You are on page 1of 114

ALOSZA

AWDIEJEW
Śmieclwwirus
Porady i zmyślenia towarzyszące
MAND@;
Spis treści**
Pić Ale jak?

Bądź wolny lub wolna

N« ■ ■ • * * _• •

le daj się zagryzc sumieniu W jakim ustroju warto żyć? Wolnym być - nawet w
więzieniu! Jak uśmiechać się nostalgicznie Gdybym był kobietą Politykuj albo uciekaj!

Wybierz patriotyzm Dokąd iść

Przetrwamy, czyli górą pesymiści

Podróże mogą być fajne. Mogą...

Życzenia myślenia na Mowy Roki

Idolem (nie) być

Po co się męczyć w elicie?

Kochajmy nie tylko bliźniego

Bądźmy mieszczanami

Cuda liczą na nas

Kwasy i zasady szczęścia


Zakończenie

Iwanow pomyślał. Spodobało mu się ło.

więc pomyślał jeszcze raz.

Żarł poradzleckl

Jak każdy z nas jestem w miejscu, które przypomina więzienie, bo


siedzę w domu i nie mogę wyjść na miasto. Oto bowiem kochana przez
nas przyroda, która wydawała się taka piękna i romantyczna,
zgotowała perfidną niespodziankę - pandemię. Siedzę zatem w swoim
domu i prześladuje mnie wena, bo powstała sytuacja twórcza: nagle z
nudów chciałoby się coś stworzyć. A co jest potrzebne do twórczości?
Dużo wolnego czasu i frustracja, a teraz tego wszystkiego mam w
nadmiarze. Zacząłem więc odtwarzać w słabnącej pamięci całe swe
życie i doszedłem do wniosku, że jestem od dzieciństwa zarażony
śmiechowirusem.
Nie jest to wirus niebezpieczny dla zdrowia, ale powoduje ciągłe
poszukiwanie czegoś śmiesznego. Chory nie może się zatrzymać,
porzuca poważne zajęcia i słuszne postępowanie, za to rozkoszuje
się śmiechem z byle powodu.
Na szczęście większość ludzi, nawet tych z poczuciem humoru, tym
wirusem się nie zaraża i prowadzi zwyczajne poważne życie. Śmieje się
tylko wtedy, kiedy wszyscy się śmieją, bo sam ludzki śmiech jest
zaraźliwy, co wykorzystują sitcomy. A ludzie bez poczucia humoru
nawet nie wiedzą, czy mają tego wirusa, czy nie. U nich ta
choroba przebiega bezobjawowo.
Choroba ma jeszcze jeden dość wredny symptom - chory rozkoszuje się
tym, że bawi ludzi. Nie każdy człowiek znajduje się w
odpowiednim nastroju, by się bawić, ale chory nie zwraca na to uwagi i
bezczelnie gwałci jego powagę.
W starożytności tacy chorzy tworzyli czasem wędrowne trupy
błazeńskie i na placach targowych niemiłosiernie rozśmieszali ludzi. Ci
rzucali im jakieś marne grosze raczej z litości niż jako wyraz uznania.
Los tych błaznów był okrutny, zajmowali najniższe miejsca w
hierarchii społecznej, nawet sama nazwa „błazen” była obraźliwa.
Ale ja ich dobrze rozumiem - złapali śmiecho-wirusa tak jak ja, a
choroba nie jest czymś, co można z siebie zdjąć i porzucić jak brudną
bieliznę - to schorzenie mentalne, wirus zajmuje
śmiechogenne obszary mózgu i w zasadzie jest nie do
usunięcia. Można go tylko trochę osłabić, czytając jakieś poważne
książki, na przykład Kapitał Karola Marksa lub Fenomenologię ducha
Georga W.F. Hegla, ale to działa na krótko. Można nawet nieźle się
nabrać i po przeczytaniu dzieł Immanuela Kanta lub
Bertranda Russella nagle uznać, że oni także byli nie całkiem zdrowi,
co może dodatkowo pogorszyć stan chorego.
Pod wpływem tej tragicznej choroby ponad ćwierć wieku temu
zacząłem pisać felietony do dość poczytnego pisma „Charaktery”. Były
to teksty bardzo niepoważne, w których próbowałem - to zrozumiałe w
przypadku mojej choroby - omawiać bardzo poważne sprawy naszego
życia w sposób nieodpowiedzialny, usiłując za wszelką cenę rozbawić
Czytelniczkę/Czytelnika. Na podstawie tych tekstów, których
napisałem niestety dość dużo, wydano już parę książek. Teraz zaś,
siedząc samotnie w domu i pozbawiony możliwości bawienia
ludzi, wpadłem w stan kryzysu chorobowego i postanowiłem
opublikować wcześniej niewydane artykuły w postaci książki.
W miejscach, gdzie cytuję moich dwóch ulubionych myślicieli,
opieram się na wydaniach: Michel de Montaigne, Próby, tom 1-3,
tłum. Tadeusz Boy--Żeleński, Warszawa 1985. A także: Ralph
Waldo Emerson, Eseje, tom 1 i 2, tłum. Andrzej Tretiak, Olgierd Dylis,
Franciszek Lyra in., Lublin 1997.
Niech miłosierna Czytelniczka / miłosierny Czytelnik z
wyrozumiałością przyjmie te produkty mojej chorobliwej twórczości.
Jeśli jednak sama/ sam jest nosicielem śmiechowirusa, dobrze
zrozumie mój egoistyczny cel: rozbawienie Jej/Jego za wszelką cenę.
A PROPOS CHOROBY:
Podczas burzy na statku przebywa małżeństwo. Żona zwraca się do
męża, który umiera z powodu choroby morskiej:
- Popatrz, jaki kolor ma twarz tamtej kobiety. Właśnie w takim kolorze
chciałabym mieć nową suknię.

WYROZUMIAŁOŚĆ
MĄDROŚĆ

Go brać z życia, a czego nie?


CZY CHCIAŁBYM BYĆ BOGATY?
Człowiek - stworzony na podobieństwo Boga -nie ma nic wspólnego z pieniędzmi. Im
więcej pieniędzy, tym mniej człowieka.

Mądrość chasydzka

Swego czasu w Rosji w wielu miastach wybuchły protesty po


informacji o wcześniej nieujawnianym majątku premiera Dymitra
Miedwiediewa. Okazało się, że posiada on kilka okazałych rezydencji,
kilkaset hektarów winnic i zamek we Włoszech. Jak urzędnik ze
skromną pensją premiera mógł nabyć tyle cennych nieruchomości w
tak krótkim czasie? Pojawiły się żarty, że Miedwiediew rozpoczął pracę
w rządzie za panowania Iwana Groźnego i gorliwie przez cały czas
oszczędzał na przyszłe rezydencje i winnice. Rzeczywistość jest
prostsza: Miedwiediew rozpoczął swą pracę za
królowania Włodzimierza Putina, który sam, jak podają
dobrze poinformowane źródła, jest właścicielem majątku o wartości
ponad 50 miliardów dolarów (dane może już nieaktualne, może
zaniżone), wielu rezydencji, jachtów, samochodów, co inspiruje
jego kumpli od początku kariery do skutecznej kradzieży dóbr
narodowych.
Dlaczego więc naród rosyjski kochający Włodzimierza Putina tak się
oburzył? Bo ma mentalność postfeudalną i uważa, że car ma prawo
mieć ogromny majątek, skoro i tak do niego należy wielka Rosja z
całym narodem. Ale jego usłużni bojarzy, których mógłby, gdyby
zechciał, wywalić ze służby na zbity pysk i skazać na infamię, nie mogą
tak się panoszyć, kiedy biedny naród żyje na granicy nędzy.
Ludzie ubodzy, którzy zastanawiają się nad tym, jak przeżyć następny
dzień, zawsze nienawidzili bogaczy zastanawiających się, na co by
jeszcze wydać pieniądze. W krajach postkomunistycznych, w których
niegdyś większość narodu klepała biedę, a bogactwo było dowodem
przestępstwa (bogaty, bo nieuczciwy!), stosunek do ludzi bogatych
radykalnie się nie zmienia. W starych państwach kapitalistycznych
bogactwo jest podziwiane i szanowane, u nas stosunek do niego jest
specyficzny.
Polska przeżyła rewolucję gospodarczą, w czasie której „niczyja”
własność państwowa pozostała po socjalizmie nagle została
sprywatyzowana. Ten proces nie był tu tak drastyczny jak w
Rosji, gdzie spryciarze związani z władzą bezczelnie i bez umiaru
nachapali się dóbr narodowych. Nie tylko w Rosji przynależność do
władzy nadal oznacza możliwość szybkiego wzbogacenia się.
Obserwujemy wciąż, jak ludzie mający władzę wyznaczają sobie wyższe
wynagrodzenia i wymyślają sposoby na przywłaszczenie tego, co do
nich wcześniej nie należało. Przynależność do rządzących umożliwia
dzielenie między sobą dóbr, ponieważ ci sami ludzie nadzorują
powstanie lub ściąganie od ludzi tychże dóbr. Władza staje się
wartością nadrzędną, ponieważ jej trwałość zapewnia nietykalność
rządzącej „korporacji” i ułatwia proces wzbogacania się. Strach przed
utratą władzy ten proces przyspiesza i zwiększa chciwość tymczasowo
rządzących: dziś albo nigdy.
Sugeruję, by pogardliwie odnosić się do ludzkiej chciwości i potępiać
ludzi, którzy w ciężkich chwilach wykorzystują bliźniego, żeby zarobić
na jego nieszczęściu. Chciwość to rodzaj moralnego i umysłowego
schorzenia, kiedy człowiek chce mieć jak najwięcej, bez refleksji na
temat tego, czy będzie mu to w ogóle potrzebne, czy nie. Szczęścia,
które pojawia się, gdy zaspokajamy swoje potrzeby, nie można kupić za
żadne pieniądze.
Zazwyczaj ci najbogatsi nie są szczęśliwi właśnie dlatego, że mają dość
skromne potrzeby i w całości zaspokojone, a nadal się bogacą, myśląc,
iż to zwiększy ich poczucie własnej wartości i przyniesie szacunek w
oczach innych ludzi. Nic bardziej błędnego. Bogactwo rodzi tylko
zazdrość, a upadek bogaczy zazwyczaj wywołuje powszechne
zadowolenie. Wyjątek od tych chciwych stanowią tylko ci bogacze,
którzy zajmują się filantropią i wspomagają potrzebujących.
Kiedyś w Piwnicy pod Baranami kolega przedstawił mi zacnego
jegomościa słowami: „Oto pan X, najbogatszy człowiek w swoim
mieście”. „Dobrze -odpowiedziałem - bogactwo to jego wada, a
jakie ma zalety?”.
***

Ogłoszenie: „Wczoraj na ulicy Wolności został zgubiony portfel z


dokumentami, fotografiami rodzinnymi i pieniędzmi. Uczciwego
znalazcę proszę, aby zostawił sobie dokumenty i fotografie
rodzinne, lecz zwrócił mi pieniądze ze względu na moje duże do nich
przywiązanie”
- Jesteś mi winien 100 złotych.
- W tym miesiącu nie mogę ci dać ani grosza.
- W tamtym miesiącu mówiłeś to samo!
- No i co? Nie dotrzymałem słowa?
Pewien człowiek wygrał milion na loterii.
- Co będziesz robić z tymi pieniędzmi? - pyta go przyjaciel.
- Jak co? Oddam długi.
- A co zrobisz z resztą?
- A reszta poczeka!

NIE DAJ SI* ZRÓWNAĆ


Wsiyscy ludzie rodzą się równi,ale niektórym udaje się

tę równość przezwyciężyć.

lord Mancroft

Żyjemy w dziwnych czasach, kiedy równouprawnienie prowadzi do


pobłażania nieuctwu i głupocie. Z jednej strony to wspaniale, że nie ma
obecnie arystokracji, która tylko z powodu swego
pochodzenia automatycznie otrzymywała większe przywileje, a prosty,
choćby najbardziej utalentowany człowiek musiał z determinacją
walczyć o uznanie i sukces. Z drugiej strony dzisiejsze warunki
społeczne nie dają wielu możliwości wybicia się w społeczeństwie.
Potężne molochy mediów w mig zrobią zero z każdego bohatera, a nie
oszczędzą nawet tymczasowego mędrca, który nagle i na chwilę stał
się wzorem do naśladowania dla milionów maluczkich.
Ponieważ te wzorce osobowe mają charakter czysto zewnętrzny -
decydują ubiór, uczesanie, tryb życia, manieryczny sposób mówienia i
szczególny rodzaj mędrkowania - szybko można się poczuć kimś
ważnym i znaczącym, nie wkładając w to większego wysiłku. Gdzie są
te czasy, kiedy do sukcesu trzeba było lat nauki, siedzenia nad
książkami albo w laboratorium, lub ćwiczeń z
instrumentem. Wyrzeczenia i poświęcanie się, jak to bywa, nie zawsze
dawały pożądany skutek, ale ludzie wykształceni, uczeni i ci z
wyjątkowymi umiejętnościami cieszyli się zawsze szacunkiem.
W czasach mojej młodości w społeczeństwie jeszcze istniał kult ludzi
wybitnych pod względem kompetencji i mądrości, a teraz wszyscy
zachwycają się spryciarzami i hucpiarzami. W moich czasach wstyd
było przyznać, że się nie zna Szekspira lub nie słucha Bacha. Dziś
niektórzy nie tylko nie czują żadnego wstydu z tego powodu, ale nawet
odczuwają coś w rodzaju dumy, że nie tracili czasu na takie nudy na
pudy.
Najważniejsza jest dziś słodycz seksu i rozrywka. Trudno ludziom
wytłumaczyć, jak dużo tracą z prawdziwej radości życia, wiodąc swój
upośledzony żywot z disco polo, telenowelą i marnymi czytadłami. Ilu
rzeczy w życiu nie zrozumieją i nie przeżyją. Najgorsze jest to, że
prostota blokersów staje się agresywna. Za delikatną uwagę, że
ktoś jest durnowaty, można normalnie dostać w pysk, a populistyczna
telewizja, zalewając odbiorców teledurniejami (ładne określenie tego
zjawiska pióra Stanisława Tyma), utwierdza ich w przekonaniu, że oni
są cool i że wcześniej ludzkość mieszkała w jaskiniach.
„O gusta się nie spieramy”, powiedział mi kiedyś pewien student i
udowadniał, że piękne jest to, co się komu podoba. Nie ma już żadnych
ideałów piękna, żadnej ważnej dla współczesnych historii sztuki - to
przedmiot studiów nielicznych dziwaków. Co prawda i wcześniej
sztuka była elitarna, ale przynajmniej ci, którzy jej nie rozumieli,
nie uważali się za lepszych i mieli świadomość swej ułomności. Teraz
wszyscy maluczcy świata połączyli się w jednolity globalny front
konsumpcji kultury masowej. I jest on nie do pokonania.
Front ten aktywnie walczy z innością i prawdziwą indywidualnością.
Wszyscy mają być tacy sami i pod żadnym pozorem nie wyskakiwać
ani do przodu, ani w bok. Prostota rozumienia daje im poczucie
bezpieczeństwa, każdy wysiłek umysłowy budzi niepokój. Założenie, że
życie jest bardziej skomplikowane, niż się wydaje, rodzi w nich
niepohamowaną agresję. Czują w sobie słuszne dążenie większości do
wychowania innych na siłę, do urobienia wszystkich na jedno kopyto.
Przypominam sobie historię, gdy pewien radziecki
wynalazca skonstruował automat do golenia - klient wsadzał
zarośnięty pysk do maszyny i za chwilę był ogolony. „Przepraszam -
pytano wynalazcę - a czy ludzkie twarze się aby nie różnią?” „Tylko
przed pierwszym goleniem!”, odpowiadał geniusz techniczny.
Jakie to szczęście, że człowiek może się wyrwać z kołowrotka kultury
masowej do swego własnego świata, że może dzięki dobrym książkom,
muzyce i sztuce spotkać się z wielkimi umysłami ludzi genialnych,
rzadko obecnych w naszych miałkich czasach wielkiej technologii.
Technologii, która swym blichtrem zagłusza prawdziwe przeznaczenie
człowieka - bycie sobą. A więc nie powiększajmy tłumu szaraczków, nie
traćmy czasu na to, aby się dowiedzieć, ile butów ma Madonna.
Poznajmy jak najwięcej z tego, co stworzyła ludzkość w ciągu pięciu
tysięcy lat swego istnienia. Uczmy się języków, poznawajmy mądrych
ludzi. Kochajmy inność, bo tylko ona uratuje ludzkość przed powrotem
do prymitywu. Nie bądźmy dodatkiem do maszyn, które stworzyliśmy.
Poznawajmy i rozwijajmy swoją niepowtarzalność. Równajmy nie w
dół, lecz w górę, bo każdy jest inny, każdy jest unikalny, każdy jest
sobą.
Gdyby wszyscy byli sobie równi, życie ludzkości byłoby życiem
samotnych i sfrustrowanych istot. Przypominam sobie żart
ekologiczny. Na wiosnę z ciepłej ziemi wyłazi dżdżownica i widzi,
jak z naprzeciwka wylania się jej piękna i kształtna koleżanka.
- Jakaś ty piękna! - zachwyca się pierwsza dżdżownica. - Czy mogę
cię pokochać?
- Nie! - odpowiada brutalnie druga.
- Ale dlaczego? - pyta rozpaczliwie pierwsza.
- Bo jestem twoim tyłkiem - wyjaśnia druga.
***
- Gzy syn generała może zostać marszałkiem?
- Nie, bo marszałek też ma syna.
Trzech facetów czeka na pociąg. Zagadali się i nie zauważyli, że ich
pociąg zaczyna odjeżdżać. Wszyscy trzej rzucili się do niego, ale tylko
dwóm udało się wskoczyć do wagonu. Ten, który nie zdążył, zaczął się
śmiać.
- Czemu pan się śmieje? - zapytał kolejarz. -Przecież pan nie zdążył
do pociągu.
- Ci dwaj mnie odprowadzali! - odpowiedział facet.
W przedziale jest pełno dymu. Wchodzi nowy pasażer i pyta:
- Czy państwo nie będziecie mieć nic przeciwko temu, że ja nie będę
palił?

powstrzymać
s|łę wyobraźni
W słabym najsilniejsza jest wyobraźnia.

William Szekspir

Albert Einstein powiedział, że wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza.


Można oczywiście sceptycznie zaznaczyć, że to zależy od tego, czyja
to wyobraźnia i czyja to wiedza. Ale prawdą jest, że wyobraźnia
człowieka jest tak potężna, iż czasem przerasta świadectwo
rzeczywistości. Człowieka często męczy myślenie racjonalne i wtedy
korzysta ze swej irracjonalnej natury. Na przykład marzy o czymś, co
jest dość dalekie od spełnienia, albo lęka się czegoś, co sam sobie uroił.
Wielki francuski myśliciel Michel de Montaigne słusznie zauważa, że
wyobraźnia może być wspaniałą siłą zbawczą, ale może także mocno
zaszkodzić człowiekowi, który na niej polega. Czasem w leczeniu „sam
widok lekarstwa już odnosi skutek”, jeśli chory uwierzy w jego moc, i,
odwrotnie, mamy w przychodniach niemało pacjentów, którzy mają
nadzieję, że lekarze potwierdzą chorobę, którą sami sobie wymyślili.
Nikt oczywiście nie zabroni ludziom marzyć
0 wspaniałej przyszłości czy lękać się czegoś nieokreślonego, lepiej by
było jednak, by przestrzegali tej cienkiej linii, jaka oddziela wyobraźnię
od rzeczywistości, i nie mylili tych dwóch różnych światów.
„Prawdopodobne jest - pisze Montaigne -iż główna podstawa wiary w
cuda, w widzenia, w czary i tym podobne nadzwyczajne
rzeczy pochodzi z wyobraźni, która działa przeważnie na dusze
pospólstwa (...) i tak silnie zdolna jest ona zawładnąć ich wiarą, że
wręcz mniemają widzieć to, czego nie widzą”. Mimo nadzwyczajnego
postępu nauki w ostatnim stuleciu nadal nosimy amulety, wierzymy w
horoskopy i nie lubimy trzynastki. Tradycyjne przesądy i zabobony są
często dla nas silniejsze niż racjonalne dowody. Mamy swoje
„szczęśliwe” ubrania i „pechowe” dni, chociaż na dobrą sprawę ani
ubrania, ani dni nie mają wpływu na tok wydarzeń, nie licząc
oczywiście pokazów mody.
Bardzo ciekawym przykładem mieszania wyobraźni z rzeczywistością
są stany umysłu odbiorców telenoweli. Kiedy grałem w jednej z takich
telenowel, na ulicach ludzie rozpoznawali mnie
1 pytali na przykład: „A co tam słychać u Waldka?” Odpowiadałem:
„Nie wiem, bo scenarzysta
jeszcze nie napisał kolejnego odcinka”. Dla wielu odbiorców, jak
pokazuje praktyka, te seriale były pokazem realnego życia, takiego jak
życie ich własnych sąsiadów czy znajomych, a nie
produktem wyobraźni scenarzysty.
Najwyraźniejszym przejawem potęgi wyobraźni jest opinia publiczna
napędzana przez ludzi z odmiennych opcji politycznych. Przed nowym
rokiem „optymiści” zawsze twierdzą, że rok następny będzie taki zły,
jak oni przypuszczają, a „pesymiści” prorokują, że będzie tak źle, jak
nikt sobie nawet nie wyobraża. I cóż, przeżywa człowiek pół roku, a
rzeczywistość nie chce się dostosować do naszych oczekiwań. Jest taka,
niestety, jaka jest, ani lepsza, ani gorsza.
Od wielu lat straszą nas absolutnym kataklizmem gospodarczym i
zagładą polskich tradycji, a kataklizm drepcze nieśmiało w miejscu i
nie nadchodzi. Tradycje polskie są tak ściśle przestrzegane, że nawet
liczba złapanych po pijaku kierowców stoi w miejscu od lat i się nie
zmniejsza.
Specyfiką polskiej wyobraźni politycznej jest stale powtarzająca się
tendencja do deprecjacji demokratycznie wybranych władz. Oby
zawsze były wybierane demokratycznie...
Najpierw wybraną władzę z entuzjazmem noszą na rękach, potem
puszczają wolno i obserwują, jak
ona sama chodzi, następnie przeszkadzają jej w chodzeniu, w końcu
ogłaszają za niezdolną do rządzenia i domagają się jej odejścia. Po
ukończeniu tego cyklu powtarza się on z następną demokratycznie
wybraną ekipą. Należy pokreślić, że cały ten proces odbywa
się wyłącznie w wyobraźni wyborców, a władza pozostaje zdolna lub
niezdolna od początku do końca. Przypomina mi to historię o
zazdrosnej żonie, która była przekonana, że mąż ją zdradza, i
regularnie szukała na jego ubraniach kobiecych włosów. Kiedy
pewnego razu nie znalazła ani jednego, krzyknęła z oburzeniem: „Do
czego doszło, masz łysą kochankę’'.
- Wiesz, Staszku, to całe życie wydaje mi się jak długi żelazny most...
- Dlaczego?
- A bo ja wiem? Nie jestem filozofem.
Dlaczego Radio Erewań wczoraj milczało dwie godziny? Dlatego, że
nadawali audycję dla głuchoniemych.
- Mam taką piłkę do golfa, która jest absolutnie nie do zgubienia:
wydaje dźwięki w ciemności, świeci się, a kiedy wpadnie do wody,
wyrzuca z siebie flagę.
- Co ty mówisz? A gdzie ją zdobyłeś?
- Znalazłem.

ROZMAWIAĆ TRZEBA, CHOĆ


CZASEM NIE WARTO
r iejdź, szmato, od ogrodzenia, bo za chwilę cl

Podsłuchane przez Krzysia Daukszewicza

na Ścianie Wschodniej

Zadziwiające są zachowania tych ludzi, którzy podejrzewają, że każdy,


z kim rozmawiają, chce ich skrzywdzić. Zresztą nie tylko o to im
chodzi, po prostu każdy z nich musi za wszelką cenę
odnieść zwycięstwo, niechby tylko werbalnie. Dlatego bardzo są u nas
doceniane różne żarciki słowne i jadowite riposty, które od razu kładą
na plecy potencjalnych przeciwników, zanim przyjdzie im do głowy nas
poniżyć lub postawić w trudnej sytuacji.
Celne riposty są przypisywane znanym ludziom. Podobno kiedyś
Bernard Shaw powiedział do pewnej kobiety: „Wspaniale dziś pani
wygląda!”, a ona odpowiedziała: „Niestety, nie mogę tego powiedzieć o
panu”. Na to Shaw poradził: „Niech pani robi to, co ja, niech pani
kłamie”. Swoistą klasyką (ileż żartów na ten temat!) stały się utarczki
między małżonkami. Żona narzeka: „Jaka byłam głupia, kiedym wyszła
za ciebie!” „No i widzisz - mąż na to - jak ty się przy mnie rozwinęłaś”
Czasem walka słowna przybiera postać wojny instytucjonalnej.
Pamiętam jak w czasach mojej młodości w ZSRR mieliśmy oficjalne
pogadanki na temat, jak należy odpowiadać zagranicznym obywatelom
na trudne pytania o zewnętrzną i wewnętrzną politykę państwa. Na
przykład na skomplikowane pytanie o konflikt zbrojny między ZSRR i
Chinami w latach sześćdziesiątych należało prawidłowo odpowiedzieć:
„Ale teraz na granicy chińskiej nikogo nie zabijają!” Krytyczne uwagi
Amerykanów o naruszeniach praw człowieka w ZSRR należało z
godnością spławić powiedzeniem: „A u was Murzynów linczują!” Z
kolei wszystkie chełpliwe informacje o sukcesach państw zachodnich
należało zwalczać całym zbiorem ripost, które pojawiły się wówczas,
jak pamiętam, w postaci jadowitego poematu: „A za to my
produkujemy rakiety i zawracamy na Syberii rzeki, a w balecie
jesteśmy najlepsi od zawsze!”
W czasach liberalnego demokratyzmu, kiedy partie i media walczą o
opinię publiczną, podobne chwyty stają się codziennością. Powstaje
żelazna zasada lojalności: o swoich jak o zmarłych - albo dobrze, albo
nic, o wrogach - albo źle, albo nic. O swoim nie mówimy, że powiedział
głupstwo, tylko że był to skrót myślowy wyrwany z kontekstu; o wrogu:
no i co z tego, że coś dobrze powiedział, skoro miał dziadka w
Wehrmachcie. O swoich: mamy trudności, ale walczymy o wspólne
dobro, o wartości narodowe; o wrogach: walczą z nami z rozpaczy, bo
zostali oderwani od koryta itd.
Żaden polityk, okazuje się, nie jest idealny, każdy ma wady i zalety:
jeden jest może i mądry, ale kurdupel, drugi może i dobrze się
prezentuje, ale nie płaci alimentów. Możliwości ideologicznie
napompowanych propagandystów są nieograniczone -każdego da się
opluć i każdego można wywyższyć, wystarczy poszukać i wywąchać.
Trudniejsza jest sprawa z kultem jednostki, szczególnie jak jest kult, a
brakuje jednostki. Ale z czasem i to można naprawić. Dobry przykład
dał Józef Stalin, który w swym Krótkim kursie Wszechrosyjskiej
Komunistycznej Partii Bolszewików na nowo uło
żył całą współczesną historię, umieszczając siebie na czele zdarzeń
historycznych, a rzeczywistych autorów rewolucji, takich jak Trocki lub
Bucharin, sprowadził do roli drugorzędnych cieni. Swoi uwierzą, a nie
swoi zapomną.
Na szczęście historia poprawiona dość szybko wraca do wymiaru
prawdziwego, bo zawiera tylko
słowa, a pomija fakty. Ponieważ zostają dokumenty i ludzka pamięć,
„naprawiacze” historii, którzy liczyli na wdzięczność wiekuistą, stają
się pośmiewiskiem następnych pokoleń. W ogóle walka na słowa ma
tendencję do ustawicznego nasilania się. Wykorzystane fałszywe
dowody i wyzwiska słabną i zmuszają propagandystów do wymyślania
nowych, „silniejszych” dowodów i dotkliwszych wyzwisk. W naszym
parlamencie i na ulicach rękoczyny na razie należą do rzadkości, ale w
utarczkach słownych walczący już stosują broń masowego rażenia.
Rządzący muszą jednak zachować zwinność i zdrowie psychiczne, bo
władza, jak wiadomo, tuczy, a tłuste szczury mogą mieć trudności z
opuszczeniem tonącego okrętu. Co zrobić jednak, kiedy rządzący myślą
coraz bardziej siłowo, a ich język jest coraz groźniejszy? Trzeba
uważać, żeby nie przespać przesunięcia kolejnej dopuszczalnej granicy,
by nie było jak w tym dowcipie: „Natychmiast wstawaj! Za kilkanaście
minut odjeżdża pociąg!” „No to co! Przecież nie leżę na szynach”.
*»»
Nie żartuj nigdy z idioty, bo może mieć znajomych w Belwederze.
- Pan sobie nie wyobraża, jakie ja mam trudności ze swoją żoną - mówi
pewien człowiek do psychiatry. - Zadaje mi pytanie, na które sama
odpowiada, a następnie przez pół godziny wyjaśnia, dlaczego
odpowiedziałem nieprawidłowo.
- Wyobraź sobie, że ten Kowalski na moim przyjęciu zaczął
opowiadać nieprzyzwoity kawał. Musiałam go wyrzucić z domu.
- A co na to pozostali goście?
- Wszyscy wyszli za nim, aby dosłuchać do końca.

CZY ODPŁACAĆ ZA DAWANIE?


Z opóźnieniem daje. kto proszącemu daje.

Lucius Seneka

Ralph Emerson, znakomity dziewiętnastowieczny eseista amerykański,


jest w dużej mierze idealistą - wierzy w naturalny porządek i
równowagę świata. Słusznie zakładając, że życie ludzkie składa się z
dawania i brania, wierzy w to, że każde dawanie będzie nagrodzone, a
każde branie wymaga wywiązania się z długu. Cytuje święte słowa:
„Wet za wet, oko za oko, ząb za ząb, krew za krew, miarka za miarkę,
miłość za miłość... Dajcie, a będzie wam dane... Ten, kto się troszczy,
dozna troski o siebie... Tak to wszystko zostało zapisane - oświadcza
uroczyście - bo tak jest w życiu”. Nie wiem, jak było w czasach
Emersona - chociaż trochę czytałem o polowaniach w Ameryce na
skalpy Indian, które potem zdobiły łyse głowy poczciwych
angielskich sędziów - ale w naszych czasach po okrutnych
doświadczeniach faszyzmu i komunizmu przeszliśmy do bardziej
racjonalnej filozofii życia. Wiemy, że
za jedno oko można lekko stracić dwa, za jeden ząb - wszystkie swoje i
swych krewnych, a miarki, niestety, są różne w zależności od tego, kto
mierzy. A już jeśli chodzi o miłość, to jest częściej wykorzystywana w
celach dalekich od odwzajemnienia uczucia, a już miłość
bezinteresowna to rzadkość niezmierna i jeśli się zdarzy, zasługuje na
wpis do Księgi Guinnessa. Zapytano kiedyś jednego młodzieńca, czy
ożenił się z miłości, czy dla pieniędzy. „Z miłości do pieniędzy”,
odpowiedział szczerze. Zresztą miłością na miłość należy odpowiadać
tylko wtedy, kiedy jest na co odpowiadać.
Ludzi w każdej chwili ich żywota można podzielić na dających i
biorących. Jest oczywiście dość liczna kategoria osobników, którzy nie
mają pewności, czy w danej chwili dają, czy biorą, ale nie będziemy o
nich mówić, bo nie zajmujemy się patologią. Trudno określić, czy
zawsze dawanie jest lepsze niż branie, ja na przykład przeżywam
katusze, kiedy daję na wódkę zaprzyjaźnionym pijaczkom, ponieważ
zdaję sobie sprawę, że uczestniczę w zbiorowej eutanazji i może bez tej
mojej pomocy mogliby szybciej dojrzeć do odwyku. Ale kiedy widzę ich
zaczerwienione facjaty i oczy błagające o litość, nie mogę się
powstrzymać i daję, tłumacząc się tym, że może lepiej, żeby człowiek
miał choćby krótsze, ale szczęśliwsze życie. Dość złożona jest sytuacja
osoby biorącej kredyt w banku.
Jeśli agentka uśmiecha się promiennie, udzielając kredytu, musicie
być pewni, że zakłada wam pętlę na szyję. I odwrotnie, jeśli jest ponura
jak burzowa chmura, możecie być przekonani, że niewiele stracicie na
tej operacji.
Uważam dających za lepszą połowę ludzkości, a ponieważ sam czasem
do nich należę, chciałbym, korzystając ze swego dość obfitego
doświadczenia, dać im następujące rady:
1. Nigdy nie dawaj, kiedy nie proszą.
2. Kiedy proszą, zastanów się, czy zrobisz człowiekowi przysługę, czy
pchniesz go na drogę paso-żytnictwa i żebractwa.
3. Dając, nie licz na jakiekolwiek zadośćuczynienie. Zasada ta jest
szczególnie aktualna, kiedy proszący to zadośćuczynienie obiecuje.
4. Nie pożyczaj przyjacielowi, jeśli nie chcesz go stracić (stare jak
świat).
5. Jeśli już pożyczyłeś, nigdy nie przypominaj przyjacielowi o jego
długu, zawsze rób wrażenie, że dawno zapomniałeś.
5. Wrogom pożyczaj tylko wtedy, kiedy wiesz, że nie będą mogli
oddać. To mocno hamuje ich agresję i gwarantuje, że będą trzymali się
jak najdalej od ciebie.
6. Nigdy nie oddawaj ostatniej koszuli, a także czegoś, o czym
proszący nie ma zielonego pojęcia lub co mu nie jest do niczego
potrzebne.
Podałem tylko niezbędne rady, resztę, Drogie Czytelniczki / Drodzy
Czytelnicy, możecie rozwinąć lub uzupełnić.
Jeśli chodzi o biorących, którzy zazwyczaj stanowią całą armię ludzi
chwilowo przegranych lub pracowników budżetówki, to mam dla nich
również parę rad:
1. Nie bierz, jeśli ktoś sam proponuje ci pieniądze lub coś jeszcze. Na
pewno chce cię wykorzystać. Uważaj na majątek i żonę/męża.
2. Nie pożyczaj. Jeśli już musisz, zanim poprosisz o pożyczkę,
zastanów się, czy nie dałoby się tego załatwić inaczej, na przykład coś
sprzedać lub samodzielnie zarobić.
3. Jeśli pożyczyłeś, przestałeś być wolnym człowiekiem, musisz
zmienić tryb życia, a czasem nawet otoczenie.
4. Lepiej pożyczać w całości, a oddawać częściami niż odwrotnie.
5. Nie pożyczaj ostatniej koszuli od przyjaciela.
Mogę oczywiście dać jeszcze wiele różnych rad,
boję się jednak, że i tak niewiele pomogą. Człowiek już taki jest, że
stara się za wszelką cenę nie przejmować długami. Jak ten umierający,
który przed śmiercią oświadczył: „Wszystkim, którym jestem winny,
wybaczam!”
- Zamieściłem w państwa gazecie ogłoszenie o zgubionym psie i
wyznaczyłem premię 100 dolarów. Czy coś się dzieje w tej sprawie?
- O, tak! Redaktor naczelny i wszyscy reporterzy poszli go szukać.
Mąż ofiarował swojej małżonce futro na imieniny.
- Żal mi tylko - powiedziała żona - tego biednego stworzenia, które
dla mnie zostało obdarte ze skóry.
- To bardzo miłe z twojej strony - zauważył mąż - że myślisz o mnie.
Na stacji benzynowej pojawił się facet z dwoma pingwinami w
samochodzie.
- Skąd pan ma te pingwiny? - zapytał go pracownik obsługi.
- Znalazłem je i nie wiem, co z nimi robić - odpowiedział facet.
- Niech je pan zawiezie do zoo - poradził pracownik.
- Dobry pomysł - zgodził się facet.
Następnego dnia znów pojawił się na stacji
z dwoma pingwinami.
- Był pan z nimi w zoo? - zapytał pracownik.
- Tak, bardzo im się tam spodobało, dziś jedzie-my do kina.

JAK SIĘ MŚCIĆ, CZYLI NIE ZAUWAŻAĆ


Ten, kto knuje zemstę, w rzeczywistości stale jątrzy

swoją własną ranę zamiast ją leczyć.

Francis Bacon

Zemsta jest typowym czynem sadystów, którzy nie czują empatii i dążą
do tego, by przenieść swój ból na wybraną ofiarę, uważając przy tym
dość ryzykownie, że w ten sposób dokonują czynu sprawiedliwego.
Efekty takiego postępowania mogą być fatalne, ponieważ rozkręcają
spiralę nienawiści, z której to powodu mściciel może się stać
jeszcze bardziej skrzywdzoną ofiarą.
Sama zemsta nie może być więc aktem sprawiedliwości w wykonaniu
domorosłego prawodawcy, ponieważ jest on boleśnie doświadczony
własną krzywdą i nie może wymierzyć kary adekwatnej. Często na
przykład bylibyśmy w stanie natychmiast zabić kierowcę, który w
chamski sposób zajechał nam drogę, chociaż po pewnym czasie każdy
z nas przyzna, że z tym zabójstwem to jednak przesada.
Facetowi, którego opuściła żona i który jest gotów zabić rywala, trzeba
cierpliwie wyjaśnić, że dalsze pożycie z żoną, która go nie kocha,
byłoby bolesną torturą, a szczęśliwy rywal już dostał wystarczająco
dotkliwą karę w postaci przebywania z jego byłą żoną. Dodatkową
premią jest niespodziewana wolność i możliwość poprawienia swego
życia.
Sprawa adekwatności kary do przewinienia jest najważniejszym
problemem teorii prawa i od wieków zajmuje umysły wykształconych
prawników. Jak już zauważyliśmy, żaden skrzywdzony mściciel
nie myśli w sposób racjonalny, roznosi go żądza zemsty i jest gotów
utworzyć swój własny kodeks prawny, na którego podstawie mógłby
zgnoić winowajcę, by zadośćuczynić swym i tak niemożliwym do
ukojenia cierpieniom. Przy tym jego wyobraźnia znacznie wyolbrzymia
domniemaną winę, zaciemniając rzeczywistą sytuację i motywację
niby-przestępcy.
Przypominam sobie przypadek, kiedy zmarł pewien zacny człowiek w
Krakowie. Jego żona była pewna, że doszło do tego w wyniku lekarskiej
pomyłki, i postanowiła się zemścić. Wytoczyła proces całej klinice,
który jednak po dłuższym czasie zakończył się umorzeniem sprawy.
Kiedy zmieniły się warunki społeczno-polityczne, wdowa
dostała niespodziewane poparcie ze strony nowej obsady w
prokuraturze i postanowiła wznowić starania o ukaranie zespołu
lekarzy. Wyraziła się w prasie, że „poświęci całe życie, by
sprawiedliwości stało się zadość”.
Bardzo współczuję tej biednej kobiecie. Zamiast zajmować się czymś
pożytecznym, na przykład wychowaniem wnuków, męczy się
psychicznie, gnębiąc niezłych krakowskich medyków. Ci zaś mogliby w
czasie przeznaczonym na wyjaśnienie zadawnionej sprawy ratować
życie jakiemuś innemu zacnemu człowiekowi. Aleja to
rozumiem, człowiek na ogół uważa, że jego własne
cierpienia przewyższają cierpienia samego Jezusa i dlatego nie widzi
kary, która mogłaby temu zadośćuczynić. Tutaj szczególny przypadek
stanowi kwestia zemsty politycznej.
Pamiętam, jak wielki wódz proletariatu Józef Stalin rozpoczął
kampanię tępienia lekarzy, ponieważ któryś z nich rzekomo dopuścił
do śmierci znanego dygnitarza komunistycznego. Cała akcja
nie została doprowadzona do końca, bo, jak się okazało, sam wódz był
istotą śmiertelną i wyzionął komunistycznego ducha. Ale dynamiczne
rozpoczęcie tego procesu i aresztowanie lekarzy bez szczególnych
dowodów było możliwe dlatego, że towarzysz Stalin po prostu „mógł i
chciał” wsadzić każdego do paki bez żadnych dowodów. Sam stanowił
najwyższe prawo suwerena.
Zemsta polityczna jest jednym z najpodlejszych objawów zlej woli
człowieka. Sam akt takiej zemsty moralnie poniża mściciela, ale
moralnie wywyższa jego ofiary. Wspominamy z ogromnym
współczuciem osoby poległe w czystkach politycznych i z głębokim
oburzeniem ich sprawców. Taka jest sprawiedliwa zemsta historii.
Kiedyś w Piwnicy pod Baranami zjawił się głęboko w tamtym czasie
nienawidzony Jerzy Urban. Gały zespół Piwnicy się oburzył i zaczął
obmyślać wyrafinowaną zemstę. Jedni mówili, że należy zrezygnować z
występu, a drudzy twierdzili, że odwrotnie - należy wystąpić i mu
„przypieprzyć”. Zrodził się konflikt. Wszyscy poszli do
naszego „metra”, czyli Piotra Skrzyneckiego. A on powiedział:
„Występować i nie zauważać!”.
Pewien akordeonista zostawił swój instrument na tylnym siedzeniu w
samochodzie i poszedł na kawę. Potem sobie uświadomił, że ktoś może
wybić szybę i wyciągnąć jego ukochane narzędzie pracy.
Szybko wybiegł z kawiarni, ale było za późno: ktoś uprowadził
samochód i porzucił na jezdni akordeon.
- Dlaczego pan zabił swą żonę zamiast zabić kochanka?!
- To był głos rozsądku. Lepiej było zabić ten jeden raz kobietę, niż co
tydzień zabijać nowego mężczyznę.
- Jestem weganinem, co mogę zamówić w państwa restauracji?
- Taksówkę.
CZY WARTO UPRAWIAĆ MAGIĘ?
O POCIESZENIU, JAKIE daje ROZPROSZENIE
JAK UŚMIECHAĆ SIE nostalgicznie
IDOLEM (Mli) BVC
CZY WARTO UPRAWIAĆ MAGIĘ?
Jeśli ktoś stoi w kościele, to automatycznie nie staje się chrześcijaninem.Tak samo jak
ktoś. kto stoi w garażu, automatycznie nie staje się samochodem.

Porzekadło pesymistyczne

W latach osiemdziesiątych znakomity biochemik i pisarz science


fiction Isaac Asimov napisał, że powszechne staje się błędne
rozumienie równości w demokracji według zasady: „moja
ignorancja jest równie dobra jak twoja wiedza”. Ta tendencja w
ostatnich czasach nabiera rozpędu w Stanach Zjednoczonych i w całym
świecie demokratycznym, gdzie większość wyborców decyduje o tym,
kto ma prawo do rządzenia i budowania przyszłości. Nikt nie przeczy,
że ignoranci mają w demokracji takie same prawa jak i ludzie
wykształceni, lecz nawet ostatni nieuk nie będzie zaprzeczał, że do
skutecznego rządzenia i kierowania krajem potrzebni są ludzie
kompetentni i umiejący racjonalnie rozwiązywać problemy.
Żyjemy w trudnych czasach burzliwego rozwoju mediów i internetu,
kiedy ludzie przestają czytać i myśleć, a łatwy dostęp do śmieci
informacyjnych tworzy niewyobrażalny chaos w ich umysłach. Według
opinii niektórych badaczy następuje infanty-lizacja obywateli, którzy
są zdolni uwierzyć we wszystko, co pasuje do ich coraz bardziej
uproszczonego rozumienia świata. Odżywają pierwotne instynkty,
myślenie plemienne i lęk przed wszystkim, co nowe i trudne do
zrozumienia.
Ludzie unikają rozmyślań o sprawach trudnych, bo to wymaga wysiłku
umysłowego i określonej wiedzy, wybierają zatem myślenie
życzeniowe o charakterze magicznym. Powstaje
wspólnota ignorantów, wzajemnie popierających się w zabobonach,
nietroszczących się o wiarygodność źródeł, z których czerpią magiczne
informacje o świecie. Jeśli ignorantów jest wystarczająco dużo,
wtedy zabobon staje się konkurencyjną odmianą prawdy.
Oto przykłady prostego magicznego myślenia życzeniowego. Od wielu
lat naukowcy ostrzegają, że w wyniku działalności człowieka zbliża
się katastrofa klimatyczna, która może spowodować wiele
uniemożliwiających normalne życie zjawisk, na przykład wzrost
temperatury światowych oceanów, zakwaszenie wód, które spowoduje
śmierć wielu organizmów, susze w niektórych rejonach globu i ulewy w
innych, zdynamizowanie cyklonów i nieprzewidywane skoki
temperatury w Europie i Azji. Dowody w postaci topienia lodowców w
górach i wzrostu temperatury w Arktyce są co roku szeroko omawiane.
Jednakże istnieje cala masa ludzi, dla których te naukowe ustalenia są
nic niewarte, bo oni sami dobrze wiedzą, że będzie tak, jak zawsze
było, i w magiczny sposób wierzą, że Pan Bóg ma nas w swojej opiece i
nie dopuści do zguby człowieka, którego sam stworzył. Przypomina mi
to stwierdzenie pewnej Dunki, która z wiarą (magiczną) twierdziła, że
nikt nigdy nie ośmieli się zrzucić bomby atomowej na Danię, bo Dania
jest małym krajem.
Infantylny prezydent wielkiego kraju wycofuje się z traktatu
paryskiego, podpisanego przez większość narodów dążących do
zmniejszenia emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Co gorsza, idą
za nim politycy naszego uduchowionego rządu, którzy rezygnują z
możliwości produkowania czystej energii ze słońca i wiatru, a dotują
brudną i nierentowną energię węglową. Mnożą się
przypadki rezygnacji rodziców ze szczepienia dzieci.
Jak powiedziała jedna uduchowiona pani rządząca: „matki lepiej od
lekarzy wiedzą, co jest dobre dla ich dzieci”. Pomijam przypadki
odrzuceń przez matki nowo narodzonych dzieci, warto jednak
zapytać, w jaki sposób matki posiadły szeroką wiedzę medyczną? Taka
właśnie magiczna wiedza w Japonii, gdzie w latach dziewięćdziesiątych
rodzice rezygnowali ze szczepienia dzieci na odrę, doprowadziła w
konsekwencji do epidemii wśród dorosłych i śmierci około 200 tysięcy
osób. Czy dziecko może poważnie zarazić dorosłego? Takie rzeczy się
obywatelom w głowie nie mieszczą, bo to przecież taki aniołeczek.
Całe to budowanie komunizmu w Rosji było działaniem magicznym,
które ciągle brutalnie zderzało się z rzeczywistością. Przypominam
sobie zebranie w kołchozie, kiedy przewodniczący ogłosił dwa punkty
do omówienia: ,,i) Budowa stodoły. 2) Budowa komunizmu. Ponieważ
nie mamy gwoździ - oświadczył - od razu przechodzimy do punktu
drugiego”.
Żabka poszła do wróżki.
- Czeka panią piękna przygoda. Spotka pani człowieka, który będzie
chciał o pani wszystkiego się dowiedzieć.
- To wspaniale - zachwyciła się żabka. - A co to będzie za człowiek?
- Biolog - odpowiedziała wróżka.
Żona nabyła kryształową kulę.
- Ile ta kula kosztowała? - pyta mąż.
- Pięć stów - odpowiada żona.
- Pewnie przewidzieli, że ty przyjdziesz - podsumował mąż.
- Czy to prawda, że wróżka przepowiedziała rychłą śmierć twej
teściowej?
- Nie, powiedziała tylko, że czekają mnie lepsze dni!

JAK ROZMAWIAĆ Z POLITYKIEM?


Najbardziej skutecznym biznesem jest polityka.

Przekonanie szeroko rozpowszechnione w państwach niedojrzałej demokracji

Byłem niedawno na konferencji poświęconej etyce w komunikacji


społecznej. Słuchałem uważnie referatów poświęconych temu, jak ma
wyglądać idealna komunikacja między grupą rządzącą i
przedstawicielami opozycji, jak należy szanować rozmówców i osiągać
porozumienie. W niektórych momentach nie potrafiłem powstrzymać
łez wzruszenia. Czułem się jak na spotkaniu naukowców z troską
omawiających uprawę palm kokosowych na Spitsbergenie. Idealna
rozbieżność nauki z praktyką.
Na tej konferencji przyszło mi do głowy możliwe wyjaśnienie
motywacji etycznej po obu stronach sporu politycznego. Najważniejszą
kwestią, jaką tutaj należy rozpatrzyć, jest relacja między grupą
rządzącą i społeczeństwem, niezależnie od tego, czy społeczeństwo
popiera tę grupę, czy nie. Każda strona tej relacji ma swoje interesy i
dąży do ich osiągnięcia. Jeśli grupa rządząca realizuje interesy
społeczne, można jej politykę uznać za moralną. Jeśli natomiast
władza bez umiaru wykorzystuje swoje możliwości do własnego
bogacenia się, jej politykę należy uznać za amoralną.
W normalnym społeczeństwie powinna istnieć równowaga między
interesami społeczeństwa i grupy rządzącej. Ale ta równowaga nie jest
osiągalna, kiedy rządzącym nikt nie patrzy na ręce. Kraść nie opłaca się
tylko wtedy, kiedy nieuchronnie następuje za to kara. Niestety,
bezkarny polityk nie jest w stanie kontrolować własnej
chciwości. Zaczyna używać wszelkich dostępnych mocy politycznych
do polepszenia sytuacji materialnej. Przy okazji dba również o
krewnych i kolegów. Podręcznikowe przykłady takiej chciwości
możemy poznać, gdy zagłębimy się w życiorys Włodzimierza
Putina lub przywódców politycznych Białorusi bądź Kazachstanu.
Jak można tę bezkarność ograniczyć? Cywilizacja europejska w swym
rozwoju doszła do słusznego rozwiązania: instytucje niezależne od
rządzących sprawują demokratyczną kontrolę w państwie, sprawdzają
przejrzystość podejmowania decyzji przez władzę. Pomagają w tym
niezależne media.
Przejrzystość taka jest zabójcza dla władzy dążącej do bezkarności.
Władza walczy więc o swoje za pomocą wszystkich dostępnych jej
środków. Putin na przykład nazywa niezależne ośrodki opinii
publicznej „obcymi agenturami”. Ostatnio ten pomysł jest również
wykorzystywany przez Orbana na Węgrzech.
Wprowadzenie nieprzejrzystości działania władzy, ukrywanie swej
chciwości i represje wobec niezależnych dziennikarzy także należy
uznać za amoralność polityczną. Strach rządzących przed otwartością i
możliwymi karami w przyszłości zmusza ich do fałszowania
rzeczywistości i napuszczania jednej części społeczeństwa na
drugą. Nie trzeba mówić, że w takich warunkach nie ma mowy o
etycznej komunikacji w dyskursie politycznym. Ośrodki władzy w
ogóle nie podejmują partnerskiego dialogu, z demonstracyjną
wyniosłością odrzucają jakiekolwiek próby jego nawiązania,
nie odpowiadają na niewygodne pytania lub ograniczają dostęp
dziennikarzy do ważnych społecznie spotkań.
W ten sposób walczą o wprowadzenie wygodnej dla siebie
nieprzejrzystości i propagandowego urabiania opinii publicznej za
pomocą uległych mediów rządowych. Dobrym przykładem jest
konflikt między dociekliwym dziennikarzem a Polską Fundacją
Narodową, której tajemnicza działalność została wsparta przez rząd
kwotą 500 milionów złotych z budżetu państwa. Naiwny dziennikarz
chciał się dowiedzieć, na co te pieniądze będą wydawane. Został
zignorowany, a wszyscy dowiedzieliśmy się, że tajemnicza fundacja
wynajęła specjalną firmę, która ma walczyć o wspaniały wizerunek
tejże tajemniczej fundacji.
Nie zazdroszczę pracownikom tej firmy, muszą reagować bardzo
skutecznie i szybko. Przypomniała mi się rozmowa między dwoma
politykami.
- Dużo o panu słyszałem! - mówi ten pierwszy.
- To trzeba udowodnić! - odpowiada drugi.
***
- Co myślisz o kandydatach?
- Całe szczęście, że wybiorą tylko jednego!
Spotkanie prezydentów odbywało się w ciepłej, przyjacielskiej
atmosferze. Potem przyszedł tłumacz.
Po wyborach zostanie takie samo g***o, ale muchy będą inne.
Wychowuj siebie
CZY MÓGŁBYM
mik mieć racji?
Ja jestem piękny, ja jestem silny, ja jestem mądry, ja jestem dobry. Ija to wszystko
odkryłem.

Stanisław Jerzy Lec

Zarozumiałość jest w naszej kulturze potępiana i uznawana za


nieuzasadnione wywyższanie siebie. W naszym egalitarnym
społeczeństwie najbardziej ceni się skromność i krytyczny stosunek do
samego siebie. Dlatego tak typowe dla Amerykanów przechwałki nas
szokują, chociaż niektórzy także w Polsce uważają, że umiejętność
autopromocji pomaga w załatwianiu osobistych spraw i ułatwia awans
w pracy.
W czasach Michela de Montaigne’a w społeczeństwie feudalnym, kiedy
wartość człowieka była zależna od jego pozycji w hierarchii
społecznej, zarozumiałość była często udawaniem przynależności do
wyższej klasy i wiązała się z szansą na otrzymanie większych
zaszczytów. Przedstawiciele wysokich stanów mogli natomiast puszyć
się do woli przed przedstawicielami niższych stanów, co było
uznawane za normalne.
Do naszych czasów przetrwały tylko resztki tego rodzaju zachowań w
postaci tytułomanii, chwalenia się bogactwem, pozycją społeczną czy
niezwykłymi osiągnięciami. Nieuzasadnione puszenie się wywołuje
obecnie radosny śmiech, a szacunek wzbudzają tylko niewątpliwe
zasługi i umiejętności. Michel de Montaigne myśli w sposób
nowoczesny i uważa zarozumiałość za dotkliwą przywarę człowieka.
„Jest to jakby nieumiarkowa-ne przywiązanie do siebie - pisze - które
przedstawia nas nam samym innymi, niż jesteśmy, tak jak namiętność
miłosna użycza piękności i wdzięków przedmiotowi, który ma na celu”.
Inaczej mówiąc, jest to przejaw głupoty, która zastępuje rzeczywistość
wyobrażeniem, w którym tworzymy nazbyt piękny obraz siebie. Inni
oceniają nas, niestety, tylko obserwując rzeczywistość, bo
prześwietlenie cudzej wyobraźni nie jest dla nich możliwe.
To przykre, gdy musimy zderzyć zbyt wysokie mniemanie o sobie z
okrutną rzeczywistością. Wtedy zazwyczaj przesadzamy w drugą
stronę i wpadamy w kompleks niższości, co według mnie jest jeszcze
gorsze od wywyższania się.
Jak rodzi się w nas zarozumiałość? Jak słusznie zauważa Michel de
Montaigne pycha ma dwie pobudki: „jedna ceni z wysoka siebie, druga
nie dość ceni drugiego”. Człowieka psują nieuzasadnione pochwały,
wynikają one albo z subiektywnego zachwytu (na przykład kiedy
mamusia wmawia synkowi, że jest geniuszem, lub gdy osoba
zakochana twierdzi, że obiekt jej miłości posiada niezwykły talent),
albo z wyrachowania dążącego do zdobycia zaufania (kiedy na
przykład ktoś pochlebia swojemu szefowi).
Nie należy poddawać się ani pochwałom, ani krytyce, jeśli wiemy, że
nie mają one uzasadnienia. Nie należy w ogóle przejmować się tym, co
o nas myślą inni, najważniejsze jest to, co sami myślimy o sobie.
Montaigne podaje zadziwiający przykład oceny samego siebie:
„Uważam się - pisze - za człowieka z najpospolitszej gliny z tą różnicą,
że mam tego świadomość. Podlegam jak inni najbardziej niskim i
gminnym skłonnościom, nie ukrywam ich wszelako przed sobą, ani
siebie nie uniewinniam. Całą mą wartością jest to, że znam swą cenę”.
Pomaga mu obiektywne porównanie siebie z postępowaniem innych.
„Co skłania mnie do pobłażliwości wobec moich prac i czynów -
twierdzi - to nie ich wartość sama w sobie, ale porównanie z
innymi, gorszymi rzeczami...”
Inaczej mówiąc, obiektywna ocena samego siebie wymaga szerszego
spojrzenia na swoje życie, widzenia go nie tylko „tu i teraz”, ale w
perspektywie naszego dążenia do wyznaczonego celu. Wszystko, co
zbliża nas do niego (oczywiście w sposób cywilizowany!) powinno
dodawać nam otuchy niezależnie od tego, co o tym sądzą inni. Nie
można przy tym wpadać w przesadę, jak zdarzyło się to pewnemu
generałowi, którego zapytano, czy kiedykolwiek się pomylił. „Tak -
odpowiedział generał - miałem sytuację, kiedy myślałem, że się
pomyliłem, ale później okazało się, że miałem rację”.
***
W jednym ze sklepów sprzedawano pięć statuetek z nazwą „Pięć
zmysłów”. Kiedy jedną z nich sprzedano, nazwę zmieniono na „Cztery
pory roku”. Po tym, jak sprzedano jeszcze jedną, sprzedawca wywiesił
nazwę „Trzy gracje”. Kiedy pozostały tylko dwie figurki, nazwę
zmieniono na „Dzień i noc”. I wreszcie, kiedy została tylko jedna
figurka, otrzymała ona nazwę „Samotność”.
- Kaziu, dostaniesz dobrą ocenę, tylko pomaluj okna na drugim
piętrze - mówi dyrektor.
Kazio poszedł malować. Za jakiś czas wraca z pytaniem:
- A czy ramy też malować?
Nauczycielka zrozumiała wreszcie, jak należy spędzać wakacje, gdy
czytała wypracowania swych uczniów, ale niestety już było za późno.
B^D* ZE SOBĄ
Samotność to dobra rzecz, szczególnie, Jeśli można o tym komuś powiedzieć.

Porzekadło ironiczne

Czytając wspaniały esej Michela de Montaigne*a o samotności, jeszcze


raz uświadomiłem sobie, jaki to wzniosły i ważny temat. Przecież
zgodnie ze słusznym założeniem filozofów właściwie stale żyjemy w
naszej samotni niedostępnej dla innych świadomości. Najwięcej czasu
w niej przebywamy nie tylko wtedy, kiedy jesteśmy fizycznie sami,
ale również wtedy, kiedy śpimy, czekamy na kogoś/ coś, podróżujemy
lub tępo patrzymy w telewizor. Samotność jest naszym naturalnym
stanem, ale nie będziemy w ten sposób jej opisywać, wrócimy do
potocznego rozumienia samotności, która jest zazwyczaj rozumiana
jako przekleństwo, kara lub życiowe nieszczęście.
Za przykładem de Montaigne*a będę bronił samotności jako
naturalnego ustronia w zgiełku naszego burzliwego świata i jako
wspaniałego azylu duchowego, który pozwala na przetrwanie i
lepsze poznanie samych siebie. Wymuszoną samotność więźniów lub
ludzi dotkniętych utratą bliskich, jak uważa wielki francuski filozof,
byłoby łatwiej znieść, gdyby ludzie nie budowali swego szczęścia na
zależności od innych. „Dobrze jest mieć żonę, dzieci, dostatek - pisze
de Montaigne - a zwłaszcza zdrowie, ale nie należy przywiązywać się do
nich do tego stopnia, aby nasze szczęście miało od tego zależeć”
Są to słowa okrutne, lecz cholernie mądre, bo mądrość życiowa nie
polega na radosnym oczekiwaniu na lepsze, lecz na dopuszczeniu
świadomości, że może nastąpić coś złego. Mało tego, w naszych
czasach świadomie wybrana samotność, czyli uwolnienie się od
przykrych zależności od innych, może być prawdziwym wyzwoleniem
otwierającym nową, lepszą perspektywę życiową. Sprawa jest prosta:
jeśli chcesz mieć ciekawe życie, naucz się samotności, bo prawdziwa
przyjemność to samotne rozkoszowanie się czymś, nie możesz przecież
odczuwać radości tylko dlatego, że ktoś inny ma przyjemność.
Samotność każdy z nas musi hodować jak wielki skarb niezależnie od
tego, czy jesteśmy w tłumie, czy pojedynczo. Stan samotności to
spotkanie człowieka ze swoją wyobraźnią, swoją pamięcią i
wrażliwością. To możliwość analizy i zrozumienia samego siebie i
swych bliskich, to niezbędny warunek uczenia się i rozwoju
umysłowego. Uważam, że każdy powinien wspinać się na wyższe
poziomy samoświadomości, wystarczy od czasu do czasu stanąć w
biegu i pozwolić sobie na refleksje o swym życiu i swych problemach.
Trzeba sobie uświadomić, że wiele z naszych rozterek i ocen to gra
wyobraźni. Warto się zastanowić nad motywami naszego
postępowania i naszymi uczuciami. Jak słusznie uważa
francuski filozof, wrogami samotności są ambicja, chciwość, lęk,
pożądliwość i inne przywary ludzkie. Im bardziej rozpychamy się w
tym świecie, tym bardziej jesteśmy od niego zależni i tracimy swoją
wolność. A najważniejszą rzeczą na świecie jest własna niezależność.
„Nie o to trzeba dbać - pisze wielki francuski myśliciel - aby świat
mówił o tobie, ale o to, jak my sami możemy przemawiać do siebie”.
Przemawiając do siebie w samotności, możemy lepiej zrozumieć nasze
własne potrzeby i odrzucić niepotrzebne uwikłanie się w coś, co może
grozić naszej niezależności - możemy uporządkować chaos naszego
żywota. Takie ważne pytania dobrze jest zadać samemu sobie. Czy
jakąś konkretną rzecz robię z własnej potrzeby czy z lęku, że
ktoś będzie niezadowolony? Czy jego/ją lubię, czy skrycie nienawidzę?
Co w moim życiu jest dla mnie najważniejsze, a co mogę odpuścić? Itd.
Regularny trening samotnego zastanawiania się nad sobą buduje
największy skarb naszej osobowości, którym przy okazji możemy się
nawet podzielić z innymi. Z tego powodu należy również uszanować
samotnie innych ludzi i rozumieć ich dążenie do niezależności. „Trzeba
sobie zachować jakiś zakamarek, wyłącznie nasz, zupełnie wolny -
pisze filozof - w którym byśmy pomieścili prawdziwą swobodę i
uczynili zeń najmilszą naszą samotnię i ustroń”. Inaczej mówiąc, bądź
wewnętrznie wol-ny/wolna i pozwól na to innym.
Ale z drugiej strony przymusowa i zupełna samotność jest
przekleństwem i dlatego rozumiem pewną starą pannę, która kupiła
sobie drugie łóżko, by dwukrotnie zwiększyć
prawdopodobieństwo znalezienia pod nimi kochanka.
Gdybym nie wiedział, że wędkowanie uspokaja, to bym tak pieprznął
tą wędką!
Dlaczego sołtys w Wąchocku ma okrągłe pole? Bo kupił konia z cyrku.
Znam go wystarczająco dobrze, żeby od niego pożyczyć, ale nie na tyle,
by jemu pożyczyć.

CO ZROBIĆ z DIIICWIW?
Jeśli wasze dzieci nie popełniają waszych błędów, to znaczy, że nie są waszymi dziećmi.

Porzekadło fatalistyczne

Michel de Montaigne w swych Próbach duży rozdział poświęcił


wychowaniu dzieci. Po pięciu wiekach, jak się wydaje, temat ten nie
tylko pozostaje aktualny, lecz wręcz stal się jakby ważniejszy.
Wszyscy narzekają na jakość kształcenia, a dzieciaki, tworząc nową
konsumpcyjną generację kom-puterowo-komórkową, mają gdzieś te
nasze troski i obawy. Wychowanie dzieci, inaczej niż w
czasach francuskiego filozofa, w dużej mierze należy teraz do instytucji
państwowych - przedszkola, szkoły i uczelni. Wielu rodziców się cieszy,
że dzieci nie przeszkadzają im w życiu codziennym, a cały proces
wychowawczy ograniczają do dwóch krótkich odzywek: „Chodź tutaj!”
i „Idź stąd!”
Jednakowoż to, że nasze dzieciaki są tak zajęte internetem, grami
komputerowymi i sieciową subkulturą młodzieżową, zmusza nas do
zastanawiania się, w jaki sposób możemy przyczynić się do tego, by
nasze ukochane pociechy dały sobie radę w przyszłości, w miarę
cieszyły się z życia i nie były dla nas dodatkowym zmartwieniem na
starość.
Najbardziej wkurzają mnie prawdziwe obrazki na przykład synka
alkoholika, który zabiera pieniądze swojej matce emerytce, albo
młodych matek oddających swe dzieci do sierocińców i rezygnujących
z trudów wychowywania.
Czy nasze czasy w ogóle odrzucają wypracowane w ciągu wieków ideały
wychowawcze? Czy stoimy w obliczu kryzysu społecznego, gdy
całe młode pokolenia odrzucają wartości swych rodziców, a starsze
pokolenia są skazane na odrzucenie społeczne i na upokarzające
czekanie końca? Jest to tak ponura perspektywa, że tej myśli nie
będę w ogóle rozwijał.
Lepiej wrócę do omówienia tych propozycji Michela de Montaigne’a,
które wydają się aktualne także dziś. Zostawianie dzieci samym
sobie w naszych czasach następuje w momencie, kiedy dziecko
osiągnie samodzielność biologiczną (jest w stanie samodzielnie się
ubrać, zjeść, załatwić się i zaczyna chodzić do szkoły). Wydawałoby się,
że rodzice wtedy zaczynają odpoczywać od trudów jego obsługi. Nic
bardziej błędnego! Właśnie w tym czasie powinni znaleźć czas dla
dziecka, uczestniczyć razem z nim w procesie kształcenia,
razem przeżywać jego sukcesy i porażki.
Nie jestem zwolennikiem zmuszania dzieci do ciężkiej pracy z nadzieją
wychowania jakiegoś supermena lub superkobiety,
najważniejszym momentem jednak jest, jak również
podkreśla Montaigne, uchwycenie jakiejś pasji i wspieranie dziecka w
jego samodzielnym rozwoju. W naszych burzliwych czasach nie
jesteśmy w stanie przygotować dziecko do przyszłości, bo nie
potrafimy jej w ogóle przewidzieć, ale możemy wychować człowieka
umysłowo niezależnego, myślącego „nie tak jak wszyscy”, za to „po
swojemu”.
Taki człowiek da sobie radę w większości niespodziewanych
okoliczności. Żeby osiągnąć taki stan umysłu, należy się starać, by
dziecko przyswojonej wiedzy nie przyjmowało bezkrytycznie,
lecz umiało ją dla własnej korzyści przetworzyć. Wtedy nauczy się
odróżniać wiedzę potrzebną od niepotrzebnej i dobrze posługiwać
własnym umysłem.
Z wielu innych pomysłów wielkiego myśliciela wybrałem, jak się
wydaje, najbardziej aktualny dzisiaj pomysł - kształcenie umiejętności
komunikacyjnych. Nasze nowe pokolenie, wychowane w kulturze
internetu i gier komputerowych, niechętnie czyta książki i, co za tym
idzie, nie ma rozwiniętej wyobraźni językowej, nie umie mówić i pisać
biegle, a nawet poprawnie. Uważam, że we wszystkich szkołach należy
wprowadzić dodatkowy przedmiot dotyczący sprawności
komunikacyjnych.
Słuchając naszych polityków popisujących się w mediach, można z
łatwością określić, ile książek nie przeczytali i w jakim środowisku
dotychczas wyrażali swoje (zazwyczaj nieskomplikowane)
myśli. Musimy ten bełkot tolerować, bo demokracja jest najważniejsza,
jednak kiedy sobie wyobrażę, że oni wychowują swoje dzieci, a także,
że młodzież słucha ich przemów, czuję głęboką frustrację. Z tego
powodu przytoczę taką rozmowę o przyszłości:
- Jasiu, kim chcesz zostać, kiedy wyrośniesz?
- Policjantem.
- Dobrze, to ja zostanę złodziejem.
- Dlaczego?
- Żebyśmy się mogli razem bawić.
Rozmowa blondynek:
- Wyobraź sobie, że Monika urodziła dziecko przed ślubem.
- A skąd to dziecko miało wiedzieć, kiedy oni wezmą ślub?!
- Moja ciocia przysłała mi na urodziny 100 złotych - opowiada
dziewczynka. - Wtedy odpisałam jej: „Nie mogę znaleźć słów, żeby ci
podziękować”. Ciocia przysłała mi słownik.
- Dlaczego bliźniacy mają różne charaktery?
- Jeden z nich przy porodzie widzi świat, a drugi tyłek tego, który
widzi świat.
CO Z TYM
PATRIARCHATEM?
Patriarchat został wprowadzony po to. żeby każde dziecko wiedziało, kto Jest jego
ojcem.

Porzekadło historyczno-ironiczne

W czasach Montaigne’a, czyli prawie 500 lat temu, ojcowie mieli


zupełnie inną pozycje społeczną niż w naszych czasach. Obecnie, kiedy
rodzice się rozwodzą, dzieci, nawet te dorosłe, zazwyczaj zostają przy
matce, która jest uznawana za naturalną karni icielkę i
wychowawczynię. Ja sam byłem wychowywany bez ojca i prawdę
mówiąc, nigdy tego nie żałowałem, bo miałem bombowe matkę i
babcię, które mogły zastąpić cały tuzin ojców.
W patriarchalnych czasach Montaigne’a ojciec był panem i władcą, od
którego woli zależał los całej rodziny. On sądził, karał i
wynagradzał według swego uznania. Przeżytki takiego ojcostwa można
spotkać i teraz, a dzieci tak chowane wzmacniają zazwyczaj szeregi
ambitnej Młodzieży Wszechpolskiej. Stosunkowo niedawna dyskusja
0 tym, czy powinno się bić dzieci czy nie, a jeśli bić to jak często i w
jaki sposób, wskazuje na nasze zapóźnienie cywilizacyjne. Już
Montaigne pięć wieków temu genialnie zauważył, że „czego się nie
da zrobić rozumem, roztropnością i sztuką, nie osiągnie się nigdy silą”.
Bijący ojcowie leją więc dzieci z braku rozumu
1 roztropności, w dodatku psują sobie starość, bo wzbudzanie uczucia
lęku nie prowadzi do odczuwania miłości czy szacunku. Ojcowie
powinni uruchamiać wyobraźnię i przewidywać, że nastąpi czas, kiedy
to oni będą potrzebować od swoich dzieci pomocy i troski. Spotkałem
się kiedyś z ponurym powiedzonkiem: „Co trzeba zrobić, by dzieci
nie oddały cię do domu starców? Trzeba je oddać do domu dziecka”.
Mało śmieszne.
Nie jestem oczywiście zwolennikiem słodkiego wychowania,
izolowania od okrucieństw naszego życia i traktowania dzieci jak
miłych maskotek. „Najczęściej bardziej nas wzrusza dreptanie, igry i
błazeństwa naszych dziatek - pisze Montaigne -niż później czyny ich
dojrzałe - jak gdybyśmy je kochali dla naszej uciechy, jako małpki, a
nie jak ludzi”. Właśnie przygotowanie dziatek do tych „czynów
dojrzałych” powinno być celem wspólnego rodzinnego życia. Trudno
być zwolennikiem „zimnego chowu”, a nawet wymagać, by
produkowano lalki Barbie z krzywymi nogami w celu zapoznania dzieci
z gorzką rzeczywistością. Dziecko powinno po prostu czuć się
członkiem rodziny, być blisko jej wspólnych radości i trosk.
„Jest okrucieństwem i niesprawiedliwością - pisze francuski filozof -
nie dopuszczać dzieci do wspólności i udziału dóbr i do rady w
sprawach domowych”. Nie chodzi tu tylko o dzieci dorosłe, bo to jest
jasna sprawa, ale o to, by nie uważać dzieci za istoty niedorozwinięte,
które nie są w stanie odgrywać roli odpowiedzialnych partnerów
życiowych.
Ojcowie zawsze mają dalekosiężne plany w stosunku do swych dzieci,
często chcą, by nadrobiły w swym życiu to, czego oni sami nie zdołali
dokonać. Bardzo często wtłaczanie biednych dzieci w tryb ćwiczeniowy
wymyślony przez rodziców doprowadza je do frustracji i buntu. Dzieci
nie są naszym przedłużeniem, ale niepowtarzalnymi istotami, a
najważniejszym zadaniem rodziców jest wykrycie i wspieranie ich
zdolności i prawdziwych zainteresowań. To nie ojcowie powinni
mieć szczęśliwe dzieciństwo, bo już je mieli, ale ich dzieci.
Najszczęśliwszy ojciec to ten, którego syn lub córka wiedzą, że zawsze
mogą na niego liczyć, że zawsze spotkają się z jego miłością i
zrozumieniem.
Na koniec bajeczka. Dość znana. O tym, jak umierający ojciec
demonstruje trzem synom siłę wspólnoty za pomocą gałązek. Prosi
najstarszego z synów, by złamał pojedynczą gałązkę. Syn dość łatwo ją
łamie. Wtedy ojciec zestawia razem trzy gałązki i prosi znowu
pierwszego syna, żeby je złamał. Ten nie daje rady. Drugi syn również
nie jest w stanie złamać połączonych gałązek. Ale piękna demonstracja
się nie udaje, bo trzeci, najmłodszy syn bierze połączone gałązki i z
piekielnym trzaskiem je łamie. „Ależ z ciebie dureń! - wścieka
się umierający ojciec. -1 zawsze już taki zostaniesz!” Życie jest bardziej
złożone, niż myślimy.
***
- Mój drogi - mówi żona do swego męża - dziś wieczorem przyjdzie do
nas miody mężczyzna, aby prosić o rękę naszej córki. Bardzo cię
proszę, abyś tylko skinął głową i powiedział „Tak”. Nie musisz całować
mu rąk i powtarzać: „Zbawco! Zbawco!”
- Jakim wynikiem zakończył się mecz? - pyta żona kibica.
-0:0- odpowiada kibic.
- A w pierwszej połowie?
- Czemu twój pies tak na mnie patrzy?
- On zawsze tak robi, kiedy ktoś je z jego miski...

NIE ENPAIYZUJ Z OKRUTNIKIEN!


Dobro trzeba robić tak. by nikt o tym nie wiedział.

Zresztą zło tak samo.

Hasło okrutne

Pisząc o okrucieństwie, Michel de Montaigne rozważa różnice między


dobrocią a cnotliwością. Słusznie zauważa, że dobroć jest cechą jak
gdyby wrodzoną, a cnota wymaga walki ze swymi słabościami.
Człowiek w istocie dobry może nie być cnotliwy, ale cnotliwy może być
nawet człowiek zły, jeśli nie miał okazji do grzechów. „Nazywamy Boga
dobrym - pisze filozof - ale nie nazywamy go cnotliwym, jego czyny
bowiem są wrodzone i bez wysiłku”. Człowiek, by być dobrym,
zdaniem Mon-taigne*a, musi ustawicznie walczyć ze sobą.
O co ten biedny człowiek ma walczyć? Jednoznacznej odpowiedzi na to
w eseju filozofa znaleźć nie możemy. Może dlatego, że w tamtych
czasach nie stosowano jeszcze pojęcia empatii -
możliwości zrozumienia i odczuwania stanów innego człowieka.
Nie jestem specjalistą z teologii, ale grzech, moim zdaniem, polega na
krzywdzeniu innych ludzi lub samego siebie. Niestety, bardzo często
krzywdzimy kogoś, nawet nie wiedząc o tym, dlatego że nie podjęliśmy
wysiłku, by się z nim porozumieć.
Nieporozumienie między ludźmi jest źródłem wielu nieszczęść i
kłopotów, których przy dobrej woli obu stron można by łatwo uniknąć.
Niestety, ludzie mimo okrutnych doświadczeń historycznych rzadko
ustępują. Wolą nienawidzić swych wrogów, często urojonych, bo
nienawidzi się zazwyczaj tego, kogo w istocie się nie zna i nie ma
ochoty poznać.
Działa tu prosty mechanizm: moi wrogowie są źli, ja jestem dobry. A
przecież ludzi złych nie ma co żałować, zasługują na okrucieństwo.
Wystarczy sobie uzmysłowić, że nasi wrogowie myślą to samo o nas,
żeby podjąć wysiłek dogadania się i dla wspólnego dobra zatrzymać
spiralę nienawiści.
Michel de Montaigne przyznaje, że jest człowiekiem zbyt wrażliwym na
swoje czasy, z trudem znosi zabijanie zwierząt na polowaniu, a
„egzekucji sądowych nie może oglądać spokojnym okiem”. Uważa,
poniekąd słusznie, że ludzie cnotliwi powinni „dbać o to, by dusze
wysyłać na tamten świat w dobrym stanie”. W naszych niby
bardziej postępowych czasach niewiele się zmieniło. Nadal silniejsi nie
mają ochoty na porozumienie ze słabszymi, bo mogą przecież narzucić
im swoją wolę. Nadal spotykamy się z przykładami
bezmyślnego okrucieństwa w stosunku do ludzi i zwierząt,
kiedy oprawca dąży do „nasycenia się widokiem istoty umierającej w
mękach”. „Żyję w czasach obfitujących w niewiarygodne wprost
przykłady okrucieństwa”, pisze Michel de Montaigne. Szkoda, że nie
był świadkiem tego, co się działo w Europie w XX wieku i tego, co w
naszych czasach dzieje się w Syrii i Afganistanie. Może doszedłby do
wniosku, że ludzkość jednak nie ma szans na poprawę. Jedynie, co się
zmieniło, to narzędzia tortur, a do tego otworzyła się możliwość
szybkiego poinformowania o zbrodni całej ludzkości.
Trzeba wierzyć w dalszą demokratyzację naszego globu, bo tylko w
demokracji dialog społeczny jest możliwy. A tylko dialog sprzyja
wzajemnemu porozumieniu ludzi, którzy różnią się
poglądami, zwyczajami i pochodzeniem. Dzieci uczone od dzieciństwa
tolerancji i umiejętności porozumiewania się chcą poznawać inne
kultury, inne języki. Im lepiej poznajemy innych, tym więcej
mamy przyjaciół, a przestrzeń naszego bezpieczeństwa się poszerza.
Nawet w życiu codziennym starajmy się dogadywać z bliskimi. Pewien
staruszek przyznał się dopiero na łożu śmierci, że najbardziej lubi
skrzydełko kurczaka, a nie podsuwaną mu przez jego kochającą żonę, a
jej ulubioną nóżkę. Co za rozczarowanie dla biednej żony! Nie chcąc jej
wcześniej martwić, jadł te nóżki i okrutnie cierpiał. Trudno
rozstrzygnąć, czy żona niczego się nie domyślała, ale na pewno ten mąż
oraz jego żona zasługują na miano cnotliwych, bo jak rzekł Seneka:
„wielce pozyska się cnota zmuszona do walki”.
***

Brzuchomówca siedzi z lalką, a lalka opowiada żarty o blondynkach.


Wreszcie odzywa się jakaś blondynka:
- Jak panu nie wstyd! Pan powiela ohydne stereotypy o blondynkach.
- Ach, przepraszam panią - mówi brzuchomówca.
- Aleja nie do pana - mówi blondynka - to do tego kurdupla, który
siedzi na pańskich kolanach!
Pewien muzyk przyjechał na tropikalną wyspę i przez cały dzień słyszał
bębny. Kiedy wreszcie poszedł wieczorem do hotelu, zapytał w
recepcji, czy można te bębny jakoś wyciszyć.
- To wykluczone - odpowiedział recepcjonista. - Jeśli bębny przestaną
grać, zacznie się solówka basu.
Podczas mistrzostw świata w piłce nożnej na stadionie siedzi zapalony
kibic, a obok niego jest puste miejsce.
- Pan wykupił jeszcze jedno miejsce? - pyta go sąsiad.
- Myślałem, że moja żona przyjdzie ze mną.
- I co, nie przyszła?
Niestety nie żyje.
To nie mógł pan wziąć jakiegoś krewnego? Wszyscy poszli na pogrzeb.
O POCIESZENIU, JAKIE daje
ROZPROSZENIE
Jeśli żona clę zdradziła, nie rozpacza], mogło być gorzej -

mogła zdradzić ojczyznę.

Antoni Czechow

Dość często nasze życie jest przerywane niespodziewanymi


zdarzeniami, które kwalifikujemy jako nieszczęścia. Nieszczęścia dzielą
się na niepowodzenia, czyli nieudane działania, oraz na
różne kataklizmy życiowe. Te pierwsze są często wynikiem naszej
nieudolności, a te drugie to przykre zrządzenia losu niezależne od
naszych zamiarów i zdolności. We wszystkich przypadkach
ofiara nieszczęścia wymaga współczucia i pocieszenia. Jej życie na tym
się nie kończy, więc musi zebrać swe siły, odbudować optymizm
życiowy i godnie kontynuować swoją egzystencję.
Można powiedzieć, że istnieje moralny obowiązek, by wspomóc
nieszczęśnika w jak najszybszym powrocie do względnej równowagi
duchowej.
Trudność pocieszenia polega na tym, że sama ofiara musi wykazywać
chęć porzucenia swej rozpaczy i powrotu do normalnego życia. Często
jednak nie wykazuje takiej chęci i uporczywie tkwi w swym dołku,
zachowując się tak, jakby nastąpił prawdziwy koniec świata i jakby
wszystkich nas czekał ten sam kataklizm. Jak wiadomo, czas jest
najlepszym lekarzem i wcześniej czy później człowiek wraca
do względnej normy, chodzi jednak o to, by przyspieszyć ten proces
normalnienia.
Jak pomóc człowiekowi znajdującemu się w dołku, filozofowie
zastanawiali się już dawno. W swym eseju O dywersji wiele lat temu
de Montaigne pro
ponuje zastosowanie „dywersji”, rozproszenia umysłu w taki sposób,
by odciągnąć cierpiącego od przeżywania nieszczęścia. Propozycja ta
wydaje się nader sensowna: jeśli nie możemy w żaden sposób zmienić
tragicznej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, należy jak najprędzej
przestać o niej myśleć i zająć swoje myśli czymś innym. Adepci filozofii
zen z powodzeniem wyrzucają z umysłu niepotrzebne myśli. Zawsze
trzeba pamiętać, że stan naszego umysłu zależy od nas samych.
Są oczywiście ludzie, którzy lubią się zadręczać, pozostając w świecie
własnej wyobraźni. Radzę im porzucenie tego rodzaju sadystycznej
rozrywki umysłowej. Kiedy ja mam jakieś przykre zmartwienia,
pocieszam się myślą, że półtora miliarda Chińczyków to gówno
obchodzi, i od razu czuję się lepiej. Miałem w swym długim życiu
wystarczająco dużo przykrych chwil i wy trenowałem różne sposoby
samozdrowienia. Rzecz jasna, że nieszczęścia są różne, mniejsze i
większe, a ludzie też mają zróżnicowane możliwości budzenia w sobie
refleksji i wpływania na siebie.
Jeśli chodzi o małe nieszczęścia, jak radzi de Montaigne, należy sobie
uświadomić, że to, „czego człowiek żałuje, nie jest nieszczęściem”.
Weźmy na przykład niepowodzenie na egzaminach. Ktoś żałuje, że nie
zdał egzaminu, chociaż prawdziwym nieszczęściem jest dla niego
nieumiejętność regularnego uczenia się. Kiedyś jako profesor
egzaminowałem pewnego studenta i ten nieszczęśnik twierdził, że
„uczył się całą noc”. Jednak nie przykładał się do uczenia przez cały
wcześniejszy semestr.
Inny ktoś stracił dużo pieniędzy albo nabrał kredytów i nie jest w
stanie ich w terminie spłacać. Narzeka na swój los, zamiast trzeźwo
ocenić swoje poprzednie postępowanie i zaplanować najlepsze wyjście
z pułapki, w jaką wpadł. Przeżywanie rozpaczy nie wpłynie na stan jego
konta w przyszłości. Najbardziej bezsensowne jest wściekanie się
na samego siebie, lepiej od razu przejść do działania. Krytyczna ocena
samego siebie jest znakomitym osiągnięciem, o ile pozwala na postępy
bez powtarzania starych błędów.
Najtrudniej jest pocieszyć ludzi, którzy stracili bliskiego człowieka. Z
tym trudno się pogodzić, nawet jeśli odszedł człowiek, który nie był
idealny. On nadal żyje w naszej wyobraźni i nie możemy się zgodzić na
to, że pozostał tylko tam. Nie każdego pocieszy myśl, że śmierć jest
czymś naturalnym i czeka nas wszystkich. Jedyną pomocą w tym
przypadku, poza pomocą religijną, jest przypomnienie, że czas żałoby
trwa zazwyczaj niecały rok i każdy w tym okresie uczy się jakoś żyć bez
ukochanego człowieka.
W porównaniu z tym zdrada bliskiego człowieka jest pestką, przecież
nie umarł, ale tylko odszedł. Przypominam sobie stary kawał żydowski:
- Moja żona odeszła z moim najlepszym przyjacielem!
- Co ty mówisz? Kto to?
- Nie znam faceta.
- Oskarżony jest pan o oszustwo: sprzedawał pan eliksir młodości.
Czy wcześniej był pan sądzony?
- Tak, w latach 1650,1730 i 1890.
Lekarz do pacjenta:
- Może pan być zadowolony - pański przypadek przejdzie do historii
medycyny!
- Ale ty jesteś mała! - mówi słoń do myszki.
- Wiesz, ostatnio długo chorowałam.

NIEŚMIAŁY LEK
Uciekli z pola bitwy I w ten prosty sposób

dożyli szczęśliwej starości.

Myśl historycina

Bardzo mi się spodobały słowa de Montaigne’a: „Przezorność zarówno


przystoi w dobrym, jak i w złym, które nas dotyka[ją]: rozważać i
oceniać niebezpieczeństwo jest niejako przeciwieństwem lęku”.
Ucieczka z pola bitwy mogła zatem nie być objawem tchórzostwa, tylko
wynikiem przezorności i trzeźwej oceny sytuacji, kiedy nie było
innego sposobu ocalenia życia. Jak to mówili w starożytności: lepiej
być żywym tchórzem niż martwym bohaterem.
Lęk można określić jako stan, w którym nie jesteśmy w stanie trzeźwo
ocenić sytuacji. Jak mówią specjaliści od psychologii: im mniej
pewności, tym więcej nieśmiałości. Typowym przykładem jest skok ze
spadochronem. Po raz pierwszy potwornie się boimy, chociaż wiemy,
że nasz sprzęt nie zawiedzie i na pewno wylądujemy bezpiecznie.
Potem, w miarę doświadczenia, przestajemy się bać i traktujemy te
skoki jak zwyczajne rutynowe działanie. Widzimy, że sama
abstrakcyjna wiedza wcale nie łagodzi lęku, musimy go
doświadczyć. Kiedy po raz pierwszy wyszedłem na scenę, nogi mi się
trzęsły, a głos wibrował jak dudy szkockie. Po wielu latach
wychodzenia do publiczności już nie odczuwam tremy i mogę
pracować normalnie, nawet kiedy warunki sceniczne nie są
nadzwyczajne.
Nieśmiałość, jak wiadomo, jest typowa dla ludzi młodych, bez
doświadczenia życiowego. W młodości też byłem bardzo nieśmiały.
Wstydziłem się nawet zapytać kogoś o drogę. Zrozumiałem jednak,
że jest to przykra wada, z którą należy walczyć. Wymyśliłem sobie, że
będę podchodzić do ludzi i pytać
0 cokolwiek bez żadnej potrzeby, tylko po to, żeby przezwyciężyć
swoją nieśmiałość. To mi bardzo pomogło - w sytuacjach, kiedy takie
postępowanie było mi rzeczywiście potrzebne, już nie odczuwałem
tak wielkiego lęku jak wcześniej.
Bałem się również chuliganów, którzy zaczepiali mnie na ulicy. W
młodości mieszkałem w Rosji, gdzie wielu zakompleksionych
półgłówków udowadniało swoją wyższość, bijąc napotkanych
przechodniów. Chuligani chodzili całymi gromadami
1 oczywiście nie odczuwali odrobiny nieśmiałości. Kiedy jednak
zacząłem ćwiczyć karate i przez wiele lat wielokrotnie dostawałem w
pysk na treningach, przestałem odczuwać lęk na ulicy. Wtedy
zorientowałem się, że kiedy tym, którzy zamierzali mnie zaczepić,
zajrzałem głęboko w oczy i grzecznie zapytałem, o co im chodzi, nagle
wracała pewna taka nieśmiałość. Dawali mi spokój.
Rasowy chuligan, na pewno także damski bokser, bije tylko wtedy,
kiedy jest przekonany, że ofiara jest przestraszona, a jemu nie grozi
późniejsza wizyta u dentysty. Kiedy byłem instruktorem karate,
przychodziły do mnie piękne panie z pytaniem, jak się obronić przed
gwałcicielem. Co mądrego mogłem podpowiedzieć? Radziłem im, by
wyćwiczyły uderzenie wskazującym palcem w oko napastnika.
Większość kobiet była tym przerażona, bo ich łagodność nie pozwalała
im na taki barbarzyński czyn.
Człowiek słusznie odczuwa strach w sytuacjach zagrażających jego
życiu. Strachy i lęki towarzyszyły mu od samego początku istnienia.
Prześladowały go dzikie zwierzęta, perfidne gady i pająki. Najbardziej
niebezpiecznym okresem był czas snu. Nawiasem mówiąc, można tutaj
zaznaczyć wybitną rolę mężczyzn, którzy swoim chrapaniem
odstraszali od kobiet i dzieci dzikie zwierzęta.
W naszych czasach większość dzikich zwierząt została już wytępiona,
ale nadal możemy się znaleźć w sytuacjach zagrażających życiu.
Wtedy nadal bardzo pomaga wymieniona przez de Mon-taigne’a
przezorność. Przenieśmy wzory z jego epoki - jeśli spotykasz
nosorożca, a nie masz broni palnej, nie szukaj sposobów jego
unieszkodliwienia, ale jak najprędzej bierz nogi za pas. Mówią,
co prawda, że nosorożec ma slaby wzrok, ale przy jego wadze nie jest to
żadna przeszkoda. A dziś grupa chuliganów może skutecznie zastąpić
rozjuszonego nosorożca zarówno pod względem siły, jak i na
polu intelektualnym. Trzeba więc jakoś odwrócić ich uwagę i jak
najprędzej zbiec w bezpieczne miejsce. Jeśli zaś w morzu zaatakował
was rekin, nie wpadajcie w panikę, musicie tylko płynąć trochę szybciej
od tych, którzy wam towarzyszą, i tak dalej.
Przezwyciężenie lęku nazywają zazwyczaj odwagą, która zdecydowanie
rośnie, kiedy człowiek naraża się na niebezpieczeństwo utraty życia.
Przypominam sobie żart: premier Francji, prezydent Ameryki i Rosji
siedzą na wieży Eiffla i kłócą się o to, którzy żołnierze są
najodważniejsi. Prezydent Francji zawołał swego żołnierza i kazał mu
skoczyć z wieży, by udowodnił swoje oddanie ojczyźnie. „Coś takiego -
powiedział żołnierz francuski - ja mam żonę, dzieci i nie będę się
narażał z powodu głupiego pomysłu premiera”. Amerykański
prezydent zawołał swego żołnierza i kazał mu zrobić to samo. „Ale
prezydent ma pomysły - oburzył się
amerykański żołnierz - ja mam żonę i dzieci i następnym razem
prezydenta nie poprę”. Prezydent Rosji oczywiście także zawołał swego
żołnierza i ten chętnie skoczył z wieży Eiffla. Na dole złapano go w
przygotowaną siatkę i zaczęto wychwalać jego bohaterstwo. „Jakie tam
bohaterstwo - powiedział Rosjanin. - Ja mam żonę i dzieci”.
Pewien mój znajomy rozwiązał problem parkowania samochodu,
mianowicie kupił samochód już zaparkowany.
Jaka jest różnica między psychotykiem i neurotykiem? Psychotyk
myśli, że dwa razy dwa jest pięć, a neurotyk wie, że dwa razy dwa jest
cztery, ale go to potwornie wpieprza.
Trzy Żydówki rozmawiają o miłości swoich synów.
- Mój synek mnie tak kocha, że co tydzień wysyła mi kwiaty - mówi
jedna.
- Co to za miłość, mój wysyła mi kwiaty codziennie - mówi druga.
A trzecia na to:
- To nie robi na mnie żadnego wrażenia, bo mój synek codziennie
chodzi na terapię i cały czas
o mnie rozmawia.
OSZCZĘDNI NIE WYCIERAJĄ SPODNI
- Czy ma pan pieniądze? - zapytano starego

- Jeśli nie będę wydawał, to starczy ml do końca życia -

odpowiedział. Porzekadło etniczne

Oszczędzanie to strategia, którą każdy uważa za słuszną, ale która jest


rzadko stosowana ze względu na uciążliwość i przyjęte ostatnimi czasy
normy społeczne. Uciążliwość polega na stałym kontrolowaniu bilansu
przychodów i rozchodów, czyli stałym obciążaniu pamięci tym, ile
człowiek ma i ile może wydać. Przyznam się, że jest to męczące i
upokarzające jednocześnie. Dla mnie najlepszym życzeniem jest stan:
żebyś nigdy nie wiedział, ile masz pieniędzy w portmonetce! Albo
jeszcze lepiej: żebyś nigdy nie wiedział, ile miałeś pieniędzy w swojej
skradzionej portmonetce. Wtedy dopiero człowiek czuje się wolny i
szczęśliwy.
Podejrzewam, że większość szanownych Czytel-niczek/Czytelników się
ze mną nie zgodzi, jednak moje podejście do pieniędzy jest wynikiem
wychowania w społeczeństwie socjalistycznym, w którym stosunek do
mamony był pogardliwy. Większość ludności jej nie miała, a bogacze
byli traktowani jako potencjalni złodzieje. Człowiek był biedny i z tego
powodu nawet trochę dumny, a jeśli trzeba, to i ostatni grosz
przyjacielowi mógł pożyczyć. Taka wielkoduszność komunistyczna.
Komunista, jak wiadomo, jest człowiekiem, który niczego nie ma i
chętnie się tym z innymi podzieli.
Niestety, socjalizm się haniebnie skończył, a w kapitalizmie pojawiły
się możliwości wielkich zarobków. Szkoda, że nie dla wszystkich, a
tylko dla tych, którzy pierwsi na to wpadli, albo mieli fart czy dobre
powiązania. Powoli narasta szacunek dla pieniądza, a posiadanie
przestało być czymś niestosownym - umożliwia wyższy poziom życia i
niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują. Nie ma u nas jeszcze, co
prawda, kultu pieniądza i zachwytu wobec bogaczy, którzy nie
ujawniają zresztą swych majątków, ale już budzą zazdrość. Na
szczęście ludzie słusznie się domagają, by państwo objęło swą opieką
tych, którym nie starcza na życie.
Dobrze się żyje w państwach bogatych. Słyszałem, że w Szwajcarii
zaplanowano, by każdy obywatel, niezależnie od zarobku, dostawał
miesięcznie 2500 euro. Prawdopodobnie pracować wtedy tam będą
tylko obcokrajowcy, między innymi Polacy.
U nas natomiast wprowadzono tylko 500 złotych, i to wyłącznie na
dziecko. Nie jesteśmy Szwajcarią i na więcej nas nie stać. Poza tym
ekonomiści straszą, że nawet na to, co dają, po jakimś czasie nie będzie
nas stać. To smutne i okrutne. Musimy więc wprowadzić społeczne
kursy i szkoły oszczędzania, które pomogą nam doczekać czasów,
kiedy będziemy na poziomie Szwajcarii. O ile pamiętam z historii,
Szwajcaria dochodziła do tego dwieście lat, więc musimy się uzbroić w
odrobinę cierpliwości.
I tu wracamy do początku naszych rozważań. Jeśli nawet nie mamy
możliwości zwiększenia zarobków, to na pewno możemy ograniczyć
wydatki. Wymaga to, niestety, wprowadzenia okrutnej dyscypliny,
która jest dla normalnego Słowianina nie do zniesienia. Zazdroszczę
tym, którzy z ołówkiem w ręku codziennie rachują swoje wydatki i z
dokładnością do złotówki planują swój budżet. Rozwijają przy tym
bardzo pożyteczne myślenie twórcze. Człowiek zazwyczaj nie wyobraża
sobie, ile naokoło istnieje możliwości oszczędzania.
Mam znajomego, który ciągle na bieżąco wie o wszystkich
wyprzedażach i okazjach cenowych. Jest to jego pasja i chociaż te
towary nie zawsze są mu potrzebne, ma satysfakcję, że kupił je
tanio. Oszczędza również na gazie i elektryczności i w tej kwestii, zdaje
się, jego kreatywność jest nieograniczona. Przypomniałem sobie
historię z bułgarskiego Gabrowa, słynnej wsi, gdzie wszyscy
intensywnie oszczędzają i tańczą tylko wtedy, kiedy muzykę grają we
wsi sąsiedniej. Pewien gabrowiec przyszedł do sąsiada pogadać.
- Chodź, wyłączymy światło - powiedział sąsiad - do gadania go nie
potrzebujemy. Wyłączyli światło i rozmawiali w ciemności.
- Muszę już wracać do domu - powiedział po pewnym czasie gość. -
Zapal światło!
- Poczekaj - odezwał się sąsiad - zaraz zapalę, tylko włożę spodnie, w
ciemności nie musiałem w nich siedzieć i ich wycierać.
- Co pan robi mojej żonie?
- Sztuczne oddychanie.
- Dlaczego sztuczne? Panie doktorze, pieniądze nie grają roli. Ma być
prawdziwe!
Wspaniały pomysł na jazdę taksówką wymyślili Szkoci. Po dojechaniu
do celu Szkot oznajmia, że mu wypadło w samochodzie 10 funtów i że
idzie do domu po latarkę. Potem idzie do domu, ponieważ taksówkarz i
tak nie czeka na niego ani chwili.
- Jak to? Dopiero kupiłeś tego rolls-royce'a i chcesz go sprzedać?
- No tak, bo popielniczki są już pełne.

PIĆ. ALE *IAK?


Wódka zniszczyła całe narody, ale jednemu

człowiekowi co zrobi?

Julian Tuwim

Pisanie o pijaństwie i alkoholizmie jest nieco ryzykowne, bo wszyscy


teraz piszą o pijanych kierowcach, rodzinach rozbitych przez alkohol i
upośledzonych dzieciach alkoholików. Czytając jednak esej de
Montaigne’a O pija, doszedłem do wniosku, iż ten temat nigdy nie
przestaje być aktualny, zmieniają się tylko pewne szczegóły związane z
nałogiem. Na przykład nie słyszałem, żeby w XIX wieku narzekało się
na pijanych woźniców, bo zimy były dość mroźne, a zarówno
pasażerom, jak i koniom widać alkohol nie przeszkadzał. Rozbitych
rodzin też było mniej, ponieważ kobiety były bardziej tolerancyjne.
Można jednak sobie wyobrazić, jaki szum medialny podniesie się w
przyszłości, kiedy zostaną wprowadzone indywidualne aparaty latające
kierowane przez naprutych pilotów. To dopiero będzie jatka, bo i
szybkość poruszania się większa, i możliwość trafienia w niechciany cel
szersza. Jedyną nadzieją pozostanie wprowadzenie automatycznych
kierowców i pilotów. W miarę potrzeby od razu zawiozą właściciela do
automatycznej izby wytrzeźwień, gdzie automatyczne pielęgniarki
doprowadzą go do stanu użyteczności. Przypomniał mi się stary kawał,
jak z wieży kierowania lotem ktoś dzwoni do lecącego boeinga:
- Halo! Chcę rozmawiać z pierwszym pilotem.
- Pierwszy pilot jest... hip... nawalony!
- To proszę drugiego pilota.
- Drugi pilot też jest...hip... nawalony!
- Wobec tego z kim ja rozmawiam?!
- Tu pilot...hip ... automatyczny.
Poważnie mówiąc, walka z pijaństwem jest typową walką z wiatrakami.
Od czasów antycznych obserwujemy zadziwiającą powtarzalność
jej nieskuteczności. Zauważono już tysiąc lat temu, iż nadużycie
alkoholu powoduje „najgorszy stan człowieka, kiedy traci świadomość i
władzę nad sobą”. Ale co z tym robić? Wprowadzenie prohibicji w 1920
roku w Ameryce spowodowało solidarną walkę całego społeczeństwa z
zakazem picia alkoholu oraz bardzo pomogło mafii w rozwoju. W
naszych czasach podwyżka cen wódki prawdopodobnie ożywi
tradycyjną produkcję bimbru, a odbieranie samochodów nietrzeźwym
kierowcom na pewno zaś doprowadziłoby do protestów społecznych.
Propaganda trzeźwości jest bardzo trudna, nie pomagają ani zakazy,
ani Kościói, ani kary i straszenie lekarzy. U nas picie alkoholu po
setkach lat stało się tradycją wpisaną w nasz metabolizm.
Jedyną nadzieją jest wychowanie do świadomego picia, jak to się robi z
wychowaniem do świadomego macierzyństwa. Trzeba dobrze znać
możliwości przyswajania alkoholu i samemu podjąć ostateczną
decyzję, jak, co i ile wypić.
„Z wódką jeszcze nikt nie wygrał”, powiedział mi kiedyś znajomy
alkoholik na odwyku. Pamiętam, jak lata temu kochany Kazek
Grześkowiak, nalewając nam whisky, oświadczył, że sam pić nie
będzie, bo „alkoholicy nie piją” Znam kilku fantastycznych ludzi,
którzy odrzucili picie, ponieważ zrozumieli, że inaczej nie zdołają
powstrzymać swej degradacji. Szanuję i popieram takie decyzje.
Nigdy nie namawiam ich do wspólnego picia. A tym, którzy nie mają
tyle zrozumienia i silnej woli, radzę nauczyć się rozpoznawania swego
stanu upojenia, bo każdy reaguje na alkohol inaczej: jedni głupieją,
drudzy wpadają w agresję, jeszcze innych ogarnia niepowstrzymana
wesołość lub smutek. Trzeba przynajmniej sobie uświadomić, że
człowiek w stanie wskazującym nie może racjonalnie określić swych
możliwości intelektualnych i fizycznych i dlatego jest narażony na
różne niebezpieczeństwa. Może uszkodzić siebie i innych, może się
ośmieszyć i zniechęcić do siebie otoczenie oraz wywołać szkody
moralne i finansowe. Pijmy z umiarem i w dobrym stylu!
Michel de Montaigne, porównując picie „niemieckich żołdaków” z
wykwintnym używaniem alkoholu przez francuskich arystokratów,
dobrze ilustruje tę różnicę: ci drudzy piją „dla smaku”, a celem
„żołdaków” jest „raczej łykać byle co, niż smakować”. Alkohol używany
w miarę jest znakomitym środkiem ożywiającym życie towarzyskie i
ułatwiającym kontakty emocjonalne, jego usunięcie z naszej kultury
byłoby niepowetowaną stratą. A ile wspaniałych żartów powstało z
powodu picia alkoholu! Kiedyś mocno zaprawiony mąż wraca
do domu, a żona go pyta:
- Gdzie byłeś?
- Na cmentarzu - odpowiada mąż.
- A kto zmarł?
- Wszyscy!
Do lokalu wchodzi mysz i pyta szeptem barmana:
- Czy jest kot?
-Jest, ale śpi.
- To proszę setę i już uciekam.
Po chwili wraca:
- Kot jeszcze śpi?
-Śpi.
- To nalej jeszcze setkę.
Mysz wypiła, otarła wąsy i mówi:
- Jeszcze raz seta i obudź kota!
- Dlaczego pijesz, przecież wiesz, że to szkodliwe dla zdrowia?
- Tak, ale ja bardzo dobrze się czuję i mam już sześćdziesiątkę.
- Ale gdybyś nie pił, może miałbyś już osiemdziesiątkę!
Mąż przychodzi do domu bardzo późno.
- Gdzie byłeś? - pyta go żona.
- Grałem z kumplem w szachy.
- A dlaczego śmierdzisz wódką?
- A czym mam śmierdzieć? Szachami?
NIE DAJ Sią ZAGRYŹĆ SUMIENIU
Bardziej nieszczęśliwy od skrzywdzonego Jest

krzywdzący.

Demokryt

Tożsamość etniczna jest rzeczą zadziwiającą: Rosjanin wścieka się,


kiedy krytykują Rosjan, Niemiec wkurza się, kiedy wieszają psy na
Niemcach. Tak samo zachowują się Polacy: są dumni, kiedy okazuje
się, że jakiś tam bohater czy zwycięzca był Polakiem, i przeżywają
rozczarowanie, kiedy Polak robi coś niestosownego lub zostaje złapany
na przestępstwie. W ten sposób przejawia się solidarność plemienna.
„Nasi” są nam zawsze bliżsi, a „obcy” obojętni lub nawet wrodzy. Jest
to prawdopodobnie odruch wrodzony, ponieważ człowiek jest
zwierzęciem społecznym, żyje w grupie i kondycja tej grupy zawsze jest
przez niego odbierana jako jego własna kondycja.
Jeśli pomyśleć głębiej, jest to zadziwiające, bo w zasadzie człowiek nie
musi odpowiadać za czyny innych. Co mu do tego, jak jego rodacy
postępowali
dawno temu? Każdy człowiek w istocie odpowiada tylko za własne
postępowanie i jego sumienie ma charakter indywidualny: gryzie tylko
jego i nikogo innego. Dlatego taka identyfikacja ze swoimi rodakami
ma charakter kulturowy: nasza kultura każe nam kochać ojczyznę,
przestrzegać tradycji narodowych, czuć się obywatelem naszego kraju i
bronić dobrego imienia naszego narodu. Jeśli ktoś krzywdzi Polskę,
odbieramy to jako osobisty afront, jeśli ktoś Polskę chwali,
przyjmujemy to jako osobisty, skierowany pod naszym adresem
komplement. Oczywiście te szczególne więzy były nam potrzebne, by
przetrwać na tym kawałku ziemi.
Tego rodzaju świadomość zmusza nas jednak do zgody na coś, co
można nazwać „sumieniem narodowym”. To sumienie też może nas
boleśnie gryźć, podobnie jak nasze własne osobiste sumienie. Stajemy
się odpowiedzialni za czyny naszych rodaków niezależnie od tego, czy
my lub nasi przodkowie mamy z wydarzeniami cokolwiek wspólnego. I
tutaj, jak twierdzą psychologowie, mamy dwa wyjścia: albo uznać winy
swych rodaków, przejawić skruchę i uzyskać rozgrzeszenie, żeby
poczuć się lepiej i zachować szacunek do siebie, albo pójść w zaparte i
wyprzeć ze świadomości popełnienie jakichś złych czynów, „wyczyścić”
pamięć jak w komputerze i uciszyć swe sumienie narodowe.
To pierwsze wyjście wymaga odwagi i dojrzałości, to drugie
przypomina postępowanie dziecka: zniszczę świadectwo, by nikt o
ocenach nie pamiętał. Problem polega na tym, że pamięci historycznej
nie da się zniszczyć - nie należy ona tylko do nas, sąsiednie narody też
mają swoją pamięć i często nagle przywołują nasze niecne czyny z
przeszłości. Pozostają świadkowie i cała masa historycznych
dokumentów. Jak powiedziała kiedyś Hannah Arendt, człowiek może
spierać się z innymi, ale sam z sobą tego robić nie może.
Sumienie narodowe dla każdego dojrzałego obywatela jest bezlitosne i
w końcu zmusi go do skruchy i uznania win swego narodu za swoje
własne.
Nieprzepracowane winy bolą bardziej, wtedy sumienie gryzie mocniej i
dłużej. Jak pokazuje historia, nie ma narodów niewinnych, są tylko
narody dojrzałe oraz przeżywające własne dzieciństwo. Są też takie,
które na nowo piszą historię, pomijając niewygodne dla siebie fakty.
Przypomina to działanie szaleńca, który zamiast leczyć groźną
chorobę, bierze swój stan za wielką szansę dla siebie i osiąga poziom
nieuleczalności. I znów skorzystam z myśli wspaniałej filozofki.
Człowiek - twierdzi Hannah Arendt - ma ograniczony czas
własnego życia, dlatego myślenie o przeszłości i przyszłości tworzy z
niego istotę ponadczasową. Mądrość
człowieka polega na uświadomieniu sobie pamięci historycznej, która
udowadnia, że nieprzerobione winy w przeszłości mają duże
prawdopodobieństwo powtórzenia się w przyszłości. Celem
narodu dojrzałego jest osiągnięcie harmonii między przeszłością,
teraźniejszością i planami na przyszłość. Brak takiej harmonii
krzywdzi sam naród i uniesz-częśliwia jego pojedynczych
przedstawicieli.
Szkoda, że ludzie mają słabą pamięć. Nawet ze swojego życia pamiętają
tylko korzystne zdarzenia, a wyrzucają z pamięci fakty niewygodne.
„Słyszałem, że piszesz wspomnienia - mówi pewien gość do przyjaciela.
- A czy już doszedłeś do momentu, kiedy pożyczyłeś ode mnie 500
złotych?”.
Dlaczego Szkot liczy pieniądze przed lustrem? Dlatego, żeby siebie nie
oszukać.
- Ach, jak mi wstyd, jak mi wstyd! - mówi pewien Żyd do swojej żony.
- Czemu tobie taki wstyd? - pyta żona.
- No popatrz, ten Cypirowicz mnie już trzeci raz zaprasza na pogrzeb
swojej żony, a ja ani razu go nie zaprosiłem. Ach, jaki wstyd!
Dziś miałem bardzo dziwny dzień. Najpierw znalazłem kapelusz pełen
pieniędzy, a potem gonił mnie rozjuszony facet z gitarą.
W JAKIM USTROJU WARTO IVC?
- Czy w waszym kraju wygrała demokracja?

- Nie. mamy remis.

Hasło sportowe

Feudalizm, jak wiadomo, był ustrojem społeczno--politycznym w


Europie średniowiecznej i, stosując współczesne określenie, był
tworem autokratycznym. Rządziła niewielka grupa feudałów
stojąca ponad prawem, a reszta ludności była zniewolona i
podporządkowana prawom wydawanym i interpretowanym w dowolny
sposób przez rządzących. Nie chce się wierzyć, że teraz, w XXI
wieku, w naszej rozwiniętej cywilizacji technologicznej, pewne cechy
tego archaicznego systemu są nadal widoczne.
Już w młodości zrozumiałem, że sławetny socjalizm w ZSRR i
podległym mu PRL był rodzajem rządów neofeudalnych. Panowała
wąska grupa funkcjonariuszy partyjnych stojąca ponad prawem i
kontrolująca podporządkowanych im obywateli.
Zmieniły się tylko nazwy, zamiast króla - sekretarz generalny, zamiast
bojarów - kierownictwo partii rządzącej. Każdy sekretarz generalny
rządził jak król - do swej śmierci biologicznej, był wielbiony przez swój
naród i opłakiwany po śmierci.
Po upadku ZSRR wszystkie satelitarne radzieckie państwa azjatyckie i
sama Rosja w sposób naturalny przeistoczyły się w archaiczne satrapie
feudalne, a europejskie kraje satelitarne (Litwa, Łotwa, Estonia)
odtworzyły dawne struktury demokratyczne. Jednak każdy odzyskany
kraj musi uważać, ładne nazwy w satrapiach odgrywają rolę fasadową i
maskują prawdziwy charakter autokratycznych rządów. Jak w
złośliwym kawale, że parlament Uzbekistanu uchwalił ustawę, że
jest parlamentem. W każdej chwili te pseudodemo-kratyczne
instytucje można zlikwidować, zostawić tylko administrację rządową,
policję, armię i służby specjalne, a obywatel tego nawet nie zauważy.
Jak widać, rozwój demokratyczny na naszym globie ma charakter
zmienny. W jednych miejscach demokracja się dobrze rozwija, w
innych słabnie. Jak określić w prostych słowach proces osłabienia
demokracji? Pierwszym zauważalnym czynnikiem jest dążenie
rządzących do centralizacji władzy. Rządzący skarżą się na tak
zwany imposybilizm - niemożliwość robienia tego, co
wydaje się im jedynie słuszne. Przeszkadzają im: konstytucja,
praworządność, niezależność sądów, instytucje obywatelskie itd.
Tworzy się system odgórnego zarządzania wszystkim, jak to
teraz obserwujemy w Rosji, gdzie prezydent staje się uniwersalnym
doradcą, poczynając od spraw zagranicznych i wojskowości, a na
kwestii nawozów sztucznych kończąc.
Centralizacja władzy niszczy demokrację, bo zabiera inicjatywę
społeczną obywatelom, stawia ich w roli biernych wykonawców.
Drugim zauważalnym czynnikiem jest dążenie do osłabienia wszelkiej
kontroli społeczeństwa nad rządzącymi. W tym celu podejmowane są
środki do osłabienia i niszczenia jakiejkolwiek opozycji. Tworzy
się również rozwinięte instytucje propagandy, które usprawiedliwiają
każde posunięcie „ukochanej” władzy i poddają niszczącej krytyce
głosy opozycyjne. Wreszcie trzecim czynnikiem, który można łatwo
zauważyć, jest dążenie do izolacjonizmu w stosunku do krajów
demokratycznych. Państwa autorytarne, a raczej ich przywódcy, z
łatwością dogadują się z przywódcami podobnych krajów i konfliktują
z państwami demokratycznymi, które piętnują naruszenia zasad
demokratycznych, pogwałcenie praw człowieka i kłamliwą
propagandę.
Ogólną tendencją świata demokratycznego jest integracja polityczna i
ekonomiczna z innymi krajami. Taka tendencja zagraża władzom
autokratycznym, ponieważ uwidacznia wady ich archaicznego
rządzenia. Propaganda w tych krajach nazywa krytykujących
demokratów „wrogami narodu” i dość mętnie mówi o „niepowtarzalnej
drodze” rozwoju własnego państwa (niestety, skutecznie rozwija się w
ten sposób potężne imperium chińskie, które odrodziło się dzięki
taniej produkcji dla krajów rozwiniętych). Mętność tej propagandy
polega na bezzasadnym wywyższaniu swego narodu nad innymi
narodami (populizm) i maskowaniu swego dążenia do uzurpacji
władzy. W ten sposób można łatwo wszystkich do siebie zniechęcić.
Jak w starym kawale.
Dowódca armii zjawia się u króla i chwali się, że spacyfikował miasto
na północy.
- A mamy jakichś wrogów na północy? - pyta król.
- Teraz już mamy! - odpowiada zadowolony przywódca.
Rabinowicz pisze list z ZSRR do Izraela. Wie dobrze, że listy są
sprawdzane. „Drodzy moi - pisze - przyjeżdżajcie do nas, my tutaj
budujemy komunizm. Jeśli przyjedziecie, zobaczycie dziadka
Borucha, babcię Leę, a nawet prababcię Sarę. Mamy po prostu raj!”
Polityk zachowuje się jak Krzysztof Kolumb. Nie wie, dokąd płynie za
pożyczone pieniądze.
- Kiedy zwyciężymy i dojdziemy do władzy, każdy będzie mógł robić
to, co będzie chciał - przemawia kandydat.
- A jeśli nie będzie chciał? - pyta ktoś.
- Wówczas go do tego zmusimy!

WOLNYM BYĆ - NAWET W WIĘZIENIU!


Jeśli naród, wybierając między wolnością a kiełbasą, wybierze kiełbasę, to nie będzie
miał ani wolności, ani

kiełbasy.

Michaił Żwaniecki

Istnieje zauważalny związek między poziomem wolności w kraju a


poziomem dobrobytu wszystkich obywateli. Najwięcej wolności w
społeczeństwie daje demokracja, która patrzy na ręce rządzącym i
umożliwia nieograniczoną inicjatywę gospodarczą, polityczną i
społeczną. Najlepszym wskaźnikiem zamożności państwa jest
aktualny wymiar produktu krajowego brutto per , czy
li, inaczej mówiąc, ile bogactwa danego państwa przypada na jednego
obywatela.
Otworzyłem odpowiednią tabelę w internecie i odkryłem bardzo
interesujące zależności. Polska po odrzuceniu scentralizowanej władzy
w PRL i wprowadzeniu demokracji w ostatnich siedemnastu latach
prawie potroiła swoje bogactwo: 2000 rok - 4476 dolarów na osobę,
2016 rok - 12 361 dolarów na osobę. W tym samym czasie pobliskie
nowe państwa demokratyczne zrobiły jeszcze większy skok: Litwa z
3297 do 14 893, a Estonia z 4072 do 17 786 dolarów. Niezłe wyniki!
Daleko oczywiście do najbogatszych państw demokratycznych typu
Szwajcaria (80 346 dolarów), Norwegia (70 553), USA (57 608) itd.,
ale można już przyzwoicie żyć. W tym samym czasie na Białorusi, gdzie
władzę sprawuje „ostatni dyktator” Łukaszen-ka (choć ostatnio się
chwieje), PKB spadło z 6023 do 4 989 dolarów, a w „wielkiej Rosji”,
gdzie śrubę przykręca były oficer KGB, ten spadek wyniósł
ponad półtora tysiąca dolarów, z 10 445 do 8946 dolarów na
obywatela.
Jaka tu jest zależność? Im mniej wolności, tym mniej zamożności dla
zwykłych ludzi. Żadne wielkie słowa nie zastąpią pieniędzy w kieszeni
obywatela. Chiny, które nadymają się dzięki propagandowej bańce,
mają wyniki jeszcze gorsze od Rosji: 8123 dolarów na obywatela. Do
tego trzeba dodać, że w krajach niedemokratycznych istnieje duża
dysproporcja między kieszenią zwykłego człowieka a kieszenią
człowieka z otoczenia władzy autokratycznej. Nie ma lekko!
Uwaga, proces centralizacji władzy, podporządkowania sobie przez nią
sądów, prokuratury i częściowo całego przemysłu jest krokiem w
kierunku Rosji i Białorusi. Im mniej wolności, tym mniej wydolności.
Dlatego boję się, że moje dzieci mogą już żyć na poziomie
mieszkańców Rosji i Białorusi, a w mediach będą im mówić, że
na razie lepiej się nie da, ale i tak jest cudownie.
Jak pokazała praktyka, budowanie państwowego kapitalizmu, a potem
jego utrzymanie, jest bardzo kosztowne. Gdyby było inaczej, Rosja i
Białoruś byłyby najbogatszymi krajami świata. Jak na razie, najbogatsi
są tylko ich przywódcy. W krajach autorytarnych władza jest
najbardziej dochodowym biznesem, bo można bez żadnej kontroli
społecznej zagarniać dobra państwowe, sama władza stanowi prawo, a
wszystkie jej malwersacje są legalne. Ogromne środki idą na instytucje
kontroli państwowej, na biurokrację, na media, których celem jest
udowadnianie, że białe jest czarne, oraz na wynagrodzenia dla
„słusznie myślących”, którzy, chociaż nie powodują żadnego postępu,
pomagają rządzącym w utrzymaniu władzy.
Najdroższe jest jednak samo uczenie społeczeństwa „słusznego
myślenia” w sytuacji, kiedy
jedynym argumentem staje się przemoc: nie myślisz tak jak my,
musisz za to zapłacić. Przemoc państwowa powoduje wycofanie się
społeczeństwa do własnych norek i unikania uczestnictwa w życiu
społecznym oraz w wolnej przedsiębiorczości. Następuje stagnacja,
która powoli doprowadza do obniżenia wzrostu gospodarczego i
poziomu życia.
Przypominam sobie życie w Związku Radzieckim - byliśmy biedni, ale
nie wiedzieliśmy o tym, bo nam wmawiano, że jesteśmy
najszczęśliwszym narodem świata. Budowaliśmy idealne
społeczeństwo komunistyczne, gdzie każdy miał dostawać według
swoich potrzeb. Złośliwi sceptycy przedstawiali to w taki sposób:
człowiek chciałby kupić mięso, ale instytucja kontroli potrzeb mówi
mu, że on dziś żadnej potrzeby zakupu mięsa nie ma.
Słowianie bardzo kochają wolność. Często sprzedawano ich w niewolę,
ale i tam nie chcieli pracować.
- Tatuś, słyszałem, że podczas koronawirusa Pu-tin siedział w
bunkrze. Przecież Hitler też siedział w bunkrze.
- Tak, synku, ale Hitler siedział w bunkrze tchórzliwie, a Putin siedzi
odważnie.
- Zęby w Izraelu było dobrze, musimy rozpocząć wojnę z USA, oni
wygrają i zapewnią nam normalne życie.
- O czym ty mówisz, Mojsze! Z naszym żydowskim szczęściem to my
wygramy tę wojnę i będziemy zmuszeni karmić Amerykanów.
JAK UŚMIECHAĆ SIE nostalgicznie
Cza semnostalgia jest najbezpieczniejszym rozwiązaniem

w porównaniu z możliwością ponownego pobytu w kraju.

za którym tęsknimy.

Myśl multikulturalna

Nostalgia nie jest dla mnie terminem abstrakcyjnym. Dość często mnie
pytają, czy przypadkiem nie tęsknię za swą ojczyzną (Rosją). Jako
nieuleczalny prześmiewca odpowiadam zazwyczaj, że owszem,
niejedną nieprzespaną noc spędziłem na zastanawianiu się, czy tęsknię
za Rosją, czy nie tęsknię i to trwa już czterdzieści lat, ale nadal
nie potrafię dokładnie odpowiedzieć na to pytanie.
Może dlatego, że to, za czym mógłbym naprawdę tęsknić (język,
literatura, film, sztuka rosyjska), jest w naszych czasach szeroko
dostępne i nie ma żadnego znaczenia, czy ktoś czyta książkę
Sergieja Dowłatowa w moskiewskim metrze, czy na obrzeżach
Krakowa. Prawie codziennie słucham od wielu lat Radia Swoboda i
nawet lepiej od mieszkańców rosyjskiej stolicy wiem, co tam się dzieje.
A kiedy próbuję oglądać rosyjską telewizję państwową, po kilku
minutach czuję żal, że wciska się im takie bzdury. Na nieszczęście stan
zidiocenia umysłu jest dość rozpowszechniony, a więc
niezauważalny (jak mówił Antoni Czechow: człowiek jak Świnia
do wszystkiego się przyzwyczai) i to pozwala obecnie (niektórym)
Rosjanom snuć złote sny o potędze i świetlanej przyszłości. W pracach
z psychologii społecznej wyczytałem, że są w historii
ludzkości przykłady narodów dokonujących z masochistycznych
pobudek wyborów samobójczych. Rosjanie już kilka razy wpisali się w
ten schemat. Wiadomo, że masochista z dwojga złego wybiera obydwa.
Emigrant na szczęście nie ma do stracenia nic oprócz akcentu. Ale są
różne przyczyny emigracji. W naszych czasach najbardziej typowa jest
emigracja ekonomiczna i polityczna. Ekonomiczna ma na celu
podniesienie poziomu życia, a polityczna - ratowanie fizycznej i
psychicznej egzystencji. Niedawno jeden z tysięcy uchodźców
syryjskich powiedział, że woli nędzne życie w Europie niż śmierć we
własnym kraju. Rozumiem go dobrze, bo kto z normalnych ludzi
godziłby się dobrowolnie na śmierć.
Niezależnie od przyczyn emigracji cała organizacja życia w nowym
kraju zależy od postawy
emigranta. Jeśli wybór nowego miejsca zamieszkania nie jest dla niego
przypadkowy, a wykształcenie na to pozwala, człowiek stawia przed
sobą cel integracji z nowym społeczeństwem i lokalną kulturą, studiuje
język i tradycje gościnnego kraju, żyje jego problemami społecznymi i
politycznymi. Staje się obywatelem z wyboru, nie tracąc, oczywiście,
związku z językiem i kulturą swojej dawnej ojczyzny.
Dla emigrantów o niższej kulturze, mocno przywiązanych do swych
tradycji i sposobu życia, cel integracyjny wydaje się zbyt trudny.
Opanowują podstawy języka nowej ojczyzny, żeby móc zarabiać, ale
całe życie prywatne spędzają w getcie narodowym, wśród takich
samych ofiar wymuszonej emigracji. Życie w tym getcie wzmacnia
oczywiście poczucie nostalgii, bo biedak emigrant nie może aktywnie
uczestniczyć w życiu danego kraju i ciągle jest traktowany jako
obywatel drugiej kategorii. Jego naturalnym dążeniem jest wówczas
chęć zarobku i powrotu do własnego kraju.
Człowiek zintegrowany z nowym społeczeństwem jest w lepszej
sytuacji, czuje się jego pełnoprawnym członkiem, wiąże z nim swoją
przyszłość i tęskni, kiedy los go rzuci gdzie indziej. W tym przypadku
nostalgia jest podobna do wspomnie-
nia o dawnej, zapomnianej miłości, ból jest mało szkodliwy, a nawet
przyjemny.
Polska staje się krajem coraz bardziej zasobnym i rozwiniętym, a więc
kuszącym dla ludzi z krajów mniej zasobnych i rozwiniętych (i nie
tylko). Wobec deficytu demograficznego napływ emigrantów do Polski
jest nieunikniony, a nawet pożądany. Rozwija się dyskusja społeczna,
co mamy z tym robić. Wydaje mi się, że biorąc przykład z Niemców i
Brytyjczyków, musimy stwarzać nowo przybyłym wszystkie niezbędne
warunki do integracji, rozwoju i wykorzystania ich indywidualnych
możliwości. Każdy człowiek ma niepowtarzalne wartości i zawsze coś
wnosi do nowego środowiska, w którym żyje. Istnieją także zresztą
sposoby leczenia nostalgii. Powiadają, że w swoim czasie pewien
radziecki Żyd w Izraelu trzymał w swym pokoju portret towarzysza
Breżniewa jako cudowny lek na tęsknotę za Rosją. W naszych czasach
lepszy byłby portret Włodzimierza Putina.
Abram krząta się w kuchni, gdzie jego młoda żona obiera cebulę i
płacze z tego powodu jak bóbr.
- Nie przeszkadzaj! - krzyczy do męża. - Widzisz, że kroję cebulę!
- Jak ci pomóc? - pyta Abram. - Może opowiem coś smutnego?
Honecker siada w restauracji i pyta:
- Kawior... A co to jest ten kawior?
- To są takie rybie jaja.
- To dla mnie poproszę dwa.
Naukowcy radzieccy wymyślili wodę w tabletkach. Teraz pracują nad
tym, w czym je rozpuścić.

GDYBYM BYŁ KOBIETĄ


Kobieta to lepszy prototyp człowieka.

Moja myśl

To, co za chwilę napiszę, jest wynikiem moich długich i trudnych


przemyśleń, ponieważ od urodzenia jestem mężczyzną i w związku z
tym także nosicielem wszystkich mitów i przesądów, które zapełniają
wyobraźnię „typowych” mężczyzn. Z tymi przesądami musiałem się
dość długo siłować, by osiągnąć rzecz dla mnie niezwykłą: popatrzyć
na zastany świat z punktu widzenia kobiety. To, co zobaczyłem,
napełniło mnie przerażeniem.
Cały rozwój ludzkości to długie i bolesne przechodzenie od rządów siły
do rządów rozumu. Bolesne, ponieważ najbardziej prymitywne
sposoby rządzenia - narzucania innym swej woli siłą bez żadnego
racjonalnego uzasadnienia - są dość żywotne i przetrwały do naszych,
zdawałoby się, oświeconych czasów. Za to rządy rozumu, które dążą do
zrozumienia i spełnienia dążeń wszystkich obywateli, mają trudności z
utrzymaniem się
przy władzy. Demokracja ma za zadanie zaspokoić potrzeby możliwie
wszystkich grup społecznych, lecz z woli większości może oddać władzę
ludziom zaspokajającym potrzeby tylko tej większości. Taka władza,
zachęcona poparciem wyborców, wraca do rządów siły i nie troszczy
się o racjonalne uzasadnienie swych czynów.
Kobieta, jako istota fizycznie słabsza od mężczyzn, najbardziej
ucierpiała w historii ludzkości w warunkach rządów siły. Pierwotnie
traktowano ją jak niewolnicę seksualną, inwentarz domowy, a jej
głównym zadaniem było prowadzenie domu, rodzenie i wychowywanie
dzieci oraz spełnianie zachcianek swego pana - mężczyzny. Niektórzy z
walczących o „nasze tradycje narodowe” uważają te przeżytki
historyczne za niezbywalne wartości.
Na szczęście w miarę powolnego zwrotu ludzkości ku rozumowi
świadomość kobiet się budzi: angażują się w różne ruchy społeczne,
uzyskują prawa wyborcze i stanowią decydującą siłę, nie porzucając też
swojej tradycyjnej roli w rodzinie. Nie ma czasu na dygresję
historyczną, wystarczy sobie przypomnieć, że ta zmiana zaszła dość
niedawno, czyli dopiero w wieku XX, i to nie wszędzie.
Jeśli chodzi o Polskę, która dopiero zapisuje pierwsze karty dziejów
pełnej (nie szlacheckiej) demokracji, tradycja patriarchalnych rządów
siły
ciągle się odradza w postaci męskich pomysłów powrotu do
„naturalnego” porządku, czyli kobiety siedzącej cicho w tradycyjnej roli
społecznej. Jeśli mąż to Bóg Ojciec, żona to jego służebnica, a
cała „naturalna” rodzina podlega dyktaturze mądrego męża, który
rządzi mniej mądrymi żoną i dziećmi.
W takich średniowiecznych warunkach nie ma co mówić o jakichś
prawach człowieka i godności kobiety. Prawa ma tutaj tylko ten, kto
ma siłę fizyczną i zmusza potulne służebnice do uległości. Moim
zdaniem w normalnym, nowoczesnym społeczeństwie kobiety
powinny mieć nawet większe prawa niż mężczyźni. Prawa te mogłyby
rekompensować ich większe poświęcenie dla dzieci, rodziny i
społeczeństwa. Powinny mieć możliwość zarobku większego od
mężczyzn, lepszą ochronę swej godności, zdrowia i życia. Ich postulaty
winny być troskliwie wysłuchiwane i wykonywane przez rządzących,
ponieważ rola kobiet w społeczeństwie wiąże się z czymś
najważniejszym: biologicznym przetrwaniem tegoż społeczeństwa. Co
jest ważniejsze w życiu niż rodzenie i wychowanie dzieci? Tam, gdzie
pojawia się kobieta, tam wkraczają miłość i pokój, natomiast tam,
gdzie rozpycha się „prawdziwy” mężczyzna, powstaje
niebezpieczeństwo i konflikt. A szczególnie taki mężczyzna, który
rezygnuje z użycia mózgownicy i, jak złośliwie
powiedział Albert Einstein, korzysta tylko z rdzenia kręgowego, żeby
rozpętać śmierć i zniszczenia wojenne. Równe prawa dla kobiet są więc
ratunkiem dla ludzkości. Jeśli chcemy przeżyć, słuchajmy głosu kobiet.
Żeby zwalczyć te wszystkie dosadne męskie żarty o kobietach,
opowiem kawał o sile mentalnej typowego macho. Do mózgu
mężczyzny wchodzi komisja i widzi potężną pustą przestrzeń. „Jest
tu kto?”, krzyczą. Odpowiada tylko echo. Zauważają jakąś czarną
dziurę na końcu tej przestrzeni. Podchodzą do niej i znów krzyczą:
„Jest tu kto?”. Słyszą odpowiedź z daleka: „My wszyscy jesteśmy
tutaj, na dole!”
***
- Maryś, mogę cię wziąć za rękę?
- A co? Boisz się?
Ojciec hipopotam siedzi w stawie, a jego synek jeździ dookoła na
rowerze. Zona hipopotama woła:
- Mógłbyś się zająć dzieckiem!
- I co? Tak wszystko nagle rzucę i będę zajmować się dzieckiem?
Zmęczony tatuś wraca z pracy i pyta ojca:
- Dlaczego słońce świeci?
- Skąd ja mam wiedzieć, synu.
Na to odzywa się żona:
- Nie męcz ojca głupimi pytaniami!
- Ależ nie, niech dziecko pyta, skąd ma się dowiedzieć jak nie od
ojca?!

POLIIYKUJ ALBO UCIEKAJ!


Gdyby Pan Bóg chciał, żebyśmy głosowali.

dałby nam kandydatów.

Jay Leno

Niechętnie podejmuję tematy polityczne, bo nie chcę konkurować z


całą rzeszą dziennikarzy, ale sprowokował mnie wspaniały esej de
Mon-taigne*a O pożytecznym i o uczciwym z trzeciej księgi jego Prób.
Zachwyciła mnie pozycja nieza-angażowanego obserwatora
postawionego w tragicznej sytuacji, w jakiej w XVI wieku
znajdowała się Francja. Wokół szalała wojna domowa
między katolikami i protestantami i mieszkańcy byli zmuszani do
wyboru politycznego, wskutek którego mogli stracić majątek, a nawet
życie. W naszych czasach na szczęście wylewa się więcej żółci niż krwi,
ale w istocie natura ludzka się nie zmieniła i można zauważyć dużo
wspólnego, porównując nasze współczesne spory polityczne z
konfliktami w feudalnej Francji.
Jeśli chodzi o naturę człowieka, wielki francuski filozof uważa, że
„istota nasza jest zlepkiem niezdrowych przymiotów: ambicja,
zazdrość, zawiść, zemsta, zabobon, rozpacz mieszkają w nas
mocą przyrodniego posiadania” „Tak samo w urządzeniu państwa -
pisze dalej - istnieją potrzebne urzędy nie tylko ohydne, ale i naganne;
przywary ludzkie znajdują w nich swoje miejsce”. Uwaga ta wydaje się
dość trafna: można sobie łatwo wyobrazić pilnego urzędnika w
skarbówce, który zazdrości osobom lepiej zarabiającym, czy
zakompleksionego policjanta, który poniża obywateli. Czy też
zgorzkniałego polityka, który mści się za swe niedawne porażki. Ludzie
ci, jak to ujął de Montaigne, „poświęcają swój honor i sumienie”.
Rzeczywiście, każdy z nich rozumie, że rządzenie polega na używaniu
przemocy, co nie musi się zgadzać z ich sumieniem, jednak przecież
robią to „dla dobra kraju”. Francuski filozof mówi bardziej
dosadnie: „Dobro publiczne wymaga, aby zdradzać, aby kłamać i
mordować”.
Sedno tkwi w tym, że rządzący z pewnych tylko dla nich zrozumiałych
względów biorą na siebie prawo określania, czym jest owo tajemnicze
„dobro publiczne”. Bardzo często okazuje się, że nie jest ono wcale
zgodne z dobrem obywatela, a w sposób zadziwiający zbiega się z
dobrem rządzących.
Ktoś złośliwie powiedział, że demokracja to jest ustrój, w którym
władza należy do narodu, a reszta należy do władzy. Targi polityczne
rozgrywają się więc wokół zagadnienia, która partia w
bardziej populistyczny sposób wyznaczy standardy
„dobra publicznego”. Każda frakcja roztacza wspaniałe perspektywy w
razie swego zwycięstwa i ponurą apokaliptyczną wizję w razie
zwycięstwa oponentów. „Ludzie parający się tymi sprawami -
pisze filozof - silą się lepiej maskować i udają najbardziej pojednanych
i zgodnych jak mogą”. Filozof radzi wybrać pozycję neutralną, nie
podniecać się i wysłuchiwać argumentów wszystkich stron, jak to robi
bezstronny sędzia. Jak powiedział ktoś ze starożytnych: „Ten idzie za
głosem namiętności, kto nie umie używać rozumu”.
Politycy często przechodzą z jednej partii do drugiej, krytykują swych
byłych towarzyszy, zmieniają poglądy i preferencje. Można
przypuszczać, że nie obchodzi ich własne sumienie i szacunek do
siebie, a głównym celem ich działania jest dojście do władzy, by
wypełnić główną zasadę „socy-zmu” sformułowaną przez satyryka
Aleksandra Zinowiewa: „Najmniej zależności ciebie od innych i
najwięcej zależności innych od ciebie”. Nasza niezależność jest więc w
naszych rękach. Jeśli przyjmiemy radę de Montaigne’a: nie należy być
niczyim niewolnikiem, ale „niewolnikiem... godzi się być jeno wobec
rozumu”.
Jadowita sentencja Winstona Churchilla będzie dobrym zakończeniem
tych rozważań: „Zdolny polityk powinien przewidzieć, co się stanie w
przyszłości, a potem umieć udowodnić, dlaczego to się nie stało”.
***
Żona mówi do męża:
- Śniło mi się, że kupiłeś mi piękny brylantowy naszyjnik. Jak
myślisz, co to znaczy?
- Zastanowię się - mówi mąż.
Wieczorem przynosi żonie prezent - książkę na temat znaczenia snów.
- Ciociu, dlaczego Piotrek chodzi do szkoły muzycznej, przecież nie
ma słuchu?
- On nie chodzi tam słuchać, on chodzi tam grać!
Szalapina kiedyś zapytano, co to znaczy sukces: „Sukces to dobra rola,
wysoka gaża i powodzenie. Jeszcze ważne jest, by tego wszystkiego nie
miał twój najlepszy przyjacier.

WYBIERZ PATRIOTYZM
Prawdziwy patriota to ktoś, kto nie ma zdolności do

języków obcych.

Porzekadło złośliwe

I znów dożyliśmy czasów, kiedy odpowiednie organy zaczynają się


zastanawiać, kto jest Prawdziwym Polakiem i patriotą, a kto nim nie
jest. Pamiętam czasy mojej młodości, kiedy w ZSRR należało
udowodnić, że jest się prawdziwym komunistą, nawet jeśli nie należało
się do partii. Ci, którzy tego nie zrobili, byli objęci specjalnym
nadzorem, nie dostawali dobrych posad lub byli z nich wyrzucani, a
nawet odwiedzali na dłużej Syberię, gdzie w specjalnych ośrodkach za
pomocą głodowej diety sprawdzali swoją lojalność wobec kraju i
jego wspaniałych przywódców.
Na szczęście mamy inne czasy, jednak problemy podobnego typu
pozostały nierozwiązane. Może dlatego, że są sformułowane w sposób
wadliwy. Pytanie, kto jest Prawdziwym Polakiem, zadają zazwyczaj ci,
którzy sami siebie uważają
za Prawdziwych Polaków, a uzasadnione pretensje mają do tych,
którzy z nimi się nie zgadzają lub po prostu nie są przez nich łubiani.
Dlatego właściwe sformułowanie tego problemu powinno brzmieć
inaczej: Prawdziwym Polakiem ogłasza się tego, kogo władza uzna za
Prawdziwego Polaka. A władza została przecież wybrana większością
głosów.
Nikt nie ma prawa się zastanawiać, czy sama władza składa się z
Prawdziwych Polaków, bo wtedy zaczynamy bezczelnie podważać wolę
Narodu. Uważam więc, że władza powinna utworzyć obok IPN-u
Instytut Badania Prawdziwej Polskości (godny skrót: IBPP), który po
szczegółowym zbadaniu postawy obywatela mógłby mu wydać
Certyfikat Prawdziwego Polaka. Mogłoby to gwarantować nawet jakiś
dodatek do wynagrodzenia. Wtedy wreszcie wyjaśniłoby się, na czym
stoimy, i można by nakreślić kierunek świetlanego rozwoju
patriotyzmu.
Instytut Badania Prawdziwej Polskości musiałby określić w miarę
obiektywne kryteria bycia Prawdziwym Polakiem. Trzeba by w nim
zatrudnić prawdziwych fachowców, bo kryteria nie są łatwe do
sformułowania. Pojawia się od razu pytanie, czy pracownicy tego
Instytutu musieliby sami mieć Certyfikat Prawdziwego Polaka i kto by
mógł im taki dokument wydać.
Niektóre kryteria są proste: Prawdziwy Polak musi od trzech
przynajmniej pokoleń być Polakiem z pochodzenia, stale mieszkać w
Polsce i być praktykującym katolikiem. Trudności rozpoczynają się,
kiedy wchodzimy w szczegóły. Na przykład, czy Prawdziwy Polak
powinien mieć prawo jazdy i konto w (jakim?) banku? Gzy Prawdziwa
Polka powinna mieć dwójkę lub więcej dzieci z legalnie poślubionym (i
jedynym) mężem? Czy znajomość języków obcych i częste przebywanie
za granicą nie uszczuplają prawdziwości Polaka? Czy posiadanie męża
lub żony obcego pochodzenia nie przeszkadza w otrzymaniu
certyfikatu?
Jak już wiemy, Prawdziwy Polak nie mógłby w przeszłości
współpracować z gestapo lub bezpieką i musi być „spełna rozumu”. To
ostatnie wymaganie jest trudne do sprawdzenia, ale można je znacznie
uprościć i przeformułować w taki sposób: Prawdziwy Polak nie
powinien słuchać krytyków rządu, lecz ograniczyć się do słuchania i
oglądania słusznych stacji. Czy mówienie nienaganną polszczyzną jest
niezbędnym warunkiem otrzymania certyfikatu, czy też Prawdziwy
Polak może robić z językiem, co tylko chce? Już nie mówię o tym,
że Prawdziwy Polak ze swej natury nie może uczestniczyć w
antyrządowych manifestacjach i zgromadzeniach i wspierać obcych
partii i stronnictw.
Jak widzimy, praca takiego Instytutu będzie bardzo trudna, na
przykład dlatego, że prawdziwy Polak pod wpływem wrogiej
propagandy może nagle przejść na stronę Nieprawdziwych
Polaków, co znacznie utrudni rejestrację ludności. Powstanie wtedy
chaos, jak w tym żarcie, kiedy spotyka się dwóch obywateli i jeden
mówi, że postanowił zostać prawdziwym patriotą. „A jakiej
narodowości?”, zapytał drugi.
***
Dwóch pilotów prowadzi samolot do Nowego Jorku, ale rozmowa
między nimi się nie klei, bo jeden jest Żydem, a drugi Chińczykiem.
- Nie lubię Chińczyków - odezwał się nagle Żyd. - To wy
zbombardowaliście Pearl Harbor!
- To nie my - obraził się Chińczyk. - To se - Japończycy!
- Chinese, Japanese - jaka to różnica! - powiedział Żyd.
- Dobrze, niech ci będzie - wściekł się Chińczyk. - Za to wy, Żydzi
zatopiliście Titanica!
- Co?! My zatopiliśmy Titanica? To przecież ice-berg - góra lodowa!
- Iceberg, Rozenberg, Goldberg-jaka to różnica?!
- Chcę, żeby mój Janek studiował jakiś język obcy - mówi matka do
dyrektora.
- A jaki język chciałby studiować: angielski, francuski czy hiszpański?
- A jaki z tych języków jest najbardziej obcy?
Szkoła rosyjska, rok 2020, lekcja fizyki.
- Powiedz mi, dziecię - pyta pop - w jaki sposób ten oto prąd biegnie
po tym oto przewodzie?
- Z Bożą pomocą! - odpowiada uczeń.
- Bardzo dobrze, siadaj, piątka!
DokĘd iść
PRZETRWAMY, CZYLI GÓRĄ PESYMIŚCI!
Zle będzie, źle będzie W naszej Polsce i wszędzie. Oprócz nas są wszyscy w
błędzie. Tradycyjny marsz pesymistów

Ten marsz pesymistów, którego mnie Polacy nauczyli na początku lat


siedemdziesiątych, kiedy przyjechałem po raz pierwszy do Polski, jest
w zasadzie dość optymistyczny. Zawiera zwrotki typu: „Przeżyliśmy już
faszystów, przeżyjemy komunistów” lub: „Przeżyliśmy już Stalina,
przeżyjemy Kosygina”. Można oczywiście ten utwór
rozwijać, dostosowując go do każdej sytuacji politycznej, bo jest to w
istocie ogólny marsz przetrwania. Kiedy przychodzą czasy życia
politycznego przypominającego sztukę postmodernistyczną, w
której nie bardzo wiadomo, o co chodzi, jej bohaterowie mówią rzeczy
niepojęte, a jednocześnie wyjście ze spektaklu i przerwanie męki nie
jest możliwe, bardzo przydatna jest znajomość sztuki przetrwania.
Można w tej sytuacji zanurzyć się we własnych myślach, można bliżej
poznać się z sąsiadami
i rozpocząć nową przyjaźń, można wreszcie trochę pospać z nadzieją,
że przecież sztuka kiedyś osiągnie finał. A wtedy będzie można
wreszcie wrócić do domu i zająć czymś pożytecznym.
Całą młodość spędziłem w warunkach „byle przetrwać”, więc nie jest to
dla mnie nic nowego. Nie dało się zrobić niczego w większej skali,
żyło się z dnia na dzień, a kiedy już trudno było wytrzymać, człowiek
pocieszał się wódeczką i przygodami miłosnymi. Teraz już wódeczki się
za dużo nie wypije, na przygody miłosne nikt nie ma siły, więc trzeba
szukać innych sposobów przetrwania.
Po pierwsze, trzeba natychmiast zaprzestać oglądania programów
informacyjnych i rozmów z politykami, potraktować je na równi z
nękającymi nas reklamami. Tak samo jak wyłączamy się, kiedy nagle
puszczają reklamę, należy się wyłączać, kiedy na ekranie pojawia się
kolejny przedstawiciel politycznego zoo. Lepiej wybrać się do
prawdziwego zoo, gdzie można zobaczyć resztkę
sympatycznych zwierzaków, jeszcze nie do końca wytępionych przez
człowieka. Ich największą zaletą jest to, że nie mówią i nie
demonstrują ludzkiej agresji, a nawet pogardy dla ludzi.
W ogóle trzeba więcej czasu spędzać na powietrzu i z powrotem
przyzwyczajać się do lasu, w którym można sobie do woli pooddychać i
nawet pośpiewać piękne, a tak rzadko wykonywane piosenki typu: „Bo
w partyzantce nie jest źle”. Unikajmy więc oglądania dyskusji
politycznych. Chociaż ci goście mówią tak, że trudno się połapać w
ich gadaniu, to i tak powstaje zagrożenie, że kiedyś nagle zrozumiemy,
o co im chodzi, i szlag nas trafi.
Po drugie, należy znaleźć coś, co sensownie wypełni czas wcześniej
przeznaczony na politykę, na przykład wrócić do kulturalnego
oglądania sportu. Nie chodzi oczywiście o bieganie na bani i z
szalikiem po stadionach, ale o eleganckie oglądanie naszych
gladiatorów na ekranie. Co prawda, nie wiadomo, dlaczego nasz
selekcjoner wybiera jedenastkę, która prawdopodobnie przegrałaby z
tymi, których odrzucił, ale zawsze można liczyć na cud. Zawsze można
też i pomarzyć - nie ma nic piękniejszego niż spełnione marzenia i nic
bardziej wzruszającego niż te niespełnione. A i tak kochamy wszystkich
naszych piłkarzy i narciarzy, innych nie mamy.
Każdy oczywiście może znaleźć dla siebie różne inne, nie mniej
przyjemne sposoby spędzania czasu. Można by też na znakomitych
przykładach znanych mistrzów poszerzyć swój repertuar i nauczyć
się prawdziwej sztuki radości życia. Mistrzem przetrwania był na
przykład wspaniały Piotrek Skrzynecki. Rzucał się w oczy kontrast
między szarością koszarowego socjalizmu, w którym żył, a jego
barwnym stylem życia. Umiał z każdej ciężkiej chwili zrobić
przedstawienie. Nigdy nikogo nie obrażał, bo uznawał, że ten, kto
zasługuje na nieprzyjemne traktowanie, już dawno sam siebie ukarał.
Chwalił najmniejsze przejawy rozumu, a każdy przejaw ludzkiej
mądrości wprawiał go w euforię.
Kiedy robi mi się smutno, zawsze próbuję sobie przypomnieć jego
optymizm i ironiczny dystans wobec zalewającej nas szarości. Może
właśnie ten dystans pozwalał mu na optymizm. Nigdy nie przejmował
się sprawami wagi państwowej, natomiast z dużym współczuciem
reagował na drobne nieszczęścia bliźnich. Każdy dzień traktował jako
prezent od Pana Boga, a na każde spotkanie z fajnymi ludźmi cieszył
się jak dziecko. Był często zapraszany z różnego powodu na rozmaite
spotkania i choć nie zawsze był zadowolony z tych zaproszeń, reagował
na nie dobrotliwie. Pewnego razu po kolacji u pewnego dość bogatego
jegomościa oświadczył, iż ten jegomość powinien opłacać gości, którzy
wytrzymują jego towarzystwo. Dodał potem, że jednak nie żałuje, że
tam był, bo głupio jest żałować czegoś, co już się odbyło.
- Witam serdecznie pana, a gdzie jest pana żona? - pyta pani domu
na przyjęciu.
- Losowaliśmy, kto ma przyjść na to przyjęcie. -1 pan wygrał?
- Nie, ja przegrałem.
- Panie doktorze, czy po operacji będę mógł grać na fortepianie?
- Oczywiście.
- To dobrze, bo wcześniej nie grałem.
- Dlaczego, gdy skręcamy w jakąś ulicę, wystawiasz rękę w bok?
- To wszystko, co zostało mi po moim motocyklu.

4
{
i

PODRÓŻE NOGĄ RYĆ


fajne, mogą
Język duński to język angielski mówiony pod wodą.

Myśl powierzchowna

W zasadzie nie lubię podróżować, wolę wędrować po książkach i


internecie, ale moja kochana małżonka jest gorącą wielbicielką
podróży, a ja najbardziej lubię być przy niej, więc jak ona zaczyna
podróżować, to nie mam wyjścia. Trzymam się obok, z całych sił
udając zadowolonego. Potem zresztą się wciągam w rytm podróży i
staram się znaleźć jakiś sens w podróżowaniu choć niezarobkowym.
Oglądam wspaniałe widoki, spotykam ciekawych ludzi i próbuję
nieznanych wcześniej potraw. W tym roku wylądowaliśmy w Norwegii
i po krótkim pobycie w tym kraju jeszcze raz zgodziłem się z tym, że
podróże kształcą: na własne oczy zobaczyłem, jak działa monarchia
socjalistyczna.
W Norwegii można mieć zastrzeżenia tylko do dwóch rzeczy: do języka
i do cen. Chociaż, prawdę mówiąc, są to przeszkody do pokonania.
Właściwie trudności z językiem powstają tylko przy czytaniu nazw
miejscowości i napisów. W praktyce wszyscy Norwedzy i imigranci
posługują się językiem angielskim. Języki norweski, szwedzki czy
duński są dla postronnych niezrozumiałym bulgotem, więc nikt przy
zdrowych zmysłach nie usiłuje uczyć się jakichkolwiek zwrotów w tych
narzeczach. Poza tym na przykład język norweski ma tyle różnych
dialektów, że nawet mówiący w tym języku, a pochodzący z odległych
regionów używają języka angielskiego, żeby się dogadać.
Ceny z kolei są wynikiem boomu gospodarczego Norwegii od
momentu, kiedy w latach siedemdziesiątych na wybrzeżu znaleziono
gigantyczne pokłady ropy naftowej i gazu. Ponieważ
wszystkich Norwegów jest około pięciu milionów (za granicą
dwanaście), a król i elita są mądrzy, to cały dochód z tego eksportu
wrzucili do opieki społecznej. A wiadomo, że jeśli rośnie średnia
krajowa, to również rosną i ceny, w wyniku czego my, biedni Polacy,
czujemy się tam niemal jak za Gierka na Zachodzie. Nie wiem, czy
piwo za 40 złotych lepiej smakuje, ale i tak pić je trzeba, nie ma
wyjścia. Jesteśmy jednak doświadczeni i w autokarze regularnie
pachniało polskim boczkiem i kabanosami. Przetrwaliśmy, a to jest
najważniejsze.
Norwegia jest nieprzyzwoicie piękną krainą, na którą lepiej patrzeć,
niż tam żyć. Jak ładnie powiedział Polak z uroczego miasta Bergen:
„Jeśli dobrze widzisz tę górkę, to będzie padało, a jeśli jej nie widzisz,
to już pada”. Piękne fiordy i wyłaniające się z nich strome góry nie
pozwalają na jakiekolwiek zaśmiecenie krajobrazu, nawet jeśli ktoś
miałby to robić specjalnie, jak to zwykle u Słowian. Jakimś cudem na
stromych zboczach fiordów ludzie budowali farmy, gdzie pospołu z
owcami i kozami pędzili ciężkie życie. Jedyną dogodnością tych
domostw była ich niedostępność dla urzędników podatkowych. Klimat
zmuszał starych wikingów do budowania pięknych łodzi i
wypierniczania na południe, gdzie słońca i ciepła jest więcej.
Wystarczy sobie uświadomić, że turyści odwiedzają Norwegię w lecie i
zachwycają się wiecznym śniegiem na wierzchołkach górskich oraz
tym, że
0 jedenastej wieczorem jest jeszcze widno. Trzeba jednak pamiętać,
że już we wrześniu zaczyna tam padać śnieg, a w październiku trzeba
zakładać łańcuchy na opony, żeby na północy gdziekolwiek dojechać.
Bogate państwo dobrze się zorganizowało
1 piekielnie skutecznie dba o wychowanie narodu. Dzieciaki od
drugiego roku życia trafiają do przedszkoli, gdzie otaczają je liczni
specjaliści od wszelkich możliwych problemów fizjologicznych i
psychologicznych. Rodzina schodzi na drugi plan, bo rodzice, jak
wiadomo, nie są żadnymi specjalistami. Jeśli dziecko jest upośledzone,
to tym porządniej je obsłużą - otacza je wówczas podwójna liczba
specjalistów i cały naród jest właściwie zatrudniony. Pozazdrościć
można!
Każde dziecko, niezależnie od pogody, musi przez trzy godziny
dziennie przebywać na świeżym (w zimie nawet bardzo świeżym)
powietrzu. Rodzice uczą dzieciaki podziwiania rodzimych krajobrazów,
a na wiosnę urządzają huczne powitanie słońca. W wyniku tak
radykalnych warunków wychowania Norwedzy nie są przyzwyczajeni
do zwykłej codziennej komunikacji. Odzywają się tylko w sprawach
niezbędnych i racjonalnie uzasadnionych. Jeśli na przykład należą do
kółka myśliwskiego czy rybackiego, to w ramach tego kółka
chętnie podejmą dyskusję o reniferach lub łososiach. Żeby pogadać o
balecie, musieliby się zapisać do kółka wielbicieli baletu itd.
Przez tydzień naszego pobytu w Norwegii nie udało mi się nawiązać
kontaktu z tubylcami. I ja się nie dziwię, bo, jak powiada norweski
żart: dwóch Norwegów udało się na ryby.
- Fajna dziś pogoda - odezwał się pierwszy.
- No - potwierdził drugi po półgodzinnym milczeniu.
- A ryba dziś nie bardzo bierze - powiedział pierwszy po pewnym
czasie.
- Nie bardzo - zgodził się drugi po godzinnym milczeniu.
- Jak wam się razem łowiło? - zapytała żona drugiego, kiedy wrócił
do domu.
- Nie pojadę z nim więcej na ryby, jest strasznie gadatliwy.
***
Dwóch przyjaciół siedzi w samolocie.
- Popatrz - mówi jeden - ci ludzie na dole wyglądają jak mrówki!
- To rzeczywiście są mrówki. Jeszcze nie wystartowaliśmy.
Jednemu Grekowi urodził się syn. Zapytano go, jakie imię chce dać
nowo narodzonemu.
- Dam mu moje imię - odpowiedział ojciec. -Sam na razie mogę się
obejść bez imienia.
- Urodziłeś się w Dublinie? -Tak.
- W jakiej części?
- Cały się tam urodziłem.

ŻYCZENIA MYŚLENIA NA NOWY ROKI


Człowiek musi coś nowego robić, aby coś nowego zobaczyć. Georg Lichtenberg

Siedzę w sylwestra w domu, piszę, a potem, zgodnie ze starą tradycją,


trochę się napiję. Jest taki przesąd, że to, co robisz w sylwestra,
będziesz robić cały rok. No cóż, niezła perspektywa, na razie nikt mi
nie przeszkadza robić tego, co chcę. Picie w Nowym Roku też mi nie
przeszkadza. A więc siedzę i piszę i składam życzenia noworoczne.
Taki jest zwyczaj. Właściwie życzenia można składać do woli i w
każdym czasie, bo jest to wyraz naszego życzliwego stosunku do
życzęniobiorcy - chcemy jego dobra, zdrowia i sukcesów, nic w
zasadzie przy tym nie tracąc. Bo gdybyśmy rzeczywiście mogli coś dla
niego zrobić, to należałoby raczej obiecywać coś konkretnego. A żeby
coś obiecywać, to trzeba wiedzieć, czego ten człowiek chce i trudno w
to utrafić.
Chociaż są dobra tak zwane wymienialne, które każdy z chęcią
przyjmie. Zapytałem na przykład swego synka, czego by sobie życzył na
Nowy Rok, a on mi mówi, żebym był taki hojny jak politycy, dał mu
500 złotych i problem z głowy.
A teraz poważnie. Dlaczego zamiast po prostu myśleć, myślimy
życzeniowo? Nie ma w tym nic złego, jeśli przy tym nie tracimy z oczu
własnych i cudzych możliwości. Jak w tym żarcie o wnuczku pytającym
babcię Żydówkę, kim on będzie w przyszłości. „Najpierw pójdziesz do
szkoły - mówi babcia - i tam wszyscy będą cię wyzywać od Żydów,
potem z trudem dostaniesz się na studia, bo jesteś Żydem, skończysz
studia z wyróżnieniem, bo jesteś Żydem, potem będziesz dużo
pracować naukowo, bo jesteś Żydem, i dostaniesz Nagrodę Nobla - a
wtedy wreszcie staniesz się wielkim naukowcem rosyjskim”. Uważam,
że nie ma w tym nic śmiesznego i babcia zachowała się normalnie.
Człowiek na szczęście jest tak skonstruowany, że wierzy, iż przyszłość
będzie znacznie lepsza niż teraźniejszość, szczególnie jeśli
teraźniejszość jest do niczego. Niektórzy psychologowie nazywają
to syndromem optymizmu. O wiele bardziej racjonalne byłoby tak
zwane myślenie sceptyczne, które nie wyklucza osiągnięcia czegoś
pożądanego, ale przewiduje trudności. Ale kto chciałby myśleć o
trudnościach! Lepiej od razu przeskoczyć w myślach do stanu
pożądanego i rozkoszować się nim, widząc siebie szczęśliwym.
Ach, całe dzieciństwo spędziłem, marząc o niebieskich migdałach. I
kim to w tych marzeniach nie byłem: i mistrzem świata, i kierowcą
prezydenta, a nawet i samym prezydentem. Nie miałem żadnych
ograniczeń, jak to się mówiło, bo w ZSRR marzenia nie były
zabronione. Myślę, że w USA również, bo jak się wyraził jeden
amerykański polityk: „W dzieciństwie myślałem, że każdy
prosty człowiek może zostać prezydentem, a kiedy wyrosłem, to się w
tym ostatecznie upewniłem”.
Najskuteczniejszym lekiem na nasze głupoty jest myślenie racjonalne.
Wymaga ono jednak sporego wysiłku umysłowego, którego każdy
normalny człowiek wolałby uniknąć. Przypominam sobie zabawną
historię o pewnym biznesmenie, który dostał telegram, a z niego się
dowiedział, że jego ulubiony kotek nie żyje. Po powrocie do domu
poinstruował pracownika, który wysłał ten telegram, że nie należy
przykrych wiadomości przekazywać bez pewnego przygotowania.
„Musisz najpierw wysłać wiadomość typu: Kotek wlazł na dach i
nie może z niego zejść. Potem wiadomość typu: Kotek spadł z dachu i
źle się czuje i wreszcie powiadomić o śmierci kotka”, pouczał
biznesmen swego pracownika. Niestety, to nie bardzo pomogło,
bo kiedy za miesiąc biznesmen znowu wyjechał w delegację, dostał od
pracownika telegram: „Pańska matka wlazła na dach i nie może zejść”.
Wyrośliśmy i nadal myślimy życzeniowo według formuły „jakoś to
będzie”. Zawsze wierzymy, że nowa władza da nam nowe możliwości,
będzie nami się opiekować, da nowe miejsca pracy, a przede wszystkim
odnowi nasze stare tradycje, pozwoli się poczuć u siebie prawdziwymi
Polakami, a nie Europejczykami drugiego sortu. Czy to prawda?
Niektórzy, co prawda, już wpadli w popłoch, oficjalnie nazywany
histerią, i domagają się zaprzestania naruszenia prawa. Ale chciałbym
tych zaniepokojonych uspokoić, że jak mawiają Rosjanie, prawa są
niebezpieczne tylko wtedy, kiedy są przestrzegane.
Kiedy tylko pojawiłem się w Polsce, od razu mi wyjaśniono, że „musi to
na Rusi, a u nas jak kto chce”. I to mi się bardzo spodobało, dobrze
też wróży na przyszłość - nie wiem, czy rząd da radę, ale Polacy na
pewno. Jak pokazuje doświadczenie, na każde chore prawo mądry
Polak od razu wymyśla jego eleganckie zaniechanie. Pod tym
względem mędrzec, który powiedział, że naród jest ponad prawem,
miał absolutną rację. Prawa są dla Niemców, a u nas „jak kto chce”. I
to mnie trzyma przy życiu i w dobrym samopoczuciu. Myślenie
życzeniowe może być pomocne. Pewną panienkę zapytali, dlaczego
zdejmuje okulary, kiedy przychodzi jej narzeczony. „Po pierwsze -
odpowiedziała - bez okularów jestem ładniejsza. A po drugie, kiedy
nie mam okularów, mój narzeczony jest przystojniej-szy”. Wszystkiego
najlepszego w Nowym Roku!
***
Na budowie robotnik niesie dwa worki cementu na plecach.
- Nie lepiej by to robić na taczce? - pyta majster.
- Tak, ale koło uwierałoby mnie w plecy - odpowiedział robotnik.
Najważniejsze w biznesie są dwie rzeczy: odpowiedzialność i mądrość.
Odpowiedzialność polega na tym, że jeśli komuś coś obiecujesz, to
musisz to spełnić. A mądrość polega na tym, żeby nie obiecywać.
- Wie pan, co mnie tak naprawdę martwi? - powiedział Albert Einstein.
- Wydaje mi się, że moja żona mnie nie rozumie.
IDOLEM (Mli) BVC
Popularność ma swoje plusy I minusy. Plusem Jest to, że wszyscy was rozpoznają, a
minusem jest to,

że wszyscy was rozpoznają.

Jerry Springer

Niedawno uczestniczyłem w programie telewizyjnym, w którym


musiałem powiedzieć, kogo uważam za swojego guru, kto mnie
inspiruje. Istnieje taki pogląd, że każdy twórca się na kimś wzoruje lub
przynajmniej pragnie być jego cieniem, a przecież jego doskonałości
nigdy nie osiągnie. Tak, trzeba przyznać, że istnieje dużo sławnych
wykonawców w przeszłości i teraźniejszości, którzy wprawiają mnie w
zachwyt, ale żeby od razu zacząć ich naśladować, to już wielka
przesada.
Wymieniłem jednak, jak się okazało, nie bardzo znanego w Polsce
Roma z Paryża Aloszę Dimitrije-wicza, który, kiedy go po raz pierwszy
usłyszałem, wywrócił moje wyobrażenie o tym, jak należy wykonywać
stare rosyjskie piosenki i romanse. Dla mnie ten nieżyjący już muzyk
zawsze pozostanie przewodnikiem, chociaż nie jest szeroko
znanym twórcą. Znam z kolei kilku bardzo znanych wykonawców tego
gatunku, którzy wzniecają entuzjazm tłumów, a mnie pozostawiają
obojętnym.
Jeśli sądzić z esejów de Montaigne'a, kwestia popularności i sławy jest
kwestią wszech czasów. Od początku istnienia ludzkiej
społeczności człowiek starał czymś się wyróżnić, by zaistnieć w
świadomości innych. Pozostaje to przedmiotem młodzieńczych
marzeń, a niejeden z nas chciałby naśladować życie sławnych ludzi, by
dorównać im zasługami i popularnością.
Samo wyznaczenie sobie takiego celu jest według mnie krokiem
fałszywym i niebezpiecznym dla marzyciela. Każdy ma swoją drogę i
powtarzanie czyjegoś życia graniczy z obłędem. Przyda się oczywiście
zrozumienie tego, co robił nasz idol, by zdobyć uznanie i popularność,
ale ponieważ warunki życiowe nieustannie się zmieniają, należy
się zastanowić, które wzorce z przeszłości pozostały aktualne.
Każdy łaknący sławy powinien wiedzieć, że ma przed sobą dwa
niezależne od siebie pola działania. Pierwsze dotyczy pracy nad sobą i
osiągania doskonałości w dziedzinie, którą wybraliśmy.
„Jesteśmy ubodzy - pisze francuski filozof - i pełni niedostatku w
samym wnętrzu; istota nasza jest z gruntu niedoskonała i potrzebuje
ustawicznej poprawy”. Rzeczywiście, by przyciągnąć uwagę, musimy
robić coś znacznie lepiej od innych, przeciętność pozostawia
obojętnym. Poza tym, żeby to, co robimy, wzbudzało prawdziwy
podziw, musi być czymś bardzo pożytecznym dla ludzi. Pamiętam
legendę o wielkim karatece Funakosim, który wsławił się tym, że mógł
każdą lecącą muchę złapać palcami, czytam też w prasie o ludziach,
którzy usiłują pobić rekordy Guinnessa. Użyteczność takich
działań jest zazwyczaj mizerna, a czas na osiągnięcie tych umiejętności
można uznać za stracony. Dziwolągi wzbudzają zainteresowanie
gapiów, ale na krótko.
Drugie pole dotyczy sposobów informowania społeczeństwa o naszych
osiągnięciach. I pod tym względem nasze czasy zasadniczo się
różnią od czasów de Montaigne’a. Wtedy, chwała Bogu, nie było
mediów i wieści o zdarzeniach wędrowały przez wsie i miasteczka
miesiącami. Teraz już po minucie dowiadujemy się o tym, że w
Monachium jakiś wspaniały heros wyżłopał za jednym zamachem
dwadzieścia piw. Nie rozmyślamy dalej o jego losach, a pamięć o jego
wyczynie jest krótkotrwała.
I tak dobrze, że istnieje tradycja, żeby w mediach nie podawać nazwisk
okrutnych złoczyńców, dzieciobójców i innych dewiantów. Najgorsza
jest dla człowieka zła sława, która potem całymi pokoleniami
prześladuje także rodzinę przestępcy. Na szczęście Hitler nie miał
dzieci, ale nie jestem pewien, czy córeczki Putina czują się szczęśliwe,
kiedy się je kojarzy z ojcem. Nie zazdroszczę również tak zwanym
celebrytom, czyli tym, którzy niczego istotnego nie osiągnęli, a są znani
tylko dlatego, że „są znani”. Są szczęśliwi przez krótki czas, a
przez resztę życia męczyć ich będzie okrutna niepamięć ludzi.
Sława nie jest więc ani dobra, ani zła. Powinny jednak towarzyszyć jej
rzeczywiste osiągnięcia człowieka. Na początku wieku w Paryżu
młody malarz powiedział właścicielowi kwatery, który go ścigał za
niepłacenie czynszu:
- Zobaczy pan, że kiedyś będą mówić, że w tym domu mieszkał
sławny malarz.
- Jeśli pan nie zapłaci czynszu, to tak będą mówić już od jutra -
odpowiedział okrutny właściciel.
- Co to jest sława? - zapytali jednego aktora.
- Sława to jest najpierw dążenie do tego, żeby na ulicy każdy cię
rozpoznał, a potem noszenie czarnych okularów, żeby nikt cię nie
rozpoznał.
Pewnego razu w swej garderobie Yves Montand bezwiednie otworzył
leżącą na stole kopertę. Był w niej list od krawca, który rugał aktora z
powodu niezapłaconego rachunku. Wnet Montand zorientował się, iż
list ten jest zaadresowany do jego kolegi. Zalepił kopertę i przekazał
adresatowi. Kolega przeczytał list i westchnął:
- Biedna, naiwna, mała istota!
- Czy pańskie przedstawienie jest komedią czy tragedią?
- Jeśli sprzedamy dużo biletów - to będzie komedia, jeśli mało -
tragedia.
PO CO sią MĘCZYĆ
w elicie?
Trzeba mocno zastanowić, kiedy znajdziesz się po stronie większości.

Mark Twain

Słowa Marka Twaina wyrażają dążenia każdego i każdej, żeby być


kimś, nie zatracić się w pospolitości. Być zauważonym i docenionym.
Niestety, nie wszystkim się to udaje i do końca życia pozostają tak
zwanymi prostymi ludźmi, o których nie piszą w gazetach i nie mówią
w telewizji. Według mnie nie jest to wcale porażka - bycie skromnym i
dobrym człowiekiem jest wartością samą w sobie, a przebywanie na
świeczniku w otoczeniu konkurentów żądnych twego potknięcia często
psuje smak życia i doprowadza do depresji.
Zazwyczaj człowiek, który stał się zasłużenie sławny, nie stawiał sobie
jako życiowego celu osiągnięcia takiej pozycji. Po prostu wrodzona
ciekawość świata i potrzeby poznawcze doprowadziły do tego, że
osiągnął więcej niż inni. Ale ta pozycja zmusza go do ustawicznej pracy
nad sobą i do stałego poszerzania horyzontów w swojej dziedzinie.
Mówią o kimś takim, że jest znakomitym specjalistą, otrzymuje dużo
propozycji i stoi do niego kolejka chętnych do współpracy.
Pojawia się wtedy zazdrość ze strony kolegów, o których takich rzeczy
nie mówią i którzy sami muszą poszukiwać ciekawych zleceń. Nie
mogą oni do końca zrozumieć, dlaczego nie spotykają się z takim
samym uznaniem, choć mają takie same wykształcenie i też wkładają
wysiłek w swój rozwój. Przypominam sobie pewien żart, w
którym tatuś mówi do syna: „W twoim wieku Mozart już pisał
symfonie!”, a syn mu odpowiada: „A w twoim wieku Napoleon był już
królem Francji!”, a także żartobliwą skargę jednego ze skruszonych
fizyków: „Einstein miał tyle samo czasu co my!”.
Prostej odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie jesteśmy elitą, lecz
należymy do większości, nie ma. Mówi się zazwyczaj o trzech
podstawowych składnikach sukcesu, którymi są talent, praca i
szczęście. Talentem tradycyjnie nazywa się pewien „dar Boży”, który
pozwala ludziom na szybsze niż inni ludzie nabywanie określonych
umiejętności, lepsze zapamiętywanie i nieustanne uczenie się. Sprawa
pozostaje tajemnicą, bo ten fenomen jest nadal naukowo nieopisany i
czasami wprowadza nas w osłupienie.
Praca bez talentu też może zadziwić, ale jej wyniki zazwyczaj są gorsze.
Jednak na przykład Paderewski mawiał, że jego sztuka tylko jeden
procent zawdzięcza talentowi, resztę pracy.
Szczęście z kolei polega na tym, żeby trafić swą pracą w potrzebę
społeczną. Tylko wtedy pracujący może liczyć na uznanie. Tragedia
pewnego wynalazcy polegała na tym, że wynalazł klucz do konserw,
zanim wymyślono konserwy.
Nie można, moim zdaniem, od razu zaliczyć do elity tymczasowych
celebrytów i znanych polityków. Sam fakt, że ktoś jest „małpą
telewizyjną” (lub internetową), czyli jest ogólnie rozpoznawany, nie
zalicza go do elity, bo często brakuje mu tych dwóch podstawowych
składników: talentu i pracowitości. Niestety, politycy mają skłonność
samych siebie automatycznie zaliczać do elity, nie czekając na uznanie
ze strony wdzięcznej publiczności.
Pamiętam, że w pewnym okresie ludzie, którzy cieszyli się w Polsce
ogólnym uznaniem, byli nazywani „łże elitą” przez polityków, którzy
dorwali się do władzy. Niestety, przynależności do elity nie da się
określić za pomocą ustawy, a wymagania genial-ności od polityków nie
da się wpisać do konstytucji. Stanowisko nie tylko nie robi ze zwykłego
człowieka geniusza, lecz naraża go na możliwość ośmieszenia się.
Władza, co prawda, może skutecznie uprawiać propagandę dzięki
utalentowanym specjalistom, ale w momencie utraty władzy okaże
się, że król był nagi. Ci, których zaliczaliśmy wcześniej do elity, nadal
pozostaną tą samą starą elitą sprawdzoną przez czas - to po niej
zostają dokonania.
Każda rewolucja powoduje wymianę elit. W starym radzieckim kawale
oficer w Armii Czerwonej mówi do żołnierzy: „Od jutra będziemy - jak
w armii amerykańskiej - co tydzień wymieniać bieliznę. Sierżant wam
powie, kto się będzie wymieniał z kim!”.
***

- Czy ty wiesz Mikę, że wykorzystujemy tylko jedną trzecią naszego


mózgu?
- Co ty powiesz, a co się dzieje z drugą trzecią?
- Czy jeśli pójdę prosto, będzie tam dworzec kolejowy?
- Dworzec kolejowy tam będzie nawet, jeśli nie pójdzie pan prosto.
Sara dala ogłoszenie do gazety: „Dojrzała kobieta wniesie ciepło i
światło do twojego życia”. Nikt się nie zgłosił oprócz lokalnej
elektrowni.

kochajmy nie tylko

BLIŹNIEGO
Popatrz, tam gdzie nienawiść, tam zło panuje, fałsz.
niesprawiedliwość, zawiść...

Adam Macedoński

Zacząłem ten tekst od słów piosenki Adama Macedońskiego, mojego


starego przyjaciela, znakomitego rysownika z „Przekroju”, który
śpiewał ją studentom w latach PRL. Przed tym czytał im
europejską Deklarację Praw Człowieka. Władze PRL tę Deklarację
podpisały pod wpływem międzynarodowej opinii publicznej, ale jej
tekst był w tamtym czasie nie do dostania. Nie muszę mówić, że wtedy
za publiczne odczytanie tego dokumentu można było trafić za kratki,
ponieważ... Deklaracja głosiła równość prawa i godność wszystkich
ludzi. Nie zgadzało się to z propagandą PRL, która u boku wielkiego
brata, czyli ZSRR, głosiła nienawiść do burżuazyjnego Zachodu i
amerykańskiego imperializmu, a także do wszystkich wrogów
wewnętrznych, którzy stali na drodze do komunizmu.
Nienawiść jest przekleństwem ludzkości, stoi w bezpośredniej
sprzeczności z nauką chrześcijańską o miłości bliźniego. Jak
wielokrotnie pokazała historia, nienawiść zawsze prowadziła
do upadku całych narodów i uniemożliwiała budowanie pokoju i
stabilnej przyszłości. Genialność nauki Chrystusa polega na
zastąpieniu nienawiści do bliźniego miłością. To trudne zadanie dla
człowieka, ponieważ nie można jednocześnie kochać i nienawidzić.
Należy więc zadać sobie ciężki trud, żeby maksymalnie osłabić
poczucie nienawiści do kogoś i wzmocnić poczucie sympatii wobec
niego.
Jeśli w naszej świadomości zajdzie taka przemiana, możemy
pogratulować sobie zwycięstwa moralnego nad sobą, w ten sposób
stajemy się lepszymi ludźmi. Jak powiedział ktoś mądry: nie można
być lepszym od innych, można tylko stać się lepszym od siebie.
Nienawiść zawsze łączy się z poczuciem krzywdy i czasem jest
usprawiedliwiona. Można zrozumieć wrogi stosunek Polaków do
Niemców w czasie okupacji hitlerowskiej lub do Rosjan w czasie
okupacji radzieckiej. Na szczęście czas osłabia poczucie krzywdy i
teraz, po pięćdziesięciu latach, kiedy Niemcy są nam przyjaźni i stali
się naszym najważniejszym partnerem gospodarczym,
przyspieszającym rozwój kraju, trudno mówić o
niegasnącej nienawiści do nich. Taką samą śmieszną niedorzecznością
byłoby zażądanie przez Rosję reperacji od Mongolii za krzywdy
wyrządzone przez Złotą Ordę. Kraków zresztą chętnie do takich
reparacji mógłby przystąpić z powodu zamordowania jego hejnalisty
przez hordy tatarskie.
Jak już powiedziałem, osłabienie nienawiści i wzmocnienie miłości do
bliźniego jest trudnym zadaniem dla człowieka, który chce być lepszy
dziś niż był wczoraj. To zadanie tym trudniejsze, kiedy żyje się w
państwie, którego władza jest zainteresowana podziałami
społeczeństwa. Zasada jest prosta: ten, kto nienawidzi „komunistów i
złodziei”, jest z nami, będziemy go popierać i chronić, a tych, którzy nie
są z nami, będziemy potępiać i wykluczać. Nie ma większego zła niż
taki podział społeczny, a samo nazywanie przeciwników „komunistami
i złodziejami” jest obecnie bezzasadne, jak również twierdzenie, że
wszystko, co było przed nami, zasługuje na niepamięć.
Nie należy ulegać propagandzie, trzeba wsłuchiwać się w głos własnego
sumienia. Na koniec przytoczę następny fragment piosenki Adama
Macedońskiego:
„Kochaj bliźniego swego, nie patrz na kolor skóry, przekonania jego.
Przebacz nawet wrogowi, bo do przyszłości przecież nie ma innej
drogi”
Spotyka się dwóch przyjaciół. Jeden mówi:
- Słyszałem, że niedawno się ożeniłeś. I jaka jest ta twoja żona?
- To jest sprawa gustu - odpowiada przyjaciel. - Mnie, na przykład,
moja żona się nie podoba.
- Ty, dlaczego się rozwodzisz?
- Bo się okazało, że moja żona ma zeza.
- A co, nie wiedziałeś o tym przed ślubem?
- Myślałem, że mnie uwodzi!
Żona mówi do męża:
- Decyduj, albo ja, albo piwo.
- A ile tego piwa by było? - pyta mąż.

BĄDŹMY mieszczanami
Czym się różni człowiek uświadomiony od nieuświadomionego? Częściej się za siebie.

Stary żart radziecki

W znakomitej książce Andrzeja Ledera Prześniona rewolucja pojawia


się termin „imaginarium”. Używany za francuskim psychologiem
Jacąues^m Lacanem oznacza, jak zrozumiałem, wewnętrzny świat
człowieka, jego wyobrażenia o swojej roli i miejscu w społeczeństwie.
Ten zbiór przekonań powstaje w wyniku jego doświadczenia i
wpływu środowiska, w którym przebywa. Można więc mówić o
imaginariach różnych grup społecznych oraz o imaginarium całego
narodu.
Andrzej Leder w sposób przekonujący pokazuje zmiany w świadomości
społecznej Polaków w wyniku wstrząsów historycznych - wojny z
Niemcami i późniejszej okupacji radzieckiej. Wówczas (po reformie
rolnej) zniknęła cała postfeudalna warstwa społeczna ziemiaństwa, a
pojawiła się znacząca warstwa mieszczaństwa, która od momentu
liberalizacji socjalizmu, pod koniec lat pięćdziesiątych, stała się w
istocie warstwą wiodącą, włączając w swe szeregi dobrze zarabiających
robotników i chłopów. Odrzuciła ona mrzonki ideologiczne i przyjęła
uniwersalną zasadę życiową „żeby ludziom żyło się dostatniej”. Zmiany
te Leder nazywa „prześnioną rewolucją mieszczańską”, a „prześnioną”
dlatego, że jej przebieg był przez społeczeństwo niezauważony i
nieopisany.
W nomenklaturze socjalistycznej (a szczególnie w ZSRR) nazwa
„mieszczanin” była obelgą i oznaczała człowieka, który porzucił
szlachetną walkę „o szczęście całej ludzkości” i zajął się
budową godnego życia dla siebie i swojej rodziny. To była poważna
zdrada ideologiczna i dlatego o tej rewolucji mieszczańskiej nie mówiło
się w mediach. „Żyć lepiej” w warunkach scentralizowanej
gospodarki PRL było oczywiście trudno, ale sam cel wydawał się godny
uwagi. Powstało więc trwałe mieszczańskie imaginarium, które za
wzorzec godnego życia obrało styl życia zachodniego. Bazował on na
równości, praworządności i indywidualizmie (każdy jest niezależny i
odpowiada tylko za siebie).
Te zasady tworzą podstawę demokracji zachodniej, zapewniają
nieograniczoną inicjatywę społeczną i równe szanse rozwojowe dla
wszystkich.
To z kolei daje możliwość ogólnego wzrostu gospodarczego i
osiągnięcia dobrobytu przez większość. Tutaj zależność między
demokracją i poziomem życia jest oczywista i stale zauważalna. Tam,
gdzie ustępuje demokracja, niechybnie rośnie zależność ludzi od
władzy, w wyniku czego bogaci się władza i biednieje zależny obywatel
(zobacz współczesna Rosja, Białoruś, Kazachstan, Kirgizja itd.).
Optymistyczny przekaz książki Andrzeja Ledera polega na
przekonaniu, że jeśli jakiekolwiek ima-ginarium - na przykład
wprowadzające zależność od idei, wysokich patriotycznych ideałów,
historycznych wartości i duchowego zbawienia - z góry narzuca się
narodowi, po pewnym czasie naród się nim męczy i powraca do
normalnego imaginarium mieszczańskiego, którego celem jest po
prostu „żyć lepiej” tu i teraz.
Historyczna klęska próby narzucenia Polakom radzieckiej
komunistycznej utopii, potem zwycięstwo rewolucji Solidarności w
1989 roku oraz powrót Polski do rodziny „mieszczańskich”
krajów Zachodu ilustrują tę tezę. Naród polski odrzuca pomysły
całkowitego „poświęcenia się” dla mitycznych idei. Dlatego jako
typowy mieszczanin jestem dziwnie spokojny, kiedy władza,
odchodząc od zasad demokracji, narzuca społeczeństwu coraz to nowe
ograniczenia, zobowiązania i zależności, aby umocnić swoje
panowanie. Tak jak w okresie okupacji radzieckiej będziemy po prostu
częściej oglądać się za siebie i robić wszystko, by nam i naszym bliskim
„żyło się dostatniej ” Przypominam sobie, jak w ZSRR pewien Czukcza
pojechał do Moskwy i po powrocie do swej wsi oświadczył, że
już rozumie hasło radzieckie „Wszystko dla człowieka!”. Był w
Moskwie i widział tego człowieka.
444

Teatr był tak wielki, że zielone pomidory rzucane na scenę spadały już
dojrzałe.
Szkoci wysyłają listy w ten sposób, że adresują je do samych siebie,
jako adres nadawcy podają adres docelowy i nie naklejają znaczków.
List powraca do nadawcy.
Tak w życiu bywa. Pożyczasz pieniądze od sympatycznych i
serdecznych ludzi, a potem oddajesz bezwzględnym i okrutnym
matołom.

CUDA LICZĄ DA NAS


Nie wierz w cuda. Licz na nie.

Stanisław Jerzy Lec

Bardzo mi się podoba to dość ironiczne powiedzenie Stanisława


Jerzego Lecą, bo chociaż większości z nas cuda się nie zdarzają, mamy
jakąś wewnętrzną potrzebę, by mimo braku racjonalnych przesłanek
wierzyć, że jakoś to będzie, a nawet, że będzie lepiej. Taka postawa jest
naturalna u człowieka, a więc kiedy życzymy komuś
powodzenia, wierzymy, że to mu pomoże, nawet jeśli to od nas nie
zależy. Jest to w istocie działanie magiczne, działamy jak dobra wróżka
w bajce. Ale to są miłe rytualne zwroty istniejące we wszystkich
językach, co wskazuje na to, że przesądy są wspólnym dorobkiem
wszystkich znanych nam kultur.
Uprawianie przesądów nie jest ścigane przez prawo, bo zazwyczaj są
one nieszkodliwe. Gdyby było inaczej, można by dostać jakiś określony
wyrok za złorzeczenie: „Niech cię szlag trafi!”. Chyba że byłoby to
powiedziane publicznie w Rosji i dotyczyło kiedyś Józefa Stalina, a dziś
Włodzimierza
Putina - usłużni sędziowie znaleźliby odpowiedni paragraf. Zgadzam
się z Jackiem Dobrowolskim, autorem znakomitej pracy Filozofia , że
stan głupoty jest naturalnym stanem człowieka i nie należy się go
wstydzić. Tylko w sytuacji skrajnego zagrożenia jesteśmy zmuszeni do
myślenia racjonalnego. Myślenie jest w ogóle
działaniem energochłonnym i zmuszanie do niego powinno być
traktowane jako ograniczenie niezależności intelektualnej.
Chcemy więc cudów i często zwykły zbieg okoliczności określamy jako
cud. Moja znajoma z Piwnicy pod Baranami opowiedziała mi pewnego
razu wzruszającą historię, jak będąc bez grosza, głodna i spragniona,
znalazła stówę na ulicy. Uznała to za cud. Jednak ta stówa
prawdopodobnie wypadła z portmonetki jakiegoś nieszczęśnika
(mamy tylko nadzieję, że nie była to jej czyjego ostatnia stówa), a moja
znajoma była jedną z pierwszych osób, które przechodziły ulicą po tym
fakcie. Można zapytać, czy głód i pragnienie w tym przypadku były
mocniejsze od kantowskiego imperatywu moralnego -i czy moja
znajoma mogła zapytać przechodniów, czy ktoś z nich nie zgubił stówy.
W moim przekonaniu byłby to naprawdę istny cud, bo jak
mówi legenda, pewien krakus znalazł na ulicy pieniądze -policzył,
zabrakło.
Cud następuje w sposób nieprzewidywany i ma dla nas zasadnicze
znaczenie. A więc cudem może być znalezienie dobrej pracy bez żadnej
protekcji, zdanie egzaminu po wielomiesięcznym olewaniu nauki,
wygrana w totolotka, wyzdrowienie z nieuleczalnej choroby itd.
Ponieważ nam osobiście te cuda zdarzają się niezmiernie rzadko,
wyobrażenie o nich wyrabiamy sobie na podstawie licznych
opowieści świadków i przekazów medialnych. Przy czym, jak słusznie
uważał de Montaigne, jeśli „ktokolwiek wierzy w jakąś rzecz, uważa, iż
obowiązkiem chrześcijańskim jest przekonać o niej innych. Chcąc
tego dokonać, nie lęka się dorzucić z własnego umysłu tyle, ile uważa
za potrzebne dla swej powiastki”. Dlatego mimo rozwoju umysłowego
ludzkości nadal spotykamy się z przykładami masowej ciemnoty w
postaci wierzenia w horoskopy, w cudownych uzdrowicieli i wróżki,
ponieważ mamy potrzebę z braku jakichkolwiek dowodów bawić się w
piękne bajeczki i tworzyć w naszej wyobraźni ciekawą i miłą naszemu
sercu własną rzeczywistość.
„Ludzie wobec przedstawionych im faktów - pisze Michel de
Montaigne - chętniej zabawiają się szukaniem racji niż szukaniem
prawdy”. Metoda naukowa zakłada przyjęcie jakiejś tezy dopiero
po rzeczowym zbadaniu sprawy. Wymaga to powściągliwości i
trzeźwego umysłu. Łatwiej jest od razu przyjąć jakąś miłą naszemu
sercu tezę, a potem niezależnie od przedstawionych faktów
zbierać dowody pasujące do naszej racji. Tak w końcu postępował
wielki Hegel - kiedy mu powiedzieli, że fakty przeczą jego teorii,
oznajmił: „Tym gorzej dla faktów!”. Mogę podać i bardziej pospolity
przypadek. Mąż w stanie wskazującym wraca do domu, a żona go pyta:
- Gdzie byłeś?
- Spotkałem kumpli z wojska - odpowiada mąż -i trochę żeśmy
powspominali.
- Przecież ty nigdy nie byłeś w wojsku - oburzyła się żona.
- Tak? No, popatrz, jak mnie nabrali! - zdziwił się mąż.
***

Pewien facet miał pieska, który gryzł meble i robił wszędzie kupy. Miał
tego dość i postanowił oddać go na szkolenie. Szkolenie kosztowało
8000 złotych. Po trzech tygodniach facet odebrał psa i
spokojny poszedł do pracy. Kiedy wrócił, meble znów były pogryzione i
wszędzie leżały kupy. Wściekły facet dzwoni do placówki szkoleniowej:
- Co to znaczy? Zapłaciłem 8000 złotych, a pies nadal gryzie i robi
kupy.
- Przepraszam - pyta pracownik - jak pies ma na imię?
- Reksio - odpowiada facet.
- Już sprawdzam - mówi pracownik. - Reksio otrzymał
niedostateczny!
Lekarz wybiera się na urlop i żegna się z pacjentami w szpitalu.
- Pani Nowak, do widzenia! Pani Pietrzak, do zobaczenia! O, panie
Kowalski, żegnam pana!
- Czy pański pies jest mądry?
- Bardzo! Jak wczoraj wychodziłem z domu, zapytałem go, czy
myśmy przypadkiem czegoś nie zapomnieli.
- I co, poleciał do domu i przyniósł?
- Nie, siadł i zaczął się drapać po głowie, jakby się zastanawiał.

KWASY I ZASADY SZCZĘŚCIA


Chcesz być szczęśliwy, to bądź.

Koima Prutkow

Niedawno przeczytałem ciekawy artykuł o psychologii pozytywnej,


czyli o dziedzinie, która jest na dobrej drodze, żeby stać się, jak w to
wierzą jej twórcy i zwolennicy, religią XXI wieku. Szkodliwość
traktowania jakiegokolwiek kierunku psychologii jako religii polega na
tym, iż każda nowa reli-gia organizuje spotkania w grupie, która
najczęściej jest sektą. Prawdziwa wiedza natomiast powinna być
dostępna dla każdego niezależnie od stopnia nawiedzenia. Porywa nas
oczywiście perspektywa wynalezienia eliksirów wiecznej młodości,
płynów szczęścia, ale już od czasów antycznych każdy poszukiwacz
szczęścia dochodził tylko do określenia granic nieszczęścia - po których
przekroczeniu szczęście nie jest możliwe. Samo uchwycenie
istoty szczęścia wydaje się niemożliwe chociażby dlatego, że jego
przeżywanie ma charakter czysto indywidualny. Gdybyśmy chcieli
przeprowadzić opis naukowy tego zjawiska, musielibyśmy dla
każdego człowieka stworzyć osobną teorię szczęścia.
Powiadają na przykład, że niezbędnym warunkiem szczęścia jest
kondycja fizyczna. Ale głęboko zastanawiam się, czy tryskający
zdrowiem Kuba Błaszczykowski, który przepraszał wszystkich
za niestrzelonego karnego na mistrzostwach Europy w futbolu, był
szczęśliwszy od pokręconego na krześle inwalidzkim Stephena
Hawkinga, rozmyślającego o istocie grawitacji. Mówią również, że do
szczęścia jest niezbędna dobra kondycja finansowa. Już Marylin
Monroe zauważyła, że to nie pieniądze dają szczęście, ale... zakupy.
Jej niechlubny koniec pokazuje jednak, że i zakupów nie miała
udanych.
Bogactwo, jak pokazuje praktyka, może być szkodliwe i wywoływać
poważne frustracje, a historia pełna jest bogatych samobójców,
których nadmierna konsumpcja doprowadziła do
załamania psychicznego. Słyszałem opowieść o spotkanym na Kubie
socjologu amerykańskim, który oświadczył, że lubi tam przyjeżdżać, bo
fascynuje go widok biednych, ale szczęśliwych ludzi. Amerykanie w
ramach specjalnego programu włożyli dziesiątki milionów dolarów,
aby przywrócić do normalnego życia i uszczęśliwić kloszardów. Po
długotrwałych wysiłkach udało się namówić na powrót do
społeczeństwa około pięciu procent wykolejonych. Reszta wybrała
beztroską wegetację w kanałach.
Niektórzy uważają, że podstawowym warunkiem szczęścia jest miłość
odwzajemniona i życie w rodzinie. Przecież Adam był szczęśliwy
głównie przed tym, jak założył z Ewą rodzinę, a zresztą on i tak miał
najlepiej, bo nie miał teściowej. Dzisiaj się mówi: Janek i Marysia żyli
szczęśliwie dwadzieścia lat, później się spotkali. Miłość,
odwzajemniona lub nie, ma oczywiście dużą wartość, ale przynosi tyle
samo szczęścia, co i rozpaczy. Rodzina, i owszem, jest ważna, ale kiedy
ktoś już ma dzieci, to jest całkowicie zależny od stanu ich szczęścia
czy nieszczęścia, a więc nie może być szczęśliwy sam z siebie.
Nie twierdzę oczywiście, że psychologia pozytywna nie wnosi nic
nowego do teorii szczęśliwości. Podoba mi się w niej na przykład
trening wybaczania i dziękowania - sugerują, by codziennie prowadzić
dzienniczek, komu dzisiaj wybaczyliśmy, a komu podziękowaliśmy.
Rzeczywiście, człowiek ogarnięty żądzą zemsty sam siebie unieszczęśli-
wia, ponieważ w sposób nienaturalny zawęża pole widzenia świata.
Poza tym odwet powoduje powstanie nowej krzywdy. Rozmyślanie, kto
bardziej ucierpiał, zajmie obu stronom resztę życia i na pewno nie
przyczyni się do uszczęśliwienia kogokolwiek.
Ludzi, którzy nie umieją dziękować, należy z kolei uznać za
upośledzonych, bo rozpoznawanie własnego dobra jest podstawowym
ludzkim odruchem. Jednak dziękowanie za coś, z czego nie jesteśmy
zadowoleni, jest głupie, bo wprowadza w błąd dobroczyńcę i naraża
nas na powtórkę z rozrywki.
Niesamowite i szlachetne jest to dążenie psychologów do
uszczęśliwiania ludzi. Wyobrażam sobie, jakie męki przeżywa badacz
poszukujący sposobów, które uszczęśliwiłyby dzieci,
dorosłych, mężczyzn, kobiety, a nawet każdego człowieka z osobna.
Współczuję. Faktem jest, iż ze wszystkich istniejących teorii szczęścia
można niewiele wysnuć dla siebie. Wydaje się, że istnieje tylko kilka
zasad:
Szczęście polega na zaspokojeniu wszystkich potrzeb jak najmniejszym
wysiłkiem. Każdy ma różne potrzeby i szczęście każdego jest inne.
Nikt nie może nas uszczęśliwić, osiągnięcie stanu szczęśliwości polega
na samodzielnym rozpoznaniu swych potrzeb i wypracowaniu
sposobów ich zaspokajania.
Szczęście realizuje się w kontakcie z najbliższymi ludźmi. Poznaj ich
potrzeby i postaraj się
skoordynować je ze swoimi. Im więcej wspólnych potrzeb, tym
łatwiejsze życie.
Naucz się kochać, a jeśli nie jest to możliwe, to chociaż szanować
bliskich i dalszych ludzi. Każdy, kogo spotkałeś na swej drodze życia,
może cię wzbogacić, jeśli dasz mu taką szansę.
Naucz się znosić każde nieszczęście niezależnie od tego, czy jest to
katar, czy utrata bliskiej osoby. Bez poznania smaku nieszczęścia nie
będziesz wiedział, jak smakuje szczęście.
A w ogóle bycie szczęśliwym wymaga czegoś w rodzaju talentu. Gdyby
krytycy wiedzieli, jak należy tworzyć, każdy z nich byłby
Beethovenem. Twórzcie własne szczęście i nie liczcie na żadnych
uzdrawiaczy. Pewna dziewczyna pojechała na wczasy i stamtąd
napisała do swojej terapeutki: „Nie mogę znaleźć słów, żeby pani
opisać, jaka jestem szczęśliwa. Szkoda, że pani tutaj nie ma. Pani by mi
od razu wyjaśniła, dlaczego tak jest”.
W rzece płynęła kupała na brzegu stał szlachetny rycerz. „Nie płyń
dalej, wstrętna kupo, bo zaraz cię zjem - zawołał szlachetny rycerz”.
Ale kupa bezczelnie płynęła dalej. Oburzył się szlachetny rycerz i zjadł
ją. I znów dobro zwyciężyło zło.
Rozmowa kwalifikacyjna.
Kandydat:
- Moją słabą strona jest szczerość.
Przyjmujący do pracy:
- Czy na pewno? Nie uważam, żeby szczerość była czyjąkolwiek słabą
stroną.
- Przyszedłem dostać pracę. Nie za bardzo mnie obchodzi, co pan
sobie myśli.
- Teraz rozumiem, co pan chciał powiedzieć.
- Dyskretnie rozglądnij się po oborze - mówi jedna krowa do drugiej.
- Tu wszystkie krowy są szalone!
- To nic! - mówi druga krowa. - Najważniejsze, żebyśmy my, kaczki,
były zdrowe.

lAKOMCIfMI*
Gratuluję Pani/Panu przeczytania do końca tej nie zawsze zabawnej
książki. Nie przepraszam oczywiście za możliwe niedociągnięcia i
uproszczenia, bo taki już jestem i lepszy nie będę.
Kiedyś uczestniczyłem w psychologicznych sesjach tak zwanej
synektyki (czyli twórczości grupowej). W latach siedemdziesiątych
takie próby twórczości grupowej były bardzo popularne, rozwiązywano
tak problemy z różnych dziedzin nauki i techniki. W zajęciach oprócz
prowadzącego psychologa ważny był udział także tak
zwanego rozśmieszacza, czyli humorysty, który wprowadzał do tej sesji
atmosferę zabawy. Otóż bowiem, jak udowodnili specjaliści,
rozbawiona grupa szybciej rozwiązuje problemy i jest lepiej
zintegrowana. Uważa się, że śmiech odblokowuje pokłady
niestandardowego myślenia.
Poruszałem w tej książce bardzo trudne tematy i uciekałem się do
swoich ulubionych dowcipów, kiedy samo rozwiązanie problemu
wydawało się zbyt trudne. Taka ucieczka w humor nieco łagodzi także
porażkę umysłową.
Nie było zresztą moim celem znalezienie odpowiedzi na wszystkie
powstające pytania, tylko zadawanie nowych pytań pozostających bez
odpowiedzi.
Czy śmiechowirus ma jakiś wpływ na korona-wirusa? Uczeni
mongolscy ustalili, że działa on na stosunek człowieka do tej choroby.
Przy mocnym zainfekowaniu śmiechowirusem każdemu
innemu wirusowi spada z głowy korona.
Życzę wszystkim zdrowia i wytrwania w naszych ciężkich czasach. Boję
się tylko, że pandemia przejdzie, a stare problemy pozostaną z nami
jako nieuleczalne.
***

Mojsze czyta gazetę. Nagle mówi:


- Posłuchaj: mężczyźni wypowiadają około 15 tysięcy słów na dzień, a
kobiety 30 tysięcy.
Sally myśli chwilę i odpowiada:
- To dlatego, że muszą dwa razy powtarzać mężczyznom to, co
powiedziały.
Mojsze odrywa się od gazety.
- Co powiedziałaś?

You might also like