Professional Documents
Culture Documents
Od autora
A tak widzi wołyńskie wypadki opisywany w powieści Oksany Zabużko Muzeum porzuconych
sekretów działacz OUN Adrian Ortyński: „Spuścizna Polski – to ona swoim dwudziestoleciem
rządzenia nami z pogardliwą przez zęby cedzoną pewnością, że «Rusini» to nie ludzie, a «kabany»
[świnie – G.M.], wyhartowała nas j a k d o b r ą s i e k i e r ę, wyuczyła o d p o w i a d a ć
s y m e t r y c z n i e t y m s a m y m…[1] […] kiedy nasza wojskowa siła, przelawszy się przez
brzegi jak wzbierająca rzeka, zaczęła spływać w koryto zemsty, i na Wołyniu i Podolu zapłonęły
majątki polskich kolonistów, znalazła się wśród nas inna siła, która zatrzymała, zagrodziła drogę
tamtego ruchu, zdążającego po trajektorii ślepego rewanżu […] bo siła nasza służyć ma nie zemście,
lecz wyzwoleniu, a ten kto znęca się nad bezbronnym, sam jest własnym więźniem. I odrodziliśmy
się”2. Z obu tych opisów przebija dojmująca świadomość, że mowa o wydarzeniach pełnych
prymitywnego okrucieństwa. Ich zestawienie pokazuje jednak równocześnie, jak odmiennie mogą być
one rozumiane i interpretowane. Jeśli u Odojewskiego sprawcy dokonują zbrodni dla przyjemności,
jeszcze po latach bawiąc się jej wspomnieniem, to u Zabużko są oni ślepym narzędziem surowej,
ludowej sprawiedliwości. Zemsta na „polskich kolonistach” jest co prawda aktem w pełni
zrozumiałym, ale nacjonaliści skupieni w OUN, powodowani szacunkiem dla chrześcijańskiej etyki,
potrafią ostatecznie zapanować nad chłopskim żywiołem rewanżu.
Warto bliżej przyjrzeć się tym dwóm punktom widzenia. Nie są one bowiem jedynie
autonomicznym wyrazem poglądów pary znakomitych pisarzy, ale stanowią również odbicie
społecznych przekonań o przeszłości silnie obecnych wśród współczesnych Polaków i Ukraińców.
Przekonań, które układają się w odrębne, lecz spójne opowieści.
Pierwsza z tych dwóch chyba najbardziej popularnych narracji dotyczących zbrodni wołyńsko-
galicyjskiej każe szukać wyjaśnienia jej przyczyn i charakteru w wyznawanej przez członków OUN
ideologii skrajnego, integralnego nacjonalizmu. Nacjonalistyczne wyznanie wiary mówi, że dla
szczęścia własnego narodu można dopuścić się wszelkiej, nawet najbardziej potwornej zbrodni.
Z pewnością miało ono wpływ na przebieg wydarzeń – i historycy nie przeczą tej oczywistości.
Chodzi tu jednak o taki sposób patrzenia na wydarzenia z lat czterdziestych, zgodnie z którym to
ideologia OUN jest niemal jedyną przyczyną i zarazem uniwersalnym wytłumaczeniem tragedii
wołyńskich i galicyjskich Polaków. Akcentuje się przy tym jej samoistny, wewnątrzukraiński
charakter, skłaniając do szukania korzeni wyznawanych przez nacjonalistów zasad w kulturze
i historii Ukrainy. Wspomina się zwłaszcza o buntach kozackich i tych wytworach kultury, które
pielęgnują ich obraz – zarówno ludowych pieśniach, jak i powieściach czy poematach. To dlatego
w książce o wydarzeniach na Wołyniu, mającej duże walory dokumentacyjne, możemy
nieoczekiwanie znaleźć następujący biogram porównywanego z Adamem Mickiewiczem Tarasa
Szewczenki: „ukraiński poeta narodowy, twórca poematu Hajdamacy, w którym gloryfikuje rzeź
Polaków (szlachty) i Żydów w 1768 r. w rejonie Humania”3.
Innymi słowy, mamy tu do czynienia z doszukiwaniem się genezy mordu wołyńsko-galicyjskiego
w kodzie kulturowym Ukraińców jako społeczeństwa. Kodzie, który – czego się już zazwyczaj nie
dopowiada – jest rzekomo do tego stopnia wypaczony, że w sposób nieuchronny doprowadził
najpierw do powstania zdegenerowanej nacjonalistycznej ideologii, a następnie do gigantycznej
zbrodni. Niemal otwarcie napisał o tym Edward Prus, autor popularnych prac na temat stosunków
polsko-ukraińskich, wydawanych w dużych nakładach w ostatnich latach istnienia PRL: „Pogromy
Polaków, jakie nastąpiły, nie dadzą się uzasadnić interesami narodowymi. C z y t e n w y b u c h
ni e o ki e ł zna ne j ni e na w i ś c i zd e te r mi no w a ny b ył c ha r a kte r e m
n a r o d u u k r a i ń s k i e g o? Charakterem ukraińskiego faszyzmu – na pewno. Czy i jak można
wytłumaczyć wprost niewiarygodną w czasach współczesnych obsesję eksterminacji ludności
polskiej?”4.
Prus poprzestał na pytaniach retorycznych. Niektórzy świadkowie wydarzeń nie wahają się jednak
udzielić na nie pełniejszej odpowiedzi. Tadeusz Wolak mówi bez ogródek: „To były bandziory!
Cholerne, prymitywne, że tak powiem. To był motłoch. […] C i U k r a i ń c y t o
o k u l t u r z e t a k i e j, d z i k i e j j a k i e j ś. Oni poza tym, że się znęcali, bili i palili, to
najpierw rabowali. Po prostu banda! M i e l i t o w s w o j e j n a t u r z e. I agresja to im
nakazywała”5.
Zauważmy, że słowa te dobrze wpisują się w stereotypową wizję „Ukraińca rezuna”
rozpowszechnioną wśród społeczeństwa polskiego na długo przed wybuchem II wojny światowej,
a dobrze już opisaną przez naukowców6. Wspominając pogromy dworów ziemiańskich, do których
dochodziło na Ukrainie po przewrocie bolszewickim, znana pisarka Zofia Kossak-Szczucka tak
przedstawiała zachowania rusińskiej (ukraińskiej) służby: „Ludzie, którzy przez kilkadziesiąt lat
służyli w tym samym dworze, których uważano za najwierniejszych i całkiem oddanych – na odgłos
wrzawy pogromu, na zawołanie bliskich i krewniaków, zrywali wszystkie krępujące więzy i j a k
w i l k o s w o j o n y, n i e z d o l n i p o h a m o w a ć b u d z ą c y c h s i ę n a g l e
i n s t y n k t ó w w ł a ś c i w e j s w o j e j n a t u r y, jawnie lub skrycie przechodzili do obozu
wrogów”7.
Ostatnio coraz bardziej popularne staje się z pozoru całkiem inne wytłumaczenie okrucieństwa
rzezi wołyńskiej. Jak napisał dziennikarz Aleksander Szycht, „źródła tamtych wydarzeń tkwią
znacznie głębiej, także w sferze demonicznej”. W tej wizji „antypolska akcja” UPA staje się
„diabelskim festiwalem”, „zbiorowym opętaniem przez szatana” – a więc zjawiskiem, którego nie
uda się już wyjaśnić naukowcom, mogą to zrobić wyłącznie teolog i egzorcysta, ponieważ
wkraczamy w tajemniczy i magiczny świat demonologii8.
Uznanie, że korzenie zbrodni wołyńsko-galicyjskiej tkwią w kodzie kulturowym ukraińskiego
społeczeństwa oraz w jego rzekomej podatności na wpływy skrajnych antyhumanistycznych idei czy
wręcz sił demonicznych, pociąga za sobą istotne konsekwencje. Przy takim bowiem założeniu
niemożliwe staje się rozwiązanie sporu o Wołyń ’43 bez głębokiej moralnej i ideowej przemiany
mieszkańców Ukrainy. Równocześnie zaś zdecydowanie rozszerza się lista zjawisk i problemów
wymagających reakcji polskich uczestników debaty. Aleksander Korman, wymieniając
pieczołowicie 365 rodzajów wyrafinowanych sposobów zabijania, jakich upowcy mieli dopuszczać
się na Polakach, przestaje być jedynie skrupulatnym dokumentalistą: w ten sposób podkreśla
również, jak głębokiej moralnej odnowy potrzebuje ukraińskie społeczeństwo9. Ksiądz Tadeusz
Isakowicz-Zaleski, wskazujący na swoim blogu jako „Inicjatywę wartą wsparcia” zmianę nazwy
Skweru Tarasa Szewczenki w Lublinie na Skwer Sprawiedliwych Ukraińców, staje natomiast
w pierwszym szeregu tych, którzy nawołują do takiej właśnie moralnej przemiany, umożliwiającej
„pojednanie oparte na prawdzie”10.
Z drugą opowieścią najczęściej możemy się spotkać w pracach ukraińskich autorów, choć wierzy
w nią również niemała grupa polskich uczestników debaty. Koncentruje ona uwagę na
niesprawiedliwości dotykającej Ukraińców. Jej nieodłączną częścią staje się więc opowieść
o niskim poziomie oświaty na Wołyniu, prymitywizmie kresowego chłopstwa, a jednocześnie
społecznym ucisku wyższych klas społecznych, na każdym kroku dających odczuć miejscowej
ludności, kto tu jest naprawdę panem, a kto w najlepszym razie obywatelem drugiej kategorii. Mordy
polskiej ludności z tego punktu widzenia to nic innego jak konieczny, choć może i tragiczny efekt
buntu ukraińskich chłopów przeciwko dotykającej ich przemocy i niesprawiedliwości.
Za hipotezą tłumaczącą wydarzenia wołyńskie buntem chłopskim opowiedział się między innymi
lwowski politolog Bohdan Hud’. W jego ocenie taka właśnie była geneza antypolskich wystąpień
w 1943 roku: „Chłopi ukraińscy, nauczeni doświadczeniem okresu międzywojennego, pragnęli
zniszczyć polską obecność doszczętnie. Nie ograniczali się bowiem do grabieży i palenia […]
zazwyczaj nie oszczędzali ni dorosłych, ni «piskląt», by wracać nie było dokąd, ani komu”11. UPA co
najwyżej zainspirowała bunt ludowy, ale jak podkreśla Hud’ w wywiadach, planów „zakładających
wymordowanie Polaków […] nie potwierdzają żadne dokumenty”12. Odpowiadając zaś na pytanie
o źródła okrucieństwa, stwierdza: „Jeszcze w XIX w. urzędnicy rosyjscy podkreślali, że chłopi są
podatni i ulegli tylko do pewnych granic, a później stają się stadem dzikich koni, których
powstrzymanie jest niemożliwe. Iwan Bunin pisał, że przed I wojną światową chłopi rosyjscy dla
rozrywki potrafili obedrzeć żywego byka ze skóry. Jewhen Czykałenko, ziemianin ukraiński,
wspominał, że w dwu wsiach, gdzie miał swoją posiadłość, na 250 gospodarzy znalazł tylko pięć
osób z przyzwoitą reputacją. Pozostali to złodzieje, pijacy i mordercy”13.
Inny autor, Bogdan Huk, w pracy Ukraina. Polskie jądro ciemności (wysoko ocenionej w głośnej
książce Inna Rzeczpospolita jest możliwa! Jana Sowy14) pisze, że władze przedwojennej Polski,
podobnie jak ZSRS, „zmierzały do unicestwienia zamieszkującej je części narodu ukraińskiego”.
Dlatego II Rzeczpospolitą można sklasyfikować „jako jeden z wariantów państwa totalitarnego
usytuowanego – nie tylko geopolitycznie – między III Rzeszą a ZSRR”. W dodatku: „W Europie nie
ma innego państwa, które tak jak Rzeczpospolita Polska, bez najmniejszych ograniczeń korzystałoby
z dwóch największych ludobójstw europejskich”, czyli z Zagłady Żydów i Wielkiego Głodu na
Ukrainie15. Zdaniem Huka: „Na przednówku 1943 r. chłopom wołyńskim zaczął zaglądać w oczy
głód, ale także widmo powrotu Polski pamiętanej i utożsamianej z pańszczyźnianym katolickim
odczłowieczeniem i rugami z międzywojnia. Rzecz jasna, że o nawiązanie kontaktu z tym chłopstwem
starała się także galicyjska OUN, ale przypisywanie jej odpowiedzialności nie za rewolucję
narodową, a za powstanie chłopskie na Wołyniu jest zabiegiem identycznym z obwinianiem
administracji austriackiej o Rabację z 1846 r.”16. Autor nie neguje faktu masowych mordów na
polskiej ludności, ale jednocześnie zdecydowanie stwierdza: „ani jeden Polak nie został zabity
dlatego, że był Polakiem”. Według niego bowiem: „Polacy byli zabijani nie ze względu na swoją
polskość, ale ze względu na państwo, które w taki czy inny sposób towarzyszyło ich fizycznej
obecności na Ukrainie. Zadawanie śmierci stanowiło wyraz kategorycznej niezgody Ukraińców nie
na ich fizyczną polskość jako Polaków, a na państwo polskie, ponieważ urzeczywistnione poprzez
osoby Polaków – państwowców niosło ono Ukraińcom śmiertelne zagrożenie w przyszłości”17.
W tak skonstruowanej opowieści to polskie ofiary powinny się tłumaczyć z tego, co się stało.
Bezlitosne postępowanie „polskich panów” wywołało „symetryczną” społeczną reakcję. Sprawcy
właściwie nie mieli innego wyjścia niż przeciwstawienie się siłą i okrucieństwem „katolickiemu
odczłowieczeniu”. O ile wina polska jest zindywidualizowana, to sprawcy są jedynie drobnym
trybikiem w maszynie rzekomej konieczności historycznej, zaledwie bezwolną cząstką wody
potężnego społecznego tsunami, ich czyny pozostają więc tak naprawdę poza dobrem i złem. Czy
bowiem można mieć pretensje do żywiołu, że dokonał zniszczeń? Raczej ci, którzy ucierpieli,
powinni wyjaśnić, czemu pomimo znaków zapowiadających trzęsienie ziemi postanowili korzystać
z dobrodziejstw plaży…
Pogrzeb ministra spraw wewnętrznych Bronisława Pierackiego, Warszawa, 18 czerwca 1934 roku.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
W październiku 1934 roku głośny zamach przeprowadzili ustasze. W Marsylii związany z nimi
bojowiec, wywodzący się z szeregów nacjonalistów macedońskich, zastrzelił jugosłowiańskiego
króla Aleksandra I oraz ministra spraw zagranicznych Francji Louisa Barthou. Oburzenie, jakie ten
akt wywołał w Europie, zmusiło faszystów włoskich do odcięcia się od ustaszy. Zostali oni
internowani i skierowani na położone niedaleko Sycylii wulkaniczne Wyspy Liparyjskie: Lipari oraz
Stromboli. Wraz z nimi internowano również dziesięciu instruktorów OUN, w tym Kołodzinśkiego.
Wyspy Liparyjskie, chętnie dziś odwiedzane przez turystów, są znakomitym miejscem do krótkiego
wypoczynku. Przebywanie jednak na nich przez dłuższy czas, zwłaszcza w warunkach odosobnienia,
nie należało w latach trzydziestych XX wieku do najprzyjemniejszych. Internowani, zmuszeni do
przymusowej bezczynności, szybko zaczęli tracić ducha, stopniowo ogarniała ich coraz większa
frustracja i przygnębienie, potęgowane jeszcze wulkanicznym krajobrazem. Niepokoje wśród
internowanych sprawiły, że w 1936 roku część z nich rozlokowano w innych miejscach. Członków
OUN przewieziono na Filicudi, kolejną wyspę archipelagu i na Sycylię do miasteczka Tortorici (tam
właśnie trafił Kołodzinśkyj)9. W roku 1937 obóz w końcu zamknięto i pozwolono ustaszom
wyjechać.
W trakcie rozmów ukraińsko-chorwackich „na Liparach” zapewne pojawiał się wątek
„wyzwolenia ojczyzny” z rąk „wrogich narodów”: Polaków i Rosjan oraz Serbów10. Jeśli tak, to
ślady tych dyskusji znajdziemy w pracach Kołodzinśkiego napisanych w trakcie internowania.
Najpierw przygotował on referat Ukraińska nacjonalistyczna doktryna wojskowa. Zachęcony
ciepłym przyjęciem przez kolegów postanowił rozszerzyć go do rozmiaru monografii. Pracę nad
Ukraińską doktryną wojenną zakończył w 1938 roku (na tempo pisania nie wpłynęło raczej
przeniesienie go na Sycylię, do niewielkiego górskiego miasteczka, oddalonego od ważniejszych
centrów administracyjnych)11.
Mychajło Kołodzinśkyj w swojej sztandarowej pracy zarysował projekt wywołania przez
członków OUN powstania, które miało wybuchnąć jednocześnie w obu częściach Ukrainy przeciwko
Polsce i ZSRS. W pierwszym etapie miało mieć charakter wystąpień chłopskich. Koncepcja
„budowy państwa od pierwszej wsi” zakładała utworzenie małych powstańczych republik,
stopniowo rozszerzających swoje terytorium. Po opanowaniu kolejno wsi, gminy, powiatu oddziały
powstańcze miały ogłaszać powołanie ukraińskiej państwowości, szybko przeorganizowywać się
w regularną armię, po czym atakować większe miasta. Kołodzinśkyj uświadamiał sobie dysproporcję
sił, oceniał wręcz: „chcemy rzucić chłopa z widłami na pancernik”. Był jednak przekonany, że
determinacja oddziałów powstańczych ostatecznie zapewni stronie ukraińskiej zwycięstwo. Miała to
być walka na śmierć i życie, która „musi się skończyć czyjąś katastrofą. Albo naszą, albo
moskiewską i polską”. Początkowo słabość własnych sił i braki w uzbrojeniu chciał nadrobić
powszechnością zrywu oraz bezwzględnością i o k r u c i e ń s t w e m wobec przeciwników. Był
przekonany, że jest to absolutnie konieczne dla osiągnięcia sukcesu.
W referacie przygotowanym w 1935 roku przytoczył w tym kontekście epizod z okupacji Belgii
przez oddziały niemieckie w czasie I wojny światowej. Ze względu na rosnącą wrogość belgijskiej
ludności władze okupacyjne wyznaczyły grupę zakładników, którzy mieli być straceni, gdyby zginął
jakiś niemiecki żołnierz. Tymczasem jeden z dezerterów z armii kajzera zaczął dopuszczać się
rozbojów i został zabity przez broniącą dobytku miejscową ludność. W tej sytuacji prokurator
wojskowy poprosił cesarza Wilhelma II o ułaskawienie zakładników, ale ten odmówił, mówiąc:
„krew najgorszego niemieckiego żołnierza jest warta krwi całej Belgii”. Kołodzinśkyj tak komentuje
egzekucję belgijskich obywateli: „Widzimy tu prawdziwą, dojrzałą, mężną, spokojną odwagę, która
zawsze bierze odpowiedzialność za swoje czyny i która zmusza przeciwnika do drżenia. Nie
powinniśmy się bać ogłosić, że zburzenie Baturyna jest warte zburzenia wszystkich miast
moskiewskich […] ś m i e r ć D a n y ł y s z y n a i B i ł a s a j e s t w a r t a t e g o, a b y
z n a r o d u p o l s k i e g o i z n a k u n i e z o s t a ł o. Taka mężna determinacja jest
dopuszczalna w każdej wojnie”12.
Budynek w twierdzy na wyspie Lipari, w którym przebywali ustasze, widok współczesny. Być może tu
powstawała rozprawa Kołodzinśkiego Ukraińska doktryna wojenna.
Fot. Zbiory Grzegorza Motyki
W książce pisał z kolei: „Nacjonalistyczne powstanie musi być wulkanem, w którym ma spłonąć
wszystko co wrogie – martwe i żywe”. Jego zdaniem: „W powstaniu na pierwsze miejsce wysuwa
się okrucieństwo i nienawiść […]. Tylko wtedy będziemy mieli moralną przewagę podczas
powstania, jeśli wykażemy się większym okrucieństwem wobec nich. Masa chce zemsty […] i nie
należy przeszkadzać jej […] wezwaniami miłości bliźniego”.
Trochę dalej dodawał: „Nie wolno zapominać, że nienawiść jest najstraszniejszą bronią
zniewolonego narodu. Wywołanie nienawiści do wszystkiego co wrogie […] praktyczne
zastosowanie jej podczas powstania będzie jednym z warunków udanego wysiłku naszego narodu.
[…] Wygramy na tym, gdy wobec okrucieństwa naszego wybuchu koloniści polscy na ZUZ [Ziemiach
Zachodnioukraińskich – G.M.] zaczną w panice uciekać za Wisłę. My i tak musimy później odebrać
od nich ziemię, więc będzie lepiej, kiedy oni sami w panice uciekną”.
Otwarcie stwierdzał, że od początku działania kierowanych przez OUN oddziałów chłopskich
powinny objąć bezbronną „wrogą ludność”: „Pierwsze chwile naszego powstania muszą być
skierowane przeciwko moskiewskim, polskim i rumuńskim elementom, aby mieć bezpieczne tyły dla
dalszej walki ze zbrojną siłą wroga. A to może nam się udać, jeśli niespodziewanie zaskoczymy
wrogą ludność i półwojskowe organizacje i zniszczymy ich, zanim przyjdzie im z pomocą wojskowa
siła”.
I dalej: „Powstanie OUN ma zniszczyć żywe siły wroga na ziemiach ukraińskich. […] do tych sił
należy obok armii regularnej cała wroga ludność i wszystkie te mniejszości, co odnoszą się wrogo do
ukraińskiej niepodległości. Od zróżnicowania wrogów zależeć będzie sposób ich niszczenia. Wróg,
który wystąpi wobec nas czynnie, musi być zniszczony fizycznie. Resztę wrogiej ludności trzeba
trzymać pod terrorem. Nie należy wstydzić się tej metody, bo my mamy do czynienia z wrogiem
chytrym, lub bardzo chytrym. Polacy, Moskale oraz Żydzi, którzy czynnie będą nas zwalczać, muszą
być zniszczeni”13.
Zgodnie z jego założeniami walka miała być „bezlitosna, okrutna i zoologiczna”: „Bo nasze
powstanie ma za zadanie nie tylko zmianę ustroju politycznego. Ono musi oczyścić Ukrainę
z cudzego, wrogiego elementu i z niedobrego własnego. Tylko p o d c z a s p o w s t a n i a
b ę d z i e o k a z j a, a b y w y m i e ś ć d o s ł o w n i e d o o s t a t n i e j n o g i
e l e m e n t p o l s k i z Z U Z i w ten sposób skończyć z pretensjami co do polskiego charakteru
tych ziem. Polski element, który będzie czynnie stawiać opór, musi ulec w walce, a resztę trzeba
sterroryzować i zmusić do ucieczki za Wisłę. Bo nie można dopuścić do tego, aby po zdobyciu ZUZ
element polski mógł tutaj żyć obok Ukraińców. ZUZ w przyszłym Państwie Ukraińskim musi być
czysty pod względem narodowym”.
Bez ogródek też stwierdzał: „Wobec wrogiego e l e m e n t u n a l e ż y w y k a z a ć s i ę
t a k i m o k r u c i e ń s t w e m w c z a s i e p o w s t a n i a, a b y j e s z c z e d z i e s i ą t e
p o k o l e n i e b a ł o s i ę c h o ć b y p o p a t r z e ć w s t r o n ę U k r a i n y, nie mówiąc
już o ochocie dokonania jej podboju”14. Z drugiej strony, starał się uspokoić kolegów z OUN:
„Jednak nie trzeba myśleć, że zniszczy się 3,5 miliona Żydów czy milion Polaków. Trzeba wziąć pod
uwagę, że tylko na początku powstania walka zatraci wszelkie granice. Z biegiem czasu zaczną się
organizować fronty, powstanie przekształci się w wojnę i okrucieństwo się zmniejszy. Zresztą tam
gdzie powstanie nasza władza powstańcza, musimy dbać, aby nadać powstaniu formę wojny zgodnej
z prawem, aby zmusić wroga do obchodzenia się z nami jak ze stroną walczącą”15.
Kołodzinśkyj kreślił też kształt przyszłych granic państwa ukraińskiego, nie ukrywając bynajmniej
imperialistycznych zapędów. Zastrzegał się jednak, że chodzi mu o ziemie „wrogów Ukrainy”.
Wspominał przy tym, jak ukraińscy studenci starali się ukryć pokusy zdobywania kolejnych ziem:
„Przed trzema laty [w 1932 roku – G.M.] był przekładany dekalog [nacjonalisty] dla niemieckich
studentów. Jednak nikt nie miał odwagi pokazać cudzoziemcom przykazania [o poszerzaniu granic
Ukrainy – G.M.] w dokładnym przekładzie. Wtedy zaproponowałem, aby przy tłumaczeniu
przykazanie zmienić następująco: «będziesz dążył do rozbudowy państwa ukraińskiego drogą
podboju wrogów»”16.
W wypadku granic zachodnich za absolutne minimum uznawał opanowanie Lwowa, Przemyśla,
Brześcia oraz Łemkowszczyzny (Beskidu Niskiego i Bieszczad), którą zamierzał zamienić w fortecę.
W efekcie: „Żaden Polak nie odważy się przejść na wschód od Wisły, jeśli najpierw nie będzie
zdobyta Łemkowszczyzna”17. Na wschodzie i północy uznawał za konieczne oparcie granic na
Wołdze. W jego ocenie niezbędne było również opanowanie części Azji Środkowej, w tym
Kazachstanu, którego mieszkańcy, jak uważał, mogli być jedynie poddanymi Rosji lub Ukrainy, tak
czy inaczej faktycznie skazanymi na los Indian północnoamerykańskich.
W oficjalnym programie OUN, przedstawianym przez jej emigracyjnych autorów w latach
trzydziestych, wprost zapowiadano, że w przyszłym państwie ukraińskim nie będzie miejsca dla
polskich ziemian i kolonistów osadzonych przy wsparciu administracji państwowej na Wołyniu
i w Galicji Wschodniej po 1918 roku, z góry też usprawiedliwiano wypadki zabójstw takich osób
dokonane przez okoliczną ludność w trakcie „rewolucji narodowej”18. Jak jednak pokazują prace
Kołodzinśkiego, wśród galicyjskiej młodzieży pojawiła się koncepcja, aby ze spornych terenów
„usunąć” wszystkich bez wyjątku Polaków. Aby to przeprowadzić, działacze OUN nie tyle
dopuszczali możliwość chłopskich rozruchów, co od początku zamierzali je wywołać, zachęcając do
jak największego okrucieństwa wobec przeciwników. Świadomie przy tym nawiązywano do
kozackich wystąpień z XVII–XVIII wieku oraz pogromów ziemian i Żydów na Ukrainie pod koniec
I wojny światowej.
Po powrocie z Italii jesienią 1938 roku Kołodzinśkyj został skierowany (pod pseudonimem
pułkownik „Huzar”) na Ruś Zakarpacką, gdzie korzystając z rozpadu Czechosłowacji, środowiska
ukraińskie zamierzały ogłosić niepodległość. Stanął tam na czele tworzących się sił zbrojnych tego
niedoszłego małego państewka. Pod jego dowództwem znalazło się liczne grono ochotników
przybyłych nielegalnie z Galicji. Wśród nich, jako szef sztabu, pod jego dowództwem służył również
Roman Szuchewycz. Gdy w marcu 1939 roku Ruś Zakarpacką zajęły wojska węgierskie,
Kołodzinśkyj podjął próbę stawienia im oporu. Wzięty do niewoli, został 19 marca 1939 roku
rozstrzelany przez Węgrów we wsi Sołotwino19.
Część jego rozprawy została wydana w Krakowie w 1940 roku, ponownie zaś w roku 1957
w Toronto (przez Towarzystwo Żołnierzy UPA w Kanadzie) i w 1999 w Kijowie (przez
Młodzieżowy Kongres Ukraińskich Nacjonalistów). Kolejni wydawcy nie ukrywali przy tym, że
tylko ta część może być upubliczniona szerszemu ogółowi, pozostałe obszerne fragmenty pracy były
dostępne jedynie dla zaufanych członków organizacji. Można założyć, że jego praca stała się dla
młodych członków OUN jedną z podstawowych lektur z teorii wojskowości, wpływając na poglądy
kadry tej organizacji, inaczej przecież nie miałaby kolejnych kilku wydań.
Otrzymaną w końcu 1942 roku zgodę na tworzenie oddziałów partyzanckich Klaczkiwski przyjął
zapewne z ulgą. Na Wołyniu działały już grupy tzw. pierwszej UPA związanego z petlurowcami
Tarasa Bulby-Borowcia oraz oddziały partyzantki sowieckiej. Ograniczenie się do biernego oporu
wobec Niemców groziło przejęciem przez nie pełnej kontroli nad terenami wiejskimi
i zmarginalizowaniem banderowców. Plan „wysiedlenia” Polaków wyłącznie przy pomocy bojówek
Służby Bezpieczeństwa OUN musiał się jednak wołyńskiemu kierownictwu wydać nieprzystający do
rzeczywistości. Ze względu na szczupłość sił, jakimi dysponowali, był zresztą w sposób oczywisty
niemożliwy do zrealizowania. Znany z pragmatyzmu „Kłym Sawur” postanowił zatem zrealizować
koncepcję wypracowaną przez Kołodzinśkiego – przeprowadzenie reżyserowanego
i kontrolowanego przez OUN „buntu chłopskiego”.
Na przełomie 1942 i 1943 roku w północno-wschodniej części Wołynia, gdzie siatką OUN
Bandery kierował Iwan Łytwynczuk „Dubowyj”, powstała „pierwsza sotnia” banderowskiej UPA,
dowodzona przez Hryhorija Perehiniaka „Dowbeszkę-Korobkę”. 3 lutego 1943 roku Klaczkiwski
poinformował „Dubowego”, że dowództwo nad wszystkimi grupami leśnymi przejmie Serhij
Kaczynski „Ostap” (w marcu 1943 roku zginął on w starciu z Niemcami). Czytamy: „Do Was idzie
Iwan [tj. Kaczynski – G.M.]. Na mój rozkaz […]. Będzie On kierował wszystkimi wojskowo-
partyzanckimi akcjami na tym terytorium. […] Pomiędzy Wami musi dojść do ścisłej współpracy,
i do Waszego podporządkowania się Iwanowi w działaniach wojennych. O p i e r w s z y m
[d z i a ł a n i u w o j s k o w y m] I w a n o p o w i e u s t n i e. Sława Ukrainie. 3.02.1943,
Ochrim”28.
Najprawdopodobniej właśnie wykonując wspomniane „pierwsze działanie wojskowe”, nocą z 8
na 9 lutego 1943 roku sotnia „Dowbeszki-Korobki” rozbiła najpierw posterunek niemieckiej policji
we Włodzimiercu, a następnie wymordowała mieszkańców polskiej wsi Parośle, rozpoczynając tym
samym, jak to określano w banderowskich dokumentach, „antypolską akcję”. W marcu 1943 roku do
lasu uciekli służący dotąd Niemcom ukraińscy policjanci. Znaleźli się oni pod rozkazami „Kłyma
Sawura”, który dzięki temu miał do dyspozycji dodatkowe kilka tysięcy ludzi umiejących obchodzić
się z bronią. Banderowcy dokonywali licznych napadów na niemiecką policję i administrację,
dezorganizując ich działalność na znacznej części wiejskich obszarów Wołynia. Przystąpili
równolegle do zwalczania sowieckiej partyzantki i „wypędzania” ludności polskiej. Po dezercji
policji ukraińskiej napady na miejscowości zamieszkałe przez Polaków stały się we wschodnich
powiatach przedwojennego województwa wołyńskiego zjawiskiem niemal codziennym.
Od początku przybrały one okrutny charakter. W Parośli członkowie I sotni UPA Hryhorija
Perehiniaka „Dowbeszki-Korobki” związali mieszkańców, po czym po kolei zarąbali siekierami.
Wypadki zabijania siekierami, kosami, nożami do obcinania buraków i innymi narzędziami
rolniczymi powtórzyły się również przy kolejnych napadach, na przykład 27 marca w kolonii
Kadobyszcze zabito siekierami 19 Polaków. Informacje na ten temat błyskawicznie obiegły polskich
mieszkańców Wołynia, wzbudzając zrozumiały lęk. Nocą z 25 na 26 marca upowcy uderzyli na
kolonię Lipniki, zabijając około 180 osób. Kilkaset pozostałych, dzięki istniejącej w wiosce małej
grupie samoobrony, przerwało linię okrążenia i zdołało uciec. Jedna z ocalałych, Sabina Czapiga,
siostra kosmonauty Mirosława Hermaszewskiego, w rozmowie z Witoldem Szabłowskim
wspominała: „najważniejsze marzenie miałam tylko raz, wtedy, jak biegłyśmy razem z Anią […].
Marzyłam, żeby umrzeć od kuli, a nie od siekiery. Pamiętam to dobrze. Ojciec nas uczył – nie dajcie
się złapać. Biegnijcie. Nie kłaść się, nie zatrzymywać. Kto się zatrzyma, będą go torturować”29.
Ciała pomordowanych Polaków, Kolonia Lipniki, 26 marca 1943 roku.
Fot. Stosunki polsko-ukraińskie w latach 1939–1947, oprac. A. Jaczyńska, G. Motyka, M. Zajączkowski, IPN, Warszawa
2002
Właśnie te pierwsze napady, jeśli poważnie potraktować hipotezę „buntu ludowego”, powinny być
dziełem spontanicznie powstałych grup chłopskich. Tymczasem zabójstw dokonywały kadrowe
oddziały UPA i dezerterujący policjanci. Inna rzecz, że upowcy już wtedy tworzyli oddziały
pomocnicze z przymusowo mobilizowanych chłopów ukraińskich wyposażonych jedynie w broń
sieczną i ewentualnie mających za zadanie podpalanie polskich domów. Stało się tak na przykład
podczas napadu w kwietniu 1943 roku na Janową Dolinę, w której zabito około 600 Polaków i gdzie
silnemu, dobrze uzbrojonemu zgrupowaniu UPA towarzyszyli pozbierani z okolicznych wsi chłopi –
nakazano im podłożenie ognia pod osadę, a jeden z nich przy pierwszej okazji zdezerterował i złożył
na ten temat zeznania. Uzasadnieniem ich obecności była chęć wytworzenia wśród Polaków
wrażenia, że wystąpiła przeciwko nim z siekierami bez mała cała ukraińska ludność Wołynia.
To, że czystki były od początku akcją zorganizowaną, a nie spontaniczną, potwierdza pośrednio
także rozkaz kierującego OUN-B i UPA na Wołyniu Dmytro Klaczkiwskiego „Kłyma Sawura” (nr 28
z 24 stycznia 1944), podsumowujący rok działań partyzanckich. Wspominając początek 1943 roku,
zauważył on szczerze: „Zbrojne wystąpienia ukraińskich oddziałów powstańczych były
niespodzianką nie tylko dla wroga, ale i dla naszych krajanów niedowiarków”30.
O odpowiedzialności banderowców za mordy byli też przekonani sowieccy partyzanci.
W raporcie wywiadowczym z 5 marca 1943 roku sporządzonym przez szefa Ukraińskiego Sztabu
Ruchu Partyzanckiego generała Timofieja Strokacza i dowódcę wydziału wywiadowczego
A. Martynowa czytamy: „9 lutego […] we wsi Porosna [Parośle – G.M.] rejon Włodzimierzec,
n a c j o n a l i ś c i u k r a i ń s c y zniszczyli 21 rodzin polskich. […] Nacjonaliści na zebraniach
w z y w a j ą c h ł o p ó w do «niszczenia komunistów, Żydów i Polaków»”31.
O organizację mordów ludności polskiej oskarżył OUN-B dowódca tzw. pierwszej UPA „Taras
Bulba”, czyli Taras Boroweć, który w kwietniu 1943 roku odmówił włączenia się do antypolskich
czystek, wskutek czego w lipcu część jego oddziałów została przemocą rozbrojona – ich członków
przymusowo włączono w skład banderowskiej UPA. W wydanej wiosną 1943 roku odezwie „Taras
Bulba” napisał: „Organizacja [Bandery – G.M.] utworzyła w ostatnich dniach dla Ukraińców jeszcze
jeden front – polski. Poszły w ruch siekiery […]. Wyrąbuje się i wiesza całe rodziny i wypala
polskie osady. «Siekiernicy» wyrąbują i wieszają w haniebny sposób bezbronne kobiety i dzieci,
a polski aktyw bojowy pochował się po lasach […]. Trzeba liczyć się z faktem, że wojnę,
najpewniej, wygra znów Anglia, i takich panów «siekierników» oraz wieszatieli z pikami potraktuje
jak agenturalne sługi hitlerowskiego ludożerstwa, a nie honorowych żołnierzy walczących o swoją
wolność […]. Zagrożenie polskie dla nas – jest jednym z najmniejszych i my możemy śmiało odłożyć
walkę z Polską na dalszy plan. Jeśli my dziś tak zdecydowanie występujemy przeciwko
barbarzyńskim metodom, które Niemcy stosują przeciwko nam, to jak możemy wyjaśnić przed
cywilizowanym światem takie same osiągnięcia”32. Jak by nie oceniać „Tarasa Bulby”, to jednak
podległe mu oddziały nie włączyły się w „antypolską akcję”, choć prowadziły walki z oddziałami
Armii Krajowej33.
Pomimo że do czerwca 1943 roku ofiarą działań OUN-B i UPA we wschodnich powiatach
województwa wołyńskiego padło prawie 10 tysięcy Polaków, okazało się, że realizowany przez
OUN-B plan depolonizacji jest mało skuteczny. Co prawda część Polaków, którzy dotąd nie padli
ofiarą napadów, faktycznie opuściła zagrożony teren, ale wielu z nich zatrzymało się w najbliższym
wołyńskim mieście. Pozostali przystąpili zaś energicznie do organizowania samoobrony, odpierając,
czasem skutecznie, napór UPA. W tej sytuacji Dmytro Klaczkiwski „Kłym Sawur” postanowił
zmienić nieco taktykę. Jeśli dotąd „antypolska akcja” była prowadzona w sposób pełzający,
stopniowo ogarniając kolejne miejscowości, to na przełomie maja i czerwca 1943 roku zapadła
decyzja o wymordowaniu wszystkich Polaków na całym już Wołyniu w trakcie potężnego
zsynchronizowanego uderzenia.
By usprawiedliwić antypolskie czystki, propaganda OUN-B przedstawiała nieustannie Polaków
jako szowinistów, którzy na każdym kroku donoszą na Ukraińców Niemcom lub Sowietom i żywią
złudzenia co do powrotu Wołynia w granice Rzeczypospolitej. Wykorzystywano przy tym fakt
skierowania przez Niemców na Wołyń złożonego z Polaków 202 batalionu Schutzmannschafts. Jego
członkowie, widząc mordy popełniane na rodakach, aż nazbyt chętnie uczestniczyli
w organizowanych przez Niemców akcjach represyjnych wobec ukraińskiej ludności. To właśnie
dlatego na Wołyniu wraz z narastaniem konfliktu zaczęły pojawiać się opinie, że „Polacy są gorsi od
Niemców”.
Błędem byłoby jednak uznanie, że na przełomie wiosny i lata 1943 roku na Wołyniu relacje
pomiędzy „zwykłymi” Polakami a Ukraińcami cechowała wyłącznie wrogość.
W czerwcowym sprawozdaniu OUN-B z okręgu Włodzimierz–Horochów przyznano: „Przychylnie
do nas odnosi się, jeśli można tak powiedzieć, autochtoniczna część ludności polskiej, to znaczy ci
Polacy, którzy zamieszkują obok nas jeszcze sprzed czasów wojny światowej 1915 roku. Osądzają
oni szowinizm innych Polaków, wyrażają swoją przychylność do ukraińskich zmagań
wyzwoleńczych, oddają często na ich korzyść różne przysługi i ofiarują pomoc materialną.
Z ludnością ukraińską żyją w przyjaźni”34.
Jeszcze w sprawozdaniach OUN z września 1943 roku jest mowa o Polakach starających się nie
wchodzić w zatargi z ukraińskim podziemiem, zaraz wszakże, co charakterystyczne, towarzyszy tym
słowom zastrzeżenie, że jest to jedynie udawana życzliwość, która w chwili wzmocnienia pozycji
polskich natychmiast zostaje zastąpiona przez narodową butę i antyukraińskie nastawienie. Opinie
o wzajemnej życzliwości między polskimi i ukraińskimi sąsiadami można jednak znaleźć na kartach
wielu wspomnień i relacji – i to bynajmniej nie tylko polskich. Tezie o kipiącej wzajemnej
nienawiści przeczy na przykład relacja wybitnego pisarza, dysydenta i obrońcy praw człowieka
Jewhena Swerstiuka, który młodość w czasie wojny spędził na Wołyniu: „Konflikty i pacyfikacje
w polskim państwie […] były stosunkowo marginalnym zjawiskiem, o którym w dzieciństwie
słyszałem niewiele. […] żadnej nieprzyjaźni do Polaków z dzieciństwa nie wyniosłem
i przypominam sobie, że bardzo współczułem uciekinierom z Łodzi, którzy zamieszkali w moim
domu na początku września 1939 roku. O prawdziwym strachu przed władzą […] o państwowym
terrorze my po raz pierwszy dowiedzieliśmy się w czasie «złotego września» 1939 roku […]. Czy
były na Wołyniu nastroje antypolskie? W wyobraźni nastolatka, który wszystkim wówczas się
ciekawił, były nastroje antyniemieckie i antysowieckie. […] Wśród ludności, powtarzam, nie było
ani przyjaźni, ani nienawiści wobec Polaków. […] Kiedy w 1943 roku pojawiła się wiadomość
o zniszczeniu polskiej wsi Zagaje, współmieszkańcy mojej wsi nie mogli uwierzyć, że to dzieło rąk
UPA. Potem nadeszły wieści, że to jeden z aktów zemsty na Polakach za zniszczenie ukraińskich wsi.
Ale w aktach zemsty jest coś bolszewickiego, niedającego się pogodzić z moralnością i zdrowym
rozsądkiem. […] Może to niemieccy prowokatorzy? A może sowieccy prowokatorzy?”35.
Lato 1943 – apogeum czystki
W czerwcu 1943 roku Klaczkiwski wydał odezwę do ludności ukraińskiej. Najpierw plastycznie
odmalował w niej pacyfikację ukraińskiej wsi Dermań-Załuże dokonaną jakoby przez polską policję
29 maja 1943 roku. Następnie zaś zarzucił Polakom współudział „w niemieckich rzeziach
i katowaniu ludności ukraińskiej” oraz współpracę z partyzantką sowiecką: „Jeśli więc – czytamy –
na ukraińskich ziemiach wybuchnie nowa Hajdamacczyzna lub Koliwszczyzna, odpowiedzialność za
to spadnie tylko i wyłącznie na te kręgi, które zaprowadziły polską politykę wyzwoleńczą do
antyukraińskiego obozu imperializmu moskiewskiego i niemieckiego […]. Lecz niech nie zapominają
sługusy Moskwy i Berlina, że naród ukraiński potrafi się zemścić!”36. Sens odezwy jest oczywisty –
było to propagandowe uzasadnienie dla lipcowej operacji depolonizacji.
Wykonując rozkazy „Kłyma Sawura”, nocą z 10 na 11 lipca 1943 roku oddziały UPA
przeprowadziły jednoczesne, koncentryczne uderzenie na miejscowości zamieszkane przez Polaków.
Po zniszczeniu jednej wsi partyzanci ukraińscy przechodzili do kolejnej, kontynuując rzeź. Świadek
wydarzeń, Tadeusz Opała, wspominał: „Rano sąsiad, taki Wróblewski, przyszedł do nas, wziął za
rękę mojego młodszego brata i udał się na mszę św. do kościoła w Chrynowie. Droga […] wiodła
przez las. Na jego skraju stał jakiś człowiek, który po ukraińsku ostrzegł […] «Nie idź do kościoła,
bo będzie źle!». […] Wróblewski go posłuchał i wrócił do domu. Dzięki temu ani on, ani mój brat
nie zginęli. Gdy znaleźli się na naszym podwórku, w Chrynowie rozległa się strzelanina. To Ukraińcy
napadli na tamtejszy kościół. […] ustawili pod drzwiami świątyni karabin maszynowy i otwarli
ogień w tłum ludzi. Łącznie, w samym kościele zginęło jakieś 150 osób. […] Nocą całą rodziną
poszliśmy spać w żyto”37.
Dowódca Armii Krajowej gen. Bór-Komorowski odnotował: „11 i 12 lipca wycięto 60 wsi
polskich w Horochowskim i Włodzimierskim. […] Na obszarze objętym rzezią wszyscy Polacy
zbiegli do miasteczek”38. Rzeczywista liczba wsi, których mieszkańców wymordowano, była
najpewniej jeszcze wyższa – w ciągu raptem kilkudziesięciu godzin OUN i UPA zgładziły 99
polskich wiosek39.
Zorganizowany charakter operacji potwierdzają ukraińskie dokumenty. W sprawozdaniu OUN
z okręgu Włodzimierz–Horochów za lipiec 1943 roku stwierdzono: „Antypolska akcja w większości
wypadków przeprowadzona nieudanie. Padali niepotrzebni, a aktywny element antyukraiński,
oczywiście zorganizowany i uzbrojony, albo uciekł, albo stawił zbrojny opór, zadając nam straty.
Najlepiej przeprowadzono akcję w rejonie Poryckim, dobrze w Horochowskim, zadowalająco
w centralnym, źle w Beresteczku i Oździutyczach, całkiem się nie odbyła w miastach Włodzimierz,
Horochów oraz w rejonie Uściuług i Werba. W prowadzonej akcji brała udział w n i e k t ó r y c h
m i e j s c o w o ś c i a c h ludność, a w rejonie poryckim melnykowcy”40.
Po napadach upowcy zachęcali ludność, której nie objęli jeszcze swoimi działaniami, by pozostała
na miejscu. Uspokajali, że „Ukraińcy nie mają do Polaków pretensji za narodowość, czy
przynależność do religii katolickiej, ale za stosunek do ukraińskiej kwestii narodowej”41. Była to
dezinformacja. Dzięki niej kolejne masowe uderzenie UPA, jakie w sierpniu dotknęło powiaty
włodzimierski i lubomelski, znów zaskoczyło Polaków. Stosowanie świadomej dezinformacji
wynikało z doświadczeń wyniesionych z Shoah. By uniknąć paniki, wprowadzano w błąd także już
podczas samych napadów. W Woli Ostrowieckiej 30 sierpnia ludność zebrano w jednym miejscu
i wygłoszono przemówienie o konieczności wspólnej walki z Niemcami. Upowcy stwarzali pozory
uprzejmego zachowania: zranionej Polce zrobili opatrunek, jakiemuś dziecku dali cukierka… Po
zamknięciu wszystkich w szkole zaczęto z niej wyprowadzać kolejno grupami po 5–10 mężczyzn,
których kierowano do stodoły i zabijano młotem lub łomem. Gdy w szkole zostały kobiety i dzieci,
budynek obłożono słomą, oblano benzyną i podpalono, a do wnętrza wrzucono kilka granatów. W ten
sposób zginęło w Woli Ostrowieckiej około 600 osób42.
Sierpniowe czystki tak oceniono w ukraińskim sprawozdaniu: „Antypolska akcja została
przeprowadzona w terenie od 26–31 VIII nieumiejętnie i nieudanie. Zauważają to między innymi
nawet Niemcy. Jeden z nich w czasie przemowy w rej. Werba powiedział «Partyzanci źle
przeprowadzili akcję polską dlatego, że nie zniszczyli ludności męskiej». W rejonie Werba polska
młodzież w 95% uciekła w lasy. Wszyscy poważniejsi działacze polscy rejonu Oździutycze również
uciekli pod ochronę Niemców. Szczególnie nieumiejętnie przeprowadzono operacje w rejonie
Uściług. Rozproszona polska ludność skupiła się tutaj w Stężarycach i Bielinie i zorganizowała
mocne bandy, które swoim terrorem zmusiły do wyjazdu całą ludność ukraińską z rejonu. Zmuszona
ona została do ewakuacji na tereny rejonów Werba i Lubomel. Mniej więcej zadowalająco przeszła
akcja w rejonie Włodzimierza, jeśli wyłączyć z niego osiedla podmiejskie, skąd Lachy pouciekały do
miasta. Wzburzona ludność polska potworzyła bandy, które nieustannie niepokoją Ukraińców, kradną
ich dobytek, c z a s a m i zabijają chłopów i nieustannie przeszkadzają im w pracy”43.
Tak wydarzenia te opisano zaś w akowskim Meldunku półrocznym za 1 marca–31 sierpnia
1943 r.: „na terenach południowych przewaga liczebna i uzbrojenie Ukraińców przesądza wynik.
Ponosimy dotkliwe straty w ludziach mordowanych i wyłapywanych, całe połacie są ogałacane
z elementu polskiego, gdyż reszta pozostałych przy życiu uchodzi w bezpieczne strony”44.
O rzeczonym spustoszeniu mogły się przekonać powstałe latem 1943 roku polskie oddziały
partyzanckie manewrujące po Wołyniu i z konieczności udające Ukraińców. W jednej
z miejscowości taka grupa napotkała paru banderowców, którzy zapewniali, że w wiosce nie ma
nawet jednego Polaka. Lech Karłowicz wspominał:
„– A szczo wy tut zrobyły z Lachami? – zagadnął jeden z naszych, przypalając od Ukraińca
papierosa.
– A szczoż? Pozaryzowały jak kabanyw [świnie], taj pozakopywały! – roześmiał się rubasznie
zagadnięty”45.
Także w wypadku napadów dokonywanych latem 1943 roku biorący w nich udział chłopi
przynajmniej po części byli zmobilizowani przymusowo. Znany jest przykład Ukraińca, który
uratował grupę Polaków, ukrywając ich w stodole. I na ich oczach został przez upowców
odprowadzony do sąsiedniej wsi, gdzie, jak im później opowiadał, musiał siekierą zabijać polskich
mieszkańców, bo inaczej sam straciłby życie46. Sprzeciw wobec swojej polityki banderowcy karali
surowo. Gdy 30 sierpnia we wsi Wilka Dulibśka odkryli u gospodarza Ołeksija Stoliaruka schowek,
w którym ukrywało się polskie małżeństwo z dwójką dzieci, natychmiast zabili nie tylko Polaków,
ale też ich ukraińskiego przyjaciela47. Więcej „szczęścia” miała Hanna Semeniuk: „Jak już palili
Bronusówkę […] Paszczyk Józik tam też był z żoną, żona w ciąży. To on zaczął uciekać. Zaczęli
w niego strzelać, postrzelili w nogę. Upadł do wykopu […] przeleżał do rana, wykrwawił się…
Dopiero rano go do szpitala zawieźli, ale umarł. A ciężarna żona uciekła do nas, aż do Zaborola. Do
naszej chaty. […] Przenocowała. Nie wypędziliśmy jej. […] A potem za to, żeśmy tę Polkę chowali,
to nam chatę spalili […]. Swoi!”48.
Warto zwrócić uwagę, że w czasie napadów zabijano wszystkich Polaków, przeważnie mało
zamożnych rolników, różniących się od swych sąsiadów Ukraińców tylko narodowością
i wyznaniem. Przed śmiercią bynajmniej nie ratowała deklaracja lojalności wobec podziemia
ukraińskiego. W powiecie zdołbunowskim mieszkańcy Huty Majdańskiej w zamian za gwarancje
bezpieczeństwa przekazywali UPA od wiosny 1943 roku żywność. Ale i tak 12 lipca oddziały UPA
wymordowały w niej 184 osoby. Nie pomagała również deklaracja przyjęcia ukraińskiej tożsamości.
Ukrainka Hanna Wasyliuk ze wsi Niskienicze wspominała: „Karolów zabili. To była matka i córka,
i dwoje dzieci. Zabili ich. Banderowcy zabijali. Tak, dom im spalili. Mąż tej kobiety, ojciec dzieci,
uciekł, a oni biedni zostali. Oni się przechrzcili na naszą wiarę. «Wszystko już zrobimy – mówili –
żeby [tylko] nas nie zaczepiali…» Przyszli, zabili pod osłoną nocy. Wyciągnęli na dwór…, a ona te
dwoje dzieci do siebie tuliła – nie daj Boże, nie daj Boże”49.
We wspomnieniach baptysty Mychajło Podworniaka znajdziemy zaś następujący opis: „Z
niedalekiego lasu przyjechało dwóch uzbrojonych młodzików, bez żadnego zastanowienia zastrzelili
w domu synową i jej dwie córki, a Michorowi i jego żonie kazali się schować w stodole. I,
dokonawszy tej zbrodni, spokojnie pojechali znowu do lasu. I ludzie w Usteczku dopiero teraz się
dowiedzieli, że synowa Michorowa była Polką […]. Ona nie znała języka polskiego, ślub wzięła
w prawosławnej cerkwi, dzieci także chrzciła w prawosławnej cerkwi, ale to nie uratowało tych
trzech niewinnych dusz od partyjnego szaleństwa i ludzkiej nienawiści. I mocno się zasmucili nasi
ludzie, bo nie mogli się pogodzić z takim okrucieństwem”50.
Książka Podworniaka jest interesującą i zarazem bodaj jedyną większą relacją ukazującą
wydarzenia z perspektywy ukraińskiego chłopa, a nie byłego członka podziemia, siłą rzeczy
próbującego szukać usprawiedliwień dla swych wojennych wyborów. Między innymi na jej
podstawie można sformułować hipotezę, że poparcie dla UPA wśród mieszkańców Wołynia było
całkiem spore. Widziano w niej bowiem formację walczącą o niepodległość Ukrainy. Nie oznacza to
jednak bynajmniej, by tym samym popierano dokonujące się mordy na Polakach. W rzeczywistości
uznawano je za niepotrzebne, zwłaszcza gdy ich ofiarą padali znajomi i dobrzy sąsiedzi. Tak
Podworniak opisuje śmierć części polskiej rodziny (ojca i dwóch córek, matka z małym synkiem
przeżyli dzięki pomocy ukraińskich sąsiadów): „Wszyscy wybiegliśmy za sad, patrzyliśmy, jak
płonął chutor, ale nikt nie odważył się tam pójść. – A co to za chutor – spytałem się jakiegoś
mężczyzny, który stał obok mnie. – To pana Kuzia, Polaka, który jeszcze nie zdążył zabrać się do
miasta […] mówił, że nie ma się czego bać. Za Polski on naszym ludziom wiele pomagał, chodził za
nich do starostwa, wszędzie wstawiał się za naszych ludzi, i dlatego teraz nie wierzył, żeby ktoś mu
odpłacił złem… A szkoda. On naprawdę był dobrym człowiekiem, a jego dzieci nawet nie umiały
mówić po polsku – i gospodarz odszedł pod dom, nie powiedziawszy więcej ani słowa. A ja więcej
o nic nie pytałem”51.
Na początku 1944 roku upowcy kontynuowali uderzenia wymierzone w Polaków, którzy jednak
przeważnie chronili się w miastach albo lepiej lub gorzej uzbrojonych bazach samoobrony.
Utworzenie na początku 1944 roku 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK pozwoliło Polakom na
stworzenie w rejonie Zasmyk i Bielina niewielkiego obszaru wolnego od władzy okupanta
i stosunkowo bezpiecznego od napadów UPA. Na początku 1944 roku kierownictwo UPA,
w związku z wejściem Armii Czerwonej na Wołyń, podjęło decyzję o wysłaniu oddziałów w rajdy.
Ich strategicznym celem było przeniesienie walki partyzanckiej na wschód Ukrainy, niemniej w ich
trakcie zamierzano zniszczyć również możliwie najwięcej skupisk polskiej ludności dotąd
znajdujących się pod ochroną niemieckich garnizonów. Chodziło o to, aby opanować takie
miejscowości w czasie lub po ewakuacji Niemców, lecz jeszcze przed wkroczeniem Sowietów.
Wykorzystując powstałe w wyniku przesuwania się frontu zamieszanie, oddziały UPA dopuściły się
kolejnych masowych mordów, między innymi w klasztorach w Podkamieniu i Wiśniowcu.
Przygotowano nawet plan uderzenia na Zbaraż, rodzinne miasto „Kłyma Sawura”, lecz jego realizacji
zapobiegło nagłe załamanie się pogody. Łuka Pawłyszyn komentował: „Oto taka drobnostka, jak
gęsta śnieżyca z wiatrem, uratowała Zbaraż i jego polskich i niemieckich mieszkańców od
pogromu”57.
Rynek w Wiśniowcu, w tle widoczny kościół pod wezwaniem św. Michała, lata dwudzieste XX wieku.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
W wyniku działań UPA setki miejscowości zamieszkiwanych przez ludność polską w ciągu
jednego roku zostało dosłownie startych z powierzchni ziemi. Ta bezwzględna depolonizacja
z pewnością była przez banderowców uznana za sukces. Spełniało się na ich oczach marzenie ich
młodości, tak dosadnie wyłożone w traktacie Kołodzinśkiego. Nawet Łuka Pawłyszyn, który
z powodu swojej niechęci do Służby Bezpieczeństwa OUN-B (odgrywała ona między innymi rolę
kontrwywiadu poszukującego wrogów wewnątrz ukraińskiego podziemia) na kartach wspomnień
dystansował się także od brutalności „antypolskiej akcji”, między wierszami nie potrafił ukryć
satysfakcji. Opisując konferencję dowództwa UPA na Wołyniu, jaka odbyła się 18 stycznia
1944 roku we wsi Batkiwci, w rejonie Mizocz, stwierdził bowiem, że szef SB OUN Mykoła
Arsenycz „zakończył swoje wystąpienie optymistycznym akcentem”, mówiąc: „Z Polakami i ich
bojówkami w zasadzie skończono”58.
Dla banderowców jednak było w 1944 roku na Wołyniu już jasne, że największe dla nich
zagrożenie stanowią nadchodzący Sowieci. W swojej dalszej wypowiedzi przyznał to sam Arsenycz:
„z agentami bolszewickimi jest trudniej. Wielu już zlikwidowaliśmy, a nitka się ciągnie i ciągnie…
[…] Moskwa pazury wyciąga. A my je odrąbujemy, odrąbujemy…”59.
Zmiany w OUN-B
Błyskawiczny rozwój ruchu partyzanckiego na Wołyniu zaskoczył kierownictwo OUN-B. Na dodatek
stało się to w chwili, kiedy organizacja przeżywała wewnętrzne zamieszanie, związane ze zmianami
kadrowymi w kierownictwie. Na początku 1943 roku Ukraińcy odmówili dalszej służby
w zwalczającym partyzantkę sowiecką na Białorusi 201 batalionie ochronnym policji, sformowanym
w 1941 roku z połączenia batalionów „Nachtigall” i „Roland”. Niemcy zdemobilizowali oddział,
a kilkudziesięciu jego dobrze wyszkolonych żołnierzy trafiło do podziemia. Włączenie ich
w strukturę dowódczą organizacji wiązało się z przesunięciami na stanowiskach kierowniczych.
Najwyższe stanowisko w hierarchii OUN-B objął ukraiński dowódca batalionu Roman Szuchewycz.
Zaraz po przyjeździe do Lwowa został on mianowany referentem wojskowym OUN-B, a w maju
stanął na czele trzyosobowego Biura Prowodu, przejmując faktycznie pełną kontrolę nad
banderowskim podziemiem.
Z inicjatywy Romana Szuchewycza „Tarasa Czuprynki” w sierpniu 1943 roku w województwie
tarnopolskim zwołano III Zjazd OUN. W trakcie obrad postanowiono podjąć walkę partyzancką
z nacierającymi wojskami sowieckimi, by nie dopuścić do zainstalowania się władzy komunistycznej
na zachodniej Ukrainie. Postanowiono rozbudować oddziały leśne i utworzyć podziemne składy
żywności, odzieży i broni. W momencie przejścia frontu oddziały partyzanckie zamierzano
skoncentrować w miejscach odległych od działań bojowych. Miały tam zaczekać, aż front przesunie
się na zachód, po czym rozpocząć rajdy „na wschód Ukrainy i nawet poza jej granice do Kaukazu,
a także na Białoruś”60.
Przedmiotem dyskusji była również sprawa „wołyńskiej rewolucji narodowej”. Niektórzy
z mówców uznali antypolskie czystki za kompromitujące sprawę ukraińską. Po burzliwej wymianie
zdań na temat postępowania „Kłyma Sawura” ostatecznie uznano jednak działania UPA za w pełni
usprawiedliwione, za czym zdecydowanie optował – co warto podkreślić – właśnie Szuchewycz.
Według zeznań jednego z krytycznych wobec działań wołyńskiej UPA delegatów III Zjazd
„usprawiedliwił jego [tj. Klaczkiwskiego – G.M.] działania, choć w oficjalnych uchwałach kongresu
nie zostało to odzwierciedlone”61.
Nie oznaczało to bynajmniej, że sytuację na Wołyniu uznano za opanowaną. Jeszcze w lipcu
1943 roku Szuchewycz skierował do sztabu „Kłyma Sawura” swojego zaufanego człowieka Wasyla
Sydora „Szełesta”. Sydor, urodzony w 1910 roku koło Sokala, był niemal rówieśnikiem
Klaczkiwskiego. W OUN znalazł się jeszcze przed 1939 rokiem. Służył w batalionie „Nachtigall”,
a później w 201 batalionie policji jako dowódca kompanii i zarazem zastępca Szuchewycza.
W wołyńskim sztabie UPA objął funkcję referenta szkoleniowego, co pozwoliło mu zaangażować się
w proces tworzenia nowych oddziałów i jednocześnie bacznie obserwować rozwój wydarzeń.
W październiku 1943 roku Prowid (kierownictwo) OUN-B wydał pełen sprzeczności komunikat
odnoszący się do sytuacji polsko-ukraińskiej. Z jednej strony napady na polską ludność
usprawiedliwiano w nim pomocą, jakiej ta jakoby udzielała Niemcom i Sowietom „w niszczeniu
Ukraińców” (a zatem milcząco przyznawano, że są prowadzone antypolskie akcje), z drugiej zaś
strony kategorycznie stwierdzano: „ani ukraiński naród, ani Organizacja nie mają nic wspólnego
z tymi zabójstwami”. Jednocześnie potępiono wszystkie wypadki masowych mordów, „czyimkolwiek
by nie były one dziełem”62. Ciekawe, że wydanie tego oświadczenia wywołało gniew Romana
Szuchewycza. W zeznaniach Mychajły Stepaniaka czytamy: „Szuchewycz […] bardzo ostro […]
powiedział […], że zgoda OUN na wydanie oświadczenia potępiającego akty terrorystyczne
przeciwko Polakom oraz o ich zaprzestaniu działa na szkodę «ukraińskim interesom narodowym»”63.
Pogranicze polsko-ukraińskie II Rzeczypospolitej
W listopadzie 1943 roku Szuchewycz pojechał na Wołyń na inspekcję. Tak o niej pisał jeden
z członków podziemia Omelian Logusz: „oko nierozpoznanego [przez partyzantów UPA dowódcy –
G.M.] nie ominęło niczego, co było warte uwagi. W znakomitym nastroju Dowódca dzielił się
spostrzeżeniami i wrażeniami z drogi […]. Chwalił wysoką świadomość polityczną, ofiarność
i dyscyplinę chłopstwa wołyńskiego, z dużym uznaniem mówił o poszczególnych wołyńskich
powstańczych oddziałach, które miał okazję spotkać w czasie podróży. […] Dla nas, którzy byliśmy
urodzeni na Wołyniu albo od dłuższego czasu żyliśmy tu i pracowaliśmy, było bardzo miło
stwierdzić, że Dowódca tak szybko zbadał tutejsze stosunki i że możemy mówić o wszystkich
sprawach bez niepotrzebnych wstępnych informacji”64.
Na spotkaniu kierownictwa OUN-B w grudniu 1943 roku Szuchewycz: „dał pozytywną ocenę
działalności OUN-UPA na Wołyniu i przyznał, że praca na Wołyniu jest zorganizowana
i prowadzona o wiele lepiej niż w Galicji. Szuchewycz stwierdził, że utworzona przez Wołyński
Krajowy «Prowid» UPA całkowicie się sprawdziła i jej działalność stała się głośna nie tylko na
Wołyniu, ale i na wschodnich ziemiach Ukrainy, dlatego zalecił utworzenie UPA […] na terytorium
Galicji. Szuchewycz dał także pozytywną ocenę «Kłymowi Sawurowi», oświadczając, że wśród
członków UPA posiada on duży autorytet” 65.
Wizyta w powstańczych republikach, w których działały cywilna administracja i szkoły, a nawet
produkowano zapałki z ukraińskimi etykietkami, wywarła na Szuchewyczu niewątpliwie duże
wrażenie i rozwiała resztki jego ewentualnych wątpliwości co do słuszności poczynań „Kłyma
Sawura”. Przebywanie w republikach powstańczych musiało być dla niego niezwykłym
doświadczeniem, widział przecież naocznie proces „tworzenia państwa od pierwszej wioski”.
W sposób naturalny odczuł pokusę, aby podobny przebieg wydarzeń zainicjować w Galicji.
W rezultacie uznał za konieczne przeformowanie tworzonych w Galicji oddziałów ukraińskiej
narodowej samoobrony w regularne sotnie UPA. Całość sił partyzanckich objęto jednolitą strukturą
dowództwa. Szuchewycz zapewne już w trakcie inspekcji przejął ostatecznie pełną kontrolę nad
oddziałami partyzanckimi, zostając głównym komendantem UPA. „Kłym Sawur” miał dalej
dowodzić UPA na Wołyniu (co formalnie było obniżeniem jego statusu, ponieważ dotąd dowodził on
teoretycznie całością sił tej formacji). Dowództwo nad tworzonymi oddziałami UPA w Galicji
„Taras Czuprynka” powierzył w styczniu 1944 roku Wasylowi Sydorowi, który zdobył na Wołyniu
odpowiednie doświadczenie partyzanckie, a w dodatku cieszył się jego pełnym zaufaniem. Tym
samym również w Galicji mogła rozpocząć się „masowa antypolska akcja”. Czystka miała objąć cały
region, od dawnej granicy polsko-sowieckiej na rzece Zbrucz, aż po Beskid Niski.
Zbrodnie dokonywane przez komunistów i nazistów wstrząsnęły metropolitą. Pod ich wpływem
w 1942 roku wygłosił szereg homilii i nauk, w których wzywał do poszanowania ludzkiego życia,
przypominając, że każde zabójstwo jest grzechem ciężkim, za które grozi wieczne potępienie.
Podsumowanie tych całorocznych nauk zawarł w specjalnym liście pasterskim Nie zabijaj. Choć
chciał wierzyć, jak wynika z jego korespondencji z rzymskokatolickim metropolitą arcybiskupem
Bolesławem Twardowskim, że za wydarzenia wołyńskie odpowiadają bandy kryminalne
i komunistyczne, to jednocześnie z dystansem odnosił się do UPA. Dlatego nie zgodził się na to, aby
w jej szeregach znaleźli się kapelani polowi.
Hryhorij Chomyszyn, greckokatolicki biskup Stanisławowa w latach 1904–1945, fotografia z 1933 roku.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Pogrzeb członków rodziny Jaremowiczów, zamordowanych 11 listopada 1944 roku przez Ukraińców, Żeżawa
w województwie stanisławowskim.
Fot. Ośrodek KARTA
Z kolei ks. Mieczysław Krzemiński donosił: „O godz. 6.30 wieczorem bandyci napadli na wieś
Korościatyn i plebanię. Wieś zupełnie została spalona, zaledwie kilkanaście domów ocalało. Zostało
zarąbanych siekierami, zastrzelonych i uduszonych po piwnicach […] 78 osób – mężczyzn, kobiet
i dzieci”78.
Jak można zauważyć, w wydawanych rozkazach OUN i UPA istnieją wyraźne rozbieżności i nie
jest do końca jasne, jak je należy tłumaczyć. Wydaje się, że w Galicji postanowiono nieco złagodzić
metody „antypolskiej akcji”. Celem strategicznym było wypędzenie Polaków z Galicji pod groźbą
śmierci, a nie ich eksterminacja. Dlatego oddziały UPA miały zakaz zabijania kobiet i dzieci. Tak
właśnie cel działań UPA w Galicji przedstawiał Roman Szuchewycz w lipcu 1944 roku na zebraniu
Ukraińskiej Głównej Rady Wyzwoleńczej, pomyślanej jako ponadpartyjny podziemny parlament
(faktycznie było to ciało fasadowe i zdominowane przez OUN-B). Jeśli ta interpretacja jest słuszna,
rozkazy wydane przez „Oresta-Karata” należałoby potraktować jako niesubordynację lokalnego
kierownika OUN, ewentualnie można je tłumaczyć podatnością na sugestie płynące od konspiratorów
z Wołynia. Być może jednak wyjaśnienie istniejących rozbieżności jest jeszcze inne: zakaz zabijania
kobiet i dzieci miały kadrowe oddziały UPA, lecz nie dotyczył on bojówek SB OUN
i OUN. Chodziłoby zatem o to, by „oddziały wojska” nie zostały obciążone odpowiedzialnością za
mordy na cywilach.
Rozmowy w przysiółku Żar pomiędzy Lublińcem Nowym a Rudą Różaniecką, 21 maja 1945 roku.
Fot. G. Motyka, R. Wnuk, Pany i rezuny. Współpraca AK-WiN i UPA: 1945–1947, Volumen, Warszawa 1997
Kilka dni później, 21 maja, w przysiółku Żar położonym pomiędzy Lublińcem Nowym i Rudą
Różaniecką doszło do rozmów pomiędzy polskim podziemiem poakowskim a OUN i UPA. W ich
trakcie zapadła decyzja o zawieszeniu broni i zaprzestaniu wzajemnych napadów. Można
powiedzieć, posługując się językiem rozprawy Mychajły Kołodzinśkiego, że 21 maja ukraińskie
podziemie zaczęło łagodzić metody działań po to, aby można było je uznać za formację, która
walcząc z komunistycznym zniewoleniem, stosuje się do prawa wojennego.
Miejsce zbrodni wołyńsko-galicyjskiej na mapie ludobójstw XX wieku
Wymyślona przez Mychajło Kołodzinśkiego i zorganizowana przez Dmytro Klaczkiwskiego „Kłyma
Sawura” oraz Romana Szuchewycza „Tarasa Czuprynkę” „antypolska akcja” UPA objęła obszar
kilku województw, zamieszkiwany przez co najmniej 1,5 miliona Polaków. W przeprowadzonych
pomiędzy 9 lutego 1943 a 18 maja 1945 roku napadach zginęło w sumie około 100 tysięcy Polaków.
Kolejne 300–400 tysięcy osób zostało zmuszonych do ucieczki w obawie o życie. „Antypolska
akcja” ogarnęła więc 25–30 procent polskiej społeczności zamieszkującej południowo-wschodnie
ziemie II RP. Była to jedna z najkrwawszych zbrodni na ludności cywilnej w czasie II wojny
światowej, co ważne – dokonana przez nieregularną formację partyzancką.
Po bezprecedensowym ludobójstwie w historii ludzkości, jakim była Zagłada Żydów (5–6
milionów ofiar), oraz masowym mordzie dokonanym przez Niemców na jeńcach Armii Czerwonej
(w latach 1941–1943 Niemcy wyniszczyli głodem od 2 do 3 milionów wziętych do niewoli
czerwonoarmistów), należy ją zaliczyć do następnych w kolejności tragicznych wydarzeń –
europejskich „małych ludobójstw”. W tym zestawieniu „antypolska akcja” znajduje się obok
masowych pacyfikacji białoruskich wsi przeprowadzonych przez niemieckie formacje policyjne czy
mordów na Serbach dokonanych przez Chorwatów. Na Białorusi Niemcy prowadzili masowe
pacyfikacje, chcąc przy okazji zwalczania sowieckiej partyzantki doprowadzić do zmniejszenia
„populacji Słowian”. Jak wynika z badań prowadzonych przez tamtejszych historyków, naziści
wymordowali 628 wiosek z całą ludnością, z czego 186 nie odbudowano i dziś już nie istnieją. Pod
względem ilości zniszczonych wiosek jest to więc liczba porównywalna do miejscowości polskich,
które padły ofiarą UPA85. Także los Serbów na terenach powstałego w kwietniu 1941 roku
Niezależnego Państwa Chorwackiego, rządzonego przez ustaszy Ante Pavelicia, był tragiczny.
Antyserbska polityka ustaszy kosztowała życie ponad 300 tysięcy Serbów.
Z kolei na dalekowschodnim teatrze działań wojennych mieliśmy do czynienia z dwoma masowymi
zbrodniami, które można zestawiać ze zbrodnią wołyńsko-galicyjską. Pierwszej dokonano
w 1937 roku w Nankinie. Po zdobyciu miasta oddziały japońskie wymordowały na plażach wziętych
do niewoli chińskich żołnierzy, po czym przystąpiły do mordów na cywilach. Błędnie zakładano, że
skala zbrodni przerazi Chińczyków i skłoni ich do podpisania pokoju – w rzeczywistości stało się
dokładnie odwrotnie, Chińczycy bowiem pod wrażeniem zbrodni zdecydowali się podjąć z Japonią
wyniszczającą wojnę kontynentalną. Według różnych szacunków w Nankinie zginęło od 100 tysięcy
(Jean-Louis Margolin) do 300 tysięcy osób (tak twierdzi np. Iris Chang, charyzmatyczna,
przedwcześnie zmarła badaczka tematu). Drugi masowy mord dotknął stolicę Filipin Manilę, gdzie na
początku 1945 roku oddziały marynarki japońskiej w trakcie bitwy o miasto zamordowały około 100
tysięcy mieszkańców86.
W drugowojennej historii Polski zbrodnia wołyńsko-galicyjska także jawi się jako jeden
z najkrwawszych jej epizodów. Można ją śmiało zestawiać choćby z masowymi mordami mającymi
na celu wyniszczenie polskich elit, których Niemcy dopuścili się w latach 1939–1940 na ziemiach
włączonych do Rzeszy (tzw. Inteligenzaktion na Pomorzu) oraz na terenie Generalnego
Gubernatorstwa (akcja AB, Nadzwyczajna Akcja Pacyfikacyjna, której symbolem są egzekucje
w Palmirach). Wymordowano wówczas kilkadziesiąt tysięcy Polaków, głównie przedstawicieli
inteligencji. Inne dwie tragiczne karty polskiej historii, które należy w tym miejscu przywołać, to
zbrodnia katyńska z 1940 r. (ponad 20 tysięcy rozstrzelanych) oraz rzeź Woli i Ochoty w pierwszych
dniach Powstania Warszawskiego (około 50 tysięcy zamordowanych).
Wszystkie te zbrodnie, jak również wywózki do łagrów i nazistowskich obozów koncentracyjnych,
są uznawane za zbrodnie przeciwko ludzkości, a często równocześnie za genocyd, czyli ludobójstwo.
Taką definicję spełnia również zbrodnia wołyńsko-galicyjska. Miała ona charakter ludobójczej
czystki etnicznej, to znaczy takiej akcji czyszczenia etnicznego terenu, w którą z góry są wpisane
masowe mordy na ludności cywilnej.
Przemilczanie zbrodni
Znakomity badacz ludobójstwa Raul Hilberg, opisując proces Zagłady Żydów, stwierdza: „Są rzeczy,
które można robić, pod warunkiem że się o nich nie będzie mówić, albowiem gdy się o nich
rozmawia, nie można ich już robić”87. Z tej zasady znakomicie zdawali sobie sprawę również
banderowcy. Dla organizatorów „antypolskiej akcji” było jasne, że w żaden sposób nie można
otwarcie przedstawiać swojej polityki, gdyż jej ujawnienie doprowadziłoby do natychmiastowej
kompromitacji i odrzucenia także przez własną społeczność.
Skala okrucieństwa „antypolskiej akcji” wstrząsnęła nawet częścią członków OUN-B. Jeden
z nich, sugerując zahamowanie czystek, ostrzegał: „opór polskich samoobron zmalał do tego stopnia,
że ukraińskie środki robią wrażenie niemieckich akcji przeciwko Żydom”88. Inny, uznający za
konieczne wypędzenie oraz „wypalenie ogniem i żelazem” kolonistów zamieszkałych w Galicji
Wschodniej po 1918 roku, jednocześnie stwierdzał z całym krytycyzmem: „Zabijać ludzi tylko
dlatego, że są oni wyznania rzymskokatolickiego, i to bez względu na to, czy to są kobiety, czy dzieci,
czy starcy, a pozwalać, żeby zdolny do walki polski element […] gromadził się w miastach to –
obłęd”. I w związku z tym proponował: „jest jeszcze czas, by zejść z tej drogi. T o, c o s i ę
d z i a ł o d o t e j p o r y – z w a l i ć n a N i e m c ó w, b o l s z e w i c k ą
p a r t y z a n t k ę, w o j n ę, i t p.”89. Jak widać, nawet jeśli wśród banderowców istniały
rozbieżności co do sensu prowadzenia „antypolskiej akcji”, to jednocześnie wszyscy oni zgodnie
uznawali konieczność zafałszowania obrazu czystek etnicznych. Zdawali sobie bowiem doskonale
sprawę z tego, jak przerażająca i zarazem też kompromitująca ciążyła na nich zbrodnia.
Kamieniołomy w Janowej Dolinie, okres międzywojenny.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Mogiła Polaków – mieszkańców Parośli wymordowanych przez Ukraińców 9 lutego 1943 roku.
Fot. Zbiory Grzegorza Motyki
Tylko bowiem szczere opłakanie polskich zmarłych pozwoli ukraińskim mieszkańcom Wołynia
i Galicji naprawdę o nich zapomnieć. Tak właśnie zrobili Ukraińcy żyjący w okolicy Lipnik,
w których w marcu 1943 roku UPA zamordowała około stu osiemdziesięciu Polaków. O losie mogiły
tam pomordowanych wiemy z reportażu Witolda Szabłowskiego. Ukraińscy sąsiedzi jej nie
zniwelowali, a w latach siedemdziesiątych ostatecznie, po wahaniach, na swój koszt przenieśli ciała
na pobliski cmentarz. Szabłowski opisuje: „Ciekawa rzecz. Wcześniej na polu, tam, gdzie były
Lipniki, ludzie słyszeli muzykę. […] Jedna sąsiadka się zdrzemnęła w przerwie pracy, głowę
położyła na ziemi i słyszała, jakby spod ziemi orkiestra grała. Potem sąsiad, traktorzysta w kołchozie,
też coś słyszał, za każdym razem, jak się do tego pagórka zbliżał. […] Jakby ktoś grał na skrzypcach.
A nagle, jak kości zebrali, przenieśli, i jak żeśmy się tam razem pomodlili, skończyło się granie”99.
Polska karząca
Zajęcie Polski we wrześniu 1939 roku nie oznaczało końca walk z okupantami. Na terenie całego
kraju spontanicznie powstawały liczne organizacje podziemne, które niebawem zaczęły scalać się
w jednolitą strukturę – Związek Walki Zbrojnej. Na początku 1942 roku z konspiracji wojskowej
utworzono Armię Krajową, będącą integralną częścią Polskich Sił Zbrojnych. Do jej zadań należało
przygotowywanie powstania powszechnego i równoczesne prowadzenie walki bieżącej oraz działań
wywiadowczych przeciwko okupantowi. Niezależnie od struktur wojskowych na terenie całego
państwa powstała administracja cywilna, odpowiedzialna między innymi za utrzymanie dyscypliny
społeczeństwa polskiego.
AK odniosła liczne sukcesy, wśród których do najważniejszych należało pozyskanie szeregu
cennych informacji wywiadowczych, między innymi na temat broni rakietowej (zdobyto nawet
i przerzucono do Londynu egzemplarz V-2). Przeprowadzono również wiele akcji dywersyjnych
i sabotażowych oraz zamachów na przedstawicieli władz okupacyjnych. Na froncie walki
z Niemcami AK wniosła istotny wkład w zwycięstwo koalicji antynazistowskiej, porównywalny
z tym, jaki był udziałem podziemia francuskiego, norweskiego lub greckiego, czy nawet go
przewyższający.
Jednym z istotnych zadań polskiego podziemia było utrzymanie dyscypliny w polskim
społeczeństwie i ograniczenie takich negatywnych zjawisk, jak donosicielstwo i kryminalny
bandytyzm. Rząd na emigracji oraz jego agendy w kraju stały na stanowisku, że na całym obszarze
Rzeczypospolitej obowiązują takie same zasady prawne jak przed wrześniem 1939 roku. Wszyscy
obywatele II RP, bez względu na narodowość i religię, byli zatem zobowiązani do zachowania
lojalności wobec państwa polskiego. Musiało to prowadzić do konfliktu choćby z przedstawicielami
mniejszości narodowych, którzy nierzadko chcieli wykorzystać toczącą się wojnę do uzyskania
niepodległości. Tymczasem zaangażowanie się Ukraińców, z powodów czysto patriotycznych,
w działalność na przykład legalnego w Generalnym Gubernatorstwie Ukraińskiego Centralnego
Komitetu, nie mówiąc już o zgłoszeniu się do policji pomocniczej i innych formacji militarnych,
mogło grozić oskarżeniem o zdradę i wyrokiem skazującym (z karą śmierci włącznie).
W polskim państwie podziemnym funkcjonowały dwa piony sądownicze: wojskowy i cywilny.
Wydany 6 lipca 1943 roku przez dowódcę AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego rozkaz nr 165
ostatecznie uporządkował sytuację w zakresie sądownictwa podziemnego. Zaznaczono w nim, że
„zgładzenie obywatela Rzeczypospolitej może nastąpić tylko na mocy legalnego wyroku sądowego”1.
Sądy wojskowe miały rozpatrywać sprawy „obejmujące wszelkie czyny przestępcze «godzące
w bezpieczeństwo Sił Zbrojnych w Kraju»” oraz przestępstwa dokonane przez żołnierzy. Z kolei
w kompetencji sądów cywilnych były przestępstwa dotykające obywateli II RP. Zakładano, że
wykonywaniem ich wyroków zajmą się cywilne organy bezpieczeństwa, a więc struktury podległe
Okręgowym Delegatom Rządu, przy czym na prośbę Delegata wykonanie wyroków można było zlecić
strukturom wojskowym. Warto zwrócić uwagę, że większość wykonanych przez polskie podziemie
wyroków śmierci, nawet w Warszawie, dotknęło oskarżonych o zdradę Polaków.
Uregulowania sądowe dotyczyły wyłącznie obywateli przedwojennego państwa polskiego.
W wypadku funkcjonariuszy okupacyjnych decyzję o wykonaniu zamachu przekazywano pionowi
egzekucyjnemu w formie rozkazów dowództwa. Jak zaznacza Leszek Gondek, autor klasycznej już
monografii na ten temat: „polecenia likwidacji wydawane w takich wypadkach […] były w swej
istocie nie tyle aktem sprawiedliwości podziemnej, co w pełni usprawiedliwionym moralnie
i prawnie odwetem, w ramach walki prowadzonej z najeźdźcą hitlerowskim i stosowanymi przezeń
metodami terroru”2.
Kierownictwo ZWZ-AK starało się, zwłaszcza w pierwszych latach okupacji, ograniczyć
działania zbrojne jedynie do niezbędnego minimum i koniecznej samoobrony, aby nie doprowadzić
do zbyt wielkich ofiar wśród ludności cywilnej. Egzekucja w grudniu 1939 roku w Wawrze stu
siedmiu mężczyzn w odwecie za zastrzelenie przez miejscowego kryminalistę dwóch niemieckich
żołnierzy czy wymordowanie w kwietniu 1940 roku dwustu siedemnastu osób we wsi Józefów
w odpowiedzi na zamordowanie przez pospolitych bandytów rodziny niemieckich kolonistów
dobitnie pokazywały, że Niemcy są gotowi do dokonania nawet największych zbrodni w razie
jakichkolwiek prób odpowiedzi przemocą na przemoc. Świadomość stosowania przez nazistów
zasady zbiorowej odpowiedzialności i mordowania w odwecie za zabójstwo jednego Niemca stu
cywilnych osób czy palenie całych wsi niewątpliwie, przynajmniej w pierwszym okresie wojny,
działała hamująco na rozwój zbrojnego oporu3.
Niemniej jednak z każdym rokiem wzrastała nie tylko chęć przeciwstawienia się okupantowi, ale
również – o czym zdecydowanie rzadziej się wspomina – dokonania zemsty na ludności cywilnej
wroga. Tym bardziej że dość szybko zdano sobie sprawę, iż niemiecka polityka ma charakter
planowej, stopniowej eksterminacji. Delegat Rządu na Kraj Cyryl Ratajski w Liście w sprawie
retorsji z powodu bestialstw okupanta z 12 maja 1942 roku, analizie przygotowanej dla rządu
w Londynie, tak opisał politykę okupacyjną: „Od dwóch i pół lat prowadzą Niemcy od dawna
przygotowaną, systematyczną planową akcję wyniszczania Narodu Polskiego jako naturalnej zapory
w ich odwiecznym pochodzie na Wschód. […] Szaleńcza ta akcja przybrała w ostatnich tygodniach
tak wielkie rozmiary, że dalsze jej trwanie grozi górnej warstwie Narodu Polskiego całkowitą
zagładą”.
Dlatego Ratajski zażądał od sprzymierzonych zastosowania represji wobec Niemców, między
innymi wykonania przez lotnictwo niszczących nalotów na specjalnie wybrane, niebronione
i nieistotne z wojskowego punktu widzenia niemieckie miejscowości. A także zwrócenia się do
niemieckich władz z notą grożącą „rozstrzelaniem pięciu Niemców za jednego Polaka, Czecha,
Norwega, itd.”4. W razie gdyby alianci nie byli skłonni przyłączyć się do akcji, Ratajski postulował
stworzenie specjalnych polskich jednostek lotniczych, które przeprowadziłyby takie bombardowania.
Nieco ponad rok później, w rozkazie wysłanym do Polski 23 czerwca 1943 roku, tuż przed swoją
śmiercią, gen. Władysław Sikorski zalecił jednak, aby AK w dalszym ciągu ograniczała się do
samoobrony. Powiadomił też Komendę Główną AK, że odwetowego bombardowania nie będzie.
„Rozpoczęłoby ono bowiem – zwrócił uwagę Sikorski – licytację dla nas najkosztowniejszą, gdyż
w skali okrucieństw sojusznicy nie zdołają i nie zechcą sprostać Niemcom, dysponującym o wiele
większymi od nas możliwościami represji”5.
W 1943 roku polskie podziemie przeprowadziło kilka spektakularnych akcji przeciwko Niemcom.
Na początku roku specjalna komórka AK zorganizowała zamachy bombowe na dworcach kolejowych
w Berlinie i Wrocławiu, które z natury rzeczy musiały uderzyć w niemieckich cywilów. Kilka
miesięcy później grupa bojowa Uderzeniowych Batalionów Kadrowych kpt. Stanisława
Karolkiewicza „Szczęsnego” w odwecie za wymordowanie polskiej wsi wykonała rajd do Prus
Wschodnich i spaliła w okolicy Pisza wsie Mittenheide (Turośl) i Krummenheide (Krzywa Łąka),
zabijając („krwawo niszcząc”, jak zapisano w niemieckim meldunku) bez patrzenia na wiek i płeć 69
cywilów6. Z brutalnym przyjęciem musieli się też liczyć niemieccy koloniści osadzani na
Zamojszczyźnie, w wioskach, z których wysiedlono polską ludność. Oddziały partyzanckie, licząc się
z tym, że mają do czynienia z początkiem eksterminacji Polaków „na wzór żydowski”, z kolonistami
postępowały bezwzględnie. Tylko we wsi Cieszanów miało zginąć sto sześćdziesiąt osób. I działania
takie spotykały się z pełną akceptacją KG AK. Generał Tadeusz Komorowski w sierpniu 1943 roku
wydał wręcz w tej sprawie specjalny rozkaz. Zalecił w nim nie tylko zabijanie pojedynczych osób
„wyróżniających się bestialstwem i gorliwością”, ale też: „uderzenie na wsie i osady niemieckie,
których mieszkańcy brali bezpośredni lub pośredni udział w zbrodniach okupanta. Wsie takie
nakazałem spalić, a ludność wyciąć w pień”7. Co ciekawe, akcję odwetową miano przeprowadzić na
terenie całego kraju i to z tym rozkazem zapewne należy łączyć napad oddziałów AK we wrześniu
1943 roku na niemiecką kolonię w Kępie Latoszkowej koło warszawskiego Wilanowa, gdzie zabito
kilku lub kilkunastu osadników. Oceniając skutki takich działań polskiego podziemia, gubernator
dystryktu warszawskiego Ludwig Fischer 11 października 1943 roku napisał: „Uczucie zagrożenia
ogarnęło przede wszystkim część osiedli volksdeutschów”8.
W AK duże obawy wywoływały poczynania Litwinów. Na Litwie na przełomie 1941 i 1942 roku
dokonała się Zagłada Żydów, przy czym sprawcami zbrodni byli głównie członkowie kolaboracyjnej
policji litewskiej. Błyskawiczny przebieg tamtejszej Shoah do tego stopnia wstrząsnął miejscową
społecznością, że w kierownictwie AK zaczęto poważnie rozpatrywać możliwość rozpoczęcia przez
Litwinów akcji eksterminacji Polaków na Wileńszczyźnie. Generał Rowecki w Meldunku nr 121 z 11
maja 1942 roku pisał: „Stosunek Litwinów do Polaków w dalszym ciągu najbardziej wrogi. Jeżeli
dotychczas nie pozwalają sobie Litwini na stosowanie wobec Polaków metod wypróbowanych na
Żydach, to przyczyną tego jest pewna rezerwa władz niemieckich, które dotychczas działają
hamująco”9. Komendant AK nie miał wątpliwości, że do próby pogromu Polaków jednak dojdzie –
albo pod koniec wojny, albo za zgodą Niemców jeszcze w okresie trwania działań wojennych.
W takim wypadku AK miała natychmiast przystąpić do otwartej walki zbrojnej w obronie ludności.
Właśnie z tego powodu, gdy w czerwcu 1944 roku litewscy policjanci wymordowali we wsi
Glinciszki kilkudziesięciu Polaków, oddziały AK natychmiast przystąpiły do zdecydowanego
i brutalnego odwetu. Piąta Brygada Wileńska AK 23 czerwca 1944 roku wkroczyła do wsi Dubinki
zamieszkałej przez litewskich międzywojennych kolonistów i zamordowała dwadzieścia siedem
osób cywilnych (w tym dwie polskiego pochodzenia). W innych wioskach zginęło kilkadziesiąt
kolejnych osób. Ogółem zabito sześćdziesięciu ośmiu obywateli przedwojennej Litwy kowieńskiej,
w większości kobiety i dzieci. Na przełomie czerwca i lipca inne zgrupowanie AK zabiło kilkunastu
Litwinów, samych mężczyzn. Nie wiadomo, czy od razu zakładano zabicie kobiet i dzieci, czy też
podkomendni luźno potraktowali otrzymane instrukcje. Możemy być jednak pewni, że akcje
odwetowe przeciwko Litwinom wynikały z założeń aktywnej samoobrony przygotowanej na
Wileńszczyźnie jeszcze w 1942 roku. Najpewniej dlatego właśnie wobec uczestników akcji
dowództwo wileńskiego okręgu nie wystąpiło z zarzutami karnymi10.
Ukraińska „anarchia” i polska reakcja
W polskich planach Ukraińcy przez cały czas byli traktowani jako groźny przeciwnik i nie
wykluczano nawet stoczenia z nimi kolejnej wojny galicyjskiej w momencie przesuwania się frontu
i rozpadu armii niemieckiej. Równocześnie jednak, inaczej niż w wypadku Litwinów, nie brano pod
uwagę rozpoczęcia antypolskiej akcji eksterminacyjnej przez środowiska ukraińskie. Dość
optymistycznie zakładano nawet, że dzięki odpowiedniej polityce można uspokoić nastroje
ukraińskich mieszkańców Wołynia i nie dopuścić w tym regionie do antypaństwowych wystąpień.
Dlatego też pierwsze informacje o mordach przyjęto z pewnym niedowierzaniem. Zlekceważono
nawet sygnały wywiadu, które wyraźnie wskazywały na pogarszającą się sytuację. Na przełomie
1942 i 1943 roku jednemu z cichociemnych, ppor. Lechowi Ładzie, ps. „Żagiew”, udało się
przeniknąć w szeregi banderowskiej partyzantki. Dzięki temu mógł przekazać, że jeden z dowódców
UPA tak ocenił sytuację na Wołyniu: „Z dniem 1 marca 1943 r. przystępujemy do powstania
zbrojnego. Jest to działanie wojskowe i jako takie skierowane jest przeciw okupantowi. […] Jeśli
chodzi o sprawę polską to nie jest to zagadnienie wojskowe tylko mniejszościowe. Rozwiążemy je
tak, jak Hitler sprawę żydowską. Chyba, że usuną się sami”11. Choć meldunek ten dotarł aż do
Londynu, to niestety został zlekceważony lub niedoceniony (sam ppor. Łada niebawem zginął – nie
do końca wiadomo, czy Ukraińcy rozpoznali go, czy zlikwidowali „profilaktycznie”).
W meldunku „Anarchia na Wołyniu – mordowanie Polaków” wysłanym 4 maja 1943 roku do
Londynu Komendant Główny AK gen. Stefan Rowecki ocenił polskie straty na Wołyniu na około
tysiąc ofiar. Zaznaczył przy tym: „Przyczyny wołyńskiej akcji badam. Wersja niemiecka przypisuje
ruchawkę banderowcom […]. Niewątpliwy wydaje się wpływ propagandy sowieckiej”12. Nawet
później, kiedy stało się jasne, że zbrodni dopuszczają się oddziały OUN i UPA, w polskich
meldunkach równolegle wspominano o „zbrojnych bandach”, sugerując w ten sposób, że
przynajmniej po części Polacy mają do czynienia z wystąpieniami chłopstwa. Jak się wydaje, po
prostu nie doceniano zdolności organizacyjnych ukraińskiej konspiracji. Członkowie polskiego
podziemia nie mogli uwierzyć, że ukraińscy nacjonaliści są organizacyjnie zdolni do
przeprowadzenia na masową skalę antypolskiej czystki etnicznej, choć jednocześnie zdawano sobie
sprawę, że efektem akcji jest wyniszczenie polskiej społeczności w województwach południowo-
wschodnich. W półrocznym sprawozdaniu AK z wydarzeń w Galicji na przełomie 1943 i 1944 roku
możemy przeczytać: „Z b r o j n e b a n d y i o d d z i a ł y U P A […] napadały na wsie polskie
mordując i wyniszczając całą ludność – mężczyzn, kobiety i dzieci. Dążą w ten sposób d o
e k s t e r m i n a c j i ż y w i o ł u p o l s k i e g o z tych terenów”13.
Dopiero po kulminacji napadów w lipcu 1943 roku utworzono na Wołyniu oddziały partyzanckie
Armii Krajowej i intensywniej rozwinięto działania samoobronne. Pozwoliło to w końcu 1943 na
zahamowanie depolonizacji. Przystąpienie w styczniu 1944 roku wołyńskiej AK do akcji „Burza”
i utworzenie 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, niezależnie od kontrowersji towarzyszących jej
powstaniu (niektóre samoobrony zbojkotowały otrzymane rozkazy mobilizacji, nie chcąc osłabiać
zdolności obronnych poszczególnych baz), pokazały, że polskie podziemie na Wołyniu zdolne jest do
stawiania silnego oporu14. Skala i okrutny charakter zbrodni ukraińskich nacjonalistów musiały
wywołać gniew i w konsekwencji doprowadzić do brutalnych polskich akcji odwetowych. Zdając
sobie z tego sprawę, polskie dowództwo próbowało zemstę podkomendnych ograniczyć do
ukraińskich mężczyzn, nawołując w wydawanych rozkazach do oszczędzania życia kobiet i dzieci, co
z pewnością nie zawsze było przestrzegane. Jeśli wierzyć badaniom ukraińskiego dziennikarza Iwana
Olchowskiego, oddziały akowskie mogły dokonać mordów w niektórych wioskach powiatu
lubomelskiego, między innymi w miejscowościach Sztuń (6 marca 1944) i Zapillia (18 marca 1944).
AK miała tam zabić około 140–150 mężczyzn; część z nich wcześniej brutalnie przesłuchiwano,
chcąc uzyskać potwierdzenie ich przynależności do UPA15. W niektórych miejscowościach zabijano
także kobiety i dzieci – w Połapach 12 października 1943 roku zamordowano 39 Ukraińców,
w Wydżgowie 22 grudnia śmierć poniosły przynajmniej 23 osoby. Wśród zamordowanych w tej
ostatniej wiosce był ks. Mykoła Pokrowśki, ihumen ze Sztuń. Warto odnotować, że jeden z polskich
partyzantów zaprowadził nad brzeg rzeki żonę duchownego Marię i ich dwie niepełnoletnie córki
Annę i Aleksandrę, kazał im położyć się na ziemi, po czym markując egzekucję, strzelił w stronę
drugiego brzegu i pobiegł za oddziałem. W ten sposób kobiety ocalały16.
Grupa oficerów 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK – czwarty od lewej dowódca dywizji ppłk Jan Wojciech
Kiwerski „Oliwa”. Świniarzyn, marzec 1944 roku.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Z opisów podawanych przez Olchowskiego jasno wynika, że akcje odwetowe były wywołane
gniewem i chęcią zemsty. Nie może to, rzecz jasna, stanowić usprawiedliwienia dla mordowania
osób niewinnych, ma jednak znaczenie przy dokonywaniu generalnej oceny wydarzeń.
Nie udowodniono jak dotąd, aby ofiar polskiego odwetu (oddziałów AK i baz samoobrony) było
więcej niż dwa tysiące, co podał przed laty Józef Turowski17. Co prawda w licznych ukraińskich
tekstach publicystycznych przypisuje się Polakom na Wołyniu odpowiedzialność za znacznie więcej
zbrodni, ale najczęściej nie znajduje to potwierdzenia w faktach. Problem z oceną prawdziwej skali
polskich działań przeciwko ukraińskim cywilom na Wołyniu wynika w dużej mierze z tego, że
w ukraińskich przekazach i literaturze (także naukowej) nagminnie jako polskie opisuje się zbrodnie
dokonane ewidentnie przez Niemców. W ten sposób Polacy obarczani są odpowiedzialnością za
niemal wszystkie nazistowskie masowe mordy. Dobry przykład stanowi książka Andrija
Krysztalśkiego OUN i UPA na Horochiwszczyni. W rozdziale Polsko-niemiecki terror. Ukraińskie
akcje odwetowe (tak zatytułowano jedyną część pracy traktującą o „antypolskiej akcji” UPA) autor
stwierdza autorytatywnie: „10 kwietnia 1943 r. Polacy z Niemcami na czele i wielkimi siłami
otoczyli wieś Kniaże położoną na granicy Wołynia i Lwowskiego. Większość jej mieszkańców,
których udało się schwytać, niezależnie od wieku i płci rozstrzelali lub spalili żywcem”. Tyle tylko,
że chwilę później cytuje dokument ukraińskiego podziemia inaczej przedstawiający te tragiczne
wydarzenia. Czytamy tam: „efektem p o l s k i e j p r o w o k a c j i jest d o k o n a n y p r z e z
N i e m c ó w zbrodniczy pogrom kilku ukraińskich wsi w Horochowskiem […]. 10 kwietnia […]
o świcie przyjechało do wsi Kniaże około 200 niemieckich policjantów i posługując się gotowymi
spisami, zaczęli mordować całe rodziny, grabić i palić”18. Nawet jeśli u genezy napadu na Kniaże
rzeczywiście stał donos jakiegoś Polaka (a nie ma na to żadnych dowodów), to i tak nie można
mówić, że ta pacyfikacja była polsko-niemiecką zbrodnią.
Podobnie rzecz się ma ze zniszczeniem wsi Remel oraz Malin. Odpowiedzialność za masakry
w owych miejscowościach często przypisuje się polskiej policji, ale w rzeczywistości nie
uczestniczyła ona w tych mordach. Mieszkańców Remela wymordowali Niemcy, jeszcze zanim na
Wołyniu pojawili się polscy policjanci. Wydarzenia w Malinie natomiast tak opisywała komórka
OUN w „Społeczno-politycznej informacji za ostatni miesiąc”: „13 VII – N i e m c y o k r ą ż y l i
i s p a l i l i wieś Malin ukraiński i czeski […]. Okrążyli te wsie, zegnali ludzi do cerkwi i szkoły
i tam ich żywcem spalili. To samo zrobili z Czechami, którzy nie spodziewali się niczego [złego]
z e s t r o n y N i e m c ó w i spokojnie zebrali się we wskazanym miejscu. […] przyczyną
masakry był Żyd-wichrzyciel”19. W „Uzupełnieniach do meldunku za miesiąc lipiec” z łuckiego
okręgu OUN wymieniono kilkadziesiąt spalonych ukraińskich wsi, w tym Malin, które miały paść
„ofiarą n i e m i e c k i c h akcji”. Polakom zaś przypisano odpowiedzialność za następujące
represje: „4 VII – między Chołoniewiczami a Charajmiwką lachy zabili 5 Ukraińców […] którzy
odwozili UPA. 21 VII – lachy zabrali ze wsi Horodyszcze trzech Ukraińców i ich zamordowali”20.
Owszem, pododdziały polskiej policji na służbie niemieckiej uczestniczyły w pacyfikacjach
ukraińskich wsi (współuczestniczyły prawdopodobnie w mordzie dokonanym w Dermaniu w maju
1943 roku), jednak pojawiły się one na Wołyniu dopiero po rozpoczęciu „antypolskiej akcji”
UPA. W dodatku – i to jest najważniejsza okoliczność – podlegały one niemieckiemu dowództwu i to
właśnie przede wszystkim Niemcy ponoszą odpowiedzialność za ich czyny. Trzeba też przypomnieć,
że taka ocena odnosi się zarówno do polskiej, jak i ukraińskiej policji pomocniczej (obie formacje
podlegały okupantowi niemieckiemu), obciążonej bez wątpienia znacznie większymi zbrodniami,
w tym współudziałem w Zagładzie wołyńskich Żydów w latach 1941–1942.
Większymi z pozoru możliwościami obrony, a tym samym dokonania odwetu dysponowały
oddziały AK w Galicji Wschodniej. Niewątpliwie też miały na to zgodę Komendy Głównej
AK. Generał Bór-Komorowski na początku 1944 roku donosił do Londynu: „Aby przeciwdziałać
wyniszczającej akcji ukraińskiej, Komenda Obszaru nakazała natychmiastowe podjęcie na całym
terenie samoobrony i kontrakcji pacyfikacyjnej. […] W wypadku większego nasilenia mordów
nakazano stosować odwet akcji pacyfikacyjnej przeciwko osiedlom ukraińskim”21.
Prawdopodobnie z tymi właśnie rozkazami należy wiązać słynny rajd lwowskich oddziałów
dywersyjnych (Kedywu), w trakcie którego ofiarą polskich działań padło kilkudziesięciu ukraińskich
cywilów. Zastrzelono między innymi siedemnaście osób (w tym księdza greckokatolickiego
z rodziną) w Sorokach koło Starego Sioła. Kilkanaście następnych ofiar straciło życie w okolicznych
miejscowościach, a w Łopusznej zamordowano czterdziestu ośmiu ukraińskich chłopów z Porszej
i Podciemnia jadących po drewno. Śmierć tych przypadkowych osób, w założeniu mająca zastraszyć
okoliczną ludność, wywołała efekt odwrotny do zamierzonego, jedynie wzmacniając poparcie dla
UPA22. Nie zmienia to faktu, że galicyjska AK i samoobrony zabiły zapewne do tysiąca Ukraińców,
przy czym nie znamy wypadku wymordowania całej ukraińskiej wsi (spalono co prawda wieś
Szołomyja, lecz nie doszło tam do masowego mordu ludności).
Do najkrwawszych polskich akcji wymierzonych w ukraińskich cywilów doszło na ziemiach
dzisiejszej Polski.
Sahryń i Piskorowice
W ostatnich latach ukazały się dwie ważne książki dotyczące polsko-ukraińskich stosunków na
Lubelszczyźnie i Rzeszowszczyźnie w czasie II wojny światowej, pierwsza pióra Mariusza
Zajączkowskiego, druga – Tomasza Berezy23. Dużo miejsca poświęca się w nich jednemu
z najbardziej gorących problemów obecnych w polsko-ukraińskiej debacie, a mianowicie
wymierzonym w ukraińskich cywilów polskim akcjom odwetowym (w pracy Berezy problem ten jest
wręcz kluczowym zagadnieniem).
Rozprawa Zajączkowskiego na podstawie bogatej bazy źródłowej szczegółowo odtwarza kształt
relacji polsko-ukraińskich w Lubelskiem. Autor potwierdza i drobiazgowo uszczegóławia
dotychczasowe ustalenia polskich historyków mówiące o tym, że w tym regionie konflikt pomiędzy
Polakami a Ukraińcami zaczął narastać po rozpoczęciu na przełomie 1942 i 1943 roku niemieckich
wysiedleń na Zamojszczyźnie24. Naziści świadomie w niektórych wysiedlonych polskich wsiach
osadzali ludność ukraińską (też przymusowo wyrzuconą z własnych gospodarstw), a czynili to po to,
by wokół osad z niemieckimi kolonistami powstał pas zamieszkiwany przez Ukraińców. Zakładano –
jak miało się okazać, słusznie – że znaczna część polskich akcji partyzanckich uderzy w ludność
ukraińską. Tak też się stało. Od początku 1943 roku polskie podziemie zaczęło organizować zamachy
na ukraińskich wójtów, nauczycieli i policjantów, traktowanych jak kolaboranci. W maju 1943 roku
dokonano trzech pierwszych masowych zabójstw na ukraińskich cywilach – w Strzelcach,
Mołożowie i Tuchaniach. W rezultacie tych napadów do końca 1943 roku, jak wynika z dokumentów
Ukraińskiego Centralnego Komitetu, zginęło do 500 Ukraińców.
W drugiej połowie 1943 roku na Lubelszczyznę napłynęło bardzo wielu uciekinierów z Wołynia.
Przynieśli oni przerażające informacje o losie Polaków za Bugiem. Dlatego kiedy na przełomie 1943
i 1944 roku pojawiły się na lewym brzegu Bugu niewielkie oddziały UPA, obawiano się, że wkrótce
zaczną tu one działania podobne do wołyńskich. Obawy komendantów AK, aby na Lubelszczyźnie nie
doszło do realizacji „scenariusza wołyńskiego”, nie były bynajmniej bezpodstawne: „antypolska
akcja” UPA objęła przecież między innymi powiaty Chełm, Hrubieszów i Tomaszów Lubelski.
Zamieszkujących te tereny Polaków zamierzano albo wymordować, albo zmusić do ucieczki. Już 30
maja 1943 roku banderowcy zabili w Nabróżu kilka osób polskiej narodowości. Kolejne tego typu
wypadki zanotowano we wrześniu i grudniu tego samego roku. Tylko nocą z 15 na 16 grudnia
1943 roku w Starej Wsi członkowie ukraińskiego podziemia zabili 25 osób.
By przeciwdziałać eskalacji terroru OUN i UPA, polskie podziemie zdecydowało się na operację
wyprzedzającą. Pod wrażeniem antypolskich czystek dokonanych przez UPA na Wołyniu oddziały
partyzanckie Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich w marcu przeprowadziły tzw. rewolucję
hrubieszowską, której efektem było zniszczenie kilkudziesięciu wiosek zamieszkałych przez
prawosławnych. Jak przekonująco uzasadnia Mariusz Zajączkowski, „była to – jak się wydaje –
akcja bez precedensu, jeśli chodzi o działania polskiego podziemia wobec ludności ukraińskiej”25.
Polskie uderzenie rozpoczęło się 10 marca 1944 roku od opanowania i spalenia trzech
miejscowości: Sahrynia, Łaskowa i Szychowic (ta pierwsza jest dziś uznawana za jeden z symboli
tragedii polskich Ukraińców). Wsie były słabo bronione, nie ulega więc wątpliwości, że ofiarą
działań AK i BCh padło wielu cywilów. W Sahryniu grupa ukraińskich policjantów stawiła opór na
posterunku i w okolicy cmentarza, po czym część z nich pod komendą Iwana Szymańskiego „Szuma”
(później dowodzącego w Rzeszowskiem sotnią UPA) wyrwała się z polskiego okrążenia. Polscy
partyzanci po opanowaniu wsi zabijali każdego, kto miał ukraińskie korzenie – i nie sposób sobie
wyobrazić, by czynili to wbrew woli dowództwa. Oficer hrubieszowskiej AK Stefan Kwaśniewski
„Wiktor”, inicjator całej operacji, wprost przyznawał: „Podjęte posunięcia na szeroką skalę
nazwałem carskim cięciem. Miały one doprowadzić, swoją gwałtownością i brutalnością, do
stępienia żądła ukraińskiego […]. Zadanie zniszczyć siły wroga, tak żywe, jako też materialne. Nie
tylko siły wroga, lecz wszystko co ukraińskie – śmierć, na tym polegała nasza brutalność”26. Po
spaleniu trzech wymienionych miejscowości polskie oddziały tego dnia spaliły jeszcze 11
ukraińskich wsi, jednak zaalarmowana strzałami i łuną pożarów ludność zawczasu zdążyła z nich
zbiec. Tylko 10 marca zginęło co najmniej 681 znanych z nazwiska ukraińskich cywilów – najwięcej,
bo aż 234, w Sahryniu i kolonii Sahryń, 137 w Szychowicach i 186 w Łaskowie. W tej ostatniej
miejscowości zginęło prawie 60 procent mieszkańców (dla porównania: w Sahryniu 21 procent).
W ciągu całego miesiąca liczba zabitych Ukraińców wzrosła do przynajmniej 1100–1200.
Wkroczenie Armii Czerwonej i powstanie w lipcu 1944 roku Polski Lubelskiej zamroziło konflikt
polsko-ukraiński na ziemiach dzisiejszej Polski. Z rozpoczęciem ofensywy styczniowej i odpływem
większości oddziałów sowieckich na zachód w pierwszych tygodniach 1945 roku rozgorzał on
jednak ponownie z całą brutalnością, tym razem głównie na Rzeszowszczyźnie. W efekcie śmierć
poniosło kilka tysięcy osób, głównie pochodzenia ukraińskiego (choć zdarzały się również wypadki
masowych mordów Polaków, między innymi w Borownicy i Wiązownicy – w wioskach tych zginęło
łącznie co najmniej 130–140 Polaków).
Do największej zbrodni na Ukraińcach doszło w Pawłokomie, gdzie w marcu 1945 roku
poakowscy partyzanci dowodzeni przez Józefa Bissa „Wacława” rozstrzelali około 300 ukraińskich
mieszkańców wsi. Bezpośrednią przyczyną tego mordu było wcześniejsze uprowadzenie przez
bojówkę Służby Bezpieczeństwa OUN i zamordowanie dziewięciu Polaków. Po zbrodni
w Pawłokomie „Wacław” przeprowadził swój oddział bardziej na północ, gdzie rozważał
możliwość przejścia pod komendę Narodowego Zjednoczenia Wojskowego30.
W okolicach Leżajska antyukraińską czystkę przeprowadziło polskie podziemie narodowe:
Narodowa Organizacja Wojskowa – Narodowe Zjednoczenie Wojskowe. Szczegółowy opis tych
wydarzeń odnajdujemy z kolei we wspomnianym opracowaniu Tomasza Berezy, poświęconym
wymordowaniu wsi Piskorowice, najdalej na zachód wysuniętej miejscowości o ukraińskim
charakterze w powiecie jarosławskim. Akcję przeprowadził oddział Józefa Zadzierskiego
„Wołyniaka”. Dzień przed napadem, 17 kwietnia 1945 roku do Piskorowic przybył patrol udających
„ludowe wojsko” narodowców, którzy poinformowali przebywającą w wiosce sowiecką komisję
wysiedleńczą, że następnego dnia dojdzie do aresztowań mieszkańców. Sowieci zamknęli się
w szkole, gdzie schroniła się już duża grupa Ukraińców, którzy zgłosili się na wyjazd do ZSRS. 18
kwietnia o świcie partyzanci NOW-NZW otoczyli wioskę. Sygnałem do rozpoczęcia ataku było
wysadzenie domu sołtysa Szykuły i rozstrzelanie kilku przechwyconych nieuzbrojonych nocnych
wartowników. Oddział NOW-NZW otoczył szkołę i zażądał od Sowietów, by ci opuścili wioskę.
Pracownicy komisji przesiedleńczej oraz ochraniający ich piętnastoosobowy oddział żołnierzy
NKWD skorzystali z tej oferty. Gdy tylko enkawudziści wyjechali, narodowcy wdarli się do szkoły
i rozstrzelali przebywających tam ludzi. Zamordowano około 80 osób, w większości kobiety i dzieci.
Kilkunastu kolejnych ukraińskich mieszkańców rozstrzelano nad pobliskim Sanem. Koło godziny
dziesiątej, po pięciu godzinach akcji, partyzanci opuścili Piskorowice. W następnych dniach zabito
następnych kilkudziesięciu Ukraińców rozlokowanych w Piskorowicach i pobliskich
miejscowościach31.
Liczba ukraińskich ofiar byłaby zapewne większa, gdyby nie postawa przedstawicieli
poakowskiego podziemia. Zadzierski „Wołyniak” zamierzał bowiem podobnej czystki dokonać we
wsi Cieplice, spotkał się jednak ze zdecydowanym sprzeciwem komendanta miejscowego posterunku
milicji, plutonowego Józefa Materny, żołnierza przeworskiego obwodu AK o pseudonimie „Guzik”.
Jak zresztą zaznacza Bereza, „związki z akowską konspiracją miała co najmniej połowa załogi
posterunku” w Cieplicach32. Gdy wieczorem 18 kwietnia narodowcy zażądali od Materny zgody na
„oczyszczenie” wsi, ten stanowczo odmówił. Pochodzący z mieszanego małżeństwa Mikołaj Leszaj,
którego ojca zabili narodowcy 3 marca w przysiółku Wołczaste, tak opowiadał o Maternie: „Zabrał
mnie i brata Piotra na posterunek. […] Materna cały czas powtarzał, że nie dopuści do tego, by
w Cieplicach wymordowano Rusinów, z którymi przez wiele lat żył w zgodzie i dobrze ich znał.
Dzięki niemu w Cieplicach nie doszło do tego, do czego doszło w Piskorowicach”33.
Tomasz Bereza wiąże mord w Piskorowicach ze zbrodniami UPA oraz postępującą demoralizacją
podziemia. Choć przyznaje, że „akcja na Piskorowice została wcześniej zaplanowana i zatwierdzona
przez dowództwo NOW”, to jednocześnie uważa, że „miała w założeniu charakter odwetowo-
prewencyjny”34. Wydaje się jednak, że podziemie narodowe przystąpiło (czy raczej, mówiąc
precyzyjniej, próbowało przystąpić) do antyukraińskiej czystki regionu. Tylko to może tłumaczyć,
dlaczego ofiarą napadu w Piskorowicach stali się ci, którzy postanowili wyjechać na Ukrainę.
Pozwolenie na bezpieczny wyjazd enkawudzistów i jednoczesne wymordowanie cywilów gotowych
opuścić teren Polski trudno uznać nie tylko za usprawiedliwiony, lecz choćby za zrozumiały akt
odwetu.
Różnica pomiędzy zachowaniami Zadzierskiego i Materny dobrze pokazuje odmienne nastawienie
członków podziemia narodowego i poakowskiego do kwestii mniejszości narodowych. Pomiędzy
wizją Polski poakowskiego ruchu oporu a tą, jaką prezentowali członkowie NZW i NSZ, istniały
głębokie, wręcz fundamentalne różnice. Nie należy udawać, że tak nie było, skoro już wówczas,
pomimo walki z komunistami, „poakowcy” i „narodowcy” nierzadko twardo się zwalczali, czasem
nawet sięgając po broń. A różnice pomiędzy oboma nurtami podziemia najwyraźniej widać właśnie
w ich podejściu do mniejszości narodowych.
Dwudziestego pierwszego maja 1945 roku podziemie poakowskie zawarło na Lubelszczyźnie
porozumienie z UPA. Doprowadziło ono do zaprzestania mordów na ludności cywilnej
w województwie lubelskim. Rok później układ ten przekształcił się we współpracę wojskową
oddziałów Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość oraz UPA przeciwko komunistom, czego efektem był
wspólny atak na Hrubieszów w maju 1946 roku i rozbicie tamtejszego więzienia. Tak się złożyło, że
przeciwko polskim i ukraińskim partyzantom walczył wówczas u boku 98 pułku NKWD
por. Wojciech Jaruzelski.
Gdy żołnierze poakowskiego podziemia przestrzegali zawieszenia broni z UPA, partyzanci
Narodowych Sił Zbrojnych ze zgrupowania Mieczysława Pazderskiego „Szarego” 6 czerwca
1945 roku wtargnęli do wsi Wierzchowiny i zmasakrowali jej ukraińskich mieszkańców (głównie
prawosławnych, ale wśród nich była też grupa świadków Jehowy). Zabito 194 osoby. Celem tej
zbrodni było między innymi storpedowanie porozumienia z Ukraińcami. Dopiero w momencie, gdy
okazało się, że pacyfikacja stała się powszechnie znana, a opinia publiczna ją potępiła (w tym także
ci, którzy bynajmniej nie popierali komunistów), podziemie narodowe zaczęło się od niej
odżegnywać. Kilka dni po zbrodni w Wierzchowinach oddział Pazderskiego został całkowicie
zniszczony przez 98 pułk NKWD (ten sam, któremu rok później partyzanci WiN i UPA zadali
upokarzającą porażkę w Hrubieszowie). Według raportów NKWD 10 czerwca zabitych zostało
ponad stu żołnierzy NSZ. Było to największe zwycięstwo NKWD w bezpośrednim starciu z polskim
podziemiem antykomunistycznym.
Nieco ponad pół roku później partyzanci NZW dopuścili się kolejnej zbrodni przeciwko
przedstawicielom mniejszości narodowych, tym razem wobec Białorusinów. Na początku 1946 roku
zgrupowanie kapitana Romualda Rajsa „Burego” spaliło w powiecie Bielsk Podlaski kilka wsi
zamieszkiwanych przez ludność białoruską i rozstrzelało prawosławnych furmanów. Wydarzenia
tamtego czasu sam „Bury” tak przedstawił w trakcie procesu pokazowego we wrześniu 1949 roku
w Białymstoku – co istotne, w tej jego części, w trakcie której odwoływał wcześniejsze zeznania,
a więc bez przymusu: „w styczniu 1946 r. od komendy powiatowej NZW na teren pow. Bielska
Podlaskiego wpłynął meldunek, że ludność białoruska zamieszkująca wsie Zanie, Szpaki, Zaleszany
i Wólkę Wygonowską posiada broń i odnosi się źle do członków nielegalnych organizacji. Na
podstawie tego meldunku, a z a s a d n i c z o b i o r ą c z a p o d s t a w ę f a k t, ż e
l u d n o ś ć t a n i e r e p a t r i o w a ł a s i ę d o Z w i ą z k u R a d z i e c k i e g o,
Komenda Główna NZW poleciła wsie te spalić. Stosownie do polecenia Komendy Głównej […]
dałem rozkaz do spalenia wsi”35. Ten fragment zeznań Rajsa wskazuje, że poprzez palenie wybranych
wiosek i towarzyszące tym akcjom mordy NZW chciało zmusić ludność białoruską do wyjazdu. Były
to więc, jak słusznie zaznaczyli już w wolnej Polsce prokuratorzy IPN, akty ludobójstwa
towarzyszące próbie dokonania czystki etnicznej36.
Z drugiej strony możemy często spotkać się ze zjawiskiem wyolbrzymiania odwetu i sztucznego
zawyżania liczby ukraińskich ofiar. Według tej wizji działania AK miały w istocie taki sam charakter
jak poczynania UPA i też powinny być uznawane za ludobójstwo. Inne prawne i etyczne
klasyfikowanie tych wydarzeń ma rzekomo świadczyć o polskim nacjonalistycznym podejściu,
a wręcz uwłacza ich ofiarom. Chyba najbardziej precyzyjnie wyraził takie stanowisko znany
dziennikarz Mirosław Czech w tekście Polska nie tylko Polaków, gdzie napisał: „Niemowlę
ukraińskie nie jest godne, by uznać je za ofiarę ludobójstwa (choć zginęło dlatego, że miało
nieszczęście urodzić się w rodzinie ukraińskiej), bo to była u s p r a w i e d l i w i o n a zemsta
Polaków”40.
Zarówno pierwszy, jak i drugi punkt widzenia razi, jak sądzę, uproszczeniami, nadmierną
emocjonalnością i instrumentalnym traktowaniem wydarzeń historycznych. Przedstawianie mordów
na Ukraińcach jako „przypadkowej śmierci”, ukrywanie czy wypieranie się polskiej
odpowiedzialności za dokonane akcje odwetowe trudno usprawiedliwić. Obowiązkiem historyka jest
dotarcie do pełnej prawdy, niezależnie od tego, jaka ona jest. A ze spokojnej analizy znanych faktów
jasno wynika, że odwet nierzadko przekraczał granicę obrony koniecznej, dotykając osoby niewinne,
w tym kobiety i dzieci. Przynajmniej część takich wypadków nie da się w żaden sposób
usprawiedliwić i należy zaoponować przeciwko próbom zacierania ich w polskiej świadomości
historycznej.
Trzeba zgodzić się z opinią Mariusza Zajączkowskiego, który oceniając pacyfikację Sahrynia
i innych miejscowości, zdecydowanie stwierdził, że wydarzeń tych „nie wolno […] bagatelizować
sugestiami o jedynie sporadycznych zabójstwach cywilów, nie mówiąc już o spotykanym niekiedy
zaprzeczaniu zbrodni na niewinnych Ukraińcach”. „W ten sposób – dodaje – niektórzy polscy
historycy, pomijając niewygodne fakty, ukazują obraz polskiego odwetu w krzywym zwierciadle
i jednocześnie podejmują próbę wymazania go z polskiej pamięci. […] Chciałbym wyraźnie
podkreślić, że akcje AK i BCh w stosunku do ludności ukraińskiej, nawet jeśli tylko w minimalnym
stopniu przypominały działania banderowskiej partyzantki wobec ludności polskiej, niezależnie od
intencji sprawców także nie znajdują usprawiedliwienia i zasługują na surowe potępienie, gdyż ich
ofiarami byli w przeważającej większości niewinni ludzie”41.
Ale z jednoznacznie krytycznej oceny polskich działań wobec ukraińskiej ludności cywilnej
w żadnym razie nie wynika, że można postawić znak równości pomiędzy planową eksterminacją
Polaków na Wołyniu i w Galicji Wschodniej a lokalnymi akcjami odwetowymi. Mordów na
ukraińskich kobietach i dzieciach nie można usprawiedliwiać, ale to nie znaczy, że należy je uznać za
działania ludobójcze.
Uchwalona 9 grudnia 1948 roku Konwencja w sprawie zapobiegania i karania zbrodni
ludobójstwa zdefiniowała ludobójstwo jako czyn „dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub
części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych, jako takich”. Dla uznania zbrodni za
ludobójstwo kluczowy nie jest sam charakter dokonanej zbrodni, tylko intencja sprawców. Zbrodnie
popełnione na Polakach w trakcie antypolskich czystek prowadzonych przez UPA od lutego 1943 do
maja 1945 roku spełniają definicję ludobójstwa nie dlatego, że ginęły wówczas kobiety i dzieci, ale
z tego powodu, że ukraińscy nacjonaliści postawili sobie za cel doprowadzenie do fizycznej
eliminacji wszystkich Polaków na terenach, które uznawali za ukraińskie. Każdy Polak, który nie
chciał porzucić ojcowizny, automatycznie był tym samym skazany na śmierć.
Trzeba jasno powiedzieć, że działania odwetowe Armii Krajowej nie miały na celu oczyszczenia
etnicznego jakiegoś regionu, a „jedynie” dokonanie zemsty i poprzez zastraszenie miejscowej
społeczności ukraińskiej powstrzymanie eskalacji napadów na Polaków. Decyzje o pacyfikacji
poszczególnych „ukraińskich” wiosek podejmowali lokalni komendanci polskiego podziemia,
których i n t e n c j ą była chęć wymierzenia ślepej zemsty. Arbitralnie uznawali oni, że wszyscy
Ukraińcy, bez względu na wiek i płeć, są odpowiedzialni za działania UPA. Zabijanie osób
cywilnych to bez wątpienia czyn niegodny i niedający się usprawiedliwić także w świetle
prawodawstwa podziemnego. Przypomnijmy, że zgodnie z przywoływanym rozkazem nr 165
obywatele polscy mogli być pozbawieni życia wyłącznie na podstawie wyroku sądowego,
tymczasem ofiary odwetu zostały potraktowane tak jak niemieccy koloniści na Zamojszczyźnie, co
powinno być dodatkowym powodem do zawstydzenia. Wypadki pacyfikacji ukraińskich wsi, jako
bezprawne zastosowanie odpowiedzialności zbiorowej, należy potraktować, moim zdaniem, jako
zbrodnie wojenne.
Tylko w niektórych wypadkach polskich pacyfikacji wydaje się uzasadnione postawienie pytania,
czy chodziło jedynie o zemstę, czy też raczej o realizację nacjonalistycznego programu stworzenia
„Polski dla Polaków”. Z takimi pojedynczymi a k t a m i l u d o b ó j s t w a mieliśmy do czynienia
przy okazji pacyfikacji dokonanych przez organizacje wojskowe podległe konspiracji narodowej:
w Piskorowicach i Wierzchowinach, a także – wobec obywateli polskich narodowości białoruskiej –
w spalonych przez „Burego” wsiach w powiecie Bielsk Podlaski. Nawet jednak w tych wypadkach
był to co najwyżej pierwszy krok na drodze do przeprowadzenia czystki etnicznej. Ze względu na
słabość sił i środków podziemie narodowe nie mogło doprowadzić do usunięcia mniejszości
narodowych choćby w pojedynczym powiecie.
Inaczej niż dowództwo UPA – które dążyło do brutalnej depolonizacji obszaru kilku
przedwojennych województw – Komenda Główna AK przez cały czas starała się minimalizować
akcje odwetowe. Generał Komorowski, nawet podejmując co najmniej kontrowersyjną decyzję
o przeprowadzeniu „odwetowych pacyfikacji” wobec ukraińskich osiedli, nie miał i n t e n c j i
deukrainizowania choćby terenu gminy. Dlatego stawianie znaku równości pomiędzy działaniami
UPA i AK należy uznać za intelektualną konstrukcję fałszywą historycznie, a jako niezgodną
z faktami, także za fałszywą moralnie. Pomijając wszystko inne, jest ona zwyczajnie krzywdząca dla
żołnierzy Armii Krajowej.
Nie sposób zrozumieć dzisiejszego stosunku Ukraińców do podziemia OUN i UPA bez spojrzenia na
to, co działo się na ziemiach zachodnioukraińskich po ponownym zajęciu ich przez Armię Czerwoną.
Członkowie i kierownicy UPA, ci sami, którzy przeprowadzili „antypolską akcję”, od 1944 roku
organizowali zbrojny opór wobec Sowietów i w tej walce najczęściej zginęli. Poświęcenie tych
ludzi, fakt, że większość z nich oddała swoje życie, było dla wielu Ukraińców w późniejszym czasie
– i tak pozostaje do dziś – wzorem oddania dla ojczyzny. I choć można uznać, iż współczesna wizja
UPA jest na Ukrainie w dużej mierze zmitologizowana, to by oddzielić prawdę od mitu, konieczne
jest poznanie podstawowych faktów.
W dniu 29 lutego 1944 roku na oddział UPA kontrolujący drogi natknął się we wsi Myliatyn
konwój z dowódcą I Frontu Ukraińskiego gen. Nikołajem Fiedorowiczem Watutinem. Doszło do
potyczki, w trakcie której gen. Watutin został ranny w nogę. Natychmiast przewieziono go do szpitala
w Kijowie, gdzie znalazł się pod opieką najlepszych specjalistów. Stanem zdrowia Watutina
zainteresował się osobiście Stalin, dlatego I sekretarz Komunistycznej Partii Ukrainy Nikita
Chruszczow prawie codziennie odwiedzał generała w szpitalu. Po wizycie 1 kwietnia 1944 roku
Chruszczow raportował na Kreml: „Rano [Watutin – G.M.] miał dobry apetyt, zjadł dobrze. Chętnie
napił się wina, a wcześniej, kiedy proponowali mu wino, nie pił. A dzisiaj nawet poprosił o wódkę.
Spytałem żartobliwie, czy mu wystarczy zakąski, a on roześmiał się i odpowiedział: «Starczy, ja
dzisiaj dobrze zjadłem, a jak odejdziecie, znowu będę jadł»”1. Ale stan zdrowia Watutina
w rzeczywistości był dramatyczny z powodu infekcji rany. Przeprowadzona 5 kwietnia amputacja
nogi nic nie dała i Watutin zmarł.
Zranienie, a następnie śmierć dowódcy opromienionego zwycięstwem pod Stalingradem
wstrząsnęły sowieckim kierownictwem, toteż podjęto decyzję o pełnej pacyfikacji opanowanych
terenów Wołynia. W marcu 1944 roku oddelegowano tam dwie dywizje (9 Ordżonikidzka i 10
Suchumska) oraz osiem samodzielnych brygad Wojsk Wewnętrznych NKWD. Tuż przed przybyciem
na Wołyń prowadziły one deportacje ludności czeczeńskiej i kałmuckiej. Razem z innymi oddziałami
liczyły one ponad trzydzieści tysięcy żołnierzy2.
Jeszcze w styczniu 1944 roku Sowieci zatrzymali dwa tysiące podejrzanych, spośród których
wyłonili około 500 członków OUN i UPA. Oprócz tego zabili 182 osoby w starciach zbrojnych.
W następnych miesiącach straty podziemia zaczęły lawinowo rosnąć. Od lutego Wojska Wewnętrzne
NKWD na Wołyniu i w Tarnopolskiem prowadziły wielkie „czekistowsko-wojskowe” operacje
czyszczące, w trakcie których przeszukiwano duże kompleksy lasów wraz ze znajdującymi się
w otoczonym rejonie wioskami. Przyniosły one duże sukcesy, gdyż w pierwszym okresie (luty–
kwiecień 1944) partyzanci UPA tworzyli zgrupowania liczące od 500 do 800 osób. Jak zauważył
gen. NKWD Kiriuszin, „Bandy działały dość aktywnie, niekiedy nierozsądnie szafując własnymi
ofiarami, wysadzając się granatami i tylko w nielicznych wypadkach dobrowolnie poddawali się”3.
Jedną z największych operacji czyszczących Sowieci przeprowadzili, na rozkaz marszałka
Gieorgija Żukowa, w dniach 21–27 kwietnia 1944 roku w lasach krzemienieckich. W akcji
uczestniczyły cztery brygady i pułk kawalerii NKWD (razem ponad 15 tysięcy ludzi), wsparte przez
15 czołgów i lotnictwo. W okrążeniu znalazło się ponad dwa tysiące partyzantów, a także wielu
ukrywających się cywilów. Partyzanci stawili zacięty opór w okolicy wsi Hurby i w końcu udało im
się wyrwać z pułapki kosztem, jak sami podawali, 136 zabitych. Inny obraz wyłania się z sowieckich
meldunków. Według nich w czasie operacji zabito 2018 (!) i aresztowano 1570 osób. Zdobyto
samolot U-2 (popularny „kukuruźnik”), siedem armat (przeważnie kalibru 45 mm), 15 moździerzy, 42
erkaemy, 31 peemów i 298 karabinów. Wojska Wewnętrzne NKWD straciły w walkach
z partyzantami 11 zabitych i 46 rannych4. Sowieci dzięki tej operacji „oczyścili” lasy krzemienieckie,
zadając UPA spore straty i nadszarpując zaufanie do niej miejscowej ludności. Sukcesem UPA było
natomiast wyprowadzenie z okrążenia głównych sił, które mogły dalej kontynuować walkę.
Rozpoczęcie latem 1944 roku sowieckiej ofensywy i przesunięcie się mas wojsk na tereny Polski
nie wpłynęły na znaczące wyhamowanie działań antypartyzanckich. Obławy prowadziły oddziały
Wojsk Wewnętrznych NKWD, które na stałe przydzielono do służby w Ukraińskim Okręgu
Wojskowym. Do końca 1944 roku Sowieci zadali ukraińskiej partyzantce ciężkie straty, zmuszając ją
do operowania coraz mniejszymi oddziałami. Obławom towarzyszyły brutalne represje:
deportowano w głąb ZSRS rodziny rozpoznanych „bandytów”, organizowano publiczne egzekucje
schwytanych, nierzadko dochodziło do wypadków mordowania ludności cywilnej.
Do bezwzględności zachęcali często wyżsi dowódcy. Generał Jakow Bragin w trakcie narady
w obwodzie rówieńskim stwierdził, że wojska NKWD przejawiają zbytni „humanizm”. „Boimy się
czasem – powiedział – spalić dom, gdy tymczasem należy go spalić bez wahania. Nie mówię, że
powinniśmy przed sobą postawić cel palenia domów – człowiek radziecki nigdy tak nie rozwiązuje
problemów, ale wtedy, kiedy to jest konieczne, w gorącej chwili wówczas należy tak zrobić”5.
Organy bezpieczeństwa od początku dużą wagę przywiązywały do schwytania dowódcy
wołyńskiej UPA. Operacji jego poszukiwań nadano nazwę kodową „Szczur”. Szczęście uśmiechnęło
się do Sowietów na początku 1945 roku. 26 stycznia koło Kamienia Koszyrskiego wzięto do niewoli
jednego z wyższych dowódców UPA na Wołyniu Jurija Stelmaszczuka „Rudego”, który chory na
tyfus, nieprzytomny, był przewożony na saniach. 8 lutego 1945 roku „Rudy” wyjawił, że „Kłym
Sawur” przebywa w chutorze Orżów w rejonie Klewań. Dwa dni później oddziały 20 i 24 brygady
NKWD przystąpiły do obławy, szybko odnajdując i niszcząc oddział Wasyla Pawłoniuka „Uzbeka”,
tworzący ochronę „Kłyma Sawura”. Samego dowódcy wołyńskiej UPA jednak nie odnaleziono.
W trakcie dalszych poszukiwań, 12 lutego 1945 roku grupa trzydziestu pięciu żołnierzy NKWD z 20
brygady, dowodzona przez st. lejtnanta Chabibulina, w masywie leśnym koło Suska napotkała
wyraźny ludzki trop na śniegu. Po krótkim pościgu zauważono trzech partyzantów ostrożnie
przemieszczających się na północ. Sowieci najpierw zabili partyzantów osłaniających odwrót
„Kłyma Sawura”. Klaczkiwski do końca się ostrzeliwał, lecz w końcu został śmiertelnie trafiony
prawdopodobnie przez młodszego sierżanta Sokołowa (po jednym zabitym mieli na swoim koncie
również sierżant Danilejczienko i sierżant Baronow). W starciu zginął także jeden z Sowietów. Ciała
zabitych przewieziono do więzienia w Równem, gdzie „Kłyma Sawura” rozpoznał „Rudy”.
Dowódcę wołyńskiej UPA pochowano w nieznanym miejscu, być może jego szczątki zamurowano
w ścianach rówieńskiego więzienia. Współpraca z NKWD nie uratowała „Rudemu” życia – został
skazany na karę śmierci i stracony.
Od początku 1944 roku do lutego 1945 roku Sowieci na Wołyniu zabili 21 352 i aresztowali
24 026 „bandytów”. Tak ogromne straty zmusiły kierownictwo podziemia do rozwiązania oddziałów
UPA. Dalszą walkę partyzancką na Wołyniu od przełomu 1945 i 1946 roku prowadziły bojówki
Służby Bezpieczeństwa OUN-B. Na czele wołyńskiego podziemia stanął Mykoła Kozak „Smok”.
Ważną rolę w zwalczaniu ukraińskiego podziemia odgrywały działania agenturalne. Na masową
skalę werbowano agentów i informatorów, kusząc ich korzyściami materialnymi lub zmuszając do
współpracy szantażem. NKWD organizowało również specgrupy udające UPA (w czerwcu
1945 roku istniało ich 157). Ich zadaniem było między innymi likwidowanie przywódców podziemia
i mniejszych grup partyzantów, dostarczanie wojskom NKWD informacji wywiadowczych, a także
poprzez różne prowokacje sianie w podziemiu atmosfery wzajemnej podejrzliwości.
Kolejne klęski wywołały w szeregach OUN atmosferę szpiegomanii. Jej pierwsze symptomy
pojawiły się już w końcu 1943 roku, jednak w 1945 roku można wręcz mówić o psychozie. Wiosną
1945 roku Centralny Prowid OUN zwrócił się z odezwą do ludności: „Z zeznań agentów wiemy, że
NKGB wciąga podstępnie w swoje sieci ludzi nieświadomych tego, iż idą na współpracę. Wielu
z nich pojęło podłość tej pracy. Oni rwą związki z tą czarną, brudną robotą i aktywnie pomagają nam
w wyrwaniu z korzeniami tych chwastów. Świadomie pracujący z NKGB – jest psem. Psom – pieska
śmierć, pogarda całego narodu i hańba na wieki. Śmierć stalinowskim psom – agentom NKGB”6.
Kozak „Smok” nakazał przeprowadzenie śledztwa w szeregach organizacji i pozbycie się osób
podejrzanych. Czystka „niepewnych elementów” szybko przerodziła się w prawdziwą rzeź. Od 1
stycznia do 1 października 1945 roku „Smok” wszczął 938 postępowań przeciwko członkom OUN,
z których 889 zakończyło się wykonaniem wyroku śmierci. Równolegle „prześwietlono” szeregi UPA
i zabito do tysiąca upowców. „Ludzie od tego popadali w obłęd – wspominał Jewhen Swerstiuk. –
«Jak to? Swoi wybijają najlepszych ludzi?»”7. Możemy się tylko domyślać, że łatwość ferowania
wyroków i okrutnego zadawania śmierci była skutkiem ubocznym wcześniejszej antypolskiej czystki.
Członkom podziemia, jak ostrzegał metropolita Szeptycki, ogarniętym „namiętnością” do rozlewu
krwi, trudno było zrezygnować z zabijania.
Mimo wszystko bojówki SB prowadziły dalej na Wołyniu walkę z władzą sowiecką. Stopniowo
były one jednak wybijane przez organy bezpieczeństwa. 8 lutego 1949 roku Sowieci dopadli Mykołę
Kozaka „Smoka”, który otoczony w bunkrze popełnił samobójstwo. 18 stycznia 1951 roku, po
półrocznych intensywnych poszukiwaniach, funkcjonariusze organów bezpieczeństwa dopadli Iwana
Łytwynczuka „Dubowego”, inicjatora pierwszych antypolskich akcji, między innymi na Parośle.
Zginął otoczony w bunkrze w chutorze Siniaki w rejonie Demydów.
Ostatnim dowódcą wołyńskiego podziemia był od 1948 roku Wasyl Hałasa „Orłan”. Wcześniej
był jednym z kierowników OUN na ziemiach dzisiejszej Polski i w 1947 roku przedostał się na
Ukrainę. Dokonał reorganizacji struktur, a nawet zasilił szeregi bojowników grupą młodych
ochotników przybyłych do lasu często wprost z ławki szkolnej. Mogło to jednak tylko przedłużyć
walkę, z góry skazaną na przegraną. W 1953 roku „Orłan” wpadł w pułapkę starannie przygotowaną
przez grupę udających partyzantów sowieckich agentów. Wzięty do niewoli, dzięki zmianom
zachodzącym w ZSRS po śmierci Stalina nie trafił do celi śmierci, gdyż uznano, że znacznie
cenniejsze będzie potraktowanie go jako żywego przykładu „liberalizmu” sowieckiego ustroju. Udało
mu się doczekać ogłoszenia przez Ukrainę niepodległości.
Wojska NKWD od lutego 1944 do 1 stycznia 1946 roku przeprowadziły 39 773 operacje
przeciwpartyzanckie. W tym czasie zabito 103 313 i schwytano 110 785 „bandytów”. Poza tym
między innymi aresztowano 8370 „aktywnych członków OUN” i 15 959 „aktywnych powstańców”.
Zimą 1945/1946 w związku z planowanymi na 10 lutego 1946 roku wyborami do Rady Najwyższej
ZSRS komuniści postanowili zadać śmiertelny cios UPA. Zorganizowano tzw. Wielką Blokadę,
w trakcie której po 10 stycznia 1946 roku cała zachodnia Ukraina została pokryta garnizonami
żołnierzy Armii Czerwonej i NKWD. Blokowały one partyzantom dostęp do wiosek,
uniemożliwiając pozyskanie od miejscowej ludności żywności, ciepłej odzieży czy tak potrzebnego
zimą bezpiecznego schronienia. Równocześnie na tereny leśne zarzucono gęstą sieć sowieckich
obław i patroli. Nieustannie dochodziło do starć. Jeden z partyzantów UPA w swoich
wspomnieniach stwierdził: „Ta pełna obław zima była najstraszniejszą ze wszystkich. Tropili nas po
śladach niczym zwierzęta. Gdy nie padał śnieg, nie mogliśmy chodzić nawet w nocy. Głodowaliśmy,
marzliśmy, prawie nie zapalaliśmy watry [ogniska – G.M.], bo szukały nas samoloty. Nawet przy
trzaskającym mrozie spaliśmy pod smerekami, okrywając się gałęziami”17. Sowieci zakończyli
Wielką Blokadę dopiero 1 kwietnia 1946 roku. W jej trakcie partyzanci stracili ponad trzy tysiące
zabitych, nie licząc rannych i zatrzymanych.
Doświadczenia Wielkiej Blokady uświadomiły kierownictwu ukraińskiego podziemia, że
możliwości prowadzenia otwartej walki partyzanckiej zostały wyczerpane. Roman Szuchewycz
podjął decyzję o powolnym rozformowaniu oddziałów UPA. Dalszą walkę miały prowadzić bojówki
OUN, do których zamierzano kierować partyzantów zdemobilizowanych z oddziałów. Swoją decyzję
„Taras Czuprynka” wyjaśnił w wydanym w lipcu 1946 roku rozkazie skierowanym do „żołnierzy
i dowódców UPA”. Podkreślił w nim, że UPA spełniła swój obowiązek pomimo „nieustannego
nacisku wroga”, jednak przedłużający się stan „zbrojnego pokoju” pomiędzy państwami demokracji
zachodniej a ZSRS wymusza konieczność zmiany taktyki walki z powstańczej na podziemno-
konspiracyjną18.
Demobilizację oddziałów UPA rozłożono w czasie. Najpóźniej rozwiązano oddziały w Karpatach,
gdzie warunki terenowe były korzystne dla partyzantów. W 1949 roku w Galicji działały jeszcze
dwie sotnie UPA (każda w sile czoty, czyli plutonu), które rozformowano do końca roku. Jedna z nich
przeprowadziła wcześniej propagandowy rajd po Rumunii.
Rozwiązanie oddziałów partyzanckich nie oznaczało zakończenia walki. W 1946 roku według
sowieckich danych odnotowano 2598 akcji zbrojnych OUN-B i UPA. W 1947 roku przeprowadzono
ich 2068, a w 1948 już jedynie 1387. Większość „przejawów bandytyzmu” dotknęła sowieckich
aktywistów19.
Podziemie z każdym rokiem stawało się jednak słabsze, kolejne grupy bojowe i kierownicy
podziemia ginęli w obławach. 14 kwietnia 1949 roku pododdział składający się z 14 żołnierzy
NKWD-MGB wyruszył na poszukiwanie partyzantów w rejon Perehinii. Do Dzembronii Sowieci
dojechali kolejką wąskotorową, po czym rozpoczęli przeczesywanie lasu. Po pewnym czasie natrafili
na ziemiankę, którą dyskretnie otoczyli. Kilku przebywających w niej partyzantów zginęło po krótkiej
walce. Wśród zabitych był dowódca UPA „Zachód” Wasyl Sydor „Szełest”20.
Wrogiem numer jeden był jednak Roman Szuchewycz „Taras Czuprynka”, w sowieckiej
nomenklaturze określany jako „Wilk”. Choć chory na reumatyzm i przez to wymagający konsultacji
lekarskich (z tego powodu odbył nawet kurację w sanatorium w Odessie), nieustannie wymykał się
prześladowcom. 27 lipca 1945 roku Sowieci aresztowali żonę Szuchewycza – Natalię Berezynską
oraz jego syna Jurka i córkę Marię. Jurij Szuchewycz, dziś deputowany Rady Najwyższej Ukrainy,
odzyskał wolność dopiero w 1989 roku – w więzieniu stracił wzrok.
2 marca 1950 roku specjalnej grupie śledczych udało się aresztować we Lwowie łączniczkę
Szuchewycza, Darkę Husiak „Nusię”. Choć poddano ją „aktywnemu przesłuchaniu”, nie zdradziła
miejsca pobytu dowódcy UPA. Gdy jednak w celi spotkała pobitą więźniarkę, która miała
następnego dnia wyjść na wolność, postanowiła przez nią przekazać gryps z ostrzeżeniem. W ten
sposób nieświadomie – 4 marca o godzinie 22.00 – wskazała Sowietom miejsce pobytu
Szuchewycza. „Pobita więźniarka” była bowiem agentką MGB.
O świcie 5 marca 1950 roku rejon Biłohoroszczy, gdzie znajdowała się kryjówka „Tarasa
Czuprynki”, został otoczony przez Sowietów. W akcji brało udział około 600 żołnierzy 62 Dywizji
Strzeleckiej wojsk NKWD-MGB. Nad przebiegiem operacji czuwali osobiście: szef grupy śledczej
z centrali MGB w Moskwie gen. lejt. Paweł Sudopłatow, naczelnik wojsk MGB Okręgu
Ukraińskiego gen. mjr Siemion Fadieiew, zastępca ministra MGB Ukraińskiej Socjalistycznej
Republiki Sowieckiej gen. mjr Wiktor Drozdow oraz naczelnik Zarządu MGB w obwodzie
lwowskim płk. Władimir Majstruk.
Ósma kompania 10 pułku 62 Dywizji NKWD-MGB otoczyła dom, w którym przebywał
Szuchewycz, oraz kilka przyległych zabudowań. Około godziny 8.00 grupa żołnierzy
i funkcjonariusze MGB podeszli pod drzwi. Otworzyła je Hałyna Didyk, druga łącznika
Szuchewycza. Nim ją obezwładniono, zdążyła zażyć truciznę, ale natychmiastowa pomoc medyczna
uratowała jej życie. Roman Szuchewycz, słysząc odgłosy szamotaniny, postanowił wyjść z kryjówki
w chwili, gdy po schodach na piętro wchodzili funkcjonariusze z lwowskiego MGB – płk Wiktor
Fokin i mjr O. Rewenko. Ujrzawszy ich, otworzył ogień, zabijając Rewenkę i w tym momencie został
zraniony przez sierżanta wojsk MGB (prawdopodobnie Stiepana Poleszczuka) serią z automatu.
Resztką sił dobił się strzałem z pistoletu. Ciało dowódcy UPA zostało przewiezione do Lwowa
(identyfikował je między innymi Jurij Szuchewycz), po czym pochowano je w nieznanym miejscu21.
Po śmierci Szuchewycza dowództwo nad resztkami podziemia przejął Wasyl Kuk „Łemisz”. Jego
aresztowanie 24 maja 1954 roku oznaczało kres istnienia podziemia ukraińskiego jako
zorganizowanej struktury. Dalej jednak trwały poszukiwania pojedynczych grup i osób próbujących
przetrwać w skrajnie niekorzystnej sytuacji. Ostatnia czynna grupa OUN złożona z trzech osób została
zniszczona przez KGB w 1960 roku w województwie tarnopolskim.
Sowieci postanowili dopaść również Stepana Banderę. Po zwolnieniu w 1944 roku
z niemieckiego obozu koncentracyjnego stanął on na czele Zagranicznych Formacji OUN. Za pomocą
Jarosława Stećki, wypuszczonego z obozu razem z nim, wpływał też na działalność stworzonego
przez OUN Antybolszewickiego Bloku Narodów (znaleźli się w nim przedstawiciele narodów
zniewolonych przez komunistów, jednak decydujący głos mieli banderowcy). Zagraniczne Formacje
OUN oraz ABN starały się przekazywać informacje o walce toczonej na Ukrainie przez UPA,
organizować wymierzone w ZSRS demonstracje i akcje protestu oraz pozyskiwać dla sprawy
ukraińskiej zachodnią opinię publiczną. Bandera nieufnie przyjął ewolucję poglądów części
członków OUN, którzy w czasie wojny zaczęli powoli akceptować wartości demokratyczne. Choć
starał się utrzymywać za pomocą kurierów łączność z podziemiem na Ukrainie, to w praktyce nie
miał na nie żadnego wpływu. Dla członków ruchu oporu i wielu Ukraińców stawał się jednak
stopniowo symbolem niezłomnej walki o niepodległość. By przerwać ten proces, w 1959 roku
w Monachium agent KGB dokonał na Banderę zamachu, zabijając go za pomocą trucizny
wystrzelonej ze specjalnie skonstruowanego w tym celu pistoletu. Ujawnienie prawdy o sprawcach
zamachu tylko wszakże przyspieszyło proces tworzenia zmitologizowanego obrazu Bandery.
Sowieckie represje
Ukraińskie podziemie w walce z sowieckim systemem represji odniosło wiele sukcesów. Oddziały
UPA nierzadko przyjmowały regularne bitwy z Wojskami Wewnętrznymi NKWD, dezorganizowały
sowiecką administrację, a na niektórych terenach objętych działalnością podziemia to ono
sprawowało faktyczną władzę.
Według oficjalnych danych opracowanych w czasach sowieckich podziemie OUN-B i UPA
w latach 1944–1951 przeprowadziło 14 424 akcje zbrojne. W ich wyniku Sowieci stracili 30 676
zabitych, w tym 8340 pracowników organów spraw wewnętrznych, żołnierzy NKWD i Armii
Czerwonej oraz członków milicji pomocniczej. Ponad 15 tysięcy zabitych stanowili cywile –
mieszkańcy wsi i kołchozów. Z kolei w wyniku represji prowadzonych przez Sowietów w celu
zwalczenia UPA zabito, aresztowano lub deportowano około 450 tysięcy mieszkańców zachodnich
obwodów Ukrainy. Liczba samych zabitych wyniosła 155 108 osób, deportowanych zaś 203 66222.
Spośród 103 866 osób aresztowanych aż 87 756 otrzymało różne wyroki więzienia.
Bywało, że w czasie obław oddziały Armii Czerwonej lub jeszcze częściej Wojsk Wewnętrznych
NKWD traktowały bez mała wszystkich mieszkańców zachodniej Ukrainy jako „bandytów”. Podczas
walki żołnierze Wojsk Wewnętrznych postępowali z przeciwnikiem w sposób bezwzględny: regułą
było dobijanie rannych, nie liczono się też zupełnie z przypadkowymi ofiarami. Powszechnym
zjawiskiem było łamanie oporu partyzantów poprzez podpalanie gospodarstw, w których ci się
schronili. Niewinne osoby świadomie lub przypadkiem zabite w trakcie operacji czekistowsko-
wojskowych w sprawozdaniach przedstawiano jako zlikwidowanych partyzantów23. Możliwe, że
duża liczba zabitych Ukraińców na przykład w czasie bitwy pod Hurbami oznacza, że znaczną część
schwytanych tam młodych mężczyzn Sowieci po prostu rozstrzelali. Nie mogąc dopaść partyzantów,
żołnierze nierzadko wymierzali „sprawiedliwość” napotkanym okolicznym cywilom, zwłaszcza
z miejscowości, w których doszło do potyczek, uznając ich za współwinnych działalności OUN
i UPA.
Niestety nie ma dziś badań naukowych, które pozwoliłyby poznać pełną skalę strat zadanych
ludności cywilnej podczas operacji przeciwpartyzanckich prowadzonych na Ukrainie Zachodniej
w latach 1944–1953. Z faktu, że w oficjalnych raportach wykazano w tym czasie śmierć 155 tysięcy
„bandytów”, możemy jednak domniemywać, że była ona znacząca.
Mówiąc o sowieckich represjach w zachodniej Ukrainie w latach 1944–1953, należy koniecznie
zwrócić uwagę na deportacje ludności w głąb ZSRS. Władze sowieckie stosowały podczas
wysiedleń odpowiedzialność zbiorową, wywożąc w głąb ZSRS rodziny osób, które miały
powiązania z partyzantką. Do wyjazdów na wschód kwalifikowano jednak często obok „rodzin
bandytów” również tzw. kułaków, czyli bogatszych rolników, niezależnie od tego, czy sympatyzowali
oni z UPA, czy nie. Deportacje uznawano w sowieckim kierownictwie za dobry środek
„wychowawczy”, pomagający nakłonić zachodnich Ukraińców do zgłoszenia się do kołchozów.
W efekcie, w czerwcu 1950 roku kolektywizacja rolnictwa objęła prawie 99 procent wszystkich
gospodarstw rolnych zachodniej Ukrainy.
Warto podkreślić, że działania UPA jedynie poszerzyły liczbę osób zakwalifikowanych do
deportacji. Celem prześladowań prowadzonych przez komunistów w czasach stalinowskich była
bowiem nie tylko likwidacja podziemia, lecz również, o czym często się zapomina, pełna
sowietyzacja regionu. Część z represjonowanych osób zostałaby dotknięta działaniami organów
bezpieczeństwa nawet wtedy, gdyby na Ukrainie zachodniej nie powstał zbrojny ruch oporu.
Zamach na Aleksandra I w Marsylii, 9 października 1934 roku. W zamachu zginął także jadący z królem
Jugosławii premier Francji Louis Barthou.
Fot. akg images/BE&W
Dziewiątego października 1934 roku ustasze, przy pomocy członków WMRO Michajłowa,
dokonali w Marsylii udanego zamachu na króla Aleksandra I. Zabójca, nim sam zginął, śmiertelnie
zranił również ministra spraw zagranicznych Francji Louisa Barthou. Dla nikogo nie było tajemnicą,
kto stał za zabójstwem jugosłowiańskiego władcy, dlatego międzynarodowe oburzenie zmusiło rząd
włoski do zdecydowanej reakcji. Zatrzymano Ante Pavelicia, który trafił na półtora roku do aresztu
domowego w Turynie, i Eugena Kvaternika. Obaj i tak mogli mówić o szczęściu, że nie wydalono ich
do Francji, ponieważ po trwającym od listopada 1935 do lutego 1936 roku w Aix-en-Provence
procesie francuski sąd skazał ich zaocznie na śmierć.
Twierdza na wyspie Lipari, gdzie przetrzymywano ustaszy, widok współczesny.
Fot. Zbiory Grzegorza Motyki/Fot. Grzegorz Kępczyński
W lutym 1937 roku Włochy podpisały z rządem jugosłowiańskim układ, na mocy którego w zamian
za uznanie włoskich praw do Abisynii Jugosławia otrzymała potwierdzenie granic i nienaruszalność
wpływów na Adriatyku. Dla ustaszy porozumienie zdawało się oznaczać klęskę, ponieważ Włochy
miały zrezygnować ze wspierania irredenty chorwackiej. Część z nich, w tym Mile Budak, powróciła
w tej sytuacji do Jugosławii. Niepowodzeniem skończyły się również próby znalezienia nowych
sojuszników. W październiku 1936 roku Pavelić wysłał do niemieckiego ministerstwa spraw
zagranicznych memorandum „Kwestia chorwacka”, w którym przekonywał, że powstanie wolnej
Chorwacji leży w interesie Niemiec. Odpowiedzią było jednak milczenie.
Genocyd Serbów
Według niemieckich danych Niezależne Państwo Chorwackie zamieszkiwało 6 milionów 275 tysięcy
ludzi, z czego milion 925 tysięcy stanowili Serbowie. Inne dane przedstawiały władze chorwackie,
według których w NPCh żyło 6 milionów 439 tysięcy osób, w tym milion 250 tysięcy Serbów.
W literaturze przedmiotu najczęściej przyjmuje się, że w państwie ustaszy było 3,3 miliona
Chorwatów i 2,2 miliona Serbów. Z kolei według danych cerkwi prawosławnej w NPCh w kwietniu
1941 roku żyło 2 403 998 Serbów16.
Niezależnie od tego, które dane uznamy za wiarygodne, pokazują one skalę problemu, przed którym
stanęli ustasze, przystępując do realizacji programu etnicznego i religijnego oczyszczenia NPCh. Cel
antyserbskiej polityki ustaszy tak wyłożył minister edukacji Mile Budak w Gospicu na spotkaniu
z lokalną grupą ustaszy: „Jedną trzecią Serbów chcemy wybić, drugą wysiedlić, a pozostałą jedną
trzecią zaprowadzić do wiary katolickiej i w ten sposób przetopić w Chorwatów”17. W maju
1941 roku politykę narodowościową nowych władz tłumaczyli też inni przedstawiciele rządu, między
innymi Mladen Lorković, który na spotkaniu w Donjem Miholjcu zapowiedział „oczyszczenie”
Chorwacji „z wszystkich obcych elementów”18.
Jak się wydaje, ustasze postanowili wykorzystać politykę antysemicką jako pretekst do
wprowadzenia analogicznego państwowego terroru wobec Serbów. Serbowie z dnia na dzień
znaleźli się w sytuacji niewiele lepszej od tej, jaka przypadła Żydom. Nie otrzymali pełni praw
obywatelskich, nadano im jedynie status członków państwa, nakazano im też nosić opaski z literą „P”
(prawosławny). Błyskawicznie wydano przepisy zakazujące używania cyrylicy, nie wolno było
mówić o „serbskiej wierze prawosławnej”, lecz jedynie o „greckiej wierze ortodoksyjnej”.
Wprowadzono dla Serbów godzinę policyjną od 18.00 wieczorem do 8.00 rano. Przez miasta
przetoczyły się aresztowania, a niebawem także masowe mordy. 6 maja w Zagrzebiu aresztowano
ponad sześćset osób, z których trzydzieści dwie skazano na karę śmierci.
Serb Wlado Jernicz wspominał: „Od razu po ogłoszeniu powstania NPCh władzę w Turiaku objęli
miejscowi Chorwaci. Powołali oni własny samorząd i sformowali ustaszowską milicję, która
zaczęła patrolować serbskie wioski, poszukiwała i aresztowała żołnierzy – Serbów, jacy nie znaleźli
się w niewoli i powrócili do domu. […] Patrole ustaszy buszowały po wioskach, szukały broni
i wojskowego zaopatrzenia, zdejmowały z ludzi wojskową odzież. Zaczęły się aresztowania
i prześladowania Serbów19”.
Serbskim odpowiednikiem mordu w Parośli jest wieś Gudovac położona niedaleko Bjelovaru. 27
kwietnia w jej okolicy zginęły trzy osoby, w tym dwóch Chorwatów powiązanych z ustaszami.
W odpowiedzi minister spraw wewnętrznych Eugen Dido Kvaternik zarządził odwet. Do wioski
dotarła ustaszowska ekspedycja złożona z grupy wiejskiej samoobrony dowodzonej przez Martina
Cikosia. Liczyła ona 70 ludzi. Towarzyszył im osobiście Kvaternik. Ustasze zebrali w jednym
miejscu około 200 mieszkańców wioski i okolic. Kvaternik zapytał, czy nie ma wśród nich jakiegoś
Chorwata – zgłosiły się cztery osoby: trzy wypuszczono, czwartej kazano powrócić do
aresztowanych. Ludzie sądzili, że zostaną skierowani do Bjelovaru na przesłuchanie i dopiero kiedy
kazano im maszerować w inną stronę, zaczęli się niepokoić. Serbowie zostali zaprowadzeni na
pobliski plac i tam rozstrzelani, właściwie na oczach pozostałych mieszkańców wioski. Chorwaccy
sąsiedzi ofiar wieczorem wykopali ogromny dół (42 × 2 metry), gdzie złożyli ciała i po przysypaniu
wapnem zakopali. Zamordowano od 187 do 196 osób20. Zaalarmowanych Niemców Lorković
uspokoił specjalną depeszą informującą, że akcja miała charakter odwetu za zabicie 11 Chorwatów
w okolicy Bjelovaru. Był to dopiero początek czystek: 9 maja w Chorwackim Blagaju ustasze
zamordowali od 150 do 600 Serbów. A 11–12 maja w Glinie zginęło kolejnych 300–400 Serbów.
Te trzy duże egzekucje, dokonane na oczach chorwackiej lokalnej społeczności, wywołały protesty
społeczne i wątpliwości nawet w środowisku ustaszowskim21. Przyniosły też ponurą sławę
Eugenowi Kvaternikowi, którego jeden z przedstawicieli watykańskiej misji dyplomatycznej określił
krótko: „żywy Neron”22.
Pod wpływem protestów ustasze na krótko wstrzymali czystki. 6 czerwca Pavelić został przyjęty
przez Hitlera w Berghofie. Było to pierwsze z czterech spotkań między poglavnikiem a Führerem,
jakie odbyły się w czasie wojny. Pavelić zgodził się na przyjęcie w NPCh Słoweńców wysiedlanych
z terenów znajdujących się pod niemiecką okupacją, mógł się też pochwalić wprowadzonymi
antysemickimi „porządkami”. Hitler, zadowolony ze spolegliwości ustaszy, zapewnił go o „osobistej
sympatii do narodu chorwackiego”. Zgodził się też, że „państwo chorwackie, aby być silne (budzące
zaufanie), musi przez pięćdziesiąt lat prowadzić nietolerancyjną politykę narodową, ponieważ zbyt
wielka tolerancja w tej kwestii przynosi jedynie szkody”23. Było to wyraźne zielone światło dla
antyserbskich czystek, co Pavelić natychmiast postanowił wykorzystać. Serbom pozostało, jak to ujął
Herman Hojbacher, „czekanie na odstrzał”24.
Natychmiast po spotkaniu ustasze przystąpili do masowych czystek prowadzonych pod hasłem: „Za
Drinę lub do Driny”. Przez całe terytorium NPCh przetoczyły się masowe mordy. Wielu z nich
dokonały naprędce utworzone oddziały tzw. dzikich ustaszy, liczące latem 1941 roku 25–30 tysięcy
ludzi. Mordy miały oddolny i rzekomo spontaniczny charakter, cechowało je również ogromne
okrucieństwo – ofiary zabijano nożami, pałkami, siekierami. Pomiędzy 25 a 27 czerwca grupa
operacyjna ustaszy niedaleko Banskiego Grabowca zgładziła około 1200 mężczyzn w wieku od
szesnastu do sześćdziesięciu lat, zebranych z okolic drogi Karlowac–Sisak. W dniach 29 czerwca–3
lipca 150 ustaszy w rejonie Liki dokonało zabójstw w miejscowościach Suvaja, Bubanj, Osredak
i Boričevac. Nocą z 4 na 5 lipca 1941 roku rozstrzelano i wrzucono do pieczary w okolicy wsi
Korytnica 131 osób25. W Goliczewie (Golićeva) setki osób związano drutem i wrzucono do Driny,
w Otoczaku 331 Serbom kazano wykopać rów, po czym zarąbano ich siekierami. W Hercegowinie
tysiące osób wrzucono w przepaść Gołubinki. Jeden ze sprawców tych zbrodni, Janko Medwid,
zeznał później, że ustasze zakładali się między sobą, kto zabije więcej osób podczas egzekucji – on
sam żelazną pałką potrafił zabić osiem osób pod rząd.
Ustasze wiele ciał ofiar wrzucali do rzek – Sawy, Driny i Dunaju. A ponieważ płynęły one
w stronę okupowanej Serbii, prowokowało to ustaszy do makabrycznych „żartów”. Serbowie
oglądali unoszone nurtem zwłoki z napisami: „Do Belgradu do króla Piotra”, na Sawie znaleziono
dryfującą łódkę wypełnioną odciętymi głowami dzieci i jednej kobiety (zapewne matki któregoś
z nich) z napisem: „Mięso na rynek Żowanowo w Belgradzie”.
Niezależnie od serii organizowanych przez lokalne pododdziały „oddolnych” masowych mordów
ustasze stworzyli też system obozów, do których skierowano tysiące zatrzymanych Serbów (a także
Żydów i Cyganów). Łącznie powstało około 40 obozów, pierwszy – w kwietniu 1941 roku w Danicy
koło Koprywnicy. W końcu lipca obóz zlikwidowano, ale i tak zdołał pochłonąć kilka tysięcy ofiar.
Najsłynniejszy kompleks obozowy zbudowano w Jasenovacu, u zbiegu Sawy i Drawy, w terenie
podmokłym i niezdrowym. Wśród podobozów Jasenovaca największe znaczenie miała dawna
twierdza Stara Gradiška. Najbardziej znanym komendantem obozu w Jasenovacu był Miroslav
Filipović Majstrović, franciszkanin. Ze względu na okrucieństwo nazywano go „bratem szatanem”26.
W kompleksie obozów w Jasenovacu, działającym aż do wyzwolenia przez komunistycznych
partyzantów w kwietniu 1945 roku, zamordowano ponad 80 tysięcy osób.
Na przełomie czerwca i lipca 1941 roku w Jugosławii wybuchło szereg lokalnych powstań, które
objęły głównie Czarnogórę oraz Bośnię i Hercegowinę, gdzie zlikwidowano część dopiero co
sformowanej ustaszowskiej administracji i policji. Oddziały czetników, odwołujące się do
wielkoserbskiego nacjonalizmu, w odwecie za zbrodnie ustaszy zaczęły dokonywać masowych
mordów na Chorwatach i muzułmańskich Bośniakach, przez władze NPCh traktowanych jako
pełnoprawni obywatele. Między innymi czetnicy w dniach 29 lipca i 2 października w Brotnji,
Borićevacu, Vrtići i Krnjeuśi zabili 170 chorwackich chłopów. Zbrodnie czetników Mihailovicia
szybko przysporzyły im ponurej sławy32.
We wrześniu Hitler wydał rozkaz stłumienia powstania w Jugosławii. Jesienią 1941 roku oddziały
niemieckie zlikwidowały tzw. republikę użycką i zmusiły partyzantów Tity do wycofania się z Serbii
do Bośni, gdzie kontynuowali walkę. Oddziały armii włoskiej zdławiły powstanie w Czarnogórze,
w Bośni i Chorwacji zaś siły chorwackich domobranów, czyli żołnierzy regularnej armii NPCh, do
końca sierpnia 1941 roku przywróciły komunikację między Bihaciem, Banja Luką i Slanskim
Brodem.
Na czele ustaszy w Bośni i Hercegowinie stał pułkownik Jure Francetić, jeden z internowanych na
Wyspach Liparyjskich. Stworzył on specjalną grupę bojową, od kolorów mundurów nazywaną
Czarną Legią. Na jej czele odniósł szereg sukcesów w walkach z partyzantką, ale jego oddziały
dopuściły się również masowych zbrodni na ludności cywilnej. Ustasze, trzeba to przyznać,
w starciach z partyzantami wykazywali się odwagą i zaciętością. Wynikało to poniekąd z tego, że
w razie gdyby trafili do niewoli, nie mogli liczyć na litość, z reguły byli zabijani. Wolno natomiast
partyzanci zazwyczaj puszczali, ewentualnie wcielali do własnych szeregów, domobranów
pochodzących z poboru33.
W końcu roku stało się jasne, że ustasze nie panują nad wschodnią Bośnią i potrzebne jest rzucenie
do walki oddziałów niemieckich. 15 stycznia 1942 roku rozpoczęła się operacja przeciwpartyzancka
na tym terenie. Niemców wspierało 12 wzmocnionych batalionów ustaszy i domobranów, mających
za zadanie zablokowanie dróg ucieczki oddziałom partyzanckim. W trakcie działań płk Jure Francetić
„walką i krwią” przywrócił granicę NPCh na Drinie, co przyniosło mu ogromną popularność. Stał się
on wręcz bohaterem narodowym i został mianowany przez Pavelicia dowódcą oddziałów ustaszy
w NPCh.
Dziesiątego czerwca Niemcy wsparci przez 27 batalionów chorwackich uderzyli na masyw
Kozara. Doszło do zaciętych walk z kilkoma tysiącami partyzantów. Część z nich wyrwała się
z okrążenia. Oddziały niemieckie i chorwackie do 17 lipca 1942 roku przeszukały Kozarę aż do rzeki
Sawy. Zamieszkującą ten obszar ludność cywilną – w sumie kilkadziesiąt tysięcy osób – skierowano
do obozów koncentracyjnych. Brutalność operacji przeciwpartyzanckich sprawiła, że w październiku
1942 roku „Draża” Mihailović wysłał depeszę do Londynu: „Ustasze planowo ponownie rozpoczęli
wyniszczenie Serbów. Prosimy kategorycznie, byście zechcieli zbombardować Zagrzeb i inne czysto
chorwackie, ustaszowskie centra, jako odwetowe represje. Wezwijcie Chorwatów do zbrojnej
obrony Serbów. Inaczej gniew spadnie na niewinnych Chorwatów”34.
Latem 1942 roku walki nie ograniczały się do Kozary. Do centralnej i zachodniej Bośni przedarły
się cztery partyzanckie brygady z Zelengory liczące około 4 tysięcy ludzi. Nocą z 3 na 4 lipca ludzie
Tity zlikwidowali placówki ustaszy pomiędzy Sarajewem a Kopicem, niszcząc też tory kolejowe
i mosty na odcinku 62 km. Nocą z 11 na 12 sierpnia rozpoczęła się parodniowa bitwa o miasteczko
Kupres, gdzie stacjonowały dwa bataliony Czarnej Legii. Ustasze mężnie odparli trzy kolejne szturmy
kilku brygad partyzantów Tity na Kupres, zmuszając ich w końcu do odwrotu35.
Potyczka żołnierzy niemieckich z jugosłowiańskimi partyzantami. Na pierwszym planie widoczny
niemiecki strzelec, wrzesień 1944 roku.
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Sytuacja w Bośni stała się przedmiotem drugiego spotkania Pavelicia z Hitlerem, które odbyło się
23 września 1942 roku w Winnicy na Ukrainie. Ante Paveliciowi towarzyszył między innymi Jure
Francetić. Hitler zapewnił poglavnika, że jest zainteresowany istnieniem NPCh, pomyślanego jako
bariera przed Serbami. Dla niemieckiej armii ważne było również bezpieczeństwo transportu
boksytów. Pavelić z kolei poskarżył się na brak broni oraz postępowanie oddziałów włoskich, które
chroniły na okupowanych przez siebie terenach Żydów i Serbów, współpracując przy tym
z czetnikami. By doprowadzić do zniszczenia partyzantki, Hitler zadecydował, że oddziały
chorwackie przygotowywane na wyjazd na front wschodni zostaną skierowane przeciwko Ticie36.
Rozwijająca się kariera płk. Jure Franceticia została nagle przerwana w końcu 1942 roku.
W trakcie lotu na inspekcje oddziałów ustaszy jego samolot musiał wylądować na terenie
opanowanym przez partyzantów. Ciężko ranny Francetić został rozpoznany i przewieziony do
szpitala, gdzie niebawem zmarł. Jak wspominał jeden z ustaszy, Ivo Rojnica, „jego śmierć naród
chorwacki uznał za tragedię”37.
Tereny Bośni i części Chorwacji od przełomu lat 1941 i 1942 roku stały się polem bitwy
w krwawej i wyniszczającej wojnie domowej ustaszy z czetnikami i partyzantami. Walkę z Serbami
ustasze traktowali jako swój najważniejszy obowiązek. W styczniu 1944 roku minister Mladen
Lorković wygłosił w budynku parlamentu przemówienie, wydane później jako oddzielna książka.
Podkreślił w nim, że Chorwaci mają swój udział w światowej walce z komunizmem poprzez walkę
z marksistami Tity i czetnikami38. Niemiecki oficer Rudolf Ibeken, pytany po wojnie przez sąd
wojskowy o to, z kim walczyli ustasze, odpowiedział: „Głównym wrogiem ustaszy byli Serbowie.
Walka ustaszy przeciwko czetnikom to była walka Chorwacji – faszystowskiej Chorwacji –
przeciwko narodowej Serbii”39.
Zaciętość walki z serbskim ruchem oporu już w czasie wojny skłoniła wiele osób do twierdzenia,
że zbrodnie na Serbach były wyłącznie pochodną działań antypartyzanckich. Ale bliższe prawdy są
słowa chorwackiego historyka Slavko Goldsteina: „Nie ma wątpliwości, że genocyd Serbów
w NPCh był planowany i zaczął być wprowadzany w czyn przed wybuchem powstania i niezależnie
od jego przebiegu. Pozostaje tylko pytanie, czy ten plan został, przynajmniej w jakiejś mierze,
ograniczony przez powstanie lub też czy powstanie dało mu impuls, dzięki któremu się rozpędził do
rozmiarów kataklizmu”40.
Łagodzenie represji
Wieści o represjach wobec Serbów błyskawicznie stały się znane szerokiej opinii publicznej,
wywołując konsternację i krytykę nawet ze strony Niemiec i ich sojuszników. Dlatego ustasze starali
się w wypowiedziach dla niemieckiej prasy usprawiedliwiać swoją politykę, odwołując się zręcznie
do rasistowskich uprzedzeń nazistów.
„Co się tyczy Serbów – powiedział Pavelić w wywiadzie dla tygodnika «Neue Ordnung» z 24
sierpnia 1941 roku – doszło tu do pomieszania pojęć. Prawdziwych Serbów w Chorwacji nie jest
zbyt wielu. W większości są to Chorwaci wyznający religię serbsko-prawosławną i Wołosi”41.
I zapowiedział wysłanie dwustu pięćdziesięciu tysięcy Serbów do tzw. starej Serbii. Z tej
wypowiedzi wynikałoby, że poza koniecznymi przesiedleniami w NPCh nie dzieje się nic
niepokojącego. Mladen Lorković w wywiadzie dla tej samej gazety z 7 września 1941 roku tak
wyjaśniał Niemcom, kim są Wołosi: „To są resztki bałkańsko-romańskich i cygańskich mieszańców,
którzy się schronili przed Turkami na ziemiach chorwackich i w ten sposób uratowali przed
zniszczeniem”. Według niego nie byli oni „ani Chorwatami, ani Serbami”, choć jako wyznawcy
prawosławia podlegali wpływom cerkwi42. Ustasze starali się więc Niemcom przekazać komunikat:
nie ma mowy o eksterminacji Serbów, chodzi jedynie o pozbycie się szkodliwych, gorszych rasowo
„cygańskich mieszańców”. Przypomnijmy, że Niemcy prowadzili planową zagładę nie tylko Żydów,
ale i Romów.
Te tłumaczenia trafiały może do niektórych zagorzałych nazistów, ale na pewno nie do
sojuszników Niemiec. W węgierskim parlamencie w Budapeszcie zaprotestował baron Josif
Rajaczicz. Pomruki niezadowolenia napływały z Bułgarii. Ten prawosławny kraj z niepokojem
przyjmował fakt, że działania ustaszy miały wymiar tyleż etniczny, co religijny. Doszło do tego, że
o złagodzenie antyprawosławnej polityki i stworzenie choćby pozoru tolerancji religijnej zaczął
zabiegać współpracujący z Paveliciem szef macedońskich terrorystów Iwan Mihajłow, który
w latach 1941–1944 mieszkał w Zagrzebiu w willi w dzielnicy rządowej na Tuskańcu. Osobiście
przygotował też plan stworzenia Chorwackiej Cerkwi Prawosławnej.
Zbrodniami byli jednak przede wszystkim wstrząśnięci żołnierze włoscy, którzy spontanicznie
zaczęli przychodzić z pomocą prześladowanym Serbom i Żydom. Choć dowództwo włoskich sił
okupacyjnych było bardziej zdystansowane, to nie przeszkadzało swoim podwładnym w takich
zabiegach, choćby po to, by dokuczyć Chorwatom coraz chętniej spoglądającym w stronę Niemiec.
Dochodziło do krwawych incydentów: w rejonie Gospica włoski oficer Abata wstawił się za
Serbami i został zabity. W odwecie Włosi rozstrzelali trzech winnych jego śmierci, w tym
franciszkanina Janko Lopowicia. 7 września 1941 roku dowódca 2 Armii włoskiej Vittorio
Ambrosio podjął decyzję o rozszerzeniu zasięgu włoskiej okupacji na tereny dotąd pozostające
w gestii administracji NPCh. Wkroczenie oddziałów włoskich z ulgą przywitali serbscy mieszkańcy
tych ziem, poddani okrutnemu terrorowi43.
Postępowanie Włochów ogromnie rozczarowało ustaszy. Ivo Rojnica, kierownik administracji
NPCh w Dubrovniku, w 1941 roku oceniał, że Włosi rozwinęli masową kampanię propagandową
zniesławiającą NPCh, rozpowszechniając zdjęcia i opowieści o zbrodniach rzekomo popełnionych
przez ustaszy (w jego ocenie przynajmniej duża ich część była w rzeczywistości dziełem czetników).
Miał on jakoby stykać się z ich „codzienną dwulicowością”. Jego zdaniem celem Włochów było
uzyskanie pretekstu do okupowania Chorwacji44.
Na przełomie 1941 i 1942 roku ustasze napotkali kolejny problem. Bośniaccy muzułmanie
poprosili o wydzielenie zamieszkiwanych przez nich terenów z NPCh i utworzenie bezpośredniego
niemieckiego protektoratu. Choć Niemcy nie przyjęli tej propozycji, to jednak zaczęli tworzyć
muzułmańskie oddziały milicji, a nawet dywizję SS „Handschar” (na tle chorwackiego charakteru tej
jednostki doszło do ostrego sporu pomiędzy Paveliciem a Reichsführerem SS Heinrichem
Himmlerem).
W tym samym czasie ustasze zmienili taktykę działań. Rozwiązano oddziały „dzikich ustaszy”
odpowiedzialnych za największe zbrodnie, przeformowując je w nowe, bardziej zdyscyplinowane
jednostki. Obiecano bezpieczeństwo tym osobom, które opuszczą lasy i będą lojalne wobec NPCh.
Równocześnie jednak 16 kwietnia 1942 roku Pavelić wydał rozkaz rozstrzeliwania schwytanych
partyzantów i wziętych zakładników oraz palenia miejscowości, które mogą być wykorzystywane
przez nieprzyjaciela. Krótko mówiąc, od tej pory prześladowaniami mieli być objęci nie wszyscy
Serbowie, lecz „wyłącznie” ci, którzy popierali ruch oporu.
Na złagodzenie antyserbskiej polityki wpłynęły naciski nie tylko Włochów, ale też Niemców,
którzy w prowadzonej eksterminacji widzieli, zresztą słusznie, jeden z głównych powodów coraz
większej aktywności ruchu partyzanckiego w Chorwacji, Bośni i Hercegowinie. Pavelić nie mógł też
nie zauważyć, że działalność partyzancka kompromituje jego władzę i podkopuje zaufanie społeczne.
Mógł również dojść do wniosku, że po etapie rewolucji należy przejść do bardziej wyrafinowanych
i „cywilizowanych”, czy raczej nowoczesnych form represji. Słusznie więc stwierdza Rasim Hurem,
że ustasze nie zrezygnowali bynajmniej z programu „oczyszczenia” NPCh, jednak ich priorytetem
stało się zniszczenie ruchu partyzanckiego, stanowiącego bezpośrednie zagrożenie dla ich władzy45.
Z tej perspektywy patrząc, odciągnięcie choć części ludności od partyzantów wydawało się wysoce
pożądane.
Symbolem zmiany stało się powołanie 3 kwietnia 1942 roku Chorwackiej Cerkwi Prawosławnej.
Jej patriarcha miał urzędować w Zagrzebiu, utworzono też wydział teologii prawosławnej przy
uniwersytecie w Zagrzebiu. Dla Pavelicia istnienie Serbskiej Cerkwi Prawosławnej w NPCh, idącej
„drogą św. Sawy” i wspierającej wielkoserbskie idee, było nie do pomyślenia. Chorwacka Cerkiew
Prawosławna miała natomiast zaspokoić potrzeby religijne zwykłych wiernych, niekoniecznie zresztą
Serbów, ale też stacjonujących w NPCh oddziałów kozackich. W połowie 1942 roku władze ogłosiły
nawet, że do służby państwowej mogą być przyjmowani „lojalni prawosławni”. Dzięki powołaniu
Cerkwi Pavelić „udobruchał bułgarskie kręgi serbofilskie”46. Było już jednak, jak napisał Ivo
Rojnica, „za późno”47.
Na czele Kościoła chorwackiego stał od 1937 roku arcybiskup Alojzije Stepinac. Powstanie NPCh
przyjął on z zadowoleniem, widząc w nim spełnienie marzeń o niepodległości. Dlatego poparł nowe
władze i zadeklarował wobec nich lojalność, pomagając im w nawiązaniu kontaktu z Watykanem.
Także papież Pius XII zareagował pozytywnie na rządy ustaszy i już w maju 1941 roku przyjął na
audiencji poglavnika Pavelicia. Jak zauważył znawca przedmiotu Michael Phayer: „I papież,
i Stepinac uważali komunizm za największe zagrożenie dla chrześcijaństwa, więc nie dziwi, że
Watykan opowiedział się po stronie państwa chorwackiego”50. Watykan nie uznał państwa ustaszy,
ale wysłał tam wizytatora apostolskiego, benedyktyna ojca Giuseppe Ramiro Marcone.
Bardzo szybko jednak arcybiskup Stepinac i część biskupów zorientowali się, że rządom ustaszy
towarzyszy bezwzględny terror. Na wieść o masowym mordzie w Glinie prymas Chorwacji
natychmiast wystosował list do Pavelicia. Po przypomnieniu serbskich przewin wobec Chorwatów
poinformował poglavnika o egzekucji w Glinie, przy czym zaznaczył, że zabijanie ludzi niewinnych
stoi w sprzeczności z zasadami moralności chrześcijańskiej. Jednocześnie poprosił władze
o podjęcie „natychmiastowych działań” w celu zapobieżenia dalszej przemocy, aby na terytorium
NPCh „nie zabito ani jednego Serba, któremu nie udowodni się krwawych win zasługujących na karę
śmierci”51. Zdaniem chorwackiego historyka Slavko Goldsteina wpłynęło to na pewne zahamowanie
genocydu, ustasze zrezygnowali bowiem z dokonywania dalszych masowych mordów na oczach
chorwackich mieszkańców.
Latem 1941 roku Stepinac protestował przeciwko warunkom deportacji Żydów i Serbów,
ubolewał nad wprowadzeniem ustaw rasistowskich, a zwłaszcza nad nakazem noszenia opasek
z gwiazdą Dawida przez chrześcijan żydowskiego pochodzenia. W listopadzie 1941 roku Stepinac
wraz z innymi hierarchami skrytykował akcję przymusowej rekatolicyzacji. Zawiesił również
w posłudze trzech księży szczególnie zaangażowanych w zbrodnie na Serbach, w tym komendanta
Jasenovaca. Na początku 1943 roku zaś uznał w liście do Pavelicia obóz Jasenowac za „plamę na
honorze NPCh”52. Według Michaela Phayera: „Żaden inny przywódca Kościoła państwowego nie
wypowiadał się na temat ludobójstwa tak ostro jak Stepinac”53.
Ludobójcze czystki na Serbach były „autorskim” dziełem ustaszy i obciążanie za nie Kościoła
katolickiego jest dużą przesadą. Nie zmienia to faktu, że część duchowieństwa sympatyzowała
z ustaszami, nierzadko tak dalece, że brała bezpośredni udział w zbrodniach. Inni głosili nauki
ewidentnie sprzeczne z zasadami moralnymi katolicyzmu: na przykład ks. Dionizije Juričew
twierdził, że zabijanie siedmioletnich dzieci nie jest grzechem. Spośród biskupów najdalej we
współpracy z ustaszami poszedł arcybiskup Sarajewa Ivan Šarić, prymas Bośni i Hercegowiny.
Według ustaleń serbskich historyków w eksterminację Serbów i Żydów pośrednio lub bezpośrednio
włączonych było 989 katolickich księży chorwackich. Spośród nich 128 angażowało się w zmuszanie
prawosławnych do przejścia na katolicyzm, 69 znalazło się jako ochotnicy w oddziałach
domobranów i ustaszy, 133 uczestniczyło w przymusowych deportacjach Serbów, z czego 27
osobiście brało udział w zbrodniach54.
Rany odniesione w zamachu mocno się odbiły na zdrowiu Pavelicia. W grudniu 1959 roku jego
stan był już krytyczny. 18 grudnia franciszkanin, ojciec Branko Marić wyspowiadał ciężko chorego
poglavnika, a inny zakonnik, ojciec Miguel Oltra udzielił mu komunii. 27 grudnia o godzinie 20.00
ojciec Marić udzielił Paveliciowi ostatniego namaszczenia. „Tego dnia – jak napisał biograf
przywódcy ustaszy Bogdan Krizman – Ojciec św. Jan XXIII udzielił mu prywatnego
błogosławieństwa”59. 28 grudnia o 3.55 nad ranem Pavelić zmarł we śnie. W ręce zmarłego włożono
różaniec, który dostał od papieża Piusa XII podczas audiencji w 1941 roku. Uroczystości
pogrzebowe odbyły się 31 grudnia o godzinie 12.00 w kościele św. Izydora w Madrycie. W imieniu
Chorwackiego Ruchu Wyzwoleńczego mowę pożegnalną wygłosił dr Zvonko Matić. Zabrali też głos
dr Andrij Ilić, przedstawiciel rumuńskiej Żelaznej Gwardii, oraz dr Vladimir Pastuszczuk,
reprezentujący zdominowany przez banderowców Antybolszewicki Blok Narodów.
Próba podsumowania
W Historii Chorwacji Dragutina Pavličevicia tak określono rządy ustaszy: „Naród chorwacki nie ma
powodu do dumy z czteroletniego okresu NPCh, ale tak samo nie może, jako jedyny w całej Europie,
jeszcze dziś być trzymany w więzieniu jako zbrodniarz za swoją niedawną historię. Tak samo nie
można i nie wolno NPCh wymazać z narodowej historycznej pamięci. To jest część historii
chorwackiej, której nie ma powodu wyolbrzymiać ani bezkrytycznie demonizować”60.
Te słowa stosunkowo łagodnie traktują historię NPCh. Inna rzecz, że dziesięciolecia propagandy
wyolbrzymiającej okrucieństwo dokonanych mordów (dobry przykład stanowi tu przywoływany
fragment książki Curzia Malapartego), a jeszcze bardziej towarzyszące temu w Jugosławii próby
kompromitowania niepodległościowych aspiracji Chorwatów, wielu z nich popychały w kierunku
rehabilitacji okresu II wojny światowej. W rezultacie chętnie dawano posłuch świadectwom ustaszy,
argumentujących: „prawdą jest, że Serbowie pierwsi zaczęli akcje przeciwko nam”61. I choć nawet
obrońcy NPCh przyznawali, że i oni dopuszczali się przestępstw, to jednocześnie uważali, że
pomiędzy działaniami ustaszy a postępowaniem czetników i partyzantów Tity w najgorszym dla
Chorwatów wypadku należy postawić znak równości.
W wyniku działań ustaszy zginęło ponad trzysta tysięcy Serbów, których większość wymordowano
w obozach koncentracyjnych lub lokalnych masowych egzekucjach. Pomiędzy zbrodniami
nacjonalistów chorwackich i ukraińskich można dostrzec pewne podobieństwa. W obu wypadkach
plan przeprowadzenia ludobójczych czystek został opracowany w latach trzydziestych i zapewne był
wspólnie konsultowany. I jedni, i drudzy wychodzili z nacjonalistycznego założenia, że państwo musi
być jednolite etnicznie, przy czym tylko bezwzględność i okrucieństwo sprawią, że zastosowane
rozwiązania będą trwałe. Oczywiście stworzenie NPCh pozwoliło ustaszom, inaczej niż było to
w wypadku członków OUN, na wprowadzenie terroru państwowego: dyskryminującego
prawodawstwa i kierowania wszystkich „niepożądanych elementów” do sieci obozów
koncentracyjnych, ich przymusowego wysiedlania do Serbii lub przymuszania do konwersji religijnej
i narodowościowej. Jednak niezależnie od tego część masowych mordów została w NPCh
w 1941 roku dokonana siłami naprędce stworzonych lokalnych oddziałów, tak zwanych dzikich
ustaszy. Te masowe zbrodnie przedstawiano jako mające oddolny i spontaniczny charakter,
a cechującą je dużą brutalność tłumaczono prymitywizmem sprawców.
Pewne jest, że ta fala rzekomych „żywiołowych pogromów” została sztucznie wywołana przez
ustaszy. Właśnie temu celowi służyły liczne wyjazdy w teren czołówki ustaszowskiego
kierownictwa, w tym Mile Budaka i Mladena Lorkovicia. Okrucieństwo wpisane w mordy miało
bardziej przerazić Serbów, ale wykorzystywano je później także do tego, by ukryć starannie
przygotowany plan eksterminacji. Ante Pavelić rozwiązał jesienią 1941 roku formacje dzikich
ustaszy między innymi po to, by wywołać wrażenie, że nie odpowiada za ich poczynania. Ta właśnie
część operacji eksterminacji najbardziej przypomina, jak sądzę, „scenariusz wołyński”.
Czy UPA miała narodowowyzwoleńczy charakter?
W czerwcu 1994 roku w Podkowie Leśnej odbyła się konferencja na temat stosunków polsko-
ukraińskich w latach 1918–1948. Z inicjatywy miesięcznika „Karta”, głównego organizatora
spotkania, jego uczestnicy (po jedenastu z każdej ze stron) podpisali na koniec wspólny, lecz
z trudem wynegocjowany komunikat. Czytamy w nim między innymi: „Obie strony zgadzają się co do
narodowowyzwoleńczego charakteru Ukraińskiej Powstańczej Armii. Strona polska negatywnie
ocenia jednak politykę i metody UPA stosowane wobec ludności polskiej. […] Strona polska uważa,
że ukraińskie podziemie nacjonalistyczne rozpoczęło działania zmierzające do depolonizacji
obszarów Zachodniej Ukrainy, m.in. poprzez akcje wyniszczenia ludności polskiej. […] geneza
i rozmiary zbrodni ukraińskich nacjonalistów na ludności polskiej nie znalazły dotąd właściwego
miejsca w historiografii Ukrainy. Opinia publiczna w Polsce oczekuje uwzględnienia w tej
historiografii faktów wyjątkowych okrucieństw, jakich się wówczas dopuszczono na Polakach”1.
O ile na Ukrainie komunikat pozostał niezauważony, to w wypadku Polski stał się z czasem
przedmiotem krytyki środowisk kresowo-narodowych, przybierającej na sile z roku na rok.
Podstawowym zarzutem formułowanym pod adresem sygnatariuszy dokumentu było uznanie
narodowowyzwoleńczego charakteru UPA. Choć w tekście znalazło się też zdanie, w którym „strona
polska” uznała „fakty eksterminacji ludności cywilnej” dokonane przez UPA wobec Polaków na
Wołyniu „za zbrodnię ludobójstwa”, to i tak uczestnikom spotkania w Podkowie zarzucono chęć
relatywizacji przestępstw dokonanych przez ukraińskich nacjonalistów, a nawet ich
usprawiedliwianie i zakłamywanie2.
Ten spór odsłonił zasadniczy podział wśród polskich naukowców oraz publicystów i polityków
w kwestii oceny UPA. Choć zdawano sobie dość powszechnie sprawę, jak bardzo zbrodnia
wołyńsko-galicyjska oraz przymusowe wysiedlenia mniejszości ukraińskiej w trakcie akcji „Wisła”
obciążyły pamięć historyczną Polaków i Ukraińców, to jednocześnie z tego faktu wyciągano
odmienne wnioski.
Pierwsza grupa, przejęta ideami „Solidarności” i paryskiej „Kultury”, odrzucała endeckie poglądy
w skrajnej wersji negujące w ogóle istnienie narodu ukraińskiego, w innej proponujące porozumienie
z Rosją kosztem Ukrainy. Uważała też, że o wszystkich bolesnych problemach z przeszłości należy
rzetelnie dyskutować z Ukraińcami, wystrzegając się przy tym wygłaszania narodowego monologu
krzywd. Patrząc z tej perspektywy, uznawano prawo Ukraińców do buntu przeciwko Polsce i walki,
przyjmując umownie, o „ukraiński Lwów”. Dostrzegano również fakt, że partyzanci UPA przez wiele
lat walczyli z ZSRS o niepodległość swojego kraju. Równocześnie jednak wydawało się oczywiste,
że należy bezwarunkowo potępić wszelkie zbrodnie popełnione na ludności cywilnej, w tym
zbrodnię wołyńską i akcję „Wisła”. Takiego właśnie podejścia oczekiwano od strony ukraińskiej.
Druga grupa z kolei uważała, że – w łagodniejszym ujęciu – skala i charakter okrucieństw
popełnionych przez UPA całkowicie uniemożliwiają traktowanie członków tej formacji jako
partyzantów walczących o niepodległość ojczyzny. Ze skrajniejszej perspektywy niewybaczalnym
złem było już każde ukraińskie wystąpienie przeciwko Polsce, nawet jeśli nie wiązało się ono
z popełnieniem zbrodni przeciwko ludności cywilnej. Zwolennicy tej opcji twierdzili, że trzeba
uzależnić rozwój normalnych stosunków z Ukrainą od uznania przez jej władze zbrodni na Polakach
za ludobójstwo (z wszystkimi tego konsekwencjami, w tym daniem satysfakcji moralnej
i materialnej), a OUN i UPA za organizacje zbrodnicze. Samą już dyskusję toczącą się na Ukrainie na
temat ewentualnego przyznania uprawnień kombatanckich członkom UPA zwolennicy tej opcji
uznawali za antypolską.
Ten zasadniczy spór toczy się w zasadzie do dzisiaj, przy czym jego uczestnicy często nie
doceniają tego, jak istotne znaczenie ma on dla kształtu współczesnych relacji polsko-ukraińskich.
Archeolog wydobywa ze zbiorowej mogiły ludzkie kości znalezione na tzw. trupim polu w rejonie wsi
Ostrówki, 28 lipca 2011 roku.
Fot. PAP/Darek Delmanowicz
Sześćdziesiąta rocznica tragicznych wydarzeń na Wołyniu stała się tym momentem, w którym
polska opinia publiczna dość zgodnie uznała, że nie można już zwlekać z uczczeniem pamięci
wówczas pomordowanych. Na przełomie 2002 i 2003 roku powody, dla których dyskusja na temat
rzezi na Wołyniu była w Polsce dotąd spychana na drugi plan, straciły na ważności. Poznano bowiem
podstawowe fakty o skali i mechanizmach zbrodni na Polakach, niemało też powiedziano o winach
polskich wobec Ukraińców. Niepodległa Ukraina miała już ponad dziesięć lat i argument o młodej
państwowości przestał być w Polsce przekonujący. W dodatku zorganizowanie obchodów
w 2003 roku, w sześćdziesiątą rocznicę wydarzeń wołyńskich, było ostatnią szansą na to, by wzięli
w nich udział najbardziej zainteresowani – ci, którzy na Wołyniu utracili najbliższych.
Kancelaria Prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i MSZ już w połowie 2002 roku rozpoczęły
przekonywanie strony ukraińskiej do wspólnego uczczenia rocznicy zbrodni wołyńskiej. Szef Biura
Bezpieczeństwa Narodowego Marek Siwiec wielokrotnie jeździł na Ukrainę, aby przekonać do tego
wschodnich partnerów.
Bardzo szybko uaktywnili się zdecydowani przeciwnicy wspólnych obchodów. Publikowane przez
nich głosy wywołały jedną z największych debat historycznych pomiędzy Polakami a Ukraińcami13.
Po raz pierwszy rozmawiano o Wołyniu’43 w sposób otwarty, bez ukrywania swoich stanowisk
i poglądów. Pojawiło się w sumie kilkaset artykułów prasowych. Bodajże przez wszystkie czołowe
ukraińskie media przetoczyła się wówczas ożywiona dyskusja na temat antypolskich czystek UPA14.
Zabrali w niej głos ukraińscy politycy, między innymi Wiktor Juszczenko, Leonid Kuczma i Wiktor
Medwedczuk. W trakcie dyskusji nie brakowało wypowiedzi skrajnych i pełnych ksenofobii,
a niekiedy wręcz porażających swoją niechęcią do Polski czy – po polskiej stronie – Ukrainy. Jej
kulminacją było wspólne oświadczenie parlamentów oraz uroczystości w Pawliwce (dawnym
Porycku), gdzie oddano cześć zamordowanym w 1943 roku około dwustu Polakom – w tych
uroczystościach wzięli udział prezydenci obydwu państw. Jak oceniła znawczyni spraw ukraińskich
Bogumiła Berdychowska: „na terytorium suwerennej Ukrainy, za zgodą i w obecności jej
najwyższych władz, Polacy mogli oddać hołd i dokonać symbolicznego pochówku […] swoich
rodaków, którzy […] zginęli z rąk ukraińskich. Przy polskich mogiłach obok żołnierzy niepodległej
Polski na warcie honorowej stali żołnierze niepodległej Ukrainy, a wieńce z biało-czerwonymi
szarfami sąsiadowały z tymi, które przepasane były szarfami niebiesko-żółtymi. Aby taka uroczystość
była możliwa […], potrzebna była ogromna wrażliwość i otwarcie po stronie ukraińskiej”15.
Niewątpliwym plusem obchodów 2003 roku było ostateczne przełamanie nieformalnego tabu
dotyczącego tematyki wołyńskiej. Samo poruszenie kwestii zbrodni UPA na Wołyniu przestało być
uważane za z założenia antyukraińskie (a wcześniej tak się zdarzało). W znakomitym przemówieniu
prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w Pawliwce padło słowo „ludobójstwo”, oddające
właściwy charakter antypolskich działań UPA. Rozmowy i dyskusje toczone w trakcie przygotowań
do uroczystości odsłoniły jednak również rozbieżności w polskim i ukraińskim spojrzeniu na Wołyń
1943. Przede wszystkim okazało się, że polska wizja kompromisu historycznego, umownie nazywana
„my przepraszamy za akcję «Wisła», oni w odpowiedzi za UPA i Wołyń”, dla strony ukraińskiej była
wręcz niezrozumiała. W debacie dwóch ministrów spraw zagranicznych Bronisława Geremka
i Borysa Tarasiuka, kiedy pierwszy z nich przywołał ten pomysł, spotkał się natychmiast z protestem
ukraińskiego kolegi. Według Tarasiuka akcja „Wisła” była co prawda oczywistą winą polską, ale
w wypadku wydarzeń wołyńskich należało mówić o winie obu stron konfliktu. Ukraińcy inaczej też
rozumieli formułę „przebaczamy i prosimy o wybaczenie”. O ile dla polskich uczestników debaty
miała ona mieć charakter autokrytyczny i bynajmniej nie przekreślała możliwości na przykład
dalszych naukowych badań, to ukraińscy partnerzy uznawali ją za znakomity wytrych do ostatecznego
zamknięcia rachunku historycznych krzywd „sprawiedliwym moralnym remisem”.
Na przełomie lat 2002 i 2003, jak można założyć, władze w Kijowie przy wsparciu Narodowej
Akademii Nauk Ukrainy wypracowały spójny, choć trudno powiedzieć, na ile oficjalny program
polityki historycznej, w którym uznano, że w wypadku wydarzeń wołyńskich należy mówić
o równowadze win obu stron. Traktowano to, zaznaczmy, jako… ustępstwo strony ukraińskiej wobec
polskich partnerów. Generalnie bowiem, jak uważano, to Polacy odpowiadali za dużą część krzywd,
które w ciągu dziesięciu wieków wspólnej historii spotkały Ukraińców. Dla zbrodni wołyńskiej
czyniono jednak wyjątek, w tym wypadku złe czyny rozkładać się miały jakoby mniej więcej po
równo na obie strony. Dlatego zaczęto antypolskie czystki określać jako „tragedię wołyńską”, czyli
dramatyczne wydarzenia, które wówczas dotknęły i podzieliły Polaków i Ukraińców, a w wieku XXI
powinny ich łączyć we wspólnej zadumie i smutku po niewinnych ofiarach.
Koncepcja ta została wypracowana w środowisku kijowskich uczonych, często dalekich od
sympatii do UPA. Bodajże po raz pierwszy sformułował ją jeszcze w 1998 roku postmarksistowski
uznany historyk II wojny światowej Mychajło Kowal, pracownik Narodowej Akademii Nauk
Ukrainy, nieukrywający swojego dystansu do wyborów dokonywanych przez działaczy
banderowskich. Jego książkę na temat losów Ukrainy w czasie II wojny światowej, wydaną
w popularnej serii Ukrajina kriz’ wiky, można odbierać jako nieformalne stanowisko Akademii.
Czytamy w niej: „Jednym z głównych obiektów ataku ze strony UPA stały się oddziały partyzanckie
Armii Krajowej. […] Ounowcy podjęli próbę przymusowego wysiedlenia Polaków z ziem
zachodnioukraińskich […]. Cel tych akcji polegał na tym, aby, wykorzystując stan braku
państwowości, depolonizować tereny pogranicza i zlikwidować korzystną dla Polski bazę
(demograficzną) prawdopodobnych przyszłych plebiscytów. We wzajemnych terrorystycznych
akcjach zginęło nie mniej niż 40 tys. Polaków – dzieci, kobiet, starców – i w przybliżeniu taka sama
liczba ludności ukraińskiej (niektórzy autorzy mówią o 60–80 tys. jednych i drugich). Korzyści z tej
wzajemnej rzezi wyciągnęła trzecia strona – niemieccy faszyści”16.
Podkreślić wypada, że tego typu stanowisko powstało w politycznych kręgach Ukrainy, które
można określić jako centrum, a nie wśród neonacjonalistów. Ci bowiem w latach 2002–2003 przyjęli
zasadę zaprzeczania popełnieniu jakichkolwiek zbrodni przez OUN i UPA i zarazem, choć wygląda
to na sprzeczność, uznawania ich za całkowicie usprawiedliwione. Spośród historyków
występujących właśnie z takich pozycji można wymienić na przykład Wołodymyra Serhijczuka, który
w książce wydanej specjalnie z okazji sześćdziesiątej rocznicy zbrodni wołyńskiej antypolskie
czystki sprowadził w istocie do działania w obronie koniecznej. Jego zdaniem „Ukrainiec Wołynia
musiał brać do ręki broń”, skoro polskie podziemie odmawiało mu prawa do bycia „gospodarzem na
własnej ziemi”17.
Tylko nieliczni ukraińscy historycy bezwarunkowo, bez żadnego „ale”, potępili mordy na Polakach
(co nie przeszkadzało im bynajmniej w uznaniu zasług UPA w walce z komunizmem). Trzeba tu
wymienić przede wszystkim Ihora Iljuszyna oraz Jarosława Hrycaka18, których poglądy były często
na Ukrainie kontestowane, a oni sami gwałtownie atakowani (Iljuszyn z powodu rzekomej
„propolskości” miał poważne trudności z pomyślnym przeprowadzeniem przewodu habilitacyjnego
w 2003 roku).
Rozczarowaniem okazał się list ukraińskich intelektualistów w sprawie Wołynia. Niezależnie od
szlachetnych intencji jego sygnatariuszy treść listu, zwłaszcza słowa o Polakach „skrzywdzonych
przez ukraiński oręż”, były całkowicie nieadekwatne do opisu masowych mordów na cywilach,
w dodatku dokonanych często w okrutny sposób narzędziami gospodarskimi. Ukraińscy narodowcy
już w trakcie dyskusji poprzedzających uroczystości 2003 roku zaczęli rozumieć sens i doceniać
wartość koncepcji symetrii win wypracowanej przez administrację prezydenta Kuczmy. Dobry
przykład stanowi tu list Wiktora Juszczenki, wówczas lidera opozycji antykuczmowskiej,
opublikowany w „Gazecie Wyborczej”. Juszczenko po rytualnym odwołaniu się do konieczności
przełamania wzajemnych historycznych uprzedzeń tak zarysował sytuację panującą na Wołyniu
w 1943 roku: „Każda ze stron starała się skupić po swojej stronie ludność cywilną. W tych
warunkach wystarczyła iskra, by rozpaliło się ognisko bezlitosnej walki. Szczególnie tragiczny był
lipiec 1943 roku, gdy ginęła ludność wielu polskich wsi”. W całym tekście jest to najbardziej
krytyczny opis losów ludności polskiej. Zdecydowanie bardziej jednoznacznie brzmi ocena
Juszczenki, gdy mowa o ukraińskich ofiarach: „W imię prawdziwego pojednania naszych narodów
pragnę, byście zrozumieli stanowisko Ukraińców, którzy nie mogą przejść obojętnie obok pamięci
historycznej swoich rodaków. A pamięć ta jest przepełniona świadectwami straszliwych zbrodni,
niewyobrażalnych okrucieństw ze strony Polaków – niszczenia całych wsi, śmierci dzieci, kobiet,
starców. Te opisy także mrożą krew w żyłach”19.
Błędna diagnoza sytuacji musiała się zemścić. W 2008 roku, w sześćdziesiątą piątą rocznicę
zbrodni wołyńskiej, państwo polskie nie zrobiło zbyt wiele dla uczczenia pamięci polskich ofiar.
Oficjalne wypowiedzi przedstawicieli władz były zaś tak skonstruowane, że nie wynikało z nich
jasno nawet to, kto kogo na Wołyniu w 1943 roku mordował. Wywołało to oburzenie nawet wśród
osób dalekich od poglądów kresowiaków. Jeśli w latach dziewięćdziesiątych środowiska kresowe
dość otwarcie prezentowały swoje endeckie (czytaj: niechętne Ukrainie i życzliwe wobec Rosji)
oblicze, to po 2003 roku zaczęło się to zmieniać. Idee narodowej demokracji dalej pozostały w tym
środowisku popularne, na pierwszy plan coraz częściej wysuwał się jednak postulat uszanowania
pamięci ofiar zbrodni wołyńskiej. Ważną rolę odegrał w tym procesie ks. Tadeusz Isakowicz-
Zaleski, który zyskał dużą popularność, otwarcie stawiając żądanie pełnej lustracji księży katolickich
uwikłanych we współpracę z SB. Autorytet, jaki zyskał przy tej okazji, wykorzystał później do
promocji tematyki wołyńskiej, czemu jednak, niestety, nierzadko towarzyszyły niesprawiedliwe
zarzuty stawiane osobom niepodzielającym jego poglądów.
Nic więc dziwnego, że w 2008 roku przy okazji obchodów 65-lecia zbrodni wołyńskiej w debacie
publicznej pojawiły się „głosy, iż polska polityka poświęca zabiegi o potępienie UPA za mordy na
Polakach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej przez władze Ukrainy dla mirażu «strategicznego
partnerstwa». Dodawano, że wystawia to na szwank stosunki Polski z Rosją oraz oznacza
uczestniczenie w zacieraniu prawdy historycznej o tragicznych losach ludności polskiej”21.
Pod naciskiem oburzonej opinii publicznej w 2009 roku parlament III RP przyjął uchwałę uznającą
zbrodnię wołyńską za „czystkę etniczną o oznakach ludobójstwa”, prezydent Lech Kaczyński zaś
w lutym tego samego roku ponownie wziął udział razem z Juszczenką w żałobnych uroczystościach,
tym razem w Hucie Pieniackiej, polskiej wsi, której mieszkańców wymordowali w lutym 1944 roku
ochotnicy z dywizji SS „Galizien”. Sam przebieg uroczystości pozostawił jednak poczucie niedosytu
– w oficjalnych wypowiedziach zabrakło nawet nazwania, kim byli sprawcy zbrodni: ochotnikami
z dywizji SS „Galizien” czy Niemcami ze specjalnego komanda SS, jak mówiła wersja przecząca
ukraińskiej odpowiedzialności za pacyfikację.
Prezydent Lech Kaczyński, czego nie negują nawet jego zagorzali krytycy, miał duże wyczucie
problematyki wschodniej. Błędnie jednak, jak mniemam, założył, że jego powściągliwość w sprawie
upamiętnienia zbrodni wołyńsko-galicyjskiej zostanie przez stronę ukraińską zinterpretowana jako
bezinteresowna życzliwość, a nie uznana za przejaw braku zainteresowania problematyką
historyczną, do której przecież w sposób oczywisty przykładał on dużą wagę. Wbrew intencjom
Lecha Kaczyńskiego prezydent Juszczenko wykorzystał jego postawę, by uznać sprawę zbrodni
wołyńskiej za nieistotną dla wzajemnych relacji polsko-ukraińskich. Dlatego niebawem po spotkaniu
w 2009 roku jego administracja zaproponowała, aby kolejną rocznicę zbrodni wołyńskiej uczcić
wspólnymi uroczystościami w Woli Ostrowieckiej (gdzie wymordowano Polaków) oraz Sahryniu
(w którym z kolei ofiarami byli Ukraińcy). Było to ewidentne nawiązanie do koncepcji symetrii win
obu stron konfliktu i faktyczna propozycja wspólnego postawienia znaku równości pomiędzy UPA
a AK. Z kolei po przegranych przez siebie wyborach Juszczenko nadał 20 stycznia 2010 roku
Stepanowi Banderze tytuł Bohatera Ukrainy. Jak wynika z wypowiedzi publicznych Juszczenki, ani
wówczas, ani później nie dostrzegł on nawet, że w ten sposób zadał cios łączącej go do tego
momentu przyjaźni z prezydentem Polski.
Sedno problemu polegało jednak na czymś jeszcze innym. Przyjęty pakiet ustaw oznaczał
oczywiście zerwanie z sowiecką i komunistyczną przeszłością kraju, co należy uznać za działania
pozytywne. Równocześnie jednak „boczną furtką” prowadził do faktycznego uznania OUN i UPA za
formacje niepodległościowe i w dodatku „zamrażał” w kraju dyskusję na temat ewentualnych zbrodni
tej formacji. Wątpliwe, aby deputowanym Rady Najwyższej chodziło o ściganie naukowców
i dziennikarzy, niemniej z pewnością zamierzali oni za pomocą narzędzi prawnych ograniczyć im
możliwość wypowiadania się w kwestii zbrodni UPA i skłonić do autorefleksji (czytaj: autocenzury)
w tym względzie. Okoliczności przyjęcia ustaw – zarówno fakt przegłosowania ich chwilę po
przemówieniu polskiego prezydenta, jak i brak w nich jakiegokolwiek krytycznego odniesienia do
zbrodni UPA – może oznaczać, że Ukraina wkroczyła na ścieżkę właściwie oficjalnego
przemilczania zorganizowanego charakteru zbrodni wołyńskiej i negowania odpowiedzialności za
nią ukraińskiego podziemia.
Potwierdzenie tych obaw łatwo odnaleźć w wypowiedziach przedstawicieli ukraińskich
władz. Spiker Rady Najwyższej, a aktualnie premier Ukrainy, Wołodymyr Hrojsman w wywiadzie
dla „Gazety Wyborczej”, uspokajając polską opinię publiczną, powiedział: „Powinniśmy godnie
uczcić pamięć niewinnych ofiar ukraińsko-polskiego konfliktu bratobójczego w XX w. […] Uznając
OUN i UPA za bojowników walczących o niepodległość Ukrainy w XX w., nie przyjęliśmy, że
oznacza to automatyczne usprawiedliwianie działań poszczególnych członków tych formacji
narodowyzwoleńczych – działań, które mogły nosić znamiona zbrodni przeciw ludności cywilnej.
Żadne przestępstwo, nawet jeśli się kryje za patriotycznymi hasłami, nie ma usprawiedliwienia”30.
Wypowiedź Hrojsmana jest w gruncie rzeczy zbieżna z tym, co na temat zbrodni wołyńskiej mówił
powołany po zwycięstwie rewolucji na Majdanie nowy dyrektor Ukraińskiego Instytutu Pamięci
Narodowej Wołodymyr Wjatrowycz. W wywiadzie dla „Nowej Europy Wschodniej” stwierdził on
między innymi: „nikt nie twierdzi, że pojedynczy członkowie wymienionych organizacji [tj. OUN
i UPA – G.M.] nie popełniali zbrodni wojennych, zwłaszcza w trudnym okresie II wojny światowej”,
jednak: „nie było i nie mogło być wielkiej, zaplanowanej akcji antypolskiej, o której często mówią
polscy badacze. Nie istniał żaden rozkaz przeprowadzenia czystki, a nawet nie było możliwości
realizacji takiej akcji przez ukraińskie podziemie. Nawet 11 lipca 1943 roku, kiedy doszło do
licznych mordów na Polakach, oddziały UPA zaatakowały kilkanaście wsi, a nie dziewięćdziesiąt
dziewięć, jak się upierają polscy historycy. Bunt ludowy, który przeistoczył się w wojnę chłopską,
był jednym z elementów tego konfliktu”31.
Jak widać, w optyce ukraińskich władz masowe mordy na Polakach mogły być dziełem tylko
pojedynczych członków OUN i UPA, a nie całego podziemia banderowskiego. W tym kontekście
staje się jasne, że od kwietnia 2015 roku nienagłaśnianie kwestii wołyńskiej, choćby za sprawą filmu
Wojciecha Smarzowskiego, ale polityka przemilczania tej zbrodni przez państwo ukraińskie
i negowania jej zorganizowanego charakteru stanowi największe zagrożenie dla współczesnych
relacji polsko-ukraińskich.
Archiwa
Archiwum OUN w Kijowie
Centralne Państwowe Archiwum Wyższych Organów Władzy Ukrainy
Centralne Państwowe Archiwum Społecznych Organizacji Ukrainy
Instytut Pamięci Narodowej Biuro Udostępniania
Państwowe Archiwum Rosyjskiej Federacji
Rosyjskie Państwowe Archiwum Wojskowe
Studium Polski Podziemnej w Londynie
Wydawnictwa źródłowe
Armia Krajowa w dokumentach, t. 3, Kwiecień 1943–lipiec 1944, red. Tadeusz Pełczyński i inni, t. 3, Wrocław–Warszawa–Kraków
1990.
Biłas Iwan, Represywno-karalna systema w Ukrajini 1917–1953, t. 1–2, Kijów 1994.
Bulba-Boroweć Taras, Dokumenty, statti, łysty, Kijów 2011.
Chruszcziew Nikita Siergiejewicz, Dwa cwieta wremieni. Dokumenty iż licznogo fonda N. S. Chruszcziewa w 2-ch tomach,
red. N. Tomilina, t. 1, Moskwa 2009.
Jerzy Giedroyc. Emigracja ukraińska. Listy 1950–1982, red. Bogumiła Berdychowska, listy autorów ukraińskich przełożyła Ola
Hnatiuk, Warszawa 2004.
Knysz Zynowij, Pered pochodom na schid. Spohady i materiały do diialnnia Orhanizatsiï Ukraïns’kykh Natsionalistiv u 1939–
1941 rokakh, cz. II, Toronto 1959.
Kokin Serhij, Anotowanyj pokażczyk dokumentiw z istoriji OUN i UPA u fondach Derżawnoho Archiwu SBU, Kijów 2000.
Kołodzinśkyj Mychajło, Nacionalistyczne powstania. Rozdił iż praci „Wojenna doktryna ukrajinśkych nacionalistiw”, w: „Ukrajina
Moderna”, nr 20, 2014.
Lemkin Rafał, Rządy państw Osi w okupowanej Europie. Prawa okupacyjne, analiza rządzenia, propozycje zadośćuczynienia,
przekład: Agnieszka Bieńczyk-Missala, Patrycja Grzebyk, Bogusław Lackoroński, Marek Madej, Warszawa 2013.
Litopys UPA, t. 19, Toronto 1992.
Litopys UPA, t. 26, Toronto–Lwów 2001.
Litopys UPA, t. 45, Toronto–Lwów 2007.
Litopys UPA. Nowa serija, t. 7, Kijów–Toronto 2003.
Litopys UPA. Nowa serija, t. 10, Kijów–Toronto 2007.
Litopys UPA. Nowa serija, t. 14, Kijów–Toronto 2010.
Lorković Mladen, Kroatiens Kampfo gegen den bolschevizmus, Zagrzeb 1944.
Metropolita Andrzej Szeptycki. Pisma wybrane, red. Maria H. Szeptycka, o. Marek Skórka, Kraków 2000.
Nacistskaja polityka gienocida i „wyżiennoj ziemli” w Biełorussii 1941–1944, red. W. Łobanow, Mińsk 1984.
Niurnbergskij proces. Sbornik materiałów w 8-mi tomach, t. 3, red. A. Suchariew i inni, Moskwa 1989.
OUN w 1941 roci. Dokumenty, t. 1, Kijów 2006.
Pojednanie przez trudną pamięć. Wołyń 1943, red. Aleksandra Zińczuk, Lublin 2012.
Polacy i Ukraińcy pomiędzy dwoma systemami totalitarnymi 1942–1945, w: Polska i Ukraina w latach trzydziestych-
czterdziestych XX wieku. Nieznane dokumenty z archiwów służb specjalnych, t. 4, Warszawa–Kijów 2005.
Popek Leon, Ostrówki. Wołyński testament, Warszawa 2011.
Popek Leon, Wołyński testament, Lublin 1997.
Proces Alojziju Stepincu. Dokumenti, red. Marina Stamgii-Śkalić, Josip Kolanović, Stjepan Razum, Zagrzeb 1997.
Roman Szuchewycz u dokumentach radianśkych orhaniw derżawnoji bezpeky (1940–1950), red. Wołodymyr Serhijczuk, t. 1,
Kijów 2007.
Sciborskyj Mykoła, OUN i seljanstwo, Praga 1933.
Stećko Jarosław, Twory, t. 1, Ukrajinśka wyzwolna koncepcija, Mjunchen 1987.
Stepan Bandera u dokumentach radianśkych orhaniw derżawnoji bezpeky (1939–1959), t. 1, red. Wołodymyr Serhijczuk, Kijów
2009.
Ukrainskije nacionalisticzieskije organizacji w gody wtoroj mirowoj wojny. Dokumienty w dwóch tomach, t. 1, 1939–1943,
red. Tamara Cariewskaja-Diakina i inni, Moskwa 2012.
Ukrajinci Chorwatiji. Materiały i dokumenty, Zagrzeb 2002.
Ukrajinśke derżawotworennie. Akt 30 czerwnia 1941. Dokumenty i materiały, Lwów–Kijów 2001.
Wlekły Mirosław, Szyngiera Katarzyna, Swarka, „Gazeta Wyborcza: Duży Format”, 9 VII 2015.
Wnutriennije Wojska w Wielikoj Otiecziestwiennoj Wojnie 1941–1945 gg. Dokumenty i materiały, Moskwa 1975.
Ks. Wołczański Józef, Eksterminacja narodu polskiego i Kościoła rzymskokatolickiego przez ukraińskich nacjonalistów
w Małopolsce Wschodniej w latach 1939–1945. Materiały źródłowe, cz. 1, Kraków 2005.
Zamiłowanie do spraw beznadziejnych. Ukraina w „Kulturze” 1947–2000, red. Bogumiła Berdychowska, Paryż – Kraków 2016.
Pamiętniki i wspomnienia
Jernicz Wlado, Jugosławija w ognie „Kozara”, Moskwa 2003.
Karłowicz Leon, Od Zasmyk do Skrobowa, Wydawnictwo Mireki, 2013.
Kossak-Szczucka Zofia, Pożoga, Łódź 1990.
Niepodległość jako drogowskaz. Rozmowa z Wasylem Kukiem, w: Wiele twarzy Ukrainy. Rozmowy Izy Chruślińskiej i Piotra
Tymy, Lublin 2005.
Ks. Olijnyk Pawło, Zoszyty, Kijów 1995.
Pawłyszyn Łuka, „Na hrani dwóch switiw…” Spohady wijśkowyka-banderiwcia, Lwów 2010.
Podworniak Mychajło, Witer z Wołyni. Spohady, Winnipeg 1981.
Rojnica Ivo, Susreti i Dożivlaji 1938–1945, Monachium 1969.
Stachiw Jewhen, Kriz tiurmy, pidpillia j kordony, Kijów 1995.
Swerstiuk Jewhen, Wołyń. Spohad wijny, w: www.istpravda.com.ua.
Szumuk Danyło, Pereżyte i peredumane, Kijów 1998.
Vojskovoda i polityka. Sjećanja Slavka Kvaternika, red. Nada Kisić-Kolanović, Zagrzeb 1997.
Wybieraliśmy życie. Rozmowa z Jewhenem Swerstiukiem, w: Bunt pokolenia. Rozmowy z intelektualistami ukraińskimi,
oprac. Bogumiła Berdychowska, Ola Hnatiuk, Lublin 2000.