You are on page 1of 336

Okładka

Fahrenheit 451

Zdjęcia kolorowe na okładce


Andrzej Mikiciak(C)
Liubov Michalovska/123RF

Redakcja i korekta
Jacek Fronczak
Firma UKKLW – Karolina Kuć,
Elżbieta Steglińska,
Agata Tryka

Dyrektor projektów wydawniczych


Maciej Marchewicz

Zdjęcia
wolne zasoby internetu

ISBN 9788380796034

Copyright © by Teresa Kowalik, Przemysław Słowiński


Copyright © for Fronda PL Sp. z o.o., Warszawa 2021

Wydawca
Wydawnictwo Fronda Sp. z o.o.
ul. Łopuszańska 32
02-220 Warszawa
tel. 22 836 54 44, 877 37 35
faks 22 877 37 34
e-mail: fronda@fronda.pl
www.wydawnictwofronda.pl
www.facebook.com/FrondaWydawnictwo
www.twitter.com/Wyd_Fronda

Konwersja
Epubeum
Spis treści
Wstęp
Część I. Turboteorie
ROZDZIAŁ I. Wielka Lechia
ROZDZIAŁ II. Sarmackie dziedzictwo
ROZDZIAŁ III. O Ariach i Scytach uwag kilka
ROZDZIAŁ IV. Czy Aleksander Wielki był Słowianinem?
ROZDZIAŁ V. Polka Weneda
ROZDZIAŁ VI. Czy Polacy są przodkami Żydów?
ROZDZIAŁ VII. Piastowie – ostatni Merowingowie?
ROZDZIAŁ VIII. Długie łodzie wikingów
ROZDZIAŁ IX. Legendy z bajecznych czasów
ROZDZIAŁ X. Sfera mitu i historii
ROZDZIAŁ XI. Dziejopisarze – mitologia prapolska
Część II . Co mówi nauka
ROZDZIAŁ I. Rzut oka na prapoczątki
ROZDZIAŁ II. Kilka słów o Słowianach
ROZDZIAŁ III. Słowianie na ziemiach polskich
ROZDZIAŁ IV. Geneza państwa polskiego
ROZDZIAŁ V. Język polski i piśmiennictwo
ROZDZIAŁ VI. Naukowcy wciąż szukają odpowiedzi, skąd
pochodzą Polacy
ROZDZIAŁ VII. Chrzest Polski
Źródła
Jesteśmy bohaterami uwikłanymi w różne osobowości, spętani takim, a
nie innym trafem, ale zawsze przypadkowym, losem. Bo los to historia, która
na oślep pochłania o ary, rozgrywa się w tysiącach miejsc równocześnie.
Dlatego jedyne, za co można ją uchwycić, to materialne ślady obecności w
niej ludzi. Jakby reszta była ulotna, a tylko w przedmiotach warto poszukać
duszy.

Przemysław Skrzydelski
Wstęp
Z naszej rodziny nie wychodziły wojny,
nie byliśmy przyczyną niczyjej zagłady.
Kornel Morawiecki

Kim byli nasi przodkowie? To główny temat tej książki, wciąż


intrygujący i wciąż niejednoznaczny. Fakt, iż naszymi przodkami są
Słowianie, był wśród historyków dotychczas bezsporny.
Brak natomiast jednomyślności w kwestii czasu osiedlenia się Słowian
na interesujących nas terenach. Niektórzy historycy uważają, że
Słowianie byli tu od zarania dziejów. Inni, dzisiaj większość, że pojawili się
na przełomie V–VI wieku. Spór wśród historyków w tej kwestii trwał,
trwa i pewnie długo trwał będzie.
Obecnie prowadzone są bardzo wnikliwe badania. Rozwinięta
technologia pozwoliła opracować całkowicie nowe metody
sekwencjonowania genomów. Dzięki badaniom okaże się, czy w V–VI
wieku doszło do dużej migracji, czy też nie. Te bardzo szczegółowe
badania DNA pokazują dokładnie zmienność genetyczną. Silna mieszanka
genów wskazuje, że musiał występować spory ruch ludnościowy, co
przemawia za teorią przybycia Słowian w tym czasie skąd indziej. Nauka
zajmująca się tym zagadnieniem – archeogenomika – bada m.in.
haplogrupę w genetyce. Jest to grupa haplotypów podobnych ze względu
na wspólne pochodzenie.
Historia genezy powstania państwa polskiego przeplatana jest
legendą. Są tu przeróżne teorie, mniej i bardziej niewiarygodne, a nawet
absurdalne. Nasza wiedza o czasach przed Mieszkiem jest niewielka.
Punkt szczególny, przełomowy w naszych dziejach stanowi oczywiście
przyjęcie chrześcijaństwa przez Mieszka I. To ono wprowadziło Polskę do
grupy znaczących krajów Europy. Miało ogromny wpływ na rozwój
kultury i obyczajów. Od tego momentu też wiedza o naszych przodkach
pogłębia się i jest bardziej konkretna.

Skąd więc nasz ród?


Od pewnego czasu archeolodzy i historycy zasypują nas sensacjami
głoszącymi, że dotychczasowy, utrwalony w szkolnych podręcznikach
obraz powstania Polski jest już nieaktualny, przestarzały i zasługuje na
odesłanie do lamusa naukowych teorii. Przywołują najnowsze odkrycia
archeologiczne, szczególnie ob te przy okazji budowy autostrad, oraz
śmiałe, uwolnione z gorsetu peerelowskiej ideologii ich historyczne
interpretacje.
Kim są Polacy? Czy rozwiązanie tej zagadki jest w ogóle możliwe?
Wielość i niejednoznaczność odpowiedzi udzielanych przez naukę na to
pytanie jest uderzająca i nie daje na razie nadziei na rychłe zaspokojenie
naszej ciekawości. Obraz zaciemniony jest przede wszystkim przez brak
źródeł pisanych. Ziemie polskie leżały z dala od głównych centrów
cywilizacyjnych ówczesnej Europy i wzbudzały nikłe zainteresowanie.
Pierwsze pełniejsze wzmianki o plemionach zamieszkujących ziemie
polskie pochodzą ze źródeł z IX wieku, a najbardziej wartościowym z nich
jest Geograf Bawarski, przekaz powstały w klasztorze Świętego
Emmerama w Ratyzbonie.
Starożytni kronikarze, Tacyt, Herodot i inni, nie słyszeli nigdy o
żadnych Lechitach, Polanach czy Rusinach. A przecież współczesny sobie
świat znali dobrze, gdyż dość dokładnie potra li opisać obyczaje tak
egzotycznych ludów jak: Scytowie, Sarmaci i Wenedowie. Z tym
„oczywistym niedopatrzeniem” dawnych historyków coś trzeba było
zrobić. I zrobiono…
Z mieszaniny wiedzy zaczerpniętej z antycznych ksiąg i dawnych
legend wykluła się nowa teoria pochodzenia Słowian, zwłaszcza Polaków.
Jednak już nie wszystkich, lecz wyłącznie stanu szlacheckiego,
utożsamianego z narodem. Fundamenty pod nią położyli najlepsi
ówcześni historycy: Jan Długosz, Maciej Miechowita, Marcin Kromer oraz
ojciec polskiej kartogra i Bernard Wapowski. Ich pracy, poza pragnieniem
poznania przeszłości, przyświecały cele patriotyczne i polityczne. W tym
bowiem czasie Francuzi odkrywali swych przodków w nieujarzmionych
Galach, Włosi w dowodzonych przez Eneasza uchodźcach spod Troi,
Niemcy szlifowali na nowo opowieści o gromiących rzymskie legiony
Germanach. Czy Rzeczpospolita miała być gorsza i nie sięgać korzeniami
do idealizowanej przez humanistów starożytności?
„Przedstawiciele innych wielkich narodów byliby zdziwieni
częstotliwością, z jaką nasi sceptycy kwestionują zasadność
przywoływania sarmackiego ducha – pisze Bartłomiej Radziejewski. – Dla
Niemców jest oczywiste, że Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego to
stały element ich tożsamości i dziedzictwa. Są nawet tacy, którzy jak John
Laughland dowodzą, że promowana dziś przez Niemców idea integracji
europejskiej jest kontynuacją ottońskich idei uniwersalistycznych.
Podobnie dla błyskawicznie rosnących w potęgę Chińczyków całkowicie
naturalne jest sięganie do starożytnych idei konfucjańskich w dzisiejszym
wysiłku budowania nowoczesnej tożsamości. A Turcy z roku na rok coraz
częściej odwołują się do tradycji imperium osmańskiego, i to bynajmniej
nie z czasów bezpośrednio poprzedzających Atatürka, tylko do tej z XV i
XVI wieku”.
Tym bardziej że już w II połowie XIX stulecia niemieccy uczeni zaczęli
wykorzystywać swe odkrycia do uzasadniania „prawem pierwszeństwa w
osadnictwie” roszczeń terytorialnych. Wszystkich przebił w tym pewien
zgermanizowany Mazur, guru niemieckiej archeologii, profesor Gustaf
Kossinna (1858–1931).
Uczony ów był twórcą tzw. archeologii osadniczej, łączącej kultury
archeologiczne z jednostkami etnicznymi. Uważał mianowicie, że różnice
i podobieństwa kulturowe wynikają ze zróżnicowania lub jedności
etnicznej. Obszar określonych terytoriów kulturowych odpowiada
zasięgowi osadnictwa głównych ludów i grup etnicznych[1]. Według
Kossinny plemiona germańskie miały w starożytności zasiedlać znaczne
obszary środkowej Europy, włącznie z Polską, prasłowiańskie zaś, a
później słowiańskie – błota Prypeci. W jego ujęciu nie było miejsca na
przenikanie się różnych kultur czy ich przemiany w czasie.
Cywilizowanych Germanów przeciwstawiał prymitywom z bagien,
którzy gnieździli się w wykopanych w ziemi jamach i nie mieli kontaktu z
jakąkolwiek cywilizacją. Słowianie, odcięci od wszelkich prądów wyższej
kultury, biedni i prymitywni, dopiero w VI wieku, wykorzystując
sprzyjającą chwilę dziejową, zajęli dzisiejsze siedziby ku wschodowi i
zachodowi, wtedy gdy ludy germańskie stworzyły już bogatą cywilizację,
niezależną od wpływów świata śródziemnomorskiego lub orientalnego.
Kossinna udowadniał, że na terenach Polski i Czech ludy germańskie
osiedliły się wcześniej niż słowiańskie i że to one były twórcami wysokiej
kultury, zniszczonej przez następców. Jeśli więc w danym regionie
odkryto wcześniejsze ślady osadnictwa germańskiego niż słowiańskiego,
uznawano cały ten obszar za pragermański.
Dzisiaj większość badaczy akceptuje pogląd o migracji Słowian ze
wschodu na zachód, ale Kossinna przedstawiał przy tym Słowian jako
najeźdźców, którzy wykorzystując koniunkturę po wielkiej wędrówce
ludów albo zajęli opuszczone przez pierwotnych mieszkańców tereny,
albo ich wyparli.
„Hołdowali oni już wówczas pewnego rodzaju bolszewizmowi,
złagodzonemu jedynie przez niemożność zbierania się w większych
gromadach i przez skrajny brak potrzeb – pisał. – Dla Germanów, których
zawsze, a przede wszystkim w czasie wojny, ożywia pragnienie prawa i
ładu, byli oni przedmiotem wstrętu i ohydy”.
Jego teorie zaledwie kilkanaście lat później ochoczo podchwycili
naziści.
*
W PRL koncepcja o słowiańskich autochtonach na ziemiach między
Wisłą i Odrą urosła wręcz do rangi obowiązującej doktryny państwowej.
Opierając się na niej, uzasadniano prawa do Ziem Odzyskanych. To z kolei
nie bardzo się podobało Związkowi Sowieckiemu. Że niby kolebka
Słowiańszczyzny znajduje się na terenie Polski? Jakże to? A Rosjanie?
Rozciągnięto więc za sprawą sowieckich archeologów matecznik Słowian
aż po Dniepr.
Było to jednak nie tyle rozciąganie, ile przede wszystkim naciąganie.
Na przypisanej w ten sposób Słowianom ogromnej przestrzeni zabrakło
miejsca dla innych ludów, których wcześniejszą obecność trudno było
ukryć, pozostawiły bowiem po sobie całą masę materialnych śladów swej
kultury od ceramiki po groby i resztki siedzib. Cóż było robić? Stworzono
kolejną hipotezę.
Mówiła o niezróżnicowanej etnicznie wspólnocie indoeuropejskiej,
mieszkającej i przemieszczającej się pomiędzy Wołgą i Renem. Jeszcze w
czasach prehistorycznych w jej obrębie miały się ukształtować
poszczególne grupy, które dały początek Pragermanom, zajmującym
Skandynawię i północne Niemcy, Wenedom nad Bałtykiem,
Prasłowianom w środkowej Europie i Prabałtom na północnym wschodzie
kontynentu. W końcu zapanował porządek, ponieważ wyszło na to, że od
zarania dziejów każdy był u siebie. Wkrótce jednak znów zaczęły się
problemy…
Przede wszystkim brakowało dowodów obecności Słowian. Jeżeli
rzeczywiście przebywali od 4 tys. lat nad Wisłą i Odrą, to musieliby się na
nich natknąć Grecy i Rzymianie przemierzający bursztynowy szlak, czyli
drogę handlową łączącą niegdyś kraje śródziemnomorskie z Bałtykiem.
Trudno też wytłumaczyć, dlaczego tak cenny produkt jak bursztyn nie
zyskał własnej słowiańskiej nazwy. Słowo „bursztyn” pochodzi od
niemieckiego słowa bernstein (kamień, który się pali).
Językoznawcy wysuwali wiele innych podobnych wątpliwości,
zwłaszcza dotyczących obiektów geogra cznych, które wyznaczały
plemionom trudne do przekroczenia granice i powinny być jakoś przez
nie nazywane. Tymczasem nazwy rzek: Wisła, Odra, Nida, Ner, Narew,
Warta też z całą pewnością nie są słowiańskie. Ktoś musiał je więc nadać
jeszcze przed przybyciem i osiedleniem się Słowian.
Jak pamiętamy, w dziełach historyków antycznej Grecji i Rzymu nie
ma najmniejszych nawet wzmianek o Słowianach. Próżno szukać
jakichkolwiek słowiańskich imion czy nazw geogra cznych. Skoro więc
nie napotkali tam naszych praprzodków, nasuwa się oczywiste
przypuszczenie – że po prostu ich tam nie było.
Autorzy bizantyjscy zauważyli Słowian dopiero w VI wieku. „Nagle” w
ich opracowaniach zaroiło się od charakterystycznych dla słowiańskości
p ę y y y
imion: Radogost, Sulimir, Wszemir… Najwybitniejszy dziejopis tych
czasów, Prokopiusz z Cezarei, opisał nawet szczegółowo różnice dzielące
poszczególne słowiańskie plemiona, a także to, co je łączyło: język,
obyczaje, obrzędy i wierzenia.
Dopóki teorie o odwiecznej „tubylczości” Słowian na ziemiach polskich
kwestionowali uczeni zachodni, zwłaszcza niemieccy, można to było
traktować jako element walki ideologicznej. Ale sceptycyzm narastał
także wśród Polaków. I wreszcie w latach 70. XX wieku wybitny archeolog
profesor Kazimierz Godłowski całkowicie zanegował koncepcję
autochtoniczną, o czym napiszemy szerzej nieco dalej.
„Pytanie, które nasuwa się w tym momencie, jest następujące: gdzie
Słowianie (i Polacy) mają swoje korzenie genetyczne i kulturowe (bo to nie
musi być tożsame)? – pisze Kazimierz Pytko. – Czy w drużynie Mieszka I i
jego ojca (początek X wieku, jak sugerowałaby nasza estyma dla daty
966)? Na marginesie tej debaty istniał też pogląd (nazwę go
«fonnogaizmem»), zaprezentowany np. w popularnej książce Czy
wikingowie stworzyli Polskę? Zdzisława Skroka (Iskry, 2013), że lechicki
żywioł potrzebował tu twardej i sprawnej ręki wikingów, aby «ogarnąć
temat» tworzenia wspólnoty politycznej, państwa i administracji. Zatem
Mieszko (ewentualnie jego ojciec i dziad oraz drużyna) byli wikingami.
Czy może korzeni mamy szukać w kulturze określanej przez archeologów
jako Praga-Korczak, co to niczym lip z konopi wyskakuje w środku
Europy w wieku V–VI n.e.? Tak twierdzą historycy, tzw. allochtoniści, jak i
prof. Nowak. A może «wszyscyśmy z Biskupina» i pochodzimy z kultury
łużyckiej, obecnej tu, gdzie dziś Polska, 1300–500 lat p.n.e., jak uczono nas
w PRL-owskiej szkole?
Językoznawcy nie mają wątpliwości, że przynajmniej kulturowo – bo
język jest podstawą kultury znacznie bardziej niż jakiekolwiek potłuczone
garnki (aczkolwiek są od tej reguły odstępstwa) – mamy ścisły związek z
ekspansją indoeuropejskich ludów określanych jako kultura ceramiki
sznurowej (3000–2250 p.n.e.). Obok, czy też w obrębie tej grupy, genetycy,
taki np. David Reich z Harvardu, znajdują lud nazywany Yamnaya –
Jamowcami, od struktury stosowanego przez nich pochówku ziemnego.
(…) Zostawił chromosom Y dziś określany jako R1b, a nawet – w sposób
dość nieuprawniony – jako «germański Y».
Zaznaczmy na marginesie: DNA ludzi kultury ceramiki sznurowej
niemal kompletnie (poza chromosomem Y) pokrywa się z DNA ludzi z
kultury grobów jamowych. Teoria o stworzeniu kultury ceramiki
sznurowej przez ludzi z kultury grobów jamowych nie zaistniałaby bez
zastosowania genetyki. Porównywanie tylko znalezisk archeologicznych
niepoprawnie stwierdzało, że były to odrębne grupy ludności! (Czy ja
ciągle nie powtarzam, że garnki można lepić raz takie, raz inne, a geny
trwają i tylko trochę się zmieniają?) Tuż obok nich – w tej samej dla
dzisiejszej Europy fali rodzicielskiej, z tych samych pontyjskich stepów i
niemal w tym samym czasie – pojawiają się Zrębowcy, nazywani tak od
grobu w jamie ziemnej umacnianego palami zaciosywanymi i łączonymi
na zrąb. Genetyczne bardzo blisko Yamnaya i z chromosomem Y jak
Sznurowcy, zostawili po sobie bowiem chromosom Y R1a. Na wyrost nieco
nazywany słowiańskim…”
*
Pisząc o Słowianach, Prokopiusz z Cezarei nie zadał sobie nawet trudu,
aby dowiedzieć się, skąd dokładnie przybyli. Cóż, nic go to nie obchodziło.
Ważne było przede wszystkim to, że napierają od północy na cesarstwo.
Sześć stuleci później problem ich pochodzenia skwitował Gall Anonim:
„Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, których wspomnienie
zaginęło w niepamięci wieków i których skaziły błędy bałwochwalstwa”.
Jego prorocze słowa, że początki Słowian zostały na zawsze ukryte w
mrokach historii i że należy opuścić na nie zasłonę milczenia, okazały się
prawdą. Do dziś nie udało się rozwiać wszystkich wątpliwości, a o
najliczniejszej grupie etnicznej Europy wiemy mniej niż o Celtach, Gotach
czy Wandalach.
Najdawniejsze nasze dzieje spowija wprawdzie wciąż mgła, ale
ostatnimi laty, dzięki rosnącej liczbie pasjonatów i naukowców, rozwiewa
się ona powoli, odkrywając coraz więcej tajemnic. Krytyczne badania nad
początkami Polski liczą zresztą już ponad 200 lat, a ich nasilenie osiągnęło
swoje apogeum w latach 50. i 60. minionego stulecia, w związku ze
zbliżającym się milenium chrztu Polski.
*
Skąd pochodziła dynastia Piastów? Ze Skandynawii, jak przypuszcza
wielu badaczy, czy z Moraw, jak twierdzą autorzy innej hipotezy? A może
z jeszcze innych stron? Być może wkrótce będziemy mogli
uprawdopodobnić jedną z tych hipotez. Trwają badania DNA pierwszej
polskiej dynastii królewskiej. Analizy genetyczne przedstawicieli dynastii
Piastów mogą rzucić nowe światło na te koncepcje. Umożliwiają one
bowiem poznanie pokrewieństwa poszczególnych osób i całych grup, a
także wnioskowanie na temat migracji, zdrowia, a nawet wyglądu[2].

DNA, kwas deoksyrybonukleinowy – wielkocząsteczkowy związek


chemiczny zbudowany z podjednostek zwanych nukleotydami,
występujący u wszystkich organizmów żywych. Jest nośnikiem
informacji genetycznej. Zawiera informacje dotyczące budowy, wzrostu,
rozwoju, funkcjonowania oraz reprodukcji wszystkich organizmów
żywych oraz wirusów, które przekazywane są dziedzicznie w postaci
genów. DNA zostało odkryte w roku 1869 przez Fryderyka Mieschnera,
lecz przez prawie 100 lat jego struktura pozostawała zagadką. Za
odkrycie w roku 1953 struktury DNA James Watson, Francis Crick i
Maurice Wilkins otrzymali w 1962 roku Nagrodę Nobla.
Nasza informacja genetyczna zapisana jest więc w DNA – długiej,
spiralnie skręconej cząsteczce, zbudowanej z czterech rodzajów zasad
azotowych (oznaczanych w skrócie A, G, T, C). Podstawową „literą” w
takim zapisie jest para zasad (para, ponieważ DNA składa się z dwóch nici
– jedna jest „lustrzanym odbiciem” drugiej). Niemal cały zapis genetyczny
znajduje się w jądrze komórkowym, a konkretnie w 23 parach
chromosomów, czyli ściśle upakowanych nici DNA. Zakodowane są w
nich „przepisy” na produkcję niezbędnych organizmowi białek, czyli
geny. Mitochondria mają swoje własne niewielkie nici DNA. Cały genom
człowieka zawiera ok. 20 tys. genów. W mitochondrialnym DNA jest ich
zaledwie 13. Ludzie mają ok. 99,5 proc. wspólnego DNA, czyli zaledwie 0,5
proc. odpowiada za miriady dzielących nas różnic. Ludzki genom składa
się z ok. 3,2 mld par zasad. 0,5 proc. z tego to 16 mln „liter”, a ponieważ
każda z nich może wystąpić w jednej z czterech odmian, liczba możliwych
kombinacji jest gigantyczna – wynosi 4 podniesione do 16-milionowej
potęgi! Prawdopodobieństwo, że ktoś ma dokładnie taki sam genom jak
my, jest więc zerowe.

W tym celu trzeba było najpierw pobrać próbki z miejsc, w których


pogrzebani zostali członkowie królewskiej rodziny. Okazało się to
trudniejsze, niż można było przypuszczać. Choć udało się ustalić miejsce
pochówku ok. 500 Piastów, większość z nich okazała się naruszona, a
szczątki były nieraz przemieszane z późniejszymi.
Ostatecznie pobrano próbki z 30 pochówków. Wybrano miejsca, które
z dużą dozą prawdopodobieństwa zawierają szczątki dawnej rodziny
królewskiej. Co istotne, pochodzą one z bardzo różnych czasów – od
pierwszych władców Polski Mieszka i Bolesława Chrobrego po ostatnich
przedstawicieli dynastii, to jest książąt mazowieckich (1526) i śląskich
(1639).
„Nie wliczamy w to ogólnie znanych grobów Władysława Łokietka i
Kazimierza Wielkiego na Wawelu, które są bezpiecznie zamknięte od
setek lat – mówi profesor Marek Figlerowicz z Instytutu Chemii
Bioorganicznej PAN w Poznaniu. – Z tych szczątków nie pobraliśmy
próbek z tego względu, że wymagałoby to silnej ingerencji w architekturę
katedry. Rozważamy, czy jest to uzasadnione”.
W ocenie naukowca najbardziej obiecujące do badań są szczątki
Piastów z Płocka. W tamtejszej kaplicy królewskiej, obok dawnych
władców Polski: Władysława I Hermana (1043–1102) i Bolesława III
Krzywoustego (1086–1138), spoczywają też szczątki 14 piastowskich
książąt mazowieckich. Za tym, że szczątki faktycznie należą do Piastów,
przemawia m.in. ogólnie dobry stan pochówków. Zbadano też dzieje tych
miejsc i z dużym prawdopodobieństwem uznano, że w grobach złożono
przedstawicieli właśnie tego rodu. Jednak również w Płocku czekało
naukowców spore zaskoczenie. Tylko królowie spoczywali w kamiennej
trumnie, pozostali zaś Piastowie – pod posadzką kościelnej krypty.
„Na podstawie wstępnych analiz wiemy już, że poszczególne szkielety
nie zostały właściwie przyporządkowane – dodaje profesor Figlerowicz. –
Na szczęście analizy pobranych próbek DNA najprawdopodobniej
pozwolą przywrócić im właściwą tożsamość. Jedną z czaszek dodatkowo
zeskanowano trójwymiarowo, co w połączeniu z danymi z analizy
genomu pozwoli na rekonstrukcję wyglądu zmarłej osoby. Próbki DNA
pobrano również z grobów Piastów spoczywających m.in. w Opolu,
Lubiniu i w Warszawie. W niektórych przypadkach są to nie władcy, ale
członkowie ich rodzin, wśród których był na przykład biskup”.
Analizy DNA umożliwią poznanie pochodzenia protoplastów dynastii.
Naukowców interesuje kodujący płeć męską chromosom Y. U wszystkich
należących do jednej rodziny mężczyzn powinien on być jednakowy.
Pozyskując go, naukowcy będą w stanie stwierdzić, czy w kolejnych
badanych grobach znajdują się szczątki Piastów, czy jednak inne. I tu
pojawiła się pierwsza sensacja: bywa, że nie jest jednakowy! Wygląda na
to, że dzieje dynastii Piastów są dużo bardziej zagmatwane, niż
dotychczas sądziliśmy.
„Nadal badamy próbki – mówi profesor Figlerowicz. – Pomocna w
poznaniu «wzorcowego» chromosomu Y może być próbka pobrana z
relikwiarza, w którym według tradycji ma znajdować się kość należąca do
Bolesława Chrobrego. Naukowcy przeanalizowali niewielką próbkę z
umieszczonego tam paliczka, czyli kości dłoni. (…) Musimy być jednak
bardzo ostrożni przy wyciąganiu wniosków uzyskanych na podstawie
analiz kości z relikwiarza. Gdyby okazało się, że chromosom Y jest taki
sam, jak u Władysława Hermana i Bolesława Krzywoustego oraz
większości późniejszych przedstawicieli dynastii Piastów, można by z
dużym prawdopodobieństwem uznać, że w relikwiarzu faktycznie
zdeponowano szczątki pierwszego króla Polski”.
Przyjrzyjmy się więc nieco bliżej różnym teoriom pochodzenia
Polaków. Zarówno tym bardziej, jak i tym mniej prawdopodobnym, a
nawet tym zupełnie nieprawdopodobnym.
Część I

Turboteorie
ROZDZIAŁ I

Wielka Lechia

Proces państwotwórczy na ziemiach polskich od dawna budził gorące


dyskusje i budzi je do dziś. O cjalny nurt naukowy datuje powstanie
zalążków państwa polskiego na X wiek, a umowną datą „powstania
Polski” jest rok 966. Nie dla wszystkich jednak. Całkiem spora liczba osób
lansuje teorię, że historia Polski nie rozpoczęła się „w jakiś cudowny
sposób” od Mieszka I, „niemieckiego agenta i czeską marionetkę”, który
„czując się zagrożony, przyjął taktycznie, wraz z dworem, o cjalny
chrzest w obrządku rzymskim ok. 966 roku, za co zresztą jego własny lud
słowiański uznał go za zdrajcę, a także z powodu polecenia burzenia, przy
pomocy księży, społecznych bożnic, gontyn, kącin[3] i niszczenia posągów
bogów oraz wycinania słowiańskich świętych gajów i dębów”.
Słowiański król Mieszko I pochodził ze starożytnej, lechickiej dynastii
królewskiej i – co słusznie zauważają apologeci Wielkiej Lechii – miał ojca,
dziada oraz pradziada, z których każdy rządził po kilkadziesiąt lat. „Nie
każdy zwrócił uwagę na to – twierdzi Janusz Bieszk (o którym nieco
więcej za chwilę) – że Mieszko I był słowiańskim królem lechickim,
wybranym w 957 roku na prawomocnym wiecu słowiańskim, a dopiero
po przyjęciu chrztu w obrządku rzymskim ok. 966 roku został
praktycznie «zdegradowany» do rangi księcia, zależnego od hierarchii
kościelnej oraz papieża, i tak był postrzegany przez władców ówczesnej
chrześcijańskiej Europy. (…)
Nadszedł czas (…) dopisania zapomnianej starożytnej historii
słowiańskiej Polski, czyli Lechii, państwa założonego przez króla Lecha
Wielkiego, Ojca Narodu, już 3700 lat temu”.
W czasie dalszego rozwoju kraju wykształciła się nieco inna nazwa.
Już nie Lechia, lecz imperium Lechitów. Państwo to w okresie swej
ekspansji podbiło bądź związało ze sobą przymierzem dziesiątki plemion i
ziem słowiańskich na ogromnym obszarze w dorzeczach rzek: od zachodu
Renu, Wezery, Łaby i Soławy (obecne Niemcy), Odry i Nysy Łużyckiej,
Wisły, Bugu, Prutu, Dniestru, Bohu i Dniepru aż pod Don i Nowogród na
wschodzie (obecne Rosja i Ukraina) oraz na północy od Bałtyku przez
teren dzisiejszej Polski i dalej Niziny Węgierskiej aż po Dunaj, Morze
Czarne i Morze Azowskie na południu. U szczytu swej potęgi, który
przypadł na wiek VI, Imperium Lechitów sięgało jeszcze dalej,
przynajmniej na południe i wschód – aż po morza: Adriatyckie i Kaspijskie,
rzekę Wołgę i masyw Uralu.
„Potwierdzają to zachowane oryginalne mapy sporządzone przez
starożytnych kartografów – tłumaczą wielbiciele Wielkiej Lechii –
datowane od 700 roku p.n.e. do roku 887 n.e., których nie ma w naszych
atlasach (dlaczego?!) (…)”.
„Skąd wiemy o Lechitach – zastanawia się inny apologeta polskiej
mocarstwowości R. Gierula. – Otóż jako pierwsze zachowane źródło
pisane mówi o nich kronikarz ruski Nestor (ur. ok. 1050, zm. ok. 1114)[4].
Kim byli według Nestora Lechici, określani przez niego jako Lachowie,
która to nazwa do dziś zachowała się na Rusi i w Rosji? Otóż Nestor mówi
wyraźnie, że Lachami są wszystkie plemiona zamieszkujące terytorium
obecnej Polski, czyli Polanie, Mazowszanie, Lachowie (właściwi),
Pomorzanie, a także Słowianie połabscy określani jako Łuticzi, czyli
Lutycy. Do Lachów Nestor zalicza także Wętyczów (Wiatyczy) i
Radymiczów, dwa plemiona lechickie żyjące w okolicach Moskwy. Tak
więc dla Nestora nazwa Lachowie (Lechici) jest pojęciem szerszym niż
terytorium obecnej Polski. Podaję za Karolem Potkańskim, badaczem
końca XIX i początku XX wieku[5]. W roku 1965 ukazał się wybór pism
Potkańskiego zatytułowany Lechici, Polanie, Polska, opatrzony wstępem
profesora Gerarda Labudy. Niech więc nikt nie twierdzi, że Lechici i Lechia
zostały wymyślone przez oszołomów, jak usiłują ludziom
niezorientowanym wmówić etatowi pracownicy UJ.
Założone przez Lecha I Wielkiego, wnuka Sarmaty, imperium Lechitów
było potężną organizacją państwowo-plemienno-rodową Słowian, której
ziem nie zdołał podbić żaden najeźdźca: ani Persowie, ani Grecy, ani
Rzymianie, Bizantyjczycy czy Frankowie, w tym państwo Karola
Wielkiego. Były to ziemie słowiańskie od wielu tysięcy lat, zamieszkane
przez Ariów-Prasłowian, Indoscytów o głównej haplogrupie R1a! Y-DNA.
Potwierdziły to najnowsze badania genetyczne w laboratoriach
naukowych w Polsce i za granicą.

Haplogrupa to w genetyce zbiór serii podobnych (powtarzających


się) zespołów genów, umieszczonych w specy cznych częściach
chromosomów. Badania występowania haplogrup pozwalają na
śledzenie migracji populacji. Chromosom Y dziedziczony jest tylko
w linii ojcowskiej, a mtDNA tylko w linii matczynej. Na tej
podstawie wyliczono, kiedy żyli ludzie, od których cała
współczesna populacja odziedziczyła chromosom Y i mtDNA.
Populacje haplogrupy R1a1a1 i jej podgrupy żyją dziś w Polsce w
największym w całej Europie jednorodnym zagęszczeniu, bo ok. 57
proc. ludności Polski. Podobnie jak w Polsce, R1a1a1 (bez
uwzględnienia podziału na jej podgrupy) pojawia się w Czechach
(dziś 30 proc.), w Słowacji (40 proc.), na Węgrzech (32 proc.;
poprzednia błędna liczba: 50 proc.), w Austrii – dziś ok. 25 proc. i w
Anglii (5 proc. mieszkańców), Irlandii (dziś m.in. klany Donaldów i
Douglasów), Szkocji; Norwegii (do 30 proc. mieszkańców części
zachodniej). Stąd właśnie osadnictwo R1a1a1 emigrowało na
Wyspy Brytyjskie i do Islandii (dziś tam 23 proc. ludności). Nadto
na Litwie, Łotwie i Estonii dziś odpowiednio 38, 40 i 32 proc.
Populacje haplogrupy R1 z jej podgrupami R1a i R1b, które
zachowały pierwotny ojcowski język, są twórcami i
użytkownikami języków indoeuropejskich, nazwanych tak ze
względu na geogra czną ich rozległość – od subkontynentu
indyjskiego na południu Azji po zachodnie krańce kontynentu
europejskiego.

Mutacja tworząca R1a1 powstała u osoby zamieszkującej Eurazję ok. 15


tys. lat temu (Europa Południowo-Wschodnia, północny Kaukaz lub Azja
Środkowa). Według niektórych teorii do mutacji doszło w cieplejszej
stre e klimatycznej nazywanej „ukraińską ostoją maksimum ostatniego
zlodowacenia”. Zespół badaczy pod kierownictwem profesor Ornelli
Semino jako pierwszy wykazał związek R1a1 z kulturą grobów jamowych.
Istnieją też poglądy, że mutacja powstała na terenie Indii lub Afganistanu i
stamtąd rozprzestrzeniła się w przeciwnym kierunku”.

Kultura grobów jamowych – kultura archeologiczna datowana na


3300–2600 p.n.e. Z końcem tego okresu jeźdźcy identy kowani
genetycznie jako pochodzący ze wschodnioeuropejskich stepów
przedstawiciele kultury grobów jamowych dokonali inwazji na
rozległe połacie Europy, docierając w ciągu kilkuset lat do
Półwyspu Iberyjskiego. Nazwa pochodzi od typowego pochówku
szkieletowego pod kurhanem w jamie grobowej. W wielu krajach
Europy domieszka ich materiału genetycznego jest znaczna, a w
niektórych dominująca. Według badań DNA z zachowanych
szkieletów kultura grobów jamowych stanowi trzecią i ostatnią
fazę inwazji współczesnego człowieka (Homo sapiens) na tereny
Europy. 45 tys. lat temu w Europie pojawiły się pierwsze
społeczności łowiecko-zbierackie, a ok. 8000 lat temu przybyli z
Bliskiego Wschodu pierwsi rolnicy. 4500 lat temu z terenów
dzisiejszej zachodniej Rosji i Ukrainy napłynęli przybysze
reprezentujący kulturę grobów jamowych, skolonizowali Europę i
– co bardzo prawdopodobne – wprowadzili na kontynencie
europejskim protoplastę tutejszych języków indoeuropejskich
(mogli być również drugą fazą przeniknięcia tej grupy językowej
ze Wschodu do Europy). Badacze uważają, że ślady kultury grobów
jamowych świadczą także o jej wschodniej ekspansji, np. na tereny
Syberii i zachodnich Chin.

„Uważa się, że R1a była dominującą haplogrupą wśród północno-


wschodnich plemion protoindoeuropejskich, które przekształciły się w
ludność indoirańską, tracką, bałtycką i słowiańską – twierdzi Maciamo
Hay, autor artykułu Haplogrup R1a (Y-DNA), zamieszczonego w brytyjskiej
Eupedii. – Protoindoeuropejczycy wywodzili się z kultury grobów
jamowych (3300–2500 p.n.e). Ich gwałtowna ekspansja była możliwa
dzięki wczesnemu opanowaniu produkcji brązu i broni z brązu oraz
udomowieniu konia na stepach euroazjatyckich (ok. 4000–3500 p.n.e).
Uważa się, że osobnicy z południowej części stepu nosili głównie linie
należące do haplogrupy R1b (L23 i subkładów), podczas gdy lud
północnego lasostepu należałby w zasadzie do haplogrupy R1a. Pierwsza
ekspansja ludzi z lasostepu nastąpiła w kulturze ceramiki sznurowej”.
„W genomie Polaków widać bardzo silne ślady trzeciej fali migracyjnej,
wspomnianych już pasterzy z kultury grobów jamowych, którzy poprzez
Dunaj dotarli na tereny dzisiejszej Polski wzdłuż rzek, na przykład Wisły –
napisała szwedzka dziennikarka Karin Bojs, autorka wydanej w 2015 roku
książki Moja europejska rodzina. Pierwsze 54 000 lat (Min europejska
familj: De senaste 54 000 åren). – Stworzyli tu bardzo silną kulturę
ceramiki sznurowej, zwanej tak od zdobienia naczyń za pomocą
odciśniętego w mokrej glinie sznurka (dawniejsza nazwa to kultura
toporów bojowych). To oni przyczynili się do rozprzestrzenienia języków
indoeuropejskich. Ponad 80 proc. polskich mężczyzn znajdzie w swoim
genomie ślady tych właśnie pasterzy”.
Najnowsze wyniki badań dowodzą, iż wszyscy mieszkańcy Europy są
ze sobą bardzo blisko spokrewnieni. A to oznacza, że współdzielą podobne
geny. Niektórzy genetycy twierdzą, że w Europie nie ma odrębnych
populacji, a przynajmniej takich, które pokrywałyby się z granicami
etnicznymi.
R1b – ta haplogrupa jest dominująca na zachodzie Europy, ale
występuje również w niektórych częściach Rosji oraz Afryce. W artykule
naukowym Genetyczna historia Europy epoki lodowcowej (The genetic
history of Ice Age Europe) z 2016 roku odnotowano wystąpienie osobnika z
haplogrupy R1b1 na terenie współczesnych Włoch (Villabruna) nawet 12
tys. lat p.n.e.
R1a – dominuje na terenach Europy Środkowo-Wschodniej i w Azji
Centralnej. Wspólne pochodzenie z mieszkańcami wschodniej Europy
mają również Ujgurzy. Dla krajów słowiańskich charakterystyczne jest
częste występowanie haplogrupy R1a1a7.
N – to populacje północnosyberyjskie i uralsko- ńskie. Tę haplogrupę
można zaobserwować również na Litwie oraz w Estonii.
I1 – to głównie Szwecja i zachodnia Finlandia. Prawdopodobnie są to
przedindoeuropejscy Enetowie lub Wenedowie.
I2 – haplogrupa I2 jest dominującą na Bałkanach. Mężczyźni z tego
regionu są z reguły bardzo wysocy – ci z Alp Dynarskich mają średnio
185,6 cm wzrostu.
J1 – haplogrupa J1 to głównie Bliski Wschód, Kaukaz, Sudan i częściowo
Etiopia. Jest jednak popularna również wśród niektórych grup
narodowości żydowskiej.
J2 – głównie są to Turcy, ale ta haplogrupa jest obecna w całej
północno-zachodniej Azji.
G – haplogrupa G dominuje na terenie współczesnej Gruzji. W
północnej Osetii jest to ponad 74 proc. mężczyzn. Kilka procent osób z tej
haplogrupy zamieszkuje również Egipt, Izrael i dużą część europejskich
państw.
E – haplogrupa występuje głównie w Afryce. W Europie możemy
spotkać ją głównie w Albanii, Macedonii, Grecji i Bułgarii.
Haplogrupa R1a1 (Y-DNA) na kontynencie europejskim dominuje
wśród Słowian i Węgrów. Obecnie występuje z częstotliwością 40 proc. w
krajach słowiańskich z małymi odchyleniami (60 proc. Polska, Węgry).
Inne badania podają 20 proc. dla Węgrów. W Europie procentowo
najwięcej (63 proc.) R1a1 jest na Łużycach, ale tylko wśród resztek
słowiańskiej ludności. R1a1 występuje w Europie najczęściej wśród
Serbołużyczan (63 proc.), a najwięcej jego nosicieli jest wśród Rosjan (47
proc., ponad 50 mln).
Również w krajach Europy Północnej R1a1 występuje z częstością 10–
20 proc., przy czym najwyższe częstości odnotowano w Norwegii i
Islandii, ale jest to mniej niż połowa częstości jej występowania u
Polaków. Istnieją przypuszczenia, iż ta haplogrupa została tam
rozprzestrzeniona przez wikingów i Słowian, o czym szerzej napiszę w
dalszej części książki.
Waldemar Łysiak:
„Za Aryjczyków, pierwszorzędnych reprezentantów białej rasy,
niemiecki Führer uważał przede wszystkim Germanów, tudzież
Skandynawów, więc obecne (2012–2014) badania europejskiej aryjskości
muszą sprawiać, że przewraca się w grobie, czy raczej zgrzyta zębami w
piekle. Te najnowsze badania haplogrupy Y-DNA (chromosom Y, linia
męska) oraz haplogrupy mtDNA (mitochondrialnych, linia żeńska)
potwierdziły nie tylko znany od dosyć dawna fakt, że przodkami Słowian
byli Ariowie (Szlachetni) vel Aryjczycy, szczep (lud) indoeuropejski, który
według wyznawców teorii rasowej stanowił nośnik inteligencji wyższej –
lecz również fakt (m.in. badania podhaplogrupy R–DNA), iż w dzisiejszej
Europie Polacy należą do czołowych potomków Ariów. Wyprzedzają nas
jedynie (i to leciutko) mieszkańcy Wysp Brytyjskich, a przegrywają z nami
(i to solidnie) blond narody niemieckie i skandynawskie, ku pośmiertnej
wściekłości nie tylko Hitlera, lecz i jego akademików.
Jest rzeczą wielce interesującą, że historyk Michał Żmigrodzki
wiedział to samo 100 lat temu, choć nie miał aparatury do badania DNA.
Na paryskiej konferencji folklorystów (1889) Żmigrodzki wygłosił referat
sugerujący, że Polacy są aryjską czołówką, puentując tak: «Jesteśmy
plemieniem wysoce arystokratycznym, a swastyka to nasz rodowy herb».
Była sui Genesis herbem rodowym naszych przodków i władców epoki
przedmieszkowej (przedchrześcijańskiej) – Polan, Wiślan, Lechitow i
królów bałwochwalców, zwłaszcza bezpośrednich przodków księcia
(króla) Mieszka I, Krzyżem tamtej ery”.
Przy okazji badań rozmaitych haplogrup okazało się na przykład, że…
Rosjanie to Finowie. W latach 2002–2005 pracownicy Laboratorium
Genetyki Populacji Człowieka Centrum Medyczno-Genetycznego
Rosyjskiej Akademii Nauk pod kierownictwem doktor nauk medycznych
Jeleny Nałanowskiej przeprowadzili badanie puli genowej narodu
rosyjskiego i sąsiadujących z nimi narodów.
Jak możemy przeczytać w artykule Rosjanie – największy naród ński,
w wyniku tych badań genetycy udowodnili, że rosyjska grupa etniczna
(czyli rosyjska część ludności Rosji) w 85–90 proc. składa się z
zeslawizowanych Finów, z potomków Turków (Tatarów, Protobułgarów,
Baszkirów i innych), a także z mieszanki jednych i drugich. Czyli według
chromosomu Y różnica między Rosjanami a ludami ńskimi
mieszkającymi dzisiaj na terytorium Rosji wynosi równo 2–3 jednostki.
Mówiąc prościej, genetycznie są one niemal identyczne. Finowie i Turcy
nie należą do Indoeuropejczyków. A Polacy i Białorusini, w odróżnieniu od
Rosjan, są genetycznie tą samą grupą etniczną, Słowianami, a zarazem
Indoeuropejczykami. A to oznacza, że Rosjanie (z jednej strony) oraz
Polacy i Białorusini (z drugiej) należą do różnych grup antropologicznych.
„Czystych” Słowian – według genetyków – na obszarze Rosji nie ma
więcej niż 6–8 proc. Można więc przypuszczać, że to zrusy kowani
potomkowie Polaków, Białorusinów, Ukraińców, Bułgarów, Serbów,
Słowaków, Czechów. A więc mitem możemy nazwać stwierdzenie, że
Rosjanie, Białorusini i Ukraińcy to jakoby „rodzeni bracia Słowianie”. Bo
Słowianami są tylko Białorusini i Ukraińcy, przy czym nie wschodnimi
(tacy w ogóle nie istnieją), a po prostu Słowianami. Genetycznie i
antropologicznie są oni bliscy Polakom i Słowakom (Białorusini),
Bułgarom i Serbom (Ukraińcy). Rzeczywistą „bliską rodziną” dla Rosjan są
Finowie i Estończycy.
Tym samym genetycy położyli kres dawnym sporom o „słowiańskich
korzeniach Rosjan”. Okazało się, że niczego słowiańskiego Rosjanie nie
mają. Istnieje tylko okołosłowiański język rosyjski, powstały z
miejscowych języków ńskich i tureckich na osnowie cerkiewno-
słowiańskiej (czyli starobułgarskiej) gramatyki, jednak zawiera on 75–80
proc. słownictwa niesłowiańskiego ( ńskiego lub tatarskiego).
Podobieństwo leksykalne białoruskiego i rosyjskiego nie przekracza 25
proc., podczas gdy podobieństwa w słownictwie białoruskim i polskim
wynoszą 60–70 proc. Białorusin bez tłumaczenia rozumie język Polski,
słowacki i ukraiński, natomiast Rosjanin mowy białoruskiej bez
tłumaczenia nie rozumie, podobnie jak żadnego innego języka
słowiańskiego.
Tak więc odwieczna rywalizacja Wielkiego Księstwa Litewskiego i
Królestwa Polskiego z jednej strony i państwa moskiewskiego z drugiej,
to konfrontacja różnych grup etnicznych o zdecydowanie różnej
mentalności. To samo można powiedzieć o stałej wrogości między
Rzeczypospolitą a Imperium Rosyjskim – i później, wbrew o cjalnie
obowiązującej propagandzie – między Polską a ZSRS (tylko między rokiem
1700 a 1939 do wojen z naszym wschodnim sąsiadem doszło prawie 20
razy).
*
Lechici (według swych zwolenników) bili własny pieniądz i posiadali
potężną armię. Około 20 proc. społeczeństwa stanowiła szlachta – resztę
poddani chłopi. Najważniejsze decyzje podejmowano na szlacheckich
wiecach (tzw. demokracja słowiańska, czyli demokracja zgodnościowa).
Zbudowali wiele grodów i portów. Nie mieli jednej stolicy, na przestrzeni
dziejów jej funkcję pełniło przemiennie kilka miast:
– Kodan (Gdańsk) – w XVIII wieku p.n.e. (za króla Kodana),
– Gniezno – w XVII wieku p.n.e. (za króla Lecha I Wielkiego) i
kilkakrotnie później,
– Carodom (Kraków I), po prawej stronie Wisły – ok. XVI wieku p.n.e.
(za króla Cara),
– Kraków II, po lewej stronie Wisły od VII wieku (za króla Kraka I
Scyty) i później wielokrotnie,
– Szczyt (Szczecin) – w XV wieku p.n.e. (za króla Szczyta) i w X wieku za
króla Mieszka I,
– Gelenos (Bielsk na Ukrainie) – w VI wieku p.n.e. w okresie walk Lechii
(Scytii) z imperium perskim Achemenidów,
– Posnan (Poznań) – w II wieku p.n.e. (za króla Poznana),
– Wizymierz (Wismar) – w IV wieku (za króla Wizymierza),
– Przemyśl – w VIII wieku (za króla Lecha VI Przemysława),
– Kruszwica – w IX wieku (za królów: Popiela I Gnuśnego i Popiela II
Zbrodniczego).
Inna teoria głosi, że imperium lechickim od I do IX wieku rządziła
dynastia Popielidów (Pompejuszy), potomków Leszka III i Julii, siostry
Juliusza Cezara. Ponieważ byli oni zażartymi prześladowcami Kościoła
katolickiego, gdy w Lechii władzę przejęli biskupi katoliccy, Popielidzi
zostali wymazani z historii i skazani w ramach zemsty na wieczne
zapomnienie, o czym jeszcze będzie dalej.
Podobno w imperium Lechitów obowiązywało wielożeństwo, chociaż
są na ten temat różne teorie. Szlachta dysponowała „prawem pierwszej
nocy” (ius primae notis), czyli przywilejem do zde orowania świeżo
poślubionej żony każdego poddanego. W rezultacie szlachetnie urodzeni
Ariowie-Słowianie „uszlachetniali” dzięki temu bękartami populację
kraju.

Zwyczaj ten opisany został m.in. przez „ojca historii”, greckiego


historyka Herodota z Halikarnasu, jako obyczaj ludów Afryki. W
Europie funkcjonował w okresie średniowiecza jedynie w
niektórych regionach Francji i Włoch, i to przez bardzo krótki
okres. Prawo to formalnie do niedawna obowiązywało natomiast
na wyspie Sark (dependencji Korony Brytyjskiej), chociaż od
wieków już go nie stosowano. W niektórych rejonach, gdzie je
stosowano, zostało ono zastąpione „transakcją” polegającą na tym,
że pan feudalny w zamian za zgodę na spędzenie nocy poślubnej z
żoną poddanego pozwalał mu na upolowanie jednego lub kilku
jeleni ze swego lasu. Śladem tego jest nazywanie do dzisiaj
zdradzanego męża „rogaczem”.
Wielu historyków uważa prawo pierwszej nocy tylko za legendę.
Encyclopedia Britannica w wydaniu z 1911 roku podaje: „Nie ma
żadnych wiarygodnych dowodów na to, że obyczaj istniał w
skody kowanej formie. Wydaje się, że to mit, wykreowany nie
wcześniej niż w XVI lub XVII stuleciu”. Jak dotąd nie znaleziono
ani jednego pisemnego świadectwa, które potwierdzałoby, że
którykolwiek feudał istotnie zastąpił w łóżku pana młodego.

Lechici uważali seks za wielką przyjemność, łącząc miłość zyczną z


rozsądnym i przemyślanym powiększaniem rodziny. Nie gardzili jednak
antykoncepcją, a gdy ta zawiodła – aborcją.
Na polu bitwy odznaczali się wybitnym męstwem. Napadali i łupili
osady i miasta na wybrzeżach Skandynawii, Anglii, Walii i Irlandii,
porywając tamtejsze kobiety. Przy okazji niejednokrotnie osiedlali się na
podbitych terenach. Zajęli północną Galię aż po Loarę i Zatokę Biskajską,
gdzie wybudowali strategiczny gród Brześć nad Atlantykiem (obecny
Brest) oraz miasta Orlin (Orlean) i Miecz (Metz).
Ponad pół wieku po zabójstwie Juliusza Cezara Rzym dążył do
odebrania Lechitom tej części ich imperium. Wtedy to, w 9 roku n.e.
Lechici zdołali obronić jedno ze swych miast – Videlicum, dając łupnia
słynnemu rzymskiemu marsowemu legionowi, przysłanemu przez
cesarza Augusta Oktawiana. Wybili go podobno do ostatniego żołnierza
wraz z pretorem i wszystkimi generałami. Cztery lata później cesarz
wyciągnął z porażki właściwe wnioski, wysyłając na wschód kilka
legionów ze swym najlepszym wodzem (i następcą) Tyberiuszem Nero na
czele. Przyszły władca Rzymu – jak pisze Swetoniusz – „pokonał Lechów i
zniszczyli ich miasto”.

Wincenty Kadłubek, znakomicie wykształcony duchowny,


uwielbiał motywy antyczne, dlatego w swoim dziele nie
ograniczył się wyłącznie do zaprezentowania wspomnianej w
kolejnych rozdziałach koncepcji wandalskiej. Za kolebkę
starożytnych Polaków uznał Panonię. Lechici toczyli tam rozliczne
walki z Dakami i Galami, w końcu zaś przybyli na dzisiejsze ziemie
polskie. Według Kadłubka „Prapolacy” – Lechici – odparli najazdy
Aleksandra Wielkiego, który musiał wracać do Macedonii z
podkulonym ogonem. Dając popis swej erudycji, Kadłubek rzucił
też na dzielne plemię następnego herosa antyku – samego Juliusza
Cezara. Nawet on nie był jednak w stanie przezwyciężyć oporu
walecznego ludu. Skończyło się zatem na rokowaniach. Siostra
Cezara, Julia, poślubiła wodza Lechitów, Leszka III, a w posagu
dostała Bawarię. Pod naciskiem senatu Cezar próbował odebrać
siostrze Bawarię, prowokując tym samym kon ikt z Leszkiem,
który w odpowiedzi odesłał żonę do Rzymu. Świadectwem
obecności słynnego rzymskiego dyktatora na ziemiach polskich
miało zaś być miasto Lublin. Kadłubek wywnioskował bowiem, że
niegdyś zwało się Julin, co (oczywiście!) musiało wziąć się od
imienia Cezara.
Z małżeństwa z Julią Leszko miał mieć syna Popiela. Po jej
odprawieniu wziął sobie nałożnicę, która dała mu 20 synów,
którzy po jego śmierci otrzymali własne królestwa. Świadomi
fantastyczności opisu panowania Leszka III przez Kadłubka,
późniejsi kronikarze próbowali go bardziej zracjonalizować. Jan
Długosz pominął historię o Cezarze, pisząc, że Leszko sprawował
nad krajem dobre rządy i udzielał pomocy Węgrom w wojnach „z
Grekami i Italczykami”. Marcin Bielski przeniósł natomiast jego
panowanie na czasy Karola Wielkiego.
Mistrz Wincenty Kadłubek, spisując swoją kronikę, zastosował w
niej wiele przekłamań, chociażby po to, by podnieść prestiż
rozbitej na dzielnice Polski. W kronice biskupa krakowskiego
możemy wyczytać informacje o królowej Wandzie, która nakazała
okrutnie uśmiercić posłów, przybyłych od samego… Aleksandra
Wielkiego. Ba! Zagroziła nawet hardemu władcy, że jeśli tylko
zechce, sprawi, że nie będzie miał po co wracać z wyprawy na
podbój Persów. Pomimo braku jakiekolwiek potwierdzenia o
istnieniu imperium Lechitów, są w Polsce ludzie, którzy szczerze i
bezkrytycznie wierzą m.in. w rewelacje kanonika. Przy tym
Kadłubek nie był jedyny w swych odważnych teoriach o
początkach państwa Polskiego. Na podobne rewelacje natra ć
można u innych pisarzy, choćby XVI-wiecznego Wojciecha
Dembołęckiego. Ich wiarygodność jest przy tym taka sama jak
wspomnianego wcześniej biskupa.

Największą porażką Lechitów wydaje się natomiast spalenie przez


Aleksandra Wielkiego Krakowa, jednej ze stolic ich ówczesnego
imperium. Zgliszcza miasta miały zostać posypane grubą warstwą soli.
Według innej teorii Aleksander, podobnie jak mieszkańcy antycznej
Macedonii, miał być Słowianinem, o czym świadczy etymologia imienia
jego siostry, która tak naprawdę nie nazywała się Kleopatra, lecz
Ojcusława lub Ojcisława, jak pisze Janusz Bieszk:
„Hellenowie byli Słowianami, Słowianinem był także Aleksander
Macedoński, który podbił znaczną część świata antycznego.
Macedończycy, tak jak Polacy są Słowianami. Helleńskie imiona nie
pozostawiają co do tego wątpliwości, np. imię siostry Aleksandra
Macedońskiego, która poślubiła jego generała, a później władcę Egiptu
Ptolemeusza, to Ojcusława lub Ojcisława, co tłumaczy się jako Kleopatra.
(...) Kleos = sława, a przedrostek «kle» dodany na początku wyrazu przed
rzeczownikiem lub przymiotnikiem oznacza «sławny». Oto przykłady:
Klearchos (kle – sławny + archos – władca, wódz, dowódca, mistrz,
patriarcha, archeolog) = Władysław, Wodzisław; Kleopatra (kle – sławna +
pater – ojciec) = sławiąca ojca lub sławna z powodu ojca, czyli Ojcisława;
Kleos = Sława”[6].
Według innej opowieści Lechia to biblijna nazwa federacji Gotów i
Wandalów, czyli narodów bożych, które uznały wiarę katolicką za
przejaw ciemnoty i zabobonu, co z kolei umożliwiło im stanie się
niezwykle wartościowymi bankierami w czasach średniowiecznych:
Wandalowie i Goci, czyli Lechici, byli arianami, ludźmi nauki, pieniądza,
bankierami, rzemieślnikami, lozofami i handlowcami. (Więcej o tym w
rozdziale Polka Weneda).
Koniec Wielkiej Lechii nastąpił, kiedy Mieszko I przyjął chrzest w 966
roku, wprowadzając swoje państwo w zachodnioeuropejski krąg
kulturowy. Chrzest pociągnął za sobą wiele zmian nie tylko religijnych i
politycznych, ale przede wszystkim społecznych. Polska weszła na trwałe
do rodziny państw europejskich tworzących Christianitas, wspólnotę
opartą na humanizmie zrodzonym z kontemplacji Boga. Zdaniem
wyznawców Wielkiej Lechii w związku z nowo wprowadzoną religią
rozpoczęto całkowitą inwigilację i kontrolę państwa, która doprowadziła
do zniszczenia jego potencjału militarnego. W tym też czasie miano
zapoczątkować proceder unicestwiania dowodów na istnienie potęgi
Lechitów, przede wszystkim palenie kronik i roczników lechickich. Jego
apogeum nastąpiło w okresie rozbicia dzielnicowego (XII–XIV wiek) i
kontynuowane było przez inkwizycję kościelną w czasie panowania w
Rzeczypospolitej dynastii Wazów.
„(…) należy odnotować oraz podkreślić wielkie straty, jakie poniosła
słowiańska, lechicka historiogra a, w wyniku zniszczenia wielu kronik,
ksiąg i materiałów o historii Lechii w związku z wprowadzoną nową
religią chrześcijańską w obrządku rzymskim – pisze Janusz Bieszk – a
szczególnie w okresach: króla Chrobrego, po wygnaniu obłożonego
klątwą kościelną króla Bolesława Śmiałego, od rozbicia dzielnicowego po
króla Krzywoustego oraz późniejszej działalności inkwizycji kościelnej,
która je paliła na stosach, śpiewając pieśni religijne. Szczególnie aktywni
w niszczeniu byli jezuici”.

Obchody milenium chrztu Polski, poprzedzone dziewięcioletnią


nowenną, nabrały ogromnego znaczenia w okresie PRL-u, w 1966
roku. Dla prymasa Stefana Wyszyńskiego były one okazją do
odnowy wiary Polaków i umocnienia narodowej tożsamości.
Liczne uroczystości religijne z udziałem wielotysięcznych tłumów
nieuchronnie stały się okazją do konfrontacji z władzą
komunistyczną, z której Kościół wyszedł zwycięsko, a Polacy
poczuli się bardziej wolni. Na główne uroczystości milenium
chrztu Polski, obchodzone 3 maja 1966 roku w Częstochowie,
prymas Wyszyński zaprosił Pawła VI. Papież, pragnąc przybyć do
sanktuarium Czarnej Madonny na Jasnej Górze, polecił nawet
przygotować specjalny prezent dla tego sanktuarium – Złotą Różę,
a mennica watykańska wybiła z tej okazji specjalny medal z
wizerunkiem częstochowskiej Madonny. Ale komunistyczne
władze nie zgodziły się na jego przyjazd. Podczas obchodów, w
których uczestniczyło pół miliona wiernych, nieobecnego papieża
przypominał jego portret i pusty tron, na którym złożona została
wiązanka biało-żółtych róż.

„Mieszko I, chcąc dostać diadem cesarski, oddał część terytorium pod


protekcję papiestwa, ale świątyń poganom, czyli arianom, nie palił –
twierdzi z kolei Bolesław Szydłowski w książce Wandalowie, czyli Polacy. –
Dopiero Bolesław Chrobry wprowadził przymusem religię zbawienia,
odzwyczaił ludność od czczenia bogów i spalił wszystkie świątynie
Wiedzy. Głównym obrządkiem Polski był jednak obrządek grecki,
bizantyjski. Dopiero jezuiccy królowie, Wazowie, za pomocą inkwizycji i
wojen religijnych, zrobili z Polski kraj czysto katolicki, co nie wyszło na
zdrowie, bo w krótkim czasie upadła Rzeczpospolita i przyszły zabory”.
Zdaniem apologetów Wielkiej Lechii obok Kościoła do ostatecznego
zniszczenia potężnego imperium dołączyli zaborcy (uznawane za
kolonizatorów: Prusy, Austria i Rosja), następnie masoni, III Rzesza oraz
Związek Sowiecki. Obecnie wiedza i historia Lechitów jest zatajana przed
Polakami głównie przez Unię Europejską oraz naukowców i nauczycieli
akademickich. Ci ostatni ośmieszają i wymazują polskich kronikarzy
średniowiecznych, piszących o naszej dumnej starożytnej przeszłości.

*
Według Janusza Bieszka „obaliły one [najnowsze badania genetyczne]
nieprawdziwe dogmaty i teorie historyczne, które lansowane jeszcze w
XIX wieku przez zaborcę niemieckiego i jego historyków (niestety także
części polskich) informowały o wielkich migracjach Słowian z południa
Europy na obszar Polski dopiero w połowie VI wieku i zajmujących ziemie
po plemionach tzw. germańskich i celtyckich (sic!). Towarzyszył temu
także infantylny przekaz o pierwszym, błąkającym się księciu Lechu,
który miał «zagnieździć się» ok. 550 roku w okolicy Gniezna”.
„Szczególnie tutaj podkreślam – pisze Janusz Bieszk – iż Ariowie-
Słowianie nie musieli skądkolwiek przybywać, albowiem jako autochtoni
byli na tych terenach od 10 tys. 700 lat i mieszkali u siebie «in situ», na
swoich ziemiach, w ramach wielkiej prehistorycznej cywilizacji Gobi, a
później imperium Ramy (…)”.

Cywilizację Gobi, zwaną także wielkim imperium Ujgur lub Yu,


założyli Ujgurowie z pacy cznego kontynentu Mu należący do
rasy aryjskiej – białej, wspólnie z potomkami Ariów
zamieszkujących na terenie Eurazji, którzy wcześniej opuścili
pogrążającą się w wodach Hiperboreę. Cywilizcja Ujgur-Gobi
należąca do cywilizacji Mukulia istniała w okresie od 70 tys. do 25–
18 tys. lat temu. Ta aryjska cywilizacja zajmowała obszar
praktycznie całej Eurazji. Rozciągała się od Oceanu Spokojnego do
Oceanu Atlantyckiego. Północną granicę wyznaczał Ocean
Północny (Arktyczny), natomiast południową stanowiły obecne
południowe Chiny, Birma, Indie i Persja oraz obszary od Morza
Kaspijskiego poprzez Bałkany do Adriatyku. Stolica imperium
Ujgur leżała na urodzajnej w tych czasach równinie Gobi, pod
obecnie odnalezionymi ruinami starożytnego miasta
mongolskiego Khara-Khoto, a obecnego chińskiego Heicheng.
Osiągnięto wysoki poziom duchowy i technologiczny, ale tylko w
celach pokojowych, a nie militarnych. Oprócz rozwiniętej
infrastruktury naziemnej, z miastami, osadami rolniczymi,
wybudowano również miejską strukturę podziemną. Używano
statków powietrznych zwanych wajtmanami. Wszystkie
osiągnięcia cywilizacyjne i technologiczne z kontynentu Mu
zostały przeniesione i zaadaptowane w cywilizacji Ujgur-Gobi.
Cywilizacja ta była niezależną cywilizacją, ale wspólnie z
kontynentem Mu stanowiła wielką cywilizacją Mukulia.
Począwszy od 25 do 18 tys. lat temu, upadli moralnie Atlanci przy
pomocy części upadłych Plejadian, Centaurian i Reptilian,
używając wysoko zaawansowanej technicznie broni, z bronią
jądrową na czele, zniszczyli aryjskie imperium Ujgur, a kwitnącą
równinę Gobi zamienili w jałową pustynię. Niektóre ocalałe z
pogromu populacje imperium Ujgur oraz przeniesiona starszyzna
z zatopionego kontynentu Mu zeszły pod ziemię do wybudowanej
wcześniej miejskiej struktury podziemnej pod obecną pustynią
Gobi i Himalajami. Stworzono rozległą podziemną sieć miejskiej
cywilizacji pod nazwą Królestwa Agharta. (https://stan–
rzeczy.neon24.pl/)

PIERWSZE I DRUGIE ARYJSKIE IMPERIUM RAMY


Na obszarach Europy i Azji zamieszkiwali Ariowie-Słowianie o
głównej haplogrupie aryjsko-słowiańskiej R1a. To z tej ludności na
obszarach dawnego imperium Ujgur książę Rama stworzył kolejne
imperium aryjskie. W Europie, do Loary zamieszkiwali Ariowie-Słowianie
o haplogrupie R1a, a od Loary na zachód i południe zamieszkiwali
Ariowie-Baskowie o haplogrupie R1b. Książę Rama był synem władcy
podziemnego królestwa Agharta. Pojawił się na terenie Doliny Indusu i
Iranu ok. 22 tys. lat temu. Był wielkim przywódcą, prawodawcą i
prorokiem, posiadał wielką moc duchową oraz siłę sugestii. Dokonywał
cudownych uzdrowień i innych cudów. Jego niebywała wiedza i boskie
pochodzenie przysporzyły mu rozgłosu i mnóstwa zwolenników. Rama z
pomocą królestwa Agharta stworzył wielkie imperium zwane Aryjskim
Imperium Ramy ze stolicą w Narmini, a obecnie Mohendżo Daro. Rama
był imperatorem i głównym kapłanem tego imperium. Cywilizacja
aryjska Ramy opierała się na wzorcach i wartościach cywilizacji Mukulia,
była jej kontynuacją. Imperium Ramy, tak jak wcześniej Ujgur, określane
jest jako imperium serca, natomiast imperium Atlantydy określane jest
jako imperium rozumu, które przerodziło się później w imperium
despotyzmu. Pierwsze i drugie imperium Ramy obejmowało obszar od
Iranu po Indie i od Europy Środkowo-Południowo-Wschodniej przez Azję
Środkową do Azji Południowo-Wschodniej. Wszystkie osiągnięcia
cywilizacyjne i technologiczne z kontynentu Mu, które zostały
przeniesione i zaadaptowane w cywilizacji Ujgur-Gobi, zostały następnie
przekazane do imperium Ramy. W starożytnych manuskryptach
hinduskich opisane są starożytne pojazdy latające o napędzie
elektromagnetycznym i antygrawitacyjnym, ich budowa, stosowane
materiały, również takie, które mają właściwości pochłaniania światła i
ciepła. A także opisana jest sztuka pilotażu maszynami latającymi. W
manuskryptach tych mowa jest także o budowie statków
międzyplanetarnych. Do niektórych tematów omawianych w
manuskryptach należą Sekrety pilotów, gdzie przedstawione są m.in.:
technika tworzenia sztucznie chmur lub mgły, strzelania promieniami,
generowania hologramów, wykrywania maszyny wroga, maskowania
własnej maszyny poprzez czynienie jej niewidzialną, tajniki podsłuchu
rozmów na odległość i innych dźwięków w samolotach nieprzyjaciela,
tajniki doprowadzania załogi nieprzyjacielskich samolotów do stanu
nieprzytomności. Napęd pojazdów oraz sekretne tajniki pilotów były
oparte na systemie mocy analogicznym do mocy sił psychicznych
człowieka. Z tego wynika, że wszystkie współczesne osiągnięcia nauki i
techniki były już kiedyś znane, a nawet znacznie przewyższały te obecne.
Pierwsze imperium Ramy istniało w okresie od 22 do 12,5 tys. lat temu.
Powstało po kataklizmie, który wydarzył się ok. 25 tys. lat temu i trwało
do pierwszego potopu 12,5 tys. lat temu. Po tym potopie Rama scalił na
nowo swoje imperium i na nowo ustanowił prawa. Drugie imperium
Ramy istniało w okresie od 12 tys. lat temu do 10 tys. 300 lat temu.
Powstało po pierwszym potopie 12,5 tys. lat temu i trwało do kolejnego
drugiego potopu 10 tys. 300 lat temu, to jest 8 tys. 300 lat p.n.e. To ten
potop został opisany w Biblii. U Ariów-Słowian prawodawcą i prorokiem
oraz tym, który dał Ariom Dekalog był książę Rama. Zachodnie i
południowe obszary obecnej Europy, głównie w stre e przybrzeżnej,
stanowiły kolonie Atlantydy, zamieszkiwała tam ludność galijska, inaczej
celtycka, o haplogrupie R1b. Główną część kontynentu europejskiego
zamieszkiwała ocalała po kataklizmach ludność aryjsko-słowiańska o
haplogrupie R1a. Obydwie rasy to ludzie biali, są ze sobą spokrewnieni, w
dalekiej przeszłości mieli wspólnych aryjskich przodków, którzy się
rozdzielili i rozwijali w różnych rejonach świata. Historia Ariów mówi, że
w Europie do Loary zamieszkiwali Ariowie-Słowianie, a od Loary na
zachód i południe zamieszkiwali Ariowie-Baskowie. Baskowie mają
haplogrupę R1b, tak jak Celtowie, czyli ludy celtyckie, wywodzą się od
Ariów-Basków. (https://stan–rzeczy.neon24.pl/)
„Natomiast w samym dorzeczu rzeki Ren zamieszkiwały także
plemiona galijskie, celtyckie i normandzkie, które wymieszane dużo
później z przybyszami z północy, i w mniejszym stopniu ze Słowianami,
utworzyły dopiero plemiona niemieckie, o całkowicie innej haplogrupie
R1b1b2 Y-DNA, które utworzyły pierwsze państwo niemieckie dopiero w
919 roku we Fritzlarze.
Lechia, inaczej imperium Lechitów, była pierwszym i największym
organizmem państwowym Ariów-Słowian w Europie, trwającym setki lat,
a nie państwo Samona, które istniało dużo później i bardzo krótko, w
latach 623–658 (…), czy państwo wielkomorawskie funkcjonujące w latach
833–904.
Nie było w tych czasach podziału na Słowian zachodnich i Słowian
wschodnich, ale dziesiątki ich różnych plemion zamieszkiwały wielki
obszar Lechii.
Imperium Lechitów, oczywiście o różnym zasięgu terytorialnym w
różnych okresach czasu, przetrwało ponad 2600 lat, od ok. 1800 roku
p.n.e. do 840 roku n.e., kiedy upadło w rezultacie zagranicznego,
geopolitycznego spisku i dokonanej zbrodni na jego władcach. Doznało
upadku, z którego pomimo czynionych prób nigdy w pełni, na dłuższy
czas, już się nie podniosło. W jego konsekwencji na początku X wieku
zaczął się proces podziału Ariów-Słowian na zachodnich i wschodnich.
Równocześnie należy podkreślić, że na 23 zachowane średniowieczne
polskie kroniki o poznanej treści aż 13 opisuje dzieje Lechii i jej władców
w okresie przed naszą erą (…).
Rodzima historiogra a uznała powyższe przekazy za legendarne i
bajeczne, krytykując, dyskredytując i ośmieszając niejednokrotnie
samych kronikarzy. Biskupa Wincentego Kadłubka, absolwenta paryskiej
Sorbony i Uniwersytetu w Bolonii, posiadacza tytułów magistra i doktora
nauk, nazywa mistrzem jak szewca czy stolarza. A był on wieloletnim
opiekunem, rektorem i wykładowcą na jedynym w tym czasie
uniwersytecie w Polsce! Był głębokim patriotą, odszedł do zakonu,
rezygnując z zaszczytnych funkcji rektora i biskupa na własne życzenie
właśnie dlatego, aby swobodnie napisać prawdziwą kronikę o
starożytnych dziejach Lechitów, opierając się na jeszcze starszych
kronikach i materiałach, a także, by nie być skrępowanym hierarchią
kościelną i jej ograniczeniami oraz jakąkolwiek odpowiedzialnością”.

*
Polacy to jeden z najstarszych narodów świata. Nasi przodkowie
podobno mieszkają tu już niemal 11 tys. lat. W przeszłości nie tylko
gromili Persów, spuścili lanie Aleksandrowi Macedońskiemu i dzielnie
stawiali czoła Rzymianom pod wodzą Juliusza Cezara (lechiccy wodzowie
walnie przyczynili się podobno do obalenia Imperium Rzymskiego), ale
stworzyli też własne starożytne imperium. Ogromne imperium Ariów-
Słowian w Europie i Azji. Piastowska Polska stanowiła kontynuację
istniejącego przez tysiące lat lechickiego państwa.
48 polskich królów panujących przed Mieszkiem I. Polskie państwo
wymienione w Starym Testamencie… To tylko kilka z wielu elementów
coraz bardziej popularnej w naszym kraju teorii o Wielkiej Lechii.
Propagatorzy słowiańskiego imperium twierdzą, że wskutek spisku
historyków, archeologów, Kościoła i innych wrogich sił, prawda o Wielkiej
Lechii jest od lat skrzętnie ukrywana. Domagają się wprowadzenia jej do
podręczników szkolnych. Kres Lechii przynieść miał spisek niemiecko-
watykański, który do dziś zajmuje się fałszowaniem przeszłości i
ukrywaniem prawdy o dawnym słowiańskim imperium.
Najbardziej „hardkorowi” zwolennicy zakazanej historii Polski wierzą
z kolei w pozaziemskie pochodzenie Słowian i wzmianki o Polakach w
Biblii. To wcale nie są żarty ani nie jest to fabuła drugorzędnej książki
fantasy. Hipoteza o imperium Lechitów, choć pełna nieścisłości i często
absurdalna, jest coraz bardziej popularna w Polsce.
„Organizm państwowy Słowian europejskich nazywany czasami
Wielką Lechią bądź też imperium Lechitów, jest dla naszych naukowców
trudny do zauważenia, ponieważ szukają oni czegoś innego, niż to czym
Lechia była – twierdzi Marian Nosal. – Gdybym był mniej grzeczny, to
napisałbym po prostu, że nie znają się na obiekcie swoich badań. Nie mają
o nim zielonego pojęcia. Jednak nawet tak nie mogę napisać, gdyż nasi
dzielni naukowcy w ogóle do prac nad badaniem Lechii nie przystąpili. Po
prostu udają, że jej nie było i na tym ich badania się kończą. W związku z
tym my, uczciwi badacze Słowiańszczyzny, nie mamy nawet na
interesujące nas tematy z kim dyskutować.
A tymczasem okazuje się, że Wielka Lechia to położony w centrum
Europy starożytny Otwarty, Samosterowalny i Rozproszony System
Państwowy lub parapaństwowy. Kiedy to wszystko rozważymy, to
okazuje się, że Nasi Przodkowie zbudowali państwo nowoczesne i
sprawnie działające.
Od Lechitów możemy uczyć się takich wartości, jak Otwartość,
Demokracja i umiejętne połączenie zarządzania lokalnego i centralnego”.
Wielka Lechia to przejaw społecznej tęsknoty za Polską silną, rozległą
i potężną. Tak jak odwoływanie się do Rzeczypospolitej Obojga Narodów
czy opisywanie sukcesów polskiego oręża. Jakże ciepło robi się na sercu,
gdy wspominamy wielkość dawnej Rzeczypospolitej. A gdyby jeszcze
świetność wieku XVII mogła zostać uzupełniona tryumfami innej epoki?
Byłoby cudownie. Tę właśnie piękną wizję oferują nam twórcy koncepcji
Wielkiej Lechii – rzekomego przedchrześcijańskiego imperium Polaków.
Na opisanym gruncie narodził się jakiś czas temu oryginalny nurt,
który być może stanie się kiedyś tematem rozpraw doktorskich z
socjologii. Jego przedstawiciele wywyższają Polaków i innych Słowian
ponad wszystkie ludy, twierdząc, że prawda o naszej najwcześniejszej
historii jest zakłamywana przez Niemców i kler, który chce wymazać
pamięć o imperium Lechitów, niegdyś konkurującym z Rzymem i
trzęsącym połową Starego Świata.
Z najbardziej radykalnych miłośników teorii o Lechii, których
wspólnym mianownikiem jest idea istnienia pradawnego słowiańskiego
imperium, narodzili się tzw. turbo-Słowianie (turbo-Lechici), uznający
o cjalną historię za baśń dla naiwniaków. Termin ten został ukuty kilka
lat temu na forach i grupach internetowych dotyczących historii. Sami
siebie nazywają Lechitami lub Polachami (turbo-Słowianin to określenie
pejoratywne). Charakteryzuje ich słowiański szowinizm i niechęć do
Zachodu, antyklerykalizm oraz odporność na wszelkie argumenty
historyków. Ich fora i grupy facebookowe wypełniają monotonne
dyskusje o słowiańskich Wedach i lechickim alfabecie (a ostatnio także o
rapie sławiącym wielkość dawnego imperium).
Część tych teorii ma zabarwienie wybitnie panslawistyczne.
Panslawizm to nazwa prądów ideologicznych o różnym zabarwieniu
politycznym, mających na celu polityczne, gospodarcze i kulturalne
zjednoczenie Słowian. Sam termin wymyślił w 1826 roku czeski
publicysta Jan Herkel na oznaczenie idei jedności kulturowo-językowej
ludów słowiańskich. Później nabrał on wieloznacznej treści. Panslawiści
dystansowali się od narodów wywodzących się od zachodnich Słowian, ze
względu na to, iż były one wyznania rzymskokatolickiego. Niektórzy
wręcz klasy kowali ich jako wrogów Słowiańszczyzny na równi z
Niemcami.
Idee zjednoczenia Słowian, wolnych i równych, w federacji narodów
były żywe w różnych krajach słowiańskich wśród środowisk o
demokratycznych i liberalnych poglądach. W XIX wieku panslawizm
znalazł wielu zwolenników w krajach zamieszkiwanych przez Słowian.
Ideę panslawizmu popierała Rosja, pragnąc w ten sposób realizować
swoje imperialne interesy wobec narodów o słowiańskim pochodzeniu,
nieposiadających własnej organizacji państwowej. Z tego powodu – w
przeciwieństwie do Czech – panslawizm nigdy nie uzyskał powszechnego
poparcia na ziemiach polskich, mimo że na początku XX wieku w ruch ten
włączyła się endecja. Endecy traktowali jednak ten ruch instrumentalnie,
jako środek do osłabienia Austro-Węgier i Cesarstwa Niemieckiego. Idee
zjednoczenia Słowian południowych i zachodnich znalazły wyraz w
różnych koncepcjach: w iliryzmie, jugosławizmie i austroslawizmie.
Demokratyczne odłamy polskiej Wielkiej Emigracji wysuwały program
federacji narodów słowiańskich bez udziału w niej Rosji.
Panslawizm w Rosji wyrósł z doktryny słowiano lów (antyteza Rosji i
Europy). Jego główni działacze (m.in. Michaił Pogodin, Nikołaj Danilewski)
domagali się, w myśl trójjedynej formuły „prawosławie, samodzierżawie,
ludowość”, nadania ludowego charakteru caratowi, podporządkowania
jego wewnętrznej polityki rosyjskiemu nacjonalizmowi, a zagranicznemu
– panslawizmowi. Danilewski w swoim dziele Rossija i Jewropa zalecał
całkowitą izolację od Europy Zachodniej, jako konieczną przeciwwagę jej
wpływów na Słowiańszczyznę, i utworzenie Wielkiego Związku
Wszechsłowiańskiego z Carogrodem (Stambułem) pod władzą Rosji.
Koncepcje polityczne wczesnego ruchu panslawistycznego były oparte na
idei stworzenia swego rodzaju federacji wszystkich Słowian, pozostającej
pod polityczną oraz kulturową dominacją i przywództwem Imperium
Rosyjskiego, gdzie lokalne słowiańskie tożsamości zostaną zintegrowane
w rosyjską, a głównym językiem komunikowania się będzie język
rosyjski, główną wykładaną historią historia Rosji, szkolnictwo
prowadzone w języku rosyjskim.
W związku z zaognieniem stosunków rosyjsko-tureckich (m.in. wojna
krymska) mgliste koncepcje nabrały charakteru politycznego (hasła
„świętej wojny” przeciwko zachodnim sojusznikom Turcji). Ponieważ
Polacy darzyli Turcję sympatią (nigdy nie uznała ona rozbiorów Polski),
panslawiści wrogo odnosili się do Polski i narodowości polskiej, zaś
rusy kacja była dla wielu panslawistów celem samym w sobie. Podobnie
jak ich żądania, by wszyscy Słowianie przeszli na prawosławie. Polacy
często byli pomijani w zaproszeniach na kongresy słowiańskie
organizowane w Rosji. Sam naród polski ze względu na swój opór wobec
rusy kacji, po wybuchu powstania styczniowego został nazwany przez
panslawistów „Judaszem Słowiańszczyzny”.
Po wojnie krymskiej panslawizm stał się o cjalnym i zorganizowanym
ruchem (własne pisma i towarzystwa panslawistyczne) popieranym przez
rosyjski rząd. Apogeum osiągnął w czasie wojny rosyjsko-tureckiej 1877–
1878, potem osłabł. Odrodził się na krótko w postaci neoslawizmu pod
hasłem współdziałania narodów słowiańskich przeciw Niemcom.

„W polskiej myśli politycznej panslawizm nie odegrał jednak znaczącej


roli – twierdzi Artur Wójcik. – U współczesnych zwolenników
fantazmatów turbosłowiańskich występuje silna reakcja pogańska.
Deklarują co prawda dążenia niepodległościowe Polski, ale Polski
lechickiej opartej na wierze pogańskiej, w której przywrócona zostanie
pamięć o chwalebnej historii naszych przodków sprzed 966 roku.
Dodatkowym argumentem o słuszności tego postulatu ma być genetyka.
Haplogrupa R1a1 świadczy o przynależności do rasy Słowian, którzy
zamieszkiwali tereny między Wisłą i Odrą od zawsze, i to właśnie pula
genowa powinna zdaniem turbo-Słowian decydować o przynależności do
społeczeństwa.
Nie bez powodu prorosyjskie nastawienie turbo-Słowian i turbo-
Lechitów kojarzyć się może z polityką prowadzoną przez Federację
Rosyjską. Poglądy i idee wyznawców Wielkiej Lechii mogą stać się
narzędziem realizacji kolejnych etapów geopolitycznej strategii Rosji w
prowadzonej wojnie informacyjnej. Za pomocą szerzenia celowej
dezinformacji naukowej można rozbudowywać rosyjską sieć wpływów,
powiązań i zależności. Strategia ta może przybierać różne formy i
niekoniecznie być nastawiona na uzyskanie konkretnych rezultatów, lecz
działać bardziej na zasadzie kropli drążącej skałę.
Aby uświadomić sobie, jak realne jest to zagrożenie ze strony Rosji,
wystarczy przytoczyć, jakie tendencje dominują w rosyjskiej myśli
geopolitycznej. Jest to chociażby doktryna eurazjańska, powstała już w
latach 20. XX wieku, a więc w okresie Rosji Radzieckiej. Jej współczesną
formę opracował politolog, lozof, okultysta i staroobrzędowiec
Aleksandr Dugin, popierany zresztą przez kremlowską elitę jako
propagator odbudowy Wielkiej Rosji. Doktryna eurazjanizmu zakłada, że
Rosja jest osobną częścią cywilizacji, którą powinno się traktować jako
osobny kontynent (tzw. szósta część świata). Idea eurazjanizmu jest
przedstawiana jako jedna z realnych alternatyw dla „zgniłego Zachodu”,
stąd też jej głównym założeniem jest odparcie wpływów cywilizacji
atlantyckiej (zachodniej) od terytorium i sfer wpływów Rosji. Jedną z form
tego starcia jest realizacja założeń tzw. wojny sieciowej”.
Choć historycy nie zostawiają na nich suchej nitki, a internauci nieraz
brutalnie wyśmiewają, Lechici – współcześni Sarmaci, mają się
zaskakująco dobrze i w ciszy internetowych forów oraz facebookowych
grup uparcie „rekonstruują” (pseudo)historię antycznej Polski.
*
Starodawna koncepcja Wielkiej Lechii, przez lata zapomniana, odżyła
na początku drugiej dekady lat dwutysięcznych za sprawą internetu.
Przełom stanowiło wydanie książki „samozwańczego trójmiejskiego
historyka” (jak określili go niechętni) Janusza Bieszka, zatytułowanej
Słowiańscy królowie Lechii. Autor zsumował w niej dowody, mające
świadczyć o tym, że Polacy są jedną z najstarszych „cywilizacji” świata i że
przez tysiąclecia na ogromnych połaciach rozciągało się imperium
Lechitów – „Prapolska” rządzona przez mężnych królów, niebojących się
ani Aleksandra Wielkiego, ani rzymskich legionów. Mocarstwo,
rozsadzane od wewnątrz i naciskane przez Niemców oraz Kościół, zostało
podstępnie schrystianizowane, co było początkiem jego końca – twierdził
Janusz Bieszk, a wrogowie Polaków w ramach spisku przez kolejne
stulecia zakłamywali historię, by odciąć nasz naród od lechickiej
spuścizny[7].
Pisząc swoją pracę, korzystał z dorobku XIX-wiecznych badaczy,
postaci mocno kontrowersyjnych, nawet na tle swojej epoki (np. Tadeusz
Wolański, Ignacy Pietraszewski). Novum stanowiło wprzęgnięcie w
dawne spekulacje genetyki i niektórych odkryć archeologicznych. Książka
odniosła spory sukces (powstało kilka dodruków) i sprawiła, że turbo-
Słowianie dotarli do zupełnie nowych odbiorców. Wywody Bieszka padły
na podatny grunt, a ludzie, których wiedza o Słowianach ograniczała się
do legendy o Lechu, Czechu i Rusie nagle zdali sobie sprawę, o jak wielu
rzeczach nie nauczono ich w szkole.
„Autor Słowiańskich królów Lechii zdawał sobie sprawę, że wielkie
twierdzenia wymagają wielkich dowodów – skomentował dzieło i pracę
jego twórcy na łamach Onetu Piotr Cielebiaś. – Postanowił więc wydobyć
z cienia mało znaną wśród czytelników Kronikę Polską przez Prokosza w X
wieku napisaną odkrytą rzekomo w latach 20. XIX wieku przez gen.
Franciszka Morawskiego – polityka i literata, który miał znaleźć ją
«przypadkiem» na targu w Lublinie. Okazało się, że jest to kronika starsza
od Gallowej, a jej autorem mógł być pierwszy biskup krakowski Prohor (X
wiek), komentarzami zaś uzupełnił ją żyjący wiek później Kagnimir”.
To częściowo na jej podstawie Bieszk „zrekonstruował” niezakłamany
(jego zdaniem) poczet władców lechicko-polskich, z których pierwszym
był żyjący ok. XVIII wieku p.n.e. Sarmata. Po nim mieli rządzić królowie o
dziwnie niesłowiańskich imionach jak Alan, Wandal, Heldwiryk czy
Teneryk. Poczet uzupełniają takie postaci jak: król Car, Lech Chytry,
Posnan czy Wanda Amazonka. Drugi „święty Graal” dla Bieszkowej wersji
dziejów to Poczet z Jasnej Góry (XIX wiek), na którym pojawia się m.in.
Popiel oraz kilku innych legendarnych władców polańskich epoki
przedchrześcijańskiej.
Swoje wnioski Bieszk poparł również „analizami” językowymi i
genetycznymi. Uznał na przykład, że wiele słów zawierających rdzeń lach
lub lech jest śladem po Prapolakach. Z kolei haplogrupę R1a1 – w Europie
występującą najczęściej wśród Serbołużyczan i Polaków, uznał za „typowo
polską”, mimo że jest równie rozpowszechniona wśród ludów tureckich w
Azji Środkowej.
Swoje racje Janusz Bieszk wyłuszczył obszernie w wywiadzie
udzielonym polonijnej gazecie „Nowy Dziennik” ukazującej się w Stanach
Zjednoczonych AP.
Co skłoniło pana do tego, by napisać książkę o Lechii, czyli starożytnej
Polsce?
– Po prostu był brak takiej publikacji historycznej w Polsce, mimo że
minęło już prawie 100 lat po zaborach od 1918 roku. Dlaczego? Zrobiłem
to dla społeczeństwa polskiego, starszego i młodszego pokolenia, żeby
poznało lub przypomniało sobie swoje słowiańskie korzenie i dumną
wielką lechicką przeszłość oraz zachowało właśnie tę lechicką tożsamość
historyczną głęboko w swoich sercach i nie pozwoliło jej sobie odebrać.
Uważam, że powinniśmy ją kultywować i pielęgnować, albowiem według
Marcusa Garveya „Naród bez znajomości swojej historii, pochodzenia i
kultury, jest jak drzewo bez korzeni”. Starajmy się o tym pamiętać.
Na jakich źródłach się pan opierał?
– Na tylnej okładce książki wymieniłem ogólnie tylko cząstkę źródeł;
50 kronik i materiałów źródłowych polskich i zagranicznych, 36 map
cudzoziemskich starożytnych i średniowiecznych, wyniki
międzynarodowych badań genetycznych z lat 2010–2013 nad haplogrupą
R1a1a Y-DNA Ariów-Słowian, zamieszkujących nasze ziemie od 10 tys. 700
lat oraz ostatnie odkrycia polskich archeologów na terenie słowiańskich
grodów, miast, osad i megaksylonów, już od okresu 6000–4000 lat p.n.e.
W sumie książka zawiera ponad 200 pozycji w bibliogra i.
Moje największe odkrycie dotyczy płyty nagrobnej z dedykacją z I
wieku o arowanej wraz z grobowcem przez cesarza rzymskiego
Tyberiusza Klaudiusza lechickiemu królowi Awiłłowi Leszkowi, którą
zlokalizowałem w kwietniu 2014 roku w Museo del Lapidario di Urbino,
Italia. Jej zdjęcie, numer katalogu muzeum i opis włoskich naukowców
cofnęły o cjalną historię Polski o 1000 lat do I wieku p.n.e., kiedy według
moich badań urodził się Awiłło Leszek jako syn króla Lecha III Ariowita i
Julii Caesaris Major oraz siostrzeniec Juliusza Cezara.
Muszę przyznać, że książkę tę mogłem napisać tylko dzięki
internetowi, ale w sensie drogi dotarcia do nieznanych w kraju,
oryginalnych źródeł historycznych na całym świecie, na przykład: starych
map Europy z nazwą Lechii po angielsku Lechs i po francusku Leckhes,
Leques – na Uniwersytecie w Teksasie, The Nuremberg Chronicle na
Uniwersytecie Wisconsin, opracowania True Origin of the Peoples of
Eastern Europe, History Research Projects w Sydney, opracowania La
Hidalguía Polaca i su estructura social de clanes (Szlachectwo polskie i jego
struktura społeczna rodów) w Buenos Aires, księgi referencyjnej kronik
frankońskich na Uniwersytecie w Vancouver, Annales ducum Boiariae
(Roczniki książąt Bawarii) J. Aventinusa w bibliotece niemieckiej.
Po raz pierwszy w kraju przetłumaczyłem z języka hiszpańskiego w
skrócie i omówiłem powyższe unikalne opracowanie profesora Starży-
Kopytyńskiego, podobnie opublikowałem roczniki Aventinusa dotyczące
ukrywanego króla Wrocisława i udowodniłem jego działalność zgodnie z
kroniką Prokosza.
Ponadto udowodniłem wiarygodność najstarszej zachowanej kroniki
Prokosza (X wiek), tępionej przez zaborcę niemieckiego, jego Herr
Loelhö ela (Lelewel), Kościół rzymski oraz niektórych ówczesnych
historyków.
Kronika Prokosza jest naszą perełką wśród 25 kronik, które prezentuję
w książce, a także kręgosłupem starożytnej historii Lechii. M.in. dzięki
mojej sugestii została wydana w 2015 roku jako reprint, po raz pierwszy
od 1825 roku, po 190 latach. Zawiera bezcenną treść, język, bibliogra ę i
komentarze historyków z XVI wieku (króla Stefana Batorego) oraz
początku XVIII wieku – co dodatkowo świadczy (wbrew opinii zaborcy
niemieckiego, Lelewela i naszej historiogra i), że nie mógł jej napisać
niejaki fałszerz P. Dyjamentowski (ur. 1694), bowiem miałby wtedy ok. 10
lat.
Poza tym panowanie wielu władców Lechii opisanych przez Prokosza,
zarówno starożytnych, jak i średniowiecznych, potwierdziło kilkanaście
naszych oraz zagranicznych kronik i dzieł historycznych, m.in. takich
autorów, jak: T. Nugent, E. Brydges, J. Anderson, P. Godwin, J. Aventinus,
d’Eginhard, R.H. Vickers.
Podobnie Wydawnictwo Armoryka wydało jeszcze kilka starych
kronik jako reprinty: Historya Polski (Polanii) z XI wieku Kagnimira z XI
wieku, Historya Bolesława III z XI/XII wieku, Dzierswy z XII wieku, Baszko
z XIII wieku.
Czytelnikowi, żeby go przekonać i pokazać dowody, tłumaczyłem na
język polski różne krótkie teksty z kilku języków obcych. Specjalny
podrozdział poświęciłem 12 bitwom z udziałem Lechitów, które zostały
pominięte w polskiej historiogra i w okresie od 529 roku p.n.e. do 897
roku n.e. Kwintesencję treści książki stanowią wnioski. Szukałem i
badałem źródła na świecie i w kraju oraz pisałem tę książkę przez dwa
lata i w mojej opinii, według stanu badań na dziś, jest to jedyne na rynku
kompendium wiedzy na temat starożytnej Polski nazywanej Sarmacją,
Lechią, Lechistanem (Państwo Lechów), Scytią lub imperium Lechitów.
Wielu historyków uważa pana wersję o początkach państwa polskiego
za mocno kontrowersyjną. Większość bowiem sądzi, że historia Polski
zaczyna się od Mieszka, a reszta jest legendą.
– No cóż, „stare” broni się przed „nowym”. Dla mnie tacy historycy nie
są w ogóle historykami, bowiem nie chcą lub nie umieją szukać źródeł nie
tylko w kraju, lecz także za granicą, albo może obowiązują ich jakieś
ograniczenia i boją się o tym pisać, ze względu na konsekwencje w pracy?
Wiele źródeł na przykład opisuje w językach angielskim, niemieckim i
polskim walki Ariów-Słowian Lechów, inaczej Sarmatów, z legionami
rzymskimi w I wieku p.n.e. i I wieku n.e., a także w IV wieku z cesarzem
Walentynianem na terenie: Galii, tzw. Germanii (ziemie Ariów-Słowian),
Bawarii i Szwabii nad rzeką Lech i na Lechowym Polu (Lechfeld), pod
miastem Lechów (Augsburg). Opisują to m.in. Kronika norymberska,
Kronika czeska z XI wieku, Roczniki Długosza, kilka kronik tzw.
bawarskich, History of France, Ancient Gaul Parka Godwina.
Podam znamienny przykład z rozmowy e-mailowej z historykiem,
który twierdził, że historycy znają kronikę norymberską i nie jest to nic
szczególnego. Na moje pytanie – czy zauważyli zawarte w niej opisy walk
Lechów (Lechs) na Lechowym Polu (Lechfeld) w 9 roku z tzw. marsowym
legionem przysłanym przez cesarza Augusta Oktawiana w celu odebrania
im ich miasta Lecha (obecny Augsburg) oraz (po wybiciu przez Lechów do
nogi tego legionu), w tym samym celu w 12 roku kilku legionów pod
wodzą Tyberiusza Klaudiusza, jeszcze zanim został cesarzem, i czy
poinformowali o tym polskie społeczeństwo, w jakich opracowaniach
historycznych oraz kiedy – zapadła cisza i rozmowa się skończyła.
Jeżeli historyk twierdzi, że zna źródło i jego treść, to jego obowiązkiem
jest o cjalne poinformowanie o tym, szczególnie jeśli chodzi o tak
spektakularne wydarzenie, jak walki polskich przodków Lechów z
legionami rzymskimi.
Malowidło przedstawiające poczet królów wielkiego imperium
Lechitów znajduje się w klasztorze na Jasnej Górze. Powstało
prawdopodobnie ok. roku 1764 i – co niezwykle ciekawe – ujmuje ono
również władców Lechitów i Popielidów. Co pan sądzi na ten temat? Czy
to postaci prawdziwe, czy raczej powstałe w imaginacji jego twórcy?
– Powyższy obraz reprezentuje listę słowiańskich królów dopiero od
550 roku, zawartą w naszych tzw. kronikach krótkich, zgodnych z
wymogami i decyzją zaborcy niemieckiego, gdzie np. król Lech I jest
umieszczony błędnie, bowiem panował p.n.e. To zaborca niemiecki
zmanipulował i ustanowił naszą historię oraz panowanie władców
dopiero od 550 roku, odcinając 2400 lat naszej starożytnej historii od
XVIII wieku p.n.e.
W tym celu wymyślił błędnie Piasta i dynastię piastowską, która jest
uparcie utrzymywana do dziś. Nigdy bowiem nie było takiego imienia.
Słowo „piast” jest skrótem od piastuna, czyli majordoma (zarządca dworu
królewskiego). Tak więc: piast = piastun = majordom i nic więcej. A nasza
historiogra a nadal utrzymuje dynastię nazwaną od zawodu piastuna,
czyli majordomową. A tak naprawdę jest to wielka dynastia Lechitów lub
lechicka.
Dokonano tego specjalnie, żeby ukryć i zapomnieć nazwy: Lechia,
Lechy, Lechici, lechicki czy dynastia lechicka, król lechicki. Zmieniono
także tytuły kronik lechickich, nazywając polskimi np. Kadłubka itd.
Czy uważa pan, że wiedza o starożytnych dziejach Polski jest
skrywana? Jaki jest tego powód?
Wszystko wskazuje na to, że nadal mamy historię pozaborową i
prokościelną, gdzie wiele tematów, wydarzeń, faktów i nawet postaci
królów jest tabu.
Nie opisywano w literaturze historycznej i nie rozpowszechniano w
społeczeństwie wiedzy, na przykład:
– o znanej od ponad 170 lat wspomnianej tablicy nagrobnej z dedykacją
cesarza Tyberiusza Klaudiusza, którą przetłumaczył z języka łacińskiego i
opublikował już w 1843 roku badacz, archeolog i numizmatyk Tadeusz
Wolański, który badał nasze starożytne dzieje i uznał za prawdziwą
kronikę Prokosza. W 1853 roku Kościół ogłosił jego księgi jako zakazane i
spalił na stosie. Jego skazaniu zapobiegła interwencja cara Mikołaja I,
który także przydzielił mu do ochrony w czasie badań i ekspedycji oddział
wojska.
Od dawna jej wierna kopia winna być wystawiona dla społeczeństwa
na Zamku Królewskim lub w Muzeum Narodowym jako najstarszy
artefakt dotyczący króla Lechii z I wieku n.e.:
– o walkach Lechów i Sarmatów z legionami rzymskimi, pomimo
dowodów w źródłach historycznych;
– o panowaniu króla lechickiego Wrocisława w latach 892–896,
pomimo dowodów w kronice Prokosza i rocznikach Aventinusa;
– o funkcjonowaniu cesarstwa w Lechii w latach 1000–1038, pomimo
dowodów zawartych w kronikach i rocznikach polańskich oraz
zagranicznych;
– panowaniu Bolesława II Zapomnianego w latach 1034–1038,
wyklętego przez Kościół rzymski i skazanego na zapomnienie, i to chyba
skutecznie, ponieważ kupiłem dwa albumy (wydane w 2014 i 2015 roku) z
pocztami królów i w obu nadal nie gurował[8].
Kiedy według pana dokonał się chrzest Polski?
Zgodnie ze źródłami historycznymi, polskimi oraz zagranicznymi
chrzest ludności Lechii nie był aktem jednorazowym, lecz
wieloetapowym, zarówno w obrządku rzymskim, jak i słowiańskim
(cyrylo-metodiańskim). Jego chronologia była następująca:
1. W czasie panowania króla Koszyszki (842–862) 1 stycznia 845 roku
14 Lechów – lechickich książąt i możnowładców wraz ze swoimi dworami,
wojskiem i ludnością, mieszkających na południu przy granicy z
Morawami i Czechami – przyjęło uroczyście chrzest w obrządku
rzymskim. Chrztu udzielili kapłani z arcybiskupem Adalramem z
Ołomuńca w Wielkiej Morawie, który podlegał arcybiskupstwu w
Pasawie w Bawarii. Powyższy akt miał cel praktyczny i taktyczny, a
mianowicie uniknięcie w przyszłości zbrojnych najazdów
chrystianizacyjnych agresywnego państwa wschodniofrankijskiego.
2. W połowie IX wieku, a szczególnie za czasów panowania króla
Ziemowita Reformatora (862–892) i za jego przyzwoleniem, zaczęła
przenikać do ludności małopolskiej religia chrześcijańska w obrządku
słowiańskim. Była ona nauczana przez kapłanów Wisnoga i Oslawa,
uczniów arcybiskupa Metodego, który urzędował w Welehradzie w
Wielkiej Morawii. Biskupem Lechitów był w tym czasie Sawa, uczeń
Cyryla. Religia w rycie słowiańskim rozprzestrzeniła się później w
Małopolsce, na Śląsku i w Wielkopolsce, obejmując znaczny obszar Lechii.
Powstało wiele kościołów (cerkwi) w miejscowościach: Wiślica, Kraków,
Przemyśl, Wrocław, Poznań, Ostrów Lednicki (Lechicki) i Gniezno.
Potwierdziły to wykopaliska archeologiczne. Arcybiskupstwo obrządku
słowiańskiego w Krakowie funkcjonowało przez ponad 150 lat.
Niektórzy królowie Lechii wraz z otoczeniem przyjęli chrzest w
obrządku słowiańskim i razem panowali przez ponad 100 lat już jako
chrześcijanie. Moim zdaniem byli to: Ziemowit Reformator, który
panował w latach 862–892; Wrocisław 892–896; Lech X Dzielny 896–921;
Ziemomysł 921–957; Mieczysław II 957–999. Według pocztu władców
pierwszy król Mieczysław panował w latach 340–388. Zgodnie z
kronikami i rocznikami polańskimi, Mieczysław II zmarł w 999 roku.
Mieczysław II, wybrany na króla Lechii na prawomocnym wiecu w 957
roku, zachował tytuł króla zgodnie z obyczajem (obecnie tzw. protokołem)
aż do śmierci w 999 roku, bez względu na późniejsze reperkusje związane
z przejściem wraz z otoczeniem z obrządku słowiańskiego na obrządek
rzymski. Nastąpiło to prawdopodobnie w, lub po, 968 roku, ponieważ w
tzw. epita um Chrobrego napisano, iż Bolesław urodził się w 967 roku, z
„ojca pogana”. A to dlatego, że kler rzymski nie uznawał obrządku
słowiańskiego i traktował go jako pogaństwo. Chrzest przyjął
Mieczysław II z rąk agresywnego Kościoła niemieckiego, a nie czeskiego,
ponieważ w Pradze nie było jeszcze w tym czasie arcybiskupstwa.
Również można by przesunąć o cjalną datę chrztu części ludności
Polanii (Polski) już na rok 845, ale wtedy trzeba by poinformować
społeczeństwo, że dotyczyła ukrywanych Lechów, bo tak są nazwani w
źródłach zagranicznych.
Skąd pochodzi nazwa Lechia i jej różne odmiany?
– Według kronikarza Prokosza i prof. Starży-Kopytyńskiego nazwa
kraju Lechia pochodzi od nazwy króla Lecha Wielkiego, ojca narodu
Lechów, czyli Lechitów, który panował przez 50 lat w okresie 1729–1679
roku p.n.e. Nadana nazwa Lech pochodziła od słowa Leh z języków
sanskrytu i staroirańskiego (awestyjskiego) – co oznaczało pan, król, bóg,
pasterz, a nazwa Lechia (Lehía) oznaczała królestwo. Król Lech I Wielki
wprowadził zręby szlachectwa, tzn. lechickiego systemu rycerskiego
Comes militi – towarzyszy broni Lecha – króla, nominowanych jego
decyzją rycerzy Lechitów z poszczególnych rodów oraz plemion
słowiańskich.
Etymologicznie więc szlachta znaczyła „synowie Lecha” i pochodziła
od słów „Z Lecha”, „Ci od Lecha”. Comes militi, towarzysze broni króla, byli
członkami pierwszych rodów i stąd określenie – synowie Lecha.
Chronologicznie pierwszą nazwą kraju była Sarmacja, której nazwa
pochodziła od pierwszego króla – Sarmaty (prawdopodobnie przybysza z
Elamu), który panował pod koniec XVIII wieku p.n.e. i wprowadzał zasady
sarmackie oraz założył Sarmację europejską (Prokosz, Bielski).
Drugą nazwą kraju była Lechia, którą zorganizował wnuk Sarmaty,
wcześniej omówiony król Lech I Wielki. Trzecią nazwą kraju był Lechistan
(Lehestan), czyli Państwo Lechów, nadaną przez Persów – Perskie
Imperium Achemenidów, z którym Lechistan walczył dwukrotnie w 530 i
529 roku p.n.e. z królem królów Cyrusem II Wielkim oraz w 513 roku
p.n.e. z królem królów Dariuszem I Wielkim. Czwartą nazwą kraju była
Scytia, zwana także Wielką Scytią lub Scytią europejską, nadana i
używana przez Greków. Piątą nazwą kraju przejętą od wcześniejszej była
Sarmacja, kiedy Rzymianie nazywali Lechów (Lechitów) – Sarmatami.
Szóstą nazwą kraju i Ariów-Słowian, Indoscytów byli Sklawenowie lub
Sklavinowie, nadana i używana przez Bizancjum. Siódma nazwa kraju –
imperium Lechitów, powstała prawdopodobnie samoistnie, w ramach
realizowanej ekspansji i w trakcie udanych podbojów terytorialnych
Lechów oraz podporządkowywania kolejnych plemion i narodów. Moim
zdaniem imperium Lechitów funkcjonowało już przed naszą erą.
Z narracji kronik i dzieł historycznych wynika bowiem, że Lech III
Ariowit zwany przez Rzymian Ariowistusem, był królem królów i
podlegało mu całe imperium Ariów-Słowian, Indoscytów. Nie bez powodu
Juliusz Cezar w czasie swojego konsulatu złożył w 59 roku p.n.e. wniosek
w senacie rzymskim o przyznanie Ariowistusowi o cjalnego tytułu Króla
i Przyjaciela Rzymu, który senat zaakceptował.
Pana badania dowodzą, że Polska za czasów Lechitów była potęgą.
Opierając się na tej wiedzy, jaką widzi pan przyszłość dla Polski i innych
narodów słowiańskich?
– Pytanie nie jest związane z książką i powinien odpowiedzieć na nie
polityk. Obecnie żyjemy w odmiennej przestrzeni geopolitycznej oraz
sytuacji gospodarczo-społecznej, nie mówiąc już wręcz o przepaści
dzielącej kraje w zakresie siły militarnej i związanego z tym
potencjalnego zagrożenia. Ale obserwuje się w społeczeństwie polskim, a
szczególnie wśród młodszego pokolenia, pozytywne zmiany w zakresie
świadomości i postrzegania historii. Narasta chęć powrotu do korzeni, do
źródła. Wzrasta zainteresowanie dziejami przodków i osobista
identy kacja z nimi. Generalnie budzi się świadomość słowiańska także w
sąsiednich krajach słowiańskich. Świadczy o tym chociażby moja skromna
książka o królach Lechii, która miała już sześć dodruków.
*
Historycy akademiccy zdecydowanie zaprzeczają istnieniu Lechii,
twierdząc, że to nic innego jak po prostu stary mit o Sarmatach, tylko w
nowej odsłonie.
Dlaczego więc, zdaniem nauki, „starożytna Polska” nigdy nie istniała?
Główny problem stanowią źródła, na których oparł się Janusz Bieszk.
Pierwsza księga Kroniki Kadłubka uzupełnia dzieje elementami
legendarnymi, dla wykształconego na Zachodzie autora stanowiły one
pomost łączący Polskę ze spuścizną antyku. Z kolei kronika zmarłego w
986 roku mnicha benedyktyńskiego Prokosza już dla XIX-wiecznych
historyków była dziełem mocno podejrzanym i niewiarygodnym.
Jej pełna nazwa brzmi: Kronika polska przez Prokosza w wieku X
napisana, z dodatkami z Kroniki Kagnimira, pisarza wieku XI, i z przypisami
krytycznymi komentatora wieku XVIII pierwszy raz wydrukowana z
rękopisma nowo wynalezionego. Fałszerstwo wykrył Joachim Lelewel,
historyk, bibliograf, slawista, numizmatyk, poliglota, heraldyk, działacz
polityczny i wolnomularz, którego turbo-Lechici nienawidzą jak diabeł
święconej wody, nazywając „niemieckim czynownikiem”[9]. Uważa się
powszechnie, że została sfabrykowana przez Przybysława
Dyjamentowskiego (1694–1774) – fałszerza dokumentów, rodowodów
magnackich i dyplomów. Niektórzy uczeni twierdzą natomiast, że została
napisana jako żart towarzyski ok. 1825 roku przez generała Franciszka
Morawskiego, który jakoby zakupił rękopis w jednym z żydowskich
kramów w Lublinie.
Franciszek Dzierżykraj Morawski, późniejszy minister wojny w
Rządzie Narodowym w czasie powstania listopadowego, sprezentował ją
Julianowi Ursynowi Niemcewiczowi. Przekonany o autentyczności
otrzymanego dzieła, Niemcewicz zaprezentował je w Towarzystwie
Warszawskim Przyjaciół Nauk. W tym samym roku rękopis wydał
drukiem Hipolit Kownacki, który także przełożył tekst kroniki na łacinę.
Jeszcze inną wersję przedstawił historyk Michael Morys-Twarowski,
autor książki o pierwszym polskim królu: Narodziny potęgi. Wszystkie
podboje Bolesława Chrobrego. Według niego w 1824 roku generał
Franciszek Morawski wysłał do Biblioteki Towarzystwa Królewsko-
Warszawskiego zbiór notatek i wypisów, między innymi z kronik
Kadłubka, Długosza i Kromera, przeplatanych oczywistymi bzdurami.
Hipolit Kownacki, wydawca równie pracowity, co naiwny, zrobił ekstrakt
z tego zbioru, pochodzący z rzekomej kroniki Prokosza, ogłosił drukiem, a
nawet przetłumaczył na łacinę. Wszystko wskazywało, że jest to
falsy kat z XVIII wieku, historycy zorientowali się od razu. Tymczasem
prawda jest ciekawsza od kcji, bo najprawdopodobniej ów zbiór notatek
był dziełem generała Morawskiego, znanego żartownisia, który chciał się
ponabijać z Wincentego Krasińskiego (ojca wieszcza – Zygmunta
Krasińskiego), namiętnie szukającego prawdziwych i zmyślonych
przodków. Z dzisiejszej perspektywy możemy powiedzieć, że żart
zdecydowanie wymknął się spod kontroli.
„Po co zmyślać? – pyta Morys-Twarowski, oceniając książkę Bieszka. –
Wiadomo, że każda społeczność czy naród woli wspominać rzeczy
chwalebne, pozwalające czuć się dumnym z dokonań przodków czy
poprzedników. Tymczasem dzieje Polski – w przeciwieństwie do
powiedzmy dziejów Słowacji – ob tują w sukcesy militarne i elementy
mocarstwowe. Jeżeli chcemy znaleźć historie ku pokrzepieniu serc, to
mamy ich pod dostatkiem, tylko trzeba umieć je wyłuskać”.
„Jeśli (…) chodzi o teorię Bieszka, głównym jej problemem okazuje się
sam autor, który nie ma zielonego pojęcia o metodologii badań
historycznych, krytyce źródeł ani dziejach Słowian i naszej części Europy
– pisze Piotr Cielebiaś. – Jego analizy lingwistyczne trącą absurdem,
przypominając bliźniacze starania Stanisława Szukalskiego – malarza,
który na podstawie «badań ze słuchu» uznał polski za przodka wszystkich
języków świata. Bieszk przykładowo wywodzi nazwę Lechitów od
sanskryckiego «leh», które oznaczać ma pana lub boga, podczas gdy w
rzeczywistości jest to czasownik «lizać, chłeptać».
Na tym jednak autor Słowiańskich królów Lechii nie poprzestaje i sięga
głębiej, przekonując, że Polacy to jeden z najstarszych narodów świata i
potomkowie cywilizacji Gobi (która nie istnieje nigdzie poza jego
umysłem), jaka wywodziła się z kolei z zatopionego (także nieistniejącego)
kontynentu Mu na Pacy ku.
Obok wielu innych problemów, jak baśniowe wątki o królu Szczycie –
synu Herkulesa i wnuku Ozyrysa, który założył Szczecin (!) jest jeszcze
jedna przeszkoda nie do ominięcia przez Bieszka i jego zwolenników:
władcy i obywatele potężnego imperium Lechitów zapomnieli pozostawić
po sobie jakiekolwiek ślady – zarówno w wiarygodnych źródłach, jak i pod
postacią zabytków archeologicznych”.
Znakomitym komentarzem do tworzonych przez turbo-Słowian teorii
są również dotyczące Wielkiej Lechii informacje zamieszczone na portalu
Nonsensopedia. Jest to witryna internetowa parodiująca Wikipedię,
założona w 2005 roku i posiadająca, według własnych wskazań, ponad 35
tys. haseł, a w Polsce ponad 19 tys. Logo serwisu jest parodią logo
Wikipedii.
„W 14 roku n.e. imperium Lechitów rozpoczęło program lotów
kosmicznych. Kraj kupował kwarc od zaprzyjaźnionego narodu
irańskiego, który był niezbędnym składnikiem do produkcji
mikroprocesorów sterujących rakietami i sondami. W 26 roku
mieszkaniec Codanovii Jan Twardowski poleciał na Księżyc. Loty na
Marsa trzeba było wstrzymać przez lobbing chrześcijańskich grup
wywrotowych. Po wielu latach chrześcijańscy zbrodniarze zatuszowali
wszystkie ślady genialności Lechitów.
Kon ikt pomiędzy ekumenicznymi religiami imperium lechickiego i
Wielki Kosmos a Kościołem katolickim sprawił, iż papieże zlecali
mordowanie władców. I tak berlińska terrorystka Ryksa miała w 840 roku
zamordować monarchę Popiela. Ryksie udało się jednak zamordować 20
stryjów Popiela, zadając tym samym cios elitom politycznym Lechii.
Popiel jednak uszedł z życiem, uratowany przez znachora z Gniezna. Na
jego cześć przeniesiono stolicę do Gniezna”.
*
Roman Żuchowicz jest naukowcem z Zakładu Historii Starożytnej
Uniwersytetu Warszawskiego. W 2015 roku obronił pracę magisterską w
ramach studiów na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach
Humanistycznych. Zajmuje się religijnością u schyłku starożytności, a
także jezydami. Od 2013 roku współpracuje z miesięcznikiem „Focus
Historia”. Na pracy Janusza Bieszka nie zostawia przysłowiowej suchej
nitki.
„Przyjrzyjmy się niektórym współczesnym mitom o początkach
Polski. Łysa Góra długo skrywała swe tajemnice. Setki lat temu katoliccy
misjonarze zbezcześcili święte dla pogan miejsce, stawiając na nim
klasztor. Chrystianizatorzy ukryli tym samym grobowce lechickich
królów, czyniąc krok w kierunku wymazania prawdy o słowiańskim
imperium. Wydrążone w szczycie Łysej Góry krypty pozostawały w
zapomnieniu przez setki lat. Dopiero w latach 50. XX wieku na ich ślad
przypadkiem wpadli robotnicy, wykonujący prace budowlane wokół
opactwa. Komunistyczne władze przeraziły się jednak tego odkrycia i
nakazały zalać prastare komory grobowe. Na ponowne odkrycie czekały
kolejne pół wieku.
Postanowił zbadać je Adolf Kudliński. Ten «pierwszy polski preppers»
zorganizował ekspedycję, w trakcie której dokonał, pod osłoną nocy, w
asyście paramilitarnych oddziałów, penetracji zalanych krypt. Jego
badania przyniosły dowód na liczącą wiele tysięcy lat przeszłość tego
miejsca. Film z eksploracji można obejrzeć w serwisie YouTube. W te
rewelacje wierzy część polskich turbo-Słowian. Argumenty na rzecz tego
odkrycia są dosyć skąpe. Po pierwsze, odkrywca zakłada, że Łysa Góra
była dla Słowian ważnym miejscem, więc znajdujące się pod wzgórzem
podziemne struktury musiały mieć znaczenie. Po drugie, znajdujące się w
domniemanych kryptach stalaktyty mają wskazywać na to, że zostały one
wykute kilka tysięcy lat temu. Kwestia religijnej wagi Łysej Góry w
przedchrześcijańskiej Polsce jest od jakiegoś czasu kontrowersyjna.
Nie trzeba jednak wdawać się w zawiłe naukowe dysputy, by obalić
argument o dziwności domniemanych krypt. Przez setki lat działał na
Łysej Górze klasztor, a później, od czasów zaborów do II wojny światowej,
mieściło się w nim ciężkie więzienie. Obie instytucje miały jeden, wspólny
problem: niedobór wody. Kilka lat temu doktor Czesław Hadamik odkrył
sieć cystern pod klasztornym wirydarzem. Domniemane krypty również
są funkcjonalnie połączone z zabudowaniami opactwa, wobec czego
należy uznać, że mamy do czynienia ze zwykłymi zbiornikami na wodę.
Mogą być nawet znacznie młodsze. Inżynier Pulikowski, który w latach
50. dokonywał inspekcji krypt, ocenił, że są dziełem carskich więźniów.
Odnośnie do turbo-Słowiańskich spekulacji na temat wieku krypt,
należy dodać, że nie przedstawili oni żadnych wyników badań
potwierdzających pradawny wiek stalaktytów. Przedstawili jedynie
szacunki «na oko», ustalając pod tezę tempo przyrostu stalaktytów.
Tymczasem zależy ono od wielu czynników, jak np. rocznych opadów,
rodzaju skały itp.
Również spiskowa teoria wokół domniemanych krypt nie ma za
bardzo sensu. W momencie pierwszego odsłonięcia świętokrzyskich
cystern trendem w polskiej nauce była tzw. archeologia milenijna. Na tle
ideologicznej rywalizacji z Kościołem władze komunistyczne chętnie
dotowały badania początków państwa polskiego. Każde odkrycie
wykorzystywano pośrednio lub bezpośrednio do wykazania, że Kościół
nie przyniósł do Polski cywilizacji, ale że była ona rozwiniętym krajem
jeszcze przed przyjęciem nowej religii. Komunistyczne władze nie
miałyby więc żadnego interesu w zalewaniu krypt, gdyby w
rzeczywistości były tym, za co uważa je Kudliński.
Tomasz Kosiński, jeden z lechickich guru, zadał sobie trud odkrycia na
nowo słowiańskich runów. Zapowiedział już wydanie kolejnej książki, w
której dokona ich odczytu. Na ten moment, w publikacji Słowiańskie
skarby. Tajemnice zabytków runicznych z Retry (2018), zdał relację z
własnej wyprawy szlakiem dawnych falsy katów. Historia zabytków,
które próbuje przywrócić do obiegu naukowego Kosiński ma już przeszło
200 lat.
W 1771 roku Andreas Gotlieb Masch ogłosił odkrycie, do którego miało
dojść już kilka dziesięcioleci wcześniej w miasteczku Prillwitz. Gdzieś w
jego okolicy powinna znajdować się opisana przez historyka Helmolda
świątynia Połabian, a na terenie Prillwitz znaleziono pogańskie gurki.
Uznano, że są to posążki bóstw słowiańskich. Zabytki miał odkryć
miejscowy pastor Fryderyk Sponholz podczas sadzenia drzew obok
plebanii. W trakcie prac ogrodowych wykopał brązowe kotły. Tkwiło w
nich wiele gurek wykonanych z brązu oraz inne starożytne przedmioty.
Po jego śmierci część zbioru sprzedano złotnikowi z pobliskiego miasta
nazwiskiem Paltzke. Niektóre ze znalezisk przetopił on podobno na
dzwon kościelny. Obie rodziny łączą się we wnukach pastora Sponholza,
Gideonie i Jakobie. W 1768 roku bracia Sponholtzowie sprzedali
«znalezisko pastora», czyli 46 przedmiotów (w tym 20 posążków bóstw)
doktorowi Joachimowi Jasperowi Johannowi Hemplowi. Mieli też
zapewnić, że więcej takich przedmiotów nie posiadają. Dziś znajdują się
one w muzeum w Schwerin. Aż do drugiej połowy XIX wieku uchodziły za
dowód na istnienie słowiańskiego pisma. Podejrzliwością wobec odkrycia
wykazali się już XVIII-wieczni uczeni. Zaowocowało to przeprowadzonym
kilka lat później śledztwem, wskazującym na lokalnego złotnika jako
fałszerza.
Prawie 100 lat później w prasie ukazały się wzmianki o ozdobionym
runami kamieniu żarnowym odkrytym w Mikorzynie, w majątku
Andrzeja Doroszewskiego. Nieco później odkryto kolejny kamień z
wizerunkiem konia i runicznym napisem. Uczeni tej miary co Lelewel i
Cybulski szybko podjęli się odczytania napisów, dochodząc do bardzo
różnych wniosków. Bomba wybuchła 22 lutego 1869 roku.
Na spotkaniu Oddziału Architektury i Sztuk Pięknych Towarzystwa
Przyjaciół Nauk w Krakowie Hrabia Aleksander Przeździecki wygłosił
odczyt na temat idoli prillwitzkich, o których autentyczności był
przekonany. W reakcji na ten referat Karol Estreicher oświadczył, «iż nie
tylko bożki prylwickie, ale i kamienie mikorzyńskie (Prowe i Konik) uważa
za podrobione». Hrabia Przeździecki potraktował sprawę bardzo
osobiście. W toku dyskusji podjęto decyzję o powołaniu komisji, by
dokładnie zbadała stan rzeczy. Jej prace przeciągały się kilka lat.
Czytając opublikowane w 1872 roku Sprawozdanie o kamieniach
mikorzyńskich, nie sposób odnieść wrażenia, że Estreichera próbowano
zakrzyczeć. Uczciwie jednak zamieszczono na końcu jego wątpliwości,
wygłoszone na spotkaniu Komisji Runologicznej w kilka dni po odczycie
Przeździeckiego. Estreicher zaczął od tego, że nacięcia na kamieniu
wydają się świeże. Jak sam stwierdza, «Zarzut ten jednak byłby błahy,
gdyby inne nie nasuwały się wątpliwości». Jego zdaniem, litery ktoś
skopiował z rysunku fałszywek Sponholza, umieszczonych w publikacji
Lelewela. Rysunek rzekomego bóstwa Prowe również wyglądał na
odrysowany z tej samej książki. Konik został natomiast skopiowany z
niewiele wcześniej odkrytego Światowida ze Zbrucza. Tym razem
fałszerz nieznacznie poprawił rysunek.
W tym kontekście znowu pojawia się bóstwo Prowe. «Tymczasem jego
powstanie – stwierdza Karol Estreicher – zawdzięczamy zecerom, którzy
źle złożyli do druku tekst Helmolda». Miał też drobniejsze uwagi,
podważające starożytność domniemanych runów. Wprawdzie do części
jego argumentów można mieć wątpliwości. Różnie współcześnie
podchodzi się do owego bóstwa Prowe. Jednak w zgodnej opinii
większości uczonych imię jest w przekazie Helmolda zniekształcone. Jeśli
chodzi o ogólne spojrzenie na kamienie mikorzyńskie, dalsze badania i
publikacje przyznały Estreicherowi rację.
Nawet ci uczeni, którzy byli mniej skłonni wierzyć w owe odkrycia,
mogli w XIX wieku żywić nadzieję, że pewnego dnia słowiańskie runy
ujrzą światło dzienne. Piotr Boroń w artykule Ku pradawnej Słowian
wielkości podaje przesłanki źródłowe, które wówczas wykorzystywano
dla potwierdzania ich istnienia. Po pierwsze, niemiecki kronikarz
Thietmar (975–1018) napisał, że stojące w świątyni Światowida w
Radogoszczy posągi bóstw są podpisane.
Drugim źródłem jest Traktat o literach, napisany przez mnicha
Chrabra (X wiek). Pisząc o wynalezieniu przez świętych Cyryla i Metodego
głagolicy, Chrabr wspomina, iż: «Najpierw więc Słowianie nie mieli pisma,
a będąc poganami, za pomocą kresek i nacięć liczyli i wróżyli».
Zastosowane w oryginale słowo może obok liczenia oznaczać także
czytanie. Wreszcie w Żywocie Świętego Konstantyna mowa jest o jakichś
«literach roskich», których czytanie święty opanował w czasie wizyty na
Krymie. Tekst Thietmara nie precyzuje, jakim alfabetem miały zostać
napisane owe imiona. Napisy towarzyszące połabskim posągom mogły
być po prostu malunkami, mylnie zinterpretowanymi przez obserwatora
pochodzącego z piśmiennej cywilizacji. Mogły też stanowić próbę
naśladownictwa pisma, czy też być prostymi symbolami, oznaczającymi
dane bóstwo. Zresztą, jak zauważyła Adrianna Szerba, Thietmar w innym
miejscu mówi wprost, że Słowianie są… niepiśmienni. Chrabr opowiada
natomiast o przedpiśmiennych formach zapisu informacji. Tego rodzaju
zabytki pochodzące ze Słowiańszczyzny (i nie tylko) znamy z późniejszych
czasów. Bardzo długo w środowiskach chłopskich i pasterskich
karbowano proste informacje, głównie inwentarzowe, na drewnianych
kijach. Tak zwany rabosz można było też wykorzystać do zawierania
umów – oznaczony kij dzielono następnie na dwie równe części, a
niszczono po jej wypełnieniu. Etnografowie przekazują bardzo dużo
różnych zastosowań takich kijów.
Natomiast trzeci przekaz opowiada najprawdopodobniej o znanym na
Krymie piśmie gockim lub o runach używanych przez Waregów. Drugie ze
wskazanych wyjaśnień podaje się również dla kilku wzmianek o piśmie
wśród Rusów, które pochodzą ze źródeł arabskich. To wszystko
powoduje, że uczeni z dużą dozą sceptycyzmu podchodzą do wszelkich
domniemanych odkryć przedsłowiańskiego pisma.
Cesarz Tyberiusz postanowił uczcić swojego siostrzeńca. Wystawił
mu grobowiec, ozdobiony łacińską inskrypcją. Siostrzeńcem władcy był
lechicki władca Awiłło Leszek. Na inskrypcję zwrócił uwagę jako
pierwszy Tadeusz Wolański w 1843 roku. Kilka lat temu jego odkrycie
przywrócił nauce Janusz Bieszk. Płyta nagrobna, znajdująca się w Museo
Lapidario w Urbino, cofa o cjalną historię Polski o 1000 lat do I wieku n.e.
Tak widzą ten zabytek zwolennicy teorii Wielkiej Lechii. Przyjrzyjmy się
łacińskiej inskrypcji oraz proponowanemu tłumaczeniu:

CAVILLIO LESCHO TI CLAVDIVS BVCCIO


COLVMBARIA IV OLL VIII SE VIVO
A SOLO AD FASTIGIVM MANCIPIO DEDIT
(ORYGINAŁ – podkreślone słowa i litery zostały pominięte w przekładzie
Wolańskiego)
Na pożegnanie*
Awiłłowi Leszkowi Tyberiusz Klaudiusz
Grób ten z czterema framugami,
na osiem urn popielnych,
jeszcze za życia, jemu jedynie,
dla zaszczytu, na zupełną własność oddał
(przekład Wolańskiego, ortogra a uwspółcześniona, pierwsza linijka
oznaczona gwiazdką została dodana przez Bieszka).

Choć zabytek jest oryginalny, problemów z takim odczytaniem jest


sporo. Po pierwsze, w Rzymie panował inny niż współcześnie system
imienniczy tria nomina. Najsłynniejszym przykładem jest Gajusz Juliusz
Cezar. Pierwszy człon jego nazwiska to praenomen (przedimię), drugi
nomen gentile (imię rodowe), a trzeci cognomen (przydomek). Już pierwszy
rzut oka na inskrypcje wskazuje, że Wolański, XIX-wieczny kolekcjoner i
fantasta, ignorował istnienie tego systemu. Zamiast Awiłło Leszka mamy
więc Gajusza (C to skrót od Caius) Awilliusa Lescho (Leschusa). Cognomen
tej osoby stanowi problem, gdyż jest tzw. Hapax legomenon, słowem (w
tym wypadku imieniem) poświadczonym tylko raz. Domniemany Cesarz
w inskrypcji to natomiast Tyberiusz Klaudiusz Buccio, który rzymskie
obywatelstwo (lub jego przodek) zawdzięczał… Klaudiuszowi. Nowi
obywatele otrzymywali bowiem praenomen i nomen gentile od
nadającego obywatelstwo, w epoce cesarstwa zwykle od samego władcy.
Gdyby Buccio otrzymał obywatelstwo od Tyberiusza, byłby Tyberiuszem
Juliuszem, bo takie były pierwsze elementy tria nomina tego cesarza. W
reszcie inskrypcji nie chodzi natomiast o uhonorowanie kogokolwiek, a o
handel miejscem pochówku. W Rzymie nie można było sprzedać grobu,
jeśli znajdowały się w nim zwłoki. Stąd podkreślenie, że akt dokonał się za
życia sprzedającego. Finalnie uzyskujemy następujące tłumaczenie:

Gajuszowi Awilliuszowi Leschusowi, Tyberiusz Klaudiusz Buccio


cztery kolumbaria i osiem urn,
za życia, od podłogi po sklepienie,
na własność przekazał.
(prawidłowe tłumaczenie)

To tylko niektóre z naukowych źródeł wykorzystywanych przez


turbo-Słowian. Naukowcy mają tendencję do ignorowania teorii
pseudonaukowych. Tymczasem aktywne reagowanie na nie powinno być
wpisane w etos uczonego. Od wiary w Wielką Lechię nikomu nie stanie
się krzywda. Osoba taka może jednak przykładowo, poprzez spirale
pseudonaukowych portali, zacząć wierzyć w medycynę alternatywną,
zostać antyszczepionkowcem albo zaszkodzić sobie na sto innych
sposobów. Podatność na tego rodzaju teorie wskazuje też na pewien
kryzys zaufania do nauki. Musimy, jako historycy i archeolodzy, walczyć o
wiarygodność. Teoria Wielkiej Lechii jest bękartem sporów o
autochtonizm Słowian na ziemiach polskich.
Dziś biskupińskie grodzisko nie uchodzi za dzieło Prasłowian, ale świat
nauki niedostatecznie przedstawił swoje racje, jak i nie stworzył spójnej i
alternatywnej wizji naszych korzeni na potrzeby zwykłego odbiorcy. Stąd
turbo-Słowianie, zarzucając, że naukowcy twierdzą, iż Polska stała się
nagle w 966 roku, mają poniekąd rację. Istnienie takich głosów wskazuje
na sporą wyrwę w popularyzacji wiedzy. Zwolennicy Bieszka i
pokrewnych do jego teorii stanowią też zagrożenie. Jak inne kraje
postkolonialne, jesteśmy zagrożeni tym, że nienaukowe i spiskowe teorie
tra ą kiedyś do podręczników, by pompować nasze narodowe ego.
Podobne teorie są nauczane na Bałkanach, znajdują się w podręcznikach
szkolnych i akademickich. Ponadto amatorzy pokroju Kudlińskiego coraz
chętniej bawią się w archeologów, niszcząc niekiedy wartościowe
stanowiska.
Podsumowując: spory o Lechię pokazują, że historia to nie tylko
naukowe odkrycia i spory, lecz także gałąź wiedzy, która jest potrzebna
«laikowi», by mógł odnaleźć swoje miejsce na świecie. Stąd spoczywa na
nas, uczonych i popularyzatorach nauki, spory obowiązek”.
*
Już pod koniec XIX wieku znakomity historyk Antoni Małecki (1821–
1913) we wstępie do swojej pracy Lechici w świetle historycznej krytyki,
demaskującej dziejopisarskie mity w naszej historiogra i, napisał:
„Otóż ten lechistyczny dział naszego dziejopisarstwa ma być
przedmiotem niniejszej mej publikacyi. Nie podejmuję jej w tym zamiarze,
bym z Lechitami wszczynał polemikę, bym dowodził, że byli na mylnej
drodze. Byłoby niewłaściwością i na śmieszność by zakrawało, gdyby się
miało dziś jeszcze brać pod rozbiór jaką z poszczególnych konstrukcyi tej
doktryny i wykazywało jej błędność”.
Dziennikarz Grzegorz Burtan również nie ma najlepszego zdania na
temat „osiągnięć historycznych” Janusza Bieszka. Ściślej mówiąc, uważa je
za kompletne bzdury:
„Współcześnie orędownikiem «niezakłamanej» historii Polski jest
Janusz Bieszk, autor poczytnych książek na ten temat. Jak sam chwalił się
w wywiadzie, jego wydana w zeszłym roku książka Słowiańscy królowie
Lechii, miała już sześć dodruków. To sporo, zważywszy na niezbyt wysoki
poziom czytelnictwa w Polsce. Niedawno premierę miała druga część,
zatytułowana Chrześcijańscy królowie Lechii.
Zastanawiające jest jednak to, że w internecie trudno odnaleźć
jakiekolwiek informacje na temat wykształcenia Pana Bieszka. A jedna z
wydanych wcześniej pozycji nosi tytuł Cywilizacje kosmiczne na Ziemi i
dotyczy dowodów na działalność istot pozaziemskich w budowę kultury
na naszej planecie. Teraz jednak autor skupia się na badaniu historii
naszego narodu.
A w jego wersji Polacy, a właściwie ich protoplaści, czyli Słowianie i
Ariowie, zamieszkują nasze ziemie od prawie 11 tys. lat. A zręby imperium
Lechitów powstały 3 tys. lat temu.
W swojej teorii Bieszk powołuje się na przeprowadzone kilka lat temu
badania nad haplogrupami. Te grupy pewnych wersji genów, położonych
w specy cznym miejscu na chromosomie, bada się, aby lepiej śledzić
migrowanie populacji. Zdaniem Bieszka współcześni Polacy dzielą je ze
swoimi starożytnymi przodkami.
To jest dowód biologiczny. Ale autor posiada również dowody
kulturowe. Należy do nich spisana w średniowieczu kronika Wincentego
Kadłubka, gdzie opisane zostały zwycięskie kampanie polskich królów
przeciwko Juliuszowi Cezarowi i Aleksandrowi Wielkiemu.
Powołuje się również na kronikę Prokosza, spisaną rzekomo w X
wieku przez benedyktyńskiego mnicha. Jednak już w XIX wieku Joachim
Lelewel odkrył, że kronika to pochodzące z XVIII wieku fałszerstwo,
stworzone zresztą przez człowieka, który zawodowo zajmował się
spisywaniem kcyjnej historii Polski.
Bieszk uważa jednak, że to jeden z najcenniejszych reliktów polskiego
kronikarstwa. A oskarżenia o fałszerstwo? Cóż, w XIX wieku niemiecki
zaborca, z Lelewelem na czele, próbował zafałszować historię naszego
kraju jako element germanizacji. Pomagał mu przy tym zresztą Kościół
katolicki, który dla autora jest jednym z głównych fałszerzy prawdziwej
historii, rozpoczętej na długo przed 966 rokiem”.
Dlaczego teorie pisarza można włożyć między bajki? Robert Jurszo,
dziennikarz Wirtualnej Polski i publicysta historyczny, w rozmowie z
INN:Poland podkreśla, że podejście Bieszka nie jest obiektywne.
„Przede wszystkim Janusz Bieszk w sposób amatorski i niefrasobliwy
korzysta ze źródeł historycznych. Przykładowo, powołuje się na kronikę
Prokosza, która jest falsy katem, albo bierze serio różne rewelacje, które
można wyczytać u Kadłubka – wyjaśnia. – Nie rozumie, albo zrozumieć nie
chce, że lektura źródła historycznego musi być krytyczna. Pamiętajmy, że
w średniowieczu pisanie dzieł historycznych często było nieodległe od
uprawiania politycznej propagandy. A do tego autorzy różnych kronik, jak
wspomniany Kadłubek, posiłkowali się fantazją w sposób niemający nic
wspólnego z nauką w takim sensie, w jakim ją dziś rozumiemy”.
Turbo-Słowianom zarzuca się jeszcze mylenie dwóch porządków:
genetycznego i kulturowego.
„Owszem, badania genetyczne pokazują, że ludność słowiańska mogła
żyć na tych ziemiach wcześniej, niż do tej pory sądzono – mówi Robert
Jurszo. – Ale to jeszcze nie znaczy, że tworzyła jakieś imperium Lechitów.
Poza tym jedna sprawa to ustalenia badań genetycznych, a druga efekty
dociekań historyków i archeologów. Nie można tak po prostu mieszać
jednych z drugimi i wyprowadzać karkołomne wnioski”.
Doktor Grzegorz Pac z Zakładu Historii Średniowiecznej Uniwersytetu
Warszawskiego w rozmowie z INN:Poland przyznaje, że książki nie
czytał, ale teorie w niej zawarte nie są mu obce.
„Każdy ma prawo interpretować historię, jak chce. Ale jedni są do tego
przygotowani merytorycznie, a inni nie – podkreśla. – Już kronikarz
Wincenty Kadłubek opisywał nie tylko walki Lechitów z Aleksandrem
Wielkim i Juliuszem Cezarem, ale też Smoka Wawelskiego, Wandę, co
Niemca nie chciała, i króla Pompiliusza, którego zjadły myszy. To
wspaniała lektura, polecam ją każdemu. Ale odpowiedź na tradycyjne
pytanie XIX-wiecznej historiogra i: «jak było naprawdę?», radzę
rozsądnie przemyśleć”.
„Czy zatem czeka nas szybka wymiana podręczników do historii? –
pyta Grzegorz Burtan z serwisu INN:Poland. – Jurszo powołuje się na
«modne bzdury», termin ukuty przez amerykańskiego zyka Alana
Sokala. W jego de nicji mieści się wybiórcze i swobodne podejście do
metody naukowych oraz erudycyjne wywody, które nie prezentują sobą
żadnej wartości dodanej. W związku z tym są tylko chwilowym trendem,
który zostanie zastąpiony w przeciągu kilku lat inną modną bzdurą. A po
co nam ta obecna?”
„Jest to jakaś kusząca koncepcja, bo podnosi nam samoocenę.
Prezentuje nas bowiem jako potomków starożytnych królów i
wspaniałych wojowników” – konkluduje doktor Grzegorz Pac.
*
Podobnego zdania, co poprzednicy, jest również Michał Wałach, który
w obszernym artykule zatytułowanym Wielkie kłamstwo Wielkiej Lechii,
którego fragmenty tu przytaczamy, obala po kolei wszystkie wywody
autora Słowiańskich królów Lechii:
„Pseudonaukowa koncepcja Imperium Lechickiego opiera się na kilku
fałszywych aksjomatach. Turbo-Słowianie przyjmują bowiem za pewnik,
że dowodem na prawdziwość ich twierdzeń jest… brak dowodów, zaś cała
brać zawodowych historyków uczestniczy w zawiązanym przed wiekami
antysłowiańskim spisku. Absurdalne? To dopiero początek!
Owe «niezbite dowody», świadczące rzekomo o świetnej przeszłości
przedchrześcijańskiej Polski, miały zostać – zdaniem twórców
turbosłowiańskich teorii i ich wyznawców – zniszczone przez wrogów
owej potęgi. Ośrodkami nienawiści wobec Słowian mieli być Niemcy oraz
ich sojusznicy z Watykanu. Na szczęście w szczątkowej formie «dowody»
przetrwały do dziś. Przetrwały mimo wielu wieków niszczenia ich przez
wszechwładne ośrodki, które miały siłę, aby zniszczyć potężne imperium
(sic!). Z tych okruchów dawnej świetności prawdziwi historycy mogą
rekonstruować prawdziwą przeszłość – twierdzą wielko-Lechici.
W tej istnej nawałnicy absurdu warto pamiętać, że wszystkie tego
typu koncepcje to czysta fantastyka, a nie historia rozumiana jako nauka.
Wielkolechickie twierdzenia nie są rozważane przez zawodowych
badaczy przeszłości (czy to historyków, czy archeologów), gdyż
turbosłowiańska «rekonstrukcja» dziejów oparta jest na naiwnym, a
bardzo często nieuczciwym interpretowaniu źródeł – czy to
zagranicznych, czy polskich, zarówno wczesnośredniowiecznych, jak i
późniejszych – a także podpieraniu się publikacjami uznanymi
bezsprzecznie za fałszywki udające dokumenty średniowieczne.
(…) Sztandarowym przykładem nieuczciwego podejścia turbo-Słowian
do przekazów historycznych jest ich reakcja na obecność słowa «Lechi» w
starotestamentowej Księdze Sędziów oraz Księdze Samuela. Dla
wyznawców pseudonaukowych koncepcji słowa «Wybrali się następnie
Filistyni, aby rozbić obóz w Judzie, najazdy zaś swoje rozciągnęli aż do
Lechi» (Sdz 15, 9) dowodzą istnienia – i to na kilkaset lat przed Chrystusem
– państwa o tej nazwie. Oczywiście państwa Lechitów, a więc Polaków.
Turbo-Słowianie ignorują jednak całkowicie zasady tłumaczenia,
wyjaśnienia tłumaczy oraz kontekst historyczny. Tymczasem w
biblijnych słowach o Lechi (Ramat-Lechi) chodzi o… miasto leżące w Ziemi
Świętej. Wspominają o nim Księga Sędziów oraz Księga Samuela, zaś
hebrajska nazwa (jako nazwa własna nietłumaczona) wiąże się z
pokonaniem przez Samsona tysiąca wrogów za pomocą oślej szczęki.
Chcąc przetłumaczyć nazwę własną Ramat-Lechi, uzyskalibyśmy po
prostu Wzgórze Szczęki. Naukowa re eksja nie przemawia jednak do
turbo-Słowian, którzy pozostają przy swoim.
(…) Pseudonaukowa metoda piewców koncepcji Wielkiej Lechii – wolna
od pogłębionych re eksji i bazująca na prostych (a nawet prostackich)
skojarzeniach – z «sukcesem» stosowana jest także przy «analizie»
innych źródeł. Dlatego też w najważniejszej dla tego środowiska książce
(wydanej przez szanowane niegdyś wydawnictwo bez recenzji naukowej,
za to z ogromnym sukcesem komercyjnym) znajdziemy sięgający blisko
2000 lat przed Chrystusem spis władców rzekomej Lechii. Jeden z królów,
jak twierdzą turbo-Słowianie, miał panować 6 października roku 780 n.e.
przez cztery godziny. Zadziwiająca precyzja jak na «fakt», że niemal
wszystkie «informacje» o historii Wielkiej Lechii zniszczyć miały
wszechwładne i nienawidzące Słowian ośrodki – Niemcy i Watykan.
Wszystko jest jednak możliwe dzięki żonglowaniu źródłami i
selekcjonowaniu ich w sposób niezwykle wybiórczy – pod tezę, opieraniu
się na wątpliwych «autorytetach» rodem z internetu (również
rosyjskiego) i ich twórczości, nieuzasadnionych naukowo próbach
łączenia kultur archeologicznych z etnosami, a także symulowaniu
językoznawstwa poprzez podpieranie się banalnymi skojarzeniami
lingwistycznymi, a nawet «poprawianiu» cytatów ze źródeł. Wygodne i
łatwe do tworzenia zmanipulowanych interpretacji są również wyniki
badań genetycznych poszczególnych populacji, zaś autorom
zainteresowanym uzyskaniem konkretnego efektu swoich «prac» nie
przeszkadzają logiczne błędy, zaprzeczanie samym sobie czy podkradanie
dla rzekomej słowiańskiej Lechii historii innych, bezapelacyjnie
niesłowiańskich grup etnicznych.
I chociaż absurdalność wielkolechickich teorii aż bije po oczach, a w
sieci nie brakuje ludzi naukowo punktujących każdy fałsz
turbosłowiańskich mędrców, to tego typu poglądy zyskują coraz większy
poklask. Już dawno przestały być tylko epidemią polskiego internetu –
obecnie możemy już raczej mówić o pandemii!
(…) W skład Imperium Lechickiego – jak przekonują bez żadnych
historycznych dowodów turbo-Słowianie – wchodzić miały plemiona
niezaprzeczalnie germańskie (Wandalowie, Goci), irańskie (Sarmaci,
Scytowie, Alanowie) czy Wenedowie, których przynależność etniczna
pozostaje dyskusyjna. Słowem wszyscy, którzy «nie załapali» się do
Cesarstwa Rzymskiego i na współczesnych mapach oznaczani są często
jednym kolorem jako funkcjonujący poza nim.
Doskonałym przykładem pseudojęzykoznawczych akrobacji jest
natomiast łączenie arabskiego słowa «allah» z… Polakami (przedrostek
«al» oraz «lah», czyli Lechita – Polak). Podobieństwo – owszem, występuje,
ale na nim związki się kończą. Wszak indoeuropejska i semicka rodzina
językowa nie mają źródłowych związków. Jednak nauka i pseudonauka
chodzą swoimi ścieżkami.
Dlatego też wyznawcy teorii o Wielkiej Lechii chętnie podpierają się
Kroniką Prokosza – dokumentem bezapelacyjnie fałszywym. Braku jego
autentyczności dowiedziono już w XIX wieku, zaś autorem tekstu nie był
żaden średniowieczny mnich Prokosz, a zawodowy XVIII-wieczny
fałszerz dokumentów i autor kcyjnych genealogii rodów szlacheckich
Przybysław Dyjamentowski. Wiedza przegrywa jednak w starciu z
ideologią, wszak tekst Kroniki pasuje do z góry założonej teorii.
Tymczasem – wiemy to z historii Polski, ale też dziejów innych
narodów środkowej Europy – pisma stylizowane na starożytne lub
wczesnośredniowieczne powstawały w czasach nowożytnych wcale
licznie. Na przykład ważną rolę w rozbudzeniu czeskiej świadomości
narodowej (poprzez «poprawienie» historii i położenie nacisku na
heroizm przodków) odegrały dwa XIX-wieczne falsy katy autorstwa
Václava Hanki i Josefa Lindy – Rękopis królowodworski i Rękopis
zielonogórski. Z kolei jeszcze w przedrozbiorowej Rzeczypospolitej na
porządku dziennym było tworzenie fantastycznych genealogii rodów
szlacheckich, bowiem łączenie przodków z wielkimi postaciami świata
antycznego zaspokajało megalomańskie ambicje. Tego typu utwory są w
nauce przydatne jako źródło do badania mentalności czasów
nowożytnych, a nie dokumenty opisujące przeszłość.
Również nienaukowe, niekonsekwentne i nieuczciwe jest podejście
wielkolechickich «autorytetów» do źródeł związanych swoją genezą z
Kościołem. Olbrzymia większość badań nad średniowieczną historią
Europy Środkowej opiera się na pracach ówczesnych biskupów i
mnichów. Wielko-Lechici – chociaż mówią o watykańsko-niemieckim
spisku – chętnie korzystają z tych dokumentów, a powoływanie się na
opinię ludzi powiązanych z rzekomą antysłowiańską koalicją w ogóle im
nie przeszkadza. A przecież, gdyby chcieli być konsekwentni i działać
logicznie, powinni z założenia odrzucać każdy przekaz wytworzony w
kręgu Kościoła. Gdy jednak z prac autorów katolickich można
wyprowadzić wygodną i użyteczną narrację (średniowieczni twórcy
często powielali w swoich utworach znane im z innych krajów legendy),
biskupi nagle okazują się dla turbo-Słowian… pisarzami godnymi zaufania.
(…) Spór o pochodzenie Słowian (koncepcja autochtoniczna lub
allochtoniczna) jest znany nauce od dekad i bez wątpienia mieści się w
granicach naturalnego ścierania się różnych poglądów. Problem zaczyna
się wtedy, gdy do koncepcji rozważanych przez historyków oraz
archeologów próbuje dołączyć się ideologię. Tak było w przeszłości, gdy
obie koncepcje służyły nie tylko opisaniu przeszłości i poznaniu prawdy,
ale również uzasadnieniu ówczesnej obecności bądź to Polaków, bądź
Niemców w zachodnich regionach naszego kraju. Z przyczyn politycznych
(w tym również antychrześcijańskich) teoria autochtoniczna była również
lansowana w PRL.
Dziś, chociaż historia starożytna ziem polskich nie jest już obiektem
zainteresowania polityków i polem pracy propagandzistów, nauka
dotycząca tego okresu ciągle cierpi z powodu pozanaukowego
zainteresowania nią. Ideolodzy Wielkiej Lechii niczym rzep psiego ogona
uczepili się teorii autochtonicznej, bowiem bez dowiedzenia obecności
Słowian w Europie Środkowej od tysięcy lat nie sposób w ogóle mówić o
jakimś prastarym imperium.
Ostatnio z pomocą przyszła im na przykład genetyka – istnienie
dziedzicznych haplogrup i występująca dość często wśród Polaków
haplogrupa R1a1. Nagle, ni stąd, ni zowąd, grupy internetowych
zapaleńców i samozwańczych badaczy zaczęły wypowiadać się nie tylko
w dziedzinie archeologii, językoznawstwa czy historii, ale również
genetyki – i to w sposób stanowczy, widząc w popularności jednej
haplogrupy dowód potwierdzający ich teorie. I to pomimo faktu, że R1a1
występuje często nie tylko u Polaków (czy szerzej Słowian), ale również
narodów germańskich, mieszkańców Indii, Iranu czy nawet
nieindoeuropejskich, bo ugro ńskich Węgrów i Estończyków oraz
turskich Kirgizów.
Wobec tego dlaczego haplogrupa R1a1 miałaby stanowić dowód na
istnienie akurat polskiego imperium, a nie na cywilizacyjny sukces
Wielkiego Kirgistanu i podbój Europy Środkowej przez ten turski lud? Być
może dlatego, że ów scenariusz – równie absurdalny co założenia Wielkiej
Lechii – mógłby nie znaleźć poklasku wśród tych spośród turbo-Słowian,
którzy, niczym niemieccy narodowi socjaliści, mówią o związkach z…
Ariami (nazistowską koncepcję ariozo i «rozwinęli» w czasach upadku
Związku Sowieckiego rosyjscy okultyści tworząc «Ario-Słowian»).
Jednak opieranie prehistorycznych teorii na haplogrupach jest
wątpliwe pod względem naukowym również dlatego, że niełatwo o
materiał porównawczy. Ludność stojąca zarówno za archeologiczną
kulturą łużycką, jak i kulturą przeworską praktykowała najczęściej
pochówek w obrządku całopalnym, co najzwyczajniej w świecie utrudnia
lub nawet uniemożliwia ich genetyczną identy kację.
(…) Posiadanie narodowej historii liczącej 4000 lat byłoby z pewnością
rzeczą przyjemną. Może nawet poznawane w szkole cywilizacje
starożytnego Bliskiego Wschodu oraz Imperium Rzymskie stałyby się dla
polskiego ucznia bliższe, gdyby opisowi wynalezienia pisma czy podboju
Galii przez Juliusza Cezara towarzyszyły wojny z przodkami Polaków. Nie
możemy jednak godzić się na fałsz oparty na słodkich kłamstewkach
su owanych nam przez wielkolechickich ideologów, na fałsz, którego
rodowód łączyć można z teoriami niemieckich narodowych socjalistów
oraz rosyjskich okultystów.
Wszak kłamstwo ma zawsze krótkie nogi, a oparte na fałszu
pokonywanie pewnych kompleksów i poprawianie narodowego
samopoczucia musi skończyć się tragicznie. Szczególnie że chcąc poczuć
dumę, nie musimy sięgać do absurdalnych i ociekających
antyklerykalizmem koncepcji internetowych pseudonaukowców. Mamy
przecież ponad tysiąc lat fascynującej i ciągle nie w pełni poznanej historii
Polski i Polaków”.
*
Kamil Janicki, pisarz i publicysta specjalizujący się w dziejach II
Rzeczypospolitej, z wykształcenia historyk, potraktował rewelacje
Janusza Bieszka następująco:
„Bazując na falsy katach, podróbkach i misty kacjach łatwo
wykreować dodatkowe kilka tysięcy lat rzekomej, chwalebnej historii
Polski. I na tym właśnie opierają się teorie turbo-Lechitów: na materiałach
kompletnie kcyjnych. W swojej nowej książce poświęconej słowiańskim
wierzeniom sprzed chrystianizacji (Religie dawnych Słowian) wybitny
mediewista doktor habilitowany Dariusz A. Sikorski wymienia całą masę
źródeł, które zupełnie opacznie zrozumiano lub które nie są niczym
więcej, jak tylko fałszerstwami.
To między innymi na nich swoje wizje dziejów budują zwolennicy
Wielkiej Lechii: dyletanci przekonani, że istnieje międzynarodowy spisek
mający na celu ukrycie prawdy o polskiej historii. Prawdy, zgodnie z którą
ponoć polskie mocarstwo istniało przez tysiące lat, nasi władcy ścierali
się na bałkańskiej granicy już z Aleksandrem Macedońskim, a kultura
Słowian pod każdym względem przerastała te sąsiednie…”
„Dla wielu polskich historyków XIX wieku Kronika Prokosza była
niczym objawienie – twierdzi Dariusz Aandrzej Sikorski, polski historyk
mediewista, profesor Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
– Otwierała okno na świat najdawniejszego i zupełnie niepoznanego
obszaru dziejów Polski. (…) W jej treść uwierzył nawet sławny Julian
Ursyn Niemcewicz”.
Ale do czasu. Gwóźdź do trumny Kroniki Prokosza wbił wspomniany
już wcześniej słynny polski historyk Joachim Lelewel, którego zwolennicy
turbolechictwa opluwają dziś na potęgę, wykorzystując przy tym jego
cudzoziemskie korzenie. (Rodzina rzeczywiście pochodziła z Austrii, gdzie
początkowo nosiła nazwisko von Loelhö el. W XVII wieku przeniosła się
do Prus wschodnich, uzyskując indygenat z nazwiskiem Loelhö el von
Löwensprung. W roku Karol Maurycy von Löwensprung, ojciec Joachima,
otrzymał polski indygenat ze zmianą nazwiska na Lelewel).
Wspomniani wyżej naukowcy (oraz wielu innych), rozprawiają się
również z wieloma kolejnymi, przytaczanymi przez Janusza Bieszka
„dowodami”.
Na przykład pod koniec XVII wieku we wsi Prilwitz w Meklemburgii
(dziś północnowschodnie Niemcy) pastor Fryderyk Sponholtz miał
wykopać w przykościelnym ogrodzie kilkadziesiąt gurek z brązu, oraz
naczynia i sprzęty obrzędowe z osobliwymi inskrypcjami
przypominającymi runy. Początkowo wspominano o 50 elementach,
później zaczęły one „cudownie” rosnąć, aż przekroczyły liczbę 100.
Odkrycie ogłoszono dopiero kilkadziesiąt lat później. Według ówczesnych
badaczy były to pamiątki po sławnej średniowiecznej świątyni
słowiańskiej w Retrze (Radogoszczy, którą w swojej kronice z X wieku
opisał merseburski biskup Thietmar). Znajdowała się ona na terytorium
wspólnoty plemiennej Redarów, a czczono w niej boga Radegasta
(Swarożyca) – jego złoty posąg opisywali chrześcijańscy kronikarze.
Tzw. idole prilwickie obalały pogląd, jakoby Słowianie do czasu
stworzenia alfabetu przez misjonarzy Cyryla i Metodego byli
niepiśmienni, dowodząc, że podobnie jak Skandynawowie, już w okresie
przedchrześcijańskim posiadali własny system pisma, a tym samym nie
ustępowali wcale Niemcom czy Grekom. „Niestety – jak twierdzą
zwolennicy teorii Wielkiej Lechii–runy słowiańskie z Retry w kolejnych
wiekach pozostawały tematem tabu, zwłaszcza w nauce niemieckiej, bo
nie pasowały do nacjonalistycznych teorii o wyższości cywilizacyjnej
ludności germańskiej nad słowiańską”.
„Odnalezienie” idoli priwlickich stało się wielkim wydarzeniem w
ówczesnej Europie i początkowo badacze powszechnie przyjęli ich
autentyczność. Oszustwu dał się zwieść m.in. Jan Potocki, który w 1794
roku osobiście odwiedził miejsca ich rzekomego odkrycia, wykonał
rysunki części z nich, a całą sprawę nagłośnił w wydanej w 1795 w
Hamburgu relacji z podróży po Niemczech. O autentyczności znalezisk z
Prillwitz było przekonanych wiele autorytetów naukowych ówczesnych
czasów, dał się na nie nabrać – jak dziecko – również Joahim Lelewel.
Już jednak w drugiej połowie XIX wieku, dzięki odkryciom
archeologicznym stało się jasne, że sensacyjne „idole prillwickie” są
niczym innym jak zwykłymi odlanymi z brązu falsy katami, w dodatku
jeszcze wykonanymi dość niezdarnie. Dla zmylenia ludzi przemieszano je
z paroma autentycznymi, ale nie mającymi nic wspólnego ze słowiańską
kulturą. W 1883 roku polski językoznawca i etnograf Roman Zawiśliński
zauważył, że niektóre z run umieszczonych na posągach podobne są do
tych, widocznych na 262 stronie dzieła Hansa Heinricha Klüvera z 1737
roku pod tytułem Beschreibung des Hertzogthums Mecklenburg. Odnosząc
się do zapisanych nazw stwierdził: „Nawet na bóstwie zwanym u Mascha
Schwayxtix położono bez namysłu Belbock, zepsute imię słowiańskie,
obok zepsutego litewskiego, czemu fałszerz nie winien, bo z
drukowanego kopiował dzieła”.
Chociaż nie mają żadnej naukowej wartości, przechowywane są do
dziś w muzeum w Schwerinie. Być może dlatego dla turbosłowian
stanowią kolejny dowód spisku, mającego na celu ukrycie prawdy o
chwalebnych osiągnięciach rodzimej kultury.
Kolejną bzdurę ogłosił drukiem w 1981 roku Ludwik Stomma w książce
Słońce rodzi się 13 grudnia, będącej rozwinięciem jego wcześniejszej pracy
doktorskiej. Zdaniem Stommy prosta ludność w Polsce nawet blisko
tysiąc lat po chrystianizacji wciąż kierowała się kalendarzem
astronomicznym, odmiennym od o cjalnego, wprowadzonego przez
reformę gregoriańską. Sławny antropolog stwierdził również, że udało
mu się zlokalizować najprawdziwsze ludowe obserwatorium, którym
chłopi posługiwali się jeszcze w początkach XX wiek
To „polskie Stonehenge” wzbudziło ogromne zainteresowanie
naukowego świata: Ciąg dalszy afery streścił Dariusz A. Sikorski na
kartach Religii dawnych Słowian: „Wnioski autora, jak i odkrycie, że
jeszcze do niedawna chłopi prowadzili obserwacje astronomiczne, aby
ustalić kalendarz świąt, brzmiały rewelacyjnie. Przyciągnęło to uwagę
innych badaczy zaintrygowanych ciekawym przypadkiem. Gdy jednak
próbowali dowiedzieć się czegoś więcej, okazało się, że pomijając błędne
założenia astronomiczne, które stoją u podstaw głoszonej tezy, istnienie
owego wiejskiego obserwatorium było wymysłem Stommy. Sam
antropolog nie przyznał się do fałszerstwa, a co najwyżej – do
nieistotnego błędu, który nie wpływał na całość pracy. O swoich
krytykach pisał, że zniżają się do «jawnych insynuacji». Jednemu z nich
zarzucił też, niby to w formie zgryźliwego żartu, że należałoby sprawdzić
czy nie jest analfabetą”.
*
Niezbyt przychylnie – mówiąc delikatnie – obeszli się z pracami pana
Bieszka autorzy bloga Sigillum Autenthicum. Blog Sigillum Authenticum
(Dowód autentyczności) powstał w 2015 roku. Jego zadaniem jest –
zgodnie z twierdzeniem autorów – dementowanie rozmaitych fałszerstw,
jakie możemy napotkać w sieci.
„(…) Janusz Bieszk w swojej książce Słowiańscy królowie Lechii nie
udowodnił niczego. Jego praca posiada niezliczoną liczbę katastrofalnych
(w wielu przypadkach szkolnych) błędów. Pokazaliśmy tylko pewną część
błędów, a nie wszystkie, bo jest ich zdecydowanie za dużo. Lektura książki
autora może tylko i wyłącznie wprowadzić czytelnika w błędne
przeświadczenie, co w przypadku młodego odbiorcy może mieć kolosalne
znaczenie w jego rozwoju i ukształtowaniu świadomości historycznej.
(…) Na tym kończymy naszą drogę dowodową. Pierwotnie wykazanie
błędów merytorycznych miało dotyczyć również niedawno wydanej
książki J. Bieszka Chrześcijańscy królowie Lechii. Publikacja ta nie mieści
się jednak w obszarze procesu dowodowego, gdyż zawiera jeszcze więcej
błędów [od poprzedniej], tak że nie należy jej traktować jako książki
historycznej”.
Po recenzji książki Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna
autorzy wspomnianego bloga postanowili wysłać jej treść wraz z oceną
do autora, aby się ustosunkował. „Wszak zapewniał nas w liście, że nie
unika wymiany poglądów”. Janusz Bieszk odpowiedział na wszystkie
postawione zarzuty, takimi oto słowami (pisownia i składnia oryginalna):
„Redakcja S.A. – przejrzałem i podtrzymuje swoje tezy i wnioski
zawarte w książce a na dalsze dyskusje czy polemiki akademickie nie
mam ochoty, czasu i szkoda mi energii. Każdy ma swój punkt widzenia,
który musi się obronić, ale nie w wąskiej grupce naukowej z jej interesami
tylko w społeczeństwie, które akceptuje treść książki lub nie! Moje
książki się obroniły i np. dziś 29.09.2016 roku w empiku na 100 najlepiej
sprzedających się książek w dziale Historia; niezmiennie Słowiańscy
królowie...– miejsce 1, Chrześcijańscy królowie – miejsce 3–4 a Cywilizacje
kosmiczne ...– miejsce 7–8. Trzy moje książki w pierwszej dziesiątce.
Nauka historyczna zapomniała, że powinna służyć Społeczeństwu
swojemu Suwerenowi, któremu żadna partia, religia czy siły pozaborowe
nie mają prawa odbierać wiedzy historycznej, ale zapomniała o tym i dalej
utrzymuje np. dynastię majordomową (piastowską), a nie króla Koszyszko
(Prokosz, Historya Polski (Polanii) i dynastię lechicką, Ja Ja Die Dienastie der
Lechen z dzieła zaborcy Die Theilung Polens, prawda? A jak nie rozumie
The Nuremberg Chronicle to niech przeczyta o Lechach (Lechitach) i
Sarmatach w Bawarii, Szwabii i w tzw. Germanii (Bratnia Ziemia),w
Kronice czeskiej z początku XI wieku lub Rocznikach Długosza. Żałosny
argument z Dyjamentowskim ur. w 1694 roku, który przy pisaniu kroniki
Prokosza miałby tylko ok. 10 lat? – przeczytajcie wreszcie Prokosza! i
Wstęp w mojej nowej książce Chrześcijańscy… A co z tablicą na kolumnie
Zygmunta w W–wie, gdzie Zygmunt Waza został ogłoszony przez syna
króla Władysława 44. królem polskim w szeregu?! Gdzie i kiedy polska
nauka ogłosiła poczet tych królów, gdzie Mieszko I jest dopiero 20.
królem a 19 przed nim – policzcie Panowie i to jest nauka? Mógłbym tak w
nieskończoność ale i tak Społeczeństwo rozliczy nasza historiogra ę –
jest to kwestia czasu ! Pozdrawiam przy okazji dwóch Waszych
komentatorów; jedna to chyba Pani od „tupnięcia nogą” i Pan, który
wyśmiewał moje źródło z Buenos Aires i co nie głupio Panu?, bo tutaj
trzeba znać j. hiszpański a Prof. Starża-Kopytyński ma wielką wiedzę i
pracował w Instytucie Genealogii i właśnie jest potomkiem starodawnego
rodu Starżów herbu Topór, o którym chyba Pan nie słyszał? Bez obrazy –
Pozostawiam Państwa w Waszej Wieży z Kości Słoniowej–
Samouwielbienia i Wielkich Metod Badawczych! Proszę te pospiesznie
napisane słowa opublikować dla Waszych komentatorów.
Pozostaje z poważaniem i żegnam Janusz Bieszk”.
*
Wszystkie fakty historyczne i cała metodologia stoją po stronie nauki,
jednak w dobie internetu, tak zwanych fake news (czyli po prostu
ordynarnych kłamstw) oraz powszechnego upadku autorytetów,
akademiccy historycy często okazują się bezradni wobec pleniącej się
pseudonauki, nieposkromionej, nieznającej wędzidła, jak czad
zatruwającej umysły, odbierającej ludziom rozsądek, mącącej w głowach,
upijającej, paraliżującej przezorność, uczciwość i rozwagę. Niestety,
żyjemy w czasach, w których nauka jako zespół dyscyplin znacznie
straciła w świadomości społecznej swoją wartość.
W końcu jednak nauka przeszła do kontrataku! Obok wymienionych
opinii w księgarniach ukazała się niedawno książka zatytułowana
Fantazmat Wielkiej Lechii Artura Wójcika z wiele mówiącym podtytułem:
„Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków”.
„Świat potężnych Lechitów to fantazmat, który obecnie pewne grupy
starają się przedstawić jako fakt historyczny, a wszelkie uzasadnienia jego
istnienia są barwnymi konfabulacjami – pisze autor we wstępie,
uzasadniając potem bardzo szeroko swoją negatywną opinię. – (…) Nie
wszyscy zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji. Zdarza się, że
wieloletnie badania naukowe zestawia się ze słowami samozwańczego
lekarza, który twierdzi, że nowotwór można wyleczyć za pomocą
witaminy C, a w swoim sklepie internetowym sprzedaje strukturyzatory
wody pitnej za 2 tys. 500 zł. Choć narracja o Wielkiej Lechii w
przeciwieństwie do paramedycyny nie może bezpośrednio wyrządzić
uszczerbku na zdrowiu (przynajmniej w zycznym wymiarze), to łączy je
wspólna cecha: przekonanie, że wszystko można wytłumaczyć bez
posługiwania się faktami. (…) To internet, przy wszystkich swoich
niezaprzeczalnych zaletach, jest siedliskiem propagowania wielu
pseudonaukowych tez, dając o wiele większe możliwości działania niż
książki czy gazety. Wirtualną treść można bez skrępowania umieszczać i
udostępniać na portalach, blogach, forach, mediach społecznościowych
itd. Możemy prezentować swoje poglądy, przeglądać interesujące nas
tematy, lajkować, dyskutować, hejtować czy nawet trollować. Możemy
również wypowiadać się w sprawach, o których nie mamy większego
pojęcia i stwarzać tym samym różnego rodzaju fantazmaty, których nie
da się racjonalnie udowodnić. Niektórzy w tej złotej wolności słowa czują
się jak ryby w wodzie, bo internet nie wymaga rzetelnego
uwiarygodniania prezentowanych informacji. W tej sieciowej wojnie na
wymianę informacji, infogra k czy memów fachowa wiedza po prostu
ginie. Internet stał się siłą, dzięki której rzesza ludzi potra uwierzyć
niemalże we wszystko, jeśli tylko ma odpowiednio silne podłoże
emocjonalne. To właśnie tam kończy się nauka, a zaczyna pseudonauka.
(…) Zwolennicy Lechii nie potra ą przyjąć do wiadomości
obiektywnych argumentów, udowadniających, że nie ma znalezisk monet,
fragmentów budowli, przedmiotów kultu czy charakterystycznego
rzemiosła, które potwierdzałoby istnienie Wielkiej Lechii. Nie ma
możliwości, żeby te przedmioty i artefakty zniszczono, spalono lub
wykopano, nie pozostawiając przy tym śladów naruszeń gleby i warstw
archeologicznych, bo przecież taka ingerencja byłaby widoczna przy
dzisiejszych możliwościach badań odkrywkowych.
Wszystkie (...) opowieści o Wielkiej Lechii, jedne mniej, drugie bardziej
wiarygodne, pochodzą ze średniowiecznych i nowożytnych kronik, w
których dziejopisarze starali się zrekonstruować przeszłość narodu
poprzez opisywanie legendarnych postaci Lecha, Sarmata czy Lestka. Owi
kronikarze nie posiadali tak rozbudowanej wiedzy jak dzisiejsi historycy,
dlatego tworzyli własną koncepcję starożytnych Polaków, inspirując się
motywami zaczerpniętymi z pism antycznych autorów lub z Biblii. Skąd
mamy jednak pewność, że Lechia, opisywana wszak przez kilkanaście
źródeł średniowiecznych i nowożytnych, nie istniała w rzeczywistości?
W dyspucie tej należy zacząć od tego, że współcześni zwolennicy Lechii
nie poddają krytycznej analizie przeczytanych fragmentów źródeł, lecz
wyrywają poszczególne frazy z kontekstu, przedstawiając je jako dowód
na historyczność Lechii. Posługując się wyszukiwarkami internetowymi i
metodą kopiuj – wklej, szukają konkretnych fraz (np. Lechia), docierając w
ten sposób do kolejnych nowych «dzieł», w których pojawiają się żądane
słowa. Nie sięgają przy tym ani do tekstów w językach oryginalnych
(najczęściej chodzi o teksty średniowieczne spisane w języku łacińskim),
ani do opracowanych przez naukowców wydań krytycznych źródeł.
Wykorzystują za to chętnie nieścisłe i archaiczne tłumaczenia na język
polski. Każdą leciwą książkę, w której mowa jest o Lechitach, traktują jako
kolejny koronny dowód, nie zdając sobie sprawy z postępu w badaniach
naukowych i nie mając umiejętności prawidłowej pracy ze źródłami.
Sytuację z dowodzeniem o historyczności Wielkiej Lechii można
porównać do współczesnego autora, który twierdziłby w swojej
monogra i, że Polska graniczy z Mandżurią, a Związek Sowiecki nigdy nie
upadł. Inni natchnieni ową książką autorzy zaczęliby bezkrytycznie
powtarzać takie tezy w kolejnych publikacjach, dodatkowo
reinterpretując je na swoją modłę. Za 500 lat ktoś odnalazłby te książki i
szczerze się oburzył: «Patrzcie! Polska graniczyła z Mandżurią, a Związek
Sowiecki istniał jeszcze w 2019 roku! Eureka! Dlaczego naukowcy o tym
nie mówią?! Dlaczego naszych dzieci nie uczy się o tym w szkołach?! Czy
te szkoły są w ogóle nasze?!».
Podobnie rzecz się ma z dziejopisarstwem dotyczącym Wielkiej Lechii.
Wielu zapomina, że historię nie zawsze rozumiano tak jak dzisiaj.
Historia jako nauka dla żyjących w czasach średniowiecznych czy
nowożytnych nie była zespołem dyscyplin, które w sposób empiryczny i
racjonalny miały wyjaśniać poszczególne elementy działalności
człowieka. Kronikarze i dziejopisarze nie skupiali się tylko na opisywaniu
zdarzeń z przeszłości, ale także na etyce, lozo i i moralności. Teksty
miały wtedy nadawać poczucie sensu egzystencji w danej wspólnocie
politycznej i utwierdzać w przekonaniu, dlaczego istnieje taki, a nie inny
porządek społeczny. Średniowieczni i nowożytni autorzy nie znali przy
tym krytyki źródła, bo wyłoniła się ona dopiero wtedy, gdy zaczęto
dostrzegać, że opisy te nie są ze sobą spójne i wcale nie muszą opisywać
wiarygodnych wydarzeń”.
Według Artura Wójcika całą ideową historię Polski w narracji
turbosłowiańskiej możemy zawęzić do 10 założeń:
1. Polska nigdy nie była chrześcijańska. Wiara chrześcijańska została
nam narzucona w momencie, kiedy byliśmy już wielowiekowym
państwem z własną (słowiańską) religią i tradycjami. Nawet jeśli
zmuszono nas do bycia chrześcijanami, to byliśmy nimi na swój sposób.
2. Poczucie zagrożenia bytu narodowego. Podkreślanie naszej
odrębności kulturowej od cywilizacji zachodniej, której wyrazicielem na
naszych ziemiach jest kultura łacińska i chrześcijaństwo. Wynika to z
naszych wartości, które bliższe są Wschodowi niż postępowej kulturze
zachodniej. Potępianie imperializmu Zachodu (USA, Francja, Wielka
Brytania, Niemcy) przy jednoczesnej akceptacji imperializmu
wschodniego – rosyjskiego.
3. Rdzenność Słowian. Polacy zawsze byli na naszych terenach. Nie
było żadnej pustki osadniczej ani wędrówki ze Wschodu. Dowodzą tego
genetyka i haplogrupa R1a1. Geny te były zbyt mocne, aby dały się
zgermanizować czy zrusy kować.
4. Rosja jako opiekun tradycji słowiańskiej (prorosyjskość). Polska
jest jedną z części większego tworu polityczno-kulturalnego, do którego
wchodzą również inne wschodnie narody. Przewodnictwo w tej federacji
pełni Rosja, która w czasach zaborów stała się opiekunem słowiańskiej
tradycji, zaś o fałszowanie historii należy oskarżać Niemców.
5. Odrzucenie „o cjalnej nauki” i własne poszukiwania „prawdy”.
Żyjemy w czasach szybkiego postępu technologicznego, nowych odkryć i
dowodów, których o cjalna nauka jeszcze długo nie uzna. Metody
naukowe należy zastąpić kategorią wiary i subiektywizmu. Każdy wierzy,
w co chce, w myśl zasady, że „każdy sobie historię skrobie”.
6. Selekcja źródeł. Mimo deklarowanej postępowości badań i
konieczności odrzucenia rzekomo archaicznych teorii zwolennicy turbo-
Słowiańszczyzny bazują na bezpodstawnych spekulacjach i domysłach.
Aby uwiarygodnić swoją narrację, posuwają się do daleko idącej
nadinterpretacji przekazów źródłowych.
7. Fanatyczny antyklerykalizm. W konstrukcji każdej teorii o
Słowianach bądź Wielkiej Lechii powinno znaleźć się oskarżenie Kościoła
katolickiego o niszczenie starożytnej historii Polaków. Patologiczna
nienawiść zwolenników turbo-Słowiaństwa do instytucji kościelnych jest
tak duża, że zastępuje wszelkie merytoryczne argumenty i racjonalną
ocenę.
8. Antysemityzm. W środowiskach spiskowych odpowiedzialność za
wszelkie zło na świecie ponoszą również Żydzi. W przypadku Wielkiej
Lechii przybiera to formę specy cznej niechęci do wyznawców judaizmu.
Turbo-Lechici uważają bowiem, że Jezus był Lechitą, a Żydzi powinni
wypłacić należne odszkodowanie za użytkowanie tradycyjnych lechickich
miejsc kultu. Jednym z takich miejsc jest rzekomo Betlejem:
„Jezus był arcykapłanem Żydów z Galilei, Galem, wyznawcą nie
judaizmu, ale perskiej Zoroastry, poganinem – pisze w książce
Wandalowie, czyli Polacy Paweł Szydłowski. – Podaje się on w Biblii za
Boga Pana, powtarzając wielokrotnie: Jam jest Pan. Lechici nazywali Pana
Lechem. Dlatego miejsce urodzenia Jezusa Pana zapisane hebrajskimi i
chaldejskimi literami to Bet Lechem. Po chaldejsku tłumaczy się jako Dom
Lecha”[10].
9. Pozytywny stosunek do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej (PRL)
jako państwa etnicznie słowiańskiego i realizującego interes narodowy.
Kościół i elita intelektualna kraju celowo utrzymywały wysoki wskaźnik
analfabetyzmu wśród społeczeństwa, aby Polacy pozostawali
nieświadomi swojej przedkatolickiej historii. Dopiero PRL miał wykonać
pracę u podstaw i zniwelować stopień analfabetyzmu do zera.
10. Wszyscy kłamią. Podatność na mity pseudohistoryczne oznacza
także kontestowanie całej otaczającej rzeczywistości: politycy kłamią,
lekarze kłamią, zycy kłamią, telewizja kłamie itp. Dlatego też wyznawcy
turbo-Słowiańszczyzny często są zwolennikami ezoteryki, medycyny
alternatywnej, antyszczepionkowcami, płaskoziemcami czy wyznawcami
UFO.
Namiętnie czytują prasę przeznaczoną dla ludzi poruszających przy tej
czynności wargami, w której swoje usługi polecają wielebni nauczyciele
wschodnich technik medytacyjnych, hinduscy mistrzowie jogi, media,
wróżbici z ręki i z kart tarota, akupunkturzyści, zielarze, parapsycholodzy,
tłumacze emanacji, interpretatorzy teorii chaosu, przewodnicy po
poprzednim życiu i specjaliści od irygacji odbytnicy[11].

*
Kto więc lansuje te wszystkie bzdury o Wielkiej Lechii i tym podobne i
dlaczego?
„Trudno jest wskazać pioniera turbo-Słowiańszczyzny – pisze Artur
Wójcik. – Pierwocin tego nurtu można się doszukiwać już w staropolskiej
historiogra i w postaci ekscentrycznego franciszkanina, kapelana
lisowczyków Wojciecha Dembołeckiego (1575–1645/1647), który w
jednym ze swoich dzieł pt. Wywód jedynowłasnego państwa świata z 1633
roku stwierdził chociażby, że pierwotnym językiem świata był język
słowiański i to ówczesna Rzeczypospolita jest jedynym państwem, które
ze względów historycznych zasługuje na panowanie nad całym światem”.
Na początku XIX wieku pojawiła się tajemnicza postać, ukrywająca się
pod pseudonimem Jan Andrault de Buy Antosewicz, która w
rękopiśmiennym traktacie zatytułowanym Obrona Kadłubka i Długosza
szanowanych dziejopisów polskich przeciwko wieku osiemnastego
krytykom, sfrustrowana pisała, co następuje:
„Wieku ośmnastego nowi powątpiewacze Filozofy Pyrhoności umówili
się wszystkiemi prawie siłami upodlić Polskie Dzieje niedostatkiem
wiadomości przez Kadłubka i Długosza pisane, zarzucając niepewności
bytu Lecha, Krakusa, Wandy, Popiela, pierwszych książąt kraju
sarmackiego. Z przyczyn? Że nie maią oczywistego u siebie odwiecznych
pisarzów świadectwa przekonywaiącego Wiek nasze niedowierczy o ich
panowaniu. [...] Niemcy w pismach swoich wielcy Znieważyciele Dziejów
Polskich, wielbiąc Niemieckie sprawy, a poniżaiąc dawnych Lechitow
Czyny, Łacińską albo Niemiecką głoską przenicowali osób, Imiona i Miast
nazwiska. Naród zaś Lechitow nad Sarmatami panuiących, a między niemi
i Xiążąt ich pierwotnych złośliwie rzeczeni Autorowie zatarli uwielbioną
pamięć, a Polacy niemiecką wiadomością zwiedzeni więcey poddawaiąc
ufności zagranicznym pisarzom, niżeli naszym krajowym”.
„Jak widać, ta podniosła i nieco emocjonalna wypowiedź autora,
sformułowana u progu narodzin historiogra i naukowej, jest
porównywalna z poziomem argumentacji współczesnych zwolenników
fantazmatu lechickiego” – skomentował w swojej książce powyższe
wywody Artur Wójcik.
Jako prekursora turbo-Słowian niektórzy wskazują również
Stanisława Szukalskiego, „Stacha z Warty”, niezwykle barwną postać
międzywojennej bohemy artystycznej Warszawy i Krakowa[12].
Przebywając na emigracji w Stanach Zjednoczonych, Szukalski stworzył w
1940 roku koncepcję zermatyzmu, czyli pochodzenia Polaków z Wyspy
Wielkanocnej. Usłyszał wówczas nadawaną przez radio wiadomość o
ataku wojsk niemieckich na Danię. Amerykański korespondent znajdował
się w Bohuslänie. Słuchając relacji, Szukalski uznał, że nazwa tej
miejscowości ma słowiańskie korzenie. W swoim późniejszym liście do
papieża Jana Pawła II pisał, że: „(…) jest to Polska nazwa, która uległa
zmiękczeniu w milionach szwedzkich ust i która pierwotnie brzmiała
«Bogu Slan», co dla nas Polaków znaczy «do Boga Wysłany»”.
Następnego dnia po informacji z Bohuslänu Szukalski wypożyczył
najstarsze holenderskie mapy Europy. Ich analiza skłoniła go do
stwierdzenia, że na terenie Skandynawii znajdują się setki miejscowości,
których nazwy wskazują na rodowód słowiański.
Według jego koncepcji mieszkańcy Wyspy Wielkanocnej mieli
przedostać się do Europy, by z miejscowości Zermatt w Szwajcarii przybyć
do Polski. Szukalski uważał, że ludzie pierwotni posługiwali się wspólnym
językiem (macimową, bądź też protongiem), który dał początek
wszystkim innym językom świata.
*
Jeszcze przed II wojną światową ideą Wielkiej Lechii zajmował się
Ruch Nacjonalistów Polskich „Zadruga” zapoczątkowany w 1937 roku
przez Jana Stachniuka. W czasach dawnych Słowian mianem zadrugi
określano wspólnotę rodową. Nazwę tę przejęło następnie wydawane
przez RNP pismo, ukazujące się między rokiem 1937 a 1939. Z kolei
podwaliny pod „Zadrugę” jako ideę opierającą się na pogańskich
wierzeniach, z równoczesnym odrzuceniem chrześcijaństwa oraz wzorca
postawy Polaka katolika – położył ruch XIX-wiecznych słowiano lów.

Słowiano lstwo było ideologicznym nurtem myśli politycznej


upowszechnianym w XIX stuleciu Rosji, odrzucającym
europeizację Rosji i upatrującym szczególną wartość we
wszystkim tym, co słowiańskie. Umowną datą rozpoczynającą
kształtowanie się słowiano lstwa jest data publikacji artykułu
Aleksieja Chomiakowa O starym i nowym z roku 1839.
Podstawowym założeniem słowiano lstwa była wiara w
możliwość pokojowego i harmonijnego współżycia narodów.
Podkreślali również konieczność tworzenia przez ludzi
wierzących wspólnoty opartej na prawdzie, miłości i wolności,
które ich zdaniem stanowiły podstawę wiary prawosławnej.
Funkcjonowanie takiej wspólnoty określali mianem sobornost’. W
ocenie słowiano lów analogicznie harmonijne relacje panowały
na Rusi Moskiewskiej także między ludem a władcami, co
wynikało z wyznawanej wiary prawosławnej. Miała ona określić
charakter Rosjan jako ludzi kochających sprawiedliwość i wolność
ducha, jak również wspólną pracę. Słowiano le dostrzegali
konieczność rozwiązania wielu problemów społecznych Rosji.
Inspiracji dla dokonania niezbędnych reform poszukiwali w
historii tego kraju, twierdząc, że każde państwo rozwija się w
unikatowy sposób i nie może wzorować się na innych. Opowiadali
się za usunięciem z Rosji elementów kultury zachodniej,
wprowadzonych do kraju przez Piotra Wielkiego, twierdząc, że ich
pojawienie się (w szczególności upowszechnianie zachodniego
racjonalizmu i legalizmu) zakłóciło harmonijny rozwój
społeczeństwa. Za nośniki racjonalizmu (niedającego się pogodzić
z miłością i harmonią) uważali Kościół katolicki i Kościoły
protestanckie. Argumentowali, że oczyszczenie kultury rosyjskiej
z obcych wpływów umożliwiłoby również odnowę kultury
europejskiej, gdyż odrodzona Rosja byłaby przykładem dla innych
państw. Słowiano le rozwinęli koncepcję Świętej Rusi,
utożsamiając ją ze współczesną Rosją carską. W ujęciu tym Rosja
była strażniczką nieskażonej tradycji chrześcijańskiej i
sprawiedliwego ustroju społecznego. W epoce Mikołaja I
Romanowa słowiano lstwo było przede wszystkim
konserwatywno-romantyczną utopią idealizującą więzi społeczne
typu patriarchalnego. Koncepcja ta dzięki poparciu cara stała się w
połowie XIX wieku częścią o cjalnej ideologii państwowej.
Stosunek słowiano lów do autokracji carskiej był jednak
niejednoznaczny. Z jednej strony, głosząc konieczność budowy
wspólnoty opartej na dobrowolnej więzi, krytykowali wszelkie
formy przymusu, apelowali o zaprowadzenie w Rosji wolności
słowa, druku i wyznania, jak również o uwłaszczenie chłopów,
występowali przeciwko biurokracji, ingerowaniu władz w
prywatne życie oraz karze śmierci, w związku z czym wiele
publikacji słowiano lskich było blokowanych przez cenzurę. Z
drugiej strony, uznając grzeszność natury ludzkiej, traktowali
istnienie rządów za konieczność, zaś funkcjonowanie
samodzierżawia – za ważną rosyjską tradycję. Liberalizacja
polityki wewnętrznej za panowania Aleksandra II Romanowa
umożliwiła słowiano lom wydawanie własnych czasopism
„Russkaja biesieda” oraz „Mołwa” i „Dień”. Stali się wówczas
ideologami prawego skrzydła liberałów szlacheckich; ich
przedstawiciele uczestniczyli w przygotowaniu reformy
uwłaszczeniowej 1861 i przyczynili się do usankcjonowania
tradycyjnej wspólnoty gminnej (obszczina), która miała, ich
zdaniem, zapewnić Rosji bezkon iktowość rozwoju społecznego.
Słowiano le odrzucali zachodnie koncepcje monarchii
konstytucyjnej, nigdy jednak nie uznali monarchii absolutnej za
jedyną właściwą formę ustrojową. Kreowali natomiast wizje
monarchii patriarchalnej, której władca opiera się na zaufaniu
ludu, wyrażanym na zwoływanych wiecach. Inspiracją dla
słowiano lów był europejski romantyzm, którego idee zostały
zaadaptowane na grunt rosyjski i wzbogacone konceptami
wywodzącymi się wprost z teologii prawosławnej.
W polskiej literaturze naukowej termin „słowiano lstwo” jest
używany na określenie wspólnej cechy różnych ideologii
postulujących kulturalne lub polityczne jednoczenie Słowian bądź
upatrujących szczególną wartość w słowiańskich pierwiastkach
polskiej historii narodowej. Tak rozumiane słowiano lstwo było
rozpowszechnione w Polsce zwłaszcza w pierwszej połowie XIX
wieku. Szczególnie aktywnym ośrodkiem polskiej myśli
słowiano lskiej była w latach 30. grupa literatów lwowskich,
wydawców i współorganizatorów almanachu „Ziewonia”.

„Zadruga” głosiła otwarcie, że to zadrużny ruch narodowy jest tym


prawdziwym dalszym ciągiem polskiego nacjonalizmu z pierwszych lat
jego działalności, jego twórczym rozwinięciem. Nowoczesny polski
nacjonalizm zapoczątkowany działalnością Jana Popławskiego (1854–
1908) znalazł w „Zadrudze” swego prawowitego spadkobiercę, zaś
Narodowa Demokracja odeszła od jej własnych zdrowych korzeni.
Najistotniejsze zadanie polegało na uzdrowieniu polskiego charakteru
narodowego. Przedstawiciele środowisk narodowych główny zarzut
wobec „Zadrugi” czynili z jej antychrześcijańskiego charakteru. Wacław
Cichowski na łamach narodowo-radykalnej „Falangi” pisał m.in.:
„«Zadruga» nawróciła się na pogańską wiarę dopiero od paru
numerów, tj. od grudnia, poprzednio bowiem przez kilkanaście miesięcy
reprezentowała połączenie tendencji nacjonalistyczno-faszystowskich ze
światopoglądem kompletnie ateistycznym odrzucającym istnienie Boga
osobowego i nieśmiertelność duszy – połączenie mające swe
odpowiedniki w niektórych nacjonalizmach egzotycznych (np. turecki);
dopiero gdzieś w adwencie roku ubiegłego ozdobiono ten bezbożniczy
faszyzm doktryną o chrześcijaństwie, jako intrydze żydowskiej i
pewnymi reminiscencjami z pierwotnej religii Słowian. W rezultacie cała
redakcja wykazała wiedzę w dziedzinie historii religii, a nawet historii
ogólnej na poziomie docentów uniwersytetu ludowego z ul. Gęsiej. Dla
poznania koncepcji tych nie potrzebowaliśmy czekać aż na ostatni numer
«Zadrugi», trzeba atoli przyznać, że niegdyś zapładniały one dzieła
naprawdę poważne. Antychrysta Nietzschego czyta człowiek wierzący
czy niewierzący z szacunkiem, Julian Apostata Asnyka jest utworem
naprawdę pięknym, Historia upadku Imperium Rzymskiego Gibbona
dotychczas nie straciła swej wartości – niestety, redaktorzy «Zadrugi»
zaczęli proces cofania się umysłowego do poziomu pradziadów woźnych
Mieszka I od tego, że o wymienionych pracach nic nie wiedzą, za cały zaś
Stary Testament swego nowego objawienia przyjęli parę felietonów
jakiegoś poganina (w rosyjskim znaczeniu tego słowa) nalewkowsko-
amerykańskiego.
Filozo a zadrużan opierała się na opozycji między «kulturą» (tzn.
twórczym i dynamicznym przekształcaniem rzeczywistości) a
«wspakkulturą» (czyli tendencjom stagnacyjnym i społecznej apatii).
Projekty polityczne Zadrugi miały charakter etatystyczny i totalistyczny.
Gospodarka byłaby upaństwowiona i planowa, co miało pozwolić na
wielką modernizację i stworzenie zaawansowanej technologicznie
cywilizacji. Kultura jest historycznym procesem uprawy człowieka tak,
aby zwiększała się jego moc sprawcza, panowanie nad naturą. Przejawia
się w kulturowytworach. To, co sprzyja przyrostowi mocy sprawczej
człowieka, należy do sfery kultury, zaś to, co sprzyja obecnym w
człowieku (jak u wszystkich ssaków) tendencjom do bytowania jedynie na
poziomie wegetacji, kwietystycznym – jest wspakkulturą”.
Chrześcijaństwo jest wspakulturą głównie z uwagi na spirytualizm i
wszechmiłość. Ale w cywilizacji zachodu znana jest od XVIII wieku
wspakultura laicka – oświecenie, wysuwające na plan pierwszy
personalizm i wszechmiłość oraz hedonizm, ale w połączeniu z ateizmem,
deizmem lub agnostycyzmem. Ta formacja dominuje obecnie w kulturach
wywodzących się z Europy Zachodniej. Postulat nawiązania do
słowiańskich źródeł kultury wynika z faktu, że przedstawiają one sobą
zdrowy czynny stosunek wobec życia, (który w szczytowej formie
przejawił się w antycznej Grecji nie zaś z tego, że same w sobie jako
słowiańskie miałyby być lepsze. Ten sam stosunek przejawił się zresztą u
innych ludów indoeuropejskich, stanowiąc element ich wspólnego
dziedzictwa, który powierzchownie schrystianizowany stał się jedną z
istotnych części składowych cywilizacji zachodniej.
Nawiązanie to oznaczało powrót do ducha przedchrześcijańskiego – i
w tym sensie można mówić o „Zadrudze” jako o koncepcji neopogańskiej.
Jednak – co trzeba podkreślić – nie proponowano powrotu do ówczesnego
świata form wyrażających tego ducha – czyli kultu i obrzędowości.
Prawosławie było z punktu widzenia zadrużan nawet bardziej
wspakulturowe niż katolicyzm – choćby z uwagi na obecną w nim ideę
„raba (niewolnika) bożego” i podkreślenie wartości cierpienia jako czegoś
rzekomo uszlachetniającego. Dlatego wszelkie koncepcje odrodzenia
kultury słowiańskiej z udziałem pierwiastka prawosławnego były
sprzeczne z duchem „Zadrugi”.
„Naród jest bytem rzeczywistym, istniejącym w wypadku Polaków od
średniowiecza, na bazie jeszcze starszych wspólnot. Jednostka ma wobec
niego obowiązki niezbywalne” – pod tym względem „Zadruga” podzielała
opinie wczesnej endecji (Romana Dmowskiego), na którą się powoływała
w opozycji do jej późniejszej ewolucji w stronę formacji narodowo-
katolickiej. Stwierdzenie, że nacjonalizm jest postawą naturalną, nie
oznacza jednak szowinizmu, który „Zadruga” odrzucała. Podkreślała ona i
uzasadniała tezę, że to od wytwarzanego przez kulturę charakteru danej
zbiorowości zależy – w ostatecznej instancji – jej los. Inne czynniki
(geogra czne, przyrodnicze, antropologiczne) miały znaczenie wtórne.
„Ponieważ charakter narodowy wytwarzany jest przez kulturę i
przekazywany kolejnym pokoleniom poprzez system wychowawczy
(ideomatrycę), to kultura ostatecznie decyduje o słabości lub sile danej
zbiorowości, a zatem o jej powodzeniu dziejowym. W obrębie kultury
zwłaszcza religia – choćby z racji jej powszechności – najwięcej wpływa na
rysy charakteru zbiorowego”.
Zwycięstwo kontrreformacji w Polsce zmieniło polski charakter
narodowy, gdyż w masach uległy uwewnętrznieniu ideały katolickie oraz
utożsamiono katolicyzm z polskością. Polak w masie przestał kierować się
interesem narodu i racją stanu, a zaczął interesem Kościoła katolickiego.
Był Polakiem językowo i biologicznie, w jakiejś mierze kulturowo
(obyczajowość), ale politycznie – tylko katolikiem. Publicystyka zadrużna
mówiła o typie „Polakatolika”. Zobojętnienie na sprawy narodu i państwa
(przy niezobojętnieniu na dobro Kościoła) widoczne jest choćby w
porównaniu nakładów społeczeństwa polskiego XVIII wieku na wojsko
(małe) i na Kościół (duże). Zmiana charakteru narodu zrodziła
wszechstronny upadek doby saskiej, zakończony rozbiorami. Warunkiem
odbudowy samodzielnej siły Polaków jest więc przemiana ich kultury i
mentalności.
Przebudowa kultury narodowej miała według założeń „Zadrugi”
wytworzyć w swoich skutkach nowy typ Polaka, stanowiącego
pełnowartościowy materiał ludzki dla budowy nowego społeczeństwa
polskiego – Narodowej Wspólnoty Tworzącej. Bezklasowy naród, ale
zorganizowany hierarchicznie i zdyscyplinowany głównie mocą
wewnętrznego przekonania, mniej zaś państwowego przymusu.
Rozszerzenie się koncepcji zadrużnych na inne narody słowiańskie mogło
spowodować w dalekiej przyszłości i polityczne zjednoczenie, i
wytworzenie się „nadnarodu”. Koncepcja ta, podobnie jak większość
koncepcji ściśle politycznych, nigdy nie została dopracowana, pozostając
na etapie ogólnej idei. Nietrudno odnaleźć tutaj nawiązanie do ideałów
panslawizmu i neoslawizmu.
„Zadruga” przez cały okres swojego istnienia pozostała
niesformalizowanym ruchem – nigdy nie była organizacją, nie posiadała
bowiem cech charakterystycznych dla organizacji, np. formalnego
kryterium członkostwa czy statutu. Była środowiskiem zwolenników
określonych idei, a w toku swojego rozwoju wywierała wpływ na
określone organizacje. Pozostała środowiskiem marginalnym, oceniana
na paręset osób w całym kraju. Członkowie „Zadrugi” przyjmowali też
imiona słowiańskie, niekiedy podczas okupacji pełniły one funkcję ich
konspiracyjnych pseudonimów.
W rządzonym przez komunistów kraju nie udało się odtworzyć
środowiska zadrużnego w zorganizowanej i legalnej postaci. W okresie
przejściowym – gdy PPR miała do czynienia z silną opozycją zbrojną, a ze
względów taktycznych dopuszczano opozycję legalną – środowisko
wykorzystywało legalną trybunę, jaką było kierowane przez Tadeusza
Jędrzejewskiego pismo „Zryw”, jawną kontynuację wydawanego
wcześniej przez SZN podziemnego periodyku. Zespół pisma określał się
jako ruch neonarodowy. Środowisko „Zrywu” bliskie było postawom
pozytywistycznym, akcentując konieczność wzmocnienia potencjału
kulturowo-cywilizacyjnego Polski w istniejących realiach. Aresztowanie
w 1949 roku grupy zadrużan i ich proces w 1952 zakończyły ten etap
istnienia środowiska. Po odwilży gomułkowskiej w 1956 roku zadrużanie
tworzyli nieformalne środowisko intelektualne.
Po odzyskaniu niepodległości w 1989 roku do ideologii „Zadrugi”
odwołują się bądź odwoływały między innymi Wydawnictwo Toporzeł,
Unia Społeczno-Narodowa i Stowarzyszenie na rzecz Kultury i Tradycji
„Niklot”.
*
Jeszcze zanim Wielka Lechia wyłoniła się z odmętów internetu, by
tra ć na półki bestsellerów w księgarniach, na Uniwersytecie
Jagiellońskim powstała praca doktorska Piotra Makucha Od Ariów do
Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków, cytowana z uwielbieniem
przez zwolenników Lechii. Autor twierdzi tam między innymi, że nazwę
Wawel można wywieść od biblijnego słowa Babel, a imię mitycznego
władcy Krakowa – Krakusa, od króla Persji Cyrusa.
Wskrzeszające ideę Wielkiej Lechii książki Janusza Bieszka wydane
zostały (i promowane) przez wydawnictwo Bellona. Sam ten fakt stanowi
również część odpowiedzi na zadane wcześniej pytanie: „Kto więc lansuje
te wszystkie bzdury o Wielkiej Lechii i tym podobne i dlaczego?”.
Wydawnictwo Bellona jest bowiem rmą… dość specy czną. Jednym z
niewątpliwych powodów tego jest zdecydowanie antykatolicki charakter
mitycznej Wielkiej Lechii (całą wielkość i wspaniałość imperium zniszczył
chrzest Polski…). „(...) u Katolików wiara powoduje blokadę umysłową i z
tego wynika niewiedza” – Paweł Szydłowski, Wandalowie, czyli Polacy, s.
176, (wydawnictwo Bellona 2018).
Zaglądając do Wikipedii, możemy przeczytać informację: „Bellona –
polskie wydawnictwo specjalizujące się w literaturze historycznej oraz
militarnej, powstałe w 1990 na bazie istniejącego w okresie Polski
Ludowej Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej”[13]. To jednak
nie wszystko, co ciekawe.
Pod koniec maja 2011 roku wydawnictwo Bellona SA w wyniku
prywatyzacji zostało przejęte przez spółkę, na której czele stoi ppłk
Zbigniew Czerwiński – członek zarządu Fundacji Archiwum Dokumentacji
Historycznej PRL, skupiającej takie postacie jak generał Wojciech
Jaruzelski czy sekretarz Czesława Kiszczaka. Współwłaścicielem
zwycięskiej rmy był do niedawna… prezes Bellony SA, płk Józef
Skrzypiec, były o cer polityczny Ludowego Wojska Polskiego, dobry
znajomy Bronisława Komorowskiego.
Dużo więcej światła na charakter Bellony rzuca cytowany poniżej w
obszernych fragmentach artykuł Grzegorza Wierzchołowskiego pod
tytułem Wydawcy w mundurach.
„Kim jest ppłk Zbigniew Czerwiński, prezes rmy Wydawnictwa
Bellona, która wraz z cypryjską Creditero Holdings Ltd nabyła za niecałe
47 mln zł państwową spółkę Bellona SA? To dyrektor ds. wydawniczych i
prokurent prywatyzowanej Bellony SA oraz długoletni znajomy Józefa
Skrzypca – jej prezesa.
Czerwiński to także członek zarządu Fundacji Archiwum
Dokumentacji Historycznej PRL, zrzeszającej wielu przedstawicieli
komunistycznego «betonu». W jej radzie nadzorczej można znaleźć takie
osobistości, jak: gen. Wojciech Jaruzelski, Andrzej Werblan (wieloletni
członek KC PZPR, jeden z głównych ideologów partii komunistycznej),
Jerzy Domański (redaktor naczelny lewicowego tygodnika „Przegląd”),
Krzysztof Dubiński (sekretarz gen. Czesława Kiszczaka) czy Ryszard
Strzelecki-Gomułka (syn Władysława Gomułki).
Należy zaznaczyć, że rma Wydawnictwo Bellona Czerwińskiego jest
spółką pracowniczą; przewijają się w niej te same osoby co w
prywatyzowanej Bellonie SA. Najważniejszą z nich jest wspominany już
płk Józef Skrzypiec – od 1991 roku prezes państwowej Bellony SA, a do
listopada 2009 roku – wraz z Czerwińskim – współwłaściciel
pracowniczej spółki Wydawnictwo Bellona (czyli tej, która państwową
Bellonę SA właśnie kupiła).
(…) Jak sprawdziliśmy, prezes Bellony SA w czasach PRL był o cerem
politycznym Ludowego Wojska Polskiego i członkiem PZPR. – Byłem w
wydziale oświaty odpowiedzialnym za biblioteki w Wojsku Polskim, a
wcześniej kierownikiem klubu i pracownikiem poradni metodycznej
kultury i oświaty – przyznaje w rozmowie z «GP» [Gazetą Polską]
Skrzypiec. – Zajmowałem się szkoleniem żołnierzy w ramach kształcenia
zawodowego – dodaje.
(…)
Skrzypiec został dyrektorem państwowej Bellony w 1991 roku. Tra ł
tam – mimo komunistycznej przeszłości – dzięki nominacji ówczesnego
wiceministra obrony… Bronisława Komorowskiego.
– Nie ukrywam, że dzięki prezydentowi Komorowskiemu w owym
czasie awansowałem. To na jego wniosek z instruktora ds. bibliotek
zostałem szefem Oddziału Oświaty Departamentu Wychowania Wojska
Polskiego. Za jego czasów była przecież wery kacja, przeszło nas tylko
kilku. A ja właśnie wtedy awansowałem. A potem, w 1991 roku, zostałem
szefem Bellony, bo minister Komorowski mi zaufał. Powierzył mi funkcję
dyrektora wydawnictwa. Później stwierdził w jednym z wywiadów, że
była to jedna z jego trzech najlepszych życiowych decyzji – opowiada w
rozmowie z «GP» płk Skrzypiec.
Obaj panowie znają się zresztą długo. Jak twierdzi nasz rozmówca,
Bronisława Komorowskiego poznał jeszcze w czasie studiów na wydziale
historii Uniwersytetu Warszawskiego. – Byliśmy na tym samym roku –
mówi.
Płk Skrzypiec i Bronisław Komorowski powinni się także pamiętać ze
wspólnej działalności w Fundacji Kultury w Wojsku «Artwoj». Jak
ujawniła rok temu «Gazeta Polska», fundacja ta została założona 26 marca
1990 roku, a jej siedziba mieściła się przy ul. Batorego. Nadzór nad nią
sprawował ówczesny minister obrony narodowej gen. Florian Siwicki.
Władze fundacji stanowiły zarząd oraz Rada Fundatorów, której
wiceprezesem był właśnie Bronisław Komorowski. W Radzie Fundatorów
znaleźli się z przyszłym prezydentem dawni ideolodzy stanu wojennego
(jak gen. Zdzisław Rozbicki) oraz wysocy rangą wojskowi, którzy karierę
zrobili w Ludowym Wojsku Polskim, wśród nich Józef Skrzypiec.
Sposoby wydawania pieniędzy przez «Artwoj» budziły kontrowersje,
mówiono o tym m.in. w Sejmie. – «Artwoj» ma różną prasę. Po latach jego
działalność opisywano źle, być może ze względu na późniejszą, inną
perspektywę ocen – komentuje Skrzypiec.
(…)
Bohaterowie prywatyzacji Bellony SA to nie tylko ludzie mający
związki z czerwoną generalicją. Drugim członkiem konsorcjum, które
kupiło Bellonę, jest bowiem cypryjska Creditero Holding Limited.
Egzotyczne pochodzenie kupca jest tu oczywiście mylące, bo Creditero to
zwykła spółka celowo powołana na potrzeby konkretnej transakcji (jak
można przypuszczać, chodzi o kwestie podatkowe). W rzeczywistości za
Creditero stoi znany belgijski deweloper Ghelamco.
Tajemnicą poliszynela jest atrakcyjny zestaw nieruchomości jakim
dysponuje Bellona SA. Jak wyliczał niedawno «Dziennik», «Portfolio
nieruchomości Bellony obejmuje m.in. działkę w Warszawie na
Grzybowskiej 77 (ok. 3,5 tys. mkw.), gdzie znajduje się
pięciokondygnacyjny budynek biurowy o łącznej powierzchni ok. 6 tys.
mkw. (...) W skład nieruchomości Bellony wchodzą także zabudowane
działki w stolicy w kwartale Łucka, Wronia, Grzybowska o łącznej
powierzchni gruntu ponad 5 tys. mkw., obiekt biurowy na Woli o łącznej
powierzchni blisko 1,5 tys. mkw. oraz kilka lokali handlowo-usługowych
w Krakowie».
Przypomnijmy, że te wszystkie grunty i budynki – wraz z całym
wydawnictwem, nazwą itd. – zostały sprzedane Belgom i spółce ppłk.
Zbigniewa Czerwińskiego za niecałe 47 mln zł. Dla porównania: w 2005
roku na tej samej ulicy (Grzybowskiej) działkę o powierzchni ok. 10 tys.
mkw. wraz z budynkiem, który wkrótce po transakcji został rozebrany,
sprzedano za blisko 72 mln zł. Sprzedawcą było wówczas Polskie
Stronnictwo Ludowe, a nabywcą Dom Development.
(…)
Sprzedaż Bellony SA to kolejny przykład na to, że wojskowi tkwiący
korzeniami w PRL bardzo dobrze odnajdują się w specy cznym
kapitalizmie III RP.
Podpułkownikowi Zbigniewowi Czerwińskiemu i płk. Józefowi
Skrzypcowi przecierał szlaki m.in. gen. Gromosław Czempiński – były
o cer wywiadu PRL, potem m.in. szef Urzędu Ochrony Państwa (UOP) i –
jak przyznał w wywiadzie dla Niezależnej.pl – współtwórca Platformy
Obywatelskiej. W 2006 roku tygodnik «Wprost» pisał o Czempińskim:
«W kwietniu 1996 roku założył rmę Doradztwo GC i rozpoczął
ekspansję. W pewnym momencie pracował dla 23 rm. Były wśród nich
krajowe i zagraniczne banki (od 2000 roku jest członkiem rady nadzorczej
BRE Banku), rmy najbogatszych Polaków (Jana Kulczyka, Sobiesława
Zasady), duże spółki (Deloitte & Touche, PLL LOT) i małe rmy (Quantum
Group), spółki notowane na giełdzie (Energomontaż Północ, Szeptel).
Trudno znaleźć branżę, w której Czempiński nie działał: nanse,
telekomunikacja, transport, opakowania dla przemysłu spożywczego
(Forcan), a nawet utylizacja opon».
Budową Stadionu Narodowego w Warszawie zajmuje się z kolei spółka
Pol-Aqua. «W spółce tej pracowało wielu wojskowych, jak były szef WSI [i
były o cer wywiadu wojskowego PRL – przyp. red.], gen. Konstanty
Malejczyk. W radzie nadzorczej zasiadają m.in. gen. Leon Komornicki,
były zastępca szefa Sztabu Generalnego WP [w latach 80. słuchacz
Akademii Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych ZSRR w Moskwie – przyp.
red.], i gen. Sławomir Petelicki, były dowódca GROM [a także
funkcjonariusz wywiadu PRL – przyp. red.] i członek rady nadzorczej
Biotonu Ryszarda Krauzego» – pisała trzy lata temu «Gazeta Polska».
Innym znanym biznesmenem związanym z komunistycznym
wywiadem jest były szef WSI kontradmirał Kazimierz Głowacki, który
pełnił m.in. funkcję dyrektora Biura Kontroli Wewnętrznej PZU SA (od
2002 roku, czyli w trakcie przejmowania spółki przez Eureko), działał w
branży sportowej (członek zarządu i udziałowiec rmy Polsport Serwis),
motoryzacyjnej (członek rady nadzorczej spółki Auto-Barcelona),
ekologicznej (wiceprezes i udziałowiec Nanopac Polska) i gazowej
(członek rady nadzorczej rmy A.P.I. TESTO, budującej m.in. Gazociąg
Jamalski)”.
Artur Wójcik:
„(…) Prowadząc internetową działalność, chętnie wykorzystują w
swojej retoryce nurt turbo-Słowiańszczyzny. Przykładem jest aktor i
reżyser inscenizacji historycznych Wojciech Olszański, występujący pod
pseudonimem Aleksander Jabłonowski. Jest on prezesem stowarzyszenia
Narodowy Front Polski. Znak stowarzyszenia odwołuje się do symboliki
słowiańskiej: orzeł stylizowany na tego z powstania wielkopolskiego, na
którego korpusie umieszczono dwie swastyki słowiańskie – prawo- i
lewoskrętną oraz napis NFP nad głową orła, stylizowany na współczesne
pismo runiczne. Olszański znany jest z używania wulgarnego języka oraz
występowania w paramilitarnym ubiorze z furażerką na głowie,
przyozdobioną Orłem Białym i charakterystycznym mieczykiem
Chrobrego – symbolem przedwojennych organizacji narodowych.
Stało się o nim głośno za sprawą ekstrawaganckiego wystąpienia
podczas spotkania z posłem na Sejm RP, zasłużonym opozycjonistą z
czasów PRL Kornelem Morawieckim, w trakcie którego Olszański w
swoim stylu opowiadał o sytuacji Polski na arenie międzynarodowej.
Aktor wspierany był lub jest przez «niezależne» media internetowe:
wRealu24 Marcina Roli, eMisjaTV, PorozmawiajmyTV, Centrum
Edukacyjne Powiśle Rafała Mossakowskiego, Niezależną Polską TV,
Sumienie Narodu TV czy Telewizję Narodową Eugeniusza Sendeckiego. W
jednym ze swoich materiałów lmowych Olszański odniósł się do kwestii
słowiańskiej:
Ci, którzy są wdrożeni w temat, wiedzą, że Polska nie stała się państwem
słowiańskim w 966 roku. Myśmy tylko zmienili w 966 roku… zmieniliśmy
orientację religijną na łacińską. Ja się tym bardzo nie przejmuję, dla
niektórych jest to bardzo ważne, spać im po nocach nie daje… Ja… nie jestem
człowiekiem, który uważa, że przed 966 rokiem w Polsce rósł bór i nic więcej
nie było. Nie! Byli Słowianie… byli Słowianie, i to musieli być bardzo dobrze
zorganizowani… Zobaczcie, celowo nie wchodzę w szczegóły (...), opowiadam
wam same zimne fakty. (...) Nie wypadliśmy sroce spod ogona i nie
zaczęliśmy się od momentu, kiedy przyjęliśmy krzyż chrystusowy. To
pewne… To pewne…
Olszański znany jest także ze swojej sympatii do Rosji. W jednej z
wypowiedzi stwierdził:
My powinniśmy z Rosją trzymać sztamę, gospodarzyć, współpracować...,
bo jesteśmy Słowianami… Ja wiem, niektórzy dostaną białej gorączki. Tak,
jestem Słowianinem, a ty kolego kim jesteś? Może nie jesteś Słowianinem?
No więc, jak nie jesteś Słowianinem, to wypierdalaj, jak ci się nie podoba
słowiańska ziemia…
Może ktoś to wykropkuje, ale to jest jedyne sformułowanie. Zobaczcie, tu
Ukraińcy, tu Niemcy, tu jakaś inna kolorowa hołota, a nasza młodzież
bezcenna, najlepsza z najzdrowszym materiałem genetycznym na Zachód!
Pomnażać dochód narodowy Anglii, Niemiec i ich funduszy emerytalnych!”.
*
Po przeczytaniu tego, co wcześniej napisano, rodzi się zasadnicze
pytanie: jak to możliwe, że w XXI wieku, charakteryzującym się między
innymi powszechnym dostępem do wiedzy, ludzie bardziej wolą wierzyć
w to, co napisali jacyś blogerzy amatorzy niż w to, co twierdzą naukowcy?
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka. Pierwsza to chyba taka, że
ludzie na ogół nie lubią rozstawać się ze swymi legendami. O wiele
bardziej wolą wierzyć w zaklęte księżniczki niż w promienie Roentgena.
Co prawda ani jednych, ani drugich nigdy nie widzieli, ale księżniczki –
nawet zaklęte – wydają im się o wiele przyjemniejsze.
O kilku innych przyczynach wspomniano wcześniej. Poza tym historia
Słowian i plemion polskich pełna jest tajemnic, ale jednocześnie
domysłów i białych plam, np. w kwestii wierzeń czy praojczyzny Słowian.
Przyznają to uczciwie uczeni. Turbo-Lechici oferują tymczasem gotowe
scenariusze, dodając – całkiem słusznie zresztą – że przez lata temat
naszych korzeni był traktowany po macoszemu, a polski uczeń, potra ący
wymienić jednym tchem bogów greckich, o słowiańskich nie wie często
nic.
ROZDZIAŁ II

Sarmackie dziedzictwo

W XVI wieku, chcąc uzasadnić swoją uprzywilejowaną pozycję w


stosunku do kmieci i mieszczan, polska szlachta zaczęła szukać innego
pochodzenia. U źródeł sarmackiej legendy legł również patriotyzm, a w
późniejszym czasie także i swoiste poczucie honoru polskich uczonych.
Sarmatyzmem nazywano też często stosunek szlachcica do własnego
państwa, sposób wykonywania władzy w Rzeczypospolitej czy jej
szczególny charakter ustrojowy. Sama niepowtarzalność zjawiska do
dzisiaj przedstawiana jest jako powód do chluby. Skądinąd wszyscy
wiemy, do czego nas ta wyjątkowość doprowadziła… Niegdyś oryginalny
rys kultury szlachty polskiej, jej ideologia i styl życia, z czasem stał się
marzeniem o wielkości Rzeczypospolitej i świadkiem jej upadku. Do dziś
przetrwał w obyczajowości i charakterze narodowym Polaków.
Sarmatyzm należy do tych pojęć z zakresu historii kultury, które –
choć potocznie używane – z trudem poddają się precyzyjnym de nicjom.
Odpowiedzialność za te trudności w części ponosi wielość znaczeń, w
jakiej terminu tego używano, w części zaś jego późna geneza. W XVI, XVII
i pierwszej połowie XVIII wieku mówiono bowiem i pisano o „sarmackim
animuszu”, „sarmackim narodzie”, i „sarmackiej krwi”. Kopernika
określano mianem „sarmackiego Ptolemeusza”. Ogólny termin
„sarmatyzm” nie był jednak stosowany. Pojawił się dopiero w Oświeceniu
jako określenie całości zjawisk kulturalnych, z którymi przyszło się
zmagać ówcześnie żyjącym.
Myśląc o sarmatyzmie jako o pewnej formacji intelektualnej i
duchowej, mentalności polskiej szlachty, trudno określić dokładnie kiedy
się zaczął, a kiedy skończył. Można jednak przyjąć, że formował się on i
trwał pomiędzy dwoma konstytucjami: Nihil Novi z 1505 roku i
Konstytucją 3 maja z roku 1791.
Uchwalona 30 maja 1505 roku przez obradujący w Radomiu Sejm
konstytucja Nihil Novi stanowi przełomowy moment w dziejach
polskiego parlamentaryzmu, jej wejście w życie dało początek demokracji
szlacheckiej na naszych ziemiach. Zdaniem wielu historyków od tej daty
zaczęła się epoka nowożytna w dziejach Polski. Na mocy konstytucji sejm
stał się najwyższą władzą ustawodawczą w państwie. Monarcha utracił
prawo wydawania ustaw bez wcześniejszej zgody szlachty. Ta ostatnia
była w tym wypadku reprezentowana przez Senat oraz Izbę Poselską.
Królowi przysługiwało jedynie prawo do samodzielnego wydawania
edyktów w sprawach Żydów i chłopów oraz miast królewskich.
(…) odtąd na potomne czasy nic nowego stanowionym być nie ma
przez nas i naszych następców, bez wspólnego zezwolenia senatorów i
posłów ziemskich, co by było ujmą i ku uciążeniu Rzeczypospolitej oraz ze
szkodo i krzywdą czyjąkolwiek tudzież zmierzało ku zmianie prawa
ogólnego i wolności publicznej.
Pełna formuła konstytucji brzmiała nihil novi sine communi consensu,
co można potocznie przetłumaczyć jako „nic o nas bez nas” (dosłownie
nihil novi znaczy nic nowego). Kompetencje sejmu w jej wyniku stały się
bardzo szerokie. Najważniejsza była możliwość zmiany prawa
pospolitego, czyli norm prawa o charakterze ogólnopaństwowych, oraz
uprawnień politycznych szlachty. Sejm zyskał bardzo szerokie
kompetencje ustawodawcze, dające realny wpływ na politykę państwa.
W czasach oświecenia uznano sarmatyzm za mit uzasadniający
uprzywilejowaną pozycję szlachty. Nawet jeśli tak było, otwarte
pozostało pytanie, co się stało z ludem, który mityczny bynajmniej nie był
i który dał do powstania tego mitu podstawy. Przecież Sarmaci i Sarmacja
istnieli naprawdę. Prostej odpowiedzi na to pytanie udzielił wykładowca
archeologii na Uniwersytecie Londyńskim, profesor Tadeusz Sulimirski,
przedstawiając w pracy Sarmaci mocne argumenty na rzecz hipotezy, że
wojownicze plemiona jednak dokonały podboju lub uzależniły do siebie
Słowian, a następnie – jako mniej od nich liczne – uległy asymilacji.
Pośród mnogości wielu różnych elementów składających się na polską
tożsamość narodową idea sarmatyzmu zajmuje miejsce znaczące. Jej
rozumienie zmieniało się jednak z biegiem lat. Sarmatyzm, będący istotną,
jeśli nie najistotniejszą, częścią specy ki polskiego baroku, w wieku XVII
utożsamiany był z godnością, dumą, poczuciem własnej wartości oraz
wolnością, która odróżniała Rzeczpospolitą od rządzonych
absolutystycznie państw ościennych. Współcześnie pojęcie to nabrało
zdecydowanie pejoratywnego znaczenia, choć coraz częściej słychać
głosy starające się o jego rehabilitację…
W XVI stuleciu różne wersje tego mitu były już powszechne w
dziełach pisarzy zarówno rodzimych, jak i obcych (Filip Melanchton,
Konrad Celtes), pisze na łamach „Wiedzy i Życia” Łukasz Kądziela – zaś u
schyłku tego stulecia, za sprawą Macieja Stryjkowskiego, Stanisława
Sarnickiego (wywodził Sarmatów z czasów biblijnych) oraz mniej znanego
Aleksandra Gwagnina, doszło do ostatecznego sformułowania
sarmackiego mitu o początku. Mit ten legł u podstaw oryginalnej i – jak
się okazało – bardzo trwałej ideologii szlachty polskiej. Zgodnie z nią
Sarmatą miał być szlachcic, a jego główne zadanie – walka w obronie
Ojczyzny – nawiązywać miało do wojowniczych cech dawnych,
prehistorycznych Sarmatów.
W początku XVII wieku polscy pisarze polityczni odwoływali się do
tego mitu, aby uzasadnić polską interwencję w Moskwie. Podobne
mody kacje o cjalnej ideologii, powodowane bieżącymi wydarzeniami,
zdarzały się i później. Równocześnie społeczna rola obrońcy Ojczyzny
uzasadniała uprzywilejowane stanowisko szlachty w stosunku do innych
stanów społecznych, w szczególności do mieszczan i chłopów. Zbędne
dodawać, że poglądom tym towarzyszyło przekonanie Sarmatów o
własnej wyższości nad innymi stanami i innymi nacjami. Od razu powstał
też zbiór cech, którymi winien charakteryzować się Sarmata (umiłowanie
wolności, prawość, szczerość, odwaga, gościnność, dobroduszność,
wymowność, indywidualizm, niezależność). W ślad za nim upowszechniło
się przekonanie o odrębności charakteru narodowego Polaków.
Idealizacji podlegał też ustrój Rzeczypospolitej, dla którego
poszukiwano uzasadnień w republikańskim Rzymie. W XVII wieku ustrój
ten – pod piórem niektórych twórców – doznawał sakralizacji (miał być
bezpośrednio kreowany przez Boga). Podobnie traktowano dawne prawa i
obyczaje. Kwestia wyznania Sarmatów nie była traktowana kategorycznie
w tolerancyjnym XVI stuleciu. W miarę postępów kontrreformacji z
jednej, a polonizacji i przechodzenia na katolicyzm litewsko-ruskiej
szlachty Rzeczypospolitej z drugiej strony, sprowadzała się w drugiej
połowie XVII wieku do utożsamienia Sarmaty z katolikiem. Dodatkowych
impulsów do takiej identy kacji dostarczył dokonany wszak przez
innowierców potop szwedzki oraz równolegle dwukrotne zagrożenie
tureckie. Właśnie to legło u narodzin koncepcji przedmurza
chrześcijańskiej Europy, którym miała być Rzeczpospolita, i
ukształtowało mesjanizm szlachty polskiej (widoczny np. w twórczości
Wacława Potockiego i Wespazjana Kochowskiego). Wracający spod
Wiednia król Jan III Sobieski uosabiał właśnie cechy, które przypisywano
w tym czasie Sarmatom.
*
Historia to w dziejach narodów bastion, na którym wspiera się ich
poczucie ludzkiej godności. To ona umacnia narodowe więzi i nadaje sens
zbiorowemu życiu. Można być bowiem narodem bez ziemi, ale nie może
istnieć naród bez własnej historii. Przez wiele dziesiątków lat nasi
wrogowie próbowali pozbawić nas historii lub przynajmniej zohydzić ją
do tego stopnia, byśmy przestali być z niej dumni. Chcąc pozbawić
Polaków poczucia historycznej łączności z wielką przeszłością, chcieli
zniszczyć w nas świadomość jej istnienia. Wyszliśmy z tych dekad
duchowo poobijani. Wielu z nas zapomniało o historii Polski, wielu wciąż
nie może otrząsnąć się z poczucia, że napluto nam w dusze.
Próby zohydzenia polskiej historii nie ustały zresztą do dziś… Jej
lewicowi demisty katorzy potra ą każdą wygraną obarczyć jakimiś
masakrami na cywilach lub aktami fanatyzmu. Pasja naszych liberalnych
elit w wykazywaniu ciemnych epizodów polskiej historii jest czymś zaiste
niespotykanym nigdzie indziej.
„Polska stała się wygodnym kozłem o arnym na ołtarzu pojednania
Niemców z Żydami i Rosjanami (...)” – napisał Piotr Semka w tygodniku
„Do Rzeczy”.
„Jeszcze inną sprawą jest polityka polskiego MSZ pod kierownictwem
Radosława Sikorskiego, która powiela często skrajnie antypolskie tezy i
stereotypy, promując twórczość najbardziej ezoterycznych grup
parahistorycznych zamiast gruntownych opracowań – ubolewał jeszcze
kilka lat temu historyk Piotr Gontarczyk na łamach tego samego
czasopisma. – Ręce opadają, gdy nawet polskie MSZ prowadzi politykę
obrzucania błotem własnego kraju i dezawuowania naszych dokonań w
historii. Za to też płacimy wysoką cenę”.
„Rok 1989 miał być początkiem wyjścia z «polskiego piekła», jak
zgrabnie streścił mianowany wówczas premier sens naszej historii – pisze
w książce Strachy i Lachy Andrzej Nowak. – Po rozpadzie sowieckiego
imperium i naszym «wejściu do Europy» mieliśmy się już nie martwić
niczym innym niż przezwyciężaniem naszych własnych historycznych
grzechów i uformowanej przez «złą polską przeszłość» nieudolności w
procesie dostosowania się do zachodnich wzorów modernizacji. Mieliśmy
zapominać o tym wzorze przeszłości, w którego centrum była walka o
polską wolność i niepodległość – od czasów chrztu do zrywu Solidarności
– i oporu przeciw «wronie» stanu wojennego. Mieliśmy jednak zarazem
przypomnieć sobie o tym, że chcąc być wolni, chcąc rządzić się sobą –
rządziliśmy «innymi», okrutnie, bezwzględnie, jak owi Persowie
Herodota. Mieliśmy zobaczyć wstydliwą «podszewkę» polskiej historii. I
tylko ją: historię Polski jako dzieje nietolerancji, dzieje przygotowań do
Holocaustu, prześladowań mniejszości (ukraińskiej, niemieckiej, każdej
innej), ograniczenia swobody jednostki, zacofanie względem centrów
cywilizacji i kultury. Droga do upragnionej modernizacji miała prowadzić
nie tylko przez wodę zapomnienia o nadającej sens trwaniu naszej
wspólnoty własnej, szczególnej historii, której ośrodkiem musi być jakiś
powód do dumy, do pozytywnej identy kacji. Teraz mieliśmy przejść
także przez rzekę wstydu. Polska historia jako źródło wstydu, z którego
leczą nas dopiero rządy modernizującej «Polactwo» oświeconej elity (...)”.
Zgodnie z zaleceniem Ministerstwa Edukacji Narodowej pod rządami
Platformy Obywatelskiej i PSL-u, edukacja polskiej młodzieży miała być
„przyjazna” (ciekawe komu?), „skuteczna” (a jakże), „bezpieczna” (przede
wszystkim, zapewne dla samej władzy), „europejska” i „ekologiczna”. W
żadnym jednak wypadku nie powinna być „narodowa”. Poszanowanie
tradycji czy budzenie dumy z przeszłości przestało być przedmiotem
polityki państwa. Polska szkoła miała nigdy więcej już nie zajmować się
takimi „bzdetami”, jak patriotyczna edukacja.
Dostosowała się do tego większość mediów z „Gazetą Wyborczą”,
TVN-em i Onetem na czele, które zamiast budzić poczucie dumy z
przynależności narodowej, stawiają na jej destrukcję i eksponowanie
wstydu, które wyprodukowały tysiące artykułów i programów mających
przekonać Polaków, że nasza narodowa tożsamość to nic innego, jak
antysemityzm, a polska tradycja opiera się na ksenofobii. Że wiara to
ciemnogród, moralność jest frajerstwem, zaś tradycyjna rodzina, złożona
z tatusia i mamusi – anachronizmem.
„III RP widzi za słuszne prowadzenie narracji, która ma obniżać
poczucie dumy narodowej, przywiązania do polskości i zniechęcać do
czczenia realnych polskich bohaterów – napisał Stanisław Żaryn. – (…)
prace i dzieła kultury wskazujące na niegodziwe wątki polskiej historii
mogą zyskać poklask i wymierne wsparcie w Polsce. Prace dotyczące
takich bohaterów, jak Pilecki, o. Kolbe czy Żołnierze Wyklęci nie tylko nie
są wspierane, ale wręcz III RP je zwalcza”.
Jak ujął sprawę Michał Karnowski, „pedagogika wstydu” to: „próba
drastycznego zaniżenia samooceny Polaków poprzez odebranie nam
dumy z przeszłości, zwłaszcza tej związanej z walką i martyrologią II
wojny światowej. Czasu, kiedy nasi ojcowie i dziadowie powiedzieli NIE
dwóm bezbożnym, pogańskim totalitaryzmom: niemieckiemu i
sowieckiemu, czasu bohaterstwa i poświęcenia”.
Odmienne zdanie ma na ten temat Michał Szułdrzyński, były redaktor
naczelny kwartalnika „Nowe Państwo”: „Zdaniem komentatorów,
głównie prawicowych, po 1989 roku zapanowała moda na to, by
przekonywać Polaków, że powinni się swej historii wstydzić, obalać
kolejne mity i pomniki, zamiast budować narodową dumę. Po części to
diagnoza trafna, ale ma pewien istotny mankament. Przede wszystkim w
zachodnim świecie dominuje od kilku dekad myślenie, które prof. Marek
A. Cichocki nazwał posthistorycznym. Polega ono mniej więcej na tym, że
historię i doświadczenia z przeszłości traktuje się jako balast, który
trzeba zrzucić oraz przezwyciężyć. To oczywiście pokłosie oświeceniowej
wizji, która widzi ludzkie dzieje jako triumfalny pochód postępu – od
ciemnej przeszłości ku chwalebnej przyszłości, w której zapanuje
wolność, równość i kres wszelkich uprzedzeń i zniewolenia. W tym sensie
pedagogika wstydu nie polega na tym, że jej zwolennicy jakoś szczególnie
Polski i Polaków nie lubią i chcą, by wstydzili się za swoją ojczyznę i jej
przeszłość, lecz raczej na próbie zaszczepienia nad Wisłą
postmodernistycznego myślenia o przeszłości. Wbrew twierdzeniom
prawicowych komentatorów, oni nie chcieli obrzydzić nam historii, po
prostu uważają, że przeszłość trzeba przezwyciężyć, by stać się
nowoczesnym europejskim narodem. Nie chodziło jednak o to, że nasza
historia jest gorsza od czyjejś innej, a raczej o to, że w ogóle historia jest
czymś niebezpiecznym. Dlatego też historyczni postmoderniści w USA
byli zwolennikami emancypacji kolejnych grup, ponieważ mieli
przekonanie, że przeszłość tego kraju oparta była na niewolnictwie, a
potem na ustawowo zadekretowanym rasizmie. Kto nie wierzy, niech
przejrzy tzw. czarne amerykańskie kino ostatnich lat, którego głównym
wątkiem jest właśnie zawstydzanie Amerykanów za cierpienia, które
spotkały ich czarnoskórych współobywateli w historii kraju”.
„Pedagogika wstydu to według prawicy spisek liberalnych elit, które
mają odebrać Polakom dumę z przeszłości – wspiera Michała
Szułdrzyńskiego lmoznawca, eseista i publicysta Jakub Majmurek. –
Problem w tym, że takiego projektu nigdy nie było (…). Co prawica
proponuje zamiast pedagogiki wstydu? Nową pedagogikę narodowej
dumy. W jej ramach państwo wspierać będzie kult Żołnierzy Wyklętych i
Powstania Warszawskiego. Rozsadnikiem tej polityki historycznej będą
kolejne muzea prezentujące «polską wrażliwość historyczną» i
niepozostawiającą miejsca na niuanse albo umieszczenie polskiego
doświadczenia w szerszej perspektywie. (…) Nowej pedagogice dumy
towarzyszył też będzie najprawdopodobniej moralny szantaż”.
Kiedy w XVI wieku szukano uzasadnienia dla praw i obyczajów,
wierzono święcie, że przodkowie byli lepsi i mądrzejsi, a instytucje, które
ustanowili, właściwe także dla ich potomków. Dotyczyło to zresztą nie
tylko Polaków. Inne narody też pyszniły się swoją dawnością, a nowe
wieki zmuszały do udzielania wciąż nowych odpowiedzi na odwieczne,
niemal meta zyczne pytania o rodowód.
Polacy odwoływali się na przestrzeni milenium swych dziejów do
wielu ludów: Wandalów, Wenedów, Gotów, Sarmatów, Scytów, Lugiów…
Litwini sięgnęli do samych Rzymian. O cjalny tytuł króla Szwecji mówił,
że jest królem Gotów i Wandalów. Węgierska szlachta wywodziła
rodowód od Hunów, których starożytność więcej ważyła niż sława
okrutnych najeźdźców. Hiszpańscy hidalgowie mienili się potomkami
Iberów i Wizygotów, Walijczycy i Bretończycy – Brytów, Anglicy
odwoływali się do Sasów, Anglów i Jutów. Szwajcarzy znaleźli przodków
w celtyckim ludzie Helwetów, a Holendrzy – Batawów. Na Półwyspie
Apenińskim bez żadnych zastrzeżeń sięgano po dziedzictwo rzymskie.
Roszczenia miały wprawdzie najczęściej niewielkie lub żadne
uzasadnienie, ale traktowano je nadzwyczaj poważnie.
W czasie, kiedy na ziemiach polskich rozwijał się sarmatyzm, w Rzeszy
formował się teutonizm, w Szwecji nordyzm, a Francuzi powoływali się
na Galów i Franków – zupełnie tak samo jak Polacy na Sarmatów. Francja
zajęła przecież na mapach miejsce dawnej celtyckiej Galii, która po
podboju rzymskim uległa romanizacji, a po wędrówkach ludów i po
upadku cesarstwa – częściowej germanizacji. Starożytni Galowie również
najeżdżali Rzym i odpierali rzymskie najazdy. A późniejsi Francuzi mieli z
nimi – prócz miejsca na mapie – mało wspólnego. Mimo to nikt nie
narzeka na obskurantyzm współczesnych „żabojadów”, którzy z jawnym
sentymentem kupują i kurzą gauloises blondes (czyli papierosy galijskie
jasne).
Każdy naród potrzebuje przecież tego rodzaju potwierdzeń swojej siły
i żywotności, chyba… że ktoś w ogóle pragnie zakwestionować pojęcie
narodu.
„Mianownik był jeden – pisze Wojciech Paszyński – świetność
protoplastów, w znaczeniu już nie tylko fundatorów dynastii (legendy
dynastyczne), ale także uniwersalnych antenatów danego ludu lub chociaż
elity plemiennej (szlachta). Świadczyło to o rosnącej świadomości
etnicznej, która wykraczała już poza więzi rodowe oraz poczuciu biernego
poddaństwa, wyrażającego się w lojalności wobec monarchy. Był to dalszy
krok ku rozwojowi późniejszej świadomości narodowej, która
wykształcić się miała w pełni w XIX stuleciu”.
Polacy nie chcieli być gorsi, wyszukali więc sobie starożytnych
przodków, co nie było łatwe, bo wszystkie ważniejsze starożytne ludy
były już „inkorporowane” do tradycji innych narodów. Ogromną wagę
przywiązywano w opisywanym czasie do genealogii, aby więc wypaść
korzystnie w porównaniu z mieszkańcami innych państw Starego
Kontynentu, szlachta znalazła swoich protoplastów w Sarmatach,
znanych w historiogra i jako wyśmienici jeźdźcy, którzy mieli istnieć od
czasów wojny trojańskiej. Tej samej, w której swych początków
upatrywali Rzymianie (od Eneasza) czy Francuzi. Początki polskiej tradycji
sarmackiej tkwią w późnym średniowieczu. Fakt ten miał niebagatelny
wpływ na spójność i solidarność narodu polskiego. Miał podobne
znaczenie jak starożytni Germanie dla Niemców.
Wprawdzie przynajmniej od końca XVIII wieku wiadomo, że wszyscy
jesteśmy Słowianami, wciąż jednak pytaniem otwartym pozostaje, czy
mamy w sobie jakąś domieszkę krwi dzielnych plemion germańskich znad
Wisły? A może jeszcze jakąś inną?
*
Historyczni Sarmaci to tajemniczy lud pochodzenia irańskiego. Na
arenie dziejów pierwsi jego przedstawiciele pojawili się na długo przed
narodzinami Chrystusa. Podobne jak o Wenedach, niewiele o nich
wiadomo. Niewiele również po sobie pozostawili, poza kilkoma zabytkami
rzemiosła. Żyli nad Donem i Wołgą, a po części w Azji, lecz ich wpływy
mogły sięgać ziem polskich.
Pierwsze wzmianki o Sarmatach znajdziemy w księdze IV Dziejów
Herodota, przedstawiającej wyprawę perskiego króla Dariusza I
przeciwko Scytom oraz wyprawy Persów na Libię. O Sarmatach
wspominają również Hipokrates z Kos (ten od przysięgi) oraz Strabon.
W IV–III wieku p.n.e. Sarmaci zmieszali się z napływającą ze Wschodu
ludnością, co wykształciło u nich zupełnie nowe związki plemienne. Do
plemion sarmackich zalicza się Jazyngów, Roksolanów, Syraków, Aorsów i
Alanów.
Najwcześniejsi Sarmaci, ok. 600 roku p.n.e., zasiedlali dorzecze dolnej
Wołgi. Prowadząc koczowniczy tryb życia, przemieszczali się sezonowo
między terenami obecnej Mołdawii, Ukrainy, wybrzeżami Morza
Czarnego, Jeziora Aralskiego poprzez Kazachstan do Ałtaju i południowej
Syberii. Ślady ich pobytu odkryto głównie w dopływach Dniestru,
Dniepru, delt Amu-darii i Syr-darii,wzdłuż brzegów Wołgi, Samary i na
Uralu. W IV–II wieku p.n.e. Sarmaci zastąpili Scytów na stepach
czarnomorskich. W okresie wędrówek ludów zostali zepchnięci przez
Hunów w dorzecze Dunaju i osiedlili się na Bałkanach, gdzie weszli w
kontakt z Imperium Rzymskim. W kolejnych wiekach Sarmaci (zwani też z
grecka Sauromatami) byli wspominani bardzo często w kontekście
przemieszczeń ludnościowych, wojen, kultury, handlu i gospodarki.
Autorzy antyczni używali terminu Sarmacja na określenie wschodniej
Europy. Ptolemeusz wyróżnił obok Germanii Sarmację europejską,
położoną pomiędzy Wisłą a Dnieprem oraz Sarmację azjatycką. Północną
granicą tej krainy geogra cznej był Ocean Sarmacki (Bałtyk).
Uważa się, że ze starożytnego dialektu sarmacko-alańskiego rozwinął
się język dzisiejszych Osetyńców kaukaskich. Ponieważ Sarmaci nie
stanowili jednolitego ludu, języki poszczególnych plemion ulegały w
procesie dziejowym sporemu zróżnicowaniu.
Tryb życia i gospodarka Sarmatów związane były głównie z
pasterskim chowem zwierząt. Sarmaccy koczownicy nie zakładali stałych
osad, żyli na wozach mieszkalnych, pasąc bydło domowe i konie. Byli
znakomitymi wojownikami, wprawianymi w rzemiosło wojenne już od
dziecka. Stosowali taktykę opartą na działaniach lekkozbrojnych
łuczników konnych. Jedno z ich plemion, Roksolanie, stworzyło
poprzedników polskiej husarii, oddziały ciężkiej kawalerii walczącej w
zwartym szyku, zwane katafraktami. Inne plemiona, Alanowie i
Jazyngowie, słynęły z mistrzowskiego używania łuków.
Katafrakci dosiadali specjalnie hodowanych ciężkich koni bojowych.
Ich opancerzenie najczęściej stanowiła kolczuga lub zbroja łuskowa, na
głowie mieli hełmy. Podobnie opancerzane były również konie. Niektórzy
katafrakci zakładali na konie pełne zbroje, chroniące całe ciało zwierzęcia,
łącznie z jego brzuchem, nogami oraz ogonem. Lejce często wykonywano
z łańcuchów, gdyż podczas walki wrogowie przecinali wodze, pozbawiając
jeźdźca kontroli nad zwierzęciem. Uzbrojeni byli w długie, 4–4,5-metrowe
włócznie zwane z grecka kontos oraz łuk. Katafrakci stali się jedną z
najcięższych kawalerii świata, przewyższając pod względem
opancerzenia nawet rycerstwo zachodnioeuropejskie.
W początkach naszej ery u Sarmatów wykształciła się warstwa
arystokracji, której przedstawicieli chowano po śmierci w bogato
wyposażonych kurhanach. Ważną rolę w społeczności sarmackiej
odgrywały kobiety. W bardzo wielu grobach Sarmatek znaleziono łuki,
strzały, sztylety, miecze i topory o dwóch ostrzach. Według niektórych
obliczeń oręż dawano na drogę w zaświaty co piątej Sarmatce, co
świadczy o pewnych elementach matriarchatu, które przetrwały z
wcześniejszych okresów.
Jeannine Davis-Kimball z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley
stała na czele ekspedycji archeologicznej, która zbadała sarmackie groby
w pobliżu miasta Prochorowka w Kazachstanie. Doszła do wniosku, że w
niektórych plemionach nomadów istniały trzy klasy kobiet: tych, które
oddawały się typowo niewieścim zajęciom (przy szkieletach znaleziono
kolczyki i biżuterię z kolorowego szkła), wojowniczek oraz kapłanek, w
których grobach złożono kamienne ołtarze oraz kultowe zwierciadła.
Rzymski retor i adwokat pochodzenia greckiego Poliajnos (ok. 100 – ok.
170), autor Podstępów wojennych, wysławia w nich królową Sarmatów
Amage, która, „gdy zobaczyła, że jej mąż oddaje się rozpuście i pijaństwu,
sama zaczęła ogłaszać wyroki, sama rozmieszczała strażnice na swoich
ziemiach, odpierała najazdy wrogów i przychodziła z pomocą sąsiadom,
ilekroć doznali krzywdy”.
Zdumiewające, ale prawdopodobnie sarmaccy chłopcy, napinający
jeszcze łuk z wielkim trudem, niekiedy stawali do boju. Broń znaleziono
także w licznych dziecięcych grobach.
Herodot twierdzi, że Sauromaci – wcześni Sarmaci zachodni, budzący
lęk w całej Europie waleczni jeźdźcy, którzy głowami zabitych wrogów
zdobili uprząż swych koni, pochodzili ze związku Amazonek ze Scytami.
Amazonki – w mitologii greckiej plemię wojowniczych kobiet
wywodzących się od boga wojny Aresa i nimfy Harmonii. Zamieszkiwały
wybrzeża Morza Czarnego lub Trację. Niektórzy badacze umiejscawiają je
w środkowej Scytii (na równinach na lewym brzegu Dunaju), bądź też
północnym wybrzeżu Azji Mniejszej u stóp Kaukazu. Amazonki były
niezwykle walecznym, niezależnym narodem, tworzyły społeczność
wyłącznie kobiecą, mężczyzn uważały za gorszych. Strzegły swoich
terenów, pokonując o wiele liczebniejsze armie składające się z mężczyzn.
W celu podtrzymania swego rodu pozwalały się zapładniać
cudzoziemcom. Swoje potomstwo płci męskiej zabijały lub kaleczyły
(oślepiały albo okulawiały) bądź oddawały ojcom na wychowanie. Dzieci
płci żeńskiej kształciły w sztuce wojennej.
Według relacji Herodota walczące z Grekami Amazonki poniosły
klęskę i jako branki zostały osadzone na okrętach. Podczas żeglugi rzuciły
się na załogę i wygrały z nią tę walkę. Nie potra ły jednak sterować i
okręty zostały wyrzucone na brzeg, na północ od Jeziora Meockiego
(Morze Azowskie). Tam spotkały gromadę scytyjskich młodzieńców.
Stoczyły z nimi zaciętą walkę, lecz w końcu zgodziły się poślubić
przeciwników, pod tym jednak warunkiem, że nie będą musiały
naśladować obyczajów scytyjskich niewiast. Te niezwykłe małżeństwa
dały jakoby początek ludowi Sarmatów.
Herodot opowiada, że sarmackie żony „zachowały dawny tryb życia
Amazonek, jeżdżąc konno na łowy, wraz z mężami wyruszając na wojnę i
nosząc ten sam ubiór co mężczyźni”. Według Herodota sauromacka
dziewica nie mogła wyjść za mąż, dopóki w boju nie położyła trupem
mężczyzny.
O wierzeniach Sarmatów wiadomo niewiele. Prawdopodobnie
oddawali cześć słońcu i ogniowi. Z tym ostatnim wiążą się odnajdywane w
grobach Sarmatek małe terakotowe ołtarzyki. Rzymski historyk
Ammianus Marcellinus (ok. 330 – ok. 395) zanotował, iż Alanowie jako
boga wojny czcili wbity w ziemię nagi szamszir (mocno zakrzywioną
szablę perską o ostrym zakończeniu głowni). Wierzyli w życie
pozagrobowe jako kontynuację życia ziemskiego. Pod koniec
starożytności część Alanów przyjęła zaratustrianizm, religię irańską
wywodzącą się od perskiego kapłana i proroka.
Marcellinus napisał także o nich w swoich Dziejach (Res gestae),
historii Rzymu obejmującej lata od panowania cesarza Marka Kokcejusza
Nerwy (96) do roku 378[14], słowa następujące:
„Nie posiadają domostw ani nie troszczą się o lemiesze i uprawę roli,
lecz spożywają wyłącznie mięso i duże ilości mleka. Siedzą na wozach
pokrytych sklepionym dachem z kory i jadą w dal przez bezkresne stepy.
Ilekroć dotrą na tereny porośnięte trawą, ustawiają wozy w kształt
kolisty. Żywią się jak dzikie zwierzęta. Kiedy skończy się pasza, te swoje
niby-miasta ładują na wozy i ruszają przed siebie. Na wozach mężczyźni
współżyją z kobietami, tam rodzą się i tam wychowują dzieci (…). Młodzież
od najwcześniejszych lat wzrasta, nieustannie uprawiając jazdę konną, a
chodzenie pieszo uważane jest za godne pogardy (…). Niemal wszyscy są
wysmukli i piękni ze swymi jasnoblond włosami (…), lubią
niebezpieczeństwa i wojny. Za szczęśliwego uchodzi ten, kto stracił życie
w walce, a dla tych, co zestarzeli się i zeszli z tego świata śmiercią
naturalną, mają jedynie ciężkie obelgi niczym dla ludzi zwyrodniałych i
leniwych” (tłum. Ignacy Lewandowski).
Cesarz Marek Aureliusz dopiero po morderczych wojnach w latach
167–180 zadał klęskę Jazygom, którzy uprowadzili wcześniej z ziem
imperium podobno aż 100 tys. jeńców. Pokonany władca Sarmatów musiał
oddać Rzymianom 8 tys. jeźdźców, z których 5,5 tys. od razu wysłano do
Brytanii, by strzegli granicy. Być może to sarmaccy kawalerzyści w
Brytanii stali się inspiracją legend o królu Arturze. Rycerze Okrągłego
Stołu mają bowiem wyraźnie sarmackie obyczaje.
Po przegranych wojnach z Rzymem część Sarmatów została wcielona
do armii rzymskiej, część rozproszyła się po ziemiach cesarstwa, część zaś
wraz z ludami germańskimi dotarła do Galii i Hiszpanii.
W III wieku germańscy Goci podporządkowali sobie wielu Alanów
koczujących na stepach czarnomorskich. Odtąd dzieje tych ludów się
splatały. W drugiej połowie trzeciego stulecia naszej ery nadeszli
Hunowie, okrutny lud Wielkiego Stepu, wywodzący się ze wschodnich
obszarów Azji Środkowej. Od III wieku p.n.e. najeżdżali na Chiny, skąd
zostali wypędzeni w I wieku n.e. Około roku 300 zostali zaatakowani
przez plemiona Żuan-Żuan, co zmusiło ich do opuszczenia
dotychczasowych siedzib i rozpoczęcia wędrówki w kierunku zachodnim.
Korzystając z liczebnej przewagi wybili lub ujarzmili Gotów i Alanów,
innych zmusili do ucieczki. Wprawili też w ruch wędrówkę ludów, która
ostatecznie zniszczyła państwo rzymskie. Niektórzy Alanowie schronili
się na północnym Kaukazie, gdzie do dziś żyją jako Osetyjczycy.
9 sierpnia 378 roku dowodzeni przez Fritigerna Goci i Alanowie
wycięli w pień pod Adrianopolem (obecnie Edirne w europejskiej części
Turcji) legiony cesarza Flawiusza Walensa. W bitwie tej poległo ponad 40
tys. żołnierzy rzymskich oraz sam cesarz Walens. Na czele zwycięskich
wojsk Fritigern spustoszył następnie prowincje naddunajskie oraz Grecję,
docierając aż pod Konstantynopol.
Podczas wędrówek ludów Alanowie przemierzyli całą Galię. Łupiąc po
drodze i mordując, osiedlili się w Hiszpanii. Pokonani tam przez
Wizygotów przyłączyli się do Wandalów, z którymi wydarli Rzymianom
Afrykę Północną. Odłam Alanów dotarł nawet nad Morze
Południowochińskie.
W XIII wieku sarmaccy Jazygowie walczyli nad Wołgą z Mongołami.
Rozproszeni, rozpłynęli się wśród innych ludów[15].

*
Mianem Sarmatów określał już Słowian francuski średniowieczny
kronikarz Flodoard z Reims (894–966), twórca roczników – Annales oraz
Historii kościoła w Reims (Historia Remensis ecclesiae).
Jako pierwszy próbę wykazania „dawności” Polaków podjął
wspomniany już wcześniej Wincenty Kadłubek, przytaczając fantastyczne
bajania o pradawnych władcach. Lech I miał pokonać Aleksandra
Macedońskiego, a Lech II – Juliusza Cezara.
W IV wieku p.n.e. Aleksander Wielki skuszony żyznymi ziemiami
wysłał do państwa swoich posłów, by ci ściągnęli z Lechitów trybut.
Lechici poczuli się dotknięci i potraktowali posłów nieuprzejmie. Według
relacji Wincentego Kadłubka „(…) najpierw przeto przedniejszym
spomiędzy posłów żywcem połamano kości, po czym zdarte z ich ciał
skóry wypchano częściowo najlichszą trawą morską i ten kruszec, ludzką
skórę, lecz nieludzko odziany, odesłano”.
Aleksander Wielki zdecydował się na zaatakowanie Lechitów. Udało
mu się złupić Kraków i dzisiejszy Górny Śląsk. Sprytni Lechici
zdecydowali się na fortel – postawili atrapy wojowników, które zostały
uznane przez wroga za armię lechicką. Gdy macedońskie wojsko
zaatakowało atrapy i zorientowało się w oszustwie, to wojsko lechickie
otoczyło armię i rozgromiło Macedończyków. Aleksander ledwo uszedł z
życiem.
W 53 roku p.n.e. Lech II pokonał legiony rzymskie dowodzone przez
samego Cezara pod Karrami (dzisiejsza Syria). Wojska Lechitów i Partów
zabiły 20 tys. Rzymian. Po klęsce Juliusz Cezar oddał hołd Lechowi oraz
zaproponował władcy ożenek ze swoją starszą siostrą Julią. Król przystał
na propozycję.
Opowieści mistrza Wincentego brzmiały jednak zbyt niewiarygodnie,
więc renesansowi erudyci sięgnęli po Sarmatów.
Tak zupełnie przy okazji wspomnieć można w tym miejscu pewną
ciekawostkę…
Według podań głos dzwonu Zygmunt rozwiewa chmury i przynosi
słoneczną pogodę, a panna, która dotknie jego serca, wkrótce wyjdzie za
mąż. Najsłynniejszy polski dzwon został ufundowany przez króla
Zygmunta I Starego. Legenda głosi, że odlano go z przetopionych
mołdawskich armat, zdobytych w bitwie pod Obertynem. Jednak jest to
mało prawdopodobne, bowiem bitwa ta odbyła się 22 sierpnia 1531, a
dzwon powstał 10 lat wcześniej. O historii „Zygmunta” informuje m.in.
inskrypcja zapisana po łacinie, która głosi: „Bogu najlepszemu,
największemu i Dziewicy Bogurodzicy, świętym patronom swoim,
znakomity Zygmunt, król Polski ten dzwon godny wielkości umysłu i
czynów swoich kazał wykonać roku zbawienia 1520”. 9 lipca 1521 dzwon
zawisł na wieży katedry na Wawelu. Wykonał go Hans Beham z
Norymbergi. Aby zmieścić kolosa, wieżę podniesiono i przebudowano.
Serce dzwonu ożyło po raz pierwszy 13 lipca 1521. Jego dźwięk rozlega się
z okazji największych uroczystości kościelnych i państwowych. Od pięciu
wieków zwiastuje Polakom przełomowe chwile w historii ojczyzny. W
XIX wieku serce dzwonu trzykrotnie pękło: w 1859, w 1866 i w 1876 roku.
Według legendy to zwiastun nieszczęścia dla kraju. Kolejny raz serce
pękło w 2000 roku. Tym razem nie nadawało się do naprawy i zostało
zastąpione nowym. Stare można podziwiać przy wejściu na Wieżę
Zygmuntowską. O tym, kiedy dzwoni „Zygmunt”, decyduje metropolita
krakowski, który zwołuje dzwonników. W XVI wieku byli nimi świątnicy
katedralni, potem – przez kolejnych kilka wieków – członkowie cechu
cieśli krakowskich, a następnie pracownicy wzgórza wawelskiego. Dziś
dzwonnicy to osoby świeckie: jest ich ok. 30 i mają swoje bractwo.
Najstarsi z nich dzwonią już od ponad 40 lat. Ta zaszczytna funkcja
przechodzi przeważnie z ojca na syna. Zajęcie to wymaga bardzo dużego
wysiłku. Przy odpowiednich warunkach pogodowych odgłos dzwonu
„Zygmunt” można usłyszeć w całym Krakowie. Dźwięk niesie się na
odległość 30 kilometrów.
Niektórzy dziejopisarze, w tym na przykład Marcin Bielski, twierdzą,
że państwo polskie powstało tak naprawdę ok. roku 520 przed
Chrystusem, za panowania wspomnianego Lecha I Wielkiego. W związku
z tym dzwon „Zygmunt” ufundowano również dla uczczenia 1000-lecia
Polski.
Wprawdzie z rzadka, ale za to bardzo konsekwentnie w swoich
Rocznikach nazywał Polaków Sarmatami Jan Długosz (1415–1480). Używał
także nazw„Ocean Sarmacki” (Bałtyk) i „Alpy Sarmackie” (Góry
Świętokrzyskie), które to nazwy utrwalił na długo.
Podwaliny pod teorię o sarmackim pochodzeniu polskiej szlachty
stworzył w 1517 roku Maciej z Miechowa, wydając Tractatus de duabus
Sarmatiis Asiana et Europiana et de contentis in eis – Traktat o dwóch
Sarmacjach, azjatyckiej i europejskiej, i o tym, co się w nich znajduje,
uznawanego za pierwszą renesansową pozycję opisującą w duchu
naukowym geogra ę i etnogra ę wschodniej Europy. Miechowita
polemizował w swoim dziele z mało przychylnym Polsce Piusem II.
Wspomniany papież, jeszcze jako kardynał Eneasz Piccolomini, na skutek
starań zakonu krzyżackiego i części kapituły warmińskiej został w 1457
roku mianowany przez Kaliksta III (Alfonso de Bogia) następcą zmarłego
biskupa warmińskiego Franciszka Kuhschmalza.
Po jego śmierci doszło do potrójnego wyboru biskupa. Kilku
kanoników warmińskich wybrało Piccolominiego, który uzyskał
zatwierdzenie papieskie. Inni, ulegając wpływom wielkiego mistrza,
postawili na Arnolda Venrade, część zaś, należących do zwolenników
króla Kazimierza Jagiellończyka, obwołała metropolitą warmińskim Jana
Lutkowica. W związku z prokrzyżackimi sympatiami Piccolominiego jego
wysłannicy nie zostali dopuszczeni do miast warmińskich.
Piccolomini przypisywał Słowianom pochodzenie od Scytów, będących
co prawda ludem starożytnym, jak należy, ale opisanym przez Herodota
jako wyjątkowo dzicy azjatyccy barbarzyńcy. Od Scytów nikt nie chciał
pochodzić, taka parantela wykluczała z grona szanowanych narodów
europejskich. Miechowita powiązał więc Słowian z Sarmatami, którzy
występowali w starożytnych tekstach greckich i rzymskich. Powołał się
przy tym na autorytet Ptolemeusza z Aleksandrii, który Sarmacją
nazywał równiny wschodniej i północno-wschodniej Europy.
Rzuconą przez Miechowitę ideę kontynuował z powodzeniem Marcin
Bielski herbu Prawdzic – żołnierz, historyk, renesansowy poeta
satyryczny, pisarz i tłumacz. Dzieło kronikarskie Bielskiego, ukazało się w
roku 1551, a jego pełny tytuł brzmiał: Kronika wszytkiego świata na sześć
wieków, monarchie czterzy rozdzielona, z kosmogra ą i z rozmaitemi
królestwy, tak pogańskiemi, żydowskiemi, jako i krześcijańskiemi, z
Sybillami i proroctwy ich, po polsku pisana, z gurami, w której też żywoty
cesarskie, papieskie i tych królów z ich królestwy, asyryjskich, egipskich,
żydowskich, greckich, perskich, tureckich, węgierskich, czeskich i inych
królów, książąt, jako inych przełożonych, od początku świata aż do tego roku,
który się pisze 1551, są wypisane, między któremi też nasza Polska na
ostatku z osobna jest wypisana.
Utwór opisywał historię świata od czasów Starego Testamentu
poprzez starożytny Rzym, starożytną Grecję, wydarzenia Nowego
Testamentu i średniowiecze aż po czasy współczesne autorowi.
(…) tacy ludzie Sauromaci okrutni, co się ani boga, ani rzymskiej mocy
boją, a są tak śmiałego serca, że po lodzie przez Dunaj z wielkimi [h]ufcy
jeżdżą, i tak grubego życia, że krew końską z mlekiem pospołu zmieszaną
piją, i wiele innych rzeczy o nich pisze – pisał Marcin Bielski. – (…) [Sarmaci]
kochali się [bardziej] w kłopotnym Marsie niż w spokojnych muzach.
Przez to, że lubili wojować, lecz nie potra li nawet pisać, nie
zachowały się, zdaniem Bielskiego, żadne teksty poświadczające ich
historię i potęgę. Antyczni Sarmaci byli prezentowani jednak jako
waleczne plemię, które nie tylko nie zostało zwyciężone przez Rzymian,
ale nawet ich pokonało.
Istniała także opowieść, jakoby Aleksander Macedoński przekazał
Słowianom list, w którym nadał im ziemie europejskie od północy do
południa. Jeśli ktoś inny zamieszkałby na tych ziemiach, miał być
Słowianom podległy. List był oczywiście wymysłem, ale dzięki
autorytetowi jednego z największych wodzów antycznych miał nie tylko
wywyższyć słowiańskie plemię, lecz także sankcjonować zajmowanie
przez nich określonego terytorium.
Wybitny historyk doby renesansu Marcin Kromer i liczne grono
piszących po polsku historyków amatorów rozpowszechnili legendę o
przybyciu Sarmatów do Polski z Dalmacji, gdzie mieli osiąść
przewędrowawszy z Azji do Europy oraz przekonanie, że Sarmaci byli po
prostu Słowianami. Przeświadczenie o sarmackim pochodzeniu Polaków
upowszechniło się wówczas na tyle, iż podczas bezkrólewia po śmierci
Zygmunta Augusta, ostatniego monarchy z dynastii Jagiellonów (1572–
1573), w drukowanej publicystyce w języku polskim machano już słowem
„Sarmata” na prawo i na lewo.
W roku 1578 włoski historyk Alessandro Guagnini[16] (w Polsce znany
jako Aleksander Gwagnin) wydał w Krakowie popularne dzieło Opis
sarmackiej Europy. Zawierało ono tezę, że nie można udowodnić źródeł
łacińskiego opisania krajów Europy Wschodniej, jej historii, geogra i,
religii i tradycji. W roku 1611 dzieło to przetłumaczono i opublikowano w
języku polskim w wersji rozszerzonej.
O mitycznej zbieżności pomiędzy sarmacką symboliką (tamgi)[17] i
polskimi znakami heraldycznymi pisali potem ksiądz Paweł Franciszek
Parisius i powołujący się na niego kolejny jezuita Kasper Niesiecki. Autor
książki Sarmaci, profesor Tadeusz Sulimirski, historyk i iranista, a
zarazem jeden z najwybitniejszych w świecie znawców historii Scytów i
Sarmatów twierdzi, że sarmackiego pochodzenia są nazwy Chotum k.
Ciechanowa, Chotynia k. Garwolina, Choceń k. Włocławka, Chotynin k.
Wielunia i wiele innych. Zdaniem tego uczonego od sarmacko-alańskich
tamg pochodzi wiele herbów polskiej szlachty, w których często pojawiają
się podkowy, półksiężyce i strzały – Nowina, Ogończyk, Szeliga i inne.
Według profesora język polski jest efektem fuzji języka prasłowiańskiego
z językiem sarmackich Chorwatów. Początek tego procesu umiejscawia
on w V wieku, kiedy to plemiona sarmackie objęły supremację nad
ludnością prasłowiańską zamieszkującą tereny Polski.
Pierwszym nowożytnym badaczem, który podjął wyprowadzoną
właściwie wprost z dzieła Jana Długosza myśl o sarmackim pochodzeniu
Polaków, był gdański historyk i prawnik Godfrid Lengnich (1689–1774).
Podobną tezę sformułował ojciec polskiego klasycyzmu, historyk, poeta,
dramatopisarz i tłumacz, biskup Adam Naruszewicz (1733–1796).
Podróżnik, polityk, historyk, publicysta, etnograf, jeden z pierwszych
polskich archeologów i badacz starożytności słowiańskich hrabia Jan
Potocki (1761–1815), znany najbardziej jako autor Rękopisu znalezionego w
Saragossie, przedsięwziął nawet wyprawę na Kaukaz w celu znalezienia
śladów ojczyzny Sarmatów-Lachów. Pogląd o kaukaskiej genezie
Lechitów odżywał u różnych uczonych przez cały wiek XIX i był łączony z
nadkaspijskim plemieniem Lezgów, którego nazwa miała dowodzić ich
wspólnego z przodkami polskiej szlachty pochodzenia.
*
Teoria pochodzenia polskiej szlachty od Sarmatów bardzo przypadła
jej do gustu. Nie bez powodu Sarmaci-Słowianie bardzo szybko zostali
utożsamieni z pierwotnym ludem przybyłym z Lechem na ziemie polskie
oraz współczesną szlachtą. Szlachcic tym samym zaczął określać siebie
mianem Sarmaty. Z jednej strony uważał się za potomka wojowniczego
plemienia z czasów antycznych, korzystającego z wolności przez niego
umiłowanych, z drugiej był mieszkańcem Sarmacji. Było przecież czym się
chełpić, Sarmaci to niewątpliwie lud starożytny, waleczny i przez samych
Rzymian sławiony. Wierzono, że po owych Sarmatach szlachta polska
odziedziczyła waleczność, odwagę i miłość do ojczyzny.
Przekonanie to znalazło dobitny wyraz między innymi na nagrobku
zmarłego w 1572 roku Zygmunta II Augusta. Umieszczony tam napis
brzmiał: Poloniarum Regi et Magno Lituaniae ac relique Sarmatiae Duci et
Domine (Król Polski i Wielki Książę Litewski, a także Książę i Pan
pozostałej Sarmacji).
Uznano, że większość herbów szlacheckich bierze swój początek w
starożytnej Sarmacji. W XVII i XVIII wieku częste były próby
„ustarożytnienia” rodów. Na przykład Lubomirscy wywodzili początek
swego rodu od krewnego cezarów Juliusza i Augusta – Rzymianina
Drususa. Radziwiłłowie za założyciela swej rodziny uważali przybyłego
na Litwę wraz z wodzem rzymskim Palemonem – Julianusa Dorsprunga.
Czasów rzymskich sięgały również genealogie Załuskich i Opalińskich.
Teza o sarmackim pochodzeniu Polaków obowiązywała zresztą w całej
uczonej Europie od średniowiecza aż do wieku XIX, tak ujmowała to na
przykład sławna 35-tomowa Wielka encyklopedia francuska wydawana w
latach 1751–1753. Ówczesne mapy pokazywały, że na wschód od Niemiec
(jako granicę długo wskazywano Wisłę) i na północ od Dunaju oraz Morza
Czarnego rozciąga się kraina nazywana Sarmacją, zamieszkiwana kiedyś
przez Sarmatów, a teraz przez różnojęzycznych poddanych Jagiellonów.
Niemiecki reformator luterański Melanchton, bliski współpracownik
Marcina Lutra, nazywał Mikołaja Kopernika (trochę złośliwie, co prawda)
„sarmackim astronomem”.
Powstała też jeszcze dalej idąca interpretacja. Według niej wojownicy
sarmaccy podbili miejscową ludność i uczynili z niej poddanych chłopów.
Stąd polska szlachta miała się różnić pochodzeniem od kmieci. Genealogię
obu społeczności wydłużono aż do… synów Noego. Chłopi mieli być
potomkami Chama, który za swoje zachowanie względem ojca został
wraz z potomstwem przez Noego przeklęty[18]. Tym sposobem słowo
„cham” nabrało pejoratywnego znaczenia, stając się potocznym
określeniem chłopa. Dzisiaj chamem określa się człowieka źle
wychowanego, gbura, prostaka. Sarmaci natomiast mieli pochodzić od
szlachetnego Jafeta, już zatem w czasach biblijnych przodkowie szlachty i
chłopów mieli się różnić poziomem cnoty.
Sarmatyzm jako ideologia sankcjonował więc hegemonię szlachty nad
innymi stanami społeczeństwa polskiego. Tylko szlachta jest wyłącznym
potomkiem Sarmatów, ona jest „narodem”, do którego należeć powinno
wyłączne kierownictwo w państwie. Szlachta uznawała siebie za „grupę
etnicznie i narodowo odmienną od chłopów i mieszczaństwa”, przyznając
sobie jedyne prawo do kształtowania narodowości polskiej.
Nierozłączną częścią sarmatyzmu były tradycyjne idee republikańskie:
praworządność, tolerancja religijna, samorządność i wybieralność
urzędników (w tym także tego najwyższego, czyli króla, nazywanego
wtedy „dożywotnim prezydentem”). Ustrój Rzeczypospolitej był uważany
za najlepszy w świecie, a polski sejm za najstarszy. Chętnie
przyrównywano go do ustroju republikańskiego Rzymu i greckich polis.
Podstawą funkcjonowania Rzeczypospolitej były prawa kardynalne.

W XVII wieku pojęciem praw kardynalnych określano artykuły


henrykowskie (1573), pacta conventa, wolną elekcję, liberum veto i
przywilej neminem captivabimus. Prawa kardynalne uchwalono po
raz pierwszy jako odrębną ustawę na sejmie 1768 roku,
rozszerzono i poddano gwarancjom państw rozbiorczych w 1775;
utrwalały one dominację w państwie szlachty, a zwłaszcza
magnatów oraz znacznie ograniczały możliwość wprowadzenia
reform ustrojowych; w okresie Sejmu Czteroletniego jako ustawę
regulującą ustrój uchwalono je w 1789 i 1790 roku, następnie
wydano Ustawę rządową 1791 (Konstytucja 3 maja); po upadku
reform Sejmu Czteroletniego sejm w Grodnie w 1793 roku
uchwalił prawa kardynalne w wersji zbliżonej do wersji z 1775.

„Polska zewsząd doskonała jest, tak, iż jej nic przydać ani ująć nikt nie
może” – pisał w 1566 roku ksiądz Stanisław Orzechowski. Jego zdanie w
tamtym czasie podzielała większość rodaków. A przynajmniej ci, którzy
szczycili się szlacheckim pochodzeniem.
Sarmatyzm sławił dawne zwycięstwa polskiego oręża i domagał się od
szlachty podtrzymania tych tradycji. Szlachta ćwiczyła wojenne rzemiosło
przez udział w wojnach, służbę czy zaciąg. Nawet takie rozrywki, jak
polowanie przygotowywały do ewentualnego boju.
Sarmatyzm glory kował swojskość, a zwłaszcza szlachecką prowincję.
Właśnie wieś, w której po trudach walki o Ojczyznę odpoczywał szlachcic,
stanowiła jego naturalne środowisko, wysławiane przez nader licznych
poetów od odrodzenia do oświecenia. Rozrzucenie szlachty po wielkich
obszarach wiejskich warunkowało sarmackie poglądy polityczne, w myśl
których każdy dwór (nie mówiąc już o magnackich pałacach i zamkach)
wraz z przynależnymi dobrami ziemskimi tworzył zamknięty układ
zależności ekonomicznych i społecznych, nieprzenikniony dla wpływów
administracji państwowej.
Autonomia szlacheckiego dworu zaowocowała według Łukasza
Kądzieli z jednej strony doktryną egalitaryzmu szlacheckiego, z drugiej –
sprzyjała wzrostowi znaczenia sejmików szlacheckich, jako tych
zgromadzeń, na których brać szlachecka in corpore mogła zająć
stanowisko w najważniejszych sprawach państwa (jeden z XVII-
wiecznych publicystów nazwał sejmiki, sejmy, rokosze, zjazdy, legacje,
wojny itp. „kościołami cnoty obywatelskiej”.
*
Sarmatyzm był także stylem życia, a więc modą, obyczajowością,
sztuką użytkową i kulturą dnia codziennego zarazem. Właśnie tak
rozumiany sarmatyzm okazał się najbardziej pociągający dla
współczesnych. Szlachecki strój, żupany, kontusze, słynne pasy słuckie,
broń, rzędy końskie, wyposażenie wnętrz mieszkalnych (kobierce,
gobeliny) zrobiły furorę nie tylko na ziemiach Rzeczypospolitej.
Strój szlachcica Sarmaty wyróżniał go na tle ówczesnej Europy. Był
dostojny, bogaty i barwny. Jego podstawową część stanowił żupan,
przepasany ozdobnym pasem. Na żupan nakładano kontusz, na niego zaś,
w wypadku chłodów, delię. Najmożniejsze rody używały karmazynu i
szkarłatu. Dolną częścią ubioru były szarawary – szerokie, bu aste i
długie spodnie. Na głowę wkładano kołpak z czaplimi piórami lub
konfederatkę, szczególnie popularną w okresie konfederacji barskiej.
Nieodłącznym i charakterystycznym elementem stroju szlachcica
polskiego była także ozdobna szabla zwana karabelą, z rękojeścią
ukształtowaną na wzór głowy orła.
Szlachta doby sarmatyzmu preferowała sumiaste wąsy, które stały się
nieodzownym atrybutem rycerskiego oblicza. O tych, którzy mieli brody,
mówiono, że noszą się „z niemiecka”.
Dla Sarmatów niezwykle ważne były więzy rodzinne i towarzyskie. Z
wyszukaną galanterią odnoszono się do kobiet. „Kto wie, czy galanteria
Polaków wobec kobiet, uderzająca cudzoziemców, jak również
odpowiedzialna rola kobiet w życiu rodzinnym, a nawet społecznym, nie
są przeżytkiem lub echem materialnego ustroju sarmackiego” –
zastanawiał się w swej monogra i profesor Sulimirski.
Dziewczynki i chłopców wychowywano oddzielnie – w towarzystwie
kobiet do szóstego roku życia, następnie chłopców uczyli mężczyźni, po
czym wysyłano ich do szkół przyklasztornych, by w przyszłości posłać na
studia, dziewczynki zaś były uczone czytania i pisania oraz zajęć
gospodarskich.
Bardzo chętnie przyjmowano gości: krewnych, przyjaciół, a także
nieznajomych, zwłaszcza cudzoziemców. Urządzano wystawne uczty,
zawsze zakrapiane alkoholem, często kończące się bójkami. Często nawet
zapożyczano się w tym celu – Sarmaci chcieli pokazać się, że są bogaci,
mają dostatek wszystkiego. To właśnie wtedy pojawiło się popularne
powiedzenie: „Zastaw się, a postaw się”. Na przyjęciach tańczono
poloneza, mazurka i oberka.
Najpopularniejszym trunkiem – a jednocześnie najtańszym – było
piwo. Zawsze dostrzegano jego zalety, mimo że wielokrotnie odchodzono
od niego na rzecz innych trunków – miodu, gorzałki i wina. Na smak piwa
ma wpływ nie tylko chmiel z jakiego jest wyrabiane, ale również woda i
dodatki. Tak więc w każdym regionie piwo miało swój jedyny,
niepowtarzalny smak. Dosyć chętnie pijano także (zwłaszcza w XVII
wieku) miód pitny, jednak podawany był on najczęściej na stołach podczas
większych uczt, częściej do momentu pojawienia się wina.
Pod koniec XVI wieku powoli zaczęto odchodzić od piwa na rzecz
gorzałki, którą destylowano domowym sposobem w alembikach. Podobno
znano ok. 200 różnych odmian gorzałki polskiej, a pili ją wszyscy.
Niejedną butelkę opróżniono, roztrząsając problem, czy to Polacy, czy
Rosjanie wynaleźli wódkę. Encyclopedia Britannica staje po stronie Rosjan,
podkreślając, że historia napoju sięga XIV wieku.
Dopiero pod koniec XVIII stulecia Polskę zalało sprowadzane z
zagranicy wino. Szczególną popularność uzyskało za panowania królów
Sasów.
Kasztelan zawichowski Piotr Boreyko – przykład szlacheckiej
gościnności, szczodrobliwości i pobożności – zapraszał do swych komnat
zastawionych trunkami i jadłem wszelakim po kilku zakonników z
różnych klasztorów, po czym zamykał komnatę i mówił, że teraz są
klasztorem zamkniętym. Rano dzwoniono na mszę, potem na posiłki, a
gdy już wszyscy padli – na silentium. Jedynie ksiądz odprawiający rano
mszę pił tylko do drugiej w nocy. Taka biesiada trwała od trzech do pięciu
dni, po czym zakonnicy rozjeżdżali się do swoich klasztorów.
Stół najczęściej ustawiony był na kształt podkowy. Przykrywano je
białymi obrusami adamaszkowymi sprowadzanymi z Holandii i Kolonii,
zdobiono kwiatami, często polnymi, układając je nie wysoko, ale w
poziomej linii wzdłuż stołu. Łyżki noszono ze sobą za pasem lub w
cholewie buta. Złote lub srebrne łyżki grawerowane były na końcach w
żartobliwe sentencje i herb właściciela. Widelce pojawiły się na polskich
stołach wcześniej niż we Francji i w XVII wieku były już w powszechnym
używaniu.
Ciekawy był obyczaj przyjmowania w domu starającego się o rękę
córki. Młody człowiek przyjeżdżający do domu swej wybranki z
zamiarem oświadczenia się jej, częstowany był obiadem. Gdy młodzieniec
nie przypadł rodzicom do gustu, odmawiali mu niekoniecznie słowami.
Symbolem odmowy było na przykład podanie w grochówce ogonów
świńskich. Kiedy leżały, oznaczało to oddalenie konkurenta, jeśli sterczały
wesoło – zgodę. Najpopularniejszą jednak formą „spuszczenia konkurenta
ze schodów” było zaserwowanie mu na obiad czarnej polewki (czerniny).
Po podaniu takiej zupy konkurent zwykle żegnał się i odjeżdżał. To
właśnie czernina była ową czarną polewką, którą postawiono przed
Jackiem Soplicą w domu Horeszków. „Soplicy, Horeszkowie odmówili
dziewkę! Że mnie, Jackowi, czarną podano polewkę!” – Adam Mickiewicz
Pan Tadeusz.
Znana i chętnie gotowana jeszcze przed wojną, w latach 30., dziś
zupełnie zapomniana. Może więc warto ją przypomnieć, bo podobno
afrodyzjak to przedni.
Składniki:
cała kaczka z podrobami,
włoszczyzna jak na rosół,
ziela angielskie, liście laurowe,
6–10 suszonych grzybów,
6–10 suszonych śliwek,
6–10 suszonych ćwiartek jabłek,
6–10 połówek gruszek,
400 ml krwi z octem, wodą i solą,
sól, pieprz,
śmietana do zabielenia zupy
2–3 łyżki mąki.

Jak przygotować krew? Do słoika nalewamy ok. 70 ml przegotowanej


zimnej wody oraz łyżkę stołową octu (by krew nie skrzepła) i pół łyżeczki
soli. Do takiego roztworu bezpośrednio spuszczamy krew, ciągle
mieszając. Roztwór z krwi wstawiamy na dobę do lodówki. Po tym czasie
możemy gotować zupę.
Najpierw gotujemy tradycyjny rosół na kaczce, z włoszczyzną, ziołami
i podrobami. Gdy mięso jest już prawie miękkie (mniej więcej po godzinie
do półtorej), dodajemy suszone grzyby oraz suszone owoce. Gotujemy tak
ok. godziny, aż grzyby będą miękkie. Po tym czasie do roztworu z krwi
dodajemy 2–3 łyżki mąki i energicznie mieszamy. Krew z mąką wlewamy
do zupy i tak gotujemy przez ok. 10 minut.
Następnie zupę zdejmujemy z ognia i wlewamy zahartowaną zupą
śmietanę. Zupa powinna mieć smak słodko-kwaśny. Doprawiamy do
smaku solą, cukrem, pieprzem. Zupa świetnie smakuje z domowym
jajecznym makaronem.
Dość swobodnie posługiwano się łaciną. Wielce dbano o swój honor.
Procesowano się o każdą błahostkę, ale sprawy najczęściej kończyły się
ugodą.
Zwyczajem rodzin szlacheckich było prowadzenie ksiąg zwanych
sylwami, gdzie zapisywano relacje z ważnych wydarzeń rodzinnych i
publicznych. W dworkach rozwinęła się twórczość ustna, wykształcił się
gatunek gawędy (opowieść swobodna, pozbawiona kompozycji, pełna
powtórzeń, dygresji i bezpośrednich zwrotów do słuchaczy). Kwitła
poezja, najczęściej w postaci śpiewanych pieśni.
Obyczajowość sarmacka, poza polowaniami, zajazdami, kuligami,
pojedynkami itp., szczególnie silnie odcisnęła się na oryginalnej „swadzie”
(retoryce) staropolskiej i ceremoniale pogrzebowym, zwanym pompa
funebris. Były to uroczystości, do których przygotowania trwały czasem
przez wiele miesięcy, nawet lat. Ceremonię pogrzebową rozpoczynał
orszak żałobny złożony z krewnych zmarłego, dostojników kościelnych i
świeckich. Na czele konduktu jechał archimimus (czarny rycerz) w zbroi
zmarłego, odgrywający jego rolę. Archimimus spadał z konia na posadzkę
świątyni, towarzysz z husarskiej chorągwi łamał koncerz, inny kopię.
Kiedy żegnano ostatniego z rodu, kruszono jego pieczęć herbową, a nad
grobowcem zawieszano miecz.
Konie okryte kirem ciągnęły żałobny powóz. Na środku oświetlonego
świecami kościoła, którego ściany przykrywano adamaszkiem, czekał
ustawiony na specjalnym rusztowaniu katafalk pokryty purpurowym
aksamitem, czyli castrum doloris[19], na którym umieszczano trumnę.
Bogactwo tych obyczajów sprawiło, że traktowano je w ówczesnej
Europie jako swoisty zwyczaj polski. Znany jest zapisek Francuza, który
odwiedziwszy w ówczesnych czasach Rzeczypospolitą, stwierdza, że
zdumiewający ów zwyczaj pochówku przypomina bardziej święcenie
triumfu niż złożenie do grobu zmarłego.
Ciekawym przejawem sztuki charakterystycznej dla sarmatyzmu były
popularne wśród szlachty polskiej portrety trumienne, zachowane do dziś
w niektórych kościołach i zasobniejszych muzeach. Malowano je
najczęściej na blasze cynowej, portret bowiem podczas uroczystości
pogrzebowych mocowano do trumny od strony głowy zmarłego (tak, by
on sam mógł „brać” udział w uroczystości). Po przeciwległej stronie
mocowano epita um, a po bokach stawiano tarcze herbowe. Po
zakończeniu uroczystości portret często wieszano na ścianie kościoła,
którego zmarły był dobrodziejem.
Najstarszym znanym portretem trumiennym w Polsce jest wizerunek
Stefana Batorego z końca XVI stulecia. Zachwyca realistycznym oddaniem
rysów zmarłego, jest doskonałym przykładem portretu
psychologicznego. Ten pierwszy konterfekt jest obrazem bardzo małym –
ma ok. 10 centymetrów średnicy. W okresie późniejszym konterfekt
został spopularyzowany, pod koniec XVIII wieku stając się wyrobem
masowym, zaś zwyczaj takiego ozdabiania trumny dotyczył zarówno
katolickiej szlachty, jak i protestantów czy bogatszego mieszczaństwa.
Stopniowo rosły także jego rozmiary, największe konterfekty mają nawet
70 centymetrów średnicy. Masowość wyrobu sprawiła jednak, że spadła
jego wartość artystyczna, niektóre z portretów z konterfektów bywają
żałośnie kiepskie.
Polscy Sarmaci w ogóle lubowali się w pompatycznych ceremoniach.
Do historii przeszedł między innymi słynny wjazd kanclerza Jerzego
Ossolińskiego do Rzymu w roku 1633. Polski magnat zawitał do
Wiecznego Miasta z licznym orszakiem, w którym szły konie i wielbłądy
przybrane w bajecznie bogate uprzęże. Zasiadała na nich szlachta w
narodowych strojach oraz egzotyczni jeńcy ze wschodnich wojen
Rzeczypospolitej. Przed miastem podkuto konie złotymi podkowami tak
przemyślnie, że gubiły je ku uciesze gawiedzi na rzymskim bruku.
Młodzież szlachecka rozrzucała garściami wśród tłumu złote monety,
szumiały skrzydła husarzy i powiewały pawie pióra…
Wiara w wyższość własnego narodu nabrała w sarmackim
społeczeństwie cech niemalże religii. Ujawniły się hasła mesjanistyczne,
wspomagane i rozwijane przez Kościół, propagujący tezę o
Rzeczypospolitej jako przedmurzu chrześcijaństwa. Polskę zaczęto
określać w ten sposób już w połowie XV stulecia, po klęsce warneńskiej.
Według kroniki Długosza w roku 1462 legat papieski zachęcał Kazimierza
Jagiellończyka do zawarcia przymierza z Krzyżakami i rozpoczęcia wojny
przeciwko Turkom. Polskę określał w nim jako tarczę, mur i przedmurze
(scutum, murus, antemurale) całego chrześcijaństwa, które skutecznie
osłania go przed Tatarami.
Pojęcie „przedmurza”, jakkolwiek wywodzące się z terminologii
militarno-obronnej, miało również znaczenie cywilizacyjno-ustrojowe. W
oczach Zachodu Polska stanowiła przecież nie tylko tarczę przed
zagrożeniem tatarsko-tureckim, lecz także forpocztę kultury łacińskiej i
rzymskokatolickiej. Rzeczpospolita była przedstawiana w ówczesnej
literaturze politycznej jako bastion wolności, chroniący chrześcijańską
Europę przed azjatyckim despotyzmem, zarówno w tatarsko-tureckim,
jak i moskiewskim wydaniu.
Polska rycerska szlachta uznała za swój obowiązek krzewienie idei
chrześcijańskich. Od tej pory szlachcic był nie tylko obrońcą ojczyzny, lecz
w szczególności obrońcą wiary, czcicielem Najświętszej Marii Panny. Stał
na straży suwerenności chrześcijańskiej Europy, strzegł przed
niebezpieczeństwem pogaństwa i innowierstwa. Polaków uważało się za
naród wybrany przez Boga, pozostający wraz z ustrojem Polski, jego
prawami i wolnościami pod opieką Opatrzności.

*
Początkowo idea sarmackiego pochodzenia odnosiła się w
Rzeczypospolitej Obojga Narodów wyłącznie do Polaków. Historia Litwy
miała się rozpoczynać od opowieści o uchodźstwie z Rzymu 500
przedstawicieli szlachty rzymskiej pod wodzą księcia Palemona, czyli
Publiusza Libona herbu Colonna (Kolumna). Jak opisywał w dziesiątej
księdze swoich Roczników Jan Długosz, zwolennicy Pompejusza,
pokonanego w walce o władzę przez Juliusza Cezara, przerażeni
okrucieństwem bratobójczych walk i przepełnieni obawą o dokonanie na
nich zemsty przez zwycięzcę, uciekli na opustoszałe wtedy litewskie
ziemie w roku 714 ab urbe condita (czyli w 39 lub 38 roku p.n.e). Założyli
tam miasto Romnove (Roma nova – nowy Rzym), a nowej ojczyźnie nadali
nazwę Lithalia, dodając tylko „l” do słowa „Italia”. Język litewski miał być
według tej teorii „zepsutą łaciną”. Tym sposobem Litwini zostali włączeni
w krąg świata zachodniego, cywilizacji łacińskiej.
Teoria palemońska zyskała sobie wielkie uznanie litewskich panów, od
Palemona rozpoczynało się na przykład drzewo genealogiczne
Radziwiłłów. W udowadnianiu tego pokrewieństwa chętnie posługiwano
się metodami etymologicznymi, wywodząc słowa języka litewskiego z
łaciny. Wykorzystywała to także szlachta w Koronie. Jeżeli na ten
przykład jakiś szlachcic nosił nazwisko Krassowski, natychmiast
wywodził swój ród od rzymskiego wodza i polityka, członka triumwiratu
Marka Licyniusza Krassusa. Nic więc w tym dziwnego, że kiedy w roku
1728 Kasper Niesiecki rozpoczął publikację swego czterotomowego
Herbarza polskiego, w którym przedstawił prawdziwe genealogie wielu
rodzin, doczekał się wielu nieprzyjemności i skarg sądowych, a „nieznani
sprawcy” obili go nawet solidnie kijami.
Wspólnego mianownika, który połączy jej mieszkańców, skupi ich pod
jednym sztandarem, nada rytuał, i który będzie czerpał ze wspólnej
przeszłości potrzebowała też Rzeczpospolita…
„Szlachta polska, ruska i litewska różniły się tradycją, językiem, a
często i wiarą, więc sarmatyzm pozwalał uwierzyć, że tworzy naturalną
wspólnotę – twierdzi Roman Marcinek. – Mozolnie konstruowane
legendy podkreślały dawność, godność i znaczenie. Mimo powszechnego
dążenia do wyszukiwania starożytnych przodków nigdzie nie powstała
ideologia tak wyrazista jak sarmatyzm. Szlachta Rzeczypospolitej,
wyedukowana na wzorach antycznych i biblijnych, uwierzyła w swą
misję. Wolność szlachecką porównywano do wolności starożytnych,
ustrój Rzeczypospolitej do republiki rzymskiej. W ideologii szlacheckiej
zespoliła się wiara w wartość szlachectwa i starożytne pochodzenie
Polaków, uwielbienie dla wolnościowego ustroju i przekonanie o
Rzeczypospolitej – przedmurzu chrześcijaństwa”.
Profesor Alina Nowicka-Jeżowa, literaturoznawczyni z Uniwersytetu
Warszawskiego, łącząc wiele powstałych wcześniej opisów, sarmatyzm
pojmuje jako „ideę wspólnoty etnicznej, terytorialnej oraz wspólnoty
wartości, która konsolidowała poczucie tożsamości zbiorowej
mieszkańców (…). Idea ta wyrastała z erudycji średniowiecznej,
skody kowana została w dobie renesansu (…) i użyta jako element
scalający politycznie i społecznie państwo Obojga Narodów (…).
Przejawiała się jako tradycja niepodległej Polski, status ante, oceniany
ambiwalentnie, lecz uznawany za rdzeń dziedzictwa kulturowego
narodu”.
„Sarmaci byli najczęściej opisywani jako proste plemię, które nade
wszystko umiłowało wolność i niechęć do zwierzchności – pisze Joanna
Orzeł. – Dawna wolność, do której odwoływała się szlachta w XVI–XVIII
w, była więc naturalna, Sarmaci mieli ją we krwi. Ich antyczni przodkowie
mieli nawet prawo do wypowiadania posłuszeństwa władcy. Już w
piśmiennictwie XVI wieku uznano, że starożytny lud znał i praktykował
wolną elekcję. W dawnych wiekach miała też powstać rada do wspólnego
z władcą rządzenia i pilnowania przestrzegania prawa. Jednak głównym
jej zadaniem była ochrona przed zwiększeniem królewskich wpływów.
Instrumenty te (wolna elekcja, rada królewska, możliwość zwoływania
rokoszy i konfederacji) oraz umiłowanie wolności i obawy przed władzą
absolutną towarzyszyły również współczesnym zmaganiom o władzę.
Dlatego w walce inter maiestatem ac libertatem powoływano się na
tradycję, nawet jeśli została ona wymyślona. Starożytne pochodzenie,
ugruntowany i usankcjonowany system polityczny legitymizowały
współczesne urządzenia ustrojowe. W niezmienionym stanie ustrój
należało zachować z uwagi na przodków, którzy wywalczyli przywileje
dla współczesnej szlachty.
(…) Dzieje Sarmatów stanowiły ciągłość – istnieli od początków, od
czasów wojny trojańskiej. Cechy antycznego plemienia zostały
przysposobione do współczesnych warunków społeczno-politycznych,
nawet do istniejącego ustroju. Ideały starożytnego ludu przejawiały się w
ograniczeniu monarchii przywilejami szlacheckimi, będącymi reliktami
swobody. Wolność wczesnonowożytnej szlachty była przedstawiana jako
dziedziczna i przekazywana w szlacheckiej krwi. Szlachta w ten sposób
legitymizowała swą władzę i podnosiła swój prestiż”.
Tworzący w języku łacińskim polski poeta, wielki humanista okresu
odrodzenia i doktor lozo i Uniwersytetu Padewskiego Klemens Janicki
napisał w roku 1540, zestawiając antycznych przodków ze
współczesnymi: „Niegdyś Sarmata znał się tylko na wojowaniu, na
pchnięciu i cięciu pałaszem, na odnoszeniu zwycięstw, na ściganiu
uciekających pleców. Dzisiaj tej sztuki wcale nie zapomniał, a do tego
nauczył się innych rzeczy, tych, o których się myśli, że należą do
grzecznego trybu życia. Ilomaż językami mówi on, iloma dostojnymi
sztukami się trudni – czy to wymagają one potężnego natchnienia, czy
sprawnej ręki”.
Zatem Sarmata to już nie dziki barbarzyńca, który umiał tylko walczyć
z nieprzyjacielem…
*
Stanisław Sarnicki herbu Ślepowron wydał w Krakowie w roku 1587
dzieło historyczne zatytułowane Annales, sive de origine et rebus gestis
Polonorum et Lithuanorum librii octo – Roczniki, czyli o pochodzeniu i
sprawach Polaków i Litwinów Ksiąg VIII. W dziele tym napisał, że Sarmatas
esse gentem peculiarem (Sarmaci są narodem wybranym). Idąc śladem
wcześniejszych kronikarzy i wykorzystując różne relacje, poezje, a nawet
wątki biblijne, przedstawił historię Polski od najdawniejszych czasów aż
do panowania Stefana Batorego, stawiając tezę o tożsamości Sarmatów z
dawnymi Słowianami. Autor rozpoczął opis dziejów Polski od roku 2210
przed Chrystusem. Udowadniał, że biblijnym protoplastą Polaków był syn
Sema, Asarmota. Ponadto przodkowie Polaków mieli być spokrewnieni z
samym Jezusem Chrystusem, który pochodził przecież z pokolenia Sema.
W mitotwórczym utworze historycznym pojawił się również wątek
trojański: przodkowie Polaków, sarmaccy Heneci (Weneci) mieli przybyć
do Europy pod wodzą trojańskiego wodza Antenora.
Pisanie Annales rozpoczął Sarnicki na zlecenie kanclerza wielkiego
koronnego (od 1576) i hetmana wielkiego koronnego (od 1578) Jana
Zamoyskiego. W założeniu protektora miała to być praca ujęta w duchu
monarchicznym. Kiedy jednak okazało się, że dzieło propaguje wartości
szlacheckie, Zamoyski wycofał swoją protekcję. W roku 1603 Sarnicki
tra ł do pierwszego polskiego indeksu ksiąg zakazanych powstałego z
inicjatywy biskupa Bernarda Maciejowskiego.
„Roczniki Sarnickiego ugruntowały w znaczący sposób świadomość
szlachecką, podbudowując przekonanie o wyjątkowej, misyjnej i
mistycznej roli szlacheckich Sarmatów. Przygotowały w ten sposób grunt
pod późniejsze mesjanizmy, polski i słowiański, czyli wiarę w
posłannictwo narodu polskiego, mającego do spełnienia misję
wyznaczoną mu przez Boga, jak niegdyś Żydzi”.
Wszystkich razem przebił jednak pewien nawiedzony franciszkanin o
nazwisku Wojciech Dembołęcki, który w wydanej w Warszawie w roku
pańskim 1633 rozprawie zatytułowanej Wywód jedynowłasnego państwa
świata „udowodnił niezbicie”, że tron świata z Libanu do Korony Polskiej
przeniesiono, wskutek czego Polacy – sukcesorzy Scytów – jako
najstarszy naród świata dziedziczą nad nim polityczną władzę. W duchu
ideologii sarmackiej twierdził, że język słowiański wywodzi się od języka
syryjskiego, którym mieli mówić Adam z Ewą, Noe, Sem i Jafet i dlatego
starszy jest niż greka, łacina oraz wszystkie inne języki. Wprawdzie
Dembołęckiego nie potraktowano poważnie, ale przekonanie o
sarmackim pochodzeniu szlachty utrwaliło się i z czasem objęło także
szlachtę litewską i ruską.
Mesjanistyczne wizje Sarmatów jako rycerzy Chrystusa
wykorzystywane były później wielokrotnie w barokowej poezji, między
innymi przez Wespazjana Kochowskiego i Wacława Potockiego. Nie
wspominając już o Janie Kochanowskim z Czarnolasu, który z
upodobaniem jako Sarmata się przedstawiał i w traktacie O Czechu i Lechu
historyja naganiona koncepcję sarmackiego rodu wspierał. Także jego
dzieło poetyckie Proporzec albo hołd pruski upamiętniające hołd lenny
(hołd pruski), jaki w 1569 roku elektor pruski Albrecht Fryderyk
Hohenzollern złożył przed Zygmuntem II Augustem, jest historycznym
wywodem wzbogaconym o rozważania na temat pochodzenia Polaków i
Słowian. Już w tak wczesnym okresie widać zatem wyraźną tendencję do
odkrywania przez naród polski tajemnic swych korzeni narodowych i –
analogicznie – nawiązanie do mitu sarmackiego.
Z czasem współcześni Sarmaci zaczęli być przeciwstawiani
antycznemu ludowi – jako temu, który upodobał sobie proste, cnotliwe
życie, bez zbytków, luksusów, rozpusty i prywaty, który umiłował
ojczyznę. Podkreślanie prostoty życia sarmackiego z odległych czasów
miało nakłonić do zmiany stylu życia. „Bardziej dbamy o włości, a nie o
wolności” – pisał w O wolności polskiej Kochowski w roku 1674.

Wieleć mamy swobód w tej naszej koronie


gdy się nie staramy i nie dbamy o nie
Przeważa prywatnych pożytków chciwości
Bardziej dbamy o włości, a nie o wolności
Słobody niż swobody głowę nam mozolą
Niż złotą wolność bardziej złoto wolą.

Zarówno Ogród fraszek, jak i Moralia Wacława Potockiego barwnie


przedstawiają uroki życia ziemiańskiego, krytykując jednocześnie
gnuśność umysłów, ucisk chłopów, nietolerancję religijną i najgorsze
przejawy sarmatyzmu.
Sarmacie czasów jagiellońskich i czasów pierwszych królów
elekcyjnych przeciwstawia się Sarmatę Wazów. Szlachta tej epoki
zaczynała już bowiem powoli zapominać o naukach i radach ojców, a
przede wszystkim nie umiała korzystać z wolności, traktując ją jako
wolność absolutną. Porównanie obu okresów nie jest trudne, kiedy
zestawimy ze sobą wytworzone wtedy pisma, chociażby broszury
polityczne z czasów pierwszego bezkrólewia z tymi z czasów rokoszu
Zebrzydowskiego.
Gdzieś tak mniej więcej na początku XVII wieku znakomity dotąd
polski ustrój zaczął ulegać degeneracji. Obywatele z odpowiedzialnych,
oddanych państwu, zaczęli w coraz większym stopniu przemieniać się w
„ludzi prywaty”. Mianem sarmatyzmu zaczęto wtedy określać zespół
negatywnych cech rozpowszechnionych w społeczeństwie szlacheckim
takich, jak: zatarcie granicy między wolnością a samowolą i swawolą,
skłonność do anarchii, warcholstwo, życie ponad stan, samochwalstwo,
prywata, podporządkowanie możnym przy zachowaniu pozorów
równości szlacheckiej, uleganie wpływom obcym w języku, ubiorze i
gustach przy jednoczesnej odporności na światłe idee płynące z zewnątrz.
Złoty okres polskiego sarmatyzmu trwał jednak od czasów Jagiellonów aż
po potop szwedzki (1655–1660), kiedy szlachta została w dużym stopniu
zniszczona przez wojnę i z pozycji decydentów przeobraziła się w
środowisko zależne od woli magnatów.
Sarmatyzm traktowany jako synonim kultury staropolskiej XVI–XVIII
wieku stał się obiektem zachwytu i idealizacji w okresie romantyzmu.
Romantycy zachwycali się złotą polską wolnością, wskrzesili ideę
mesjanizmu polskiego, przypomnieli sarmacką obyczajowość. Kolejnej
idealizacji sarmatyzmu – „ku pokrzepieniu serc” – dokonał swoją Trylogią
Henryk Sienkiewicz. W XX wieku po sarmatyzmie i romantyzmie
przejechał się walec „szyderców” w osobach Witolda Gombrowicza,
Stanisława Różewicza i Sławomira Mrożka.
W epoce stanisławowskiej synonimem sarmaty stał się wiecznie
pijany, ograniczony umysłowo szlachcic, ubrany w staromodny kontusz,
blokujący wszelkie reformy, które zagrażały jego prywatnym interesom,
nie zważając na dobro państwa. Taki obraz tej kultury, z jej okresu
schyłkowego, dominuje w powszechnej świadomości do dziś.
Mało było w całej historii świata idei, które tak okrutnie
spostponowano jak sarmatyzm. Gdy dziś przeciętny Polak zostanie o
niego zapytany, to – pomijając tych głąbów, którzy nic o nim nie wiedzą –
natychmiast przywoła obrazy rozpasanych, gnuśnych, przekupnych i
zapijaczonych szlachciurów oraz zdradliwych magnatów. Nie można
zaprzeczyć, że w każdym kłamstwie tkwi ziarno prawdy, sarmatyzm
jednak przez kilka wieków był koncepcją na wskroś oryginalną, płodną i
dynamiczną i wielce atrakcyjną. Co więcej, w znacznej mierze przyczynił
się do ukształtowania naszej narodowej tożsamości. Z tego też powodu
jest zaciekle zwalczany przez tych, którzy chcą budować beznarodowe
społeczeństwo.
W obliczu powszechnej krytyki sarmatyzmu może warto zastanowić
się nad jego pozytywnymi stronami, podkreślić, w jaki sposób wpłynął na
dzieje narodu polskiego i jego tożsamość. W tym duchu niezwykle trafną
charakterystykę ukuł już ponad pół wieku temu historyk sztuki,
wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i dyrektor Państwowych
Zbiorów Sztuki na Wawelu, zmarły w 1956 roku Tadeusz Mańkowski:
„Teoria sarmackiej genezy narodu i państwa polskiego w tym świetle to
nie mit ani też bajanie niekrytycznych umysłów kronikarzy, lecz wyraz
poszukiwania swojego «ja» przez bardziej oświecone warstwy narodu,
poszukiwanie tradycji historycznych przez naród, który poczuł się na
siłach i chce coś znaczyć, szukanie swego miejsca wśród innych narodów
o odległej przeszłości”.

*
Sarmatyzm był polską i szlachecką odmianą baroku. Stanowił zjawisko
wyjątkowe, ponieważ łączył w sobie tradycje Zachodu i Wschodu z
rodzimymi. Wywarł wielki wpływ na kulturę krajów słowiańskich, a
także Węgier, Wołoszczyzny i Mołdawii. Modelowym przykładem tej
kultury była jednak zawsze Polska. Idea sarmatyzmu do dziś rozpala i
dzieli Polaków na jego akolitów i antagonistów. Jako ponadhistoryczna
formacja duchowa nadal zakorzeniony jest w polskości. Na dobre i na złe.
Kojarzony zwykle z zacofaniem szlachty, która swoją arogancją
doprowadziła do upadku i rozbiorów Rzeczypospolitej Obojga Narodów,
w rzeczywistości był bardzo otwarty na świat. Sarmackie społeczeństwo
chętnie chłonęło nowe wzory, o ile tylko dało się je zaadaptować do
istniejących podstaw. A do upadku państwa najbardziej przyczyniła się
działalność części magnaterii, która kierowała się jedynie własnymi
interesami, a nie dobrem państwa. Słusznie przypominając zgubne skutki
liberum veto, przy okazji zapomina się o wielu pozytywnych aspektach
funkcjonowania I Rzeczypospolitej. A także o postawie znacznej części
szlachty, dla której Rzeczpospolita była najwyższym dobrem.
„Nie twierdzę, że sarmatyzm miał magiczny wpływ na dobrostan
mieszkańców Polski, a potem Rzeczypospolitej – pisze cytowany już
wcześniej „Bazyli 1969”. – O nie! W wielu dziedzinach (szczególnie
dotyczących materialnej strony bytu) byliśmy nieco za liderami. Istniały
jednak segmenty, w których to my nadawaliśmy ton Europie. Rzućmy
okiem na jej mapę i dzieje w okresie, w którym idea sarmatyzmu rodziła
się i krzepła.
Od Oceanu Atlantyckiego po Ural prawie wszędzie rządy sprawują
despoci. Przez kontynent przewalają się krwawymi falami wojny
religijne. Różnojęzyczne armie maszerują przez europejskie regiony tam i
z powrotem, pozostawiając po sobie zgliszcza i stosy trupów. Szwecja,
Dania (Norwegia) i niektóre państewka Rzeszy Niemieckiej karzą śmiercią
wyznawanie katolicyzmu, a Hiszpania, Portugalia, państwa włoskie i
Austria zwolenników reformacji. W Rosji czy imperium osmańskim
odstępstwo od wiary wyznawanej przez władców również powoduje
koniec żywota. Zakazywane są nieprawomyślne publikacje, wyrzuca się
opornych poza ojczyste ziemie, każdy sprzeciw i zdanie odrębne
uznawane jest za niedopuszczalną formę buntu. Istniejące poprzednio
przedstawicielstwa ludności zostają zlikwidowane lub ograniczane do
groteskowych kadłubków. Rzadkie zmiany i korekty w polityce
rządzących dokonują się za cenę hektolitrów krwi. A u nas?
Tak się składa, że całe XVI stulecie i pierwsza połowa następnego to
prawie bez wyjątków pasmo wielkich sukcesów politycznych i
militarnych na niwie międzynarodowej. Władcy pochodzący z rodu
Jagiellonów zasiadają na tronach Węgier i Czech. Zakon krzyżacki zostaje
złamany, a jego in ancka gałąź szuka opieki w Krakowie. Polskie wojska
walczą z sukcesami w Austrii, na terytorium Rzeszy, w północnej Rosji i
Szwecji. Polscy hetmani w imieniu króla strącają i osadzają na tronach
panów Mołdawii i Wołoszy, a przy okazji zatrzymują ekspansję
pierwszorzędnej potęgi tureckiej. Chanowie krymscy walczący o władzę
błagają o wsparcie nad Wisłą, a Moskale czapkują królom polskim pod
Pskowem lub składają hołd w Warszawie. Polska to siła, z którą wszyscy
gracze liczyć się muszą.
W polityce wewnętrznej pozornie też wszystko idzie dobrą drogą.
Rosną miasta, bogacą się poszczególne stany, handel kwitnie, w Wilnie
powstaje pierwszy uniwersytet Europy Wschodniej, język polski staje się
lingua franca warstw wyższych w Rosji, Prusach Książęcych, Mołdawii,
In antach i Chanacie Krymskim, innowiercy żyją w pokoju, a ci spoza
granic walą drzwiami i oknami… Niestety, pojawiają się symptomy
przyszłych kłopotów. Ruch egzekucyjny nie znajduje odpowiedniego
wsparcia u królów, do niebotycznych rozmiarów rosną majątki
magnackie, wzbiera niezadowolenie chłopstwa na ziemiach ukrainnych.
(…)
J.B. Bonifacio w 1561 roku zachęcał swego przyjaciela wolnomyśliciela
do przybycia do Polski tymi słowy: «Wielką, co mówię, największą
miałbyś tu wolność życia wedle swej myśli i upodobania, także pisania i
publikowania». (…) Opinie cudzoziemców nie brały się znikąd. Poznawali
państwo spokojne, kwitnące, pełne ludzi rycerskich, w którym prym
wiedli panowie bracia mający świadomość własnej wartości
«sarmackich» zasad.
(…) Idee prezentowane przez naród polityczny Rzeczypospolitej
intensywnie promieniowały na całą Europę. Ślady fascynacji ustrojem
olbrzymiego i całkiem dobrze funkcjonującego państwa łatwo odnaleźć w
ówczesnym piśmiennictwie. Zagranicznych obserwatorów dziwiło
niepomiernie, że mimo braku silnej władzy centralnej, współistnienia
różnych wyznań i nacji oraz pacy stycznego na ogół nastawienia
mieszkańców gmach Rzeczypospolitej trzyma się mocno.
(…) Nie da się (…) zapomnieć o rzeczach złych i głupich, powoli, lecz
nieustannie toczących niby rak organizm Rzeczypospolitej. Gdyby jednak
spojrzeć na losy tego państwa bez uprzedzeń i nakładania ciemnych
okularów fundowanych od lat przez system edukacyjny i publicystów, to
trzeba stwierdzić, że mało jest w historii przypadków podobnych. W
końcu bez wewnętrznego rozlewu krwi, zamordyzmu, ucisku skalnego i
prześladowań tych lub innych grup mieszkańców Rzeczpospolita przez
prawie dwa wieki (1466–1648) była europejskim mocarstwem. (…) Sądzę,
że fundamentem powodzenia Królestwa Polskiego, a potem
Rzeczypospolitej, była idea sarmatyzmu rozumianego jako zbiór zasad,
wartości, zachowań i cech tożsamościowych. (…) Rzecz jasna, nikt dziś
otwarcie nie przyzna, że korzenie „wolności, równości i braterstwa”
wyrastają z tradycji dziwnego federacyjnego państwa, obejmującego
dawnymi czasy znaczną część wschodniej Europy. Wszak tam tylko
kołtuństwo, wódka i białe niedźwiedzie. Na to nie ma rady. Jeśli jednak
ktoś twierdzi, że sarmatyzm to wykwit ułomnego rozumu cuchnącego
alkoholem wąsatego rębajły znad Wisły, to jest albo durniem, albo
człowiekiem złej woli. Tertium non datur!”

Anna Szczepańska w „Do Rzeczy”:


„Idea sarmacka niosła za sobą kilka elementów, które ostatecznie
uformowały I Rzeczypospolitą i miały niebagatelny wpływ na dalsze losy
państwa polskiego aż do współczesności. Pierwszym, bodaj
najważniejszym, była tradycja polityczna. Demokracja szlachecka, choć
później tak mocno krytykowana przez dziewiętnastowieczną szkołę
krakowską, była w istocie czymś bez precedensu na skalę europejską.
Równość wszystkich spośród szlachty wobec siebie, bez względu na
wyznawaną religię czy posiadany majątek oraz wspólne decydowanie o
sprawach państwa, słusznie było powodem do dumy ówcześnie żyjących.
Idee sarmatyzmu legitymizowały politycznie jagiellońską ekspansję na
wschód, zaangażowanie na terenach południowej Słowiańszczyzny oraz
istnienie Rzeczypospolitej Obojga Narodów jako Sarmacji. Częścią kultury
politycznej była także osoba króla – monarchy o statusie odmiennym niż
zachodnioeuropejscy władcy absolutni. Polski król czasów sarmatyzmu
był niejako primus inter pares, jednym spośród szlachciców. Jan
Kochanowski mówił o nim «król królów», ponieważ panował nad ludźmi
wolnymi, w przeciwieństwie do Europy, gdzie absolutyzm czynił z
władców «królów osłów». Polski monarcha był symbolicznym pomostem
pomiędzy stanami, łączącym wszystkich mieszkańców Rzeczypospolitej.
Kolejnym elementem był typ religijności. Odmienna od panujących
ówcześnie trendów europejskich, tragizująca nieco religijność, która
powróciła do wzorców średniowiecznych, nabrała jednak kolorytu i
przepychu. (…) Religijność objawiająca się w ten sposób utożsamiła się
trwale z konstruktem narodowym, co doprowadziło do, jak pisał Janusz
Tazbir, wytworzenia unikatowego «polskiego katolicyzmu», również jako
składni tożsamości.
Sarmatyzm był z pewnością niezwykłą formacją intelektualną,
wyjątkową na skalę europejską. Wynikał z analogicznych tendencji w
tworzeniu mitów założycielskich w innych państwach, które również
opierały się na przekazach antycznych, rozwinął się jednak w zupełnie
innym kierunku. Tym samym idea sarmatyzmu jawi się jako idea
postępowa. Była dowodem poczucia konieczności budowy własnej
tożsamości, poszukiwania korzeni i swego miejsca w świecie. Była to
również idea polityczna, choć powstała na podstawie mitu. Miała jednak
uzasadniać bieżące decyzje dyplomacji państwowej i sankcjonować je.
(…) Sarmatyzm stał się nieodłącznym elementem polskości,
oddziałującym również na współczesność. Był «swojski», oryginalny i
nasz, a jednocześnie nie odstawał od zachodnich tendencji. Był polskim
wkładem w budowaniu europejskości (…)”.
„Polacy są tak dalece inni, że w ich przypadku rekonstrukcja tradycji
jest niemożliwa? – napisał Bartłomiej Radziejewski, dyrektor i założyciel
Nowej Konfederacji, politolog zaangażowany, publicysta i eseista,
absolwent UMCS i studiów doktoranckich na UKSW. – Oczywiście nie.
Proces transformacji tożsamości przechodzili już zresztą kilkukrotnie. Po
raz pierwszy, gdy oświeceniowe elity próbowały wyrugować sarmatyzm i
zwesternizować Rzeczypospolitą, co się nie udało. Później, o wiele
skuteczniej, polską tożsamość przebudowali romantycy. Wreszcie, po
klęskach romantycznych zrywów i głębokim doświadczeniu kompletnej
nieprzystawalności koncepcji mesjanistycznej do politycznych realiów,
duchową próżnię wypełniła zaimportowana z Zachodu, ale dobrze
nadająca się do lokalnych warunków idea etniczno-narodowa. Nie udało
jej się co prawda wygrać z piłsudczykowskim pragmatyzmem, ale
głęboko wryła się w świadomość Polaków. Dziś, po kataklizmach wojny i
komunistycznej niewoli, dogorywa na marginesie III RP. Jej miejsce
próbował zająć narzucony z zewnątrz komunizm, co zakończyło się
klęską, ale doprowadziło do wielkiego spustoszenia duchowego. I tę
pustkę próbowała hibernować postkomunistyczna III RP.
W tle tych wszystkich metamorfoz był duch sarmacki. Przejawiał się
w różnych formach, ale zawsze był w jakiś sposób obecny. To z niego
romantycy wywiedli głęboko emocjonalne umiłowanie wolności. I
mesjanizm, oparty przecież na przekonaniu o wielkiej przeszłości narodu.
Do niego nawiązywała pragmatyczna sanacja, zarówno w swojej polityce
wobec mniejszości (a przynajmniej w jej początkowych założeniach), jak i
w optyce geopolitycznej.
Duch ten nie zginął nawet po kolejnej utracie niepodległości i
katastrofach XX wieku. Pokazał to fenomen Polskiego Państwa
Podziemnego – świadectwo unikalnej zbiorowej zdolności
samoorganizacji. Pokazał heroizm Powstania Warszawskiego – dowód
masowej gotowości do oddania życia za wolność. Pokazał (na poziomie
społecznego zaangażowania) unikalny ruch Solidarności – niespotykany
gdzie indziej na tę skalę, zorganizowany bunt przeciwko nowoczesnej
formie zniewolenia. Wszystko to były w istocie rokosze przeciwko
despotyzmowi, wychodzące od mniej lub bardziej świadomej recepcji
republikańskiego aksjomatu, że człowiek – jako istota z natury godna i
wolna – ma prawo wypowiedzieć posłuszeństwo niesprawiedliwej
władzy. Potem jednak nastała III RP i walka wydawała się zakończona.
Przecież mamy niepodległą, i to Rzeczpospolitą, więc w czym problem?
(…) W pesymistycznej wizji Legutki z Eseju o duszy polskiej dzisiejsi
Polacy to dość bezładna zbieranina wykorzenionych i zagubionych
jednostek. Zindoktrynowanych przez pedagogikę wstydu, wmawiającą
im, że jedyną szansą na uzyskanie pełnoprawnego obywatelstwa Zachodu
jest wyrzeczenie się rojeń o wskrzeszaniu dawnej tożsamości – wszak ta
jest anachroniczna, ciemna i niebezpieczna – i zeuropeizowanie się. Co ta
europeizacja bez odwołania do narodowej tradycji ma właściwie znaczyć,
zastanawiało się już wielu, spośród których najtrafniej odpowiedział
chyba Zdzisław Krasnodębski. Otóż tak ogólnikowa oferta modernizacji
poprzez westernizację musi skutkować rzeczywistym utrwaleniem
wykorzenienia i peryferyjności.
III RP nie jest prawdziwą republiką. Jest tworem chimerycznych,
wyobcowanych i zakompleksionych elit. Pod fasadą nowości kryje się
prawna kontynuacja PRL-u. Pozory praworządności osłaniają jedynie
tyranię prawa pozytywnego, w dużym stopniu pochodzącego jeszcze z
czasów komunistycznych. A republikańska ornamentyka nie jest w stanie
ukryć podstawowej prawdy: że państwo spenetrowane przez obce
wywiady i ma e oraz lepiej traktujące narodowych oprawców niż
bojowników wolności jest po prostu niesprawiedliwe z natury. Czyli nie
jest Rzeczypospolitą.
(…) w jakiś sposób sarmacki instynkt wolności wciąż w Polakach
drzemie. A wyjściem z historycznej matni nie jest wyrzeczenie się
odrębności, lecz przeciwnie – wymyślenie się na nowo”.
„Zagłada Rzeczypospolitej była de nitywną klęską sarmatyzmu, a
sarmatyzm w III RP stał się ulubieńcem prawicy – twierdzi z kolei Dariusz
Łukasiewicz na łamach lewicy.pl. – Prezydent Andrzej Duda uważa, że
historia powinna uczyć dumy narodowej, co wyklucza uczenie się na
błędach i trzeźwą ocenę własnej przeszłości.
(…) Teraz po 1989 roku, wywracając do góry nogami dotychczasowe
wyobrażenia historyczne, zaczęto zachwalać sarmacką Polskę z epoki
saskiej, przeciwstawiając ją jako oazę republikanizmu i wolności, a nawet
dobrobytu (brano za dobrą monetę maksymę: «za króla Sasa jedz, pij i
popuszczaj pasa») militarystycznym i autorytarnym Prusom, które
utożsamiano z koszarami”.
Swoją opinię na temat tego, czym był sarmatyzm, profesor
Łukasiewicz z UJ „przemyca”, formułując zarzuty wobec pracy
wspomnianej już wcześniej profesor Aliny Nowickiej-Jeżowej z UW:
„W pracy Aliny Nowickiej-Jeżowej odczuwa się również silną chęć
jakiejkolwiek odmiany i odejścia od krytycyzmu wobec sarmatyzmu.
Rzeczywiście, po upadku PRL-u obudziła się w wielu dotąd spokojnych
historykach ogromna, wręcz szaleńcza odwaga krytyki dawnego ustroju
socjalistycznego i wychwalania sarmatyzmu. Pisze więc autorka np. o
«dojrzałości etycznej społeczeństwa XVII-wiecznego, niedostrzeganej
przez badaczy nastawionych na tropienie wad i dowodzenie upadku
moralnego szlachty». Nie ma tu konstatacji o odrębnym, nie tylko
przecież dla Polski, typie społeczeństwa przednowoczesnego, pewnym
jego okrucieństwie, silnej autorytarności i hierarchiczności. Nie ma tu też
w ogóle chłopów, warstw niższych i kon iktów społecznych, a obraz
sarmatyzmu jest całkowicie amor czny, pozbawiony kategoryzacji i
chaotyczny. Nie istnieje władza, hierarchia, legitymizacja i inne
elementarne elementy konstytucyjne dla społeczeństwa, nie ma struktur,
instytucji, norm prawnych, kulturowych i religijnych. Lepiej jest w
wypadku rodziny, gdzie została wyraźnie zarysowana jej patriarchalna
struktura i podkreślono duże znaczenie kobiet dla życia
wewnątrzrodzinnego oraz podczas nieobecności męża. No ale chodzi tu
tylko o zamożne kobiety”.
„Sarmatyzm jako ponadhistoryczna formacja duchowa nadal
zakorzeniony jest w polskości – ubolewa Marek Mikos z „Gazety
Wyborczej”. – Na dobre i na złe. Sarmatyzm «oświecony» – jako synonim
dumy narodowej, polskiego przeświadczenia o jedności Europy
rozmaitych ojczyzn i nacji, o prawie jednostki do stanowienia o sobie, ale
też sarmatyzm «zaściankowy» – jako synonim pogardy dla obcych,
uosabiający przeświadczenie, że nie ma zbawienia poza Kościołem
katolickim dzielącym ludzi na Chamów, Semów i Jafetów”.
„Co zrobić z tym sarmatyzmem na początku XXI wieku? – zastanawia
się dziennikarz „GW”. – Przede wszystkim poznać, wyciągnąć ze sfery
nieświadomości i niewiedzy. Poznać znaczy opanować”.
„Elity III Rzeczypospolitej wykazują sporą podatność na porównania z
zachowaniami szlachty przede wszystkim dlatego, że są ich mentalnymi
spadkobiercami – twierdzi Ryszard Antoni Legutko w artykule Sarmaci
wczoraj i dziś. – Ta formacja szczycić się może niezachwianą ciągłością
pomimo utraty państwowości. Kolejne pokolenia nieprzerwanie
funkcjonowały według sprawdzonego wzorca, także w czasie zaborów,
kiedy brakło im zawsze przez nich pogardzanego i jednocześnie
bezwzględnie wykorzystywanego państwa. Opisu tych właśnie rzesz
społeczeństwa, nazywanych pieszczotliwie nurtem ugodowym, a bardziej
dosadnie zaprzańcami, domagał się Jerzy Łojek, bolejąc nad brakiem w
polskim dziejopisarstwie systematycznego omówienia potężnej tradycji
nurtu antyniepodległościowego. Być może ten brak powoduje łatwość,
bezre eksyjny nawyk powtarzania tych samych błędów popełnianych
wciąż bez konsekwencji?
Lewicowo-liberalny salon jest do szlachty łudząco podobny. Podobnie
jak w przypadku tradycji antyniepodległościowej nie wiadomo dokładnie,
skąd się wziął oraz kto i za co obdarzył szlachectwem salonowych
bywalców. Nie można się o ich przeszłość i aktualne dokonania
dopytywać, można im tylko klaskać. Grupa ta, podobnie jak jej
poprzedniczki, zaciekle broni dostępu do siebie, podobnie też żywi
przekonanie o własnej wyższości i zbawiennym wpływie na wszystko:
bez niej przecież państwo się zawali; gdy jej zabraknie, wszystko, co
wartościowe wpadnie w łapy chamów i innej ciemnoty. Chronić przed
ciemnotą – oto jedyne jej zadanie. Innych misji po wejściu do Unii
Europejskiej, która – gdy trzeba – zrobi za nas wszystko korzystnie i
niedrogo, po prostu już nie ma.
Mniej o cjalnie państwo traktują oni nader instrumentalnie – od
państwa należy się wszystkiego domagać, jednocześnie maksymalnie
zawężając zakres jego władzy. Państwo może czasem zagrzmieć: jednak
tylko wtedy, gdy trzeba pognębić słabych; jeśli zaś chodzi o silnych, to
państwo pełni względem nich rolę służebną. Wrogowie elit jednak nie
śpią, choć są najczęściej w mniejszości. Od wieków pisują wywrotowe
poradniki dla niebezpiecznych szaleńców zwących się reformatorami.
Sporadycznie udaje im się nawet uzyskać głos decydujący, jak w czasach
Sejmu Czteroletniego. Jednak reakcja, przy pomocy zaprzyjaźnionych
państw ościennych, do tej pory była zawsze skuteczna.
Współcześni mają nad przodkami tę przewagę, że nie muszą sobie
dorabiać sztucznego, pseudoantycznego rodowodu: Sarmatów zastąpiła
bowiem sarmacka szlachta. Ci, którym się taka tradycja nie podoba, nie są
jednak skazani na samotność. Mogą przede wszystkim zacząć się uczyć na
błędach własnego narodu, ale mają też Mochnackiego (choć salon powie,
że to ramota i obciach, nikt tego nie czyta), mają Dmowskiego (zaraz
wrzasną, że antysemita, czytać go więc nie wolno), mają też w końcu
człowieka, którego wciąż można posłuchać, choć według zgodnego chóru
samozwańczych mądrali stanowi on największe zagrożenie dla państwa”.
ROZDZIAŁ III

O Ariach i Scytach uwag kilka

Iran, czy też dokładnie mówiąc, Islamska Republika Iranu, rozlokowała


się na Bliskim Wschodzie, między Morzem Kaspijskim na północy a
Zatoką Perską i Zatoką Omańską na południu. Przez wieki kraj znany był
jako Persja. Nazwa ta pochodzi od ludu przybyłego na terytorium
dzisiejszego Iranu pod koniec II tysiąclecia p.n.e. Persowie po raz pierwszy
zostali wspomniani w asyryjskiej inskrypcji z 843 roku p.n.e. w niej nazwy
Parsuaš, co jest odpowiednikiem staroperskiego Pārsva.
Nazwy Persja w stosunku do Iranu używali starożytni Grecy.
Wywodziła się ona od staroperskiego Parsa – nazwy jednego z ludów
irańskich. Grecka nazwa Persis przeszła do innych języków europejskich i
w niej ma źródło polska forma Persja, którą możemy uznać za synonim
Iranu.
Nazwa Iran zaczęła się pojawiać dopiero w roku 1935, kiedy to
ówczesny władca kraju Reza Szah Pahlawi poprosił o jej używanie obcą
dyplomację. Szach przyjął ją ze względu na swe antybrytyjskie i
jednocześnie proniemieckie nastawienie. W Niemczech rządził już od
dwóch lat pewien szczupły człowiek z wąsikiem, o twarzy starszego
kelnera. Nazywał się Adolf Hitler i promował – jakbyśmy to dzisiaj
powiedzieli – rasistowskie teorie o wyższości „rasy aryjskiej” – rasy
panów. Naziści doprowadzili do tak daleko idącej degeneracji pojęcia
„aryjskości”, że dziś używanie tego określenia rodzi zarzuty rasizmu i
antysemityzmu.

Rasa panów (die Herrenrasse, das Herrenvolk) – ideologia


stosowana przez nazistowskie Niemcy jako utwierdzenie, że są
oni jedynym narodem będącym przedstawicielem idealnej i
czystej białej rasy. Termin „rasa panów” po raz pierwszy został
użyty pod koniec XIX wieku w teorii ustalającej hierarchię rasową,
w której Żydzi znajdowali się na jej dnie, zaś rasa nordycka – na
szczycie. W nazistowskich Niemczech istniały pojęcia „Aryjczyk”
oraz Untermensch (podczłowiek). Był to skrajny przejaw
rasistowskiej polityki, w której Niemcy (określani jako Aryjczycy)
uważali się za nadludzi (rasę panów). Celem nazistów była
eliminacja Untermensch (głównie Żydów, Słowian oraz Romów), a
także własnych obywateli niewchodzących w ramy aryjskie.
Działania nazistów podczas wojny doprowadziły do Holocaustu
oraz Porajmosu (eksterminacji Romów i Sinti), a w konsekwencji
śmierci milionów ludzi. Do tego dochodzą eksperymenty
medyczne oraz przymusowa kastracja „niearyjskich”
mieszkańców III Rzeszy.

Reza Szah Pahlawi nie zapałał jednak miłością do nazistów, lecz


pragnął podkreślić aryjskość Persów, odzwierciedlającą prehistoryczny,
aryjski charakter Iranu. Początkowo na Zachodzie nową dla niego nazwę
tego kraju przyjęto z pewnym zaskoczeniem, dzisiaj jednak jest ona coraz
powszechniej używana na całym świecie, chociaż określenia Persja nadal
używa się jako wygodnego synonimu, zwłaszcza dla dawniejszych
okresów historii Iranu.
Perska nazwa Iran wywodzi się formy Eran (partyjskie Arjan), która po
raz pierwszy pojawiła się na monetach i w napisie przy
relie e[20]sasanidzkiego króla Ardaszira I. Jest tam mowa o Eranszahr
(part. Arjanszahr), czyli państwie Ariów. Nazwa Iran pochodzi zatem od
nazwy ludu Ariów, przy czym należy zauważyć, że już w Aweście[21] mowa
jest o Aryānām – kraju Ariów.
Ariowie to termin używany dawniej na opisanie indoirańskiego
odłamu ludów indoeuropejskich, który w III i II tysiącleciu p.n.e.
zamieszkiwał Azję Środkową, by następnie rozprzestrzenić się na tereny
Afganistanu, Iranu (ludy irańskie) oraz Indii (Indoariowie). Nazwa
wywodzi się od sanskryckiego słowa arya – szlachetny, nobliwy.
Ich społeczeństwo dzieliło się na trzy klasy – kapłanów, wojowników i
wytwórców, odpowiadające późniejszym hinduskim braminom,
kszatrijom i wajśjom. Ariowie podbili część miejscowej ludności, dlatego
zagarnęli sobie najlepsze role społeczne, spychając nie-Ariów do
wykonywania najgorszych. Potem oczywiście ten podział się
komplikował, więc coraz częściej do tych wyższych warstw trzeba było
wpuszczać nie-Ariów.
Ariowie wyodrębnili się z indoeuropejskiej rodziny językowej
prawdopodobnie ok. połowy III tysiąclecia p.n.e., ale już ok. 2000 lat p.n.e.
ich język stracił wszelki z nią kontakt. Oznacza to, że ich migracja z
pierwotnych terytoriów, prawdopodobnie na obszarze dzisiejszego
Kazachstanu, musiała rozpocząć się dużo wcześniej.
Obecność klasy kapłanów wiąże się z silnie zrytualizowanym
charakterem ich religii, która opierała się na składaniu krwawych o ar i
sprawowaniu obrzędów związanych z kultem halucynogennego świętego
napoju haomy (utożsamianego z wedyjską somą). Wierzyli w życie
pozagrobowe i czcili rozbudowany panteon bóstw. Udomowiwszy konia,
zaprzęgali go do rydwanów, co pozwoliło im zwyciężać w wielu bitwach.
Ariowie stworzyli Wedy – obszerne zbiory różnego rodzaju poematów, z
których niewielka część została przetłumaczona, a nawet spisana.
Najważniejsze zostały zebrane w dwóch zbiorach: Mahabharacie i
Ramajanie.
W III tysiącleciu przed naszą erą Ariowie mieli już dość trudnych
warunków życia na swojej ziemi, ruszyli więc szukać atrakcyjniejszych
miejsc do osiedlenia się. Część zawędrowała do Europy, inni do Indii, zaś
jeszcze inni do Azji Środkowej, w tym do górzystej krainy położonej
między Morzem Kaspijskim (zwanym przez Irańczyków Morzem
Chazarskim) a Zatoką Perską, jak również na rozciągające się na północ od
niej stepy oraz do żyznej krainy między Oxem i Jaksartesem, czyli
dzisiejszymi Amu-darią i Syr-darią. Tak powstał starożytny Iran, czyli kraj
Ariów, którymi byli zarówno Persowie, jak i ich krewniacy Medowie,
uważani za przodków dzisiejszych Kurdów.
W nauce walczą ze sobą zwolennicy dwóch hipotez odnośnie trasy
wędrówki Ariów do Iranu – przez Azję Środkową (czego śladem są
indoeuropejskie zapożyczenia u Ugro nów, np. sata – sto) albo przez
Kaukaz (śladem tego są indoeuroepejskie imiona bogów oraz władców u
Mittańczyków). Obie mają za sobą silne argumenty, pochodzące zarówno
z badań archeologicznych, jak i tekstów źródłowych. Dlatego niektórzy
historycy proponują ugodowo, by przyjąć, iż Ariowie docierali na teren
dzisiejszego Iranu obiema drogami. W trakcie wędrówki Ariowie
podzielili się na dwie grupy: irańską, która przybyła do dzisiejszego Iranu,
i indyjską, która powędrowała do Indii.
Medowie stworzyli w VII wieku pierwsze aryjskie imperium, które
przetrwało jednak zaledwie ok. 150 lat. Padło w wyniku kłótni w rodzinie.
Medyjski władca Astjages oddał rękę swojej córki Mandane perskiemu
wasalowi Kambyzesowi, a zrodzone z tego związku dziecię o imieniu
Cyrus po osiągnięciu dojrzałości zbuntowało się przeciwko dziadkowi i w
rezultacie stworzyło nowe, perskie imperium Achemenidów, zyskując
nieśmiertelną sławę jednego z najwybitniejszych władców w historii
ludzkości.
Ale co z tym wszystkim wspólnego mają Słowianie i Polacy?
Cierpliwości.
*
Dla przeciętnego Polaka Iran to państwo odległe, nieznane i
egzotyczne, chociaż w historii łączyło nas już wiele.
W czasie wojny polsko-tureckiej w XVII wieku, podczas tak zwanej
kampanii chocimskiej z roku 1621, szach Persji Abbas I Wielki
zorganizował wyprawę na wschodnie tereny tureckie sułtana Osmana II
w celu odciążenia walczących Polaków. Ćwierć wieku później Władysław
IV Waza planował wspólną polsko-perską wyprawę przeciwko Turcji,
jednak opór szlachty, a przede wszystkim śmierć króla w 1648 roku
pokrzyżowała te plany.
W roku 1676 Jan III Sobieski aż dwukrotnie wysyłał do szacha Sa ego II
rotmistrza Bogdana Grudzieckiego z listami zachęcającymi do aktywnego
włączenia się do wspólnej rozprawy z imperium osmańskim. Polskiemu
królowi nadano tam zaszczytny tytuł El Ghazi (Zwycięzca), Persja
przeżywała jednak w tym czasie zmierzch swej potęgi i nie przyjęła
propozycji wspólnej wyprawy.
Islamizacja Persji doprowadziła ostatecznie do zerwania związków
między Iranem a Słowiańszczyzną. Niemniej jakieś relacje pozostały
żywe, o czym świadczy nietypowy sposób nazywania naszego kraju przez
Irańczyków: Lahestan, czyli kraj Lachów. Z Iranu zaczęto też sprowadzać
dywany i elementy końskiego rynsztunku: siodła, strzemiona itp. Za to w
Iranie do dziś popularne są… „krzesła lahestańskie” oraz „samowary
warszawskie”.
Po upadku Rzeczypospolitej i po nieudanych powstaniach fala polskich
emigrantów licznie docierała na Bliski Wschód, nie tylko do Turcji, lecz
także do Persji. Polacy, którzy znaleźli się w państwie szacha, zasłużyli się
jako budowniczowie kolei, inżynierowie, lekarze i wojskowi.
Persja była jednym z dwóch państw, obok imperium osmańskiego,
które nie uznały rozbiorów Polski. Wielu Polaków złączyło swe losy z
Persją, pracując na jej terenie, podróżując lub prowadząc badania
naukowe. Po zakończeniu I wojny światowej przez Persję wróciła do kraju
część Polaków, którzy opuścili Rosję w czasie rewolucji. Część z nich
pozostała na stałe w Teheranie, tworząc niewielką, ponadstuosobową
kolonię.
W wyniku ewakuacji żołnierzy Armii Polskiej z ZSRS (popularnie
zwanej Armią Andersa) w 1942 roku w utworzonych w Iranie obozach dla
wojskowych i ich rodzin znalazło się ok. 116 tys. Polaków (w tym 45 tys.
osób cywilnych, a wśród nich 13 tys. dzieci do lat 14). Do Isfahanu,
zwanego miastem polskich dzieci, w latach 1942–1945 przybyło 2590
polskich sierot. Dla polskich dzieci utworzono tu 21 placówek
opiekuńczych, pedagogicznych i zdrowotnych, m.in. przedszkola, szkoły
powszechne, dwa gimnazja, sanatorium[22].
Stosunki gospodarcze z Iranem po II wojnie światowej nie były zbytnio
ożywione. Wzajemne stosunki zintensy kowano dopiero na przełomie lat
70. i 80. ubiegłego wieku, kontynuując je w latach 90. Polskie
przedsiębiorstwa zbudowały tam między innymi elektrownię w
Bachtaranie (Kermanszahu) oraz dwa kompleksy petrochemiczne i
stalownię w Mobarake.
Całkiem niedawno okazało się, że Słowian w ogóle, a Polaków w
szczególności, łączy z Irańczykami znacznie więcej niż to, co mogłoby się
z pozoru wydawać…
Achemenidzkie imperium perskie zostało zniszczone przez
Aleksandra Macedońskiego, na jego gruzach wyrosło imperium irańskich
(ale nie perskich, tylko partyjskich) Arsacydów, a następnie w III wieku
znów perskich Sasanidów. Pierwszy władca z tej ostatniej dynastii,
Ardaszir I, przyjął tytuł szahan szah iran ud aniran, czyli króla królów
Iranu i nie-Iranu. Miało to podkreślić władzę zarówno nad
zamieszkującymi imperium ludami aryjskimi, jak i niearyjskimi, takimi jak
choćby Arabowie. Do ludów aryjskich należeli natomiast również
Scytowie i Sakowie.
„Irańscy koczownicy od niepamiętnych czasów aż do VI wieku n.e.
dominowali na terenie tzw. lasostepu, czyli starożytnej autostrady,
ciągnącej się od gór Tien-szan po środkowy Dniepr – pisze Witold
Repetowicz. – By szybciej poruszać się po tym terenie, postanowili
udomowić konia. Stało się to najprawdopodobniej na terenie dzisiejszej
Ukrainy kilka tysięcy lat temu. Rzeka Don wyznaczała wówczas granicę
między dwoma szczepami tego dzikiego ludu: mieszkającymi bardziej na
wschód Sakami oraz Scytami, których tak bardzo ciągnęło na zachód, że
ich ślady można spotkać również w Polsce.
Dotyczy to w szczególności kurhanów grobowych, nad którymi
budowano kopce, takie jak choćby znajdujące się w Krakowie kopce
Wandy czy Kraka. Bardziej cywilizowani kuzyni Scytów, czyli w
szczególności Persowie, próbowali ich ujarzmić, ale z marnym skutkiem.
Najbliższy osiągnięcia tego celu był Dariusz Wielki, ten sam, który
rozpoczął również podbój Grecji, lecz niestety został pokonany przez
Ateńczyków pod Maratonem.
Wcześniej perski władca, posuwając się wzdłuż wybrzeża Morza
Czarnego, przekroczył Dunaj, by uderzyć w Scytów od południowego
zachodu, na terenach dzisiejszej Mołdawii i południowo-zachodniej
Ukrainy. Stamtąd na nasze ziemie było już niedaleko.
Historię piszą zwycięzcy, a Achemenidzi ostatecznie przegrali swoje
zmagania z Grekami. Cała europejska historiogra a nastawiona jest od
zawsze na glory kację Greków i karykaturyzację ich perskich
przeciwników. To samo dotyczy współczesnej kultury masowej, czego
dowodem jest choćby absurdalny, ale kasowy lm 300, w którym
nacierający na Spartę Persowie przypominają jakichś zdegenerowanych
dzikusów, pozbawionych cech indywidualnych. Niejeden Polak mógłby się
jednak zdziwić, odnajdując swoich przodków nie wśród Greków, lecz
właśnie Persów.
Gdy Scytowie ze swoich siedzib nad Dnieprem wyprawiali się na
zachód, o Słowianach nikt jeszcze nie słyszał. Pojawili się natomiast
wówczas, gdy pod naporem wędrówek innych ludów, w tym Hunów z
dalekiej Azji do Europy, dominacja Scytów w lasostepie dobiegła końca.
Część Scytów (Saków) została daleko na wschodzie, gdzie do dziś można
odnaleźć ich potomków wśród jasnowłosych i błękitnookich
mieszkańców Hindukuszu – ludu Kalaszów.
Na Kaukazie potomkami Scytów są Osetyjczycy. Część spośród tych,
którzy zamieszkiwali zachodnie kresy tej wielkiej scytyjskiej federacji
plemiennej, ruszyła natomiast na zachód, nosząc imię Alanów. Ich droga
wiodła przez Polskę, a część z nich zmieszała się nad Wisłą z Białymi
Chorwatami i ruszyła na południe, na Bałkany. Krewniakami Alanów byli
też Sarmaci i tu jesteśmy znów «w domu». W XVII wieku polska szlachta
przyjęła bowiem teorię o sarmackim pochodzeniu.
Według jednego z mitów Sarmaci byli potomkami Scytów i Amazonek.
Wiadomo też, że przed wielką wędrówką ludów zamieszkiwali tereny
między Donem a Morzem Czarnym, czyli dzisiejszą wschodnią Ukrainę.
Na południe od nich znajdował się Krym, na którym od V wieku p.n.e.
istniało hellenistyczne królestwo Bosporu. Na początku naszej ery uległo
ono jednak iranizacji pod wpływem Scytów i Sarmatów, a władzę przejęła
tam irańska dynastia Asandrytów.
Pod jej rządami na półwyspie doszło do wyjątkowego zmieszania
kulturowych wpływów grecko-rzymskich oraz irano-sarmackich.
Królestwo to istniało do V wieku n.e., gdy padło pod naporem plemion
germańskich”.
*
Nadciągali konno, w tumanach kurzu, pośród stepów ciągnących się od
Karpat we wschodniej Europie po dzisiejszą południowo-wschodnią Rosję.
Szaleni, odważni, obładowani łupami. Scytowie – tajemniczy lud irański,
który panował nad stepami Eurazji w okresie między 700 a 300 rokiem
p.n.e., spokrewniony z Sakami i Sarmatami. Zanim zniknął, zostawił
trwały ślad na kartach historii.
Scytowie po raz pierwszy w historycznych zapiskach pojawiają się ok.
670 roku p.n.e., kiedy to jedno z ich plemion pod wodzą króla Ispakoisa
nieskutecznie zaatakowało Asyrię. Autorem starożytnym, który w swoim
dziele poświęcił najwięcej uwagi Scytom, był Herodot. W swoich Dziejach
obszernie opisał ich pochodzenie, stosunki społeczne i gospodarcze oraz
wojny, które toczyły się z ich udziałem. Historyk z Halikarnasu wymienia
rzeki scytyjskie, począwszy od Dunaju, a kończąc na Donie.
Żyjący w Azji Mniejszej Herodot, poddany królów perskich, na pewno
sam miał możliwość spotkania Scytów w czasie swojego życia. Przekazał
nam jedną z legend tego ludu, według której za ziemiami Scytów
znajdowała się kraina, gdzie mieszkały gryfy strzegące złota.
Archeologowie z Niemieckiego Instytutu Archeologicznego i z Ermitażu
w Sankt Petersburgu wierzą, że odnaleźli tę krainę, która ich zdaniem
była kolebką Scytów. Znajdowała się ona w południowej Syberii, w
republice Tuwy, będącej częścią Rosji przy granicy z Mongolią.
Historie opowiedziane przez Herodota na wieki ugruntowały
obiegową opinię o barbarzyństwie Scytów. Jeszcze Szekspir w Królu
Learze pisał, że Scytowie jedli swoich rodziców. Picie nierozcieńczonego
wina na sposób scytyjski doczekało się nawet w starożytnej grece
specjalnego przymiotnika skythizein. Obiegowa opinia o Scytach zaczęła
się zmieniać dopiero za panowania cara Piotra I, który rozpoczął
intensywną eksploatację Syberii i jako wielki wielbiciel sztuki scytyjskiej
zgromadził wspaniałą kolekcję obiektów wydobytych z kurhanów.
O Scytach pisali także Strabon, Pompejusz Trogus (historyk rzymski)
oraz żyjący w epoce Cezara grecki historyk Diodor Sycylijski. Scytowie
wspomniani są również w Biblii – w Liście świętego Pawła do Kolosan
(3:11) czytamy: „Nie ma Greka ani Żyda, obrzezania ani nieobrzezania,
cudzoziemca, Scyty, niewolnika, wolnego, lecz Chrystus jest wszystkim i
we wszystkich”.
Zdaniem niektórych archeologów nazwa Aszkenaz z Księgi Jeremiasza
(51:27) to odpowiednik asyryjskiego określenia Aszguzai, oznaczającego
Scytów. Według pewnych badaczy to właśnie Scytów opisano w Księdze
Jeremiasza (50:42): „Władają łukiem i oszczepem. Są okrutni i nie okażą
miłosierdzia. Ich zgiełk przypomina wzburzone morze i będą dosiadać
koni; ustawieni w szyku jak jeden mąż do wojny przeciw tobie, córo
babilońska”[23].
Scytowie uprawiali magię i szamanizm, a także kult ognia i bogini
matki. Grobowiec uważali za mieszkanie zmarłego. Gdy umierał wódz, „na
tamten świat” wyprawiano z nim jego służących, niewolników i cenne
przedmioty. W jednym z grobowców królewskich odnaleziono pięciu
służących ułożonych stopami w kierunku pana, niejako gotowych
powstać i znów mu usługiwać. Na znak żałoby, jak pisał Herodot:
„Odcinają sobie kawałek ucha, strzygą wkoło włosy, robią nacięcia dokoła
ramion, rozdrapują sobie czoło i nos, i lewą rękę przebijają strzałą” (tłum.
Seweryn Hammer).
Szczególną estymą darzyli konie, które udało im się udomowić i
którym zawdzięczali wiele militarnych sukcesów. Wyśmienici jeźdźcy,
jako jedni z pierwszych na świecie zaczęli używać siodła oraz strzemion.
Rodziny wozili w furgonach zaprzężonych w woły. Kiedy umierał
wojownik scytyjski, jego wierzchowca zabijano i uroczyście grzebano
razem z kompletną uprzężą.
Byli ludem wyjątkowo wojowniczym, w czasie ataku dziesiątkowali
swych wrogów żelaznymi mieczami, toporami, włóczniami i strzałami o
specjalnych grotach, które rozszarpywały ciało. Wypijali krew
pierwszego zabitego wroga. Ze skóry i skalpów robili kołczany,
rękawiczki i odzież. Uwielbiali sfermentowane mleko klaczy, a wszelkie
przymierza zatwierdzali wypiciem krwi. Według Herodota podczas uczt
używali do wznoszenia toastów czaszek zabitych przez siebie wrogów,
czasami oprawionych w złoto. Do wspólnej uczty byli dopuszczani tylko ci
spośród mężczyzn, którzy posiadali taki puchar sporządzony z czaszki
własnoręcznie zabitego nieprzyjaciela.
Słynęli z niezwykłego kunsztu we władaniu łukiem, przypisuje się im
zresztą wynalazek łuku re eksyjnego (odwracalnego), który posiadał
największy zasięg z wszystkich łuków – do 500 metrów (a późniejsza
odmiana turecka nawet do 700 metrów). Wykonanie takiej broni
zajmowało wykwali kowanemu rzemieślnikowi kilka miesięcy. Z tego
powodu w drugiej połowie VI stulecia p.n.e. tyran Aten Pizystrat
zaciągnął Scytów do armii ateńskiej. Jako najemnicy służyli u boku
ateńskiej falangi podczas bitew, a w mieście używani byli do
utrzymywania porządku. W Atenach istniał 300-osobowy (potem
powiększony do 1000 zbrojnych) hu ec straży i policji scytyjskiej.
W V stuleciu król Persji wynajął Scytów do nauki łucznictwa swoich
perskich wojowników. O wyjątkowej sprawności Scytów w posługiwaniu
się łukiem przekonał się król Persji Dariusz I, który w latach 514–513 p.n.e.
lekkomyślnie zaatakował na czele wielkiej armii zamieszkane przez nich
stepy. Mimo że jego wojska dotarły aż do Wołgi, niezwyciężona
dotychczas armia została nie tyle pokonana, ile wręcz upokorzona przez
przeciwnika. Ten pojawiał się i znikał we mgle, wodził Persów za nos i
unikał otwartej bitwy. Lotni łucznicy atakowali znienacka i bezlitośnie
nękali ogromną armię nieprzyjaciół, stosując taktykę wojny podjazdowej i
spalonej ziemi. Dariuszowi udało się nawet dotrzeć do ich stolicy, jednak
Gelonos zostało wcześniej całkowicie ewakuowane. Nie stoczył żadnej
decydującej bitwy i ze zdziesiątkowaną armią powrócił do Persji. Tysiące
wojowników Dariusza nie powróciły do ojczyzny.

Wojna podjazdowa (wojna szarpana) – specy czny sposób


prowadzenia walki: strona słabsza unika rozstrzygającej bitwy, atakując
mniejsze oddziały przeciwnika, zaplecze i tabory.

Taktyka spalonej ziemi – sposób prowadzenia działań wojennych


polegający na niszczeniu wszystkiego, co może być przydatne stronie
przeciwnej. Zazwyczaj dochodzi do niej podczas przemarszu lub
wycofywania się – także na własnym terytorium. Celem takich działań
jest pozbawienie nieprzyjaciela źródeł zaopatrzenia, spowolnienie
poruszania się jego wojsk, pozbawienie możliwości późniejszego
wykorzystania odzyskanego lub zdobytego majątku, może być formą
terroru wobec ludności cywilnej, odwetu czy szantażu itd.
Wyprawa perska przyczyniła się do politycznej konsolidacji Scytów. W
IV wieku p.n.e. król Ateas (ok. 429 rok p.n.e. – 339 rok p.n.e.) stworzył
prężne państwo scytyjskie nad górnym biegiem Dunaju ze stolicą w
Kamjanśke (współcześnie Kamionka Dnieprowska na Ukrainie). Pierwsza
połowa tego stulecia to szczyt potęgi państwa scytyjskiego. W 339 roku
p.n.e. na równinach dzisiejszej Dobrudży[24] Ateas poległ w walce z
Filipem II Macedońskim, ojcem Aleksandra Wielkiego, lecz sukcesy
macedońskie były krótkotrwałe. Osiem lat później, w roku 331 p.n.e. jeden
z wodzów Aleksandra, Zophyrion, dotarł aż do Olbii, miasta greckiego na
scytyjskim wybrzeżu Morza Czarnego, i chociaż miasta nie zdobył,
spustoszył rozległe tereny państwa scytyjskiego. Ostatecznie jednak
poniósł druzgoczącą klęskę w bitwie ze Scytami nad Dnieprem i sam
zginął.
Niedługo później, pomiędzy rokiem 330 a 327 p.n.e. sam Aleksander
Wielki walczył z Sakami w Azji Środkowej. Podbicie tego regionu,
zamieszkanego przez plemiona scytyjskie, okazało się dla niego dużo
trudniejsze od zdobycia zachodniej części imperium perskiego.
Bezpośrednio po zdobyciu Kuruszkanthy (miasta Cyrusa) wojsko
Aleksandra poniosło pierwszą w historii klęskę z rąk wodza Scytów
Spitamenesa. W związku z tym oraz innymi niepowodzeniami Aleksander
zmuszony był zmienić politykę względem podbitych Irańczyków, między
innymi recypując część ich zwyczajów do swojego ceremoniału
dworskiego, żeniąc się z córką arystokraty irańskiego Roksaną, a także
przyjmując do swojej armii kontyngenty irańskie.
Ostatnim sukcesem Scytów na arenie dziejów świata była inwazja
jednego z plemion scytyjskich – Parnów – na kraj Partów w Iranie ok. 238
roku p.n.e. i założenie tam swojego imperium, nazwanego, od pierwszej
zdobyczy terytorialnej, imperium Partów.
„Wkrótce władza Scytów nad stepami uległa załamaniu i w II wieku
p.n.e. ich miejsce zajęli pokrewni im, również posiadający irańskie
korzenie, Sarmaci – twierdzi Piotr Makuch. – Co ważne, duża część Scytów
uciekających przed Sarmatami, jak i później Sarmatów wycofujących się
przed ludami turecko-mongolskimi, została wchłonięta na zachodzie
przez plemiona prasłowiańskie. Sarmaccy Alanowie rozproszyli się w V i
VI wieku n.e. po niemal całej Europie, nie wyłączając Wysp Brytyjskich, a
część z nich dotarła nawet do północnej Afryki”.

*
W końcu Scytowie osiedli na stepach dzisiejszej Rumunii, Mołdawii,
Ukrainy i południowej Rosji. Ich obecność nad Morzem Czarnym wiąże się
z opuszczeniem dotychczasowych siedzib pod wpływem nacisku innego
ludu koczowniczego – Massagetów. W chwili pojawienia się na
północnym Nadczarnomorzu tworzyli Scytowie zwartą organizację
wojskową, dzięki czemu pokonali zamieszkujące tu wcześniej plemiona,
przede wszystkim Kimmerów (rzeczywisty odpowiednik tych z Conana
Barbarzyńcy), zajmując teren od rzeki Prut aż po Doniec, by w VI i V wieku
p.n.e. usadowić się na całym Zakaukaziu. W ten sposób kontrolowali
Morze Czarne i Morze Kaspijskie. Mając we władaniu Krym, całe
Zakaukazie i część Kazachstanu, stanowili jedną z największych potęg
ówczesnego świata. Okres ten stanowi apogeum rozwoju terytorialnego
Scytii. W ciągu następnych 400 lat uzależnili od siebie kolonie greckie
położone na wybrzeżu nadczarnomorskim. Przejmując od podbitych
ludów bogactwa i rozwiązania technologiczne, stali się oni motorem
rozwojowym dla tej części Europy, która leżała pod ich butem.
Jako koczownicy z natury, nie byli w stanie wytrzymać dłużej w
jednym miejscu. W pościgu za Kimmerami i z chęci zagarnięcia
olbrzymich dóbr będących udziałem ówczesnych cywilizacji Azji
Mniejszej oraz dorzecza Tygrysu i Eufratu wdarli się przez Kaukaz do Azji
Mniejszej. W latach 70. VII wieku p.n.e. pod wodzą swojego władcy
Ispakoisa połączyli się z Medami i Mannejczykami przeciwko Asyrii. Jak
głosi legenda, władcy Asyrii Asarhaddonowi udało się jednak zawrzeć ze
Scytami separatystyczny pokój dzięki wydaniu swojej córki za wodza
scytyjskiego Bartatutę.
Następnie Scytowie ruszyli dalej na południe, docierając aż do Syrii.
Budzili tam powszechny strach i przerażenie, czego wyrazem są obszerne
fragmenty biblijnej Księgi Jeremiasza (jeśli przyjąć, że to na pewno o nich
mowa). Stąd zamierzali ruszyć na Egipt, lecz faraon Psametyh I wyszedł
im naprzeciw i „nakłonił licznymi darami i prośbami, żeby się dalej nie
posuwali”.
Pobyt Scytów na tych terenach trwał do początków VI wieku p.n.e.,
kiedy to wyparci zostali przez Medów pod wodzą Kyaksaresa i powrócili
na tereny północnego Nadczarnomorza. Tam wzbogacili się na
pośrednictwie w handlu pomiędzy Grekami a rolnikami zamieszkującymi
tereny dzisiejszej Ukrainy i południowej Rosji. Wymieniali zboże, miód,
skóry i bydło na greckie wino, tkaniny, broń i dzieła sztuki. Sprzedawali
też Hellenom futra, niewolników i wędzone ryby. Niezwykle ważny był
szlak łączący ziemie Scytów z dalekimi krainami Azji, którym
sprowadzano nad Morze Czarne chiński jedwab oraz złoto. Dzięki temu
zgromadzili bajeczne wprost bogactwa.
Dzieje Scytów nierozerwalnie związane są z historią Europy
Środkowej i Wschodniej oraz Bliskiego Wschodu od VIII wieku p.n.e. do IV
wieku n.e. Ich miejsce w historii wyznacza przede wszystkim to, że
pośredniczyli w rozpowszechnieniu kultury greckiej na obszarach Europy
Wschodniej. Sami Scytowie stworzyli ciekawą kulturę, która odcisnęła
swoje piętno na ogromnych przestrzeniach Europy Wschodniej oraz
Zachodniej i Środkowej Azji. Państwo scytyjskie stało się ważnym
ogniwem w stosunkach kulturalnych i handlowych łączących Azję
Mniejszą i Środkową z Europą. Dzięki wymianie handlowej Scytowie
wciągnęli obszary środkowego i północnego Uralu wraz z terenami
przyległymi w orbitę ówczesnego świata.
Wincenty Kadłubek opisuje geogra cznie Polskę w sposób
następujący: naszym zaś przypadły [ziemie] ciągnące się z jednej strony aż
do kraju Partów, z drugiej aż do Bułgarii, z trzeciej do granic Karyntii”.
Rysuje więc starożytne państwo Lechitów w granicach od Dunaju w
Europie po kraj Partów w Azji. Jest to więc ogromny obszar, obejmujący
Europę Środkowo-Wschodnią i cały azjatycki step wraz z Azją Środkową i
częścią Iranu.
W świetle wiedzy zgromadzonej przez historię powszechną nie ma
problemów z ustaleniem tego, o jakie państwo rzeczywiście chodzi. „Od
Dunaju w Europie po kraj Partów w Iranie rozciągała się Scytia –
twierdzi Piotr Makuch (Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii
Polaków). – Co więcej, dzięki zupełnie podstawowej wiedzy z historii
powszechnej możemy wykluczyć istnienie na tym obszarze
jakiegokolwiek innego państwa i to nie tylko w tym czasie, ale i przez całą
historię świata.
Dodatkowo tekst Kroniki polskiej wspaniale harmonizuje z główną
tezą pracy, zakładającą, że Lechici to zachodniosłowiańscy Kejanidzi, gdyż
mityczni Kejanidzi byli nie tylko Achemenidami[25], ale w pewnym sensie
również królami scytyjskimi – np. byli chowani, tak jak królowie scytyjscy
i sarmaccy, w kurhanach. Rozumowanie prowadzi do tautologii: Kejanidzi
(Lechici), czyli królowie scytyjscy, panowali nad Scytią (krajem Lechitów).
Fragmenty kronik polskich dają potwierdzenie kolejnego wniosku
szczegółowego wynikającego z centralnej hipotezy pracy: państwo
Lechitów (Kejanidów) to Scytia, kraj, który 400 lat p.n.e., w czasach
Aswera, rozciągał się od Dunaju po Iran”.
Stopniowo jednak, jak każde imperium i to zaczęło powoli upadać.
Potęga panowania Scytów na rozległych terenach między Donem a
Dunajem zaczęła się chylić ku upadkowi w III wieku p.n.e. Osłabieni
klęskami militarnymi, gnuśniejący coraz bardziej i rozmiłowani w
bogactwie nie potra li obronić się przed najazdem nowej grupy
koczowników z Azji, Sarmatów i germańskich Gotów, ulegając im
ostatecznie w II i I wieku p.n.e. Plemiona nomadów, z upodobaniem
zdzierających skalpy lub całe skóry ze swych wrogów, przetrwały jeszcze
kilka stuleci. W III wieku n.e. Scytowie zniknęli ze sceny dziejowej.
Przemieszali się z innymi ludami, tracąc na zawsze swą tożsamość.
Część Scytów opuściła stepy nadczarnomorskie, przenosząc się nad
Dniestr i dolny Dunaj, gdzie rozproszyli się wśród miejscowej ludności
(głównie Traków), czego wyrazem jest wykształcenie się mieszanej
kultury tracko-scytyjskiej na tych terenach. Pozostali Scytowie założyli
nowe państwo ze stolicą w Neapolu Scytyjskim na Krymie, której
pozostałości znajdują się w południowo-wschodniej części dzisiejszego
Symferopola, na brzegu rzeki Sałhyr. Państwo to prowadziło liczne
wojny: z Chersonezem, z Królestwem Bosporańskim, a później z
Rzymianami. Ze względu na niewielką już siłę militarną i osłabienie
gospodarcze małego państwa scytyjskiego wojny te toczone były bez
powodzenia. Ostatecznie Neapol Scytyjski został zniszczony w IV wieku
przez Hunów.
Inni uczeni tłumaczą upadek Scytów kon iktem między
poszczególnymi plemionami. Jeszcze inni uważają, że potomkowie
Scytów żyją pośród Osetyjczyków, mieszkających na Kaukazie. Jakkolwiek
by było, o ich dawnej chwale świadczą tysiące smętnych kurhanów
(kopców mogilnych) kryjących nieprzebrane skarby.

*
Wyprawy wojenne Scytów zapuszczały się daleko – w każdą stronę. O
tym, że Scytowie najeżdżali obszar dzisiejszej Polski, wiemy już od bardzo
dawna, ale kilka faktów z ostatnich lat zmieniło w tej wiedzy sporo.
Na przełomie VII i VI wieku p.n.e. Scytowie napadli ludy kultury
łużyckiej, żyjące między Odrą i Wisłą. Dotarli tu m.in. przez Bramę
Morawską, po czym wędrowali wzdłuż Odry; kilkakrotnie spalili grody na
Dolnym Śląsku i na Łużycach. Bardziej na północ i zachód Europy stepowi
koczownicy zapuszczali się rzadko. Jednym z najdalej wysuniętych na
zachód stanowisk, które zostało wtedy zniszczone, jest grodzisko w
Wicinie (woj. lubuskie). W 2016 roku w miejscowości Chotyniec na
Podkarpaciu odkryto wielkie (610 na 600 metrów) grodzisko Scytów,
które zbudowano tam w okresie od VIII do V wieku p.n.e. Dziwne to o tyle,
że Scytowie u nas rabowali i palili, a nie mieszkali.
„Fakt istnienia grodziska scytyjskiego świadczy przede wszystkim o
tym, że niektóre z nowinek technologicznych dotarły na te ziemie
wcześniej i z innej strony, niż uważano wcześniej – twierdzi etnolog
Radosław Biel. – Do tej pory pojawienie się technologii toczenia naczyń
ceramicznych na kole garncarskim na całym terenie dzisiejszej Polski
przypisywano Celtom, którzy przybyli z zachodniej Europy (…).
Istnienie opisywanej aglomeracji wprowadza zmiany w podręcznikach
historii. Okazuje się, że na terenie południowo-wschodniej Polski
ceramika toczona na kole najwyraźniej pojawiła się za pośrednictwem
Scytów, którzy przenieśli tę wiedzę z kolonii greckich. (…)
Inną niesamowitą rzeczą jest (…) zolnik[26]. Obiekt obcy dla
miejscowych kultur. Związany z obrządkami kultowymi i stanowiący
najważniejsze oraz charakterystyczne miejsce grodzisk scytyjskiego
kręgu kulturowego. Na fali popularnego kon iktu na linii Zachód –
Wschód, podchwycenie tematu i pokazanie, że «ze Wschodu też coś tam
mamy» wydaje się oczywiste.
„Aglomerację chotyniecką można przypisać ludowi Neurów – wyjaśnia
jednak rektor Uniwersytetu Rzeszowskiego profesor Sylwester Czopek,
kierownik prowadzonych tam prac. – Niekoniecznie więc byli to Scytowie,
ale lud o scytyjskim modelu kulturowym”.
Ważne to o tyle, że pojawienie się Słowian u schyłku epoki scytyjskiej
pozwoliło wielu naukowcom postawić tezę, iż są oni potomkami tych
właśnie irańskich koczowników. Nawet jeśli jednak tak nie jest, to
interakcje kulturowe słowiańsko-scytyjskie były z całą pewnością bardzo
intensywne, a Scytowie byli nośnikiem irańskiej kultury, której elementy
przetrwały u nas do dziś.
Scytowie byli wielkimi wojownikami, dlatego teorie odwołujące się do
pokrewieństwa z ich dziedzictwem pojawiały się nie tylko w Polsce, ale
także w Rosji i na Ukrainie, szczególnie w XIX wieku, w czasie
przetaczającej się przez Europę fali romantyzmu. Okrutni nomadowie
zaczęli być postrzegani jako nieustraszeni i wolni władcy stepów. W tym
czasie odwiedzający Rosję intelektualiści z Europy Zachodniej uważali
mieszkańców tego kraju za potomków Scytów. Wymienne używanie
nazw „Scytowie” i „Rosjanie” stało się tak popularne, że Aleksander Błok
poświęcił temu zjawisku w 1918 roku ironiczny wiersz: „Miliony was, nas
mrowie, mrowie, mrowie, spróbujcie, zmierzcie wy się z nami! Tak, my –
Azjaci! My, dzicy Scytowie, z pożądliwymi skośnymi oczami”. Rosyjski
poeta pomylił jednak aryjskich Scytów z mongolskimi Tatarami, których
krew z całą pewnością zalewa żyły i tętnice Rosjan. Scytowie, choć dzicy,
ponad wszelką wątpliwość nie mieli bowiem skośnych oczu.
Do dzisiaj za spadkobierców Scytów uważają siebie Kazachowie, Jakuci
oraz Pasztuni z Afganistanu. Moda na scytyjskie korzenie zatoczyła
jednak o wiele szerszy krąg. Istnieją legendy, które łączą z koczownikami
znad Morza Czarnego szkockich Piktów. W słynnej deklaracji z Arbroath,
w której ogłoszono w 1320 roku niepodległość Szkocji, zapisano, że
mieszkańcy tego kraju wywodzą się ze Scytii. Bezpośrednimi
spadkobiercami scytyjskiej tradycji uważają się też mieszkańcy dzisiejszej
Republiki Azerbejdżanu oraz wielu Turków.
Moda na Scytów z nową siłą zapanowała w Europie na początku XX
wieku, kiedy rosyjski archeolog Siergiej Rudenko odkrył na Syberii, u
podnóża Ałtaju fenomenalnie zachowane kurhany należące do kultury
nazwanej przez archeologów Pazyryk. Mimo że wiele grobowców było
splądrowanych, Rudenko odkopał – jak w opisie Herodota – konie zabite
podczas pogrzebu wodza, a razem z nimi doskonale zachowane w
wiecznej zmarzlinie siodła, lcowe i wełniane koce, dywany oraz
trzymetrowej długości rydwan pogrzebowy z V wieku p.n.e. Najbardziej
niezwykłym odkryciem okazały się tatuaże niemal całkowicie
pokrywające ciało wodza pochowanego w jednym z kurhanów – potężnie
zbudowanego mężczyzny, który zmarł w wieku ok. 50 lat. Mimo
częściowego rozkładu zwłok badacze zdołali odtworzyć zdobiące ciało
motywy fantazyjnych gryfów oraz osłów, górskich kozic, jeleni, ryb.
W 1993 roku zainteresowanie Scytami podsyciło nowe odkrycie
dokonane przez rosyjską archeolog Natalię Połośmak w rejonie gór Ałtaj,
na granicy dzisiejszych Chin, Rosji, Kazachstanu i Mongolii. W jednym z
kurhanów znaleziono zmumi kowane zwłoki młodej, ok. 25-letniej
kobiety pochowanej z podobnym wyposażeniem, jakie składano do
grobów wojownikom – bronią i sześcioma końmi. „Lodowa dziewica”, jak
ochrzcili zmarłą odkrywcy[27], miała prawie 170 centymetrów wzrostu,
była okazałą, wysoką blondynką o skórze pokrytej tatuażami
przedstawiającymi fantastyczne bestie. „Lodowa dziewica” żyła w V
wieku p.n.e. Wycięta z pnia modrzewia trumna, w której ją złożono,
została przedłużona, by pomieścić wysokie nakrycie głowy, na którym
wyszyto 15 złotych ptaków.

*
Najnowsze badania genetyczne w połączeniu z niedawnymi
odkryciami archeologicznymi sprzyjają powstawaniu nowych koncepcji
dotyczących dziejów cywilizacji. Niedawne odkrycia wykazały, iż Ariowie,
którzy założyli cywilizacje indyjską i irańską oraz stali się symbolem
przewagi cywilizacyjnej Europejczyków, nie tylko wywodzili się z ziem
polskich (ze społeczności, która 3000–2500 lat przed narodzeniem
Chrystusa wytworzyła kulturę amfor kulistych), ale również pod
względem genetycznym najbliżsi byli dzisiejszym Polakom.
Niektórzy entuzjaści doszli nawet do wniosku, że nie tylko cywilizację
indyjską, ale cywilizację w ogóle stworzyli Polacy…
„Oczywiście w czasach, gdy nad Gangesem osiedlali się Ariowie (1200–
1500 lat przed Chrystusem) Polaków w sensie dosłownym jeszcze nie było
– twierdzi Mariusz Kowalski. – Należałoby raczej przyjąć, iż część
Praariów (czy też Prasłowian) pozostała na obszarze Polski i z biegiem
czasu uformowali oni naród Polski, podczas gdy inna ich część wyruszyła
w daleką podróż na południowy wschód, by na obszarze Indii i Persji
stworzyć dwie wielkie cywilizacje. Wędrówka Ariów trwała setki lat. Po
drodze tworzyli oni różnego rodzaju struktury społeczno-polityczne
sytuujące się w różnych częściach Wielkiego Stepu i terenów do niego
przylegających, rozciągających się na przestrzeni tysięcy kilometrów od
Karpat po Ałtaj, od syberyjskiej tajgi po Kaukaz, Pamir i Tybet.
Pozostałości ich kultury od dłuższego czasu odkrywają archeolodzy, lecz
dopiero od niedawna uzmysłowili oni sobie, iż nawiązują one bardzo
wyraźnie do późnoneolitycznej kultury amfor kulistych, rozwijającej się
przede wszystkim w dorzeczu Wisły i Odry. Scytowie i Sarmaci, uważani
za ludy irańskie (zbieżność nazw Iran – Airan nie jest przypadkowa) byli
częścią ludu Ariów, która pozostała na Wielkim Stepie. Nasze związki z
Sarmatami, w które wierzyła szlachta Rzeczypospolitej, znajdują obecnie
potwierdzenie w faktach. Tym bardziej iż wśród ludów sarmackich
zamieszkujących Wielki Step wymieniani byli przez starożytnych
kronikarzy m.in. Serbowie i Chorwaci, którzy nieco później, ale jeszcze
przed pojawieniem się na Bałkanach (i nad Łabą) zamieszkiwali
prawdopodobnie południe dzisiejszej Polski.
Wielki Step był w owym czasie swego rodzaju śródziemnym
«oceanem». Niezbyt przyjazny do trwałego zamieszkania,
wykorzystywany jednak w celach transportowych. Stało się to
szczególnie proste, gdy ludzie na Wielkim Stepie udomowili konie. W
czasach gdy nie opanowano jeszcze umiejętności żeglugi oceanicznej,
pozwoliło to na względnie szybkie przemieszczanie się po «suchym
oceanie» (jak nazwał step Adam Mickiewicz), co umożliwiło naszym
kuzynom dotarcie do subkontynentu indyjskiego. Można to porównać do
późniejszej ekspansji Europejczyków, już za pośrednictwem prawdziwego
oceanu, do Ameryki. W przypadku Ariów sama podróż z Europy do Indii
trwała oczywiście znacznie dłużej”.
Najnowsze odkrycia podważają również poglądy wielu uczonych z
końca XIX i początków XX wieku, głoszących, że najbliższymi krewnymi
Ariów były ludy germańskie. Genetyka i językoznawstwo są w tej kwestii
jednomyślne: Germanowie powstali w wyniku oddziaływania Praariów na
mieszkańców północnej Europy, podczas gdy zamieszkujący środkowo-
wschodnią Europę ludy słowiańskie (Polacy, Ukraińcy, Białorusini) są tych
Praariów bezpośrednimi potomkami. Natomiast pozostali Europejczycy,
jak Francuzi, Włosi czy Hiszpanie, nie mają z Ariami nic wspólnego, w
przeważającej części wywodząc się od spokrewnionych ze sobą ludów
celtyckich i italskich oraz zasymilowanych przez nie ludów zachodniej
Europy (m.in. Iberów).
Ariów identy kuje się z twórcami najwyższych kast braminów. A te są
nawet w 72 proc. R1a i językowo indoeuropejskie, jak ich hymny – księgi
Rygwedy.
W Indiach haplogrupa R1a1 jest spotykana zarówno wśród populacji
najwyższych kast (ok. 45 proc. wśród braminów w Uttar Pradesh, w
Biharze ponad 60 proc., a w Bengalu Zachodnim ponad 70 proc.), jak i
plemion (4–12 proc.). Znacznie wyższe procenty są wśród ludów na północ
od Indii, co może wskazywać na kierunek rozprzestrzeniania się R1a1 do
Indii.
„Cechą genetyczną wyróżniającą Praariów, obecną dziś zarówno w
Europie Wschodniej, Azji Środkowej, jak i Indiach, jest haplogrupa Y-DNA
R1a – pisze dalej Mariusz Kowalski. – Tymczasem cechą charakterystyczną
mieszkańców Europy Zachodniej jest haplogrupa Y-DNA R1b. Obie
haplogrupy Y-DNA (a więc dziedziczone w linii męskiej) wywodzą się co
prawda od wspólnego przodka, jednak żył on 20–30 tys. lat temu. Część
badaczy uważa również, że wyodrębnienie obu haplogrup nastąpiło na
południu Syberii, gdzieś w okolicach Ałtaju. Oznacza to, że ich nosiciele
odbyli najpierw wędrówkę w kierunku zachodnim, by wziąć udział w
zasiedleniu Europy. Nosiciele R1b (amerykański badacz rosyjskiego
pochodzenia Anatole Klyosov nazywa ich Arbinami) dotarli przede
wszystkim do Europy Zachodniej (Klyosov sądzi, iż m.in. przez Afrykę i
Półwysep Iberyjski). Nosiciele haplogrupy R1a (Klyosov nazywa ich
Arainami) osiedlili się natomiast w Europie Środkowo-Wschodniej
(Klyosov sądzi, iż dotarli tam przez Azję Mniejszą i Bałkany), a następnie
część ich potomków, już jako Ariowie, odbyła wędrówkę w przeciwnym
kierunku, by zasiedlić Azję Centralną, Persję i Indie.
Napływający do Europy 4–6 tys. lat temu Arainowie i Arbinowie
napotkali osiedlonych tu w okresie paleolitu (ok. 30 tys. lat temu) nosicieli
haplogrup Y-DNA I oraz nosicieli haplogrup Y-DNA E, G i J, którzy 7–10
tys. lat temu przynieśli z Azji Mniejszej neolityczną cywilizację rolniczą.
Arainowie i Arbinowie częściowo się z nimi wymieszali, częściowo
wyparli w bardziej niedostępne rejony (Alpy, Góry Dynarskie, wyspy
śródziemnomorskie, Skandynawia). Właściwa kultura praaryjska (kultura
amfor kulistych), którą Ariowie rozprzestrzenili następnie na wschód,
powstała ze zmieszania Arainów z ludnością, wśród której przeważała
haplogrupa Y-DNA I. Ta ostatnia jest obecnie drugą co do liczebności
haplogrupą wśród narodów słowiańskich Europy Środkowo-Wschodniej
(posiada ją tu ok. 20 proc. mężczyzn). O ile więc haplogrupa R1a była
najliczniej reprezentowana wśród Praariów i jest to niejako znak
rozpoznawczy tej grupy, należy pamiętać, że na uformowanie ich
ostatecznego kształtu złożyli się również nosiciele innych haplogrup
męskich (I, E, G, J). Dodatkowo prawie cała linia żeńska Praariów
(haplogrupy mtDNA) była miejscowego pochodzenia (co najmniej od 10
tys. lat), co oznacza, że Arainowie niejako „wżenili” się w miejscową
populację. Uwidacznia to tym bardziej, iż Ariowie-Słowianie i ich kultura
powstali ze zmieszania się w Europie Środkowo-Wschodniej
wcześniejszych kultur neolitycznych z napływającymi ze wschodu
Arainami. Dopiero ta ustabilizowana mieszanka stworzyła lud i kulturę
Ariów-Słowian, którego część wyruszyła na podbój Indii i Persji”.
Spora grupa naukowców twierdzi, że ogromna liczba słów
pochodzenia irańskiego w językach słowiańskich nie może być wynikiem
wyłącznie zapożyczeń. Dowodem tego na naszych ziemiach jest chociażby
nazwa… Swarzędz, czego mieszkańcy tego miasta zapewne nie są dziś
świadomi.
„W Iranie od niepamiętnych czasów panował solarny kult Mitry –
pisze Witold Repetowicz – a staroirańskim określeniem słońca było słowo
chwar, które w dzisiejszym perskim ma brzmienie chur. Jak wskazuje
wybitny iranista, profesor Bogdan Składanek, słowo swar, oznaczające
słońce w języku starosłowiańskim jest obocznością słowa chwar. I
nieprzypadkowo Swaróg był słowiańskim bogiem ognia. Innym
ciekawym słowem świadczącym o pokrewieństwie irańsko-słowiańskim
jest też staroperskie słowo bogh, oznaczające nic innego jak boga.
Gdyby ktoś się cofnął w czasie do irańskiego Sistanu w roku 672, to
byłby świadkiem dziwacznej sceny obwożenia pijanego poety Ubbada bin
Zijada w klatce z psem, kotem i świnią. Poeta podpadł gubernatorowi, ale
to, co by polskiego podróżnika w czasie najbardziej zdziwiło, to to, że
dzieciarnia biegnąca za klatką Ubbada krzyczała w jego stronę swojskie
słowa: «czo to jest!». Podobieństw językowych na poziomie
podstawowym jest bez liku, poczynając od liczebników (np. du – dwa;
pendź – pięć, szesz – sześć) czy też odmiany czasownika «być» (perskie
budan). «Jestem» to po persku hastam, a «jest» to (h)ast”.
Według modnej obecnie teorii etnogeneza Słowian nastąpiła w IV
wieku na wyludnionej w wyniku najazdu Hunów obecnej środkowej i
zachodniej Ukrainie. Napływające z północy plemiona bałtyckie połączyły
się z niedobitkami germańskich Gotów i irańskich Alanów. Tak powstali
Słowianie. Według tej koncepcji krew Sarmatów, dzielnych stepowych
jeźdźców, płynie jednak w naszych żyłach.
Pojawienie się Słowian u schyłku epoki scytyjskiej prowadzi do
przypuszczenia, że są oni potomkami tych irańskich koczowników. Nawet
jeśli jednak tak nie jest, to interakcje kulturowe słowiańsko-scytyjskie
były z całą pewnością bardzo intensywne, a Scytowie byli nośnikiem
irańskiej kultury, której elementy przetrwały u nas do dziś.
Nowruz oznacza w Iranie „nowy dzień” i jest to pierwszy dzień
tradycyjnego nowego roku, przy czym zarówno w Iranie, jak i w
Afganistanie jest to też faktycznie pierwszy dzień nowego roku
kalendarzowego[28]. Zgodnie ze starożytną legendą, że świat wykluł się z
wielkiego jaja. Co roku na wiosnę Irańczycy malują takie wielkie jajka na
ulicy, wystawiając je później jako ozdoby uliczne. Podobnie jak w Polsce.
Znany jest tam też obyczaj polewania się wodą, czyli polski śmigus-
dyngus.
Według wybitnej polskiej iranistki profesor Marii Składankowej
irańskie korzenie ma popularny polski mit o Babie Jadze, która w Aweście,
świętej księdze Ariów występuje jako Ażi Dahaka. Łącznikiem jest wąż
Ahi, indyjski odpowiednik irańskiego Ażi. Jak wskazuje nieżyjąca już
iranistka w swej fascynującej książce Bohaterowie, bogowie i demony
dawnego Iranu, Baba Jaga to „symbol przezwyciężonego zagrożenia,
polegającego przede wszystkim na tym, że schwytane dzieci stara się ona
upiec czy ugotować i zjeść”.
Pani profesor zwraca zresztą uwagę na to, że bajka o Babie Jadze
wywodzi się ze starosłowiańskiego mitu, w którym podobieństwo to jest
jeszcze bardziej widoczne. Ponadto Awesta w stosunku do Ażi Dahaki
używa też określenia Drudża, czyli „kłamstwo” (dziś po persku jest to
słowo dorugh) i Składankowa zwraca uwagę na podobieństwo do innego
określenia Baby Jagi na niektórych terenach słowiańskich: Baba
Drasznica.
Zważywszy na to, że wszystkie ludy indoeuropejskie, a więc zarówno
Polacy, Irańczycy, jak i Kurdowie pochodzą od Ariów, a Słowianie we
wczesnym średniowieczu mieli bliskie kontakty z irańskimi Scytami,
trudno uznać te podobieństwa za przypadkowe.
Takich związków między przedchrześcijańską mitologią Słowian i
przedislamską mitologią Irańczyków jest zresztą znacznie więcej. Perskie
(babilońskie) korzenie ma również popularna legenda o królu Krakusie i
wawelskim smoku. Według Piotra Makucha jest ona wariantem
opowieści o smoku babilońskim. Warto też wiedzieć, że nazwa Wawel to
najprawdopodobniej po prostu biblijny Babel, czyli Babilon. Już od
późnego średniowiecza formułowane były sądy i przypuszczenia, że
legenda polska jest wersją opowiadania o Danielu i smoku babilońskim.
Idąc tym tropem, można przypuszczać, że Krakus, który zlecił zabicie
smoka wawelskiego, to prawdopodobnie perski władca Cyrus I z dynastii
Achemenidów panujący w królestwie Anszanu od ok. 640 roku p.n.e. do
ok. 600 roku p.n.e. Jak czytamy w Kronice Mierzwy, „(…) smoka [w
Krakowie] zabito tak, jak Daniel zabił smoka babilońskiego”.
Opis tego zdarzenia znajdziemy już w Starym Testamencie (Księga
Daniela 14.23–29): „Był w Babilonie wielki smok, któremu oddawano cześć.
Powiedział król do Daniela: «Czy i o nim powiesz, że jest zrobiony z
brązu? Popatrz, przecież on i je, i pije. Nie możesz powiedzieć, że to nie
jest bóg żyjący. Zechciej mu więc oddać cześć». Daniel odpowiedział: «Ja
czczę tylko Pana, Boga mojego. Tylko On jest Bogiem żyjącym. Jeśli mi
pozwolisz, królu, zabiję tego smoka, nie posługując się ani mieczem, ani
nawet zwykłą pałką». I zgodził się król. Wziął tedy Daniel smoły, łoju,
włosia, kazał wszystko ugotować, zrobił z tego placki, które wrzucił w
paszczę smoka. Smok połknąwszy wszystko, rozpękł się na dwoje. A
Daniel powiedział: «Oto zobaczcie teraz, komu cześć oddajecie!». Kiedy
Babilończycy dowiedzieli się o tym, rozgniewali się bardzo i buntując się
przeciwko królowi, mówili: «Nasz król stał się Żydem, bo kazał zburzyć
posąg Bela i zabić smoka, wytracił również wszystkich kapłanów»”.

*
Pojawia się pytanie, kiedy nosiciele haplogrup R1a i R1b zaczęli
posługiwać się zbliżonymi do siebie językami (słowiańskimi, celtyckimi,
italskimi, germańskimi), zaliczanymi do rodziny indoeuropejskiej.
Wspomniany wcześniej Anatole Klyosov uważa, że „nosicielami języka
indoeuropejskiego byli Arainowie (R1a). W nawiązaniu do jednej z teorii
mieli go przynieść do Europy z Anatolii, ale prawdopodobnie posługiwali
się tym językiem już w swej środkowoazjatyckiej ojczyźnie”. (…)
Arbinowie (R1b) pierwotnie posługiwali się natomiast językiem zbliżonym
do tureckiego. Do dziś językiem z tej rodziny mówią Baszkirowie (Ural) i
Turkmeni (Azja Środkowa), którzy są w większości – podobnie jak
mieszkańcy Europy Zachodniej – nosicielami haplogrupy R1b.
(…) Wędrując ze wschodu na zachód, Arbinowie szybko porzucili
jednak swój pierwotny język, a w miejscach swych kolejnych pobytów
przyjmowali mowę miejscowej ludności. To oni przynieśli w Pireneje
język baskijski (Baskowie charakteryzują się największym udziałem
haplogrupy R1b w Europie), który został ostatnio uznany za bardzo bliski
językowi Dogonów żyjących w zachodniej Afryce. Potwierdzałoby to
hipotezę przybycia Arbinów do Europy przez Afrykę, tym bardziej iż
haplogrupa R1b występuje w dużym odsetku u niektórych plemion
afrykańskich (m.in. Hausa, Fulbe) żyjących w sąsiedztwie Dogonów. Ci
ostatni również charakteryzują się dominacją nietypowej dla plemion
afrykańskich haplogrupy (E1a), która w znacznym odsetku występuje
również u wspomnianego ludu Fulbe. Baskowie, Dogonowie i Fulbe są
więc spleceni nićmi pokrewieństwa językowo-genetycznego, które w
jakimś sensie dotyczy również większości zachodnich Europejczyków
(haplogrupa R1b). Można w związku z tym domniemywać, iż po przybyciu
do Europy większość Arbinów (prócz Basków) porzuciła język, którym
posługiwała się w Afryce, przyjmując od mieszkańców zachodniej części
środkowej Europy języki celtyckie, romańskie i germańskie”.
Mariusz Kowalski: „Zgadzając się co do Arbinów, nie można jednak
odrzucić hipotezy, iż podobnie było z Arainami. Początkowo posługiwali
się najprawdopodobniej językiem zbliżonym do pierwotnego języka
Arbinów, który moglibyśmy zaliczyć do rodziny ałtajskiej (razem z
tureckimi i mongolskimi). Do dziś niektóre ludy tureckojęzyczne (m.in.
Kirgizi i Ałtajczycy) charakteryzują się dużym udziałem haplogrupy R1a (a
więc w dużej części wciąż są Arainami). Oznaczać by to musiało, iż ci
Arainowie, którzy weszli w skład ludu Ariów, językiem indoeuropejskim
zaczęli porozumiewać się dopiero po przybyciu do Europy. Można to
bardzo dobrze dopasować do teorii anatolijskiego pochodzenia tej mowy.
Kolejne fale ludów przynosiły do Europy nowe elementy językowe.
Szczególną rolę odegrały tu ludy, które w neolicie przyniosły z Anatolii do
Europy cywilizację rolniczą. Zasiedliły one przede wszystkim Bałkany i
Europę Środkową. Nie byli to jednak Arainowie (którzy napłynęli później),
lecz przede wszystkim nosiciele haplogrup G, E i J. Ich język wymieszał się
z językiem miejscowej ludności zbieracko-łowieckiej (haplogrupa I),
tworząc w zachodniej części Europy Środkowej podstawy języków
zachodnioindoeuropejskich (celtyckiego, italskiego), określanych mianem
języków kentumowych (od brzmienia liczby sto – kentum – w języku
łacińskim). W późniejszym okresie język ten przyjęli, na skutek podbojów
celtyckich i rzymskich, osiedleni nad Atlantykiem Arbinowie.
Na wschodzie Europy, pod wpływem zmieszania się tam wcześniej
przybyłych ludów z napływającymi Arainami, powstała kultura Ariów-
Słowian i ich odrębny język, nazwany satemowym (od brzmienia liczby
sto – satem – w języku awestyjskim, czyli klasycznym perskim). Cześć
tych Ariów-Słowian wywędrowała po pewnym czasie na wschód,
przenosząc swój język do Azji Środkowej, Indii i Persji.
Migracje te miały również swe rasowe konsekwencje. Europejska
ludność środkowego neolitu była typu nordycznego na północy,
dynarskiego w centrum i litoralnego na południu. Napływ Arbinów do
Europy Zachodniej i zmieszanie się ich z miejscową ludnością
spowodowały powstanie typu północno-zachodniego, w najczystszej
postaci występującego na Wyspach Brytyjskich (według polskiego
antropologa Jana Czekanowskiego). To m.in. Arbinowie mieli przynieść do
Europy gen odpowiedzialny za rudy kolor włosów. Zmieszanie się
Arainów z ludnością wschodniej Europy spowodowało natomiast
powstanie typu subnordycznego, w najczystszej postaci występującego w
Polsce. Mylili się więc naziści, uważając nordyków za najczystszych
Aryjczyków. Najbardziej charakterystycznym dla Ariów typem rasowym
musiał być bowiem typ subnordyczny.
Kultura Ariów-Słowian (amfor kulistych) wyłoniła się na podglebiu
rozwiniętych kultur europejskiej cywilizacji rolniczej. W wyniku
kolejnych przekształceń powstała później na tym obszarze kultura
ceramiki sznurowej, po niej zaś unitecka, trzciniecka i łużycka. Dwie
ostatnie także przez tradycyjną naukę wiązane są z ludnością
prasłowiańską. Kultury te rozwijały się w silnym związku z cywilizacją
egejską, o czym świadczą liczne znajdowane ostatnio budowle kamienne
(np. na tzw. Górze Zyndrama). Niczym nie ustępowały zachodniej części
Europy czy cywilizacjom południowej Azji. Ariowie, napływając do
zaawansowanych pod względem cywilizacyjnym Indii i Persji, narzucili
miejscowym ludom swoją własną kulturę i język. Można to uznać za
potwierdzenie wysokiego poziomu rozwoju kulturowego wszystkich
Ariów na tle otaczających ich ludów. Dopiero rozwój Imperium
Rzymskiego i kolonizacja Europy Zachodniej przez to państwo zmieniły tę
sytuację. Zmieszanie Celtów, Rzymian i Germanów z Arbinami (Baskami)
doprowadziło do powstania romano-germańskiej Europy Zachodniej,
która dzięki przejęciu rzymskiego dziedzictwa i posiadaniu dostępu do
Atlantyku uzyskała stopniowo przewagę gospodarczą, kulturową i
polityczną nad mieszkańcami Europy Wschodniej. (…).
Można na to jednak spojrzeć jeszcze w inny sposób. Rzymianom nigdy
nie udało się podbić europejskiej kolebki Ariów. Sukcesu na tym polu nie
odniosło również Cesarstwo Niemieckie (I Rzesza) i Cesarstwo Francuskie
(Napoleon), uważające się za kontynuację tradycji Imperium Rzymskiego.
Kolejne Rzesze Niemieckie (II i III) potra ły narzucić swoją dominację
narodom Europy Wschodniej jedynie na chwilę. Nie wydaje się również,
by długotrwały sukces mógł być udziałem kolejnego europejskiego
imperium, czyli biurokratycznej Unii Europejskiej.
Bezpośredni potomkowie europejskich Ariów-Słowian, czyli my,
Polacy, dobrowolnie przyjęliśmy cywilizację łacińską i uczyniliśmy z niej
podstawę swego rozwoju, bez wątpienia dodając do niej również pewne
nowe elementy. Mimo to zawsze byliśmy uważani za gorszą część Europy.
Być może dlatego, iż nasze pochodzenie od Ariów poszło w zapomnienie
(pochodzenie to próbowali natomiast przywłaszczyć sobie inni) lub
dlatego, że pochodząc od Ariów, byliśmy po prostu inni niż romańsko-
celtycko-germańsko-baskijscy mieszkańcy Europy Zachodniej. Przez
wieki wytworzyliśmy swoją własną cywilizację, powstałą z połączenia
kultury europejskich Ariów (czyli Słowian) z kulturą łacińskiej Europy
Zachodniej. Wobec pogłębiającego się kryzysu duchowego na Zachodzie,
wydaje się również, że to właśnie Europa Wschodnia (z Polską na czele)
staje się ostatnią nadzieją tej ostatniej.
A nawet czymś więcej. Świat egejski stworzył swoją cywilizację pod
wpływem cywilizacji Bliskiego Wschodu, jako zupełnie nową jakość. Od
Egejczyków (Kreteńczyków) kulturę przejęli starożytni Grecy, choć nie
była to kopia poprzedników. Podobnie uczynili Rzymianie z cywilizacją
grecką, a Europa Zachodnia z cywilizacją rzymską. Podobnie czynimy my
od ponad tysiąca lat. Nie jesteśmy «uboższymi krewnymi», lecz nową
cywilizacją, w twórczy sposób adaptującą dorobek cywilizacji łacińskiej.
Nie musimy naśladować Francuzów, Niemców czy Włochów (szczególnie
w ich dzisiejszym stanie) – jak wmawiają nam różni «oświeceni» doradcy.
Mamy inne pochodzenie i jesteśmy na zupełnie innym etapie rozwoju
(niejako równoległym). Bądźmy sobą, pamiętając o naszych dumnych
przodkach Ariach-Słowianach oraz podtrzymując i wzbogacając kolejną
cywilizację, jaka przy naszym udziale tworzy się w łańcuchu rozwoju
kultury europejskiej.
Bo stara Europa przechodzi do historii”.

*
Przebadano również niedawno pod kątem DNA szczątki grobów
scytyjskich i… okazało się, że Scytowie mają DNA najbardziej
rozpowszechnione wśród Polaków. Tak, tak, ich DNA jest typowo
słowiańskie zarówno pod względem haplotypu Y-STR (znaczników
zawartych w chromosomie męskim Y), jak i też autosomalnie (tzn. w
innych chromosomach). A to oznacza już bardzo bliskie pokrewieństwo
biologiczne. Na mapach genetycznych Europy starożytne autosomalne
DNA scytyjskie plasuje się dokładnie tam, gdzie DNA współczesnych
Polaków i Rosjan…
Natychmiast więc wiele osób zaczęło twierdzić, że zarówno
Wenetowie (Wenedowie), jak i Scytowie (oracze)[29], byli Słowianami.
Obecnie coraz częściej kwestionowany jest stary dogmat, że Scytowie
mieszkający nad Morzem Czarnym byli ludem irańskim. A to w związku z
odkryciem, że irańscy Osetyńczycy – do tej pory uważani za potomków
Scytów – nie mają ze Scytami nic wspólnego, ponieważ posiadają inne
DNA. Nie ma w tej chwili żadnych dowodów na to, że Scytowie mówili
dialektem irańskim. Nie ma też śladów występowania dialektów
irańskich wśród ludności zamieszkującej te tereny w czasach
historycznych. Niespotykana rzecz, aby język tak nagle zupełnie zniknął.
Bardzo prawdopodobny jest natomiast inny scenariusz, łączący Scytów i
Słowian.
„Herodot pisał, że Scytowie królewscy oraz inne plemiona rzekomo
scytyjskie mieszkające na północy (Neurowie, Budynowie, Gelonowie itp.)
miały podobne obyczaje i mówiły tym samym językiem – twierdzi
krakowski pisarz Czesław Białczyński. – Do tej pory nauka nie może
znaleźć odpowiedzi na pytanie, co się stało z tymi Scytami. Ze stepu
przepędzili Scytów Hunowie. Ale co się stało z innymi Scytami, tymi
niemieszkającymi na stepie? Moim zdaniem «stepowcy» zostali
wchłonięci przez Słowian, a «oracze» to byli Słowianie. Powód, dla
którego nie możemy dziś odróżnić Scytów od Słowian, jest taki, że oni nie
różnili się niczym istotnym między sobą. Mówili podobnym językiem,
wyglądali podobnie, mieli podobne DNA, podobne obyczaje, religię itp.
Herodot pisze, że kiedy armia perska wkroczyła do kraju Scytów, ci
wysłali wozy z dobytkiem, żonami itp. na północ, do sąsiednich plemion.
To samo stało się – moim zdaniem – gdy Scytowie Sarmaci byli atakowani
przez Hunów ze wschodu i Rzymian z zachodu. Nie widząc możliwości
życia na dotychczasowym terytorium, wynieśli się na północ, tzn. do
Słowian. Na opuszczone tereny wkroczyły wtedy jakieś wędrujące
wzdłuż Dunaju plemiona germańskie, przodkowie Gotów.
Myślę, że to właśnie późniejsze walki wewnętrzne między Scytami i
Słowianami i epidemie mogły przyczynić się do załamania gospodarczego
i ogólnej biedy na terytoriach między Bałtykiem i Karpatami w stopniu
większym niż najazdy Hunów.
Podsumowując, na podstawie danych, jakie dostarcza nam genetyka,
językoznawstwo, archeologia i historiogra a, najbardziej prawdopodobne
jest to, że prakolebką Słowian były tereny między Odrą i Dnieprem oraz
Karpatami i Bałtykiem. Jest to teren wystarczająco duży, aby pomieścić
tak olbrzymi lud. Osobiście nie wierzę w eksplozje demogra czne i inne
podobne bzdury – nikt nie dostarczył na to żadnych dowodów. Nie wierzę
również w migracje i całkowitą wymianę wielkich rolniczych ludów.
Migrują zawsze tylko grupy, a nie całe ludy.
Gdyby «Scytowie rozpłynęli się wśród ludności kaukaskiej», to
zostawiliby po sobie tam jakiś ślad, np. moglibyśmy zaobserwować
wyższy niż w sąsiednich populacjach odsetek typowo scytyjskich
haplotypów R1a1. Pod względem autosomalnego DNA też z pewnością
odstawaliby od ludności sąsiedniej i zbliżyli do populacji centralnej
Europy. Nic takiego nie zaobserwowano. Odsetek R1a1 wśród
Osetyńczyków należy do najniższych w regionie, ok. 1 proc. Osetyńczycy
nie są więc potomkami Scytów i nie ma dowodów na jakiekolwiek związki
między nimi. Język osetyński należy do dialektów zachodnioirańskich, a
na zachodzie Iranu obserwuje się najniższy odsetek R1a1. Irański dialekt,
którym mówią Osetyńczycy, to z pewnością perskie wpływy językowe, a
nie scytyjskie”.
Business Insider to amerykańska strona internetowa poświęcona
wiadomościom nansowym i biznesowym, należąca do rmy medialnej
Insider Inc. Jak pisze Sławomir Ambroziak:
„Animowana mapa ewolucji języków indoeuropejskich, stworzona
przez Business Insider, oparta jest na rezultatach badań Russella Graya i
Quentina Atkinsona stosujących metody obliczeniowe zbliżone do
algorytmów używanych przez genetyków podczas śledzenia
rozprzestrzeniających się epidemii, wskazuje na dialekty bałto-
słowiańskie jako na prawdziwy, a nie skompilowany metodą historyczno-
porównawczą język praindoeuropejski, przynajmniej w odniesieniu do
jego gałęzi europejskiej. Zresztą pomysł Graya i Atkinsona,
zaprezentowany po raz pierwszy w 2003 roku, już wtedy nie był nowy,
gdyż podobne propozycje co do rozprzestrzeniania się języków
indoeuropejskich wysuwali wcześniej: Schmidt, Lehmann i Renfrew, przy
czym dwaj pierwsi badacze lokowali Słowiańszczyznę w samym centrum
indoeuropejskiej wspólnoty, wyprowadzając rozchodzące się od niej fale
pozostałych grupjęzykowych”.
„Mogą więc mieć się z pyszna wielce uczeni prześmiewcy drwiący z
Wojciecha Dembołęckiego – twierdzi również pan Ambroziak – który już
w XVII wieku pisał, że łacina i wszystkie języki europejskie to tylko
zniekształcona, w ten czy innych sposób, polszczyzna, pochodząca, jak też
inne języki słowiańskie, w prostej linii od dialektów scytyjskich.
Dembołęcki, pasjonat etymologii, posiadając rzymski tytuł doktora
teologii oraz historyka i kronikarza zakonu franciszkanów, i biegłą
znajomość dziesięciu języków, wiedział bez wątpienia, o czym pisze.
Zauważmy przy tym, że van Boxhorn, uznawany za ojca indoeuropeistyki,
który wspólny język praindoeuropejski nazywał językiem scytyjskim,
opublikował swoje dociekania w 1647 roku, czyli dokładnie w roku
śmierci Wojciecha Dembołęckiego”.
Chodzi o język scytyjski, który w czasach Herodota był zapewne
podobny i do prasłowiańskiego, i do praindyjskiego. Najprawdopodobniej
najdłużej zachował pierwotne słownictwo obu ludów, stąd mogą wynikać
pomysły współczesnych lingwistów o indoirańskich Scytach i Sarmatach.

*
A co z DNA Piastów? Do jakiej haplogrupy Y należała najdłużej
panująca i najbardziej chyba owiana legendami polska dynastia?
Szczególnie że nie brak jest hipotez dotyczących jej obcego pochodzenia.
„Około dwóch lat temu pojawiły się, nieo cjalnie, wstępne wyniki
analizy piastowskiego chromosomu Y z dwóch różnych pochówków –
pisze Magdalena Kawalec-Segond, biolog molekularny, mikrobiolog,
współautorka Słownika bakterii. – Jak na razie wszystko wskazuje, że
będzie to haplogrupa R1b, a nie najliczniejsza w Polsce R1a. Czy to oznacza,
że piewcy obcego pochodzenia Piastów mieli rację? Bynajmniej, na razie
to o niczym nie przesądza. R1b posiada, w zależności od regionu
zamieszkania, ok. 20 proc. Polaków, jest to więc trzecia najpopularniejsza
w Polsce haplogrupa (po R1a i I). Bardzo wiele, tak samo jak w przypadku
R1a i innych haplogrup, mówi genetykom genealogom dokładna pozycja
na drzewie. Może ona zadecydować o tym, czy tamto R1b miało zupełnie
obce podłoże, czy było od dłuższego czasu u Słowian, czy też może
pochodzi np. od zastanych pozostałości po Gotach?”
„Indoirańczycy sami dopiero później określili się jako Ariowie –
twierdzi również Magdalena Kawalec-Segond. – Tak więc nie mogli być
«ojcami» Polaków. Jednak i Polacy, i Ariowie mieli wspólnych przodków i
to znacznie bliższych niż biblijny Adam. Jeśli nazwy Polska i Polacy są
średniowiecznymi terminami (wcześniej byliśmy Lęhami lub Lachami), a
miano Ariowie pojawiło się ok. 1500 lat p.n.e., to ok. IV tysiąclecia p.n.e.
(kiedy doszło do powstania rodów ich przodków) nie mogli nazywać się
ani Ariami, ani Polakami. Czy już wówczas funkcjonowała nazwa
Słowianie? Trudno to rozstrzygnąć, bowiem pierwszy zapis kojarzący się
z tym mianem to Suevi (Słewi) Juliusza Cezara z I wieku p.n.e. Byliby to
pewniej Prasłowianie, ale w takim przypadku równie dobrze możemy
mówić o Praariach, a nawet Prapolakach. Poprawnościowo można by
zwać ich Praindoeuropejczykami. Z kolei Scytowie (Skołoci), którzy
mogliby być bezpośrednimi potomkami założycieli obu rodów, to także
późniejsze świadectwa (Herodot, V wiek p.n.e.). Proponuję więc zacząć od
miejsca pochodzenia pierwszych przodków obu ludów.
(…) [Peter] Underhill[30], ale również inny genetyk Anatole Klyosov
(Kłosow), zakładali, że ok. IV tysiąclecia p.n.e. w Europie Środkowo-
Wschodniej doszło do rozdzielenia się genów R1a na słowiański i aryjski. Z
powodu wery kacji w znaleziskach archeologicznych większą wiarę daję
(Web) anglosaskiemu Underhillowi, który wskazywał owo rozdzielenie na
obszar dorzecza Wisły. Klyosov, jako Rosjanin, zapewne miał większą
«motywację» do wyznaczenia tego obszaru na Niż Rosyjski. Chociaż
kulturę mogła do dzisiejszej Rosji przynieść grupa ludzi z inną mutacją
R1a, która dopiero tam wykształciła aryjskie Z93. Ponadto archeologowie,
w tym… rosyjscy, wiążą tereny polskie z wyjściem Praariów na Wschód.
Powtarzając wywód za ks. Stanisławem Pietrzakiem, w 1892 roku w
miejscowości Nowoswobodnaja pod północnymi stokami Kaukazu, na
obszarze kultury Majkop związanej z mezopotamskim Uruk,
wyodrębniono archeologiczną kulturę, która nie przypominała Majkopu.
W 1952 roku angielsko-australijski archeolog Gordon Childe rozpoznał
tu zupełnie odrębną jednostkę archeologiczną – kulturę amfor kulistych, i
wskazał na jej pochodzenie z terenów Polski. Jej związek z Polską
potwierdzili archeolodzy A.D. Rezepkin oraz A.N. Gej. W 1974 roku W.A.
Safronow i N.A. Nikołajewa, podejmując badania licznych kurhanów w
osadzie Nowoswobodnaja, jednoznacznie potwierdzili istnienie tam
kamiennych i ceramicznych zabytków oraz dolmenowych obrzędów
grzebalnych kultury, wywodzącej się ze środkowoeuropejskiej kultury
amfor kulistych w tym tzw. amfory kujawskie. To wszystko stało się
podstawą sformułowania tezy o ojczyźnie tzw. Praindoeuropejczyków na
terenie słowiańskich kultur z obszaru obecnej Polski i Niemiec
Wschodnich.
W archeologicznej kulturze północnego Kaukazu widzi się nawet trzy
kultury, najściślej związane z ziemiami polskimi, co świadczy o kierunku
migracji ludności z Polski na południowy wschód, ostatecznie ku Iranowi i
Indiom. W końcu w 2013 roku w Rostowie nad Donem, w Rosji,
międzynarodowa konferencja naukowa «Zasiedlenie Rosji Południowej od
czasów starożytnych do dni dzisiejszych» jednoznacznie wskazała
kierunek ekspansji owych Prapolaków. W wykładach przedstawiono
kierunek migracji Praindoeuropejczyków i ich archeologicznych kultur –
od Europy Środkowej, czyli kultury amfor kulistych, na wschód aż do
Ałtaju. Z perspektywy rosyjskiej kultura słowiańska przyszła znad Wisły.
Ustalenia Alineiego[31] wskazują, że obszar kształtowania się
Słowiańszczyzny rozciągał się od Macedonii do Polski najpóźniej od VII
tysiąclecia p.n.e. Jakkolwiek oceniać, to stwierdzono, że drogę przyszłych
Ariów do Indii wyznaczały od samego początku zabytki typowe dla
wykształconej na Kujawach przed III tysiącleciem p.n.e. kultury amfor
kulistych. (…)
O tym, że podstawy wedyjskie zaczęły się w środkowej Europie przed
wyjściem przodków Ariów na Wschód, świadczy jeszcze kilka
szczegółów. Poprzednicy Polaków wierzyli też w reinkarnację.
Powszechny u Słowian był także kult ognia (w sanskrycie agni), podobnie
jak u dawnych Ariów. Starosłowiańskie słowo «bog» jest fonetycznie
powiązane z sanskryckim «bhaga» o tym samym znaczeniu. Ważnym
źródłem informacji o podobieństwie (a w zasadzie jedności) między religią
dawnych Słowian a hinduizmem są takie dzieła literackie, jak rosyjska
Księga Koljady czy bułgarska Słowiańska Weda. Księga Koljady opowiada
historie o Kryszeniu (Krysznie) oraz Wisznim (Wisznu). Można tam
znaleźć romantyczną opowieść o młodzieńczej miłości Rady i Kryszenia
(hinduskich Radhy i Kryszny). Słowiańska Weda to zbiór ludowych pieśni
bułgarskich, który zawiera historie o Krysznie i Wisznu, pokrywające się
dokładnie z wersją z Bhagawatapurany. Opisuje także liczne inne bóstwa
indyjskie. W końcu Wedy – święte księgi wiedzy hinduistycznej – biorą
swoją nazwę od polskiej Wiedzy. Warto dodać, że jeszcze w X wieku n.e.
muzułmański kronikarz Al-Masudi o Słowianach pisze: «(…) palą samych
siebie, palą też króla lub władcę, jeśli umrze (…). Obyczaje ich są w tym
podobne do obyczajów Indów». Ważne, że w tym czasie nie było żadnej
bezpośredniej granicy między Lechią a Indią.
Ciekawe są również rozważania nad maskami Meduz z kurhanu w Vix,
w której spoczęła scytyjska kapłanka. Jak napisała polska badaczka
Celtów Janina Rosen-Przeworska, maski mają między brwiami
charakterystyczny znak «buddyjski» w postaci wydłużonej kropli. Jednak
w rzeczywistości nie jest to żaden znak «buddyjski», ale znacznie starszy
symbol – tilaka (lub pundraka) – w hinduizmie to znak na czole
pozwalający odróżnić tradycję, do której należy właściciel tilaki. W
tradycji wedyjskiej miała symbolizować trzecie oko (znane również jako
oko wewnętrzne) – bramę prowadzącą do wyższej świadomości. Ponieważ
wiadomo, że aryjska droga do Indii rozpoczęła się już z ukształtowanego
środowiska prasłowiańskiego, to należy założyć, że ta koncepcja powstała
w Europie Środkowej najpóźniej w IV tysiącleciu p.n.e. i stąd dotarła do
południowej Azji, ale przetrwała też w wierze słowiańskiej do czasów
chrystianizacji, podobnie jak obrzęd palenia zmarłych na stosie.
Okazuje się, że nauka potra określić erę początku wędrówki
wspólnych słowiańsko-indyjskich bogów. Był to czas rozejścia się na
nizinach nadwiślańskich dwóch ludów z jednego pnia, czyli między IV a III
tysiącleciem p.n.e. Kiedy więc ci wspólni bogowie mogli się narodzić w
sensie idei ludzkiej, a nie skody kowanego po latach objawienia?
Najpewniej w naddunajskiej cywilizacji jakieś dwa tysiące lat wcześniej,
gdzie strzegące świętego ognia kapłanki boga Szaue (Siwy lub Śiwy)
spaliły ciało sędziwego mędrca zgodnie z przysługującą jego szczątkom
dbałością”.
Przeprowadzone w ostatnich latach badania genetyczne pani Kawalec-
Segond podsumowuje następująco (tylko na podstawie danych z próbek
kopalnych – bez ustaleń genetyki genealogicznej, antropologii zycznej,
archeologii i paleolingwistyki, a także bez podważania
reprezentatywności próbek z powodu ciałopalenia):
1. Najnowsze analizy próbek kopalnego DNA podważają
najwcześniejszą drogę R1 do Europy zarówno przez Anatolię, jak i przez
stepy nadczarnomorskie. Starsze jest R z Francji oraz R1b z Włoch
(człowiek z Villabruna – ok. 12 tys. lat p.n.e.). R dotarło więc do środka
naszego kontynentu najpierw z Zachodu lub Południa, a nie ze Wschodu.
Generalnie rozprzestrzenienie się R i J w Europie jest starsze, niż
dotychczas zakładano.
2. Pokazują rolę rodów bliskowschodnich w tworzeniu pierwszych
kultur Europy – J we Francji ok. 11 tys. lat p.n.e.; anatolijskie G (szczególnie
G2a) częste w pierwszych kulturach rolniczych Europy.
3. Pierwszych cywilizacji w Europie nie tworzyli R1a, ale przejęli
kulturę i język od wyżej rozwiniętych tubylców, którzy zjawili się tu
przed nimi jako potomkowie rolników z Anatolii.
4. R1a dopiero w III tysiącleciu p.n.e. włączyli się do rozwijania
europejskiej cywilizacji. Wcześniej na ziemiach polskich rolnictwo i
budownictwo krzewili przodkowie m.in. Lewitów.
Spośród R, tylko R1b brali udział w rozwoju pierwszego etnosu
indoeuropejskiego, a więc i słowiańskiego.
5. Badania potwierdzają biblijny przekaz o rozejściu się kultur spod
wieży Babel, którą można lokować na obszarach dzisiejszego Kurdystanu.
Wspierają – wywiedziony częściowo z Biblii – obraz zawarty w
średniowiecznych kronikach (zwłaszcza Długosza): przodkowie Lecha
przybyli z Bliskiego Wschodu na Bałkany, a dopiero stamtąd doszli do
Europy Środkowej. Jednocześnie zaprzeczają wiązaniu pierwszych
Lechitów z haplogrupą R1a, za to otwierają taką możliwość dla R1b i
potwierdzają dla G, I oraz J.
6. J2a wraz z R1a wyszło z Europy i wzięło udział w tworzeniu Indii
wedyjskich.
7. Tegoroczne analizy najstarszych próbek kopalnych DNA z Europy
nie podważają natomiast pewności nieprzerwanego pobytu biologicznych
przodków większości dzisiejszych Polaków między Łabą a Bugiem od
pierwszej połowy III tysiąclecia p.n.e.
Może więc w świetle najnowszych badań genetycznych, które
wskazują na związki Słowian z ludnością Iranu, należy na nowo
zwery kować dawno odrzucone hipotezy o Lachach – Sarmatach i
pochodzeniu od Scytów czy Ariów? Zaraz, zaraz, nie tak prędko. Niejeden
poważny badacz zdecydowanie kwestionuje te ustalenia.
*
Wielu naukowców twierdzi, że utożsamianie Scytów ze Słowianami to
poważne nadużycie, ponieważ obie wymienione grupy były całkowicie
odmiennymi ludami. Podstawowa różnica polega na tym, że Scytowie to
lud koczowniczy, natomiast Słowianie to osiadły lud rolników, który w
przeciwieństwie do koczowników zakładał stałe osiedla. Główną siłą
militarną Scytów była ich ruchliwość, wynikająca z życia w siodle, oraz
biegłość w posługiwaniu się łukiem. Słowianie z kolei – przynajmniej na
początku – opierali się głównie na piechocie. Na konia mogli sobie
pozwolić jedynie najbogatsi z nich.
Scytowie opanowali do perfekcji sztukę metalurgii (najpiękniejsze
wyroby z metali szlachetnych odkrywane w kurhanach na Ukrainie to
właśnie ich dzieła), podczas gdy u Słowian znajdowała się ona na bardzo
niskim poziomie. Tego typu ozdoby pojawiły się u nich dopiero we
wczesnym średniowieczu, w wyniku kontaktu z Awarami. Słowianie byli
też jednym z tych ludów, które późno przerzuciły się z drewnianych
narzędzi rolniczych na żelazne. Wczesna ceramika słowiańska jest dużo
prymitywniejsza od naczyń wielu ludów żyjących setki lat przed nimi,
natomiast w scytyjskich kurhanach znajdowane są naczynia greckie oraz
ich lokalne naśladownictwo bardzo wysokiej jakości. (Chociaż
wspomniane wcześniej odkrycie osady scytyjskiej w Chotyńcu, w gminie
Radymno, sugerować może, że ceramika toczona na kole najwyraźniej
pojawiła się za pośrednictwem Scytów, którzy przenieśli tę wiedzę z
kolonii greckich, przynajmniej na terenie południowo-wschodniej Polski).
Słowian i Scytów zdecydowanie różnią ramy czasowe. O Scytach
wiadomo już w VIII wieku p.n.e., a o Słowianach zaczęto pisać dopiero w
VI wieku n.e. (Getica Jordanesa). Sceptycy podkreślają też prawie
całkowity brak obecności Scytów na terenach Polski. Do znalezisk
scytyjskich z naszych terenów należą głównie groty strzał, ponieważ
napadali oni na ludność kultury łużyckiej. Ponad 130 lat temu w okolicach
Vettersfelde (dzisiejsze Witaszkowo, woj. lubuskie) miejscowy rolnik
odkrył kilkadziesiąt ozdób wykonanych ze złota. Wszystkie pochodziły z
VI wieku p.n.e. i związane są z obecnością wojowniczego plemienia
Scytów. Marta Landau (i wielu innych) twierdzi jednak, że scytyjskie
ozdoby i broń należały do miejscowej elity, której członkowie chcieli w
ten sposób podkreślić swój status społeczny. „Właściciel brązowego
scytyjskiego grotu wyróżniał się na tle innych osadników używających
grotów z kości i poroża. Scytyjska biżuteria i uzbrojenie mogły pełnić w
łużyckim społeczeństwie funkcję podobną do tej, którą dzisiaj spełniają
torebki Prady – nobilitować właścicieli w czasach, kiedy Europę Środkową
opanowała «moda na barbarzyńców»”.
Kolejną ze znaczących różnic jest rodzaj pochówku. Aż do
chrystianizacji Słowianie praktykowali pochówek ciałopalny, Scytowie
natomiast stosowali pochówki szkieletowe, które kończyły się usypaniem
kurhanu nad grobem. Z tego właśnie (i z kilku jeszcze innych powodów)
już w XVIII–XIX wieku ówcześni historycy i starożytnicy nie łączyli
Scytów ze Słowianami.
Fakt, że Grecy na swoich mapach określali między innymi nasze
dzisiejsze tereny mianem Scytii. Wielu badaczy twierdzi, że to
nieporozumienie. Scytowie zasiedlili tereny dzisiejszej Ukrainy. Były one
swojego rodzaju pomostem między Europą a stepami azjatyckimi. Grecy
dobrze wiedzieli, gdzie mieszkają Scytowie, w końcu mieli też swoje
kolonie nad Morzem Czarnym. Jednak tereny na północ były im nieznane,
dlatego w swoich przekazach określali je tak, a nie inaczej.
Kwestia DNA też nie daje poparcia przedstawionym wcześniej
teoriom. Spora część szkieletów scytyjskich wykazuje wprawdzie
obecność haplogrupy R1a1, jednak należy pamiętać, że ta haplogrupa jest
bardzo rozległa i typowa dla ludów indoeuropejskich oraz indoirańskich.
Generalnie jest to haplogrupa stepów euroazjatyckich. Dlatego jej
obecność wcale nie tworzy automatycznie z kogoś Słowianina.
Kulturowe wymysły sprzed lat oraz poważne archeologiczne teorie
oparte na wykopaliskach są dzisiaj poddawane sprawdzianowi ze strony
genetyki, która z impetem wdarła się do badań dotyczących historii
podboju Ziemi przez człowieka. Biolodzy potra ą obecnie porównywać
nie tylko maleńkie fragmenty ludzkiego materiału genetycznego – jak
przekazywane dzieciom tylko przez matkę mitochondrialne DNA
(mtDNA) czy męski chromosom Y – ale dokonują analizy porównawczej
całych genomów.
Profesor David Reich z Harvardu, jeden z pionierów tej dziedziny
badań, dzięki któremu wiemy m.in., że blisko 2 proc. DNA każdego nie-
Afrykanina to spadek po neandertalskich przodkach, żartuje, że do
archeologii wdarli się barbarzyńcy. Ale, jak podkreśla w swojej znakomitej
książce Who We Are and How We Got Here (Kim jesteśmy i skąd się tu
wzięliśmy), lekceważenie barbarzyńców zawsze było błędem.
„Około 4,5 tys. lat temu ostatnią falę inwazji ludzi współczesnych na
Europę rozpoczął lud pasterski z kultury grobów jamowych, pochodzący
ze stepów rozciągających się na pograniczu naszego kontynentu i Azji –
opowiada w wywiadzie z Tomaszem Ulanowskim doktor Maja
Krzewińska z Wydziału Archeologii i Studiów Klasycznych Uniwersytetu
Sztokholmskiego, badaczka, która wraz z międzynarodowym zespołem
opublikowała w piśmie „Science Advances” wyniki badań genetycznych
m.in. Sarmatów. – Wojowniczy pasterze dysponowali znaczną przewagą
kulturową nad rolnikami. Okiełznali konia i potra li walczyć w siodle.
Korzystali także z koła, dzięki czemu ich wozy zapewniały im mobilny
dach nad głową.
Jak dziś się uważa, to stepowi pasterze rozpowszechnili w Eurazji (ich
inwazja objęła też m.in. Indie) język praindoeuropejski. Językami z rodziny
indoeuropejskiej mówi dziś aż połowa ludzkości.
Oprócz języka ludzie z kultury grobów jamowych zostawili nam w
spadku pewne mutacje będące markerami genetycznymi, tzw.
haplogrupami. To znaczy – zostawili europejskim mężczyznom, bo chodzi
o mutacje występujące na chromosomie Y, który jest przekazywany tylko
z ojca na syna.
Każda taka mutacja prowadzi do wspólnego przodka, który żył tysiące
lat temu i u którego oryginalnie się pojawiła. Jego potomkowie (a więc i
jego geny) osiągnęli tak duży sukces społeczny, że byli w stanie przekazać
ją kolejnym pokoleniom.
Od mężczyzn z kultury grobów jamowych wywodzi się haplogrupa R1,
która jest dziś jednym z markerów genetycznych dominujących wśród
Europejczyków. W Polsce, jak wynika z badań zespołu prof. Tomasza
Grzybowskiego z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy,
nosicielami jednej z jej podgrup, R1a–M458, jest aż 26 proc. mężczyzn.
Oznacza to, że przeszło jedna czwarta Polaków 2–3 tys. lat temu miała
wspólnego przodka (…). Z kolei wśród Niemców dominuje R1b. (…)
Sarmaci byli nomadami żyjącymi na terenie stepów rozciągających się
na północ od mórz Czarnego i Kaspijskiego, na pograniczu Europy i Azji –
mówi doktor Krzewińska. – Pojawili się tam w ostatnim tysiącleciu przed
naszą erą. W naszej publikacji opisujemy ich związki genetyczne z innymi
ludami stepowymi epoki żelaza – Scytami i Kimerami – oraz z
wcześniejszym ludem grobów zrębowych, którego kultura związana jest
z epoką brązu. W DNA badanych przez nas 35 osób ze wszystkich tych
kultur znaleźliśmy m.in. fragmenty genetyczne pochodzące od
dawniejszych ludów łowiecko-zbierackich.
Okazało się też, że mężczyźni kimeryjscy, scytyjscy i sarmaccy,
których szczątki badali uczeni, w większości byli nosicielami haplogrupy
R1b, która co prawda występuje w dzisiejszej Polsce, ale dominuje wśród
mężczyzn Europy Zachodniej.
Z kolei haplogrupę R1a, która dominuje wśród Polaków i innych
Słowian, naukowcy znaleźli w DNA mężczyzn z kultury grobów
zrębowych… ledwie u jednego Sarmaty”.
W zakończeniu swojej książki Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500
lat historii Polaków Piotr Makuch pisze:
„Rzadko zwraca się uwagę na to, że krytyka sarmatyzmu została
sformułowana głównie przez żywioły wrogie Polsce: państwa, które
dokonały rozbiorów naszego kraju. Potem systemowo wyśmiewała też
sarmatyzm nauka radziecka i związana z nią polska nauka po II wojnie
światowej. Wyraźnie tym działaniom przyświecał nie cel naukowy, ale
polityczny, który polegał w tym wypadku na likwidacji najbardziej
żywotnej idei politycznej Polaków. Trzeba przyznać, że udało się go w
pełni zrealizować i Polacy zostali pozbawieni tożsamości historycznej,
tym samym stając się łatwymi do sterowania, najpierw przez państwa
zaborcze, potem przez Związek Radziecki. Krytyka koncepcji sarmatyzmu
nie była krytyką naukową, lecz ideologiczną, toteż należy ją odrzucić.
Jej miejsce powinny zająć rzetelne badania, takie jak choćby
przeprowadzone przez [Tadeusza] Sulimirskiego, które wskazują na to, że
koncepcja wywodząca szlachtę polską od Sarmatów nie była wcale z
punktu widzenia nauki błędną. W ogólniejszym ujęciu, dzięki
osiągnięciom współczesnej nauki, światy irański i słowiański zbliżają się
do siebie w zawrotnym tempie. Dla przykładu duża część herbów
szlacheckich okazuje się przekształconymi znakami sarmackimi,
antropologiczny typ Słowianina odpowiada dokładnie typowi
scytyjskiemu, genotyp Polaków odpowiada w przybliżeniu temu
reprezentowanemu przez starożytne populacje Azji Środkowej – Scytów i
Sarmatów. Wiele słów okazuje się własnością tylko Scytów, Sarmatów i
Słowian albo nawet tylko Polaków, nazwy plemion słowiańskich są
terminami irańskimi, religia Słowian to w zarysie religia irańska, a w
końcu najstarsza historia Polaków i Czechów też okazuje się de facto
historią Iranu. Nie sposób wobec takiego ogromu danych przejść
obojętnie i nie wykorzystać ich dla kształtowania własnej wiedzy i
światopoglądu historycznego oraz budowy wizerunku Polski i Polaków w
świecie. Zwłaszcza że jest to obraz, jakiego inne nacje mogłyby nam
jedynie zazdrościć. Obraz Scytów i Sarmatów, czyli jak ich określa
Herodot: najszlachetniejszych z ludzi”.
ROZDZIAŁ IV

Czy Aleksander Wielki był Słowianinem?

Wśród wielu mniej czy bardziej prawdopodobnych teorii dotyczących


pochodzenia Polaków lansowana jest i ta, która wiąże nasze korzenie z…
Aleksandrem Macedońskim, zwanym również Aleksandrem Wielkim.

*
Potęga Aten w okresie Peryklesa nie okazała się trwała. Wyzysk miast
związku morskiego wywołał ich powstania przeciwko ateńskiemu
panowaniu. Po nieszczęśliwych wojnach ze Spartą (wojna peloponeska
431–404 p.n.e.) związek morski przestał istnieć, a hegemonię w Grecji
uzyskała na początku IV wieku p.n.e. zwycięska arystokratyczna Sparta.
Tę z kolei pokonały niebawem Teby, ale i one niedługo cieszyły się
przewagą.
W połowie IV wieku p.n.e. podporządkował sobie część państw
greckich Filip II, król sąsiadującej z Grecją od północy Macedonii. To
leżące na Półwyspie Bałkańskim antyczne królestwo zamieszkiwał
helleński lud z plemienia Dorów.

Dorowie – lud grecki mówiący dialektem doryckim, który pod


koniec II tysiąclecia p.n.e. zajął Helladę achajską. Według
mitycznej tradycji Dorowie, potomkowie Dorosa, połączyli się z
żyjącymi na wygnaniu potomkami Heraklesa – achajskimi
Heraklidami. Współczesna nauka umieszcza kolebkę Dorów w
dolinie Dunaju, skąd potem migrowali na tereny północno-
zachodniej Grecji (późniejszej Tesalii, Macedonii i Epiru). Według
greckiego historyka Tukidydesa z Aten, autora monogra i Wojna
peloponeska, ostateczny najazd Heraklidów i Dorów nastąpił w
1150 p.n.e., 80 lat po zdobyciu przez Achajów Troi. Wędrówka
Dorów była jedną z wielu migracji etnicznych w basenie Morza
Śródziemnego, które ok. 1200 p.n.e. w sposób znaczący wpłynęły
na zmianę układu polityczno-etnicznego ówczesnego świata.
Oprócz Teb, zwycięskiemu Filipowi stawiły opór tylko Ateny, gdzie
wspaniały mówca Demostenes poświęcił swój dar słowa mobilizowaniu
współobywateli do obrony zagrożonej niepodległości. Jego namiętne
mowy przeciw Filipowi ( lipiki) sprawiły, że połączone siły ateńsko-
tebańskie zastąpiły drogę najeźdźcy. Ale Filip II pokonał je w krwawej
bitwie pod Cheroneą w roku 338 p.n.e. i narzucił zwierzchnictwo całej
Grecji.

Macedonia – zarówno obszarem, jak i liczbą ludności –


przewyższała wielokrotnie każde z miast-państw greckich nawet
z terytoriami od nich uzależnionymi. Etnicznie Macedończycy byli
bliscy Grekom, mówili pokrewnym językiem, ale nie brali udziału
w ich życiu kulturalnym. Zapóźnieni w rozwoju cywilizacyjnym
nie stanowili też potęgi militarnej. Aż do czasów Filipa II…

Zwycięstwo Filipa II nad Grecją miało wielorakie przyczyny.


Zhellenizowany król podniósł znacznie wartość swojej armii, korzystając
zresztą z… greckich wzorów. Z drugiej zaś strony nie natra ł na zbyt silny
opór w Grecji, gdzie bynajmniej nie wszyscy uważali go za najeźdźcę;
wiele miast mu sprzyjało i poddawało się dobrowolnie jego opiece. Nawet
w Atenach istniało silne stronnictwo macedońskie, które nie podzielało
poglądów Demostenesa.
Po zwycięstwie pod Cheroneą Filip II obszedł się łaskawie z
pokonanymi. Miastom greckim pozostawił znaczną samodzielność,
chociaż ważniejsze punkty obsadził macedońskim wojskiem. Niebawem
doprowadził do utworzenia wszechhelleńskiego związku pod własnym
przewodnictwem. Celem tego związku miała być wspólna wojna z
Persami. W trakcie przygotowań do niej, w październiku 336 roku p.n.e.
został zamordowany przez jednego ze swych gwardzistów o imieniu
Pauzaniasz.
Źródła antyczne są zgodne, że kierowały nim głównie motywy
osobiste. Pauzaniasz był kochankiem Filipa. Kiedy Filip zainteresował się
innym, młodym paziem o tym samym imieniu, odrzucony gwardzista
zaczął dokuczać nowemu faworytowi króla. Kilka dni później chłopiec
zginął, zasłaniając Filipa w czasie bitwy przed nadlatującym pociskiem.
Chcąc się zemścić za śmierć przyjaciela, wódz i dostojnik macedoński
Attalos zaprosił Pauzaniasza na ucztę. Na miejscu spił mężczyznę do
nieprzytomności, następnie szydząc z niego, zgwałcił na oczach
wszystkich obecnych. (Według innych źródeł skłonił do tego czynu swoją
służbę). Następnie oddał go swoim stajennym, którzy Pauzaniasza nie
tylko ponownie zgwałcili, ale także dotkliwie pobili. Następnego dnia
Pauzaniasz poskarżył się na Attalosa Filipowi. Choć król był szczerze
oburzony zachowaniem Attalosa, to jednak nie powziął żadnych kroków
przeciw niemu, nie mogąc w przeddzień inwazji na Persję pozwolić sobie
na stratę tak wyśmienitego i lojalnego generała, a przy okazji stryja swej
nowej żony. Przez dłuższy czas zbywał o arę obietnicami zajęcia się
sprawą, starał się również przekupić mężczyznę prezentami i wysokimi
stanowiskami. Pauzaniasz zachował jednak urazę do Attalosa i Filipa,
której wyraz dał wspomnianego jesiennego poranka roku 336 p.n.e.
*
Tron po Filipie II odziedziczył jego 20-letni syn Aleksander – człowiek,
który do dzisiaj fascynuje i uwodzi historyków i miłośników antyku.
Wychowywany przez Arystotelesa, jednego z trzech – obok Sokratesa i
Platona – najsławniejszych lozofów starożytnej Grecji, uważał się za
Greka i spadkobiercę ich herosów, nie miał jednak zrozumienia dla
helleńskich tradycji wolnościowych. W odwet za próby uwolnienia się
spod jego zwierzchnictwa zburzył Teby, a w stosunku do miast greckich
występował już nie jako opiekun i przywódca, lecz jako despotyczny
władca.
Nazwany przez potomność Wielkim, był istotnie wybitnym wodzem i
politykiem, stał się też największym zdobywcą okresu starożytności.
Pamięta się go ze względu na geniusz wojskowy i zamiłowanie do kultury,
był jednak zarazem krwiożerczym i bezwzględnym wodzem,
odpowiedzialnym za jedne z największych rzezi starożytnego świata.
Doprowadził do skutku planowaną wyprawę Greków i
Macedończyków na Persję, pobił króla perskiego Dariusza III pod Issos w
333 roku p.n.e., zajął Syrię i Egipt w 332 roku p.n.e., a po kilku jeszcze
zwycięskich bitwach opanował całe terytorium państwa perskiego aż po
granice Indii. Planował również podbój Indii, Półwyspu Arabskiego oraz
zachodnich wybrzeży Morza Śródziemnego, chcąc w jednym państwie
zorganizować cały znany wówczas Grekom świat. Przeszkodziła mu w
tym przedwczesna śmierć. Zmarł w Babilonie 10 lub 11 czerwca 323 roku
p.n.e. w wieku zaledwie 33 lat. Prawdopodobnie na malarię, choć jest to
temat nieustannych dyskusji, a wielu autorów twierdzi, że władca padł
o arą skrytobójczego ataku.
Po podboju państwa perskiego Grecy i Macedończycy stanowili w
państwie Aleksandra Wielkiego znikomą mniejszość. W związku z tym
Aleksander liczył się bardzo z ludami Wschodu, zwłaszcza z Persami,
których przyjmował do swej armii i którym obiecywał uprzywilejowaną
pozycję w państwie. Utrzymywał dawniejszą organizację państwa
perskiego, chociaż na najwyższe urzędy wprowadzał przeważnie
Macedończyków.
Na dworze królewskim przyjął ceremoniał perski, wymagając dla
siebie tradycyjnej na Wschodzie czołobitności. Sam ożenił się z córką
Dariusza, nakłaniał też swych żołnierzy do wchodzenia w związki
małżeńskie z perskimi kobietami. Chciał w ten sposób doprowadzić do
zlania się elementu grecko-macedońskiego z perskim przy
równoczesnym upowszechnieniu na całym obszarze państwa kultury
helleńskiej. Stolicę państwa umieścił w Babilonie, zamierzając ją później
przenieść do założonej przez siebie Aleksandrii w Egipcie.
Podbój Persji przez Aleksandra Wielkiego otworzył Wschód na
wpływy kultury greckiej. W zakładanych przez zdobywcę miastach,
którym zazwyczaj nadawał on nazwę utworzoną od swego imienia,
osiedlali się liczni Grecy i zhellenizowani Macedończycy. Nie było jednak
możliwe, aby w innych warunkach geogra cznych, ekonomicznych i
politycznych, w bliskim kontakcie z kulturami ludów Wschodu, mógł się
tu przyjąć ten wzór kulturalny, jaki znamy z Aten Peryklesowych.
Tworzyła się nowa forma kultury greckiej, która wchłonęła liczne
pierwiastki orientalne. Formę tę nazywamy kulturą hellenistyczną.
Po śmierci Aleksandra jego wodzowie uchwycili władzę nad
poszczególnymi częściami ogromnego państwa. Przez wiele lat toczyli
między sobą walki, aż ostatecznie w III wieku p.n.e. utrwalił się podział
sukcesji po Aleksandrze na trzy monarchie: Macedonię z większą częścią
Grecji, Syrię – ze stolicą w Antiochii oraz Egipt ze stolicą w Aleksandrii. W
Azji Mniejszej powstało kilka państw, z których większe znaczenie miało
królestwo Pergamonu. We wszystkich tych państwach dynastie i elita
rządząca wywodziły się ze świata greckiego albo przynajmniej przyjęły
język i kulturę grecką.
*
O Aleksandrze Wielkim wiemy całkiem sporo, przynajmniej w
porównaniu z innymi postaciami czasów starożytnych. Zdaniem autorów
forsujących związek Polaków z Aleksandrem historykom umyka pewien
istotny fakt dotyczący tej postaci. A mianowicie to, że Wielki nie był
Grekiem, zaś jego naród nie miał wiele wspólnego z kulturą grecką:
„Całe generacje historyków próbują nam wmówić jednak
przeciwieństwo tego faktu, robiąc z niego na siłę Greka – pisze jeden z
nich. – Wprawdzie nadmienia się, że był on władcą Macedończyków, ale
starożytnej Macedonii nie traktuje się jako niezależny kulturalny
podmiot. Takie podejście jest oczywiście do cna fałszywe. (…)
Macedończyków i Greków łączą silne więzi na skutek wspólnej historii,
ale w czasach Aleksandra z tej wspólnoty niewiele się już ostało i nawet
języki tych narodów rozwinęły się w przeciwstawnych kierunkach.
U Macedończyków ostało się wiele elementów kulturotwórczych w
stanie niezmienionym od stuleci. Zachowali oni nie tylko język swoich
przodków, ale również swoją pierwotną kulturę oraz gospodarcze i
polityczne struktury. U Greków doszło w tym samym czasie do
drastycznych zmian, tak że nie tylko powstał u nich nowy uniwersalny
język, ale również doszło do wytworzenia się nowego systemu własności
opartego na niewolnictwie, który dzisiaj nazwalibyśmy kapitalizmem. Pod
koniec tego procesu te oba narody stały się dla siebie obce i Grecy zaczęli
uważać Macedończyków za nieokrzesanych dzikusów.
Mimo to Macedończycy trwali niezmiennie przy swoich tradycjach,
ignorując pozorne sukcesy Greków. Na koniec ich sposób życia okazał się
pod każdym względem lepszy i bardziej efektywny – Macedończycy
zdominowali Grecję, nie tylko militarnie, lecz także gospodarczo, kończąc
na zawsze czasy greckiej dominacji.
Pomimo że wiemy relatywnie dużo o Aleksandrze i jego narodzie,
jedno pozostaje dotychczas niewyjaśnione, to mianowicie, kim byli tak
naprawdę starożytni Macedończycy. Czy byli to tacy niedorozwinięci
Grecy, jak tego chce współczesna «nauka», czy może byli Pelazgami[32]
albo jeszcze inną nacją. W jednym są jednak «historycy» zgodni, że w
żadnym razie nie mogli być oni Słowianami. Ci mianowicie nie istnieli
zdaniem tych «znafcuw» przed VI wiekiem n.e. Za to Europę
zamieszkiwały w tym czasie niezliczone hordy niemieckojęzycznych
Germanów.
Te wyobrażenia naszych «naukofcuw» doznały w wyniku
genetycznych analiz haplogrup ludności Europy poważnego uszczerbku.
Nagle stało się dla wszystkich jasne, również dla naszych «bohaterów
nauki», że rozkładu haplogrup w Europie nie można pogodzić z
dotychczasowymi wyobrażeniami o przebiegu historii na tym terenie.
Alternatywa w postaci Słowian jako twórców kultury europejskiej i ich
dominacji we wszystkich aspektach jej rozwoju jest dla tych piewców
zachodnioeuropejskiej dominacji nie do przyjęcia. Prowadzi to do
satyrycznych wynaturzeń w postaci ignorowania Słowian i ludności
Europy Wschodniej w pracach nad genetyką starożytnych
Europejczyków, na zasadzie, że czego się nie szuka, to nie można też i
znaleźć. Bardziej prymitywnej manipulacji nie można sobie wprost
wyobrazić (…)”.
„Niedawno udało mi się zadać dotkliwy cios tym matactwom w formie
odczytania starożytnych inskrypcji trackich, które okazały się napisane w
języku słowiańskim – pisze autor artykułu Alexander Wielki był
Słowianinem (salon24.pl). – Ze względu na olbrzymie podobieństwa
kulturalne, polityczne i gospodarcze pomiędzy Trakami i
Macedończykami musimy przyjąć, że również ci ostatni należeli do
Słowian. Oznacza to, że wszystko to, co wiemy o historii starożytnej,
możemy wyrzucić na śmietnik i nie Grecy mieli w niej decydujący udział,
ale my, Słowianie.
Oznacza to również, że największy wódz starożytności Aleksander
Wielki był Słowianinem i gdybyśmy nagle przenieśli się o te 2300 lat
wstecz, to moglibyśmy jako Polacy porozumieć się z nim swobodnie w
naszym ojczystym języku”.
„Poza dowodami natury materialneji i kulturowej, które jednoznacznie
wskazują na słowiańskość Macedończyków, zdaniem zwolenników
przedstawianej tu koncepcji istnieją również inne tego dowody. Jednym z
nich jest samo imię Aleksandra, bardzo rozpowszechnione wśród
macedońskich władców.
Pierwsze ślady tego imienia prowadzą nas daleko w przeszłość, do
czasów istnienia Troi oraz państwa Hetytów. Po raz pierwszy zostało
wymienione w tak zwanym Traktacie Alaksadu. Tak mianowicie nazywał
się władca miasta Wilusy, utożsamianego obecnie z Troją. Otóż zdaniem
wyznawców słowiańskości Aleksandra Macedońskiego „imię Alaksadu
nie było imieniem tego władcy, ale określeniem jego funkcji i
odpowiadało współczesnej nazwie król lub książę. Za takim podejściem
przemawia to, że imię to występowało w starożytności wyłącznie wśród
władców, a szczególnie upodobali je sobie władcy macedońscy. W
starożytności władca był w pierwszym rzędzie personi kacją prawa i jego
wykonawcą w ramach nakreślonych przez społeczność. I tak, nie bez
przyczyny, imię Prian znaczyło «prawy» a więc ten, który dba o
zachowanie obowiązujących wszystkich członków społeczności praw.
W panteonie słowiańskim istniało specjalne bóstwo poświęcone tylko
czuwaniu nad prawami ludzi i bogów. To bóstwo nazywane było Łada. Od
imienia tego bóstwa wywodzi się też określenie «władca», występujące w
innych językach słowiańskich w formie «wladar» lub «vladar». Słowo to
powstało z połączenia dwóch słów, z których jedno to oczywiście imię
bóstwa «ŁADA», a ślad drugiego, zachowany w formie pojedynczej litery
«W» lub «V», znajdziemy w greckim określeniu dla króla. To określenie
zapożyczyli Grecy od swoich północnych sąsiadów Słowian i przerobili je
do łatwo wypowiadanej dla nich formy «wanax». To słowo oznaczało
pierwotnie w języku słowiańskim kapłana bóstwa «Łada» i powstało na
bazie słowa, które współcześnie ostało się u Słowian południowych jako
«svećenik».
To z kolei miało swoje źródło w słowie «wici», czyli «wiadomość». To
powiązanie jest oczywiście jak najbardziej zrozumiałe, ponieważ kapłani
funkcjonują we wszystkich religiach jako pośrednicy pomiędzy bóstwem
a ludźmi, przekazując im «boskie» nakazy, czyli «wici». Oczywiście słowo
«wici» było dla Greków niewymawialne, a więc zrobili z niego «wanax».
Dodatkowe wskazówki na takie zależności znajdziemy również w tym, że
funkcja kapłana określana jest również słowami oznaczającymi władcę,
jak np. «knez», «książę» czy też jak w polskim «ksiądz». Czyli wskazuje na
głębokie powiązania religii i świeckiej władzy u Słowian.
Tak więc z połączenia tych dwóch słów «wici» i «łada» powstało
określenie władcy «wladar», czyli«włodarz», co możemy interpretować
jako «kapłan Łady».
Dokładnie ten sam proces nastąpił wśród Hetytów i Greków, którzy
również połączyli te dwa znaczenia ze sobą jako «wanax» i «łada», co po
pewnych skrótach i przesunięciach pojedynczych liter doprowadziło do
powstania określenia władcy wśród plemion starożytnych Słowian, czyli
do określenia «Aleksander». To określenie zatraciło z czasem swoje
podstawowe znaczenie jako określenie władcy lub jego funkcji, a zaczęło
funkcjonować jako indywidualne imię wśród rządzącej dynastii”.
*
Oczywiście nie jest to jedyny językowy dowód na słowiańskie
korzenie Macedończyków. Jak twierdzą forsujący tę koncepcję (nazwijmy
ich umownie macedonistami), istnieją również dowody bezpośrednie. Do
nich należy w pierwszym rzędzie inskrypcja znaleziona na terenie
starożytnej Macedonii, o której pisze Peter A. Dimitrov w swojej książce o
języku Traków i Greków Thracian Language and Greek and Thracian
Epigraphy.
Ten tekst ma następującą formę:
Σαδαλας Nikαυδpoυ
Στpατωυ Σαδαλα
Φιλιστα Σαδαλαγoυη
Przez Dimitrova został przetłumaczony jako „Sadalas, syn Nikandrosa,
Straton, syn Sadalasa, Philista, żona Sadalasa”.
Zdaniem macedonistów cytowany tekst jest jednoznacznie tekstem w
języku słowiańskim: „i trzeba naprawdę bardzo się starać, aby tego nie
zauważyć, szczególnie że nazwisko Dimitrov sugeruje słowiańskie
pochodzenie autora. Ale jak to możemy zauważyć również wśród
«polskich historyków», to właśnie ludzie o słowiańskich korzeniach
kalają własną przeszłość najohydniej”.
Jeśli napiszemy tę inskrypcję „łacińskimi literami to otrzymamy
następujący tekst:
Sadalas Nikavdroy
Stratwu sadala
lsta sadala goyi
„Teraz już nie można nie zauważyć jego słowiańskości i trzeba
naprawdę dużo złej woli, tak jak w przypadku Dimitrova, aby tego nie
«zauważyć».
Dla tych, co mają z tym dalej problemy, krótkie wyjaśnienie:
Najpierw trzeba zacząć od prawidłowego wydzielenia poszczególnych
wyrazów, które Dimitrov odczytał fałszywie i najprawdopodobniej też
poprzestawiał świadomie litery, aby otrzymać ten tekst, jaki sobie
wymyślił. To zadanie nie jest trudne, bo w przeciwieństwie do
odczytanych przeze mnie tekstów trackich, dla Macedończyków żyjących
w III wieku przed naszą erą nie istniała konieczność ukrywania swojej
słowiańskiej tożsamości, ponieważ to właśnie oni tworzyli klasę rządzącą.
Tak więc mogli oni (…) napisać swoją wiadomość we własnym
słowiańskim języku.
Zrekonstruowany przeze mnie tekst ma następującą formę:
Σαδαλα ς Nikα υoδpυ
Στpατωυ Σαδαλα
Φιλιστα Σαδαλα oγυη
Sadala s Nika vodry
Stratwu sadala
lsta sadala ogyi
Słowo «sadala» jest żeńską formą czasownika, który znamy z języka
polskiego jako «zadała» i który zachował się tylko wśród chłopów, gdzie
używa się go w znaczeniu «zadawać paszę dla zwierząt».
Trzeba tu przypomnieć, że karmienie zwierząt gospodarczych miało u
dawnych Słowian zawsze kontekst religijny i to powiązanie zachowało się
do dzisiaj w licznych zwyczajach ludowych. W dalszej analizie tekstu
zobaczymy, że również i w tym przypadku użycie słowa «sadala» miało
silny religijny aspekt.
Słowo «s nika» znajdziemy w językach Słowian południowych, np. w
serbsko-chorwackim jako «su neki» albo w bośniackim jako «nika». Oba
te słowa oznaczają «trochę».
Słowo «vodry» jest prawie identyczne z naszym słowem «woda» i ma
takie samo znaczenie.
Słowo «stratwu» rozpoznajemy natychmiast jako nasze, wprawdzie
trochę niemodne i zapomniane, ale jeszcze dla wszystkich zrozumiałe
słowo «strawa» oznaczające pokarm.
Słowo « lista» zostało najprawdopodobniej fałszywie odczytane i
pierwsza litera tego słowa powinna brzmieć jak polskie «ź», co bardziej
odpowiada greckiemu «ζ».
Tym samym słowo to powinniśmy odczytać jako «zilista». To słowo
znajdziemy w słoweńskim języku jako słowo «zelišča» oznaczające zioła.
Zresztą występujące i w polskim również w podobnej formie jako «ziele».
W słowie «ogyi» doszło również do przestawienia liter, ale napisane
właściwie jest dla nas natychmiast rozpoznawalne jako polski «ogień».
Jeśli więc przetłumaczymy oryginalny tekst inskrypcji na polski, to
otrzymamy jego następujące znaczenie:
trochę wody
strawę zadałam
zioła zadałam w ogień.
Generalnie widzimy więc, że tekst ten był tekstem religijnym i należał
do kategorii tekstów wotywnych. W tym przypadku zostały wymienione
wszystkie czynności o arne, jakie dokonała, składająca o arę bóstwu,
kobieta.
Ten typ tabliczek wotywnych zachował się u Słowian do dzisiaj i jest
również w Polsce bardzo rozpowszechniony.
Słowianie składali o ary swoim bogom w formie wody, jedzenia i
palenia aromatycznych ziół. Ten obrządek został w całości przejęty przez
religię chrześcijańską, gdzie w ramach czynności religijnych składa się
o arę bóstwu w formie wody święconej, chleba oraz kadzidła”.
ROZDZIAŁ V

Polka Weneda

Jak już wiemy z poprzednich rozdziałów, na terenie współczesnej


Polski mieszkały w starożytności różne ludy. Jednymi z najbardziej
tajemniczych byli Wenedowie, zasiedlający w okresie rzymskim (I–IV
wiek) ziemie nad Bałtykiem.
Istnieje wiele hipotez na temat ich przynależności etnicznej.
Identy kowani ze Słowianami zachodnimi, Wandalami, a także
traktowani jako odrębny lud indoeuropejski. Pochodzenie Wenedów od
dawna już stanowi temat gorących sporów wśród badaczy. Dominują trzy
główne poglądy. Pierwszy, a zarazem najpopularniejszy, przypisuje im
rodowód celto-iliryjski. Drugi stwierdza, iż Wenedowie to odrębny lud
indoeuropejski (lub nawet staroeuropejski), zajmujący pierwotnie obszar
północno-centralnej Europy. Trzeci dowodzi ich prasłowiańskości. Jeszcze
inni naukowcy uważają Wenedów za ludność italską, bałtyjską bądź
dacką. Są i tacy, którzy twierdzą, że zarówno Wenedowie, jak i
Wandalowie to w istocie dwie nazwy tego samego ludu…
W źródłach starożytnych plemię to występuje pod nazwami:
Wenedowie, Wendowie, Wenetowie, Wenedzi, Windowie bądź
Winidairowie. Dla przykładu Bonifacy Winfrid, biskup obrządku
łacińskiego, benedyktyn, misjonarz, męczennik i święty Kościoła
katolickiego, opisując ok. roku 745 zwyczaje Słowian w liście do króla
Mercji Ethelbalda, nazywa ich nie inaczej jak Winedami.
Według Pliniusza Starszego i Klaudiusza Ptolemeusza siedziby
Wenedów należałoby lokalizować na wschód od dolnej Wisły, w
bezpośrednim sąsiedztwie Morza Bałtyckiego; zgodnie zaś z opisem
Tacyta powinny się one znajdować dalej na południowym wschodzie – w
międzyrzeczu Bugu i Dniepru.
Jako pierwszy wspomina o Wenedach grecki historyk Herodot z
Halikarnasu (ok. 484 p.n.e. – ok. 426 p.n.e.), zwany „ojcem historii”. Pisze o
nich w swym sztandarowym dziele zatytułowanym Dzieje, ale poza
umieszczeniem ich nad Morzem Adriatyckim, nie udziela żadnych
dalszych informacji na ich temat. Wymienia jednak inne plemię, o
zbliżonej do Wenedów (Wenetów) nazwie, mianowicie Enetów. Tych
umieszcza w Ilirii, wzmiankując przy okazji, że ich zwyczaje małżeńskie
były zbliżone do tych praktykowanych w Babilonie. Iliria to starożytna
kraina nad Adriatykiem, obejmująca mniej więcej tereny obecnej
Chorwacji, Czarnogóry, Serbii, Albanii, Macedonii oraz Bośni i
Hercegowiny[33]. Kolonizowana przez Greków w VII i VI wieku p.n.e., w
roku 380 p.n.e. utworzyła niezależne królestwo, podbite następnie (w 168
roku p.n.e.) przez Rzymian, kiedy to stało się rzymską prowincją Illyricum.
Swoją nazwę kraj wziął od Iliriusza, syna Polifema, w mitologii greckiej
jednego z Argonautów[34].
O Enetach, a więc przypuszczalnie Wenedach pisał też autor Iliady i
Odysei – Homer. Grecki historyk i kronikarz Imperium Rzymskiego
Polibiusz z Megalopolis (ok. 200 p.n.e. – ok. 118 p.n.e.) w swoich Dziejach
Rzymu stwierdził, że Wenetowie upodobnili się do ludów celtyckich (tzn.
ulegli latenizacji) do tego stopnia, że od Celtów odróżniał ich tylko język.
Historyk rzymski Tytus Liwiusz (59 p.n.e. – 17 n.e.), autor
monumentalnego dzieła o historii Rzymu Ab Urbe condita libri CXLII (Od
założenia Miasta) jako pierwszy wzmiankował o anatolijskim
pochodzeniu Enetów. Zdaniem pisarza trojański królewicz Antenor po
przegranej wojnie trojańskiej został liderem Enetów i sprowadził ich na
obszar usytuowany nad Morzem Adriatyckim, podbijając wcześniej
półlegendarne italskie plemię Euganów, z którymi w większości zlali się
w jeden lud.
Wergiliusz, autor Eneidy, trzyma się wersji poprzednika. Dodatkowo
komentarze do Eneidy autorstwa rzymskiego gramatyka Maurusa
Serviusa Honoratusa z przełomu IV i V wieku wyraźnie sugerują związek
Wenetów i Vindelitów – ludu bezsprzecznie celtyckiego, żyjącego na
obszarze dzisiejszej Szwajcarii.
Gaius Plinius Secundus zwany Pliniuszem Starszym – historyk i pisarz
rzymski (ur. 23 – zm. 25 sierpnia 79) jako pierwszy wzmiankował
Wenedów nadwiślańskich, pisząc w swej Historii naturalnej, że obszar
dzisiejszej Polski w okolicach rzeki Vistla (Wisły) zamieszkują
wschodniogermańscy Hariowie (Hirrowie) i Skirowie (Scirowie) oraz
Sarmaci i tajemniczy Wenedowie.
Publiusz Korneliusz Tacyt w Germanii stwierdza, że Wenetowie
przejęli wiele z obyczajów Sarmatów. Przebiegają bowiem w celach
łupieskich wszystkie lasy i góry znajdujące się między Peucynami a
Fennami. Jednak powinni być raczej zaliczani do Germanów, ponieważ
budują domy, noszą tarcze i lubią szybkie marsze. Odróżnia ich to od
Sarmatów żyjących na wozie i na koniu.
W swojej Nauce geogra cznej (Geographike hyphegesis) Klaudiusz
Ptolemeusz (100 – ok. 168) wzmiankuje „Morze Wenedzkie” –
prawdopodobnie Morze Bałtyckie, „Zatokę Wenetyjską” – dzisiejszą
Zatokę Gdańską? „Góry Wenetyjskie” – morenowe pagórki Pojezierza
Mazurskiego? (Próbowano z nimi identy kować także Góry
Świętokrzyskie.) A samych Wenedów jako jeden z ludów Sarmacji
europejskiej (Sarmacja europejska – starożytny region geogra czny
rozciągający się od Wisły na zachodzie do Donu na wschodzie). „Sarmacja
europejska ograniczona jest od północy Oceanem Sarmackim wzdłuż
Zatoki Wenedyjskiej (Sinus Venedicus)”. „(…) zamieszkują Sarmację
ogromne ludy: Wenedowie wzdłuż Zatoki Wenetyjskiej (...). Z mniejszych
zaś ludów siedzą w Sarmacji Gytonowie k. rzeki Wistula, poniżej
Wenedów (...). Bardziej ku wschodowi od wymienionych siedzą poniżej
Wenedów: Galindowie, Sudinowie i Stawanowie aż do Alanów”. Z typową
dla Rzymian arogancją Ptolemeusz pisze o nędznych warunkach życia
Wenedów, dodając opisy ich „odpychającego” wyglądu będącego rzekomo
wynikiem mieszanych małżeństw z takimi ludami jak Sarmaci.
Wenedowie pojawiają się też w starożytnej „mapie turystycznej”
Tabula Peutingeriana datowanej na IV wiek, pokazującej wojenne
połączenia drogowe Imperium Rzymskiego. (Mapa obejmuje Europę,
część Azji, wyspę Cejlon, Ocean Indyjski, Chiny i północną Afrykę. Nazwa
pochodzi od Konrada Peutingera, niemieckiego humanisty z XVI wieku).
Natomiast Strabon – grecki podróżnik, historyk i geograf (63 p.n.e. – 24
n.e.), autor ukończonej po 21 roku Geographica hypomnemata[35] twierdzi,
że Wenedowie mieszkający nad Adriatykiem pochodzili od Celtów,
sugerując, iż identy kacja Wenedów z Enetami jest błędna, wynikająca li
tylko z podobieństwa nazw.
*
W czasach historycznych nazwą Wenedzi (Wenden lub Winden)
określali Słowian Germanie. Nazwa ta występuje nawet w znaczeniu
prawnym, w pochodzącym z początku XIII wieku (1220–1235) Zwierciadle
saskim (Sachsenspiegel), spisie prawa zwyczajowego terenu Saksonii
(między Wezerą a Łabą) autorstwa Eike von Repkowa. Wenedowie
pojawiają się tam jako odpowiednik wyrazu sclavus w łacińskiej redakcji
zbioru.
W języku niemieckim jeszcze w XX wieku terminem Wenden (liczba
pojedyncza Wende) określano Słowian połabskich. Obecnie rzeczownika
Wenden i przymiotnika wendisch używa się w stosunku do Serbów
łużyckich (zamiennie z Sorben, sorbisch). W niemieckim kraju
związkowym Dolna Saksonia, nad rzeką Limenau leży miasto Lüneburg.
Okolice miasta mieszkańcy nazywają Wendland, co stanowi pozostałość
po zasiedlającym te tereny od VII wieku słowiańskim plemieniu
Drzewian, należących do Słowian połabskich. Plemię to najdłużej
zachowało swoją słowiańską tożsamość na terenie współczesnych
zachodnich landów niemieckich, ulegając całkowitej germanizacji dopiero
w XVIII wieku. Do dzisiaj zresztą w miejscowej gwarze używa się wielu
słów mających słowiańską etymologię. Połabska nazwa Lüneburga brzmi
Glain (czasami Chlein), co zdaje się pochodzi od połabskiego słowa glajno
oznaczającego glinę.
O Wenedach (bądź Windach) wspominają także stare, średniowieczne
skandynawskie sagi, nienazywające Słowian inaczej niż Vinða bądź
Venða, a ziemię przez nich zamieszkaną Vindlandem. W języku
szwedzkim Słowian określano jako Vender lub Baltiska Veneter
(Wenetowie bałtyccy). Termin ten – choć w ograniczonym stopniu –
funkcjonuje zresztą do dziś. W języku ńskim Rosja to Venäjä, Venädä
albo Venät. Podobnie jest w estońskim: Vene, Venemaa, i karelskim:
Veneä.
Od roku 1540 aż do 1973 królowie szwedzcy posługiwali się tytułem „Z
Bożej Łaski Król Szwedów, Gotów i Wenedów” – w oryginale med Guds
Nåde Sveriges, Götes och Vendes Konung. Po łacinie, używanej wtedy
powszechnie, brzmiało to Dei Gratia Suecorum, Gothorum et Vandalorum
Rex[36]. Słowo Vandalorum, oznaczające Wandali, występuje tu zamiennie
ze szwedzkim słowem Vendes (Wenedowie), co dla niektórych stanowi
przesłankę wskazującą na tożsamość tych obu rzekomo odrębnych
starożytnych plemion.
Wandalów powszechnie uważa się za Germanów. Jak widać, są jednak
głosy mówiące o słowiańskim rodowodzie zarówno jednych, jak i
drugich…
Co sprawiło, że Wandalów zaczęto utożsamiać z Polakami? Otóż
niemieccy kronikarze, czerpiący informacje z antycznych dzieł Tacyta i
Pliniusza, często określali Słowian mianem Wenetów (bądź Wenedów).
Przez podobieństwo nazywano ich również Wandalami. Roczniki
Alamańskie, odnotowujące wyprawę Karola Wielkiego na Połabie,
informują, że król podążył do krainy Wandalów. Pochodzące z połowy XI
wieku Roczniki Augustiańskie przekazują zaś inną cenną wzmiankę. Otóż
podczas walk wojsk saskich z Lucicami wojsko Sasów wybite zostało
przez Wandalów.
Aż do roku 1972, to jest do śmierci Fryderyka IX z dynastii
Glücksburgów, monarchowie duńscy, obok tytułu króla Danii (oraz Gotów,
książąt Szlezwiku, Holsztynu, Stormarnu, Dithmarses, Lanenberga i
Oldenburga), nosili tytuł króla Wenedów (de Venders konge). Mianem
Venders określano tam Słowian zamieszkujących Rugię, Pomorze i
Meklemburgię, które to ziemie były przez jakiś czas we władaniu Danii.
Duński król korzystał również z tytułu Rex Sclavorum (król Słowian),
który w XVI wieku został zmieniony na tytuł króla Wandalów – Rex
Vandalorum. Oba znaczenia dotyczyły Słowian zamieszkujących
wspomniane ziemie. Tutaj także zastanawia zamienność nazw Wenedów i
Wandalów oraz utożsamianie ich obu ze Słowianami.
Przykładów zamienności obu nazw oraz identy kowania ich ze
Słowianami jest w historii zresztą dużo więcej.
– Annales Almannici (Roczniki Alemańskie), zwane także Annals of St.
Gall, stanowią jeden z najwcześniejszych dostępnych zapisów
średniowiecznej Europy. Główny tekst Annales Alamannici obejmuje lata
709 do 799. Autorzy określają tam Słowian jako Wandalów: Pipinus
perrexit in regionem Vandalorum, et ipsi Vandali venerunt obvium (Pepin
poszedł do kraju Wandalów i Wandalowie wyszli mu naprzeciw). W
innym miejscu przy opisie wyprawy Karola Wielkiego na Słowian
czytamy: Perrexit in regionem Vandalorum (Udał się do kraju Wandalów).
– W Rocznikach Augustiańskich (Annales Augustiani) czytamy o klęsce
wojsk niemieckich w bitwie ze Słowianami. Autor Exercitus Saxonum a
Wandalis trucidatur (Armia saska pokonana przez Wandalów). Autor użył
tam następującego sformułowania: exercitus Saxonum a Wandalis truci
datur (armia Sasów została rozbita przez Wandalów).
– Gesta Hammaburgensis ecclesiae ponti cum (Czyny biskupów
Hamburga) to czterotomowy historyczny traktat napisany pomiędzy
rokiem 1075 a 1080 przez niemieckiego kronikarza i geografa Adama z
Bremy. Stanowi jedno z najważniejszych (często jedyne) źródło wiedzy o
średniowiecznej historii oraz geogra i północnej Europy i obejmuje lata
755–1072. Autor kilkakrotnie wymienia tam plemię Polan, przyjmując
rzekę Odrę jako strefę graniczną pomiędzy Słowianami połabskimi a
Pomorzanami i Polanami. Według jego relacji ziemia Polan graniczy z
ziemiami pomorskimi, pruskimi, czeskimi i rozciąga się aż po granice
państwa ruskiego:
Trans Oddoram uvium primi habitant Pomerani, deinde Polani, qui a
latere habent hinc Pruzzos, inde Behemos, ab oriente Ruzzos – pisze między
innymi Adam Bremeński, czyli: „Wzdłuż Odry pierwsi żyją Pomorzanie,
dalej Polanie, którzy graniczą z Prusami, Czechami, a na wschodzie z
Rusami”.
W treści użyta jest także nazwa Polanos na określenie Polan żyjących
wzdłuż rzeki Odry we fragmencie trans Oddaram sunt Polanos. Tekst
wymienia także kilkukrotnie Polskę (Polonia), wspominając przy okazji
Bolesława Chrobrego jako rege Polanorum Bolizlao. Kraj Słowian
niemiecki kronikarz opisuje następująco:
Sclavania igitur, amplissima Germaniae provintia, a Winulis incolitur,
qui olim dicti sum Wandali; decies maior esse fertur nostra Saxonia,
presertim si Boemiam et eos, qui trans Oddaram sunt, Polanos, quaia nec
habitu nec lingua discrepant, in partem adiecreris Sclavaniae.
(Słowiańszczyzna, największy z krajów germańskich, jest zamieszkana
przez Winnilów, których dawniej zwano Wandalami. Jest to kraj
przypuszczalnie większy nawet od naszej Saksonii; szczególnie jeżeli
uwzględnimy w nim Czechów i Polan zza Odry, jako że nie różnią się te
ludy ani obyczajem, ani językiem).
Autor uważa więc Słowiańszczyznę za część Germanii, ale pamiętać
należy, że ówczesne pojęcie „Germanii” bardzo różniło się od znaczenia
współczesnego. Niektórzy historycy sformułowanie Winnilowie uważają
za błąd licznych autorów i kronikarzy, zaś domniemane wandalskie
pochodzenie Słowian zachodnich za efekt pomyłki. Mimo swej
kontrowersyjności (przeczy wielu źródłom z epoki) teza ta zyskała
poparcie polityczne i jest obecnie fundamentem o cjalnej rządowej
polityki historycznej.
Adam z Bremy zawarł również w swym Gesta… między innymi mapę
Skandynawii oraz pierwsze wzmianki o Grenlandii i Winlandii, którą to
nazwą (Kraj winorośli) określił jednak… odkrytą przez Leifa Erikssona
część Ameryki Północnej. (Odkryty wówczas fragment lądu jest dziś
różnie identy kowany; przypuszczalnie była to Nowa Fundlandia).
Średniowieczny historyk uważał, że Leif zastosował taki sam chwyt
propagandowy, jak wcześniej jego ojciec Eryk Rudy, nazywając Grenlandię
Zieloną Wyspą, co miało na celu przyciągnięcie osadników. Obecnie
historycy uważają jednak, że nazwa Winlandia pochodzi od słowa „vin”
oznaczającego łąkę.
– William z Malmesbury, angielski historyk żyjący w latach 1080–1143,
opisując w dziele Gesta regum Anglorum wierzenia Połabian, a więc
Lechitów (Słowian zachodnich) określa ich mianem Windelitów. Warto też
odnotować Winetę – legendarny gród i port z latarnią morską u ujścia
Odry, który według relacji zamieszkiwać mieli zachodniosłowiańscy
Pomorzanie.
– Wilhelm z Rubruk to żyjący w XIII wieku amandzki franciszkanin,
misjonarz i podróżnik. W latach 1253–1255 posłował z ramienia króla
Francji Ludwika IX Świętego na dwór wielkiego chana mongolskiego
Mongke, wnuka Czyngis-chana. Ze swej podróży sporządził następnie
wartościowy opis (Itinerarium), który stał się jednym z najważniejszych
dla średniowiecznej Europy zbiorem wiadomości o Azji. W swoim dziele
amandzki misjonarz zamieścił też takie oto zdanie: „Język Rusinów,
Polaków, Czechów i Sklawonów jest taki sam jak język Wandalów”.
Kolejny zatem kronikarz jasno i wyraźnie połączył Słowian z Wandalami.
– W latach 1669–1686 na ziemi słupskiej, wśród poddawanej
zniemczeniu lokalnej ludności słowiańskiej wydzielono tak zwany Okręg
Wandalski, z odprawianymi po polsku nabożeństwami dla ludności
określanej po niemiecku jako Wenden (łac. Vandali) lub Cassuben
(Kaszubi).
– „Tzw. Spis narodów Franków to krótka genealogia narodów, która w
zasadniczych tezach wypływa z Tacyta i jego potrójnego podziału
Germanów – dowodzi Adam Fularz. – To założenie, włączające Słowian do
kręgu Germanów, zostało zidenty kowane jako główne źródło
identy kacji Słowian Wendów z Wandalami. Ślady tego zidenty kowania
mogą występować samodzielnie w źródłach dotyczących omawianej
identy kacji, zwłaszcza w Vedastinum Chronicon i XIII-wiecznej kronice
polskiej Mierzwy. Pierwszym celem tej identy kacji była integracja
Słowian, tych «nowo przybyli i nomadów» (Curta) z
wczesnośredniowiecznej Europy, w zachodnią i frankońską koncepcję
pojmowania dziejów.
Gdańsk, Lubeka, Wismar, Rostock, Stralsund, Królewiec, Ryga i inne
miasta Hanzy były nazywane miastami Wenedów wendische Städte lub
vandalicae Urbes od XIV wieku”.
„Twierdzenie allochtonistów, jakoby nazwa «Wenedowie» określała w
starożytności ludność niesłowiańską, italską, iliryjską czy jakąkolwiek
inną i została później przeniesiona na przybyłych w VI wieku Słowian, jest
w mojej ocenie niepoprawne – uważa Adrian Leszczyński. – Zwolennicy
tej tezy uważają, że Niemcy swoich sąsiadów na wschodzie nazywali
zawsze Wenden. Ktokolwiek by to był, zawsze byłby określony tą nazwą.
Najpierw nazwą tą nazywane były italskie lub iliryjskie plemiona
Wenetów, a następnie przeniesiono ją na przybyłych ze wschodu Słowian.
Pomijając zagadkę, co stało się z rzekomymi przedsłowiańskimi
Wenetami i dlaczego nagle zniknęli, nasuwa się pytanie: czy gdyby na te
ziemie przybyli np. Zulusi, również nazwani zostaliby przez Niemców
mianem Wenden?
Odpowiedź na to pytanie może dać nazwa przybyłych ze wschodu,
jeszcze przed Słowianami (według allochtonistów), Hunów. Niemcy nie
nazwali ich mianem «Wenetów czy Wenedów», lecz inną nazwą, im
charakterystyczną. Dopiero później mieli tą nazwą ochrzcić Słowian.
Dziwne, że nazwy tej nie przenieśli na plemię przybyłe tuż po
«zniknięciu» niesłowiańskich Wenedów, lecz dopiero na później
przybyłych Słowian. Dziwne jest też to, że Niemcy nie nazwali tak innych
plemion, np. Awarów lub Pieczyngów, które po Hunach także przybyły ze
Wschodu. Przypadek? Wątpliwe. Z jakichś powodów tego jednak nie
zrobili. Ktoś może powiedzieć, że nazwa ta była «zarezerwowana» dla
niemieckich sąsiadów zamieszkałych na terenach północnych – tych na
północ od Sudetów, a więc tych, na których w starożytności mieszkali
rzekomo niesłowiańscy Wenedowie.
Kłam temu twierdzeniu zadają Słoweńcy – naród Słowian
południowych, którzy mimo iż mieszkają z dala od starożytnych
północnych pierwotnych ziem wenedzkich w Europie Środkowej, również
nazywani byli mianem Wenden lub Winden. W średniowieczu mianem
języka windyjskiego (windisch) określano język słoweński. Dialekt tego
języka, zwany prekmurskim, nazywany jest przez Węgrów mianem vend
nyelv (język wendyjski). W dokumentach niemieckich, węgierskich,
łacińskich i innych język Prekmurian (dialekt ówczesnych węgierskich
Słoweńców z Prekmurje) jest określany jako «język wandalski» (łac.
lingua vandalicus lub lingua vandalica slavica; niem. Windische Sprache
zamienne z Vandalische Sprache). Wszędzie w tych nazwach mamy do
czynienia z zamiennością określeń Wenedowie – Wandalowie – Słowianie.
Wynika z tego również fakt, iż Niemcy doskonale zdawali sobie
sprawę z tego, kogo mieli za sąsiadów. Jeśli Słowianie zachodni
wywędrowali z obszaru dzisiejszej Polski na Bałkany, to ich pierwotna
nazwa «Wenedowie» wciąż im towarzyszyła. Dlatego bez względu na to,
czy byli to Słowianie mieszkający na północ od Karpat i Sudetów, czy na
bałkańskim południu – zawsze określani byli przez Niemców mianem
Wenedów lub Winidów”.
*
Zgodnie z przytoczonym wcześniej twierdzeniem Jerzego
Topolskiego: „Prawdopodobnie Słowianami byli występujący u kronikarza
Jordanesa z VI wieku Wenetowie, zwani przez autorów germańskich
Wenedami”.
Rzymski notariusz, historyk i kronikarz Jordanes jest autorem dwóch
wydanych w roku 551 łacińskich kronik: Gotów (Getica) i Rzymian
(Romana). Zwłaszcza Getica ma spore znaczenie dla nauki historycznej,
gdyż w dużej części stanowi wyciąg z niezachowanej pracy Kasjodora
Historia Gotów i dla wielu wydarzeń z ich dziejów stanowi jedyne źródło.
(Romana nie ma takiego statusu, ponieważ zachowały się inne źródła dla
przedstawianych w niej informacji). Wartość historyczną umniejsza
jednak nierzadkie mieszanie przez autora przekazów historycznych z
legendarnymi.
Jordanes żył w VI wieku, a więc w czasie, gdy według koncepcji
allochtonistów Słowianie przybyli ze Wschodu na polskie ziemie. Ani on
jednak, ani żaden inny ówczesny (lub późniejszy) kronikarz, nic o takim
fakcie nie wspomina. Opisując natomiast historie wschodniogermańskich
Gotów, wzmiankuje tajemniczy lud Wenedów jako jedno z plemion
podbitych przez króla Ostrogotów Ermanaryka.
„Po rzezi Herulów Ermanaryk skierował oręż przeciw Wenedom,
którzy chociaż pośledni żołnierze, lecz mnogością silni, zrazu próbowali
stawiać opór. Cóż jednak wskóra rzesza nieotrzaskanych z rzemiosłem
wojennym, kiedy i Bóg dopuszcza, i rzesza nadejdzie. Wenedowie zaś, (…)
pochodząc z jednego pnia, występują dzisiaj pod trzema nazwami:
Wenedów, Antów i Sklawenów. I chociaż dzisiaj, w wyniku naszych
grzechów wszędzie się srożą, wtedy wszyscy spełniali pokornie rozkazy
Ermanaryka”.
Ermanaryk (Ermanaricus), król Ostrogotów nad Morzem Czarnym,
porównywany przez Jordanesa do Aleksandra III Macedońskiego, zmarł
ok. roku 375. Logiczne jest więc, że do wspomnianej w Getice wyprawy
przeciwko Wenedom musiało dojść wcześniej. Niespełna 200 lat później
rzymski historyk napisał jasno, że Wenedowie ulegli podziałowi i znani są
obecnie pod trzema różnymi nazwami, w tym Sklawenów, czyli Słowian.
„Wiadomo, że po śmierci króla Ermanaryka, rozdzieliwszy się z
Wizygotami, którzy odeszli [na Zachód], Ostrogoci pozostali w tej samej
ojczyźnie, uznając zwierzchnictwo Hunów, jakkolwiek Vinithar,
przedstawiciel Amalów, zachował oznaki swego przywództwa (...) Powoli
wydobywał się spod ich jarzma. Usiłując zarazem dać dowód swego
męstwa, ruszył z wojskiem na ziemie Antów[37]. Wszcząwszy działania
wojenne, w pierwszym spotkaniu poniósł klęskę. Następnie (...) króla ich,
o imieniu Boz, wraz z synami i 70 naczelnikami dla postrachu ukrzyżował,
aby trupy wiszących w dwójnasób trwożyły pokonanych”.
Ponieważ Jordanes nie wspomina, że Sklaweni przybyli ze Wschodu
(ani że są ludem nowym, dotąd nieznanym), niektórzy historycy wyciągają
na tej podstawie wniosek, iż dzięki temu widać także wyraźnie, kiedy
zaczęła pojawiać się nazwa „Słowianie” i jak stopniowo wypierała ona
nazwę „Wenedowie”, określając wciąż tę samą ludność. W innych
częściach kroniki Jordanes opisuje obszary zamieszkane przez Wenedów:
„Ujęta w sieć tych rzek [Tisa, Danubius i Aluta] leży Dacja, którą
osłaniają na kształt wieńca strome Alpy [Karpaty]. Wzdłuż ich lewego
skłonu, który zwraca się w kierunku północnym, od źródeł rzeki Vistuli
na niezmierzonych przestrzeniach usadowiło się ludne plemię Wenetów,
którzy chociaż teraz przybierają różne miana od rodów i miejsc, w
zasadzie są nazywani Sklawenami i Antami. Sklawenowie siedzą na
obszarze od grodu Noviodunum i jeziora określanego jako Mursjańskie,
po rzekę Danaster, a na północy po Visclę, mając błota i lasy zamiast
grodów. Ziemie Antów zaś, którzy są najdzielniejszymi przedstawicielami
plemienia, ciągną się nad zakrętem morza Pontyjskiego od Danastru po
Danaper, rzek oddalonych jedna od drugiej na wiele staj. (…) Przy samym
Oceanie, gdzie trzema gardzielami morze spija wody Vistuli, usadowili się
Vidivariowie, zlepek różnorodnych szczepów. Za nimi, też na wybrzeżu
Oceanu, pędzą żywot Estowie, lud ze wszech miar usposobiony
pokojowo”.
Z przytoczonego opisu wynika, że „Wenedowie” to nazwa dawna,
wypierana później przez dwie nowe: „Antów” i „Sklawenów” (Słowian).
Dwie nowe nazwy określają więc dwa nowe duże plemiona, jakie wyrosły
i wykształciły się z jednego. Przy czym określenie „Sklaweni” z czasem
zyskało pierwszeństwo i dominuje do dziś, zaś nazwa „Antowie” zanikła
zupełnie i wyszła z użycia. Dodatkowo jeszcze Jordanes napisał, że
nadbałtyckie ziemie opuszczone przez Gepidów w III wieku zostały
skolonizowane przez bliżej nieznany lud Winidairów łączony z
Wenedami. Z Vidivariami prawdopodobnie należy łączyć nazwę Witland,
krainę, w czasie, z którego pochodzi o niej przekaz, już ostyjską,
stanowiącą granicę między terenami Bałtów a krajem słowiańskich
Wenetów.
„Są też tacy sceptycy, którzy twierdzą, że wszystkie opisane przypadki
utożsamiania Wenedów i Wandalów ze Słowianami to błędy lub pomyłki –
pisze Adrian Leszczyński. – W ich mniemaniu mieszanie Wenedów z
Wandalami i obu tych ludów ze Słowianami jest nieuprawnione, bo oparte
na pomyłkach. Czy jednak błędy i pomyłki mogą się zdarzać aż tak
powszechnie w różnych epokach, u różnych autorów i u różnych
narodów? Uważam, że nie. Dlatego zastanawiam się, co będzie, jeśli okaże
się, w efekcie (…) badań genetycznych, że jednak na ziemiach polskich
istniała ciągłość osadnicza i że starożytne ludy tu żyjące są w linii prostej
przodkami Polaków? Czy wówczas historię polskich ziem i jej plemion
trzeba będzie pisać na nowo? Czy wówczas powszechnie uznanym faktem
będzie to, że Wenedowie i Wandalowie byli w istocie jednym i tym samym
słowiańskim etnosem?
Pomijając powyższe przykłady oraz pomijając mające nastąpić badania
genetyczne kopalnego Y-DNA, istnieją inne przesłanki wskazujące na
ciągłość zamieszkania ziem polskich przez tę samą ludność. Są również
inne przesłanki wskazujące na słowiańskość Wandalów, np. niektóre
pisemnie zachowane imiona władców wandalskich”.
„Problematyka wywołana brakiem możliwości jasnej identy kacji
którejś ze znanych nam przebadanych kultur archeologicznych ze
starożytnymi Wenedami (Wenetami) wynika z braku szerszej ciągłości
archeologicznej pomiędzy francuską Akwitanią, ojczyzną bretońskich
Wenetów, a ziemiami nadbałtyckimi i nadbałtyckimi, gdzie żyli kolejno
Wenetowie italscy i Wenedowie nadwiślańscy – czytamy na portalu
Wolna encyklopedia historyczna
(https://historia.wikia.org/pl/wiki/Wenedowie). – Na obecną chwilę nie
odkryto ani jednej starożytnej kultury, która zajmowałaby jednocześnie
cały obszar, na którym miałyby żyć wszystkie wzmiankowane ludy
wenetyjskie”.
„Choć nie zawsze o tym pamiętamy, to Wenedowie (Wendowie) oraz
Wandalowie (Wandalici) to w Polsce tradycyjne i w pełni równorzędne
miano do określeń Lechici, Polacy, Pomorzanie, Łużyczanie, Słowianie i
tak dalej – pisze autor opracowania O nazwie Weneda
(http://weneda.net/o-nazwie-weneda/). – Rozmaitych hipotez, skąd
pochodzić ma takie określenie jest oczywiście bez liku, z pewnością nie
mniej niż w przypadku pojęcia Słowianie. Wiele z tych hipotez urabiano
niestety na fali kon iktu pomiędzy historykami niemieckimi i polskimi,
co gorsza dokonując tu na potrzeby chwili przysłowiowego wylania
dziecka z kąpielą. Dość powiedzieć, że identy kowano Wenedów ze
Słowianami zachodnimi, wschodniogermańskimi Wandalami, plemionami
italoceltyckimi, traktowano jako odrębny lud indoeuropejski, a nawet
przedindoeuropejski. Tu jednak bardziej zajmuje nas żywotność samego
pojęcia w kulturze staropolskiej. Być może równie przysłowiowa prawda
jak zwykle leży pośrodku”.
„«Wielki naród nie przychodzi znikąd, ale w swoim miejscu wzrasta»,
przekonywał Joachim Lelewel – pisze Kazimierz Pytko. – Tworząc
romantyczną wersję pochodzenia Słowian, krzepił złamanego po
rozbiorach narodowego ducha, ale odpowiadał także na nowe zagrożenie.
Jego zwiastunem był władca Prus Fryderyk II, który na pytanie, w jaki
sposób uzasadni zagarnięcie ziem polskich, odpowiedział, że od tego ma
historyków. Dopóki praca usłużnych badaczy dziejów sprowadzała się do
odczytywania starych dokumentów, można się było do woli spierać o
interpretację tych tekstów. W XIX wieku pełnym głosem przemówiła
jednak nowa dziedzina nauki – archeologia, a z tym, co znajdowano w
wykopaliskach, polemizować było już bardzo trudno. Tymczasem
odnajdywano coraz więcej dowodów świadczących, że w Europie
Środkowej na długo przed powstaniem pierwszych państw słowiańskich
istniały inne kultury. Co więcej, stwierdzono, że między V i VI wiekiem na
ziemiach tych nastąpił gwałtowny regres cywilizacyjny. Znaleziska
pochodzące sprzed tego okresu wskazywały, że ich twórcy znali koło
garncarskie, techniki wytwarzania broni i ozdób z żelaza, radło z
metalowym okuciem.
Nagle wszystko to zniknęło, w wykopaliskach z czasów późniejszych
znajdowano jedynie garnki lepione ręcznie, włócznie z prymitywnymi
grotami, drewniane sochy bez okuć. Niemieccy historycy zaczęli więc
lansować pogląd, że Słowianie nie byli pierwszymi mieszkańcami
zajmowanych przez siebie ziem, lecz osiedli się na nich dopiero w połowie
I tysiąclecia, niszcząc przy okazji bardziej rozwiniętą kulturę. Na takie,
godzące w narodową dumę, hipotezy szczególnie energicznie reagowali
Polacy i Czesi, tworząc własne kontrteorie. Największy rozgłos zyskała
koncepcja czeskiego etnografa i poety Pavla Šafárika. Według niej
pierwotnymi mieszkańcami ziem środkowej Europy byli, wymieniani
także przez starożytnych autorów, Wenedowie. Šafárik uznał ich za lud
słowiański, a do masowej wyobraźni wprowadził Juliusz Słowacki
poematem Lilla Weneda”.

*
Aby ograniczyć do minimum pole hipotez dotyczących poruszanego tu
zagadnienia, należałoby odwołać się do prac dwóch uczonych. Po
pierwsze, zmarłego w 1994 roku w Nowym Jorku polskiego językoznawcy
i slawisty Zbigniewa Gołąba (ur. 16 marca 1923 roku, zm. 24.03.1994). Jego
wieloletnia praca oparta na świadectwach językowych, geogra cznych i
historycznych przyniosła syntezę The Origins of the Slavs. A Linguist’s
View, wydanej przez Slavica Publishers Inc. Columbus, Ohio w 1992, która
polskiego wydania doczekała się dopiero 10 lat po śmierci autora. Nosiła
tytuł O pochodzeniu Słowian w świetle faktów językowych (Kraków 2004) i
lokalizowała praojczyznę Słowian na zachód od środkowego Dniepru.
Po drugie, do urodzonego 20 grudnia 1924 roku w Krakowie Alexandra
M. Schenkera (zm. 21 sierpnia 2019), amerykańskiego slawisty polskiego
pochodzenia, profesora Uniwersytetu Yale. (Alexander był synem Oskara
Szenkera i Gizeli z domu Szamińskiej).
Oba niekwestionowane autorytety twierdzą między innymi, że:
dialekty wenetyjskie zalicza się zasadniczo do grupy italoceltyckiej z
wyraźnymi cechami italskimi (efekt tworzenia się językowej „ligi
italskiej”), ale i nawiązaniami germańskimi w postaci wspólnych
innowacji. Są to wskazówki mówiące, że dialekty te musiały być używane
pierwotnie na pograniczu italoceltyckim i germańskim (górne dorzecze
Renu i Dunaju). Dialekty iliryjskie natomiast są odrębne od grupy tak
italskiej, jak i trackiej, zbliżały się do grupy dakomezyjskiej, wykazują też
związki z germańskimi.
„Analiza toponimów[38] na terenie Polski wykazała istnienie szeregu
nazw, które mogą być łączone z pierwszą lub drugą grupą dialektów.
Przewagę zdają się mieć jednak nazwy pochodzenia prawdopodobnie
wenetyjskiego, skupiające się w północnej Polsce i pasie od środkowej
Wisły po Sambię[39].
W mniejszej liczbie zaobserwować można nazwy pochodzenia
iliryjskiego (na przedgórzu sudeckim) i dakomezyjskiego (na Podkarpaciu).
Znaczące jest, iż krańce ich występowania (południowe dialektów
wenetyjskich i północne – dla nazw iliryjskich i dakomezyjskich) z grubsza
pokrywają się z granicami osadnictwawczesno przeworskiego[40],
wbijającego się klinem między te dwa obszary dialektalne. Najpóźniejsze
osadnictwo weneckie (wg polskiego archeologa Ryszarda Wołągiewicza)
skupia się na obszarze kultury wielbarskiej, w dolnym biegu Wisły
(szczególnie u jej prawego brzegu) – patrz: Pliniusz Starszy i Ptolemeusz.
Na tym samym obszarze (prawobrzeże dolnej Wisły) sytuuje się jednak
także jądro gockiego (Kazimierz Godłowski – archeolog i prehistoryk,
profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, zm. 9 lipca 1995 r.)”.
*
Teza o pochodzeniu Polaków od Wandalów przez prawie 500 lat
stanowiła ważny komponent naszej etnicznej tożsamości. Tak więc przez
prawie połowę naszej historii odwoływaliśmy się do wandalskiego
dziedzictwa, uważając je za część własnych korzeni.
„Pomimo że od dawna Wandalia nie jest uważana za integralny
składnik polskiej świadomości narodowej, a sama „wandalskość nabrała
konotacji negatywnych, jest naszym obowiązkiem poznanie tego
zapomnianego fragmentu polskiego dziedzictwa – napisał młody historyk
Wojciech Paszyński (ur. 1985). – Mroczne, zasnute mgłą niepamięci jądro
polskości kusi swoją niezgłębioną tajemniczością. Dodatkowej pikanterii
dodaje fakt, że Wandalowie naprawdę żyli na naszych ziemiach.
Wandalia jako państwo nie zaistniała przecież jednak nigdy na mapie
tej części Europy. Pomimo to wizja Polski jako Wandalii nie była
wytworem wybujałej fantazji staropolskich dziejopisów. Miała ona
racjonalne podstawy, gdyż niewątpliwie plemiona wandalskie
zamieszkiwały ziemie polskie. Chociaż nigdy nie stworzyły one państwa
między Odrą a Wisłą, to utrzymały sprawną organizację plemienną, która
w okresie wielkiej wędrówki ludów (IV wiek) pozwoliła im na przemarsz
przez całą Europę Zachodnią, a następnie podbój rzymskiej prowincji o
nazwie Afryka[41].
Wandalowie zamieszkiwali ziemie polskie przez niemal pół tysiąca lat
(I–IV wiek), nim pod naporem Gotów nastąpił ich exodus. Pozostałością
obecności tego ludu nad Wisłą są nie tylko artefakty znajdowane przez
archeologów, ale także nazewnictwo, które przetrwało czasy antyku i
wieków średnich. Owa tradycyjna nomenklatura legła u źródeł przyszłej
koncepcji etnogenetycznej [profesora Kazimierza Godłowskiego], niegdyś
tyle ważnej, co dzisiaj zapomnianej”.
Około 1225 roku w Heimskringli – staronordyckim zbiorze sag
spisanym przez islandzkiego historyka i poetę Snorriego Sturlusona –
pojawia się postać Burysława identy kowanego z pierwszymi
historycznymi władcami Polski, a mianowicie Mieszkiem I lub
Bolesławem Chrobrym albo też pomorskim księciem Bogusławem I. Tak
czy inaczej, Burysław tytułowany jest tam „Królem” (w języku
staronordyjskim: Burizleif Vindakonungr).
Tym sposobem dotarliśmy do początków państwa polskiego i jednego
z jego twórców – Mieszka I. W napisanej ćwierć tysiąclecia wcześniej, w
latach 983–993, hagiogra i świętego Ulryka – Vita et Miracula Sancti
Oudalrici – Gerhard z Augsburga wspomina o Mieszku I, nazywając go
kilkakrotnie „wodzem Wandalów” (dux Wandalorum, Misico nomine).
Dotyczy to legendy, według której zraniony zatrutą strzałą władca
uniknął śmierci dzięki pomocy biskupa Augsburga, Udalryka.
Gdy w roku 992 Mieszko umarł, w rocznikach Kościoła niemieckiego
zapisano: obiit Misica dex Vandalorum – „zmarł Mieszko, książę
Wandalów”.
Kilkadziesiąt lat wcześniej od dzieła Snorriego, bo w latach 1190–1208,
powstała wspomniana już w części I Kronika Polski (Historia Polonica)
mistrza Wincentego zwanego Kadłubkiem (ok. 1150–1223). Krakowski
biskup, ogłoszony po śmierci błogosławionym Kościoła
rzymskokatolickiego, nie ma najmniejszych wątpliwości, że od imienia
legendarnej królowej Wandy, która zakończyła życie w jej odmętach,
pochodzi nazwa najważniejszej rzeki królestwa – Wisły. Jak wynikałoby z
przekazu mistrza Wincentego, nazywano ją pierwotnie (lub
alternatywnie) mianem Wandalus, a ludy zamieszkujące jej dorzecze
Wandalami.
Kadłubek, którego śmiało można uznać za pierwszego polskiego
patriotę, był święcie przekonany, że Lechici, czyli Polacy, starodawnością
rodu nie mogą ustępować innym europejskim nacjom. Uznał nas więc za
tożsamych z Wandalami – ludem niezwykle walecznym, który
wielokrotnie wychodził zwycięsko z potyczek z największymi potęgami
starożytności. Ich męstwo miało wzbudzić podziw i respekt starożytnych
Greków, Rzymian czy Galów. Słowiański spryt szedł więc w parze z
wandalską walecznością, komponując się w polską naturę. O tym właśnie
traktuje stworzona przez mistrza Wincentego wzniosła wizja pradziejów
Polski, określana dzisiaj często deprecjonującym mianem „dziejów
bajecznych”.
„Wandalski świt polskiej nacji nastąpić miał według Kadłubka w
zamierzchłych czasach starożytnych – pisze Wojciech Paszyński. –
Niefortunnymi obserwatorami postępów oręża polskiego mieli być
Aleksander Wielki i Juliusz Cezar. Zarówno twórca jednego z
największych imperiów, jak i pogromca Galów nie zdołali rzecz jasna
sprostać potędze Polaków – Wandalów. Konstrukcja etnogenetyczna
mistrza Wincentego zdaje się przedstawiona nieco chaotycznie, co wiąże
się z zawiłościami polskiej genealogii oraz kolejnych epizodów ich
sukcesów militarnych. Plemiona lechickie są bowiem bardzo wojownicze,
a ich niesłychana witalność jest przyczynkiem do, eufemistycznie rzecz
ujmując, nieustannych migracji o charakterze zbrojnym. Ich natura
rzeczywiście odpowiada historycznym Wandalom – przyszłym
zdobywcom rzymskiej Afryki.
Narracja Kadłubka jest przesycona gorącym patriotyzmem i wielką
dumą z wyczynów swoich antenatów. Glory kując przodków, dziejopis
nie zdołał ustrzec się jednak licznych nieścisłości i błędów”.
Napisana po łacinie Historia Polonica była jednak dziełem tworzonym
bardziej z potrzeby serca niż rozumu i miała służyć podniesieniu rangi
Polski wśród szczycących się wspanialszą przeszłością królestw Europy.

*
Współczesny Kadłubkowi angielski ksiądz katolicki Gerwazy z Tilbury
napisał dla cesarza Ottona IV ok. roku 1212 Otia imperalia (Odpoczynek
cesarski), zbiór prac dotyczący historii i geogra i Anglii oraz krajów
europejskich. W popularnym w średniowieczu dziele zajął się także
Polską, wymieniając nazwę kraju, pochodzenie nazwy, przedstawił
ówczesną wiedzę na temat geogra i, obyczajów i historii ziem polskich
oraz podziału Kościoła polskiego na diecezje. Stwierdził tam również
jasno, że Polacy „określani są mianem Wandalów i sami tak siebie
nazywają”.
Mniej więcej 100 lat później w spisanej po łacinie kronice historii
Polski zwanej Kroniką Dzierzwy (w innej wersji Mierzwy) bądź też
Kroniką franciszkańską, wyrażającej potrzebę przezwyciężenia rozbicia
dzielnicowego i zjednoczenia Polski, żyjący w czasach Władysława
Łokietka na początku XIV wieku franciszkanin Dzierzwa twierdził, że
wszyscy Polacy pochodzą od Wandala, potomka Jafeta, syna Noego[42].
W połowie XIV wieku korpus nawowy katedry poznańskiej został
przebudowany w stylu gotyckim. Panujący wówczas król Kazimierz
Wielki (1310–1370), jak chce tradycja, ufundował okazały grobowiec
swemu wielkiemu przodkowi Bolesławowi Chrobremu, chcąc tym samym
uświetnić dynastię i przywołać czasy mocarstwowej potęgi Polski. Napis,
jaki kazał wyryć na grobowcu, określał Bolesława jako rex Gothorum et
Polonorum lub według innych źródeł Regnum Sclavorum, Gothorum sive
Polonorum. W obu przypadkach sprowadza się to do: „Bolesław Chrobry,
król Polaków i Gotów”. Rzeczywiście na terenie obecnej Polski Goci
stanowili obok Wandali-Lechitów istotny element mozaiki plemiennej, a
jakaś ich część mogła zeslawizować się, zachowując przy tym okruchy
własnej tradycji, jak to stało się z Gotami osiadłymi w innych częściach
Europy.
Żyjący w XV wieku Jan Długosz, autor licznych publikacji
historycznych, w tym najsłynniejszego dzieła Annales seu cronicae incliti
Regni Poloniae (Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego)
obejmującego historię Polski od najdawniejszych czasów do roku 1480,
nadal zwie tam Wisłę „rzeką Wandalów”.
Pochodzeniu Polaków od Wandalitów nie sprzeciwiał się nawet Maciej
z Miechowa (zwany także Maciejem Miechowitą, właściwie Maciej
Karpiga 1457–1523) – lekarz, historyk, geograf, profesor Akademii
Krakowskiej, ksiądz kanonik krakowski, alchemik i astrolog, a co
najważniejsze dla omawianych tu zagadnień, jeden z prekursorów
doktryny sarmatyzmu, o której będzie jeszcze mowa w dalszej części
opracowania[43].
„Wandalowie (…) byli z Królestwa Polskiego, z ziem polskich, które
zamieszkiwali, z nich brali swe nazwy i imiona, posługiwali się językiem
polskim” – pisał w swym Opisie Sarmacji azjatyckiej i europejskiej.
Wydana drukiem w 1519 roku Wandalia sive historia de Wandalorum
vera origine niemieckiego księdza katolickiego i uczonego Alberta
Krantza (ok. 1450–1517) uzasadniała pogląd autorstwa włoskiego
historyka Flavia Biondo, że nie wszyscy Wandalowie zaatakowali
Imperium Rzymskie, a jedynie część „tego potężnego ludu”. Krantz
przyznawał, że wie niewiele o pochodzeniu Wandalów (Wenden, die
Wandalen), ale twierdził jednocześnie, że na miejscach zamieszkanych
obecnie przez Słowian (Sclavi), mieszkali Wandalowie, którzy byli ich
praojcami. Zdaniem Krantza Słowianie są po prostu Wandalami – a więc
etnicznymi Germanami, zaś żywioł niemiecki rozciągać się ma od Renu
poprzez Łabę, Wisłę i jeszcze dalej, aż po Don na kresach Europy.
Używanie polskiego (słowiańskiego) języka uczony wyjaśnił późniejszą
slawizacją Polaków.
Wspomniany wcześniej jeden z najważniejszych utworów poetyckich
Juliusza Słowackiego nosi znamienny tytuł Lilla Weneda. Powstały w roku
1839 w Paryżu dramat jest prawdopodobnie ostatnim tak znanym, a
zarazem czerpiącym bezpośrednio z żywej jeszcze tradycji staropolskiej
nawiązaniem do miana starożytnego ludu Wenedów.
W stylistyce bliskiej mitologii celtyckiej wieszcz przedstawił tam
historię upadku starożytnego ludu Wenedów zamieszkującego brzegi
jeziora Gopło. Szlachetny lud zostaje najechany przez wojowniczych
Lechitów pod wodzą krwawej królowej Gwinony. Tytułowa Lilla pragnie
ocalić swój ród i poddanych, a ma jej w tym pomóc królewska harfa ojca,
która jednak – wraz z uwięzieniem króla Derwida – tra a w ręce wrogów.
Wróżba Rozy, siostry Lilli, nie pozostawi nadziei – klęska Wenedów jest
nieunikniona. Na ich rodzie ciąży bowiem klątwa, która musi się
wypełnić. W interpretacji naszego wieszcza Wenedowie zostali więc
pokonani przez Lechitów, co oznaczało, że na prasłowiańskiej ziemi jedni
Słowianie zastąpili innych.
Słowacki w Lilli Wenedzie nawiązywał do propagowanej w tamtym
okresie przez historyków teorii podboju, wyjaśniającej źródła struktury
narodu polskiego i dwoistość jego istoty. (Utwór powstał po upadku
powstania listopadowego, którego klęski poeta dopatrywał się w braku
bohaterstwa Polaków, dwoistości ideowej narodu, jego fatalizmie
dziejowym i biernym oczekiwaniu na niezwykłe przemiany).
*
Współczesny austriacki historyk mediewista profesor Walter Pohl z
Uniwersytetu Wiedeńskiego uważa, że Wandalowie nazwali tak sami
siebie, podczas gdy ludność sąsiednia określała ich mianem Lugiów.
Analogicznie jak później Polaków nazywano poza granicami ich ziem
Ledzielami (Lengyel). Pogląd o identyczności Wandalów i Lugiów dominuje
zresztą we współczesnej nauce.
Lugiowie (Ligiowie, Ligowie) to lud, którego pochodzenie oraz skład
etniczny jest mocno niepewny. Mogła być to federacja różnych plemion
zamieszkująca już przed naszą erą i w pierwszych wiekach naszej ery
górne dorzecze Odry i Wisły, a więc teren dzisiejszej południowej i
środkowej Polski, jak również podkarpackie tereny zachodniej Ukrainy.
Genetycznie pochodzili zapewne w głównej mierze z lokalnych grup
ludności używających języków staroeuropejskich lub indoeuropejskich
(kultury łużycka i pomorska), które uległy celtyckim wpływom
kulturowym. Przez archeologów są powszechnie utożsamiani z
mieszkańcami obszaru kultury przeworskiej. Na wielką skalę rozwinęli
hutnictwo żelaza i bogacili się na handlu bronią.
Tacyt wspominał o ich udziale w walkach, które doprowadziły ok. 50
roku po narodzinach Chrystusa do zniszczenia państwa Wanniusza:
„Niezliczone bowiem mnóstwo Lugiów i innych ludów nadciągało na
wieść o bogactwach, które Wanniusz w ciągu 30 lat drogą rabunków i ceł
nagromadził”[44]. Według rzymskiego historyka pochodzenia greckiego
Kasjusza Diona Lugiowie występowali za panowania cesarza Domicjana
(86–89) jako sojusznicy Rzymu w walce ze Swebami.
Odrębną kwestią pozostaje tu podział Lugiów i etymologia ich nazwy.
Często wiązanej z celtyckim bóstwem Lughem (por. szwajcarskie Lugano,
francuskie Lyon – dawniej Lugdunum itd.), ewentualnie iryjskim (również
celtyckim) słowem luige (małżeństwo, przysięga) i bodaj stawianą równie
często koncepcję „słowiańską”, wywodzoną od lugъ – mokradła, teren
wilgotny.
Burowie, którzy według Ptolemeusza wchodzili w skład Lugiów,
odegrali ważną rolę w czasie wojen markomańskich (167–180), o czym
świadczy zorganizowanie przeciw nim odrębnej wyprawy wojennej
(Expeditio Burica) i zawarcie później przez Marka Aureliusza przymierza z
tym ludem.
Dalsze losy Lugiów są niepewne, ale niektórzy historycy przyjmują, że
to do nich odnoszą się informacje w dziele piszącego po grecku historyka
rzymskiego Zosimosa Nowa historia (Historia neá) o zwycięskich walkach
cesarza Marka Aureliusza Probusa prowadzonych w 279 roku przeciwko
ludowi Longiones na terenie rzymskiej prowincji Recji (obecnie tereny
wschodniej Szwajcarii) nad rzeką Lygis (najprawdopodobniej rzeka Lech w
dzisiejszej Austrii i Bawarii). Następną wzmianką może być wielki lud
Lupiones-Sarmatae umieszczony na mapie Tabula Peutingeriana.
Lugiowie (Ligowie) długo jeszcze pozostawali żywi w naszej tradycji.
W drugiej połowie XIX wieku, kiedy „wandalskie roszczenia” dawno już
odeszły na śmietnik historii, sięgnięto po nich jako nowych antenatów. O
popularności tej koncepcji świadczy fakt, że sam Henryk Sienkiewicz
jedną z głównych bohaterek powieści Quo vadis, pochodzącą z terenów
współczesnej Polski, nazwał Ligią. Tym samym jeszcze raz literatura
przyczyniła się do unieśmiertelnienia anachronicznych tez i poglądów.
*
Na przestrzeni wieków potężne niegdyś państwo wenetyjskie ulegało
stopniowemu osłabieniu. Szarpane przez napierających od zachodu i z
południa Celtów, od zachodu i północy przez Germanów oraz od wschodu
przez Sarmatów, kurczyło się coraz bardziej. Potężne ciosy tej
środkowoeuropejskiej cywilizacji zadali także Hunowie i Awarowie.
„Wszystko wskazuje na to, że gdy od wschodu na terytoria dorzeczy
Wisły zaczęli stopniowo przenikać Słowianie, natra li na obszary
wyludnione (zwłaszcza na terenie obecnego Śląska czy Małopolski –
twierdzi Marek Skalski). – Jednak badania archeologiczne wskazują, że
obie kultury jeszcze przez kilka wieków żyły pokojowo obok siebie –
siatka osadnicza na terenie przyszłej Polski przypomina bowiem
szachownicę. Współczesne badania archeologiczne wskazują na
możliwość przetrwania wenetyjskich enklaw na ziemiach polskich aż do
VIII wieku, w regionach podgórskich nawet dłużej. Pośrednie dowody
mówią o pewnych kulturowych śladach kultury wenetyjskiej nawet w X
wieku, a więc w okresie pierwszych Piastów. Święty Wojciech według
przekazów miał się udać do Trzemeszna, gdzie w miejscowym klasztorze
miał nadzieję spotkać mnichów z Werony (a więc z adriatyckiego szczepu
Wenetów)”.
Ostatni bastion władającego niegdyś niemal całym kontynentem ludu
zachował się w Kurlandii (terytorium współczesnej Łotwy), gdzie w
dorzeczu rzeki Windawy ludność tego starożytnego pochodzenia
przetrwała aż do XIII wieku. Żyjąc między Bałtami, nie ulegli całkowicie
ich wpływom. Zatracili wprawdzie całkowicie swój język, lecz aż do końca
XIX stulecia odróżniali charakterystycznymi strojami.
Zgon Wandalii, a raczej zgon koncepcji o pochodzeniu Polaków od
Wandalów nie miał charakteru gwałtownego. Zwolennicy przez długie
lata podejmowali próby walki o jej przetrwanie, potem zaś, kiedy nie dało
się już powstrzymać sarmackiej szarży, pozostawały jeszcze nadzieje na
kompromis… Ale z końcem XVI wieku każdy niemal polski szlachcic
przekonany był, że jego bezpośrednimi antenatami byli Sarmaci…
„Nietrudno spostrzec, że wizja wandalskiej prahistorii zapisała się w
dziejach polskiej oraz zachodniej historiogra i w nie tylko zauważalny, w
znaczący sposób w bardzo długim okresie (połowy milenium) – pisze
Wojciech Paszyński. – Na ziemiach polskich teoria wandalska odegrała
naprawdę doniosłą rolę w formowaniu się późniejszej tożsamości
narodowej. Zmienne były koleje losów koncepcji od powszechnej
akceptacji 600 lat temu po stopniową atro ę przed czterema wiekami.
Najgorszym okresem dla Wandalów był wiek XX. Obecne stulecie już jest
dla nich nieco łaskawsze, choć rzadko udaje im się wedrzeć choćby do
przedsionka współczesnego gmachu nauki polskiej. Wandalia to pierwsza
rodzima wizja pradziejów Polski. Powstała w najstarszych polskich
intelektualnych kręgach – jako owoc umysłowości nestorów rodzimej
nauki – niemalże tysiąc lat temu. Stanowiła wyraz dojrzałości pierwszych
polskich uczonych – świadomości ich odrębności i wyjątkowości na tle
innych nacji. To jest fundament i punkt wyjścia dla wszystkich naszych
poszukiwań o charakterze etnogenetycznym i szerzej pierwszy taki ślad
na polskiej ziemi pytań stawianych przez ludzkość od zarania: skąd
pochodzimy? i jeszcze głębiej jestestwa sięgające: kim jesteśmy?”.
Jak widać (także z zamieszczonego na końcu niniejszej książki spisu
lektur), idea Polski jako Wandalii nie została zapomniana. W kategoriach
intrygującej ciekawostki poruszana jest od czasu do czasu w publicystyce,
nieco rzadziej w artykułach popularnonaukowych. Wciąż brak jednak
starannych, metodycznie napisanych rozpraw stricte naukowych, które
spróbowałyby zmierzyć się z tym fenomenem w całym bogactwie jego
złożoności. Ważne jest jednak to, aby Wandalowie znaleźli swoje miejsce
w historycznej wyobraźni Polaków, skoro żyli i umierali na naszej ziemi. A
może ich geny ciągle żyją w nas, tak jak geny starożytnych Celtów wciąż
dominują wśród współczesnych Anglików?
ROZDZIAŁ VI

Czy Polacy są przodkami Żydów?

Jeżeli ktoś miał okazję odwiedzić przed laty Jerozolimę, mógłby


odpowiedzieć na to pytanie twierdząco. Jeszcze do niedawna stolica
Izraela[45] była miastem, gdzie przybysz mówiący po polsku nie musiał się
obawiać, że nie odnajdzie drogi. Ale żarty na bok. Według niektórych
teorii naukowych, czy też raczej pseudonaukowych, rzeczywiście
odpowiedź na zadane w tytule rozdziału pytanie jest pozytywna… „Nie
sposób prawie że zrozumieć tego, dlaczego unika się jak ognia wiązania
pochodzenia Żydów ze słowiańskimi korzeniami” – twierdzą niektórzy
autorzy.
Argumentów mających potwierdzać tę teorię jest według nich – sporo,
głównie w Starym Testamencie. Na ten przykład, dlaczego Żydzi
nazywają się Żydami? To polska nazwa, natomiast nasi starsi bracia w
wierze sami siebie nazywają Jehudim lub Ladino. I właśnie to zestawienie
wymienionych dwóch określeń prowadzi nas – zdaniem niektórych – do
pierwotnego określenia tego narodu. „Żydzi nazywali siebie po prostu
Ludźmi (Ljudzim) lub Ludem, a więc wyrazem wyjętym jakby prosto z
języka polskiego. Do dzisiaj w języku bośniackim i innych językach
południowosłowiańskich występuje określenie ljudima (ludzie), którego
podobieństwo do nazwy własnej Żydów w ich własnym języku jest nie do
przeoczenia i to do obu wymienionych form. Różnice, jakie w tym
przypadku utrwaliły się przez stulecia, wynikają wyłącznie ze specy ki
alfabetu aramejskiego, który był używany przez Żydów, polegającej na
braku niektórych samogłosek oraz wskutek przekręcania liter pierwotnej
nazwy w trakcie przepisywania religijnych tekstów. Mimo to dla
postronnego słuchacza te określenia brzmią prawie że identycznie”.
Jak to jednak możliwe, aby Żydzi przyjęli nazwę Ljudim w czasach, w
których nie tylko nie miało być Polaków, ale i sami Słowianie podobnież
siedzieli gdzieś na bagnach Syberii? Otóż w rozwiązaniu tej zagadki
pomaga nam sama Biblia – twierdzą wyznawcy tej koncepcji. Podaje ona
jednoznacznie, że naród żydowski ukształtował się w trakcie ucieczki
Żydów z Egiptu. Ci zaś mieli być jakoby potomkami Abrahama.
„Jeśli jednak przyjąć tekst biblijny dosłownie, to taka wersja nie może
być po prostu prawdziwa, ponieważ tych paru Semitów, którzy
przywędrowali do Egiptu z pustyni, nie byłoby w stanie rozmnożyć się w
takim tempie, aby w efekcie zapewnić podawaną przez Biblię liczbę
uchodźców – twierdzi jeden z wyznawców. – Kim więc byli ci uchodźcy z
Egiptu? Wskazówką jest to, że czasowo exodus przypada na czasy najazdu
Ludów Morza na Egipt. Wprawdzie istnieją olbrzymie rozbieżności w
datowaniu tego wydarzenia, ale generalnie powinno ono przypadać
gdzieś na XI w. p.n.e., a to jest właśnie okres panowania Ramzesydów.
Najazd Ludów Morza nie przyniósł żadnej ze stron zdecydowanej
wygranej. Polacy (Peleset)[46]zostali powstrzymani i odrzuceni na tereny
obecnego Libanu, Syrii i Izraela, a ci, co dostali się do niewoli, zmuszeni do
osiedlenia się w delcie Nilu oraz służby w armii egipskiej. Ten sam los
spotkał wcześniej wojowników i ich rodziny w trakcie pierwszej inwazji
Łabian. Obecność wojsk najemnych w armii egipskiej jest wielokrotnie
potwierdzona odpowiednimi wzmiankami na reliefach i w tekstach
różnych wcześniejszych i późniejszych władców Egiptu.
Mimo ich niewolniczego stanu członkowie tej słowiańskiej
społeczności szybko robili karierę w armii i administracji i zajmowali
często bardzo odpowiedzialne stanowiska, wypierając rodzimą ludność.
Oczywiście nie spotykało się to z entuzjazmem tubylców, a szczególnie
ich rządzących kast. Te stare elity nie miały jednak wielkich szans w
rywalizacji z rosłymi i walecznymi przybyszami z północy, którzy na
dodatek nie byli w ciemię bici i przejmowali coraz większą kontrolę nad
państwem. Jak wiemy z historii, z czasem Polacy przejęli całkowitą
władzę nad państwem egipskim i jego religijnymi instytucjami, osadzając
na tronie faraonów, własnych władców i zakładając nowe dynastie o
słowiańskim rodowodzie. Proces ten rozpoczął się już ze śmiercią
Ramzesa III, a jego następcy coraz bardziej tracili władzę na rzecz
urzędników i generałów o słowiańskim pochodzeniu. Proces ten wiązał
się też z osłabieniem wpływów dawnej religii oraz coraz wyraźniejszym
przejmowaniem władzy w kraju przez słowiańską mniejszość. (…)
Szczytowym momentem tego procesu było przejęcie władzy w Egipcie
przez pierwszego faraona pochodzącego z plemienia Meszwesz (Ślężan) o
imieniu Ozorkon Starszy (Osochor, Userken). Imię to z pewnością ma
genezę słowiańską, tak jak i wiele innych imion faraonów i ich żon z XXI i
XXII dynastii zwanych dynastiami libijskimi.
Faraonowie z tych dynastii zrezygnowali już o cjalnie z maskarady
przyjmowania egipskich imion i obyczajów i zdecydowali się na
wystąpienie pod swoimi prawdziwymi słowiańskimi imionami.
Do tych faraonów, gdzie nie może być wątpliwości co do ich
słowiańskiego pochodzenia, należą np. ci o imieniu Szeszonk, Nimlot,
Siamun czy żeńskie imię Matkare.
Na pierwszy rzut oka imiona te nie przypominają nam nic znajomego,
ale jeśli się dobrze przyjrzeć, to ich słowiańska geneza jest nie do
przeoczenia.
Szeszonk w źródłach hebrajskich występuje pod imieniem Szyszak, a
tak nazywali Słowianie rodzaj bojowego hełmu. Istnieje jednak możliwość
innej interpretacji. Trzeba przyjąć, że dla wielu słowiańskich głosek
Egipcjanie używali tych samych znaków ich pisma. Oznaczało to, że nie
potra li oni odróżnić w piśmie takich głosek jak «sz» i «cz».
Przypuszczalnie również w przypadku Szeszonka doszło do takiej sytuacji
i imię tego faraona powinniśmy czytać jako «Czeczok», a tak naprawdę
«Czeczot». To imię (nazwisko) występuje wśród Polaków do dziś.
Pierwotnie wyraz ten oznaczał drewno o bardzo silnie splecionych
włóknach (czeczotka). To określenie przeszło następnie na osoby o
kręconych włosach.
Tak więc faraona Szeszonka nazywano po prostu kędzierzawym.
Nimlot to zapewne niemota, czyli człowiek mający trudności z
mówieniem (niemowa).
Siamun to siemian, a więc osoba siejąca ziarno lub też określenie na
potomka.
Matkare to oczywiście matka boga Re.
Tych podobieństw znalazłoby się więcej, ale istnieją również inne
jednoznaczne wskazówki. Takie jak na przykład relief przedstawiający
faraona Szeszonka I, na którym widzimy, że oprócz typowego przykrycia
głowy egipskiego władcy na wizerunku widoczne są rogi tura, a więc
pojawia się tu symbolika Słowian z plemienia Łabian.
Jest to jednoznaczny dowód na powoływanie się tego faraona na
słowiańskie tradycje”.
*
Mojżesz odegrał ogromnie ważną rolę w historii narodu wybranego i
w dziejach zbawienia. Przez niego bowiem Bóg przekazał człowiekowi
tablice przykazań, które są znakiem przymierza między człowiekiem a
Bogiem. Przede wszystkim zaś był człowiekiem oddanym Bogu bez reszty.
Kochał i szanował Boga, który się mu objawił pod imieniem – „Jestem,
Który Jestem”. I chociaż wcale tak dobrze nie znał tego Boga ani też Go nie
widział i bez wątpienia miał wiele znaków zapytania, to jednak zaufał i
zawierzył bez reszty Bogu, który w pewnym momencie jego życia stanął
na jego drodze, powiadając: „Potrzebuję ciebie. Przez ciebie chcę dokonać
ważnych rzeczy w życiu twojego narodu”. Uwierzył, zaufał, był posłuszny
i pełnił powierzoną mu misję jak najlepiej tylko potra ł, a misja ta była
niezwykle trudna, bo naród, który prowadził, był narodem upartym i
krnąbrnym i często pragnął chodzić swoimi drogami.
Niektórzy Żydzi uważają go za skrajnego nieudacznika, ponieważ w
końcu wyszukał dla nich jeden jedyny kawałek ziemi na Bliskim
Wschodzie, gdzie nie ma ropy naftowej. Niezależnie od tego Mojżesz (po
hebrajsku Mosze) jest niewątpliwie najbardziej wpływowym Żydem w
całej historii. Do ludzkiego życia wniósł troskę o uciskanych, idealizm
oraz nadzieję i system praw. Przez Mojżesza Bóg pokierował ludzkością.
Jak opisuje Księga Wyjścia, za życia Mojżesza wielu Hebrajczyków nie
zgadzało się z jego polityką, ale po upływie pięciu wieków czczony był już
przez wszystkich Żydów. W V wieku, w związku z rozpowszechnieniem
się chrześcijaństwa, Mojżesz cieszył się już poważaniem w znacznej
części Europy. Sto lat później, gdy Mahomet uznał go za „prawdziwego
proroka”, oddawano mu cześć w całym świecie islamu. Dzisiaj, po upływie
kilkudziesięciu wieków od jego śmierci, czczony jest zarówno przez
Żydów, jak i chrześcijan oraz muzułmanów, a nawet przez agnostyków.

Wśród historyków toczą się zażarte dyskusje na temat czasów, w


których żył Mojżesz. Większość biblistów oraz historyków
skłania się obecnie do XIII wieku przed Chrystusem. Wynika to z
daty śmierci Ramzesa II (1237 rok p.n.e.), którego powszechnie
uważa się za faraona z opowieści o wyjściu z Egiptu. Chociaż
istnieją inne przypuszczenia. Jedni historycy mówią, że w czasie
exodusu Izraelitów faraonem był Totmes III, drudzy zaś, że
Amenhotep II albo jeszcze ktoś inny. Z powodu chaotyczności
chronologii egipskiej nie da się ustalić z całą pewnością, kto wtedy
sprawował władzę. Sama Biblia stwierdza: „W roku czterysta
osiemdziesiątym po wyjściu Izraelitów z ziemi egipskiej, w
miesiącu Ziw, to jest drugim, czwartego roku panowania nad
Izraelem Salomona rozpoczął on budowę domu dla Pana”.
Panowanie Salomona przypada na X wiek przed Chrystusem.
Jeżeli więc od wyjścia z Egiptu do tego czasu minęło 480 lat,
oznacza to XV wiek (ok. roku 1446 p.n.e.).

Powszechnie uważa się, że imię Mojżesz pochodzi od hebrajskiego


słowa maszeh, co oznacza „wyciągać” czy też „wyjmować z”, jako że
został wyciągnięty z Nilu przez córkę faraona. Józef Flawiusz twierdzi
natomiast, iż etymologia tego imienia wiąże się z ostatnią sylabą wyrazu
(Mou)ses, nadając mu w ten sposób znaczenie „ocalony”, gdyż wodę
Egipcjanie nazywają moy, a ludzi uratowanych eses.
Mojżesz to polska forma żydowskiego imienia Mosze. Dla
zwolenników przedstawianej tu teorii jest to dowód na słowiański
źródłosłów wskazujący na imię Misza, „takie samo jakie nosił pierwszy
władca katolickiej Polski Mieszko I”.
„To imię pasuje też doskonale do faktu, że wśród jeńców wojennych
osiedlonych w delcie Nilu znaczną część stanowili przedstawiciele
«Meszwesz», czyli «Niedźwiedzi» (Ślężan), w którym to plemieniu imię
«Misza» było zapewne zarezerwowane dla jego przywódców. Zresztą nie
tylko jego imię wskazuje na słowiańskie pochodzenie pierwszych Żydów.
Żona Mojżesza miała na imię Zipporah. Oczywiście w polskiej wersji
dopilnowano tego, aby używać imienia, które nie będzie przywodzić
skojarzeń z językiem polskim i nazywana jest ona imieniem «Sefora». W
krajach nieskolonizowanych używana jest natomiast wersja pierwotna i
ta jest w swojej wymowie jednoznaczna. Oczywiście i to imię jest typowo
polskie i występowało u nas w identycznej formie jako Cibora.
Mało tego, Mojżesz miał również rodzeństwo, w tym i siostrę o
imieniu Mirjam. A to przecież polskie «Pokojem Jestem»”.
*
Lewici to według biblijnej tradycji potomkowie Lewiego, jednego z 12
synów patriarchy Jakuba, ściślej mówiąc jego trzech synów: Gerszona,
Kehata i Merariego, od których wywodzą się trzy rody Lewickie:
Gerszonici, Kehatyci i Meraryci[47]. Po wyjściu z niewoli egipskiej Bóg
wybrał ich (w miejsce pierworodnych Izraela) do sprawowania
zaszczytnego obowiązku opiekowania się Przybytkiem, a później
Świątynią Jerozolimską.

Świątynia Jerozolimska – jedyna świątynia judaizmu, wybudowana


w X wieku p.n.e., za czasów króla Salomona, który podobno
wzniósł ją w ciągu siedmiu lat na wzgórzu Moria (święta skała) w
północno-wschodniej części Jerozolimy, na którym Abraham na
żądanie Boga miał złożyć w o erze swego syna Izaaka. Pierwsza
świątynia została zniszczona przez Nabuchodonozora II w 586
roku p.n.e. Przedmiotem kultu była w niej Arka Przymierza (hebr.
aron berit), czyli drewniana skrzynia, w której przechowywano
tablice z tekstem Dekalogu, a które Mojżesz otrzymał od Boga na
górze Synaj (Horeb). Arka stała w specjalnym pomieszczeniu,
zwanym „Świętym Świętych”, które było odseparowane od reszty
świątyni specjalną zasłoną, za którą nie wolno było nikomu
wchodzić.
Po zburzeniu Pierwszej Świątyni i powrocie z niewoli babilońskiej
wzniesiono Drugą Świątynię, o wiele skromniejszą, kilkakrotnie
później przebudowywaną. Nie było już w niej Arki Przymierza,
znajdowało się jednakże pomieszczenie za zasłoną, w którym, jak
wierzono, „mieszkał” Bóg i do którego podobnie jak niegdyś do
pomieszczenia z Arką nie wolno było nikomu wchodzić. Za
panowania Heroda Wielkiego Druga Świątynia została bogato
ozdobiona i rozbudowana.
W roku 70, po nieudanym powstaniu Żydów, i ta świątynia została
zburzona, tym razem przez Rzymian. Jedyną jej pozostałością są
resztki okalającego ją muru znanego jako Ściana Płaczu. Od XVI
wieku jest ona świętym miejscem judaizmu. Po powstaniu
państwa Izrael pojawiły się pomysły odbudowy Świątyni
Jerozolimskiej. Wydają się jednak niemożliwe do zrealizowania,
gdyż odbudowa byłaby jednoznaczna ze zburzeniem znajdujących
się na Wzgórzu Świątynnym Kopuły na Skale i meczetu Al-Aksa.

Przy czym tylko niektórzy spośród nich (Aaron i jego synowie) zostali
przeznaczeni do służby kapłańskiej. Wśród Lewitów można było zatem
wyróżnić kohenów (kapłanów) – potomków Lewiego i Aarona – oraz
pozostałych Lewitów, pochodzących wprawdzie od Lewiego, ale nie od
Aarona.
Po zdobyciu Kanaanu, zgodnie z postanowieniem Bożym, nie otrzymali
własnych ziem, lecz żyli w 48 miastach wraz z pastwiskami do wypasu
trzód, z których sześć było miejscami azylu dla przestępców. Utrzymywali
się z dziesięcin i darów, składanych im przez lud. Zajmowali się głównie
sprzątaniem Świątyni, przygotowywaniem liturgii (muzyka
instrumentalna i śpiew) oraz innymi pracami zleconymi im przez
kapłanów. Czuwali też nad skarbcem świątynnym. Król Dawid niektórych
Lewitów przeznaczył do służby urzędniczej i sędziowskiej. Czasem
pomagali kapłanom w wyjaśnianiu ludowi Prawa Mojżeszowego.
Pozostawali w służbie od 25. do 50. roku życia. Nie mieli prawa zbliżać się
do Miejsca Najświętszego ani do ołtarza. W czasach Dawida podzielono
ich (podobnie jak kapłanów) na 24 oddziały, które pełniły kolejno służbę w
Świątyni.
Koronnym argumentem zwolenników teorii o polsko-żydowskich
korzeniach jest fakt, że Lewici wykazują w swoim genomie przynależność
do haplogrupy słowiańskiej R1a1. Ma to stanowić genetyczny dowód
potwierdzający wierzenia, iż biali ludzie są zaginionymi plemionami
Izraela.
„Wśród pozostałej ludności żydowskiej słowiańska haplogrupa R1a1
występuje już w znacznie mniejszym stopniu i jej częstość (w zależności
od rejonu pochodzenia) nie przekracza podobnież 12 proc. O ile Lewici i
Koheni mogą swoje pochodzenie wyprowadzić aż od założycieli narodu
żydowskiego Mojżesza i Aarona (Mojżesza tradycyjnie zalicza się do
Lewitów), to już z innymi Żydami nie jest to takie proste. W trakcie
wielowiekowej historii Żydów dochodziło do wchłaniania różnych innych
grup ludnościowych i do pojawiania się w tym narodzie innych haplogrup
o obcym pochodzeniu, przeważnie bliskowschodnim. Jak do tego doszło,
na to genetyka nie jest nam w stanie udzielić odpowiedzi.
Aby to wyjaśnić, musimy znowu wrócić do Biblii i spróbować połączyć
osiągnięcia genetyki z przekazem biblijnym. A ten przekaz podaje nam, że
Żydzi opuścili Egipt w rezultacie klęsk żywiołowych i rozruchów, ratując
życie przed represjami.
Wbrew tradycji biblijnej uciekinierzy nie stanowili homogenicznej
grupy.
Różnice genetyczne pomiędzy Lewitami i potomkami Aarona
wskazują na to, że składali się oni zarówno z ludności słowiańskiej, jak i
semickiej, a więc tych grup, które najbardziej zagrożone były represjami
faraona. Przywódca uciekinierów Mojżesz (Misza) należał do Polaków z
plemienia Ślężan. Jemu to właśnie przypadł obowiązek poprowadzenia
grupy uciekinierów ku wolności.
Przy realizacji tego zadania mógł się oprzeć na dobrze
zorganizowanych i walecznych oddziałach swoich rodaków, którzy w
przyszłości zaliczani będą do plemienia Lewitów. I w tym przypadku
warto zatrzymać tok narracji na chwilę, aby zastanowić się nad tym, kim
byli tak naprawdę Lewici.
Tradycja żydowska przypisuje im pochodzenie od jednego z synów
Jakuba i Lei, Lewiego. Ten z kolei miał trzech synów o imionach Kehat,
Gerschon i Merari. Kehat był ojcem Amrama i dziadkiem Mojżesza.
Również wśród przodków Mojżesza natra my na imiona o jednoznacznie
słowiańskim pochodzeniu. Nie we wszystkich przypadkach jest to proste
do zauważenia, ponieważ w trakcie stuleci, dzielących omawiane tu
wydarzenia od spisania Biblii, doszło do licznych zafałszowań, wymysłów
i błędów w przekazie, ale mimo to w kilku przypadkach jest to możliwe.
Np. w przypadku ojca Mojżesza Amrama.
Imię to jest zapewne przykładem jednego z częstszych błędów w
przekazie polegającym na tym, że wcześni Słowianie zapisywali teksty w
systemie bustrofedonu, czyli zmieniali kierunek zapisywania linijek
tekstu naprzemiennie z lewej na prawą i odwrotnie. (…)
Żydzi natomiast przyjęli zasadę zapisywania tekstu z prawej na lewą.
Mogło to prowadzić do sytuacji, że poszczególne słowa były czytane od
końca. Szczególnie mogło to dotyczyć imion własnych, których
zapisywanie podlegało zapewne sztywnym regułom. Tak przydarzyło się
zapewne pewnemu skrybie przepisującemu Biblię i zapisał imię ojca
Mojżesza odwrotnie. Jeśli zapiszemy je w formie właściwej, to będzie ono
wyglądało następująco: Marma, a to już jest prawie że identyczne z
imieniem Mirmoj (Pokój Mój), czyli z tą formą imienia, jaką znamy już u
„siostry” Mojżesza Mirjam (Jestem Pokojem)”.
*
„Omawiając wątek powiązań DNA z kulturami, wspomnijmy tylko o
jednym ustaleniu genetyki, które jest pomijane w narracji kolebki
syberyjsko-stepowej R1a i Słowiańszczyzny – pisze Magdalena Kawalec-
Segond. – Otóż w przytaczanym często fakcie składu warstwy
bramińskiej w Indiach słusznie podkreśla się 70-procentowy udział R1a,
ale już rzadziej odnotowuje funkcjonowanie dwóch innych haplogrup – R2
i… J2a. Z R2 sprawa jest prosta, bo to DNA przedaryjskich mieszkańców
Indii. Jednak J2a to typowa haplogrupa anatolijskich rolników, pochodząca
z rejonu Kaukazu. Obecnie w wysokiej koncentracji występuje oczywiście
wokół Kaukazu, na całym Bliskim Wschodzie, ale też w Beludżystanie i
Sindzie (wokół dolnego Indusu), ponadto w Bułgarii i Rumunii. Kapłańska
kasta braminów składa się niemal wyłącznie z haplogrup przybyłych w
ramach indoaryjskiej migracji z zewnątrz w epoce brązu 3500 lat temu. W
Indiach J2a jest bardziej powszechne wśród górnych kast i zmniejsza
swoją częstotliwość wraz z coraz niższym poziomem kasty. Podobnie jest
z R1a.
Wniosek jest oczywisty – J2a przywędrowało do Indii wraz z R1a i w
następnych wiekach razem zdominowali tubylców. Dla osób uparcie
zwalczających tzw. pustynną zarazę (czyli religię mojżeszową i od niej
pochodne) mamy teraz wyjątkowy smaczek. Otóż, według
wspolnotamesjanska.pl: «Haplotyp Kohen Modal, który należy do
haplogrupy oznaczonej jako J, był częścią starożytnego DNA Izraelitów i
należał w szczególności do kapłanów świątynnych z rodu Lewiego. Ta
haplogrupa występuje wśród wielu Żydów, zarówno Aszkenazim,
Sefardim, jak i Bene Izrael z Indii. Badania wykazały, że haplogrupa J –
czyli kapłańska – jest typowa nie tylko dla współczesnych Żydów, ale
znaleziono ją również pośród Kurdów, Armeńczyków, palestyńskich
Arabów». Z drugiej strony wiemy o wysokim udziale R1a wśród Żydów
aszkenazyjskich. (…)
Zarówno anatolijski J2a, jak i towarzyszący mu w rozwijaniu
pierwszych kultur rolniczych G2a (także kaukasko-anatolijski)
odnotowywany jest obecnie na pograniczu ukraińsko-rosyjskim. W
przypadku G2A – centrum również jest pod Kaukazem, ale zwraca uwagę
wysoka częstotliwość w Bułgarii, Rumunii, Macedonii, a zwłaszcza na
pograniczu ukraińsko-rosyjskim. Mamy więc zgodny z odkryciami
archeologicznymi obraz drogi: Anatolia – Bałkany – Europa Środkowa –
Ukraina. Później przedstawiciele tych rodów genetycznych mogli rozejść
się dalej. W przypadku G2a m.in. w towarzystwie R1b do zachodniej
Europy, natomiast J2a z R1a przez Azję Środkową aż do Indii.
Tak więc nawet wśród najbardziej ariosłowiańskich hinduskich
braminów mamy geny typowo anatolijskie, które na dodatek tra ły do
Indii wraz z R1a. To jest właśnie ten fakt, o którym wcześniej napisaliśmy
w kontekście nieprezentowania przez zwolenników teorii dnieprzańskiej
pełnego obrazu przekazanego przez genetykę. Takim samym
przeinaczeniem jest pomijanie udziału I2a i R1b wśród najstarszych
próbek R1a na Ukrainie. Odnajdywane szczątki kopalne są dla
wyznawców stepowego pochodzenia Słowian o tyle tylko ważne, o ile
potwierdzają ich przekonanie o przyjściu R1a jako pierwszego
słowiańskiego rodu z Syberii do Europy drogą przez stepy pontyjskie.
Przy okazji, wbrew całemu dotychczasowemu stanowi wiedzy, temu
ludowi – i koniecznie na rosyjskiej drodze – przypisuje się wynalezienie
rolnictwa. Dowodem ma być żyzność rozłożonych tu czarnoziemów i
klimat lepszy niż w Anatolii czy Bałkanach”.
ROZDZIAŁ VII

Piastowie – ostatni Merowingowie?

Podobno tysiące współcześnie żyjących Polaków nie zdają sobie


sprawy, że pochodzą od pierwszej francuskiej dynastii panującej –
Merowingów… A że niektóre legendy głoszą, iż Merowingowie z kolei
wywodzą się wprost od Jezusa i Marii Magdaleny, więc… „jeśli Jezus
zostawił potomków, i ty możesz być jednym z nich!” – twierdzi jeden z
autorów tego rodzaju sensacji.

*
Spośród królestw germańskich, powstających na ziemiach dawnego
cesarstwa zachodniego, do największego znaczenia doszło państwo
Franków.
Frankowie zajmowali u schyłku starożytności ziemie nad dolnym i
środkowym Renem. Dzielili się na kilka plemion. Połączeni przy końcu V
wieku w jedno państwo pod wodzą króla Chlodwiga z rodu Merowingów
opanowali prawie całą Galię Zaalpejską, wypierając z niej inne ludy
germańskie. Historia wyznaczyła im rolę pośredników między spuścizną
cywilizacyjną Rzymian a dziedzictwem ludów germańskich.
W roku 496 w Reims Chlodwig został ochrzczony przez świętego
Remigiusza. Przyjął więc chrzest od duchownych katolickich, czyli tych,
którzy uznawali autorytet religijny biskupa rzymskiego i nauczali zasad
wiary chrześcijańskiej zgodnie z nauką Kościoła rzymskiego. Inne ludy
germańskie, które wkraczały w obręb ziem cesarstwa, też już wyznawały
chrześcijaństwo, ale w innej odmianie, zwanej arianizmem, a przez
Kościół rzymski potępionej jako herezja[48]. W ten sposób Chlodwig stał
się pierwszym katolickim królem germańskim.
Za legendarnego protoplastę rodu Merowingów uchodzi niejaki
Meroweusz, Meroveus lub Merovius (ok. 411–457), który miał ponoć
dwóch ojców. Najpierw ziemskiego, Klodiusza (ok. 395–447 lub 449)
zwanego Długowłosym lub Włochatym. A gdy prawowita małżonka
Klodiusza Argotta była w ciąży, zapłodnił ją dodatkowo potwór morski
Kwinotaur. Legenda ta sugerowała nadprzyrodzone pochodzenie
Merowingów i stanowiła uzasadnienie prawa do władzy, zachowane
pomimo chrystianizacji. Symbolem było noszenie przez merowińskich
władców długich włosów (reges criniti – długowłosi królowie). Ich
ostrzyżenie równało się detronizacji.
Po śmierci Meroweusza królestwo podzielono między jego czterech
synów. Władcą Franków z Merowingów został Childeryk I (ur. ok. 437),
król Franków od roku 475 (lub 458 według innych źródeł). Jednakowoż
wkrótce po wstąpieniu na tron został przez swoich poddanych wygnany.
Schronienie znalazł w Turyngii, gdzie spędził kolejnych siedem lat i gdzie
poślubił księżniczkę Basinę.
Około roku 463 Childerykowi udało się wraz z wojskami rzymskimi
pokonać pod Orleanem Wizygotów, którzy chcieli zająć terytoria nad
Loarą. Kilka lat później, jako sojusznik Cesarstwa Rzymskiego, zdobył
Angers, pokonując Sasów. Zmarł w rezydencji Merowingów w Tournai
nad Skaldą 26 grudnia 481 lub 482 roku. Syn Childeryka, wspomniany
wcześniej Chlodwig (465–511), w 481 roku został królem Franków
salijskich. Chlodwig był wcześniej arianinem, ale przyjąwszy chrzest,
przeszedł na wiarę katolicką, dzięki czemu uzyskał poparcie
duchowieństwa katolickiego.
Chlodwig osiadł w Paryżu, czyniąc go stolicą królestwa. Było to już
wtedy znaczące miasto Lutecja, rozbudowane przez Rzymian z osady
rybackiej znajdującej się na wyspie Cite na Sekwanie. Nazwa miasta
nadana została przez Franków ze względu na zamieszkiwanie regionu
przez celtyckie plemię Paryzjów.
Katolicyzm ułatwiał Merowingom utrwalenie panowania Franków w
Galii, gdyż sprzyjała im jako współwyznawcom zromanizowana ludność
miejscowa, pozostająca pod dużym wpływem swych biskupów. Frankowie
nie czynili żadnych różnic prawnych między sobą a ludnością miejscową,
nie traktowali jej jako podbitej. Obie grupy zgodnie współżyły ze sobą,
zawierając mieszane małżeństwa. Frankowie ulegali wpływowi wyżej
rozwiniętej kultury rzymskiej, przyjmowali też panujący w Galii przed ich
przybyciem język – prowincjonalną odmianę łaciny. Nasilenie łaciny
najpierw pierwiastkami języka celtyckich Galów, potem zaś germańskich
Franków przetworzyło ją ostatecznie w nowy język francuski.
W ten sposób między obcymi sobie początkowo Frankami i ludnością
galorzymską zacierały się stopniowo wszelkie różnice. Wytwarzało się z
nich jedno społeczeństwo. Zjawisko takie nazywamy integracją.
Władcy merowińscy praktykowali wielożeństwo niczym
patriarchowie ze Starego Testamentu. Poligamię uprawiali nadal także po
ich przejściu na katolicyzm. Zdarzało się, że posiadali haremy, które
rozmiarami i przepychem przewyższały uchodzące za najwspanialsze
haremy orientalne. Jeden ze współczesnych historyków, Stanisław Bulza,
pisze na ten temat:
„Dlaczego Frankowie po cichu ją [poligamię] aprobowali? Możemy
mieć tu do czynienia ze starożytną koncepcją poligamii w rodzinie
królewskiej – rodzinie o takim statusie, że jej krew nie może już zostać ani
bardziej uszlachetniona przez żaden związek, żeby nie wiadomo jak
korzystny, ani splamiona krwią niewolników (…). Była to sprawa bez
znaczenia, czy królowa będzie kobietą z dynastii królewskiej, czy spośród
nałożnic (…). Los dynastii spoczywał w jej własnej krwi i dzielili go
wszyscy, w których ta krew płynęła.
Pomimo żydowskiego pochodzenia Merowingowie nie byli
praktykującymi Żydami. Grzegorz z Tours opisuje ich jako «wyznawców
bałwochwalczych praktyk». Czcili Artemidę (rzymską Dianę) i odprawiali
pogańskie obrzędy, podobne do praktyk druidów. Byli znani jako
ezoteryczni nauczyciele, sędziowie, uzdrowiciele i jasnowidze. Ich elity
nie miały charakteru ani galijsko-rzymskiego, ani teutońskiego. Twierdzi
się, że kultura Merowingów była zjawiskiem «całkiem nowym», które
«pojawiło się znikąd».
(…) Gdy Chlodwig umarł w 511 roku, państwo Franków rozciągało się
od Renu po Pireneje i stanowiło stosunkowo najbardziej stabilny i zwarty
kraj na gruzach pozostałych po Cesarstwie Zachodniorzymskim”.
W ciągu VI wieku państwo Franków, kierowane przez królów z
dynastii Merowingów, powiększyło znacznie swe terytorium,
przyłączając w 531 roku leżącą między Soławą i górną Wezerą Turyngię,
w latach 532–534 Burgundię, a w roku 536 – Prowansję.
W VII wieku władza królewska w państwie Franków bardzo osłabła,
do czego przyczyniło się w dużym stopniu niedołęstwo ostatnich
Merowingów, zwanych „królami gnuśnymi” (les rois faineants). Faktyczne
rządy państwem sprawowali wysocy urzędnicy – majordomowie (maior
domus – starszy domu). Urząd ten sprawowali przez kilka pokoleń
przedstawiciele możnej rodziny Karolingów. Ich autorytet wzrósł
zwłaszcza po odparciu przez majordoma Karola Młota (688–741) wojsk
arabskich, które po opanowaniu Hiszpanii przekroczyły Pireneje i wdarły
się w głąb Galii.
Syn Karola Młota, Pepin Mały, zwany też Krótkim, zapewniwszy sobie
poparcie papieża oraz miejscowego Kościoła, usunął z tronu ostatniego
Merowinga, Childeryka III[49]. W 751 roku (w listopadzie lub w dzień
Bożego Narodzenia), święty Bonifacy osobiście namaścił Pepina na króla
Franków. 28 lipca 754 roku namaszczenia udzielił także w Saint-Denis
papież Stefan II.
Ostatnim królem w prostej linii z Merowingów był Dagobert II. W 675
roku został królem Austrazji – krainy historycznej stanowiącej w VI–VII
wieku północno-wschodnią część merowińskiego Królestwa Franków.
Cztery lata później, 23 grudnia 679 roku, król wybrał się na polowanie do
lasu w pobliżu Stenay leżącego u stóp Ardenów. Około południa
poczuwszy zmęczenie, położył się, by odpocząć pod drzewem obok
źródła. Gdy usnął, jeden ze sług, który działał najprawdopodobniej na
rozkaz majordomusa Ebroina, podkradł się do niego i wbił mu włócznię w
oko. Po zamordowaniu Dagoberta władza przeszła w ręce majordomów
pałacu. Dagobert jest uznawany za świętego przez Kościół katolicki,
podobnie jak jego ojciec Sigebert III i wielu innych Merowingów.
Syn i następca Pepina Małego na tronie państwa frankijskiego, Karol
Wielki (768–814), powiększył w dwójnasób odziedziczone terytorium.
Najcięższe walki toczył z Sasami, ludem germańskim osiadłym
wówczas nad Morzem Północnym, między dolnym Renem i dolną Łabą.
Sasi nie znali jeszcze chrześcijaństwa i podbój ich ziem łączył Karol Wielki
z narzucaniem im nowej wiary. Mimo wielokrotnego zaciekłego oporu, w
którym utwierdzało ich jeszcze okrucieństwo Franków, Sasi w końcu
ulegli, a ich wodzowie przyjęli chrzest. Granica państwa Karola Wielkiego
przesunęła się aż po Łabę. Na ponawiające się powstania król zareagował
przesiedleniem ok. 50 tys. Sasów w głąb państwa i osiedleniem na ich
miejscu Franków.
Walki z Sasami, a potem utwierdzenie panowania Franków na ich
ziemiach wypełniły przeszło 30 lat. Jednocześnie Karol Wielki prowadził
też inne wojny. W pierwszych latach swych rządów pokonał
Longobardów i przyjąwszy tytuł ich króla, rozciągnął na ich ziemie
administrację frankijską. W wojnach z Arabami przekroczył Pireneje i
opanował północno-wschodnią część Hiszpanii po rzekę Ebro. Na północ
od Alp przyłączył do swojego państwa Księstwo Bawarów (późniejszą
Bawarię), przy czym tamtejszy ród książęcy pozostawiono u władzy, ale
jako frankijskich urzędników.
W rezultacie tych podbojów powstało na przełomie VIII i IX wieku pod
zwierzchnictwem Karola Wielkiego wielkie państwo, jednoczące
większość krajów zachodniej Europy. Jego granice dotykały na zachodzie i
północy wybrzeży Oceanu Atlantyckiego i Morza Północnego, na
południe wykraczały poza Pireneje i Alpy, obejmując część Hiszpanii i
Włoch, a na wschodzie sięgały Łaby i Solawy. Znaczną część tego
terytorium stanowiły dawne prowincje Cesarstwa Rzymskiego. Granice
państwa Karola Wielkiego, który podbite ludy nawracał na
chrześcijaństwo, pokrywały się też mniej więcej z granicami używania
języka łacińskiego w obrzędach kościelnych, gdyż w państwie
bizantyjskim także w Kościele panował język grecki.
Potężny monarcha frankijski myślał zapewne o połączeniu swego
państwa z Cesarstwem Bizantyjskim przez poślubienie panującej tam
wówczas cesarzowej Ireny. Ale w papieskim Rzymie powstała koncepcja,
by wskrzesić tylko dawne cesarstwo zachodnie, co miało przywrócić
blask Rzymowi. Kierowany takimi intencjami papież Leon II ukoronował
Karola Wielkiego w czasie jego pobytu w Rzymie w roku 800. Po koronacji
papież złożył hołd nowemu cesarzowi. Bizancjum początkowo
protestowało, ale po kilkunastu latach także cesarze wschodni uznali
tytuł cesarski Karola Wielkiego. W ten sposób królowie frankijscy stali
się spadkobiercami cesarzy zachodniorzymskich, a w oczach chrześcijan
Zachodu – ich najwyższą władzą świecką.
*
Słowo „piastun” można użyć w dwóch znaczeniach. W pierwszym jako
osoby wychowującej dziecko, a w drugim jako osoby wychowywanej
przez piastuna, czyli „Piasta”. I właśnie z tym drugim znaczeniem mamy
do czynienia w przypadku Dagoberta II – twierdzą zwolennicy omawianej
w tym rozdziale teorii pochodzenia Polaków. Że jest to świadectwo tego,
że wychował się on bez rodziców i pod kontrolą opiekuna.
„Przejęcie władzy przez Dagoberta II (Piasta) nie wszędzie zostało
przyjęte z poparciem i szczególnie na terenie Galii i obecnych Niemiec
doszło do rozruchów i wojny domowej trwającej ok. 20 lat – twierdzi
autor artykułu Starożytna historia Polaków zamieszczonego na platformie
Salon24. – W jej wyniku dynastia Pippinidów w osobie Pippina Średniego
(Popiela III) odzyskała ponownie władzę nad terenami obecnej Francji i
części Niemiec, ale straciła ostatecznie kontrolę nad ojczyzną Polan, czyli
Wielkopolską oraz terenami Słowian zachodnich, czyli Obodrytami i
Wieletami (Czechami).
Jego następca Karol (Młot) przyjął słowiański tytuł «Króla», od
którego wywodzi się jego imię oraz imiona większości jego następców
(Karolingów).
Ten okres przejścia z arianizmu do katolicyzmu jest naprawdę
wybitnie zagmatwany. Czytając dzieje tego okresu, nie można się pozbyć
wrażenia, że podawane tam daty i postacie nie odpowiadają
rzeczywistości i komuś bardzo zależało na tym, aby zachachmęcić
prawdziwy przebieg dziejów. Każdy musi tak naprawdę zauważyć to, że
postacie Pippina Starszego, jak i Pippina Średniego są tak naprawdę
identyczne i identyczny jest też los ich synów, którzy na dodatek noszą to
samo imię. Wygląda więc to tak, jakby komuś zależało na przedłożeniu
czasu trwania dynastii Karolingów i poszczególni jej władcy zostali
umieszczeni w niej dwukrotnie. Ta sama historia powtarza się też i
później, co nasuwa przypuszczenia, że generalnie chronologia historii
wczesnego średniowiecza jest fałszywa i w gruncie rzeczy występują w
niej 100 do 200 lat, które w praktyce nie istniały.
Potomkowie Dagoberta II zrezygnowali przejściowo ze swoich
prawowitych roszczeń do władzy nad Galią i ograniczyli ją do terenów
ściśle słowiańskich. W czasie wojny domowej tereny między Renem a
Łabą zostały prawie że całkowicie opanowane przez niemieckojęzycznych
Sasów pochodzących ze Skandynawii, co w naturalny sposób musiało
doprowadzić do podziału królestwa galijskich Polan.
Mimo to pamięć o prawach dynastii Piastów do władzy nad całym
dziedzictwem Merowingów nie zanikła i w momencie kiedy dynastia
Ottonów wygasała, to jej ostatni przedstawiciel Otto III osobiście zwrócił
się do Bolesława Chrobrego, jako bezpośredniego potomka ostatniego
władcy Merowingów Dagoberta II, o przejęcie władzy nad odnowionym
Cesarstwem Rzymskim.
Ta decyzja jest potwierdzona licznymi faktami jednoznacznie
wskazującymi na wyznaczenie Bolesława jako następcy. Były nimi
uroczysta koronacja wraz z przekazaniem mu insygniów władzy, z
których najważniejszą była Włócznia Świętego Maurycego, od czasów
Konstantyna Wielkiego symbol najwyższej władzy cesarskiej.
Również opisany powrót cesarza Ottona III do Akwizgranu połączony
z otwarciem grobu Karola Wielkiego oraz przekazaniem Bolesławowi
złotego tronu tego władcy są jednoznacznymi dowodami jego rangi jako
o cjalnego następcy tronu.
W roku 1031 insygnia władzy cesarskiej przekazane Piastom zostały
podstępnie wykradzione i wywiezione do Niemiec. To zdarzenie
ignorowane i marginalizowane przez «polskich» historyków miało dla
losów Europy i Polski centralną rolę, ponieważ już na zawsze utrwaliło i
umocniło pozycję Sasów na terenach między Łabą i Renem i pozwoliło im
stopniowo zniemczyć żyjącą tam większość słowiańską. Na początku XI
wieku język niemiecki, czy też to, co go poprzedzało, był językiem
mniejszościowym używanym przez relatywnie nieliczne skandynawskie
plemię Sasów, któremu, tak jak to miało miejsce poprzednio ze
Słowianami w Galii, udało się obsadzić centralne pozycje we władzy.
Dopiero następne stulecia wytrwałej polityki kolonizacyjnej z inspiracji
starotestamentowego Kościoła katolickiego doprowadziły do
wykształcenia się narodu niemieckiego.
Gdyby Piastom udało się zachować te insygnia cesarskiej władzy, to
wcześniej czy później władza znalazłaby się w ich rękach. Byłaby to po
prostu konsekwencja powszechności wiary w to, że władza pochodzi z
woli Boga, a posiadanie insygniów cesarskich było świadectwem tej
właśnie woli, której żaden śmiertelny nie odważyłby się sprzeciwić. Jeśli
tak, to wcale nie jest pewne to, czy Niemcy w ogóle by powstały.
O wiele bardziej prawdopodobna jest taka możliwość, że powstałoby
słowiańskie mocarstwo łączące wszystkie katolickie kraje Europy w
jednym politycznym organizmie pod przywództwem dynastii
piastowskiej.
Otto III jako najwyższy przedstawiciel władzy świeckiej i duchowej
miał oczywiście dostęp do wszystkich dokumentów poświadczających
prawdziwą historię Franków i wiedział doskonale, kto ma po nim
największe prawa do tronu. Jako ostatni z rodu nie miał też żadnych
oporów, aby przekazać tę władzę Bolesławowi Chrobremu.
Oczywiście popełnił błąd, nie żądając od podległego mu rycerstwa
przysięgi wierności dla następcy tronu jeszcze za swego życia. W
momencie jego śmierci arystokracja saska, a przede wszystkim oligarchia
kościelna sprzeciwiły się przywróceniu do władzy Merowingów i władzę
oddały w ręce Henryka II.
Od tego momentu zaczął się też okres masowych niemiecko-
katolickich fałszerstw dokumentów i świadectw historycznych
dotyczących dziejów Franków, Polski i Niemiec, z kulminacją w postaci
kradzieży cesarskich insygniów.
To bezprawne przejęcie władzy niezgodne z wolą i testamentem
Ottona III było przyczyną rozpoczęcia przez Henryka II wojen z Polską w
celu zycznej eliminacji rodu Piastów. Jego działania spotkały się z
entuzjastycznym poparciem Kościoła katolickiego, który miał jeszcze
świeżo w pamięci to, że Polanie i ich władcy w swojej naturze dalej byli
Arianami i że w momencie przejęcia władzy przez Bolesława całemu
cesarstwu «groził» powrót do pierwotnej wiary i eliminacja
starotestamentowych katolickich elit.
Te dążenia do zycznej likwidacji Piastów, przez Kościół katolicki i
władców Niemiec, nigdy nie ustawały i pociągnęły za sobą skrytobójcze
morderstwa licznych przedstawicieli tej dynastii, szczególnie tych, którzy
mieli szansę na odbudowę jej politycznego znaczenia. Nie ma więc co się
dziwić, że Henryk II za te swoje «zasługi», czyli za mordowanie naszych
przodków, został katolickim świętym.
Prawdziwy przebieg historii tych wydarzeń został oczywiście przez
Kościół katolicki bezczelnie zafałszowany i tylko ślady prawdziwych
wydarzeń zachowały się do naszych czasów.
Opisany przeze mnie przebieg historii pozwala nam też na nową
interpretację początków katolicyzacji wielkopolskich Polan. W
rzeczywistości nie możemy mówić o przyjęciu chrztu przez Polan,
ponieważ ci już od stuleci byli chrześcijanami (tylko w, że tak powiem,
wersji light), a jedynie o zmianie przynależności wyznaniowej (…).
Samo dążenie Mieszka I do przyjęcia starotestamentowej wersji tej
religii trzeba rozpatrywać w aspekcie polityki dynastycznej Piastów.
Z końcem IX wieku zaczęły stopniowo wymierać poszczególne gałęzie
rodów Pippinidów (Karolingów) i Merowingów. W ciągu następnych ok.
50 lat zarówno Francja, jak i Niemcy stanęły przed koniecznością wyboru
nowych dynastii władców. Nagle i niespodziewanie ostatni
przedstawiciele głównej męskiej linii Merowingów, czyli Piastowie,
znaleźli się w centrum tej batalii o przejęcie władzy.
Już Mieszko I włączył się do tej rywalizacji z wielką energią, szukając
zwolenników we wschodniej i zachodniej części mocarstwa Franków. Te
wysiłki zdały się nie na wiele, ale spowodowały niepokój u innych
pretendentów do tronu i Polanie stali się celem ataków ich przeciwników,
szczególnie Sasów. W walkach tych Mieszko korzystał z poparcia swoich
zwolenników wśród arystokracji Franków, którzy stanowili trzon jego
książęcej drużyny i wspomagali go w walce z Sasami o przejęcie kontroli
nad ziemiami między Odrą a Renem.
Ostatecznie jednak o pominięciu Piastów w sukcesji zadecydowała ich
ariańska religia.
To właśnie aspiracje dynastyczne Mieszka I skłoniły go do przejścia na
katolicyzm jako religii dominującej na terenach ówczesnych Franków.
Ta decyzja była podyktowana chęcią uzyskania poparcia dla jego
politycznych dążeń również ze strony kościelnej hierarchii i tym właśnie
można wytłumaczyć zagadkowe pismo Mieszka I, niemające
odpowiednika w ówczesnej Europie, w którym zwraca się on do papieża w
Rzymie, oddając swoje włości pod jego opiekę.
Użyte tam określenie Dagome iudex jest bezpośrednim nawiązaniem
do jego merowińskiego pochodzenia. Dago było określeniem księcia
stosowanym wśród większości słowiańskich plemion w tym oczywiście
przez Merowingów oraz tytułem nawiązującym do wcześniejszych
władców tej dynastii, a szczególnie do założyciela linii piastowskiej
Dagoberta II (Mieszka I).
Określenie iudex, mimo że łacińskie, ma również słowiańskie tradycje.
Ten tytuł należał do najwyższych w hierarchii społecznej, co wiemy z
zapisków dotyczących struktury państwa Longobardów, u których
najwyższe tytuły w państwie, w tym tytuł książęcy, były określane
terminem iudices. Termin ten oznaczał osobę upoważnioną do
egzekwowania obowiązującego prawa. Wyrażenie, jakiego użył skryba w
liście Mieszka I do papieża, Dagome iudex zostało przekazane potomności
nieprawidłowo. W rzeczywistości chodziło o zwrot piszącego, w którym
oznajmiał on, w czyim imieniu jest to pismo napisane. Dago meus et iudex
– książę mój i pan.
W piśmie tym Mieszko jednoznacznie domaga się od papieża poparcia
oraz przyzwolenia dla swoich planów objęcia tronu władcy Franków w
zamian za akceptację nadrzędności władzy kościelnej. Było to więc
rodzajem zapewnienia, że powrót Merowingów na tron nie spowoduje
przywrócenia dawnej ariańskiej religii, ale będzie oznaczał powiększenie
władzy katolickiego kościoła o nowe, słowiańskie terytoria.
Wśród tych terytoriów, które Mieszko uważał za swoje i które
wymienione zostały w tekście, zadziwia nazwa «Alemure», co do której
«historycy» nie mają odwagi podać jej prawdziwego znaczenia.
Oczywiście nazwa ta odnosi się do określenia «Alemania», a więc do
obecnych terenów Niemiec na północ od rzeki Men. Jest to więc
jednoznaczny dowód tego, że Mieszko miał świadomość przynależności
do rodu Merowingów i wykazywał aspiracje do przejęcia ich
dziedzictwa”.
ROZDZIAŁ VIII

Długie łodzie wikingów

W miejscowości Ciepłe archeolodzy przebadali szkielety w


pochodzących z czasów piastowskich grobach, w których pochowano
przedstawicieli elit wyposażonych w luksusowe przedmioty, m.in.
ekskluzywną broń, części rzędu końskiego czy przybory kupieckie. Dla
niektórych oznaczało to, że w państwie piastowskim rządzili…
wikingowie.
Jak twierdzi autor książki Polska wikingów Marek Kryda, prawie całe
nasze najstarsze słownictwo dotyczące władzy pochodzi od Gotów ze
słowem „władza” włącznie (skandynawskie volda). Książę, kniaź, ksiądz
pochodzi od gockiego kuniggs, sejm – skandynawski sam, saemja –
zgromadzenie, zgoda powszechna, zgadzać się na coś, obradować, a bój,
bojar (wojownik) od baijar. Stolica to gockie stols – stolica, tron władcy.
Polski hetman pochodzi od gockiego ataman (ata – ojciec) – a więc ma
swoje źródło w gockim waihts.
Historia odkrycia w Ciepłem sięga początku XX wieku. W roku 1900
robotnicy pracujący przy budowie kolei wąskotorowej na odcinku Gniew
– Wielkie Walichnowy znaleźli przypadkowo pięć grobów. Kustosz
Westpreußisches Provinzial-Museum Danzig (Zachodniopruskiego
Muzeum Prowincjonalnego w Gdańsku), doktor Paul Kumm uznał
znalezisko za niezwykłe i jeszcze w tym samym roku podjął badania
ratownicze, podczas których odkryto kolejny pochówek. Na podstawie
wyposażenia złożonego w grobach stwierdzono, że dwóch zmarłych
pochodziło ze Skandynawii. Niestety na przestrzeni dziesięcioleci
zaginęły zarówno zabytki, jak i dokumentacja archeologiczna
sporządzona przez zespół doktora Kumma. Do badań nad odkrytym
cmentarzyskiem w Ciepłem archeolodzy powrócili dopiero po ponad stu
latach.
Najnowsze metody laboratoryjne nie pozostawiły żadnych
wątpliwości: „Okazało się, że wszyscy zmarli pochowani w centralnej
części cmentarzyska pochodzili nie z ówczesnego państwa Piastów, ale ze
Skandynawii, najprawdopodobniej z Danii” – twierdzi kierujący
wykopaliskami w Ciepłem, gdzie doszło do tego historycznego odkrycia,
doktor Sławomir Wadyl[50].
„Czy oznacza to, że powinniśmy przyzwyczaić się do myśli o
wikińskim szczepie piastowym? – czytamy. – Chyba nie mamy wyboru, bo
badania izotopowe przy użyciu strontu nie pozostawiły żadnych
wątpliwości – «ze szczątków niektórych zmarłych pobrano próbki i
skierowano je do badań izotopów strontu i analiz genetycznych. Metody
umożliwiają określenia pochodzenia, kierunków migracji, pokrewieństwa
i wyglądu zmarłych»”.
Uzbrojeni wikingowie zostali pochowani w typowych dla Skandynawii,
bardzo bogato wyposażonych grobach komorowych. Według badaczy w
czasach Bolesława Chrobrego ci właśnie wodzowie wikingów wchodzili w
skład najściślejszej elity państwa piastowskiego.
Do wyposażenia jednego z odnalezionych grobów mężczyzny należał
miecz z szeroką srebrną głowicą, włócznia, strzemiona, waga z
odważnikami oraz ostrogi typu lutomierskiego. Grób kobiecy
wyposażony został w naszyjnik wykonany z kryształu górskiego, agatu i
srebra oraz monet arabskich. Nie ulega wątpliwości, że chowano w nich
osoby o wysokim statusie społecznym, najprawdopodobniej
przedstawicieli elit społeczno-politycznych państwa pierwszych Piastów.
Ponownie cmentarzysko było użytkowane w latach 1075–1150, jednak w
tym okresie nie miało aż tak elitarnego charakteru.
Jak uważa doktor Wadyl, „grodziska – twierdze w okolicy Ciepłego nad
Wisłą były założone przez Bolesława Chrobrego i jego skandynawskich
drużynników. Dla rozbudowującego się państwa wczesnopiastowskiego
ich osiedlanie było jednym ze środków do uzyskania kontroli i
zwierzchnictwa nad wschodnią częścią Pomorza oraz niezwykle ważnym
i perspektywicznym szlakiem wiślanym. Pochowani w centralnej części
cmentarzyska reprezentowali ówczesne elity społeczne, o czym świadczy
monumentalny charakter ich grobów i bogate wyposażenie. Należeli
zapewne do grupy elitarnych jeźdźców”.
Cmentarzysko rozbudowano wokół jego najstarszej i najważniejszej
części, ze wspomnianymi czterema grobami komorowymi, w których
według archeologów pochowano założycieli nekropolii.
Doktor Wadyl zaznacza, że „takie groby są charakterystyczne dla
Skandynawii i Rusi wikingów. Chociaż groby komorowe wybudowane w
okresie pierwszej monarchii piastowskiej znane są z Dziekanowic k.
stołecznej Lednicy (pow. gnieźnieński), Krakowa – Zakrzówka,
Sandomierza, Kałdusa (pow. chełmiński), Pnia (pow. bydgoski) i Sowinek
(pow. poznański). Jednak te największe, z najbogatszym wyposażeniem,
pochodzą z Ciepłego. (…)
Niektóre z przedmiotów, przede wszystkim mistrzowsko zdobione
wikińskie miecze, jak też groty włóczni, powstały w warsztatach
zachodnioeuropejskich bądź skandynawskich. Najbliższa analogią do
odkrytych w Ciepłem mieczy jest miecz odnaleziony w Bengtsarvet w
Szwecji. (…) Powierzchnia zbadanej części tego pogańskiego cmentarzyska
to 2250 m2.
Specjaliści do tej pory przebadali 60 grobów, jednak są oni przekonani,
że może być ich znacznie więcej. Tutejsze niezwykłe pochówki
wyróżniają nie tylko wielkie drewniane komory, w jakich je umieszczono,
lecz także orientacja grobów na osi północ–południe oraz wielkie
drewniane trumny: „Są to największe tego typu skrzynie znane z terenów
Polski z tego okresu” – podkreśla badacz.
Wraz z postępem polskich prac archeologicznych na światło dzienne
wychodzą coraz to wymowniejsze świadectwa pobytu i aktywności na
naszych ziemiach wczesnośredniowiecznych Skandynawów. Przykładów
jest wiele, chociażby wydobycie z Jeziora Lednickiego największej kolekcji
broni skandynawskiej z X–XI wieku. W bliskiej okolicy jeziora – Łubowie
odkryto cmentarzysko szkieletowe, na którym pochowani byli prawie
wyłącznie wojownicy pochodzenia skandynawskiego.
Skarby kultury wikingów co roku wydobywane są spod łopat
archeologów. Odkrycia ostatnich lat zmieniają wyobrażenia o
powiązaniach Normanów i Słowian. Przybysze z Północy napędzali handel
i szkolili piastowską armię.
Między innymi w związku z tymi odkryciami w ostatnim
dziesięcioleciu nastąpił w Polsce znaczny wzrost zainteresowania
tematyką wikingów. Odżyły stare koncepcje na ich temat, wskazujące na
istotny wpływ na kształtowanie polskiej państwowości. Pojawiło się
również nowe ujęcie tematu i nowe re eksje sugerujące zupełnie inny
rodzaj wpływu ludności ze Skandynawii na Słowian zachodnich.
Widoczne jest to szczególnie w czasie cieszącego się coraz większą
popularnością Festiwalu Wikingów i Słowian na Wolinie, gdzie co roku
przyjeżdżają tysiące osób.

*
Jasnowłosy, niebieskooki mięśniak, który wraz z kompanami w
zwierzęcych skórach i charakterystycznych hełmach regularnie łupi
osady na wybrzeżach Anglii oraz Francji, gwałcąc i mordując kogo
popadnie – oto obraz wikinga znany z lmów i powieści. Nie ma chyba w
europejskiej historii wojowników, o których powstało tyle mitów i
legend, co o wikingach. Okazuje się jednak, że przypisywane im
stereotypowo atrybuty niekoniecznie w stu procentach oddają
rzeczywistość. Mało tego, spora część z nich całkowicie mija się z prawdą!
Wikingowie byli skandynawskimi wojownikami, którzy od VIII wieku
podejmowali dalekie wyprawy o charakterze głównie rabunkowym, ale
także kupieckim i osadniczym. Organizatorami wypraw do krajów Europy
Zachodniej byli m.in. Normanowie duńscy i norwescy, a także mieszkańcy
dzisiejszej południowej Szwecji.
Słowo „wiking” pochodzi od nazwy orężnych wypraw morskich:
viking. Słowo to początkowo łączono ze staronordyjskim vik (zatoka) lub
starogermańskim vik (osada portowa). W formie wicinga, wicingas zostało
po raz pierwszy użyte dla określenia małych grup pirackich w
anglosaskim poemacie Widsith z VII wieku.
Później zauważono jednak, że słowo to pojawiło się jeszcze w VIII
wieku (przed okresem napaści wikingów na wybrzeża Anglii, Irlandii i
Francji) w postaci staroangielskiego wicingsceada i starofrancuskiego
witsing. Od tamtej pory zaczęto łączyć nazwę wiking z tym właśnie
obszarem językowym, wskazując na staroangielski wic oznaczający obóz
handlowy. Pierwszy raz tego określenia użyto na długo przed epoką
wikingów, wobec osadników saskich (saksońskich).
Staronordycki rzeczownik żeński viking oznacza wyprawę zamorską.
Pojawiał się w inskrypcjach runicznych epoki wikingów i późniejszych
pismach średniowiecznych (np. w ustalonym wyrażeniu fara í víking
„wyruszyć na ekspedycję”). W tekstach późniejszych, jak Sagi islandzkie,
stwierdzenie „wyruszyć na viking” oznacza udział w wyprawie łupieżczej
lub piractwie. Wywiedziony od tego staronordycki rzeczownik męski
víkingr, odnoszący się do żeglarzy bądź wojowników biorących udział w
wyprawach zamorskich, pojawia się w poezji skaldów oraz na kamieniach
runicznych znajdowanych w Skandynawii. Przed zakończeniem epoki
wikingów określenie to nie niosło negatywnych konotacji. Niezależnie od
etymologii było używane jako określenie aktywności i związanych z nią
osób, bez uwzględnienia przynależności etnicznej czy kulturowej.
Wikingowie byli znani jako Ascomanni (ludzie popiołu) wśród
Niemców, Lochlannach (ludzie wody) wśród Celtów oraz Dene (Duńczycy)
wśród Anglosasów. Słowianie, Arabowie oraz Grecy bizantyjscy nazywali
ich Rusinami lub Rhosami. Słowianie i Grecy określali ich także jako
Waregów (ze staronordyckiego Væringjar – zaprzysiężeni ludzie lub
prasłowiańskiego trzonu war – zysk).
Do pierwszego udowodnionego historycznie najazdu wikingów doszło
u północno-wschodnich wybrzeży Anglii w roku 793. Skandynawscy
wojownicy zapoczątkowali w ten sposób tradycję bezlitosnych najazdów
na brzegi przestraszonej Europy przechodzącej w tym okresie etap
wielkich zmian. Dla nowych krajów Starego Kontynentu, wchodzących
dopiero w okres ekspansji, wrogowie z północy stanowili śmiertelne
zagrożenie, ponieważ wiele z nich nie posiadało jeszcze odpowiednich
zabezpieczeń, które pozwoliłyby na długotrwały opór grabieżczym
wyprawom „ludzi w drakkarach”. Ci natomiast swoimi działaniami
pozostawili na naszym kontynencie trwałe ślady.
Pierwotnie najazdy na Europę miały przede wszystkim czysto piracki
charakter. Wikingowie szybko wyłaniali się ze swych łodzi, w mgnieniu
oka okradali okolicę i znikali tak szybko, jak się pojawiali. Sukcesy odnosili
dzięki dużej mobilności, jaką dawały im ich drakkary, długie płaskodenne
łodzie wiosłowe wyposażone w prostokątne żagle, oraz knorry (knary) –
pełnomorskie statki dalekiego zasięgu o niezwykle wysokiej jak na owe
czasy dzielności morskiej. Przewagę nad innymi dawało im wynalezienie
techniki żeglowania na wiatr, całkowicie nieznanej wówczas w
południowej Europie.
Z biegiem czasu ich zuchwalstwo i najazdy z elementem zaskoczenia
zmieniły się w próby prawdziwej wojny kolonizacyjnej przeciwko całym
państwom.
Duńscy wikingowie skupili się głównie na podbijaniu Anglii i Francji,
gdzie już w 865 roku dokonali zniszczenia anglosaskiego królestwa
Wschodniej Anglii i Nortumbrii. Swoją żądzę zdobywania musieli jednak
powściągnąć przed bramami Wessex[51], ponieważ jego władca Alfred
Wielki zdołał odeprzeć ich atak.
Wikingowie w tak odważny sposób atakowali również zachodnie
części państwa Franków, na przełomie lat 885 i 886 bezskutecznie
próbowali zdobyć Paryż. Liczne napaści przyniosły wikingom ogromny
zysk w postaci obowiązkowych danin z ziem podbitych (danegeld) oraz
okupów za licznych jeńców.
Podobno to norwescy wikingowie, a nie Krzysztof Kolumb, odkryli
Amerykę. Syn Eryka Rudego Leif Erikssson w roku 1002 – kiedy w rejonie
północnego Atlantyku panował łagodniejszy klimat – wylądował na ziemi
położonej na zachód od Grenlandii, którą to krainę nazwał Ziemią
Kamienistą. Żeglując dalej na południe, dopłynął do ujścia Rzeki Świętego
Wawrzyńca, Nowej Szkocji oraz wybrzeży Karoliny i spędził tam zimę,
zanim ataki tubylców i brak żywności zmusiły go do wycofania się.
Wikingowie nazwali odkryte miejsce Winlandią, z powodu rosnącej tam
bujnie winorośli.
W roku 1013 Tor n, mąż pięknej Gudrid, dotarł daleko na południe, jak
przypuszczają niektórzy uczeni – do ujścia rzeki Hudson, a jak sądzą inni –
do zatoki Chesapeake. Na ziemi amerykańskiej urodził się jego pierwszy
syn, Snorri. Zgodnie natomiast z islandzkimi sagami kilka lat przed Leifem
inny wiking, niejaki Bjorni, zboczywszy z kursu, dotarł na brzeg
zalesionego lądu, który zapewne był wybrzeżem Nowej Fundlandii.

Tak na marginesie należy dodać, że wśród wszystkich narodów


zgłaszających swe pretensje do odkrycia amerykańskiego lądu,
zanim uczynił to signor Cristoforo Colombo, brak jest chyba tylko
Albańczyków, Czechów i obywateli Burundi. Pewne jest tylko, że
odkrycie Ameryki nie jest zasługą Amerykanów. Według
niektórych źródeł Polak, kaper gdański i kapitan jednostek
pływających w służbie króla duńskiego Christiana I – Jan z Kolna
alias Johannes Scolnus Polonus dotarł do wybrzeży Ameryki w
1476 roku. 16 lat przed Kolumbem! Podobno słynny Genueńczyk
był członkiem tej wyprawy dowodzonej przez Jana, w związku z
czym ponowne odkrycie Ameryki nie przedstawiało już dla niego
problemu. Pisał o tym m.in. w swej Historii powszechnej świata z
roku 1570 francuski historyk François de Belleforest:
„(...) Aby się nie zdawało, że zbyt pochlebiam swoim rodakom,
trzeba pokrótce ukazać, komu należy się sława odkrycia tego
kraju borealnego [Półwyspu Labradorskiego]; nie przysługuje ona
Hiszpanowi, Portugalczykowi ani Francuzowi, gdyż to Polak, Jan
Scolnus, dotarł tam już w Roku Pańskim 1476 – ów polski pan,
przepłynąwszy Morze Norweskie oraz Wyspy Grenlandzkie,
Thule i inne nieznane, dotarł do cieśniny, która zwie się Cieśniną
Arktyczną”.
Tę opinię o polskim rodowodzie Jana Scolna potwierdził w 1597
roku Flamand Cornelius Wyt eif, a w 1671 – Johannes Horn. W
spisie studentów Uniwersytetu Krakowskiego z roku 1455 guruje
on najprawdopodobniej jako Johannes Nicolai de Colno, czyli
właśnie Jan z mazowieckiego Kolna. Jednakże za swojego rodaka
uważają go również Islandczycy, Włosi, Portugalczycy, Hiszpanie,
Niemcy i Duńczycy. Ci pierwsi przekonani są, że odkrywca
nazywał się naprawdę Jon Skulason. Niektórzy hiszpańscy
badacze skłonni są przypuszczać, iż prawdziwe nazwisko Jana
brzmiało Juan Baptista Colom i że pochodził on z Katalonii.
Historycy z Kopenhagi zarzucają Polakom celowe zniekształcenie
nazwiska duńskiego żeglarza Jona Skolpa.

Ulubionym celem duńskich wikingów były Hiszpania i Portugalia.


Przed osiedleniem się na Półwyspie Iberyjskim powstrzymał ich jednak
zdecydowany opór władających w tym czasie wymienionymi terenami
muzułmanów.
Normanowie szwedzcy, głównie Swionowie i Goci, organizowali
wyprawy do krajów położonych na wschód i południe od ich ojczyzny,
docierając do Bułgarii Kamskiej, Rusi Kijowskiej i Bizancjum. Celem
szwedzkich wikingów były też tereny dzisiejszej Rosji. Właśnie im Rosja
zawdzięcza swoją nazwę. Najeźdźcy sami siebie określali mianem „Rhos”
lub „Rus”, które oznaczało żeglarza. Wikingowie założyli również wiele z
tamtejszych miast o dźwięcznych nazwach jak Nowogród czy Kijów. Swój
wpływ umocnili założeniem dynastii Rurykowiczów.
Rurykowicze – ród ruski wywodzący się od legendarnego wodza
Waregów Ruryka I, pochodzącego najprawdopodobniej z
Półwyspu Jutlandzkiego. Kniaziowie z tej dynastii zdołali skupić
pod swymi rządami część Waregów, plemion słowiańskich oraz
plemion ugro ńskich, dając tym samym początek Rusi Kijowskiej.
Z czasem ludność wareska uległa całkowitej asymilacji ze
Słowianami. Dynastia ta sprawowała rządy w Wielkim Księstwie
Moskiewskim (Rusi Moskiewskiej) i Carstwie Rosyjskim aż do 1610
roku (z przerwą w latach 1598–1606). Jej ostatnimi
przedstawicielami, którzy zasiadali na tronie Rosji, byli carowie
Fiodor I Iwanowicz, syn Iwana IV Groźnego oraz Wasyl Szujski.

W swych łupieskich wyprawach dotarli nawet do Kalifatu


Bagdadzkiego, czyli aż do terenów dzisiejszego Bagdadu, obecnej stolicy
Iraku. Często też osiedlali się w nowych miejscach na stałe, zakładając
zwykle swoje własne miasta portowe. Dotyczy to szczególnie środkowej i
północnej Bretanii, Irlandii (gdzie założyli m.in. Dublin). Na półwyspie
Cotentin we Francji północnej założyli księstwo Normandii. Zamieszkali
w nim wikingowie zaczęli używać miejscowego języka, a w 919 roku
przyjęli chrześcijaństwo.
Na terenie Skandynawii natomiast wprowadził je w Danii Harald
Blåtand (Harald Sinozęby), przyjmując chrzest ok. roku 965. Legenda
mówi, że gdy wahał się, kto jest silniejszym bogiem – Odyn czy Chrystus –
przekonał go kapłan niemiecki Poppo, demonstrując przeniesienie
rozpalonego do białości kawałka żelaza gołą ręką.
Na terenie Norwegii chrześcijaństwo wprowadził Olaf II Haraldsson
(norw. Olav Haraldsson den Hellige) (995–1030) – król tego kraju w latach
1016–1028. Stworzył tam biskupstwa, zakazał spożywania końskiego
mięsa, zniósł niewolnictwo, ograniczył władzę arystokracji i wprowadził
lokalne ustawodawstwo. W 1028 roku został wygnany z kraju przez
opozycję z okręgu Trøndelag, wspomaganą przez duńskiego króla Kanuta
Wielkiego. W roku 1030 wrócił do Norwegii, chcąc odzyskać tron. Zginął
w bitwie pod Stiklestad 29 lipca 1030 roku. Po śmierci został uznany za
męczennika, później ogłoszony świętym Kościoła katolickiego.
Państwo wikingów w Normandii istniało przez ponad 300 lat, stając
się w końcu księstwem lennym króla Francji.
W XI wieku zdołali opanować niemal 80 procent terytorium Anglii,
tworząc własne królestwo, którego królem był Kanut Wielki, po czym
zostali wyparci na skutek rebelii Anglów i Sasów. W XI wieku królestwo
anglosaskie zostało jednak ponownie podbite przez Normanów z
Normandii, którzy również wywodzili się od wikingów, a królem Anglii
został ponownie wiking z pochodzenia – Wilhelm Zdobywca, który stał
się założycielem dynastii normandzkiej władającej Anglią przez ponad
300 lat.
Wyprawy wikingów przyczyniły się do kolonizacji nowych lądów oraz
eksploracji mórz. Wikingowie, którzy zdołali utworzyć swoje własne
państwa, zostali później wchłonięci przez okoliczną ludność.
Byli wytrawnymi kupcami, podróżowali daleko poza Skandynawię.
Mieszkańcom innych krain oferowali drewno, żelazo (niezbędne do
wyrabiania narzędzi oraz broni), skóry fok i wielorybów, futra zwierząt,
kły i kości morsów (przydatne rzeźbiarzom). Swoje towary przewozili na
znaczne odległości za pomocą statków handlowych nazywanych
byrdingami. Własne dobra wymieniali na towary miejscowe. Z Wysp
Brytyjskich przywozili srebro, pszenicę i odzież; z krajów
śródziemnomorskich – wino, ceramikę, złoto i sól. Żeglowali przez Bałtyk
i dalej rzekami przez Ruś aż do Konstantynopola i Jerozolimy. Z dalekich
krain sprowadzali towary egzotyczne, jak przyprawy czy jedwab.
Wikingom na pewno nie można odmówić smykałki do biznesu. Potra li
zarobić, sprzedając a to piękne ozdoby ze swoich warsztatów jubilerskich,
a to kły narwali udające podobno ówczesne panaceum, czyli róg
mitycznego jednorożca, a to mnichów pojmanych podczas wypraw do
wybrzeży współczesnej Anglii.
*
Wikingowie nigdy nie osiągnęliby takich sukcesów wojskowych,
gdyby nie kładli ogromnego nacisku na trening sztuki militarnej oraz nie
posiadali z góry ułożonej strategii. Z wrogiem walczyli, najczęściej
przybierając szyk klinowy z najlepszymi wojownikami na czele.
Zdecydowania i odwagi dodawały im… halucynogenne muchomory.
Substancje psychoaktywne wykorzystywano do zwiększenia
możliwości bojowych wojsk od wieków. Przeróżne stymulanty stosowano
nieprzerwanie aż do czasów nowożytnych. Susz z muchomora
czerwonego upodobały sobie w szczególności właśnie ludy nordyckie.
Według niektórych badaczy to właśnie ta substancja miała być
odpowiedzialna za szał bitewny legendarnych berserków, elitarnej grupy
wojowników znanej z pogardy dla strachu i osiągania stanu ekstazy
podczas walki. Ogarnięci amokiem wojownicy mieli wyć jak zwierzęta,
gryźć tarcze, a nawet pić ludzką krew. Byli też przekonani, że nic nie może
im się stać. Zjawisko to, nazywane bersærkergang, według podań wiązało
się ze wzmożonym pobudzeniem i wściekłością, pozwalającą na
osiągnięcie potencjału zycznego wykraczającego daleko poza
możliwości zwykłego człowieka. Według niektórych źródeł wiking
przeistaczał się w berserka właśnie poprzez spożycie amanita muscaria.
Przypuszczenie dotyczące używania przez berserków amanita muscaria
uzasadniane jest również faktem, iż po szale bojowym wojownik musiał
przez kilka dni odpocząć w domu w stanie otumanienia i braku kontaktu
ze światem zewnętrznym, czyli ich organizmy reagowały dokładnie tak,
jak po zażyciu muchomora.
Sprawa nie jest jednak do końca wyjaśniona, ponieważ inne teorie
mówią o praktykowanej przez berserków autosugestii, wspomaganej
przez rytuały religijne. Zgodnie z germańską mitologią byli oni
wybrańcami Odyna. Islandzki polityk i skald Snorri Sturluson (1179–1241)
tak opisał berserków:
„Odyn potra ł w czasie bitwy uczynić swych wrogów ślepymi lub
głuchymi, lub sparaliżować ich strachem, a ich broń stępić tak, że nie dało
się nią zdziałać więcej niż wierzbową witką; natomiast jego ludzie ruszali
do walki bez zbroi, byli dzicy jak psy czy wilki, gryźli własne tarcze i byli
silni jak niedźwiedzie i tury, i zabijali ludzi jednym ciosem, lecz ani ogień,
ani żelazo nie mogły uczynić im krzywdy. Nazywano to bersærkergang”.
Relacja Sturlusona ma jednak poważną wadę. Powstała mianowicie w
czasach, gdy berserkowie byli już tylko i wyłącznie postaciami z sag i
legend. Jego wiedza na ich temat mogła więc być równie mglista jak
nasza.
Jak było naprawdę, dokładnie nie wiemy, nikt nigdy nie pobrał próbki
krwi ani płynu mózgowo-rdzeniowego ogarniętego szałem bojowym
berserka, ani tym bardziej nie prześledził aktywności elektrycznych jego
systemu nerwowego. Teoria dotycząca używania muchomorów
czerwonych wydaje się jednak bardzo prawdopodobna.
Główną siłą była piechota, rzadko stosowano konnicę. Podczas bitew
morskich związywali burty statków i przystępowali do abordażu.
Walczyli tak długo, aż załoga jednego ze statków nie została całkiem
pokonana, co pochłaniało znacznie więcej o ar niż bitwy lądowe.
Solidne szkolenie wojskowe od wczesnego dzieciństwa odcisnęło na
wikingach swoje piętno. Byli w stanie operować mieczem obiema rękami,
dźgnąć wroga przez tarczę, a według niektórych źródeł nawet chwycić
wrogi oszczep w powietrzu. Posługiwali się jednoręcznymi mieczami,
toporami, włóczniami i okrągłymi drewnianymi tarczami o obitych
metalem bokach.
Walka mieczem i tarczą była dla wikingów bardziej walką na dwa
rodzaje broni, ponieważ ci doświadczeni wojownicy byli w stanie używać
tarczy do ataku z takim samym powodzeniem, jak do obrony. Przy jej
pomocy umieli pozbawić przeciwnika broni i powalić go na ziemię.
Mimo że wikingowie mieli świadomość, jak ważna jest walka w szyku,
doceniali także odwagę każdego wojownika oraz odkryli negatywny
wpływ takiego ataku na morale wroga. Z tego powodu w każdym z
szyków bojowych znajdowali się często właśnie berserkowie, którzy w
dogodnym momencie odłączali się od reszty, demonstracyjnie zdejmowali
z siebie zbroje z odzieżą włącznie, a następnie atakowali wroga jedynie
mieczem lub toporem. Ich celem było wytrącenie przeciwnika z
równowagi oraz zademonstrowanie, że wikingowie nie boją się śmierci, a
czasami nawet sami o nią proszą.

Słowo berserk (bersërkr, liczba mnoga berserkir) pochodzi z języka


staroindyjskiego i znaczy tyle, co „skóra niedźwiedzia”.
Skandynawscy wojownicy byli tak nazywani z racji tego, że w
czasie walki nosili na sobie skóry dzikich zwierząt, zwłaszcza
niedźwiedzi. Według germańskiej mitologii berserkowie stanowili
elitę wojowników. Armia stawała w klinie, na którego przedzie
szedł wódz, a za nim pozostali berserkowie. Z tyłu dopiero inni
wojownicy. Mniejsze oddziały berserków formowały się zależnie
od swoich zwierzęcych opiekunów. „Wilczy” wojownicy tworzyli
kilkunastoosobowe watahy, zaś ci, których patronem był
niedźwiedź, podróżowali samotnie. Gwardię przyboczną złożoną z
berserków miał Harald I Pięknowłosy (Harald I Hårfagre) z
dynastii Ynglingów, król Norwegii w latach ok. 872–ok. 930.
Odziani w futra dzikich zwierząt wojownicy budzili wśród swoich
wrogów postrach, jaki rzadko zdarzał się w historii. „Niech Bóg
nas uratuje przed «Furią z Północy»” – modlili się wszyscy, którzy
mogli zostać przez nich zaatakowani.

*
Najczęściej ukazuje się wikingów jako brudnych, spoconych i
starganych morskim wiatrem olbrzymów, dla których podstawowe
zasady higieny ograniczają się do przypadkowej kąpieli w morzu. Mimo
że najczęściej są przedstawiani jako prymitywni i bezduszni wojownicy
bez krzty zmysłu smaku czy kultury, prawda jest zupełnie inna.
Sławne runy są jedynie namiastką całej palety sztuk wikingów, ich
legend, religii, muzyki, poezji i mody. Zwłaszcza styl ubioru i wygląd
zewnętrzny są tematami najbardziej rozpowszechnionych mitów o
wikingach. Zachowane znaleziska udowadniają, że sławni skandynawscy
wojownicy bardzo dbali o swój wygląd. Naprawdę byli czyści i zdrowi, a
także, jak na tamte czasy, często się kąpali, a nawet perfumowali. Byli
wysocy (średnio 171 cm, czyli niemało jak na tamte czasy; 158 cm kobiety),
zgodnie z ówczesnym kanonem męskiego piękna rozjaśniali włosy i
splatali je w staranny warkocz z tyłu głowy.
Ubiór bogatych wikingów nie różnił się wiele od biedniejszych. O
pozycji społecznej świadczyły ozdoby i biżuteria, np. bogato zdobione
brosze do spinania. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni nosili zimą ciepłe
rękawice oraz wełniane czapki. Odznaczali się szczególnymi przymiotami
charakteru: byli bardzo honorowi, hojni, gościnni i za wszelką cenę starali
się nie łamać przysiąg (oznaczało to utratę honoru).
Oczywiście dbanie o wygląd zewnętrzny obejmowało także włosy i
zarost, do których używali grzebieni, brzytew i innych narzędzi.
Brudnych i zarośniętych wikingów można było zobaczyć jedynie na polu
bitwy, ale w czasach pokoju ten widok był niespotykany.
Wbrew temu, co zobrazowano na stworzonych w XIX wieku
romantycznych rysunkach, nie nosili na hełmach rogów. Archeolodzy nie
znaleźli żadnych śladów takiej „mody” wśród mieszkańców Skandynawii.
Skąd zatem wzięły się diabelskie hełmy?
Winę za powstanie tego mitu prawdopodobnie ponosi niemiecki gra k
użytkowy i projektant strojów teatralnych Emil Döpler (1824–1905), który
chcąc przykuć uwagę widzów charakterystyczną postacią wikinga, uznał,
że najlepiej do tego celu będzie się nadawał rogaty hełm. Wcielił więc
swój pomysł w życie, tworząc w roku 1876 stroje do opery Richarda
Wagnera Pierścień Nibelunga. Wizja Döplera okazała się na tyle
sugestywna, że na stałe zakorzeniła się w świadomości odbiorców
kultury masowej.
Hełmy faktycznie pochodzące z okresu wypraw wikingów są raczej
dość prostymi okryciami głowy, wyposażonymi w osłonę oczu i
całkowicie pozbawionymi ozdób. (Wystawiane w niektórych muzeach
rogate hełmy są datowane na wcześniejszy okres – epokę żelaza – i
prawdopodobnie były wykorzystywane podczas ceremonii, a nie w boju).
Bardzo ważna była dla wikingów wiara. Czcili starych północnych
pogańskich bogów z rodzin Asów i Wanów. Asowie przedstawiają
młodszą rodzinę bóstw, w których znajdowali się m.in. Odyn (bóg wojny),
Thor (władca piorunów) i Hel (bogini zmarłych). Skromniejszą grupę
tworzyli Wanowie reprezentowani przez Skadi (boginię zimna) czy Njörda
(boga wiatru). Na nieszczęście dla wziętych jeńców wojennych wierzenia
wikingów łączyły się z krwawymi rytuałami, podczas których w o erze
składano zwierzęta i mężczyzn. Po zabiciu o ary wieszano ją w świętych
lasach. Handlowali także niewolnikami (najczęściej byli to jeńcy
chrześcijańscy i Słowianie). Niektórzy niewolnicy zabierani byli do
Skandynawii, do ciężkich robót budowlanych i na rolę, lecz większość była
sprzedawana za srebro do krajów arabskich.

Odyn (Odin) – najwyższy z bogów nordyckich z dynastii Asów, bóg


wojny i wojowników, bóstwo mądrości, poezji i magii. Według
nordyckich mitów był współtwórcą świata, wraz ze swoimi
braćmi Wilim i We wyrzeźbił świat z ciała pierwszego lodowego
giganta Ymira. Bracia zabili Ymira, zmęczeni rosnącą brutalnością
jego i rzeszy olbrzymów, które spłodził. Następnie wrzucili jego
ciało do pierwotnej otchłani Ginnungapap i tak powstała Ziemia. Z
kości olbrzyma utworzyli góry, z czaszki – niebo, z mózgu –
chmury, z krwi – morze, rzeki i jeziora, z zębów – głazy, a z
mniejszych kosteczek karły, które miały odtąd zamieszkiwać
ukryte i niedostępne miejsca Ziemi. Odyn zasiada na tronie
Hlidskjalf, z którego widać wszystko, co dzieje się w dziewięciu
światach. Włócznia Odyna – Gungnir, przynosiła zwycięstwo
stronie, po której walczyła w bitwie. Symbolem Odyna jest krzyż
umieszczony w okręgu, znany jako krzyż celtycki. Według
niektórych podań córkami Odyna są Walkirie, które zbierają dla
niego połowę wojowników poległych w bitwie. Przebiera się
czasem za swego niepozornego sobowtóra Oda, aby go nikt nie
rozpoznał. W tej postaci ożenił się z Freją na jedną noc, a potem
uciekł. Posiada również ośmionogiego konia Sleipnira, zdolnego
podróżować poprzez światy (Asgard, Midgard, Ni heim),
podarowanego mu przez Lokiego, boga oszustw i ognia.
Thor (odpowiednik południowogermańskiego Donara) – jeden z
głównych bogów nordyckich z rodu Asów, władca burzy i
piorunów, bóg sił witalnych i rolnictwa. Jako sprowadzający
deszcz i odpowiedzialny za urodzaje patronował także ognisku
domowemu i małżeństwu. Syn Odyna i Jörd, małżonek Sif. Od jego
imienia pochodzi nazwa czwartku (dzień Thora) w języku
norweskim, duńskim i szwedzkim (torsdag), ńskim (torstai),
holenderskim (donderdag), niemieckim (Donnerstag) i angielskim
(Thursday).
Hel (Hella, Hlle) – w mitologii nordyckiej władczyni krainy
zmarłych śmiercią naturalną – Ni heimu (niekiedy utożsamianej z
piekłem), personi kacja śmierci, córka boga o imieniu Loki i
przerażającej olbrzymki Angrbody. Jej braćmi byli wilk Fenrir i
wąż Jormungand. Hel według mitów uległa jedynie częściowemu
rozkładowi – zachowała twarz i ciało żywej kobiety, natomiast jej
nogi były szkieletem. Hel bywa też przedstawiana jako osoba,
której połowa ciała była ludzkiego koloru, druga przerażała trupią
zgniłogranatową barwą. Siedzibą Hel jest Sleetcold, skąd rządzi
duszami zmarłych. Zasiadała na tronie zwanym „łożem chorych”.
Była boginią bezlitosną – odmówiła uwolnienia ze swego
królestwa zabitego na skutek intrygi Lokiego boga Baldura, mimo
że jego brat Hermod osobiście udał się do piekieł, aby ją o to
prosić. Hel miała kochanka, boga zimy Ulla, który spędzał z nią
kilka miesięcy w roku. Gdy nadejdzie Ragnarok, dusze jej
poddanych wyruszą do walki przeciw bogom.

Trzeba jednak wziąć pod uwagę tło historyczne i to, że cała Europa
spływała w tych czasach krwią. Każdy z ówczesnych możnowładców
drastycznie rozprawiał się z przeciwnikami i pod tym względem
wikingowie wpisywali się w ogólny trend. Ich zachowanie było o tyle
szokujące, że nie znali świętości w rozumieniu chrześcijańskim – nie
oszczędzali klasztorów, mnichów, władców.
*
Polscy naukowcy zaczęli się interesować tematyką wikińską już w
okresie zaborów w XIX wieku. Najgłośniejszym echem odbiła się praca
historyka Uniwersytetu Lwowskiego Karola Szajnochy z 1858 roku,
zatytułowana Lechicki początek Polski, w której odświeżając dawną teorię
hrabiego Tadeusza Czackiego herbu Świnka o normańskich korzeniach
Polski, przekonywał, że do powstania państwa polskiego przyczynili się
walnie Lechici, rozumiani jako plemię pochodzące ze Skandynawii,
protoplaści późniejszej szlachty polskiej.
„Była to karkołomna teoria oparta o, patrząc z naszej perspektywy,
naciągane przesłanki natury lingwistycznej. Autor nie był w stanie
wesprzeć swoich dywagacji ani dowodami archeologicznymi, ani
źródłami pisanymi” – przekonuje doktor Leszek Gardeła, archeolog,
pracownik Instytutu Archeologii Uniwersytetu Rzeszowskiego oraz
Research Fellow w Centrum Średniowiecza i Kultury w Reykholt na
Islandii – specjalista zajmujący się epoką wikingów.
Popularność Szajnochy na niwie historii przypominała jednak
popularność Henryka Sienkiewicza na niwie literackiej. Sam Sienkiewicz
korzystał zresztą z napisanych przez niego dzieł poświęconych
Bolesławowi Chrobremu, Władysławowi Łokietkowi, Kazimierzowi
Wielkiemu, królowej Jadwidze Andegaweńskiej czy Władysławowi
Jagielle.
Początek rozpraw o pochodzeniu Mieszka I i obecności normańskich
Waregów w jego bezpośrednim otoczeniu wiąże się z odnalezieniem w
XVIII stuleciu w zbiorach Biblioteki Watykańskiej sporządzonego
prawdopodobnie w roku 991 dokumentu Dagome iudex, w którym
Mieszko I oddaje swe państwo pod opiekę papieża i opisuje jego granice.
Moc sprawcza tego dokumentu, mająca wartość dowodu sądowego, jest
podstawą świadczącą o granicach państwowości polskiej. (Dokument ten
zachował się jedynie w regeście[52], co utrudnia jego analizę i
interpretację).
Istnieje hipoteza, zgodnie z którą Mieszko miał nazwać się
chrześcijańskim Dagobertem, które to imię zostało w Dagome iudex bądź
zniekształcone przy kopiowaniu, bądź też połączone z imieniem Mieszko
(Dagome = Dagobert+Mesco), ponieważ dwuczłonowe imiona w tym
czasie nie były rzadkością.

Istnieje wiele wątpliwości związanych z imieniem Mieszka I. W


źródłach zapisywane było ono w różnych formach, np.: Mieszk,
Mieszka, Misika, Mieszek, Mysko. Do czasów współczesnych
przetrwała forma Mieszko zbliżona do stosowanej przez Galla
Anonima i autorów najstarszych polskich roczników
zlatynizowanej formy Mesco. Imię Mieszka już od średniowiecza
starano się zinterpretować poprzez etymologię ludową. Według
Wincentego Kadłubka „nazwany (…) został Mieszka to jest
«zmieszanie», ponieważ rodzice skłopotali się, gdy urodził się
ślepy”. Autor późniejszej Kroniki Wielkopolskiej zaproponował
zbliżone tłumaczenie: „Polacy widząc to, nadto zaniepokojeni, że
król Ziemomysł w przeciągu siedmiu lat nie spłodził innego syna,
mówili: «Oto znowu zamieszka w królestwie!». Mieszka bowiem,
czyli zamęt, nazywa się od rozruchu”. Wątek ten rozwinął jeszcze
Jan Długosz, pisząc o postrzyżynach młodego księcia: „Kiedy
nadszedł dzień naznaczony i szukano odpowiedniego imienia, aby
je nadać chłopcu, spodobało się ojcu i dostojnikom nazwać go
Mieszkiem, co w języku polskim znaczy zamieszanie albo
poruszenie, dlatego że z powodu ślepoty swej od urodzenia był
przyczyną zamieszania”. Imię Mieszka próbowano interpretować
także na inne sposoby, szukając kryjącego się za nim znaczenia.
Możliwe, że oznaczało ono niedźwiedzia (miś, misko) lub ślepca
(na podstawie formy „Mieżka”; staropolski czasownik „mżeć”
oznaczał „mieć oczy zamknięte”). Jedna z hipotez powstała w
Niemczech w latach 30. XX wieku, jakoby Mieszko nosił imię
Dagone wywodzące się od skandynawskiego Dagr. Tym samym
miał on być wikingiem, który przejął władzę w państwie Polan.
Jednak, jak pisze historyk Gerard Labuda: „rychło upadła śmiercią
naturalną razem z ustrojem, który ją wyhodował”.

Za wskazówkę o skandynawskim pochodzeniu Mieszka przemawiać


miały również dynastyczne koligacje księcia z rodami normańskimi.
Według różnych koncepcji Mieszko miał być wikingiem, który przejął
władzę w państwie Polan. Hipoteza ta nawiązywała do faktu utworzenia
kilku państw we wczesnośredniowiecznej Europie, w tym Rusi Kijowskiej
przez Normanów (Waregów), jak też we wspomnianej wcześniej teorii
normandzkiej Tadeusza Czackiego i Karola Szajnochy z 1858 roku.
W 1937 roku tezę o normańskich wpływach na ziemiach
zachodniosłowiańskich zakwestionował Holgar Arbman w swojej pracy
Schweden und das Karolingische Reich.
Do argumentów przytaczanych przez Karola Szajnochę powrócił w
roku 2013 Zdzisław Skrok w książce Czy wikingowie stworzyli Polskę?
„Przodkowie Mieszka I pochodzili ze Skandynawii, a do Wielkopolski
dotarli z Rusi Kijowskiej – napisał. – (…) wikingowie w X wieku tworzyli
najbardziej twórczą i dynamiczną populację w Europie. Byli niedościgłymi
żeglarzami, konstruktorami okrętów, również twórcami lub inicjatorami
g ę j
powstawania państw. Na Rusi na czele powstającego państwa stanęli
Rurykowicze – przedsiębiorczy ród, który przybył ze Skandynawii.
Podobny proces – przyspieszenie kształtowania się państwa z
samodzielnych plemion dzięki pojawieniu się wikingów – mógł zajść w
Polsce.
Pewnym tropem może być nazwa Polanie. Głównym źródłem naszej
wiedzy na temat słowiańskich plemion żyjących w X wieku na wschód od
Odry jest spis Geografa Bawarskiego z 845 roku. Wymienia on wiele
plemion m.in. Wolinian, Dziadoszan, Ślężan, Opolan, Golęszyców i Wiślan,
nie podaje jednak nazwy Polan. Tymczasem w wielu źródłach
poświadczone jest istnienie słowiańskiego plemienia o takiej nazwie w
okolicach Kijowa; więcej – w Powieści dorocznej[53] można znaleźć
sugestie, że kijowscy Waregowie używali tej nazwy w odniesieniu do
samych siebie. Taka adaptacja miejscowej nazwy była w interesie
sprawujących władzę wikingów, którzy nie mieli interesu w
akcentowaniu swego obcego pochodzenia i szybko się asymilowali z
podbitą przez siebie ludnością. (…) Normańscy protoplaści Piastów zabrali
ze sobą z Rusi Kijowskiej nazwę «Polanie»”.

Na przełomie IX i X wieku na ziemiach polskich uformowały się


dwa stosunkowo silne organizmy państwowe – państwo Wiślan i
państwo Polan. Wiślanie wkrótce znaleźli się w granicach
Wielkich Moraw, zaś po powstaniu państwa czeskiego wraz ze
Śląskiem weszli w jego skład.
O wiele silniejszym i trwalszym organizmem okazało się na
terenie dzisiejszej Wielkopolski i Kujaw państwo Polan. Władali w
nim książęta z rodu Piastów. Legenda mówi, że założycielem
dynastii był Piast Kołodziej (Piast Chościskowic – syn Chościska),
ubogi oracz spod Gniezna, a jego następcami Siemowit, Leszek i
Siemomysł. Książęta ci rozpoczęli podbój sąsiednich plemion,
łącząc je pod swoją władzą. Od Polan właśnie – o czym wie każde
dziecko – pochodzi nazwa powstającego wówczas państwa –
Polska i jego mieszkańców – Polacy.

Zdaniem Skroka prawdziwe imię Mieszka I poznajemy ze


wspomnianego już wcześniej zagadkowego watykańskiego dokumentu
Dagome iudex. Dla badaczy nie jest jasne, co znaczy słowo Dagome,
uznawano, że jest to po prostu pomyłka skryby. Skrok uważa natomiast,
że nie jest to żadna pomyłka, tylko prawdziwe, normańskie imię władcy,
który w polskiej historii zapisał się jako Mieszko.
Wincenty Kadłubek w swojej Kronice twierdzi, że Polacy pochodzą od
Wandalów, co przypisywano fantazji kronikarza. Skrok zauważa jednak,
że w tym czasie słowo Wandalowie nie było precyzyjne i często odnosiło
się po prostu do germańskich kolonizatorów ze Skandynawii.
Jak twierdzi Zdzisław Skrok, „dawni polscy historycy i archeolodzy z
PRL-u opierali się przed zaakceptowaniem dowodów na udział wikingów
w tworzeniu zrębów polskiej państwowości. Aby udowodnić piastowski
rodowód Ziem Odzyskanych (Pomorze, Wielkopolska), twierdzili, że
Mieszko I był Słowianinem, a Germanów i Normanów nigdy na tych
ziemiach nie było. Chodziło też o rozprawienie się z propagandą III
Rzeszy, szukającej z kolei na siłę dowodów na pradawną obecność
plemion germańskich na tych terenach”.
Skrok, powołując się na współczesne badania europejskich genetyków,
wykazuje, że Polacy mogą się czuć w podobnym stopniu spadkobiercami
wikingów, co współcześni Niemcy spadkobiercami Słowian – obie te nacje
mają w sobie mieszankę bardzo różnych genów.

To nie pierwsza teoria na temat pochodzenia pierwszych Piastów,


jaka pojawiła się w ostatnim czasie. Przemysław Urbańczyk w
książce Mieszko I Tajemniczy dowodzi, że Piastowie wywodzili się
z królewskiej dynastii Mojmirowiczów, twórców potężnego w IX
wieku słowiańskiego państwa Wielkiej Morawy nad środkowym
Dunajem. Objęło ono swym zasięgiem, oprócz Moraw, także
ziemie słowackie, czeskie, łużyckie, a nawet południowopolskie.
Największą potęgę osiągnęło w IX wieku, za panowanie
Świętopełka Wielkiego. Zdaniem Urbańczyka to jeden z jego
synów, po rozpadzie Wielkiej Morawy i inwazji Madziarów na te
ziemie, miał przenieść się do Wielkopolski i zainicjować powstanie
nowego państwa – Polski. W X wieku Wielkie Morawy przestały
istnieć, a część plemion wchodzących w ich skład zjednoczyła się
w państwie czeskim, zaś Słowacy zostali podbici przez Węgrów.

Jednak zdaniem doktora Gardeły „trudno o jednoznaczne dowody


silnej obecności Skandynawów na terenie obecnej Polski. Nie skłaniają go
do tego źródła pisane lub archeologiczne, w których czytelny byłby jakiś
kon ikt czy zdecydowany wpływ z Północy. Do niedawna Polscy
archeolodzy uparcie twierdzili, że mieszkańcy Skandynawii często
grzebali swoich zmarłych w grobach komorowych, czyli w zagłębionych
w ziemię jamach ze ścianami wykonanymi z drewna – swoistych
«podziemnych domach». Stąd podobne konstrukcje odkryte na terenie
naszego kraju traktowano jednoznacznie jako pochówki wikińskie.
Dokładna kwerenda materiałów funeralnych z terenów Skandynawii i
innych obszarów leżących w obrębie wikińskiej diaspory wskazuje, że nie
był to aż tak powszechny i typowy pochówek w tym rejonie”.
Już doktor Andrzej Janowski ze szczecińskiego oddziału Instytutu
Archeologii i Etnologii PAN zwrócił uwagę na to, że „nie tylko forma
grobu jest istotna, ale również jego wyposażenie, a to w polskich
pochówkach komorowych wcale nie wskazuje na pochodzenie z dalekiej
Północy. Przykładowo w grobach dotąd uważanych za skandynawskie w
zasadzie brak broni, szczątków zwierzęcych czy biżuterii o takim
pochodzeniu. Wzornictwo tej ostatniej wskazuje raczej na wpływy
słowiańskie”.
„Groby komorowe znalezione w Polsce są dość późne i zasadniczo
pochodzą z XI wieku. Znajdującym się w części z nich trumnom należy
raczej przypisać konotacje związane z ekspansją chrześcijaństwa, a nie
wikingów” – uważa doktor Gardeła.

Archeolodzy z duńskiego Uniwersytetu w Aarhus w ramach


międzynarodowych badań udowodnili, że duża część wojsk
wikingów służących pod rozkazami duńskiego władcy Haralda
Blåtanda (Haralda Sinozębego) była cudzoziemcami, w tym
pochodzącymi z obszarów tworzącego się w X wieku polskiego
królestwa.

W jaki sposób zatem Skandynawowie chowali swoich zmarłych na


ziemiach obecnej Polski?
Zdaniem doktora Gardeły „jest to zadanie bardzo trudne, bo
wczesnośredniowieczne społeczności skandynawskie chowały swoich
zmarłych w różny sposób, czasem mało dystynktywny.
Na przykład do niczego niewyróżniającego się grobu szkieletowego
wkładano jedynie żelazny nożyk. Podobnych grobów we
wczesnośredniowiecznej Polsce było mnóstwo i nikt dotąd nie uznał ich
za wikińskie. Tylko kilka pochówków na terenie obecnego Pomorza,
moim zdaniem, należy uznać z całą pewnością za należące do
przedstawicieli dalekiej Północy, należą do nich m.in. odkrycia ze
Świelubia oraz Elbląga. (…) Błędem polskiej nauki jest poszukiwanie
śladów wikingów w Polsce tylko w grobach elitarnych. Kto wie, ile
niepozornych grobów przybyszów uszło uwadze prowadzących
wykopaliska. W kontekście wpływów skandynawskich rozpatrywana jest
ostatnio także osada w Wolinie. (…) Było to miejsce, które najprościej jest
opisać jako strefę wolnocłową na obecnych portach lotniczych. Mieszały
się tam wpływy różnych, pochodzących z odległych rejonów kupców. W
Wolinie wiele znalezionych zabytków nawiązuje do stylu wikińskiego.
Moim zdaniem faktycznie można uznać, że istniała tam jakaś grupa
przyjezdnych rzemieślników i kupców z Północy. (…) W X–XI wieku
społeczności z różnych regionów ówczesnego świata posiadały wiele
sposobów na manifestowanie swojej tożsamości i odmienności. Mógł to
być specy czny ubiór, ale także język, zwyczaje czy wierzenia. Osady
handlowe, takie jak Wolin, stanowiły tygiel kulturowy, ale tam
dominującą grupą byli jednak Słowianie.
Skandynawowie z pewnością pojawiali się na polskich ziemiach, ale ich
największa aktywność skupiała się na obszarach Pomorza. Byli to przede
wszystkim kupcy, handlarze. Ostrożna ocena wszystkich przesłanek
wskazuje, że Skandynawowie nie mieli większego wpływu na
ukształtowanie się polskiej państwowości. W materiale archeologicznym
brak śladów kon iktu z obcą siłą – z najeźdźcą. Trudno również wytropić
pochówki przybyszów – wiele z tych kiedyś uznanych za takowe zostało
źle zinterpretowanych – badający je archeolodzy tylko pobieżnie
przyglądali się materiałom skandynawskim i w wielu przypadkach
dokonywali błędnych porównań”.
*
Obecność Skandynawów w piastowskiej Cedyni potwierdził w 2015
roku zespół genetyków pod kierownictwem doktora Henryka Witasa z
Akademii Medycznej w Łodzi. Badania przeprowadzone przez tę ekipę
badawczą udowodniły, że wczesnośredniowieczna populacja z tutejszego
cmentarzyska pod względem genetycznym była bliższa populacjom
dzisiejszej Finlandii niż tym z dzisiejszej Polski.
Skandynawskość Piastów potwierdzili również odkrywcy elitarnego
cmentarzyska z tego samego okresu co w Ciepłem, odnalezionego
podczas budowy autostrady A1 w miejscowości Bodzia w województwie
kujawsko-pomorskim. Znaleziono cztery groby wikingów z drużyny
Świętopełka, nazywanego Świętopełkiem Przeklętym (ok. 980–1019).
Księcia turowskiego, wielkiego księcia Rusi Kijowskiej (1015–1016 i 1018–
1019), syna Włodzimierza I Wielkiego, starszego brata Jarosława Mądrego
i zięcia Bolesława Chrobrego. Jak wynika z detali rzemieślniczych,
wikingowie ci przybyli do Polski z okolic Kijowa (prawdopodobnie byli
wygnańcami). Mauzoleum najważniejszego spośród nich, wedle teorii
badaczy, miało dać początek unikatowemu cmentarzysku w Bodzi.
„W drewnianym mauzoleum w postaci skandynawskiego ziemnego
kurhanu złożono przedstawiciela zbrojnej elity Mieszka I – uważa
profesor Andrzej Buko, archeolog, mediewista o specjalności archeologia
wczesnośredniowieczna, emerytowany profesor Uniwersytetu
Warszawskiego; w latach 2007–2015 dyrektor Instytutu Archeologii i
Etnologii Polskiej Akademii Nauk. – Badania izotopowe wykazały, iż ten
piastowski książę urodził się nad Wisłą, ale większość życia spędził w
Skandynawii. Takie ustalenie było możliwe dzięki analizie izotopów
strontu zawartych w zębach zmarłego”.
Badacze ustalili również, że w pobliżu tego książęcego pochówku, w
późniejszych grobach, pochowano inne osoby o skandynawskim
pochodzeniu.
Na Ostrowie Lednickim prezentowana jest największa wystawa
uzbrojenia wikingów w Europie z X–XI wieku. Kolekcja została wyłowiona
z dna jeziora, w miejscu przeprawy. Badacze przypuszczają, że na mostach
doszło do krwawej walki. Skandynawscy i polscy wojownicy bronili
wyspy przed armią czeskiego księcia Brzetysława w 1038 roku.
„W Bardach, w okolicach Kołobrzegu, zamieszkała grupa kobiet i
mężczyzn – mówi Błażej Stanisławski z Ośrodka Badań Nad Kulturą
Późnego Antyku i Wczesnego Średniowiecza. – Chowali zmarłych w
nieodległym Świelubiu. Wśród ozdób złożonych przez nich w kurhanach
zwracał uwagę srebrny galon i supeł – części zdobień ekskluzywnego
stroju; bule z brązu podobne do luksusowych zapinek, które na Gotlandii
i w środkowej Szwecji nosiły kobiety z wyższych sfer. Przybysze mogli
pochodzić nawet ze środowisk królewskich, uważają naukowcy”.
„Braterstwo krwi Normanów i Słowian przypada na wiek X i XI – mówi
doktor Michał Kara z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii
Nauk w Poznaniu. – Wówczas przybysze z Północy zapuścili się w głąb
lądu. Rozwijające się państwo Polan potrzebowało silnej armii.
Wikingowie służyli w wojsku pierwszych Piastów. Obecność ta nie
musiała wynikać wyłącznie z relacji: ja cię najmuję i płacę, ale rozgrywała
się na płaszczyźnie czysto towarzyskiej. Wybitni wojownicy ze
Skandynawii służyli na dworach władców, szkoląc zapewne polskie
oddziały. Zamieszkiwali w centrach politycznych Polski oraz w
strategicznych grodach na granicy. Żeniąc się ze Słowiankami, wtapiali się
w miejscowe społeczeństwo. Nie musieli stanowić licznych grup, gdyż
najważniejsze było ich bojowe doświadczenie. Powierzane im były
odpowiedzialne zadania wojskowe.
Archeologiczne El Dorado ostatnich lat to także między innymi Janów
Pomorski, Wolin, Kałdus, Pień i Dziekanowice koło Lednicy. W miejscach
tych ziemia kryła zabytki, które wyjawiają nigdzie niezapisane sekrety
życia i aktywności Skandynawów na ziemiach obecnej Polski”.
Oprócz Pomorza Zachodniego, w kilku miejscach w Wielkopolsce
(m.in. w Luboniu) także znaleziono groby wojowników skandynawskich,
których uważa się za członków drużyny Mieszka I lub Bolesława
Chrobrego, wynajętych do wsparcia działań militarnych tych władców.
„Kontaktów było więcej niż uczy historia – mówi profesor Leszek
Słupecki z Instytutu Historii Uniwersytetu Rzeszowskiego, wybitny
badacz dziejów wczesnośredniowiecznych Słowian i Skandynawów. –
Rozpoczynają się na przełomie VIII i IX wieku. Wikingowie walczą
wówczas za pomocą… pieniądza. Powstają ważne ośrodki handlowe jak
dawne Truso, obecnie Janów Pomorski koło Elbląga. Znaczenie tego
emporium wykraczało, podejrzewam, daleko poza środowisko lokalne”.
Żydowski kupiec Ibrahim ibn Jakub[54] z hiszpańskiej Tortosy, któremu
zawdzięczamy pierwszą wzmiankę o Polsce Mieszka I, wspomina, że
książę „ma trzy tysiące pancernych, z których setka znaczy więcej niż
dziesięć secin innych wojowników i daje tym mężom odzież, konie, broń i
wszystko, czego potrzebują”. Zwyczaj tworzenia oddziałów złożonych z
zaciężnych wikingów znany był wówczas w niemalże całej Europie, ale i
poza nią. Nic więc w tym dziwnego, że i państwo polskie, które w latach
960–970 rozpostarło swoje wpływy między Wisłą i Odrą, odgrywało też
pewną rolę w stabilizacji politycznej królestw skandynawskich (i na
odwrót).
Dzięki kronikom Thietmara z Merseburga i Adama z Bremy wiemy o
zawartym pomiędzy rokiem 980 a 984 małżeństwie króla szwedzkiego
Eryka Zwycięskiego z córką Mieszka I – Sygrydą Storrådą (Dumną), w
polskiej historiogra i znaną pod zrekonstruowanym imieniem
Świętosława. (Nie jest do końca pewne, czy żyła naprawdę, czy też postać
ta jest połączeniem kilku innych kobiet żyjących w tamtym okresie).
Najprawdopodobniej było to małżeństwo polityczne wymierzone przeciw
Danii, które miało umożliwić Mieszkowi umocnienie swej władzy na
Pomorzu Zachodnim. Synem zrodzonym z tego małżeństwa był Olaf
Skötkonung, który w wieku zaledwie 12 lat zasiadł na tronie. Po śmierci
Eryka (995) Sygryda wyszła ponownie za mąż, za powracającego z
wygnania króla Danii i Norwegii Swena Widłobrodego (986–1014),
najprawdopodobniej dla przypieczętowania zgody między jej synem
Olafem, który zajął wówczas Danię, a Swenem. Z tego związku urodziło
się co najmniej pięcioro dzieci, w tym dwaj kolejni królowie: Harald II
Svensson i Kanut II Wielki, król Anglii i Danii, który zasłynął jako twórca
imperium Morza Północnego. Żona dwóch królów i matka dwóch królów
została wypędzona z królestwa ok. 1002 roku. Dopiero po śmierci męża w
roku 1014 mogła liczyć na pomoc syna. Kanut – zdobywca Anglii
sprowadził ją do siebie.
*
„Kiedy wikingowie pojawili się na ziemiach polskich?
– Można mówić o dwóch falach pojawienia się wikingów na
południowym wybrzeżu Bałtyku – mówi profesor Leszek Słupecki w
rozmowie z Joanną Orłowską-Stanisławską. – Podczas pierwszej z nich
przypadającej na VIII i połowie IX wieku powstają emporia wikińskie,
czyli osady handlowe. Jednym z największych jest duńskie Hedeby u
nasady Półwyspu Jutlandzkiego. Ważnym strategicznym punktem jest
dawne Truso, czyli dzisiejszy Janów Pomorski k. Elbląga. W tym ośrodku
na ziemi Prusów kwitł handel. Do tego emporium dotarł słynny
podróżnik i kupiec anglosaski Wulfstan, podążając wikińskim szlakiem.
Podejrzewam, że ów targ odgrywał rolę nie tylko w wymianie lokalnej,
ale i dalekosiężnej – prowadził do Rzeszy Wielkomorawskiej.
W jaki sposób wikingowie podróżowali najchętniej, zakładając osady,
handlując i walcząc?
– Przede wszystkim wodą. Wykorzystywali stare szlaki rzeczne,
płynąc na przykład w górę Wisły do Krakowa i Wielkich Moraw.
Pokonywali też morza i oceany.
Kiedy do Polski pierwszych Piastów przybyła «druga fala» wikingów?
– Skandynawowie zaczęli ponownie napływać od początku X wieku.
Można to dobrze prześledzić na przykładzie Wolina. Było to potężne
miasto słowiańskie w dorzeczu Odry, w którym osiedliła się silna grupa
Skandynawów. Liczne ślady ich obecności pojawiają się podczas
wykopalisk archeologicznych.
Podczas gdy cała Europa drżała przed krwiożerczymi barbarzyńcami,
Normanowie poddawali się rozkazom władców piastowskich…
– Rozkwit państwa Polan datujemy na lata 40. X wieku. Było to
państwo bardzo ekspansywne, potrzebujące walecznej i lojalnej drużyny.
Skandynawowie byli chętnie widziani na polskim dworze. Służyli w armii
Mieszka I i Chrobrego, z odsieczą przyszli też Kazimierzowi
Odnowicielowi.
Dawniej popularny był pogląd, że to wikingowie założyli państwo
polskie i że drużynę Mieszka zdominowali Skandynawowie.
– Drużyna Mieszka była drużyną Polan, nie Skandynawów.
Wikingowie stanowili jednak jej część.
Jaki status mieli przybysze z Północy w piastowskim państwie?
– Od najpospolitszych wojowników po czempionów! Angażowani byli
wyborowi wojownicy, tacy «rębajłowie». Nieliczne ślady wskazują też na
znamienitych gości, którzy przybywali tu ze swoją drużyną. Cieszyli się
statusem najwyższych dostojników i dowódców. Możny ród Awdańców
pochodził ze Skandynawii. Etymologia ich nazwiska wywodzi się od
skandynawskiego słowa audr, czyli skarb. Mężowie tej familii zachowali
tradycję nadawania imion skandynawskich. Innym przykładem jest
komes Magnus – imiennik norweskiego króla – grododzierżca
wrocławski. (…)
Jest pan znanym badaczem sag. Czy te awanturnicze eposy – baśnie
można traktować na poważnie?
– Traktuję je jako legendę, która mogła być odzwierciedleniem jakiejś
rzeczywistości”.
Jak wiemy z nauki historii, syn Bolesława Chrobrego Mieszko II
prowadził wojny obronne przeciwko Niemcom, Czechom i książętom Rusi
Kijowskiej. Opuścił kraj w 1031 roku w wyniku kolejnej wyprawy Konrada
II na ziemie polskie oraz po ataku książąt ruskich Jarosława Mądrego i
Mścisława zwanego Chrobrym, którzy pomogli osadzić na polskim tronie
jego brata Bezpryma. Wojownicy warescy (Wikingowie), jako oddziały
zaciężne przybyli w 1047 roku w drużynie Jarosława Mądrego
śpieszącego na pomoc swemu szwagrowi, księciu Kazimierzowi,
zwanemu później – już jako król – Odnowicielem. W uznaniu zasług
Kazimierz obdarzył Skandynawów ziemią i osadził na północno
wschodnich krańcach swego państwa, zobowiązując ich do obrony granic.
Zanim po kilku pokoleniach nastąpił proces asymilacji, mazowieccy
wikingowie rządzili się własnymi zwyczajami, również pogrzebowymi.
„Ledwie cesarz zawrócił do swojego państwa, a ruszyła inwazja ze
wschodu – pisze o tym Kamil Janicki w artykule Wikiński najazd na Polskę.
Czy to skandynawscy wojownicy unicestwili mocarstwo Bolesława
Chrobrego? – Siły Jarosława weszły w Polskę jak w masło. Książę Kijowa
miał po swojej stronie tysiące żołnierzy. W jego szeregach walczył nawet
przyszły król Norwegii. Awanturnik o imieniu Harald, który w kolejnych
latach wsławi się jako dowódca wareskich armii Konstantynopola.
Autorzy sag będą opiewać jego zbrojne sukcesy w walkach nad Morzem
Czarnym, na Sycylii, w Azji Mniejszej.
Jeśli wierzyć legendom, Harald zapuści się nawet do Ziemi Świętej.
Wreszcie z olbrzymimi skarbami powróci do Skandynawii i zasiądzie na
tronie jako jeden z najbardziej surowych i bezwzględnych władców tej
epoki. Potomni będą go nazywać Piorunem Północy. Historycy natomiast
– ostatnim z wielkich wikińskich królów. Czy też nawet: ostatnim wielkim
wikingiem. [Chodzi o Haralda III].
Nim jednak Harald Hårdråde osiągnął to wszystko, jako
młodzieniaszek bił się z Polakami. Do boju stanął wspólnie z innym
zawadiaką z Północy, Eilifem. Po latach anonimowy bard wspominał:
«Dwaj wodzowie, gdzie Eilif, tam Harald, razem stroili na kształt kła
bojowy szyk. Wschodni Wendowie wzięci zostali w kleszcze». A na koniec
krótkiego wiersza dodał jeszcze jakże znamienne podsumowanie: «nie
było lekkie dla Lechitów prawo wojny».
Oddziały żądnych krwi i łupów wikingów z łatwością przełamały opór
przygranicznych garnizonów. Dalej natomiast już zwyczajnie nie miał się
kto bronić. Grody były puste, bramy ogołocone ze strażników. To już nie
była wojna, ale triumfalny pochód. Do Bezpryma i Ottona dołączali ich
dawni dworzanie, słudzy i żołnierze. Nie brakowało też dezerterów, do
reszty wątpiących w zdatność Mieszka do rządzenia”.
Sporo też wiemy o wyprawach Słowian do Skandynawii. W bitwie
(rzezi) na wrzosowisku Hlyrskog w roku 1043 król norweski Magnus I
Dobry, panujący przejściowo również w Danii, zadał klęskę oddziałom
słowiańskim wracającym z wyprawy w głąb Jutlandii. O walkach Haralda
III Srogiego (Harald Hårdråde) ze Słowianami nadbałtyckimi wspomina
Adam z Bremy. Miały one charakter zaczepnych działań wojennych z
Duńczykami, współdziałającymi wtedy z Obodrytami.
Wystąpienie Haralda III kończyło okres wieloletnich starć norweskich
i słowiańskich wikingów. Wikińskiego procederu nie zaniechali jednak
Słowianie nadbałtyccy, Już od 1043 roku na czoło wikingów słowiańskich
zaczęli wysuwać się Pomorzanie (zwłaszcza mieszkańcy Wolina). W roku
1113 wybuchła przegrana przez Duńczyków wojna obodrycko-duńska, w
której rezultacie wzmogły się ataki Słowian na Danię. W 1134 roku
spustoszeniu uległa stolica kraju – Roskilde na wyspie Zeland. W
następnym roku ota słowiańska pod dowództwem księcia Racibora
doszczętnie złupiła norweskie miasto portowe – Konungahele. Racibor
zjednoczył wszystkie plemiona pod władzą swoją i swoich ośmiu synów.
Zginął w roku 1043 z rąk Duńczyków, szczegółowe okoliczności jego
śmierci nie są znane. Jego synowie podjęli w następnym roku wyprawę
przeciw Danii, lecz zostali pokonani i zabici przez Magnusa I Dobrego,
niedaleko Hedeby.
ROZDZIAŁ IX

Legendy z bajecznych czasów

Jak twierdzi Jan Aleksander Karłowicz[55]: „Z doby pogańskiej została


garstka imion tylko i nieco podań ustnych. Cały dowcip kronikarzy
polegał na tym, aby do tych imion cośkolwiek dorobić i powiązać je jaką
taką nicią dziejową. Brali więc co mogli z bajań krajowych i zagranicznych
i snuli zupełnie dowolne obrazy”.
Nie wszyscy jednak badacze negują realność choćby Kraka i jego córki.
Sławny XIX-wieczny badacz Karol Szajnocha tak pisał w roku 1858: „Jak
Krakus i Wanda, tak i dalsi po nich książęta, aż do Popiela, są zapewne
osobami historycznymi, lubo, jak wszystkie postacie czasów
przedchrześcijańskich, nie dadzą się zbadać i wyjaśnić krytycznie”.
Jak podaje Adam Zamoyski, w średniowiecznej Polsce panowało na
przykład przekonanie, że naród niemiecki wyszedł na świat prosto z
odbytu Poncjusza Piłata. Deprecjonowanie sąsiada przy użyciu arsenału
legend i baśni stanowiło wówczas zalążek prowadzonej polityki
historycznej. Do własnych dziejów podchodzono jednak z należytą
powagą.
Wszystkie ludy chętnie wpisywały swoje początki w historię
starożytną, mityczną i biblijną. Prześcigano się w wymienianiu
walecznych protoplastów i ich heroicznych wyczynów. Frankowie
(podobnie jak wcześniej Rzymianie) uważali się za potomków słynnego
uciekiniera spod Troi, Eneasza. Słowianie chętnie wyliczali, ile pokoleń
dzieli ich od biblijnego protoplasty Noego. Tego typu zabiegi pomagały
kształtować tożsamość grupy, a także poczucie wyjątkowości względem
sąsiednich narodów. Spisujący je kronikarze decydowali, która tradycja
zasługuje na przechowanie w pamięci zbiorowej.
Polacy nie stanowili w tej materii wyjątku.

Legenda o Wandzie, „co Niemca nie chciała”


Prawdę mówiąc, nie wiadomo, czy w ogóle istniała. Postać królowej
Lechitów Wandy pojawiła się po raz pierwszy w dziele Wincentego
Kadłubka. Zdaniem czcigodnego biskupa: „Od niej ma pochodzić nazwa
rzeki Wandalus, ponieważ ona stanowiła ośrodek jej królestwa; stąd
wszyscy, którzy podlegali jej władzy, nazwani zostali Wandalami”.
Po śmierci jej ojca Kraka powierzono jej rządy w państwie. Krak to
pierwszy wymieniony przez Kadłubka bohater polskiej prahistorii. Nasze
dzieje zaczynają się według niego dopiero w tym momencie, kiedy Krak
zostaje wybrany na króla i ustanawia prawa, od których bierze początek
Rzeczpospolita. Obiecuje też przed wyborami, „że nie królem będzie, lecz
wspólnikiem królestwa”. Ideał państwa, jaki Kadłubek wskazał
potomkom Kraka, to monarchia rządzona prawem stanowionym przez
prawowitych władców, wybranych przez społeczeństwo.
Ukochany przez poddanych książę Krak rządził Krakowem przez wiele
lat. Był mądrym i sprawiedliwym władcą, dlatego po jego śmierci
zapanowała wielka żałoba. Poddani z lękiem patrzyli na swą przyszłość,
bowiem książę nie pozostawił po sobie męskiego potomka, tylko jedyną
córkę – Wandę. I to właśnie ona miała objąć tron po ojcu.
Wszyscy obawiali się, że młoda księżniczka nie poradzi sobie z
rządzeniem królestwem. Jednak w krótkim czasie okazało się, że Wanda
odziedziczyła po ojcu najlepsze cechy – była mądrą, sprawiedliwą i dobrą
władczynią, czym szybko zdobyła serca swych poddanych. Zaś wieści o jej
urodzie rozeszły się po świecie.
Wanda słynęła z niezwykłej piękności i roztropności. Jako królowa
okazała się godną następczynią Kraka, zdobyła serca wszystkich
poddanych, a wieść o jej urodzie i mądrości niosła się w cztery strony
świata. Doszła też do dalekiej rzeki Łaby, do Niemiec, gdzie rządził młody
książę Rytgier[56] (Rytogar).
Szukał dla siebie żony i z zaciekawieniem nasłuchiwał wiadomości z
podwawelskiego grodu o pięknej i mądrej córce Kraka. W końcu
postanowił ją poślubić. Posłał więc do odległego Krakowa posłów
uzbrojonych w miecze, by w jego imieniu o rękę pięknej księżniczki
prosili i obdarowali ją cudnymi bogactwami. A gdyby zaś z dobrej woli
oddać się nie chciała, groźbą mieli zgodę na księżniczce wymusić.
Wyruszyli tedy niemieccy posłowie w drogę, przedzierali się przez
puszcze i pokonywali rzeki, aż wreszcie stanęli u stóp wawelskiego grodu.
Zdumieli się jego okazałością. Nie spodziewali się, że zastaną tak potężną
warownię. Zdumienie ich wzrosło jeszcze bardziej, gdy zaproszono ich do
biesiadnej izby na wieczerzę. Nie spodziewali się ujrzeć tak bogato
udekorowanej sali ani tak suto zastawionych stołów. Kiedy następnego
dnia stanęli przed królową Wandą, nie potra li powiedzieć słowa, nie
mogąc nadziwić się jej niezwykłej urodzie.
Wystąpił najstarszy z nich i w te słowa przemówił:
– Pani, przysyła nas pan dalekiej krainy, dzielny książę Rytgier,
którego serce poruszyło się na wieść o twej mądrości i urodzie. Przysyła
nas, by przekazać te oto dary i prosić, byś została jego żoną.
Powiedziawszy to, pokłonił się nisko i złożył u stóp księżniczki
szkatułę pełną kosztowności.
– Powiedzcie swemu panu, że cenię sobie jego uczucia i hojność, ale
ręki swej oddać mu nie mogę – odrzekła dumna Polka. – Nie mogę bowiem
opuścić ziemi, na której się urodziłam, i ludu, który tak ukochałam.
Nie takiej odpowiedzi spodziewali się posłowie. Znowu głos zabrał
najstarszy pośród nich:
– Gdy nasz pan czegoś prośbą nie zyska, to siłą zdobędzie. Biada twej
ziemi i ludowi. Pani, jeżeli tak kochasz ten lud, pomyśl o krwi, którą
zapłaci za twój upór.
Zaniepokojona starszyzna wymieniła między sobą spojrzenia i jakieś
uwagi. Wanda jednak odpowiedziała z podniesioną głową:
– Siła miecza nie jest największą mocą, są też inne, wiele silniejsze.
I opuściła komnatę, a za nią dwórki i starszyzna.
Inaczej wyglądała tego dnia wieczerza na wawelskim grodzie. Smutek
malował się na twarzach biesiadników. Tylko Wanda zdawała się
beztroska jak zawsze, choć w jej oczach widać było, że rozmyśla o czymś
wielkim i bolesnym zarazem. Na rady starszyzny, by ratując kraj, rękę
Rytgierowi oddała, miała jedną tylko odpowiedź:
– Żoną Rytgiera nie zostanę, ale gród przed najazdem wroga uchronię.
Dziwili się ludzie, skąd w ich władczyni tyle pewności siebie, ale pytać
o to nie mieli odwagi.
Wreszcie nad Wawelem zapadła noc. Pogasły światła, posnęli
mieszkańcy i nawet zdrzemnęły się straże. Nikt nie zauważył, jak Wanda
opuszcza zamek i idzie w stronę Wisły. Nikt też nie dostrzegł, jak stoi na
stromym brzegu, wznosi ręce ku górze i jak rzuca się w spienione wody
rzeki.
„Lepiej umrzeć w wodach rzeki, niż narazić swój lud na cierpienie.
Rytgier nie zdobędzie mnie siłą!”.
Takie były jej ostatnie myśli. Nazajutrz Wisła oddała jej ciało. Głęboki
żal i ból wstrząsnęły Krakowem. Śmiercią księżniczki przejęli się nawet
Rytgierowi posłowie, którzy jeszcze w Krakowie byli, a on sam,
dowiedziawszy się o czynie Wandy, szczerze żałował swych twardych,
stanowczych słów[57]. Lud zaś na cześć swej pani, którą tak umiłował,
usypał wysoki kopiec, który do dziś sławi bohaterstwo dzielnej córki
Kraka.
*
U Kadłubka nie ma najmniejszej wzmianki o utopieniu się królowej w
Wiśle. Pojawia się ona dopiero w późniejszej Kronice wielkopolskiej,
chociaż tam alemański władca ginie podczas walki, a Wanda rzuca się w
odmęty rzeki w podzięce bogom za zwycięstwo. Powszechnie znaną
wersję zawdzięczamy natomiast Janowi Długoszowi, który dopiero nadał
najeźdźcy niemieckiemu imię Rytgier. Prawdopodobnie zaczerpnął je z
opowieści o Osantrixie z Sagi o Dytryku z Berna[58].
W kronikach polskich i zagranicznych (Długosz i Georgius Aelurius)
wspomina się niekiedy o dwóch siostrach Wandy. Jedną z nich miała być
założycielka Pragi Libusza, drugą Waleska, uchodząca za założycielkę
Kłodzka.
U niemieckiego historyka, poety i lozofa Johannesa Micraeliusa
Wanda i niemiecki rycerz byli parą. Wanda utopiła się, ponieważ tak
bardzo wstrząsnęła nią śmierć ukochanego.
Wanda jest postacią polskich legend, która wyszła poza kulturę polską.
Inspirowała artystów do tworzenia utworów literackich poświęconych jej
imieniu. Piosenka ludowa o Wandzie brzmi tak:

Wanda leży w polskiej ziemi,


że nie chciała Niemca.
Zawsze lepiej mieć swojego
Niźli cudzoziemca.

Bardzo ładną piosenkę o Wandzie wydrukowało w 1850 roku


czasopismo poznańskie „Wiarus”. Dwie pierwsze zwrotki brzmią tak:

W Polsce wielki płacz,


W grobie leży mać,
W koło grobu jednej matki
Klęczą we łzach biedne dziatki,
A Wandy nie masz.
Leż tu Wando, leż,
Naszych granic strzeż.
Bo to ziemia obiecana,
Od Boga Polakom dana,
Polaków pociesz.

W 1938 roku powstała rymowana opowiastka dla dzieci znanego z


Koziołka Matołka duetu Kornel Makuszyński (tekst) i Marian
Walentynowicz (rysunki). W czasach PRL wznowiono tę książeczkę, ale
komunistyczna cenzura nie puściła do druku ostatniego obrazka i
towarzyszącej mu zwrotki. Rysunek ukazuje klęczącego i modlącego się
chłopca, a zwrotka brzmiała tak:
A wy, dzieci, rączki złóżcie
I jakte skowronki śpiewne
Też cichutko się pomódlcie
Za Wandeczkę, za królewnę.

Wanda jest w Polsce do dziś najbardziej znaną kobietą w naszej


historii, choć nie wiadomo, czy w ogóle istniała.

Legenda o Lechu
Około połowy VI wieku źle się działo wśród Słowian zamieszkujących
Kroację (dzisiejsza Słowacja). Słowianie ci, dowodzeni przez dwóch braci,
książąt Lecha i Czecha, toczyli krwawe boje, starając się wyrzucić z kraju
najeźdźców. Może by się to udało, gdyby braci nie zdradziła siostra,
Wylina. Rozżaleni bracia zabili przewrotną siostrę i opuścili swój kraj,
wiodąc hordę pobratymców. Maszerowano ku północy. Na terenie
dzisiejszej Republiki Czeskiej sielskie krajobrazy spodobały się
młodszemu bratu, Czechowi, tam więc postanowił osiąść. Duża grupa
rodaków osiadła wraz z nim. Reszta, prowadzona przez Lecha, ruszyła
dalej ku północy, aż zawędrowała między trzy jeziora (zwane dzisiaj
Jelonek, Winiary i Świętokrzyskie), gdzie Lech ujrzał gniazdo białych
orłów. Zmęczony mruknął do towarzyszy:
– Gnieźdźmy się tutaj!
Tam też się zagnieździli, wznosząc gród Gniezno (co znaczyło: gniazdo
lub budowanie gniazda) i „obrali sobie za herb orła także białego z
otworzonym nosem, ku górze wylatującego” (Piotr Jacek Pruszcz, 1662).

Jerzy Sikora (1946):

Na drzewie zoczył Lech ptaka,


Który do dziś nam jest znakiem,
I rzecze: „Ma wola taka,
Bym został z tym białym ptakiem”.
Pierwszy polski monarcha władał długo i szczęśliwie.

Inne wersje:
1.
O początkach historii Gniezna mówi legenda o trzech braciach. Byli to
Lech, Czech i Rus. Przedzierali się przez puszcze w poszukiwaniu ziemi, na
której mogliby się osiedlić. Pewnego dnia, podczas ich wędrówki,
nieprzebyte bory przerzedziły się, aż nagle się urwały, jak ucięte toporem.
Wtedy oczom idących ukazał się uroczy krajobraz: rozległa dolina
okolona pagórkami i oblana wieńcem niewielkich jezior.
Na najwyższym wzgórzu, na starym samotnym dębie miał gniazdo
orzeł. Urzeczony tym widokiem Lech rzekł: „Tego orła białego przyjmuję
za godło ludu swego, a wokół dębu zbuduję gród swój i od orlego gniazda
Gniezdnem go nazwę”. I Lech osiadł wraz ze swym ludem, zaś Czech
podążył na południe, a Rus na wschód od siedziby Lecha…
2.
Od czasu średniowiecznych przekazów uważano, że założycielem
Polski był władca o imieniu Lech, od którego to imienia nazywano kraj
Lechią, a jego mieszkańców – Lechitami.
Legenda głosi, że dwóch braci – Lech i Czech opuścili rodzinne strony z
powodu wojen domowych, zabierając z sobą część ludzi, aby osiedlić się
na bezpiecznych terenach. Niektóre podania głoszą, że podróżował z nimi
trzeci brat – Rus.
Bracia podróżowali z południa na północ. Droga była długa, jednak
ludzie ufali swoim przywódcom i parli naprzód. Po dotarciu do wielkiej
góry bracia rozbili obóz. Ziemie były tam urodzajne i Czech zdecydował
się pozostać i założyć swoje państwo.
Mimo że Lechowi ciężko było opuścić brata, to jednak wyruszył w
dalszą podróż. Po wielu dniach wędrówki Lech i jego ludzie zatrzymali się,
by odpocząć. Ziemie były tu urodzajne, a lasy pełne zwierzyny, jednak
wędrowcy wciąż oczekiwali na znak.
Podczas przemowy Lecha nad ich głowami przeleciał dumny orzeł. Biel
jego piór kontrastowała z promieniami zachodzącego słońca. To był znak,
na który wszyscy czekali.
Zbudowano tam osadę, która z czasem stała się stolicą nowego
państwa. Na cześć majestatycznego ptaka nazwano ją Gniezno, a biały
orzeł na czerwonym tle stał się symbolem księcia, a z czasem – całego
państwa.
O więzach między różnymi narodami Słowiańskimi, o początkach
państwa polskiego oraz o pochodzeniu naszych barw narodowych, godła i
pierwszej stolicy naszej ojczyzny opowiada jedna z najstarszych polskich
legend o trzech braciach Lechu, Czechu i Rusie.
3.
Przed wiekami, gdy ziemie między dwiema pięknymi rzekami Wisłą i
Odrą pokrywały nieprzebyte bory, w których łatwiej było spotkać tura
czy niedźwiedzia niż myśliwego, w poszukiwaniu nowego miejsca
osiedlenia przywędrowały tu plemiona słowiańskie. Na ich czele jechali
trzej rodzeni bracia: pogodny, płowowłosy Lech, bystry i ruchliwy Czech
oraz milczący Rus. Po długiej wędrówce puszcza przerzedziła się i oczom
wędrowców ukazała się piękna kraina poprzecinana pagórkami i
jeziorami, w których odbijał się błękit nieba. Niezwykły widok zachwycił
braci, szczególnie zaś ujął serce Lecha. Na jednym z pagórków bracia
dostrzegli ogromny, rozłożysty dąb, a na nim swoje gniazdo zbudował
biały orzeł. Ten piękny ptak na widok zbliżających się ludzi rozpostarł
skrzydła i wzbił się w powietrze. Rus pochwycił za łuk, jednak Lech
powstrzymał go, gdyż uznał to za znak, by tu osiąść na stałe i założyć swój
gród.
Białego orła, którego widział na tle zachodzącego purpurą słońca,
obrał sobie Lech za godło państwa, zaś gród, który zbudował w tym
miejscu, nazwał Gniezdnem. I tak na wiele wieków biały orzeł na
czerwonym polu łopoczący na chorągwiach prowadził polskich rycerzy, a
później żołnierzy do walki o chwałę lub wolność naszej ojczyzny. Pozostał
także gród gnieźnieński, w którym jako w pierwszej stolicy Polski
zamieszkiwali nasi książęta i królowie.
Tu rozstali się bracia. Czech wyruszył na południe, zaś Rus na wschód i
tam założyli swoje państwa, które od ich imion nazwano Czechami i Rusią.
Zaś Polaków nasi sąsiedzi przez długie lata nazywali Lechitami, widząc w
nas zapewne potomków legendarnego Lecha.

Rzeczywistość
W rzeczywistości orzeł pojawia się dopiero w XII wieku na monetach
wybijanych przez Władysława Wygnańca i Bolesława Kędzierzawego.
Król Przemysł II, koronując się w 1290 roku, przyjął znak orła białego
za symbol państwa. Od tego czasu orzeł biały na czerwonym polu stał się
symbolem ogólnopolskim. Następni władcy uznali go, występując pod
jego sztandarem.
Dziś nie ma wątpliwości, że Lech nie istniał i jest tylko postacią z
legend. Nawet Jan Kochanowski wątpił w prapoczątki państwa, jednak
wciąż posługiwał się postacią Lecha jako symbolem, jednocześnie go
popularyzując. Często wskazywano na jego rolę jako budowniczego
państwa.

Legenda o Kraku
Gdy wygasł ród Lecha, co znaczniejsi Polanie zebrali się w Gnieźnie, by
obrać władcę kolejnego. Nie potra li wybrać jednego, więc zgodzili się na
12. W owym czasie było 12 prowincji polskich. 12 wojewodów sprawowało
władzę administracyjną i sądowniczą, a kiedy zbliżała się wojna, jednego z
nich obierano wodzem naczelnym.
Nie był to jednak dobry system, bo każdy chciał rządzić, panował
ciągły chaos, a o porządek publiczny praktycznie nikt nie dbał. Państwo
było więc słabe, co sprzyjało napadom Niemców, a na dodatek w jaskini
pod nadwiślańskim wzgórzem zagnieździł się smok ludojad, który
terroryzował miejscową ludność. Nikt nie potra ł sobie poradzić ze
smokiem. Każdy śmiałek był przez smoka zabijany. Znalazł się wreszcie
rozumny i dzielny zuch, który podrzucił smokowi barana
nafaszerowanego tlącymi się saletrą, siarką i smołą. Bestia zeżarła trutkę,
a następnie gorejąc wewnątrz, zadusiła się dymem z trzewi lub też pękła z
nadmiaru wypitej wody.
Kim był ten dzielny wojak, który uwolnił miasto od smoka? Może był
to Czech Krok, może przybysz ze Skandynawii, a może swojak Krak, jeden
z 12 zarządców prowincjonalnych. Krok (Krak lub Krakus) wzniósł Wawel i
wokół tego zamku rozbudował miasto noszące nazwę od królewskiego
imienia. Ludność go kochała, więc kiedy zmarł, usypała mu kopiec
grobowy pod Krakowem.

Poezja
Julian Ursyn Niemcewicz Śpiewy historyczne, 1816

Jeszcze Piast dumał, gdy z jutrzenki blaskiem


Lud niecierpliwy dumnie się gromadził,
Wita go Panem z radosnym oklaskiem,
I na królewskie komnaty prowadzi.
Już widział purpurę, wziął miecz wojowniczy,
Świetną koroną uwiecznił swe skronie,
A wdzięczny, pragnąc uczcić stan rolniczy,
Rozkazał pług swój postawić przy tronie.
Ziomkowie, rzecze, kiedy mam panować,
Gdy wy i same nieba tak zarządziły,
Zaklinam, chciejcie rolnictwo szanować,
W mieczu i pługu są Polaków siły.

Teo l Lenartowicz:

Powiadamiają pustelniki „Godne ręce nasze”


Ziemowita złotym pasem pustelnik opasze,
A do Piasta „Człeku – rzecze – Piaście sprawiedliwy”,
Będziecie sprawiali ludzi, jak sprawiali niwy,
Trzecia orać, trzecia siewać, Panu Bogu śpiewać,
W dobrej woli nie zadufać, we złej się spodziewać,
Wszystko ma być po staremu, a w równości kmieciej,
I w przyjaźni, boć to raźniej, kiedy czujesz plecy,
Więc z Bożego przykazania na tę radość wielką
Opowiedzcie się narody, a Boga się bójta!
Chcecie Piasta?
Chcemy Piasta!
Pijcie zdrowie wójta.
Mieczysław Romanowski Popiel Piast, 1862

„Piast królem!” Piaście! stój! do bogów woła!


Tyś nam królował już przed glosy temi.
O! błogosławią bogi naszej ziemi,
Kiedy nam Ciebie podnoszą w narodzie.
„Piast królem! Króla podnieśmy na tarcze!”

Maria Konopnicka Piast, 1904

Od granicy do granicy
Chodzi stary Piast z Kruszwicy,
Chodzi polem jednym, drugim
Oboruje ziemię pługiem
Gdzie zaorze rolę czarną
Tam się ludzie po chleb garną;
Gdzie zabrzęknie jasną kosą
Tam się pieśni polem niosą.
ROZDZIAŁ X

Sfera mitu i historii

Jak pisał w 1912 roku Jan Obst: „Najbardziej «bajeczne» dzieje często
tak całkiem bezpodstawne nie są”.
Nowy etap w dziejach osadnictwa i kultury w dorzeczu Odry i Wisły
zapoczątkował proces tworzenia się państwa Piastów. Legenda
dynastyczna przekazana przez Galla Anonima pozwala widzieć jego
genezę i proces jednoczenia polańskich plemion. Głównym grodem
tworzącego się państwa było Gniezno, gdzie od IX wieku rządzili na
zasadzie dziedziczenia tronu potomkowie Siemowita.
Wiedza na ich temat wyłania się z legend.
Siemowit (Ziemowit) – syn Piasta, książę Polan z IX wieku znany jest
jedynie z kroniki Galla Anonima. Według jego relacji Siemowit był synem
Piasta i Rzepichy i objął władzę po obaleniu Popiela, zgodnie z wolą
zgromadzonych na wiecu współplemieńców. Synem i następcą Siemowita
był Lestek. Kwestia historyczności Siemowita początkowo nie budziła
wątpliwości, została zakwestionowana pod koniec XIX wieku. Od lat 60.
XX wieku badacze raczej skłaniają się do uznania Siemowita za
autentyczną postać.
Lata życia Siemowita hipotetycznie powinny przypadać na okres od
845 do 900, chociaż istnieje możliwość, że ewentualny błąd tych ustaleń
może wynosić nawet kilkadziesiąt lat. Natomiast objęcie władzy na
pewno nastąpiło w drugiej połowie IX wieku. Nie jest znane miejsce jego
pochówku.
Według informacji zawartej w kronice Galla Anonima w wieku
siedmiu lat Siemowit został postrzyżony przez dwóch obcokrajowców.
Według niektórych historyków ci obcokrajowcy to Cyryl i Metody lub ich
uczniowie, którzy mogli go ochrzcić w obrządku słowiańskim.

Postrzyżyny były obrzędem, w trakcie którego młody chłopiec


przechodził spod opieki matki do ojca. W kulturze dawnych
Słowian był to obrzęd polegający na rytualnym obcięciu włosów
dziecku płci męskiej, zazwyczaj kończącemu siedem lat, połączony
z nadaniem imienia. Rytuału postrzyżyn dokonywał ojciec lub
osoba obca, wchodząca w ten sposób w sztuczne pokrewieństwo z
dzieckiem. Od obcięcia włosów syn stawał się pełnoprawnym
członkiem rodziny i właściwie – rzec można – stawał się
mężczyzną. Postrzyżyny, jak większość świąt i podniosłych
ceremonii, nie mogły obejść się bez uczty, na którą zapraszano
wielu gości. Widać więc wyraźnie, jak ważnym obrzędem dla
dawnych Słowian było uroczyste obcinanie włosów dzieciom.

Poczynając od Siemowita, utrwala się dziedziczność władzy w rodzie


Piastów. Zatem Siemowit (syn Piasta i Rzepichy) był pradziadem Mieszka I.
Zapis Galla Anonima jest oszczędny, nie zawiera zbyt obszernych
informacji, co przemawia za jego autentyzmem. Anonim po prostu
przekazał wiadomości, które czerpał z ustnych przekazów lub z
dokumentów, sam ich zaś nie ubarwiał. A oto co pisze Gall Anonim o
Siemowicie:
„Siemowit tedy, osiągnąwszy godność książęcą, młodość swą spędzał
nie na rozkoszach i płochych rozrywkach, lecz oddając się wytrwałej
pracy i służbie rycerskiej, zdobył sobie rozgłos zacności i zaszczytną
sławę, a granice swego księstwa rozszerzył dalej niż ktokolwiek przed
nim”.
Jacek Banaszkiewicz w swoim studium porównawczym nad
średniowiecznymi tradycjami dynastycznymi Podanie o Piaście i Popielu
tak interpretuje wymienioną tu informację Galla Anonima:
„O Siemowicie słyszymy więc, że po osiągnięciu godności książęcej
młody władca potra ustrzec się światowych rozkoszy i pustych
rozrywek. Praca i działalność rycerska wypełnia mu panowanie i sprawia,
że zdobywa on (...) rozgłos zacności i zaszczytną sławę. Siemowit
rozszerzył granice swojej domeny. Nikt przed nim nie dokonał tak dużych
podbojów (...). Siemowit (...) jest typem suwerena – organizatora państwa i
twórcy blasku najwyższej zwierzchności. Modelowe cechy uosabia on tak
dalece, że fakt objęcia kraju po Popielidach nie przeszkadza, aby właściwy
początek księstwa łączyć z jego imieniem”.
Jak głosi legenda, Siemowit był wielkim twórcą sił zbrojnych.
Zbudował doskonałą strukturę wojenno-obronną państwa:
rozbudowywał grody, obwarowywał solidnie, rozmieszczał silne straże, a
wojsko unowocześniał. Wprowadzał nowoczesne techniki i taktyki
wojenne. Bił Siemowit Prusów, zwłaszcza Germanów, gdyż ci byli
najgorsi. Dzięki Siemowitowi Odra stała się nieprzekraczalną barierą dla
Niemców. Główną budowlą wzniesioną przez Siemowita było państwo.
Dobiegał kresu system patriarchalny – plemienny, zbyt kruchy, zbyt
niespójny, by dać opór nawale niemieckiej. Trzeba się było jednoczyć,
budować dużą organizację państwową z mocną władzą centralną albo być
pożartym przez Niemców. Siemowit likwidował stare anachroniczne
struktury. Sam kogo trzeba awansował i sam stanowił jedno dla
wszystkich prawo. Nad całością panował twardą ręką, wprowadzał
wszędzie rygor. To przyczyniło się później do powstania wielkiego
chrześcijańskiego państwa Mieszka. Siemowit zmarł lub zginął w roku
891 lub 892. Jaki był jego rząd? Zawsze będą spory, czy był plebejski czy
dygnitarski, wgłębiać się w to nie będziemy, Był w każdym razie Siemowit
hardy, twardy, wojowniczy i kochany przez naród. Długosz tak o nim
pisze:
„(…) Dla wszystkich ludzi dobrotliwy, kary i nagany stosował
umiarkowanie (…) przymiotami swoimi ujął i rycerstwo i naród polski”.
Wielu historyków również pisze z zachwytem o działalności
Siemowita.
Siemowit to pradziad Mieszka I. Jego dziadem był Leszek, a ojcem
Ziemomysł (Siemomysł)
Niestety nigdy nic pewnego nie będziemy wiedzieli o ich pochodzeniu
i życiu. Wszystko pozostanie dla nas wieczną już tajemnicą, nawet ostre
walki, których można domyślać się tylko na podstawie podań o Popielu –
że Piastowie zdobyli władzę w ostrej walce ze swymi przeciwnikami.
Walka ta musiała być bezwzględna.
Dziedzicem Leszka III był gnuśny jego syn, Popiel. Z kolei syn Popiela,
Popiel II, był człowiekiem nikczemnym, niegodziwym, najgorszym, o
którego haniebnej śmierci od myszy pisali Gall Anonim, Kadłubek i Jan
Długosz. Legendy różnią się poza jednym – Popiela zagryzły myszy.
Wincenty Kadłubek w swojej Kronice rozbudował znacznie legendę o
Popielu (nazywanym przezeń Pompiliuszem II).
Według Kadłubka miał być władcą gnuśnym, tchórzliwym,
zniewieściałym i zdradzieckim. Hulał do rana, sypiał do południa, skarg
ludzkich nie słuchał, rządy zaniedbywał. Za namową żony Ryxy, która bała
się, że stryjowie zdetronizują nieudacznika, miał wytruć swoich 20
stryjów (synów Leszka III), podając im w czasie uczty zatrute wino, a
następnie odmówił pogrzebania ciał. Z trupów wylęgły się myszy, które
długo ścigały Popiela wraz z żoną i dwoma synami. W końcu dopadły ich
ukrytych w wysokiej wieży, gdzie zostali pożarci.
Po śmierci Popiela następuje brak władzy centralnej, chaos wojny
domowej i konieczność wyboru wodza, który ratuje niepodległość, ocala
kraj przed ostatecznym upadkiem. Jan Długosz pisze:
„Kiedy najprzedniejsi z możnych spostrzegli, że kraj polski bardziej
jest znękany i zniszczony niezgodą domową niż wojną z wrogiem, zwołali
powtórny zjazd do Kruszwicy, aby wybrać księcia”.
Wybrali na nim Piasta, mieszczanina kruszwickiego, człowieka
zacnego. Jego synem był Siemowit, który odzyskuje w kilku wojnach
ziemie utracone za czasów Popiela.
Zanim jeszcze Mieszko I wstąpił na tron, rozszerzyli Polanie swe
terytoria, odbywało się to albo przemocą, albo przez dobrowolne
poddanie się pod opiekę możniejszym władcom i wielmożom. Wspólnota
interesów cementowała układy tego typu i przyspieszała nieuchronny tok
historycznego rozwoju.
Leszek IV – Lestek, drugi książę Polan z dynastii Piastów, o którym
wspomina Gall Anonim w swej kronice. Syn Siemowita i ojciec
Siemomysła.
Przypuszczalnie urodził się ok. 870–880 roku, mógł zacząć rządzić już
w roku 896, a zmarł ok. 940 roku. Kiedy zmarł ojciec, Lestek był
dzieckiem paroletnim, więc przez kilkanaście lat rządy sprawowali
opiekunowie chłopca. Lestek wyrastał szybko, zdradzając talenty
wojskowe. Kiedy osiągnął pełnoletniość, bez obaw przekazano mu
władzę. Spełnił wszystkie pokładane w nim nadzieje. Skutecznie
kontynuował rozpoczęte przez ojca scalanie państwa, coraz mocniej
łącząc terytoria Polan, Goplan, Lędzian, Mazowszan, Ślązaków, Mazurów.
Zdołał zdławić również opór Kaszub i Pomorza, co nie udało się jego ojcu.
Siemomysł (Ziemomysł) – syn Lestka (921–960), okres panowania od
940 roku. Według legendy:
„Pan dobry, miękki, łaskawy, szczodrobliwy, spokojny, cnót ojcowskich
i dziadowskich obyczajów naśladownik, ale nie waleczny”.
Jak głosi legenda, sam nie był waleczny, ale szczęśliwie miał
walecznych, dobrych dowódców i zorganizowane dobrze wojsko. Dzięki
temu odparta została niemiecka nawałnica, która w tym okresie dotknęła
Słowian.
Według Henryka Łowmiańskiego, wybitnego historyka mediewisty, w
954 roku była to walka słowiańskiego plemienia Wkrzan przeciwko
Marchii Wschodniej Margrabiego Gerona. Wojsko polskie Słowian
wsparło, a państwo polskie zostało wybronione.
Nic nie wiemy o żonie Siemomysła. Źródła z XVI wieku opisywały
niejaką Gorkę, ale wybitny polski historyk Oswald Balzer obalił ten
pogląd, udowadniając, że była to postać kcyjna. Część historyków
zakłada, że mogła to być niewiasta z plemienia Lędzian, córka tamtejszego
księcia Włodzisława. Jednak brak jest jakichkolwiek poważnych źródeł
potwierdzających taką wersję. Jedyną pewną informacją jest, że
Siemomysł miał przynajmniej dwóch synów: Mieszka i Czcibora
(Zdziebora) i prawdopodobnie jeszcze trzeciego, którego nie znamy z
imienia. Mieszko jest dobrze udokumentowany źródłami, podczas gdy o
Czciborze wspomina jedynie kronikarz Thietmar z Merseburga.
Co dał więc Polsce Siemomysł? Prócz utrzymania siły kraju dał przede
wszystkim Mieszka I, mocarnego władcę środkowo-wschodniej Europy.
Gall Anonim zwie go „wspaniałym i namiętnym”. Mieszko rozpoczął
poczet władców polskich, których historia będzie już lepiej
udokumentowana.
W połowie X wieku książę Polan władał już nad znacznym terytorium.
Zjednoczenie tych ziem ułatwiała wspólnota zasadniczych cech
kulturowych, etnicznych i językowych, ścisłe związki gospodarcze ziem
leżących w dorzeczu Odry i Wisły, a także fakt, że miejscowym możnym
odpowiadały rządy książąt Polan. Stosunki gospodarczo-społeczne na
naszych ziemiach dojrzały już do powstania organizacji państwowej.
Kształtowała się ona w VIII i IX wieku i w połowie X stulecia była już
tworem dojrzałym i silnym, który na widowni politycznej Europy odegrać
miał niemałą rolę.
Szlak Piastowski łączy miejsca związane z początkiem państwa
polskiego, z których najważniejsze jest niewątpliwie Gniezno, pierwsza
stolica Polski. Około połowy X wieku rozrastające się podgrodzie nie było
w stanie pomieścić licznych mieszkańców. Włączono więc do podgrodzia
osadę przylegającą, gdzie mieszkała ludność rzemieślnicza, garncarze,
szewcy, złotnicy i ludzie pełniący służbę dla dworu książęcego. Wał
obronny podgrodzia należał do najpotężniejszych konstrukcji obronnych
tego typu w Polsce. W związku z założeniem w Gnieźnie stolicy
arcybiskupstwa, postawiono w połowie XI wieku na terenie podgrodzia
dużą bazylikę romańską, której posadzka wyłożona była barwną mozaiką
z glazurowanych płytek ceramicznych. Bazylikę konsekrowano
ostatecznie w roku 1097. O bogactwie wyposażenia katedry świadczy
rabunek w czasie najazdu czeskiego w 1038 roku. Wywieziono wtedy
złoty krzyż ważący tyle, co trzech ludzi oraz trzy złote tablice wysadzane
drogimi kamieniami. W latach 1173–1177 powstały drzwi katedr,
wykonane z brązu, stanowiące jeden z najcenniejszych zabytków sztuki
romańskiej w Europie. Drzwi te znajdują się w katedrze do dziś.
Wczesnośredniowieczne Gniezno, duży, ludny ośrodek osadniczy,
posiadający swoje zabytki archeologiczne, zasługuje jak najbardziej na
miano stolicy wczesnego państwa.
Jak pisze historyk Marian Friedberg (1902–1969):
„Tak więc zgodnie z tradycją mającą wszelkie cechy wiarygodności,
trzeba przyjąć, że dynastia piastowska to ród par excellence rodzimy,
wyszły z ludu osiadłego pod Gnieznem, krwią i pochodzeniem związany
najmocniej z narodem”.
Zorian Dołęga-Chodakowski:
„Jeżeli podejmiemy poszukiwania w Gnieźnie ojców naszych, to
znajdziemy być może więcej, niż gdziekolwiek napisano. Wpatrzymy się
tylko w ziemię naszą. Może Słowianie zostawili ją dla nas jako najtrwalszą
księgę, może ją zaklęli, aby nigdy z dziedzictwa potomków nie
wychodziła, i w tym celu urzekli ówczesnym sposobem, aby mogła służyć
za świadectwo odwiecznej własności najpóźniejszym wnukom”.
Karol Szajnocha napisał esej Lechicki początek Polski, który zaczął
rozdziałem pod tytułem Zagadka, a zdanie uzasadniające ów tytuł brzmi:
„Żadnego narodu historia nie zaczyna się tak nieskończenie ważną
zagadką jak początkowa historia Polski”.
Szajnocha przywołuje przeróżne narody tworzące początek Polski.
Spotkały się te perswazje z różnymi reakcjami. Na przykład z opinią
Andrzeja Buko. Archeolog ów, specjalista od średniowiecza (Instytut
Archeologii i Etnologii PAN), twierdzi, że: „Trudno wiązać początki
dynastii z obcymi etnicznie przybyszami, ponieważ nie upoważniają do
tego źródła ani tym bardziej dane archeologiczne”.

Dwie iluzoryczne teorie pochodzenia Polaków

Teoria skandynawska
W XIX wieku polski pisarz i historyk Karol Szajnocha rozwinął w
1858 roku istniejącą już wcześniej teorię skandynawską, pisząc
esej o normańskich (wikińskich) początkach Polski. Prowadzi on
wywód, jakoby dzisiejsza Wielkopolska została w IX wieku
zdobyta przez skandynawskich wojowników, którzy tu się osiedlili
jako władcy – Popiel i Popielidzi oraz miejscowa elita społeczna.
Skandynawscy najeźdźcy mieli bez trudu podbić biernych Słowian,
pożenić się z tubylcami i tworzyć lud Lechitów. Teoria ta zyskała
zwolenników, którzy jako dowód jej prawdziwości wskazują liczne
normańskie wykopaliska (garnki, misy, monety, broń).
Przeciwnicy teorii skandynawskiej argumentują, że ślady
normańskie na ziemiach polskich to wynik wymiany handlowej.
Polacy kupowali broń u Normanów, co tłumaczy odnajdywanie na
terenach polskich mieczy wikińskich. Innym powodem tych
znalezisk są wyprawy łupieżcze wikingów oraz werbowanie przez
lokalnych książąt oddziałów normańskich do walk wewnętrznych.
Mieszko I na przykład sprowadził sobie do pomocy
kilkusetosobowy oddział Skandynawów. Fanatycy pronormańskiej
kcji bardzo starali się, żeby ją uwiarygodnić. W 2012 roku
„National Geographic” w jednym z numerów dał na okładce łódź
wikińską z dużym tytułem: Czy wikingowie zbudowali Polskę?.
Teoria morawska
Na przełomie 2012 i 2013 roku archeolog i historyk Przemysław
Urbańczyk wysunął tezę, iż bezpośrednimi przodkami Mieszka I
byli Morawianie. Hipoteza Urbańczyka zyskała niewielu
zwolenników, znacznie więcej przeciwników. Jest wszakże
interesująca. Nazwa Morawy oraz Morawianie pochodzi od rzeki
Morawy, dopływu Dunaju. Państwo Wielkomorawskie utworzył
Mojmir I, natomiast Mojmir II po przegranej bitwie z Madziarami
utracił niepodległość Moraw. Ostatni władca Wielkich Moraw
(Wielkiej Morawy) był synem Świętopełka (po morawsku:
Svatopluk). Urbańczyk spekuluje, jakoby morawscy Mojmirowicze
uciekli do Wielkopolski i stali się wśród tubylców elitą. Głównym
dowodem na te spekulacje ma być to, że jeden z synów Mieszka
otrzymał morawskie imię Świętopełk, a córka
wielkomorawskiego króla Świętopełka mogła być żoną Leszka IV
(dziada Mieszka I). Spekuluje się również, iż dziad Mieszka I i on
sam byli ochrzczeni po morawsku jeszcze przed o cjalnym
chrztem Polski, czyli byli półchrześcijanami. Półchrześcijanie to
byli ochrzczeni poganie, którzy nie mieli stałych kontaktów z
Kościołem instytucjonalnym. Semichrystianizm mógł
rzeczywiście dotyczyć ojca czy nawet dziada Mieszka I. Tego się
już nie dowiemy.

„Dynastia Piastów jest przyrodzona, a nie obca” – twierdzi Michał


Kara.
Identyczną opinię wyrażało grono uczonych międzywojnia, np.
Stanisław Arnold, który twierdził, że powstanie państwa polskiego było
procesem ewolucyjnym i dokonywało się: „w obrębie plemion polskich
przez jednorodne czynniki etniczne”.
ROZDZIAŁ XI

Dziejopisarze – mitologia prapolska

Polska przedchrześcijańska to całkowity „mrok średniowiecza”,


chociaż imiona Lecha, Kraka, Wandy, Piasta i Popiela znają nawet dzieci.
Niestety z wiedzą scjentyczną te czasy się nie kojarzą. To, co wyłania się
ze źródeł kronikarzy, to baśniowe, kłamliwe, mitotwórcze zapiski
formułujące naszą mitologię przedchrześcijańską.
Opiera się ona na dwóch głównych larach źródłowych – Gall Anonim
i Wincenty Kadłubek. Pierwszy przytacza cykl legendarny związany z
Popielem, Piastem i Siemowitem, zwany „Cyklem wielkopolskim”. Drugi
związany jest z „Cyklem małopolskim” (Krakus, Wanda, Lestkowie).
„Podstawowym punktem odniesienia każdej pseudohistorycznej teorii
są źródła historyczne z wybranej epoki – twierdzi Artur Wójcik. – W
przypadku Wielkiej Lechii są to źródła pochodzące z okresu
średniowiecza i czasów nowożytnych zarówno o charakterze
narracyjnym, jak i annalistycznym. Pierwszą trudnością, na jaką
napotykamy w retoryce wyznawców, jest ogólnikowe przywoływanie
przekazów historycznych. Turbolechici często w dyskusjach twierdzą, że
Imperium Lechickie potwierdzają kroniki arabskie, niemieckie, angielskie,
rosyjskie, czeskie itd.
Jeśli turbolechici natra ają już na konkretne źródło, przeważnie jest to
XIX-wieczne wydanie źródła średniowiecznego lub nowożytnego,
odnalezione za pomocą wyszukiwarki internetowej. Tego typu edycje
źródłowe nie uwzględniają, co oczywiste, wielu późniejszych naukowych
ustaleń. Co istotniejsze, wydania z tego okresu często opierały się na
niepełnej podstawie źródłowej. Historycy XIX-wieczni mylili się również
w przypisywaniu autorstwa poszczególnych dzieł historycznych.
Odrzucając tę istotną wiedzę historyków na rzecz archaicznego
źródłoznawstwa, turbolechici wpadają w pułapkę własnej ignorancji.
Czytanie źródeł z odległych czasów nie jest łatwą i przyjemną lekturą.
Tekst, bez względu na epokę, z jakiej pochodzi, należy umieć
zinterpretować za pomocą narzędzi, które są wymierne i obiektywne. W
przypadku źródeł średniowiecznych może to być umiejętność odczytania
tekstu, rozpoznania stylów pisma, skrótów, abrewiatur, rozszyfrowania
niezrozumiałych wprost opisów wydarzeń. Tymi aspektami tekstu
zajmuje się nauka nazywana paleogra ą. (…)
Opowieści kronikarzy, które współcześnie przedstawiane są jako
całkowicie miarodajne i wiarygodne, możemy zakwali kować jako
historię fabularyzowaną. Wyobraźmy sobie, że średniowieczna i
nowożytna historiogra a to olbrzymi ocean, w którym pływają różne
fakty, mity, legendy, wierzenia i sensacyjne opowiastki. Patrząc w lustro
wody z naszej źródłoznawczej łodzi, nie jesteśmy w stanie odróżnić, co
jest faktem, a co legendą. Musimy więc przystąpić do łowienia tych części
i dokładnego ich badania. Nie wyrzucamy jednak mitu z powrotem do
wody jako bezużytecznej części. Historyk będzie się starał odpowiedzieć
na pytanie, skąd taki element znalazł się w tym miejscu oceanu i czy
podobnego nie ma już w swojej kolekcji ze wcześniejszych połowów. Czy
zatem kronikarze zmyślali nasze najwcześniejsze nieudokumentowane
dzieje? W uproszczeniu można odpowiedzieć, że tak.
W taki sposób postrzegano świat: jako dzieje konkretnego narodu i
państwa. Kreowano bohaterskich władców, heroizm jednostek, wielkie
zwycięstwa nad innymi narodami. Historyk jest tym elementem w
procesie poznania historycznego, który przesiewa fantastyczny świat,
rozszyfrowując znaczenie przedstawionych legend i faktów. Próbuje
wejść w skórę kronikarza i odnaleźć pierwowzory bohaterów. Dziejopis
mógł przecież natchnąć się wydarzeniami z różnych czytanych dzieł: z
Biblii, pism antycznych czy średniowiecznych dziejopisarzy lub też
wykorzystać zasłyszaną opowieść”.
Kronika polska (Cronica et gesta ducum sive principum Polonorum)
powstała na początku XII wieku na dworze Bolesława Krzywoustego. Jej
autorstwo przypisuje się anonimowemu kronikarzowi zwanemu Gallem.
Gall Anonim został wynajęty do spisywania dziejów Polski przez
Bolesława Krzywoustego. Jego imię i pochodzenie właściwie nie są znane.
Był to wykształcony mnich, który przybył do Polski prawdopodobnie z
opactwa benedyktyńskiego z Wenecji czy Dalmacji, chociaż na temat tego,
kim faktycznie był ów tajemniczy pisarz, istnieje kilka różnych,
sprzecznych ze sobą hipotez. Tradycyjnie określa się go mianem Galla
Anonima w myśl koncepcji, zgodnie z którą był on braciszkiem z jednego
z francuskich opactw, najpewniej wspólnoty świętego Idziego w Saint-
Gilles.
Niektórzy uważają, że był Francuzem, inni, że przywędrował z
klasztoru benedyktynów w Somogyár, razem z Bolesławem
Krzywoustym powracającym do Polski z pokutnej pielgrzymki, którą
odbył za oślepienie swojego brata Zbigniewa. Jeszcze inni wykazują, że
Gall wywodzi się z kręgów weneckich i identy kowany jest z Mnichem z
Lido. (Obecnie znaczna część środowiska naukowego opowiada się za
teorią, wedle której kronikarz wywodził się raczej z północnej Italii).
Rozbieżność sądów o pochodzeniu i życiu Anonima – z postępem badań
naukowych – zamiast zmniejszyć się, jeszcze bardziej się pogłębiła. W XXI
wieku wydano wiele obszernych monogra i, napisanych przez wybitnych
specjalistów, w których wysunięto zupełnie nowe propozycje.
Tak czy inaczej, miał dostęp do wszystkich, choć nielicznych jeszcze
dokumentów książęcej kancelarii, zbierał relacje najstarszych świadków.
Swoją Kronikę polską spisywał w przybliżeniu w latach 1112–1116. Gorliwie,
obszernie, w duchu pochlebnym przedstawił dzieje współczesnego mu
władcy Bolesława Krzywoustego na tle zwięźle ukazanego panowania
jego poprzedników. Zafascynowany był zwłaszcza czasami Chrobrego,
tworząc wizję złotego wieku, jaki przeżywała Polska pod rządami króla
Bolesława. Od początku panowania twórcy dziejowego sukcesu państwa
Polan, Mieszka I, dzieliło kronikarza pięć, sześć pokoleń.
Kronika Galla ma układ ramowy. Składa się z trzech ksiąg, z których
każda jest poprzedzona listem dedykacyjnym i wierszowanym skrótem.
Niedokończona trzecia księga urywa się na wydarzeniach roku 1113.
Napisana w języku łacińskim kronika posiada jednak wielką wartość
źródłową, jest niezastąpionym źródłem informacji z historii między
Mieszkiem I a Bolesławem Krzywoustym.
Ma także swoje bogactwa i cechę szczególną:
„Kraj to wprawdzie bardzo lesisty, ale niemało przecież ob tuje w
złoto i srebro, chleb i mięso, w ryby i miód, a pod tym zwłaszcza
względem zasługuje na wywyższenie nad inne, że choć otoczony przez
wiele ludów chrześcijańskich i pogańskich i wielokrotnie napadany przez
wszystkie naraz i każdy z osobna, nigdy przecież nie został przez nikogo
ujarzmiony w zupełności; kraj gdzie powietrze zdrowe, rola żyzna, las
miodopłynny, wody rybne, rycerze wojowniczy, wieśniacy pracowici,
konie wytrzymałe, woły chętne do orki, krowy mleczne, owce wełniste”.
Gall twierdził z obserwacji, iż:
„Kraj Polaków oddalony jest od szlaków pielgrzymich i mało komu
znany, którzy za handlem przyjeżdżają na Ruś”.
Gall Anonim opierał swoje wywody głównie na ustnej tradycji, na
przekazywanych generacyjnie, z pokolenia na pokolenie informacjach o
przodkach. Dlatego też „Cykl wielkopolski” ma więcej wartości
historycznej niż „Cykl małopolski”,w którym góruje raczej fantazja
następnego wielkiego kronikarza, pierwszego pisarza Polaka, mistrza
Wincentego Kadłubka.
*
Wybrany w 1207 roku na biskupa krakowskiego mistrz Wincenty
urodzony ok. 1150 i zmarły 8 marca roku 1223, od XV wieku przezwany
został Kadłubkiem.
Jako pierwszy przydomek Wincentego – w formie Cadlubonis –
podał pod koniec XIII wieku w tekście sporządzonym
najprawdopodobniej w roku 1295 autor Kroniki wielkopolskiej,
powołując się na tekst kroniki Kadłubka i pisząc: Vidit enim
Vincencius Cadlubonis. Kopiści Kroniki wielkopolskiej z XV wieku
często przekręcali podczas przepisywania niezrozumiały dla nich
zapis Cadlubonis na Ladlubonis czy Ladkibonis. Zdaniem badaczy
tych rękopisów świadczy to o tym, że w tym czasie drugie imię
Wincentego było w skryptoriach nieznane. Natomiast na początku
XIV wieku dwa imiona Kadłubka powtórzył za Kroniką
wielkopolską anonimowy franciszkanin, autor tzw. Kroniki
Mierzwy. W połowie XV wieku nad jednym z rękopisów Kroniki
wielkopolskiej pracował Sędziwój z Czechła. W tzw. Rękopisie
Sędziwoja zachowały się jego próby wyjaśnienia nieznanego mu
skądinąd zapisu Vincencius Cadlubonis. Sędziwój dodał do tekstu
dwie noty marginalne omawiające to zagadnienie. W jednej z nich
uznał domniemane drugie imię Kadłubka za przydomek – jego
zdaniem Wincenty był dictus Cadlub (zwany Kadłubem). Natomiast
w innym miejscu sprostował formę Cadlubonis, uznając ją za
niepoprawnie zapisany patronimik Cadlubowicz.
W drugiej połowie XV wieku Jan Długosz w Żywotach biskupów
krakowskich przytoczył informację z Kroniki wielkopolskiej, ale
dokonał jej niewielkiej korekty – zdrobnił mianowicie Cadlubonis
na Cadlubkonis – zapisując: Fulcone mortuo, magister Vincentius
Cadlubkonis, natione Polonus, de villa Carwow prope Opathow de
domo et familia Rose. Najczęściej uczeni tłumaczą tę korektę
grubiańskim brzmieniem „Kadłuba”, niestosownym dla rodowodu
czy godności biskupa krakowskiego. Według Długosza bowiem,
każdy biskup powinien być przedstawicielem nobilitas – z
urodzenia, obyczaju i wykształcenia. Spolszczona z Cadlubkonis
Długosza forma Kadłubek – rozumiana jako przydomek lub
patronimik – powszechnie przyjęła się w piśmiennictwie XVI
wieku wśród autorów piszących w języku ojczystym. Jan
Kochanowski używał domniemanego nazwiska Wincentego –
Kadłubski – opierając się na nieznanych współcześnie
przesłankach. Forma ta jednak nie przyjęła się, a w XVII wieku
stosowano wobec autora Kroniki niemal wyłącznie w języku
polskim określenie Wincenty Kadłubek. W dokumentach
beaty kacyjnych z XVIII wieku nowy błogosławiony określony
został jako Vincentius Kadlubek.
Ponieważ „Kadłubkiem” nie nazwał się w Kronice sam Wincenty i
nie określano go takim przydomkiem przez całe następne stulecie,
część badaczy jest zdania, że zapis Cadlubonis w Kronice
wielkopolskiej był czyimś wymysłem lub polegał na
nieporozumieniu. Najczęściej przyjmuje się, że autor lub kopista
Kroniki wielkopolskiej błędnie odczytał jakiś niejasny zapis z
nieznanego współcześnie źródła. Wśród historyków, którzy
akceptowali wiarygodność przydomka, występowały trzy
stanowiska w sprawie jego znaczenia – Kadłubek mogło oznaczać
„syna Kadłuba”, czyli „Kadłubowica”; ojciec Wincentego mógł
nosić inne imię, ale zwano go „Kadłubem”; przydomek
Wincentego pochodził od nazwy miejscowości, której znaczenie
autor Kroniki wielkopolskiej źle zrozumiał i zinterpretował jako
patronimik.

Kadłubek był pierwszym polskim magistrem. Istniały wtedy tylko dwa


uniwersytety, w Bolonii i w Paryżu. Swoją kronikę tworzył ok. 90 lat po
Gallu. Pisał ją już nie tylko dla dynastii Piastów, lecz także dla wolnego,
niezwyciężonego ludu Lechitów (Kadłubek użył w swej kronice tej nazwy
jako zamiennika dla określenia Polacy). Był członkiem wspólnoty, której
dzieje przedstawiał, więc pisał dla „swoich”, nie zaś, jak Gall, dla tych „z
zewnątrz”. Badacz kroniki Kadłubka Jacek Banaszkiewicz pisze tak o
mistrzu:
„Do skarbca historii początkowej wkłada zbiorowość wszystkie
kosztowności jakie ma. Deponuje tam ważne dla kultury i racji bytu
wartości, zwyczaje, ryty. Do «narodowej» rekwizytorni wprowadza
wszystkich bohaterów, dzięki którym wspólnota powstała i broniła
swojej odrębności”.
Kadłubek prowadził swoją kronikę w latach ok. 1218–1223. Pierwszy
polski intelektualista, wielki erudyta o ogromnej wiedzy historycznej i
kulturze wgłębił się w przeszłość Prapolaków, zapełniając jej karty
prehistorycznymi zdarzeniami i bohaterami. Włączył pradzieje Polski w
historię powszechną. Swoją Kronikę Polską pisał w Jędrzejowie, a
polecenie spisania dziejów otrzymał od Kazimierza Sprawiedliwego.
Starał się dogłębnie poznać dzieje ojczyste, wysoko przy tym oceniając
rolę państwa jako obrońcy sprawiedliwości i ładu społecznego. Dbając o
wywołanie efektów estetycznych i przekazywanie pouczeń moralnych,
często wplatał w historię Polski opowieści o bohaterach starożytnych i
zmieniał fakty. W utworze panuje „styl ozdobny”, pełno jest metafor,
porównań i skomplikowanych konstrukcji. Erudycja w wysokim stopniu.
Kadłubek łączył dzieje Prapolaków z dziejami starożytnych
Macedończyków (Aleksander Wielki) i Rzymian (Juliusz Cezar, Krassus i
inni). Cofał się tak daleko, bo, jak twierdzi tłumaczka jego łacińskiej
kroniki Brygida Kurbis, chciał stworzyć „sagę narodu”.
Słynna Kronika Polski Wincentego Kadłubka zaczyna się po łacinie
słowami: Tres tribus ex causis… Mało kto to rozumie, ale brzmi uczenie.
Kiedy jednak wczytamy się w polskie tłumaczenie tego dzieła, to możemy
się zdziwić. Jest tam bowiem mowa o wojnach dawnych Polaków z
Rzymianami:
„Wieść głosi, że [Polacy] po licznych walkach z Rzymianami, (…) Juliusza
Cezara pokonali w bitwach (…)”.
Ale to jeszcze nic! Kadłubek wspomina też o Śląsku, a nawet twierdzi,
że toczono na naszych ziemiach wojny ze słynnym Aleksandrem Wielkim:
„Sławny Aleksander (...) rozwija skrzydła wojsk, podbiwszy ziemię
krakowską i śląską. Wówczas Polacy napadają (...), a Aleksander,
poznawszy podstęp, z garstką wojska ledwo uszedł w niesławie (…)”.
Nie ma się więc co dziwić, że w późniejszych wiekach magistra
Kadłubka uznano za wariata. Ale to błąd, bo przecież ten pierwszy polski
absolwent uniwersytetu w Paryżu i Bolonii doskonale wiedział, że Polacy
nie mogli walczyć z Aleksandrem Wielkim (IV wiek p.n.e.) czy Juliuszem
Cezarem (I wiek p.n.e.), bo nie istniało jeszcze wtedy polskie państwo.
Dlaczego więc takie rzeczy wypisywał? Kadłubek napisał tak, bo kochał
starożytną kulturę Greków i Rzymian. Fascynował się cywilizacją
łacińskiego Zachodu. Pragnął tamten kulturalny świat możliwie najściślej
związać z losami Polski i w tym celu stworzył fantastyczny początek swej
kroniki.
Wprowadzał do historii Polaków pojęcie „obywatela”, „ojczyzny” i
„miłości ojczyzny”. Pięknie zachęcał do tej ostatniej na przykładzie
poświęcenia wojów Bolesława Krzywoustego walczących o Pomorze.
Wincenty uważał za sprawiedliwą wojnę w obronie suwerenności. Można
nazwać go „wzorcodawcą patriotyzmu polskiego”.
„Czego podejmujemy się z miłości ojczyzny, miłością jest, nie
szaleństwem, męstwem, nie zuchwałością, bo mocna jest miłość jak
śmierć, im trwożliwsza, tym śmielsza!”.
Uśmiechamy się czasem, kiedy czytamy u Kadłubka, jak to Lechici –
Polacy toczyli w przeszłości zwycięskie wojny z Galami i Rzymem,
docierając do kraju Partów i zmuszając samego Juliusza Cezara do uznania
suwerenności Polski. Mistrz Wincenty szukał swoistego sensu
opowiadanej przez siebie historii Polaków w konsekwentnej obronie nie
tylko suwerenności między imperiami, lecz także wolności obywateli od
samowoli własnego władcy. Wzór dał w osobie pierwszego legendarnego
władcy Kraka. Wybrać go miał wiec wolnych Polaków po złożeniu przez
kandydata do tronu obietnicy, że nie królem będzie, lecz wspólnikiem
królestwa. Władca miał współrządzić z obywatelami na podstawie
miejscowego prawa, które winno stać na straży sprawiedliwości.
Kadłubek jest autorem pięknej de nicji sprawiedliwości:
Et dicta est iustitia, quae plurimum prodest ei qui minimum potest.
Sprawiedliwość polega na tym, żeby najbardziej pomagać temu, który
może najmniej.
Wolny lud Lechitów – Polaków to był właśnie ów ideał
sprawiedliwości sprzyjającej najsłabszym, ustrojowej wolności i
antyimperialnej dzielności w obronie tejże wolności.
Anonimowi zwanemu Gallem historiogra a rodzima zawsze ufała
bardziej niż mistrzowi Wincentemu zwanemu Kadłubkiem. Antoni
Małecki w 1897 roku tłumaczył to tak:
„Podczas gdy Gallus nader oszczędny w słowa, tłumaczący się jak
najprościej, poprzestawał na tym, co koniecznie należało do rzeczy i
zasługiwało na powiedzenie – Kadłubek, gaduła nad gadułami, koniecznie
stylem najwyszukańszym sięga wiadomościami skądkolwiek je wziąć, a w
zapale rozświetlania przeszłości wyczytywał w swych źródłach takie
rzeczy, które się tylko w jego głowie rodziły”.

*
Istotnym źródłem wiedzy o czasach piastowskich jest również Kronika
Wielkopolska.
Kronika Wielkopolska (Chronica Poloniae maioris) to anonimowa,
nieukończona kronika dziejów Polski od czasów legendarnych do roku
1271, 1272 lub 1273, napisana najprawdopodobniej przed rokiem 1296 w
Wielkopolsce za panowania Przemysła II. Na podstawie tekstu
oryginalnego, najpóźniej w XIV wieku, sporządzono dwie, różniące się
redakcje. Jedna z tych redakcji zachowała się w całości, druga we
fragmentach.
Utwór ten uważany jest za pomnik XIII-wiecznej, polskiej ideologii i
kultury okresu rozbicia dzielnicowego. Zapisano w nim wiele legend,
opowieści dworskich i rycerskich, a także nieznane skądinąd fakty i daty z
dziejów państwa piastowskiego. Tekst zawiera również przepowiednie
dotyczące zjednoczenia kraju i odnowienia jego potęgi.
Opierając się na dziele Wincentego Kadłubka, choć z licznymi
zmianami, autor Kroniki Wielkopolskiej utożsamił legendarne państwo
Lechitów z historycznym królestwem polskim i na tej podstawie określił
domniemane, dawne granice Polski, których przywrócenia oczekiwał od
przyszłych władców zjednoczonego kraju. Te legendarne granice Polski
miały sięgać od Renu na zachodzie po Dniepr na wschodzie, a od Dunaju
na południu po morza Bałtyckie i Północne.
W Kronice wyjaśniono pochodzenie Polaków za pomocą legendy o
Lechu, Czechu i Rusie. Po opowieściach o dziejach panowania
legendarnych królów państwa Lechitów, kronikarz przedstawił rządy
kolejnych władców piastowskich oraz omówił przyczyny, które
doprowadziły do rozbicia dzielnicowego. Opowiadając o dziejach Polski
dzielnicowej, przeciwstawił gorzej przez siebie osądzanych Piastów
małopolsko-mazowieckich, ocenianym bardziej pozytywnie Piastom
władającym Wielkopolską. Za najwybitniejszego władcę w historii Polski
autor uznał Przemysła I. Kronika urywa się na pierwszych latach
panowania Przemysła II.
Jej treść jest bardzo złożona i trudna do objaśnienia, niemniej dla
współczesnych historyków pozostaje jednym z podstawowych źródeł
wiedzy o dziejach polskiego średniowiecza. Interpretacja tekstu wywołała
wśród uczonych wiele sporów i polemik. Niejasne są zarówno początek
utworu z podwójnym wstępem, jak i różne zakończenia. Dyskusyjny jest
czas oraz miejsce napisania zaginionego oryginału, jak i późniejszych
redakcji. Nieznani pozostają XIII-wieczny autor i opracowujący jego tekst
redaktorzy. Niejednoznaczny jest również tekst Kroniki, zachowany w
różnych wariantach, odmiennych w poszczególnych rękopisach.
*
Jak pisze Jan Długosz, Lech i Czech byli dużo wcześniej niż Rus, który
nie był bratem naszego prarodzica, ale odległym potomkiem. Bracia Lech i
Czech ruszyli w drogę. Czech założył Pragę, Lech dalej na północy znalazł
swój kraj, lesisty, urodzajny, ze zdrowym klimatem, bez trzęsień ziemi. Tę
to właśnie krainę objął we władanie Lech. Według Długosza tak właśnie
było:
„Lech, prarodzic i książę Lechitów, czyli Polaków, objął na własność i w
niej sprawuje dziedziczną władzę przez siebie i swych potomków nad
licznymi narodami i z łaski Bożej sprawować będzie”.
Jan Długosz to kronikarz z późniejszych już wieków. Jego dzieło –
Roczniki, czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego napisane „dla dobra
powszechnego, dla pożytku i zaszczytu miłej ojczyzny, a więc jeszcze dla
chwały Bożej i prawdy” – to jeden z najznakomitszych pomników
historiogra i europejskiej. Opierając się na starych pracach, badał różne
dokumenty, przedstawiając dzieje Polski od czasów bajecznych do roku
1480 w sposób analityczno-krytyczny. Wiązał opisywane fakty w łańcuch
przyczynowo-skutkowy.
W 12 księgach uwzględnił również geogra czny obraz kuli ziemskiej i
polską hydrogra ę. Skupił się również na czczonych przez Słowian
bogach. Opracowanie powstawało przez 25 lat. Jest to dzieło
wielobarwne, pełne również ciekawostek i legend, opisów zjawisk
nadprzyrodzonych. Nie brak również ploteczek z życia możnych
ówczesnej Polski.
Najwybitniejszy średniowieczny polski historyk urodził się w 1415
roku w Brzeźnicy w ziemi sieradzkiej. Pochodził ze średniej szlachty. Był
synem starosty brzeźnickiego, Jana z Niedzielska herbu Wieniawa, który
brał udział w bitwie pod Grunwaldem, i Beaty z Borowna.
Od szóstego roku życia kształcił się w szkole para alnej w Nowym
Mieście Korczynie. W 1428 roku rozpoczął studia na Wydziale Sztuk
Wyzwolonych Akademii Krakowskiej.
Nie ukończył ich jednak. W 1431 lub 1432 roku został notariuszem w
kancelarii biskupa krakowskiego Zbigniewa Oleśnickiego. Był jego
sekretarzem oraz powiernikiem. W kolejnych latach awansował na
stanowisko kanclerza. W 1436 roku został kanonikiem w katedrze
krakowskiej, choć pełne święcenia otrzymał dopiero cztery lata później.
Członkiem kapituły krakowskiej pozostał niemal do końca życia.
Wyróżniał się jako dobry administrator, wspaniale zarządzał majątkiem
biskupstwa.
U boku biskupa zdobywał pierwsze szlify dyplomatyczne, najpierw
towarzysząc mu w wielu zagranicznych misjach, a następnie odbywając je
samodzielnie. To jego starania przyniosły Oleśnickiemu w 1449 roku
pierwszy w historii polskiego Kościoła kapelusz kardynalski. Jego
zdolności wykorzystywał również król Kazimierz Jagiellończyk,
zatrudniając go do pertraktacji z Krzyżakami w czasie wojny
trzynastoletniej z zakonem. Długosz uczestniczył też w rokowaniach
pokojowych po zakończeniu kon iktu.
W 1467 roku, mimo kon iktów z monarchą dotyczących m.in. obsady
biskupstwa krakowskiego, został wychowawcą synów Kazimierza.
Zajmował się wielką pracą historyczną. Napisał m.in. żywoty świętego
Stanisława, błogosławionej Kingi, Zbigniewa Oleśnickiego, katalogi
biskupów polskich. Stworzył również książki heraldyczne, m.in. Banderia
Prutenorum z 1448 roku, z wizerunkami krzyżackich chorągwi,
pochodzących z bitwy pod Grunwaldem, a także liczne opisy herbów, nie
tylko z terenu Królestwa Polskiego.
Pozostawił po sobie ponadto wiele fundacji kościelnych i klasztornych.
Ufundował m.in. klasztor paulinów przy kościele Na Skałce w Krakowie
czy bursę uniwersytecką dla kanonistów (również w Krakowie).
W 1479 roku Długosz otrzymał nominację na arcybiskupstwo
lwowskie. Nie zdążył go jednak objąć. Zmarł 19 maja 1480 roku w
Krakowie.
Był wielkim kronikarzem, niezłomnym dyplomatą i chyba jednym z
pierwszych ojców public relations – tego pozytywnego i tego czarnego.
Stanisław Cat-Mackiewicz tak pisze o kronikarzu w Herezjach i
prawdach:
„Długosz jest pisarzem wyjątkowo wybitnym w swojej epoce. Da się
zestawić chyba tylko z subtelnymi rozważaniami Eneasza Sylwiusza
Piccolominiego. Długosz jest pisarzem nie tylko łacińskim, ale wprost
rzymskim. Jego inteligencja jest na poziomie Tytusa Liwiusza, Cycerona,
Seneki… Wielka pochodnia Rzymu, zagaszona przez barbarzyńców,
oświetla umysł tego kanonika krakowskiego z XV wieku”.
Część II

Co mówi nauka
ROZDZIAŁ I

Rzut oka na prapoczątki

Dawno, dawno temu, kiedy na obszarze nazywanym obecnie Europą


Środkową nie było ani ziem polskich, ani niemieckich, ani rosyjskich czy
jakichkolwiek innych, nie było również Polaków, Niemców ani Rosjan. Nie
było żadnych narodów ani państw…
Na tereny, na których wiele tysięcy lat później powstało państwo
zwane Polską, pierwsi ludzie przybyli dopiero około 200 tysięcy lat temu,
chociaż co do tego faktu – jak i wielu innych dotyczących pradziejów
naszego państwa i narodu – nie ma wśród uczonych zgodności. Są tacy,
którzy uważają, że człowiek na interesujących nas terenach mógł pojawić
się nawet nieco wcześniej. Inni badacze uważają natomiast, że nastąpiło
to jednak nieco później. Przy czym owo subtelne słowo „nieco” oznacza w
tym wypadku tysiące lat.
W każdym razie dawno, dawno temu większe i mniejsze gromady
ludzkie wędrowały z jednego miejsca na drugie w poszukiwaniu
pożywienia. Zbierali dziko rosnące rośliny, polowali na zwierzęta i łowili
ryby. Walcząc o przetrwanie z nieznanymi im jeszcze wtedy, za to
niezwykle groźnymi siłami przyrody, musieli myśleć i rozwijać wielorakie
umiejętności różniące ich od świata zwierząt. Innymi słowy tworzyć
kulturę (jako przeciwieństwo natury).
A nie było to takie łatwe. Podczas ery kenozoicznej, w okresie dziejów
Ziemi nazywanym przez geologów czwartorzędem, w epoce zwanej
plejstocenem nastąpiło znaczne oziębienie klimatu. Mówiąc zaś ściślej:
przeplatanie się okresów zimnych, lodowcowych (gdy masy twardego
śniegu i lodu grubości nieraz do kilometra sięgały w skrajnym przypadku
niemal aż do Karpat, pozostawiając na ziemiach polskich wąski, zaledwie
100-, 200-kilometrowy pas dla osadnictwa ludzkiego) z okresami dużo
cieplejszymi niejednokrotnie nawet od naszego obecnego klimatu.
Wprawdzie samych zmian klimatu ludzie kolejnych generacji nie
odczuwali, ponieważ następujące po sobie fazy zimna i ciepła trwały od
kilkudziesięciu do ponad 100 tys. lat, jednakże dla tych, którym przyszło
żyć w okresach ochłodzenia, życie było szczególnie ciężkie.
Interglacjał, czyli okres międzylodowcowy zwany holsztyńskim (od
regionu Holsztyn w Niemczech), rozpoczął się ok. 220 tys. lat temu, a
zakończył ok. 180 tys. lat temu. Potem skuło jeszcze Europę kolejne,
bardzo długie zlodowacenie, przerywane krótszymi okresami
międzylodowcowymi, trwające z różnymi nasileniami prawie do
początków holocenu, czyli najmłodszej, współczesnej nam epoki
geologicznej. Na ziemiach polskich lodowiec dotarł najdalej do obecnej
Wielkopolski i północnego Mazowsza. To przesuwanie lodowca
dokonywało się w okresie pomiędzy 20 a 12 tys. lat temu. Topniejący lud
rzeźbił swoim ciężarem znajdującą się pod nim ziemię, tworząc liczne
znane nam dziś jeziora.
Czwartorzęd – najmłodszy okres ery kenozoicznej, który zaczął się ok.
2,58 mln lat temu – trwa do dziś. Dzieli się na: plejstocen trwający od 2,58
mln do 11,7 tys. lat temu oraz holocen – od 11,7 tys. temu do dziś.
Plejstocen zwany jest z punktu widzenia historii ludzkości epoką
kamienia lub inaczej (z języka greckiego) paleolitem. Nazwa stąd, że
właśnie w tym okresie ludzie zaczęli wytwarzać z odłupywanych
fragmentów kamienia prymitywne narzędzia i posługiwać się nimi.
Posługiwali się także gładzonymi rogami i kośćmi zwierząt.
Około 1,8 mln lat temu rozpoczęła się wielka migracja rodzaju Homo z
Afryki. Początkowo do Azji i Europy, później na pozostałe kontynenty.
Najstarsze znaleziska z tego okresu pochodzą z Chin (1,9 mln lat), Gruzji
(1,7 mln lat), Hiszpanii (1,2 mln lat) i z Palestyny (900 tys. lat temu).
Prawdopodobnie już 700–400 tys. lat temu człowiek posiadł również
umiejętność wykorzystywania ognia. Około 300–200 tys. lat temu
pojawiła się tak zwana kultura mustierska, trwająca do ok. 40 tys. lat
temu[59].
*
W momencie pojawienia się człowieka na ziemiach dzisiejszej Polski,
czyli w holsztyńskim okresie międzylodowcowym, ludzkość miała już za
sobą trwający setki tysięcy lat proces używania i doskonalenia narzędzi
kamiennych oraz innych wynalazków, do których przede wszystkim
zaliczyć należy umiejętność rozniecania ognia. Po najdawniejszym
człowieku, który pojawił się na ziemiach polskich, pozostały różne
wyroby krzemienne: noże, drapaki oraz różnego rodzaju pięściaki[60].
Większe zespoły pozostałości po dawnym człowieku, charakteryzujące
się cechami podobnymi do spotykanych na innych terenach Europy, stały
się dla archeologów podstawą do wyróżniania poszczególnych kultur.
Znajomość starożytnych dziejów ziem polskich opieramy zresztą tylko i
wyłącznie na zabytkach archeologicznych, czyli materialnych śladach
ludzkiej działalności zachowanych w postaci kopalnych reliktów.
Do najważniejszych z kultur na obszarze ziem polskich w okresie
późnego paleolitu należały kultura jerzmanowicka (od Jerzmanowic,
wioski położonej niedaleko Krakowa), kultura szelecka (od jaskini Szeleta
na Węgrzech) oraz oryniacka (od miejscowości Aurignac we Francji).

Pierwsze dwie charakteryzowały się krzemiennymi ostrzami w


kształcie liści, a poza tym wiele cech kultury jerzmanowickiej
związanych było z polowaniami na niedźwiedzie jaskiniowe –
twierdzi Jerzy Topolski. – Według Jerzego Gąssowskiego u wejścia
do jaskini wbijano ukośnie dzidy z ostrzami krzemiennymi
nacelowanymi do jej wnętrza. Wewnątrz jaskini rozpalano
ogniska, których dym wypędzał niedźwiedzie, a te natra ały na
najeżone włócznie, wpadając w tego rodzaju zasadzkę. Z odkryć
dotyczących kultury oryniackiej szczególnie interesujące jest to,
co znaleziono na przedmieściu Puław – w Górze Puławskiej. Żyjąca
tam grupa, składająca się z czterech rodzin, wyspecjalizowała się
w polowaniach na mamuty i konie, a żyła w szałasach bądź jurtach.
Wiadomo m.in., że ludzie tej kultury wytwarzali ozdoby
(naszyjniki) z zębów zwierzęcych i kości mamuta. Istniały
produkujące na zbyt pracownie krzemieniarskie.
Kultura oryniacka rozpowszechniła się niemal w całej Europie w
ciągu tysiącleci: od XXXVI do XXIX tysiąclecia p.n.e. Około 1000 lat
na ziemiach polskich współistniała ona z kulturą
wschodniograwecką (od miejscowości La Gravette we Francji),
która przeniknęła poza Karpaty i rozprzestrzeniła się między XXX
a XXI tysiącleciem p.n.e. Do tej kultury należą m.in. ciekawe
znaleziska z Krakowa. Odkryto tam mianowicie szczątki zespołu
dwumetrowych w średnicy jurt wzmacnianych elementami
szkieletu mamuta, które tworzyły obozowisko myśliwych
polujących na mamuty, nosorożce, konie i niedźwiedzie. Ludność
kultury oryniackiej umiała obrabiać kości i poroża, a nawet
wypalała już gurki z gliny. Z tego czasu pochodzi spoza ziem
polskich (z Willendorfu w Austrii) słynna gliniana gurka kobieca
nazwana paleolityczną Wenus.

Potem znów zrobiło się zimno i warunki bytowania człowieka stały się
potwornie ciężkie. Tak było gdzieś pomiędzy XXI a ok. XI tysiącleciem
p.n.e. W związku z powyższym dopiero jakieś 12–13 tys. lat temu na ziemie
polskie, głównie na południowe tereny górskie, zaczęły przybywać
liczniejsze gromady ludzkie. Ich migracja związana była z ekspansją
kultury magdaleńskiej (od La Madeleine we Francji). Znaczne wpływy na
ziemiach polskich uzyskała też występująca ok. X tysiąclecia p.n.e. (ok. 12
tys. lat temu) kultura hamburska, którą odkryto na stanowiskach
archeologicznych wokół Hamburga.
Wyraźne ocieplenie pod koniec starszej epoki kamiennej (paleolitu)
doprowadziło do znaczących zmian krajobrazu. Coraz bardziej na północ
przesuwającym się lasom iglastym i liściastym ustępowała bezleśna,
porostowa, trawiasta i krzewiasta tundra, podobna do tej, z jaką dzisiaj
mamy do czynienia na Syberii. Spora część ludności przesunęła się na
tereny dzisiejszej Litwy, Łotwy, Estonii i Białorusi. Na miejscu reniferów
pojawiły się łosie, sarny, dziki i jelenie. Plejstocen powoli ustępował
miejsca holocenowi. Dotychczasowe społeczności ludzkie, zajmujące się
głównie zbieractwem i łowiectwem, były zastępowane przez
społeczności rolniczo-hodowlane.
Ale adaptowanie się nowych pokoleń pozostałej ludności,
przyzwyczajonej do życia w warunkach tundry, trwało bez mała 4000 lat.
Ten przejściowy okres, który dotyczy również ziem polskich, nazwany
został mezolitem (środkową epoką kamienia) i trwał do ok. IV tysiąclecia
p.n.e. Nowością stała się umiejętność wytwarzania narzędzi rybackich, w
tym łodzi i sieci. W opisywanym czasie człowiek zaczął też używać do
polowań łuku. Mieszkał bądź w ziemiankach, bądź też we wkopanych do
połowy w ziemię domach budowanych z kości mamutów, drewna i
kamieni. Wciąż używał kamiennych narzędzi i chodził ubrany w skóry
zwierząt. Nie znał jeszcze zwierząt pociągowych, ziemię spulchniał
kamiennymi motykami.
Do kultur, które wykształciły się na ziemiach polskich w okresie
mezolitu, należały przede wszystkim: komornicka (od Komornicy k.
Nowego Dworu Mazowieckiego), chojnicko-pieńkowska (od Chojnic na
Pomorzu i Pieńków k. Otwocka) oraz janisławicka (od Janisławic k.
Skierniewic).
*
Przez prawie tysiąc lat klimat epoki mezolitu był podobny do tego, w
którym żyjemy dzisiaj. Od ok. VII tysiąclecia p.n.e. stawał się jednak coraz
cieplejszy i wilgotniejszy. Warunki takie sprzyjały tworzeniu się
urodzajnych gleb i rozwojowi roślinności, co sprzyjało intensywnemu
rozwojowi rolnictwa.
Neolityczny, bardzo jeszcze prymitywny rolnik stopniowo rozwijał
umiejętności wytwarzania ceramiki i tkania płócien z włókien roślinnych.
(W związku z tymi nowościami wyróżnia się przedceramiczny i
ceramiczny okres młodszej epoki kamienia). Hodowano głównie bydło,
świnie, a także owce i kozy. Uprawiano przede wszystkim warzywa,
rzadziej zboża: pszenicę, jęczmień, żyto i proso. Istnieją przypuszczenia,
że sporadycznie pojawiały się ciągnione przez woły radła.
Radło – narzędzie rolnicze wynalezione ok. 4000 roku p.n.e. w
epoce neolitu, służące do spulchniania gleby bez jej odwracania.
Pierwotne radło było wykonane z drewna i składało się z
symetrycznej radlicy i grzędzieli. W późniejszym okresie radlica
była wykonywana z żelaza.

Jako pierwszą z zespołu kultur na ziemiach polskich, przejawiających


już wybitnie rolniczy charakter, wymienia się kulturę ceramiki
wstęgowej rytej, nazwaną tak od ornamentu wstęgowego zdobiącego
wytwarzane w tych czasach naczynia gliniane. Ludność tej kultury
przesuwała się stopniowo z południowej Małopolski do Pomorza, ona
sama zaś dała początek kilku innym kulturom, które nazwano młodszymi
kulturami naddunajskimi. Były to: kultura ceramiki wstęgowej kłutej,
kultura lendzielska (od miejscowości Lengyel na Węgrzech) oraz kultura
nadcisańsko-polgarska.
O organizacji ówczesnego społeczeństwa wiemy niewiele. Istniał
podział pracy, w którym uprawa poletek położonych blisko siedzib,
przędzenie, tkanie, lepienie naczyń oraz prace ściśle domowe (w tym
opieka nad dziećmi) należały do kobiet. Z kolei doglądanie zwierząt
domowych, karczunek, obróbka narzędzi i polowania były domeną
mężczyzn. Nie było natomiast jeszcze w tym czasie zróżnicowania ludzi
ze względu na status materialny.
Około 3500 lat p.n.e. nasi praprzodkowie zaczęli opanowywać coraz
więcej terenów leśnych, zwiększając chów bydła rogatego i trzody (przy
wciąż dużym znaczeniu łowiectwa i zbieractwa). W ten sposób powstała
kultura nazwana przez archeologów kulturą amfor kulistych.
Na przełomie III i II tysiąclecia p.n.e., gdy na wyprzedzającym inne
regiony świata Bliskim Wschodzie rozwijała się cywilizacja Sumeru z jej
wspaniałymi budowlami i początkami pisma obrazkowego, a do znacznej
potęgi dochodził starożytny Egipt, na ziemiach obecnej Polski pojawiła się
kultura ceramiki sznurowej (od śladu sznura odciskanego na naczyniach
dla ozdoby).
„Opanowała ona znaczne połacie Europy, lecz pochodzenie
przybywającej wówczas na ziemie polskie ludności tej kultury, bardziej
pasterskiej, używającej koni oraz, co charakterystyczne, posługującej się
kamiennymi toporami kształtu łódkowatego (dlatego to nieraz lud
ceramiki sznurowej nazywa się ludem toporów lub czekanów bojowych),
nie jest jasne – twierdził zmarły w 1998 roku wybitny poznański historyk
Jerzy Topolski. – Nie jest wszakże wykluczone, że tworzyli oni pierwszą
falę napływu do Europy ludności praindoeuropejskiej, z której potem
wywodzić się będą m.in. Germanie, Słowianie czy Bałtowie. Wówczas to
następowało wyodrębnienie się indoeuropejskich przodków Greków,
zaświadczone w kulturze starokreteńskiej”.
Sznurowcy, którzy byli stosunkowo nieliczną grupą najeźdźców, dość
szybko wtopili się w nowe środowisko, tworząc wraz z dawną ludnością
nowe grupy kulturowe. Prowadzili raczej koczowniczy tryb życia,
natomiast ludy neolityczne na ziemiach polskich tworzyły stałe osady.
Podstawową jednostką społeczną była rodzina prosta i rodzina
patriarchalna (ród). W kulturze pucharów lejkowatych rody, zajmujące
pewną liczbę osad, wraz z sąsiednimi rodami tworzyły jednostki
terytorialne o obszarze od 50 do 200 km2.
Ludy neolityczne rozwinęły pewne wierzenia religijne, odwoływały
się do magii, a także miały potrzeby estetyczne, wyrażające się w
twórczości artystycznej ( gurki ceramiczne, zdobienie naczyń,
kolorystyka). Wierzenia religijne związane były z kultem sił przyrody,
zwierząt, a także zmarłych, wierzono bowiem w życie pozagrobowe.
Wykształciły się także różne formy więzi społecznych, utrzymujących
zwartość grup rodowych i terytorialnych.
*
Użytkowanie pierwszego z metali, jakim w ogóle zaczął posługiwać się
człowiek, czyli miedzi, rozpoczęło się na Bliskim Wschodzie (na
terytoriach dzisiejszej Palestyny, Syrii i Iranu) już na przełomie V i IV
tysiąclecia p.n.e. W tym czasie w Europie trwała jeszcze na dobre epoka
kamienia i z wolna postępowało przechodzenie do rolniczego sposobu
życia.
Kilkaset lat później uzyskano brąz, czyli stop miedzi i cyny. Nie znamy
dokładnego czasu i miejsca wynalezienia brązu, ale możliwe, że
wynaleziony został w kilku miejscach naraz. Technologia wytwarzania
brązu dotarła do Europy z Bliskiego Wschodu przez Anatolię, Bałkany i
Kaukaz. Najstarsze wyroby brązowe, tzw. brązy arsenowe, wytwarzane
były na Bliskim Wschodzie już w V tysiącleciu p.n.e. Na Bałkanach brąz
pojawia się dopiero pomiędzy IV a początkiem drugiej połowy III
tysiąclecia.
Na przełomie II i III tysiąclecia p.n.e. umiejętność obróbki metali
dotarła na ziemie polskie. Kultury związane z wczesną epoką brązu w
zasadzie nie znały jeszcze technologii wytwarzania brązu, jednak
pojawiły się pierwsze wytwory z miedzi, srebra i złota pochodzące z
importu, przyniesione w latach 2300–2100 p.n.e. przez ludzi przybyłych z
południa Europy. W połowie II tysiąclecia ziemie polskie, w dorzeczu Odry
i Wisły znalazły się w orbicie wpływów czeskopalatynackiej i
środkowodunajskiej kultury mogiłowej – od rozpowszechnionych w niej
form pochówków, czyli mogił w postaci kopców (kurhanów).
„Około 1300 lat p.n.e., czyli ok. 3300 lat temu, następowało wyraźne
ujednolicenie kulturowe Europy – pisał Jerzy Topolski. – Przejawem tego
było najłatwiej dostrzeżone przez archeologów rozpowszechnianie się
zwyczaju palenia zwłok, a porzucanie stosowanego od wielu tysięcy lat
pochówku szkieletowego, z czym musiał wiązać się jakiś przełom w
poglądzie na świat, w którym m.in. występowało traktowanie ognia jako
siły oczyszczającej, wyzwalającej duszę z ciała. Owa przemiana była
czymś w rodzaju pochodu, i to szybkiego, jakby nowej religii, związanej z
kultem słońca, jego wysłannika na ziemi – pioruna i jego ziemskiego
przedstawiciela – ognia”.
Ujednolicaniu kulturowemu ówczesnej Europy sprzyjały bardzo stałe
w tym czasie kontakty handlowe. Jednak zróżnicowanie kulturowe wciąż
było znaczne, o pełnym wyrównaniu poziomów rozwoju cywilizacyjnego
nie mogło więc być mowy. Już wtedy tereny wschodniej Polski były dużo
mniej zaawansowane w stosunku do środkowych i zachodnich. W Europie
przodowało wówczas zdecydowanie jej południe. Tereny Grecji i Italii
wyprzedzały inne regiony Europy o ok. 300 lat. Początek epoki żelaza na
terenach starożytnej Grecji i Rzymu przypadał na ok. 1000 lat p.n.e., zaś
na ziemiach polskich zaczął się dopiero ok. 600 lat p.n.e.
Epoka brązu trwała na ziemiach polskich ok. 1200–1300 lat.
Archeologowie wyróżnili w tym czasie istniejące na naszych ziemiach w
pierwszych fazach tej epoki, mające istotne znaczenie kultury: unietycką
(od miejscowości Unetiče pod Pragą) – rozpowszechnioną głównie w
Polsce zachodniej, przypadającą na lata 2300–1600 p.n.e., chłopicko-
weselską (Chłopice w woj. podkarpackim, Vesel k. Trenczyna na Słowacji)
– obejmującą tereny wschodnie ziem polskich, charakteryzującą się m.in.
dużo bardziej rozwiniętym chowem zwierząt, oraz mierzanowicką (od
Mierzanowic w woj. podkarpackim).
Na terenach Polski wschodniej i środkowej wytworzyła się kultura
trzciniecka (od Trzcińca pod Puławami), kontynuująca tradycje pasterskie
wschodnich regionów ziem polskich, trwające tam od okresu kultury
ceramiki sznurowej. Zachodnie ziemie polskie objęte zostały natomiast
przez kulturę, która nazwana została kulturą przedłużycką, a to dlatego,
że w dawniejszej literaturze uznawano ją za poprzedniczkę późniejszej
kultury łużyckiej, wyodrębnionej przez sławnego archeologa Józefa
Kostrzewskiego.
W późnej epoce brązu zaczęła dominować kultura łużycka, zaliczana
do kręgu kultur popielcowych (ze względu na formę pochówku
ciałopalnego w popielnicach zakopywanych w ziemi). Nazwa pochodzi od
Łużyc – miejsca znalezienia pierwszych cmentarzysk tej kultury, a sam
termin wprowadził do literatury archeologicznej w drugiej połowie XIX
wieku niemiecki patolog, antropolog i higienista, profesor uniwersytetów
w Würzburgu i Berlinie Rudolf Wirchow. Kultura łużycka obejmowała
swoim zasięgiem rozległe tereny środkowej Europy (prawie całą Polskę,
Wołyń, część Słowacji, Moraw, Czech, Saksonię i Brandenburgię).
Wszystkie grupy kultury łużyckiej charakteryzowały się tym samym
modelem gospodarki oraz względnie zbliżonym modelem struktur
osadniczych. Kultura łużycka nie była jednak tworem jednolitym
etnicznie i dzieli się na wiele grup różniących się w rozmaitym stopniu
inwentarzem, obrządkiem pogrzebowym bądź formami osadnictwa.
Część wschodnia mogła być prasłowiańska, Górny Śląsk natomiast mogli
zamieszkiwać Ilirowie.
Dawniejsza nauka wiązała kulturę łużycką ze Słowianami, którzy –
według niektórych badaczy – już wtedy przybyli podobno na ziemie
polskie. Wprawdzie przesuwali się oni w epoce brązu ze stepów
azjatyckich na zachód, lecz nie wiemy na razie nic pewnego o tym, jaki
pod względem etnicznym lud (czy ludy) reprezentował łużycką
cywilizację. Być może prasłowiański charakter miała jedynie wschodnia
odmiana kultury łużyckiej.
Występowały w niej zarówno osady otwarte, jak i zamknięte, do
których zalicza się odkrytą w dwudziestoleciu międzywojennym osadę w
Biskupinie. Składała się ona z ok. 100 dwu- i trzyizbowych domów z
kamiennym paleniskiem w największej izbie (od ponad 30 do ponad 80 m2
powierzchni), a mieszkało w niej mniej więcej 1200 osób.
Uzyskana dzięki odnalezieniu Biskupina ogromna różnorodność
przedmiotów z brązu, liczne ozdoby (w tym także złote), własne i
importowane, świadczyły o panującym w grodzie dość powszechnym
dobrobycie.

W wyniku prowadzonych w 1933 roku na Jeziorze Biskupińskim


(obecne woj. kujawsko-pomorskie, gmina Żnin) prac melioracyjno-
irygacyjnych znacznie obniżył się poziom wody. Ponad lustrem
pokazały się fragmenty umocnień starożytnej osady. Miejscowi
chłopi zaczęli odnajdywać różne zabytkowe przedmioty, nie zdając
sobie jednak sprawy z ich archeologicznej wartości. Dopiero dzieci
uczęszczające do miejscowej wiejskiej szkoły poinformowały o
dziwnych znaleziskach swojego nauczyciela, który nagłośnił
sprawę. Badania wykopaliskowe zostały zainicjowane w roku 1934
i kontynuowano je aż do wybuchu II wojny światowej. W trakcie
jej trwania wykopaliska na terenie osady biskupińskiej prowadził
specjalny oddział SS Ausgrabung Urstätt, kierowany przez
Haupsturmführera profesora Hansa Schleifa. Praca miała na celu
wykazanie pragermańskości osady[61]. Po wojnie ukuto teorię, że
ponieważ niemieckie badania nie przyniosły oczekiwanych
rezultatów, okupant postanowił zlikwidować stanowisko
archeologiczne poprzez zasypanie go ziemią i piaskiem. Efektem
tych działań miało być to, że część odsłoniętych przed wojną
znalezisk nie nadawała się do ponownej ekspozycji. Polscy
archeolodzy pod kierunkiem Zdzisława Rajewskiego wznowili
badania i kontynuowali je do roku 1974. W 1994 roku gród w
Biskupinie uznany został za pomnik historii Polski[62]. W
uzasadnieniu czytamy, że zabytek ten nie posiada odpowiedników
w swojej skali z tego okresu; porównać go można do osad
palowych z neolitu w Szwajcarii czy Pompejów we Włoszech
(które pochodzą jednak z innych okresów).

Kultura łużycka trwała ok. 1000 lat – od ok. 1300 do ok. 300 lat p.n.e.
Upadła m.in. na skutek najazdów scytyjskich[63] i ekspansji kultury
wejherowsko-krotoszyńskiej, zwanej także pomorską. Duże znaczenie,
szczególnie w Europie Północnej – choć nie tylko – miały też przemiany
klimatyczne, związane z początkiem klimatu subatlantyckiego, znacznie
zimniejszego i wilgotniejszego od panującego poprzednio, co
spowodowało konieczność zmian w dotychczasowym systemie
gospodarki.

*
Ramy czasowe epoki żelaza są różne i uzależnione od stref
geogra cznych, zróżnicowania kulturowego czy rozwoju społeczno-
gospodarczego. Najstarsze wyroby z kutego żelaza (uzyskanego z
meteorytów), znalezione w Egipcie i Azji Zachodniej, pochodzą z VI–III
tysiąclecia p.n.e. Na szerszą skalę używano żelaza w Babilonii już w
czasach Hammurabiego w pierwszej połowie XVIII wieku p.n.e.
Pochodzenie metalurgii żelaza oraz problem jej rozprzestrzenienia nie
zostały dotąd dostatecznie wyjaśnione.
Przeważa pogląd, że wynalazku dokonali Hetyci, lud, który ok. XVII
wieku p.n.e. stworzył potężne państwo w Anatolii, w Azji Mniejszej,
którego potęga opierała się na znakomicie wyszkolonej i nowocześnie
uzbrojonej armii. Technologia pozyskiwania żelaza stanowiła przez wieki
pilnie strzeżoną tajemnicę i zaczęła się upowszechniać dopiero po upadku
państwa Hetytów pod naporem tak zwanych Ludów Morza, to znaczy ok.
roku 1200 p.n.e. W ciągu VII i VI wieku p.n.e. znajomość wytopu metalu z
rud powierzchniowych dotarła przez Bałkany na tereny naddunajskie, a
stamtąd – pod sam koniec trwania kultury łużyckiej – na ziemie polskie.
W pełni w epokę żelaza nasze ziemie wkroczyły jednak dopiero ok.
roku 250 p.n.e. Epoka ta trwała aż do drugiej połowy V wieku, czyli do
upadku Cesarstwa Rzymskiego, co – jak powszechnie wiadomo – nastąpiło
4 września roku 476, kiedy to wódz germański Odoaker obalił cesarza
Romulusa Augustulusa i został obwołany królem Italii. Moment ten
uważany jest przez historyków za koniec starożytności i początek
średniowiecza.
W epoce żelaza tak, jak i w poprzednich epokach, na ziemiach polskich,
pozostających w kontaktach handlowych z bliżej leżącymi prowincjami
Cesarstwa Rzymskiego, zmieniały się różne ludy i kultury. Jeszcze w
końcowym okresie epoki brązu kultura łużycka uległa znacznym
przekształceniom, wypierana stopniowo przez kulturę wejherowsko-
krotoszyńską (pomorską). Jedną z jej charakterystycznych cech były
groby skrzynkowe budowane z płyt kamiennych, w których chowano
urny z popiołem spalonego ciała. Urny te, zwane twarzowymi, opatrzone
były na swej szyjce wyobrażeniem twarzy. Łudząco podobne do etruskich,
stanowią jeszcze jedną do dziś nierozwiązaną zagadkę.
W czasie gdy na ziemiach północno-zachodniej Polski panowała
kultura wejherowsko-krotoszyńska, w środkowej Polsce rozwinęła się
kultura grobów kloszowych, nazwana tak od zwyczaju umieszczania urny
z prochami pod kloszem, czyli większym naczyniem odwróconym dnem
do góry. Nie były to jednak kultury wykorzystujące żelazo, lecz – rzec
można – przygotowujące dla niego grunt.
Równolegle na teren Śląska przedostawali się Celtowie, jeden z wielu
ludów indoeuropejskich, wzbudzający do dziś spore zainteresowanie,
zarówno wśród historyków, jak pisarzy i poetów. Lud, który dał
początek Galom – przodkom Francuzów, Irlandczyków i Walijczyków.
Kolebką Celtów, zwanych także Galami, były tereny południowych
Niemiec, chociaż nie mieli oni nic wspólnego z przodkami współczesnych
Niemców. Badacze twierdzą, że ich korzeni należy szukać w pojawiającej
się na początku epoki żelaza kulturze halsztackiej, której nazwa pochodzi
od miejscowości Halstatt w Górnej Austrii, gdzie w końcu II tysiąclecia
p.n.e. wokół kopalni soli rozwinęła się bogata cywilizacja.
Celtowie byli ludem, który bardzo szybko opanował rozległe tereny w
całej Europie: w ciągu ok. 100 lat zajęli większość współczesnej Francji.
Następnie przekroczyli Pireneje i przedostali się na Półwysep Iberyjski.
Jednocześnie skolonizowali południową część Wysp Brytyjskich, a
wkrótce także część Europy Środkowej, w tym południową Polskę. W
roku 278 p.n.e. dotarli nawet do Azji Mniejszej na tereny dzisiejszej Turcji,
gdzie założyli państwo Galatów, które utrzymało się do końca I wieku
p.n.e. Ich ekspansja miała raczej charakter pokojowy: poszczególne
plemiona celtyckie zajmowały w większości bezludne, porośnięte gęstymi
lasami ziemie Europy, asymilując się z czasem z lokalnymi
społecznościami.
Pojawienie się Celtów na ziemiach polskich było spowodowane
problemami ekonomicznymi oraz przeludnieniem występującym na
obszarach, na których żyli dotychczas. Nowe ziemie były przydatne
gospodarczo ze względu na ob tość żywności i występowanie bogactw
naturalnych: rudy żelaza, miedzi, cyny, złota, gra tu, soli.
Reprezentujący dużo bardziej rozwiniętą kulturę Celtowie odegrali w
Europie ogromną polityczną i kulturową rolę. Stali na wyższym
poziomie technologicznym od innych plemion, potra li wytwarzać
skomplikowane narzędzia, znani byli z produkcji naczyń ceramicznych, do
których wykorzystywali koło garncarskie. Tworzyli też liczne
przedmioty ze szkła, półszlachetnych kamienni, ze złota, srebra i brązu, w
tym imponującą biżuterię. Znali dobrze kulturę rolniczą, doskonale
wiedzieli, jak uprawiać żyzną ziemię, do orania używali żelaznych pługów.
Nie potra li jednak stworzyć państwa i stopniowo tracili kontrolę nad
coraz większymi, opanowanymi przez siebie obszarami, by w końcu
utrzymać się jedynie na obrzeżach kontynentalnej Europy, m.in. we
wspomnianej Irlandii. Pod tym względem różnili się diametralnie od
Rzymian.
Jeżeli chodzi o nasze ziemie, to ślady swej kultury pozostawili na
Górnym i Dolnym Śląsku, w Małopolsce oraz na Kujawach. Najlepiej
znana jest duża osada celtycka w Nowej Cerkwi pod Opolem. Pierwsza
grupa Celtów przybyła na Dolny Śląsk z czeskich Moraw ok. 400 roku
p.n.e. Najstarsze pozostałości ich osadnictwa potwierdzają wykopaliska
archeologiczne w rejonie góry Ślęży. Ta pierwsza faza migracji wiązała się
najprawdopodobniej z kontrolą Bursztynowego Szlaku, kolejne już z solą.
Następna grupa Celtów przybyła na obszar Górnego Śląska w rejonie
Płaskowyżu Głubczyckiego (Kietrz, Nowa Cerkwia) w III–II wieku p.n.e.
Trzecia migracja odbyła się na terenie Małopolski, w okolicach Krakowa
oraz w pobliżu rzeki San. Uważa się, że Celtowie żyli tutaj w okresie 270–
170 p.n.e. Z czasem zmieszali się z lokalnymi przedstawicielkami kultury
przeworskiej, tworząc grupę tyniecką. Przykładem obecności Celtów w
Małopolsce są pozostałości grodów warownych w Tyńcu i
Poznachowicach Górnych oraz ślady osadnictwa nad Rabą.
Ich pobyt na ziemiach polskich stanowił tylko krótki epizod,
pozostawił jednak po sobie wiele zabytków, a także spory dorobek
cywilizacyjny. Nasi przodkowie korzystali potem z tego i na nim się
uczyli. Publiusz Korneliusz Tacyt w napisanej w roku 98 Germanii (De
origine et situ Germanorum, dosłownie: O pochodzeniu i kraju Germanów)
określa wiele ludów zamieszkujących tereny dzisiejszej Polski jako
celtyckie.
Przybycie Celtów oznaczało dla ziem polskich przede wszystkim
szybkie rozpowszechnienie się cywilizacji żelaza. Wzory celtyckie
pchnęły naprzód rozwój terenów wcześniejszej, a rozpadającej się kultury
łużyckiej. Owa „celtyzacja” (zwana przez archeologów latynizacją),
wyraziła się na ziemiach polskich powstaniem dwóch szeroko
rozprzestrzenionych kultur: przeworskiej (od cmentarzyska w Gaci k.
Przeworska) oraz oksywskiej (od cmentarzyska w Gdyni Oksywiu) o
pełnej już cywilizacji żelaza, czyli wykorzystującej ten metal do
wytwarzania podstawowych narzędzi. Rozwinęło się też
wyspecjalizowane rzemiosło (obróbka metali i produkcja ceramiczna – już
przy użyciu koła garncarskiego). W okresie późnorzymskim pojawili się
bednarze wytwarzający drewniane wiadra, rzemieślnicy toczący paciorki
bursztynowe, wyrabiający kamienie do żarn. Duże znaczenie miała
wymiana handlowa. Wiadomo na przykład, że żelazo z Gór
Świętokrzyskich było używane setki kilometrów od ośrodków jego
produkcji. Handlowano także niewolnikami.
Dlaczego Celtowie zniknęli z Polski? Nie wiadomo. Pod koniec II wieku
p.n.e. rozpoczęły się migracje innych kultur i ludów germańskich.
Niewykluczone, że wyparła Celtów z ziem polskich kultura przeworska. Z
jednej strony, od wschodu, wypierali ich Germanowie, od południa zaś
Rzymianie. W tym czasie był to okres osłabienia wpływów kultury
celtyckiej w całej Europie. Pewna część Celtów opuściła zamieszkałe
rejony, ale większość uległa prawdopodobnie asymilacji, zachowując przy
tym celtyckie formy gospodarcze, a także techniki produkcyjne, tworząc
w ten sposób Związek Lugijski na Śląsku i w Zachodniej Małopolsce. W VI
wieku na ziemie polskie nastąpiła migracja Słowian, o czym wspomniano
w pierwszej części książki.
Z czasem Celtowie ulegli procesowi romanizacji, czyli przyjęli język,
kulturę i obyczaje Rzymian. Obecnie ich spadkobiercami są narody takie
jak Irlandczycy, Walijczycy, Szkoci, częściowo także Portugalczycy.
Zromanizowanymi Celtami są również Francuzi, część Szwajcarów i
Włochów. Język celtycki funkcjonuje do dziś na obrzeżach Europy – w
Bretanii, Szkocji, Irlandii i Walii, ale większość celtyckiego entourage’u to
jedynie folklor – współczesna recepcja celtyckości oparta na
wyobrażeniach dzisiejszych, mających korzenie w XIX-wiecznych
tęsknotach narodowościowych Szwajcarów, Francuzów i mieszkańców
Wysp Brytyjskich.
Kontakty ludności zamieszkującej tereny dzisiejszej Polski z
państwem rzymskim, a także z terenami Bizancjum przerwane zostały
przez najazdy Hunów, którzy doszli do dużej potęgi za panowania braci
Attyli i Bledy (445–453). Odnaleziono ślady osiedlania się Hunów na
ziemiach polskich. W sumie jednak w V wieku – charakteryzującym się
wielkimi przesunięciami ludności poszukującej nowych siedzib,
wypieranej przez napływające, głównie z Azji, ludy, co było wstępem do
trwającej przynajmniej ok. 100 lat wielkiej wędrówki ludów – liczba
ludności na ziemiach polskich spadła z ok. 750 tys. do ok. 350–400 tys.
osób. Po upadku kultur przeworskiej i wielbarskiej 25–40 proc. tej
ludności pozostało w swych siedzibach. Otwarte zostały tereny dla
nowego osadnictwa.
„Jaka ludność mieszkała na ziemiach polskich w pierwszej połowie I
tysiąclecia? – pisał Jerzy Topolski. – Dopóki nie pojawiły się źródła pisane
mówiące o konkretnych ludach, wszelkie wnioskowanie o tym, o jakie
ludy chodzi, na podstawie cech poszczególnych kultur archeologicznych
jest niemożliwe. Różne ludy mogły mieć to samo wyposażenie kulturowe,
z drugiej zaś strony ten sam etnicznie lud mógł charakteryzować się
zróżnicowanym sposobem życia. Pochodzące od autorów greckich i
rzymskich informacje o ludach zamieszkujących tereny poza granicami
państwa rzymskiego są niejasne. Możemy na przykład identy kować z
ludem kultury przeworskiej Lugiów, którzy wspomagali Rzym w jego
walce z Germanami, lecz nie wiemy, czy można Lugiów identy kować ze
Słowianami czy Germanami. W kulturze wielbarskiej niewątpliwe były
obok słowiańskich elementy gockie. Prawdopodobnie Słowianami byli
występujący u kronikarza Jordanesa z VI wieku Wenetowie, zwani przez
autorów germańskich Wenedami. Mieszkali oni na południe od Bałtyku”.
ROZDZIAŁ II

Kilka słów o Słowianach

Wzmianki o Słowianach zaczęły pojawiać się od połowy VI wieku.


Badaczom nie udało się uzyskać porozumienia, na jakim terenie
wykształciła się kultura, która później charakteryzowała Słowian. Co
więcej, do już istniejących hipotez dochodzą wciąż nowe. Część badaczy
szuka praojczyzny Słowian we wschodniej Europie, niektórzy wskazują
na dolny bieg rzeki Dunaj, a inni tereny współczesnych, zachodnich
Węgier.
Zgodnie z najlepiej uzasadnioną źródłowo hipotezą dotyczącą
początków etniczności i kultury Słowian dopiero od czasów wczesnego
średniowiecza, czyli od wieków VI–VII, plemiona słowiańskie
rozprzestrzeniły się na zachód i północ od linii górnej Wisły.
Właśnie od tego momentu można mówić o trwałym już zasiedleniu
ziem polskich przez ludność słowiańską. Słowianie znajdowali się
wówczas w okresie wielkiej ekspansji. Doszli aż do Łaby, a na południu po
Morze Egejskie i na Peloponez, na północy zaś w kierunku dzisiejszej
Estonii i górnej Wołgi, wchłaniając tamtejsze ludy bałtyckie i ugro ńskie.
Był to zatem wielki czas Słowian, tak jak wcześniej taki czas wielkości
mieli Etruskowie, Celtowie czy Rzymianie. Podczas swych wędrówek w
wiekach VI–VIII Słowianie zajęli rozległe tereny Europy, na południu
zatrzymując się dopiero na Krecie, a na wschodzie na Wołdze.
Wędrówka Słowian na zachód i południe została wymuszona, jak wiele
jej podobnych w tym czasie, najazdami ludów z głębi Azji. Uciekając przed
nimi, Słowianie wkroczyli na ziemie dawniej zamieszkane przez
Germanów. W zwartych grupach zasiedlili je do rzeki Łaby. Ale niektóre,
pojedyncze grupy docierały w głąb Bawarii, osiedlając się tu na wiele
pokoleń. Ostatecznie u schyłku VII wieku ziemie Słowian rozciągały się
od Łaby po stepy nadwołżańskie i od Bałtyku po Morze Śródziemne.
Jednak w przeciwieństwie do sąsiadów Słowianie przez wieki żyli bez
zorganizowanych struktur państwa, we wspólnotach, które troszczyły się
o swoich członków. Co prawda, pojawiło się zróżnicowanie na
zamożniejszych i uboższych wojowników, ale nie doprowadziło to jednak
do trwałych zależności politycznych różnych grup lokalnych od jednej
osoby (wodza – króla).
Pierwsze państwo słowiańskie zorganizował kupiec frankoński
Samon. Stanął on na czele Słowian zbuntowanych przeciw Awarom,
wojowniczym koczownikom przybyłym z Azji Centralnej. Jego władztwo
trwało trzy dekady w VII wieku.
We wczesnym średniowieczu w naszym regionie Europy panowała
zupełnie inna sytuacja etniczna niż obecnie, gdyż Słowianie zajmowali
całą wschodnią część dzisiejszych Niemiec.
Na zachodzie dotarli do Łaby i dlatego ich odłamy mieszkające
pomiędzy tą rzeką a Odrą nazywa się połabskimi. Do X wieku południowe
plemiona Połabian (Serbowie, Łużyczanie, Milczanie) uległy podbojowi
niemieckiemu. Natomiast odłam północny – Obodrzycy, Wieleci, Ranowie
– aż do XII stulecia opierał się armiom sąsiadów: Niemców, Duńczyków i
Pomorzan.
Prawdopodobne jest, że Berlin, stolica Niemiec, ma korzenie
słowiańskie. Interesujące jest podobieństwo sylaby „lin”, która występuje
w nazwie stolicy Niemiec, do wielu polskich miast, takich jak Dęblin,
Koszalin, Lublin.
Terytoria Słowian sięgały daleko za dzisiejszy Berlin. Regularnie
atakowali Niemców. W ciągu 300 lat kilka razy napadali Hamburg, łupiąc
miasto doszczętnie. Zawsze pozostawiali po sobie zgliszcza, Hamburg
spalili sześć razy. Port ten nie był ani jedyną, ani najbogatszą zdobyczą
Słowian w ich znaczonej łunami drodze na zachód i północ. Ich napór na
obszar niemiecki trwał od końca VI wieku i odbywał się zarówno w
formie przemieszczania się całych grup ludności, jak i w postaci najazdów.
W okolicach X wieku państwo niemieckie przeszło do kontrataku, zajęło
południowe Połabie, a z północnopołabskimi Słowianami przez następne
200 lat toczyło krwawe wojny. Pod koniec XII wieku ostatnie plemiona
pogańskich Słowian zaodrzańskich zostały pokonane, po czym wytępione
lub zgermanizowane.
Także przeciwko ludom północy Słowianie prowadzili wyprawy
łupieskie. Znani byli Skandynawom jako bezlitośni piraci oraz najeźdźcy.
W 1136 roku Pomorzanie pod wodzą księcia Racibora doszczętnie spalili
jeden z najważniejszych ośrodków handlowych północy – Konungahelę.
Opisane są również przypadki, kiedy na sam widok statków słowiańskich
umykały całe oty wikińskie. Jednak Słowianie nadbałtyccy nie zawsze
walczyli z wikingami. Bywało tak, że zawierali przymierza i wspólnie
kierowali się na obszary, które można było złupić.
Prowadzone badania i przeróżne znaleziska z ostatnich lat świadczą
też o tym, że Słowianie na północy nie tylko prowadzili działania
militarne na tych terenach, ale również osiedlali się na terenach
Skandynawii. Większość tych osadników uległa naturalizacji. Najpóźniej
do początku XI wieku zasymilowali się całkowicie z okoliczną ludnością
skandynawską. Wyjątek stanowili osadnicy z wysp południowoduńskich,
którzy nie tylko nie zamierzali się naturalizować, ale wręcz pomagali
łupieżcom słowiańskim przybywającym z południa. Dopiero król
Waldemar I Wielki w drugiej połowie XII wieku zaczął zwyciężać
słowiańskich najeźdźców, a osadników podporządkował koronie duńskiej.

Waldemar został królem całej Danii w roku 1158. Zajął się


reorganizacją i odbudową państwa po zniszczeniach wojny
domowej i wypowiedział wojnę zajmującym się piractwem na
wodach Bałtyku pogańskim plemionom słowiańskim
zamieszkującym tereny Pomorza oraz Rugię, którzy tak dali się we
znaki Duńczykom, że w momencie objęcia władzy przez
Waldemara niemal jedna trzecia kraju była wyludniona. Pierwsza
wyprawa wyruszyła w roku 1160, a przypieczętowaniem krucjaty
było podbicie Rugii i zrujnowanie rańskiej Arkony w roku 1168.
Gród w Grodźcu poddał się bez walki kilka dni później. Ludność
wyspy została ochrzczona, dotychczasowy wódz Ranów Tesław
złożył hołd królowi duńskiemu, dając tym samym początek
dynastii książąt rugijskich wasalnych wobec Danii aż do 1325 roku.
Cała wyspa została włączona do diecezji Roskilde bullą papieża
Aleksandra II w 1169 roku. Przejęcie największej w rejonie
siedziby piratów znacznie poprawiło sytuację w królestwie,
zwłaszcza że w roku 1170 Waldemar rozbił kolejny ich ośrodek –
leżący nieco dalej na wschód Dievenow (Dziwnów?) na Wolinie, co
stworzyło podstawy do militarnej dominacji Danii w tym rejonie
Europy przez kolejne trzy pokolenia.

Ogólnie jednak rzecz biorąc, druga połowa XI wieku i pierwsza połowa


XII wieku stanowiły okres słowiańskiej dominacji na zachodnim Bałtyku.
*
W organizacji swoich państw Słowianie wykorzystywali
doświadczenia wielu ludów. Dużą rolę odgrywały wzorce zaczerpnięte od
sąsiadów lub przybyszów. Te zewnętrzne wzorce w budowaniu struktur
władzy wspierane były jednak zawsze lokalnymi tradycjami
słowiańskimi. Twórcze korzystanie z dostępnych rozwiązań było
charakterystyczne nie tylko dla życia społecznego. Znalazło swoje odbicie
także w kulturze, w sposobie gospodarowania, wytwarzania różnych
przedmiotów (garnki, ozdoby, narzędzia, broń).
Mimo podobnych możliwości technologicznych poszczególne grupy
ludzi wytwarzały ceramikę o odmiennych kształcie i zdobieniach – takich,
które odpowiadały ich upodobaniom estetycznym, tradycji, ale też
przekonaniom ideowym, decydującym o symbolice przedstawień na
naczyniach. Ponieważ po wielu wspólnotach zachowały się głównie
zabytki ceramiki, dzięki nim określamy, w obrębie jakiej kultury żyli
przedstawiciele tych wspólnot.
Słowianie byli przede wszystkim rolnikami. Wyroby ich rzemiosła
cechuje więc głównie wartość użytkowa. Mniejszą wagę przywiązywano
do pięknej formy.
Jako wojownicy Słowianie posługiwali się taktyką niezbyt
skomplikowaną, lecz skuteczną, gdyż opartą na przewadze liczebnej.
Przez wieki nie ukształtowała się w ich gronie grupa zawodowych
wojowników. Dopiero wojny w czasie wielkiej ekspansji i związane z nimi
zdobycze gromadzone przez wybranych wojowników i przywódców
doprowadziły do głębszych podziałów majątkowych wspólnot. Nie
wpłynęło to jednak na ich zasadniczy kształt – podstawę społeczności
stanowili nadal wolni rolnicy biorący udział w wyprawach wojennych.
Oni decydowali na specjalnych spotkaniach – wiecach – o najważniejszych
zadaniach stojących przed całą wspólnotą. Oni też wybierali przywódcę
na czas wypraw wojennych.
Zawodowi wojownicy, możni i książęta pojawią się dopiero wraz z
powstaniem państw.
Słowianie nie wznosili budowli z kamienia. Ob tość lasów czyniła z
drewna naturalny, prosty w obróbce i tani materiał budowlany. Nie
mieszkali w dużych grupach, gdzie istniał podział prac charakterystyczny
dla społeczności o cechach miejskich. Podstawową formą osadniczą była
niewielka wieś nad brzegiem rzeki lub zbiornika wodnego.
Zabezpieczeniem dla wspólnoty był gród. W jego murach – a właściwie
wałach – chroniono się wraz z dobytkiem na wypadek najazdu wroga.
Czy kultura Słowian była taka sama na całym terenie, który zasiedlali?
Oczywiście nie. Słowianie szybko wchłaniali elementy kultur innych
ludów. Stąd tak szybko pojawiały się odmienności w zakresie kultury
materialnej, zwyczajów politycznych, wkrótce także języka.
Ta otwartość na zmianę własnej kultury była siłą Słowian. Nie
prowadziła bowiem do zaniku ich tożsamości, lecz do lepszego
dostosowania się do warunków, w jakich przychodziło im żyć. Tak o
ludach południowosłowiańskich pisał cesarz bizantyjski Maurycy (zm.
602):
„Ludy słowiańskie mają podobny sposób życia i podobne obyczaje.
Cenią wolność i w żaden sposób nie dają się nakłonić do uległości i
posłuszeństwa wobec obcych, zwłaszcza we własnym kraju. Z łatwością
znoszą upał, zimno i ulewę oraz brak odzienia i niedostatek. Dla gości są
dobrzy i z życzliwością ich przewożą z miejsca na miejsce, dokąd dążą, tak
że gdyby dla niedbalstwa gospodarza gościa szkoda spotkała, oddający
gościa wojnę by wzniecił, pomszczenie gościa za świętość sobie
uważając…”.
Ze starożytnych zapisów Prokopiusza z Cezarei dowiadujemy się, że
Słowianie:
„(…) nie są niegodziwi z natury i skłonni do czynienia złego (…) dla
przybywających do nich są życzliwi i chętnie odprowadzają z miejsca na
miejsce, używając im czego potrzebują (…) uważając za święty obowiązek
pomszczenia gościa, gdyby stała mu się jakaś krzywda”.
Lud ten niestety cywilizacyjnie był bardzo uwsteczniony w stosunku
do okresu rzymskiego, co objawiało się w różnych dziedzinach – w
kiepskiej produkcji ceramicznej, w braku umiejętności i doświadczeń
rzemieślniczych, w posługiwaniu się prymitywnymi narzędziami
rolniczymi. W działaniach wojennych także. Gdzieś podziały się
znakomita broń i doświadczenie wojenne z czasów rzymskich. Źródła
antyczne donoszą, że Słowianie poprzestają na władaniu prymitywną
włócznią. Tak pisze Prokopiusz z Cezarei (zm. ok. 562):
„Stając do walki, na ogół pieszo idą na nieprzyjaciela, mając w ręku
tarczę i oszczepy, pancerza natomiast nigdy nie wdziewają (…). Jako broń
każdy nosi dwie krótkie włócznie, a niekiedy również dwie tarcze, lecz
niewygodne w noszeniu. Używają też drewnianych łuków i drobnych
strzał, powleczonych trującą substancją o bardzo niebezpiecznym
działaniu…”.
Cesarz bizantyjski Maurycy i grecki Prokopiusz wspominając o
Słowianach południowych, przekazują w swoich relacjach pewne
informacje i dają wiele wskazówek o ich osadnictwie i budowlach.
Prokopiusz pisze:
„Żyją w nędznych kolibach, nawzajem daleko rozłożeni, każdy zaś
często odmienia siedziby”.
A Maurycjusz dodaje:
„Mieszkają po nieprzystępnych polanach, rzekach, moczarach,
jeziorach, a wyjścia czynią wszelakie, dla zdarzających się im pospolicie
niebezpieczeństw”.
ROZDZIAŁ III

Słowianie na ziemiach polskich

Od prawie dwóch wieków trwa spór o to, kto mieszkał na obszarach


między Odrą a Wisłą w okresie rzymskim – Słowianie czy Germanie.
Istnieją dwa stanowiska w tej sprawie:
– autochtoniści, którzy sądzą, że obszar ten jest od zawsze słowiański.
Uważają, że to na ziemiach polskich właśnie uformowała się słowiańska
wspólnota i stąd, znad Wisły rozsiali się Słowianie na wschód, południe i
zachód.
– allochtoniści, którzy uważają, że Słowianie przybyli na te ziemie
dopiero ok. V wieku lub w początkach VI wieku.
Geneza problemu osadnictwa słowiańskiego wiąże się z wielkimi
emocjami, jak również z zaangażowaniem wielu niekompetencji w obronę
tezy o pradawnym zasiedlaniu ziem polskich przez Słowian.
Obecnie zdecydowanie zaczyna przeważać ta druga opcja, teoria
allochtonistyczna, mówiąca o migrowaniu, czyli o napływie i mieszaniu
się autochtonów (tubylców) z ludnością napływową. Polscy allochtoniści
uważają, że na naszych ziemiach żyły inne ludy, które zmieszały się z
przybyłymi Słowianami. Istnieją między innymi niepodważalne
przesłanki, że Goci rzeczywiście zaznaczyli swoją obecność na ziemiach
polskich. Były też i inne ludy.
Między I a IV wiekiem wpływy kulturowe na ziemiach polskich mieli
Sarmaci, koczownicy pochodzenia irańskiego budzący podziw i postrach,
wspaniali jeźdźcy i łucznicy. To oni rozwinęli formacje opancerzonej w
zbroje łuskowe ciężkiej jazdy walczącej kopiami oraz
charakterystycznymi mieczami o głowach zakończonych kółkiem. Ten
waleczny lud zniknął po czasie wędrówek ludów. Najbliżsi im genetycznie
potomkowie żyją dzisiaj w kaukaskiej Osetii.
Ślad osadnictwa na ziemiach polskich pozostawili również
Wandalowie, co potwierdziły badania archeologiczne przeprowadzone w
okolicach Sanoka. Wandalowie spędzili kilka wieków na terenie obecnej
Polski, następnie przebijając się na zachód, złupili Rzym i osiedlili się w
ęp p j ją ę p y ę
Hiszpanii. Jednak największą chwałę przyniosło im zdobycie północnej
Afryki i zbudowanie tam silnego państwa, które ponownie pokonało
Rzymian. W 455 roku, kiedy złupili Rzym, zyskali dla imienia Wandal
bardzo pejoratywne znaczenie – niszczyciela. W V wieku przez nasze
ziemie przetoczyło się także potężne, pochodzące z Azji plemię Hunów. W
obrębie oddziaływania Hunów znalazły się ziemie późniejszej Polski
południowej (w okolicach Rzeszowa znaleziono piękne zapinki oraz
kolczyki typu huńskiego).

Goci – północnogermańskie plemię zamieszkujące Götaland, na


terenie dzisiejszej Szwecji.
Najstarsze wzmianki o Gotach mogły pojawiać się u Klaudiusza
Ptolemeusza (II wiek), gdzie wspomina się plemię Goutai.
Prokopiusz z Cezarei nazywa ich Gautoi, skandynawskie sagi
Gautar, zaś poematy Beowf i Widsith – Gēatas. Goci nawet na tle
innych germańskich plemion byli ludem niezwykłym. Na
przełomie starożytności i średniowiecza przemierzyli całą Europę:
od swych pierwotnych siedzib w Skandynawii poprzez ziemie
polskie i stepy Ukrainy, Bałkany, zahaczając o Azję Mniejszą,
dotarli do Galii i ostatecznie osiedli w Italii i Hiszpanii. Po latach
wędrówek i ciągłych wojen stworzyli silne państwa, które razem z
Frankami Chlodwiga decydowały o hegemonii w Europie. Upadli i
wyginęli pod naciskiem Bizancjum oraz nowo powstałej siły
islamu. Jeszcze w XVI wieku ich obecność odnotowywano na
Krymie.

Wiele ludów przewinęło się przez ziemie polskie. Ich geny w kolejnych
pokoleniach trwały, choć z pewnością zostały zdominowane przez
napływ Słowian, ich ekspansję osadniczą i rozrodczą.

*
Ostatnimi autochtonistami, naukowcami wysokiej klasy, opierającymi
się w dyskusjach na argumentach naukowych, a nie spekulacjach, byli
wybitny profesor archeologii, muzeolog Józef Kostrzewski (1885–1969),
oraz profesor archeologii Konrad Jażdżewski (1908–1985). Teorię tę
wyznawali również historyk Kazimierz Tymieniecki (1887–1968),
antropolog Jan Czekanowski oraz językoznawcy Tadeusz Lehr-Spławiński
(1891–1965) i Witold Mańczak (1924–2016).
Stanowisko allochtonistyczne wypracował dla polskiej archeologii
profesor Kazimierz Godłowski (1934–1993), archeolog, prehistoryk, wielki
uczony, znawca okresu rzymskiego. Niezmiernie konsekwentny, uczciwy
i rzetelny w odczytywaniu naukowych źródeł szybko zyskał swoich
zwolenników. Jednym z nich jest Andrzej Kokowski(ur. 1953), archeolog,
profesor nauk humanistycznych. Jest autorem doskonałej książki
Starożytna Polska obejmującej okres od III stulecia przed narodzeniem
Chrystusa do schyłku starożytności.
Zwolennicy starszej teorii, zgodnie z którą Słowianie od początku
świata wywodzą się z terenów dzisiejszej Polski, zarzucali jeszcze do
niedawna orędownikom „niepolskiego” pochodzenia Słowian brak
patriotyzmu. Takie zarzuty kierowane są do kogoś, kto w przebraniu
przeniósł potajemnie dokumenty kościelne do internowanego w
Bieszczadach prymasa Stefana Wyszyńskiego. Chodzi oczywiście o
profesora Aleksandra Lecha Godlewskiego (1905–1975). Jego ojciec,
profesor Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, został zamordowany
w Katyniu. Godlewski junior jeszcze w czasach mocno sowieckich
pojechał na konferencję archeologiczną na Białoruś, żeby potajemnie
wyślizgnąć się z niej i dotrzeć do Katynia, zabrać ziemię z katyńskich
grobów i przemycić do kraju, do Krakowa, gdzie powstawał w 1978
rokupodziemny Instytut Katyński.
Koncepcja profesora Godlewskiego, zgodnie z którą pierwotną
siedzibą Słowian było w pierwszych wiekach naszej ery dorzecze
środkowego Dniepru, jest poparta solidną argumentacją archeologiczną.
Obszar ten, położony na północ od Kijowa, jest miejscem
występowania archeologicznej kultury kijowskiej. Ludność
zamieszkiwała niewielkie, nieobronne osady wiejskie położone w pobliżu
rzek, utrzymywała się z rolnictwa i hodowli.
Domostwa były prymitywne – malutkie półziemianki o wymiarach
mniej więcej cztery na cztery metry ogrzewane kamiennymi piecami
budowanymi w jednym z narożników. Umiejętności tego ludu również nie
były duże. Potra li wylepiać ręcznie jedną formę naczynia – garnek o
jajowatym kształcie, z nieznacznie odgiętym na zewnątrz brzegiem
zdobionym ornamentem wydrapanej fali. Dominował ciałopalny
obrządek pogrzebowy, a spalone kości zmarłych składane były wraz z
resztkami stosu pogrzebowego do niewielkich jam. Ta właśnie ludność
identy kowana jest bezpośrednio z przodkami Słowian.
Kronikarz Jordanes z VI wieku w swojej Historii gockiej (Getica) pisze,
że jedną z grup Słowian byli Wenetowie, zwani również Wenedami,
antyczny lud mieszkający na południe od Bałtyku. Do dziś trwa spór
archeologów, historyków i językoznawców o to, czy Wenedowie należeli
do plemion bałtyjskich, germańskich, czy też byli prapolskimi
Słowianami. Nazwa Wenetowie występuje już u starożytnych geografów,
jednakże do czasu Jordanesa żadne antyczne źródło ani pisane, ani
kartogra czne nie powiązało tego ludu ze Słowianami.
Nazwa Słowianie nie pojawia się nigdzie. Dopiero Jordanes w swoim
dziejopisie łacińskim z VI wieku identy kuje Wenetów jako Słowian. Są to
jednak już Słowianie średniowieczni, a nie starożytni. Jordanes stwierdza,
że wspólnota Wenedów pochodzi z jednego pnia, ale tworzą ją plemiona
Sklawinów i Antów. Według Jordanesa Sklawini nie mieli zamiłowania do
wojny, Antowie natomiast byli dzielni w boju.
Są więc nasi przodkowie, Słowianie. Jednak dopiero w VI wieku. Z
jakiego odłamu Wenedów jesteśmy my, Polacy? Zapewne z obydwu.
Potwierdzeniem braku ciągłości w jednolitym osadnictwie i
pojawienia się nowego ludu jest przede wszystkim zupełnie odmienny
wizerunek kultury okresu rzymskiego i kultury wczesnosłowiańskiej.
*
O tym, jak żyli nasi słowiańscy przodkowie w końcowych czasach
pogańskich i w pierwszych historycznych po zapoczątkowaniu procesu
chrystianizacji ziem polskich, dowiadujemy się z dawnych kronik obcych,
naszych dziejopisów i podróżników, z dawnych dokumentów, z opisów
zwyczajów, obrzędów, czynności i sprzętów, a przede wszystkim z
wykopalisk, czyli przedmiotów zrobionych i używanych przez człowieka
pradawnego, wykopanych lub wydobytych z ziemi, z bagien, z wody.
Wykopaliska te pozwalają w sposób najbardziej namacalny, bo na
podstawie rzeczywistych pozostałości, odzwierciedlić bezstronnie i
prawdziwie przeszłe formy bytowania. Są więc znajdowane i
wydobywane resztki budowli drewnianych lub gliniano-drewnianych,
ziemianki mieszkalne i gospodarcze, mogiły, kurhany, skarby, całe osady
złożone z kilku lub kilkunastu domów i innych zabudowań – jak np. w
Biskupinie.

80 lat temu, w 1933 roku, w Biskupinie (woj. kujawsko-pomorskie)


odkryto pozostałości prehistorycznej osady, jednego z
największych obiektów na archeologicznej mapie Polski. Mimo
upływu czasu gród wciąż kryje wiele tajemnic. W roku 1933
poziom wód Jeziora Biskupińskiego znacznie się obniżył, ukazując
pozostałości osady. Otoczona była ona wałem zbudowanym z
ziemi i drewna. Miał on 640 metrów długości, trzy metry
szerokości oraz był wysoki na sześć metrów. Dodatkowo Biskupin
otoczony był falochronem z drewnianych pali wbitych ukośnie w
ziemię. W tej prastarej osadzie znajdowało się ok. 106 domów
położonych wzdłuż 11 ulic. Osadę zamieszkiwało ok. 800 osób.
Istnieje parę teorii na temat upadku Biskupina, porzucenia osady
przez mieszkańców. Faktem jest, że woda zalała osadę.

W otoczeniu domostw, w grobach znajdują się najróżniejsze


przedmioty z gliny, kamienia, metalu, kości, zwęglone kawałki drewna,
kości zwierzęce, przedmioty ze skóry, kawałki tkanin, ziarna zbóż i
nasiona przeróżnych roślin. Długotrwałe, żmudne badania naukowe,
p y g
prace wykopaliskowe umożliwiają poznanie niepisanych dziejów i
sposobu życia naszych przodków.
Słynny badacz Biskupina, Józef Kostrzewski tak pisał w 1947 roku:
„Nie ulega wątpliwości, że dynastia piastowska nie rozpoczęła się
dopiero z Mieszkiem, lecz sięga w głąb wieku IX”.
Biskupin nie jest unikatową osadą. To zaledwie jedna z wielu
zbudowanych podobnie osad obronnych z wczesnej epoki żelaza. W
Izdebnie i Smuszewie odkryto osady o dokładnie takiej samej regularnej
zabudowie jak w Biskupinie. W tym okresie istniały też inne grody,
znacznie większe i o bardziej zróżnicowanej zabudowie. Biskupin był do
niedawna jedyną dobrze przebadaną osadą z okresu prahistorii. Uczeni już
wcześniej przypuszczali, że na terenach Polski istnieje więcej podobnych
do Biskupina osad, jednak dopiero najnowsze badania pozwoliły
bezspornie to stwierdzić. Badania prowadzone pod kierunkiem
Włodzimierza Rączkowskiego z Instytutu Prahistorii Uniwersytetu im.
Adama Mickiewicza w Poznaniu i Tomasza Herbicha z Instytutu
Archeologii i Etnologii PAN pozwoliły odtworzyć szczegółowy plan
ukrytych pod ziemią średniowiecznych Szamotuł.
Mieszkańcy obszaru dzisiejszej centralnej Polski budowali w VIII
wieku p.n.e. potężne grody, których biskupińska rekonstrukcja jest
jedynie skromną namiastką. Rozmiar i organizacja wewnętrzna
przebadanych przez poznańskich archeologów osad sugerują, że
ośrodkiem centralnym na terenie dzisiejszych Pałuk i Wielkopolski w
okresie epoki żelaza były prawdopodobnie Sobiejuchy.
Znajdujący się tam gród był trzy razy większy od Biskupina – zajmował
aż sześć hektarów. Jego zabudowa była bardziej zróżnicowana i w
odróżnieniu od innych grodów można do niego było wejść nie jedną, ale
dwiema bramami. W Sobiejuchach między gęsto zbudowanymi domami
było też kilka placów, na których toczyło się zapewne życie publiczne.
Największą niespodzianką jest jednak pokaźny pusty obszar, który mógł
być placem zgromadzeń albo targowiskiem. Tymczasem w całym
Biskupinie jest tylko malutka wolna przestrzeń za bramą, a reszta osady
jest bardzo gęsto zabudowana. Na tym gęsto zabudowanym obszarze
ludzie żyli ze zwierzętami i prowadzili działalność rzemieślniczą. W
Sobiejuchach mieszkańcy mieli dużo więcej przestrzeni.
Badania potwierdziły także, że wszystkie osady były otoczone
pierścieniem potężnych jak na owe czasy forty kacji skonstruowanych z
drewnianych skrzyń wypełnionych żwirem i kamieniami. Wały te
pierwotnie miały wysokość ok. ośmiu metrów i zapewne chroniły
ludność przed wrogimi plemionami.
Zdaniem naukowców to właśnie Sobiejuchy mogły być ośrodkiem
centralnym ludzi żyjących ponad 2700 lat temu w Wielkopolsce i na
Kujawach.
Szczegółowe poznanie wyglądu osad tkwiących w ziemi umożliwiło
zastosowanie nowatorskiej w Polsce metody prospekcji geomagnetycznej
oraz zestawienie jej wyników ze zdjęciami lotniczymi stanowisk. W
Polsce prospekcję geomagnetyczną wciąż stosuje się rzadko. Nadal nie
mamy pełnej wiedzy, kim byli i skąd pochodzili mieszkańcy tych
niezwykłych grodów. Tajemnicą jest okryty również nagły upadek ich
zaawansowanej kultury. Mamy jednak pewność, że społeczność żyjąca 28
stuleci temu na terenie dzisiejszych Pałuk i Wielkopolski posiadała
niezwykłe umiejętności ujarzmiania otaczającej przyrody, które
pozwalały prowadzić wygodne życie w dobrze bronionych osadach.
ROZDZIAŁ IV

Geneza państwa polskiego

W IX wieku obszar Polski zamieszkiwały następujące plemiona


słowiańskie: w dorzeczu środkowej i dolnej Warty Polanie, na północ od
nich Pomorzanie, w których obrębie wyróżniają się dwa mniejsze
plemiona – Wolinianie i Pyrzyczanie. Na Kujawach Goplanie. Na terenie
Śląska Ślężanie: na Dolnym Śląsku Dziadoszanie, Bobrzanie, na Górnym
Śląsku Opolanie i Ślężanie.
Nad górną Wisłą Wiślanie, nad środkową Mazowszanie.
Do założenia pierwszego państwa na ziemiach dzisiejszej Polski mieli
doprowadzić Polanie. Powstała organizacja państwowa, która zaczęła
skupiać wszystkie ziemie i plemiona wielkiego dorzecza Wisły, między
Bugiem a Odrą, Karpatami i Bałtykiem. Tak to ujął lwowski historyk
Stanisław Zakrzewski (1873–1936):
„Miecz i rozum dynastii Piastów zakreśliły nie tylko różnice pomiędzy
Polakami a Niemcami, Węgrami i Prusakami, ale oznaczyły granice
politycznej myśli i kultury oddzielającej Polskę od reszty świata
słowiańskiego”.
Określenia: Polska, Polacy pojawiają się w czasach Bolesława
Chrobrego. Wcześniej stosowano formę: kraj Polan, Polanie. Sąsiedzi na
wschodzie, narody ruskie nazywały Polaków Lachami. Również Węgrzy
mieli swoją nazwę na Polaków – Lengyel. Według kronikarzy oznacza ona
rycerza i dobrego towarzysza w boju. Alternatywną nazwą naszego kraju
była również Lechia. Zapoczątkował ją kronikarz Kadłubek. Terminy:
Lechia, Lechici były stosowane przez późniejszych dziejopisów.
Historyk Gerard Labuda (1916–2010) pisał:
„Nazwą Polska posługiwali się sami Polacy i cały krąg kultury
romańsko-germańskiej, natomiast w kręgu kultury bizantyjskiej i
wschodnio-słowiańskiej nazywano Polaków: Lachami na Rusi, Lenkas na
Litwie, Lengyel na Węgrzech. Nazwa ta wzięła swój początek od plemienia
Lędzian, którzy w okolicach górnego Bugu stykali się z Rusią”.
W genezie państwa polskiego Polanie odegrali centralną rolę i
przekazali mu swą nazwę. Tego nikt nie kwestionuje. Cztery wielkie
plemiona: Polanie, Lędzianie, Wiślanie, Goplanie straciły swoją
rozdzielność i ich nazwy całkowicie wyszły z użycia, zlewając się w jedną
– Polanie.
Trzy plemiona: Mazowszanie, Pomorzanie i Ślężanie dłużej
utrzymywały cechy odrębności regionalnej w języku potocznym. Ślężanie
to ludność polska, przodkowie dzisiejszych Ślązaków. Poczynając od X
wieku, mamy na Śląsku liczne wykopaliska o charakterze typowo
słowiańskim, a ściślej polskim. Ludność Śląska buduje podobne grody
obronne jak w innych częściach Polski, używa podobnej ceramiki toczonej
na kole i podobnych form broni, narzędzi i ozdób. Kobiety śląskie noszą po
obu stronach skroni takie same kabłączki skroniowe, jakie spotkamy na
całym obszarze zachodnio-słowiańskim, i zupełnie identyczne srebrne
ozdoby ligranowe, jakie spotykamy w Wielkopolsce, Małopolsce, na
Mazowszu. W X i XI wieku Śląsk był zamieszkany przez ludność rdzennie
polską. W dodatku od czasów pierwszego historycznego władcy Polski
Mieszka I wchodził w skład monarchii piastowskiej.

Państwo polskie za panowania pierwszych Piastów miało


charakter monarchii wczesnofeudalnej. Obok typowych cech
monarchii wczesnofeudalnej charakteryzowało się
występowaniem niewolnictwa patriarchalnego oraz księstw i
wspólnot plemiennych. W miarę chrystianizacji odrębności w
obszarze państwa znikały. Silna władza monarsza popierana była
przez możnych, gdyż pozwalała im skutecznie ugruntować swoje
wpływy i podporządkować ogół ludności. Sprzyjało to powstaniu
zarządzanego centralnie państwa i stwarzało warunki do
szybkiego rozwoju stosunków feudalnych.

W sercach i myślach ludu śląskiego zakorzeniona jest bardzo głęboka


świadomość odwiecznej przynależności Śląska do Polski. Oczywiście
istnieje dzisiaj wiele naiwnych prób fałszowania historii zwłaszcza przez
prehistoryków niemieckich (doktor Petersen, doktor Raschke), którzy
próbują zaprzeczać polskości Śląska w okresie wczesnohistorycznym,
twierdząc, że Śląsk nie był wówczas zamieszkany przez Polaków, lecz
przez jakichś niezidenty kowanych, zachodniosłowiańskich Lechów, o
których historia nic nie wie. Oczywiście takie stwierdzenia nie mają z
prawdą nic wspólnego i nie należy ich traktować poważnie.
Z plemienia Polan wywodziła się dynastia Piastów. Nazwa Polanie
pochodzi prawdopodobnie od rolniczego charakteru ich gospodarki, od
pól, które zamieszkiwali i uprawiali. Byli przede wszystkim rolnikami,
hodowcami bydła i pszczół, znakomitymi rzemieślnikami. Zajmowali się
również rybołówstwem, łowiectwem i zbieraniem różnych płodów
leśnych.

Osady
Ludność prapolska okresu przedpiastowskiego osiedlała się zarówno
w osadach otwartych (zwanych prapolskimi określeniami: siodła, sioła, a
później wsiami lub osadami), jak i w obronnych.
Pod osiedla wybierano przede wszystkim miejsca położone w pobliżu
wód, jezior i rzek z powodu korzyści, jakie daje człowiekowi woda. Blisko
była woda do picia, mycia i prania.
Nie było potrzeby kopać głębokich studni. Przy wyborze miejsca pod
osiedle zwracano również wielką uwagę na jakość gleby. Omijano ziemie
słabe, niedające nadziei na dobre urodzaje. Osiedlano się rodzinami oraz
rodami. Sioło (wieś) składało się z kilku lub kilkunastu domostw.
Grupowano je wzdłuż ulicy, w dwóch równoległych rzędach. Tego typu
wsie zwane ulicówkami odkryto między innymi w Lisewie pod Toruniem,
w Lubiczu, w Brzegach (woj. małopolskie) i w Zgniłce (woj. kujawsko-
pomorskie).
Drugą postacią osadniczą była okolnica, czyli osiedla domów
ustawionych wokół placu lub stawu. Typową okolnicę pochodzącą z X
wieku odkryto w Siedleminie (pow. jarociński).

Grody
Znaczna część osad tego okresu miała charakter obronny, czego
powodem były względy gospodarcze, a później także polityczne. Istniała
konieczność zabezpieczenia osiedla przed nagłym wtargnięciem
nieprzyjaciela. Najstarsze grody plemion prapolskich z końca VI, VII, VIII
wieku były bronione jedynie rowami i ostrokołami, tzn. były ogrodzone
palisadą z ostro zakończonymi palami, gęsto przy sobie wkopanymi
prosto lub ukośnie w ziemię. Na Śląsku już w VI i VII wieku budowano
grody otoczone solidnymi wałami drewniano-ziemnymi.
Grody spełniały funkcję struktury zaporowej, obronnej, defensywnej.
Od tego ogrodzenia pochodzi nazwa gród. Grody nie tylko były
schroniskami ludności w czasie niebezpieczeństwa, były także stale
zaludnione – w ogromnej większości. Gwarancja bezpieczeństwa, jaką
dawały grody, ułatwiała powstawanie targów. Kupiec chętniej odwiedzał
miejsca, gdzie istniały już bardziej rozwinięte formy organizacji
politycznej z centrami administracyjnymi, siedzibami naczelników
plemion, później książąt.
Targi ułatwiały okolicznej ludności zbywanie produktów,
wprowadzały konkurencję, a wraz z nią troskę o podwyższanie jakości
wyrabianych rzeczy. Wymiana dóbr materialnych pozwalała i ułatwiała
zapoznawanie się z produkowaniem przedmiotów przez sąsiadujące
plemiona. Przynosiła wielorakie korzyści. Od IX wieku część grodów stała
się więc skupiskami rzemieślniczymi i handlowymi.
Niektóre grody, jak Gniezno, Szczecin, Wolin, były też miejscami kultu
pogańskiego. Wielka liczba grodów stanowi jedną z charakterystycznych
cech Słowiańszczyzny. W samej Wielkopolsce naliczono ich 544. Podobnie
licznie występowały na Pomorzu. W IX wieku liczbą posiadanych grodów
mierzono siłę i znaczenie poszczególnych plemion polskich, co wynika z
informacji anonimowego mnicha zwanego Geografem Bawarskim.
Podaje on, że Ślęzanie posiadali 15 grodów, Dziadoszanie 20, Milczanie
30, Opolanie 20, Gołęszyce 5. Grody budowane były wysiłkiem
zbiorowym całej okolicznej ludności, która później ponosiła także ciężar
ich utrzymania. Dostarczała ludzi do załogi, żywność, materiały do
napraw i obrony. Z dawnych ośrodków władzy plemiennej i miejsc
sporadycznych targów rozwinęły się więc ludne ośrodki grodowe będące
centrami gospodarczymi, politycznymi, kulturalnymi i kultowymi. Cały
teren współczesnej Polski pokryty był siecią takich grodów. Wielcy
organizatorzy państwa polskiego Mieszko I i Bolesław Chrobry
umiejętnie przystosowali stare grody do potrzeb tworzącego się państwa,
jak również wznosili nowe.
Grody stawały się coraz potężniejszymi ośrodkami administracji i
obrony kraju. Niektóre przekształciły się w średniowieczu w miasta
odgrywające dzisiaj dużą rolę, np.: Kraków, Poznań, Wrocław, Gdańsk,
Szczecin. Inne z kolei mają dzisiaj o wiele mniejsze znaczenie niż w
czasach średniowiecznych. Do nich należą: Gniezno, Kołobrzeg, Wolin,
Sandomierz.
*
Polanie mieszkali najczęściej w domach drewnianych jednoizbowych i
dwuizbowych, wyjątkowo w ziemiankach budowanych na glebach
gliniastych, rzadko w chałupach. Domy drewniane miały zwykle podłogę
drewnianą, chałupy glinianą. W przeciwieństwie do zwykłych domów
mieszkalnych książęta polscy już od końca X wieku budowali pałace z
kamieni. Najstarsze świątynie chrześcijańskie również wznoszono z
kamieni, nie z drewna – np. kościoły katedralne w Gnieźnie, Krakowie i
Poznaniu.
Podstawą bytu Polan było rolnictwo. Uprawiali pszenicę, jęczmień,
proso, żyto i owies, len, konopie, mak, rośliny strączkowe oraz ogórki. Po
przyjęciu chrześcijaństwa zaznajomiono się też z innymi roślinami
uprawnymi, np. z krzewami i drzewami owocowymi uprawianymi przez
klasztory, jak winorośle, orzechy włoskie, morele, róże, oraz z rozmaitymi
warzywami, jak marchew, rzodkiew, cebula i kapusta. Mnisi ulepszyli też
uprawę roli i zaczęli budować pierwsze młyny wodne. Znacznie
rozpowszechnili warzywnictwo i sadownictwo.
Drugą podstawą gospodarki prapolskiej była hodowla zwierząt.
Pierwsze miejsce w hodowli zajmowała świnia domowa. Wykopaliska
wskazują również na konie średniego wzrostu, owce, kozy, kury i gęsi, a
także psy i koty.
Podstawą pożywienia ludności prapolskiej były zboże spożywane w
postaci ziaren prażonych, potrawy mączne (prażonki, zacierki, żurki,
pierogi, kluski), kasza, chleb, nabiał we wszelkiej postaci oraz jajka.
Robiono podpłomyki (prymitywne pieczywo w postaci placka pieczonego
z mąki i z wody na żarze). Pieczono też chleb zaczyniany przy pomocy
kwasu lub drożdży. Mniejszą rolę odgrywały jarzyny, owoce, pokarmy
mięsne. Spożywano mięso gotowane, pieczone, smażone oraz wędzone.
Potrawy słodzono miodem, cukru wtedy jeszcze nie znano. Ulubionymi
napojami były piwo i miód. Słowo „piwo” pochodzi od picia. Słowo
„browar” przejęliśmy od Niemców.
Lasy i łąki także dostarczały Polanom najróżniejszych płodów
służących do celów jadalnych, ale także barwiarskich i leczniczych.
Zbierano więc maliny, jeżyny, jagody, poziomki, borówki, żurawiny. Do
celów leczniczo-magicznych zrywano różne zioła, które są stosowane do
dzisiaj. Ścinano sitowie, wiklinę, których używano do wyplatania koszy,
pudeł i innych przedmiotów.
Z działalności rzemieślniczej zajmowano się tkactwem,
kołodziejstwem (koła, wozy), bednarstwem (naczynia drewniane),
szewstwem, kowalstwem, garncarstwem, odlewnictwem, złotnictwem,
które u plemion prapolskich osiągnęło bardzo wysoki poziom. Wspaniałe
wyroby znane są głównie ze skarbów srebrnych. Stosowano technikę
granulacji i ligranu. Wyrabiano kolczyki, paciorki, wisiorki, puste kule,
głowy końskie. Używano srebra do posrebrzania przedmiotów z brązu i
żelaza oraz do inkrustacji. Mniej znane są wyroby ze złota, ponieważ
najrzadziej dostają się do zbiorów publicznych – są przetapiane i
przerabiane u złotników.
W skarbach znalezionych na terenie Polski (ponad 500) znajdują się też
monety, często pocięte, oraz srebro w sztabach.

Ubiór i ozdoby
Ubiór męski składał się z koszuli, spodni na pasku nazywanych
gaciami, w zimie dochodził kożuch. Latem panowie nosili kapelusze
słomkowe z szerokim brzegiem, zimą czapki sukienne lub futrzane.
Kobiecy strój składał się z giezła szytego z dwóch kawałków płótna, z
rękawami, wkładanego bezpośrednio na ciało, zapaski lub spódnicy i
sukni.
Dziewczęta miały włosy rozpuszczone lub splecione w warkocz. Nie
nakrywały głowy, jedynie dla ozdoby nosiły przepaski lub wianek.
Mężatki miały włosy upięte, a głowę nakrywały chustą, czepcem
sukiennym lub futrzanym.
Dziewczęta i kobiety nosiły kabłączki skroniowe (najczęstsza ozdoba
Słowianek). Wykonywano je z brązu, srebra lub cyny i przyszywano do
skórzanej przepaski na włosy. Zwisały nad skroniami, a przy poruszeniu
głową wydawały charakterystyczny dźwięk. Ulubioną ozdobą były też
srebrne kolczyki. Na szyi wieszano kolie z różnych paciorków lub
wisiorków wykonanych z półszlachetnych kamieni, takich jak kryształ
górski, agat, uoryt, czy palonej gliny dla ludności uboższej.
Popularnością cieszyły się pierścionki, które nosili także mężczyźni. Szaty
spinano srebrnymi klamrami. Wśród bogatych ozdób były zarówno
ozdoby rodzime, jak i importowane, głównie ze Skandynawii. Na nogach
noszono chodaki z podeszwą, wykrawane z jednego kawałka skóry, lub
trzewiki składające się z osobnej podeszwy oraz cholewek.
Przymocowywano je do nóg paseczkami skórzanymi, przeciąganymi
przez otwory w górnej części obuwia i zawiązywanymi z tyłu nogi.
Obuwie prapolskie z X–XI wieku szyte różnymi ściegami, zdobione
barwnym wyszywaniem było starannie wykonane i miało piękny wygląd.

Higiena
Piękny wygląd wymaga też starań o czystość osobistą. Świadectwa
wykopaliskowe dowodzą, że nasi przodkowie nie byli bynajmniej
brudasami. Do mycia używali mydła (słowo to pochodzi od mycia), które
sami wyrabiali, i roślin zawierających saponinę, np. mydlnicy lekarskiej.
Korzystano też z kąpieli w rzekach i stawach oraz z łaźni parowych, o
których wspomina najstarszy nasz kronikarz Gall Anonim. Szczątki takich
łaźni wykopano w Gnieźnie i w Gdańsku.
Do pielęgnacji włosów używano grzebieni rogowych składających się z
trzech płytek, z których środkowa zaopatrzona była w zęby, a dwie
zewnętrzne tworzyły okładziny. Do golenia brody panowie używali
zwykłych noży o cieńszych ostrzach, brzytew nie znano.

Uzbrojenie
W skład uzbrojenia przeciętnego wojownika wchodziły łuk z licznymi
strzałami, jeden lub kilka oszczepów, topór bojowy lub czekan. Tylko
znakomici wojownicy posiadali miecze.
Pierwsze hełmy pojawiły się dopiero w drugiej połowie X wieku i były
dostępne, podobnie jak zbroja, tylko dla drużyny księcia. Broń odporną
wojowników pieszych stanowiły jedynie tarcze. Ludność wiejska używała
do walki proc, noży i maczug.
Handel
Do połowy XI wieku miał charakter głównie wymienny. Środkiem
płatniczym były też srebro i ozdoby, które cięto i odważano jako
umówioną zapłatę na specjalnych wagach. Obok rodzimego handlu
odbywającego się głównie na targowiskach w podgrodziach rozwijał się
także handel wymienny z zagranicą. Brali w nim udział głównie
wikingowie nawiedzający wybrzeża Pomorza jako kupcy i korsarze oraz
Żydzi docierający na nasze tereny już ok. połowy X wieku. Jednemu z
takich kupców, sefardyjskiemu[64] Żydowi Ibrahimowi ibn Jakubowi,
zawdzięczamy pierwszą wiadomość o Polsce Mieszka I pochodzącą z 966
roku, zapisaną przez pisarza arabskiego Al-Bakriego. Przybywali
prawdopodobnie również kupcy ruscy, a od XII wieku także niemieccy. W
połowie XI wieku zaczęto u nas wybijać w większej ilości monety dla
zasilenia skarbu. Pozwoliło to powoli zamienić gospodarkę naturalną z
właściwym jej handlem wymiennym na gospodarkę pieniężną. Od tego
czasu monety stały się miernikiem wartości. W Słuszkowie pod Kaliszem
odkryto skarb zawierający 13 tys. monet i liczne ozdoby pocięte na
mniejsze kawałki. W 1941 roku odkryto w Starej Wsi na Podlasiu złote
monety rzymskie pochodzące z III wieku, także pokrojone na połówki i
ćwiartki. Niektóre ze skarbów wczesnośredniowiecznych są bardzo duże,
np. skarb z Obrzycka (woj. wielkopolskie) zawierał 8 kilogramów
połamanych monet, ozdób i srebra surowego, skarb z Łupawy (woj.
pomorskie) ważył 12 kilogramów, a skarb w Dzierżnicy (woj.
wielkopolskie) ok. 15 kilogramów.

Komunikacja
Kupcy przemieszczali się drogą lądową i wodną. Głównymi środkami
komunikacji były wóz zaprzężony w konie lub bydło rogate oraz jazda
wierzchem. Zimą używano sań. Do komunikacji wodnej służyły tratwy,
czółna dłubane z jednego pnia oraz łodzie. Pomorzanie
wczesnośredniowieczni byli mistrzami w budowie łodzi. Zarówno łodzie,
jak i czółna poruszane były za pomocą wioseł.

Sąsiedzi
W sąsiedztwie Polan żyła ludność pruska, z którą Polanie początkowo
nie utrzymywali żadnych kontaktów. Na podstawie opisów
najwcześniejszych kronikarzy Prusowie od stuleci wiedli niezmienny,
nietknięty żadnym kataklizmem pracowity tryb życia rolników. Między
tymi dwoma ludami istniała przepaść obyczajowa. W XI wieku dopiero
koronowany król Polski Bolesław Chrobry wkroczył do Prus, krainy
północnej, a za most posłużyły mu lodem ścięte jeziora i bagna, bo innego
dostępu do owego kraju nie było. Bolesław zabrał do niewoli ogromną
część ludności, paląc po drodze niezliczone budynki. Łupy zdobyte zostały
bez bitew, choć tego najbardziej Bolesław pragnął. Natomiast sąsiedztwo
z Węgrami przedstawiało się zupełnie inaczej. Polan z Węgrami od
początku łączyły zażyłe kontakty. Znajdowali wspólne cele, mimo że
Węgrzy w przeciwieństwie do Prusów w przeszłości byli koczownikami,
co spowodowało, że ich tradycja miała całkiem inne oblicze niż ta, która
złożyła się na kulturowe dziedzictwo odwiecznych mieszkańców
środkowej Europy.

*
Możliwość poznania kultury Polan i innych plemion dają nam
wykopaliska, badania archeologiczne historyczne, językowe,
etnogra czne, antropologiczne, zoologiczne i botaniczne. Umożliwiają
poznanie kultury materialnej, duchowej, odtworzenie życia i obyczajów
naszego narodu w różnych okresach jego historii.
Jednak wśród historyków, archeologów i innych badaczy do dziś
trwają spory, czy Słowianie przybyli nad Wisłę w końcowej fazie wielkiej
wędrówki ludów, czy też wyodrębnili się z pnia indoeuropejskiego 1500
lat temu i są na ziemiach polskich autochtonami od zawsze. Dzisiaj góruje
sąd o napływie Słowian na ziemie dzisiejszej Polski, które na przełomie IV
i V wieku opuściło germańskie plemię Wandalów, ruszając na podbój
Europy Zachodniej. Mimo rozwoju nauki te problemy zasiedlenia są
trudne do wyjaśnienia, zwłaszcza że pośrednio uruchomiona przez
Hunów wielka wędrówka ludów doprowadziła do wyludnienia w drugiej
połowie V wieku licznych ziem środkowoeuropejskich. Archeologiczne
badania wskazują, że na terenie większej części dzisiejszej Polski
powstała luka, pustka osadnicza, która wciąż gnębi badaczy. Nie ulega
jednak żadnej wątpliwości, że Polacy wywodzą się z ludów
słowiańskich.
O początkach państwa polskiego wiemy mało, ponieważ do naszych
czasów przetrwało niewiele źródeł historycznych. Plemiona się łączyły,
ale sposób tego łączenia jest też różnie postrzegany. Historyk Stanisław
Arnold (1895–1973) tak pisał w 1937 roku:
„Łączenie plemion polskich, choć przez własnych książąt dokonywane,
nie odbywało się drogą spokojnej ewolucji: był to podbój słabych władców
przez silniejszych. Cementem, który spajał samodzielne plemiona w jedną
całość, była władza miecza, nie zaś pokojowe porozumienie lub
przymierze”.
Inni uczeni nie wykluczają przymierzy, porozumień, scalania plemion
drogą pokojowej ewolucji. Niezależnie od metody proces powstawania
państwa polegał na łączeniu się małych plemion w większe związki
tworzące zalążek państwa. Historyk Karol Potkański (1861–1907) tak w
1898 roku pisał o genezie państwowości polskiej:
„Państwo polskie powstało z rozszerzenia związku rodowego, który
obejmował pierwotnie jedno tylko plemię Polan. Rozszerzenie to
nastąpiło bądź drogą dobrowolnej federacji, bądź podboju. Związki takie
powstawały w zachodniej Słowiańszczyźnie już w VII wieku i później,
rozbijały się zaś prawie zawsze wskutek równorzędności składowych
elementów. W Polsce zamiana kilku plemion na państwo rozpoczęła się w
dobie przeddziejowej; być ona musiała bardzo długa i powolna. Historia
nic nam prawie o niej nie mówi, domyślać się jej tylko możemy i drogą
analogii dochodzić do ogólniejszych wniosków”.
Historycy i badacze wciąż zastanawiają się nad okolicznościami
powstania państwa pierwszych Piastów, wciąż badane są historyczne i
archeologiczne źródła, które pozwalają tę wiedzę poszerzać. Niewiele
wiemy o wczesnych etapach rozwoju państwa Piastów.
Spory były i będą. W 2008 roku nastąpiło ostre starcie między dwoma
renomowanymi specjalistami z omawianego okresu: Przemysławem
Urbańczykiem z Instytutu Archeologii i Etnologii PAN oraz Gerardem
Labudą z poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza.
Stanowisko Przemysława Urbańczyka jest takie:
„Najwyższa więc już pora, aby historycy i archeolodzy zarzucili
poszukiwana owych mitycznych «Polan», którzy są późnym produktem
historiogra i tropiącej rodzinne korzenie państwa piastowskiego. Nie ma
bowiem żadnych wiarygodnych źródeł, które pozwalają umieścić «Polan»
na mapie naszych ziem w okresie przedpaństwowym”.
Gerard Labuda odpowiedział w 2009 roku stanowczo, że Przemysław
Urbańczyk się myli, a jego puenta jest taka:
„Byli Polanie, od których wywodzi się nazwa krainy Polania z
ośrodkiem w Gnieźnie (…). Na pierwszy rzut oka widoczne jest nawiązanie
nazwy Polonia do wcześniejszej Polania i jej mieszkańców Polan”.
Polemista przywołał również autorytet Henryka Łowmiańskiego,
którego specjalnością badawczą są Polanie:
„Nazwa Polonia, Polonii w różnych odmianach błyskawicznie
rozpowszechniła się w źródłach zachodnich i wyparła bezładne
określenie wcześniejsze, oczywiście dzięki nadaniu jej przez Gniezno
o cjalnego charakteru…”.
Powyższy spór oczywiście niczego nie rozstrzygnął. Panowie zostali
przy swoich zdaniach i tak to będzie podobnie jak ze sporem autochtonów
i allochtonów.

*
Stolica Polan, Gniezno, zbudowana została prawdopodobnie w
początkach VIII wieku. Był to mocny gród obronny, wzniesiony na
stromym pagórku otoczonym wodami jezior. Tutaj władali, znani z legend
spisanych przez pierwszego kronikarza Galla, poprzednicy Mieszka I: jego
pradziad Siemowit, dziad Leszek i ojciec Siemomysł. O poprzednikach
Mieszka I wiemy jednak bardzo niewiele. Prócz tych trzech imion
przytoczonych, które nie są kwestionowane, do pozostałych władców
Polski przedchrześcijańskiej nie ma żadnej pewności.
Tadeusz Wojciechowski (1838–1919), wybitny historyk, wysunął
hipotezę, że legendarny Piast był piastunem dzieci poprzedniego władcy
(stąd pochodzi jego imię), a więc wysokim urzędnikiem dworskim, który
zgarnął władzę i stał się założycielem nowej dynastii. Ta kontrowersyjna
koncepcja została jednak odrzucona z powodu braku dowodów.
Według innych źródeł Piast był ubogim rolnikiem, który w nagrodę za
okazaną nieznanym przybyszom łaskawość uzyskał stanowisko księcia.
Niestety nigdy nic pewnego nie będziemy wiedzieli o pochodzeniu i życiu
pierwszych Piastów. Jedynie imiona są wiarygodne. Dzieje Polaków przed
Mieszkiem I zwane są często dziejami bajecznymi, ponieważ jest to
historia legendarna, oparta na doniesieniach kronikarskich, gdzie brakuje
sprawdzonych faktów, natomiast występuje wiele cudownych wydarzeń i
wymyślonych historii opartych na wyobraźni i wierzeniach krajowych i
zagranicznych. Z pokolenia na pokolenie ludzie przekazywali sobie
legendę z nanoszonymi wciąż zmianami, snując nieustannie dowolne
opowieści.
Jerzy Strzelczyk (ur. 1941), historyk mediewista, pisze tak:
„Dziwne zjawisko: im bardziej w przeszłość odchodziły czasy
poprzedzające panowanie Mieszka I, tym więcej szczegółów o nich mieli
do zameldowania nasi dziejopisowi. Tyle że proporcjonalnie do wzrostu
masy informacji maleje ich użyteczność dla rekonstrukcji rzeczywistego
biegu coraz bardziej oddalających się w czasie wydarzeń (…). Opowieściom
naszych kronikarzy o początkach Polski należy się bez wątpienia
czcigodne miejsce w dziejach polskiej kultury, ale (…) rozstrzygnąć, na ile
kroniki zaspokajały tylko potrzeby i oczekiwania czytelników wieku XII,
XIII i późniejszych, a do jakiego stopnia opisują realne wydarzenia czasów
dawniejszych”.
Przekazywane ustne opowieści i tradycje zawsze były koloryzowane,
obciążone legendyzacją. Historyk Stanisław Arnold (1895–1973) pisze tak:
„Tradycja jest właściwą historią ludów pierwotnych (…). Z pokolenia na
pokolenie przechodzą opowieści o przeszłości (…). Plączą się ludzie,
wypadki oraz lata. Fantazja, tak bogata u ludów pierwotnych, dodaje
reszty. W rezultacie powstaje to, co się nazywa legendą – opowieść o
zamierzchłej przeszłości, pełna cudowności, bohaterskich ludzi, bogactw
niebywałych i bajek. Wykrzesać z tego splotu fantazji i wspomnień
prawdę historyczną to zadanie żmudnych, nieraz subtelnych badań
uczonych, badań, które w większości wypadków stwierdziły, że jeśli jest
w tych legendach ziarno prawdy, to wykryć je będzie niemożliwością. A
jednak (…) dzięki tym badaniom, które odrzucają cały szereg szczegółów,
rzekomych faktów, wiemy, na czym można się opierać i czego szukać”.
Pradawna historia nigdy nie będzie dawała stuprocentowej pewności,
zawsze będzie wiązała się z wątpliwościami. Czym więc są pradawne
dzieje? Zbiorem mitów i symboli? Tajemną wiedzą, która pozostaje pod
strażą zawodowych wieszczy? Wiele opowieści spisanych przez
dziejopisarzy nie poddaje się regułom logiki. Jednakże czasy Siemomysła,
Lestka, Siemowita, choć spisane dopiero po 200 latach przez kronikarza
Galla Anonima, nie są jedynie mitem, są prawdziwą częścią historii Polski.
Ale nigdy nic pewnego nie będziemy wiedzieli o pochodzeniu i życiu
pierwszych Piastów poza ich imionami.
ROZDZIAŁ V

Język polski i piśmiennictwo

A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój


język mają.
Mikołaj Rej
W V i IV tysiącleciu p.n.e. między Europą Środkową a Azją Centralną
żyły plemiona mówiące językiem, po którym nie zostały żadne ślady w
piśmie. Język ten nazywamy praindoeuropejskim. Zdecydowana
większość języków europejskich ma więc wspólnego przodka.
Prajęzyk z pewnością istniał i nie ma co do tego wątpliwości. Nie bez
powodu polski wyraz „noc” może utożsamiać się z angielskim night,
niemieckim Nacht, francuskim nuit, szwedzkim natt, łacińskim nox czy
litewskim naktis. Wszystkie pochodzą najprawdopodobniej od
praindoeuropejskiego wyrazu nókwts.
Podobnie jest z polskim słowem „matka”. Tak jak niemieckie Mutter,
rosyjskie mat’, perskie madar czy łacińskie mater mają wspólne źródło w
języku praindoeuropejskim – mehter.
W IV tysiącleciu p.n.e. wskutek wędrówek plemion język
praindoeuropejski uległ zróżnicowaniu. Powstały dialekty, z których
rozwinęły się osobne języki, m.in. pragrecki, praitalski, pragermański czy
prabałtosłowiański, który później rozpadł się na prabałtycki i
prasłowiański. Ludy zasiedlające tereny od Bałtyku po Karpaty i od Odry
po Bug, mówiące po prasłowiańsku, rozpoczęły wędrówki na wschód i
południe. Ludzie tworzyli zrozumiałe dla siebie słownictwo i sposoby
porozumiewania się. Wyodrębniły się więc języki zachodniosłowiańskie,
wschodniosłowiańskie i południowosłowiańskie.
Wschodniosłowiańskie: ukraiński, białoruski i rosyjski.
Południowosłowiańskie: serbski, chorwacki, słoweński, bułgarski,
macedoński.
Zanim jednak powstały języki zachodniosłowiańskie, zespół
zachodniosłowiański rozbił się na trzy dialekty: czesko-słowacki, łużycki i
lechicki. Do tej ostatniej grupy należało wiele plemion zamieszkujących
tereny Wielkopolski, Śląska, Małopolski, Mazowsza: Bobrzanie,
Dziadoszanie, Lędzianie, Opolanie, Polanie, Ślężanie, Wiślanie. Plemiona te
zjednoczyli Piastowie. Kluczową rolę w rozwoju polszczyzny odegrało
zatem kształtowanie się polskiej państwowości.
Wielkie migracje Słowian, rozpoczęte w V–VI wieku, spowodowały
rozpad języka prasłowiańskiego. W VIII–IX wieku w miejsce
prasłowiańskiej wspólnoty językowej ukształtowały się trzy typy
dialektów: zachodnio-, wschodnio- i południowosłowiańskie. Z
kształtowaniem się polskiego języka narodowego związane są dwa
procesy historyczne – powstanie państwa i przyjęcie chrześcijaństwa.
Powstanie państwa polskiego miało zasadniczy wpływ na wyodrębnienie
się języka polskiego spośród bardzo sobie wówczas podobnych, bliskich
dialektów zachodniosłowiańskich.
Zanim powstało państwo Mieszka i Bolesława Chrobrego, zmiany
językowe powstające na obszarze zachodnim Słowiańszczyzny
obejmowały całe jej terytorium, a później wyodrębniony obszar lechicki.
Kolejne zmiany następowały w obrębie granic kształtującego się państwa
Mieszka, obejmując cały jego obszar. W ten sposób krystalizował się
język panujący jedynie na obszarze państwa polskiego. Język ten różnił
się od mowy sąsiadów: Obodrzyców i Wieletów na północnym zachodzie,
Łużyczan na zachodzie, Słowaków na południu i Rusinów na wschodzie.
Początkowo służył jako narzędzie codziennej komunikacji.
Długotrwałemu, wielowiekowemu procesowi intelektualizacji tego
języka, rozwojowi jego wielorakich sprawności funkcjonalnych pierwszy
impuls dało przyjęcie chrześcijaństwa. Wraz z chrześcijaństwem pojawiło
się na ziemiach polskich pismo łacińskie, a za sprawą duchownych i na
użytek Kościoła powoli powstawał polski język literacki. Doskonalił się
pod wpływem łaciny, z której czerpał wzory składniowe, z naleciałości z
czeskiej kultury.
Natomiast nazwy wielu nowych pojęć z zakresu życia społecznego, z
zakresu kultury materialnej czerpała najdawniejsza polszczyzna z języka
niemieckiego, gdyż te pojęcia i realia przenikały do Polski wraz z
najeźdźcami niemieckimi, którzy osiedlali się w XII–XV wieku na Śląsku,
Małopolsce, Wielkopolsce oraz na ziemiach państwa krzyżackiego. W
piśmiennictwie owych czasów panuje wyłącznie język łaciński, który był
językiem międzynarodowym, a w Polsce pojawił się wraz z przyjęciem
chrześcijaństwa, ułatwiając tym samym kontakty z innymi krajami
Europy. Łacina była jednak znana i zrozumiała tylko nielicznej ówczesnej
elicie intelektualnej. Spowodowało to użycie w funkcji pomocniczej
języka literackiego polszczyzny znanej szerokim rzeszom narodu.
*
Pierwsze zdanie wypowiedziane w języku polskim, jakie dotąd
odnaleziono, pochodzi z 1270 roku. Znajduje się ono w Księdze
henrykowskiej, czyli kronice klasztoru cystersów w Henrykowie na
Dolnym Śląsku. Kronikarz wplótł w tekst łaciński nie tylko nazwy
miejscowe czy imiona własne, ale całe zdanie wypowiedziane przez
polskiego chłopa: Day ut ja pobruszę a ti pocziwai (Daj, ja pokręcę ziarnem,
a ty odpoczywaj).
Do najważniejszych zabytków piśmiennictwa polskiego przełomu XIV
i XV wieku należą Kazania świętokrzyskie. Jest to zbiór sześciu kazań
odnaleziony w 1890 roku i uznany za najstarszy zabytek prozy polskiej.
Ob tująca w wojny i zniszczenia historia Polski sprawiła, że nie wszystko,
co powstało w średniowieczu w języku polskim, pisane ręcznie
przetrwało do naszych czasów. Zachowały się przekłady Biblii – Psałterz
oriański, Psałterz puławski, Biblia królowej Zo i, Kazania gnieźnieńskie, a
także pieśni religijne na czele z Bogurodzicą, teksty prawne, legendy o
świętych, modlitwy codzienne i okolicznościowe, słowniczki itp.
Zjednoczone po okresie rozdrobnienia dzielnicowego królestwo
Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego składało się wówczas z dwu
głównych dzielnic – Wielkopolski i Małopolski, gdzie w XIV wieku zaczęły
się ustalać normy literackiego języka polskiego.
Na czoło zachowanych kronik wysuwa się dzieło Galla Anonima
Kronika polska.
W pierwszej połowie XIII wieku do pisania dziejów Polski od czasów
bajecznych aż do 1202 roku przystąpił biskup krakowski Wincenty
Kadłubek. Kronika Kadłubka pełna jest odniesień do historii starożytnej.
W znaczeniu dokumentacji dziejów jego cztery księgi mają mniejszą
wartość niż kronika Galla, obrazują natomiast bogaty język, frazeologię,
górnolotny styl i zamiłowanie do retoryki.
Trzecim kronikarzem naszych dziejów był wielbiciel Kazimierza
Wielkiego, współczesny mu Janko z Czarnkowa, archidiakon
gnieźnieński. Zdolny mieszczanin, syn wójta, sprawował urząd
podkanclerzego koronnego. Jako zwolennik osadzenia na tronie po
śmierci króla Kazimierza jego wnuka Kaźka Słupskiego (Kazimierz IV)
usiłował wykraść dla niego insygnia królewskie. Tra ł za to do więzienia,
a potem na wygnanie do Gniezna, gdzie napisał kronikę. W sposób
barwny i ostry opisywał wydarzenia, w których sam uczestniczył.

Po uroczystym pogrzebie Kazimierza Wielkiego i koronacji


Ludwika Węgierskiego w Krakowie odkryto naruszenie grobu
królewskiego i kradzież insygniów. O obrazę majestatu i
świętokradztwo posądzono Janka z Czarnkowa, a oskarżycielami
byli jego przeciwnicy polityczni i wrogowie: Zawisza Kurozwęcki i
Mikołaj z Kórnika. Królowa Elżbieta Bośniaczka z początku nie
wierzyła oskarżeniom, jednak Zawiszę poparł jego wpływowy
ojciec, wojewoda krakowski Dobiesław Kurozwęcki. Wraz z nim
wystąpiło przeciw podkanclerzemu wiele znanych i liczących się
osób, głównie ze środowiska szlachty krakowskiej. Do posądzenia
o kradzież insygniów grobowych dodano również inne, takie jak
defraudacja pieniędzy ze skarbca, udawanie szlachectwa czy
kontakty z prostytutkami. Jeszcze przed wydaniem jakichkolwiek
wyroków, prawdopodobnie w grudniu 1370 roku, Janka usunięto z
podkanclerstwa, a jego miejsce zajął Zawisza Kurozwęcki. Janko
został wstępnie przesłuchany w Krakowie lub Miechowie, w
obecności królowej Elżbiety. Oskarżony przyznał się wówczas do
kradzieży, oświadczając jednak, że miał zamiar zagarnięte
przedmioty przeznaczyć na pobożne cele. Dążenia Elżbiety do
postawienia kronikarza przed sądem biskupa krakowskiego nie
powiodły się, gdyż pełniący tę funkcję Florian Mokrski, sojusznik
Janka, odmówił zawiązania procesu. Biskup stwierdził, że Janko
jako archidiakon gnieźnieński nie podlega jurysdykcji
krakowskiego sądu biskupiego. W związku z tym oskarżyciele
wraz z oskarżonym udali się do Gniezna przed sąd arcybiskupa
Jarosława Bogorii. Proces w Gnieźnie, ze względu na zręczność
prawniczą Janka oraz przychylną mu postawę arcybiskupa,
zakończył się całkowitą klęską oskarżycieli. Oskarżony
zaproponował Jarosławowi Bogorii przeprowadzenie procesu na
zasadach talionis – oznaczałoby to, że w przypadku uznania
niewinności Janka kara grożąca mu za domniemane przestępstwo
(w przypadku świętokradztwa i obrazy majestatu –
najprawdopodobniej kara śmierci) spadłaby na skarżącego.
Arcybiskup zgodził się na taki przebieg procesu, jednak Mikołaj z
Kórnika, główny oskarżyciel, zrezygnował ze skargi. W związku z
powyższym arcybiskup o cjalnie oczyścił Janka ze wszystkich
ciążących na nim zarzutów.
Ze względu na niemożność pokonania kronikarza w sądach
kościelnych stronnictwo jego przeciwników postanowiło
wykorzystać wielkopolską jurysdykcję świecką, której podlegał z
uwagi na to, że był właścicielem grodu Lubosz pod Czarnkowem i
innych ziem w okolicy. Ostatni, trzeci proces odbył się na
przełomie maja i czerwca 1372 roku w Poznaniu. Organem
sądzącym był sąd komisarski pod przewodnictwem sędziego
Przecława. Gremium uznało oskarżonego za winnego profanacji
grobu królewskiego i skazało go na kon skatę majątku (gród
Lubosz), niesławę oraz banicję. Sam Janko nie stawił się na
procesie. Wyrok zapadł 10 czerwca 1372 roku. Podpisali się pod
nim najważniejsi urzędnicy Wielkopolski, biskup Poznania, a także
niektórzy przedstawiciele szlachty małopolskiej. Uznanie Janka za
winnego oraz banicja oznaczały ostateczne przekreślenie jego
kariery politycznej i zmusiły go do opuszczenia dworu, a chwilowo
nawet do wyjazdu z kraju.

Bardzo ciekawym dziełem jest Kronika wielkopolska, której autor


pozostaje jednak nieznany.
Wraz z wprowadzeniem chrześcijaństwa szybko rozwijały się w
Polsce wiedza i oświata, oczywiście wśród klasy panującej, możnych,
rycerstwa, a zwłaszcza duchowieństwa. Ośrodkami znajomości sztuki
pisarskiej były klasztory. W XII i XIII wieku nastąpił także rozwój szkół
para alnych. Obok szkół rolę ośrodków kulturalnych odgrywały
biblioteki, których początek przypada na XI wiek. Biblioteka katedry
krakowskiej posiadała w tak wczesnym okresie już 48 pozycji. Były to
oczywiście księgi przepisywane ręcznie przez mnichów. Faktem
przełomowym w dziejach polskiej kultury było założenie w 1364 roku
przez Kazimierza Wielkiego Akademii Krakowskiej.
Podsumowując, język polski wywodzi się z języka praindoeuropejskiego
i powstał z zachodniego wariantu języka prasłowiańskiego, z dialektu
lechickiego.
Obok chińskiego, węgierskiego i ńskiego – to jeden z
najtrudniejszych do nauki języków świata. Sprawia to skomplikowana
gramatyka z mnóstwem wyjątków oraz szeleszczące zgłoski. Za jeden z
najbardziej rozwiniętych języków świata uważa polski Encyclopedia
Britannica:
„Język polski, język zachodniosłowiański należący do podgrupy
lekhitic i ściśle związany z językiem czeskim, słowackim i serbołużyckim
we wschodnich Niemczech; jest używany przez większość obecnej
populacji Polski.
Współczesny język literacki, pisany alfabetem rzymskim (łacińskim),
pochodzi z XVI wieku i początkowo opierał się na dialektach okolic
Poznania w zachodniej Polsce. Pierwszy napisany język polski składa się z
listy imion w bulli papieskiej wydanej w 1136 roku przez papieża
Innocentego II arcybiskupowi gnieźnieńskiemu; najstarsze zapisane
zdanie jest glosą tłumaczącą cytat z dokumentu z 1270 roku. Zachowane
rękopisy zawierające znaczną ilość połączonego tekstu polskiego
pochodzą nie wcześniej niż z XIV wieku.
Polski zawiera wiele słów zapożyczonych z łaciny, czeskiego,
niemieckiego, białoruskiego i ukraińskiego, a także kilka słów z
włoskiego, francuskiego i angielskiego. Wraz z innymi językami
zachodniosłowiańskimi ma stały akcent. (...). Kaszubski (Kasubian), często
klasy kowany jako polski dialekt, jest historycznie odrębnym językiem”.
Tym bardziej szanujmy więc polszczyznę i posługujmy się nią
poprawnie, bo to zaszczyt mówić i pisać bezbłędnie w tak trudnym i
pięknym języku.
*
Historycy języka polskiego wyróżniają cztery okresy rozwoju
polszczyzny:
staropolski – między czasami najdawniejszymi a początkiem wieku
XVI,
średniopolski – od wieku XVI do drugiej połowy XVIII,
nowopolski – do 1939 roku,
współczesny – po 1939 roku.
Polski jest językiem melodyjnym, a nawet przez niektórych został
nazwany romantycznym.
Polski alfabet (jak większość alfabetów krajów europejskich) powstał
na bazie alfabetu łacińskiego i składa się z 32 liter. Dziewięciu z nich nie
znajdziemy jednak w żadnym innym alfabecie… Są to: ą, ć, ę, ł, ń, ó, ś, ź, ż.
Oprócz „szeleszczących” liter dodatkowym narzędziem tortur dla
obcokrajowców są dwuznaki, czyli: cz, ch, sz, rz, dz, dż i dź. Zestawiane w
różnych kombinacjach tworzą łamańce językowe, takie jak: „Chrząszcz
brzmi w trzcinie w Szczebrzeszynie”. W 1931 roku Bruno Jasieński i
Tomasz Dąbal bezskutecznie proponowali zmiany, polegające na
uproszczeniu pisowni i usunięciu liter „ą”, „ę”, „ó”, dwuznaków „ch”, „rz”,
„sz” i „cz”, zastąpionych odpowiednio „om” albo „on”, „em” albo „en” (w
zależności od wyrazu), „u”, „h”, „ż”, „s”, „c”, co miało ułatwić naukę
polskiego.
Najstarszy druk w języku polskim ukazał się w 1475 we Wrocławiu, 35
lat po wynalezieniu druku przez Jana Gutenberga. Były to trzy modlitwy
katolickie Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo oraz Wierzę w Boga, opublikowane
w Statutach Elyana. (Statuta synodalia episcoporum Wratislaviensium) w
Drukarni Świętokrzyskiej – pierwszej wrocławskiej o cynie wydawniczej
założonej przez Kaspra Elyana.
Pierwsze polskojęzyczne elementarze do nauki języka polskiego
pojawiły się wraz z rozwojem druku już w wieku XVI.
W roku 1285 na zjeździe w Łęczycy postanowiono o używaniu języka
polskiego obok łaciny w szkołach katedralnych i klasztornych.
W roku 1661 ukazał się tygodnik „Merkuriusz Polski Ordynaryjny”,
pierwsze zachowane czasopismo wydawane w języku polskim; po jego
upadku przez kilka dziesięcioleci nie wydawano polskich czasopism.
W dobie reformacji główną rolę w rozwoju książki polskiej odegrały
Prusy Książęce. W latach 1543–1552 w Królewcu i w Ełku wydano więcej
książek w języku polskim niż w całej Rzeczypospolitej.
ą ję y p j yp p j
Od połowy XVI wieku do początku wieku XVIII polszczyzna była
językiem dworskim w Rosji i tą drogą przeniknęło do języka rosyjskiego
wiele wyrazów pochodzenia zachodnioeuropejskiego, przyswojonych
wcześniej przez język polski, oraz wyrazów rdzennie polskich. Pod koniec
XVII stulecia język polski był popularny i modny także wśród wyższych
warstw Moskwy, a jego znajomość stała się miernikiem wykształcenia i
kultury. Niezmiernie popularna była w tym okresie literatura polska
zarówno w oryginale, jak i w transkrypcji na cyrylicę oraz tłumaczeniach
na rosyjski.
W XVII wieku po polsku mówiono także na dworach Hospodarstwa
Mołdawskiego (tutaj również posługiwała się nim arystokracja) i
Wołoszczyzny. W tym pierwszym kraju czyniono nawet starania, aby
uczynić z języka polskiego język literacki (np. historiograf i poeta Miron
Costin). Również w tym samym wieku język polski był powszechny na
Ukrainie, zarówno w życiu politycznym, jak ipiśmiennictwie.
Język polski wywarł także wpływ na takie języki jak białoruski,
litewski, jidysz, hebrajski, czeski, rumuński i węgierski.
Język polski może być zapisywany polską cyrylicą, którą próbowano
wprowadzić w latach 1845–1865.
W dużym przybliżeniu przeciętny Polak czynnie zna (czyli używa w
wypowiedziach) nie więcej niż kilkanaście tysięcy słów, natomiast biernie
(rozumie, ale nie używa) – ok. 30 tys. słów.
Coraz więcej osób uczy się języka polskiego jako obcego. Ich liczbę
szacuje się na 10 tys. osób na całym świecie, z czego jedna trzecia studiuje
język polski na uczelniach i w szkołach językowych w Polsce. Od 2004
roku istnieje również możliwość zdawania egzaminu z języka polskiego
jako obcego na trzech poziomach: podstawowym (poziom B1), średnio
zaawansowanym (poziom B2) oraz na poziomie zaawansowanym (poziom
C2). Egzaminy te przygotowuje Państwowa Komisja Poświadczania
Znajomości Języka Polskiego jako Obcego.
Zgodnie z artykułem 12 ust. 2 ustawy o języku polskim Rada Języka
Polskiego nie rzadziej niż co dwa lata przedstawia Sejmowi i Senatowi
sprawozdanie o stanie ochrony języka polskiego. Sprawozdanie jest
publikowane w postaci druku sejmowego (senackiego).
Polski jest jednym z o cjalnych języków Unii Europejskiej.
Ocenia się, że język polski jest językiem ojczystym ok. 44 milionów
ludzi na świecie (w literaturze naukowej można spotkać szacunki od 39 do
48 milionów): mieszkańców Polski oraz Polonii, czyli Polaków
zamieszkałych za granicą. Język polski ma obecnie największą liczbę
użytkowników wśród przedstawicieli słowiańszczyzny zachodniej i jest
drugim językiem słowiańskim pod względem powszechności używania.
*
Jak wspomniano wcześniej (w części I w rozdziale o Wielkiej Lechii),
według koncepcji Stanisława Szukalskiego, „Stacha z Warty”, mieszkańcy
Wyspy Wielkanocnej mieli przedostać się do Europy, by z miejscowości
Zermatt w Szwajcarii przybyć do Polski. Szukalski spędził większość życia
na poszukiwaniu dowodów na pierwotny charakter słowiańskiej mowy i
kultury, odnajdując jej zniekształcone formy w nazwach geogra cznych i
słowach wszystkich języków świata. Swe dociekania określił mianem
zermatyzmu lub teorii macimowy, a więc prajęzyka.
„Wszystkie nazwy własne w macimowie odnoszą się do jednego z
kluczowych tematów takich jak potop, pierwotne bóstwa itp. – twierdzi
Marcin Napiórkowski. – Posługując się słownikiem rdzeni stworzonym
przez Szukalskiego, można odszyfrować «rzeczywiste» znaczenie obcych
wyrazów i nazw. Na przykład nazwa jeziora Titikaka to «Ty Ty! Gdzie
Gdzie!» (wezwanie do Boga), zaś imię boga Wirakocha oznacza «Wiara
Kocha»[65]. Podobnej analizie poddaje Szukalski imiona bóstw greckich i
rzymskie nazwy własne, zagląda do Ameryk i Skandynawii, bada rzeźby
Mezopotamii i Stary Testament. Nie ma mapy, atlasu ani muzealnej
wystawy, gdzie nie znalazłby dowodów.
W swych dociekaniach Szukalski podążał śladami księdza Wojciecha
Dębołęckiego [Dembołęckiego] (1585–1646), który już w XVII wieku
prowadził podobne wywody etymologiczne, dowodząc, że imię Abraham
jest zniekształconą wersją polskiego «Obran», a więc wybrany przez
Boga, Babilon to «babie łono», a Herkules był pierwotnie «harculcem», bo
harcował po całej Helladzie.
Ksiądz Wojciech podążał z kolei za jeszcze starszymi dociekaniami na
temat «pierwszego języka» czy «rajskiej mowy», których źródła
poszukiwać można aż w eksperymencie faraona Psalmetycha
[Psametycha I], który – jak opisuje Herodot – kazał zaraz po urodzeniu
oddzielić dzieci od rodziców, by przekonać się, jakim językiem przemówią
«z natury», bez wpływu mowy swych matek. (Herodot odnotowuje, że
dzieci przemówiły po frygijsku, ale możliwe, że faraon, nie znając
polskiego, omyłkowo wziął go za inny, znany sobie dialekt). (…)
Do tego wszystkiego dołączył Szukalski także próby myślenia w
kategoriach projektów na przyszłość, a więc promocji czy wręcz
propagandy słowiańskości. Konsekwentnie dążył na przykład do
oczyszczenia współczesnej polszczyzny z obcych naleciałości przez
odnajdywanie pseudosłowiańskich odpowiedników dla słów o
rodowodzie łacińskim czy greckim[66]”.
Szukalski uważał, że konieczną rzeczą jest stworzenie nowej Polski,
zasadniczo różniącej się od kraju, w którym przyszło mu żyć. Jeśli nowa
Polska, to oczywiście nowe godło, nowy symbol. Ukoronowaniem idei
poszukiwania wyrazu prasłowiańskiej polskości stał się zaprojektowany
przez niego w 1935 roku Toporzeł, czyli nowe godło dla Polski stworzone
na podstawie genealogicznych i heraldycznych dociekań, głęboko
symboliczne, a zarazem proste i sugestywne – jak nowoczesne logo.
Toporzeł jest obosiecznym półtoporem z głową orła. Głowa orła
wystylizowana została na kształt haka, co miało symbolizować zerwanie
z tradycją.
Swój pomysł Szukalski opisywał w magazynie „Krak” z 1938 roku w
sposób następujący:
„Zwracam się przeto do Młodzi Rodosławiańskiej (rasisto-nacjonalnej)
ze Wzorcem Zeszczepienia się ku skutecznej pracy dla dobra Ludu –
narodu. Pierwej proponuję niebolesne i niczem was nie zobowiązujące
przyjęcie znaku TOPORŁA za godło Polski II-ej, by pod nim połączyć cały
rodosławiański pierwiastek polityczny. Godło państwa musi być
heraldyczne w swej pierwotnej formie. Wypchany biały kogut w stylu
naturalistycznym nie może być nabrzmianem (symbolem) Narodu.
TOPORZEŁ jest obosiecznym toporem, w kształcie orła. Jest daleko
prostszym w formie od Swastyki, jak i od italskiej Fasci. Zaś krótki topór
jest narzędziem ciesielskim i prawiecznym orężem bojowym Sławian.
Ponieważ przed nami zakreśla się wielka «robota» przemian od podstaw,
do zaczęcia, przeto Topór jest najstosowniejszym znakiem naszych
dziejotwórczych poczynań. Skoro zaś każda epoka przynosiła inny kształt
Orła państwowego, a było ich aż kilkanaście, przeto my, strojący się do
przebudowy ducha społecznego, obowiązani jesteśmy wnieść przed
Rodosławianami nowe godło, nowe nabrzmiano naszych czasów, by Lud
wiedział, że już kończy się owa nieszczęsna Epoka Filatelistyczna, a
rozpoczyna Ciesielskobojowa. Przynoszę wam zatem piękny znak,
nowego Orła, i to jeszcze prostszego od piastowskiego, abyście wy, co
opętani jesteście jako i ja, zamiarem rodosławiańskiej misji; z sercem
otwartym przyjęli na swe sztandary, szczerego wyznania patriotyzmu
narodowego i rasowego, ten oto znak Topora, co Orłem się stał. Niechaj
Toporzeł da nam wszystkim, bez względu na odmienne ścieżki zmierzań
do tego samego Ideału, potrzebne dziś natchnienie. Niechaj będzie
wyobrażeniem naszych tęsknot i męskich zamiarów. Niechaj się stanie
nabrzmianem Polski II-ej. Zatem, zastosujcie przedewszystkiem na
okładkach i tytułowych kartach swej rodosławiańskiej prasy znak
Toporła a pozostańcie tymi samymi odmianami patriotów”.
ROZDZIAŁ VI

Naukowcy wciąż szukają odpowiedzi, skąd


pochodzą Polacy

„Zamiast żyć wśród mitów, powinniśmy starać się poznać naszą


przeszłość, gdyż jedynie wtedy możemy odpowiedzialnie myśleć o naszej
przyszłości” – mówi profesor Marek Figlerowicz, szef projektu
badawczego na temat społeczeństwa Piastów. Figlerowicz jest
dyrektorem Instytutu Chemii Bioorganicznej PAN, kieruje także
Zakładem Biologii Molekularnej i Systemowej. Jest też profesorem
zwyczajnym w Instytucie Informatyki Wydziału Informatyki Politechniki
Poznańskiej. Kieruje interdyscyplinarnym projektem badawczym
nansowanym przez Narodowe Centrum Nauki „Dynastia i
społeczeństwo państwa Piastów w świetle zintegrowanych badań
historycznych, antropologicznych i gnomicznych”. Opowiada o tym
projekcie w rozmowie z dziennikarką Anitą Czupryn.
Jakie nowe światło rzucają te badania?
– Jeśli się dobrze zastanowić, to można powiedzieć, że one nie tylko
rzucają nowe światło na proces powstawania państwa Piastów, ale co
więcej, rzucają jakiekolwiek światło na okres wcześniejszy, czyli czasy,
gdy nie istniały nawet zaczątki tego państwa. Rozjaśniają mroki, w które
spowita jest nasza przedpiastowska historia. Podstawowym problemem i
przyczyną, dla której zajęliśmy się tymi badaniami, jest bowiem brak
wiarygodnych informacji, konkretnych dowodów świadczących o tym, jak
powstawało państwo Piastów, co na terenie obecnej Wielkopolski i Polski
działo się wcześniej.
Znamy kilka hipotez.
– Ale to są tylko hipotezy. Może się to wydawać zdumiewające, że
tysiąc lat temu, kiedy powstawało państwo Piastów, na południu i
zachodzie Europy tworzono liczne dokumenty opisujące zachodzące tam
procesy. Imperium Rzymskie sięgało do Wielkiej Brytanii, stąd dzisiaj
całkiem sporo wiemy, co tam się działo. Zarówno na podstawie
piśmiennictwa, jak i znalezisk można z dużym prawdopodobieństwem
powiedzieć, jak działa się historia. Tymczasem u nas prawie niczego
takiego nie ma. A kiedy weźmiemy pod uwagę to, co tkwi w społecznej
świadomości, to można odnieść wrażenie, że przed państwem Piastów na
terenach współczesnej Polski nie było nic, tylko puszcze, a w nich małe
osady, w których ludzie żyli zgodnie z prawami natury. Wygląda to tak,
jak gdyby historia zaczynała się w okresie państwa Piastów, ale i w tym
przypadku nie bardzo wiadomo, co się działo, ponieważ żadnych zapisków
na ten temat nie ma. Jest jeden dokument Dagome iudex. Dokument, w
którym Mieszko I powierza swoje państwo pod opiekę papieża. Ale to, co
znamy, jest jedynie odpisem, który powstał, jeśli dobrze pamiętam, 100
czy 200 lat później i to w wersji skróconej.
Dlaczego nie mamy żadnych innych dokumentów, zapisków, kronik?
Ludzie żyjący wtedy na tych terenach byli niewykształceni, niepiśmienni,
zacofani?
– Na to pytanie, niestety, nie jestem w stanie odpowiedzieć.
Powstawały kroniki; była kronika Galla Anonima, w której autor dość
łatwo przechodzi do czasów piastowskich, kiedy państwo już
funkcjonowało, natomiast nad wcześniejszymi zdarzeniami wiele się nie
rozwodzi. Późniejsze kroniki, Kadłubka i inne, to czyste fantazje na temat
powstania Polski i glory kacja władców, pod patronatem których
powstawały te kroniki. A dlaczego stało się tak, że o historii naszych ziem
wiemy tak mało – trudno powiedzieć. Na szczęście w ostatnich latach
opracowano niezwykle wydajne technologie analizy genomów, które
pozwalają uzyskać całkowicie nowe informacje na temat tego, jakie
procesy demogra czne zachodziły w przeszłości. Przy czym musimy
pamiętać, że informacje te są, powiedziałbym, kulturowo obojętne. To, co
badamy, to informacje o biologii żyjących tu kiedyś ludzi, o ich genach.
Trudno natomiast powiedzieć, jaka była ich kultura, jakim językiem się
posługiwali. Tego nie wiemy. Ale jeżeli zbadamy ich geny, to z pewnością
będziemy mogli zwery kować co najmniej kilka hipotez na temat tego,
jak przebiegała historia na terenach obecnej Polski. Nasze badania, jako,
że są początkowe i odbywają się w zupełnym mroku, na pewno nie
dostarczą bardzo szczegółowych informacji, ale z dużą dozą
prawdopodobieństwa pozwolą odpowiedzieć na najbardziej podstawowe
pytania.
Jakie?
– Czy ludność, która żyła ok. 1000 roku na terenach Polski, to byli
rdzenni mieszkańcy od setek czy tysięcy lat, czy byli to ludzie, którzy
stosunkowo niedawno przybyli na te tereny, na przykład ze wschodu.
Funkcjonują bowiem dwie teorie. Jedna autochtoniczna, a druga
allochtoniczna…
…skupiająca zwolenników migracji.
– Właśnie. To, co obowiązywało i obowiązuje do dzisiaj, układa się
mniej więcej w taki obraz: do ok. 400 roku tereny na zachód od Wisły
zamieszkiwały plemiona germańskie. Potem, to jest ok. V–VI wieku,
nastąpiła wędrówka ludów i plemiona germańskie przesunęły się na
zachód, a powstałą pustkę wypełnili Słowianie. Druga teoria mówi, że
było wprost przeciwnie: tu zawsze mieszkali ci sami ludzie. Jedynie ich
kultura, uwarunkowania polityczne zmieniały się w czasie. Kiedy rządzili
Germanie, mówiło się, że są to plemiona germańskie, a kiedy rządzili inni,
których określano mianem Słowian, mówiło się, że są to plemiona
słowiańskie. Dzięki naszym badaniom będziemy w stanie powiedzieć, czy
ta duża migracja rzeczywiście miała miejsce, czy też jej nie było.
Wcześniej naukowcy nie badali tak zwanego kopalnego DNA. Bali się,
że otworzą przysłowiową puszkę Pandory i prawda nas zadziwi?
– Nie, nie. To była kwestia technologii. Zupełnie niedawno opracowano
całkowicie nowe metody sekwencjonowania genomów. Żeby to dobrze
zobrazować, najlepiej posłużyć się przykładem. Wiemy, że w latach 90.
powstał wielki projekt poznania genomu człowieka. Projekt trwał aż do
końca XX wieku. Co więcej, zaangażowane środki były tak duże, że
niektórzy porównują je ze środkami, jakie były potrzebne do wyprawy na
Księżyc. W rezultacie poznano jeden genom człowieka. To była olbrzymia
praca setek, a nawet tysięcy ludzi, aby poznać jedynie jedną sekwencję
genomu człowieka. Potem nastąpił przełom technologiczny i
wprowadzono całkowicie nowe metody sekwencjonowania. Dziś taki
genom możemy poznać w ciągu tygodnia, a koszt badania zaczyna się już
zbliżać do tysiąca dolarów. Wysokoprzepustowe technologie masowego
sekwencjonowania dają setki milionów odczytów, z których przy użyciu
narzędzi bioinformatycznych potra my odtworzyć dany genom. Nawet
jeżeli materiał genetyczny pobrany do badania jest zanieczyszczony, to
też potra my go rozpoznać. Analizując odczyty, możemy powiedzieć, czy
jest to kopalny DNA, czy współczesny. Im starszy DNA, tym więcej ma
uszkodzeń. Ów przełom technologiczny sprawił, że niespodziewanie
biologia stworzyła narzędzie, dzięki któremu możemy patrzeć w
przeszłość, tę przeszłość analizować i odtwarzać. Dawniej, niestety,
często zdarzało się, że klasyczne badania archeologiczne lub historyczne
odbywały się pod presją oczekiwań polityczno-społecznych albo dla
potwierdzenia określonej tezy. W przypadku analiz DNA to nie tylko
bardzo precyzyjne badanie, ale – co nas szczególnie cieszy – i badanie
obiektywne. Bierzemy DNA, sekwencjonujemy i porównujemy z tym,
którego sekwencje już poznano. Taki kopalny DNA
przesekwencjonowano już dla ludzi mieszkających w różnych częściach
Europy, np. na Półwyspie Skandynawskim, na obecnych terenach Niemiec
czy też na wschodzie – Ukrainie. Porównując te wyniki między sobą oraz z
wynikami uzyskanymi dla współczesnych ludzi, możemy powiedzieć, do
kogo kiedyś byliśmy lub obecnie jesteśmy najbardziej podobni.
Do kogo?
– Na to pytanie jeszcze nie odpowiem. Ale mogę powiedzieć, że jak na
razie mamy w miarę zakończone badania jednej grupy ludzi, która
zamieszkiwała teren obecnej Wielkopolski w I i II wieku n.e. Bardzo nas
zaskoczyło, że zmienność genetyczna w obrębie tej grupy jest tak duża,
jak u obecnie istniejących populacji.
Co to oznacza w praktyce?
– Oznacza to, że wbrew temu, co by można sądzić, na tych terenach
istniała całkiem rozwinięta cywilizacja. Taka mieszanka genów wskazuje,
że musiał występować spory ruch ludnościowy. Wynik ten jest sprzeczny
z poglądem, że 2000 lat temu były tu głównie lasy, w których żyły
pojedyncze grupy ludzi, plemiona. Gdyby tak było, to zmienność
genetyczna byłaby bardzo niska. Ludzie tworzący małe populacje
krzyżowaliby się tylko między sobą, czyli w ich genomach ciągle
powtarzałyby się te same motywy. A to, co obserwujemy, to wysoka
zmienność. Zbadaliśmy spory cmentarz koło Poznania, gdzie chowano
ludzi od 0 do 200 roku, i stwierdziliśmy, że zmienność ich genów jest
podobna do obserwowanej dla współczesnych populacji europejskich. Czy
miejsce to leżało na skrzyżowaniu szlaków kupieckich, gdzie prowadzony
był handel? Trudno powiedzieć, ale była to rzecz nieoczekiwana. Jeżeli
porównamy geny tych ludzi z ówczesnymi populacjami, to możemy
powiedzieć, że najbliżej było im do populacji z Półwyspu Jutlandzkiego,
czyli obecnej Danii. Ale też niewiele różnili się od ludzi żyjących na zachód
od Polski.
Potwierdzają się więc opowieści o tym, że Mieszko I mógł być
wikingiem?
– Niekoniecznie. Mówimy o ludziach, którzy żyli 2000 lat temu.
Musimy teraz zwery kować, co się działo tysiąc lat później. Można
przypuszczać, że 2000 lat temu żyli na terenie współczesnej Wielkopolski
ludzie, którzy byli podobni do mieszkańców północno-zachodniej Europy
Centralnej (współczesne północne Niemcy, Dania). Gdyby prawdziwa była
akceptowana dość powszechnie teoria mówiąca o migracjach, o tym, że
potomkowie tych ludzi opuścili tereny zachodniej Polski, a w to miejsce
napłynęły inne ludy, to być może tysiąc lat później byli tu ludzie już
zupełnie inni także pod względem genetycznym. Druga część badań
będzie polegała między innymi na zwery kowaniu tej teorii. Musimy
więc zbadać szczątki ludzi z ok. 1000 roku. Trochę próbek materiału
genetycznego już mamy, więc niedługo będziemy wiedzieli, jak to było.
W każdym razie nadal nie potra my odpowiedzieć na pytanie, skąd
wziął się Mieszko I?
– Nadal nie wiemy. Ostatnio na ten temat było sporo doniesień, między
innymi przebadano DNA, a dokładnie chromosom Y, jednego z książąt
mazowieckich i stwierdzono u niego tak zwaną haplogrupę R1b.
Haplogrupa ta jest dość charakterystyczna dla Europy Zachodniej, ale
występuje praktycznie w całej Europie, a nawet w Afryce i Indiach. Należy
pamiętać, że zagadnienia związane z częstością występowania haplogrup
chromosomu Y są dość skomplikowane. Żeby powiedzieć więcej o
pochodzeniu człowieka, trzeba dokładnie ustalić, jaki to podtyp
haplogrupy R1b, tymczasem jest ich wiele. O tym, z jakim mamy do
czynienia, mówią kolejne litery i cyfry, czyli na przykład R1b1a1a2.
Obecnie dalsze znaki nie są znane. To tak, jakby mówić, że każdy wyraz na
literę, dajmy na to, W znaczy to samo. Tak przecież nie jest. Znane są
pierwsze znaki w tym kodzie, które niczego jeszcze nie determinują. To
pierwszy problem ważny z punktu widzenia biologicznego. Dodatkowo na
podstawie jednej próbki nie można powiedzieć, że Piastowie mieli taką
właśnie haplogrupę Y. Nie wiem, czy pani orientuje się, jak to jest z
dziedziczeniem chromosomu Y?
Przechodzi z mężczyzny na mężczyznę.
– Tak jest. W każdej komórce człowieka mamy genom jądrowy, czyli
DNA znajdujący się w jądrze komórkowym. Oprócz tego w komórce są
także mitochondria, które mają własny, maleńki genom. Genom jądrowy
tworzą chromosomy, które zawsze występują parami, część jest od matki,
część od ojca. Podstawowa różnica dotyczy chromosomów płciowych.
Kobiety mają chromosomy XX, a mężczyźni – XY. Czyli Y u mężczyzn
zawsze jest od ojca, poczynając od prapraojca aż do współczesności, gdyż
tylko mężczyźni mają chromosom Y. Ewolucja nie zachodzi szybko, gdyby
więc żył dziś męski potomek Piasta, miałby praktycznie taki sam
chromosom Y jak Mieszko I czy Bolesław Chrobry. Stąd też na podstawie
analizy chromosomu Y można bardzo precyzyjnie powiedzieć, czy ludzie
należą do tej samej linii męskiej. Jeżeli jednak mamy do czynienia z dużą
rodziną, a taką tworzyli Piastowie, i znamy tylko jeden przypadek na
przestrzeni tak wielu lat, to sprawa się komplikuje. Od czasów Mieszka I
czy Bolesława Chrobrego do czasów księcia Janusza minęło sporo czasu,
wystarczy, że raz tylko miała miejsce zdrada małżeńska i męscy
potomkowie mają już zupełnie inny chromosom Y. Żeby więc z dużą dozą
pewności powiedzieć, że Piastowie mieli chromosom R1b, trzeba by
przebadać co najmniej kilku z nich i to żyjących w możliwie odległych
punktach czasowych. Jeżeli za każdym razem będziemy mieli do czynienia
z tą samą haplogrupą Y, to z dużym prawdopodobieństwem możemy
stwierdzić, że jest ona charakterystyczna dla Piastów. Ale to nie wszystko
– potem należy poznać kolejne litery i cyfry opisujące haplogrupę. Jeżeli
będziemy znali kolejne znaki, to wtedy z jeszcze większym
prawdopodobieństwem będziemy mogli powiedzieć, czy to był ktoś z
północy albo z południa Europy, a może z zupełnie innego miejsca. Prawdą
jest, że haplogrupa R1b bardzo często występuje obecnie w Europie
Zachodniej.
Wiosną tego roku niemal wszystkie media z ekscytacją pisały o
Waszych badaniach i tym projekcie. Pojawiały się też informacje o tym, że
odpowiedź na wiele pytań może dać zbadanie pobranych próbek z
grobowców na Wawelu – ze szczątków Władysława Łokietka, Kazimierza
Wielkiego.
– Bardzo byśmy chcieli je zbadać.
Czy to znaczy, że wciąż ich nie zbadaliście?
– Otwieranie grobów królewskich na Wawelu to jest bardzo poważna
sprawa. To jest nasze narodowe sanktuarium. My nasze badania
prowadzimy w sposób bardzo systematyczny. Po pierwsze mamy opisy
wszystkich znanych grobów piastowskich i zaczęliśmy po kolei
sprawdzać, czy te opisy są zgodne z rzeczywistością.
Co się okazało?
– Dokumenty mówią o zidenty kowanych 550–560 miejscach
pochówków piastowskich w Polsce. Zawarte w nich opisy wskazują
dokładne miejsca, w przypadku ok. 340 pochówków. Wery kujemy je po
kolei, odszukujemy, pobieramy próbki, żeby mieć ich co najmniej
kilkanaście, by zobaczyć, czy na przestrzeni kilku wieków chromosom Y
jest wciąż ten sam. W czasie tych prac kolejny mit zostaje obalony. I to
było nasze wielkie zaskoczenie. Jeżdżąc od miejsca do miejsca, prawie
nigdzie nie zastaliśmy tego, co obiecywały znane nam opisy. W jednym
miejscu okazało się, że trumny są puste. W drugim – nawet trumien nie
było. W kolejnym – szczątki jakoby zostały przełożone do nowych
pojemników. Z opisu wynikało, że miał w nim spoczywać jeden z książąt, a
zastaliśmy szczątki kobiety. Można domniemywać, że szczątki te
przekładane były bez zbytniej pieczołowitości. Jak dotąd nigdy nie było
tak, że po otwarciu grobu znajdujemy nienaruszone szczątki. Przykładem
jest trumna księcia Janusza w Warszawie – była otwierana wcześniej,
szczątki były badane pod różnym kątem, następnie włożono je do nowych
trumien. Nie ma powodu, by sądzić, że nie są to kości księcia Janusza, ale
stuprocentowej pewności nie ma. W innej trumnie, jakoby nienaruszonej,
zamiast jednego szkieletu znaleźliśmy dwa. Wszystko to pokazuje, że
historia pochówków jest o wielebogatsza, niż wynikałoby to z literatury.
Najczęściej okazywało się, że groby były wielokrotnie naruszane,
wielokrotnie poddawane różnym badaniom, a po tych badaniach zdarzało
się, że te szczątki nie tra ały do trumien w takim samym porządku, jak
były pierwotnie pochowane. Ale to nie dotyczy tylko Polski.
Rozmawialiśmy o tym z Francuzami czy Brytyjczykami i u nich jest
dokładnie tak samo. W Wielkiej Brytanii badano przodków rodziny
królewskiej, sprawa wydawała się prosta, bo przecież wszyscy leżą w
jednym miejscu, każdy ma swoją trumnę, miejsce pochówku nigdy nie
było zrabowane, ale kiedy trumny otwarto, okazało się, że wcześniej
szczątki z tych trumien badali archeolodzy i posegregowali je: wszystkie
czaszki włożyli do jednej trumny, piszczele do drugiej itd. Bardzo trudno
jest w takiej sytuacji jednoznacznie powiedzieć, czyje szczątki znajdują się
w danej trumnie. Na tym polega problem – jeżeli szczątki były
wielokrotnie przekładane, wielokrotnie naruszane, to nie może być tej
pewności. I, jak się okazuje w naszych badaniach Piastów, jest to
największy problem. Cały czas wierzę jednak, że możliwe jest dojście do
prawdy. Mamy już kilka próbek materiału genetycznego i kiedy będziemy
mieli wstępny obraz, jest szansa, że tra my do grobów, w przypadku
których ze stuprocentową pewnością będzie można powiedzieć, że to są
Piastowie.
Albo okaże się, że będzie tak, jak z grobami królewskimi w Wielkiej
Brytanii.
– Akurat w przypadku Władysława Łokietka sprawa jest o tyle pewna,
że katedra nie była zniszczona; krypta była otwierana tylko raz, a kiedy
miało to miejsce, wygląd grobowca upamiętnił zaproszony na to
wydarzenie Jan Matejko. Na razie, jak mówiłem, sprawdzamy inne groby
piastowskie i okazuje się, że albo szczątków w ogóle nie ma, albo nie są
zachowane w takim stanie, by można było ze stuprocentową pewnością
powiedzieć, że należą do Piastów.
Czy na podstawie już przeprowadzonych badań można zaryzykować
tezę, kim byli rdzenni mieszkańcy na terenach dzisiejszej Polski?
– Może za pół roku, za rok, będziemy w stanie zwery kować tezę, czy
nastąpiła wymiana ludności, czy tej wymiany nie było. W badaniach
zmierzamy do celu krok po kroku. Teraz wiemy, że ludzie, którzy
mieszkali na terenie zachodniej Polski 2000 lat temu, byli bardzo podobni
do mieszkańców Europy Zachodniej. Wiemy, że zmienność genetyczna
populacji była bardzo duża, a to wskazuje, że nie była to izolowana grupa
żyjąca w niedostępnych puszczach, ale że na tych terenach spotykali się
ludzie z różnych stron, przepływ ludności był podobny do tego w
Niemczech, we Francji czy w innych krajach Europy. A zatem szeroko
rozpowszechniony obraz czasów przedpiastowskich – tylko głusze i
knieje – nie jest chyba prawdziwy. Teraz badamy geny ludzi sprzed 1000
lat. Ostatecznych wyników jeszcze nie ma. Wciąż więc pozostają dwie
hipotezy – albo mogą oni być potomkami tych, którzy żyli 2000 lat temu, a
zmieniła się jedynie władza, albo mogą być ludźmi, którzy na te tereny
przywędrowali później. Na to pytanie odpowiemy za chwilę.
Co dla Pana jest najbardziej fascynujące w tych badaniach?
– Najbardziej fascynujące dla mnie jest to, że historia tkwiąca w naszej
społecznej świadomości może być bardzo różna od tego, co rzeczywiście
działo się przed wiekami. To też był najistotniejszy powód, dla którego
zainteresowałem się archeogenomiką. Trzeba jeszcze wiele uczynić, żeby
o tej historii dowiedzieć się czegoś więcej i z większą pewnością
stwierdzić, jak naprawdę było. Jeszcze 10–15 lat temu z wielkim
przekonaniem powiedziałbym, zapewne jak większość Polaków, że przed
1000 rokiem na terenach, na których dziś mieszkamy, istniały
niedostępne puszcze, w których żyły małe grupy Słowian zaczynające
tworzyć własne państwo, całkowicie niezwiązane z tą częścią Europy,
która wcześniej była pod wpływem rzymskim. Taki obraz pojawiał się w
różnych książkach i lmach opisujących nasze dzieje. Tymczasem kiedy
przyjrzeć się bliżej, widać, że nie mamy żadnych podstaw dla tworzenia
tego rodzaju opisów. Że nasza historia dotycząca czasów
przedpiastowskich i piastowskich bardziej jest wymyślona, niż zbadana.
Niewątpliwie dla każdego społeczeństwa, dla każdej wspólnoty ważne
jest poznanie swoich korzeni. Nie ma w tym przypadku znaczenia, jakie
one są. Znaczenie ma, i to jest wspaniałe, żeby wiedzieć, skąd wzięli się
nasi praojcowie. Zamiast żyć wśród mitów, powinniśmy starać się jak
najlepiej poznać naszą przeszłość, gdyż jedynie wtedy możemy
odpowiedzialnie myśleć o naszej przyszłości.
ROZDZIAŁ VII

Chrzest Polski

W krystalizowaniu się państwa polskiego ważną rolę odegrały


Gniezno i oczywiście Kraków. Wczesnośredniowieczne Gniezno w świetle
swoich zabytków archeologicznych, dużego zaludnienia, rozwijających się
zespołów osadniczych w pełni zasługuje na miano stolicy wczesnego
państwa.
Dynastia Piastów rządziła Polską do 1370 roku. W XI wieku, po
kryzysie państwowości piastowskiej, wnuk Bolesława Chrobrego,
Kazimierz I Odnowiciel, wybrał Małopolskę i Kraków na centrum
polityczne kraju. Gniezno utrzymało jednak swą wyjątkową pozycję jako
siedziba najważniejszego kościelnego hierarchy. Do XV wieku było stolicą
jedynego arcybiskupstwa na ziemiach polskich. Wraz z powstaniem
drugiej metropolii we Lwowie arcybiskupi gnieźnieńscy uzyskali od
papieża tytuł prymasów Polski, który zagwarantował im pierwszą
pozycję w polskim Kościele do końca XVIII wieku.
Obok Gniezna Kraków był drugim ważnym ośrodkiem formującego się
państwa polskiego.
Kraków – dawna stolica kraju – jest największym miastem
makroregionu Polski Południowej. Obecnie jest stolicą województwa
małopolskiego. Leży nad największą polską rzeką, Wisłą, która dzieli go
na dwie nierówne części. Usytuowany jest w kotlinie na pograniczu
Wyżyny Krakowskiej, Pogórza Karpackiego i Kotliny Sandomierskiej.
Historia miasta jest niezwykle bogata.
Nazwa Kraków pochodzi według tradycji od imienia Kraka,
legendarnego księcia słowiańskiego lub może wodza, który założył swój
gród na Wawelu – skalistym wzgórzu wznoszącym się nad korytem
Wisły. Pierwsza pisemna wzmianka o Krakowie zachowała się w opisie
podróży wspomnianego już wcześniej kilkukrotnie kupca Ibrahima ibn
Jakuba z 965 roku. Kraków był już wtedy zapewne grodem o niemałym
znaczeniu; o jego rozwoju decydowało dogodne położenie na szlakach
komunikacyjnych i handlowych.
Na terenie Krakowa archeologowie odkryli ślady pobytu człowieka ze
starszej epoki kamiennej. Wykopaliska potwierdzają też istnienie na tych
terenach kolejnych kultur. W X wieku na Wawelu wznosił się już
warowny gród. Z mityczno-legendarnego okresu, utrwalonego w
ludowych podaniach, między innymi o Krakusie i Wandzie, pozostał
materialny ślad w postaci kopców ziemnych, symbolicznych grobowców
usypanych przez lud ku ich czci.
Wczesnośredniowieczny Kraków odgrywał także znaczną rolę jako
ośrodek handlowy na ważnej drodze wiodącej z Rusi Kijowskiej do Pragi
czeskiej, Ratyzbony i arabskiej Hiszpanii. Wiadomości o tej roli Krakowa
znane są z przekazów Ibrahima ibn Jakuba –pierwszego Żyda, którego
nazwisko na trwałe związane jest z historią Polski, chociaż nigdy tam nie
dotarł. Informacje o państwie Mieszka zdobył najprawdopodobniej
podczas swego pobytu na dworze cesarskim oraz wyprawy do Pragi.
Również jego relacja nie zachowała się w oryginale, znamy ją z
późniejszych przekazów dwóch arabskich pisarzy: Al-Bakriego (Księga
dróg i krajów) oraz Al-Kazwiniego.
„(…) jest on najrozleglejszy z ich (słowiańskich) krajów – pisał o
ówczesnej Polsce Ibrahim ibn Jakub. – Ob tuje on w żywność, mięso, miód
i rolę orną”.
O Słowianach zaś:
„Na ogół biorąc, to Słowianie są skorzy do zaczepki i gwałtowności i
gdyby nie ich niezgoda wywołana mnogością rozwidleń ich gałęzi i
podziałów na szczepy, żaden lud nie zdołałby im sprostać w sile”.
Niewykluczone jednak, że w Pradze Ibrahim mógł spotkać samego
Mieszka. W każdym razie o jego ziemi był znakomicie poinformowany.
Precyzyjnie opisał egzotyczny kraj z jego obyczajami i systemem
polityczno-militarnym. Przedstawił kraj Mieszka w roku 966 jako
doskonale zorganizowany, silny militarnie i zasobny system: gotowe
państwo z 3 tys. pancernych i większą liczbą utrzymywanego na
regularnym żołdzie wojska z pobieranych przez Mieszka podatków od
poddanych. Podkreślał prestiż Mieszka jako silnego władcy.
O Krakowie napisał, że jest zbudowany „z kamienia i kredy i jest
największym miastem targowym z wszystkich krajów [słowiańskich]. Do
niego przybywają (…) Słowianie z towarami, a również przybywają z
krajów islamu, Żydów i Turków także z towarami, różnymi monetami, a
sprowadzają ze sobą niewolników, cynę i różne skóry”[67].

Mieszko I – historyczny władca Polski


Data narodzin Mieszka I jest nieznana, ale zakłada się, że przyszedł na
świat między 922 a 945 rokiem. Pochodził z dynastii Piastów. Jego ojcem
był Siemomysł, a dziadkiem Lestek. Pierwsze o cjalne wzmianki o
Mieszku I pojawiają się w dokumentach kroniki saskiej w 963 roku. Od
ok.960 roku był księciem Polski, w tamtym czasie jeszcze państwa
plemiennego Polan. Mieszko odziedziczył państwo duże i silne, i również
dążył do jego powiększenia.
Początkowo państwo ulokowane było na terenie Wielkopolski.
Mieszko I zaczął podbijać kolejne tereny podczas swojego panowania. W
ok. 960 roku przyłączył Mazowsze, 12 lat później Pomorze Zachodnie i
Gdańskie, a w 990 roku Małopolskę i Śląsk. Przez jakiś czas pod
panowaniem Mieszka I znalazły się także Grody Czerwieńskie.
Zdobywanie nowych ziem było trudnym zadaniem, gdyż wówczas
Polska nie graniczyła już ze słabymi plemionami, lecz z silnymi
państwami – Rusią, Czechami, Niemcami. Na wschód parło Święte
Cesarstwo Rzymskie, pierwsza potęga ówczesnej Europy, uważając się za
zwierzchnika całego zachodniego chrześcijaństwa powołanego do
zwalczania i nawracania pogan. Napotkawszy na swej wschodniej granicy
pogańskie plemiona Słowian połabskich, podjęło drogą podboju próbę
podporządkowania ich sobie i chrystianizacji. W walkach z nimi Niemcy
dotarli aż do Odry. Młode państwo polskie znalazło się nagle w groźnej
sytuacji…

W znaczeniu historycznym określenie „Święte Cesarstwo


Rzymskie” oznaczać miało instytucjonalną oraz ideową ciągłość
pomiędzy chrześcijańskim Cesarstwem Rzymskim schyłkowej
starożytności a godnością cesarską udzieloną przez papieża
najpierw Karolingom – królom Francji, a potem władcom Niemiec
– Ludol ngom. W piśmiennictwie niemieckim określenie „Święte
Cesarstwo” pojawiło się w roku 1157, a „Święte Cesarstwo
Rzymskie” w 1254. Król niemiecki miał być jednocześnie królem
Italii (jako następca Ostrogotów i Longobardów) i uniwersalnym
cesarzem rzymskim dla łacińskiego zachodu, rówieśnikiem i
odpowiednikiem cesarza bizantyńskiego dla greckiego wschodu.
Dopiero w 1441 roku pojawiła się nieo cjalna nazwa „Święte
Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego” (Sacrum Imperium
Romanum Nationis Germanicæ), która wyrażała niemieckie
ambicje narodowe i podkreślała immanentną przynależność
godności cesarskiej do monarchów wybieranych przez kraje
niemieckie zgodnie z ich prawami. Nazwa ta przetrwała także w
historiogra i jako popularne określenie Rzeszy Niemieckiej,
późnego średniowiecza i okresu XVI–XVIII wieku, jednak w aktach
prawnych Cesarstwa pojawiła się tylko raz i – co należy podkreślić
– nigdy nie funkcjonowała jako urzędowa nazwa jakiegokolwiek
g y j j ę j g
państwa. W niektórych opracowaniach historycznych spotykane
jest również określenie „Święta Rzesza Rzymska”.

Mieszko I prowadził między innymi wojnę z Niemcami o Pomorze.


Prawdopodobnie ok. roku 963 zawarł sojusz z cesarzem Ottonem I,
zobowiązując się do płacenia trybutu – daniny. Był to warunek konieczny
podczas zawierania układów między nierównymi stronami.
Prawdopodobnie wtedy podjął decyzję, że się ochrzci. Bystry i
przewidujący polityk szybko zrozumiał, że będzie to najlepszym
rozwiązaniem i zabezpieczeniem jego interesów. I to nie z rąk Niemców,
ale za pośrednictwem niedawno ochrzczonych słowiańskich Czechów. W
ten sposób uniemożliwił Cesarstwu wtrącania się w wewnętrzne sprawy
swojego kraju.
Jest też możliwe, że chrześcijańska religia wywarła na nim wielkie
wrażenie. Bywał w krajach chrześcijańskich, mógł podziwiać wspaniałe
chrześcijańskie kościoły, zupełnie inne od skromnych miejsc pogańskiego
kultu.
Żadne źródła pisane nie podają dokładnej daty chrztu. Rok 966
ustalono na podstawie szczegółowej analizy zapisów w rocznikach.
Przyjmuje się, że najbardziej wiarygodne są dawne roczniki krakowskie,
opierające się na jeszcze starszych zapiskach, które podają tę właśnie
datę, chociaż spotykamy także inne daty od roku 960 do 968. Dzień 14
kwietnia wynika z tablic paschalnych. Tego dnia przypadała Wielka
Sobota i wówczas przeważnie udzielano chrztu neo tom, chociaż zdarzało
się to także w dniu Zesłania Ducha Świętego.
Wiele sporów wzbudza także miejsce chrztu. Żadne wiarygodne
źródło pisane również nie wymienia takiego miejsca. Dlatego trzeba
opierać się na źródłach kultury materialnej. Pragę i Ratyzbonę możemy od
razu odrzucić. Tylko w Ostrowie Lednickim odkryto baseny chrzcielne z
tego okresu. Także Długosz pisze, że według podań pierwsza polska
katedra znajdowała się na Lednicy, którą potem przeniesiono do Gniezna.
Ale to wszystko tylko przypuszczenia.
Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że księcia ochrzcił jeden z
kapłanów, którzy przyjechali do Polski w orszaku jego żony Dobrawy w
roku 965. Zapewne byli to benedyktyni. Wydaje się też, ze chrztu mógł
udzielić Jordan, pierwszy polski biskup (od 968 roku), wówczas jeszcze
prezbiter.
Ojcem chrzestnym był prawdopodobnie ojciec Dobrawy, czeski książę
Bolesław Srogi. Niestety, nic nie wiemy o matce chrzestnej.
„Decyzji o chrzcie z pewnością nie podejmował Mieszko sam, lecz
wspólnie z dostojnikami państwa – twierdzi Andrzej M. Wyrwa, dyrektor
Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy. – Była to bardzo trudna decyzja,
niosła ogromne polityczne i kulturowe konsekwencje. Ruś przyjęła
chrześcijaństwo od Bizancjum, gdyż leżała na peryferiach Europy, daleko
od Niemiec, Rzymu czy Francji. Mieszko zdecydował się na kierunek
zachodni także dlatego, że chciał się związać z Czechami sojuszem.
Wbrew stereotypom ówczesna Europa była otwarta. Wykopaliska
archeologiczne pokazują, że na terenie naszych ziem, na długo przed
Mieszkiem, prowadzono wymianę handlową z Bizancjum. Ponieważ
cesarstwo stało na wyższym poziomie niż Europa, więc mogło też
oddziaływać na państwo Polan kulturowo. Ale decydująca była odległość
(z Gniezna do Bizancjum w linii prostej jest 1500 kilometrów, a do Pragi
zaledwie 350)”.
Czyż nie jest ironią losu, że o najbardziej przełomowym wydarzeniu w
całej historii Polski, czyli chrzcie Mieszka I, źródła są niezwykle skąpe?
Nasuwa się analogia do śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Na temat
tego, co stało się prawie 2000 lat temu w Palestynie, dokumentów też
brakuje, co jednak jego wagi nie zmniejsza. To jedno wydarzenie, na które,
trywializując, można popatrzeć jako na prostą i krótką ceremonię
zanurzenia w wodzie (jeziorze, rzece czy dużej misie) władcy Polan,
okazało się wielkim skokiem cywilizacyjnym. Zdaniem profesora Tomasz
Jasińskiego, znawcy wieków średnich z Uniwersytetu im. Adama
Mickiewicza w Poznaniu, „blednie przy tym wejście Polski do Unii
Europejskiej czy zostanie członkiem NATO”.
Mieszko zawarł sojusz z księciem Czech Bolesławem. Ożenił się z jego
córką Dobrawą, co wzmocniło sojusz. A skutkiem było przyjęcie przez
Polskę chrześcijaństwa. W 965 roku Dobrawa przybyła do Polski, a w roku
następnym władca Polan, a wraz z nim jego poddani zostali ochrzczeni.
Na zaproszenie Mieszka na ziemie polskie zaczęli dość licznie
przybywać duchowni, początkowo z Czech, a następnie z Niemiec i
zachodu Europy. Przynosili ze sobą tak potrzebne doświadczenie i pomoc
w organizacji młodego państwa. Od tego momentu stali się bliskimi
współpracownikami polskich władców. Prowadzili im kancelarie,
kierowali dyplomacją, pełnili funkcję posłów. Dzięki duchowieństwu
dotarła na nasze ziemie znajomość pisma (oczywiście łaciny). Zakładali
pierwsze szkoły, w których pobierali nauki młodzi Polacy. Już w 968 roku
w Poznaniu powstało biskupstwo, a przy nim szkoła katedralna, mająca
status ówczesnego uniwersytetu.
Począwszy od chrztu Polski, Kościół i chrześcijaństwo splotły się
nierozerwalnie z polską tożsamością oraz państwowością, co było
szczególnie widoczne w czasach zagrożenia i utraty niepodległości.
Stosunki Mieszka z cesarstwem układały się na ogół poprawnie,
gorzej było z zarządcami sąsiednich okręgów – margrabiami. Kiedy w 972
roku margrabia Marchii Wschodniej Hodo napadł na Polskę, dostał
straszliwe baty 24 czerwca pod Cedynią.
Koncepcje przebiegu bitwy na podstawie badań topogra i,
uzbrojenia i taktyki wojskowej wczesnego średniowiecza oraz
najnowszej analizy źródeł historycznych przedstawiają
szczegółowo rozwój hipotetycznych wydarzeń. Jedna z tego
rodzaju hipotez głosi, że siły obu stron były zapewne wyrównane
(nie przekraczały paru tysięcy), aczkolwiek Hodo miał zapewne
więcej ciężkiej konnicy. Uważa się, że mógł zgromadzić nie więcej
niż 1000–1300 konnych rycerzy. Na tę siłę składały się wojska
zebrane w jego własnej marchii, oddziały Zygfryda von Walbeck
oraz rzesze różnych pospolitych awanturników spragnionych
łupów i sławy. Ponadto margrabia prowadził ok. 3000 pieszych,
głównie oddziały słowiańskie. Silną stroną Mieszka byli natomiast
łucznicy i ruchliwa piechota dobrze przygotowana do walki na
nierównym terenie.
Mieszko podzielił swoje wojska na trzy części. Zadaniem większej
kolumny jazdy, którą osobiście dowodził, była obrona przeprawy
na Odrze oraz zablokowanie drogi, którą podążały wojska
margrabiego. Sprawą sporną pozostaje, jak długo Mieszko miał
zamiar utrzymać przeprawę. Na wzgórzu, nieopodal grodu Cedyni,
ukryły się oddziały łuczników i tarczowników, pochodzących z
pospolitego ruszenia, oraz część jazdy dowodzonej przez
Mieszkowego brata Czcibora. Rankiem przed bitwą Hodo ustawił
w pierwszym rzucie własny oddział konnych rycerzy oraz
posiłkowy oddział Zygfryda von Walbeck. Dalej podążała piechota,
podzielona na kolumny. W pierwszej fazie bitwy Hodo przedarł się
ze swym wojskiem przez Odrę. Rozpoczął się pościg margrabiego
za Polanami, którzy schronili się w Cedyni. Rozochocone łatwym
rozbiciem oddziałów broniących przeprawy wojska najeźdźców
prawdopodobnie za bardzo rozluźniły szyk, w tyle za pędzącą
jazdą pozostali piechurzy. Gdy wojska Hodona gotowały się do
szturmu na gród, zostali ostrzelani ze wzgórza, a następnie runęły
na nich zastępy wojów pod wodzą Czcibora. W tym czasie nastąpił
kontratak z grodu i wojska Marchii zostały wzięte w kleszcze.
Bitwa zamieniła się w rzeź. Z życiem uszła jedynie garstka
Niemców, między innymi Hodo i Zygfryd. Udało im się wydostać z
okrążenia i przeprawić na lewy brzeg Odry.
Tradycja niemiecka przyznaje za kronikarzem Thietmarem
główny laur za zwycięstwo w bitwie pod Cedynią Czciborowi,
który miał jakoby uratować Mieszka przed klęską. Wielu badaczy
uważa jednak bitwę pod Cedynią za z góry zaplanowany manewr
władcy Polan, którego celem było wciągnięcie Niemców w
zasadzkę pod Cedynią. Świadczyłyby o tym pozostawienie części
wojska w głębi kraju, a także popularność tego manewru we
wczesnym średniowieczu wśród Słowian. Nie znaczy to, że
Mieszko nie mógł zakładać możliwości skutecznej obrony na
Odrze, a odwód Czcibora miał go zabezpieczać w wypadku
niepowodzenia.

Na niemieckich możnych padł blady strach. Wschodnie rubieże


cesarstwa zostały bez obrony, istniało poważne niebezpieczeństwo buntu
Słowian. Pokonany Hodo pobiegł na skargę do cesarza. Tyle że sytuacja
była już zupełnie inna niż przed kilkoma laty. Nie można już było
tłumaczyć napadu na Polskę jako wyprawy przeciwko poganom. Cesarz
Otton Iwezwał obydwu przeciwników przed swój sąd. Treści wyroku nie
znamy, możemy się tylko domyślać jego postanowień. Cała wina spadła
na Mieszka, który musiał wysłać syna, Bolesława, jako zakładnika na
dwór cesarski. Hodona nie spotkała żadna kara i nadal władał swą
marchią. Stosunki Mieszka z cesarzem popsuły się i nie wiadomo, jak
sprawy potoczyłyby się dalej, gdyby Otton nie umarł niespodziewanie 7
maja 973 roku.
Mieszko I doskonale zdawał sobie sprawę, że pokój z Niemcami nie
jest pewny i że Cesarstwo zawsze będzie dążyć do rozciągnięcia swego
zwierzchnictwa na ziemie polskie. Postanowił więc możliwie trwale
zabezpieczyć zachodnią granicę Polski. Ale do tego potrzebował znacznie
silniejszego sojusznika niż Czechy…
Znalazł go w Stolicy Apostolskiej będącej wówczas najwyższym
autorytetem. Oddał swe państwo pod jej opiekę. Oczywiście nie na pomoc
zbrojną ze strony Rzymu liczył. Potrzebne mu było poparcie moralne, a
papieże dysponowali przecież straszliwie groźną bronią… klątwą
kościelną, której mogli użyć w obronie swoich sprzymierzeńców.
Zapewniwszy bezpieczeństwo zachodniej granicy, przystąpił Mieszko
do dalszego wzmacniana państwa i zjednoczenia w nim wszystkich
polskich plemion. Pod koniec życia odebrał Czechom zachodnią część
Małopolski z Krakowem i Śląsk, nie zdołał jednak odzyskać utraconych w
981 roku Grodów Czerwieńskich. W ten sposób w ciągu swojego długiego
panowania (ok. 960–992) ustalił granice Polski, które były w ogólnych
zarysach zbliżone do dzisiejszych.
*
Thietmar z Mersemburga podkreślał wielką rolę Dobrawy w
chrystianizacji Polski, zwłaszcza w nawróceniu Mieszka. Ale to
oczywiście legenda, gdyż książę twardo stąpał po ziemi i kierował się
tylko politycznym interesem.
Andrzej M. Wyrwa:
„Mieszko zdecydował się przyjąć chrzest w własnej woli, gdyż
wiedział, że wcześniej czy później on albo jego następcy mogliby zostać
do tego zmuszeni przez chrześcijańskich władców, dla których byłby to
doskonały pretekst do ekspansji na nasze ziemie. Chrzest zapewniał
polityczne bezpieczeństwo. Zawierając sojusz z Czechami, którego
ukoronowaniem był ślub z Dobrawą, Mieszko z pewnością zobowiązał się
do przyjęcia chrztu. To była decyzja podjęta z rozmysłem, która otwierała
przed Polską wielkie perspektywy i wprowadzała ją do kręgu zachodniej
cywilizacji. Nie wiemy, jaka była rola Dobrawy w chrystianizacji Polski. Na
pewno nie tak wielka, jak przypisują jej to wspomniani kronikarze, ale
jako żona władcy, a potem także matka następcy tronu, z pewnością miała
mocną pozycję”.
Jak podaje Ibrahim ibn Jakub, Słowianie słynęli w X wieku ze swojej
swobody obyczajowej, żeby nie powiedzieć – rozwiązłości. Żydowski
podróżnik wyjaśniał, że kiedy jedna z ich panien „pokocha jakiegoś
mężczyznę, udaje się do niego i zaspokaja u niego swą żądzę”. Takie
zachowanie wśród naszych odległych praprababek było wręcz, zdaniem
podróżnika z Andaluzji, oczekiwane. „Kiedy małżonek poślubi dziewczynę
i znajdzie ją dziewicą, mówi do niej: «gdyby było w tobie coś dobrego,
pożądaliby cię mężczyźni i z pewnością wybrałabyś sobie kogoś, ko by
wziął twoje dziewictwo»” – pisał Ibrahim.
Gall Anonim wyjaśniał, iż pierwszy chrześcijański władca Polski „w
takich pogrążony był błędach pogaństwa, że wedle zwyczaju swego ludu
siedmiu żon zażywał”.
Wiele źródeł historycznych wskazuje na to, że Mieszko rzeczywiście
utrzymywał sporych rozmiarów harem, co bynajmniej nie było wśród
słowiańskich wodzów rzadkością. W towarzystwie siedmiu żon upojne
noce miał spędzać przed chrztem władca Rusi, Włodzimierz Wielki, z
kolei pomorskiemu księciu Warcisławowi przypisywano posiadanie aż 24
partnerek. Harem zaspokajał osobiste potrzeby władcy, ale też
podkreślał jego bogactwo i potęgę. W końcu wyłącznie człowiek
naprawdę wpływowy mógł sobie pozwolić na zapewnianie pięknych
strojów, biżuterii, wyżywienia i luksusowego zakwaterowania nie jednej,
ale kilku czy kilkunastu kobietom.
Jeśli coś budzi wątpliwości, to charakter podobnych związków. Już
tworzący u schyłku XII wieku kronikarz Wincenty Kadłubek skorygował
opowieść Galla, twierdząc, że Mieszko nie miał siedmiu żon, ale „siedem
nierządnych nałożnic”, z którymi na zmianę spędzał noce i które tylko
„nazywał swoimi żonami”.
Jeden z późniejszych kronikarzy rozwinął jeszcze Kadłubkową
interpretację, sugerując, że książę wcale nie pławił się we wdziękach
swych kurtyzan naprzemiennie, ale zabawiał się ze wszystkimi naraz,
dając dowód swej młodzieńczej jurności. Ten ostatni szczegół trudno
zwery kować. Sam jednak fakt, że Mieszko miał raczej nałożnice niż
pełnoprawne żony, można dzisiaj uznać właściwie za pewnik.
Niewykluczone, że jedna z jego partnerek pełniła uprzywilejowaną
funkcję „pierwszej żony”, ale została odprawiona lub zmarła. Formalnie
Mieszko uchodził więc za kawalera i nic nie stało na przeszkodzie, by w
965 roku ożenił się z Dobrawą.
Gall Anonim napisał, że Dobrawa „nie podzieliła z nim łoża
małżeńskiego dopóki, dopóty nie wyrzekł się błędów pogaństwa i
przeszedł na łono matki – Kościoła”. Thietmar z Merseburga pozostawił
zresztą podobną relację.
Niewątpliwie Dobrawa miała szczególnie twardy orzech do zgryzienia,
jeśli chciała przekonać męża do chrztu i wzmocnić własną pozycję na
dworze. Tym twardszy, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w noc poślubną
stanowczo odmówiła udania się z Mieszkiem do książęcej sypialni…

Z historii znamy aż nazbyt wiele przykładów, kiedy to


wianuszkiem kochanek otaczali się ochrzczeni już władcy. W
czasach Mieszka działo się tak chociażby w pobliskich Czechach.
Jeśli wierzyć tworzącemu pół wieku później Brunonowi z
Kwerfurtu, władca Libic Sławnik wolał spędzać czas „z całą
gromadą kobiet”, niż obcować ze swoją małżonką Strzeżysławą.
Takie „prawo” przysługiwało jednak tylko możnym. Słowianie byli
surowi dla zdradzających, czasem nawet mężów. Zdradzającego
męża przybijano za worek mosznowy do drzewa lub kawałka
drewna i do ręki dawano nóż. Mógł popełnić samobójstwo lub
uwolnić się, zostając eunuchem (oznaczało to życie w hańbie). Kary
dla niewiernych żon były różne, od śmierci – po okaleczenia, np.
wycięcie intymnej części ciała.
W Polsce średniowiecznej wobec niewiernej żony stosowano
różne kary. Karano np. w ten sposób, że: „jeśli kędy nierządnica się
znalazła, tedy szpetną i okrutną karę na niej przez obcięcie części
wstydliwej wymierzano, a ten wycinek na drzwiach domu był
zawieszany”. Nierządnica była wystawiana pod pręgierzem na
widok publiczny. Po odbyciu kary pręgierza w dzień targowy
musiała przechadzać się po rynku zdana na oplucia, wyzwiska,
bicie. Kobieta, która straciła cześć, lądowała często na ulicy.
Niewiernych mężów też karano – „po słowiańsku” lub chłostą. W
przypadku wątpliwości co do prawdziwości oskarżeń o
cudzołóstwo uciekano się do tzw. sądu Bożego, czyli np. jeśli osoba
związana i wrzucona do wody nie utonęła, była uznawana za
niewinną lub jeśli po włożeniu ręki do ognia nie była poparzona,
była również uniewinniana.

*
Wprowadzenie chrześcijaństwa nie przyszło lekko. Poddani
przyzwyczajeni od dzieciństwa do różnych wierzeń i zwyczajów mogli
podnieść bunt…
Po chrzcie Polacy musieli jednak zmienić swoją wizję świata,
przestawić się na wartości chrześcijańskie. Polska przestała być krajem
barbarzyńskim. Dzięki chrztowi Polska weszła do świata
zachodnioeuropejskiego, a katolicyzm nierozerwalnie zrósł się z naszymi
tradycjami i kulturą.
Ważnym elementem życiorysu Mieszka I jest wydanie dokumentu
Dagome iudex, który powstał ok. roku 991. Jest to akt o arowania
papieżowi Polski, oddania pod opiekę świętego Piotra państwa, które w
dokumencie nazwane jest Państwem Gnieźnieńskim. Akt określa granice
kraju i wspomina o drugiej chrześcijańskiej żonie Mieszka, Odzie, oraz ich
dwóch wspólnych synach, Mieszku i Lambercie. Dlaczego dokument nie
wymienia imienia najstarszego syna Mieszka I, Bolesława? Ten fakt
pozostanie już zapewne na zawsze zagadką. Niezależnie od tego, jakie
były motywacje tego gestu, decyzją tą jeszcze mocniej związał swoje
państwo z Kościołem katolickim.
Mieszko I ufundował katedry w Gnieźnie i w Poznaniu. W tej drugiej
został pochowany. Zmarł 25 maja 992 roku.
Mimo przyjęcia chrześcijaństwa długo na polskich ziemiach
utrzymywały się obyczaje pogańskie. Chrystianizacja następowała
powoli. Mocno zakorzenione wierzenia, przesądy, zaklęcia przekazywane
były starannie z pokolenia na pokolenie. Chrystianizacja prowadzona
przez Kościół i zakony przynosiła efekty, ale stary, słowiański obyczaj
długo tkwił na polskiej ziemi. Pogaństwo trzymało się mocno, szczególnie
na Pomorzu Zachodnim, które po śmierci Bolesława Chrobrego odpadło
od Polski. Trud ponownej chrystianizacji podjął na nowo Kazimierz
Odnowiciel, ale dopiero w XII wieku można mówić o budowie w Polsce
para alnej struktury.
Mimo to do dziś w naszej kulturze pozostały jeszcze całkiem żywe
wywodzące się z pogańskich czasów zwyczaje: śmigus-dyngus, palenie
zniczy na grobach czy topienie marzanny. Kościół z czasem przestał z
nimi walczyć i dziś wiele z nich kojarzy się z chrześcijańską tradycją.
W okresie PRL-u wielu historyków i pisarzy uważało przyjęcie chrztu
przez Mieszka I za zło konieczne. Dziś ten akt traktujemy niemal
mistycznie, uważając go za najważniejszy w naszych dziejach.
„Przyjęcie chrześcijaństwa wiązało się z zerwaniem z dotychczasową
religią, a dokładnie z całkowitą jej likwidacją – mówi Andrzej M. Wyrwa. –
Niszczono podobizny starych bóstw. Pamiętajmy, że z początku
ochrzczono tylko rodzinę książęcą, dwór i drużynę. Szacuje się, że w
granicach państwa Mieszka I żyło wówczas ok. 650 tys. ludzi, z których
większość jeszcze długo trwała w pogaństwie. Być może Mieszko miał też
jakieś wewnętrzne przekonanie, że Bóg chrześcijański jest silniejszy od
jego dotychczasowych bogów. Dowodem na to może być wychowanie
jego syna Bolesława [Chrobrego] w bardzo rygorystycznej
chrześcijańskiej tradycji. Już jako władca kazał Bolesław wybijać zęby za
jedzenie mięsa w czasie Wielkiego Postu. Niezwykle surowo karał także
cudzołóstwo”.
W Wyroczni słowiańskiej Lech Emfazy Stefański[68] ubolewa nad
sposobem wprowadzenia w Polsce chrześcijaństwa:
„«Religijna rewolucja» X wieku brutalnie niszcząc wszystko, co
wiązało się ze światem duchowym naszych przodków, odcięła nas od
korzeni. Chrześcijańscy misjonarze zachowali się u nas jak barbarzyńscy
najeźdźcy. Zrobili z Mieszkowej Polski istny duchowy obóz zagłady.
Trzeba przyznać, ze im się udało. Nie ocalało prawie nic”.
Podobnego zdania jest Stanisław Obirek, teolog, historyk, antropolog
kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny
Uniwersytetu Warszawskiego. Były jezuita, który w 2005 roku wystąpił z
zakonu i zrezygnował z kapłaństwa.
„Dzięki przyjęciu chrztu zostaliśmy włączeni w zachodni krwiobieg
cywilizacji. Był to więc bez wątpienia wielki skok kulturowy. Ale sposób,
w jaki to zrobiono, absolutne wyrugowanie, zniszczenie poprzedniej
religii, a właściwie także cywilizacji, z dzisiejszej perspektywy
ocenilibyśmy negatywnie. Na te społeczne procesy nie powinno się
jednak patrzeć ahistorycznie, więc tylko możemy ubolewać nad
«o arami», ludźmi, którzy nie chcieli przyjąć nowego porządku i zapłacili
za to najwyższą cenę. Kraje południowej Europy miały więcej szczęścia,
gdyż tam wprowadzanie chrześcijaństwa odbywało się wolniej i mniej
dramatycznie”.
Żaden dziejopisarz nie zanotował szczegółów dotyczących wierzeń w
państwie pierwszych Piastów. Nie są znane imiona bogów, może poza
kilkoma absolutnie podstawowymi, jak pan nieba i błyskawic Perun. Nie
sprecyzowano ceremonii, nie podano lokalizacji świątyń czy
jakichkolwiek szczegółów kultu. Nie wiadomo, w co wierzyli przodkowie
mieszkańców Polski. Powszechnie czczone były bóstwa będące
personi kacją sił przyrody – gaje, drzewa i rzeki, a także ognia i słońca.
Słowianie wierzyli w złe czary i uroki, przed którymi chroniono się
zaklęciami i amuletami.
Nowa wiara miała zdecydowaną przewagę nad pogaństwem,
reprezentowała bowiem bardziej rozwiniętą cywilizację Europy
Zachodniej, jednak jej zalety trudno było zrozumieć prostemu ludowi.
Niekiedy nie wystarczały kazania i modlitwy odprawiane w miejscowym
języku (zamiast używanej łaciny), na wyobraźnię mocniej działała bogata
liturgia, której elementy lud traktował w sposób magiczny, podobnie jak
wcześniejsze elementy pogańskie.
Początkowa słabość organizacyjna, jaka charakteryzowała Kościół (aż
do chrztu Polski przewagę w Europie miała synagoga, a nie Kościół
katolicki), spowodowała utrzymywanie się podwójnej religijności. Poza
nieliczną warstwą elity ludność państwa pierwszych Piastów trwała w
dawnych zwyczajach i wierzeniach pogańskich. W Polsce brakowało na
początku świętych rodzimych, do których mogłaby odwoływać się polska
kultura. Pierwszym z nich był święty Wojciech, kolejnym święty
Stanisław.
Wraz z przyjmującą się stopniowo i umacniającą wiarą chrześcijańską
umacniały się świadomość i tożsamość narodowa, polska obyczajowość,
odmienna niż u bliższych i dalszych sąsiadów.

Chrystianizacja Polski zapoczątkowana przez Mieszka Iw 966


roku oznaczała zamianę krzyża pogańskiego – swastyki, na krzyż
chrześcijański – krucy ks. Dokonywało się to powoli, przez całe
późne średniowiecze. Swastyka, godło pogańskie, to
indoeuropejski symbol słońca. Dzisiaj jest znakiem wyklętym,
budzącym strach i przerażenie, ponieważ została przejęta przez
Hitlera i stała się głównym symbolem nazizmu, III Rzeszy.
Niemieccy ludobójcy przywłaszczyli sobie ten kultowy znak i
zniszczyli jego symbolikę. Sam termin svastica to wyraz
wywodzący się z języka staroindyjskiego oznaczający –
pomyślność, życzenie powodzenia, błogosławieństwo, dobrobyt,
radosną wróżbę. U Hindusów już kilkanaście wieków przed naszą
erą pełniła funkcję religijnego symbolu, zdobiąc wiele
starohinduskich świątyń. Z Indii przez Iran dotarła na ziemie
Bliskiego Wschodu, do starożytnej Europy oraz do Azji i do Japonii.
Na terenach, które teraz są polskie, swastyka pojawiła się ok. 3
tys. lat przed Chrystusem. Słowianie również używali tego godła,
o czym świadczy wiele wykopalisk. Niestety piękną symbolikę
swastyki zniszczył hitleryzm.
W Niemczech hitlerowskich czarna swastyka z nachylonymi
ramionami, skierowanymi zgodnie ze wskazówkami zegara,
wpisana w białe koło umieszczone na czerwonym tle stała się 15
września 1935 roku narodowym sztandarem Niemiec.
Posługiwanie się swastyką skończyło się po II wojnie światowej
wraz z kapitulacją Niemiec w maju 1945 roku. Swastyka pozostała
znakiem ugrupowań neohitlerowskich.

Kościół stworzył wspaniały fundament i kręgosłup tysiącletniej


chrześcijańskiej Polski. Bez religii chrześcijańskiej Polska by przepadła,
nie przetrwałaby. Jednakże Polski Kościół nie stworzył. Przed przyjęciem
chrześcijaństwa państwo polskie już istniało. Dlaczego więc tak mało
mamy wiedzy o „mrocznych” czasach przed Mieszkiem. Wtedy gdy
można było jeszcze dużo faktów wyłuskać, Gall Anonim pisał tak:
„Lecz dajmy pokój rozpamiętywaniu dziejów ludzi, o których
wspomnienie zaginęło w niepamięci wieków, a których skaziły błędy
bałwochwalstwa”.
Chrzest Mieszka I przyniósł dalekowzroczny wybór organizacji
państwa opartej na określonej cywilizacji.
„Przyjęcie chrześcijaństwa nie było w owych czasach oczywistością
czy koniecznością – napisał Grzegorz Górny w artykule „U progu
cywilizacji”. – Było ruchem o wielkim znaczeniu, na który nie wszyscy się
decydowali. Nie uczynili tego choćby Słowianie połabscy. Kto dziś pamięta
o Obodrytach czy Wieletach? Na przełomie X i XI wieku znajdowali się w
takiej samej sytuacji jak Polanie, a jednak zniknęli z mapy kontynentu. Nie
tyle zostali eksterminowani, ile raczej zgermanizowani przez
chrześcijański żywioł niemiecki.
W Europie X stulecia wcale nie było oczywistością to, że państwo
powinno utrzymywać się z podatków, a nie z łupieżczych wypraw przeciw
sąsiadom i sprzedaży niewolników. Głównymi centrami handlu żywym
towarem były wówczas Verdun i Praga. Święty Wojciech, biskup Pragi,
został wypędzony ze swego diecezjalnego miasta właśnie dlatego, że
przeciwstawiał się handlowaniu niewolnikami.
Europa tamtego okresu przypominała opisywany przez Hobbesa «stan
natury», czyli totalną wojnę wszystkich ze wszystkimi. Zwłaszcza w
świecie Franków i Germanów, gdzie obowiązywała zasada zemsty
rodowej, niemal bez ustanku toczyły się prywatne wojny między
feudałami. W tej barbarzyńskiej cywilizacji, która powoli nasiąkała
pierwiastkami chrześcijaństwa, Kościół jawił się jako jedyny nosiciel
pokoju. Potępiał bowiem grabieżcze, niesprawiedliwe wojny oraz głosił
pojednanie i przebaczenie, które miało przekreślać pragnienie zemsty.
To właśnie z jego inicjatywy narodziła się instytucja Treuga Dei –
Rozejmu Bożego. Synod w Elne w 1027 roku ogłosił bowiem zakaz
prowadzenia wojen od środy wieczorem do poniedziałku rano. Był to
pierwszy krok do zatrzymania spirali nienawiści.
Kościół wcielał też w życie benedyktyńską regułę ora ed labora, która
sprawiła, że klasztory stały się nie tylko ważnymi ośrodkami życia
intelektualnego i duchowego, lecz również gospodarczego, zdolnymi dać
w czasie wojny ochronę okolicznym chłopom i mieszkańcom podgrodzi”.
W książce Wiosna Europy Stefan Bratkowski pisze:
„Istnienie wspólnoty wyższej ponad lokalne interesy, dostępność
jednakowej cywilizacji benedyktyńskiej w Aurillac i w Tyńcu, w Odense i
Vichy, nauka lojalności i poczucie zobowiązania wobec swego władcy –
wszystko to uczyło też zapewne i zdolności rozumienia samej wspólnoty
państwowej jako takiej. Myślę, że nie docenia się tej roli chrześcijaństwa
w dziejach Europy. Bez niego byłaby ona niczym więcej niż
konglomeratem skłóconych i rywalizujących ze sobą małych lokalnych
państewek, walczących przeciwko wszystkim w prywatnych wojnach
lokalnych królików, książątek, hrabiów, baronów, kniaziów i biskupów.
Czy Mieszko I rozumiał cywilizacyjne i kulturowe konsekwencje
swego religijnego wyboru dla mieszkańców swego kraju oraz ich
potomków? Zapewne nie. Przez chrzest włączył jednak nasz kraj do
europejskiej rodziny narodów. Od tej pory Polska zaczęła brać udział w
nowej przygodzie, jaką stało się budowanie respublica christiana, którą
później nazwano Europą.
Chrześcijaństwo, które dokonało syntezy lozo cznej Aten, prawnej
Rzymu i religijnej Jerozolimy, stworzyło pojęcie osoby i jej niezbywalnej
godności, dzięki któremu możliwa stała się w ogóle koncepcja praw
człowieka, obca innym kulturom, np. chińskiej czy islamskiej.
Chrześcijańska idea powołania stała się głównym źródłem zachodniego
indywidualizmu. Rozdział władzy świeckiej, jaki się dokonał w katolickim
średniowieczu, doprowadził do zróżnicowania społecznego i
instytucjonalnego pluralizmu w Europie. Dzięki temu doświadczeniu
autonomii powstać mogło społeczeństwo obywatelskie. Desakralizacja
władców – gdy cesarz nie był już Bogiem, lecz grzesznikiem –
spowodowała, że władza musiała być ograniczona prawem, czego
wyrazem stało się państwo prawa. Biblijna idea panowania człowieka nad
naturą stała się źródłem bujnego rozwoju nauki, jaki nie dokonał się w
żadnym innym kręgu kulturowym. Dzięki Mieszkowi swój wkład w to
wszystko wnieść mogli także Polacy”.
*
Ryt Cyryla i Metodego
Czy przed o cjalnym przyjęciem chrztu w 966 roku Mieszko I był już
ochrzczony?

Ryt słowiański, głagolicki lub cyrylo-metodiański słowiańska


forma liturgii świętego Piotra stworzona przez świętych Cyryla i
Metodego. Obrządek słowiański powstał dla potrzeb misji
chrystianizacyjnej Cyryla i Metodego wśród Słowian. Mnisi zostali
sprowadzeni z Bałkanów przez księcia wielkomorawskiego
Rościsława w 863 roku. Za pozwoleniem papieża misjonarze
przetłumaczyli liturgię na język staro-cerkiewno-słowiański,
tworząc obrządek rzymsko-słowiański. Do ksiąg kościelnych zaś
ułożyli osobne pismo, zwane głagolicą.
W 862 roku książę wielkomorawski chcąc pokazać, że chrześcijaństwo
nie jest religią niemiecką, sprowadził na swój dwór misjonarzy z
Bałkanów, wśród nich Cyryla i Metodego.
W 867 roku papież Hadrian II pomimo oporu części duchowieństwa
zaakceptował ryt słowiański na obszarze Moraw i Panonii. Na początku
868 roku w kościele Marii Maggiore Hadrian odprawił wraz z Cyrylem i
Metodym mszę w nowym rycie. Po śmierci Cyryla w 869 papież
ponownie potwierdził ryt słowiański bullą Gloria in Excelsis Deo i
mianował Metodego swoim legatem. Rok później Metody został
uwięziony z inicjatywy przeciwnych nowemu rytowi biskupów
niemieckich. Uwolniony w 873 roku po interwencji papieża Jana VIII
Metody wznowił misję na Morawach, zaś w 880 roku otrzymał od
papieża potwierdzenie ponownego uznania rytu słowiańskiego.

Prowadzący działalność na terenie Wielkich Moraw dwaj bracia,


Cyryl i Metody dokonali pierwszego przekładu Pisma Świętego na
język słowiański. Ponieważ w powszechnym mniemaniu
Słowianie nie posiadali własnego pisma, Cyryl opracował alfabet
dostosowany do dźwięków ich języka, zwany cyrylicą. Z czasem,
po pewnych zmianach przyjął się on we wszystkich krajach
chrześcijaństwa wschodniego.
Czy Słowianie rzeczywiście nie znali pisma? Tomasz Kosiński,
autor książki Runy słowiańskie (a także Rodowodu Słowian oraz
Słowiańskich skarbów), uważa, że prawda była inna. Dawni
Słowianie używali własnego pisma runicznego, podobnie jak
Skandynawowie. Świadczą o tym liczne zabytki pokryte runami
odnalezione na terenie Polski, Niemiec, Rosji, Ukrainy i innych
państw. Autor na podstawie ich analizy rekonstruuje słowiański
alfabet runiczny. Twierdzi, że „Słowianie lubowali się w zabawach
słownych, często ukrywali prawdziwe znaczenia, stosowali
szyfry”. Znajomości pisma, dostępnej tylko nielicznym, przede
wszystkim kapłanom, towarzyszyły magia i tajemnica. Ci, którzy
umieli pisać runy, bywali uważani za bogów lub ludzi otoczonych
ich opieką, predystynowanych do sprawowania ważnych funkcji
w swoich społecznościach. Runy słowiańskie skrywa jednak
według Kosińskiego zasłona milczenia. W nauce wciąż pokutują
tezy narzucone przez niemieckich uczonych w XIX i XX wieku, że
Słowianie jako jedyna wielka grupa etniczna we
wczesnośredniowiecznej Europie nie znali pisma, co miało
potwierdzać ich niższość cywilizacyjną. Z tymi wywodami
rozprawił się już jednak szczegółowo Roman Żuchowicz, o czym
szerzej w części I książki (w rozdziale poświęconym Wielkiej
Lechii).
Obrządek słowiański był szczególnie popularny w Bułgarii. W 893
roku synod w Presławiu uznał liturgię słowiańską za obowiązującą.
Działalność uczniów Metodego, skupionych wokół ośrodków w Presławiu
i Ochrydzie, dała początek Bułgarskiemu Kościołowi Prawosławnemu.
Zarzucono jednak tam głagolicę i zrezygnowano z liturgii rzymskiej, a
jedyną istotną pozostałością rytu słowiańskiego stało się używanie w
liturgii języka staro-cerkiewno-słowiańskiego.
Jak podaje historyk Henryk Łowmiański, w latach 877–881 następcy
świętego Metodego aż do roku 885 lub 886 wyruszali z misjami na teren
obecnej zachodniej i centralnej Polski.
Jak przypuszcza ksiądz Wincenty Zalewski, siedziba jednego z
biskupstw mogła znajdować się w Krakowie.
Murowaną opinię historyków, jakoby w Polsce nie istniał cyrylo-
metodianizm, podkopały odkrycia archeologiczne po II wojnie światowej.
W Wiślicy znaleziono chrzcielnicę z IX wieku, zainstalowaną tam prawie
100 lat przed 966 rokiem! Z tego samego okresu pochodzą fundamenty
pod katedrami w Gnieźnie i Poznaniu i, co ciekawe, swoim układem
wskazują na bizantyjskie pochodzenie. Widać, że były to cerkwie cyrylo-
metodiańskie.
Resztki budowli cyrylo-metodiańskich odkryte zostały również w
Krakowie, Wrocławiu i w Przemyślu. Im więcej uczeni grzebią w ziemi,
tym więcej wydostają z niej poświadczeń, nie tylko o istnieniu obrządku
słowiańskiego na ziemiach polskich, ale i niezwykłej roli, jaką on odegrał
w zaraniu dziejów narodu.
Biskupstwa słowiańskie na ziemiach polskich mogły powstawać i
ginąć podczas 300 lat istnienia cyrylo-metodianizmu. Poza tym, obok
normalnych biskupstw mogły być zakładane „chorbiskupstwa”, czyli
„biskupstwa wiejskie”. Na Mazowszu można wziąć pod uwagą takie
miasta jak Grójec, Czersk i Płock. Grójec uważany jest za najstarsze
miasto na tym terenie, czyli mógł być siedzibą biskupstwa słowiańskiego.
Andrzej, biskup poznański, w dokumencie z 1303 roku mówi o diecezji
czerskiej. Mogła być tylko obrządku słowiańskiego, bo łacińskiego
biskupstwa w tamtych czasach nie było.
Niewątpliwie biskupstwo słowiańskie musiało być w Płocku, gdzie
rezydował Masław, wielki obrońca cyrylo-metodianizmu na Mazowszu.
Istnienia archidiakonatu czerskiego nie da się wytłumaczyć inaczej, jak
tylko jako pozostałości dawnej diecezji „słowiańskiej” dla Mazowsza.
W Łęczycy, z którą związanych jest wiele pogańskich legend, mógł
znajdować się w dobie przedchrześcijańskiej ośrodek kultowy boga
leśnego, Boruty. Misjonarze słowiańscy lokowali się w centrach kultu
pogańskiego, stąd w Łęczycy mogli założyć biskupstwo.
W Gnieźnie archeologowie znaleźli w podziemiach katedry szczątki
drewnianej budowli. Mogła tam być siedziba biskupa słowiańskiego i to o
niemałym znaczeniu, skoro w tym właśnie mieście zjazd monarchów w
1000 roku ulokował metropolię łacińską. Fakt, że w katedrze przez długie
wieki przechowywane były „rękopisy i księgi greckie”, a podczas
nabożeństw śpiewano Bogurodzicę, mówi bardzo wiele.
Jest nie do pomyślenia, aby w Poznaniu, który był stolicą Polan za
Mieszka I, nie było biskupstwa słowiańskiego, zanim książę przeszedł na
obrządek łaciński w roku 966. Odkrycia archeologiczne wskazują na
budowlę sakralną wschodniego typu i to dużych rozmiarów.
Najstarszą siedzibą biskupstwa słowiańskiego na Śląsku był
przypuszczalnie Smogorzew. Długosz w katalogu biskupów wrocławskich
jako trzeciego wymienia biskupa Klemensa, który rezydował w
Smogorzewie. Przeszło 100 lat temu natra ono w tym mieście na grób
biskupa z ikoną i innymi śladami wskazującymi na niełaciński obrządek.
Być może w nim właśnie spoczął ów Klemens, którego Długosz
wprowadza na listę łacińskich biskupów Wrocławia? Niezwykle ciekawa
wzmianka zachowała się odnośnie biskupstwa wrocławskiego. Jak podają
Annlalea Silesiae, powstało ono w roku 966, a rok później ukazał się zakaz
używania języka słowiańskiego w liturgii i nakaz zastąpienia go łaciną.
Jako siedziby biskupów słowiańskich uchodzą też miasta Zawichost i
Lublin. Skoro w pobliskim Sandomierzu było biskupstwo za czasów
Bolesława Chrobrego, to można przyjąć, że w Zawichoście mogło ono
powstać wcześniej, to znaczy już w X wieku. Długosz wyraźnie podkreśla,
że miasto to miało kiedyś duże znaczenie. Przypuszczalnie przy restytucji
metropolii cyrylo-metodiańskiej w 1000 roku Zawichost stracił swoje
biskupstwo na korzyść diecezji sandomierskiej, podobnie jak to mogło być
wcześniej z Wiślicą.
Odkrycia archeologiczne skłoniły niektórych historyków do rewizji
poglądów na najstarsze dzieje Polski. Zapoczątkował ją ksiądz Józef
Umiński, profesor Katolickiego Uniwersytetu w Lublinie, książką
Obrządek słowiański w Polsce IX–X wieku i zagadnienie drugiej metropolii w
czasach Bolesława Chrobrego, która ukazała się w 1957 roku.
Jest więc wielce prawdopodobne, że Mieszko I był ochrzczony po raz
pierwszy w obrządku słowiańskim, a rytuał łaciński przyjął po ślubie z
księżną czeską Dąbrówką i po przybyciu biskupa Jordana. Są zwolennicy i
przeciwnicy tej hipotezy. Nie jest to fakt historycznie potwierdzony.
Jedno jest pewne: początki katolicyzmu na polskich ziemiach kryją jeszcze
niejedną tajemnicę.
Mieszko I przed przyjęciem chrztu miał sześć lub siedem pogańskich
żon. Nie wiadomo nic o dzieciach z tych związków. Przyjęcie wiary
chrześcijańskiej ułatwiło mu małżeństwo z Dobrawą, księżniczką czeską,
córką Bolesława I Srogiego z dynastii Przemyślidów. Z tego związku
Mieszko miał dwoje dzieci: Bolesława (Chrobrego) oraz córkę
Świętosławę (vel Sygrydę), którą wydał za króla szwedzkiego Eryka
Zwycięzcę, a potem władcę Danii, Swena Widłobrodego.
Drugą żoną Mieszka I była Oda Dytrykówna z dynastii Haldensleben,
córka margrabiego niemieckiego. Została nią po śmierci Dobrawy.
Małżeństwo miało być potwierdzeniem pokoju z Cesarstwem. Z tego
związku narodziło się trzech synów: Mieszko, Świętopełk i Lambert,
zwanych Mieszkowicami.
Mieszko I był dobrym strategiem, a sojusze budował poprzez
małżeństwa, zarówno swoje, jak i swojej córki Świętosławy czy siostry
Adelajdy, którą wydał za księcia węgierskiego, Gajzę.
Małżeństwo z czeską księżniczką było ważnym krokiem
strategicznym Mieszka I. Chrześcijaństwo stało się w Europie podstawą
do utworzenia prawowitych królestw (władza królewska pochodzi od
Boga), a także doskonałym pretekstem do podbijania kolejnych ziem
zamieszkałych przez pogan.
Państwami chrześcijańskimi sąsiadującymi z państwem Mieszka I były
Czechy i Cesarstwo Niemieckie. Przyjęcie chrztu od tego drugiego
wiązałoby się z zależnością od Niemców. Dlatego Mieszko dążył do pokoju
z Czechami.

Według podań Galla Anonima Mieszko I do siódmego roku życia


miał być niewidomy, co stanowiło hańbę dla rodu książęcego. Cud
nastąpił, kiedy wyprawiono mu rytualne postrzyżyny. Chłopiec
miał odzyskać wzrok podczas wielkiej uczty. Cud został odczytany
jako znak końca ślepoty państwa i początku jego wielkich
sukcesów, jako widomy znak, iż dzięki Mieszkowi państwo
ulegnie oświeceniu. Potomni widzieli ten znak jeszcze bardziej
klarownie, bo Mieszko dał Polsce chrześcijaństwo.

Bolesław Chrobry
Stary już Mieszko I zmarł w maju 992 roku. Państwo polskie nie było
jeszcze ostatecznie uformowane, nie było trwałą, dobrze funkcjonującą
integralnością. Ponieważ Mieszko zostawił liczne potomstwo –
Bolesława, zrodzonego z czeskiej Dobrawy, oraz trzech synów z drugiej
żony, Niemki Ody, przed krajem stanęło widmo bratobójczej walki o tron.
Zaniepokojeni tym wpływowi możni w większości opowiedzieli się za
najstarszym synem Mieszka, Bolesławem. Następca Mieszka
niezwłocznie więc usunął z kraju macochę i jej synów i rozpoczął swoje
30-letnie panowanie pełne sukcesów, które umocniły pozycję Polski w
ówczesnej Europie, rozsławiając równocześnie imię władcy polskiego.
W 997 roku w kierunku Prus ruszyła polska misja chrystianizacyjna,
na czele której stanął wygnany z Czech biskup Wojciech. Po drodze, w
Gdańsku, Wojciech ochrzcił tłumy ludzi.
Niestety misja się nie powiodła. Po dopłynięciu morzem do Prus
doszło do ostrego sporu z miejscową ludnością, podczas której misjonarz
zginął, przebity włócznią przez jednego z Prusów. Wieść o jego śmierci
rozeszła się szybko, a niebawem uznano go za męczennika i świętego.
Bolesław Chrobry wykupił ciało Wojciecha, które uroczyście złożono w
Gnieźnie.
Kult świętego Wojciecha szerzył się błyskawicznie, rozsławiając tym
samym imię władcy polskiego, który misję zorganizował. Wykorzystując
nastroje, Chrobry rozpoczął starania o założenie w Polsce arcybiskupstwa
oraz kilku biskupstw. Była to sprawa wielkiej wagi, ponieważ stworzenie
odrębnej, polskiej prowincji kościelnej podległej bezpośrednio Rzymowi
umacniało jedność i suwerenność Polski. W 999 roku papież Sylwester II
ogłosił bullę, na mocy której brat Wojciecha, Gaudenty, został
arcybiskupem gnieźnieńskim. A w roku 1000 w Krakowie, Poznaniu i
Kołobrzegu powstały biskupstwa podległe gnieźnieńskiej stolicy.
W roku 1000 do Polski wraz ze swoją świtą podążał niemiecki cesarz
Otton III. Głównym powodem wizyty tak ważnej osobistości była
pielgrzymka do grobu Świętego Wojciecha – misjonarza zamordowanego
w Prusach. Otton III znał dobrze Wojciecha, a i gorliwie zabiegał o jego
kanonizację. Drugi powód był natury politycznej. Młody cesarz (wówczas
miał 21 lat) chciał z cesarstwa stworzyć państwo powszechne, w którym
nie byłoby dominującego narodu. Cesarstwo to składałoby się z czterech
części: Italii, Galii (Brandenburgia i Lotaryngia), Germanii, a także ze
Słowiańszczyzny. Jako zarządcę ostatniej części widział właśnie
Bolesława Chrobrego. Musiał więc wcześniej Chrobry wywrzeć na
Ottonie silne wrażenie, że chciał mu powierzyć tak istotną rolę.
Po przekroczeniu granicy do Gniezna prowadził świtę cesarską sam
książę Bolesław. Przemierzając kraj, cesarz był pod ogromnym wrażeniem
bogactwa. Oczarowały go inteligencja i hojność Chrobrego, który ugościł
Ottona z niewiarygodnym przepychem. Sam Thietmar pisał:
„Trudno uwierzyć i opowiedzieć, z jaką wspaniałością przyjmował
wówczas Bolesław cesarza…”.
Podczas jednej z uczt w gnieźnieńskim grodzie cesarz włożył na
skronie Chrobrego swój własny diadem, a także podarował mu symbol
władzy, włócznię Świętego Maurycego. Gest ten nie był koronacją, gdyż
to uczynić mógł tylko papież, choć według Galla Anonima Otton wtedy
powiedział:
„Nie uchodzi to, by takiego i tak wielkiego męża księciem nazywać lub
komesem, jakby jednego spośród dostojników, lecz wypada chlubnie
wynieść go na tron królewski i wywyższyć koroną”.
Przez ten gest cesarz chciał wprowadzić swoje plany państwa
powszechnego i uznał Bolesława za samodzielnego władcę. Istnieje
również domysł, że czynem tym wskazał Bolesława jako następcę na
cesarskim tronie.
Podczas zjazdu gnieźnieńskiego o cjalnie ustanowiono
arcybiskupstwo w Gnieźnie oraz trzy biskupstwa: we Wrocławiu, w
Krakowie i w Kołobrzegu.
Prawdopodobnie efektem rozmów gnieźnieńskich była również
decyzja o zamążpójściu siostrzenicy cesarza Rychezy. Jej wybrankiem
miał zostać syn Bolesława, Mieszko, późniejszy król Polski.
Bolesław obdarzył gości licznymi darami. Odprowadził też cesarza do
granicy i dalej w głąb państwa niemieckiego.
Po zjeździe Bolesław starał się o formalną koronację u papieża. Wysłał
opata benedyktyńskiego Anastazego-Astryka do Włoch. Sytuacja jednak
się skomplikowała. W Rzymie wybuchło powstanie sprowokowane przez
Bizancjum. Papież i cesarz musieli uciekać do Rawenny. Państwo
Kościelne zwróciło się o pomoc do innych państw. Los padł na sąsiadującą
Wenecję i Węgry. Tym sposobem, w dowód wdzięczności, koronę
przeznaczoną dla Bolesława otrzymał władca Węgier Stefan – późniejszy
święty.

Wojny polsko-niemieckie
23 stycznia 1002 roku umiera Otton III. Jednym z kandydatów do
korony niemieckiej był Henryk Bawarski, znany z wrogości wobec
Słowian. Chrobry w tym czasie, zapewne oczekując powrotu do wrogich
stosunków z Niemcami, postanowił przekroczyć Bug i zająć Łużyce,
Milsko i Miśnię. Tereny te od pewnego czasu były w niemieckich rękach,
toteż miejscowa ludność, w dużej mierze słowiańska, przyjaźnie witała
zdobywców.
Zdarzenia te nie doprowadziły jednak jeszcze do wojny. Bolesław w
lipcu wziął udział w zjeździe książąt niemieckich, którzy mieli wybrać
nowego króla. Tron objął Henryk II Bawarski (później został świętym). Na
zjeździe tym Henryk okazywał Bolesławowi przyjaźń. Starał się pozyskać
zaufanie władcy Polski i popierał nawet projekt małżeństwa córki
polskiego księcia Regelindy z grafem Hermanem, późniejszym margrabią
Miśni. Oddanie Niemcom Regelindy nie zapobiegło wybuchowi kon iktu.
Zjazd bowiem okazał się pułapką dla Bolesława. Napadli go żołnierze
Henryka, gdy opuszczał miasto. Ocalał jednak dzięki pomocy niemieckich
rycerzy księcia saskiego Bernarda oraz margrabiego Henryka ze
Schweinfurtu, którzy stanęli po stronie zdradzonego gościa. Wielu
towarzyszy Chrobrego zostało poranionych. Tak rozpoczęła się otwarta
wojna polsko-niemiecka.
Przez kilkanaście lat toczyły się ze zmiennym powodzeniem
długotrwałe zmagania. Bolesław Chrobry zaczął prowadzić politykę
konfrontacyjną wobec króla, a potem cesarza Henryka II, popierając
opozycję wobec niego.
Henryk II, szukając przeciwwagi dla walecznych drużyn Bolesława,
sprzymierzył się nawet z pogańskimi Wieletami przeciwko Polsce. Nie
budziło to entuzjazmu wśród wszystkich jego poddanych. Bruno z
Kwerfurtu, świętobliwy misjonarz, autor żywota świętego Wojciecha,
gromił daremnie Henryka II. W 1005 roku armia niemiecko-czesko-
wielecka dowodzona przez samego cesarza dotarła do Poznania. Henryk
nie zdecydował się na szturm grodu – podpisano pokój. Polska oddała
jedynie Łużyce i Milsko. Niemcy z takich warunków nie mogli być
zadowoleni.
W 1007 roku doszło do zerwania pokoju. Zaatakował Bolesław, lecz
zapewne uprzedzając niemiecki atak. Po latach mocowania się bez
wyraźnej przewagi jednej bądź drugiej strony doszło do podpisania
kolejnego rozejmu. Tym razem na terenie Niemiec – w Merseburgu w
1013 roku. Polska otrzymywała jako lenno Łużyce i Milsko.
Chrobry jednak wciąż czuł się silny i knuł nawet przeciw cesarzowi z
niemieckimi książętami. Za Milsko i Łużyce nie płacił trybutu. Nic
dziwnego, iż z nadejściem kolejnego lata doszło do kolejnej fazy wojny.
Początkowo walki toczyły się nad Odrą, po czym Henryk zaatakował gród
Niemczę. Oblężenie trwało ponad miesiąc. Thietmar o tych wypadkach
pisze:
„Nigdy nie słyszałem o oblężonych, którzy by z większą od nich
wytrwałością i bardziej przezorną zaradnością zabiegali o swoją
obronę…”.
Machiny wojenne, wprawione w rozwalaniu kamiennych murów, nie
mogły sobie poradzić z solidnym, słowiańskim, drewnianym grodem.
Chrobry stanął wraz ze swoim wojskiem w okolicach Wrocławia, by
odciąć cesarzowi drogę do kraju. Henryk wycofał się więc do Czech.
Bolesław podążył za nim, spustoszył kraj i wziął wielu w niewolę.
30 stycznia 1018 roku w Budziszynie podpisano trwały pokój. Milsko i
Łużyce bezwarunkowo dostały się Polsce. Gwarancją pokoju miało być
nowe małżeństwo Bolesława z Odą – córką jednego z margrabiów
niemieckich.
Bolesław odniósł zwycięstwo nad Henrykiem. Nie oznaczało to, że
Niemcy miały mniejszy potencjał militarny – cesarz nie dysponował
całym wojskiem, gdyż kraj niemiecki był wewnętrznie skłócony i
stosunkowo słaby. Poza tym Bolesław nie uznawał otwartej walki. Wolał
podstępem i podjazdami czynić wojsku nieprzyjaciela wielkie straty.

Wyprawa kijowska
Po zawarciu pokoju z Niemcami Chrobry mógł zająć się sytuacją na
wschodzie. Stosunki z Rusią były przyjazne jeszcze za czasów
Włodzimierza I Wielkiego. Ożywione były mocno przez liczne kontakty
handlowe. W 1013 roku Bolesław wydał za syna Włodzimierza,
Świętopełka, jedną ze swoich córek. Sam nawet ubiegał się o rękę córki
Włodzimierza – Predysławy, jednak mu jej odmówiono.
Po śmierci Włodzimierza sytuacja zaczęła się komplikować. Rozpoczął
się nowy etap w stosunkach polsko-ruskich. Synowie Włodzimierza,
Świętopełk i Jarosław Mądry, walczyli o tron. Żona Świętopełka, a córka
Chrobrego dostała się do więzienia. Chrobry w 1013 roku ruszył zbrojnie
na Kijów. Wyprawa nie przyniosła oczekiwanych efektów. W odwecie
Jarosław, po wygnaniu Świętopełka w 1017 roku, również skierował się ku
Polsce, lecz i ta wyprawa nie przyniosła zmian. Dopiero po zawarciu
pokoju z Niemcami Chrobry wraz z niemiecką pomocą liczącą 300
żołnierzy ruszył na Ruś. Chciał, wprowadzając zięcia, Świętopełka, na
tron, zapewnić sobie wpływy we wschodnim państwie.
Jednak gdy Świętopełk został wygnany z kraju, Chrobry tym razem nie
wstawił się za nim. Zrezygnowawszy z popierania zięcia, nawiązał
przyjazne stosunki z Jarosławem, który panował do 1054 roku.
W owym czasie Chrobrego zaprzątały kwestie państwowe, integracja i
umacnianie kraju od lat ponoszącego ciężary wojen.

Koronacja Chrobrego
Po wielu latach wojen w Polsce nastał czas pokoju. Bolesław
uporządkował sprawy wewnętrzne, umacniał i jednoczył państwo.
W lecie roku 1024 zmarli dwaj przeciwnicy Chrobrego: papież
Benedykt VII oraz cesarz Niemiec Henryk II. Zamieszanie, jakie nastąpiło
w obu tych krajach, wykorzystał po raz kolejny Chrobry na swoją korzyść.
Najprawdopodobniej na Wielkanoc, czyli 18 kwietnia 1025 roku, nie
pytając o zgodę papieża ani cesarza, nakazał biskupom, by koronowali go
na króla Polski. Na kilka miesięcy przed śmiercią wprowadził Chrobry
Polskę do grona królestw europejskich, a tym samym umocnił
suwerenność i niezależność państwa. Państwo, o którym pierwsze
wzmianki pojawiały się ok. 60 lat wcześniej, stało się znaczącym
królestwem w Europie.
Król Polski – Bolesław I Chrobry zwany również Wielkim – zmarł 17
czerwca 1025 roku. Pochowano go w Poznaniu. Poznań był wówczas
siedzibą centralnej władzy Polski.
W roku 1018 zmarł biskup Thietmar, autor kroniki, w której
szczegółowo opisywał panowanie Bolesława Chrobrego. W związku z
tym nie posiadamy informacji dotyczących ostatnich lat panowania
Bolesława, który zmarł w roku swej koronacji.
Prowadzona przez Chrobrego polityka ekspansji była bardzo
kosztowna dla aparatu skarbowego państwa piastowskiego. Jej ciężary
spadły przede wszystkim na barki chłopów. Polityka ta wywołała również
wrogie nastroje wobec Polski w środowisku międzynarodowym, co
utrudniło następcom budowę pokojowych stosunków z sąsiadami.
Przydomek Chrobry dostał król dopiero po śmierci. Słowo to w
średniowieczu znaczyło śmiały, waleczny, mądry.

Thietmar z Merseburga (imię to odpowiada współczesnemu


Dietmar; ur. 25 lipca 975 prawdopodobnie w Walbeck, zm. 1
grudnia 1018 w Merseburgu) – biskup merseburski, kronikarz,
autor spisanej w latach 1012–1018 Kroniki, ważnego źródła historii
Niemiec i Polski. Thietmar bardzo niekorzystnie przedstawiał
Słowian, co historycy wiążą z jego rodzinnymi tradycjami. Dziadek
ojca Thietmara (Lotar von Walbeck) oraz dziadek matki Thietmara
(Lotar von Stade) zginęli w bitwie z Redarami[69] w 929 roku.
Natomiast jego ojciec, Zygfryd von Walbeck, ledwo uszedł z
życiem z bitwy pod Cedynią.

Mieszko I i Bolesław Chrobry to twórcy państwa polskiego. Swoimi


decyzjami i energią nadali mu trwały kształt. Oczywiście proces budowy
państwa nigdy się nie kończy. Wciąż trwa. Jedni budują, inni burzą.
Jednakże Mieszko i Chrobry pokazali następnym pokoleniom, jak można i
jak trzeba budować, żeby własny dom napełniać blaskiem potęgi i chwały.
Umocnili wspólnotę, którą przez chrześcijaństwo w łacińskim obrządku
związał Mieszko I z Europą. My, współcześni Polacy, z tej wspólnoty się
wywodzimy.
Tworzymy kolejne ogniwo w łańcuchu pokoleń, jakie uczestniczą w tej
historii, która rozpoczęła się w drugiej połowie X wieku. Dorobek
panowania dwóch pierwszych historycznych władców Polski był
imponujący. Młode państwo rozwijało się znakomicie.
Kształtowało się nie tylko od wewnątrz, ale też zdobyło znaczącą
pozycję wśród europejskich potęg. Od 963 roku pojawiają się liczne
kroniki, relacje, wzmianki o kształtującym się państwie, co świadczy
również o międzynarodowym znaczeniu Polski. Zwłaszcza pamięć o
latach panowania Chrobrego mocno utrwaliła się wśród współczesnych i
potomnych. Bolesław posiadał niesamowitą bystrość umysłu i
niepospolite zdolności. Był świetnym organizatorem, politykiem i
wodzem. Miał również olbrzymie poparcie ludności w prowadzeniu
wojen obronnych przed agresją Cesarstwa, co w dużym stopniu
przyczyniało się do odnoszenia zwycięstw i sukcesów Chrobrego. Z
nienawiścią i strachem wspomina go Thietmar. Gall Anonim natomiast w
XII wieku pisze tak:
„Z odejściem więc króla Bolesława z doczesnego świata złoty wiek
zamienił się w ołowiany (…), zdało się, że i spokój, i radość, i dostatek
razem z nim z Polski odeszły”.
*
Rzeczywiście po śmierci Chrobrego Polskę zaczęły dotykać katastrofy.
Z rozrzewnieniem więc wspomina się czasy rozkwitu Polski Mieszka i
Chrobrego, czasy ożywionych kontaktów z potężnymi ośrodkami
ówczesnej kultury – z klasztorami niemieckimi, z opactwami włoskimi i
francuskimi. Pojawiać zaczynają się również wysoce wykształceni księża
rodzimego pochodzenia.
Funkcję ważnego ośrodka kulturowego pełnił książęcy dwór. Na nim
skupiało się grono ludzi najlepiej wykształconych. Zwłaszcza Chrobry
dbał o to, aby jego dwór był godny wielkiego władcy potężnej Polski,
która w owym czasie zaliczała się do najznakomitszych państw
środkowoeuropejskich. Dwór więc był pełen dworzan otoczonych
ogromnym przepychem. Oczywiście życie zwykłych ludzi, niezwiązanych
z dworem, wyglądało zupełnie inaczej.
Różnica w poziomie kulturowym była znaczna. Tak jednak było w
innych krajach Europy, nie tylko w Polsce. Mieszkańcy ówczesnych wsi i
osad powadzili zwyczajne życie, wypełnione codziennymi, prostymi
zajęciami.
Jednakże w X i XI wieku zmieniła się też w Polsce estetyka domostw.
Udoskonaliło się budownictwo zarówno domów mieszkalnych, jak i
obwarowań. Wznoszono drewniane konstrukcje, ale bardzo mocne.
Wnętrza również nabrały ładniejszego wyglądu i stały się bardziej
ekonomiczne. O dostatnim życiu ludności świadczą wykopaliska
archeologiczne, wśród których nie brakuje pięknych drobnych
przedmiotów.
W Polsce Mieszka i Chrobrego wciąż rosły dostatek i poziom
kulturalny. Powstawały nowe wsie i warowne grody z ośrodkami handlu i
rzemiosła. Państwo było suwerenne, miało wyznaczone granice etniczne i
posiadało silną władzę centralną.
W 1025 roku Polska stała się królestwem, które Bolesław Chrobry
zostawił w spadku następnym pokoleniom. Zmarł zaraz po koronacji,
która stała się jakby dopełnieniem sensu jego życia, działań, niezwykłych
czynów. Dziedzictwo dla następców było imponujące.
Profesor Andrzej Nowak:
„I dla następnych pokoleń Polaków stawał się Bolesław tym właśnie,
kim był dla zachodniej Europy Karol Wielki: twórcą nietrwałej może
materialnie, ale porywającej idei wielkości, ale także pewnej
wykraczającej poza wspólnotę etniczną całości. Geopolitycznie nazwać
można by ją ideą imperium środka: pomiędzy Cesarstwem Wschodu
(Bizancjum) i Zachodu (Świętym Cesarstwem Rzymskim Narodu
Niemieckiego)”.
Źródła
Agnosiewicz Mariusz, Starożytności polskie,
http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,9933 [dostęp 04.10.2019].
Aleksander Wielki był Słowianinem,
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/06/alexander-
wielki-by-sowianinem.html [dostęp 07.12.2019].
Ambroziak Sławomir, Lachy i Wandale,
https://slawomirambroziak.pl/dawno-dawno-temu/lachy-i-wandale/
[dostęp 04.12.2019].
Anonima tzw. Galla Kronika, czyli dzieje książąt i władców polskich, opr.
Karol Maleczyński, t. 2, Kraków 1952.
Antosewicz Jan Andrault de Buy, Obrona Kadłubka i Długosza szanownych
dziejopisów polskich przeciwko wieku ośmnastego krytykom, Biblioteka
Jagiellońska, Rkp. 6141 I, https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/doccontent?
id=159355 [dostęp 20.02.2020].
Baigent Michael, Leigh Richard, Świątynia i loża, KiW, Warszawa 1996.
Banaszkiewicz Jacek, Kronika Dzierzwy XIV-wieczne kompendium historii
ojczystej, Wrocław 1979.
Banaszkiewicz Jacek, Podanie o Piaście i Popielu. Studium porównawcze nad
wczesnośredniowiecznymi tradycjami dynastycznymi, Warszawa 2010.
Barański Marek, Mieszko I, „wSieci Historii”, nr 5, 2013.
Barański Marek, Mieszko II, „wSieci Historii”, nr 7, 2013.
Basista Karol, Jak Lestek oczarował Juliusza Cezara. O Turbosłowianach
słów kilka, https://publicystyczny.pl/lestekoczarowal-juliusza-cezara-
o-turboslowianach-slow/ [dostęp 07.03.2020].
Bazyli1969, Sarmaci i sarmatyzm, czyli zapomniany wkład Polaków w
dziedzictwo Europy,
https://www.salon24.pl/u/bazyli1969/939046,sarmaci-i-sarmatyzm-
czyli-zapomniany-wklad-polakow-w-dziedzictwo-europy [dostęp
27.11.2019].
Berlin, słowiańskie miasto, https://silverhand.eu/berlinslowianskie-
miasto/ [dostęp 3.08.2019]
Besala Jerzy, Jak Polska zbawiała świat. Mesjasze i prorocy, Bellona,
Warszawa 2018.
Białczyński Czesław, Czy Scytowie byli Słowianami?,
https://bialczynski.pl/2010/09/24/czy-scytowie-byli-slowianami/
[dostęp 04.12.2019].
Białczyński Czesław, Ta niesamowita Słowiańszczyzna – Wielka Tajemnica
i Wielka Misty kacja, https://bialczynski.pl/2012/12/20/ta-
niesamowita-slowianszczyzna-wielka-tajemnica-i-wielka-
misty kacja/ [dostęp 01.03.2020].
Biel Radosław, Dlaczego grodzisko Scytów na Podkarpaciu jest sensacją?,
https://archeologia.com.pl/2017/06/08/grodzisko-scytow-na-
podkarpaciu/ [dostęp 03.12.2019].
Bieszk Janusz, Chrześcijańscy królowie Lechii. Polska średniowieczna,
Bellona, Warszawa 2016.
Bieszk Janusz, Cywilizacje kosmiczne na Ziemi, Bellona, Warszawa 2016.
Bieszk Janusz, Słowiańscy królowie Lechii. Polska starożytna, Warszawa
2015–2016.
Bitwa pod Cedynią,
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Cedyni%C4%85 [dostęp
05.03.2020].
Błoński Mariusz, DNA zdradza tajemnice Scytów i ich koni,
https://kopalniawiedzy.pl/Scytowie-konie-DNA-selekcja,26353
[dostęp 01.12.2019].
Boroń Piotr, Uwagi o apokry cznej kronice tzw. Prokosza [w:] Ad fontes. O
naturze źródła historycznego, red. S. Rosik, P. Wiszewski,
Wydawnictwo Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2004.
Braciszewicz Jerzy,
https://www.historiaposzukaj.pl/miejsca,1,gniezno.html. [dostęp
22.10.2019].
Bratkowski Stefan, Wiosna cywilizacji, Iskry, Warszawa 1997.
Brzetysław, https://eszkola.pl/historia/najazd-brzetyslawana-polske-
1038-7057.html?strona=2, [dostęp 6.11.2019].
Burtan Grzegorz, Polacy mieszkają nad Wisłą 11 tys. lat. Byliśmy w
starożytności imperium, przed którym drżał Rzym,
https://://innpoland.pl/129759,wielkaofensywa-turboslowian-polska-
byla-w-starozytnosciimperium-przed-ktorym-drzala-potega-rzymu-
twierdza [dostęp 06.10.2019].
Cebula Przemek, Słowiańscy królowie Lechii,
http://dziennik.com/wiadomosci/polska/slowianscy-krolowie-lechii/
[dostęp 04.10.2019].
Cepik Jerzy, Wspomnienia z przeszłości. Opowieść o praźródłach cywilizacji
i kultury. Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1983.
Chmiel Lech, Syta Andrzej, Dawne i nowe czasy, Wydawnictwa Szkolne i
Pedagogiczne Spółka Akcyjna, Warszawa 1999.
Chrobry Bolesław,
https://://www.bryk.pl/wypracowania/historia/sredniowiecze/4236-
panowanie-boleslawa-chrobrego.html [dostęp 1.11.2019].
Chrześcijaństwo przed Chrztem Polski,
http://kronikihistoryczne.blogspot.com/2016/12/chrzescijanstwo-
przed-chrztem-polski.html [dostęp 04.03.2020].
Ciekawostki, fakty i mity o języku polskim,
https://://www.kurspolskiego.pl/pl/Kacik_jezykowy/ciekawostki-
faktyi-mity-o-jezyku-polskim [dostęp 12.12.2019].
Cielebiaś Piotr, Imperium Lechitów, czyli teoria o Turbosłowianach,
https://facet.onet.pl/strefa-https://facet.onet.pl/strefa-
tajemnic/imperiumlechitow-czyli-teoria-o-turboslowianach/4fnsj0l
[dostęp 10.12.2019].
Cynarski Stanisław, Sarmatyzm – ideologia i styl życia, [w]: Polska XVII
wieku, red. Janusz Tazbir, Wiedza Powszechna, Warszawa 1974.
Czubacki Jacek, Historia Celtów na ziemiach polskich,
https://://historiamniejznanaizapomniana.wordpress.com/2016/04/07
/historia-celtow-na-ziemiach-polskich/ [dostęp 22.11.2019].
Czy Polacy są przodkami Żydów?,
https://://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2016/08/czy-
polacy-sa-przodkamizydow-czesc.html [dostęp 06.12.2-19].
Davies Norman, Boże igrzysko. Historia Polski, Znak, Kraków 1991.
Derwich Marek, Żurek Adam, U źródeł Polski (do roku 1038),
Wydawnictwo Dolnośląskie, 2002.
Dębek Bogusław Andrzej, Początki Ludów. Europejczycy Słowianie.
Rewolucyjne wyniki ostatnich badań, Bellona, Warszawa 2019.
Dębek Bogusław Andrzej, Słowiańskie dzieje. Sensacyjne odkrycia
genetyków ujawniają prawdę o pochodzeniu Słowian, Bellona,
Warszawa 2019.
Dimitrov Peter A., Thracian Language and Greek and Thracian Epigraphy,
https://www.cambridgescholars.com/download/sample/61248
[dostęp 10.12.2019].
Długosz Jan, Historia Polonica Ioannis Długossi seu Longini canonici
Cracoviensis In tres tomos digesta. Autoritate et Sumptibus Herbulti
Dobromilski edita, Dobromili 1615, Biblioteka Narodowa, SD XVII.
4.1565,https://polona.pl/item/historia-polonica-ioannis-dlvgossi-sev-
longini-canonici-cracovienin-tres-tomos-digesta,MTA1Nzg0NjEw/
[dostęp: 30 lipca 2019].
Dowiat Jerzy, Historia, Państwowe Zakłady Wydawnictw Szkolnych,
Warszawa 1967.
Etnolingwistyczne i kulturowe związki Słowian z Germanami, Instytut
Słowianoznawstwa. PAN, Warszawa 1987.
Ferguson Robert, Młot i krzyż. Nowa historia wikingów, Wydawnictwo
Dolnośląskie, Wrocław 2009.
Forte Angelo, Oram Richard, Pedersen Frederik, Państwa wikingów.
Podboje – władza – kultura, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa
2010.
Fularz Adam, Czy Wandalowie mówili językiem słowiańskim?
https://skribh.wordpress.com/2016/10/11/347-adam-fularz-czy-
wandalowie-mowili-jezykiem-slowianskim/ [dostęp 24.11.2019].
Gall Anonim, Kronika polska, Agencja Artystyczna MTJ-SMPB Sp. z o.o.,
Warszawa, 2018 (audiobook).
Gall Anonim, Kronika polska, tłum. Roman Grodecki, wst., opr. Marian
Plezia, Ossolineum, Wrocław 2003.
Gardawski A., Gąsowski J., Rajewski Z., Archeologia i pradzieje Polski,
PZWS, Warszawa 1957.
Gąsowski Jerzy, Dzieje i kultura dawnych Słowian (do X wieku), PZWS,
Warszawa 1964.
Geremek Rafał, Nasi bracia Wandalowie,
https://www.newsweek.pl/wiedza/nasi-bracia-wandalowie/yfv1sh5
[dostęp 27.11.2019].
Godłowski Kazimierz, Kozłowski Janusz K., Historia starożytna ziem
polskich, PWN, Warszawa 1985.
Gołąb Zbigniew, O pochodzeniu Słowian w świetle faktów językowych,
Universitas, Kraków 2004.
Górny Grzegorz, U progu nowej cywilizacji, „wSieci Historii”, nr 11 (18),
2014.
Grabowski Karol, Siemowt (Ziemowit),
https://www.wykop.pl/wpis/10986728/siemowit-ziemowit-ksiaze-
polan-z-ixwieku-znany-je/ [dostęp 07.10.2019].
Grap Jacek, Dowód na pochodzenie Polaków od Scytów!,
https://jacekgrap.wordpress.com/2018/02/01/dowod-na-
pochodzenie-polakow-od-scytow/ [dostęp 01.12.2019].
Green Peter, Aleksander Wielki. Biogra a, W.A.B., Warszawa 2004.
Grzybowski Stanisław, Sarmatyzm, KAW, Warszawa 1996.
Gulak Piotr, Odradzanie się kultury słowiańskiej w Polsce, Wydawnictwo
internetowe e-bookowo, Będzin 2012,
https://://books.google.pl/books?
id=ERXhAgAAQBAJ&pg=PA60&lpg=PA60&dq=J+Herkel&source=bl&ots=
C8BK0V3RdE&sig=ACfU3U39R1XHSCCci6DGLdez382J5ImW2w&hl=pl&
sa=X&ved=2ahUKEwiq5_Xd3KvmAhWBp4sKHTv_CTYQ6AEwCHoECA
kQAQ#v=onepage&q=J%20Herkel&f=false [dostęp 08.12.2019].
Hay Maciamo, Haplogrup R1a (Y-DNA),
https://www.eupedia.com/europe/Haplogroup_R1a_Y-DNA.shtml
[dostęp 19.02.2020].
Hensel Witold, Polska starożytna, Zakład Narodowy im. Ossolińskich-
Wydawnictwo, Wrocław 1973.
Hensel Witold, Prahistoria ziem polskich, tom I-V, Ossolineum, Wrocław
1975.
Hensel Witold, Ziemie polskie w pradziejach, Wydawnictwo Interpress,
Warszawa 1969.
Historia Krakowa, https://://sciaga.pl/tekst/47265-48-historia_krakowa
[dostęp 22.10.2019].
Historia Krakowa,
https://www.krakow.pl/nasze_miasto/1115,artykul,historia.html
[dostęp 21.11.2019].
Historia Polski do 1138,
https://://pl.wikipedia.org/wiki/Historia_Polski_(do_1138)?
clid=IwAR2T8Xck0TqWCtpXsfp6nbcPhjSruJ6f3n_i0ABwlLHfIkEuRQ
lRsKfPPug#Pradzieje_ziem_polskich, [dostęp 31.07.2019].
Ibrahim ibn Jakub, Relacja Ibrahima ibn Jakuba z podróżny po krajach
słowiańskich w przekładzie al-Bekriego, tłum. Tadeusz Kowalski,
Monumenta Poloniae Historica, Kraków 1946.
Imperium Lechitów,
https://nonsensopedia.org/wiki/Imperium_Lechit%C3%B3w [dostęp
10.12.2018].
Jacy naprawdę byli Wikingowie, najeźdźcy z północy?, „21 Wiek Extra”, nr 1,
zima 2019.
Jakubowski Rafał Qba, Zadruga, http://www.zb.eco.pl/zb/77/zadruga.htm
[dostęp 28.02.2020].
Janicki Kamil, Siedem nierządnych nałożnic. Czy Mieszko I na-prawdę miał
własny harem? https://ciekawostkihistoryczne.pl/2015/12/10/siedem-
nierzadnych-naloznic-czy-mieszko--naprawde-mial-wlasny-harem/
[dostęp 06.03.2020].
Janicki Kamil, Trzy fałszerstwa, podróbki i kłamstwa, na których
turbosłowianie opierają swoje bzdurne teorie,
https://://ciekawostkihistoryczne.pl/2018/09/28/falszerstwa-
podrobki-i-klamstwa-na-ktorych-turboslowianie-opieraja-swoje-
bzdurne-teorie/ [dostęp 09.10.2019].
Janicki Kamil, Wikiński najazd na Polskę. Czy to skandynawscy wojownicy
unicestwili mocarstwo Bolesława Chrobrego?,
https://://ciekawostkihistoryczne.pl/2016/11/21/wikinski-najazd-na-
polske-czy-to-skandynawscy-wojownicy-unicestwili-mocarstwo-
boleslawa-chrobrego/ [dostęp 21.01.2020].
Janik Michał, Lechici, Lachowie, a może Sarmaci?, „wSieci Historii”, nr 11
(54), listopad 2017.
Janowska Beata Polskie tropy Wikingów,
https://wyborcza.pl/alehistoria/7,121681,21379916,polskie-tropy-
wikingow.html [dostęp 21.02.2020]
Jarmakowski Mikołaj, Starożytne państwa plemienne na ziemiach polskich,
https://bialczynski.pl/2015/08/03/mikolaj-jarmakowski-starozytne-
panstwa-plemienne-na-ziemiach-polskich/ [dostęp 06.10.2019].
Jasienica Paweł, Słowiański rodowód, PIW, Warszawa 1978.
Jasiński Kazimierz, Rodowód pierwszych Piastów, Volumen, Uniwersytet
Wrocławski, Warszawa–Wrocław 1992.
Jasiński Tomasz, Początki Polski w nowym świetle, „Nauka”, nr 4, 2017,
http://www.pan.poznan.pl/nauki/N_407_01_Jasinski.pdf [dostęp
05.10.2019].
Jaworski Rafał, Przybysz z Andaluzji, https://www.rp.pl/artykul/120715-
Przybysz-z-Andaluzji.html [dostęp 21.11.2019].
Kaczanowski Piotr, Kozłowski Janusz Krzysztof, Najdawniejsze dzieje ziem
polskich (do VII w.), Fogra O cyna Wydawnicza, Kraków 1998.
Kądziela Łukasz, Sarmatyzm, „Wiedza i Życie”, nr 5, 1996.
http://archiwum.wiz.pl/1996/96053700.asp [dostęp 27.11.2019].
Kadłubek Wincenty, Kronika polska, Zakład Narodowy im. Ossolińskich,
Warszawa 2003
Karnowski Michał, Pedagogika wstydu nie działa? Wielkie badania „wSieci”
pokazują, jak kruche są podstawy prób przerobienia Polaków,
https://://wpolityce.pl/historia/227719-pedagogika-wstydu-nie-
dziala-wielkie-badaniaw-sieci-pokazuja-jak-kruche-sa-podstawy-
prob-przerobienia-polakow [dostęp 25.11.2019].
Kawalec-Segond Magdalena, Ariosłowianie czy Słowianoarianie,
https://rudaweb.pl/index.php/2017/12/29/arioslowianie-czy-
slowianoariowie/ [dostęp 01.12.2019].
Kawalec-Segond Magdalena, Lewici byli nad Wisłą tysiące lat wcześniej,
https://rudaweb.pl/index.php/2017/12/12/lewicibyli-nad-wisla-
tysiace-lat-wczesniej/ [dostęp 04.12.2019].
Kawalewc-Segond Magdalena, Polska kolebka Ariów w segmentach DNA,
https://rudaweb.pl/index.php/2017/06/11/polska-kolebka-ariow-w-
segmentach-dna/ [dostęp 02.12.2019].
Kawalec-Segond Magdalena, Słowianie – „antropologiczny śmietnik” czy
„najbardziej wierni naszemu dziedzictwu Europy”?, „Tygodnik TVP”, nr
62–25, styczeń 2019.
Kawalec-Segond Magdalena, Starożytne rozprzestrzenienie dziedzictwa
lechickiego, https://://rudaweb.pl/index.php/2017/03/29/starozytne-
rozprzestrzenienie-dziedzictwa-lehickiego/ [dostęp 04.12.2019].
Kądziela Łukasz, Sarmatyzm, http://archiwum.wiz.pl/1996/96053700.asp
[dostęp 20.02.2020].
Kęciek Krzysztof, Nasi przodkowie Sarmaci,
https://www.tygodnikprzeglad.pl/nasi-przodkowie-sarmaci/ [dostęp
28.11.2019].
Kęciek Krzysztof, Scytowie, łucznicy ze stepów,
https://www.tygodnikprzeglad.pl/scytowie-lucznicy-ze-stepow/
[dostęp 03.12.2019].
Knap Włodzimierz, W co wierzyli dawni Słowianie,
https://dziennikpolski24.pl/w-co-
wierzylidawnislowianie/ar/9863266?
clid=IwAR1Hhc1vqNrnJxFZHz2efytye1bE5_gmcO3AcbhierTKXzFl0P
Nhq0VBLzo [dostęp 31.07.2019].
Kokowski Andrzej, Starożytna Polska. Od trzeciego stulecia przed
narodzeniem Chrystusa do schyłku starożytności, Trio, Warszawa 2005.
Kosiński Tomasz, Runy słowiańskie, Bellona, Warszawa 2019.
Kossakowski Winicjusz, Polskie runy przemówiły, Slovianskie Slovo 2013.
Kostrzewski Józef, Kultura prapolska, Instytut Zachodni, Poznań 1949.
Kowalski Jacek, Obyczaje sarmackie, http://sarmata-
barok.blogspot.com/2009/03/obyczaje-sarmackie.html [dostęp
02.03.2020].
Kowalski Jacek, Sarmacja. Obalanie mitów. Podręcznik bojowy, Fronda,
Warszawa 2016.
Kowalski Mariusz, Ariowie, Słowianie Polacy. Pradawne dziedzictwo
międzymorza, Biblioteka Wolności, Warszawa 2017.
Kowalski Mariusz, Polacy potomkami Ariów. 3000 lat Polski, „Najwyższy
Czas”, nr 49–50, 27 listopada – 10 grudnia 2017.
Kowalski Mieczysław, Cywilizacje Aryjsko-Słowiańskie Huna w S.
Testamencie o.2, https://://stan-
rzeczy.neon24.pl/post/141225,cywilizacje-aryjsko-slowianskie-
hunaw-s-testamencie-o-2 [dostęp 10.12.2019].
Kozłowski Janusz Krzysztof, Kozłowski Stefan Karol, Epoka kamienia na
ziemiach polskich, PWN, Warszawa 1977.
Kozłowski Stefan Karol, Pradzieje ziem polskich od IX do V tysiąclecia p.n.e.,
PWN, Warszawa 1972.
Krajewska Monika, Etnogeneza Słowian w świetle kronik polskich Marcina
Kromera oraz Marcina i Joachima Bielskich, „Roczniki Humanistyczne”,
t. LIX, z. 2, 2011, le:///C:/Users/HP/Downloads/6309-24490-2-PB.pdf
Kronika Dzierzwy, opr. Krzysztof Pawłowski, Monumenta Poloniae
Historica, t. 15, Kraków 2013.
Kronika Wielkopolska,
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kronika_wielkopolska, [dostęp
26.10.2019].
Kryda Marek, Polska Wikingów, wydano nakładem autora, 2019.
Krzemińska Agnieszka, Tajemniczy Celtowie,
https://://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1531317,1,tajem
niczy-celtowie.read [dostęp 22.11.2019].
Kulesza Ryszard, Aleksander Wielki, Mada, Warszawa 2009.
Labuda Gerard, Studia nad początkami państwa Polskiego, Wydawnictwo
Naukowe Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, Poznań 1987.
Landau Marta, Barbarzyńcy na Kujawach, „Wprost”, nr 14, 2008.
Lehr-Spławiński Tadeusz, O pochodzeniu i praojczyźnie Słowian,
Wydawnictwo Instytutu Zachodniego, Poznań 1946.
Leciejewicz Lech, Mały słownik kultury dawnych Słowian, Wiedza
Powszechna, Warszawa 1972.
Legutko Ryszard, Sarmaci wczoraj i dziś, „Polonia Christiana”, nr 19, 2012.
https://www.pch24.pl/sarmaci-wczoraj-i-dzis,702,i.html [dostęp
28.11.2019].
Lelewel Joachim, Narody na ziemiach słowiańskich przed powstaniem
Polski, [w:] Dzieła, tom V, PWN, Warszawa 1972.
Leszczyński Adrian, Wenedowie, Wandalowie i Słowianie,
http://www.taraka.pl/wenedowie_wandalowie_slowianie [dostęp
24.11.2019].
Łowmiański Henryk, Początki Polski. Z dziejów Słowian w I tysiącleciu n.e.,
PWN, Warszawa 1963.
Łowmiański Henryk, Początki Polski. Z dziejów Słowian w I tysiącleciu n.e.,
t. IV, PWN, Warszawa 1970.
Łukasiewicz Dariusz, Apologia sarmatyzmu i upadek Polski,
http://lewica.pl/index.php?id=31223&tytul=Dariusz-%A3ukasiewicz:-
Apologia-sarmatyzmu-i-upadek-Polski [dostęp 28.11.2019].
Maciej z Miechowa, Opis Sarmacji azjatyckiej i europejskiej, Wrocław 1972.
Macura Andrzej, Genetyka ujawni tajemnice Piastów?, „Gość Niedzielny”
nr 5, 2 lutego 2020.
Majmurek Jakub, Pedagogika wstydu, której nigdy nie było,
https://oko.press/pedagogika-wstydu-ktorej-nigdy-bylo/ [dostęp
25.11.2019].
Makuch Piotr, Od Ariów do Sarmatów. Nieznane 2500 lat historii Polaków,
Księgarnia Akademicka, Kraków 2013.
Malicki Jan, Mity narodowe – Lechiada, Prace Komisji Historyczno-
Literackiej, Polska Akademia Nauk, oddział w Katowicach, 1983.
Małecki Antoni, Lechici w świetle historycznej krytyki, Zakład Narodowy
im. Ossolińskich, Lwów 1897, https://polona.pl/item/lechici-w-
swietle-historycznej-krytyki,MTkwNDc2/4/#info:metadata [dostęp
20.02.2020].
Mączyńska Magdalena, Wędrówki ludów. Historia niespokojnej epoki IV i V
wieku, PWN, Warszawa 1996.
Marcinek Roman, Sarmaci. Pytanie o rodowód, https://www.wilanow-
palac.pl/sarmaci_pytanie_o_rodowod.html [dostęp 23.11.2019].
Mieszko najnowsze informacje, https://opinie.wp.pl/mieszkoi-
6158915896182401c [dostęp26.10.2019].
Mieszko I – początki państwa polskiego,
https://://epodreczniki.pl/a/mieszko-i---poczatki-panstwa-
polskiego/DsBuZoaw7 [dostęp 31.08.2019].
Mieszko II, https://dzieje.pl/postacie/mieszko-ii [dostęp 5.1.2019].
Mikołajczak Tytus, Scytowie: nieposkromieni władcy stepów,
https://www.polskieradio.pl/23/266/Artykul/172002,Scytowie-
nieposkromieni-wladcy-stepow [dostęp 01.12.2019].
Monarchia wczesnopiastowska,
https://pl.wikipedia.org/wiki/Monarchia_wczesnopiastowska [dostęp
05.10.2019].
Morys-Twarowski Michael, Stachnik Paweł, Po co nam wyssana z palca
Wielka Lechia, skoro mieliśmy prawdziwe mocarstwo?,
https://twojahistoria.pl/2017/09/14/po-co-nam-wyssana-z-palca-
wielka-lechia-skoro-mielismy-prawdziwe-mocarstwo/ [dostęp
09.12.2019].
Motas Maciej, Słowiański ruch Zadruga, „Myśl Polska”, nr 47–48, 20–
27.11.2016, http://www.mysl-polska.pl/1076 [dostęp 29.02.2020].
Napiórkowski Marcin, Toporzeł. Jak Sarmaci z Wyspy Wielkanocnej
nauczyli cały świat polskiego, http://mitologiawspolczesna.pl/toporzel-
jak-praslowianie-z-wyspy-wielkanocnej-nauczyli-caly-swiat-
polskiego/ [dostęp 05.03.2020].
Niedźwiedź Jakub, Sarmatyzm, czyli tradycja wynaleziona,
https://://rcin.org.pl/Content/62381/WA248_80838_P-I-
2524_niedzwiedz-sarmat_o.pdf [dostęp 30.11.2019].
Nosal Marian, Słowianie i ukryta historia Polski,
http://slowianieiukrytahistoriapolski.pl/historia_lechii/slowianie_wlk
_lechia_i_dowody_jezykoznawcze/index,pl.html [dostęp 10.12.2019].
Nowak Andrzej, Strachy i Lachy. Przemiany polskiej pamięci 1982-2012,
Biały Kruk, Kraków 2012.
Okno na pradzieje ziem polskich, https://histmag.org/Okno-na-pradzieje-
ziem-polskich-11457 [dostęp 10.08.2019].
O nazwie Weneda, http://weneda.net/o-nazwie-weneda/ [dostęp
19.11.2019].
O początku i o dawnych królach narodu Wandalów to iest Polaków; wyiątki
wytłumaczone z kroniki Sarnickiego i z Historyi Polskiey Długosza, w
Warszawie w drukarni XX. Piiarów 1823,
https://://books.google.pl/books?
id=Sq5bAAAAcAAJ&pg=PA9&lpg=PA9&dq=Stanis%C5%82aw+Sarnicki+
O+poczatkach+o+dawnych+kr%C3%B3lach+Wandalach&source=bl&ots
=df6NmnxHmb&sig=SiXw7HALXpH6tPwfPgJBb5nIhnA&hl=pl&sa=X&e
i=vo_vU66TIuet0QXGvYGACw&ved=0CDoQ6AEwAw#v=onepage&q&f
=false
Orłowska-Stanisławska Joanna, Wikingowie w Polsce,
https://podroze.onet.pl/ciekawe/wikingowie-w-polsce/qt0nb36
[dostęp 04.03.2020].
Orzeł Joanna Mit palemoński, https://www.wilanow-
palac.pl/mit_palemonski.html [dostęp 29.11.2019].
Orzeł Joanna, Mityczni przodkowie – kim właściwie byli Sarmaci?,
https://www.wilanowpalac.pl/mityczni_przodkowie_kim_wlasciwie_b
yli_sarmaci.html [dostęp 23.11.2019].
Ożóg Krzysztof, Jak chrześcijaństwo dociera na ziemie polskie,
https://://opoka.org.pl/biblioteka/T/TH/ms201603_chrzest1.html?
clid=IwAR0kVB08i_w9rvSFzedRNS5h9Vet_lL8Vf0m2 c8pwC7_E8X
0oizFjecso [dostęp 31.07.2019].
Paczesny Kazimierz Jan, Lugiowie i Wandalowie a ziemie polskie w
starożytności, Adsertor Libertatis – Biblioteka Antyczna, Warszawa
2014,
https://www.academia.edu/24406389/Lugiowie_i_Wandalowie_a_ziem
ie_polskie_w_starożytności [dostęp 03.10.2019].
Paczesny Kazimierz Starożytna „Polska”, „wSieci Historii”, nr 11 (54),
listopad 2017.
Paszyński Wojciech, Sarmaci i uczeni. Spór o pochodzenie Polaków,
Księgarnia Akademicka, Kraków 2016.
Paszyński Wojciech, Polska jako Wandalia. Koncepcja wandalska w
dziejopisarstwie polskim wieków średnich,
http://cejsh.icm.edu.pl/cejsh/element/bwmeta1.element.desklight-
2315440e-6be3-4639-aa00-20ad10ab143f/c/paszynski_357-390.pdf
[dostęp 20.11.2019].
Paszyński Wojciech, Wandalia. Najstarsza wizja pradziejów Polski,
Wydawnictwo Armoryka, Sandomierz 2019.
Piotrkowska Anna, Celtowie nad Wisłą, Wiedza i Życie, Warszawa 2005.
Płóciennik-Niemczyk Katarzyna, Stach z Warty,
https://pismofolkowe.pl/artykul/stach-z-warty-4843 [dostęp
04.03.2020].
Polish language, https://www.britannica.com/topic/Polish-language
[dostęp 04.03.2020].
Polska w czasach antycznych: Podręcznik historii Polski antycznej pod
redakcją Adama Fularza, https://://books.google.pl/books?
id=i7nIBgAAQBAJ&pg=PT68&lpg=PT68&dq=spis+narod%C3%B3w+Fran
k%C3%B3w&source=bl&ots=nfS0eE5m3d&sig=ACfU3U3G4gEV3N-
Y7QvTBpebbv_A61HOkQ&hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwi7pKLUqobmAhV
RcZoKHULrC9IQ6AEwAnoECAoQAQ#v=onepage&q=spis%20narod%C
3%B3w [dostęp 24.11.2019].
Popiel II, http://www.poselska.nazwa.pl/wieczorna2/popiel-ii/jak-gero-
w-939-roku-otrul-slowianskich-wladcow-podczas-uczty [dostęp
6.11.2019].
Potkański Karol, Lechici, Polanie, Polska, PWN, Warszawa 1965.
Potomkowie Wandalów, pogromcy Cezara… Legendarne dzieje Polaków,
https://old.histmag.org/potomkowie-wandalow-pogromcy-cezara-
legendarne-dzieje-polakow-12228 [dostęp 07.03.2020].
Potrzebowski Stanisław, Słowiański ruch Zadruga, Wydawnictwo
„Triglav”, Szczecin 2016.
Pradzieje ziem polskich, tom I. Od Paleolitu do środkowego okresu
lateńskiego, red. Jerzy Kmieciński, PWN, Warszawa–Łódź 1989.
Pradzieje ziem polskich, tom I. Od Paleolitu do środkowego okresu
lateńskiego, część 2. Epoka brązu i początki epoki żelaz, red. Jerzy
Kmieciński, PWN, Warszawa–Łódź 1989.
Procner Maria, Najbardziej absurdalne dowody na sarmackie pochodzenie
Polaków, https://ciekawostkihistoryczne.pl/2018/10/22/najbardziej-
absurdalne-dowody-na-sarmackie-pochodzenie-polakow/#2 [dostęp
27.11.2019].
Procner Michał, Bzdurne mity o Wikingach. Czy Ty również wciąż w nie
wierzysz?, https://ciekawostkihistoryczne.pl/2019/01/19/bzdurne-
mity-o-wikingach-w-ktore-wciaz-wierzysz/ [dostęp 02.03.2020].
Prokosz, Kronika Polska, Wydawnictwo Armoryka, Sandomierz 2015.
Prokosz, Kronika Słowiańsko-Sarmacka, wstęp Janusz Bieszk, Bellona,
Warszawa 2017.
Pytko Kazimierz, Słowianie przybyli z Azji? O skomplikowanym
pochodzeniu naszych praprzodków,
https://www.focus.pl/artykul/przybylismy-z-raju?page=2 [dostęp
22.11.2019].
Radziejewski Bartłomiej, Sarmacja. Polacy, musimy dokończyć dzieła
przodków, https://www.fronda.pl/a/sarmacja-polacy-musimy-
dokonczyc-dziela-przodkow,118117.html [dostęp 28.11.2019].
Repetowicz Witold, Newrozowe ognie oznajmiły koniec Państwa
Islamskiego, https://www.tvp.info/41846761/newrozowe-ognie-
oznajmily-koniec-panstwa-islamskiego [dostęp 27.02.2020].
Repetowicz Witold, Świat słowiański, świat irański,
https://www.tvp.info/42860674/swiat-slowianski-swiat-iranski-
opinia [dostęp 01.12.2019]
Rosalak Maciej, Skąd się wzięli Polacy?, „Historia Do Rzeczy”, nr 2, 2016.
Roesdahl Else, Historia Wikingów: narody i cywilizacje, Wydawnictwo
Marabut, Gdańsk 2001.
Rosjanie – największy naród ński,
https://://www.wykop.pl/link/3708041/rosjanie-najwiekszy-narod-
nski-czas-historii/ [dostęp 21.02.2020].
Rozwadowski Jan, Praojczyzna Indo-europejska. O dawniejszych siedzibach
szczepu Indo-europejskiego, Cracoviae Sumptibus Societas Philologae
Typis Universitatis Jagellonicae, Kraków 1912.
Różycki Krzysztof, Jak to ze chrztem było. Rozmowa z prof. Andrzejem M.
Wyrwą, dyrektorem Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy,
„Angora”, nr 15, 2016.
Rudnicki Mikołaj, Prasłowiańszczyzna, Lechia – Polska: t. 1–2, Poznańskie
Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Poznań 1959.
Rzewuski Paweł, Sarmatyzm, czyli co? Konstrukcja sarmatyzmu,
https://teologiapolityczna.pl/pawel-rzewuski-sarmatyzm-czyli-co-
konstrukcja-sarmatyzmu/, dostęp 27.11.2019].
Samsonowicz Henryk, O „historii prawdziwej”. Mity, legendy i podania jako
źródło historyczne, Novus Orbis, Warszawa 1997.
Sarmacja. Polacy, musimy dokończyć dzieła przodków,
https://www.fronda.pl/a/sarmacja-polacy-musimy-dokonczyc-dziela-
przodkow,118117.html [dostęp 23.02.2010].
Schlette Friedrich, Celtowie, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1987.
Scytowie a Słowianie,
https://www.facebook.com/imperiumlechickietobzudra/posts/159884
4203779071/ [dostęp 30.11.2019].
Scytowie-zagadkowy starożytny lud,
https://://wol.jw.org/pl/wol/d/r12/lp-p/2001846 [dostęp 03.12.2019].
Semka Piotr, Powrót podludzi, „Do Rzeczy”, nr 22, 2013.
Sikorski Dariusz Andrzej, Religie dawnych Słowian, Wydawnictwo
Poznańskie, Poznań 2018.
Skalski Marek, Wszyscy jesteśmy Wenetami, „Najwyższy Czas”, nr 19–20,
7–14 maja 2016.
Skąd przybyła dynastia Piastów? Badania DNA pomogą wyjaśnić tajemnicę,
https://://wiadomosci.onet.pl/kraj/skad-przybyla-dynastia-piastow-
badania-dna-pomoga-wyjasnic-tajemnice/9rh350y
[dostęp20.02.20120].
Składankowa Maria, Bohaterowie, bogowie i demony dawnego Iranu, Iskry,
Warszawa 1984.
Skrok Zdzisław, Czy Wikingowie stworzyli Polskę?, Iskry, Warszawa 2013.
Słoczyński Henryk Marek, Światło w dziejarskiej ciemnicy. Koncepcja
dziejów i interpretacji przeszłości Polski Joachima Lelewela, Historia
Iagiellonica, Kraków 2010.
Słowiańscy Wikingowie, https://www.norwego l.pl/historia/slowianscy-
wikingowie-o-wiezach-slowiansko-nordyckich [dostęp 22.02.2020].
Słownik sarmatyzmu, red. Andrzej Borowski, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 2001.
Sochacki Jarosław, Stosunki publicznoprawne między państwem polskim a
Cesarstwem Rzymskim w latach 963–1102, Templum, Wodzisław Śląski
2014.
Stala Tomasz Grzegorz, Holocher Przemysław, Wszelkie dowody na Wielką
Lechię, 3DOM, Częstochowa 2018.
Stanisławski B., Wikingowie w Polsce,
https://podroze.onet.pl/ciekawe/wikingowie-w-polsce/qt0nb36
[dostęp 24.02.2020].
Stańczyk Tomasz, Miecz i trucizna, „Uważam Rze”, nr 6, 2012.
Starożytna historia Polaków. Piastowie – ostatni Merowingowie,
https://krysztalowywszechswiat.blogspot.com/2015/10/starozytna-
historia-polakow-piastowie.html [dostęp 07.12.2019].
Steele Philip Earl, Nawrócenie i chrzest Mieszka I, Fronda, Warszawa 2005.
Stefański Lech Emfazy, Wyrocznia Słowiańska. Magiczny krąg Świętowita,
Athanor 1993.
Stomma Ludwik, Słońce rodzi się 13 grudnia, Ludowa Spółdzielnia
Wydawnicza, warszawa 1981.
Strzelczyk Jerzy, Bolesław Chrobry, Wydawnictwo WBP, Poznań 1999.
Strzelczyk Jerzy, Mity, podania i wierzenia dawnych Słowian, Rebis, Poznań
2007.
Strzelczyk Jerzy, Od Prasłowian do Polaków, KAW, Warszawa 1987.
Strzelczyk Jerzy, Wandalowie i ich afrykańskie państwo, PIW, Warszawa
2005.
Strzelecki Mariusz, Polskie legendy: o Wandzie, co Niemca nie chciała,
https://www.bajkowyzakatek.eu/2011/01/polskie-legendy-o-wandzie-
co-niemca-nie.htm. [dostęp 21.10.2019]
Sulimirski Tadeusz, Sarmaci, PIW, Warszawa 1979.
Szafran-Szadkowska Lucyna, Zagadnienie etnogenezy Słowian w
historiogra i polskiej w okresie od średniowiecza do końca XIX stulecia,
Wyższa Szkoła Pedagogiczna im. Powstańców Śląskich, Opole 1983.
Szczepańska Anna, Odkłamana legenda sarmatyzmu,
https://dorzeczy.pl/28535/odklamana-legenda-sarmatyzmu.html
[dostęp 29.11.2019].
Szrejter Artur, Słowiański podbój Niemiec, „Historia Do Rzeczy”, nr 1 (23),
2015.
Szułdrzyński Michał, Czym jest pedagogika wstydu,
https://://www.przewodnik-
katolicki.pl/Archiwum/2018/Przewodnik-Katolicki-7-
2017/Opinie/Czym-jest-pedagogika-wstydu [dostęp 28.11.2019].
Szydłowski Paweł, Wandalowie czy Polacy. Ostatnia zagadka naszej
historii, Bellona, Warszawa 2018.
Teler Marek, Kronika Prokosza: przebiegłe fałszerstwo i dziecko swoich
czasów, https://histmag.org/Kronika-Prokosza-przebiegle-
falszerstwo-i-dziecko-swoich-czasow-15761 [dostęp 11.12.2019].
Te wyniki badań szokują – piastowska elita nie była słowiańska!,
http://Salon24.pl/u/akropol/1015327,te-wyniki-badan-szokuja-
piastowska-elita-nie-byla-slowianska [dostęp 20.02.2020].
The genetic history of Ice Age Europe,
https://www.nature.com/articles/nature17993 [dostęp 01.03.2020].
Topolski Jerzy, Co działo się na ziemiach polskich w czasach starożytnych?,
https://kultura.onet.pl/fragmenty-ksiazek/co-sie-dzialo-na-ziemiach-
polskich-w-czasach-starozytnych/r2p6eml [dostęp 23.08.2019].
Turlińska Barbara Ewa, Krew Merowingów. Polscy potomkowie Jezusa,
Focus, Warszawa 2010.
Tymieniecki Kazimierz, Ziemie polskie w starożytności. Ludy i kultury
najdawniejsze, Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Poznań,
1951.
Ulanowski Tomasz, Geny nie kłamią. To nie Polacy, ale raczej Niemcy
pochodzą od Sarmatów,
https://://wyborcza.pl/7,75400,24001826,geny-nie-klamia-to-nie-
polacy-ale-raczej-niemcy-q-od.html?
utm_source=facebook.com&utm_medium=SM&utm_campaign=FB_Gaz
eta_Wyborcza [dostęp o1.12.2019].
Urbańczyk Przemysław, Mieszko Pierwszy Tajemniczy, Wydawnictwo
Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2012.
Urbańczyk Przemysław, Trudne początki Polski, Wydawnictwo
Uniwersytetu Wrocławskiego, Wrocław 2008.
Wadyl Sławomir, Fedoruk Marcin, Gdańscy archeolodzy odkrywają
cmentarzysko w Ciepłem,
https://archeologia.com.pl/2019/01/25/gdanscy-archeolodzy-
odkrywaja-cmentarzysko-w-cieplem/ [dostęp 04.03.2020].
Wałach Michał, Wielkie kłamstwo Wielkiej Lechii,
https://www.pch24.pl/wielkie-klamstwo-wielkiej-lechii,62016,i.html
[dostęp 10.12.2018].
Wanda, co Niemca nie chciała,
https://www.polskatradycja.pl/legendy/malopolskie/61-wanda-co-
niemca-nie-chciala.html, [21.10.2019].
Wierzchołowski Grzegorz, Wojskowa prywatyzacja Bellony,
https://://niezalezna.pl/14054-wojskowa-prywatyzacja-bellony
[dostęp 29.02.2010].
Wielowiejski Jerzy, Życie codzienne na ziemiach polskich w okresie
wpływów rzymskich (I–V wiek), PIW, Warszawa 1976.
Widajewicz Józef, Studia nad relacją o Słowianach Ibrahima ibn Jakuba,
Rozprawy Polskiej Akademii Umiejętności. Wydział Historyczno-
Filozo czny, seria II, t. XVI, Kraków 1946.
Wikingowie: fakty i mity, https://utulethule.pl/wikingowie/ [dostęp
02.03.2020].
Wikingowie w Polsce-prawda czy mit?,
http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C398918%2Cwikingo
wie-w-polsce--prawda-czy-mit.html [dostęp 22.02.2010].
Winiarski Damian, Postrzyżyny, wkraczanie w dorosłość,
https://slowianskibestiariusz.pl/blog/swieta/postrzyzyny/ [dostęp,
25.10.2019].
Wiszewski Przemysław, Kim byli Słowianie,
https://epodreczniki.pl/a/kim-byli-i-skad-przyszli-
slowianie/D1CFJ820E [dostęp 1.08.2019].
Wójcik Artur, Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła
umysłami Polaków, Wydawnictwo Napoleon V, Oświęcim 2019.
Woźny Jacek, Skarby polskiej archeologii, Instytut Historii i Stosunków
Międzynarodowych, Uniwersytet Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy,
http://kazimierzwielki.pl/wp-content/uploads/2018/02/Pradzieje-
ziem-polskich.pdf [dostęp 03.10.2019].
W sprawie metod badawczych Janusza Bieszka. Droga dowodowa. Część 1-
8, http://sigillumauthenticum.blogspot.com/2016/09/w-sprawie-
metod--janusza.html [dostęp 10.10.2019].
Zamoyski Adam, Polska. Opowieść o dziejach niezwykłego narodu 966-
2008, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2015.
Zdrada małżeńska w średniowieczu, https://www.fronda.pl/a/zdrada-
malzenska-w-sredniowieczu,91945.html [dostęp 06.03.2020].
Żaryn Stanisław, Promotorzy „pedagogiki wstydu”! Kto przyjdzie Polakom
na pomoc, gdy zrobicie z nas naród morderców? Nie idźcie tą drogą!,
https://://wpolityce.pl/polityka/236598-promotorzy-pedagogiki-
wstydu-kto-przyjdzie-polakom-na-pomoc-gdy-zrobicie-z-nas-narod-
mordercow-nie-idzcie-ta-droga [dostęp 28.11.2019].
Żuchowicz Roman, Wielka Lechia – (pseudo)archeologia o początkach Polski,
„Archeologia Żywa”, nr 4 (70), 2018,
https://archeologia.com.pl/2018/12/18/wielka-lechia-
pseudoarcheologia-o-poczatkach-polski/ [dostęp 10.12.2018].
Żuchowicz Roman, Wielka Lechia. Źródła i przyczyny popularności teorii
pseudonaukowej okiem historyka, Wydawnictwo Sub Luba, Truskaw
2018.
Życie i śmierć dla Narodu! Antologia myśli narodowo-radykalnej z lat
trzydziestych XX Wieku, red. A. Meller i P. Tomaszewski,
Wydawnictwo Prohibita, Warszawa 2011.
[1]
Jego uczniem był twórca poznańskiej szkoły archeologicznej, prof. Józef
Kostrzewski, który stosując bardzo zbliżoną metodologię, doszedł do teorii
autochtonicznej, zakładającej historyczną ciągłość osadnictwa słowiańskiego na
terenie Polski od prehistorii, przez co stał się głównym polemistą i przeciwnikiem
swojego nauczyciela.
[2]
Badania pod kierunkiem prof. Marka Figlerowicza prowadzone są w ramach
projektu „Dynastia i społeczeństwo państwa Piastów w świetle zintegrowanych
badań historycznych, antropologicznych i genomicznych”, który jest nansowany
przez Narodowe Centrum Nauki.

[3]
Kącina (także chram, kupiszta; niepoprawnie: kontyna, gontyna) – typ budowli
sakralnej w religii Słowian. Miejsce spotkań, modlitw, nabożeństw i wróżb, którego
funkcję pierwotnie pełniły poświęcone kultowi drzew oraz sił przyrody gaje –
słowiańskie odpowiedniki świętych gajów w innych kulturach.
[4]
Nestor, zwany także Nestorem Kronikarzem lub Nestorem z Kijowa – kronikarz,
mnich pieczerskiego monasteru. Nestor pisał, że Słowianie rozeszli się po świecie po
zburzeniu wieży Babel. Synowie biblijnego Jafeta udali się na północny zachód.
Następnie, uciekając przed Rzymianami, osiedli nad Wisłą.
[5]
Karol Potkański, właśc. Jan Nepomucen Karol Potkański (1861–1907) – historyk,
profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, etnograf, badacz regionu, taternik.
[6]
Przypomina to trochę stary dowcip z okresu istnienia Związku Sowieckiego. Jaki
był największy sowiecki matematyk? Pietia Goras.

[7]
Teoria o Lechii to jednak stary kotlet w nowej panierce, a nie wymysł samego
Janusza Bieszka. Opowieści o tym, jak rzymski obywatel Grakchus założył Kraków i
jak Polacy-Lechici ścierali się z Macedończykami, spopularyzował w swej kronice
już w XIII w. Wincenty Kadłubek. Renesans teorii o „Rzeczpospolitej antycznej”
nastąpił w romantyzmie, kiedy znalazły one wielu głosicieli, m.in. archeologa
amatora Tadeusza Wolańskiego. Współcześnie ożywił je Bieszk i inni autorzy,
również piszący o tym od dawna Czesław Białczyński.
[8]
Bolesław Zapomniany (Bolesław Mieszkowic) – rzekomy syn Mieszka II i król
Polski mający panować w latach 1034–1038, o którym wzmiankę przynosi
pochodząca z drugiej połowy XIII w. Kronika wielkopolska.
[9]
Czynownicy – urzędnicy państwowi w carskiej Rosji, wywodzący się ze szlachty.
Wszyscy obywatele tego stanu byli zobowiązani do dożywotniej służby w
administracji, która obejmowała 14 stopni (ros. czynów) awansu cywilnego i
wojskowego.
[10]
Może więc pora, aby wyznawców judaizmu poprosić o odszkodowanie za mienie
pozostawionie w Palestynie – nic tam w czasach antycznych nie należało do nich.
Możemy być pewni, że Żydzi opisani w Biblii nazywali Pana Lechem, bo stąd
wywodzi się przecież nazwa Bet Lechem (Betlejem), miejsce urodzenia Pana.
[Komentarz Artura Wójcika].
[11]
Zwolennicy imperium lechickiego doczekali się też własnej muzyki. Mieszkańcy
lechickiej krainy gustują w pieśniach i poezji dwójki artystów występujących pod
pseudonimami Jaruha i Vedamir, których twórczość nawiązuje do lechickich korzeni.
Wspólnie przygotowują płytę Przebudzenie Lechitów. Jaruha zresztą już zasłynął z
teledysku Lechistan (180 tys. wyświetleń w serwisie YouTube), w którym śpiewa
między innymi takie słowa: „(...) jeszcze Lechia nie zginie, póki my żyjemy / Polska
niepodległa to Polska Lechicka (...) odbierzmy, co nasze, wiarę, pismo, ziemię, / bo
jesteśmy niepokonane aryjskie plemię”.

[12]
Stanisław Szukalski (1893–1987) – polski rzeźbiarz, malarz, rysownik, projektant i
teoretyk, przywódca Szczepu Rogate Serce, grupy artystycznej założonej w 1929 r.,
skupiającej plastyków poszukujących inspiracji w kulturze dawnej słowiańszczyzny.
Po założeniu grupy zaczął wydawać pismo „Krak”. Na jego łamach pojawiała się
tematyka lozo i artystycznej, a także podkreślanie wagi polskości sztuki w życiu
kraju.
[13]
Pod koniec maja 2011 r. Ministerstwo Skarbu podpisało umowę sprzedaży 85
proc. akcji wydawnictwa Bellona SA na rzecz konsorcjum rmy Creditero Holdings
Limited z siedzibą w Limassol na Cyprze i warszawskiej spółki pracowniczej
Wydawnictwo Bellona. Wartość transakcji wyniosła niespełna 47 mln zł. Sprzedana
spółka słynęła z publikacji książek o tematyce historycznej, współorganizuje m.in.
Targi Książki Historycznej, podczas których wręczane są nagrody za najlepsze
książki historyczne roku. Do Bellony SA należy także kilka niezwykle cennych
nieruchomości w Warszawie i Krakowie.
[14]
Do czasów obecnych zachowała się jedynie część dzieła, obejmująca lata 353–378.
[15]
Jazyngowie (Jasowie) to grupa etniczna zamieszkująca północny obszar Węgier,
głównie rejon Jász–Nagykun–Szolnok, który nosi historyczną nazwę Jazygia.

[16]
Urodził się w 1534 r. w Weronie, we włoskiej zubożałej rodzinie szlacheckiej. Od
1561 r. uczestniczył w północnej wojnie siedmioletniej. Walczył również w polskim
wojsku, w związku z czym w roku 1571 r. otrzymał indygenat polski z herbem
własnym Gwagnin. (Indygenat – uznanie obcego szlachectwa, nadanie
zagranicznemu rodowi szlacheckiemu lub mieszczańskiemu obywatelstwa i
związanych z tym przywilejów w państwie uznającym. Historyczny odpowiednik
naturalizacji.)
[17]
Tamga – pierwotnie znak plemienny, rodowy i własnościowy u dawnych ludów
Wielkiego Stepu (początkowo scytyjskich i sarmackich, następnie mongolskich,
tureckich, irańskich i ugro ńskich), używany m.in. do oznaczania koni, bydła,
sprzętów i uzbrojenia.
[18]
W Księdze Rodzaju wyraźnie napisano (9:18–27), że dokonanym przez Chama
wykroczeniem było zobaczenie swego ojca nago. Ponieważ jednak nagość wśród
mężczyzn nie była w tamtych czasach tak wstydliwa jak w średniowieczu, niektórzy
bibliści interpretują (ciekawe na podstawie czego?), że Cham odbył stosunek
seksualny z żoną własnego ojca (prawdopodobnie swoją matką) i właśnie ten czyn
potępia ta historia biblijna. Są i tacy (niektórzy rabini), którzy idą jeszcze dalej,
głosząc, iż Cham wykastrował swojego ojca lub zgwałcił go analnie.
[19]
Castrum doloris (łac. twierdza boleści, miejsce smutku) – forma ozdobnego
katafalku, przy którym odprawiano uroczystości żałobne.

[20]
Relief – kompozycja rzeźbiarska wykonana na płycie kamiennej, metalowej lub
drewnianej z pozostawieniem na niej tła. Dzieło uzyskuje się poprzez rzeźbienie,
kucie lub odlewanie. Pomimo że płaskorzeźby powstawały jako dekoracja
architektoniczna, to często stanowią odrębne, pełnowartościowe dzieło sztuki.
[21]
Awesta (staroperski upa-stāvaka, czyli „pochwały”, średnioperski abestāg) to
kompilacja starożytnych świętych tekstów religijnych wyznawców
zaratusztrianizmu (zoroastryzmu), które powstały prawdopodobnie od połowy II
tysiąclecia p.n.e. do VII w. p.n.e.
[22]
W dowód wdzięczności Polacy ufundowali dwie tablice pamiątkowe: w 1943 r. w
kaplicy ss. szarytek, a w 1944 r. w kościele ormiańsko-katolickim Matki Boskiej
Różańcowej na Dżul e.
[23]
Jednakże werset ten przede wszystkim odnosi się do Medów i Persów, którzy w
539 r. p.n.e. pokonali Babilon.

[24]
Dobrudża – kraina historyczna między Morzem Czarnym a ostatnim przed
ujściem odcinkiem Dunaju, podzielona obecnie między Rumunię i Bułgarię.
[25]
Achemenidzi – dynastia panująca w Iranie w latach 550–330 p.n.e. Nazwa
dynastii wiąże się z imieniem legendarnego Achemenesa. Szczyt potęgi dynastii
przypada na czasy Dariusza I Wielkiego i jego syna Kserksesa I. Za ich czasów Iran
osiągnął największe rozmiary, rozciągając się od Azji Mniejszej i Egiptu aż po Indie.
[26]
Zolnik – w archeologii miejsce nagromadzenia dużej ilości popiołu na stanowisku
archeologicznym o charakterze osady.
[27]
Nazwano ją tak, ponieważ po pogrzebie do wnętrza kurhanu przesączyła się
woda, która zamarzła, perfekcyjnie konserwując ciało i wyposażenie grobu w
bryłach lodu.

[28]
Lata w irańskim kalendarzu liczone są od hidżry, czyli ucieczki Mahometa z
Mekki w 622 r., ale w przeciwieństwie do arabskiego kalendarza muzułmańskiego
jest to kalendarz oparty na latach słonecznych, a nie księżycowych. Nowy rok
zaczyna się dokładnie wtedy, gdy Słońce przechodzi przez punkt Barana na niebie.
Dlatego nie zawsze dzień ten wypada 21 marca, czasami jest to 20 marca.
[29]
Rozmieszczenie plemion scytyjskich na obszarze stepów nadczarnomorskich
znamy dzięki relacji Herodota. Tereny w pobliżu kolonii greckich zamieszkiwali
Kallipidzi, zwani też Hellenoscytami, na północ i zachód od nich mieszkali
Alizonowie, tereny leżące bardziej na północ zajmowali Scytowie oracze.
Lewobrzeżne tereny Naddniestrza zajmowali Scytowie rolnicy (Borystenici), zaś na
Krymie i terenach ciągnących się po Don mieszkali Scytowie królewscy.
[30]
Wybitny amerykański genetyk Peter A. Underhill już od 2009 r. widział ziemie
nad Wisłą jako kolebkę kultur protosłowiańskich, a Polaków jako najstarszych i
pierwszych ich przedstawicieli, nieprzerwanie żyjących w swojej ojczyźnie od kilku
tysięcy lat.

[31]
Mario Alinei (1926–2018) – wybitny włoski lingwista.
[32]
Pelazgowie – neolityczne plemię zamieszkujące Tesalię przed przybyciem na
Peloponez Greków w II w. p.n.e. Z czasem w historiogra i greckiej pojawiła się
tendencja do określania tym mianem również innych autochtonicznych
mieszkańców Peloponezu i sąsiednich wysp, jak Karyjczycy i Lelegowie.
[33]
Grecki historyk Appian z Aleksandrii (ok. 95 – ok. 180) umiejscawia natomiast
ludy Ilirii powyżej Macedonii i Tracji aż po Dunaj, Morze Jońskie i podnóże Alp.
[34]
Argonauci – w mitologii greckiej 52 mitycznych bohaterów, którzy pod wodzą
Jazona wyruszyli okrętem Argo do Kolchidy po złote runo cudownego baranka.

[35]
Geographica hypomnemata spisany w 17 księgach rodzaj encyklopedii
zawierającej podstawowe de nicje geogra czne, opisy znanych autorowi krajów, ok.
4 tys. nazw geogra cznych oraz wiele informacji z zakresu nauk przyrodniczych,
medycyny, historii i innych dziedzin. Jest to najważniejsze dzieło geogra czne
starożytności.
[36]
Tytuł Zygmunta III Wazy (było nie było Szweda) brzmiał: „Z Bożej łaski król
Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki, in ancki, a także
dziedziczny król Szwedów, Gotów i Wenedów”. Tytuł jego syna Władysława IV: „Z
Bożej łaski król Polski, wielki książę litewski, ruski, pruski, mazowiecki, żmudzki,
in ancki, smoleński, siewierski i czernihowski, a także dziedziczny król Szwedów,
Gotów i Wandalów, wybrany na cara Rosji”.
[37]
Jordanes identy kował Antów jako wschodni odłam Słowian.
[38]
Toponim (z greckiego topos – miejsce, okolica i onymos – imię) – w ogólnym
znaczeniu nazwa miejscowa. Toponimami zajmuje się dział językoznawstwa zwany
toponomastyką. Analiza toponimów może dostarczyć informacji na temat rozwoju
danego języka bądź historii jakiegoś obszaru geogra cznego.

[39]
Sambia (niem. Samland) – kraina historyczna w Prusach, zamieszkana przez
jedno z plemion pruskich. W 2 poł. IX w. osiedlali się na niej Szwedzi, a w 2 poł. X w.
Duńczycy. Obecnie w obwodzie kaliningradzkim Federacji Rosyjskiej, z głównym
miastem Królewcem.
[40]
Kultura przeworska (nazwa od miasta Przeworsk, koło którego znaleziono
cmentarzysko) rozwijała się między III w. p.n.e. a V w. n.e. na terenach obecnej Polski
oraz Galicji i Zakarpacia. Dawniej zwana kulturą wenedzką lub grupą przeworską
kultury grobów jamowych. Kultura przeworska zastąpiła na znacznej części swojego
terytorium wcześniejszą kulturę pomorską. Obecnie wśród badaczy dominuje
pogląd o związku Wandalów z tą kulturą. Istnieje jednak pewna rozbieżność opinii.
Obrońcy hipotezy o wczesnym rozwoju Słowian na obecnych ziemiach polskich
wskazują na łączność kultur przeworskiej i łużyckiej, zauważają także pochodzenie z
tych regionów najwcześniej potwierdzonych plemion słowiańskich. Jeszcze inni
badacze przychylają się ku mieszanemu (germańsko-słowiańskiemu) charakterowi
kultury przeworskiej.
[41]
Nazwa Afryka oznaczała pierwotnie obszar rzymskiej prowincji (Africa
Proconsularis) odpowiadającej w przybliżeniu kolebce imperium kartagińskiego oraz
dzisiejszej Tunezji. Dopiero później rozciągnięta została na ziemie Czarnego Lądu.
Historycznym eponimem całego kontynentu była natomiast w antyku Libia.

[42]
Od zniszczeń pozostawionych po najeździe na Rzym w 455 r. (w poszukiwaniu
metalu Wandalowie wyrywali żelazne klamry spinające kamienie, z których
zbudowane były budynki, powodując ich rychłe zawalenie) nazwa plemienna
„wandal” stała się synonimem osobnika bezcelowo niszczącego wszystko na swojej
drodze. Należy jednak przy tym uważać na dość powszechny lapsus językowy i
stanowczo oddzielić germańskie plemię Wandalów od zwykłych wandali. Tego
rodzaju zachowania przypisywano większości ludów germańskich (czy np.
celtyckich) podczas łupieżczych rajdów na ziemie Imperium Romanum, ale za sprawą
przypadku to niechlubne określenie przylgnęło właśnie do Wandalów. Ukuto je
zresztą bardzo późno, bo w okresie rewolucji francuskiej, a staropolscy dziejopisarze
nie odczuwali bynajmniej ze swoich domniemanych korzeni żadnego wstydu.
Przeciwnie, przez długie wieki było ono źródłem ich „narodowej” dumy.
[43]
W rzeczywistości Maciej z Miechowa nawiązywał do Sarmacji jako pojęcia
geogra cznego, oddzielając je od etnicznych konotacji. Rodowód Polaków
wyprowadzał zaś od Wandalów.
[44]
Królestwo Wanniusza (Regnum Vannianum) mogło obejmować ziemie obecnej
Polski, opisano je jako mieszczące się w zachodniej części dzisiejszej Słowacji, z
Bohemią włączoną w te terytoria. Tacyt mówi o Regnum Vannianum, które ciągnęło
się na północ od Dunaju, zaczynało się między rzekami Morawa i Wag.
[45]
30 lipca 1980 r. Kneset (izraelski parlament) uchwalił ustawę Podstawowe prawo
Jerozolimy stwierdzającą, iż zjednoczona Jerozolima jest stolicą Izraela, co oznacza,
że jest ona siedzibą prezydenta, parlamentu, rządu i Sądu Najwyższego oraz że
święte miejsca wszystkich religii są tu nietykalne, a Izrael zobowiązuje się zapewnić
swobodny dostęp do nich. Społeczność międzynarodowa nie uznaje tego aktu i
ambasady większości państw znajdują się w Tel Awiwie-Ja e.. (6 grudnia 2019 r.
Stany Zjednoczone uznały Jerozolimę za stolicę Izraela i przeniosły tam z Tel
Awiwie-Ja e. swoją ambasadę).

[46]
Peleset – egipska nazwa Filistynów (wędrowcy, przybysze).
[47]
Pierwotne znaczenia tego słowa mogło być inne. W niektórych tekstach słowo
„lewici” wydaje się raczej opisem niż nazwą pokolenia. Wzmiankuje się o pewnym
lewicie, który był z pokolenia Judy (Sdz 17,7) i który, jak się wydaje, był swego rodzaju
kapłanem (Sdz 17,13); można odwołać się tu do wyznaczenia Aarona na „lewitę” i na
rzecznika Boga (Wj 4,14–16). Termin „lewita” może pochodzić od rodzajnika
hebrajskiego, który znaczy „przyłączyć” (Lb 18,2.4) i mógł pierwotnie oznaczać
grupę, której członkowie byli szczególnie blisko związani z Bogiem (Lb 3,12; 8,16).
[48]
Arianizm – doktryna teologiczna Ariusza (zm. 336), prezbitera Kościoła w
Aleksandrii i w Egipcie, odrzucająca dogmat Trójcy Świętej, powstała w kontekście
sporów o rozumienie chrześcijańskiego monoteizmu.

[49]
Childeryk nie został zabity, lecz jedynie ostrzyżony i wysłany do klasztoru.
(Merowingowie nosili długie włosy, w których według wierzeń frankijskich kryła
się magiczna moc; były one również symbolem władzy).
[50]
Sławomir Wadyl – archeolog i historyk, adiunkt w Muzeum Archeologicznym w
Gdańsku. Prowadzi badania dotyczące wczesnośredniowiecznych dziejów ziem
pruskich, wschodniej części Pomorza oraz pogranicza słowiańsko-bałtyjskiego.
[51]
Wessex – jedno z siedmiu państw anglosaskiej heptarchii (ang. Heptarchy –
siedem anglosaskich królestw). Położone na południowym krańcu Brytanii,
graniczyło od wschodu z Sussexem, od północy z Mercją, od południowego zachodu
zaś z Kornwalią. Na południu Wessex otaczało morze.
[52]
Regest (łac. regestum) – średniowieczne określenie księgi do zapisywania.

[53]
Powieść doroczna (Powieść minionych lat) – staroruski latopis, opisujący dzieje
państwa ruskiego od czasów najdawniejszych do początku XII w., podstawowe
źródło do poznania historii wczesnej Rusi Kijowskiej. Powstanie tekstu latopisu
datuje się na 1113 r. Najstarszy zachowany odpis pochodzi z 1377 r.
[54]
Pełne jego imię i nazwisko brzmiało Ibrahim ibn Jakub al-Israili at-Turtuši, czyli
Ibrahim syn Jakuba Izraelita z Tortosy.
[55]
Jan Aleksander Karłowicz (1836–1903) – etnograf, muzykolog, językoznawca,
folklorysta, członek Akademii Umiejętności, członek honorowy Towarzystwa
Muzeum Narodowego Polskiego w Rapperswilu od 1890 r.
[56]
Legendarny Rytgier był właściwie królem Alemanów. Alemanowie – germański
związek plemienny, od III w. dokonujący najazdów na zachodnie prowincje
Cesarstwa Rzymskiego.

[57]
Według Jerzego Strzelczyka zrozpaczony wódz najeźdźców rzucił się na własny
miecz.
[58]
Saga o Dytryku z Berna (Thidreksaga) – powstała ok. 1250 r. w Bergen. To
norweska wersja staroniemieckiego eposu Sagi o Dytryku (Dietrichsage) napisanej
mniej więcej w tym samym czasie.
[59]
Nazwa pochodzi od stanowiska archeologicznego założonego w miejscowości Le
Moustier w departamencie Dordogne we Francji, gdzie odkryto ślady tej kultury już
w początkach XX w.

[60]
Pięściak, tłuk pięściowy – proste kamienne narzędzie wykorzystywane do
rozbijania oraz do kruszenia. Wytwarzano je z kawałka krzemienia, ponieważ ten
materiał bardzo łatwo poddaje się obróbce.
[61]
Pragermanie – hipotetyczny lud prehistoryczny będący bezpośrednim
protoplastą Germanów. Praojczyzna Germanów pozostaje sprawą dyskusyjną we
współczesnej nauce. Za Pragermanów uważa się na ogół ludność z epoki brązu
zamieszkującą południową Skandynawię i Jutlandię. Od VI w. p.n.e. rozpoczęli oni
ekspansję na południe i zachód Europy – kultura jastorfska. Pierwotnie – jak
wskazują badania lingwistyczne – siedziby Pragermanów i Prasłowian sąsiadowały
ze sobą, ale w okresie rozpadu wspólnoty praindoeuropejskiej Pragermanie zajęli
siedziby dalej na zachód (w południowej Skandynawii i na Półwyspie Jutlandzkim),
podczas gdy Prasłowianie pozostawali dalej na wschodzie. W późnej epoce brązu i w
epoce żelaza plemiona germańskie i słowiańskie oddzielał zwarty obszar osadnictwa
innych plemion indoeuropejskich, znanych jako Wenetowie. Według źródeł greckich
i rzymskich – Pliniusz Starszy (ok. 24–29), Tacyt (ok. 55–120), Ptolemeusz (ok. 100–
178) – Wenetowie byli ludem zamieszkującym obszar między Górami Wenedzkimi
(Karpatami) a Morzem Wenedzkim, od Bałtyku po stepy nadczarnomorskie.
Pochodzenie Wenetów nie jest ostatecznie ustalone, powszechny jest jednak pogląd,
że byli to prawdopodobnie Ilirowie – lud osiadły między Adriatykiem a ziemiami nad
środkowym Dunajem. Potomkami niezromanizowanych Ilirów są dzisiejsi
Albańczycy, choć ich język uległ obcym wpływom.
[62]
Pomnik historii – jedna z form ochrony zabytków w Polsce, określonych w
ustawie o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami (art. 7). Status pomnika historii
ustanawiany jest w drodze rozporządzenia przez Prezydenta Rzeczypospolitej
Polskiej i przyznawany zabytkom nieruchomym o szczególnej wartości historycznej,
naukowej i artystycznej, utrwalonym w powszechnej świadomości i mającym duże
znaczenie dla dziedzictwa kulturalnego Polski. Do pomników historii należą oprócz
pojedynczych obiektów także zespoły staromiejskie, komponowane krajobrazy
kulturowe, dzieła budownictwa obronnego, pola bitewne, kanały, zespoły
budowlane czy zespoły klasztorne.
[63]
Lud ten, należący do indoirańskiego odłamu Indoeuropejczyków, zajmował
między VII i III w. p.n.e. obszar stepów nadczarnomorskich.

[64]
Sefardyjczycy (od hebrajskiego słowa Sefarde – Hiszpania) zamieszkiwali obszar
Półwyspu Iberyjskiego i posługiwali się dialektami judeoromańskimi. W latach 1492–
1498 zostali wypędzeni z tych obszarów. Osiedli głównie w Italii, Holandii, w
Maghrebie, na Bałkanach, Bliskim Wschodzie i Ameryce Południowej. Tworzyli
również wpływową wspólnotę na terenie Turcji. Stanowią obecnie ok. 10 proc.
mieszkańców Izraela.
[65]
Babilon to „Baby Lon”, czyli „Łono Starej Kobiety”; Londyn, czyli „Lon Dyn”,
oznacza „Łono Dnia”; zaś Roma – Ro Ma jest „Rodzącą Matką”.
[66]
Szukalski zmarł 19 maja 1987 r. w Burbank jako 94-latek. Jego przyjaciele, za
zgodą rodziny, rozsypali prochy zmarłego na Wyspie Wielkanocnej. Szkoda tylko, że:
„Niepoprawność ideologiczna oraz radykalna niechęć do krytyków sztuki (...) stała
się przyczyną, dla której większość współczesnych krytyków uważa jego dzieła za
bezwartościowe. W wyniku tego twórczość jednego z najwybitniejszych polskich
twórców pozostaje w kraju niemal nieznana”.

[67]
Po opanowaniu Półwyspu Iberyjskiego przez Arabów (po 711 r.) aż do ochrzczenia
Słowian główny szlak handlu niewolnikami wiódł z terenów Słowian przez państwo
Franków aż do ziem kalifatu kordobańskiego. Ibrahim ibn Jakub odbył swą podróż w
momencie, gdy handel niewolnikami powoli zamierał z powodu chrztu władcy Polan
– Mieszka I.
[68]
Lech Emfazy Stefański (1928–2010) – pisarz, publicysta, tłumacz literatury
pięknej, autor i współautor książek z dziedziny parapsychologii i zjawisk
paranormalnych, aktor i reżyser. Powstaniec warszawski. Został pochowany 28
grudnia 2010 r. na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim w Warszawie na Woli przy
ul. Młynarskiej.
[69]
Redarowie – średniowieczne plemię słowiańskie z grupy plemion lechickich,
należące do wieleckiej grupy plemion lechickich. Uznane przez kronikarzy
germańskich za najbardziej wojownicze spośród plemion wieleckich.

You might also like