów z ziem polskich kultura przeworska. Z
jednej strony, od wschodu, wypierali ich Germanowie, od południa zaś
Rzymianie. W tym czasie był to okres osłabienia wpływów kultury
celtyckiej w całej Europie. Pewna część Celtów opuściła zamieszkałe
rejony, ale większość uległa prawdopodobnie asymilacji, zachowując przy
tym celtyckie formy gospodarcze, a także techniki produkcyjne, tworząc
w ten sposób Związek Lugijski na Śląsku i w Zachodniej Małopolsce. W VI
wieku na ziemie polskie nastąpiła migracja Słowian, o czym wspomniano
w pierwszej części książki.
Z czasem Celtowie ulegli procesowi romanizacji, czyli przyjęli język,
kulturę i obyczaje Rzymian. Obecnie ich spadkobiercami są narody takie
jak Irlandczycy, Walijczycy, Szkoci, częściowo także Portugalczycy.
Zromanizowanymi Celtami są również Francuzi, część Szwajcarów i
Włochów. Język celtycki funkcjonuje do dziś na obrzeżach Europy – w
Bretanii, Szkocji, Irlandii i Walii, ale większość celtyckiego entourage’u to
jedynie folklor – współczesna recepcja celtyckości oparta na
wyobrażeniach dzisiejszych, mających korzenie w XIX-wiecznych
tęsknotach narodowościowych Szwajcarów, Francuzów i mieszkańców
Wysp Brytyjskich.
Kontakty ludności zamieszkującej tereny dzisiejszej Polski z
państwem rzymskim, a także z terenami Bizancjum przerwane zostały
przez najazdy Hunów, którzy doszli do dużej potęgi za panowania braci
Attyli i Bledy (445–453). Odnaleziono ślady osiedlania się Hunów na
ziemiach polskich. W sumie jednak w V wieku – charakteryzującym się
wielkimi przesunięciami ludności poszukującej nowych siedzib,
wypieranej przez napływające, głównie z Azji, ludy, co było wstępem do
trwającej przynajmniej ok. 100 lat wielkiej wędrówki ludów – liczba
ludności na ziemiach polskich spadła z ok. 750 tys. do ok. 350–400 tys.
osób. Po upadku kultur przeworskiej i wielbarskiej 25–40 proc. tej
ludności pozostało w swych siedzibach. Otwarte zostały tereny dla
nowego osadnictwa.
„Jaka ludność mieszkała na ziemiach polskich w pierwszej połowie I
tysiąclecia? – pisał Jerzy Topolski. – Dopóki nie pojawiły się źródła pisane
mówiące o konkretnych ludach, wszelkie wnioskowanie o tym, o jakie
ludy chodzi, na podstawie cech poszczególnych kultur archeologicznych
jest niemożliwe. Różne ludy mogły mieć to samo wyposażenie kulturowe,
z drugiej zaś strony ten sam etnicznie lud mógł charakteryzować się
zróżnicowanym sposobem życia. Pochodzące od autorów greckich i
rzymskich informacje o ludach zamieszkujących tereny poza granicami
państwa rzymskiego są niejasne. Możemy na przykład identy kować z
ludem kultury przeworskiej Lugiów, którzy wspomagali Rzym w jego
walce z Germanami, lecz nie wiemy, czy można Lugiów identy kować ze
Słowianami czy Germanami. W kulturze wielbarskiej niewątpliwe były
obok słowiańskich elementy gockie. Prawdopodobnie Słowianami byli
występujący u kronikarza Jordanesa z VI wieku Wenetowie, zwani przez
autorów germańskich Wenedami. Mieszkali oni na południe od Bałtyku”.
ROZDZIAŁ II
Wiele ludów przewinęło się przez ziemie polskie. Ich geny w kolejnych
pokoleniach trwały, choć z pewnością zostały zdominowane przez
napływ Słowian, ich ekspansję osadniczą i rozrodczą.
*
Ostatnimi autochtonistami, naukowcami wysokiej klasy, opierającymi
się w dyskusjach na argumentach naukowych, a nie spekulacjach, byli
wybitny profesor archeologii, muzeolog Józef Kostrzewski (1885–1969),
oraz profesor archeologii Konrad Jażdżewski (1908–1985). Teorię tę
wyznawali również historyk Kazimierz Tymieniecki (1887–1968),
antropolog Jan Czekanowski oraz językoznawcy Tadeusz Lehr-Spławiński
(1891–1965) i Witold Mańczak (1924–2016).
Stanowisko allochtonistyczne wypracował dla polskiej archeologii
profesor Kazimierz Godłowski (1934–1993), archeolog, prehistoryk, wielki
uczony, znawca okresu rzymskiego. Niezmiernie konsekwentny, uczciwy
i rzetelny w odczytywaniu naukowych źródeł szybko zyskał swoich
zwolenników. Jednym z nich jest Andrzej Kokowski(ur. 1953), archeolog,
profesor nauk humanistycznych. Jest autorem doskonałej książki
Starożytna Polska obejmującej okres od III stulecia przed narodzeniem
Chrystusa do schyłku starożytności.
Zwolennicy starszej teorii, zgodnie z którą Słowianie od początku
świata wywodzą się z terenów dzisiejszej Polski, zarzucali jeszcze do
niedawna orędownikom „niepolskiego” pochodzenia Słowian brak
patriotyzmu. Takie zarzuty kierowane są do kogoś, kto w przebraniu
przeniósł potajemnie dokumenty kościelne do internowanego w
Bieszczadach prymasa Stefana Wyszyńskiego. Chodzi oczywiście o
profesora Aleksandra Lecha Godlewskiego (1905–1975). Jego ojciec,
profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, został zamordowany
w Katyniu. Godlewski junior jeszcze w czasach mocno sowieckich
pojechał na konferencję archeologiczną na Białoruś, żeby potajemnie
wyślizgnąć się z niej i dotrzeć do Katynia, zabrać ziemię z katyńskich
grobów i przemycić do kraju, do Krakowa, gdzie powstawał w 1978
rokupodziemny Instytut Katyński.
Koncepcja profesora Godlewskiego, zgodnie z którą pierwotną
siedzibą Słowian było w pierwszych wiekach naszej ery dorzecze
środkowego Dniepru, jest poparta solidną argumentacją archeologiczną.
Obszar ten, położony na północ od Kijowa, jest miejscem
występowania archeologicznej kultury kijowskiej. Ludność
zamieszkiwała niewielkie, nieobronne osady wiejskie położone w pobliżu
rzek, utrzymywała się z rolnictwa i hodowli.
Domostwa były prymitywne – malutkie półziemianki o wymiarach
mniej więcej cztery na cztery metry ogrzewane kamiennymi piecami
budowanymi w jednym z narożników. Umiejętności tego ludu również nie
były duże. Potra li wylepiać ręcznie jedną formę naczynia – garnek o
jajowatym kształcie, z nieznacznie odgiętym na zewnątrz brzegiem
zdobionym ornamentem wydrapanej fali. Dominował ciałopalny
obrządek pogrzebowy, a spalone kości zmarłych składane były wraz z
resztkami stosu pogrzebowego do niewielkich jam. Ta właśnie ludność
identy kowana jest bezpośrednio z przodkami Słowian.
Kronikarz Jordanes z VI wieku w swojej Historii gockiej (Getica) pisze,
że jedną z grup Słowian byli Wenetowie, zwani również Wenedami,
antyczny lud mieszkający na południe od Bałtyku. Do dziś trwa spór
archeologów, historyków i językoznawców o to, czy Wenedowie należeli
do plemion bałtyjskich, germańskich, czy też byli prapolskimi
Słowianami. Nazwa Wenetowie występuje już u starożytnych geografów,
jednakże do czasu Jordanesa żadne antyczne źródło ani pisane, ani
kartogra czne nie powiązało tego ludu ze Słowianami.
Nazwa Słowianie nie pojawia się nigdzie. Dopiero Jordanes w swoim
dziejopisie łacińskim z VI wieku identy kuje Wenetów jako Słowian. Są to
jednak już Słowianie średniowieczni, a nie starożytni. Jordanes stwierdza,
że wspólnota Wenedów pochodzi z jednego pnia, ale tworzą ją plemiona
Sklawinów i Antów. Według Jordanesa Sklawini nie mieli zamiłowania do
wojny, Antowie natomiast byli dzielni w boju.
Są więc nasi przodkowie, Słowianie. Jednak dopiero w VI wieku. Z
jakiego odłamu Wenedów jesteśmy my, Polacy? Zapewne z obydwu.
Potwierdzeniem braku ciągłości w jednolitym osadnictwie i
pojawienia się nowego ludu jest przede wszystkim zupełnie odmienny
wizerunek kultury okresu rzymskiego i kultury wczesnosłowiańskiej.
*
O tym, jak żyli nasi słowiańscy przodkowie w końcowych czasach
pogańskich i w pierwszych historycznych po zapoczątkowaniu procesu
chrystianizacji ziem polskich, dowiadujemy się z dawnych kronik obcych,
naszych dziejopisów i podróżników, z dawnych dokumentów, z opisów
zwyczajów, obrzędów, czynności i sprzętów, a przede wszystkim z
wykopalisk, czyli przedmiotów zrobionych i używanych przez człowieka
pradawnego, wykopanych lub wydobytych z ziemi, z bagien, z wody.
Wykopaliska te pozwalają w sposób najbardziej namacalny, bo na
podstawie rzeczywistych pozostałości, odzwierciedlić bezstronnie i
prawdziwie przeszłe formy bytowania. Są więc znajdowane i
wydobywane resztki budowli drewnianych lub gliniano-drewnianych,
ziemianki mieszkalne i gospodarcze, mogiły, kurhany, skarby, całe osady
złożone z kilku lub kilkunastu domów i innych zabudowań – jak np. w
Biskupinie.
Osady
Ludność prapolska okresu przedpiastowskiego osiedlała się zarówno
w osadach otwartych (zwanych prapolskimi określeniami: siodła, sioła, a
później wsiami lub osadami), jak i w obronnych.
Pod osiedla wybierano przede wszystkim miejsca położone w pobliżu
wód, jezior i rzek z powodu korzyści, jakie daje człowiekowi woda. Blisko
była woda do picia, mycia i prania.
Nie było potrzeby kopać głębokich studni. Przy wyborze miejsca pod
osiedle zwracano również wielką uwagę na jakość gleby. Omijano ziemie
słabe, niedające nadziei na dobre urodzaje. Osiedlano się rodzinami oraz
rodami. Sioło (wieś) składało się z kilku lub kilkunastu domostw.
Grupowano je wzdłuż ulicy, w dwóch równoległych rzędach. Tego typu
wsie zwane ulicówkami odkryto między innymi w Lisewie pod Toruniem,
w Lubiczu, w Brzegach (woj. małopolskie) i w Zgniłce (woj. kujawsko-
pomorskie).
Drugą postacią osadniczą była okolnica, czyli osiedla domów
ustawionych wokół placu lub stawu. Typową okolnicę pochodzącą z X
wieku odkryto w Siedleminie (pow. jarociński).
Grody
Znaczna część osad tego okresu miała charakter obronny, czego
powodem były względy gospodarcze, a później także polityczne. Istniała
konieczność zabezpieczenia osiedla przed nagłym wtargnięciem
nieprzyjaciela. Najstarsze grody plemion prapolskich z końca VI, VII, VIII
wieku były bronione jedynie rowami i ostrokołami, tzn. były ogrodzone
palisadą z ostro zakończonymi palami, gęsto przy sobie wkopanymi
prosto lub ukośnie w ziemię. Na Śląsku już w VI i VII wieku budowano
grody otoczone solidnymi wałami drewniano-ziemnymi.
Grody spełniały funkcję struktury zaporowej, obronnej, defensywnej.
Od tego ogrodzenia pochodzi nazwa gród. Grody nie tylko były
schroniskami ludności w czasie niebezpieczeństwa, były także stale
zaludnione – w ogromnej większości. Gwarancja bezpieczeństwa, jaką
dawały grody, ułatwiała powstawanie targów. Kupiec chętniej odwiedzał
miejsca, gdzie istniały już bardziej rozwinięte formy organizacji
politycznej z centrami administracyjnymi, siedzibami naczelników
plemion, później książąt.
Targi ułatwiały okolicznej ludności zbywanie produktów,
wprowadzały konkurencję, a wraz z nią troskę o podwyższanie jakości
wyrabianych rzeczy. Wymiana dóbr materialnych pozwalała i ułatwiała
zapoznawanie się z produkowaniem przedmiotów przez sąsiadujące
plemiona. Przynosiła wielorakie korzyści. Od IX wieku część grodów stała
się więc skupiskami rzemieślniczymi i handlowymi.
Niektóre grody, jak Gniezno, Szczecin, Wolin, były też miejscami kultu
pogańskiego. Wielka liczba grodów stanowi jedną z charakterystycznych
cech Słowiańszczyzny. W samej Wielkopolsce naliczono ich 544. Podobnie
licznie występowały na Pomorzu. W IX wieku liczbą posiadanych grodów
mierzono siłę i znaczenie poszczególnych plemion polskich, co wynika z
informacji anonimowego mnicha zwanego Geografem Bawarskim.
Podaje on, że Ślęzanie posiadali 15 grodów, Dziadoszanie 20, Milczanie
30, Opolanie 20, Gołęszyce 5. Grody budowane były wysiłkiem
zbiorowym całej okolicznej ludności, która później ponosiła także ciężar
ich utrzymania. Dostarczała ludzi do załogi, żywność, materiały do
napraw i obrony. Z dawnych ośrodków władzy plemiennej i miejsc
sporadycznych targów rozwinęły się więc ludne ośrodki grodowe będące
centrami gospodarczymi, politycznymi, kulturalnymi i kultowymi. Cały
teren współczesnej Polski pokryty był siecią takich grodów. Wielcy
organizatorzy państwa polskiego Mieszko I i Bolesław Chrobry
umiejętnie przystosowali stare grody do potrzeb tworzącego się państwa,
jak również wznosili nowe.
Grody stawały się coraz potężniejszymi ośrodkami administracji i
obrony kraju. Niektóre przekształciły się w średniowieczu w miasta
odgrywające dzisiaj dużą rolę, np.: Kraków, Poznań, Wrocław, Gdańsk,
Szczecin. Inne z kolei mają dzisiaj o wiele mniejsze znaczenie niż w
czasach średniowiecznych. Do nich należą: Gniezno, Kołobrzeg, Wolin,
Sandomierz.
*
Polanie mieszkali najczęściej w domach drewnianych jednoizbowych i
dwuizbowych, wyjątkowo w ziemiankach budowanych na glebach
gliniastych, rzadko w chałupach. Domy drewniane miały zwykle podłogę
drewnianą, chałupy glinianą. W przeciwieństwie do zwykłych domów
mieszkalnych książęta polscy już od końca X wieku budowali pałace z
kamieni. Najstarsze świątynie chrześcijańskie również wznoszono z
kamieni, nie z drewna – np. kościoły katedralne w Gnieźnie, Krakowie i
Poznaniu.
Podstawą bytu Polan było rolnictwo. Uprawiali pszenicę, jęczmień,
proso, żyto i owies, len, konopie, mak, rośliny strączkowe oraz ogórki. Po
przyjęciu chrześcijaństwa zaznajomiono się też z innymi roślinami
uprawnymi, np. z krzewami i drzewami owocowymi uprawianymi przez
klasztory, jak winorośle, orzechy włoskie, morele, róże, oraz z rozmaitymi
warzywami, jak marchew, rzodkiew, cebula i kapusta. Mnisi ulepszyli też
uprawę roli i zaczęli budować pierwsze młyny wodne. Znacznie
rozpowszechnili warzywnictwo i sadownictwo.
Drugą podstawą gospodarki prapolskiej była hodowla zwierząt.
Pierwsze miejsce w hodowli zajmowała świnia domowa. Wykopaliska
wskazują również na konie średniego wzrostu, owce, kozy, kury i gęsi, a
także psy i koty.
Podstawą pożywienia ludności prapolskiej były zboże spożywane w
postaci ziaren prażonych, potrawy mączne (prażonki, zacierki, żurki,
pierogi, kluski), kasza, chleb, nabiał we wszelkiej postaci oraz jajka.
Robiono podpłomyki (prymitywne pieczywo w postaci placka pieczonego
z mąki i z wody na żarze). Pieczono też chleb zaczyniany przy pomocy
kwasu lub drożdży. Mniejszą rolę odgrywały jarzyny, owoce, pokarmy
mięsne. Spożywano mięso gotowane, pieczone, smażone oraz wędzone.
Potrawy słodzono miodem, cukru wtedy jeszcze nie znano. Ulubionymi
napojami były piwo i miód. Słowo „piwo” pochodzi od picia. Słowo
„browar” przejęliśmy od Niemców.
Lasy i łąki także dostarczały Polanom najróżniejszych płodów
służących do celów jadalnych, ale także barwiarskich i leczniczych.
Zbierano więc maliny, jeżyny, jagody, poziomki, borówki, żurawiny. Do
celów leczniczo-magicznych zrywano różne zioła, które są stosowane do
dzisiaj. Ścinano sitowie, wiklinę, których używano do wyplatania koszy,
pudeł i innych przedmiotów.
Z działalności rzemieślniczej zajmowano się tkactwem,
kołodziejstwem (koła, wozy), bednarstwem (naczynia drewniane),
szewstwem, kowalstwem, garncarstwem, odlewnictwem, złotnictwem,
które u plemion prapolskich osiągnęło bardzo wysoki poziom. Wspaniałe
wyroby znane są głównie ze skarbów srebrnych. Stosowano technikę
granulacji i ligranu. Wyrabiano kolczyki, paciorki, wisiorki, puste kule,
głowy końskie. Używano srebra do posrebrzania przedmiotów z brązu i
żelaza oraz do inkrustacji. Mniej znane są wyroby ze złota, ponieważ
najrzadziej dostają się do zbiorów publicznych – są przetapiane i
przerabiane u złotników.
W skarbach znalezionych na terenie Polski (ponad 500) znajdują się też
monety, często pocięte, oraz srebro w sztabach.
Ubiór i ozdoby
Ubiór męski składał się z koszuli, spodni na pasku nazywanych
gaciami, w zimie dochodził kożuch. Latem panowie nosili kapelusze
słomkowe z szerokim brzegiem, zimą czapki sukienne lub futrzane.
Kobiecy strój składał się z giezła szytego z dwóch kawałków płótna, z
rękawami, wkładanego bezpośrednio na ciało, zapaski lub spódnicy i
sukni.
Dziewczęta miały włosy rozpuszczone lub splecione w warkocz. Nie
nakrywały głowy, jedynie dla ozdoby nosiły przepaski lub wianek.
Mężatki miały włosy upięte, a głowę nakrywały chustą, czepcem
sukiennym lub futrzanym.
Dziewczęta i kobiety nosiły kabłączki skroniowe (najczęstsza ozdoba
Słowianek). Wykonywano je z brązu, srebra lub cyny i przyszywano do
skórzanej przepaski na włosy. Zwisały nad skroniami, a przy poruszeniu
głową wydawały charakterystyczny dźwięk. Ulubioną ozdobą były też
srebrne kolczyki. Na szyi wieszano kolie z różnych paciorków lub
wisiorków wykonanych z półszlachetnych kamieni, takich jak kryształ
górski, agat, uoryt, czy palonej gliny dla ludności uboższej.
Popularnością cieszyły się pierścionki, które nosili także mężczyźni. Szaty
spinano srebrnymi klamrami. Wśród bogatych ozdób były zarówno
ozdoby rodzime, jak i importowane, głównie ze Skandynawii. Na nogach
noszono chodaki z podeszwą, wykrawane z jednego kawałka skóry, lub
trzewiki składające się z osobnej podeszwy oraz cholewek.
Przymocowywano je do nóg paseczkami skórzanymi, przeciąganymi
przez otwory w górnej części obuwia i zawiązywanymi z tyłu nogi.
Obuwie prapolskie z X–XI wieku szyte różnymi ściegami, zdobione
barwnym wyszywaniem było starannie wykonane i miało piękny wygląd.
Higiena
Piękny wygląd wymaga też starań o czystość osobistą. Świadectwa
wykopaliskowe dowodzą, że nasi przodkowie nie byli bynajmniej
brudasami. Do mycia używali mydła (słowo to pochodzi od mycia), które
sami wyrabiali, i roślin zawierających saponinę, np. mydlnicy lekarskiej.
Korzystano też z kąpieli w rzekach i stawach oraz z łaźni parowych, o
których wspomina najstarszy nasz kronikarz Gall Anonim. Szczątki takich
łaźni wykopano w Gnieźnie i w Gdańsku.
Do pielęgnacji włosów używano grzebieni rogowych składających się z
trzech płytek, z których środkowa zaopatrzona była w zęby, a dwie
zewnętrzne tworzyły okładziny. Do golenia brody panowie używali
zwykłych noży o cieńszych ostrzach, brzytew nie znano.
Uzbrojenie
W skład uzbrojenia przeciętnego wojownika wchodziły łuk z licznymi
strzałami, jeden lub kilka oszczepów, topór bojowy lub czekan. Tylko
znakomici wojownicy posiadali miecze.
Pierwsze hełmy pojawiły się dopiero w drugiej połowie X wieku i były
dostępne, podobnie jak zbroja, tylko dla drużyny księcia. Broń odporną
wojowników pieszych stanowiły jedynie tarcze. Ludność wiejska używała
do walki proc, noży i maczug.
Handel
Do połowy XI wieku miał charakter głównie wymienny. Środkiem
płatniczym były też srebro i ozdoby, które cięto i odważano jako
umówioną zapłatę na specjalnych wagach. Obok rodzimego handlu
odbywającego się głównie na targowiskach w podgrodziach rozwijał się
także handel wymienny z zagranicą. Brali w nim udział głównie
wikingowie nawiedzający wybrzeża Pomorza jako kupcy i korsarze oraz
Żydzi docierający na nasze tereny już ok. połowy X wieku. Jednemu z
takich kupców, sefardyjskiemu[64] Żydowi Ibrahimowi ibn Jakubowi,
zawdzięczamy pierwszą wiadomość o Polsce Mieszka I pochodzącą z 966
roku, zapisaną przez pisarza arabskiego Al-Bakriego. Przybywali
prawdopodobnie również kupcy ruscy, a od XII wieku także niemieccy. W
połowie XI wieku zaczęto u nas wybijać w większej ilości monety dla
zasilenia skarbu. Pozwoliło to powoli zamienić gospodarkę naturalną z
właściwym jej handlem wymiennym na gospodarkę pieniężną. Od tego
czasu monety stały się miernikiem wartości. W Słuszkowie pod Kaliszem
odkryto skarb zawierający 13 tys. monet i liczne ozdoby pocięte na
mniejsze kawałki. W 1941 roku odkryto w Starej Wsi na Podlasiu złote
monety rzymskie pochodzące z III wieku, także pokrojone na połówki i
ćwiartki. Niektóre ze skarbów wczesnośredniowiecznych są bardzo duże,
np. skarb z Obrzycka (woj. wielkopolskie) zawierał 8 kilogramów
połamanych monet, ozdób i srebra surowego, skarb z Łupawy (woj.
pomorskie) ważył 12 kilogramów, a skarb w Dzierżnicy (woj.
wielkopolskie) ok. 15 kilogramów.
Komunikacja
Kupcy przemieszczali się drogą lądową i wodną. Głównymi środkami
komunikacji były wóz zaprzężony w konie lub bydło rogate oraz jazda
wierzchem. Zimą używano sań. Do komunikacji wodnej służyły tratwy,
czółna dłubane z jednego pnia oraz łodzie. Pomorzanie
wczesnośredniowieczni byli mistrzami w budowie łodzi. Zarówno łodzie,
jak i czółna poruszane były za pomocą wioseł.
Sąsiedzi
W sąsiedztwie Polan żyła ludność pruska, z którą Polanie początkowo
nie utrzymywali żadnych kontaktów. Na podstawie opisów
najwcześniejszych kronikarzy Prusowie od stuleci wiedli niezmienny,
nietknięty żadnym kataklizmem pracowity tryb życia rolników. Między
tymi dwoma ludami istniała przepaść obyczajowa. W XI wieku dopiero
koronowany król Polski Bolesław Chrobry wkroczył do Prus, krainy
północnej, a za most posłużyły mu lodem ścięte jeziora i bagna, bo innego
dostępu do owego kraju nie było. Bolesław zabrał do niewoli ogromną
część ludności, paląc po drodze niezliczone budynki. Łupy zdobyte zostały
bez bitew, choć tego najbardziej Bolesław pragnął. Natomiast sąsiedztwo
z Węgrami przedstawiało się zupełnie inaczej. Polan z Węgrami od
początku łączyły zażyłe kontakty. Znajdowali wspólne cele, mimo że
Węgrzy w przeciwieństwie do Prusów w przeszłości byli koczownikami,
co spowodowało, że ich tradycja miała całkiem inne oblicze niż ta, która
złożyła się na kulturowe dziedzictwo odwiecznych mieszkańców
środkowej Europy.
*
Możliwość poznania kultury Polan i innych plemion dają nam
wykopaliska, badania archeologiczne historyczne, językowe,
etnogra czne, antropologiczne, zoologiczne i botaniczne. Umożliwiają
poznanie kultury materialnej, duchowej, odtworzenie życia i obyczajów
naszego narodu w różnych okresach jego historii.
Jednak wśród historyków, archeologów i innych badaczy do dziś
trwają spory, czy Słowianie przybyli nad Wisłę w końcowej fazie wielkiej
wędrówki ludów, czy też wyodrębnili się z pnia indoeuropejskiego 1500
lat temu i są na ziemiach polskich autochtonami od zawsze. Dzisiaj góruje
sąd o napływie Słowian na ziemie dzisiejszej Polski, które na przełomie IV
i V wieku opuściło germańskie plemię Wandalów, ruszając na podbój
Europy Zachodniej. Mimo rozwoju nauki te problemy zasiedlenia są
trudne do wyjaśnienia, zwłaszcza że pośrednio uruchomiona przez
Hunów wielka wędrówka ludów doprowadziła do wyludnienia w drugiej
połowie V wieku licznych ziem środkowoeuropejskich. Archeologiczne
badania wskazują, że na terenie większej części dzisiejszej Polski
powstała luka, pustka osadnicza, która wciąż gnębi badaczy. Nie ulega
jednak żadnej wątpliwości, że Polacy wywodzą się z ludów
słowiańskich.
O początkach państwa polskiego wiemy mało, ponieważ do naszych
czasów przetrwało niewiele źródeł historycznych. Plemiona się łączyły,
ale sposób tego łączenia jest też różnie postrzegany. Historyk Stanisław
Arnold (1895–1973) tak pisał w 1937 roku:
„Łączenie plemion polskich, choć przez własnych książąt dokonywane,
nie odbywało się drogą spokojnej ewolucji: był to podbój słabych władców
przez silniejszych. Cementem, który spajał samodzielne plemiona w jedną
całość, była władza miecza, nie zaś pokojowe porozumienie lub
przymierze”.
Inni uczeni nie wykluczają przymierzy, porozumień, scalania plemion
drogą pokojowej ewolucji. Niezależnie od metody proces powstawania
państwa polegał na łączeniu się małych plemion w większe związki
tworzące zalążek państwa. Historyk Karol Potkański (1861–1907) tak w
1898 roku pisał o genezie państwowości polskiej:
„Państwo polskie powstało z rozszerzenia związku rodowego, który
obejmował pierwotnie jedno tylko plemię Polan. Rozszerzenie to
nastąpiło bądź drogą dobrowolnej federacji, bądź podboju. Związki takie
powstawały w zachodniej Słowiańszczyźnie już w VII wieku i później,
rozbijały się zaś prawie zawsze wskutek równorzędności składowych
elementów. W Polsce zamiana kilku plemion na państwo rozpoczęła się w
dobie przeddziejowej; być ona musiała bardzo długa i powolna. Historia
nic nam prawie o niej nie mówi, domyślać się jej tylko możemy i drogą
analogii dochodzić do ogólniejszych wniosków”.
Historycy i badacze wciąż zastanawiają się nad okolicznościami
powstania państwa pierwszych Piastów, wciąż badane są historyczne i
archeologiczne źródła, które pozwalają tę wiedzę poszerzać. Niewiele
wiemy o wczesnych etapach rozwoju państwa Piastów.
Spory były i będą. W 2008 roku nastąpiło ostre starcie między dwoma
renomowanymi specjalistami z omawianego okresu: Przemysławem
Urbańczykiem z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN oraz Gerardem
Labudą z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
Stanowisko Przemysława Urbańczyka jest takie:
„Najwyższa więc już pora, aby historycy i archeolodzy zarzucili
poszukiwana owych mitycznych «Polan», którzy są późnym produktem
historiogra i tropiącej rodzinne korzenie państwa piastowskiego. Nie ma
bowiem żadnych wiarygodnych źródeł, które pozwalają umieścić «Polan»
na mapie naszych ziem w okresie przedpaństwowym”.
Gerard Labuda odpowiedział w 2009 roku stanowczo, że Przemysław
Urbańczyk się myli, a jego puenta jest taka:
„Byli Polanie, od których wywodzi się nazwa krainy Polania z
ośrodkiem w Gnieźnie (…). Na pierwszy rzut oka widoczne jest nawiązanie
nazwy Polonia do wcześniejszej Polania i jej mieszkańców Polan”.
Polemista przywołał również autorytet Henryka Łowmiańskiego,
którego specjalnością badawczą są Polanie:
„Nazwa Polonia, Polonii w różnych odmianach błyskawicznie
rozpowszechniła się w źródłach zachodnich i wyparła bezładne
określenie wcześniejsze, oczywiście dzięki nadaniu jej przez Gniezno
o cjalnego charakteru…”.
Powyższy spór oczywiście niczego nie rozstrzygnął. Panowie zostali
przy swoich zdaniach i tak to będzie podobnie jak ze sporem autochtonów
i allochtonów.
*
Stolica Polan, Gniezno, zbudowana została prawdopodobnie w
początkach VIII wieku. Był to mocny gród obronny, wzniesiony na
stromym pagórku otoczonym wodami jezior. Tutaj władali, znani z legend
spisanych przez pierwszego kronikarza Galla, poprzednicy Mieszka I: jego
pradziad Siemowit, dziad Leszek i ojciec Siemomysł. O poprzednikach
Mieszka I wiemy jednak bardzo niewiele. Prócz tych trzech imion
przytoczonych, które nie są kwestionowane, do pozostałych władców
Polski przedchrześcijańskiej nie ma żadnej pewności.
Tadeusz Wojciechowski (1838–1919), wybitny historyk, wysunął
hipotezę, że legendarny Piast był piastunem dzieci poprzedniego władcy
(stąd pochodzi jego imię), a więc wysokim urzędnikiem dworskim, który
zgarnął władzę i stał się założycielem nowej dynastii. Ta kontrowersyjna
koncepcja została jednak odrzucona z powodu braku dowodów.
Według innych źródeł Piast był ubogim rolnikiem, który w nagrodę za
okazaną nieznanym przybyszom łaskawość uzyskał stanowisko księcia.
Niestety nigdy nic pewnego nie będziemy wiedzieli o pochodzeniu i życiu
pierwszych Piastów. Jedynie imiona są wiarygodne. Dzieje Polaków przed
Mieszkiem I zwane są często dziejami bajecznymi, ponieważ jest to
historia legendarna, oparta na doniesieniach kronikarskich, gdzie brakuje
sprawdzonych faktów, natomiast występuje wiele cudownych wydarzeń i
wymyślonych historii opartych na wyobraźni i wierzeniach krajowych i
zagranicznych. Z pokolenia na pokolenie ludzie przekazywali sobie
legendę z nanoszonymi wciąż zmianami, snując nieustannie dowolne
opowieści.
Jerzy Strzelczyk (ur. 1941), historyk mediewista, pisze tak:
„Dziwne zjawisko: im bardziej w przeszłość odchodziły czasy
poprzedzające panowanie Mieszka I, tym więcej szczegółów o nich mieli
do zameldowania nasi dziejopisowi. Tyle że proporcjonalnie do wzrostu
masy informacji maleje ich użyteczność dla rekonstrukcji rzeczywistego
biegu coraz bardziej oddalających się w czasie wydarzeń (…). Opowieściom
naszych kronikarzy o początkach Polski należy się bez wątpienia
czcigodne miejsce w dziejach polskiej kultury, ale (…) rozstrzygnąć, na ile
kroniki zaspokajały tylko potrzeby i oczekiwania czytelników wieku XII,
XIII i późniejszych, a do jakiego stopnia opisują realne wydarzenia czasów
dawniejszych”.
Przekazywane ustne opowieści i tradycje zawsze były koloryzowane,
obciążone legendyzacją. Historyk Stanisław Arnold (1895–1973) pisze tak:
„Tradycja jest właściwą historią ludów pierwotnych (…). Z pokolenia na
pokolenie przechodzą opowieści o przeszłości (…). Plączą się ludzie,
wypadki oraz lata. Fantazja, tak bogata u ludów pierwotnych, dodaje
reszty. W rezultacie powstaje to, co się nazywa legendą – opowieść o
zamierzchłej przeszłości, pełna cudowności, bohaterskich ludzi, bogactw
niebywałych i bajek. Wykrzesać z tego splotu fantazji i wspomnień
prawdę historyczną to zadanie żmudnych, nieraz subtelnych badań
uczonych, badań, które w większości wypadków stwierdziły, że jeśli jest
w tych legendach ziarno prawdy, to wykryć je będzie niemożliwością. A
jednak (…) dzięki tym badaniom, które odrzucają cały szereg szczegółów,
rzekomych faktów, wiemy, na czym można się opierać i czego szukać”.
Pradawna historia nigdy nie będzie dawała stuprocentowej pewności,
zawsze będzie wiązała się z wątpliwościami. Czym więc są pradawne
dzieje? Zbiorem mitów i symboli? Tajemną wiedzą, która pozostaje pod
strażą zawodowych wieszczy? Wiele opowieści spisanych przez
dziejopisarzy nie poddaje się regułom logiki. Jednakże czasy Siemomysła,
Lestka, Siemowita, choć spisane dopiero po 200 latach przez kronikarza
Galla Anonima, nie są jedynie mitem, są prawdziwą częścią historii Polski.
Ale nigdy nic pewnego nie będziemy wiedzieli o pochodzeniu i życiu
pierwszych Piastów poza ich imionami.
ROZDZIAŁ V
Chrzest Polski
*
Wprowadzenie chrześcijaństwa nie przyszło lekko. Poddani
przyzwyczajeni od dzieciństwa do różnych wierzeń i zwyczajów mogli
podnieść bunt…
Po chrzcie Polacy musieli jednak zmienić swoją wizję świata,
przestawić się na wartości chrześcijańskie. Polska przestała być krajem
barbarzyńskim. Dzięki chrztowi Polska weszła do świata
zachodnioeuropejskiego, a katolicyzm nierozerwalnie zrósł się z naszymi
tradycjami i kulturą.
Ważnym elementem życiorysu Mieszka I jest wydanie dokumentu
Dagome iudex, który powstał ok. roku 991. Jest to akt o arowania
papieżowi Polski, oddania pod opiekę świętego Piotra państwa, które w
dokumencie nazwane jest Państwem Gnieźnieńskim. Akt określa granice
kraju i wspomina o drugiej chrześcijańskiej żonie Mieszka, Odzie, oraz ich
dwóch wspólnych synach, Mieszku i Lambercie. Dlaczego dokument nie
wymienia imienia najstarszego syna Mieszka I, Bolesława? Ten fakt
pozostanie już zapewne na zawsze zagadką. Niezależnie od tego, jakie
były motywacje tego gestu, decyzją tą jeszcze mocniej związał swoje
państwo z Kościołem katolickim.
Mieszko I ufundował katedry w Gnieźnie i w Poznaniu. W tej drugiej
został pochowany. Zmarł 25 maja 992 roku.
Mimo przyjęcia chrześcijaństwa długo na polskich ziemiach
utrzymywały się obyczaje pogańskie. Chrystianizacja następowała
powoli. Mocno zakorzenione wierzenia, przesądy, zaklęcia przekazywane
były starannie z pokolenia na pokolenie. Chrystianizacja prowadzona
przez Kościół i zakony przynosiła efekty, ale stary, słowiański obyczaj
długo tkwił na polskiej ziemi. Pogaństwo trzymało się mocno, szczególnie
na Pomorzu Zachodnim, które po śmierci Bolesława Chrobrego odpadło
od Polski. Trud ponownej chrystianizacji podjął na nowo Kazimierz
Odnowiciel, ale dopiero w XII wieku można mówić o budowie w Polsce
para alnej struktury.
Mimo to do dziś w naszej kulturze pozostały jeszcze całkiem żywe
wywodzące się z pogańskich czasów zwyczaje: śmigus-dyngus, palenie
zniczy na grobach czy topienie marzanny. Kościół z czasem przestał z
nimi walczyć i dziś wiele z nich kojarzy się z chrześcijańską tradycją.
W okresie PRL-u wielu historyków i pisarzy uważało przyjęcie chrztu
przez Mieszka I za zło konieczne. Dziś ten akt traktujemy niemal
mistycznie, uważając go za najważniejszy w naszych dziejach.
„Przyjęcie chrześcijaństwa wiązało się z zerwaniem z dotychczasową
religią, a dokładnie z całkowitą jej likwidacją – mówi Andrzej M. Wyrwa. –
Niszczono podobizny starych bóstw. Pamiętajmy, że z początku
ochrzczono tylko rodzinę książęcą, dwór i drużynę. Szacuje się, że w
granicach państwa Mieszka I żyło wówczas ok. 650 tys. ludzi, z których
większość jeszcze długo trwała w pogaństwie. Być może Mieszko miał też
jakieś wewnętrzne przekonanie, że Bóg chrześcijański jest silniejszy od
jego dotychczasowych bogów. Dowodem na to może być wychowanie
jego syna Bolesława [Chrobrego] w bardzo rygorystycznej
chrześcijańskiej tradycji. Już jako władca kazał Bolesław wybijać zęby za
jedzenie mięsa w czasie Wielkiego Postu. Niezwykle surowo karał także
cudzołóstwo”.
W Wyroczni słowiańskiej Lech Emfazy Stefański[68] ubolewa nad
sposobem wprowadzenia w Polsce chrześcijaństwa:
„«Religijna rewolucja» X wieku brutalnie niszcząc wszystko, co
wiązało się ze światem duchowym naszych przodków, odcięła nas od
korzeni. Chrześcijańscy misjonarze zachowali się u nas jak barbarzyńscy
najeźdźcy. Zrobili z Mieszkowej Polski istny duchowy obóz zagłady.
Trzeba przyznać, ze im się udało. Nie ocalało prawie nic”.
Podobnego zdania jest Stanisław Obirek, teolog, historyk, antropolog
kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny
Uniwersytetu Warszawskiego. Były jezuita, który w 2005 roku wystąpił z
zakonu i zrezygnował z kapłaństwa.
„Dzięki przyjęciu chrztu zostaliśmy włączeni w zachodni krwiobieg
cywilizacji. Był to więc bez wątpienia wielki skok kulturowy. Ale sposób,
w jaki to zrobiono, absolutne wyrugowanie, zniszczenie poprzedniej
religii, a właściwie także cywilizacji, z dzisiejszej perspektywy
ocenilibyśmy negatywnie. Na te społeczne procesy nie powinno się
jednak patrzeć ahistorycznie, więc tylko możemy ubolewać nad
«o arami», ludźmi, którzy nie chcieli przyjąć nowego porządku i zapłacili
za to najwyższą cenę. Kraje południowej Europy miały więcej szczęścia,
gdyż tam wprowadzanie chrześcijaństwa odbywało się wolniej i mniej
dramatycznie”.
Żaden dziejopisarz nie zanotował szczegółów dotyczących wierzeń w
państwie pierwszych Piastów. Nie są znane imiona bogów, może poza
kilkoma absolutnie podstawowymi, jak pan nieba i błyskawic Perun. Nie
sprecyzowano ceremonii, nie podano lokalizacji świątyń czy
jakichkolwiek szczegółów kultu. Nie wiadomo, w co wierzyli przodkowie
mieszkańców Polski. Powszechnie czczone były bóstwa będące
personi kacją sił przyrody – gaje, drzewa i rzeki, a także ognia i słońca.
Słowianie wierzyli w złe czary i uroki, przed którymi chroniono się
zaklęciami i amuletami.
Nowa wiara miała zdecydowaną przewagę nad pogaństwem,
reprezentowała bowiem bardziej rozwiniętą cywilizację Europy
Zachodniej, jednak jej zalety trudno było zrozumieć prostemu ludowi.
Niekiedy nie wystarczały kazania i modlitwy odprawiane w miejscowym
języku (zamiast używanej łaciny), na wyobraźnię mocniej działała bogata
liturgia, której elementy lud traktował w sposób magiczny, podobnie jak
wcześniejsze elementy pogańskie.
Początkowa słabość organizacyjna, jaka charakteryzowała Kościół (aż
do chrztu Polski przewagę w Europie miała synagoga, a nie Kościół
katolicki), spowodowała utrzymywanie się podwójnej religijności. Poza
nieliczną warstwą elity ludność państwa pierwszych Piastów trwała w
dawnych zwyczajach i wierzeniach pogańskich. W Polsce brakowało na
początku świętych rodzimych, do których mogłaby odwoływać się polska
kultura. Pierwszym z nich był święty Wojciech, kolejnym święty
Stanisław.
Wraz z przyjmującą się stopniowo i umacniającą wiarą chrześcijańską
umacniały się świadomość i tożsamość narodowa, polska obyczajowość,
odmienna niż u bliższych i dalszych sąsiadów.
Bolesław Chrobry
Stary już Mieszko I zmarł w maju 992 roku. Państwo polskie nie było
jeszcze ostatecznie uformowane, nie było trwałą, dobrze funkcjonującą
integralnością. Ponieważ Mieszko zostawił liczne potomstwo –
Bolesława, zrodzonego z czeskiej Dobrawy, oraz trzech synów z drugiej
żony, Niemki Ody, przed krajem stanęło widmo bratobójczej walki o tron.
Zaniepokojeni tym wpływowi możni w większości opowiedzieli się za
najstarszym synem Mieszka, Bolesławem. Następca Mieszka
niezwłocznie więc usunął z kraju macochę i jej synów i rozpoczął swoje
30-letnie panowanie pełne sukcesów, które umocniły pozycję Polski w
ówczesnej Europie, rozsławiając równocześnie imię władcy polskiego.
W 997 roku w kierunku Prus ruszyła polska misja chrystianizacyjna,
na czele której stanął wygnany z Czech biskup Wojciech. Po drodze, w
Gdańsku, Wojciech ochrzcił tłumy ludzi.
Niestety misja się nie powiodła. Po dopłynięciu morzem do Prus
doszło do ostrego sporu z miejscową ludnością, podczas której misjonarz
zginął, przebity włócznią przez jednego z Prusów. Wieść o jego śmierci
rozeszła się szybko, a niebawem uznano go za męczennika i świętego.
Bolesław Chrobry wykupił ciało Wojciecha, które uroczyście złożono w
Gnieźnie.
Kult świętego Wojciecha szerzył się błyskawicznie, rozsławiając tym
samym imię władcy polskiego, który misję zorganizował. Wykorzystując
nastroje, Chrobry rozpoczął starania o założenie w Polsce arcybiskupstwa
oraz kilku biskupstw. Była to sprawa wielkiej wagi, ponieważ stworzenie
odrębnej, polskiej prowincji kościelnej podległej bezpośrednio Rzymowi
umacniało jedność i suwerenność Polski. W 999 roku papież Sylwester II
ogłosił bullę, na mocy której brat Wojciecha, Gaudenty, został
arcybiskupem gnieźnieńskim. A w roku 1000 w Krakowie, Poznaniu i
Kołobrzegu powstały biskupstwa podległe gnieźnieńskiej stolicy.
W roku 1000 do Polski wraz ze swoją świtą podążał niemiecki cesarz
Otton III. Głównym powodem wizyty tak ważnej osobistości była
pielgrzymka do grobu Świętego Wojciecha – misjonarza zamordowanego
w Prusach. Otton III znał dobrze Wojciecha, a i gorliwie zabiegał o jego
kanonizację. Drugi powód był natury politycznej. Młody cesarz (wówczas
miał 21 lat) chciał z cesarstwa stworzyć państwo powszechne, w którym
nie byłoby dominującego narodu. Cesarstwo to składałoby się z czterech
części: Italii, Galii (Brandenburgia i Lotaryngia), Germanii, a także ze
Słowiańszczyzny. Jako zarządcę ostatniej części widział właśnie
Bolesława Chrobrego. Musiał więc wcześniej Chrobry wywrzeć na
Ottonie silne wrażenie, że chciał mu powierzyć tak istotną rolę.
Po przekroczeniu granicy do Gniezna prowadził świtę cesarską sam
książę Bolesław. Przemierzając kraj, cesarz był pod ogromnym wrażeniem
bogactwa. Oczarowały go inteligencja i hojność Chrobrego, który ugościł
Ottona z niewiarygodnym przepychem. Sam Thietmar pisał:
„Trudno uwierzyć i opowiedzieć, z jaką wspaniałością przyjmował
wówczas Bolesław cesarza…”.
Podczas jednej z uczt w gnieźnieńskim grodzie cesarz włożył na
skronie Chrobrego swój własny diadem, a także podarował mu symbol
władzy, włócznię Świętego Maurycego. Gest ten nie był koronacją, gdyż
to uczynić mógł tylko papież, choć według Galla Anonima Otton wtedy
powiedział:
„Nie uchodzi to, by takiego i tak wielkiego męża księciem nazywać lub
komesem, jakby jednego spośród dostojników, lecz wypada chlubnie
wynieść go na tron królewski i wywyższyć koroną”.
Przez ten gest cesarz chciał wprowadzić swoje plany państwa
powszechnego i uznał Bolesława za samodzielnego władcę. Istnieje
również domysł, że czynem tym wskazał Bolesława jako następcę na
cesarskim tronie.
Podczas zjazdu gnieźnieńskiego o cjalnie ustanowiono
arcybiskupstwo w Gnieźnie oraz trzy biskupstwa: we Wrocławiu, w
Krakowie i w Kołobrzegu.
Prawdopodobnie efektem rozmów gnieźnieńskich była również
decyzja o zamążpójściu siostrzenicy cesarza Rychezy. Jej wybrankiem
miał zostać syn Bolesława, Mieszko, późniejszy król Polski.
Bolesław obdarzył gości licznymi darami. Odprowadził też cesarza do
granicy i dalej w głąb państwa niemieckiego.
Po zjeździe Bolesław starał się o formalną koronację u papieża. Wysłał
opata benedyktyńskiego Anastazego-Astryka do Włoch. Sytuacja jednak
się skomplikowała. W Rzymie wybuchło powstanie sprowokowane przez
Bizancjum. Papież i cesarz musieli uciekać do Rawenny. Państwo
Kościelne zwróciło się o pomoc do innych państw. Los padł na sąsiadującą
Wenecję i Węgry. Tym sposobem, w dowód wdzięczności, koronę
przeznaczoną dla Bolesława otrzymał władca Węgier Stefan – późniejszy
święty.
Wojny polsko-niemieckie
23 stycznia 1002 roku umiera Otton III. Jednym z kandydatów do
korony niemieckiej był Henryk Bawarski, znany z wrogości wobec
Słowian. Chrobry w tym czasie, zapewne oczekując powrotu do wrogich
stosunków z Niemcami, postanowił przekroczyć Bug i zająć Łużyce,
Milsko i Miśnię. Tereny te od pewnego czasu były w niemieckich rękach,
toteż miejscowa ludność, w dużej mierze słowiańska, przyjaźnie witała
zdobywców.
Zdarzenia te nie doprowadziły jednak jeszcze do wojny. Bolesław w
lipcu wziął udział w zjeździe książąt niemieckich, którzy mieli wybrać
nowego króla. Tron objął Henryk II Bawarski (później został świętym). Na
zjeździe tym Henryk okazywał Bolesławowi przyjaźń. Starał się pozyskać
zaufanie władcy Polski i popierał nawet projekt małżeństwa córki
polskiego księcia Regelindy z grafem Hermanem, późniejszym margrabią
Miśni. Oddanie Niemcom Regelindy nie zapobiegło wybuchowi kon iktu.
Zjazd bowiem okazał się pułapką dla Bolesława. Napadli go żołnierze
Henryka, gdy opuszczał miasto. Ocalał jednak dzięki pomocy niemieckich
rycerzy księcia saskiego Bernarda oraz margrabiego Henryka ze
Schweinfurtu, którzy stanęli po stronie zdradzonego gościa. Wielu
towarzyszy Chrobrego zostało poranionych. Tak rozpoczęła się otwarta
wojna polsko-niemiecka.
Przez kilkanaście lat toczyły się ze zmiennym powodzeniem
długotrwałe zmagania. Bolesław Chrobry zaczął prowadzić politykę
konfrontacyjną wobec króla, a potem cesarza Henryka II, popierając
opozycję wobec niego.
Henryk II, szukając przeciwwagi dla walecznych drużyn Bolesława,
sprzymierzył się nawet z pogańskimi Wieletami przeciwko Polsce. Nie
budziło to entuzjazmu wśród wszystkich jego poddanych. Bruno z
Kwerfurtu, świętobliwy misjonarz, autor żywota świętego Wojciecha,
gromił daremnie Henryka II. W 1005 roku armia niemiecko-czesko-
wielecka dowodzona przez samego cesarza dotarła do Poznania. Henryk
nie zdecydował się na szturm grodu – podpisano pokój. Polska oddała
jedynie Łużyce i Milsko. Niemcy z takich warunków nie mogli być
zadowoleni.
W 1007 roku doszło do zerwania pokoju. Zaatakował Bolesław, lecz
zapewne uprzedzając niemiecki atak. Po latach mocowania się bez
wyraźnej przewagi jednej bądź drugiej strony doszło do podpisania
kolejnego rozejmu. Tym razem na terenie Niemiec – w Merseburgu w
1013 roku. Polska otrzymywała jako lenno Łużyce i Milsko.
Chrobry jednak wciąż czuł się silny i knuł nawet przeciw cesarzowi z
niemieckimi książętami. Za Milsko i Łużyce nie płacił trybutu. Nic
dziwnego, iż z nadejściem kolejnego lata doszło do kolejnej fazy wojny.
Początkowo walki toczyły się nad Odrą, po czym Henryk zaatakował gród
Niemczę. Oblężenie trwało ponad miesiąc. Thietmar o tych wypadkach
pisze:
„Nigdy nie słyszałem o oblężonych, którzy by z większą od nich
wytrwałością i bardziej przezorną zaradnością zabiegali o swoją
obronę…”.
Machiny wojenne, wprawione w rozwalaniu kamiennych murów, nie
mogły sobie poradzić z solidnym, słowiańskim, drewnianym grodem.
Chrobry stanął wraz ze swoim wojskiem w okolicach Wrocławia, by
odciąć cesarzowi drogę do kraju. Henryk wycofał się więc do Czech.
Bolesław podążył za nim, spustoszył kraj i wziął wielu w niewolę.
30 stycznia 1018 roku w Budziszynie podpisano trwały pokój. Milsko i
Łużyce bezwarunkowo dostały się Polsce. Gwarancją pokoju miało być
nowe małżeństwo Bolesława z Odą – córką jednego z margrabiów
niemieckich.
Bolesław odniósł zwycięstwo nad Henrykiem. Nie oznaczało to, że
Niemcy miały mniejszy potencjał militarny – cesarz nie dysponował
całym wojskiem, gdyż kraj niemiecki był wewnętrznie skłócony i
stosunkowo słaby. Poza tym Bolesław nie uznawał otwartej walki. Wolał
podstępem i podjazdami czynić wojsku nieprzyjaciela wielkie straty.
Wyprawa kijowska
Po zawarciu pokoju z Niemcami Chrobry mógł zająć się sytuacją na
wschodzie. Stosunki z Rusią były przyjazne jeszcze za czasów
Włodzimierza I Wielkiego. Ożywione były mocno przez liczne kontakty
handlowe. W 1013 roku Bolesław wydał za syna Włodzimierza,
Świętopełka, jedną ze swoich córek. Sam nawet ubiegał się o rękę córki
Włodzimierza – Predysławy, jednak mu jej odmówiono.
Po śmierci Włodzimierza sytuacja zaczęła się komplikować. Rozpoczął
się nowy etap w stosunkach polsko-ruskich. Synowie Włodzimierza,
Świętopełk i Jarosław Mądry, walczyli o tron. Żona Świętopełka, a córka
Chrobrego dostała się do więzienia. Chrobry w 1013 roku ruszył zbrojnie
na Kijów. Wyprawa nie przyniosła oczekiwanych efektów. W odwecie
Jarosław, po wygnaniu Świętopełka w 1017 roku, również skierował się ku
Polsce, lecz i ta wyprawa nie przyniosła zmian. Dopiero po zawarciu
pokoju z Niemcami Chrobry wraz z niemiecką pomocą liczącą 300
żołnierzy ruszył na Ruś. Chciał, wprowadzając zięcia, Świętopełka, na
tron, zapewnić sobie wpływy we wschodnim państwie.
Jednak gdy Świętopełk został wygnany z kraju, Chrobry tym razem nie
wstawił się za nim. Zrezygnowawszy z popierania zięcia, nawiązał
przyjazne stosunki z Jarosławem, który panował do 1054 roku.
W owym czasie Chrobrego zaprzątały kwestie państwowe, integracja i
umacnianie kraju od lat ponoszącego ciężary wojen.
Koronacja Chrobrego
Po wielu latach wojen w Polsce nastał czas pokoju. Bolesław
uporządkował sprawy wewnętrzne, umacniał i jednoczył państwo.
W lecie roku 1024 zmarli dwaj przeciwnicy Chrobrego: papież
Benedykt VII oraz cesarz Niemiec Henryk II. Zamieszanie, jakie nastąpiło
w obu tych krajach, wykorzystał po raz kolejny Chrobry na swoją korzyść.
Najprawdopodobniej na Wielkanoc, czyli 18 kwietnia 1025 roku, nie
pytając o zgodę papieża ani cesarza, nakazał biskupom, by koronowali go
na króla Polski. Na kilka miesięcy przed śmiercią wprowadził Chrobry
Polskę do grona królestw europejskich, a tym samym umocnił
suwerenność i niezależność państwa. Państwo, o którym pierwsze
wzmianki pojawiały się ok. 60 lat wcześniej, stało się znaczącym
królestwem w Europie.
Król Polski – Bolesław I Chrobry zwany również Wielkim – zmarł 17
czerwca 1025 roku. Pochowano go w Poznaniu. Poznań był wówczas
siedzibą centralnej władzy Polski.
W roku 1018 zmarł biskup Thietmar, autor kroniki, w której
szczegółowo opisywał panowanie Bolesława Chrobrego. W związku z
tym nie posiadamy informacji dotyczących ostatnich lat panowania
Bolesława, który zmarł w roku swej koronacji.
Prowadzona przez Chrobrego polityka ekspansji była bardzo
kosztowna dla aparatu skarbowego państwa piastowskiego. Jej ciężary
spadły przede wszystkim na barki chłopów. Polityka ta wywołała również
wrogie nastroje wobec Polski w środowisku międzynarodowym, co
utrudniło następcom budowę pokojowych stosunków z sąsiadami.
Przydomek Chrobry dostał król dopiero po śmierci. Słowo to w
średniowieczu znaczyło śmiały, waleczny, mądry.
[3]
Kącina (także chram, kupiszta; niepoprawnie: kontyna, gontyna) – typ budowli
sakralnej w religii Słowian. Miejsce spotkań, modlitw, nabożeństw i wróżb, którego
funkcję pierwotnie pełniły poświęcone kultowi drzew oraz sił przyrody gaje –
słowiańskie odpowiedniki świętych gajów w innych kulturach.
[4]
Nestor, zwany także Nestorem Kronikarzem lub Nestorem z Kijowa – kronikarz,
mnich pieczerskiego monasteru. Nestor pisał, że Słowianie rozeszli się po świecie po
zburzeniu wieży Babel. Synowie biblijnego Jafeta udali się na północny zachód.
Następnie, uciekając przed Rzymianami, osiedli nad Wisłą.
[5]
Karol Potkański, właśc. Jan Nepomucen Karol Potkański (1861–1907) – historyk,
profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, etnograf, badacz regionu, taternik.
[6]
Przypomina to trochę stary dowcip z okresu istnienia Związku Sowieckiego. Jaki
był największy sowiecki matematyk? Pietia Goras.
[7]
Teoria o Lechii to jednak stary kotlet w nowej panierce, a nie wymysł samego
Janusza Bieszka. Opowieści o tym, jak rzymski obywatel Grakchus założył Kraków i
jak Polacy-Lechici ścierali się z Macedończykami, spopularyzował w swej kronice
już w XIII w. Wincenty Kadłubek. Renesans teorii o „Rzeczpospolitej antycznej”
nastąpił w romantyzmie, kiedy znalazły one wielu głosicieli, m.in. archeologa
amatora Tadeusza Wolańskiego. Współcześnie ożywił je Bieszk i inni autorzy,
również piszący o tym od dawna Czesław Białczyński.
[8]
Bolesław Zapomniany (Bolesław Mieszkowic) – rzekomy syn Mieszka II i król
Polski mający panować w latach 1034–1038, o którym wzmiankę przynosi
pochodząca z drugiej połowy XIII w. Kronika wielkopolska.
[9]
Czynownicy – urzędnicy państwowi w carskiej Rosji, wywodzący się ze szlachty.
Wszyscy obywatele tego stanu byli zobowiązani do dożywotniej służby w
administracji, która obejmowała 14 stopni (ros. czynów) awansu cywilnego i
wojskowego.
[10]
Może więc pora, aby wyznawców judaizmu poprosić o odszkodowanie za mienie
pozostawionie w Palestynie – nic tam w czasach antycznych nie należało do nich.
Możemy być pewni, że Żydzi opisani w Biblii nazywali Pana Lechem, bo stąd
wywodzi się przecież nazwa Bet Lechem (Betlejem), miejsce urodzenia Pana.
[Komentarz Artura Wójcika].
[11]
Zwolennicy imperium lechickiego doczekali się też własnej muzyki. Mieszkańcy
lechickiej krainy gustują w pieśniach i poezji dwójki artystów występujących pod
pseudonimami Jaruha i Vedamir, których twórczość nawiązuje do lechickich korzeni.
Wspólnie przygotowują płytę Przebudzenie Lechitów. Jaruha zresztą już zasłynął z
teledysku Lechistan (180 tys. wyświetleń w serwisie YouTube), w którym śpiewa
między innymi takie słowa: „(...) jeszcze Lechia nie zginie, póki my żyjemy / Polska
niepodległa to Polska Lechicka (...) odbierzmy, co nasze, wiarę, pismo, ziemię, / bo
jesteśmy niepokonane aryjskie plemię”.
[12]
Stanisław Szukalski (1893–1987) – polski rzeźbiarz, malarz, rysownik, projektant i
teoretyk, przywódca Szczepu Rogate Serce, grupy artystycznej założonej w 1929 r.,
skupiającej plastyków poszukujących inspiracji w kulturze dawnej słowiańszczyzny.
Po założeniu grupy zaczął wydawać pismo „Krak”. Na jego łamach pojawiała się
tematyka lozo i artystycznej, a także podkreślanie wagi polskości sztuki w życiu
kraju.
[13]
Pod koniec maja 2011 r. Ministerstwo Skarbu podpisało umowę sprzedaży 85
proc. akcji wydawnictwa Bellona SA na rzecz konsorcjum rmy Creditero Holdings
Limited z siedzibą w Limassol na Cyprze i warszawskiej spółki pracowniczej
Wydawnictwo Bellona. Wartość transakcji wyniosła niespełna 47 mln zł. Sprzedana
spółka słynęła z publikacji książek o tematyce historycznej, współorganizuje m.in.
Targi Książki Historycznej, podczas których wręczane są nagrody za najlepsze
książki historyczne roku. Do Bellony SA należy także kilka niezwykle cennych
nieruchomości w Warszawie i Krakowie.
[14]
Do czasów obecnych zachowała się jedynie część dzieła, obejmująca lata 353–378.
[15]
Jazyngowie (Jasowie) to grupa etniczna zamieszkująca północny obszar Węgier,
głównie rejon Jász–Nagykun–Szolnok, który nosi historyczną nazwę Jazygia.
[16]
Urodził się w 1534 r. w Weronie, we włoskiej zubożałej rodzinie szlacheckiej. Od
1561 r. uczestniczył w północnej wojnie siedmioletniej. Walczył również w polskim
wojsku, w związku z czym w roku 1571 r. otrzymał indygenat polski z herbem
własnym Gwagnin. (Indygenat – uznanie obcego szlachectwa, nadanie
zagranicznemu rodowi szlacheckiemu lub mieszczańskiemu obywatelstwa i
związanych z tym przywilejów w państwie uznającym. Historyczny odpowiednik
naturalizacji.)
[17]
Tamga – pierwotnie znak plemienny, rodowy i własnościowy u dawnych ludów
Wielkiego Stepu (początkowo scytyjskich i sarmackich, następnie mongolskich,
tureckich, irańskich i ugro ńskich), używany m.in. do oznaczania koni, bydła,
sprzętów i uzbrojenia.
[18]
W Księdze Rodzaju wyraźnie napisano (9:18–27), że dokonanym przez Chama
wykroczeniem było zobaczenie swego ojca nago. Ponieważ jednak nagość wśród
mężczyzn nie była w tamtych czasach tak wstydliwa jak w średniowieczu, niektórzy
bibliści interpretują (ciekawe na podstawie czego?), że Cham odbył stosunek
seksualny z żoną własnego ojca (prawdopodobnie swoją matką) i właśnie ten czyn
potępia ta historia biblijna. Są i tacy (niektórzy rabini), którzy idą jeszcze dalej,
głosząc, iż Cham wykastrował swojego ojca lub zgwałcił go analnie.
[19]
Castrum doloris (łac. twierdza boleści, miejsce smutku) – forma ozdobnego
katafalku, przy którym odprawiano uroczystości żałobne.
[20]
Relief – kompozycja rzeźbiarska wykonana na płycie kamiennej, metalowej lub
drewnianej z pozostawieniem na niej tła. Dzieło uzyskuje się poprzez rzeźbienie,
kucie lub odlewanie. Pomimo że płaskorzeźby powstawały jako dekoracja
architektoniczna, to często stanowią odrębne, pełnowartościowe dzieło sztuki.
[21]
Awesta (staroperski upa-stāvaka, czyli „pochwały”, średnioperski abestāg) to
kompilacja starożytnych świętych tekstów religijnych wyznawców
zaratusztrianizmu (zoroastryzmu), które powstały prawdopodobnie od połowy II
tysiąclecia p.n.e. do VII w. p.n.e.
[22]
W dowód wdzięczności Polacy ufundowali dwie tablice pamiątkowe: w 1943 r. w
kaplicy ss. szarytek, a w 1944 r. w kościele ormiańsko-katolickim Matki Boskiej
Różańcowej na Dżul e.
[23]
Jednakże werset ten przede wszystkim odnosi się do Medów i Persów, którzy w
539 r. p.n.e. pokonali Babilon.
[24]
Dobrudża – kraina historyczna między Morzem Czarnym a ostatnim przed
ujściem odcinkiem Dunaju, podzielona obecnie między Rumunię i Bułgarię.
[25]
Achemenidzi – dynastia panująca w Iranie w latach 550–330 p.n.e. Nazwa
dynastii wiąże się z imieniem legendarnego Achemenesa. Szczyt potęgi dynastii
przypada na czasy Dariusza I Wielkiego i jego syna Kserksesa I. Za ich czasów Iran
osiągnął największe rozmiary, rozciągając się od Azji Mniejszej i Egiptu aż po Indie.
[26]
Zolnik – w archeologii miejsce nagromadzenia dużej ilości popiołu na stanowisku
archeologicznym o charakterze osady.
[27]
Nazwano ją tak, ponieważ po pogrzebie do wnętrza kurhanu przesączyła się
woda, która zamarzła, perfekcyjnie konserwując ciało i wyposażenie grobu w
bryłach lodu.
[28]
Lata w irańskim kalendarzu liczone są od hidżry, czyli ucieczki Mahometa z
Mekki w 622 r., ale w przeciwieństwie do arabskiego kalendarza muzułmańskiego
jest to kalendarz oparty na latach słonecznych, a nie księżycowych. Nowy rok
zaczyna się dokładnie wtedy, gdy Słońce przechodzi przez punkt Barana na niebie.
Dlatego nie zawsze dzień ten wypada 21 marca, czasami jest to 20 marca.
[29]
Rozmieszczenie plemion scytyjskich na obszarze stepów nadczarnomorskich
znamy dzięki relacji Herodota. Tereny w pobliżu kolonii greckich zamieszkiwali
Kallipidzi, zwani też Hellenoscytami, na północ i zachód od nich mieszkali
Alizonowie, tereny leżące bardziej na północ zajmowali Scytowie oracze.
Lewobrzeżne tereny Naddniestrza zajmowali Scytowie rolnicy (Borystenici), zaś na
Krymie i terenach ciągnących się po Don mieszkali Scytowie królewscy.
[30]
Wybitny amerykański genetyk Peter A. Underhill już od 2009 r. widział ziemie
nad Wisłą jako kolebkę kultur protosłowiańskich, a Polaków jako najstarszych i
pierwszych ich przedstawicieli, nieprzerwanie żyjących w swojej ojczyźnie od kilku
tysięcy lat.
[31]
Mario Alinei (1926–2018) – wybitny włoski lingwista.
[32]
Pelazgowie – neolityczne plemię zamieszkujące Tesalię przed przybyciem na
Peloponez Greków w II w. p.n.e. Z czasem w historiogra i greckiej pojawiła się
tendencja do określania tym mianem również innych autochtonicznych
mieszkańców Peloponezu i sąsiednich wysp, jak Karyjczycy i Lelegowie.
[33]
Grecki historyk Appian z Aleksandrii (ok. 95 – ok. 180) umiejscawia natomiast
ludy Ilirii powyżej Macedonii i Tracji aż po Dunaj, Morze Jońskie i podnóże Alp.
[34]
Argonauci – w mitologii greckiej 52 mitycznych bohaterów, którzy pod wodzą
Jazona wyruszyli okrętem Argo do Kolchidy po złote runo cudownego baranka.
[35]
Geographica hypomnemata spisany w 17 księgach rodzaj encyklopedii
zawierającej podstawowe de nicje geogra czne, opisy znanych autorowi krajów, ok.
4 tys. nazw geogra cznych oraz wiele informacji z zakresu nauk przyrodniczych,
medycyny, historii i innych dziedzin. Jest to najważniejsze dzieło geogra czne
starożytności.
[36]
Tytuł Zygmunta III Wazy (było nie było Szweda) brzmiał: „Z Bożej łaski król
Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, in ancki, a także
dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wenedów”. Tytuł jego syna Władysława IV: „Z
Bożej łaski król Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki,
in ancki, smoleński, siewierski i czernihowski, a także dziedziczny król Szwedów,
Gotów i Wandalów, wybrany na cara Rosji”.
[37]
Jordanes identy kował Antów jako wschodni odłam Słowian.
[38]
Toponim (z greckiego topos – miejsce, okolica i onymos – imię) – w ogólnym
znaczeniu nazwa miejscowa. Toponimami zajmuje się dział językoznawstwa zwany
toponomastyką. Analiza toponimów może dostarczyć informacji na temat rozwoju
danego języka bądź historii jakiegoś obszaru geogra cznego.
[39]
Sambia (niem. Samland) – kraina historyczna w Prusach, zamieszkana przez
jedno z plemion pruskich. W 2 poł. IX w. osiedlali się na niej Szwedzi, a w 2 poł. X w.
Duńczycy. Obecnie w obwodzie kaliningradzkim Federacji Rosyjskiej, z głównym
miastem Królewcem.
[40]
Kultura przeworska (nazwa od miasta Przeworsk, koło którego znaleziono
cmentarzysko) rozwijała się między III w. p.n.e. a V w. n.e. na terenach obecnej Polski
oraz Galicji i Zakarpacia. Dawniej zwana kulturą wenedzką lub grupą przeworską
kultury grobów jamowych. Kultura przeworska zastąpiła na znacznej części swojego
terytorium wcześniejszą kulturę pomorską. Obecnie wśród badaczy dominuje
pogląd o związku Wandalów z tą kulturą. Istnieje jednak pewna rozbieżność opinii.
Obrońcy hipotezy o wczesnym rozwoju Słowian na obecnych ziemiach polskich
wskazują na łączność kultur przeworskiej i łużyckiej, zauważają także pochodzenie z
tych regionów najwcześniej potwierdzonych plemion słowiańskich. Jeszcze inni
badacze przychylają się ku mieszanemu (germańsko-słowiańskiemu) charakterowi
kultury przeworskiej.
[41]
Nazwa Afryka oznaczała pierwotnie obszar rzymskiej prowincji (Africa
Proconsularis) odpowiadającej w przybliżeniu kolebce imperium kartagińskiego oraz
dzisiejszej Tunezji. Dopiero później rozciągnięta została na ziemie Czarnego Lądu.
Historycznym eponimem całego kontynentu była natomiast w antyku Libia.
[42]
Od zniszczeń pozostawionych po najeździe na Rzym w 455 r. (w poszukiwaniu
metalu Wandalowie wyrywali żelazne klamry spinające kamienie, z których
zbudowane były budynki, powodując ich rychłe zawalenie) nazwa plemienna
„wandal” stała się synonimem osobnika bezcelowo niszczącego wszystko na swojej
drodze. Należy jednak przy tym uważać na dość powszechny lapsus językowy i
stanowczo oddzielić germańskie plemię Wandalów od zwykłych wandali. Tego
rodzaju zachowania przypisywano większości ludów germańskich (czy np.
celtyckich) podczas łupieżczych rajdów na ziemie Imperium Romanum, ale za sprawą
przypadku to niechlubne określenie przylgnęło właśnie do Wandalów. Ukuto je
zresztą bardzo późno, bo w okresie rewolucji francuskiej, a staropolscy dziejopisarze
nie odczuwali bynajmniej ze swoich domniemanych korzeni żadnego wstydu.
Przeciwnie, przez długie wieki było ono źródłem ich „narodowej” dumy.
[43]
W rzeczywistości Maciej z Miechowa nawiązywał do Sarmacji jako pojęcia
geogra cznego, oddzielając je od etnicznych konotacji. Rodowód Polaków
wyprowadzał zaś od Wandalów.
[44]
Królestwo Wanniusza (Regnum Vannianum) mogło obejmować ziemie obecnej
Polski, opisano je jako mieszczące się w zachodniej części dzisiejszej Słowacji, z
Bohemią włączoną w te terytoria. Tacyt mówi o Regnum Vannianum, które ciągnęło
się na północ od Dunaju, zaczynało się między rzekami Morawa i Wag.
[45]
30 lipca 1980 r. Kneset (izraelski parlament) uchwalił ustawę Podstawowe prawo
Jerozolimy stwierdzającą, iż zjednoczona Jerozolima jest stolicą Izraela, co oznacza,
że jest ona siedzibą prezydenta, parlamentu, rządu i Sądu Najwyższego oraz że
święte miejsca wszystkich religii są tu nietykalne, a Izrael zobowiązuje się zapewnić
swobodny dostęp do nich. Społeczność międzynarodowa nie uznaje tego aktu i
ambasady większości państw znajdują się w Tel Awiwie-Ja e.. (6 grudnia 2019 r.
Stany Zjednoczone uznały Jerozolimę za stolicę Izraela i przeniosły tam z Tel
Awiwie-Ja e. swoją ambasadę).
[46]
Peleset – egipska nazwa Filistynów (wędrowcy, przybysze).
[47]
Pierwotne znaczenia tego słowa mogło być inne. W niektórych tekstach słowo
„lewici” wydaje się raczej opisem niż nazwą pokolenia. Wzmiankuje się o pewnym
lewicie, który był z pokolenia Judy (Sdz 17,7) i który, jak się wydaje, był swego rodzaju
kapłanem (Sdz 17,13); można odwołać się tu do wyznaczenia Aarona na „lewitę” i na
rzecznika Boga (Wj 4,14–16). Termin „lewita” może pochodzić od rodzajnika
hebrajskiego, który znaczy „przyłączyć” (Lb 18,2.4) i mógł pierwotnie oznaczać
grupę, której członkowie byli szczególnie blisko związani z Bogiem (Lb 3,12; 8,16).
[48]
Arianizm – doktryna teologiczna Ariusza (zm. 336), prezbitera Kościoła w
Aleksandrii i w Egipcie, odrzucająca dogmat Trójcy Świętej, powstała w kontekście
sporów o rozumienie chrześcijańskiego monoteizmu.
[49]
Childeryk nie został zabity, lecz jedynie ostrzyżony i wysłany do klasztoru.
(Merowingowie nosili długie włosy, w których według wierzeń frankijskich kryła
się magiczna moc; były one również symbolem władzy).
[50]
Sławomir Wadyl – archeolog i historyk, adiunkt w Muzeum Archeologicznym w
Gdańsku. Prowadzi badania dotyczące wczesnośredniowiecznych dziejów ziem
pruskich, wschodniej części Pomorza oraz pogranicza słowiańsko-bałtyjskiego.
[51]
Wessex – jedno z siedmiu państw anglosaskiej heptarchii (ang. Heptarchy –
siedem anglosaskich królestw). Położone na południowym krańcu Brytanii,
graniczyło od wschodu z Sussexem, od północy z Mercją, od południowego zachodu
zaś z Kornwalią. Na południu Wessex otaczało morze.
[52]
Regest (łac. regestum) – średniowieczne określenie księgi do zapisywania.
[53]
Powieść doroczna (Powieść minionych lat) – staroruski latopis, opisujący dzieje
państwa ruskiego od czasów najdawniejszych do początku XII w., podstawowe
źródło do poznania historii wczesnej Rusi Kijowskiej. Powstanie tekstu latopisu
datuje się na 1113 r. Najstarszy zachowany odpis pochodzi z 1377 r.
[54]
Pełne jego imię i nazwisko brzmiało Ibrahim ibn Jakub al-Israili at-Turtuši, czyli
Ibrahim syn Jakuba Izraelita z Tortosy.
[55]
Jan Aleksander Karłowicz (1836–1903) – etnograf, muzykolog, językoznawca,
folklorysta, członek Akademii Umiejętności, członek honorowy Towarzystwa
Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu od 1890 r.
[56]
Legendarny Rytgier był właściwie królem Alemanów. Alemanowie – germański
związek plemienny, od III w. dokonujący najazdów na zachodnie prowincje
Cesarstwa Rzymskiego.
[57]
Według Jerzego Strzelczyka zrozpaczony wódz najeźdźców rzucił się na własny
miecz.
[58]
Saga o Dytryku z Berna (Thidreksaga) – powstała ok. 1250 r. w Bergen. To
norweska wersja staroniemieckiego eposu Sagi o Dytryku (Dietrichsage) napisanej
mniej więcej w tym samym czasie.
[59]
Nazwa pochodzi od stanowiska archeologicznego założonego w miejscowości Le
Moustier w departamencie Dordogne we Francji, gdzie odkryto ślady tej kultury już
w początkach XX w.
[60]
Pięściak, tłuk pięściowy – proste kamienne narzędzie wykorzystywane do
rozbijania oraz do kruszenia. Wytwarzano je z kawałka krzemienia, ponieważ ten
materiał bardzo łatwo poddaje się obróbce.
[61]
Pragermanie – hipotetyczny lud prehistoryczny będący bezpośrednim
protoplastą Germanów. Praojczyzna Germanów pozostaje sprawą dyskusyjną we
współczesnej nauce. Za Pragermanów uważa się na ogół ludność z epoki brązu
zamieszkującą południową Skandynawię i Jutlandię. Od VI w. p.n.e. rozpoczęli oni
ekspansję na południe i zachód Europy – kultura jastorfska. Pierwotnie – jak
wskazują badania lingwistyczne – siedziby Pragermanów i Prasłowian sąsiadowały
ze sobą, ale w okresie rozpadu wspólnoty praindoeuropejskiej Pragermanie zajęli
siedziby dalej na zachód (w południowej Skandynawii i na Półwyspie Jutlandzkim),
podczas gdy Prasłowianie pozostawali dalej na wschodzie. W późnej epoce brązu i w
epoce żelaza plemiona germańskie i słowiańskie oddzielał zwarty obszar osadnictwa
innych plemion indoeuropejskich, znanych jako Wenetowie. Według źródeł greckich
i rzymskich – Pliniusz Starszy (ok. 24–29), Tacyt (ok. 55–120), Ptolemeusz (ok. 100–
178) – Wenetowie byli ludem zamieszkującym obszar między Górami Wenedzkimi
(Karpatami) a Morzem Wenedzkim, od Bałtyku po stepy nadczarnomorskie.
Pochodzenie Wenetów nie jest ostatecznie ustalone, powszechny jest jednak pogląd,
że byli to prawdopodobnie Ilirowie – lud osiadły między Adriatykiem a ziemiami nad
środkowym Dunajem. Potomkami niezromanizowanych Ilirów są dzisiejsi
Albańczycy, choć ich język uległ obcym wpływom.
[62]
Pomnik historii – jedna z form ochrony zabytków w Polsce, określonych w
ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami (art. 7). Status pomnika historii
ustanawiany jest w drodze rozporządzenia przez Prezydenta Rzeczypospolitej
Polskiej i przyznawany zabytkom nieruchomym o szczególnej wartości historycznej,
naukowej i artystycznej, utrwalonym w powszechnej świadomości i mającym duże
znaczenie dla dziedzictwa kulturalnego Polski. Do pomników historii należą oprócz
pojedynczych obiektów także zespoły staromiejskie, komponowane krajobrazy
kulturowe, dzieła budownictwa obronnego, pola bitewne, kanały, zespoły
budowlane czy zespoły klasztorne.
[63]
Lud ten, należący do indoirańskiego odłamu Indoeuropejczyków, zajmował
między VII i III w. p.n.e. obszar stepów nadczarnomorskich.
[64]
Sefardyjczycy (od hebrajskiego słowa Sefarde – Hiszpania) zamieszkiwali obszar
Półwyspu Iberyjskiego i posługiwali się dialektami judeoromańskimi. W latach 1492–
1498 zostali wypędzeni z tych obszarów. Osiedli głównie w Italii, Holandii, w
Maghrebie, na Bałkanach, Bliskim Wschodzie i Ameryce Południowej. Tworzyli
również wpływową wspólnotę na terenie Turcji. Stanowią obecnie ok. 10 proc.
mieszkańców Izraela.
[65]
Babilon to „Baby Lon”, czyli „Łono Starej Kobiety”; Londyn, czyli „Lon Dyn”,
oznacza „Łono Dnia”; zaś Roma – Ro Ma jest „Rodzącą Matką”.
[66]
Szukalski zmarł 19 maja 1987 r. w Burbank jako 94-latek. Jego przyjaciele, za
zgodą rodziny, rozsypali prochy zmarłego na Wyspie Wielkanocnej. Szkoda tylko, że:
„Niepoprawność ideologiczna oraz radykalna niechęć do krytyków sztuki (...) stała
się przyczyną, dla której większość współczesnych krytyków uważa jego dzieła za
bezwartościowe. W wyniku tego twórczość jednego z najwybitniejszych polskich
twórców pozostaje w kraju niemal nieznana”.
[67]
Po opanowaniu Półwyspu Iberyjskiego przez Arabów (po 711 r.) aż do ochrzczenia
Słowian główny szlak handlu niewolnikami wiódł z terenów Słowian przez państwo
Franków aż do ziem kalifatu kordobańskiego. Ibrahim ibn Jakub odbył swą podróż w
momencie, gdy handel niewolnikami powoli zamierał z powodu chrztu władcy Polan
– Mieszka I.
[68]
Lech Emfazy Stefański (1928–2010) – pisarz, publicysta, tłumacz literatury
pięknej, autor i współautor książek z dziedziny parapsychologii i zjawisk
paranormalnych, aktor i reżyser. Powstaniec warszawski. Został pochowany 28
grudnia 2010 r. na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim w Warszawie na Woli przy
ul. Młynarskiej.
[69]
Redarowie – średniowieczne plemię słowiańskie z grupy plemion lechickich,
należące do wieleckiej grupy plemion lechickich. Uznane przez kronikarzy
germańskich za najbardziej wojownicze spośród plemion wieleckich.